JANICE KAISER SZALONA JAK WIATR Tytuł oryginału Wild like The Wind PROLOG Julia Powell przechodząc wczesnym rankiem przez hol na piętrze rezydencji oj...
2 downloads
17 Views
726KB Size
JANICE KAISER SZALONA JAK WIATR Tytuł oryginału Wild like The Wind
PROLOG
R
S
Julia Powell przechodząc wczesnym rankiem przez hol na piętrze rezydencji ojca na Long Island, poprawiła pasek przy kaszmirowym szlafroku. Chciała choć na chwilę zajrzeć do Zary. Potem szybko ubierze się i przygotuje do wyjścia. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna być nadopiekuńcza w stosunku do córeczki. Zara, podobnie jak większość małych dzieci, miała żywe usposobienie i lubiła ciągle być w ruchu. Julia bezustannie usiłowała zainteresować małą spokojniejszymi zajęciami, takimi jak słuchanie bajek i rysowanie. W dziecinnej sypialni Julia podniosła z ziemi różową satynową poduszkę, która spadła z łóżeczka, i uśmiechnęła się czule. Widok Zary, pogrążonej w głębokim śnie, był rozbrajający. Jej córeczka wyglądała uroczo i niewinnie. Drobna i krucha, była prześlicznym dzieckiem. Po rodzinie Powellów odziedziczyła błękitne oczy, szlachetne rysy twarzy i delikatną budowę, a po Dajanich - ciemne włosy i egzotyczną, wschodnią cerę. Kasim był niezwykle przystojnym mężczyzną. Już teraz było widać, że mała, mając urodziwych rodziców, wyrośnie na prześliczną kobietę. Julia nie potrafiła odpowie-
R
S
dzieć sobie na podstawowe pytanie: czy córka zostanie wychowana w kulturze amerykańskiej, czy arabskiej? Czułym gestem odgarnęła z buzi dziecka ciemne wijące się loki. Sama chciałaby móc spać tak smacznie jak Zara. Targana niepokojem o los córki, spędzała bezsenne noce. Zazdrościła innym rodzicom, którzy mieli na głowie tylko zwykłe kłopoty, towarzyszące na co dzień wychowywaniu potomstwa. Westchnęła głęboko. Jakoś nic nie układało się jej pomyślnie. Ani młodość, ani małżeństwo. Ani tym bardziej życie po rozwodzie. Musiała jednak uczciwie przyznać, że nie powinno być to dla niej zaskoczeniem. Ojciec dziesiątki razy ostrzegał ją przed Kasimem Dajanim. Julia opuściła pokój Zary. Do porannej wizyty w kancelarii adwokackiej, mieszczącej się w centrum Nowego Jorku, pozostało niewiele czasu. Przed wyjazdem z domu musiała jeszcze się umyć i ubrać. Do tej pory nie powiedziała ojcu o tym, że postanowiła spotkać się z byłym mężem w obecności adwokatów obu stron. Wracając do swych pokojów, tych samych, które zajmowała podczas każdego pobytu w domu na Long Island, rzuciła okiem w dół przez balustradę wewnętrznych schodów. Drzwi do biblioteki były otwarte, a w środku paliło się światło. Oznaczało to, że ojciec już wstał i zabrał się do pracy. Zapewne, jak zawsze, wysyłał faksem pisma do podwładnych, informując o powziętych decyzjach i wydając polecenia, mogące zaważyć na istnieniu całych korporacji. Julia miała nadzieję, że wszechwładny Wilson Powell zjadł już śniadanie. W przeciwnym razie spotkanie z nim przed wizytą w kancelarii adwokackiej stanie się, niestety, nieuniknione.
R
S
W sypialni zdjęła szlafrok i poszła do łazienki. Ze wszystkich domów, które posiadał jej ojciec, najbardziej lubiła rezydencje na Long Island. Po śmierci matki rzadko odwiedzała dom w Wirginii. Mieszkała najczęściej w Nowym Jorku lub w Kalifornii. Tak działo się do chwili, w której w jej życie wkroczył Kasim Dajani. Wówczas zmieniło się wszystko. Julia wzięła prysznic i szybko się ubrała. W nocy, leżąc bezsennie i myśląc o dzisiejszym spotkaniu, postanowiła, że założy prosty kostium i upnie włosy na karku. Nie zależało jej na tym, aby wyglądać poważnie, lecz chciała przynajmniej w ten sposób pokazać Kasimowi, jak dalece wyzwoliła się spod jego wpływu. Nie znosił kobiet ubranych w kostiumy. Swą młodą żonę zawsze chciał widzieć w sukniach pochodzących od najlepszych krawców, wytwornych, powiewnych i bardzo kobiecych. Teraz jednak Julia już dłużej nie zamierzała zaspokajać jego gustów. Schodząc po schodach, zauważyła, że światło w bibliotece już się nie pali. Ojciec nigdy nie wychodził z domu przed dziesiątą, musiał być więc w jadalni. Zobaczyła go przy stole, pijącego poranną kawę. Na widok córki odłożył trzymaną w ręku gazetę. - Dzień dobry, tato. Rzucił okiem na Julię i zmarszczka przecięła mu czoło. Domyślił się, co oznacza jej strój. - A więc zdecydowałaś się rozmawiać z tym łajdakiem - powiedział z surową naganą w głosie. - Jeśli masz na myśli Kasima, to tak. O ósmej spotykam się z nim u mojego adwokata. Wilson Powell westchnął głęboko. - Dziecko, nie możesz dowierzać temu człowiekowi! Nigdy nie powinnaś tego robić. Ani przedtem,
R
S
ani teraz. Twoja rozmowa z nim to czysta strata czasu. - Tato, jestem mu winna... - Nic nie jesteś winna! To on cię wykorzystał. Uczynił swoją własnością. Mimo moich ostrzeżeń wyszłaś za tego łajdaka. I co ci to dało? - Zarę. - Głos Julii brzmiał spokojnie i czysto. Wilson Powell upił następny łyk kawy. Milczał przez chwilę. A kiedy się odezwał, mówił znacznie spokojniejszym tonem. - Sąd przyznał ci opiekę nad dzieckiem. Twój rozwód jest zakończony. Każda dalsza rozmowa z tym człowiekiem będzie oznaką twej słabości. Zanim Julia zdążyła odpowiedzieć ojcu, do pokoju weszła Rose. Wniosła tacę ze świeżymi, słodkimi bułeczkami i dzbanek pomarańczowego soku. - Proszę tylko o sok - powiedziała Julia do gospodyni. - Spróbuj bułeczek. Upiekłam je specjalnie dla ciebie. - Dziękuję. Nie jestem głodna. Rose nalała soku do szklanki i wyszła z pokoju. Julia rzuciła okiem na ojca. Był postawnym mężczyzną o nieco przysadzistej sylwetce i surowych rysach twarzy. Miał na sobie koszulę z krawatem i długi, rozpinany sweter. Wilson Powell sprawiał wrażenie rozluźnionego. Julia wiedziała jednak, że to tylko pozory. W każdej minucie swej egzystencji był człowiekiem czynu. Dla niego życie stanowiło jedno wielkie wyzwanie. Lubił grę i towarzyszące jej ryzyko. Im stawki były wyższe, tym czuł się lepiej. Julia miała mu za złe takie postępowanie. Był człowiekiem o niezwykle silnym charakterze, despotycznym i władczym. Od śmierci żony, która zmarła na raka, roztaczał nad córką stałą kontrolę. Ostro prze-
R
S
ciwstawiał się jej małżeństwu z arabskim księciem. Ostrzegał, że jako reprezentant odmiennej kultury Kasim Dajani nie będzie w stanie zrozumieć potrzeb kobiety wychowanej i przyzwyczajonej do życia w Stanach. Jak na ironię, mąż Julii był pod wieloma względami podobny do jej ojca. Obaj lubili dyrygować innymi ludźmi, zwłaszcza nią, i żaden z nich nie potrafił przegrywać; Wypiła jeszcze łyk soku. Była zbyt zdenerwowana, aby cokolwiek zjeść. Pocieszała ją tylko myśl, że być może stanie się cud i po dzisiejszym spotkaniu z Kasimem sprawy wezmą korzystniejszy obrót. Postanowiła, że znalazłszy się na stałe w Stanach, odnowi znajomości z czasów szkolnych i uniwersyteckich i nawiąże jakieś towarzyskie kontakty. A potem, kiedy Zara podrośnie i będzie można zoperować jej chore serce, podejmie przerwaną pracę zawodową. - Tato, wiem, że dzisiejsze spotkanie z Kasimem uważasz za błąd z mojej strony - powiedziała po chwili. - Jest jednak ojcem Zary. I kocha ją. Nie mogę dziecka całkowicie pozbawiać ojca. Jeśli pójdzie na kompromis, będzie to z korzyścią dla małej. Wilson Powell potrząsnął głową. - Ten łajdak nie uznaje żadnych kompromisów. Chce mieć Zarę wyłącznie dla siebie. W świecie, w którym żyje, uznaje się tylko dwie skrajności: wojnę albo pokój. Dla niego nastała teraz pora wojny. Przez całą drogę do centrum miasta dźwięczały jej w uszach złowieszcze słowa ojca. Obawiała się, że ma rację. Była pełna jak najgorszych przeczuć. Z upływem czasu miłość Kasima do córki przerodziła się w prawdziwą obsesję. Uważał ją za swoją niepodzielną własność.
R
S
Do dziś Julia nie była w stanie pojąć, jak mogła tak się pomylić. Dopiero po ślubie przekonała się, z kim ma do czynienia. Nie warto było wracać myślami do przykrych spraw. Za swój życiowy błąd już zapłaciła ogromną cenę. Pozostał jednak jeszcze jeden ważny problem. Wychowanie dziecka. Kasim za wszelką cenę chciał zabrać Zarę na stałe do Sumaru. Z rozgoryczeniem i złością przyjął do wiadomości wyrok amerykańskiego sądu, przyznający matce opiekę nad dzieckiem. W obszarze kultury arabskiej, w którym wyrósł, było to nie do pomyślenia. Julia przeczuwała, że były mąż nie da za wygraną, i to napawało ją przerażeniem. Wszystko, od samego początku, było wyłącznie jej winą. Nie powinna wychodzić za Kasima. Nie posłuchała ani głosu rozsądku, ani ojca. Bez pamięci zakochała się w arabskim księciu, należącym do rodziny panującej. Z poczęciem potomka chciała trochę poczekać. Jej dotychczasowa kariera zawodowa w Banku Światowym przebiegała pomyślnie. Julia chciała jeszcze popracować i wyrobić sobie mocniejszą pozycję, zanim zdecyduje się na urodzenie dziecka. Przed ślubem Kasim wydawał się rozumieć obiekcje Julii co do wczesnego macierzyństwa, lecz - począwszy od nocy poślubnej - diametralnie zmienił swoje nastawienie i przestał zważać na jej racje. Gdy tylko zaszła w ciążę, Kasim przestał być czułym i uważającym mężem. Dla Julii stało się jasne, że zależało mu nie na niej, lecz na potomstwie. Jej podstawowa rola, podobnie jak każdej arabskiej żony, miała się ograniczać do rodzenia dzieci.
R
S
Kiedy przebywali wśród ludzi, Kasim zachowywał się poprawnie i z szacunkiem odnosił do żony. Szybko jednak zaczął się od niej oddalać. Często wieczorami opuszczał dom i Julia była przekonana, iż spotyka się z innymi kobietami. I to ją ostatecznie załamało. Próby porozumienia się z Kasimem spełzły na niczym. Nie chcąc wysłuchiwać skarg żony, po prostu się od niej odsunął. Z dnia na dzień sytuacja się pogarszała. Po żarze miłości pozostał tylko popiół. Jedyną nadzieją Julii stało się dziecko. Bardzo go pragnęła. Po urodzeniu Zary wszystkie myśli skupiła na córce. Widząc jednak, że życie z Kasimem staje się nie do zniesienia, postanowiła działać. Od dwóch lat mieszkała w Sumarze. Teraz zdecydowała się wrócić na jakiś czas do Stanów, zamieszkać z córeczką u ojca i powziąć decyzję co do dalszych losów. I tak się stało. Kiedy pewnego dnia w rezydencji Wilsona Powella na Long Island zjawił się Kasim, żeby zabrać rodzinę z powrotem do Sumaru, Julia zażądała rozwodu. Decyzja żony nie zrobiła na nim większego wrażenia. Było widać, że jest jedynie rozgoryczony. Być może on sam także był rozczarowany małżeństwem. Sprawa rozwodowa przebiegła szybko i spokojnie. Jedyny, lecz ważny punkt sporny stanowiła dalsza opieka nad Zarą. W krajach arabskich jest nie do pomyślenia, aby dziecko powierzać matce. Kasim nie przyjął do wiadomości zapewnień Julii, że będzie mógł widywać córkę, kiedy tylko zechce. Poznawszy już dobrze
R
S
jego charakter, Julia bała się, że - mimo sądowego wyroku - odważy się siłą odebrać jej dziecko. Dlatego postawiła warunek. Wszystkie spotkania ojca z córką miały się odbywać w domu Wilsona Powella na Long Island. Powodowała nią wyłącznie troska o bezpieczeństwo dziecka. Zdawała sobie sprawę, że upokarza dumnego księcia, lecz stawka była zbyt wysoka, by na to zważać. Kasim z łatwością mógłby przemycić malutką Zarę do samolotu i wywieźć ją ze Stanów. A wtedy Julia nie miałaby już żadnych szans na odzyskanie dziecka. Kasim nigdy jej nie groził. Wiedziała jednak, że nie pogodził się z wyrokiem sądu. Przez znajomości w oficjalnych kręgach załatwił interwencję rządową. Julia oświadczyła przedstawicielom Departamentu Stanu, że w żadnym razie nie zamierza zabronić ojcu widywania córki, lecz sama nie zrzeknie się opieki nad nią i pozwoli Zarze opuścić Stany, dopiero gdy stanie się pełnoletnia. Po tak stanowczym sformułowaniu swego stanowiska Julia miała nadzieję, że Kasim zaprzestanie dalszych prób odebrania dziecka. Przez parę miesięcy nie dawał znaku życia. Była jednak przekonana, że coś knuje, i stawała się coraz bardziej nerwowa. Nie dowierzając byłemu zięciowi, Wilson Powell przedsięwziął nadzwyczajne środki ostrożności. W rezydencji na Long Island założono niezawodny system alarmowy i zatrudniono wartowników. Po dłuższym wahaniu Julia przystała na spotkanie z Kasimem w obecności adwokatów obu stron. Nie miała ochoty rozmawiać z byłym mężem, lecz uznała, że dla dobra dziecka nie powinna jeszcze bardziej zadrażniać i tak już napiętej sytuacji.
R
S
Limuzyna Wilsona Powella zatrzymała się przed granitowym wieżowcem, w którym mieściła się kancelaria adwokacka Edwarda Kadisha, prowadząca sprawy rodziny Powellów. Po dziesięciu minutach Julia siedziała już w sali konferencyjnej i zdenerwowana czekała na swych rozmówców. Po chwili zjawił się Edward Kadish w towarzystwie drugiego prawnika, a kilka minut później do pokoju wszedł Kasim Dajani. Wysoki, przystojny, o nieprzeniknionym wyrazie twarzy. Na widok jego zimnych, wpatrzonych w nią oczu, Julia poczuła się nieswojo. Podobnie jak wówczas, gdy swego przyszłego męża ujrzała po raz pierwszy. Kasim robił wrażenie na kobietach. Natychmiastowe i nieodparte. Imponowały im jego pasja i władczy stosunek do życia. Nawet teraz Julia bezwiednie zaczęła poddawać się męskiemu urokowi byłego męża, mimo że jej miłość do tego człowieka zdążyła przerodzić się w nienawiść. Była gotowa rzucić się na niego z pazurami z taką samą żarliwością, z jaką niegdyś pragnęła mu się oddać. Tym razem jednak spojrzenie Kasima Dajaniego było lodowate. Nie odkryła w nim nawet cienia zmysłowego pożądania. Z jego oczu biły ostre błyski odzwierciedlające żelazną wolę. Miał na sobie idealnie skrojony, szary, lekki garnitur i jedwabną koszulę z wiśniowym krawatem. Nadal w oczach Julii był najwytworniejszym i najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nawet teraz zdawała sobie z tego sprawę i bezwolnie poddawała się jego niezaprzeczalnemu urokowi.
R
S
Poznali się w biurze prezesa Banku Światowego. Widok Kasima, siedzącego w fotelu z filiżanką kawy w ręku i obrzucającego Julię władczym, męskim spojrzeniem, sprawił, że z wrażenia ugięły się pod nią nogi. Gdyby wtedy od razu zoponował pójście do hotelu, z pewnością nie potrafiłaby odmówić. Tak ogromne zrobił na niej wrażenie. W łóżku znaleźli się po tygodniu znajomości. I wtedy Kasim, bez żadnych wstępów, zaproponował jej małżeństwo. - Czy nie za szybko? - spytała. - Znamy się przecież zaledwie kilka dni. - Czas nie gra żadnej roli - odparł bez wahania. - Muszę cię mieć. I będę miał. Tak też się stało. Nie była w stanie mu się oprzeć. - Dzień dobry, Julio - Z rozpamiętywania wspomnień wyrwał ją głos Kasima. Przywitał ją, wchodząc do sali konferencyjnej z uniesioną dumnie głową. Zachowywał się jak dyplomata. Układny, uprzedzająco grzeczny, o idealnie opanowanym głosie. Julia popatrzyła na byłego męża z rozgoryczeniem i nienawiścią, lecz zarazem z mimowolnym zafascynowaniem. Z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że do tej pory nie potrafiła wyzwolić się całkowicie spod wpływu tego człowieka. Kasimowi towarzyszył niski, łysiejący blondyn w okularach. Był to adwokat prowadzący jego sprawy w Stanach Zjednoczonych. Gospodarz spotkania, Edward Kadish, zaproponował gościom zajęcie miejsc. Kasim, jak zwykle o nienagannych manierach, czekał spokojnie, aż Julia pierwsza usiądzie za stołem. Nie spuszczał z niej wzroku. Przebijał ją na wskroś zimnymi oczyma. Mimo że nie było w nich cienia czułości, przypomniała sobie najbardziej intymne chwile, które przeżywała z tym człowiekiem. I własną miłość. Dziś nienawi-
R
S
dziła go tak bardzo, jak przedtem kochała. Także z całego serca. - W moim kraju zaszło ostatnio wydarzenie wagi państwowej - zaczął Kasim Dajani, nie zważając na adwokata Julii. - Stawia sprawę Zary w całkiem nowym świetle. Julia zauważyła, że znów mówi poprawną angielszczyzną. Pozbył się amerykańskich naleciałości, które przejął od niej podczas dwóch lat wspólnego życia. - W zeszłym tygodniu zabito na pustyni mego stryjecznego brata Amala - ciągnął. - Julio, wiesz dobrze, co to oznacza. Król Fouad stracił jedynego syna. Następcę tronu. Wiedziała dobrze, co to oznacza. Sukcesja znalazła się teraz w rękach Kasima. - Tak więc sytuacja uległa zmianie. Po śmierci stryja Fouada ja zostanę władcą Sumaru - oświadczył. Julia nerwowo przełknęła ślinę. A więc były mąż przyjmuje inną taktykę. Za nowy oręż obiera sprawy wagi państwowej. - Zara nie może stać się twoją następczynią - stwierdziła szybko. - Masz rację. Pewnego dnia zostanie jednak córką króla. Musi więc otrzymać odpowiednie wychowanie i prowadzić życie, jakie przystoi księżniczce. Nie ma innej możliwości. - Kasimie, Zara jest także moim dzieckiem. Faktu tego nie zmienisz, gdybyś nawet został prezydentem Stanów Zjednoczonych. - Nie proszę, żebyś się jej wyrzekła. Jesteś i będziesz matką Zary. - Nie zmieni się także faktu, że dziecko jest bardzo wątłe. I do chwili operacji serca wymaga troskliwej, matczynej opieki.
R
S
- W Sumarze będzie miało doskonałe warunki. Mamy służbę medyczną i aparaturę na najwyższym światowym poziomie. A jeśli będzie potrzebny jakiś nadzwyczajny zagraniczny chirurg, bez trudu kupię jego usługi. Wiesz, że zawsze mam to, co najlepsze. - Matczynej miłości nic dziecku nie zastąpi - stwierdziła Julia. W środku aż gotowała się ze złości. - Nie musisz opuszczać Zary. O to cię nie proszę. - Świetnie wiesz, że sprawa dziecka jest przesądzona. Twoje nowe argumenty do mnie nie przemawiają. Nadal szanuję ciebie i twoją rodzinę. Nie oddam ci jednak Zary tylko dlatego, że zmienia się twoja polityczna pozycja w Sumarze. Sąd przyznał mi opiekę nad dzieckiem, bo uznał, że dla małej tak będzie najlepiej. - Przyjechałem nie po to, by mówić o polityce i przepisach prawnych - lekko zniecierpliwionym tonem powiedział Kasim. - Julio, jestem gotów zrekompensować ci oddanie dziecka. - Zrekompensować? - powtórzyła zaskoczona. - Otrzymasz dwadzieścia milionów dolarów. Zostaną przelane na twoje konto, gdy tylko przekażesz mi opiekę nad córką. Pieniądze czekają. Formalności załatwią nasi adwokaci: - Nie wierzę własnym uszom, Kasimie. Chcesz kupić ode mnie Zarę za dwadzieścia milionów dolarów? - I tak będę ją miał. W taki czy inny sposób. Ten wydawał mi się sensowny. Julia potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Była wstrząśnięta. - Moje dziecko nie jest na sprzedaż. Za żadną cenę. Jak w ogóle mogłeś przypuszczać, że przystanę na taką propozycję? - Dwadzieścia milionów to ogromna suma. Więcej pieniędzy nie będziesz w stanie wydać. - Nie. Odmawiam.
R
S
- Trzydzieści milionów - zaproponował. - Za żadne pieniądze nie oddam dziecka — szybko odparła wzburzona Julia. - Nie będziesz musiała rozstawać się z Zarą. Umożliwię ci stały kontakt z córką. Kiedy tylko zechcesz się z nią zobaczyć i przyjechać do Sumaru, pałac w Qatum będzie do twojej dyspozycji. Otrzymasz pieniądze, które ci zaoferowałem. Zara będzie wychowywana jak przystało na córkę przyszłego króla. To mój jedyny warunek. - A więc Zara otrzyma edukację w haremie. I ty sam wybierzesz jej męża. To masz na myśli? - Uwzględnię pragnienia córki. Wiesz przecież, Julio, że nie jestem człowiekiem zacofanym. Sądzę, że nie muszę ci o tym przypominać. - Nie musisz - odparła cierpko. Popatrzył na nią uważnie. - Twojej odmowy nie przyjmuję do wiadomości - oświadczył spokojnie. - Musisz się zgodzić. Nie masz wyboru. - Mam. Ty możesz go nie mieć. Kasim lekko się uśmiechnął, lecz zaraz jego twarz przybrała kamienny wyraz. - Rząd Stanów Zjednoczonych ani żadna inna siła na niebie i ziemi nie zmusi mnie, żebym ustąpił. Julio, odzyskam córkę. Z twoją zgodą lub bez niej. - W głosie Kasima brzmiała wściekłość. - Nikt nie jest w stanie niczego mi odmówić, a zwłaszcza ty! - Twój tron nic dla mnie nie znaczy. Zara jest moja! Kasim walnął pięścią w stół, aż wszyscy podskoczyli. - We wszelkich ziemskich sporach ostatecznym arbitrem jest śmierć - powiedział złowieszczo. - Pomyśl o tym, Julio. Bądź rozsądna. To jedyne ostrzeżenie z mojej strony. Przysięgam na wszystkie świętości, że przeprowadzę to, co zamierzam!
R
S
Julia podniosła się z krzesła. W ślad za nią uczynili to samo trzej prawnicy. Tylko Kasim nadal siedział. Z furią i nie ukrywaną wrogością patrzył na byłą żonę. - Odrzucam twoją propozycję - oświadczyła Julia głośno i zdecydowanie. - Możesz odwiedzać córkę, kiedy tylko zechcesz. Ale to wszystko. - Starała się mówić spokojnie. Kasim podniósł się zza stołu. Nie spuszczał wzroku z Julii. - Odzyskam swoje dziecko - powiedział ze śmiertelną powagą. - Będę miał Zarę.
ROZDZIAŁ 1
R
S
Gdy prywatny odrzutowiec podchodził do lądowania, ponad wzgórzami otaczającymi zatokę zaczęło wschodzić słońce. Julia wyglądała przez okno samolotu. Od niewyspania bolały ją oczy. Ostatnie miesiące były dla niej pasmem niepokoju i udręki. Czy jeszcze tym razem uda się dotrzeć bezpiecznie na miejsce, czy też opuści ich dotychczasowe szczęście? Kiedy znajdą się na ziemi, może wydarzyć się bardzo wiele. Kasim jest w stanie zaatakować w dowolnej chwili i w dowolnym miejscu. To człowiek nieobliczalny. Stać go na wszystko. Przez ostatni rok Wilson Powell robił wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo Julii i dziecku. Żyła w bezustannym strachu. Bała się każdej następnej godziny. Każdego następnego dnia. Rzuciła okiem na śpiącą obok córeczkę. Opierała ciemną główkę na różowej satynowej poduszeczce, która towarzyszyła im we wszystkich podróżach. Gdy Julia poczuła, że wysunęło się podwozie, delikatnie potrząsnęła Zarą, żeby ją obudzić. Musiała ubrać dziecko w samolocie. Na zewnątrz, na otwartej przestrzeni, było zbyt niebezpiecznie. A ponadto będą musiały wsiąść błyskawicznie do czekającego samochodu.
R
S
FBI zdobyło informację o przygotowywanej akcji uprowadzenia Zary. Były w nią zamieszane osobistości ze Środkowego Wschodu. Ta pierwsza konkretna wiadomość o działaniach Kasima przeraziła Julię. Od czasu gdy FBI poinformowało o tym Wilsona Powella, nie zaznała chwili spokoju. Wraz z córką i ojcem żyła w stałym zagrożeniu. Wilson Powell podjął natychmiast nadzwyczajne środki ostrożności. Wynajął nawet dla Julii osobistego ochroniarza, Jerry'ego Bolesa. Samolot wylądował. Toczył się teraz na boczny pas lotniska. Julia patrzyła, jak wiatr przygina trawy do ziemi. Odwróciła głowę, żeby zobaczyć, co robi Jerry Boles, zajmuący tylne siedzenie. Kończył sprawdzać broń. Włożył pistolet do kabury, rozpiął pas bezpieczeństwa, podniósł się i podszedł do Julii. - Pani Powell, proszę przygotować córkę do wyjścia - powiedział. - Za chwilę opuścimy pokład samolotu. Pani też przyda się sweter. Na zewnątrz wieje zimny wiatr. - Dobrze. Julia nie mogła się przyzwyczaić do wydawanych jej poleceń. Ludzie z ochrony w porozumieniu z Wilsonem Powellem podejmowali za nią teraz wszystkie, najdrobniejsze nawet decyzje. Wzięła-Zarę na ręce. Rozespana dziewczynka przytuliła buzię do piersi matki. Julia owinęła dziecko białą wełnianą chustą, a sama założyła gruby sweter. Samolot toczył się dalej. Tym razem, oprócz limuzyny, czekały na nich cztery dodatkowe samochody. Julia była przyzwyczajona do widoku dwóch.
R
S
- Dlaczego jest aż tyle wozów? - zapytała Bolesa. - Nie wiem. Samolot się zatrzymał. Rozespana Zara z nieszczęśliwą miną rozglądała się wokoło. - Obudziłaś się wreszcie? Dziadek na nas czeka. Zaraz się z nim przywitamy. Chcesz wyjrzeć przez okno? - Dziadek? - powtórzyła mała. Zadowolona, przycisnęła nosek do szyby. Julia zobaczyła ojca. Stał obok limuzyny. Pomachał im ręką. Zara i Julia odpowiedziały tym samym gestem. Otwarto drzwi. Do wnętrza samolotu wdarło się zimne, przenikliwe powietrze. Pierwszy wysiadł Jerry Boleść Wraz z drugim ochroniarzem pomogli Julii i Żarze zejść po schodkach. Dziewczynka rzuciła się natychmiast w ramiona dziadka. Wilson Powell pocałował Julię w policzek. - Dobrą miałaś podróż, kochanie? - zapytał, ujmując córkę pod ramię. - Tak. Dobrą - odparła. Mało brakowało, a by się rozpłakała. Miała stargane nerwy. Coraz trudniej było jej zachowywać spokój. Przy limuzynie czekał szef ochrony, Bill Harbold. Szybko otworzył przed Julią tylne drzwiczki. - Dzień dobry, pani Powell. - Dzień dobry. Wsiadła do środka. Po chwili na miękkim, skórzanym siedzeniu znaleźli się przy niej ojciec i Zara. Przejście z samolotu do wozu nie trwało dłużej niż trzydzieści sekund. Za godzinę znajdą się w dobrze strzeżonym domu ojca.
R
S
- Dobrze wyglądasz, tato - powiedziała Julia, siląc się na spokój. - Ty też, córeczko. I mała. Cieszę się, że przyjechałyście. Pocałował wnuczkę, która siedziała mu na kolanach. Walizki szybko umieszczono w bagażniku. Ochroniarze wskakiwali już do stojących obok samochodów. - Po co aż tylu ludzi? - zapytała podejrzliwie Julia. - Och, wprowadziłem drobną zmianę - odparł Wilson Powell wymijająco. Kawalkada ruszyła z miejsca. Julia oparła się wygodnie. Usiłowała się odprężyć. Wiele by dała za to, aby móc wreszcie poruszać się bez tych wszystkich ochroniarzy i chodzić tam, gdzie zechce. Zanim otrzymała hiobową wiadomość z FBI, od czasu do czasu umawiała się ze starymi znajomymi. Dwukrotnie jadła kolację w towarzystwie szkolnego kolegi, prawnika, lecz nie były to udane wieczory. Na początku martwiła się o Zarę, a potem, kiedy się zrelaksowała i poczuła lepiej, natychmiast przypominała sobie córeczkę i zaczynały ją nękać wyrzuty sumienia, że ją zostawiła. Popatrzyła przez okno limuzyny. Zmierzali w przeciwnym kierunku niż dom ojca. - Dokąd jedziemy? - spytała. - Jest mały problem - odparł Wilson Powell. Serce podeszło jej do gardła. - Jaki? - Odkryto przygotowania do akcji. Wiesz sama, do jakiej. - Kątem oka spojrzał na wnuczkę. - Och, Boże! - szepnęła przerażona. - Dowiedziałem się o tym dopiero wtedy, kiedy byłyście już w powietrzu. Mieliśmy do wyboru albo zmianę miejsca lądowania, albo zwiększenie ochrony
R
S
i wybranie innej trasy. Zdecydowaliśmy się na drugie rozwiązanie. Samochód jechał ze średnią prędkością. Pasem szybkiego ruchu wyprzedzały go inne wozy. - Jakie przygotowania? - Dowiedzieliśmy się, że do Stanów Zjednoczonych zjechali w zeszłym tygodniu najemnicy, zwerbowani w różnych krajach europejskich. Istnieje podejrzenie, że pracują dla Kasima. Podobno wszyscy mieli się spotkać w San Francisco. - Skąd te informacje? Z FBI? - Mam także inne źródła. Muszę być dobrze poinformowany. Julii zrobiło się słabo. To, co usłyszała od ojca, było przerażające. - Pewnego dnia nas dosięgną i Kasim zabierze Zarę -jęknęła. - Mam przeczucie, że tak się stanie. - Julio! Nie wolno ci nawet myśleć o czymś podobnym - ofuknął ją ojciec. - Przegrywa ten, kto wątpi. - Och, tato. - To poważna sprawa, córeczko. Kasim nie zawaha się przed niczym. Ty, ja i każdy inny człowiek, który stanie mu na drodze, może zginąć. W każdej chwili. Julia nie miała co do tego żadnych wątpliwości. - Jeszcze nie powiedziałeś, dokąd jedziemy. - Dowiedziałem się, że zamierzają nas zaatakować w drodze. Podczas zmiany środka lokomocji. Zabrałbym was do domu helikopterem, ale nie wiem, czy miałby gdzie wylądować. Dlatego weźmiemy moją łódź. Zajmie to więcej czasu, ale przynajmniej przez dwie godziny pooddychamy świeżym, słonym powietrzem. - Dobrze, tato. Najważniejsze, aby Zara była bezpieczna. - Nie martw się o nią. Wszystko zostało starannie przygotowane.
R
S
Chwilę później tuż przed limuzynę wjechał jakiś samochód i szofer musiał ostro hamować. Siedzący obok niego Jerry Boles wyciągnął broń. Po chwili jednak okazało się, że to fałszywy alarm. Zajechał im drogę jakiś niewprawny kierowca. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Po dziesięciu minutach znaleźli się na przystani. Zaparkowali tuż przy łodzi motorowej należącej do Wilsona Powella. Drzwiczki limuzyny zostały otwarte dopiero wtedy, kiedy ludzie z obstawy wyskoczyli z samochodów i zajęli wyznaczone miejsca. Pierwszy wysiadł Jerry Boles. Chwilę później limuzynę opuściła reszta pasażerów. Julia zobaczyła manewrującą w pobliżu małą łódź. Trzymając mocno Zarę za rękę, szybko wbiegła na jej pokład. - Mamusiu, obejrzymy wieloryby? - spytało dziecko. - Nie, córeczko. Nie dzisiaj. - Chcę zobaczyć wieloryba - upierała się Zara. - Będziemy oglądały ptaki i łódki. A może nawet zobaczymy jakiś duży statek. I będziemy się ścigali z jakąś inną łodzią, tak jak ostatnim razem. Julia weszła do kabiny i usiadła na ławeczce. Postanowiła, że kiedy wypłyną, wyjdzie na pokład. Miała ochotę pooddychać rześkim, słonym powietrzem. Nie mogła się odprężyć. Ciągle myślała o Kasimie. Gdyby poszedł na ugodę, życie jej i Zary stałoby się mniej uciążliwe. Westchnęła ciężko. Uruchomiono silnik. Wilson Powell podniósł do oczu lornetkę i zaczął uważnie lustrować wody zatoki. Blisko brzegu płynęła flotylla żaglówek. W odległości
R
S
mniej więcej trzech kilometrów, prawie pod Bay Bridge, był widoczny duży kontenerowiec. Nagle dobiegł go z góry głośny warkot. Podniósł głowę. Tuż za łodzią, równoległym kursem, leciał na północ helikopter. Nie oznakowany. Na polecenie dane kapitanowi łódź ruszyła. Po chwili szybko przecinała fale. Helikopter zmienił kurs i odleciał w stronę Oakland. Obok Wilsona Powella stanął szef ochrony, Bill Harbold. Zapinał pod brodą skafander. - Okropnie tu zimno. Ojciec Julii poklepał go po ramieniu. - Trochę świeżego powietrza dobrze ci zrobi. Stali w milczeniu, wpatrzeni w wodę. - Gdybyś miał zorganizować napad, gdzie i jak byś to zrobił? - zapytał nagle Wilson Powell. Szef ochrony zamyślił się. - W jakimś odludnym miejscu. Musiałbym mieć dużą przewagę liczebną. Dobrze wyszkolonych ludzi -odparł. Wilson Powell popatrzył uważnie na Billa Harbolda. - To znaczy gdzie? Na przykład tutaj, na wodzie? - Być może. Aczkolwiek pomyślne przeprowadzenie takiej akcji byłoby bardzo skomplikowane. Wymagałoby użycia kilkunastu łodzi. - Nie sądzę, aby Sumar nimi dysponował - cierpko odrzekł ojciec Julii. W tym momencie znów usłyszał nad głową warkot helikoptera. Leciał tym samym kursem, co łódź. Wilson Powell wcisnął Billowi Harboldowi lornetkę do ręki. - Nie wiem, czy Sumar posiada siły powietrzne. Bill, na wszelki wypadek skontaktuj się z portem
R
S
i dowiedz się czegoś o tym helikopterze. Coś mi się zdaje, że nas pilnuje lub eskortuje. Po chwili Wilson Powell został sam przy burcie. Z rosnącym niepokojem wpatrywał się w przepływające w pobliżu łodzie. Ogarniały go złe przeczucia. Czyżby się przeliczył i nie docenił wroga? Czy to możliwe, by Kasim odważył się zaatakować łódź na morzu? Skąd się dowiedział o utrzymywanej w sekrecie trasie podróży i zmianie planów niemal w ostatniej chwili? Kupił informatora? Za ile? Za milion dolarów? Za pięć? Nagle tuż nad łodzią pojawił się drugi helikopter. Także nie oznakowany. Na pokład wbiegł Bill Harbold. - Panie Powell, chyba dzieje się coś niedobrego! - zawołał. - W tym helikopterze jest pełno mężczyzn. - Casey! - krzyknął Wilson Powell do człowieka na mostku. - Skieruj natychmiast łódź w stronę brzegu. Szybko. Cała naprzód! Oba helikoptery były tuż, tuż. Leciały nad łodzią. - Bill, zaraz nas zaatakują! - wykrzyknął przerażony ojciec Julii. - Boże, i to na środku zatoki! Poczuła nagle, że łódź ostro zmienia kurs. Zdążyła jednak przytrzymać Zarę i uchronić ją przed upadkiem. Oprócz znajomych odgłosów silnika łodzi słyszała teraz głośny warkot. Na pokład łodzi padł cień helikoptera. Czy nas napadnięto? Wyglądając przez bulaj, zauważyła drugi helikopter. Tak. To chyba atak. Boże, chcą porwać Zarę! Drzwi do kabiny otworzyły się z trzaskiem. Stanął w nich Wilson Powell.
R
S
- Kładź się na podłodze - polecił córce, podchodząc do gabloty, w której trzymał broń. - Schowajcie się, na litość boską! Wyciągnął dwa automaty. - Tato, czy to Kasim? - zbielałymi wargami spytała Julia. - Tak. - Wilson Powell spojrzał na córkę. - A gdzie Jerry Boles? - zapytał nagle. - Nie widziałam go. Od wejścia na pokład. - Cholera. - Wilson Powell lekko się zawahał, lecz po chwili odpiął kurtkę, wyjął z kabury pistolet i po podłodze popchnął go w stronę Julii. - Użyj, jeśli będzie trzeba. - Odwrócił się i wyszedł szybko z kabiny. Julia powoli podniosła pistolet. Patrzyła na broń szeroko rozwartymi oczyma. - Boże! - jęknęła głucho. - Mamusiu! Mamusiu! Zara zaczęła płakać. Uczepiła się kurczowo ramienia matki. - Wszystko w porządku, kochanie. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - uspokajała dziecko. Bała się o chore serce małej. Zbytnie emocje mogły okazać się zabójcze. Ryk silników stawał się coraz głośniejszy. Helikoptery wisiały w powietrzu tuż nad łodzią. Do uszu Julii dobiegły nagle odgłosy strzałów. Całej serii. Przez bulaj zauważyła podpływającą łódź motorową. Na jej pokładzie znajdowało się kilku mężczyzn. Byli w czarnych kombinezonach, mieli zamaskowane twarze. Julia złapała Zarę i pobiegła do dalszej, ostatniej kabiny. Kiedy znalazły się przy drzwiach, łódź zachybotała się silnie. Impet odrzucił je na ścianę.
R
S
Z pokładu dobiegały odgłosy dalszych strzałów. Julia zamknęła drzwi kabiny i założyła zasuwę. Rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Niemal całe zajmowało ogromne łóżko. Nie było już gdzie uciekać! Wokół rozpętała się strzelanina. Julia usiadła na łóżku. Jedną ręką przyciskała do boku Zarę. W drugiej dłoni ściskała pistolet. Nagle na pokładzie zrobiło się cicho. Zamilkły strzały. Julia zobaczyła zamaskowanego, ubranego na czarno człowieka. Biegł w stronę kabiny. Wiedziała, że po nią. Złapała Zarę za rękę i pociągnęła w stronę szafy. Wepchnęła małą do środka i kazała jej usiąść. Przerażone niebieskie oczy dziecka były wpatrzone w matkę. - Kochanie, musisz tu zostać. Mamusia podejdzie teraz do drzwi, żeby cię bronić. Siedź cichutko. Bardzo cichutko. Rozumiesz, co mówię? Zara skinęła główką. Drżały jej wargi. Julia nachyliła się i pocałowała córkę w policzek, - Kocham cię, maleńka. Zapamiętaj to sobie. Mamusia będzie cię zawsze kochała. Julia wsunęła Żarze do rączki pluszową zabawkę, którą znalazła na łóżku, i zamknęła drzwi do szafy. Stanęła na wprost drzwi. Oparła się plecami o ścianę. Wyciągnęła przed siebie pistolet. Powoli ucichł warkot helikopterów. Odleciały. Milczał silnik łodzi. Zapanowała złowroga cisza. Od czasu do czasu przeszywał ją tylko jakiś krzyk. Co się stało z ojcem? Nagle usłyszała szybkie, ciężkie kroki. Ktoś przekręcił gałkę u drzwi. Ujęła broń w obie ręce i wymierzyła przed siebie. Pod naporem siły drzwi otworzyły się z hukiem. Julia zobaczyła w nich zamaskowanego mężczyznę. Pociągnęła za spust.
R
S
Napastnik zachwiał się i upadł. Po chwili w szeroko otwartych drzwiach pojawiła się ręka z wycelowanym pistoletem. Zanim Julia zdążyła ponownie nacisnąć na spust, od strony wejścia do kabiny padł strzał. Zgięła się wpół i powoli osunęła na ziemię. Julia Powell poczuła, że umiera.
ROZDZIAŁ 2
R
S
Julia leżała w szpitalnym łóżku. Nie mogła się pogodzić z utratą Zary. Łatwiej byłoby jej przetrwać miesiąc bezustannego bólu i dwie operacje chirurgiczne, gdyby tylko potrafiła uratować dziecko. Wzięła do ręki fotografię stojącą na stoliku przy łóżku. Przedstawiała Wilsona Powella z wnuczką. Ojciec Julii wyglądał na szczęśliwego człowieka. Zara miała na sobie nową niebieską sukienkę z koronkowym kołnierzykiem i niebieską przepaskę we włosach, podkreślającą kolor jej oczu.. Julia przypomniała sobie, że kilka minut po zrobieniu zdjęcia dziewczynka poplamiła swą piękną sukienkę czekoladowymi lodami. Julii stanęła teraz przed oczyma usmarowana buzia. Na myśl, że już nigdy nie zobaczy dziecka, jej serce ścisnęło się z bólu. Wiedziała, że do końca życia nie zapomni straszliwego dnia na łodzi. Ocknęła się na podłodze w kabinie. Leżała w kałuży krwi. Wokół panowała cisza. Jedynym dźwiękiem, który do niej docierał, było miarowe stukanie o ścianę kabiny roztrzaskanych drzwi. Słabym głosem bezskutecznie przywoływała Zarę. Z największym trudem, nie zważając na potworny ból, zaczęła się czołgać. Przyciskała ręką krwawiący, roz-
R
S
szarpany brzuch. Wydawało się jej, że minęły całe wieki, zanim dotarła do krawędzi łóżka. Z tego miejsca dopiero mogła zobaczyć drzwi szafy. Stały otworem. Dziecka w środku nie było. Została tam tylko pluszowa zabawka. Dopiero następnego dnia Julia się dowiedziała, że żaden z pasażerów łodzi nie przeżył. Napastnicy zamordowali wszystkich. Także jej ojca. Tak więc Kasim sprawił, że straciła najbliższych sobie ludzi. Zarówno ojca, jak i dziecko. Była teraz sama na świecie. Przy życiu utrzymywało ją tylko jedno pragnienie. Za wszelką cenę chciała odszukać Zarę. Gdy w sanitarnym helikopterze, którym transportowano ją do szpitala, odzyskiwała na chwilę świadomość, pytała o córkę. Nikt nie potrafił jej powiedzieć, co stało się z dzieckiem. Następnego dnia po wypadku w szpitalu zjawił się agent FBI. - Pani Powell - powiedział - jest bardzo prawdopodobne, że porywacze wywieźli dziecko z kraju. - A więc ma je Kasim! -jęknęła Julia. - Nie udało się jeszcze tego ustalić. Rząd Sumaru wystosował jedynie list z wyrazami ubolewania z powodu tego nieszczęśliwego wydarzenia. To wszystko. - Dlaczego sądzicie, że Zarę wywieziono ze Stanów? - Dwadzieścia minut po jej uprowadzeniu z lotniska San Jose wystartowały cztery prywatne odrzutowce. Zdołaliśmy ustalić, że chwilę przedtem wylądował tam helikopter. Prawdopodobnie z pani córką. Istnieje podejrzenie, że dziecko przetransportowano na pokład jednego z gotowych do startu odrzutowców, które natychmiast odleciały w różne strony świata. Jeden do Vancouveru, drugi do Nowego Jorku, trzeci do Meksyku, a czwarty na Kajmany. Zapewne po to,
R
S
żeby zmylić ślady. Całą operację zaplanowano doskonale. W najdrobniejszych szczegółach. Julia zaczęła płakać. Skontaktowała się telefonicznie z pałacem królewskim w Sumarze, lecz Kasim nie zgodził się z nią rozmawiać. Upłynęło wiele godzin, zanim agent FBI ponownie pojawił się w szpitalnym pokoju Julii. Tym razem przyniósł jej komunikat Departamentu Stanu potwierdzający, że Zara jest w Sumarze. Wiadomość o wydarzeniu podały wieczorne dzienniki radiowe i telewizyjne. Rzecznik prasowy rządu Sumaru złożył oficjalne oświadczenie, że grupa międzynarodowych najemników uprowadziła ze Stanów księżniczkę Zarę i że jej ojciec, książę Kasim, zapłacił okup i odzyskał ją. Gazety spekulowały na temat całego wydarzenia, lecz żaden z dziennikarzy nie potrafił podać faktów, które podważyłyby wiarygodność oświadczenia rządu Sumaru. Następnego dnia do San Francisco przyleciał osobisty prawnik Julii Steven Bettencourt. W jego obecności urzędnik Departamentu Stanu oficjalnie zalecił zrozpaczonej matce powstrzymanie się od rozmów z przedstawicielami prasy ze względu na skomplikowaną i delikatną sytuację w stosunkach Stanów Zjednoczonych z Sumarem. - Obiecuję, że nie będę rozmawiała z reporterami - odparła Julia - ale stawiam jeden warunek. Będziecie informować mnie na bieżąco o wszystkim, co dotyczy tej sprawy. Urzędnik Departamentu Stanu przystał na takie rozwiązanie. Tego samego dnia poddano Julię drugiej operacji. Wiele dni później, kiedy poczuła się na tyle dobrze, by
R
S
wziąć do ręki gazety, zobaczyła w nich fotografię przedstawiającą Zarę w towarzystwie Kasima. Dziecko było uśmiechnięte, lecz Julia ani przez chwilę nie wierzyła, że jest szczęśliwe. Postanowiła się nie poddawać, ale leżąc w szpitalu, nie mogła podjąć żadnych działań. I to męczyło ją najbardziej. Dopiero po upływie kolejnego tygodnia zaczęła wstawać z łóżka. Chirurg ostrzegł ją, że rekonwalescencja będzie długa i uciążliwa. - Julio, możesz już sama iść do łazienki - powiedział. - Nie oznacza to jednak, że stać cię na większy wysiłek. Nie przyspieszysz naturalnego biegu rzeczy. Będziesz bardzo powoli odzyskiwała sprawność fizyczną. Ciesz się, że w ogóle żyjesz. Julia była owładnięta jedną, je'dyna myślą. Pragnęła jak najszybciej odzyskać córkę. Tylko ta myśl utrzymywała ją przy życiu i dodawała sił. Postanowiła walczyć. Ludzie byli dla niej bardzo mili, lecz nie zdawali sobie sprawy, jak głębokie jest jej cierpienie. Życzliwy i oddany Steven Bettencourt dwukrotnie przylatywał do Kalifornii, żeby osobiście przekazać uzyskane informacje. Niestety, jego pomoc była ograniczona. Mógł służyć jedynie radą. Julia poprosiła go o jeszcze jedną wizytę w szpitalu. Niecierpliwie czekała teraz na gościa. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Mimo bólu, zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Postanowiła jak najszybciej odzyskać dobrą formę, mimo że pielęgniarki ostrzegały ją przed zbyt wczesnym i nadmiernym wysiłkiem. Zmęczona, położyła się do łóżka. Chwilę później usłyszała ciche pukanie do drzwi. Do pokoju wsunął głowę Steven Bettencourt.
R
S
- Och, świetnie, że jesteś - przywitała go Julia. - Wejdź, proszę. - Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał, podchodząc do łóżka. - Dobrze. Bardzo dobrze. Siwowłosy pan ujął w dłonie jej szczupłą rękę. - Pielęgniarki mówiły co innego. Stan twego zdrowia pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Upłynie sporo czasu, zanim stąd cię wypuszczą. - Podjęłam decyzję. Wychodzę ze szpitala. Najpóźniej za dwa dni - oświadczyła Julia. - Dłużej nikt mnie tu nie zatrzyma. Steven Bettencourt popatrzył na nią z niepokojem. - Co zamierzasz zrobić? - zapytał. - Właśnie w związku z tym ściągnęłam cię dziś do San Francisco - odparła szybko. - Mam pomysł, jak odzyskać Zarę. - Chyba nie chcesz wciągać w to władz państwowych? Od naszej ostatniej rozmowy sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. - Dlaczego? - spytała zaniepokojona Julia. - Czy coś się stało? - Król Fouad miał ciężki atak serca. Poinformowano mnie o tym w Departamencie Stanu. Jeżeli umrze... - To Kasim zajmie jego miejsce - dokończyła Julia. - Tak. I będzie go chronił dyplomatyczny immunitet, przysługujący głowom państwa. - Przestałam już liczyć na pomoc Waszyngtonu. Z chwilą śmierci ojca stałam się bardzo bogata. Jeśli Kasim wydaje miliony, żeby uprowadzić Zarę, to samo mogę zrobić ja. - O czym ty mówisz? - zaniepokoił się prawnik. - Zamierzasz porwać dziecko?
R
S
- Czemu nie? Steven Bettencourt potrząsnął smutno głową. - Julio, to nierealne. Potrzebowałabyś całej armii, a nie grupy najemników. A ponadto jak chcesz dokonać czegoś takiego na zupełnie obcym terytorium, na Środkowym Wschodzie? Masz teraz do czynienia z przyszłym królem, a nie tylko z bogatym byłym mężem. - Nie zniechęcaj mnie, proszę. Czy nie rozumiesz, że nie mam innego wyjścia? - W oczach Julii pojawiły się łzy. Prawnik poruszył się niespokojnie na krześle. - Czego chcesz ode mnie? - zapytał. - Znajdź najemnika. Najlepszego, jaki istnieje. Zapłacę mu każde pieniądze, jakich zażąda. Ale załatw to szybko. Proszę. - To trudna sprawa. Niełatwo będzie zdobyć nazwisko takiego człowieka. Muszę zasięgnąć języka. Moje zwykłe kontakty na nic, się nie przydadzą. Nigdy nie miałem do czynienia z ludźmi tego pokroju. - Postaraj się. Pokryję wszystkie twoje wydatki. Bardzo zależy mi na czasie. - Julia po raz pierwszy dosłyszała we własnym głosie stalowy, nie znoszący sprzeciwu ton Wilsona Powella. - Od ciebie potrzebuję tylko nazwiska. Muszę wiedzieć, do kogo się zwrócić. Przekażesz mi je, gdy tylko dotrę do Wirginii. Powiedzmy za tydzień. - Wybierasz się do Wirginii? - Tak. Już dawno nie odwiedzałam farmy. Poczuję się tam mniej samotna. Prawnik ze zrozumieniem skinął głową. - Zrobię, co w mojej mocy. Wiedz jednak, że niezmiernie trudno będzie znaleźć takiego człowieka.
A poza tym może się okazać, że jest już na żołdzie Sumara i pracuje dla Kasima. - Ufam ci, Stevenie. Jestem pewna, że wyszukasz kogoś odpowiedniego. I zrobisz to szybko. Przyjedź do mnie za tydzień do Wirginii. Muszę zacząć działać. Nie mam czasu do stracenia. Każda minuta jest cenna.
R
S
Przedpołudniowe słońce stopiło warstwę szronu. Powietrze zapachniało jesienną wilgocią. Od czasu do czasu powiewy wiatru przynosiły cierpką woń palonego drewna. Julia założyła na siebie gruby sweter, żakiet, długą, ciepłą spódnicę i buty po kolana. Wybrała się na spacer. Już trzeci dzień była w Wirginii. Oddychała z lubością czystym, rześkim powietrzem. Czuła się dobrze w znajomym otoczeniu. Na farmie odżywały wspomnienia. Myślała o dawno utraconej matce. Najmilsze nawet reminiscencje z dzieciństwa przyćmiewała stała troska o córkę. Julia nie mogła otrząsnąć się z rozpaczy. Chwilami czuła się bezradna, lecz zaraz potem mobilizowała się psychicznie i była gotowa poruszyć niebo i ziemię, aby odzyskać Zarę. Z dnia na dzień stan jej zdrowia ulegał poprawie. „ Robiła coraz dłuższe spacery. Mimo że spodziewała się dziś przyjazdu Stevena Bettencourta, poszła ścieżką w dół, do strumienia przepływającego skrajem rodzinnej posiadłości. Często chodziła tędy z ojcem. Pamiętali oboje, że Dina, matka Julii bardzo lubiła ten zakątek. Jedno z najżywszych wspomnień wiążących się z Diną Powell dotyczyło właśnie strumienia. Kiedyś, jako małe dziecko, Julia ubrudziła się błotem. Matka poprowadziła ją ścieżką w dół ku wodzie, a potem obmyła w niej ręce i nogi. Do dziś Julia pamiętała
R
S
wesoły śmiech i pocałunki matki. Ojciec obserwował je z brzegu strumienia. Po śmierci Diny oboje często wspominali potem tę scenę. Julia zeszła nad wodę. Ze smutkiem wpatrywała się w ciemną toń. Na powierzchni strumienia tańczyły żółte, jesienne liście. Wokół rosły drzewa o konarach nagich o tej zimnej porze roku. W powietrzu unosił się chłód. Zadrżała. Gdyby była z nią teraz Zara, czułaby się zupełnie inaczej i świat z pewnością nabrałby znacznie żywszych i weselszych kolorów. Na myśl, że upłynie wiele czasu, zanim zobaczy znów córkę, o ile w ogóle się to stanie, przeniknął ją lodowaty dreszcz, Wiedziała, że tylko od niej zależą dalsze losy dziecka. W pełnym przepychu pałacu Kasima Zara będzie prowadziła luksusowe życie, lecz będzie ono pozbawione podstawowych wartości. Możliwości wyboru. Jako księżniczka będzie musiała poddać się woli ojca i poślubić wybranego przez niego mężczyznę. W Sumarze małżeństwa w królewskiej rodzinie nadal były zaliczane do spraw wagi państwowej. Julia ceniła wschodni sposób życia. Dla własnej córki pragnęła jednak czegoś innego. Chciała, aby Zara mogła się kształcić, wybrać zawód zgodny z zainteresowaniami i zdobyć własną pozycj'e społeczną. Jeśli, oczywiście, dziewczynie będzie na tym zależało. Potem powinna sama decydować o wyborze życiowego partnera. Kasim twierdził wprawdzie, że w Sumarze nie zmusza się kobiet do zamążpójścia wbrew ich woli, Julia wiedziała jednak - z własnego, smutnego doświadczenia - że istnieją różne sposoby ingerowania w życie dzieci i kształtowania go wedle własnych chęci i upodobań.
R
S
Przez długie lata zastanawiała się nad tym, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby tak wcześnie nie straciła matki. Dina pewnie byłaby zdolna utemperować ojca, złagodzić jego despotyczny charakter i sprawić, żeby w stosunku do córki był mniej zaborczy i apodyktyczny. Jeśli więc ona sama będzie z dala od córki, kto złagodzi charakter jej byłego męża, tak bardzo podobny do usposobienia Wilsona Powella? Odpowiedź była jednoznaczna. Nikt. Arabska rodzina Kasima będzie wychowywała dziewczynkę w nienawiści do obcej kulturowo matki, Staną się sobie obce. Kiedy spotkają się po latach, niewiele je będzie łączyło. Julia nie potrafiła wyobrazić sobie dalszego życia bez córki. Bez towarzyszenia jej przeżyciom. Pierwszy dzień w szkole. Pierwsza lekcja tańca. Pierwszy chłopiec. Pragnęła być przy Żarze. Dzielić z nią radości dnia codziennego. Wspierać w chwilach zwątpienia. Pomagać w niepowodzeniach. Na myśl o przyszłości Julia zaczęła drżeć na całym ciele. Czuła się fatalnie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Postanowiła zawrócić w stronę domu. Miała nadzieję, że Steven Bettencourt przywiezie pomyślne wieści. Ruszyła ścieżką w górę. Spacer okazał się bardzo męczący. Na szczęście, zimny wiatr wiał teraz nie w twarz, lecz w plecy. Była już blisko domu, gdy zobaczyła samochód wyjeżdżający z wysadzanej drzewami alei. Wysiadł z niego Steven Bettencourt. Zobaczył Julię i pospieszył w jej kierunku. - Słuchałaś ostatnich wiadomości? - zapytał. - Nie. Czy coś się stało?
R
S
- Wczoraj w nocy zmarł król Fouad. Julia wstrzymała oddech. Od tej pory nie mogła już liczyć ani na przychylność, ani na jakąkolwiek pomoc ze strony własnego rządu. Stany Zjednoczone należały do zagorzałych sprzymierzeńców Sumaru. Pod Julią ugięły się nogi. Steven Bettencourt podszedł bliżej i objął ją mocno ramieniem. - Dobrze się czujesz? - zapytał z niepokojem. - Tak. Jestem tylko trochę zmęczona - odparła. - Chodźmy do domu. A więc mój przeciwnik stał się jeszcze silniejszy. - Tak. - Sądzę, że masz dla mnie także inne wiadomości. - Jak można było się spodziewać, Waszyngton zachowuje się z jeszcze większą rezerwą niż poprzednio. Umywa ręce i za wszelką cenę chce odciąć się od całej sprawy. Departament Stanu uznał oficjalnie, że spór między tobą a Kasimem nie należy do spraw wagi państwowej. A dzisiaj po południu Departament Sprawiedliwości zamierza ogłosić komunikat, że nie istnieją żadne dowody, które mogłyby wskazywać na jakiekolwiek powiązanie zbrodni dokonanej na łodzi z osobą króla Kasima i rządem Sumaru. - Wierutne kłamstwo. - Tego wymaga interes państwa. Racja stanu. - Jacy ci ludzie są tchórzliwi! Nie mają za grosz charakteru. - Pamiętaj, że wiele mogą. Julio, byłoby lepiej, gdybyś się jeszcze zastanowiła... - Stevenie, nie proszę cię o radę. Wiesz, że potrzebuję teraz jednego. Nazwiska odpowiedniego najemnika. Zdobyłeś je dla mnie?
R
S
Steven Bettencourt zatrzymał się w pół kroku, wyciągnął z kieszeni kartkę papieru i podał Julii. Rozwinęła ją i przeczytała głośno: - Cole Bonner. - Podniosła głowę. - Jest naprawdę dobry? - Przynajmniej tak twierdzi Bob. Jeden z moich wspólników. Pracował kiedyś w wywiadzie wojskowym marynarki wojennej. Wraz z Cole'em Bonnerem brał udział w karkołomnej operacji. Bob mówi, że ten człowiek kierował trudnymi tajnymi akcjami, uwieńczonymi sukcesem, lecz jego nazwisko zna tylko niewielka grupa ludzi w Stanach Zjednoczonych. To jest dla ciebie podstawowy atut, prawda? Bob bezgranicznie wierzy Bonner owi. Twierdzi, że gdyby jemu samemu porwano dziecko, jedynym człowiekiem na świecie, któremu by zaufał i do którego zwróciłby się o pomoc, byłby Cole Bonner. - To dobra rekomendacja. Skontaktuję się niezwłocznie z tym człowiekiem. - Mam jeszcze dalsze nazwiska - ciągnął Steven Bettencourt. - W grę może wchodzić paru innych najemników. Podobno świetnych. Były agent wywiadu radzieckiego niejaki Krinkow, ale on, jak słyszałem, nie lubi pracować dla indywidualnych zleceniodawców. Jest jeszcze dwóch Izraelczyków i jeden Europejczyk. Każdy z tej czwórki jest jednak znany wywiadom i policjom wielu państw. To źle, bo ludzie Kasima też z łatwością ich zidentyfikują i będą mieli się na baczności. A może nawet już korzystają z ich usług. Ruszyli w stronę domu. - Wygląda na to, że nie mam wyboru. Muszę więc skontaktować się z Bonnerem - stwierdziła Julia.
R
S
- Nie mam pojęcia, czy zgodzi się ci pomóc. Bob powiedział mi, gdzie szukać Bonnera, lecz nie rozmawiał z nim o twojej sprawie. To już należy do ciebie. Julia rzuciła okiem na trzymaną w ręku kartkę. - St. Barthelemy. Czy to nie Karaiby? - Tak. Wyspa w pobliżu St. Martin. Co roku Bonner spędza na niej parę tygodni. Bob twierdzi, że będzie tam jeszcze jakiś czas. - Wobec tego lecę najbliższym samolotem. - Julio, pamiętaj jednak, że to nie jest prosta sprawa. Musisz zachować maksymalne środki ostrożności. Są z pewnością ludzie, z Kasimem na czele, których bardzo interesujesz. Być może nawet obserwują twoje poczynania. Podróż na Karaiby musi wyglądać na zwykły wyjazd na odpoczynek po tragicznych przeżyciach. Przed spotkaniem z Bonnerem musisz się upewnić, czy nikt cię nie śledzi. A jeśli się przekonasz lub będziesz podejrzewała, że jesteś pod obserwacją, postaraj się, aby twoje spotkanie z tym człowiekiem wyglądało na zupełnie przypadkowe. - Dobrze. Steven Bettencourt położył rękę na ramieniu Julii. - Bądź ostrożna, proszę. Uważaj na siebie. Trzeciego dnia była już na Karaibach. We francuskiej części wyspy St. Martin wynajęła pokój w hotelu nad brzegiem morza. Zachowywała się jak przystało na rekonwalescentkę. Spacerowała po plaży. Jadała wczesne posiłki, wyłącznie w restauracji hotelowej. Dużo odpoczywała. Z dnia na dzień nabierała sił. Chcąc upodobnić się do innych turystów, wyprawiła się na zakupy. Chodząc po sklepach, starała
R
S
się sprawdzić, czy nie jest obserwowana. Kilkakrotnie zobaczyła tego samego mężczyznę. Człowieka o śniadej cerze, być może nawet Araba. Przez cały czas trzymał się w pobliżu i wodził za nią oczyma. Nie była jednak pewna, czyją śledzi. Równie dobrze mógł robić to na polecenie Kasima, jak i dlatego, że mu się po prostu spodobała. W każdym razie, pomna ostrzeżeń Stevena Bettencourta, postanowiła działać z rozwagą. Trzeciego dnia pobytu zdecydowała się wybrać na St. Barts. Początkowo zamierzała popłynąć promem, lecz na wszelki wypadek wynajęła helikopter. Stać było ją na taką ekstrawagancję, więc nie powinno to wzbudzić niczyich podejrzeń. W ten sposób znajdzie się błyskawicznie na St. Barts i wymknie ponuremu Arabowi, jeśli rzeczywiście ją śledzi. Wzięła taksówkę na lotnisko. Tutaj znów zobaczyła swego ciemnowłosego „opiekuna". Przybył tuż po niej. Nie miała już żadnych wątpliwości, że ten człowiek pracuje dla Kasima. Lot helikopterem był krótki. Kiedy wznieśli się nad St. Martin, oczom Julii ukazała się od razu górzysta sylwetka wyspy. Zaraz po wylądowaniu uzgodniła z pilotem godzinę powrotu i przeszła przez odprawę celną. - Czy zna pan Voirina we Flamands? - zapytała kierowcę taksówki. Niemłody, opalony Francuz skinął głową i gestem ręki zaprosił Julię do środka. Jechali wzdłuż tej samej szosy, nad którą przelatywał helikopter. Potem taksówka skręciła na północ w wijącą się wstęgę asfaltowej drogi. Po kilku kilometrach wyjechali na wąski pas płaskiego, lądu. Roślinność rosła tu bujna, niemal jak w dżungli. Wilgotne, ciężkie powietrze było przesycone wonią wsi, trzody chlewnej i drobiu.
R
S
Kierowca skręcił z drogi i wjechał w otwartą bramę. Ptactwo domowe rozbiegło się z krzykiem przed kołami taksówki, która zatrzymała się przed skromnie wyglądającym domem. - Voirinowie - powiedział kierowca do Julii. Zapłaciła za kurs i wysiadła. Z domu wyszła na ganek czterdziestoparoletnia kobieta w luźnej, bawełnianej sukni. - Oui, madame? - zapytała. - Szukam Cole'a Bonnera - odparła Julia. - Czy jest w domu? Kobieta popatrzyła nieufnie na gościa. - Nie. Wyszedł dość dawno i nie wiem, kiedy wróci. - Mam do niego sprawę. Czy mogę poczekać? Gospodyni wzruszyła ramionami. - Proszę. Niech pani wejdzie do domu. Po chwili znalazły się w pokoju. Okna były otwarte. Pod sufitem obracały się skrzydła wentylatora. - Nazywam się Vivien Voirin - powiedziała kobieta. - Z kim mam przyjemność? - Jestem Julia Powell. Vivien Voirin wskazała gościowi krzesło. Usiadły. - Przyjechała pani w interesach? - zapytała. Julia wiedziała, że musi być bardzo ostrożna i zważać na każde wypowiadane słowo. Może być potem powtórzone nie wiadomo komu. - Cole Bonner jest znajomym mego znajomego - odparła wymijająco. Vivien Voirin przyjęła do wiadomości to wyjaśnienie. Skinęła głową. - Sądziłam, że jest pani jego przyjaciółką. Wszystkie kobiety Cole'a są bardzo ładne, więc od razu pomyślałam...
R
S
Julia zaprzeczyła ruchem głowy. Czyżby Bonner był kobieciarzem? Nie było jej to na rękę. - Nie znam Cole' a osobiście. A pani zna go od dawna? - Jakieś dziesięć lat. Uratował życie mojej córce. Już jako mała dziewczynka Sylvie nurkowała znakomicie. Ojciec, to znaczy mój mąż, zabierał ją z sobą na podwodne wyprawy. Kiedyś wzięli Cole'a, żeby pokazać mu jakąś pieczarę. Na głębokości dwudziestu metrów Sylvie uderzyła o skałę. Zaczęła tracić przytomność, bo zostały odcięte rurki dopływu powietrza. Nie miała czym oddychać. Cole dotarł do Sylvie, oddał jej swój zbiornik i wyciągnął ją na powierzchnię. Od tej pory może do nas przyjeżdżać, kiedy tylko zechce. Jest zawsze mile widzianym gościem. I przyjacielem. Opowiadanie Vivien o Cole'u Bonnerze zrobiło wrażenie na Julii. Czyjej też pomoże uratować córkę? - Z tego widać, że pan Bonner jest człowiekiem bardzo odważnym i pełnym poświęcenia. - Uratował życie mego dziecka. - Mam nadzieję, że szybko dziś wróci do domu. - Miał nurkować w Anse des Flamands. Jak go znam, siedzi teraz w „Makatea" i popija wino. Ma tutaj wielu przyjaciół. - „Makatea"? - To restauracja nad brzegiem morza. Niedaleko. Jakieś pół kilometra stąd. Cole zna dobrze jej właściciela. - Może będzie lepiej, jeśli tam porozmawiam z panem Bonnerem. - Jak pani woli. Pokażę, którędy trzeba iść. Vivien Voirin odprowadziła gościa do bramy i wskazała drogę. Kazała jej skręcić w prawo przy drogowskazie.
R
S
Kiedy Julia dotarła do zakrętu, zobaczyła ocean prześwitujący między palmami. Powietrze było tu łagodne, wręcz balsamiczne, w porównaniu z ciężkim i wilgotnym w głębi wyspy. Julia zatrzymała się, aby odpocząć. Zmęczona i zgrzana, chusteczką otarła pot z czoła. Rozejrzała się wokoło. Prawie nie zauważała piękna krajobrazu. Bez przerwy myślała o córce. Czy już nigdy nie odzyska pogody ducha? Rozbolały ją stopy. Spuchły. Chyba od gorąca. Przez chwilę sądziła nawet, że zemdleje, lecz wzięła się w garść i ruszyła dalej. Dokuczał jej coraz ostrzejszy ból w boku. Restauracja stała na skraju plaży. Obok, pod wysokimi palmami, były rozrzucone domki letniskowe. Bar pod gołym niebem znajdował się od strony morza. Na tarasie siedziało kilku mężczyzn. Popijali wino i patrzyli na wysokie fale rozbijające się o brzeg. Zmęczona Julia podeszła do baru. Usiadła ostrożnie na stołku. Ból stawał się coraz bardziej dokuczliwy. - Co podać, madame? - zapytał barman. - Szukam Cole'a Bonnera. Powiedziano mi, że tutaj go zastanę. Mężczyzna za barem zawahał się. - Jest teraz w domku numer sześć. Niedawno wyszedł z wody. Julia zastanawiała, się, co o tej porze dnia Cole Bonner może robić w domku. Odpoczywa po pływaniu? Podziękowała barmanowi i ruszyła we wskazanym kierunku. Co będzie, jeśli Bonner odmówi pomocy i odprawi ją z kwitkiem? Wolała o tym nie myśleć. Stanęła przed wejściem do domku numer sześć. Podniosła rękę, żeby nacisnąć klamkę, i w tym momen-
R
S
cie usłyszała głośny chichot dochodzący ze środka. Drzwi otworzyły się z impetem. Przed Julią stanęła zaczerwieniona, rozbawiona dziewczyna. Na nagie piersi naciągała koszulową bluzkę. - Oh, pardon, madame - powiedziała speszona widokiem obcej kobiety. Szybko przecisnęła się obok Julii i pobiegła ścieżką w stronę restauracji. W drzwiach domku ukazał się mężczyzna. On także nie był ubrany. Wzrok Julii przesunął się w dół, po nagim, zarośniętym torsie. Jedynym strojem mężczyzny był mały ręcznik, który trzymał na wysokości podbrzusza. W drugim ręku dzierżył butelkę piwa. Zaskoczona Julia podniosła oczy. Napotkała wzrok nieznajomego. Szeroki uśmiech rozjaśniał jego twarz. Nie wiedziała, co powiedzieć. Cole Bonner, bo to był chyba on, zaskoczył ją swym wyglądem. Miała przed sobą niezwykle przystojnego i pociągającego mężczyznę. Prawie nagiego. - Przepraszam - wyjąkała po chwili. Znów się uśmiechnął i pociągnął łyk piwa z butelki. Vivien Voirin mówiła coś o kobietach Cole'a Bonnera. Musiała to być prawda. Dopiero co zabawiał się z dziewczyną. Takie zachowanie budziło nieufność do tego człowieka. - Jest pani z urzędu podatkowego czy też zapukała pani do niewłaściwych drzwi? - zapytał z humorem. Miała ochotę powiedzieć, że się pomyliła, i szybko odejść, lecz przypomniała sobie cel wizyty. - Prawdę mówiąc, nie wiem, która odpowiedź byłaby lepsza - odparła sztywno. - Pan, jak sądzę, jest Colc'em Bonnerem. Uniósł brwi.
R
S
- Aha. Więc z urzędu podatkowego. Te łobuzy nie dają mi nigdy spokoju. - Przykro mi, że pana rozczaruję. Przyszłam w innej sprawie. Nazywam się Julia Powell. - Proszę wybaczyć, że nie uścisnę pani dłoni. Spojrzała na butelkę w lewej ręce mężczyzny i na ręcznik w prawej. - Zachowuje się pan przyzwoiciej, niż wygląda - stwierdziła z nutą sarkazmu w głosie. Cole Bonner wyczuł przytyk. Zmrużył oczy. W kącikach ust pojawił się lekki uśmieszek. Był niezwykle męski i przystojny. Julia spodziewała się zobaczyć mężczyznę ponurego, o nieprzyjemnym wyglądzie, a nie wesołego i atrakcyjnego. Zaniepokoiło ją to, ale nie mogła pozwolić sobie na uprzedzenia. - Zjawiłam się w nieodpowiedniej chwili - powiedziała. - O, to nic takiego. Francoise wie, że zaczepiam pokojówki. - Nie musi się pan tłumaczyć - szybko przerwała mu Julia. - To zbędne. Nie była to prawda. Chciała wiedzieć jak najwięcej o tym mężczyźnie. Niemal wszystko. Musiała mu przecież zaufać. Cole Bonner był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Na jego gładkiej, opalonej skórze Julia dojrzała blizny. Jedna przecinała mu pierś tuż przy ramieniu. Inna, także długa i głęboka, biegła poniżej linii żeber. - Prezentację mamy za sobą. Może więc teraz powie mi pani o celu swej wizyty. Julia spróbowała się uśmiechnąć. Chciała wywrzeć dobre wrażenie na tym człowieku, lecz nagle poczuła potworny ból brzucha, silniejszy niż przedtem. Zrobiło się jej słabo.
R
S
Przeciągnęła dłonią po spoconym czole. - Dobrze się pani czuje? Blado pani wygląda. Z trudem przełknęła ślinę. Miała nierówny oddech. - Kręci mi się w głowie - przyznała słabym głosem. - Sięgnęła ręką do klamki. - To nie najlepszy moment, żeby mdleć. Julii zawirowało wszystko przed oczyma. Jęknęła: - Ja chyba... zaraz... Ugięły się pod nią kolana. Cole Bonner puścił ręcznik i piwo. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła Julia padając w ramiona mężczyzny, było jego równomiernie opalone i całkowicie obnażone ciało.
ROZDZIAŁ 3
R
S
Cole Bonner ostrożnie położył zemdloną kobietę na łóżku. Cofnął się o krok. Co, do licha, miał robić z tym fantem? Była bardzo blada. Wyglądała na chorą. Powinien jakoś ocucić nieznajomą, a w razie czego wezwać pomoc lekarską. Najpierw jednak musiał w coś się przyodziać, bo był całkowicie nagi. Wciągnął szorty. Poszedł do łazienki i zmoczył ręcznik w zimnej wodzie. Wrócił do pokoju i podszedł do łóżka. Kobieta oddychała regularnie. Miał nadzieję, że to tylko zemdlenie, nic poważniejszego. Usiadł na brzegu łóżka i przyłożył mokry ręcznik do czoła nieznajomej. Była bardzo ładna. Blondynka o przepięknej, alabastrowej skórze, arystokratycznych rysach i kształtnych, wydatnych ustach. Lekko rozchylone, zachęcały do pocałunku. Przyłożył ręcznik do policzka. Jęknęła cicho. To dobry znak. Nadal oddychała równomiernie. Nie musiał rozpinać bluzki pod szyją, bo wcześniej już ją rozchyliła. Kobieta była zgrabna, aczkolwiek zbyt szczupła. Znów jęknęła, lecz nie otworzyła oczu. Cole Bonner przesunął mokry ręcznik na jej kark. Dopiero teraz
R
S
spostrzegł naszyjnik z czarnych pereł. Ta kobieta miała na sobie z dziesięć tysięcy dolarów, albo i więcej! Spojrzał na wypielęgnowane, blade palce. Bez obrączki i pierścionków. Na przegubie lewej ręki zobaczył zegarek. Złoty, znakomitej marki. Bardzo kosztowny. A więc miał przed sobą kobietę zamożną. Bogatą. Jak się przedstawiła? Powell. Julia Powell. I nagle Cole Bonner skojarzył znane mu fakty. To tej kobiecie porwano dziecko w San Francisco! To ona. Julia Powell. Była żona króla Sumaru! Nic dziwnego, że zemdlała. Prasa donosiła, że podczas napadu odniosła ciężkie rany postrzałowe. Z zainteresowaniem czytał wówczas całą historię. Ale co ta kobieta robi teraz na St. Barts? Czego tu szuka? Kto ją przysłał do niego? Zamrugała gwałtownie. - Jak się pani czuje? - zapytał miękko. - Czy pani mnie słyszy? Jęknęła. Językiem zwilżyła zaschnięte wargi. Przełknęła ślinę. - Co z panią? Mam wezwać lekarza? Próbowała coś powiedzieć. Bezskutecznie. Zwinął ręcznik i położył na czole leżącej. Po chwili otworzyła oczy. - Co się stało? - zapytała szeptem. - Zemdlała pani. Uniosła głowę. Rozwarła szeroko piękne, niebieskie oczy. Była naprawdę prześliczna. - Przepraszam - powiedziała słabym głosem, opadając na poduszkę. - Miałam niedawno operację. Jeszcze nie odzyskałam sił. - Wiem. Czytałem w gazetach. Sądziłem, że jest pani w Kalifornii. Jeszcze w szpitalu. Co pani robi na St. Barts?
R
S
- Musimy porozmawiać. To bardzo ważne. Dopiero teraz spostrzegł, jak bardzo zdesperowana jest ta kobieta. - O czym chce pani ze mną mówić? - zapytał łagodnie. - O mojej córce. Bez słowa popatrzyli przeciągle na siebie. - Chciałabym się trochę podnieść - po dłuższej chwili odezwała się Julia. Poruszyła się i skrzywiła z bólu. Przycisnęła dłoń do brzucha. Cole Bonner pomógł jej usiąść na brzegu łóżka. Dla siebie przyciągnął proste krzesło. Czekał spokojnie. Co ta kobieta ma mu do powiedzenia? Nadal nie miał pojęcia, po co do niego przyjechała. Julia popatrzyła na siedzącego obok mężczyznę. Kiedy zatrzymała wzrok na szortach, na jej policzki wystąpił lekki rumieniec. Cole był pewny, że przypomniała sobie jego nagość. W obecności tej wytwornej kobiety poczuł się nieswojo. - Przepraszam, że zakłóciłam panu spokój. Przyszłam bez uprzedzenia - odezwała się po chwili. Wzruszył lekko ramionami. - Wszyscy dobrze się tu znamy. I, jak sama pani spostrzegła, zachowujemy się swobodnie. Bez ceregieli. - Panie Bonner, proszę się nie tłumaczyć. Ja pana nie osądzam. Od razu wyczuł, że to nieprawda. Nie wstydził się swego postępowania, nie było w nim nic zdrożnego. Nie wiadomo jednak dlaczego zależało mu teraz na tym, by w oczach tej kobiety nie wyglądać na zbereźnika. Podstarzałego faceta podrywającego młode dziewczyny.
R
S
- Nie chcę, aby pani sądziła, że jestem... - Interesuje mnie tylko jedno - przerwała mu Julia. - Muszę wiedzieć, czy pan mi pomoże. - Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Jestem Cole. Jak pani widzi, należę do ludzi bezpośrednich. Nie przestrzegam konwenansów. Ledwie dostrzegalny uśmiech pojawił się w kącikach jej ust. - Proszę mówić wprost, o co chodzi. - Dobrze. Niech mi pan tylko obieca absolutną dyskrecję. - Zgoda. Jak pani sobie życzy. Julia Powell nabrała głęboko powietrza. - Chcę, aby pomógł mi pan odzyskać córkę. Mój były mąż zabrał mi ją. Całkowicie nielegalnie. - Chce pani, abym uprowadził dziecko? Z Sumara? - Kasim zamordował mego ojca i paru innych ludzi, żeby odebrać mi Zarę. - Oczy Julii napełniły się łzami. - On nie ma prawa do mojej córki. Muszę ją odzyskać. - Rozumiem pani uczucia. Dlaczego jednak zgłasza się pani do mnie? Julia podniosła głowę. - Jest pan najemnikiem. Zajmuje się pan przecież takimi sprawami. Cole Bonner roześmiał się głośno. - Nie porywam dzieci. - Powiedziano mi, że jest pan świetny w, swoim fachu. Najlepszy. Prowadził pan wiele udanych akcji specjalnych. - Kto panią do mnie skierował? - Informacje o panu uzyskałam od człowieka o imieniu Bob. Nie znam jego nazwiska. To prawnik
R
S
z Nowego Jorku. Pracował w wywiadzie wojskowym marynarki wojennej. Jest wspólnikiem mojego adwokata. Cole Bonner wiedział, o kogo chodzi. - Przecież Bob się orientuje, że nie przyjmuję takich zleceń. Ta wiadomość przykro zaskoczyła Julię. Wyglądała na zupełnie załamaną. - To znaczy, że pan mi nie pomoże? Nikt, dosłownie nikt nie chce tego zrobić. To, co się stało, jest potworną niesprawiedliwością! - Rozumiem. Ale uprowadzenie pani córki z Sumara jest mało realne. Prawdę mówiąc, niemożliwe. Chyba zdaje pani sobie z tego sprawę? - Tak. Przez rok ukrywałam się przed Kasimem. Potem nas jednak dosięgnął. Wiem, co oznacza walka z tym człowiekiem. - Uważa mnie pani za błędnego rycerza, który pojedzie do Sumaru, uwolni księżniczkę z rąk okrutnego króla i przywiezie? Po policzkach Julii potoczyły się. łzy. - Przepraszam, nie powinienem tego mówić. Chciałem tylko uzmysłowić pani, jak mało realne jest to, czego się pani po mnie spodziewa. Julia otarła dłonią mokrą twarz. - To ja przepraszam. Nie wiem, co mi się stało. Zazwyczaj jestem opanowana. - Byłem brutalny. - To nie pańska wina. Ma pan może chusteczkę? Cole Bonner wstał z krzesła. Poszedł do łazienki. Był poruszony. Nie zamierzał robić przykrości tej kobiecie. Po chwili wrócił z garścią papieru toaletowego. - To wszystko, co znalazłem.
R
S
Julia wzięła papier i otarła twarz. - Przepraszam. Okropnie się zachowuję. Przestałam panować nad sobą. - Wiele pani wycierpiała. Wiem, że potrzebna pani pomoc, ale nie mogę dawać złudnych nadziei. - Uważa pan odzyskanie Zary za niemożliwe? - spytała Julia z rozpaczą w głosie. - Człowiek nie może być niczego pewny w stu procentach - odparł Cole. - Pani problemu nie rozwiąże jednak ani flota, ani... - Nie miałam na myśli inwazji na Sumar - przerwała mu Julia. - Ale sądziłam, że jeden człowiek... - Qatum leży pośrodku pustyni. Dookoła tylko setki kilometrów piasku i morze. To utrudnia jakiekolwiek działanie. W takich warunkach żaden człowiek w pojedynkę nie da sobie rady. Potrzebne mu jakieś wsparcie. Musi pani to zrozumieć. Julia zaczęła głośno szlochać. Cole'owi Bonnerowi zrobiło się głupio. I bardzo przykro. Mówiono mu nieraz, że jest typem wybawcy. Wiedział, że to jego wielka słabość. Przez całe lata bardzo się pilnował, żeby się nie rozczulić na widok łez na ładnej buzi i nie działać pochopnie. I wszystko grało. Aż do dziś. Sprawa Julii Powell to jednak co innego. Jej historia była wstrząsająca. Ponadto ta kobieta wywarła na nim duże wrażenie. Delikatną urodą przypominała mu matkę. Śliczna, drobna i wiotka pani Bonner miała stalową wolę. Cole był przekonany, że Julia Powell jest do niej podobna. Także z charakteru. Zaczynała go fascynować. A pełne usta podniecały zmysły. Nie potrafił oderwać wzroku od twarzy Julii.
R
S
I co? Zamiast pomóc nieszczęśliwej kobiecie, tylko ją rozczarował i wprawił w jeszcze większą rozpacz. Westchnął głęboko. Usiadł na łóżku obok Julii i pocieszającym gestem objął ją ramieniem. Przestała wreszcie płakać. Przeprosiła za słabość. Cole poczuł, że musi coś powiedzieć. - Julio, niech pani mi wierzy. Naprawdę chciałbym pomóc. Uważam jednak, że pani pomysł jest nierealny. Popatrzyła Cole'owi prosto w oczy. Wzięła go za rękę. - Zapłacę. Każdą cenę. Proszę tylko powiedzieć, ile. - To nie jest sprawa pieniędzy. Wiem, że niektórzy ludzie podejmą się niemal wszystkiego, lecz... - zawiesił głos. - Lecz pan do nich nie należy - dokończyła. Powoli skinął głową. - Tak. Ja do nich nie należę. Wstała. Wolno, jakby sprawdzając własne siły, podeszła do okna wychodzącego na morze. Obserwował ją spod oka. Była zgrabna. Śliczna. Szczerze żałował, że nie może jej pomóc. - Chyba już sobie pójdę - powiedziała bezbarwnym głosem. Zapragnął ją zatrzymać. - Proszę poczekać. Skoro przebyła pani taki szmat drogi, to może warto porozmawiać. Obgadamy sprawę, przedyskutujemy rozmaite aspekty... - Wiem, że stara się pan być miły - odparła. - Ale to przecież nic nie da. - Zamierzałem zjeść lunch na tarasie, z butelką dobrego wina. Zgodzi się pani mi towarzyszyć?
R
S
Julia lekko się uśmiechnęła. Po raz pierwszy od chwili przybycia. - Czasami w ogóle zapominam o jedzeniu. - Ma pani teraz szansę odrobienia zaległości. Cole podniósł się, wyjął z torby bawełnianą koszulkę i naciągnął przez głowę. Podszedł do Julii. - Jak się pani czuje? - Lepiej. Chyba jednak coś zjem. - Założę się, że rano wyszła pani bez śniadania. - Piłam kawę. Cole wziął Julię za ramię i poprowadził w stronę drzwi. - Przynajmniej trochę panią podkannię. Ruszyli w stronę restauracji na wolnym powietrzu. Julia szła trochę niepewnie. Cole zauważył to i mocniej przytrzymał jej ramię. - Gdzie pani się zatrzymała? - zapytał. - Na St. Martin. Chciałam zachować największą ostrożność. - Dlaczego? - Przyjaciel mnie ostrzegł, że mogę być obserwowana. I rzeczywiście chyba jestem. Na St. Martin chodzi za mną jakiś człowiek. Wygląda na Araba. Rano przyjechał nawet na lotnisko. - Mógł panią kazać śledzić były mąż. Po nim wszystkiego można się spodziewać. - Tak. Usiedli na tarasie. Gości obsługiwała Francoise. Cole Bonner spojrzał na Julię. - Ładnie tu, co? Popatrzyła na morze i plażę. - Tak. Ale chyba nadużywam pańskiej gościnności, panie Bonner. - Już prosiłem, żeby zwracała się pani do mnie po imieniu. Jeśli pokaże się tu ten Arab, zobaczy, że to
R
S
przyjacielskie spotkanie i że jesteśmy w dobrej komitywie. - Czy tak postępują szpiedzy i najemnicy? To znaczy udają? - Jako hodowca koni i konsultant do spraw międzynarodowych stosunków gospodarczych wiem niewiele na ten temat - odparł z humorem. Twarz Julii zasępiła się nagle. - Chciałabym móc udawać, że nic się nie stało. - Westchnęła głęboko. - Julio, przestań na chwilę o tym myśleć. Potrząsnęła głową. - Pan nie wie, to znaczy nie wiesz - poprawiła się szybko - co to za uczucie. Liczy się dla mnie teraz tylko jedno. Odzyskanie Zary. Gdyby mógł pomóc tej kobiecie! Ale to niemożliwe. - Lepiej się czujesz? - zapytał. - Tak. Tutaj, na tarasie, jest trochę wiatru od morza. Nie jestem przyzwyczajona do ostrego słońca. Szłam piechotą od Voirinow. - Więc poznałaś Vivien. - Tak. Mówiła o tobie w samych superlatywach. - Jestem zżyty z całą rodziną. - Po tym, co usłyszałam, mogłam się spodziewać, że spotkam świętego. - A tymczasem zobaczyłaś nagiego, podstarzałego faceta, figlującego z młodą dziewczyną. - Twoje prywatne sprawy mnie nie obchodzą. - Muszę dbać o swą męską reputację. Powinnaś to zrozumieć. Julia roześmiała się głośno. - Jeśli tak bardzo zależy ci na reputacji, to może powinieneś zaniechać zabaw w doktora z małymi dziewczynkami.
R
S
Cole Bonner podniósł głowę. Przy barze zobaczył Francoise. Obserwowała ich z nieszczęśliwą miną. Flirtowali od paru tygodni. Dziś, kiedy był pod prysznicem, przybiegła z ręcznikami. Miała ze dwadzieścia lat. Nie była niewinna. Mógłby jednak być jej ojcem, ale że był samotnie żyjącym mężczyzną, o normalnych potrzebach, więc... Jak potrafiłby wytłumaczyć to Julii Powell? Zobaczył, że Francoise z ponurą miną idzie w ich kierunku. Podeszła do stolika. Oparła dłonie na biodrach. - Oui? - zapytała ostrym głosem. - Francoise, moja kochana, przynieś nam butelkę dobrego, białego wina. Może tego, które piłem wczoraj. Pani Powell i ja omawiamy właśnie interesy. - CJuelle surprise - syknęła ze złością dziewczyna, rzuciwszy okiem na Julię. - Czasami Francuzi zachowują się okropnie. -Cole czuł się w obowiązku jakoś wytłumaczyć swej towarzyszce zachowanie Francoise. - Wygląda na to, że nie jest zadowolona z pana doktora - zażartowała Julia, z trudem tłumiąc śmiech. - I tak tego nie zrozumiesz, wiec nie będę wyjaśniał. - Już dość długo żyję na tym świecie, żeby wiedzieć, jak mężczyźni reagują na ładne nogi młodych dziewcząt. - To wcale nie tak... Tym razem Julia nie wytrzymała i roześmiała się głośno. - Może masz rację - skapitulował. Znów usłyszał jej śmiech. - Cole, z uczciwością bardziej ci do twarzy.
R
S
- Z zasady nie rozmawiam o kobietach z kobietami - oświadczył z poważną miną. - Zwłaszcza tak uroczymi jak ty. Julia nagle posmutniała. Cole dobrze wiedział, o czym znów myśli. - Jesteś bardzo dzielna, że tutaj przyjechałaś. - Nie jestem dzielna, lecz zdesperowana. - Sprawiłaś, że poczułem się głupio. - Nie chciałam tego. Francoise przyniosła butelkę. Bez słowa postawiła ją na stole. Nie rozlała wina do szklaneczek. Cole zamówił jeszcze wodę mineralną. - Złamałeś serce tej dziewczynie - stwierdziła Julia. - Szybko jej to przejdzie - mruknął Cole. Nalał wino. Podniósł swoją szklaneczkę. Wzniósł toast: - Za pomyślność twych działań. - I za twoją inspirację. Przez chwilę w milczeniu sączyli wino. - Nie dasz mi spokoju, dopóki ci nie pomogę i czegoś nie wymyślę? - zapytał wprost. - Tak. Obiecałeś, że omówimy sprawę. Sądziłam, że chodzi ci już po głowie jakiś pomysł. Cole zobaczył, że Julia rzuca okiem na mężczyznę, który pojawił się na tarasie. Był to znajomy Włoch. - O co chodzi? - zapytał, widząc, że jest wstrząśnięta widokiem tego człowieka. - Przez chwilę sądziłam, że to ktoś inny - odparła. - Arabski opiekun? - Tak. Cole zobaczył, że drży na całym ciele. Pragnął ją uspokoić. Coś go ciągnęło do tej kobiety. - Kiedy porozmawiamy? - spytała nerwowo.
R
S
- Po lunchu. Potem odwiozę cię na lotnisko. Może przyjdzie mi do głowy coś genialnego. - Liczę na ciebie, Cole. Składam swój los w twoje ręce. Bardzo spodobało mu się to powiedzenie. Julia Powell na nim polegała. Było to miłe uczucie. Zjawiła się Francoise z wodą mineralną. - Voila - warknęła i szybko odeszła. - Ach, te kobiety - powiedział Cole. Julia uśmiechnęła się lekko. Nieobecna myślami, patrzyła teraz na fale biegnące do brzegu. Cole Bonner założył ręce za głowę i w milczeniu obserwował siedzącą obok kobietę. Zależało mu na tym, żeby jej pomóc. Bardzo mu na tym zależało.
ROZDZIAŁ 4
R
S
Lunch trwał długo. Prawie dwie godziny. Cole mówił dużo, lecz o sobie niewiele. Zadał Julii kilka pytań dotyczących okoliczności uprowadzenia dziecka i zastosowanych przez jej ojca środków ostrożności. Bardzo się przejął, kiedy usłyszał o chorym sercu Zary i koniecznej operacji. Przez blisko dwie godziny nie wspomniał jednak ani słowem o tym, że można spróbować odzyskać dziewczynkę. Całą drogę powrotną na lotnisko Julia milczała. Była zatopiona we własnych, smutnych myślach. Kiedy dojeżdżali na miejsce, zwróciła głowę w stronę Cole'a. - Czy zastanawiałeś się nad sprawą, z którą do ciebie przyjechałam? Milczał przez chwilę. Nadal nie odrywał wzroku od szosy. - Nie wpadłem jeszcze na pomysł, który dawałby jakąś nadzieję. - A więc uznałeś akcję za niemożliwą? - To nie to samo. Szosa prowadziła teraz w dół. Julia prawie nie widziała malowniczej, górzystej wyspy. Cole namawiał ją na zwiedzanie, ale odmówiła. Chciała jak najszybciej znaleźć się na St. Martin.
R
S
- A więc jak sprawa stoi? - spytała, gdy samochód zwolnił przed niewielkim budynkiem lotniska, stojącym tuż przy szosie. Cole zaparkował obok innych wozów. Położył rękę na oparciu siedzenia Julii. - Coś chodzi mi po głowie. Muszę się jednak z tym przespać. Być może zadzwonię w parę miejsc, zanim skontaktuję się z tobą. Jak długo pozostaniesz jeszcze na St. Martin? - Zamierzałam wracać do Stanów zaraz po rozmowie z tobą. - Przedłuż pobyt o jeden dzień. Przyjadę jutro wieczorem. Zjemy razem kolację i pogadamy. - Czy to dobry pomysł? Przecież jestem śledzona. - Całkiem naturalne, że spotykasz się z ludźmi. Jeśli będę zachowywał się poprawnie i wyglądał przyzwoicie, to szpicle Kasima może sobie nawet pomyślą, że ci się podobam... - Cole uśmiechnął się bezwstydnie, wprowadzając Julię w zakłopotanie. Nie potrafiła rozszyfrować tego człowieka. Zachowywał się jak rubaszny wesołek, a zaraz potem nagle poważniał. Wydawało się, że rozumował na zimno, z logiczną bezwzględnością, a mimo to Julia wyczuwała w nim ukrytą pasję i zaangażowanie. Jedno było pewne. Przez cały czas wykazywał nadmierne zainteresowanie jej osobą. Postanowiła porozmawiać otwarcie na ten temat. - Cole - zaczęła - wiesz, jak poważnie traktuję odzyskanie córki. - Zawahała się. - A ty? Jaki jest twój stosunek do tej sprawy? - Chcesz wiedzieć, czy moje zainteresowanie ma charakter osobisty czy profesjonalny? - Tak. - Julia odetchnęła z ulgą. Na szczęście, w lot zrozumiał, o co jej chodzi. - Uważam cię za atrakcyjną, ciekawą kobietę, z którą dobrze mi się gada i którą chciałbym lepiej poznać.
R
S
Wolałaby nie usłyszeć tych słów. Ogarnął ją niepokój. - Wybacz, że to powiem. Nie chcę być niegrzeczna, ale nie jestem w nastroju, żeby udzielać się towarzysko. Myślę tylko o córce. - Julia spojrzała Cole'owi prosto w oczy. - Mam nadzieję, że to cię nie zrazi. To znaczy... chciałabym wierzyć, że interesuje cię przede wszystkim sprawa. - Och, każdy mężczyzna pragnie być uwielbiany za to, co potrafi wymyślić. Za walory umysłu, a nie ciała. Jak widzę, zdołałaś już nieźle nas poznać i odkryć tę wspólną cechę płci brzydkiej. Julia uśmiechnęła się lekko. W żartobliwy sposób dał jej do zrozumienia, że nie ma się czego obawiać. Stwierdziła, że lubi Cole'a. Był przyzwoitym człowiekiem. Po przeżyciach ostatniego roku przebywanie w jego towarzystwie było jak powiew świeżego, ożywczego powietrza. Wyciągnęła rękę. Cole przytrzymał ją i nie puścił. - A więc do widzenia -powiedziała, oswobadzając dłoń. - Dziękuję za podwiezienie na lotnisko. Do zobaczenia jutro wieczorem. - Nie chcesz, żebym odprowadził cię dalej? - Tak. Pójdę sama. Czuję się dobrze. - Odwróciła głowę, aby wysiąść z samochodu, i odruchowo rzuciła okiem w stronę budynku lotniska. Tuż przed wejściem zobaczyła mężczyznę w białym ubraniu i przeciwsłonecznych okularach. - Och, Boże! - jęknęła, odwracając twarz w stronę Cole'a. - Co się stało? - zapytał. - Ten człowiek, Arab, o którym ci mówiłam. Stoi przed wejściem na lotnisko. Cole nawet nie drgnął. - Julio, nie spoglądaj w jego stronę. Rozmawiaj dalej ze mną. Śmiej się. Wesoło, Zachowuj się tak, jakbyś była bardzo rozradowana.
R
S
- Dlaczego? - Coś mi się wydaje, że musimy wprowadzić niewielką korektę do naszych planów. Będę udawał, że jestem twoim przyjacielem z dawnych lat. A ty zachowuj się tak, jakby ci na mnie bardzo zależało. - Dlaczego? - Bo, po pierwsze, nie chcemy wzbudzić podejrzeń człowieka Kasima, który i tak już jest nieufny. Po drugie, nasze jutrzejsze spotkanie musi wyglądać na zwykłą randkę. - A co będzie, jeśli ten typ się dowie, kim jesteś? - Zapewniam cię, że się nie dowie. A jeśli nawet zechce mnie sprawdzać, to i tak nie usłyszy niczego podejrzanego. - Jesteś tego pewny? - Tak. Nie bez powodu byłem zaskoczony, gdy zjawiłaś się osobiście. Takie sprawy załatwia się zupełnie inaczej. Nigdy w ten sposób. - Aha. - Wysiadaj. Idziemy oboje. Twój stary adorator nie będzie cię przecież żegnał na parkingu. Masz być wesoła. Przez cały czas. Z uśmiechem przylepionym do warg Julia wysiadła z samochodu. Spojrzała w stronę wejścia do budynku lotniska. - Już go nie ma - powiedziała uradowana do Cole'a. - Wszedł do środka. Bardzo cię proszę, zachowuj się naturalnie. W holu podeszli do stanowiska odprawy celnej i paszportowej. Cole znał większość urzędników, więc czuł się bardzo swobodnie i mógł bez kłopotu wszędzie towarzyszyć Julii. Formalności zajęły zaledwie kilka minut. Urzędnik obiecał, że zawiadomi pilota o przybyciu pasażerki helikoptera.
R
S
Usiedli na ławce. Cole wziął Julię za rękę. Zaczął pieścić jej palce. Gdy po raz pierwszy go ujrzała, zrobił na niej duże wrażenie. Emanował męskością. Był niezwykle przystojny. Pod względem typu urody stanowił przeciwieństwo Kasima. Podczas paru godzin spędzonych w towarzystwie Cole'a myślała tylko o córce. Fizyczna atrakcyjność tego mężczyzny zeszła na dalszy plan. Julia wiedziała, że lubi kobiety. Przyglądał się jej z typowo męskim zainteresowaniem. Nie reagowała na wysyłane sygnały i wyczuwała, że nie ma jej tego za złe. Teraz jednak, kiedy dotykał jej ręki, było dużo trudniej ignorować nieprzeparty, zmysłowy urok tego mężczyzny. Zauważyła, że Cole'a bawi cała ta sytuacją. Grając rolę amanta, czuł się jak ryba w wodzie. Nie musi aż tak się starać, pomyślała z niechęcią. - Jesteś świetnym aktorem - powiedziała lekko uszczypliwym tonem, chcąc przypomnieć Cole'owi, że to tylko gra i nic więcej. Podniósł rękę i pogłaskał Julię czule po karku. - Wobec niektórych kobiet przychodzi mi to łatwiej niż w stosunku do innych. - Często tak się zabawiasz? - Nie na użytek arabskiego szpicla. Robię to zazwyczaj na cześć obiektu mego pożądania. - Jestem kiepską aktorką. Gram znacznie gorzej niż ty. - Radzisz sobie całkiem nieźle. Potrzeba ci tylko trochę praktyki. ySzybko pojmiesz, w 'czym rzecz. Do Julii podszedł szczupły mężczyzna. - J'arrive, madame. Już jestem. Piłem kawę. Podniosła się z ławki. Cole zrobił to samo. Znów trzymał ją za rękę.
R
S
Pilot spostrzegł czuły gest. - Poczekam przy helikopterze, aż pani się pożegna - zaproponował z galanterią. - Dobrze. Zaraz przyjdę. Cole wziął Julię w ramiona. Dopiero teraz zobaczyła, że ma piękne, zielonoorzechowe oczy. Uśmiechał się do niej z czułością. - Najdroższa, z utęsknieniem będę oczekiwał jutrzejszego wieczoru - powiedział egzaltowanym tonem. - Nie musisz przesadzać - rzuciła szeptem. - Au contraire, madame - odparł spokojnie. - W pracy szpiegowskiej trochę przesady jest czasami niezbędne. Dbamy o pozory po to, żeby strona przeciwna uwierzyła w nie bez reszty. Trzymaj się, moja droga. - Pochylił się i pocałował Julię w usta. Pocałunek trwał całe wieki. Na początku była sztywna. Potem nieco się rozluźniła i odruchowo zaczęła poddawać pieszczocie. Kiedy Cole wreszcie ją puścił i powoli odsunął wargi od jej ust, nadal stała jak wmurowana w ziemię. Uśmiechnął się ciepło. - Pamiętaj, masz stwarzać pozory szczęśliwej kobiety. - On sam wyglądał na niezwykle niezwykle zadowolonego. Przede wszystkim z siebie. - Wykorzystałeś sytuacj'e - szepnęła z wyrzutem. Cole pocałował Julię w czubek nosa. - Dla dobra sprawy. - Czyjej? W odpowiedzi tylko się uśmiechnął. - Gdzie się zatrzymałaś na St. Martin? - odezwał się po chwili. - O mały włos, a byłbym zapomniał o to spytać.
R
S
Wymieniła nazwę hotelu. - Będę wieczorem. O siódmej - obiecał. - Wymyśl do tej pory coś sensownego. Bardzo cię proszę. - Zrobię, co będę mógł. - Czas na mnie. - Julia odwróciła się, żeby odejść, ale Cole ją zatrzymał. - Daj do zrozumienia pilotowi, że jestem twoim przyjacielem, - Dlaczego? - Facet w ciemnych okularach, Mustafa, czy jak tam mu na imię, na pewno będzie go o ciebie wypytywał. - Dobrze. Jeśli uważasz, że to ważne. Pocałował ją jeszcze raz. Tym razem poddała się ciepłym męskim wargom. Szybko jednak oprzytomniała. Otworzyła oczy i zobaczyła roześmiany wzrok Cole'a. - Jesteś łobuzem - syknęła mu do ucha. - Dobrej podróży. I śpij smacznie, najdroższa. Oszołomiona własną reakcją, Julia ruszyła biegiem w stronę helikoptera. Pilot pomógł jej wsiąść na pokład. Zobaczyła Cole'a stojącego z rękami w kieszeniach i obserwującego odlot. Pomachał ręką. Odpowiedziała takim samym gestem. To dla Mustafy, który z pewnością był gdzieś w pobliżu i obserwował wszystko z ukrycia. Cole wykorzystał okazję, pomyślała Julia. Pocałował ją. Dwukrotnie. O dziwo, nie miała mu tego za złe. Robił to dla własnej przyjemności czy na pokaz? W każdym razie także w jej interesie. I tylko to się liczyło. Cole Bonner zrobił duże wrażenie na Julii. Jako mężczyzna. Od dawna żyła jak zakonnica.
- St. Barts to ładna wyspa, prawda, madame? - zaczął rozmowę pilot. - Śliczna. - Krótko pani tam była. - Przyjechałam odwiedzić przyjaciela. Bardzo dobrego przyjaciela. - Julia odkryła ze zdziwieniem, że wcale nie było trudno nadać głosowi rozmarzone brzmienie. Musiała zaufać Cole'owi Bonnerowi. Zawierzyć jego umiejętnościom i doświadczeniu. Nie wiedziała, jak potoczą się sprawy. Na razie pozostawało tylko oczekiwanie.
R
S
Następnego dnia wczesnym popołudniem Cole Bonner wsiadł do kursowego samolotu lecącego na St. Martin. Przyleciał na Karaiby tylko w ubraniu sportowym, musiał więc zrobić niezbędne zakupy. Od poprzedniego dnia bez przerwy myślał o Julii. Nie bardzo wiedział dlaczego. Znał wiele kobiet. Niektóre, podobnie jak ona, miały klasę. Matka i siostra od lat usiłowały znaleźć dla niego odpowiednią, ich zdaniem, życiową partnerkę. W Julii zafascynowało go jednak coś innego. Podziwiał jej miłość do dziecka oraz determinację, z jaką dążyła do jego odzyskania. Miał wyrzuty sumienia, że wykorzystał Julię na lotnisku. Scena, którą wtedy zaaranżował, sprawiła mu niekłamaną, egoistyczną przyjemność. Teraz powinien zrewanżować się czymś tej kobiecie. Byłoby najlepiej pomóc jej w kłopotach. To jednak wydawało się najtrudniejsze i mało realne, zważywszy wszystkie okoliczności. Wczoraj, kiedy pożegnał Julię na lotnisku, wrócił do domu Voirinow. Przez całą drogę śledził go Mus-
R
S
tafa, ale nie przywiązywał do tego większej wagi. Był kiepskim agentem. Inni, być może lepsi, z pewnością obserwowali Julię na St. Martin. Cole'owi przyszło do głowy, że zadaniem inwigilujących mogło być raczej zastraszenie młodej kobiety niż śledzenie jej poczynań. Kasim w aż nadto widoczny sposób dawał do zrozumienia byłej żonie, że ma ją na oku. Bonner miał początkowo ochotę skontaktować się z którymś ze starych kumpli w Langley, aby zdobyć więcej informacji o całej sprawie, lecz po namyśle zrezygnował z tego zamiaru. Nikt nie powinien wiedzieć, że się nią interesuje. Zadzwonił natomiast do Alego Moussallema, Egipcjanina, dawnego przyjaciela z Uniwersytetu w Waszyngtonie. Chciał wyciągnąć od niego trochę wiadomości na temat politycznej sytuacji Sumaru. - Możesz mi wyjawić, skąd to nagłe zainteresowanie okolicą Zatoki Perskiej? - zapytał go Ali. Cole miał przygotowaną odpowiedź. - Jedno z przedsiębiorstw przetwórczych ropy naftowej zwróciło się do mnie z prośbą o wstępne rozeznanie. Bardzo mnie interesują poglądy kogoś, kto zna te sprawy od wewnątrz. Nie wzbudzając podejrzeń Alego, Cole zdobył trochę interesujących go informacji. Nadal jednak nie miał skrystalizowanego planu działania. Po dwudziestu minutach lotu znalazł się na St. Martin. Przeszedł przez odprawę celną, wynajął samochód i pojechał prosto do Philipsburga, znajdującego się w holenderskiej części wyspy. Znalazł sklep z ubraniami męskimi, w którym krawiec, za dodatkową opłatą, zgodził się wykonać od ręki niezbędne poprawki. Nabył także buty, koszulę i inne potrzebne
dodatki. Wiedział, że kolacja będzie elegancka i kosztowna, lecz po tym, jak pokazał się Julii jako plażowy podrywacz, musiał teraz przedstawić się jej w innym świetle. Bardzo mu na tym zależało. Ostatnie pół godziny przed spotkaniem łaził bez celu po centrum handlowym. Turystów było wielu. Sporo ładnych i szykownych kobiet. W normalnych warunkach poświęciłby im więcej uwagi. Ale dzisiaj myślał tylko o Julii Powell i jej córeczce. Był to niepokojący objaw. Nie powinien angażować się emocjonalnie w żadną robotę. Zwłaszcza w tak ryzykowną jak ta, która w jego głowie przybierała coraz bardziej realne kształty.
R
S
Julia denerwowała się przez cały dzień. Wypiła kawę w pokoju, potem poszła poczytać nad basenem. Po lunchu spacerowała po hotelowym ogrodzie. Mustafy nigdzie nie zauważyła, lecz każdy przechodzący człowiek o ciemnej skórze natychmiast wzbudzał jej podejrzenia. Na przyjazd Cole'a czekała z niecierpliwością. Pamiętała jego pocałunki, które ją oszołomiły. Polubiła tego człowieka. I być może to właśnie było najgorsze. Zarówno jej ojciec, jak i Kasim byli ludźmi o władczych, mocnych charakterach. Nienawidziła u nich tej cechy, lecz równocześnie w jakimś sensie ją podziwiała. Cole też był człowiekiem silnym. Ale w zupełnie innym sensie. . Nadal nie potrafiła go zaszufladkować, zaliczyć do jakiejś konkretnej kategorii mężczyzn. Czarujący uwodziciel. Twardy i bezlitosny przeciwnik. Inteligentny. Wrażliwy. Jednym słowem: niebezpieczny. Gdyby nie chodziło o dobro Zary, Julia wsiadłaby w najbliższy samolot i wróciła do Stanów, uciekając
R
S
przed Cole'em. Romans nie był jej teraz potrzebny. Musiała odzyskać dziecko. Reszta się nie liczyła. Na godzinę przed zapowiedzianym przyjazdem Cole'a wzięła ciepłą kąpiel. Leżąc w wannie, zastanawiała się, czy gość zjawi się w szortach i rozchełstanej, zniszczonej koszuli. Uśmiechnęła się na myśl, że nawet w takim stroju okazałby się z pewnością najatrakcyjniejszym mężczyzną w restauracji. Sama postanowiła ubrać się nienagannie. Włożyła prostą, lecz zarazem elegancką suknię bez ramiączek. Upięła włosy. Chcąc ukryć bladość, zrobiła lekki makijaż. Starannie przygotowała się do roli, którą miała odgrywać. Kończyła się ubierać, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę. Recepcjonistka poinformowała Julię o przybyciu gościa. Niejakiego pana Bonnera. Czekał na nią w hotelowym salonie. Julia zamknęła pokój na klucz i szybkim krokiem poszła przez ogród do głównego budynku. Na widok Cole'a stanęła jak wryta. Miał na sobie biały elegancki garnitur. Wyglądał niezwykle wytwornie. W ręku trzymał długą kremową różę, przewiązaną żółtą wstążeczką. Gdy zobaczył nadchodzącą Julię, uśmiech zadowolenia rozjaśnił mu twarz. Pocałował ją w policzek. - Wyglądasz cudownie - rzucił z niekłamanym uznaniem w głosie. Wręczył jej różę. - Kwiat dla ciebie. A wstążeczka z myślą o twojej córce. Na wspomnienie Zary Julii zaszkliły się oczy. Gest Cole'a rozczulił ją, a zarazem przypomniał o nieszczęściu. Zapłakała w męskich ramionach. - Na twój widok albo mdleję, albo płaczę - powiedziała po chwili, siląc się na uśmiech.
R
S
- Chciałem zrobić ci przyjemność, a okazałem się niezręczny. - Nie przepraszaj. To bardzo miło z twojej strony. - Julia powąchała różę. Teraz w jej oczach Cole Bonner był zupełnie innym człowiekiem niż wczoraj. Czy nie nazbyt pochopnie uznała go za plażowego uwodziciela? Reprezentował chyba sobą znacznie więcej? - Pospacerujmy trochę po ogrodzie - zaproponował. - Kolację zjemy później. - Świetnie. Wśród wysokich palm i bujnej roślinności wieczorne powietrze było łagodne i czyste. - Ledwie cię poznałam. Jesteś zupełnie inny niż wczoraj - zaczęła rozmowę Julia. - Raz na jakiś czas wypuszczam z szafy tego cywilizowanego faceta. Niech się trochę przewietrzy - odparł żartem Cole. - Wyglądasz doskonale. - Gdybym ci powiedział, że co Wieczór paraduję tak ubrany, z pewnością byś nie uwierzyła. Prawdę mówiąc, cały ten strój kupiłem po południu. Buty też. Porobiły mi się już bąble. - Kupiłeś specjalnie na dzisiejszy wieczór? - zapytała zdumiona Julia. - U Voirinow obowiązuje inny ubiór. Szorty i sandały. Czasami, na większą galę, także bawełniana koszulka. - Powinnam była wiedzieć, że przyjechałeś na Karaiby bez wieczorowego ubrania. Przepraszam. To moja wina. - Nie. Chciałem zrobić na tobie wrażenie. No i brałem pod uwagę tego drania z lotniska. Twojego opiekuna.
R
S
Julia ujęła ramię Cole'a i przysunęła się bliżej. - Też myślałam o Mustafie. Od powrotu na St. Martin nie pokazał mi się na oczy. Ale zrobiłam się tak przewrażliwiona, że w każdym upatruję szpicla. - Pewnie Mustafa nie pracuje w pojedynkę. Został na St. Barts. Wypytywał o mnie. - Naprawdę? - Dowiedział się tylko tyle, że przyjechałem na urlop do znajomych i włóczę się bez celu po okolicy. A dziś przekona się jeszcze, że mam świetny gust, jeśli chodzi o kobiety. Julia udała, że nie słyszy komplementu. - Sądzisz, że ten typ jest gdzieś w pobliżu? - zapytała z niepokojem. - Jeśli nie on węszy, to ktoś inny. Pewnie pilnują cię stale. Minęli basen i doszli do trawnika. Na leżakach parę osób odpoczywało tu po dziennym skwarze. Julia nerwowo rozejrzała się wokoło. - Czy w tej sytuacji powinniśmy widywać się otwarcie, na oczach wszystkich? - zapytała. - A czego złego dopatrzą się w tym, że odwiedził cię stary znajomy? - Chyba niczego. - No właśnie. Najciemniej jest pod latarnią. W nasz romans uwierzy każdy. - Cole zatrzymał się, ujął w dłonie twarz Julii i lekko pocałował ją w usta. - To dla niepowołanych oczu, obserwujących nas zza krzaków - wyjaśnił szeptem. - Nie ma sensu całe to udawanie, jeśli nie pomożesz mi rozwiązać sprawy Zary - odparła sztywno. Była zdumiona własną reakcją na pocałunek Cole'a. Postanowiła wziąć się w garść. - Czy twój ostatni gest oznaczał pozytywną odpowiedź na moje pytanie?
R
S
Uśmiechnął się lekko. - Odczep się lub mi pomóż. To chciałaś powiedzieć? - zapytał. - Stoję tu pośrodku ogrodu, pozwalam się całować, a nadal nie wiem, co będzie z moim dzieckiem. Cole wziął Julię za rękę i podprowadził do pustej ławki. Usiedli. . Zamyślił się na chwilę, a potem, przyjmując poważny ton, powiedział: - Sporo zastanawiałem się nad twoją sprawą. Najbardziej odpowiednią chwilą na odzyskanie dziecka byłby jego wyjazd z Sumaru. - Wyjazd? Ależ to w ogóle nie wchodzi w grę! - wykrzyknęła Julia. - Kasim nigdy nie wypuści Zary. Będzie jej strzegł jak oka w głowie. Całymi latami, aż do zamążpójścia. Lub przynajmniej, dopóki dziewczynka nie zapomni zarówno o Ameryce, jak i o własnej matce. - Mówiłaś przecież, że Zara musi przejść operację serca. Ojciec z pewnością zawiezie ją w tym celu do Europy. - Nie. W Sumarze mają służbę medyczną na wysokim poziomie i nowoczesne szpitale. A w razie potrzeby Kasim wynajmie i ściągnie najlepszego na świecie kardiochirurga. Wiesz przecież, że pieniądze nie grają żadnej roli. Jeśli mój były mąż uzna za stosowne, to sprowadzi nawet specjalny samolot z pełnym i najnowocześniejszym na świecie wyposażeniem do wykonywania nawet najbardziej skomplikowanych operacji serca. Cole westchnął i smętnie pokiwał głową. - Tego właśnie się obawiałem. - Czy to był twój jedyny pomysł? - zawiedzionym głosem spytała Julia.
R
S
- Nie. Ale najprostszy. Bo uprowadzenie dziecka z Sumaru to cięższe zadanie niż porwanie wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Chyba to rozumiesz. - A więc całe przedsięwzięcie uznajesz za niemożliwe. - W głosie Julii dała się słyszeć rozpacz. - Nie. Będzie nam jednak niezbędna daleko idąca pomoc w samym Sumarze - ciągnął Cole. - Nie rozumiem. Wyjaśnij, co masz na myśli. - Dowiedziałem się, że działa tam podziemna organizacja. W ciągu ostatnich kilku lat stała się bardzo aktywna. To OWS. Organizacja Wyzwolenia Sumaru. - Wiem, że istnieje. Słyszałam od niej od Kasima. Skupia głównie młodzież studencką, która przebywała w Stanach lub w Europie. Po powrocie do Sumaru zaczęła buntować się przeciw władzy królewskiej i domaga się wprowadzenia demokracji. - To już nie studenci, lecz dojrzali ludzie, którzy wiedzą, czego chcą. Znaleźli sprzymierzeńców w klasie średniej w Sumarze, a także w środowiskach rozrzuconych po świecie emigrantów. Największe są w Londynie i Paryżu. Mają własną komórkę w samym Sumarze. - Sądzisz, że OWS nam pomoże? - z nadzieją w głosie spytała Julia. - Nie mam pojęcia, lecz być może zechcą skorzystać z okazji, żeby zaszkodzić rodzinie królewskiej - odparł Cole. - Nie jestem ekspertem od spraw Środkowego Wschodu. Nie mam pojęcia, czy uprowadzenie królewskiej córki jest w stanie w ogóle zainteresować tamtejszą opozycję. Mentalność tych ludzi jest mi zupełnie obca. - Skąd dowiemy się o tym wszystkim? - Czeka nas kawał solidnej roboty. Trzeba poszperać, postudiować, co się da, poznać i posprawdzać
R
S
różne fakty, a także spotkać się z odpowiednimi ludźmi. Ale to dopiero następny krok. Rozmowę na ten temat możemy odłożyć na później. Po raz pierwszy w jego głosie Julia wyczuła stalową nutę. Nie zobowiązał się jeszcze do niczego, lecz dał się wciągnąć w całą sprawę. Ogarnęła ją fala radosnego uniesienia. Miała ochotę z wdzięczności ucałować Cole'a. Zamiast tego pochyliła głowę i zamyślona powąchała trzymaną w ręku różę. Może jednak dopisało jej szczęście i udało się jej znaleźć wyjątkowego człowieka? A może nawet prawdziwego mistrza w swoim zawodzie?
ROZDZIAŁ 5
R
S
Julia była zbyt przejęta sprawą córki, żeby zastanawiać się teraz nad swym stosunkiem do Cole'a Bonncra. Nerwowo obracała w ręku szklankę z wodą. Odeszła jej ochota na kolację. - Nie zamierzam cię ponaglać - powiedziała do swego towarzysza - ale chciałabym wiedzieć, na czym stoimy. Co zamierzasz? - Przychodzą mi do głowy różne pomysły - odparł po chwili. - Nie zdecydowałem się jeszcze na nic konkretnego. - Powiesz od razu, kiedy coś wymyślisz? - Oczywiście. Nie denerwuj się, proszę. Jesteś za bardzo spięta. Z tą ponurą miną wysyłasz niepokojące sygnały. - Do kogo? Do Mustafy czy do ciebie? - Jasne, że do szpicla. Tylko o niego tu chodzi. Bo o tym, że ci się podobam, jestem w pełni przekonany - powiedział, łobuzersko mrugnąwszy okiem. - Och, Cole! Zdaje się, że bardzo bawi cię ta sytuacja. - A ciebie nie? - zapytał z niewinną miną. - Nie potrafię udawać, że jestem szczęśliwa. Tobie przychodzi to złatwością. Widzisz przecież, że jestem psychicznym rozbitkiem.
R
S
- Od dawna nie jadłem kolacji w towarzystwie tak ślicznego rozbitka - zażartował. - Zgoda. Jeśli jednak tak bardzo ci na tym zależy, nic więcej nie powiem na ten temat. Po drugiej stronie sali zaczęła grać kilkuosobowa orkiestra. - Opowiedz coś o sobie - poprosiła Julia. - Czy rzeczywiście hodujesz konie? - Tak. Mam farmę w Kentucky. Opuściła głowę i powąchała różę. - To chyba dobry kamuflaż. Przykrywka dla twojej prawdziwej działalności. Cole roześmiał się szeroko. - Nie. A na dodatek od trzech lat gnębi mnie urząd podatkowy. - Może wywąchał coś podejrzanego. - Chyba tylko końskie zapachy. Poza tym jestem czysty jak łza. - Powiedz mi, czym zasłużyłeś sobie na opinię najlepszego z najlepszych? Co takiego zrobiłeś? Cole z niezadowoleniem zmarszczył czoło. - Zajmuję się hodowlą koni i od czasu do czasu występuję jako konsultant do spraw handlu międzynarodowego. - Konsultant. To słowo może mieć wiele znaczeń... - Julia zawiesiła głos. - Im mniej będziemy mówili o mojej pracy, a więcej o rozkwitającym romansie, tym lepiej dla sprawy. Twojej i córki - powiedział poważnie. - Naprawdę chcesz, żebyśmy udawali kochanków? Czy to konieczne? - zapytała Julia. - Chyba wystarczy publiczne okazywanie sobie zwykłej sympatii. Przyjaźni. - Jestem więcej niż pewny, że Mustafa i jego kumple w naszą przyjaźń nie uwierzą. Wiesz, jak ludzie Wschodu traktują kobiety i co o nich myślą. Z pewnoś-
R
S
cią lepiej niż ja znasz mentalność Arabów. Na miejscu twego szpicla byłbym przekonany, że nasz stosunek może dotyczyć wyłącznie seksu lub interesów. Przyjaźń nie przyszłaby mi w ogóle do głowy. - Masz rację - przyznała Julia. - Kasim też będzie przeświadczony, że interesuje cię moje ciało lub konto bankowe. - I o to chodzi. To woda na nasz młyn. Julio, zrozum, musimy mieć powód, żeby często się spotykać, nie budząc absolutnie niczyich podejrzeń. Romans wydaje się pomysłem zdecydowanie najsensowniejszym. Lepszym niż ewentualne wspólne interesy. Mam rację? Julia podniosła wzrok i spojrzała podejrzliwie na Cole'a. - Jestem ciekawa, jak daleko zamierzasz posunąć się w tej grze - odezwała się po chwili. Rzucił okiem w stronę orkiestry. - Zatańczymy? - zaproponował. - Na pokaz? - Nie. Dla naszej własnej przyjemności. Relaksu. - Cole podniósł się, odsunął krzesło Julii i pomógł jej wstać. Po chwili znaleźli się na parkiecie, na którym tańczyło już kilka par. Poruszali się lekko i harmonijnie. W ramionach Cole'a Julia czuła się doskonale. Trzymał ją blisko siebie. Tańczyli w rytm powolnej muzyki. - Chcesz sprawiać wrażenie, że potem... po kolacji... - urwała niepewnie. - Pójdziemy do łóżka? To chciałaś powiedzieć? - Tak. Odsunął nieco głowę, żeby móc dostrzec jej twarz. - Prawdę mówiąc, przeszło mi to przez myśl. - Czy musimy posuwać się aż tak daleko? Chodzi mi, oczywiście, o stwarzanie pozorów.
R
S
- Wolisz półśrodki? - zapytał rozbawiony. - To nic wesołego. Nie ma się z czego śmiać - ofuknęła go i odwróciła twarz. Cole zajrzał Julii w oczy. - Zaczerwieniłaś się. Skromność przez ciebie przemawia? - Ta rozmowa jest dla mnie bardzo krępująca. - Rozumiem. Jeśli jednak mamy udawać kochanków, musimy robić to dobrze. Przekonująco. Cole przytulił Julię mocno do siebie. Poczuła żar bijący z jego ciała. - Przesadzasz z tym udawaniem. - Nie jestem wcale pewny. - Przysunął twarz jeszcze bliżej i powiedział konspiracyjnym szeptem: - W rogu sali, przy stoliku obok donicy z palmą, siedzi dwoje ludzi. W żadnym razie nie spoglądaj teraz w tamtą stronę - ostrzegł szybko. - Mężczyzna ukrywa broń pod marynarką, a jego towarzyszka, wyglądająca na Arabkę, w ogóle nie zwraca na niego uwagi. Widziałem już ich wcześniej w ogrodzie. Przez cały czas mieli nas na oku. - Naprawdę? - spytała zaskoczona Julia. - Staram się zauważać takie rzeczy. Zwłaszcza gdy gra idzie o dużą stawkę. Julia odruchowo wtuliła się w ramiona Cole'a, szukając w nich oparcia. - Początkowo zamierzałem ci o tym nie mówić, żebyś się nie denerwowała - ciągnął - ale zaraz po przybyciu do hotelu zobaczyłem Mustafę. Wypytywał o coś portiera. Kiedy mnie spostrzegł, szybko się ulotnił. - Gdzie jest? - spytała. - Nie mam pojęcia. Więcej go nie widziałem. Ale jestem pewny, że przekazał pałeczkę następnej zmia-
R
S
nie. To znaczy ludziom siedzącym pod palmą. Teraz ta para nas szpieguje. Julia westchnęła głęboko. - Dlaczego mnie to spotyka -szepnęła zdesperowana. - Nie mamy wyjścia. Musimy grać dalej. Pocałował Julię w czubek głowy. Kiedy orkiestra ucichła, wrócili do stolika. Julia zerknęła w stronę palmy. Siedząca tam para w ogóle nie zwracała na siebie uwagi. Cole się nie mylił. Podano kolację. Julia nie mogła przełknąć ani kęsa. Jej towarzysz jadł z apetytem. Promienny uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Jak możesz zachowywać się tak spokojnie? - spytała. - Jestem cała roztrzęsiona. - Nie bój się, nikt nie dźgnie nas nożem w plecy. To gra. Jak w szachy. Jem kolację w towarzystwie ponętnej kobiety, więc jestem tym zachwycony. To mają widzieć szpicle. I zobaczą. - Mam nadzieję, że równie dobrze potrafisz wyciągać ludzi z opresji, jak gadać. Zobaczyła zdziwienie, a zaraz potem żal w oczach Cole'a. Palnęła głupstwo. Nie należało z góry źle oceniać tego człowieka. - Przepraszam - powiedziała. - Nie powinnam mówić nic takiego. Ani nawet myśleć. Twoja opinia jest znacznie ważniejsza od mojej. - Chcesz ją usłyszeć? A więc sądzę, że dziś wyglądasz prześlicznie. Podoba mi się ta sukienka. Jej barwa dobrze harmonizuje z odcieniem skóry, zwłaszcza w blasku świeci Julia widziała, że Cole stara się być miły, lecz jej serce wypełniał bezbrzeżny smutek. Nie potrafiła wykrzesać z siebie ani odrobiny radości. Z jej towarzysza emanowała teraz siła. Powiedziała mu o tym.
R
S
- Tylko u jednego mężczyzny widywałam taki błysk w oku - dodała. - Pozwól, że zgadnę, u kogo. Chodzi o twojego byłego męża? - Tak. - Jesteśmy do siebie podobni? - Nie. - Dlaczego wyszłaś za Kasima Dajaniego? - Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Czy widziałeś kiedyś jego fotografię? Jest nieprawdopodobnie przystojny. - Zafrapowała cię odmienność tego faceta? - Byłam bardzo młoda. Kasim wydawał mi się wówczas księciem z bajki. A ponadto był mistrzem w udawaniu. Wiedział, jak podejść młodą, sentymentalną dziewczynę. Może kiedyś opowiem ci, w jaki sposób mi się oświadczył. W każdym razie potrafił przekonać, że poza mną nic się dla niego nie liczy. - Jak sądzę, nie była to prawda. - Mimo stwarzanych pozorów, Kasim jest w gruncie rzeczy przedstawicielem innej kultury. Zaraz po ślubie zaczął mnie traktować jak swą własność. Podobnie postępował jego ojciec ze swoją żoną. - Masz to już, na szczęście, za sobą. Teraz jesteś na Karaibach. Wolna. - Rozwiedziona, bez dziecka i przepełniona pragnieniem, żeby je odzyskać. - Miałaś trudne życie - stwierdził Cole. - Chyba nie zasłużyłaś na taką udrękę. - Jestem ci wdzięczna, że tak myślisz. - Chętnie bym jeszcze zatańczył - powiedział, kiedy kelner zebrał ze stołu talerze. - Naprawdę? - Mam ochotę potrzymać cię w ramionach. - Dlaczego?
R
S
- Sam dobrze nie wiem. Może dlatego, że nam obojgu przyda się teraz trochę wzajemnego ciepła. Te słowa rozczuliły Julię. - Dobrze, zatańczmy. Znów znaleźli się na parkiecie. Tym razem objęci jak prawdziwi kochankowie. Dopiero teraz Julia w pełni zrozumiała, co Cole miał na myśli mówiąc o potrzebie ciepła. W jego ramionach poczuła się bezpiecznie. Zapomniała na chwilę o kłopotach i otaczającym ją świecie. Kiedy przebrzmiały ostatnie tony muzyki, podniosła głowę i popatrzyła na partnera. - Jesteś miły. Sympatyczniejszy niż początkowo sądziłam. - Chcesz powiedzieć, że moje akcje wzrosły? Skinęła głową. - Tak. Po krótkiej przerwie orkiestra znów zaczęła grać. - Dobrze nam się tańczy. Zostańmy jeszcze na parkiecie - zaproponował Cole. - Dobrze - przystała Julia. Zatopili w sobie wzrok. - Jesteś żonaty? - spytała nagle. - Nie. Rozwiedziony. Podobnie jak ty - padła niechętna odpowiedź. - Od kiedy? - Od dwunastu lat. - Masz dzieci? - Szczęśliwie obyło się bez potomstwa. Julia wyczuła, że Cole nie ma ochoty odpowiadać na tak osobiste pytania, lecz nie mogła się powstrzymać. Musiała zaspokoić swą ciekawość. - Czemu się rozwiedliście? - Pokochaliśmy własne wyobrażenia. Podobnie zresztą jak ty. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat. Byłem młodym oficerem marynarki i po małżeństwie
R
S
spodziewałem się wielu rzeczy. Udanego seksu, domowych posiłków oraz czułości i ciągłego zainteresowania żony. A także wspierania w karierze zawodowej, inteligentnej konwersacji, gdy przychodziła mi na nią ochota, no i wiele wyrozumiałości. - Spore wymagania. Zamiast tego spotkałeś się z ciągłymi pretensjami i żądaniami. - Miałem to, na co zasłużyłem - odparł kwaśno. - Czyżbyś zrozumiał swój błąd? - żartobliwym tonem spytała Julia. - Oduczyłeś się myśleć tylko o sobie? - Poznałem własne wady. Wtedy byłem ich nieświadomy. - Nadal jednak nie zamierzasz się zmienić. - Nie ma sensu, żeby ktoś cierpiał z powodu ułomności mego charakteru. A ponadto cenię sobie swobodę. - Nie żałujesz małżeństwa? - Nadal mam poczucie winy, mimo że moja żona ułożyła sobie życie. - Jak ma na imię? - Mimi. A właściwie Miriam. Julia usiłowała sobie wyobrazić, jak może wyglądać kobieta o takim zdrobnieniu imienia. Mimi. Z pewnością jest ładna. Ale co poza tym? - Jaka była twoja żona? - wypytywała dalej. Nie potrafiła'poskromić ciekawości. Cole miał serdecznie dość tej rozmowy, ale spokojnie odpowiedział: - Atrakcyjna, uparta, bystra, nastrojowa. Miała artystyczną duszę, była jednak zarazem osobą praktyczną. Długo ze mną nie wytrzymała. - Czujesz żal do Mimi? - Nie. Raczej do siebie. Nasz związek się rozpadł, bo okazałem się niedojrzały do małżeństwa. Skończmy już, Julio, ten temat.
R
S
- Przepraszam. Wrócili do stolika. Przy kawie rozmawiali na neutralne tematy. O Akademii Marynarki Wojennej, którą kończył Cole, i o Uniwersytecie Stanforda, gdzie studiowała Julia. Kiedy czekali na rachunek, zapytała: - Jak sądzisz, czy dobrze odegraliśmy dziś swoje role? - Chyba tak. - A więc co teraz? - Jak widzę, wracasz do zasadniczej sprawy. - Tak. - Powinniśmy iść teraz do twego pokoju i spokojnie pogadać. - Masz na myśli tylko rozmowę? - Zapomniałaś, że przez cały czas gramy? Pójście teraz do ciebie będzie wyglądało na naturalne zakończenie romantycznego spotkania. A co zrobimy za zamkniętymi drzwiami, zależy tylko od ciebie. - Naprawdę? - Tak. - Mamy aż czterech aniołów stróżów - szepnął Cole do ucha Julii, kiedy przez ciemny ogród szli do domku, w którym mieszkała. - O kim ty mówisz? - Pilnuje nas czworo ludzi, a nie troje. Teraz śledzi nas chudy, mały facet z siwymi włosami, który przez cały wieczór siedział przy barze. - Skąd wiesz, że ma nas na oku? - Opuścił restaurację razem z nami. - Wszedłeś do sklepu, żeby się przekonać czy idzie za nami? - Tak. Chciałem także kupić prezerwatywy. Julia popatrzyła na Cole'a z niemym przerażeniem.
R
S
- Prezerwatywy kupiłem ze względu na szpicla, nie na ciebie. Pewnie wróci do sklepu i zacznie o mnie wypytywać. Im więcej uda nam się zostawić fałszywych poszlak, tym lepiej. Z dzisiejszego wieczoru chcę wyciągnąć maksymalne korzyści. - Nie wątpię - syknęła Julia. Objął ją ramieniem. - Traktuj mnie jak brata. Wzięła Cole'a pod rękę przede wszystkim dlatego, że poczuła się słabo. Zaczął dokuczać jej ból w operowanej części brzucha. - Naprawdę ktoś nas teraz śledzi? - Tak. Facet, o którym mówiłem. Ma broń ukrytą pod prawą połą marynarki. - Skąd wiesz? - Łatwo poznać po sposobie, w jaki się porusza, idzie i wstaje z krzesła. - Naprawdę jesteś profesjonalistą. -Jasne. Najlepszym z najlepszych - odparł ze śmiechem. - Jeśli nie wierzysz, zapytaj Boba. Stanęli przed domkiem Julii. Wyciągnęła z torebki klucz i podała Cole'owi. W pobliskich krzakach coś poruszyło się w ciemnościach. Zadrżała. Kiedy znaleźli się w pokoju, szybko zamknęła drzwi v Ciężko dysząc, oparła się o ścianę. - Źle się czujesz? - spytał Cole. - Jestem trochę zmęczona. Jak sądzisz, czy założyli podsłuch w pokoju? - szepnęła niespokojnie. - Chyba nie, bo nie sądzili, że będziesz miała gościa. A zresztą kto wie? Może założyli. To całkiem prawdopodobne. - Co zrobimy? Cole podszedł do telewizora i włączył fonię. Julia usiadła na łóżku. Po chwili był już obok niej. - Przepraszam za niedelikatne pytanie - powiedział cicho. - Czy miewasz orgazmy?
R
S
Z wrażenia otworzyła usta. - Co takiego? - Z pewnością Kasim zna twoje reakcje. Będzie czytał raport śledzących cię ludzi. Musimy więc być przewidujący i pamiętać o wszystkim. - O Boże! - jęknęła Julia, skrywając twarz w dłoniach. - A więc? - Cole nie ustępował. Poczerwieniała. - To zależy. - Od czego? - Czy muszę ci mówić? - Tak. - Od... okoliczności - wyjąkała speszona. Skinął poważnie głową. - Świetnie. A więc lepiej, żebyś miała orgazm. Wzniosła oczy ku górze. - Zaczynam coraz bardziej współczuć twojej żonie. Nic dziwnego, że miała cię dość. - Pamiętaj, zawsze najistotniejsze są drobiazgi. Wiarygodne szczegóły. Oboje musimy dobrze odegrać swoje role. Im lepiej to zrobimy, tym zysk będzie większy. Zrezygnowana Julia westchnęła głęboko. - Nie mam pojęcia, dlaczego nadal ci ufam. - Bo dobrze ci życzę. - Cole dotknął lekko jej policzka. - Jesteś zmęczona. Wiem, że ci ciężko. Zostanę z tobą jakiś czas. Jeśli chcesz się już położyć, to się nie krępuj. Rozbieraj się i wskakuj do łóżka. Trochę pogadamy, zanim cię opuszczę. - Dobrze. Podniosła się i poszła do łazienki. Cole Bonner z ulgą zrzucił marynarkę i nowe buty. Wyciągnął się na łóżku. Przedtem zamknął telewizor i włączył radio. Nadawało łagodną, kojącą muzykę.
R
S
Pokój oświetlała przyćmionym światłem stojąca w rogu lampa. Julia była nadal w łazience. Słyszał, jak napełniała wannę wodą. Kiedy weszła na chwilę do pokoju, żeby zabrać szlafrok, uprzedziła, że zamierza się wykąpać. W łazience panowała teraz cisza. Cole'owi było jej żal. Trzymała się dzielnie, lecz w głębi serca musiała przeżywać udrękę. W ciągu ostatnich paru tygodni stanęła oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Utraciła najbliższych. Odwaga Julii wywarła duże wrażenie na Cole'u. Mimo bólu i strachu ta kobieta do tej pory robiła wszystko, czego od niej zażądał. Wiedział, że kocha córkę do szaleństwa. Gdyby tak nie było, zrezygnowałaby z walki. Nie porywałaby się z motyką na słońce. Podziwiał jej zuchwałość i determinację. Z łazienki nie dochodziły nadal żadne odgłosy. Cole miał ochotę zapukać do drzwi i sprawdzić, jak Julia się czuje, lecz po namyśle zrezygnow\ał. Mogłaby zrozumieć opacznie jego naturalny, opiekuńczy gest. W żadnym razie nie zamierzał wywierać na nią presji. Wreszcie usłyszał, że z wanny zaczyna spływać woda. Usiłował wyobrazić sobie stojącą nago Julię. Musiała wyglądać zachwycająco i bardzo ponętnie. Nie w głowie były jej jednak amory. Pewnie trzęsła się teraz ze strachu. Powinien wyraźnie powiedzieć, że z jego strony nic jej nie zagraża. Po paru minutach drzwi do łazienki otworzyły się i stanęła w nich Julia. - Uszy wyszorowane? - wesoło zapytał Cole. Uśmiechnęła się, przeszła przez pokój i usiadła na brzegu łóżka. Wyglądała uroczo. Włosy miała nadal upięte wysoko, lecz na skronie opadały miękko mokre kosmyki.
R
S
- Cole, będę z tobą szczera - zaczęła. - Czy spodziewasz się, że w ramach twego honorarium będę ci płacić także w naturze? Cole'a poruszyła do głębi szczerość Julii. Wyciągnął do niej rękę. Po krótkim wahaniu podała mu swoją. Lekko pogłaskał palce. - To wspaniała propozycja - stwierdził półgłosem. - Zależy mi na tobie, nie na seksie - ciągnęła Julia. - Chyba to rozumiesz. Nie muszę mówić ci nic więcej. - Nie musisz. - Zobaczył, że jej oczy zaszkliły się łzami. - Wyjaśnij, czego się po mnie spodziewasz - powiedziała matowym głosem. - Połóż się obok mnie. Zrobiła to, o co prosił. Obrócił się na bok, twarzą do Julii. - Za dwa dni stąd wyjeżdżam - oświadczył szeptem. - Dokąd? - Powiedzmy, że na rekonesans. Dokładnie za dwa tygodnie zapukam do twoich drzwi. Pamiętaj, masz mnie przyjąć z otwartymi ramionami. Zakładam, że nadal będziesz pod obserwacją. Szpicle Kasima muszą nabrać przekonania, że są świadkami spotkania stęsknionych kochanków. - Cole musnął lekko wargami policzek Julii. Pragnął jej. Nigdy w życiu nie pożądał tak bardzo żadnej kobiety. - A co teraz zrobimy? - zapytała drżącym głosem. - Zgaszę światło i otworzę szeroko okno. Wejdź pod koc, a ja usiądę sobie na krześle w rogu pokoju. Jeśli masz ochotę udawać orgazm, to pokrzycz sobie dowoli. A jeśli nie chcesz, przyłóż głowę do poduszki i miej dobre sny. Posiedzę ze dwie godziny, jak
R
S
przystało na solidnego, pracowitego kochanka, a potem sobie pójdę. Oczy Julii napełniły się łzami. - Bardzo ci dziękuję. - Podciągnęła się na łóżku, objęła Cole'a za szyję i pocałowała. Aż do bólu pragnął tej kobiety. Opanował się jednak, wstał, zgasił lampę i otworzył okno. Ledwie zdążył usiąść na krześle, Julia zaczęła wydawać z siebie głośne jęki rozkoszy. Słuchał z rozdartym sercem. Kiedy zamilkła, podszedł do okna. Odetchnął głęboko rześkim, nocnym powietrzem. Przez chwilę wsłuchiwał się w odgłos fal bijących o brzeg. Noc była przepiękna. Idealna, żeby się kochać. Była to jedna z najsmutniejszych nocy w życiu Cole'a.
ROZDZIAŁ 6
R
S
Tym razem sztorm był znacznie silniejszy niż zwykle. Przez dwa dni padał bez przerwy ulewny deszcz. Ulice zalała woda. Mieszkańcy Afryki nie byli przyzwyczajeni do tak nieprzyjemnej pogody. Cole Bonner stał na stopniach hotelu pod osłoną markizy, która przez cały rok chroniła gości przed piekącym tunezyjskim słońcem. Obserwował ruch uliczny. Piesi szli chaotycznie, bezradni wobec ogromnych kałuż stojących na chodnikach i jezdni. Powietrze było zimne, przejmujące. Silne podmuchy wiatru niosące fale deszczu uderzały o białe fasady domów. Cole zaciągnął suwak przy skórzanej kurtce i wsunął ręce głęboko do kieszeni. W ciągu niespełna dziesięciu minut zidentyfikował dwóch śledzących go mężczyzn. Obecności trzeciego nie był zupełnie pewny. Był pod obserwacją albo ludzi Rogera Verdiera, z którym właśnie był umówiony, albo Sumarów. Jeden z mężczyzn od pięciu minut stał na rogu głównej alei i poprzecznej ulicy, z dobrym widokiem na stopnie prowadzące do hotelu. Od pięciu minut palił papierosa. Drugi siedział za kierownicą peugeota ustawionego w pobliżu wejścia do hotelu. Trzymał
R
S
rozłożoną gazetę, lecz łatwo było poznać, że jej ni cezyta. Albo półanalfabeta, albo kiepski agent, pomyślał Cole. Był zły, że musi tak długo czekać. Dreptał w miejscu, usiłując odciążyć nogę, której ból coraz bardziej dawał mu się we znaki. Może byłoby warto namówić chirurgów, żeby znów spróbowali poszukać tkwiącego w niej odłamka? Roger Verdier się spóźniał. Cole miał nadzieję, że nie stało się nic złego. W ciągu kilku dni ogromnym nakładem czasu i energii udało mu się zaaranżować to spotkanie. Został uprzedzony, że jego rozmówca jest człowiekiem trudnym i bardzo podejrzliwym. Cole zgodził się na postawione warunki. Do Tunezji przyjechał sam, spełniając żądania Sumaryjczyków. Z trzech miejsc spotkania, które zaproponował Roger Verdier, służący za pośrednika, Damaszek i Teheran nie wchodziły w grę, więc Cole z konieczności wybrał Tunis. Był teraz daleko zarówno od Wysp Karaibskich, jak i od Julii Powell. Wieczór na St. Martin utkwił mu głęboko w pamięci. Kiedy nocą opuścił domek Julii i wracał do swego hotelu, przez całą drogę jechał za nim Mustafa. Potem Cole nie mógł zasnąć. Przez dwie godziny chodził jeszcze wzdłuż brzegu morza. Bez przerwy myślał o Julii Powell. Kobiecie, która ofiarowała mu własne ciało. Pożądał jej, lecz nie na tyle, by przystać na taką propozycję. W każdym razie powziął postanowienie. Zdecydował się pomóc Julii odzyskać córkę. Wiedział, że pomysł jest szalony i prawdę powiedziawszy, właściwie nie ma szans powodzenia. Mimo to zamierzał podjąć się tej niemal samobójczej misji. Udzieliło mu się zdeterminowanie zrozpaczonej, nieszczęśliwej matki.
R
S
Ból w kontuzjowanej nodze stał się już nie do zniesienia, kiedy w pobliżu Cole'a zatrzymał się sfatygowany citroen. - Felicitations, mon vieux! - przez otwarte okno wozu zawołał Roger Verdier. - Moje gratulacje. Twojego cennego tyłka pilnuje chyba ponad połowa ludzi w tym mieście! Cole podszedł do samochodu i zajrzał do środka. - Jesteś cholernie spostrzegawczy. Szkoda, że nie punktualny - powiedział z przekąsem. - Musiałem sprawdzić tych osobników - odparł Francuz. - Dlatego się spóźniłem. - Kto nasłał ich na mnie? - spytał Cole. - Przyjaciele moich przyjaciół - padła enigmatyczna odpowiedź. - Najważniejsze, że to nie twoi ludzie. I tylko to się liczy. - Och, do diabła z tobą! - warknął Cole. Otworzył drzwi wozu. - Viens, toi. Allons! Roger Verdier ruszył szybko z miejsca. Kiedy przejeżdżali obok peugeota, zaniepokojony kierowca zmiął w ręku gazetę. Ten widok Cole skwitował pobłażliwym uśmiechem, lecz Roger Verdier był poważny. - Sumaryjczycy to ludzie bardzo nerwowi - powiedział. - Uważaj na nich, Cole. Bądź ostrożny. Nie mogę zagwarantować ci bezpieczeństwa. - Nie musisz. Jak wiesz, zależy mi tylko na rozmowie z facetem, który stoi na czele ich tajnej organizacji. Zeeirem. - Obiecałem ci tylko kontakt z nimi. Nic więcej - zastrzegł się Francuz. - Spojrzał we wsteczne lusterko. - Mam nadzieję, że nie sprowadziłeś tutaj całego CIA. Zrobiłoby się tłoczno na drodze. Moglibyśmy mieć nawet własny korek uliczny - roześmiał się z własnego dowcipu.
R
S
- Jestem sam. Mówiłem ci przecież, że to prywatna sprawa. - Nie obrażaj się, mon ami. Prosiłeś o dyskrecję, więc to oczywiste, że jestem podejrzliwy. Cała ta rozmowa nie przypadła Cole'owi do gustu. Ogarnął go niepokój. Zwrócił się do swego towarzysza: - Jeśli mi nie ufasz, to natychmiast zawracaj i odstaw mnie do hotelu. Roger Verdier potrząsnął głową. - Zrozum, chodzi o moją reputację. - Prosiłem cię o przyjacielską pomoc, bo wiem, że masz kontakty z Sumarami. Reputacji przeze mnie nie stracisz. Francuz uśmiechnął się lekko. - Ile to lat upłynęło od naszego ostatniego spotkania? Cztery? Pięć? - Mniej więcej. Widzieliśmy się w Fort-de-France. - Przypominam sobie. Byłeś wtedy w towarzystwie la plus belle filie du monde o pięknych piersiach i kakaowej skórze. Jak ona miała na imię? - Gabrielle. - Aha. Co się z nią teraz dzieje? - Wyszła za mąż za malarza z Tulonu i ma dziecko. Dostałem od niej kartkę z życzeniami na Boże Narodzenie. - A jak twoje sprawy? Jak ci leci? - Jako tako. Większość czasu spędzam na farmie. W towarzystwie koni. - Ale znajdujesz chyba czas dla dam. Cole przypomniał sobie natychmiast Julię Powell. Na samą myśl o niej zrobiło mu się gorąco. - Od czasu do czasu. Jechali na północny wschód wzdłuż wybrzeża.
R
S
- Mówisz, że masz tu do załatwienia prywatną sprawę - odezwał się Roger Verdier. - Jeśli tym razem nie pracujesz dla Wuja Sama, to coś mi się zdaje, że twoja misja ma związek z kobietą. Gdyby przyszło mi zgadywać, powiedziałbym, że chodzi o byłą żonę króla, matkę małej księżniczki. Bo co innego mogłoby interesować cię w okropnie nudnym Sumarze, gdzie poza pompowaniem ropy nie dzieje się literalnie nic? - Nie będę rozmawiał na ten temat - szorstko odparł Cole. - Rozumiem. Wiem, że nie możesz. Chciałem się tylko popisać przed tobą moją wspaniałą intuicją. - Mam nadzieję, że popiszesz się też równie wspaniałą dyskrecją. Francuz tylko się uśmiechnął. - Czy Zeeir wypytywał, czego chcę? - Cole zmienił temat. - A jak myślisz? Oczywiście, Powiedziałem mu szczerą prawdę. To znaczy, że nie wiem nic. - Domyśla się chyba, o co chodzi. - Zeeir i jego ludzie są nieobliczalni. Pewnie uważają, że zamierzasz dokonać u nich prawdziwego przewrotu. Wiedzą, że masz w kieszeni poparcie francuskiego wywiadu. Ces salauds ne sont pas betes. Nie są głupi. Znają historię. Słyszeli o Lafayetcie. - Nie maczam palców w żadnych przewrotach. - Ci z OWS o tym nie wiedzą. Będą przy tobie niezwykle ostrożni. Może nawet potraktują cię ostro. - Co radzisz? - Rozmawiaj z nimi prosto z mostu. Nie owijaj w bawełnę. Nad morzem chmury się przerzedziły i pokazało się słońce. - Dokąd jedziemy? - spytał Cole.
R
S
- Do Kartaginy - odparł Roger Verdier. - Historyczne miejsce. - Mam zostawić cię w kawiarni. Tam będziesz czekał na ich następny ruch. - Francuz rzucił okiem we wsteczne lusterko. - Cholera! Mamy aż dwa ogony. Tylko jeden jest mój. - Jeśli drugi samochód nie należy do Jego Wysokości króla Sumaru, nie mamy się czego obawiać. Po paru minutach wjechali na szosę. W oddali były widoczne ruiny Kartaginy. Wzdłuż drogi rozsiadły się sklepiki z upominkami, jakieś domy i kawiarnia. Roger Verdier zjechał z szosy. Rozbryzgując kołami ogromne kałuże, zatrzymał wóz przed kawiarnią. Część stolików wystawiono na chodnik. - To tutaj - powiedział do Cole'a. - Nie mam pojęcia, jak potem dostaniesz się do miasta. Mam cię zostawić i od razu się zmywać. Rozmawiali głównie po francusku, lecz Cole podświadomie przechodził na angielski. - Dziękuję za pomoc. - Powodzenia, przyjacielu. Au revoir - odrzekł Roger Verdier. Wycofał samochód i wyjechał z powrotem na szosę. Cole chciał wejść do kawiarni. Była zamknięta na cztery spusty. Usiadł na ławce przy drzwiach, oparł się o mur i zamknął oczy. Powoli prostował bolącą nogę. Zaczęło lekko przygrzewać słońce. Upłynęło dziesięć minut. Piętnaście. Dwadzieścia. Członkowie podziemnej Organizacji Wyzwolenia Sumaru byli albo bardzo ostrożni, albo nie wiedzieli, co to punktualność. Cole przebył tysiące mil, aby spotkać się z nimi, i miał nadzieję, że męcząca podróż nie pójdzie na marne. Spod przymrużonych powiek dojrzał podjeżdżającego mercedesa. W samochodzie siedziało czterech ludzi o twarzach zamaskowanych chustami. Trzech
z nich wyskoczyło błyskawicznie z wozu. Dwaj mieli w rękach automaty. Cole powoli podniósł się z ławki. Mężczyzna bez broni szarpnął go za ramiona, obrócił twarzą do ściany i obmacał brutalnie w poszukiwaniu broni. Potem złapał za ramię i popchnął w stronę samochodu. Po chwili Cole znalazł się w środku. Nie podobali mu się ci ludzie. Zachowywali się jak bandyci.
R
S
W cienistym patiu, osłoniętym bujną winoroślą, Ahmed Zeeir kończył drugą filiżankę kawy. Lada chwila jego wysłannicy powinni wrócić z Amerykaninem. W kącie, z automatem na kolanach, siedział Chefik, najbardziej zaufany człowiek przywódcy OWS. Obaj pochodzili ż tej samej mieściny w Sumarze i nie rozstawali się od chwili stworzenia nielegalnej organizacji. Chefik był niski, krępy i bardzo silny. Prymitywny, bez żadnego wykształcenia, lecz odważny i bezgranicznie oddany Zeeirowi. Miał ponadto jeszcze jedną wielką zaletę. Instynkt, który go nie zawodził. - Jak długo jeszcze czekamy? - Dziesięć minut. Nie dłużej. - Nie dowierzam Amerykanom. Zawsze są z nimi kłopoty. - Nie denerwuj się, Chefik. Wysłuchamy tego człowieka. Musimy się przekonać, po co przyjechał. Ahmed Zeeir, przywódca OWS, był inteligentny, wykształcony i bardzo przebiegły. Kiedy Verdier zaproponował mu spotkanie z Amerykaninem, uznał je za bezcelowe. Przeważyła jednak wrodzona ciekawość i po dłuższych namowach Francuza zgodził się na rozmowę z Cole'em Bonnerem. Odstawił pustą filiżankę i w tym momencie usłyszał nadjeżdżający samochód. Chefik po beduińsku nacią-
R
S
gnał chustę na twarz, tak że były widoczne tylko jego zwężone, nieufne oczy. - Nie denerwuj się. - Zeeir uspokajał wiernego goryla. - Amerykanin to nie filmowy Rambo. Tacy w rzeczywistości nie istnieją. - Powiedz słowo, a natychmiast go zabiję. - Nie spiesz się. Posłucham, co ma do powiedzenia. Po chwili dwaj zamaskowani bojownicy OWS wprowadzili do patia Cole'a Bonnera. Na widok Zeeira zatrzymał się w miejscu. Miał przed sobą Araba ubranego po zachodniemu, w jasny garnitur i koszulę rozpiętą pod szyją. Mężczyznę w średnim wieku, pod czterdziestkę, o inteligentnych, przenikliwych czarnych oczach, wydatnym nosie i gęstych ciemnych włosach. - Witam, panie Bonner - odezwał się po angielsku Zeeir, z brytyjskim akcentem. - Proszę zająć miejsce. - Wskazał krzesło po przeciwnej stronie stolika, przy którym siedział. - Dziękuję. Cole podszedł bliżej. Czterej ludzie, którzy go tu przywieźli, szli za nim krok w krok. A potem się rozdzielili. Dwaj stanęli obok niego, dwaj ustawili się po obu stronach swego przywódcy. - Jestem Ahmed Zeeir - przedstawił się gospodarz. - Witam w Kartaginie. Mam nadzieję, że moi ludzie nie byli zbyt obcesowi. Słysząc te słowa Cole uśmiechnął się lekko. - Nie. Zachowali się bardzo przyjaźnie. - Musieli przestrzegać środków ostrożności, bo pańska wizyta wzbudziła nasze uzasadnione podejrzenia. - Rozumiem. - Napije się pan kawy? - Nie. Dziękuję. - A może czegoś zimnego?
R
S
- Nie. Bardzo dziękuję. Wzrok Cole'a przesunął się z Zeeira na stojącego obok uzbrojonego człowieka. Z jego oczu biło okrucieństwo. - Widzę, że zależy panu na szybkiej rozmowie - stwierdził gospodarz. - Jestem bardzo wdzięczny, że zgodził się pan przybyć do Tunisu na spotkanie. Nie zajmę wiele czasu. Jeśli pan pozwoli, od razu przejdę do rzeczy, - A więc słucham. - Przyjechałem zasięgnąć pańskiej opinii. Przywódca OWS zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. - Czuję się zaszczycony. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś z tamtej strony Atlantyku miał ochotę usłyszeć, co mam do powiedzenia. O co pan chce mnie zapytać? - Czy jest możliwe porwanie księżniczki Zary i wywiezienie jej z Sumaru? Zeeir miał nadal nieprzeniknioną twarz. - Możliwe? - powtórzył. - Dla kogo? Dla pana? - Dla każdego. - To brzmi niejasno. Pragnąłbym usłyszeć więcej na ten temat. Dlaczego w ogóle pan mnie o to pyta? - Nie jest tajemnicą, że dziewczynkę porwano matce. Amerykance o nazwisku Julia Powell. - Znam sprawę. Z uwagą śledziliśmy doniesienia prasowe. Czy występuje pan w imieniu tej kobiety? - Prosiła, żebym ustalił, czy istnieje możliwość uprowadzenia dziecka z pałacu ojca w Sumarze. - I pan przyjechał z tym do mnie. Chce pan poznać moje zdanie? - Tak. - Odpowiedź jest trudna. Zresztą z pewnością sam pan przemyślał sprawę. Do jakiego wniosku pan doszedł? - zapytał Zeeir.
R
S
- Że bez pomocy wewnątrz Sumaru taka akcja jest niemożliwa. - Sensowna konkluzja. Ale nawet wówczas szanse też byłyby niewielkie, a konsekwencje - tragiczne. Jeśli Kasim złapie pana, zostanie pan zabity i poćwiartowany, na sposób beduiński. - To brzmi zniechęcająco. - Rozumiem, że chodzi o wsparcie ze strony mojej organizacji. Ale dlaczego mielibyśmy go udzielić? - Moja klientka jest bardzo bogata. Zapłaci szczodrze. - Jest pan najemnikiem, ale ja nie - odrzekł Zeeir, zaciągając się papierosem. - Nie musi chodzić tylko o pieniądze - wyjaśnił Cole. - Co jeszcze może wchodzić w grę? - W głosie przywódcy OWS wyczuwało się lekką drwinę. - Zamierza pan zaproponować mi, żebym pomógł uprowadzić dziewczynkę wyłącznie dla sportu? - Księżniczka Zara jest dzieckiem wyjątkowym - odparł Cole. - Przyznaję, przeszło mi przez myśl, że może dla pana nie bez znaczenia będzie wyrządzenie przykrości jej wysoko urodzonemu ojcu. Może nawet ujawnienie jego słabości. - Co za frajda uszczypnąć lwa w nos? Myśli pan, że to mnie bawi? Cole potarł czoło i popatrzył na Zeeira. - Zależy mi tylko na dziecku. Jeśli pańskie zainteresowania są... szersze, to nie moja sprawa. - Gdybym zechciał załatwiać własne porachunki, po co byłby mi pan potrzebny? Jaką korzyść miałbym z pańskiego udziału? - Postaram się znaleźć w bezpośrednim otoczeniu księżniczki. Dzięki pani Powell. Mała jest ciężko chora na serce. Obecność matki może ulżyć jej cierpieniu
R
S
i przyczynić się do szybszego wyzdrowienia. Dajani zdaje sobie z tego sprawę. - Widzę, że wierzy pan w przywiązanie Kasima do córki. - Wierzę tylko w egocentryzm tego człowieka. Mam podstawy sądzić, że uwielbia córkę i jest gotów zrobić dla niej wiele. Stawia ją, oczywiście, dopiero na drugim miejscu. Po monarchii. Zeeir zaciągnął się papierosem. - Panie Bonner, to, co usłyszałem, jest warte przemyślenia - powiedział po chwili. - Za plecami przywódcy poruszył się nerwowo krępy, uzbrojony goryl. Zmrużył oczy. - Czy dopuszcza pan w przyszłości możliwość jeszcze jednej naszej rozmowy? - zapytał Cole. - O ile, oczywiście, będę miał okazję znaleźć się w Sumarze. Ahmed Zeeir zapalił następnego papierosa, a dopiero potem, utartym zwyczajem, zgasił poprzedniego. - Panie Bonner, jestem człowiekiem cywilizowanym. O Kasimaie Salihu Dajańim zawsze chętnie porozmawiam z przyjacielem.
ROZDZIAŁ 7 Podczas ponurych i ciągnących się w nieskończoność dwóch tygodni, które Julia spędziła w Wirginii, tylko raz zaświtał jej promień nadziei. Kiedy otrzymała kartkę od Cole'a. Napisał z Paryża: „Podróż przebiega pomyślnie. Kochanie, bardzo tęsknię za tobą. Mam nadzieję zobaczyć cię w następną środę. Najpóźniej w czwartek."
R
S
W środę nie przyjechał. Nerwy Julii były napięte do ostatnich granic. Podczas długich, samotnych spacerów ciągle wracała myślami do wieczoru na St. Martin, spędzonego z Cole'em. Musiała przyznać, że jego dżentelmeńskie zachowanie mile ją zaskoczyło. Teraz, targana wątpliwościami, zastanawiała się, co zdziałał przez te dwa tygodnie. Siedząc przy biurku w sypialni, po raz nie wiadomo który wzięła do ręki widokówkę z wieżą Eiffla i zastanawiała się, co oznaczają słowa, że podróż przebiega pomyślnie. Usłyszała ciche pukanie do drzwi. - Proszę! Do pokoju weszła gospodyni Corine Williams. - Przyniosłam herbatę - powiedziała. Dom w Wirginii prowadziła jeszcze za życia matki Julii, Diny
R
S
Powell, i była prawdziwym przyjacielem rodziny. Postawiła tacę na biurku. - Corine, niepotrzebnie się trudziłaś. Sama za chwilę zeszłabym na dół, żeby się napić. Jestem już zdrowa. Nie musisz mnie dłużej rozpieszczać. - Czy to dzisiaj ma przyjechać z Francji ten twój nowy znajomy? - spytała gospodyni. - Chyba tak. - Julia powiedziała Corine o Cole'u i o tym, że się nim zainteresowała. Jeśli mieli udawać kochanków, musiała zawczasu przygotować grunt, a potem podtrzymywać tę wersję wobec całego otoczenia. Po powrocie z Wysp Karaibskich umówiła się na spotkanie z przedstawicielami Departamentu Stanu. Wiedziała, że nie usłyszy od nich niczego nowego, lecz - aby nie budzić żadnych podejrzeń - postanowiła zachowywać się jak zawsze. Pewnego dnia zadzwonił do niej Steven Bettencourt. Za jego pośrednictwem prawnicy Kasima zawiadomili Julię, że Zara czuje się dobrze i że badał ją znakomity kardiochirurg, który potwierdził poprzednią diagnozę. - Jak sądzisz, Steven, dlaczego Kasim przekazał mi łaskawie wiadomość o dziecku? - spytała prawnika zaskoczona Julia. - Może ogarnęły go wyrzuty sumienia? Nie, osobiście nigdy w to nie uwierzę. W każdym razie posunięcie byłego męża poprawiło Julii samopoczucie. Nabrała pewności, że jej pobyt na Wyspach Karaibskich nie wydał mu się podejrzany. - Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić? - spytała Corine. - Nie, dziękuję. Po herbacie spróbuję się trochę zdrzemnąć. - Odpoczywaj sobie. Kiedy twój miły gość się zjawi, od razu dam ci znać.
- Nie mogę się doczekać jego przyjazdu - z westchnieniem stwierdziła Julia. Było to zgodne z prawdą. Cała jej przyszłość leżała w rękach tego człowieka.
R
S
Otworzyła oczy. Wśród konarów hulał za oknami zimny, listopadowy wiatr. Niebo pociemniało. Zapadał zmierzch. O tej porze roku dni były już krótkie. Niedługo Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie. Po raz pierwszy bez Zary, z rozdartym sercem uprzytomniła sobie Julia. Od strony korytarza usłyszała jakiś ruch. - To ty, Corine? - zawołała. - Nie. To ja, Cole. Mogę wejść? - Stanął w otwartych drzwiach. Julia, ubrana w ciepły sweter i spodnie, zerwała się z łóżka. Ogarnęła ją niewypowiedziana radość. W mrocznym pokoju rysy twarzy gościa były ledwie widoczne. W ręku trzymał bukiet żółtych róż. - Podbiegła do Cole'a. Zarzuciła mu ręce na szyję. Przytrzymał ją mocno. Pachniał świeżym, rześkim powietrzem. Miał chłodny policzek. - Dziękuję za kwiaty. Myślałam właśnie o tobie. - Tak? - Zaczynałam się już martwić. - Nie mogłem wcześniej. Przyleciałem do Nowego Jorku ze sporym opóźnieniem. Musiałem jeszcze załatwić na miejscu parę spraw. - Dostałam kartkę z Paryża. - Uznałem, że powinienem ją wysłać. - A więc podróż przebiegła pomyślnie? - Tak. Zrobiłem rekonesans. Musiałem uzyskać wiele informacji. - No i co? Julia wyczuła, że Cole mówi niechętnie. - Nawiązałem kontakty, które, mam nadzieję, przydadzą się w przyszłości. Sporo myślałem. Przyszło
R
S
mi do głowy jedno rozwiązanie. - Cole rozejrzał się po pokoju. - Może usiądziemy? - zapytał. - Tak, oczywiście. Przepraszam. Ściągnij kurtkę. Jak udało ci się samemu wejść na górę? Były kłopoty z gospodynią? - Nie. Zobaczyła kwiaty i potraktowała mnie bardzo przyjaźnie. Oświadczyła, że drzemiesz, a ja zapytałem, czy pozwoli mi samemu cię obudzić. I pozwoliła. - Kazałeś mi się przyjąć z otwartymi ramionami. Dlatego uprzedziłam Corine o twoim przyjeździe i powiedziałam jej o tobie. - Mam nadzieję, że nie wszystko. - Oczywiście. O naszych sprawach z nikim nie rozmawiałam. Kiedy Steven, mój prawnik, zapytał, czy udało mi się nawiązać z tobą kontakt, odpowiedziałam, że tak. I na tym skończyła się cała rozmowa na ten temat. - To świetnie. Dyskrecja jest podstawą naszego działania. Julia popatrzyła na Cole'a. - Nie mogłam się ciebie doczekać. - Ja też dużo o tobie myślałem. - To dobry znak. Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. Powiedz wreszcie, proszę, co wymyśliłeś. Teraz wzrok Cole'a spoczął na twarzy Julii. - Mój plan jest prosty. Tak prosty, że może mieć szanse powodzenia. Będzie jednak wymagał sporo zachodu i wyrzeczeń zwłaszcza od ciebie. - Przecież wiesz, że zgodzę się na wszystko. - Także na małżeństwo? - Cole uśmiechnął się lekko. - Na małżeństwo? - powtórzyła zaskoczona Julia. - Czyje? Masz na myśli... nasze? Skinął głową. - Po co?
R
S
- To jedyny sposób, abym wraz z tobą mógł jechać do Sumaru i dostać się do Zary. - Sądzisz, że Kasim mnie do niej dopuści? - Jest spore prawdopodobieństwo, że pozwoli ci odwiedzić dziecko, W czasie operacji lub rekonwalescenci. Oczywiście, zrobi to wyłącznie dla dobra małej. - Cole, twoja propozycja jest szokująca. Nie wiem, co powiedzieć. Zupełnie mnie zaskoczyłeś. - Musisz jednak przyznać, że pomysł jest sensowny. - Chyba... tak. - Julia powzięła decyzję. - Jeśli naprawdę uważasz, że nasze fikcyjne małżeństwo jest niezbędne, masz na nie moją zgodę. - Pamiętaj jednak, że w żadnym razie nasz związek nie może wyglądać na fikcyjny. Zaprzepaścilibyśmy szansę. Jeżeli Kasim pozwoli ci przyjechać do Sumaru, a ty powiesz mu, że chcesz zabrać ze sobą męża, ten podejrzliwy facet natychmiast każe sprawdzić, czy rzeczywiście nim jestem. Będzie węszył wokół nas. Przekupi kelnerów, hotelowych portierów i pokojówki, a także twoją gospodynię. Będzie chciał poznać wszystkie, nawet najbardziej intymne szczegóły naszego pożycia, żeby się przekonać, czy małżeństwo jest prawdziwe. - Wiesz przecież, że zależy mi na odzyskaniu dziecka. Zrobię wszystko, czego zechcesz. - Jeszcze nigdy nie zmuszałem kobiety, żeby spała ze mną. I nadal tego nie zrobię. - Cole wzruszył ramionami. - Widzę, że jesteś rozczarowany. Spodziewałeś się z mojej strony innej reakcji. Ważył starannie słowa: - Chyba tak. Większej spontaniczności.
R
S
- Miałeś nadzieję, że nasz związek przerodzi się w coś trwalszego. - Wiesz doskonale, że mi się podobasz - odparł szczerze. - Myśl o małżeństwie z tobą jest pociągająca. - Uśmiechnął się. - Może dlatego, że będzie to układ bezpieczny. - Same korzyści, żadnych zobowiązań? - spytała Julia. - Aha - przytaknął Cole. - Coś w tym rodzaju. - Ty też mi się podobasz - wyznała. - Ale teraz liczy się tylko Zara. Żaden poważny związek z mężczyzną nie wchodzi w rachubę. - Mamy wspólny cel. A to najważniejsze. - Wspólny? - Tak. Chcę, abyś odzyskała Zarę. Zaczęło mi na tym zależeć. Oczy Julii wypełniły się łzami. Ogarnęła ją fala wdzięczności dla tego prawie nieznajomego mężczyzny. Ujęła rękę Cole'a. - Zacznijmy od przyzwoitych, aczkolwiek krótkich zaręczyn - powiedział nieco szorstkim tonem. - Sięgnął do kieszeni i wyjął aksamitne, malutkie pudełko. - Musiałem zdać się na własny gust, bo nie znam twojego. Kupiłem go w Nowym Jorku. - Otworzył wieczko pudełka. Oczom Julii ukazał się duży, piękny brylant w klasycznej, prostej oprawie. - Och! - wykrzyknęła zaskoczona. - Jest śliczny... Cole wsunął jej pierścionek na palec. - Chyba za bardzo rzuca się w oczy - powiedziała z wahaniem, lecz szybko się poprawiła: - Nie, masz rację, jest świetny. Każdy zwróci na niego uwagę, a o to nam przecież chodzi, prawda? Zwrócę ci pieniądze. - Nie trzeba.
R
S
- Cole, nie możesz przecież ponosić aż tak dużych wydatków. - Nie szkodzi. Sama będziesz miała znacznie większe. A ponadto spodziewam się odpowiedniej rekompensaty. - To oczywiste. - Szkoda marnować czas. Może więc przejdźmy od razu do konkretów - zaproponował. - Głos Cole'a brzmiał teraz rzeczowo. - Zaręczyny ogłosimy publicznie. Z pompą. Z wszystkimi szykanami i anonsami w kronikach towarzyskich. Co najmniej raz pojedziemy do Kentucky i odwiedzimy moją szacowną rodzinę. I zaraz potem się pobierzemy. - Gdzie będziemy mieszkać? - spytała Julia. - Na zmianę. Tutaj i w Kentucky. Z wypadami do Nowego Jorku. - To brzmi sensownie. - Julio, twój prawnik zechce sporządzić kontrakt przedmałżeński. Zachowamy oboje to, co przed ślubem do każdego z nas należało. Na początku misji na mój zagraniczny rachunek przekażesz pół miliona dolarów. Gdy uda się odzyskać Zarę, dodasz dwa miliony. Ponadto poniesiesz wszelkie wydatki związane z całym przedsięwzięciem. Będziesz więc musiała dysponować sumą pięciu do sześciu milionów dolarów. - Dobrze. Już wydałam polecenie Stevenowi, żeby zaczął gromadzić gotówkę. Będziesz miał tyle pieniędzy, ile zażądasz. Cole, nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa. Dzięki tobie. - Wolałbym zasłużyć sobie na to w inny sposób... W oczach Julii znowu pojawiły się łzy. Spojrzała na piękny brylant mieniący się na palcu. - Nigdy nie przypuszczałam, że ponownie wyjdę za mąż. - Życie sprawia niespodzianki.
R
S
- Może... może powinniśmy uczcić ten dzień? Poproszę Corine, żeby przyniosła z piwnicy szampana. - Świetnie. Cole wstał. - Ludzie z Kentucky są przesądni. Za zły omen uważają zaręczyny nie przypieczętowane pocałunkiem. - Niepotrzebny nam zły omen - przyznała Julia. - To właśnie miałem na myśli. - Pochylił głowę i na rozchylonych wargach Julii złożył czuły pocałunek. Napawała się nim, przymrużywszy powieki. A potem podniosła wzrok i popatrzyła Cole'owi głęboko w oczy.
ROZDZIAŁ 8
R
S
- Wyglądasz uroczo - powiedziała Corine, spoglądając z zachwytem na pannę młodą. Julia stała przed lustrem w sypialni i patrzyła na odbicie swej szczupłej sylwetki. Rzeczywiście, wyglądała dobrze. W bladoniebieskim kostiumie było jej do twarzy. - Nie byłam na twoim pierwszym ślubie - ciągnęła gospodyni. - Tylko raz widziałam pana Kasima i od razu mi się nie spodobał. Ale pan Cole to zupełnie inny człowiek. Prawdziwy dżentelmen. Jestem pewna, że będziesz z nim szczęśliwa. On bardzo cię kocha. - Tak sądzisz? - spytała Julia. - Oczywiście! Przecież żeni się z tobą - z przekonaniem odparła Corine. Cole Bonner okazał się wyśmienitym aktorem. Julia musiała to przyznać. Przy ludziach zawsze był dla niej niezmiernie czuły. Swoim zachowaniem potrafiłby wprowadzić w błąd każdego. - Jak ty to robisz? - spytała go Julia po jednym z przyjęć w Nowym Jorku. - Jakoś sobie radzę. Jest łatwiej, niż początkowo sądziłem - odparł z uśmiechem.
R
S
Corine miała rację. Cole był dżentelmenem. Do niczego Julii nie zmuszał. Jak do tej pory, dotrzymał umowy. Tydzień po jego powrocie z Tunisu ogłosili w Lexington zaręczyny. Sarah Gilmore, siostra Cole'a, a zarazem żona jednego z najbardziej wziętych lekarzy w tym mieście, urządziła na ich cześć wielkie przyjęcie. Julia zatrzymała się u matki Cole'a. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Lillian Bonner jest damą o żelaznej woli. To po niej Cole odziedziczył charakter. Z sympatią przyjęła Julię, zadowolona, że syn wreszcie się ustatkuje i założy rodzinę. Zamożność i wysoka pozycja społeczna przyszłej synowej nie zrobiły na starszej pani większego wrażenia. W Lexington Cole zachowywał się nienagannie. Był niezwykle czuły dla narzeczonej. Julia poddawała się bezwiednie jego nieprzepartemu urokowi. Po przyjeciuvu Sarah zawiózł ją nie do domu matki, lecz na farmę. Pod pretekstem, że powinna zobaczyć swój przyszły dom. Rozpalił ogień w kominku i otworzył butelkę szampana. - Chcesz się ze mną kochać? - zapytała Julia, Milczał. - Cole, ja też mam na to ochotę. Naprawdę. Tylko... - Tylka co? - To byłoby nie w porządku. Bez przerwy myślę o Zarze. Ale... - Nie musisz się tłumaczyć. Wystarczy zwykłe „nie". - Ale przecież zawdzięczam ci tak wiele... - Twoja wdzięczność mnie nie interesuje. Wziął płaszcz i wyszedł z domu. Zmartwiona Julia, pełna pretensji do siebie, została sama. Po półgodzinie Cole wrócił. Na spacerze ochłonął i się uspokoił.
R
S
Nigdy więcej - ani przedtem, ani potem - nie dał Julii wyraźnie do zrozumienia, że ma ochotę na zbliżenie. Gdy zostawali sami, zawsze traktował ją jak siostrę. Z Kentucky polecieli do Nowego Jorku, gdzie wzmianki o ich zaręczynach trafiły do kronik towarzyskich. - Mam nadzieję, że Kasim jest bardziej zadowolony niż ja - powiedział Cole, kiedy pewnego wieczoru wracali na Long Island z przyjęcia na Manhattanie. - Męczy cię takie uśmiechanie się i udawanie - zauważyła Julia. - To pestka. Znacznie gorsze jest wysłuchiwanie uwag tych wszystkich facetów, jakim to jestem cholernym szczęściarzem. - Zwykłe kurtuazyjne rozmowy. - Nie. Są przekonani, że mam cię co noc, i zielenieją z zazdrości. - No to co? - Nic. Ale nadrabianie miną jest rzeczą godną politowania. Okropną. - Och, wy, mężczyźni, uważacie kochanie się z kobietą za jedyny przejaw męskości. - Myśl sobie, co chcesz. Ja wiem swoje- mruknął Cole. - Jeśli tak bardzo ci zależy, to... - zaczęła Julia. - Bez łaski. Sam sobie poradzę. Któregoś wieczoru zrobię mały wypad za miasto. - Rób, co chcesz. To twoja sprawa. Byle dyskretnie. - Ze względu na Kasima? - Wątpię, czy to go obchodzi. Cole westchnął głęboko.
R
S
- Przecież wiesz, że ten facet to paranoik. Każe nas bez przerwy śledzić. - Zobaczyłeś tych samych ludzi co na Karaibach? - spytała przykro zaskoczona Julia. - Nie. Tym razem twój były mąż korzysta z usług profesjonalnych agencji detektywistycznych. Ich ludzie nas obserwują. Chyba dzień i noc. Po plecach Julii przebiegły dreszcze. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - Po co miałaś się denerwować i bez przerwy oglądać za siebie? Żałuję, że w ogóle o tym wspomniałem. - Nie powinieneś troszczyć się o moje samopoczucie. - Ale muszę bez przerwy działać skrycie. Oboje musimy być bardzo ostrożni. Następnego ranka Cole wyjechał „w interesach". Wrócił po dwóch dniach w lepszym nastroju. W domu na Long Island spędzali noce w osobnych pokojach. Gdy zatrzymywali się w hotelach, Cole sypiał ną sofie. Na farmie, gdzie dzielili pokój, Julia zaproponowała spanie w jednym łóżku. Odmówił. - Za propozycję pięknie dziękuję. Jest dla mnie pochlebna. Czuję się zaszczycony - oświadczył cierpkim tonem. Czasami długo w nocy Julia leżała rozbudzona, myśląc o tym, jakby dobrze byłoby mieć Cole'a obok siebie i wtulić się w jego ramiona. Do tej pory nie kochała się z nim tylko z jednego powodu. Uważała, że byłoby to nieuczciwe w stosunku do niego. Jałmużny nie chciał, a ona nie mogła oddać mu się w pełni. Minęło Boże Narodzenie. Zbliżał się termin ślubu.
R
S
- Julio, byłaś kiedyś na Seszelach? - pewnego dnia zapytał Cole. - Masz na myśli wyspy na Oceanie Indyjskim? - Tak. - Nie. Nigdy tam nie byłam. - To będzie świetna kryjówka dla ciebie, kiedy ja wyjadę nad Zatokę Perską. - Kryjówka? - Aha. Będziemy udawać, że spędzamy tam miesiąc miodowy. Wynajmę żaglówkę, żeby móc swobodnie poruszać się wśród wysp. To znaczy ty będziesz pływała, kiedy mnie nie będzie. Podobno Seszele są piękne. Istny raj na ziemi. - Chętnie tam pojadę. A co ty zamierzasz robić w tym czasie? - Lepiej, abyś nie wiedziała. - Powiesz mi? - Nie. Jeszcze nie teraz. Przygotowanie uroczystości ślubnych w całości spadło na Julię. Cole zajmował się innymi, sekretnymi sprawami. Niemniej jednak od czasu do czasu wyrażał opinie o różnych rzeczach. Uparł się na przykład przy ślubie kościelnym, argumentując, że dla Kasima będzie bardziej wiarygodny niż ślub cywilny. - Moja matka i siostra - dodał w rozmowie z Julią - traktują poważnie moje małżeństwo. Choćby ze względu na nie ślub powinien być uroczysty. Pobrali się w Wirginii. W małym kościele, w którym niegdyś brała ślub matka Julii. Państwo młodzi zaprosili niewielu gości. Rodzina Cole'a zatrzymała się w miejscowym hotelu, podobnie jak on sam. Po uroczystej kolacji w domu panny młodej, Lillian Bonner, Sarah, jej mąż i Cole
S
wrócili do swych kwater. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie spędzał z Julią nocy. Poczuła się dziwnie opuszczona i smutna. - Nie przejmuj się tak bardzo tym ślubem - pocieszał ją, wychodząc po kolacji. - W twoim życiu zmieni się przecież niewiele. - To znaczy, że po nocy poślubnej nadal pozostanę... dziewicą? - Jeśli tak będzie, to z pewnością nie z mojej winy - odparł z dziwnym uśmiechem i szybko się pożegnał. Julia zastanawiała się teraz nad jego słowami. Już dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna była wymuszać na Cole'u obietnicy, że jej nie dotknie. Przez ostatnie tygodnie wmawiała sobie, że ludzi pracujących wspólnie dla dobra jednej sprawy łączy często specyficzny rodzaj uczucia. I tak pewnie było tym razem.
R
Wraz z Corine wsiadła do limuzyny czekającej przed domem. Droga do kościoła była krótka. U stóp schodów na Julię czekał Cole. Postanowili postąpić niezgodnie z tradycją i razem iść do ołtarza. Rozbrzmiały pierwsze tony marsza weselnego i rozpoczęła się uroczystość. Zdenerwowana Julia była półświadoma tego, co wokół się dzieje. Kiedy ksiądz ogłosił ich mężem i żoną, po jej twarzy pociekły łzy. Płakała, lecz równocześnie czuła się lekko i radośnie. Byłą szczęśliwa. Po ślubie w domu Julii zaplanowano małe przyjęcie. Kiedy państwo młodzi wrócili z kościoła i na chwilę zostali sami, Cole wziął Julię w ramiona. - Wcale nie zamierzałeś się żenić - stwierdziła.
R
S
- Nie zamierzałem - mruknął. - A teraz jak się czujesz? Cole podniósł wzrok. - Nie uwierzysz, jeśli powiem, że znakomicie. Jestem cholernie zadowolony. Ba, wręcz dumny. - Bo masz to już za sobą? - Nie. Dlatego, że zostałaś moją żoną. O jedno bardzo cię proszę, kochanie. Nie martw się niczym. Wiedz, że zrobimy wszystko, by odzyskać Zarę. Dziś nie ma dla nas ważniejszej sprawy.
ROZDZIAŁ 9
R
S
Julię obudził hałas dochodzący z sąsiedniej kabiny. To wstawał Cole. Spojrzała na zegarek. Była trzecia nad ranem. Postanowiła zostać u siebie. Pożegnali się wczoraj po kolacji na pokładzie jachtu, kiedy zachodzące słońce tonęło w przestworzach Oceanu Indyjskiego. - Będę się bała o ciebie - powiedziała Julia. - Powinnaś się cieszyć. Od tej chwili zaczynasz sensownie wydawać pieniądze - odparł Cole. - Czy dlatego mam się nie martwić o ciebie? Wziął ją za rękę. - Do tej pory wszystko, co robiliśmy, to tylko zasłona dymna. Prawdziwa gra wreszcie się rozpoczyna. Przez chwilę Julia zastanawiała się, czy Cole zajrzy nad ranem do jej kabiny, aby się pożegnać. Bardzo by sobie tego życzyła. Nie, z pewnością nie przyjdzie. I, o ironio, będzie przekonany, że robi to dla jej dobra. Dopiero kiedy cztery dni temu znaleźli się na Seszelach, przedstawił, w ogólnym zarysie, swoje najbliższe plany. Julia zostanie na jachcie, tak by wszyscy byli przekonani, że oboje mile spędzają czas na pływaniu i nurkowaniu w najpiękniejszych wodach
R
S
świata, a tymczasem on sam przeleci małym, czarterowym odrzutowcem tysiąc mil morskich na północny wschód, aby na innych, odległych wyspach spotkać się z kimś z Organizacji Wyzwolenia Sumara i razem ż nim udać się na rekonesans nad Zatokę Perską. Julię ogarnął niepokój. Wiedziała, że misja jest bardzo niebezpieczna. Gdyby go złapano w Sumarze, bo tam chciał się przedostać, zostałby uwięziony i z pewnością skazany na dożywocie lub śmierć. Była to przerażająca myśl. Tej nocy miała po Cole'a przypłynąć łódź motorowa i zabrać go w dalszą drogę, do lotniska. - Dlaczego w środku nocy? - spytała Julia. - Bo trzech dżentelmenów z arabskimi paszportami przebywa obecnie na Seszelach. Wszyscy zjawili się tu dzień przed nami. - Skąd o tym wiesz? - Dałaś mi przecież milion dolarów zaliczki na niezbędne wydatki. Pieniądze robią swoje. Julia zamilkła. Podniosła się z koi i wyjrzała z kabiny. Noc była bezksiężycowa. Na niebie świeciły gwiazdy. Wody zatoki, w której zakotwiczyli żaglówkę, były dość spokojne. Z kabiny Cole'a nie dochodziły już żadne odgłosy. Widocznie ubrał się i na pokładzie czekał na motorówkę. Pod wpływem impulsu Julia naciągnęła na siebie podkoszulek i szorty i wyszła na pokład. Cole stał na dziobie, wpatrzony w ciemną toń. - Co tu robisz? - zapytał, kiedy stanęła tuż obok niego. - Obudziłam się i postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza. No i chciałam się pożegnać. Mogę z tobą poczekać na łódź?
R
S
- Oczywiście. Julia nie potrafiła traktować Cole'a wyłącznie jako człowieka, którego wynajęła po to, by odzyskać dziecko. Stał się partnerem, kimś bardzo bliskim. Miała teraz ochotę przytulić się do niego, lecz się powstrzymała. - Wrócisz do mnie? - spytała po chwili milczenia. - Mam zamiar - odparł spokojnie. - Martwię się o ciebie. - Zupełnie niepotrzebnie. - Dlaczego? - Okazałaś się kobietą przezorną. Miałaś rację, że nie kochałaś się ze mną. Początkowo to mnie złościło, lecz potem doszedłem do przekonania, że postąpiłaś niegłupio. Teraz widzę, że taki układ ma swoje zalety. - Cole, czy dla ciebie liczy się tylko seks? Czy nie potrafiłbyś martwić się o kobietę, która nie była twoją kochanką? Odwrócił się do Julii. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. Wiedziała, że przed chwilą zdradziła się z własnymi odczuciami, lecz nie miała o to do siebie pretensji. - Co mam zrobić, jeśli coś ci się stanie? - zapytała. - Wracaj do domu i zacznij działać od nowa. Wcześniej czy później znajdziesz kogoś, kto pomoże ci odzyskać Zarę. Nie takiej odpowiedzi spodziewała się Julia i chyba Cole zdawał sobie z tego sprawę. Usłyszeli w oddali cichy warkot motorówki. - Bardzo cię szanuję - powiedziała Julia z oczyma pełnymi łez. - Wiem, że byłam dla ciebie niedobra. Nie zasługiwałeś na takie traktowanie. - Słonko, to brzmi zupełnie jak mowa pogrzebowa. Nie jestem wcale pewien, czy mam ochotę tego słuchać. - Cole roześmiał się lekko. - Musiałam przynajmniej tyle ci powiedzieć.
R
S
- Inne teksty zostaw sobie na później. Wygłosisz je po moim powrocie. - Dobrze. - I czekaj na mnie z piwem. Przyzwoicie schłodzonym. - Dobrze - szepnęła. - A teraz zejdź pod pokład. Mówiłem, że będę sam na łodzi. Dlatego Marcel i Jeanne tu się nie pokazali. Było to sympatyczne małżeństwo, od którego Cole na Mauritiusie wynajął jacht, z nimi jako załogą. - Dobrze. Uważaj na siebie. Julia zarzuciła Cole'owi ręce na szyję. Przygarnął ją mocno do siebie. A potem pocałował. Motorówka była już blisko. Julia odwróciła się, żeby posłusznie zejść pod pokład. - Do zobaczenia, Cole - rzuciła przez ramię. - Pamiętaj o piwie. Potem słyszała przytłumione głosy dwóch osób mówiących po francusku. Po chwili ucichły. Motorówka odpłynęła. Julia wsłuchiwała się w coraz słabszy warkot silnika. W tym momencie po raz pierwszy naprawdę poczuła, co to znaczy być kobietą zamężną. Obudziła się z mieszanymi uczuciami. Strachu, a zarazem nadziei. Jeśli wszystko odbywa się zgodnie z planem, lada chwila Cole znajdzie się w Sumarze. Nie powiedział jej, w jaki sposób zamierza się tam dostać ani po co właściwie jedzie. Wspomniał mimochodem, że interesują go usytuowanie i topografia pałacu królewskiego, lotniska i paru innych obiektów. Julia wciągnęła szorty i krótką bluzkę. Uczesała się i wyszła z kabiny. Na pokładzie ujrzała ciężko pracującego Marcela. Jeanne, szczupła brunetka, pływała w pobliżu jachtu. Jak zwykle, nago.
R
S
- Bonjour! - wykrzyknęła na widok pasażerki jachtu. Julią pomachała jej ręką. - Chodź do wody! - zawołała Francuzka. - Przed śniadaniem kąpiel dobrze ci zrobi. Będziesz miała apetyt. Julia zobaczyła, że Marcel jest zajęty reperowaniem żagla i nie patrzy w jej stronę. Szybko zrzuciła szorty i bluzkę. Nago skoczyła do wody. Podpłynęła do Jeanne. - C'est merveilleuse, la mer, n'est-ce pas? - Morze jest cudowne, prawda? - zachwycała się żona Marcela. - Tak. Wspaniałe. Pływały w pobliżu zakotwiczonego jachtu. Pierwsza wróciła na pokład Jeanne, żeby przygotować śniadanie. Myśli Julii bez przerwy krążyły wokół Cole'a. Bez wątpienia pociągał ją fizycznie. Ale była przecież przedtem żoną innego, równie, a może nawet bardziej atrakcyjnego człowieka, więc powinna być uodporniona na męskie wdzięki. Nad ranem całowała się z Cole'em bez żadnych zahamowań. Dlatego że za chwilę mieli się pożegnać. Teraz nawet żałowała, że przed rozstaniem się nie kochali. Nabrała powietrza i zanurkowała. Obserwowała bajeczny podwodny świat. Wielobarwne ryby, korale i egzotyczną roślinność. W tym cudownym świecie zostałaby na zawsze! Wreszcie wynurzyła się z wody. Zobaczyła, że jest w połowie drogi między jachtem a brzegiem. Z łodzi dobiegło wołanie Jeanne: - Zaraz będzie śniadanie! - Już wracam! - odkrzyknęła Julia. Zanim zawróciła, omiotła wzrokiem brzeg. Zakotwiczyli w mało uczęszczanej zatoce w pobliżu wyspy
La Digue, położonej najdalej od miasta. Cole uprzedził, że mogą być obserwowani zarówno od strony morza, jak i z powietrza. Polecił Marcelowi utrzymywać jacht w ciągłym ruchu i trzeciej nocy wrócić po niego do zatoki. Gdyby się nie pokazał, mieli odpłynąć i wracać w umówione miejsce podczas pięciu następnych nocy. Julia modliła się, żeby powrócił jak najszybciej. Wiedziała, jaką udręką jest czekanie. Straciła już na nie wiele dni swego życia. Nie spiesząc się, dopłynęła do jachtu i wdrapała się na pokład.
R
S
Marcel obiecał Cole'owi, że do jego powrotu uczyni z Julii dobrego płetwonurka. Zaraz po śniadaniu popłynęli do Praslin Island, gdzie dał jej pierwszą lekcję. Nurkowanie okazało się ogromną przyjemnością. Znacznie większą niż Julia się spodziewała. Nadal jednak ciągle myślami wracała do Cole'a, zastanawiając się, co robi i gdzie się podziewa. Zaczynała rozumieć ciężkie życie żon wojskowych. Różnica polegała na tym, że ich mężowie walczyli w obronie kraju, a on ratował jej dziecko. Odpoczywała właśnie w kabinie po męczącej lekcji nurkowania, kiedy usłyszała warkot zapasowego silnika i poczuła ruch łodzi. Zdziwiło ją to, bo zamierzali zatrzymać się na noc w pobliżu Praslin Island. Wyszła na pokład. Jacht na pełnych żaglach, wspomagany silnikiem, pruł szybko fale, płynąc w stronę otwartego morza. - Co się stało? - spytała Marcela stojącego przy sterze. - Jesteśmy pod obserwacją - odparł Francuz. -Cole nakazał, żeby w takich wypadkach nie stać w miejscu.
R
S
Julia spojrzała w stronę brzegu, znaczonego rzędem wysokich palm. - Jesteś pewny? - Oui, je suis sur - odrzekł bez wahania. - Dwóch ludzi nas fotografuje. Specjalnymi aparatami. Julia wiedziała, że równie dobrze mogą robić im zdjęcia turyści, którym spodobał się zgrabny jacht. W głębi serca czuła jednak, że to Kasim. Usiłuje doścignąć ją w raju.
ROZDZIAŁ 10
R
S
Trzeci dzień czekania na powrót Cole'a ciągnął się w nieskończoność. Julia uznała, że łatwiej było jej znieść miesięczny pobyt w szpitalu niż ostatnie godziny. Zamartwiała się o niego. W miarę upływu czasu ogarniała ją coraz większa panika. Była już niemal pewna, że jej wspólnik wpadł w ręce Kasima i nie ujdzie żywy. Wysłuchiwała przez radio wszystkich wiadomości BBC. Ani razu nie było w nich nawet słowa o Sumarze. O niczym to jednak nie świadczyło, gdyż jeśli Cole'owi przydarzyło się tam nieszczęście, Kasim mógł z łatwością zataić ten fakt. Julii pozostawało tylko czekanie. Trzeciego dnia rano zakotwiczyli w pobliżu Praslin Island. Jeanne zaproponowała wycieczkę na brzeg. Nie lada atrakcją dla turystów był słynny gaj palmowy. Postanowiły go obejrzeć. Może nawet uda im się wypatrzyć na wyspie jedną z czarnych papug, prawdziwą rzadkość. Był to dobry pomysł, uznała Julia. Przynajmniej przez parę godzin nie będzie się zamartwiała o Cole'a. Marcel wysadził panie na brzegu wyspy. Poszły do Vallee de Mai. Gaj gigantycznych palm robił imponujące wrażenie. Wszystko było tu potężnych roz-
R
S
miarów. Paprocie wyglądały jak małe drzewa. W gaju żyły nietoperze. Ogromne. Zwłaszcza gdy rozpościerały skrzydła. Julii wydawało się, że znajduje się w prehistorycznym świecie. Zadowolone i pełne wrażeń wróciły na pokład jachtu. Czekał już na nie bardzo zdenerwowany Marcel. - Kiedy was nie było, nad łodzią aż trzy razy przelatywał helikopter - poinformował. - Raz nawet zataczał nad nami kręgi. Sądzę, że jak najszybciej powinniśmy wracać do La Digue. Oby nasz pasażer zjawił się dziś w nocy! Popołudniowe czekanie stało się dla Julii prawdziwym koszmarem. Była już niemal przekonana, że Cole wpadł w ręce Kasima. Czy go torturowano? Czy ujawnił swe plany? Wiedziała, że wpada w histerię. Nie potrafiła się jednak opanować. Tej nocy nie zmrużyła oka. Bezustannie wsłuchiwała się w szum fal w nadziei, że usłyszy warkot motorówki. Czekała nadaremnie. Zmęczona i zgnębiona, zasnęła dopiero przed świtem. Kiedy się obudziła, słońce stało już wysoko na niebie. Łódź pruła fale. Marcel zamierzał,przeprowadzić ją wokół wyspy i wrócić do zatoki o zachodzie słońca. Nadrabiał miną, lecz Julia widziała, że też się niepokoi. Siedziała samotnie na dziobie. Wiatr rozwiewał jej włosy. Ciągle myślała o Żarze, lecz prawdziwą udrękę przeżywała z powodu Cole'a. Dopiero teraz odczuwała, jak jej go brakuje. Jego humoru. Ciętego dowcipu. Rzeczowości. Serdeczności. Żałowała poniewczasie, że nie okazała mu, jak bardzo stał się jej bliski. Zjedli kolację o zachodzie słońca. Parę puszek piwa zostawili dla Cole'a. Jeanne usiłowała rozweselić Julię, lecz nie bardzo jej się to udawało. Julia wybiegła
R
S
myślami ku ponurej przyszłości, samotnemu powrotowi do Stanów. Zastanawiała się nawet, ile czasu powinna odczekać, zanim skontaktuje się z Kasimem, żeby dowiedzieć się, jaki los spotkał Cole'a. Zapadał zmrok. Siedziała samotnie na pokładzie. Mimo że zatoka San Francisco znajdowała się niemal na drugim krańcu świata, przed oczyma Julii stanęły teraz jak żywe mrożące krew w żyłach wydarzenia, które nastąpiły na jachcie ojca. Atak napastników. Wtargnięcie zamaskowanego bandyty pod pokład. Strzał, który oddała w obronie własnej. Od samego początku, właściwie od chwili, w której odzyskała świadomość, Julię opanowało obsesyjne pragnienie wyrwania Zary z rąk Kasima. Tak bardzo pochłonęło ją to uczucie, że nie zważała na nic. Nie dotarło do niej, że Cole podjął się niemal niewykonalnego zadania. Była zbyt pochłonięta sobą, żeby zwracać na to uwagę. Dopiero teraz, kiedy zdała sobie sprawę, że może go utracić na zawsze, uprzytomniła sobie oddanie i zalety tego człowieka. Na samą myśl, że być może nie będzie miała szansy okazać mu, co naprawdę czuje, Julii robiło się słabo. Została na pokładzie aż do północy. Czekała bezskutecznie. Wreszcie, złamana, zeszła do kabiny. Tutaj powietrze było ciężkie. W samej koszulce i figach położyła się na koi. Długo wpatrywała się w sufit kabiny. Upłynęło wiele czasu, zanim zmorzył ją sen. Dziób łodzi pruł czarną otchłań morza. Lekki wiatr sprawiał, że drobniutkie kropelki słonej wody osiadały na twarzy Cole'a Bonnera. Od prawie dwudziestu czterech godzin ani na chwilę nie zmrużył oka. Był zmęczony i marzył, aby jak najszybciej przyłożyć głowę do poduszki.
R
S
Rano, kiedy wraz z ludźmi z OWS opuścił wody terytorialne Sumaru, po raz pierwszy udało mu się odprężyć. Przez ostatnie cztery dni żył w bezustannym lęku, że zostanie rozpoznany, mimo że, na szczęście, ta niebezpieczna podróż przebiegała sprawnie i bez większych zakłóceń. Pałac królewski w Qatum widział Cole jedynie z tylnego siodełka skutera, lecz - udając niemieckiego inżyniera budowlanego - dokładnie obejrzał lotnisko i szpital. Ludzie Zeeira okazali się bardzo pomocni. Działali sprawnie i skutecznie. Mógł tylko mieć nadzieję, że podczas zasadniczej akcji zachowają się podobnie. Noc była ciemna. Cienki sierp księżyca lekko rozjaśniał niebo. Cole z trudem rozpoznał poszarpaną linię brzegową wyspy La Digue. Na szczęście, człowiek siedzący za sterem dobrze znał okoliczne wody i płynął ostrożnie, daleko od brzegu, tak by łódź pozostawała nie zauważona. W ciągu ostatnich dni Cole dość często myślał o kobiecie, która - mimo że od niedawna nosiła jego nazwisko - nigdy nie stanie się prawdziwą żoną. Zachowywał się wobec niej po dżentelmeńsku, traktował jak siostrę, lecz przychodziło mu to z ogromną trudnością. Prawda była taka, że zaangażował się uczuciowo. Po prostu zakochał. Nie przyszło mu nawet do głowy, że coś takiego może mu się jeszcze przydarzyć. Zastanawiał się, dlaczego Julia Powell tak bardzo zalazła mu za skórę. Pewnie dlatego, że już na pierwszy rzut oka była kąskiem niezwykle smakowitym, a zarazem nieosiągalnym. Miał do niej żal, że go odrzuca, lecz równocześnie rozumiał ją. Świetnie zdawał sobie sprawę z ogromnej miłości Julii do dziecka. Wiedział również, iż obsesyjne pragnienie odzyskania Zary udzieliło się także jemu. I że nie spocznie, dopóki swej misji nie wypełni. W takiej sytuacji byłoby naiwnością
R
S
myśleć, że jego fikcyjne małżeństwo mogłoby przypominać normalne. Cole Bonner wiedział, że Julia z niecierpliwością czeka na jego powrót. Pragnęła usłyszeć jakieś wiadomości o Żarze, chociaż ją uprzedził, że to niemożliwe. Trochę żałował, że nie może wyjawić Julii szczegółów zaplanowanej akcji. Uznał jednak, że im mniej będzie wiedziała, tym lepiej. Dla nich obojga, Dla sprawy. Łódź zaczęła zbliżać się do wyspy. Marcel miał zostawić zapaloną lampę na maszcie. Z tej odległości nie była jeszcze widoczna. Popłynęli wzdłuż brzegu. Po jakimś czasie Cole zobaczył znajome światełko na wodzie. Człowiek za sterem zauważył je także, bo zwolnił obroty silnika. Do jachtu podpływali po cichu. Na pokładzie nie było nikogo. Cole prosił M arcela, aby na niego nie czekał, lecz nie potrafił przewidzieć, co zrobi Julia. Kiedy łódź znalazła się tuż przy jachcie, podniósł się, wziął do ręki leżącą obok podróżną torbę, w milczeniu uścisnął rękę człowiekowi, który go tu przywiózł, i wdrapał się na pokład. Zszedł na dół jachtu. Tu usłyszał ciche pochrapywanie dochodzące zza drzwi kabiny Marcela i Jeanne. Julia pewnie też spała w najlepsze u siebie. Tylko drzwi do jego kabiny stały otworem. Wszedł. Rzucił torbę na koję. Ściągnął koszulę. Skórę na twarzy miał wysuszoną, spieczoną i szorstką od gorącego, pustynnego wiatru w Sumarze. Na północy Afryki i w części Środkowego Wschodu wiatr ten nosi nazwę sirocco. Był ciepły nawet w nocy, co było niezwykłe o tej porze roku. Dwie
R
S
pierwsze noce Cole spał w Qatum pod gołym niebem. Na dachu domu, w którym ukryli go ludzie Zeeira. Czując na ciele,powiew ciepłego wiatru wiejącego od pustyni, postanowił od niego nazwać swoją misję, którą miał do wypełnienia w Sumarze: Sirocco. Kiedy nadejdzie właściwa pora, on i Julia zjawią się jak wiatr i na jego skrzydłach uniosą Zarę do domu. Cole był śmiertelnie zmęczony, lecz musiał zmyć z siebie pustynny piasek, który wdzierał się we wszystkie pory skóry. Rozebrał się, wciągnął krótkie szorty i wziął szybki prysznic. Zdecydował, że z Coleniem poczeka do rana. Wracając do siebie, zatrzymał się przy drzwiach kabiny Julii. Zapragnął nagle ją zobaczyć. Sprawdzić, jak się czuje, i czy jest bezpieczna. Jeśli nie śpi, z pewnością zechce dowiedzieć się, jak mu się powiodło. Cicho uchylił drzwi. Lekka poświata księżycowa sprawiła, że sylwetka leżącej kobiety była dobrze widoczna. Julia miała na sobie tylko majteczki i kusą bawełnianą koszulkę. Oddychała równo. Spała. Cole wsunął się do kabiny. Patrzył na Julię. We śnie wydawała się taka drobna i bezbronna. Podciągnięta do góry koszulka ledwie skrywała kształtne piersi. Przez odkryty brzuch biegła szeroka, duża blizna. Ta kobieta była o krok od śmierci, uprzytomnił sobie Cole, Kasim nie cofnął się przed niczym, żeby porwać Zarę. Posunął się do zbrodni. Cole poczuł nagłą nienawiść do tego okrutnika. Teraz jednak liczyła się dla niego przede wszystkim Julia. O nią musiał się troszczyć. Pragnął
R
S
wziąć śpiącą w ramiona, przytulić i pocieszyć. I przyrzec jej, że wszystko będzie dobrze. Nie zważając na niebezpieczeństwo i przeciwności losu, zrobi, co w jego mocy, aby odzyskała dziecko. Julia szczerze powiedziała Cole'owi, że bardziej interesuje ją wynik poczynań w sprawie odzyskania córki niż jego przywiązanie i troska. Nie miał żadnych ważnych wiadomości, które usprawiedliwiałyby budzenie jej w środku nocy. Postanowił więc po cichu opuścić kabinę. Po raz ostatni rzucił więc okiem na jej śliczną twarz. Poruszyła się lekko. Po chwili, jakby wyczuwając czyjąś obecność, uniosła głowę. - Kto tu jest? - spytała przestraszona. - To ja - szepnął Cole. - Chciałem sprawdzić, jak się czujesz. - To ty? - Usiadła, obciągając na piersiach kusą koszulkę. - A więc wróciłeś! Wszystko w porządku? - Tak. Julia podniosła się z koi i niepewnym krokiem, rozespana ruszyła w stronę Cole'a. Wyglądała słodko. Z rozczuleniem wziął ją w ramiona. Wiedział, że go nie pragnie. Musiał więc ukryć swe uczucie. Julia odchyliła głowę i popatrzyła Cole'owi w oczy. - Tak bardzo się cieszę, że wróciłeś - szepnęła. - Byłam pewna, że już nie żyjesz. - Dlaczego? - zapytał zdumiony. - Bo gdy nie przypłynąłeś trzeciej nocy, pomyślałam, że cię złapali. - Przycisnęła czoło do szorstkiego policzka Cole'a. W nikłej księżycowej poświacie Julia była ledwie widoczna, lecz czuł drżenie przebiegające jej ciało, zapach włosów i dotyk palców na skórze. Zapragnął ją mieć. Natychmiast.
R
S
- Musieliśmy opóźnić wyjazd o dzień, bo był mały kłopot z łodzią rybacką, która miała zabrać nas z Qatum - wyjaśnił. - Co za szczęście, że jesteś bezpieczny! Jaka ulga! Julia przesunęła dłonie wzdłuż ramion Cole'a. Pod palcami czuła napięte mięśnie. Kiedy odpływał, pożegnała go pocałunkiem. Czy tak samo powinna powitać? Nie wiedziała, jak się zachować. Poczuła się nieswojo. - Czeka na ciebie schłodzone piwo - odezwała się po chwili. - Pewnie jest fantastyczne, ale na pewno nie tak smaczne jak... Julia położyła palec na wargach Cole'a. Nie potrafiła jednak spojrzeć mu w oczy. Przyciągnął ją mocniej do siebie i przycisnął spieczone, gorące usta do rozchylonych, miękkich warg. Każdym nerwem odczuła pocałunek. Był długi i bardzo namiętny. Po chwili zaczęła mieć ochotę na więcej. Na trochę więcej. Cole podniósł ją do góry i powoli, trzymając tuż przed sobą, opuścił na ziemię. Raz, drugi, trzeci. Poczuła, jak bardzo jest pożądana. Opanowała ją przemożna chęć kochania się z tym wspaniałym mężczyzną. On nie potrzebował żadnej zachęty. Zanim zorientowała się, co się dzieje, znalazła się znów na koi. Cole leżał na niej i całował zapamiętale. Jęknęła z rozkoszy. Podciągnął kusą koszulkę i wargami pieścił piersi. Przesuwał po nich językiem. - Och! Och! Cole! - szeptała półprzytomna. Nie wypuszczając z ust naprężonych koniuszków piersi, wsunął rękę do majteczek Julii. Dotykał jej
R
S
najpierw lekko, delikatnie, potem coraz natarczywiej i mocniej. Znieruchomiała, lecz po chwili poddała się pieszczotom. Minęło niewiele czasu, a podniecenie Julii sięgnęło szczytu. - Cole, weź mnie. Natychmiast. Uniósł głowę. Kiedy spojrzała na niego, pocałował ją w czoło. - Jesteś pewna? - zapytał schrypniętym z emocji głosem. - Tak - szepnęła. Podniósł się z koi, zdjął szorty, a potem pomógł jej się rozebrać. Naga, leżała nieruchomo pod Cole'em. Jego ostry, męski zapach wypełniał kabinę. Serce Juli biło szybko i mocno. Czekała. Upłynęła cała wieczność, zanim uniósł się nieco i pochylił nad nią. Zaczął całować obnażony brzuch. Przesuwał językiem wzdłuż konturów blizny. Robił to tak czule, że jej oczy wypełniły się łzami. Całował powoli i delikatnie, tak że odpłynęło z niej całe napięcie. Potem jednak zelektryzowały ją następne, jeszcze bardziej namiętne pocałunki. Była gotowa na nie odpowiadać. Cole wsunął rękę między uda Julii. - Weź mnie, proszę! -jęknęła. Spełnił prośbę. Mimo ogarniającego ją coraz większego pożądania, poczuła się teraz niepewnie. Od dawna nie należała do mężczyzny. - Wolniej, wolniej - prosiła, kiedy Cole zaczął przyspieszać rytm. Zwolnił ruchy. Czekał teraz na Julię. Kiedy ogarnęła ją fala rozkoszy, wykrzyknęła jego imię.
R
S
Zjednoczyli się w cudownym uniesieniu. Milcząc, leżeli potem przez dłuższy czas. - Wspaniale mnie powitałaś - odezwał się Cole. - Czy na południe od równika kochałaś się dziś po raz pierwszy w życiu? - zapytał, kładąc się na boku. - Tak. - To bardzo dobrze. - Dlaczego? - Bo pierwszy raz się pamięta. - Zapamiętam. Możesz być tego pewien. - Nie chcę, żebyś sobie coś wyrzucała - mówił dalej. Tym razem w głosie Cole'a brzmiał niepokój. Julia odwróciła się w jego stronę. Żałowała, że w ciemnej kabinie nie może dostrzec wyrazu jego twarzy. - Sądzisz, że będę miała do siebie pretensję o to, że się z tobą kochałam? - zapytała. - Obawiam się, że tak będzie. Zrobisz to. Bezwiednie. A więc dobrze ją poznał. - Czy zawsze interesuje cię nastrój kobiety zaraz po tym, kiedy się z nią pokochasz? - chciała wiedzieć Julia. - Po prostu nie chcę, abyś się obwiniała o to, że byliśmy blisko. - Cole, jestem dorosła. I odpowiadam w pełni za swoje czyny. Wiem, co robię. Więcej się nie odezwał. Julia uznała, że lepiej unikać niedomówień. - A więc nasze małżeństwo zostało skonsumowane - odezwała się po chwili. - Można tak spojrzeć na tę sprawę. - Odpowiada ci rola żony? - Czekając na odpowiedź, Cole całował palce Julii. - Lubisz jednoznaczne sytuacje, prawda? - Chcę zachować dobre stosunki między nami.
R
S
- Mówiłeś przez cały czas, że im bardziej wiarygodne i normalne będzie nasze małżeństwo, tym lepiej dla sprawy. A więc dziś sprawiliśmy, że stało się bardziej autentyczne. - Nie to było przecież twoim zamiarem. - Nie - przyznała Julia. - A o co chodziło tobie? - To chyba oczywiste - odparł Cole. - Podobałaś mi się od pierwszej chwili. Przez cały czas miałem ochotę kochać się z tobą. - Nie wyszłabym za ciebie, gdyby nie chodziło o uwolnienie Zary - przypomniała dość brutalnie. Cole ujął w dłoń podbródek Julii. - Wiem. I rozumiem to. - Westchnął głęboko. - Jestem wykończony. Uprzedzam, że gdy tylko zamknę oczy, natychmiast zasnę. A ta koja jest bardzo wąska. Julia nie miała pojęcia, czy Cole chce z nią zostać. Wiedziała jednak, że sama musi ustalić zasady dalszego współżycia. Dotknęła jego szorstkiego policzka i przeciągnęła dłonią po nie ogolonej skórze. - Wyśpimy się lepiej, jeśli wrócisz teraz do siebie. Od razu oparł się na łokciu. Lekko pocałował Julię. - Dobranoc, pani Bonner - powiedział cicho. - Miłych snów. Wstał, wziął szorty i szybko opuścił kabinę Julii.
ROZDZIAŁ 11 Usiłowała czytać. Próbowała także słuchać muzyki. Bez przerwy jednak myślała o liście Stevena Bettencourta, który znalazła w porannej poczcie.
S
„Nadal brak odpowiedzi Kasima na list, w którym domagamy się, żeby przedstawił ci raport lekarski o stanie zdrowia Zary. Jego prawnicy zapewniają, że list dotarł do pałacu królewskiego w Qatum. Kiedy tylko czegoś się dowiem, natychmiast dam ci znać."
R
Julia usiadła przy biurku. Uznała, że,powinna sama napisać do Kasima. Bała się jednak, czy w ten sposób nie pogorszy sprawy. Nie miała pojęcia, jak jej były mąż zareaguje na ponaglanie. Do wystosowania poprzedniego, formalnego listu przekazanego za pośrednictwem prawników, o którym pisał Steven Betteńcourt, namówił Julię Cole. - Nie pisz nic więcej - radził teraz. - Człowiek, który ma w ręku bicz, jest nieczuły na prośby. Julia wiedziała, że Cole ma rację, lecz jej cierpliwość już się wyczerpała. Zbliżały się urodziny Zary. Lekarze byli zgodni co do tego, że dziewczynkę należy operować, kiedy tylko skończy cztery latka. To znaczy teraz!
R
S
Od jesieni, a więc od kilku miesięcy, Julia nie miała żadnej wiadomości od Kasima. A może zdecydował się operować dziecko, nie zawiadamiając jej o tym? Wyciągnęła z szuflady arkusz papieru listowego i wzięła pióro do ręki. Niestety, żaden gładki, konwencjonalnie brzmiący tekst nie przychodził jej na myśl. Miała ochotę napisać zupełnie inne słowa. Kasimie, dlaczego jesteś tak podły i okrutny, że nawet nie dajesz mi znać, jak czuje się moje dziecko? Czy Zara pyta o mnie? Czy tęskni do matki? A może powiedziałeś jej, że umarłam? Albo że przestałam ją kochać? Oczy Julii wypełniły się łzami. Zrozpaczona, odłożyła pióro. Nie, nie potrafi pisać do tego potwornego człowieka. Wstała zza biurka. Postanowiła wyjść z domu. Uspokoi się na spacerze. Spróbuje odszukać Cole'a. Przy nim poczuje się lepiej. Rozumiał jej złe nastroje. Wyjęła z szafy gruby żakiet i wyszła przed dom. Wiał zimny, marcowy wiatr. Zbiegając po schodach, podniosła kołnierz. Konary drzew rosnących wokół domu na farmie nadal były nagie i robiły przygnębiające wrażenie, lecz Cole zapewnił ją, że już niedługo zaczną pokrywać się pięknym, bujnym listowiem. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Była tak zamyślona, że nie zauważyła malutkich krokusów, które zaczęły przebijać ziemię na grządkach, dając znać o rychłym nadejściu wiosny. Nabierała pewności, że Kasim postanowił wyłączyć ją na zawsze z życia córki, dlatego tak uparcie milczał. Od lodowatego wiatru Julii zmarzły policzki i ścierpły palce. Wyciągnęła z kieszeni rękawiczki. Poszła w stronę zabudowań stajennych, znajdujących się na skraju lasu, kilkaset metrów od domu. Rozglądała się,
R
S
szukając Cole'a. Nie było go na wybiegu przy koniach. Nigdzie nie zauważyła także stajennych. Pewnie wszyscy zgromadzili się przy chorej klaczy. Cole kupił ją na początku lutego, zaraz po pierwszym przyjeździe Julii do Kentucky. Klacz miała się źrebić, lecz od paru tygodni były z nią kłopoty. Kilka razy trzeba było sprowadzać weterynarza. Julia zobaczyła teraz jego furgonetkę przed wejściem do stajni. Idąc, oddychała głęboko. Wciągała do płuc świeże, rześkie, pachnące ziemią powietrze. Z wyjątkiem kilku dni w połowie lutego, kiedy okolicę nawiedziły silne zawieje i zamiecie śnieżne, na spacery chodziła codziennie. Często towarzyszył jej Cole. Rozmyślania Julii podczas tych krótkich wypadów z domu nazywał żartobliwie „medytacjami Zen". Od pamiętnej nocy na pokładzie jachtu stali się kochankami. Okazując Cole'owi miłość i przywiązanie, Julia czuła się teraz znacznie lepiej. Wiedząc jednak, że Zara jest w rękach Kasima, nie w pełni potrafiła cieszyć się życiem. Płakała nocami. Cole brał ją wówczas w ramiona i pocieszał. Głaskał po głowie, całował i mówił, że bardzo ją kocha. Wiedział jednak, że jego miłość jej nie wystarczy, mimo że bardzo ceniła sobie ich związek. Był to jednak związek ułomny, bo ona sama była w pewnym sensie kaleką. Odzyskanie dziecka stało się jedyną liczącą się sprawą. Obsesją. - Cole, zasługujesz na coś znacznie lepszego - powiedziała pewnej nocy Julia, kiedy zaspokojona fizycznie leżała w jego ramionach. Było to w lutym. W nocy, w którą za oknami szalała zamieć śnieżna i silne podmuchy wiatru uderzały o ściany domu. - To, co przed chwilą przeżyliśmy, było satysfakcjonujące - odparł spokojnie.
R
S
Julia odwróciła się twarzą do Cole'a i pocałowała go czule w policzek. - Kiedy jesteś przy mnie, tak jak teraz, niemal zapominam o całym nieszczęściu. - Nie wolno nam zapominać o dziecku - odrzekł poważnym tonem. - Musimy odzyskać Zarę. - Pogłaskał włosy Julii. Drzwi stajni otworzyły się nagle. Wyszli z niej Cole i weterynarz, doktor Wiley, sześćdziesięcioletni pan o siwych włosach i brodzie. - Dzień dobry, pani Bonner - powiedział do Julii. - Dzień dobry. Jak się czuje nasza przyszła matka? -zapytała. - Kiepsko. - Doktor Wiley smutno pokiwał głową. - Jeśli źrebak dokona wyczynu i urodzi się cały i zdrowy, to w przyszłości z pewnością wygra derby - zażartował. - Po tym, co przeszli on sam i jego mama... Cole dostrzegł przygnębienie Julii. Objął ją czule ramieniem. - Spacerujesz, kochanie? - Tak. Potrzebuję świeżego powietrza. Uścisnął ją lekko. Słyszał o liście Stevena Bettencourta, lecz nie przypuszczał, że aż tak zmartwi Julię. Wiedział, że nie chciała obciążać go swymi kłopotami, lecz był wszystkim, co teraz miała - jedynym przyjacielem - więc mimo woli szukała u niego wsparcia. - Jadę teraz do Lloyda Andrewsa - oświadczył doktor Wiley. - Zachorowały mu zwierzęta. Ma w stajniach jakąś infekcję. - Dziękuję, że pan przyjechał, doktorze - powiedział Cole.
R
S
- To mój obowiązek. Do widzenia państwu - pożegnał ich weterynarz. Patrzyli, jak wsiada do furgonetki i wyjeżdża na szosę. Cole spojrzał na Julię, z typowym dla niego lekkim rozbawieniem na twarzy. - Miałaś dziś ciężki ranek? - Nawet nie pytaj. - Idziesz na spacer czy wracasz już do domu? - Dopiero co wyszłam, - Chcesz pochodzić po lesie? - Tak. Cole wziął Julię za rękę. Obeszli stajnie i zabudowania gospodarskie. Niebo było pokryte małymi, ciemnymi chmurami, przesuwającymi się szybko w silnym wietrze. - Fantastyczna pogoda na puszczanie latawców - stwierdził Cole, zadzierając głowę. - Tak. - Julia patrzyła przed siebie. Dolinę, w której stał dom, okalały niewysokie wzgórza. Przez chwilę szli w milczeniu. - Jak sądzisz, czy dzieci w Sumarze też bawią się latawcami? - zapytała. - Nie mam pojęcia - odparł Cole. - Rok temu, w dzień trzecich urodzin Zary, dziadek za domem na Long Island puszczał z nią latawca. W kształcie smoka. Mała była zachwycona. Szalała z radości. - Głos uwiązł Julii w gardle. - Miałaś ciężki ranek, prawda?- Cole ścisnął mocniej jej palce. Nagle stanęła. Zagryzła wargi. Podniosła w górę wzrok pełen rozpaczy i bólu. - Powiedz, co mam robić? Usiadłam, żeby napisać list do Kasima. I nie potrafiłam. Muszę go przecież przekonać, żeby pozwolił mi przyjechać do Sumaru na
R
S
czas operacji Zary, Jeśli nie zgodzi się na twój przyjazd, to i tak pojadę. Sama. Wszystko mi jedno, co będzie potem. Jak w takiej chwili ten człowiek może nie pozwolić matce być u boku chorego dziecka! Co to za okrucieństwo! - Może ci pozwoli, kochanie. - Cole uspokajał Julię. - Powinnam jednak do niego napisać - upierała się przy swoim pomyśle. - Masz rację. Chyba nadeszła pora, żeby spróbować przycisnąć trochę Kasima do muru. - Pomożesz mi? - Chętnie. Sądzę jednak, że sama zrobisz to lepiej. Napiszesz, co ci leży na sercu. - W stosunku do tego człowieka nie potrafię być szczera. Cole ze zrozumieniem kiwnął głową. Julia ujęła go mocniej za rękę i pociągnęła w stronę domu. - Wracajmy. Zaraz siadam do pisania. Po południu pojadę na pocztę i od razu wyślę list. Zawrócili. - Och, Cole, wiem, że ze mnie okropna egoistka - usprawiedliwiała się Julia. - Zrozum, po prostu nie potrafię być inna. - Rozumiem. - Jeśli masz ochotę na spacer, idź sam. Nie musisz wracać ze mną do domu. To, że mam obsesję, nie oznacza, że ty też musisz ją mieć. Cole roześmiał się lekko. - Nie muszę, kochanie, ale chyba mam. Objęła go w pasie i przyspieszyła kroku. - Oddałabym wszystko, żeby móc teraz jechać do Qatum!
- Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne. - Powiedz prawdę. Czy nasza misja, Sirocco, ma szanse powodzenia? Czy odzyskam dziecko? - To zależy od wielu rzeczy. Przede wszystkim od tego, czy Kasim pozwoli mi przyjechać razem z tobą.
R
S
Cole Bonner leżał wyciągnięty na kanapie. Przyglądał się Julii. Siedziała pochylona przy biurku, z włosami potarganymi przez wiatr. Za jego radą postanowiła napisać szczery list. Cole zaczął myśleć o Kasimie. Wiedział, że nie ulega prośbom i do wszystkich spraw podchodzi w sposób racjonalny. Czy pozwoli im przyjechać do Sumaru? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Leżąc na kanapie i spod oka obserwując Julię, usiłował ocenić, jakie mają szanse. I wymyślić jakieś inne wyjście, gdyby akcja Sirocco się nie powiodła. Uznał, że jedyną okazję odebrania Zary stwarza jej operacja. O tym, co stanie się z Julią, jeśli nie uda im się odzyskać dziecka, wolał nawet nie myśleć. Ta kobieta całkowicie zmieniła jego życie. Nadała mu inny sens. Wiedział oczywiście, co to jest poświęcenie i przywiązanie. Znał te uczucia, podobnie jak miłość. Dopiero teraz znalazł jednak kogoś, kto zna-' czył dla niego wiele. Więcej niż on sam. Julia odwróciła głowę od biurka. - Napisałam. Mam jakieś dziwne przeświadczenie, że nie powinnam wysyłać tego listu - powiedziała z zadumą. - Kasima nie wzruszą żadne błagania. Cole, powiedz, co robić? - Może byłoby dobrze, gdybyś zadzwoniła do niego. - Wątpię, czy zgodzi się ze mną rozmawiać.
R
S
- Od dawna tego nie próbowałaś - przypomniał Cole. - To prawda. - Julia spojrzała na zegarek. - Tam jest teraz późny wieczór. Nieodpowiednia pora. Muszę poczekać do rana. - Podniosła się zza biurka i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. - Usiądź przy mnie - poprosił Cole. Wyciągnęła się obok na kanapie, oparła głowę na jego ramieniu. - Czasami się boję, że wieki miną, zanim Zara wróci do mnie - odezwała się po chwili. - Lepiej, żeby tak się nie stało, bo będziesz zmuszona wypłacać mi emeryturę - zażartował. Bez śladu uśmiechu na twarzy Julia popatrzyła na Cole'a. - Muszę przebrnąć przez to wszystko, ale nie ma żadnego powodu, żebyś ty także prowadził nerwowe życie. Bardzo się martwię, że tak się dzieje. Odgarnął kosmyk włosów opadających jej na policzek. - Mną się nie przejmuj. Masz już na głowie zbyt wiele innych kłopotów. Od dobrych paru lat sam dbam o siebie i jakoś żyję. Odwróciła głowę w stronę okna. Cole dobrze znał ten wyraz twarzy Julii, kiedy okazywała swoje uczucie i natychmiast zamykała się w sobie. W tej chwili zadzwonił telefon. Popatrzyli na siebie. - Odbierz. Jesteś młodsza - zażartował Cole. - A poza tym leżysz z brzega. Julia uśmiechnęła się i podniosła z kanapy. Podeszła do aparatu. Podniosła słuchawkę. - Halo? - spytała. Przez chwilę słuchała bez słowa, a potem spojrzała na zegarek. - Chyba tak - odparła. - Proszę poczekać, muszę uzgodnić to z mężem. - Zakryła dłonią mikrofon
R
S
w słuchawce. - Dzwoni niejaki Abram El-Adrar - powiedziała do Cole'a. - Osobisty sekretarz Kasima. Przyjechał do Lexington. Chce ze mną rozmawiać. - Mówił, o co mu chodzi? - Nie. Cole'owi przyszedł do głowy pewien pomysł. - To dobra okazja. Może uda mi się zyskać parę punktów. - Co masz na myśli? - Sam z nim pogadam. - Cole podniósł się z kanapy. Julia bez słowa podała mu słuchawkę. - Pan El-Adrar? Tu Cole Bonner. Czy mogę wiedzieć, o czym chce pan rozmawiać z moją żoną? - Dzień dobry panu. Proszę wybaczyć, jeśli popełniłem nietakt. Oczywiście, gdyby znalazł pan czas, żeby mnie przyjąć, chętnie obojgu państwu złożyłbym wizytę. - Choć człowiek Kasima mówił doskonałą angielszczyzną, słyszało się, że pochodzi ze Środkowego Wschodu. - Czy rozmowa ma dotyczyć córki mojej żony? - dopytywał się Cole. - Tak. Z polecenia Jego Wysokości mam przekazać wiadomość dotyczącą stanu zdrowia księżniczki Zary. - Mam nadzieję, że dobrą - mruknął Cole. - Moja żona bardzo się przejmuje stanem zdrowia dziecka. - My też, proszę pana. Pragnę poinformować o zamierzeniach Jego Wysokości i poznać zdanie państwa w tej sprawie. Mam nadzieję, że nasza rozmowa będzie owocna. - Chętnie przyjmiemy pana. Kiedy zamierza pan nas odwiedzić? - Jestem na lotnisku. Czeka na mnie samochód, który zawiezie mnie do państwa. Nie wiem, jak długo to potrwa. - Jakieś trzy kwadranse.
R
S
- Cieszę się na spotkanie z panem -powiedział wysłannik Kasima. - Ja też - odparł Cole. Odłożył słuchawkę i odwrócił się w stronę Julii. - To interesujące - skomentował zakończoną rozmowę telefoniczną. - Chce rozmawiać o Zarze? - zapytała. - Tak. Julia podbiegła do Cole'a i zarzuciła mu ręce na szyję. - Bóg zechciał wysłuchać moich próśb! - wykrzyknęła z przejęciem w głosie. Jej oczy błyszczały z radości. - Spokojnie, kochanie. Coś mi się zdaje, że Kasim wysyła swego zaufanego człowieka, żeby nas osobiście sprawdził. Chodzi mu zwłaszcza o mnie. Zaskoczona słowami Cole'a, Julia podniosła głowę. - Coś takiego nie przyszło mi nawet do głowy. Jak dobrze, że przynajmniej ty nie tracisz przytomności umysłu. - Za to mi przecież płacisz, żebym do wszystkiego podchodził trzeźwo, bez emocji. - Kiedy rozmawiałeś z tym Arabem, sprawiałeś wrażenie podejrzliwego, a zarazem opiekuńczego męża. Umyślnie się tak zachowywałeś, prawda? - Uznałem, że gra warta świeczki. Mąż, zwłaszcza w oczach Araba, powinien być nieufny. Julia westchnęła głęboko. - Cole, bez ciebie chyba nie przeżyłabym ostatnich kilku miesięcy. Uśmiechnął się, lecz myślami wrócił do niespodziewanej wizyty. - Może dowiemy się czegoś dobrego, kochanie. Czegoś, na co liczymy.
- Tak długo czekałam, a teraz się niepokoję. - Julia aż zadrżała. - Boję się, że nie będę umiała rozmawiać z tym Arabem. - Pytaj tylko o zdrowie Zary. Resztę zostaw mnie i niczym się nie przejmuj - uspokajał ją Cole.
R
S
Julia chodziła nerwowo po pokoju, czekając na przyjazd El-Adrara. Musiała się uspokoić i stłumić złość w stosunku do Kasima. Rozmowa wymagała od niej zarówno wiele opanowania, jak i dyplomacji. Przez okno zobaczyła podjeżdżającą pod domdom wielką czarną limuzynę. Z samochodu wysiadł kierowca. Otworzył drzwi pasażerowi. Był nim mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, ubrany w czarny płaszcz. Do Julii stojącej przy oknie podszedł Cole. Objął ją ramieniem. Czekali na gościa. Cole wyszedł go przywitać. Po chwili obaj ukazali się w drzwiach salonu. El-Adrar był mężczyzną o przysadzistej budowie, znacznie niższym niż Cole. Nosił garnitur od świetnego krawca, cienkie wąsy i okulary w metalowej oprawie. - Pan El-Adrar. - Cole przedstawił Julii przybyłego. - A to pani Bonner, moja żona. Arab skłonił się lekko, z uszanowaniem. - Dzień dobry pani. - Witam - odpowiedziała. Gestem ręki zaprosiła gościa w głąb salonu. Podszedł do wskazanego mu krzesła. Poczekał grzecznie, aż pani domu zajmie miejsce na kanapie, i dopiero sam usiadł. - Napije się pan czegoś? - spytała Julia wysłannika Kasima.
R
S
-Nie, dziękuję - odrzekł sztywno. - Wiem, że zakłócam państwu spokój, zjawiając się tak nagle, bez znacznie wcześniejszego uprzedzenia. Przyznaję jednak, że było to moim zamiarem. Ale nie będę nadużywał gościnności tego domu. Przyjechałem tu tylko po to, żeby przekazać wiadomość od Jego Wysokości. - Słuchamy więc. Człowiek Kasima założył nogę na nogę i położył ręce na kolanie. - Przejdę od razu do sedna sprawy. Jego Wysokość, po konsultacjach z różnymi specjalistami, powziął decyzję w sprawie operacji serca księżniczki Zary. Odbędzie się mniej więcej za miesiąc. Wie pani - gość spojrzał na Julię - że operacja jest niezbędna, lecz nie poznałaby pani bliższych szczegółów, gdyby nie wspaniałomyślność Jego Wysokości. Serce Julii zaczęło bić jak szalone. - Miło ze strony Kasima, że przysłał pana z tą wiadomością. - Jej głos zadrżał lekko. - Jak czuje się teraz moja córka? - Będę z panią zupełnie szczery - odparł El-Adrar. - Ostatnio nie najlepiej. I głównie dlatego zapadła decyzja o szybkiej operacji. - Nie najlepiej? Co to znaczy? - pytała Julia. - Lekarze niepokoją się stanem psychicznym księżniczki. Zrobiła się niespokojna. Nerwowa. Być może jest to następstwo doznanych przeżyć. - Proszę nie mieć mi za złe, że powiem, iż jest to być może skutek pozbawienia dziecka matczynej obecności i opieki. - Nie wytrzymała Julia. - Jego Wysokość docenia znaczenie matczynej opieki - oświadczył sztywno wysłannik Kasima. - Dziecko ma, oczywiście, znakomitą opiekunkę. Niestety, księżniczka Zara zbyt krótko przebywa w towarzystwie tej kobiety, żeby między nimi zdążyły się
R
S
wytworzyć serdeczne stosunki. Jego Wysokość wie, że pani przejmuje się stanem zdrowia córki. Jest świadom, że gdyby trzeba było jej pomóc, zrobiłaby to pani. - Gdyby Kasim pozwolił, już byłabym u boku dziecka. - Wiem o tym, pani Bonner. Julia usiłowała mówić najspokojniej, jak potrafiła: - Czy chce mi pan powiedzieć, że będę mogła być przy Żarze podczas operacji? - Przyjechałem tutaj właśnie po to, żeby omówić tę sprawę - oświadczył Arab. - Czy zgadza się pani pojechać do Qatum? - Oczywiście, panie El-Adrar. Oczywiście - szybko odrzekła Julia. Gość po raz pierwszy nieco się odprężył, a nawet pozwolił sobie na lekki uśmiech. - To dobrze. To bardzo dobrze. Jego Wysokość będzie zadowolony. Julia położyła rękę na ramieniu Cole'a. - Pojadę do Sumaru w towarzystwie męża.. Twarz El-Adrara przybrała kamienny wyraz. - Celem wizyty pani ma być wyłącznie opieka nad dzieckiem. Będzie pani przebywała z księżniczką w jej apartamentach w pałacu królewskim. - Przepraszam, że się wtrącam - odezwał się Cole. - Zara nie jest moim dzieckiem, lecz Julia jest moją żoną. Jej samopoczucie ma dla mnie duże znaczenie. Nie muszę odwiedzać dziewczynki. Żony jednak samej w tak długą i męczącą podróż nie puszczę. - Zapewniam pana, panie Bonner - odezwał się gość - pańska żona będzie przyjmowana u nas z największym szacunkiem. Jeśli wyrazi takie życzenie, otrzyma natychmiast damę do towarzystwa. -Jesteśmy przedstwicielami odmiennych kultur - oświadczył Cole. - A gdyby znalazł się pan na moim
R
S
miejscu i pańska żona miała przyjechać z Sumaru do Kentucky, to czy nie chciałby pan sam troszczyć się tu o nią? - Rozumiem pański punkt widzenia - odrzekł sekretarz osobisty Kasima. - Będzie pan mógł towarzyszyć żonie do Sumaru, a może nawet zamieszkać wraz z nią w pałacu królewskim. Jestem jednak pewien, że Jego Wysokość nie zezwoli panu na jakiekolwiek kontakty z księżniczką Zarą. - Obchodzi mnie tylko żona - odparł Cole. - Kiedy zobaczę córkę? - wtrąciła się Julia. - Lekarze uważają, że byłoby dobrze, ze względu na stan psychiczny dziecka, gdyby przyjechała pani na tydzień przed przewidywanym terminem operacji, a potem została jeszcze przez tydzień lub dwa. - Jednym słowem, czeka nas wyjazd na trzy tygodnie - wtrącił Cole, pocierając brodę. - Tak, panie Bonner. - Czy Kasim zezwoli mi w przyszłości widywać córkę? - chciała wiedzieć Julia. - Sądzę, że odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak przebiegnie pani wizyta w Sumarze. Decyzja należy, oczywiście, do Jego Wysokości. Jego proszę o to spytać. Julia nabrała głęboko powietrza i popatrzyła na gościa. Kasimowi zależało tylko na dziecku, nie na niej. Miała nadzieję, że Zara nie czuje się gorzej, niż opisał to El-Adrar. Emisariusz Kasima zwrócił się do pana domu: - Co mam powiedzieć Jego Wysokości? - Przyjedziemy oboje do Qatum, tak żeby moja żona mogła być z córką. - To świetnie, panie Bonner - odrzekł gość. Było widać, że jest zadowolony. - Państwo pozwolą, że się pożegnam.
R
S
Wstał. Cole też podniósł sie z miejsca. Podali sobie ręce. El-Adrar skłonił się lekko przed Julią. - Żegnam, pani Bonner. - Do widzenia. Cole odprowadził Araba do drzwi wyjściowych. Kiedy znalazł się znów w salonie, Julia rzuciła mu się na szyję. Śmiała się przez łzy. - Och, Cole! Jakie to szczęście, że zobaczę Zarę! Milcząc, trzymał Julię w objęciach. - Wreszcie pojadę! Wreszcie! - wykrzykiwała radośnie. - Tak bardzo czekałam na ten dzień! Była w siódmym niebie, chociaż zdawała sobie sprawę, że to dopiero pierwszy krok.
ROZDZIAŁ 12
R
S
Julia wyglądała przez okno odrzutowca. Pod nimi roztaczała się pustynia. Bezkresne morze piasku, a w oddali niewielkie wzgórza. Z rzadka jakaś droga przecinała monotonny krajobraz. Kraina ta, tak bezludna i surowa, była ziemią rodzinną człowieka, który został ojcem jej dziecka. Julia zawsze pamiętała o tym, że Zara jest w połowie Arabką, i tego faktu negować nigdy nie zamierzała. To Kasim sprawił, że stali się wrogami, bo nie godził się na żaden kompromis. Julia wróciła myślami do swej pierwszej podróży do Sumaru, wkrótce po zawarciu małżeństwa. Oficjalnie zatrzymali się w pałacu królewskim należącym do wuja Kasima, lecz większość czasu spędzali w letniej rezydencji królewskiej w CJaicj - żyznej oazie, położonej ponad sto dwadzieścia kilometrów od stolicy. Byli tu sami, nie licząc służby. Pływali, grali w tenisa i jeździli konno. W Qaicj Julia czuła się świetnie. Nie krępowano jej więzami narzucanymi kobietom przez kulturę arabską. Tutaj zaszła w ciążę. Rzuciła okiem na siedzącego obok Cole'a. Miał zamknięte oczy. Musiał być bardzo zmęczony. Teraz odpoczywał. Przez ostatnie trzy tygodnie pracował bez
R
S
wytchnienia, lecz ani na chwilę nie tracił pogody ducha. Był spokojny i opanowany. Po wizycie El-Adrara na farmie wyjechał natychmiast na trzy dni. Z podróży przywiózł plany architektoniczne szpitala w Qatum. Godzinami ślęczał nad nimi. Porównywał i mierzył odległości. Coś obliczał i obmyślał. Nalegał, żeby Julia nauczyła się obchodzić z bronią. Ćwiczył z nią strzelanie tak długo, aż opanowała je zadowalająco. Na tydzień przed wyjazdem wyjaśnił jej wszystkie szczegóły planu uprowadzenia Zary. Powiedział także, iż w samym Sumarze ma obiecaną pomoc. Żadnych nazwisk jednak na wszelki wypadek nie wymienił. Jego wiara w powodzenie Sirocco zaczęła udzielać się Julii. Nadal jednak była niespokojna. Nie mogła zrozumieć, w jaki sposób Cole potrafi się odprężyć. Ona sama czuła się jak samochód wyścigowy na starcie. Z ryczącym silnikiem, gotowy do jazdy z zawrotną prędkością. Cole był dla niej bardzo dobry. Lepszy niż mogła tego oczekiwać. Zawsze starał się ją zrozumieć. Nie miał w sobie za grosz egoizmu. I to, w oczach Julii, różniło go najbardziej od Kasima i jej ojca. Oni myśleli przede wszystkim o sobie. Oczywiście, brak egoizmu u Cole'a nie oznaczał braku godności czy pewności siebie. Dla Julii był jednak bardzo wyrozumiały, czego nie mogła powiedzieć o byłym mężu i «jcu. Doszła do przekonania, że Cole Bonner jest szlachetnym i wartościowym człowiekiem. Podziwiała go za to. N Odrzutowiec obniżył lot. Zaczął podchodzić do lądowania. Niedługo, uprzytomniła sobie Julia, wraz z Cole'em znajdzie się w samym środku terytorium wroga. Najważniejsze jednak było to, że zobaczy Zarę. Na myśl o córeczce z trudem powstrzymała się od łez.
R
S
Gdy w Qatum przechodzili z samolotu do budynku lotniska, Cole trzymał Julię mocno pod rękę. Drżała na całym ciele. Kiedy czekali na odprawę celną i paszportową, Cole masował kark i ramiona Julii. Była potwornie spięta. Znała wszystkie środki ostrożności, które od tej chwili mieli oboje stosować. Wiedziała, że teraz inwigilacja ludzi Kasima będzie dziesięciokrotnie większa niż do tej pory. Wraz z Cole'em stała na ziemi byłego męża, a tutaj on ustalał reguły gry. Czekali w kolejce zaledwie chwilę, gdy podszedł do nich jakiś urzędnik. - Państwo Bonner? - zapytał. - Tak. - Proszę za mną. Przeszli do biura, gdzie wyższy stopniem funkcjonariusz starannie sprawdził ich paszporty. Dokładnie przeszukano ich bagaże. Zaraz potem zjawił się El-Adrar. - Mam nadzieję, że mieli państwo przyjemny lot - powiedział, kiedy podchodzili do limuzyny czekającej przed wyjściem. - Tak - odparł Cole. - Czy to pierwsza pańska podróż do tej części świata? - zapytał sekretarz Kasima. - Nie. Bywałem na Środkowym Wschodzie. Jako konsultant firm zajmujących się wydobywaniem i przetwórstwem ropy. - Ale nie w Sumarze. - Nie w Sumarze - potwierdził Cole. - Będzie pan miał okazję zwiedzić naszą stolicę. - Przywiozłem sporo różnej lektury, żeby mieć zajęcie, kiedy żona będzie z córką. Chętnie jednak pozwiedzam Qatum.
R
S
- Zorganizuję to panu - szybko zaofiarował się El-Adrar. Po chwili Julia i Cole znaleźli się na tylnym siedzeniu limuzyny. Sekretarz Kasima zajął miejsce na ławeczce na wprost nich. Limuzynie towarzyszył stale drugi samochód. Pewnie obstawa, pomyślał Cole. Wyglądał przez okno na szeroką arterię, którą zmierzali. W oddali było widać miasto. Jechał już tędy parę miesięcy temu, lecz w zupełnie innych okolicznościach. Julia milczała. Pewnie myślami była przy córce. To dobrze, uznał Colę. Po paru dniach spędzonych wspólnie z Zarą z pewnością się uspokoi i będzie zdolna skoncentrować się na zadaniach, które na nich czekały. Wzięła teraz Cole'a za rękę. Wiedział, że to szczery gest, a nie na pokaz dla Araba. - Kiedy zobaczę Zarę? - zapytała. - Gdy rozgości się pani w swych apartamentach, jedna z opiekunek księżniczki przyjdzie po panią i do niej zaprowadzi - odparł El-Adrar. - A może przedtem zechce pani odpocząć lub coś zjeść? - Nie. Chcę zobaczyć dziecko jak najszybciej. - Dopilnuję tego. - Sekretarz Kasima skłonił lekko głowę. A więc to on jest odpowiedzialny za nasz pobyt w Sumarze, pomyślał Cole. Pilnować będą inni ludzie. On natomiast wystąpi w roli pośrednika między Kasimem a nami. Wjechali do Qatum. Miasta niedużego, w porównaniu z innymi stolicami, lecz niezwykle bogatego. Było tu wszystko, co można kupić za petrodolary. Droga z lotniska wiodła szerokim bulwarem, otoczonym z obu stron ogromnymi wieżowcami ze szkła
R
S
i stali, prosto do pałacu królewskiego. Zbudowano go w oazie. Wśród bujnej, przepięknej roślinności, tak rzadkiej w suchym, pustynnym klimacie. - Czy Zara wie, że przyjeżdżam? - zapytała Julia. - Nie, proszę pani. Lekarze uznali, że lepiej nie uprzedzać dziecka, bo może wpaść w stan niezdrowego podniecenia. Bardziej obojętnym tonem zadała następne pytanie: - Czy Kasim wprowadził w pałacu królewskim zmiany? - Niewielkie. Jak pani zapewne wiadomo, król Fouad posiadał trzy żony, które miały osobne apartamenty. Jego Wysokość, król Kasim, ma tylko jedną małżonkę. - Ożenił się ponownie? - zdziwiła się Julia. - Tak, pani Bonner - odparł Adrar. - Miesiąc temu. - Nie wiedziałam. - Na życzenie Jego Wysokości ślub był kameralny. Bez rozgłosu. Julia zamilkła, a Cole zaczął się zastanawiać, jak przyjęła tę wiadomość. Wiedział, że była rozczarowana Kasimem. Może jednak żałowała zerwanego związku? Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie. Przez wiele lat sam ubolewał nad rozpadem małżeństwa z Mimi. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił El-Adrar, kiedy samochód zwolnił i stanął przed wysokim murem. Limuzyna wjechała w bramę i po chwili znalazła się na długim podjeździe, wysadzanym palmami. Pałac był nowoczesną mieszaniną przeróżnych stylów architektonicznych. Jego środkową część zwieńczała wieża, co nadawało budowli imponujący wygląd.
R
S
Długie skrzydła pałacu tworzyły kąt prosty, łącząc się z tyłu z drugim budynkiem, zamykającym teren. Powstał w ten sposób wewnętrzny ogród wielkości miejskiego parku. Cole widział pałac z lotu ptaka. Z góry przypominał potężną fortecę, mimo że z bliska nie sprawiał takiego wrażenia. Wartowników było widać tylko przy bramie. Z pewnością jednak pałac miał doskonałą ochronę i systemy alarmowe. Limuzyna zatrzymała się przed głównym wejściem. Służący otworzył przed Julią drzwi wozu. Pozwolono jej, jako kobiecie, iść pierwszej, tylko dlatego że była przybyszem z Zachodu. We frontowych drzwiach gości powitał majordomus, niejaki Kahid. Wysoki, postawny mężczyzna, ubrany w nieskazitelnie biały garnitur i czarny krawat. El-Adrar pożegnał się z Julią i Cole'em. Służący poprowadził ich na sam koniec pałacowego skrzydła, do apartamentów składających się z trzech imponująco dużych pokoi. Pokazał dzwonek na służbę i poinformował, że za kwadrans skontaktuje się z nimi Kahid, żeby ustalić termin wizyty u księżniczki. Kiedy tylko zostali sami, Julia mocno objęła Cole'a. - Trzymaj mnie, bo padnę z wrażenia.- wyszeptała. - Jeszcze nigdy nie byłam tak przyjmowana. Przytrzymał ją w ramionach. Ogarnęło go nagłe pożądanie. Wiedział jednak, że to nie pora ani miejsce, aby myśleć o takich rzeczach. Musiał zachować maksymalną jasność umysłu i ani na chwilę nie dać się odwieść od myśli o wytyczonym celu. Nawet ukochanej kobiecie. Jeśli akcja Sirocco się nie powiedzie, nie będzie już więcej miał okazji kochać się z Julią. Cole westchnął
głęboko. Za tydzień wszystko będzie wiadomo. Poniosą klęskę albo wygrają. Pocałował Julię w czubek głowy. Nadal trzymał ją w ramionach. Miał ochotę powiedzieć, że ją kocha. Ale na to też nie był odpowiedni moment. Była przejęta zupełnie czymś innym.
R
S
Julia szła marmurową posadzką długiego korytarza. Idąca przodem służąca prowadziła ją do apartamentów królewskich. Mieściły się po przeciwnej stronie pałacu. Julia trzymała w ręku ulubioną różową poduszeczkę Zary, którą z sobą przywiozła. Serce ściskało się jej na myśl, że po tylu miesiącach niewidzenia dziecko mogło zapomnieć o matce. Przez chwilę zastanawiała się, czy Kasim kazał małej rozmawiać wyłącznie po arabsku. Nie było to zresztą istotne. Julia pragnęła teraz tylko jednego. Jak najszybciej ujrzeć Zarę. Na końcu długiego korytarza znajdowały się ciężkie, podwójne drzwi. Pilnowali ich dwaj uzbrojeni wartownicy. Obok umieszczono kamerę telewizyjną. Służąca powiedziała coś do wewnętrznego telefonu i po chwili obie kobiety wpuszczono do środka. Szły teraz następnym długim korytarzem. Służąca zatrzymała się przed jakimiś drzwiami. Zapukała i przepuściła przed siebie Julię, która po chwili znalazła się w obszernym pokoju. Do złudzenia przypominał typowy salonik przeciętnej amerykańskiej rodziny. W kącie siedziała stara kobieta. Robiła na drutach. Jej twarz wydała się Julii znajoma. Pewnie to jedna z licznych krewnych Kasima, których poznała, będąc poprzednio w Qatum. Arabka podniosła głowę i z kamiennym wyrazem twarzy sucho powitała Julię w swej ojczystej mowie. W jej oczach czaiła się wrogość. Julia spodziewała się, że rodzina Kasima będzie odnosiła się do niej nie-
R
S
przyjaźnie. Była bowiem zdrajczynią i do tego cudzoziemką. Niewierną, bo nie wierzącą w Allaha. Służąca przeszła przez pokój i otworzyła następne drzwi. Julia weszła do sypialni Zary. Po jednej stronie obszernego pokoju stało imponującej wielkości łóżko. Na stosie śnieżnobiałych poduszek spoczywała śliczna, ciemnowłosa dziewczynka. Julia stanęła jak wryta. Zara, która spojrzała w jej kierunku, także się nie poruszyła, lecz w niebieskich oczach można było dostrzec błyski zainteresowania przybyłą. Na krześle obok łóżka siedziała arabska pielęgniarka w przepisowym białym stroju. Z oczyma utkwionymi w leżącą córeczkę, Julia zrobiła krok w przód. - Dzień dobry - odezwała się lekko drżącym głosem. - Mamusia przyjechała do ciebie, słoneczko. W miarę jak wiadomość ta zaczynała docierać do Zary, mała powoli podnosiła się na łóżku. Usiadła. - Mamusia. Moja mamusia - powtórzyła słabym głosem. Była bliska łez. Julia usiadła na brzegu łóżka, Zara wtuliła się w matczyne ramiona. - Mamusia. Julia zaczęła ją całować. Płacząc, tuliła dziecko do siebie. - Zaro, słoneczko. Mamusia tak bardzo do ciebie tęskniła! Mała też zaczęła płakać. Przez łzy zapytała oskarżycielskim tonem: - To czemu nie przyjechałaś? - Chciałam, kochanie, ale nie mogłam. - Julia uśmiechnęła się i ucałowała mokry policzek Zary. - Popatrz, co ci przywiozłam. Twoją poduszeczkę. Jeszcze ją pamiętasz?
R
S
Dziewczynka popatrzyła na jasiek i wcisnęła w niego buzię. Zaczęła się śmiać. - Słonko, niech ci się przyjrzę. Wyładniałaś. Urosły ci włosy. - A gdzie dziadek? - spytało dziecko. - Czy też tu jest? - Nie, kochanie. Nie ma go z nami. Nie mógł przyjechać. - Dlaczego? Julia zorientowała się, że Zara nie wie o niczym. Niczego jej nie powiedziano. - Dziadek poszedł do nieba - wyjaśniła, przytulając do siebie córeczkę. - Jest teraz razem z babcią. - To nie weźmie nas na łódkę? - Nie, aniołku. Ale kiedy poczujesz się lepiej, może tatuś zabierze cię na wodę. On także ma łódkę. Dużą i piękną. - Chcę wracać do domu dziadka. - Wiem. Może niedługo tam pojedziesz. Najpierw jednak musisz poczuć się lepiej. Mówiono mi, że chorowałaś. Zara przyciskała do buzi ukochaną poduszeczkę. Julia tuliła dziecko do piersi. - Masz dużo nowych zabawek, prawda? - Wcale mi się tutaj nie podoba. Wszyscy mówią jakoś tak dziwnie - rozżalonym tonem powiedziała Zara. - Czy możemy wracać do domu? - Zostaniemy razem. Będziemy rozmawiały i bawiły się twoimi nowymi zabawkami. Zobaczysz, będzie nam wesoło. Dziewczynka nie wydawała się zachwycona. Julia wiedziała, że nawet rozmawiając z dzieckiem, musi być bardzo ostrożna. Ściany miały uszy. Z pewnością ją podsłuchiwano. Wszędzie. Nie mogła więc powiedzieć nic, co wywołałoby gniew Kasima.
R
S
Spojrzała na pielęgniarkę, która obserwowała każdy jej ruch, a być może także słuchała. Młoda Arabka miała dość sympatyczną twarz. - Czy pani mówi po angielsku? - zapytała ją Julia. - Trochę. - Czy to pani jest opiekunką Zary? - Nie. Pracuję tylko jako pielęgniarka. Od drzwi dobiegł głos starej kobiety, którą Julia widziała w saloniku: - Opiekunka ma na imię Akila. Póki ty tu jesteś, do księżniczki nie przyjdzie. - Wiem, że się znamy - Julia zwróciła się do stojącej w drzwiach kobiety - ale nie pamiętam twojego imienia. - Ikram. Jestem krewną Jego Wysokości. - Tak. Przypominam sobie. Poznałyśmy się w pałacu, kiedy przyjechałam z Ameryki z Kasimem. - Tutaj nie rozmawia się o tym, co było. Julia zrozumiała, że wymazano ją z pamięci. - Przyjechałam tylko ze względu na dziecko - wyjaśniła starej Arabce. - Powiedz, dlaczego Akila nie będzie przychodzić do Zary, kiedy ja tu jestem? - Zastępuje księżniczce matkę, więc nie może pokazywać się w twojej obecności. Nie należy stwarzać dziecku okazji do porównań. To nie leży w jego interesie. Julia zagryzła wargi. - Czy w ogóle poznam Akilę? - Jeśli Jego Wysokość uzna za wskazane. - Możesz mi powiedzieć coś więcej o tej kobiecie? - Pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Jest wykształcona. Mówi świetnie twoim językiem. - Czy rozmawia z Zarą po angielsku? - Czasami. Ale Jego Wysokość życzy sobie, żeby księżniczka porozumiewała się językiem swych przodków.
R
S
- A więc Zara powinna znać oba języki. Prawda, Ikram? Stara kobieta nie odpowiedziała. - Czy znienawidzono mnie w tym domu? - spytała Julia. - Jesteś tutaj z woli Jego Wysokości. - Masz rację. Ale przyjechałam dlatego, że kocham córkę. A ona mnie potrzebuje. - To z nią rozmawiaj, nie ze mną - rzuciła nieprzyjemnie krewna Kasima. - Na mnie już czas. - Odwróciła się i wyszła z pokoju. Julia spojrzała na przytuloną do siebie córeczkę. Uszczypnęła ją w zaróżowiony nosek. - Jestem taka szczęśliwa, że cię widzę - powiedziała czule. - Mamo, opowiedz mi o pająku. - Pamiętasz ten wierszyk? - Tak. Powiedz go. - Duże niebieskie oczy dziecka były wpatrzone w matkę. - Dobrze. - Julia zaczęła recytować, ale zanim dobrnęła do końca, rozpłakała się na dobre. Kiedy w towarzystwie służącej wróciła do swych apartamentów, za oknami zapadł zmierzch. Wyciągnięty na łóżku Cole czytał książkę. Julia popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. Była wyczerpana ostatnimi przeżyciami. - Jak ma się Zara? - zapytał. - Wygląda ładnie. Jestem taka szczęśliwa, że mogłam ją zobaczyć! Ostatnie parę godzin to jedne z najpiękniejszych chwil mego życia. - Może Kasim pozwoli ci do niej wrócić. - Cole położył palce na wargach i wskazał sufit, gestem przypominając Julii, że musi uważać na to, co mówi. - Na pewno.
R
S
Podeszła do łóżka. Było wspaniale mieć Cole'a przy sobie. Stał się jej jedynym wsparciem. Uśmiechnęła się i położyła obok niego. Ucałował wargi Julii. Przeciągnęła palcami po jego włosach. - Mam nadzieję, że nasze dzieci poznają kiedyś przyrodnią siostrę - powiedziała. Upłynęło parę sekund, zanim Cole zorientował się, że Julia odgrywa scenę na użytek Kasima. A może nie? - przeszło mu przez myśl. - Też na to liczę - odparł. - Sam chciałbym ją poznać. - Dowiem się, czy to możliwe. - Nie, nie pytaj. To może się komuś nie spodobać. Najważniejsze, żebyś ty sama mogła odwiedzać Zarę. Julia pocałowała Cole'a. Wiedziała, że mówi prawdę. Był najbardziej wspaniałomyślnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznała. - Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? - spytała, nie bacząc na podsłuch w pokoju. - Bo cię kocham, najdroższa. - Naprawdę? Przyciągnął ją do siebie i zaczął namiętnie całować. - Hej, mój panie, czy trochę nie za wcześnie na takie igraszki? Za oknami jeszcze prawie dzień. - Za wcześnie? I kto to mówi? Kochamy się przecież o dowolnych porach. Kiedy tylko masz na to ochotę. A miewasz często. Bardzo często... Mam ci przypomnieć? - Nie musisz, kochany. Nigdy nie mogę nasycić się tobą. Uśmiechnął się promiennie. Pogroziła mu palcem. - Och, byłbym zapomniał ci powiedzieć - odezwał się po chwili. - Odwiedził mnie Kahid.- Oświadczył, że kolację podadzą nam w apartamencie.
R
S
Będziemy sami... Tylko we dwoje. Czy to nie wspaniale? - Świetnie. - Pytał, o której chcemy jeść. Jako wyemancypowany amerykański samiec odparłem, że muszę uzgodnić to z tobą. Julia parsknęła śmiechem. - Ty zadecyduj, kochanie - odparła słodkim głosem. - W porządku. Zaraz zadzwonię i powiem, że chcemy kolację o dziewiątej. Dobrze? - Wspaniale, najdroższy. Teraz Cole pogroził Julii palcem. - Zwiedziłem fragment ogrodu. Jest piękny. Co powiesz na mały spacer przed wieczornym posiłkiem? - Dobrze. Dzwoń do Kahida, a ja tymczasem trochę się odświeżę. Kilka minut później byli już w ogrodzie. Julia wsunęła rękę pod ramię Cole'a. - W naszym apartamencie jest mnóstwo mikrofonów - szepnął. - Nawet w łazience założyli dwa. - W łazience? - zdziwiła się Julia. - To nieprzyzwoite! - Jak wszędzie, to wszędzie. Są systematyczni, nie przepuszczą niczego. Najważniejsze, że o tym wiemy. - A może zainstalowali też ukryte kamery? - Nie wiem. Ale wątpię. Ty zresztą znasz Kasima znacznie lepiej niż ja. Czy lubi podglądać to i owo? - Nie wiem - sztywno odparła Julia. - To byłoby wstrętne. - Pytam z czystej ciekawości: czy w sypialni byłaś dla mnie taka miła tylko ze względu na swego byłego męża? - Dobrze wiesz, że nie. - Julia przysunęła się bliżej i piersiami mocno otarła o Cole'a. - Jeśli więc będziesz się dziś kochać, to dla byłego męża czy dla mnie?
R
S
- Jeżeli w ogóle będziemy to robić, to ze względu na mnie - odcięła się Julia. - Aczkolwiek, przyznaję, nie byłabym zachwycona, gdybyśmy mieli widownię lub słuchaczy. Cole mrugnął łobuzersko okiem, - Może to nawet doda pikanterii naszemu życiu seksualnemu? Kto wie? Pomyśl, jak niewiele kobiet może się pochwalić, że kochało się z drugim mężem, podczas gdy pierwszy przysłuchiwał się ich igraszkom? - Daj spokój, takie gadanie mnie nie bawi. Cole roześmiał się lekko.
ROZDZIAŁ 13
R
S
Julia usiadła przy szeroko otwartych drzwiach prowadzących na taras. Piła mrożoną kawę i wdychała balsamiczne powietrze z ogrodu. Cole, z zamkniętymi oczyma, leżał na kanapie. Pewnie ciągle planuje przebieg akcji, domyślała się Julia. Niepowodzenie Sirocca oznaczałoby dla nich katastrofę. Z dyplomatycznych względów Kasim odesłałby byłą żonę do Stanów, ale najpierw odbyłaby karę więzienia w Sumarze. Z jej nowym mężem postąpiłby znacznie surowiej. Zabiłby go. Julia podziwiała niezwykłą odwagę Cole'a. Działał nie dla pieniędzy, bo miał ich wiele, lecz dla niej. Teraz wszystko było w jego rękach. Julia podeszła na palcach do kanapy i wyciągnęła się obok. Spojrzał kątem oka. - A cóż to za uwodzicielka? - Twoja oddana i posłuszna żona. - Julia pocałowała go w kark. - Czyżbyś mnie w ten sposób do czegoś zachęcała? - To tylko przyjacielski gest. Jestem zmęczona. Pójdę od razu pod prysznic. - Zsunęła się z kanapy. Cole zdążył jednak złapać ją za rękę.
R
S
- Kiedy byłaś u Zary, przyszedł majordomus. Poinformował nas o zarządzeniu pałacowym dotyczącym korzystania z łazienki. - Naprawdę? - Reguły są bardzo surowe. Pod prysznic chodzi się parami. Każdej damie musi towarzyszyć dżentelmen. - Jaki? Wybrany przez nią czy przydzielony? - Taki, jakiemu dama nie będzie w stanie się oprzeć - poważnym tonem wyjaśnił Cole. - I to ma być kryterium? - Julia roześmiała się głośno. - Proszę więc udać się do łazienki, madame. Będzie pani musiała uzbroić się w cierpliwość. I spokojnie poczekać, aż ktoś przyjdzie, żeby pani towarzyszyć. Julia weszła do kabiny z prysznicem. Gorąca woda była jak balsam dla napiętych mięśni. Na razie wizyta w Sumarze przebiegała pomyślnie. Ikram oświadczyła Julii, że będzie mogła spędzać sporo czasu z córką, ale tylko w jej apartamentach. Zamknęła oczy. Gorąca woda spływała po ciele. To, że Kasim kazał wszędzie zainstalować podsłuch, było denerwujące, lecz zarazem sprawiało jakąś perwersyjną przyjemność. W takich warunkach nie mogła jednak zdobyć się na pieszczoty z Cole'em. Usłyszała, jak otwierają się drzwi do łazienki. - Czy to pani Bonner? - zapytał Cole, do złudzenia naśladując głos Araba mówiącego po angielsku. - Tak. Ale ostrzegam. Tuż obok jest mój mąż. - Och, madame, to właśnie pan Bonner mnie tu przysłał. Powiedział, że jest zmęczony, i polecił zająć się panią. Madame, czy podać szampon? - Dziękuję. Nie jest mi potrzebna pomoc. - W Sumarze mamy takie powiedzenie: kiedy jesteś w Qatum, dostosuj się do miejscowych obyczajów - ciągnął Cole.
R
S
- Cóż za oryginalne powiedzenie! Nigdy podobnego nie słyszałam - zakpiła Julia. - Proszę mnie oświecić. Jakie są te obyczaje? - Mamy jeszcze inne powiedzenie, madame. Liczą się czyny, a nie słowa. Proszę uprzejmie odwrócić się twarzą do ściany i zamknąć oczy. - Nie można nic a nic podglądać? - Nie, madame. - Dobrze. Zrobię, czego pan sobie życzy. - Śmiejąc się, Julia stanęła twarzą do ściany. Usłyszała, jak otwierają się drzwi kabiny. - Mogę już się odwrócić? - zapytała. - Och, nie, madame. Proszę tylko zezwolić Alemu, żeby wykonał swą pracę. - Ali poda mi teraz szampon? Po chwili Julia poczuła, że Cole nakłada szampon na jej włosy i zaczyna masować głowę. - W Sumarze zaczynamy od działań przyziemnych, dla ciała - wyjaśnił - a kończymy na wysublimowanych, dla ducha. - Nachylił się i powiedział wprost do ucha Julii: - Nie musisz udawać, że jęczysz z rozkoszy. Szum wody zagłuszy niemal wszystko. - Wszystko? Ale co będzie, gdy Ali przejdzie do czynności wysublimowanych? - Wtedy możesz krzyczeć, ile dusza zapragnie. - Cole objął Julię w talii i przyciągnął do siebie. Odwróciła się szybko. Całował jej szyję i błądził szorstkim językiem po skórze. Równocześnie czuła strumień wody na ciele. Ogarnęło ją pożądanie. - Błyskawicznie mnie podniecasz. Jak ty to robisz? - spytała. - To sekret Beduinów, madame, przekazywany z pokolenia na pokolenie - odparł poważnie Cole, całując Julię w nos. - Masz na myśli Beduinów rodem z Kentucky? - Roześmiała się wesoło.
R
S
- Czy madame życzy sobie, aby namydlić ją na sposób arabski? - A co to oznacza? - Praca będzie wykonana niezwykle starannie. Julia wzięła mydło i podała Cole'owi. - No to, Ali, zabieraj się do roboty. Pokaż, co potrafisz. Odwrócił Julię od siebie i zaczął namydlać jej plecy. Potem ramiona i uda. Robił to wszystko niezwykle powoli i bardzo dokładnie. - Teraz madame powinna stanąć twarzą do mnie. W oczach Cole'a Julia dostrzegła pożądanie. Namydlił jej piersi, a potem ukląkł i mydlił, denerwująco powoli i dokładnie, wewnętrzną stronę ud, starannie jednak omijając najczulszy punkt. Wreszcie odłożył mydło i zaczął ją pieścić. Półprzytomna, oparła się plecami o ścianę. Kiedy poczuła wargi Cole'a na brzuchu, ugięły się pod nią nogi. - Och, przestań, bo zemdleję. - Chcesz przejść do sypialni? - Nie. Przecież podsłuchują. - Naprawdę mam przestać? - A może... moglibyśmy kochać się tutaj? - spytała zdławionym głosem. - Oczywiście, najdroższa! Wszędzie, gdzie zechcesz. Cole podniósł Julię do góry. Objęła nogami jego biodra. Wszedł w nią tak mocno, aż jęknęła. Potem zaczęła krzyczeć. Głośno. Bardzo głośno. Stawiając Julię na ziemi, Cole oddychał ciężko. Nie mogła ustać. Musiał ją podtrzymać. Wreszcie wciągnął pod strumień wody. Dopiero wtedy oprzytomniała. - Cole, jak tyś tego dokonał? - spytała zszokowana.
- Zwyczajnie. Gdy służyłem w marynarce, wiele czasu spędzałem w wodzie. - Mam nadzieję, że nie z innymi marynarzami. - Z syrenami było znacznie fajniej. Spłukali się wreszcie i wysuszyli. - Jesteś cudownym kochankiem - szepnęła Julia. - Mężczyzna powinien zaspokajać żonę. Uważam to za święty obowiązek. - Święty? - No, może nie. Powiedzmy inaczej. Z mojej strony to wielkie poświęcenie. A teraz mam ochotę natychmiast wejść do łóżka. - Ja też. Ja też. Tej nocy spali razem, czule objęci.
R
S
Julia otworzyła oczy. W pokoju było widno. Usłyszała dzwonek telefonu. W drzwiach łazienki zobaczyła golącego się Cole'a. Podniosła słuchawkę. - Halo? - spytała. - Pani Bonner. - Był to głos Kahida. - Jest telefon do pani męża. Z Lexington w Kentucky. Oddała Cole'owi słuchawkę. - Tu Bonner - przedstawił się, po czym milczał przez dłuższą chwilę. - Tak. Tak. - Ponownie słuchał. - A co ze źrebakiem? Cholera. Straciliśmy mnóstwo pieniędzy. Podziękuj doktorowi Wileyowi za jego starania. Dobrze, że zadzwoniłeś. - Jakieś złe nowiny? - spytała Julia. - Straciłem klacz i źrebaka, czyli blisko milion dolarów. - Z bloku leżącego obok telefonu wyrwał czystą kartkę papieru i zaczął coś szybko pisać. - A ubezpieczenie? - Takiej straty nie pokryje. - Mówiąc coś na temat ryzyka, Cole podał kartkę Julii. Odczytała po cichu:
„Przesunęli datę operacji Zary. Są podejrzliwi lubtylko ostrożni. Nasi przyjaciele w szpitalu trzymają rękę na pulsie. Kiedy usłyszysz tę wiadomość, udawaj zdziwioną, ale nie zmartwioną. Dostosujemy się do innego terminu." - Będziemy musieli zrezygnować z nowego samochodu. - Julia podtrzymywała rozmowę. Ze względu na podsłuch ciągnęli ją jeszcze parę minut.
R
S
Całe popołudnie Julia spędziła z Zarą. Kiedy dziewczynka zasnęła w jej ramionach, do pokoju wszedł Kasim. - Chcę zamienić z tobą kilka słów - powiedział do Julii lodowatym tonem. Popatrzył na śpiącą Zarę. - Trzymasz w ramionach klejnot mego życia - dodał łagodniej. - Mego też. Słyszałam, że się ożeniłeś. Kiedy będziesz miał synów, Zara stanie ci się mniej potrzebna. - Mylisz się. Jest moją córką i pozostanie nią. Córką króla. - Chyba nie zechcesz wydać jej za mąż dla jakichś celów politycznych? - Na razie nie, ale ten dzień niedługo nadejdzie. Bądź na to przygotowana. To dziecko jest ważniejsze dla mnie niż dla ciebie. Wyszłaś za mąż. Będziesz miała potomstwo. Julia otworzyła usta, żeby mu przerwać, lecz Kasim mówił dalej. Jego głos brzmiał jeszcze ostrzej. - Przyszedłem tylko po to, by cię zawiadomić, że operacja Zary zostaje odroczona o dwa dni. - Dlaczego? - Lekarze tak zdecydowali.
R
S
- Pozwolisz mi jechać z małą do szpitala? Chcę być przy niej do ostatniej chwili. Będzie się bała. - Nie widzę przeszkód. - Chciałabym, żeby Cole był tam ze mną. - Po co? - W szpitalu spędzę wiele godzin. W tych ciężkich chwilach pragnę mieć przy sobie kogoś bliskiego. - I kto to mówi? Wyemancypowana, samodzielna amerykańska kobieta? - spytał zjadliwie. - Zastanowię się i dam ci znać. - Kiedy? - Gdy będę miał na to ochotę - powiedział z diabolicznym uśmiechem. Podszedł bliżej i dotknął lekko główki śpiącej Zary. A potem odwrócił się i szybko opuścił pokój.
ROZDZIAŁ 14
R
S
Cole Bonner siedział na tarasie. Julia była z Zarą. Od chwili przyjazdu do Qatum już po raz drugi czytał „Proroka" Kahlila Gibrana. Podobał mu się lekko ironiczny styl tej książki. Poza tym męczyła go bezczynność. Pobyt w pałacu królewskim w Qatum nie należał do najprzyjemniejszych. Akcję Sirocćo miał przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach. Pod pretekstem zwiedzania dwukrotnie oglądał miasto. Majordomus dał mu do dyspozycji samochód i przewodnika. Cole wiedział, że przez cały czas jest obserwowany, więc zachowywał się jak przystało zwykłemu turyście. Podczas wypadu poza mury pałacu nie musiał szukać kontaktu z ludźmi z Organizacji Wyzwolenia Sumara. Komunikował się z nimi za pomocą zakodowanych wiadomości, przekazywanych przez jego własnego pracownika w Lexington. Cole powiedział Julii, że jeśli podczas akcji zostanie zabity lub ranny, ona musi zrobić wszystko, by ujść z życiem. Ma wydostać się na dach szpitala, skąd jest przygotowana droga ucieczki, i nie zważając na Cole'a, opuścić Sumar. Wszystko zależało teraz od tego, czy Kasim pozwoli mu jechać do szpitala. Jeśli nie, trzeba będzie zrezyg-
R
S
nować z uprowadzenia Zary. Bojownicy OWS dali Cole'owi wyraźnie do zrozumienia, że sam musi przeprowadzić akcję w szpitalu. Oni mu pomogą na zewnątrz. Ciągle nie był pewien terminu operacji. Kasim powiedział Julii, że przesuwa go o dwa dni. Informacje zaś, które docierały przez Lexington, wskazywały na to, że operacja odbędzie się wcześniej. Dwa dni przed zaplanowanym pierwotnie terminem. Było bardzo prawdopodobne, że Kasim umyślnie wprowadzał Julię w błąd. Miał zresztą także inne realne podstawy do obaw. Zdawał sobie sprawę z istnienia wrogów. - Sądzisz, że nas podejrzewa? - spytała Julia poprzedniego wieczoru podczas spaceru w ogrodzie. - Gdyby tak było, twój były małżonek wsadziłby nas do więzienia lub deportował z Sumaru. Jest człowiekiem z grantu nieufnym. Nie dowierza nikomu -odparł Cole. Na szczęście, Ahmed Zeeir miał w szpitalu pięciu swoich ludzi. Byli przygotowani na zmianę planów Kasima i w każdej chwili gotowi do akcji. Cole nie wspomniał Julii, że bojownicy z Organizacji Wyzwolenia Sumaru chcieli przy okazji upiec własną pieczeń. Podejrzewał, że posuną się nawet do zamachu na króla. Cole'owi obiecali pomoc w postaci uzbrojonych ludzi wokół szpitala. Od strony ogrodu usłyszał gwizdanie. Rozpoznał umówiony sygnał. Po chwili stał u stóp tarasu. Podszedł do niego ogrodnik. Wraz z kiścią świeżo zerwanych winogron wsunął Cole'owi do ręki jakąś kartkę. Po odejściu ogrodnika Cole rozwinął papier.
„Przedsięwzięto nadzwyczajne środki ostrożności. W szpitalu polecono personelowi przygotować równolegle dwie sale operacyjne. Decyzja, gdzie ma się odbyć operacja Zary, zapadnie w ostatniej chwili. Możemy być obecni tylko w jednej sali. Co będzie, jeśli wybierzemy niewłaściwą?" Cole wszedł do pokoju. Przeczytał uważnie notatkę, a potem poszedł do łazienki. Podarł kartkę, wrzucił ją do muszli klozetowej i spuścił wodę. Ostatnia wiadomość niemal go dobiła. Zaczynał być bezradny. Miał ochotę bić głową o ścianę. Podejrzliwość Kasima przekraczała wszelkie granice.
R
S
Tego dnia, którego - zgodnie z informacją z Lexington - miała odbyć się operacja Zary, o czwartej rano Julię obudził telefon. Dzwoniła krewna Kasima, Ikram. - Księżniczka ma trudności z oddychaniem - powiadomiła Julię. - Pyta o ciebie. Czy możesz zaraz tu przyjść? Za dziesięć minut służąca zapuka do twych drzwi. - Oczywiście - odparła Julia. Zerwała się na równe nogi. Cole zapalił lampkę przy łóżku i spojrzał na Julię pytającym wzrokiem. - Zara źle się czuje. Muszę natychmiast iść do niej - wyjaśniła i szybko pobiegła do łazienki. Po chwili Cole przyszedł tam za nią i bez słowa podał kartkę. Przeczytała: „Jest bardzo prawdopodobne, że dziś będą operowali Zarę i w ten sposób, pod fałszywym pretekstem, zabierają cię teraz wraz z dzieckiem do szpitala. Jeśli
nie pozwolą mi pojechać, zrobię wszystko, żeby dostać się tam samemu."
R
S
- Wracaj, kochany, do łóżka. Nie ma sensu, żebyś wstawał tak wcześnie - powiedziała Julia na użytek ukrytych mikrofonów. Cole wziął ją w ramiona. - Pani Bonner, kocham panią. Bardzo. - Ja też cię kocham, Cole. Naprawdę - zdławionym głosem odrzekła Julia. Miała łzy w oczach. W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy Julia znalazła się w apartamentach córki, przekonała się, że Cole miał rację. Cała historia o pogorszeniu się stanu zdrowia dziewczynki była wyssana z palca. Zara czuła się dobrze. Była już ubrana do drogi. Obok niej stał Kasim. - Jedziemy do szpitala - oświadczył sucho. - A co z moim mężem? Kto go przywiezie? - zapytała. Kasim zrobił niezadowoloną minę. - Za sześć czy osiem godzin znajdziesz się z powrotem w pałacu. Nie widzę powodu, żeby... - Chcę być z Cole'em - zdecydowanym głosem przerwała mu Julia. - W porządku. Potem każę przywieźć go do szpitala. Julia zorientowała się, że przedsięwzięto nadzwyczajne środki ostrożności. Opuścili pałac tylnym wyjściem. Czekały na nich dwie identyczne limuzyny i kilka samochodów z uzbrojoną po zęby obstawą. Było jeszcze ciemno, kiedy kawalkada ruszyła w stronę szpitala. Julia trzymała Zarę na kolanach. Obok siedział milczący Kasim. Podjechali pod szpital. Tu też było pełno "ludzi z ochrony. Wszyscy mieli broń. Długim korytarzem doszli do obszernego gabinetu lekarskiego. Przełożona pielęgniarek, Europejka, po-
R
S
wiedziała Julii, że Zara zostanie zaraz zbadana przez lekarza. - Doktor Patterson przyjdzie tu za chwilę - poinformowała Julię. - To kardiochirurg, który będzie operował? - spytała. - Czyżby pani z nim w ogóle nie rozmawiała? - zdumiała się przełożona pielęgniarek. - Nie. Zrobił to chyba mój mąż. Mam nadzieję, że doktor Patterson jest dobrym kardiochirurgiem. - Och, doskonałym. To Amerykanin. Z Kalifornii. Dziwne, że pani o nim nie powiedziano. - Jestem tylko matką - z goryczą wyjaśniła Julia. Uprzytomniła sobie szybko, że musi być ostrożna i zważać na każde słowo. Oprócz europejskiej pielęgniarki, w gabinecie lekarskim był teraz tylko arabski personel szpitala. Ludzie z obstawy zostali za drzwiami. Planując wyrwanie Zary z rąk Kasima, Cole zażądał od Julii kompetentnej odpowiedzi na pytanie, czy wywiezienie dziewczynki z Sumara nie zaszkodzi jej zdrowiu. Doktor Mueller, kardiolog z Nowego Jorku, który opiekował się Zarą, oświadczył, że nie widzi żadnych przeciwwskazań, by Zara odbyła podróż samolotem do Europy lub Stanów. Oczywiście, pod warunkiem, że w Sumarze jej stan zdrowia się nie pogorszył. Julia musiała się teraz o tym upewnić. Mała zaczęła się niepokoić. Julia utuliła ją i sama przebrała w szpitalną koszulę. - Po badaniu lekarskim księżniczka otrzyma środek oszałamiający - poinformowała przełożona pielęgniarek. - Jeśli doktor Patterson uzna, że wszystko jest w porządku, za godzinę dziewczynka znajdzie się na sali operacyjnej.
Julia pomyślała o Cole'u z sercem ściśniętym z przerażenia. Był jej teraz potrzebny jak nigdy w życiu. Nie miała pojęcia, czy Kasim zamierza dotrzymać słowa. Poprosiła pielęgniarkę, by sprawdziła, czy przyjechał mąż. Pozostało teraz tylko czekać. Obserwować wolno przesuwające się wskazówki zegara.
R
S
Cole wydzwaniał bez przerwy do majordomusa, żądając zawiezienia go do szpitala. Czas płynął nieubłaganie. Liczyła się każda minuta. - Przykro mi, panie Bonner - niezmiennie odpowiadał Kahid. Nie otrzymałem żadnych instrukcji w tej sprawie. Nie udaje się nam połączyć z Jego Wysokością. Wreszcie Cole trzasnął słuchawką. Wstał i wyszedł na taras. Zaczynał się denerwować. Nagle tuż obok wynurzyła się z cienia jakaś postać. Ogrodnik. Cole zbliżył się do niego. - Musisz zawieźć mnie do szpitala. Natychmiast. - Dobrze. Wrócę za pięć minut - odparł po krótkim namyśle człowiek Zeeira. Zjawił się po paru chwilach. Przeszli na tyły ogrodu. Stała tam ciężarówka wypełniona beczkami. - Opróżniłem jedną beczkę - powiedział ogrodnik. - Niech pan wchodzi do środka. Wyprowadzę samochód z pałacu. Strażnicy znacznie dokładniej sprawdzają pojazdy wjeżdżające. Ruszyli. Po pewnym czasie ciężarówka się zatrzymała. Cole usłyszał głos kierowcy: - Może pan już wyjść. Znajdowali się na bocznej ulicy. Nadal było jeszcze dość ciemno. - Tam jest bulwar - ogrodnik wskazał ręką. - Lepiej wziąć taksówkę.
R
S
Cole zaczął biec. Po paru minutach udało mu się zatrzymać przejeżdżającą taksówkę. Nie miał pojęcia, czy zdąży. Planując akcję, przewidział taki wariant, że nie dostanie się do szpitala wraz z Julią, przez frontowe drzwi. Jeden z ludzi z OWS miał czekać na niego przy wejściu służbowym. Czas działał jednak przeciw nim. Cole spojrzał na zegarek. Żeby tylko ludzie Zeeira byli we właściwej sali cjperacyjnej! I żeby nie było już za późno! Biedna Julia, pomyślał. Musi przeżywać prawdziwe katusze.
ROZDZIAŁ 15
R
S
Badanie lekarskie wypadło pomyślnie. Doktor Patterson uznał, że dziecko nadaje się do operacji. Julia odetchnęła z ulgą, kiedy oświadczył, że stan zdrowia Zary nie uległ ostatnio pogorszeniu. Potwierdził także konieczność interwencji chirurgicznej. - Wolałabym, żeby mała była operowana w Stanach - z westchnieniem powiedziała Julia. - Niech pani będzie spokojna. Mam tu świetne warunki. Jest wszystko, co trzeba. Przywiozłem także kilku najlepszych ludzi z mojego stałego zespołu. Doktor Patterson wyszedł z gabinetu. Zakomunikował, że wróci za kwadrans. Jedna z pielęgniarek, która przyjechała wraz z chirurgiem, dobroduszna Patty z Palo Alto w Kalifornii, dała Zarze zastrzyk oszałamiający. Nadal nie było śladu Cole'a. Julia ponownie poprosiła przełożoną pielęgniarek o sprawdzenie, czy już przyjechał. Kobieta opuściła gabinet lekarski. Po paru chwilach wróciła z wiadomością, że pana Bonnera nie ma w szpitalu. Rozpacz Julii nie miała granic. Byli przecież tak blisko upragnionego celu! Miała ochotę natychmiast wyjść stąd z Zarą i uciekać na dach. Wiedziała, że nie
R
S
uszłaby nawet dziesięciu kroków. Pod drzwiami stali przecież strażnicy, a liczni uzbrojeni ochroniarze kręcili się po całym szpitalu. Jedna tylko myśl była dla Julii pocieszająca. Że ma szanse być blisko dziecka podczas operacji, a potem rehabilitacji. Byłoby znacznie gorzej, gdyby Kasim w ogóle nie zezwolił jej na przyjazd do Sumara. - Na nas pora. Idziemy do sali przedoperacyjnej - oznajmiła Patty, pieszczotliwie szczypiąc Zarę w policzek. Julia wiedziała, że nadeszła krytyczna chwila. Właśnie teraz Cole miał przystąpić do akcji. Popatrzyła na Zarę. Po zastrzyku dziecko zaczęło lekko chwiać się na nóżkach. W takim właśnie stanie mieli je stąd zabrać i wywieźć helikopterem. Po narkozie byłoby na to za późno! Julia wzięła córeczkę na ręce i ruszyła w stronę drzwi. Wraz z nimi gabinet lekarski opuścili pielęgniarka i salowy. Reszta personelu pozostała na miejscu. Dwaj strażnicy, którzy stali przed drzwiami, podążyli za grupą wychodzących. - Nie mam pojęcia, dlaczego - powiedziała Patty - w ostatniej chwili przeniesiono nas na drugi koniec szpitala. Do innego bloku operacyjnego. Dla Julii była to bardzo niepomyślna wiadomość. Wręcz tragiczna. Jej i Cole'owi krzyżowała wszystkie plany. W sali przedoperacyjnej czekało już dwóch innych członków zespołu doktora Pattersona: anestezjolog i instrumentariuszka. Strażnicy zostali na zewnątrz. Julii powiedziano, że za kilka minut będzie musiała zostawić Zarę i przejść do poczekalni. Dziewczynka uniosła ciężkie powieki. Julia nachyliła się i ucałowała ją w czoło.
R
S
- Jesteś śpiąca, kochanie? - zapytała czule. W odpowiedzi mała tylko skinęła główką. Przyciskała do siebie ulubioną różową poduszeczkę, którą Julia zabrała z pałacu. Niebieskie oczy dziecka wpatrywały się w matkę. Julia przełknęła ślinę. Jeżeli akcja spaliła na panewce i Zara znajdzie się zaraz na stole chirurgicznym, ona sama będzie mogła pozostać przy małej jeszcze dwa tygodnie. Była to pociecha, aczkolwiek niewielka. - Zaczynamy - oznajmił anestezjolog. - Pani Bonner, musi pani już stąd wyjść - dodała Patty. Oczy Julii wypełniły się łzami. Kiedy nachylała się, żeby pocałować Zarę, usłyszała, że otwierają się drzwi. Odwróciła głowę. Zobaczyła w nich Cole'a. Miał na sobie zielony ubiór chirurga, wraz z przepisową maseczką na twarzy. - Dzięki Bogu, że jesteś! - szepnęła. Odetchnęła z ulgą. - Kim pan jest? - ostrym tonem zapytał anestezjolog. Cole wyciągnął pistolet. - Proszę robić to, co każę, a nikomu nie stanie się nic złego. Obie pielęgniarki popatrzyły na niego z przerażeniem. Za Cole'em wszedł Arab, także w zielonym stroju. - Co tu się dzieje? - ponownie spytał anestezjolog, już znacznie łagodniejszym głosem. - Nastąpiła niewielka zmiana - wyjaśnił Cole. - Tę operację przeprowadzą państwo za tydzień lub dwa. Ale nie tutaj, lecz w Kalifornii. - Co takiego?! - Na twarzy lekarza malowało się niedowierzanie. - Doktorze, proszę przestać zadawać pytania. Niech pan siada na ziemi. Tam, w kącie sali. Wszyscy inni niech zrobią to samo.
R
S
Teraz umysł Julii zaczaj pracować jak automat. Półprzytomną Zarę owinęła starannie kocem i wzięła na ręce. Działała zgodnie z planem. W tym czasie Cole i jego arabski pomocnik związali i zakneblowali cały personel medyczny znajdujący się w sali. - Bałam się, że nie przyjdziesz - powiedziała Julia. - Ze musiałeś zrezygnować. - Miałem chwile zwątpienia - przyznał Cole. - Zamienili sale operacyjne - oznajmiła. - Jak się stąd dostaniemy na dach? - Będzie z tym kłopot. Żeby dotrzeć do helikoptera, musimy najpierw przedostać się na przeciwną stronę budynku. Do klatki schodowej prowadzącej na dach. Korytarze są pełne ludzi Kasima. Julią wstrząsnął dreszcz. - On jest tutaj. Obok, w poczekalni. Wraz z obstawą. - Będzie ciężko wydostać się na dach - powtórzył Cole. - Musimy próbować. Nie mamy wyboru. Skinął na pomocnika. Arab otworzył wewnętrzne drzwi prowadzące do sali operacyjnej i wszedł do środka. Za nim ruszyła Julia z dzieckiem na ręku. Na końcu szedł Cole. Doktor Patterson, wraz z resztą zespołu, siedział na ziemi. Wszyscy byli związani i zakneblowani. Pilnował ich bojownik OWS z bronią w ręku. Cole wziął Julię za ramię. - Zostań tutaj, kochanie. My zajmiemy się teraz strażnikami w holu. Kiedy tylko droga będzie wolna, wrócę po ciebie. Trzymaj się z dala od drzwi. Julia przeszła w kąt sali. Przytuliła do siebie drzemiącą Zarę. Cole i dwaj jego towarzysze wyłamali obrotowe drzwi. Wybuchła strzelanina. Chwilę później Cole wsunął głowę do sali i krzyknął:
R
S
- Julio, chodź! Teraz! Biegła szybko, nie było czasu na myślenie. Musiała działać. Kiedy wraz z Cole'em znaleźli się w holu, tuż za nimi, za rogiem, wybuchła następna strzelanina. Julia była przekonana, że to bojownicy OWS rozprawiają się z Kasimem i jego obstawą. Cole trzymał Julię za ramię, lecz nie wziął od niej dziecka. Musiał mieć wolną rękę, by w razie potrzeby natychmiast użyć broni. Ucichły strzały za plecami, lecz nagle przed nimi pojawił się jeszcze jeden strażnik. Zanim zdążył zareagować, Cole wyciągnął pistolet. Ze wszystkich stron rozlegały się krzyki i jęki. Dotarli wreszcie do końca holu, do tej części szpitala, w której miała się odbyć operacja Zary. Julia zobaczyła, że biegną za nimi uzbrojeni ludzie Kasima. Zaczęli strzelać akurat w chwili, gdy Cole dopadł drzwi prowadzących na klatkę schodową. Otworzył je i wepchnął przed siebie Julię. W tym momencie jedna kula trafiła go w nogę. Julia krzyknęła z przerażenia. - Co z tobą? Przez uchylone drzwi wysunął rękę z pistoletem i oddał serię strzałów. - To nic poważnego. Biegnij na górę, Julio. Stała jak zahipnotyzowana. Drżącymi rękoma przyciskała dziecko do piersi. Umierała ze strachu. - Idź! Uciekaj! - ryknął Cole. Odwróciła się i zaczęła szybko wchodzić po schodach. Na podeście odwróciła się i zobaczyła Cole'a stojącego pół piętra niżej i strzelającego w dół. Osłaniał ją i dziecko. Julia wspinała się coraz wyżej. Brakowało jej tchu. Na szczęście, do upragnionego wyjścia na dach zostały jeszcze tylko dwa piętra. Na zakręcie rzuciła wzrokiem w dół. Nogawka spodni Cole'a była przesiąknięta krwią. Na klatce
R
S
schodowej nadal rozlegały się strzały. Ludzie Kasima mieli jednak utrudnione zadanie. Musieli działać ostrożnie, żeby nie zrobić krzywdy królewskiemu dziecku. Julia dotarła wreszcie do drzwi wychodzących na dach. Były zamknięte. Popchnęła je całym ciałem, lecz nie ustąpiły. Dopiero Cole, który ją dogonił, kopnął zdrową nogą i wyważył zasuwę. Na dachu wiał silny, zimny wiatr. Julia podniosła głowę i zobaczyła helikopter z obracającym się śmigłem, gotowy do odlotu. - Dzięki Bogu, że czeka - powiedział Cole. - Szybciej, Julio, wchodź na pokład. -A ty? - Na schodach jest jeszcze kilku ludzi Kasima. Muszę ich powstrzymać. - Wsiadaj z nami, Cole! - zawołała Julia, siedząc już w środku helikoptera. - Ruszam - poinformował ją pilot. - Nie. Proszę poczekać. Nie zostawimy tutaj mego męża. Pilot zaklął szpetnie, ale posłuchał. Na klatce schodowej strzelano dalej. Cole odwrócił się i kulejąc, zaczął iść w stronę helikoptera. Był już blisko, kiedy w drzwiach ukazał się strażnik. Błyskawicznie dopadł Cole'a. Przewrócił go na ziemię. Zaczęli walczyć na śmierć i życie. Pilot zakląjt ponownie. - Zabieram się stąd - oświadczył. Z kabury przytroczonej do jego pasa Julia jednym ruchem wyrwała broń. - Nigdzie pan nie ruszy! - krzyknęła, kierując w stronę pilota lufę pistoletu. - Jezu! -jęknął. - Kobieto! Co ty wyczyniasz? Przecież zaraz nas załatwią! W drzwiach klatki schodowej Julia zobaczyła byłego męża. Kiedy Cole strzałem z bliska położył próbują-
R
S
cego go obezwładnić strażnika, Kasim, widząc co się dzieje, wyrwał broń z ręki zabitego i ruszył na wroga. Julia krzyknęła, chcąc ostrzec Cble'a, lecz o sekundę za późno. Kasim podbiegł od tyłu i zacisnął rękę na jego gardle. Do głowy przyłożył pistolet. - Julio! -? krzyknął. - Jeśli chcesz mieć go żywego, oddaj Zarę! Ogarnęło ją przerażenie. Przyciskała dziecko do piersi. Broń drżała w jej ręku. - Wysiadaj! - krzyknął Kasim. - Nie, zostań! - zawołał Cole. Co począć? Julia nie mogła przecież stracić Cole'a. Ani Zary! - Oddawaj dziecko! - krzyczał Kasim. - Dam ci prawo odwiedzania. Raz w roku będziesz mogła przyjeżdżać do CJaicj. - Nie słuchaj go, Julio! Nie wierz mu! - wołał Cole. - Ruszajcie beze mnie! Rozwścieczony Kasim uderzył kolbą pistoletu przeciwnika w głowę tak mocno, że rzucił go na kolana. - Daruję mu życie, ale oddaj mi Zarę! Julia wiedziała, że nie pozwoli umrzeć Cole'owi. Do tego nie dopuści! - Dobrze! - krzyknęła. Już chciała odłożyć pistolet i wraz z dzieckiem wysiąść z helikoptera, gdy nagle usłyszała suchy trzask dochodzący z sąsiedniego budynku. Spojrzała na Kasima. Na jego twarzy malował się wyraz zaskoczenia. Zachwiał się. Zaczął tracić równowagę. Rozległ się następny trzask, po którym osunął się na ziemię. Pilot zwiększył obroty silnika. Niemal nadludzkim wysiłkiem Cole zdołał doczołgać się do helikoptera. W ostatniej chwili dostał się do środka. Zdrową nogą zasunął za sobą drzwi. Julia zaczęła głośno szlochać.
R
S
- Myślałam, że cię straciłam. - Niewiele brakowało. Ale ty, moja pani, nie słuchasz rozkazów. - Jeśli chociaż przez chwilę sadziłeś, że cię tu zostawię, to jesteś ostatnim idiotą. - Co z Zarą? Jak się czuje? Julia rzuciła okiem na półprzytomne dziecko, które na szczęście nie zdawało sobie sprawy z tego, co się dzieje. - Dobrze. Jak twoja noga? Jesteś poważnie ranny? - Byłoby znacznie gorzej, gdybym został na tym cholernym dachu. - Walczyłabym przeciw całej armii sumaryjskiej, zanim bym cię opuściła! - wykrzyknęła przez łzy. Cole wyglądał na zaskoczonego. Spojrzał jej głęboko w oczy. - Coś mi się zdaje, że nasze małżeństwo zaczyna wyglądać obiecująco. Roześmiała się przez łzy i zaczęła całować Cole'a. - Coś mi się zdaje, że masz rację. Chcesz zmienić warunki naszej umowy?