Anne Bishop Czarne Kamienie Tom 2 Dziedziczka Cieni Tytuł oryginału: Heir to the Shadows Przełożył Jakub Szacki HIERARCHIA KRWAWYCH Mężczyźni: Plebeju...
9 downloads
8 Views
1MB Size
Anne Bishop Czarne Kamienie Tom 2 Dziedziczka Cieni Tytuł oryginału: Heir to the Shadows Przełożył Jakub Szacki
HIERARCHIA KRWAWYCH
Mężczyźni: Plebejusze - przedstawiciele wszystkich ras, którzy nie są Krwawymi Krwawy - ogólny termin oznaczający wszystkich mężczyzn Krwawych; odnosi się także do wszystkich mężczyzn Krwawych nie noszących Kamieni Wojownik - mężczyzna noszący Kamień; równy statusem czarownicy Ksiqżę - mężczyzna noszący Kamień; równy statusem Kapłance lub uzdrowicielce Książę Wojowników - niebezpieczny, niezwykle agresywny mężczyzna noszący Kamień; ma status nieco niższy niż Królowa
Kobiety: Plebejuszki - przedstawicielki wszystkich ras, które nie należą do Krwawych
Krwawa - ogólny termin oznaczający wszystkie kobiety Krwawych; najczęściej odnosi się do wszystkich kobiet Krwawych nie noszących Kamieni Czarownica - kobieta Krwawych, która nosi Kamienie, ale nie jest przedstawicielką żadnego z pozostałych szczebli hierarchii; oznacza także każdą kobietę noszącą Kamień Uzdrowicielka - czarownica, która leczy rany i choroby; równa statusem Kapłance i Księciu Kapłanka - czarownica, która opiekuje się ołtarzami, Sanktuariami i Ciemnymi Ołtarzami; prowadzi ceremonie składania ofiar; równa statusem uzdrowicielce i Księciu Czarna Wdowa - czarownica, która leczy umysł; tka splątane Sieci snów i wizji; jest wyszkolona w dziedzinie iluzji i trucizn Królowa - czarownica, która rządzi Królestwem; uważana jest za serce kraju, moralną ostoję Krwawych i centralny punkt ich społeczeństwa
Kamienie Biały Żółty Oko Tygrysa Różowy Letnie Niebo Purpurowy Zmierzch Opal* Zielony Szafir Czerwony Szary Czarnoszary
Czarny
Składając Ofiarę Ciemności, dana osoba może otrzymać Kamień o trzy poziomy niższy od Kamienia otrzymanego na mocy Przyrodzonego Prawa. Przykład: Biały otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa może obniżyć się do Różowego. Im niższy poziom, tym większa moc.
PROLOG
Kaeleer
Trwało kolejne posiedzenie Ciemnej Rady. Andulvar Yaslana, żyjący jako demon Książę Wojowników, złożył swoje ciemne skrzydła i rzucił okiem na pozostałych członków Rady. Nie był zadowolony z tego, co zobaczył. Poza Trybunałem, który musiał być obecny na każdej sesji, wymagana była obecność tylko dwóch trzecich członków. Przyjmowali oni wnioski lub wydawali werdykty w tych sprawach między Krwawymi w Kaeleer, których nie mogły rozsądzić Królowe poszczególnych Terytoriów. Tego wieczoru zajęte były wszystkie fotele z wyjątkiem tego jednego za Andulvarem. Ale osoba zajmująca zwykle ten fotel także tam była. Stała cierpliwie w kole dla składających wnioski i czekała na odpowiedź Rady. Mężczyzna miał brązową skórę, złote oczy i gęste, czarne,
siwiejące na skroniach włosy. Gdy tak stał, oparty na eleganckiej lasce ze srebrną rączką, wyglądał po prostu na przystojnego mężczyznę Krwawych, dobiegającego końca swych najlepszych lat. Jego długie, czarne paznokcie i pierścień z Czarnym Kamieniem na prawej dłoni mówiły co innego.
***
Pierwszy Trybun starannie odchrząknął. - Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, stoisz przed Radą, prosząc o przyznanie opieki nad dzieckiem, Jaenelle Angelline. Nie dostarczyłeś nam jednak, jak to jest przyjęte w sporach między Krwawymi, informacji potrzebnych do skontaktowania się z członkami rodziny dziewczynki, którzy mogliby tu przybyć i zabrać głos w sprawie. - Oni nie chcą tego dziecka - odpowiedział spokojnie. - Ja chcę. - To tylko słowa, Wielki Lordzie. Głupcy, pomyślał Andulvar, obserwując ledwo widoczne wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej Saetana. Pierwszy Trybun kontynuował. - Największym problemem w tym wniosku jest to, że jesteś Strażnikiem, jednym z żywych umarłych, a jednak chcesz, abyśmy oddali w twoje ręce losy żyjącego dziecka. - Nie jakiegoś dziecka, Wysoki Trybunale. Tego dziecka. Pierwszy Trybun poruszył się niespokojnie. Przebiegł wzrokiem fotele po obu stronach dużej sali. - Z powodu... hm... nietypowych okoliczności, decyzja będzie musiała być jednomyślna. Czy to rozumiesz, Książę? - Rozumiem, Trybunie. Rozumiem doskonale. Trybun ponownie odchrząknął. - Obecnie przeprowadzimy głosowanie nad wnioskiem Saetana Daemona SaDiablo, dotyczącym opieki nad Jaenelle Angelline. Kto jest przeciw? Część głosujących podniosła ręce. Andulvar zadrżał na widok dziwnego, szklistego spojrzenia Saetana.
Po zliczeniu głosów nikt nie przemówił, nikt się nie poruszył. - Głosujcie jeszcze raz - powiedział Saetan miękko. Gdy Pierwszy Trybun nie odpowiedział, Drugi Trybun dotknął jego ramienia. Po kilku sekundach w fotelu Pierwszego Trybuna nie było nic oprócz kupki popiołu i czarnej, jedwabnej szaty. Matko Noc, pomyślał Andulvar na widok kolejnych, rozpadających się w proch ciał tych, którzy głosowali przeciw. Matko Noc. - Głosujcie jeszcze raz - powiedział bardzo grzecznie Saetan. Tym razem panowała jednomyślność. Drugi Trybun potarł ręką okolice serca. - Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, Rada niniejszym udziela ci wszystkich ojcowskich... - Rodzicielskich. Wszystkich praw rodzicielskich. - ...wszystkich praw rodzicielskich do opieki nad Jaenelle Angelline, od tego momentu do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletniości w dwudziestym roku życia. Gdy tylko Saetan skłonił się Trybunałowi i rozpoczął długi marsz w stronę wyjścia, Andulvar wstał z fotela i otworzył duże podwójne drzwi w końcu sali posiedzeń Rady. Westchnął z ulgą, gdy Saetan powoli wyszedł, opierając się ciężko na swojej lasce ze srebrną główką. To jeszcze nie koniec, pomyślał Andulvar, zamykając drzwi i udając się w ślad za Saetanem. Następnym razem, przeciwstawiając się Wielkiemu Lordowi, Rada będzie działała bardziej subtelnie. Ten następny raz na pewno będzie. Gdy w końcu znaleźli się na świeżym powietrzu, Andulvar odwrócił się do swojego pradawnego przyjaciela. - A więc teraz jest twoja. Satean spojrzał w nocne niebo i zamknął swoje złociste oczy. - Tak, teraz jest moja.
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAł PIERWSZY
1. Terreille
Otoczony przez strażników Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk Książę Wojowników, wkroczył na dziedziniec, spodziewając się, że usłyszy rozkaz egzekucji. Nie zdarzało się, aby niewolnik z kopalni soli był przyprowadzany na dziedziniec z innego powodu, a Zuultah, Królowa Pruul, z pewnością chciała go zgładzić. Prythian, Arcykapłanka Askavi, wciąż chciała go żywego, wciąż miała nadzieję
zrobić z niego ogiera. Na dziedzińcu nie było jednak Prythian. Była natomiast Dorothea SaDiablo, Arcykapłanka Hayll. Lucivar rozpostarł na pełną szerokość błoniaste skrzydła, wykorzystując pustynne powietrze Pruul do ich suszenia. Lady Zuultah spojrzała na dowódcę straży. Chwilę później świsnął jego bat i przeciął głęboko skórę na plecach Lucivara. Lucivar syknął przez zaciśnięte zęby i złożył skrzydła. - Jeszcze jeden akt nieposłuszeństwa i zarobisz pięćdziesiąt batów - warknęła Zuultah. Odwróciła się, żeby porozmawiać z Dorotheą SaDiablo. O co chodzi? - zastanawiał się Lucivar. Co wywabiło Dorotheę z siedziby w Hayll? I kim był Książę z Zielonym Kamieniem, który stał z dala od kobiet i ściskał złożony w kwadrat kawałek tkaniny? Ostrożnie wysyłając psychiczną sondę, Lucivar uchwycił wszystkie emocjonalne wonie. U Zuultah czuł podniecenie i, jak zwykle, okrucieństwo. U Dorothei - poczucie pośpiechu i strach. Pod gniewem nieznanego Księcia można było wyczuć zgryzotę i poczucie winy. Szczególnie interesujący był strach Dorothei, oznaczało to bowiem, że Daemon nie został jeszcze złapany. Wargi Lucivara wykrzywił okrutny, pełen satysfakcji uśmiech. Widząc ten uśmiech. Książę z Zielonym Kamieniem zaczął okazywać wrogość. - Tracimy czas - powiedział ostro, robiąc krok w kierunku Lucivara. Dorothea odwróciła się. - Książę Alexandrze, te sprawy muszą być zała... Philip Alexander rozpostarł ramiona i trzymając dwa rogi tkaniny, rozwinął ją. Lucivar patrzył na poplamione prześcieradło. Tak dużo krwi. Zbyt dużo krwi. Krew była żywą rzeką - i psychiczną nicią. Gdyby wysłał psychiczną sondę i dotknął tej plamy... Coś głęboko w jego wnętrzu znieruchomiało i stało się kruche. Lucivar zmusił się, żeby spojrzeć w pełne wrogości oczy Philipa Alexandra. - Tydzień temu Daemon Sadi uprowadził moją dwunastoletnią bratanicę i zabrał ją do Ołtarza Cassandry, gdzie ją zgwałcił i zarżnął. - Philip machnął rękami, rozprostowując prześcieradło. Lucivar z wysiłkiem przełknął ślinę, aby uspokoić podchodzący do gardła żołądek. Powoli potrząsnął głową.
- On nie mógł jej zgwałcić - powiedział bardziej do siebie niż do Philipa. - On nie może... nigdy nie był w stanie robić tego w ten sposób. - Może wcześniej nie dość mu było krwi - rzucił Philip. - To jest krew Jaenelle, a Wojownicy, którzy próbowali ją uratować, rozpoznali Sadiego. Lucivar odwrócił się niechętnie w stronę Dorothei. - Czy jesteś pewna? - Zwróciło moją uwagę, niestety za późno, że Sadi nienaturalnie interesował się tym dzieckiem. Dorothea delikatnie wzruszyła ramionami. - Być może poczuł się urażony, gdy próbowała bronić się przed jego zalotami. Wiesz równie dobrze jak ja, że gdy wpadnie w szał, stać go na wszystko. - Ty znalazłaś ciało? Dorothea zawahała się. - Nie, wszystko odkryli Wojownicy. - Wskazała na prześcieradło. - Ale nie wierz mi na słowo. Zobacz, czy zniesiesz to, co jest ukryte w jej krwi. Lucivar odetchnął głęboko. Ta suka kłamała. Musiała kłamać. Bo, słodka Ciemności, jeśli nie... Daemonowi rzeczywiście zaproponowano wolność w zamian za zabicie Jaenelle. Odrzucił tę ofertę a przynajmniej tak powiedział. Ale jeśli jej nie odrzucił? Chwilę później otworzył umysł i dotknął zakrwawionego prześcieradła. Upadł na kolana i zwymiotował nędzne śniadanie, które zjadł godzinę wcześniej, drżąc w rytm odczuwanych głęboko we wnętrzu ciała uderzeń. Cholerny Sadi. Przeklinam na wieki duszę tego sukinsyna. Ona była dzieckiem!. Co musiałaby zrobić, aby sobie na to zasłużyć? Była Czarownicą, żywym mitem. Była Królową, a oni marzyli o służbie dla niej. Była jego prychającą Kotką. Niech cię cholera, Sadi! Strażnicy dźwignęli Lucivara na nogi. - Gdzie on jest? - zapytał Philip Alexander. Lucivar zamknął swoje złociste oczy, aby nie widzieć prześcieradła. Nigdy nie czuł się tak zmęczony, tak wyczerpany. Nigdy tak się nie czuł, ani gdy był chłopcem w eyrieńskich obozach myśliwskich, ani na żadnym z niezliczonych dworów, na których przez stulecia służył. Nawet tu, w Pruul, jako jeden z niewolników Zuultah. - Gdzie on jest? - powtórnie zapytał Philip. Lucivar otworzył oczy. - A skąd ja, w imię Piekła, mam wiedzieć?
- Gdy Wojownicy stracili jego trop, Sadi zmierzał na południowy wschód - w stronę Pruul. Dobrze wiadomo, że... - Tutaj by nie przybył. - Te uderzenia gdzieś głęboko we wnętrzu jego ciała zaczynały palić. - On nie śmiałby tu się zjawić. Dorothea SaDiablo podeszła do niego. - Dlaczego nie? W przeszłości pomagaliście sobie nawzajem. Nie ma powodu... - Jest powód - powiedział dziko Lucivar. - Jeśli jeszcze raz zobaczę tego szubrawca, wyrwę mu serce! Dorothea cofnęła się wstrząśnięta. Zuultah przyglądała mu się nieufnie. Philip Alexander powoli opuścił ramiona. - Został uznany za bandytę. Za jego głowę wyznaczono nagrodę. Gdy zostanie schwytany... - Zostanie przykładnie ukarany - dokończyła Dorothea. - Będzie egzekucja! - powiedział z mocą Philip. Zapadła cisza. - Książę Alexandrze - zamruczała Dorothea - nawet człowiek z Chaillot powinien wiedzieć, że Krwawi nie mają paragrafów za morderstwo. Jeśli nie miałeś dość rozsądku, aby zapobiec igraniu zaburzonego emocjonalnie dziecka z Księciem Wojowników o temperamencie Sadiego... - Delikatnie wzruszyła ramionami. - Być może dziecko ma to, na co zasłużyło. Philip zbladł. - To była dobra dziewczynka - powiedział, ale jego głos drżał, zdradzając niepewność. - Tak - zamruczała Dorothea. - Tak dobra, że co parę miesięcy twoja rodzina musiała wysyłać dziewczynkę na reedukację. Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Te słowa zdawały się krzykiem i zamieniały wściekłość Lucivara w lodowaty gniew. Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Trzymaj się ode mnie z daleka, bękarcie. Lepiej się nie zbliżaj. Bo jeśli będę miał okazję, to pokroję cię na kawałki. W pewnym momencie Zuultah, Dorothea i Philip odeszli, aby kontynuować rozmowę w chłodniejszych zakamarkach domu Zuultah. Lucivar tego nie zauważył. Ledwo dostrzegł, że jest prowadzony z powrotem do kopalni soli, ledwo świadomy kilofa, który miał w dłoniach, i bólu, gdy pot spływał do ran na plecach, świeżych po bacie. Widział tylko zakrwawione prześcieradło. Lucivar zamachnął się kilofem.
Kłamca. Nie widział murów, nie widział soli. Widział złocistobrązową skórę na klatce piersiowej Daemona, widział serce bijące pod skórą. Gładki... wyszkolony na dworach... kłamca!
2. Piekło
Andulvar oparł się biodrem o róg dużego hebanowego biurka. Saetan spojrzał znad listu, który pisał. - Sądziłem, że wracasz do swojej twierdzy. - Zmieniłem zdanie. - Andulvar rozglądał się po prywatnym gabinecie Saetana, skupiając się wreszcie na portrecie Cassandry, Królowej z Czarnym Kamieniem, która stąpała po Królestwach ponad pięćdziesiąt tysięcy lat temu. Pięć lat temu Saetan odkrył, że Cassandra udała ostateczną śmierć i stała się Strażniczką, aby czekać na następną Czarownicę. I cóż się stało z następną Czarownicą, pomyślał ponuro Andulvar. Jaenelle Angelline była potężnym, niezwykłym dzieckiem, ale równie wrażliwym, jak każde inne. Cała moc Jaenelle nie uchroniła jej przed skutkami rodzinnych sekretów, których on i Saetan mogli się tylko domyślać, ani przed okrutnymi planami Dorothei i Hekatah, mającymi na celu wyeliminowanie jedynej rywalki, która mogłaby je pozbawić władzy nad Królestwem Terreille. Był pewien, że to one stały za aktem przemocy, który sprawił, iż duch opuścił ciało Jaenelle. Przyjaciółka przybyła zbyt późno, aby zapobiec przemocy, ale zabrała Jaenelle od prześladowców i przywiozła do Ołtarza Cassandry. Tam Daemonowi Sadiemu z pomocą Saetana udało się sprowadzić dziewczynkę z psychicznej otchłani na wystarczająco długi czas, aby ją przekonać, że warto wyleczyć rany ciała. Gdy jednak Wojownicy z Chaillot przybyli, aby ją „ratować”, wpadła w panikę i z powrotem pogrążyła się w otchłani. Jej ciało powoli się goiło, ale tylko Ciemność wiedziała, gdzie był jej duch - i czy kiedykolwiek powróci.
Odpędzając od siebie te myśli, Andulvar spojrzał na Saetana, głęboko odetchnął i wydął policzki, aby wypuścić powietrze. - List z twoją rezygnacją z członkostwa w Ciemnej Radzie? - Powinienem był zrezygnować dawno temu. - Zawsze upierałeś się, że byłoby dobrze, aby w Radzie służyło kilku żywych martwych, ponieważ mają doświadczenie, ale nie są zainteresowani podejmowanymi decyzjami. - A ja jestem teraz zainteresowany decyzjami Rady z bardzo osobistych powodów, prawda? - Po złożeniu jak zwykle ozdobnego podpisu Saetan wsunął list do koperty i zapieczętował ją czarnym woskiem. - Mógłbyś doręczyć ją w moim imieniu? Andulvar niechętnie wziął kopertę. - A co będzie, jeśli Ciemna Rada postanowi szukać jej rodziny? Saetan rozparł się w swoim fotelu. - W Terreille Ciemnej Rady nie było od czasu ostatniej wojny między Królestwami. Nie ma powodu, aby Rada Kaeleer szukała czegokolwiek poza Królestwem Cieni. - Jeśli sprawdzą rejestry w Ebon Askavi, stwierdzą, że ona nie pochodziła z Kaeleer. - Jako bibliotekarz Stołpu, Geoffrey zgodził się już, że nie znajdzie żadnych przydatnych wpisów, które mogłyby doprowadzić kogokolwiek z powrotem do Chaillot. Poza tym Jaenelle nigdy nie była wymieniona w rejestrach - i nie będzie, dopóki nie będzie powodów, aby ją tam wpisać. - Zamieszkasz tam? - Tak. - Jak długo? Saetan zawahał się. - Tak długo, jak będzie trzeba. - Gdy Andulvar wciąż nie ruszał do wyjścia, zapytał: - Czy jest jeszcze coś? Andulvar patrzył na staranny męski charakter pisma na kopercie. - W poczekalni na górze jest demon, który prosił o widzenie z tobą. Mówi, że to ważne. Saetan odsunął się od biurka i sięgnął po swoją laskę. - Oni wszyscy tak mówią, jeśli są dość odważni, żeby się zjawić. Kim on jest?
- Nigdy wcześniej go nie widziałem - powiedział Andulvar. Następnie dodał niechętnie: - On jest nowy w Ciemnym Królestwie, a przybywa z Hayll. Saetan, kulejąc, okrążył biurko. - A więc czego on ode mnie chce? Nie miałem do czynienia z Hayll od tysiąca siedmiuset lat. - Nie powiedział, dlaczego chce się z tobą zobaczyć - Andulvar przerwał na chwilę, po czym dodał. - On mi się nie podoba. - No jasne - odrzekł drwiąco Saetan. - On jest z Hayll. Andulvar potrząsnął głową. - Nie tylko to. Wydaje mi się, że ma coś na sumieniu. Saetan stał się bardzo spokojny. - W takim razie porozmawiajmy z naszym haylliańskim bratem - powiedział ze złośliwą grzecznością. Andulvar nie potrafił powstrzymać drżenia. Na szczęście Saetan odwrócił się w stronę drzwi i tego nie zauważył. Byli przyjaciółmi od tysięcy lat, przyjaciółmi, którzy razem służyli, razem się śmiali i razem płakali. Nie chciał go zranić, ale czasem nawet przyjaciel bał się Wielkiego Lorda Piekła. Gdy jednak Saetan otworzył drzwi i spojrzał na niego, Andulvar dostrzegł w jego oczach błysk gniewu, który świadczył, że Wielki Lord Piekła dostrzegł to drżenie. Następnie Saetan opuścił gabinet, aby zająć się głupcem, który na niego czekał.
***
Od niedawna żyjący jako demon, haylliański wojownik stał pośrodku poczekalni z rękami skrzyżowanymi za plecami. Był ubrany na czarno, także jedwabna apaszka owinięta wokół szyi była czarna. - Wielki Lordzie - powiedział, składając pełen szacunku ukłon. - Czy nie znasz choćby podstawowych zasad grzeczności, obowiązujących przy spotkaniu z nieznanym Księciem Wojowników? - zapytał łagodnie Saetan. - Wielki Lordzie...? - wyjąkał przybysz.
- Mężczyzna nie chowa swoich rąk, o ile nie ukrywa broni - powiedział Andulvar, wchodząc do sali, i rozpostarł ciemne skrzydła, całkowicie blokując drzwi. Na twarzy Wojownika pojawiła się furia i zaraz znikła. Wyciągnął przed siebie dłonie. - Moje dłonie są całkowicie bezużyteczne. Saetan rzucił okiem na dłonie w czarnych rękawiczkach. Prawa była wykrzywiona w szpony. W lewej brakowało jednego palca. - Jak się nazywasz? Wojownik zawahał się o jedną chwilę za długo. - Greer, Wielki Lordzie. Nawet nazwisko mężczyzny w jakiś sposób zepsuło powietrze. Nie, nie chodziło tylko o mężczyznę, choć minie kilka tygodni, zanim wywietrzeje po nim odór zepsutego mięsa. Było coś jeszcze. Wzrok Saetana powędrował ku czarnej jedwabnej apaszce. Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy poczuł zapach, który pamiętał aż za dobrze. A więc Hekatah ciągle lubiła te perfumy. - Czego chcesz, Lordzie Greer? - zapytał Saetan, będąc już pewny, dlaczego Hekatah kogoś do niego przysłała. Z odrobiną wysiłku stłumił lodowaty gniew, który w nim narastał. Greer wpatrywał się w podłogę. - Ja... zastanawiałem się, czy masz jakieś wieści o młodej czarownicy? Sala wydała się tak przyjemnie chłodna, tak słodko ciemna. Jedna myśl, jedno mrugnięcie jego umysłu, jeden krótki kontakt z mocą Czarnych Kamieni i po Wojowniku nie pozostanie nawet szept w Ciemności. - Jestem władcą Piekła, Greer - powiedział nazbyt łagodnie Saetan. - Dlaczego miałbym przejmować się haylliańską czarownicą, młodą czy starą? - Ona nie była z Hayll - zawahał się Greer. - Myślałem, że jest twoją przyjaciółką. - Moją? Greer oblizał wargi. Popłynęły słowa: - Pracowałem dla haylliańskiej ambasady w Beldon Mor, stolicy Chaillot, i miałem zaszczyt spotkać Jaenelle. Gdy zaczęły się problemy, nadużyłem zaufania Arcykapłanki Hayall, pomagając Daemonowi Sadiemu przetrasportować dziewczynkę w bezpieczne miejsce. - Lewą ręką szarpał apaszkę na szyi i w końcu ją ściągnął. - To była moja nagroda. Kłamliwy sukinsyn, pomyślał Saetan. Gdyby nie miał własnych planów wobec tego ścierwa, przedarłby się przez umysł Greera i sprawdził, która część tego mężczyzny rzeczywiście brała w tym udział.
- Znałem tę dziewczynkę - warknął Saetan, idąc w stronę drzwi. Greer zrobił krok w przód. - Znałeś ją? Czy ona jest... Saetan odwrócił się. - Ona jest wśród cildru dyathe! Greer opuścił głowę. - Niech Ciemność będzie łaskawa. - Wyjdź! - Saetan odsunął się, by nie zostać skażonym przez tego człowieka. Andulvar złożył skrzydła i odprowadził Greera do holu. Wrócił parę minut później, nieco zaniepokojony. Saetan wpatrywał się w niego, nie dbając już o to, czy w jego oczach widać gniew i nienawiść. Andulvar przyjął eyrieńską pozycję do wałki. Rozstawił szeroko stopy, aby lepiej utrzymywać równowagę i lekko rozłożył skrzydła. - Wiesz, że to, co powiedziałeś, rozejdzie się po piekle szybciej niż zapach świeżej krwi. Saetan uchwycił oburącz laskę. - Nic mnie nie obchodzi, komu jeszcze powie, jeśli tylko powie tej suce, która go przysłała.
***
- On to powiedział? Naprawdę to powiedział? Zagłębiony w jedynym fotelu w komnacie Greer ze znużeniem skinął głową. Hekatah, samozwańcza Arcykapłanka Piekła, krążyła po komnacie, a jej długie, czarne włosy wirowały w ślad za nią. To było nawet lepsze, niż po prostu zniszczyć dziecko. Teraz, z jej rozdartym umysłem i rozdartym martwym ciałem, dziewczynka będzie niewidzialnym nożem między żebrami Saetana, nożem nieprzestającym się obracać, stałym przypomnieniem, że nie był on jedyną władzą, z którą należy się liczyć. Hekatah przestała się kręcić, odchyliła głowę do tyłu i rozpostarła ręce w geście triumfu.
- Ona przechadza się wśród cildru dyathe! - Osuwając się z wdziękiem na podłogę, Hekatah oparła się o krzesło Greera i delikatnie dotknęła jego policzka. - A to ty, mój drogi, sprawiłeś. Na nic mu się już nie przyda. - Dziewczynka nie przyda się także tobie, Kapłanko. Hekatah zamruczała zalotnie, a jej złote oczy zalśniły okrucieństwem. - Nie jest już potrzebna do moich pierwotnych planów, ale będzie świetną bronią przeciw temu sukinsynowi. Widząc puste spojrzenie Greera, Hekatah wstała, strzepnęła kurz ze swojej szaty i zirytowana syknęła: - To twoje ciało jest martwe, nie umysł. Spróbuj pomyśleć, Greer, mój drogi. Kto jeszcze interesował się dzieckiem? Greer wyprostował się i powoli uśmiechnął. - Daemon Sadi. - Daemon Sadi - zgodziła się Hekatah z satysfakcją. - Jak sądzisz, jak bardzo będzie zadowolony, gdy stwierdzi, że jego mała ukochana jest tak bardzo, bardzo martwa? I kogo, jak mu się trochę pomoże, będzie obwiniać za jej odejście ze świata żywych? Pomyśl o radości skłócenia syna z ojcem. A jeśli nawzajem się zniszczą - Hekatah rozpostarła ramiona - Piekło znów się podzieli i ci, którzy zawsze bali mu się przeciwstawić, zgromadzą się wokół mnie. Gdy będę miała za sobą moc demonów, Terreille padnie na kolana przede mną, Arcykapłanką, tak jakby padło, gdyby ten sukinsyn nie krzyżował zawsze moich ambitnych planów. Rozejrzała się z niesmakiem po niewielkim, prawie pustym pokoju. - Gdy już go nie będzie, znów będę otoczona przepychem, który mi się należy. A ty, mój kochany, stać będziesz przy moim boku. - Chodź - powiedziała, prowadząc go do drugiej, niewielkiej komnaty. - Wiem, że śmierć ciała jest szokiem... Greer wpatrywał się w chłopca i dziewczynę skulonych na wiązce słomy. - Jesteśmy demonami, Greer - powiedziała Hekatah. - Potrzebujemy świeżej, gorącej krwi. Dzięki niej możemy zachować siłę mięśni. Wprawdzie niektóre cielesne przyjemności nie są już możliwe, ale ich brak możemy sobie rekompensować. Hekatah oparła się o niego, jej wargi znalazły się tuż przy jego uchu. - Dzieci z plebsu. Dziecko Krwawych jest lepsze, jednak trudniejsze do zdobycia. Ale zjadanie dziecka z plebsu też jest przyjemne.
Greer oddychał szybko, jak gdyby potrzebował powietrza. - Śliczna, mała dziewczynka, nie sądzisz, Greer? Przy pierwszym psychicznym dotknięciu z jej umysłu zostanie gorący popiół, ale prymitywne emocje pozostaną... wystarczająco długo... a strach jest przepysznym posiłkiem.
3. Terreille
Ty jesteś moim narzędziem. Daemon Sadi nie przestawał się kręcić na małym łóżku, które postawiono w jednym z pomieszczeń gospodarczych w podziemiach Domu Czerwonego Księżyca Deje. ...jesteś moim narzędziem... jazda na Wiatrach do Ołtarza Cassandry... Surreal już tam jest, płacze... Cassandra tam, zła... tak dużo krwi... jego ręce we krwi Jaenelle... schodzenie w otchłań... spadanie, krzyk... dziecko, które nie było dzieckiem... wąskie łóżko z pasami, aby unieruchomić ręce i nogi... okazałe łóżko z jedwabnymi prześcieradłami... chłodny kamień Ciemnego Ołtarza... czarne świeczki... zapachowe świeczki... krzyk dziecka... jego język liżący mały, spiralny róg... jego ciało przyciskające jej ciało do zimnego kamienia, podczas gdy ona walczyła i krzyczała... błaganie jej o przebaczenie... ale co on zrobił?... złota grzywa... jego palce łaskoczące płowy ogon... wąskie łóżko z jedwabnymi prześcieradłami... okazałe łoże z pasami... przebacz mi, przebacz mi... jego ciało przyciskające jej ciało... co on zrobił?... złość Cassandry, która go rani... czy ona była bezpieczna?... czy była zdrowa?... okazałe kamienne łoże... jedwabne prześcieradła z pasami... krzyczące dziecko... tak wiele krwi... jesteś moim narzędziem... przebacz mi, przebacz mi... co on zrobił?
***
Surreal oparła się o ścianę i słuchała stłumionego łkania Daemona. Kto by przypuszczał, że Sadysta okaże się tak wrażliwy. I ona, i Deje posiadły podstawy Fachu leczenia, wystarczające, aby uleczyć jego ciało, ale żadna z nich nie wiedziała, jak poradzić sobie z ranami mentalnymi i emocjonalnymi. Zamiast stawać się silniejszy, stawał się coraz bardziej kruchy, wrażliwy. Przez pierwszych kilka dni po tym, jak go tu przywiozła, ciągle pytał, co się stało. Mogła mu jednak powiedzieć tylko to, co sama wiedziała. Przy pomocy Rose, dziewczynki żyjącej jako demon, wkroczyła do Briarwood, zabiła Wojownika, który zgwałcił Jaenelle, a następnie zabrała ją do Sanktuarium zwanego Ołtarzem Cassandry. Daemon dołączył tam do niej. Przy Ołtarzu była także Cassandra. Daemon kazał im opuścić komnatę, aby móc spokojnie podjąć próbę przywrócenia jaźni Jaenelle. Surreal wykorzystała ten czas do zastawienia pułapek na „ekipę ratunkową” z Briarwood. Broniła im dostępu do Sanktuarium tak długo, jak mogła. Gdy wycofała się do komnaty Ołtarza, Cassandry i Jaenelle już nie było, a Daemon ledwo trzymał się na nogach. Wraz z Daemonem dosiadła Wiatrów i wróciła do Beldon Mor, gdzie od trzech tygodni ukrywają się w Domu Czerwonego Księżyca Deje. To wszystko, co mogła mu powiedzieć. Nie to chciał usłyszeć. Nie mogła powiedzieć mu, że uratował Jaenelle. Nie mogła powiedzieć, że dziewczynka jest bezpieczna i zdrowa. A zdawało się, że im bardziej się starał przypomnieć sobie, tym bardziej niespójne były jego wspomnienia. Ale wciąż miał siłę Czarnych Kamieni, wciąż mógł uwolnić całą ich ciemną moc. Gdyby stracił delikatną kontrolę nad swoim szaleństwem... Surreal odwróciła się na dźwięk cicho postawionej stopy na schodach w końcu ciemnego korytarza. - Czego chcesz, Deje? Talerze na tacy, którą niosła Deje, grzechotały w rytm drżenia kobiety. - Ja... ja myślałam... - uniosła tacę, aby wyjaśnić powód swojego przybycia. - Kanapki. Herbata. Ja... Surreal zdziwiła się. Dlaczego Deje wpatrywała się w jej dekolt? To nie było spojrzenie sprawnej matrony, taksującej spojrzeniem jedną z dziewczyn. I dlaczego Deje tak drżała? Surreal spojrzała w dół. W zaciśniętej dłoni trzymała swój ulubiony sztylet, którego ostrze było skierowane w stronę Szarego Kamienia, wiszącego na złotym łańcuchu powyżej jej piersi. Sztylet przywołała nieświadomie, podobnie jak i Szary Kamień. Była zła z powodu zjawienia się Deje, ale... Surreal zniknęła sztylet, poprawiła bluzkę, aby ukryć Kamień, i wzięła od Deje tacę. - Przepraszam, jestem trochę nerwowa. - Szary - wyszeptała Deje. - Ty masz Szary. Surreal zesztywniała. - Nie wtedy, gdy pracuję w domu Czerwonego Księżyca.
Zdawało się, że Deje nie słyszy. - Nie wiedziałam, że jesteś tak silna. Surreal przełożyła tacę do lewej ręki i niedbale opuściła prawą rękę wzdłuż boku. Jej palce objęły rękojeść sztyletu. Jeśli będzie trzeba, to należy to zrobić szybko i sprawnie. Deje zasługiwała przynajmniej na tyle. Obserwowała twarz Deje, podczas gdy kobieta zmieniała w swoim umyśle posiadane dotąd informacje o dziwce imieniem Surreal, która była także morderczynią. Gdy w końcu Deje spojrzała na Surreal, w oczach kobiety był szacunek i mroczna satysfakcja. Deje spojrzała na tacę i zmarszczyła brwi. - Najlepiej użyj zaklęcia ogrzewającego tę herbatę, bo inaczej nie będzie nadawać się do picia. - Zajmę się tym - odpowiedziała Surreal. Deje ruszyła ku schodom. - Deje - powiedziała cicho Surreal. - Ja spłacam swoje długi. Deje obdarzyła ją chłodnym uśmiechem i skinęła w kierunku tacy. - Spróbuj wmusić w niego trochę jedzenia. Musi odzyskać siły. Surreal poczekała na zatrzaśnięcie się drzwi na górze schodów i wróciła do pomieszczenia, w którym przebywał najbardziej niebezpieczny w Królestwie - może teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - Książę Wojowników.
***
Późnym popołudniem Surreal otworzyła drzwi pokoju, w którym mieszkał Sadi, i stanęła zaskoczona. - W imię Piekła, co ty robisz? Daemon spojrzał na nią, zanim zawiązał drugi but. - Ubieram się. - Jego niski, wyszkolony głos miał twardszy niż zwykle ton. - Oszalałeś? - Surreal przygryzła wargę, żałując tego, co powiedziała. - Być może! - Daemon zapiął swoje rubinowe spinki w mankietach jedwabnej koszuli. - Muszę sprawdzić, co się stało, Surreal. Muszę ją znaleźć.
Zrozpaczona Surreal przeczesała włosy palcami. - Nie możesz wyjechać w środku nocy. Poza tym na dworze jest bardzo zimno. - Środek nocy jest najlepszą porą, nie sądzisz? - Daemon odpowiedział spokojnie, wkładając swoją czarną marynarkę. - Nie, nie sądzę. Poczekaj przynajmniej do świtu. - Jestem Haylliańczykiem. Tu jest Chaillot. W świetle dnia zbytnio rzucałbym się w oczy. - Daemon rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, wzruszył lekceważąco ramionami, wyjął z kieszeni grzebień i przeczesał czarne włosy. Gdy był gotów, wsunął zadbane dłonie z długimi paznokciami do kieszeni i podniósł brwi, jak gdyby pytając: „Dobrze?”. Surreal przyjrzała się wysokiemu, szczupłemu, ale umięśnionemu mężczyźnie w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Złotobrązowa skóra Sadiego miała szare zabarwienie z powodu wyczerpania, jego twarz wyglądała na mizerną, a złociste oczy były podkrążone. Nawet teraz był piękniejszy niż najpiękniejszy mężczyzna. - Wyglądasz jak gówno - warknęła. Daemon wzdrygnął się, jak gdyby jej gniew go zranił. Spróbował się uśmiechnąć. - Nie próbuj zawrócić mi w głowie komplementami, Surreal. Surreal zacisnęła dłonie. Taca z kanapkami była jedyną rzeczą, którą mogła w niego rzucić. Widok czystej filiżanki i nietkniętego jedzenia rozzłościł ją. - Ty głupcze, nic nie jadłeś. - Mów ciszej! Chyba że chcesz, aby wszyscy wokoło dowiedzieli się, że tu jestem. Surreal przechadzała się w tę i z powrotem, mrucząc pod nosem wszystkie przekleństwa, jakie jej przychodziły do głowy. - Nie płacz, Surreal. Objął ją, pod brodą poczuła chłodny jedwab. - Nie płaczę - odwarknęła, tłumiąc łkanie. Jego chichot bardziej poczuła, niż usłyszała. - Mój błąd. - Zanim odsunął się od niej, musnął wargami jej włosy. Surreal głośno zaczerpnęła powietrza, wytarła oczy o jego rękaw i odgarnęła włosy z twarzy.
- Nie jesteś jeszcze dość silny, Daemon. - Dopóki jej nie znajdę, nie poczuję się lepiej - powiedział cicho Daemon. - Czy wiesz, jak otworzyć Wrota? - zapytała. - Te trzynaście miejsc mocy łączyło Terreille, Kaeleer i Piekło. - Nie, ale znajdę kogoś, kto będzie wiedział. - Daemon odetchnął głęboko. - Posłuchaj, Surreal, posłuchaj uważnie. W całym Królestwie Terreille jest bardzo niewiele osób, które mogą w jakikolwiek sposób powiązać cię ze mną. Postarałem się, aby tak było. A więc jeśli nie staniesz na dachu i tego nie wykrzyczysz, nikt w Beldon Mor nie spojrzy w twoim kierunku. Nie podnoś głowy. Hamuj swój temperament. Zrobiłaś więcej, niż trzeba było. Nie angażuj się bardziej - ponieważ nie będzie mnie w pobliżu, aby wyciągnąć cię z tarapatów. Surreal przełknęła z trudem. - Daemon... zostałeś uznany za bandytę. Wyznaczono nagrodę za twoją głowę. - To nie jest niespodzianka po tym, jak złamałem Pierścień Posłuszeństwa. Surreal zawahała się przez chwilę. - Czy jesteś pewien, że Cassandra zabrała Jaenelle do innego Królestwa? - Tak, jestem pewien - powiedział cicho i ponuro. - A więc poszukasz Kapłanki, która wie, jak otworzyć Wrota i przez nie przejść. - Tak, ale najpierw muszę się zatrzymać w jednym miejscu. - To nie jest dobry czas na spotkania towarzyskie - powiedziała cierpko Surreal. - To będzie wizyta niezupełnie towarzyska. Dorothea nie może cię użyć przeciwko mnie, ponieważ nie wie o tobie. Wie jednak o nim i wykorzystywała go w przeszłości. Nie zamierzam dawać jej szansy. Poza tym, mimo jego arogancji i charakteru, on jest cholernie dobrym Księciem Wojowników. Wyczerpana Surreal oparła się o ścianę. - Co zamierzasz zrobić? Daemon zawahał się. - Zamierzam wydostać Lucivara z Pruul.
4. Kaeleer
Saetan pojawił się na niewielkiej sieci lądowiskowej, wyciętej w kamiennej posadzce jednego z wielu zewnętrznych dziedzińców Stołpu. Po zejściu z sieci spojrzał w górę. Jeśli ktoś by nie wiedział, czego szukać, dostrzegłby wyłącznie czarną górę o nazwie Ebon Askavi, czułby tylko masę tego ciemnego kamienia. Ale Ebon Askavi była także Stołpem, sanktuarium czarownicy, repozytorium długiej, długiej historii Krwawych. Miejscem dobrze strzeżonym. Idealnym miejscem do przechowywania tajemnicy. Przeklęta Hekatah, pomyślał gorzko, idąc wolno przez dziedziniec, opierając się ciężko na swojej lasce. Niech szlag trafi ją i jej plany zdobycia władzy. Chciwa, złośliwa suka. Wcześniej się hamował, ponieważ czuł, że był jej coś winien za wychowanie dwóch synów. Dług został jednak spłacony. Więcej niż spłacony. Tym razem poświęciłby swój honor, szacunek dla samego siebie i wszystko, co musiałby, gdyby to była cena za jej powstrzymanie. - Saetan! Geoffrey, historyk i bibliotekarz Stołpu, wyszedł z cienia przy wejściu. Jak zwykle był schludnie ubrany w obcisłą tunikę i spodnie i nie miał na sobie żadnych ozdób z wyjątkiem pierścienia z Czerwonym Kamieniem. Jak zwykle jego czarne włosy były starannie zaczesane do tyłu i uwidaczniały trójkącik włosów nad czołem. Jego czarne oczy wyglądały niczym małe bryłki węgla, a nie jak wypolerowane kamyki. Gdy Saetan szedł w stronę Geoffreya, pionowa bruzda między oczami historyka pogłębiła się. - Chodź do biblioteki i napij się ze mną szklankę yarbarah - powiedział. Saetan potrząsnął głową. - Może później. Geoffrey ściągnął brwi jeszcze mocniej. - W izbie chorych nie ma miejsca na gniew. Zwłaszcza teraz. Zwłaszcza na twój gniew. Dwaj Strażnicy przyglądali się sobie nawzajem. Saetan pierwszy odwrócił wzrok.
Gdy już siedzieli w wygodnych fotelach i Geoffrey napełnił podgrzane szklanki krwawym winem, Saetan zmusił się do spojrzenia na duży hebanowy stół, który zajmował sporą część komnaty. Zwykle leżały na nim stosy książek poświęconych historii, Fachowi i informatorów, które Geoffrey wyciągał z magazynu i które dwóch mężczyzn przeglądało w poszukiwaniu wskazówek, umożliwiających zrozumienie niedbałych, ale zaskakujących uwag Jaenelle i jej czasem dziwacznych, ale i przerażających zdolności. Teraz stół był pusty. A ta pustka bolała. - Nie masz żadnej nadziei, Geoffrey? - spytał cicho Saetan. - Co? - Geoffrey spojrzał na stół, a potem odwrócił wzrok. - Potrzebowałem... zajęcia. Gdy tam siedziałem, każda książka przypominała mi i... - Rozumiem - Saetan opróżnił szklankę i sięgnął po laskę. Geoffrey odprowadził go do drzwi. Gdy Saetan wszedł do korytarza, poczuł lekkie, pełne wahania dotknięcie i odwrócił się. - Saetan... wciąż masz nadzieję? Saetan zastanawiał się nad pytaniem długą chwilę, zanim udzielił jedynej odpowiedzi, jakiej mógł udzielić. - Muszę.
***
Cassandra zamknęła swoją książkę, opuściła ze znużeniem ramiona i potarła twarz dłońmi. - Nie ma żadnej zmiany. Nie wyszła z otchłani czy z czegokolwiek, do czego wpadła. A czym dłużej przebywa poza zasięgiem drugiego umysłu, tym mniejsza szansa, że kiedykolwiek uda nam się sprowadzić ją z powrotem. Saetan przyglądał się kobiecie o przyprószonych siwizną rudych włosach i zmęczonych, szmaragdowych oczach. Dawno, dawno temu, gdy Cassandra była Czarownicą, Królową z Czarnym Kamieniem, on był jej mężem i kochał ją. A ona, na swój sposób, dbała o niego - dopóki nie złożyła ofiary Ciemności i nie odeszła, mając Czarne Kamienie. Potem była wymiana umiejętności - jego w sztuce miłosnej, jej w Fachu Czarnej Wdowy - dopóki nie zaaranżowała własnej śmierci i nie stała się Strażniczką. Odegrała swą rolę na łożu śmierci tak dobrze, a jego wiara w nią jako Królową była tak mocna, że nigdy mu nie przyszło do głowy, iż zrobiła to, aby zakończyć swoje panowanie jako Czarownica - i odejść od niego.
***
Z rykiem wściekłości Lucivar rzucił się na Daemona z wystarczającą siłą, aby przerwać łańcuchy ale nie dość szybko. Upadł na ziemię, zdzierając skórę z dłoni i kolan. Minęła minuta, zanim odzyskał oddech. Drugą minutę zajęło mu zrozumienie, dlaczego drży. Patrzył na grubą warstwę lodu, która pokrywała kamienne ściany lochu. Wstał powoli, chwiejąc się na drżących nogach i czując głęboką gorycz, zalewającą duszę. Daemon stał opodal z rękami w kieszeniach, jego twarz była nieprzeniknioną maską, a oczy nieco szkliste i senne. - Nienawidzę cię - wyszeptał ochryple Lucivar. - W tym momencie, braciszku, twoje uczucie jest jak najbardziej odwzajemnione - powiedział Daemon zbyt chłodno, zbyt spokojnie. - Mam zamiar ją znaleźć, Lucivar. Mam zamiar ją znaleźć, aby udowodnić ci, że żyje. A gdy ją znajdę, wrócę i wyrwę ci ten kłamliwy język. Daemon zniknął. Frontowa ściana celi runęła. Lucivar upadł na podłogę, ciasno przycisnął skrzydła do ciała, a ramionami chronił głowę przed deszczem kamyków i piasku. Teraz było słychać więcej okrzyków. Więcej tupotu. Gdy straże wpadły przez otwór, Lucivar skoczył na równe nogi. Wyszczerzył zęby i warknął, jego złote oczy lśniły z gniewu. Strażnicy spojrzeli na niego tylko raz i wycofali się z celi. Przez resztę nocy blokowali otwór, ale nie ośmielili wejść do środka. Lucivar obserwował strażników, a jego oddech świszczał, przechodząc przez zaciśnięte zęby. Mógł przedrzeć się przez straże i ruszyć śladami Daemona. Gdyby Zuultah próbowała go zatrzymać, wysyłając impuls bólu przez Pierścień Posłuszeństwa wokół jego organu, Daemon wysłałby przeciw niej wystarczająco dużą moc. Nieważne, jak zażarcie ze sobą walczyli, on i Daemon zawsze jednoczyli się przeciw zewnętrznemu wrogowi. Mógł podążyć za Daemonem i zmusić go do walki, która zniszczyłaby jednego z nich lub obu. Został jednak w celi. Przysiągł, że zabije Daemona i zrobiłby to. Nie potrafił jednak zmusić się do zniszczenia swojego brata. Jeszcze nie.
***
Daemon uniósł prawą rękę. Czarny Kamień rozbłysnął. Na zewnątrz stajni, w których przetrzymywano niewolników, ktoś wydał krzyk agonii. A potem zapadła cisza. Wiedząc, że strażnicy szybko znajdą w sobie dość odwagi, aby powtórnie wejść do stajni, Lucivar wyszczerzył zęby i poszukał słabego punktu. - Czy po prostu rzuciłeś ją na ziemię i wziąłeś? Czy uwiodłeś ją, okłamałeś, powiedziałeś, że ją kochasz? - Naprawdę ją kocham. - W oczach Daemona był cień zwątpienia, ślad strachu. - Musiałem kłamać. Nie słuchałaby mnie. Musiałem kłamać. - A następnie uwiodłeś ją, aby się zbliżyć na odległość umożliwiającą zamordowanie. Daemon ze złości nie mógł wytrzymać w jednym miejscu. Przemierzał niewielką celę, trzęsąc głową ze złości. - Nie - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Nie, nie, nie! - Obrócił się, chwycił Lucivara za ramiona i przycisnął do ściany. - Kto ci powiedział, że ona nie żyje? kto? Lucivar podniósł gwałtownie ręce, uwalniając się z uchwytu Daemona. - Dorothea. Twarz Daemona była ściągnięta bólem. Cofnął się. - Od kiedy słuchasz Dorothei? - zapytał gorzko. - Od kiedy wierzysz tej kłamliwej suce? - Nie wierzę. - A więc dlaczego...? - Słowa kłamią. Krew nie. - Lucivar poczekał, aż te słowa dotrą do Daemona. - Zostawiłeś prześcieradło, bękarcie! - powiedział z wściekłością. - Całą tę krew. Cały ten ból. - Przestań - szepnął Daemon, a jego głos drżał. - Lucivar, proszę. Nie rozumiesz. Ona już była zraniona, już cierpiała i ja... - Uwiodłeś ją, okłamałeś, zgwałciłeś dwunastoletnią dziewczynkę.
- Nie! - Bawiło cię to, bękarcie? - Ja nie... - Przyjemnie było ją dotykać? - Lucivar, proszę? - bawiło cię? - tak! Lucivar zmrużył złote oczy. W zapachu psychicznym Daemona była nieoczekiwana kruchość. Innym razem zmartwiłoby go to. Teraz uznał, że może tę kruchość wykorzystać. - Nie powinieneś był tu przychodzić, bękarcie. Przysiągłem, że cię zabije, jeśli przyjmiesz tę ofertę, i zrobię to. Daemon odwrócił się do niego. - Jaką ofertę? - Może transakcja jest lepszym słowem. Twoja wolność za życie Jaenelle. - Nie przyjąłem tej oferty! Dłonie Lucivara zacisnęły się w pięści. - A więc zabiłeś ją dla czystej przyjemności zabijania? Lub nie zdawałeś sobie sprawy, że umierała pod tobą, aż było za późno? Patrzyli na siebie. - O czym ty mówisz? - spokojnie zapytał Daemon. - Ołtarz Cassandry - odpowiedział Lucivar równie spokojnie, podczas gdy narastał w nim gniew, grożąc, że wymknie się spod kontroli. - Tym razem byłeś nieostrożny. Zostawiłeś prześcieradło - i całą tę krew. Chwiejąc się, Daemon patrzył na swoje dłonie. - Tak dużo krwi - wyszeptał. - Moje ręce były całe we krwi. Z oczu Lucivara ciekły łzy. - Dlaczego, Daemon? Co ona zrobiła, żeby zasłużyć na taką krzywdę? - Zaczął mówić głośniej. Nie
mógł się opanować. - Była Królową. Marzyliśmy o służbie dla niej. Czekaliśmy na nią tak długo. Ty pieprzony rzeźniku, dlaczego musiałeś, ją zabić? W oczach Daemona pojawiło się niebezpieczne ostrzeżenie. - Ona żyje. Lucivar wstrzymał oddech, pragnąc uwierzyć. - To gdzie ona jest? Daemon zawahał się, wyglądał na zmieszanego. - Nie wiem. Nie jestem pewien. Ból przeszył pierś Lucivara, tak jak wtedy, gdy oglądał zaschniętą na prześcieradle krew. - Nie jesteś pewien - prychnął. - Ty. Sadysta. Nie jesteś pewien, gdzie zakopałeś ciało? Spróbuj lepiej kłamać. - Ona żyje! - ryknął Daemon. Ktoś krzyknął w pobliżu, a zaraz potem rozległ się tupot.
5. Terreille
Czyjaś dłoń gładziła jego ramię i delikatnie je ścisnęła. Lucivar rozzłościł się, obudzony z krótkiego, płytkiego snu, na który pozwalało mu każdej nocy obolałe ciało. Łańcuchy, którymi był przykuty za nadgarstki i kostki do muru, nie były dość długie, aby mógł się położyć i wyciągnąć, spał więc w kucki, opierając się pośladkami o ścianę, aby zmniejszyć napięcie mięśni nóg, głowę opierał na skrzyżowanych przedramionach, a skrzydła trzymał luźno złożone wzdłuż ciała.
Długie paznokcie przesuwały się po jego skórze. Dłoń ścisnęła ramię nieco mocniej. - Lucivar - szepnął niski głos, ochrypły z niecierpliwości i zmęczenia. - Obudź się, fiucie! Lucivar podniósł głowę. Światło księżyca, wpadające przez szczelinę okna, nie pozwalało zobaczyć zbyt wiele, ale wystarczyło. Spojrzał na pochylonego nad nim mężczyznę i przez chwilę ucieszył się na widok przyrodniego brata. Wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu. - Witaj, bękarcie! Daemon puścił ramię Lucivara i z nieufnością cofnął się. - Przybyłem, aby cię stąd wydostać. Lucivar powoli wstał, warcząc cicho z powodu znacznego hałasu, który robiły łańcuchy. - Sadysta martwiący się o innych? Jestem wzruszony! - Rzucił się w stronę Daemona, ale żelazo na nogach go powstrzymało, a Daemon usunął się na bok, tuż poza zasięg ataku. - To nie jest zbyt entuzjastyczne przyjęcie, bracie - powiedział cicho Daemon. - Czy w ogóle spodziewałeś się jakiegoś powitania, bracie? - prychnął Lucivar. Daemon przeczesał palcami włosy i westchnął. - Wiesz, dlaczego wcześniej nic mogłem nic zrobić, aby ci pomóc? - Tak, wiem - odparł Lucivar, a jego niski głos nabrał groźnego tonu. - Tak jak wiem, dlaczego tutaj przyszedłeś. Daemon odwrócił się, jego twarz skrywał cień. - Czy naprawdę sądzisz, że uwolnienie mnie załatwi sprawę, bękarcie? Naprawdę sądzisz, że ci wybaczę? - Musisz mi wybaczyć - szepnął i wzruszył ramionami.
***
Teraz byli znów zjednoczeni. Gdy ją objął, chcąc pocieszyć, poczuł jej wewnętrzne wycofanie, ten tłumiony dreszcz strachu. Nigdy
nie zapomniała, że chodził ciemnymi drogami, których nawet ona nie śmiała przemierzać, nigdy nie zapomniała, że Mroczne Królestwo nazywało go Wielkim Lordem, gdy wciąż był jeszcze w pełni żywy. Saetan pocałował Cassandrę w czoło i cofnął się. - Idź, odpocznij trochę - powiedział łagodnie. - Posiedzę z nią. Cassandra popatrzyła na niego, spojrzała na łóżko i potrząsnęła głową. - Nawet tobie się to nie uda, Saetan. Saetan popatrzył na bladą, kruchą dziewczynkę, leżącą w jedwabnej pościeli. - Wiem. Gdy Cassandra zamykała za sobą drzwi, przyszło mu do głowy, że mimo straszliwego kosztu czerpała z tej sytuacji odrobinę zadowolenia. Potrząsnął głową, aby oczyścić umysł, przyciągnął krzesło bliżej łóżka i westchnął. Chciałby, aby komnata nie była tak bezosobowa. Chciałby, aby wisiało więcej obrazów, by przełamać monotonię ścian z wypolerowanego, czarnego kamienia. Chciałby, aby na hebanowych meblach leżały rozrzucone dziewczyńskie rzeczy. Tak wiele by chciał. Sale te zostały jednak umeblowane na krótko przed koszmarem przy Ołtarzu Cassandry. Jaenelle nie miała możliwości nasycić ich psychicznym zapachem i uczynić swoimi. Nawet małe skarby, które tu zostawiła, nie były z nią wystarczająco długo, aby stać się prawdziwie jej. Nie było nic znajomego, oswojonego, czego mogłaby się uchwycić w czasie wychodzenia z otchłani, która była częścią Ciemności. Z wyjątkiem jego. Opierając się jedną ręką na łóżku, Saetan pochylił się i delikatnie odgarnął z jej twarzy proste, złote włosy. Jej ciało zdrowiało, ale powoli, bo w ciele nie było nikogo, kto pomógłby je naprawić. Jaenelle, jego młoda Królowa, córka jego duszy, była zagubiona w Ciemności - lub wewnątrz, w tak zwanym Wykrzywionym Królestwie. Poza jego zasięgiem. Ale miał nadzieję, że nie poza zasięgiem jego miłości. Saetan położył rękę na jej głowie, zamknął oczy i opuścił się w jej wnętrze do poziomu Czarnych Kamieni. Powoli, ostrożnie opuszczał się coraz niżej. W końcu nie mógł posuwać się już dalej. I wtedy w otchłań wysłał te same słowa, które wysyłał przez ostatnie trzy tygodnie. Jesteś bezpieczna, mała czarownico. Wracaj, jesteś bezpieczna.
ROZDZIAł DRUGI
1. Terreille
Pukanie było natarczywe, niecierpliwe. Dorothea SaDiablo schowała drżące ręce w fałdach koszuli nocnej i usadowiła się w środku sypialni, tyłem do mdłego światła świecy oświetlającej komnatę. Szukała Daemona Sadiego od siedmiu miesięcy. W jasnym świetle dnia, otoczona dworem, prawie przekonywała samą siebie, że Sadi nie zjawi się w Hayll, że pozostanie zaszyty w jakiejś kryjówce. Nocami Dorothea była jednak pewna, że gdy otworzy drzwi lub skręci za róg, natknie się na niego. Przeciągnie zadawanie jej bólu dłużej, niż nawet ona umiała sobie wyobrazić, a następnie ją zabije. Obrażało ją, że u podstaw jego agresji nie leżały wszystkie krzywdy, które mu wyrządziła, ale to dziecko. To przeklęte dziecko. Obsesję Hekatah, ponowne pojawienie się Wielkiego Lorda, śmierć Greera, tajemniczą chorobę jej syna Kartane, furię Daemona, nagłą nienawiść Lucivara do przyrodniego brata - wszystko to spowodowała ta dziewczynka.
Poruszyła się klamka. Drzwi uchyliły, się na kilka centymetrów. - Kapłanko? - rozległ się Cichy męski głos. Przyprawiającą o zawrót głowy ulgę szybko zastąpiła złość. - Wejdź - warknęła. Lord Valrik, Dowódca Straty Dorothei, wszedł do komnaty i skłonił się. - Proszę wybaczyć wtargnięcie o tej porze, Kapłanko, ale sądzę, że powinnaś dowiedzieć się o tym natychmiast. - Pstryknął palcami i pojawiło się dwóch strażników trzymających za ramiona mężczyznę. Dorothea wpatrywała się w młodego Krwawego z Hayll, kulącego się między dwoma strażnikami. Dopiero co przestał być chłopcem. Był ładny. Ładny w sposób, który lubiła. Aż nadto w sposób, który lubiła. Zrobiła krok w stronę młodzieńca, zadowolona, że dostrzega strach w jego oczach. - Nie służysz na moim dworze - zamruczała. - Skąd się tu wziąłeś? - Zostałem przysłany, Kapłanko. Powiedziano mi, abym cię zadowolił. Dorothea przyjrzała się przybyszowi. Jego słowa brzmiały beznamiętnie, jakby były wymuszone. Jakby nie były jego. Istniały zaklęcia, które mogły kogoś zmusić do wykonywania różnych czynności wbrew jego woli. Zrobiła jeszcze jeden krok w jego kierunku. - Kto cię przysłał? - Nic powiedział mi swojego... Zanim dokończył, Dorothea przywołała sztylet i pchnęła go w klatkę piersiowa. Jej atak był tak szybki i tak wściekły, że strażnicy upadli wraz z młodzieńcem. Następnie uwolniła moc swojego Czerwonego Kamienia i wysłała w stronę jego żałośnie słabych barier wewnętrznych. Wypaliła mu umysł, nie pozostawiając nikogo i niczego, co mogłoby powrócić i ja nawiedzać. - Weźcie go do lasu za miastem, może coś się skusi na to ścierwo - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Strażnicy chwycili ciało i wyszli, Valkirk podążył za nimi. Dorothea przemierzała komnatę, na przemian zaciskając i rozluźniając dłonie. Cholera, cholera, cholera! Mogła wysondować, umysł młodzieńca, zanim go zniszczyła tak całkowicie, powinna była ustalić, kto go tu przysłał. To musiała być robota Sadiego. Ten sukinsyn bawił się z nią, próbował
przytępić jej czujność i zaskoczyć ją, gdy będzie się tego najmniej spodziewała. Ukryła twarz w drżących dłoniach. Sadi tam był, gdzieś. Dopóki nie będzie martwy... Nie! Nie, gdy będzie martwy. Nie będzie można dać sobie z nim rady i wtedy, a gdy stanie się demonem z pewnością złączy siły z Wielkim Lordem. Nigdy nie zapomniała groźby, która wypowiedział Saetan, jego głosu unoszącego się z wirującego koszmaru: gdy umrze Daemon Sadi, umrze i Hayll. Wyczerpana Dorothea wróciła do łoża. Zawahała się przez chwilę, a następnie wygasiła światło świec. W całkowitej ciemności było bezpieczniej - jeśli w ogóle można było mówić o bezpieczeństwie.
***
Przed wejściem do niewielkiego salonu w starym sanktuarium Dorothea zsunęła kaptur peleryny i głęboko odetchnęła. Hekatah siedziała już przed wygaszonym paleniskiem w kapturze zakrywającym jej twarz. Na stoliku przed nią stał pusty kryształowy kielich. Dorothea przywołała srebrną butelkę i postawiła ją obok kielicha. Hekatah wydała gniewne parsknięcie na widok rozmiaru butelki, ale skierowała w jej kierunku palec. Butelka otworzyła się i uniosła. Jej gorąca, czerwona zawartość wlała się do kielicha, który następnie przepłynął w powietrzu do oczekującej nań ręki Hekatah. Pociągnęła solidny łyk. Dorothea zacisnęła dłonie i czekała. Wreszcie, zniecierpliwiona, rzuciła: - Sadi jest ciągle wolny! - A z każdym dniem jego złość będzie większa - powiedziała Hekatah swoim dziewczęcym głosem, który zawsze zdawał się pozostawać w sprzeczności z okrutnym charakterem. - No właśnie. Hekatah westchnęła jak zaspokojona kobieta, - To dobrze. - Dobrze? - Dorothea Wyskoczyła z fotela. - Ty go nie znasz! - Ale znam jego ojca. Dorothea wzruszyła ramionami. Hekatah postawiła na stole pusty kielich.
- Uspokój się siostro. Plotę doskonała Sieć na Daemona Sadi. - Sieć, z której nie ucieknie, ponieważ nic będzie chciał z niej uciec. Dorothea usiadła z powrotem. - Będzie mu można ponownie założyć Pierścień? - Hekatah zaśmiała się cicho, złośliwie. - Och nie, z Pierścieniem będzie dla nas bezużyteczny. Ale nie martw się. Będzie tropić większą od ciebie ofiarę. - Pokiwała palcem w kierunku Dorothei. - Bardzo dużo pracowałam dla twojego dobra. Dorothea zacisnęła wargi, nie chwytając przynęty. Hekatah odczekała minutę. - On będzie chciał zaatakować Wielkiego Lorda. Dorothea wytrzeszczyła oczy. - Dlaczego? - Aby pomścić dziewczynkę. - Ale to Greer ją zniszczył! - Sadi o tym nie wie - powiedziała Hekatah. - Gdy mu opowiem smutną historię, dlaczego to się przydarzyło dziewczynce, wydarcie serca Saetanowi stanie się jego jedynym pragnieniem. Oczywiście Wielki Lord sprzeciwi się temu. Dorothea rozparła się w fotelu. Od miesięcy nie czuła się tak dobrze. - Czego ode mnie potrzebujesz? - Oddziału strażników, którzy pomogliby mi zastawić pułapkę. - A więc wybiorę mężczyzn, którzy są zbędni. - Nic przejmuj się strażnikami. Sadi nie będzie dla nich zagrożeniem. - Hekatah wstała w niemym pożegnaniu. Gdy wyszły na zewnątrz, Hekatah powiedziała chłodno: - Nic nie powiedziałaś, Siostro, o moim upominku. - Twoim upominku? - O chłopcu. Chciałam zostawić go sobie, ale należała ci się jakaś rekompensata za stratę Greera. To bardzo troskliwy służący...
***
- Wiesz, co robić? - zapytała Hekatah, wręczając Greerowi dwie fiolki. - Tak, kapłanko. Ale czy jesteś pewna, że on się tam uda? Hekatah pogładziła policzek Greera. - Z jakiegoś powodu Sadi odwiedza Ciemny Ołtarz za każdym razem, gdy podróżuje na wschód. Dotrze tam. To jedyne Wrota przed Wrotami w pobliżu ruin Pałacu SaDiablo. - Poklepała palcami wargi i zastanowiła się. - Pewnym problemem może być tam stara Kapłanka. Jej asystentka jest jednak rozsądną dziewczyna - rozsadek to cecha, której nie brakuje wśród mniej utalentowanych Krwawych. Dogadasz się z nią... - A stara Kapłanka? Hekatah lekko wzruszyła ramionami. - Nie należy marnować - posiłku. Greer uśmiechnął się, ukłonił nad ręką, którą mu podała, i wyszedł. Nucąc, Hekatah zrobiła pierwsze kroki dworskiego tańca. Przez siedem miesięcy Daemon Sadi prześlizgiwał się przez jej sidła, a jego odwet za każdym razem, gdy został odciągnięty od Wrót, sprawiał, że nawet jej najwierniejsi słudzy w Mrocznym Królestwie bali się go zaatakować! Przez siedem miesięcy nie udawało się. Ale i jemu się nie udało. W Terreille pozostało bardzo niewiele kapłanek, które wiedziały, jak otworzyć, Wrota. Te, które nie ukryły się po pierwszym ostrzeżeniu, zostały wyeliminowane. Kosztowało ją to życie kilku najsilniejszych demonów, ale udało się dopilnować, aby Sadi nie miał czasu sam dowiedzieć się, jak zapalić w odpowiedniej kolejności czarne świece przy otwieraniu Wrót. Oczywiście, gdyby udał się prosto do Ebon Askavi, jego poszukiwania zakończyłyby się kilka miesięcy temu. Hekatah jednak przez stulecia postarała się. aby naturalny respekt dla tego miejsca zmienił się w grozę. Nie było to trudne - gdy jedyny raz przebywała w Stolpie, miejsce to przerażało nawet ją. Obecnie nikt z Terreille nie udałby się tam z własnej woli, aby prosić o pomoc lub schronienie, o ile nie byłby na tyle zdesperowany, aby zaryzykować wszystko - najczęściej nawet i wtedy nie. A więc Sadi, nie mając bezpiecznej kryjówki i nikogo, komu mógłby zaufać, będzie nadal ukrywać się, poszukiwać, uciekać. Gdy wreszcie dotrze do Wrót, u których ona będzie czekać, napięcie minionych miesięcy uczyni go jeszcze bardziej wrażliwym na to, co planowała.
- Rządź Piekłem, jeśli możesz, ty sukinsynu - powiedziała, obejmując się ramionami. - Tym razem mam idealną broń.
2. Piekło
Saetan otworzył drzwi prywatnego gabinetu i znieruchomiał na widok Harpii stojącej w korytarzu, naciągającej cięciwę łuku i mierzącej w niego strzałą. - Raczej marny sposób zwracania się o audiencję, prawda, Titian? - zapytał drwiąco. - Żadna moja broń nie jest marna, Wielki Lordzie - odwarknęła Harpia. Saetan przyglądał jej się przez moment, zanim wszedł do komnaty. - Wejdź i powiedz, co masz do powiedzenia. Opierając się ciężko na lasce, pokuśtykał do hebanowego biurka, usiadł na jego rogu i czekał. Titian weszła powoli, jej złość kłębiła się jak zimowa zawierucha. Stała po drugiej stronie komnaty, patrząc mu prosto w twarz, nieulękła w swojej furii, żywy demon. Królowa - Czarna Wdowa z Dea al Mon. Cięciwa została napięta jeszcze raz, a strzała wycelowana w serce Saetana. Jego cierpliwość, nadszarpnięta nieco w ciągu trudnych ostatnich miesięcy, zaczęła się kończyć. - Odłóż to, zanim zrobię coś, czego będziemy oboje żałować. Titian nie posłuchała. - Czyż już nie zrobiłeś czegoś, czego żałujesz Wielki Lordzie? A może jesteś tak przepełniony jadem zazdrości, że nie ma miejsca na żal? Ściany Pałacu zaczęły dudnić. - Titian - powiedział cicho. - Nie będę cię więcej ostrzegał.
Titian niechętnie zniknęła łuk i strzałę. Saetan skrzyżował ramiona. - W istocie twoja cierpliwość mnie zadziwia. Lady. Spodziewałem się tej rozmowy znacznie wcześniej. Titian syknęła. - A więc to prawda? Czy przechadza się wśród cildru dyathe! Saetan obserwował, jak narasta w niej napięcie. - A jeśli tak? Titian spojrzała na niego przez jeden straszliwy moment, następnie odchyliła głowę i zaśpiewała pieśń żałobna. Saetan wpatrywał się w nią wstrząśnięty. Wiedział, że po Piekle rozniesie się plotka. Spodziewał się, że Titian, podobnie jak Char, wódz cildru dyathe, będzie go szukać. Oczekiwał ich furii. Ich furii mógł się przeciwstawić. Ich nienawiść mógł zaakceptować. Ale nie to. - Titian - powiedział niepewnym głosem. - Titian, chodź tutaj. Titian nie przestawała zawodzić. Saetan pokuśtykał do niej. Zdawało się, że nie zauważa, że ją obejmuje i mocno przytula, głaskał jej długie, srebrne włosy i mruczał słowa żałoby w Starym Języku. - Titian - powiedział łagodnie, gdy zawodzenie przeszło w łkanie - jest mi naprawdę przykro z powodu bólu, który ci sprawiłem, ale nic nie dało się zrobić. Titian posłała go na podłogę silnym ciosem w brzuch. - Przykro ci - warczała, przemierzając komnatę. - A więc mi też jest przykro. Przykro mi, że to była tylko pięść, a nie nóż. Zasługujesz, aby cię za to wypatroszyć. Zazdrosny starzec. Bestia! Czy nic mogłeś jej pozwolić na niewinny romans bez rozrywania na strzępy z powodu zazdrości? Gdy Saetan wreszcie mógł złapać oddech, dźwignął się i podparł na łokciu. - Czarownica nie staje się cildru dyathe. Titian - powiedział. - Czarownica nie staje się demonem. Powiedz, co byś wolała: żebym mówił, że jest wśród cildru dyathe, czy żebym pozostawił ja, wrażliwa dziewczynkę, narażona na atak wrogów? Titian zatrzymała się, w jej dużych, błękitnych oczach widać było zaskoczenie. Pochyliła się nad Saetanem, aby spojrzeć mu w oczy. - Czarownica nic może stać się demonem?
- Nie. Ale w całym Piekle wiecie o tym tylko ty i Char. - Sądzę - powiedziała powoli - że najbardziej przekonującym sposobem zmylenia wroga jest zmylenie przyjaciela. - Zastanowiła się jeszcze nad tym przez chwilę i podała mu rękę. Podniosła jego laskę i spojrzała mu w oczy. - Harpia jest Harpią z powodu sposobu, w jaki umarła. To sprawia, że łatwo wierzy w plotki. To były przeprosiny, które przerosły jego oczekiwania. Saetan wziął od niej łaskę, wdzięczny za pomoc. - Powiem ci to samo, co mówiłem Charowi - powiedział - Jeśli jesteś nadal przyjaciółką i chcesz pomóc, jest coś, co możesz zrobić. - Co to jest Wielki Lordzie? - Pozostań wściekła. Oczy Titian rozbłysły. Na ustach pojawił się i zniknął uśmiech. - Strzała, która mija cel o włos, byłaby bardzo przekonująca. Saetan podniósł brew i mlasnął językiem. - Czarownica z Dea al Mon nie trafia w cel? Titian wzruszyła ramionami. - Nawet czarownicy z Dea al Mon nic zawsze wszystko się udaje. - Na wszelki wypadek, gdybyś pomyliła się, myląc, spróbuj nie celować w coś naprawdę ważnego powiedział Saetan z ironią w głosie. Titian mrugnęła. Na jej wargach znów pojawił się uśmiech. - Jest tylko jedna część męskiej anatomii, w którą celuje Harpia, Wielki Lordzie. Jak bardzo jest ona według ciebie ważna? - Idź już - powiedział Saetan. Titian skłoniła się i wyszła. Saetan przez chwilę wpatrywał się w drzwi, zanim pokuśtyka! w stronę fotela, usiadł na nim wzdychając i rozprostował nogi. Minutę później opuścił gabinet i poszedł długimi korytarzami w stronę górnych komnat, mając nadzieję, że będą tam Mephis i Andulvar. Potrzebował towarzystwa. Męskiego towarzystwa.
Kontakt z taka przyjaciółką jak Titian nie poprawia mężczyźnie samopoczucia.
3. Terreille
W poświacie księżyca trawnik wyglądał jak srebrna talia wody pomarszczona przez wiatr. Przez cały gorący letni dzień na horyzoncie zbierały się burzowe chmury i z dala dobiegały grzmoty. Surreal zapięła żakiet i objęła się, aby nic zmarznąć. Powietrze stało się chłodne. Za godzinę nad Beldon Mor rozszaleje się burza. Do tego czasu zdąży jednak wrócić do Domu Czerwonego Księżyca Deje i jako gość honorowy weźmie udział w cichej kolacji z okazji przejścia Deje na emeryturę. Po nocy przy Ołtarzu Cassandry - stwierdziła, że nie ma już siły na zabawy w łóżku, nawet gdyby miało to jej ułatwić zabicie ofiary. Nie zginie z głodu, gdy przestanie być dziwką. Lord Marcus, prowadzący interesy Sadiego, zajmował się także jej inwestycjami, i to z powodzeniem. Poza tym zawsze wolała być zabójczynią niż dziwką. Surreal potrząsnęła głowa. Mogła się tym zająć później. Przemieszczając się cicho przez niewielki ogródek z krzewami na tyłach trawnika, dotarła do dużego drzewa z gałęzią, która idealnie nadawała się do huśtania. Coś zwisało z gałęzi, ale to nie była dziecinna zabawka. Surreal spojrzała w górę, próbując poczuć obecność ducha, zobaczyć przezroczysty kształt. - Nic znajdziesz jej - powiedział dziewczęcy głos. - Marjane odeszła. Surreal odwróciła się i spojrzała na dziewczynkę z poderżniętym gardłem w zakrwawionej sukience. Surreal spotkała Rosę siedem miesięcy temu. gdy Jaenelle wyjawiła straszliwy sekret Briarwood. Następnej nocy ona i Rose wydostały Jaenelle z Briarwood, ale było za późno, aby zapobiec okrutnemu gwałtowi. - Co jej się stało? - zapytała Surreal, spoglądając w stronę drzewa. Głupie pytanie, jeśli dotyczy dziewczynki, która od dawna nic żyje.
Rose wzruszyła ramionami. - Znikła. Wszystkie stare duchy w końcu wracają do Ciemności. - Przyjrzała się Surreal. - Dlaczego tu jesteś? Surreal odetchnęła głęboko. - Przybyłam powiedzieć do widzenia. Opuszczam Chaillot rano - i nie wracam. Rose przemyślała to, co usłyszała. - Jeśli potrzymasz mnie za rękę, być może będziesz mogła zobaczy - Dannie. Nie wiem, jak Jaenelle zawsze udawało się widzieć duchy. Ja, nawet gdy stałam się demonem, nie mogłam zobaczyć najstarszych duchów, jeśli jej tu nie było. Mówiła, że to dlatego, iż jest to jedno z Królestw żyjących. Surreal wzięła Rosę za rękę. Zaczęły iść w stronę ogródka warzywnego. - Czy z Jaenelle wszystko w porządku? - zapytała Rose z wahaniem. Surreal odgarnęła z twarzy włosy rozrzucane przez wiatr. - Nic wiem. Była bardzo skrzywdzona. Czarownica z Ołtarza Cassandry zabrała ja w bezpieczne miejsce. Mogło jej się udać na czas dotrzeć do uzdrowicielki. Zatrzymały się przy grządce marchewek, gdzie potajemnie zostały zakopane dwie rude siostry, tak jak potajemnie zakopano pozostałe dzieci. Nie było jednak kształtów, nic było szepczących głosów. Surreal nic odczuwała obezwładniającej grozy, którą czuła, gdy po raz pierwszy znalazła się w tym ogrodzie. Teraz był smutek pomieszany z nadzieją, że te młode dziewczyny w końcu przestały pamiętać, co im zrobiono. Dannie była tam jedyna. Surreal bardzo się starała nic patrzeć na kikut w miejscu, w którym powinna być noga. Poczuła ucisk w żołądku, gdy jeszcze usilniej starała się nie pamiętać, co zrobiono z jej nogą. Kryjąc swoje współczucie, Surreal wysłała psychiczną nić ciepła i przyjaźni w kierunku dziewczynki - zjawy. Dannie uśmiechnęła się. Nawet po śmierci Krwawi byli okrutni, pomyślała Surreal, ściskając zimną dłoń Rose. Jak puste, jak długie musiały być te lata dla tych, którzy nie byli dość silni, aby stać się demonami, ale na tyle silni, aby powrócić do Ciemności. Zostali tutaj, przykuci do swych grobów, niewidzialni, niesłyszalni, zapomniani przez wszystkich z wyjątkiem Jaenelle. Co się z nią stało? Surreal i Rose dotarły w końcu do zakrzewionej części ogrodu.
- Oni wszyscy powinni być wypatroszeni - warknęła Surreal, puszczając dłoń Rose. Oparła się o drzewo i spojrzała na budynek. W większości okien było ciemno, ale w kilku widoczne było przyćmione światło. Przywołała swój ulubiony sztylet, wyważyła go w ręce i uśmiechnęła się. Może jeden czy dwóch mogłoby użyźnić ogród, zanim pójdę. - Nie - powiedziała Rose, stając przed Surreal. - Nic możesz dotknąć żadnego z wujków z Briarwood. Nikt nic może. Surreal wyprostowała się z dzikim błyskiem w złotozielonych oczach. - Jestem bardzo dobra w tym, co robię, Rose. - Nie - upierała się Rose. - Gdy przelano krew Jaenelle, obudziło to splataną Sieć, którą ona stworzyła. To pułapka na wszystkich wujków. Surreal popatrzyła na budynek, potem na Rose. Były plotki o tajemniczej chorobie, która gnębiła niektórych wysoko postawionych członków Rady w Chaillot - na przykład Roberta Benedicta, a także kilku dygnitarzy - jak Kartane SaDiablo. - Czy ta pułapka ich zabije? - zapytała. Rose odparła: - W końcu tak. W oczach Surreal pojawił się okrutny błysk. - A czy istnieje lekarstwo? - Briarwood to silna trucizna. Nic ma leku na Briarwood. - Czy to boli? Rose uśmiechnęła się szeroko. - Każdy będzie miał to, na co zasłużył. Surreal zniknęła swój sztylet. - A więc pozwólmy skurwielom cierpieć.
4. Terreille
W świetle dwóch pochodni młoda Kapłanka dokładnie sprawdzała narzędzia, które umieściła na Ciemnym Ołtarzu. Wszystko było gotowe: czteroramienny świecznik z czarnymi świeczkami, mały, srebrny kubek i dwie fiolki ciemnego płynu - jedna z białym korkiem, a druga z czerwonym. Gdy obcy człowiek z okaleczonymi dłońmi dawał jej fiolki, zapewniał, że dzięki antidotum napar, mający obezwładnić Księcia Wojowników, nie będzie miał na nią wpływu. Przechadzała się za Ciemnym Ołtarzem, gryząc paznokcie. To brzmiało tak łatwo, a jednak... Stanęła bez ruchu, nie śmiejąc nawet oddychać, i spróbowała zobaczyć cokolwiek w ciemnym korytarzu za bramą z kutego żelaza. Czy tam coś było? Nic, tylko cisza w nocnej ciszy, cień wśród cieni sunął do Ołtarza z gracją drapieżnika. Kapłanka przykucnęła za Ołtarzem, złamała pieczęć na fiolce z białym korkiem i wypiła jej zawartość. Zniknęła fiolkę i wstała. Gdy spojrzała w stronę bramy, chwyciła Żółty Kamień, jak gdyby mógł ja chronić. Stał po drugiej stronie Ołtarza i ja obserwował. Choć miał pomięte ubranie i zmierzwione włosy, emanowała z niego chłodna, zmysłowa moc. Kapłanka oblizała wargi i wytarła w swa szatę wilgotne dłonie. Jego złote oczy wyglądały na zaspane, nieco szkliste. Uśmiechnął się. Kapłanka zadrżała i głęboko odetchnęła. - Przychodzisz po radę czy po pomoc? - Pomoc - powiedział niskim, wymodulowanym głosem. - Czy potrafisz otworzyć Wrota? Jak mężczyzna może być tak piękny? - pomyślała, potwierdzając skinieniem głowy. - To kosztuje. - Zdawało się, że ciemność pochłonęła jej głos. Lewą ręką wyjął kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki i położył ją na Ołtarzu. - Czy to wystarczy? Gdy sięgała po kopertę, rzuciła okiem na Księcia Wojowników. Jej ręka znieruchomiała nad grubą, białą kopertą. W tym uprzejmie zadanym pytaniu było coś, co mówiło jej, że lepiej, aby wystarczyło. Zmusiła się, żeby podnieść kopertę i zajrzeć do środka. Oparła się o Ołtarz, aby się nie zatoczyć. Tysiąc złotych marek. Co najmniej dziesięć razy więcej, niż oferował nieznajomy z okaleczonymi
rękami. Zawarła już jednak umowę z nieznajomym i nie byłoby czasu wziąć koperty przed przyjściem strażników. Kapłanka starannie położyła kopertę na rogu Ołtarza. - Bardzo szczodra zapłata - powiedziała, mając nadzieję, że obojętnym tonem. Odetchnęła głęboko, podniosła wysoko nad głowę srebrny kubek, a następnie postawiła go ostrożnie przed sobą. Złamała pieczęć na fiolce z czerwonym korkiem, wlała jej zawartość do kubka i podała mu. - Podróż przez Wrota jest trudnym zadaniem. To ci je ułatwi. Nie wziął od niej kubka. Zniecierpliwiła się i wypiła łyk, usiłując nie krzywić się z powodu gorzkiego smaku mikstury, a następnie ponownie podała mu kubek. Wziął go do lewej ręki, jego nozdrza rozszerzyły się, gdy wąchał płyn, ale nie wypił go. Minęła minuta. Dwie. Wzruszył lekko ramionami i wypił zawartość kubka. Kapłanka wstrzymała oddech. Zachwiał się. Następnie położył się na Ołtarzu i spojrzał na nią tak, jak kochanek patrzy na swoją miłą. Nie mogła oderwać oczu od jego warg. Miękkich. Zmysłowych. Pochyliła się ku niemu. Jeden pocałunek. Jeden słodki pocałunek. Zanim ich wargi się zetknęły, zacisnął prawą rękę na jej nadgarstku. - Suka - warknął cicho. Zaskoczona próbowała się wyrwać. Gdy wyprostował rękę, spojrzała na jego pierścień z Czarnym Kamieniem. Długie paznokcie przebiły jej skórę. Poczuła, jak ząb jadowy pod paznokciem serdecznego palca przybysza nakłuwa jej skórę, a jad mrozi jej krew. Zaczęła walić w niego wolna ręka, chcąc sięgnąć do twarzy, próbując wołać o pomoc. Wzrok zaciął ją zawodzić, a płuca nie mogły napełnić się powietrzem. Złamał jej ręce w nadgarstkach jak suche patyki i odepchnął od siebie. - Jad w moim zębie węża nie działa tak szybko, jak mogłabyś sadzić. - powiedział spokojnie, zbyt
grzecznie. - W końcu będziesz w stanic krzyczeć. Twoje ciało będzie się rozpadać na kawałki, ale nie przestaniesz krzyczeć! I zniknął, pozostała tylko cisza w ciszy, cień w cieniu. Gdy przybyły straże, krzyczała.
5. Terreille
Podłoga pod nim falowała, igrając z jego nogami, które i tak trzęsły się z wyczerpania i uginały z powodu naparu czarownicy. Za tymi drzwiami było bezpieczne miejsce. Gdy wyciągnął rękę, aby je otworzyć, podłoga znów zafalowała, zwalając go z nóg. Uderzył ramieniem o drzwi, których stare, przegniłe drewno pękło pod jego ciężarem. Daemon wpadł do środka i upadł ciężko na bok. - Suka - warknął cicho. Szara mgła. Spękany kryształowy kielich. Czarne świece. Złote włosy. Krew. Tak wiele krwi. Słowa kłamią. Krew nie. - Zamknij się, fiucie - wychrypiał. Podłoga nadal pod nim falowała. Wbił swoje długie paznokcie w drewno, starając się odzyskać równowagę, próbując myśleć. Miał niebezpiecznie wysoką gorączkę i wiedział, że potrzebuje jedzenia, wody i odpoczynku. Teraz mógł stać się ofiarą każdego, komu przyszłoby do głowy szukać go w tym opuszczonym domu, w którym spędził najmłodsze lata z Tersą, swoją prawdziwą matką.
Wszystko ma swoją cenę. Gdyby trzy dni temu poddał się obok tamtego Ołtarza, gdyby dał się znaleźć haylliańskim strażom, być może nic chorowałby tak z powodu wywaru. Bezwzględnie jednak zmuszał swoje ciało do wysiłku, aż do całkowitego wyczerpania, aby dotrzeć do Wrót w pobliżu ruin Pałacu SaDiablo. Za każdą falą zmęczenia, za każdym razem, gdy nieco słabła jego siła woli, umysł zaczynała zasnuwać szara mgła. Mgła, która skrywała coś bardzo, bardzo strasznego. Coś, czego nic chciał widzieć. Jesteś moim narzędziem. Z mgły niczym migająca czarna błyskawica wyłoniły się słowa, grożąc, że wypalą mu duszę. Słowa kłamią. Krew nie. Był bliżej niż milę od Wrót. - Lucivar - szepnął. Nie miał jednak siły, aby czuć złość z powodu zdrady brata. Jesteś moim narzędziem. - Nie. - Próbował wstać, ale nie był w stanie. Wciąż coś w jego wnętrzu odmawiało poddania się. Nie, nie jestem twoim narzędziem. Jestem... Daemon... Sadi. Zamknął oczy i ogarnęła go szara mgła.
***
Z jękiem Daemon przewrócił się na wznak i powoli otworzył oczy. Nawet to było zbyt wielkim wysiłkiem. W pierwszej chwili zastanawiał się, czy nie oślepł. Po pewnym czasie zaczął dostrzegać w mroku niewyraźne kształty. Noc. Była noc. Oddychając powoli, zaczął oceniać swój stan fizyczny. Czuł się suchy jak huba i sztywny jak kamień. Mięśnie paliły go. Z głodu bolał go żołądek, a pragnienie było wściekłe. Gorączka w którymś momencie opadła, ale... Coś było nie tak.
Słowa kłamią. Krew nic. Słowa, które wypowiedział Lucivar płynęły wkoło i wkoło, coraz większe, coraz wyraźniejsze. Obijały się o jego umysł, dzieląc go na coraz mniejsze fragmenty. Daemon krzyknął. Jesteś moim narzędziem. Gdy wewnątrz jego ciała zadudniły słowa Saetana, ból stał się trudniejszy do zniesienia i pojawił się strach. Strach, że mgła, która wypełniała jego umysł, może się rozstąpić i zobaczy coś strasznego. Daemon. Trzymając się rozpaczliwie wspomnienia Jaenelle, wymawiającej jego imię, jakby go pieściła, Daemon wstał. Tak długo, jak mógł to pamiętać, mógł okiełznać inne głosy. Jego nogi były zbyt ciężkie, ale udało mu się opuścić dom i pójść wzdłuż resztek ścieżki, która prowadziła do Pałacu. Mimo że każdy krok sprawiał mu straszliwy ból, gdy docierał do Pałacu, poruszał się prawie swoim zwykłym, płynnym krokiem. Ale wciąż coś było bardzo nie w porządku. Księciu Wojowników, Daemonowi Sadi, trudno było zachować poczucie własnego ja. Musiał jednak wytrzymać jeszcze chwilę. Musiał. Zbierając resztki siły i woli, Daemon ostrożnie podszedł do niewielkiego budynku, w którym mieścił się Cieńmy Ołtarz.
***
Hekatah kręciła się po małym budynku, który stał w cieniu ruin Pałacu SaDiablo. Wymachiwała pięściami w powietrzu, przez ostatnie trzy dni jej frustracja przekraczała wszelkie granice. Mimo wszystko za każdym razem, gdy okrążała Ołtarz, spoglądała na ścianę za sobą, przerażona, że ściana zamieni się w mgłę i przez Wrota wkroczy. Saetan, aby ja zniszczyć. Wielki Lord był jednak ostatnio zbyt zaabsorbowany własnymi kłopotami aby zwracać na nią uwagę. Jej największym problemem był teraz Daemon Sadi. Po wypiciu naparu, który przygotowała, nie miał prawa odejść od Ciemnego Ołtarza, niezależnie od tego, co mówili ci głupi strażnicy. Jeśli jednak rzeczywiście był w drodze do Wrót... Teraz najsilniej działałaby druga część naparu, która uczyni jego umysł podatnym na jej starannie przećwiczone słowa. Planowała wyszeptać wszystkie te zatrute słowa, pielęgnując go w czasie gorączki i bólu. W
momencie ustąpienia gorączki jej słowa utrwaliłyby się w straszliwej prawdzie, od której nie potrafiłby uciec. Wtedy cała ta straszna siła, cały ten gniew stałby się sztyletem skierowanym prosto w serce Saetana. Wszystkie jej starannie obmyślane plany legły w gruzach, ponieważ... Hekatah nagle przystanęła. W nocnej ciszy była jeszcze jedna cisza. Spojrzała na pochodnie na ścianach i postanowiła ich nie zapalać. Było dość poświaty księżyca, aby widzieć. Nic chcąc marnować siły na osłonę widzialności. Hekatah wślizgnęła się do cienistego zakamarka. Gdy intruz wkroczy do komnaty, w której stał Ołtarz, będzie za nim i będzie go mogła zaskoczyć swoją obecnością. Czekała. W momencie, gdy uznała, że się myliła, pojawił się bez ostrzeżenia, po prostu stanął przed bramą z kutego żelaza, patrząc na Ołtarz. Nie wkroczył jednak do komnaty. Krzywiąc się, Hekatah odwróciła lekko głowę, aby spojrzeć na Ołtarz. Był taki, jaki powinien być. Kandelabr był zmatowiały, a wosk z czarnych świec, które paliła tak starannie, aby nie wyglądały na nowe, zwisał teraz ze srebrnych ramion jak stalaktyty. Bojąc się, że może odejść, Hekatah ruszyła ku żelaznej bramie. - Czekałam na ciebie, Książę. - Czyżby? - jego głos brzmiał ochryple, zdradzał wyczerpanie. Znakomicie. - Czy to tobie powinienem podziękować za demony przy innych Ołtarzach? - zapytał. Skąd on wiedział, że była demonem? Czy wiedział, kim była? Nagle przestała być pewna, jak postępować z synem, który zbyt przypominał swojego ojca, ale potrząsnęła smutno głową. - Nie, Książę. W Piekle jest tylko jedna władza rozkazująca demonom. Jestem tutaj, ponieważ miałam młodą przyjaciółkę, która była dla mnie kimś bardzo szczególnym. Jak myślę, to była nasza wspólna przyjaciółka. Dlatego czekam tu na ciebie. Na Ogień Piekielny. Czy w jego oczach nie mógłby pojawić się wyraz, który świadczyłby, że to, co mówi, do niego trafia? - Młoda to względne określenie, prawda? On się z nią bawił. Z Hekatah! Hekatah zgrzytnęła zębami. - Dziecko, Książę. Szczególne dziecko zmusiła się, aby w jej głosie pojawiła się nuta prosząca. - Czekałam tutaj, wiele ryzykując. Gdyby Wielki Lord dowiedział się, że próbuję powiedzieć jej przyjaciołom. - Rzuciła okiem na mur za
Ołtarzem. Wciąż brak reakcji ze strony człowieka po drugiej stronie wrót. - Ona przechadza się wśród cildru dyathe - powiedziała Hekatah. Długa cisza. - To nie jest możliwe - powiedział wreszcie. Jego głos był beznamiętny, całkowicie pozbawiony emocji. - To prawda - Czyżby myliła się co do niego? Czy on tylko próbował uciec przed Dorotheą? Nie, jemu zależało na dziewczynce. Westchnęła. - Wielki Lord jest zazdrosnym mężczyzną, Książę. Nie dzieli się tym, co uzna za swoje - zwłaszcza jeśli chodzi o ciało kobiety. Gdy odkrył uczucie dziewczynki do innego mężczyzny, nie zrobił nic, aby zapobiec gwałtowi. A mógł zapobiec, Książę. Naprawdę mógł. Dziewczynce udało się potem uciec. Po pewnym czasie mogłaby wyzdrowieć, gdyby otrzymała pomoc. Wielki Lord nie chciał jednak, żeby wyzdrowiała, a więc pod pozorem pomagania jej, użył innego mężczyzny, aby zakończył to, co zostało zaczęte. To ją całkowicie zniszczyło. Jej ciało umarło, a umysł rozpadł się na strzępy. Teraz jest martwa, jest kukłą o pustych oczach, z którą się bawi. Hekatah spojrzała na niego i chciało jej się krzyczeć ze złości. Czy on cokolwiek z tego usłyszał? Powinien zapłacić za to, co zrobił - powiedziała piskliwym głosem. - Jeśli masz dość odwagi, aby stanąć przed nim, mogę dla ciebie otworzyć Wrota. Ktoś, kto pamięta, kim ona mogła się stać, powinien zażądać od Saetana zapłaty za to, co zrobił. Popatrzyła na niego przez dłuższa chwilę. A on w końcu odwrócił się i odszedł. Przeklinając Hekatah zaczęła się przechadzać. Dlaczego nic nie powiedział. To była przekonująca historyjka. Och, wiedziała, że był oskarżony o gwałt, ale i ona wiedziała, że to nieprawda. A nie była całkowicie pewna, czy on był tamtej nocy przy Ołtarzu Cassandry. Wszyscy mężczyźni, którzy przysięgali, że go widzieli, pochodzili z Briarwood. Mogli tak zeznać, nie chcąc dopuścić, aby Królowe Chaillot przyglądały się im zbyt dokładnie. Z pewnością... Nocna ciszę rozdarł krzyk. Hekatah podskoczyła, wstrząśnięta straszliwym wrzaskiem. Upiornym, zwierzęcym, ludzkim. Nic go nie przypominało. Cokolwiek wydało taki głos... Hekatah szybko zapaliła czarne świeczki i niecierpliwie czekała, aż mur zamieni się w mgłę. Już miała przejść przez Wrota, gdy uświadomiła sobie, że nie było tu nikogo, kto zgasiłby świece i zamknął wejście do innych Królestw. Jeśli to coś... Hekatah podniosła rękę i zamknęła na czerwono bramę z kutego żelaza. Jeszcze jeden wrzask rozdarł nocną ciszę.
Hekatah przebiegła przez Wrota. Mogła być demonem, ale nie chciała, żeby to coś poszło za nią do Ciemnego Królestwa.
***
Słowa płynęły wokół i wokół, krojąc jego umysł, krojąc jego duszę. Szara mgła rozstąpiła się, ukazując Ciemny Ołtarz. Krew. Tak wiele krwi. ... użył innego mężczyzny... Świat się rozpadł. Jesteś moim narzędziem. Jego umysł się rozpadł. ...całkowicie ja zniszczył... Krzycząc w rozpaczy, przebiegł przez mgłę, przez krajobraz skąpany we krwi i pełen kawałków roztrzaskanych kryształowych kielichów. Słowa kłamią - Krew nie. Wrzasnął jeszcze raz i stoczył się w strzaskany wewnętrzny krajobraz, zwany przez plebs szaleństwem, a przez Krwawych Wykrzywionym Królestwem.
CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAł TRZECI
1. Kaeleer
Karla, piętnastoletnia Królowa Glacii, szturchnęła swojego kuzyna Mortona w żebra. - Kto to jest? Morton spojrzał w kierunku lekko uniesionej brody Karli, a następnie powrócił do obserwacji młodych Wojowników, zbierających się w końcu sali bankietowej. - To nowa kochanka wuja Hobarta. Karla przypatrywała się jej zmrużonymi, bladoniebieskimi oczami młodej czarownicy. - Nie wygląda na wiele starszą ode mnie. - Bo nie jest - ponuro odpowiedział Morton.
Karla objęła kuzyna, znajdując pocieszenie w jego bliskości. Społeczeństwo glaciańskie zaczęło się zmieniać po „wypadku”, w którym sześć lat temu zginęli rodzice jej i Mortona. Grupa arystokratów zaczęła natychmiast tworzyć „dla dobra Terytorium” męską radę, której przywództwo objął Hobart, Wojownik z Żółtym Kamieniem, daleki krewny jej ojca. Wszystkie Królowe Prowincji, po odmowie zostania figurantkami w radzie, nie uznały także za Królową niewielkiego miasteczka osoby, którą rada w końcu wybrała na władczynię Terytorium. Ich odmowa naruszyła integralność Glacii, ale zarazem nie pozwoliła, aby męska rada stała się zbyt silna lub zbyt sprawna w przeprowadzaniu „modyfikacji” glaciańskiego społeczeństwa. Mimo to po sześciu latach w powietrzu odczuwało się napięcie, wydawało się, że coś jest nie tak, jak być powinno. Karla nie miała wielu przyjaciół. Miała ostry język i porywczy charakter. Jej kamieniem na mocy Przyrodzonego Prawa był Szafirowy. Była także naturalną Czarna Wdową i Uzdrowicielką. Ponieważ jednak Lord Hobart był teraz głową rodziny, spędzała dużo czasu z córkami innych mężczyzn z rady - a to, co mówiły te dziewczęta, było denerwujące: szanowane czarownice powinny okazywać szacunek mądrzejszym, lepiej wykształconym mężczyznom; mężczyźni Krwawych nie powinni służyć lub poddawać się woli Królowych, ponieważ są silniejszą płcią; jedynym powodem, dla którego królowa i Czarne Wdowy chcą władzy nad mężczyznami, jest to, że seksualnie i emocjonalnie nie są prawdziwymi kobietami... Denerwujące i przerażające. Gdy była młodsza, zastanawiała się, dlaczego Królowe Prowincji i Czarne Wdowy, zamiast walczyć, zgodziły się na taką patową sytuację. Glacia zastygła w mroźnej, ciemnej zimie. powiedziały jej Czarne Wdowy. Musimy zrobić wszystko, aby zachować siły do czasu, gdy nadejdzie wiosna. Ale czy będą w stanie wytrwać jeszcze pięć lat, dopóki nie dorośnie? Czy ona wytrzyma? Śmierć jej matki i ciotki nie była przypadkiem. Ktoś wyeliminował najsilniejszą Królową i najsilniejszą Czarna Wdowę w Glacii, pozostawiając Terytorium podatne na... na co? Jaenelle mogła jej powiedzieć, ale Jaenelle... Karla stłumiła złość, która ostatnio wzbierała w niej. Zmusiła się, aby odpędzić wspomnienia, i przyjrzała kochance Hobarta, a następnie jeszcze raz szturchnęła Mortona w żebra. - Przestań - rzucił. Karla nie zwróciła na to uwagi. - Dlaczego ona nosi futro w pomieszczeniu?
- To jest nagroda za skonsumowanie związku z wujem Hobartem. Wskazała palcem na futro z krótkim, ostrym i bardzo jasnym włosem: - Nigdy nie widziałam takiego futra. To nie jest biały niedźwiedź. - Sadzę, że to jest kot arceriański. - Kot arceriański? - To nie mogła być prawda. Większość mieszkańców Glacii nie polowałaby w Arcerii, ponieważ koty były dużymi, dzikimi drapieżnikami i szanse myśliwego, aby nie stać się ofiarą, oceniano na mniej niż pięćdziesiąt procent. Poza tym było coś nie tak z tym futrem. Czuła to nawet na odległość. - Złożę jej wyrazy szacunku. - Karla! - w głosie Mortona bez wątpienia zabrzmiało ostrzeżenie. - Całusy! - Zanim ruszyła w kierunku grupy kobiet podziwiających futro, obdarzyła go szelmowskim uśmiechem i pełnym uczucia uściskiem. Łatwo było wślizgnąć się między nie. Niektóre z kobiet ja zauważyły, ale większość z nich skupiona była na cichym plotkowaniu o dziewczynie... Karla nie potrafiła się zmusić do nazywania jej Siostrą. - ...myśliwi z dalekiej krainy - powiedziała dziewczyna. - Mam kołnierz z arceriańskiego futra, ale nie jest tak elegancki jak to - powiedziała z zazdrością w głosie jedna z kobiet. - Ci myśliwi odkryli nowy sposób pozyskiwania futra. Hobart powiedział mi to po tym, jak my... Zachichotała. - Jaki sposób? - To tajemnica. Proszące szepty. Zafascynowana futrem Karla dotknęła go w tym samym momencie, w którym dziewczyna zachichotała ponownie i powiedziała: - Skórują koty żywcem. Zszokowana oderwała rękę od futra. Żywcem. Część siły stworzenia, które żyło w tym futrze, wciąż w nim była. Dlatego to futro było tak luksusowe. Czarownica. Jedna z Krwawych, które Jaenelle nazywała krewniaczkami. Karla zachwiała się. Zarżnęli czarownicę.
Przepchnęła się przez grupę kobiet i zataczając się, ruszyła w stronę drzwi. Chwilę później Morton znalazł się obok i objął ją w talii. - Na dwór - wyjąkała. - Chyba będę wymiotowała. Gdy wyszli, zaczerpnęła ostrego, zimowego powietrza i zaczęła płakać. - Karla - wyszeptał Morton i przytulił ją mocniej. - Ona była czarownicą - łkała Karla. - Ona była czarownicą i ją oskórowali żywcem, aby ta mała suka mogła... Czuła, jak ciało Mortona przeniknął dreszcz. A potem jego ramię zacisnęło się, jak gdyby chciał ją ochronić. Z pewnością próbowałby ją chronić i z tego powodu nie mogła mu powiedzieć o niebezpieczeństwie, które wyczuwała za każdym razem, gdy wujek Hobart na nią patrzył. Mający szesnaście lat Morton właśnie rozpoczął formalne szkolenie na dworze. Był jedynym członkiem rodziny - i jedynym przyjacielem, który jej pozostał. Wybuchła nagle gorzkim gniewem. - Minęły dwa lata! - Odpychała Mortona, dopóki jej nie puścił. - Była w Kaeleer przez dwa lata i nie przyszła ani razu z wizytą! - Wściekła, zaczęła się przechadzać. - Ludzie się zmieniają, Karla - powiedział ostrożnie Morton. - Przyjaciele nie zawsze pozostają przyjaciółmi. - Nie Jaenelle. Nie ze mną. Ten złośliwy sukinsyn z Pałacu SaDiablo trzyma ją gdzieś zakutą w łańcuchy. Wiem to, Morton. - Uderzyła się w klatkę piersiową tak mocno, że Morton się skrzywił. Wiem to tutaj. - Ciemna Rada wyznaczyła go na prawnego opiekuna... Karla odwróciła się w jego stronę. - Nie mów mi o opiekunach, Lordzie Morton - syknęła. - Wiem wszystko o „opiekunach”. - Karla - powiedział niepewnie Morton. - Karla - przedrzeźniała go z goryczą. - Zawsze jest »Karla«. Karla, która nie panuje nad sobą, Karla, która zaczyna mieć problemy emocjonalne z powodu nauki w Sabacie Klepsydry. Karla jest tą, która zbyt łatwo się ekscytuje, jest zbyt nieprzyjazna, zbyt trudna. Karla jest tą która odrzuca wszystkie te głupawe maniery, które mężczyźni uważają za atrakcyjne. - Mężczyźni nie uważają, że... - I Karla jest tą która wypatroszy następnego sukinsyna, który spróbuje włożyć rękę lub cokolwiek innego między jej nogi!
- Co? Karla odwróciła się plecami do Mortona. Na Ogień Piekielny, Marko Noc i niech Ciemność będzie łaskawa, nie chciała tego powiedzieć. - Czy z tego powodu, odkąd wujek Hobart uparł się, abyś wróciła do rodzinnej posiadłości i w niej mieszkała, strzyżesz w ten sposób włosy? Czy dlatego spaliłaś wszystkie swoje sukienki i zaczęłaś nosić moje stare ubrania? - Morton chwycił ją za ramię i obrócił, aby spojrzeć w oczy. - Tak? Oczy Karli wypełniły się łzami. - Złamana czarownica jest czarownicą, która spoczęła na laurach - powiedziała cicho. - Czyż nie jest to prawda? Morton potrząsnął głową. Na mocy Przyrodzonego Prawa nosisz Szafirowy Kamień. W Glacii nie ma mężczyzn, którzy nosiliby kamień ciemniejszy niż Zielony. - Mężczyzna Krwawych może obejść siłę czarownicy, jeśli poczeka na dogodny moment i ma pomoc. Morton przeklął cicho i ze złością. - A co powiesz, jeśli to jest powód, dla którego Jaenelle nie przychodzi już z wizytą? Co, jeśli on zrobił jej to, co wujek Hobart chce zrobić mi? Morton odsunął się od niej. - Dziwię się nawet, że jesteś w stanie tolerować moją obecność. Mogła niemal widzieć rany, które prawda pozostawiła w jego sercu. Nie mogła teraz nic więcej zrobić z prawdą, ale było coś, co mogła zrobić z ranami. - Jesteś członkiem mojej rodziny. - Jestem mężczyzną. - Jesteś Mortonem. Wyjątkiem od zasady. Morton zawahał się i otworzył ramiona. - Chcesz się przytulić? Karla przytuliła się do niego i objęła go równie mocno, jak on ją. - Posłuchaj - powiedział ochrypłym głosem. - Napisz list do Wielkiego Lorda i zapytaj go, czy Jaenelle mogłaby przyjść z wizytą. Poproś o odpowiedź. - Stary Piernik nigdy nie pozwoli mi wysłać posłańca do Pałacu SaDiablo - wyszeptała w jego ramię.
- Wujek Hobart się nie dowie. - Morton wziął głęboki oddech. - Dostarczę ten list osobiście i poczekam na odpowiedź. Zanim Morton zdążył podać jej chusteczkę. Karla cofnęła się, wciągnęła powietrze nosem i wytarła twarz w koszulę, którą wcześniej wyjęła z jego szafy. Jeszcze raz wciągnęła nosem powietrze i skończyła z emocjami. - Karla - powiedział Morton, przypatrując się jej nerwowo. - Napiszesz grzeczny list, prawda? - Będę tak grzeczna, jak tylko potrafię - zapewniła go Karla. Morton jęknął. Och, tak. Ona napisze do Wielkiego Lorda. I tak czy inaczej dostanie odpowiedź, której chce. Proszę. Słodka Ciemności, proszę, bądź znów moją przyjaciółką. Brakuje mi ciebie. Potrzebuję cię. Korzystając z mocy twoich Szafirowych Kamieni. Karla posłała w Ciemność jedno słowo, Jaenelle! - Karla? - powiedział Morton, dotykając jej ramienia. - Zaraz zacznie się bankiet. Musimy się na nim pokazać, choćby na chwilę. Karla zastygła w bezruchu, nie śmiejąc nawet odetchnąć Jaenelle? Mijały sekundy. - Karla? - powtórzył Morton. Karla odetchnęła głęboko, dając wyraz swojemu rozczarowaniu. Wzięła pod rękę Mortona i wróciła do sali bankietowej. Przez resztę wieczoru trzymał się blisko niej, a ona była wdzięczna za jego towarzystwo. Natychmiast oddałaby jednak jego opiekuńczość i ochronę, gdyby ten słaby, lecz tak bardzo ciemny dotyk psychiczny, który sobie wyobrażała, był prawdziwy.
2. Kaeleer
Gdy Andulvar Yaslana usadowił się w fotelu przed hebanowym biurkiem w ogólnodostępnym gabinecie Saetana, ten spojrzał znad listu, w który wpatrywał się przez ostatnie pół godziny. - Przeczytaj to - powiedział, wręczając Andulvarowi list. Gdy Andulvar czytał, Saetan wpatrywał się ze znużeniem w stosy papierów na biurku. Minęły miesiące, odkąd był w Pałacu, a jeszcze więcej upłynęło czasu, odkąd udzielał audiencji Królowym, które rządziły Prowincjami i Dystryktami na jego Terytorium. Jego najstarszy syn, Mephis, zajmował się tak wieloma sprawami Dhemlan, iloma tylko mógł i robił to od stuleci, ale całą resztą... - Ssący krew nieboszczyku - prychnął Andulvar. Saetan przyglądał się z pewnym rozbawieniem, jak Andulvar warczał, czytając pozostałą część listu. Nie było zabawne czytać list po raz pierwszy, ale podpis i młodzieńczy charakter pisma ułagodziły jego gniew, choć jego smutek się pogłębił. Andulvar rzucił list na biurko. - Kto to jest Karla i jak ona śmie tak do ciebie pisać? - Nie tylko ona śmie pisać, ale jest i kurier czekający na odpowiedz. Andulvar mruczał coś ze złością. - A jeśli chodzi o to, kim jest... - Saetan przywołał kartotekę, którą zwykle trzymał zamkniętą w prywatnym gabinecie w podziemiach Pałacu. Przekartkował dokumenty opatrzone notatkami i podał jeden z nich Andulvarowi. Gdy Andulvar go przeczytał, opuścił ramiona. - A niech to! - No właśnie! - Saetan odłożył dokument do kartoteki i zniknął ją. - Co powiesz? Saetan odchylił się w fotelu. - Prawdę. Albo część prawdy. Przez dwa lata panowałem nad Ciemną Radą. odrzucając jej niezupełnie nierozsądne żądania widzenia Jaenelle. Nie udzielałem żadnych wyjaśnień co do powodu tej odmowy, pozwalając im myśleć to, co chcieli - i wiem, co zdecydowali się myśleć. Ale jej przyjaciołom? Jak dotąd byli zbyt młodzi lub nie dość śmiali, aby zapytać, co się z nią stało. Teraz pytają. - Wyprostował się w fotelu i wezwał Bealea, Wojownika z Czerwonym Kamieniem, który pracował w Pałacu jako kamerdyner. - Przyprowadź do mnie kuriera - powiedział Saetan, gdy pojawił się Beale.
- Mam odejść? - spytał Andulvar, nic robiąc żadnego ruchu. Saetan wzruszył ramionami, zastanawiając się, jak wyrazić słowami swoją odpowiedź. W ostatnich latach kontakty między Dhemlan a Glacią były rzadkie, ale słyszał o Lordzie Hobatcie i jego więzach z Małym Terreille wystarczająco dużo, aby zdecydować się na odpowiedź ustną, a nic pisemną. Serki lat temu mieszkańcy Terreille, chcąc nowego życia i nowych ziem, założyli Małe Terreille. Oprócz tej chęci ludzie nigdy nie czuli się dobrze w towarzystwie ras, które rodziły się w Królestwie Cieni. Tak więc, mimo że Małe Terreille należało do Terytorium Kaeleer, potrzebowało wsparcia i porad Królestwa Terreille - i to się nie zmieniło, choć większość mieszkańców Terreille nie wierzyło już w istnienie Kaeleer, ponieważ dostęp do tego Królestwa był ograniczony od bardzo dawna. Oznaczało to, że wszelkie wsparcie i rady z Terreille pochodziły w ten czy inny sposób od Dorothei - był to dla niego wystarczający powód, aby zachowywać ostrożność. Gdy Beale wprowadził kuriera. Saetan i Andulvar wymienili szybkie spojrzenia. Andulvar wysiał myśl na czerwonej nici: On jest trochę za młody na oficjalnego kuriera. Zgadzając się bez słów z opinia Andulvara, Saetan uniósł prawa rękę. Stojący pod ścianą fotel uniósł się i przepłynął w powietrzu na miejsce przed biurkiem. - Proszę, usiądź, Wojowniku. - Dziękuję, Wielki Lordzie. Młody człowiek miał typową jasną skórę, blond włosy i niebieskie oczy. Mimo młodego wieku poruszał się z tym rodzajem pewności, jaka zwykle cechuje arystokratyczne rodziny, i odpowiadał na pytania zdecydowanie, co wynikało ze znajomości Protokołu i wskazywało na przebyte na dworze szkolenie. Nietypowy kurier, pomyślał Saetan, obserwując, jak młody człowiek próbuje opanować potrzebę wiercenia się. A więc dlaczego tu jesteś, chłopcze? - Mój kamerdyner musi mieć dziś zły dzień, skoro zapomniał cię przedstawić, gdy cię wprowadzał powiedział łagodnie Saetan. Złożył dłonie w szpic i oparł na brodzie swoje długie, czarne paznokcie. Młodzieniec zbladł nieco na widok pierścienia z Czarnym Kamieniem. Oblizał wargi. - Nazywam się Morton, Wielki Lordzie. - Teraz nie jesteś już taki pewny, że Protokół będzie cię chronić, prawda, chłopcze? - Saetan nie dał po sobie poznać, ze dobrze się bawi. Jeśli ten chłopiec zamierzał zbliżyć się do Księcia Wojowników z ciemnym Kamieniem, lepiej, żeby poznał potencjalne niebezpieczeństwa. - A komu służysz? - Ja... ja właściwie jeszcze nie służę na dworze. Saetan uniósł brew. - Służysz Lordowi Hobartowi? - tym razem jego głos zabrzmiał chłodniej.
- Nie. On jest po prostu głową rodziny. Kimś w rodzaju wujka. Saetan podniósł list i wręczył go Mortonowi. - Przeczytaj to. - Posłał myśl Andulvarowi. O co tu chodzi? Chłopiec nie jest wystarczająco doświadczony, aby... - Nieee - syknął Morton. List upadł na podłogę. - Obiecała mi, że będzie grzeczna. Mówiłem jej, że będę czekał na odpowiedź i ona obiecała. - Zaczerwienił się, a następnie zbladł. - Uduszę ją. Korzystając z Fachu, Saetan wziął list. Wszelkie wątpliwości co do motywu znikły, ale był ciekaw, dlaczego pytanie zadawano właśnie teraz. - Jak dobrze znasz Karlę? - Ona jest moja kuzynka - odpowiedział Morton, poważnym tonem urażonego mężczyzny. - Wyrazy współczucia - powiedział Andulvar i zaszeleścił swoimi ciemnymi skrzydłami, poprawiając się w fotelu. - Dziękuję, proszę pana. Gdy Karla cię lubi, jest lepiej, niż gdy nie lubi, ale... - Morton wzruszył ramionami.
- Tak - powiedział z ironia w głosie Saetan. - Mam przyjaciółkę, która tak na mnie działa. Zachichotał cicho na widok bezgranicznego zdumienia na twarzy Mortona. - Chłopcze, nawet jak się jest kimś takim jak ja, nie jest łatwo z czarownicami. Zwłaszcza z Harpią, z Dea al Mon - przekazał mu rozbawiony Andulvar. Czy doszedłeś już do siebie po jej ostatniej próbie pomocy? Jeśli chcesz tam siedzieć, to przydaj się do czegoś - odparował Saetan. Andulvar zwrócił się do Mortona. - Czy twoja kuzynka dotrzymała obietnicy? - Gdy chłopiec spojrzał niepewnie, dodał: - Czy była grzeczna? Koniuszki uszu Mortona zaczerwieniły się. Wzruszył bezradnie ramionami. - Jeśli chodzi o Karlę... chyba tak. - Och, Marko Noc - wymamrotał Saetan. Nagle przez głowę przemknęła mu pewna myśl. Zakaszlał. Wykorzystał czas potrzebny do odzyskania oddechu do rozważenia raczej paskudnych możliwości. Gdy wreszcie się opanował, powiedział, starannie dobierając słowa: - Lordzie Mortonie, twój wuj nic wie że tu jesteś, prawda? - Nerwowe spojrzenie Mortona wystarczyło za odpowiedź. - Myśli, że gdzie jesteś? - Gdzieś indziej. - Karla... - Morton zbierał myśli, - To nic jest łatwe dla Karli. Na mocy Przyrodzonego Prawa nosi Szafirowy Kamień, a jest Królowa i naturalną Czarną Wdowaą a także Uzdrowicielka, a wuj Hobart... Saetan zesztywniał na widok pełnego goryczy wyrazu niebieskich oczu Mortona. - Ona i wujek Hobart nie żyją ze sobą w zgodzie - dokończył niepewnie Morton, odwracając wzrok. Gdy znów spojrzał na Saetana wydawał się bardzo młody i wrażliwy. - Wiem, że Karla chce, aby Jaenelle przyszła z wizyta, tak jak kiedyś, ale czy Jaenelle nie mogłaby napisać choć krótkiego liściku? Po prostu powiedzieć „cześć”? Saetan przymknął swoje złote oczy. Wszystko ma swoją cenę, pomyślał. Wszystko ma swoją cenę. Wziął głęboki oddech i otworzył oczy. - Naprawdę bym chciał, z całego serca bym pragnął, aby mogła. - Jeszcze raz odetchnął głęboko. Nic z tego, co ci teraz powiem, nic może trafić do nikogo innego poza twoja, kuzynką. Musisz się zobowiązać do zachowania tajemnicy. Morton natychmiast skinął głowa, na znak zgody. Dwa lata temu Jaenelle doznała poważnych obrażeń, Nie może pisać, nie może się w żaden sposób
porozumiewać. Ona... - Saetan przerwał i zaczął mówić dopiero, gdy był pewien, że nie będzie mu drżeć głos. - Nikogo nie poznaje. Morton wyglądał, jakby było mu słabo. - Jak? - wyszeptał wreszcie. Saetan szukał odpowiednich słów. Zmiana wyrazu twarzy Mortona świadczyła, że nie trzeba już się martwić się o dobór słów. Chłopiec zrozumiał tę ciszę. - A więc Karla miała rację - powiedział gorzko Morton. - Mężczyzna nie musi być tak bardzo silny, jeśli wybierze odpowiedni moment. Saetan gwałtownie wyprostował się w fotelu. - Czy Karla jest zmuszana, aby ulec mężczyźnie? W wieku piętnastu lat? - Nie. Nie wiem. Może - Dłonie Mortona zaciskały się na poręczach fotela. - Była bezpieczna, gdy mieszkała z Czarnymi Wdowami, ale teraz, gdy wróciła do rodzinnej posiadłości... - Na Ogień Piekielny, chłopcze! - ryknął Saetan. - Nawet, jeśli stosunki między nimi nie układają się dobrze, dlaczego twój wuj jej nie chroni? Morton przygryzł wargę i milczał. Zaskoczony Saetan zapadł się z powrotem w fotelu. Nic tutaj. Nic w Kaeleer. Czy ci głupcy nie zdają sobie sprawy, co zostałoby utracone, gdyby Królowa została zniszczona w ten sposób? - Musisz teraz odejść - powiedział grzecznie Saetan. Morton skinął głową i wstał, aby wyjść. - Powiedz Karli jeszcze jedno. Dam jej schronienie w Pałacu i moją ochronę, jeśli będzie tego potrzebować. I tobie także. - Dziękuję - Morton ukłonił się Saetanowi i Andulvarowi i wyszedł. Saetan schwycił swoją laskę ze srebrną rączką i pokuśtykał w stronę drzwi. Andulvar dotarł tam pierwszy i oparł rękę o drzwi, aby się nie otworzyły. - Ciemna Rada zażąda twojej krwi, jeśli dasz schronienie kolejnej dziewczynie. Saetan przez dłuższy czas się nie odzywał. Następnie obdarzył Andulvara prawdziwie złośliwym uśmiechem. - Jeśli Ciemna Rada jest tak źle poinformowana, że uważa Hobarta za lepszego opiekuna ode mnie, to jej członkowie zasługują na obejrzenie niektórych, tych bardziej niezwykłych, punktów
charakterystycznych Piekła, nie sądzisz?
3. Wykrzywione Królestwo
Nic czuł bólu fizycznego, ale cierpiał bezustannie. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Jesteś moim narzędziem. Pieprzony rzeźnik. Wędrował przez pełne mgły okolice, pełne strzępów wspomnień, roztrzaskanych kielichów, okruchów snów. Czasami słyszał krzyk rozpaczy. Czasami widział przez chwilę uciekającą przed nim dziewczynkę z długimi, złotymi włosami. Za każdym razem biegł za nią, rozpaczliwie chcąc ją dogonić, wytłumaczyć. Nie mógł sobie przypomnieć, co musiał wytłumaczyć. - Nie bój się - wołał do niej. - Proszę, nie bój się. Wciąż biegła, a on podążał za nią przez okolice z krętymi drogami, które prowadziły donikąd, i pieczarami usłanymi kośćmi i spryskanymi krwią. W dół, ciągle w dół. Podążał za nią, ciągle błagając, aby się nie bała, ciągle mając nadzieję usłyszeć jej głos, pragnąc, aby wypowiedziała jego imię. Gdyby tylko mógł sobie przypomnieć, co to było.
4. Piekło
Czekając, aż demony - strażnicy przyprowadza chłopca cildru dyathe, Hekatah starannie układała fałdy swojej długiej peleryny. Pogładziła futrzana podpinkę i westchnęła z zadowoleniem. Futro arceriańskie. Futro Wojownika. Mogła wyczuć zamknięty w nim gniew i ból. Krewniaki. Czworonodzy Krwawi. W porównaniu z ludźmi mieli proste umysły, nie mieli pojęcia o władzy lub ambicji, ale byli wściekle opiekuńczy, gdy ofiarowali komuś lojalność - i równie wściekli, gdy czuli, że ich lojalność została zdradzona. Poprzednim razem, gdy próbowała stać się Arcykapłanką wszystkich Królestw, zrobiła kilka małych błędów, które kosztowały ja wojnę między Terreille a Kaeleer, pięćdziesiąt tysięcy lat temu. Jednym z błędów było niedocenienie Krwawych, którzy mieszkali w Królestwie Cieni. Drugim błędem było niedocenienie krewniaków. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiła, gdy otrząsnęła się z szoku po zostaniu demonem, była eksterminacja krewniaków w Terreille. Niektóre z nich ukryły się i przeżyły, ale takich nie było wystarczająco dużo. Musiały krzyżować się ze zwierzętami prawie Krwawymi, ale nigdy nie dość silnymi, aby nosić Kamień. Co dziksze krewniaki w Kaeleer wycofały się jednak po wojnie do własnych Terytoriów i utkały niezliczone zaklęcia, chroniące ich granice. Zanim te wściekle środki obronne osłabły na tyle, żeby ktokolwiek mógł przekroczyć granice, krewniaki stały się jedynie czymś w rodzaju mitu. Hekatah zaczęta przechadzać się po komnacie. Na Ogień Piekielny! Ile czasu może zabrać dwóm dorosłym mężczyznom złapanie jednego chłopca? Po minucie przestała się przechadzać i jeszcze raz poprawiła fałdy swojej peleryny. Nie mogła pozwolić, aby chłopiec dostrzegł choćby ślad jej zniecierpliwienia. Mogłoby to sprawić, że stanie się perwersyjnie uparty. Pogładziła futrzana podpinkę peleryny, aby dotyk przyniósł ukojenie. Przez stulecia, gdy czekała aż Terreille znów stanie się cennym łupem, pomogła Terytorium Małego Terreille utrzymać nić kontaktu z Królestwem Terreille. Ale dopiero w ostatnich latach,
wykorzystując ambicję Lorda Hobarta, ustanowiła przyczółek w Glacii. Wybrała Glacię, ponieważ było to Terytorium Północne, na którym ludzie mogą zostać łatwiej odizolowani od Krwawych na innych Terytoriach i był tam Hobart, mężczyzna, którego ambicje przewyższały możliwości... i był tam Ciemny Ołtarz. A więc po raz pierwszy od bardzo dawna miała do dyspozycji Wrota i możliwość wysyłania do Kaeleer starannie dobranych mężczyzn, aby polowali na zagrażające jej jednostki. To nie była jedyna gierka, która prowadziła w Kaeleer, ale inne wymagały czasu i cierpliwości - i pewności, że nic tym razem nie stanie na przeszkodzie w realizacji jej ambicji. Właśnie dlatego przebywała tutaj, na wyspie cildru dyathe. Była już bliska zakwestionowania lojalności swoich strażników - demonów, gdy wreszcie wrócili, wlokąc między sobą chłopca. Z dzikim przekleństwem przycisnęli chłopca do dużego, spłaszczonego z dwóch stron głazu. - Nie róbcie mu krzywdy - rzuciła Hekatah. - Tak jest Kapłanko - odpowiedział jeden ze strażników obrażonym tonem. Hekatah przyjrzała się chłopcu, który z wściekłością odwzajemniał jej spojrzenie. Char, młody Wojownik, wódz cildru dyathe. Nietrudno było zgadnąć, skąd wzięło się jego imię. W jaki sposób udało mu się uratować z pożaru tak wiele ciał? Nieźle znał Fach, jak na kogoś tak młodego. Powinna zdać była sobie z tego sprawę siedem lat wcześniej, gdy zaczęła mieć z nim do czynienia. Nie szkodzi, ten błąd w ocenie da się łatwo naprawie. Hekatah zbliżała się powoli, ciesząc się niepokojeni w jego oczach. - Nic mam zamiaru cię skrzywdzić Wojowniku - powiedziała śpiewnym głosem. - Potrzebuję tylko twojej pomocy. Wiem, że Jaenelle jest wśród cildru dyathe. Chcę się z nią zobaczyć. To, co zostało z warg Chara, wykrzywiło się w okrutnym uśmiechu. - Nie wszystkie cildru dyathe są na tej wyspie. Złote oczy Hekatah zalśniły wściekłością. - Kłamiesz. Wezwij ją zaraz! - Wielki Lord nadciąga - powiedział Char. - Będzie tu lada chwila. - Dlaczego? - domagała się odpowiedzi Hekatah. - Ponieważ po niego posłałem. - Dlaczego? W oczach Chara pojawił się dziwny błysk. - Wczoraj widziałem motyla. Hekatah miała ochotę
krzyczeć ze złości. Zamiast tego uniosła rękę, wykrzywiając palce na kształt szponów. - Jeśli chcesz zachować oczy, mały Wojowniku, wezwij Jaenelle teraz. Char przyjrzał się jej. - Naprawdę chcesz ją zobaczyć”? - tak! Char odchylił do tylu głowę i wydał z siebie dziwne, dzikie zawodzenie. Rozzłoszczona tym dźwiękiem Hekatah spoliczkowała chłopca, aby zamilkł. - hekatah! Hekatah cofnęła się, słysząc furię w grzmiącym głosie Saetana. Potem spojrzała przez ramię i stanęła, zdziwiona i podniecona. Saetan opierał się ciężko na lasce ze srebrną rączką, jego złote oczy błyszczały z wściekłości. Przybyło mu siwych włosów, a twarz była napięta ze zmęczenia. Wyglądał na... wyczerpanego. I miał na sobie jedynie przynależny mu przy narodzinach Czerwony Kamień. Nie czekała nawet na zebranie pełnej mocy. Po prostu podniosła rękę i posiała moc Czerwonego Kamienia w pierścieniu w kierunku chorej nogi Saetana. Jego krzyk bólu, gdy padał, był najprzyjemniejszym dźwiękiem, jaki słyszała od lat. - Łapcie go! - wrzasnęła do swoich demonów. Przez wyspę przeleciał lekki, chłodny wiatr. Strażnicy zawahali się przez moment, ale gdy Saetan spróbował bezskutecznie wstać, wyciągnęli noże i pobiegli w jego kierunku. Ziemia lekko zadrżała. Wokół kamieni, nad gołą ziemią zawirowała mgiełka. Również Hekatah podbiegła w kierunku Saetana, chcąc widzieć, jak noże zagłębiają się w jego ciele, chcąc patrzeć na płynącą krew. Krew Strażnika! Jej bogactwo, jej moc! Ucztowałaby długo, a dopiero potem zajęłaby się tym bezczelnym demonkiem. Z otchłani rozległo się wycie, dźwięk pełen radości i bólu, gniewu i świętowania. A potem fala ciemnej mocy zalała wyspę cildru dyathe. Psychiczna błyskawica zapaliła mroczne niebo Piekła - W ziemię uderzył piorun. Wycie nie ustawało. Hekatah upadła i zwinęła się najmocniej, jak potrafiła. Demony wrzeszczały w agonii, szarpiąc jej nerwy.
Odejdźcie - Hekatah bezgłośnie błagała - czymkolwiek jesteście, odejdźcie. Coś zimnego i strasznego otarło się o jej wewnętrzne bariery i Hekatah straciła świadomość. Gdy to coś znikło, ucichła też burza. Hekatah uniosła się do pozycji siedzącej. Jej gardło zaczęło kurczyć się konwulsyjnie, gdy zobaczyła to, co zostało z demonów. Po Daemonie i Charze nie było śladu. Hekatah powoli wstała. Czy to była Jaenelle - czy też to, co z niej zostało? Może ona nie była cildru dyathe. Może zmieniła się z demona w ducha i wszystko, co z niej zostało, było tą bezcielesną mocą. To byłoby równie dobre, jak gdyby dziewczynka była martwa, pomyślała Hekatah, chwytając Biały Wiatr i ruszając do kamiennej budowli, którą uznała za swoją. Byłoby równie dobrze, gdyby to coś, co zostało z Jaenelle, nie mogło opuścić Mrocznego Królestwa. Próbując opanować tę dziką moc... Było to równie dobre, jak gdyby dziewczynka była martwa.
***
Ból wypełniał go i otaczał. Czuł się tak, jakby głowę miał wypchaną kocami. Rozpaczliwie walczył, aby przedrzeć się na zewnątrz, dotrzeć do stłumionych głosów, które słyszał wokół siebie: gniewnego pomrukiwania Andulvara i zaniepokojonego głosu Chara. Na Ogień Piekielny! Dlaczego oni tam tylko siedzieli? Po raz pierwszy od dwóch lat Jaenelle odpowiedziała na czyjeś wołanie. Dlaczego nie próbowali utrzymać z nią kontaktu? Ponieważ Jaenelle szybowała w otchłani zbyt nisko, aby ktokolwiek oprócz niego mógł odczuć jej obecność, nie mógł po prostu opuścić się do poziomu Czarnego i jej wezwać. Musiał fizycznie przebywać w jej pobliżu, musiał być z nią, żeby namówić ją do pozostania w swoim ciele. - Dlaczego atak czarownicy tak mocno na niego podziałał? - zapytał głosem pełnym strachu Char. - Ponieważ to dupek - warknął w odpowiedzi Andulvar. Saetan podwoił wysiłki, aby przedrzeć się przez tłumiące wszystko warstwy tylko po to, aby warknąć na Andulvara. Może rzeczywiście korzystał z mocy Czarnego, nie dając swojemu ciału szansy na regenerację. Może rzeczywiście był głupi, odmawiając picia świeżej krwi w celu podtrzymania swojej mocy. To nie dawało jednak prawa eyrieńskiemu Wojownikowi do działania w
stylu natarczywej Uzdrowicielki. Jaenelle osaczałaby go, aż dałby spokój. Jaenelle. Tak blisko. Może nie mieć drugiej szansy. Postarał się bardziej. Pomóżcie mi. Ja muszę do niej dotrzeć. Pomóżcie mi. - Wielki Lordzie! - A niech cię, SaDiablo! Saetan chwycił Andulvara za ramię i próbował unieść się do pozycji siedzącej. - Pomóż mi. Zanim będzie za późno. - Potrzebujesz odpoczynku - powiedział Andulvar. Nie ma czasu! - próbował krzyknąć Saetan. Wydobył z siebie jedynie żałosne chrypienie. - Jaenelle jest wciąż na tyle blisko, że można do niej dotrzeć. - Co? Następna rzeczą, z której zdał sobie sprawę, było to, że siedział, podparty przez Andulvara, a Char klęczał przed nim. Skupił się na chłopcu. - Jak ja wzywałeś? - Nic wiem - załkał Char. - Nie wiem. Po prostu starałem się, aby Hekatah miała co robić, zanim przyjdziesz. Ciągle domagała się widzenia z Jaenelle, a więc pomyślałem... Kiedyś bawiliśmy się z Jaenelle w chowanego i zwykle wtedy wydawaliśmy ten dźwięk. Nie wiedziałem, że ona odpowie, Wielki Lordzie. Odkąd odeszła, wołałem w ten sposób wiele razy, ale nigdy nie odpowiadała. - Do teraz - powiedział cicho Saetan. Dlaczego teraz? Wreszcie zauważył, że znajduje się w znajomej sypialni. - Jesteśmy w Stołpie w Kaeleer? - Draca domagała się, aby przywieźć cię tutaj - powiedział Andulvar. Szeneszel Stołpu dał mu sypialnię w pobliżu mieszkania Królowej. Oznaczało to, że nie był dalej niż kilka metrów od ciała Jaenelle. Tylko przypadek? Czy być może także Draca czulą obecność Jaenelle? - Pomóż mi - szepnął Saetan. Andulvar niemal przeniósł go kilka metrów wzdłuż korytarza - do drzwi, pod którymi czekała Draca. - Gdy wrócisz, wypijesz kubek świeżej krwi - powiedziała Drąca.
***
Jeśli wrócę, pomyślał ponuro Saetan. gdy Andulvar doprowadził go do łoża, na którym spoczywało kruche ciało Jaenelle. Drugiej szansy może już nie być. Sprowadzi ją z powrotem lub sam siebie zniszczy przy tej próbie. Gdy tylko został z nią sam, ujął w ręce głowę Jaenelle, wyciągnął co do kropli moc, która pozostała w jego Kamieniach i szybko zszedł w otchłań do poziomu Czarnego. Jaenelle! Nie przestawała przemieszczać się po spiralnej linii w głąb otchłani. Nie wiedział, czy ignorowała jego wołanie, czy po prostu nie słyszała go. Jaenelle! Mała czarownico! Moc opuszczała go zbyt szybko. Otchłań napierała na jego umysł, ciśnienie szybko zamieniało się w ból. Jesteś bezpieczna, mała czarownico! Wróć! Jesteś bezpieczna! Zsuwała się coraz dalej i dalej od niego. Jednak drobne wiry mocy wracały do niego, a on mógł wyczuć zawarty w nich gniew. Szukaj, znajdź mnie. Dziecinna gra w chowanego. Wysyłał w tę otchłań komunikaty miłości i bezpieczeństwa od blisko dwóch lat. Char w tym samym czasie wysyłał zaproszenie do zabawy. Cisza. Za chwilę będzie musiał ruszyć w górę, albo rozpadnie się na kawałki. Wciąż to samo. Szukaj, znajdź mnie. Czy naprawdę bawili się w to samo? Czekał, walcząc o każdą sekundę. Mała czarownico. Uderzyła w niego bez ostrzeżenia. Po zderzeniu z jej wirującą furią nie wiedział, czy się wznoszą, czy opadają. Słyszał, jak w świecie fizycznym roztrzaskuje się szkło, słyszał czyjeś krzyki. Czuł jak
coś uderza go w klatkę piersiową, tuż poniżej serca, dość mocno, aby pozbawić oddechu. Nic wiedząc, co powinien jeszcze zrobić, otworzył na oścież swoje wewnętrzne bariery w geście całkowitego poddania się. Spodziewał się, że uderzy w niego i rozerwie go na strzępy. Tymczasem poczuł zdumienie i ciekawość, i lekkie jak piórko dotknięcie, ledwo odczuwalne pogładzenie. Potem wydostała go z otchłani. Nagły powrót do świata fizycznego przyprawił go o zawrót głowy, jego zmysły były przytępione. To pewnie dlatego zdawało mu się, że widzi drobny spiralny róg na środku jej czoła. I to dlatego jej uszy wyglądały na delikatnie zaostrzone, dlatego miała złota grzywę, która wyglądała jak coś pośredniego między futrem a ludzkimi włosami. To z pewnością dlatego czuł, jakby jego serce uderzało w czyjaś rękę. Zamknął oczy, próbując opanować zawrót głowy. Gdy po chwili je otworzył, nic zobaczył, żadnych zmian w wyglądzie Jaenelle, ale ciągle miał to dziwne uczucie w klatce piersiowej. Wciągając gwałtownie powietrze, spojrzał w dół, bowiem poczuł, jak jego serce oplatają czyjeś palce. Ręka Jaenelle była zamknięta w jego klatce piersiowej. Cofając rękę, wyciągnęłaby wraz z nią jego serce. Nieważne. Było jej na długo przedtem, zanim tu ją spotkał. Dawało mu to dziwaczne uczucie dumy, przypomniał sobie frustrację i zadowolenie, które odczuwał, gdy próbował nauczyć ją, jak przełożyć jeden przedmiot przez drugi. Palce zacisnęły się mocniej.
***
Jej oczy otworzyły się. Były to niezgłębione, szafirowe jeziora, w których nie było nic, co wskazywałoby, że pamięta. Była w nich jedynie głęboka, zwierzęca wściekłość. Mrugnęła. Jej oczy zaszły mgłą, która ukryła tak wiele. Mrugnęła jeszcze raz i popatrzyła na niego. - Saetan? - powiedziała zachrypniętym głosem. Jego oczy wypełniły się łzami. - Mała czarownico - wyszeptał ochryple. Nabrał powietrza, gdy lekko poruszyła ręką.
Popatrzyła na jego klatkę piersiową i zdziwiona uniosła brwi. - Och! - Powoli rozprostowała palce i wycofała rękę. Sądził, że jej ręka będzie zakrwawiona, ale była zupełnie czysta. Szybka kontrola wnętrza ciała powiedziała mu, że przez parę dni będzie posiniaczony, ale że Jaenelle nic zrobiła mu krzywdy. Pochylił się do przodu, aż jego czoło dotknęło czoła Jaenelle. - Mała czarownico - wyszeptał. - Saetan? Ty płaczesz? - Tak. Nie. Nie wiem. - Powinieneś się położyć. Jesteś blady. Przesuwanie się, aby położyć się obok niej, wyczerpało go. Gdy odwróciła się i przytuliła do niego, otoczył ją ramionami i uściskał. - Próbowałem do ciebie dotrzeć, mała czarownico - mruczał, gdy przytulał się policzkiem do jej głowy. - Wiem - powiedziała sennym głosem. - Czasem cię słyszałam, ale musiałam znaleźć wszystkie kawałki, aby z powrotem złożyć kryształowy kielich. - Czy złożyłaś go z powrotem? - zapytał, ledwo śmiejąc odetchnąć. Jaenelle skinęła głową. - Niektóre kawałki nie są przejrzyste i nie pasują idealnie do siebie. - Przerwała. - Saetan? Co się stało? Był przerażony i nie miał dość odwagi, aby odpowiedzieć szczerze na to pytanie. Co by zrobiła, gdyby jej powiedział, co się stało? Miał wątpliwości, czy gdyby naruszyła połączenie ze swoim ciałem i ponownie uciekła w otchłań, udałoby mu się namówić ją do powrotu. - Zostałaś skrzywdzona, kochanie. - Przytulił ją mocniej. - Ale wszystko będzie dobrze. Pomogę ci. Nic ci tu nie grozi, mała czarownico. Musisz to pamiętać. Jesteś tu bezpieczna. Jaenelle uniosła brwi. - Co to znaczy tutaj? - Jesteśmy w Stołpie. W Kaeleer. - Och! - Zamrugała i zamknęła oczy.
Saetan ścisnął jej ramię. Potrząsnął nią. - Jaenelle? Jaenelle, nie! Nie zostawiaj mnie. Proszę, nie opuszczaj mnie. Jaenelle z wysiłkiem otworzyła oczy. - Wyjechać? Och, Saetan, jestem taka zmęczona. Czy naprawdę muszę wyjeżdżać? Musiał się opanować. Musi zachować spokój, aby czuła się bezpiecznie. - Możesz tu zostać tak długo, jak zechcesz. - Czy ty też zostaniesz? - Nigdy cię nie opuszczę, mała czarownico. Przysięgam. Jaenelle westchnęła. - Powinieneś się trochę przespać - wymruczała. Saetan przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w jej głęboki, miarowy oddech. Chciał otworzyć swój umysł i sięgnąć ku niej, ale nie musiał. Mógł wyczuć zmianę, jaka zaszła w ciele, które wciąż trzymał w ramionach. Zamiast tego zwrócił się więc do Andulvara. Wróciła. Długa cisza. Naprawdę? Naprawdę. W najbliższych dniach, będzie potrzebować jego pomocy. Powiedz innym. I powiedz Drace, że wypiję kubek świeżej krwi.
5. Kaeleer
Wiedziony instynktem i nieustającym niepokojem. Saetan wszedł do pokoju Jaenelle bez pukania. Stała przed dużym, wolno stojącym lustrem i patrzyła na odbicie swego nagiego ciała.
Saetan zamknął drzwi i pokuśtykał w jej kierunku. Gdy była daleko od swojego ciała, była z nim na tyle połączona, aby jeść i dać się wyprowadzić na spokojne spacery, które zapobiegały zanikowi mięśni. Miała wciąż wystarczające silne więzy z ciałem, aby powoli reagować na jego rytm. Kobiety Krwawych zwykle osiągały dojrzałość płciową później niż plebejuszki, a ciała czarownic wymagały jeszcze więcej czasu, aby przygotować się na zmiany, które odróżniają dziewczynkę od kobiety. Z powodu letargu ciało Jaenelle zaczęło się zmieniać dopiero, gdy ukończyła czternaście lat. Ale choć jej ciało dopiero zaczęło dojrzewać, nie wyglądało już jak ciało dwunastoletniego dziecka. Saetan stanął kilka stóp za nią, jej szafirowe oczy spotkały się w lustrze z jego oczami. Musiał się postarać, aby wyraz jego twarzy nie zmienił się. Te oczy. Przejrzyste, dzikie i niebezpieczne - zanim nie nałożyła maski człowieczeństwa. A to była maska. To nie było udawanie jak w dzieciństwie, kiedy chciała ukryć fakt, że była Czarownicą. To był świadomy wysiłek, aby być ludzką istotą. I to go przerażało. - Jak długo? - zapytała niepewnym głosem. Musiał odchrząknąć, zanim mógł odpowiedzieć. - Dwa lata. Właściwie trochę dłużej niż dwa lata. Za parę tygodni skończysz piętnaście lat. Nie odpowiedziała i nie wiedział, jak przerwać milczenie. Odwróciła się, aby spojrzeć mu w oczy. - Czy chcesz uprawiać seks z tym ciałem? Krew. Tak wiele krwi. Zrobiło mu się niedobrze. Jej maska opadła. I choć przyglądał się z najwyższą uwagą, w jej szafirowych oczach nie umiał odnaleźć Jaenelle. Musiał udzielić jej odpowiedzi. Musiał jej udzielić właściwej odpowiedzi. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. - Jestem twoim prawnym opiekunem. Twoim przybranym ojcem, jeśli wolisz. A ojcowie nie uprawiają seksu ze swoimi córkami. - Doprawdy? - zapytała cichym szeptem. Podłoga usunęła mu się spod stóp. Pokój zawirował. Upadłby, gdyby Jaenelle nie objęła go w pasie. - Nie stosuj Fachu - wymamrotał przez zaciśnięte zęby. Za późno. Jaenelle sprawiła, że przepłynął na tapczan. Gdy na niego opadł, Jaenelle usiadła obok i odgarnęła włosy, odsłaniając szyję.
- Potrzebujesz świeżej krwi. - Nie, nie potrzebuję. Po prostu lekko kręci mi się w głowie. - Poza tym przez ostatnie cztery dni pił krew dwa razy dziennie - prawie tyle, ile zwykle spożywał przez cały rok. - Potrzebujesz świeżej krwi. - W jej glosie zabrzmiała zdecydowana nuta. Potrzebował jedynie znaleźć sukinsyna, który ją zgwałcił, i rozerwać go na strzępy kawałek po kawałku. - Nie potrzebuję twojej krwi, mała czarownico. Jej oczy zalśniły gniewem. Obnażyła zęby. - Moja krew jest w porządku. Wielki Lordzie - syknęła. - Nic jest skażona. - Oczywiście, że nie jest skażona - rzucił. - A więc dlaczego nie przyjmujesz daru? Wcześniej nigdy nie odmawiałeś. W jej szafirowych oczach widać było teraz chmury i cienie. Wydawało się, że w jej przypadku człowieczeństwo oznaczało podatność i niepewność. Uniósł jej dłoń i pocałował. Zastanawiał się, czy mógłby delikatnie zasugerować, aby się ubrała, nie czując się przy tym urażona. Nie wszystko naraz, SaDiablo. - Nic chcę teraz twojej krwi z. trzech powodów. Po pierwsze, zanim nie dojdziesz do siebie, sama potrzebujesz każdej kropli - Po drugie, twoje ciało zmienia się, z dziewczynki stajesz się kobietą i moc krwi także się zmienia. A więc zanim napiję się płynnej błyskawicy, musimy ją najpierw wypróbować. To sprawiło, że zachichotała. - A po trzecie, Draca także uznała, że potrzebuję świeżej krwi. Oczy Jaenelle rozszerzyły się. - Ojej. Biedny tata. - Przygryzła wargę. - Czy mogę cię tak nazywać? - zapytała cichutko. Wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Będę zaszczycony, jeśli będziesz mnie tak nazywać. - Musnął wargami jej czoło. - W komnacie jest dość chłodno, mała czarownico. Czy nie włożyłabyś swojej szaty? I kapci? - Już mówisz jak rodzic - stęknęła Jaenelle. Saetan uśmiechnął się. - Czekałem bardzo długo, by zająć się córka. Zamierzam cieszyć się tym w
całej pełni. - Och, ale mam szczęście - mruknęła Jaenelle. Roześmiał się. - Nie. To ja mam szczęście.
6. Kaeleer
Saetan popatrzył na tonik w niewielkiej filiżance z czarnego szkła i westchnął. Gdy podnosił napój do ust, ktoś zapukał do drzwi. - Wejść - powiedział nazbyt ochoczo. Do komnaty wszedł Andulvar, a za nim podążali jego wnuk Prothvar i Mephis, najstarszy syn Saetana. Prothvar i Mephis, podobnie jak Andulvar. zostali demonami w czasie wojny, która dawno temu toczyła się między Terreille a Kaeleer. Na końcu kroczył Geoffrey, historyk i bibliotekarz Stołpu. - Spróbuj tego - powiedział Saetan, podając kubek Andulvarowi. - Dlaczego? - zapytał Andulvar, przyglądając się kubkowi. - Co w nim jest? Cholerna eyrieńska ostrożność. - To tonik, który zrobiła dla mnie Jaenelle. Twierdzi, że ciągle jestem blady. - To prawda - warknął. - A więc wypij go. Saetan zacisnął szczęki. - Nieźle pachnie - powiedział Prothvar, mocniej przyciskając skrzydła do ciała, gdy Saetan na niego popatrzył. - I nieźle smakuje - powiedział Saetan, robiąc dobrą minę do złej gry.
- A więc w czym problem? - zapyta! Geoffrey, krzyżując ramiona. Na widok kubka uniósł brwi, które przyjęły kształt kępki włosów na czole. - Czy niepokoisz się, że ona nie ma kwalifikacji do przyrządzania toniku tego rodzaju? Sądzisz, że zrobiła go w nieprawidłowy sposób? Saetan uniósł brew. - Rozmawiamy o Jaenelle. - Ach! - powiedział Geoffrey, przyglądając się kubkowi z pewnym niepokojem. - Tak. Saetan wręczył mu kubek. - Powiedz mi, co sądzisz. Andulvar oparł dłonie na biodrach. - Dlaczego tak chętnie się z nami nim dzielisz? Jeśli jest w porządku, dlaczego go nie pijesz? - Piję. Codziennie, przez ostatnie dwa tygodnie - stęknął Saetan. - Ale on jest tak cholernie... mocny. Ostatnie słowo było niemal prośba. Geoffrey upił mały łyk, rozprowadził go na języku i przełknął. Gdy wręczał kubek Andulvarowi, zaczął dyszeć - i przycisnął ręce do żołądka. - Geoffrey? - Przestraszony Saetan chwycił za ramię Geoffreya, gdy ten się zachwiał. - Czy to ma tak działać? - wycharczał Geoffrey. - To znaczy jak? - zapytał ostrożnie Saetan. - Jak gdyby lawina zwaliła się na żołądek. Saetan odetchnął z ulgą. - To nie trwa długo, a tonik ma naprawdę pewne zdumiewające właściwości lecznicze, ale... - Początkowe wrażenie jest odrobinę niepokojące. - Dobrze to ująłeś - powiedział z ironią w głosie Saetan. Andulvar przyjrzał się dwóm Strażnikom i wzruszył ramionami. Upił mały łyk, po czym podał kubek Prothvarowi, który również napił się odrobinę toniku i przekazał kubek Mephisowi. Gdy kubek dotarł do Saetana, był nadal pełen w dwóch trzecich. Saetan westchnął, napił się trochę i odstawił kubek na pusty stolik z gablotą. Dlaczego Draca nie mogła wypełnić stolika bezużytecznymi przedmiotami, jak wszyscy inni? pomyślał z goryczą. Mógłby wtedy ukryć to cholerstwo, ponieważ Jaenelle nałożyła jakieś sprytne zaklęcie na kubek, uniemożliwiające jego zniknięcie.
- Ogień Piekielny - powiedział w końcu Andulvar. - Co ona tam wrzuciła? - zastanawiał się Mephis. pocierając żołądek. Prothvar popatrzył na Geoffreya. - Wiesz, już prawie przestałeś być blady. Geoffrey spojrzał na eyrieńskiego Wojownika. - Z jakiego powodu chcieliście wszyscy się ze mną zobaczyć? - zapytał Saetan. To ich zamurowało. A potem wszyscy naraz zaczęli mówić. - Wiesz, SaDiablo, biedaczka... - To trudny czas dla młodej dziewczyny, rozumiem, że... - Nie chce nas widzieć... - Nagle taka nieśmiała... Saetan podniósł rękę, aby ich uciszyć. Wszystko ma swoja cenę. Gdy patrzył na nich, wiedział że musi powiedzieć im, czego był świadkiem przez ostatnie dwa tygodnie. Wszystko ma swoja cenę, ale Słodka Ciemności, czy nie zapłaciliśmy już dość? - Jaenelle nie wyzdrowiała. - Gdy nikt nie odpowiedział, zaczął wątpić, czy aby na pewno powiedział to na głos. - Wyjaśnij to, SaDiablo - mruknął Andulvar. - Jej ciało żyje, a teraz, gdy wróciła do nas, będzie nabierać sił. - Tak - odpowiedział cicho Saetan. - Jej ciało żyje. - Ponieważ najwyraźniej potrafi więcej niż podstawowy Fachu jej wewnętrzna Sieć musi być nienaruszona - powiedział Geoffrey. Jej wewnętrzna Sieć jest nienaruszona - przyznał Saetan. Na Ogień Piekielny. Dlaczego to przeciąga? Skoro to powiedział, jest tak naprawdę. Obserwował, jak oczy Andulvara wypełnia wiedza - i gniew. - Skurwielowi, który ją zgwałcił, udało się także roztrzaskać kryształowy kielich, prawda? powiedział powoli Andulvar. - Roztrzaskał jej umysł i to popchnęło ją do Wykrzywionego Królestwa. - Przerwał i przyjrzał się Saetanowi. - A może wepchnął ją gdzie indziej?
- Kto wie, co kryje się głęboko w otchłani? - zapytał gorzko Saetan. - Ja nie wiem. Czy zagubiła się w szaleństwie, czy też przemierzała drogi, których reszta z nas nie jest w stanie ogarnąć? Nie wiem. Wiem natomiast, że jest kimś zupełnie innym niż dziecko, które znaliśmy. Powiedziała mi, że złożyła z powrotem kielich i z tego, co mogę powiedzieć, rzeczywiście go złożyła. Ale nie pamięta, co się wydarzyło przy Ołtarzu Cassandry. Nie pamięta niczego, co zdarzyło się przez kilka ostatnich miesięcy przed tamtą nocą. I coś ukrywa. Między innymi dlatego jest coraz bardziej wycofana. Cienie i sekrety. Boi się zaufać komukolwiek z nas z powodu tych cholernych cieni i sekretów. W końcu Mephis przerwał długie milczenie. - Być może - powiedział wolno - gdyby udało się ją przekonać, aby spotkała się z nami w jednej z publicznych komnat choć na parę minut, to pomogłoby odbudować jej zaufanie do nas. Zwłaszcza gdybyśmy nie naciskali na nią, ani nie zadawali trudnych pytań. - Dodał smutno: - A czy zamknięcie się w sobie, gdy żyje w swoim ciele, naprawdę różni się od zagubienia w otchłani? - Nie - powiedział cicho Saetan. - Nie różni się bardzo. - To było ryzyko. Matko Noc, to naprawdę było ryzyko! - Porozmawiam z nią. Andulvar, Prothvar, Mephis i Geoffrey wyszli, umówiwszy się, że spotkają się z nim w jednym z mniejszych gabinetów - Saetan poczekał kilka minut, zanim przeszedł parę metrów dzielących jego komnatę od apartamentu Królowej. Gdy Jaenelle założy swój dwór, żaden mężczyzna, z wyjątkiem jej Małżonka, Zarządcy i Dowódcy Straży, nie będzie mieć prawa wstępu do tego skrzydła bez wezwania. Nawet jej prawny opiekun. Saetan zapukał delikatnie do drzwi jej sypialni. Gdy nie odpowiedziała, wszedł do pokoju. Pusty. Sprawdził przyległy pokój dzienny. Czuł, że jest w pobliżu. Nauczył się, że Jaenelle pozostawiała po sobie tak silny zapach psychiczny, że czasami trudno było ją zlokalizować. Być może zawsze tak było, ale nigdy nie spędzali ze sobą więcej niż godzinę czy dwie. Teraz jej obecność wypełniała olbrzymi Stołp, a jej ciemny, smakowity zapach psychiczny był przyjemnością, ale i torturą. Czuć ją, pragnąć z całego serca objąć i jej służyć, a jednocześnie być odizolowanym od jej życia... Trudno o większą torturę. I to nie tylko dla Andulvara, Prothvara, Mephisa i Geoffreya był gotów zaryzykować jej stabilność emocjonalną, prosząc o kontakt. Był jeszcze jeden powód, o którym ostatnio nie przestawał myśleć. Gdyby nie wyleczyła się emocjonalnie, gdyby nigdy nie mogła znieść dotyku mężczyzny... On nie był kluczem, który mógłby otworzyć te ostatnie drzwi. Mógł zrobić wiele, ale nie to. Nie był kluczem. Był nim Daemon Sadi. Daemon... Daemon, gdzie jesteś? Dlaczego nie przyszedłeś? Saetan miał właśnie wrócić po swoich śladach, aby odnaleźć Drace - ona zawsze wiedziała, gdzie przebywają wszyscy w Stolpie - gdy usłyszał dźwięk, który kazał mu odwrócić się w kierunku
uchylonych drzwi na końcu korytarza. Gdy szedł w ich stronę, zdał sobie sprawę, o ile lepiej miała się jego noga od czasu, gdy Jaenelle zaczęła mu podawać tonik. Gdyby dał radę pić go jeszcze przez parę tygodni, mógłby odstawić laskę - i być może tonik wraz z nią. Prawie dotarł do drzwi, gdy ktoś w komnacie za nimi wydał okrzyk zdumienia. Rozległ się głośny trzask, syk i szum, a następnie z pokoju wydostała się lawendowa, szara i różowa chmura, a w ślad za nią kobiecy głos: - Cholera, cholera, jasna cholera! Chmura zaczęła powoli opadać na podłogę. Saetan wyciągnął dłoń i przyglądał się, jak lawendowe, szare i różowe cętki pokrywają jego skórę i mankiet koszuli. W żołądku czuł trzepotanie i łaskotanie, wywołujące irracjonalne pragnienie chichotu i ucieczki. Stłumił chichot, wzmocnił mentalnie kręgosłup i zajrzał ostrożnie do wnętrza komnaty. Jaenelle stała przy stole roboczym. Skrzyżowała ręce i przytupywała jedna noga, zastanawiając się nad księga do Fachu, unosząca się nad stołem. Świece po obu stronach księgi dawały przyjemne światło, łagodząc widok chaosu wokół. Cała komnata i wszystko w jej wnętrzu, wraz z Jaenelle, było przyprószone lawendowo, szaro i różowo. Tylko księga była czysta. Zanim Jaenelle zaczęła, musiała otoczyć księgę osłoną - czymkolwiek ona była. - Naprawdę nie chcę o tym wiedzieć - powiedział z ironia w głosie Saetan, zastanawiając się, jak na ten bałagan zareaguje Draca. Jaenelle obdarzyła go zniecierpliwionym i rozbawionym spojrzeniem. - Tak, naprawdę nie chcesz. - Następnie obdarzyła go pięknym, niepewnym, ale i wesołym uśmiechem. - Nie sadzę, abyś chciał pomóc. Mam rację? Na Ogień Piekielny! Przez wszystkie te lata, gdy uczył ja Fachu i próbował rozwikłać jedno z tych dziwnych zaklęć, miał nadzieję otrzymać takie zaproszenie. - Niestety - powiedział głosem pełnym tęsknego pragnienia - jest coś innego, o czym powinniśmy porozmawiać. Jaenelle usiadła w powietrzu, opierając stopy na nieistniejącej poprzeczce nieistniejącego stołka i cała zamieniła się w słuch. Przypomniał sobie, zbyt późno, jak peszące może być skoncentrowanie na nim uwagi Jaenelle. Saetan odchrząknął i rozejrzał się po komnacie, mając nadzieję znaleźć inspirację. Może rzeczywiście jej gabinet, pełen używanych przez nią do praktykowania Fachu narzędzi, jest najlepszym miejscem, aby porozmawiać. Wszedł do pokoju i oparł się o framugę. Dobre, neutralne miejsce, bez wkraczania na jej terytorium,
ale potwierdzające prawo do przebywania na nim. - Niepokoję się, mała czarownico. Jaenelle przekrzywiła głowę. - Czym? - Tobą. Tym, jak unikasz nas wszystkich. Tym, jak się izolujesz od innych. W jej oczach pojawił się lód. - Każdy ma swoje granice i wewnętrzne bariery. - Nie mówię o granicach i wewnętrznych barierach - powiedział, nie będąc w stanie do końca zapanować nad swoim głosem. - Oczywiście każdy je ma. Chronią one wewnętrzną Sieć i Jaźń. Ty jednak zbudowałaś mur między sobą a wszystkimi innymi, nie dopuszczając do najprostszego kontaktu z otoczeniem. - Być może powinieneś być wdzięczny za ten mur, Saetanie - powiedziała Jaenelle ponurym głosem, który sprawił, że poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Saetan. Nie Tata. Saetan. I sposób wypowiedzenia jego imienia. Zabrzmiało ono tak, jak gdyby Królowa oficjalnie zwracała się do Księcia Wojowników. Nic wiedział, jak odpowiedzieć na jej słowa lub ostrzeżenie. Zeszła ze swego niewidzialnego stołka, odwróciła się do niego tyłem i oparła ręce na zakurzonym stoliku. - Posłuchaj mnie - powiedział, starając się opanować niecierpliwość, która go ogarniała. - Nie możesz zamykać się w sobie w ten sposób. Nie możesz spędzić reszty życia w tej komnacie, tworząc wspaniałe zaklęcia, których rezultatów nie zobaczy nikt inny. Jesteś Królową. Musisz kontaktować się z dworem. - Nie zamierzam posiadać dworu. Saetan patrzył się na nią zaskoczony. - Oczywiście, że będziesz mieć dwór. Jesteś Królową. Jaenelle rzuciła mu spojrzenie, które spowodowało, że się wzdrygnął. - Nic muszę mieć dworu. Sprawdziłam. I nie chcę rządzić. I nie chcę decydować o niczyim życiu z wyjątkiem własnego. - Ale jesteś Czarownicą. W chwili, w której to powiedział, w pokoju zrobiło się zimno. - Tak - powiedziała zbyt cicho. - Jestem. - Następnie odwróciła się.
Zrzuciła maskę człowieczeństwa - i maskę zwaną ciałem - pozwalając mu po raz pierwszy zobaczyć, jaka jest naprawdę. Drobny spiralny róg na środku czoła, Złota grzywa, która nie była ani futrem, ani włosami. Delikatnie zaostrzone uszy. Dłonie zaopatrzone w osłonięte pazury, Nogi, które pod kolanami zmieniły kształt, aby dostosować się do drobnych kopytek. Pasek złotego futra, biegnący wzdłuż kręgosłupa, kończący się płowym ogonem nad pośladkami, egzotyczna twarz i te szafirowe oczy. Będąc przez tyle lat małżonkiem Cassandry, sadził, że zna i rozumie Czarownicę. Teraz wreszcie zrozumiał, że Cassandra i inne Królowe z Czarnymi Kamieniami, które były przed nią jedynie nazywano Czarownicami. Jaenelle była żywym mitem, marzeniem, które się ziściło. Jakże był głupi, sądząc, że obiekt marzeń był tylko człowiekiem. - No właśnie - powiedziała cicho i zimno Czarownica. - Jesteś piękna - szepnął. - I tak bardzo, bardzo niebezpieczna. Spojrzała na niego zdziwiona i Saetan zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie lepszego momentu na powiedzenie tego, co miał do powiedzenia. - Kochamy cię, Pani - powiedział cicho. - Zawsze cię kochaliśmy i boli nas bardziej, niż da się to wyrazić słowami, że nie ma z tobą kontaktu. Nie wiesz, jak ciężko było oczekiwać na tych parę cennych minut, które moglibyśmy z tobą spędzić, zastanawiać się i martwić o ciebie podczas twojej nieobecności, być zazdrosnym o ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy, kim jesteś. Teraz... - Głos uwiązł mu w gardle. Zacisnął usta i wziął głęboki oddech. - Oddaliśmy ci się do dyspozycji dawno temu i nawet ty nie możesz tego zmienić. Zrób z nami. co zechcesz. - Zawahał się, a następnie dodał: - Nie, mała czarownico, my nie jesteśmy wdzięczni za mur. Nie czekał na odpowiedź. Opuścił komnatę najszybciej jak mógł. a w jego oczach błyszczały łzy. Za nim rozległ się cichy, udręczony szloch.
***
Nie mógł znieść ich uprzejmości. Nie mógł znieść ich współczucia i rozumienia. Geoffrey podgrzał dla niego szklankę yarbarah. Mephis otulił mu nogi pledem. Prothvar rozpalił ogień, aby szybciej odgonić chłód. Andulvar stał w milczeniu w pobliżu Saetana. W chwili, gdy znalazł się w bezpiecznym gabinecie, zaczął mieć dreszcze. Upadłby, gdyby Andulvar go nie podtrzymał i nie podprowadził do fotela. Nie zadawali pytań, a z wyjątkiem ochrypłego „nie
wiem” nie powiedział im nic o tym, co się stało - ani o tym, co widział. A oni to zaakceptowali. Godzinę później, czując się nieco lepiej fizycznie i emocjonalnie, wciąż nie mógł znieść ich życzliwości. A jeszcze bardziej nie mógł znieść tego, że nie wiedział, co dzieje, się w jej pracowni. Drzwi gabinetu otworzyły się na oścież. W progu stała Jaenelle, trzymając tacę, na której stały dwie małe karafki i pięć szklanek. Znów miała na sobie wszystkie maski. Draca powiedziała, że wszyscy się tu ukrywacie - powiedziała obronnym tonem. - Niezupełnie, ukrywamy się, mała czarownico - powiedział z ironia w głosie Saetan. - A jeśli tak, to jest miejsce dla jeszcze jednej osoby. Chcesz się przyłączyć? Jej uśmiech był nieśmiały i pełen wahania, ale jej młodzieńcze nogi szybko przemierzyły komnatę i Jaenelle stanęła za fotelem Saetana. Następnie uniosła brew i odwróciła się w stronę drzwi. - Ta komnata była kiedyś większa. - Twoje nogi byty kiedyś krótsze. - To wyjaśnia, dlaczego schody wydawały się tak niewygodne - mruknęła, nalewając dwie szklanki z jednej karafki i trzy z drugiej. Saetan wpatrywał się w szklankę, którą mu podała. Jego żołądek nagle się skurczył. - Uhm - powiedział Prothvar, gdy Jaenelle podawała pozostałe szklanki. - Wypijcie to - rzuciła Jaenelle. - Ostatnio wszyscy wyglądacie na bladych. - Gdy się wahali, jej głos stał się chłodny. - To tylko tonik. Andulvar upił łyk. Dzięki Ciemności za gotowość Eyrieńczyków do wkraczania na każde pole bitwy, pomyślał Saetan, gdy także i on łyknął tonik. - Ile tego płynu robisz naraz, sierotko? - zadudnił Andulvar. - A dlaczego pytasz? - zapytała niepewnie Jaenelle. - Masz zupełną rację, że wszyscy słabo się czujemy. Prawdopodobnie nie zaszkodzi napić się kolejną szklaneczkę później. Saetan zaczął kaszleć, aby ukryć konsternację i dać innym czas na opanowanie się. Gotowość
Andulvara do wejścia na pole bitwy to jedna rzecz, ale ciągnięcie ich wszystkich ze sobą zupełnie inna. Jaenelle nastroszyła włosy. - Zaczyna tracić moc godzinę po przygotowaniu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby przygotować później kolejną porcję. Andulvar skinął głową, wyraz twarzy miał poważny. - Dziękuję ci. Jaenelle uśmiechnęła się nieśmiało i wyślizgnęła z pokoju. Saetan poczekał, dopóki nie nabrał pewności, że Jaenelle nie może już go usłyszeć, i zwrócił się do Andulvara. - Ty oszukańczy palancie - warknął. - To wielkie słowa, jak na człowieka, który dzisiaj wypije jeszcze dwie szklanki tego płynu odpowiedział zadowolony z siebie Andulvar. - Zawsze możemy to wlać do jakiejś doniczki z rośliną - powiedział Prochvar, rozglądając się za jedną z nich. - Już próbowałem - warknął Saetan. - Jedynym komentarzem Dracy było, że jeśli jeszcze jedna roślina ulegnie zagładzie, będzie trzeba poprosić Jaenelle, aby się temu przyjrzała. Andulvar zachichotał, dając powód pozostałym czterem mężczyznom, aby na niego spoglądali spode łba. - Każdy spodziewa się, że Hayllianie są przebiegli, ale Eyrieńczycy są znani z otwartego działania. Zatem gdy jeden z nas działa przebiegle... - Zrobiłeś to, aby miała powód do doglądania nas - powiedział Mephis, przyglądając się szklance. Dziękuję ci za to, Andulvarze, ale nie mógłbyś... Saetan skoczył na równe nogi. - Po godzinie traci swoją moc. Andulvar podniósł szklankę w pozdrowieniu. - No właśnie. Saetan uśmiechnął się, - Jeśli zatrzymamy połowę każdej porcji, tak że straci ona większą część swojej mocy, a następnie zmieszamy ze świeża porcją... - Uzyskamy odżywczy tonik, który ma znośną moc - dokończył Geoffrey, wyglądający na zadowolonego. - Jeśli się dowie, zabije nas - stęknął Prothvar. Saetan uniósł brew.
- Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, mój drogi demonie, jest trochę za późno, aby się tym przejmować, nie sadzisz? Prothvar niemal się zaczerwienił. Saetan zmrużył oczy i popatrzył na Andulvara. - Ale dopóki nie poprosiłeś o druga porcję, nie wiedzieliśmy, że straci moc. Andulvar wzruszył ramionami. - Większość leczniczych naparów należy pić krótko po ich przygotowaniu. Warto było zaryzykować. Uśmiechnął się do Saetana z arogancją do której był zdolny jedynie Eyrieńczyk. - Jeśli jednak przyznajesz, że nie masz tak dużych jaj... Saetan powiedział coś bardzo mocnego i trafnego. - A więc nie ma problemu, prawda? - odpowiedział Andulvar. Popatrzyli na siebie. W dwóch parach złotych oczu pokazały się wieki przyjaźni, rywalizacji i wzajemnego zrozumienia. Unieśli swoje szklanki i czekali, aby dołączyli do nich pozostali. - Za Jaenelle - powiedział Saetan. - Za Jaenelle - powtórzyli pozostali. Wszyscy równocześnie westchnęli i wypili połowę swojego toniku.
7. Kaeleer
Niezupełnie zadowolony Saetan obserwował, jak światła Riady, największej i położonej najbliżej Stołpu wioski Krwawych w Ebon Rih, błyszczą w gęstej ciemności doliny jak uwięzione kawałki gwiazd.
Patrzył dziś na wschód Słońca. Nie, coś więcej. Stał w jednym z małych ogródków i naprawdę czuł na twarzy ciepło Słońca. Po raz pierwszy od niezliczonych stuleci nie czuł ostrego bólu w skroniach, wykręcającego żołądek bólu, który by mówił, jak bardzo oddalił się od życia, nie czuł osłabienia. Fizycznie był teraz równie silny, jak wtedy, gdy został Strażnikiem i zaczynał chodzić po tej cienkiej linii oddzielającej żywych od umarłych. Sprawiła to Jaenelle i jej tonik. Sprawiła znacznie więcej niż to. Zapomniał, jak zmysłowe może być jedzenie, i przez ostatnie kilka dni cieszył się smakiem krwistego befsztyka i młodych ziemniaków, pieczonego kurczaka i świeżych warzyw. Zapomniał, jak dobrze można spać, przyzwyczajony do odpoczynku na granicy jawy i snu - do odpoczynku, na jaki zwykle w ciągu dnia pozwalali sobie Strażnicy. Zapomniał także, jak może ściskać głód i jak kiepsko funkcjonuje mózg, kiedy człowiek jest bardzo zmęczony. Wszystko ma swoja cenę. Uśmiechnął się ostrożnie do Cassandry, gdy dołączyła do niego przy oknie. - Wyglądasz dziś wieczorem uroczo - powiedział, wykonując gest, który wskazywał jej długą, czarną szatę, rzadko tkany szmaragdowy szal i sposób układania rudych, przyprószonych siwizną włosów. - Szkoda, że Harpia nie zadała sobie trudu, aby elegancko się ubrać na tę okazję - odpowiedziała cierpko Cassandra. Zmarszczyła nos. - Mogłaby przynajmniej czymś owinąć szyję. - A ty mogłabyś się powstrzymać od propozycji pożyczenia jej szaty z golfem. - Zacisnął usta, żeby nie powiedzieć nic więcej. Titian nic potrzebowała obrońcy, zwłaszcza po jej obeldze dotyczącej wrażliwości przestrzegających konwenansów arystokratycznych czarownic. Obserwował, jak jedno po drugim gasną światła Riady. Cassandra odetchnęła głęboko i wypuściła powietrze z westchnieniem. - To nie miało tak być - powiedziała spokojnie. - Czarne Kamienie nigdy nie miały przysługiwać na mocy Przyrodzonego Prawa. Stałam się Strażniczką, ponieważ sądziłam, że następna Czarownica będzie potrzebować przyjaciółki, kogoś, kto pomoże jej zrozumieć, czym się stanie po złożeniu Ofiary Ciemności. Ale to, co spotkało Jaenelle, zmieniło ją tak bardzo, że nigdy nic będzie normalna. - Normalna? A co ty nazywasz normalnością, Pani? Spojrzała w kierunku rogu pokoju, gdzie Andulvar. Prothvar, Mephis i Geoffrey próbowali wciągnąć do rozmowy Titian, a przy tym zachować do niej pełen szacunku dystans. - Jaenelle zupełnie zwyczajnie obchodzi swoje piętnaste urodziny. Zamiast przyjęcia i sali pełnej przyjaciół jest wieczór z demonami, Strażnikami... i Harpią. Czy możesz uczciwie nazwać to normalnością?
- Miałem już przedtem taką rozmowę - warknął Saetan. - A moja odpowiedź zawsze jest taka sama: dla niej to jest normalne. Cassandra przyglądała mu się przez chwilę, zanim odpowiedziała cicho: - Tak, ty widziałbyś to w ten sposób, prawda? Widział komnatę przez czerwona mgłę, ponieważ zaczął tracić panowanie nad swoimi nerwami. - Co masz na myśli? - Zostałeś Wielkim Lordem Piekła jeszcze za życia. Nie widziałeś nic złego w jej zabawach z cildru dyathe ani w tym, że sposobów postępowania z mężczyznami uczyła ja Harpia. Oddech Saetana stał się świszczący. - Gdy zapowiedziałaś jej przyjście, nazwałaś ja córka mojej duszy. Były to jednak tylko słowa, prawda? Po prostu sposób na to, abym stał się Strażnikiem i abyś mogła wykorzystać moja moc do opieki nad twoją uczennica, młodą czarownicą, która siedziałaby u twoich stóp przestraszona uwagą poświęcaną jej przez Czarownicę z Czarnym Kamieniem. Tyle tylko, że to nie zagrało. Młoda czarownica naprawdę jest córką mojej duszy, nie boi się nikogo i nie siedzi u niczyich stóp. - Może i nie boi się nikogo - powiedziała zimno Cassandra - ale także nikogo nie ma. - Jej głos złagodniał. - I z tego powodu jest mi jej żal. Ona ma mnie! Szybkie, ostre spojrzenie Cassandry zraniło jego serce. Jaenelle miała jego. Księcia Ciemności. Wielkiego Lorda Piekła. To przede wszystkim z tego powodu Cassandrze było żal Jaenelle. - Powinniśmy dołączyć do pozostałych - powiedział napiętym tonem Saetan, podając jej ramię. Pomimo gniewu, który odczuwał, nie mógłby odwrócić się do niej plecami. Cassandra chciała zrezygnować z jego usług, ale zauważyła chłodne spojrzenia Andulvara i Titian. - Draca chce z nami wszystkimi porozmawiać - warknął Andulvar, gdy podeszli. Zaraz odsunął się, aby mieć miejsce na rozpostarcie skrzydeł. Miejsce, aby walczyć. Saetan przyglądał mu się przez chwilę, a następnie zaczął umacniać swoje własne, potężne mechanizmy obronne. Różnili się od siebie pod wieloma względami, ale zawsze miał szacunek dla instynktu Andulvara. Draca weszła do komnaty powoli, spokojnie. Jak zwykle dłonie miała wsunięte do długich rękawów szaty. Poczekała, aż wszyscy usiądą, poczekała, aż skupi uwagę wszystkich obecnych, i przyszpiliła Saetana spojrzeniem swoich gadzich oczu. - Pani kończy dziś piętnaście lat - powiedziała.
- Tak - potwierdził ostrożnie Saetan. - Była zadowolona z naszych s - skromnych ofiar. Czasem w syczącym glosie Dracy trudno było odgadnąć ton, ale jej słowa brzmiały raczej jak rozkaz niż pytanie. - Tak - odrzekł Saetan - myślę, że była zadowolona. Długa cisza. - Nadszedł czas - s, aby Pani opuściła S - stołp. Jes - steś jej prawnym opiekunem. Zorganizujesz to. Saetan poczuł ucisk w gardle. Mięśnie w klatce piersiowej napięły się. - Obiecałem jej, że może tu zostać. - Nadszedł czas - s, aby Pani opuściła to miejs - sce. Będzie mieszkać z tobą w Pałacu SaDiablo. - Proponuję inne rozwiązanie - powiedziała szybko Cassandra, przyciskając pięści do kolan. Nawet nie spojrzała na Saetana. - Jaenelle mogłaby mieszkać ze mną. Wszyscy wiedzą kim - i czym - jest Saetan, ale ja... Titian obróciła się w swoim fotelu. - Czy naprawdę myślisz, że nikt w Królestwie Cieni nie wie, że jesteś Strażniczką? Naprawdę myślisz, że to twoje udawanie żywej kogokolwiek zmyliło? W oczach Cassandry pojawił się gniew. - Zawsze uważałam, aby... - Zawsze kłamałaś. Wielki Lord przynajmniej nigdy nie ukrywał, kim jest. - Ale on jest Wielkim Lordem - i to jest istotne. - Istotne jest to, że chcesz kształtować Jaenelle, tak jak chce ja kształtować Hekatah, kształtować ją zgodnie ze swoimi wyobrażeniami, a nie pozwolić jej być tym kim jest. - Jak śmiesz do mnie tak mówić? Jestem Królową z Czarnym Kamieniem! - Nie jesteś moją królową - warknęła Titian. - Drogie Panie - głos Saetana przetoczył się przez salę jak cichy grzmot. Odczekał chwilę, aby się opanować, zanim znów zwrócił się do Dracy. - Ona będzie mieszkać w Pałacu - powiedziała zdecydowanym głosem Draca. - To jest przesądzone.
- Aż do tej chwili nie rozmawiałaś o tym z nikim z nas, kto więc o tym zadecydował? - spytała ostrym tonem Cassandra. - Lorn zadecydował. Saetan zapomniał, jak się oddycha. Na Ogień Piekielny, Matko Noc i niech Ciemność będzie łaskawa. Nikt nie protestował. Nikt nie wydal dźwięku. Saetan zdał sobie sprawę, że drżą mu ręce. - Czy mógłbym z nim porozmawiać? Jest kilka rzeczy, których może nie rozumieć w związku z... - On rozumie, Wielki Lordzie. Saetan spojrzał na Seneszala Ebon Askavi. - Nic nadszedł jeszcze czas - s, abyś się z nim s - spotkał - powiedziała Drąca. - Ale ten czas - s nadejdzie. - Przekrzywiła nieco głowę. Nie okazywała nikomu więcej szacunku niż zwykle, z wyjątkiem być może, Jaenelle. Patrzyli, jak wychodzi, nasłuchując odgłosu jej powolnych, ostrożnych kroków, aż całkowicie ucichły. Andulvar wypuścił powietrze z płuc z głośnym ffuuuu. - Gdy chce kogoś załatwić, robi to niewątpliwie bardzo sprawnie. Saetan oparł głowę o fotel i przymknął oczy. - Czyż nie jest pomysłowa? Cassandra poprawiła szal i wstała, nie patrząc na nikogo z obecnych. - Wybaczcie, pójdę się położyć. Wszyscy powstali i życzyli jej dobrej nocy. Titian również się pożegnała. Jednak zanim wyszła, uśmiechnęła się lekko do Saetana. - Życic z Jaenelle w Pałacu będzie zapewne trudne. Jednak nie z powodów o których myślisz. - Matko Noc - mruknął do siebie Saetan zanim odwrócił się do zgromadzonych mężczyzn. Mephis odchrząknął.
- Niełatwo powiedzieć sierotce, że musi odejść. Nie musisz tego robić sam. - Tak, muszę, Mephis - odpowiedział znużonym głosem Saetan. - Obiecałem jej. Muszę jej teraz powiedzieć, że łamię tę obietnicę. Powiedział dobranoc i ruszył powoli wzdłuż kamiennych korytarzy, prowadzących do apartamentu Jaenelle. Zamiast wejść na schody, oparł się drżący o ścianę. Obiecał jej, że może zostać. Obiecał jej. Ale Lorn podjął decyzję.
***
Dawno już minęła północ, gdy spotkał się z nią w ogrodzie przylegającym do jej apartamentu. Obdarzyła go sennym, zrelaksowanym uśmiechem i podała dłoń. Z wdzięczności splótł palce z jej palcami. - To było bardzo mile przyjęcie - powiedziała Jaenelle, gdy szli przez ogród. - Zawahała się. - I przykro mi, że była to tak trudna próba dla Cassandry. Zaniepokojony Saetan popatrzył na nią zmrużonymi oczami. Odpowiedziała na to spojrzenie wzruszeniem ramion. - Jak dużo słyszałaś? - Podsłuchiwanie jest niegrzeczne - powiedziała sztucznym tonem. - Odpowiedź, która jest zgrabnym unikiem - odparł ironicznie. - Ja niczego nie słyszałam. Czułam jednak, jak wszyscy narzekacie. Saetan przysunął się do niej bliżej. Pachniała dzikimi kwiatami, nasłoneczniona łąką i zacienioną paprociami sadzawką. Był to delikatnie dziki i nieuchwytny zapach, który urzekał mężczyznę, ponieważ nie próbował go złowić. Rozluźnił go - i lekko podniecił. Nawet wiedząc, że była to naturalna reakcja Księcia Wojowników na Królową, reakcja, do której czuł się emocjonalnie zobowiązany, nawet wiedząc, że nigdy nie przekroczy wyraźnej linii, która
oddzielała uczucie ojca od namiętności kochanka, czuł się swoją reakcją zawstydzony. Popatrzył na nią, pragnąc ostrego przypomnienia, kim był i jak niewiele miała lat. Była jednak Czarownicą, która spojrzała mu w oczy. Czarownicą, której ręka zacisnęła się na jego ręce tak mocno, że nie mógł przerwać fizycznego kontaktu między nimi. - Sadzę, że nawet mądry mężczyzna, może zachowywać się czasem jak głupiec - powiedziała swoim smutnym głosem. - Ja bym nigdy - głos uwiązł mu w gardle. - Wiesz, że nigdy bym... Dostrzegł w jej starożytnych, udręczonych oczach iskierkę rozbawienia. - Tak, ja wiem. A ty wiesz? Adorujesz kobiety, Saetan. Zawsze to robiłeś. Lubisz przebywać w ich pobliżu. Lubisz je dotykać. - Uniosła ich splecione ręce. - To jest co innego. Jesteś moja córka. - A więc będziesz się trzymać z dala od Czarownicy? - zapytała ze smutkiem. Otoczył ją ramionami i ścisnął ją tak mocno, że mogła z siebie wydać jedynie zduszone piśniecie. - Nigdy - powiedział z przekonaniem. - Tato? - powiedziała słabym głosem Jaenelle. - Tato, nie mogę oddychać. Natychmiast rozluźnił uścisk, ale nie wypuścił jej z objęć. Ogród był pełen cichych, nocnych odgłosów. Wiał lekki letni wiatr. - Twój nastrój ma coś wspólnego z Cassandrą, prawda? - Trochę. - Przytulił policzek do jej głowy. - Musimy wynieść się ze Stołpu. Jej ciało napięło się tak bardzo, że poczuł ból w całym ciele. - Dlaczego? - spytała wreszcie, odsuwając się od niego na tyle. aby zobaczyć jego twarz. - Ponieważ Lorn uznał, że powinniśmy mieszkać w Pałacu. - Och! - I dodała; - Nic dziwnego, że jesteś w złym nastroju. Saetan roześmiał się. No dobrze. On potrafi ograniczyć możliwości wyboru. Lekko pogładził jej włosy. - Ja chcę mieszkać z tobą w Pałacu. Bardzo chcę. Jeśli jednak ty chcesz mieszkać gdzie indziej lub masz jakieś zastrzeżenia co do wyjazdu ze Stołpu właśnie teraz, będę z nim walczyć. Jej oczy stały się ogromne.
- Ojej! To nie byłby dobry pomysł. On jest znacznie silniejszy od ciebie. Saetan spróbował przełknąć ślinę. - Mimo to będę z nim walczyć. - Och, mój drogi - wzięła głęboki oddech. - Spróbujmy mieszkać w Pałacu. - Dziękuję ci, mała czarownico - powiedział słabym głosem. Objęła go w pasie. - Zdaje się, że się chwiejesz. - A więc wyglądam lepiej, niż się czuję - powiedział, kładąc jej rękę na ramieniu i obejmując. Chodźmy, mała czarownico, Będziemy bardzo zajęci przez następnych kilka dni i oboje potrzebujemy odpoczynku.
8. Kaeleer
Saetan otworzył frontowe drzwi Pałacu SaDiablo i znalazł się w jednym wielkim chaosie. Służba biegała we wszystkie strony. Lokaje taszczyli meble, z jednych komnat do drugich z sobie tylko znanych powodów. Ogrodnicy biegali z naręczami świeżo ściętych kwiatów. W środku wielkiego holu, jedną ręka trzymając długą listę, a drugą ręką wskazując różnym osobom, dokąd mają się udać, stał Beale, kamerdyner z Czerwonym Kamieniem. Nieco zdezorientowany Saetan udał się w kierunku Bealea, mając nadzieję otrzymać wyjaśnienie. Gdy wszedł na kilka stopni schodów, zdał sobie sprawę, że w tym szalonym tańcu nie brano pod uwagę poruszających się przeszkód. Pokojówki wpadały na niego, ich zirytowany wyraz twarzy nie zmieniał się zbytnio, gdy rozpoznawały swojego chlebodawcę, a ich „przepraszam. Wielki Lordzie” było prawie niegrzeczne. Gdy wreszcie dotarł do Bealea, mocno szturchnął go w ramię. Beale odwrócił się, zauważył
kamienny wyraz twarzy Saetana i opuścił ramiona. Niemal zaraz potem rozległ się huk i jakaś pokojówka zaczęła szlochać. - Spójrz, co zrobiłeś. Kamerdyner odchrząknął, wcisnął kamizelkę za pas i czekał, lekko zaczerwieniony, ale nadal niewzruszony. - Powiedz mi, Beale - rzeki śpiewnie Saetan - czy wiesz, kim jestem? Beale zamrugał. - Jesteś Wielkim Lordem, Wielki Lordzie. - No dobrze. Ponieważ mnie rozpoznajesz, muszę wciąż mieć ludzka formę. - Wielki Lordzie? - Nie czuję się stojącą lampą, a więc nikt nie powinien próbować postawić mnie w kacie i wkładać mi świece do uszu. I nie zostanę przypadkiem wzięty za ożywiony stolik z osobliwościami, który ktoś przywiązał do krzesła, aby nie mógł zbytnio się oddalić? Beale wytrzeszczył nieco oczy, ale szybko doszedł do siebie. - Nie, Wielki Lordzie. Wyglądasz dokładnie tak jak wczoraj. Saetan skrzyżował ramiona i przez chwilę rozważał to, co usłyszał. - Sadzisz, że gdy pójdę do mojego gabinetu i tam pozostanę, mogę uniknąć odkurzania, polerowania lub jakichkolwiek innych zabiegów? - O tak, Wielki Lordzie. Twój gabinet został sprzątnięty rano. - Czy ja go rozpoznam? - mruknął Saetan. Wycofał się do swojego gabinetu i westchnął z ulgą. Meble były te same i wszystko stało na swoim miejscu. Zdjął tunikę i rzucił na oparcie fotela. Zasiadł w skórzanym fotelu za biurkiem i podwinął rękawy białej jedwabnej koszuli. Popatrzył na zamknięte drzwi gabinetu i potrząsnął głowa, ale jego oczy zachowały ciepły, złoty kolor, a uśmiech był z tych pełnych wyrozumiałości. W końcu to on sam sprowadził na siebie to nieszczęście, informując ich wcześniej: jutro Jaenelle przyjeżdża do domu.
ROZDZIAł CZWARTY
1. Piekło
- Ten sukinsyn gdzieś tu jest, czuję to. Stwierdziwszy, że lepiej się nie odzywać. Greer usiadł na krześle i obserwował przechadzająca się Hekatah. - Przez dwa lata ledwo można go było wyczuć, nie mówiąc już o spotkaniu w Piekle lub Kaeleer. Jego moc zanikała. Wiem, że zanikała. Teraz wrócił i rezyduje w Pałacu w Kaeleer. Rezyduje, czy wiesz, ile czasu minęło, od kiedy można było wyczuć jego obecność w jednym z Królestw żywych? - Tysiąc siedemset lat? - odpowiedział Greer. Hekatah przestała się przechadzać i potwierdziła skinieniem głowy. - Tysiąc siedemset lat, odkąd Daemon Sadi i Lucivar zostali od niego zabrani. - Zamknęła złote oczy i uśmiechnęła się okrutnie. - Jak bardzo musiał płakać, gdy Dorothea odmówiła mu ojcostwa na Ceremonii Przyrodzonego Prawa, ale nie mógł nic zrobić bez ujmy dla swojego cennego honoru. A więc musiał odejść cicho niczym zbiry pies, pocieszając się, że wciąż miał dziecko, którego nie
mogły domagać się Czarne Wdowy z Hayll. - Otworzyła oczy i objęła się ramionami. - Prythian dopadła jednak matkę chłopca i powiedziała jej wszystkie te cudowne półprawdy o Strażniku, które można powiedzieć osobie nieświadomej. Jest to jedna z nielicznych rzeczy, które ta skrzydlata maciora dobrze zrobiła. - Jej zadowolenie zgasło. - A więc dlaczego jest z powrotem? - Mógł... - Greer zastanawiał się, potrząsając głowa. Hekatah postukała palcami o swój podbródek. - Czy znalazł sobie inna kruszynkę na miejsce swojego małego zwierzątka? A może w końcu zdecydował zamienić Dhemlan w żyzną ziemię? A może to coś innego? Z kokieteryjnym uśmiechem, falując biodrami, podeszła do niego. Pożałował, że nie znał jej, gdy mógł robić więcej, niż tylko podziwiać jej ruchy. - Greer - zaśpiewała, obejmując go za szyję i przyciskając się do niego piersiami. - Chciałabym, abyś wyświadczył mi małą przysługę. Greer czekał w napięciu. W kokieteryjnym śmiechu Hekatah pojawiły się twarde tony. - Czyżby twoje jaja tak szybko uschły, kochany? W oczach Greera zalśnił gniew. Szybko go ukrył. - Chcesz, żebym pojechał do Pałacu w Kaeleer? - Miałabym ryzykować, że cię stracę? - Hekatah skrzywiła się. - Nie, kochany, nie ma potrzeby, abyś jechał do tego paskudnego Pałacu. W Halaway mieszka nasz lojalny sojusznik. On jest znakomity w wyławianiu interesujących informacji. Porozmawiaj z nim. - Balansując na palcach, lekko pocałowała Greera w usta. - Sadzę, że go polubisz, Jesteście z tej samej gliny.
2. Kaeleer
Beale otworzył drzwi gabinetu. - Lady Sylvia - zapowiedział i z szacunkiem odsunął się, aby przepuścić Królowa, Halaway. Spotkali się na środku komnaty. Saetan podał obie ręce z dłońmi skierowanymi w dół. - Lady. - Wielki Lordzie - odpowiedziała, umieszczając ręce z dłońmi odwróconymi do góry pod jego rękami, odsłaniając nadgarstki. Saetan zachował obojętny wyraz twarzy, ale zaakceptował lekki nacisk od dołu na jego dłonie, subtelne przypomnienie o sile Królowej. Istniały Królowe, które były bardzo niezadowolone z powodu konieczności akceptowania układu, zawartego tysiące lat wcześniej między Królowymi Dhemlan w Terreille oraz Kaeleer w celu obrony Terytorium Dhemlan przed przejęciem przez Hayll, i które nie mogły się pogodzić, że rządzi nimi mężczyzna. Niektóre z nich nigdy nie zrozumiały, że na swój sposób on zawszę służył Królowej, że zawsze służył Czarownicy. Na szczęście Sylvia do nich nie należała. Była pierwsza Królową urodzona w Halaway od czasów panowania jej prababki i była dumą miasteczka. W dzień po założeniu dworu przybyła do Pałacu i poinformowała Saetana, że wprawdzie Halaway może służyć Pałacowi, ale to jest jej terytorium i jej naród i że jeśli byłoby cokolwiek, czego by chciał od jej miasteczka, postara się zrobić wszystko, aby zaspokoić jego żądania - pod warunkiem, że będzie to żądanie rozsądne. Saetan obdarzył ja teraz ciepłym, choć pełnym ostrożności uśmiechem i zaprowadził do tej części gabinetu, która była urządzona na okazję mniej formalnych rozmów. Gdy zobaczył, jak przysiadła na brzegu jednego z tapicerowanych foteli, sam usiadł na czarnej skórzanej kanapie i postawił przed sobą czarny hebanowy stolik. Wziął karafkę yarbarah i zanim zaproponował jej napój, powoli ogrzał go nad ogniem. Gdy tylko wzięła od niego szklankę, zabrał się za przygotowanie porcji dla siebie, aby nie roześmiać się z jej miny. Prawdopodobnie miałaby ten sam wyraz twarzy, gdyby któryś z synów próbował jej wręczyć ogromnego, paskudnego robaka, który mógłby się spodobać tylko małemu chłopcu. - To krew baranka - powiedział łagodnie, opierając się i zakładając nogę na nogę. - Och! - Uśmiechnęła się niepewnie. - Czy to dobre? Z rozbawieniem zauważył, ze jej glos w chwilach zdenerwowania robił się ochrypły i niski. - Tak, to jest dobre. I zapewne będzie ci bardziej odpowiadać niż krew ludzka, jak się obawiałaś, zmieszana z winem. Wzięła łyk, usilnie próbując przełknąć.
- To smak, do którego trzeba przywyknąć - powiedział obojętnym tonem Saetan. Czy Jaenelle próbowała już krwawego wina? Jeśli nie, trzeba szybko naprawić to przeoczenie. - Wzbudziłaś moja ciekawość. - Jego głęboki głos zmienił się teraz na przymilny i uspokajający. - Bardzo niewiele Królowych miałoby chęć na audiencję ze mną o północy, nie mówiąc już o proszeniu o nią. Sylvia ostrożnie odstawiła kielich na stolik i położyła dłonie na kolanach. - Chciałam się z tobą spotkać, Wielki Lordzie, prywatnie. - Dlaczego? Sylvia oblizała wargi, wzięła głęboki oddech i popatrzyła mu w oczy. - Coś niedobrego dzieje się w Halaway. Coś delikatnego. Czuję... - Poważnie zaniepokojona uniosła brwi i potrząsnęła głową. Saetan nabrał ochoty, aby sięgnąć i wygładzić ostrą, głęboką bruzdę, która pojawiła się między jej brwiami. - Co czujesz? Sylvia przymknęła oczy. - Lód na rzece w środku lata. Ziemia pozbawiona żyzności. Plony zasychające na polach. Wiatr przynosi zapach strachu, ale nie mogę wyśledzić jego źródła. - Otworzyła oczy i uśmiechnęła się zażenowana. - Proszę o wybaczenie, Wielki Lordzie. Mój były małżonek mawiał, że gdy cokolwiek wyjaśniam, robię to bez ładu i składu. - Doprawdy? - zapytał łagodnie Saetan. - Być może miałaś niewłaściwego małżonka, Lady. Ponieważ ja rozumiem cię aż za dobrze. - Opróżnił swój kielich i odstawił go na stolik z przesadną ostrożnością. - Kto wśród twojego ludu najbardziej na tym cierpi? Sylvia westchnęła. - Dzieci. Rozległo się dzikie warknięcie. Dopiero gdy Sylvia nerwowo zerknęła w stronę drzwi, Saetan
zdał sobie sprawę, że dźwięk pochodził od niego samego. Zamilkł natychmiast, ale zimny, słodki gniew nie zniknął. Westchnął z drżeniem i powstrzymał żądzę mordu. - Przepraszam na chwilę. - Nie dając jej czasu na sprzeciw, Saetan wyszedł z gabinetu, zamówił cos do przekąszenia i spędził parę minut na przemierzaniu wielkiego holu, aż doprowadził do ładu hamulce, które powstrzymywały jego gniew. Zanim do niej dołączył, Beale przyniósł herbatę i tacę pełną niewielkich, płaskich kanapek. Sylvia grzecznie odmówiła kanapek i nie tknęła herbaty, którą jej nalał. Jej napięcie drażniło go. Na
Ogień Piekielny, nienawidził takiego spojrzenia w oczach kobiety. Sylvia oblizała wargi. Jej głos był bardzo niski i cichy. - Jestem ich Królową. To mój problem. Nic powinnam była cię niepokoić. Trzasnął filiżanką ze spodkiem o stół z taką siłą, że spodek pękł na pół. Następnie zaczął przemierzać pokój, ale pozostawał na tyle blisko Sylvii, aby nie mogła dotrzeć do drzwi przed nim. To nie powinno mieć znaczenia. Powinien być do tego przyzwyczajony. Gdyby bała się go od momentu, w którym wkroczyła do komnaty, mógłby sobie z tym poradzić. Ale ona nie bała się. Niech ja szlag, nie bała się. Obrócił się, dbając, aby między nimi był stolik i kanapa. - Nigdy nic skrzywdziłem ciebie ani twojego ludu - warknął. - Korzystałem z mojej mocy, mojego Fachu moich Kamieni i, tak, mojego gniewu, aby chronić Dhemlan. Chroniłem was, nawet gdy byłem niewidoczny. Jest wiele usług - w tym bardzo osobistych usług - których mógłbym się domagać od ciebie i innych Królowych na tym Terytorium, ale nigdy nie zgłaszałem takich żądań. Przyjąłem na siebie odpowiedzialność za rządzenie Dhemlan. ale nigdy nie nadużyłem swojej władzy. Brązowa skóra Sylvii straciła swój ciepły, zdrowy kolor. Gdy podnosiła do ust filiżankę, jej ręka drżała. Odstawiła filiżankę, podniosła głowę i wyprostowała ramiona. - Spotkałam niedawno twoją córkę. Zapytałam ją, czy trudno jest znieść twoje napady złości. Wyglądała na szczerze zdziwiona i zapytała: - Jakie napady złości? Saetan popatrzył na nią i gniew się ulotnił. Potarł kark i powiedział z ironia w głosie: - Na bardzo wiele rzeczy Jaenelle patrzy w wyjątkowy sposób. Zanim zdążył wezwać Bealea, dzbanek z herbatą i filiżanki zniknęły. Za chwilę na stoliku pojawiła się świeża herbata i czyste filiżanki ze spodkami oraz taca z ciastami. Saetan spojrzał w zamyśleniu na drzwi i powrócił na kanapę. Nalał kolejna filiżankę herbaty dla Sylvii, a następnie dla siebie. - On ich nie przyniósł - powiedziała cicho Sylvia. - Zauważyłem - odpowiedział Saetan i zastanowił się, jak blisko drzwi gabinetu stał jego kamerdyner. Wokół pokoju rozmieścił osłonę dźwiękowa. - Może poczuł się zastraszony. Saetan prychnął. - Mężczyzna, który szczęśliwie poślubił panią Beale, nie da się zastraszyć przez nikogo - także przeze mnie. - Rozumiem, co masz na myśli - Sylvia podniosła kanapkę i ugryzła kawałek.
Uspokojony, że na jej twarz wróciły kolory i że przestała się bać, wziął do ręki filiżankę z herbatą i oparł się. - Zbadam, co dzieje się w Halaway. I przerwę to. - Upił łyk herbaty, aby ukryć wahanie, ale pytanie musiało zostać postawione. - Kiedy to się zaczęło? Sylvia spojrzała na niego ostro. - Twoja córka nie jest przyczyną. Wielki Lordzie. Widziałam się z nią tylko przez chwilę pewnego popołudnia, gdy byliśmy z moim najmłodszym synem Mikalem na spacerze, ale wiem, że to nie ona jest przyczyną. - Znów zdenerwowana, bawiła się filiżanką. - Może być jednak katalizatorem. Może uczciwiej będzie powiedzieć, że to jej obecność sprawiła, iż zaczęłam być świadoma tego czegoś. Saetan wstrzymał oddech i czekał. Namawianie Jaenelle, aby spróbowała chodzić do szkoły w Halaway przez kilka ostatnich tygodni przed nastaniem lata było trudne. Miał nadzieję, że ponowne spotkanie z dziećmi zachęci ja do odnowienia kontaktów ze starymi przyjaciółmi. Tymczasem stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, bardziej niedostępna. A grzecznie formułowane przez Lorda Menzara pytania o jej formalne wykształcenie - lub jego brak - powodowały u niego konsternację, ponieważ poza Fachem, którego sam ją uczył, nie miał pojęcia, jak wyglądało jej wykształcenie. Każdego dnia od czasu, gdy przybyli do Pałacu, widział, jak nici, które próbował prząść między nimi, rozplątywały się równie szybko, jak je prządł, i nie miał pojęcia ani żadnej wskazówki, dlaczego tak było. Aż do teraz. - Dlaczego? Sylvia, zagubiona w twoich myślach, patrzyła na niego zaskoczona. - Dlaczego ona jest katalizatorem? - powtórzył Saetan. - Och. - Gdy się koncentrowała, między brwiami znów pojawiła się bruzda. - Ona jest... inna. Nie złość się na nią. Saetan napominał samego siebie. Tylko słuchaj. - Beron, mój starszy syn, miał z nią jakieś zajęcia i rozmawiałam z nim o tym. Nie znaczy to, że twoje sprawy rodzinne są przedmiotem plotek, ale ona tak go zadziwiła, że zapytał mnie o różne sprawy. - Dlaczego? Czym go tak zadziwiła? Sylvia skubała kanapkę, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Beron mówi, że ona jest bardzo nieśmiała, ale jeśli potrafi się ją skłonić do rozmowy, opowiada najniezwyklejsze historie. - Wierzę - powiedział sucho Saetan.
- Czasem, gdy z kimś rozmawia lub odpowiada na pytanie w klasie, urywa w pół zdania i przekrzywia głowę, jak gdyby uważnie słuchała czegoś, czego nikt inny nie słyszy. Czasem w takiej sytuacji kontynuowała zdanie od miejsca, w którym skończyła. Kiedy indziej zamykała się w sobie i nie odzywała się przez resztę dnia. Jakie głosy słyszała Jaenelle? Kto - lub co - ją wołał? - Czasem w czasie przerwy oddalała się od innych dzieci i wracała dopiero następnego dnia powiedziała Sylvia. Nic wracała do Pałacu, bo wiedziałby o tym. I nie jeździła na Wiatrach. Wyczułby jej nieobecność, gdyby wybrała się w podróż poza zasięg jego percepcji. Matko Noc, dokąd się udawała? Z powrotem do otchłani? Ta ewentualność przeraziła go. Sylvia wzięła głęboki oddech i westchnęła jeszcze raz. - Wczoraj starsi uczniowie pojechali na wycieczkę do Ogrodów Marasten. Znasz je? - To duża posiadłość przy granicy między Dhemlan a Małym Terreille, To jedne z najpiękniejszych ogrodów w Dhemlan. - Tak. - Sylvia miała problemy z przełknięciem ostatniego kawałka kanapki. Starannie wytarła palce w płócienną serwetkę. - Według Berona, Jaenelle oddzieliła się od pozostałych dzieci, choć do czasu, kiedy trzeba było wyjeżdżać, nikt nie zauważył jej odejścia. Wrócił, aby jej poszukać i... odnalazł ją, gdy klęczała przy drzewie i płakała. Kopała w ziemi, a jej ręce były podrapane i krwawiły. - Sylvia wpatrywała się w dzbanek do herbaty, oddychając szybko. - Beron pomógł jej wstać i przypomniał, że nie wolno wykopywać roślin. A ona odrzekła: „Ja ją sadziłam”, gidy zapytał ją dlaczego, odpowiedziała: „Aby pamiętano”. Chłód sprawił, że Saetan poczuł ból mięśni, a krew w jego tyłach zwolniła. To nic był przeszywający i oczyszczający chłód gniewu. To był strach. - Czy Beron rozpoznał roślinę? - Tak. W zeszłym roku pokazywałam mu ją i wyjaśniłam, czym jest. Ani jedna z nich, dzięki ci, Ciemności, nie rośnie w Halaway. - Sylvia spojrzała na niego, głęboko zaniepokojona. - Wielki Lordzie, ona sadziła krew czarownicy. Dlaczego Jaenelle mu nie powiedziała? - Jeśli krew czarownicy kwitnie... W oczach Sylvii pojawiło się przerażenie. - Nic zakwitnie, jeśli nie... To niemożliwe! Saetan cedził ostrożnie słowa, czując się zbyt kruchy, aby znieść potok słów.
- Polecę zbadać to miejsce. Dyskretnie. I zajmę się problemem w Halaway. - Dziękuję. - Sylvia zaszeleściła fałdami sukni. Saetan czekał, próbując zachować cierpliwość. Chciał być sam, chciał mieć czas na przemyślenie, ale Sylvia najwyraźniej miała jeszcze coś do powiedzenia. - Coś jeszcze? - To drobnostka w porównaniu z poprzednią sprawą. - Ale? Sylvia omiotła go szybkim spojrzeniem. - Masz bardzo dobry gust, jeśli chodzi o ubrania. Wielki Lordzie. Saetan potarł czoło, starając się znaleźć związek. Na Ogień Piekielny. Jak kobiety mogą tak łatwo przeskakiwać z tematu na temat? Dlaczego tak robią? - Ale zapewne nie wiesz, co jest w dzisiejszych czasach modne wśród młodych kobiet. - To niezupełnie było pytanie. - Jeśli chcesz powiedzieć, że Jaenelle wygląda, jak gdyby zawartość jej szafy pochodziła ze Strychu, to masz rację. Myślę, że Seneszal Stołpu otworzył wszystkie stare kufry, które tam pozostały, i pozwolił mojemu niegrzecznemu dziecku pogrzebać w nich i wybrać sobie, co chciało. - To był lekki, bezpieczny temat. Z przyjemnością wszedł w rolę zrzędy. - Wszystko byłoby w porządku, gdyby którekolwiek z tych ubrań pasowało. Nie, nie byłoby w porządku. Powinna mieć nowe ubrania. - To dlaczego nie weźmiesz jej na zakupy do Amdarh lub jednego z okolicznych miast, jak choćby Halaway? - Czy myślisz, że nie próbowałem? - warknął. Sylvia przez kilka chwil nie odpowiadała. - Mam dwóch synów. To dobrzy chłopcy, ale iść z nimi na zakupy to żadna radość. - Obdarzyła go radosnym uśmiechem. - Być może gdyby tak dwie kobiety poszły coś zjeść, a porem rozejrzeć się... Saetan przywołał skórzany portfel i wręczył go Sylvii. - Czy wystarczy? Sylvia otworzyła portfel, przeliczyła złote marki i roześmiała się. - Myślę, że za to moglibyśmy kupić porządna szafę albo nawet trzy.
Podobał mu się jej śmiech, podobały mu się drobne zmarszczki wokół oczu. - Oczywiście możesz wydać trochę tych pieniędzy na siebie. Sylvia rzuciła mu swoje najlepsze spojrzenie Królowej. - Składając moja propozycję, nie oczekiwałam zapłaty za pomoc młodszej Siostrze. - Nie proponuję tego jako zapłaty, ale jeśli czułabyś się skrępowana, wydawać te pieniądze, żeby sprawić sobie przyjemność, to wydaj je, aby sprawić ją mnie. - Obserwował, jak wyraz jej twarzy zmienia się z gniewnego na niepewny i zastanawiał się, kim był głupiec, który uczynił ją nieszczęśliwą. - Poza tym - dodał łagodnie - powinnaś dawać dobry przykład. Sylvia zniknęła portfel i wstała. - Oczywiście dostarczę rachunki za wszystkie zakupy. - Naturalnie. Saetan odprowadził ja do głównego holu. Odebrał od Bealego pelerynę i ułożył starannie na jej ramionach. Gdy szli powoli w stronę drzwi, Sylvia przyglądała się rzeźbionym deskom biegnącym pod sufitem wzdłuż wszystkich ścian. - Byłam tu już kilka razy, ale nigdy nie zauważyłam tych rzeźb. Ktokolwiek to rzeźbił, był bardzo utalentowany - powiedziała. - Czy on takie robił szkice do tych rzeźb? - Nie - usłyszał w swoim głosie obronny ton i skrzywił się. - To ty robiłeś szkice. - Tym uważniej przyjrzała się rzeźbom i stłumiła śmiech. - Wydaje mi się, że rzeźbiarz trochę się pobawił jednym z twoich szkiców, Wielki Lordzie. Ta mała bestyjka ma zeza i pokazuje język - i znajduje się dokładnie w tym miejscu, w którym przystaje się po wejściu. Najwyraźniej bestyjka nie przejmuje się twoimi gośćmi. - Przerwała i przypatrywała mu się z zainteresowaniem, jakim wcześniej obdarzała rzeźby. - Rzeźbiarz nie zmienił zbytnio twojego szkicu, prawda? Saetan poczuł uderzenie gorąca w twarz. Stłumił warknięcie. - Nie. - Rozumiem - powiedziała Sylvia po dłuższej chwili ciszy. - To był bardzo interesujący wieczór, Wielki Lordzie.
Nie będąc pewny, jak rozumieć tę uwagę, odprowadził ja do powozu nieco szybciej, niż wypadało. Gdy odgłos kół powozu ucichł, odwrócił się w stronę otwartych drzwi frontowych, marząc, by można było odwlec kolejna rozmowę. Jednak w ciemnościach Jaenelle lepiej się z nim rozumiała, bardziej się otwierała, pozostając w cieniu, bardziej... Jego myśli przerwał jakiś dźwięk. Wstrzymując oddech. Saetan spojrzał w stronę drzew, które od północy otaczały trawniki i ogrody Pałacu. Czekał przez parę chwil, ale dźwięk nie powtórzył się. - Czy słyszałeś? - zapytał Bealea, gdy dotarł do drzwi. - Co miałbym słyszeć, Wielki Lordzie? Saetan potrząsnął głowa.. - Nic. Prawdopodobnie jakiś wiejski pies zbytnio oddalił się od domu.
***
Wciąż nie spała i spacerowała po ogrodzie pod oknami swojego pokoju. Saetan ruszył w kierunku wodospadu i niewielkiej sadzawki pośrodku ogrodu, pozwalając Jaenelle odczuwać jego obecność w ciszy. To było dobre miejsce na rozmowę, bowiem światła z okien jej pokoju na drugim piętrze nie oświetlały dobrze sadzawki. Rozsiadł się wygodnie na brzegu sadzawki i poddał kojącemu działaniu spokojnej, wczesnoletniej nocy i szumu wody. Czekając na Jaenelle, z uśmiechem rozgarniał palcami wodę. Powiedział jej, aby ten wewnętrzny ogród urządziła tak, jak chciała. Pierwszą rzeczą, jaka się pojawiła, była fontanna. Gdy przyglądał się nenufarom, kropidłom i pałkom wodnym, które posadziła w sadzawce, oraz paprociom wokół wody, znów zaczaj się zastanawiać, czy po prostu chciała czegoś, co wyglądało bardziej naturalnie, czy też próbowała odtworzyć miejsce, które kiedyś znała. - Czy sądzisz, że jest niedobra? - usłyszał w ciemności glos Jaenelle. Saetan zanurzył rękę w stawie, nabrał w dłoń wody i patrzył, jak wycieka między palcami. - Nie, żałowałem, że sam nie pomyślałem o takiej sadzawce. Strząsnął
krople wody z palców i w końcu na nią spojrzał. Ciemna sukienka, którą miała na sobie, zlewała się z ciemnym tłem, stwarzając wrażenie, że z nocy wyłania się tylko jej twarz, jedno odsłonięte ramię i złote włosy. Odwrócił wzrok i skupił swoją uwagę na nenufarze, ale czuł jej obecność bardzo intensywnie. - Lubię śpiew wody spływającej po kamieniu - powiedziała Jaenelle, podchodząc bliżej. - Jest taki kojący. Ale nie dość kojący, ile spraw Cię dręczy, mała czarownico? Saetan wsłuchał się w śpiew wody. Zaczął mówić wyższym głosem, aby dostroić się do szumu wody. - Czy kiedyś wcześniej sadziłaś rośliny krwi czarownicy? Milczała tak długo, że był pewien, iż nie otrzyma odpowiedzi, ale gdy wreszcie odpowiedziała, jej głos miał to mroczne, niepokojące zabarwienie, które zawsze przyprawiało go o dreszcz wzdłuż kręgosłupa. - Sadziłam je już wcześniej. Czując jej kruchość, wiedział, że zbliża się za bardzo do rany w sercu - i tajemnic. - Czy będzie kwitnąć w Ogrodach Marasten? - zapytał spokojnie, jeszcze raz zgarniając palcami wodę. Kolejna chwila milczenia. - Będzie kwitnąć. Oznaczało to, że była tam pochowana czarownica, która zmarła tragicznie. Posuwaj się ostrożnie, upomniał
sam siebie. Stąpał po kruchym lodzie. Spojrzał na nią, musiał zobaczyć, co powiedzą mu te starożytne, zmartwione oczy. - Czy musimy sadzić je w Halaway? Jaenelle odwróciła się. Jej profil był zarysem wypełnionym cieniami, niezwykła twarz wydawała się być wykuta w marmurze. - Nie wiem. - Stała bardzo spokojnie. - Czy wierzysz swoim instynktom, Saetanie? - Tak. Ale bardziej wierzę twoim. Jej twarz miała przez chwilę bardzo dziwny wyraz, ale trwało to tak krótko, że nie mógł stwierdzić, co to oznacza. - Być może nie powinieneś. - Splotła palce i ściskała coraz mocniej, aż w miejscach, w których paznokcie wbijały się w skórę, pojawiły się kropelki krwi.
- Gdy mieszkałam w Beldon Mor, byłam często... chora. Przebywałam całymi tygodniami, czasami miesiącami w szpitalu. - I dodała: - Nie byłam chora na ciele, Wielki Lordzie. Oddychaj, do cholery, oddychaj. Nic zatrzymuj się teraz. - Dlaczego nigdy o tym nie wspomniałaś? Jaenelle zaśmiała się cicho. Gorycz w jej glosie raniła jego duszę. - Bałam ci się powiedzieć, bałam się, że przestaniesz być moim przyjacielem, bałam się, że nie zechcesz uczyć mnie Fachu, jeśli będziesz wiedział. - Mówiła Cichym i zbolałym głosem. - I bałam się, że jesteś jeszcze jednym przejawem choroby, tak jak jednorożce i smoki, i... wszystko inne. Saetan stłumił swój ból, swój strach, swoją wściekłość. Nic mógł dać upustu swoim uczuciom w tak cichą noc, jak ta. - Nie jestem częścią sennych krajobrazów, mała czarownico. Jeśli weźmiesz mnie za rękę, ciało zetknie się z ciałem. Królestwo Cieni i wszyscy, którzy go zamieszkują, istnieją naprawdę. - Widział, jak jej oczy wypełniają się łzami, ale nie wiedział, czy są to łzy bólu, czy ulgi. Gdy mieszkała w Beldon Mor, jej instynkty tak długo stykały się z brutalnością, że w końcu przestała im ufać. Zauważyła niebezpieczeństwo w Halaway wcześniej niż Sylvia., ale nie dowierzała sobie tak bardzo, że nie chciała nic mówić - na wszelki wypadek, obawiając się, że ktoś powie, iż to nie dzieje się tak naprawdę. - Jaenelle - powiedział cicho. - Nie zacznę niczego robić, dopóki mi nie powiesz, ale proszę, dla dobra tych, którzy są zbyt młodzi, aby się obronić, powiedz mi, co możesz. Jaenelle odeszła ze zwieszoną głową, a jej złote włosy utworzyły welon na twarzy. Saetan odwrócił się dyskretnie, ale się nie oddalił. Kamienie, na których siedział, wydawały się teraz twarde i zimne. Zacisnął zęby, starając się znieść fizyczny dyskomfort, czuł bowiem instynktownie, że jeśli się poruszy, nie będzie umiał znaleźć potrzebnych słów. - Czy znasz czarownicę, która nazywa się Ciemną Kapłanką? - z pobliskiego cienia dobiegi szept Jaenelle. Saetan obnażył zęby, ale jego głos pozostał cichy i spokojny. - Tak. - Zna ją także Lord Menzar. Saetan patrzył w przestrzeń, przyciskając dłonie do kamieni i rozkoszując się bólem powodowanym przez kontakt skóry z szorstkimi krawędziami. Nie poruszył się, nie robił niczego poza oddychaniem. Słyszał, jak Jaenelle wchodzi po schodach, które prowadziły na zewnętrzny balkon jej pokojów, i cichy odgłos zamykania szklanych drzwi. Wciąż trwał w bezruchu, podniósł jedynie wzrok i obserwował, jak jedna po drugiej gasną świece.
Zgasło ostatnie światło w pokoju Jaenelle. Usiadł pod nocnym niebem i przez chwilę słuchał jak śpiewa woda płynąca po kamieniach. - Gierki i kłamstwa - wyszeptał. - Świetnie, ja także umiem w to grać. Nie powinnaś była o tym zapominać, Hekatah. Nie lubię ich, ale sprawiłaś, że stawka jest wysoka. - Uśmiechnął się, ale jego uśmiech był zbyt łagodny, zbyt delikatny. - I umiem być cierpliwy. Ale pewnego dnia porozmawiam z głupimi krewniakami Jaenelle z Chaillot i wtedy to nie woda, lecz krew śpiewać będzie, płynąc po kamieniach w bardzo... prywatnym, ogrodzie...
***
- Zamknij. Mephis SaDiablo niechętnie obrócił klucz w drzwiach prywatnego gabinetu Saetana głęboko pod Pałacem. Było to miejsce, w którym odbywały się najbardziej dyskretne rozmowy. Przez chwile, zastanawiał się, czy nie zrobił czegoś złego, co mogło być przyczyną, wezwania go przez ojca, a zarazem Księcia Wojowników, któremu służył. - Książę SaDiablo. Gdy usłyszał niski głos, skierował swoją uwagę na mężczyznę siedzącego za biurkiem. Twarz, która mu się przyglądała z przeciwległej części pokoju, była straszna, nieruchoma, bez wyrazu i opanowana. Siwizna we włosach Saetana tworzyła dwa wdzięczne trójkąty na skroniach, przyciągając wzrok do żółtych oczu. Oczy te płonęły uczuciem tak głębokim, że takie określenia, jak nienawiść i wściekłość, nie wystarczały. Wielkiego Lorda Piekła można było opisać tylko jednym słowem: zimno. Stulecia treningu pomogły Mephisowi zrobić kilka ostatnich, koniecznych kroków. Stulecia i wspomnienia. Jako chłopiec bał się sprowokować gniew ojca, ale nigdy nie bał się jego samego. Ojciec śpiewał mu, śmiał się z nim, z powagą wysłuchiwał dziecięcych problemów, szanował go. Dopiero gdy dorósł, zrozumiał, dlaczego należało obawiać się Wielkiego Lorda - a dopiero gdy był dużo, dużo starszy, zaczął poznawać, kiedy należało obawiać się Wielkiego Lorda. Na przykład teraz. - Siadaj. - Głos Saetana przybrał ten śpiewny ton, który zwykle był ostatnią rzeczą, jaką słyszał jego rozmówca - z wyjątkiem własnych krzyków bólu.
Mephis próbował usadowić się wygodnie na krześle. Duże hebanowe biurko, które ich oddzielało, nie dawało poczucia pełni bezpieczeństwa. Saetan nie potrzebował bezpośredniego kontaktu z człowiekiem, aby go zniszczyć. W oczach Saetana zamigotały ogniki irytacji. - Napij się trochę yarbarah. - Karafka uniosła się znad jego biurka i zgrabnie napełniła krwawym winem dwa kieliszki. Pojawiły się dwa języki ognia, które zaczęły podgrzewać wino. Kieliszki przechyliły się, uniosły i powoli zaczęły obracać się nad ogniem. Gdy yarbarah się ogrzało, jedna szklanka popłynęła w powietrzu ku Mephisowi, a druga znalazła się w oczekującej dłoni Saetana. Rozluźnij się Mephis, potrzebuję tylko twoich umiejętności, niczego więcej. Mephis upił łyk wina. - Moich umiejętności, Wielki Lordzie? Saetan uśmiechnął się, co sprawiło, iż wydał się okrutny. - Jesteś skrupulatny, staranny i co najważniejsze, ufam ci. - Zrobił przerwę. - Chciałbym, abyś dowiedział się, jak najwięcej o Lordzie Menzarze, zarządcy szkoły w Halaway. - Czy mam szukać czegoś konkretnego? - Chłód w komnacie zgęstniał. - Niech prowadzi cię instynkt. - Saetan obnażył zęby, wydając z siebie warknięcie. - Ale niech to pozostanie między nami, Mephis. Nic chcę, aby ktokolwiek dopytywał się o przedmiot twoich poszukiwań. Mephis miał na końcu języka pytanie, kto ośmieliłby się wypytywać Wielkiego Lorda, ale sam znał odpowiedź. Hekatah. To miało coś wspólnego z Hekatah. Mephis opróżnił kieliszek i delikatnie odstawił go na hebanowy stół. - A więc, jeśli pozwolisz, biorę się do dzieła.
3. Kaeleer
Luthvian skuliła ramiona, broniąc się przed intruzką, i energicznie uderzyła tłuczkiem o dno moździerza, nie zwracając uwagi na dziewczynkę unosząca się w drzwiach. Jeśli nie przestaną jej niepokoić durnymi pytaniami, nigdy nie skończy robić tych toników. - Już skończyłaś zajęcia z Fachu? Tak wcześnie? - zapytała, nie odwracając się, Luthvian. - Nie Lady, ale... - A więc dlaczego zawracasz mi głowę? - warknęła Luthvian. Wrzuciła tłuczek do moździerza i ruszyła w stronę dziewczynki. Dziewczynka skuliła się w drzwiach, ale wyglądała raczej na zmieszaną niż przestraszoną. - Jakiś mężczyzna chce się z tobą widzieć. Na Ogień Piekielny, można by powiedzieć, że dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała mężczyzny. - Czy on krwawi i zalewa krwią podłogę? - Nie Pani, ale... - To połóż go w sali uzdrowień, a ja dokończę to, co robię. - On nie przybył tu, aby się leczyć, Pani. Luthvian zacisnęła zęby. Była eyrieńską Czarna Wdową i Uzdrowicielką. Była dumna, że powierzono jej obowiązek uczenia Fachu te rihlańskie dziewczęta. Gdyby wciąż mieszkała w Terreille, wszystkie one byłyby jej służącymi, a nie uczennicami. Oczywiście gdyby wciąż mieszkała w Terreille, płacono by za jej usługi wynędzniałym królikiem lub czerstwym bochenkiem chleba. - Jeśli on nie jest tu po... Wzruszyła ramionami. Gdyby nie zamknęła swoich wewnętrznych barier tak szczelnie, aby odciąć się od marudzenia jej sfrustrowanych uczennic, wyczułaby jego obecność od chwili, gdy wkroczył do jej domu. Jego ciemnego zapachu nie dało się pomylić z żadnym innym. Luthvian starała się, aby jej głos był mocny i spokojny. - Powiedz Wielkiemu Lordowi, że wkrótce się u niego zjawię. Oczy dziewczynki rozszerzyły się. Pobiegła korytarzem, złapała ramię przyjaciółki i zaczęła szeptać podnieconym głosem. Luthvian cicho zamknęła drzwi swojej pracowni. Zaśmiała się histerycznie i wcisnęła trzęsące się ręce do kieszeni fartucha. Ta mała dwunoga owieczka trzęsła się z podniecenia z powodu perspektywy opowiadania o grzecznościach wobec Wielkiego Lorda Piekła. Luthvian także się trzęsła, ale z zupełnie innego powodu.
Och, Tersa, w swoim Szaleństwie zapewne nie wiedziałaś lub nie dbałaś, jaka włócznia znalazła się w twoim ciele. Byłam młoda i przerażona, ale nie byłam szalona. On sprawił, że moje ciało śpiewało i myślałam... myślałam... Nawet po tylu stuleciach prawda wciąż pozostawiała gorzki smak w jej ustach. Luthvian zdjęła fartuch i wygładziła najstaranniej, jak potrafiła, zmarszczki na swojej starej sukience. Czarownica domowa powinna znać jakieś małe zaklęcie, pozwalające na wyprostowanie zagnieceń. Czarownica świadcząca usługi osobiste znałaby zaklęcie, aby w kilka sekund rozczesać i na nowo zapleść jej długie, czarne włosy. Nie była ani jedną, ani drugą i było poniżej godności Uzdrowicielki uczyć się tak przyziemnego Fachu, było poniżej godności Czarnej Wdowy przejmować się tym, czy mężczyzna - nieważne jaki - zaaprobuje jej sposób, ubierania się. Po zamknięciu pracowni i zniknięciu klucza Luthvian wyprostowała ramiona i podniosła podbródek, był tylko jeden sposób przekonania się, dlaczego tu był. Gdy szła przez główny hol, który dzielił dolny poziom jej domu, Luthvian poruszała się powoli i dystyngowanie, jak przystało na Siostrę Klepsydry. Jej pracownia, sala uzdrawiania, jadalnia, kuchnia i garderoby zajmowały tylną część parteru. Pracownia uczniów, gabinet, biblioteka Fachu i salon znajdowały się od frontu. Łazienki i sypialnie dla mieszkających tu uczennic mieściły się na piętrze. Jej pokoje i mały apartament dla specjalnych gości znajdowały się na drugim piętrze. Służba u niej nie mieszkała. Doun było zaraz za zakrętem drogi, więc jej służący wracali na noc do swoich domów. Luthvian zatrzymała się, nie będąc jeszcze gotowa do otworzenia drzwi gabinetu. Była wśród mieszkańców Rihlan eyrieńskim wygnańcem - Eyrienką która urodziła się bez skrzydeł będących niemym świadectwem, że pochodziła z rasy Wojowników władających górami. Odpowiadała oschle i warczała, nigdy otwarcie nic zaprzyjaźniała się z mieszkańcami Rihlan. Ale nie znaczyło to, że chciała się stad wynieść, że nie czerpała satysfakcji ze swojej pracy. Cieszyła się szacunkiem, ponieważ była dobra Uzdrowicielka i Czarna Wdową. W Doun miała wpływy. Dom nie należał jednak do niej a ziemia, podobnie jak wszystkie ziemie w Ebon Rih, należała do Stołpu. Dom został wybudowany dla niej, zgodnie z jej specyfikacja., ale to nie znaczyło, że właściciel nie mógł wyprosić jej za drzwi frontowe i przekręcić klucz w zamku. Czy był tu dlatego, by zażądać spłaty długu? Odetchnąwszy głęboko, Luthvian otworzyła drzwi gabinetu, nie do końca gotowa na spotkanie ze swoim dawnym kochankiem. Otaczały go jej uczennice, chichoczące, flirtujące i trzepoczące rzęsami. Nie wyglądał na znudzonego lub chcącego pozbyć się ich towarzystwa, ale też nie tokował, jak mógłby tokować młody samce, na którym skupia się tak intensywna uwaga samic. Był jak zawsze grzecznym słuchaczem, który nie przerywa głupawego gadania, o ile nie jest to absolutnie konieczne, mężczyzna, który potrafił umiejętnie sformułować odmowę.
Tak, dobrze wiedziała, jak umiejętnie potrafi sformułować odmowę. Zobaczył ja. W jego złotych oczach nie było widać agresji. Nie było też ciepłego uśmiechu na przywitanie. To powiedziało jej wystarczająco dużo. Jakikolwiek miał do niej interes, był on prywatny, ale nie osobisty. Doprowadzało ja to do wściekłości, a wściekła Czarna Wdowa nie była kobieta, która można by zaczepiać. Dostrzegł zmianę jej nastroju, zareagował na to lekkim podniesieniem jednej brwi i w końcu przerwał szczebiotanie dziewcząt. - Ladies - powiedział tym swoim niskim, pieszczącym głosem - dziękuję wam dziewczęta, że tak mi umilałyście czas oczekiwania, ale nie mogę dłużej odrywać was od zajęć. - Nie podnosząc głosu, udało mu się uciszyć ich energiczne protesty. - Poza tym czas Luthvian jest cenny. Luthvian odeszła od drzwi na tyle, aby opuszczające komnatę dziewczęta mogły się przecisnąć. Roxie, jej najstarsza uczennica, zatrzymała się w drzwiach, obejrzała przez ramię i zatrzepotała rzęsami w kierunku Wielkiego Lorda. Luthvian zatrzasnęła drzwi na jej twarzy. Czekała, aby podszedł do niej z ostrożnym szacunkiem, jaki mężczyzna służący Klepsydrze zawsze okazuje, podchodząc do Czarnej Wdowy. Gdy się nie poruszył, zaczerwieniła się, przypominając sobie, że on nie służy Klepsydrze. Był wciąż Arcykapłanem. Czarnym Wdowcem, który przewyższał ją rangą. Ruszyła z udawaną niedbałością, jak gdyby znalezienie się bliżej niego nie miało żadnego znaczenia, ale zatrzymała się w pół drogi między nimi. Wystarczająco blisko. - Jak udało ci się znieść ten szczebiot? - Uznałem go za interesujący - i wysoce kształcący - dodał z ironią w głosie. - Ach! - powiedziała Luthvian. - Czy Roxie przedstawiła ci smakowitą, własną, ubarwioną wersję swojej Dziewiczej Nocy? Tylko ona ma wystarczająco dużo lat, aby przejść tę ceremonię, i teraz demonstruje, puszy się i wyjaśnia, że jest zbyt zmęczona na poranne lekcje, ponieważ jej kochanek jest taaaak wymagający. - Ona jest bardzo młoda - powiedział cicho Saetan - a... - Ona jest wulgarna - warknęła Luthvian. - ...młode dziewczęta mogą być niemądre. Luthvian poczuła napływające łzy. Nie będzie przy nim płakać. Nigdy więcej. - Czy tak myślisz o mnie?
- Nie - powiedział spokojnie Saetan. - Ty jesteś naturalną Czarną Wdową, kierującą się nieodpartą potrzebą praktykowania Fachu, a jeszcze bardziej kierującą się wolą przeżycia. Bynajmniej, nie jesteś niemądra. - Byłam na tyle głupia, aby ci uwierzyć! Jego złote oczy były pozbawione wyrazu. - Powiedziałem ci, kim i czym jestem, zanim poszliśmy do łóżka. Byłem tam jako doświadczony małżonek, aby przeprowadzić młodą czarownicę przez Dziewiczą Noc, tak więc, gdy obudziłaś się rano jedyną uszkodzoną rzeczą była błona - nie umysł, nie Kamienie, nie duch. Funkcję tę pełniłem wcześniej wiele razy gdy władałem Terytorium Dhemlanu w obu Królestwach. Rozumiem i honoruję zasady tej ceremonii. Luthvian chwyciła wazon ze stolika i cisnęła w kierunku jego głowy. - Czy elementem rozumianych zasad było zapłodnienie? - wrzasnęła. Saetan bez trudu złapał wazon, a następnie rozluźnił palce i upuścił go na podłogę. Jego oczy błyszczały, a głos stwardniał. - Naprawdę byłem przekonany, ze jestem niepłodny. Nie spodziewałem się, że skutki zaklęcia będą trwały tak długo. I dobrze pamiętam, że pytałem cię, czy wypiłaś napar zapobiegający ciąży, i dobrze pamiętam, że odpowiedziałaś twierdząco. - A co miałam powiedzieć? - Luthvian płakała. - Nieustannie groziło mi, że skończę pod którymi z rzeźników. Byłeś moja jedyna szansą przeżycia. Wiedziałam, że zbliżam się do okresu płodności, ale musiałam zaryzykować! Saetan nie poruszył się i nie mówił przez dłuższa chwilę. - Wiedziałaś, że było ryzyko, wiedziałaś, że nie zrobiłaś nic, aby mu zapobiec, świadomie mnie okłamałaś, kiedy cię zapytałem, i mimo to śmiesz mnie winić? - Nie za to - krzyknęła na niego. - Ale za to, co było potem. - Nic dostrzegła w jego oczach zrozumienia. - Obchodziło cię wyłącznie dziecko. Nie ch - chciałeś dłużej b - być ze mną. Saetan westchnął i podszedł do panoramicznego okna, skupiając wzrok na niskim kamiennym murku, który otaczał posiadłość. - Luthvian - powiedział znużonym głosem - mężczyzna, który przeprowadza czarownicę przez Dziewicza Noc, nie musi zostać jej kochankiem. Staje się tak wyłącznie, gdy wcześniej były między nimi silne więzy, gdy byli kochankami w każdym sensie oprócz fizycznego. Najczęściej... - Nic musisz recytować reguł, Wielki Lordzie - rzuciła Luthvian. - ...gdy wstanie z łoża, może zostać cenionym przyjacielem lub tylko, miłym wspomnieniem. Dba o nią - musi dbać, aby zapewnić jej bezpieczeństwo - ale między dbaniem a kochaniem może być bardzo duża różnica. - Spojrzał przez ramię. - Dbałem o ciebie, Luthvian. Dawałem ci, co mogłem. Tylko że to nie wystarczyło. Luthvian objęła się ramionami i zastanawiała się, czy kiedykolwiek przestanie odczuwać gorycz i
rozczarowanie. - Nie, to nie wystarczyło. - Mogłaś wybrać innego mężczyznę. Powinnaś. Mówiłem ci to, nawet zachęcałem do tego. Luthvian wpatrywała się w niego. Boli, niech cię szlag, niech cię boli tak, jak mnie bolało. - A jak sadzisz, jak bardzo chcieli mnie ci mężczyźni, gdy dowiadywali się, że mój syn został spłodzony przez Wielkiego Lorda Piekła? Cios był celny, ale ból i smutek, który dostrzegła w jego oczach, nie poprawił jej samopoczucia. - Przygarnąłbym go, wychował. Wiesz to równie dobrze, jak ja. Stary gniew, stare niepewności sprawiły, że wybuchła. - Wychował go na kogo? Na karmę? Aby mieć stała dostawę mocnej, świeżej krwi? Gdy dowiedziałeś się, że jest półkrwi Eyrieńczykiem. chciałeś go zabić! Oczy Saetana zabłysły. - Chciałaś mu obciąć skrzydła. - Miałby wtedy szansę na porządne życie! Nie mając skrzydeł, mógłby uchodzić za Dhemlańczyka. Mógłby zarządzać jedną z twoich posiadłości. Mógłby cieszyć się szacunkiem. - Czy naprawdę sądzisz, że byłaby to uczciwa transakcja? Życie w kłamstwie, aby cieszyć się szacunkiem, nie wiedząc niczego o swoim eyrieńskim dziedzictwie, nigdy nie rozumieć tęsknoty w sercu, gdy czuje się wiatr na twarzy, ciągle zastanawiać się nad tęsknotami, które wydają się nie mieć sensu - do dnia, w którym zobaczy swojego pierworodnego ze skrzydłami? A może miałaś zamiar obcinać skrzydła w każdym pokoleniu? Saetan był bardzo, bardzo spokojny. - Powtórzę jeszcze raz to, co mówiłem przy jego urodzeniu. On jest w głębi duszy Eyrieńczykiem i to należy uszanować przede wszystkim. Gdybyś odcięła mu skrzydła, to tak, ja poderżnąłbym mu gardło w kołysce. Nie dlatego, że nie byłem przygotowany na obcięcie skrzydeł, choć rzeczywiście nie byłem, bo bardzo się o to postarałaś, ale ponieważ cierpiałby za bardzo. Luthvian z trudem udało się opanować. - A sądzisz, że nie cierpiał? Niewiele wiesz o Lucivarze, Saetanie. - A dlaczego on nie dorastał pod moją opieką, Luthvian? - zapytał zbyt delikatnie. - Kto podjął tę decyzję? W oczach Luthvian znów pojawiły się łzy. Wspomnienia, rozpacz, wina.
- Nie kochałeś mnie i nie kochałeś jego. - W połowie masz rację, moja droga. Luthvian przełknęła łzy. Wpatrywała się w sufit. Saetan potrząsnął głową i westchnął. - Nawet po tylu latach próba rozmowy między nami jest bez sensu. Lepiej będzie, jak sobie pójdę. Luthvian otarła jedną łzę, nad którą nie zapanowała. - Nie powiedziałeś, co cię tu sprowadza. - Po raz pierwszy, gdy patrzyła na niego, przeszłość nie zamazywała teraźniejszości. Wyglądał na postarzałego, przytłoczonego jakimś brzemieniem. - Zapewne byłoby to zbyt trudne dla nas wszystkich. Czekała. Jego niepokój, jego niechęć do rozwijania tematu napełniały ją niepokojem - i ciekawością. - Chciałem zatrudnić cię jako nauczycielkę Fachu młodej Królowej, która jest także naturalną Czarną Wdową i Uzdrowicielką. Jest bardzo utalentowana, ale jej wykształcenie jest bardzo... chaotyczne. Lekcje byłyby prywatne i odbywałyby się w Pałacu SaDiablo. - Nie - odpowiedziała ostro Luthvian. - Jeśli mam ją uczyć, to musi się to odbywać tutaj. - Jeśli będzie tu przychodzić, będzie odprowadzana. Ponieważ zawsze uważałaś, że Andulvar i Prothvar są zbyt eyrieńscy, abyś mogła ich znieść, ja będę musiał to robić. Luthvian postukała palcem o wargi. Królowa, która jest także Uzdrowicielka i Czarną Wdową? Cóż za potencjalnie niebezpieczna kombinacja mocy! Doprawdy wyzwanie godne jej umiejętności. - Czy miałabym ją uczyć uzdrawiania i prowadzić szkolenie Klepsydry? - Nie. Ona wciąż ma problemy z wieloma elementami Fachu, które uważamy za podstawowe, i właśnie dlatego chciałem, abyś z nią popracowała. Chciałbym rozszerzyć twoje nauki także o Fach uzdrawiania, gdybyś była zainteresowana, ale Fachem Klepsydry zająłbym się osobiście. Duma potrzebowała wyzwania. - Kto jest tą czarownicą, która potrzebuje mentora z Czarnym Kamieniem? Książę Ciemności, Wielki Lord Piekła przyglądał się jej, zastanawiał się, ważył odpowiedź i w końcu odrzekł: - Moja córka.
4. Piekło
Mephis upuścił akta na biurko w prywatnym gabinecie Saetana i zaczął trzeć ręce, jak gdyby chciał pozbyć się jakiegoś brudu. Saetan ruchem dłoni otworzył akta. Ujrzał kilka kartek zapisanych starannym, gęstym charakterem pisma Mephisa. - Coś z nim zrobimy, prawda? - warknął Mephis. Saetan przywołał swoje półksiężycowate okulary, włożył je starannie na nos i podniósł pierwszą kartkę. - Pozwól, że coś przeczytam. Mephis uderzył rękami o blat biurka. - On jest obsceniczny! Saetan spojrzał znad swoich okularów na swojego najstarszego syna, nie zdradzając oznak wzbierającego w nim gniewu. - Pozwól mi przeczytać, Mephisie. Mephis odskoczył od biurka parskając gniewnie i zaczął się przechadzać. Saetan przeczytał raport i zaczął czytać go ponownie. Wreszcie zamknął akta, zniknął kieliszki i zaczekał, aż Mephis się uspokoi. Obsceniczny nie było właściwym słowem na określenie Lorda Menzara, administratora szkoły w Halaway. Nieszczęśliwe wypadki lub choroby umożliwiły Menzarowi zdobycie wysokiego stanowiska w szkołach w kilku Dystryktach w Dhemlan - z wypadkami nie dało się go powiązać i nie było żadnych śladów wskazujących na jego udział w nich. Zawsze okazywał odpowiedni szacunek, aby zadowolić innych, wystarczającą pewność siebie, aby przekonać o swoich zdolnościach. I udało mu się tam znaleźć, ostrożnie nadwyrężając starożytny kodeks honorowy i odcinając się od kruchej sieci zaufania, która łączyła mężczyzn i kobiety Krwawych.
Co by się stało z Krwawymi, gdyby to zaufanie zostało zniszczone? Jedyne, co można było zrobić, to szukać odpowiedzi w Terreille. Mephis stał przed biurkiem z zaciśniętymi dłońmi. - Co zrobimy? - Zajmę się tym, Mephisie - powiedział cicho Saetan. - Jeśli Menzar mógł rozprzestrzeniać swoja truciznę tak długo, to dlatego, że nie byłem dość czujny, aby to zauważyć. - Co z wszystkimi Królowymi i ich Pierwszymi Kręgami, które też nie były wystarczająco czujne, aby stwierdzić jego obecność, gdy przebywał na ich terytoriach? Nie zignorowałeś ostrzeżenia, które zostało wysłane; dopóki nie przyszła Sylvia, nigdy nie otrzymałeś żadnego ostrzeżenia. - Mimo wszystko to na mnie spoczywa odpowiedzialność, Mephisie. - Gdy Mephis zaczął protestować, Saetan uciszył go. - Co byś mi kazał zrobić? Przekazać teraz tę informację Królowym? Przedstawić im dowody, jak były manipulowane przez mężczyznę? Czy chcesz, aby one teraz zażądały za to zapłaty? Mephis wzruszył ramionami. - Nie, nie chcę tego. Ich wściekłość trwałaby bardzo długo. - I zniszczyłyby dużo więcej niż mężczyznę, który jest za to odpowiedzialny. - Saetan zmusił się, aby jego glos pozostał spokojny. - Są wśród nich osiągające w Dhemlan pełnoletniość czarownice Królowe, Czarne Wdowy i Kapłanki - które mają blizny po tym, co zrobił. Musimy powiedzieć co silniejszym mężczyznom w tych Dystryktach, co się stało, aby byli przygotowani i abyśmy wraz z nimi zrobili to, co możemy, aby odbudować zaufanie, które zniszczył Menzar. - Ze smutkiem potrząsnął głową. - Nie, Mephisie, jeśli nie jestem skłonny przyjąć odpowiedzialności, to powinienem zrzec się swych roszczeń do tej ziemi. - Jego krew nie powinna plamić wyłącznie twoich rąk - szepnął Mephis. - Dziękuję, Mephisie. Naprawdę dziękuję ci za to, W formalnej egzekucji bierze udział zawsze tylko jeden kat. - Przerwał, a potem zapytał: - Czy ma kogoś na swoim utrzymaniu? Mephis skinął głową. - Ma siostrę, która zajmuje się jego domem. - Czarownica domowa? Oczy Mephisa wyglądały jak żółte kamienic. - Z tego, co ustaliłem, nie z racji wyszkolenia lub skłonności. Wydaje się, że robi jej łaskę, pozwalając ze sobą mieszkać. Płaci mu za pokój i utrzymanie wszelkimi pracami domowymi. - Jego głos nie pozostawiał wątpliwości, jakiego rodzaju prac domagał się Menzar. - Ponadto, jak głoszą wiejskie plotki, została przez niego zapłodniona, a nie jest dość mądra lub zdecydowana, by odejść.
- Sadzisz że jest wystarczająco rozgarnięta i zdecydowana, aby żyć samodzielnie? Mephis wzruszył ramionami. - Wątpię, aby kiedykolwiek miała szansę spróbować. Nie nosi Kamieni. Trudno w tym momencie powiedzieć, czy nigdy nie miała potencjału, czy też została go pozbawiona. Hekatah, dobrze szkolisz twoich służących. - Skorzystaj z jakichś rodzinnych zasobów, aby po cichu zapewnić jej zasiłek równy pensji Menzara. Czy dom jest wynajęty? Zapłać czynsz za pięć lat. Mephis skrzyżował ramiona. - Gdy nie będzie płacić czynszu, będzie miała do dyspozycji więcej pieniędzy niż kiedykolwiek. - Dzięki temu będzie miała czas i środki, aby odpocząć. Nie ma powodu, aby płaciła za zbrodnie swojego brata. Jeśli jej zdecydowanie zanikło w wyniku manipulacji Menzara, odrodzi się. Jeśli naprawdę jest niezdolna, aby o siebie zadbać, zorganizujemy coś innego. Mephis wyglądał na zmartwionego. - Co do egzekucji... - Zajmę się tym, Mephisie. - Saetan obszedł biurko i pogładził ramię syna. - Poza tym jest jeszcze coś, o co chciałbym cię poprosić. - Poczekał, aż Mephis na niego spojrzał. Czy wciąż masz dom w Amdarh? - Wiesz, że tak. - I nadal lubisz teatr? - Bardzo - odpowiedział Mephis. - Na każdy sezon wykupuję lożę. - A czy są grane jakieś sztuki, które mogłyby zainteresować piętnastoletnią dziewczynę? Mephis uśmiechnął się, bo zrozumiał. - Kilka, w przyszłym tygodniu. Uśmiech Saetana w odpowiedzi był niepokojący. - Dobra koordynacja w czasie, jak sądzę. Wypad do stolicy Dhemlan ze starszym bratem, zanim nowi nauczyciele pochłoną jej czas, bardzo dobrze pasuje do naszych planów.
5. Terreille
Nogi Lucivara drżały z wyczerpania i bólu. Przykuty łańcuchami przodem do tylnej ściany celi, próbował oprzeć o nią klatkę piersiową, aby zmniejszyć napięcie w nogach, jednocześnie starając się ignorować napięcie ramion i szyi. Z oczu płynęły mu łzy, najpierw powoli i cicho, później jego pierś rozdarł straszliwy szloch spowodowany tłumionym dotąd smutkiem. Bił go wredny strażnik. Tym razem nie w plecy, lecz w nogi. Nie batem tnącym skórę, a skórzanym pasem uderzającym w napięte mięśnie. Pracujący w powolny rytm bębna strażnik bił starannie, tak aby kolejne uderzenia nakładały się na poprzednie i żaden kawałek ciała nie pozostał nietknięty. W dół i z powrotem, w dół i z powrotem. Z wyjątkiem syczącego oddechu Lucivar nie wydał żadnego dźwięku. Gdy wreszcie było po wszystkim, został postawiony na nogi - zbyt obolałe, aby utrzymać jego ciężar - i zaopatrzony w najnowszą zabawkę Zuultah: metalowy pas cnoty. Pas został zamknięty ciasno wokół jego bioder, ale metalowa pętla między nogami nie była na tyle ciasna, aby powodować dyskomfort. Zastanawiał się nad tym przez chwilę, ale szybko zmuszono go, by pomaszerował do swojej celi. Potem nie było już miejsca na nic innego niż ból. Zrozumiał aż nadto dobrze, co miało się zdarzyć. Do tylnej ściany przymocowano nowy, gruby łańcuch. Dolna pętla pasa została przeciągnięta przez szczelinę w wiązaniu wokół talii. Do pasa przymocowano łańcuch. Nie był on na tyle długi, aby Lucivar mógł robić coś innego poza staniem, a gdyby nogi się pod nim ugięły, to nie pas miał podtrzymywać ciężar jego ciała. W oczekiwania na jego rozpaczliwe krzyki Zuultah była namaszczana olejkami i masowana. To nie był wystarczający powód, aby płakać. Na jego skrzydłach pojawiła się pleśń. Bez usunięcia jej przez Uzdrowicielkę będzie się rozprzestrzeniać i rozprzestrzeniać, aż skrzydła staną się tłustymi strzępami błoniastej skóry, zwisającymi ze szkieletu. Nie mógł ich rozprostować w kopalni soli, aby nie dostać batów, a teraz co noc skuwano mu ręce za plecami, przez co skrzydła pozostawały przyciśnięte do ciała pokrytego solnym pyłem i spływającego potem. Powiedział kiedyś Daemonowi, że wolałby stracić jądra niż skrzydła, i naprawdę tak myślał.
Ale to też nie był wystarczający powód, aby płakać. Nie widział słońca od ponad roku. Z wyjątkiem kilku cennych minut każdego dnia, gdy prowadzono go z celi do kopalni soli i z powrotem, nie oddychał świeżym powietrzem ani nie czul powiewu wiatru na skórze. Jego całym światem stały się dwie ciemne, śmierdzące nory - i zadaszony podwórzec, na którego kamieniach rozciągano go i regularnie bito. Ale i to nie był wystarczający powód, aby płakać. Był wcześniej karany, bity i biczowany oraz zamykany w ciemnych celach. Był wcześniej użyczany okrutnym, zwariowanym czarownicom, aby im służyć. Zawsze reagował walką z całą dzikością, jaka w nim pozostała. Stawał się tak niszczącą siłą, że odsyłano go z powrotem do Askavi, aby przeżyć. Nigdy nic próbował uciec z Pruul, nigdy nie uwolnił swojej gwałtownej wściekłości, aby łamać, rozrywać i niszczyć. Jeszcze kilka lat wcześniej krew Zuultah i strażników mogłaby zbryzgać ściany, a on mógłby stać na gruzach, wypełniając noc eyrieńskim wojennym okrzykiem zwycięstwa. To było wtedy, gdy jeszcze wierzył w mit, w marzenie. Gdy wierzył, że pewnego dnia spotka Królową, która go zrozumie, zaakceptuje i doceni. Spotkanie jej było snem, słodkim, nieustannie kwitnącym kwiatem w jego sercu. Pani Czarnej Góry. Królowa Ebon Askavi. Czarownica. Marzenie urzeczywistniło się - i Daemon ją zabił. Był to powód do żałoby. Bo stracił Panią, której tak bardzo chciał służyć, bo stracił zaufanie do człowieka, któremu, jak sądził, mógł ufać. Teraz była tylko pustka, rozpacz, która pokrywała jego duszę tak, jak pleśń pokrywała jego skrzydła. Zostało jeszcze tylko jedno marzenie. Ból w klatce piersiowej w końcu zelżał. Lucivar stłumił ostatni szloch i otworzył oczy. Zawsze wiedział, gdzie chce umrzeć i jak chce umrzeć. Kopalnie soli Pruul nic miały z tym nic wspólnego. Nogi Lucivara drżały ze zmęczenia. Wbił zęby w dolną wargę, która zaczęła krwawić. Za parę godzin strażnicy rozkują go, aby zabrać do kopalni soli. Znów ból, znów cierpienie. Będzie trochę skomlał, trochę będzie się płaszczył. W następnym tygodniu, gdy strażnik będzie się zbliżał, będzie płaszczył się jeszcze bardziej. Krok po kroku będą zapominać to, czego nigdy nie powinni o nim zapomnieć. A wtedy... Lucivar uśmiechnął się zakrwawionymi ustami. Wciąż był powód, aby żyć.
6. Terreille
Dorothea SaDiablo wpatrywała się w swojego Dowódcę Straży. - Co chcesz powiedzieć, mówiąc, że odwołałeś poszukiwania? Jego nie ma w Hayll, Kapłanko. Moi ludzie i ja przeszukaliśmy każdą stodołę, każdą chatę, każdą wioskę Krwawych i plebsu. Byliśmy w każdym zaułku każdego miasteczka. Daemona Sadiego nie ma w Hayll, nie było go w Hayll. Mógłbym założyć się o moja dalsza karierę. A więc przegrałeś zakład. - Odwołałeś poszukiwania bez mojej zgody. - Kapłanko, oddałbym za ciebie życie, ale ścigaliśmy cienie. Nikt go nie widział, ani żaden Krwawy, ani nikt z plebsu. Ludzie są zmęczeni. Musza pomieszkać trochę ze swoimi rodzinami. - A za dziesięć miesięcy świadectwem, jak bardzo zmęczeni byli twoi ludzie, będzie armia wrzeszczących bachorów. Valrik nie odpowiedział. Dorothea przechadzała się, stukając końcami palców o podbródek. - A więc nie ma go w Hayll. Zacznijcie szukać w sąsiednich Terytoriach i...
- Nie mamy uprawnień do prowadzenia takich poszukiwań w innych Terytoriach. - Wszystkie te Terytoria są w cieniu Hayll. Królowe nie będą śmiały odmówić ci wstępu do ich krajów. - Władza Królowych rządzących tymi Terytoriami jest rzeczywiście słaba. Nie możemy sobie pozwalać na jej dalsze osłabianie. Dorothea odwróciła się od niego. Miał rację, niech go cholera. Ale musiała zmusić go. aby coś zrobił. - Więc zostawiasz mnie na pastwę Sadiego - powiedziała płaczliwym tonem. - Nie, Kapłanko - powiedział z naciskiem Valrik. - Rozmawiałem z Dowódcami Straży we wszystkich przyległych Terytoriach i uczuliłem ich na jego bestialski charakter. Rozumieją, że ich dziewczyny są zagrożone. Jeśli dopadną go na swoich Terytoriach, nie ujdzie z życiem. Dorothea obróciła się. - Nigdy nie wydałam zgody na jego zabicie. - On jest Księciem Wojowników. To jedyny sposób, abyśmy... - Nic wolno wam go zabić. Dorothea zachwiała się i ucieszyła, gdy Valrik objął ją ramieniem i doprowadził do fotela. Otoczyła ramionami jego szyję i przyciągnęła jego głowę tak, że ich czoła zetknęły się. - Jego śmierć odbiłaby się na nas wszystkich. Musi zostać dostarczony do Hayll żywy. Musisz przynajmniej nadzorować poszukiwania w innych Terytoriach. Valrik zawahał się, a następnie westchnął. - Nie mogę. Dla twojego dobra i dobra Hayll... nie mogę. Dobry człowiek. Starszy, doświadczony, szanowany, honorowy. Dorothea zsunęła prawą
rękę w dół jego szyi w zmysłowej pieszczocie, a następnie wbiła paznokieć w jego ciało i wpompowała całą, zawartość jadowego zęba węża. Valrik cofnął się zaskoczony i chwycił ręka za szyję. - Kapłanko... - Jego oczy zaszkliły się. Zatoczył się do tyłu.
Dorothea ze smakiem zlizała krew z palców i uśmiechnęła się do niego. - Powiedziałeś, że oddałbyś za mnie życie. Właśnie to zrobiłeś. - Przyjrzała się swoim paznokciom, nie zwracając uwagi na Valrika. który słaniając się, wyszedł na korytarz i umierał. Przywołała pilnik i wygładziła ostrą krawędź paznokcia. Szkoda tracić tak znakomitego Dowódcę Straży. Będzie mieć problem ze znalezieniem jego następcy. Zniknęła pilnik i uśmiechnęła się. Ale przynajmniej Valrik dał przykład i jego następca otrzyma bardzo istotna lekcję; nadmiar honoru może być śmiertelny.
7. Kaeleer
Saetan zwinął w kulę świeżo wyprasowana koszulę i ugniótł ją, powodując powstanie mnóstwa zmarszczek. Strzepnął ją i z ponurą satysfakcją włożył na siebie. Nienawidził tego. Zawsze tego nienawidził. Czarne spodnie i obszerny żakiet zostały potraktowane w ten sam sposób, co koszula. Gdy zapinał żakiet, uśmiechał się drwiąco. Uparł się, aby Helena i pozostali służący wzięli wolny wieczór. Gdyby jego najważniejsza pokojówka zobaczyła go ubranego w ten sposób, uznałaby to za osobista, obrazę. Dziwna rzecz - uczucia. Przygotowywał się do egzekucji, a jedyne, co odczuwał, to ulga, że jego wygląd nie urazi dumy pokojówki. Nie, nie tylko. Był jeszcze gniew z powodu konieczności tego, co miał zrobić, i tłumiony niepokój, czy z powodu tego, co miał zrobić, będzie mógł spojrzeć w szafirowe oczy i czy zamiast ciepła i miłości zobaczy w nich potępienie i dezaprobatę. Ale ona była z Mephisem w Amdarh. Nie dowie się, co zaszło dzisiejszego wieczoru. Saetan przywołał laskę, której nie używał od paru tygodni.
Oczywiście Jaenelle będzie wiedzieć. Była zbyt bystra, aby nie zrozumieć, co oznacza nagłe zniknięcie Menzara. Ale co ona o nim pomyśli? Co to będzie dla niej oznaczać? Miał nadzieję - cóż za słodko - gorzkie uczucie! - że będzie mógł tu mieszkać i nie dawać ludziom powodu, by zbyt dobrze pamiętali, kim i czym był. Miał nadzieję, że będzie po prostu ojcem wychowującym córkę - Królową. Nigdy nie było to takie proste, Nie dla niego. Nikt nigdy go nie spytał, dlaczego był gotów walczyć po stronie Dhemlan - Terreille, gdy temu spokojnemu krajowi zagroził serki lat temu Hayll. Obie strony uznały, że zadecydowała o tym jego ambicja. Jednak jego motywacja była znacznie prostsza: chciał mieć miejsce, które mógłby nazwać domem. Chciał mieć grunty, o które by dbał, ludzi, którymi by się opiekował, dzieci - swoje własne i innych które wypełniałyby dom śmiechem i energią. Marzył o prostym życiu, w którym wykorzystywałby Fach do budowania, a nie niszczenia. Książę Wojowników i Czarny Wdowiec z Czarnym Kamieniem, którego już nazywano Wielkim Lordem Piekła nie mógł wieść spokojnego życia mieszkańca małego miasteczka. Wyznaczył sobie cel godny jego potęgi - wybudował pałace we wszystkich trzech Królestwach, rządził z żelazną wolą i współczującym sercem i marzył o dniu, w którym spotka kobietę, której miłość do niego będzie silniejsza niż strach przed nim. Zamiast tego spotkał i poślubił Hekatah. Przez moment, bardzo krótki moment, sadził, że jego marzenie spełniło się - dopóki nie urodził się Mephis i jego żona nie nabrała pewności, że nie zostanie porzucona, że mąż nie opuści swojego dziecka. Nawet wtedy, złożywszy jej obietnicę, starał się być dobrym mężem i jeszcze bardziej starał się być dobrem ojcem. Gdy ponownie zaszła w ciążę, odważył się mieć nadzieję, że jej na nim zależy, że chce budować z nim życie. Ale Hekatah kochała tylko swoje ambicje, a dzieci były zapłatą za jego poparcie. Dopiero, gdy nosiła ich trzecie dziecko zrozumiała, że Saetan nigdy nie użyje swojej mocy, aby uczynić ją niekwestionowaną Arcykapłanką wszystkich trzech Królestw. Nigdy nie zobaczył trzeciego syna. Tylko kawałki. Saetan zaniknął oczy, odetchnął głęboko i rzucił niewielkie zaklęcie powiązane z utworzoną, wcześniej tego dnia splątaną Siecią iluzji. Mięśnie jego nóg drżały. Otworzył oczy i przyjrzał się swoim rękom, które wyglądały na powykręcane i lekko, ale wyraźnie drżały. - Nienawidzę tego. - Uśmiechnął się. Zabrzmiało to jak zrzędzenie Starca. Zanim dotarł do sali przyjęć, rozbolały go plecy od nienaturalnego garbienia się, a nogi zaczynały palić od napięcia. Jeśli Menzar był na tyle bystry, aby podejrzewać pułapkę, fizyczny dyskomfort pomoże zamaskować iluzje Sieci.
Saetan wkroczył do głównego bólu i syknął na człowieka stojącego przy drzwiach. - Mówiłem, abyś wziął wolny wieczór. - W jego głosie nie było mocy, nie było cichego grzmotu. - Nie byłoby właściwe, abyś otwierał drzwi swojemu gościowi. Wielki Lordzie - odrzekł Beale. - Jakiemu gościowi? Nikogo się dziś niespodziewani. - Pani Beale odwiedza swoją młodszą, siostrę w Halaway. Dołączę do niej po przybyciu twojego gościa i pójdziemy do restauracji. Saetan oparł obie ręce na lasce i uniósł brew. - Pani Beale jada w restauracjach? Wargi Bealea nieco się skrzywiły. - Czasem. Niechętnie. Saetan przestał się uśmiechać. - Dołącz do swojej pani, Lordzie Beale. - Po przybyciu twojego gościa. - Nie oczekuję... - Moje siostrzenice chodzą do szkoły w Halaway. - Pod białą koszulą Bealea świecił Czerwony Kamień. Saetan przez zęby wciągnął powietrze. Trzeba to załatwić spokojnie. Ciemna Rada nie mogła mu nic zrobić bezpośrednio, ale jeśli pogłoski o tym, co się stało, do nich dotrą... Patrzył na swojego kamerdynera - Wojownika z Czerwonym Kamieniem. - Ile osób wie? - Wie co, Wielki Lordzie? - odpowiedział grzecznie Beale. Saetan nie przestawał patrzeć. Czy był w błędzie? Nie. Zaledwie przez moment w oczach Bealea była dzika, wściekła satysfakcja. Rodzina Beale nic nie powie. Zupełnie nic. Ale to uczci. - Będziesz w gabinecie? - zapytał Beale. Odprawiwszy go, Saetan wycofał
się do gabinetu. Nalewając i ogrzewając kieliszek yarbarah, zauważył, że jego ręce drżą nie tylko z powodu zaklęcia, które rzucił. Będąc Hayliańczykiem z urodzenia, służył na dworach w Terreille i rządził, przede wszystkim w
Terreille a potem w Piekle. Pomimo posiadania praw do Terytorium Dhemlan w Kaeleer był raczej jak nieobecny właściciel ziemski, gość, który widzi tylko to, co mogą widzieć goście. Wiedział, co Terreille myślało o Wielkim Lordzie. To jednak było Kaeleer, Królestwo Cieni, bardziej agresywna i bardziej dzika kraina, która przyjmowała ciemniejsza, i silniejszą magie, niż Terreille mogła kiedykolwiek znać. Dziękuje ci, Beal, za ostrzeżenie, przypomnienie. Już nie zapomnę, na czym stoję. Nie zapomnę, co mi właśnie pokazałeś, kłamstwa pod cienkim płaszczykiem Protokołu i cywilizowanego zachowania się. Nie zapomnę... ponieważ to jest Krwawy, który jest blisko Jaenelle. Lord Menzar wyciągnął rękę w kierunku kołatki, ale w ostatniej sekundzie cofnął ją. Głowa smoka z brązu, wciśnięta w grubą, skręconą szyję gapiła się na niego: jego zielono - szklane oczy błyszczały nieziemsko w świetle pochodni. Kołatka tuż pod rzeźbą smoka miała kształt stopy zaopatrzonej w szpony, obejmującej gładką kulę. Ciemna Kapłanka powinna była mnie ostrzec. Chwytając spoconą ręką stopę z brązu, zastukał do drzwi raz, dwa, trzy razy, a potem cofnął się i rozejrzał wokół. Pochodnie nadawały cieniom ciągle zmieniające się kształty - znów zapragnął, aby to spotkanie odbyło się w świetle dnia. Pomachał ręką. aby odpędzić niemądre myśli, i sięgnął ponownie, aby zastukać kołatką, gdy drzwi nagle się otworzyły. Już prawie cofnął się przed dużym mężczyzną blokującym wejście, ale zdał
sobie sprawę, że czarny garnitur i kamizelka były strojem kamerdynera. - Możesz powiedzieć Wielkiemu Lordowi, że jestem. Kamerdyner nie poruszył się i nie przemówił. Menzar dyskretnie przygryzł dolną wargę. Mężczyzna był żywy, chyba nie było co do tego wątpliwości? Ponieważ wiedział, że wielu ludzi z Halaway pracowało dla Piekła w ten czy inny sposób, nie przyszło mu do głowy, że personel mógł stawać się zupełnie inny po zachodzie słońca. Z pewnością nie wtedy, gdy była tu ta dziewczynka - choć to mogłoby wyjaśnić wiele z jej ekscentryczności. Kamerdyner wreszcie usunął się na bok. - Wielki Lord oczekuję cię, panie. Ulga, której doznał Menzar, wchodząc do środka, nie trwała długo. Tak jak wypełniony cieniami przedsionek, wielki hol przesycony był ciszą przerywaną jedynie szelestem. Szedł za kamerdynerem w głąb holu, zaniepokojony nieobecnością ludzi. Gdzie się podziali służący? Może są w innym skrzydle, być może, lub może jedzą kolację? Pomieszczenie tych rozmiarów... mogłoby tu się zmieścić pół wioski i nikt by nie zwrócił uwagi na liczbę osób.
Kamerdyner uchylił ostatnie, drzwi po prawej stronie i zapowiedział gościa. Był to wewnętrzny pokój bez okien i bez innych widocznych drzwi. Miał kształt odwróconej litery L wzdłuż dłuższego boku stały duże krzesła, niski hebanowy stół, czarny skórzany tapczan, dywan Dharo, świeczki w świecznikach z kutego metalu o różnych kształtach oraz pełne wyrazu, nieco niepokojące obrazy. Menzar zachłysnął się, gdy w końcu zauważył złote oczy błyszczące w ciemnościach. W odległym rogu komnaty rozjarzyło się miękko światło świecy. Krótka noga podtrzymywała duży hebanowy blat. W głębi stały półki z książkami, od podłogi po sufit. Ściany po obu stronach były pokryte ciemnoczerwonym aksamitem. Wydawał się inny niż reszta pokoju. Sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Światło świec pojaśniało, wypędzając cienie do kątów. - Podejdź tu, abym mógł cię widzieć - powiedział zrzędliwy głos. Menzar powoli podszedł do biurka i niemal roześmiał się z ulgą. To był Wielki Lord? Ten pokurczony, trzęsący się staruszek? To był ten człowiek, którego imię wszyscy bali się wymówić? Menzar skłonił się. - Wielki Lordzie. To miło, że mnie zaprosiłeś do... - Miło? Ha! Nie widziałem powodu, dlaczego miałbym męczyć swoje stare kości, gdy z twoimi nogami jest wszystko w porządku. - Saetan pomachał drżącą ręką w stronę krzesła przed biurkiem. Usiądź. Usiądź. Męczy mnie patrzenie na ciebie, gdy tam stoisz. - Gdy Menzar wygodnie się sadowił, Saetan gestykulował i pomrukiwał sam do siebie. Wreszcie skupił uwagę na swoim gościu i warknął: - A więc? Co tym razem zmalowała? Tłumiąc zadowolenie, Menzar udał, że zastanawia się nad pytaniem. - W tym tygodniu nie była w szkole - powiedział grzecznie. - Rozumiem, że od tej chwili będzie uczona w domu. Muszę podkreślić, że stosunki z rówieśnikami... - Domowi nauczyciele? - wykrztusił Saetan, uderzając w podłogę swoją laską. - Domowi nauczyciele? - Uderzenie laską. I jeszcze jedno. - Dlaczego miałbym marnować swoje pieniądze na domowych nauczycieli? Otrzymuje wykształcenie, którego potrzebuje, aby wykonywać swoje zadania. - Zadania? Usta Saetana wykrzywiły się w obleśnym uśmiechu. - Jej umysł jest trochę pokręcony. I z wyglądu niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale w ciemności jest wystarczająco słodka.
Menzar próbował się nie gapić. Przyjaciółka Ciemnej Kapłanki sugerowała mu, ale... Nie widział śladów ugryzień na szyi dziewczynki. No tak, ale były inne żyły. Cóż innego mógłby robić Saetan lub co ona musiałaby robić dla niego, gdy ssał krew z jej żyły, Menzar potrafił wyobrazić sobie różne rzeczy. Wszystkie go podniecały. Menzar położył jedna rękę na drugiej, aby powstrzymać jej drżenie. - A co z nauczycielami? Saetan pomachał rękami, odpędzając jego słowa. - Musiałem coś powiedzieć, gdy ta suka Sylvia przyszła węszyć i pytać się o dziewczynę. - Zmrużył oczy. - Sprawiasz na mnie wrażenie znającego się na rzeczy, Lordzie Menzar. Czy chciałbyś zobaczyć moja specjalna komnatę? Serce Menzara uderzyło o klatkę piersiowa. Jeśli zaprosi cię do swojego prywatnego gabinetu, pożegnaj się pod byle pretekstem i wyjdź. - Specjalna komnata? - Moja specjalna, bardzo specjalna komnata. W której dziewczyna i ja... bawimy się. Menzar miał już odmówić, ale wątpliwości i ostrzeżenia jakoś straciły na wyrazistości. Wielki Lord był tylko lubieżnym staruchem, ale bez wątpienia koneserem spraw, o których Menzar tylko czytał. - Chętnie. Spacer korytarzami był boleśnie powolny. Saetan szedł wzdłuż korytarzy powoli, mrucząc i przeklinając. Za każdym razem, gdy Menzar zaczynał odczuwać niepokój z powodu schodzenia coraz głębiej, obleśny uśmiech i erotyczne gadki rozwiewały jego wątpliwości. W końcu dotarli do grubych drewnianych drzwi z zamkiem wielkim jak pięść mężczyzny. Menzar czekał niespokojnie, gdy trzęsąca się ręka Saetana wkładała klucz do zamka, a potem musiał pomóc Wielkiemu Kordowi otworzyć ciężkie drzwi. Kto zwykle pomagał Wielkiemu Lordowi? Kamerdyner? Czy dziewczyna szła za nim do komnaty jak dobrze wyszkolone zwierzę, czy była przymuszana? Czy Saetan potrzebował pomocy? Czy kamerdyner patrzył, gdy on... Menzar oblizał usta. Łoże musi być jak... nawet nie umiał zacząć sobie wyobrażać, jakie jest łoże w tej komnacie zabaw. - Wejdź, wejdź - powiedział zrzędliwie Saetan. Światło pochodni z korytarza nie docierało do wnętrza pokoju. Stojąc w drzwiach, wciąż niepewny, Menzar próbował dojrzeć elementy wyposażenia komnaty, ale pomieszczenie było wypełnione gęstą ciemnością, ciemnością oczekującą, czymś więcej niż po prostu brakiem światła. Menzar nie mógł się zdecydować, czy zrobić krok w przód, czy w tył. Poczuł jak coś widmowego szepcze za jego plecami, pozostawiając po sobie tak delikatna mgiełkę, że niemal jej tam nie było. Mgiełka zawierała jednak w sobie wiele rzeczy i w swoim umyśle dostrzegł wiele młodych twarzy, twarzy wszystkich czarownic, których dusze tak starannie przystrzygał. Zawsze uważał się za
subtelnego ogrodnika, ale ta komnata oferowała więcej. Dużo, dużo więcej. Wszedł do środka, przyciągnięty przez drobne widmowe ręce. Niektóre w zabawie szarpały, niektóre pieściły. Ostatnia nacisnęła mocno jego klatkę piersiową, powstrzymując go przed kolejnym krokiem, a później ześlizgnęła się w dół brzucha i zniknęła, zanim osiągnęła rejony, w których jej się spodziewał. Jego rozczarowanie było równie silne, jak dźwięk zatrzaskującego się zamka. Zimno. Ciemno. Cicho. - W - wielki Lordzie? - Tak, Lordzie Menzar - powiedział niski głos, który przetoczył się po komnacie jak cichy grzmot. Uwodzicielski glos, który pieścił w ciemności. Menzar oblizał wargi. - Muszę już iść. - To nie jest możliwe. - Mam inne spotkanie. Powoli ciemność zaczęła się zmieniać, rozpraszać. Zimne, srebrne światło biegło wzdłuż kamiennych ścian, podłogi i sufitu, podążając za promienistymi i obwodowymi liniami ogromnej sieci. Na ścianie, w głębi wisiał ogromy, czarny metalowy pająk. Jego odwłok wykonany był ze szlifowanych rubinów. Do srebrnej sieci osadzonej w kamiennym podłożu zamocowano noże wszystkich możliwych rozmiarów i kształtów. W komnacie był jeszcze tylko stół. Mięśnie zwieracze Menzara zacisnęły się. Stół miał wysoki brzeg i rowki biegnące do niewielkich otworów w rogach. Otwory były połączone szklanymi rurkami ze szklanymi słoikami. Skończyć, z tym. Skończyć. Pozwalał, aby strach go pokonywał. Pozwalał, aby komnata go straszyła. Ten starzec z pewnością nie był groźny, łatwo mógł dać sobie radę z tym zniedołężniałym, starym głupcem. Menzar odwrócił się, gotów upierać się, że musi wyjść. Minęła dłuższa chwila, zanim rozpoznał mężczyznę stojącego przy drzwiach. - Wszystko ma swoją cenę, Lordzie Menzar - rzeki śpiewnym głosem Saetan. - Nadszedł czas spłaty długu.
***
Woda wirująca w odpływie w końcu zrobiła się czysta. Saetan przekręcił kurki, aby zatrzymać silny padający na niego strumień. Chwycił się ich aby utrzymać równowagę, i oparł głowę na przedramieniu. To jeszcze nie był koniec. Trzeba było jeszcze dopilnować ostatnich szczegółów. Szybko się wytarł. Przechodząc przez niewielką sypialnię, przylegająca do prywatnego gabinetu pod Pałacem w Mrocznym Królestwie, rzucił ręcznik na wąskie łóżko. Na dużym hebanowym biurku czekała na niego karafka yarbarah. Sięgnął po nią, zawahał się chwilę i przywołał karafkę brandy. Napełnił kieliszek prawie po brzegi i wypił. Brandy spowoduje straszliwy ból głowy, ale również złagodzi i rozmyje wspomnienia i chore fantazje wypływające z umysłu Mensara niczym ropa z wrzodu. Poza tym brandy nie smakowała jak krew, a smak i zapach krwi nie był dzisiejszego wieczora czymś, co był w stanie znieść. Nalał sobie drugi kieliszek i stanął nagi przed wygaszonym paleniskiem, patrząc na obraz Duja’ca Zejście do Piekła. Utalentowany artysta uchwycił w niewyraźnych kształtach mieszaninę przerażenia i radości, jaką odczuwa Krwawy, wkraczając do Mrocznego Królestwa. Nalał trzeci kieliszek. Spalił ubrania, które wcześniej zdjął. Nigdy nie włożyłby ubrań noszonych w czasie egzekucji. Wydawało się, że część strachu i bólu ofiary zawsze wplątywała się w tkaninę, by później nękać swego oprawcę... Kieliszek pękł w jego rękach. Gniewnie prychając, zniknął rozbite szkło, powrócił do sypialni i szybko przebrał się w czyste ubranie. Usunął Menzara ze swego ciała, ale czy kiedykolwiek uda mu się usunąć jego myśli ze swojego umysłu?
***
- Wiecie, co robić? Dwa demony, niegdyś mężczyźni z Halaway, obejrzały dużą, zdobioną drewnianą skrzynię.
- Tak, Wielki Lordzie. Będzie dokładnie tak, jak sobie życzyłeś. Saetan wręczył każdemu z nich niewielką butelkę. - Za kłopot. - To nie kłopot - powiedział jeden z nich. Wyciągnął korek butelki i powąchał. Jego oczy rozszerzyły się. - To... - Zapłata. Demon zakorkował butelkę i uśmiechnął się.
***
- Cildru dyathe nie chcą tego. Saetan postawił niewielka butelkę na płaskim kamieniu, który służył jako stół. Rozdał wszystkie pozostałe. Ta była ostatnia. - Nie daję jej pozostałym cildru dyathe. Tylko tobie. Zdenerwowany Char wstał. - Czekamy, aby rozpłynąć się w Ciemności - powiedział, ale gdy patrzył na butelkę, jego sczerniały język oblizał to, co zostało z warg. - Dla ciebie jest coś innego - powiedział Saetan. W jego żołądku trwała rewolucja. Cienkie igły bólu dziurawiły mu skronie. - Dbasz o innych, pomagasz im się przystosować i dokonać przejścia. Walczysz, aby tu zostać, aby zapewnić im miejsce. I wiem. że gdy składane są ofiary na pamiątkę dzieci, które odeszły, nie odmawiasz. - Saetan podniósł butelkę i podał ją chłopcu. - Będzie jak najbardziej właściwe, gdy weźmiesz butelkę. Bardziej niż sadzisz. Char powoli sięgnął po butelkę, odkorkował ją i powąchał. Upił niewielki łyk i westchnął z zadowoleniem. - To nierozcieńczona krew. Saetan zacisnął mocno zęby, walcząc z mdłościami i bólem. Z nienawiścią patrzył na butelkę. - Nie. To rekompensata.
8. Piekło
Hekatah wpatrywała się w dużą, zdobioną drewnianą skrzynię i klepała podbródek niewielkim kawałkiem złożonego białego papieru. Skrzynia, pięknie zdobiona cennymi gatunkami drewna i kawałkami złota, pachniała bogactwem, była wspomnieniem jej dawnego sposobu życia i rodzajem luksusu, który, jak sądziła, jej się należał. Korzystając z Fachu, Hekatah po raz piętnasty w ciągu godziny zbadała wnętrze skrzyni. Wciąż nic. Być może nie było niczego więcej. Rozłożyła papier i przyjrzała się eleganckiemu męskiemu charakterowi pisma. Hekatah. Oto dowód mojego szacunku. Saetan Musi być coś więcej. To było tylko opakowanie, nie ważne jak kosztowne. Być może Saetan w końcu zdał sobie sprawę, jak bardzo jej potrzebował. Być może był zmęczony odgrywaniem roli szlachetnego patriarchy i był gotów wystąpić z żądaniem tego, do czego rościł sobie - oboje sobie rościli - prawo już tak dawno temu. Być może jego cholerny honor został dostatecznie nadwyrężony w wyniku zabaw z dziewczynką - zwierzątkiem domowym, którą pozyskał w Kaeleer, aby zastąpić Jaenelle. Będzie delektować się tymi myślami po otworzeniu prezentu. Mosiężny klucz był nadal w kopercie. Wrzuciła go do ręki, uklękła przy skrzyni i otworzyła mosiężny zamek. Hekatah otworzyła pokrywę i uniosła brwi. Skrzynię wypełniały wonne wióry. Patrzyła przez chwilę, a następnie uśmiechnęła się z miną rozpieszczonego dziecka. Opakowanie, oczywiście. Z piskiem podniecenia zanurzyła rękę w wiórach, szukając po omacku prezentu.
Pierwszą rzeczą, którą wyciągnęła, była ręka. Upuściła ją i cofnęła się. Jej gardło walczyło rozpaczliwie o oddech, gdy wpatrywała się w dłoń, leżącą teraz wnętrzem do góry, z palcami lekko zakrzywionymi. W końcu ciekawość okalała się silniejsza niż strach. Podpełzła do skrzyni na czworakach. Porcelana lub marmur rozbiłyby się o kamienną podłogę. A więc ciało. Przez chwilę była zadowolona, że była to normalnie wyglądająca dłoń, nieokaleczona i niezniekształcona. Ciężko oddychając, Hekatah wstała i spojrzała raz jeszcze na otwartą skrzynię. Pomachała ręką. Uniesione wiatrem Fachu wióry opadły na posadzkę. Jeszcze jedna dłoń. Przedramiona. Stopy. Dolne części nóg. Górne. Genitalia. Tors. A w rogu głowa Menzara patrząca pustymi oczami. Hekatah krzyknęła, ale sama nie wiedziała, czy ze strachu, czy z wściekłości. Nagle przestała krzyczeć. Jedno ostrzeżenie. Nigdy nie dawał więcej. Ale dlaczego? Hekatah objęła się rękami i uśmiechnęła. W związku z obowiązkami w szkole Halaway Menzar musiał za bardzo zbliżyć się do nowego, małego kąska Wielkiego Lorda. Następnie westchnęła. Saetan mógł być tak zaborczy. Ponieważ Menzar był tak nierozważny, by sprowokować go do egzekucji, wątpliwe było, aby dziewczynka mogła wychodzić poza Pałac SaDiablo bez specjalnie dobranej eskorty. A wiedziała z własnego doświadczenia, że wybrańcy Saetana nie dawali się niczym przekupić. A więc... Hekatah jeszcze raz westchnęła. Trzeba będzie sporo popracował nad Greerem, żeby dał się przekonać i wślizgnął się do Pałacu, aby rzucić okiem na nową zabawkę Wielkiego Lorda. To dobrze, że dziewczynka jęcząca w sąsiedniej komnacie jest tak smakowitym kąskiem.
9. Terreille
Surreal szła spokojnym zaułkiem, w którym nikt nie zadawał pytań. Ludzie siedzieli na gankach przed domami, rozkoszując się lekką bryzą, która sprawiała, że lepkie popołudnie było znośne. Nic odzywali się do niej, a ona, po spędzeniu w dzieciństwie dwóch lat na takiej ulicy, wiedziała, że należy iść tak, jakby na tych gankach nikogo nie było. Gdy dotarła do budynku, w którym miała mieszkanie na ostatnim piętrze, dostrzegła oczy, które na chwilę spotkały się z jej oczami. Niedbale przełożyła ciężki koszyk na zakupy z prawej do lewej ręki, obserwując mężczyznę który przeszedł przez ulicę i zbliżał się ostrożnie. Nie, dla tego nie będzie sztyletu - postanowiła. Nóż rzeźnicki, jeśli trzeba. Ze sposobu, w jaki się poruszał, wynikało, że wciąż mógł leczyć głęboką ranę na lewym boku. Próbowałby ją osłaniać. A może nie, jeśli był Wojownikiem zaprawionym w bojach. Mężczyzna zatrzymał się o długość ciała od niej. - Lady. - Wojowniku. Dostrzegła przerażenie w jego oczach, zanim je zamaskował. To, że mogła rozpoznać jego kastę tak łatwo, mimo że próbował ją ukryć, było dla niego informacją, że była na tyle silna, aby wygrać z nim każdą walkę. - Ten koszyk wygląda na ciężki - powiedział, wciąż ostrożny. - Kilka książek i kolacja na dzisiaj. - Mógłbym zanieść... za parę minut. Zrozumiała ostrzeżenie. Ktoś na nią czekał. Jeśli przeżyje spotkanie, Wojownik przyniesie jej koszyk. Jeśli nie, podzieli się łupem z nielicznymi wybrańcami, kupując w ten sposób pomoc w przyszłości. Surreal postawiła koszyk na chodniku i cofnęła się. - Dziesięć minut. - Gdy skinął głową, szybko weszła na schody od frontu budynku. Następnie odczekała na tyle długo, aby zdążyć otoczyć się dwoma Szarymi osłonami, a następnie Zieloną. Miała nadzieję, że ktokolwiek na nią czeka, zareaguje najpierw na słabszą. Zielona osłonę. Przywołała także swój największy myśliwski nóż. Jeśli atak będzie fizyczny, ostrze noża zapewni jej nieco większy zasięg. Z ręką na klamce posłała szybka sondę psychiczna do wejścia. Nikogo. Nic niezwykłego. Szybkie naciśnięcie klamki i była w środku. Odwróciła się w stronę kąta utworzonego przez otwarte
drzwi. Zamknęła je kopniakiem, opierając się o ścianę ze zniszczonymi skrzynkami pocztowymi. Jej duże, złotozielone oczy szybko przywykły do słabego światła w przedpokoju i równie ciemnej klatki schodowej. Żadnych dźwięków. I żadnego wyraźnego poczucia zagrożenia. Szybko, w górę schodów, zachowując czujność umysłu na wypadek zawirowania nastroju lub myśli, które mogłyby wyślizgnąć się z umysłu wroga. Na trzecie piętro, czwarte. Wreszcie na piąte. Wtulona w kat przeciwległy do własnych drzwi Surreal wysłała jeszcze raz sondę psychiczną - i wreszcie wyczuła. Ciemny psychiczny zapach. Wytłumiony, nieco zmieniony, ale znajomy. Uspokojona - i nieco rozczarowana że nie będzie walki - Surreal zniknęła nóż, odblokowała drzwi i weszła do środka. Nie widziała go od czasu, gdy opuścił Dom Czerwonego Księżyca Deje ponad dwa lata temu. Zdawało się, że nie były to dla niego łatwe lata. Czarne włosy były długie i nierówno ostrzyżone. Ubrania były brudne i podarte. Gdy nie zareagował na szybkie zamknięcie drzwi i ciągle wpatrywał się w szkic, który niedawno kupiła, poczuła niepokój. Ten brak reakcji był czymś niewłaściwym. Bardzo niewłaściwym. Sięgając w tył, Surreal otworzyła drzwi na tyle, aby nie musieć zmagać się z zamkami. - Sadi? W końcu odwrócił się. W złotych oczach nie było śladu rozpoznania, ale było w nich coś innego, co wydawało się znajome, jednak nie mogła sobie przypomnieć, gdzie wcześniej widziała to spojrzenie. - Daemon? Nadal się w nią wpatrywał, jak gdyby próbował sobie przypomnieć. W końcu się rozpogodził. - To mała Surreal. - Jego głos - ten piękny, niski, uwodzicielski głos - był ochrypły i matowy. Mała Surreal? - Nie jesteś tu sama, prawda? - zapytał z niepokojem Daemon. Ruszając się z miejsca, powiedziała ostrożnie: - Oczywiście, że jestem tutaj sama. Któż inny mógłby tutaj być? - Gdzie jest twoja matka? Surreal zastygła w bezruchu.
- Moja matka? - Jesteś za mała, aby być tu sama. Titian nie żyła od stuleci. On to wiedział. Minęły stulecia, odkąd on i Tersa... Oczy Tersy. Oczy, które usiłowały wydobyć niewyraźne, szare kształty rzeczywistości z mgły Wykrzywionego Królestwa. Matko Noc, co się z nim stało? Zachowując dystans, Daemon zaczaj przesuwać się w stronę drzwi. - Nie mogę tu zostać. Nie mogę bez twojej mamy. Nie będę. Nie mogę... - Daemon, zaczekaj. - Surreal wskoczyła między niego a drzwi. W jego oczach pojawiła się panika. Mama musiała wyjechać na kilka dni z... z Tersą, Ja... ja czułabym się bezpieczniej, gdybyś został. Daemon zesztywniał. - Czy ktoś próbował cię skrzywdzić, Surreal? Na Ogień Piekielny, tylko nic ten ton głosu. Nie w sytuacji, gdy ten Wojownik z koszykiem lada moment wejdzie na schody. - Nie - powiedziała, mając nadzieję, że jej głos zabrzmiał młodo, ale przekonująco. - Ale ty i Tersa jesteście, tak blisko z rodziną, jak my, a ja jestem... samotna. Daemon wpatrywał się w dywan. - Poza tym - dodała, marszcząc nos - potrzebujesz kąpieli. Jego głowa poderwała się do góry. Patrzył na nią z tak widoczną nadzieja, i takim głodem, że się przestraszyła. - Lady? - szepnął, wyciągając ku niej rękę. - Lady? - Przyjrzał się włosom owiniętym wokół swoich palców i potrząsnął głową. - Czarne. One nie powinny być czarne. Czy byłoby lepiej dla niego, gdyby skłamała? Czy zauważyłby różnicę? Zamknęła oczy, nie będąc pewna, czy potrafi znieść cierpienie, które w nim czuła. - Daemon - powiedziała cicho - jestem Surreal. Cofnął się, nucąc cicho. Doprowadziła go do krzesła, nie wiedząc, co mogłaby innego zrobić. - Zatem jesteś przyjacielem. Surreal odwróciła się w stronę drzwi, stopy ustawiła w pozycji do walki, w ręce trzymała nóż myśliwski.
W drzwiach stał
Wojownik, u jego stóp stał koszyk. - Jestem przyjacielem - powiedziała Surreal. - A ty? - Nie jestem wrogiem. - Wojownik przyjrzał się nożowi. - Sadzę, że możesz to odłożyć. - Nie sadzę, abym mogła. Westchnął. - On mnie uleczył i pomógł się tu dostać. - Czy chcesz reklamować usługi, które ci świadczył? - Na Ogień Piekielny, nie - rzucił Wojownik. - Zanim zaczął, powiedział mi, że nie jest pewien, czy zna Fach wystarczająco dobrze, aby naprawić szkody. Bez jego pomocy bym jednak nie przeżył, a Uzdrowicielka by mnie wydała. - Przejechał ręka po swoich krótkich, brązowych włosach. - A nawet gdyby mnie zabił, byłoby to lepsze niż to, co zrobiłaby mi moja pani za moje nagłe zwolnienie się ze służby. - Wskazał Daemona, zwiniętego teraz w fotelu i cicho nucącego. - Nie wiedziałem, że on... Surreal zniknęła nóż. Wojownik natychmiast podniósł koszyk i przycisnął rękę do lewego boku, krzywiąc się. - Głupek - warknęła Surreal, szybko odbierając od niego koszyk. - Nie powinieneś nosić czegoś tak ciężkiego, gdy wciąż leczysz ranę. Szarpnęła. Gdy nie puszczał koszyka, warknęła na niego. - Idiota. Głupiec. Przynajmniej użyj Fachu do zmniejszenia ciężaru. - Nie bądź dziwką. - Zaciskając zęby, Wojownik doniósł koszyk do stołu w jadalni. Odwrócił się, aby wyjść, ale zawahał się. - Mówią, że zabił dziecko. Krew. Tak dużo krwi. - Nie zabił. - On myśli, że zabił. Nic widziała Daemona, ale wciąż go słyszała. - Cholera! - Czy sądzisz, że kiedykolwiek opuści Wykrzywione Królestwo?
Surreal wpatrywała się w koszyk. - Nikomu to się jeszcze nie udało.
***
- Daemon. - Gdy Surreal nie otrzymała odpowiedzi, przygryzła dolną wargę. Być może powinna pozwolić mu spać, jeśli rzeczywiście spał. Nic, ziemniaki się piekły, steki były naszykowane do smażenia, sałatka była gotowa. Potrzebował jedzenia nie mniej niż wypoczynku. Dotknąć go? Nie wiadomo, co mógł widzieć w Wykrzywionym Królestwie, jak mógł zinterpretować delikatne potrząśnięcie. Spróbowała jeszcze raz, tym razem bardziej zdecydowanym tonem. - Daemon! Daemon otworzył oczy. Po dłuższej chwili wyciągnął do niej rękę. - Surreal - powiedział
ochrypłym głosem. Złapała go za rękę, marząc
, że wie, jak mu pomóc. Gdy jego chwyt osłabł, ścisnęła mocniej i szarpnęła. - Wstawaj. Przed kolacja musisz wziąć prysznic. Wstał płynnie, ze swoim dawnym kocim wdziękiem, ale gdy zaprowadziła go do łazienki, patrzył na jej wyposażenie, jak gdyby widział takie przedmioty po raz pierwszy. Gdy wciąż się nie poruszył, zdarła z niego marynarkę i koszulę. Nigdy nie było dla niej problemem, gdy Tersa wykazywała tę dziecinna bierność. Jego brak reakcji rozzłościł ją. Jednak gdy sięgnęła do jego paska, warknął na nią, wykręcił jej nadgarstek tak mocno, że była pewna, iż kości jej pękną. Odwarknęła: - Zrób to więc sam. Dostrzegała wewnętrzne rozpadanie się, rozpacz. Rozluźnił chwyt na jej nadgarstku, uniósł jej dłoń i przycisnął do niej wargi.
- Przepraszam. Jestem... - Puszczając ją, wyglądał na pobitego. Zaczął rozpinać pasek i zmagać się ze spodniami. Surreal uciekła. Parę minut później rury w łazience zagrzechotały i zagwizdały, gdy odkręcił prysznic. Nakrywając do stołu, zastanawiała się, czy rzeczywiście zdjął z siebie wszystko. Od jak dawna był taki jak teraz? Jeśli tylko tyle pozostało z niegdyś błyskotliwego umysłu, to w jaki sposób udało mu się uleczyć tego mężczyznę? Surreal zatrzymała się, talerz, który niosła, oparł się częściowo na stole. U Tersy zawsze występowały chwile przytomności, zwykle w związku z wykonywaniem Fachu. Kiedyś, gdy ta szalona Czarna Wdowa leczyła głęboka, ranę nogi Surreal, odpowiedziała na niepokój Titian, mówiąc: „Nie zapomina się podstaw”. Po zakończeniu leczenia Tersa nie mogła jednak sobie nawet przypomnieć, jak się nazywa. Kilka minut później, gdy przechadzała się po przedpokoju, usłyszała stłumiony okrzyk, który świadczył, że skończyła się ciepła woda. Gdy zakręcał wodę, rury znów zagrzechotały i zagwizdały. Żadnego innego dźwięku. Klnąc pod nosem, Surreal pchnęła drzwi do łazienki. Daemon stał w wannie ze spuszczona głowa. - Wytrzyj się - powiedziała Surreal. Odwracając się, sięgnął po ręcznik. Starając się mówić głosem stanowczym, ale spokojnym, dodała: - Naszykowałam dla ciebie czyste ubrania. Nałóż je, gdy się wytrzesz. Poszła do kuchni i zajęła się smażeniem steków, ale nasłuchiwała przy tym dźwięków dobiegających z łazienki. Gdy nakładała mięso na talerze, pojawił się ubrany Daemon. Surreal uśmiechnęła się z aprobata. - Teraz bardziej przypominasz siebie. - Jaenelle nic żyje - powiedział twardym i bezbarwnym tonem. Oparła się rękami o stół i analizowała słowa, które bolały bardziej niż uderzenie. - Skąd wiesz? - Lucivar tak powiedział. Skąd Lucivar, przebywający w Pruul, mógł wiedzieć o tym, czego ona i Daemon nie byli pewni? I kto tam był, kogo można by zapytać? Cassandra nigdy po tamtej nocy nie wróciła do Ołtarza, a Surreal nawet nie wiedziała, kim był Kapłan, nie mówiąc już o tym, gdzie go szukać.
Pokroiła ziemniaki i rozdzieliła je. - Nie wierzę mu. - Podniosła wzrok i zdążyła zobaczyć w jego oczach przytomne, skupione spojrzenie, które szybko znikło. Potrząsnął głowa. - Ona nic żyje. - Może on się myli. - Nałożyła dwie porcje sałatki z miski, przyprawiła je, a następnie usiadła i zaczęła kroić swój stek. - Jedz. Zajął miejsce przy stole. - On by mnie nie okłamał. Surreal nałożyła kwaśną śmietanę na pieczone ziemniaki Daemona i zacisnęła zęby. - Nie powiedziałam, że kłamie. Powiedziałam, że być może się myli. Daemon zamknął oczy. Po kilku minutach otworzył je i zaczął wpatrywać się w naszykowany obiad. - Przygotowałaś obiad. Koniec. Zakręcił w inną ścieżkę w tym potrzaskanym wewnętrznym krajobrazie swojego umysłu. - Tak, Daemon - powiedziała cicho Surreal, starając się nie rozpłakać. - Przygotowałam go, a więc jedzmy, zanim wystygnie.
***
Zabrali się razem do zmywania. Surreal uświadomiła sobie, że szaleństwo Daemona ogranicza się do emocji, do ludzi, do tej jednej tragedii, z którą nie mógł sobie poradzić. Było tak, jak gdyby Titian nigdy nie umarła, jak gdyby Surreal nie była przez trzy lata prostytutką w ciemnych zaułkach, zanim Daemon ją odnalazł i zadbał o odpowiednia edukację w domu Czerwonego Księżyca. Myślał, że wciąż była dzieckiem, i nie przestawał martwić się z powodu nieobecności Titian. Gdy jednak wspomniała o książce, którą czytała, skomentował jej eklektyczny gust i zaczął mówić o innych książkach, które mogą być interesujące. Tak samo było w przypadku muzyki i sztuki. Nie stwarzało to dla niego żadnego zagrożenia, nie miało ram czasowych, nie zawierało elementu koszmaru krwawiącej na Ciemnym Ołtarzu Jaenelle. Nie było jej jednak łatwo udawać, że jest małą dziewczynką, udawać, że nie widzi niepewności i cierpienia w jego złotych oczach. Było jeszcze wcześnie, gdy zaproponowała pójście spać.
Położyła się z westchnieniem. Być może Daemon odczuwał taka samą ulgę, będąc z dala od niej, jaką ona odczuwała, gdy Daemon był daleko. Na jakimś piętrze świadomości wiedział, że nie była dzieckiem. Tak jak i wiedział, że była z nim przy Ołtarzu Cassandry.
***
Mgła. Krew. Tak dużo krwi. Rozbite kryształowe kielichy. Jesteś moim narzędziem. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Ona jest wśród cildru dyathe. Może on się mylił. Obracał się z boku na bok. Może on się mylił.
***
Mgła rozwiała się, odsłaniając wąską ścieżkę prowadzącą w górę. Spojrzał na nią i zadrżał. Ścieżka była usłana postrzępionymi kamieniami, które sterczały na boki i w dół niczym wielkie kamienne zęby. Każdy człowiek schodzący w dół ścieżki ocierałby się o gładkie zbocza. Ktokolwiek idący w górę... Zaczął się wspinać, z każdym krokiem tracąc siły. Po przejściu jednej czwartej drogi usłyszał dźwięk, ryk szybko płynącej wody. Spojrzał w górę i zobaczył, jak przelewa się przez krawędź urwiska nad nim i spada w jego kierunku. Nic woda. Krew. Tak dużo krwi. Brak miejsca, żeby się odwrócić. Zaczął się cofać, ale czerwona fala dopadła go, gniotła o kamienne słowa, które uderzały w jego umysł od tak dawna. Tocząc się, zagubiony, ujrzał spokojny kawałek
lądu, sterczący nad nurtem. Przedzierając się do tej maleńkiej oazy bezpieczeństwa, chwycił się długiej, ostrej trawy i wciągnął się na kruchy grunt. Drżąc, trzymał się tej wysepki być może. Gdy w końcu fala się przetoczyła i przestała ryczeć, leżał na maleńkiej wysepce w kształcie fallusa, na środku ogromnego morza krwi.
***
Surreal przywołała sztylet, jeszcze zanim się obudziła. Cichy odgłos skradania się. Wyślizgnęła się z łóżka i uchyliła drzwi, nasłuchując. Nic. Może to tylko Daemon w łazience. Przedpokój wypełniała poprzedzająca świt szarość. Trzymając się blisko ścian. Surreal sprawdziła pozostałe komnaty. Łazienka była pusta. A więc sypialnia Daemona. Przeklinając cicho, Surreal obejrzała jego komnatę. Łóżko wyglądało jak po burzy, ale pozostała część pokoju była nienaruszona. Brakowało tylko ubrań, które mu dała poprzedniego wieczoru. W salonie nie brakowało niczego. Niczego nie brakowało - cholera! - w kuchni. Zanim Surreal zaczęła podgrzewać wodę na herbatę, zniknęła sztylet. Tersa znikała na całe dni, miesiące, czasami lata, by co jakiś czas pojawić się w jednej ze swoich kryjówek. Surreal miała zamiar niedługo się wynieść, ale co będzie, jeśli Daemon wróci i jej nic zastanie? Czy będzie pamiętać ją jako dziecko i martwić się? Czy będzie próbował ją odszukać? Zrobiła herbatę i grzanki. Wzięła wszystko do pokoju frontowego, zwinęła się w kłębek na tapczanie i zaczęła czytać jedną z grubych książek, które kupiła. Poczeka parę tygodni, zanim podejmie decyzję. Nie było pośpiechu. Było mnóstwo mężczyzn, takich jak goście z Briarwood, na których mogła zapolować w tej części Terreille.
10. Kaeleer
Uparcie ignorując nieustający strumień służących, przepływający obok drzwi jego gabinetu i zdążający w kierunku pokojów frontowych, Saetan sięgnął po następny raport. Byli dopiero w połowie drogi do podjazdu. Minie kolejny kwadrans, zanim powóz się zatrzyma. O czym myślał Mephis, decydując się na użycie sieci lądowiskowej w Halaway zamiast lądowiska kilka metrów od drzwi frontowych Pałacu? Zaciskając zęby, kartkował raport, nic nie widząc. Był Księciem Wojowników Dhemlan, Wielkim Lordem Piekła, Powinien dawać przykład, powinien działać z godnością. Rzucił raport na biurko i opuścił gabinet. Pieprzyć godność. Skrzyżował ramiona i oparł się o ścianę w połowie drogi między jego gabinetem a drzwiami frontowymi. Z tego miejsca mógł wygodnie obserwować wszystko, co się dzieje, i nie zostać rozdeptany. Być może. Starając się zachować spokój. Saetan wysłuchiwał, jak Beale przyjmuje do wiadomości jedno nieprawdopodobne tłumaczenie po drugim, dlaczego ten odźwierny albo ta pokojówka musi się znajdować w wielkim holu akurat w tym momencie. Wszyscy byli skoncentrowani na swoich chaotycznych działaniach i tłumaczeniach. Nikt nie zwrócił uwagi na otwierające się drzwi frontowe, dopóki bardzo rozczochrany Mephis nie powiedział: Beale, czy mógłbyś... - nieważne, odźwierni już tu są. Jest kilka paczek... Mephis patrzył na odźwiernych wysypujących się przez drzwi i dopiero po chwili dostrzegł Saetana. Przeciskając się wśród pokojówek, Mephis dotarł do niego, oparł się o ścianę i westchnął ze znużeniem. - Będzie tu za minutę. Gdy tylko się zatrzymaliśmy, rzuciła się na Tarla, aby dowiedzieć się o stan ogrodu.
- Szczęściarz Tarl - szepnął Satean. Gdy Mephis prychnął, Satean przyjrzał się swojemu rozczochranemu synowi. - Trudna wycieczka? Mephis prychnął ponownie. - Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że młoda dziewczyna może w ciągu pięciu dni wywrócić całe miasto do góry nogami. - Wydał policzki. - Na szczęście będę musiał jedynie pomóc przy pracy papierkowej. Negocjacje trafią wprost na twoje kolana, tam gdzie ich miejsce. Saetan podniósł brwi. - Jakie negocjacje? Mephis, co... Kilku odźwiernych wróciło, niosąc bagaże Jaenelle. Inni... Saetan przyglądał się z rosnącym zainteresowaniem, jak uśmiechnięci odźwierni wnosili naręcza paczek owiniętych brązowym papierem i zmierzali w kierunku labiryntu korytarzy, który kończył się na apartamencie Jaenelle. - To nie jest to, co myślisz - gderał Mephis. Saetan wyraził swoje rozczarowanie, bo miał nadzieję, iż Jaenelle kupi więcej ubrań. Zgodnie z koncepcją Sylvii ani jedna sukienka nie należała do odpowiednich dla dziewczyny ubrań, jedynym ustępstwem, jaki z Jaenelle poczyniły na rzecz Saetana, upierającego się, aby wszyscy w Pałacu przebierali się do obiadu, była jedna długa, czarna spódnica i dwie bluzki. Gdy zauważył - całkiem słusznie - że spodnie, koszule i długie swetry nie są zbyt kobiece, Sylvia udzieliła mu gorącego wyjaśnienia, którego główna myślą było to, że wszystko, co lubi nosić kobieta, jest kobiece, a to, czego nie lubi, kobiece nie jest, i jeśli on jest zbyt uparty i staromodny, aby to zrozumieć, mógłby wylać sobie na głowę kubeł zimnej wody. Nie do końca wybaczył jej uwagę, że trudno będzie znaleźć wystarczająco duży kubeł na jego głowę, ale podziwiał jej tupet. W końcu przez otwarte drzwi wkroczyła Jaenelle, obdarzyła Bealea i resztę personelu uśmiechem, a potem grzecznie zapytała Helenę, czy mogłaby dostać do pokoju kanapkę i szklankę soku owocowego. Wygląda na szczęśliwą, pomyślał Saetan. zapominając o wszystkim innym. Gdy Helena pospieszyła do kuchni, a Beale zapędził resztę pracowników do ich obowiązków, Saetan odepchnął się od ściany, otworzył ramiona... i zaczął walczyć z nagłym atakiem mdłości, wywołanym przez przepływające przez jego umysł fantazje i wspomnienia Menzara. Poczuł się zakłopotany na myśl o dotykaniu Jaenelle, zbrukaniu w jakiś sposób ciepła i dobrego humoru, który z niej emanował. Zaczął opuszczać ramiona, ale Jaenelle wpadła w nie, uścisnęła go z całej siły i powiedziała: Witaj, tato. Przytulił ja mocno, wciągając jej zapach fizyczny oraz ciemny zapach psychiczny, którego tak bardzo mu brakowało przez ostatnich kilka dni.
Przez chwilę ciemny zapach był ostry i przenikający, ale gdy odchyliła się, aby na niego spojrzeć, jej szafirowe oczy nic mu nic powiedziały. Zadrżał z niepokoju. Jaenelle pocałowała go w policzek. - Idę się rozpakować. Mephis chce porozmawiać. - Odwróciła się do Mephisa, który znużony ciągle opierał się o ścianę. - Dziękuję ci, Mephisie. Bawiłam się świetnie i przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotu. Mephis przytulił ją. - To było wyjątkowe doświadczenie. Następnym razem będę nieco lepiej przygotowany. Jaenelle roześmiała się. - Zabierzesz mnie jeszcze do Andarh? - Nie odważyłbym się puścić cię samą - odpowiedział Mephis. Gdy tylko poszła. Saetan otoczy! ramieniem Mephisa. - Chodź do mojego gabinetu. Wypijemy po szklaneczce yarbarah. - Mógłbym zasnąć na rok - stęknął. Saetan zaprowadził swojego najstarszego syna do skórzanego tapczanu podgrzał dla niego szklankę yarbarah. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Po kilku minutach Mephis odżył na tyle, aby przypomnieć sobie o yarbarah i pociągnął łyk. - Zatem opowiadaj - powiedział cicho Saetan. - Od czego chcesz, abym zaczął? Dobre pytanie. - Czy W którejkolwiek z tych paczek są ubrania? - Nie potrafił pozbyć się smętnego tonu głosu. Oczy Mephisa zalśniły szelmowsko. - W jednej. Kupiła ci sweter! - Wrzasnął. - Nie noszę swetrów - mruknął Saetan. - Nie noszę również nocnej koszuli. Wzdrygnął się, bo słowa wyzwoliły więcej wspomnień. - To było trudne, prawda? - zapytał cicho Mephis. - To było trudne, ale dług został opłacony. - Saetan siedział w milczeniu przez kolejna minutę. Dlaczego sweter? Mephis napił się yarbarah i pozostawił pytanie bez odpowiedzi. - Powiedziała, że potrzebujesz więcej luzu, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Saetan uniósł brew.
- Powiedziała, że nigdy nie rozciągniesz się na tapczanie, by się zdrzemnąć, bo zawsze chodzisz w takich eleganckich ubraniach. Och. Marko Noc. - Nie jestem pewny, czy wiem, jak to zrobić. - Szczerze radzę ci się tego nauczyć. - Mephis przesłał w powietrzu pusta szklankę i opuścił ja na pobliski stolik. - Masz skazę na charakterze, Mephisie - warknął Saetan. - Co jest w tych cholernych paczkach? - Głównie książki. - Książki? Być może mój stary umysł nieco mi szwankuje, ale odnoszę wrażenie, że mamy bardzo dużą komnatę pełną książek. Właściwie kilka komnat. Nazywamy je bibliotekami. - Widocznie nie tego typu książek. Saetanowi zrobiło się słabo. - Jakiego typu? - A skąd ja mam wiedzieć? - zapytał Mephis. - Większości z nich nie widziałem. Tylko za nie zapłaciłem. Jednak... Saetan jęknął. - ...w każdej księgarni - a byliśmy we wszystkich księgarniach w Amdarh - dziecina pytała o książki o Tigrelan, Sceval, Pandar lub Centauran. Kiedy księgarze pokazywali jej legendy i mity o tych miejscach, napisane przez autorów z Dhemlan. grzecznie - a tak przy okazji, ona zawsze była grzeczna - mówiła im, że nie jest zainteresowana książkami o legendach, o ile nie pochodzą one bezpośrednio od autorów tam mieszkających. Naturalnie księgarze i klienci, którzy zbierali się w czasie takich dyskusji, wyjaśniali, że Terytoria te są miejscami niedostępnymi i że nikt nie prowadzi z nimi wymiany handlowej. Dziękowała im za pomoc, a oni, chcąc pozostawać w jej łaskach i mieć dostęp do mojego konta, pytali - kto może powiedzieć, co jest realne, a co nie? Kto widział te miejsca? A ona odpowiadała: - Ja widziałam - zabierała książki, które dopiero co kupiła, i wychodziła z księgarni, zanim księgarz i klienci zdążyli podnieść z podłogi szczęki. Saetan znów jęknął. - Chcesz posłuchać o muzyce? Saetan oparł głowę na dłoniach. - Co było z muzyką? - Sklepy muzyczne w Dhemlan nie maja ludowej muzyki scelryckiej ani paindarskiej muzyki na piszczałki, ani też... - Wystarczy, Mephisie - stęknął Saetan. - Wszyscy oni zgromadzą się na moim progu, chcąc wiedzieć, jakiego rodzaju umowy handlowe można podpisać z tymi Terytoriami, prawda?
Mephis westchnął, zadowolony. - Jestem zaskoczony, że jeszcze ich tu nie ma. Saetan wpatrywał się w swojego najstarszego syna. - Czy cokolwiek poszło zgodnie z oczekiwaniami? - Wspaniale bawiliśmy się w teatrze. Przynajmniej mogę tam wrócić i nikt nie będzie na mnie krzywo patrzeć. - Mephis pochylił się do przodu. - Jeszcze jedna rzecz. O muzyce. - Klasnął w dłonie i zawahał się. - Czy kiedykolwiek słyszałeś, jak Jaenelle śpiewa? Saetan próbował sobie przypomnieć, aż wreszcie pokręcił głową. - Ona ma wspaniały głos, gdy mówi, zakładałem więc... Nie powiesz chyba, że jej słoń nadepnął na ucho i fałszuje? - Nie. - W oczach Mephisa pojawił się dziwny wyraz. - Ona nie fałszuje, Ona... Gdy ją usłyszysz, zrozumiesz. - Mephis, proszę, na dziś wystarczy niespodzianek. Mephis westchnął. - Ona śpiewa pieśni czarownic... w Starej Mowie. Saetan podniósł głowę. - Autentyczne pieśni czarownic? Oczy Mephisa błyszczały. - Nie takie jak wcześniej słyszałem, ale tak, autentyczne pieśni czarownic. - Ale jak... - Nie ma sensu pytać, skąd Jaenelle wie to, co wie. - Sądzę, że to pora, aby pójść do naszego niegrzecznego dziecka. Mephis wstał sztywno. Ziewnął i przeciągnął się. - Jeśli dowiesz się, co to są za rzeczy, za które zapłaciłem, będę wdzięczny za informacje. Saetan potarł skronie i westchnął.
***
- Kupiłam ci coś. Czy Mephis cię ostrzegł? - Coś wspomniał - odpowiedział ostrożnie Saetan.
Jej szafirowe oczy lśniły ze szczęścia, gdy uroczyście podawała mu pudełko. Saetan otworzył je i wyjął sweter. Miękki, gruby, czarny, z głębokimi kieszeniami. Zdjął marynarkę i wciągnął sweter. - Dziękuję ci, mała czarownico. Zniknął pudełko i opadł z wdziękiem na podłogę. Wyciągnął nogi i oparł się na jednym łokciu. - Wystarczająco na luzie? Jaenelle roześmiała się i położyła obok niego. - Jak najbardziej wystarczająco. - Co jeszcze kupiłaś? Nie patrzyła mu prosto w oczy. - Kupiłam trochę książek. Saetan przyjrzał się stosom schludnie poukładanych książek, które tworzyły duże półkole wokół niej. - Rozumiem. - Przeczytawszy grzbiety najbliżej leżących tomów, poznał większość książek o fachu. Były albo w bibliotece rodzinnej, albo w jego prywatnej. To samo było z książkami o historii, sztuce, muzyce. Te tworzyły zaczątek biblioteki młodej czarownicy. - Wiem, że rodzina ma większość z nich, ale chciałam mieć własne egzemplarze. Trudno jest robić notatki w cudzych książkach. Saetan poczuł, że ma czkawkę. Notatki. Ręcznie pisane instrukcje, które pomogłyby wyjaśnić te zapierające dech w piersi przeskoki, których dokonywała, tworząc zaklęcie. A on nie będzie miał do nich dostępu. Potrząsnął sobą w myślach. Głupcze. Po prostu pożycz cholerną książkę. Dopadł go wtedy słodko - gorzki smutek. Ona chce mieć własna kolekcję, aby zabrać ją ze sobą, gdy będzie gotowa do założenia własnego domu. Tak niewiele już lat, którymi można się cieszyć, zanim Pałac znów będzie pusty. Odpędził od siebie te myśli i spojrzał w kierunku innych stosów, z beletrystyka. Te były ciekawsze, ponieważ lektura książek, które wybrała, powiedziałaby mu wiele o gustach i aktualnych zainteresowaniach Jaenelle. Próba znalezienia wspólnego wątku byłaby zbyt skomplikowana, a więc po prostu zachował informacje do przyszłego użytku. Uważał siebie za czytelnika eklektycznego. Nie miał pojęcia, jak scharakteryzować czytelnicze gusty Jaenelle. Niektóre książki zaskoczyły go jako zbyt dziecinne dla niej, inne - zbyt odważne. Niektóre przeglądał bez szczególnego zainteresowania, inne przypominały mu, jak wiele lat minęło od czasu, gdy wertował książki w księgarniach dla przyjemności. Mnóstwo książek o zwierzętach. - Niezła kolekcja - powiedział w końcu, kładąc ostrożnie ostatnią książkę na stosie. - A te? Wskazał na trzy książki, do połowy ukryte pod brązowym papierem. Zaczerwieniona Jaenelle wymamrotała: - Po prostu książki. Saetan uniósł brwi i czekał. Z westchnieniem rezygnacji Jaenelle sięgnęła pod brązowy papier i rzuciła mu książkę.
Dziwne Sylvia zareagowała bardzo podobnie, gdy nieoczekiwanie wpadł pewnego wieczora i zauważył, że czyta tę samą książkę... nie słyszała, jak wszedł. I kiedy w końcu podniosła wzrok i spostrzegła go, natychmiast włożyła książkę pod poduszkę i sprawiała wrażenie, jak gdyby potrzeba było całej armii, aby ją od niej odciągnąć. - To powieść o miłości - powiedziała cichutko Jaenelle, gdy przywołał swoje półksiężycowate okulary i zaczął przewracać strony. - W księgarni kilka kobiet ciągle o niej rozmawiało. Miłość. Namiętność. Seks. Stłumił - z trudem - chęć skoczenia na równe nogi i zakręcenia nią po pokoju. Oznaka emocjonalnego zdrowienia? O Słodka Ciemności, proszę, niech to będzie oznaka zdrowienia. - Myślisz, że jest głupia? - Ton jej głosu był obronny. - Miłość nigdy nic jest głupia, mała czarownico. No dobrze, czasem jest niemądra, ale nie jest głupia. - Przerzucił jeszcze kilka stron. - Poza tym kiedyś też czytałem takie książki. Stanowiły one ważny element mojej edukacji. Jaenelle wpatrywała się w niego. - Naprawdę? - Uhm. Oczywiście były one nieco bardziej... - Przewrócił stronę. Starannie zamknął książkę. Chociaż może nie. - Zdjął okulary i zniknął je, zanim zaparowały. Jaenelle nerwowo zmierzwiła włosy. - Tato, gdybym miała pytania na jakiś temat, czy byłbyś gotów na nie odpowiedzieć? - Oczywiście, mała czarownico. Udzielę ci każdej pomocy w Fachu lub w jakiejkolwiek innej dziedzinie. - Nieee. Miałam na myśli... - spojrzała na leżącą przed nim książkę. Na Ogień Piekielny, Matko Noc, i niech Ciemność będzie łaskawa. Ta perspektywa napełniała go jednocześnie zadowoleniem i strachem. Zadowoleniem, bo, być może, będzie w stanic pomóc jej ukształtować inny obraz emocjonalny, który, miał nadzieję, zrównoważy ten, spowodowany gwałtem. Strach, ponieważ niezależnie od tego, jak bardzo był w danej dziedzinie kompetentny, Jaenelle zawsze patrzyła na wszystko z perspektywy całkowicie wykraczającej poza jego wiedzę. Myśli i fantazje Menzara znów zalały umysł Saetana, Zamknął oczy, starając się powstrzymać dręczące go obrazy. - On cię skrzywdził. Jego ciało zareagowało na niski, grobowy głos, na natychmiastowy chłód w komnacie. - To ja przeprowadziłem egzekucję, Lady. On jest martwy, zupełnie martwy. W komnacie zrobiło się jeszcze chłodniej.
- Czy cierpiał? - zapytała cicho. Mgła. Ciemność przecinana błyskawicami. Krawędź otchłani była bardzo, bardzo blisko, a grunt pod stopami szybko się kruszył. - Tak, cierpiał. Przemyślała jego odpowiedź. - Za mało - powiedziała w końcu, wstając. Oszołomiony Saetan wpatrywał się w wyciągnięta ku niemu dłoń. Za mało? Co jej uczynili krewni z Chaillot, że zupełnie nic żałowała ofiary? Nawet on żałował, że odebrał komuś życie. - Chodź ze mną, Saetan. - Przyglądała mu się starożytnymi, cierpiącymi oczami, czekając, kiedy się od niej odwróci. Nigdy. Złapał ją za rękę, pozwalając, aby pomogła mu wstać. Nigdy jej nie opuści. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że gdy szedł za nią do sali muzycznej, która znajdowała się na tym samym piętrze, co ich apartamenty, czuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Nie mógł wyprzeć się instynktownej nieufności, gdy zobaczył, że jedynym oświetleniem komnaty są dwa wolno stojące świeczniki po obu stronach pianina. Światło, tańczące przy każdym ruchu powietrza, sprawiało, że komnata wyglądała obco, zmysłowo i posępnie. Świece oświetlały pianino i podstawkę pod nuty. Pozostała część komnaty należała do nocy. Jaenelle przywołała owinięty w brązowy papier pakunek, otworzyła go i przekartkowała nuty. Znalazłam ich mnóstwo poutykanych w pojemnikach ze wszelkimi zaklęciami, które je zabezpieczały. - Potrząsnęła głową rozzłoszczona i podała mu arkusz nut. - Czy możesz to zagrać? Saetan usiadł na stoiku przy pianinie i otworzył nuty. Papier był pożółkły i kruchy, nuty wyblakłe. Wytężając oczy, aby dostrzec nuty w migającym świetle świec, w milczeniu spróbował zagrać utwór, ledwie muskając palcami klawisze. - Myślę, że sobie z tym poradzę. Jaenelle stała za jednym ze świeczników, zlewając się z cieniami. Zagrał wstęp i przerwał. Dziwna muzyka. Nieznana, a jednak... Zaczął jeszcze raz, jej miękki głos wznosił się. Szybował, nurkował, zataczał kręgi wokół nut, które grał, a jego dusza szybowała, pikowała i zataczała kręgi wraz z jej głosem śpiewającym Pieśń Smutku, Śmierci i Uzdrowienia. W Starej Mowie, Pieśń żałobna... dla dwóch ofiar egzekucji. Dziwna muzyka. Szarpiąca duszę, rozdzierająca serce, stara, bardzo stara muzyka. Pieśni czarownic. Nie, coś więcej. Pieśni Czarownicy. Nic wiedział, kiedy przestał grać, kiedy jego trzęsące się dłonie przestały trafiać w klawisze, kiedy oślepiły go łzy. Wciągnął go ten głos, który przebił wspomnienie egzekucji i pozostawił po nim czystą ranę - którą następnie uleczył.
Mephis. miałeś rację. - Saetan? Saetan pomrugał, aby pozbyć się łez, i zaczerpnął powietrza. - Przepraszam, mała czarownico, nie byłem... przygotowany. Jaenelle otworzyła ramiona. Obszedł niezdarnie pianino, tęskniąc do tego czystego, kochającego uścisku. Menzar był świeżą blizną na jego duszy, blizną, która pozostanie z nim na zawsze, podobnie jak wiele innych, ale nie będzie już obawiał się trzymać jej w ramionach, nie będzie już mieć wątpliwości co do rodzaju miłości, jaką ją darzył. Długo gładził jej włosy, zanim zebrał się na odwagę, aby zapytać: - Gdzie dowiedziałaś się o tej muzyce? Wcisnęła twarz w jego ramiona jeszcze głębiej. W końcu szepnęła: - To część tego, czym jestem. Wyczuł między nimi początki wewnętrznego wycofywania się, ochronnego dystansowania się. Nie, Moja Królowo - Powiedziałaś „To część tego, czym jestem” z przekonaniem, ale twoje wycofanie świadczy o zwątpieniu co do akceptacji. Na to nie pozwolę. Delikatnie postukał ją w nos. - Czy wiesz, czym jeszcze jesteś? - Czym? - Bardzo zmęczoną małą czarownicą. Zaczęła się Śmiać i musiała stłumić ziewanie. - Ponieważ światło dnia jest dla Mephisa tak wyczerpujące, większość naszych wędrówek odbywaliśmy po zachodzie słońca, a nic chciałam marnować dnia na sen, zatem... - Znów ziewnęła. - Ale trochę spałaś, prawda? - Mephis kazał mi ucinać sobie drzemki - stęknęła. - Mówił, że jemu to wystarcza, aby odpocząć. Myślę, że demony nie potrzebują wypoczynku. Lepiej było nie odpowiadać. Zanim ją odprowadził do jej komnaty, na wpół spała. Gdy zdejmował jej buty i skarpetki, zapewniła go, że jest jeszcze w stanie sama przygotować się do snu i nie musi się nią przejmować. Zasnęła głęboko, zanim zdążył dojść do drzwi sypialni.
On z kolei był niespokojny i całkowicie rozbudzony. Wyszedł na zewnątrz Pałacu tylnymi drzwiami i zaczął spacerować po starannie przystrzyżonych trawnikach, po schodach o szerokich kamiennych stopniach i dalej, ścieżką do bardziej dzikiej części ogrodów. Liście szumiały poruszane lekkim wiatrem. Na ścieżkę tuż przed nim wbiegł królik, uważny, ale niezbyt zdenerwowany. - Powinieneś być bardziej ostrożny, futrzaku - powiedział łagodnie Saetan. - Ty lub jakiś inny członek twojej rodziny zjada młodą fasolę pani Beale. Jeśli wejdziesz jej w drogę, to skończysz jako główne danie podczas kolacji. Królik zastrzygł uszami i zniknął pod krzewem hamelii. Saetan pogładził palcami pomarańczowoczerwone liście. Hamelia była pokryta nabrzmiałymi pąkami, niemal gotowymi do zakwitnięcia. Wkrótce będzie pokryta żółtymi kwiatami, przypominającymi języki ognia. Saetan wziął głęboki oddech i westchnął. Na biurku wciąż czekał na niego ogromny stos papierów. Dobrze zabezpieczony przed chłodem letniej nocy, z rękami w głębokich i ciepłych kieszeniach swetra, Saetan poszedł z powrotem do Pałacu. Na moment przed wejściem na kamienne stopnie poniżej poziomu trawnika zatrzymał się. nasłuchując. Za dzikimi ogrodami od północy były lasy. Potrząsnął głową i ruszył dalej. - Cholerny pies.
ROZDZIAł PIąTY
1. Kaeleer
Luthvian przyglądała się swojemu odbiciu. Nowa sukienka opinała jej szczupłe ciało, ale nie wyglądała prowokująco. Rozpuszczone włosy mogły by jej nadać wygląd zbyt młodzieńczy. Być może powinna zrobić coś z białym pasmem we włosach, które ją postarzało. Wciąż była młoda, miała niewiele ponad dwa tysiące dwieście lat. A to białe pasmo miała od dziecka - była to pamiątka po wybuchowym charakterze ojca - nie udałoby się go ukryć przed Saetanem, ale ona z pewnością nie przebierała się dla niego. Chciała po prostu, aby jego córka wiedziała, jakiej klasy czarownica będzie ją uczyć. Rzuciwszy ostatnie nerwowe spojrzenie na swoją sukienkę, Luthvian zeszła po schodach.
***
Był jak zawsze punktualny. Roxie otworzyła drzwi, gdy tylko zapukał. Luthvian nie wiedziała, czy gorliwość Roxie brała się stąd, że była ciekawa córki Saetana, czy też pragnęła dowieść innym dziewczętom, że potrafi flirtować z Księciem Wojowników z ciemnym Kamieniem. Tak czy inaczej, oszczędziła Luthvian trudu otwierania drzwi. Córka była bardzo miłą niespodzianką. Luthvian nie zdawała sobie sprawy z tego, że Saetan adoptował tę małą istotę, ale nie było w niej ani kropli krwi haylliańskiej - a już z pewnością nie było w niej jego krwi. Niedojrzała i nieposiadająca dość umiejętności społecznych - oceniła, gdy
obserwowała krótką scenę powitania przy drzwiach. A więc co kierowało Saetanem, że otoczył ją opieką? Dziewczyna odwróciła się w stronę Luthvian i uśmiechnęła nieśmiało, ale w jej szafirowych oczach uśmiech się nie pojawił. Pozostały czujne i pełne tłumionego gniewu. - Lady Luthvian - powiedział Saetan, zbliżając się do niej - to moja córka, Jaenelle Angelline. - Siostro - Jaenelle wyciągnęła obie ręce w formalnym geście powitania. Luthvian nie podobało się założenie równości ich statusu, ale zajmie się tym na osobności, gdy nie będzie w pobliżu opiekuńczego Saetana. Póki co odwzajemniła powitanie. - Rozgość się, Wielki Lordzie. - Wskazała podbródkiem salon. - Czy masz ochotę na filiżankę herbaty, Wielki Lordzie? - zapytała Roxie, ocierając się o Saetana, gdy przechodziła obok niego. Nie był to ani czas, ani miejsce na tłumaczenie gąsce, kim są Strażnicy, a w szczególności ten Strażnik, ale zdziwiło ja, gdy Saetan podziękował Roxie za propozycję i wycofał się do gabinetu. - Wiesz - powiedziała Roxie, taksując Jaenelle wzrokiem i uśmiechając się zbyt promiennie - nikt by nie uwierzył, że jesteś córka Wielkiego Lorda. - Zrób herbatę. Roxie - warknęła Luthvian. Dziewczyna wyszła do kuchni. Jaenelle wpatrywała się w pusty korytarz. - Nie sadź po pozorach - szepnęła poważnym głosem. Luthvian zadrżała. Mogłaby nawet nie zwrócić uwagi na tę nagła zmianę głosu Jaenelle i potraktować ją jako dziewczęcą manifestację, gdyby nie to, że w drzwiach gabinetu pojawił się bardzo spięty Saetan, który milcząco wyraził swoją dezaprobatę. Jaenelle uśmiechnęła się do niego i wzruszyła ramionami. Luthvian zaprowadziła nową uczennicę do swojej pracowni, ponieważ Saetan nalegał, aby lekcje odbywały się na osobności, być może później, gdy dziewczynce uda się nadrobić zaległości, będzie mogła odbywać lekcje z pozostałymi uczennicami. - Rozumiem, że mamy zacząć od podstaw - powiedziała Luthvian, zamykając starannie drzwi. - Tak - Jaenelle odpowiedziała ze skruchą, strosząc swoje długie do ramion włosy. Zmarszczyła nos i uśmiechnęła się. - Tacie udało się nauczyć mnie paru rzeczy, ale wciąż mam kłopoty z podstawami Fachu. Czy dziewczynka była mało inteligentna, czy po prostu zupełnie pozbawiona umiejętności?
Luthvian spojrzała na szyję Jaenelle, starając się dostrzec niedawno zagojoną ranę lub słaby cień sińca. Jeśli dziewczynka była po prostu świeżym pokarmem, po co w ogóle zawracać sobie głowę uczeniem jej? Nie, to nie miało sensu, nie, jeśli to on miał szkolić Jaenelle w zakresie Fachu Klepsydry. Czegoś brakowało. Czegoś, czego jeszcze nie rozumiała. - Zacznijmy od przesuwania przedmiotu. - Luthvian umieściła czerwoną drewnianą kulę na pustym blacie. - Skieruj palec w stronę kuli. Jaenelle jęknęła, ale posłuchała. Luthvian zignorowała to jęknięcie. Najwyraźniej Jaenelle była taką samą głupią gąską, jak pozostałe dziewczęta. - Wyobraź sobie sztywną, cienką nić, wychodząca z końca palca i przyklejającą się do kuli. Luthvian odczekała chwilę. - A teraz wyobraź sobie, że cała twoja moc przepływa przez tę nić i dotyka kuli. A teraz wyobraź sobie nawijanie nici przesuwającej kulę w twoja, stronę. Kula nic poruszyła się. Poruszył się jednak stół. A wbudowane szafki na tylnej ścianie pracowni próbowały się poruszyć. - Przestań - krzyknęła Luthvian. Jaenelle przestała. Westchnęła. Luthvian była zaskoczona. Gdyby to był tylko stół, mogłaby jego ruch zlekceważyć jako próbę popisania się. Ale szafki? Luthvian przywołała cztery drewniane klocki i kolejne cztery drewniane kule. Kładąc je na blacie stołu, powiedziała: - Może przez minutę popracujesz sama. Skoncentruj się na zrobieniu lekkiego połączenia między sobą a obiektem, który chcesz poruszyć. Muszę zobaczyć, co robią inne uczennice, i zaraz wrócę. Jaenelle posłusznie skupiła uwagę na klockach i kulach. Luthvian opuściła komnatę w pośpiechu, z zaciśniętymi dłońmi i zębami. Była tylko jedna osoba, z która chciała się zobaczyć, i byłoby lepiej, gdyby znała ona odpowiedzi na jej pytania. Poczuła chłód w przedpokoju frontowym, po czym usłyszała chichot. - Roxie - warknęła, chwytając drzwi, aby ja zatrzymać. - Masz zaklęcia do dokończenia. Roxie machnęła ręką. - Och, zostało mi tylko jedno czy dwa. - A więc zrób je.
Roxie wydęła dolna, wargę i spojrzała na Saetana w nadziei uzyskania wsparcia. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Co gorzej, żadnych uczuć nie było także w jego oczach. Na Ogień Piekielny! On był gotów rozerwać gardło tej trzepoczącej rzęsami gęsi, a ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy! Luthvian wyciągnęła Roxie z salonu w głąb korytarza i zawlokła do pracowni studenckiej. Roxie tupnęła nogą. - Nie możesz mnie tak traktować! Mój ojciec jest ważnym Wojownikiem w Doun, a moja matka... Luthvian ścisnęła ramię Roxie i syknęła: - Posłuchaj, głupia dziewczynko. Igrasz z kimś, kogo nie potrafisz nawet zacząć rozumieć. - On mnie lubi. - On chce cię zabić. Roxie przez chwilę wyglądała na zaskoczona. Po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie. - Jesteś zazdrosna. Musiała siłą powstrzymać się, aby nie spoliczkować głupiej dziewczyny tale mocno, żeby ją obróciło. - Idź do pracowni i zostań tam. Poczekała, aż Roxie trzaśnie drzwiami, i udała się do gabinetu. Przechadzając się niespokojnie, Saetan klął pod nosem i przeczesywał palcami włosy. Nie jego gniew ją dziwił, ale wysiłek, który wkładał, aby poza komnatą jego uczucia nie były widoczne. - Jestem zaskoczona, że nie dałeś Roxie próbki swojego temperamentu - powiedziała Luthvian, stając blisko drzwi. - Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Mam swoje powody - warknął. - Powody, Wielki Lordzie? Czy tylko jeden powód? Saetan zatrzymał się nagle i spojrzał w jej kierunku. - Czy lekcja już się skończyła? - zapytał zafrasowany. Ćwiczy sama. - Luthvian nie znosiła rozmawiać z nim, gdy był wściekły, postanowiła więc być bezpośrednia. - Dlaczego chcesz ją uczyć metod Klepsydry, skoro wciąż nie jest wyszkolona? - Nigdy nie mówiłem, że jest niewyszkolona - odparł Saetan, znów zaczynając nerwowo spacerować.
- Powiedziałem, że potrzebuje pomocy w podstawach Fachu. - Jeśli czarownica nie zna podstaw, nie potrafi wiele zrobić. - Nie bądź tego taka pewna. Saetan nie przestawał spacerować. Luthvian przyglądała mu się i stwierdziła, że nie lubi oglądać zdenerwowanego Wielkiego Lorda. Zupełnie jej się to nie podobało. - Czego mi nie powiedziałeś? - Niczego ci nie powiedziałem. Chciałem, żebyś ją najpierw zobaczyła. - Ona ma wiele surowej mocy jak na kogoś, kto nie nosi Kamieni. - Ona nosi Kamienie. Uwierz mi, Luthvian. Jaenelle nosi Kamienie. - A więc co... Głośny krzyk sprawił, że pobiegli do pracowni. Saetan pchnął drzwi i zastygł w bezruchu. Luthvian zaczęła się przepychać obok niego, ale musiała złapać się jego ramienia, aby nie stracić równowagi. Stół obracał się powoli zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a jednocześnie tak, jakby był na rożnie. Było teraz dwanaście drewnianych pudełek, niektóre na poziomie blatu, inne unoszące się tuż nad stołem, i wszystkie powoli obracały się wokół własnej osi. Siedem jaskrawo pokolorowanych drewnianych kul wykonywało skomplikowany taniec wokół pudełek. A wszystkie bez wyjątku przedmioty utrzymywały swoje położenie w stosunku do obracającego się i wirującego stołu. Luthvian pomyślała, że przy dużym wysiłku potrafiłaby zapanować nad czymś tak skomplikowanym, ale opanowanie tej sztuki zajęłoby jej całe lata. Nie można po prostu zacząć od kuli, której nie potrafi się poruszyć, a w ciągu kilku minut skończyć na czymś takim. Saetan ryknął śmiechem. - Wydaje mi się, że opanowałam to ćwiczenie nić - przedmiot - powiedziała uśmiechnięta Jaenelle, odwracając się przez ramię w ich kierunku. I krzyknęła, bo wszystko zaczęło się chwiać i spadać. Luthvian wyciągnęła rękę w tym samym momencie, co Saetan. Zatrzymała przedmioty w powietrzu, Saetan chwycił stół. - A niech to! - Jaenelle usiadła w powietrzu bezwładnie jak kukiełka z odciętymi sznurkami i spoglądała gniewnie na stół, pudełka i kule. Śmiejąc się, Saetan ustawił stół. - Nie przejmuj się, mała czarownico. Gdybyś zrobiła wszystko idealnie już przy pierwszym podejściu, nie miałabyś przyjemności z ćwiczeń, prawda?
- To prawda - powiedziała z entuzjazmem Jaenelle. Luthvian zniknęła pudełka i kule, próbując nie śmiać się z osłupienia Saetana. Co według niego miała zrobić ta dziewczynka? Spróbować manipulować wszystkimi meblami w pokoju? Najwyraźniej tak, ponieważ wdali się w przyjacielską sprzeczkę o to, w której z komnat mogłaby poćwiczyć. - Zdecydowanie nie sale balowe - powiedział Saetan. Sprawiał wrażenie człowieka, który rozpaczliwie próbuje uwierzyć, że bagno pod jego stopami jest twardym gruntem. - W Pałacu są puste pokoje i mnóstwo starych mebli na strychu. Zacznij od tego. Proszę. Saetan mówiący „proszę”? Jaenellc spojrzała na niego z mieszaniną irytacji i rozbawienia. - Dobrze. Ale tylko tak, żebyś nie miał problemów z Beale’em i Heleną. Saetan odetchnął z ulgą. Jaenelle roześmiała się i odwróciła w stronę Luthvian. - Dziękuję. - Nic ma za co - odpowiedziała cicho Luthvian. Czy wszystkie lekcje będą takie jak ta? Nie była pewna, co o tym sądzić. - Następna lekcja będzie za dwa dni - dodała, gdy opuszczali pracownię. Jaenelle wędrowała wzdłuż holu i przyglądała się obrazom. Czy naprawdę interesowała się sztuką, czy po prostu rozumiała, że po spotkaniu z nią dorośli potrzebują chwili rozmowy na osobności? - Czy potrafisz to znieść? - zapytał cicho Saetan. Luthvian pochyliła się w jego kierunku. - Czy zawsze jest taka jak dziś? - Och, nie - powiedział z ironia w głosie Saetan. - Dziś zachowywała się wyjątkowo dobrze - na ogół jest znacznie gorzej. Luthvian stłumiła śmiech. Milo było widzieć, jak Saetan jest rozluźniony. Wydawał się tak dostępny, tak... Śmiech zamarł jej na ustach. On nie był dostępny. Był Wielkim Lordem. Księciem Ciemności. I nie miał serca. Z pracowni studenckiej wyszła Roxie. Luthvian nie była pewna, co dziewczyna zrobiła ze swoja sukienka, ale jej dekolt był znacznie bardziej odsłonięty niż przed chwilą. Roxie popatrzyła na Saetana i oblizała górną wargę. Wprawdzie starał się to ukryć, ale Luthvian czuła jego odrazę i początki gorącego gniewu. Chwilę
później uczucia te znikły, wyparte przez przenikliwy chłód, który nie mógł pochodzić od mężczyzny. Nawet od niego. - Zostaw go w spokoju - powiedziała Jaenelle, wpatrując się w Roxie. W sposobie, w jaki Jaenelle zbliżała się do Roxie, było coś zbyt dzikiego, zbyt drapieżnego. A zimno pochodziło z czeluści, których Luthvian nawet nie chciała sobie wyobrażać. - Musimy iść - powiedział pośpiesznie Saetan, chwytając za ramię Jaenelle, gdy ta zaczęła przesuwać się za jego plecami. Jaenelle obnażyła zęby i warknęła na niego. Nie był to dźwięk, który mógłby wydobyć się z ludzkiego gardła. Saetan zamarł w bezruchu. Luthvian obserwowała tych dwoje, zbyt przestraszona, aby się poruszyć lub odezwać. Nie miała pojęcia, co toczyło się między nimi, ale miała nadzieję, że był wystarczająco silny, aby powstrzymać gniew Jaenelle. Wiedziała jednak z przerażającą pewnością, że tak nie jest. Nosił Czarne Kamienie, ale nie przewyższał rangą swojej córki. Niech Ciemność będzie łaskawa. Chłód zniknął tak szybko, jak się pojawił. Saetan puścił ramię Jaenelle i obserwował ją, dopóki nie znikła za drzwiami. Następnie oparł się o ścianę. Jako Uzdrowicielka. Luthvian wiedziała, że powinna mu pomóc, ale nic mogła zmusić do ruchu swoich nóg. Dotarło do niej wtedy, że dziewczęta nie zareagowały ani na chłód, ani na zagrożenie, że głosy w tle omawiały toczący się dramat bez krzty jego zrozumienia. - Ona jest raczej rozpieszczona - powiedziała Roxie, robiąc nadąsaną minę. Spojrzał na nią z taką złością, że wycofała się do pracowni, wpadając na inne dziewczęta, które tłoczyły się pod drzwiami. - Skończcie swoje zaklęcia - powiedziała Luthvian. - Za chwilę je sprawdzę. - Zamknęła drzwi pracowni i oparła o nie głowę. - Przepraszam - powiedział Saetan. W jego głosie słychać było zmęczenie. - Dałeś osłonę dziewczętom, prawda? Saetan obdarzył ja zmęczonym uśmiechem. - Próbowałem osłaniać i ciebie, ale ona wyrosła za moimi plecami zbyt szybko.
- Miło, że próbowałeś. - Luthvian odsunęła się od drzwi i wygładziła ubranie. - Miałeś rację. Lepiej było odbyć pierwszą lekcję i wiedzieć, czym to pachnie, niż ją uczyć przed pogodzeniem się z tym, kim ona jest. Dostrzegła, że złote oczy zmieniły wyraz. - A jak sadzisz, Luthvian, kim ona jest? - spytał cicho. Nic sadź po pozorach. Spojrzała mu w oczy. - Twoją córką.
***
Saetan kroczył wzdłuż brzegu szerokiej drogi gruntowej, Jaenelle była tuż przed nim i najwidoczniej nie spieszyło się jej, nie czuł więc palącej potrzeby, aby ja dogonić. Poza tym lepiej byłoby, gdyby ochłonęła, zanim zapytają o to, o co zamierzał zapytać, a ponieważ była Królową, otaczający ją krajobraz ukoi ją szybciej niż jego towarzystwo. Pod tym względem była taka sama, jak wszystkie inne Królowe, które znał. Nieważne, jakie miały talenty, Królowe zawsze były tymi osobami, które najbardziej interesowały się ziemią, najbardziej potrzebowały z nią kontaktu. Nawet te, które spędzały większość czasu w dużych miastach, miały ogród, w którym ich stopy mogły mieć kontakt z żywą ziemią, w którym w ciszy mogły nasłuchiwać, co ziemia ma im do powiedzenia. Tak więc maszerował, ciesząc się, że w letnie popołudnie może znów kroczyć droga i oglądać pieszczony słońcem krajobraz. Po prawej były ogrodzone gminne pastwiska Doun, na których pasły się krowy i konie wieśniaków. Po lewej, zaraz za kamiennym murem otaczającym trawniki i ogrody Luthvian, rozciągały się łąki z dzikimi kwiatami. W oddali widać było kępy sosen i świerków. Dalej za nimi były góry otaczające Ebon Rih. Jaenelle zeszła z drogi i zatrzymała się, odwrócona tyłem do wszystkiego, co cywilizowane, skupiona na tym, co dzikie. Podszedł do niej powoli, nie chcąc przerywać jej rozmyślań. U Luthvian nie stało się nic, co tłumaczyłoby skalę gniewu Jaenelle. Nie był przygotowany do rej konfrontacji, zwróceniu się jej przeciw niemu - w pewnej części jej gniew był skierowany przeciwko niemu, a on wciąż nie wiedział, co w jego postępowaniu spowodowało ten gniew. Odwróciła się w jego stronę, na pozór spokojna, ale wciąż gotowa do walki.
Walcz z Królową, gdy nie ma innego wyboru. Dobra, rozsądna rada, której udzielał mu zarządca pierwszego dworu, na którym służył. - Co sądzisz o Luthvian? - spytał Saetan, podając Jaenelle prawą rękę. Jaenelle przyglądała mu się przez chwilę, zanim przyjęła oferowaną rękę. - Ona zna Fach. - Zmarszczyła nos i uśmiechnęła się. - Raczej ją lubię, choć dzisiaj była nieco drażliwa. - Mała czarownico, Luthvian zawsze jest nieco opryskliwa - powiedział Saetan z drwiną w głosie. - Aha, zwłaszcza wobec ciebie? - Mamy wspólne wspomnienia. - Czekał na nieuniknione pytania i poczuł się lekko niespokojny, gdy Jaenelle ich nie zadała. Być może dawne sprawy jej nie interesowały. A może miała wszystkie odpowiedzi, których potrzebowała. - Dlaczego tak się wściekłaś na Roxie? - Nie jesteś dziwką - warknęła Jaenelle, odsuwając się od niego. Nagle zrobiło się znacznie ciemniej, ale gdy spojrzał w górę, niebo było równie niebieskie, jak przed chwilą, a chmury były wciąż puszyste i białe. Nie, burza, która zbierała się wokół niego, stała metr przed nim z zaciśniętymi dłońmi i stopami w pozycji bojowej - i łzami w udręczonych oczach. - Nikt nie powiedział, że jestem dziwką - powiedział cicho Saetan. Po policzkach Jaenelle spływały łzy. - Jak mogłeś pozwolić, aby ta suka ci to zrobiła? - krzyknęła na niego. - Zrobiła co? - warknął, tracąc panowanie nad sobą. - Jak mogłeś pozwolić jej patrzeć na ciebie w ten sposób... zmuszać cię... - zmuszać mnie? Jak w imię Piekła możesz sadzić, że to dziecko mogłoby mnie do czegokolwiek zmusić? - Są sposoby! - Jakie sposoby? Nikt nigdy nie był na tyle głupi, aby próbować mnie do czegokolwiek zmuszać, nawet zanim złożyłem Ofiarę, nie mówiąc już o czasach, od kiedy noszę Czarny. Jaenelle straciła pewność siebie. - Posłuchaj mnie, mała czarownico. Roxie jest młodą kobietą która niedawno rozpoczęła życie seksualne. Teraz wydaje się jej, że świat należy do niej i że każdy mężczyzna, który na nią spojrzy, chce zostać jej kochankiem. W latach młodości pełniłem funkcję małżonka na wielu dworach.
Rozumiem zasady gry, w którą niby mają grać starsi, doświadczeni mężczyźni. Uważa się, że młode dziewczęta powinny na nas praktykować, ponieważ nie jesteśmy zainteresowani grzaniem ich łoża. Wyrażając zgodę albo nie, ułatwiamy im zrozumienie, jak mężczyzna odczuwa i myśli. - Przeczesał pacami włosy. - Zapewniam cię jednak, że Roxie jest nieco zdzirowata. Jaenelle otarła Izy. - A więc było ci wszystko jedno? Saetan westchnął. - Tak poważnie? Słuchając jej wulgarnego szczebiotu, czerpałem przyjemność z wyobrażania sobie, jak miło by było słyszeć odgłos łamania jej kości. - Och! - Chodź tu, mała czarownico. - Objął ją i mocno przytulił, opierając przy tym policzek na jej głowie. - Na kogo właściwie się złościsz, Jaenelle? Kogo chroniłaś? - Nie wiem. Pamiętam kogoś, kto musiał oddawać się kobietom takim jak Roxie. To go raniło i nienawidził tego. To nawet nie jest wspomnienie. Raczej odczucie, ponieważ nie mogę sobie przypomnieć, kto lub gdzie, albo dlaczego miałabym znać kogoś takiego jak on. To tłumaczyło, dlaczego nie pytała o Daemona. Był zbyt związany z traumą, która kosztowała ją dwa lata życia, traumą, którą zablokowała gdzieś w swoim umyśle. I wraz z nią zablokowała wszystkie wspomnienia o Daemonie. Saetan ponownie zadał sobie pytanie, czy nie powinien powiedzieć jej, co się stało. Mógł jej jednak przekazać zaledwie część prawdy. Nie mógł jej powiedzieć, kto ją zgwałcił, ponieważ sam ciągle tego nie wiedział. Nie potrafił powiedzieć jej, co zaszło między nią a Daemonem, gdy byli w otchłani. Bał się powiedzieć jej cokolwiek. - Chodźmy do domu. mała czarownico - szepnął w jej włosy. - Chodźmy do domu i zbadajmy strych. Jaenelle zaśmiała się niepewnie. - Jak my to wytłumaczymy Helenie? Saetan jęknął. - Podobno jestem właścicielem Pałacu. Poza tym jest on bardzo duży i znajduje się w nim wiele pomieszczeń. Jeśli będziemy mieli szczęście, Helena nieprędko się zorientuje. Jaenelle cofnęła się. - Ścigajmy się do domu - powiedziała i zniknęła. Saetan zawahał się. Spojrzał na łąkę z dzikimi kwiatami i górami w oddali.
Poczeka jeszcze trochę, zanim zacznie poszukiwania Daemona Sadiego.
2. Kaeleer
Greer czołgał się za rzędem jałowców, rosnących z jednej strony na granicy trawnika za Pałacem SaDiablo. Słońce już prawie wzeszło, jeśli nie dotrze do południowej wieży, zanim zaczną się krzątać ogrodnicy, będzie musiał znów ukryć się w lesie. Był teraz demonem, ale spędził całe swe życie w mieście. Spokojny szelest liści i ciemności nocy w lesie denerwowały go, a poza tym, choć nie był w stanie wyczuć obecności innej osoby, nie mógł otrząsnąć
się z wrażenia, że jest obserwowany. I było jeszcze to przeklęte wycie, które wydawało się budzić noc. Nie mógł uwierzyć, że ktoś taki jak Wielki Lord nie miał zaklęć ochronnych wokół Pałacu. W jaki inny sposób można by zabezpieczyć obiekt tej wielkości? Ciemna Kapłanka zapewniała go jednak, że Saetan zawsze był zbyt lekkomyślny i arogancki, żeby przejmować się takimi sprawami. Poza tym południowa wieża zawsze była domeną Hekatah, która przy okazji kolejnych renowacji dodawała tajemne schody i fałszywe mury. Były więc sekretne komnaty, o których istnieniu, dzięki zaklęciom kapłanki, nikt nie wiedział. Jedna z takich komnat da mu schronienie i osłonę. Jeśli do niej dotrze. Wsunąwszy ręce do kieszeni płaszcza, Greer opuścił osłaniające go jałowce i poszedł zdecydowanym krokiem w kierunku południowej wieży. Była to jedna z zasad dobrego zabójcy działając, bądź pewny siebie. Miał nadzieję, że gdyby ktoś go zobaczył, uznałby go za handlarza lub, jeszcze lepiej, gościa. Gdy wreszcie dotarł do drzwi w południowej wieży, rozpoczął powolną wędrówkę w lewo, macając ręką kamienie w poszukiwaniu zamka, który otworzyłby tajemne wejście. Niestety, minęło sporo czasu i Hekatah zdążyła zapomnieć, jak daleko wejście to znajdowało się od drzwi, zwłaszcza że postarała się, aby zmiany w Pałacu w Kaeleer nie były takie same jak te, które poczyniła w Terreille.
Gdy myślał już, że będzie musiał wrócić do drzwi i rozpocząć wędrówkę od nowa, znalazł rozłupany kamień, w którym ukryty był zamek. Po chwili był już wewnątrz wieży i zaczął wchodzić po wąskich, kamiennych schodach. Niebawem jednak odkrył, jak bardzo został wprowadzony w błąd lub jak bardzo sama Ciemna Kapłanka się pomyliła. W południowej wieży nie było luksusowo umeblowanych apartamentów, zdobionych łóżek, eleganckich narzut, dywanów, zasłon, stołów, krzeseł. Kolejne komnaty były puste i sprzątnięte. Greer położył lewą dłoń na szarfie z czarnego jedwabiu, owiązanej wokół szyi, i opanował atak paniki. Sprzątnięte i puste. Tak samo, jak i sekretne schody, które powinny być pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Oznaczało to, że te pomieszczenia nie były aż tak sekretne, jak sądziła Hekatah. Próbował sobie wmówić, że nie miało to znaczenia, skoro i tak był martwy, żył jednak na tyle długo w Ciemnym Królestwie, aby poznać opowieści o demonach, które zdenerwowały Wielkiego Lorda. Nie chciał sprawdzać na własnej skórze, na ile opowieści te były prawdziwe. Wrócił do komnaty, która niegdyś należała do Hekatah, i rozpoczął systematyczne poszukiwanie ukrytych pomieszczeń. Wszystkie były puste i posprzątane. Albo jej zaklęcia straciły z czasem moc, albo ktoś je przełamał. Musi tu być miejsce, w którym mógłby się ukryć. Słońce wzeszło już zbyt wysoko i nawet przy sporej ilości spożywanej przez niego świeżej krwi światło dnia osłabiało go, wyczerpywało. Gdyby wszystkie pomieszczenia okazały się... Wreszcie znalazł ukryty pokój wewnątrz sekretnej komnaty. Była to raczej niewielka komórka i Greer nie potrafił powiedzieć, do czego mogła służyć. Była obrzydliwie brudna i pokryta pajęczynami, a więc bezpieczna. Greer wcisnął się w kąt i objął kolana rękami, Czekał.
3. Kaeleer
Andulvar załomotał w drzwi gabinetu i wkroczył do wewnątrz, nie czekając na zaproszenie. Skręcając w kierunku końca pokoju, zatrzymał się, gdy Saetan szybko - i raczej z poczuciem winy ukrył książkę, która właśnie czytał. Na Ogień Piekielny, pomyślał Andulvar, sadowiąc się w fotelu naprzeciw biurka, kiedy ostatni raz Saetan wyglądał na tak odprężonego? Oto on, Wielki Lord Piekła, ze stopami na blacie biurka, w domowych klapkach i czarnym swetrze. Widząc go takim, Andulvar żałował, że już dawno minęły czasy, kiedy mogli pójść do tawerny i pogadać sobie nad paroma kuflami piwa. Rozbawiony widokiem speszonego Saetana, Andulvar powiedział: - Beale powiedział mi, że tu jesteś, i jak mi się zdaje, powiedział, że zajmujesz się korespondencją. - Ach tak, nieoceniony Beale. - Nie ma wielu domów, w których kamerdynerem jest Wojownik z Czerwonym Kamieniem. - Niewiele domów by tego chciało - mruknął Saetan. spuszczając stopy na podłogę. - Kropelkę yarbarah? - Poproszę. - Andulvar poczekał, aż Saetan naleje i ogrzeje krwiste wino. - Skoro nie zajmujesz się korespondencja, to co robisz? Poza ukrywaniem się przed kłopotliwym personelem? - Czytam - odpowiedział Saetan odrobinę sztucznym tonem. Andulvar, jak zwykle cierpliwy, niczym myśliwy, czekał. I czekał. - Co czytasz? - zapytał wreszcie. Zmrużył oczy. Czyżby Saetan się zaczerwienił? - Powieść. - Saetan odchrząknął. - Raczej... mówiąc dokładniej, to bardzo erotyczną powieść. - Wspominasz dawne czasy? - zapytał obojętnym tonem Andulvar. Saetan warknął. - Próbuję przewidywać. Dorastające dziewczęta zadają przerażające pytania. - Lepiej, że tobie niż mnie. - Tchórz.
- Nic będę się o to spierać - odpowiedział Andulvar, nie połykając przynęty. Zamilkł na chwilę i spytał. - Co słychać? - Dlaczego mnie pytasz? - Saetan położył stopę na rogu biurka. - Jesteś Wielkim Lordem. Saetan położył rękę na sercu i teatralnie westchnął. - Ach, oto ktoś, kto pamięta. - Napił się yarbarah. - Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, jak toczą się sprawy, powinieneś zapytać Bealea, Helenę lub panią Beale. Oni tworzą trójkąt, który prowadzi sprawy Pałacu. - Trójkąt Krwawych zawsze ma czwarty bok. - Tak, i za każdym razem, gdy pojawia się coś, co wymaga „upoważnienia”, przenoszą mnie odkurzają i sadzają w głównym przedpokoju, abym się tym zajął. - Ciepły uśmiech rozświetlił złote oczy Saetana. - Moim głównym zadaniem jest bycie lojalnym strażnikiem Pani, a ponieważ Beale nigdy by nie pozwolił zniszczyć sobie uniformu z powodu histerii, mam być również ramieniem do wypłakiwania się, gdy Jaenelle zbije z pantałyku nauczyciela, co zdarza się średnio trzy do czterech razy w tygodniu. - A więc nasza dziecina ma się dobrze. Uśmiech Saetana zniknął, a zamiast niego pojawił się nieszczęśliwy, udręczony wyraz twarzy. - Nie, nie ma się dobrze. Cholera, Andulvar. Miałem nadzieję... Ona bardzo, bardzo się stara. Ona wciąż jest Jaenelle. Nadal dociekliwa, uprzejma i miła. - Westchnął. - Nie jest jednak w stanie reagować na przyjazne gesty personelu. Och, wiem. Pomachał ręką nie zgadzając się z niewypowiedzianym protestem. - Chodzi o relacje między służbą a panią domu. Ale nie tylko to. Przez tę historię z Menzarem i tarciami między nią a resztą uczennic Luthvian, stała się nieśmiała. Unika ludzi, gdy tylko może. Sylvia nie była w stanie namówić jej na kolejną wyprawę na zakupy. Parę dni temu wpadła tu z synem Beronem. Jaenelle udało się rozmawiać z nimi przez pięć minut, a potem uciekła do swojej komnaty. - Ona nie ma przyjaciół, Andulvar. Nikogo, z kim mogłaby się pośmiać, z kim mogłaby robić te niemądre rzeczy, które robią dziewczęta. Ona nie złożyła jeszcze Ofiary, a już zbyt dobrze wie o przepaści, która ją dzieli od reszty Krwawych. - Saetan zapadł się w swoim fotelu. - Tak bardzo chciałbym znaleźć sposób na przywrócenie jej w pełni do życia, takiego życia, jakie kiedyś wiodła. - Dlaczego nie zaprosisz tej małej, zimnej Harpii z Glacii? - zapytał Andulvar. - Czy sądzisz, że jest na tyle odważna, aby przybyć do Pałacu? Andulvar parsknął. - Biorąc pod uwagę list, który do ciebie napisała, sądzę, że jeśli wpuścisz ją do środka, będzie
deptać ci po palcach. Saetan uśmiechnął się smętnie. - Mam nadzieję, Andulvar, mam nadzieję. Żałując, że przyjemny nastrój ulatnia się. Andulvar opróżnił kieliszek i postawił go ostrożnie na biurku. - Nadszedł czas, abyś powiedział mi, dlaczego chciałeś mojego powrotu do Pałacu. - Tarl powiedział, że być może ty będziesz umiał pomóc - powiedział Saetan, gdy wraz z Andulvarem szli do jednego z otoczonych murem ogrodów. - Jestem myśliwym i wojownikiem, nie ogrodnikiem, SaDiablo - powiedział opryskliwie Andulvar. Jak mogę mu pomóc? - Duży pies rościł sobie prawo do terytorium w północnych lasach. Po raz pierwszy usłyszałem go w nocy, kiedy Sylvia powiedziała mi, że w Halaway dzieje się coś złego. Pies zabił kilka młodych jeleni, ale poza tym leśnicy nie byli w stanie znaleźć żadnych śladów. Parę nocy temu poczęstował się kilkoma kurami. - Twoi leśnicy powinni dać sobie z nim radę. Saetan otworzył drewnianą bramę prowadzącą do ogrodzonego niskim murkiem ogrodu. - Dzisiejszego ranka Tarl znalazł jeszcze coś. - Skinął głową szefowi ogrodników, który stał w pobliżu grządki w głębi ogrodu. Tarl dotknął palcami brzegu czapki i oddalił się. Saetan wskazał miękką ziemię między dwoma małymi roślinami. - To. Andulvar wpatrywał się przez dłuższą chwilę w wyraźny, głęboki ślad łapy, a potem ukląkł i położył dłoń obok śladu. - Cholera, duży. Saetan ukląkł obok Andulvara. - Też tak pomyślałem, ale to ty jesteś specjalistą. Szczególnie mnie niepokoi, że ślad wydaje się pozostawiony celowo, tak jakby to była wiadomość lub jakiś sygnał. - A dla kogo miałaby być przeznaczona ta wiadomość? - burknął Andulvar. - Po kim można by się spodziewać, że tu przyjdzie i ją zobaczy?
- Od czasu „nagłego wyjazdu” Lorda Menzara, Mephis po cichu sprawdził wszystkich, którzy służą Pałacowi, członków personelu, ale i inne osoby. Nie znalazł niczego, co mogłoby świadczyć o czyjejś nielojalności. Andulvar zamyślił się nad śladem i zapytał: - Czy nie mógłby to być sygnał kochanka, proszący o tajemną randkę w ogrodzie? - Uwierz mi, Andulvarze - powiedział z ironią w głosie Saetan - są prostsze i skuteczniejsze sposoby organizowania romantycznej schadzki. - Wskazał na odcisk łapy. - Poza tym, jeśli ktoś nie odciął psu łapy, to jak mógł znaleźć bestię, przyprowadzić ją tutaj i przekonać, aby pozostawiła jeden ślad w tym dokładnie miejscu? - Rozejrzę się - powiedział nagle Andulvar. W czasie, gdy Andulvar rozglądał się po innych, otoczonych murami ogrodach, Saetan przypatrywał się odciskowi. Zanim Andulvar wrócił, udało mu się pozbyć dręczących go niewesołych myśli. Niemal miał nadzieję, że Eyrieńczyk spojrzy na odcisk łapy i uzna go za nieistotny, udzielając przy tym prostego wyjaśnienia. Tymczasem Andulvar martwił się, a Saetanowi to się nie podobało. Czy ktoś planował zorganizować spotkanie? Czy po prostu wywabić kogoś z Pałacu? Mamrocząc ze złością Saetan zasypał dokładnie ślad. Wstał, strzepnął ziemię ze spodni, spojrzał na grządkę i zamarł. Odcisk śladu był tak samo głęboki i wyraźny jak minutę wcześniej. - Andulvarze! - Saetan opadł na kolana i po raz kolejny zasypał wgłębienie. Andulvar podbiegł pospiesznie i ukląkł obok Saetana, młode rośliny zafalowały pod wpływem ruchu jego skrzydeł. W milczeniu obserwowali, jak ziemia znika z odcisku łapy. Andulvar zaklął ze złością. - Został zaklęty. - Tak - odrzekł Saetan cicho. Użył mocy Białego Kamienia do ponownego zatarcia śladu. Gdy pojawił się równie szybko, użył Żółtego, następnego pod względem rangi. Następnie spróbował Oka Tygrysa, Różowego i Letniego Nieba. Wreszcie, po użyciu kamienia Purpurowego Zmierzchu, odcisk stał się ledwie widoczny. W końcu energicznym ruchem ręki, używając mocy Czerwonego Kamienia, całkowicie usunął ślad. Slad nie powrócił. - Ktoś chciał mieć całkowitą pewność, że ślad ten nie zostanie przypadkowo zniszczony - powiedział Saetan, wycierając dłoń o trawę. Andulvar potarł brodę zaciśniętą dłonią. - Nie pozwól Jaenelle przechadzać się samotnie nawet w tych ogrodach. Prothvar i ja nie na wiele się przydamy w świetle dnia, ale możemy trzymać wartę w nocy.
- Czy sadzisz, że znalazłby się ktoś na tyle niemądry, aby przeniknąć do Pałacu? - Sadzę, że już ktoś to zrobił. Nie to mnie jednak martwi. - Andulvar wskazał na wygładzona teraz ziemię. - To nie jest pies, SaDiablo. To wilk. Trudno uwierzyć, aby wilk zdecydował się tak bardzo zbliżyć do ludzi, ale nawet jeśli jest przez kogoś sterowany, to jaki sens miałoby ściąganie go tutaj? - Przynęta - powiedział Saetan, wysyłając psychiczny sygnał do Jaenelle. Jej roztargnione potwierdzenie upewniło go, że była dostatecznie pochłonięta zajęciami w apartamentach, aby pozostać wewnątrz. - Przynęta na co? Zamiast odpowiedzi zbadał Pałac i otaczający go teren. W południowej wieży wyczuł zawirowania, zanikające skutki zaklęć osłaniających, które złamali Helena i Beale, gdy oczyszczali wieżę i sekretne komnaty Hekatah. Było też to dziwne zakłócenie w północnych lasach. Saetan kontynuował jeszcze przez chwilę swoje badanie. Dostać się do Pałacu nigdy nie było trudno. Inną sprawą było wydostanie się z niego. - Przynętą na co, SaDiablo? - powtórzył pytanie Andulvar. - Na młodą dziewczynę, która jest samotna i kocha zwierzęta.
4. Kaeleer
Greer tulił się w kącie sekretnej komórki, jęcząc, gdy mroczny umysł badał kamienie obok, sondował i szukał. Starał się, aby jego umysł pozostawał całkowicie pusty, gdy przetaczała się przez niego ciemna moc. Przed zachodem słońca nie mógł bezpiecznie uciec, ale gdyby został tu złapany, jak wytłumaczyłby swoją obecność? Greer wątpił, aby po stracie ukochanej dziewczynki jakiekolwiek wyjaśnienie ułagodziło Lorda Piekła.
Gdy psychiczna sonda zanikła, Greer rozprostował nogi i westchnął. Mimo strachu przed Wielkim Lordem nie cieszyła go perspektywa powrotu do Hekatah bez żadnych informacji. Naciskałaby, aby spróbował jeszcze raz. To musi nastąpić dzisiejszej nocy, Odnajdzie komnatę dziewczyny, obejrzy ją i powróci do Piekła. Gdyby Hekatah pragnęła bliższego kontaktu, ryzykując spotkanie z Saetanem twarzą w twarz, to jej sprawa.
5. Kaeleer
Saetan ruszył w stronę swojego apartamentu, mając nadzieję, że chwila odpoczynku przyniesie natchnienie. Wcześniej tego popołudnia próbował przekonać Jaenelle, aby skontaktowała się z niektórymi swoimi przyjaciółmi. Jego wysiłki spełzły na niczym, a przy okazji sporo się dowiedział o niestabilności emocjonalnej dorastającej czarownicy. Zastanawiając się, czy może liczyć na Sylvię jako sojusznika w przyszłych bitwach emocjonalnych i wciąż myśląc o odcisku łapy wilka w ogrodzie, odczuł znaki ostrzegawcze o chwilę za późno. Psychiczna fala strachu i wściekłości uderzyła jego umysł i posłała go na podłogę. Chwycił się za głowę, ostry ból przeszywał mu skronie. Poczuł smak krwi, przygryzł bowiem wargę. Jęcząc z powodu bezlitosnego bólu głowy, upadł na podłogę i instynktownie próbował wzmocnić wewnętrzne bariery przed kolejnym, rozrywającym umysł atakiem. Gdy żadna inna psychiczna fala w niego nie uderzyła, Saetan podniósł głowę i ostrożnie zbadał sytuację. Wpatrywał się w drzwi po drugiej stronie holu, skąd wyszedł. - Mała czarownico? Zza drzwi Jaenelle dobiegi krzyk. Saetan natychmiast powstał, pokuśtykał przez hol i wpadł do jej komnaty, walcząc z najpotężniejszą ze znanych mu psychicznych burz. Poza silnym i zmiennym wiatrem, który zginał rośliny i skręcał zasłony, komnata fizycznie wydawała się nienaruszona, choć sprawiała wrażenie wypełnionej
pasmami włókna szklanego, które chwytało go, gdy szedł i cięło umysł, a nie ciało. Saetan, ze schyloną głowa i skulonymi ramionami, zacisnął zęby i zmusił się do ruszenia z wysiłkiem w stronę łoża, na którym rzucała się i krzyczała Jaenelle. Gdy dotknął jej ręki, odsunęła się od niego. Niemal niezdolny do myślenia Saetan rzucił się na nią i otoczył ramionami i nogami. Toczyli się po łóżku, zaplatani w prześcieradła, które, warcząc i krzycząc, Jaenelle rozrywała paznokciami. Gdy nie mogła oswobodzić rąk i nóg, obróciła się w jego ramionach, a jej zęby zacisnęły się na jego gardle, uniemożliwiając oddychanie. - Jaenelle! - Saetan ryknął w jej ucho. - Jaenelle! To ja, Saetan! - Nieeeee! Czerpiąc silę z zapasów mocy Czarnego Kamienia, Saetan przetoczył się jeszcze jeden raz, unieruchamiając Jaenelle między swoim ciałem a łóżkiem. Otworzył swoje wewnętrzne bariery i wysłał wiadomość, że jest bezpieczna, że jest z nią wiedząc, że jeśli teraz zaatakuje, zniszczy go. Jaenellc otarła się o jego łatwy do zranienia umysł i przestała się poruszać. Drżąc, Saetan oparł policzek o jej głowę. - Jestem z tobą, mała czarownico - szepnął. - Jesteś bezpieczna. - Nie jestem bezpieczna - jęknęła Jaenelle. - Nigdy nie będę. Saetan zacisnął zęby, bliski mdłości z powodu obrazów, które nagle zaczęły przepływać przez jego umysł. Widział ich wszystkich, tak jak kiedyś widziała ich ona. Marjane, wisząca na drzewie. Myrol i Rebecca bez rąk. Dannie i noga Dannie. I Rosę. Trzymał w objęciach Jaenelle i przechwytywał te wspomnienia jako własne, a po jego policzkach spływały łzy. Teraz pojął wreszcie, przez co przechodziła w dzieciństwie, co jej zrobiono, dlaczego nigdy nie bała się Piekła i jego mieszkańców. Gdy wspomnienia przepływały z jej umysłu do jego, widział budynek, komnaty, ogród, drzewo. I przypomniał sobie, jak przyszedł do niego Char, zaniepokojony mostem i kalekimi dziećmi przechodzącymi na wyspę cildru dyathe. Mostem, który kiedyś zbudowała Jaenelle między Piekłem a... Briarwood. W chwili, gdy pomyślał nazwę, poczuł, że Jaenelle otwiera oczy. Nagle pojawiła się nieprzenikalna, wirująca mgła. Rozstąpiła się i ujrzał przed sobą otchłań. Wszystkie zmysły kazały mu uciekać, oddalić się od zimnego gniewu i szaleństwa wydostającego się po linii spiralnej z otchłani.
W to szaleństwo i wściekłość wplecione były także delikatność i magia. Czekał więc na krawędzi otchłani na to, co może się zdarzyć. Nie będzie uciekał przed swoją Królową. Mgła znów się zagęściła. Nie mógł jej dostrzec, ale czuł, kiedy Jaenelle wznosiła się z głębi otchłani. Zadrżał, gdy w jego umyśle rozbrzmiał jej mroczny, głęboki głos. Briarwood jest piękną trucizną. Nie ma lekarstwa na Briarwood. Zawirowała z powrotem w dół, wtedy wróciła do niego sprawność umysłu. Jaenelle otarła się o niego. - Saetan? - Jej głos brzmiał tak młodzieńczo, tak krucho, tak niepewnie. Saetan pocałował ją w policzek. - Jestem tutaj, mała czarownico - powiedział ochrypłym głosem, przytulając ją do piersi. Zbadał pokój i szybko stwierdził, że użycie Fachu nie będzie możliwe, dopóki psychiczna burza nie zaniknie całkowicie. - Co... - powiedziała nieprzytomnie Jaenelle. - Miałaś zły sen. Pamiętasz? Pługa cisza. - Nie. Czego dotyczył? Saetan zawahał się... i nic nie powiedział. Na balkonie, na który wychodziły szklane drzwi, zaszurał but. Ktoś szybko zbiegi ze schodów. Saetan poderwał głowę. Sondowanie tożsamości intruza było niemożliwe. Gwałtownie zerwał prześcieradła owinięte wokół nóg i rzucił się w stronę otwartych drzwi. - Prothvar! - Próbował stworzyć kulę magicznego światła, aby oświetlić ogród, ale psychiczny bałagan w umyśle Jaenelle pochłonął znaczną część jego mocy i błysk światła oślepił go. W głębi ogrodu coś groźnie zawarczało. Ktoś wrzasnął. Nastąpiła krótka i gwałtowna walka, rozległ się ogłuszający ryk. Została uwolniona i wchłonięta moc dwóch Kamieni, potem dźwięk nierównych kroków, kolejne warknięcie, a w kotku dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Porem nastała cisza. Drzwi do sypialni otworzyły się na oścież. Saetan obrócił się z obnażonymi zębami. Do pokój wpadł Andulvar z eyrieńskim nożem bojowym w ręce. - Zostań z nią - rzucił Saetan. Zbiegł po schodach z balkonu i dotarł do zaklęć, które otaczały Pałac i nie pozwalały nikomu go opuścić. Gdy tam się znalazł, przeklął. Fala mocy roztrzaskała wszystkie jego zaklęcia. Oznaczało to, że intruzowi mogłoby się udać wydostać, zanim zdąży go dopaść. A gdy znajdzie się dostatecznie daleko od zamieszania, będzie mógł złapać Wiatr i po prostu zniknąć. - Gdzie się ukrywałeś, że nie czułem wcześniej twojej obecności? - warknął Saetan, zaciskając zęby ze złości. Obok niego w ogrodzie pojawił się Prothvar.
Eyrieński Wojownik trzymał podarty, czarny jedwabny szalik. - Znalazłem to w pobliżu południowej wieży. Saetan spojrzał na szalik, który miał na sobie Greer, gdy po raz pierwszy przybył do Pałacu. Złote oczy Saetana błyszczały, gdy odwrócił się w kierunku południowej wieży. - Zlekceważyłem gierki Hekatah i jej podopiecznych, lecz ten zrobił o jeden błąd za dużo. - Hekatah! - Przeklinając
, Prothvar upuścił szalik i wytarł dłoń o spodnie. Następnie uśmiechnął się. - Nie sadzę, aby ten podopieczny odszedł w tak dobrym stanie, w jakim przyszedł. W pobliżu południowej wieży są także odciski łap wilka. Wilk. Saetan wpatrywał się w południowa wieżę. Wilk i Greer. Przynęta i napastnik? Ale to warknięcie, to zderzenie się mocy Kamieni. Zwrócił uwagę na ruch na balkonie. Z góry patrzyła na nich Jaenelle. Andulvar obejmował ją ramieniem i przytulał do swojego lewego boku. W prawej ręce wciąż trzymał duży, groźnie wyglądający nóż. - Tato, co się dzieje? - zawołała Jaenelle. Skinąwszy głową w kierunku Saetana, Prothvar zniknął szalik i zagłębił się w cieniu, rozpoczynając trzymanie warty. Saetan powoli przeszedł trawnik i wszedł na schody, zły, że skutki burzy w umyśle czarownicy nie pozwoliły mu na użycie Fachu i uniemożliwienie innym dotarcia do jej komnat. Andulvar cofnął się, gdy Jaenelle rzuciła się Saetanowi na szyję. Pocałował ją w głowę i wszyscy troje udali się do jej sypialni. - Co się stało? - zapytała, drżąc Jaenelle, i obserwując, jak Andulvar zamyka i blokuje drzwi balkonowe. To, że musiała pytać, mówiło wiele o stanie jej umysłu. Saetan zawahał się. - Nic takiego, mała czarownico - powiedział w końcu, przytulając ją, - Niewyjaśniony hałas. - Czy było coś, co widziała lub poczuła, co wyzwoliło te wspomnienia? Andulvar i Saetan wymienili spojrzenia, Eyrieński Książe Wojowników spojrzał znacząco na łoże, a potem na drzwi balkonu. Saetan lekko skinął głowa. - Mała czarownico, twoje łóżko jest nieco... rozmemłane. Ponieważ jest już późno, może spałabyś dziś u mnie, zamiast budzić służąca, aby poprawiła pościel?
Głowa Jaenelle poderwała się. W jej oczach pojawił się szok, czujność i strach. - Sama mogę poprawić pościel. - Wolałbym, żebyś tego nie robiła. Saetan poczuł, jak Jaenelle sięga do jego umysłu, i czekał. O ile celowo nie będzie czytać jego myśli, mógł zataić przed nią powód jego niepokoju, ale nie uczucie niepokoju. Jaenelle wycofała się z jego umysłu i kiwnęła głową. Saetan, uspokojony, że wciąż była gotowa mu zaufać, zaprowadził ją przez hol do swojego apartamentu i położył do łóżka. Gdy Andulvar udał się sprawdzić południową wieżę, Saetan nalał sobie kieliszek yarbarah i zasiadł w fotelu. Długą chwilę później oddech Jaenelle wyrównał się i wiedział, że mała czarownica zasnęła. Wilk, pomyślał, gdy się jej przyglądał. Przyjaciel czy wróg? Saetan zamknął oczy i potarł skronie. Ból głowy ustępował, ale ostatnia godzina wyczerpała go. Ciągle widział odcisk łapy w ogrodzie, zaklęty komunikat, który ktoś miał zrozumieć. I jeszcze to warknięcie, to zderzenie Kamieni. Saetan zerwał się z fotela i zaczął przyglądać się Jaenelle. Nie wszyscy, którzy kształtowali tę Czarownico, byli ludźmi. To pasowało. Jeśli to prawda, wszystko się zgadzało. Być może, skoro Jaenelle nie udała się na spotkanie starych przyjaciół, to oni zaczęli przychodzić do niej.
6. Piekło
Hekatah wrzeszczała na Greera: - Co masz na myśli, mówiąc, że ona żyje? - To, co powiedziałem - rzekł Greer, oglądając swoje rozerwane ramię. - Dziewczynka, którą trzyma w Pałacu, to ta blada suka, wnuczka Alexandry Angelline. - Przecież zniszczyłeś ją? - Najwyraźniej przeżyła. Hekatah przemierzała niewielką, brudną i skąpo umeblowaną komnatę. To nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła. Spojrzała na Greera, który opadł ciężko na fotel. - Powiedziałeś, że trudno było cokolwiek zobaczyć w ciemnościach. Nie wchodziłeś do tego pokoju. To nie mogła być ta sama dziewczynka. Powiedział ci, że chodzi wśród cildru dyathe. - Nazywał ją Jaenelle - powiedział Greer, przyglądając się swojej stopie. Oczy Hekatah rozszerzyły się. - Kłamał. - Nienawiść i gniew szpeciły jej twarz. - Ten sukinsyn z rynsztoka kłamał! Wtedy przypomniała sobie tę przerażającą moc na wyspie cildru dyathe. Jeśli dziewczyna naprawdę żyła, wciąż można było z niej zrobić Królową marionetkę, przy pomocy której Hekatah mogłaby rządzić Królestwami. Hekatah zabębniła palcami po porysowanym stole. - Nawet jeśli przeżyła fizycznie, nie na wiele mi się przyda, jeśli nie ma mocy. Obejmujący zranione ramię Greer połknął przynętę. - Ona wciąż ma moc. Tamta komnata była wypełniona wściekłą burzą czarownic. Zaczęła się przed przyjściem Wielkiego Lorda. Ciemność tylko wie, jak udało mu się przetrwać. Hekatah zdziwiła się. - Co on robił w jej komnacie o tej godzinie? Greer wzruszył ramionami. - Wyglądało to, jak gdyby kotłowali się na łóżku, i nie były to przyjacielskie zapasy. Hekatah wpatrywała się w Greera, ale nie widziała go. Widziała Saetana. gorącokrwistego i głodnego, zaspokajającego swoje zachcianki, wszystkie swoje zachcianki - z tą młodą, ciemnokrwistą czarownicą, która powinna należeć do niej. Strażnik wciąż był zdolny do takich przyjemności. Strażnik... który cenił honor. Och, mógł próbować ignorować skandal i potępienie, ale gdy będzie gotowa, stworzy wokół niego taką burzę, że znienawidzą go nawet najbardziej lojalni
służący. Trzeba to jednak zrobić delikatnie, tak aby w przeciwieństwie do spisku tego głupca Menzara, Saetan nie mógł niczego z nią powiązać. Hekatah przyjrzała się Greerowi. Rozszarpany mięsień przedramienia można by ukryć pod płaszczem, ale stopa... Niezależnie od tego, czy by ją odciąć i sztucznie przymocować na nowo, czy ją zostawić i przymocować do wysokiego buta, wleczenie jej będzie widoczne - podobnie jak okaleczone ręce. Szkoda, że taki użyteczny sługa był tak zdeformowany i w związku z tym tak bardzo rzucił się w oczy. Byłby jednak w stanie wypełnić ostatnie zadanie. W istocie jego deformacje będą działać na jej korzyść. Przed przybraniem najsmutniejszego ze swoich wyrazów twarzy Hekatah pozwoliła sobie na krótki uśmiech. Uklękła obok fotela Greera. - Mój biedaczku - powiedziała śpiewnym głosem, gładzic jego palcami swój policzek. - Pozwoliłam, aby plany tego sukinsyna oderwały mnie od poważniejszych problemów. - Jakich problemów? - zapytał ostrożnie Greer. - Ty, kochanie, i te twoje straszne rany spowodowane przez bestię. - Wytarła oczy, jak gdyby mogły jeszcze pomieścić łzy. - Wiesz, że teraz nie ma sposobu, aby uleczyć te rany, prawda, kochanie? Greer spojrzał w bok. Hekatah pochyliła się i pocałowała go w policzek. - Nie martw się. Mam plan. który sprawi, że Saetan zapłaci za wszystko.
***
- Chciałeś mnie widzieć, Wielki Lordzie? Oczy Saetana zabłysły. Pochylał się nad hebanowym biurkiem w prywatnym gabinecie w Mrocznym Królestwie i uśmiechał do Harpii z Dea al. Mon. - Titian, moja droga - powiedział śpiewnym głosem, który zabrzmiał jak cichy grzmot. - Mam dla ciebie zadanie, które myślę, bardzo ci się spodoba...
ROZDZIAł SZóSTY
1. Kaeleer
Saetan zasiedział się przy stole z resztą rodziny, chcąc przeciągnąć posiłek i cale spotkanie. Nieprzyjemna noc w zeszłym tygodniu miała przynajmniej jedną dobrą stronę. Koszmar Jaenelle przeciął ropiejący wrzód tłumionych wspomnień i pozwolił na upuszczenie nieco złych emocji. Wiedział, że rana na duszy nie była zagojona, ale po raz pierwszy, odkąd powróciła z otchłani, była raczej jak dziecko, które pamiętał, niż jak przestraszona młoda kobieta, którą się stała. - Myślę, że Beale chciałby sprzątnąć ze stołu - powiedziała cicho Jaenelle, patrząc na kamerdynera stojącego przy drzwiach jadalni. - Chodźmy więc może na kawę do salonu - zaproponował Saetan, odsuwając krzesło. Gdy Jaenelle szła w kierunku drzwi, a za nią Mephis, Andulvar i Prothvar. Saetan jeszcze przez chwilę zwlekał, tak dobrze było słyszeć jej śmiech, tak dobrze...
Jego uwagę zwrócił ruch przy oknie. Natychmiast rozpoczął badanie intruza i cofnął się o krok. Do jego umysłu dotarły dzikie emocje o dziwnym zapachu, rzuciły mu wyzwanie, śmiały go dotknąć. Gniew. Frustracja. Strach. A potem... Rozmowę przerwało w pół słowa wycie. Andulvar i Prothvar odwrócili się z obnażonymi nożami myśliwskimi. Saetan ledwie ich dostrzegał, zaintrygowany reakcją Jaenelle. Zamknęła oczy, odetchnęła głęboko, odchyliła do tyłu głowę i zawyła. Nie była to idealna imitacja wycia wilka. Było to niesamowite wycie, ponieważ zmieniło się w pieśń czarownicy. Dziką pieśń. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że Jaenelle i wilk śpiewali tę pieśń już wcześniej, że wiedzą, jak łączyć swoje głosy, aby stworzyć coś pięknego i niezwykłego. Wilk przestał wyć. Jaenelle dokończyła pieśń i uśmiechnęła się. Duży, szary kształt skoczył przez okno, przelatując przez szybę. Wilk wylądował w jadalni i warknął w ich kierunku. Jaenelle z powitalnym okrzykiem przebiegła obok Andulvara i Prothvara, uklękła i objęła szyję wilka. W tym momencie Saetan poczuł psychiczny zapach, którego szukał, wilk był jednym z legendarnych krewniaków. Księciem - choć na szczęście nie Księciem Wojowników. Dostrzegł także błysk złotego łańcucha i kamień Purpurowy Zmierzch ukryty w wilczym futrze. Wciąż warcząc, wilk przylgnął do Jaenelle, popychając ją w kierunku okna i jednocześnie ustawiając się między nią a Eyrienczykami. Straciwszy równowagę, Jaenelle mocniej objęła szyję wilka. - Smoke, jesteś niegrzeczny - powiedziała tym swoim spokojnym, zdecydowanym głosem Królowej, któremu żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie potrafiłby się oprzeć. Smoke szybko ją polizał, a jego warczenie zmieniło się w pomrukiwanie. - Jaki zły mężczyzna? - Jaenelle przyjrzała się twarzom mężczyzn i potrząsnęła głowa, - Nie, to nie był żaden z nich. To moi przyjaciele. Mruczenie ustało. W oczach wilka było widać inteligencję i nowe zainteresowanie, gdy przyglądał się mężczyznom, a później zamachał końcem ogona, na znak niechętnego powitania. Kolejna krótka pauza. Jaenelle zaczerwieniła się. - Nie, żaden z nich nie jest moim partnerem. Jestem za młoda, aby mieć partnera - dodała pospiesznie, gdy Smoke bez skrępowania obdarzył ich spojrzeniem pełnym dezaprobaty. - To jest Saetan, Wielki Lord. On jest moim ojcem. Mój brat, Książę Mephis, jest szczenięciem Wielkiego
Lorda. A to mój wuj, Książę Andulvar, i mój kuzyn, Lord Prothvar. A to jest Lord Beale. A to Książę Smoke. Witając się ze swoim krewniaczym Bratem, Saetan zastanawiał się, co zaskoczyło najbardziej pozostałych: nagłe pojawienie się krewniaka, rozmowa Jaenelle z wilkiem czy też rodzinne etykietki, które nadała każdemu z nich. Po powitaniu nastąpiła niezręczna cisza. Andulvar i Prothvar spojrzeli na wilka, a potem schowali noże, poruszając się przy tym powoli i z wyrachowaniem. Mephis pozostał spokojny, ale gotów do reakcji, a Beale stojąc w drzwiach, czekał spokojnie na instrukcje. Smoke wyglądał na niespokojnego, w oczach Jaenelle widać było niepewność. Musiał szybko coś zrobić. Tylko co się mówi do wilka? Co ważniejsze, co mógł zrobić, aby futrzasty przyjaciel Jaenelle czuł się wystarczająco swobodnie i mile widziany, aby chcieć zostać? A więc co mówi się do gości? - Czy mogę ci zaproponować coś do jedzenia lub do picia, Książę Smoke? Wypowiedziane na głos imię w połączeniu z tytułem Krwawych zabrzmiało głupio, choć było jedynie określeniem ubarwienia. Być może ludzkie imiona brzmiały równie głupio dla wilka. Saetan podniósł brew, patrząc w stronę Bealea. i zastanawiał się, jak jego niewzruszony kamerdyner - Wojownik zareaguje na czworonogiego gościa. Szybko stało się jasne, że każdy przyjaciel Jaenelle - dwunogi czy czworonogi - będzie traktowany jak gość honorowy. Beale zrobił krok naprzód, złożył swój najbardziej uroczysty ukłon i zwrócił się do Jacnclle. - Z obiadu została pieczeń wołowa, jeśli Książę Smoke nie ma nic przeciwko przyrządzonemu mięsu. Jaenelle wyglądała na rozbawioną, ale jej głos był spokojny i pełen godności. - Dziękuję ci, Beale, może być wołowina. - Czy podać też miskę chłodnej wody? Jaenelle tylko skinęła głowa. - W gabinecie będzie nam wygodniej - powiedział Saetan. Zbliżył się wolno do Jaenelle i wyciągnął rękę, aby pomóc jej wstać. Smoke zesztywniał w reakcji na jego nadejście, ale mu nie zagroził, ani się nie cofnął. Wilk nie ufał ludziom, nie chciał, aby Saetan podchodził i dotykał Jaenelle, ale nie wiedział, jak go powstrzymać, aby nie narazić się swojej Pani. On tak bardzo nie różni się od nas, pomyślał Saetan, odprowadzając Jaenelle do rodzinnego salonu. Wszyscy mężczyźni postanowili zaczekać z zajęciem miejsc na fotelach i tapczanach do czasu, gdy
Jacnclle zdecyduje się, gdzie usiąść. Dzięki temu mogli znaleźć się od niej na tyle daleko, aby nie denerwować wilka, a zarazem na tyle blisko, aby niczego nie przegapić. Saetan usiadł naprzeciw Jaenelle, świadomy, że cała uwaga Smokea zarówno teraz, jak i przedtem skupiała się na nim. Był wdzięczny Beale’owi. że rozproszył uwagę wilka, przynosząc srebrną tacę z kawą dla Jaenelle, yarbarah dla pozostałych i miski z mięsem i woda dla Smokea. Beale postawił miski przed wilkiem, położył tacę na stole przed Jaenelle, a gdy nikt nie zgłosił żadnego żądania, niechętnie opuścił komnatę. Smoke powąchał mięso i wodę, ale nadal siedział przy krześle Jaenelle, oparty o jej kolana, Saetan dodał dużą porcję śmietanki i cukru do kawy, tak jak lubiła Jaenelle, następnie nalał i podgrzał yarbarah. Rozdał wszystkim szklanki, a następnie przygotował porcję dla siebie. - Czy Książę Smoke jest sam? - zapytał Jaenelle. Dopóki nie dowie się, jak krewniacy porozumiewają się z ludźmi, musiał pytać za pośrednictwem Jaenelle. Jaenelle obserwowała, jak Smoke bada miski, i nie odpowiadała. Saetan zesztywniał, gdy zdał sobie sprawę, że wilk robi dokładnie to samo, co on sam by zrobił w nieznanym i, być może, wrogim środowisku - przy użyciu Fachu sprawdzał mięso i napój badając, czy nie ma w nim czegoś, czego nie powinno być. Szuka trucizny. Uświadomił sobie także, kto nauczył wilka sprawdzać, czy pożywienie nie jest zatrute - a następnie zaczął się zastanawiać, dlaczego nauczyła go tego w pierwszej kolejności. - No i? - zapytała cicho Jaenelle. Smoke przestąpił z nogi na nogę i wydał dźwięk oznaczający niepewność. Jaenelle poklepała go uspokajająco. - To są zioła. Ludzie używają, ich, aby zmienić smak mięsa i warzyw. - Następnie roześmiała się. - Nie wiem, dlaczego chcemy zmieniać smak mięsa. Po prostu to robimy. Smoke wziął kawał wołowiny. Rozbawiona Jaenelle uśmiechnęła się do Saetana, ale w jej oczach był smutek i lekki niepokój. Towarzysze Smokea wciąż przebywają na swoim terytorium. On przybył tu samotnie, ponieważ... chciał się ze mną zobaczyć, chciał się dowiedzieć, czy przybędę odwiedzić jego watahę, tak jak to kiedyś robiłam. On tęsknił za tobą, mata czarownico. Oni wszyscy za tobą tęsknią. Saetan zakręcił kieliszkiem z yarbarah. Rozumiał jej niepokój. Smoke był tutaj, zamiast zajmować się swoją samicą i młodymi. To, że Jaenelle powiedziała im o truciznach, świadczyło, że wilczy krewniacy natykali się na niebezpieczeństwa nie tylko naturalne. Wymagało to pewnych modyfikacji, ale jeśli Smoke chciał... - Jak dużego terytorium potrzebuje wataha? Jaenelle wzruszyła ramionami.
- To zależy. Raczej dużego. A dlaczego pytasz? - Rodzina posiada sporo ziemi w Dhemlan, łącznie z północnymi lasami. Mimo nadania rodzinom w Halaway praw łowieckich jest tam mnóstwo zwierzyny. Czy to Terytorium wystarczyłoby watasze? Jaenelle wpatrywała się w niego. - Chcesz dać wilczej watasze północne lasy? - Jeśli Smoke i jego rodzina chcieliby tam mieszkać, to dlaczego nie? - Poza tym korzyści byłyby obustronne. On dałby tereny i zapewnił wilkom ochronę, a one zapewniałyby towarzystwo i ochronę Jaenelle. Cisza, która zapanowała, nie była prawdziwą ciszą, ale rozmową, której pozostali obecni nic rozumieli. Wyraz twarzy Jaenelle był obojętny, wyraz pyska Smokea, gdy obserwował mężczyzn w pokoju, był niemożliwy do zinterpretowania. W końcu Jaenelle, spojrzała na Saetana. - Ludzie nie lubią wilków. Saetan splótł palce i zmusił się aby równomiernie oddychać. Jaenelle rzadko wspominała o krewniakach. Wiedział, że odwiedzała tkające sny pająki w Arachnie i kiedyś, gdy spotkali się po raz pierwszy, wspominała o jednorożcach, ale obecność Smokea i łatwość, z jaką porozumiewała się z wilkiem, wskazywały na trwającą od dawna zażyłość. Jacy jeszcze inni krewniacy znali jej głos? Którzy z nich jeszcze mogli być gotowi zaryzykować spotkanie z ludźmi, aby znów z nią być? Czym był wilk w porównaniu z istotami, które mogłyby żyć na tych otoczonych mgłami Terytoriach? Dziewczyna i wilk czekali na odpowiedź. - Rządzę tym Terytorium - powiedział spokojnie. - I, jak mówiłem. Pałac i jego grunty są moją prywatną własnością. Jeśli ludzie nie chcą naszych krewniaczych Braci i Sióstr, to mogą odejść. Nie miał pewności, czy to on spróbował sięgnąć swoim umysłem, czy zrobił co Smoke, ale uchwycił nieco jego obcych, dzikich myśli. Nie myśli, raczej emocji, przefiltrowanych przez inne soczewki, ale wciąż możliwych do odczytania. Zaskoczenie, potem szybkie zrozumienie i akceptację. Smoke doskonale wiedział, dlaczego oferta została złożona. Niestety Jaenelle, sięgając po kawę, również uchwyciła niektóre z tych myśli. - Co, niedobry mężczyzno? - zapytała, marszcząc brwi. Pełen złości wyraz twarzy Jaenelle skłonił Saetana do przypuszczenia, że wilk zaczął odpowiadać wymijająco. Ponieważ nie chciał, aby drążyła ten temat, postanowił zaspokoić swoją własną ciekawość, wiedząc, ile wysiłku wkładali Andulvar, Prothvar i Mephis, aby siedzieć spokojnie i nie zasypywać Jaenelle pytaniami. Krewniacy od zawsze byli nieuchwytni i niechętni do kontaktów z ludźmi, nawet w czasach przed zamknięciem granic swoich terytoriów. Teraz wilk, dziki krewniak, siedział w jego gabinecie.
- Książę Smoke jest krewniakiem?! - zapytał Saetan tonem raczej potwierdzającym niż pytającym. - I możesz się z nim porozumiewać? - Oczywiście. Poczuł falę frustracji innych obecnych i zacisnął zęby. Pamiętaj, z kim rozmawiasz. - Jak? Jaenelle wyglądała na zaskoczoną. - W ten sam sposób, w jaki porozumiewam się z tobą. - Zmierzwiła włosy. Nie słyszycie go? Saetan i pozostali potrząsnęli głowami. Jaenelle spojrzała na Smoke’a. - Czy słyszysz ich? Smoke spojrzał na ludzkich samców i burknął cicho. Jaenelle oburzyła się. - Co masz na myśli, mówiąc, że ich dobrze nie wyszkoliłam? Ja w ogóle ich nie szkoliłam! Zadowolony z siebie Smoke odwrócił się do miski. Jaenelle mruknęła coś mało pochlebnego o procesach myślowych przedstawicieli płci męskiej, po czym powiedziała cierpko: - Czy przynajmniej smakuje ci mięso? - Obdarzyła Saetana promiennym uśmiechem. - Smoke mówi, że wołowina jest znacznie lepsza niż skrzeczące białe ptaszki. - Wyraz jej twarzy zmienił się z rozzłoszczonego na pełen rozczarowania. - Skrzeczące białe ptaszki? Kury? Zjadasz kury pani Beale? Smoke zaskowyczał przepraszająco. Saetan oparł się w swoim fotelu. Och, jak miło było widzieć ją bardziej rozluźnioną. - Jestem pewien, że pani Beale cieszyła się, iż może nakarmić gościa, nawet jeśli nie była tego świadoma - dodał z nutą ironii w głosie, pamiętając aż nazbyt dobrze reakcję swojej kucharki, gdy dowiedziała się o brakujących kurach. Jaenelle przycisnęła ręce do kolan. - Tak. Dobrze. - Przygryzła dolną wargę. - Porozumiewanie się z krewniakami nie jest trudne. - Doprawdy? - odpowiedział łagodnie Saetan, rozbawiony nagłym powrotem do pierwotnego tematu rozmowy. - Po prostu... - Jaenelle przerwała i wreszcie wzruszyła ramionami. - Po prostu zrzucasz ludzką
powłokę i robisz jeden krok w bok. Nie była to najlepsza z instrukcji, jakie słyszał, ale wiedząc, co kryje się pod maską Jaenelle, słowa „zrzucić ludzką powłokę” przywołały mu mniej przyjemne myśli. Czy było jej wygodniej, bardziej naturalnie, sięgać do umysłów krewniaków? Może zarówno krewniacy, jak i ludzie byli dla niej równie zagadkowi? Obca i Inna. Krwawa i bardziej niż Krwawa - Czarownica. - Co? - zapytał, zdając sobie nagle sprawę, że wszyscy mu się przyglądają. - Czy chcesz spróbować? - zapytała grzecznie Jaenelle. Jej udręczone szafirowe oczy, ciemne od starożytnej mądrości, powiedziały mu, że ona wie, co go martwi. Nie zlekceważyła jego obaw, co było wystarczającym potwierdzeniem, że miał powód, aby się niepokoić, a zarazem - że nie ma żadnego. Saetan uśmiechnął się. - Tak, chciałbym spróbować. Jaenelle dotknęła umysłów czterech mężczyzn tuż za pierwsza wewnętrzną barierą i pokazała im, jak dotrzeć do umysłu, który nie należał do człowieka. To było naprawdę proste. Przypominało spacer wąską, otoczona żywopłotem alejką, skręcenie w bok przez przerwę w żywopłocie i stwierdzenie, że po drugiej stronie jest jeszcze jedna, często używana ścieżka. Zrzucenie ludzkich powłok było jedynie jedną z form porozumiewania się. On, a także Andulvar, Prothvar, Mephis i Smoke zawsze będą świadomi istnienia żywopłotu i zawsze będą musieli przechodzić w miejscach, w których jest w nim szczelina. Dla Jaenelle była to po prostu jedna szeroka aleja. Człowieku - Smoke wydawał się zadowolony. Zadziwiony Saetan uśmiechnął się. - Wilku. Myśli Smokea były fascynujące. Szczęście, ponieważ Jaenelle cieszyła się z ich spotkania. Ulga, że ludzie go zaakceptowali. Przewidywanie, że będzie można przeprowadzić watahę w bezpieczne miejsce, przysłonięte chmurą obawy, że ludzie będą polować na krewniaków, i poczucie konieczności zrozumienia tych ludzi, aby ochronić siebie i watahę. Ciekawość, jak ludzie znaczą terytoria, ponieważ w tym kamienistym miejscu nie mógł wyczuć żadnych śladów zapachowych. I przemożna ochota podlania kilku drzew. - Myślę, że powinniśmy się przejść - powiedziała, szybko wstając, Jaenelle. Mężczyźni przeszli przez szczeliny w umysłowym żywopłocie, ich myśli były znów ich myślami.
- Po waszym spacerze nie ma powodu, by Smoke musiał wracać tej nocy do lasu - powiedział niedbale Saetan, ignorując ostre spojrzenie, którym obdarzyła go Jaenelle. - Jeśli twoja komnata jest zbyt ciepła, zawsze może przespać noc na balkonie lub w ogrodzie. Będę pilnował, aby zły mężczyzna trzymał się z dala od Pani. Najwidoczniej Smoke był przyzwyczajony do przechodzenia mentalnego żywopłotu. Saetan zauważył również, że wilk przesłał myśli na nici włóczni, jak samiec do samca, co znaczyło, te Jaenelle nie mogłaby podsłuchać ich rozmowy. Dziękuję ci. - odpowiedział Saetan. - Skończyłaś zadania na jutro? Jaenelle zmarszczyła nos, a wszystkim życzyła dobrej nocy. Gdy zmierzali ku drzwiom wejściowym, Smoke chętnie truchtał obok niej. Saetan odwrócił się do pozostałych. Andulvar gwizdnął cicho. - Słodka Ciemności, SaDiablo. Krewniak. - Krewniak - powtórzył Saetan i uśmiechnął się. Andulvar i Mephis odwzajemnili uśmiech. Prothvar wyciągnął swój nóż myśliwski z pochwy i przyjrzał się ostrzu. - Pójdę z nim, gdy ruszy po watahę. Obrazy myśliwych i sideł stłumiły śmiech. - Tak - powiedział cicho Saetan - zrób to.
2. Terreille
Czując, że zaplanowana na to popołudnie zabawa będzie zepsuta, Dorothea SaDiablo po raz ostatni
pocałowała młodego Wojownika, będącego
jej najnowszą, zabawka., i zwolniła go. Zmrużyła oczy. widząc, jak pospiesznie poprawiał ubranie i opuszczał komnatę. Zajmie się tym drobnym problemem z dyscyplina, jeszcze dziś wieczorem. Wstając z wdziękiem ze zdobionej kremowo - złotej kanapy, zafalowała prowokacyjnie biodrami, podeszła do stołu i nalała sobie kieliszek wina. Opróżniła. pół kieliszka, zanim spojrzała w stronę syna, zauważając, jak wciska pięść w dolną część pleców, próbując złagodzić chroniczny ból. Odwróciła się, wiedząc, że jej twarz odzwierciedla odrazę, jaką odczuwała za każdym razem, gdy na niego patrzyła.. - Czego chcesz, Kartane? - Dowiedziałaś się czegoś? - zapytał niepewnie. - Nie ma się czego dowiadywać - odpowiedziała ostro Dorothea, stawiając kieliszek, aby nie zgnieść go w ręce. - Wszystko z tobą jest w porządku. - Było to kłamstwo, każdy, kto by go zobaczył, wiedziałby, że to kłamstwo. - Musi być jakaś przyczyna... - Wszystka z tobą jest w porządku. - Uczciwiej byłoby powiedzieć, że nic nie może na to poradzić. Nie ma jednak potrzeby mu tego mówić. - Musi coś być - upierał się Kartane. - Jakieś Zaklęcie... - Gdzie? - powiedziała ze złością Dorothea, odwracając
się w jego stronę. - Pokaż mi gdzie. Nie ma nic, zapewniam cię, nic. - Matko... Dorothea uderzyła go mocno w twarz. - Nie nazywaj mnie tak. Kartane zesztywniał i nic więcej nie powiedział. Dorothea odetchnęła głęboko i przejechała dłońmi po udach, wygładzając szatę. Następnie spojrzała na syna, nie starając się ukryć niechęci.
- Będę się nadal zajmować tą sprawą. Teraz mam jednak inne spotkanie. Kartane skłonił się, przyjmując do wiadomości, że zostaje odprawiony. Gdy tylko została sama, sięgnęła po wino i zaklęła, widząc, jak bardzo drży jej ręka. „Choroba” Kartane nasilała się, a ona nic nie mogła zrobić. Najlepsze uzdrowicielki w Hayll były bezradne, nie mogąc znaleźć fizycznej przyczyny pogarszania się stanu jego zdrowia, ponieważ jej nie było. Naciskała je jednak do momentu, kiedy kilka miesięcy temu krzyki Kartane obudziły ją i dowiedziała się więcej o snach. Zawsze wszystko sprowadzało się do tej dziewczynki. Śmierć Greera, choroba Kartane, zniszczenie Pierścienia Posłuszeństwa przez Daemona, obsesja Hekatah. Zawsze wszystko sprowadzało się do tej dziewczynki. Udała się więc potajemnie do Chaillot i odkryła, że wszyscy mężczyźni, którzy mieli jakiś związek z miejscem zwanym Briarwood, cierpieli w podobny sposób. Jeden mężczyzna krzyczał przynajmniej raz dziennie, że jego ręce są odcinane, choć widział je i nimi poruszał. Dwóch innych bredziło o nodze. Wściekła, pojechała do Opuszczonego już wtedy Briarwood, w poszukiwaniu splątanej Sieci snów i wizji, która, jak sądziła, wszystkich ich oplatała. Jej wysiłki spełzły na niczym. Jedyną rzeczą, którą udało jej się wyciągnąć z drzew i kamieni w Briarwood, był upiorny, denerwujący śmiech. Nie, nie całkiem jedyną rzeczą. Po godzinnym pobycie w tym miejscu atmosferę zagęścił strach - strach i pełne napięcia oczekiwanie. Mogła zagłębić się dalej, przycisnąć nieco mocniej. Gdyby to zrobiła, z pewnością odnalazłaby pasmo, które doprowadziłoby ją do Sieci. Była także pewna, że nie odnalazłaby drogi powrotnej. Zawsze wszystko sprowadzało się do tej dziewczynki. Wróciła do domu, zwolniła uzdrowicielki i zaczęła twierdzić za każdym razem, gdy Kartane prosił ją o pomoc, że nic mu nie dolega. Będzie nadal tak twierdzić, nie tylko dlatego, że nic nie potrafiła poradzić na jego dolegliwości, ale dlatego że służyło to innemu celowi. Gdy Kartane nabierze pewności, że nie uzyska od niej pomocy, będzie jej szukał gdzie indziej. Będzie szukał osoby, do której w dzieciństwie zawsze zwracał się o pomoc. I wcześniej czy później znajdzie dla niej Daemona Sadiego.
3. Kaeleer
Saetan pędził korytarzami, zmierzając do pokoju ogrodowego, wychodzącej go na taras z tylu Pałacu. Minęły trzy dni od czasu, gdy Jaenelle, Prothvar i Smoke opuścili Pałac, aby sprowadzić watahę Smokea. Trzy skręcające wnętrzności, pełne niepokoju dni, wypełnione myślami o myśliwych i truciźnie, i o tym, jak musiała być młoda, gdy po raz pierwszy spotkała krewniaków, po raz pierwszy zaczęła ich uczyć, jak unikać pułapek zastawianych przez ludzi, nie myśląc o tym, co mogłoby się jej stać, gdyby została złapana w jedną z tych pułapek - lub w innego rodzaju zasadzkę, jaką mężczyźni Krwawych mogliby zastawić na młoda czarownicę. Została jednak schwytana w tego rodzaju „zasadzkę”, a on jej przed tym potrzaskiem nie uchronił. Teraz była wreszcie w domu. Przybyła tuż przed świtem i wciąż przebywała w ogrodach graniczących z północnymi lasami, wciąż nie przybyła do Pałacu, aby powiadomić go, że miała rację. Saetan otworzył na oścież szklane drzwi, wyszedł na taras i wciągnął przez zaciśnięte zęby późnopopołudniowe powietrze. Kołysząc się na krawędzi stopnia, wchłaniał zatrzymane w ustach powietrze i zadrżał. Powietrze było nasycone uczuciami Jaenelle. Cierpienie, smutek, gniew. I ślad otchłani. Saetan cofnął się z krawędzi tarasu, jego gniew przygasł z powodu burzy nadchodzącej od strony północnych lasów. Źle poszło. W jakiś sposób poszło bardzo źle. Gdy niepokój zastąpił gniew i gdy wahał się, czy czekać na jej przybycie, czy wyruszyć na jej poszukiwanie, zwrócił w końcu uwagę na ciszę, niebezpieczna ciszę. Ostrożnie, krok po kroku, wycofał się w kierunku szklanych drzwi. Wróciła do domu. Tylko to się liczyło. Andulvar i Mephis wstaną o zmroku. Wstanie też Prothvar, spotka się z nimi w gabinecie i powie co się stało. Nic było powodu, aby naruszać jej chwiejną samokontrolę. Nie chciał bowiem wiedzieć, co by się stało, gdyby cisza została przerwana.
***
Prothvar poruszał się jakby był trzy dni bity. Być może był, pomyślał Saetan, gdy obserwował, jak demon - Wojownik ogrzewa kieliszek yarbarah. Prothvar uniósł kieliszek, jak gdyby chciał wypić trunek, ale tego nie zrobił. - Nie żyją. Mephis wydal okrzyk protestu i trwogi. Andulvar gniewnie domagał się wyjaśnienia. Saetan ledwo ich słyszał, wspominając niebezpieczna ciszę, która wypełniała powietrze. Gdyby zapytał ją o ślad łapy wcześniej, gdyby Smoke nie musiał czekać tak długo, aby do niej dotrzeć... - Wszystkie zginęły? - Jego głos uciszył Andulvara i Mephisa. Prothvar ze znużeniem potrząsnął głowa. - Przeżyła Lady Ash i dwa szczeniaki. To wszystko, co zostało po potężnej niegdyś watasze, gdy myśliwi zabrali się za pozyskiwanie futer. - To nie jedyne krewniacze wilki, które pozostały. - Nie. Jaenelle powiedziała, że są inne. Zresztą spotkaliśmy dwa młode wilki z innej watahy. Dwóch młodych, przerażonych Wojowników. - Matko Noc - szepnął Saetan, zapadając się w fotelu. Andulvar rozpostarł skrzydła i złożył je z powrotem. - Dlaczego ich nie zebrałeś i nie wyprowadziłeś stamtąd? Prothvar obrócił się, aby spojrzeć na swojego dziadka. - Myślisz, że nie próbowałem? Czy uważasz... - Zamknął oczy i zadrżał. - Dwa z martwych miały znaczenie dla demonów. Zostały oskórowane, a ich stopy odcięto, ale one wciąż... - Dość - krzyknął Saetan. Cisza. Krucha, krucha cisza. Będzie wystarczająco czasu, aby usłyszeć szczegóły. Nadszedł czas, aby do listy dodać kolejny koszmar. Prothvara, poruszając się, jak gdyby miał się rozsypać na kawałki, został przez Saetana podprowadzony do krzesła.
Pozwolili mu mówić, wyrzucić z siebie przeżycia ostatnich trzech dni. Saetan rozcierał szyję i ramiona Prothvara, dając mu ciche pocieszenie. Andulvar ukląkł obok krzesła i trzymał wnuka za rękę. Mephis trzymał w ręce szklankę napełnioną yarbarah. A Prothvar mówił - pełen najgłębszego smutku, bowiem w przeciwieństwie do ludzi krewniaki były niewinne. Był jeszcze ktoś, kto potrzebował tego rodzaju pocieszenia. Ktoś jeszcze potrzebował ich siły. Ona jednak wciąż przebywała w ogrodzie z krewniakiem i, podobnie jak krewniak, nie była gotowa przyjąć tego, co oferowali. - Czy to wszystko? - zapytał Saetan, gdy Prothvar wreszcie przestał mówić. - Nie, Wielki Lordzie - Prothvar przełknął i zakrztusił się. - Zanim ruszyliśmy. Jaenelle zniknęła na kilka godzin. Nie powiedziała mi gdzie była ani dlaczego tam się udała. Gdy naciskałem, powiedziała: „Jeśli chcą futer, będą mieć futra”. Saetan ścisnął ramiona Prothvara, niepewny, czy dać mu pocieszenie, czy też wręcz odwrotnie. - Rozumiem. Andulvar pomógł wstać Prothvarowi. - Chodź, chłopcze, potrzebujesz czystego powietrza pod skrzydłami. Gdy Eyrieńczycy wyszli. Mephis powiedział: - Rozumiesz, co miała na myśli nasza dziecina? Saetan patrzył w przestrzeń. - Czy masz dziś wieczorem jakieś obowiązki? - Nie. - Znajdź jakieś. Mephis zawahał się, a potem skłonił. - Jak sobie życzysz, Wielki Lordzie. Cisza. Krucha, krucha cisza. Och, rozumiał dobrze, co miała na myśli. Strzeżcie się złotego pająka, który tka splątaną Sieć. Siec Czarnej Wdowy. Siec Arachny. Strzeżcie się jasnowłosej Pani, która szybuje w otchłani spowita krwią. Jeśli myśliwi nie wrócą, nic się nie stanie. Ale oni wrócą. Kimkolwiek byli, skądkolwiek przybywali, powrócą. Jeśli choć jeden krewniaczy wilk zginie, obudzi to splątaną Sieć. Myśliwi będą pozyskiwać wilcze futra, nadal będą zabijać, ciąć i skórować, ale tylko jeden z nich, zdezorientowany i przestraszony powróci z łupem. Kiedy dotrze do miejsca, z którego wyruszył,
wtedy i tylko wtedy Sieć go uwolni i pokaże, że skóry, które zdobył, nie należały do wilków.
4. Kaeleer
Lord Jorval radośnie zacierał ręce. To było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Skandal tej skali obali każdego, nawet kogoś tak potężnego jak Wielki Lord. Przypominając sobie o nowych obowiązkach, Jorval zmienił wyraz twarzy na właściwszy dla członka Ciemnej Rady. Było to bardzo poważne oskarżenie, a nieznajomy z okaleczonymi rękami przyznawał, że nie ma żadnego dowodu z wyjątkiem tego, co widział. Po tym, co Wielki Lord zrobił z rękami tego człowieka przed zwolnieniem go ze służby, było zrozumiałe, że odmówił on stawienia się przed Ciemną Radą i składania zeznań przeciw Wielkiemu Lordowi. Mimo to należało coś zrobić z dziewczynką. Silna i młoda Królowa, jak powiedział nieznajomy. Królowa, która mogłaby, przy odpowiednim pokierowaniu, być wielkim atutem Królestwa. Cały ten wspaniały potencjał był niszczony przez perwersję Wielkiego Lorda, zmuszając ja do poddania się... Jorval odsunął myśli od tego rodzaju obrazów. Dziewczynka potrzebowała kogoś, kto mógłby jej doradzić i odpowiednio ukierunkować tę jej moc. Potrzebowała kogoś, na kim mogłaby polegać. A ponieważ nie była aż tak młoda, być może potrzebowała od swojego opiekuna czegoś więcej. Być może nawet oczekiwała, chciała tego typu zachowania. Wydostanie dziewczyny z rąk Saetana wymagało jednak delikatnego działania. Nieznajomy ostrzegał go przed pochopnym działaniem. Królowa Dhemlan mogłaby oficjalnie zaprotestować przeciw takiemu traktowaniu dziewczyny przez Wielkiego Lorda, ale Jorval znał wszystkie Królowe jedynie z nazwiska i reputacji. Nie. Ciemna Rada musi zostać w jakiś sposób przymuszona do wystąpienia przeciw Wielkiemu Lordowi.
Niewątpliwie mogłaby. W końcu to Ciemna Rada powierzyła Saetanowi opiekę nad dziewczynką. Nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby teraz Rada wyraziła zaniepokojenie jej sytuacją. Tu kilka słów. Tam z wahaniem zadane pytanie. Usilne protesty, zapewnienia, że jest to tylko paskudna, niczym nie poparta pogłoska. Gdy dotrze w końcu do Dhemlan i Wielkiego Lorda, nikt nie będzie miał pojęcia gdzie było jej źródło. Wtedy okaże się, czy Saetan będzie w stanie wytrzymać wściekłość wszystkich Królowych w Kaeleer. A on, Lord Jorval z Goth, stolicy Małego Terreille, będzie gotów podjąć się nowych i większych obowiązków.
5. Kaeleer
Dotykanie zmieniło się w szarpanie. - Obudź się, SaDiablo. Saetan próbował naciągnąć kołdrę na nagie ramiona i włożył głowę głębiej w poduszki. - Odejdź. Poczuł uderzenie pięści w ramię. Warcząc, uniósł się na jednym łokciu, a tymczasem Andulvar rzucił mu na łóżko spodnie i szlafrok. - Pospiesz się - powiedział Andulvar. - Zanim zniknie. Zanim co zniknie? Trąc oczy, Saetan zastanawiał się czy mógłby pochlapać sobie twarz wodą, aby łatwiej się rozbudzić, ale gdy zobaczył wyraz twarzy Andulvara, był pewien, że zostałby wtedy zaciągnięty, nagi pałacowymi korytarzami.
- Wzeszło słońce - mruknął Saetan, naciągając ubranie. - Powinieneś udać się na spoczynek. - To ty zauważyłeś, że obecność Jaenelle zmieniła Pałac tak dalece, iż światło dzienne nie ma wpływu na demony, pod warunkiem że nie wychodzimy na zewnątrz - powiedział Andulvar, prowadząc Saetana korytarzami. - Ostatni raz coś ci powiedziałem - warknął Saetan. Gdy dotarli do komnaty na drugim piętrze, od frontu Pałacu, Andulvar ostrożnie rozsunął zasłony. - Przestań stękać i patrz. Trąc oczy po raz ostatni, Saetan oparł się jedną ręką o framugę okna i zerknął przez rozsunięte zasłony. Wczesny ranek. Pogodny, słoneczny. Żwirowy podjazd był częściowo zagrabiony. Sieć lądowiskowa zamieciona. Wyglądało, że prace zostały przerwane, jak gdyby na rozkaz. Służący wciąż byli na zewnątrz i wyczuł ich podniecenie mimo osłon, które zastosowali. To było tak, jakby starali się, pełni nadziei, pozostać niezauważeni. Zdziwiony Saetan spojrzał w lewo i zobaczył białego ogiera pasącego się na trawniku od frontu. Zad miał zwrócony w stronę okien. Nie była to czysta biel, stwierdził Saetan. Ogier był kremowy, a jego grzywa i ogon - mlecznobiałe. - Skąd on się tu wziął? - Saetan patrzył dociekliwie na Andulvara. Andulvar parsknął cicho. - Prawdopodobnie ze Sceval. - Co? - Saetan spojrzał jeszcze raz za okno i w tym samym momencie ogier podniósł głowę i odwrócił się w stronę Pałacu. - Matko Noc - szepnął Saetan, zaciągając zasłony. - Matko Noc. Na majestatycznej głowie ogiera widoczny był kościany róg. Wokół podstawy rogu w porannym słońcu lśnił zloty pierścień. Do pierścienia przymocowany był Opal. - To Książę Wojowników, je śniadanie na twoim trawniku - powiedział obojętnym tonem Andulvar. Saetan patrzył na swojego przyjaciela z niedowierzaniem. Co prawda Andulvar widział ogiera wcześniej i miał czas, aby oswoić się z tym cudem, ale czy rzeczywiście był tak znudzony, aby ów cud tak szybko mu spowszedniał? Na trawniku był jednorożec! Krewniak - Książę Wojowników. Saetan oparł się o ścianę. - Na Ogień Piekielny, Matko Noc i niech Ciemność będzie łaskawa. - Czy dziecina o nim wie? - zapytał Andulvar. Odpowiedzią był dziki, radosny okrzyk Jaenelle, która przebiegła przez wysypany żwirem podjazd i
zatrzymała się gwałtownie o ćwierć metra przed wspaniałym i groźnie wyglądającym rogiem. Ogier zgiął szyję, podniósł ogon jak biały jedwabny transparent i zatańczył dookoła Jaenelle. Po chwili stanął, pochylił głowę i otarł się o jej dłonie. Saetan obserwował ich, mając nadzieję, że nic nie zakłóci tego wspaniałego widoku dziewczyny i jednorożca, spotykających się w pogodny letni poranek. Widok zmienił się, gdy na trawniku pojawił się Smoke. Ogier odepchnął Jaenelle na bok, położył uszy i zaczął uderzać kopytem o ziemię. Smoke gwałtownie zatrzymał się i rzucił ogierowi wyzwanie, obnażając zęby. Jaenelle chwyciła grzywę jednorożca i wyciągnęła druga rękę, aby powstrzymać Smokea. Powiedziała coś, co sprawiło, że zwierzęta zawahały się. Wreszcie Smoke zrobił ostrożnie krok do przodu. Jednorożec zrobił to samo. Pysk dotknął pyska. Wyglądająca na zadowoloną ale poirytowaną, Jaenelle dosiadła jednorożca, a następnie poprawiła się na jego grzbiecie i ruszyła galopem. Ogier zatrzymał się nagle i spojrzał na nią, Jaenelle nastroszyła włosy i nic nie powiedziała. Ogier potrząsnął głowa. Jaenelle stała się bardziej zdecydowana. Ogier znowu potrząsnął głowa i tupnął jedną noga. Wreszcie rozłoszczona i zakłopotana Jaenelle owinęła ręce długą, biała grzywą i poprawiła się na grzbiecie ogiera. Jednorożec zaczął się oddalać od Pałacu, idąc po trawniku wzdłuż podjazdu. Gdy zawrócili w stronę Pałacu, przeszedł w spokojny galop, a gdy rozpoczynali drugą pętlę, dołączył do nich Smoke. - Chodźmy - powiedział Saetan. Wraz z Andulvarem poszli do wielkiego holu. Większość służby stała przy oknach pokojów po obu stronach holu, a Beale zerkał przez szparę w drzwiach frontowych. - Otwórz drzwi, Beale. Zaskoczony tonem głosu Saetana, Beale odskoczył od drzwi. Udając, że nie widział Bealea starającego się przyjąć swój właściwy, stoicki wyraz twarzy, Saetan otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, podczas gdy Andulvar pozostał w zacienionym wejściu.
Z potarganymi przez wiatr złotymi włosami i rozpromieniona wewnętrznym szczęściem twarzą wyglądała przepięknie. Jej miejsce było na grzbiecie jednorożca i z wilkiem obok. Poczuł ukłucie żalu, że galopowała po wystrzyżonym trawniku, a nie po dzikiej łące. Zdawać by się mogło, że przyprowadzając ją tutaj, w jakimś sensie podciął jej skrzydła - i zastanawiał się, czy rzeczywiście tak było. Wtedy go dostrzegła i skierowała ogiera w stronę drzwi. Przypominając sobie, że nosi ciemniejszy Kamień, Saetan próbował się uspokoić - lecz nie potrafił, Książę Krwawych, nawet wilk, przyjąłby do wiadomości jego relacje z Jaenelle tylko dlatego, że on, Książę Wojowników, rościł sobie do niej prawo. Dopóki ona to akceptowała. Inny Książę Wojowników mógłby kwestionować to roszczenie, zwłaszcza gdy ingerowało w jego roszczenia. Schodząc po schodach, aby się z nimi spotkać, Saetan czuł wyzwanie rzucane z drugiej strony umysłowego płotu, żądanie, które potwierdzało wcześniejsze roszczenie ogiera. W ciszy przyjął wyzwanie, otwierając się tylko na tyle, aby pokazać drugiemu Księciu Wojowników swoja, moc. Nie odmawiał jednak jednorożcowi praw do roszczeń wobec Jaenelle. Zaciekawiony ogier zastrzygł uszami. - Tato, to jest Książę Kaetien - powiedziała Jaenelle, gładząc szyję ogiera. - To mój pierwszy przyjaciel, jakiego poznałam w Kaeleer. Ach tak, bardzo wczesne roszczenie. I niezasługujące na lekceważenie. W Starej Mowie „Kaetien” znaczyło „biały ogień”. Ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że imię dobrze pasuje do tego czworonogiego Brata. - Kaetien - powiedziała Jaenelle - to jest Wielki Lord, mój ojciec. Kaetien odwrócił się od Saetana i położył uszy. - Nie, nie - powiedziała pospiesznie Jaenelle. - On nic jest tym ojcem. To mój przybrany ojciec. Był przyjacielem, który uczył mnie Fachu, a teraz z nim tu mieszkam. Ogier parsknął uspokojony. Obserwując ich, Saetan starannie ukrywał swoje emocje. Nie będzie teraz naciskać, ale kiedyś porozmawia z Kaetienem na temat ojca Jaenelle. Kaetien rozgrzebywał kopytem żwir. Przybyło dwóch młodych stajennych. Starszy z nich dotknął brzegu daszka czapki. - Czy sadzisz, że Książę chciałby zjeść nieco paszy i poddać się zabiegom kosmetycznym? Jaenelle zawahała się, a następnie uśmiechając się, kontynuowała klepanie ogiera po szyi. - Powinnam teraz zjeść śniadanie - powiedziała cicho. Spróbowała rozczesać włosy palcami i skrzywiła się. - Mnie również przydałyby się zabiegi kosmetyczne. Kaetien skinął głowa, co można było uznać za gest zgody. Jaenelle zeszła z ogiera i wbiegła na schody. Na ich szczycie, z rękami na biodrach i ogniem w oczach, odwróciła się.
- Nie spadłam! Po prostu straciłam równowagę. Kaetien spojrzał na nią i parsknął. - Nie mam słabych nóg, wszystko jest w porządku z moim dosiadem i będę wdzięczna za trzymanie nosa we własnym worku z paszą! - Spojrzała na Saetana. - Prawda? - Zmrużyła oczy - Prawda? Ponieważ Saetan uznał, że cisza będzie najbezpieczniejszym rozwiązaniem, nic nie powiedział. Jaenelle zmrużyła oczy jeszcze bardziej i mruknęła: - Samce. Zadowolony Kaetien ruszył do stajni w ślad za stajennymi. Mrucząc pod nosem, Jaenelle minęła Andulvara i Bealea i poszła w kierunku jadalni. Z radosnym szczekaniem Smoke kontynuował poranne biegi. - On celowo ją prowokuje - powiedział stojący przy wejściu Andulvar. - Tak by się wydawało - zgodził się chichocząc Saetan. Szli powoli do pokoju śniadaniowego. - Czyż nie przynosi pocieszenia myśl, że niektórzy z naszych Braci wykształcili niespotykane zdolności drażnienia Jaenelle? - Ten akurat Brat prawdopodobnie wie, jaki dystans może przebyć pełnym galopem. Saetan uśmiechnął się. - Wyobrażam sobie, że oboje doskonale to wiedzą.
***
Siedziała przy stole, łamiąc grzankę. Saetan usiadł ostrożnie po przeciwnej stronie, nalał sobie filiżankę herbaty i był szczęśliwy, że rozrywana grzanka była jedyna rzeczą, która zasługiwała na jej uwagę. - Dziękuję za wsparcie - powiedziała kwaśno. - Nie chciałabyś, żebym kłamał przy innym Księciu Wojowników, prawda?
Jaenelle popatrzyła na niego. - Zapomniałam, jak apodyktyczny może być Kaetien. - Nic nie możesz na to poradzić - powiedział uspokajająco. - To część tego, czym jest. - Nic wszystkie jednorożce są apodyktyczne. - Mówiłem o Książętach Wojowników. Wyglądała na zaskoczona. W końcu uśmiechnęła się. - Powinieneś wiedzieć. - Sięgnęła po kolejny kawałek grzanki i zaczęła ją rozrywać na kawałki. Nagle zamyśliła się. - Tato? Naprawdę Sadzisz, że oni przyjdą? Drżała mu ręka ale podniósł filiżankę do ust. - Twoi ludzcy przyjaciele? - zapytał chłodno. Skinęła głową. Sięgnął przez stół i położył ręce na jej dłoniach. Jest tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć, mała czarownico. Napisz zaproszenia, a ja dopilnuję, żeby zostały doręczone. Jaenelle wytarła dłonie w serwetkę. - Zobaczę, jak się miewa Kaetien. Saetan skubał przez chwilę swój stek, wypił kolejną filiżankę herbaty i wreszcie dał sobie spokój z jedzeniem. Potrzebował z kimś porozmawiać. Potrzebował podzielić się swoimi obawami i podnieceniem. Naturalnie pogadałby z Cassandra. ale porozumiewanie się między nimi było teraz bardzo formalne. Miał ochotę ujadać i gonić własny ogon. Sylvia? Lubiła Jaenelle i ucieszyłaby się z wiadomości wszelkich wiadomości - ale było zbyt wcześnie na wizytę. Nic miał więc wyboru. Saetan uśmiechnął się. Andulvar powinien już czuć się lepiej. Kuksaniec w ramię dobrze mu zrobi.
6. Piekło
Titian oczyściła swój nóż rąbkiem czarnego płaszcza, podczas gdy inne Harpie kroiły mięso i rzucały jego kawałki psom zgromadzonym w półkolu wokół ciała. Ciało drgało i wciąż nieco walczyło, ale sukinsyn nie mógł już wołać o pomoc, a stłumione dźwięki, które wydawał, sprawiały jej satysfakcję. Demon nie mógł odczuwać bólu w taki sposób, jak żywi, ale ból był zjawiskiem narastającym, a on nie był wystarczająco długo martwy, aby jego nerwy zapomniały to uczucie. Harpia rzuciła duży kawałek uda w stronę sfory. Przywódca sfory schwycił go w locie i warcząc, cofnął się. Pozostałe psy na nowo utworzyły półkole i czekały na swoją kolej. Suki obserwowały, jak ich szczeniaki obgryzają palce rąk i nóg. Psy Piekła zwykle nie dostawały mięsa z demonów. Były lepsze kąski dla tych dużych, czarnych, czerwonookich łowców, kąski tak naturalne dla tego zimnego, zawsze mrocznego Królestwa jak same Psy. Mięso tego demona było nasycone zbyt dużą ilością świeżej krwi - krwi, która, jak wiedziała Titian, nie pochodziła z dobrowolnych ofiar. Jego wytropienie zajęło sporo czasu. Od momentu, gdy dostała zlecenie od Wielkiego Lorda, ofiara nie oddalała się zbytnio od Hekatah. Do zeszłej nocy. Na terytorium Hekatah nie było Wrót, a najbliższe dwa były pilnie strzeżone. Jedno znajdowało się obok Pałacu, w miejscu, do którego Hekatah nie śmiała się teraz zbliżać, a drugie było na terytoriach Harpii, terytorium Titian. Nie było to miejsce dla nieostrożnych, niezależnie, jak bardzo aroganckich intruzów. Oznaczało to, że Hekatah i jej sługusi musieli pokonywać na Wiatrach znaczne odległości, aby dotrzeć do Wrót i podejmować ryzyko. Dziś wieczór Greer zaryzykował i za to zapłacił. Gdyby miał czas użyć mocy swoich Kamieni, sprawy mogłyby przyjąć inny obrót, ale pozwolono mu dotrzeć do Ciemnego Ołtarza i przejść bezpiecznie przez Wrota, nie miał więc powodu przypuszczać, że będą czekać na jego powrót. Gdy opuścił Sanktuarium. Harpie zaatakowały go tak szybko i gwałtownie, że mógł jedynie użyć osłony i próbować uciec. Mimo to kilka Harpii spaliło się i znikło, aby stać się szeptem w Ciemności. Titian ich nie opłakiwała. Ich półmroczne istnienie zakończyło się wściekłą radością.
A więc jeden przerażony umysł stanął przeciw wielu wściekłym umysłom, szukającym słabych punktów, a do tego wyszkolone Psy Titian stale rzucały się na Greera, zmuszając go do korzystania z coraz większych zasobów mocy Kamieni, aby utrzymywać je na dystans. Harpie przełamały wewnętrzne bariery Greera w tym samym momencie, w którym strzała Titian przebiła jego ciało i przyszpiliła je do drzewa. Gdy Harpie odciągały ciało od drzewa i zaczynały kroić mięso, Titian przeszukała umysł Greera tak delikatnie, jak gdyby oddzielała wnętrze orzechów od pokruszonych skorup. Dostrzegła dzieci, z którymi się zabawiał. Widziała wąskie łóżko, krew na prześcieradłach, znajomą młodą twarz, posiniaczoną jego kalekimi rękami. Widziała sztylet z rogową rękojeścią Surreal. wbijający się w jego serce i podcinający gardło. Widziała go śmiejącego się z niej, gdy podrzynał
jej gardło wieki temu. Widziała też, gdzie był tego wieczora. Titian włożyła nóż do pochwy i sprawdziła ostrze toporka opartego tuż obok. Żałowała, że nie dopadła Greera, zanim dotarł do Małego Terreille. Jeśli nie mylił się co do oceny Lorda Jorvala, wkrótce rozpocznie się szeptanie. W Królestwie żywych Strażnik nigdy nie był postacią naturalną. Zawsze byłyby szepty i zastanawianie się - zwłaszcza że Strażnik był również Wielkim Lordem Piekła. Mogła nawet zgadnąć, jak Królowe Kaeleer zareagują na te pogłoski. Odwiedzi swoje krewniaczki, powie im, czego od nich oczekuje, gdy nadarzy się okazja. To może pomóc. Titian podniosła toporek. Harpie odsunęły się, robiąc miejsce dla Królowej. Członki zostały odrąbane. Tors był pusty. W oczach wciąż tliła się iskierka inteligencji, ognik jaźni. Niewiele, ale wystarczająco. Trzema precyzyjnymi uderzeniami Titian rozszczepiła Greerowi czaszkę. Nożem poszerzyła jedno z pęknięcie, aż stało się na tyle szerokie, aby mogła wcisnąć w nie palce. Następnie rozerwała kość. Spojrzała w oczy Greera. Wciąż było w nich widać wystarczająco dużo. Gwizdnęła na przywódcę sfory i odeszła z uśmiechem na ustach, podczas gdy horda zabierała się do wyjadania mózgu Greera.
7. Kaeleer
Saetan przeczesał włosy po raz trzeci, ponieważ stanowiło to jakieś zajęcie. Podobnie jak polerowanie długich, pomalowanych na czarno paznokcia Jak przebranie się w inną marynarkę, a następnie ponowne założenie pierwszej z nich. Powstrzymał się przed kolejnym sięgnięciem po szczotkę do włosów, wygładził i tak już gładką marynarkę i westchnął. Czy dzieci przyjdą? Nie prosił o odpowiedź na zaproszenie, gdyż chciał dać dzieciom jak najwięcej czasu na zebranie odwagi lub osłabienie argumentów dorosłych i ponieważ obawiał się, jak kolejne, nadchodzące dzień po dniu, odmowy mogłyby wpłynąć na Jaenelle. Tak jak obiecał, on lub inni członkowie rodziny dostarczyli wszystkie zaproszenia. Niektóre pozostawiono w miejscu przebywania dzieci. Większość umieszczono przy kamieniach wiadomości przy stosach kamieni rozmieszczonych w obrębie Terytorium, gdzie podróżni albo kupcy mogli zostawić wiadomość z prośbą o odpowiedź. Nie miał pojęcia, w jaki sposób wiadomości pozostawione w tych miejscach docierały do adresatów i wątpił, czy dzieci, do których wystano zaproszenie w ten sposób, dziś się pojawią. Nie wiedział, czego oczekiwać po dzieciach z dostępnych Terytoriów, miał tylko nadzieję, że Andulvar miał rację i ta mała czarownica z Glacii wkrótce się tu zjawi. Saetan wziął głęboki oddech, który można by zinterpretować jako westchnienie, i opuścił swój apartament, aby przyłączyć się do zebranych w głównym holu pozostałych członków rodziny i do Cassandry. Byli tam wszyscy z wyjątkiem Jaenelle i Sylvii. Królowa Halaway była zadowolona, gdy Saetan powiedział jej o przyjęciu, i wykorzystała swój entuzjazm, aby namówić Jaenelle do wyjazdu i kupienia nowego stroju. Wróciły bez sukienki, ale musiał przyznać, że nowe, obszerne, szafirowe spodnie i długi, lejący żakiet wyglądały bardzo kobieco, ale ta kusa, złoto - srebrna bluzeczka noszona pod żakietem... Jako mężczyzna akceptował ją, jako ojciec zgrzytał na jej widok zębami. Cassandra zaraz po przyjściu wzięła go pod ramię i odprowadziła na bok. - Czy sadzisz, że to mądre, aby wszyscy tu byli? Czy to nie jest zbyt peszące? - A kogo byś poprosiła o wyjście? - zapytał Saetan, doskonale wiedząc, że był jedną z osób, która według Cassandry powinna wyjść.
Po otrzymaniu jego wiadomości Cassandra przybyła, aby pomóc w przygotowaniach, ale działała ze zbyt wymuszoną radością, jak gdyby naprawdę przygotowywała się na chwilę, w której Jaenelle znajdzie się sama w pustym salonie. Sylvia natomiast rzuciła się w wir przygotowań i złościła się na każdego, kto ośmielił się wyrazić jakiekolwiek wątpliwości. Mądry mężczyzna zamknąłby się w swoim gabinecie i tam pozostał. Tylko głupiec zostawiłby same dwie czarownice, które nieustannie się kręciły i prychały na siebie jak rozgniewane kotki. Gdy Cassandra nie odpowiedziała na jego pytanie, Saetan zajął miejsce w głównym holu. Andulvar był tuż obok z lewej strony. Mephis i Prothvar też stali z lewej strony Andulvara, ale trochę dalej, tak że nie byli w oficjalnej grupie powitalnej. Cassandra zajęła miejsce po prawej stronic Saetana, krok za nim. Zgodnie z prawem powinna stanąć tuż przy nim, Czarny z Czarnym, jednak Saetan wiedział, dlaczego - korzystając z Protokołu - ustawiła się nieco dalej od niego. Saetan odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał tupot stóp na schodach z salonu. Do głównego holu wpadła Sylvia. Wyglądała uroczo z błyszczącymi, złotymi oczami i rumieńcami na policzkach. - Szczenięta wilków schowały buty Jaenelle, a znalezienie ich zajęło trochę czasu - powiedziała bez tchu. - Już schodzi, ale ja nie chciałam się spóźnić. Saetan uśmiechnął się do niej. - Nie jesteś... Rozległo się trzykrotne uderzenie zegara. Cassandra wydala cichy dźwięk niezadowolenia i odsunęła się od Saetana. Po raz pierwszy od czasu, gdy powiedział jej o przyjęciu, dostrzegł w oczach Sylvii niepokój. Wszyscy czekali w ciszy, stojąc w głównym holu, podczas gdy Beale stał bez ruchu przy drzwiach frontowych, a lokaje, którzy mieli odbierać wierzchnie ubrania od gości, patrzyli wprost przed siebie. Mijały minuty. Sylvia potarła czoło i westchnęła. - Lepiej pójdę na górę... - Nie potrzebujemy już więcej twojej pomocy - powiedziała chłodnym tonem Cassandra, gdy przechodziła obok Sylvii. - Wrobiłaś ją w to.
Sylvia chwyciła Cassandrę za rękę. - Być może byłam zbyt entuzjastyczna, ale ty, z wyjątkiem powiedzenia tego wprost, robiłaś wszystko, aby pokazać, że ona do końca życia nie będzie miała przyjaciół! - Ladies - powiedział ostrzegawczym tonem Saetan. ruszając w ich stronę. - Co ty możesz wiedzieć o noszeniu Czarnego? - warknęła Cassandra. - Ja żyłam z tą izolacją... - La... bum! - Na Ogień Piekielny - mruknął Andulvar. bum! Beale skoczył, aby otworzyć drzwi frontowe, póki jeszcze były całe. Wpadła do głównego holu i zatrzymała się w miejscu, w którym światło słoneczne, przedostające się przez witrażowe okno nad podwójnymi drzwiami, tworzyło naturalny reflektor. Wysoka i smukła, miała na sobie dobrze dopasowane, ciemnoniebieskie spodnie, luźny żakiet i buty na obcasach. Jasnoblond włosy, uformowane w szpice, wyglądały jak z rzeźbionego lodu. Poczernione brwi i rzęsy okalały jasnoniebieskie oczy. - Siostry - powiedziała i niedbale skinęła głową Sylvii i Cassandrze, a następnie omiotła Saetana spojrzeniem od stóp do głów. Saetan wstrzymał
oddech. Nawet gdyby Lord Morton nie przemknął się z tyłu, mógłby się założyć, że była to Karla, młoda Królowa Glacii. - No tak - powiedziała Karla - wyglądasz nieźle, jak na nieboszczyka. Zanim zdążył odpowiedzieć, Jaenelle poważnym, choć rozbawionym głosem powiedziała: - Tylko w połowie masz rację, moja droga. On nie jest nieboszczykiem. Karla śmignęła do nieformalnego gabinetu, gdzie stała Jaenelle, oparta o drzwi, a w palcach trzymała żakiet przerzucony przez ramię. Karla wydała wrzask, który zjeżył włosy na karku Saetana. - Masz piersi! - Karła rozchyliła niebieski żakiet, odsłaniając równie kusy top. - Ja też mam, jeśli można nazwać te urocze ślady ukoszenia przez pszczoły piersiami. - Z najbardziej szelmowskim
uśmiechem, jaki zdarzyło mu się widzieć, odwróciła się w jego stronę. - Co sadzisz? - Pytasz, czy uważam, że są urocze, czy że są śladami po ukąszeniach pszczoły? - rzucił bez zastanowienia. Karla zapięła żakiet, skrzyżowała ramiona i zmrużyła swoje lodowatoniebieskie oczy. - Pyskaty, prawda? - Jest przecież Księciem Wojowników - odpowiedziała Jaenelle. Lodowatobłękitne oczy spotkały się z szafirowymi. Dziewczynki uśmiechnęły się do siebie. Karla wzruszyła ramionami. - Och, w porządku. Będę grzecznym gościem. - Podeszła do Saetana i znów obdarzyła go tym szelmowskim uśmiechem. - Buzi, buzi. Nic chciał dać jej satysfakcji i nie pokazał swojego zakłopotania. Karla odwróciła się od niego i podeszła do Jaenelle. - Musisz mi wytłumaczyć to i owo. Muszę rozgryźć sama te wszystkie zaklęcia. - Zaciągnęła Jaenelle do salonu i zamknęła drzwi. Saetan przyglądał się swoim butom. - A niech to, ona naprawdę stanęła mi na palcach - mruknął, nie zdając sobie sprawy, że Morton zbliżył się na tyle, aby słyszeć. - W - Wielki Lordzie. - Lordzie Morton, mam ci do powiedzenia tylko jedną rzecz. - Sir? - Morton próbował opanować dreszcze. Saetan próbował nie uśmiechać się ze skruchą, ale bez powodzenia. - Przekazuję wyrazy współczucia. Morton odetchnął z ulgą. - Dziękuję ci, Panie. - Tam są przekąski i napoje, częstuj się - powiedział Saetan, wskazując nieznacznym gestem w kierunku zamkniętych drzwi. - Jeśli postanowią rozwalić ściany, daj mi, proszę, znać. bang!
Przez jedną chwilę Saetan pomyślał w panice, że ostrzeżenie zostało wypowiedziane zbyt późno. Zdał sobie jednak sprawę, że ktoś dobijał się do drzwi wejściowych. Jeśli Karla była lodem, ta była ogniem. Ciemnorude włosy spływały jej na plecy, zielone oczy błyszczały, a wirująca szata wyglądała jak jesienny las w podmuchach wiatru. Zmierzała w stronę Saetana, ale zmieniła kierunek na widok wychylających się z salonu Jaenelle i Karli. Z uśmiechem na ustach uniosła trzymane na rękach ubrania. - Nie byłam pewna, czy nie skończymy wieczoru w stajni lub kopiąc w ogrodzie, przyniosłam więc trochę prawdziwych ubrań. Saetan wydobył z siebie warknięcie. Czy żadna z nich nie chciała się porządnie ubrać? Dziewczęta zniknęły w salonie - i zamknęły za sobą drzwi. Młodzieniec, który przybył z ognistą czarownicą, był wysoki, przystojny i kilka lat starszy od swojej partnerki. Miał kręcone brązowe włosy i niebieskie oczy. Z uśmiechem wyciągnął rękę na powitanie. Ze ściśniętym żołądkiem Saetan uścisnął podaną dłoń. Było
wiele sposobów opisania tych niebieskich oczu. Każdy z nich oznaczał kłopoty. - Musisz być Wielkim Lordem - powiedział miody Wojownik z uśmiechem. - Jestem Khardeen z wyspy Scelt. - Wskazał kciukiem w stronę gabinetu. - To jest Morghann. Drzwi salonu otworzyły się i Jaenelle, ociągając się, ruszyła w ich stronę. Gdy podeszła, wyciągnęła obie ręce w geście powitania. - Witaj, Khary. Khary popatrzył na wyciągnięte ręce Jaenelle i odwrócił się do Saetana. - Czy Jaenelle mówiła ci kiedyś o przygodzie z Kamieniem mojego wuja... - Khary - westchnęła Jaenelle, nerwowo zerkając na Saetana. - Hmmm? - Khary uśmiechał się do niej. - Czy wiedziałaś, że przytulenie w odpowiedni sposób może sprawić, że z głowy mężczyzny wypadnie myśl: To powszechnie znany fakt, jestem zdumiony, że o tym nic słyszałaś. Jaenelle balansowała na zaokrąglonych częściach podeszew butów, gotowa do rzucenia się w przód. Jej nogi były ugięte, a oczy zmrużone. - Doprawdy?
Obserwując dwoje młodych ludzi, Saetan stwierdził, że najlepiej będzie stać nieruchomo i milczeć. Mijały sekundy. Gdy Jaenelle nie poruszyła się, Khardeen odwrócił się znów w stronę Saetana. - Widzisz, mój... Jaenelle poruszyła się. - Nie musisz wyciskać ze mnie całego powietrza - powiedział Khary, ostrożnie ją obejmując. - Co zamierzałeś powiedzieć? - zapytała złowieszczo Jaenelle. - Na jaki temat? - zapytał słodko Khary. Śmiejąc się, Jaenelle zarzuciła mu ręce na szyję. - Cieszę się, że przybyłeś, Khardeen. Brakowało mi ciebie. Khardeen delikatnie uwolnił się z jej objęć. - Będziemy mieli dużo czasu na opowiedzenie sobie nowinek. Teraz lepiej wracaj do swoich Sióstr, bo inaczej będę miał przez cały dzień do czynienia z ostrym językiem Morghann. - W porównaniu z językiem Karli, język Morghann wcale nic jest ostry. - To tym bardziej. Zerkając jeszcze raz nerwowo na Saetana, Jaenelle pobiegła w stronę salonu. Właśnie do niego dobiegała, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zabrzmiało to niemal grzecznie. Choć przybywali z różnych Terytoriów, podeszli do drzwi cała grupą, musieli więc pojawić się w sieci lądowiskowej w odstępie kilku sekund. Ponieważ zaszczycili go jedynie niespokojnym spojrzeniem, a porem skupili się na Jaenelle, był zmuszony do domyślania się, kim byli - na podstawie nazwisk na zaproszeniach. Zylona i Jonah byli parą satyrów z Pandaru. Mała, urocza chochliczka, o ciemnych włosach i mieniących się różnymi kolorami skrzydłach, która siedziała na ramieniu Jonah, była Katrine z Philan, jednej z Wysp Paw. Czarnowłosym, szarookim młodzieńcem, który bardzo przypominał Saetanowi młode wilki, żyjące teraz w północnych lasach, był Aaron z Dharo. Z Dahro pochodziła także Sabrina, brunetka o orzechowych oczach. Dwoje młodych ludzi o płowej skórze w prążki Grezande i Elan - przybyło z Tigrelan. Ostatnia w grupie, mała czarownica o atrakcyjnej figurze, piwnych oczach i ciemnobrązowych włosach, przytuliła Jaenelle, po czym nieśmiało podeszła do niego i przedstawiła jako Kalush z Nharkhava. Była w niej słodkość, która sprawiała, że miał ochotę ją objąć.
Wsunął jednak tylko ręce pod jej ręce wyciągnięte w geście powitania i powiedział: - Czuję się zaszczycony twoja, wizytą. - Wielki Lordzie. - Miała ochrypły głos, który będzie mieć cudownie niebezpieczny wpływ na męskie libido. Współczuł jej ojcu. Beale, wyglądający na lekko zdezorientowanego, zaczął zamykać drzwi, gdy nagle coś mu je wyrwało. Saetan popchnął Kalush w stronę Andulvara i zastygł w oczekiwaniu. Wkroczyły centaury. Młoda czarownica Astar ruszyła w kierunku dziewcząt. Książę Wojowników szedł dalej przez główny hol i stanął przed Saetanem. - Wielki Lordzie. - Powitanie zabrzmiało bardziej jak wyzwanie. - Książę Sceronie. Sceron był o kilka lat starszy od pozostałych, miał wystarczająco dużo lat, aby jego szerokie ramiona i potężnie zbudowana klatka piersiowa zaczynały nabierać mięśni. Z reszty ciała byłby dumny każdy ogier. W oczach Scerona było niezadane pytanie, a tłumiony gniew był bliski przejścia we wściekłość. W tę mroźną ciszę wkroczyła Jaenelle, zwinęła dłoń w pięść i uderzyła w ramię Scerona. Sceron chwycił ją i podniósł, tak aby ich oczy znalazły się na tej samej wysokości. - To za to, że się nie przywitałeś - powiedziała Jaenelle. Sceron przyjrzał się jej twarzy i w końcu uśmiechnął. - Dobrze się czujesz? - Czułam się lepiej, zanim mnie wytarmosiłeś. Śmiejąc się. Sceron postawił ją. Ktoś odetchnął głośno. Saetan poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa i spojrzał w kierunku drzwi. Ponieważ nie spodziewał się, że przyjdą, nie zastanawiał się, jak inni zareagują na ich obecność. Ale przyszły. Dzieci Lasu - Dea al Mon. Oboje odznaczali się smukłą, umięśnioną budową, która była równie charakterystyczna dla ich rasy, jak lekko spiczaste uszy. Oboje mieli długie, rozpuszczone włosy srebrnego koloru i duże,
zielononiebieskie oczy; jednak oczy dziewczynki były o ton bardziej szare. Dziewczynka, Gabrielle, zatrzymała się w drzwiach. Chłopiec - och nie, nazwanie Chaostiego chłopcem byłoby skrajną głupotą - powoli, cicho ruszył naprzód. Saetan walczył z instynktem, który zwykle pojawiał się na widok nieznanego Księcia Wojowników. Elan i Aaron nie podeszli do niego, więc nie rozbudzili tego instynktu. Sceronowi udało się jedynie zarysować powierzchnię, ale ten, spokojnie gapiący się swoimi wielkimi oczami chłopiec, sprawił, że cała agresja i terytorialność, będące nieodzownymi cechami charakteru Księcia Wojowników, gotowały się pod powierzchnia. Saetan czuł, że jest bliski wybuchu morderczej żądzy, wiedział również, że i Chaosti się do niej zbliżał, ale instynkt kazał mu się powstrzymać. - Chaosti - powiedziała Jaenelle swoim głębokim głosem. Chaosti powoli odwrócił się, aby spojrzeć jej w oczy. - On jest moim ojcem, Chaosti - powiedziała Jaenelle. - Ja go wybrałam. Po długiej chwili Chaosti położył dłoń na sercu. - Ty go wybrałaś, kuzynko - odpowiedział podstępnym, cichym tenorem. Jaenelle zaprowadziła dziewczęta do saloniku i zamknęła drzwi. Mężczyźni zgodnie odetchnęli z ulgą. Chaosti odwrócił się, by spojrzeć w oczy Saetana. - Nie było jej tak długo i bardzo za nią tęskniliśmy. Titian powiedziała, że nie jesteś winien, ale... - Ale jestem Wielkim Lordem - powiedział Saetan z nutą goryczy. - Nie - odrzekł Chaosti, uśmiechając się zimno. - Nie jesteś z Dea al Mon. Saetan poczuł, że jego ciało odpręża się. - Dlaczego nazwałeś ją kuzynka? - Gabrielle i ja należymy do tego samego klanu. Głową klanu jest Babcia Teele, która adoptowała także Jaenelle. - Chaosti uśmiechnął się dziko. - Jesteś więc krewnym mojej krewnej, a więc jesteś także krewnym Titian. Saetan odetchnął. Podszedł do nich Khardeen. - Jeśli chcemy coś zjeść, będziemy musieli o to powalczyć - powiedział
do Chaostiego. - Przyjmę każde wezwanie rzucone przez mężczyznę - odparł Chaosti. - Między nami a jedzeniem są dziewczęta. Chaosti westchnął. - Łatwiej byłoby zmierzyć się z innym mężczyzną. - I bezpieczniej. - Panowie - powiedział Beale. - Podano również w salonie. - Czy słyszałeś, że rude czarownice mają gorący temperament? - zapytał Khardeen, gdy szli z Chaostim za innymi mężczyznami do salonu. - W Dal al Mon nie ma rudych czarownic - odpowiedział Chaosu - i wszystkie maja gorący temperament. - Aha. Zatem dobrze. Drzwi zamknęły się za nimi. Saetan podskoczył, gdy jakaś ręka ścisnęła go za ramię. - Wszystko w porządku? - zapytał cicho Andulvar. - Czyja ciągle stoję? - Jesteś w pozycji pionowej. - Dzięki ci, Ciemności. - Saetan rozejrzał się. W głównym holu zostali tylko on i Andulvar. - Ukryjmy się w moim gabinecie. - Zgoda. Wypili po dwa kieliszki yarbarah
i wreszcie się odprężyli, ponieważ przez godzinę nie dobiegł do nich żaden krzyk, hałas czy odgłos uderzenia. - Matko Noc - znużony Saetan zdjął marynarkę i zapadł się w jednym z wygodnych, wielkich foteli. - Według moich wyliczeń - powiedział Andulvar, dolewając do kieliszków - razem z naszą dzieciną mamy w jednej komnacie dziesięć dorastających czarownic, wszystkie Królowe, oraz dwie - oprócz
Jaenelle, będące Czarnymi Wdowami. - Karla i Gabrielle. Zauważyłem. - Saetan zamknął oczy. - W drugiej komnacie jest siedmiu młodych mężczyzn, z których czterech jest Książętami Wojowników. - To także zauważyłem, tworzy to bardzo interesujący Pierwszy Krąg, nie sądzisz? Andulvar zamruczał coś po eyrieńsku. Saetan zdecydował się tego nie tłumaczyć. - Jak sądzisz, dokąd poszła reszta? - zapytał Andulvar. - Jeśli Mephis i Prothvar mają choć odrobinę rozsądku, gdzieś się ukrywają. Sylvia niewątpliwie podaje ciasta orzechowe i kanapki. Cassandra? - Saetan wzruszył ramionami. - Nic sądzę, aby była na to gotowa. - A ty byłeś? - Cholera. - Gdy ktoś zapukał do drzwi, Saetan pomyślał, żeby usiąść prosto, ale postanowił się tym nie przejmować. - Wejść. Wszedł uśmiechnięty Khardeen i położył na hebanowym stole szesnaście zapieczętowanych kopert. - Powiedziałem Jaenelle, że podrzucę je tutaj. Zamierzamy iść na spotkanie z wilkami i jednorożcem. - Skończyliście pożeranie zawartości kuchni? - zapytał Saetan, podnosząc jedną z kopert. - Przynajmniej do kolacji. - Nie spiesz się, Wojowniku - powiedział Saetan, powstrzymując Khardeena przed pospiesznym odejściem. Złamał oficjalna pieczęć, przywołał swoje półksiężycowate okulary i przeczytał wiadomość. Następnie popatrzył na Khary’ego. To od Lady Diuny. - Uhm - powiedział Khary, kołysząc się na obcasach. - Babcia Morghann. - Królowa Scelt jest babcia Morghann? Khary wepchnął ręce do kieszeni. - Uhm. Saetan ostrożnie położył okulary na stole. - Zaoszczędźmy sobie czasu. Czy wszystkie listy zawierają to samo?
- O co chodzi. Wielki Lordzie? - zapytał niewinnie Khary. - Wszystkie te listy zawierają zgodę na przedłużenie wizyty? - Tak sadzę. - Zdefiniuj „przedłużenie wizyty”. - Niedługo. Do końca lata. Saetana zatkało. Nie był pewien, co by powiedział, gdyby był w stanie cokolwiek powiedzieć. - Wszystko jest pod kontrola, Wielki Lordzie - powiedział uspokajająco Khary. - Lord Beale i Lady Helena zajmują się właśnie przydziałem pokojów, a więc nie masz się czym martwić. - Nic mam... - To jest rozsądny kompromis, Wielki Lordzie. Musisz spędzać z nami czas i my również. Poza tym Pałac jest jedynym miejscem, które jest na tyle duże, aby nas wszystkich pomieścić i... jak zauważył mój wuj, gdy wszyscy jesteśmy pod jednym dachem, mężczyzna z pewnością musi pić, a wuj uważa, że lepiej abyś pił ty niż on. Saetan wykonał słaby gest, odprawiając Khary’ego, i poczekał, aż zamkną się za nim drzwi. Objął rękami głowę. - Matko Noc.
ROZDZIAł SIóDMY
1. Kaeleer
Saetan splótł palec i popatrzył na Sylvie. - Słucham? - Musisz porozmawiać z Tersą - powtórzyła Sylvia. A niech ją. Dlaczego tak się upiera? Z trudem opanował irytację. To nie była wina Sylvii. Nie mogła wiedzieć o powiązaniach między nim a Tersą. - Czy masz ochotę na wino? - zapytał w końcu. Niski głos Saetana mówił wiele o stanie jego duszy. Sylvia spojrzała na karafkę stojąca w rogu biurka. - Jeśli to brandy, może nalejesz sobie kieliszek i podasz mi karafkę? Saetan napełnił dwa kieliszki i przesłał w powietrzu jeden z nich. Sylvia upiła spory łyk i zakrztusiła się trochę. - To nie jest najlepszy sposób picia dobrego brandy - powiedział z ironia w głosie, ale sam przełknął spory łyk, choć miał świadomość, że ta przyjemność skończy się bólem głowy. - W porządku. Powiedz mi o Tersie. Sylvia pochyliła się do przodu, łokcie oparła na krześle, a dłońmi objęła kieliszek. - Nie jestem dzieckiem, Saetan. Wiem, że niektórzy ludzie osuwają się do Wykrzywionego Królestwa, niektórzy są tam wpychani i tylko nieliczni odważni dokonują świadomego wyboru. Wiem też, że większość Czarnych Wdów, zagubionych w Wykrzywionym Królestwie, jest nieszkodliwa dla innych. Na swój sposób są niezwykle mądre. - I...?
Sylvia ścisnęła wargi. - Mikal, mój najmłodszy syn spędza z nią sporo czasu. Uważa, że Tersa jest cudowna. - Skończyła brandy i podała kieliszek, aby łatwiej było nalać nową porcję. - Ostatnio nazywa go Daemonem. Jej głos był tak niski i ochrypły, że musiał bardzo się starać, aby ją zrozumieć, Z goryczą uświadomił sobie, że chciałby nie słyszeć tego, co mówi. - Mikal nic sobie z tego nie robi - kontynuowała Sylvia, łyknąwszy najpierw spory łyk brandy. Mówi, że każdy człowiek, mający tak wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, może mieć problemy z codziennymi sprawami, i że ona prawdopodobnie znała chłopca o imieniu Daemon i mówiła mu interesujące rzeczy tego samego rodzaju. Ona nigdy nie miała szansy. On był już stracony, dla nas obojga, zanim osiągnął wiek Mikala. - Ale? - Gdy ostatnio Mikal kilka razy ją odwiedził, ciągle powtarzała, aby był ostrożny. - Sylvia zamknęła oczy i zastygła w skupieniu. - Mówiła, że most jest bardzo kruchy i że będzie ciągle posyłać patyki. Otworzyła oczy i nalała sobie jeszcze jedną brandy. - Czasami tylko trzyma Mikala i płacze. W dużym koszu w kuchni przechowuje patyki, które zebrała w całej wiosce, i wpada w panikę, gdy ktoś obok nich przechodzi, ale nie może lub nie chce powiedzieć Mikalowi albo mnie, dlaczego one są takie ważne. Kazałam sprawdzić wszystkie mosty wokół Halaway i okazało się, że wszystkie są w dobrym stanie, nawet najmniejsze kładki. Myślałam, że może powie tobie. Czy mu powie? Czy pozwoli mu poruszyć jedyny temat, na jaki nie chciała rozmawiać? Gdy chodził ją odwiedzać, na jedną godzinę w tygodniu, Tersa mówiła o swoim ogrodzie; mówiła, co jadła na obiad; pokazywała mu hafty, nad którymi pracowała; mówiła o Jaenelle. Nigdy jednak nie wspominała o ich synu. - Spróbuję - powiedział cicho. Sylvia postawiła kieliszek na biurku i chwiejnie wstała. Saetan obszedł biurko, ujął ją za łokieć i odprowadził do drzwi. - Powinnaś pójść do domu i się zdrzemnąć. - Nigdy nie sypiam w ciągu dnia. - Nie wydaje mi się, abyś po tej ilości brandy miała jakiś wybór. - Mój organizm spali je bardzo szybko - czknęła Sylvia. - Uhm. Czy zdajesz sobie sprawę, że nazwałaś mnie Saetan? Odwróciła się tak szybko, że wpadła na niego. Lubił jej dotyk i niepokoiło go to.
- Przepraszam, Wielki Lordzie. Przykro mi. - Na pewno ci przykro? - zapytał cicho. - Nie jestem pewien, czy mnie jest przykro. Sylvia patrzyła na niego. Zawahała się. Milczała. Pozwolił jej odejść.
***
- Wychodzisz? Jaenelle oparła się o ścianę naprzeciw drzwi do jego sypialni. Palec służył jej jako zakładka książki do Fachu. Rozbawiony Saetan uniósł brew. To zwykle rodzice chcą się dowiedzieć, gdzie będzie przebywać ich potomstwo, a nie odwrotnie. - Mam zamiar spotkać się z Tersą. - Dlaczego? Dziś nie jest dzień odwiedzin. Zauważył lekką zmianę tonu jej głosu, subtelny sygnał ostrzegawczy. - Jestem aż tak przewidywalny? - zapytał, uśmiechając się. Jaenelle nie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Zanim zagłębiła się w otchłani czy gdziekolwiek, gdzie spędziła te dwa lata, Jaenelle udawała się do Wykrzywionego Królestwa i doprowadzała Tersę z powrotem do nieostrej granicy oddzielającej szaleństwo od zdrowia psychicznego. Tylko do tego miejsca mogła - lub chciała - dojść Tersa. Jaenelle pomogła jej na nowo nawiązać częściowy kontakt z rzeczywistością, Teraz, gdy mieszkały blisko siebie, Jaenelle nadał pomagała Tersie układać fragmenty, które składały się na świat realny. Drobne rzeczy. Proste rzeczy. Drzewa i kwiaty. Czucie gliny rozcieranej między palcami. Przyjemność zjedzenia miski zupy i grubej pajdy świeżego chleba. - Po południu odwiedziła mnie Sylvia - powiedział powoli, próbując zrozumieć powody bijącego od Jaenelle chłodu. - Ona sądzi, że Tersa czymś się martwi, więc chciałem się z nią zobaczyć. Szafirowe oczy Jaenelle były równie nieruchome i głębokie jak bezdenne jezioro.
- Nie wciskaj się tam, gdzie cię nie chcą, Wielki Lordzie - powiedziała Czarownica. Zastanawiał się, czy wiedziała, jak dużo zdradzają jej oczy. - Wolałabyś, abym się z nią nie spotykał? - zapytał z szacunkiem. Jej oczy uległy zmianie. - Zobacz się z nią, jeśli chcesz - odpowiedziała jego córka - ale nie wkraczaj na jej prywatny teren.
***
- Nie ma wina. - Tersa otwierała i zamykała szafki i wyglądała na coraz bardziej zmieszaną. Kobieta nie kupiła wina. Zawsze czwartego dnia kupuje butelkę wina, aby była tu naszykowana dla ciebie. Nie kupiłam wina, a jutro miałam zamiar narysować obraz przedstawiający mój ogród i chciałam ci go pokazać, ale trzeci dzień minął i nie wiem, gdzie go położyłam. Saetan usiadł przy sosnowym kuchennym stole. Było mu coraz smutniej, aż poczuł, że jest zbyt ciężki, aby się podnieść. Zażartował o byciu przewidywalnym. Nie zdawał sobie sprawy, że jego przewidywalność była dla Tersy jednym z punktów odniesienia, sposobem na oddzielanie kolejnych dni. Jaenelle wiedziała i pozwoliła mu przyjść, by przekonał się o tym sam. Trzymając ręce oparte na stole, podniósł się z krzesła. Każdy ruch był wysiłkiem, ale dotarł do Tersy, która wciąż otwierała szafki i mruczała. Posadził ja przy stole, postawił czajnik na piecu i po krótkich poszukiwaniach w szafkach, przyrządził dla obojga po filiżance herbaty rumiankowej. Gdy postawił przed nią filiżankę, odgarnął z jej twarzy splątane, czarne włosy. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek włosy Tersy wyglądały tak, jak gdyby po umyciu suszyła je na wietrze, a palce były jedynym grzebieniem, jaki znała. Sadził, że to nie szaleństwo, a intensywność przeżywania uczyniła ja zobojętniałą. Zastanawiał się, czy nie było to jednym z powodów, dla których zgodził się na zawarcie z haylliańską Klepsydrą umowy dotyczącej opieki nad dzieckiem, i że wybrał Tersę, która już była złamana, już balansowała na krawędzi szaleństwa. Tamtej pierwszej nocy spędził ponad godzinę na czesaniu jej włosów. Szczotkował je każdej nocy, gdy u niego spała, i czerpał przyjemność z czucia ich między palcami, z delikatnego szarpania szczotki. Teraz, siedząc naprzeciw niej z dłońmi oplecionymi wokół kubka, powiedział: - Przyszedłem wcześniej, Teraso. Nie przegapiłaś trzeciego dnia. To jest drugi dzień. Tersa była zaskoczona. - Drugi dzień? Nie przychodzisz nigdy drugiego dnia.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Nie chciałem czekać do czwartego dnia. Wrócę czwartego, aby obejrzeć rysunek. Trochę się odprężyła i napiła herbaty. Na sosnowym stoliku nie było nic z wyjątkiem niebieskiego wazonu, w którym były trzy róże. Tersa delikatnie dotknęła ich płatków. - Chłopak przyniósł je dla mnie. - Który chłopak? - zapytał cicho Saetan. - Mikal. Syn Sylvii. Odwiedza mnie. Mówiła ci? - Myślałem, że może myślałaś o Daemonie. Tersa prychnęła. - Daemon nie jest już chłopcem. Poza tym on jest daleko. Jej oczy zamgliły się, patrzyły w przyszłość. - A na wyspie nie ma kwiatów. - Ale nazywasz Mikala Daemonem. Tersa wzruszyła ramionami. - Czasem jest miło udawać, że coś mu opowiadam. Jaenelle mówi, że w udawaniu nie ma nic złego. Poczuł lód wędrujący wzdłuż kręgosłupa. - Powiedziałaś Jaenelle o Daemonie? - Oczywiście, że nie - odpowiedziała poirytowana Tersa. - Nie jest jeszcze gotowa, aby się o nim dowiedzieć. Jeszcze nie wszystkie nici są na swoim miejscu. - Jakie nici... - Kochanek jest zwierciadłem ojca. Pomiędzy stoi brat. Zwierciadło obraca się, obraca, obraca. Krew. Tak dużo krwi. Trzyma się wyspy. Z morza musi wznieść się most. Nici nie są jeszcze na swoim miejscu. - Tersa, gdzie jest Daemon? Tersa mrugnęła i z drżeniem odetchnęła. Patrzyła na niego zaskoczona. - Chłopiec nazywa się Mikal. Miał ochotę na nią krzyczeć. Gdzie jest mój syn? Dlaczego nie udał się do Stołpu lub nie przeszedł
przez jedne z Wrót? Na co czeka? Nie ma sensu na nią krzyczeć. Nie potrafiła przetłumaczyć tego, co widziała. Rozumiał jedną rzecz. Jeszcze nie wszystkie nici były na swoim miejscu. Dopóki nie będą, może jedynie czekać. - Do czego są te patyki, Teraso? - Patyki? - Tersa popatrzyła na stojący w kącie kuchni koszyk z patykami. - Do niczego. - Wzruszyła ramionami. - Na podpałkę? Oddaliła się od niego wyczerpana zmaganiem się z powrotem do rzeczywistości i obroną przed zalewem szaleństwa. - Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? - zapytał, szykując się do wyjścia. Tersa zawahała się. - To cię rozzłości. W tym momencie nie czuł się zdolny do tak intensywnych emocji. - Nic rozzłości mnie. Obiecuję. - Czy mógłbyś... Czy mógłbyś mnie na chwilę objąć? Był wstrząśnięty. On, który zawsze pragnął fizycznego kontaktu, nigdy nie pomyślał, aby ją przytulić. Objął ją a ona otoczyła ramionami jego szyję i położyła mu głowę na ramieniu. - Nie tęsknię za kochaniem się, ale przyjemnie jest być przytulaną przez mężczyznę. Saetan delikatnie pocałował jej splatane włosy. - Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? Nie wiedziałem, że chcesz być przytulana. - Teraz już wiesz.
2. Kaeleer
Ciemna Rada szeptała. Na początku było to tylko zatroskane przyglądanie się, zafrasowane zdziwienie. Wielki Lord w swoim długim życiu zrobił wiele rzeczy - wystarczyło przyjrzeć się temu, co zrobił samej Radzie, żeby zostać opiekunem dziewczynki - ale trudno było uwierzyć, że jest zdolny do tego. Zawsze twierdził, że siła Terytorium, siła Królestwa zależy od siły jego czarownic, zwłaszcza jego Królowych. Pomyśleć, że mógł robić takie rzeczy z wrażliwą dziewczynką, młodą Ciemną Królową... Och tak, dowiadywali się wcześniej o dziewczynkę, ale Wielki Lord zawsze odpowiadał, że jest chora. Dziewczynka była chora. Nie można jej było odwiedzać. Miała prywatnych nauczycieli. Gdzie dziewczynka przebywała przez ostatnie dwa lata? Co musiała znosić? Czy Jorval był pewien tego, co mówił? Nie - podkreślał Lord Jorval - nie był pewien. Była to tylko niesprawdzona informacja, udzielona przez zwolnionego z pracy służącego. Nie było powodu przypuszczać, że nie było tak, jak powiedział Wielki Lord. Dziewczynka prawdopodobnie była chora, w pewnym sensie niepełnosprawna, zbyt wrażliwa fizycznie lub emocjonalnie, aby móc przyjmować gości. Wielki Lord nie wspomniał o chorobie dziewczynki, dopóki Rada po raz pierwszy nie poprosiła o widzenie się z nią. Jorval gładził ciemną brodę szczupłą dłonią i potrząsnął głową. Nie było dowodu. Tylko słowo człowieka, którego nie można było odszukać. Pogłoski, spekulacje, plotki.
3. Wykrzywione Królestwo
Przywarł do ostrej trawy na kruszącej się wyspie może i obserwował patyki, które płynęły w jego kierunku. Były rozmieszczone równomiernie, jak deski „mostu wiszącego” nad niekończącym się morzem. Ale chodzenie po nich byłoby co najmniej ryzykowne i nie było tam lin, których można by się trzymać. Gdyby spróbował ich użyć, zatonąłby w bezkresnym morzu krwi. I tak utonie. Wyspa ciągle się kruszyła. W końcu zostanie jej tak mało, że go nie utrzyma. Był zmęczony. Chciał dać się wessać. Patyki złamały szyk, zawirowały i uformowały się na nowo, tworząc niezbyt wyraźne litery. Jesteś moim narzędziem. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Pieprzony rzeźnik. Przedostał się na drugą stronę wyspy, która jednak wciąż się kruszyła. W końcu zostało tylko tyle miejsca, aby mógł tam bezradnie leżeć. Coś pod powierzchnią morza krwi poruszyło się, zakłócając ruch patyków i tworzone z nich nieustannie słowa. Patyki wirowały wokół jego niewielkiej wyspy, zderzając się z kruszącymi się brzegami - i gromadząc się jedne na drugich, utworzyły kruchy mur obronny. Przechylił się nad krawędzią i obserwował, jak z głębin wypływa twarz z szafirowymi oczami, patrzącymi w pustkę, i złotymi włosami, rozrzuconymi jak wachlarz. Wargi drgnęły. Daemon. Sięgnął w dół i delikatnie podniósł twarz z morza krwi. Nie głowę, tylko twarz, tak gładką i pozbawioną życia jak maska. Wargi znów się poruszyły. Słowo zabrzmiało jak tchnienie nocnego wiatru, jak pieszczota. Daemon. Twarz rozpuściła się, przeciekła między jego palcami. Szlochając, próbował zatrzymać, uformować na powrót ukochaną twarz. Im bardziej próbował, tym szybciej wypływała spomiędzy palców, aż w końcu nic już nie zostało. Cienie w krwawym morzu. Twarz kobiety, pełna współczucia i zrozumienia, otoczona masą splątanych, czarnych włosów. Zaczekaj, powiedział. Zaczekaj. Nici nie są jeszcze na swoim miejscu. Zniknęła w drobnych falach. Wreszcie było coś łatwego do zrobienia, coś bez bólu, bez strachu.
Sadowiąc się najwygodniej, jak się dało, przygotował się do oczekiwania.
4. Kaeleer
Saetan zastanawiał się, czy z biblioteczkami za jego biurkiem było wszystko w porządku lub czy wszystko było w porządku z jego kamerdynerem, bowiem Beale prawic od minuty wpatrywał się w ten sam punkt. - Wielki Lordzie - powiedział sztywno, wciąż wpatrując się w biblioteczki. - Beale - powiedział ostrożnie Saetan. - Wojownik chce się z tobą zobaczyć. Saetan ostrożnie odłożył okulary na stos papierów zalegających biurko i złożył ręce, aby powstrzymać ich drżenie. - Czy jest przestraszony? Beale skrzywił usta. - Nie, Wielki Lordzie. Saetan usiadł głębiej w fotelu. - Dzięki, Ciemności. Przynajmniej nie jest tu dlatego, że dziewczęta coś nabroiły. - Nie wydaje mi się, Wielki Lordzie, aby miały z tym jakikolwiek związek. - A więc wprowadź go. Wojownik, który wszedł do gabinetu, był o głowę wyższy od Saetana, dwa razy szerszy i muskularny. Jego dłonie były wystarczająco duże, aby objąć ludzka głowę i wystarczająco silne, aby ją zgnieść. Wyglądał na nieokrzesanego człowieka, który wyciągnie wszystko, co zechce, z ziemi lub od ludzi. Pod masywnym ciałem i dudniącym głosem kryło się jednak serce wypełnione prostą radością i
dusza, zbyt wrażliwa, aby znosić szorstkie traktowanie. Był to Dujac. Pięćset lat temu był najwybitniejszym artystą w Kaeleer. Dziś był demonem. Saetan wiedział, że byłoby hipokryzja złościć się na Dujac’a za to, że tu przyszedł, bowiem od czasu powrotu Jaenelle - Mephis, Andulvar i Prothvar często przebywali w Pałacu i kontaktowali się z dziećmi. Mimo to izolowanie Mrocznego Królestwa od Królestw żywych zawsze było balansowaniem na krawędzi i nawet za życia czuł, że siedzi na tej krawędzi okrakiem. Teraz, gdy dzieci spędzały w Pałacu lato, Ciemna Rada naciskała go, aby odbyć rozmowę z Jaenelle, a demony przychodziły do niego na audiencje, sytuacja stawała się nie do zniesienia. - Dwa razy w miesiącu organizuję audiencję w Piekle dla każdego, kto chce się stawić - powiedział zimno. - Nie masz tu nic do roboty. Lordzie Dujac. Dujac wbił wzrok w podłogę, jego długie palce miętosiły brzeg starej, niebieskiej czapki, którą trzymał w dłoniach. - Wiem, Wielki Lordzie. Proszę o wybaczenie. Nie powinienem był tu przychodzić, ale nie mogłem czekać. Saetan mógł czekać i czekał. Dujac zgniótł czapkę w dłoniach, gdy wreszcie podniósł wzrok, w jego oczach malowała się rozpacz. - Jestem tak zmęczony, Wielki Lordzie. Nie mam nic do malowania, nie mam nikogo do uczenia, do dzielenia się. Nie ma celu, nie ma radości. Proszę, Wielki Lordzie. Saetan przymknął oczy. Nie pamiętał już o gniewie. Czasem to się zdarzało. Piekło było zimnym, okrutnym, przeklętym Królestwem, ale miało też pozytywne aspekty. Było miejscem, w którym Krwawi mogli dokonać pojednania ze swoim życiem, mieli dużo czasu na zajęcie się niedokończonymi sprawami, Niektórzy nie wykorzystywali tego ostatniego daru, przez lata lub stulecia trwając w nudzie, zanim ostatecznie znikali w Ciemności. Inni zużywali ten czas do pielęgnowania talentów, na które nie zwracali uwagi za życia, lub je poświęcali, wybierając inną drogę. Jeszcze inni, którzy zakończyli życie, zanim się spełnili, kontynuowali dotychczasowe życie. Dujac zmarł nagłą śmiercią w sile wieku. Gdy zdał sobie sprawę, że może nadal malować, z radością zaakceptował życie pod postacią demona. Teraz prosił Saetana o uwolnienie go od martwego ciała, o skonsumowanie resztki jego psychicznej siły i pozwolenie na stanie się szeptem w Ciemności. Czasem tak się zdarzało. Nieczęsto, na szczęście, ale czasem pragnienie trwania zanikało wcześniej niż siła psychiczna. Gdy do tego dochodziło, demon przybywał do Wielkiego Lorda i prosił o szybkie uwolnienie. A ponieważ był Wielkim Lordem, spełniał te prośby. Saetan szeroko otworzył oczy i mocno zamrugał, aby lepiej widzieć.
- Dujac, jesteś pewien? - Jestem... Do komnaty wpadła Karla. - Ten nadęty, wystrojony i wypachniony ściekowy szczur mówi, że mój rysunek jest kiepski! - Gdy rzucała rysunek na biurko Saetana, jej oczy były pełne łez. Zdążył zniknąć okulary, zanim wylądował na nich szkicownik. - To parszywy palant - szlochała Karla. - To nie jest dzieło mojego życia, to nie jest moja droga życia. To miała być przyjemność! Saetan zerwał się z fotela. Przez ostatnie trzy tygodnie przewinęło się tu tak wielu nauczycieli, że nie mógł sobie przypomnieć nazwiska tego właśnie dupka, ale jeśli mógł on doprowadzić Karlę do łez, prawdopodobnie mógłby zniszczyć Kalush, Morghann, nie mówiąc już o Jaenelle. Dujac wyciągnął rękę po szkicownik. - Nie! - Karla rzuciła się w stronę rysunków, zbyt zdenerwowana, aby pamiętać, że mogłaby je zniknąć, zanim zacisnęła się na nich dłoń Dujaca. Uderzyła czołem o ramię Dujaca, odbiła się od niego i wpadła na Saetana. Objął ją i zacisnął zęby, nienawidząc cierpienia, które ją wypełniało. Dujac przyjrzał się szkicowi. Powoli potrząsnął głowa,. - To jest straszne - mruknął, przerzucając kartki szkicownika. - Potworne - ryknął. Potrząsnął szkicownikiem w kierunku Karli. - Nazwałaś go szczurem? Jesteś dla niego zbyt łaskawa, Lady. On jest... - Dujac - ostrzegł go Saetan. po pierwsze dlatego, że nie chciał, aby Karła nauczyła się dosadnego określenia, którego mogła jeszcze nic znać, a po drugie ponieważ wyczuł, iż Karla się ożywiła. Dujac spojrzał na Saetana i głęboko odetchnął. - On nie jest dobrym nauczycielem - dokończył bezbarwnym tonem. Karla parsknęła. - Też uważasz, że moje rysunki nie są dobre. Dujac dotarł do ostatniej kartki szkicownika. - Co to jest? - zapytał, dźgając palcem papier. Karla wyprostowała się i zmrużyła oczy. Saetan jęknął. - To jest wazon - odpowiedziała chłodno.
- Wazon. Ba! - Dujac wyrwał kartkę, zmiął ją i rzucił za siebie. Wskazał palcem na Karlę. Czy Dujac zdawał sobie sprawę, jak blisko zębów Karli znalazł się jego palce? - Jesteś Królową, prawda? - ryczał nieprzerwanie Dujac. - Robisz to dla przyjemności, kiedy zakończysz trudne lekcje Fachu, tak? Robisz to, ponieważ Lady musi nauczyć się wiciu rzeczy, aby być dobra Królowa, tak? Nie masz rysować grzecznych, tycich rysuneczków. - Skulił ramiona i skrzywił się. Podparł podbródek nadgarstkiem i lekko pocierał. - Ba! - Wyciągnął Karlę z ramion Saetana, okręcił ja wokół osi, ujął jej dłoń w swoja i zaczął zataczać nią duże kręgi. - W twoim sercu jest ogień, tak? Ten ogień potrzebuje węgla i wielkiego arkusza, aby się wyrazić. Wtedy gdy chcesz narysować wazon, rysujesz wazon. - A - ale - jąkała się Karla, obserwując jak jej dłoń zatacza kolejne kręgi. - Wazon, który próbujesz narysować, jest wazonem kogoś innego. Użyj go, jako modelu. Modele są dobre. Porem narysuj swój wazon, ten, który ukaże ogień, ten, który powie: jestem czarownicą, jestem Królową, jestem... - Dujac w końcu zawahał się. - Karla - powiedziała potulnie. - Karla - ryknął Dujac. - Co się dzieje? - zapytała od drzwi Jaenelle. Obok niej stała Gabrielle. Saetan przysiadł na rogu biurka i skrzyżował ramiona, zrezygnowany i gotowy na wszystko, co mogłoby go spotkać ze strony tych słodkich maleństw. Widząc inne dziewczęta, Dujac puścił Karlę i cofnął się. - Czy mamy węgiel? - zapytała Karla, wycierając oczy. - Trochę mamy, ale Lord Stuffy mówi, że węgiel robi bałagan i nic jest odpowiednim narzędziem dla dam - powiedziała cierpko Gabrielle. Saetan patrzył na Gabrielle i zastanawiał się, co za idiotę zatrudnił jako nauczyciela rysunków. Poczuł nagle, jak z jego głowy odpływa krew. Złapał się biurka, nie chcąc zemdleć. Nigdy nie mdlał. Byłby to bardzo niedobry moment, aby zacząć. Mając wokół siebie inne dziewczęta, nie zdawał sobie sprawy z istnienia trójkąta mocy. Karla, Gabrielle, Jaenelle. Trzy silne Królowe, które były także naturalnymi Czarnymi Wdowami. Niech Ciemność będzie łaskawa, pomyślał. To trio mogłoby rozerwać na strzępy wszystko i wszystkich - lub wszystko zbudować. - Wielki Lordzie? Saetan zamrugał. Odetchnął głęboko. Jego płuca wciąż pracowały. Jakoś. W końcu pewien, że się nie
przewróci, rozejrzał się wokół. W komnacie był tylko Dujac. Dujac miętosił czapkę. - Nie chciałem przeszkadzać. - Za późno - mruknął Saetan. W drzwiach gabinetu pokazały się trzy jasnowłose główki. - Hej - powiedziała Karla - mamy węgiel i duże arkusze. Nie idziesz? Dujac nie przesuwał miętosić czapki. - Nie mogę, Ladies. - Dlaczego nie? - zapytała Jaenelle, gdy wszystkie trzy weszły do gabinetu. Dujac spojrzał błagalnie na Saetana, który uparcie wpatrywał się w czubki swoich butów. - Jestem... jestem Dujac, Pani. - Jaenelle wyglądała na zadowoloną. - Namalowałeś Zejście do Piekła. Oczy Dujaca rozszerzyły się. - Dlaczego nie możesz nam dawać lekcji rysunków? - Jestem demonem. Cisza. Karla wysunęła biodro i skrzyżowała ramiona. - Gdzie jest powiedziane, że nie można uczyć rysunków po zapadnięciu zmierzchu? Poza tym świeci słońce, a ty jesteś tutaj. - To dlatego, że Pałac zachowuje dość Ciemnej Mocy, aby Światło słoneczne nie przeszkadzało demonom, gdy przebywają wewnątrz - powiedziała Jaenelle. - Więc to nie stanowi problemu - powiedziała Karla. - Jeśli nie chcesz tu przebywać w świetle dnia, światło świec lub kule światła czarownic oświetlą komnatę na tyle, aby można było pracować - dodała Gabrielle. Dujac spojrzał bezradnie na Saetana, ale on przyglądał się drugiemu butowi. - Czy masz tak rozdęte ego, że uczenie paru małych czarownic jest poniżej twojej godności? słodkim tonem zapytała złośliwie Karla.
- Rozdęte? Nie, nie Ladies. Czułbym się zaszczycony, ale... - Ale? - cicho zapytała Jaenelle, tym swoim niskim głosem. Dujac wzdrygnął się. Saetan zadrżał. - Jestem demonem. Cisza. W końcu Karla parsknęła. - Jeśli nie chcesz nas uczyć, po prostu to powiedz, ale przestań stosować głupie wymówki, żeby się wykręcić. Wyszły, zamykając za sobą drzwi. Dujac miętosił czapkę. Saetan wpatrywał się w swój but. - Dujac - powiedział cicho - aby dać sobie radę z tymi młodymi damami, potrzeba silnej, ale i wrażliwej osobowości, nie mówiąc już o talencie. Jeśli zdecydujesz się zostać ich nauczycielem plastyki, mogę albo dać ci pensję, którą przyznaję, jest mało przydatna w Mrocznym Królestwie, albo dodać cokolwiek, co zechcesz użyć w swoich własnych projektach, do listy materiałów dla dziewcząt, którą mi dostarczysz. Jeśli jednak postanowisz odmówić - popatrzył w oczy Dujaca - to ty do nich pójdziesz i spróbujesz im wytłumaczyć swoją decyzję. W oczach Dujaca pojawiła się panika. Z gabinetu było też tylko jedno wyjście. - Ależ, Wielki Lordzie, jestem demonem. - To nie zrobiło na nich wrażenia, prawda? Dujac odpręży! się. - Nie. - Następnie wzruszy! ramionami i uśmiechnął się. - Minęło wiele czasu, odkąd malowałem portrety, a one mają interesujące twarze, tak? I zbyt wiele ognia, aby go marnować na grzeczne rysuneczki. Saetan odczekał pół godziny, zanim wmaszerował
do głównego holu. Stojąc daleko z tyłu, obserwował sabat. Siedząc w kręgu na podłodze, dziewczęta pracowicie szkicowały martwa naturę - wazon, jabłko i koszyk bibelotów. Dujac przysiadł obok Kalush, wyjaśniając jej coś grzmiącym szeptem, a potem odwrócił się w stronę Morghann, trzymającej kawałek węgla nad arkuszem.
Jaenelle odłożyła swój szkicownik, wytarła palce w ręcznik, który dzieliła z Karla, i podeszła do Saetana z uśmiechem pasującym do uroczej, młodej kobiety, cieszącej się z twórczego działania. Saetan objął ją w pasie. - A teraz serio, mała czarownico - powiedział cicho. - Czy ten poprzedni nauczyciel był rzeczywiście taki kiepski? Jaenelle przesunęła palcem po złotym łańcuchu, na którym wisiał Czerwony Kamień, przysługujący jej na mocy Przyrodzonego Prawa. - On nie był dla nas odpowiedni, dla żadnej z nas, i... Nie pozwoli jej na opuszczenie głowy, nie pozwoli jej na odwrócenie oczu, z których nauczył się tak dobrze czytać, które tak dużo mu mówiły. - I...? - On się mnie bał - szepnęła. - Nie tylko mnie - poprawiła się szybko. - Nie lubił przebywać w pobliżu Królowych. Nawet Kalush napawała go niepokojem. Ciągle więc mówił takie rzeczy, jak „ladies, proszę zrobić to” i „ladies, proszę nie robić tego”. Na Ogień Piekielny, Saetan, nie jesteśmy „ladies”, nie chcemy być „ladies”. Jesteśmy czarownicami. Otoczył ja ramionami. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Jak się zdawało, pytał o to, o wiele za późno. Jaenelle wzruszyła ramionami. - Nie powiedziałyśmy ci jeszcze, że w tym tygodniu zrezygnowali nauczyciel muzyki i nauczyciel tańca. Saetan zachichotał. - Lekcje latem nie są zapewne najlepszą kombinacją. - Ucałował jej włosy. - Dujac przyszedł tutaj, ponieważ chciał zostać uwolniony. - Niezupełnie. Potrzebował
tylko, aby na nowo zostały rozbudzone jego zainteresowania. Saetan obserwował, jak Dujac obchodzi krąg uczennic, gestykuluje, zachęca, dziwi się, przyglądając się szkicowi Karli, a potem mówi coś, co ją rozbawia. W oczach Dujaca nie było już rozpaczy, nie było śladu bólu, który spowodował, że zaczął szukać Wielkiego Lorda. - Nie jesteśmy władcami lalek, mała czarownico - szepnął Saetan. - Jesteśmy bardzo potężni, ale musimy ostrożnie pociągać za sznurki, aby inni ludzie tańczyli.
- To zależy od tego, dlaczego sznurki są pociągane, nie sądzisz? - spojrzała na niego swoimi szafirowymi, starożytnymi oczami i uśmiechnęła się. - Poza tym nie ma, o czym mówić. Gdyby nadszedł jego czas, odszedłby. Wróciła na swoje miejsce na podłodze. Po jej prawej stronie siedziała Karla, po lewej Gabrielle. Wszedł do swojego gabinetu i ogrzał szklaneczkę yarbarah. Aktorzy w teatrze kukiełkowym. Manipulatorzy. Hekatah i jej intrygi. Jaenelle i jej wrażliwość na serca innych. Taka cienka, delikatna granica, jedyną różnicę stanowi zamiar. Wziął do ręki ostatni list od Ciemnej Rady. Pod zdawkowymi słowami kryło się coś, co go niepokoiło, ale było to coś zbyt niewyraźnego, aby mógł to określić. Nie mógł ich dłużej zwodzić. Najwyżej jeszcze parę tygodni dłużej. Co będzie potem? Taka cienka, delikatna granica. Co potem?
5. Kaeleer
Jaenelle wzięła do ręki niewielką fiolkę i wysypała z niej do dużej szklanej misy na blacie trzy granulki w kolorze ametystu. - Dlaczego przyjeżdżają tu członkowie Ciemnej Rady? Saetan przyglądał się gęstemu, bąblującemu płynowi, wypełniającemu jedną trzecią misy i miał szczerą nadzieję, że nie jest to nowy tonik. - Ponieważ moje uprawnienia do opieki zostały nadane przez Radę, jej członkowie chcą nas sprawdzić, chcą się przekonać, jak żyjemy. - Jeśli są członkami Rady, są także Krwawymi z Kamieniami. Powinni wiedzieć, jak żyjemy. -
Jaenelle wzięta fiolkę czerwonego proszku i obejrzała ją pod światło. Saetan skrzyżował ramiona i oparł się o ścianę. Nie powie jej, nie może jej powiedzieć o ostatniej „prośbie” Rady. Ich natarczywe dopominanie się ułatwiło czytanie między wierszami. Nie przyjeżdżali tu tylko po to, aby przyjrzeć się opiekunowi i jego podopiecznej. Przybywali, aby wydać o nim opinię. - Nie będę musiała wkładać sukienki, prawda? - mruknęła Jaenelle, wkładając najmniejszy palec do fiolki z czerwonym proszkiem. Używając paznokcia jako łyżeczki, nasypała proszku do misy. Zanim mogłoby wymsknąć się kłamstwo, Saetan ugryzł się w język. - Nie. Powiedzieli, że chcą zobaczyć normalne popołudnie. Jaenelle spojrzała na niego przez ramię. - Czy kiedykolwiek mieliśmy normalne popołudnie? - Nie - odrzekł z żalem Saetan. - Mamy typowe popołudnia, ale nie sądzę, aby ktokolwiek uznał je za normalne. Komnatę wypełnił jej perlisty śmiech. - Biedny Tata. Dobrze, skoro nie muszę się stroić i głupawo uśmiechać, spróbuje nie urazić ich delikatnych uczuć. - Podała mu fiolkę czarnego proszku. - Wrzuć szczyptę do misy i cofnij się. Zrobiło mu się trochę niedobrze. - Co się wtedy stanie? Jaenelle splotła palce. - No więc, jeśli zmieszałam proszki w proporcjach zgodnych z zaklęciem, stworzę imponujące złudzenie. Saetan przeniósł wzrok ze swojej zanoszącej się nerwowym śmiechem córki na stół z misą, a potem na fiolkę, którą trzymał w dłoni. - A jeśli nie zmieszałaś ich w prawidłowych proporcjach? - Stół wyleci w powietrze. Godzinę później, gdy leżał w wypełnionej po brzegi gorącą wodą wannie, mocząc obolałe mięśnie, musiał przyznać jej najwyższe noty za szybki refleks i odporność jej osłon. Eksplozja, poza rzuceniem ich obojga na podłogę, nie uszkodziła niczego w pokoju - z wyjątkiem szklanej misy i stołu. Musiał przy tym przyznać, że kształt, który uniósł się z misy, rzeczywiście był imponujący. Za dwa dni do Pałacu przybędzie Ciemna Rada. Będzie dla nich grzeczny i zniesie ich obecność, ponieważ jakie znaczenie miało to, co będą myśleć? Nikt nie odbierze mu Jaenelle. Jeśli Rada chce się o tym przekonać po raz drugi, proszę bardzo.
Wątpił, czy do tego dojdzie. Pamiętając napawające strachem chwile między momentem, w którym z mgły zaczął wznosić się kształt, a eksplozją stołu, wydobył z siebie jęk, który przeszedł w chichot. Ciemna Rada chciała spędzić z Jaenelle typowe popołudnie? Biedni głupcy nigdy go nie przeżyją.
ROZDZIAł óSMY
1. Kaeleer
Wszystko zaczęło iść źle w chwili, gdy dwóch członków Ciemnej Rady przekroczyło drzwi frontowe, rozejrzało się i zadrżało. Pałac SaDiablo był rzucająca długi cień, ciemnoszarą budowlą, która górowała nad okolicą. Zbudował ją, aby była imponująca, ale nie planował posiadania kamerdynera z Czerwonym Kamieniem i o kamiennej twarzy, straszącego gości jeszcze, zanim przekroczyli próg. Jeśli chodzi o
chłodną atmosferę... Helena dała im do zrozumienia z usztywnioną grzecznością, co sądzi o nachodzeniu Pałacu przez Radę i węszeniu na jego terytorium, a wszyscy służący przez cały dzień krzątali się z dala od kuchni i pani Beale. W domach Krwawych z ciemnymi Kamieniami służącymi zawsze byli Krwawi, ale kiedy wszystkie czarownice w domu decydowały się wyrazić swoje niezadowolenie, określenie „marne pocieszenie” nabierało całkowicie nowego znaczenia. - Dobry wieczór - powiedział Saetan, podchodząc do dwóch przybyszy, aby ich powitać. Starszy z nich skłonił się. - Dziękujemy, że znalazłeś czas, aby nas przyjąć, Wielki Lordzie. Jestem Lord Magstrom. A to jest Lord Friall. Saetan lubił Lorda Magstroma. Starszy mężczyzna miał twarz obramowaną siwymi włosami i niebieskie oczy, które zapewne przez większą część czasu były wesołe. Teraz były poważne, ale nie potępiające. Przynajmniej Lord Magstrom wyda opinię opartą na uczciwości i honorze. Natomiast Lord Friall już podjął decyzję. Wyglądał mydłkowato z powodu odżywek do włosów i kosztownej biżuterii, ciągle rzucał pełne niesmaku spojrzenia i wycierał usta pachnącą, haftowaną chusteczką. Saetan zaprowadził ich do salonu po prawej stronie głównego holu. Była to duża sala, meble były tak ustawione, żeby można było wstawić wysokie, malowane parawany, które dzieliły pokój. Dzięki ustawionym teraz parawanom ta część salonu, w której się znaleźli, wydawała się bardziej przytulna. Pomalowane na kolor kości słoniowej Ściany, ozdobione pogodnymi akwarelami, ciemne, niezbyt ciężkie meble, wygodnie ustawione na dywanach z Dharo o subtelnych wzorach, a na stole obok okna bukiet świeżych kwiatów. Saetan obserwował Lorda Magstroma dyskretnie rozglądającego się po komnacie, wiedział, że gościowi podoba się jej gustowny wystrój. - To urocza komnata, Wielki Lordzie - powiedział Lord Magstrom, siadając - Czy często z niej korzystasz? Saetan włożył ręce do kieszeni swetra. - Nie - powiedział po krótkiej, ale zauważalnej chwili wahania. - Nie mamy tu wielu oficjalnych gości. - Odwrócił się w stronę zamieszania przy wejściu. Ach, Beale. Kamerdyner stał z pustymi rękami w drzwiach. Saetan uniósł brew. - Jakaś przekąska dla naszych gości? - Za chwilę będzie gotowa, Wielki Lordzie. - Beale skłonił się i wycofał, pozostawiając drzwi otwarte. Saetana kusiło, aby zamknąć drzwi, ale zdecydował się tego nie robić. Nie ma sensu zmuszać Bealea, aby poniżał się, podsłuchując przez dziurkę od klucza. - Czy przybyliśmy nie w porę? - zapytał Lord Friall, patrząc z dezaprobata na nieformalny strój
Saetana i nie przestając wycierać ust chusteczką. Perfumy nie pomogą na to, co cię gnębi, Lordzie Friall, pomyślał zimno Saetan. Mój psychiczny zapach przenika wszystkie kamienie Pałacu. Saetan rzucił okiem na swą białą koszulę, rozpiętą na tyle nisko, aby Czarny Kamień na szyi nie był całkowicie schowany, nieco pomięte czarne bawełniane spodnie oraz sweter. - Rozumiem, że oczekiwaliście bardziej formalnego przyjęcia. Ponieważ jednak zrozumiałem, że Rada chce zdobyć informacje o naszym codziennym życiu, uważam, że te dwa oczekiwania są ze sobą sprzeczne. - Z pewnością - zaczął Friall ale przerwał mu Beale, wkraczający z tacą pełną przekąsek. Saetan przyjrzał się tacy. Jak na panią Beale, poczęstunek był bardzo skromny. Było mnóstwo kanapek, ale nie było orzechowych ciasteczek ani ciasta owocowego. - Nie sądzę, aby pani Beale... Beale postawił tacę na stole z niemal niesłyszalnym odgłosem. - Nie - powiedział z ironią w głosie Saetan. - Nie sądzę. - Nalał kawę i zaproponował kanapki, starając się przy tym ignorować iskierki w oczach Lorda Magstroma. Sadowiąc się w rogu tapczanu, skąd mógł obserwować drzwi, Saetan zastanawiał się, czy jego zaciśnięte zęby przetrwają popołudnie, i uśmiechnął się do Lorda Frialla. - Co mówiłeś? - Z pewnością... Trzasnęły drzwi frontowe. Czując psychiczny zapach i prądy emocji, Saetan ostro rzucił polecenie i poddał się, wiedząc, że katastrofa jest nieunikniona. Za chwilę zajrzała Karla. - Całusy - powiedziała, starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie. Ponieważ miał już do czynienia z kilkoma zaklęciami sabatu, które się nie udały, próby Karli, aby wyglądać niewinnie, zaniepokoiły go nie na żarty. Szczęśliwie, być może, nigdy się nie dowie, co zmajstrowała. Karla wskazała ręka sufit. - Jestem spóźniona na lekcję rysunków. Saetan jęknął cicho i potarł skronie, czy pamiętał, aby powiedzieć Dujac’owi, że dziś ma nie przychodzić? - Poproś, proszę, Jaenelle, aby tu zeszła. Ci panowie chcieliby się z nią zobaczyć. Lodowatobłękitne oczy Karli omiotły Magstroma i Frialla. - Dlaczego? - Wskazała broda Lorda Magstroma. - Dziadek wygląda niegroźnie, ale dlaczego miałaby chcieć rozmawiać z tym rozpustnym facetem?
Friall prychnął. Lord Magstrom uniósł filiżankę, aby ukryć uśmiech. Saetan był pewien, że polowa jego zębów rozpadnie się na kawałki. - Natychmiast. - Och, w porządku. Całuski - powiedziała Karla i już jej nie było. - Lady Karla jest przyjaciółką twojej podopiecznej? - zapytał łagodnie Magstrom. - Tak - usta Saetana wykrzywił grymas. - Ona i inni przyjaciele Jaenelle zostają tu na całe lato... jeśli uda mi się je przeżyć. Lora Magstrom zamrugał. - To mała suka - prychnął Friall, wycierając usta chusteczka. - Raczej niezbyt odpowiednie towarzystwo dla twojej podopiecznej. - Karla jest Królowa i Czarna Wdowa - powiedział zimno Saetan - a także Uzdrowicielką. Ona jest tryskającą energią i tylko z pozoru groźną, młodą Damą. Podobnie jak moja córka. Zauważył skupione spojrzenie Lorda Magstroma. Czyżby Rada nie sprawdziła rejestru w Stołpie? Gdy tylko Jaenelle wróciła, przygotowali z Geoffreyem, wykaz. Postanowili nie włączać Terytorium - i Królestwa - w którym się urodziła, ani też niczego, co mogłoby doprowadzić do jej krewnych w Chaillot, ale zamieścili informację, że jej przyrodzonym Kamieniem był Czarny. Czyżby Rada nie wiedziała, z kim i z czym ma do czynienia? A może Trybunał postanowił nic nie mówić tym ludziom? Lord Magstrom przyjął kolejna filiżankę kawy. - Twoja córka... jest Królową - Czarną Wdową? A także Uzdrowicielką? - Tak - odpowiedział Saetan - czy Rada o tym nie wspomniała? Lord Magstrom wyglądał na strapionego. - Nie, nie wspomniała. Być może... Rozległ się kobiecy pisk, który sprawił, że wszyscy trzej mężczyźni podskoczyli. Gdy Lord Magstrom wycierał rozlaną kawę i mamrotał przeprosiny, do salonu wpadł młody wilczek. Friall wydał piskliwy wrzask i schował się za swój fotel. Oddalając się od piszczącego człowieka, wilk skoczył za tapczan, wyszedł zza niego z drugiej strony, aż wreszcie przywarł do nóg Saetana z błagalnym wyrazem oczu, z głową i łapą na jego kolanach. Saetan przypomniał sobie, że w porównaniu z większością dni, mają dziś spokojne popołudnie. Pogłaskał głowę młodego wilka i westchnął.
- Co zrobiłeś tym razem? - Powiem, co zrobił. - Kobieta o czerwonej twarzy wypełniała całe wejście do gabinetu. Friall dygotał. Wilk skomlał. Lord Magstrom przyglądał się. Matko Noc, Matko Noc, Matko Noc. - Ach, pani Beale - powiedział spokojnie Saetan, zanurzając wilgotną dłoń w futro wilka. Pani Beale nie była tłusta. Była po prostu... duża. I nie musiała korzystać z Fachu, aby jedną ręką unieść pięćdziesięcio funtowy worek mąki. Pani Beale skierowała palec w stronę wilka. - Ta kupa futra właśnie zżarła kurczaki, które przygotowywałam na dzisiejszy obiad. Saetan spojrzał na wilka. - Niedobra kupa futra - powiedział łagodnie. Wilk zaskamlał, ale koniuszek ogona zamiatał podłogę. Saetan westchnął i skupił wzrok na ciężko dyszącej kobiecie. - Jeśli nie ma czasu na przygotowanie nowych kurczaków z naszej hodowli, może posłać kogoś do rzeźnika w Halaway? Pani Beale zaczęła dyszeć jeszcze bardziej i głosem, który spowodował grzechotanie okien, powiedziała: - Te kurczaki marynowały się od poprzedniego wieczora w mojej specjalnej marynacie z winem śliwkowym. - Musiały być smaczne - mruknął Saetan. Wilk oblizał się i cicho zawył. Pani Beale warknęła. - A co z innym mięsem? - zapytał spokojnie Saetan. - Jestem pewien, że nasz młody przyjaciel mógłby znaleźć kilka królików. - Królików? - Pani Beatę pomachała ręka. przecinając powietrze w kilku kierunkach. - Mam nadziewać moim nadzieniem z orzechów i ryżu króliki? - Nie, oczywiście, że nie. Ale ze mnie głupiec. Może gulasz? W zeszłym tygodniu zauważyłem, że Karla i Jaenelle brały dokładki twojego gulaszu.
- Sama zauważyłam, że moje półmiski powróciły puste - mruknęła pani Beale. Wskazała na wilka. Dwa króliki. I nie jakieś cherlawe. - Odwróciła się napięcie i oddaliła. Lord Magstrom westchnął głęboko. Lord Friall usiadł w fotelu. Saetan zastanawiał się, czy w nogach ma jeszcze jakieś kości. W końcu zaczynało się typowe popołudnie. Podrapał wilka za uszami. - Rozumiesz? - Podniósł dwa palce. - Dwa pulchne króliki dla pani Beale. Tarl mówi że mnóstwo z nich tuczy się w ogródku warzywnym. - Podrapał wilka po raz ostatni. - Idź już. Wilk przytulił się do ręki Saetana i wybiegi przez drzwi. - Pozwalasz pracować tu takiej kobiecie, mimo że są dzieci? - prychnął Friall. - I trzymasz wilka jako zwierzę domowe? - Pani Beale jest znakomitą kucharką - odpowiedział łagodnie Saetan. - Poza tym - dodał po cichu kto by miał tyle ikry, oby ją zwolnić? A wilk nie jest zwierzęciem domowym. Jest krewniakiem. Kilku z nich mieszka z nami. Jeszcze jedną kanapkę, Lordzie Magstrom? Wyglądający na nieco oszołomionego, Lord Magstrom wziął kanapkę, popatrzył na nią przez chwilę, a następnie położył na swoim talerzu. - Co się dzieje? - zapytała Jaenelle. Uśmiechając się grzecznie do Magstroma i Frialla, usiadła na tapczanie koło Saetana. - Zamiast kurczaka mamy na obiad gulasz z królika. - Ach, to wyjaśnia zachowanie pani Beale. - Wykrzywiła usta. - Sądzę, że aby uniknąć dalszych nieporozumień, powinnam wytłumaczyć wilkom, na czym polega ludzka terytorialność. - Przynajmniej terytorialność pani Beale - powiedział Saetan, uśmiechając się do swojej jasnowłosej córki, świadomy, że sposób, w jaki Jaenelle usiadła koło niego, może być fałszywie interpretowany. - Czy zwykle tak właśnie się ubierasz, Lady Angelline? - zapytał Lord Friall, kolejny raz w
ycierając usta chusteczką. Jaenelle spojrzała na workowaty kombinezon, który dostała od ogrodników. I białą, jedwabną koszulę Saetana, która bez jego wiedzy trafiła do jej szafy. Podniosła jeden luźny warkocz i przyjrzała się piórom, małym dzwoneczkom i muszelkom przymocowanym do skórzanych pasków wplecionych we włosy. Następnie omiotła spojrzeniem Frialla. - Czasami - powiedziała chłodno. - Czy zawsze ubierasz się tak jak teraz?
- Oczywiście - odpowiedział dumnie Friall. - Dlaczego? Friall gapił się na nią. Pamiętaj o ich wrażliwych uczuciach, mała czarownico. Pieprzyć ich wrażliwe uczucia. Saetan wzdrygnął się. Jej nastrój zmienił się. Objął ja ramieniem. - Lord Magstrom chciałby ci zadać kilka pytań. - Miał nadzieję, że starszy Wojownik wyczuwał unoszące się w powietrzu emocje i będzie działać ostrożnie. - Czy zanim rozpocznie się przesłuchanie, mogę cię o coś zapytać? Lord Magstrom bawił się filiżanka. - To nie jest przesłuchanie Lady - odpowiedział grzecznie. - Doprawdy? - zapytała swoim głębokim głosem. Magstrom zadrżał. Gdy odstawiał filiżankę na stół, jego ręka drżała. Mając nadzieję, że uda się przerwać ten watek, Saetan teatralnie jęknął. - O co chcesz zapytać? Szafirowe oczy wpatrywały się w niego. Zaniepokojenie zostało zastąpione przez nerwowe rozbawienie. - To nie jest takie straszne. - To samo mówiłaś poprzednim razem. Jaenelle obdarzyła go swym najpiękniejszym, niepewnym, ale figlarnym uśmiechem. - Dujac chce wiedzieć, czy możemy użyć ściany. Starał się nie wpadać w panikę. - Ścianę? Dujac chce jednej z moich ścian? - Tak. Saetan przycisnął palce do skroni. Coś dławiło go w gardle. Nie był pewien, czy był to tłumiony śmiech, czy wrzask. - Dlaczego Dujac chce ściany? - Zamierzamy ją zamalować. - Bawiła się przez chwilę tą myślą. - Właściwie sądzę, że powiedzenie, iż chcemy ją zamalować, nie jest zbyt dokładne. Mamy zamiar na niej rysować. Dujac mówi, że
musimy myśleć bardziej ekspansywnie i jedynym sposobem, żeby być ekspansywnym jest malowanie na dużej powierzchni, a tylko ściana jest wystarczająco duża. - Aha. Rozumiem. - Saetan rozejrzał się po urządzonej ze smakiem komnacie i westchnął. - Jest tu mnóstwo pustych komnat. Wybierzcie sobie jedną z nich w tym samym skrzydle, w którym znajduje się pokój zabaw. Jaenelle zdziwiła się. - Nie mamy pokoju do zabaw. Saetan pociągną ją za warkocz. - Nie mówiłabyś tak, gdybyś kiedykolwiek znalazła się piętro pod komnatą, w której robicie... cokolwiek. Jaenelle spojrzała na niego z wyrazem rozbawienia i pobłażania. - Dziękuję ci tato. Pocałowała go w policzek i zeskoczyła z tapczanu. Saetan złapał ja za tył kombinezonu i posadził z powrotem. - Dujac może chwilę poczekać, Lord Magstrom chce ci zadać kilka pytań. W jej oczach znów pojawił się zimny gniew, ale usadowiła się obok niego z rękami na kolanach i spojrzała na dwóch mężczyzn z grzeczna niecierpliwością. Saetan skinął w kierunku Lorda Magstroma. Trzymał dłonie luźno na oparciach fotela i uśmiechał się do Jaenelle. - Czy plastyka jest twoim ulubionym przedmiotem, Lady Angelline? - zapytał grzecznie. - Mam wnuczkę mniej więcej w twoim wieku, która „bardzo lubi babrać się w kolorach”, jak sama to określa. Słysząc o wnuczce, Jaenelle spojrzała na Lorda Magstroma. - I lubię rysunki, ale nie tak bardzo jak muzykę - powiedziała po chwili zastanowienia. - Dużo bardziej niż matematykę. - Zmarszczyła nos. - Ale właściwie wszystko jest lepsze niż matematyka. - Amora wyraża podobne opinie o matematyce - powiedział poważnym Magstrom, ale jego oczy były rozbawione. Jaenelle skrzywiła usta. - Doprawdy? Rozsądna czarownica. - Jakie jeszcze przedmioty lubisz? Fajne jest uczenie się o roślinach i ogrodnictwie, i uzdrawianiu, i broni, jeździectwie... i języki. No i taniec. Tańczenie jest wspaniałe, nie sadzisz? No i oczywiście jest Fach, ale to właściwie nie są lekcje, prawda? - Właściwie nie są lekcje? - Lord Magstrom wyglądał na zdumionego. Wziął kolejną filiżankę kawy. - Ucząc się tylu rzeczy, nie masz zbyt wiele czasu na kontakty towarzyskie - powiedział powoli.
Zaskoczona Jaenelle popatrzyła na Saetana. - Sądzę, że Lord Magstrom ma na myśli tańce i inne spotkania towarzyskie powiedział ostrożnie. Zdziwiła się jeszcze bardziej. - Dlaczego mielibyśmy wychodzić na tańce? Jest tu dość ludzi umiejących grać na różnych instrumentach i tańczymy, kiedy tylko chcemy. Poza tym obiecałam Morghann, że spędzę z nią kilka dni w Scelt w czasie tańców dożynkowych, a rodzina Kalush zaprosiła mnie do teatru, a Gabrielle... - Dujac? - zapytał nagle Friall, zaniepokojony. - Dujac uczy cię rysunków? Saetan ścisnął ramię Jaenelle, ale wyrwała się. - Tak. Dujac uczy mnie rysować - powiedziała Jaenelle, a w jej głosie znów pojawił się chłód. - Dujac nie żyje. - Od stuleci. Friall otarł usta. - Uczysz się rysować od demona? - To, że jest demonem, nie sprawia, iż przestał być artystą. - Ale on jest demonem. Jaenelle wzruszyła lekceważąco ramionami. - Tak jak demonami są Char i Titian oraz wielu innych moich przyjaciół. Kogo nazywam przyjacielem nie jest twoją sprawą, Lordzie Friall. - Nie jest - prychnął Friall. - Z pewnością jednak jest sprawą Rady, to, że Rada pozwoliła czemuś takiemu jak Wielki Lord opiekować się młodą dziewczyną... Czemuś takiemu jak Wielki Lord? - ...i zbrukać jej uczucia, zmuszając ją do zadawania się z demonami... - On nigdy mnie nie zmusza. Nikt mnie nie zmusza. - ...i wykorzystywać ją do swoich lubieżnych celów... Komnata eksplodowała. Nie było czasu myśleć, nie było czasu, aby ochronić się przed furią wydobywającą się z otchłani.
Wyciągając z Czarnych Kamieni wszystko, co się dało, Saetan rzucił się na Jaenelle, gdy ruszała na Frialla. Starając się wydostać z chwytu Saetana i dopaść Wojownika, wydawała dzikie i okrutne dźwięki. Friall patrzył na nią w szoku, szyby pękały, obrazy spadały na podłogę, tynk pękał, gdy psychiczne błyskawice uderzały o ściany, a meble rozpadały się na kawałki. Saetan, z groźną miną, przestał zwracać uwagę na komnatę, użył swojej mocy do osłaniania mężczyzn, będąc buforem między wściekłą Jaenelle a ich ciałami. Nie próbowała go skrzywdzić. Był to przerażający paradoks. Próbowała po prostu pokonać bariery, które stawiał miedzy nią a Friallem. Otworzył swój umysł, zamierzając nacisnąć na jej wewnętrzne bariery i sprawić, aby poczuła trochę bólu, z którym on się zmagał. Barier jednak nie było. Była tylko otchłań i długi, rozbijający umysł upadek. Proszę, mała czarownico, proszę. Przybyła do niego z zatrważającą prędkością, otuliła go czarną mgiełką i wyniosła na głębokość Czerwonego Kamienia, a następnie odwróciła się i poszybowała w dół, do wygodnego sanktuarium w Otchłani. Cisza. Bezruch. Jego głowa pulsowała boleśnie. Bolał go język, a w ustach miał pełno krwi. Czuł się zbyt kruchy, aby się poruszyć. Jego umysł pozostał jednak nienaruszony. Kochała go. Celowo by go nie skrzywdziła. Kochała go. Okrywając tą myślą jak ciepłą peleryną swój poobijany umysł i posiniaczone ciało, Saetan zapadł się w nieświadomość.
***
Lorda Magstroma obudziło niezbyt delikatne klepnięcie w twarz. Mrugając, aby widzieć wyraźniej, skupił się na ciemnych skrzydłach i poważnej twarzy. - Wypij to - warknął Eyrieńczyk. wciskając szklankę w ręce Magstroma. Cofnął się i oparł ręce na biodrach. - Twój kompan wreszcie odzyskuje przytomność. Ma szczęście, że w ogóle tu jest. Magstrom z wdzięcznością wypił napój i rozejrzał się dookoła. Z wyjątkiem foteli, na których siedzieli on i Friall, komnata była pusta. Malowane parawany, które dzieliły komnatę, zniknęły. Meble po drugiej stronie były poprzewracane, ale całe. Gdyby nie pionowe, przypominające błyskawice czarne pasma na ścianach w kolorze kości słoniowej, mógłby pomyśleć, że został przeniesiony do innej komnaty, że wszystko było jakimś przywidzeniem. Słyszał o Andulvarze Yaslanie, Księciu Demonów. Wiedział, że znalezienie pocieszenia w bliskiej obecności demona z Czarnoszarym Kamieniem było miarą jego przerażenia. - Wielki Lord? - zapytał. Andulvar popatrzy! na niego. - Niemal rozbił Czarny Kamień, usiłując zapewnić wam bezpieczeństwo. Jest wyczerpany, ale po paru dniach dojdzie do siebie. - Parsknął. - Będzie to dla niej wymówka, aby podać mu dawkę jednego z odżywczych toników, które przygotowuje, a to, z pomocą Ciemności, powinno oderwać ją od myśli o tym, co się stało. - A co się stało? Andulvar skinął głową w kierunku Frialla. Beale wciąż trzymał sole trzeźwiące pod nosem Lorda, ale wyraz twarzy kamerdynera wskazywał, że wolałby raczej rzucić intruza na podjazd i z nim skończyć. - On ją rozgniewał. Niezbyt to mądre. - A więc ona jest niezrównoważona? Niebezpieczna? Andulvar powoli rozpostarł ciemne skrzydła. Wyglądał na ogromnego, a w jego złotych oczach nie było widać niepokoju, raczej niewypowiedzianą groźbę. - Wszyscy jesteśmy niebezpieczni z racji bycia Krwawymi, Lordzie Magstrom. - Andulvar burknął cicho. - Ona należy do rodziny, a my należymy do niej. Nigdy o tym nie zapominaj. - Złożył skrzydła i przykucnął przy fotelu Magstroma. - Prawdę mówiąc, między nią a wami jest tylko Saetan. O tym także pamiętajcie. Godzinę później powóz Magstroma i Frialla toczył się po zadbanym podjeździe, a następnie po drodze biegnącej przez Halaway. Zapadał zmrok. Dzikie kwiaty znaczyły łąki jaskrawymi kolorami. Drzewa wyciągały swoje gałęzie wysoko ponad drogą, tworząc chłodne tunele. Była to piękna
kraina, wspaniale zadbana i osłaniana przez Pałac SaDiablo i człowieka, który w nim panował. Osłaniany i chroniony. Magstrom zadrżał. Był Wojownikiem noszącym Kamień Letnie Niebo. Działał jako nadzorca w wiosce, w której urodził się i wiódł szczęśliwe życie. Dopóki nie poproszono go o udział w pracach Ciemnej Rady, jego kontakty z tymi, którzy nosili ciemniejsze Kamienie były dyplomatyczne i na szczęście rzadkie. Krwawi w Goth, stolicy Małego Terreille, byli zainteresowani dworskimi intrygami, nie zaś wioską, która leżała po przeciwległej - do zalesionej krainy Dea al Mon - stronie rzeki. Teraz jednak kurtyna została odsunięta, trochę uchylona, a on zobaczył ciemną moc, naprawdę ciemną moc. Między nią a wami jest tylko Saetan. Dziewczynka musi pozostać z Wielkim Lordem, pomyślał Magstrom, gdy powóz toczył się przez Halaway do sieci lądowiskowej, skąd złapią Wiatry i ruszą do domu. Dla dobra nas wszystkich, ona musi z nim zostać.
***
Ktoś usiadł na końcu łoża Saetana. Ten z wolna się budził. Stękając, podparł się na jednym łokciu i zapalił świecę na nocnym stoliku, która ledwie oświetlała komnatę. Na jego łóżku siedziała po turecku Jaenelle. Jej oczy były przerażone, twarz mizerna i blada. Podała mu szklankę. - To pomoże ukoić nerwy. Napił się łyk, a potem kolejny. Napój smakował światłem księżyca, letnim upałem i chłodną wodą. - To jest wspaniałe, mała czarownico. Sama powinnaś się napić. - Wypiłam dwie szklanki. - Próbowała się uśmiechnąć, ale niezupełnie jej się to udało. Nastroszyła włosy i lekko przygryzła dolną wargę. - Saetan, nie podoba mi się to, co się dzisiaj stało. Nie podoba mi się to, co... prawie się dzisiaj stało. Opróżnił szklankę, postawił ja na nocnym stoliku i sięgnął po rękę Jaenelle. - Cieszę się. Zabijanie nigdy nie powinno być łatwe, mała czarownico. Powinno pozostawiać bliznę na duszy. Czasami jest konieczne. Czasami nie ma wyboru, jeśli staramy się obronić to, co miłujemy. Jeśli jednak jest inna możliwość, trzeba ją wykorzystać.
- Oni przyszli cię tu potępić, zranić. Nie mieli prawa. - Byłem obrażany przez głupców już wcześniej. Jakoś przeżyłem. Nawet w słabym świetle świecy dostrzegł zmianę wyrazu jej oczu. - Nie możesz tego lekceważyć tylko dlatego, że użył słów zamiast noża. On cię zranił, Saetan. - Oczywiście, że mnie zranił - warknął Saetan. - Będąc oskarżonym o... - Zamknął oczy i ścisnął jej rękę. - Nie toleruję głupców, Jaenelle, ale także ich nie zabijam z powodu ich głupoty. - Usiadł i chwycił Jaenelle za druga rękę. - Ja jestem twoim mieczem i twoja tarczą, Lady. Nie musisz zabijać. Czarownica przyglądała mu się swoimi starożytnymi, przerażonymi, szafirowymi oczami. - Weźmiesz na siebie blizny na duszy, tak aby moja pozostała bez skazy. - Wszystko ma swoją cenę - powiedział spokojnie. - Blizny tego rodzaju są piętnem Księcia Wojowników. Jesteś na skrzyżowaniu dróg, mała czarownico. Możesz używać swojej mocy do uzdrawiania lub do czynienia krzywdy. Wybór należy do ciebie. - Albo jedno, albo drugie? Ucałował jej rękę. - Nie zawsze. Jak powiedziałem, czasami konieczna jest destrukcja. Sądzę jednak, że bardziej nadajesz się do uzdrawiania. Jest to droga, którą bym dla ciebie wybrał. Jaenelle zmierzwiła włosy. - W porządku. Bardzo lubię robić uzdrowicielskie napary. - Zauważyłem - powiedział z ironią w głosie. Roześmiała się, ale jej rozbawienie szybko znikło. - Co zrobi Ciemna Rada? Odchylił się do tyłu na swoich poduszkach. - Nic nie mogą zrobić. Nie pozwolę cię zabrać od rodziny i przyjaciół. Pocałowała go w policzek. Ostatnią rzeczą, jaką powiedziała, zanim opuściła jego sypialnię, było: A ja nie pozwolę, aby zrobili ci na duszy więcej blizn.
2. Kaeleer
Oczekiwał tego, był nawet na to przygotowana a mimo to bolało. Jaenelle stała cicho na stanowisku dla petentów. Palce miała skromnie splecione przed sobą, wzrok skupiała na rzeźbionej pieczęci wyrytej w hebanowej ławie, na której zasiadał Trybunał. Miała na sobie sukienkę, którą pożyczyła od jednej z przyjaciółek, a włosy splecione w schludny warkocz. Wiedząc, że Rada obserwuje każdy jego ruch. Saetan patrzył w pustkę, czekając, aż Trybunał zacznie swoja okrutna grę. Ponieważ przewidywał, jaka będzie decyzja Rady, nie pozwolił przyjść z nimi nikomu poza Andulvarem. On potrafił zatroszczyć się o siebie i zaopiekowałby się Jaenelle. Z chwilą, gdy Trybunał ogłosi werdykt Rady, Jaenelle zaprotestuje i zwróci się do niego o pomoc... Wszystko ma swoja cenę. Ponad pięćdziesiąt tysięcy lat temu odegrał ważną rolę w tworzeniu Ciemnej Rady. Teraz by ją zniszczył. Jedno jej słowo i tak się stanie. Zaczął przemawiać Pierwszy Trybun. Saetan nie słuchał. Przyglądał się twarzom członków Rady. Niektóre z czarownic wydawały się być bardziej zafrasowane niż rozzłoszczone, ale oczy większości błyszczały, jak u dzikich, oślizgłych istot, zgromadzonych, aby zabijać. Znał niektórych z nich. Część członków była nowa, zastępowała bowiem głupców, którzy ośmielili się rzucić mu w tej sali wyzwanie. Gdy patrzył, jak go obserwują, żal, że ich zniszczy, topniał. Nie mieli prawa zabierać mu córki. - Po zastanowieniu Rada uznaje, że w najlepszym twoim interesie będzie, gdy trafisz do innego opiekuna. Saetan czekał w napięciu, aż Jaenelle odwróci się w jego stronę. Zanim dotarli do pomieszczeń Rady, udał się w głąb Czarnego. Były tam ciemne Kamienie, które mogły przetrwać na tyle długo, aby spróbować ataku, ale uwolniony Czarny roztrzaska każdy umysł w zasięgu eksplozji psychicznej energii. Andulvar był dość silny, aby przetrwać psychiczną burzę. Jaenelle będzie bezpieczna, chroniona w oku cyklonu. Saetan odetchnął głęboko.
Jaenelle spojrzała na Pierwszego Trybuna. - Bardzo dobrze - powiedziała spokojnie i wyraźnie. Gdy następny raz wzejdzie słońce, możecie wyznaczyć nowego opiekuna - o ile do tego czasu nie zmienicie decyzji. Saetan patrzył się na nią. Nie. Nie! Ona była córką jego duszy, jego Królową. Ona nie mogła, nie opuściłaby go. A jednak. Nie patrzyła na niego, gdy się odwróciła i ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy dotarła do drzwi, ominęła wyciągniętą dłoń Andulvara. Drzwi zamknęły się. Rozległy się szepty. Kolory wirowały. Ludzie przechodzili obok niego. Nie mógł się poruszyć. Sądził, że jest zbyt stary na złudzenia, zbyt pokancerowany, aby mieć nadzieję, zbyt twardy, aby marzyć. Mylił się. Teraz przełykał gorycz zawiedzionej nadziei, dusił się popiołami marzeń. Ona go nie chciała. Chciał umrzeć, rozpaczliwie, umrzeć śmiercią ostateczną, zanim zaleją go ból i żałoba. - Chodźmy stąd, SaDiablo. Andulvar odprowadził go dalej od zadowolonych z siebie twarzy i błyszczących oczu. Dziś w nocy, zanim wzejdzie słońce, znajdzie sposób, aby umrzeć.
***
Zapomniał, że będą na nich czekać dzieci. - Gdzie jest Jaenelle? - zapytała Karla, próbując patrzeć za plecy Saetana i Andulvara, gdy wchodzili do salonu. Miał ochotę wymknąć się do swojego gabinetu, gdzie na osobności mógłby lizać rany i zdecydować, jak zakończyć życie. Ich też straci. Gdy już nie będzie Jaenelle, nie będą mieli powodu, aby odwiedzać Pałac, nie będą
mieli powodu, aby z nim rozmawiać. W jego oczach pojawiły się łzy. Smutek ścisnął gardło. - Wujku Saetanie? - zapytała Gabrielle, sięgając do jego twarzy. Saetan skulił się. - Co się stało? - domagała się odpowiedzi Morghann. - Gdzie jest Jaenelle? Odpowiedzi udzielił w końcu Andulvar. - Ciemna Rada ma zamiar wybrać innego opiekuna. Jaenelle nie wróci. - co? - wszyscy krzyknęli jednym głosem. Ich głosy osaczyły go, wszyscy zadawali pytania, domagali się wyjaśnień. Straci wszystkie te dzieci, które przez ostatnie kilka tygodni zawładnęły jego sercem, które pozwolił sobie pokochać. Karla podniosła dłoń. W komnacie natychmiast zapadła cisza, Gabrielle wystąpiła naprzód i teraz obie dziewczęta stały ramię w ramię. - Rada wyznaczyła innego opiekuna - powiedziała Karla, dzieląc słowa i mrużąc oczy. - Tak - szepnął Saetan, Czuł, że zaraz ugną się pod nim nogi. Musiał odejść, zanim to nastąpi. - Musieli zwariować - powiedziała Gabrielle. - Co powiedziała Jaenelle? Saetan zmusił się, aby skupić uwagę na Karli i Gabrielle. Widzi je po raz ostatni. Nie był jednak w stanie odpowiedzieć, nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Andulvar podprowadził Saetana do tapczanu i tam go posadził. - Powiedziała, że rano mogą wyznaczyć nowego opiekuna. - Jakich dokładnie słów użyła? - powiedziała ostro Gabrielle. - A co za różnica? - warknął Andulvar. - Postanowiła opuścić... - Niech szlag trafi twoje skrzydła, sukinsynu - wrzasnęła na niego Karla. - Co dokładnie powiedziała? - Dość! - krzyknął Saetan. Nie mógł znieść ich kłótni, nie chciał, aby ostatnia wspólnie spędzana godzina była pełna gniewu. - Powiedziała... - Jego glos się załamywał. Włożył dłonie między kolana, ale to nie powstrzymało ich przed drżeniem. - Powiedziała: „Gdy następny raz wzejdzie słońce, możecie wyznaczyć nowego opiekuna - o ile do tego czasu nie zmienicie decyzji”.
Atmosfera w komnacie zmieniła się na lekki niepokój, pomieszany ze zdecydowaną zgodą i chłodną akceptacją. Saetan patrzył na dzieci ze zdumieniem. Karla usiadła obok niego na tapczanie i objęła jego ramię. - W takim razie zostaniemy tutaj i poczekamy razem z tobą. - Dziękuję, ale wolę być sam - Saetan próbował wstać, ale spojrzenie Chaostiego sparaliżowało go tak bardzo, że nie był w stanie wstać. - Nie, nie zostaniesz sam - powiedziała Gabrielle, przeciskając się obok Andulvara, tak aby usiąść z drugiej strony Saetana. - Chcę natychmiast zostać sam - powiedział Saetan, próbując bez powodzenia nadać swojemu głosowi groźne brzmienie. Chaosti, Khary i Aaron uformowali przed nim zaporę, a po bokach stanęli pozostali chłopcy. Morghann i pozostałe czarownice otoczyły tapczan, zamykając go w pułapce. - Nie pozwolimy ci zrobić nic głupiego, wujku Saetanie - powiedziała spokojnie Karla. Uśmiechnęła się swoim złośliwym uśmiechem. - Przynajmniej do czasu, gdy następnym razem wzejdzie słońce. Na pewno nie będziesz chciał tego przegapić. Saetan wpatrywał się w nią. Wiedziała, co zamierzał zrobić. Pokonany, zamknął oczy. Dzisiaj, jutro, co za różnica? Ale nie, gdy są tutaj. Nie zrobi im tego. Zadowolone Karla i Gabrielle przytuliły się do niego, a reszta dziewcząt położyła się na pozostałych tapczanach. Khary zatarł ręce. - Może zapytam się pani Beale, czy zechce zrobić nam herbaty? - Przydałyby się też kanapki - powiedział z entuzjazmem Aaron. - I ciasta, o ile ich jeszcze nie skończyliśmy. Pójdę z tobą. SaDiablo powiedział Andulvar na czarnoszarej nici włóczni. Saetan nie otwierał oczu. Nie zrobię niczego głupiego. Andulvar zawahał się. Powiem Mephisowi i Prothvarowi. Nic ma powodu odpowiadać. Nie ma odpowiedzi. Przez niego Jaenelle będzie stracona dla nich wszystkich. Czy nowy opiekun zgodzi się na wilki i jednorożce? Czy z radością powita Dea al Mon i Tigre, centaury i satyrów? Czy będzie zmuszona wykradać się co jakiś czas na godzinę, tak jak wtedy, gdy była dzieckiem? Upływały kolejne godziny. Dzieci drzemały na fotelach lub na podłodze. Saetan odprężył się. Będzie
cieszył się tymi godzinami z nimi, cieszył ciężarem i ciepłem Karli i Gabrielle, których głowy opierały się o jego ramiona. Przyjdzie czas, aby zmierzyć się z bólem... po wschodzie słońca.
***
- Obudź się, SaDiablo. Saetan czuł niecierpliwość Andulvara, ale nie miał ochoty reagować, nie chciał rozedrzeć zasłony snu, za która znalazł nieco ukojenia. - A niech cię, Saetan - syknął Andulvar - Obudź się. Saetan niechętnie otworzył oczy. Najpierw poczuł wdzięczność, że Andulvar stał przed nim, zasłaniając okno i zdradziecki poranek. Zdał sobie jednak sprawę, że wciąż paliły się świece, a w oczach Eyrieńczyka był błysk strachu. Andulvar przesunął się w bok. Saetan potarł oczy. W którymś momencie Karla i Gabrielle zsunęły się z jego ramion i używały jego ud jako poduszek. Nie czul nóg. Wreszcie spojrzał w okno. Było ciemno. Dlaczego Andulvar budził go w środku nocy? Saetan spojrzał na zegar stojący na kominku i zamarł. Była ósma rano. - Pani Beale chce wiedzieć, czy podawać już śniadanie - powiedział Andulvar z napięciem w głosie. Chłopcy zaczęli się poruszać. - Śniadanie? - zapytał Khary, tłumiąc ziewanie i przeczesując palcami kręcone, brązowe włosy. Śniadanie, brzmi wspaniale. - Ale - Saetan zaciął się. Zegar źle chodził. Musiał źle chodzić. - Ale wciąż jest ciemno. Chaosti, Dziecko Lasów, Książę Wojowników Dea al Mon, obdarzył go szerokim, pełnym satysfakcji uśmiechem. - Zgadza się, jest ciemno. Po słowach Chaostiego rozległ się chichot wstających Karli i Gabrielle.
Serce Saetana zabiło mocniej. Komnata powoli wirowała. Myślał, że oczy członków Rady błyszczały dziko, ale tamten błysk był niczym w porównaniu z błyskiem w oczach dzieci, które uśmiechały się do niego w oczekiwaniu. - Czarno jak o północy - powiedziała Gabrielle głosem pełnym słodkiego jadu. - Zatrzymane na krawędzi północy - dodała Karla. Oparła czoło o jego ramię i pochyliła się w jego stronę. - Jak sądzisz, Wielki Lordzie, ile czasu zajmie Radzie przemyślenie decyzji? Dzień? Może dwa? - Wzruszyła ramionami i wstała. - Chodźmy na śniadanie. Z Andulvarem na czele, dzieci wyszły z salonu, rozmawiając beztrosko. Obserwując ich Saetan przypomniał sobie coś, co wiele lat temu powiedziała mu Titian. Oni wiedzą, kim ona jest. Zanim Khary i Aaron ruszyli za pozostałymi, widział jak Khardeen, Aaron i Chaosti wymieniają spojrzenia. Chaosti został przy oknie i czekał. Jeszcze jeden trójkąt mocy, pomyślał Saetan, gdy podchodził do okna. Niemal równie silny i tak samo niebezpieczny. Niech Ciemność ma w swojej opiece tego, który stanie im na drodze. - Wiedziałeś - powiedział spokojnie, patrząc przez okno na bezksiężycową, bezgwiezdną i spokojną noc. - Wiedziałeś. - Oczywiście - powiedział Chaosti z uśmiechem. - A ty nie? - Nie. Uśmiech znikł z ust Chaostiego. - Wobec tego jesteśmy ci winni przeprosiny. Wielki Lordzie. Myśleliśmy, że martwisz się tym, co się stanie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nie rozumiesz. - Skąd wiedzieliście? - Ona ich ostrzegła, ustalając warunki „Gdy następny raz wzejdzie słońce”. - Chaosti wzruszył ramionami. - Słońce, oczywiście, nie miało wzejść. Saetan przymknął oczy. Był Wielkim Lordem Piekła z Czarnym Kamieniem, Księciem Ciemności. Nie był pewien, czy był godnym partnerem dla tych dzieciaków. - Nie boisz się jej, prawda? Chaosti był zdumiony. - Bać się Jaenelle? Dlaczego miałbym się jej bać? To moja przyjaciółka, moja Siostra i moja kuzynka. I jest Królową. Przekrzywił głowę. - A ty? - Czasem. Czasem bardzo boję się tego, co mogłaby zrobić.
- Bać się tego, co mogłaby zrobić, jest czymś innym, niż bać się Jaenelle. - Chaosti zawahał się i dodał: - Ona cię kocha, Wielki Lordzie. Jesteś jej ojcem, z jej wyboru. Czy naprawdę sądziłeś, że by cię opuściła, jeśli byś tego nie chciał? Saetan zaczekał, aż Chaosti przyłączy się do pozostałych. Nie odpowiedział. Tak. Niech Ciemność ma go w opiece, tak. Pozwolił, aby uczucia zawładnęły jego intelektem. Był gotów zniszczyć Radę, aby ją zatrzymać. Powinien był pamiętać jej słowa, że nie pozwoli, aby Rada zrobiła zostawiła więcej blizn na jego duszy. Powstrzymała Radę i powstrzymała jego. Wstydził się, że nie zrozumiał tego, co Karla, Gabrielle, Chaosti i wszyscy inni wiedzieli, jak tylko usłyszeli, jakich słów użyła Jaenelle. Kochając ją, tak jak ją kochał, mieszkając z nią w czasie, gdy z każdym dniem przybliżała się do zostania Królową, powinien był wiedzieć. Czując się lepiej, ruszył w kierunku pokoju śniadaniowego. Była tylko jedna sprawa, która wciąż go niepokoiła, wciąż powodowała uporczywe swędzenie między łopatkami. Jak, w imię Piekła, Jaenelle tego dokonała.
3. Piekło
Hekatah wyglądała przez okno i patrzyła na wypalony krajobraz. Podobnie jak w innych Królestwach, w Piekle były pory roku, ale nawet latem był to zimny kraj pogrążony w wiecznym półmroku. Znowu poszło źle. W jakiś sposób poszło źle. Liczyła, że Rada będzie w stanie rozdzielić Saetana i Jaenelle. Nie przewidziała jednak, że dziewczynka będzie stawiać opór w taki spektakularny i przerażający sposób.
Dziewczynka. Tyle mocy czekającej na ukierunkowanie. Musi być sposób, aby się do niej dobrać, musi być jakaś przynęta, która ją skusi. Gdy myśl zaczęła nabierać kształtu, Hekatah zaczęła się uśmiechać. Miłość. Żar miłości młodego człowieka przeciw uczuciu ojcowskiemu. Mimo niewątpliwej mocy dziewczyna była idiotką o miękkim sercu. Rozdarta między własnymi pragnieniami a potrzebami innych - potrzebami, które może łatwo zaspokoić, ponieważ została już zmiękczona - ulegnie. Z pewnością - jeśli tylko mężczyzna będzie atrakcyjny i będzie postępował umiejętnie. Po jakimś czasie, z pomocą uzależniającego afrodyzjaku, będzie pragnąć kochania się bardziej, niż potrzebować ojca. Jeśli będzie się opierać zadaniom kochanka, odrzucenie będzie jedynym potrzebnym środkiem dyscyplinującym. Całą tą ciemną, wspaniałą moc odda facetowi, który, naturalnie, będzie pod kontrolą Hekatah. Hekatah zaczęła obgryzać paznokieć kciuka. Ta gra wymagała cierpliwości, Jeśli Jaenelle wystraszy się gry wstępnej i odrzuci wszystkie zaloty... Nie ma potrzeby się tym przejmować. Saetan nigdy by tego nie tolerował, nie pozwoliłby, żeby stała się oziębła. Wierzył mocno w przyjemność seksualną - równie silnie, jak w wierność. To drugie było kłopotem. To pierwsze gwarantowało, że jego słodkie maleństwo za rok lub dwa dojrzeje do zerwania. Uśmiechając się, Hekatah odwróciła się od okna. Przynajmniej ten sukinsyn na coś się przyda.
4. Kaeleer
Zanim Saetan zasiadł w swoim fotelu za hebanowym biurkiem, wręczył Lordowi Magstromowi kieliszek brandy. Było wczesne popołudnie, ale po trzech daniach nieprzerwanej nocy wątpił, czy było wielu mężczyzn, którzy zgłaszaliby zastrzeżenia co do pory pierwszego drinka. Saetan splótł palce. Głupcy z Rady byli przynajmniej na tyle rozsądni, aby przysłać Lorda
Magstroma. Nie udzieliłby audiencji nikomu innemu. Nie spodobał mu się mizerny wygląd Wojownika i miał nadzieję, że starszy mężczyzna dojdzie do siebie po napięciu minionych trzech dni. Saetan spędził większość swojego długiego życia między zachodem a wschodem słońca, ale i on stwierdził, że ta nienaturalna ciemność drażni jego nerwy. - Chciałeś mnie widzieć, Lordzie Magstromie? Ręka Lorda drżała, gdy pił brandy. - Rada jest bardzo zdenerwowana. Jej członkom nie podoba się, że zostali zakładnikami, ale poproszono mnie, abym złożył ci propozycję. - To nie ze mną należy negocjować, Wojowniku. Warunki ustalała Jaenelle, a nie ja. Lord Magstrom wyglądał na zdumionego. - Zakładaliśmy, że... - Źle zakładaliście. Nic mam dostatecznej mocy, aby to zrobić. Lord Magstrom przymknął oczy. Oddychał zbyt szybko, zbyt płytko. - Czy wiesz, gdzie ona teraz jest? - Sądzę, że jest w Ebon Askavi. - Dlaczego miałaby się tam udać? - To jest jej dom. - Matko Noc - wyszeptał Magstrom. - Matko Noc. - Wypił do końca swoje brandy. - Czy sadzisz, że będziemy mogli się z nią zobaczyć? - Nie wiem. - Nie było sensu mówić Magstromowi, że próbował już odwiedzić Jaenelle, ale po raz pierwszy w życiu spotkał się z grzeczna, lecz stanowczą odmowa wpuszczenia go do Stołpu. - Czy porozmawia z nami? - Nie wiem. - Czy... Czy porozmawiasz z nią? Saetan wpatrywał się w Magstroma, przez chwilę zaskoczony, a zaraz potem zalała go fala wściekłego, zimnego gniewu. - Dlaczego powinienem? - zapytał zbyt cicho. - Dla dobra Królestwa. - Ty sukinsynu. - Paznokcie Saetana wbijały się w hebanowe biurko, - Próbujecie zabrać mi córkę, a potem chcecie, abym to ja łagodził sytuację? Niczego nie nauczyła was poprzednia wizyta? Nie. Po prostu postanowiliście zniszczyć życie, które zaczęła od nowa budować, nie myśląc, jaki to może
mieć na nią wpływ. Próbujecie wyrwać mi serce, a potem, gdy zauważacie, że wasze okrutne gierki spotykają się z karą, chcecie, abym to jakoś załatwił. Zwolniliście mnie z obowiązków opiekuna. Jeśli chcesz to zakończyć, to jedź do Ebon Askavi i staw czoła temu, co cię tam spotka. Na wypadek, gdybyś nie zdawał sobie sprawy, z kim masz do czynienia, to ci powiem. Czeka na ciebie Czarownica, Magstrom. Czarownica w całej swojej ciemnej chwale. A Lady nie jest zadowolona. Magstrom jęknął i osunął się w fotelu. - Cholera. - Saetan odetchnął głęboko i opanował wściekłość. Nalał do kieliszka brandy na dwa palce, przywołał niewielką fiolkę ze swoich zapasów proszków uzdrawiających i wsypał prawidłową dawkę. Podtrzymując głowę Magstroma, powiedział: - Wypij to. To ci pomoże. Gdy Magstrom doszedł do siebie i zaczął głębiej oddychać, Saetan powrócił na swoje miejsce za biurkiem. Podparłszy głowę rękami, wpatrywał się w ślady paznokci na biurku. - Przekażę propozycję Rady dokładnie tak, jak została przekazana mnie. i przywiozę odpowiedź dokładnie taką, jaką otrzymam od Jaenelle. Nic więcej nie zrobię. - Po tym, co mi powiedziałeś, nie wiem, dlaczego to robisz. - I tak byś nie zrozumiał - rzucił Saetan. Magstrom przez chwilę milczał. - Sądzę, że muszę zrozumieć. Saetan przejechał palcami po twoich gęstych, czarnych włosach i zaniknął złote oczy. Odetchnął głęboko. Gdyby zamienili się miejscami, czy chciałby znać odpowiedz? - Stoję przy oknie i martwię się o wróble i zięby, i wszystkie inne dzienne stworzenia, wszystkie niewinne istoty, które mogą nie zrozumieć, dlaczego nie nadszedł dzień. Kołyszę w dłoniach kwiat, mając nadzieję, że przetrwa, i czuję, jak z każdą godziną stygnie ziemia. Nie obchodzi mnie Rada, ani nawet Krwawi. Będę prosił w imieniu wróbli i drzew. - Otworzył oczy. - Czy teraz rozumiesz? - Tak, Wielki Lordzie, rozumiem. - Lord Magstrom uśmiechnął się. - Jakie to szczęście, że Rada zgodziła się abym to ja negocjował warunki propozycji. Jeśli ty i ja osiągniemy zgodę, być może będzie ona do zaakceptowania także przez Lady. Saetan próbował, ale nie udało mu się odwzajemnić uśmiechu. Oni nigdy nie zobaczą zmiany w szafirowych oczach Jaenelle, nigdy nie będą widzieć, jak zmienia się z dziecka w Królową, nigdy nie zobaczą Czarownicy. - Być może.
***
Był wdzięczny, gdy Draca pozwoliła mu wejść do Stołpu. Ale kiedy wszedł do pracowni Jaenelle i ta zaatakowała go, nie odczuwał już tak bardzo wdzięczności. - Czy ty to rozumiesz? - domagała się odpowiedzi, wpychając mu w ręce podręcznik do Fachu i wskazując na jeden z paragrafów. Wnętrzności mu się wywracały, ale przywołał swoje półksiężycowate okulary, starannie nałożył je na nos i posłusznie przeczytał odpowiedni ustęp. - Wydaje się raczej proste - powiedział po chwili. Jaenelle usiadła w powietrzu z rozrzuconymi nogami. - Wiedziałam - mruknęła, krzyżując ramiona. Wiedziałam, że napisano to po męsku. Saetan zniknął okulary. - Słucham? - To bełkot. Geoffrey to rozumie, ale nie umie wyjaśnić tego z sensem, i ty to rozumiesz. A więc jest to napisane po męsku - jest zrozumiałe wyłącznie dla umysłu powiązanego z męskimi genitaliami. - Biorąc pod uwagę wiek Geoffreya. nie sądzę, aby jego genitalia miały tu jakieś znaczenie, mała czarownico - zauważył Saetan. Jaenelle warknęła. Zastań tu, szeptała część jego osoby. Zostań z nią w tym miejscu, w ten sposób. Oni cię nie kochają, nigdy o ciebie nie dbali, o ile nie chcieli czegoś od ciebie. Nic pytaj jej. Niech tak będzie. Zostań. Saetan zamknął książkę i przycisnął ją do piersi. - Jaenelle, musimy porozmawiać. Jaenelle zmierzwiła włosy i przyjrzała się zamkniętej książce. - Musimy porozmawiać - upierał się. - O czym? Udawanie, że nie wie o czym, rozzłościło go. - Na początek o Kaeleer. Musisz przerwać zaklęcie czy Sieć, cokolwiek tam zrobiłaś. - Kiedy to się skończy, zależy od Rady. Nie zwrócił uwagi na ostrzegawczy ton jej głosu. - Rada poprosiła mnie... - Przychodzisz tu w imieniu Rady! W jednej chwili ujrzał przemianę niezadowolonej, młodej czarownicy w wytworną, drapieżna Królową. Nawet jej ubrania zmieniły się, gdy przechadzała się wściekle po pracowni. Gdy wreszcie przed nim stanęła, jej twarz była zimną, piękną maską, w jej oczach widać było głębię otchłani, jej
paznokcie były pomalowane na tak ciemnoczerwony kolor, że wydawały się niemal czarne, a włosy tworzyły złotą chmurę, przytrzymywaną po bokach srebrnymi grzebieniami. Wydawało się, że jej szata jest utkana z dymu i pajęczyn, powyżej piersi był zawieszony Czarny Kamień. Kazała oprawić jeden z jej Czarnych Kamieni, pomyślał, czując walenie serca. Kiedy zdążyła to zrobić? Spojrzał w jej starożytne oczy, rzucając milczące wyzwanie. - A niech cię, Saetan - powiedziała bez emocji, bez żaru. - Żyję dla ciebie, Lady. Zrób ze mną, co chcesz, ale uwolnij Kaeleer od nocy. Niewinni nie zasługują na cierpienie. - A kogo nazywasz niewinnymi? - zapytała swoim niskim głosem. - Wróble, drzewa, ziemię - odpowiedział cicho. - Cóż one uczyniły, aby zasłużyć na utratę słońca? Dostrzegł ból w jej oczach, zanim zabrała mu książkę i odwróciła się. - Nic bądź głupi, Saetan. Nigdy bym nic skrzywdziła ziemi. Nigdy nie skrzywdziłaby ziemi. Nigdy, nigdy, nigdy. Saetan obserwował prądy powietrza w komnacie. Były piękne. Czerwone, fioletowe, ciemnoniebieskie. Nie miało znaczenia, że prądy powietrza nie mają kolorów. Nie było nawet ważne, czy ma halucynacje. Były piękne. - Czy w tej komnacie jest fotel? - Zastanawiał się, czy go słyszała. Zastanawiał się, czy wypowiedział te słowa na głos. Glos Jaenelle sprawił, że kolory zaczęły tańczyć. - Ani trochę nie odpocząłeś? Fotel utulił go, ogrzał plecy. Gruby szal okrył mu ramiona, pled przykrywał nogi. Uzdrawiający napar doprawiony brandy rozluźnił napięte mięśnie. Ciepłe, delikatne ręce pogładziły jego włosy, pieściły twarz, a głos pełen letnich, północnych wiatrów powtarzał wciąż jego imię. Nic musiał się jej bać. Nie było się czego bać. Musiał
przyjmować wszystko spokojnie i nie przerażać się mocą jej zaklęć. W końcu, na mocy Przyrodzonego Prawa, wciąż nosiła swoje Kamienie, wciąż była początkująca w Fachu. Gdy złoży Ofiarę... Zachlipał. Uspokoiła go.
Otulony ciepłem odzyskał równowagę. - Słońce wstawało dla wróbli i drzew, prawda, mała czarownico? - Oczywiście - odpowiedziała, przysiadając na oparciu fotela. - W istocie wstaje dla wszystkich, z wyjątkiem Krwawych. - Taaak. - Wszystkich Krwawych? Jaenelle nastroszyła włosy i prychnęła. - Nie mogłam oddzielić poszczególnych gatunków, więc potraktowałam je wszystkie łącznie. Wysłałam jednak wiadomość do krewniaków, aby wiedzieli, że jest to przejściowe - dodała pospiesznie. - Przynajmniej mam taka nadzieję, że jest to przejściowe. Saetan wyprostował się w fotelu. - Zrobiłaś to nie będąc pewna, że możesz to odwrócić? Jaenelle spojrzała na niego zdziwiona. - Oczywiście, że mogę to odwrócić. Jednak czy to zrobię, zależy od Rady. Gdy tylko zobaczy wschód słońca, pójdzie spać tu tydzień. - Rada poprosiła mnie, aby powiedzieć ci, że przemyśleli na nowo swoją decyzję. - Och - Jaenelle poprawiła się na oparciu fotela. Fałdy jej szaty rozsunęły się, ukazując całą nogę. Jego jasnowłosa córka miała ładne nogi. Silne i szczupłe. Udusi pierwszego chłopca, który spróbuje wsunąć rękę pod jej sukienkę, by pogładzić jedwabistą skórę wewnątrz ud. - Czy pomożesz mi przetłumaczyć ten paragraf? - zapytała Jaenelle. - Nie masz nic pilniejszego do zrobienia? - Nie. To trzeba zrobić o odpowiedniej porze, Saetan - dodała, gdy zaczął unosić brew. - A więc możemy się tym zająć. Minęły dwie godziny, a oni wciąż zmagali się z jednym paragrafem. Był niemal gotów zgodzić się, że były rzeczy, których nie dawało się wytłumaczyć płci przeciwnej, ale nie przestawał próbować i wyjaśniać, ponieważ sprawiało mu to perwersyjną przyjemność. Na szczęście, mimo swojej mocy i intuicji, wciąż było kilka rzeczy, których jego jasnowłosa Lady nie umiała zrobić.
CZĘŚĆ TRZECIA
ROZDZIAł DZIEWIąTY
1. Terreille
Przebywał w kopalniach soli w Pruul od pięciu lat. Nadszedł czas, aby umrzeć. Jeśli ma umrzeć gwałtowną, czystą śmiercią, którą sobie obiecał, musi znaleźć się poza zasięgiem Zuultah, aby nie mogła posłużyć się Pierścieniem Posłuszeństwa. Nie będzie to trudne. Sadząc, że jest już dostatecznie nastraszony, strażnicy nic zwracali na niego uwagi, a Zuultah rzadziej korzystała z Pierścienia. Gdy przypomną sobie to, o czym nigdy nic powinni zapomnieć, będzie o wiele za późno.
***
Lucivar wyciągnął kilof z brzucha strażnika i wbił w jego mózg, posyłając przez metal dość mocy Czarnoszarego, aby zakończyć zabójstwo rozbiciem umysłu i Kamieni strażnika. Obnażył zęby w dzikim uśmiechu i zerwał łańcuchy, którymi był przykuty przez ostatnie pięć lat. Następnie przywołał Czarnoszare Kamienie i szeroki, skórzany pas, do którego przyczepiony był nóż myśliwski i eyrieński miecz bojowy. Wiele głupich Królowych próbowało przez stulecia zmusić go do oddania tej broni. Przetrwał kary i ból, ale nigdy nie przyznał, że ma broń w zasięgu ręki przynajmniej dopóki jej nic użył. Wyjął miecz z pochwy i pobiegł w stronę wejścia do kopalni. Pierwszych dwóch strażników umarło, zanim zdali sobie sprawę, że Lucivar jest tuż obok. Ciała dwóch następnych rozpadły się, gdy użył mocy Czarnoszarego. Reszta była unieruchomiona przez rozbieganych niewolników, próbujących zejść z drogi rozwścieczonemu Księciu Wojowników. Przebijając się przez kłębiące się ciała, dotarł do wyjścia i przebiegł przez obóz dla niewolników, przygotowując się mentalnie do skoku w Ciemność, mając przy tym nadzieję, że poleci prosto i pewnie, jak strzała zwolniona z cięciwy, do najbliższego Wiatru i wolności. Palący nerwy ból, którego źródłem był Pierścień Posłuszeństwa, nadszedł w tym samym momencie, gdy strzała z kuszy przeszyła mu udo, zakłócając rytm kroków. Wyjąc z wściekłości, uwolnił szeroką wiązkę mocy przez pierścień z Czarnoszarym, rozrywając umysły i ciała ścigających go strażników. Zalała go kolejna fala bólu z Pierścienia. Obrócił się na zdrowej nodze, przygotował i wycelował wiązkę mocy w dom Zuultah. Dom eksplodował. Kamienie, z których był zbudowany, uderzyły w sąsiednie budynki.
Ból z Pierścienia nagle ustal. Lucivar szybko zbadał sytuacje i zaklął, Suka wciąż żyła. Była zaskoczona i ranna, ale żyła. Chciał ją dopaść, ale zawahał się. Słabe uderzenie w wewnętrzne bariery zwróciło jego uwagę z powrotem w stronę żyjących jeszcze strażników. Biegli w jego stronę, próbując połączył siły swoich Kamieni, aby go pokonać. Głupcy. Mógłby ich rozerwał na kawałki i zrobiłby to dla samej radości odpłacenia bólem za ból, ale ktoś już na pewno zdążył wezwać posiłki i gdyby Zuultah doszła do siebie na tyle, aby użył Pierścienia Posłuszeństwa... Żądza krwi śpiewała w jego żyłach, tłumiąc fizyczny ból. Był może lepiej byłoby umrzeć w walce, zamienić pustynię Arava w morze krwi. Najbliższy Wiatr wymagał długiego skoku na oślep. Na Ogień Piekielny, jeśli mogła tego dokonać siedmioletnia Jaenelle, to może i on. Krew. Tak wiele krwi. Gorycz go osaczała, wpływała na decyzje. Uwalniając jeszcze jedno uderzenie mocy z Czarnoszarego, skoncentrował się i skoczył w Ciemność.
***
Opierając się o studnię, Lucivar ponownie napełnił kubek słodką, chłodną wodą i pił z niego powoli, smakując każdy łyk. Napełniwszy kubek po raz trzeci pokuśtykał do pobliskich ruin kamiennego muru i usadowił się, jak mógł najwygodniej. Skok na oślep w Ciemność sporo go kosztował. Zuultah na tyle doszła do siebie, aby wysłać kolejne uderzenie poprzez Pierścień Posłuszeństwa akurat w tym momencie, gdy rzucił się w Ciemność i wyczerpał pół mocy swojego Czarnoszarego, rozpaczliwie starając się dotrzeć do Wiatru. Popijał wodę i uparcie ignorował sygnały wysyłane przez ciało. Głód. Ból. Rozpaczliwa potrzeba snu. Grupa pościgowa z Pruul była trzy, może cztery godziny za nim. Mógłby ich zgubić, ale kosztowałoby go to sporo czasu, którego nie miał. Wiadomość przekazana z umysłu do umysłu dosięgłaby Prythian, Arcykapłankę Askavi, szybciej, niż mógł przemieszczał się w tej chwili, a nie chciał był złapany przez eyrieńskich wojowników, zanim dotrze do Trasy Khaldharon. Było jeszcze coś, czym chciał się zająć. Lucivar zawiesił chochlę na studni i opróżnił wiadro. Zadowolony, że wszystkie rzeczy były w takim stanie, w jakim je zastał, skierował się na południe i wysłał wezwanie na nici Czarnoszarego,
ustawiając maksymalny zasięg. Sadi! Zaczekał minutę, a następnie odwrócił się twarzą na południowy wschód. Sadi! Po kolejnej niespokojnej minucie odwrócił się na wschód. Sadi! Mignięcie. Słabe, w jakiś sposób inne, ale wciąż znajome. Lucivar westchnął jak zaspokojony kochanek. Było to dobre miejsce na kryjówkę dla Sadysty pod wieloma względami. Mnóstwo spękanych, porozrzucanych głazów wśród ruin. Niektóre z nich były wystarczająco duże, aby można ich użyć jako prowizorycznego ołtarza. O tak, bardzo odpowiednie miejsce. Uśmiechając się, złapał Czerwony Wiatr i udał się na wschód.
***
Z wyjątkiem opowieści o Andulvarze Yaslanie, Lucivar nigdy nic interesował się zbytnio historią. Daemon podkreślał, że Pałac SaDiablo w Terreille trwał nienaruszony, aż około tysiąc sześćset lat temu nastąpiło to coś. Nie był to atak, ale coś, co złamało zaklęcia zabezpieczające, które przetrwały tam ponad pięćdziesiąt tysięcy lat, i zainicjowało rozpad budynków. Przechodząc ostrożnie przez rozpadające się ruiny, Lucivar pomyślał, że Daemon mógł mieć rację. Wokół tego miejsca była głęboka pustka, jak gdyby jego energia została celowo wessana. Kamienie sprawiały wrażenie martwych. Nie, nie martwych, Wygłodzonych. Za każdym razem, gdy dotykał któregoś z nich, przedzierając się w kierunku wewnętrznego dziedzińca, miał wrażenie, że kamień próbuje wyssać jego energię. Podążał za zapachem dymu, otrząsając się z niepokoju. Nie przybył tu, aby zastanawiać się nad widmami. Wkrótce sam nim będzie. Obnażając zęby w dzikim uśmiechu, wyjął z pochwy miecz i wkroczył na dziedziniec, trzymając się z dala od kręgu światła rzucanego przez ognisko. - Cześć, bękarcie.
Daemon powoli podniósł wzrok znad ognia i również powoli lokalizował dźwięk. Gdy wreszcie mu się to udało, uśmiechnął się lekko i ze znużeniem. - Cześć, fiucie. Czy przybyłeś mnie zabić? - Głos Daemona brzmiał jak zardzewiały, jak gdyby długo do nikogo się nie odzywał. Niepokój walczył z gniewem, aż pojawił się inny smak gniewu. Niepokoiła go również zmiana w psychicznym zapachu Daemona. - Tak. Skinąwszy głową, Daemon wstał i zrzucił swoją podartą marynarkę. Lucivar zmrużył oczy, widząc, jak Daemon odpina guziki koszuli, ściąga ją i obchodzi ognisko, aby stanąć w miejscu najdogodniejszym dla atakującego. Czuł, że coś jest nie w porządku. Daemon miał podstawową wiedzę o sposobach przetrwania i życia w terenie - na Ogień Piekielny, sam się o to postarał - pozwalających na utrzymanie się w lepszym stanie niż jego obecny. Lucivar przyglądał się brudnym, podartym ubraniom, na wpół wygłodzonemu ciału Daemona, drżącemu w świetle ogniska, spokojnemu, niemal zupełnie pozbawionemu nadziei wyrazowi zmaltretowanych i wyczerpanych oczu, i zacisnął zęby. Jedyną znaną mu osobą, która była tak obojętna wobec swojego fizycznego stanu, była Tersa. Być może głos Daemona nie był zachrypnięty dlatego, że go nie używał, ale dlatego, że krzyczał w bezsenne noce. - Jesteś w nim uwięziony, prawda? - Lucivar zapytał cicho. - Jesteś zaplątany w Wykrzywionym Królestwie. Daemon zadrżał. - Lucivar, proszę. Obiecałeś mnie zabić. Oczy Lucivara błyszczały. - Czy czujesz ją pod sobą, Daemonie? Czy czujesz, jak twoje ręce siniaczą to młode ciało? Czy czujesz jej krew na swoich udach, gdy w nią wchodzisz, rozdzierając ją na części? - Zrobił krok do przodu. - Czujesz? Daemon skulił się. - Ja nie. - Podniósł drżącą dłoń i wykręcił palce, wplatając między nie włosy. - Jest tak wiele krwi. Ona nigdy nie odpływa. Słowa nigdy nic odpływają. Lucivar, proszę. Upewniając się, że Daemon go słucha, Lucivar zrobił krok do tylu i schował miecz do pochwy. - Zabicie cię byłoby przysługą, na którą nic zasługujesz. Jesteś jej winien każdą odrobinę bólu, który da się z ciebie wycisnąć przez resztę twych dni, i życzę ci bardzo długiego życia.
Daemon wytarł rękawem twarz, pozostawiając smugę brudu na policzku. - Być może następnym razem, gdy się spotkamy, będziesz mógł... - Ja umieram - warknął Lucivar. - Nic będzie następnego razu. W oczach Daemona pojawił się błysk zrozumienia. Coś uwięzło Lucivarowi w gardle. Oczy wypełniły się łzami. Nie będzie pojednania, nie będzie zrozumienia ani przebaczenia. Tylko gorycz, która trwać będzie dłużej niż ciało. Kuśtykając, Lucivar opuścił dziedziniec tak szybko, jak mógł, korzystając z Fachu, aby podpierać zraniona nogę. Gdy wybrał drogę przez popękane kamienie, wprost do sieci lądowiskowej, usłyszał krzyk przepełniony takim cierpieniem, że nawet kamienie zdawały się drżeć. Oślepiony łzami, dokuśtykał do sieci, niechętny do odwrotu, niechętny do odejścia. Tuż przed złapaniem Szarego Wiatru, który zabierze go do Askavi, gdzie wypełni swój ostatni obowiązek, rzucił okiem na ruiny Pałacu i szepnął: - Żegnaj, Daemonie.
***
Lucivar stanął na brzegu kanionu w połowie Trasy Khaldharon, czekając, aż słońce wzniesie się na tyle wysoko, aby wystarczająco oświetlić jego wnętrze. Tylko Fach trzymał go na nogach i tylko dzięki niemu mógł użyć tej tłustej, postrzępionej masy, którą stały się jego skrzydła po tym, jak pożarła je pleśń. Skupiony na obserwacji wschodu słońca, obserwował także maleńkie, ciemne kształty, które frunęły w jego kierunku - eyrieńskich wojowników przybywających, aby zabić uciekiniera. Spojrzał w dół Trasy Khaldharon, oceniając cienie i widoczność. Niedobrze. Byłoby głupota rzucić się w te niebezpieczne wiry wiatrów i ciemniejszych Wiatrów, gdy nie był w stanie odróżnić postrzępionych ścian kanionu od jego cieni, ocenić krzywizn, które mogłyby powodować nagłe zmiany Wiatrów, w sytuacji, gdy jego skrzydła ledwie funkcjonowały. W najlepszym razie byłoby to samobójstwo. Choć właśnie to było powodem jego obecności w tym miejscu. Małe, ciemne kształty, które leciały w jego kierunku, zbliżały się i były coraz większe. Na południe
od niego światło słoneczne dotknęło formacji skalnej o nazwie Śpiące Smoki. Jedna ze skał była odwrócona w kierunku północnym, druga południowym. Tam kończyła się Trasa Khaldharon i zaczynała tajemnica, bowiem nikt, kto dostał się do tych ogromnych, ziewających ust, nigdy nie powrócił. Kilka mil na południe od Śpiących Smoków, słońce całowało Czarna Górę. - Ebon Askavi, gdzie żyłaby jego młoda, wyśniona Królowa, gdyby na jej drodze nie stanął Daemon Sadi. Wojownicy eyrieńscy byli już na tyle blisko, że słyszał ich pogróżki i przekleństwa. Uśmiechając się, rozpostarł skrzydła, podniósł zaciśnięta w pięść dłoń i wydał eyrieński okrzyk wojenny, który wszystko uciszył. Następnie skoczył na Trasę Khaldharon. Było to radosne i zarazem tak okropne, jak przypuszczał. Nawet gdy stosował Fach, jego postrzępione skrzydła nie zapewniały równowagi, której potrzebował. Zanim zdążył zareagować, wiatr wyjący wzdłuż kanionu rzucił go o boczna ścianę, łamiąc mu żebra i prawe ramię. Wykrzykując słowa buntu, oderwał się od skały, wlał w swoje ciało moc Czarnoszarego i ponownie rzucił się w środek dzikiego wiru sił. Dokładnie w chwili, gdy Eyrieńczycy rzucili się w Trasę, złapał czerwoną nić i rozpoczął szaleńczą eskapadę w kierunku Śpiących Smoków. Zamiast przecinać zataczające pętle, skręcające Wiatry, aby lecieć możliwie jak najbliżej środka kanionu, trzymał się Czerwonego i podążał za nim przez wąskie wycięcia w skałach, przyciskając skrzydła do ciała, gdy przelatywał przez powstałe w wyniku erozji otwory. Ich brzegi ocierały mu skórę. Zwichnął nogę w stawie skokowym i jego prawa stopa przyjęła nienaturalną pozycję. Zewnętrzna połówka lewego skrzydła zwisała bezużytecznie, jego szkielet złamał się, gdy powiew wiatru rzucił Lucivara o skałę. Mięśnie grzbietu były pozrywane z powodu zmuszania skrzydeł do pracy, której nie były już w stanie wykonać, przez głęboką ranę na brzuchu pod szerokim, skórzanym pasem wylewały się wnętrzności. Potrząsnął głową, starając się usunąć krew zalewającą mu oczy, i wydał triumfalny ryk, gdy przefruwał między skałami, wyglądającymi jak skamieniałe zęby. Gdy przelatywał przez usta Smoka, ostatni podmuch wiatru popchnął go w dół... Ząb rozdarł mu lewą nogę od biodra po kolano. Wpadł w wirującą mgłę, zdeterminowany, aby dotrzeć na jej drugą stronę, zanim wyczerpie zapas mocy Kamieni i opuszczą go siły.
Jego wzrok przyciągnął ruch. Zaskoczona twarz, skrzydła. - Lucivar! Przyspieszył do granic możliwości, świadomy, że pościg się zbliża. - Lucivar! Drugie usta muszą być... Tam! Ale... Dwa tunele. W lewym panował mrok. Prawy był wypełniony miękkim światłem brzasku. Ciemność lepiej go ukryje. Skręcił w stronę mroku. Szelest skrzydeł po lewej stronie. Dłoń, która go chwyta. Kopnął, wykręcił się i rzucił się w stronę prawego tunelu. - Luu - ci - vaarr! Za zęby i na zewnątrz, w górę, poza krawędź kanionu, w kierunku porannego nieba, machając z uporem bezużytecznymi skrzydłami. I oto Askavi, wyglądające tak, jak sobie wyobrażał, że mogło wyglądać dawno temu. Błotnista struga, nad którą przelatywał, była teraz głęboką, przejrzystą rzeką. Nagie skały były porośnięte wiosennym dzikim kwieciem. Za Trasą słońce oświetlało niewielkie jeziorka i kręte strumienie. Jego zmysły zalewał ból. Krew mieszała się ze łzami. Askavi. Dom. Wreszcie dom. Pomachał skrzydłami po raz ostatni, powoli wygiął ciało w zgrabny łuk, złożył skrzydła i zanurkował w kierunku głębokiej, czystej wody.
2. Wykrzywione Królestwo
Wiatr próbował zdmuchnąć go z maleńkiej wysepki, która była jego jedynym schronieniem na tym bezgranicznym, nieubłaganym morzu. Fale rozbijały się o niego, zalewając go krwią. Tak wiele krwi. Jesteś moim narzędziem. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Słowa osaczały go, mentalne rekiny zacieśniały krąg, aby wydrzeć mu kolejny kawałek duszy. Dysząc, zakrztusił się krwawą pianą. Wbił palce w skałę, która nagle stała się miękka i wrzasnął, gdy pod jego rękami zmieniła się ona w miękkie, fioletowo - czarne sińce. Pieprzony rzeźnik! Nieeee! Kochałem ją! - krzyczał. Kochałem ją! Nigdy nie chciałem, by stała, się jej krzywda! Jesteś moim narzędziem. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Pieprzony rzeźnik. Słowa skakały wesoło po wyspie, raniąc go przy każdym zbliżeniu coraz głębiej. Ból pogłębiający rozpacz, pogłębiający cierpienie, pogłębiający ból, aż w końcu nic było bólu. Być może nic było już nikogo, kto mógłby go czuć.
3. Terreille
Surreal wpatrywała się w brudny, trzęsący się wrak człowieka, który kiedyś był najniebezpieczniejszym i najpiękniejszym mężczyzna w Królestwie. Zanim mógł się wykręcić, zaciągnęła go do swojego mieszkania, zamknęła wszystkie fizyczne zasuwy, a potem drzwi na Szaro, aby mieć pewność, że będą bezpieczni. Po chwili zastanowienia nałożyła Szarą osłonę na wszystkie okna, aby zmniejszyć szansę przecięcia tętnicy lub niekontrolowanego skoku z piątego piętra. Teraz przyjrzała mu się uważnie i pomyślała, że przecięcie tętnicy rzeczywiście nie byłoby takim złym rozwiązaniem. Ostatnim razem, gdy go spotkała, był szalony. Teraz wyglądał, jak gdyby został rozcięty i wypatroszony. - Daemon - podeszła do niego powoli. Trząsł się, nie będąc w stanie się opanować. Jego podkrążone oczy, w których malował się tylko ból, były wypełnione łzami. - On nie żyje. Surreal usiadła na tapczanie i pociągnęła go za ramię, by usiadł obok niej. - Kto nie żyje? - Kto mógł być dla niego tak ważny, by wywołać taka reakcję. - Lucivar. Lucivar nie żyje! - Położył głowę na jej kolanach i płakał jak zrozpaczone dziecko. Surreal poklepała tłuste, skołtunione włosy Daemona, niezdolna wymyślić słów pocieszenia. Lucivar był ważny dla Daemona. Jego śmierć była dla niego ciosem. Nawet zastanawianie się nad słowami współczucia odbierało jej mowę. Z tego, co wiedziała, Lucivar był także odpowiedzialny za część ran na duszy Daemona, które sprawiły, że znalazł się po drugiej stronie, a teraz śmierć sukinsyna mogła być dla Daemona ostatecznym ciosem. Gdy szloch przeszedł w pochlipywanie, przywołała chusteczkę i wcisnęła mu w dłoń. Zrobiłaby dla Sadiego wiele, ale prędzej szlag ją trafi, niż wytrze mu nos. W końcu się wypłakał i usiadł w milczeniu obok niej. Surreal siedziała cicho i wyglądała przez okno. Ten zaułek był bezpieczny. Po ostatniej wizycie Daemona powracała tu kilka razy i za każdym razem zostawała dłużej. Dobrze się tu czuła. Między nią a Wymanem, Wojownikiem, którego uzdrowił Daemon, nawiązała się przyjaźń, dzięki której nie czuli się samotni. Tutaj, przy kimś, kto będzie o niego dbał, być może Daemon dojdzie nieco do siebie. - Daemon? Czy zostałbyś tu ze mną przez jakiś czas? - Obserwując go, nie wiedziała, o czym myślał i czy w ogóle o czymś myślał. W końcu powiedział: - Jeśli chcesz. Zdawało się, że dostrzegła słaby błysk zrozumienia.
- Obiecujesz zostać? - naciskała. - Obiecujesz, ze nie znikniesz bez słowa? Błysk zniknął. - Nie mam dokąd pójść.
4. Kaeleer
Lekki wiatr. Promienie słońca ogrzewające jego dłoń. Śpiew ptaków. Twarde podłoże pod nim. Miękka tkanina na nim. Lucivar powoli otworzył oczy i spojrzał na biały sufit i gładkie belki. Gdzie...? Z przyzwyczajenia natychmiast poszukał dróg ucieczki z komnaty. Dwa okna z białymi zasłonami, ozdobione porannym blaskiem. Drzwi na ścianie naprzeciw łoża, na którym spoczywał. Następnie dostrzegł pozostałą część komnaty. Sosnowy stolik nocny i komoda. Kawałek wyrzuconego z morza drewna zamieniony w lampę. Szafka, na której stał mosiężny stojak na muzyczne kryształy. Otwarty koszyk wypchany kłębkami wełny i nićmi. Duże, zniszczone ciemnozielone krzesło i pasująca do niego poduszka. I ramka do wyszywania nakryta białą tkaniną. Przeładowana półka z książkami. Plecione chodniki w przygaszonych kolorach. Dwa oprawione szkice węglem - portrety jednorożca i wilka. Gdy tylko Lucivar poczuł kobiecy zapach psychiczny, którym były przesycone ściany i drewno, jego usta wykrzywił grymas... Zdziwił się. Z jakiegoś powodu ten zapach nie napełniał go odrazą. Rozejrzał się jeszcze raz po komnacie. To ma być Piekło? W komnacie obok otworzyły się drzwi. Usłyszał, jak kobiecy glos mówi: - Dobrze, idź, zobacz, ale go nie budź. Zamknął oczy. Otworzyły się drzwi. Na drewnianej podłodze zastukały pazury. Coś dotknęło go w
ramię. Rozluźnił mięśnie, udając, że śpi, podczas gdy jego zmysły pracowały intensywnie, próbując zidentyfikować przybysza. Futro dotykające jego skóry. Zimny, wilgotny nos badający jego ucho. Potem prychnięcie, które sprawiło, że się wzdrygnął, a następnie pełna zadowolenia cisza. Ulegając ciekawości i właściwej Wojownikowi potrzebie zidentyfikowania wroga, Lucivar otworzył oczy i napotkał skupiony wzrok wilka na chwilę przedtem, zanim ten wydał z siebie sapnięcie zadowolenia i wybiegł z komnaty. Ledwo zdążył zebrać myśli, gdy drzwi otworzyły się i weszła kobieta. - A więc wreszcie zdecydowałeś się ponownie dołączyć do żywych. Ton jej głosu wydawał się zadowolony, ale gdyby oceniać resztę, to słychać było w jej głosie chrypkę spowodowaną napięciem i zmęczeniem. Była przeraźliwie chuda. Sposób, w jaki wisiały na niej spodnie i koszula, wskazywał, że prawdopodobnie schudła w sposób bardzo niezdrowy. Długi, luźny warkocz złotych włosów był pozbawiony blasku, jak jej skóra, a pod pięknymi, starożytnymi, szafirowymi oczami były głębokie cienie. Lucivar zamrugał. z wysiłkiem przełknął ślinę. W końcu przypomniał sobie, jak się oddycha. - Kotka? - szepnął. Wyciągnął dłoń w niemej prośbie. Uniosła brew i podeszła do niego. - Wiem, że powiedziałeś, iż znajdziesz mnie, kiedy będę miała siedemnaście lat, ale nie przypuszczałam, że zrobisz to w tak dramatyczny sposób. W chwili, gdy dotknęła jego ręki, pociągnął ją na siebie i objął wyrywające się ciało, śmiał się i krzyczał, nie zważając na jej stłumione protesty. - Kotka. Kotka, Kotka, oouuu! Jaenelle zeszła z łóżka i stanęła poza zasięgiem Lucivara, oddychając z trudem. Lucivar rozcierał ramię. - Ugryzłaś mnie! - Nie przeszkadzało mu ugryzienie - no, może trochę, ale nie spodobało mu się to, że go odepchnęła. - Mówiłam ci, że nie mogę oddychać - powiedziała głosem, który mógłby zamrozić ocean. - Naprawdę musisz? - zapytał Lucivar, masując ramię. - No nie wiem, Lucivarze. Zawsze mogę usunąć ci płuca i przekonasz się, czy oddychanie
rzeczywiście nie jest konieczne. Lekka wątpliwość, czy aby na pewno żartuje, wystarczyła, aby ugryzł się w język i darował sobie uwagę. Poza tym miał do przemyślenia wystarczająco dużo trudnych spraw, nie wspominając już o potrzebie zrobienia czegoś z pilnym i ważnym komunikatem, które wysyłało obecnie jego ciało. Na Ogień Piekielny, nigdy nie przypuszczał, że bycie martwym jest tak podobne do bycia żywym. Obrócił się na bok, zastanawiając się, czyjego mięśnie zawsze będą tak słabe - nie było żadnych korzyści z bycia demonem? Wyjął nogi spod kołdry. - Lucivar - powiedziała niskim głosem Jaenelle. Spojrzał na nią badawczo i postanowił zignorować niebezpieczny błysk w jej oczach. Uniósł się, owinął prześcieradłem i uśmiechnął nieznacznie. - Zawsze byłem dumny ze swojej celności, Kotko, ale nawet ja nie potrafię podlewać kwiatków z tego miejsca. Na szczęście nie zrozumiał niczego, co powiedziała po pierwszym eyrieńskim przekleństwie, które rzuciła w jego kierunku. Położyła sobie jego rękę na ramionach, objęła go w pasie i postawiła. - Tylko powoli. Przyjęłam na siebie większość twojego ciężaru. - Powinni to robić mężczyźni, którzy tu służą, nie ty - prychnął Lucivar, kiedy szli w stronę drzwi, nie będąc pewny, czy bardziej jest zakłopotany swoja nagością, czy potrzebą pomocy z jej strony. - Nic ma tu żadnych mężczyzn. Hej! Niemal przewrócił ich oboje, sięgając do drzwi, ale potrzebował oprzeć o coś rękę. Jego ukochana Kotka była tu sama, bez żadnej ochrony, a towarzystwa dotrzymywał jej tylko wilk? I zajmuje się jego... - Jesteś młodą kobietą - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Jestem w pełni wykwalifikowaną uzdrowicielką - pociągnęła go, trzymając w talii. Nie pomogło. Łatwiej było się tobą zajmować, zanim się obudziłeś. Warknął na nią. - Lucivar - powiedziała Jaenelle głosem, jakiego uzdrowicielki używają wobec nieznośnych pacjentów i idiotów - byłeś w uzdrawiającej śpiączce przez ostatnie trzy tygodnie. Biorąc też pod uwagę, ile trzeba się było namęczyć, aby poskładać cię do kupy, sądzę, że widziałam każdy centymetr twojego ciała więcej niż raz. Zamierzasz teraz paść na podłogę jak szmaciana lalka, czy pójdziemy tam, dokąd chciałeś pójść?
Wściekłe pragnienie, by mieć na tyle siły, żeby stanąć na własnych nogach i ją udusić, doprowadziło go do łazienki. Duma kazała mu wyprosić ją za drzwi. Upór utrzymał go w pozycji stojącej na tyle długo, aby mógł zrobić to, co było konieczne, owinąć się ręcznikiem i dotrzeć do drzwi. Wyczerpało to wszystkie jego siły i użyteczne emocje, nie protestował więc, gdy Jaenelle pomagała mu dojść do stołka przy dużym sosnowym stole w największym pomieszczeniu chaty. Usiadła za nim i zdecydowanie, ale delikatnie zbadała rękami jego plecy. Skupiał wzrok na drzwiach wyjściowych, nie będąc jeszcze gotów, aby spytać o uzdrawianie. Poczuł, jak delikatne ręce powoli rozwijają jego skrzydło. Jedno skrzydło zwinęło się, a drugie rozpostarło. Gdy obeszła dookoła, Lucivar odwrócił głowę i spojrzał na całe i zdrowe skrzydło. Zdumiony przygryzł wargę i przełknął łzy. Jaenelle spojrzała mu w oczy, a następnie znów skupiła się na skrzydle. - Miałeś szczęście - powiedziała cicho. - Jeszcze jeden tydzień i nie pozostałoby wystarczająco dużo zdrowej tkanki, aby je odbudować. Odbudować? Biorąc pod uwagę uszkodzenia, których dokonały pleśń i atmosfera kopalni soli, nawet najlepsze eyrieńskie uzdrowicielki obcięłyby mu skrzydła. Jak jej udało się je odbudować? Matko Noc, był zmęczony, zdarzyło się tyle rzeczy, których się nic spodziewał, Rozpaczliwie potrzebował zrozumieć, a nie wiedział, od czego zacząć. Jaenelle pochyliła się, aby przyjrzeć się dolnej części skrzydła. Zza jej koszuli wysunęły się wiszące na szyi klejnoty. Później zapyta, dlaczego Czarownica ma na sobie Szafirowy Kamień. Teraz całą jego uwagę przyciągnął naszyjnik w kształcie klepsydry, który wisiał nad Kamieniem. Klepsydra była symbolem Czarnych Wdów, zarówno deklaracją, jak i ostrzeżeniem przed Czarownicą, która go nosiła. Uczennica nosi wisiorek ze złotym pyłem zamkniętym w górnej części klepsydry. W wisiorku czeladniczki złoty pył jest podzielony równo między górną a dolną część klepsydry. W pełni wyszkolona Czarna Wdowa ma wisiorek, w którym cały pył znajduje się w dolnej komorze. - Kiedy zostałaś w pełni wyszkoloną Czarną Wdową? Powietrze wokół niego stało się chłodniejsze. - Czy niepokoi cię, że nią jestem? - Z pewnością niektórych ludzi to niepokoiło. - Nie. Po prostu byłem ciekaw. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco i kontynuowała badanie kontrolne. Atmosfera powróciła do normy. - W zeszłym roku. - I zostałaś wykwalifikowaną Uzdrowicielką?
- W zeszłym roku. Ostrożnie złożyła skrzydło i zaczęła badać prawe ramię. Lucivar gwizdnął. - Pracowity rok. Jaenelle roześmiała się. - Tata mówi, iż miał szczęście, że go przeżył. Niemal usłyszał dźwięk miecza ostrzonego na kamieniu, gdy jego gniew osiągnął granice żądzy mordu. Miała ojca, miała rodzinę, a mimo to mieszkała w samotności, nawet bez służby. Wypędzona tu z powodu Klepsydry? Czy dlatego, że była Czarownicą? Gdy dojdzie do siebie, ten jej ojciec będzie musiał zmienić parę rzeczy - tak jak Książę Wojowników, który jej teraz służy. - Lucivar - głos Jaenelle wydawał się równie odległy, jak dłoń ściskająca jego naprężone ramię. Lucivar, co się stało? Czas mijał powoli, dochodząc do granicy mordu, odmierzany biciem serca w rytm bitewnego bębna. Świat wypełnił się pojedynczymi, ostrymi jak żyletka szczegółami. Miecz przejdzie przez mięśnie, przez kość, a usta wypełnią się winem życia, gdy zęby zagłębia się w gardle. - Lucivar. Lucivar zamrugał. Poczuł napięcie w palcach Jaenelle, gdy ścisnęła jego ramiona. Wrócił znad krawędzi, krok po mentalnym kroku, podczas gdy dzikość w jego wnętrzu wyła do swobody. Zmysły, przytępione w kopalniach Pruul, odżyły. Wzywały go pola i lasy, uwodząc zapachami i dźwiękami. Ona także go uwodziła. Nie w znaczeniu seksualnym, ale tworząc inne więzy, na swój sposób równie silne. Miał ochotę ocierać się o nią, aby jej fizyczny zapach znalazł się na jego skórze. Chciał się o nią ocierać, aby jego fizyczny zapach na niej ostrzegał innych, że potężny mężczyzna ma wobec niej jakieś roszczenia i że ona ma jakieś roszczenia w stosunku do niego. Chciał... Odwrócił głowę, chwytając zębami jej palec, wywierając dość siły, aby pokazać jej swoją dominację, ale nie robiąc jej przy tym krzywdy. Jej ręka zwiotczała w geście uległości, obejmując dziką ciemność w jego wnętrzu. Ponieważ Jaenelle mogła ją objąć, poddał jej się całkowicie. Minutę później, całkowicie powróciwszy do świata rzeczywistego, zauważył otwarte drzwi wejściowe i stojące na ganku, przyglądające mu się z uwagą trzy wilki. Jaenelle, badając teraz jego obojczyk i mięśnie klatki piersiowej, spojrzała na wilki i potrząsnęła głową. - Nie, on teraz nie może wyjść i się bawić. Wilki odeszły, sapiąc, rozczarowane.
Przyjrzał się krajobrazowi, który widział w obramowaniu drzwi. - Nigdy nie sądziłem, że Piekło może tak wyglądać - powiedział cicho. - Piekło tak nie wygląda. - Klepnęła go w rękę, gdy próbował powstrzymać ją przed zbadaniem jego uda i biodra. Z wysiłkiem przypominając sobie, że nie powinien bić uzdrowicielki, zacisnął zęby i spróbował raz jeszcze znaleźć jakieś odpowiedzi. - Nic wiedziałem, że dzieci - demony dorastają, ani że można uzdrowić demony. Zanim zbadała jego drugą nogę, przyjrzała mu się badawczo. Z jej rąk promieniowało ciepło i moc. - Cildru dyathe nie dorastają, a demony nic mogą być uzdrawiane. Ja nie jestem cildru dyathe, a ty nic jesteś demonem - choć bardzo się starałeś, aby nim zostać - dodała kwaśno. Przyciągnęła krzesło, usiadła naprzeciw niego i chwyciła go za ręce. - Lucivar, nie jesteś martwy. To nie jest Ciemne Królestwo. A tak był tego pewien. - A więc... gdzie jesteśmy? - Jesteśmy w Askavi. W Kaeleer - obserwowała go z niepokojem. - Królestwo Cieni? - Lucivar gwizdnął cicho. Dwa tunele. W jednym mrok z błyskawicami, w drugim miękki brzask. Mroczne Królestwo i Cień. Uśmiechnął się do niej. - Skoro nie jesteśmy martwi, czy moglibyśmy pójść się rozejrzeć? Obserwował ją, zaintrygowany, jak próbowała przekształcić swój uśmiech i nadać twarzy poważny, profesjonalny wyraz. - Gdy zostaniesz całkowicie uzdrowiony - powiedziała poważnie, a następnie popsuła wrażenie, zanosząc się srebrzysto - aksamitnym śmieciłem. - Och, Lucivarze, smoki, które mieszkają na Wyspach Fyreborn będą cię kochać. Nie tylko masz skrzydła, ale jesteś wystarczająco duży, aby machać falą. - Co robić?! Jej oczy się rozszerzyły, przygryzła dolną wargę. - Hmm, nieważne - powiedziała radośnie i zeskoczyła z krzesła. Złapał ją z tyłu za koszulę. Po chwili zapasów, po których Lucivar ciężko oddychał, a jej ubrania były bardziej niż trochę pomięte, siedziała znów na krześle. - Dlaczego tu mieszkasz, Kotko? - A co w tym złego? - odpowiedziała obronnym tonem. - To dobre miejsce.
- Nie powiedziałem, że jest złe. Pochyliła się do przodu i przyjrzała się jego twarzy. - Nie jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy wpadają w histerię z byłe powodu, prawda? On też pochylił się do przodu, przedramiona oparł na udach i uśmiechnął się swoim leniwym, aroganckim uśmiechem. - Ja nigdy nie wpadam w histerię. - Aha. Uśmiech odsłonił trochę zębów. - Dlaczego, Kotko? - Wilki mogą być prawdziwymi paplami, wiedziałeś o tym? - Popatrzyła na niego z nadzieją. Gdy nic nie odpowiedział, nastroszyła włosy i westchnęła. - Wiesz, bywają chwile, w których potrzebuję znaleźć się z dala od wszystkich i po prostu być sam na sam z przyrodą. Kiedyś tu przychodziłam i obozowałam przez kilka dni. ale w czasie jednej z takich wypraw padało, a ja spałam na mokrej ziemi i się przeziębiłam. Wilki pobiegły powiedzieć o tym tacie, a on powiedział, że rozumie moją potrzebę spędzania czasu na łonie natury, ale nie widzi powodu, dlaczego nie miałabym mieć możliwości skorzystania ze schronienia. Na co ja powiedziałam, że jakaś szopa byłaby niegłupim pomysłem, i tata kazał zbudować tę chatę. Przerwała i obdarzyła go niespokojnym uśmiechem. - Tata i ja mamy zupełnie różne wyobrażenia o wyglądzie szopy. Patrząc na duże. kamienne palenisko oraz solidne ściany i sufit, a następnie na siedząca przed nim z rękami wciśniętymi między kolana kobietę - dziecko. Lucivar niechętnie rozstał się z gniewem, który żywił do jej nieznanego ojca. - Szczerze mówiąc, Kotko, bardziej mi się podoba definicja twojego Taty. Spojrzała na niego ze złością. Może i była Czarną Wdową i Uzdrowicielką, ale mimo że była prawie dorosła, miała dość ujmującej niezdarności młodej dziewczyny, aby nadal przypominała mu kotkę, próbująca uderzyć łapą dużego, ruchliwego żuka. - Dlaczego więc nie mieszkasz tu przez cały czas? - zapytał ostrożnie. Jaenelle potrząsnęła głową. - Rodzina ma kilka rezydencji w Dhemlan. Większa część czasu spędzam w rodzinnej siedzibie. Obdarzyła go spojrzeniem, którego nie potrafił zinterpretować. - Mój ojciec jest Księciem Wojowników Dhemlan... między innymi.
A więc człowiek bogaty i ustosunkowany. Prawdopodobnie by nie chciał, aby towarzyszem jej córki był półkrwi Eyrieńczyk, a w dodatku bękart. Nie szkodzi, zajmie się tym, gdy nadejdzie właściwy czas. - Lucivar. - Wpatrywała się w otwarte drzwi i gryzła wargę. Współczuł jej. Czasem najtrudniejsza rolą Uzdrowicielki było powiedzenie pacjentowi, co będzie mogło zostać naprawione, a co nie. - Skrzydła są tylko dla ozdoby, prawda? - Nie! - wzięła głęboki oddech. - Rany były poważne. Wszystkie, nie tylko obrażenia skrzydeł. Dokonałam uzdrowienia, ale to, co będzie, teraz zależy w znacznym stopniu od ciebie. Oceniam, że na całkowite uzdrowienie pleców i skrzydeł potrzeba jeszcze trzech miesięcy. - Przygryzła wargę. Nie ma tu marginesu błędu. Musiałam wykorzystać wszystko, co ci zostało, aby cię uzdrowić. Jeśli jeszcze raz uszkodzisz cokolwiek, obrażenia mogą być nieodwracalne. Sięgnął po jej rękę i kciukiem bawił się jej palcami. - A jeśli będę robił tak, jak chcesz? - Obserwował ją uważnie. W jej szafirowych oczach nie dostrzegł fałszywej obietnicy. - Jeśli będziesz robić tak, jak ci mówię, za trzy miesiące zrobimy Trasę. Opuścił głowę. Nie dlatego, że nie chciał, aby widziała łzy, ale dlatego, że potrzebował chwili dla siebie, aby nacieszyć się nadzieją. Gdy odzyskał panowanie nad sobą, uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech, rozumiejąc go. - Czy masz ochotę na filiżankę herbaty? - Gdy skinął głową, zeskoczyła z krzesła i poszła w kierunku prawej części kamiennego paleniska. - Czy mam szansę przekonać moją Uzdrowicielkę, aby razem z herbata podała też cos do jedzenia? Jaenelle wyjrzała zza drzwi kuchni. - Co powiesz na duża pajdę chleba namoczona w bulionie wołowym? Równie kuszące, jak noga od stołu. - Czy mam jakiś wybór? - Nic. - Brzmi wspaniale.
Wróciła po kilku minutach, pomogła mu przejść ze stołka na krzesło z oparciem, a następnie postawiła duży kubek na stole. - To napar uzdrawiający. Jego usta wykrzywił grymas. Wszystkie uzdrawiające napary, które próbował wlać sobie w gardło, smakowały jak dzikie jagody z moczem i doszedł do wniosku, że Uzdrowicielki każą je pić za karę. - Nie dostaniesz nic innego, dopóki tego nie wypijesz - dodała Jaenelle, nie okazując współczucia. Lucivar uniósł kubek i ostrożnie powąchał. Pachniało... inaczej. Upił łyk, przez chwilę potrzymał płyn w ustach, a następnie zamknął oczy i przełknął. Zaczął zastanawiać się, jak udało jej się otrzymać leczniczy napar, który był destylatem potężnej mocy gór Askavi, drzew, traw i kwiatów, które kwitły na podgórskich łąkach, i rzek, które przepływały przez tę krainę. - To jest cudowne - mruknął. - Cieszę się, że ci smakuje. - Naprawdę jest świetny - powtórzył, reagując na śmiech w jej głosie. - Te rzeczy są zwykle ohydne, a to jest dobre. Jej śmiech zmienił się w zaskoczenie. - One powinny być smaczne, Lucivarze. Jeśli nie będą, nikt ich nie będzie chciał pić. Nie będąc w stanic wytoczyć kontrargumentu, nic nie powiedział i z przyjemnością popijał napar. Był nawet na tyle zadowolony, aby ścierpieć miskę chleba nasączonego bulionem, którą postawiła przed nim Jaenelle. Tym łatwiej mu to przyszło, gdy dostrzegł kawałki wołowiny, które dodano do chleba. Zauważył wtedy, że będzie jadła to samo. - Nie jestem jedyny, którego leczenie całkowicie cię wyczerpało, prawda, Kotko? - powiedział cicho, nie będąc zdolny do ukrycia gniewu. Jak mogła ryzykować w ten sposób, gdy nie było nikogo, kto by się nią zaopiekował? Jej policzki zaróżowiły się. Bawiła się łyżka, skubała chleb, aż wreszcie wzruszyła ramionami. - Było warto. Wbił łyżkę w chleb i przyszło mu do głowy jeszcze jedno. Pozwolił, aby to poczekało. Spróbował chleba z bulionem. - Nie tylko robisz dobry napar leczniczy, ale jesteś też dobra kucharką. Nacisnęła łyżką chleb, powodując powstanie małego gejzeru bulionu. Wycierając rozlaną zupę. wydała z siebie zbolałe parsknięcie i spojrzała na niego.
- Pani Beale to przygotowała. Ja nie umiem gotować. Lucivar wziął do ust kolejny kęs i wzruszył ramionami. - Gotowanie nie jest takie trudne. - Następnie podniósł wzrok i zastanowił się, czy dorosły mężczyzna został kiedyś pobity na śmierć przy użyciu łyżki do zupy. - Umiesz gotować? - zapytała podejrzliwie. Potem sapnęła. - Dlaczego tylu mężczyzn potrafi gotować!? Ugryzł się w język, aby nic powiedzieć „instynkt samozachowawczy”. Zjadł jeszcze kilka łyżek bulionu z chlebem. - Nauczę cię gotować pod jednym warunkiem. - Jakim warunkiem? Zanim udzielił odpowiedzi, wyczuł w niej kruchą delikatność, ale mógł odpowiedzieć tylko tak jak Książę Wojowników, którym był. - Łóżko jest wystarczająco duże dla nas obojga - powiedział spokojnie, mając świadomość, jak szybko zbladła. - Jeśli ci to nic odpowiada, w porządku. Jeśli jednak ktoś musi spać przy piecu, to tym kimś będę ja. Dostrzegł szybko opanowany błysk gniewu. - To ty potrzebujesz łóżka - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Nie jesteś jeszcze uzdrowiony. - Ponieważ nie ma tu nikogo innego, kto mógłby się tobą zaopiekować, ja, jako Książę Wojowników, mam obowiązek i przywilej zadbać o ciebie. - Powoływał się na starożytne zwyczaje, od dawna ignorowane w Terreill
e, ale po jej pełnym frustracji parsknięciu wiedział, że w Kaeleer one wciąż obowiązują. - W porządku - powiedziała, ukrywając drżące ręce na kolanach. - Będziemy dzielić łoże. - I koce - dodał. Wrogie spojrzenie i równocześnie tłumiony uśmiech powiedziały mu, że nie była pewna, co o nim myśleć. To było w porządku. On też nie był pewien. - Pewnie chcesz także poduszkę? Uśmiechnął się tym swoim leniwym, aroganckim uśmiechem.
- Oczywiście. I obiecuję, że nic będę cię kopać, jeśli zaczniesz chrapać. Przy swojej biegłości w języku eyrieńskim dziewczyna mogłaby sprawić, ze szef obozu łowieckiego oblałby się rumieńcem. Gdy wreszcie wygodnie ułożył się w łóżku na brzuchu, z rozpostartymi i delikatnie podpartymi skrzydłami, a wilki wyszły na spacer z Jaenelle - głupie słowo na określenie skomplikowanego wilczego tańca, który trzy osobniki wykonywały wokół niej w czasie późno popołudniowej przechadzki - w końcu wszystko zrozumiał. Ruszył w Trasę Khaldharon z zamiarem zakończenia życia, a zamiast tego nie tylko przeżył, ale i odnalazł żywy mit, swoją wymarzoną Królową. Nawet gdy się śmiał, zaczynał płakać, gorącymi i gorzkimi łzami. Żył. I Jaenelle żyła. Ale Daemon... Nie wiedział, co się stało przy Ołtarzu Cassandry, ani w jaki sposób to prześcieradło nasiąknęło krwią Jaenelle, ani co Daemon zrobił, ale zaczynał rozumieć, jakie to miało konsekwencje. Wciskając twarz w poduszkę, aby stłumić łkanie, zaciskając oczy, aby odrzucić obrazy, które tworzył umysł, widział Daemona. Tamtej nocy w Pruul, wyczerpanego, ale zdecydowanego. W ruinach Pałacu SaDiablo w Terreille wypalonego przez koszmar szaleństwa i gotowego umrzeć. Ponownie usłyszał przerażone, wściekłe zaprzeczenie Daemona. Raz jeszcze usłyszał ten pełen rozpaczy krzyk, wydostający się z popękanych kamieni. Gdyby tamtej nocy nie był rak przepełniony goryczą, gdyby wyruszyli stamtąd razem z Daemonem, odnaleźliby drogę przez Wrota. Razem dokonaliby tego, i znaleźliby ją, spędziliby z nią te lata, obserwując, jak dorasta, uczestniczyliby w wydarzeniach, które zmieniają dziecko w kobietę. Królową. Dalej tego pragnął, byłby z nią w ostatnich latach tej przemiany i cieszyłby się możliwością służenia jej. Ale Daemon... Lucivar gryzł poduszkę, tłumiąc krzyk rozpaczy. Ale Daemon...
ROZDZIAł DZIESIąTY
1. Kaeleer
Lucivar stał na brzegu lasu, jeszcze niegotowy do przekroczenia linii oddzielającej cień lasu od zalanych słońcem łąk. Dzień był na tyle ciepły, że łatwo było dostrzec korzyści, jakie przynosił cień. Poza tym Jaenelle musiała wyjechać i nie było powodu, aby spieszyć się z powrotem. Smoke podbiegł, wybrał odpowiednie drzewo, podniósł nogę i spojrzał z oczekiwaniem na Lucivara. - Znakowałem terytorium dawno temu - powiedział Lucivar. Parsknięcie Smokea wyraźnie wskazywało, co wilki sadzą o ludzkich możliwościach znakowania terytorium. Rozbawiony Lucivar poczekał aż Smoke odbiegnie, po czym wyszedł na światło słoneczne i rozpostarł skrzydła, aby do końca wyschły. Zasilana źródłem sadzawka, która pokazała mu Jaenelle, nie była jeszcze wystarczająco ciepła, ale z radością myślał o krótkim zanurzeniu się. Powoli pomachał skrzydłami, ciesząc się tą czynnością. Był w połowie drogi do całkowitego uzdrowienia. Jeśli wszystko nadal będzie dobrze szło, za tydzień sprawdzi skrzydła w locie próbnym. Trudno było być pacjentem, ale gdy w końcu poczuł dobry, spokojny ból w mięśniach, wiedział, że Jaenelle wyznaczyła prawidłowy rytm uzdrawiania.
Składając skrzydła. Lucivar ruszył spokojnie w Stronę chaty. Nieco obezwładniony ciepłem dnia i zbyt wczesną aktywnością fizyczną, nie od razu zauważył, że dwa młode wilki biegły w jego stronę jakoś dziwnie. Jaenelle nauczyła go, jak porozumiewać się z krewniakami. Schlebiało mu, gdy powiedziała, że są one bardzo wybredne w doborze ludzi, z którymi chcą rozmawiać. Teraz jednak, przygotowując się na spotkanie z wilkami, zastanawiał się, na ile ich opinia o nim zależała od jej obecności. Minutę później otoczony był futrem i walczył o utrzymanie równowagi, podczas gdy wilk za nim owinął swe przednie łapy wokół jego pasa i popchnął naprzód, wilk przed nim położył swoje łapy na jego ramionach i mocno na niego naciskając, lizał mu twarz, piszcząc o pomoc. Myśli wilków obijały się o jego umysł, ale krewniaki były zbyt zdenerwowane, aby przekazać spójny komunikat. Lady wróciła. Musiało wydarzyć się coś złego. Bały się. Smoke na straży, oczekujący Lucivara. Lucivar już przybył. Był człowiekiem. Pomoże Lady. Lucivar uwolnił się od wilków na tyle, aby móc szybko ruszyć w stronę chaty. Nie powiedziały, że była ranna. Mogło się jednak wydarzyć coś złego. Coś, co sprawiło, że bały się wejść do chaty i być z nią. Przypomniał sobie, jak niespokojny był Smoke, gdy Jaenelle powiedziała im, że wyjeżdża na parę dni. Coś złego. Coś, na co może poradzić człowiek. Miał szczera nadzieję, że rzeczywiście miały rację.
***
Otworzył drzwi do chaty i zrozumiał, dlaczego wilki się bały. Siedziała na bujanym fotelu przed paleniskiem, wpatrując się w jeden punkt. Psychiczny ból w pokoju zdumiał go. Psychiczna osłona wokół niej wydawała się oszukańczo pasywna, łatwa do usunięcia jak pajęczyna. Pod ta pasywnością było jednak coś, co po uwolnieniu wywołałoby straszne skutki. Napinając
skrzydła, Lucivar ostrożnie obszedł osłonę i stanął przed nią. Czarny Kamień wokół jej szyi lśnił śmiertelnym ogniem. Drżał, niepewny, czy bał się o siebie, czy o nią. Zamknął oczy i złożył pospiesznie obietnicę Ciemności, aby nic dopuściła, żeby się pochorował w tej chwili. Spędziwszy większą część życia w Terreille, rozpoznawał tych, którzy byli torturowani. Nie przypuszczał, aby mogła być uszkodzona psychicznie, ale były subtelne rodzaje okrutnego traktowania - równie destrukcyjne. Z pewnością w ciągu ostatnich czterech dni jej ciało zapłaciło straszliwą cenę. Nabyte kilogramy zaczęła tracić wraz z mięśniami, które wyrobiła sobie, pracując z nim. Skóra na twarzy była zbyt mocno napięta i wyglądała tak krucho, jakby miała się rozedrzeć jak pergamin. Jej oczy... Nie mógł znieść tego, co zobaczył w jej oczach. Siedziała, krwawiąc śmiertelnie z rany duszy, a on nie wiedział, jak jej pomóc, nie wiedział, czy było cokolwiek, co mógłby zrobić, aby jej pomóc. - Kotko? - zawołał cicho. - Kotko? Poczuł jej odrazę, gdy w końcu na niego spojrzała, dostrzegł emocje wijące się i wykręcające w tych zrozpaczonych, bezdennych oczach. Mrugnęła. Zatopiła zęby w dolnej wardze na tyle mocno, że pokazała się krew. Mrugnęła raz jeszcze. - Lucivar. - Ani pytanie, ani stwierdzenie, po prostu identyfikacja z bólem, wyciągnięta z jakiejś głębokiej studni wewnątrz niej. - Lucivar. - Jej oczy wypełniły łzy. - Lucivar? - Błaganie o pocieszenie. - Zrzuć osłonę, Kotko, - Obserwował, jak stara się to zrozumieć. Słodka Ciemności, ona była taka młoda, - Zrzuć osłonę. Wpuść mnie. Osłona osłabła. Podobnie jak i Jaenelle. Znalazła się jednak w jego ramionach, zanim rozpoczął się jej rozdzierający serce Szloch. Usiadł wraz z nią w bujanym fotelu i trzymał ją mocno, mrucząc nic nieznaczące słowa uspokojenia, próbując wlać ciepło w zlodowaciałe kończyny. Gdy szloch przeszedł w pochlipywanie, potarł policzkiem jej włosy. - Kotko, sądzę, że powinienem zabrać cię do domu twojego taty. - Nie! - odepchnęła go, próbując się wyrwać. Paznokciami mogłaby pociąć jego ciało do kości. Jad w jej zębie węża mógłby go zabić dwa razy. Jedno uderzenie Czarnych Kamieni roztrzaskałoby jego wewnętrzne bariery i zamieniło go w śliniący się wrak człowieka.
Tymczasem na próżno walczyła z silniejszym ciałem. Powiedziało mu to więcej o jej nastroju niż cokolwiek innego, co mogłaby zrobić - i przede wszystkim wyjaśniało, dlaczego to się w ogóle stało. Jej gniew prawdopodobnie wymknął się kiedyś spod kontroli, a skutki tego śmiertelnie ją, przeraziły. Teraz nie ufała sobie w okazywaniu gniewu - nawet w samoobronie. Dobrze, więc mógł coś z tym zrobić. - Kotko... - Nie. - Znowu go odepchnęła. Następnie, zbyt słaba, żeby dalej walczyć, obsunęła się na niego. - Dlaczego? - Nie mógł wymyślić nawet jednego powodu, dla którego bala się iść do domu. Nastąpił potok słów. - Wiem, że źle wyglądam. Wiem. Dlatego nie mogę iść teraz do domu. Gdyby tata mnie zobaczył, byłby bardzo zmartwiony. Chciałby wiedzieć, co się stało, a ja nie mogę mu powiedzieć, Lucivar, nie mogę. Byłby tak zły i stoczyłby kolejną walkę z Ciemną Radą, a oni narobiliby mu jeszcze więcej kłopotów. Lucivar był przekonany, że gdyby jej ojciec wpadł w szał z powodu tego, co jej zrobiono, byłoby dobrze. Niestety Jaenelle nie podzielała jego poglądu. Wolała raczej znosić coś, co ją niszczyło, niż spowodować problemy w stosunkach między jej ukochanym tatą a Ciemną Radą. Mogło to odpowiadać jej, Ciemnej Radzie i tacie, ale nie odpowiadało jemu. - To nie wystarczy, Kotko - powiedział cicho. - Albo mi powiesz, co się stało, albo zwiążę cię i natychmiast zawiozę do twojego ojca. Jaenelle pociągała nosem. - Nic wiesz, gdzie on przebywa. - Och, jestem pewien, że gdy narobię porządnego zamieszania, ktoś z radością mi powie, gdzie mogę znaleźć Księcia Wojowników Dhemlan. Jaenelle przyjrzała się jego twarzy. - Jesteś palantem, Lucivar. Uśmiechnął się tym swoim leniwym, aroganckim uśmiechem. - Mówiłem ci to już przy pierwszym naszym spotkaniu. - Odczekał chwilę, mając nadzieję, że nie będzie musiał jej zmuszać, a zarazem wiedząc, że zrobiłby to. - Co wybierasz, Kotko? Wierciła się. Mógł to zrozumieć. On też by się wiercił, gdyby ktoś osaczył go tak, jak on osaczył Jaenelle. Czuł, że potrzebowała fizycznego dystansu, zanim zacznie udzielać wyjaśnień, ale sądził, że usłyszy coś bliższego prawdy, gdy pozostanie w jego objęciach. Wreszcie zrezygnowała, nastroszyła włosy i westchnęła. - Gdy miałam dwanaście lat zostałam bardzo skrzywdzona...
To tak wyjaśniono jej gwałt? Zostać skrzywdzonym? - ... i tata został moim prawnym opiekunem. - Wydawało się, że ma kłopoty z oddychaniem, a jej głos słabnie, bowiem nawet siedząc tak blisko, musiał się wysilać, aby ja słyszeć. - Obudziłam się... wróciłam do swojego ciała dwa lata później. Byłam... inna, gdy wróciłam, ale tata kawałek po kawałku pomógł mi odbudować moje życie, Znalazł mi nauczycieli i zachęcił moich starych przyjaciół, aby mnie odwiedzili i on mnie ro - rozumie. - W jej glosie pojawiła się gorycz. - Ciemna Rada uznała jednak, że tata nie jest dla mnie odpowiednim opiekunem i próbowała odebrać mnie tacie i reszcie rodziny, więc ich powstrzymałam i musieli pozwolić mi zostać z tata. Zatrzymać ich. Lucivar przeanalizował możliwe sposoby powstrzymania Ciemnej Rady przez Jaenelle. Najwyraźniej nie zrobiła dostatecznie dużo. - Aby ugłaskać Ciemną Radę, zgodziłam się spędzać jeden tydzień o każdej porze roku z arystokratycznymi rodzinami w Małym Terreille. - Co nie wyjaśnia, dlaczego wróciłaś w tym stanie - powiedział cicho Lucivar. Potarł jej ramię, próbując ją rozgrzać. On się pocił, ona wciąż drżała. - To jest jak życie znów w Terreille - szepnęła. Miała udręczony wyraz oczu. - Nie, jeszcze gorzej. To jest jak życie w... - przerwała i zamyśliła się. - Nawet arystokracja w Małym Terreille musi jeść - powiedział łagodnie. Jej oczy przestały cokolwiek wyrażać. Jej głos wydawał się pusty. - Nie można ufać jedzeniu. Nigdy nie ufam jedzeniu. Nawet jeśli je badasz, nie zawsze możesz wyczuć, że jest niedobre, a potem jest już za późno. Nie można spać. Nie wolno spać... Ale oni i tak się do ciebie dobiorą. Kłamstwa są prawdą, a prawda jest karana. Niedobra dziewczynka. Chora umysłowo dziewczynka, skoro tak kłamie. Lucivar poczuł ucisk lodowatej pięści w dolnej części kręgosłupa, zastanawiając się, przez jakie koszmary w umysłowym krajobrazie wędruje teraz Jaenelle. Chwytając ją za podbródek kciukiem i palcem wskakującym, obrócił jej głowę, zmuszając do patrzenia na niego. - Nie jesteś złą dziewczynką, nie jesteś chora i nie kłamiesz - powiedział zdecydowanie. Zdezorientowana zamrugała oczami. - Co? Czy zrozumie, jeśli powtórzy, co przed chwilą powiedziała? Miał wątpliwości. - A więc jedzenie jest parszywe i nie sypiasz dobrze. To wciąż nie tłumaczy, dlaczego przyszłaś w
takim stanie. Co oni ci zrobili, Kotko? - Nic - szepnęła, przymykając oczy. Jej szyja poruszała się konwulsyjnie. - Chodzi o to, że chłopcy chcą się całować i... - Czego chcą? - warknął Lucivar. - Jestem o - o - oziębła i... - Oziębła! - ryknął Lucivar, nie zwracając uwagi na pisk przerażenia. - Ty masz siedemnaście lat. Te nadęte sukinsyny nie powinny z tobą próbować niczego, co mogłoby się wiązać z twoją „oziębłością”. Gdzie w imię Piekła byli opiekunowie? Kołysał się wściekle, jedną ręką bawiąc się jej włosami, a drugą obejmując ją. Z czerwonej chmury wściekłości wyrwał go okrzyk bólu, gdy przypadkowo uszczypnął jej ramię. Wymruczał słowa przeprosin, usadowił ją lepiej na kolanach i zaczął kołysać w bardziej kojącym rytmie. Po kilku minutach potrząsnął głową. - Oziębła - powiedział zdegustowanym tonem. - A więc, Kotko, jeśli protestowanie, gdy ktoś się przy tobie ślini albo chce cię obściskiwać, jest definicją oziębłości, to ja także jestem oziębły. Nieważne, co mówią, nie mają prawa cię wykorzystywać. Każdy mężczyzna, który twierdzi co innego, zasługuje na nóż między żebra, - Obrzucił ją zatroskanym spojrzeniem, a następnie potrząsnął głową. Wypatroszenie mężczyzny zapewne byłoby dla ciebie problemem. W porządku. Dla mnie nie. Jaenelle wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma. Położył jej rękę na karku i delikatnie masował. - Posłuchaj mnie, Kotko, ponieważ powiem to tylko raz, jesteś najwspanialszą Panią, jaką kiedykolwiek spotkałem, i najdroższym przyjacielem ze wszystkich, których miałem. Oprócz tego kocham cię jak brat, a sukinsyn, który cię skrzywdzi, odpowie przede mną. - N - nie możesz - wyszeptała, - Umowa... - Nie mam nic wspólnego z tą cholerną umową. - Potrząsnął lekko Jaenelle, Zastanawiając się, jak mógłby usunąć ten kruchy, udręczony wyraz jej oczu. Stłumił śmiech. Zrobi to, co robił z każdą kotką, którą chciał rozbudzić: weźmie pod włos. - Poza tym, Lady - rzekł uroczyście - złamałaś daną mi solenną obietnicę, a złamanie obietnicy danej Księciu Wojowników jest poważnym wykroczeniem. W jej oczach zapalił się płomień. Mógł niemal poczuć, jak jej grzbiet wygina się w łuk i jeży się nieistniejąca sierść. Być może nie musiał kopać aż tak głęboko, by wydostać trochę jej złości. - Nigdy tego nie zrobiłam! - Owszem, tak. Dobrze pamiętam, jak uczyłem cię, co robić... - Oni nie stali za mną!
Lucivar zmrużył oczy. - Nie masz żadnych przyjaciół płci męskiej? - Oczywiście, że mam! - I żaden z nich nigdy nie zaprowadził cię za stodołę i nie nauczył, jaki użytek można zrobić z kolana? Jej paznokcie nagle zaczęły wymagać uwagi. - Tak myślałem - powiedział z ironią w głosie Lucivar. - A więc daję ci wybór. Jeśli któryś z tych napalonych wytwornisiów będzie ci sprawiał problemy, uderz go kolanem w jaja, albo ja się nim zajmę i połamię wszystkie kości od stóp po szyję. - Nie zrobiłbyś tego. - To nie jest takie trudne. Już to kiedyś robiłem. Poczekał chwilę, a następnie poklepał ją w podbródek. Zamknęła usta. Wydawało się, że się kurczy. - Lucivar - powiedziała delikatnie - a co jeśli to moja wina, że jest podniecony i potrzebuje zaspokojenia? Parsknął, rozbawiony. - Chyba w to nic uwierzyłaś, prawda? Zmrużyła oczy do wąskich szparek. - Nic wiem, jak mają się rzeczy w Kaeleer, ale kiedyś w Terreille młody człowiek mógł się zgłosić do domu Czerwonego Księżyca i nic tylko uzyskać zaspokojenie ale i nauczyć się, jak robić coś więcej niż trzydziestosekundowy numerek. Wydała dźwięk, jak gdyby się krztusiła, co mogło być tłumionym śmiechem. - A jeśli nie mogą sobie pozwolić na dom Czerwonego Księżyca, mogą bez trudu zaspokoić się sami. - W jaki sposób? Lucivar powstrzymał się od śmiechu. Czasem przykucie jej uwagi było tak łatwe jak rzucenie kłębka wełny przed kota. - Nie jestem pewien, czy starszy brat jest odpowiednią osobą, aby to tłumaczyć - powiedział poważnie. - Przyjrzała mu się. - Nic lubisz seksu, prawda? - Takiego, jaki był moim udziałem, nie. - Wodził ręką po jej palcach. Chciał być szczery. - Zawsze
myślałem, że gdyby zależało mi na kobiecie, byłoby cudownie dać jej tego rodzaju przyjemność. Zadrżał i postawił ją. - Dość tego. Musisz jeść i nabrać sił. Jest bulion wołowy i bochen świeżego chleba. Jaenelle zbladła. - Niczego nic przełknę. Nigdy mi się nie udaje po... - Spróbuj. Gdy usiedli przy stole, udało jej się przełknąć trzy łyżki zupy i jeden kęs chleba, po czym pobiegła do łazienki. Lucivar również stracił apetyt. Sprzątnął ze stołu i przelał zupę z powrotem do garnka. Do kuchni wbiegł Smoke. Lucivar? Lucivar podniósł swoją miskę zupy. - Chcesz Trochę? Smoke nie zwrócił uwagi na propozycję. Złe sny przychodzą. Skrzywdzono Lady. Nie rozmawia n nami, nie zauważa nas, nie chce samców w pobliżu. Nie je, nie śpi, chodzi, chodzi, chodzi, warczy na nas. Złe sny teraz Lucivar. Czy po takim wyjeździe zawsze przychodzą złe sny? - zapytał Lucivar, zawężając swoje myśli do nici włóczni. Smoke obnażył zęby w bezgłośnym warknięciu. Zawsze. Lucivar poczuł skurcz w żołądku. Więc to się nie kończyło, gdy wyjeżdżała z Małego Terreille. Jak długo? Krewniacy mieli słabe poczucie czasu, ale Smoke przynajmniej rozumiał podstawowy podział na dzień i noc. Smoke podniósł głowę. Noc, dzień, noc, dzień... może noc. Zatem spędzi tę noc, jak i kolejne dwie doby, próbując przezwyciężyć koszmary unoszące się na krawędzi jej zmysłów i czerpiąc siły z wycieńczonego już ciała, które w końcu padłoby z braku jedzenia, wody i odpoczynku. Jakie sny mogą zmusić młodą kobietę do tak masochistycznego okrucieństwa? Dowiedział się w nocy. Zmiana rytmu jej oddechu wytrąciła go z płytkiego snu. Oparłszy się na łokciu, drugą ręką sięgnął do jej ramienia.
Nie można obudzić, gdy przychodzą złe sny. W oczach Smoka, stojącego w nogach łóżka, odbijało się światło księżyca. Dlaczego? Nie widzieć nas, nie znać nas. Wszystko sen. Lucivar przeklął pod nosem. Jeśli każdy dźwięk, każde dotknięcie zostało wessane w krainę snów... Ciało Jaenelle wygięło się jak mocno napięty łuk. Przyglądał się napiętym mięśniom i zaklął raz jeszcze. Rano będzie obolała. Jej ciało rozluźniło się. Opadła na materac, skręcając się, jęcząc, zlana potem. Musiał ją obudzić. Nawet gdyby oznaczało to konieczność wrzucenia jej pod zimny prysznic lub chodzenia z nią po łące przez resztę nocy, obudzi ją. Wyciągnął w jej kierunku rękę... gdy zaczęła mówić. Płynęły słowa jej wspomnień, a każde z nich było fizycznym ciosem. Pochylił głowę, ciało wzdrygało się. gdy słuchał, jak mówi o Marjane, Myrol, Rebecce, Dannie, a szczególnie o Rose. Słuchał o horrorach w Briarwood, których była świadkiem jako dziecko. Słuchał imion mężczyzn, którzy skrzywdzili ją, skrzywdzili je wszystkie. Cierpiał wraz z nią, gdy na nowo przeżywała gwałt, który rozdarł ją fizycznie i roztrzaskał jej umysł, gwałt, który sprawił, że rozpaczliwie próbowała zerwać ogniwo łączące jej ciało i duszę. Gdy jeszcze raz skoczyła w bezdenną otchłań, wzięła głęboki nierówny oddech, znieruchomiała i wyszeptała imię. Obserwował ją przez kilka minut, aż wreszcie nabrał prawie całkowitej pewności, że zapadła w głęboki sen. Następnie poszedł do łazienki i zwymiotował. Wypłukał usta, po czym udał się do kuchni i nalał sobie solidną porcję whisky. Wyszedł nagi na ganek i popijając drinka, czekał, aż nocne powietrze osuszy pot na jego skórze. Z chaty wyszedł Smoke i stanął tak blisko, że jego futro łaskotało Lucivara w nogę. Dwa młode wilczki tkwiły w przeciwległym rogu ganku. Ona nigdy nie pamięta prawda? - Lucivar zapyta! Smokea. Nie. Ciemność jest łaskawa. Być może nie była jeszcze gotowa, aby zmierzyć się z tymi wspomnieniami. Z pewnością nie będzie jej do tego zmuszał. Miał jednak niepokojące wrażenie, że nadejdzie dzień, gdy ktoś lub coś otworzy te drzwi i że będzie zmuszona stanąć twarzą w twarz z przeszłością. Do tej pory kilka rzeczy
zachowa dla siebie - i miał nadzieję, że mu to wybaczy. Słyszał ból w jej głosie, gdy mówiła o mężczyznach, którzy ją skrzywdzili. Słyszał ból, gdy mówiła o mężczyźnie, który ją zgwałcił. Gdy jeden jedyny raz wspomniała Daemona, jego imię zabrzmiało jak obietnica, jak pieszczota. Tłumiąc łzy i poczucie winy, Lucivar skończył whisky i wrócił do środka.
2. Kaeleer
Lucivar usadowił się na pniu wyznaczającym połowę trasy spacerowej. Lato dobiegło końca. Był całkowicie uzdrowiony. Dwa dni temu udało mu się pokonać Trasę Khaldharon. Wczoraj razom z Jaenelle wybrali się na Wyspy Fyreborn pobawić się z żyjącymi tam małymi smokami. Cieszyłby się, mogąc spędzić dzisiejszy dzień leniwie, ale coś wypychało Jaenelle z chaty od chwili, gdy rano do niej wrócili. Sposób, w jaki wykręcała się od odpowiedzi na pytania, wskazywał, że miało to coś wspólnego z nim. W porządku, jeśli nie można było skusić kotki kłębkiem wełny, z pewnością można ją sprowokować szybkim zanurzeniem w wannie z zimną wodą. - Mogłaś mnie ostrzec, Kotko. Jaenelle zirytowała się. - Mówiłam ci, żebyś uważał, machając falą. - Spojrzała na niego z prawej strony. Przygryzła wargę. Lucivar, ta rana wygląda paskudnie. Czy jesteś pewien... - Nie mówiłem o fali - powiedział Lucivar przez zaciśnięte zęby. - Mówiłem o cierpkich jagodach. - Och! - Jaenelle usiadła obok pnia i nachyliła się do niego. Spojrzała na niego z ukosa. - Naprawdę sadziłam, że ich nazwa jest wystarczającym ostrzeżeniem, aby nikt się na nie skusił.
- Chciało mi się pić. Powiedziałaś, że są soczyste. - Są. - Jaenelle mówiła tak rozsądnie, że miał ochotę ją zbić. Objęła rękami kolana. - Smoki są pod dużym wrażeniem dźwięków, które wydawałeś. Zastanawiały się, czy było to zgłaszanie roszczenia do terytorium czy dźwięki godowe. Lucivar wzdrygnął się na wspomnienie ugryzienia tego celnie nazwanego owocu. Soczysty, owszem, gdy się w niego wgryzł, sok wypełnił usta złotą słodkością, jednak zaraz porem zalała go cierpkość, która, jak mu się zdawało, wykrzywiła zęby i zacisnęła gardło. Tupał i wył. Mógł się domyślać, dlaczego smoki sądziły, że są to eyrieńskie popisy. Kompromitacja była tym większa, że smoki przez całe to cholerne widowisko jadły jagody, podczas gdy Jaenelle przyglądała się ze zrozumieniem swymi szeroko otwartymi oczami. Mała zdrajczyni. Siedziała na tyle blisko, że mógł dosięgnąć to ufne, niemądre maleństwo. Żadnej broni. Chciał ją wykończyć gołymi rękami. Duszenie byłoby zbyt krótkie. Rozciągnięcie jej na kolanach i bicie po tyłku, aż ręka się rozgrzeje... Przesunęła się poza zasięg jego rąk. Zauważywszy jej ruch, Lucivar uśmiechnął się szeroko. Odsuwając się trochę dalej, zaczęta skubać trawę. - Kiedyś dałam cierpkie jagody pani Beale - powiedziała niedbale. Lucivar popatrzył na łąkę. W ciągu ostatnich trzech miesięcy nasłuchał się mnóstwa historii o kucharce, która pracowała dla rodziny Jaenelle . - Czy powiedziałaś jej, jak nazywa się ten owoc? - Nie. Na ustach Jaenelle pojawił się uśmiech zadowolenia. Zacisnął zęby. - Co się stało? - A więc tata zapytał mnie, czy wiem, dlaczego z kuchni dobiegają te dźwięki, a ja powiedziałam, że owszem, a on powiedział: „Rozumiem”, wepchnął mnie do jednego z naszych prywatnych powozów i poprosił Khary’ego, aby mnie zabrał do domu Morghann. ponieważ Scelt jest po drugiej stronie Królestwa. Starając się zachować poważny wyraz twarzy, Lucivar zacisnął prawa dłoń na swym lewym nadgarstku wystarczająco mocno, aby zabolało. Pomogło. - Następnego poranka pani Beale dopadła tatę w jego gabinecie i powiedziała mu, że dałam jej próbkę nowego gatunku owoców i po przemyśleniu uznała, że poprawi on smak wielu często podawanych potraw i że potrzebuje więcej. Następnie postawiła na biurku taty wiklinowy koszyk i tata musiał jej powiedzieć, że nie wie, skąd pochodzą owoce, a pani Beale stwierdziła, że ja z pewnością wiem, na co tata równie grzecznie rzekł, że nie ma mnie teraz w domu, więc pani Beale
zaproponowała, żeby on wraz z koszykiem odszukał mnie i żebyśmy przywieźli pożądane owoce. Tak więc odszukał mnie i przywieźliśmy owoce. Ponieważ Wyspy Fyreborn są zamkniętym Terytorium, inne kucharki zazdroszczą pani Beale możliwości uzyskania tego niepowtarzalnego smaku potraw, które podaje. Lucivar energicznie potarł swoją głowę, a następnie wygładził długie do ramion czarne włosy. - Czy pani Beale jest ważniejsza od twojego ojca? - Niewiele - powiedziała kwaśno, a następnie dodała smutno - chodzi o to, że ona jest raczej... duża. - Chciałbym spotkać panią Beale. Wydaje mi się, że jestem zakochany. - Popatrzył na przerażoną twarz Jaenelle, spadł z pieńka i roześmiał się głupio. Śmiał się jeszcze bardziej, gdy szturchała go i zmartwiona pytała; - Żartowałeś, prawda? Lucivar, Lucivar? Z radosnym okrzykiem pociągnął ją na siebie i objął rękami na tyle mocno, aby nie mogła wstać, i na tyle luźno, aby jej nic przestraszyć. - Powinnaś być Eyrieńczykiem - powiedział, gdy przestał się śmiać. - Masz fantazję. Następnie odgarnął
włosy z jej twarzy. - Co jest, Kotko? - zapytał cicho. - Jakiej gorzkiej prawdy będę musiał wysłuchać, skoro dałaś mi na początku tyle słodkości? Jaenelle przejechała palcem po jego obojczyku. - Jesteś już wyleczony. Mógł niemal poczuć jej niechęć. - A więc? Sturlała się z niego i skoczyła na nogi tak wdzięcznym ruchem, na jaki stać tylko dzikie zwierzęta. Wstał nieco wolniej i rozpostarł skrzydła, aby otrząsnąć z nich kurz i kawałki trawy. Usiadł z powrotem na pieńku i czekał. - Nawet po wojnie między Terreille a Kaeleer ludzie przechodzili przez Wrota - powiedziała cicho Jaenelle, wpatrując się w horyzont. - W większości ci, którzy urodzili się w niewłaściwym miejscu i szukali domu. Zawsze była jakaś wymiana handlowa między Terreille a Małym Terreille. Kilka lat temu Ciemna Rada postanowiła dopuścić do bardziej otwartych kontaktów z Terreille, wówczas do Królestwa Cieni zaczęła napływać arystokracja Krwawych. Liczba Krwawych niższych rangę, pragnących osiedlić się w Kaeleer, powinna być dla Rady sygnałem ostrzegawczym, informacją o tym. jak funkcjonują dwory w Terreille, ale Małe Terreille z otwartymi ramionami przyjmowało pobratymców. Kaeleer to jednak nie Terreille. Prawo i Protokół Krwawych mogą być...
różnie rozumiane. Zbyt wielu mieszkańców Terreille nic chciało przyjęć do wiadomości, że to co uchodziło płazem w Terreille, nic będzie tolerowane w Kaeleer. Ci ludzie już nie żyją. W zeszłym roku w Dharo trzech mieszkańców Terreille zgwałciło młodą czarownicę. Gwałcili ją, aż jej umysł rozsypał się na tak drobne kawałki, że nie pozostał nikt, kto zaśpiewałby jej ciału. Była w moim wieku. Lucivar skupił się na swoich zaciśniętych w pięści dłoniach, z trudem je rozluźniając. - Czy złapali sukinsynów, którzy to zrobili? Jaenelle uśmiechnęła się ponuro. - Tak, mężczyźni Dharo dokonali ich egzekucji. Następnie wygnali z Dharo do Małego Terreille pozostałych obywateli Terreille. W ciągu sześciu miesięcy śmiertelność obywateli Terreille w pozostałych Terytoriach przekroczyła dziewięćdziesiąt procent. Nawet w Małym Terreille zginęła ponad połowa. Ponieważ zabójstwa naruszyły dobre stosunki między Królestwami, Ciemna Rada wprowadziła pewne ograniczenie dotyczące migracji. Teraz obywatel Terreille, który chce emigrować, musi przez określony czas służyć czarownicy tak, aby była zadowolona. Krwawi bez Kamienia musza, służyć przez osiemnaście miesięcy. Ci z Kamieniami o niższej randze musza odsłużyć trzy lata, a o wyższej - pięć. Królowe i Książęta Wojowników dowolnej rangi muszą służyć pięć lat. Lucivarowi zrobiło się niedobrze. Jego ciało drżało. Współczuł tym, którzy musieli służyć. „Aby była zadowolona”. Oznaczało to, że suka mogłaby mu robić, co chciała, a on musiałby na to pozwolić, jeśli chciałby pozostać w Kaeleer. Próbował się roześmiać. Zabrzmiało to żałośnie. Uklękła obok niego i pogładziła go z niepokojem. - Lucivar, nie będzie tak źle. Naprawdę. Królowe... Służenie w Kaeleer nic wygląda tak jak w Terreille. Znam Królowe wszystkich Terytoriów. Pomogę znaleźć ci kogoś, kto będzie ci odpowiadać, kogoś, komu służenie będzie cię cieszyło. - Dlaczego nic mogę służyć tobie? - Położył ręce na jej ramionach, chcąc, aby była jego podporą, gdy będzie się zmagać z bólem i paniką. - Lubisz mnie - przynajmniej czasami. I dobrze nam się razem pracuje. - Och, Lucivar - powiedziała cicho Jaenelle, chowając twarz w dłoniach, - Zawsze cię lubiłam, nawet gdy byłeś jak wrzód na tyłku. Powinieneś jednak zdobyć doświadczenie w służbie na dworze w Kaeleer. - Za rok lub dwa będziesz zakładać swój dwór. - Nie zamierzam mieć dworu. Nie chcę mieć tego rodzaju władzy nad życiem innych ludzi. Poza tym
nie możesz mi służyć. Nic o mnie nie wiesz, nie rozumiesz... Stracił cierpliwość. - Czego? Ze jesteś Czarownicą? Wydawała się wstrząśnięta. Potarł jej ramiona i powiedział z ironią w głosie: - Noszenie Czarnego w twoim wieku jest oczywistym dowodem. Kotko. A poza tym, kim i czym jesteś, wiem od czasu, gdy cię zobaczyłem po raz pierwszy. - Spróbował się uśmiechnąć. - Tej nocy, kiedy się spotkaliśmy pierwszy raz, prosiłem Ciemność o silną Królową, dla której służba będzie dla mnie powodem do dumy, i o to jesteś. Oczywiście byłaś nieco młodsza, niż sobie wyobrażałem, ale nie miałem zamiaru robić z tego problemu. Kotko, proszę. Czekałem całe życie, aby ci służyć. Zrobię wszystko, co zechcesz. Proszę, nie odsyłaj mnie. Jaenelle zamknęła oczy i oparła głowę na jego klatce piersiowej. - To nic jest takie proste, Lucivarze. Nawet gdybyś potrafił zaakceptować, czym jestem... - Ja akceptuję, czym jesteś. - Są inne powody, dla których mógłbyś nie chcieć mi służyć. Coś wewnątrz niego uspokoiło się. Znał zwyczaj przechodzenia testów bądź prób przed uzyskaniem przywileju. Czy zdawała sobie z tego sprawę, czy też nie, dawała mu szansę. - Ile? Jej spojrzenie nie miało wyrazu. - Ile powodów? Podaj liczbę, jeżeli będę mógł je zaakceptować, będę mógł zdecydować, aby ci służyć. To jest uczciwy układ. Dziwnie na niego spojrzała. - I będziesz uczciwy zarówno wobec siebie, jak i mnie, decydując się, czy naprawdę możesz je zaakceptować? - Tak. Odepchnęła się od niego i usiadła trochę dalej. Po kilku minutach pełnej napięcia ciszy powiedziała: - Trzy. Trzy. Nie kilkanaście. Tylko trzy. Co znaczyło, że musiał je wziąć poważnie. - W porządku. Kiedy? Jaenelle wstała. - Teraz. Pakuj torbę i przygotuj się na nocleg poza domem. - Sama ruszyła szybko w kierunku chaty.
Lucivar ruszył za nią, ale nie próbował jej dogonić. Trzy testy zadecydują o następnych pięciu latach jego życia. Będzie uczciwa. Czy spodoba się jej ostateczny rezultat, czy też nie, będzie uczciwa. On również. Gdy zbliżał się do chaty, wybiegły wilki, aby go powitać, okazując sympatię nowemu członkowi watahy. Lucivar zanurzył ręce w ich futrze. Gdyby musiał służyć komuś innemu, czy kiedykolwiek by je jeszcze zobaczył? Będzie uczciwy. Nic nadużyje jej zaufania, ale zamierza zwyciężyć.
3. Kaeleer
Serce Lucivara waliło o żebra. Nigdy nie był w środku Stołpu ani nawet na jego zewnętrznym dziedzińcu. Bękart, półkrwi Eyrieńczyk nie zasługiwał na wejście do tej budowli. Nawet gdyby nie nauczył się niczego innego w eyrieńskich obozach myśliwskich, to wiedziałby, że nieważne, jakie nosi Kamienie ani jak sprawnie posługuje się bronią, ale z powodu urodzenia nie zasługuje na lizanie stóp tych, którzy mieszkali w Ebon Askavi. w Czarnych Górach. Teraz był tutaj, szedł obok Jaenelle przez rozległe komnaty z łukowym sklepieniem, przez otwarte dziedzińce i ogrody, przez labirynt szerokich korytarzy - a kłucie między łopatkami mówiło mu, że coś ich obserwowało od chwili, gdy weszli do Stołpu. Coś, co poruszało się wewnątrz kamieni, kryło w cieniu i tworzyło cienie w miejscach, w których nie powinno ich być. Nie było to wrogie, a przynajmniej jeszcze nie, ale historie o tym, co strzeże Stołpu, były opowieściami powtarzanymi przy ognisku i odbierały młodym chłopcom sen. Lucivar poruszył ramionami i ruszył w ślad za swoją Panią. Zanim dotarli do górnych poziomów, które wydawały się bardziej zamieszkane, Lucivar zaczął smętnie przyglądać się ławkom i krzesłom ustawionym wzdłuż korytarzy i obiecał sobie, że napije się wody z najbliższej fontanny lub ozdobnego wodospadu, do którego dojdą.
Jaenelle milczała, odkąd zeszli z sieci lądowiskowej na zewnętrznym dziedzińcu. Jej milczenie pomagało, ale nie przynosiło pocieszenia. Rozumiał to. Ebon Askavi było domem Czarownicy. Jeśliby jej służył, musiałby ułożyć sobie stosunki z tym miejscem bez korzystania z jej wsparcia. Dotarła do skrzyżowania korytarzy, spojrzała w lewo i uśmiechnęła się. - Witaj, Draco. To Lucivar Yaslana. Lucivarze, to Draca, Zarządczyni Stołpu. Zapach psychiczny Dracy, wypełniony bardzo wieloma latami życia i starą, ciemną, mocą, nie denerwował go tak bardzo, jak jej gadzie cechy. Ukłonił się z szacunkiem, ale był zbyt zdenerwowany, żeby sformułować właściwe powitanie. Patrzyła na niego bez mrugania. Zauważył oznaki emocji, które jeszcze bardziej nadszarpnęły mu nerwy. Z jakiegoś powodu bawił ją. - A więc wreszcie przybyłeś - powiedziała Drąca. Gdy Lucivar nie odpowiedział, zwróciła się do Jaenelle - Czy on jes - st nieśmiały? - Nic powiedziałabym tego - powiedziała z ironią w głosie Jaenelle, wyglądając na rozbawioną. Myślę, że może być jednak trochę przytłoczony. Oprowadziłam go po całym Stołpie. - I ciągle s - stoi? - Głos Drący był pełen aprobaty. Lucivar doceniłby jej przychylność jeszcze bardziej, gdyby nogi aż tak mu się nie trzęsły. - Mamy gości. Naukowców. Chcesz jeść na os - sobności? - Tak, dziękuję - powiedziała Jaenelle. Drąca odsunęła się na bok, poruszając się z pełnym ostrożności, starodawnym wdziękiem. - Pozwolę ci kontynuować podróż. - Spojrzała ponownie na Lucivara. - Witamy. Książę Yaslana. Jaenelle poprowadziła go kolejnym labiryntem korytarzy. - Chciałabym, żebyś poznał jeszcze kogoś. W tym czasie Draca każe przygotować ci pokój gościnny i ciepłą kąpiel, będzie dobra dla twoich mięśni ud. - Spojrzała mu w twarz. - Czy ona cię peszy? Przyrzekł prawdomówność. - Tak. Jaenelle potrząsnęła głową, zmieszana. - Wszyscy to mówią. Nie rozumiem. To wspaniała osoba, gdy się ją pozna. Spojrzał na Czarny Kamień wiszący powyżej wycięcia w jej obcisłym czarnym swetrze i zdecydował, że nie będzie próbował tego wyjaśniać. Po kolejnym odcinku schodów oraz kilku zakrętach Jaenelle zatrzymała się wreszcie przed drzwiami. Miał szczerą nadzieję, że cel ich wędrówki znajdował się właśnie za nimi. Na końcu korytarza były
inne, otwarte, drzwi. Z komnaty dobiegały jakieś głosy, entuzjastyczne i podniecone, ale pozbawione złości. Musieli to być naukowcy. Nic zwracając uwagi na glosy, Jaenelle otworzyła drzwi i weszli do pomieszczenia będącego biblioteką Stołpu. Po jednej stronie komnaty znajdował się duży hebanowy stół. Z drugiej wygodne krzesła i niewielkie stoliki. W głębi, w ścianie było kilka dużych łukowato sklepionych wnęk, w których piętrzyły się stosy książek. Po prawej stronie były drewniane drzwi. - Pozostałą część biblioteki zajmują książki o tematyce ogólnej, o Fachu, folklorze i historii powiedziała. - Każdy może z nich korzystać. Te pokoje wypełnione są starszymi poradnikami, bardziej ezoterycznymi tekstami na temat Fachu oraz rejestrami Krwawych. Można z nich korzystać po uzyskaniu pozwolenia Geoffreya. - Geoffreya ? - Tak? - odpowiedział cichy baryton. Był to najbledszy człowiek, jakiego kiedykolwiek widział Lucivar. Skóra jak z polerowanego marmuru w połączeniu z czarnymi włosami, czarnymi oczami, czarnym ubraniem i mocno czerwonymi wargami wyglądała atrakcyjnie, choć w jakiś sposób denerwująco. Było coś dziwnego w jego psychicznym zapachu, coś niewytłumaczalnie innego. Jak gdyby ten mężczyzna nie był... Strażnik. Słowo uderzyło w Lucivara. mrożąc mu płuca. Strażnik. Jeden z żywych umarłych. Jaenelle dokonała prezentacji, a następnie uśmiechnęła się do Geoffreya. - Może byście się poznali? Ja muszę coś sprawdzić. Geoffrey wyglądał na zbolałego. - Zanim pójdziesz, powiedz mi przynajmniej nazwę tomu. Poprzednim razem nie potrafiłem powiedzieć twojemu ojcu, gdzie „coś sprawdzałaś”, i rzucił w moim kierunku kilka niezbyt miłych określeń, które przyprawiłyby mnie o rumieniec, gdybym był jeszcze do tego zdolny. Jaenelle poklepała Geoffreya po ramieniu i pocałowała go w policzek. - Przyniosę książkę i nawet zaznaczę dla ciebie stronę. - Bardzo miło z twojej strony. Śmiejąc się, Jaenelle zniknęła wśród stosów książek. Geoffrey zwrócił się do Lucivara.
- A więc w końcu przybyłeś. Dlaczego oni wszyscy sprawiali wrażenie, jakby mnie oczekiwali? Geoffrey podniósł karafkę. - Czy chciałbyś trochę yarbarah? Lub czegoś innego? Z pewnym wysiłkiem Lucivar odpowiedział: - Yarbarah byłaby doskonała. - Czy piłeś kiedyś yarbarah? - zapytał Geoffrey z rozbawieniem w głosie. - Pije się ją podczas niektórych eyrieńskich uroczystości. - Oczywiście kubek używany w czasie tych obrzędów zawierał jedynie niewielki łyk wina z krwi. Lucivar zauważył z niepokojem, że Geoffrey nalewał i ogrzewał dwa kieliszki do wina. - Jagnięca - powiedział Geoffrey, podając kieliszek Lucivarowi i sadowiąc się na krześle stojącym przy stole. Lucivar z przyjemnością zasiadł naprzeciw Geoffreya i napił się trochę yarbarah. Mieszanina zawierała więcej krwi niż napój stosowany w Eyrien, wino było cięższe. - Jak ci smakuje? - Czarne oczy Geoffreya błyszczały. - Jest... - Lucivar szukał odpowiednio łagodnego słowa. - Inna - podrzucił Geoffrey. - Trzeba się przyzwyczaić do jej smaku, tutaj pijemy to z innego powodu niż obrzędy. Strażnik. Czy przypadkiem krew zmieszana z winem nie była ludzka? Lucivar upił kolejny łyk i stwierdził, że nie był na tyle ciekaw, aby spytać. - Dlaczego nigdy wcześniej nic odwiedziłeś Stołpu. Lucivarze? Lucivar ostrożnie odstawił kieliszek. - Miałem wrażenie, że bękart, półkrwi, nic będzie tu mile widziany. - Rozumiem - powiedział łagodnie Geoffrey. - Kto poza tymi, którzy zajmują się Stołpem, ma prawo decydować, kto jest mile widziany, a kto nie? Lucivar zmusił się, aby spojrzeć w oczy Geoffreya. - Jestem mieszańcem, półkrwi - powtórzył, jak gdyby miało to wszystko wyjaśnić. - Półkrwi. - Mogłoby się zdawać, że głos Geoffreya przekładał to słowo z jednej strony na drugą. Sposób, w jaki to mówisz, brzmi obraźliwie. Być może podwójna linia krwi byłaby bardziej właściwym określeniem. - Odchylił się, otulając dłońmi kieliszek. - Czy kiedykolwiek przyszło ci do
głowy, że bez tej drugiej linii nie byłbyś mężczyzną, którym jesteś? Że nie miałbyś siły i inteligencji, jaką posiadasz? - Pomachał kieliszkiem w kierunku Szaroczarnego Kamienia Lucivara. - Że nigdy byś go nie nosił? Bo oprócz tego, że jesteś Eyrieńczykiem, Lucivarze, jesteś także synem swojego ojca. Lucivar zamarł. - Znasz mojego ojca? - zapytał zdławionym głosem. - Jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat. To było tu, tuż przed nim. Wystarczyło zapytać. Próbował dwa razy, zanim wreszcie udało mu się wydobyć głos. - Kto? - Książe Ciemności - powiedział spokojnie Geoffrey. - Wielki Lord Piekła. To krew linii Saetana płynie w twoich żyłach. Lucivar przymknął oczy. Nic dziwnego, że nigdy nie zarejestrowano ojca. Kto uwierzyłby kobiecie, która twierdzi, że została zapłodniona przez Wielkiego Lorda? Gdyby jednak ktokolwiek jej uwierzył, można sobie wyobrazić panikę, którą by to spowodowało. Saetan wciąż przechadzający się po Królestwach. Matko Noc! Czy Daemon wie, kto jest jego ojcem? Byłby zadowolony z tej linii krwi ojca. Przeszyła go pewna myśl. Zatrzymał ją dla siebie. Był pewien przynajmniej jednej rzeczy. Być może. Popatrzył na Geoffreya, bojąc się jakiejkolwiek odpowiedzi. - Jestem jednak bękartem. Geoffrey westchnął. - Z niechęcią pozbawiam cię reszty gruntu pod nogami, ale nie, nie jesteś. On cię formalnie zarejestrował w dzień po twoim urodzeniu. Tutaj, w Stołpie. Nie był bękartem. On i... - Daemon? Czy wypowiedział to na glos? - Także został zarejestrowany. Matko Noc. Nie byli bękartami. Poruszał się, chwytając stałego podłoża, które wciąż zmieniało się pod nim w lotne piaski. - To niczego nie zmienia, ponieważ nikt inny nie wie. - Czy kiedykolwiek musiałeś grać rolę samca rozpłodowego? Namawiany, poddawany presji, wtrącany do więzienia, karany, narkotyzowany, bity, zmuszany. Byli w stanie go wykorzystać, ale nigdy nie udało im się go rozmnożyć. Nigdy nie dowiedział się, czy powód był czysto fizyczny, czy też w jakiś sposób jego wściekłość powodowała u niego
bezpłodność. Czasem zastanawiał się, dlaczego tak bardzo zależało im na jego nasieniu, Wiedząc teraz, kto był jego ojcem, i wiedząc o potencjalnej mocy, jaką mogłoby mieć spłodzone przez niego potomstwo... Tak, bardzo się starano, aby spłodził potomstwo dla określonych sabatów, określonych domów arystokracji o podupadających liniach krwi. Łyknął yarbarah. Zimna była bardzo gęsta. Trzęsąc się i dławiąc, zastanawiał się, czyjego żołądek się nie zbuntuje. Pojawiła się nowa szklaneczka i kolejna karafka. - Proszę - powiedział Geoffrey, szybko napełniając szklankę i wkładając ja w rękę Lucivara. - Sadzę, że whisky jest odpowiednim trunkiem w przypadku takiego szoku. Whisky oczyściła jego usta i wypaliła drogę w dół. Wyciągnął szklankę, aby dostać dolewkę. Pijać czwarta kolejkę, wciąż drżał, ale czuł się także otępiały i zdrętwiały. - Co zrobiłeś Lucivarowi - zapytała Jaenelle, upuszczając książkę na blat stołu. - Sądziłam, że tylko ja sprawiam, że tak wygląda. - Otępiały i zdrętwiały - mruknął Lucivar, opierając swoją głowę na jej głowie. - To widzę - odpowiedziała Jaenelle, głaszcząc go. Otoczyło go miękkie ciepło. To także było miłe. - Chodź Lucivarze - powiedziała Jaenelle. - Trzeba iść spać. Nie chciał, aby myślała, że cztery niewielkie szklanki whisky mogłyby go posłać na podłogę, więc wstał. Ostatnią rzeczą, którą dobrze zapamiętał, zanim pokój zaczął poruszać się w nieprzewidywalny sposób, był uprzejmy uśmiech Geoffreya i zrozumienie w oczach Jaenelle.
4. Kaeleer
Jaenelle wyjechała, zanim obudził się następnego ranka, pozostawiając go sam na sam z pulsującym bólem głowy i emocjonalnym bałaganem. Gdy dowiedział się, że zostawia go w Stolpie, niemal ją znienawidził, w milczeniu oskarżając o bycie zimną, okrutną i bezduszną. Po jej wyjeździe spędził dwa dni, zwiedzając Stołp i górę Ebon Askavi. Wracał na posiłki, ponieważ tego od niego oczekiwano, mówił tylko, gdy go o to proszono, i każdego wieczora wycofywał się do swojej komnaty. Jego milczącymi towarzyszami były wilki. Drapał je i głaskał, aż wreszcie zadał pytanie, które go niepokoiło. Tak, odpowiedział niechętnie Smoke. Lucivar płakał. Ból serca, ból kogoś zamkniętego w potrzasku. Lady głaskała i głaskała, śpiewała i śpiewała. A więc to było coś więcej niż sen. W jednym z sennych krajobrazów, które Czarne Wdowy tak dobrze tkały, Jaenelle spotkała chłopca, którym był on i usunęła truciznę z rany duszy. Opłakiwał chłopca. Opłakiwał rzeczy, których nie pozwolono mu robić, opłakiwał to, czym nie pozwolono mu się srać. Nic opłakiwał jednak mężczyzny, którym się stał. - Ach, Lucivarze - powiedziała z żalem, gdy szli przez senny krajobraz. - Mogę wyleczyć rany na twoim ciele, ale nic mogę wyleczyć ran na duszy. Ani twojej, ani mojej. Musisz nauczyć się z nimi żyć. Musisz nauczyć się żyć obok nich. Nic mógł sobie przypomnieć ze snu nic innego. Być może nie miał pamiętać. Dzięki temu nie płakał z powodu mężczyzny, którym się stał.
***
Lucivar i Jaenelle siali na murze jednego z zewnętrznych dziedzińców Stołpu i patrzyli w kierunku doliny. Jaenelle wskazała w kierunku wioski leżącej pod nimi. - Riada jest największa miejscowością w Ebon Rih. Na północnym końcu doliny jest Agio. Na południu jest Doun. Jest też kilka plebejskich wiosek i trochę niezależnych farm, należących do Krwawych i plebsu. - Odgarnęła z twarzy włosy. - Poza granicami Doun znajduje się duży kamienny dom. Posiadłość jest otoczona kamiennym murem. Nie możesz jej nie zauważyć. Czekał, i w końcu zapytał: - Czy tam się udajemy?
- Ja wracam do chaty. Ty pójdziesz do tego domu. - Dlaczego? Wpatrywała się w dolinę. - Tam mieszka twoja matka.
***
Duży, trzypiętrowy dom z kamienia, otoczony niskim kamiennym murkiem, oddzielającym hektar zadbanej ziemi od dzikich kwiatów i traw. Ogródek warzywny, ogródek z ziołami, ogród kwiatowy, alpinarium. W jednym narożniku grupka drzew szepczących „las”. Spokojne miejsce, które powinno go powitać, a jednak nie dawało ukojenia. Zderzające się emocje były aż nadto znajome, nawet po tylu latach. Słodka Ciemności, nie pozwól, żeby to była ona. Oczywiście, że to była ona. Zastanawiał się, dlaczego go opuściła, gdy był tak młody, że nie był w stanic zapamiętać, kim dla niego była, a następnie tolerowała jego wizyty, gdy był chłopcem, nawet nie wspominając, że jest jego matka. Pchnął drzwi kuchenne, otwierając je na oścież, ale pozostał na zewnątrz. Dopóki nie przestąpi progu, nie będzie zdawała sobie sprawy, że tu jest. Ile razy sugerował jej poszerzenie terytorialnej osłony, nawet o kilka stóp poza kamienny murek, by... mogła być ostrzegana o pojawieniu się intruza. O jeden raz mniej, niż ona odrzucała jego propozycje. Była odwrócona plecami do drzwi, robiła coś na blacie. Rozpoznał ją po wyraźnym białym paśmie we włosach i sztywnym, gniewnym sposobie, w jaki się zwykle poruszała. Wszedł do kuchni. - Witaj, Luthvian. Odwróciła się, trzymając w dłoni kuchenny nóż o długim ostrzu. Wiedział, że nóż nie był przeznaczony dla niego. Poczuła psychiczny zapach dorosłego mężczyzny i automatycznie sięgnęła po nóż.
Wpatrywała się w niego, jej złote oczy były coraz większe i większe, aż wreszcie napełniły się łzami. - Lucivar - szepnęła. - Zrobiła krok w jego stronę. Potem drugi. Wydała cichy dźwięk, coś pomiędzy śmiechem a szlochem. - Zrobiła to. Ona naprawdę to zrobiła. - Wyciągnęła do niego rękę. Lucivar zerknął na nóż i nie ruszył w jej kierunku. Zmieszanie szybko zmieniło się w złość, a złość ponownie w zmieszanie. Widział, że nagle zdała sobie sprawę, że wyciąga nóż w jego stronę. Luthvian potrząsnęła głową i rzuciła nóż na kuchenny stół. Lucivar wszedł głębiej do kuchni. Lustrowała go błyszczącymi się od łez oczami, nie jak Uzdrowicielka przyglądająca się swojej Siostrze w Fachu, ale jak prawdziwie troskliwa kobieta. Przycisnęła trzęsącą się rękę do ust, a drugą wyciągnęła w jego kierunku. Pełen nadziei, wzruszony, połączył swoje ręce z jej rękami. I zmieniła się. tak jak zawsze się zmieniała, od pierwszego razu, gdy młodzieniec, którego tolerowała, jak błąkające się i tylko czasem pojawiające się zwierzę domowe, pojawił się na progu jej domu ubrany w tradycyjny strój eyrieńskiego wojownika i przekonał się boleśnie, że Uzdrowicielka - Czarna Wdowa, o której myślał jak o przyjacielu, nie dzieli jego odczuć teraz, gdy nie jest już chłopcem. Gdy odwróciła się od niego z oczami wypełnionymi brakiem zaufania, po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jaka była młoda. W przypadku długowiecznych ras wiek i dojrzałość były trudnymi do zdefiniowania pojęciami. Ich przedstawiciele dorastali szybko, a potem następował długi okres bez zmian. Białe pasmo we włosach, jej kompetencja w Fachu, zachowanie się i postawa życiowa, skłoniły go do przypuszczenia, że jest dojrzałą kobietą, kobietą starszą od niego o całe wieki. Była o stulecia starsza - a gdy go rodziła, dopiero co osiągnęła wiek, w którym mogła zajść w ciążę i donosić dziecko. - Dlaczego tak bardzo gardzisz Eyrienczykami? - zapytał cicho. - Mój ojciec był jednym z nich. Nie musiała tego wyjaśniać dokładniej. Zobaczy! wtedy to, co robiła wcześniej setki razy - delikatnie zmieniała sposób patrzenia. Było to tak, jak gdyby tworzyła osłonę wzrokowa, która powodowała zniknięcie jego skrzydeł, pozbawiając go atrybutu, który różnił eyrieńczyków od mieszkańców Dhemlan i Hayll. Przełykając gniew i strach, wyciągnął kuchenne krzesło i usiadł na nim okrakiem.
- Nawet gdybym stracił skrzydła, wciąż będę eyrieńskim wojownikiem. Poruszając się niespokojnie po kuchni. Luthvian podniosła nóż i odłożyła go na miejsce. - Gdybyś dorastał w miejscu, gdzie mężczyźni uczą się, jak być przyzwoitymi mężczyznami, a nie brutalami... Wytarła ręce o biodra. - Dorastałeś jednak w obozach myśliwskich, jak reszta. Tak, nawet pozbawiony skrzydeł pozostaniesz eyrieńskim wojownikiem. Za późno, abyś mógł być kimś innym. Słyszał w jej głosie gorycz i smutek. Słyszał rzeczy, które nie zostały powiedziane. - Jeśli odczuwałaś to tak silnie, dlaczego nic z tym nie robiłaś? - Zachował obojętny ton głosu. Jego serce krwawiło. Popatrzyła na niego oczyma pełnymi emocji - Rezygnacja. Niepokój. Strach. Przyciągnęła krzesło bliżej niego i usiadła. - Musiałam. Lucivarze - powiedziała prosząco. - Oddanie cię Prythian było błędem, ale w tamtym czasie sądziłam, że był to jedyny sposób ukrycia cię przed... nim. Dotknęła jego dłoni, a następnie cofnęła się jak oparzona. - Chciałam, żebyś był bezpieczny. Obiecała mi, że będziesz bezpieczny - dodała z goryczą. Jej głos stał się bardziej podniecony. - Ale teraz jesteś tutaj i możemy być razem. - Pomachała ręką, uciszając go, zanim miał szansę otworzyć usta. - Och, wiem o przepisach migracyjnych, ale jestem tu wystarczająco długo, aby uchodzić za czarownicę z Kaeleer. Praca nie byłaby ciężka i będziesz miał dużo czasu na przebywanie w terenie. Wiem, że to lubisz. - Uśmiechnęła się zbyt promiennie. - Nie będziesz musiał nawet mieszkać w domu. Moglibyśmy zbudować w pobliżu chatkę, abyś miał zapewnioną prywatność. Prywatność, w jakim celu? Rozważał to na chłodno, gdy otworzyły się drzwi Kuchenne, Poczuł, jak wokół niego oplatają się łańcuchy i zamykają mury. - Czego chcesz, Roxie? - warknęła Luthvian. Roxie wpatrywała się w niego, wydymając wargi. - Kim jesteś? - zapytała, mierząc go głodnym wzrokiem. - Nie twoja sprawa - powiedziała zdecydowanym tonem Luthvian. - Wracaj do twoich lekcji. Już. Roxie uśmiechnęła się do niego, przejeżdżając palcem po wycięciu w dekolcie sukienki. Sprawiło to, że jego krew zagotowała się ale nie w sposób, o którym myślała. Dłonie Lucivara zacisnęły się w pięści. Przez stulecia rozbił niejedna twarz o takim wyrazie. W jego cichym i opanowanym głosie pobrzmiewał ogień bitewny.
- Weź stad tę zdzirę, zanim skręcę jej kark. Oczy zszokowanej Roxie zrobiły się okrągłe jak spodki. Luthvian zerwała się z krzesła, wypchnęła Roxie z kuchni i zatrzasnęła drzwi. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. - Teraz wiem, dlaczego potrzebuję prywatności. Byłaby to dodatkowa atrakcja twojej szkoły, prawda? Twoje uczennice mogłyby korzystać z usług silnego Księcia Wojowników. Mogłabyś zapewnić marudnych rodziców, że ich córki będą miały bezpieczną Dziewiczą Noc. Nie ośmieliłbym się być nieposłuszny, ponieważ czarownicy muszę służyć ta, aby była zadowolona. - To nie byłoby tak - upierała się Luthvian. chwytając za oparcie krzesła. - Ty też byś coś z tego miał. Na Ogień Piekielny, jesteś Księciem Wojowników. Potrzebujesz regularnego seksualnego zaspokajania, choćby po to, aby utrzymać na wodzy swój gniew. - Nigdy wcześniej tego nie potrzebowałem - warknął - i teraz też tego nic potrzebuję. Bez problemu mogę pohamować swój gniew, jeśli mam na to ochotę. - A więc nie masz jej zbyt często! - Nie, nie mam. Zwłaszcza gdy jestem zmuszany do chodzenia do łóżka. Luthvian uderzyła krzesłem o stół. Obnażyła zęby. - Zmuszany. Och, to taki uciążliwy obowiązek dawać odrobinę przyjemności, prawda? Zmuszany! Mówisz jak... twój ojciec. Znosił wcześniej jej temperament, wytrzymywał napady złości. Starał się ją zrozumieć. Teraz starał się bardzo mocno. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego taki człowiek jak Wielki Lord kiedykolwiek chciał sypiać i zapłodnić taką kłopotliwą, młodą kobietę. - Opowiedz mi o moim ojcu, Luthvian. W kuchni powiało wściekłością i rozpaczą. - To przeszłość. To minęło. On nie jest częścią naszego życia. - Opowiedz mi. - On nas nie chciał! Nie kochał nas! Zagroził, że poderżnie ci gardło w kołysce, jeśli nie zrobię tego, czego chce. - Dzieliła ich długość stołu. Stała tam, drżąc, obejmując się rękami. Taka młoda. Taka zmartwiona. Nie mógł jej pomóc. Zniszczyliby się nawzajem w ciągu tygodnia, gdyby został.
Obdarzyła go niepewnym uśmiechem. - Możemy być razem. Możesz zostać... - Ja już komuś służę. - Nie chciał, aby zabrzmiało to szorstko, ale była to łagodniejsza forma odmowy niż stwierdzenie, że nigdy jej nie będzie służył. Wrażliwość zamieniła się w odrzucenie, odrzucenie we wściekłość. - Jaenelle - powiedziała Luthvian głosem niebezpiecznie pozbawionym emocji. - Ona ma dar owijania mężczyzn wokół małego palca. - Oparła ręce na stoliku. - Chcesz wiedzieć coś o swoim ojcu? Idź. zapytaj swojej najdroższej Jaenelle. Ona zna go lepiej, niż ja go kiedykolwiek znałam. Lucivar zerwał się, przewracając krzesło. - Nie. Luthvian uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją. - Uważaj, gdy będziesz się bawić zabawkami twojego ojca, mały Książę. Może ci wyrwać jaja. Nie żeby to miało dla mnie jakieś znaczenie. Nie odrywając od niej oczu, Lucivar poprawił krzesło i cofnął się do drzwi wyjściowych. Lata szkolenia nauczyły go, aby stawiać pewnie stopy przy przechodzeniu przez próg. Jeszcze jeden krok. Dwa. Drzwi zatrzasnęły się na jego twarzy. Chwilę później rozległ się dźwięk tłuczonych o podłogę talerzy. Ona go zna lepiej, niż ja go kiedykolwiek znałam.
***
Gdy dotarł do chaty, było już późne popołudnie. Był brudny, głodny i drżał z powodu fizycznego i emocjonalnego zmęczenia. Zbliżał się powoli, ale nie mógł się zmusić, aby wejść na ganek, na którym Jaenelle czytała książkę. Zamknęła książkę i spojrzała na niego. Mądre oczy. Starożytne oczy, Piękne i udręczone. Zmusił się do wypowiedzenia tych słów.
- Chcę zobaczyć się z moim ojcem. Natychmiast. Przyjrzała mu się. Gdy wreszcie odpowiedziała, jej delikatne współczucie spowodowało ból, przed którym nie umiał się obronić. - Czy jesteś pewien, Lucivarze? Nie, nie był pewien! - Tak, jestem pewien. Jaenelle nie wstawała. - W takim razie, zanim wyjdziemy, musisz się o czymś dowiedzieć. Pod warstwą delikatności i współczucia wyczuł ostrzeżenie. - Lucivarze, jestem przybraną córką twojego ojca. Znieruchomiał. Wpatrywał się w nią, wreszcie rozumiejąc. Mógł akceptować ich oboje lub odejść od obojga, lecz nie będzie mógł jej służyć i jednocześnie wojować z mężczyzną, którego darzyła miłością. Miała rację, mówiąc, że może nie być w stanie lub nie chcieć jej służyć. Mógł przetrzymać Stołp. Mógł też dać sobie radę z Luthvian. Ale Wielki Lord? Był tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. - Chodźmy - powiedział.
5. Kaeleer
Jaenelle zeszła z sieci lądowiskowej. - To jest rodzinna siedziba. Lucivar niechętnie zszedł z sieci. Kilka miesięcy temu szedł przez ruiny Pałacu SaDiablo w Terreille. Ruiny nie przygotowały go na to potężne, ciemnoszare gmaszysko. Na Ogień Piekielny, w tym miejscu
mógł mieszkać cały dwór i zostałoby jeszcze mnóstwo miejsca. Wreszcie dotarło do niego znaczenie tego, że Jaenelle mieszka w Pałacu. Obrócił się i patrzył na nią, jak gdyby nigdy wcześniej jej nie widział. Wszystkie te jej zajmujące opowieści o kochającym, udręczonym tacie dotyczyły Saetana. Księcia Ciemności. Wielkiego Lorda Piekła. Człowieka, który zbudował dla niej chatę, który pomógł jej odbudować życic. Nie potrafił pogodzić ze sobą sprzecznych obrazów tego człowieka, podobnie jak nie mógł pogodzić ze sobą Pałacu z rezydencją, którą sobie wyobrażał. I nigdy nie pogodzi jednego z drugim, gdy będzie tam po prostu stał. - Chodź, Kotko. Zapukajmy do drzwi. Drzwi otworzyły się, zanim dotarli do najwyższego stopnia. Potężny mężczyzna stojący przy wejściu miał stoicki, niewzruszony wyraz twarzy wysokiego rangą służącego, ale nosił także Czerwony Kamień. - Witaj, Beale - powiedziała Jaenelle. gdy wchodziła do środka. Wargi Bealea drgnęły w najlżejszym z możliwych uśmiechów. - Lady. Uśmiech zniknął, gdy wkroczył Lucivar. - Książę - powiedział Beale, składając regulaminowy, grzeczny ukłon. Leniwy, arogancki uśmiech pojawił się automatycznie. - Lordzie Beale. - Nadał swojemu głosowi dostatecznie groźne brzmienie aby ostrzec drugiego mężczyznę, żeby nic próbował drażnić Eyrieńczyka, ale nie na tyle próżne, aby rzucik wyzwanie. Nigdy w życiu nie rzucał wyzwania służącemu. Z drugiej strony nigdy nie spotkał Wojownika z Czerwonym Kamieniem. który był z zawodu kamerdynerem. Ignorując subtelne, formalne demonstracje dominacji, Jaenelle przywołała bagaż i rzuciła go na podłogę. - Beale? Czy mógłbyś poprosić Helenę, aby przygotowała w rodzinnym skrzydle apartament dla Księcia Yaslany? - Będzie to dla mnie przyjemność, Lady. Jaenelle wskazała w głąb głównego holu. - Tata? - W swoim gabinecie. Lucivar ruszył w ślad za Jaenelle do ostatnich drzwi po prawej stronie, próbując, bez powodzenia, znaleźć inny, poza rozbawieniem, powód nagłego błysku w oczach Bealea. Jaenelle zapukała do drzwi i weszła, nie czekając na zaproszenie. Lucivar szedł tuż za nią i stanął jak
wryty, gdy człowiek stojący przed hebanowym biurkiem odwrócił się. Daemon. Gdy wpatrywali się w siebie, obaj zbyt zaskoczeni, aby zareagować, Lucivar wchłaniał szczegóły, których w pierwszej chwili nic dostrzegł. Ciemny zapach psychiczny był podobny, choć nieco inny. Człowiek przed nim był o cal lub dwa niższy niż Daemon i drobniejszej budowy, lecz poruszał się z tą samą kocią zręcznością. Gęste, czarne włosy srebrzyły się na skroniach. Jego twarz - pobrużdżona zarówno przez śmiech, jak i zmartwienia - należała do człowieka w sile wieku lub nieco starszego. A ta twarz. Męska. Przystojna. Cieplejsza, o mocniej zarysowanych rysach, wersja zimnej, gładkiej urody Daemona. I ostatni szczegół - długie, pomalowane na czarno paznokcie i pierścień z Czarnym Kamieniem. Saetan skrzyżował ręce, odchylił się do tylu i powiedział łagodnym tonem: - Mała czarownico, zamierzam cię udusić. Lucivar instynktownie obnażył zęby i zrobił krok do przodu, aby bronić swojej Królowej. Pełen rozżalenia, niedojrzały szloch Jaenelle ostudził jego emocje. - To szósty raz, kiedy to słyszę w ciągu dwóch tygodni, a rzadko byłam w domu. Lucivar poczuł gniew. Jak Wielki Lord śmiał jej grozić? Tyle że jego ukochana Kotka w najmniejszym stopniu nic wydawała się urażona, a Saetan. jak się zdawało, usilnie stara się zachować powagę. - Szósty raz? - zapylał Saetan wciąż głębokim i spokojnym głosem, ale z trudem ukrywając rozbawienie. - Dwa razy od Prothvara. dwa razy od wujka Andulvara... Z głowy Lucivara odpłynęła cała krew. Wujek Andulvar? - ...raz od Mephisa, a teraz ty. Saetan skrzywił usta. - Prothvar zawsze chce cię udusić, nie jest to niespodzianka, masz też talent do prowokowania Andulvara, ale co zrobiłaś, żeby rozzłościć Mephisa? Jaenelle wepchnęła dłonie do kieszeni spodni. - Nie wiem - powiedziała opryskliwie. - Powiedział, że nie może o tym rozmawiać, gdy jestem w pokoju.
Komnatę wypełnił głośny, ciepły śmiech Saetana. Gdy jego śmiech i gniew Jaenelle zamarły, spojrzał porozumiewawczo na Lucivara. - Przypuszczam, że Lucivar nigdy nie groził, że cię udusi, a więc nie zrozumie potrzeby wyrażenia tego pragnienia, nawet gdy nikt nie planuje jego zrealizowania. - Och, nie - odpowiedziała Jaenellc. - On tylko grozi, że mnie zbije. Saetan zesztywniał. - Co takiego? - zapytał chłodnym tonem, cicho. Lucivar ponownie przyjął postawę bojowa. Zdumiona Jaenelle popatrzyła na nich obu. - Zamierzacie się kłócić o słowo, gdy obaj macie to samo na myśli? - Nie wtrącaj się, Kotko - rzucił Lucivar, obserwując przeciwnika. Odwarkując, zadała mu cios z taką siłą, że gdyby Lucivar się nie uchylił, miałby złamaną szczęką. Nastąpiła szamotanina, która właśnie zmieniała się w zabawę, gdy Saetan ryknął: - Dość! - Patrzył na nich dopóki się nie rozdzielili, następnie potarł skronie i warknął: - Jak, w imię Piekła, udało wam się razem mieszkać i to przeżyć? Patrząc nieufnie na Jaenelle, Lucivar uśmiechnął się. - Teraz ją trudniej trafić. - Nic wypominaj mi tego. Saetan westchnął. - Mogłaś mnie uprzedzić, mała czarownico. Jaenelle splotła palce. - Cóż, nie było sposobu, aby przygotować Lucivara, a więc uznałam, że jeśli obaj będziecie nieprzygotowani, będzie bardziej sprawiedliwie. Patrzyli na nią obaj. Obdarzyła ich najpiękniejszym z niepewnych, ale figlarnych uśmiechów. - Czarownico, idź przez jakiś czas postraszyć kogoś innego. - Gdy Jaenelle wyszła przyjrzeli się sobie nawzajem. - Wyglądasz znacznie lepiej niż ostatnim razem, kiedy cię widziałem - powiedział Saetan, przerywając ciszę - ale wciąż wyglądasz, jakbyś się miał przewrócić. - Odepchnął się od biurka. Masz ochotę na brandy?
Po przejściu do mniej oficjalnej części gabinetu, Lucivar usiadł na krześle przystosowanym do skrzydeł Eyrieńczyków i przyjął kieliszek brandy. - A kiedy widziałeś mnie po raz ostatni? Saetan usiadł na tapczanie i skrzyżował nogi. Bawił się kieliszkiem. - Krótko po tym, jak Prothvar przyniósł cię do chaty. Gdyby nie pełnił warty przy Śpiących Smokach, gdyby nie udało mu się dotrzeć do ciebie zanim... - Uderzył palcem w krawędź kieliszka. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak poważne odniosłeś rany. Wewnętrzne obrażenia, połamane kości... twoje skrzydła. Lucivar sączył brandy. Nie, nie zdawał sobie sprawy. Wiedział, że były poważne, ale odkąd znalazł się na Trasie Khaldharon, przestał dbać o to, co działo się z jego ciałem. Jeśli to, co mówił Saetan, było prawdą... - A więc pozwoliłeś siedemnastoletniej Uzdrowicielce samej się tym zająć - powiedział, starając się trzymać na wodzy wzbierający gniew. - Pozwoliłeś jej prowadzić uzdrawianie, wiedząc, jaki to ma na nią wpływ, i nie zostawiłeś jej żadnego pomocnika lub służącego, który by o nią zadbał. Oczy Saetana wypełniły się gniewem, który starał się stłumić. - Ja tam byłem, aby się nią opiekować. Byłem tam przez cały czas, gdy składała cię do kupy. Byłem tam, aby namawiać ją do jedzenia, gdy była w stanie jeść. Byłem tam, aby obserwować Sieć w czasie odpoczynku Jaenelle, aby mogła się trochę przespać. I kiedy wreszcie zacząłeś się budzić z uzdrowicielskiego snu, podtrzymywałem ją i karmiłem herbatą z miodem, gdy płakała z wyczerpania i bólu, ponieważ jej gardło było tak nadwyrężone wyśpiewywaniem uzdrowicielskiej Sieci. Odszedłem dzień przed twoim obudzeniem, ponieważ miałeś zbyt wiele innych spraw na głowie, aby próbować porozumieć się ze mną. Jak śmiałeś zakładać, że... - Saetan zacisnął zęby. Niebezpieczny, grząski grunt. Może być wiele spraw, których nie będzie mógł już zakładać. Lucivar napełnił ponownie kieliszek. - Ponieważ było tak dużo obrażeń, czy nie lepiej byłoby podzielić uzdrawianie między dwie Uzdrowicielki? - Utrzymywał spokojny ton głosu. - Luthvian to suka, z humorkami, ale jest dobrą Uzdrowicielką. Saetan zawahał się. - Oferowała swoja pomoc. Nie chciałem jej dopuścić, bo chodziło także o twoje skrzydła. - Ona by je usunęła. - W żołądku Lucivara pojawiła się kula strachu. - Jaenelle była pewna, że będzie w stanieje odbudować, ale będzie to wymagać systematycznego leczenia - jedna Uzdrowicielka wyśpiewująca Sieć, bo konieczne było zaangażowanie wszystkich elementów. Nie mogło być odstępstw, wahania, braku zaangażowania w całość zadania. Robiąc to
sposobem Luthvian, obie mogłyby wyleczyć wszystko, poza twoimi skrzydłami. Sposób Jaenelle to wszystko albo nic - albo będziesz całkowicie zdrowy, albo nie przeżyjesz. Lucivar był w stanie sobie je wyobrazić - dwie silne kobiety stojące po obu stronach łóżka, w który spoczywa jego poranione ciało. - Zdecydowałeś. Saetan opróżnił kieliszek i napełnił go na nowo. Zdecydowałem. - Dlaczego? Zagroziłeś, że poderżniesz mi gardło w kołysce. Dlaczego walczyłeś teraz o moje życie? - Ponieważ jesteś moim synem. Ale poderżnąłbym ci gardło - głos Saetana był pełen napięcia. Niech Ciemność się nade mną zlituje, gdyby obcięła ci skrzydła, poderżnąłbym ci gardło. Obcięłaby skrzydła, Lucivarowi zrobiło się niedobrze. - Dlaczego ja zapłodniłeś? Saetan odstawił kieliszek i przeczesał palcami włosy. - Nie zamierzałem. Gdy zgodziłem się przeprowadzić ją przez Dziewiczą Noc, nie wiedziałem, że jestem jeszcze płodny, a ona przysięgała, iż wypiła napar zapobiegający niepożądanej ciąży, przysięgała, że to nie były jej płodne dni. I nigdy mi nie powiedziała, że jest Eyrienką. - Podniósł wzrok, oczy miał pełne łez. - Nie wiedziałem, Lucivarze, Przysięgam na wszystko, Lucivarze, dopóki nie ujrzałem skrzydeł, nie wiedziałem. Ty w głębi duszy jesteś Eyrieńczykiem. Nowy wygląd niczego by nie zmienił. Lucivar opróżnił kieliszek i zastanawiał się, czy odważy się zapytać. Spotkanie to raniło Saetana równie mocno, jak jego - jeśli nie bardziej. Przybył tu, aby pytać, by móc podjąć uczciwą decyzję. - Nie mogłeś czasem przychodzić? Choćby w tajemnicy? - Jeśli masz jakieś zastrzeżenia co do tego, że nie stanowiłem części twojego życia, porozmawiaj o tym z matką. To był jej wybór, nie mój. - Saetan zamknął oczy. Palce silniej zacisnęły się na kieliszku. - Z powodów, których nigdy nie potrafiłem sobie racjonalnie wyjaśnić, zgodziłem się na próbę zapłodnienia Czarnej Wdowy w celu wniesienia silnej, ciemnej linii krwi do genetycznych zasobów długo żyjących ras. Dorothea była wyborem haylliańskiej Klepsydry, a nie moim. Zawahał się. - Czy kiedykolwiek poznałeś Tersę? - Tak. - Niezwykle uzdolniona czarownica. Dorothea nigdy nie zostałaby siłą, którą jest w Terreille, gdyby Tersa przetrwała swoją Dziewiczą Noc. Tersa była moim wyborem. I Tersa zaszła w ciążę. Z Daemonem. Czy Daemon kiedykolwiek się dowiedział, domyślił się?
- Parę tygodni później poprosiła mnie, abym przeprowadził przez Dziewiczą Noc młodą Czarną Wdowę o dużych możliwościach, która - jeśli odmówię - skończy złamana i rozbita. Wciąż byłem zdolny do świadczenia tej usługi i nie odmówiłbym Tersie niczego, co mieściło się w granicach zdrowego rozsądku. Wszyscy byli wtedy chętni do wyświadczania przysług Tersie. Nikt nie chciał. aby była niepokojona do tego stopnia, aby poronić, ponieważ drugiej szansy już nie będzie. - Parę tygodni po tym, jak przeprowadziłem Luthvian przez Dziewiczą Noc, powiedziała mi, że jest w ciąży i nosi w sobie mojego potomka. Około mili od Pałacu stał pusty dom. Upierałem się, aby ona i Tersa zamieszkały tam zamiast na dworze Dorothei. Tersa nie była wiele starsza od Luthvian. ale wiedziała znacznie więcej, zwłaszcza o Strażnikach. Była zadowolona z towarzystwa, które jej zapewniałem. Luthvian była bardziej nerwowa i odkryła przyjemności łóżkowe. Tęskniła do seksu. Przez pewien czas mogłem zapewnić jej bliskość, której pragnęła. Gdy już nie mogłem, straciła zainteresowanie. Gdy jednak wyzdrowiała po porodzie, głód powrócił. Wtedy mogłem zaspokoić ją innymi sposobami, ale nie w sposób, do jakiego tęskniła. Pomiędzy sprzeczkami o wychowywaniu cię - czy w Dhemlan, tak jak tego chciała, czy w Askavi, gdzie według mnie powinieneś być - a moją seksualną niemożnością nasze stosunki stały się napięte do takiego stopnia, że gdy słyszała półprawdy o Strażnikach, postanawiała w nie wierzyć. Dorothea dobrze skoordynowała w czasie swoje plany. Dzięki pomocy Prythian straciłem was obu. Nie Luthvian. Daemona. Saetan westchną!. - Lucivarze, nigdy nie żałowałem, że istniejesz. Żałowałem, że znosisz taki ból, ale nie to, że jesteś. I bardzo się cieszę, że przeżyłeś. Nie mogąc wymyślić, co powiedzieć, Lucivar skinął głową. Saetan zawahał się. - Czy powiesz mi coś, jeśli możesz? Lucivar wiedział, o co Saetan zamierzał zapytać. Nie był pewien, co sadzi o człowieku, który go spłodził, ale przynajmniej w tym momencie mógł patrzeć na niego nie z perspektywy tytułów i władzy. Mógł widzieć w nim człowieka dopytującego się o jedno ze swoich dzieci. Zamknął oczy i powiedział: - On jest w Wykrzywionym Królestwie.
***
Saetan położył się na tapczanie w swoim gabinecie, rozpaczliwie pragnąc być sam. Wszystko ma swoją cenę. Po prostu nie spodziewał się, że cena będzie tak wysoka. Żałowanie nie miało sensu. Poczucie winy było bezcelowe. Pierwszym obowiązkiem Księcia Wojowników była jego Królowa. Ale Daemon... Przepłynęła przez niego fala wspomnień, raniąc jego serce. Tersa w późnym okresie ciąży, trzymająca jego rękę na swym brzuchu. Stały cykl złości i seksualnego apetytu Luthvian. Daemon siedzący mu na kolanach, podczas gdy on czyta mu bajki. Lucivar biegający po komnacie, śmiejący się radośnie i chowający się przed jego wzrokiem. Jaenelle przewracająca jego gabinet do góry nogami, gdy próbuje pokazać jej, jak użyć Fachu do odzyskania butów. Szaleństwo Tersy. Furia Luthvian. Lucivar leżący w łóżku w chacie, jego porozrywane ciało. Daemon leżący na Ołtarzu Cassandry, jego umysł tak straszliwie kruchy. Jaenelle powstająca z otchłani po dwóch straszliwych latach. Fragmenty. Jak umysł Daemona. Wyjaśniało to, dlaczego w trakcie starannych poszukiwań, które prowadził przez ostatnie dwa lata, nie był w stanie odnaleźć swego syna, tak podobnego do niego jak odbicie w lustrze. Szukał go w złym miejscu. Pojawił się żal, równie bezużyteczny, jak każdy inny. Byłby w stanie odnaleźć Daemona, ale jedyną osobą, która mogłaby go sprowadzić z Wykrzywionego Królestwa, bez wątpienia była Jaenelle. Równocześnie była jedyną osobą, która nie mogła wiedzieć, co zamierzał zrobić.
ROZDZIAł JEDENASTY
1. Kaeleer
Saetan czekał na obiad, a jego żołądek się skręcał. Jaenelle była w domu od tygodnia, pomagając Lucivarowi przyzwyczaić się do rodziny - i rodzinie przyzwyczaić się do Lucivara - gdy przybył list od Ciemnej Rady, przypominający, że nie skończyła swojej wizyty w Małym Terreille. Wciąż nie rozumiał tajemniczej uwagi Lucivara: - Kolana lub kości, Kotko. - Jaenelle wybiegła wówczas z Pałacu, wypluwając po drodze eyrieńskie przekleństwa, a Lucivar wydawał się mieć ponura satysfakcję. To było trzy dni temu. Wróciła nagle tego popołudnia i rzuciła do Bealea: - Powiedz Lucivarowi. że użyłam kolana - i zamknęła się w swoim pokoju. Zaniepokojony Beale powiadomił go o jej przybyciu i uwadze przeznaczonej dla Lucivara i dodał również, że - jak się zdaje - Lady nie czuje się dobrze.
Wracając z Małego Terreille. Jaenelle zawsze wydawała się niezdrowa. Nigdy nie mógł z niej wydobyć przyczyny złego samopoczucia. Nic, co mówiła o czynnościach, które wykonywała, nie wyjaśniało napiętego, wystraszonego spojrzenia jej oczu, utraty masy ciała, niespokojnych nocy i braku apetytu. Jedyna osoba poza Beale’em, która widziała Jaenelle po jej powrocie, była Karla. Zdenerwowana i ze łzami w oczach Karla postanowiła zmierzyć się z jedyną osoba, na która mogła liczyć, jeśli chodzi o walkę - z Lucivarem. Po wysłuchaniu złośliwej tyrady na temat osobników płci męskiej Lucivar wyciągnął ją na trawnik, wręczył jedna z eyrieńskich pałek i pozwolił jej spróbować go uderzyć. Popychał ją i prowokował, aż wreszcie jej mięśnie i emocje osłabły. Nie udzielił żadnego wyjaśnienia, a furia w jego oczach ostrzegała wszystkich, aby nie pytali. Otworzyły się drzwi do jadalni, do Saetana przyłączyli się Andulvar, Prothvar i Mephis. Niepokój w ich oczach nie budził wątpliwości. Karla przybyła minutę później, poruszając się dość sztywno. Lucivar wszedł za nią, objął ją ramieniem - co, o dziwo, nie skończyło się wybuchem złości - i pomógł jej usiąść na krześle. Pojawił się Beale, wyglądający na spiętego, i powiedział: - Lady mówi, że nie będzie mogła dołączyć do was przy obiedzie. Lucivar wysunął krzesło po prawej stronie Saetana. - Powiedz Lady, że ma z nami zjeść obiad. Może zejść na własnych nogach lub na moim ramieniu Wybór należy do niej. Oczy Bealea rozszerzyły się. Głuche warknięcie niezadowolenia pochodziło, niespodziewanie, od Mephisa. Atmosfera w komnacie zrobiła się niebezpieczna. Chcąc uniknąć narastania napięcia między mężczyznami z rodziny, Saetan skinął na Bealea. w milczeniu wspierając Lucivara. Beale wycofał się pospiesznie. Lucivar oparł się na krześle i czekał. Jaenelle pojawiła się parę minut później. Jej twarz była pozbawiona wszelkich kolorów. Jedynym wyjątkiem były ciemne cienie pod oczami. Uśmiechając się swoim leniwym, aroganckim uśmiechem, Lucivar odsunął krzesło obok tego, które zajmował, i czekał.
Jaenelle z wysiłkiem przełknęła. - Ja - ja, przepraszam, nie mogę. Poruszała się szybko, Lucivar jeszcze szybciej. W głębokiej ciszy obserwowali, jak wlecze ja na miejsce przy stole i sadza na krześle. Natychmiast wstała, uderzając się o pięść, która spokojnie trzymał nad jej głową. Oszołomiona nie protestowała, gdy przysunął jej krzesło do stołu i usiadł obok. Saetan także usiadł, rozdarty między niepokojem o Jaenelle a chęcią potraktowania Lucivara w taki sam sposób. Andulvar. Prothvar i Mephis zajęli swoje miejsca, nie kryjąc złości. Jeśli Lucivar zauważył skierowany przeciwko sobie gniew, to zignorował go. Aroganckie lekceważenie niezadowolenia mężczyzn równej lub nawet wyższej rangi drażniło Saetana, ale powściągnął swój język i gniew. Będzie czas, gdy przestanie się powstrzymywać. - Masz jeść - powiedział zimno Lucivar. Jaenelle wpatrywała się w nakrycie przed sobą. - Nie mogę. - Kotko, jeśli mamy wylać zupę na podłogę, abyś mogła wymiotować do wazy, to właśnie to zrobimy, ale będziesz jadła. Jaenelle warknęła pod jego adresem. Blady, trzęsący się służący wniósł zupę. Lucivar nalał do jej miski pełną łyżkę wazową zupy, a własne naczynie napełnił do połowy. Podniósł łyżkę i czekał. Gdy z niechęcią podniosła łyżkę, jej warczenie stało się głośniejsze. Spojrzawszy zmrużonymi oczami na Lucivara, Karla zapytała o lekcję z Fachu, nad którą pracowała. Mephis odpowiedział i potoczyła się zwykła rozmowa. Jaenelle zjadła jedną łyżkę zupy. Andulvar poprawił się na krześle i poruszył skrzydłami. Saetan rzucił spojrzenie na Andulvara, ostrzegając go, aby siedział spokojnie. Czuł zapach kobiecej złości. Przechwycił skoncentrowaną świadomość Lucivara o narastającym gniewie Jaenelle -
gniewie, który Lucivar był w stanie prowokować z przerażającą łatwością. Lucivar nakładał jej porcję z każdej podawanej potrawy, drażnił ją, pozbawiał samokontroli. - Wątróbki? - zapytał I.ucivar. - Tylko, jeśli to będzie twoja wątroba - warknęła, jej oczy błyszczały niesamowicie. Lucivar uśmiechnął się lekko. Pod koniec drugiego dania Jaenelle była bliska wybuchu, brakowało tylko iskry. Saetan nie mógł zrozumieć sensu drażnienia Jaenelle. Aż do momentu podania mięs. Lucivar wrzucił jej na talerz porcję znakomitych żeberek, a następnie nałożył dwa duże kawałki sobie. Jaenelle patrzyła dłuższą chwilę na miękkie, różowe w środku mięso. Następnie wzięła do rąk nóż i widelec i zaczęła szybko jeść. Gdy skończyła, odwróciła się w prawo i spojrzała na talerz Karli. Twarz Karli upiornie zbladła. Gdy Jaenelle odwróciła się w lewo i Saetan dostrzegł wyraz jej oczu, zdał sobie sprawę, że Lucivar zamienił posiłek w pełen przemocy, znakomicie wyreżyserowany spektakl, mający na celu wydobycie na powierzchnię drapieżnej natury Czarownicy. W końcu jej uwaga skupiła się na talerzu Lucivara. Cicho powarkując, oblizała wargi i podniosła widelec. Powoli i spokojnie Lucivar przeniósł ze swojego talerza na jej wyborny kawałek żeberek. Nabiła mięso na widelec i, patrząc na Lucivara, obnażyła zęby. Lucivar cofnął ręce i spokojnie wrócił do swojego posiłku, a Jaenelle rzuciła się na mięso. Po podaniu owoców i serów uwaga Jaenelle skupiała się wyłącznie na Lucivarze i jedzeniu, które jej proponował. Gdy trzymał ostatnie winogrono, popatrzyła na nie przez moment, a następnie zmarszczyła nos i oparła się z westchnieniem pełnym zadowolenia. Kobieta - dziecko, która, Saetan znał i kochał, powróciła. Po raz pierwszy od rozpoczęcia posiłku Lucivar spojrzał na innych mężczyzn siedzących przy stole, a Saetan poczuł przypływ sympatii do swojego syna o zmęczonych bitwą złotych oczach. Po podaniu kawy Lucivar odetchnął głęboko i odwrócił się w stronę Jaenelle.
- A przy okazji, to jesteś mi winna trochę biżuterii. - Jakiej biżuterii? - zapytała zmieszana Jaenelle. - Kaeleerski odpowiednik Pierścienia Posłuszeństwa. Jaenelle zakrztusiła się kawa... Lucivar zaczaj klepać ją w plecy, aż spojrzała na niego załzawionymi oczami. Uśmiechnął się do niej. - Powiesz im, czy ja mam powiedzieć? Jaenelle spojrzała na mężczyzn, którzy tworzyli jej rodzinę. Zgarbiła się i powiedziała cicho: - Aby spełnić wymagane warunki imigracyjne, przez najbliższe pięt lat Lucivar będzie mi służyć. Tym razem zakrztusił się Saetan. - I? - dopytywał się I.ucivar. - Coś wymyślę - powiedziała niecierpliwie Jaenelle. - Choć nie mam pojęcia, dlaczego chcesz nosić taki pierścień. - Sprawdziłem, gdy cię nie było. W myśl przepisów imigracyjnych mężczyźni muszą nosić Pierścień Ograniczający. Jaenelle parsknęła poirytowana. - Lucivar, kto będzie na tyle głupi, aby prosić cię o udowodnienie, że nosisz taki pierścień? - Ten Pierścień będzie fizycznym dowodem, że ci służę, i ja go chcę. Jaenelle spojrzała błagalnie na Saetana, ale on ją zignorował. - W porządku, coś wymyślę - mruknęła, przysuwając krzesło. - Idziemy z Karlą na spacer. Karla, orientująca się szybciej niż mężczyźni, wstała i wyszła w ślad za Jaenelle. Andulvar, Prothvar i Mephis szybko znaleźli pretekst, aby opuścić jadalnię. Po podaniu na stół brandy i yarbarah Saetan odprawił służących, rozbawiony nieco ich niezwykła, chęcią powrotu do pomieszczenia dla służby. Jego personel nie plotkował z nikim z zewnątrz - dbali o to Beale i Helena - ale tylko głupiec mógłby przypuszczać, że nie rozmawiają między sobą. Przybycie Lucivara narobiło sporo zamieszania. Lucivar służący ich Pani... Jeśli dzisiejszy wieczór był próbka tego, czego należy się spodziewać w ciągu kolejnych pięciu lat., to będą one interesujące i... długie. - Twoja gra jest intrygująca - powiedział cicho Saetan, ogrzewając kieliszek yarbarah. - I
niebezpieczna. Lucivar wzruszył ramionami. - Nie taka niebezpieczna, jeśli nie przekroczę granicy powierzchownego charakteru Jaenelle. Saetan przyjrzał się Lucivarowi z doskonale obojętnym wyrazem twarzy. - Czy wiesz, kto i co znajduje się pod tym powierzchownym charakterem? Lucivar uśmiechnął się ze znużeniem. - Wiem, kim ona jest. - Upił łyk brandy. - Nie aprobujesz mojej służby dla niej, prawda? Saetan obrócił w dłoniach swój kieliszek. - Byłeś w stanie dokonać więcej na rzecz poprawy jej zdrowia fizycznego i emocjonalnego, niż ja mogłem zrobić w dwa lata. To nieco drażni. - Położyłeś solidniejsze fundamenty, niż ci się wydaje - uśmiechnął się Lucivar. - Oprócz tego ojciec powinien być silny, wspierający i opiekuńczy. Natomiast starsi bracia są wrzodem na tyłku i mają skłonność do bycia nadopiekuńczymi tyranami. Saetan uśmiechnął się. - Jesteś nadopiekuńczym tyranem? - Mówi mi się to często i z dużym przekonaniem. Saetan przestał się uśmiechać. - Uważaj, Lucivar. Ona ma głębokie emocjonalne blizny, o których nie wiesz. - Wiem o Briarwood... i o gwałcie. Gdy jest bardzo zmęczona, mówi przez sen. - Lucivar ponownie napełnił kieliszek i spojrzał w chłodne oczy Saetana. - Spałem z nią. Nie kochałem się z nią. Spał z nią. Saetan stłumił gniew, rozważając implikacje tego oświadczenia, przypominając sobie poziom fizycznego kontaktu, na jaki pozwalała Lucivarowi Jaenelle bez wycofywania się w tę zimna emocjonalną pustkę, która zawsze ich przerażała. - Nie protestowała? - zapytał ostrożnie. Lucivar parsknął. - Oczywiście, że protestowała. Która kobieta by nie protestowała, będąc wcześniej tak skrzywdzona? Bardziej jednak protestowała przeciw pomysłowi ułożenia pacjenta przy palenisku, a
ja protestowałem równie mocno przeciw pomysłowi, aby moja Uzdrowicielka, która uratowała mi życic, spała przy palenisku, Zawarliśmy więc umowę. Ja nie narzekam na to, że zabiera mi poduszki, kotłuje kołdrę, rozwala się na nie swojej części łóżka, wydaje te miłe, ciche dźwięki, których nie nazywamy chrapaniem, niezależnie od tego jak brzmią i warczy na wszystko i wszystkich do czasu wypicia pierwszej kawy. A ona nie będzie narzekać na to, że zabieram jej poduszki, kotłuję kołdrę, rozwalani się na nie swojej części łóżka, wydaję te zabawne dźwięki, które ja budzą i ustają w chwili, gdy się obudzi. I będę się starać być bardzo pogodny rano. Oboje umówiliśmy się też, że nie będziemy ze sobą uprawiać seksu. Co dla Jaenelle było ważne. - Czy zwracasz uwagę na to, kto imigruje do Kaeleer? - zapytał nagle Lucivar. - Raczej nie - odpowiedział ostrożnie Saetan. Lucivar przyglądał się swojemu kieliszkowi z brandy. - Nie wiedziałbyś, gdyby przybył mieszkaniec Hayll o nazwisku Greer, prawda? Pytanie zmroziło go. - Greer nie żyje. Lucivar wlepił wzrok w ścianę jadalni. - Będąc Wielkim Lordem Piekła, możesz zorganizować spotkanie, prawda? Dlaczego Lucivar starał się oddychać równo? - Greer jest martwy, a nie po prostu mieszka w Mrocznym Królestwie. Szczęki Lucivara zacisnęły się. - Cholera. Saetan zgrzytnął zębami. Słodka Ciemności, dlaczego Lucivar tak interesował się tym Greerem? - Dlaczego tak bardzo interesuje cię Greer? Dłonie Lucivara zacisnęły się w pięści. - To skurwiel, który zgwałcił Jaenelle. Wściekłość Saetana eksplodowała. Okna jadalni rozsypały się na kawałki. Na suficie pojawiły się zygzaki pęknięć. Klnąc straszliwie, skierował swoją moc na podjazd i zamienił żwir w drobny piasek. Greer. Jeszcze jedno ogniwo między Hekatah a Dorotheą. Saetan wbił paznokcie w stół i zaczął raz po raz ryć nimi w drewnie. Nie dało mu to zadowolenia,
ponieważ pod paznokciami chciałby mieć ciało. Szkolenie miał wpojone zbyt mocno. Niech to szlag. Ciemności, zbyt mocno wpojone. Nie mógłby zabić z zimną krwią czarownicy. A jeśli miałby złamać kodeks honorowy, którym się kierował przez cale życie, to powinien był to zrobić ponad pięć lat temu, gdy mogło to coś zmienić, mogło ocalić Jaenelle. Nie teraz, gdy już miała blizny. Nie teraz, gdy nie by to nie zmieniło. Na jego nadgarstkach zacisnęły się dłonie. Mocniej. Jeszcze trochę mocniej. - Wielki Lordzie. Powinien był rozszarpać tego sukinsyna Greera, gdy pierwszy raz przyszedł zapytać o Jaenelle. Powinien rozbić jego umysł. Co się z nim działo? Czy stal się zbyt łagodny, zbyt uległy? Co robił, próbując ułagodzić tych nadętych głupców z Ciemnej Radzie, gdy robili coś, co krzywdziło jego córkę, jego Królową. - Wielki Lordzie. I kto był tym głupcem, który ośmielił się położyć ręce na Księciu Ciemności, Wielkim Lordzie Piekła. Już nigdy więcej. Już nigdy więcej. - Ojcze. Saetan zaczerpnął powietrza, starał się odzyskać jasność umysłu. Lucivar przyciskał jego ręce do stołu. Ktoś dobijał się do drzwi. - Saetan, Lucivar! Jaenelle. Słodka Ciemności, tylko nie Jaenelle. Nie może się z nią teraz widzieć. - Saetan! - Proszę, nie wpuszczaj... Drzwi się zatrzęsły. - Odejdź, Kotko - rzucił Lucivar. - Co... - Odejdź! Głos Andulvara. - Idź na górę, dziecko. My się tym zajmiemy. Odgłosy sporu oddalały się coraz bardziej. - Yarbarah? - zapytał Lucivar po długiej, pełnej napięcia chwili ciszy.
Saetan zadrżał, potrząsnął głową. Gdyby chciał posmakować krwi, zanim się nie uspokoi, wolałby ją gorącą, prosto z żyły. - Brandy. Lucivar wcisnął mu w dłoń kieliszek. Saetan łyknął brandy. - Powinieneś był stąd wyjść. Lucivar podniósł kieliszek drżącą dłonią i uśmiechnął się niepewnie. - Mam pewne doświadczenie w postępowaniu z Czarnym. Wszystko wszystkim, nie jesteś taki zły. Daemon zawsze śmiertelnie mnie przerażał, gdy wpadał w szał. - Opróżnił kieliszek i napełnił obydwa ponownie. - Mam nadzieje, że nie odnawiałeś ostatnio tej komnaty. Będziesz musiał niedługo to zrobić, ale nie wygląda, jakby się już miała na nas zawalić. - Dziewczętom i tak nie podobała się tapeta. - Dziesięć dobrych powodów, aby opanować swoją wściekłość. Dziesięć dobrych powodów, aby dać jej upust. I zawsze, zawsze, mężczyźni Krwawych, tacy jak on. musza kroczyć po cienkiej linii, by zachować równowagę między dwoma sprzecznymi instynktami. - Egzekucji Greera dokonały Harpie - powiedział nagle. - Maja niezwykłe zdolności do tego typu rozrywek. Lucivar przytaknął. Spokojnie. Będzie musiał zachować spokój w nadchodzących dniach. - Lucivarze, spróbuj namówić Jaenelle, aby pokazała ci Sceval, Powinieneś poznać Kaetiena i inne jednorożce. Lucivar popatrzył na niego uważnie. - Dlaczego? - Jest pewna sprawa, którą chcę się zająć. Przez parę dni będę musiał mieszkać w Stołpie i wolałbym, żeby Jaenelle nie było w pobliżu. Żeby nie zadawala pytań ani nie zastanawiała się, gdzie jestem. Lucivar pomyślał nad tym przez chwilę. - Czy myślisz, że dasz radę tego dokonać? Saetan westchnął ze znużeniem. - Nie będę wiedział, dopóki nie spróbuję.
2. Terreille
Saetan starannie przytwierdził swój pierścień z Czarnym Kamieniem do środka dużej splatanej Sieci. Dwa dni spędził na przeszukiwaniu archiwów Klepsydry Geoffreya, aby znaleźć odpowiedź. Następne dwa pochłonęło budowanie Sieci. Dał sobie kolejne dwa - pełne napięcia - dni na odpoczynek i stopniowe odzyskanie sił. Drąca nic nie powiedziała, gdy poprosił o pokój gościnny i miejsce do pracy w Stołpie Terreille, ale w pokoju do pracy znajdowała się rama na tyle duża, aby pomieścić splataną Sieć. Geoffrey nie skomentował zamówienia, dodał nawet kilka książek, o których Saetan nie pomyślał. Saetan wziął głęboki oddech. Nadszedł czas. Zwykle Czarna Wdowa musiała mieć fizyczny kontakt z kimś, kogo wyprowadzała z Wykrzywionego Królestwa. Czasami jednak przekroczenie granic umożliwiały więzy krwi, a on miał silniejsze więzy z Daemonem niż ktokolwiek inny. Więzy syna z ojcem, więcej, więzy tamtej nocy przy Ołtarzu Cassandry. I Krwawy zaśpiewa Krwawemu. Saetan nakłuł palec i umieścił kroplę krwi na czterech sieciach kotwiczących, które mocowały Sieć do drewnianej ramy. Krew spłynęła w dół górnych nici i w górę dolnych. Gdy krople dotarły do Pierścienia, Saetan lekko dotknął Czarnego Kamienia, rozsmarowując na nim krew. Sieć rozjarzyła się. Saetan zaśpiewał zaklęcie otwierające krajobraz snów, który zaprowadzi po do poszukiwanej osoby. Zrujnowany krajobraz, pełen krwi i rozbitych kryształowych kielichów. Saetan jeszcze raz głęboko odetchnął, skupił wzrok na Pierścieniu z Czarnym Kamieniem i rozpoczął podróż w szaleństwo.
***
Daemon. Podniósł głowę. Słowa zataczały kręgi, czekały na niego. Krawędzie maleńkiej wysepki pokruszyły się jeszcze bardziej. Daemon. Znał ten głos. Jesteś moim narzędziem. Daemon! Podniósł wzrok. Rozpłaszczył się na grząskim podłożu. Nad nim unosiła się dłoń, sięgała w jego kierunku. Jasnobrązowa dłoń z długimi, pomalowanymi na czarno paznokciami. Pojawił się nadgarstek. Fragment przedramienia. Ręka próbująca go dosięgnąć. Znał ten głos. Znał tę dłoń, Nienawidził ich. Daemon, wyciągnij do mnie rękę. Mogę ci pokazać drogę powrotną. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Ręka zadrżała z wysiłku, próbując go dosięgnąć. Daemon, pozwól sobie pomóc. Proszę. Dzieliły ich zaledwie centymetry. Musi tylko wyciągnąć rękę i będzie mógł opuścić wyspę. Jego palce drżały. Daemon, uwierz mi. Mogę ci pomóc. Krew. Tak dużo krwi. Morze krwi. Utonie w nim. Ponieważ zawierzył kiedyś temu głosowi i zrobił to, co... zrobił... Kłamca! - krzyknął. Nigdy ci nie uwierzę! Daemon. Pełna udręki prośba. Nigdy! Dłoń zaczęła znikać. Ogarnął go strach. Nie chciał być sam, otoczony morzem krwi z okrążającymi go słowami, czekając, aż zaczną go raz po raz kaleczyć. Chciał chwycić rękę i mocno trzymać, chciał jakichkolwiek kłamstw, które ulżyłyby mu choć na chwilę.
Był jednak winien komuś ten ból, ponieważ zrobił coś... Pieprzony rzeźnik. Ten głos, ta dłoń oszukały go i zmusiły do skrzywdzenia kogoś. O, Słodka Ciemności, jak chciałby uwierzyć, chciałby trzymać tę rękę. Daemon. Szept dźwięku. Ręka cofnęła się, zniknęła. Czekał. Słowa krążyły, krążyły. Wyspa znów się trochę pokruszyła. Czekał. Dłoń nie powróciła. Przywarł do grząskiego podłoża i zapłakał z ulga.
***
Saetan opadł na kolana. Nici splatanej Sieci były poczerniałe, pokruszone. Chwycił swój Pierścień, gdy spadał ze środka Sieci, i wsunął na palce. Tak blisko. Najwyżej na odległość dłoni. Chwila zaufania. Tylko tyle było potrzeba, aby rozpocząć drogę powrotna z bólu i szaleństwa. Tylko tyle było potrzeba. Saetan rozciągnął się na zimnej kamiennej posadzce, podłożył pod głowę rękę i gorzko zapłakał.
3. Kaeleer
Saetan popatrzył na Lucivara i potrząsnął głową. - Cóż - powiedział napiętym głosem - próbowałeś. - Po minucie dodał: - Jesteś potrzebny w kuchni. - W kuchni? Dlaczego? - pytał Saetan, gdy Lucivar prowadził go na wyłączne terytorium pani Beale. Lucivar uśmiechnął się i klepnął przyjacielsko Saetana w ramię. Ten gest napełnił go złym przeczuciem. - Jak wyprawa? - Podróże z Kotką to szczególne doświadczenie. - Czy ja naprawdę chcę o tym wiedzieć? - Nie - powiedział radośnie Lucivar - ale i tak się dowiesz. Jaenelle siedziała ze skrzyżowanymi nogami na kuchennej podłodze. Przed nią toczył się brązowo biały szczeniak sceltyjski. Na kolanach siedział duży, biały... kociak? - Witaj, tato - powiedziała potulnie Jaenelle. Tata Wielki Lord - powiedział szczeniak. Gdy Saetan nie odpowiadał, szczeniak popatrzył na Jaenelle. Tata Wielki Lord. - Krewniak. - Saetan odchrząknął. Jego głos na powrót stal się głębokim barytonem, - Sceltyjczyki są krewniakami? - Nie wszystkie - powiedziała obronnym tonem Jaenelle. - Mniej więcej ta sama proporcja jak Krwawych do plebsu, podobnie jest u innych gatunków powiedział z uśmiechem Lucivar. - Przyjmujesz to znacznie lepiej niż Khardeen. Usiadł na środku drogi i wpadł w histerię. Musieliśmy odciągnąć go na bok, żeby nie został przejechany przez wóz. Od strony stołu, przy którym pani Beale pracowicie siekała mięso, rozległo się stłumione parsknięcie. - I dzięki temu drobnemu szczegółowi ludzie nagle zdali sobie sprawę, dlaczego niektóre sceltyjczyki dojrzewają tak późno i żyją dłużej - dodał Lucivar z irytująca radością w głosie. - Po tym, gdy I.advarian dal wszystkim do zrozumienia, że Kotka należy do niego... Do mnie! - zawołał szczeniak. Kotek podniósł duża, pokryta gęstym futrem łapę i przygniótł szczeniaka. Do nas! - powiedział szczeniak, wykręcając się spod łapy.
- ...przygotowaliśmy silny środek uspokajający dla Wojownika, który właśnie odkrył, że jego suka jest także kapłanką. - Marko Noc - Saetan przeszedł na porozumiewanie się po czerwonej nici włóczni. Dlaczego sceltyjczyk płci męskiej, ma imię z żeńską, eyrieńską końcówka? Powiedział, że tak się nazywa, nie będę się kłócić. - Po tym - kontynuował Lucivar - Khary zaciągnął nas do Tuathal, żeby zobaczyć się z Lady Duaną, która miała do powiedzenia kilka uszczypliwych komentarzy na temat tego, że nie została poinformowana o obecności krewniaków na jej Terytorium. Tak, nie miał wątpliwości, że królowa Sceltu miała niemało rzeczy do powiedzenia - i będzie miała jeszcze trochę do powiedzenia jemu. Jaenelle ukryła twarz w kocim futrze. Lucivar, niech będzie przeklęta jego dusza, wydawał się teraz cieszyć, że mógł to zrzucić na kogoś innego. Ponieważ Jaenelle nie włączała się do rozmowy. Lucivar kontynuował swoja, opowieść. - W ożywionej dyskusji, która potem nastąpiła, okazało się, że są również dwie rasy koni, które są krewniakami. Saetan zatoczył się. Lucivar go podtrzymał. Sceltowie są znakomitymi jeźdźcami. Szczególnie zapalonymi koniarzami były rodziny Khary’ego i Morghann. - Wyobraź sobie, jak zdumieni byli ludzie, gdy stwierdzili, że ich konie mogą z nimi rozmawiać powiedział Lucivar. Saetan ukląkł obok Jaenelle. Przynajmniej, jeśli teraz zemdleje, nie poleci tak daleko. - A nasz koci Brat? Palce Jaenelle w futrze kota zesztywniały. Jej oczy przybrały ponury, niebezpieczny wyraz. - Kaelas jest kotem arceriańskim. Sierota. Jego matkę zabili myśliwi. Kaelas w Starej Mowie znaczyło „biała śmierć”. Zwykle było stosowane w odniesieniu do burzy śnieżnej, która nadciągała bez uprzedzenia - szybka, gwałtowna i śmiertelnie niebezpieczna. Saetan ponownie przeszedł na porozumiewanie się po nici włóczni. Przypuszczam, że nikt też nie nadał mu imienia. Nie - odpowiedział Lucivar.
Saetanowi nie podobało się poważne ostrzeżenie w tonie Lucivara. Wyciągnął rękę, żeby pogłaskać kociaka. Kaelas przygotował się do araku. - Hej! - powiedziała ostro Jaenelle - nie atakuj Wielkiego Lorda. Kaelas warknął imponująco prezentując mleczne uzębienie. Również pazury nie zasługiwały na lekceważenie. - Bardzo proszę, słodziaki - śpiewnym głosem powiedziała pani Beale, stawiając na podłodze kuchni dwie miski. - Trochę mięsa i mleko. Saetan zlustrował spojrzeniem swoja kucharkę. Czy to była ta sama kobieta, która napadała na niego za każdym razem, gdy szczeniaki wilka goniły po jej ogródku króliki? Następnie spojrzał na miskę posiekanego mięsa i zdumiał się. - Czyż nie jest to pieczeń na zimno, która miałaś podać na lunch? Pani Beale spojrzała na niego. Lucivar przezornie stanął za Saetanem. Pozostawiając kuchnię pani Beale i jej podwładnym, Saetan ruszył w kierunku swojego apartamentu. Lucivar poszedł z nim. - Szczeniak jest uroczy - powiedział Saetan. Jeśli to było najlepsze, na co było go stać, to zdecydowanie potrzebował odpoczynku. - Nie daj się zwieść szczeniakowi - powiedział cicho Lucivar. - On jest Wojownikiem i w tej małej, pokrytej futrem głowie kryje się bystry umysł. Połącz to z dużym, drapieżnym Księciem Wojowników i będziesz miał spółkę, z która. trzeba postępować ostrożnie. Saetan przystanął przy wejściu do apartamentu. - Lucivar, jak duże są dorosłe koty arceriańskie? Lucivar wyszczerzył zęby. - Powiedzmy... że powinieneś zaczaj nakładać na meble wzmacniające zaklęcia.
***
- Matko Noc - mruknął Saetan, kładąc się do łóżka. Robota papierkowa na biurku może zaczekać. Nie chciał narażać się na kłopoty. Zaczynał już drzemać, gdy poczuł, że wpatrują się w niego czyjeś oczy. Przewracając się na drugi bok. Saetan zobaczył Ladvariana i Kaelasa, ktoś już nauczył szczeniaka - prychnął - chodzić w powietrzu. Fakt, szczeniak chodził niezdarnie, ale w końcu był tylko szczeniakiem. Saetan jęknął i przewrócił się na drugi bok w nadziei, że odejdą. Na łóżku wylądowały dwa ciała. Nie musiał się martwić, że przewracając się, przygniecie sceltyjczyka. W ogóle nie przewróci się na drugi bok, bo Kaelas napiera na jego plecy - chyba że spadnie na podłogę. A gdzie była Jaenelle? Lady - jak mu powiedziano - brała kąpiel. Potrzebowały drzemki. A ponieważ Tata Wielki Lord ucinał sobie drzemkę, chciały z nim zostać. Z ponurą determinacją Saetan zamknął oczy. Nie musiał prosić się o kłopoty. One same go odnajdowały.
ROZDZIAł DWUNASTY
1. Kaeleer
Niosąc szklaną kulę i niewielką szklaną miskę - obie w kolorze błękitu kobaltowego - Tersa zrobiła kilka kroków w głąb podwórka. Jej stopy zagłębiły się po kostki w śniegu. Księżyc w pełni bawił się w chowanego wśród chmur, podobnie jak wizje, które nawiedzały ją i opuszczały w ciągu dnia. Żyła z nimi przez tak wiele stuleci, że rozumiała, iż ta wizja musi nabrać kształtu, zanim się ujawni. Pozwalając, aby jej ciało było narzędziem krajobrazu snów, użyła Fachu, aby przesłać w powietrzu kulę i misę. Ody dotarły do środka trawnika, opadły na śnieg. Zrobiła krok w ich stronę, następnie spojrzała w dół. Jej koszula nocna zamiatała śnieg, zmieniając jego powierzchnię. Tak nie może być. Ściągnęła ją i rzuciła w pobliże tylnych drzwi chaty, a potem podeszła w kierunku kuli i miski. Zatrzymała się. Tak. To było właściwe miejsce, aby zacząć. Jeden długi sus w ich stronę, aby zachować nienaruszony śnieg między Śladami jej szurającego chodu a śladami, które będą prowadzić wizję. Stawiając uważnie jedna stopę przed drugą, tak że palce dotykały pięty, czekała. Było coś jeszcze, coś więcej. Używszy Fachu do zaostrzenia paznokcia, przecięła podbicie obu stóp na tych, aby krew mogła swobodnie płynąć. Następnie przeszła śladem wizji. Gdy dotarła do pierwszego odcisku stopy, skoczyła, aby dosięgnąć śniegu naruszonego przez szuranie. Gdy odwróciła się, aby obejrzeć wzór na śniegu, Czarna Wdowa pełniąca funkcje pomocnicze, która dotrzymywała jej towarzystwa przez ostatnie parę tygodni, zawołała: - Tersa? Co robisz na dworze o tej porze nocy? Powarkując, Tersa odwróciła się, żeby spojrzeć w twarz młodej czarownicy. Pomocniczka przyglądała się jej przez chwilę. Wzięła do ręki porzuconą koszulę nocną, podarła ją na pasy, owinęła krwawiące stopy Tersy i odsunęła się na bok. Tersa w pośpiechu ruszyła na górę do sypialni, odsunęła zasłony i spojrzała w dół na podwórko i linie, które narysowała na śniegu swoją krwią. Dwa boki trójkąta, mocne i połączone ze sobą. Ojciec i brat. Trzeci bok, lustro ojca, był oddzielony od pozostałych dwóch, a środek był wytarty. Jeśli zostanie całkowicie przerwany, bok ten nigdy nie będzie dość silny, aby zamknąć trójkąt. Podwórko było wypełnione światłem księżyca i cieniami. Błękitna kula i misa, które spoczywały w
środku trójkąta, stały się szafirowymi oczami. - Tak - szepnęła Tersa. - Nici są teraz na swoim miejscu. Nadszedł czas.
***
Uzyskawszy ciche pozwolenie Jaenelle, Saetan wszedł do jej pokoju dziennego. Rzucił okiem w kierunku sypialni, w której Kaelas i Ladvarian nie przestawały się niespokojnie kręcić. Oznaczało to, że Lucivar wkrótce się pojawi. W ciągu pięciu miesięcy służby, Lucivar odznaczał się niezwykła wrażliwością na nastroje Jaenelle. Saetan usiadł na pufie przed fotelem, na którym zwinęła się Jaenelle. - Zły sen? - zapytał. W ciągu paru ostatnich tygodni miała całkiem sporo bezsennych nocy i koszmarów sennych. - Sen - przyznała. Przez chwilę się zawahała. - Stałam przed drzwiami z matowego kryształu. Nie mogłam dostrzec, co jest za nimi, nie byłam pewna, czy chcę, to zobaczyć. Ktoś jednak ciągle próbował wcisnąć mi do ręki złoty klucz i wiedziałam, że jeśli go wezmę, drzwi się otworzą i wtedy będę musiała wiedzieć, co się za nimi kryje. - Czy wzięłaś klucz? - jego głos wciąż był cichy i kojący, ale serce zaczęło mu walić jak młot. - Obudziłam się, zanim go dotknęłam. - Uśmiechnęła się ze znużeniem. Był to pierwszy raz, kiedy po obudzeniu pamiętała jeden z tych snów. Dobrze wiedział, jakie wspomnienia kryły się za kryształowymi drzwiami. Oznaczało to, że wkrótce będą musieli porozmawiać o jej przeszłości. Lecz nie dziś wieczorem. - Czy chcesz naparu, który pomoże ci zasnąć? - Nie, dziękuję. Dam radę bez niego. Pocałował ją w czoło i wyszedł z komnaty. W korytarzu czekał na niego Lucivar. - Jakiś problem? - spytał. - Być może - Saetan wziął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze. - Zejdźmy na dół do gabinetu. Jest coś, o czym musimy porozmawiać.
2. Kaeleer
- Kotko! - Lucivar pobiegł do głównego holu. Nie wiedział, co spowodowało, że wyszła, ale po rozmowie z Saetanem ostatniej nocy nie zamierzał pozwolić jej dokądkolwiek iść samej. Na szczęście Beale był tak samo zdeterminowany, aby nie pozwolić jej wyjść poza próg domu bez poinformowania innych, dokąd się wybiera. Osaczona przez dwóch mężczyzn. Jaenelle dala wyraz swojej frustracji tak mocno, że wszystkie szyby zagrzechotały. - Niech was obu! Muszę wyjść. - Świetnie - Lucivar podchodził do niej powoli, trzymając obie ręce uniesione w uspokajającym geście. - Idę z tobą. Dokąd idziemy? Jaenelle przeczesała rękami włosy. - Halaway. Sylvia właśnie przesłała wiadomość. Coś niedobrego dzieje się z Tersą. Lucivar Wymienił spojrzenia z Beale’em. Kamerdyner skinął głową. Saetan i Mephis wrócą lada chwila ze spotkania z Lady Zharą, Królową Andarh. stolicy Dhemlan - i dopóki nie wrócą, Beale pozostanie w głównym holu. - Puśćcie mnie! - zaszlochała Jaenelle. Dzięki Ciemności, że nie przyszło jej do głowy użyć wobec nich mocy. Mogła z łatwością przezwyciężyć ich opór. - Za minutę - powiedział Lucivar i przełknął ślinę, gdy dostrzegł, że jej oczy nabrały gniewnego wyrazu. - Nie możesz iść w skarpetkach. Na ziemi leży śnieg. Jaenelle zaklęła. Lucivar przywołał i wręczył jej zimowe buty, podczas gdy służący szybko przyniósł
liniowe okrycie dla niej i wełnianą pelerynę z wycięciami na skrzydła dla niego. Minutę później byli w drodze do chaty Tersy. Czarna Wdowa, pomocnicza mieszkająca z Tersą, otworzyła na oścież drzwi, gdy tylko wylądowali. - W sypialni - powiedziała zmartwionym głosem. - Jest z nią Lady Sylvia. Jaenelle z Lucivarem, podążającym tuż za nią, pobiegli do sypialni. Na ich widok Sylvia z ulgą, przysłoniętą poważnym zmartwieniem, ciężko oparła się o komodę. Lucivar objął ją ramieniem, zaniepokojony sposobem, w jaki do niego przywarła. Jaenelle okrążyła łóżko, aby spojrzeć w twarz Tersie energicznie pakującej mały kuferek. Wokół ubrań rozrzuconych na łóżku walały się książki, świece i kilka przedmiotów, które Lucivar rozpoznał jako przedmioty posiadane wyłącznie przez Czarne Wdowy. - Tersa - powiedziała Jaenelle cichym, rozkazującym tonem. Tersa potrząsnęła głową. - Muszę go znaleźć. Nadszedł czas. - Kogo musisz znaleźć? - Chłopca. Mojego syna, Daemona. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył, jak zbladła Jaenelle. - Daemon. - Jaenelle zadygotała. - Złoty klucz. - Muszę go znaleźć. - Głos Tersy drżał z powodu frustracji i strachu. - Jeśli ból się wkrótce nie skończy, zniszczy go. Po Jaenelle nie było widać, czy usłyszała lub zrozumiała jej słowa. - Daemon - szepnęła. - Jak mogłam zapomnieć o Daemonie? - Muszę wracać do Terreille. Muszego odnaleźć. - Nie - powiedziała Jaenelle swoim niskim głosem. - Ja go znajdę. Tersa przerwała nerwowa, krzątaninę. - Tak - powiedziała powoli, jak gdyby miała trudności z przypomnieniem sobie czegoś. - Zaufa ci. Wyprowadzisz go z Wykrzywionego Królestwa. Jaenelle zamknęła oczy.
Wciąż trzymając Sylvię, Lucivar oparł się o ścianę. Na Ogień Piekielny, czy komnata zaczynała się powoli obracać? Gdy Jaenelle otworzyła oczy. Lucivar wpatrywał się w nią, nie mogąc odwrócić wzroku. Nigdy nie widział, aby tak wyglądały jej oczy. Miał nadzieję, że widzi je takimi po raz ostatni. Jaenelle wypadła z komnaty. Pozostawiając. Sylvię na pastwę losu, Lucivar ruszył w pościg za Jaenelle, która zmierzała do sieci lądowiskowej na skraju wioski. - Kotko, Pałac jest w przeciwnym kierunku. Gdy nie odpowiadała, spróbował złapać ją za ramię. Osłona wokół niej była tak zimna, że odmroził sobie dłoń. Minęła sieć lądowiskową i szła dalej. Wyrównał krok i szedł obok niej, nie będąc pewny, co powiedzieć - nie będąc pewny, co odważy się powiedzieć. - Uparci mężczyźni - mruczała, a łzy wypełniały jej oczy. - Mówiłam ci że kielich potrzebuje czasu, aby wyzdrowieć. Mówiłam ci, żebyś poszedł w bezpieczne miejsce. Dlaczego mnie nie posłuchałeś? Nie mogłeś posłuchać, choć raz? - Zatrzymała się. Lucivar obserwował, jak jej smutek przechodzi powolną przemianę we wściekłość. Zakręciła do Pałacu. - Saetan - powiedziała złośliwym szeptem - byłeś tam tamtej nocy. Ty... Lucivar nie próbował za nią nadążyć, gdy biegła z powrotem do Pałacu. Zamiast tego na czerwonej nici włóczni wysłał ostrzeżenie do Bealea. Beale natomiast poinformował go, że właśnie przybył Wielki Lord. Lucivar miał nadzieję, że Saetan, jako ojciec, był przygotowany do tej walki.
3. Kaeleer
Czuł, że nadchodzi. Saetan zbyt zdenerwowany, aby siedzieć, oparł się o swoje hebanowe biurko, jego ręce ściskały blat z silą imadła. Miał dwa lata, aby się na to przygotować, spędził niezliczone godziny, obmyślając słowa wyjaśniające brutalność która niemal ją zniszczyła. Nie znalazł jednak jakoś odpowiedniej pory, aby jej to wszystko powiedzieć. Nawet po ostatniej nocy, gdy zdał sobie sprawę, że wspomnienia próbują wyjść na powierzchnię, opóźniał podjęcie rozmowy z Jaenelle. Teraz nadszedł czas na poważna wymianę zdań, a on wciąż nie był na nią przygotowany. Po przybyciu do domu zastał w głównym holu zmartwionego Bealea, czekającego, aby przekazać ostrzeżenie Lucivara: - Ona wciąż pamięta Daemona... i jest wściekła. Poczuł ją, gdy weszła do Pałacu, i miał nadzieję, że uda mu się znaleźć sposób, aby pomóc jej stawić czoło tym wspomnieniom w świetle dnia. a nie w krainie jej snów. Drzwi do gabinetu wyleciały z zawiasów i roztrzaskały się na kawałki, uderzając o przeciwległą ścianę. Przez pokój przetaczała się ciemna moc, roztrzaskując stoły i rozrywając na kawałki tapczan i krzesła. Poczuł strach. Zwrócił jednak uwagę, że nie uszkodziła niemożliwych do zastąpienia malowideł i rzeźby. Wkroczyła do komnaty. Nic nie mogło go przygotować na ten skupiony na nim zimny gniew. - Bądź przeklęty. - Jej niski głos brzmiał spokojnie. Brzmiał też śmiertelnie niebezpiecznie. Ona nie żartowała. Jeśli złość i nienawiść w jej oczach były proporcjonalne do jej gniewu, to rzeczywiście był przeklęty. - Ty bezduszny sukinsynu. Jego umysł pracował gorączkowo. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Miał rozpaczliwą nadzieję, że jej uczucia do niego złagodzą furię - lecz wiedział, że tak się nie stanie, ponieważ w grę wchodził Daemon. Podchodziła do niego, zginając palce, a on nie mógł oderwać oczu od jej ostrych jak sztylety paznokci, których teraz miał powód się obawiać. - Wykorzystałeś go. Był przyjacielem, a ty go wykorzystałeś.
Saetan zacisnął zęby. - Nie było wyboru. - Był wybór. - Rozpruła krzesło stojące przed jego biurkiem. - Był wybór. Jego narastający
gniew odsunął na bok strach. - Stracić ciebie - powiedział szorstko. - Stać i patrzeć, jak twoje ciało umiera. I stracić cię. Nie uważałem, aby był wybór, Lady. Ani ja, ani Daemon. - Nie straciłby mnie, gdyby moje ciało umarło. W końcu złożyłabym kryształowy kielich i... - Jesteś Czarownica, a Czarownica nie staje się cildru dyathe. Stracilibyśmy cię. Każda cząstkę ciebie. On to wiedział. To na chwilę ja powstrzymało. - Oddałem mu cała, moc, jaka miałem. Próbując cię dosięgnąć, zapuścił się zbyt głęboko w otchłań. Gdy próbowałem go wyciągnąć, opierał się i połączenie między nami zostało przerwane. - On rozbił swój kryształowy kielich - powiedziała Jaenelle niskim głosem. - Roztrzaskał swój umysł. Złożyłam go z powrotem, ale był tak straszliwie kruchy. Gdy opuścił otchłań, wszystko mogło go uszkodzić. W tamtej chwili wystarczyłoby jedno złe słowo. - Wiem - powiedział ostrożnie Saetan. - Czułem go. Zimny gniew ponownie wypełnił jej oczy. - I zostawiłeś go tam, prawda, Saetan? - zapytała cicho. - Do Ołtarza przybyli wujkowie z Briarwood, a ty zostawiłeś tam bezbronnego człowieka. - Miał przejść przez Wrota - odpowiedział gwałtownie Saetan. - Nie mam pojęcia, dlaczego tego nie zrobił. - Oczywiście, że wiesz. - Jej głos stał się żałobnym śpiewem. - Oboje wiemy, jeśli na świece nie zostało nałożone zaklęcie czasowe, które powoduje ich zgaśniecie i zamknięcie Wrót, ktoś musi zostać, aby je zamknąć. Naturalnie tym kimś był Książę Wojowników. - Mógł mieć inne powody, aby zostać - powiedział ostrożnie Saetan. - Być może - odpowiedziała z równą ostrożnością, - ale to nie wyjaśnia, dlaczego w Wykrzywionym
Królestwie, prawda jest teraz Wielki Lordzie? Zrobiła kolejny krok w jego stronę. - To nie wyjaśnia, dlaczego go tam zostawiłeś. - Nie wiedziałem, że jest w Wykrzywionym Królestwie, dopóki... - Saetan ścisnął zęby. żeby nie powiedzieć więcej. - Dopóki Lucivar nie przybył do Kaeleer - dokończyła za niego Jaenelle. Pomachała ręką lekceważąco, zanim mógł się odezwać. - Lucivar przebywał
w kopalniach soli w Pruul. Wiem. że nic nie mógł zrobić, ale ty... Saetan starannie ważył słowa. - Najważniejszą sprawą było sprowadzenie cię z powrotem. Oddałem swoja moc, by tego dokonać. Daemon by to zrozumiał
, domagałby się tego. - Wróciłam dwa lata temu i nie ma teraz nic, co wysysałoby twoją moc. - W jej oczach pojawił się ból i poczucie zdrady. - Nawet nie próbowałeś do niego dotrzeć, prawda? - Próbowałem! Niech cię, Próbowałem! - Oparł się o biurko. - Przestań się zachowywać jak mała suka. Może i jest twoim przyjacielem, ale jest także moim synem, Czy naprawdę sadzisz, że nie próbowałbym mu pomóc? - Gorycz porażki przepełniła go ponownie. - Byłem tak blisko, mała Czarownico. Tak blisko. Był w zasięgu ręki, ale nie zaufał mi. Gdyby choć trochę się postarał, miałbym go. Mogłem mu pokazać drogę powrotną z Wykrzywionego Królestwa, ale on mi nie ufał. Cisza przeciągała się. - Wydostanę go stamtąd - powiedziała cicho Jaenelle. Saetan wyprostował się. - Nie możesz wrócić do Terreille. - Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę - warknęła. - Posłuchaj mnie, Jaenelle - powiedział z naciskiem. - Nie możesz wrócić do Terreille. Gdy tylko Dorothea zorientuje się, że tam jesteś, zrobi wszystko, aby cię uwięzić bądź zniszczyć. Poza tym wciąż nie jesteś pełnoletnia. Twoi krewni z Chaillot mogliby próbować odzyskać prawo do opieki nad tobą.
- Zaryzykuję. Nie pozwolę, aby cierpiał. Odwróciła się, aby opuścić komnatę. Saetan wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. - Ponieważ jestem jego ojcem, mogę do niego dotrzeć bez potrzeby fizycznego kontaktu. - On ci nie ufa. - Mogę ci pomóc, Jaenelle. Odwróciła się, aby na niego spojrzeć, i dostrzegł w niej obcą osobę. - Nie chcę twojej pomocy, Wielki Lordzie - szepnęła. Wyszła, zostawiając go w komnacie. Wiedział, że zrobiła właśnie coś więcej, niż po prostu wyszła z komnaty, Wszystko ma swoją cenę. Kilka godzin później Lucivar odnalazł ją w ogrodach, gdzie siedziała na kamiennej ławce, trzymając ręce ściśnięte między kolanami tak mocno, że groziło to sińcami. Usiadł okrakiem na ławce jak najbliżej niej, ale tak, aby jej nie dotykać. - Kotko - powiedział cicho, przestraszony, że nawet dźwięk mógłby spowodować jej załamanie. Porozmawiaj ze mną proszę. - Ja... - Wzruszyła ramionami. - Pamiętasz. - Pamiętam. - Roześmiała się z goryczą. - Pamiętam wszystko. Marjane, Dannie, Rosę. Briarwood. Greera. Wszystko. - Spojrzała na niego. - Wiedziałeś o Briarwood. I o Greerze. Lucivar odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Być może powinna nosić je krótsze, takie jak zwykle noszą wojownicy eyrieńscy. - Czasami, gdy miałaś koszmary, mówiłaś przez sen. - A więc wiedzieliście obaj. I nic nie powiedzieliście. - A cóż mogliśmy powiedzieć, Kotko? - zapytał powoli Lucivar. - Gdybyśmy zmusili kogoś do pamiętania czegoś tak emocjonalnie przerażającego, wściekłabyś się i cisnęłabyś paroma meblami. Usta Jaenelle wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu. To prawda. - Jej uśmiech zniknął. - Czy wiesz, co jest najgorsze z tego wszystkiego? Zapomniałam o nim. Daemon był przyjacielem, a ja o nim zapomniałam. Ten Winsol, zanim zostałam, dał mi srebrną bransoletkę. Nie wiem, co się z nią stało. Miałam przedstawiający go obraz i też nie wiem, co się z nim stało. Potem dał mi wszystko, co
miał, aby mi pomóc, a kiedy było po wszystkim, wszyscy go opuścili, jak gdyby nie był ważny. - Gdybyś pamiętała gwałt, czy zostałabyś po swoim pierwszym powrocie? Czy też ponownie uciekłabyś od swego ciała? - Nie wiem. - A więc zapomnienie Daemona było ceną, która musiała zostać zapłacona, aby trzymać z dala te wspomnienia, dopóki nie będziesz na tyle silna, aby stanąć z nimi oko w oko. On powiedziałby, że to uczciwa cena. - Bardzo łatwo stwierdzić, co powiedziałby Daemon, ponieważ go tu nie ma niczemu nie może zaprzeczyć, prawda? - W jej oczach pojawiły się łzy. - Zapominasz o czymś, mała Czarownico - powiedział ostro. - On jest moim bratem i jest Księciem Wojowników. Znam go dłużej i znacznie lepiej niż ty. Jaenelle poruszyła się na ławce. - Nie winię cię za to, co się z nim stało. Wielki Lord... - Jeśli masz zamiar twierdzić, że Wielki Lord jest winny temu. że Daemon znalazł się w Wykrzywionym Królestwie, to będziesz musiała przelać część tej winy także na mnie. Odwróciła się, aby spojrzeć mu w twarz. Jej oczy były zimne. Lucivar odetchnął głęboko. - Przyszedł wyciągnąć mnie z Pruul. Chciał, abym z nim poszedł. Odmówiłem, ponieważ sadziłem, że cię zabił, że cię zgwałcił. - Daemon? Lucivar zaklął siarczyście. - Czasami jesteś niewiarygodnie naiwny. Nie masz pojęcia, do czego zdolny jest Daemon. gdy wpadnie w szał. - Naprawdę w to wierzyłeś? Objął dłońmi głowę. - Było tak wiele krwi, tak wicie bólu. Nie byłem w stanie myśleć na tyle jasno, by wątpić w to, co mi mówiono, a kiedy go oskarżyłem, nie zaprzeczył. Wydawało się, że Jaenelle była zamyślona.
- On mnie uwiódł. Uwiódł Czarownicę. Gdy byliśmy w otchłani. - Co zrobił? - zapytał Lucivar głosem pełnym śmiertelnie niebezpiecznego chłodu. - Nie bądź opryskliwy - burknęła Jaenelle. - To była sztuczka mająca mnie skłonić do uleczenia ciała, tak naprawdę wcale mnie nie chciał. Jej. On nie... - jej głos odpłynął. Odczekała minutę, zanim zaczęła mówić dalej. - Powiedział, że czekał na Czarownicę przez cale swoje życie. Że urodził się, aby być jej kochankiem. Potem jednak nie chciał być jej kochankiem. - Na Ogień Piekielny, Kotko - Lucivar wybuchnął. - Byłaś dwunastoletnia dziewczynka, która niedawno została zgwałcona. Czego od niego oczekiwałaś? - W otchłani nie miałam dwunastu lat. Lucivar zmrużył oczy, zastanawiając się co chciała powiedzieć. - Kłamał - powiedziała cichym głosem. - Nie, nie kłaniał. Miał na myśli dokładnie to, co mówił. Gdybyś miała osiemnaście lat i ofiarowała mu Pierścień Małżonka, szybko byś się o tym przekonała. - Lucivar patrzył na zamazany ogród. Odchrząknął. - Saetan cię kocha, Kotko. A ty kochasz jego. Zrobił to, co musiał, aby ratować swoją Królową. Zrobił to, co zrobiłby każdy Książę Wojowników. Jeśli nie możesz przebaczyć jemu, jak będziesz w stanie przebaczyć mnie? - Och, Lucivar. - Szlochając, zarzuciła mu ręce na szyję. Lucivar przytulił ją, pogłaskał, czerpiąc przyjemność ze sposobu, w jaki do niego przywarła. Jego płynące w ciszy łzy zmoczyły jej włosy. Te łzy były dla niej, dla Jaenelle, której rany na duszy na nowo się otworzyły; dla niego samego, ponieważ mógł stracić coś cennego tak szybko po odnalezieniu; dla Saetana. który mógł stracie jeszcze więcej: oraz dla Daemona. Przede wszystkim dla Daemona. Prawie zmierzchało, gdy Jaenelle delikatnie uwolniła się z jego objęć. - Jest ktoś, z kim muszę porozmawiać. Wrócę później. Zmartwiony Lucivar przyglądał się jej opuszczonym ramionom i bladej twarzy. - Gdzie... - Ostrożność walczyła z instynktem. Nie wiedział, co robić. Na ustach Jaenelle pojawił się cień uśmiechu zrozumienia. - Nie idę w żadne niebezpieczne miejsce. Będę nadal w Kaeleer, I nie. Książę Yaslana, to nie jest ryzykowne. Zamierzam po prostu odwiedzić przyjaciela. Pozwolił jej odejść, niezdolny do zrobienia czegokolwiek innego.
***
Saetan patrzył w pustkę, starając się opanować ból i trzymać wspomnienia z dala od siebie. Gdyby zwolnił blokadę, a one by napłynęły... nie był pewien, czy by je przetrwał, nie był pewien, czy by nawet próbował. - Saetan? - Jaenelle unosiła się w pobliżu otwartych drzwi do gabinetu. - Lady. - Protokół. Grzecznościowe formuły podawane i odbierane, gdy Książę Wojowników zwracał się do Królowej tej samej lub ciemniejszej rangi. Stracił przywilej zwracania się do niej w inny sposób, bycia kimś więcej. Gdy weszła do komnaty, obszedł biurko. Nie mógł siedzieć, gdy ona stała, a nie mógł jej zaoferować niczego do siedzenia, ponieważ pozostałe meble w gabinecie zostały zniszczone, a on nie pozwolił Beale’owi zrobić tu porządku. Jaenelle podeszła, ociągając się. Przygryzała dolna wargę, a jej ręce nieustannie się poruszały. Spojrzała na niego. - Rozmawiałam z Lornem. - Jej głos drżał. Mrugała bardzo szybko. - Zgodził się z tobą, że nie powinnam jechać do Terreille, ale nie dotyczy to Stołpu. Zdecydowaliśmy, że utworzę swój cień, który może porozumiewać się z ludźmi, tak więc będę mogła szukać Daemona, podczas gdy moje ciało będzie bezpieczne w Stołpie. Będę mogła prowadzić poszukiwania tylko trzy dni w miesiącu, a to z uwagi na fizyczny wysiłek, który wiąże się z utrzymaniem cienia, ale znam kogoś, kto, jak sadzę, pomoże mi go szukać. - Musisz zrobić to, co uważasz za najlepsze - powiedział ostrożnie. Spojrzała na niego, jej piękne starożytne i przestraszone oczy były pełne łez. - S - saetan? Wciąż tak młoda, a już pełna mocy i mądrości. Otworzył ramiona, otworzył serce. Przywarła do niego, mocno się trzęsąc. Była najbardziej bolesnym, najwspanialszym tańcem jego życia. - Saetan, ja...
Przycisnął palec do jej ust. - Nie, mała Czarownico - powiedział z żalem. - Nie tak działa wybaczanie. Możesz chcieć mi przebaczyć, ale jeszcze nie możesz tego zrobić. Przebaczanie komuś może trwać tygodniami, miesiącami, latami. Czasem zajmuje całe życie. Dopóki Daemon nie dojdzie do siebie, możemy tylko być dla siebie mili i wyrozumiali i brać życic takim, jakim jest. Przytulał ja, ciesząc się tym uczuciem, nie wiedząc, kiedy i czy kiedykolwiek będzie ją tak jeszcze przytulać. - Chodź, mała Czarownico, prawie świta. Musisz teraz wypocząć. Zaprowadził ja do sypialni, ale nie wszedł do środka. Gdy znalazł się w swojej komnacie, bezpieczny, poczuł brzemię samotności. Zwinął się w kłębek na łóżku, nie mogąc powstrzymać strumienia łez, które tłumił przez tę długa, okropną noc. To potrwa. Tygodnie, miesiące, może lata. Wiedział, że to potrwa. Proszę, słodka Ciemności, proszę, niech to nie trwa całe życie.
4. Terreille
Surreal szła wyludnioną ulicą w stronę rynku, mając nadzieję, że jej lodowaty wyraz twarzy zamaskuje kiepskie samopoczucie. Nie powinna była używać naparu czarownicy do wstrzymania miesiączki w zeszłym miesiącu, ale haylliańscy strażnicy Kartane SaDiablo siedzieli jej na karku i nie czuła się na tyle bezpiecznie, aby zaryzykować bezbronność w dniach, w których jej ciało nie mogło znieść stosowania mocy wykraczającej poza podstawy Fachu. Niech szlag trafi wszystkich mężczyzn Krwawych. Gdy przez parę dni ciało czarownicy jest podatne, czyni to z każdego mężczyzny Krwawych potencjalnego wroga, A obecnie miała wystarczającą liczbę wrogów, aby się martwić. No trudno, kupi kilka rzeczy na targu, a następnie zaszyje się w swoich komnatach z paroma grubymi książkami i przeczeka.
Z zaułka przed nią dobiegł stłumiony, przerażony krzyk. Przywołała nóż o długim ostrzu i zerknęła za róg. Czterech dużych, nieprzyjemnych Haylliańczyków. I dziewczyna, prawie dziecko. Dwóch mężczyzn siało z boku, obserwując, jak jeden z ich kamratów trzyma dziewczynkę, a drugi zdziera z niej ubranie. Cholera, cholera, cholera. To była zasadzka. Nie było innego powodu obecności Haylliańczyków w tej części Królestwa, zwłaszcza w tej części obumierającego miasta. Powinna udać się do swoich komnat. Gdyby była ostrożna, mogliby jej nie znaleźć. Inni Haylliańczycy będą na nią czekali w miejscach, w których mogłaby kupić bilet na Powóz Web Coach, a więc to odpadało, a podróż na Wiatrach bez ochrony powozu być może nie była teraz samobójstwem, ale niewiele się od niego różniła. Ale ta dziewczynka. Jeśli nie zainterweniuje, to dziecko skończy pod czterema brutalami. Nawet gdyby ktoś ją później „uratował”, będzie przechodzić z rąk do rąk, aż w końcu nieustanna brutalność jakiegoś mężczyzny ją zabije. Odetchnąwszy głęboko. Surreal skręciła w alejkę. Wyprowadzony od dołu cios nożem rozciął ciało jednego z mężczyzn od pachy po obojczyk. Machnęła ręką o centymetry od twarzy dziewczynki, robiąc płytkie cięcie na piersi drugiego mężczyzny, próbując równocześnie wyrwać dziecko z jego rąk. Wtedy do walki włączyli się pozostali dwaj. Uchylając się od ciosu pięścią, który roztrzaskałby jej pół twarzy, Surreal przetoczyła się po ziemi, zerwała na nogi i zaczęła uciekać. Ponieważ zorientowała się po kilku krokach, że nikt za nią nie biegnie w głąb zaułka, odwróciła się. Za nią był koniec ślepej alejki, a przed nią Haylliańczycy odcinający jedyną drogę ucieczki. Surreal spojrzała na dziewczynkę, chcąc wyrazić swój żal. Uśmiechając się zachłannie, gdy jeden z mężczyzn, którzy nie odnieśli ran, rzucił jej małą sakiewkę monet, dziewczynka pozbierała ubrania i wybiegła z alejki. Mała wynajęta suka. Surreal usilnie próbowała przypomnieć sobie inne dziewczynki, którym pomogła w ciągu ostatnich pięciu lat, ale ich wspomnienie nie zmniejszyło przytłaczającego ją poczucia zdrady. No tak, zatoczyła pełne koło. Wyszła z cuchnących Zaułków, a teraz umrze w jednym z nich, ponieważ nie zamierzała pozwolić, aby Kartane SaDiablo pochwycił ją i wręczył jako prezent Arcykapłance Hayll. Mężczyźni zbliżyli się, uśmiechając się złośliwie.
- Puśćcie ją. Cichy, niesamowity, niski głos dochodził zza jej pleców. Surreal obserwowała mężczyzn, patrzyła na ich zaskoczenie, niepokój i strach, który przeszedł w bolesny wyraz twarzy. - Puśćcie ją - powtórzył glos. - Idź do Piekła - powiedział największy z Haylliańczyków, ruszając do przodu. Za mężczyznami rosła mgła, która odgrodziła pozostała część zaułka. - Poderżnijmy dziwce gardło i skończmy z tym - powiedział człowiek z raną ramienia. - Nie możemy zabawić się z tą półkrwi suką, to ta druga będzie musiała nauczyć się dobrych manier powiedział największy z mężczyzn. Nagle zaułek wypełniła gęsta mgła. Pojawiły się oczy, płonące czerwone klejnoty, i coś, warknęło. Surreal krzyknęła, gdy na jej ramieniu zacisnęła się dłoń. - Chodź ze mną - powiedział przerażająco znajomy, niski głos. Mgła zawirowała, stała się zbyt gęsta, aby Surreal mogła dostrzec, kto ją przez nią tak łatwo prowadzi, jakby mgła była czystą wodą. Więcej warczenia. Następnie piskliwe wrzaski przerażenia. - C - co - wyjąkała Surreal. - Psy Piekła. Z prawej strony coś uderzyło o ziemię z mokrym plaśnięciem. Surreal starała się przełknąć ślinę i nie oddychać. Jeszcze jeden krok i mgła się rozwiała. Ukazał się miły dla oka widok wyludnionej ulicy. - Mieszkasz gdzieś w pobliżu? - zapytał głos. Surreal wreszcie spojrzała na towarzyszkę i poczuła ukłucie rozczarowania, które natychmiast ustąpiło uczuciu ulgi. Kobieta była jej wzrostu, a ciało ubrane w obcisły czarny kombinezon, choć szczupłe, z pewnością nie należało do dziecka, które pamiętała. Długie złote włosy, a oczy ukryte za ciemnymi okularami. Surreal spróbowała się oddalić. - Jestem wdzięczna, że ocaliłaś mi tyłek w tym zaułku, ale mama mi mówiła, abym nie mówiła nieznajomym, gdzie mieszkam. - Nie jesteśmy nieznajome i jestem pewna, że Titian ci tego nie powiedziała.
Surreal ponownie spróbowała odejść. Dłoń na jej ramieniu zacisnęła się jeszcze mocniej. Przypomniała sobie wreszcie, że w drugiej ręce wciąż ma nóż, w machnęła się i mocno nacięła nadgarstek kobiety. Nóż przeszedł przez ciało, jakby go tam nie było, i zniknął. - Czym ty jesteś? - zawołała zdumiona Surreal. - Złudzeniem zwanym cieniem. - Kim jesteś? - Briarwood jest doskonała trucizną. Nie ma sposobu na uzdrowienie Briarwood. - Kobieta uśmiechnęła się zimno. - Czy wystarczy ci taka odpowiedź na twoje pytanie? Surreal patrzyła na kobietę, starając się odnaleźć ślad dziecka, które pamiętała. Po chwili powiedziała: - Ty naprawdę jesteś Jaenelle. prawda? Lub jakaś jej częścią? Jaenelle uśmiechnęła się, ale jej oczy były smutne. - Naprawdę jestem. - Przerwa. A potem: - Musimy porozmawiać, Surreal. Na osobności. O tak. musiały porozmawiać. - Najpierw muszę pójść na rynek. Dłoń z ostrymi jak sztylety, pomalowanymi na czarno paznokciami na chwilę zacisnęła się mocniej na ramieniu Surreal, a potem je puściła. - W porządku. Surreal zawahała się. Z mgły unoszącej się za nimi dobiegało warczenie i odgłos miażdżonych kości. - Nie skończysz z tymi mężczyznami? - Nie sądzę, aby to było konieczne - powiedziała z drwiną Jaenelle. - Kilka gówien Psów Piekła nie będzie dla nikogo stanowić zagrożenia. Surreal zbladła. Usta Jaenelle zacisnęły się. - Przepraszam - powiedziała po chwili. - Nasze osobowości mogą mieć różne oblicza. To wydarzenie wydobyło ze mnie raczej mniej przyjemne cechy. Nikt nie wejdzie do zaułka i się nie wydostanie. Wkrótce przybędą Harpie i wszystkim się zajmą.
Surreal poprowadziła w kierunku rynku, na którym kupiła kanapki z kurczakiem i warzywami u jednego sprzedawcy, pierożki z wołowiną u drugiego i świeże owoce u trzeciego. - Przygotuję ci leczniczy napar - powiedziała Jaenelle, gdy wróciły do komnat Surreal. Wciąż zastanawiając się, dlaczego Jaenelle ją odszukała. Surreal skinęła głowa i poszła do łazienki, aby się umyć. Gdy wróciła, na małym stoliku kuchennym stal przykryty talerz i kubek z parującym naparem czarownicy. Surreal usiadła i napiła się. Poczuła, że ból brzucha ustępuje. - Jak mnie odnalazłaś? - zapytała. Po raz pierwszy w uśmiechu Jaenelle można było wyczuć rozbawienie. - Ponieważ, moja droga, jesteś jedyna osobą w całym Królestwie Terreille noszącą Szary Kamień, nietrudno było cię znaleźć. - Nie wiedziałam, że można kogoś odnaleźć w ten sposób. - Ktokolwiek cię ściga, może użyć tej metody. Trzeba tylko mieć Kamień równej rangi lub ciemniejszy od twojego. - Dlaczego mnie odnalazłaś? - Potrzebuje twojej pomocy. Chcę odszukać Daemona. Surreal wpatrywała się w kubek. - Cokolwiek zrobił przy Ołtarzu Cassandry tamtej nocy, zrobił, aby ci pomóc. Czyż nie dość się wycierpiał? - Zbyt wiele. W głosie Jaenelle był żal i smutek. Oczy powiedziałyby więcej. - Czy musisz nosić te cholerne ciemne okulary? - zapytała ostro Surreal. Jaenelle zawahała się. - Moje oczy mogą cię zaniepokoić. - Zaryzykuję. Jaenelle uniosła okulary.
Oczy te należały do kogoś, kto doświadczył najbardziej przerażających koszmarów i przeżył. Surreal z trudem przełknęła ślinę. - Rozumiem, co miałaś na myśli. Jaenelle opuściła okulary. - Mogę go wyprowadzić z Wykrzywionego Królestwa, ale muszę zrobić połączenie przez jego ciało. Jaka szkoda, że Jaenelle nie przybyła parę miesięcy temu. - Nie wiem. gdzie jest. - Ale możesz go poszukać. Mogę pozostawać w tej postaci tylko przez trzy dni w miesiącu. Jemu kończy się czas, Surreal. Jeśli wkrótce nie pokaże mu się drogi powrotnej, nic z niego nie zostanie. Surreal przymknęła oczy. Cholera. Jaenelle nalała resztkę naparu do kubka Surreal. - Nawet u czarownicy z Szarym Kamieniem okres nie powinien powodować tyle cierpienia. Surreal poruszyła się. Skrzywiła się z bólu. - Zatrzymałam okres w zeszłym miesiącu. - Objęła dłońmi kubek. - Daemon mieszkał ze mną przez jakiś czas. Wyprowadził się kilka miesięcy temu. - Co się stało kilka miesięcy temu? - Kartane SaDiablo - powiedziała ze złością Surreal. Następnie uśmiechnęła się. - Twoje zaklęcie czy twoja Sieć lub cokolwiek, co nałożyłaś na wujków z Briarwood, dobrze mu zrobiło. Nawet byś nie poznała tego sukinsyna - przerwała. - A przy okazji, Robert Benedict nie żyje. - Cóż za szkoda - mruknęła Jaenelle, ociekającym jadem głosem. - A nasz drogi dr Carvay? - Żyje mniej lub bardziej. Słyszałam, że dużo życia już mu nie pozostało. - Powiedz mi o Kartane... i Daemonie. - Zeszłej wiosny Daemon zjawił się w mieszkaniu, w którym mieszkałam. Nasze drogi skrzyżowały się kilka razy, od kiedy... - Surreal zawahała się. - Od nocy przy Ołtarzu Cassandry. - Tak. On jest taki, jaka była kiedyś Tersa. Zjawia się, zostaje parę dni i ponownie znika. Tym razem został dłużej. Wtedy pojawił się Kartane. - Surreal opróżniła kubek. - Najwyraźniej od pewnego czasu ściga Daemona, ale wydaje się, że lepiej niż Dorothea wie, gdzie szukać. Zaczął domagać się,
aby Daemon pomógł mu uwolnić się od tego straszliwego zaklęcia, które ktoś na niego rzucił, ponieważ nie zrobił nic, aby na nie zasłużyć. Gdy stało się jasne, że Daemon zagubił się w Wykrzywionym Królestwie i wobec tego jest nieprzydatny, Kartane przyjrzał mi się... i dostrzegł moje uszy. W tej samej chwili, w której zdał sobie sprawę, że jestem dzieckiem Titian - i jego Daemon się wściekł i go wyrzucił. - Sadzę, że doszedł do wniosku, iż przyprowadzenie Daemona do Dorothei niewiele by mu dało, ale przyprowadzenie do niej jedynego potomka byłoby dobrą kartą przetargowa. A żeński potomek, który mógłby kontynuować linię krwi, dałby mu znaczne korzyści - nawet jeśli ta kobieta jest półkrwi. - Daemon upierał się, abyśmy natychmiast wyjechali, ponieważ Kartane może wrócić po zapadnięciu zmierzchu ze strażnikami. I wrócił. - Zanim złapaliśmy z Daemonem Wiatr i ruszyliśmy, umówiliśmy się w mieście na innym Terytorium. Był tuż za mną i nagle zniknął. Od tamtej pory go nie widziałam. - I od tamtej pory uciekasz. - Tak. - Czulą się bardzo zmęczona. Chciała zatopić się w książce, we śnie. - Zbyt duże ryzyko. Pozostali strażnicy z Hayll zaczną się niepokoić o tych czterech mężczyzn, wkrótce zaczną poszukiwania. - Jedz Surreal. Surreal ugryzła kanapkę i zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie pija takiego naparu... i dlaczego było jej wszystko jedno. Jaenelle sprawdziła sypialnię, a następnie przyjrzała się zniszczonej sofie w strefie dziennej mieszkania. - Czy chcesz się położyć do łóżka, czy zwiniesz się tutaj? - Nie mogę - mruknęła Surreal, rozzłoszczona, bo czuła, że się rozpłacze. - Owszem, możesz. - Jaenelle przyniosła z sypialni kapy i poduszki i zmieniła sofę w przytulne gniazdko. - Mogę zostać jeszcze dwa dni. Nikt nie będzie cię niepokoić podczas mojej obecności. - Pomogę ci w twoich poszukiwaniach - powiedziała Surreal. moszcząc się na kanapie. - Wiem - zaśmiała się drwiąco Jaenelle. - Jesteś córkę Titian, Nie zrobiłabyś niczego innego. - Nie wiem, czy podoba mi się, że jestem tak przewidywalna - sieknęła Surreal. Jaenelle przygotowała kolejny kubek uzdrawiającego napoju, zaproponowała Surreal, aby wybrała sobie jedną z dwóch nowych powieści, i usiadła w fotelu.
Surreal wypiła napar, przeczytała dwa razy pierwsza stronę książki i poddała się. Patrzyła na Jaenelle, a w głowie szumiało jej od nasuwających się pytań. Nie chciała słyszeć odpowiedzi na żadne z nich. Na razie wystarczało jej, że gdy odnajdą Daemona, Jaenelle wyprowadzi go z Wykrzywionego Królestwa. Na razie wystarczało, że była bezpieczna.
CZĘŚĆ CZWARTA
ROZDZIAł TRZYNASTY
1. Kaeleer
- Wiosna jest porą miłości - powiedziała Hekatah, obserwując swojego towarzysza. - Ona ma teraz osiemnaście lat. Wystarczająco dużo aby ucieszyć się z męża. - To prawda. - Lord Jorval kreślił palcem kółka na porysowanym stole. - Ważny jest jednak wybór odpowiedniego męża. - Wszystko, czego ona potrzebuje, to żeby był młody, przystojny i jurny, no i słuchał poleceń. Maż będzie po prostu seksualna przynętą, która wywabi ją z domu tego potwora. A może chciałbyś żyć pod butem Wielkiego Lorda, gdy jego córka założy dwór i rozpocznie swoje panowanie? Jorval sprawiał wrażenie upartego. - Maż może być czymś więcej niż seksualna przynętą. Dojrzały mężczyzna może być przewodnikiem swojej żony Królowej, pomagać jej podejmować właściwe decyzje, dbać, chronić przed złymi wpływami. Zirytowana do granicy krzyku, Hekatah oparła się i owinęła palce wokół drewnianych oparć fotela, aby nie sięgnąć przez stół i nie wyrwać głupcowi pół twarzy. Na Ogień Piekielny, brakowało jej Greera. On rozumiał subtelności. Rozumiał rozsądna, ostrożność, jaką stanowiło korzystanie z pośredników zawsze, gdy było to możliwe, aby uniknąć znalezienia się na pierwszej linii ognia. Jako członek Ciemnej Rady, Jorval był niezwykle użyteczny w utrzymywaniu niechęci wobec Saetana i braku zaufania do niego wśród członków Ciemnej Rady. Pożądał Jaenelle Angelinie i bawił się wizjami całonocnych orgii pełnych mistrzowskiego seksu, który uczyniłby z niej uległą dziwkę, gotową na spełnienie każdego jego kaprysu w łóżku i poza nim. Nie było w tym nie złego, ale głupiec, jak się wydawało, nie potrafił widzieć nie poza przepoconymi prześcieradłami. Była niemal pewna, że Saetan zagryzłby zęby i zniósł niemile widzianego mężczyznę swojej Królowej, w którym byłaby zadurzona, był zbyt dobrze wyszkolony, zbyt wierny starym zwyczajom Krwawych, aby postąpić inaczej, Ale półkrwi Eyrieńczyk... On nie zastanawiałby się dwa razy nad wyrwaniem swojej Lady z ramion kochanka bądź wyrwaniem ramion jej kochankowi, i trzymaniem jej w izolacji, dopóki nie otrzeźwieje. I mocno wątpiła, czy którykolwiek z nich uwierzyłby, że Jaenelle pragnie i wzdycha do kogoś o
powierzchowności Lorda Jorvala. - On musi być młody - upierała się Hekatah. - Śliczny chłopiec, z dostatecznym doświadczeniem łóżkowym, przekonujący i na tyle czarujący, aby jej rodzina wierzyła, choć nie bez zastrzeżeń, że jest szaleńczo zakochana. Jorval nastroszył się. Starając się jeszcze bardziej opanować ogarniającą ją wściekłość, Hekatah zmieniła głos tak, aby wydawało się. że mówi z wahaniem. - Są powody, aby zachowywać ostrożność, Jorvalu. Być może pamiętasz mojego kolegę, - Zgięła palce tak, że wyglądały jak skręcone szpony. Jorval przesiał się boczyć. - Pamiętam go. Był bardzo pomocny. Mam nadzieję, że wróci. - Gdy Hekatah nic nie mówiła, wstrzymał oddech. - Co się z nim stało? - Wielki Lord - odpowiedziała Hekatah. - Greer zrobił błąd, skupiając na sobie uwagę. Od tamtej pory nikt go nie widział. - Rozumiem. Tak, wreszcie zaczynał rozumieć. Hekatah pochyliła się i pogłaskała rękę Jorvala. - Czasami obowiązki i odpowiedzialność, wynikająca z władzy, wymagają poświęceń, Lordzie Jorval. - Gdy nie protestował, stłumiła triumfalny uśmiech. - A teraz, gdybyś miał przygotować ślub Jaenelle Angelline z synem człowieka, z którym dobrze ci się współpracuje, z przystojnym, dającym się kontrolować synem... - Jak by mi to pomogło? - dopytywał się Jorval. Hekatah stłumiła irytację. - Ojciec będzie doradzać synowi w zakresie polityki i zmian, które należy wprowadzić w Kaeleer... zmian, które zostaną zaakceptowane, jeśli Jaenelle będzie się ich domagać. Jak sam z pewnością wiesz, w czasie rozmów w łóżku podejmuje się bardzo wiele decyzji. - Jak by mi to pomogło? - zapytał ponownie Jorval. - Dokładnie tak, jak syn stosuje się do rad ojca, tak ojciec stosuje się do rad przyjaciela, który, tak się składa, jest jedynym źródłem toniku sprawiającego, że Lady będzie tak spragniona uwagi syna, iż zgodzi się na wszystko. - Aha - Jorval pogładził policzek. - Aha. - I jeśli z jakiegokolwiek powodu Wielki Lord lub inny członek rodziny - błysk strachu w oczach Jorvala powiedział jej, że miał on już bliski kontakt z Lucivarem Yaslaną - zareaguje niewłaściwie,
to w porządku, znalezienie innego, przystojnego chłopca nie będzie trudne, lecz znalezienie silnego, inteligentnego mężczyzny, który by poprowadził Królestwo... - Hekatah rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami. Jorval rozważał jej słowa przez kilka minut. Hekatah czekała cierpliwie Jorval chciał władzy - lub złudzenia władzy - jeszcze bardziej niż seksualnych fantazji. Lady Angelline przyjeżdża do Terreille za dwa tygodnie. Mam... przyjaciela... z odpowiednim potomkiem. Jednak nakłonienie Lady Angelline do małżeństwa... Hekatah przywołała małą buteleczkę i postawiła ja na stole. - Lady Angelline znana jest z okazywania współczucia i umiejętności uzdrawiania. Jeśli w wyniku jakiegoś straszliwego wypadku rany odniosłoby dziecko, na pewno dałoby się ją nakłonić aby je uleczyła. Gdyby rany były groźne dla życia, moc wydatkowana na pełne wyleczenie wyczerpałaby ją fizycznie i psychicznie. Jeśli wtedy ktoś, komu ufa, zaproponowałby jej kieliszek wina dla odprężenia, zapewne byłaby zbyt zmęczona, aby je zbadać. Wesele, niestety, musiałoby być małe i ciche, i powinno odbyć się niedługo potem. Biorąc pod uwagę jej zmęczenie, po wypiciu tego naparu zmieszanego z winem, będzie na tyle uległa, aby mówić to, co jej się powie, i podpisać to, o co się poprosi. Młoda para zostanie na przyjęciu weselnym niedługo, a potem uda się do swojej komnaty skonsumować małżeństwo. Nozdrza Jorvala rozszerzyły się. - Rozumiem. Hekatah przywołała drugą butelkę. - Odpowiednia dawka tego afrodyzjaku, dodana do jej wina w czasie toastu, sprawi, że panna młoda będzie miała wielki apetyt na świeżo poślubionego męża. Jorval oblizał wargi. - Następnego ranka trzeba podać kolejną dawkę. To bardzo ważne, ponieważ jej pożądanie musi być na tyle silne, aby w Wielkim Lordzie stłumić pragnienie porozmawiania z jej mężem. Gdy będzie w końcu gotowa zwolnić małżonka z jego obowiązków. Wielki Lord nie będzie mógł zaprzeczyć ani zgłaszać zastrzeżeń wobec związku, nie sprawiając wrażenia głupca albo tyrana. - Hekatah przerwała, niezadowolona ze sposobu, w jaki Jorval patrzył na buteleczki. - A mądry człowiek, prowadzący tę sprawę, nigdy nie będzie podejrzewany. Chyba że zwróci na siebie uwagę. Z widocznym wysiłkiem Jorval odłożył na bok swoje fantazje. Starannie zniknął butelki. - Będę w kontakcie. - Nie ma potrzeby - powiedziała Hekatah nieco zbyt szybko. - Wystarczy mi, że wiem, iż mogłabym ci pomóc. Dam ci znać, gdzie i kiedy odebrać następną porcję afrodyzjaku. Jorval skłonił się i wyszedł. Wyczerpana Hekatah usiadła. Jorval nie znal lub udawał, że nie zna podstawowych zasad dobrego wychowania. Nie przyniósł nic do picia i niczego nie zaproponował. Zapewne myśli, że jest bardzo ważny. Niech go cholera, był ważny. W tym momencie był zbyt ważny dla jej planów, aby mogła domagać się podstawowych rzeczy. Gdy jednak ta mała suka zostanie skutecznie odcięta od Saetana,
będzie mogła wyeliminować Jorvala. Dwa tygodnie. Będzie miała wystarczająco dużo czasu, aby skończyć przygotowywać plan i zastawić pułapkę, która przy odrobinie szczęścia pozwoli pozbyć się także półkrwi Eyrieńczyka, Księcia Wojowników.
2. Kaeleer
Coś było nie w porządku. Lucivar wrzucił naręcze drewna do skrzyni przy kominku. Bardzo nie w porządku. Wyprostowując się, przeczesał otoczenie sonda psychiczną, biorąc za punkt centralny dom Luthvian. Nie. Przykre uczucie go jednak nie opuszczało. Skupiwszy się na dręczącym go niepokoju, nawet nie drgnął, kiedy do kuchni weszła Roxie, nie zwrócił też uwagi na ognie w jej oczach ani zmianę chodu, gdy do niego podchodziła. Dwa ostatnie dni spędził, wykonując drobne prace dla Luthvian, unikając przy tym zalotów Roxie. Dwa dni to było mniej więcej tyle, ile byli w stanie ze sobą wytrzymać, a i to udawało im się tylko dlatego, że ona przez większą część dnia była zajęta pracą ze swoimi uczennicami, a on wychodził zaraz po obiedzie, aby spędzić noc na górskiej polanie. - Jesteś taki silny - powiedziała Roxie, przesuwając rękę po jego klatce piersiowej. Tytko znowu nie to. Tylko znowu nie to. Zwykle nie pozwalał dotykać się kobiecie w ten sposób. Zwykle uznałby ten ton głosu za zaproszenie do bliskiego kontaktu z jego pięścią.
A więc dlaczego się bał? Dlaczego jego nerwy były napięte? Zerwij to teraz. Przerwij połączenie no dobre. Nie. Nie mogę. Nie będę w stanie go dosięgnąć, jeśli... Ramiona Roxie objęły szyję Lucivara. Biustem otarła się o jego pierś. - Jeszcze nie miałam Księcia Wojowników. Skąd brał się ten strach? Ni możesz mieć tego ciała. To ciało jest obiecane jemu. Roxie napierała na niego. Umiejętnie gryzła go w szyję. Unieruchomił ją kładąc ręce na jej biodrach, skupiając jednocześnie uwagę na szukaniu źródła tego przeciągłego dźwięku, brzmiącego jak bzyczenie rozzłoszczonej osy. Nie. Tylko nie to. Pochodziło z Pierścienia Honoru, który dała mu Jaenelle. Bzyczenie, strach, zimny gniew narastający pod strachem. Nie były to jego uczucia, a jej. Na Ogień Piekielny, Matko Noc, i niech Ciemność będzie łaskawa. Jej. - Widzę, że zachowujesz się inaczej - powiedziała cierpko Luthvian, wchodząc do kuchni. Zimny, zimny gniew. Jeśli nie zostanie szybko opanowany... - Muszę iść - powiedział w roztargnieniu Lucivar. Czuł, jak za szyję ciągną go ramiona Roxie, i automatycznie zaczął odpychać się od jej ciała. Luthvian zaczęła kląć. Nie zwracając na nią uwagi, odwrócił się w stronę drzwi i przez moment zastanawiał się, dlaczego Roxie leży bezwładnie na podłodze. - Musisz mnie obsłużyć! - krzyknęła Roxie, siadając. - Podnieciłeś mnie. Musisz mnie obsłużyć. Lucivar chwycił krzesło kuchenne i odłamał nogę, po czym rzucił ją na kolana Roxie. - Użyj tego. Ruszył w stronę drzwi. Nie pozwolę na to. Nie ulegnę i nie zgodzę się na to. - Lucivar! Warcząc, próbował strząsnąć z siebie dłoń Luthvian. - Muszę iść. Kotka ma kłopoty.
Dłoń Luthvian zacisnęła się mocniej. - Jesteś pewien, prawda? Wyczuwasz ją wystarczająco dobrze, aby mieć pewność? - Tak! - Nie chciał jej uderzyć. Nie chciał robić jej krzywdy. Jeśli jednak nie pozwoli mu odejść... Dłoń na jego ramieniu zadrżała. - Dasz znać? Zawiadomisz mnie jeśli... jeśli będzie potrzebowała pomocy? Lucivar rzucił w kierunku Luthvian twarde spojrzenie. Mogła być zazdrosna o to, jak mężczyźni ciągną do Jaenelle, ale troszczyła się o nią. Pocałował ją szorstko w policzek. - Dam znać. Luthvian cofnęła się, - Spędziłeś wszystkie te lata, szkoląc się na wojownika, zrób z tego dobry użytek. Nie. Lucivar popędzi! wzdłuż szaroczarnej Sieci, rozwijając maksymalną szybkość, wiedząc, że już było za późno. Nie pozwolę ci. Cokolwiek się stało, zajmie się nią potem. Słodka Ciemności, pozwól, aby było jakiej potem. Udało mu się jeszcze trochę przyspieszyć. Żadnych sygnałów z Pierścienia. Żadnego brzęczenia. Nie, z wyjątkiem... - Nieeee! ...furia. Matko Noc, furia!
***
Lucivar przepchnął się przez tłum ludzi wyglądających na schorowanych i dotarł do miejsca, w którym skupiona była uwolniona moc Jaenelle. Wojownik w średnim wieku stał po jednej stronie przedpokoju i mamrotał coś do ponurego Mephisa. Po uwolnionej mocy pozostał wir za drzwiami po drugiej stronie. Lucivar ruszył w kierunku drzwi. - Lucivar, nie!
Nie zwracając uwagi na polecenie Mephisa, Lucivar złamał Szare zabezpieczenie, które jego starszy brat demon nałożył na drzwi. - Lucivar, nie wchodź tam! Lucivar otworzył drzwi, wszedł do środka i stanął jak wryty. Przed nim, na dywanie leżał palec z Pierścieniem częściowo wtopionym w ciało i kamieniem rozbitym na proszek. Był to największy i jedyny możliwy do zidentyfikowania fragment ciała - z pewnością dorosłego mężczyzny. Reszta była rozrzucona po całej komnacie. Bzyczenie w jego głowie ostrzegło go, aby wstrzymał oddech, zanim straci przytomność. Gdyby normalnie oddychał w tym pomieszczeniu, wymiotowałby później przez tydzień. W tym pokoju było coś niepokojącego i nie chciał wyjść, dopóki, nie zrozumie, co to jest. Gdy zrozumiał, ogarnęła go żądza mordu. Jedno ciało mężczyzny. Jedno zdemolowane łóżko. Reszta mebli, choć zniszczona przez fragmenty kości i krew, była nietknięta. Lucivar wyszedł z komnaty i zwrócił się do mężczyzny, który mamrotał do Mephisa. - Co jej zrobiłeś? - zapytał bardzo chłodno. - Jej? - Wojownik wskazał drżącą ręką w stronę komnaty. - Zobacz, co ta suka zrobiła mojemu synowi. Ona jest szalona. Szalona! Ona... Wydając eyrieński okrzyk wojenny, Lucivar przycisnął Wojownika do ściany. - co ty jej zrobiłeś? Wojownik pisnął. Nikt nie próbował mu pomóc. - Lucivar - Mephis podniósł plik dokumentów. - Zdaje się, że Jaenelle wyszła za maż za Lorda... Lucivar parsknął. - Nie poślubiłaby nikogo bez wiedzy rodziny. - Obnażył zęby w stronę Wojownika. - Prawda? - O - oni się kochali - wyjąkał Wojownik. - Miłość od pierwszego wejrzenia. Nie chciała ci powiedzieć, dopóki nie będzie po wszystkim. - Ktoś nie chciał - zgodził się Lucivar. Uśmiechając się, przywołał eyrieński miecz wojenny i podniósł go tak, aby Wojownik mógł mu się przyjrzeć. - Czy chcesz mieć twarz? - zapytał łagodnie. - Lucivar - ostrzegł go Mephis.
- Nie wtrącaj się, Mephisie - rzucił Lucivar, jego ledwie powstrzymywana furia mroziła wszystkich obecnych w korytarzu. Myśl. Bała się, a niewiele rzeczy mogło przestraszyć Jaenelle. Bała się, ale była także na tyle zła, aby brać pod uwagę przerwanie połączenia między duchem a ciałem, i dość zdeterminowana, aby raczej opuścić powłokę cielesną, niż ulec. Myśl. Jeśli to było Terreille... - Co jej daliście? - Gdy Wojownik nie odpowiedział, Lucivar przystawił klingę miecza do policzka mężczyzny. Przeciął skórę. Pokazała się krew. - Ł - łagodny wywar. Aby ją uspokoić. Bała się. Bała się ich wszystkich. A zwłaszcza c - ciebie. Głupie słowa, gdy są skierowane do mężczyzny, który trzyma miecz dość duży i ostry, aby przeciąć kość. Podali jej środki odurzające Dość silne, aby ją otumanić, ale nie na tyle silne, aby nie mogła podpisać kontraktu małżeńskiego. To wciąż nie wyjaśniało sytuacji w komnacie.
- Potem - powiedział śpiewnym głosem Lucivar. - Co jej daliście, aby ją przygotować do małżeńskiego łoża? - Gdy w odpowiedzi Wojownik tylko patrzył. Lucivar przesunął miecz, tym razem nacinając skórę głębiej. - Gdzie są butelki? Dysząc, Wojownik wskazał ręką pobliskie drzwi. Mephis poszedł do komnaty i przyniósł dwie małe buteleczki. Lucivar zniknął miecz, wziął jedną buteleczkę i otworzył ją. Spróbował kropli, które pozostały na dnie. Gdyby dostał napój z tym środkiem, nie tknąłby go. W normalnych warunkach Jaenelle również by tego nie zrobiła. Znikną buteleczkę, wziął drugą, która była do połowy wypełniona ciemnym proszkiem, i zaklął ze złością. Wiedział - jakże dobrze wiedział! - co duża dawka safframate mogła zrobić z osobą o jego budowie i masie. Mógł sobie wyobrazić cierpienia, które spowodowała u Jaenelle. Podniósł wyżej buteleczkę. - Ty jej to dałeś? W takim razie ty jesteś odpowiedzialny za to, co się stało w tej komnacie. Wojownik gwałtownie potrząsnął głowa. - To jest nieszkodliwe. Nieszkodliwe! Dodane do kieliszka wina jest odmianą naparu o nazwie Noc Ognia, który zawsze jest stosowany w czasie nocy poślubnej. Lucivar obnażył zęby w uśmiechu. - Ponieważ jest nieszkodliwy, nie będziesz miał nic przeciwko wypiciu pozostałej dawki. - Mephis, daj mu kieliszek wina. Na czole Wojownika pokazał się pot. Mephis na chwilę zniknął, a następnie wrócił z winem. Po wsypaniu do wina prawie całego proszku z buteleczki Lucivar wręczył ją Mephisowi i wziął od niego wino. Druga, rękę zacisnął na gardle Wojownika. - A teraz wypij to albo wyrwę ci gardło. Wybieraj. - Ch - chcę przesłuchania przed Ciemna Radą - powiedział płaczliwym tonem Wojownik. - Z pewnością masz takie prawo - zgodził się spokojnie Mephis. Popatrzył na Lucivara. - Ty wyrwiesz mu gardło, czyja mam to zrobić? Lucivar zaśmiał się złośliwie. - Stawienie się przed Radą nie zrobi mu zbyt dobrze, prawda? - Jego palce wbiły się w gardło Wojownika. - P - pić. - Wiedziałem, że będziesz rozsądny - powiedział śpiewnym głosem Lucivar. Poluźnił swój chwyt, aby umożliwić Wojownikowi przełknięcie wina.
- Teraz - wrzucił Wojownika do komnaty, w której Mephis znalazł buteleczki - aby przedstawić Ciemnej Radzie dokładne sprawozdanie, powinieneś przeżyć co samo, co zaplanowałeś dla Lady Angelline. - Po zablokowaniu drzwi szaroczarną osłoną i dodaniu czasowego zaklęcia, odwrócił się do człowieka kręcącego się w pobliżu. - Ta osłona zniknie za dwadzieścia cztery godziny. Tym razem nie musiał przepychać się przez tłum. Ludzie przywarli do ścian, robiąc mu przejście. Mephis dogonił Lucivara, zanim ten wyszedł z rezydencji. Po zbadaniu terenu Lucivar wszedł do najbliższego pustego pokoju - czyjegoś gabinetu. Stwierdził że w swojej ponurości jest bardzo odpowiedni, choć nie był to gabinet Saetana. Mephis zamknął drzwi. - Niezłe przedstawienie urządziłeś. - Przedstawienie dopiero się zaczyna - Lucivar krążył po komnacie. - Nie widziałem, abyś mnie powstrzymywał. - Nie możemy sobie pozwolić, aby publicznie zajmować różne stanowiska. Poza tym nie było sensu cię powstrzymywać. Przewyższasz mnie ranga i nie przypuszczam, aby braterskie uczucia mogły cię powstrzymać. - Słusznie. Mephis zaklął. - Czy zdajesz sobie sprawę z kłopotów, jakie w związku z tą sprawą będziemy mieli z Ciemną Radą? Nie stoimy ponad prawem, Lucivarze. Lucivar stanął przed Mephisem. - Ty postępuj w zgodzie ze swoimi zasadami, a ja będę grał po swojemu. - Ona podpisała kontrakt małżeński. - Nie z własnej woli. - Tego nie wiesz. A dwudziestu świadków powie cos innego. - Noszę jej Pierścień. Umiem ją wyczuć, Mephisie. - Glos Lucivara drżał. - Była gotowa raczej zerwać połączenie, niż się oddać. Mephis nie odzywał się przez pełną minutę. - Jaenelle ma problem z intymnymi stosunkami. Wiesz o tym. Lucivar uderzył pięścią w drzwi. - Niech cię cholera! Czy jesteś tak ślepy lub jaja wyschły ci tak bardzo, że raczej zgodzisz się na wszystko, aby nie dopuścić, żeby ktoś narzekał na rodzinę SaDiablo nadużywającą swojej mocy? Nie jestem ślepy i z moimi jajami wszystko jest w porządku. Ona jest moją Królową - moją! - i bez względu na zasady, prawo i Ciemną Radę, jeśli ktoś spowoduje jej cierpienie, odpłacę w naturze.
Patrzyli na siebie. Lucivar ciężko oddychał. Mephis stał bez ruchu. - Gdzie ona jest? - Ojciec zabrał ją do Stołpu, wydając jasny rozkaz, aby reszta rodziny trzymała się z daleka. Lucivar odepchnął Mephisa. - Cóż, dobrze wiesz, jak sumiennie trzymam się rozkazów.
3. Kaeleer
Saetan wyglądał jak człowiek, który ledwo przeżył bitwę. Co było bliskie prawdy, pomyślał Lucivar, gdy w Stolpie cicho zamykał drzwi pokoju dziennego Jaenelle. - Moje instrukcje były jasne, Lucivarze. Głos nie miał siły. Twarz była ziemista i napięta. Lucivar niedbale wskazał na przyrodzone Czerwone Kamienie, które miał na sobie Saetan. - Nie dasz rady mnie wyrzucić, mając na sobie tylko to. Saetan nie przywołał Czarnego. Lucivar trafnie odgadł, że zabranie Jaenelle do Stołpu, w jej obecnym stanie fizycznym i emocjonalnym, wyczerpało Czarny Kamień. Saetan pokuśtykał w stronę krzesła, klnąc cicho. Próbował podnieść karafkę z yarbarah ze stolika obok, jego ręka silnie drżała. Lucivar przeszedł przez pokój, wziął karafkę, napełnił szklaneczkę i podgrzał wino z krwi. Potrzebujesz świeżej krwi? - zapyta! cicho. Saetan popatrzył na niego zimno.
Nawet po tylu stuleciach oskarżenia Lucivara były słabo zabliźnionymi, głębokimi ranami. Od czasu do czasu Strażnicy potrzebowali świeżej krwi, aby zachować siły. Początkowo Lucivar próbował zrozumieć złość Saetana, gdy proponowano mu ciepła krew z żyły, próbował nie czuć się urażony, przyjmując ten dar od każdego, ale nie od niego. Teraz był zły, że między nimi wciąż wisiały słowa kogoś innego. Nie był dzieckiem. Jeśli syn z własnej woli ofiarował dar, dlaczego ojciec nie mógłby przyjąć go z wdzięcznością? Saetan odwrócił się. - Dziękuję ci, ale nie. Lucivar wcisnął w dłoń Saetana szklaneczkę z winem. - Wypij to. - Chcę, żebyś sobie poszedł, Lucivarze. Lucivar nalał dla siebie duży kieliszek brandy, dostawił podnóżek do fotela Saetana i usiadł. - Jeśli stąd odejdę, zabiorę ją ze sobą. - Nie możesz - rzucił Saetan. - Ona jest... - Przeczesał palcami włosy. - Nie wydaje mi się, aby była przy zdrowych zmysłach. - To mnie nie dziwi, ponieważ podali jej safframate. Saetan spojrzał na niego. - Nie bądź dupkiem. Safframate nie może tak działać. - A skąd wiesz? Nigdy ci tego nie podano. - Lucivar starał się stłumić gorycz w głosie. To nie była pora na rozdrapywanie starych ran. - Stosowałem safframate. Lucivar zmrużył oczy i przyjrzał się ojcu. - Wyjaśnij. Saetan opróżnił szklankę. - Safframate jest seksualnym stymulantem, który służy do zwiększenia wytrwałości i przedłuża okres sprawiania przyjemności. Nasiona tej rośliny są wielkości nasion wyżlinu. Dajesz jedno lub dwa pokruszone nasiona na szklankę wina. - Jedno lub dwa nasiona - parsknął Lucivar. - Wielki Lordzie, oni pokruszyli nasiona na proszek i dali tego cala łyżeczkę. - To szaleństwo! Jeśli dasz komuś tego tak dużo... - Saetan wpatrywał się w zamknięte drzwi, które prowadziły do sypialni Jaenelle. - No właśnie - powiedział cicho Lucivar. - Przyjemność bardzo szybko staje się bólem. Ciało jest tak pobudzone, tak wrażliwe, że ból odczuwa się przy kontakcie z czymkolwiek. Popęd seksualny przysłania wszystko inne, ale taka ilość safframate blokuje także zdolność do osiągania orgazmu, nie ma więc ulgi, tylko paląca potrzeba i wrażliwość, która ciągle wzrasta na skutek stymulacji.
- Matko Noc - szepnął Saetan, opierając się w fotelu. - Jeśli z jakiegoś powodu osoba nie da się wykorzystać w trakcie działania tego środka... to spotkanie może być pełne przemocy. Saetan pomrugał żeby powstrzymać łzy. - Byłeś w ten sposób wykorzystywany, prawda? - Tak. Ale niezbyt często. Większość czarownie uważała, że jazda na mnie nie jest warta mojego gniewu w łóżku. I większość z tych, które próbowały, nie odeszła cała. Jeśli w ogóle udało im się odejść. Mam swoją własną definicję gwałtownej namiętności. - A Daemon? - On ma swój własny sposób na te sprawy - Lucivar skrzywił się. - Nie bez powodu nazywają go Sadystą. Saetan sięgnął po yarbarah. Ręce wciąż mu drżały, ale nie tak bardzo, jak wcześniej. - Jak sądzisz, co powinniśmy zrobić dla Jaenelle? - Nie zasługuje, aby zmagać się z tym w samotności, i nigdy nie zgodzi się na seks, niezależnie od tego, jaką ulgę mógłby jej przynieść. Zostaje więc przemoc. - Lucivar opróżnił swoją szklaneczkę brandy. - Zabieram ją do Askavi. Będziemy z dala od miasteczka. W ten sposób, jeśli coś pójdzie źle, nikt inny nie ucierpi. Saetan opuścił swoją szklaneczkę. - A co z tobą? - Obiecałem sobie, że się nią zajmę. To właśnie zrobię. Nie dając sobie więcej czasu do namysłu, Lucivar postawił szklankę na stole i ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał się przy drzwiach, niepewny, jak podejść do czarownicy na tyle silnej, że w mgnieniu oka mogłaby rozerwać jego umysł. Wzruszył ramionami i otworzy! drzwi, ufając swojemu instynktowi. Atmosfera w sypialni wydawała się ciężka z powodu narastającej burzy psychicznej. Wszedł do pokoju i przygotował się na najgorsze. Jaenelle przechadzała się nerwowo, zaciskając dłonie na przedramionach z dostateczna, silą, aby powstały sińce. Spojrzała na niego i obnażyła zęby. W jej oczach była odraza i brak rozpoznania. Wyjdź. Poczuł wszechogarniająca ulgę. Każda sekunda, w której opierała się chęci zaatakowania mężczyzny, zwiększała jego szanse przeżycia następnych kilku dni. - Pakuj torbę - powiedział Lucivar. - Luźne ubrania. Ciepła kurtka na chłodne wieczory. Buty do
chodzenia. - Nigdzie nie jadę - warknęła Jaenelle. - Jedziemy na polowanie. - Nie. Idź stad. Lucivar oparł ręce na jej biodrach. - Możesz spakować torbę albo nie, ale idziemy na polowanie. Teraz. - Nigdzie nie chcę z tobą, jechać. Słyszał w jej głosie rozpacz i strach. Rozpacz, ponieważ nie chciała opuszczać bezpiecznej komnaty. Strach, ponieważ on naciskał, a osaczona mogła zacząć się bronić i zrobić mu krzywdę. To mu dawało nadzieję. - Możesz opuścić tę komnatę na własnych nogach albo na moim ramieniu. Wybieraj, Kotko. Chwyciła poduszkę i cisnęła nią, klnąc ze złości w kilku językach. Gdy jedyną jego reakcją był krok w jej kierunku, uciekła i stanęła tak, aby dzieliło ich łóżko. Zastanawiał się, czy dostrzegała ironię tej sytuacji. - Masz mało czasu. Kotko - powiedział cicho. Chwyciła inną poduszkę i rzuciła w niego. - Sukinsyn! - Fiut - poprawił. Ruszył w jej kierunku. Pobiegła ku drzwiom garderoby. Dotarł tam wcześniej, rozpostarte skrzydła sprawiły, że wydawał się olbrzymi. Cofnęła się. Do sypialni wkroczył Saetan. - Idź z nim, mała Czarownico. Zablokowana między ojcem a bratem stała i drżała. - Uciekniemy przed wszystkimi - przekonywał Lucivar. - Tylko my dwoje. Mnóstwo świeżego powietrza i otwarte przestrzenie. Jej oczy i twarz zdradzały, że biła się z myślami. Otwarta przestrzeń. Miejsce na manewr. Miejsce na ucieczkę. Otwarta przestrzeń, gdzie nie będzie uwięziona w pomieszczeniu z tą całą napierającą na nią, dławiącą męskością.
- Nie dotkniesz mnie. - Nie pytanie czy żądanie. Prośba. - Nie dotknę cię - obiecał Lucivar, Jaenelle opuściła ramiona. - W porządku. Spakuję się. Złożył skrzydła i odsuną! się na bok, wpuszczając ja do garderoby. W jej glosie słychać było świadomość porażki, co sprawiało, że chciało mu się płakać. Saetan podszedł do niego. - Uważaj, Lucivarze powiedział cicho. Lucivar skinął głowa. Czuł się zmęczony. - Na otwartej przestrzeni, blisko przyrody będzie lepiej. - Doświadczenie? - Taaa... Najpierw zatrzymamy się w chacie, aby wziąć śpiwory i inny sprzęt. Poproś Smokea. żeby nam towarzyszył. Sądzę, że Jaenelle zniesie jego towarzystwo. A jeśli cokolwiek pójdzie źle, będzie mógł przekazać wiadomość. Saetan nie musiał pytać, co mogłoby pójść źle. Obaj wiedzieli, co Królowa Czarna Wdowa z Czarnym Kamieniem może zrobić mężczyźnie. Saetan położył ręce na ramionach syna. Pocałował go w policzek. - Niech Ciemność ma cię w swojej opiece - powiedział ochryple, odwracając się. Lucivar przyciągnął Saetana i go uścisnął. - Uważaj, Lucivarze. Nie chcę, żeby coś ci się stało, gdy wreszcie się tu znalazłeś. I nie chcę, żebyś był ze mną w Piekle. Lucivar odchylił się i uśmiechnął swoim leniwym, aroganckim uśmiechem. - Obiecuję, że nie będę się pchał w kłopoty, ojcze. Saetan parsknął. - Mówisz to z takim samym przekonaniem jak wtedy, gdy byłeś mały. - Może nawet mniejszym. Gdy został sam, a Jaenelle kończyła pakowanie, zastanawiał się czy dobrze robi. Już żałował zwierząt, na które zapolują i które zginą w tak straszny sposób. Jeśli krwawe łowy na czworonogi nie wystarczą, on stanie się celem. Oczekiwał, że tak będzie. Gdy tak się stanie, Saetan nie spotka swojego syna w Ciemnym Królestwie. Nie zostanie nic, na co mógłby czekać.
4. Kaeleer
- Ciemna Rada jest bardzo niezadowolona z przebiegu całej sprawy. - Lord Magstrom poruszy! się niespokojnie na krześle. Saetan opanowywał wściekłość wysiłkiem woli. Człowiek siedzący po drugiej stronie hebanowego biurka nie zrobił nic, co zasługiwałoby na jego wściekłość. - Rada nie jest osamotniona w swojej opinii. - Tak, oczywiście. Jeśli chodzi o Lady Angelinie, która... - Magstrom zawahał się. - Wśród Krwawych gwałt jest karany śmiercią. Przynajmniej w pozostałej części Kaeleer powiedział delikatnie Saetan. - Jest karany śmiercią także w Małym Terreille - odpowiedział Magstrom. - A więc ten mały sukinsyn dostał to, na co zasłużył. - Ale oni byli świeżo po ślubie - zaprotestował Magstrom. - Nawet gdyby to była prawda, w co bardzo wątpię, pomimo tych cholernych podpisów, kontrakt małżeński nie usprawiedliwia gwałtu. Otumanianie kobiety narkotykami do tego stopnia, że jest niezdolna do odmowy, nie oznacza, że na cokolwiek się zgadza. Powiedziałbym, że Jaenelle wyraziła swoja odmowę całkiem elokwentnie, prawda? - Saetan splótł palce i oparł się w fotelu. Przeanalizowałem dwie „nieszkodliwe” substancje, które podano Jaenelle. Będąc Czarnym Wdowcem, jestem przeszkolony i potrafię je odtworzyć. Jeśli zdecydujesz się upierać, że nie miały one żadnego wpływu na zachowanie się Jaenelle. dlaczego nie miałbym zrobić kolejnej partii? Możemy je przetestować na twojej wnuczce. Jest mniej więcej w wieku Jaenelle. Kord Magstrom zacisnął dłonie na oparciach fotela i nic nie powiedział. Saetan okrążył biurko i nalał dwa kieliszki brandy. Wręczywszy Lordowi Magstromowi jeden z kieliszków, przysiadł na rogu biurka. - Odpręż się. Nie zrobiłbym tego dziecku. Oprócz tego - dodał cicho - w ciągu najbliższych paru dni mogę stracić dwoje moich dzieci. Nie życzyłbym tego nikomu innemu. - Dwoje?
Saetan nie chciał widzieć troski i współczucia w oczach Magstroma. - Pierwszy napar, który podano Jaenelle, zabija wolę. Mówiła wszystko, co jej kazano mówić, robiła, co kazano robić. Niestety, ten szczególny napar ma także efekt uboczny, polegający na zwiększeniu cierpień emocjonalnych. Duża dawka safframate i wymuszone zbliżenie fizyczne były bodźcami, które doprowadziły ja do krawędzi morderstwa. I pozostanie na tej granicy, dopóki narkotyk będzie działać. Magstrom napił się brandy. - Czy dojdzie do siebie? - Nie wiem. Jeśli Ciemność będzie łaskawa, to tak. - Saetan zacisnął zęby. - Lucivar zabrał ja do Askavi, aby spędzić trochę czasu blisko przyrody, z dala od ludzi. - Czy on wic o tych morderczych skłonnościach? - On wie. Magstrom zawahał się. - Nie spodziewasz się, że wróci, prawda? - Nie. On też się tego nie spodziewa. I nie wiem, do czego ją to doprowadzi. - Lubię go - powiedział Magstrom. - Ma pewien szorstki rodzaj wdzięku. - Tak, to prawda. - Saetan opróżni! kieliszek, starając się nie rozpoczynać żałoby, zanim nie będzie ku temu powodu. Opanował swoje emocje. - Niezależnie od rozwoju sytuacji, Jaenelle będzie odwiedzać Małe Terrellie - wyłącznie w towarzystwie eskorty, którą sam wyznaczę. Magstrom wstał i ostrożnie odstawił kieliszek na biurko. - Sądzę, że tak będzie najlepiej. Mam nadzieję, że w eskorcie będzie Książę Yaslana. Saetan wstrzymywał się do czasu, gdy Lord Magstrom opuścił Pałac. Potem cisnął kieliszkami o ścianę. Nie poprawiło mu to samopoczucia. Rozbite szkło zbytnio przypominało mu rozbity kryształowy kielich i dwóch synów, którzy zapłacili wysoką cenę za to, że byli jego synami. Klęknął. Opłakiwał już jednego syna. Nie będzie opłakiwać drugiego. Jeszcze nie. Nie będzie opłakiwać tego nierozsądnego, aroganckiego Eyrieńczyka, tego uroczego, wybuchowego wrzodu na tyłku. Ach, Lucivarze.
5. Kaeleer
- Cholera, Kotko, mówiłem, żebyś poczekała. - Lucivar rzucił szaroczarną osłonę w poprzek ścieżki, którą porusza się zwierzyna, nieco zdegustowany, że zwierzęta będą na nią wpadać pyskiem. Zatrzymała się o kilka centymetrów od osłony i obróciła się, jej oczy bez wyrazu szukały miejsca w gęstym podszyciu, przez które mogłaby się przedrzeć. - Trzymaj się ode mnie z dala - wydyszała. Lucivar uniósł bukłak. - Rozcięłaś rękę o ciernie. Pozwól mi obmyć te rany wodą. Patrząc na swoje nagie ramię, wydawała się zdziwiona widokiem krwi płynącej z pół tuzina głębokich skaleczeń. Lucivar zacisnął zęby i czekał. Rozebrała się do podkoszulka bez rękawów, który nie dawał jej żadnej osłony wśród gęstych krzewów, jednak ostry ból nie sprawiał tylu cierpień, co stałe ocieranie się ubrań o nadwrażliwe ciało. - Chodź, Kotko - namawiał ją. - Wyciągnij tylko rękę, abym mógł polać ją wodą. Ostrożnie wyciągnęła rękę, odchylając się jak najdalej od niego. Podszedł tylko tak blisko, jak to było konieczne, polał skaleczenia, zmywając krew i miał nadzieję, większość brudu. - Napij się wody - powiedział, podając jej bukłak. Gdyby udało mu się namówić ja do napicia się, być może namówiłby ja do postania przez pięć minut - czego nie robiła, odkąd przywiózł ja do tej części Ebon Rih. - Trzymaj się ode mnie z dala. - Jej głos był niski i zachrypnięty. Zdesperowany. Poruszył się nieco, wciąż oferując wodę. - Trzymaj się ode mnie z dala. - Odwróciła się i przebiegła przez szaroczarną osłonę, jak gdyby jej tam w ogóle nie było.
Wypił sporą porcję i westchnął. Jakoś ją przez to przeprowadzi, jakoś. Po ostatnich dwóch dniach nieustannego marszu, nie był jednak pewien, ile jeszcze oboje wytrzymają.
***
Lucivar oparł się o drzewo, czerpiąc radość z dochodzących z polany, rytmicznych dźwięków rąbania. Przynajmniej niszczenie opuszczonego szałasu przy użyciu ciężkiego miota dawało Jaenelle upust seksualnej wściekłości i nadmiarowi energii. Co ważniejsze, była to aktywność, która przez pewien czas zatrzymywała ją w jednym miejscu. Na Ogień Piekielny, był zmęczony. Mistrzowie eyrieńskich obozów łowieckich nie dorównaliby Jaenelle w utrzymywaniu tego morderczego tempa. Nawet Smoke, biegnący tym niemęczącym, żwawym truchtem z trudem się już poruszał. Oczywiście, w odróżnieniu od czarownie pod wpływem narkotyków, wilki lubiły takie rzeczy, jak jedzenie i spanie, dwie czynności znajdujące się obecnie wysoko na liście zmysłowych przyjemności Lucivara. Przywołał swój śpiwór, rozwinął i użył Fachu, aby umieścić go w powietrzu na tyle wysoko, aby skrzydła nie zawadzały o ziemię. Oparł górną czcić śpiwora o pień drzewa i usiadł z jęknięciem, którego nie próbował stłumić... Lucivar? Lucivar rozejrzał się wokół i dojrzał Smoke’a wyglądającego zza drzewa. - Wszystko w porządku. Lady rozwala szałas. Smoke zawył i ukrył się za drzewem. Lucivar zastanawiał się nad zmartwieniem dręczącym wilka i pośpiesznie wysłał obraz mentalny rozebranej budowli. Chata zrobiona przez głupich ludzi - parsknął Smoke. Lucivar stłumił śmiech. Nie mógł zaprzeczać wnioskowi Smoke’a. Wilk opierał swoją opinię na takich wzorcach „dobrego ludzkiego legowiska”, jak Pałac, chaty w Halaway, inne wiejskie domy rodziny i chata Jaenelle. Nic dziwnego, że Smoke postrzegał szałas jako legowisko zrobione przez niezręcznego człowieka. Gdy wiedza o ponownym pojawieniu się krewniaków rozprzestrzeniła się, ludzcy Krwawi podzielili się na dwa obozy, mające różny pogląd na inteligencję krewniaków i ich możliwości w zakresie Fachu. Nieliczni ludzie, którzy mieli okazję działać wspólnie z dzikimi krewniakami, byli rozbawieni
i skonsternowani, że mają one podobne uprzedzenia wobec ludzi. Ludzie dzielili się na dwie grupy: ich ludzie i pozostali ludzie. Ich ludzie byli ludźmi Lady - inteligentnymi, dobrze wyszkolonymi i gotowymi poznawać tryb życia innych, bez upierania się, że ich jest najlepszy. Pozostali ludzie byli niebezpieczni, głupi, okrutni i - jeśli chodzi o Krwawych z rodziny kotów - stanowili ofiary. Krewniaki, zarówno koty arceriańskie, jak i tygrysy, miały w swoich językach wyrażenie opisujące tych ludzi, które można by z grubsza przetłumaczyć jako - „głupie mięso”. Lucivar dowodził kiedyś, że ponieważ ludzie byli niebezpieczni i mogli polować, korzystając zarówno z broni, jak i Fachu, nie należy uważać ich za głupich. Smoke zauważył, że dziki też są niebezpieczne. Nie zmieniało to jednak faktu, że były głupie. Upewniwszy się, że Lady nie atakuje żadnego czworonoga, Smoke na moment zniknął i wrócił z martwym królikiem. Jedz. - Czy ty jadłeś? - Gdy Smoke nie odpowiedział, Lucivar przywołał paczkę z prowiantem i dużą butelkę, które dostał od Dracy, gdy razem z Jaenelle opuszczali Stołp. Prawie odmówił prowiantu, sądząc, że będzie czas na rozpalenie ogniska i gotowanie. - Zatrzymaj królika - powiedział, dobierając się do swojej paczki. - Nie lubię surowego mięsa. Smoke podniósł głowę. Ogień? Lucivar potrząsnął głową, nie chcąc myśleć o ogniu i śnie. Wyciągnął kanapkę z wołowiną i podniósł ją do ust. Lucivar jedz - Smoke zabrał się za królika. Lucivar napił się z butelki whisky i powoli zjadł kanapkę, skupiając się częściowo na dźwięku łamanego drewna. Wycieczka nie przebiegała tak, jak oczekiwał. Przywiózł tu Jaenelle, aby mogła wyładować wściekłość, zaspokoić wywołaną narkotykami potrzebę dopadnięcia ofiary niebędącej człowiekiem. Przybył z nią, aby dać jej obiekt, który by skuteczniej wzbudziłby i zaspokoił żądzę krwi - mężczyznę. Odmówiła polowania, odmówiła uzyskania niewielkiej ulgi kosztem innej, żywej istoty. W tym jego. Nie miała jednak litości wobec własnego ciała. Traktowała je jak wroga, który ja zdradził, wykorzystując do czyjejś sadystycznej zabawy. Lucivar? Lucivar potrząsnął głową, automatycznie sondując źródło niepokoju Smokea. Parę szczebioczących ptaków. Wiewiórka śmigająca wśród gałęzi nad głową. Zwykłe odgłosy lasu. Tylko zwykłe odgłosy lasu. Serce waliło mu jak młotem, gdy wraz z wilkiem biegł w stronę polanki. Chata była teraz stertą połamanego drewna. Kilka stóp dalej, na ziemi siedziała Jaenelle z szeroko
rozłożonymi nogami. W rękach trzymała trzon młota, natomiast obuch znajdował się między jej stopami. Zbliżywszy się ostrożnie. Lucivar przykucnął obok niej. - Kotko? Po jej twarzy spływały łzy. Na podbródku widać było krew z przygryzionej dolnej wargi. Chwytała powietrze i drżała. - Jestem tak zmęczona, Lucivarze. A to mnie chwyta!... Jej mięśnie napinały się, a całe ciało drżało z wysiłku. Plecy wygięła w łuk. Żyły na jej szyi nabrzmiały. Wciągała powietrze przez zaciśnięte zęby. Trzonek młota pękł w jej rękach. Lucivar czekał, nie śmiejąc jej dotknąć, gdy mięśnie miała napięte do granic wytrzymałości. Nie trwało to więcej niż kilka minut. Jemu zdawało się, że minęły godziny. Gdy wreszcie atak minął, jej ciało zwiotczało i zaczęła płakać tak bardzo, że myślał, iż rozedrze go to na kawałki. Nie walczyła z nim, gdy objął ją, więc trzymał ją, kołysał i pozwolił się wypłakać. Poczuł jej narastające napięcie seksualne, gdy tylko przestała płakać, ale trzymał ją nadal. Jeśli dobrze odczytywał intensywność tego napięcia, najgorsze miała za sobą. Po kilku minutach odprężyła się na tyle, aby oprzeć głowę na jego ramieniu. - Lucivar? - Uhm? - Jestem głodna. Jego dusza śpiewała. - To cię nakarmię. Ogień? Głowa Jaenelle podskoczyła. Patrzyła na wilka stojącego na brzegu polany. - Dlaczego on chce palić ognisko? - Cholera wie dlaczego. Jeśli jednak rozpalimy ognisko, zrobię kawę z wkładką. Jaenelle zastanawiała się nad rym przez chwilę. - Robisz dobrą kawę z wkładką. Przyjmując to za „tak”, Lucivar zaprowadził Jaenelle na drugą stronę polany, gdzie Smoke zaczął przeszukiwać szczątki szałasu w poszukiwaniu odpowiednio dużych kawałków drewna na ognisko. Lucivar przywołał paczkę z prowiantem, butelkę i śpiwór, który zostawił nad potokiem. Jaenelle
przechadzała się z jednej strony polanki na drugą, pogryzając kanapkę, którą jej dał. Spoglądając na nią od czasu do czasu przygotowywał ognisko, przywołał resztę sprzętu i rozbił obóz. Wydawała się niespokojna, ale panowała nad sobą, co było korzystne, bo dzień dobiegał końca i robiło się chłodno. Przygotował kawę z dodatkiem whisky, a otulona śpiworem Jaenelle chętnie wzięła od niego kubek. Nie zaproponował, aby nałożyła jeszcze jedną warstwę ubrań. Jak długo będzie się skupiać się na ogniu będącym źródłem ciepła, tak długo nie będzie chciała się od niego oddalać. Przeglądał paczkę z prowiantem, szukając jeszcze czegoś, co mógłby jej dać do jedzenia, gdy usłyszał delikatne chrapanie. Po dwóch dniach nieustannego ruchu Jaenelle spała. Lucivar zamknął jej śpiwór i dorzucił ogrzewające zaklęcie, aby utrzymać ciepło, gdy w nocy spadnie temperatura. Odsunął dzbanek od ogniska i dołożył więcej drewna. Następnie ściągnął buty i wszedł do śpiwora. Powinien nałożyć osłonę ochronną wokół obozu. Wątpił, czy jakikolwiek czworonożny drapieżnik połakomiłby się na resztki prowiantu, nie zważając na kombinację zapachu człowieka i wilka. Byli jednak przy północnej granicy Ebon Rih i niebezpiecznie blisko Terytorium Jhinków. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała teraz Jaenelle, była pobudka wywołana niespodziewanym atakiem grupy myśliwych Jhinków. Lucivar zasnął głęboko, zanim dokończył myśl.
6. Piekło
Zgodziwszy się niechętnie na wizytę, Saetan usiadł na jednym z foteli przy ogniu i nalał dwie szklanki yarbarah. Zdecydował się spędzić trochę czasu w swoim prywatnym gabinecie pod Pałacem, ponieważ nie chciał mieć więcej do czynienia z przestraszonymi i hałaśliwymi osobami - nie po ostatnich dwudziestu czterech godzinach. Niezależnie czy jest Księciem Wojowników z Czarnym Kamieniem, czy nie, Wielkim Lordem, czy nie, mężczyzna nie odmawia Królowej Dea al Mon, gdy ta prosi o audiencje, a zwłaszcza gdy jest ona także demonem i Harpią.
- Co mogę dla ciebie zrobić, Titian? - zapytał grzecznie, wręczając jej szklankę ogrzanego wina z krwi. Titian przyjęła szklankę i popijała po trochu. Jej duże, niebieskie oczy ani na chwilę nie odrywały się od złotych oczu Saetana. - Bardzo zdenerwowałeś mieszkańców Piekła. Pierwszy raz w ciągu stuleci sprawowania przez ciebie godności Wielkiego Lorda oczyściłeś Ciemne Królestwo. - Rządzę Piekłem. Mogę tu robić, co chcę - powiedział łagodnie Saetan. Nawet głupiec mógłby usłyszeć ostrzeżenie kryjące się w jego głosie. Titian założyła swoje długie, piękne srebrne włosy za spiczaste ucho i postanowiła zignorować ostrzeżenie. - Robić, co chcesz, czy robić, co musisz? Nie umknęło uwadze obserwatora, że jedynymi ofiarami tej czystki byli wyznawcy Ciemnej Arcykapłanki. - Doprawdy? - Wydawało się, że jest umiarkowanie zainteresowany. W istocie był zadowolony, że zauważono powiązanie. Nie tylko reszta demonów odpręży się, gdy uświadomią sobie, że to, kogo wysłał na ostateczną śmierć, zależało od tego, komu się służyło ale również każdy, do kogo zwróci się w przyszłości Hekatah, porządnie się zastanowi nad kosztami takiego układu. - Skoro nie jest to twoja osobista troska, dlaczego tu jesteś? - Kilku przegapiłeś. Sadziłam, że powinieneś wiedzieć. Saetan szybko ukrył swój niesmak i niezadowolenie. Titian zawsze wiedziała zbyt wiele. - Dasz mi nazwiska. - To nie było pytanie. Titian uśmiechnęła się. - Nie ma potrzeby. Harpie zajęły się nimi za ciebie. - Zawahała się przez moment. - Co z Ciemna Kapłanka? Zaciskając zęby, Saetan patrzył w ogień. - Nie mogłem jej znaleźć. Hekatah jest bardzo dobra w zapadaniu się pod ziemię. - Gdybyś ją odnalazł, przyspieszyłbyś jej powrót do Ciemności? Czy posłałbyś ja na ostateczna śmierć? Saetan cisnął swoja szklankę do kominka i natychmiast tego pożałował, bowiem ogień zaskwierczał i komnatę wypełniła woń gorącej krwi. Zadawał sobie to pytanie wielokrotnie, odkąd podjął decyzję o wyeliminowaniu poparcia, jakie miała Hekatah ze strony niektórych demonów. Czy gdyby ją znalazł, potrafiłby z zimna krwią pozbawić ją mocy, aż rozpłynęłaby się w Ciemności? Czy też zawahałby się, jak wiele razy w przeszłości, ponieważ stulecia niechęci i braku zaufania nie mogły wymazać prostego faktu, że dała mu dwóch synów. Trzech, gdyby liczyć... ale nie liczył, nie mógł liczyć tego dziecka, tak jak nigdy nie pozwolił sobie na rozważanie, kto trzymał nóż. Podskoczył, gdy Titian pogładziła jego rękę.
- Tutaj. - Wręczyła mu nowa szklankę ciepłego yarbarah. Oparłszy się, jeździł palcem po krawędzi szklanki. - Nie lubisz zabijać kobiet, prawda? Saetan napił się wina. - Nie lubię. - Tak myślałam. Byłeś uczciwszy i sympatyczniejszy, gdy byłeś z nimi, niż gdy byłeś z mężczyznami. - Być może według twoich norm. - Według swoich własnych był bardziej niż dostatecznie brutalny. Wzruszył ramionami. - Jesteśmy synami naszych matek. - Rozsądne założenie - Zabrzmiało to uroczyście. Sprawiała wrażenie rozbawionej. Ramiona Saetana drgnęły. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że właśnie założył sobie pętlę na szyję. Mam niepoważna teorię, dlaczego nie ma mężczyzn równych rangą Królowej. - Ponieważ mężczyźni są synami swoich matek? - Ponieważ dawno temu tylko Królowe były Krwawymi. Titian zwinęła się w swoim fotelu. - Intrygujące. Saetan przyjrzał jej się uważnie. Miała to samo spojrzenie, co Jaenelle, gdy udało jej się go osaczyć i bardzo cierpliwie czekała, aż przestanie się wykręcać i powie jej to, co chciała wiedzieć. - Jest to po prostu przedmiot naszych sporów z Andulvarem, które wiedliśmy w długie zimowe wieczory - mruknął, ponownie napełniając szklanki. - Być może teraz nie ma zimy, ale noce w Piekle - zawsze są długie. - Czy znasz historię o smokach, które jako pierwsze rządziły Królestwami? Titian wzruszyła ramionami, co miało oznaczać, że nie miało znaczenia, czy ją znała, czy nie. Usiadła wygodnie, aby posłuchać opowieści. Saetan podniósł w toaście swoją szklankę i uśmiechnął się bez entuzjazmu. Mężczyźni z Kamieniem mogą być szkoleni na obrońców swoich Terytoriów, ale żaden mężczyzna nie sprosta Królowej w strategii działania. Dawno temu - zaczął - gdy Królestwa były młode, żyła rasa smoków. Potężne, inteligentne i magiczne, rządziły wszystkimi krainami i wszystkimi centaurami, którzy w nich mieszkali. Po setkach pokoleń nadszedł dzień, gdy zdały sobie sprawę, że ich rasa ginie, i postanowiły nie dopuścić, aby ich wiedza i talenty zginęły wraz z nimi. Postanowiły przekazać je innym istotom, aby mogły nadal uprawiać Fach i dbać o Królestwa. Jeden po drugim, smoki odszukiwały swoje jaskinie i pogrążały się w wiecznej nocy, stając się częścią Ciemności. Gdy została już tylko Królowa i jej Książę, Lorn, Królowa urządziła swojemu Małżonkowi pożegnanie. Gdy leciała nad królestwami i spadały z niej łuski, każda istota, której
dotknęła spadająca łuska, czy to dwunoga, czy czworonoga, czy też fruwająca, stawała się krwią z jej krwi - wciąż należąc do rasy, z której pochodziła krew - ale i Innymi, stworzonymi im nowo, aby stać się nadzorcami i władcami. Gdy opadła z niej ostatnia łuska, zniknęła. Niektóre legendy opowiadają, że jej ciało zostało przekształcone w jakąś inną postać, choć nadal mającą smocze serce. Według innych, jej ciało zniknęło i powróciło do Ciemności. Saetan zakręcił szklanką z yarbarah. - Czytałem wszystkie stare historie, niektóre były oryginalnymi tekstami. Zawsze intrygowało mnie, niezależnie od rasy przekazującej daną opowieść, że Królowa nigdy nie ma imienia. We wszystkich opowieściach Lorn jest wymieniony z imienia wiele razy, ale jej imię - nigdy, i to pominięcie wydaje się celowe. Zawsze zastanawiałem się dlaczego. - A Książę Smoków? - zapytała Titian - Co się z nim stało? - Według legend Lorn wciąż żyje i posiada całą wiedzę Krwawych. Titian wyglądała na zamyśloną. - Gdy Jaenelle skończyła piętnaście lat i kiedy Draca przekazała decyzję Lorna, że Jaenelle ma mieszkać z tobą w Pałacu pomyślałam, że mówi to po prostu, żeby odrzucić zastrzeżenia Cassandry. - Nie, ona mówiła poważnie. On i Jaenelle są przyjaciółmi od lat. Obdarował ją Kamieniami. Titian bezgłośnie otworzyła i zamknęła usta. Jej zaskoczenie sprawiło mu przyjemność. - Czy widziałeś go? - Nie - odrzekł kwaśno Saetan. - Nie udzielono mi audiencji. - Och, biedaku - powiedziała Titian bez śladu współczucia. - Co legenda ma wspólnego z Krwawymi, wśród których początkowo były tylko kobiety, i dlaczego to się zmieniło? - Podobałoby ci się to, co? Uśmiechnęła się. - W porządku, moja teoria jest następująca. Ponieważ łuski Królowej przekazały innym rasom Fach i ponieważ podobne ciągnie do podobnego, założenie, że tylko kobiety były w stanie zaabsorbować magię wydaje się rozsądne, Przywiązały się do kraju, przyciągane własnymi rytmami do rytmu świata przyrody. Stały się Krwawymi. - Trwałyby jedno pokolenie - zauważyła Titian. - Nie wszyscy mężczyźni są głupi. - Gdy dostrzegł jej niedowierzanie westchnął ze złością... Jedyną rzecz - bardziej bezcelową, niż kłócenie się Harpią o wartość samców, była próba nauczenia kamieni śpiewu. - Dla dobra teorii, powiedzmy, że rozmawiamy o Dea al Mon.
- Ach. - Titian uspokoiła się. - Nasi mężczyźni są inteligentni. - Z pewnością odczuwają ulgę, że tak uważasz - powiedział drwiąco Saetan. - Po odkryciu, że niektóre z kobiet na ich Terytorium nagle dysponują magiczną mocą i umiejętnościami... - Najlepsi młodzi wojownicy zaoferowali się jako partnerzy seksualni i protektorzy - powiedziała szybko Titian. Saetan uniósł brew. Ponieważ plebs, nie - Krwawi każdej rasy, był zwykle tak nieufny wobec Krwawych i ich Fachu, to nie zawsze dokładnie tak to przedstawiał, ale uznał za interesujące, że czarownica z Dea al Mon przyjmuje takie założenie. Będzie musiał o coś zapytać Chaostiego i Gabrielle. - I z tych związków narodziły się dzieci. Dziewczęta, z uwagi na płeć, otrzymywały wszystko. - A chłopcy byli pół - Krwawi i nie władali lub słabo władali Fachem. - Titian uniosła swoją szklankę. Saetan napełnił ją. - Czarownice nie rodzą, wiele dzieci - kontynuował Saetan po napełnieniu własnej szklaneczki. - W zależności od proporcji liczby synów do liczby córek mogło minąć mniej lub więcej pokoleń, zanim mężczyźni zaczęli mieć odpowiednie urodzenie. Przez cały ten czas moc była w rękach płci żeńskiej, każde kolejne pokolenie uczyło się od poprzedniego i stawało się silniejsze. Pierwsze Królowe prawdopodobnie pojawiły się na długo przed pierwszym Wojownikiem, nie mówiąc już o mężczyźnie silniejszym niż Wojownik. Do tego czasu powszechne stało się przekonanie, że mężczyźni służą kobietom i je chronią. Ostatecznie mamy do czynienia ze społeczeństwem Krwawych, w którym Wojownicy dorównują statusem Czarownicom. Książęta są równi Kapłankom i Uzdrowicielkom, a Czarne Wdowy podlegają jedynie Książętom Wojowników i Królowym. A Książęta Wojowników, którzy według powszechnej opinii stoją ponad prawem, sytuują się powyżej pozostałych kast i o stopień - bardzo wysoki stopień - poniżej Królowych. - Gdy do poszczególnych rang społecznych i rang związanych z Kamieniem dochodzą kasty, robi się interesująco. - Titian odstawiła szklaneczkę na stolik. - Interesująca teoria, Wielki Lordzie. - Interesująca rozrywka, Lady Titian. Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego spędziłaś ze mną wieczór? Titian poprawiła swoja ciemnozieloną tunikę. - Jesteś krewnym mojej krewnej. Wydawało mi się, że... będzie dobrze... dać ci pocieszenie, ponieważ Jaenelle nie może tego zrobić. Dobranoc, Wielki Lordzie. Długo po jej odejściu Saetan siedział spokojnie, obserwując palące się kłody drewna. Doszedł do siebie na tyle, aby nalać sobie ostatnia szklankę yarbarah i ją ogrzać. Teraz cieszył się samotnością i cisza. Nie sprzeczał się o jej teorię, dlaczego mężczyźni zaczęli odgrywać służebną rolę, ale to nie była jego teoria. To nie magia przyciągała mężczyzn. To było wewnętrzne promieniowanie tych kobiet,
luminescencja, do której niektórzy mężczyźni tęsknili tak bardzo, jak mogliby tęsknić do światła w oknie, stojąc na mrozie. Tęsknili do tego światła tak bardzo, jak tęsknili do tego, aby znaleźć się w słodkiej ciemności ciała kobiety, a może i bardziej. Mężczyźni stali się Krwawymi, ponieważ ciągnęło ich do jednego i drugiego. I, jak wiedział aż za dobrze, to się nie zmieniło.
7. Kaeleer
Lucivar leżał na plecach w młodej trawie. Ręce miał podłożone pod głową, skrzydła rozpostarte, aby wyschły po krótkim zanurzeniu w zasilanym przez źródła jeziorku. Jaenelle ciągle chlapała się w zimnej wodzie, zmywając z długich włosów pot i kurz. Zamknął oczy i jęczał z zadowolenia, gdy słońce powoli ogrzewało i rozluźniało napięte mięśnie. Wczoraj obudził się tuż przed świtem i zastał Jaenelle pracowicie przeszukującą paczkę z prowiantem. Udało im się zjeść pospieszny posiłek, zanim napięcie fizyczne spowodowane przez narkotyki zmusiło ją do wymarszu. To nie był nieprzerwany pęd poprzednich dni i w miarę upływu godzin napięcie fizyczne ustępowało falom emocji. Gniew ogarniał ją znienacka, aby zaraz ustąpić łzom. Lucivar zostawiał ją w spokoju, gdy wściekała się i przeklinała. Trzymał ją w objęciach, gdy płakała. Gdy fala emocji opadała, przez jakiś czas czuła się dobrze. Spacerowali leniwie, zatrzymując się, aby zerwać dzikie owoce lub odpocząć nad strumieniem. Potem cykl zaczynał się od nowa, codziennie z niniejszą intensywnością. Tego ranka wraz ze Smoke’em przynieśli jelonka. Lucivar zachował dostateczną ilość mięsa, aby napełnić niewielkie, zaklęte na zimno pudełko na jedzenie, które ze sobą zabrał, i wysłać przez Smokea pozostałą część do Stołpu. Jeśli Saetana nie byłoby w Stołpie, Smoke miał
udać się do Pałacu, aby powiadomić Wielkiego Lorda, że najgorsze minęło i że zanim wrócą do
domu, spędzą jeszcze parę dni w Askavi. Dom. Mieszkał w Kaeleer od roku i sposób traktowania mężczyzn przez Czarownice w królestwie Cieni wciąż go czasem zadziwiał. Pewnego dnia wszedł do komnaty w trakcie dyskusji, podczas której Chaosti, Aaron i Khardeen wymieniali poglądy na temat różnie między Pierścieniem Honoru, noszonym przez mężczyzn z Pierwszego Kręgu Królowej, a Pierścieniem Ograniczającym, który musieli nosić mężczyźni z Terreille, dopóki nie dowiedli, że są godni zaufania. Powiedział im o Pierścieniu Posłuszeństwa, który był stosowany w Terreille. Nie wierzyli mu. Intelektualnie, owszem, rozumieli, co mówi, ale nigdy nie zrozumieli wszechogarniającego, codziennego strachu, w którym żyli mężczyźni w Terreille. Zatem nie wierzyli, nie mogli mu uwierzyć. Zastanawiał się, czy może chłopcy są zbyt młodzi, aby mieć bezpośrednie doświadczenie, jeśli chodzi o sposób traktowania mężczyzn przez czarownice. Zapytał Sylvię, Czarownice z Halaway, w jaki sposób Królowa daje sobie radę z mężczyzną, który nie chce służyć na jej dworze. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami przez dłuższą chwilę, zanim wypaliła: - Kto by takiego chciał? Kilka miesięcy temu, gdy załatwiał jakieś sprawy dla Wielkiego Lorda w Nharkhava, został zaproszony na herbatę przez trzy starsze panie, które zachwalały jego ciało z taką życzliwością, że nie mógł czuć się obrażony. Czując się z nimi dobrze, zapytał, czy słyszały cokolwiek o Księciu Wojowników, który ostatnio zabił Królową. Niechętnie przyznały, że historia jest prawdziwa. Królowa, która nabrała ochoty na okrucieństwa, nie była w stanie utworzyć dworu, ponieważ nie mogła przekonać dwunastu mężczyzn, aby służyli jej z własnej woli. Zdecydowała się zmusić mężczyzn do służby przy użyciu Pierścienia Posłuszeństwa. Zebrała jedenastu Wojowników o jaśniejszych Kamieniach i szukała dwunastego, gdy doszło do konfrontacji z Księciem Wojowników. Szukał on młodszego kuzyna, który zniknął miesiąc wcześniej. Gdy próbowała zmusić go do uległości, zabił ją. - Co stało się z Księciem Wojowników? Zrozumiały pytanie dopiero po chwili. - Nie się z nim nie stało. W końcu zrobił dokładnie to, co powinien był zrobić. W istocie wszyscy chcieli, aby po prostu powstrzymał tę straszną kobietę i przekazał ją Królowej Nharkhavy w celu poddania karze, ale nikt nie spodziewał się, że Książę Wojowników zostanie na tyle sprowokowany, aby przekroczyć granicę zabijania. Lucivar spędził resztę dnia w tawernie, nie będąc pewny, czy jest rozbawiony, czy przestraszony postawą Dam. Myślał o biciu, biczowaniu, chwilach, gdy krzyczał, cierpiąc z powodu bólu powodowanego przez Pierścień Posłuszeństwa. Myślał o tym, co takiego zrobił, aby zasłużyć na ten
ból. Siedział w tawernie i śmiał się do łez, gdy uświadomił sobie, że nigdy nie będzie w stanie pogodzić się z różnicami między Terreille a Kaeleer. W Kaeleer służba była skomplikowanym tańcem, w którym prowadziła to jedna, to druga płeć. Czarownice pielęgnowały i chroniły męską siłę i dumę. Mężczyźni z kolei chronili i szanowali delikatniejszą, choć w jakimś sensie głębszą, silę kobiecą. Mężczyźni nie byli niewolnikami ani zwierzętami domowymi czy narzędziami, używanymi bez względu na uczucia. Byli cennymi i cenionymi partnerami. To, uznał Lucivar tamtego dnia, było smyczą, której używały Królowe - kontrola tak delikatna i słodka, że mężczyzna nie miał żadnego powodu, aby z nią walczyć, a miał wszelkie powody, aby wściekle jej bronić. Lojalność, po obu stronach. Szacunek, po obu stronach. Honor, po obu stronach. Duma, po obu stronach. To było miejsce, które teraz z dumą nazywał domem.
***
- Lucivar. Lucivar skoczył na równe nogi, przeklinając z cicha. Biorąc pod uwagę napięcie, które w niej wyczuwał, miał szczęście, że nie wyruszyła bez niego. - Coś jest nie w porządku - powiedziała swoim niskim głosem. Natychmiast przeszukał otoczenie. - Gdzie? Nic nie czuję. - Nie w najbliższej okolicy. Na wschodzie. Jedyną osadą na wschód od nich była wioska plebsu, pod protektoratem Agio, miasteczka Krwawych w północnej części Ebon Rih. - Tam coś jest nie w porządku, ale trudno to zidentyfikować - powiedziała Jaenelle, mrużąc oczy, gdy patrzyła na wschód. - I wydaje się to w jakiś sposób wykrzywione, tak jak sidła z zatrutą przynętą. Wyślizguje mi się, gdy próbuję się na tym skoncentrować. - Warknęła, sfrustrowana. - Może narkotyki mają wpływ na moje możliwości wyczuwania tego, co się dzieje.
Pomyślał o Królowej, która schwytała w zasadzkę jedenastu mężczyzn, zanim została zabita. - Lub może twoja płeć jest niewłaściwa dla tej przynęty. - Utrzymując szczelne osłony wewnętrznych barier, wysłał na wschód delikatna sondę psychiczna. Minutę później, klnąc na czym świat stoi, przerwał łącze i przywarł do Jaenelle, aby jej czysta, ciemna moc zmyła plugawość tego, o co się otarł. Przycisnął czoło do jej czoła. - Niedobrze, Kotko. Mnóstwo rozpaczy i bólu otoczonych przez... - Szukał sposobu opisania tego, co odczuwał. Padlina. Drżąc, zastanawiał się, dlaczego przyszło mu do głowy to słowo. Mógł przefrunąć nad wioską i rzucić okiem, co się dzieje. Jeśli plebejusze bronili się przed napaścią Jhinków, był na tyle silny, aby dać im wsparcie. Jeśli chodziło o jedną z tych wiosennych epidemii, które czasem przetaczały się przez wioskę, lepiej było to wiedzieć przed wysłaniem wiadomości do Agio, ponieważ trzeba będzie sprowadzić Uzdrowicielki. Jego głównym zmartwieniem było znaleźć bezpieczne... - Nawet o rym nie myśl, Lucivarze - ostrzegła cicho Jaenelle. - Idę z tobą. Lucivar przyjrzał się jej, szacując, jak mocno tym razem może na nią naciskać. - Wiesz, Pierścień Honoru, który dla mnie zrobiłaś nie powstrzyma mnie tak skutecznie jak Pierścień Ograniczający. Wymruczała eyrieńskie przekleństwo, które było raczej dosadne. Uśmiechnął się ponuro. To w znacznym stopniu było odpowiedzią na pytanie o to, jak bardzo mógł naciskać. Spojrzał na wschód. - Dobrze, chodź ze mną. Ale zrobimy to po mojemu. Kotko. Jaenelle przytaknęła. - To ty masz doświadczenie bojowe. Ale... - Przycisnęła wewnętrzną powierzchnię dłoni do Szaroczarnego Kamienia spoczywającego na jego klatce piersiowej. - Rozłóż skrzydła. Gdy rozłożył skrzydła na pełną szerokość, poczuł gorąco - zimne mrowienie, rozchodzące się od Pierścienia Honoru. Cofnęła się, zadowolona. - Ta osłona jest wpleciona w osłonę zabezpieczającą zawartą w Pierścieniu. Możesz wykorzystać do dna moc swoich Kamieni, a ona wciąż będzie cię chronić. Ustawiona jest na odległość stopy od twojego ciała i zazębia się z moim, a więc możemy być blisko siebie, nie zagrażając sobie
wzajemnie. Uważaj jednak, aby trzymać się z daleka od rzeczy, których nie chcesz uszkodzić. Lucivar regularnie odwiedzał wszystkie wioski w Ebon Rih, znal je oraz otaczające tereny całkiem dobrze. Mnóstwo niskich wzgórz i zadrzewień w bezpośredniej bliskości wioski było dla napastników z Jhinki idealnym miejscem do ukrycia się. Jhinkowie byli wściekłymi uskrzydlonymi ludźmi. Dzielili się na patriarchalne klany, luźno ze sobą powiązane przez wodzów plemiennych. Podobnie jak Eyrieńczycy, byli rdzenną ludnością Askavi. Byli mniejsi i żyli znacznie krócej niż długowieczni Eyrieńczycy. Dwie rasy nienawidziły się wzajemnie, dłużej niż ktokolwiek mógłby spamiętać. Eyrieńczycy mieli przewagę z powodu Fachu, silną stroną Jhinków była liczebność. Pozbawiony swojej psychicznej mocy i rezerw w Kamieniach, wojownik eyrieński w obliczu przewagi liczebnej był równie podatny na ataki wrogów, jak każdy inny mężczyzna. Akceptując rzeź, która była konieczna, aby powalić wroga, Jhinkowie zawsze byli gotowi do walki z Eyrienczykami. Z dwoma wyjątkami. Jeden przebywał
wśród martwych, drugi wśród żywych. Obaj nosili Szaroczarne Kamienie. - W porządku - powiedział Lucivar. - Będziemy posuwać się po tej białej radialnej nici, dopóki nie miniemy wioski, następnie zeskoczymy z Wiatrów i zaatakujemy z drugiej strony. Jeśli to jest napad Jhinków, zajmę się tym. Jeśli to coś innego... Tylko spojrzała na niego. Odchrząknął. - Chodź, Kotko. Dajmy temu, kto rozrabia w naszej dolinie, powód, aby pożałował.
8. Kaeleer
Zeskakując z Białego Wiatru, Lucivar i Jaenelle poszybowali w stronę wciąż oddalonej o milę, spokojnie wyglądającej wioski. Powiedziałeś, że pojawimy się nagle - zauważyła Jaenelle na psychicznej nici. Powiedziałem także, że zrobimy to po mojemu - odpowiedział ostro Lucivar. Tam na dole, jest ból i potrzeba, Lucivarze. Była też plugawość, której teraz nie poczuł, choć wciąż tam była. Musiała być. Niepokoiło go, że nie potrafił jej dłużej wyczuwać, nie wyczułby jej, gdyby po prostu przybył sprawdzić wioskę. Wpadłby w każdą pułapkę, która byłaby tam na dole na niego zastawiona. Poczuł, że budzi się w niej drapieżnik w tej samej chwili, w której rozpoczęła lot nurkowy, pikując w stronę wioski z pełna, prędkością. Klnąc, złożył skrzydła i zanurkował jej śladem, dokładnie w tym samym momencie, gdy setka Jhinków pojawiła się znikąd, wykrzykując swoje okrzyki wojenne, próbując otoczyć go i ściągnąć w dół. Wykorzystując Fach do zwiększenia prędkości, Lucivar przedarł się przez chmarę Jhinków, słysząc wrzaski przeciwników, gdy uderzali o jego osłonę. Wykrzykując eyrieński okrzyk wojenny, uwalniał moc swoich Szaroczarnych Kamieni w krótkich, kontrolowanych falach. Ciała Jhinków eksplodowały, tworząc krwawą mgiełkę wypełnioną porozrywanymi członkami. Przedarł się przez chmarę i zakończył lot nurkowy o długość skrzydła od ziemi. Kotko! Leć główna ulicą. Ale pośpiesz się, Tunel nie wytrzyma długo. Unikaj bocznych uliczek. Są... zapaskudzone. Po drugiej stronie wioski jest osłonięty budynek. Lecąc nisko nad ziemią, Lucivar zakręcił w kierunku głównej ulicy, przekroczył z pełną prędkością granicę wioski i użył wszystkich przekleństw, które znał, gdy jego osłona otarła się o psychiczną burzę czarownicy, otaczającą zwodniczo spokojną wioskę. Osłona zaskwierczała, jakby krople zimnej wody spadały na gorącą patelnię. Wszystkie psychiczne nici tworzące zasadzkę rozbłysły, jak gdyby były fizycznymi nićmi zrobionymi z błyskawic. Mocno napierając, przeleciał przez kurczący się już tunel, który stworzyła Jaenelle, gdy przenikała przez burzę czarownicy, i wreszcie dogonił ją o jedną przecznicę przed osłoniętym budynkiem. Szybka sonda psychiczna pokazała mu parametry kopulastej, owalnej osłony, chroniącej dwupiętrowy kamienny budynek i dziesięć metrów gruntu dookoła. Do brzegu osłony biegło czterech mężczyzn machając rękami i krzycząc. - Wracajcie! Wynoście się stąd! Za mężczyznami, z niskich wzgórz za wioską wyłoniły się tysiące Jhinków, wypełniając niebo, a w końcu przysłaniając słońce.
Jaenelle przeniknęła przez osłonę budynku tak łatwo, jakby przechodziła przez cienką warstwę wody. Zaniepokojony widokiem mężczyzn i zbliżających się Jhinków, Lucivar poczuł, jak gdyby przechodził przez ścianę ciepłych ciągutek. Gdy tylko znaleźli się wewnątrz osłony budynku, Lucivar wylądował obok czterech mężczyzn. Osłona zabezpieczająca, którą stworzyła dla niego Jaenelle, skurczyła się do przylegającego do ciała kokonu, powodującego lekkie mrowienie w Pierścieniu Honoru, a następnie całkowicie zaniknęła. - Ilu rannych? - rzuciła Jaenelle. Lord Randahl, Wojownik Agio, który był Dowódca Straży Lady Eriki, odpowiedział niechętnie: Według ostatnich wyliczeń około trzystu, Lady. - Ile uzdrowicielek? - W wiosce było dwóch lekarzy i jedna znachorka, która znała się trochę na uzdrawianiu ziołami. Wszyscy są martwi. Wiedząc, że lepiej jest nie przeszkadzać, gdy Jaenelle skupia się na uzdrawianiu, Lucivar poczekał, dopóki nie wbiegła do budynku i dopiero potem wyartykułował swoje własne pytania. - Kto utrzymuje osłonę? - Adler - odpowiedział Randahl, pokazując kciukiem młodego Wojownika o pobrużdżonej twarzy. Lucivar spojrzał w stronę wzgórz. Jhinkowie wyładują na nich lada chwila. - Czy możesz przesunąć swoja osłonę o jeden lub dwa cale na zewnątrz? - poprosił Adlera. - Założę za nią szaroczarną osłonę. Potem możesz zrzucić swoja i odpocząć. Młody Wojownik skinął głowa, ze znużeniem i przymknął oczy. Kilka sekund po tym, jak Lucivar wzniósł swoją osłonę, Jhinkowie zaatakowali. Rozbijali się o niewidzialną barierę, ich ciała piętrzyły się w pięciu i sześciu Warstwach. Niektórzy z Jhinków, Ściśnięci między osłoną a resztą chmary, byli ugniatani i miażdżeni przez masę wijących się ciał. Na pięciu mężczyzn poniżej patrzyły się martwe, wypełnione nienawiścią oczy. - Na Ogień Piekielny - mruknął Randahl. - Nawet przy najgorszych atakach nie zjawiali się tak jak teraz. Lucivar przyjrzał się przez chwilę Wojownikowi w średnim wieku, zanim skupił uwagę na Jhinkach. Być może nie schwytali jeszcze tego, kogo chcieli. Czuł napór tych wszystkich ciał piętrzących się na osłonie, mógł czuć, jak zużywają kropla po kropli moc zgromadzonej energii Szaroczarnych Kamieni. Wszystkie Kamienie tworzyły zbiornik mocy psychicznej, a czym ciemniejszy był Kamień, tym głębszy zbiornik. Będąc drugim pod względem intensywności zabarwienia, Szaroczarny tworzył osłonę mocy na tyle silną, że gdyby Lucivar nie
używał Kamieni do celów innych niż utrzymywanie osłony przed fizycznymi atakami, mógłby powstrzymywać ataki Jhinków przez tydzień, zanim odczułby zmęczenie. Wcześniej ktoś przyszedłby ich szukać. Musiał tylko czekać. Trzeba było jednak pamiętać o burzy czarownic. Był pewien, że ktoś zastawił tę pułapkę specjalnie na niego. Będzie musiał spytać Randahla. Podejrzewał, że pierwszy atak Jhinków uniemożliwił im zgromadzenie zapasów. A Jaenelle potrzebowała innych uzdrowicielek do pomocy przy opatrywaniu rannych. Ciemność wie, że miała psychiczne zasoby pozwalające przeprowadzić potrzebne uzdrawianie, ale przy takim zapotrzebowaniu na jej usługi, po niedawnej intoksykacji i zmęczeniu fizycznym, jej ciało nie dałoby rady. Poza tym nikt nigdy nie posądzał go o potulny charakter. Lucivar zniknął swój Szaroczarny pierścień i przywołał Czerwony, nadany mu z mocy Przyrodzonego Prawa. Szaroczarny na szyi będzie zasilać osłonę. Czerwony... - Powiedz swoim ludziom, aby trzymali się jak najbliżej budynku - powiedział cicho do Randahla. Nadszedł czas, aby trochę wyrównać szanse. Uśmiechając się swoim leniwym, aroganckim uśmiechem, podniósł prawą rękę i uwolnił zaklęcie, które doskonalił całe lata. Z Czerwonego Kamienia w jego pierścieniu wystrzeliło siedem cienkich psychicznych „drutów”. Trzymając wyprostowaną rękę, machnął nią leniwie w tę i z powrotem, ciągle dbając, aby nie znaleźć się zbyt blisko budynku. W tył i w przód. W górę i w dół. Po osłonie ściekała krew Jhinków. Ciała napastników ześlizgiwały się i zsuwały, gdy ci, którzy dostrzegali niebezpieczeństwo, próbowali wysunąć się ze stosu, zanim powtórzy się zamiatający ruch ręki Lucivara. Zadowolony z panicznego gramolenia się po przeciwnej stronie osłony. Lucivar obszedł budynek, cały czas trzymając rękę skierowaną w stronę osłony. Jhinkowie umierali. Zaczynał trzecie kółko, gdy Jhinkowie, którzy wciąż próbowali wdrapać się na osłonę, wreszcie zarazili się paniką od tych, którzy próbowali uciec. Skrzecząc i krzycząc, odrywali się od osłony i biegli w kierunku wzgórz. Lucivar wciągnął - „druty” z powrotem do pierścienia, zakończył zaklęcie i powoli opuścił ramię. Randahl, Adler i dwóch Wojowników, których nie przedstawiono jeszcze Lucivarowi, patrzyli bliscy mdłości na krew płynącą z osłony i na fragmenty ciał osuwających się na ziemię. - Matko Noc - szeptał Randahl. - Matko Noc. Nie patrzyli na niego, ale gdy tylko ich spojrzenia kierowały się w jego stronę, dostrzegał nieufny wzrok, który wskazywał, że może być w nich coś, co było znacznie bardziej niebezpieczne i groźne niż wróg czyhający na zewnątrz.
Co było prawdą? - Idę zajrzę do Lady - powiedział nagle Lucivar. Będąc Dowódca Straży, Randahl próbowałby postępować rutynowo, gdyby miał kilka minut, aby się uspokoić. Choćby z powodu swojej funkcji przy kontaktach z Księciem Wojowników opierałby się na Protokole. Ale inni... Wszystko ma swoją cenę. Lucivar zbliżył się do frontu budynku i dal sobie chwilę na opanowanie się. Jeśli inni Krwawi nie umieli postępować z Księciem Wojowników, który przekroczył granicę żądzy zabijania, to ranni przedstawiciele plebsu tym bardziej. W tej chwili histeria mogła wyzwolić okrutne pragnienie przelewu krwi. Mężczyzna, opuszczający granicę żądzy krwi, potrzebował kogoś, najlepiej kobiety, kto pomógłby mu odzyskać spokój. To była jedna z wielu cienkich nici, które wiązały Krwawych. Czarownice w okresie podatności potrzebowały męskiej siły, a mężczyźni potrzebowali, czasem rozpaczliwie, schronienia i komfortu, które odnajdowali w delikatnej sile kobiety. Potrzebował Jaenelle. Lucivar uśmiechnął się gorzko, gdy wchodził do budynku. Właśnie teraz wszyscy potrzebowali Jaenelle. Miał nadzieję - słodka Ciemności, jak bardzo miał nadzieję - że jej obecności wystarczy. W ratuszu było dużo pomieszczeń różnej wielkości, w których mieszkańcy miasteczka mogli zbierać się na tańce lub odbywać spotkania. Przynajmniej zakładał, że taka była funkcja tego budynku. Nie spotykał się zbyt często z plebsem. Gdy chodził po największej komnacie, tęskniąc za obecnością Jaenelle, czul ból i strach rannych plebejuszy, siedzących pod ścianami lub leżących na podłodze. Ból mógł znieść. Strach, który pojawiał się u tych, którzy go zauważali, podminowywał jego niepewną, samokontrolę. Odwracając się. Lucivar ujrzał młodego mężczyznę leżącego na wiejskim materacu w pobliżu drzwi. W normalnej sytuacji mógłby przypuszczać, że mężczyzna był jeszcze jednym plebejuszem, ale widział zbyt wielu mężczyzn w podobnych okolicznościach, aby nie rozpoznać słabego zapachu psychicznego. Klęknąwszy na jednym kolanie, Lucivar ostrożnie uniósł bok podwójnie złożonego prześcieradła, przykrywającego ciało od szyi po stopy. Jego wzrok przeskoczył z ran na nieruchomą, wykrzywioną bólem twarz i z powrotem. Zaklął cicho. Rany brzucha były poważne. Ludzie umierali z powodu mniej groźnych obrażeń. Rany nie wykraczały poza możliwości uzdrowicielskie Jaenelle, ale nie był pewien, czy umiałaby odbudować części ciała, które już nie istniały. Opuściwszy prześcieradło, Lucivar wyszedł z komnaty, przeklinając głośniej i bardziej dosadnie niż przedtem. Zaczął szukać jakiejś pustej komnaty, w której mógłby dać upust swojej wściekłości wymykającej się już spod kontroli. Randahl nie powiedział, że którykolwiek z jego ludzi został ranny. I dlaczego chłopiec - nie,
mężczyzna, nikt z tego rodzaju ranami po bitwie nie zasługuje, aby nazywać go chłopcem - był trzymany z dala od innych, rzucony pod zacienioną, Ścianę, gdzie łatwo można go nie zauważyć? Chwytając w nozdrza ciepło żeńskiego zapachu psychicznego, Lucivar otworzył drzwi i wszedł do kuchni, zanim sobie uświadomił - zbyt późno - że kobieta próbująca jedna ręka. pompować wodę nie była Jaenelle. Gdy otwierane drzwi uderzyły o ścianę, odwróciła się i wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała powstrzymać napastnika. Lucivar jej nienawidził. Nienawidził za co, że nie była Jaenelle. Nienawidził jej za strach w oczach, który pchał go w stronę ślepej furii. Nienawidził jej za to, że była młoda i piękna. I przede wszystkim nienawidził jej za to, że wiedział, iż w każdej chwili może zacząć uciekać, on zacznie ją wtedy gonić, zrobi jej krzywdę albo nawet zabije, zanim będzie mógł się powstrzymać. Przełknęła z wysiłkiem ślinę i powiedziała cichym, drżącym głosem: - Próbuję zagotować trochę wody, aby zrobić rannym herbatę, ale pompa ma duży opór i nie daję rady jedną ręką. Czy możesz mi pomóc? Supeł napięcia w jego wnętrzu rozluźnił się. Tutaj był przynajmniej z kobietą z plebsu, która wiedziała, jak postępować wobec mężczyzn Krwawych. Prośba o pomoc była zawsze najłatwiejszym sposobem skierowania ich uwagi na wykonywaną przysługę. Gdy Lucivar się zbliżył, odsunęła się na bok, cała drżąc. Znów zaczęła narastać w nim wściekłość, lecz zauważył zabandażowaną prawą rękę, którą kobieta trzymała na brzuchu. Dłoń wsunęła między sukienkę a fartuch. A więc nie ma strachu, tylko zmęczenie i utrata krwi. Postawił krzesło na tyle blisko, aby mieć kontrolę nad sytuacją, ale na tyle daleko, aby się o nią nie ocierać. - Usiądź. Gdy usiadła, napompował wody i postawił napełnione garnki na opalanym drewnem piecyku. Zauważył worki z ziołami leżące na drewnianym stoliku obok podwójnego zlewu i popatrzył na nie ciekawie. - Lord Randahl powiedział, że znachorka umarła wraz dwoma lekarzami. Potakując, miała oczy pełne łez. - Moja babcia. Mówiła, że mam dar i mnie uczyła. Lucivar oparł się o stół, zaintrygowany. Umysły plebsu były zbyt słabe, aby wydzielać psychiczny zapach, ale jej umysł go wydzielał. - Gdzie nauczyłaś się, jak postępować z mężczyznami Krwawych?
Jej oczy rozszerzyły się z niepokoju. - Nie próbowałam tobą sterować! - Powiedziałem postępować, nie sterować. To jest różnica. - J... ja tylko robiłam to, co mówiła Lady. Jego wewnętrzne napięcie znów zmalało. - Jak się nazywasz? - Mari. - Zawahała się. - Ty jesteś Książę Yaslana, prawda? - Czy to cię martwi? - zapytał Lucivar bezbarwnym głosem. Ku jego zdziwieniu Mari uśmiechnęła się nieśmiało. - Och, nie. Lady powiedziała, że można ci ufać. Jej słowa ogrzały go jak pieszczota kochanki. Zauważywszy lekki akcent w jej głosie, zastanawiał się, komu plebs w wiosce nie może ufać. Zmrużył oczy, gdy się jej przyglądał. - Masz wśród przodków jakichś Krwawych, prawda? Mari nieco zbladła i nie patrzyła na niego. - Moja prababka była pół - Krwawą. N - niektórzy ludzie mówią, że jestem bardzo do niej podobna. - Z mojego punktu widzenia to nic złego. - Jej widoczna ulga to było dla niego zbyt wiele, zaczął więc przeglądać woreczki z ziołami. Zbyt łatwo pomyślałaby, że jest przyczyną jego gniewu, i dlatego bawił się jeszcze przez chwilę woreczkami, aż udało mu się opanować emocje. Ze swojego doświadczenia wiedział, że pół - Krwawe dzieci rzadko były mile widziane i akceptowane przez oba społeczeństwa. Krwawi nie chcieli ich, ponieważ nie miały dość mocy, aby używać jej do Fachu, i wobec tego nie mogły być niczym więcej niż służącymi. Plebs ich nie chciał, ponieważ miały zbyt wiele mocy, a te możliwości, jeśli nie były poddane szkoleniu i przy braku jakichkolwiek zasad moralnych, sprzyjały pojawianiu się drobnych tyranów, którzy wykorzystywali magię i strach do rządzenia wioską, która w innym przypadku by ich nie zaakceptowała. Woda zaczęła się gotować. - Usiądź - rzucił Lucivar, gdy Mari zaczęła wstawać. - Możesz mi mówić, co mam pomieszać, stamtąd, gdzie jesteś. Poza tym - dodał z uśmiechem, aby złagodzić brzmienie wcześniejszego warknięcia - nie dla takich jak ty mieszałem proste napary lecznicze. Patrząc przymilnie i mrucząc, że Lady mogłaby być nieco zirytowana z powodu mieszania leczniczych naparów, Mari wskazała zioła, których zamierzała użyć, i powiedziała mu, jakich mieszanek potrzebuje. - Czy często widujesz Lady? - zapytał Lucivar, zdejmując garnki z pieca i ustawiając je na kamiennych podstawkach z jednej strony stołu. Pomimo stałej odmowy założenia formalnego dworu, jej opinie liczyły się w większej części Kaeleer.
- Wpada na cale popołudnie co kilka tygodni. Ona, babcia i ja rozmawiałyśmy o Fachu uzdrawiania, podczas gdy jej przyjaciele uczyli Khevina. - Kim on... - wstrzymał się z pytaniem. Myślał, że psychiczny zapach młodego mężczyzny był tak słaby z powodu poważnych ran, ale był silny, jak na pół - Krwawego. - Którzy przyjaciele Lady go uczą? - Lord Khardeen i Książę Aaron. Khary i Aaron byli dobrym wyborem, jeśli trzeba było uczyć pół - Krwawego podstaw Fachu. Co nie tłumaczy, dlaczego Jaenelle nie poprosiła jego o wzięcie udziału w nauczaniu. Lucivar ostrożnie opuścił przesycone ziołami gazy do garnków z wodą. - Obaj dobrze znają podstawy Fachu. - Następnie, czując, że jest nieprzyjemny, dodał: - Inaczej niż Lady, która ciągle nie umie przywołać własnych butów. Jej prychnięcie zaskoczyło go. - Nie rozumiem, dlaczego robicie z tego jakiś wielki problem. Jeśli mam przyjaciela, który umie robić wspaniałe sztuczki, to nie będę się przejmować przywoływaniem butów. Zirytowany Lucivar mruknął coś pod nosem i zaczaj szukać w szafkach kubków. Cholerna baba, z pewnością była niedzisiejsza. W każdym razie miała predyspozycje do zostania czarownicą. Przestał się odzywać, gdy zobaczył, jak Mari zbladła. Nieco zawstydzony nalał do kubka jeden z uzdrawiających naparów i stał nad nią, czekając, aż wypije. - Widziałem Khevina, gdy przybyłem - powiedział cicho Lucivar. - Widziałem rany. Dlaczego Khary i Aaron nie nauczyli go, jak stawiać osłony? Mari podniosła wzrok, zdumiona. - Uczyli go. To Khevin osłonił ratusz, gdy Jhinkowie zaczęli atakować. - Myślę, że powinnaś to wyjaśnić - powiedział powoli Lucivar, czując, jak gdyby zadał cios w powietrze. Silny pól - Krwawy mógłby mieć dość mocy, aby utworzyć osobistą osłonę na parę minut, ale nie byłby w stanie utworzyć i utrzymać osłony na tyle dużej, aby ochronić budynek. Oczywiście Jaenelle ma niezwykły instynkt, jeśli chodzi o rozpoznawanie mocy, która została w jakiś sposób zablokowana. Mari, wyglądająca na zdziwioną, potwierdziła to. - Khevin spotkał pewnego dnia Lady, która przyszła odwiedzić prababcię i mnie. Popatrzyła na niego przez dłuższa chwilę i powiedziała, że jest zbyt silny, żeby nie zostać właściwie wyszkolony. Następnym razem przyprowadziła Lorda Khardeena i Księcia Aarona. Tworzenie osłony było pierwszą rzeczą, jakiej go nauczyli. Ręka Mari zaczęła drżeć. Kubek przechylił się.
Lucivar użył Fachu, aby ustabilizować kubek i nie dopuścić do wylania się na nią gorącego płynu. - Byli oni pierwszymi przyjaciółmi, jakich kiedykolwiek miał Khevin. - Jej oczy prosiły o zrozumienie. Następnie zaczerwieniła się i opuściła wzrok. - To znaczy męskich przyjaciół. Nie śmiali się z niego i nie przezywali, tak jak to robili niektórzy młodzi Wojownicy z Agio. - Co ze starszymi Wojownikami? - zapytał Lucivar, starając się, aby w jego głosie nie było słychać gniewu. Mari wzruszyła ramionami. - Wydawało się, że są zakłopotani, gdy widzieli go przychodzącego do wioski. Nie chcieli wiedzieć, że istnieje. Mnie też nie chcieli widzieć w pobliżu - dodała z goryczą. - Lord Khardeen z Księciem Aaronem... po zakończonej lekcji zostawali trochę dłużej, wypijali po szklance piwa i po prostu gadali. Mówili mu o Kodeksie honorowym Krwawych i zasadach. których mają się trzymać Krwawi. Czasem zastanawiałam się, czy Krwawi w Agio kiedykolwiek słyszeli o tych zasadach. Jeśli nie, to usłyszą. - Osłona - przypomniał. - Nagle niebo zaroiło się od Jhinków wrzeszczących po swojemu. Khevin powiedział mi, abym przyszła do ratusza. My... Lady mówi. że czasem łącze powstaje, gdy ludzie tacy jak my są... blisko. Lucivar popatrzył na jej lewą rękę. Nie było obrączki, A więc kochankowie: Przynajmniej Khevin znał i dał tę przyjemność. - Byłam z tej strony wioski, donosiłam jakieś zioła lecznicze babci. Dorośli mnie nie słuchali, a więc złapałam małą dziewczynkę, która bawiła się na dworze i krzyknęłam na inne dzieci, żeby ze mną poszły. Myślę, że sprawiłam, że niektóre naprawdę za mną poszły. Gdy dotarliśmy do ratusza, Khevin otoczył go osłoną. Pocił się. Wyglądało, jakby to go raniło. Lucivar był pewien, że tak właśnie było. - Wyjaśnił, że próbował wysłać do Agio wiadomość na nici psychicznej, ale nie był pewien, czy ktokolwiek to usłyszy. Powiedział wtedy, że ktoś musi pozostać wewnątrz osłony, aby sięgać przez nią i sprowadzić jeszcze jedną osobę do środka. Przeciągnął mnie przez nią akurat, gdy jeden z Jhinków nas zaatakował. Jhinka uderzył w osłonę tak mocno, że padł bez czucia. Khevin wziął swój topór, którym rąbał
drewno, gdy rozpoczął się atak, przeszedł przez osłonę i zabił Jhinkę Wtedy już wszyscy mężczyźni w wioski byli na ulicach i walczyli. Khevin - został na zewnątrz, aby chronić dzieci, podczas gdy ja wciągałam je przez osłonę. Wtedy już Jhinkowie byli wszędzie wokół nas. Wielu kobietom, które próbowały dotrzeć do budynku, to się nie udało lub zostały poważnie ranne, gdy wciągałam je przez osłonę. Babcia... babcia była niemal w zasięgu ręki, gdy jeden z Jhinków spikował i... Smiał się. Patrzył na mnie i
śmiał się, gdy ja zabijał. Lucivar napełnił kubek i nałożył ogrzewające zaklęcie na garnki. Mari sięgnęła do kieszeni fartucha po chusteczkę do nosa. Popijała herbatę ziołowa i przez minutę nic nie mówiła. - Khevin nie mógł dłużej walczyć i równocześnie utrzymywać osłony. Nawet ja to widziałam. W nogach miał strzały. Nie mógł się poruszać zbyt szybko. Złapali go, zanim przeszedł osłonę, i zrobili mu to. Wtedy przyszli Lord Randahl inni i zaczęli walczyć. Dwóch Wojowników osłaniało rannych i prowadziło ich tutaj, a pozostali dwaj zabijali i zabijali. Osłona Khevina zaczęła słabnąć. Bałam się, że Wojownicy postawia jeszcze jedna, przez która nie będę mogła przejść, i Khevin zostanie na zewnątrz. Gdy sięgnęłam za osłonę i go chwyciłam, zobaczył mnie Jhinka i przeciął mi rękę. Przeciągnęłam Khevina na chwilę przed tym, jak Wojownicy weszli do środka i postawili drugą osłonę. Mari popijała herbatę. - Lord Adler zaczął kląć, ponieważ nie mogli przedrzeć się przez burzę czarownie wokół wioski, aby przesłać wiadomość do, Agio. Lord Randahl tylko patrzył na Khevina. - Wtedy on i Lord Adler podnieśli Khevina, j - jak gdyby w końcu był coś wart. Wzięli materac i prześcieradła z łóżka dozorcy i zrobili, co mogli, aby Khevin miał wygodnie. - Mari patrzyła swój kubek, a po jej twarzy spływały łzy. - I to wszystko. Lucivar wziął pusty kubek. Chciał ją pocieszyć, ale nie był pewien, czy będzie mogła przyjąć to pocieszenie od Księcia Wojowników. Być może od kogoś takiego jak Aaron, który był w tym samym wieku, ale od niego? - Mari?. Poczuł ulgę, gdy Jaenelle weszła do kuchni. - Pozwól, że obejrzę twoje ramię - powiedziała Jaenelle, delikatnie poluzowując bandaż i nie zwracając uwagi na jej uporczywe prośby o opatrzenie Khevina. - Najpierw twoja ręka. Potrzebuję cię w dobrym stanie, bo musisz mi pomóc przy rannych. Będziemy potrzebować nieco ciemnego piwa. O, już trochę przygotowałaś. Gdy Jaenelle zajęła się głęboką raną od łokcia po nadgarstki Mari, Lucivar nalał do kubków uzdrowicielską herbatę i na każdy kubek nałożył zaklęcie ogrzewające. Po chwili przeszukiwania szafek znalazł dwie duże, metalowe tace. Pewnie będą za ciężkie dla Mari - zwłaszcza w sytuacji, gdy Jaenelle ostrzegła, że ten rodzaj szybkiego uzdrowienia, który miała zastosować, nie jest możliwy w warunkach obciążenia - ale młodzi Wojownicy, którzy przebywali w pobliżu, mogą zająć się teraz przenoszeniem i podnoszeniem ciężkich rzeczy, podczas gdy on zajmie się utrzymywaniem osłony.
Jaenelle rozwiązała problem, nakładając zaklęcie unoszące na obie tace, tak że unosiły się teraz w powietrzu na wysokości pasa. Mari nie musiała ich podnosić, wystarczyło nimi sterować. Lucivar i Mari kierowali tacami i wraz z Jaenelle udali się do dużej komnaty. Jaenelle nie zwracała uwagi na zgiełk, który wybuchł, gdy tylko wieśniacy ja dostrzegli. Podeszli do zacienionej ściany, przy której leżał Khevin. Mari zawahała się i przygryzła wargę, wyraźnie rozdarta między chęcią podejścia do swojego kochanka a obowiązkami pomocniczki Uzdrowicielki. Lucivar ścisnął ja zachęcająco za ramię i dołączył do Jaenelle. Nie wiedział, jak może jej pomóc, ale zrobi wszystko, co może. Gdy Jaenelle zaczęła unosić prześcieradło, Khevin otworzył oczy. Z wysiłkiem chwycił ją za rękę. Spojrzała na młodego człowieka oczami bez wyrazu. Zdawało się, że zapadła się w sobie tak głęboko, iż w oknach jej duszy nie można było dostrzec osoby, która żyła wewnątrz. - Czy boisz się mnie? - zapytała szeptem. - Nie, Pani. - Khevin oblizał suche wargi. - Ale przywilejem Wojownika jest chronić swoich ludzi. Zajmij się najpierw nimi. Lucivar próbował dotrzeć do niej za pomocą psychicznej nici, ale Jaenelle uciszyła go. Proszę, Kotko. Pozwól mu zachował dumę. Sięgnęła pod prześcieradło. Khevin jęknął w niemym proteście. - Zrobię tak, ponieważ poprosiłeś - powiedziała - ale zamierzam teraz przywiązać kilka nici z uzdrowicielskiej Sieci, którą zbudowałam, dzięki czemu zostaniesz ze mną. Wygładziła prześcieradło i położyła palec z długim paznokciem u podstawy jego gardła. - I ostrzegam, Khevin, lepiej zostań ze mną. Khevin uśmiechnął się i zaniknął oczy. Chwyciwszy Jaenelle za łokieć, Lucivar zaprowadził ja do korytarza. - Ponieważ nie będą potrzebni do osłony, przyślę młodszych Wojowników, aby pomogli przy dźwiganiu i przenoszeniu. - Adlera tak, dwóch pozostałych nie. Lód w jej głosie zmroził go. Nigdy nie słyszał, aby jakakolwiek Królowa ganiła tak bardzo mężczyznę. - Jak sobie życzysz - odpowiedział głosem pełnym szacunku. - Mogę... - Zapewnij bezpieczeństwo tego miejsca, Yastana. Zadrżał, ale szybko się opanował i dokładnie zablokował swoje emocje. Na Ogień Piekielny, jej
środki lecznicze uzdrawiały skutecznie, ale była chwiejna emocjonalnie. I wiedziała o tym. - Kotko... - Dam radę. Nie musisz z tego powodu obawiać się o swój tyłek. Uśmiechnął się szeroko. - Jeśli chodzi o chronienie mojego tyłka, jesteś najbardziej użyteczna wtedy, gdy syczysz i prychasz. Jej szafirowe oczy stały się nieco cieplejsze. - Przypomnę ci o tym. Lucivar ruszył w kierunku drzwi wejściowych, Musiał przypilnować, aby co parę godzin wypijała trochę wody i miała co przegryźć. Szepnie słowo Mari. Zawsze było łatwiej namówić Jaenelle do jedzenia, gdy jadł ktoś jeszcze. Gdy się odwrócił, poczuł napór ciał na osłonę i usłyszał ostrzegawcze okrzyki Wojowników. Porozmawia z Mari później. Wrócili Jhinkowie.
9. Kaeleer
Lucivar oparł się o studnię i z wdzięcznością przyjął kawę, którą podał mu Randahl. Była cierpka i zalatywała błotem, ale nie dbał o to. W tej chwili wypiłby mocz, gdyby tylko miał odpowiednią temperaturę. Jhinkowie atakowali przez całą noc. Czasami małe grupki uderzały w osłonę, a następnie uciekały, czasem o osłonę waliło kilka setek wrogów, których musiał ciąć. Nie było snu, nie było wytchnienia. Rosło zmęczenie i fizyczne wyczerpana związane z kanalizowaniem energii Kamieni. Zmagazynowana w nich moc sukcesywnie malała - i następowało to szybciej, niż przewidywał. Randahl i inni Wojownicy wyczerpali swoje zasoby, zanim przybył tu z Jaenelle. Był więc ich jedyną
ochroną i największą siłą bojową. Ponieważ, jak się w porę zorientował, osłona zagłębiała się w ziemię na głębokość zaledwie kilkunastu centymetrów, Jhinkowie - wykorzystując stosy trupów - zaczęli podkopywać się pod osłona. Teraz więc - osłona zagłębiała się w grunt na półtora metra, po czym zawijała i dochodziła do fundamentów budynku. Po walce z Jhinkami, którzy dostali się pod południowa część osłony, instynktownie pobiegł na północna stronę budynku i dotarł tam akurat, gdy jeden z Jhinków zbliżał się do studni. Gliniany słój, który niósł napastnik, zawierał dość silnej trucizny, aby pozbawić ich jedynego źródła zaopatrzenia w wodę. Studnia miała więc teraz osobna osłonę. Gdy tylko atak na studnię został odparty a osłona rozszerzona, nad budynkiem przeformowała się burza czarownic. Nie rozciągała się już nad cala wioska i nie kryła zniszczeń, ale stała się gęstą masą poplątanych nici psychicznych, niewidzialną chmurą pełną psychicznych błyskawic, które skwierczały przy każdym zetknięciu z osłoną. Dodatkowe osłony i umocnienia przeciw Fachowi innych dokonywały tego, czego nie mogli dokonać Jhinkowie - wyczerpywały Lucivara do granie wytrzymałości. Zajmie to jeszcze jeden dzień. Może dwa. Później w osłonie pojawią się słabe miejsca. Przez te punkty będzie mogła przeniknąć burza czarownic, która ogarnie wyczerpane umysły, a słabe miejsca będą mogli sforsować Jhinkowie, aby zaatakować wyczerpane ciała. Przez chwilę rozważał pomysł namówienia Jaenelle, aby udała się do Stołpu po pomoc. Odrzucił ten pomysł bardzo szybko. Dopóki nie zakończy uzdrawiania, nic i nikt nie umiałby jej przekonać do opuszczenia tego miejsca. Gdyby przyznał, ze osłona może nie wytrzymać, prawie na pewno postawiłaby czarną osłonę wokół budynku, narażając na skrajne wyczerpanie swoje ciało, zmęczone już utworzeniem dużej Sieci uzdrowicielskiej dla wszystkich rannych, do których jeszcze nie mogła dotrzeć. Całkowicie skoncentrowana na uzdrawianiu, nie zastanawiałaby się długo nad eksploatowaniem swojego ciała. A dobrze wiedział, co by powiedziała, gdyby kłócił się z nią o szkody, które wyrządza swojemu organizmowi: wszystko ma swoją cenę. Ugryzł się w język i stłumił irytację, zdecydowany wytrzymać, dopóki nie nadciągnie odsiecz z Agio lub Stołpu. Teraz, w chłodny, wczesny poranek, nie mógł znaleźć w sobie dość energii, aby ogrzać ciało, objął więc dłońmi ciepły kubek. Randahl, odwrócony plecami do wioski, popijał kawę w milczeniu. Miał jasną karnację i jasnoniebieskie oczy oraz rzednące rudawe włosy. Miał sylwetkę pana w Średnim wieku, ale jego mięśnie zachowały siłę, a pod względem wytrzymałości przewyższał trzech młodszych Wojowników razem wziętych. - Kobiety, które są do tego zdolne, pomagają w kuchni - powiedział po paru minutach Randahl. - Były zadowolone z jeleniego mięsa i innych produktów, które ze sobą przywieźliście. Większość mięsa zużywają na rosół dla ciężko rannych, ale mówią, że z reszty zrobią gulasz. Powinieneś zobaczyć ich
miny, gdy Mari prosiła, aby dać nam pierwsze miski. Na Ogień Piekielny, one nawet narzekały, ze dają nam ten szlam do picia i na mnie, że tam u nich stoję. Potrząsnął głowa, zdegustowany. Cholerny plebs. Doszło do tego, że gdy wchodzimy do wioski, dzieci uciekają z wrzaskiem. Za naszymi plecami robią znaki chroniące ich przed złem, ale gdy potrzebują pomocy, krzyczą aż nadto donośnie. Lucivar popijał szybko stygnącą kawę. - Jeśli masz takie zdanie na temat plebsu, to dlaczego zjawiłeś się, aby pomóc, gdy zaatakowali Jhinkowie? - Nie zrobiłem tego dla nich. Chciałem bronić tej ziemi. Nie chcę plugastwa Jhinków w Ebon Rih. Przybyliśmy bronić kraju... i wydostać tych dwoje - Randahl opuścił ramiona. - Na Ogień Piekielny, Yaslana. Kto mógł przypuszczać, że chłopiec może zbudować taką osłonę? - Na pewno nikt w Agio. - Zanim Randahl miał szansę na odpowiedź. Lucivar kontynuował szorstko. - Jeśli Mari i Khevin coś dla ciebie znaczyli, dlaczego nie pozwoliłeś im mieszkać w Agio, zamiast pozostawiać ich tutaj, gdzie byli poniżani i lekceważeni? Twarz Randahla pokrył rumieniec. - A co może wiedzieć o lekceważeniu i poniżaniu Książę Wojowników z Szaroczarnym Kamieniem? Lucivar nie wiedział, czy odpowie mu dlatego, że nie dbał już, co ludzie o nim wiedza, czy dlatego, że nie był pewien, czy on i Randahl przeżyją. - Dorastałem w Terreille, nie w Kaeleer. byłem zbyt młody, aby pamiętać swojego ojca gdy zostałem od niego zabrany. Gdy dorastałem, mówiono mi i święcie w to wierzyłem, że jestem półkrwi, bękartem, niechcianym i zapomnianym. Nie wiesz, co to znaczy być bękartem w eyrieńskim obozie łowieckim. Poniżany? - Lucivar roześmiał się gorzko. - Ulubionym epitetem pod moim adresem było: Twój tata to Jhinka. Czy masz pojęcie, co to znaczyło dla Eyrieńczyka? Że zostałeś spłodzony przez samca ze znienawidzonej rasy, a twoja matka musiała się chętnie zgodzić na kopulację, skoro cię donosiła do końca ciąży i urodziła? Och, myślę, że dobrze wiem, jak może się czuć ktoś taki jak Khevin. Randahl odchrząknął - Wstyd powiedzieć, ale nie było mu wcale łatwiej w Agio. Lady Erika próbowała znaleźć dla niego miejsce na swoim dworze. Uważał że jest mu to winna, ponieważ chłopca spłodził jej eks - małżonek. Jednak Khevin nie był z tego zadowolony, a Mari i jej babcia były tutaj, więc wrócił. I znosił ostracyzm i zniewagi ze strony młodych mężczyzn Krwawych - co by wyjaśniało, dlaczego dwaj Wojownicy, stosujący Fach do przenoszenia ciał Jhinków na dalszą odległość - od osłony, byli trzymani jak najdalej od Jaenelle. Lucivar w końcu odpowiedział na pytanie, które dostrzegł w oczach Randahla.
- Khevina uczyli dwaj przyjaciele lady Angelline. Randahl potarł kark. - Powinniśmy pomyśleć i zapytać ją sami. Ona dużo wie. Lucivar uśmiechnął się ze znużeniem. - To wie. I może mieć także pojęcie, gdzie można by umieścić młodą parę. Jeśli przeżyją. Przez chwilę pozwolił sobie mieć nadzieję, że przeżyją. A potem powrócili Jhinkowie.
10. Kaeleer
Randahl osłonił oczy przed popołudniowym słońcem i przyglądał się niskim wzgórzom, czarnym od czekających Jhinków. - Musieli wołać wszystkie klany ze wszystkich plemion - powiedział ochryple. Następnie zwiesił ramiona, opierając się o ścianę. - Matko Noc, Yaslana, musi ich być tam z pięć tysięcy. - Raczej sześć - poprawił Lucivar, rozstawiając szerzej nogi. To był jedyny sposób, aby jego zmęczone, trzęsące się nogi mogły utrzymać ciężar ciała. Jeszcze sześć tysięcy - oprócz kilkuset zabitych przez niego w ciągu ostatnich paru dni - i ta burza czarownie, wciąż szalejąca wokół nich. czerpiąca siły z osłony i wyczerpująca go przy okazji. Jeszcze sześć tysięcy i brak możliwości złapania Wiatrów, ponieważ burza uniemożliwiała wykrycie psychicznych szlaków. Mogli utrzymywać osłonę i mogli walczyć, ale nie mogli wezwać pomocy i nie mogli uciec. Żywność skończyła się wczoraj. Studnia wyschła dzisiaj rano. I wciąż było sześć tysięcy Jhinków, czekających z atakiem, aż słońce schowa się trochę bardziej za zachodnimi wzgórzami.
- Nie damy rady, prawda? - zapytał Randahl. - Nie, nie damy rady - odpowiedział Lucivar. - Nie uda nam się. Przez ostatnie trzy dni wyczerpał oba Szaroczarne kamienie, a także Pierścień z Czerwonym. Czerwony Kamień, który miał na szyi był teraz ich jedyną rezerwa mocy, która mieli, a ta nie mogła wytrzymać długo pierwszego ataku. Randahl i pozostali trzej wyczerpali swoje Kamienie, zanim przybył tu z Jaenelle. Nie było dość czasu na wypoczynek ani dość jedzenia, aby przywrócić moc któregokolwiek Kamienia. Nie, mężczyźni nie dadzą rady, ale Jaenelle musi. Była zbyt cenną Królową, aby zginąć w pułapce, która została - był o tym przekonany - przygotowana dla niego. Zadowolony, że wykorzystał wszystkie argumenty, które dawał mu Protokół, aby zgłosić to żądanie, Lucivar powiedział: - Poproś Lady, aby tu do mnie przyszła. Randahl nie był głupcem i zrozumiał, dlaczego ta prośba została złożona właśnie teraz. Będąc przez moment sam, Lucivar poruszał szyja, i rozłożył ramiona, próbując ulżyć napiętym, zmęczonym mięśniom. Łatwiej zabijać, niż uzdrawiać. Łatwiej zniszczyć, niż zachować. Łatwiej rozwalić, niż zbudować. Ci którzy żerują na destrukcyjnych emocjach i ambicjach oraz odrzucają obowiązki będące ceną za posiadanie władzy, mogą zniszczyć wszystko, co jest ci drogie i co chciałbyś chronić. Bądź zawsze czujny. Słowa Saetana. Ostrzeżenie Saetana skierowane do młodych Wojowników i Książąt Wojowników, zebranych w Pałacu. Saetan nigdy nie przytoczył ostatniej części tego ostrzeżenia: czasami lepiej byłoby zniszczyć. Nie był dość silny, aby zadać Jaenelle szybką czystą, śmierć. Nawet przy pełnej mocy Randahl i pozostali Wojownicy nosili Kamienie niższe rangą a plebs nie miał wewnętrznych linii obrony przed Krwawymi. Gdy Jaenelle i Mari opuszczą, to miejsce, gdy Jhinkowie przypuszcza, ostateczny atak. szybko się opuści, wykorzystując pozostałą, moc do ostatniej kropli, i uwolni ją. Plebejusze umrą, natychmiast, ich mózgi zostaną wypalone. Randahl i pozostali mogą przeżyć kilka sekund dłużej, ale nie na tyle długo, aby dopadli ich Jhinkowie. Jhinkowie... oni także umrą. Niektórzy z nich. Wielu z nich, ale nie wszyscy. Będzie sam, gdy pozostali przy życiu Jhinkowie zaczną rozrywać jego ciało. Był tego pewien. Walczył z Jhinkami w Terreille. Widział, co robili z jeńcami. Jeśli chodzi o okrucieństwo, byli pomysłowym narodem. Ale pomysłowi byli pod tym względem także Krwawi.
Lucivar odwrócił się, ponieważ jego wzrok przyciągnął jakiś ruch. Metr dalej stała Jaenelle, ze skupieniem patrzyła na Jhinków. Nie miała na sobie nic poza Czarnym Kamieniem na szyi. Wiedział dlaczego. Nawet jej bielizna by nie pasowała. Wszystkie mięśnie, wszystkie kobiece krągłości, nabyte przez ostatnie lata, znikły. Nie mając innego źródła paliwa, jej ciało zużywało samo siebie, aby być źródłem wewnętrznej energii. Jej złote włosy były pociemniałe i sztywne od krwi, która musiała znajdować się na dłoniach, gdy przeczesywała je palcami. Oprócz tego, a może właśnie z tego powodu, jej twarz była dziwnie intrygująca. Jej młodość została zużyta w ogniu uzdrawiania, pozostawiając jej ponadczasowa urodę bez wieku, która pasowała do jej starożytnych, przestraszonych szafirowych oczu. Twarz Jaenelle wyglądała jak delikatna maska, która nigdy nie zostanie dotknięta przez żywą istotę. Nagle maska rozpadła się. Jej żal i wściekłość przewaliły się przez niego i sprawiły, że zaczął miotać się wokół budynku. Lucivar chwycił się narożnika i rozpaczliwie się go trzymał, ogarniany przez straszliwy lęk. Świat wirował z oszałamiającą prędkością, wirował, zataczając coraz ciaśniejsze spirale, czerpiąc z jego umysłu, grożąc oderwaniem go od wszystkich kotwic normalności. Szybciej i szybciej. Głębiej i głębiej. Spirale. Saetan mówił mu coś o spiralach, ale Lucivar nie był teraz w stanie patrzeć, nie mógł oddychać, nie mógł myśleć. Jego osłona pękła, jego energia została wessana do spirali. Pojawiła się burza czarownie, jej psychiczne nici pękały, gdy próbowała trwać zakotwiczona w pobliżu budynku. Szybciej i szybciej, głębiej i głębiej, a potem z otchłani wyłoniła się ciemna moc i przeleciała obok niego z prędkością, która zmroziła mu umysł. Lucivar oderwał się od budynku i pokuśtykał w kierunku Jaenelle. W dół. Musiał ją powalić na ziemię, musiał... Bum Bum Bum Bum bum bum bum bum - matko noc! - krzyczał Adler, wskazując w kierunku wzgórz. Lucivar nadwyrężył jakiś mięsień szyi, gdy odwrócił nagle głowę w kierunku odgłosów rozrywających się ciał Jhinków.
Jeszcze jedna fala ciemnej mocy przewaliła się przez to, co pozostało z psychicznych nici burzy czarownic. Rozbłysły, sczerniały, znikły. Zdawało mu się, że usłyszał słaby krzyk. Bum bum bum Bum Bum Bum Zniszczenie sześciu tysięcy Jhinków zajęło jej trzydzieści sekund. Nie patrzyła na nikogo. Po prostu odwróciła się i zaczęła powoli, sztywno iść w kierunku przeciwnej strony wsi. Lucivar próbował powiedzieć jej, aby na niego zaczekała, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Próbował wstać, nie wiedząc, jak znalazł się na kolanach, ale czuł, jakby miał nogi z galarety. W końcu przypomniał sobie, co Saetan mówił mu o spiralach. Nie bał się jej, ale, na Ogień Piekielny, chciałby wiedzieć, co wyzwoliło jej reakcję, aby móc wiedzieć, jak z nią postępować. Jakieś ręce chwyciły go za ramiona. Randahl, teraz mający ziemista cerę i wyglądający, jakby miał się pochorować, pomógł mu wstać. Obaj dyszeli z wysiłku, jakim było dotarcie do budynku i oparcie się o kamienny mur. Randahl potarł oczy. Drżały mu usta. - Chłopiec nie żyje - powiedział ochrypłym głosem. - Skończyła właśnie uzdrawiać ostatniego plebejusza. Na Ogień Piekielny, uzdrowiła całe trzy setki ludzi. Trzystu w trzy dni. Słaniała się na nogach. Mari mówiła jej, że musi usiąść, musi odpocząć. Potrząsnęła głowa i pokuśtykała do miejsca, w którym leżał Khevin i... a on się tylko do niej uśmiechnął i umarł. Odszedł. Całkowicie odszedł. Nie został po nim nawet szept. Lucivar przymknął oczy. O martwych będzie myślał później. Ciągle było coś do zrobienia dla żywych. - Czy masz dość siły, aby wysłać wiadomość do Agio? Randahl potrząsnął głowa. - Żaden z nas nie jest dość silny, aby teraz podróżować na Wiatrach, ale jesteśmy opóźnieni o dzień, tak więc ktoś powinien być na drogach i nas wypatrywać. - Gdy przybędą twoi ludzie, chciałbym, aby Mari odprowadzono do Pałacu.
- Możemy się nią zająć - odpowiedział ostro Randahl. Ale czy Mari będzie chciała, aby zajmowali się nią Krwawi z Agio? - Odprowadzę ja do Pałacu - powiedział Lucivar. - Potrzebuje czasu na opłakiwanie i potrzebuje miejsca, w którym jej serce zacznie się goić. Są w Pałacu osoby, które mogą jej w tym pomóc. Randahl wyglądał na bardzo nieszczęśliwego. - Czy sądzisz, że dhemlańscy Krwawi będą dla niej milsi niż my? Lucivar wzruszył ramionami. - Nie myślałem o dhemlańskich Krwawych. Myślałem o krewniakach. Mając zgodę Randahla, Lucivar zatrzymał się w ratuszu na tyle długo, aby zobaczyć się z Mari i powiedzieć jej, że przeniesie się do Pałacu. Przywarła do niego na parę minut, płacząc. Trzymał ja w objęciach, pocieszając, jak tylko potrafił. Gdy dwie kobiety z plebsu, rzucając niechętne spojrzenie na resztę, zaproponowały, że zajmą się Mari, pozwolił jej odejść, mając szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z plebsem. Odnalazł Jaenelle parę kroków za granicą wioski, zwiniętą w niewielką kulę, wydającą ciche i pełne rozpaczy dźwięki. Ukląkł i utulił ją w ramionach. - Nie chciałam zabić - szlochała. - Nie po to jest Fach. To nie po to jest mój Fach. - Wiem. Kotko - szeptał Lucivar. - Wiem. - Mogłam postawić osłonę wokół nich, trzymając ich uwięzionych, dopóki z Agio nie nadciągnęłaby odsiecz. To właśnie miałam zamiar zrobić, ale zalała mnie wściekłość, gdy Khevin... Mogłam czuć ich umysły, czuć, jak chcą krzywdzić. Nie umiałam powstrzymać gniewu. Nie potrafiłam powiedzieć: „Powstrzymaj się”. - To narkotyki, Kotko. To świństwo może wpływać na twoje emocje przez długi czas, zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta. - Nie lubię zabijać. Wolę sama być ranna, niż ranić innych. Nie kłócił się z nią. Był zbyt wyczerpany i jej emocje były zbyt świeże. Nie powiedział też, że reagowała na ból i śmierć przyjaciela. Czego nie mogła lub nie zrobiła dla siebie, zrobiłaby dla kogoś, o kogo dbała.
- Lucivar? - powiedziała Jaenelle żałośnie. - Potrzebuję kąpieli. Była to jedna z rzeczy, której sam pragnął. - Chodźmy do domu, Kotko.
11. Terreille
Dorothea SaDiablo zasiadła w fotelu i patrzyła na niespodziewanego gościa. - Tutaj? Chcesz zostać tutaj? - Czy ta suka ostatnio patrzyła w lustro? Jak niby miała wytłumaczyć wysuszonemu żywemu trupowi, że wygląda, jakby właśnie się wyczołgał ze starego grobu. - Nie tutaj, na twoim cennym dworze - odpowiedziała Hekatah, wykrzywiając w złośliwym grymasie swoje pozbawione warg usta. - I nie proszę o twoje pozwolenie. Informuję cię, że zostaję w Hayll i potrzebuje noclegu. Gadanie. Zawsze gadanie. Zawsze przypominanie jej. że nigdy nie stałaby się Arcykapłanką Hayll bez pomocy Hekatah i jej subtelnego wsparcia, bez wskazywania rywalek, które miały zbyt duże możliwości i stanęłyby na drodze jej marzeniom, aby stać się Arcykapłanką tak potężna, że nawet Królowe by jej podlegały. Cóż, była Arcykapłanką Hayll i po stuleciach znęcania się i napadania na mężczyzn, którzy nie pozostawali jej dłużni, w Terreille nie pozostały Królowe z ciemnymi Kamieniami. Nie było Królowych, Czarnych Wdów, żadnych innych Kapłanek mogących równać się z jej Kamieniem. Na mniejszych, bardziej upartych Terytoriach w ogóle nie było Krwawych z Kamieniami. W ciągu kolejnych pięciu lat odniesie sukces tam, gdzie przegrała Hekatah - stanie się Arcykapłanka Terreille, którą podziwia i której boi się całe Królestwo. A gdy nadejdzie ten dzień, będzie miała zaplanowane dla swej mentorki i doradczyni coś bardzo szczególnego. Dorothea stłumiła uśmiech. Ten worek kości wciąż mógł być użyteczny. Sadi był gdzieś wolny, prowadząc swą niejasną, denerwującą grę. Wprawdzie nie czuła jego obecności od dość długiego czasu, ale za każdym razem, gdy otwierała drzwi. spodziewała się go zobaczyć po drugiej stronie,
czekającego na nią. Jeśli Hekatah zamieszka w wiejskim domku Czarnej Wdowy, Arcykapłanki z Czerwonym Kamieniem, w domku, który Dorothea zatrzymała na bardziej dynamiczne i twórcze wieczory, i jeśli Sadiemu przyjdzie do głowy, że mieszka tam czarownica... Psychiczny zapach Dorothei przenikał to miejsce, więc Sadi nie będzie się zastanawiał nad różnicą między zapachem miejsca a psychicznym zapachem lokatorki. Szkoda byłoby tracić budynek, ale naprawdę nie sądziła, aby wiele z niego zostało, gdy on już skończy. Oczywiście nic nie zostanie także z Hekatah. Dorothea umieściła luźne pasmo czarnych włosów w prostej spirali biegnącej wokół jej głowy. Wiem, że nie prosisz mnie o pozwolenie, Siostro - wymruczała. - Kiedy prosisz mnie o cokolwiek? - Nie zapominaj, do kogo mówisz - syknęła Hekatah. - Nigdy nie zapominam - odpowiedziała słodko Dorothea. - Mam wiejską wiatę około godziny jazdy powozem z Draegi. Korzystam z niej do dyskretnych zabaw. Z przyjemnością będę cię tam gościć tak długo, jak zechcesz. Personel jest bardzo dobrze wyszkolony, a więc proszę, abyś nie zrobiła sobie z niego posiłku. Dostarczę ci wiele młodych przekąsek. Spojrzała na swój paznokieć, przywołała pilnik i wygładziła brzeg paznokcia, przyjrzała się rezultatowi i wygładziła paznokieć ponownie. W końcu, zadowolona, zniknęła pilnik i uśmiechnęła się do Hekatah. - Oczywiście, jeśli moja kwatera nie przypadnie ci do gustu, zawsze możesz wrócić do Piekła.
***
Chciwa, niewdzięczna suka. Hekatah spowodowała zmętnienie kolejnego lustra. Nawet ta odrobina Fach stanowiła niemal zbyt wiele. To nie był sposób, w jaki planowała powrócić do Hayll - w ukryciu, jak jakiś zgrzybiały, śliniący się krewniak wysyłany do ustronnej posiadłości wyłącznie z najwierniejszą służbą. Oczywiście kiedyś jej moc częściowo wróci... Hekatah potrząsnęła głową. Rozrywki przyszłyby później. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić po służącego, który by przyszedł i dorzucił jeszcze jeden kawałek drewna do kominka, ale potem porzuciła ten pomysł i sama dołożyła do ognia. Zwinęła się na starym fotelu i patrzyła, jak płomienie obejmują drewno i pożerają je. Pożarte, jak jej piękne plany.
Najpierw fiasko z dziewczyną. Jeśli to był szczyt możliwości Jorvala, to będzie musiała przemyśleć jego użyteczność. Potem Eyrieńczykowi udało się uniknąć zasadzki i zniszczyć wszystkich tych uroczych Jhinków, których hodowała z takim oddaniem. A uderzenie mocy, które przeszło przez jej burzę czarownicy, zrobiło jej to. No i w końcu - co równie ważne - czyszczenie Mrocznego Królestwa przez tego sukinsyna. Nie było teras w Piekle bezpiecznego zakątka i nie było nikogo, kto by jej służył. Na razie musiała zaakceptować kpiącą gościnność Dorothei, musiała zaakceptować jałmużnę zamiast należnej jej daniny. Nieważne. W odróżnieniu od Dorothei, która była zbyt zajęta przejmowaniem władzy i zachłannym pożeraniem Terytoriów, przyjrzała się dokładniej dwóm Królestwom żywych. Niech Dorothea ma kruszące się ruiny Terreille. Ona będzie mieć Kaeleer.
ROZDZIAł CZTERNASTY
1. Kaeleer
Saetan oparł rękę tu kamiennej ścianie, tracąc na chwilę równowagę pod wpływem dwukrotnej fali gniewu, która zatrzęsła Stołpem. - Matko Noc - mruknął. - A o co kłócą się teraz? - Sięgając mentalnie do Lucivara, napotkał psychiczna ścianę furii. Zaczął biec. Gdy zbliżał się do korytarza prowadzącego do apartamentu Jaenelle, zwolnił i przyciskając rękę do boku, zaklął cicho, ponieważ brakowało mu oddechu, aby ryknąć. I tak nie ma to znaczenia pomyślał. Cokolwiek wywołało w jego dzieciach taką wściekłość, z pewnością nie miało wpływu na ich płuca. - Zejdź mi z oczu, Lucivarze! - Prędzej słońce zaświeci w Piekle! - Niech szlag trafi twoje skrzydła, nie masz prawa się wtrącać. - Służę ci. To daje mi prawo do występowania przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co zagraża twojemu zdrowiu. I to dotyczy także ciebie samej! - Jeśli mi służysz, to mnie słuchaj. zejdź mi z oczu! - Pierwsze Prawo nie oznacza posłuszeństwa... - Nie próbuj cytować mi Prawa Krwawych. - ...a nawet gdyby oznaczało, nie stałbym w miejscu. Nie pozwoliłbym ci tego zrobić. To samobójstwo! Saetan zakręcił za rogiem, wbiegł na schody i potknął się na najwyższym stopniu. W słabo oświetlonym korytarzu Lucivar wyglądał jak bohater bajek, które plebejusze opowiadali swoim dzieciom przed snem: ciemne rozpostarte skrzydła, wtapiające się w mroczne tło, obnażone zęby, złote oczy rozjarzone bojowym ogniem. Nawet krew, kapiąca z zadanej nożem płytkiej rany na ramieniu, upodabniała go do jakiejś nieziemskiej istoty. Tymczasem Jaenelle wyglądała bardzo zwyczajnie. Krótka, czarna koszula nocna, odsłaniająca zbyt
wiele ciała nadszarpniętego przez moc, która paliła się w niej, gdy tydzień wcześniej uzdrawiała rannych w plebejskiej wiosce. Właściwie zadbane ciało nie ucierpiałoby aż tak, nawet gdyby było narzędziem Czarnego Kamienia. Widząc skutki jej beztroskiego stosunku do własnego ciała, widząc trzymającą eyrieński nóż myśliwski drżącą ręką, zbyt słabą, aby utrzymać tę broń, którą miesiąc wcześniej bez trudu się posługiwała, poczuł narastający w nim gniew. - Lady - powiedział ostro. Lady odwróciła się, aby spojrzeć mu w oczy i zachwiała się lekko. Jej oczy błyszczały z gniewu. - Znaleziono Daemona. Saetan skrzyżował ramiona, oparł się o ścianę i zignorował wyzwanie w jej głosie. - A więc zamierzasz przepuście swoja moc przez i tak już osłabione ciało i utworzyć cień, którego używasz do przeszukiwania Terreille, wysłać go do miejsca, gdzie przebywa ciało Daemona, wędrować przez Wykrzywione Królestwo, dopóki go nie znajdziesz i przyprowadzić z powrotem. - Tak - powiedziała cicho. - Właśnie to zamierzam zrobić. Lucivar uderzył kantem dłoni w ścianę. - To zbyt wiele. Nawet nie zaczęłaś dochodzić do siebie po uzdrowieniach, których dokonałaś. Niech ta twoja przyjaciółka potrzyma go tam jeszcze kilka tygodni. - Nie można „trzymać” kogoś, kto jest zagubiony w Wykrzywionym Królestwie - żachnęła się Jaenelle. - Oni w realnym świecie nie widzą ani nie żyją tak jak wszyscy inni. Jeśli coś go przestraszy i odsunie się od niej, mogą minąć tygodnie, a może miesiące, zanim go znowu odnajdzie. Wtedy może być za późno. Jemu kończy się czas. - A więc każ jej sprowadzić go do Stołpu w Terreille - domagał się Lucivar. - Możemy go tam trzymać, dopóki nie będziesz na tyle silna, aby go uzdrowić. - On jest szalony, nie złamany. Wciąż nosi Czarny. A gdyby ciebie ktoś chciał trzymać, jakie wspomnienia by to w tobie obudziło? - Ona ma rację, Lucivarze - powiedział zimno Saetan. - Jeśli on pomyśli, że przyjaciółka Jaenelle prowadzi go w zasadzkę, niezależnie od jej prawdziwych intencji, to ta resztka zaufania, która w nim pozostała, zniknie. I ona już go więcej nie odnajdzie. A przynajmniej nie wtedy, kiedy można jeszcze coś znaleźć. Lucivar uderzał pięścią w ścianę. Nie przestawał uderzać, a przy tym siarczyście klął. Wreszcie potarł kant dłoni druga ręką. - W takim razie wrócę do Terreille i znajdę go. - Dlaczego miałby ci ufać? - zapytała z goryczą Jaenelle.
W oczach Lucivara pojawił się ból. Saetan poczuł, że wewnętrzne bariery Jaenelle troszkę się uchyliły, tworząc niewielka szparę. Nie przestawał myśleć. W chwili, gdy by rozdarty między gniewem a troską o Lucivara, wchodził i wychodził przez tę szparę, smakując fale emocji. Więc ich mała czarownica sadziła, że może na nich coś wymóc. Myślała, że ma emocjonalną broń, której nie dadzą rady. Miała rację. Miała taką broń. Teraz jednak miał ją i on. - Pozwól jej, Lucivarze - powiedział Saetan, a jego głos stał się mruczącym, cichym grzmotem. Wciąż opierając się o ścianę, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, pochylił górną część ciała w kpiarskim ukłonie. - Lady trzyma nas za jaja i dobrze o tym wie. Poczuł gorzką satysfakcję, widząc niepokój w oczach Jaenelle. Popatrzyła na nich obu. - Nie zamierzacie mnie zatrzymać? - Nie, nie zamierzamy cię zatrzymać - uśmiechnął się złośliwie. - Oczywiście, o ile zgodzisz się zapłacić cenę za naszą ustępliwość. Jeśli odmówisz, jedynym sposobem wydostania się stąd będzie unicestwienie nas obu. Taka zgrabna pułapka. Tak słodka przynęta. Sprawił, że się zmieszała, w końcu udało mu się wyprowadzić ją z równowagi. Zaraz się dowie, jak zgrabnie może zarzucić na nią sieć. - Jaka jest wasza cena? - zapytała z niechęcią Jaenelle. Jedno niedbałe, szybkie zerknięcie na całą jej postać, od głowy po stopy. - Twoje ciało. Upuściła nóż. Prawdopodobnie obciąłby jej kilka palców u nóg, gdyby Lucivar nie zniknął go, zanim spadł. - Twoje ciało, moja Pani - powiedział śpiewnym głosem Saetan. - Ciało, które traktujesz z takim lekceważeniem, ponieważ najwyraźniej go nie chcesz. Stanę się jego powiernikiem. Zrobię to dla mężczyzny, który ma już do niego prawo. Jaenelle wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. - Chcesz, abym opuściła to ciało? Tak j - jak zrobiłam to wcześniej? - Opuściła? - Jego glos był jedwabisty i niebezpieczny. - Nie, nie musisz go opuszczać. Jestem pewien, że roszczący sobie do niego prawo nie będzie miał nic przeciwko stałej pożyczce. To będzie pożyczka, i będziemy oczekiwać, że zadbasz o nie w ten sam sposób, w jaki dbasz o przedmioty,
które pożyczają ci przyjaciele. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. - A jeśli nie będę o nie dbała? Co zrobisz? Saetan odepchnął się od ściany. Jaenelle mrugała, ale jej oczy nie odrywały się od Saetana ani na chwilę. - Nie - powiedział cicho. - Nie będę z tobą walczyć. Nie użyję siły fizycznej ani Fachu, aby cię przymuszać. Nie zrobię nic takiego, jedynie zanotuję naruszenie przez ciebie zasad. Nigdy nie poproszę cię o wyjaśnienie i nigdy nie będę cię tłumaczyć. Ty możesz próbować usprawiedliwić, złe traktowanie tego, za co Daemon zapłacił ta wysoką cenę. Jaenelle zbladła jak ściana. Saetan złapał ja, gdy się zachwiała, i przycisnął ja do piersi. - Bezduszny łajdaku - wyszeptała. - Być może - odpowiedział. - A więc jaka jest twoja odpowiedz, Lady? Jaenelle! Obiecałaś! Jaenelle wyrwała się z jego objęć, zrobiła krok w tył, aby odzyskać równowagę i wpadła na ścianę. Saetan przyglądał się twarzy Jaenelle, na której malowało się poczucie winy, i zaczynał odczuwać złośliwą satysfakcję. Zauważył, że Lucivar stanął tak, że go nie widziała, potem zwrócił uwagę na rozzłoszczonego, dorastającego sceltyjczyka i milczącego, ale równie złego kociaka arceriańskiego, który ważył teraz tyle, co Lucivar, choć było przed nim jeszcze pięć lat dorastania. - Co obiecałaś, Lady? - zapytał Ladvariana. Obiecałaś jeść i pić, i czytać książki, i chodzić na przechadzki, dopóki nie wyzdrowiejesz powiedział Ladvarian, patrząc oskarżycielsko na Jaenelle. - Tak - wyjąkała Jaenelle. - Obiecałam. - Bawiłaś się z Lucivarem. Lucivar zrobił krok do przodu, tak aby wszyscy mogli widzieć jego lewą rękę. - Bawiła się ostro. Ladvarian i Kaelas warknęły na Jaenelle. - Było inaczej - prychnęła Jaenelle. - To jest ważne. I nie bawiłam się z Lucivarem. Ja z nim walczyłam.
- Tak - przyznał z żalem Lucivar. - A wszystko dlatego, że pomyślałem, iż powinna odpocząć, zamiast eksploatować się, aż padnie. Ladvarian i Kaelas warknęły głośniej. Wstydź się, Lady - powiedział Saetan, korzystając z czarnej nici, aby zachować poufność rozmowy. Złamałaś obietnicę, daną twoim małym Braciom, Zgodzisz się na moje warunki czy dalej wszyscy będziemy na siebie warczeć? Jej jadowity wzrok był nie tylko odpowiedzią, ale i dobrą wskazówką, jak często przegrywała tego rodzaju „dyskusje”, gdy Ladvarian i Kaelas postanowili coś w tych swoich kudłatych głowach. - Moi Bracia - Saetan pochylił kurtuazyjnie głowę w kierunku Ladvariana i Kaelasa. - Lady nigdy nie złamałaby obietnicy, gdyby nie miała ważnego powodu. Pomimo zagrożenia własnego zdrowia podjęła się delikatnego zadania, które nie może dłużej czekać. Ponieważ ta obietnica poprzedzała obietnicę złożoną wam, musicie dostosować się do życzeń Lady. Tak jak Lady powiedziała, to jest ważne. Co może być ważniejsze od Lady? - dopytywał się Ladvarian. Saetan nie odpowiedział. Jaenelle poruszyła się. - Mój... partner... uwięziony jest w Wykrzywionym Królestwie. Jeśli nie pokażę mu drogi do wyjścia, zostanie zniszczony. Partner? - Ladvarian zestrzygł uszami. Jego ogon z białym pędzelkiem na końcu zamachał raz, a potem drugi. Ladvarian spojrzał na Saetana. - Jaenelle ma partnera? Interesujące, że sceltyjczyk szukał u niego potwierdzenia. Coś, co trzeba zapamiętać na przyszłość. - Tak - powiedział Saetan. - Jaenelle ma partnera. - Nie będzie miała, jeśli będzie dłużej zwlekać - ostrzegła Jaenelle. Wszyscy grzecznie odstąpili na bok i obserwowali jej boleśnie powolna wędrówkę korytarzem. Saetan nie miał wątpliwości, że gdy tylko zniknie im z oczu, użyje Fachu, aby unieść się w powietrze. Dodatkowo wyczerpie ją to fizycznie, ale przyspieszy podróż do Ciemnego Ołtarza, który znajdował się w Ebon Askavi. Z wyjątkiem transportu na czyichś ramionach był to jedyny sposób dostania się do Wrót, które zawiodą ją do Stołpu w Terreille. Gdy Ladvarian i Kaelas podreptali do Dracy, aby powiedzieć jej o partnerze Jaenelle, Saetan zwrócił się do Lucivara. - Chodź do sali uzdrowień. Opatrzę ci rękę. Lucivar wzruszył ramionami. - Już nie krwawi.
- Chłopcze, znam eyrieńską procedurę równie dobrze, jak ty. Rany się oczyszcza i uzdrawia. I chcę z tobą porozmawiać w pokoju, z osłoną chroniącą przed kudłatymi uszami. - Czy myślisz, że da radę? - spytał po paru minutach Lucivar, obserwując, jak Saetan czyści płytką ranę od noża. - Ma siłę, wiedzę i chęć. Wyprowadzi go z Wykrzywionego Królestwa. Nie to chciał wiedzieć Lucivar i obaj o tym wiedzieli. - Dlaczego jej nie powstrzymasz? Dlaczego pozwalasz, aby się narażała? Saetan pochylił głowę, unikając wzroku Lucivara. - Ponieważ ona go kocha. Ponieważ on naprawdę jest jej partnerem. Lucivar przez chwilę milczał. Westchnął. - Zawsze mówił, że urodził się, aby być kochankiem Czarownicy. Wygląda na to, że miał rację.
2. Terreille
Surreal obserwowała, jak Daemon przechadzał się po zarośniętym labiryncie, i zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie w stanie go tu utrzymać. Nie ufał jej, a ona nie mogła ufać jemu. Znalazła go o milę od ruin Pałacu SaDiablo, płaczącego cicho, gdy obserwował dopalający się dom. Nie pytała o pożar domu ani o zarżniętych niedawno dwudziestu hayliańskich wartowników, ani dlaczego wciąż powtarzał imię Tersy. Wzięła go za rękę, złapała Wiatry i przywiozła tutaj. Ktokolwiek miał tę posiadłość - albo porzucił ją dobrowolnie, albo został wyeksmitowany lub zamordowany, gdy Terreille Dhemlan trafiło ostatecznie pod panowanie Hayll. Obecnie haylliańskie straże wykorzystywały posiadłość jako
koszary dla oddziałów, które uczyły naród dhemlański, jak stosować kary z powodu nieposłuszeństwa. Daemon obserwował biernie, gdy rzucała zaklęcia iluzji, aby wypełnić luki w Żywopłotach prowadzących do środka labiryntu. Nic nie powiedział, gdy utworzyła podwójną szarą osłonę wokół ich kryjówki. Jego bierne posłuszeństwo skończyło się, gdy przywołała małą Sieć, którą dała jej Jaenelle, i umieściła cztery krople krwi w środku Sieci, aby ją uaktywnić i użyć jej jako sygnalizatora i światła nawigacyjnego. Zaczął się przechadzać i uśmiechać, tym zimnym, znajomym, brutalnym uśmiechem, podczas gdy ona czekała. I czekała. I czekała. - Dlaczego nie zawołasz swoich przyjaciół, mała zabójczyni? - zapytał Daemon, gdy mijał miejsce, w którym siedziała z podkulonymi nogami, oparta o żywopłot. - Nie chcesz zarobić swojej doli? - Nie mam doli. Daemonie. Czekamy na przyjaciółkę. - Oczywiście, że tak - powiedział cicho, robiąc kolejne kółko wokół środka labiryntu. Następnie zatrzymał się i popatrzył na nią złotymi, przepełnionymi zimnym ogniem oczami. - Ona cię lubiła. Prosiła, aby ci pomóc. Pamiętasz? - Kto, Daemonie? - spytała cicho Surreal. - Tersa. - Jego głos się załamał. - Spalili dom, w którym mieszkała Tersa ze swoim małym synkiem. Ona miała syna, wiedziałaś o tym? Na Ogień Piekielny, Matko Noc, i niech Ciemność będzie łaskawa. - Nie, nie wiedziałam o tym. Daemon skinął głową, - Ta dziwka Dorothea zabrała go od niej i Tersa odeszła daleko, bardzo daleko. A potem Dorothea nałożyła małemu chłopcu Pierścień Posłuszeństwa i wyszkoliła go, aby był niewolnikiem dla jej przyjemności. Zabrała go do łóżka i... - Daemon zadrżał. - Jesteś krwią z jej krwi. Surreal zerwała się na równe nogi. - Daemonie, nie jestem taka jak Dorothea. Nie uważam jej za swoją krewną. Daemon obnażył zęby. - Kłamczucha - warknął. Zrobił krok w jej kierunku, prawym kciukiem pocierając o postrzępiony paznokieć palca serdecznego. - Gładka, szkolona na dworach kłamczucha. - Jeszcze jeden krok. - Pieprzona dziwka. Gdy podniósł prawą dłoń, Surreal dostrzegła, jak z paznokcia w kształcie szpilki pod właściwym paznokciem spływa błyszcząca kropelka.
Skoczyła w lewo, przywołując sztylet, gdy upadała. Był na niej, zanim uderzyła o ziemię. Krzyknęła, gdy łamał jej prawy nadgarstek. Krzyknęła ponownie, gdy ścisnął dłonią jej oba nadgarstki, miażdżąc koki. - Daemon - powiedziała bez tchu i w panice, bo na gardle zaciskała się jego prawa dłoń. - Daemon. Surreal powstrzymała westchnienie ulgi, słysząc znajomy, niski głos. Gdy Daemon wolno podnosił głowę, jego oczy wypełniały nadzieja i przerażenie. - Proszę - szepnął. - Nigdy nie chciałem... Proszę. - Odchylił głowę do tyłu, wydał rozdzierający serce okrzyk i zemdlał. Korzystając z Fachu, Surreal zrzuciła go z siebie, obejmując złamany nadgarstek. Kręciło jej się w głowie i czuła mdłości. Zamknęła oczy i wtedy wyczuła, że zbliża się Jaenelle. - Zdaję sobie sprawę, że gdybyś przybyła kilka sekund wcześniej, wejście byłoby mniej dramatyczne, ale chyba bardziej bym je doceniła. - Pokaż mi swój nadgarstek. Surreal podniosła wzrok i zachłysnęła się. - Na Ogień Piekielny, co ci się stało? Przy innych okazjach, gdy „cień” Jaenelle przybywał do Surreal w celu odnalezienia Daemona, nie dało się poznać, że nie jest to rzeczywista kobieta, o ile nie próbowało się jej dotknąć. Teraz nikt nie wziąłby tej przezroczystej, wyniszczonej istoty za kogoś z Królestwa żywych. Szafirowe oczy wciąż jednak były pełne tego starożytnego ognia, a Czarne Kamienie na szyi ciągle lśniły niewykorzystaną mocą. Jaenelle potrząsnęła głową i objęła rękami nadgarstek Surreal. Surreal najpierw poczuła falę odrętwiającego zimna, a potem falę coraz większego ciepła. Czuła, że kości się przesuwają i nastawiają. Przezroczyste ręce Jaenelle pulsowały, znikały i pojawiały się na nowo. Co chwilę znikała całkowicie, ale jej Czarne Kamienie wisiały w tym samym miejscu, jakby czekając na jej powrót. Gdy pojawiła się ponownie, jej oczy były pełne bólu i dyszała, jak gdyby nie mogła złapać oddechu. - Zanikam - wydyszała Jaenelle. - Nie teraz jeszcze nie. - Jej przezroczyste ciało zadrżało konwulsyjnie. - Surreal, nie mogę dokończyć uzdrawiania. Kości są nastawione, ale... - W powietrzu zawisła zdobiona, skórzana bransoletka. Jaenelle wsunęła ja na nadgarstek Surreal i zapięła. - To pomoże usztywnić rękę, dopóki się nie zrośnie. Lewy palec Surreal rysował w powietrzu głowę jelenia w kole kwitnących winorośli - tego samego jelenia, który był symbolem rodu Titian, Dea al Mon.
Zanim mogła zapytać Jaenelle o bransoletkę, coś ciężkiego uderzyło obok o ziemię. Mężczyzna cicho zaklął. - Matko Noc, strażnicy nas usłyszeli. - Korzystając z lewej ręki jako podpory, Surreal wstała. Zabierajmy go stad i... - Nie mogę opuścić tego miejsca, Surreal - powiedziała cicho Jaenelle. - Muszę zrobić to, po co tutaj przyszłam... dopóki jeszcze mogę. Rozjarzyły się Czarne Kamienie i Surreal poczuła drżąca, płynna, ciemność wpływają do labiryntu. Jaenelle próbowała się uśmiechać. - Nie znajdą drogi przez labirynt. W każdym razie nie przez ten labirynt. - Następnie spojrzała ze smutkiem na zmizerniałe, posiniaczone ciało Daemona i delikatnie odgarnęła mu z czoła długie brudne, czarne włosy. - Ach, Daemon. Przyzwyczaiłam się, aby myśleć o moim ciele jako o broni, która jest wykorzystywana przeciwko mnie. Zapomniałam, że jest to także dar. Jeśli nie jest za późno, poprawię się, Obiecuję. Jaenelle położyła swoje przezroczyste ręce po obu stronach głowy Daemona. Przymknęła oczy. Czarny Kamień się rozbłysnął. Nasłuchując gwaru haylliańskich strażników, dobiegającego gdzieś z labiryntu, Surreal przypadła do ziemi i usadowiła się wygodnie, przygotowana na czekanie. Daemon. Wyspa powoli zapadała się w morzu krwi. Skulił się w środku grząskiej połaci gruntu, a wokół niego krążyły czyhające na niego rekiny słów. Daemon. Czyż oni wszyscy nie czekali na zakończenie jego cierpienia? Czyż nie czekali, aby dług został spłacony w całości? Teraz go wołała, wzywając do całkowitego poddania. Rusz dupę. Sadi! Podniósł się na czworakach i patrzył na kobietę ze złota grzywa i szafirowymi oczyma stojąca na przesiąkniętym krwią brzegu lądu, którego jeszcze przed chwilą nie było. Ze środka jej czoła wyrastał drobny spiralny róg. Długa szata wyglądała, jak gdyby była zrobiona z czarnych pajęczych sieci i nie do końca skrywała delikatne kopytka. Przyjemność, jaką dawał mu jej widok, przyprawiła go o lekki zawrót głowy. Jej nastrój sprawił, że stał się ostrożny. Ostrożnie przykucnął na piętach. Gniewasz się na mnie. Ujmijmy to w ten sposób - odpowiedziała słodko Jaenelle. Gdybyś zniknął pod powierzchnia, i musiałabym cię wyciągać, to byłabym wkurzona.
Daemon potrząsnął powoli głową z dezaprobatą. - Taki język. Zachowując precyzyjną wymowę, powiedziała coś w Starej Mowie. Otworzył usta i zakrztusił się od śmiechu. To, Książę Sadi, jest język. Jesteś moim narzędziem. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Pieprzony rzeźnik. Zachwiał się, odzyskał równowagę i ostrożnie powstał. Czy przybywasz, by odebrać dług, Lady? Nie zrozumiał smutku w jej oczach. Jestem tu z powodu długu - powiedziała i podniosła powoli ręce. Między ładem a tonącą wysepką morze wzburzało się, wzburzało, wzburzała, fale unosiły się i zastygały, tworząc wysokie do pasa ściany. Morze, które było między nimi, zakrzepło, tworząc krwawy most. Chodź, Daemonie. Jego ręce lekko gładziły grzebienie czerwonych, zastygłych fal. Wszedł na most. Rekiny słów krążyły, odrywały kawałki wyspy, próbowały rozcinać most pod jego stopami. Jesteś moim narzędziem. Jaenelle przywołała łuk, nałożyła strzałę i wycelowała. W powietrzu rozległ się cichy świst, woda zakotłowała się, rekin osłabł i zatonął. Słowa kłamią. Krew nie kłamie. Kolejna strzała zaśpiewała pieśń śmierci. Pieprzonym... Wyspa i ostatni rekin słów zatonęły jednocześnie. Jaenelle zniknęła łuk, odwróciła się tyłem do morza i weszła w wykrzywiony, pełen roztrzaskanych kryształów krajobraz. Dotarł do niego jej glos, słaby i cichnący: Chodź, Daemonie. Daemon ruszył przez most, wpadł biegiem na brzeg, a następnie przeklął, sfrustrowany brakiem
wskazówki, dokąd poszła. Uchwycił jej psychiczny zapach, zanim dostrzegł błyszczący szlak. To było jak wstążka rozgwieżdżonego nieba prowadząca go przez wykrzywiony krajobraz do miejsca, w którym siedziała na skale, wysoko nad nim. Spojrzała na niego z góry, uśmiechając się z rozdrażnieniem i rozbawieniem. Uparty, opryskliwy mężczyzna. Upór jest cechą przypisywaną mi złośliwie - wydyszał. wspinając się w jej kierunku. Okolice wypełnił jej srebrzysty, ale i aksamitny śmiech. Wreszcie przyjrzał się jej dokładnie. Ukląkł. Mam co do zwrócenia dług, Lady. Potrząsnęła głową. Dług jest mój, nie twój. Zwiodłem cię - powiedział z goryczą, patrząc na jej wychudzone ciało. Nie Daemonie. - odpowiedziała cicho Jaenelle. - Ja zawiodłam ciebie. Prosiłeś mnie, abym naprawiła kryształowy kielich i wróciła do świata żywych. Zrobiłam to. Nie sądzę jednak, abym kiedykolwiek wybaczyła mojemu ciału, że było narzędziem, które zostało użyte, by mnie zniszczyć, a ja stałam się brutalnym katem. Za to przepraszam, ponieważ właśnie tę część mnie ceniłeś. Nie, ja ceniłem całą ciebie. Kocham cię, Czarownico. Zawszę będę cię kochał. Jesteś wszystkim, o czym marzyłem, że będziesz. Uśmiechnęła się do niego. A ja... Wzruszyła ramionami i przycisnęła rękę do jego klatki piersiowej. Chodź. Zostało niewiele czasu. Pobiegła przez skały, znikła, zanim zdążył się poruszyć. Poszedł za nią, trzymając się błyszczącej ścieżki, zachłystując się, gdy poczuł że przygniata go miażdżący ciężar. Daemon. Jej glos wrócił do niego, słaby i wypełniony bólem. Jeśli ciało ma przeżyć, nie mogę tu zostać ani chwili dużej. Zmagał się z ciężarem. Jaenelle! Musisz to pokonywać powoli, etapami. Odpocznij tu i tam. Odpoczywaj Daemonie. Zaznaczę dla ciecie ścieżkę. Proszę, idź nią. Będę na ciebie czekać na jej końcu. Jaenelle.
Szept bez słów. Jego imię wymówione jak pieszczota. Potem cisza. Czas nic nie znaczył, gdy leżał tam zwinięty w kulę, starając się trzymać błyszczącej ścieżki, która prowadziła w górę, gdy tymczasem wszystko poniżej ciągnęło go z powrotem w dół. Trzymał się wściekle wspomnienia jej głosu, jej obietnicy, że będzie czekać. Później - dużo później - ciągnięcie osłabło, miażdżący ciężar zmniejszył się... Błyszcząca ścieżka, ugwieżdżona wstążka, wciąż prowadziła w górę. Daemon wspinał się.
***
Surreal obserwowała, jak rozjaśnia się niebo, i nasłuchiwała nawołujących się i przeklinających strażników, podczas gdy żywopłot skwierczał od eksplozji zderzających się mocy. Przez cala noc, w miarę jak kawałek po kawałku pękały osłony Jaenelle, strażnicy przebijali się w kierunku środka labiryntu. Jeśli wrzaski mogły być jakąś wskazówką, rozbicie tak wielu jej osłon drogo ich kosztowało. Dawało to pewną, satysfakcję, ale Surreal wiedziała, co zrobią strażnicy wszystkim żywym, których znajda w labiryncie. - Surreal? Co się dzieje? Przez moment Surreal nie mogła nic powiedzieć. Oczy Jaenelle były pozbawione blasku jak u nieboszczyka, wewnętrzny płomień wypalił się. Czarne Kamienie wyglądały, jak gdyby wyczerpała większość z ich mocy. Surreal klęczała przy Daemonie. Nie licząc wznoszenia się i opadania klatki piersiowej, od czasu, kiedy stracił przytomność, nie poruszył się. - Strażnicy przebijają się przez osłonę - powiedziała, starając się zachować spokój. - Sadzę, że pozostało nam niewiele czasu. Jaenelle skinęła głową. - Więc ty i Daemon musicie opuścić to miejsce. Zielony Wiatr przebiega nad brzegiem ogrodu. Możesz go dosięgnąć? Surreal zawahała się. - Przy całej tej mocy, która została uwolniona w tej okolicy, nie jestem pewna.
- Pokaż mi swój Pierścień. Surreal. Surreal podała jej prawą rękę. Jaenelle potarła swój Pierścień o Szary Pierścień Surreal. Surreal poczuła, jak w momencie kontaktu między pierścieniami wystrzeliwuje z nich psychiczna nić, i jak ciągnie ją zielona Sieć. - Tam - powiedziała bez tchu Jaenelle. - Gdy tylko ruszysz, nić wciągnie cię do zielonej Sieci. Weź ze sobą siatkę sygnalizacyjną. Zniszcz ją całkowicie, gdy tylko będziesz mogła. Daemon poruszył się i cicho jęknął. - A co z tobą? - zapytała Surreal. Jaenelle potrząsnęła głową. - To nieważne. Nie wrócę. Zatrzymam straże wystarczająco długo, abyście zyskali przewagę na starcie. Jaenelle rozpięła zniszczona koszulę Daemona. Chwyciła Surreal za prawą rękę, wyciągnęła środkowy palec i przycisnęła go do piersi Daemona, szepcząc przy tym słowa w języku, którego Surreal nie znała. - To zaklęcie wiążące zatrzyma go przy tobie, dopóki nie wyjdzie z Wykrzywionego Królestwa. Jaenelle zaczęła znikać, ale wróciła. - Ostatnia sprawa. Surreal chwyciła złotą monetę, która unosiła się w powietrzu. Po jednej stronie było misterne S, po drugiej słowa „Dhemlan Kaeleer”. - To znak bezpiecznego przejścia - powiedziała Jaenelle, walcząc, aby wydobyć z siebie głos. - Jeśli kiedykolwiek przybędziesz do Kaeleer, pokaż to pierwszej napotkanej osobie i powiedz, że oczekują cię w Pałacu w Dhemlan. To zagwarantuje ci bezpieczną eskortę. Surreal zniknęła monetę i małą siatkę sygnalizacyjną. Daemon przewrócił się na bok i otworzył oczy. Jaenelle odpłynęła w tył i znikła w żywopłocie. Idźcie szybko Surreal i niech Ciemność ma was w opiece. Cicho przeklinając Surreal postawiła Daemona na nogi. Patrzył na nią z głupkowatym zdumieniem. Położyła jego lewą rękę na swoim ramieniu i skrzywiła się, obejmując Daemona w pasie prawą ręką. Biorąc głęboki oddech, pozwoliła, aby psychiczna Sieć pociągnęła ich przez Ciemność, dopóki nie złapią Zielonego Wiatru i nie pognają na północ. Kryjówka była gotowa i czekała.
Przed laty, gdy po pijanemu zerwali łączące ich przyjacielskie więzy, Daemon powiedział jej o dwóch ludziach: Lordzie Marcusie, człowieku interesów, który zajmował się bardzo dyskretnymi inwestycjami Daemona, i o Manny. Krótko po tym, jak Jaenelle się z nią skontaktowała, poszła porozmawiać z Lordem Marusem o znalezieniu kryjówki i dowiedziała się, że jedna już istniała - niewielka wysepka „Wojownika inwalidy” żyjącego z garstka służących. Wyspa należała do Daemona. Wszyscy, którzy tam mieszkali, byli fizycznie lub emocjonalnie okaleczeni przez Dorotheę SaDiablo. Była to kryjówka, gdzie mógł jakoś odbudować życie. Gdy szukała Daemona, nie śmiała udać się na wyspę, obawiając się, że sprowadzi to tam Kartane SaDiablo. Teraz ona i Daemon mogli zniknąć, a fikcyjny Wojownik inwalida i jego świeżo poznana towarzyszka stać się rzeczywistością. Najpierw jednak trzeba było zrobić jeden przystanek, zadać jedno pytanie. Miała ogromna nadzieję, że Manny odpowie „tak”. Surreal... Surreal próbowała wzmocnić nić kądzieli. Jaenelle? Surreal... i... Stołpu... dź... Surreal powstrzymała jeszcze staranniej emocje, gdy nić kądzieli zerwała się. Zrobi, co się da, aby zapewnić bezpieczeństwo Daemonowi. Ponieważ była mu to winna. Ponieważ zależało na tym wycieńczonej Jaenelle. Nie tracąc czasu na zastanawianie, co działo się w środku labiryntu, Surreal ruszyła dalej.
3. Kaeleer
Gwałtowne ujadanie Ladvariana i krzyk Lucivara - Ojcze! - wyrwały Saetana z ponurych rozmyślań. Wyskoczył z fotela w pokoju dziennym Jaenelle w Stolpie, pognał do drzwi prowadzących do jej sypialni, a następnie przywarł do framugi, sparaliżowany na moment widokiem poranionego ciała, które Lucivar trzymał w ramionach. - Matko Noc - szepnął, chwytając warczącego Kaelasa za skórę na karku i wyciągając z łóżka. Ułożywszy z powrotem narzuty, umieścił zaklęcie rozgrzewające na prześcieradłach. - Puść ją. Lucivar zawahał się. - Puść ją - rzucił, przejęty łzami w oczach Lucivara. Gdy tylko Lucivar delikatnie ułożył Jaenelle na łóżku, Saetan ukląkł przy niej. Położył jedną dłoń lekko na piersiach i użył delikatnych nici psychicznych, aby wyczuć i zdiagnozować obrażenia. Płuca niewydolne, tętnice i żyły niewydolne, serce bijące nieregularnie i słabo. Pozostałe organy wewnętrzne na granicy niewydolności. Kości kruche jak skorupka jajka. Jaenelle - zawołał Saetan. Słodka Ciemności, czyżby zerwała połączenie między ciałem a duchem? Mała czarownico! Saetan? - głos Jaenelle był wątły i dobiegał z daleka. Narozrabiałam bardzo, co? Starał się zachować spokój. Miała wiedzę i Fach, aby przeprowadzić uzdrowienie. Gdyby tylko udało mu się utrzymać połączenie między nią a ciałem, mogliby mieć szanse na uratowanie jej. Można tak powiedzieć. Czy Ladvarian przyniósł Sieć leczniczą ze Stołpu z Terreille? - Ladvarian! - Natychmiast pożałował, że krzyczy, ponieważ sceltyjczyk już i tak kulił się i skomlał. Był zbyt zdenerwowany, aby pamiętać, jak się zwracać do psa. Opanuj się, SaDiablo. Wściekłość jest w każdej sali uzdrowień destrukcyjna, a w tej może miel skutki śmiertelne. - Lady pyta o Sieć uzdrowicielską - powiedział cicho, - Czy przyniosłeś ją? Kaelas postawił przednie łapy po obu stronach niewielkiego ciała psa i polizał go zachęcająco. Po kolejnym szturchnięciu przez Kaelasa. Ladvarian powiedział: Sieć? Wstał, wciąż pod bezpieczną osłoną ciała kota. Sieć, przyniosłem Sieć. Między Ladvarianem a łóżkiem pojawiła się niewielka drewniana rama. Według Saetana przymocowana do ramy Sieć uzdrowicielska wyglądała zbyt prosto, aby mogła pomóc organizmowi z takimi obrażeniami jak ciało Jaenelle. Po chwili zauważył jeszcze nić pajęczego jedwabiu, biegnącą od Sieci do pierścienia z Czarnym Kamieniem, przymocowanego do podstawy ramy.
Trzy krople krwi na pierścieniu obudzą Sieć uzdrawiającą. - rzekła Jaenelle. Saetan popatrzył na Lucivara. który stał w pobliżu łoża, jak gdyby czekając na ostateczny cios. Zawahał się i zaklął cicho, ponieważ wciąż czuł żądło starych oskarżeń, choć nie prosił o przysługę dla siebie. - Ona potrzebuje trzech kropli krwi na pierścieniu. Nie śmiem jej dać mojej. Nie jestem pewien, co mogłaby jej zrobić krew Strażnika. W oczach Lucivara zabłysnął gniew i Saetan wiedział, że jego syn zrozumiał, dlaczego zawahał się przed zadaniem pytania. - Bądź przeklęty do dna Piekła - powiedział Lucivar, wyciągając niewielki nóż z pochwy przy bucie. - Nie wziąłeś mojej krwi, gdy byłem dzieckiem, a więc przestań usprawiedliwiać się z powodu tego, czego nie zrobiłeś. - Nakłuł palec i poczekał, aż trzy krople krwi kapną na pierścień z Czarnym Kamieniem. Saetan wstrzymał oddech, dopóki Sieć się nie rozjarzyła. Lucivar schował nóż do pochwy. - Idę po Luthvian. Saetan skinął głową. Nie znaczyło to, że Lucivar czekał na jego zgodę. Wyszedł przez szklane drzwi do ogrodów Jaenelle i wzbił się w niebo. Ciało Jaenelle wykręciło się. Przez psychiczną wić Saetan mógł czuć, jak Fach w Sieci przepływa przez jej ciało, wzmacnia je. Rzucił okiem na Sieć i spróbował zatrzymać wszelkie uczucia rozpaczy. Jedna trzecia nici była już pociemniała, zużyta. Nie sądziłam, że będzie aż tak źle - powiedziała przepraszająco. Luthvian wkrótce tu będzie. Dobrze. Przy jej pomocy mogę przenieść moc, której moje ciało nie może teraz utrzymać. do Sieci i wykorzystać ją do uzdrawiania. Poczuł, jak słabnie. Jaenelle! Znalazłam go Saetan. Zaznaczyłam dla niego ścieżkę. I... i powiedziałam Surreal, aby zabrała go do Stołpu, ale nie jestem pewna, czy mnie słyszała. Nie myśl o tym teraz, mała czarownico. Skup się na uzdrawianiu. Odpłynęła w płytki sen. Zanim Luthvian przybyła do Stołpu, dwie trzecie prostej Sieci uzdrawiającej Jaenelle były zużyte i zastanawiał się, czy starczy czasu, aby utworzyć nową, zanim w starej pociemnieje ostatnia nić.
Nie mógł tylko stać i patrzeć. Gdy Luthvian uspokoiła się na tyle, aby zacząć, wycofał się do pokoju dziennego, zabierając ze sobą Ladvariana i Kaelasa. Nie pytał, gdzie jest Lucivar. Po prostu był wdzięczny, że przez pewien czas nie będą narażeni na konfrontację swoich wybuchowych charakterów. Przechadzał się po komnacie, aż rozbolały go nogi. Otulał się fizycznym dyskomfortem jak ramionami słodkiej kochanki. Dużo lepiej skupić się na nim niż na ranach serca, które, być może, go czekają. Nie był bowiem pewien, czy dałby radę wytrzymać jeszcze jedno czuwanie przy łożu. Nie wiedział, czy uda się jej na tyle wyzdrowieć, aby było to warte jej cierpienia.
4. Wykrzywione Królestwo
Uczył się w czasie wspinaczki. Obok błyszczącej ścieżki pozostawiła niewiele miejsca na odpoczynek. Fiołki obok głazu; słodka, czysta woda spływająca po kamieniu do spokojnej sadzawki, która koiła duszę; połać gęstej, zielonej trawy, na tyle duża. aby się na niej wyciągnąć; obserwujący go pulchny, bryzowy króliczek, który napychał się koniczyną; radosny płomyk, który topił pierwsza warstwę lodu wokół jego serca. Początkowo nie zwracał uwagi na miejsca odpoczynku. Przekonał się, że może minąć jedno albo dwa, gdy walczył z ciężarem, który z każdym krokiem coraz bardziej utrudniał marsz. Gdy próbował minąć trzecie miejsce odpoczynku ścieżka była zablokowana. Instynkt zawsze ostrzegał go, że jeśli zejdzie z błyszczącej ścieżki, aby ominąć przeszkodę, może nigdy nie odnaleźć drogi powrotnej. Trzymał się więc ścieżki, dopóki nie przyjął na siebie ciężaru i nie stwierdził, że może iść dalej. Powoli zaczynał sobie zdawać sprawę, że ciężar ma nazwę: ciało. Przez chwilę zdezorientowało go to. Czy nie miał już ciała? Szedł, oddychał, słyszał, widział, Odczuwał zmęczenie, odczuwał ból. Drugie ciało odczuwał inaczej, jako coś ciężkiego, masywnego. Nie był pewien, czy podobało mu się wchłanianie jego istoty - lub być może, sprawianie, aby ciało wchłonęło jego. Ciało było jednak częścią tej samej delikatnej sieci, co fiolki, woda, niebo i ogień - wspomnieniem
miejsc poza potrzaskanym krajobrazem - więc zrezygnował z poznawania go na nowo. Po jakimś czasie w każdym miejscu odpoczynku był także nienamacalny prezent - łamigłówka Fachu. jeden mały fragment zaklęcia. Stopniowo fragmenty zaczęły tworzyć całość i poznał podstawy Fachu Czarnych Wdów, nauczył się, jak budować proste Sieci, nauczył się być tym, czym był. Tak więc odpoczywał i cieszył się małymi podarkami i łamigłówkami od niej. I wspinał się do miejsca, w którym obiecała czekać.
CZĘŚĆ PIĄTA
ROZDZIAł PIęTNASTY
1. Kaeleer
- Pierwsza część naszego planu przebiega gładko - powiedziała Hekatah. - Małe Terreille jest w końcu należycie reprezentowane w Ciemnej Radzie. Lord Jorval uśmiechnął się z przymusem. Ponieważ obecnie nieco ponad połowa członków Rady pochodziła z Małego Terreille, mógł zgodzić się, że Terytorium, które zawsze obawiało się pozostałych Terytoriów Królestwa Cieni, było w końcu „należycie” reprezentowane. Przy wszystkich obrażeniach i chorobach, które spowodowały w ostatnich dwóch larach rezygnację członków, Krwawi w Małym Terreille byli jedynymi, którzy dla dobra Królestwa byli gotowi przyjąć na swoje barki tak wielka, „odpowiedzialność”. Westchnął, ale jego oczy błyszczały ze złośliwa satysfakcja. - Byliśmy oskarżani o faworyzowanie Terytorium, bo tak wiele głosów pochodziło z tego samego terenu, ale gdy pozostałe osoby, uznane za godne zadania, odmawiały przyjęcia misji, co mieliśmy zrobić? Miejsca w Radzie musza być wypełnione. - Muszą - zgodziła się Hekatah. - A ponieważ tak wielu z tych naszych członków, którzy zawdzięczają poprawę swojej pozycji waszemu wsparciu, nie miało powodów do zmartwień i nie zwracało uwagi na wasze mądre rady, gdy dochodziło do glosowania, nadszedł czas, aby wdrożyć druga część naszego planu. - Na czym ona polega? - Jorval pragnął, aby zdjęła pelerynę z głębokim kapturem. To nie było tak, że nigdy wcześniej jej nie widział. I dlaczego postanowiła się spotkać w obskurnej, niewielkiej knajpie w slumsach Goth? - Aby rozszerzyć wpływy Małego Terreille w Królestwie Cieni, masz przekonać Radę, aby była bardziej wyrozumiała, jeśli chodzi o wymagania imigracyjne. Jest już tutaj wielu arystokratów Krwawych, więc musisz dopuścić mniej ważnych - robotników, rzemieślników, rolników, czarownice domowe, wojowników z jaśniejszymi Kamieniami. Decyzja o tym. kto może tu przybyć, nie może być uzależniona od łapówki. - Jeśli Królowe Terreille i mężczyźni z arystokracji chcą służących, pozwól im korzystać z usług plebsu - powiedział Jorval nadąsanym tonem. Łapówki jak dobrze wiedziała, stały się ważnym źródłem dochodów sporej liczby arystokratów w Gothi stolicy Małego Terreille. - Plebs jest paszą demonów - warknęła Hekatah. - Plebs nie ma magii. Plebejusze nie maja Fachu. Plebs jest mniej więcej tak przydatny jak Jhin... - przerwała. Nasunęła kaptur głębiej na czoło. Zgadzajcie się także na imigrację plebejuszy z Terreille. Obiecajcie im przywileje i osiedlenie po służbie. Sprowadźcie również Krwawych z Terreille. Jorval rozpostarł ręce.
- A co mamy niby zrobić z tymi wszystkimi imigrantami? Na organizowanych dwa razy do roku targach emigracyjnych wszystkie Terytoria łącznie biorą kilkudziesięciu ludzi, jeśli nie mniej. Dwory w Małym Terreille są już pełne i słychać narzekania na arystokratów z Terreille, którzy zawsze utyskują, że muszą służyć w niższych Kręgach i nie mają gruntów, aby rządzić tak, jak oczekiwali. I żaden z tych, którzy są tutaj, nie spełnił wymagań imigracyjnych. - Będą mieli grunty, aby rządzić. Ustanowią niewielkie, nowe terytoria w imieniu Królowych, którym służą. Powiększą wpływy, które Królowe Małego Terreille mają w Kaeleer, a także zapewnią im dodatkowe źródło dochodów. Niektóre z tych terenów są nieprzyzwoicie bogate w metale i kamienie. Za kilka lat Królowe Małego Terreille będą największą silą w Królestwie i inne Terytoria będą musiały uznać ich dominację. - Jakie tereny? - zapytał Jorval, zdradzając zdenerwowanie. - Oczywiście tereny, co do których nikt nie zgłosił roszczeń - odpowiedziała ostro Hekatah. Przywołała mapę Kaeleer, rozwinęła ją i użyła Fachu, aby ją ułożyć płasko. Kościsty palec jeździł po dużym fragmencie mapy. - To nie są tereny niczyje - zaprotestował Jorval. - To są zamknięte Terytoria, Tak zwane Terytoria krewniaków. - No właśnie, Lordzie Jorval - powiedziała Hekatah, uderzając w mapę. - Tak zwane Terytoria krewniaków. Jorval popatrzył na mapę i usiadł bardziej wyprostowany. - Uważa się, że krewniaki są Krwawymi. Czy to nieprawda? - A są? - odparowała Hekatah z jadowitą słodyczą w głosie. - A co z ludzkimi Terytoriami, takimi jak Dharo i Nharkhava oraz Scelt? Ich Królowe mogą zgłosić protest w imieniu krewniaków. - Nie mogą. Ich tereny nie są naruszane. Według Prawa Krwawych, Królowe Terytoriów nie mogą działać poza własnymi granicami. - Wielki Lord... Hekatah machnęła ręką lekceważąco. - Zawsze żył. trzymając się ściśle kodeksu honorowego. Będzie zaciekle bronił swojego Terytorium, ale nie wykroczy poza ten kodeks choćby o milimetr. On raczej sprzeciwi się tym innym Terytoriom, które naruszą Prawo. Jorval potarł dolna wargę. - A więc Królowe Małego Terreille będą w końcu rządzić całym Kaeleer.
- A Królowe te będą zjednoczone pod przywództwem jednej mądrej, doświadczonej osoby, która będzie potrafiła właściwie je poprowadzić. Jorval wypręży! się. - Nie ty, idioto - syknęła Hekatah. - Mężczyzna nie może rządzić Terytorium. - Wielki Lord rządzi! Cisza zapadła na tak długo, że Jorval zaciął się pocić. - Nie zapominaj, kim i czym on jest, Lordzie Jorval. Nie zapominaj o jego szczególnym kodeksie honorowym. Jesteś nieodpowiedniej płci. Gdybyś ty próbował stanąć przeciw niemu, rozerwałby cię na strzępy. Ja będę rządzić Kaeleer. - Jej glos stał się nagle słodki. - Będziesz moim zarządca i moją zaufaną prawą ręką oraz najbardziej cenionym doradcą, będziesz tak wpływowy, że w Królestwie nie znajdzie się kobieta, która ośmieliłaby się ci odmówić. Gdy Jorval pomyślał o Jaenelle Angelline, jego podbrzusze zalała fala ciepła. Mapa zwinęła się z trzaskiem, który go zaskoczy. - Sadzę, że odwlekaliśmy podstawowe sprawy zbyt długo, nie sądzisz? - Hekatah ściągnęła kaptur peleryny. Jorval wydal cichy okrzyk. Szybko wstając, przewrócił krzesło, a następnie potknął się o nie, gdy odwracał się, aby odejść od stołu. Gdy Hekatah powoli obchodziła stół, Jorval stal wyprostowany. Nie przestawał się cofać, dopóki nie napotkał ściany. - Tylko jeden łyk - powiedziała Hekatah rozpinając mu koszulę. - Tylko dla smaku. A być może następnym razem będziesz pamiętał o czymś do przegryzienia. Jorval poczuł, że skręcają mu się jelita. Zmieniła się w ciągu ostatnich dwóch lat. Wcześniej wyglądała jak atrakcyjna kobieta, która ma najlepsze lata za sobą. Teraz jak ktoś, komu wyciśnięto z ciała wszystkie soki. A obficie stosowane perfumy nie maskowały zapachu zgnilizny. - Jest jeden bardzo ważny powód, dla którego zamierzam rządzić Kaeleer - mruknęła Hekatah, muskając wargami jego szyję. - Coś, o czym nie powinieneś zapominać. - Tak. K - kapłanko? - Jorval zacisnął dłonie. - Gdy ja będę rządzić, Królestwo Terreille będzie wspierać nasze wysiłki.
- Naprawdę? - zapytał słabym głosem Jorval, próbując oddychać płytko. - Gwarantuję to - odpowiedziała Hekatah, zanim jej zęby zatopiły się w jego gardle.
2. Kaeleer
Nowy dwukołowy powóz poruszał się gładkim środkiem nieutwardzonej drogi, która biegła na północny wschód od wioski Maghre. Saetan próbował - ponownie - powiedzieć Daffodilowi, że powinien utrzymywać powóz po prawej stronie drogi. A Dafflodil odpowiedział - ponownie - że gdyby to zrobił, Yaslana i Sundancer nie mogliby biec równoległe do powozu. Skręci na bok, gdy z naprzeciwka coś nadjedzie. Wiedział, jak kierować powozem. Wielki Lord za bardzo się martwi. Siedząca przy nim Jaenelle patrzyła na jego zaciśnięte dłonie i uśmiechała się z rozbawieniem zmieszanym ze współczuciem. - Bycie pasażerem, gdy jesteś przyzwyczajony do sprawowania kontroli, nie jest łatwe. Khary sądzi że powozy ciągnięte przez krewniaków powinny mieć zestaw rzemieni przymocowanych do przedniej części powozu, aby pasażer mógł się czegoś trzymać, po prostu, aby czuć się bezpieczniej. - Środki uspokajające byłyby bardziej przydatne - mruknął Saetan. Zmusił się do otwarcia dłoni i przycisnął je mocno do ud, nie zwracając uwagi na cichy chichot Lucivara i usilnie próbując nie nienawidzić rzemieni przymocowanych do ogłowiła Sundancera. Aby zadowolić ludzi, krewniaki nalegały, żeby zatrzymać wodze, jako element ekwipunku jeździeckiego, ponieważ ludzie musieli się czegoś trzymać, gdy krewniaki biegały i skakały. Na szczęście trzy lata temu, po początkowym szoku, gdy mieszkańcy wyspy Scelr dowiedzieli się, ile ras Krwawych zamieszkuje wyspę, tamtejsi ludzie entuzjastycznie przyjęli swoich spokrewnionych Braci i Siostry. - Czy nie zatrzymujemy się w domu Morghann i Khary’ego? - zapytała Jaenelle. przytrzymując dłonią słomiany kapelusz o szerokim rondzie.
- Chcieli nam coś pokazać i powiedzieli, że się z nami spotkają - odparł Lucivar. - Sundancer i ja pójdziemy naprzód i sprawdzimy, czy czekają. - Lucivar i ogier, Książę Wojowników, ruszyli na przełaj. Dafflodil wydał dźwięk pełen żalu, ale nie przestawał biec truchtem po drodze. Parę minut później skręcił z głównej drogi i pobiegł obrośniętym drzewami podjazdem. Oczy Jaenelle rozjarzyły się. - Jedziemy do wiejskiego domu Duany? Och, to tak to urocze miejsce. Khary wspominał, że ktoś wynajął jej dom i wprowadza zmiany. Saetan wydal westchnienie ulgi. Trzeba ufać Khary’emu, ale mówić mu tylko tyle, żeby wzbudzić zaufanie i nie mówić wszystkiego. Sześć miesięcy trwało uzdrawianie jej po tym, gdy dwa lata temu udała się do Wykrzywionego Królestwa, aby uratować Daemona. Przez pierwsze dwa miesiące pozostawała w Stolpie, i była zbyt chora, aby ja przewozić. Potem, gdy Lucivar przetransportował ja z powrotem do Pałacu, minęły kolejne cztery miesiące, zanim odzyskała siły fizyczne. Gdy dochodziła do siebie, jej przyjaciele znów zamieszkali w Pałacu, rezygnując ze służby na dworach, aby móc z nią być. Z radością powitała obecność sabatu, ale unikała odwiedzin chłopców była to pierwsza oznaka kobiecej próżności, jaką kiedykolwiek przejawiła. Zaskoczeni odmowa przyjęcia ich wizyty, zorganizowali się tak, aby służyć jej z oddali i skierowali swoja energię na opiekę nad sabatem. W tamtym czasie, gdy uważnie, lecz dyskretnie ich obserwował, niektóre przyjaźnie rozkwitły w miłość: Morghann i Khardeen, Gabrielle i Chaosti. Grezande i Ulan, Kalush i Aaron. Obserwował dziewczęta i zastanawiał się, czy oczy Jaenelle będą kiedykolwiek świecić dla mężczyzny takim blaskiem. Nawet, gdyby tym mężczyzną być Daemon Sadi. Gdy Daemon i Surreal nie pojawili się w Stołpie w Terreille, próbował ich zlokalizować. Po kilku tygodniach zaprzestał prób, ponieważ były wskazówki, że nie on jeden ich szuka, a lepiej było ich nie znaleźć, niż doprowadzić wroga do podatnego na ataki mężczyzny. Poza tym Surreal była córka Titian. Gdzie nie zdecydowałaby się schować, zawsze świetnie maskowała ślady. Był jeszcze jeden powód, dla którego nie chciał robić zamieszania. Hekatah nigdy nie wróciła do Mrocznego Królestwa. Podejrzewał, że była dobrze ukryta w Hayll. Tak długo, jak tam pozostawała, nie mogła knuć wspólnie z Dorotheą. ale zwróciłaby uwagę na każdy znak jego rozbudzonego na nowo zainteresowania Terreille i doszłaby przyczyny. - Lucivar i Sundancer uzyskali lepszy czas niż my - zauważyła Jaenelle, gdy zatrzymali się przed frontem zgrabnej rezydencji z piaskowca. Daffodil parsknął.
- Nie - powiedział poważnie Saetan, gdy pomagał Jaenelle wyjść z powozu. Powozy nie przejeżdżają nad ogrodzeniem. - Zwłaszcza gdy człowiek jadący wewnątrz nie wie, że jest odpowiedzialny za pokonanie trudności mruknęła Jaenelle. Wygładziła fałdy swojej szafirowej spódniczki i poprawiła żakiet, zbyt zajęta, aby patrzeć mu w oczy. Jaenelle spojrzała na rezydencję i westchnęła. - Mam nadzieję, że nowi lokatorzy obdarza to miejsce miłością, na jaka zasługuje. Och tak, wiem, że Duana jest zajęta i woli mieszkać w swoim wiejskim domu w Tuathal, ale ta kraina potrzebuje rozbudzenia. Tutejsze ogrody mogą być tak piękne. Zauważywszy pełen zadowolenia uśmiech Lucivara. Saetan wyciągnął z kieszeni płaskie, prostokątne pudełko i wręczył je Jaenelle. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin od całej rodziny. Jaenelle przyjęła pudełko, ale nie otworzyła go. - Jeśli jest od całej rodziny, czy nie powinnam poczekać z otwarciem, aż będziemy z powrotem w domu? Saetan potrząsnął głowa. - Zgodziliśmy się, że powinnaś to otworzyć tutaj. Jaenelle otworzyła pudełko i zamilkła, zaskoczona widokiem dużego klucza z mosiądzu. Podekscytowany Lucivar okręcił ją wokół, aż stanęła twarzą do budynku. - Pasuje do drzwi frontowych. Oczy Jaenelle powiększyły się. - Mój? - popatrzyła na drzwi, następnie na klucz, potem z powrotem na drzwi, - Mój? - Rodzina zapłaciła za dziesięcioletnia dzierżawę domu i ziem - odpowiedział z uśmiechem Saetan. Duana powiedziała, że z wyjątkiem rozwalenia domu, możesz robić z rym miejscem, co tylko zechcesz. Jaenelle uścisnęła ich obu i pobiegła do drzwi. Otworzyły się, zanim do nich dotarła. - niespodzianka! Uśmiechając się na widok jej zdumionego wyrazu twarzy, Saetan wpychał ja do domu, podczas gdy Khary i Morghann wciągali ją w tłum. Ściskało go w gardle, gdy obserwował, jak Jaenelle jest przekazywana od przyjaciela do przyjaciela i serdecznie ściskana. Astar i Scerona z Cenrauranu, Zylona i Jonah z Pandaru, Grezande i Elan z Tigrelanu, mała Katrine z Philanu, Gabrielle i Chaosti z Dea al Mon, Karla i Morton z Glacii, Morghann i Khary ze Scelt, Sabrina i Aaron z Dharo, Kalush z Nharkhavy, Ladvarian i Kaelas. Czy Królestwo Cieni kiedykolwiek widziało takie zgromadzenie?
Lata, kiedy w Pałacu zbierał się sabat i krąg mężczyzn, minęły bardzo szybko, a dzieci przestały być dziećmi, o które trzeba by się troszczyć, i stały się dorosłymi, z którymi należy się liczyć. Wszyscy chłopcy złożyli już Ofiarę Ciemności, i wszyscy nosili ciemne Kamienie. Jeśli silne więzi przyjaźni między Kharym, Aaronem i Chaostim przetrwały trudy dorastania i służenie na różnych dworach, w nadchodzących latach chłopcy utworzą wpływowy trójkąt o przerażającej mocy. A dziewczęta były niemal gotowe do Ofiary. Gdy to zrobią... Och, co za moc! I była Jaenelle. Co stanie się z ta, uroczą, utalentowaną córką jego duszy, gdy złoży Ofiarę? Próbował otrząsnąć się z tego nastroju, zanim ona go wyczuje. Dziś był dla niego słodko - gorzki dzień. Rodzina Świętowała już jej urodziny, kilka dni wcześniej, razem, bez nikogo z zewnątrz. Gwar rozmów uciszył przetaczający się grzmot. - A teraz - powiedziała Karla z szelmowskim uśmiechem - pozwólmy wujkowi Saetanowi oprowadzić Jaenelle po domu, a tymczasem my zajmiemy się jedzeniem. To może być jedyna szansa na pobawienie się w kuchni. Dziewczęta pobiegły na tył domu. - Lepiej im pomóżmy - powiedział Khary, prowadzać młodych mężczyzn, którzy pospieszyli na ratunek domowi i przekąskom. Lucivar obiecał że wróci, mrucząc coś pod nosem o wyprzęganiu konia, zanim ten postanowi wyprząc się sam. - Duana powiedziała, że meble, które nie będą ci potrzebne, można umieścić na strychu - powiedział Saetan po zwiedzeniu wraz z Jaenelle parteru. Gdy szli w górę schodów, Jaenelle skinęła przytakująco głową. - Widziałam kilka wspaniałych mebli, które będą idealne do tego miejsca. Był... - Z otwartymi ustami stanęła w drzwiach sypialni i patrzyła na łóżko z baldachimem, komodę, stoły i kufry. - Kupiła je dla ciebie ta horda, która jest teraz na dole. Domyślam się, że podziwiałaś coś podobnego na tyle często, że stwierdzili, iż to ci się podoba. Jaenelle weszła do komnaty i pogładziła dłonią jedwabistą powierzchnię komody z drewna klonowego. - Piękna. Wszystko jest piękne. Ale dlaczego? Saetan z wysiłkiem przełknął ślinę. - Dziś kończysz dwadzieścia lat. Jaenelle podniosła prawą rękę i nastroszyła sobie włosy. - Wiem o tym. - Dziś przestaję być twoim prawnym opiekunem. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę. - Co to oznacza? - zapytała cicho.
- Właśnie to. Przestaję być dzisiaj twoim prawnym opiekunem. - zobaczył, że Jaenelle, zrozumiawszy różnicę, odprężyła się. - Jesteś teraz młodą kobietą, mała Czarownico, i powinnaś mieć swój własny dom. Zawsze lubiłaś Scelt. Pomyśleliśmy, że dobrze będzie mieć dom także z tej strony Królestwa. Gdy wciąż milczała, jego serce zaczęło walić jak młotem. - Pałac zawsze będzie twoim domem. A my zawsze będziemy twoją rodzina... tak długo, jak zechcesz. - Tak długo, jak zechcę. - W jej oczach zaszła zmiana. Z najwyższym wysiłkiem powstrzymał się, aby nie paść na kolana i nie błagać Czarownicy o wybaczenie. Jaenelle odwróciła się od niego, obejmując się, jak gdyby było jej zimno. - Powiedziałam wtedy okrutne rzeczy. Saetan odetchnął głęboko. - Wykorzystałem go. Był moim narzędziem i nawet wiedząc to, co wiem teraz, gdybym ponownie musiał wybierać, zrobiłbym to raz jeszcze. Książę Wojowników nie jest niezbędny. Dobra Królowa jest. I prawdę mówiąc, gdybyśmy nic nie zrobili i stracili cię, nie sądzę, aby Daemon przeżył. Wiem, że nie. Jaenelle rozpostarła ramiona. Przytulił się do niej i mocno objął. - Myślę, że nigdy nie zdawałaś sobie sprawy, jak silne, jak potrzebne są więzy między Księciem Wojowników a Królowa. Potrzebujemy cię w dobrym zdrowiu. To dlatego ci służymy. To dlatego służą wszyscy mężczyźni Krwawych. - Zawsze wydaje się to takie niesprawiedliwe, że Królowa może zgłaszać żądania i kontrolować wszystkie aspekty życia mężczyzny, jeśli tak zechce, a mężczyzna nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Saetan zaśmiał się. - Kto powiedział, że mężczyzna nie ma nic do powiedzenia? Nie zauważyłaś nigdy, ilu mężczyzn zapraszanych do służby na dworze odmawia tego przywileju? Zapewne nie. Miałaś zbyt wiele innych spraw na głowie, a takie rzeczy odbywają się po cichu. Przerwał i potrząsnął głową. Pozwól sobie zdradzić pewną tajemnicę, moja droga, mała Czarownico. Ty nas nie wybrałaś. My wybraliśmy ciebie. Jaenelle przemyślała to, co powiedział Saetan, i mruknęła: - Lucivar nigdy nie odda tego cholernego Pierścienia, prawda? Saetan zachichotał cicho. - Możesz spróbować mu go odebrać, ale nie przypuszczam, aby ci się to udało. - Potarł policzkiem jej włosy. - Sądzę, że będzie ci służył do końca życia, niezależnie od tego, czy rzeczywiście będzie przebywać z tobą, czy nie. - Tak jak ty i wujek Andulvar, i Cassandra.
Przymknął oczy. - Nie, nie tak jak ja i Andulvar. Cofnęła się, tak aby przyjrzeć się jego twarzy. - Rozumiem. Więzy tak silne jak rodzinne. - Silniejsze. Jaenelle przytuliła się do niego i westchnęła. - Być może powinniśmy znaleźć Lucivarowi żonę. Wtedy będzie mógł zadręczać jeszcze kogoś oprócz mnie. Saetan zakrztusił się... - Nieładnie z twojej strony tak napuszczać Lucivara na jakąś niczego nie podejrzewającą Siostrę. - Ale to wypełni mu czas. - Rozważ przez chwilę możliwe konsekwencje tego wypełniania. Zastanowiła się. - Dom pełen małych Lucvarów - powiedziała słabym głosem. Oboje jęknęli. - W porządku - stęknęła Jaenelle. - Pomyślę o czymś innym. - Wy dwoje zgubiliście się tutaj? Podskoczyli. W drzwiach stał Lucivar i uśmiechał się do nich. - Tata właśnie mi wyjaśniał, że jestem skazana na ciebie do końca życia. - I potrzebowałaś tylko trzech lat, aby to zrozumieć - uśmiechnął się szerzej swym aroganckim uśmiechem Lucivar. - Nie zasługujesz na to ostrzeżenie, ale gdy byłaś tu i pracowicie, ale na próżno reorganizowałaś moje życie, Ladvarian na dole urządzał twoje. Oto dokładny cytat: „możemy tu wychowywać i uczyć szczeniaki”. - Jacy my? - pisnęła Jaenelle. - Jakie szczeniaki? Czyje szczeniaki? Lucivar odsunął się, aby przepuścić Jaenelle, która wybiegła z pokoju, mrucząc coś pod nosem. Saetan zauważył, że drzwi blokuje mu silna, potężnie umięśniona ręka. - Nie pozwoliłbyś jej zrobić czegoś tak głupiego, prawda? - zapytał Lucivar. Saetan oparł się o drzwi i potrząsnął głową. - Jeśli w twoim życiu pojawi się odpowiednia kobieta, nie pozwól jej odejść. Jestem ostatnim mężczyzną, który powiedziałby, abyś zadowolił się kompromisem. Ożeń się z kimś, kogo możesz kochać i akceptować, Lucivarze. Ożeń się z kimś, kto będzie kochał i akceptował ciebie. Nie zadowalaj się byle kim. Lucivar opuścił rękę.
- Czy sądzisz, że w życiu Kotki pojawi się odpowiedni mężczyzna? - Pojawi się. Jeśli Ciemność jest łaskawa, pojawi się.
3. Wykrzywione Królestwo
Stał na brzegu miejsca na odpoczynek przez długi czas, przyglądając się szczegółom, rozmyślając nad wiadomością i ostrzeżeniem. W odróżnieniu od Innych miejsc odpoczynku, które dla niego przygotowała, to go niepokoiło. Był to ołtarz, płyta z czarnego kamienia leżała na dwóch innych płytach. Na środku płyty tkwił kryształowy kielich, który kiedyś był roztrzaskany. Nawet z miejsca, w którym stał Daemon, mógł zobaczyć każdą linię pęknięcia, mógł dostrzec miejsca, gdzie stykały się starannie dopasowane fragmenty. Wokół brzegu widział wyszczerbienia o ostrych krawędziach, które mogłyby poważnie pokaleczyć użytkownika. Wewnątrz kielicha wirowały w powolnym tańcu błyskawica i czarna mgła. Nóżkę kielicha oplatał złoty pierścień z oszlifowanym rubinem. Męski pierścień. Pierścień Małżonka. Wreszcie podszedł bliżej. Jeśli prawidłowo odczytywał wiadomość, ona wyzdrowiała, ale miała na duszy blizny i poniosła uszczerbek na zdrowiu. Zgłaszając się po Pierścień Małżonka, miałby przywilej posmakowania zawartości kielicha, ale ostre krawędzie mogłyby zranić każdego, kto by próbował. Jednak ostrożny mężczyzna... Gdy tak przyglądał się wyszczerbieniom o ostrych krawędziach, pomyślał, że ostrożny mężczyzna, który wie o istnieniu ostrych miejsc i gotowy jest do podjęcia ryzyka odniesienia ran, mógłby napić się z tego kielicha. Zadowolony wrócił na Ścieżkę i kontynuował wspinaczkę.
4. Kaeleer
Saetan spadł z łóżka, pośpiesznie starając się dowiedzieć, dlaczego Lucivar ryczał o tak wczesnej porze. Część jego umysłu powstrzymała go przed wypadnięciem z pokoju w stroju Adama, chwycił więc spodnie, które rzucił na krzesło, gdy przyjęcie urodzinowe wreszcie dobiegło końca, ale nie zatrzymał się, by je włożyć. Wykręcił sobie ramię, próbując otworzyć drzwi, Przeklinając, chwycił klamkę i użył Fachu, by wyrwać drzwi z zawiasów. Korytarz był już pełen ciał na różnych etapach ubierania się. Próbował przepchnąć się obok Karli, ale dostał porządnego kuksańca w brzuch. - Co w imię Piekła się tu dzieje? - wrzasnął. Nikt nie miał zamiaru mu odpowiedzieć, ponieważ w tym momencie Lucivar wyszedł z sypialni Jaenelle i ryknął: - kotko! Najwyraźniej Lucivar nie miał żadnych zahamowań, aby stanąć zupełnie nagi przed grupą młodych kobiet i mężczyzn. Oczywiście mężczyzna w sile wieku i o takiej budowie nie miał powodu, aby mieć jakiekolwiek zahamowania. I nikt przy zdrowych zmysłach nie drażniłby mężczyzny w takiej furii. - Gdzie są Ladvarian i Kaelas? - dopytywał się Lucivar. - Przejdźmy do rzeczy - powiedział
Saetan, wciągając spodnie. - Gdzie jest Jaenelle? - Spojrzał ostro na Pierścień Honoru na członku Lucivara. - Możesz ją przez to wyczuć, prawda?
Lucivar trząsł się z wysiłku, aby zachować spokój. - Mogę ją wyczuć, ale nie mogę jej znaleźć. - Jego pięść wylądowała na niewielkim stoliku i przełamała go na pół. - A niech ją, spiorę jej za to tyłek! - Kim jesteś, że śmiesz tak mówić? - warknął Chaosti. przepychając się na czoło grupy. Jego Szary Kamień lśnił wzbierająca mocą. Lucivar obnażył zęby, - Jestem Księciem Wojowników, który jej służy, wojownikiem, który przysiągł ja chronić. Ale nie mogę jej chronić, kiedy nie wiem, gdzie ona jest. Zeszłego wieczora zaczęła miesiączkować. Czy muszę wam przypominać, jak w czasie tych dni podatne są czarownice? Teraz jest załamana - tyle mogę wyczuć - a jej jedyną, ochronę stanowi dwóch na wpół wyszkolonych mężczyzn, ponieważ nie powiedziała mi, dokąd idzie. - Starczy - powiedział ostro Saetan. - Opanuj gniew, natychmiast! - Gdy czekał, przywołał swoje buty i założył je na stopy. Następnie rzucił lodowate spojrzenie Chaostiemu i Lucivarowi. Gdy nikt się nie poruszył, odłączył się od grupy i oparł plecami o ścianę. Kilka razy odetchnął głęboko, aby się uspokoić, przymknął oczy i opuścił się w głąb Czarnego. Prawda było, że czarownice nie mocą bezboleśnie kierować mocą Kamieni w czasie, gdy mają okres, ale wiedział, że to nie powstrzyma Jaenelle. Używając siebie, jako punktu środkowego, ostrożnie pchnął moc swoich Czarnych Kamieni w rozchodzących się na zewnątrz kręgach, szukając jakichś znaków, wskazujących, gdzie mniej więcej może przebywać. Moc zataczała kręgi coraz dalej i dalej, za wioskę Maghre, za wyspę Scelt, aż... Kaetien! Poczuł strach i przerażenie, pomieszane z gniewem przeradzającym się we wściekłość. Czarną wściekłość. Spiralną wściekłość. Zimną wściekłość. Zaczął się wycofywać, aby uniknąć psychicznej burzy, która zbierała się, aby wybuchnąć nad Scevalem. Wzmocnił swoje wewnętrzne bariery, wiedząc, że to niewiele pomoże. Jej wściekłość przeleje się pod jego barierami, gdzie nie miał żadnego zabezpieczenia. Miał tylko nadzieję, że wystarczy mu czasu, aby ostrzec innych. Kaetien! Gdy Jaenelle uwolniła moc swoich Czarnych Kamieni, jej pełen złości krzyk wypełnił mu głowę i sparaliżował go. Fala ciemnej mocy uderzyła go, rzucając nim tak, jak fala przypływu ciska kawałkiem dryfującego drewna, w tym samym momencie, w którym zatrzasnęła się osłona psychiczna wokół Scevalu. A potem nic.
Unosił się za ta osłoną, przestraszony, ale dziwnie pocieszony - tak, jakby był bezpieczny w domu, na zewnątrz którego szaleje burza. Musiał przedostać się między sprzecznymi zastosowaniami Czarnej mocy, gdy Jaenelle ustawiła osłonę, aby powstrzymać burzę. Sprytna mała czarownica. A całe te psychiczne błyskawice miały w sobie dużo przerażającego piękna. Nie miałby nie przeciwko unoszeniu się tu przez jakiś czas, ale miał palące poczucie, że powinien coś zrobić. Wielki Lordzie. Cholerny, natrętny głos. Jak on niby ma myśleć, kiedy... Ojcze. Ojcze. Ojcze, na Ogień Piekielny, Lucivar! W górę. Musi przemieszczać się w górę, poza Czarny. Musi zacząć myśleć na tyle jasno, aby powiedzieć Lucivarowi... którędy do góry? Ktoś chwycił go i wyciągnął z otchłani. Prychał i warczał. Pomagało mu to tyle, co szczeniakowi warczącemu, gdy zostanie wzięty za skórę na karku. Następnym uczuciem, z którego zdał sobie sprawę, był nacisk czegoś na wargi i smak krwi wypełniającej mu usta. - Przełknij to albo wbiję ci te twoje cholerne zęby w gardło. Ach tak, Lucivar. Obydwaj. W końcu udało mu się skupić wzrok. Odepchnął nadgarstek Lucivara. - Dość. - Spróbował wstać, co nie było łatwe, ponieważ Lucivar trzymał go z jednej strony, a Chaosti z drugiej. - Czy nikomu nic się nie stało? Karla pochyliła się nad nim. - Nam nic się nie stało. To ty zemdlałeś. - Nie zemdlałem. Zostałem złapany... - Zaczął się oswabadzać. - Podnieście mnie. Jeśli burza się skończyła, musimy udać się do Scevalu. - Czy tam jest Kotka? - zapytał Lucivar, stawiając Saetana. - Tak. - Pamiętając dziki krzyk Jaenelle. Saetan zadrżał. - Ty i ja musimy tam dotrzeć jak najprędzej. Karla wskazała na siebie palcem o ostro zakończonym paznokciu. - My musimy dostać się tam jak najszybciej.
Wszyscy zniknęli w swoich komnatach, zanim zaczaj się spór. - Jeśli ruszymy, możemy dotrzeć na miejsce przed innymi - powiedział Lucivar cicho, gdy wszedł do komnaty Saetana. Przywołał swoje ubrania i pospiesznie się ubrał. - Czy masz dość siły na tę wyprawę? Saetan wciągnął koszulę. - Jestem gotów. Ruszajmy. - Czy muz dość siły na tę wyprawę? Saetan, przechodząc, otarł się o Lucivara i nie odpowiedział. Jak można odpowiedzieć na takie pytanie, skoro nie wiedzieli, co ich czeka?
***
- Matko Noc - szeptał Saetan. - Matko Noc. Wraz z Lucivarem stał na wzgórzu o płaskim wierzchołku, które było jednym z oficjalnych lądowisk Scevalu, pofalowanej krainy leżącej teraz u ich stóp. Rozległe łąki były świetnymi pastwiskami. Grupki drzew zapewniały cień w letnie popołudnie. Krajobraz przecinały strumienie o czystej wodzie. W ciągu ostatnich pięciu lat stał na tym wzgórzu kilka razy. Patrzył na jednorożce, których ogiery pilnowały pasących się klaczy i bawiących się w berka źrebaków. Teraz patrzył na jatkę. Odwr
acając się na północ, Lucivar potrząsnął głowa, i cicho zaklął. - To nie było kilku sukinsynów, którzy chcieli zdobyć róg i zabrać go do domu jako trofeum, to była wojna. Saetan zamrugał, aby się nie rozpłakać. Ze wszystkich Krwawych, wszystkich ras krewniaków, zawsze najbardziej lubił jednorożce. Były gwiazdami w Ciemności, żywymi przykładami mocy i siły połączonych z delikatnością i pięknem. - Gdy przybędą inni, rozdzielimy się, aby poszukać tych, które ocalały.
Jednorożce zaatakowały w tym samym momencie, w którym na wzgórzu pojawił się sabat i krąg mężczyzn. - Osłona! - krzyknęli Saetan i Lucivar. Postawili czarną, i szaroczarną osłonę wokół całej grupy, podczas gdy pozostali mężczyźni uformowali krąg ochraniający sabat. Osiem ogierów jednorożców zmieniło kierunek biegu, zanim uderzyły głowami w osłonę, ale moc, którą przesyłały przez rogi i kopyta, spowodowała powitanie oślepiających, jaskrawych iskier ocierających się o niewidzialne bariery. - Poczekajcie! - krzyknął Saetan, grzmot w jego glosie ledwo mógł dorównać dźwiękom wydawanym przez jednorożce. - Jesteśmy przyjaciółmi! Jesteśmy tutaj, aby wam pomóc! Nie jesteście przyjaciółmi - powiedział starszy ogier ze złamanym rogiem, - Jesteście ludźmi! Jesteśmy przyjaciółmi - powtórzył Saetan. nie jesteście przyjaciółmi! - krzyczały jednorożce. - jesteście ludźmi! Sceron zrobił krok naprzód. - Naród Centaurów nigdy nie walczył z naszymi Braćmi i Siostrami jednorożcami. Nie chcemy walczyć teraz. Przybyliście, aby zabijać. Najpierw nazywacie nas Braćmi, a potem przychodzicie zbijać. Nigdy więcej. nigdy więcej. Tym razem, to my będziemy zabijać! Znad ramienia Saetana wychyliła się Karla. - Niech będą przeklęte wasze kopyta i rogi, jesteśmy Uzdrowicielkami Pozwólcie nam zająć się rannymi! Jednorożce przez chwilę się wahały, a porem potrząsnęły głowami i ponownie zaatakowały osłony. - Nie rozpoznaję żadnego z nich - powiedział Lucivar. - Są za bardzo wściekłe, aby nas wysłuchać. Saetan obserwował, jak ogiery atakują osłony. Rozumiał ich wściekłość, w pełni rozumiał ich nienawiść. Nie mógł jednak po prostu odejść, dopóki nie ochłoną na tyle, aby go wysłuchać, ponieważ jeśli nie otoczy się ich opieką, wkrótce zginie ich więcej. I ponieważ gdzieś wśród tych ciał była Jaenelle. W tym momencie jednorożce przestały atakować. Otoczyły grupkę przybyszów, parskając i grzebiąc kopytami, obniżyły rogi, przygotowując się do kolejnego ataku. - Dzięki ci, Ciemności - mruknął Khary, gdy na wzgórze wspiął się młody ogier, utykając na lewą przednią nogę.
Uspokojone dziewczęta zaczęły szeptać o grupach uzdrawiających. Obserwując, jak zbliża się młody ogier, Saetan myślał, że bardzo chciałby podzielać ich wiarę, ale ze wszystkich potomków Kaetiena, Mistral był zawsze najbardziej nieufny wobec ludzi - i najbardziej niebezpieczny. Cechy niezbędne dla młodego samca, który, jak powszechnie zakładano, zostanie następnym Księciem Wojowników Scevalu, ale cholernie niewygodne dla człowieka mającego do czynienia z tą nieufnością. - Mistral. - Saetan wystąpił, pokazując, że nie ma nic w rękach. - Znasz wszystkich z nas od czasu, gdy byłeś źrebakiem. Pozwól, abyśmy wam pomogli. Znam was - powiedział
niechętnie Mistral. To brzmi złowróżbnie - powiedział Lucivar na szaroczarnej nici włóczni. Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, zabierz stąd wszystkich - odpowiedział Saetan. - Utrzymam osłonę. I tak musimy odnaleźć Kotkę. Zabierz ich stąd, Yaslana. Tak. Wielki Lordzie. Saetan zrobił jeszcze jeden krok naprzód. - Mistral, przysięgam ci na Kamienie, które noszę, i na moja. miłość do Lady, że nie chcemy was krzywdzić. Cokolwiek Mistral myślał o mężczyźnie zgłaszającym roszczenia wobec Lady, pozostało to tajemnica, dla Saetana, bowiem nagle dobiegi wszystkich cichy tenor Ladvariana. Wielki Lordzie! Wielki Lordzie, małe są osłonięte, ale przerażone i nie chcą słuchać. Ciągle wpadają na osłonę... Jaenelle plącze i także nie słucha. Wielki Lordzie? Saetan wstrzymał oddech. Co będzie silniejsze - lojalność Mistrala wobec pobratymców czyjego miłość do Jaenelle? Mistral popatrzył na północ. Po dłuższej chwili parsknął. Mały Brat wierzy ci, my też zaufamy. Na razie. Rozpaczliwie chcąc usiąść i nie śmiejąc okazać słabości. Saetan ostrożnie obniżył czarną osłonę. Chwilę potem Lucivar opuścił szaroczarną.
Podzielili się na grupy. Khary i Morghann poszli pomóc Ladvarianowi i Kealasowi przy źrebakach. Lucivar i Karla udali się na północ od lądowiska, przy czym główną Uzdrowicielką była Karla, a Lucivar jej pomagał. Pozostali z ich grupy wyruszyli na poszukiwanie rannych, aby udzielać im pomocy. Saetan, Gabrielle i ich grupa udali się na południe. Bolesny był widok pociętych ciał klaczy. Jeszcze straszniejszy okazał się widok młodego martwego źrebaka z odciętymi nogami, leżącego na swojej nieżywej matce. Było trochę jednorożców, którym mógł pomóc, znacznie więcej jednak takich, którym można było jedynie oszczędzić bólu i ułatwić podróż z powrotem do Ciemności. Godzinami poszukiwał źrebiąt, które mogły być ukryte pod ciałami swoich marek. Odnalazł roczniaki, ukryte w płytkich zagłębieniach terenu, zagłębieniach, w których kryła się moc, jakiej nigdy wcześniej nie wyczuwał. Nie wchodził do tych miejsc. Młode jednorożce obserwowały go przerażonymi oczami, gdy okrążał je, poszukując obrażeń. Gdy obchodził rozerwane ciała ludzkie wokół tych zagłębień, stopniowo do niego docierało, że jednorożce, które znalazły się w tych miejscach, odniosły najwyżej drobne rany lub podrapania. Kontynuował pracę, nie zwracając uwagi na ból głowy, który powodowało światło słoneczne, nie zważając na bolące mięśnie i coraz większe zmęczenie. Jego emocje straciły na intensywności, co było dobrą obroną przed widokiem rzezi. Nie były jednak wystarczająco zdrętwiałe, gdy odnalazł Jaenelle i Kaetiena.
***
- Już, moja piękna Damo - powiedział Lucivar, przejeżdżając dłonią po szyi klaczy. - Przez kilka dni może boleć, ale będzie się dobrze goić. Źrebak klaczy parskał i uderzał kopytem o ziemię, dopóki Lucivar nie dał mu paru kawałków marchewki i kostki cukru. Gdy klacz i jej źrebak odeszli, napił się wody i zjadł pół kanapki z serem w oczekiwaniu na następnego jednorożca, zbierającego odwagę, aby dać się dotknąć człowiekowi. Niech Ciemność błogosławi kochające konie serce Khary’ego. Po krótkim spojrzeniu na skutki rzezi, Khary i Aaron wrócili do Maghre. Wrócili z Daffodilem i Sundancerem, ciągnącymi wozy wyładowane środkami do uzdrawiania, bielizną, kocami i „łapówkami” Khary’ego - marchewkami i kostkami cukru. Widok Daffodila i Sundancera, ufnie pracujących z ludźmi, podziałał jak balsam na przestraszone jednorożce. „Służę Lady” odnosiło jeszcze lepszy skutek. Siła tych słów sprawiała, że większość
jednorożców pozwalała się dotykać i leczyć. Biorąc do ust ostatni kęs kanapki, obserwował ostrożnie zbliżającego się roczniaka. Jego skóra drgała, gdy bronił się przed muchami gromadzącymi się wokół rany na łopatce, chronionej zanikającą osłoną. Lucivar rozpostarł ramiona, pokazując, że nie ma nic w dłoniach. - Służę... Roczniak rzucił się do ucieczki, gdy okrzyk wojenny Scerona zakończył kruchy rozejm i Kaelas ryknął w odpowiedzi. Przywołując swój eyrieński miecz bojowy. Lucivar wzbił się w niebo. Gdy gnał w stronę mężczyzny biegnącego do miejsca lądowania, spokojnie rejestrował sceny, które się pod nim rozgrywały: Morghann, Kalush i Ladvarian zapędzające źrebaki w stronę drzew; Kaelas dopadający mężczyznę i rozpruwający go. Astar obracająca się na tylnych nogach, zakładająca strzałę na łuk centauryjski; Morton osłaniający Karlę i jednorożca, którego leczy; Khary, Aaron i Sceron wzajemnie osłaniający swoje plecy, gdy uwalniają moc swoich Kamieni w krótkich, kontrolowanych falach rozrywających ludzi na strzępy. Skupiając się na wybranym przeciwniku. Lucivar zwolnił falę szaroczarnej mocy, gdy mężczyzna dobiegał do podstawy wzgórza. Mężczyzna upadł ze złamanymi nogami i wyczerpanym Żółtym Kamieniem. Lucivar wyładował w tym samym momencie, w którym stary ogier ze złamanym rogiem atakował leżącego mężczyznę. Zaczekaj! - krzyknął, rzucając szczelną czerwoną osłonę wokół mężczyzny. Ogier ryknął z wściekłości i obrócił się. aby stanąć naprzeciw Lucivara. Zaczekaj - powtórzył Lucivar. - Najpierw chcę się czegoś dowiedzieć. Potem możesz go wykończyć. Ogier parsknął, ale przestał uderzać kopytem w ziemię. Obserwując bacznie ogiera, Lucivar opuścił osłonę. Opierając stopę na ramieniu mężczyzny, obrócił go na plecy. - To jest zamknięte Terytorium - powiedział szorstko. - Dlaczego tu jesteś? - Nie muszę odpowiadać takim jak ty. Odważne słowa, jak na kogoś ze złamanymi nogami. Głupie, ale odważne. Eyrieńskim mieczem wojennym Lucivar dotknął prawego kolana mężczyzny i popatrzył na ogiera. - Raz. Dokładnie tutaj. Ogier cofnął się i z radością posłuchał.
- Czy spróbujemy jeszcze raz? - zapytał łagodnie Lucivar, gdy mężczyzna przestał krzyczeć. Następnym razem wolisz kolano czy dłoń? Wybór należy do ciebie. - Nie masz prawa tego robić. Gdy zostanie to zgłoszone... Lucivar roześmiał się. - Zgłoszone komu? I po co? Jesteś intruzem wypowiadającym wojnę prawowitym mieszkańcom tej wyspy. Kto będzie przejmował się tym, co się z tobą stanie? - Ciemna Rada, oto kto. - Na czole mężczyzny perlił się pot, gdy Lucivar dotykał palcem ostrza miecza. - Nie masz nic do powiedzenia w sprawie tych ziem. - Tak jak i ty - powiedział zimno Lucivar. - My mamy prawo, bękarcie ze skrzydłami nietoperza. Moja Królowa i pięć innych otrzymały tę wyspę jako swoje nowe terytorium. Przybyliśmy tu pierwsi, aby wyznaczyć granice terytorium i zająć się wszystkimi problemami. - Takimi jak rasa, która władała tą krainą przez tysiące lat? Tak. mogę zrozumieć, że to jest problem. - Nikt tutaj nie panuje. To jest ziemia, do której nikt nie rości sobie prawa. - To jest Terytorium jednorożców - powiedział wściekły Lucivar. - Jestem ranny - jęknął mężczyzna. - Potrzebuje Uzdrowicielki. - Wszystkie są zajęte. Wróćmy do czegoś bardziej interesującego. Ciemna Rada nie ma prawa do przydzielania ziem i nie ma prawa do wysiedlania rasy, której należy się ta ziemia. - Pokaż mi podpisany akt nadania ziem. Moja Królowa ma taki akt, odpowiednio podpisany i opieczętowany. Lucivar zazgrzytał zębami. - Tutaj rządzą jednorożce. Mężczyzna pokiwał głowa. - Zwierzęta nie maja prawa do ziemi. Za słuszne są uznawane wyłącznie roszczenia składane przez ludzi. Wszystkie istoty, które tu żyją, podlegają władzy Królowej. - To krewniaki - powiedział Lucivar. a jego głos był poważniejszy przez uczucia, których nie chciał nazywać. - To Krwawi. - Zwierzęta. Tylko zwierzęta. Pozbądź się czarnych owiec, reszta może byt przydatna. - Mężczyzna stęknął. - Rany. Potrzebuję Uzdrowicielki.
Lucivar cofnął się o krok. Jeszcze jeden. O tak. Czyż to nie zdzirowate Królowe lubiły jeździć na jednorożcach? Nie martwiłoby ich w najmniejszym stopniu, że duchy zwierząt będą musiały być złamane, zanim to zrobią. Nie martwiłoby to nikogo. Trzy pełne chwały lara życia w Kaeleer nie mogły wymazać tysiąca siedmiuset lat życia w Terreille. Bardzo się starał, aby przeszłość odeszła w niepamięć, ale w niektóre noce budził się drżący. Mógł sterować swoim umysłem przez większą część dnia, ale jego ciało zbyt dobrze pamiętało, co to znaczy mieć Pierścień Posłuszeństwa i co może on zrobić. Lucivar przełknął ślinę i oblizał suche wargi. Spojrzał na starego ogiera. - Zacznij od rąk i nóg. W ten sposób będzie dłużej umierał. Znikając swój miecz bojowy, odwrócił się. nie zwracając uwagi na dźwięk kopyt miażdżących kości, nie zwracając uwagi na krzyki.
***
Saetan słaniał się na nogach z powodu rany na ramieniu i w końcu przyznał, że musi przerwać. Przygotowany przez Jaenelle tonik z krwi pozwalał mu znosić - i czerpać z tego radość - światło dzienne, ale nadal potrzebował odpoczynku w godzinach, w których słońce świeciło najintensywniej. Po południu pracował jak najwięcej w cieniu, nic to nie wystarczało, aby przeciwdziałać odpływowi sił, jaki powodowało silne światło słoneczne, i w tym czasie nie mógł wziąć na siebie tylu uzdrowień, ile by chciał. Wysiłek był zbyt duży. Musiał przerwać. Jednakże nie mógł dopóki nie znajdzie Jaenelle. Próbował wszystkiego, co mu przychodziło do głowy, by ją zlokalizować. Nic nie zadziałało. Ladvarian wiedział tylko tyle, że Jaenelle była tu i płakała, ale ani Ladvarian, ani Kaelas nie mogli podać konkretnych informacji, gdzie szukać Jaenelle. Gdy wreszcie Saetan postarał się, aby Mistral zrozumiał jego niepokój, ogier powiedział: - Jej smutek nie pomoże nam w poszukiwaniach. Saetan potarł oczy i miał nadzieję, że jego zamglony z powodu zmęczenia umysł będzie pracował na tyle długo, aby pozwolić mu dostać się do obozu, który założyli Chaosti i Elan. Był przemęczony i odwodniony. Zaczynał mieć halucynacje. Królowa jednorożców, która stała przed nim i wyglądała, jakby zrobiona była ze światła księżyca i mgiełki, miała ciemne oczy, równie stare, jak ta kraina.
Minęła minuta, zanim zorientował się, że widzi przez nią. Jesteś... Odeszłam - powiedział pieszczotliwy damski głos. Odeszłam na długo i dawno temu. I nigdy nie odeszłam. Chodź, Wielki Lordzie, moja siostra potrzebuje teraz ojca. Saetan szedł za nią, aż dotarli do kręgu niskich, równomiernie rozmieszczonych kamieni. W środkowej części kręgu wznosił się duży kamienny róg. Krąg był wypełniony starą, głęboka mocą. - Nie mogę tam iść - powiedział Saetan. - To święte miejsce. Zaszczytne miejsce - odpowiedziała. Są niedaleko. Ona opłakuje to, czego nie mogła uratować. Musisz sprawić, aby zobaczyła, co ocaliła. Klacz weszła do kręgu. Gdy zbliżała się do wielkiego kamiennego rogu, zaczęła znikać, aż znikła zupełnie, ale on wciąż miał wrażenie, że ciemne oczy, stare jak ta kraina, obserwują go. Po jego prawej stronie powietrze lśniło. Zasłona mocy, o której pojawieniu się nic nie wiedział, znikła. Podszedł do tego miejsca. I znalazł ich. Sukinsyny zaszlachtowały Kaetiena. Odcięli mu nogi, ogon, genitalia, rozcięli brzuch. Odcięli mu róg. Ale ciemne oczy Kaetiena dalej lśniły wściekłą inteligencją. Saetan poczuł, że przewracają mu się wnętrzności. Kaetien byt demonem zamkniętym w tym zmasakrowanym ciele. Jaenelle siedziała obok ogiera, opierając się o jego otwarty brzuch. Z jej oczu płynęły łzy. Dłonie, z pobielałymi kostkami palców, obejmowały róg Kaetiena. Saetan uklęknął obok niej. - Mała Czarownico? - szepnął. Poznała go po dłuższej chwili. - Tata? T - tata? - Rzuciła się w jego ramiona. Cichy płacz zmienił się w histeryczny szloch. Róg Kaetiena ocierał się o plecy Saetana, gdy do niego przywarła. - Och, mała Czarownico. - Gdy on i inni szukali niedobitków, ona siedziała tu przez cały dzień, zamknięta w swoim bólu. - Niech Ciemność będzie łaskawa - powiedział głos za nim. Saetan obejrzał się przez ranie, czując każdy mięsień, gdy odwracał głowę. Lucivar. Żywa moc, która zrobi to, czego on nie mógł.
Lucivar wpatrywał się w głowę Kaetiena i zadrżał. Saetan przysłuchiwał się pospiesznej rozmowie, która toczyła się na ostrzach włóczni, ale był zbyt zmęczony, aby mógł ją zrozumieć. Lucivar przyklęknął na jedno kolano, wziął do ręki pęk zakrwawionych włosów Jaenelle i delikatnie odsunął jej głowę od ramienia Saetana. - Chodź, Kotko, poczujesz się lepiej, gdy tylko to połkniesz. - Przycisnął do jej warg dużą, srebrna flaszkę. Gdy płyn popłynął do jej gardła, zaczęła się krztusić i prychać. - Tym razem wypij to - powiedział Lucivar. - Ten płyn nie zaszkodzi twojemu żołądkowi, a tym bardziej twoim płucom. - To świństwo rozpuszcza zęby - wykrztusiła Jaenelle. - Co ty jej dajesz? - dopytywał się Saetan, gdy nagle znalazła się w jego ramionach. - Porządna porcja domowego piwa Khary’ego. Hej! Saetan nagle spostrzegł, że jest przytulony do klatki piersiowej Lucivara. Przez minutę koncentrował się na swoim oddechu. - Lucivar. Pytałeś czy jestem na to wystarczająco silny. Nie jestem. Jego głowę pogładziła silna i ciepła dłoń. - Trzymaj się, Przybędzie Sundancer. Weźmiemy cię do obozu. Dziewczęta zajmą się Kotką. Jeszcze kilka minut i będziesz mógł odpocząć. Odpoczynek. Tak, potrzebował odpoczynku. Ból głowy, który groził rozerwaniem czaszki, z każdym oddechem stawał się coraz silniejszy. Ktoś zabrał Jaenelle z jego ramion. Ktoś zaniósł go do miejsca, w którym czekał Sundancer. Silne ręce podtrzymywały go na grzbiecie ogiera. Następną rzeczą, która pamiętał, było, jak siedzi w obozie, owinięty kocami, a obok klęczy Karla, namawiając go do wypicia naparu czarownicy, który przygotowała specjalnie dla niego. Po wypiciu drugiego kubka nie protestował przeciwko popychaniu, uklepywaniu poduszki i poprawianiu go w śpiworze. Trochę fukał, że jest obiektem zbyt dużej troskliwości, aż w końcu Karla cierpko zapytała, jak myśli zmusić do wypoczynku Jaenelle, skoro sam daje taki zły przykład? Nie znajdując na to odpowiedzi, poddał się złagodzonemu dzięki naparowi bólowi głowy i zasnął.
Lucivar popijał kawę z dodatkiem alkoholu i obserwował Gabrielle i Morghann, prowadzące Jaenelle do śpiwora. Zatrzymała się, nic zważając na ich namowy, aby się położyła i odpoczęła. Jej oczy straciły na wpół zamglony, przytępiony wyraz, gdy skupiła uwagę na krążącym po obozowisku Mistralu, wciąż mającym problemy z ranną przednią nogą. Lucivar był bardzo wdzięczny, że zimny, niebezpieczny ogień w jej oczach nie był skierowany w jego stronę. - Dlaczego ta noga nie została opatrzona? - zapytała, patrząc na młodego ogiera, Jaenelle swoim niskim głosem. Mistral parsknął i nerwowo się kręcił. Wyraźnie nie chciał przyznać, że bał się, aby ktokolwiek go dotykał. Lucivar nie miał mu tego za złe. - Wiesz, jakie są samce - powiedziała uspokajająco Gabrielle - „Dobrze się czuję, zajmij się najpierw innymi”. Właśnie mieliśmy zabrać się do opatrywania go, gdy pojawiłaś się z wujkiem Saetanem. - Rozumiem - powiedziała cicho Jaenelle, wpatrując się nadal w Mistrala. - Myślałam, że może dlatego, iż jesteście ludźmi, Mistral czułby się obrażony będąc przez was uzdrawiany. - Nonsens - powiedziała Morghann. - A teraz chodź, daj dobry przykład. Gdy ułożyły Jaenelle, zajęły się Mistralem. Wszystko będzie dobrze, myślał ze znużeniem Lucivar. Musi być dobrze. Jednorożce i inne krewniaki nie stracą zaufania do ludzi i wycofają się za zasłony mocy, które odgradzały je od reszty Kaeleer. Kotka tego dopilnuje. A Saetan... Na Ogień Piekielny. Do dzisiaj nie zastanawiał się specjalnie nad różnicą między Strażnikiem a żyjącymi. W Pałacu różnice te wydawały się nieistotne. Nie zdawał sobie sprawy, że silne słońce sprawia tak dużo bólu, nie w pełni docierało do niego, jak wiele lat Wielki Lord przebywał w Królestwach. Wiedział oczywiście, ile lat miał Saetan, ale dzisiaj po raz pierwszy ojciec wydał mu się stary. Oczywiście wszyscy pozostali również czuli się wyczerpani fizycznie i emocjonalnie, zatem zmęczenie nie było dobrą miarą. Khary przykucnął obok niego i dolał do mocno już doprawionej kawy kolejną porcję domowego piwa. - Jest coś, co trapi naszych czworonożnych braci - powiedział cicho. - Coś jeszcze oprócz tego machnął ręką w kierunku nieruchomych, białych ciał leżących wokół.
Jednorożcom było wszystko jedno, co stanie się z ludzkimi ciałami - nastawały tylko, aby nie zostawiać zwłok w ich kraju - ale były zdecydowane, aby nie ruszać martwych jednorożców. Powiedziały, że Lady wśpiewa je w ziemię. Kiedy ranne klacze i źrebaki zostały doprowadzone do wzgórza lądowiskowego, ocalałe ogiery stały się bardziej niespokojne. - Ladvarian mógł wiedzieć - powiedział Lucivar, sącząc kawę. Wysłał ciche wezwanie. Parę minut później do obozu przytruchtał znużony sceltyjczyk. Nie ma Moonshadow - powiedział Ladvarian. Starcloud była coraz starsza, Moonshadow miała być nową Królową. Nosi Opal. Jedna z klaczy powiedziała, że widziała jak ludzie zrzucają na nią liny i sieci, ale nie widziała dokąd poszli. Lucivar zamknął oczy. Z tego. co wiedział, wszyscy Krwawi, którzy dokonali napaści na Sceval, nosili jaśniejsze Kamienie, ale dostateczna ich liczba, mając zaklęte sieci i liny, mogła pochwycić królową z Opalem. Czy zaklęte sieci nie pozwoliły wezwać pomocy, czy zastała wywieziona poza wyspę? - Wrócę przed świtem - powiedział, wręczając Khary’emu kubek. - Uważaj na siebie - powiedział cicho Khary. - Na wszelki wypadek. Lucivar udał się na północ. Po drodze wciąż wysyłał tę samą informację: Że służy Lady. Ze Lady jest w obozowisku w pobliżu wzgórza lądowiskowego. Że z Lady są Uzdrowicielki. Dostrzegł niewielkie stadka jednorożców, które ukryły się wśród drzew, gdy tylko go wyczuły. Widział mnóstwo nieruchomych, bladych ciał. Widział jeszcze więcej rozerwanych ciał ludzkich i dziękował Ciemności, że Jaenelle w jakiś sposób ograniczyła swój gniew do tej wyspy. Zastanawiał się nad polami energii, które wyczuwał w czasie lotu nad polanami i kępami drzew. Niektóre były słabe, inne znacznie silniejsze. Omijał właśnie jedno, szczególnie silne pole, gdy coś go pochwyciło. Coś rozzłoszczonego i zrozpaczonego. Korzystając z przyrodzonego Czerwonego zerwał kontakt, ale kosztowało go to trochę wysiłku. Służysz Lady - powiedział ochrypły męski głos. Lucivar zatrzymał się w powietrzu, oddychając z wysiłkiem. Służę Lady - potwierdził ostrożnie. Potrzebujesz pomocy?
Ona potrzebuje pomocy. Po wylądowaniu pozwolił, aby przez drzewa prowadziła go moc. Dotarł do zagłębienia, w którym leżała klacz zaplątana w sieci i liny. Oddychała ciężko i pociła się. - Och, moja droga - powiedział cicho Lucivar. Większość jednorożców jest biała, ale istnieją nieliczne szaro nakrapiane. Ta klacz była szaroniebieska, z białą grzywą i ogonem. Z pierścienia wokół rogu zwisał Opal. Była nie tylko Królową, ale i Czarną Wdową. Jedyną rzadszą kombinacją była Królowa - Czarna Wdowa - Uzdrowicielka. Gdy mieszkał w Terreille, nigdy nie słyszał o takiej czarownicy. W Kaeleer były tylko trzy - Karla, Gabrielle i Jaenelle. Stojąc bardzo spokojnie, Lucivar powoli rozpostarł swoje ciemne, błoniaste skrzydła. Słyszał dość lekceważących uwag o „ludziach nietoperzach”, aby docenić teraz zalety ich posiadania. Skrzydła, podobnie jak kopyta i sierść, były na ogół cechami krewniaków. - Lady Moonshadow - powiedział niskim i kojącym głosem. - Jestem Książę Lucivar Yaslana. Służę Lady. Chciałbym ci pomóc. Nie odpowiedziała, ale panika w jej oczach stopniowo znikała. Podszedł do niej. zgrzytając zębami, gdy męska moc, która ją otaczała, wzrosła, a potem zmniejszyła się. - Spokojnie, moja droga - powiedział, przykucając obok niej. Gdy dotknął ręką jej kłębu, znów wpadła w panikę. Przecinając liny i sieci, Lucivar klął cicho. Próbowali ją złamać, roztrzaskać jej wewnętrzną Sieć. Jedyną różnicą między tym, co sukinsyny z Terreille próbowały zrobić klaczy, a tym, co zwykle robili ludzkim Czarownicom, był fizyczny gwałt. Być może dlatego nie udało im się zrealizować planu, zanim Jaenelle uwolniła moc Czarnego. Nie byli w stanie użyć swojej najskuteczniejszej broni. - Już dobrze - powiedział Lucivar, odrzucając ostatnie liny. - Chodź, moja droga. Wstań. Powoli. Krok po kroku namawiał ja, aby wyszła spośród drzew na otwarta przestrzeń. W miarę jak oddalała się od zagłębienia wypełnionego mocą. Jej strach narastał. Musiał doprowadzić ją do obozu, zanim strach dokończy to, co zaczęły te sukinsyny. Linia radialna Różowego Wiatru była dość blisko, aby ja złapać, i z pewnością mógłby ją doprowadzić i osłonić na czas tej krótkiej podróży, ale jak ją przekonać, aby tak bardzo mu zaufała? - Mistral bardzo się ucieszy, gdy cię zobaczy - powiedział niedbale. Mistral? Jej głowa zakołysała się. Uchylił się, unikając nadziania na róg. Czy jest zdrowy? - Jest w obozie z Lady. Jeśli skorzystamy z Różowego Wiatru, dotrzemy tam przed świtem.
W jej myślach pojawił się ból i smutek. Tych których straciliśmy, należy wśpiewać w ziemię przed świtem. Lucivar powstrzymał drżenie. Nagle bardzo zapragnął być z powrotem w obozie. - Ruszamy, Lady?
***
Wszyscy wrócili do obozu fizycznie wykończeni i przygnębieni. Wszyscy z wyjątkiem Lucivara. Pijąc odżywczy napar przygotowany przez Karlę, Saetan starał się nie martwić, Lucivar umiał zadbać o siebie, był silnym, sprawnym i dobrze wyszkolonym wojownikiem; znał granice swoich możliwości, zwłaszcza po tak znacznym wycieńczeniu dzisiaj nie zrobiłby nic tak głupiego, jak na przykład samotny atak na bandę mężczyzn Krwawych z Kamieniami, tylko dlatego, że był zły z powodu zabitych krewniaków. A jutro słońce wzejdzie na zachodzie. - Nie mu nie jest - powiedziała Jaenelle cicho, sadowiąc się koło niego na jednej z kłód, które przyciągnęli skądś chłopcy, aby zapewnić miejsca siedzące przy ognisku. Owijając się kocem rozgrzanym zaklęciem, uśmiechnęła się ze skruchą. - Pierścień mógł mi pozwolić kontrolować jego wybuchy wściekłości, ale nie zdawałam sobie sprawy, że tworząc go, musiałam coś gdzieś źle zrobić. Dopiero Karla, Morghann, Grezande i Gabrielle zaczęły mi dokuczać, że to zły precedens, bo teraz wszyscy chłopcy chcą pierścień, który działa tak jak ten. - W jej głosie pojawił się ton narzekania. - Cały czas myślałam, że to niezwykła intuicja, gdy pojawiał się zawsze, gdy byłam w złym nastroju. On na pewno nigdy nie wspomniał, że było to coś innego niż intuicja. - On nie jest idiotą, mała Czarownico - odpowiedział Saetan, popijając napar, aby ukryć uśmiech. - To rzecz do dyskusji. Dlaczego jednak musiał chodzić i mówić innym? Rozumiał, dlaczego Królowe były zirytowane. Podstawą każdego dworu było dwunastu mężczyzn i Królowa. Za pośrednictwem Pierścieni Honoru Królowa mogła kontrolować wszystkie szczegóły życia mężczyzn, ale ponieważ Królowe szanowały prywatność mężczyzn, którzy im służyli, i ponieważ żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie chciała śledzić emocji tak wiciu mężczyzn, zwykle ustawiały kontrolę tak, aby zablokować wszystko inne poza strachem, wściekłością i bólem uczuciami, które świadczą, że noszący Pierścień potrzebuje pomocy.
Natomiast każdy mężczyzna musiał pilnować jednej Królowej. Będzie musiał porozmawiać z Lucivarem na temat narzuconych sobie samemu ograniczeń kontroli tego typu obserwacji. Ciekawe będzie dowiedzieć się, w którym miejscu poprowadził granicę jego syn. - Mówiąc o wrzodzie na tyłku, który nie jest idiotę - powiedziała Jaenelle, wskazując dwie sylwetki idące powoli w kierunku obozu. Mistral dziko zarżał. Moonshadow! Moonshadow! Ruszył galopem. A właściwie próbował. Gdy Mistral skoczył do przodu, Gabrielle zerwała się z miejsca na kłodzie, wyciągnęła rękę, zacisnęła dłoń w pięść, jak gdyby coś chwytała, i poderwała rękę. Mistral zawisł w powietrzu, a jego nogi zwisały bezwładnie. Mimo stosowania Fachu ręka Gabrielle drżała z wysiłku utrzymywania tak znacznego ciężaru. Obserwując ją. Saetan postanowił, że będzie musiał niebawem porozmawiać z Chaostim. Wobec czarownicy, która mogła zrobić taka sztuczkę po wyczerpującym dniu uzdrawiania, należało postępować ostrożnie. - Jeśli będziesz galopować na tej nodze, przyleję ci głupku - powiedziała Gabrielle. To Moonshadow! - Nie obchodzi mnie, czy to Królowa jednorożców, czy twoja samica - odpowiedziała zdenerwowana Gabrielle. - Nie możesz galopować na tej nodze. - W istocie - powiedziała z uśmiechem Jaenelle - jest i jednym, i drugim. - W porządku - Gabrielle ustawiła Mistrala na ziemi, ale nie pozwoliła mu ruszyć z miejsca. - Gabrielle - powiedział przekonującym głosem Chaosti. Saetan nazywał by ten ton głosu mężczyzna łagodzacy - złość - kobiety. - Ona jest jego samicę. On się martwił. Nie chciałbym czekać, gdybyś to była ty. Puść go. Gabrielle popatrzyła na Chaostiego. - Będzie szedł - powiedział Chaosti. - Prawda Mistral? Misctal nie miał zamiaru zrażać do siebie sojuszników, nawet jeśli mieli tylko dwie nogi. - Będę szedł. Gabrielle niechętnie puściła go.
Mistral ruszył powoli w kierunku Moonshadow. Miał głowę opuszczoną, jak mały chłopiec, który został skarcony i nie znikł jeszcze z oczu osoby karcącej. - Zobacz, co zrobiłeś - powiedział Khary. - Sprawiłeś, że jego róg zwiądł. - Założę się, że twój także zwiędnie, gdy zostaniesz skarcony - powiedziała Karla ze złośliwym uśmiechem. Zanim Khary zdążył odpowiedzieć, Jaenellc odstawiła kubek i powiedziała: - Nadszedł czas. Wszyscy zamarli, patrząc, jak Jaenelle idzie w kierunku drzew. - Czy wiesz, co się teraz stanie? - zapytał Saetana Lucivar, gdy zjawił się w obozie i usiadł obok ojca. Saetan potrząsnął głową. Jak każdy w obozie, nie mógł oderwać oczu od klaczy. - Matko Noc, ależ ona jest piękna. - Jest także Czarną Wdową i Królową - powiedział z ironią w głosie Lucivar, obserwując, jak Mistral eskortuje swoją Lady. - Jeśli ktoś ma zostać kopnięty za głupie gadanie, to lepiej, żebym to nie był ja. Saetan roześmiał się cicho. - A przy okazji, twoja Siostra chce coś z tobą omówić. - Gdy nie uzyskał odpowiedzi, spojrzał na syna. - Lucivar? Lucivar z otwartymi ustami wpatrywał się w drzewa na lewo od Saetana - drzewa, wśród których kilka minut temu zniknęła Jaenelle. Odwrócił się... i zapomniał, jak się oddycha. Miała na sobie długą, lejącą się suknię, utkaną z delikatnych czarnych nici pajęczych. Z obcisłych rękawów zwisały pasma pajęczyny. Poczynając od linii tuż nad piersiami, suknia stawała się przezroczystą siecią okrywającą jej dekolt i ramiona. Na końcu każdej nici czarnym ogniem pobłyskiwały kawałki Czarnego Kamienia. Na obu dłoniach miała pierścienie, z Czarnymi Kamieniami. Na szyi, w sieci utkanej z delikatnych pasm złota i srebra umieszczony był Czarny Kamień. Była to szata zrobiona dla Jaenelle - Czarownicy. W każdej nici tej szaty mógł wyczuć uśpioną moc. I wiedział, kto ją stworzył: Arachnianie. Tkacze snów. Jaenelle w milczeniu podniosła róg Kaetiena i poszybowała w kierunku otwartego terenu, a za nią powiewał niewielki tren szary.
Saetan chciał jej przypomnieć, że jest to czas jej miesiączki, że nie powinna teraz kierować mocy przez swoje Ciało. Pamiętał jednak, że pod ludzką powłoką, na środku swego czoła Czarownica ma niewielki spiralny róg, więc nic nie powiedział. Przez kilka minut chodziła w kółko, patrząc w ziemię, jak gdyby szukała określonego miejsca. Wreszcie, zadowolona, obróciła się w kierunku północy. Podnosząc róg w stronę nieba, zaśpiewała jedną frazę pieśni żałobnej. Opuściła róg, skierowała go w ziemię i zaśpiewała inną frazę. Następnie uniosła obie ręce do góry i zaśpiewała w Starej Mowie. Pieśń Czarownic. Saetan poczuł ją w kościach, w swojej krwi. Pod jej bosymi stopami utworzyła się widmowa Sieć mocy i zaczęła szybko rozprzestrzeniać się po powierzchni gruntu. Rozprzestrzeniała się, rozprzestrzeniała i rozprzestrzeniała. Jej pieśń zmieniła się, stała się pieśnią pogrzebową, pełną smutku i powagi. Jej głos był teraz wiatrem, wodą, trawą, drzewami. Zataczał koła i spirale. Nieruchome, białe ciała martwych jednorożców zaczęły się świecić. Zauroczony Saetan zastanawiał się, czy rozświetlone ciała wyglądają z góry jak gwiazdy, które leżą na poświęconej ziemi. Być może tak. Być może to były gwiazdy. Pieśń znowu się zmieniła, aż stała się połączeniem dwóch pierwszych. Koniec i początek. Z ziemi i z powrotem do ziemi. Ciała jednorożców wtopiły się w grunt. Krewniaki nie przybywały do Ciemnego Królestwa. Teraz wiedział dlaczego. Tak jak wiedział, co utworzyło te pola mocy, których tak starannie unikał. Krewniaki nigdy nie opuszczały swoich Terytoriów, stawały się ich częścią. Wszelka moc, która w nich pozostawała, łączyła się z ziemią. Widmowa Sieć zaczęła zanikać. Głos Jaenelle i ostatnie światło dnia zgasły. Nikt się nie poruszył. Nikt nie przemówił. Wracając do rzeczywistości, Saetan zdał sobie sprawę, że na jego ramionach spoczywała ręka Lucivara. - A niech to - wyszeptał Lucivar, ocierając łzy.
- Żywy mit - szepnął Saetan - marzenie, które się ziściło. - Coś ściskało go w gardle. Zamknął oczy. Poczuł, że Lucivar wstaje i po coś sięga. Otworzywszy oczy, patrzył, jak pomaga dojść Jaenelle do obozu. Jej twarz była naznaczona bólem i wyczerpaniem, ale w szafirowych oczach był spokój. Wokół niej zebrał się sabat i poprowadził ja do kępy drzew. Rozmawiając po cichu, chłopcy mieszali gulasz, kroili chleb i ser, ustawiali miski i talerze, przygotowując wieczorny posiłek. Poza kręgiem światła ogniska jednorożce układały się na nocny odpoczynek. Khary i Aaron wzięli miski gulaszu i wody i zanieśli Ladvarianowi i Kaelasowi, trzymającym wartę przy źrebakach. Gdy dziewczęta wróciły, Jaenelle była już ubrana w spodnie i długi, ciężki sweter. Obdarzyła Lucivara obojętnym uśmiechem, gdy owinął ją w ogrzany zaklęciem koc i ułożył na kłodzie obok Saetana, ale nie narzekała na jedzenie, które jej przyniósł. W czasie kolacji wszyscy cicho rozmawiali. Były to rozmowy o błahych sprawach i delikatne żartowanie z siebie. Nie na temat tego, co dziś robili, ani o tym, co ich czekało jutro. Mimo że robili, co mogli, ogarnęli tylko niewielką część Scevalu, a tylko Jaenelle wiedziała, ile jednorożców żyło na wyspie. - Saetan? - powiedziała Jaenelle, opierając głowę na jego ramieniu. Pocałował ją w czoło. - Mała Czarownico? - Nie odpowiadała tak długo, że myślał, iż zasnęła. - Kiedy jest następne zebranie Ciemnej Rady?
5. Kaeleer
Lord Magstrom próbował skupić się na tym, co mówi petentka stojąca w kole, ale skarżyła się na to samo, co siedem petentek przed nią. Wątpił, czy kolejnych dwadzieścia, mających zabrać jeszcze głos, będzie miało do powiedzenia Ciemnej Radzie cokolwiek innego. Sądził, że gdy stanie się Trzecim Trybunem, jego opinie będą miały nieco większą wagę. Miał nadzieję, że jego stanowisko pomoże uciszyć stałe, szeptane po cichu, insynuacje dotyczące rodziny SaDiablo. To, że żadna z Królowych Terytoriów, poza Małym Terreille, nie wierzyła, że w tych pogłoskach była odrobina prawdy, powinno dać Ciemnej Radzie do myślenia. To, że decyzje Ciemnej Rady były szanowane i budziły zaufanie u wszystkich ras Krwawych przez wszystkie lata, gdy Wielki Lord i Andulvar Yaslana służyli Radzie, powinno mówić im jeszcze więcej - zwłaszcza że to nie było już aktualne. Pierwszym Trybunem był teraz Lord Jorval. Denerwujące było, jak łatwo kształtował opinie pozostałych członków Rady. I teraz to. - Jak mogę zasiedlić podarowane mi terytorium, jeśli moi ludzie są mordowani, zanim zdążą wybudować obozowisko? - zapytała będąca petentką Królowa. - Ciemna Rada musi coś z tym zrobić! - Niezaludnione okolice zawsze są niebezpieczne, Lady - powiedział spokojnie Lord Jorval. Ostrzegaliśmy, aby podjąć specjalne środki ostrożności. - Środki ostrożności! - Królowa zatrzęsła się ze złości. - Mówiłeś, że te bestie, tak zwane krewniaki, dysponują odrobiną magii. - Owszem. - To nie była odrobina magii. To był Fach! - Nie, nie. Krwawymi są tylko rasy ludzkie i tylko Krwawi mają moc potrzebną do korzystania z Fachu. - Lord Jorval popatrzył poważnie na członków Ciemnej Rady siedzących po obu stronach dużej sali. - Ale być może, ponieważ wiemy o nich tak niewiele, nie jesteśmy do końca poinformowani o zakresie magii praktykowanej przez te zwierzęta. Może się okazać, że jedynym sposobem zapewnienia naszym Braciom i Siostrom z Terreille możliwości korzystania z podarowanych im terytoriów jest wysłanie wojowników podlegających Królowym z Kaeleer, którzy wyczyszczą te tereny z intruzów. A każda Królowa, która wyśle pomoc, może oczekiwać większej części dochodów z podbitych krajów, pomyślał gorzko Magstrom. Miał zamiar - znów - sprzeciwić się pozostałym członkom Rady, przypominając im, że Ciemna Rada została utworzona, aby zapobiegać wojnom, a nie je wywoływać.
Zanim miał możliwość zabrania głosu, salę wypełnił niski głos. - Intruzów? - W stronę Trybunału szła Jaenelle Angelline. Zatrzymała się niż obok miejsca dla petentów. U jej boku stali Wielki Lord i Lucivar Yaslana. - Intruzami, o których mówisz Lordzie Jorval, są krewniaki. To Krwawi. Mają wszelkie prawa, aby bronić siebie i swoich terenów przed siłami dokonującymi inwazji. - Nie dokonujemy inwazji! - warknęła Królowa składająca wniosek. - Udaliśmy się tam, aby zasiedlić tereny, do których nikt nie rości sobie prawa i które zostały nam podarowane przez Ciemną Radę. - To nie są tereny niczyje - odparła Jaenelle. - To Terytoria krewniaków. - Moje Panie - Lord Jorval musiał podnieść głos, aby być słyszany w gwarze głosów członków Rady i petentów. - Drogie Panie! - Gdy członkowie Rady i petenci ucichli, Lord Jorval uśmiechnął się do Jaenelle. - Lady Angelinie, wprawdzie widywanie cię jest zawsze przyjemnością, ale tym razem musze poprosić cię, abyś nie zakłócała przebiegu posiedzenia Rady. Jeśli jest coś, co chcesz wnieść pod obrady, musisz poczekać, aż zostaną wysłuchani wszyscy petenci, którzy zwrócili się z prośbą o wysłuchanie. - Jeśli wszyscy petenci chcą zgłosić tę samą skargę, mogę zaoszczędzić Radzie mnóstwa czasu odparła zimno Jaenelle, - Terytoria krewniaków nie są ziemią niczyją. Krwawi rządzili tymi terenami przez tysiące lat. Krwawi nadal tam rządzą. - Z bólem muszę stwierdzić, że się nie zgadzam - powiedział grzecznie Lord Jorval. - Na tych terytoriach krewniaków nie ma Krwawych. Rada badała tę sprawę nadzwyczaj starannie i doszła do wniosku, że choć zwierzęta te mogą być nazywane kuzynami w magii, nie są Krwawymi. Trzeba być człowiekiem, aby być Krwawym. A ta Rada została utworzona, aby zajmować się sprawami Krwawych, prawami Krwawych. - A w takim razie, czym są centaury? Czym są satyry? Czy półludźmi z połową praw? Nikt nie odpowiedział. - Rozumiem - powiedziała miękko Jaenelle. Lord Magstrom czuł, że zaschło mu w ustach, a język stanął kołkiem. Czy nikt poza nim nie pamiętał, co stało się poprzednim razem, gdy Jaenelle Angelline stanęła przed Radą? - Gdy na tych Terytoriach osiedlą się Krwawi, zajmą się krewniakami. Wszelkie spory będą mogły być rozsądzane tu, przez tę Radę, przez ludzi wyznaczonych na przedstawicieli tych Terytoriów. - Chcesz powiedzieć, że krewniaki potrzebują ludzkiego przedstawiciela, zanim będą mieć prawo do rozpatrywania swoich spraw? - Dokładnie tak - powiedział, uśmiechając się Lord Jorval.
- W takim razie ja będę ludzkim przedstawicielem krewniaków. Lord Magstrom nagle poczuł, że pułapka została zastawiona. Lord Jorval wciąż się uśmiechał, wciąż wyglądał łagodnie, ale Magstrom pracował z nim wystarczająco długo, aby rozpoznać w nim subtelne, podskórne okrucieństwo. - Niestety to nie jest możliwe - powiedział Lord Jorval. - Wniosek tej Lady - wskazał na Królową składającą petycję - może być poddany pod dyskusję, ale ty nie masz żadnego prawa do zgłoszenia wniosku. Nie rządzisz tymi Terytoriami. Twoje prawa nie zostały naruszone. A ponieważ nie ma to wpływu na ciebie i twoje interesy, nie możesz zgłosić uzasadnionej skargi. Muszę cię teraz poprosić o opuszczenie sali posiedzeń. Lord Magstrom zadrżał na widok pustki w oczach Jaenelle. Westchnął z ulga - gdy wyszła z sali posiedzeń Rady wraz z idącymi za nią Wielkim Lordem i Lucivarem Yaslana.. - A teraz. Lady - powiedział Lord Jorval ze znużonym uśmiechem - zobaczmy, co możemy zrobić z twoją uzasadnioną petycją.
***
- Sukinsyny - warknął Lucivar, gdy szli w kierunku sieci lądowiskowej. Saetan położył rękę na ramionach Jaenelle. Nieskrywana wściekłość Lucivara nie martwiła go. Bardziej niepokojąca była milcząca rezygnacja Jaenelle. - Nie przejmuj się tym, Kotko - kontynuował Lucivar. - Znajdziemy sposób na tych sukinsynów i obejmiemy ochroną krewniaków. - Nie jestem pewny, czy jest prawna możliwość ominięcia decyzji Rady - powiedział ostrożnie Saetan. - A nigdy nie złamałeś prawa? Nigdy siłą nie podważyłeś błędnej decyzji? Saetan zacisnął zęby. Próbując wytłumaczyć Lucivarowi, powody problemów, jakie rodzina ma z Ciemną Radą, ktoś musiał mu powiedzieć, dlaczego Rada uczyniła go opiekunem Jaenelle. - Nie, tego nie mówię. - Czy chcesz powiedzieć, że krewniaki nie są dość ważne, aby warto było o nie walczyć?
Saetan zatrzymał się. Jaenelle odeszła chodnikiem trochę dalej. - Tego również nie twierdzę - odpowiedział Saetan, starając się mówić cicho. - Musimy znaleźć odpowiedź, która będzie pasować do nowych zasad Rady, lub rozpocznie się wojna, która rozerwie Królestwo na części. - A więc poświęcamy Krwawych, niebędących ludźmi, aby ocalić Kaeleer? ~ uśmiechając się gorzko, Lucivar rozłożył skrzydła. - Czym ja jestem, Wielki Lordzie? Stosując kryteria Rady, kto jest człowiekiem, a kto nie, czym ja jestem? Saetan cofnął się o krok. Równie dobrze mógł tam stać Andulvar. To Andulvar stał tam tyle lat temu. Gdy prawo i honor przestają być po tej samej stronie, to co wybierzemy, SaDiablo? Saetan potarł dłońmi twarz. Och, Hekatah. dobrze realizujesz swoje spiski, tak jak poprzednim razem. - Znajdziemy środki prawne, aby chronić krewniaków i ich ziemie. Powiedziałeś że nie ma prawnej drogi. - Jednak jest - szepnęła Jaenelle. Oparła się o Saetana. - Jednak jest. Przestraszony bladością jej cery, Saetan przygarnął ja do siebie i pogładził włosy, równocześnie ją badając. Nic jej nie dolegało fizycznie, z wyjątkiem zmęczenia, wynikającego z przepracowania i emocjonalnego stresu związanego z liczeniem martwych krewniaków. - Mała Czarownico? Jaenelle zadrżała. - Nigdy tego nie chciałam, ale to jedyny sposób, aby im pomóc. - Jaki jest ten jedyny sposób? - zapytał śpiewnym głosem Saetan. Drżąc, odsunęła się od niego. Przestraszony wyraz jej oczu pozostanie z nim na zawsze. - Złożę Ofiarę Ciemności i założę własny dwór.
ROZDZIAł SZESNASTY
1. Kaeleer
Banard siedział w pomieszczeniu na zapleczu sklepu. Popijał herbatę i czekał na Lady. Był utalentowanym rzemieślnikiem, zajmującym się kamieniami szlachetnymi i półszlachetnymi oraz Kamieniami Krwawych. Mężczyzna Krwawych, który sam nie nosił Kamieni, traktował je delikatnie i z szacunkiem, co uczyniło go ulubionym specjalistą Krwawych z Kamieniami w Amdarh. Zawsze mówił: - Postępuję z Kamieniem tak, jakbym postępował z czyimś sercem - i rzeczywiście tak było. Wśród jego klientów była Królowa Amdarh i jej małżonek, Książę Mephis SaDiablo, Książę Lucivar Yaslana, Wielki Lord i jego ulubiona klientka. Lady Jaenelle Angelline. Właśnie ona była przyczyną, dla której siedział tam długo po zamknięciu sklepu. Jak powiedział żonie, gdy o przysługę prosiła Lady, to było prawie jak służenie jej. Niemal rozlał herbatę, gdy w zamyśleniu podniósł wzrok i zobaczył ukrytą w cieniu sylwetkę, stojąca na progu prywatnej sali wystawowej. Jego pracownia miała silne zaklęcia ochronne i zabezpieczające - były one prezentami od klientów z ciemniejszymi Kamieniami. Nikt nie powinien móc tu wkroczyć bez uruchomienia alarmów. - Przepraszam, Banard - powiedział niski damski głos. - Nie chciałam cię zaskoczyć!. - Nie zaskoczyłaś mnie, Lady - skłamał, podkręcając oświetlenie świec wokół pokrytego aksamitem
stolika wystawowego. - Mój umysł błądził daleko stąd. - Uśmiechnął się do niej, ale gdy zobaczył, co trzyma w dłoniach, oblał go zimny pot. - Chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobił, jeśli możesz - powiedziała Jaenelle, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia. Banard przełknął ślinę. Jaenelle zmieniła się od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, kilka miesięcy temu. Nie była to kwestia czarnych żałobnych szat, które miała na sobie. Sprawiała wrażenie, jakby ogień, który zawsze tlił się w jej wnętrzu, był teraz bliżej powierzchni, dając światło i cienie. Czuł wirującą wokół niej ciemną moc - brutalna siła równoważona niepokojącą kruchością. - Jest coś, co chciałabym, abyś dla mnie zrobił - powtórzyła Jaenelle. Na stoliku wystawowym pojawił się kawałek papieru. Banard przez kilka minut przyglądał się szkicowi, zastanawiając się, co mógł powiedzieć, jak odmówić oraz dlaczego to właśnie ona, spośród tylu ludzi, miała tę rzecz, którą trzymał w dłoniach. Jak gdyby rozumiejąc jego niechęć i milczenie, Jaenelle - pogładziła spiralnie skręcony róg. - Nazywał się Kaetien - powiedziała cicho. - Był Księciem Wojowników jednorożców. Kilka dni temu został zarżnięty wraz z setką swoich poddanych przez ludzi, którzy przybyli na wyspę Scelt. aby ogłosić ją swoim terytorium. - Jej oczy wypełniły się łzami. - Znałam go od czasów, gdy byłam małą dziewczynką. Był moim pierwszym przyjacielem w Kaeleer, jednym z najlepszych. Podarował mi ten róg. Jako przypomnienie i ku pamięci. Banard przyjrzał się ponownie szkicowi. - Czy mógłbym zaproponować jedną lub dwie rzeczy, Lady? - Właśnie dlatego przyszłam do ciebie - powiedziała Jaenelle z drżącym uśmiechem. Za pomocą cienkiego kawałka węgla Banard zmienił szkic. Po godzinie uzgadniania szczegółów oboje byli zadowoleni. Zostawszy znów sam, Banard zrobił sobie jeszcze jedną herbatę. Usiadł na chwilę, patrząc jednocześnie na szkic i róg, nie mogąc się przełamać, by go dotknąć. To, co chciała zrobić, było stosownym przedmiotem, stanowiącym hołd dla ukochanego przyjaciela. Będzie to też odpowiednie narzędzie dla takiej Królowej.
2. Kaeleer
Saetan przemierzał pokój dzienny, który zarezerwowała dla nich w Stolpie Draca. Zarezerwowała? „Odizolowała” byłoby bliższe prawdy. Lucivar opuścił fotel i rozciągał plecy i ramiona. - Dlaczego twoje chodzenie w kółko ma mnie nie złościć, a gdy ja zaczynam chodzić, jestem wyrzucany do ogrodu? - zapytał z drwiną. - Ponieważ jestem starszy i przewyższam cię rangą - odwarknął Saetan. Obrócił się i ruszył w kierunku przeciwległej ściany. Od zachodu do wschodu słońca. Tyle trwało złożenie Ofiary Ciemności. Nie miało znaczenia, czy przychodziła osoba z Białym Kamieniem, czy z Czarnym, tyle to trwało. Od zachodu do wschodu słońca. Jaenelle nie było przez całe trzy doby. Pozostawał spokojny, gdy pierwszy świt przeszedł w późny ranek, ponieważ wciąż jeszcze pamiętał, jak niepewnie czuł się po złożeniu Ofiary, gdy godzinami pozostawał w komnacie z ołtarzem w Sanktuarium, dostosowując się do odczuwania Czarnych Kamieni. Gdy słońce ponownie zaczęło zachodzić, udał się do Ciemnego Ołtarza w Stołpie, aby dowiedzieć się, co się z nią stało. Draca nie pozwoliła mu wejść, ostro przypominając o konsekwencjach przerwania składania ofiary. Powrócił więc do pokoju dziennego i czekał dalej. Gdy nadeszła, a potem minęła północ, ponownie próbował się dostać do Ciemnego Ołtarza i ponownie, w korytarzach, zetknął się z blokującymi przejście osłonami, których nie mógł przeniknąć nawet Czarny. W rozpaczy, wysłał pilną wiadomość do Cassandry, mając nadzieję, że może jej uda się przełamać opór Dracy. Cassandra nie odpowiedziała, a on przeklinał ten dowód jej dalszego wycofywania się. Była zmęczona. Rozumiał to. Pochodził z długowiecznej rasy i przeżył już wiele lat ponad średnią długość życia. Cassandra przeżyła wieki, widziała, jak ludzie, spośród których się wywodziła, wymierają, zanikają, aż w końcu zostają wchłonięci przez młodsze, dopiero co pojawiające się rasy. Gdy rządziła, była szanowana i podziwiana. Ale Jaenelle była kochana. Cassandra nie odpowiedziała. Tersa natomiast tak.
- Coś jest nie w porządku - warknął Saetan, mijając tapczan i niski stolik, nad którym pochylała się Tersa, układając fragmenty łamigłówki w kształty, które miały znaczenie tylko dla niej. - To zwykle nie trwa tak długo. Tersa włożyła kawałek łamigłówki na odpowiednie miejsce i odgarnęła swoje splątane, czarne włosy z twarzy. - To trwa tyle, ile trwa. - Ofiara jest składana między zachodem a wschodem słońca. Tersa przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad jego słowami. - Tak było w przypadku Księcia Ciemności. Ale w przypadku Królowej? - Wzruszyła ramionami. Saetan poczuł na plecach lodowaty dreszcz. Jaka będzie Jaenelle, gdy zostanie Królową Ciemności? Przykucnął naprzeciw Tersy tak, że dzielił ich stolik. Tersa nie zwróciła uwagi ani na niego, ani na ciche nadejście Lucivara. - Tersa - powiedział cicho Saetan, próbując przykuć jej uwagę. - Czy coś już wiesz, widzisz coś? Oczy Tersy zaszkliły się. - Glos w Ciemności. Wycie, pełne radości i bólu, wściekłości i uroczyste. Nadchodzi czas spłaty długów. - Jej oczy odzyskały ostrość widzenia. - Powstrzymaj swój strach. Wielki Lordzie powiedziała szorstko. - To jej wyrządzi teraz więcej krzywdy niż cokolwiek innego. Powstrzymaj strach albo ją stracisz. Dłoń Saetana zacisnęła się na jej nadgarstku. - Nie boję się jej. Boję się o nią. Tersa potrząsnęła głowa,. - Ona będzie zbyt zmęczona, aby zauważyć różnicę. Będzie czuła tylko strach. Wybieraj, Wielki Lordzie, i żyj z tym, co wybierzesz. - Popatrzyła na zamknięte drzwi. - Ona nadchodzi. Saetan spróbował wstać zbyt szybko i ugięła się pod nim noga. Znów nadwyrężył swoją chorą nogę. Naciągając rękawy swojej długiej marynarki i wygładzając włosy, myślał, że chciałby być wykapany i przebrany w czyste ubrania. Chciał również, na próżno, aby jego serce nie waliło tak mocno. Otworzyły się drzwi i na progu stanęła Jaenelle. W ciągu kilku sekund, zanim przyszła, jego umysł zarejestrował jej wahanie i niepewność. Zarejestrował też liczbę Kamieni, które nosiła.
Lorn dał jej trzynaście nieoszlifowanych Czarnych Kamieni. Nieoszlifowany Kamień był na tyle duży, aby mógł zostać wbudowany w wisiorek i pierścień, i zostawały jeszcze małe fragmenty, których można było u żyć do różnych celów, Jeśli dobrze oszacował, zabrała ze sobą odpowiednik sześciu z trzynastu Kamieni i miała je przy sobie w czasie Ofiary. Sześć Czarnych Kamieni, które w jakiś sposób zostały przemienione w coś więcej niż Czarne. W Hebanowe. Nie dziwnego, że tyle czasu zajęło dojście do pełnej mocy. Nie potrafił ocenić mocy, którą teraz dysponowała. Od dnia, w którym ją poznał, wiedział, że do tego dojdzie. Podróżowała teraz po drogach, których pozostali nie mogli sobie nawet wyobrazić. Co to z niej uczyni? Jego wybór. Jasność tej myśli zaskoczyła go. Zrobił krok do przodu i podał jej prawa rękę. Onieśmielona Jaenelle weszła do pokoju, zawahała się chwilę, a potem wcisnęła rękę do jego dłoni. Wziął ją w ramiona, opierając twarz o jej szyję. - Bardzo się o ciebie martwiłem - zamruczał cicho. Jaenelle pogładziła go po plecach. - Dlaczego? - Wydawało się, że jest naprawdę zdziwiona. - Składałam Ofiarę. Wiesz... - To zwykle nie trwa trzy dni! - Trzy dni! - Cofnęła się, wpadając na Lucivara, który pojawił się za nią. - Trzy dni? - Czy będziemy musieli teraz przestrzegać Protokołu? - zapytał Lucivar. - Nie bądź głupi - rzuciła Jaenelle. Szczerząc zęby. Lucivar błyskawicznie otoczył ją lewym ramieniem, przyciskając jej ręce do boków, i mocno przytulił. - W takim razie proponuję zanurzyć ją w najbliższej fontannie. - Nie możesz tego zrobić! - prychnęła, wykręcając się Jaenelle. - Dlaczego nie? - Lucivar wydawał się być umiarkowanie zainteresowany. Odpowiedź Jaenelle świadczyła o jej pomysłowości, jednakże to, o czym wspomniała, było fizycznie niemożliwe. Ponieważ śmiech byłby mało dyplomatyczny, nawet jeśli został wywołany ulgą, że
noszenie Hebanowych Kamieni jej nie zmieniło, Saetan zacisnął zęby i milczał. Tersa wreszcie się ocknęła i dołączyła do nich. Potrząsając głowa, dała Jaenelle kuksańca w ramię. - Nie ma sensu nad tym ubolewać. Wzięłaś teraz na siebie obowiązki Królowej, a jednym z twoich obowiązków jest dbanie o mężczyzn, którzy do ciebie należą. - Świetnie - mruknęła Jaenelle. - Kiedy mam go walnąć? Tersa mruknęła zdegustowana. - To mężczyźni. Maja prawo do głupich gadek i poklepywania. - Następnie uśmiechnęła się i poklepała policzek Jaenelle. - Książęta Wojowników szczególnie potrzebują kontaktu ze swoja Królowa. - Och - powiedziała kwaśno Jaenelle. - A więc dobrze. Tersa wyciągnęła się na tapczanie. - W porządku, niegrzeczna, mała. Kotko, masz wybór - powiedział Lucivar. - Nie, tylko nie jeden z twoich „wyborów” - jęknęła Jaenelle, opierając się o niego. - Czy któraś z możliwości obejmuje jedzenie i sen? - zapytał Saetan. - I kąpiel - dodała Jaenelle, marszcząc nos. - Jedna tak - powiedział Lucivar, puszczając ją. - A więc nie chcę wiedzieć, jaka jest inna - Jaenelle potarła sobie plecy. - Klamra twojego paska gryzie. - Tak jak i ty. Saetan potarł skronie. - Dość tego, dzieci. O dziwo, oboje przestali. Złote i szafirowe oczy przyglądały mu się przez moment, zanim opuścili komnatę, objęci wpół. - Dobrze zrobiłeś, Saetanie - powiedziała cicho Tersa. Saetan podniósł koc rzucony na fotel, przykrył Tersę, a następnie wygładził jej włosy. - Miałem pomoc - odpowiedział, a potem, gdy klepnęła go w rękę, roześmiał się cicho. - Mężczyźni mogą mówić głupstwa i poklepywać, pamiętasz?
- Nie jestem Królową. Saetan przyglądał się jej, dopóki nie zasnęła. - Nie, ale jesteś bardzo utalentowana, bardzo niezwykła Lady.
3. Kaeleer
Mówiąc sobie, że nie jest nerwowy, choć serce waliło mu jak młotem, Saetan wkroczył do dużej kamiennej sali, która, jak poinformowała Draca, była miejscem, gdzie zaproszeni goście mieli czekać, aż zostaną poproszeni o stawienie się przed Ciemnym Tronem. Z wyjątkiem hebanowych filarów, w których znajdowały się świeczniki, i długich, ustawionych przy ścianach stołów, na których umieszczono napoje, w sali nie było mebli. Było to właściwie korzystne, bowiem przepychanie się między miejscami siedzącymi dla ludzi, spowodowałoby, że krewniaki byłyby jeszcze bardziej spięte, a niektóre gatunki - na przykład małe smoki z Wysp Fyreborn - potrzebowały znacznej przestrzeni. Saetan zauważył z rosnącym niepokojem, że wszystkie krewniaki, nie tylko te, które miały niewielki lub żaden kontakt z człowiekiem, trzymały się z dala od ludzi Krwawych, choć większość obecnych była ich przyjaciółmi - lub - raczej była, zanim nastąpiły rzezie. To, że w ogóle znalazły się na tej zamkniętej, ograniczonej powierzchni, mówiło wiele o ich oddaniu Jaenelle. Był jeden problem, Ebon Rih było Terytorium Stołpu w Kaeleer - obecnie Terytorium Jaenelle. Rządzenie Ebon Rih nie pomogłoby krewniakom ani nie powstrzymałoby ludzkich intruzów przed inwazją na Terytoria krewniaków. Tradycyjnie Królowa Ebon Askavi miała znaczne wpływy we wszystkich Królestwach, ale czy te wpływy i wrodzona ostrożność wśród Krwawych, aby nie występować przeciw dojrzalej, ciemnej mocy, wystarczą? Czy wszyscy głupcy w Ciemnej Radzie Kaeleer przynajmniej zauważą, przeciwko komu występują? Innym zmartwieniem było utworzenie dworu Jaenelle. Zawsze zakładał że Pierwszy Krąg utworzą sabat i przyjaciele Jaenelle. Nie było niczym nadzwyczajnym, że Królowe służyły na dworze silniejszej Królowej, ponieważ Królowe Dystryktów służyły Królowym Prowincji, które z kolei służyły Królowym Terytoriów. Była to sieć władzy, która jednoczyła Terytorium.
Królowe, które rządziły Terytorium, nie służyły jednak na innych dworach. Stanowiły one ostateczne prawo swojego kraju i nikomu nie podlegały. W poprzednim tygodniu, gdy Jaenelle odpoczywała po złożeniu Ofiary, jej sabat, złożony Wyłącznie z Królowych; również złożył swoje Ofiary. I wszystkie te Królowe zostały wybrane jako nowe Królowe poszczególnych Terytoriów, a poprzednie Królowe ustąpiły i przyjęły stanowiska na nowo utworzonych dworach. Również chłopcy doszli do władzy. Chaosti był teraz Księciem Wojowników Dea al Mon i małżonkiem Gabrielle. Khardeen. małżonek Morghann, był Wojownikiem radzącym Maghre, swoja rodzinną wioską. Po przyjęciu od Kalush Pierścienia Małżonka Aaron stał się Księciem Wojowników Tajrany, stolicy Nharkhavy. Sceron i Klan byli Książętami Wojowników Centaurami i Tigrelanu, służąc w pierwszych Kręgach dworów Astar i Grezande. Jonah służył teraz jako Pierwsza Eskorta swojej siostry Zylony, a Morton był Pierwszą Eskortą swojej kuzynki Karli. Słysząc gwar kobiecych głosów za sobą w korytarzu, Saetan skierował się do stołu, przy którym zebrali się Lucivar, Aaron. Khary i Chaosti. Geoffrey i Andulvar skinęli głowami w geście powitalnym, ale nie przerwali rozmowy z Mephisem i Prorhvarem. Sceron, Klan, Morton i Jonah rozmawiali z drobnym Księciem Wojowników, którego Saetan nigdy wcześniej nie widział. Pierwsza Eskorta lub małżonek maleńkiej Katrine? - Krawiec odwalił kawał dobrej roboty - powiedział Lucivarowi Saetan, przyjmując szklankę podgrzanej yarbarah. - Uhm. - Odpowiedź brzmiała kwaśno, ale po chwili potrząsnął głową i roześmiał się. Położył rękę na sercu. - Stanowię wyzwanie godne dobrego Lorda Aldrica, który radośnie poinformował mnie, wbijając szpilki, gdzie popadnie, że nigdy nie projektował stroju, który miałby pomieścić skrzydła. - Więc teraz ma wszystkie miary... - zaczął Saetan. - Och nie - Lucivar potrząsnął głową, przyjmując wyraz twarzy, który Saetan znał aż za dobrze z własnych kontaktów z Lordem Aldrikiem. - „Każda tkanina ma swój własny charakter. Książę Yaslana” - powiedział Lucivar, naśladując żałobny głos krawca. - „Musimy dowiedzieć się, jak każdy z nich będzie się układać wokół tych wspaniałych dodatków do pana sylwetki”. Khary, Aaron i Chaosti zakaszleli równocześnie. - Być może on po prostu chce pomachać twoimi skrzydłami - powiedziała, dołączając do nich. Karla. Położyła rękę na ramieniu Saetana i oparła się o jego plecy, ostry podbródek kładąc na drugim ramieniu. - One są imponujące. Czy to prawda, że długość twojego... - spojrzenie jej bladoniebieskich oczu powędrowało do podbrzusza Lucivara - jest wprost proporcjonalna do długości twoich skrzydeł? Lucivar wykonał bardzo nieprzyzwoity gest. - Drażliwy, prawda? Ale nie niedotykalski? No cóż, w porządku. Całuski.
- Wypchaj się, Karla - powiedział Lucivar, szczerząc zęby w uśmiechu. Karla roześmiała się. - Dobrze jest być z powrotem wśród niegrzecznych znajomych. Kilka dni temu powiedziałam całuski i wszyscy próbowali mnie całować. - Zadrżała dramatycznie, a następnie zmierzwiła włosy Saetanowi. nie zwracając uwagi na jego gniewne warknięcie. - Wiesz co, wujku Saetanie? - Co? - zapytał ostrożnie Saetan, popijając yarbarah. Usta Karli wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu. - Ponieważ jesteś Księciem Wojowników Dhemlan i rządzisz tym Terytorium, a ja jestem Królowa Glacii i rządzę tym Terytorium, to teraz zawsze, gdy Dhemlan będzie miało sprawę do Glacii, będziesz musiał załatwiać wszystko ze mną. Saetan zakrztusił się. - Przerażająca myśl, prawda, że będziesz musiał mieć do czynienia ze wszystkim, czego mnie nauczyłeś. - Matko Noc - zachłysnął się Saetan, gdy Karla wyjęła z jego ręki szklankę i rąbnęła go w plecy. - Co zrobiłaś wujkowi Saetanowi? - zapytała Morghann, odbierając od Khary’ego kieliszek wina. - Przypomniałam mu tylko, że jesteśmy teraz Królowymi, z którymi będzie musiał załatwiać sprawy. - To nie w porządku, Karla - powiedziała Kalush, podchodząc do nich. - Powinnaś była załatwić to stopniowo, a nie tak nagle. - A w jaki sposób - zdziwiła się Karla. - Poza tym, on już to wiedział. A ty nie? Saetan odzyskał szklankę, opróżnił ją aby uniknąć konieczności odpowiadania. Przez tyle godzin spędzonych z Geoffreyem, Andulvarem i Mephisem na roztrząsaniu implikacji posiadania tej właśnie grupy Królowych, dochodzących teraz do władzy, nikomu nie przyszła do głowy sprawa oczywista że będzie teraz prowadzić z nimi interesy jako Królowymi Terytoriów. W Stołpie rozległ się dźwięk gongu. Raz. Dwa. Trzy. A porem, po chwili przerwy, czwarty raz. Cztery razy jako symbol czterech boków trójkąta Krwawych, czwarty bok, będący tym, który mieści się w obrębie trzech pierwszych. Podobnie jak trzej mężczyźni - Zarządca, Dowódca Straży i Małżonek - którzy tworzą silny, bliski trójkąt wokół Królowej. W głębi sali otworzyły się na zewnątrz ogromne drzwi, ukazując ciemna pustkę. Nie zwracając uwagi na zamieszanie wokół niego, Saetan odstawił swoją szklankę, wygładził włosy i poprawił nowe ubranie. Ponieważ zgodnie z Protokołem, pochód zaczynał się od jasnych Kamieni i
najpierw szli mężczyźni, a potem kobiety, będzie na końcu rzędu mężczyzn. Dopóki nie szturchnął go Lucivar, nie zdawał sobie sprawy, że nikt się nie poruszył i wszyscy patrzą na niego. - Zgodnie z Protokołem... - zaczął. - Pieprzyć Protokół - powiedziała dosadnie Karla. - Ty idziesz pierwszy. Gdy wszyscy skinęli głowami na znak zgody, powoli ruszył w kierunku podwójnych drzwi. O krok za nim kroczyli Lucivar i Andulvar. Za nimi szli Mephis, Geoffrey i Prothvar. - Co tam jest? - zapytał cicho Lucivar. - Nie wiem - odpowiedział Saetan. Nigdy przedtem nie byłem w tej części Stołpu. Obejrzał się na Geoffreya, który potrząsnął głowa. Dotarli do drzwi i zatrzymali się. Światło z komnaty za nimi padało na kilka pierwszych szerokich schodów wiodących w dół. Wszyscy skręcimy sobie karki, próbując zejść po ciemku. Ledwie sformułował tę myśl, gdy małe iskry zatopione w ciemnym kamieniu zaczęły się jarzyć, a potem stawać coraz jaśniejsze i jaśniejsze. Jak wiry gwiazd, pomyślał Saetan. tracąc
oddech. Jak w poemacie, który lata temu cytował mu Geoffrey, o wielkich smokach, które stworzyły Krwawych, Opuszczali się ruchem spiralnym do Hebanowego, ogonami chwytając gwiazdy. Heban był poetycką nazwą Ciemności. Saetan przystanął, zatrzymał stopy nad pierwszym schodkiem. Czy wciąż był? - Coś nie w porządku? - zapytał szeptem Lucivar. Saetan potrząsnął głowa i schodził powoli, wdzięczny za pewną siłę Eyrieńczyków po obu bokach. Gdy dotarli do dolnego schodka, otworzyły się kolejne podwójne drzwi, tym razem do wewnątrz. Czarna sala powoli się rozjaśniła, ciemność zaczęła ustępować - półmrokowi. Światło powoli rozchodziło się od ich strony sali do przeciwnej. Posuwając się naprzód, zauważył, że sufit nie został oświetlony. Kilka metrów nad nim światło ustępowało półmrokowi, który z kolei ustępował ciemności.
Ściana w głębi zaczęła rozjaśniać się z drugiej strony, Na całej ścianie, tak wysoko, jak sięgało światło, była płaskorzeźba. Senny krajobraz, nocny krajobraz, kształty wyłaniające się z innych kształtów i wtapiające się w nie. Kształty krewniaków. Kształty ludzi. Pomieszane. Splątane. Wściekłe i piękne. Brzydkie i delikatne. W końcu do środka ściany w głębi i Ciemnego Tronu dotarło światło. Trzy szerokie stopnie biegły z trzech stron podestu. Na samym podeście stał prosty fotel z hebanu z wysokim, rzeźbionym oparciem. Jego prostota wskazywała, że moc, która tu rządziła, nie potrzebowała ornamentów ani ostentacji zwłaszcza że po prawej stronie tron był chroniony przez ogromną głowę smoka, wyłaniającą się z kamienia. - Matko Noc - powiedział stłumionym głosem Andulvar. - Ona stworzyła rzeźbę głowy Lorna. - Na Ogień Piekielny - szepnął Lucivar. - Gdzie ona znalazła tyle nieoszlifowanych Kamieni, aby zrobić schody? Drżąc, Saetan potrząsnął głową, niezdolny, aby przemówić. Być może ze swojego miejsca Andulvar nie potrafił dostrzec ciemności za oświetloną płaskorzeźbą, ciemności, która ukrywała jeszcze jedną dużą salę, poniżej. Być może nie mógł dostrzec opalizującego ognia w łuskach smoka. Być może zapomniał brzmienia tego starożytnego, potężnego głosu. Być może... Powoli podniosły się powieki. Niesamowite oczy przyszpiliły ich do miejsc, w których stali. Geoffrey ścisnął ramię Saetana, jego palce wbiły się na tyle mocno, aby powodować ból. - Matko Noc, Saetan - powiedział Geoffrey, oddychając nierówno. - Stołp jest jego legowiskiem. On tu był przez cały czas. Nie spodziewał się, że Lorn jest tak wielki. Jeśli ciało było proporcjonalne do głowy... Łuski smoka. Kamienie były łuskami smoka, w jakiś sposób przekształconymi w przezroczyste kamienie. Czy były smoki, które odpowiadały określonym kolorom Kamieni, czy też wszystkie miały te opalizujące, srebrno - złote łuski, które zmieniały kolor, aby dopasować się do siły odbiorcy? Saetan ostrożnie dotknął Czarnego Kamienia wiszącego na szyi. Jego przyrodzony Czerwony oraz Czarny były nieoszlifowanymi Kamieniami. Czy gdzieś na ogromnym cielsku, które musiało spoczywać w następnej komnacie, były dwie brakujące łuski, które odpowiadały jego nieoszlifowanym Kamieniom? Wreszcie zrozumiał, dlaczego w nieoszlifowanych Kamieniach, którymi została obdarowana Jaenelle, była odrobina męskości. Lorn. Wielki Książe Smoków. Strażnik Stołpu. Potrzebując, aby jego umysł skoncentrował się na czymś innym niż na mocy, którą to starożytne ciało musiało zawierać, Saetan zwrócił się do Geoffreya.
- Jego Królowa. Jak się nazywała jego Królowa? - Draca - powiedział szeleszczący głos za nimi. Odwrócili się i spojrzeli na Zarządczynię Stołpu. Jej wargi wykrzywił delikatny uśmiech. - Jej imię brzmiało Draca. Patrząc w jej oczy, Saetan zastanawiał się, jakie subtelne zaklęcie zostało zdjęte, że mógł przekonać się o tym, czego powinien był się domyślić dawno temu. Jej wiek. Jej moc, niepokój odczuwany w jej obecności przez tak wielu. Nasunęło mu to jeszcze jedną myśl. - Czy Jaenelle wie? Draca wydała dźwięk, który można by uznać za śmiech. - Ona zawsze wiedziała, Wielki Lordzie. Saetan skrzywił się, a następnie pogodził się z tym, bez słowa. Nawet gdyby przyszło mu do głowy zapytać, zapewne nie otrzymałby odpowiedzi. Jaenelle była bardzo dobra w zachowywaniu sekretów. - Czy to są twoi krewni? - zapytał Lucivar, pokazując smoki z Fyreborn, spoglądające na Lorna. - Wszys - scy jes - steście krewnymi - odpowiedziała Draca, patrząc znacząco na Szaroczarny Kamień Lucivara. - Stworzyliśmy Krwawych. Wszystkich Krwawych. Tak więc pod s - skórą wszys - scy jes - steście s - smokami. Saetan patrzył na krewniaków, którzy podchodzili coraz bliżej. - Wy, oczywiście, wiedzieliście. - Dostrzegł rozbawienie w oczach Dracy. - To nie ja tak mówię. Wielki Lordzie. Jaenelle tak mówi. - Draca spojrzała na Ciemny Tron znajdujący się za nim. Wszyscy odwrócili się jak jeden maż. Ubrana w czarną szatę z pajęczyn, z Hebanowymi Kamieniami zawieszonymi na sobie, Jaenelle usiadła poważnie na czarnym drewnianym fotelu. Jej długie, złote włosy były odgarnięte z twarzy, dzięki czemu widać było jej niezwykłe piękno. - Nadszedł czas, abym podjęła obowiązki Królowej Ebon Askavi - powiedziała Jaenelle. Nie mówiła głośno, ale jej głos niósł się przez całą komnatę. - Nadszedł czas, abym wybrała swój dwór. Salę wypełniło napięcie.
Saetan starał się oddychać powoli, równo. Od wielu dni powtarzał sobie, że służba na dworze jest dla młodych i pełnych energii, że nigdy nie zamierzałby służyć formalnie, że cicha służba, którą pełnił, wystarczała, że miał doświadczenie ze służby na Ciemnym Dworze w Ebon Askavi, gdy był małżonkiem Cassandry. Lecz nie miał doświadczenia, ponieważ ten Ciemny Dwór różnił się od tego, który znał w sposób niedający się opisać. I nagle zrozumiał, dlaczego Cassandra chciała się od nich odizolować. To był dwór, na którym chciał służyć. To był dwór, do którego zawsze tęsknił. Chciał służyć córce swojej duszy, która wreszcie przybyła w swojej ciemnej, pełnej chwały mocy. Czarownica. Żywy mit. Ziszczone marzenie. To był jego sen. I Lucivara, jak sobie uprzytomnił, widząc ogień w oczach syna. Tak, Lucivar tęsknił za Królową, która mogłaby sprostać jego sile, Głos Jaenelle przywrócił go do rzeczywistości. - Książę Chaosti, czy będziesz służył w Pierwszym Kręgu? Chaosti z wdziękiem przykląkł na jedno kolano, z zaciśniętą na sercu dłonią. - Będę służył. Saetan zdziwił się, jak Chaosti zamierzał służyć w Pierwszym Kręgu Jaenelle, skoro przyjął już służbę w Pierwszym Kręgu Gabrielle? - Książę Kaelasie, czy będziesz służył w Pierwszym Kręgu? Będę służył. Był coraz bardziej zdziwiony, gdy Jaenelle wywoływała imię po imieniu. Mephis, Prothvar, Aaron, Khardeen, Sceron. Jonah, Morton, Elan, Ladvarian, Mistral, Smoke, Sundancer. I w końcu jedynymi mężczyznami, którzy nadal stali, byli on, Andulvar i Lucivar, Wszystko w nim czekało na jej następne słowa. - Lady Karlo, czy będziesz służyła w Pierwszym Kręgu? - Będę służyła. Saetan był w szoku. Przez jego ciało przepłynęła fala bólu tak silnego, że nie przypuszczał, iż przeżyje. Nie wybaczyła mu. A przynajmniej nie w dostatecznym stopniu. - Lady Moonshadow, czy będziesz służyła w Pierwszym Kręgu?
Będę służyła. Przełknął z wysiłkiem. Nie mógł reagować, nie mógł pozwolić, by inni zobaczyli, jak cierpi. Jeśli miała zamiar pozwolić służyć Mephisowi i Prothvarowi, to dlaczego nie Andulvarowi? Dlaczego nie Lucivarowi, który już jej służy? Ledwo słyszał inne wywoływane imiona. Gabrielle. Morghann, Kalush, Grezande, Sabrina, Zylona, Katrine, Astar, Ash. Jedno imię po drugim, aż wszystkie czarownice przyjęły miejsce na dworze. Draca i Geoffrey nie mogli formalnie służyć, ponieważ służyli samemu Stołpowi. Jeśli to miało być pocieszenie, to było raczej gorzkie. Czuł, jak obok trzęsie się Lucivar. Po chwili ciszy Jaenelle wstała i zeszła po stopniach. Patrząc na niego, zmrużyła oczy. Czuł jej rozdrażnienie, gdy delikatnie otarła się o pierwszą z jego wewnętrznych barier. Podciągnęła lewy rękaw i zrobiła niewielkie nacięcie w nadgarstku. Popłynęła krew. - Książę Lucivarze Yaslana, czy będziesz służył jako Pierwsza Eskorta i Książę Wojowników Ebon Rih? Lucivar wpatrywał się w nią przez jedno czy dwa uderzenia serca, a następnie powoli do niej podszedł. - Będę służył. - Uklęknął, podniósł prawa dłonią jej lewa rękę i umieścił usta na ranie. Całkowite poddanie się. Poddanie na całe życie. Przyjmując jej krew, Lucivar poddawał wszystkie aspekty swojego bytu na zawsze. Będzie nim rządzić, ciałem i duszą, umysłem i Kamieniami. Dość szybko - choć zdawało się to być wiecznością - Lucivar podniósł usta znad rany, wstał i odszedł na bok, wyglądając na oszołomionego. Nie dziwnego, pomyślał Saetan. Z miejsca, w którym stał, mógł czuć ciepłą moc płynącą w jej tyłach. - Książę Andulvarze Yaslana. czy będziesz służył jako Dowódca Straży? - Będę służył - powiedział Andulvar. zbliżając się do niej i klękając, aby przyjąć życiodajną krew. Gdy Andulvar odstąpił na bok, Jaenelle spojrzała na Saetana. - Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, czy będziesz służył jako Zarządca Ciemnego Dworu? Saetan podszedł powoli, szukając jej oczu w poszukiwaniu wskazówki, której odpowiedzi naprawdę by pragnęła. Ponieważ nie mógł zadać pytania na głos, z wahaniem sięgnął do jej umysłu. Czy jesteś
pewna? Oczywiście, ze jestem pewna. - odpowiedziała cierpko. Czasem jesteś idiotą Saetanie. Jedynym powodem dla którego czekałam było, aby wasza trójka wiedziała, w co się pakuje, zanim się zgodzicie. Takim razie... Uklęknął. - Będę służył. Zanim jego usta zamknęły się na jej ranie, zanim jego język poczuł pierwszy smak jej krwi o pełnej teraz mocy, Jaenelle dodała: Poza tym, kto jeszcze będzie gotów rozsądzać kłótnie? Obdarzywszy ją ostrym spojrzeniem, przyjął krew. Nocne niebo, głęboka ziemia, śpiew przypływu, ciemność pieszcząca kobiece ciało. I ogień. Smakował to wszystko, cieszył się tym, przepływało to przez jego ciało, przepalało go, określało jako jej. Podniósł usta i przesunął palcem po ranie, stosując Fach, aby zamknąć ranę i zatrzymać wypływ krwi. Co musi się prawidłowo zagoić. Wkrótce. Wycofała rękę i powróciła do Ciemnego Tronu. Nie, zdecydował, gdy wstał i usłyszał, jak wszyscy inni wstają, to nie była dobra pora na demonstrowanie męskiego uporu. Poza tym ceremonia wkrótce się skończy. Czy zauważyłeś coś dziwnego w tym dworze? - zapytał go Lucivar, gdy salę ponownie wypełniło napięcie. Zdziwiony pytaniem Saetan spojrzał na uroczyste, zdeterminowane twarze. Dziwnego? Nie. Są tacy sami... Wreszcie to do niego dotarło. Myślał o tym, omawiał to, a potem czul się tak zraniony, gdy Jaenelle go pomijała, że tego nie dostrzegł. Sabat dołączył do Pierwszego Kręgu, a nie powinien, ponieważ był utworzony przez Królowe Terytoriów... Z grupy zgromadzonych wystąpiła Karła. - Moja Królowo. Czy mogę zabrać głos? - Mów, Siostro - odpowiedziała uroczystym tonem Jaenelle. ...a Królowe Terytoriów nikomu nie służą. Bladoniebieskie oczy Karli zapłonęły w blasku ognia, gdy powiedziała triumfalnie: - Glacia oddaje się pod panowanie Ebon Askavi! Serce Saetana stanęło. Matko Noc! Karla czyniła z Jaenelle władczynię Terytorium, którym sama
miała rządzić. Wystąpiła Gabrielle: - Dea al Mon poddaje się Ebon Askavi. - Scelt poddaje się Ebon Askavi! - krzyknęła Morghann. - Nharkhava! Dharo! Tigrelan! Centauran! Sceval! Arceria! Wyspy Fyreborn! Ktoś szturchnął go w plecy. - Dhemlan poddaje się Ebon Askavi! Podskoczył, gdy Andulvar ryknął: - Askavi poddaje się Ebon Askavi! Wykrzykiwane nazwy Terytoriów, będących teraz w cieniu Ebon Askavi. przestały odbijać się echem w kamiennej sali i usłyszeli cienki głosik przepływający przez umysły. Arachna poddaje się Lady z Czarnych Gór. - Matko Noc - wyszeptał Saetan i zastanawiał się, czy Tkaczki Snów tkały swoje splątane Sieci na suficie sali. - Przyjmuję - powiedziała cicho Jaenelle. Lucivar ścisnął ramię Saetana, żartobliwie okazując mu współczucie. - Czy powinienem złożyć Zarządcy tego dworu gratulacje, czy kondolencje? - Matko Noc - Saetan zatoczył się w tył. Podtrzymały go za ramiona jakieś ręce. Lucivar zaśmiał się cicho, omijając Saetana. Wszedł na schody prowadzące do Tronu i wyciągnął prawą rękę. Jaenelle wstała i położyła lewą dłoń na jego prawej. Wszyscy rozstąpili się, robiąc przejście dla Pierwszej Eskorty wyprowadzającej z sali swoją Królową. Saetan miał ruszyć ich śladem, gdy poczuł, że coś go wstrzymuje. Machając do Andulvara i innych poczuł, że ściska go w gardle na widok krewniaków, nieśmiało mieszających się z ludźmi, jeszcze raz okazujących im zaufanie. Sala wyludniła się. Ostatni opuścili ją Draca i Geoffrey. Nie mogąc się dłużej wykręcać, Saetan odwrócił się w stronę Lorna. Gdy patrzyli na siebie, poczuł ogarniający go smutek, smutek tym straszniejszy, że spowity zrozumieniem. Wiedział, dlaczego Lorn pozostawał na uboczu. Sam doświadczał smutku tego rodzaju, gdy stali przed nim petenci, przerażeni widokiem Księcia Ciemności, Wielkiego Lorda Piekła. Wiedział, jak to jest tęsknić za uczuciem i towarzystwem i nie mieć go z powodu tego, czym się było.
Dotykając palcem swojego Czarnego Kamienia, powiedział: - Dziękuję. Zrobiłeśś dobry użytek z mojego podarunku. Dobrze ssłużyłeśś. Saetan pomyślał o tym wszystkim, co zrobił w życiu. O wszystkich błędach, o tym, czego żałował. O przelanej krwi. - Naprawdę? - zapytał cicho, bardziej siebie niż Lorna. Byłeśś wierny Ciemnośści. Sszanonwłeśś zwyczaje Krwawych. Zawsze rozumiałeśś czym mieli być Krwawi - opiekunami i sstrażnikami. Używałeśś zębów i pazurów, gdy potrzebne były zęby i pazury. Chroniłeśś swoje dzieci. Ciemnośść ci śśpiewała i sszedłeśś śścieżkami, którymi poza ssmokami niewielu chodziło. Rozumiałeśś sserce Krwawych, dusszę Krwawych. Dobrze ssłużyłeśś. Saetan odetchnął głęboko - Jego gardło było zbyt ściśnięte, aby mógł odpowiedzieć. - Dziękuję - powiedział ochryple. Nastąpiło długie milczenie. Ponieważ ona jesst córką twojej dusszy, ty jesteśś moim ssynem. Saetan ścisnął Kamień na Szyi. Czy Lorn miał pojęcie, co dla niego znaczyły te słowa? To nie było ważne. Ważne było, że tworzyły między nimi most, po którym mógł przejść. W końcu będzie mógł porozmawiać z tym, który miał wiedzę o całym Fachu Krwawych. Być może nawet dowie się, jak Jac... - Jeśli ja jestem córka duszy Saetana, a on jest twoim synem, to czy czyni mnie to twoja, wnuczką? Nie - odpowiedział szybko Lorn. - Dlaczego nie? Gorące, pełne kurzu, suche powietrze uderzyło w nich z silą, która odepchnęła ich o kilka kroków dalej. - Sadzę, że to właśnie jest odpowiedź - mruknęła Jaenelle. Potrząsnęła rękami, aby rozplatać pasma nici pajęczej. - Chociaż nie rozumiem, dlaczego stajesz się tak bardzo drażliwy z powodu jednej małej wnuczki. - I szerokiego asortymentu kuzynów i kuzynek, które z nią przychodzą. - mruknął pod nosem Saetan. Jaenelle spojrzała na niego ostro i po raz ostatni potrząsnęła rękami. - No dobrze, przynajmniej w końcu się spotkaliście. Powinieneś zaprosić go wcześniej - dodała, obdarzając Lorna spojrzeniem typu A - nie - mówiłam? Nie był gotowy. Był zbyt młody.
Saetan był gotów protestować, ale Jaenelle go wyręczyła. - Byłam znacznie młodsza, kiedy mnie zaprosiłeś. Saetan przycisnął rękę do brzucha i bardzo się starał, aby zachować obojętny wyraz twarzy, ale emocjonalny zapach zmieszanego mężczyzny, który dopływał do niego od Lorna, bardzo to utrudniał. Nie zapraszałem cię Jaenelle - powiedział powoli Lorn. - Owszem, zapraszałeś. Tak jakby. No nie tak całkiem bezpośrednio, jak Saetana, ale... Saetan zacisnął zęby i wydal zabawny, bulgoczący dźwięk. - ...słyszałam cię, więc odpowiedziałam. - Uśmiechnęła się do nich obu. Widzieć, jak ktoś tak się uśmiecha, było dla mężczyzny dobrym powodem do paniki. Zanim miał czas wpaść w panikę, Jaenelle ruszyła nagle schodami, mrucząc coś o konieczności pojawienia się w czasie toastu, a na jego ramieniu zacisnęła się bardzo mocna dłoń Lucivara. - A teraz, jeśli pradziadek z tobą skończył - powiedział Lucivar z drapieżnym uśmiechem chciałbym, abyś udał się na górę i przypilnował Karlę, bo może i jest Królowa Glacii, ale jeśli rzuci jeszcze raz tę złośliwa uwagę na temat rozpiętości skrzydeł, to wrzucę ja do głębokiego górskiego jeziora. - Lucivar, to jest uroczysta okazja - powiedział Saetan w tym samym momencie, w którym Lorn powiedział: Nie jestem twoim pradziadkiem. - To prawda, nie jesteś - przyznał Lucivar. - Ponieważ nikt nie wie, ile pokoleń oddziela ich od ciebie, a to zależy też od rasy lub gatunku - postanowiono, aby skondensować wszystkie pokolenia do jednego „pra”. A jeśli chodzi o uroczystą okazję, to rzeczywiście taka była. Natomiast przyjęcie, które ma się rozpocząć, ale czekamy na Saetana, bo ma wygłosić inauguracyjny toast, pod żadnym względem nie będzie uroczyste. - Lucivar popatrzył na nich i westchnął oskarżycielko: - Obaj jesteście dość starzy i obaj znacie Jaenelle na tyle długo, aby o tym dobrze wiedzieć. Po chwili Saetan zorientował się, że jest prowadzony w stronę drzwi na przeciwległym końcu sali. - Chodź, bądź dobrym tatą i pozwól pradziadkowi smokowi trochę odpocząć, zanim zwalą się na niego te wszystkie smoczątka. Wchodząc na schody, Saetan pomyślał, że wewnętrzne drzwi do sali zamknęły się nieco zbyt szybko. Porozmawiamy - powiedział cicho Loro. - Mamy dużo do omówienia. To prawda, pomyślni Saetan, gdy wchodził do górnej sali. Dostał szklaneczkę yarbarah i patrzył na żywe, śmiejące się twarze obecnych władców Kaeleer.
Zastanawiał się, co Lorn myślał o wielopasmowej Sieci, którą Jaenelle utkała nad Kaeleer, a która wywołała z mgły tak wiele ras, skrytych w niej przez tysiące lat. I zastanawiał się, co będzie myśleć Ciemna Rada.
4. Kaeleer
Lord Magstrom ocierał czoło i chciał, aby ta sesja Ciemnej Rady szybko się skończyła. Lord Jorval. Pierwszy Trybun, wydawał uspokajające dźwięki i zręcznie unikał składania wyraźnych obietnic od czasu, gdy pierwszy petent zajął przeznaczone dla niego miejsce. Wszyscy petenci chcieli tego samego: gwarancji, że mężczyźni wysyłani do krain krewniaków, które to krainy nadano ludziom, nie będą mordowani przez te, poczęte w Piekle zwierzęta. Rada nie mogła udzielić takich gwarancji. Opowieści nielicznych mężczyzn, którym udało się stamtąd powrócić po pierwszych próbach zabezpieczenia nowych terenów, wzbudziły wielki gniew wśród ludzi w Małym Terreille. Domagali się akcji odwetowych. Stosy okaleczonych ciał - niektóre częściowo pożarte - które zablokowały główna ulicę Goth kilka dni później, gdy wszyscy mężczyźni, którzy udali się na tereny krewniaków, zostali w tajemniczy sposób stamtąd przeniesieni, zamieniły ten gniew w bezsilna wściekłość. Wszyscy chcieli, aby zrobić coś, co uczyni te tereny bezpiecznymi dla ludzi. Nikt nie chciał spotkać się z tym, co żyło na „wolnych terenach”. - Zapewniam cię, Lady - powiedział Lord Jorval do natarczywej petentki - robimy wszystko, co w naszej mocy, aby sytuacja się poprawiła. - Gdy tu przybyłam, obiecano mi kraj do rządzenia i mężczyzn, którzy wiedzą, jak służyć powiedziała ze złością Królowa z Terreille. Lord Magstrom zastanawiał się, czy jeszcze ktoś zauważył, że większość mężczyzn urodzonych w Kaeleer, nawet tych, którzy mieli służyć w Pierwszym lub Drugim Kręgu dworu Królowej Terreille, po kilku tygodniach służby zrezygnowała pełna wrogości. Mężczyźni z Terreille błagali o służbę u
Królowych urodzonych w Kaeleer i byli gotowi służyć w Trzynastym Kręgu jako podrzędni służący, jeśli były to jedyne wolne stanowiska. W ciągu ostatnich trzech lat miał do czynienia z kilkoma mężczyznami, którzy ze łzami w oczach błagali go o porozmawianie z jakąś mniej ważną Królową poza Małym Terreille i dowiedzenie się, czy byłaby jakaś możliwość służby w takim Terytorium jak Dharo lub Nharkhava. Mówili mu, że zrobiliby wszystko, aby tam służyć. Wszystko. W przypadku niektórych młodszych mężczyzn, którzy według niego mogliby przydać się Królowym tych Terytoriów, napisał pełne szacunku listy, wskazując na ich kwalifikacje i gotowość do przystosowania się do zwyczajów Królestwa Cieni. Niektóre przyjęły polecanych przez niego mężczyzn. Od wszystkich tych szczęśliwców otrzymał krótkie listy, wyrażające ich ulgę i zadowolenie z nowego życia. Błagania stawały się jednak coraz bardziej rozpaczliwe, w miarę jak do Małego Terreille napływało coraz więcej i więcej mieszkańców Terreille. I z każda prośbą, z każda zasłyszaną opowieścią o Terreille, coraz bardziej martwił się o swoją najmłodszą wnuczkę. Nawet w jego małym miasteczku dochodziło do incydentów i bez silnej eskorty kobiety nie mogły już bezpiecznie podróżować po zmroku. Czy to tak zaczęło się w Terreille, gdzie spirala strachu i nieufności rozkręcała się coraz bardziej i nikt już nie potrafił zapanować nad sytuacją? - Twoja prośba została odnotowana - powiedział Lord Jorval, robiąc gest oznaczający zakończenie audiencji. - Prosimy następnego... Drzwi na końcu sali otworzyły się nagłe z siłą, która wbiła je w ścianę. Do sali Rady wkroczyła Jaenelle Angelline i jeszcze raz stanęła obok miejsca dla petentów. I znów u jej boków stali Wielki Lord i Książę Lucivar Yaslana. Wzdłuż brzegów dekoltu jej czarnej szaty z pajęczej nici widać było tuzin skrawków Czarnego Kamienia, połyskujących ciemnym ogniem. Na szyi miała Czarny - Czarny? - Kamień wprawiony w naszyjnik wyglądający jak sieć pajęcza, utkana ze złotych i srebrnych pasm. W rękach... Dłonie Lorda Magstrom zaczęły się trząść. W dłoni trzymała berło. Jego dolna część wykonana była ze złota i srebra, a nad rękojeścią wprawiono dwa, wyglądające na Czarne, Kamienie. Górną część berła stanowił spiralny róg. Palcami wskazywano na róg. W całej sali słychać było szepty. - Lady Angelline, muszę zaprotestować przeciwko przeszkadzaniu... - rozpoczął Jorval. - Mam coś do powiedzenia tej Radzie - powiedziała zimno Jaenelle, jej głos zagłuszył wszystkie inne. - Nie potrwa to długo. Szepty stały się głośniejsze, bardziej zdecydowane. - Dlaczego ona może mieć róg jednorożca - wykrzyknęła Królowa Terreille, która składała petycję. Mnie nie pozwolono go mieć jako rekompensaty za moich zamordowanych ludzi.
Na twarzy Wielkiego Lorda nie było widać żadnych uczuć, gdy patrzył na Królową Terreille. Lucivar nie próbował jednak ukryć swojej nienawiści. - Cisza - Jaenelle nie podniosła głosu, ale nieskrywana złość zawarta w jej głosie uciszyła wszystkich. Spojrzała na Królowa Terreille i powiedziała cztery słowa. Lord Magstrom znał Stara Mowę na tyle, aby rozpoznać w jakim języku mówiła Jacnelle, ale nie na tyle, aby zrozumieć. Coś o pamiętaniu? Jaenelle pogładziła róg. przejechała po nim dłonią od podstawy do wierzchołka, a potem w odwrotnym kierunku. - Nazywał się Kaetien - powiedziała swoim niskim głosem. - Ten róg był podarunkiem danym dobrowolnie. - Lady Angelline - powiedział Jorval, uderzając w ławę Trybunału, aby zapewnić spokój. Lord Magstrom słyszał, jak z miejsc położonych najbliżej ławy Trybunału dobiegają głosy oburzenia, że niektórym ludziom wydaje się, iż mogą ignorować władzę Rady. Jaenelle zatoczyła berłem łuk, zatrzymując je w ruchu na chwilę, gdy róg był skierowany na podłogę, a potem, gdy wskazywał sufit sali. Przez salę przetoczył się zimny wiatr. Budynkiem zatrząsł grzmot. Z sufitu na róg jednorożca przeskoczyła błyskawica. Salę wypełniła ciemna moc. Niepowstrzymana, bezwzględna siła. Gdy grzmot ostatecznie ucichł, gdy zamarł wiatr, drżący członkowie Rady wdrapali się z powrotem na swoje miejsca. Jaenelle Angelline stała spokojnie, cicho, trzymając znów oburącz berło. Na rogu jednorożca nie było żadnego śladu, ale Magstrom mógł teraz dostrzec ogniki błyskawic wewnątrz tych Czarnych nie - Czarnych Kamieni, czul moc czekającą na uwolnienie. - Posłuchajcie mnie - powiedziała Jaenelle - ponieważ powiem to tylko raz. Złożyłam Ofiarę Ciemności. Jestem teraz Królową Ebon Askavi. - Skierowała berło w kierunku ławy Trybunału. Lord Magstrom zadrżał. Róg wskazywał prosto na niego. Wstrzymał oddech. czekając na uderzenie. Zamiast uderzenia pojawił się przed nim pergamin przewiązany krwawoczerwoną wstążką. - Jest to lista Terytoriów, które oddały się pod panowanie Ebon Askavi. Leżą one teraz w cieniu Stołpu. Są moje. Każdy, kto spróbuje osiedlić się na moim Terytorium bez mojej zgody, odpowie przede mną. Każdy, kto zrobi krzywdę moim poddanym, zostanie skazany na śmierć. Nie będzie żadnych tłumaczeń i żadnych wyjątków. Mówię to prostym językiem, tak aby członkowie tej Rady i intruzi chcący przejąć tereny, do których nie mieli żadnego prawa, nie mogli twierdzić, że nie zrozumieli. - Usta Jaenelle zwinęły się do warknięcia: - trzymajcie się z dala od mojego terytorium!
Jej słowa przetoczyły się przez salę i odbiły wielokrotnym echem. Jej szafirowe oczy, oczy, które niezupełnie wyglądały na ludzkie, przez dłuższa chwilę były skierowane na Trybunał. Następnie Jaenelle odwróciła się i wyszła z sali Trybunału, a za nią podążyli Wielki Lord i Lucivar Yaslana. Ręce Magstroma drżały tak bardzo, że dopiero za czwartym razem udało mu się rozwiązać wstążkę. Rozwinął pergamin, nie zważając, że powinien go podać Lordowi Jorvalowi jako Pierwszemu Trybunowi. Nazwa po nazwie, nazwa po nazwie. Niektóre nazwy znał tylko z opowieści swojej babci - O niektórych słyszał jako o krainach, „do których nigdy nie rości się pretensji”. O niektórych nigdy nie słyszał. Nazwa po nazwie. Na dole pergaminu, nad podpisem Jaenelle i pieczęcią z czarnego wosku, była narysowana mapa Kaeleer, Terytoriów, które teraz leżały w cieniu Stołpu. Z wyjątkiem Małego Terreille i wyspy, która została nadana Ciemnej Radzie wiele stuleci temu, Królestwo Cieni należało teraz do Jaenelle Angelline. Magstrom spojrzał na zgrabny, wykaligrafowany podpis. Stała przed Radą dwa razy jako dziewczyna i dwa razy Rada zlekceważyła ostrzeżenia, czym się stanie. Teraz będą mieć do czynienia z Królowa, która nie będzie tolerować błędów. Zadrżał i spojrzał na pieczęć. W jej środku był wizerunek góry. Na tle góry znajdował się róg jednorożca. Wokół krawędzi rozmieszczono cztery słowa w Starej Mowie. Nagle u góry pieczęci pojawił się niewielki, złożony papier. Magstrom pochwycił go w tej samej chwili, w której Jorval wyrwał mu z rak pergamin, Gdy Jorval i Drugi Trybun odczytywali listę, ich głosy stawały się coraz bardziej drżące, w miarę jak zdawali sobie sprawę, co to znaczyło. Magstrom dyskretnie rozłożył papier. Na papierze napisano męska ręka te same cztery słowa, które były na pieczęci. Poniżej zamieszczono ich tłumaczenie. Jako przypomnienie. Ku pamięci. Magstrom podniósł oczy. Tuż za otwartymi drzwiami sali srał Wielki Lord. Magstrom skinął delikatnie głową i zniknął papier, zadowolony, że nikt go nie zauważył i że Saetan pozostał, aby przekazać mu wiadomość. Weźmie sobie do serca to ostrzeżenie i wyśle dziś wieczorem wiadomość do domu. Jego dwie
starsze wnuczki szczęśliwie wyszły za maż poza Małym Terreille. Powie Amorze, swojej najmłodszej wnuczce, aby natychmiast pojechała do domu jednej z sióstr. Gdy tam się znajdzie, z pewnością znajdzie się sposób, aby uzyskać od nowej Królowej Dharo lub Nharkhavy pozwolenie na pozostanie. Słuchając jednym uchem pełnej rozdrażnienia i przerażenia paplaniny Rady, Magstrom poczuł przypływ nadziei na lepsza przyszłość Amory. Nie znał nowych Królowych, ale znał kogoś, kto je znał. Po tych wszystkich podszeptywaniach, po tych wszystkich historiach pomyślał, że było ciekawym paradoksem, iż jedyna osoba, do której mógł pójść i która zrozumiałaby jego troski, a także pomogłaby mu, był Wielki Lord Piekła.
5. Kaeleer
- Nigdy nie chciałam rządzić - powiedziała Jaenelle, gdy wraz z Saetanem spacerowała w świetle księżyca po ogrodach Stołpu. - Nigdy nie chciałam władzy nad cudzym życiem. Saetan objął ją w pasie. - Wiem. To dlatego jesteś idealną Królowa do rządzenia w Kaeleer. - Ponieważ wyglądała na zdziwioną, roześmiał się cicho. - Jesteś jedyna osoba, która potrafi pleść z pojedynczych pasm Sieć, zapewniając przy tym odrębność poszczególnych pasm. Jeśli obiecasz, że nie będziesz na mnie warczeć, zdradzę ci tajemnicę. - Jaką? Dobrze, dobrze, obiecuję. Nie będę warczeć. - Nieoficjalnie rządzisz Kaeleer od lat i jesteś zapewne jedyna osoba, która o tym nie wie. Jaenelle warknęła, a potem wymruczała: - Przepraszam. Saetan roześmiał się.
- Wybaczam. Wiedząc to, będziesz miała łatwiej. Nie sadzę, aby była wielka różnica między oficjalnym Ciemnym Dworem a nieoficjalnym, który utworzył się pierwszego lata po zjawieniu się sabatu i chłopców w Pałacu i uczynieniu z niego swojego drugiego domu. Jaenelle odgarnęła z twarzy włosy. - Dobrze, jeśli to prawda, to naprawdę byłbyś idiotą, nie zdając sobie sprawy, że zostaniesz Zarządcą, ponieważ jesteś nieoficjalnym Zarządcą przynajmniej równie długo, jak ja jestem nieoficjalną Królową. Ponieważ nie było na to dobrej odpowiedzi, nie odezwał się. - Saetan... - Jaenelle przygryzła dolna wargę. - Nie sądzisz, że zaczną się teraz zachowywać inaczej, prawda? Nigdy wcześniej nie miało to znaczenia, ale... sabat i chłopcy nie zaczną być służalczy, prawda? Saetan uniósł brew. - Jestem zdziwiony, że ktokolwiek z was zna to słowo, nie mówiąc już o jego znaczeniu. - Przytulił ją. - Nie martwiłbym się tym, Sądzę, że Lucivar będzie tak służalczy, jak uzna to za stosowne. Jaenelle oparła się o niego i jęknęła. Trochę poprawił jej się humor. - Jest jedna korzyść z utworzenia dworu. Znalazłam dla niego zajęcie, dzięki któremu nie będzie mnie przez cały czas dręczył. Saetan zaczął odpowiadać, ale stwierdził, że to nie ma sensu. Miała prawo do kilku złudzeń. Zwłaszcza że szybko się rozwieją. Jaenelle ziewnęła. - Wracam do domu. Opowiadam dziś na dobranoc. - Pocałowała go w policzek. - Dobranoc, Tato. - Dobranoc, mała Czarownico. - Zanim skierował się do odległej części ogrodu, poczekał, aż zniknie we wnętrzu domu. - Dziecina poszła wcześniej spać? - spytał Andulvar, równając krok. - Opowiada dziś na dobranoc - odpowiedział Saetan. - Ona będzie dobrą Królową, SaDiablo. - Najlepszą, jaką mieliśmy. - Przez kilka minut szli w milczeniu. - Suka znów zapadła się pod ziemię? Andulvar skinął głową. - Mnóstwo wskazówek, że ma silne związki z Ciemną Radą, ale żadnych informacji o niej nie ma. Hekatah zawsze była dobra w unikaniu kłopotów, gdy już się zaczną. Wciąż mnie dziwi, że dała się zabić w czasie ostatniej wojny między Królestwami. - Potarł kark i
westchnął. - Musi ją bardzo boleć, że Jaenelle ma taką władzę nad Królestwem, jakiej ona zawsze pragnęła. - Z pewnością. A więc zachowaj czujność, dobrze? - Powinniśmy ostrzec wszystkich chłopców, zanim odjadą do domów, aby wiedzieli, czego wypatrywać, jeśli spróbuje zaatakować z innego kierunku. - Zgoda. Jeśli Ciemność okaże się łaskawa, będziemy mieć trochę czasu dla tej młodzieży, aby ją przygotować na kolejne spiski Hekatah. - Jeśli Ciemność będzie łaskawa. - Andulvar odchrząknął. - Wiem, dlaczego chciałeś czekać, i wiem, na kogo czekałeś, ale, Saetan, Jaenelle jest dorosłą kobietą i jest teraz Królową. Trójkąt powinien być kompletny. Powinna mieć małżonka. Saetan oparł ręce na wierzchu kamiennego muru. Lekki nocny wiaterek śpiewał w koronach sosen za granicą ogrodu. - Ona już ma małżonka - powiedział spokojnie, zdecydowanie. - Będąc pierwszą Eskortą, Lucivar może wypełniać większość zadań małżonka i być trzecim bokiem trójkąta, dopóki... - Jego głos się załamał. - Jeśli kiedykolwiek, SaDiablo - powiedział Andulvar z delikatna szorstkością. - Dopóki ktoś nie założy Pierścienia Małżonka, każdy ambitny kawaler w Królestwie, a nie kilku z Terreille, będzie próbował wślizgnąć się do jej łoża, aby zdobyć prestiż i władzę, jaka daje pozycja jej małżonka. Ona potrzebuje dobrego mężczyzny, a nie wspomnienia, Saetanie. Potrzebuje silnego mężczyzny z krwi i kości, który ogrzeje nocą jej łoże, ponieważ będzie o nią dbał. Saetan patrzył na tereny poza ogrodem. - Ona ma małżonka. - Doprawdy? - Gdy Saetan nie odpowiadał, Andulvar poklepał go po ramieniu i odszedł. Saetan stał tam dłuższą chwilę, nasłuchując pieśni nocnego wiatru. - Ona ma małżonka - szepnął - prawda? Nocny wiatr nie odpowiedział.
6. Wykrzywione Królestwo
Wspinał się. Teren tutaj był nie tyle wykrzywiony, ile stromy, ale kłęby mgły, wypełniające zagłębienia, co jakiś czas zakrywały ścieżkę, przez co miał niepokojące uczucie, że poniżej kolan nie ma nic. W miarę upływu czasu zdawał sobie sprawę, że zna te miejsca, że zwiedzał wcześniej te drogi, gdy był silny i cały. Wchodził w strefę oddzielającą jasność umysłu od Wykrzywionego Królestwa. Powietrze było delikatne i świeże niczym rosa. Światło było delikatne jak wczesny poranek. Gdzieś w pobliżu ćwierkały ptaki, budząc dzień, a w oddali słychać było spienione fale. Jego kryształowy kielich był niemal w całości. W czasie długiej wspinaczki fragmenty znalazły się na swoich miejscach, jeden po drugim. Brakowało paru fragmencików, paru wspomnień. Szczególnie jednego. Nie mógł sobie przypomnieć, co zrobił tej nocy, której Jaenelle została przyprowadzona do Ołtarza Cassandry. Gdy przechodził obok dwóch dużych kamieni, które stały jak wartownicy po obu stronach ścieżki, mgła wokół niego wzniosła się. Przed nim była woda, ptaki, zapach żyznej ziemi, ciepło słońca - i jej obietnica, że będzie na niego czekać. Przed nim był jasny umysł. Była jednak też wiedza i ból. Potrafił to wyczuć. Daemon. Znajomy głos, ale nie ten, do którego tęsknił. Szukał w pamięci, dopóki nie dopasował imienia do dźwięku. Manny. Rozmawiający z kimś o grzankach i jajkach. Daemon. Ten głos także znał, Surreal. Jedna jego część tęskniła za zwykłą rozmową, za prostymi rzeczami, jak grzanki i jajka. Druga była bardzo przestraszona.
Cofnął się o krok... i poczuł zamykające się za nim delikatnie drzwi. Kamienni wartownicy stali się wysokim, mocnym murem. Oparł się o niego, drżąc. Nie ma drogi powrotu. Daemon. Zbierając w sobie cała odwagę, ruszył w stronę głosów, w stronę obietnicy. Opuścił Wykrzywione Królestwo...
* Opal
dzieli kamienie na jaśniejsze i ciemniejsze, ponieważ może być i jednym, i drugim.
Koniec tomu 2