Przyjaciele na zawsze
Z angielskiego przełożyła Małgorzata Szubert
Książkę tę poświęcam Nickowi Tarinie i Maxowi Leavittowi, wspaniałym ludziom, którzy na zawsze pozostawili ślad w naszych sercach. A także mym najukochańszym dzieciom: Beatrix, Trevorowi, Todtowi, Samowi, Victorii, Vanessie, Maxxowi i Zarze. Proszę Boga, abyście zawsze byli z nami. Tak bardzo Was kocham!!! Mama/ds
ROZDZIAŁ PIERWSZY Proces naboru do Atwood School – te wszystkie dni otwarte, spotkania, dociekliwe rozmowy z matkami lub ojcami, a czasem z obojgiem rodziców, prześwietlanie każdego dziecka – pochłaniał pół roku i doprowadzał rodziców na skraj szaleństwa. Rodzeństwo uczniów miało większe szanse, ale i tak najbardziej liczyły się mocne strony samego dziecka, niezależnie od tego, czy w szkole uczył się już jego brat lub siostra. Atwood należała do nielicznych prywatnych szkół koedukacyjnych w San Francisco – większość tamtejszych szkół z tradycjami przyjmowała albo tylko dziewczynki, albo tylko chłopców – i była jedyna, która zapewniała pełny cykl kształcenia, od zerówki do matury, co czyniło ją niezwykle pożądaną dla rodziców, którzy nie chcieli przechodzić po raz kolejny przez proces naboru do gimnazjum i liceum. Listy z decyzją o przyjęciu lub nieprzyjęciu dziecka przychodziły pod koniec marca i były wyczekiwane z takim samym niepokojem jak listy z Harvardu czy Yale. Niektórzy rodzice przyznawali, że omal nie popadli wówczas w obłęd, utrzymywali jednak, że było warto, ponieważ Atwood jest wspaniałą, przydającą prestiżu szkołą, w której dzieci traktowane są indywidualnie i której uczniowie, jeśli ukończą liceum, zwykle dostają się na najlepsze uczelnie, także te należące do Ivy League[1]. Umieszczenie dziecka w Atwood było nie lada wyczynem. Szkoła liczyła około sześciuset pięćdziesięciu uczniów, położona była w doskonałym miejscu, przy Pacific Heights, a na jednego nauczyciela przypadała zaskakująco niewielka liczba wychowanków. Atwood gwarantowała przyszłą karierę, wstęp do college’u i opiekę psychologa. Gdy nadszedł w końcu wielki dzień rozpoczęcia nauki przez pierwszoroczniaków – była to środa po Święcie Pracy – w San Francisco panował upał nietypowy jak na wrzesień. Od niedzieli temperatura w dzień przekraczała 32 stopnie Celsjusza, w nocy nie spadała poniżej 20 stopni. Tak upalna pogoda zdarzała się najwyżej raz czy dwa razy do roku i wszyscy wiedzieli, że skończy się, gdy tylko nastaną mgły; będzie wtedy wiał silny, chłodny wiatr, a temperatura wróci do poziomu około 15 stopni w dzień i około 10 stopni w nocy. Marilyn Norton na ogół lubiła upały, ale teraz znosiła je źle, była bowiem w dziewiątym miesiącu ciąży, za dwa dni miała rodzić. Oczekiwała drugiego dziecka, również chłopca, który zapowiadał się na bardzo dużego noworodka. Chodzenie sprawiało jej trudności, kostki u nóg i stopy tak opuchły, że udawało się wcisnąć na nie tylko gumowe japonki. Marilyn miała na sobie obszerne białe szorty, teraz już na nią za ciasne, i biały T-shirt swego męża, opinający brzuch. Żadne ubrania na nią nie wchodziły, ale nie przejmowała się tym, bo dziecko miało
się urodzić lada chwila. Cieszyła się, że udało jej się wcisnąć w cokolwiek, tak że mogła towarzyszyć synowi pierwszego dnia szkoły. Malec bardzo się denerwował, dlatego Marilyn chciała być przy nim w tej ważnej chwili. Gdyby musiała jechać do pracy, Billy’ego odwiózłby jego ojciec, Larry; w tym wypadku chłopca obiecała odebrać ze szkoły sąsiadka. Billy, jak wszystkie dzieci, wolał jednak być z mamą tego pierwszego dnia, Marilyn była więc szczęśliwa, że tu jest, a gdy wchodzili do nowoczesnego, pięknego gmachu, syn trzymał ją mocno za rękę. Nowe budynki szkolne wybudowano przed pięciu laty przy hojnym wsparciu finansowym ze strony rodziców obecnych uczniów oraz wdzięcznych rodziców wychowanków, którym się powiodło w życiu. Billy rzucał matce niespokojne spojrzenia, kurczowo przyciskając małą futbolówkę. Oboje mieli bujne, kręcone rude włosy i szerokie uśmiechy. Uśmiech Billy’ego sprawiał, że Marilyn także musiała się uśmiechać; malec wyglądał tak uroczo bez dwóch przednich zębów. Był wspaniałym, spokojnym dzieckiem, pragnącym wszystkich zadowolić, zawsze miłym dla matki i lubiącym sprawiać przyjemność ojcu. Wiedział, że Larry najbardziej lubi rozmawiać o sporcie. Pamiętał wszystko, co opowiadał mu o każdym meczu. Miał pięć lat i od roku powtarzał, że pewnego dnia chce grać w futbol w 49ers[2]. „Taki jest mój chłopiec!” – mówił z dumą Larry Norton, który miał bzika na punkcie sportu, futbolu, bejsbolu i koszykówki. W weekendy grywał ze swymi klientami w golfa i tenisa. Codziennie rano sumiennie ćwiczył i zachęcał do tego żonę. Marilyn, silna i sprawna, grała z nim w tenisa, dopóki nie zrobiła się w ciąży zbyt gruba, by szybko dobiec i odbić piłeczkę. Marilyn miała trzydzieści lat. Larry’ego poznała osiem lat wcześniej, gdy po ukończeniu college’u trafiła do tej samej firmy ubezpieczeniowej, w której on pracował. Był o osiem lat od niej starszy i bardzo przystojny. Od razu ją zauważył i droczył się z nią z powodu jej rudych włosów. Wszystkie kobiety w firmie uważały, że jest cudowny i chciały z nim chodzić. Szczęśliwą zwyciężczynią została Marilyn. Pobrali się, gdy miała dwadzieścia cztery lata. Bardzo szybko zaszła w ciążę i urodziła Billy’ego; na następne dziecko czekała pięć lat. Larry nie posiadał się z radości, że będzie to również chłopiec. Chcieli dać mu na imię Brian. Larry grywał przez krótki czas w bejsbol w drugoligowych zespołach, odnosząc duże sukcesy. Słynął z mocnego uderzenia, tak że wszyscy byli przekonani, iż trafi do zespołu pierwszej ligi. Kres jego karierze położyła kontuzja łokcia, odniesiona podczas wypadku na nartach, rozpoczął więc pracę w ubezpieczeniach. Początkowo bardzo tym rozgoryczony, zaczął zbyt dużo pić i flirtować z kobietami. Nieodmiennie utrzymywał, że pije tylko dla towarzystwa. Był duszą każdego przyjęcia. Po ślubie z Marilyn porzucił pracę w firmie i poszedł na swoje. Z natury sprzedawca, został maklerem ubezpieczeniowym, a założona przez niego firma odniosła duży sukces, dzięki czemu mógł zapewnić rodzinie
wygodne, luksusowe wręcz życie. Nortonowie kupili okazały dom przy Pacific Heights, a Marilyn nie wróciła już do pracy. Ulubionymi klientami Larry’ego byli pierwszoligowi zawodnicy, którzy mieli do niego zaufanie i stali się teraz podstawą bytu jego firmy. W wieku trzydziestu ośmiu lat Larry Norton był właścicielem solidnej, stabilnej firmy i cieszył się dobrą reputacją. Nadal odczuwał rozczarowanie, że nie został zawodowym bejsbolistą, chętnie jednak przyznawał, że życie ułożyło mu się wspaniale, że ma najlepszą żonę i syna, który pewnego dnia zostanie zawodowym graczem, jeśli on będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia. Choć jego życie okazało się inne, niż planował, Larry Norton był szczęśliwym człowiekiem. Tego rana nie towarzyszył Billy’emu rozpoczynającemu naukę w szkole, ponieważ umówił się na śniadanie z jednym z zawodników 49ers, któremu miał sprzedać dodatkowe ubezpieczenie. W tego rodzaju sytuacjach klienci zawsze mieli pierwszeństwo, zwłaszcza jeśli byli gwiazdami. W szkole pojawiło się zresztą niewielu ojców, Billy nie miał więc żalu. Ojciec obiecał mu piłkę z autografem i kilka kart ze zdjęciem zawodnika, z którym miał zjeść śniadanie; karty przydadzą się na wymianę. Podniecony tym Billy cieszył się, że przyszedł do szkoły tylko z mamą. Nauczycielka stojąca w drzwiach zerówki, gdzie zbierali się pierwszoroczniacy, spojrzała na chłopca z ciepłym uśmiechem, on zaś zerknął na nią nieśmiało, wciąż trzymając matkę za rękę. Nauczycielka, ładna i młoda, miała długie blond włosy. Wyglądała na świeżo upieczoną absolwentkę college’u. Z identyfikatora wynikało, że jest asystentką nauczycielki i ma na imię Pam. Billy również miał identyfikator. Po wejściu do budynku Marilyn zaprowadziła syna do jego klasy, gdzie bawiło się już kilkanaścioro dzieci. Nauczycielka od razu przywitała się z nim i zapytała, czy chciałby zostawić piłkę w swojej szafce, aby mieć ręce wolne do zabawy. Była to Miss June, mniej więcej w wieku Marilyn. Billy zawahał się, a potem przecząco pokręcił głową. Bał się, że ktoś ukradnie mu piłkę. Marilyn zapewniła go, że tak się nie stanie, i namówiła, aby poszedł za radą nauczycielki. Pomogła mu znaleźć szafkę w rzędzie otwartych szafek, gdzie inne dzieci już złożyły swoje rzeczy. Gdy wrócili do klasy, Miss June zaproponowała, aby Billy pobawił się klockami, dopóki nie przyjdzie reszta kolegów. Zastanawiał się nad propozycją, nie spuszczając oczu z matki, która łagodnie popchnęła go do przodu. – W domu lubisz się bawić klockami – przypomniała. – A ja nigdzie nie zniknę. Dlaczego nie chcesz się pobawić? Będę tu cały czas. – Pokazała synowi małe krzesełko i z wyraźną trudnością opadła na nie, myśląc przy tym, że trzeba będzie dźwigu, żeby ją stąd podnieść. Miss June zaprowadziła Billy’ego do kącika z klockami, a on zabrał się do budowania z największych czegoś w rodzaju twierdzy. Był dużym chłopcem, wysokim i silnym, co bardzo cieszyło jego ojca. Larry bez trudu potrafił wyobrazić sobie syna jako futbolistę i sprawił, że stało się
to również marzeniem Billy’ego od chwili, gdy był już na tyle duży, że można było z nim poważnie rozmawiać. Larry marzył o karierze piłkarskiej dla syna, zanim jeszcze dorodny, pięciokilogramowy chłopiec przyszedł na świat. Billy był masywniejszej budowy niż większość jego rówieśników, a przy tym łagodny i czuły. Nigdy nie przejawiał agresji wobec innych dzieci, a podczas rekrutacji do Atwood wywarł na komisji bardzo dobre wrażenie. Okazał się nie tylko sprawny ruchowo, ale i znakomicie rozgarnięty. Marilyn wciąż z trudem mogła wyobrazić sobie, że drugi syn będzie równie wspaniały jak pierwszy. Billy był przecież najwspanialszy. Teraz zajął się klockami i zapomniał o matce, podczas gdy ona siedziała w niewygodnej pozycji na krzesełku, obserwując wchodzące do klasy dzieci. Zauważyła ciemnowłosego chłopca o niebieskich oczach, niższego i szczuplejszego niż Billy. Za pasek krótkich spodenek miał wciśnięty mały rewolwer, a do koszuli przypiętą gwiazdę szeryfa. Pomyślała, że tego rodzaju zabawki nie są dozwolone w szkole, ale najwyraźniej umknęły uwadze Miss Pam, witającej w drzwiach gromadkę jednocześnie wchodzących dzieci. Sean również był z matką, ładną blondynką w dżinsach i białym T-shircie, o kilka lat starszą od Marilyn. Tak jak Billy Sean trzymał matkę za rękę, a kilka chwil później zostawił ją, aby zająć się klockami, matka zaś obserwowała go z uśmiechem. Sean i Billy zaczęli się bawić ramię przy ramieniu, podkradając sobie klocki, lecz nie zwracając na siebie większej uwagi. Kilka minut później Miss June zauważyła rewolwer i ruszyła porozmawiać z Seanem, obserwowana przez matkę chłopca. Connie O’Hara wiedziała, że syn nie będzie mógł zatrzymać tej zabawki w szkole. W Atwood uczył się w siódmej klasie jej starszy syn, Kevin, znała więc obowiązujące w szkole zasady. Sean upierał się jednak, że musi zabrać ze sobą rewolwer. Connie sama uczyła w szkole przed zamążpójściem i zdawała sobie sprawę z obowiązujących w takich placówkach reguł, ale ponieważ nie udało jej się przekonać Seana do zostawienia „broni” w domu, postanowiła pozostawić rozwiązanie problemu nauczycielce. Miss June podeszła do chłopca z miłym uśmiechem. – Schowamy to w twojej szafce, Seanie, dobrze? Możesz zatrzymać gwiazdę szeryfa. – Nie chcę, żeby ktoś zabrał moją broń – odparł Sean, patrząc surowo na nauczycielkę. – Dajmy ją więc twojej mamie. Odda ci broń, gdy będzie cię odbierała z zajęć. Ale w twojej szafce rewolwer też będzie bezpieczny – zapewniła Miss June, choć nie mogła wykluczyć, że chłopiec przekradnie się w którymś momencie do szafki i znów włoży rewolwer za pasek spodenek. – Mogę go potrzebować – oznajmił Sean, zmagając się z dużym klockiem, który chciał ułożyć na szczycie piramidki. Mimo zaledwie przeciętnego wzrostu
i szczupłej budowy był silnym chłopcem. – Może będę musiał kogoś aresztować – wyjaśnił. Miss June z powagą skinęła głową. – Rozumiem, ale nie sądzę, żebyś musiał kogoś tu aresztować. Wszyscy twoi koledzy to fajni faceci. – Może do szkoły przyjdzie jakiś złodziej albo inny zły człowiek. – Nie pozwolimy na to. Tu nie przychodzą źli ludzie. Oddajmy rewolwer mamie – nakazała Miss June stanowczo. Sean patrzył jej w oczy, oceniając, na ile poważnie ona mówi, i doszedł do wniosku, że mówi serio. Nie podobało mu się to, ale powoli wyjął rewolwer zza paska i podał nauczycielce, która podeszła do Connie i wręczyła jej „broń”. Connie, stojąca obok ciężarnej matki Billy’ego, przeprosiła Miss June, wsunęła rewolwer do torebki i usiadła na krzesełku koło Marilyn. – Wiedziałam, że tak będzie. Znam zasady. Mam tu syna w siódmej klasie. Ale Sean nie chciał wyjść bez tego z domu. – Uśmiechnęła się do Marilyn z zakłopotaniem. – Billy przyniósł swoją piłkę. Włożył ją do szafki. – Marilyn wskazała głową syna bawiącego się obok Seana. – Ma wspaniałą rudą czuprynę – powiedziała z zachwytem Connie. Chłopcy bawili się spokojnie, nic nie mówiąc, gdy do kącika z klockami podeszła dziewczynka, istne uosobienie ideału małej dziewczynki. Miała piękne, długie jasne włosy, całe w lokach, i duże niebieskie oczy, a na sobie ładną różową sukienkę, białe skarpetki i różowe lakierki. Wyglądała jak anioł. Od razu, bez słowa, wyjęła z rąk Billy’ego największy klocek i uznała go za swój. Chłopiec nawet nie zaprotestował. Gdy tylko ustawiła klocek zabrany Billy’emu, zobaczyła, że Sean chce dołożyć kolejny klocek do budowanej przez siebie twierdzy, i też mu go zabrała. Rzuciła przy tym obu kolegom spojrzenie ostrzegające, żeby z nią nie zadzierali, i przystąpiła do gromadzenia kupki klocków, podczas gdy chłopcy patrzyli na nią zdumieni. – To właśnie podoba mi się w koedukacji – szepnęła Connie do matki Billy’ego. – W ten sposób wcześnie uczą się radzić sobie także z dziewczynkami, jak w prawdziwym życiu, nie tylko z samymi chłopcami. – Billy wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać, ponieważ dziewczynka zabrała mu jeszcze jeden klocek, a Sean rzucił jej ponure spojrzenie, gdy zrobiła to samo jemu. – Dobrze, że rewolwer mam w torebce. On na pewno zaraz by ją za to aresztował. Mam tylko nadzieję, że jej nie uderzy – powiedziała Connie. Kobiety obserwowały swych synów, podczas gdy blond anioł, czy może demon, budował klocek po klocku własną twierdzę, nie przejmując się chłopcami. Dziewczynka – na jej identyfikatorze widniały dwa imiona, „Gabrielle” i „Gabby” – niepodzielnie królowała teraz w kąciku z klockami; chłopcy się poddali. Potrząsała długimi blond
lokami, oni zaś patrzyli na nią oszołomieni. Do kącika podeszła druga dziewczynka, zatrzymała się na dwie sekundy, po czym skierowała się do sąsiedniego kącika kuchennego. Zaczęła uwijać się między garnkami i patelniami, otwierała i zamykała drzwiczki piekarnika, wkładała różne rzeczy do piecyka i do lodówki. Miała miłą twarzyczkę i brązowe włosy, starannie zaplecione w dwa warkocze. Ubrana była w ogrodniczki, tenisówki i czerwony T-shirt. Pochłonięta zabawą, zdawała się nie zwracać uwagi na inne dzieci, ale cała trójka uważnie się przypatrywała, jak do dziewczynki podchodzi kobieta w granatowym kostiumie i całuje ją na do widzenia. Kobieta miała takie same brązowe włosy jak córka, tylko upięte w kok. Mimo upału ubrana była w żakiet, białą jedwabną bluzkę, pończochy i pantofle na wysokich obcasach. Wyglądała na bankowca, prawniczkę bądź szefową firmy. A jej córka sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że matka zostawia ją samą. Najwyraźniej przywykła do jej nieobecności, w przeciwieństwie do obu chłopców, którzy chcieli, by matki zostały z nimi. Dziewczynka z warkoczykami miała na imię, jak głosił identyfikator, Izzie. Gdy za jej matką zamknęły się drzwi, obaj chłopcy podeszli niepewnie do Izzie. Ta druga dziewczynka budziła w nich strach, zignorowali ją więc i zostawili w kąciku z klockami. Nieważne, że była ładna, skoro okazała się niemiła. Izzie, krzątająca się po kuchni, wydawała się bardziej przystępna. – Co robisz? – zapytał ją Billy. – Lunch – odparła, obrzucając go spojrzeniem mówiącym, że odpowiedź jest przecież oczywista. – Na co masz ochotę? – W kąciku kuchennym stały koszyki z plastikowym jedzeniem; Izzie wyjmowała atrapy produktów i potraw z lodówki i piekarnika, po czym układała je na talerzach. Obok stał stół piknikowy. Zerówka w Atwood była wspaniale wyposażona w zabawki. Niezmiennie robiło to wrażenie na zwiedzających placówkę rodzicach. Na terenie szkoły znajdował się również ogromny plac zabaw i obszerna sala gimnastyczna z pierwszorzędnym sprzętem sportowym. Bardzo podobało się to ojcu Billy’ego, Larry’emu, Marilyn natomiast najbardziej przypadł do gustu program nauczania. Chciała, aby Billy nauczył się czegoś więcej niż tylko gry w piłkę. Larry był sprytnym biznesmenem i genialnym sprzedawcą, miał niezwykły wdzięk, ale nie wyniósł wiele ze szkoły. Marilyn pragnęła mieć pewność, że w wypadku jej syna stanie się inaczej. – Serio? – zapytał Billy, aby się upewnić, czy chodzi o prawdziwy lunch. W jego szeroko otwartych oczach malowała się dziecięca ufność i naiwność. Izzie roześmiała się. – Oczywiście, że nie, głupku – zbeształa go żartobliwie. – To tylko na niby. Co byś chciał zjeść? – Sprawiała wrażenie, że naprawdę ją to obchodzi. – Och... Poproszę hamburgera i hot doga, z keczupem i musztardą, i z frytkami. Bez ogórków – złożył zamówienie Billy.
– Już się robi – rzuciła rzeczowo Izzie, po czym wręczyła mu talerz, na którym piętrzyła się sterta jedzenia, i wskazała stół. Billy usiadł, a wtedy przyszła kolej na Seana. Izzie odruchowo zaczęła matkować chłopcom, troszczyć się o nich. – A co ty zjesz? – zapytała z uśmiechem. – Pizzę – odpowiedział z powagą Sean. – I lody z gorącym sosem czekoladowym. Izzie miała w magazynie plastikowego jedzenia i jedno, i drugie, od razu więc mu podała. Wyglądała jak kucharz przygotowujący proste dania w barze szybkiej obsługi. I wtedy w kąciku kuchennym pojawił się anioł w różowej sukience i błyszczących różowych bucikach. – Czy twój ojciec ma restaurację? – zapytała zaciekawiona Gabby. Izzie bowiem doskonale radziła sobie w kuchni i sprawiała wrażenie znającej się na rzeczy. – Nie. Jest prawnikiem. Pomaga biednym ludziom, których ktoś skrzywdził. Pracuje dla ACLU[3]. Mama też jest prawnikiem, pracuje dla firm. Dzisiaj musiała iść do sądu, dlatego nie mogła tu zostać. Musiała złożyć wniosek. Mama nie umie gotować, ale tata umie. – Mój tata sprzedaje samochody. Mama dostaje co roku nowego jaguara. Wyglądasz na dobrą kucharkę – powiedział uprzejmie anioł. Gabby wydawała się o wiele bardziej zainteresowana Izzie niż chłopcami. Co prawda dziewczynki trzymały się zwykle razem i miały podobne zainteresowania, a chłopcy tworzyli odrębną grupę, ale przecież wszyscy byli w jednej klasie i w pewien sposób nawzajem się temperowali. – Czy mogę dostać makaron z serem? I pączka? – zapytała Gabby, pokazując plastikowego pączka z różową posypką. Izzie podała jej talerz z makaronem i pączka na różowej tacy. Gabby poczekała, aż Izzie weźmie dla siebie plastikowego banana i pączka z czekoladą, a potem obydwie dołączyły do chłopców. Siedzieli przy stole niczym czwórka przyjaciół, którzy spotkali się na lunchu. Zaczynali właśnie udawać, że jedzą przygotowany przez Izzie posiłek, gdy podbiegł do nich wysoki, szczupły chłopiec. Miał proste jasne włosy, a na sobie białą koszulę z kołnierzykiem z rogami przypinanymi na guziki oraz nienagannie wyprasowane spodnie w kolorze khaki. Wyglądał na starszego niż inne dzieci, raczej na ucznia drugiej klasy niż malca z zerówki. – Spóźniłem się na lunch? – wyrzucił z siebie bez tchu. Izzie uśmiechnęła się do niego. – Oczywiście, że nie – zapewniła. – Co chciałbyś zjeść? – Kanapkę z indykiem i majonezem na białym chlebie. – Izzie podała mu coś, co z grubsza przypominało kanapkę, i dorzuciła garść chipsów ziemniaczanych, a chłopiec usiadł przy stole. Zerknął na swoją matkę, która
właśnie wychodziła z klasy z telefonem komórkowym przyciśniętym do ucha. Wydawała komuś polecenia i bardzo się gdzieś śpieszyła. – Moja mama odbiera dzieci, gdy się rodzą. Teraz komuś mają urodzić się trojaczki. Dlatego nie mogła zostać ze mną. Tata jest psychiatrą, rozmawia z ludźmi, jeśli są szaleni albo smutni. – Chłopiec, na którego identyfikatorze widniało imię „Andy”, sprawiał wrażenie poważnego. Włosy miał obcięte jak dorosły i był dobrze wychowany. Po skończonym „posiłku” pomógł Izzie odnieść wszystko do kuchni. Tymczasem Miss Pam wróciła już do klasy i wraz z Miss June poprosiły wszystkie dzieci, by usiadły w kole. Tych pięcioro, którzy „jedli lunch” przy stole piknikowym, zasiadło jedno obok drugiego; już się przecież znało. Gdy nauczycielki rozdawały instrumenty muzyczne i objaśniały, jak one działają, Gabby ściskała Izzie za rękę i uśmiechała się do nowej przyjaciółki. Po zapoznaniu się z instrumentami dzieci dostały sok i ciasteczka, a potem wyszły na plac zabaw. Matki, które z nimi zostały, również poczęstowano sokiem i ciastkami, ale Marilyn odmówiła, wyjaśniając, że teraz nawet woda przyprawia ją o zgagę. Nie mogła już doczekać się narodzin dziecka. Przepraszając, masowała sobie brzuch, a pozostałe kobiety patrzyły na nią ze współczuciem. W tym upale wyglądała na znękaną. Matki siedziały w małych grupach w rogach klasy. Do Marilyn i Connie dołączyła już wcześniej matka Gabby. Wyglądała młodo i była uderzająco piękna. Miała utapirowane blond włosy, białą bawełnianą minispódniczkę i buty na wysokich obcasach. Głęboki dekolt jej różowego T-shirtu odsłaniał rowek między piersiami. Umalowana i uperfumowana wyróżniała się wśród innych matek, ale nic sobie z tego nie robiła. Przedstawiła się jako Judy. Była miła, przyjacielska i pełna współczucia dla Marilyn. Wyznała, że w czasie ostatniej ciąży przybyło jej dwadzieścia pięć kilogramów. Miała trzyletnią córeczkę, Michelle, dwa lata młodszą od Gabby. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo kiedyś przybrała na wadze, najwyraźniej pozbyła się zbędnych kilogramów i miała fantastyczną figurę. Wyzywająca, ale bardzo ładna, wyglądała na kobietę jeszcze przed trzydziestką. Wspomniała coś o konkursach piękności, w których brała udział w czasie studiów, co mogło być prawdą, zważywszy na jej urodę. Powiedziała, że przed dwoma laty wraz z rodziną musiała przeprowadzić się do San Francisco z południowej Kalifornii i że tęskni za upałami, dlatego bardzo podoba jej się taka gorąca jesień. Trzy kobiety rozmawiały o podwożeniu dzieci do szkoły na zmianę i miały nadzieję, że znajdą jeszcze dwie ochotniczki, tak żeby każda z nich mogła jeździć tylko raz w tygodniu. Judy, matka Gabby, dodała, że w swoje dni będzie musiała zabierać ze sobą trzyletnią córeczkę, ale będzie jeździła vanem, tak że dla wszystkich dzieci starczy miejsc z pasami bezpieczeństwa. Marilyn poinformowała, że nie będzie w stanie jeździć przez pierwsze tygodnie po urodzeniu dziecka, ale z przyjemnością się tym zajmie, gdy tylko będzie mogła
zabierać niemowlaka ze sobą. Connie zgodziła się zorganizować podwożenie dzieci, ponieważ robiła już to wcześniej, gdy jej siódmoklasista był młodszy. Przez chwilę miała nadzieję, że rano będzie odwoził Seana do szkoły jego brat, Kevin, ale chłopcy rozpoczynali naukę o różnych godzinach, a ponadto Kevin nie chciał zawracać sobie głowy młodszym bratem, dlatego kategorycznie odmówił. Podwożenie dzieci na zmianę było więc ważne tak samo dla Connie, jak dla pozostałych matek. Po powrocie dzieci z placu zabaw przyszła pora na głośne czytanie. Maluchy w napięciu słuchały opowiastki czytanej przez Miss June, a matki mogły już wyjść, obiecawszy, że wrócą po południu, gdy zajęcia się skończą. Billy i Sean byli nieco zaniepokojeni, ale Izzie i Gabby z uwagą słuchały Miss June, trzymając się za ręce. Na placu zabaw przyrzekły sobie, że będą najlepszymi przyjaciółkami. Chłopcy biegali wówczas dookoła i krzyczeli, a dziewczynki bawiły się na huśtawkach. – Słyszałyście o zebraniu dziś wieczorem? – zapytała Connie inne matki, gdy kobiety znalazły się już na zewnątrz, tak że dzieci nie mogły ich usłyszeć. – To zebranie w zasadzie dla rodziców uczniów starszych klas. – Connie zniżyła głos. – Latem powiesił się uczeń tej szkoły, z drugiej klasy liceum, naprawdę miły dzieciak. Kevin go znał, choć tamten, członek drużyny bejsbolowej, był o trzy lata od niego starszy. Rodzice i szkoła wiedzieli, że miał mnóstwo problemów emocjonalnych, ale i tak wszyscy przeżyli wstrząs. Zaproszono psychologa, aby porozmawiał z rodzicami o tym, jak rozpoznać u dzieci oznaki zamiarów samobójczych i odpowiednio zareagować. – Przynajmniej nie musimy się martwić o nasze dzieci, są jeszcze za małe na coś takiego – powiedziała Judy z widoczną ulgą. – Ciągle usiłuję oduczyć Michelle moczenia się w nocy. Co jakiś czas jej się to zdarza, ale ona ma dopiero trzy lata. Nie sądzę, żeby samobójstwo w wieku trzech czy pięciu lat było możliwe – dorzuciła beztrosko. – Nie, ale w wypadku ośmio- czy dziewięciolatków to już inna sprawa – rzekła Connie ponuro. – Nie boję się o Kevina, ale czasami zachowuje się jak szalony. Nie jest tak spokojny jak Sean, nigdy nie był. Nie znosi stosowania się do reguł. Ten chłopiec, który się zabił, był naprawdę miłym dzieckiem. – Rodzice są rozwiedzeni? – zapytała Marilyn, patrząc znacząco. – Nie – odparła spokojnie Connie. – Dobra rodzina, dobre, trwałe małżeństwo, matka nie pracuje. Chyba nie przypuszczali, że coś takiego może się zdarzyć. Myślę, że chłopiec rozmawiał z psychologiem szkolnym, ale głównie o problemach z dotrzymaniem kroku klasie. Wszystkim się przejmował. Zawsze płakał, gdy jego drużyna bejsbolowa przegrała. Moim zdaniem w domu wywierano na niego za dużą presję. Ale rodzina jest porządna. Chłopiec był jedynakiem. Marilyn i Judy wydawały się poruszone słowami Connie, ale zgodziły się, że temat zebrania ich nie dotyczy i wyraziły nadzieję, że nigdy nie będzie dotyczył. Po
prostu przykro było słyszeć, że komuś przytrafiło się takie nieszczęście. Było nie do pomyślenia, aby któreś z ich dzieci popełniło samobójstwo. I tak przecież się martwiły, że dzieci spotka coś złego, że utoną na basenie, zachorują lub będą miały wypadek w rodzaju tych, jakie zdarzają się małym dzieciom. Samobójstwo było, ku ich wielkiej uldze, czymś z innego świata. Connie obiecała zadzwonić, gdy znajdzie jeszcze dwie osoby chętne do podwożenia dzieci, po czym kobiety się rozeszły. Zobaczyły się jeszcze tego dnia, gdy każda z nich była w swoim samochodzie, i pomachały do siebie. Izzie i Gabby wybiegły w podskokach ze szkoły, trzymając się za ręce, a Gabby opowiedziała matce, jak dobrze się bawiły tego dnia. To samo opowiedziała Izzie swej opiekunce, która po nią przyjechała. Billy wyszedł ze szkoły, przyciskając do siebie kurczowo piłkę wyjętą ze szkolnej szafki. Sean poprosił matkę o rewolwer szeryfa w chwili, gdy wsiadł do samochodu. Andy’ego odebrała gosposia, ponieważ jego rodzice byli jeszcze w pracy. Wszyscy pięcioro uważali, że pierwszy dzień w szkole Atwood był wspaniały; podobały im się nauczycielki, cieszyli się, że mają nowych przyjaciół. Marilyn uznała, że warto było przejść całą tę żmudną procedurę naboru. W drodze powrotnej ze szkoły odeszły jej wody i poczuła pierwsze bóle porodowe. Brianowi spieszno było na świat. Urodził się w nocy. Liga Bluszczowa – osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części Stanów Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [2] San Francisco 49ers – zawodowy zespół futbolu amerykańskiego założony w 1946 roku. [3] American Civil Liberties Union – Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich – organizacja non-profit broniąca gwarantowanych przez konstytucję praw obywateli. [1]
ROZDZIAŁ DRUGI Na początku trzeciej klasy Izzie, Gabby, Billy, Sean i Andy, teraz już ośmioletni, tworzyli grupę zgranych przyjaciół. System podwożenia na zmianę nadal działał, w razie potrzeby obowiązek odwożenia i przywożenia dzieci ze szkoły przejmowały opiekunki Andy’ego i Izzie. Cała piątka uczniów często bawiła się poza szkołą. Connie O’Hara, matka Seana, chętnie zapraszała przyjaciół syna do swego domu. Starszy syn Connie, Kevin, piętnastolatek, był uczniem drugiej klasy liceum w Atwood i jak zawsze zbierał upomnienia i kary za rozmowy na lekcjach lub nieodrobienie pracy domowej. Ale choć niełatwo było dojść z nim do ładu, choć kłócił się z rodzicami i często groził Seanowi, że go zbije, pozostawał dla swego brata bohaterem; Sean uwielbiał go i uważał, że brat jest cool. Connie lubiła towarzystwo dzieci, zarówno przyjaciół Kevina, jak i Seana. Ochotniczo uczestniczyła w wycieczkach i rozmaitych przedsięwzięciach szkolnych, działała w PTA[4]. Jako była nauczycielka i oddana matka z radością widziała wokół siebie dzieci i ich przyjaciół. A przyjaciele Kevina bardzo lubili z nią rozmawiać. Dobrze rozumiała problemy nie tylko ośmioletnich malców, ale też nastolatków. Wszyscy wiedzieli, że trzyma w swej kuchni pojemnik na ciastka wypełniony prezerwatywami, które koledzy Kevina mogli brać bez pytania. Podobny stosunek do dzieci miał Mike O’Hara – także lubił widzieć je w swoim domu, trenował Małą Ligę i prowadził zastęp skautów, do którego należał jego starszy syn. Connie i Mike byli realistami, wiedzieli, co robią ich dzieci, doskonale zdawali sobie sprawę, że młodzież w wieku Kevina eksperymentuje z marihuaną i alkoholem. Starali się temu przeciwdziałać, a jednocześnie oczy mieli otwarte. Potrafili być zarazem stanowczy, opiekuńczy, zaangażowani i praktyczni. Łatwiej radzili sobie z Seanem niż z Kevinem, ale Sean był znacznie młodszy. Gdy się ma piętnaście lat, nic nie jest proste, a do tego Kevin zawsze bardziej lubił ryzyko niż Sean, który bez oporu stosował się do nakazów i zakazów. Seanowi dobrze szło w szkole, a jego najbliższymi przyjaciółmi nadal były dzieci, z którymi zaprzyjaźnił się w zerówce. Nie chciał już być szeryfem, tylko policjantem, a potem strażakiem, ale w wieku ośmiu lat wrócił do marzeń o pracy w policji. Oglądał wszelkiego rodzaju programy telewizyjne związane z tą tematyką. Chciał przestrzegać prawa i porządku w życiu własnym oraz przyjaciół. Rzadko łamał zasady w szkole i w domu, w przeciwieństwie do brata, który uważał, że zasady po to są, żeby je łamać. Sean i Kevin mieli tych samych rodziców, ale bardzo się od siebie różnili. W ciągu ostatnich trzech lat, od kiedy Sean poszedł do zerówki w Atwood, firma Mike’a rozkwitła, on zaś mógł spędzać z synami znacznie więcej czasu. Rodzinie powodziło się doskonale. Trwał wielki boom budowlany, a Mike był wykonawcą tak wysoko cenionym, że o jego usługi
zabiegali wszyscy zamierzający coś budować przy Pacific Heights. O’Harowie wiedli bezpieczne i wygodne życie, latem wyjeżdżali na atrakcyjne wakacje, a przed dwoma laty Mike wybudował piękny dom nad Tahoe, z widokiem na jezioro; wszyscy bardzo polubili ten dom. Mike był z wykształcenia ekonomistą, ale zawsze pociągało go budowanie domów. Przed laty założył własną firmę; zaczynał skromnie, teraz jednak był właścicielem największego prywatnego przedsiębiorstwa budowlanego w mieście. Connie od początku wspierała męża i podtrzymywała go na duchu. Marilyn Norton, matka dwóch małych chłopców, wiodła mniej spokojne życie niż Connie. Billy miał teraz osiem lat, Brian trzy i wymagał ciągłej opieki, był jednak spokojnym, grzecznym dzieckiem. Jego ojca, Larry’ego, boleśnie rozczarował fakt, że Brian w ogóle nie interesował się sportem, nie chciał nawet rzucać piłki. Billy odziedziczył po ojcu miłość do sportu i przejawiał ją już jako trzylatek. Brian – przeciwnie. Godzinami mógł siedzieć i rysować, w wieku trzech lat zaczął czytać i był bardzo uzdolniony muzycznie. Larry’ego nie interesowały jednak mocne strony Briana. Skoro syn nie chciał być sportowcem, ojciec uznał, że nie będzie z niego pożytku i ledwie z nim rozmawiał. Doprowadzało to Marilyn do szału i często stawało się powodem kłótni, zwłaszcza jeśli Larry za dużo wypił. – Nie możesz z nim po prostu porozmawiać? – pytała rozdrażniona, niezmiennie podnosząc głos. – Powiedz coś do niego, poświęć mu choćby pięć minut. To jest także twój syn. – Desperacko chciała skłonić Larry’ego do zaakceptowania Briana, ale bez powodzenia. – On jest twoim synem – odpowiadał ze złością Larry. Nie cierpiał, gdy go do czegoś namawiano. Jego synem był Billy; tak wiele ich łączyło. Billy chciał spełnić marzenia ojca i zostać zawodowym futbolistą, tylko o tego rodzaju karierze mówił. Nie zamierzał zostać strażakiem ani policjantem. Chciał tylko grać. Brian był dzieckiem spokojnym, poważnym, mniej otwartym. Drobnej budowy, w przeciwieństwie do ojca i brata, nie miał talentów sportowych. Billy grał w szkole w bejsbol i piłkę nożną, a Larry chodził na wszystkie jego mecze. Cieszył się, gdy drużyna Billy’ego wygrywała, a robił synowi piekło, gdy przegrała. Utrzymywał, że nie ma usprawiedliwienia dla przegranej. Wybuchowy temperament i wymagania ojca sprawiały, że Brian czuł się przy nim nieswojo, ale nie peszyły Billy’ego. Larry’emu również szło coraz lepiej w interesach, powodzeniu towarzyszyło jednak więcej napięć w życiu rodziny. Larry rzadziej bywał w domu, częściej spędzał wieczory z klientami, których większość stanowili teraz zawodowi koszykarze, bejsboliści i gracze futbolu amerykańskiego. Poświęcał im mnóstwo czasu; z klientami, którzy byli graczami Giants, jeździł na wiosenne treningi w Scottsdale. Niektórzy z nich stali się jego najbliższymi przyjaciółmi; część tych młodych ludzi miała, podobnie jak Larry, skłonność do wybryków. Marilyn rzadko
uczestniczyła w wieczornych spotkaniach męża z klientami, wolała zostawać z chłopcami w domu. Po urodzeniu Briana odzyskała dawną figurę i w wieku trzydziestu trzech lat wyglądała świetnie, ale dziewczyny większości klientów Larry’ego były dwudziestolatkami, toteż Marilyn nie umiała znaleźć z nimi wspólnego języka. Nie chciała zadawać się z tym zbyt jak dla niej rozrywkowym towarzystwem; wolała spędzać czas z dziećmi. Na szkolne uroczystości niemal zawsze chodziła sama, a gdy pojawiał się na nich Larry, nieodmiennie wypijał za dużo wina. Nie tak dużo, aby zauważyli to inni rodzice, ale Marilyn zawsze wiedziała, kiedy wychylił kilka kieliszków wina czy parę piw albo szklaneczek bourbona z lodem przed wyjściem z domu. Mogłoby się wydawać, że tylko w ten sposób udawało mu się znieść nudne jego zdaniem wieczory. Szkoła i nauka chłopców go nie interesowały, z wyjątkiem wydarzeń sportowych, którym wiernie kibicował. A ponadto nieraz powtarzał, że Judy Thomas, matka Gabby, to prawdziwa ślicznotka. Miał oko do ładnych kobiet. Marilyn i Judy zaprzyjaźniły się, a Marilyn udawała, że nie słyszy uwag męża na temat przyjaciółki. Wiedziała, że choć Judy wygląda wyzywająco, szaleje na punkcie swego męża, Adama, i jest dobrze wychowana. Judy skończyła właśnie trzydzieści lat i już zrobiła dużo dla swego wyglądu, włącznie z liposukcją, korekcją brzucha, implantami piersi i regularnymi zastrzykami z botoksu. Przyjaciółki mówiły jej, że zgłupiała, ale ona wyglądała wspaniale. Nie wyzbyła się nawyków myślowych młodziutkiej uczestniczki konkursów piękności. Przyznała się Marilyn i Connie, że gdy Gabby miała cztery, a potem pięć lat, zgłosiła ją do konkursów piękności, które dziewczynka z łatwością wygrała, Adam wpadł jednak w szał i wymusił na żonie obietnicę, że nigdy więcej tego nie zrobi, ona zaś uszanowała wolę męża. Adam uwielbiał obie swoje córki, choć Gabby niewątpliwie była jego oczkiem w głowie. Miała silniejszą osobowość i większy temperament niż jej o wiele spokojniejsza młodsza siostra, Michelle. Zdaniem Judy Gabby miała wszelkie szanse zabłysnąć. Michelle żyła natomiast w cieniu siostry, ale ponieważ skończyła dopiero sześć lat, porównywanie dziewczynek byłoby nie w porządku. W trzeciej klasie Gabby zaczęła brać lekcje gry na pianinie i śpiewu; wydawało się, że naprawdę ma talent. Judy próbowała przekonać władze szkolne do wystawienia musicalu Annie i powierzenia córce głównej roli. Na razie uznano jednak, że to zbyt poważne przedsięwzięcie i że niewielu uczniów tak dobrze jak Gabby jest przygotowanych do występu na szkolnej scenie w musicalu wystawianym na Broadwayu. Gabby wiedziała już, że chce zostać w przyszłości aktorką, Judy zaś nie wątpiła, że córka ma do tego predyspozycje. Gabby od trzeciego roku życia uczyła się tańca baletowego, Michelle natomiast, choć też lubiła taniec, nie wykazywała wielkich uzdolnień. Gabby była gwiazdą, Michelle tylko małą dziewczynką.
Adam i Judy, którzy mieli w szkole dwie córki, zrobili dla Atwood najwięcej, hojnie wspierali placówkę finansowo. Michelle uczyła się lepiej niż siostra, dostawała same piątki, ale to utalentowana Gabby przyciągała ogólną uwagę. Michelle była po prostu ładna, Gabby – łatwiejsza w kontaktach i nieskończenie bardziej zauważalna. Adam chętnie na szkolną aukcję przekazał od swej firmy range-rovera. Szkoła zarobiła w ten sposób fortunę, a Adam został gwiazdą wieczoru. Thomasowie wydawali się krzykliwi i mało subtelni, byli jednak miłymi ludźmi i lubili ich wszyscy z wyjątkiem kilkorga rodziców, którzy uważali tę parę za zbyt pretensjonalną i nie rozumieli, jakim cudem córki Thomasów znalazły się w szkole takiej jak Atwood. Najwyraźniej jednak dziewczynki miały tu zostać, czy to się komuś podobało, czy też nie. W trzeciej klasie Gabby i Izzie nadal były najlepszymi przyjaciółkami. W wieku lat ośmiu lubiły się jeszcze bardziej niż jako pięciolatki. Dzieliły się lalkami Barbie i wymieniały ubraniami. Izzie spędzała w domu Gabby weekendy tak często, jak jej na to pozwalano. Dziewczynki wyryły swoje inicjały na biurku w pokoju Izzie, co nie spotkało się z aprobatą matki, a Izzie musiała zostać na weekend w domu, choć bardzo lubiła bywać u Gabby, ponieważ mogła tam przymierzać piękne, wręcz olśniewające ubiory przyjaciółki. Gabby miała dwa różowe żakieciki przybrane prawdziwym białym futerkiem i różowe futro przywiezione przez matkę z Paryża. Dziewczynki miały takie same wymiary i wymieniały się strojami, jeśli dostały pozwolenie, które nie obejmowało jednak paryskiego futra. Izzie lubiła Michelle, choć Gabby utrzymywała, że nie cierpi siostry, i ciągle miała do niej jakieś pretensje. Nie znosiła, gdy matka kazała im się bawić z młodszą siostrą, ponieważ chciała mieć przyjaciółkę tylko dla siebie. Izzie chętnie jednak pozwalała Michelle włączać się do gry i czasem nawet dawała jej wygrać. Niekiedy było jej żal dziewczynki, bo wydawało się, że nigdy nie bawi się ona tak dobrze jak Gabby, a rodzice chyba mniej się nią interesują. Izzie była z natury bardzo opiekuńcza, zwłaszcza wobec słabszych, i bywało, że opiekowała się nawet Gabby, gdy przyjaciółka miała zły nastrój albo się przeziębiła. Izzie doskonale sprawdzała się w roli przyjaciółki. Judy powtarzała, że jej starsza córka jest skazana na sukces we wszystkim, czego się tknie, i wydawało się, że ma rację. Zanim jeszcze Gabby zdała do trzeciej klasy, pozowała do kilku reklam ubrań dla dzieci i do zdjęć w ogólnokrajowej kampanii Gap Kids. Nikt nie wątpił, że któregoś dnia zostanie gwiazdą. Już teraz żyła we własnym małym świecie. Izzie cieszyła się, że jest jej najlepszą przyjaciółką, ale bardzo lubiła też trzech chłopców z ich kółka. Od czasu do czasu ojciec Izzie, Jeff, zabierał dziewczynki na pizzę i kręgle, co uwielbiały, choć ledwie udawało im się podnieść kulę. Raz na jakiś czas wybierała się z nimi matka Izzie, zwykle jednak pracowała do późnego wieczoru.
Katherine zawsze zabierała mnóstwo pracy do domu, dlatego musiał tam panować spokój. Jeff zajmował się więc dziewczynkami poza domem albo podrzucał córkę do Gabby, jeśli długo się napraszała. Jej matce zupełnie to nie przeszkadzało. Izzie słyszała niekiedy, jak rodzice się o to kłócą. Tata pytał, dlaczego mama nie może zrobić sobie przynajmniej jednego wieczoru wolnego, i zaczynało się. Katherine zawsze nazywała klientów swego męża z ACLU pospólstwem. Ilekroć Izzie usłyszała to słowo, wiedziała, że zaraz wybuchnie naprawdę wielka awantura. Czasami rozmawiała o tym z Andym, również jedynakiem, którego rodzice byli równie jak jej zapracowani. Zastanawiała się, czy oni też się kłócą. Andy mówił, że nie, choć jego mama pracuje do późna, a czasami nawet musi zostawać na noc, żeby odebrać poród. Rodzice Izzie byli prawnikami, a Andy’ego – lekarzami. Gdy rodziło się dużo dzieci, jego matce zdarzało się nie wracać do domu przez dwa lub trzy dni. Ojciec z kolei często podróżował – jeździł z wykładami albo promował w telewizji swą najnowszą książkę. Gdy nie przyjmował w domu pacjentów, spotykał się w różnych miastach z czytelnikami. Andy mówił, że jego ojciec jest jeszcze bardziej zapracowany niż matka. Pisze książki o problemach ludzi. Andy lubił jednak gosposię, która z nimi mieszkała, nie miało więc dla niego znaczenia, jak bardzo zajęci są rodzice. Izzie zajmowała się opiekunka, a nie mieszkająca na stałe gosposia. Dom Andy’ego był jednak większy. Podobnie jak Izzie Andy najbardziej lubił bywać u Seana, ponieważ jego rodzice byli bardzo mili, choć uważał, że on też ma miłych rodziców, tylko że często pracują na mieście, podczas gdy O’Harowie zawsze obecni byli w domu i mieli czas rozmawiać. Izzie lubiła udawać, że Connie, matka Seana, jest jej ciocią, choć nigdy o tym Seanowi nie powiedziała, zachowując to dla siebie. Connie zawsze ją ściskała i całowała na powitanie. Izzie uważała, że wszystkie mamy przyjaciół są miłe, z wyjątkiem – czasami – jej własnej, która miała tak dużo pracy i wracała do domu tak zmęczona, że zdarzało jej się zapomnieć o uściskaniu córki. Ale tata nie zapominał nigdy. Biegał, trzymając ją na barana, dookoła domu, zabierał do kina i do parku. W towarzystwie przyjaciół Izzie nachodziła niekiedy myśl, że dobrze byłoby mieć siostrę lub brata, wiedziała jednak, że nie ma na to szans. Zapytała kiedyś matkę, a ona odparła, że nie ma czasu, a poza tym była starsza niż inne matki. Katherine Wallace miała czterdzieści dwa lata, a jej mąż – czterdzieści sześć. Oboje mówili, że są za starzy na następne dziecko, a ojciec zawsze dodawał, że wolą nie mieć drugiego, ponieważ wiedzą, że nie byłoby takie wspaniałe jak ona. Izzie zdawała sobie jednak sprawę, że rodzice po prostu nie chcą więcej dzieci. Pod koniec roku szkolnego Kevin O’Hara znów wpadł w tarapaty. Izzie dowiedziała się o tym od Seana w szkole, podczas lunchu. Wiedziała, że stało się coś złego, ponieważ Connie przez dwa dni opuściła swoją kolejkę podwożenia
dzieci do szkoły. Musiały zastąpić ją Marilyn i Judy, choć żadna nie wyjaśniła dzieciom dlaczego. Izzie od razu wyczuła kłopoty. – To przez Kevina – powiedział Sean, biorąc od Izzie jabłko w zamian za różowe ciastko, na które nie miał ochoty. Izzie zawsze dostawała zdrowe jedzenie, zdaniem Seana – lepsze. Teraz ugryzła ciastko i ubrudziła sobie na różowo wargi i nos, co rozśmieszyło chłopca. – Z czego się śmiejesz? – zapytała urażona. Sean się z nią droczył, ale i tak go lubiła; był jej przyjacielem, kimś w rodzaju brata, tylko lepszego, ponieważ nigdy jej nie uderzył. Kiedyś nawet popchnął czwartoklasistę, który ją przezywał. – Śmieję się z ciebie. Masz różowy nos. – Izzie wytarła nos rękawem. – Kevin wpadł w kłopoty na zabawie w szkole – ciągnął Sean. – Tata mówi, że mogą go wyrzucić. Musi siedzieć w domu przez cały tydzień. Jest zawieszony czy coś w tym rodzaju. – Co on zrobił? Pobił się z kimś? Izzie wiedziała, że starszemu bratu Seana już się to zdarzało. W wypadku Kevina nie było w tym nic nadzwyczajnego; matka chłopców mawiała, że winna jest ich gorąca irlandzka krew. Ale ich ojciec nigdy nie wdawał się w bójki, a przecież także był Irlandczykiem. – Wziął na zabawę butelkę alkoholu ojca i częstował chłopaków. To był chyba dżin. W każdym razie wszyscy naprawdę się upili, Kevin też. Zwymiotował i zapaskudził całą łazienkę chłopców. – Jeśli tak, to dobrze, że już nie mieszkasz z nim w jednym pokoju – powiedziała rozsądnie Izzie. Sean dostał własny pokój, gdy skończył sześć lat, a Kevin był wówczas trzynastolatkiem. – Musiało okropnie śmierdzieć – dodała. Sean skinął głową, pamiętał bowiem, jak wyglądał brat, gdy przyniesiono go do domu. – No. Tata był okropnie zły. Od razu wezwali go do szkoły i musiał zabrać Kevina. Kevin miał zatrucie alkoholowe, trzeba było zawieźć go na pogotowie i dać mu jakieś lekarstwa. Mama płakała przez cały tydzień, boi się, że wyrzucą go ze szkoły, bo on chyba nie ma dobrych stopni. Oboje uznali, że sprawa przedstawia się poważnie. – Ojej! Kiedy będziesz wiedział, czy go wyrzucą? – Chyba w tym tygodniu. Sean nie był tego pewny. Rodzice bez końca rozmawiali o incydencie z udziałem Kevina, ale tylko raz z młodszym synem. A ponadto zdecydowali się wysłać starszego syna na letni obóz dla młodzieży mającej problemy w szkole. To, co mówili o obozie, bardzo się nie podobało Seanowi. Trzeba tam będzie robić mnóstwo bardzo trudnych rzeczy, takich jak: wspinanie się po skałach, wędrówki po górach czy samotne spędzenie nocy w lesie. Naprawdę przerażające. Sean
martwił się o brata. Podsłuchał, jak ojciec mówił Kevinowi, że jeśli tak dalej pójdzie, chłopak skończy w więzieniu. Sean miał nadzieję, że to nieprawda, ale już samo wyrzucenie z Atwood byłoby z pewnością czymś okropnym, bo mama powiedziała, że jeśli tak się stanie, Kevin pójdzie do szkoły państwowej. A jeśli znów się upije, wyślą go na odwyk. Kevin mówił, że nic go to nie obchodzi i nie okazywał wyrzutów sumienia z powodu całej tej historii. Powiedział, że świetnie się bawili, dopóki ich nie przyłapano. Został zawieszony i jeszcze długo nie będzie miał prawa wstępu do Atwood. Izzie i Seanowi wydawało się, że jak na piętnastolatka i drugoklasistę Kevin ma poważne problemy, ale przecież on bez przerwy wpadał w tarapaty czy to w szkole, czy w domu. – Twoi rodzice muszą być przerażeni – powiedziała Izzie. Kevin był jedynym starszym chłopcem, którego Izzie znała bliżej, choć nigdy nie zwracał uwagi na nią ani innych przyjaciół młodszego brata. Gdy przychodziła do Seana, nazywał ją smarkulą i od razu prowadził do kuchni. W szkole nigdy nie zamienił z nią ani słowa. Był wysokim, przystojnym chłopcem o kruczoczarnych włosach, takie same włosy miał jego młodszy brat. Grał dawniej w drużynie bejsbolowej, ale w tym roku odpadł. Oświadczył, że sport nie jest dla niego, co – jak mówił Sean – zmartwiło ojca, który uważał, że uprawianie sportu przyniosłoby Kevinowi pożytek. Ostatecznie władze szkolne postanowiły zawiesić starszego O’Harę na kolejne dwa tygodnie i wyrazić warunkową zgodę na kontynuowanie nauki. Nie wyrzucono go więc. Mike i Connie wstawili się za synem i przekonali szkołę, by dała mu drugą szansę. Mike i dyrektor Atwood uprzedzili jednak chłopaka, że jeśli znów zrobi coś podobnego, wyleci na dobre. Kevin zapewnił, że rozumie, i do końca roku szkolnego zachowywał się właściwie, a potem wyjechał na obóz w górach Sierra. Po powrocie wydawał się zdrowszy, silniejszy, lepiej umięśniony, zachowywał się grzecznie i robił wrażenie bardziej odpowiedzialnego. Latem skończył szesnaście lat i jak zauważył Mike w rozmowie z Connie, nie wyglądał już jak chłopiec, lecz jak mężczyzna. Na obozie zyskał pewność siebie. Rodzice mieli nadzieję, że zmieni się na korzyść. – Chciałabym, żeby wydoroślał – powiedziała z westchnieniem, wciąż pełna niepokoju, Connie. Przez kilka pierwszych tygodni po przyjeździe z obozu Kevin sprawował się doskonale, pomagał nawet matce w domu. Sean wiedział jednak, że to tylko pozory. Tydzień po powrocie brata widział go popijającego ukradkiem piwo i zauważył paczkę papierosów w jego plecaku. Sean nigdy nie donosił na niego rodzicom, ale wiedział, co się dzieje, lepiej, niż Kevin przypuszczał. Nie był głupi. Pierwszego dnia czwartego roku nauki Sean i Izzie, którzy przyjechali do szkoły jednocześnie, weszli razem do klasy, a tuż za nimi zjawili się: Billy, Andy i Gabby. Ta piątka przyjaciół trzymała się zawsze razem, była nierozłączna przez
cztery lata i sądziła, że zawsze tak będzie. Wszyscy pięcioro co roku wyrzynali na swoich szkolnych ławkach słowa: „Przyjaciele na zawsze”. Wieczną przyjaźń przyrzekli sobie już w drugiej klasie. Connie nazywała ich Wielką Piątką. Przyjaźnili się od zerówki i Connie miała nadzieję, że więź ta przetrwa. Stanowili coś w rodzaju rodziny. Izzie i Gabby udawały czasem wobec nowych nauczycieli czy nieznajomych, że są siostrami, a Billy, Sean i Andy wmówili kiedyś w kręgielni jakiemuś człowiekowi, że są trojaczkami, i ten ktoś uwierzył. Ta piątka była niczym pięcioraczki z różnych rodziców, ale o jednym sercu i jednej duszy. Przyjaciele na zawsze. Parent-Teacher Association – organizacja rodziców i nauczycieli, której celem jest angażowanie rodziców w sprawy szkoły i w jej wspieranie. [4]
ROZDZIAŁ TRZECI Do ósmej klasy w życiu tych pięciorga zmieniało się niezbyt wiele, a potem zaczęło dziać się mnóstwo rzeczy naraz. Przede wszystkim wszyscy skończyli trzynaście lat, byli teraz nastolatkami. Za rok mieli pójść do liceum, co wydawało im się wielkim krokiem w dorosłość. Connie przekomarzała się z nimi, mówiąc, że nie zmienili się zbytnio od czasów zerówki, są tylko więksi. Sean nadal miał obsesję na punkcie przestrzegania prawa, oglądał wszystkie programy telewizyjne poświęcone przestępstwom i policji, czytał książki o FBI. Billy’ego całkowicie pochłaniał sport, zwłaszcza futbol, oraz gromadzenie ogromnej już kolekcji podpisanych kart futbolowych i bejsbolowych. Gabby częściej pozowała do zdjęć, zatańczyła w Dziadku do orzechów i zagrała główne role w dwóch szkolnych przedstawieniach. Andy był najlepszym uczniem w klasie, a Izzie, którą coraz bardziej interesowały problemy społeczne, pracowała jako wolontariuszka w schronisku dla bezdomnych rodzin i zbierała na Boże Narodzenie zabawki dla dzieci, a nawet kupowała je za własne kieszonkowe. Wielką zmianę zapoczątkowali Billy i Gabby. Podczas ferii świątecznych spędzili ze sobą mnóstwo czasu, a po powrocie do szkoły oznajmili, że chodzą ze sobą. – Naprawdę? – Izzie patrzyła na swą przyjaciółkę szeroko otwartymi oczyma. – A co to znaczy? – Konspiracyjnie ściszyła głos i zerknęła przez ramię, aby się upewnić, że nikt nie słyszy. – Zrobiliście to? – szepnęła, rzucając zdumione spojrzenie. Gabby roześmiała się tym swoim dźwięcznym śmiechem, który w przekonaniu Izzie miał zrobić z niej pewnego dnia gwiazdę filmową. – Oczywiście, że nie. Nie jesteśmy głupi – odparła stanowczym tonem. – Jesteśmy za młodzi, żeby to robić. Poczekamy do liceum albo college’u. Po prostu wiemy, że się kochamy. Pewność w głosie Gabby wywarła na Izzie ogromne wrażenie. – Skąd wiecie? – dopytywała się zafascynowana. W ich małym kręgu przyjaciół wszyscy kochali się nawzajem, ale nie przyszłoby jej do głowy, że mogłaby zostać dziewczyną Seana, Andy’ego czy Billy’ego. Uważała ich po prostu za przyjaciół. Skąd więc Billy i Gabby wiedzą, że łączy ich coś innego? Co się stało w czasie ferii? – Pocałował mnie – przyznała się Gabby. – Tylko nie mów mojej matce. I tak postanowiliśmy, że będziemy parą. – Gabby wydawała się wielce z tego zadowolona, choć zdaniem Izzie w jej wyglądzie nic się nie zmieniło. Gabby i Billy byli jedynymi z grupy, którzy się całowali. W ósmej klasie nie było nawet chłopca, który by się podobał Izzie, a z pewnością nie na tyle, żeby się z nim
całować. – Ty i Sean powinniście ze sobą chodzić, tak jak my – oznajmiła Gabby tonem osoby dorosłej. Izzie się oburzyła. – No coś ty! To niesmaczne. On jest moim najlepszym przyjacielem! – Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką – droczyła się z nią Gabby, rozbawiona reakcją Izzie na wzmiankę o Seanie. A Sean z każdym rokiem stawał się przystojniejszy, choć wciąż był nieco niższy niż Billy. Niektóre ósmoklasistki uważały, że jest cudowny, ale Seana to nie obchodziło. Nie interesował się jeszcze dziewczętami, tylko przestępstwami i sportem. A Izzie traktował jak siostrę. – Wiesz, że jesteś moją przyjaciółką – powiedziała zawstydzona Izzie. – Wszyscy jesteście moimi przyjaciółmi. Tylko w naszym wieku to trochę dziwne mieć chłopaka. – Izzie, zmieszana, wydawała się nie w pełni aprobować postępowanie Gabby. Ta zawsze jednak robiła wrażenie bardziej obytej w świecie niż reszta grupy, a Billy był bardziej dojrzały pod względem fizycznym. Gabby obojętnie wzruszyła ramionami. – Może i tak. Ale przyjemnie się z nim całować – rzuciła, wywołując u Izzie lekki wstrząs. Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym poszły razem do klasy. Ten dzień Billy spędził na treningu w sali gimnastycznej, rano zdążył jednak ogłosić wielką nowinę Seanowi i Andy’emu. Obaj koledzy byli pod wrażeniem i chcieli się dowiedzieć, jak daleko zaszły sprawy z Gabby. Billy odparł, że się obściskiwali, ale do niczego więcej nie doszło. Mimo to przyjaciele byli wstrząśnięci tak samo jak Izzie. To, że Billy i Gabby zostali parą, oznaczało początek nowej ery w dziejach grupy; sprawiło, że pozostali poczuli się trochę jak nieudacznicy, którym coś nie wyszło. Wytworzyła się bardzo dziwna sytuacja, mimo to Izzie wcale nie chciała mieć chłopaka, wszystko jedno, czy zostałby nim któryś z przyjaciół, czy ktoś spoza grupy. Andy i Sean byli dla niej jak bracia, których nie miała, i bardzo jej to odpowiadało. Wybieranie jednego z nich do roli chłopca wydawało jej się odrażające. Nie zamierzała tego robić. Minęło trochę czasu, zanim przywykli myśleć o Gabby i Billym jako o parze, ale wiosną wszyscy traktowali to już jako coś oczywistego. Romans kwitł w najlepsze, ale ograniczał się do „chodzenia” i pocałunków. Larry, nakłoniony przez Marilyn, przeprowadził z synem rozmowę o używaniu prezerwatyw i konieczności wystrzegania się ciąży, Billy upierał się jednak, że oni wcale tego nie potrzebują. Ojciec wydawał się rozczarowany, matka odetchnęła z ulgą. Następnego dnia Marilyn długo rozmawiała z matką Gabby; zapytała Judy, czy jej zdaniem dzieci mówią prawdę, zapewniając, że nie uprawiają jeszcze seksu. Miała nadzieję, że tak jest, lecz nie była pewna. Krążyło tyle opowieści o dzieciach uprawiających seks przed rozpoczęciem nauki w liceum.
– Gabby mówi mi wszystko – oświadczyła stanowczo Judy, która wcale nie wydawała się zaniepokojona. – Ale chcę dać jej pigułki, zanim coś się stanie, tak na wszelki wypadek. Podchodziła do tej sprawy zdumiewająco spokojnie, choć nie wspomniała o niczym Adamowi, ponieważ wiedziała, że bardzo boi się on o córki. Adam zauważył jednak ostatnio ciągłą obecność Billy’ego przy Gabby, a zatem zdawał sobie sprawę, co się dzieje. – Oni mają dopiero po trzynaście lat. – Marilyn nie mogła się uspokoić. – Nie dorośli jeszcze do poważnego związku i wszystkiego, co się z nim wiąże. – Czasami nie jestem pewna, czy ja dorosłam – zażartowała Judy. Marilyn roześmiała się mimo woli. Wiedziała przecież, że to tylko żarty, bo małżeństwo Judy było bardzo udane, ona i Adam wciąż, po piętnastu latach, potrafili cieszyć się sobą. Marilyn i Larry’emu układało się w ostatnich latach znacznie gorzej. Larry nadal dużo pił, ponadto Marilyn podejrzewała, że miewa romanse, choć on kategorycznie zaprzeczał. Lubił spędzać czas ze swymi najważniejszymi klientami i zdarzało mu się wracać do domu o trzeciej nad ranem, ale nieodmiennie przysięgał, że nic złego nie zrobił. Marilyn nie miała pewności, ale i żadnych dowodów. Siedziała w domu z synami, trzynastoletnim Billym i ośmioletnim Brianem, nie brakowało jej więc zajęć. Czasem ogarniał ją strach, że w wieku trzydziestu ośmiu lat stała się kurą domową. Larry prawie nigdzie nie zabierał jej ze sobą. Wychodził z „chłopakami”. Marilyn żaliła się czasem przyjaciółkom, lecz nic nie mogła na to poradzić. A gdy zwracała mężowi uwagę, wpadał w złość i kazał jej zaprzestać jęków. Wypominał, że dzięki niemu ma piękny dom i mnóstwo pieniędzy i dodawał, że jeśli chce mieć stale kogoś koło siebie, niech sobie kupi psa, bo on nie pozwoli trzymać się na smyczy. Miał więc pełną swobodę ruchów, a Marilyn miała synów. Nie zawsze traktował chłopców dobrze, zależało to od ilości wypitego alkoholu. Briana całkowicie ignorował, ponieważ młodszy syn wciąż nie interesował się sportem, a gdy ostatnio drużyna Billy’ego przegrała mecz Małej Ligi, po powrocie do domu uderzył chłopca i nazwał go ofermą. Billy poszedł wtedy zapłakany do swego pokoju, a Marilyn i Larry zaczęli się tak ostro kłócić, że omal nie doszło do rękoczynów. Ostatecznie to ona dała za wygraną i zamknęła się w swoim pokoju, Larry natomiast wyszedł z domu i wrócił dopiero rano. Nikogo nie przeprosił. Marilyn zastanawiała się czasem, czy on w ogóle pamięta, co wówczas zrobił. Porozmawiała z synem i próbowała mu wyjaśnić, że ojciec ma taką obsesję na punkcie wygrywania, że sam nie wie, co robi. Oboje wiedzieli jednak, że to nieprawda. A Billy zapisał się do drużyny futbolowej pierwszoroczniaków, ponieważ wiedział, że tylko to zadowoli ojca. Postanowił też, że już nikt nigdy nie będzie mieć powodu do nazwania go ofermą.
Marilyn często rozmawiała z Judy o „chodzeniu” ich dzieci. Bała się o Gabby jak o własną córkę, przerażała ją myśl, że młodzi stracą panowanie nad sobą i zaczną uprawiać seks. Judy natomiast zachowywała niezmącony spokój, całkowicie ufając swej córce. – Gabby jest na to za mądra – powtarzała. Marilyn znała jednak mnóstwo mądrych dziewcząt, które się pogubiły i zaszły w ciążę. Nie chciała, aby przytrafiło się to ich dzieciom, i miała nadzieję, że Billy i Gabby nie dopuszczą do katastrofy. Może jednak zbyt dużo wymagała od trzynastolatków. Connie powiedziała Judy i Marilyn, że Kevin jest aktywny seksualnie od trzynastego roku życia, a z kolei jej młodszemu synowi, Seanowi, ani to w głowie. Dzieci są różne i w różnym tempie zmierzają do dorosłości. W tym czasie Connie znacznie mniej niepokoiła się o Kevina. Studiował na przedostatnim roku uniwersytetu w Santa Cruz i dobrze sobie radził. Wyglądał jak hipis z tatuażami, piercingiem i długimi włosami, ale oceny miał przyzwoite. Uspokoiło to trochę jej obawy, choć nie całkiem. Kevin dzwonił z Santa Cruz, niezbyt często jednak, bo chciał czuć się samodzielny i niezależny. Connie skupiła się więc na Seanie, który potrzebował jej uwagi i opieki. Dwudziestoletni Kevin już sam musiał za siebie odpowiadać. Spośród pięciorga przyjaciół najlepszym uczniem zawsze był Andy. Tego się po nim spodziewano, a jego rodzicom nawet nie przyszłoby na myśl, że mógłby mieć inne stopnie niż piątki. Andy nigdy ich nie zawiódł. Utrzymywał, że chce zostać lekarzem, tak jak oni. Zwykłym lekarzem jak matka, nie zaś psychiatrą jak ojciec. Chciał leczyć ludzkie ciała, nie umysły, i studiować na Harvardzie. Podobnie jak piątek, spodziewano się po nim corocznych nagród za wyniki w nauce. Andy miał wielkie zdolności do nauk ścisłych. Izzie czasami żartowała z niego, nazywając go doktorem. Podobało mu się to. Był teraz dobry w sporcie i miał naturalny wdzięk sportowca. Należał do szkolnej drużyny tenisowej, w weekendy grał w turniejach. Czwórka przyjaciół zawsze przychodziła mu kibicować, tak samo jak chodziła na mecze bejsbolowe Seana i Billy’ego, a chłopcy dopingowali Gabby i Izzie, gdy grały one w dziewczęcy bejsbol i piłkę nożną. Larry także pojawiał się na meczach i podczas gry bez przerwy głośno wykrzykiwał do Billy’ego, co syn powinien robić. Gdy drużyna przegrywała, nieodmiennie wpadał w szał; Sean wiele razy próbował wstawiać się za przyjacielem, a wtedy Larry złościł się również na niego. – Panie Norton, dziś zagraliśmy dobrze – odważnie sprzeciwił się któregoś razu Sean. – Billy miał dziś dwa takie uderzenia, jakich nie miał żaden zawodnik przeciwnika. – Po meczu trener pogratulował Billy’emu gry. – Nawalił, gdy bazy były pełne, a mogliście wygrać. Nie zauważyłeś? –
zapytał Norton złośliwie Seana, który miał już dość jego wrzasków. Nikt nie lubił Larry’ego, a Sean nie cierpiał go za to, co robił Billy’emu. Pan Norton w dodatku nie zadawał sobie nawet trudu, by porozmawiać z Brianem, który też przychodził na wszystkie mecze brata. Larry nadal zachowywał się tak, jakby młodszy syn nie istniał. Nie był sportowcem, a więc dla ojca był nikim. – Nie wiem, o czym mówisz, O’Hara – rzucił zjadliwie. – Nie umiesz, do cholery, rzucić piłką. Powinni cię wywalić z drużyny i kazać grać z dziewczynami w siatkówkę. – Przestań, tato – powiedział spokojnie Billy, chcąc obronić przyjaciela. Widział, że ojciec pił i wstydził się za jego zachowanie. Przywykł do wyzwisk i zniewag w domu, ale nie chciał, aby przyjaciele widzieli ojca w takim stanie. – Jesteście żałosną bandą maminsynków! – ryknął na zakończenie reprymendy Larry, wsiadł do samochodu i odjechał. Billy spojrzał na Seana i wzruszył ramionami. W oczach miał łzy. Sean objął go ramieniem i bez słowa razem poszli do szatni. Brian czekał na nich, gdy się przebierali. Widział całą scenę i było mu żal ich obu. Uwielbiał patrzeć, jak grają. Żaden z trzech chłopców nie skomentował zachowania Larry’ego, bo nieraz już widzieli, jak wybucha i odjeżdża rozwścieczony. Na zewnątrz dołączyła do nich Gabby, która czekała na Billy’ego. Billy objął ją w talii i uścisnął, gdy gratulowała mu dwóch wspaniałych rzutów. – Mniejsza z tym – rzucił, próbując zapomnieć o słowach ojca i uśmiechając się do dziewczyny. Billy miał ponad metr osiemdziesiąt i wyglądał raczej na szesnastolatka niż na swoje trzynaście lat. Gabby również sprawiała wrażenie starszej; miała dorosłą fryzurę i lekki makijaż, na który pozwalała jej matka. Tworzyli uroczą parę, wszyscy już przywykli, że widzą ich ciągle razem. Gabby wspierała Billy’ego, gdy miał kłopoty w domu. Po meczu wszyscy poszli na hamburgery i lody, a Billy zabrał ze sobą Briana, co małemu sprawiło ogromną przyjemność. Wielka Piątka zawsze bardzo mu imponowała. Letnie wakacje wszyscy spędzili na wspólnych rozrywkach i obijaniu się. Chodzili na mecze bejsbolowe, pływali w basenie kolegi w Napa Valley, gdzie zapraszano ich na cały dzień. Któregoś dnia rodzice Seana urządzili dla nich grilla na swoim podwórzu. Nazajutrz O’Harowie otrzymali telefony z uniwersytetu i policji. Kevin został aresztowany za posiadanie marihuany w celu sprzedaży i palenie jej na uczelni. Oskarżano go o sprzedaż narkotyku kolegom, choć nie było na to dowodów. Siedział w areszcie, czekając na postawienie zarzutów. Sierżant policji, z którym rozmawiał Mike, powiedział, że Kevinowi grożą cztery lata więzienia, wyrzucano go też z uniwersytetu. Kevin miał teraz dwadzieścia lat i właśnie czegoś w tym rodzaju od dawna obawiali się jego rodzice, a Mike głośno przepowiadał nieszczęście. Kevin kierował się własnymi regułami, nie zasadami
rodziców, szkoły czy nawet prawa. Po południu zadzwonił z więzienia. Mike był już po rozmowie z adwokatem syna. Następnego dnia on i Connie mieli jechać do Santa Cruz. Kevin chciał, by rodzice wpłacili za niego kaucję, ale Mike powiedział żonie, że chłopakowi dobrze zrobi noc w celi; będzie mógł zastanowić się nad swoim postępowaniem. Oboje byli przerażeni, podobnie jak Sean. Swobodny styl życia brata był zupełnym przeciwieństwem pojmowania życia przez Seana i jego zamiłowania do prawa i porządku. Chłopiec nadal marzył o wstąpieniu w przyszłości do policji, a ostatnio oświadczył, że po college’u chce pracować w FBI lub CIA. Podejście braci do życia różniło się więc diametralnie. Rano przygnębiony Sean wyruszył do domu Billy’ego, a jego rodzice pojechali wydostać Kevina z więzienia. Adwokat musiał ostro walczyć o oddalenie zarzutów i skierowanie młodego człowieka na odwyk. Sędzia okazał się otwarty na taką możliwość i wyznaczył termin przesłuchania za dwa tygodnie, co pozostawiało bardzo mało czasu na znalezienie odpowiedniego ośrodka odwykowego i przedstawienie propozycji sędziemu. Ku rozpaczy rodziców kariera syna na uczelni skończyła się raz na zawsze. Po powrocie do domu Kevin wydawał się równie pewny siebie jak zawsze, jakby nie zrobiły na nim wrażenia więzienie, zarzuty postawione przez sąd ani wyrzucenie z uniwersytetu. Gdy wniósł swoje rzeczy, Sean zauważył, że brat trzyma przy sobie zamknięty plecak. Nie miał wątpliwości, że schowane są w nim narkotyki, a późnym popołudniem pomyślał, że Kevin wygląda jak nawalony; rodzice niczego jednak nie zauważyli. Sean wpadł w furię. Kevin nie szanował rodziców, domu, nawet siebie samego. Dopiero co wyszedł z więzienia i znów bierze narkotyki. Z całą pewnością. – Zabijesz mamę i tatę – powiedział Sean bliski płaczu, wśliznąwszy się godzinę później do pokoju brata. Kevin leżał na łóżku i słuchał muzyki, telewizor był włączony. Sean nie wiedział, co brat wziął, ale cokolwiek to było, wydawał się zadowolony. – Błagam, nie rób mi tu żadnego z tych twoich świętoszkowatych, gównianych wykładów – sarknął Kevin, patrząc na młodszego brata, stojącego na środku pokoju. Braci dzieliła przepaść nie do przebycia. – Nie jesteś gliną, nawet jeśli myślisz jak glina. – Tata ma rację – powiedział Sean cicho. Stracił wszelki szacunek dla starszego brata i oburzało go to, co robił on rodzicom. Matka płakała przez dwa dni, ojciec też się rozpłakał, gdy opowiadał jej, co się stało. Czuli się pokonani i nie mieli pojęcia, jak postępować z Kevinem. – Skończysz w więzieniu. – Tysiące razy oglądał podobne historie w programach telewizyjnych. – Nie, mały mięczaku. Prawdopodobnie skończę na odwyku. Niepotrzebnie robią z tego wielką sprawę. To tylko marihuana, na litość boską, nie amfa czy
crack. Po prostu trochę ziela. Ale chodziło o więcej niż trochę. Kevin miał sporo narkotyku przy sobie i w samochodzie, którym przejeżdżał na czerwonych światłach, i podejrzewano, że jest „pod wpływem”. – To nielegalne – przypomniał Sean, nie ruszając się z miejsca. – Rozciągnięty na łóżku Kevin wydawał się całkowicie rozluźniony. W chwili aresztowania był tak nawalony, że ledwie pamiętał noc w celi; spał jak dziecko. – Może następnym razem to będzie crack albo amfa, albo grzyby czy LSD, albo jakieś inne świństwo, które bierzesz z przyjaciółmi. – Skąd ty wiesz, co ja robię z przyjaciółmi? – zapytał ze złością Kevin. Jego brat zachowywał się jak agent z brygady antynarkotykowej. – Słyszałem to i owo. – Dzieciak z ciebie. Nie wiesz, co mówisz. – Wiem. I ty też wiesz. Przysięgam, jak będę starszy, kopnę cię w tyłek, jeśli jeszcze raz im to zrobisz. – Sean trząsł się ze złości. Starszy brat po prostu roześmiał się i pokazał mu drzwi. – Już się trzęsę ze strachu, mały. A teraz zabierz swój tyłek z mojego pokoju, zanim ja cię kopnę. – Kevin był jak ktoś z innego świata, z innej rodziny, jak obcy wśród nich. Zawsze taki był. Zawsze robił to, co chciał, niezależnie od konsekwencji, jakie miało to dla niego samego i dla innych. Sean wyszedł cicho z pokoju. Przez następne dwa dni jego rodzice spotykali się z prawnikami. Znaleźli ośrodek odwykowy w Arizonie, który zgodził się przyjąć Kevina. Adwokat miał poinformować o tym sędziego i starać się o złagodzenie zarzutów, tak aby chłopak mógł trafić do ośrodka, a nie do więzienia. Nie było wcale pewne, czy to się uda. Dzień przed rozprawą ojciec obciął synowi włosy i zgolił brodę. Kevin protestował, ale tym razem nie miał wyboru. Musiał też włożyć garnitur. Gdy Mike podawał synowi ubranie, oczy mu płonęły. – Nie chcę, żebyś znów zrobił to matce – oznajmił przez zaciśnięte zęby, ledwie nad sobą panując. Kevin skinął głową. Mike wręczył mu też koszulę i krawat oraz parę swoich wyjściowych butów, ponieważ nosili ten sam rozmiar, on zaś nie miał ochoty jeździć do miasta po nowe buty dla syna. Kevin zaś przez dwa tygodnie siedział w domu, nie pozwalano mu nigdzie wychodzić. Nie podobały mu się plany, jakie rodzice mieli wobec niego, ale skoro już musiał ponieść konsekwencje, lepszy był odwyk niż cztery lata w więzieniu. Do Santa Cruz jechali długo, w milczeniu. Jazda z San Francisco zatłoczoną autostradą zajęła im blisko trzy godziny, toteż zgodzili się na spotkanie z adwokatem poza salą sądową. Mieli oficjalne pismo z ośrodka odwykowego w Arizonie ze zgodą na przyjęcie Kevina, do którego powaga sytuacji, w jakiej się
znalazł, zaczęła powoli docierać dopiero podczas drogi do gmachu sądu. Kevin wydawał się przerażony, choć nie tak bardzo jak jego rodzice. Sean został podrzucony do Billy’ego, a po południu Marilyn miała zawieźć obu chłopców na trening piłkarski. Sędzia wysłuchał argumentów adwokata Kevina i bez słowa przeczytał pismo z informacją o metodach terapii odwykowej stosowanej w wybranym przez rodzinę ośrodku. – Jesteś wielkim szczęściarzem, młody człowieku – powiedział po skończonej lekturze. – Wielu rodziców odwróciłoby się od ciebie i pozwoliło ci pójść do więzienia. Gdyby tak się stało, może wyszłoby ci to na dobre – dorzucił surowo. – To, co zamierzam zrobić, zrobię dla nich, nie dla ciebie. I lepiej skorzystaj z tej szansy albo skończysz w więzieniu. Skazuję cię na sześć miesięcy pobytu w ośrodku odwykowym w Arizonie, który mnie osobiście bardziej przypomina country club. Radzę ci pozostać tam przez całe pół roku; jeśli opuścisz ośrodek wcześniej, poślę cię do zakładu karnego. Dostajesz dwa lata dozoru sądowego. Jeśli w tym czasie w jakikolwiek sposób złamiesz prawo, nie unikniesz więzienia. Zrozumiano? Kevin skinął głową, z trudem ukrywając złość. Pół roku w ośrodku to był dla niego istny koszmar, a wszystko dzięki rodzicom, dla których nie czuł w tym momencie wdzięczności. Wystawili go do wiatru. Sędzia zapowiedział, że Kevin ma dobę na dotarcie do ośrodka i że on chce otrzymać poświadczenie, iż tak rzeczywiście się stało. Zapytał, czy podsądny ma coś do powiedzenia, ale Kevin milczał. Mike natomiast zachrypniętym głosem podziękował sędziemu za wyrozumiałość. – Życzę powodzenia państwa synowi – powiedział łagodnie sędzia. Mike miał mokre oczy, po policzkach Connie płynęły łzy. Ostatnie dwa tygodnie były dla obojga ciężkie ponad miarę. Droga powrotna do San Francisco również upłynęła w milczeniu. Sekretarka Mike’a zarezerwowała bilety na lot do Arizony o siódmej rano. Mike miał polecieć z synem, aby dostarczyć go na miejsce, uniemożliwiając mu ewentualną ucieczkę. W domu Kevin od razu poszedł do swego pokoju i bez wahania zapalił jointa. Rodzice wyczuli zapach marihuany, ale nie zareagowali. Koszmar się kończył; następnego dnia syn znajdzie się w ośrodku i pozostanie tam, jeżeli będzie przestrzegał wymogów terapii i nie zapomni, że ich złamanie oznacza powrót do więzienia, tym razem na długo. Gdy Kevin był już na górze, Connie i Mike zdjęli wyjściowe ubrania, po czym Connie pojechała do Nortonów po Seana. Chłopcy niedawno wrócili z treningu. Gdy matka przyjechała, Sean spojrzał na nią z niepokojem. Brat zachowywał się czasami jak półgłówek, ale Sean go kochał i nie chciał, aby Kevin wylądował za kratkami.
– Czy on pójdzie do więzienia? – zapytał drżącym ze strachu głosem. Matka pokręciła głową. Wyglądała na wyczerpaną i przybitą. – Nie, wysłali go na pół roku odwyku w Arizonie i dostał dwa lata nadzoru sądowego. Pójdzie do więzienia, jeśli opuści ośrodek albo znów coś przeskrobie. To były dobre wieści, ale matka nie wyglądała na uradowaną ani uspokojoną. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z zagrożeń i nie miała pojęcia, w jakim stopniu Kevin zechce współpracować przy terapii ani jak długo. W weekendy rodzice będą musieli jeździć do Arizony na sesje terapii rodzinnej; niewykluczone, że Sean również. Kevin nieźle dał im wszystkim w kość. To był jak dotąd najgorszy jego wyskok, ale sprawa jeszcze nie została zakończona. – Będzie z nim w porządku, mamo – zapewnił, by pocieszyć matkę, ale sam niezupełnie w to wierzył. Gdy Connie rozmawiała z Seanem i Billym, Marilyn wyszła do nich, aby zapytać, jak mają się sprawy. Connie odpowiedziała tonem pełnym ulgi, że Kevin trafił na odwyk, a nie za kraty. Marilyn, widząc wyczerpanie przyjaciółki i wyraz napięcia na jej twarzy, objęła ją i uścisnęła. Connie wyglądała równie marnie, jak się czuła. Billy w milczeniu obserwował tę scenę; nie wiedział, co powiedzieć. Po przyjacielsku poklepał Seana po plecach, dał mu kuksańca, po czym odszedł; chciał w ten sposób pokazać, jak bardzo mu przykro. Sean popatrzył za nim z uśmiechem. A wieczorem zadzwoniła Izzie, żeby spytać o nowiny. – A więc poszedł do więzienia? – Nie. Nie tym razem. Ale jeśli znowu coś zbroi, prawdopodobnie tam trafi. Nie wiem, co jest z nim nie tak, zawsze sprawiał kłopoty – odparł Sean zmęczonym głosem. Przez cały dzień denerwował się o brata i rodziców, tak wyraźnie zdruzgotanych wyczynami starszego syna i przerażonych grożącymi mu konsekwencjami. – Niektórzy ludzie są chyba po prostu inni – powiedziała spokojnie Izzie. – Nawet w tej samej rodzinie. Jak się czuje twoja mama? Wszyscy niepokoili się o Connie. Aresztowanie Kevina wywołało wstrząs. – Zupełnie się pogubiła. Nic nie mówi, ale wygląda tak, jakby przejechał po niej walec. Tak samo tata. Jutro leci z Kevinem do Phoenix. – Czy Kevin bardzo się boi? – zapytała Izzie przejęta, bo nie znała przedtem nikogo, kto szedłby na odwyk. – Nie, jest raczej wkurzony. Nie mówi dużo, a na kolację przyszedł nawalony jak stodoła. Rodzice tego nie widzieli, ale ja tak. Tata powiedział mu, że musi zejść na dół dla mamy. Przepłakała całą kolację. Dla Izzie brzmiało to okropnie. Słyszała napięcie w głosie przyjaciela, który bardzo przeżywał udrękę rodziców. Gdy następnego rana Mike i Kevin wyjeżdżali, Sean jeszcze spał. Connie wstała, by pożegnać się z synem; próbowała go uścisnąć, ale on wyrwał się z jej
objęć. Tego już było dla Mike’ a za wiele. Mocno chwycił go za ramię. – Pożegnaj się z matką jak należy! – syknął przez zaciśnięte zęby, a Kevin uścisnął zapłakaną Connie. Gdy wychodzili, było jeszcze ciemno. Connie wróciła więc do łóżka i leżała, płacząc. Mike wrócił późnym wieczorem, usiadł na łóżku w sypialni i rozpłakał się. Connie otoczyła go ramionami i próbowała pocieszyć. – Jaki był, kiedy go zostawiałeś? – spytała. – Wyglądało to tak, jakby mnie nienawidził. Po prostu odwrócił się do mnie plecami i sobie poszedł. – Kevin zapomniał już, że to sędzia skierował go na odwyk, nie rodzice. Po wyjeździe starszego syna dom O’Harów nagle zaczął wydawać się zbyt spokojny, choć przecież Kevin od dawna już studiował w innym mieście. Ale ostatni jego pobyt w domu rodzinnym wydawał się trwać całe wieki; wszystkim dała się we znaki jego wrogość, potajemne picie i odurzanie się, napięcie, które wywoływał w otoczeniu. Początkowo obecny spokój wydawał się nienaturalny, dziwny. Sean tęsknił za idealnym starszym bratem, ale nieobecność prawdziwego Kevina przyjmował bez żalu. Chłopak na przemian uczył się i oglądał telewizję, przede wszystkim programy kryminalne. Czasami wpadała Izzie, żeby się razem z nim uczyć. Piekła jego ulubione kruche ciastka i babeczki dla niego oraz jego rodziców. Nie bardzo wiedziała, jak pomóc im wszystkim, ale chciała coś zrobić, widząc smutek w ich oczach. Po kilku tygodniach Sean się uspokoił i w połowie semestru, gdy zbliżały się egzaminy, poczuł się lepiej. Izzie uczyła się właśnie do drugiej rundy testów, gdy późnym wieczorem ojciec zapukał do drzwi jej pokoju i poprosił, aby zeszła do pokoju dziennego. Zaskoczona, poszła za nim i od razu przeraził ją widok wyraźnie zdenerwowanej matki siedzącej na kanapie. – Mam kłopoty? – zapytała, spoglądając to na nią, to na ojca. Nie przypominała sobie żadnych swoich przewinień, ale nigdy nic nie wiadomo. Może zadzwonili ze szkoły z informacją, że oblała wszystkie dotychczasowe testy. Stałoby się tak po raz pierwszy. – Twoja matka i ja chcemy ci coś powiedzieć – oznajmił Jeff cicho, usiadłszy na kanapie. Izzie siedziała na krześle, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że wszystko to jest bardzo dziwne. Matka nie patrzyła na nią, a w pokoju panowała taka cisza, że z holu słychać było tykanie starego zegara ściennego. Izzie nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej słyszała w tym pokoju ów dźwięk. – Rozwodzimy się – powiedział Jeff tonem człowieka pokonanego. Izzie patrzyła na rodziców szeroko otwartymi oczyma, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. „To okropne? Jak możecie? Dlaczego? Już się nie kochacie? Co
teraz będzie ze mną?”. Przez głowę przemknęły jej tysiące myśli, ale nie potrafiła wydobyć ani słowa. Chciało jej się krzyczeć albo płakać, lecz tego też nie potrafiła. Mogła tylko wodzić oczyma od jednego z rodziców do drugiego, aż w końcu skupiła wzrok na matce. – Czyj to pomysł? – Tylko tyle zdołała powiedzieć, była jednak pewna, że na myśl o rozwodzie wpadła matka. Zawsze zachowywała się tak, jakby w rzeczywistości nie miała ochoty być tam, gdzie była. – Nas obojga – odparł Jeff. Katherine spojrzała na męża i córkę jak na obce osoby. Od lat czuła się w ich towarzystwie jak ktoś z innego świata. Nigdy nie chciała mieć dzieci i powiedziała o tym Jeffowi przed ślubem. Poznali się podczas studiów prawniczych. Jeff miał wówczas wielkie ambicje, ale później zrezygnował z kariery i pokochał pracę dla ACLU. Zatrudnił się w organizacji na lato, i już został; kontynuował studia, jednocześnie odbywając w ACLU staż. Ambicje i cele Katherine nigdy się nie zmieniły, Jeff jednak stał się z upływem lat innym człowiekiem. Uznał, że dziecko dobrze zrobi ich małżeństwu, obiecał pomagać żonie ze wszystkich sił i dotrzymał słowa. Troszczył się o Izzie bardziej niż Katherine, a ona zdawała sobie z tego sprawę. Nawet gdy, ku jej przerażeniu, Izzie przyszła już na świat, ona nie potrafiła cieszyć się dzieckiem. Uważała, że urodzenie córki, wydanie na świat nowej istoty ludzkiej, to życiowy błąd. Izzie była cudowną dziewczynką, ale Katherine nie czuła się matką, nigdy się nią nie czuła, i tak samo było teraz. Wiedziała, że traci coś ważnego, ale nie umiała zbudować więzi. Czuła się winna z tego powodu i nienawidziła Jeffa za to, że namówił ją do urodzenia dziecka. Był taki przekonujący. Rodzice Katherine zawsze traktowali ją chłodno, nie miała od kogo nauczyć się bycia matką i w głębi serca wcale nie zależało jej na tym, by się nauczyć. Ilekroć spojrzała na własne dziecko, czuła się jak potwór, i zdawała sobie sprawę, że Izzie wie, jak wygląda rzeczywistość. Jeff udawał, że wszystko jest w porządku tak długo, jak się dało. Choć nie zamierzał rozmawiać na ten temat z Izzie, poprosił o rozwód, a Katherine przyjęła jego prośbę z ulgą. – Twoja matka dostała nową, bardzo ważną pracę – wyjaśnił teraz. – Będzie starszym radcą w wielkiej korporacji, ciągle w rozjazdach. Żadne z nas nie chce, żeby nasze małżeństwo tak wyglądało. Czasem sprawy między dwojgiem ludzi układają się inaczej, niż oboje by sobie życzyli – powiedział, patrząc na córkę. – W tej sytuacji nasze małżeństwo nie ma już sensu. – A więc porzucasz nas dla nowej pracy? – zapytała Izzie z rozpaczą w głosie. Katherine poczuła się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż w serce. Zawsze wiedziała, że nie powinna mieć dzieci, a teraz córka płaci za jej błąd, jednakże stanu ducha Katherine, pozbawionej instynktu macierzyńskiego, nie mogła zmienić
nawet świadomość, że krzywdzi własne dziecko. A Izzie doskonale wiedziała, co się dzieje. Nigdy jej się nie udało zdobyć ani uczuć matki, ani skłonić jej, by poświęcała córce więcej czasu. Od dziecka czuła się jak ktoś niechciany w życiu matki, i bardzo często tak właśnie było. Jeff usiłował jej to wynagrodzić, ale był przecież ojcem, nie matką, a Izzie pragnęła miłości matczynej. A teraz matka ją zostawia. Dla lepszej pracy. – Nie porzucam cię – powiedziała Katherine. Patrzyła na córkę i wiedziała, że powinna wyciągnąć do niej ramiona, ale nie mogła się na to zdobyć. – Opracowaliśmy z ojcem doskonały plan. Co tydzień będziesz spędzała trzy dni u niego, a potem trzy dni u mnie, jeśli będę w mieście. Niedziele możesz spędzać, u kogo zechcesz. Możemy wyznaczyć stałe dni albo wybierać je zależnie od sytuacji, jak wolisz. – Dla prawniczki Katherine brzmiało to sensownie, jak umowa biznesowa, ale całkiem inną wymowę miało dla córki. – Mówisz serio? – zapytała Izzie przerażona. – Będziecie mnie odbijali między sobą jak piłkę albo podrzucali mnie sobie jak psa? Jak mam żyć w ten sposób? Musiałabym co trzy dni pakować walizkę. Już wolałabym być sierotą i mieszkać w domu dziecka. Nie mogę tak żyć. To chore. Katherine wydawała się zaskoczona, Jeff milczał. Sam miał podobne wątpliwości, ale Katherine uznała plan za doskonały. – Sądzę, że możemy ustalić tygodniowe pobyty, jeśli bardziej ci to odpowiada – podsunęła. Potraktowała Izzie jak klienta, którego trzeba zadowolić. – Nie chcę krążyć między wami w tę i z powrotem – odparła Izzie z płaczem. Niszczyli jej życie. – Oboje zwariowaliście. Nie da się tak żyć. To nie moja wina, że już się nie kochacie, a ty dostałaś nową pracę. Dlaczego wyżywacie się na mnie? – Przecież na tym polega wspólne sprawowanie opieki nad dzieckiem – wyjaśniła Katherine spokojnie, próbując nie widzieć bólu w oczach córki. Nie prosiła o rozwód, ułożyła sobie życie w małżeństwie tak, jak jej to odpowiadało. Gdy jednak powiedziała Jeffowi o nowej pracy, zaproponował rozwód. Zastanawiając się nad tym, doszła do wniosku, że dla niej też tak będzie lepiej, a Izzie była już przecież dość duża, by zrozumieć sytuację. – Nie jestem meblem, który możecie przestawiać z miejsca na miejsce dwa razy w tygodniu. – Przyzwyczaisz się. Może się okazać, że ma to nawet pewne dobre strony. Właśnie znalazłam bardzo ładne mieszkanie w centrum, niedaleko mojego biura, w domu z basenem. – Nie chcę basenu. Chcę matki, ojca i domu. Nie możecie się jakoś pogodzić? – Jeszcze nie skończyła, a rodzice już kręcili głowami. – Oboje zasłużyliśmy na lepsze życie. Nasze małżeństwo od dawna się psuło – odparł Jeff ze smutkiem. – Przykro mi, że to dla ciebie takie trudne.
– Za rok, gdy skończysz czternaście lat, możesz powiedzieć sędziemu, czego pragniesz. Ale teraz do twojego ojca i do mnie należy zaproponowanie rozsądnego rozwiązania – wyjaśniła Katherine. – Rozsądnego dla kogo? Czy to, co ja myślę, się nie liczy? – Rodzice patrzyli na nią osłupiali, nie mając pojęcia, co robić. – Wspólne sprawowanie opieki jest do dupy, i wy też to wiecie! – rzuciła Izzie. Pognała do swego pokoju i trzasnęła drzwiami. Zadzwoniła do Gabby i szlochając, opowiedziała, co się stało. Gabby nie mogła uwierzyć. Zaproponowała przyjaciółce, aby przychodziła pomieszkać do niej, gdy tylko zechce. Izzie nie chciała jednak pomieszkiwać u Gabby, chciała mieć własny dom. Potem zadzwoniła do Seana i Andy’ego; obaj bardzo jej współczuli. Całą noc przepłakała w łóżku, a rano ojciec przy śniadaniu powiedział, że spróbują znaleźć inne wyjście, żeby było jej łatwiej. – Może chciałabyś być z każdym z nas tydzień, dwa tygodnie albo miesiąc. Gdyby to ode mnie zależało, mogłabyś zostać tu, ale musisz widywać także matkę. – Dlaczego? Przecież i tak bez przerwy będzie gdzieś jeździła. Dlaczego to wy nie możecie się zmieniać i nie pozwolicie mi zostać tutaj? Słyszałam o rodzicach, którzy tak robili. – Byłoby to dla nas bardzo niewygodne – powiedział Jeff z nieszczęśliwą miną, nienawidząc siebie i Katherine za to, co zrobili Izzie. Ich małżeństwo nie istniało jednak od lat; on od roku chodził na terapię i nie chciał już tkwić w martwym związku z kobietą, która go nie kochała i którą on przestał kochać. Ofiarą jednak padła córka. – Ale nikomu nie przeszkadza to, co będzie niewygodne dla mnie – skwitowała Izzie z goryczą, mechanicznie kręcąc łyżką w misce z płatkami. A potem ze smutkiem spojrzała na ojca. – Nie miej do mnie pretensji, jeśli wylecę ze szkoły. Nie mogę mieć dobrych stopni, gdy będę przeprowadzała się trzy razy w tygodniu, bo ty i mama już się nie lubicie. A w momencie, kiedy skończę czternaście lat, powiem sędziemu, że nie chcę być przerzucana między wami dwojgiem, lepiej więc wymyślcie coś innego. – Spróbujemy – obiecał ojciec, ale na razie miał w głowie pustkę. Chwilę później usłyszał trzask zamykanych drzwi frontowych. Izzie wyszła do szkoły. Tego dnia, jak i w następnych miesiącach jedyną podporą i pociechą stali się dla Izzie przyjaciele. Spędzała jak najwięcej czasu u O’Harów, pod czułą opieką Connie, niekiedy mieszkała u Gabby, co też dobrze jej robiło. Judy była serdeczna, zawsze bardzo lubiła Izzie i ogromnie jej współczuła z powodu rozstania rodziców. Gabby i Michelle okazywały jej dużo życzliwości i wsparcia, podobnie jak wszyscy przyjaciele i znajomi. Wspólna opieka nad dzieckiem nigdy nie stała się rzeczywistością. Katherine
niemal zawsze wyjeżdżała z miasta w czasie, gdy Izzie miała u niej mieszkać, tak że w końcu zrezygnowano z pomysłu przerzucania dziewczynki w tę i z powrotem, niczym piłki tenisowej. Zamieszkała z ojcem, a raz na jakiś czas nocowała w weekend u matki. Katherine zabierała ją na kolację i pozwalała zapraszać Gabby na basen. Czasem Izzie nie widziała matki miesiąc albo dłużej, ale nawet gdy się spotkały, matka i tak była nieobecna duchem, z czego dziewczynka zdawała sobie sprawę. Mogła jednak liczyć na ojca, który ją kochał, i na czwórkę wspaniałych przyjaciół. A także na Connie O’Harę, kochającą przyszywaną ciotkę. Może nie spełniało to wszystkich warunków koniecznych do szczęścia, ale w wypadku Izzie jakoś działało.
ROZDZIAŁ CZWARTY Pierwszym ważnym wydarzeniem w drugiej klasie liceum stał się fakt, że Billy i Gabby zrobili „to” w weekend przed Świętem Dziękczynienia. Gabby zwierzyła się Izzie następnego dnia, a matce dzień później. Zapewniła ją, że zabezpieczyli się prezerwatywą, a przyjaciółce wyznała, że nie było to tak cudowne, jak się spodziewała. Billy wystrzelił niczym raca na Czwartego Lipca, trochę za szybko, niż powinien, a poza tym bardzo bolało. Dla obojga był to pierwszy raz, ale najlepsza z tego wszystkiego okazała się czułość między nimi. Chodzili ze sobą od dwóch lat, nigdy się nie zdradzili ani nawet nie spojrzeli na kogoś innego. Szaleli za sobą. Gabby powiedziała, że zrobienie „tego” umocniło łączącą ich więź. A matka przyjęła to dobrze. Niepokoiła się, że młodzi wzięli na siebie taką odpowiedzialność, ale była wdzięczna, że Gabby szczerze jej wszystko wyznała, bo dzięki temu wiedziała, co dzieje się w życiu córki. Przed końcem weekendu dowiedziała się też cała Wielka Piątka, jak wciąż nazywała grupę przyjaciół Connie. Billy przed nikim się nie przechwalał, lecz coś w sposobie, w jaki on i Gabby się do siebie odnosili, w jaki na siebie patrzyli, jakby połączeni wspólną tajemnicą, sprawiło, że wszyscy domyślili się, co zaszło. Izzie nadal uważała, że Gabby i Billy są zbyt młodzi, by uprawiać seks, oni jednak ani przez chwilę nie wątpili w swoją miłość i czuli się gotowi wziąć na siebie związaną z nią odpowiedzialność. Dlatego Billy używał prezerwatyw, a Gabby powiedziała matce, że chce zażywać pigułki, aby nie zajść w ciążę. Udało im się zrobić to jeszcze dwa razy, w domu Billy’ego, w czasie przerwy na lunch; jego matka gdzieś wówczas wyszła, a ojciec był w pracy. Ten drugi raz był lepszy, a trzeci – wspaniały. Oboje byli zadowoleni, że w końcu zdecydowali się włączyć seks do swego związku. Dzień przed Świętem Dziękczynienia matka zaprowadziła Gabby do poradni planowania rodziny, gdzie dziewczyna dostała pigułki, a pozostała trójka przyjaciół poczuła się nagle jak smarkacze, jakby coś ich omijało. Żadne z nich nie miało dziewczyny czy chłopaka. Andy poświęcał cały czas na naukę, spokojny z natury Sean nie dorównywał Billy’emu wzrostem ani budową i ciągle narzekał, że dziewczyny nawet na niego nie patrzą. Izzie przez ostatnie dwa lata wciąż przeżywała rozwód rodziców. Bardzo rzadko widywała matkę, choć Katherine regularnie dzwoniła do niej z różnych miast, by się dowiedzieć, jak córka się miewa, i co jakiś czas, niezbyt często, spędzały razem weekend. Izzie tęskniła za nią. Dziwnie było nie mieć jej w domu i tak rzadko ją widywać. Jeff próbował zrekompensować córce obojętność i nieobecność matki, ale czasami Izzie bardzo jej brakowało, choć przed rozwodem Katherine i tak nie poświęcała jej wiele czasu. Jeff nie poznał jeszcze kobiety, która by go bliżej zainteresowała, ale od
około roku umawiał się na randki. Ilekroć przyprowadził jakąś kobietę do domu, musiał potem wysłuchiwać krytycznych uwag Izzie, najczęściej słusznych. Nie pragnął znów się ożenić, ale chciałby znaleźć kobietę, którą pokochałby na tyle, by z nią zamieszkać, tym bardziej że Izzie za dwa lata miała wyjechać do college’u. Zdawał sobie sprawę, że będzie bardzo samotny, gdy to nastąpi, nie łudził się bowiem, że córka zostanie w San Francisco. Chciała zobaczyć kawałek świata, a dopiero potem wrócić ewentualnie do rodzinnego miasta. Jeff przewidywał, że bez niej w jego życiu zapanuje pustka, gdyż wszystko, co robił, obracało się wokół córki. Przez ostatnich kilka miesięcy spotykał się z koleżanką z pracy, która mu się podobała. Przyprowadził ją nawet do domu na kolację. Izzie jej nie cierpiała. On miał pięćdziesiąt trzy lata, a jego wybranka, prawniczka, niedawno przekroczyła trzydziestkę, więc następnego dnia Izzie wytknęła ojcu, że ta kobieta jest dla niego za młoda, co wprawiło go w zakłopotanie. Jemu również przyszło to do głowy, ale krępujące było usłyszeć tego rodzaju uwagę z ust piętnastoletniej córki, bliższej wiekiem jego znajomej niż on sam, choć nie tak znowu bardzo bliższej. Kobiety w jego wieku zupełnie go jednak nie pociągały. – Nie żenię się przecież. Umawiam się z nią tylko – tłumaczył córce. – I niech tak zostanie – odparła stanowczo. – A poza tym ona nie jest tak inteligentna jak ty. – Dlaczego tak myślisz? – Ojciec wydawał się zaskoczony. – Ciągle pyta o rzeczy, które jako prawniczka powinna wiedzieć. Albo udaje głupią, albo jest głupia naprawdę. Tak czy owak zasługujesz na kogoś lepszego – orzekła Izzie, spłukując naczynia po śniadaniu i wkładając je do zmywarki. Była teraz właściwie panią domu, ojciec traktował ją jak dorosłą, co bardzo jej odpowiadało. – Nikt nigdy nie dorówna inteligencją twojej matce – oświadczył rzeczowo Jeff. – Nie jestem pewny, czy ja jej dorównuję. Prawdopodobnie nie. – I nikt nie jest równie zimny, pomyślał, ale nie powiedział tego. – Nie jestem przekonany, czy potrzebuję geniusza ani nawet czy chciałbym się z kimś takim związać. Potrzebna mi tylko miła, życzliwa kobieta zainteresowana mną. Izzie spojrzała na niego z drugiego końca kuchni. – Potrzebujesz inteligentnej kobiety, tato. Głupia szybko ci się znudzi. Katherine również umawiała się na randki. Jej wybrankiem był świeżo rozwiedziony dyrektor firmy, w której pracowała. Izzie nie poznała go jeszcze, ale słyszała o nim od matki. Przez dwa lata, które upłynęły od rozwodu rodziców, ona sama dojrzała i stała się mądra ponad wiek. Ojciec i córka nie mieli planów na Święto Dziękczynienia, dlatego Jeff przyjął w imieniu obojga zaproszenie od koleżanki z pracy, miłej, rozwiedzionej kobiety, matki dwojga dzieci mniej więcej w wieku Izzie; gospodyni zaprosiła
ponadto kilkanaście osób. Zaproszenie wydawało się czymś naturalnym i niezobowiązującym, dzień zapowiadał się więc przyjemnie. Katherine była w interesach w Nowym Jorku i spędzała święto z tamtejszymi przyjaciółmi. O’Harowie wydawali przyjęcie dla krewnych i znajomych. W tym roku mieli za co dziękować losowi. Kevin dobrze wykorzystał pobyt w ośrodku odwykowym i wrócił do domu jako młody człowiek taki, jakim zawsze chciała go widzieć rodzina. Miał teraz dwadzieścia dwa lata, uczył się w City College, otrzymywał dobre stopnie i zamierzał skończyć w tym roku studia. Cała rodzina odetchnęła, a bracia doszli ze sobą do porozumienia. Kevin przeprosił Seana na sesji terapii rodzinnej w Arizonie za to, że do tej pory tak źle go traktował. Do domu wrócił jako inny człowiek. Andy wyjechał z rodzicami do krewnych matki w Karolinie Południowej. Judy i Adam wybierali się z Michelle do hotelu Fairmont, Gabby miała spędzić Święto Dziękczynienia z Nortonami. Marilyn co roku przygotowywała wyśmienity świąteczny obiad, a Gabby obiecała jej pomóc. Przyszła do domu Billy’ego odpowiednio wcześnie, by wziąć udział w przygotowaniach. Marilyn wyjęła najlepszy lniany obrus, a Gabby i Billy razem nakryli do stołu. Gdy rozstawiali najładniejszą chińską porcelanę i kryształy Marilyn, w całym domu unosił się wspaniały zapach pieczonego indyka. Obiad miał zacząć się o szóstej. Larry obiecał punktualnie wrócić od przyjaciela, z którym chciał obejrzeć mecz piłkarski, lecz o umówionej porze wciąż go nie było, a jego telefon komórkowy nie odpowiadał. Indyk wysychał w piekarniku, a Marilyn popadała w coraz większe zdenerwowanie. Do obiadu siedli o wpół do ósmej, półtorej godziny później, niż planowano. Bułeczki były nieco przypalone, a nadziewany indyk bez wątpienia za suchy. Podczas posiłku nikt nie wspomniał o nieobecności pana domu. Na deser Marilyn podała placek z dynią i jabłecznik z lodami waniliowymi domowej roboty. Potem chłopcy i Gabby pomogli sprzątnąć ze stołu. O wpół do jedenastej było po wszystkim. Gabby udawała, że nie widzi łez Marilyn – która wchodziła po schodach na górę właśnie w chwili, gdy Larry stanął w progu – i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Młodzież szybko zbiegła do pokoju telewizyjnego w piwnicy, gdzie zaczęła oglądać film. Marilyn odwróciła się i ze schodów rzuciła mężowi gniewne spojrzenie. Wyglądał tak, jakby pił od rana. – Gdzie byłeś? – zapytała bezbarwnym głosem. Zamartwiała się tym cały wieczór. – Na kolacji ze znajomym – odparł, jak gdyby nigdy nic, jakby to był zwykły dzień, a nie Święto Dziękczynienia. Udając, że nic się nie stało, nie oszukiwał nikogo prócz siebie. – Nie było cię na obiedzie – przypomniała Marilyn, patrząc mu w oczy.
– Przepraszam, miałem co innego do roboty – rzucił opryskliwie i minął ją na schodach. Poczuła zapach alkoholu i dostrzegła ślad szminki na jego kołnierzyku. Odebrała to tak, jakby ktoś dał jej w twarz. – Jesteś odrażający – burknęła pod nosem. Złapał ją za ramię i szarpnięciem przyciągnął do siebie. – Mam w nosie, co sobie myślisz. – Odepchnął Marilyn tak, że omal nie straciła równowagi i nie spadła ze schodów, zdążyła jednak chwycić się poręczy. – Musiałeś to robić dziś wieczorem? – zapytała, idąc za mężem do sypialni. Przez chwilę wydawał się zdezorientowany, do niej zaś dotarło, jak dużo wypił. Chwiejnym krokiem podszedł do łóżka i usiadł. Cały dzień spędził z inną kobietą. – Będę robił, co chcę i kiedy chcę, do cholery! Mam gdzieś Święto Dziękczynienia. I ciebie – dorzucił. Marilyn poczuła wdzięczność do losu, że chłopcy tego nie słyszą. Patrzyła na męża, zastanawiając się, dlaczego wytrzymała z nim tak długo, dlaczego znosiła zniewagi i poniżenie, jego picie i własne rozczarowania, ból, jaki sprawiała świadomość czy choćby podejrzenia, że zdradzał ją przez cały czas. Wmawiała sobie, że robi to dla chłopców, ale teraz już nie była pewna. Może po prostu bała się stracić męża, choć nie kochała go już od lat. W Larrym nie było nic do kochania, a do tego Marilyn wiedziała, że on również jej nie kocha. – Wracaj tam, skąd przyszedłeś. Nie chcę cię tutaj, nie chcę, żeby dzieci widziały cię w takim stanie – powiedziała spokojnie. – Co ty mówisz? – Spokojnie położył się na łóżku. Widać było, że kręci mu się w głowie, że pokój wiruje wokół niego. Marilyn nic to nie obchodziło. – Mówię, żebyś sobie stąd poszedł – powtórzyła, stojąc nad mężem i patrząc na niego z góry. Zamierzył się na nią, a ona cofnęła się na bezpieczną odległość. – Jeśli zaraz nie wstaniesz, dzwonię na policję. – Akurat! Po prostu się zamknij. Chcę spać. Podniosła telefon i zaczęła wybierać 911. Nie zamierzała wzywać policji, chciała go tylko nastraszyć. Larry błyskawicznie zerwał się z łóżka, wyrwał jej aparat z dłoni i rąbnął nim o ścianę, a potem uderzył ją w twarz, zanim zdążyła zrobić unik. Cios był mocny. Marilyn patrzyła na męża z nienawiścią, o którą nigdy się nie podejrzewała. Po policzku spływała jej strużka krwi. – Wynoś się stąd, Larry! Ale już! Coś w jej oczach powiedziało mu, że ona nie żartuje. Chwycił leżącą na łóżku marynarkę, wyszedł z sypialni, zbiegł po schodach, a po chwili trzasnęły frontowe drzwi. Marilyn, roztrzęsiona, cicho zamknęła drzwi do sypialni, żeby dzieci nie zobaczyły jej w tym stanie, gdy wejdą na górę. Usiadła na łóżku
i rozpłakała się. To koniec. Ale ten koniec powinien nastąpić dawno temu. Rano, zanim Larry wrócił, zadzwoniła do niego i zakazała mu pojawiać się w domu. – Możesz zabrać swoje rzeczy w przyszłym tygodniu. Dziś zmieniam zamki. Chcę rozwodu – powiedziała obojętnym, chłodnym tonem. – Wkurzyłaś mnie wieczorem. Nie powinnaś tego robić. Wcześniej też zawsze zrzucał winę na nią, gdy ją uderzył, upokorzył, flirtował z inną kobietą albo przyszedł do domu tak pijany, że nie mógł ustać na nogach. A ona to znosiła. Chłopcy widzieli, że traktował ją w sposób, na który nie powinna była pozwolić. A poza tym przez całe lata podejrzewała, że on ją zdradza. – Mam dość, Larry. Występuję o rozwód. – Nie wariuj. – Próbował udawać, że nic się nie stało. – Będę w domu za parę godzin. – Zadzwonię na policję, jeśli pojawisz się choćby koło domu. Nie żartuję. – Powiedziała, co miała do powiedzenia i rozłączyła się. Chwilę potem usłyszała, że chłopcy się obudzili, i zeszła na dół zrobić im śniadanie. Już wcześniej wezwała ślusarza, który w niecałe pół godziny wymienił zamki. Poprosiła o dodatkowe klucze dla chłopców i wręczyła im je, gdy wszyscy siedli do śniadania przy kuchennym stole. – Nie dawajcie tych kluczy ojcu, jeśli się z nim zobaczycie. Rozwodzimy się. Nie wydawali się wcale wstrząśnięci. Billy wyglądał na zasmuconego, a Brian chyba odetchnął z ulgą. Ojciec lekceważył go, ponieważ młodszy syn nie chciał uprawiać sportu. – Bo nie wrócił wczoraj na obiad? – zapytał cicho Bill. – Może był z ważnym klientem. – Billy zawsze znajdował usprawiedliwienia dla ojca; był wobec niego niezwykle lojalny. – Z powodów, które wszyscy troje znamy. Z powodu jego picia, innych kobiet, tego, jak traktuje mnie i Briana, a czasem nawet ciebie – odparła Marilyn, patrząc na starszego syna. – Mam nadzieję, że teraz poradzi sobie z piciem, ale niezależnie od tego, czy tak się stanie, czy nie, dla mnie to koniec. – Larry za długo nią pomiatał i poniżał ją. Pozwalała mu na to, ale już dość. Wczoraj uderzył ją o raz za dużo. – Nie chcę, żeby tu wrócił. Możecie go odwiedzać, gdy znajdzie sobie mieszkanie. – Mam wyjść? – zapytał cicho Brian. Marilyn pokręciła głową. – Mamo, nie możesz tak po prostu go wyrzucić. – Billy był bliski łez. – To jest też jego dom. On nie ma dokąd pójść. – Stać go na hotel. A potem, gdy matka się odwróciła, Billy zobaczył ranę i siniak na jej policzku i zrozumiał, że ojciec posunął się za daleko. Wstał od stołu i poszedł do
swego pokoju. Nie zadzwonił do Gabby, lecz do Izzie, a ona wiedziała, że stało się coś złego już w chwili, gdy usłyszała jego głos. – Wszystko w porządku? – zapytała szybko, a Billy od razu zaczął płakać. – Ojciec chyba pobił mamę wczoraj wieczorem. Robił to już wcześniej. Nie wrócił do domu na świąteczny obiad. Rozwiodą się. Teraz będę miał to samo co ty – powiedział głosem skrzywdzonego dziecka. W domu Izzie nikt nie używał siły, rodzice przestali się tylko lubić, wszystko było proste i jasne. Izzie wiedziała jednak, że nikt nie lubi taty Billy’ego, drania i pijaka, zachowującego się podle nawet wobec Billy’ego, który przez niego płakał. – Co teraz będzie? – Billy był przerażony i czuł się tak, jakby to on ponosił całą winę. Był jedynym sprzymierzeńcem ojca. – Będzie lepiej – zapewniła go Izzie. – Twoja mama poczuje się szczęśliwsza, nie będzie się tak martwić. Tak będzie lepiej także dla Briana. – Izzie wiedziała, jak okrutny bywał pan Norton wobec młodszego syna. – Wszystko się ułoży, obiecuję. Minęło trochę czasu, zanim się przyzwyczaiłam, że mamy tu nie ma, ale tak naprawdę nigdy jej przecież nie było. Tak samo jak twojego taty. Zawsze wychodził z klientami czy znajomymi, żeby się napić. Sam to mówiłeś. – Izzie wyczuwała, że Billy stopniowo się uspokaja. – To będzie naprawdę dziwne nie mieć ojca w domu – powiedział ze smutkiem. Nie podobał mu się jednak nie tylko pomysł rozwodu, ale i sposób, w jaki ojciec traktował matkę, którą od lat unieszczęśliwiał. Nie było po co dalej udawać. – Tak, przez chwilę będzie dziwnie – przyznała Izzie. Bez sensu byłoby kłamać, a przy tym ona nigdy nie kłamała. – Później jednak wszystko się ułoży. Billy długo nie odpowiadał, ale potem porozmawiali jeszcze przez kilka minut. Izzie okazała mu wiele serca i pocieszyła, jak zawsze. Wszyscy przyjaciele uważali ją za mądrą osobę, na którą można liczyć, umiejącą dodać otuchy i wesprzeć. Dowodził tego już pierwszy dzień w zerówce, gdy przygotowała dla wszystkich lunch, aby mogli poczuć się swobodnie, jak w domu. Każdemu z nich potrafiła pomóc, podnieść na duchu w trudnej sytuacji. Gdy skończyli rozmowę, Billy czuł się już trochę lepiej. W natłoku zmartwień jedno wiedział z pewnością – że jest szczęściarzem, mając takich przyjaciół. Bez nich nie dałby sobie z tym wszystkim rady. Byli jak najcenniejszy prezent od losu. Gdy chwilę później zobaczył matkę, naprawdę wydawała się spokojniejsza, a Brian uśmiechnął się na jego widok. Czyżby Izzie miała rację? Zazwyczaj miała. Billy wyszedł zobaczyć się z Gabby i opowiedzieć jej nowiny. Nie była zaskoczona. Tego rana długo rozmawiali.
ROZDZIAŁ PIĄTY Rok później, gdy Wielka Piątka rozpoczęła naukę w przedostatniej klasie liceum, Billy i Brian stali się chłopcami z kluczem na szyi, byli jednak na tyle duzi, że nie mieli z tym kłopotu. Szesnastoletni Billy miał oko na jedenastolatka Briana. Po lekcjach Billy zwykle trenował, a Brian kręcił się w pobliżu boiska, aby popatrzeć. Uwielbiał przyglądać się grającemu; jego duży brat był teraz głównym rozgrywającym. Gabby też przychodziła popatrzeć na grę Billy’ego. Ci dwoje nadal byli jedyną prawdziwą parą w szkole, ale zachowywali się odpowiedzialnie; nawet na nauczycielach robiło wrażenie, jak bardzo są sobie oddani. Gabby pomogła Billy’emu przejść przez rozwód rodziców, wspierała go też pozostała trójka przyjaciół. We wszystkich kwestiach związanych z rozwodem doradzała mu Izzie, która wcześniej przez to przechodziła. Jedyną rzeczą, na którą Izzie go nie przygotowała, ponieważ nie miała tego typu doświadczeń, było to, że matka natychmiast zaczęła spotykać się z innym mężczyzną, co denerwowało chłopaka. A jego ojciec prowadzał się z gromadami dziewcząt, w większości zaledwie kilka lat starszych od syna. Larry nie robił tajemnicy z faktu, że sypia z każdą młódką, która wpadnie mu w ręce. Przechwalał się swymi wyczynami przed każdym, kto chciał słuchać, a nawet przed synem. Nie skończył z piciem, przeciwnie, pił jeszcze więcej, stracił nad tym kontrolę, i Billy bardzo się o niego niepokoił. Marilyn niemal od razu znalazła pracę w dużej agencji nieruchomości. Zdała egzamin, uczyła się zawodu i dobrze sobie radziła; wydawało się, że ma do tego dryg i polubiła swoje zajęcie. Po rozwodzie otrzymała dom, a Larry po siedemnastu latach małżeństwa musiał płacić jej alimenty i choć skarżył się Billy’emu, mógł sobie na to pozwolić. Życie Marilyn zmieniło się diametralnie. Rozwód dostała po pół roku i zaraz potem poznała Jacka Ellisona, przystojnego rozwodnika pod pięćdziesiątkę, ojca dwóch synów mieszkających w Chicago. Jack miał cieszącą się powodzeniem restaurację w śródmieściu, w której ludzie interesu chętnie umawiali się na lunch albo kolację. Miejsce nie było specjalnie eleganckie ani modne, ale można tam było dobrze zjeść za rozsądną cenę. W poprzednim roku Jack otworzył drugą, równie lubianą, restaurację w Napa Valley. Był miły dla synów Marilyn, a ona za nim szalała. Troskliwość i dobroć tego mężczyzny sprawiły, że Brian wręcz rozkwitał, Billy natomiast, choć niechętnie przyznawał, że Jack to sympatyczny facet, czuł się w obowiązku go nie lubić, ponieważ chciał pozostać lojalny wobec ojca. Starał się spędzać z matką i Jackiem jak najmniej czasu, wolał towarzystwo Gabby. Larry niemal nigdy nie miał czasu dla starszego syna, wiecznie był zajęty, a z Brianem w ogóle nie starał się widywać; za bardzo pochłaniały go przyjemności. W weekendy Jack, jeśli nie pracował w restauracji w mieście, zabierał Marilyn i Briana na swoje ranczo
w Napa, a przy okazji doglądał tamtejszych interesów. Czasem pływali jego łódką po zatoce, co Brian uwielbiał. Dla niego Jack był bohaterem. Marilyn po raz pierwszy od lat czuła się szczęśliwa. Powiedziała Connie, że ma wrażenie, iż w jej życiu wydarzył się cud. Buntował się tylko Billy, ale Marilyn była pewna, że z czasem przywyknie do obecności Jacka, którego szczerej życzliwości nie sposób było się oprzeć. W przedostatniej klasie liceum największy problem Billy’ego stanowiły – oprócz przyjaciela matki i zniknięcia ojca z życia – stopnie pogarszające się wskutek wstrząsów, które ostatnio stały się jego udziałem. Wychowawca uprzedził go, że z takimi ocenami nie dostanie stypendium sportowego, choćby grał najlepiej. Billy nie wiedział, jak rozwiązać ten problem, a przedostatnia klasa liceum miała kluczowe znaczenie, jeśli ktoś chciał się dostać na studia i otrzymać stypendium. A na tym mu zależało. Ten rok szkolny był dla niego podniecający, rekruterzy z różnych uczelni – uniwersytetów stanowych Florydy, Alabamy, Tennessee, Luizjany, Kalifornii, a także uniwersytetu Notre Dame – przyjeżdżali oglądać jego grę i rywalizowali między sobą, zdecydowani doprowadzić do przyjęcia przez Billy’ego ich propozycji. Larry zamieścił w Internecie klipy z najlepszymi meczami syna, tak że wszyscy rekruterzy mogli je obejrzeć. Wychowawca utrzymywał jednak, że z tak niskimi ocenami Billy nie ma szans; żeby dostać się na którąś z uczelni, musiał poprawić stopnie. Marilyn znalazła korepetytora, który osiągnął tylko tyle, że chłopakowi wszystko wydało się jeszcze bardziej skomplikowane. Pewnego dnia poskarżył się na to Izzie podczas lunchu. – Ojciec mnie zabije, jeśli nie będę grał w futbol w college’u – powiedział ponuro. Gabby próbowała pomagać mu przy niektórych pracach pisemnych, ale sama też nie miała ocen celujących. Nigdy nie była wyróżniającą się uczennicą i nie zamierzała pójść do college’u. Chciała wyjechać po maturze do Los Angeles i zostać aktorką. Marzyła o tym od szóstej klasy, a teraz od spełnienia marzeń dzielił ją tylko rok. Nie potrafiła pomóc Billy’emu w nadrobieniu zaległości. – A czy ty sam chcesz grać w college’u w futbol? – zapytała Izzie tonem pełnym powagi, a on wydawał się wstrząśnięty bezpośrednio sformułowanym pytaniem. – Czy może chcesz zrobić to tylko dla ojca? Jej matka uważała, że Izzie powinna studiować prawo, ona jednak nie miała najmniejszej ochoty zostać prawnikiem. Podziwiała ojca za to, co robił w ACLU, wiedziała jednak, że to zajęcie nie dla niej. Nie miała pojęcia, kim chce zostać. Zastanawiała się nad wyborem jako głównego kierunku pedagogiki, psychologii lub pielęgniarstwa, a także nad pracą w Korpusie Pokoju. Lubiła pomagać ludziom, ale nie wiedziała, jaką formę ma przybrać ta pomoc. Podobało jej się to, jaką żoną i matką była Connie O’Hara, niegdyś nauczycielka. Uważała Connie za wzór do
naśladowania, wiedziała jednak, że zmartwi matkę, jeśli nie wybierze prestiżowego zawodu. Katherine chciała, by jej córka studiowała na jednej z uczelni Ivy League, na co Izzie również nie miała ochoty, choć jej stopnie były dostatecznie dobre, by ją przyjęto. Wolała zostać w Kalifornii, a ojciec powiedział, aby robiła to, czego sama chce. Powiedział też, że aby uzyskać dobre wykształcenie, wcale nie musi studiować w Harvardzie czy Yale, co dało jej poczucie swobody mimo nacisków matki. – Oczywiście, że chcę grać w futbol – oświadczył stanowczo Billy. – Zawsze chciałem. Co innego miałbym robić? We wszystkich tych szkołach proponują mi świetne warunki. – Billy wiedział przecież, że tego oczekuje od niego ojciec, i nie chciał go zawieść. – Dobrze, chyba będziemy więc musieli ci pomóc – oznajmiła Izzie rzeczowo. Potrafiła zorganizować sobie naukę i miała dobre oceny. Była mocna w angielskim i historii, a Andy był najlepszy w szkole z przedmiotów ścisłych. Izzie sądziła, że we dwoje zdołają pomóc Billy’emu poprawić stopnie, jeśli jest gotów ciężko pracować. Billy oświadczył, że jest na to gotowy, ponieważ postanowił zrobić wszystko, aby dostać się na dobrą uczelnię i grać w futbol. Zorganizowano więc system nauki. Andy pracował z Billym podczas przerw na lunch; codziennie spotykali się w bibliotece. Izzie pracowała z nim po lekcjach. Do końca roku szkolnego dwoje przyjaciół pomagało Billy’emu z niezachwianym oddaniem; poprawiali mu prace pisemne, przygotowywali do sprawdzianów i testów metodą dzielenia materiału na mniejsze partie, które łatwiej mógł zrozumieć i przyswoić. Pod koniec drugiego semestru znalazł się w grupie najlepszych uczniów w klasie, miał mocne czwórki z prawie wszystkich przedmiotów i piątkę z matematyki dzięki Andy’emu. Izzie i Andy dokonali wspaniałego wyczynu, pomagając przyjacielowi, który mógł teraz dostać upragnione stypendium. Było to wielkie zwycięstwo całej trójki, a po części także Seana, który pomagał Billy’emu w hiszpańskim, ponieważ doskonale znał ten język. Wychowawca wprost nie mógł uwierzyć, że chłopak zrobił tak wielkie postępy. Marilyn również nie posiadała się z radości. Jej syn znalazł się na najlepszej drodze do spełnienia swych marzeń. Podobnie jak i ona. W czerwcu Jack Ellison poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła. Nie chcieli czekać i postanowili wziąć ślub w sierpniu na ranczu Jacka w Napa Valley. Marilyn poinformowała o tym chłopców następnego ranka po oświadczynach. Chciała, żeby dowiedzieli się pierwsi. Brian był zachwycony, kochał Jacka bardziej niż własnego ojca. A Billy pił przez dwa dni. Powiedział matce, że ma grypę żołądkową, ale Izzie, Gabby i pozostali przyjaciele znali prawdę; wiedzieli, że bardzo przejął się nowiną. Czuł się zdruzgotany. Po raz pierwszy dotarło do niego z całą mocą, że rodzice nigdy już się nie zejdą, że ojciec
nigdy się nie ustatkuje, a nawet gdyby tak się stało, matka go nie zechce. Zamierzała poślubić Jacka. Tego lata skończyło się dzieciństwo Billy’ego. Małżeństwo matki tak go przybiło, że zaczął pić w samotności i palić marihuanę. Nikt o tym nie wiedział ani nawet nie podejrzewał, Billy dobrze się ukrywał. Na weselu matki spił się jednak do nieprzytomności, tak że Sean i Andy musieli zanieść go do pokoju, w czym pomagały Izzie i Gabby. Wszyscy czworo uznali to za jednorazowy wybryk. Marilyn, szczęśliwa i podekscytowana, nie zauważyła nawet, że syna nie ma podczas krojenia tortu weselnego. Przyjęcie trwało do czwartej nad ranem, a ona zwierzyła się Connie, że nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa. – Gdzie jest Billy? – zapytała Connie Seana tej nocy, gdy zobaczyła syna rozmawiającego z Izzie przy stole ustawionym z dala od zaaranżowanego na tę okazję parkietu tanecznego. Jedzenie dostarczone przez restaurację Jacka okazało się wyborne. – Nie wiem, mamo – odparł wymijająco Sean, zerkając na Izzie, wspólniczkę w przestępstwie. – Może poczuł się zmęczony i poszedł do łóżka. – Nie powiedział matce, że Billy się upił i od wielu godzin leży nieprzytomny w swoim pokoju. Connie i Mike dużo tej nocy tańczyli. Wesele było wspaniałe, wszyscy czuli rozrzewnienie, widząc szczęście państwa młodych. Marilyn wyznała Connie, że oboje chcą mieć dziecko. Miała czterdzieści dwa lata i uważała, że jeszcze może urodzić. Zamierzali podjąć próby od razu. Connie przeczuwała, że nie spodoba się to Billy’emu, ale gdy dziecko przyjdzie na świat, chłopiec prawdopodobnie będzie wyjeżdżał do college’u, a Marilyn ma rację, realizując swoje pragnienia; tak długo była nieszczęśliwa z Larrym. A Jack był dla niej dobry. Twardo stąpał po ziemi, był miły w obejściu i szalał na punkcie Marilyn i jej chłopców. Jego synowie również byli na weselu, wydawali się miłymi dzieciakami. O’Harowie szczerze polubili Jacka i chętnie spędzali czas w towarzystwie jego i Marilyn. Rodzice Gabby, Judy i Adam, również znaleźli się wśród gości weselnych. Zabrali ze sobą Michelle, która wydawała się zaskakująco chuda, ale mimo to wyglądała bardzo ładnie. Przypominała starszą siostrę, tylko bledszą, wątlejszą i nie tak pełną życia. Rodzice Andy’ego nie przyjechali, ponieważ oboje zatrzymała praca. Matka dyżurowała pod telefonem, a ojciec był w Los Angeles, gdzie występował w telewizji, promując swą nową książkę. Andy przyszedł z O’Harami. Jeff Wallace, ojciec Izzie, zjawił się w towarzystwie kobiety, z którą się spotykał, a której, jak wiedziała Connie, Izzie nie lubiła. Żadne z dzieci nie chciało zmian w życiu rodziny, wolały, żeby wszystko pozostało takie samo, ale było to niemożliwe. Dwie pary rodziców już się rozwiodły, a kto wie, jakie jeszcze niespodzianki szykuje los. Dzieci też się zmieniały. Za rok wyjadą do college’u.
Wszyscy zgadzali się co do jednego – że nigdy nie lubili Larry’ego, ale bardzo lubią Jacka. W przeciwieństwie do Larry’ego Jack traktował Marilyn jak królową. Następnego dnia po weselu przyjaciele nowożeńców spotkali się na brunchu w restauracji Jacka w Yountville w Napa Valley, żeby pożegnać państwa młodych, wyjeżdżających w podróż poślubną do Europy. Podróż zaczynała się w Paryżu, a we Włoszech Jack wynajął jacht. Zaprosił chłopców na rejs, ale Brian cierpiał na chorobę morską, a Billy nie chciał jechać. Obaj mieli więc zamieszkać u O’Harów. Synowie Jacka wracali zaś do Chicago, do matki. Po brunchu nowożeńcy wyjechali, a goście wrócili do miasta. W samochodzie Brian, który rozkwitł pod wpływem dobroci i zainteresowania ojczyma, z ożywieniem rozmawiał z Seanem. Billy prawie się nie odzywał. Nie doszedł jeszcze do siebie po ostatniej nocy. Connie sądziła, że jest po prostu zmęczony. Gdy tylko dojechali do domu, poszedł prosto do łóżka w pokoju Seana. Connie uśmiechnęła się do siebie, przypomniawszy sobie, kiedy po raz pierwszy zobaczyła jego matkę; było to pierwszego dnia zerówki, w tym dniu urodził się Brian. Dziwne, pomyślała, że Marilyn chce mieć jeszcze jedno dziecko i wszystko zacząć od nowa. Connie nie wyobrażała sobie, że byłoby ją na to stać. Przyjaźniła się z Marilyn od dwunastu lat. Aż trudno uwierzyć, że czas upłynął tak szybko. A jeszcze trudniej przyjąć do wiadomości, że szkolne lata dzieci, piątki serdecznych przyjaciół, dobiegają końca. Tych dwanaście lat od dnia, gdy ich matki poznały się w zerówce, minęło w mgnieniu oka.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Trzy tygodnie później Marilyn i Jack wrócili z podróży poślubnej. Była już połowa września, Brian zaczął siódmą klasę, a Wielka Piątka – ostatni rok nauki w liceum. Marilyn zaprosiła Connie na lunch, aby podziękować za opiekę nad synami, choć Connie utrzymywała, że nie sprawiło jej to żadnego kłopotu. Ona i Mike chętnie widzieli chłopców u siebie, Sean także. – Nasz dom jest tak przeładowany testosteronem, że wierz mi, dwóch facetów więcej to nie problem. Przy Mike’u, Kevinie i Seanie nie wiedziałabym nawet, co zrobić z dziewczynką. – I wtedy Connie przyszła na myśl siostra Gabby. – Zauważyłaś Michelle na swoim weselu? Za każdym razem, gdy ją widzę, jest coraz chudsza. Niepokoję się o nią. Chciałam wspomnieć o tym Judy, ale wolałam jej nie denerwować. Zawsze tak bardzo jest skupiona na Gabby, że chyba nawet nie wie, co się dzieje z drugą córką. Moim zaś zdaniem Michelle wygląda na anorektyczkę. – Zauważyłam – przytaknęła Marilyn. – Przyglądałam się jej przez chwilę. Wciąż się zastanawiam, czy powinnam wspomnieć o tym Judy, czy pilnować własnego nosa. – Tak samo jest ze mną. Zawsze jednak byłam wdzięczna, gdy ludzie mówili mi o Kevinie, jeśli popadał w tarapaty. Czasem z bliska mniej widać, a wszyscy ukrywają przed tobą przykre rzeczy. – Wiem. A przy okazji: co u niego? – Doskonale. Studiuje w City College, radzi sobie. W przyszłym roku powinien skończyć naukę. To trwa dłużej, niż się spodziewaliśmy, ale stopnie ma naprawdę niezłe i wciąż nie bierze. Jest w dobrej formie... Co mi przypomina... – Connie rzuciła Marilyn poważne spojrzenie. – Znalazłam pod łóżkiem Billy’ego kilka butelek po piwie. Myślę, że on i Sean zabawiali się trochę któregoś wieczoru. Mają prawie osiemnaście lat, ale i tak zrobiłam im awanturę. Przeprosili, ale chcę, żebyś wiedziała. Moim zdaniem Billy ciągle jest rozstrojony z powodu twojego małżeństwa. Lubi Jacka, lecz czuje się rozdarty między nim a Larrym. Nie chce być nielojalny wobec ojca, choć cieszy go twoje szczęście. Jack to wspaniały facet. Dziesięć razy lepszy jako mąż niż Larry. Marilyn to wiedziała. – Dlatego za niego wyszłam – powiedziała z uśmiechem. Wydawała się spokojna i zadowolona, co bardzo cieszyło Connie. – Myślę, że Larry mocno naciska na Billy’ego, dlatego on nie nawiązuje więzi z Jackiem. Sytuacja jest dla niego bardzo trudna. Moim zdaniem wyjdzie mu na dobre, gdy w przyszłym roku wyjedzie na uczelnię i znajdzie się daleko od ojca. Larry jest w strasznym stanie
psychicznym; nie mam pojęcia, jak daje radę utrzymać firmę. Z tego, co Connie wiedziała, Norton nadal robił spore pieniądze, ale pił więcej niż kiedykolwiek i spotykał się z dziewczynami o połowę młodszymi od siebie. Był żałosny. Billy’emu też się to nie podobało, choć raczej nie krytykował ojca. Rzucił jednak kilka aluzji na ten temat. – Billy mówi, że nadal nie może się zdecydować, którą uczelnię wybrać – powiedziała Connie wyraźnie zainteresowana. – Od poprzedniej wiosny uczelnie, które miały najlepsze drużyny futbolowe, próbowały zwerbować Billy’ego, co było nadzwyczaj ekscytujące zarówno dla niego, jak i dla Larry’ego. – Mówi, że chce zrobić karierę w futbolu zawodowym i z pewnością ma do tego talent. Mike obiecał mu, że będziemy chodzili na wszystkie jego ważne mecze, gdziekolwiek będą rozgrywane. – Marilyn uśmiechnęła się do swej długoletniej przyjaciółki. Wiedziała, że O’Harowie rzeczywiście będą chodzić na mecze Billy’ego. Ona, Jack i Brian zamierzali robić to samo. – Wydaje się, że mógłby wstąpić na USC[5]; byłby blisko Gabby, a poza tym to świetna uczelnia dla niego. Może zresztą wybierać do woli, ponieważ rekruterzy robili, co tylko możliwe, aby skłonić go do przyjęcia oferty ich uczelni. – Jack obawia się, że Billy tylko dlatego chce zostać zawodowym futbolistą, żeby zadowolić swojego ojca – zauważyła Marilyn. – Tylko to obchodziło Larry’ego od dnia, gdy Billy się urodził. Jack próbował się dowiedzieć, czy jest w ogóle jakaś inna dziedzina, w której Billy chciałby coś osiągnąć, ale on chyba się nawet nad tym nie zastanawiał. A przecież kariera zawodowego sportowca jest krótka, a życie ciężkie, ciągle pod presją, wciąż jakieś urazy. Rozumiem, o co chodzi Jackowi. – Nie myśl, że skłonisz teraz Billy’ego do zmiany zdania – odparła Connie. – Tym bardziej że ubiegają się o niego wszystkie najlepsze uczelnie. Kto potrafiłby odmówić? Za długo był nastawiony na taką przyszłość. Musisz oczywiście obserwować, jak wiedzie mu się w college’u, ale Mike mówi, że Billy ma wszelkie zadatki na świetnego sportowca i zrobi wspaniałą karierę w NFL[6]. To prawdziwy szczęściarz, każdy chłopak marzy o czymś takim. – Jack też tak uważa. Zastanawia się tylko, czy rzeczywiście da to Billy’emu szczęście. – Kwestia była warta rozważenia i Marilyn cieszyła się, że Jack ją poruszył. – Billy tego właśnie chce – powiedziała Connie spokojnie. – Gdy mówi o karierze sportowej, aż mu się oczy świecą. To samo dzieje się z Seanem, gdy mowa o egzekwowaniu prawa. Marzenia Billy’ego były jednak znacznie większe i dużo trudniejsze do zrealizowania, być może nawet za bardzo wysoką cenę. Obie wiedziały, że nie wszyscy ważni klienci Larry’ego są szczęśliwymi ludźmi, że niektórzy wiodą puste życie, zwłaszcza po zakończeniu kariery albo gdy przedwcześnie przerwał ją
poważny wypadek na boisku. Sport zawodowy oznaczał duże pieniądze, ale jeszcze większe ryzyko, a Marilyn aż za dobrze znała ciemne strony takiego życia i nie życzyła go swemu synowi. Kości zostały już jednak rzucone przez jego ojca, gdy Billy był małym chłopcem. Larry chciał, by syn spełnił jego własne marzenia, żył tak, jak on chciałby żyć. Marilyn zdawała sobie sprawę, że teraz nie ma już na nic wpływu, tym bardziej że o Billy’ego zabiegały najlepsze uczelnie w kraju. – A jak minął wam miesiąc miodowy? – zapytała Connie, gdy kończyły już lunch. Chciała usłyszeć odpowiedź, choć widziała ją wypisaną na spokojnej, zadowolonej twarzy przyjaciółki. – Fantastycznie! Paryż jest niewiarygodny, a rejs we Włoszech był jak z filmu o wymarzonym miesiącu miodowym. Jack jest cudowny. Po rejsie spędziliśmy kilka dni w Rzymie, a potem pojechaliśmy do Florencji. Do kraju wracaliśmy przez Londyn. To była niesamowita podróż. Jack rozpuścił mnie jak dziadowski bicz. – Był bardzo kochającym mężem, niezwykle uradowanym, że może żyć z ubóstwianą kobietą, uwielbiał obu jej synów, a ona kochała jego. Tworzyli idealną rodzinę mimo oporów Billy’ego, które, mieli nadzieję, kiedyś się skończą, ponieważ chłopak zrozumie, że może lubić Jacka i życie rodzinne bez poczucia nielojalności wobec ojca. – Mam dla chłopców nowinę, ale nie chcę powiedzieć niczego za wcześnie. – Twarz Marilyn aż jaśniała, gdy zwierzała się Connie. Kobieta wprost pałała chęcią podzielenia się sekretem od chwili, gdy wróciła z podróży. – Jaka to nowina? – zapytała Connie, choć promienny uśmiech Marilyn mówił sam za siebie; nietrudno było zgadnąć, w czym rzecz. – Jestem w ciąży. To dopiero trzeci tydzień, ale byłam wczoraj u lekarki i powiedziała, że wszystko jest w porządku. – Gdy Marilyn urodziła Briana, jej lekarz przeszedł na emeryturę, a potem tak się złożyło, że została pacjentką Helen Weston, matki Andy’ego, i bardzo ją polubiła. Helen była dobrą lekarką, bardzo dbałą o swoje pacjentki. Nie budziło jej niepokoju, że Marilyn zaszła w ciążę w wieku czterdziestu dwóch lat, choć powiedziała jej, że lepiej poczekać trzy miesiące z ogłoszeniem nowiny, ponieważ w tym wieku ryzyko poronienia jest większe, a zresztą poronienie zawsze może się zdarzyć. Helen nie widziała jednak powodu do obaw. Powiedziała, że w ostatnich latach wiele jej pacjentek starszych niż Marilyn urodziło dzieci. – W przyszłym tygodniu muszę zrobić ultrasonografię, ale zdaniem Helen wszystko idzie doskonale. Uprzedziła mnie tylko, że w moim wieku większe jest prawdopodobieństwo urodzenia bliźniąt. Jack byłby zachwycony, gdyby to były dziewczynki. Wspólnie mamy czterech synów, więc on naprawdę marzy o córce. – Patrzyła rozpromieniona na Connie, której udzieliła się radość przyjaciółki. – No, no! Nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. – Ani my. To się stało w Paryżu. Mam termin w czerwcu, w dniu rozdania
świadectw naszych dzieci – wyznała zakłopotana. Connie głośno się roześmiała. – Skończysz ze szkołą Billy’ego tak samo, jak ją zaczęłaś. Urodzisz dziecko tak jak Briana w pierwszy dzień szkoły starszego syna. – Ja też o tym pomyślałam – powiedziała Marilyn z niepokojem. – Z Brianem raczej będzie w porządku, bo on szaleje na punkcie Jacka, ale Billy się wkurzy. – Wydawała się szczerze zmartwiona. – Jeszcze się nie przyzwyczaił do myśli, że wyszłam za mąż, a tu od razu pojawi się dziecko. Ale w naszym wieku nie mogliśmy pozwolić sobie na marnowanie czasu. Jestem szczęśliwa, że zaszłam tak szybko i że obyło się bez leków i zabiegów. Jack jest równie podekscytowany jak ja, ale oboje boimy się reakcji Billy’ego. – Będzie w porządku – zapewniła Connie. – To wspaniały chłopak, a poza tym cię kocha. Dwa miesiące po urodzeniu się dziecka wyjedzie do college’u. Będzie miał własne życie. A po college’u, jeśli wszystko pójdzie dobrze, raczej nie wróci do domu. Od kiedy Kevin skończył studia i dostał pracę, wcale go nie widujemy. Będziesz szczęśliwa, jeśli Billy przyjedzie na Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie, zwłaszcza że może akurat mieć mecz. Czy dziecko będzie w domu, czy nie, nie zrobi mu to wielkiej różnicy, ale będzie czymś wspaniałym dla was obojga – powiedziała tęsknym tonem. – Przez ciebie też mam ochotę na dziecko, tym bardziej że Sean wyjedzie na studia, a Kevin niedługo się wyprowadzi, ponieważ pracuje i stać go na wynajęcie mieszkania. Ale jestem trzy lata starsza od ciebie, mam czterdzieści pięć lat i jestem już na dziecko za stara. Miałabym prawie siedemdziesiątkę w chwili, gdy kończyłoby college. A Mike by mnie zabił. Wyobraża sobie, że gdy chłopcy się wyprowadzą, będzie mnie ganiał nagą po domu i tak dalej. I że będziemy podróżować, na co czekaliśmy przez dwadzieścia lat, a na co nas teraz stać. Dziecko to już nie dla mnie. – Myślałam podobnie o sobie – skwitowała rozmowę Marilyn, z błogim uśmiechem rozpierając się na krześle. W następnym tygodniu miała wyznaczony termin USG; na badanie poszedł z nią Jack. Oboje niecierpliwie wyczekiwali chwili, gdy po raz pierwszy zobaczą swoje dziecko i przekonają się, że jest zdrowe, ma mocne serce i wszystko z nim w porządku. Marilyn wstrzymywała oddech, a Jack trzymał ją za rękę, podczas gdy techniczka obsługująca sprzęt wodziła metalowym przyrządem po jej brzuchu, a wszyscy troje patrzyli na ekran. Obserwowali obraz w milczeniu, w końcu dziewczyna uśmiechnęła się, powiedziała, że zaraz wraca i wyszła z gabinetu. Marilyn rozpłakała się i przerażona spojrzała na Jacka. – Coś jest nie tak – szepnęła zachrypniętym głosem. Oboje znów zerknęli na ekran, ale widzieli tylko niewyraźne plamy szarości. Było jeszcze za wcześnie, by bez objaśnień doszukać się w nich obrazu dziecka, a ta dziewczyna nie powiedziała
ani słowa. Po twarzy Marilyn płynęły łzy. Czekali. Jack delikatnie gładził żonę po płomiennie rudych włosach, które wprost uwielbiał, i pochylił się, aby ją pocałować. Niepokoił się równie mocno jak ona, ale nie chciał tego okazywać. Przez całe życie czekał na tę kobietę, kochał ją i nie chciał, żeby znów spotkało ją coś złego. Wiedział, jak nieszczęśliwa była z Larrym, jak źle traktował ją pierwszy mąż, i nienawidził go za to, choć nigdy nie zdradził się z tym przed jej synami ze względu na dobro dzieci, mimo że ich stosunki z ojcem były bardzo luźne. Gdy Helen Weston weszła do gabinetu, Jack mocno trzymał dłoń Marilyn, która miała na palcu obrączkę ślubną z diamentem, prezent od niego. Widząc szeroki uśmiech lekarki, Marilyn poczuła zarówno strach, jak i ulgę. Z pewnością działo się coś poważnego, skoro techniczka obsługująca aparat wezwała lekarkę, aby obejrzała obraz na ekranie, ale Helen przynajmniej powie, o co chodzi. Marilyn lubiła ją bardzo i jako swą ginekolog, i jako matkę bliskiego przyjaciela syna. – Popatrzcie tu – powiedziała doktor Weston, uśmiechając się do obojga. Miała na sobie biały kitel, a z kieszeni zwisało jej coś w rodzaju stetoskopu służącego do słuchania uderzeń serca płodu. – Coś nie w porządku? – zapytała żałośnie Marilyn; po policzkach wciąż spływały jej łzy. Była przygotowana na najgorsze, na to, że dziecko jest zdeformowane albo nawet nie żyje. Wiedziała, że w początkowym okresie ciąży płód nie zawsze rozwija się prawidłowo, że może umrzeć, a nawet zniknąć. – Wszystko w porządku – powiedziała Helen łagodnie. – Mam dobre wiadomości. – Uśmiechnęła się uspokajająco do obojga. Marilyn przestała na chwilę płakać i mocniej ścisnęła dłoń Jacka. – Elaine po prostu chciała się upewnić, że dobrze odczytała obraz. To jeszcze wczesna faza, ale moim zdaniem nowina jest wspaniała. Mam nadzieję, że dla was także. – Odwróciła się od ekranu i spojrzała życzliwie na Marilyn i Jacka. Lubiła ich oboje, żałowała, że nie mogła być na weselu. Musiała dyżurować pod telefonem, a Robert, często pokazujący się w mediach, wyjechał do Los Angeles, aby wystąpić w programie telewizyjnym. – Wygląda na to, że będziecie urządzać przyjęcia urodzinowe dla dwojga. To bliźnięta – oznajmiła. Marilyn znów wybuchła płaczem, tym razem z ulgi, i zarzuciła mężowi ręce na szyję. Nie powstrzymywała łez, a i oczy Jacka zrobiły się mokre, gdy spojrzał na Helen. Dla obojga nowina była wspaniała. Bardzo chcieli mieć dwoje dzieci, lecz czterdziestodwuletnia Marilyn nie sądziła, by im się udało. Nie było to całkiem niemożliwe, ale też mało prawdopodobne, a teraz życzenie się spełniało. Do czwórki dzieci z poprzednich małżeństw dojdzie jeszcze dwoje. – Jesteś pewna? – Jack wydawał się podekscytowany. – Tak, jestem. – Helen uśmiechnęła się do niego promiennie. – Właśnie dlatego Elaine poprosiła, abym przyszła. – Czy to już wszystko? – zapytała Marilyn z nadzieją.
Helen się roześmiała. – Nie bądź zachłanna. Przy dwojgu będziesz miała sporo zajęcia. Niewykluczone, że pod koniec ciąży będziesz musiała leżeć, jeśli dzieci okażą się duże. Dotąd nie rodziłaś przedwcześnie, a obaj twoi chłopcy byli duzi, dlatego tę dwójkę też powinnaś donosić, ale teraz jesteś trochę starsza niż wtedy, gdy rodziłaś Briana. Zobaczymy więc, jak się sprawy potoczą. Nie przewiduję jednak żadnych problemów. Jesteś zdrowa i twoje dzieci też powinny być zdrowe. Czy chłopcy wiedzą, że jesteś w ciąży? – Chciałam z tą nowiną poczekać do czasu, aż będzie wiadomo, że wszystko w porządku – odparła wciąż oszołomiona Marilyn. Od kiedy położyła się na kozetce, nie wypuszczała z dłoni ręki Jacka. – Wstrzymałabym się jeszcze parę tygodni. I tak przy bliźniętach nie dasz rady ukrywać ciąży przez trzy miesiące. Będzie widoczna szybciej. Może powinnaś poczekać do tego czasu. Jack i Marilyn uznali radę za rozsądną. Helen przepisała witaminy, wręczyła ulotki z dobrze znanymi Marilyn zaleceniami, co robić, a czego nie robić w okresie ciąży, oraz książkę o porodach bliźniaczych i pierwszych miesiącach życia bliźniąt. Dwadzieścia minut później wracali samochodem Jacka do domu. Gdy tylko wyszli z gabinetu, Jack gorąco ucałował żonę i zapewnił o swojej miłości. Oboje byli niezwykle podekscytowani; wyglądało na to, że będzie im trudno nie podzielić się od razu z wszystkimi radosną nowiną, wiedzieli jednak, że mądrzej byłoby poczekać. Marilyn wciąż czuła lekkie zdenerwowanie na myśl, że powinna o tym powiedzieć chłopcom. Była niemal pewna, że Brian dobrze przyjmie wiadomość o dziecku, a nawet o dwojgu, ale obawiała się reakcji Billy’ego, który miał teraz mnóstwo spraw na głowie – walczył o utrzymanie dobrych ocen i musiał podjąć decyzję w sprawie szkoły. Znajdował się w przełomowym momencie życia, a Marilyn nie chciała przysparzać mu powodów do zdenerwowania. W drodze do domu Jack ją uspokajał, a gdy tylko przekroczyli próg, Marilyn zadzwoniła do Connie i powiedziała jej o bliźniętach. Przyjaciółce udzieliło się podniecenie obojga. – Jasna cholera! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Cieszysz się? Mówiłaś, że chciałabyś jeszcze dwójkę – przypomniała. – Jesteśmy zachwyceni! Techniczka wyszła z gabinetu bez słowa i pomyślałam, że dziecko nie żyje albo jest zdeformowane czy coś w tym rodzaju, ale potem przyszła Helen i powiedziała, że to bliźnięta. Do tej chwili byłam śmiertelnie przestraszona, ale teraz jest świetnie. – Marilyn wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. Jack zatrzymał się w drzwiach i posłał jej całusa, po czym ruszył do miasta, do restauracji. – Pa, mamuśko – rzucił na pożegnanie.
Marilyn nie przerwała rozmowy z Connie. – Mam nadzieję, że nie będę musiała leżeć w szpitalu, zwłaszcza na koniec szkoły Billy’ego. Muszę tam być. Czasem bliźniaki rodzą się jednak wcześniej, może więc do tej pory będzie po wszystkim. – Będzie dobrze, bylebyś tylko nie urodziła w czasie uroczystości. Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć. – Ja też. Rozmawiały z ożywieniem jeszcze przez kilka minut. Marilyn wyznała, że ma nadzieję, iż będą to dziewczynki, ale będzie szczęśliwa i z narodzin chłopców, byleby tylko dzieci były zdrowe. Przez resztę dnia nie mogła pozbyć się uczucia, że unosi się nad podłogą. Całe jej życie się zmieniło. Po latach nieszczęśliwego małżeństwa znalazła cudownego mężczyznę, a teraz miała urodzić mu dzieci. To wydawało się aż za dobre, żeby mogło być prawdziwe. Jack dzwonił tego popołudnia dwa razy, żeby zapytać o jej samopoczucie, a ona dwa razy odpowiadała: – Cudowne! On też się tak czuł. Na początku listopada brzuch Marilyn stał się już trudny do ukrycia. Była w jedenastym tygodniu ciąży, wedle standardowych wyliczeń medycznych, zawsze dodających dwa tygodnie do rzeczywistej ich liczby. Helen mówiła, że ciąża przebiega doskonale, i tak też Marilyn się czuła. Nosiła luźne bluzki i swetry, miewała rano lekkie mdłości, ale nic ponadto. Jedyną zauważalną zmianą było to, że jej piersi stawały się z dnia na dzień większe. Jack utrzymywał, że mu się to podoba. Dwa tygodnie przed Świętem Dziękczynienia Billy podjął ważną decyzję – spośród uczelni ubiegających się o przyjęcie go wybrał USC. Długo rozmawiał o tym z Gabby, a także ze swoim ojcem. USC był wspaniałą uczelnią i miał nadzwyczajną drużynę piłkarską, a Billy, mieszkając w Los Angeles, mógł być blisko Gabby, która chciała zrobić tam karierę jako aktorka i modelka. Kusiły go wprawdzie oferty Florydy i Luizjany, ale najbardziej podobała mu się propozycja USC, a ponadto, ponieważ główny rozgrywający tamtejszej drużyny odniósł ostatnio poważną kontuzję, pilnie potrzebowano takiego zawodnika jak Billy i pozwolono mu grać już od pierwszego roku studiów. Duży wpływ na jego decyzję miała też Gabby. Jej pierwszej powiedział, co postanowił, jeszcze zanim poinformował rodziców, a ona wpadła w zachwyt. Rodzice zamierzali kupić jej mieszkanie w Los Angeles, tak że Billy mógłby nocować u niej w weekendy. Przed obojgiem życie stawało właśnie otworem, a przyszłość zapowiadała się znakomicie. Podjąwszy decyzję, Billy mógł spokojnie świętować; w Atwood i w kręgu przyjaciół uchodził za bohatera. Marilyn uznała, że przyszła pora powiedzieć mu
o bliźniętach. Billy był we wspaniałym nastroju, a jego ojciec nie posiadał się ze szczęścia i planował nawet wynajęcie mieszkania w Los Angeles, aby móc chodzić na wszystkie mecze syna. W tygodniu przed Świętem Dziękczynienia Jack i Marilyn zabrali chłopców na obiad do restauracji Jacka. Wcześniej Jack obiecał, że jego firma dostarczy do domu świąteczny posiłek, bo nie chciał, aby Marilyn miała teraz dodatkową pracę i na wszelkie sposoby starał się jej pomóc. Jedzenie było wyborne, pod koniec obiadu Jack zamówił butelkę szampana. Ponieważ siedzieli w prywatnej jadalni, a okazja była wyjątkowa, nalał Billy’emu pół kieliszka, a Brianowi naparstek szampana. Później Marilyn, uśmiechając się do męża, zaczęła: – Mamy wam coś do powiedzenia. Obaj chłopcy wyczuli, że chodzi o coś ważnego. – Rozwodzicie się? – zapytał Brian, wyraźnie przestraszony. – Nie, przecież pijemy szampana, Brianie – odparł Jack. – Gdyby chodziło o rozwód, siedziałbym z chusteczką do nosa w dłoni i płakał. Wy dwaj i wasza mama to najlepsze, co przytrafiło mi się w życiu. Brian odetchnął z widoczną ulgą. Kochał Jacka i nie chciał go utracić. – To jest dobra wiadomość – powiedziała Marilyn. Wzięła głębszy oddech i wypaliła: – Będziemy mieli dziecko... Nie, to nie tak... – poprawiła się. – Będziemy mieli dwoje dzieci. Bliźnięta. W czerwcu. Chcieliśmy, żebyście dowiedzieli się pierwsi. Chłopcy patrzyli na matkę i Jacka zaskoczeni. Wreszcie Brian uśmiechnął się nieśmiało. – Niesamowite – skomentował, ale nie wyglądał na niezadowolonego. – Czy nie jesteście na to za starzy? – Najwyraźniej nie – odparł Jack, uśmiechając się do niego. Billy, z twarzą bez wyrazu, wpatrywał się w matkę. – Nabieracie nas, prawda? To żart? – Wydawał się bliski łez. – Nie, to nie jest żart. To prawda. Ale ty nie będziesz musiał wstawać w nocy, wyjeżdżasz na studia. Marilyn miała już gotowy plan przerobienia pokoju gościnnego na dziecinny. Jack wprowadził się do jej domu, żeby chłopcy mogli pozostać w znanym sobie otoczeniu, dom zaś był dostatecznie duży, by pomieścić jeszcze dwoje dzieci. – Moim zdaniem to naprawdę głupie – orzekł Billy. – Macie wystarczająco dużo dzieci. A jeśli za dwa lata uznacie, że już się nie lubicie, co się z nimi stanie? Każde z was weźmie po jednym? – Billy wciąż nie pogodził się z rozwodem rodziców i powtórnym małżeństwem matki, i nie potrafił tego ukryć. – Miejmy nadzieję, że to się nigdy nie zdarzy – odparł spokojnie Jack. – Twoja matka i ja wiedzieliśmy, co robimy, biorąc ślub. Nie chcielibyśmy dzieci,
gdybyśmy nie mieli pewności. – Możecie być pewni teraz, ale nie wiadomo, co będzie potem. Spójrz na rodziców Izzie, na siebie i tatę – zwrócił się Billy do matki. – Tata jest w rozsypce, a ty masz nowego męża i będziesz miała nowe dzieci. Marilyn nie przypomniała mu, że jego ojciec był w rozsypce na długo przed rozwodem. Zdawała sobie sprawę, że Billy musi dać upust emocjom i było jej go żal. Przez chwilę poczuła się tak, jakby go zdradziła, zachodząc w ciążę. Był w ostatniej klasie liceum, miał prawie osiemnaście lat, ale nadal pozostał małym chłopcem. – Przykro mi, że cię zdenerwowałam, Billy – powiedziała łagodnie i próbowała wziąć go za rękę. Nie pozwolił na to. Siedział bez słowa, aż wstali od stołu, a potem szybko wyszedł z restauracji i czekał na resztę rodziny w samochodzie. Gdy tylko dojechali do domu, wyszedł do Gabby. Nie zdobył się na złożenie gratulacji matce ani ojczymowi. Wyglądał jak chmura burzowa. Kilka minut później Jack zastał żonę w kuchni, płaczącą i masującą brzuch. Zakończenie obiadu przyprawiło ją o niestrawność. – Dobrze się czujesz? – zapytał, biorąc ją w objęcia. – Przykro mi, że Billy tak źle to przyjął. Uspokoi się. Pod pewnymi względami to jeszcze dziecko. – Marilyn przytaknęła i przytuliła się do niego. Ostatnie, czego by chciała, to denerwowanie Billy’ego. Dość już przeszedł za przyczyną rozwodu rodziców i całej tej presji wywieranej przez ojca. – Zmieni nastawienie, gdy zobaczy dzieci. Przystosuje się, a poza tym będzie przecież mieszkał w Los Angeles. – Jack obejmował żonę, masując jej plecy, gdy do kuchni wszedł Brian, wyraźnie zaciekawiony. – Wiecie już, co to będzie? Chłopcy, dziewczynki czy może parka? – Wydawał się gotowy na przyjęcie rodzeństwa. Matka i ojczym roześmiali się i odwrócili do niego. – Powiemy ci, jak tylko się dowiemy – obiecała Marilyn, z ulgą zauważywszy, jak rzeczowo Brian podchodzi do sprawy. – A co byś wolał? – Chłopców, oczywiście – odparł, przewracając oczami. – Jack i ja moglibyśmy uczyć ich gry w bejsbol. – Brianowi już spodobała się rola starszego brata. Wymienił z Jackiem znaczące spojrzenie. – Możesz uczyć gry w bejsbol także dziewczynki – przypomniała Marilyn. Brian znów przewrócił oczami, poczęstował się ciastkiem i usiadł przy kuchennym stole. – Dziewczyny są takimi idiotkami – rzekł. – Nie zawsze będziesz tak myślał – powiedział Jack z przekonaniem. Chwilę później zgaszono w kuchni światło, wszyscy poszli na górę. W przeciwieństwie do starszego brata Brian przyjął nowinę nadzwyczaj dobrze.
Billy natomiast odebrał ją jako osobistą obrazę i tego wieczoru wylewał swoje żale przed Gabby. Gdy usłyszał od niej, że byłoby fajnie pobawić się z małymi dziećmi, gdy będą przyjeżdżali z Los Angeles do domu, wydawał się niezadowolony, a następnego rana Marilyn znalazła pod jego łóżkiem dwie puste puszki po piwie. Nic nie powiedziała, postanowiła dać synowi trochę luzu, nieco niepokojące było jednak, że reagował na trudną sytuację, pijąc piwo. Nie chciała, by skończył jak jego ojciec, ale z drugiej strony dwie puszki piwa to jeszcze nie powód do wpadania w panikę. Wspomniała jednak o tym Jackowi, który uznał, że trzeba mieć na Billy’ego oko, lecz nie należy popadać w przesadę. Marilyn przyznała mu rację. Święto Dziękczynienia w domu Nortonów-Ellisonów było o wiele bardziej udane niż przed rokiem. Przyjechali obaj synowie Jacka, zaproszono też Gabby, która pomogła Marilyn nakryć do stołu. Wszystkie dania przygotowała restauracja Jacka, zebranych obsługiwali dwaj kelnerzy, którzy również posprzątali po posiłku. Marilyn pozostało tylko siedzieć i jeść, a jedzenie było wyśmienite. Ten tradycyjny świąteczny obiad wprawił w dobry nastrój wszystkich z wyjątkiem Billy’ego, który milczał uparcie. Synowie Jacka próbowali wciągnąć go w rozmowę o drużynie bejsbolowej USC, ale odpowiadał lakonicznie, a po obiedzie od razu poszedł do swego pokoju, zabierając ze sobą Gabby. Zaskoczył ją, wyciągając butelkę tequili i nalewając obojgu po szklaneczce. Ukrywał tę butelkę w szufladzie komody. Wstrząśnięta Gabby odmówiła. – To bez sensu, Billy – powiedziała miękko. – Wiem, że przejmujesz się tym, że twoja mama będzie miała dziecko, dwoje dzieci, ale upijanie się niczego nie zmieni. – Z wyjątkiem utraty stypendium, jeśli zostanie przyłapany na piciu. – Nie upiję się jedną szklanką. Nie obchodzi mnie mama ani jej dzieci, ani całe to święto. Nigdy wcześniej nie mówił do Gabby w taki sposób, a do tego, gdy odmówiła, wypił także porcję, którą nalał dla niej. Widywała już, jak Billy upijał się piwem na imprezach, ale nie było to poważne picie; nigdy też nie pił dla zabicia smutków, nawet w czasie rozwodu rodziców. Zaczął dopiero, gdy jego matka postanowiła wyjść za Jacka. – Nie możesz pić, skoro trenujesz – przypomniała, rzucając mu spojrzenie pełne dezaprobaty. – Nie mów mi, co mogę, a czego nie mogę robić, i nie zachowuj się jak stara baba – sprzeciwił się, i na chwilę stał się łudząco podobny do swego ojca. Gabby bardzo się to nie spodobało i kilka minut później wyszła. Marilyn zdziwiła się, widząc, że dziewczyna zamierza tak szybko wrócić do domu, ale nietrudno było się domyślić dlaczego. Zły humor Billy’ego doszczętnie zepsułby świąteczny obiad, gdyby Brian i Jack nie zachowali się wspaniale. Billy jasno dał wszystkim do zrozumienia, że nie chce dzielić z nimi radości. Synowie Jacka dowiedzieli się o bliźniętach jeszcze przed kolacją i przyjęli tę nowinę
z zaskoczeniem, ale i radością. Mieli nadzieję, że urodzą się chłopcy. W poniedziałek rano Marilyn, rozkładając w szafach uprane rzeczy, znalazła w szufladzie Billy’ego na bieliznę brudne szklaneczki, a gdy pogrzebała trochę głębiej – butelkę tequili. Poczuła, że robi jej się niedobrze. Natychmiast zadzwoniła do Connie i powiedziała jej o swoim odkryciu. – Cholera, nie chcę, żeby został alkoholikiem jak Larry! Myślę, że pił, kiedy wyszłam za Jacka. A teraz zdenerwowały go bliźnięta, więc znów to robi. – To nie jest żadne wytłumaczenie – odparła Connie. W jej głosie słychać było niepokój. – W ten weekend znalazłam butelkę wódki w szafie Kevina. Od powrotu z odwyku nie pił, a teraz jest już dorosły. Mogłabym mu coś powiedzieć, ale oskarżyłby mnie o wścibstwo. Ma dwadzieścia cztery lata, jest mężczyzną, nie chłopcem, ale jeśli znów zacznie pić, zmarnuje sobie życie. Mike chce, żeby Kevin podjął pracę w jego firmie, ale on nie znosi robót budowlanych i nigdy nie chciał pracować u ojca. Mike traktuje go bowiem surowo w przekonaniu, że to dobre dla chłopaka. – Słowo daję, czasem myślę, że oni chcą nas wykończyć – powiedziała Marilyn z westchnieniem, a Connie się roześmiała. Ale wcale nie było im do śmiechu. Obie dobrze zdawały sobie sprawę, że przyszłość ich synów jest zagrożona. A Billy ma tak dużo do stracenia, zwłaszcza teraz, gdy jego marzenia mogą się spełnić. – Miejmy nadzieję, że to tylko przejściowa słabość i że obaj szybko się pozbierają. Zamierzasz zwrócić uwagę Kevinowi? – Mike chce porozmawiać z nim dziś wieczorem i przycisnąć go do muru. Powie mu, że jeśli chce tu mieszkać, nie może pić i musi pracować z nim w wolnym czasie. A jeśli mu się to nie podoba, niech się wyprowadzi. Albo albo. A jak ty zamierzasz postąpić z Billym? – On trenuje. Nie powinien pić, ale może nagle poczuł się dorosły. Wszyscy mówią, że ich dzieciakom odbija na chwilę, gdy dostaną się do college’u. Billy uważa, że skoro został przyjęty na USC, już nic nie musi robić. Chyba że wyrzucą go ze szkoły. Będę miała oko na to jego picie. – Ja również będę obserwować mojego syna – oznajmiła Connie. Wydawała się zniechęcona. Żyła w przekonaniu, że Kevin uporał się z problemami, że zły czas minął. Teraz nie miała już tej pewności. Kevin na powrót znalazł się w niebezpieczeństwie, wrócił do nałogów, widocznie znów się pogubił. A przecież omal nie skończył w więzieniu, i jeśli sytuacja się powtórzy, znajdzie się za kratami. Mniej niepokoiło ją to, że Billy wypił w swoim pokoju parę piw i szklaneczkę tequili. Nie mogło się to rodzicom podobać, ale nie da się ukryć, że młodzież w wieku Billy’ego popija od czasu do czasu, nawet ta dobra. Kevin nie był już jednak chłopcem, ale mężczyzną. Ferie z okazji Bożego Narodzenia przyniosły wydarzenia dobre i złe. Pewnego dnia Connie i Marilyn wpadły u manikiurzystki na Michelle i przeraziły
się na jej widok. Dziewczyna była straszliwie wychudzona; nie ulegało wątpliwości, że jest anorektyczką. Gdy Marilyn w końcu zdobyła się na odwagę i wspomniała o tym Judy, ta odparła, że w tym tygodniu byli u lekarza i że Michelle właśnie zaczęła leczenie. Znajduje się pod opieką kliniki zaburzeń odżywiania. Judy bardzo martwiła się o córkę. Marilyn z ulgą przyjęła wiadomość, że Michelle jest leczona. Najlepsze wieści nadeszły dzień przed feriami. Andy dostał długo oczekiwany list z Harvardu. Przyjęto go we wcześniejszym terminie na kierunek przygotowujący do studiów medycznych, co nie zaskoczyło nikogo prócz niego samego. Gdy powiedział o tym Izzie, dziewczyna wydała okrzyk, który było słychać na drugim końcu szkoły, Sean i Billy podrzucili przyjaciela kilka razy w górę, a Gabby uśmiechała się szeroko. Andy był dla nich bohaterem. Nauczyciele ogromnie ucieszyli się z jego sukcesu, ale nie byli zdziwieni. Andy zadzwonił do matki, aby przekazać jej nowinę, lecz w telefonie komórkowym odezwała się poczta, co oznaczało, że Helen Weston albo przyjmowała pacjentkę, albo odbierała poród. Wysłał więc esemesa, którego matka mogła przeczytać w wolnym czasie. Ojca złapał między przyjęciami kolejnych pacjentów. Wydawał się zaabsorbowany pracą, ale ucieszył się z dobrych wieści. – Byłbym zdziwiony, gdyby tak się nie stało – powiedział spokojnie. – Nie obawiałeś się chyba naprawdę, że cię nie przyjmą? Robert Weston, absolwent Harvardu, sprawiał wrażenie rozbawionego. Oceny Andy’ego i wyniki testów dawały chłopakowi przewagę nad innymi kandydatami. Tylko sam Andy bardzo się niepokoił i od tygodni nie sypiał dobrze. Nie okazywał jednak obaw, przyznał się do nich jedynie Izzie. Męczyły go nocne koszmary, w których nie przyjmowano go na uczelnię ani we wcześniejszym terminie, ani w ogóle, a ojciec wyrzucał go z domu. Matka by mu wybaczyła i zrozumiała, ojciec – nigdy. Zawsze oczekiwał od syna najwyższych ocen, które przychodziły Andy’emu z łatwością, choć czasem ta łatwość była pozorna. – Dziękuję, że pomogłaś mi napisać podanie – szepnął Andy, gdy wraz z Izzie po lekcjach wychodzili z klasy. – Myślę, że dzięki temu mnie przyjęli. – Przepełniała go wdzięczność i ulga. – Zwariowałeś?! – Izzie spojrzała zdumiona. – Uważasz, że ze swoimi stopniami i wynikami potrzebowałeś mojej pomocy, żeby się dostać na uczelnię? Oprzytomnij! Przecież Andy Weston to nasz klasowy geniusz. – Nie wygłupiaj się. Masz jeden z najbardziej analitycznych umysłów spośród wszystkich osób, które znam. Rozumiesz nawet więcej niż moi rodzice, choć oni są naprawdę inteligentni, a ojciec pisze książki i uchodzi za błyskotliwego. Izzie wiedziała, że książki ojca Andy’ego cieszą się powodzeniem, ale zawsze uważała, że on sam jest zimnym człowiekiem. O wiele bardziej lubiła
matkę przyjaciela. – Uwierz mi, jesteś genialny i kiedyś będziesz wspaniałym lekarzem. Wiesz już, jaką wybierzesz specjalizację? – zapytała, gdy wyszli ze szkoły. – Prawdopodobnie pozostanę przy pracy naukowej. Nie znoszę widoku cierpiących ludzi. I nie chciałbym nigdy popełnić pomyłki, która mogłaby kosztować czyjeś życie. To dla mnie za wielka odpowiedzialność. Po dwunastu latach wspólnie spędzonych w szkole Izzie wiedziała z całą pewnością, że Andy nigdy nie chciałby wyrządzić komuś krzywdy słowem ani czynem. Był człowiekiem niezwykle życzliwym, rozważnym, troskliwym i współczującym, a ona ogromnie go podziwiała. Kochała wszystkich czworo swoich przyjaciół, ale Andy’ego szanowała najbardziej. A teraz dostał się na Harvard we wcześniejszym terminie. Cieszyła się wraz z nim. Zamierzała w czasie ferii świątecznych skończyć pracę nad swoim własnym podaniem o przyjęcie. Najbardziej chciała dostać się na University of California i z przyjemnością myślała, że Gabby i Billy również będą mieszkać w Los Angeles. Miała nadzieję, że zostanie przyjęta. Większość pozostałych wybranych uczelni, na których tak naprawdę nie chciała studiować, mieściła się na wschodnim wybrzeżu. Pocieszające było to tylko, że jedna z tych uczelni, Boston University, znajdowała się blisko Harvardu, gdzie miał studiować Andy. Izzie cierpła na samą myśl o tym, że za pół roku każde z nich pójdzie swoją drogą, liczyła jednak na to, że zawsze znajdą czas, żeby się zobaczyć i będą się zjeżdżali na wakacje do domów. Wiedziała, że cała piątka traktuje łączącą ją przyjaźń poważnie i pragnęła, aby wszystko pozostało jak dawniej. O ile Andy otrzymał w czasie ferii dobre wieści, o tyle z Izzie było odwrotnie. Ojciec przyprowadził do domu nową przyjaciółkę, a dziewczyna natychmiast wyczuła, że ta kobieta znaczy dla niego więcej niż te, z którymi spotykał się od czasu rozwodu. Miała na imię Jennifer, pracowała w opiece społecznej, a ojciec poznał ją w pracy. Mieszkała wówczas w San Francisco od dwóch lat. Miała trzydzieści osiem lat, a Jeff – pięćdziesiąt pięć. Zdaniem Izzie siedemnaście lat różnicy to śmieszne. Jennifer była miłą osobą, a Izzie wiedziała, dlaczego spodobała się ojcu. Była bystra, ładna, miała wspaniałe ciało, poczucie humoru i wyglądała na dwudziestopięciolatkę. Jeff zaprosił ją i córkę do meksykańskiej restauracji w Mission, gdzie okazało się, że Jennifer płynnie mówi po hiszpańsku, ponieważ dorastała w Meksyku; jej ojciec był dyplomatą, a ona sama miała nieco egzotyczny wygląd, co czyniło ją jeszcze bardziej pociągającą. Wydawała się inteligentniejsza i bardziej wyrobiona niż kobiety, z którymi Jeff spotykał się wcześniej, Izzie zaś od razu się zorientowała, że stanowi ona zagrożenie dla spokojnego życia, jakie wiodła z ojcem przez ostatnie pięć lat. Co pewien czas Izzie spotykała się z matką, Katherine pracowała jednak teraz głównie w Nowym Jorku, a zatem wspólne sprawowanie opieki nad dzieckiem okazało się
fikcją. Izzie podobało się jednak mieszkanie z ojcem, nie tęskniła za czymś innym. Po kolacji Jeff odwiózł Jennifer do domu, a po powrocie poszedł do pokoju córki, która rozmawiała właśnie przez telefon z Gabby, ale na widok ojca od razu się rozłączyła. – No więc co myślisz, Iz? – zapytał, mając na myśli Jennifer. Izzie się zawahała. Nie chciała powiedzieć czegoś nierozważnego, by nie zranić uczuć ojca, uważała jednak, że ta kobieta jest dla niego za młoda. Gdy Jennifer wspomniała przy kolacji, że chce mieć dzieci, Izzie omal się nie zakrztusiła. Jej zdaniem ojciec był o wiele za stary na zakładanie rodziny, takie miała przynajmniej wrażenie. – Nie sądzisz, że ona jest za młoda, tato? – Nie. Bardzo dobrze nam się układa. – Nie wydawał się zaniepokojony. – Jak długo ją znasz? Ojciec nigdy dotąd o niej nie wspominał, pojawiła się nieoczekiwanie. Gdy jednak patrzył na nią podczas kolacji, jego oczy błyszczały. Izzie wpadła w popłoch, wyczuwała prawdziwe zagrożenie dla siebie. – Od jakichś trzech miesięcy. Pracowaliśmy razem nad pewną sprawą, chodziło o dyskryminację w ośrodku opieki dziennej. Jennifer naprawdę zna się na swojej pracy. – To dobrze – powiedziała Izzie z udawanym spokojem. – Ona jest naprawdę miłą osobą i wiem, dlaczego ją lubisz. Po prostu myślę, że pragnęłaby już wyjść za mąż i mieć dzieci, a ja nie chcę, żebyś cierpiał. – Nie jestem jeszcze za stary na dzieci – odparł tonem pełnym urazy, a jego córka poczuła ciarki na plecach. Lepiej teraz rozumiała Billy’ego, którego już spotkało coś podobnego. – Na miłość boską! Marilyn będzie mieć bliźniaki z nowym mężem, a Billy jest w tym samym wieku co ty. – Tak, ale Ellisonowie są po czterdziestce, a ty masz pięćdziesiąt pięć lat. Naprawdę chcesz mieć małe dzieci, tato? – zapytała drżącym głosem. – Nigdy o tym nie myślałem. Może z odpowiednią osobą... Nie wiem. Ty niedługo wyjeżdżasz, a ja zostanę tu zupełnie sam. – Wydawał się użalać nad sobą, co śmiertelnie przeraziło Izzie. – Na litość boską, tato, spraw sobie psa, ale nie dziecko. To zobowiązanie na całe życie, a ty ledwie znasz tę kobietę. – Bardzo ją lubię – powiedział z nagłą stanowczością. – A więc spotykaj się z nią, ale się nie żeń i nie miej dzieci. Moim zdaniem ona jest za młoda dla ciebie, i tyle. – Jest bardzo dojrzała na swoje lata. Myśli jak ktoś w moim wieku. – Wcale nie – sprzeciwiła się Izzie. – Przez całą kolację miałam wrażenie, że rozmawiam z dzieciakiem. – Jest bardzo wyrobiona, umie postępować z ludźmi – upierał się Jeff.
Jego córka zdała sobie sprawę, że ta wymiana zdań do niczego nie doprowadzi. Następnego dnia zdenerwowana Izzie niecierpliwie wyczekiwała na chwilę rozmowy z Seanem. – Mój ojciec poznał kogoś, kto naprawdę mu się podoba. Ta kobieta jest o siedemnaście lat młodsza od niego, a tylko tego mi brakuje, żeby tata ożenił się z jakąś cizią, gdy mnie tu nie będzie. – To cizia? – Sean poczuł się zaskoczony. Ojciec Izzie zawsze wydawał mu się bardzo rozsądny, tak jak jego rodzice. Nie potrafił wyobrazić go sobie uciekającego z jakąś dziewczyną z dyskoteki. – Nie, nie jest cizią. W tym problem. Nawet ją lubię – przyznała Izzie z westchnieniem. – Po prostu nie życzę sobie żadnych zmian. I tak ciężko mi wyjeżdżać, nie chcę się denerwować jeszcze tym, co po powrocie zastanę w domu. – Nic się nie stanie – zapewnił Sean. – Ojciec cię kocha, to świetny facet. Nie zrobi nic głupiego, gdy wyjedziesz. Prawdopodobnie po prostu lubi się z Jennifer spotykać. – Może masz rację – przytaknęła Izzie, ale wcale nie była tego pewna. Zdawała sobie sprawę, jak samotny czuł się czasami jej ojciec przez ostatnie pięć lat, i wiedziała, że w jego życiu nie pojawił się dotąd nikt, kto byłby dla niego tak ważny jak ta kobieta. – Po prostu uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Oni pewnie przestaną się spotykać najdalej za tydzień – pocieszał Sean. – Mniejsza z tym – zakończyła temat Izzie. Nie było sensu się tą sprawą zamartwiać, skoro i tak nie miało się wpływu na to, co zrobią rodzice. Marilyn była tego dowodem. Rozwiodła się, wyszła powtórnie za mąż, a teraz będzie miała bliźnięta, i wszystko to w ciągu roku. W życiu Billy’ego zmiany nastąpiły bardzo szybko, a jego przyjaciele wiedzieli, że wciąż nie zdołał się z tym pogodzić. – A przy okazji, co u twojego brata? – zapytała. Sean nieczęsto mówił o Kevinie, ona jednak wyczuwała, że wciąż się o niego niepokoił, bardziej, niż chciałby to przyznać. – Nie wiem – odparł szczerze. – Mam dziwne uczucie. Wydaje się, że wszystko z nim w porządku, ale moim zdaniem to tylko pozory. Zachowuje się tak, jakby znów coś ukrywał i cały czas jest w tak dobrym humorze, że odnoszę wrażenie, iż znowu bierze narkotyki. Mam jednak nadzieję, że nie. Pracuje teraz u taty, ale jeśli schrzani robotę, tata naprawdę się wkurzy. Izzie ze zrozumieniem pokiwała głową. Potem rozmowa zeszła na wyjazd na narty nad Tahoe. O’Harowie pozwolili całej piątce zatrzymać się na kilka dni w swoim tamtejszym domu. Izzie musiała ponadto przygotować ostatnie podania o przyjęcie na uczelnie, zapowiadało się więc, że ferie skończą się szybciej, niż się
zaczęły. Najgorsze ze wszystkiego było to, że do końca szkoły pozostało już tylko pięć miesięcy. [5]
University of Southern California – prestiżowa prywatna uczelnia w Los
Angeles. National Football League, Narodowa Liga Futbolowa – największa zawodowa liga futbolu amerykańskiego. [6]
ROZDZIAŁ SIÓDMY Z okazji zakończenia nauki O’Harowie zaprosili całą klasę na pożegnalnego grilla. Było to wielkie wydarzenie. Zatrudniono szefa kuchni restauracji Jacka w San Francisco, aby przyrządzał steki, hot dogi, hamburgery, żeberka i inne dania. Przyjęcie okazało się udane, wszyscy doskonale się bawili. Kilkorga gości, którzy przyszli pijani, nie wpuszczono; odesłano ich taksówkami do domów. O’Harowie zachowywali czujność w tej sprawie. Przygotowali T-shirty z imionami gości, w które świeżo upieczeni absolwenci przebrali się na początku przyjęcia. Wielka Piątka trzymała się razem, jedli, rozmawiali, śmiali się. Sean podejrzewał, że Billy jest na haju, ale ten zaprzeczył. Sean zapytał więc Izzie, co o tym myśli, i uspokoił się, gdy powiedziała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Na chwilę zajrzeli też Marilyn i Jack. Marilyn wprawdzie od miesiąca leżała w łóżku, a od wyznaczonego terminu porodu dzieliło ją pięć dni, Helen pozwoliła jej jednak wstać, aby mogła uczestniczyć w uroczystości zakończenia ostatniego roku szkolnego i w związanych z tym wydarzeniach. Wiadomo już było, że na świat przyjdą dziewczynki, a Marilyn mówiła, że jeszcze nigdy w życiu nie było jej tak trudno. W porównaniu z obecnym okres przed przyjściem na świat Briana to była pestka, ale Marilyn niczego nie żałowała. Oboje z mężem byli podekscytowani, a Jack skakał koło niej nieustannie, co było o tyle dobre, że nie potrafiła teraz wstać z łóżka bez pomocy, ponieważ od Bożego Narodzenia była tak ogromna, że nie widziała własnych stóp. Jack zachowywał się wspaniale. A Billy przestał narzekać; skupił się na szkole i miał wyjechać miesiąc wcześniej niż jego przyjaciele na trening piłkarski w USC. Judy zamierzała pojechać z Gabby w sierpniu do Los Angeles, aby pomóc jej znaleźć mieszkanie i urządzić się. Michelle po kuracji w klinice wyglądała trochę lepiej, i jak Judy powiedziała Marilyn oraz Connie, lepiej też się czuła, choć nie było widać, by przytyła. W towarzystwie przyjaciół siostry dziewczyna wydawała się szczęśliwsza i spokojniejsza. W czasie, który Judy z Gabby zamierzały spędzić w Los Angeles, miała mieszkać u przyjaciółki. Izzie została przyjęta na UCLA i na wszystkie uczelnie, do których wysłała podanie, mogła więc wybierać, pozostała jednak przy UCLA, ogromnie cieszyło ją bowiem, że będzie blisko Gabby i Billy’ego. Cała trójka przyrzekła sobie widywać się jak najczęściej. Sean zdecydował się na George Washington University w Waszyngtonie, ponieważ chciał wybrać jako główny kierunek nauki polityczne i politykę zagraniczną, a jako przedmiot dodatkowy – język hiszpański. Miał prawdziwy talent do języków, z hiszpańskiego osiągnął najlepsze wyniki w klasie. Przyznał się tylko Izzie, że wybierając główny przedmiot studiów, miał na względzie wymagania stawiane przy staraniach o przyjęcie do FBI. Dowiedział się
dokładnie, jakie kwalifikacje są pożądane, wyszukiwał informacje na ten temat w Internecie. Connie i Mike uważali plany syna za ambitne, ubolewali jednak, że wyjedzie tak daleko, choć była to doskonała okazja, by poznał trochę świata. Sean odrzucił Georgetown, Columbię oraz Massachusetts Institute of Technology i upierał się, że GW jest dla niego najlepszą uczelnią. Mądry chłopak. Kevin pojawił się na przyjęciu i oświadczył, że wybiera się jeszcze na spotkanie z przyjaciółmi. Był znacznie starszy od Seana, niezbyt bawiły go więc szaleństwa świętujących zakończenie nauki absolwentów liceum. Opuścił towarzystwo bardzo szybko. Przyjęcie na podwórzu O’Harów trwało do godziny trzeciej nad ranem, choć o drugiej przyciszono muzykę. Jedzenia było w bród, alkoholu natomiast nie podawano, ponieważ goście nie osiągnęli jeszcze wieku, od którego, zgodnie z prawem, można było pić napoje wyskokowe. Mimo to młodzież bawiła się doskonale, a Marilyn i Jack zostali do północy, aby dotrzymać towarzystwa O’Harom. Ojciec Izzie, Jeff Wallace, przyszedł ze swoją dziewczyną, Jennifer. Izzie nie była tym zachwycona, ale zachowywała się grzecznie wobec przyjaciółki ojca. Przyszła też Helen Weston, ale nie zabawiła długo, ponieważ wezwano ją do porodu. Ojciec Andy’ego, jak zwykle, się nie pojawił. Zawsze był zbyt zajęty pacjentami albo pisaniem kolejnej książki. Wychodząc, Helen zauważyła Marilyn i zatrzymała się, by się z nią przywitać. – Co tu robisz? – zapytała zaskoczona Marilyn. Helen rzadko bywała na tego rodzaju imprezach; nie miała czasu, bo bez przerwy była w pracy. – Wpadłam, żeby zobaczyć, jak się masz. Myślałam, że może odbiorę poród między hot dogiem a hamburgerem – zażartowała lekarka. – Jak się czujesz? – zapytała już serio. Marilyn wyglądała dość dobrze, ale stopy i kostki u nóg miała opuchnięte tak, że przypominały balony. – Jakbym miała za sekundę eksplodować – odparła zapytana z uśmiechem, a Jack objął ją ramieniem. – No cóż, do jutrzejszego popołudnia trzymaj nogi zaciśnięte. Wszyscy chcemy być jutro na uroczystości. Jeśli będzie trzeba, odbiorę poród na parkingu. – Zrobi się – odparła Marilyn. Wydawała się rozluźniona. Teraz, gdy jej ciało było już gotowe na wielkie wydarzenie, ciągle miała skurcze, ale żaden nie wywoływał w niej szczególnego niepokoju. Przychodziły często, ale nie były silne, po prostu zwykłe skurcze wstępne. Jack obserwował jednak żonę czujny niczym jastrząb i choć Helen go uspokajała, bał się, że nie zdąży dowieźć Marilyn na czas do szpitala. Wrócili do domu tuż po północy. Mimo wszelkich dolegliwości Marilyn spała doskonale, bo już się do nich przyzwyczaiła. Czuła się tak, jakby w jej ciele zamieszkali obcy, ale nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć swoje dziewczynki. Wybrała już dla nich
imiona – Dana i Daphne. Gdy wszyscy rodzice wyszli, tak że zostali tylko Connie i Mike, dyskretnie pilnujący, czy wszystko idzie jak należy, członkowie Wielkiej Piątki wymknęli się po cichu, pojedynczo, do pokoju Seana. Zastanawiali się wcześniej nad sprawą wytatuowania na swoich ciałach słów: „Przyjaciele na zawsze”, takich samych, jakie przed laty wyryli na szkolnych ławkach. Gabby utrzymywała, że matka by ją zabiła, Izzie też nie chciała tatuażu. Chłopcy jednak podchodzili do tego pomysłu z entuzjazmem. Izzie znalazła więc, jak często się zdarzało w podobnych sytuacjach, wyjście kompromisowe, na które wszyscy przystali, mniej efektowne niż tatuaż, ale podkreślające ważność chwili i przypieczętowujące umowę między przyjaciółmi. Jak zwykle przygotowana, Izzie przyniosła potrzebne przybory. Gdy tylko Sean zamknął drzwi na klucz, wyjęła opakowanie igieł i wręczyła każdemu po jednej wraz z wacikiem nasączonym spirytusem. Przybrali miny pełne powagi, aby wysłuchać krótkiej przemowy Izzie i złożyć przysięgę. Wszyscy zgodzili się, że to dobry pomysł, choć początkowo chłopcy uznali go za trochę głupi; woleliby tatuaże. – Zebraliśmy się tu – zaczęła Izzie oficjalnym tonem – aby uroczyście przysiąc sobie nawzajem, że nigdy o sobie nie zapomnimy, nie stracimy się z oczu, że zawsze będziemy sobie pomagać, gdziekolwiek byśmy byli. Przysięgamy kochać się do śmierci i na zawsze pozostać przyjaciółmi. – Przerwała i spojrzała na pozostałych czworo, oni zaś przyglądali jej się z powagą. – Teraz wszyscy powiemy: „Przysięgam” – podpowiedziała. W pokoju rozległo się zgodne: „Przysięgam”, a Izzie wskazała ruchem ręki igły. Wszyscy wiedzieli, co mają zrobić. Tylko dziewczyny użyły wacików, chłopcy nie zawracali sobie tym głowy. Nakłuli sobie palce, a gdy pojawiły się na nich krople krwi, połączyli dłonie i głośno wypowiedzieli dobrze sobie znaną mantrę: „Przyjaciele na zawsze!”. Potem Izzie wręczyła każdemu plaster z opatrunkiem i pomogła go nakleić. Po trzynastu latach nadal się wszystkimi opiekowała jak niegdyś w zerówce. Gabby dostała plaster z Wonder Woman, chłopcy – z Batmanem. Roześmiani uściskali się. Przysięga została przypieczętowana krwią. Planowali to od miesięcy. – W porządku, ludzie, zrobiliśmy to. To zobowiązuje – oznajmiła zadowolona Izzie. Wyszli z pokoju całą grupą, każdy z plastrem na palcu, i ruszyli na dół, rozmawiając i śmiejąc się. Connie zobaczyła ich, wychodząc z kuchni. – No, no, co tam nabroiliście? Uśmiechnięci zwycięsko wydawali się w stanie euforii, ale Connie ucieszyła się, że wszyscy są trzeźwi. – Nic. Podpisywali moją księgę pamiątkową – rzucił szybko Sean. – Dlaczego wam nie wierzę? – zapytała Connie z uśmiechem, wiedziała
bowiem, że prawdopodobnie nie robili nic złego. Wszyscy byli dobrymi dzieciakami. Tej jesieni będzie okropnie za nimi tęskniła, prawie tak samo, jak oni będą tęsknić za sobą. – Dopiero co postawiłam na stole wasze ulubione ciastka serowe i placki – dodała. Wyszli na zewnątrz. Wyglądali na bardzo z czegoś zadowolonych, a kilka minut później, częstując się ciastkami, wymienili długie, tajemnicze uśmiechy. Przyjaciele na zawsze – pakt został przypieczętowany krwią. Tego dnia o dziesiątej rano wszyscy zasiedli na krzesłach ustawionych w rzędy. Uroczystość rozdania świadectw ukończenia szkoły średniej odbywała się na wydzielonym terenie Golden Gate Park, w pobliżu muzeum. Na ten dzień czekali wszyscy przez trzynaście lat, od zerówki, a z pewnością od pierwszej do dwunastej klasy. Przyszli rodzice, dziadkowie, starzy i nowi znajomi. Jeff Wallace zaprosił Jennifer, co rozwścieczyło Izzie, ponieważ nie chciała widzieć jej na uroczystości; przyjechała również matka Izzie, której zupełnie nie obeszło, że Jeff przyprowadził tę kobietę. Od rozwodu minęło pięć lat, Katherine miała swoje własne życie. Uścisnęła córkę i powiedziała, że bardzo jest z niej dumna; wydawało się, że mówi poważnie. Larry Norton przyszedł dla Billy’ego i przyprowadził ze sobą młodą cizię, która wyglądała jak prostytutka zatrudniona specjalnie na tę okazję. Billy wiedział, że ojciec prowadza się z tego właśnie rodzaju kobietami, ale na widok kogoś takiego u jego boku omal się nie rozpłakał. Brian siedział z matką i Jackiem cztery rzędy przed Larrym i jego towarzyszką, Kevin – ze swoimi rodzicami. Michelle miała na sobie ładną sukienkę w kwiaty, z długimi rękawami ukrywającymi chudość ramion. Nadal walczyła z niedowagą, ale wyglądała lepiej. Tym razem przyszli oboje rodzice Andy’ego. Ojciec przyleciał ostatniej nocy z ważnego zjazdu psychiatrów w Chicago; matka dała Marilyn znać, gdzie siedzi, na wypadek, gdyby wydarzenia przyspieszyły bieg. Byli tam wszyscy – i rodzice, którzy przez trzynaście lat podtrzymywali swoje pociechy na duchu, i nauczyciele, którzy towarzyszyli im w dorastaniu. Świeżo upieczeni absolwenci, w togach i biretach – te ostatnie miały wzlecieć w powietrze po zakończeniu uroczystości – czekali w szeregu na wejście; dyrektor szkoły i przewodniczący zarządu, którzy mieli wręczać świadectwa, zajęli już swoje miejsca. Rozległa się muzyka, nauczyciele weszli jeden za drugim i usiedli w pierwszych rzędach krzeseł. Dwie setki aparatów fotograficznych czekały w gotowości na chwilę, gdy przy dźwiękach marsza na scenę wkroczyli absolwenci, godnie i dostojnie, by zasiąść na swoich miejscach. Andy, najlepszy uczeń, wygłosił poruszającą mowę. Mówił ze swadą, tak dobrze, że gdy skończył, koledzy mu gratulowali; niektórzy rodzice nie potrafili powstrzymać łez wzruszenia. Ten długo oczekiwany dzień oznaczał dla młodych ludzi początek dorosłości. Jak powiedział Andy, wszyscy mieli odtąd zacząć zupełnie nowe życie.
Potem przemówiła Izzie jako gospodyni klasy. Prosiła kolegów, by pamiętali, jak wiele dla siebie znaczyli i jak wiele ich łączyło; życzyła im powodzenia i zachęcała do częstych powrotów do domu. Przyrzekła, że nigdy ich nie zapomni, a patrząc na czwórkę najbliższych przyjaciół, powiedziała: – Kocham was od czasów zerówki i nigdy nie przestanę. Wyjedźcie więc i coś osiągnijcie, a ty, Billy Nortonie, lepiej zostań cholernym najlepszym głównym rozgrywającym wśród piłkarzy na uczelniach! – Rozległ się ogólny śmiech. Potem Izzie znów zwróciła się do całej klasy: – Ale niezależnie od tego, co osiągniecie i jak daleko zajdziecie, jak ważnymi osobami się staniecie lub będziecie myśleli, że się staliście, pamiętajcie zawsze, że was kochamy – zakończyła, po czym usiadła na swoim krześle, obok Andy’ego, ponieważ Wallace i Weston były ostatnimi dwoma nazwiskami figurującymi w porządku alfabetycznym na liście uczniów ostatniej klasy. Rozdano dyplomy, uroczystość się zakończyła. Birety pofrunęły w powietrze; przedtem usunięto z nich chwosty, aby nie przepadły. Wszyscy zaczęli się obejmować, ściskać i ronić łzy wzruszenia. W parku zapanowało radosne zamieszanie. Izzie nie mogła uwierzyć, że to już koniec. Trzynaście lat w Atwood dobiegło kresu. Absolwenci wybierali się teraz z rodzinami na lunch, a wieczorem znów mieli się spotkać. Krążyły słuchy, że ktoś organizuje imprezę. Wszyscy rozjeżdżali się, machając sobie na pożegnanie. Brian i Billy udawali się z matką i ojczymem do restauracji Jacka. Z grzeczności zaproszono też Larry’ego i jego dziewczynę. Gdy tylko weszli do lokalu, Larry zamówił szkocką z lodem i butelkę drogiego wina do posiłku. Dziewczyna oznajmiła, że ma dwadzieścia jeden lat i nie chodziła do college’u; podczas lunchu wypiła całą butelkę szampana. Nie zabawili długo, ponieważ gdzieś się spieszyli. Larry nie zapomniał jednak powiedzieć Billy’emu, że jest z niego dumny. Dodał, że wprost nie może się doczekać na jego pierwszy mecz na uczelni, a Billy czuł się podekscytowany samą myślą o grze. Chciał zaprosić na lunch Gabby, ona jednak musiała zostać ze swoją rodziną. Umówili się więc na później. Po wyjściu Larry’ego z dziewczyną kucharz przyniósł specjalne ciasto dla bohatera dnia, z piłkarzem w szkarłatno-złotym stroju drużyny USC. Potem zaś wszyscy wrócili do domu. Billy pojechał zobaczyć się z Gabby, Brian pobiegł pobawić się z przyjacielem z sąsiedztwa, a Marilyn z wielkim wysiłkiem wdrapała się na schody, padła w sypialni na łóżko i popatrzyła na męża. – Dzięki Bogu, że to nie trojaczki – westchnęła. – Ledwie mogę udźwignąć tę dwójkę. – Helen powiedziała jej, że dzieci są duże i nie wygląda na to, by spieszyły się z przyjściem na świat. Jack usiadł na brzegu łóżka i uśmiechając się do żony, masował jej kostki. – Może poleżysz przez resztę dnia? – podsunął.
Marilyn wstała wcześnie rano, pomagała wszystkim przygotować się do wyjścia, a w czasie uroczystości zrobiła Billy’emu z tysiąc zdjęć. Była z niego bardzo dumna, rozpłakała się, gdy odbierał świadectwo. Zamknęła teraz oczy, bo chciała się zdrzemnąć, i spała prawie do kolacji. Obudziła się z wrażeniem, że w jej brzuchu toczy się wojna. Bliźniaczki skakały jak szalone. Z trudem zeszła na dół. Jack nalewał sobie w kuchni zupę, chłopcy jeszcze nie wrócili. Brian miał zjeść z przyjacielem kolację, a potem pójść do kina, a Billy zadzwonił, że zostanie na kolację u Gabby. Ponieważ Marilyn ledwie mogła się ruszać, z przyjemnością pomyślała o spokojnym wieczorze z mężem. – Czy dziś w nocy zobaczymy wreszcie nasze dziewczynki? – zapytał Jack z nadzieją w głosie. Marilyn roześmiała się i potrząsnęła głową. – One chyba urządziły sobie tańce, ale nie sądzę, żeby gdzieś się wybierały. Prawie nie mam skurczów. Może powinnam pobiegać koło domu albo coś w tym rodzaju. – Może jednak nie – odparł Jack i zaproponował, że zrobi jej coś do jedzenia. Marilyn nie była głodna. Nic by zresztą się już w niej nie zmieściło. Po dwóch kęsach czuła się przejedzona, a od samego patrzenia na jedzenie dostawała zgagi. Naprawdę pora była już to zakończyć. Marilyn powtarzała, że ona jest gotowa, ale bliźniaczki najwyraźniej nie. Dotrzymała mężowi towarzystwa, gdy jadł zupę, a potem poczłapała po schodach, czując się jak słoń. Jack włączył w sypialni telewizor, chciał obejrzeć film. Zanim film się zaczął, Marilyn ruszyła do łazienki, mówiąc coś do Jacka na temat tego filmu, a gdy tylko znalazła się w środku, natychmiast poczuła, że coś się stało, że uderza w nią potężna fala. Wydawało się, że woda jest wszędzie; Marilyn przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje, a potem sobie przypomniała. – Jack... – powiedziała słabym głosem, a on po raz pierwszy jej nie usłyszał. – Jack...! Ojej... odeszły mi wody... – Patrzyła oszołomiona, jak mąż idzie do łazienki, żeby usłyszeć, co ona mówi. – Słucham...? O mój Boże... – Marilyn była mokra od pasa w dół, jakby wyszła spod prysznica. – Co się stało? – Zaraz potem zrozumiał, nie wiedział jednak, co robić. Marilyn roześmiała się. – Wyglądam, jakbym pływała. – Połóż się albo coś – rzucił nerwowo Jack i podał jej stos ręczników. Zdjęła mokre ubrania, włożyła frotowy szlafrok, wróciła do sypialni i położyła się na ręcznikach. Nadal czuła, że cieknie z niej woda, ale potop się skończył. Jack posprzątał łazienkę i wrócił do sypialni, by sprawdzić, jak się czuje żona.
– Masz skurcze? – spytał. – Nie. Ale dziewczynki się uspokoiły. Nie ruszają się, a pół godziny temu rozrabiały. Może wiedzą, co się zbliża, i odpoczywają. – Myślę, że powinniśmy zadzwonić do Helen. – Prawdopodobnie je teraz kolację, a ja nie mam skurczów. Poczekajmy jeszcze trochę. Nie będzie chciała, żebym przyjeżdżała, jeśli nie mam skurczów. – Przy bliźniakach jest chyba inaczej – powiedział niepewnym głosem. – Tak, wszystko trwa dłużej – dodała Marilyn. – Obejrzyjmy ten film. Jack stracił zainteresowanie filmem, ale chciał, żeby żona się odprężyła, położył się więc obok niej i bacznie ją obserwował. – Przestań mi się przyglądać, czuję się dobrze – powiedziała, pochylając się i całując go. W tym momencie poczuła przeraźliwy ból. Przeszedł ją najgorszy skurcz, jaki mogła sobie wyobrazić, tak silny, że złapała Jacka za ramię i przez całe pięć minut nie mogła wymówić ani słowa. Gdy ból minął, Jack wyskoczył z łóżka i chwycił telefon komórkowy. – To już. Jedziemy. Dzwonię do Helen. W tym momencie Marilyn chwycił następny skurcz. Znów złapała męża za rękę i mocno ją ściskała. Gdy Helen zobaczyła na ekranie swojego telefonu imię Jacka, odebrała od razu. – Cześć! Co się dzieje? Zaczęło się? – Wydawała się spokojna i wesoła. – Tak, zaczęło się, nagle. Marilyn odeszły wody, właśnie zaczęły się skurcze. Długie, trwają około pięciu minut. Słysząc to, Helen zmarszczyła brwi. – Wygląda na to, że wasze dwie małe damy się spieszą. – Po chwili namysłu podjęła decyzję. – Niech Marilyn po prostu leży. Nic nie róbcie. Wysyłam do was karetkę. Macie schody, sanitariusze zniosą twoją żonę na noszach. Jestem pewna, że nic złego się nie stanie, ale lepiej, żebyście pojechali do szpitala karetką, na wszelki wypadek, gdyby sprawy potoczyły się szybciej, niż myślimy. Tam się zobaczymy. – Helen rozłączyła się i wezwała karetkę. Gdy przyszedł kolejny skurcz, Marilyn krzyknęła, a Jack, choć nie przyznałby się przed nią do tego, przeraził się. Wszystko działo się znacznie szybciej, niż się spodziewali. Karetka przyjechała po pięciu minutach. Jack, wchodząc za sanitariuszami na górę, powiedział im o bliźniętach, ale oni wiedzieli to już od Helen. Położyli Marilyn na noszach i po niespełna trzech minutach od przyjazdu karetka była już w drodze do szpitala. Podczas jazdy Marilyn, uczepiona ramienia Jacka, krzyczała za każdym razem, gdy przeszywał ją ból; miała uczucie, że te skurcze nigdy się nie skończą.
Pędzili na sygnale do California Pacific Medical Center, gdzie miała czekać Helen. – Nie dam rady – wydyszała Marilyn w przerwie między skurczami. – Owszem, dasz – odparł Jack spokojnie. – Jestem przy tobie. Urodzisz szybko, maleńka... Niedługo będzie po wszystkim. – Nie, nie dam rady – upierała się. – To za dużo. – I znów krzyknęła, a gdy położyła głowę na noszach, oczy uciekły jej w tył głowy. Jack wpadł w panikę, a sanitariusz podał Marilyn tlen. Otworzyła oczy. Miała niskie ciśnienie, ale nic nie zagrażało jej zdrowiu. – Świetnie ci idzie – powiedział Jack, aby uspokoić i ją, i siebie. W szpitalu czekała już Helen. Wprawnym okiem oceniła sytuację i uśmiechnęła się do obojga. – No cóż, widzę, że nie marnowałaś czasu – powiedziała. Patrząc na Marilyn, uznała, że ma ona prawdopodobnie rozwarcie na dziesięć centymetrów lub niewiele mniejsze. Za chwilę urodziłaby w domu, gdyby nie przyjechała karetka. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zabiorę cię do sali porodowej, więc nie przyj – powiedziała pewnym tonem, a Marilyn, z wykrzywioną twarzą, wydała kolejny okrzyk bólu. – Szybko! – rzuciła Helen do sanitariuszy, którzy wyciągali nosze z karetki, i ruszyła biegiem, a za nią sanitariusze z noszami na kółkach, obok których biegł Jack trzymający żonę za rękę. W drodze od karetki do sali porodowej Marilyn nie przestawała krzyczeć. W sali czekała Helen z zespołem. Ledwie zdążyli zdjąć z rodzącej szlafrok, wciągnąć na nią koszulę szpitalną i przenieść na stół porodowy, rozległ się wrzask tak przenikliwy, że Jack pomyślał, iż żona umiera. Kilka sekund później zamiast wrzasku usłyszał przeciągły płacz, a między nogami Marilyn pojawiła się mała twarzyczka z czupryną rudych włosów. Urodziła się pierwsza córka. Marilyn uśmiechała się do męża przez łzy, a on płakał, ściskając jej dłoń. Helen przecięła pępowinę i podała noworodka pielęgniarce. To nie był koniec. Po chwili od nowa zaczęły się silne skurcze i przeraźliwy ból. Marilyn znów krzyczała, a Helen tym razem musiała użyć kleszczy. A potem znów rozległo się kwilenie. Dwójka dzieci urodziła się w niespełna dziesięć minut, po trzech kwadransach od chwili, gdy wszystko się zaczęło. Helen powiedziała, że to był najszybszy poród bliźniąt, jaki kiedykolwiek przyjmowała, zdawała sobie jednak sprawę, jak musiał być trudny dla matki. Marilyn, cała drżąca, na przemian śmiała się i płakała, kurczowo uczepiona męża, który patrzył to na nią, to na dzieci. Jedno z nich miało rude włosy Marilyn, drugie – ciemne, jak on. Dziewczynki, bliźniaczki dwujajowe, nie były identyczne. Od razu postanowiono, która otrzyma imię Dana, a która Daphne. Jack wciąż wydawał się oszołomiony. Nigdy nie widział, aby ktoś tak cierpiał; na szczęście nie trwało to długo. – Dzięki Bogu, że wysłałaś karetkę – powiedział z wdzięcznością do Helen.
– Inaczej ona urodziłaby w domu. – Też tak myślę – odparła Helen z uśmiechem, po czym zwróciła się do swej pacjentki: – Nie ulega wątpliwości, że ułatwiłaś mi pracę. Wszystko zrobiłaś sama. Marilyn wciąż była oszołomiona, ale od razu zaczęła wyglądać lepiej, gdy podano jej dzieci. Jack z dumą patrzył na całą trójkę. Marilyn zatrzymano w sali porodowej jeszcze przez dwie godziny, a dzieci umieszczono w inkubatorze, aby je rozgrzać. Każda z dziewczynek ważyła nieco poniżej czterech kilogramów, były silne i zdrowe. Jack zadzwonił do chłopców, aby ich powiadomić, że siostry przyszły na świat. Billy najpierw zapytał, jak się czuje mama, potem krótko podziękował ojczymowi. Brian chciał wiedzieć, kiedy będzie mógł zobaczyć mamę i dziewczynki. Marilyn miała zostać w szpitalu jeszcze dwa lub trzy dni. O dziesiątej wieczorem przewieziono ją do jej pokoju wraz z dziećmi w małych plastikowych łóżeczkach na kółkach. Jeden z nich pchała pielęgniarka, drugi – Jack, spoglądający na żonę z jawnym zachwytem. Wiedział, że nigdy nie zapomni tej chwili. Pełne miłości spojrzenia, jakie sobie rzucali, chwyciły Helen za serce. Zawsze tak było. Helen została dłużej w szpitalu, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku, że nie wystąpiły żadne komplikacje, nie działo się jednak nic niepokojącego. Niedługo potem lekarka wyszła, zaordynowawszy pacjentce środki przeciwbólowe. Marilyn sporo dzisiaj przeszła. Brian miał spać u sąsiadów, Billy powiedział, że zostaje u Gabby, a Jack chciał spędzić tę noc w szpitalu, z żoną. Patrzył na nią, gdy zasnęła, i przyglądał się śpiącym maleństwom, zaróżowionym, wspaniałym i pięknym. To była jedna z najszczęśliwszych nocy w jego życiu.
ROZDZIAŁ ÓSMY Marilyn i dziewczynki odwiedzało w szpitalu mnóstwo gości. Pierwszy pojawił się wczesnym rankiem Brian, przywieziony przez sąsiadkę, która oznajmiła, że nigdy nie widziała tak cudownych niemowląt i do tego tak od siebie różnych. Brian brał co pewien czas maluchy na ręce, żeby Jack mógł zrobić im zdjęcia. W porze lunchu przyszli Billy i Gabby. Dziewczyna nie mogła się powstrzymać od wpatrywania się w dzieci i dotykania malutkich paluszków u ich rąk i nóg. Marilyn zapytała Billy’ego, czy chce potrzymać dzieci, ale odmówił. Powiedział, że są za małe. Wpadli Connie i Mike z Seanem, przynosząc sweterki i buciki, od paru miesięcy robione na drutach przez panią O’Harę. Gdy Connie mówiła, że Kevin wyjechał na weekend ze znajomymi, Marilyn zauważyła w jej oczach jakiś cień i spojrzała na przyjaciółkę z niepokojem. – U niego wszystko w porządku? – zapytała łagodnie. Na przyjęciu u O’Harów Kevin wydawał się nieobecny duchem i zdenerwowany, ale wyszedł tak szybko, że Marilyn nie zdążyła mu się dobrze przyjrzeć. Zauważyła jednak, że Connie niepokoiła się o syna. – Chyba tak – odparła teraz cicho i wróciła do zachwytów nad niemowlętami. W czasie wizyty O’Harów przyszła Izzie, a w chwili gdy wychodzili – Andy. W porze kolacji pojawiły się Judy z Michelle i Gabby niosące stertę prezentów. Wszyscy powtarzali, że nigdy nie widzieli równie uroczych dzieci. W dwa dni przez pokój szpitalny przeciągnął sznur gości. Synowie Jacka wyjechali ze swą matką, nie widzieli więc sióstr, ale Jack wysłał im swoim telefonem mnóstwo zdjęć dziewczynek. Drugiego dnia wieczorem Marilyn oznajmiła, że chce już wracać do domu, aby wreszcie odpocząć, a Helen uznała to za dobry pomysł. Stan matki i córek uważała za w pełni zadowalający i wypisała je ze szpitala o dziewiątej następnego rana. Marilyn chciała karmić piersią, nie miała jednak jeszcze mleka. Zdaniem Helen powrót do domu mógł to zmienić. W szpitalu kręciło się zbyt wielu gości, trudno było o spokój. Jack zachował się wspaniale, jak zawsze; gdy znaleźli się już u siebie, pomógł Marilyn ze wszystkim się uporać. Brian także rwał się do pomocy przy siostrach. Znalazłszy się we własnej sypialni i w łóżku, Marilyn westchnęła z ulgą. – O rany! Wszystko zdarzyło się tak szybko, że ciągle nie wydaje się rzeczywiste. – Jest rzeczywiste – zapewnił ją Jack. W tym momencie dzieci zaczęły płakać, a oni się roześmiali. Na początku
nie będzie łatwo. Matka Marilyn zaproponowała, że przyjedzie, by pomóc, była jednak po siedemdziesiątce i niezbyt dobrego zdrowia. Marilyn obawiała się, że dojdzie jej tylko dodatkowa osoba do opieki, poprosiła więc matkę, by przyjechała z wizytą później, i wraz z Jackiem próbowali radzić sobie sami, z niewielką pomocą Briana. Jack proponował zatrudnienie niani, stać go było na to, Marilyn jednak uparcie odmawiała, ponieważ wiedząc, że nie będzie miała już więcej dzieci, wolała być przy córeczkach przez cały czas i zajmować się nimi wraz z mężem. Jack przystał na to. Zaskoczyło ją jednak, że tak bardzo czuje się wyczerpana. Już samo przejście przez pokój do rogu, w którym bliźniaczki spały w swoich łóżeczkach, wymagało od niej wielkiego wysiłku, a do tego wciąż jeszcze nie mogła karmić. Matka i córki na razie tylko przyzwyczajały się do siebie. Tego popołudnia Brian wyszedł z przyjaciółmi, a Marilyn, po ułożeniu dzieci w łóżeczkach, chciała się przez chwilę zdrzemnąć. Wtedy zadzwonił telefon. Na ekraniku widać było numer Connie, ale gdy Marilyn odebrała, w słuchawce panowała cisza. Sądząc, że połączenie zostało przerwane, już miała się rozłączyć, gdy usłyszała przeciągły skowyt, bardziej przypominający odgłos wydawany przez zwierzę niż przez człowieka. W pierwszej chwili nie miała pojęcia, co to jest, ale potem usłyszała głos przyjaciółki i krew ścięła jej się w żyłach. – Kevin... – Tylko to słowo zdołała wymówić Connie. Przez następnych kilka minut w słuchawce rozlegał się tylko szloch. Marilyn nie wiedziała, czy Kevin miał wypadek i został ranny, czy pokłócił się z rodzicami, czy może znowu go aresztowano. Mogła tylko czekać, aż Connie złapie oddech. – Uspokój się, jestem tu... Chcesz, żebym wpadła do ciebie? – Na chwilę zapomniała, że przed trzema dniami urodziła, ale zaraz wróciła do rzeczywistości. – Connie, powiedz mi, co się stało. – Czekała, a tymczasem do pokoju wszedł Jack i widząc wyraz twarzy żony, natychmiast zorientował się, że zdarzyło się coś strasznego. – Kto to? – zapytał szeptem, a Marilyn odpowiedziała bezgłośnie, podczas gdy Connie wciąż łkała w słuchawkę. – Przyjeżdżam – zdecydowała Marilyn. Wiedziała, że szybciej dotrze do domu przyjaciółki, niż ona zdoła wykrztusić, w czym rzecz. – Nie żyje – powiedziała Connie i wydała taki sam przejmujący skowyt jak w chwili, gdy Marilyn odebrała telefon. – O mój Boże... O mój Boże... Już jadę. Jesteś sama? – Connie wymamrotała coś nieskładnie. Marilyn wyskoczyła więc z łóżka tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Pobiegła do łazienki, wciąż z telefonem w ręce, a Jack przyglądał jej się czujnie. – Gdzie jest Mike? – Tu. Zadzwonili do nas – jęknęła Connie, szlochając. – Wytrzymaj jeszcze trochę. Będę za pięć minut. – Marilyn wyłączyła
telefon drżącą dłonią i spojrzała oszołomiona na Jacka. – Kevin O’Hara nie żyje. Nie wiem, co się stało. Muszę tam pojechać. Ty zostaniesz z dziećmi. Gdyby się obudziły, daj im jedną z tych butelek z wodą, które dostaliśmy w szpitalu... Będzie dobrze. – Nie możesz prowadzić – rzucił zdenerwowany mąż. – Jesteś tuż po porodzie. Marilyn właśnie wystukiwała numer Billy’ego. Syn od razu odebrał. – Gdzie jesteś? – zapytała szybko. – U Gabby. Co się dzieje? – Billy poznał po głosie, że matka jest bardzo zdenerwowana. – Musisz zaraz wrócić do domu. – Dlaczego? – zapytał podejrzliwie, wyraźnie zirytowany. – Musisz zawieźć mnie do O’Harów. Coś się stało Kevinowi. – Zaraz będę – obiecał i rozłączył się. Gdy dotarł do domu, matka czekała już ubrana na dole. Jack ucałował ją na do widzenia i poprosił, by na siebie uważała. Blada i rozstrojona, chciała już być z przyjaciółką. Stało się coś niewyobrażalnego. Billy zawiózł ją do O’Harów w niespełna pięć minut. Doszła do drzwi frontowych najszybciej, jak mogła, Billy tuż za nią. W przedpokoju czekał Sean, który rozpłakał się w objęciach przyjaciela, a Marilyn poszła na górę, do Connie. Znalazła ją i Mike’a w sypialni, przytulonych do siebie, zapłakanych, i również wybuchła płaczem, siadła obok nich na łóżku i objęła oboje ramionami. – Zastrzelili go, gdy robił interes narkotykowy w Tenderloin – powiedziała Connie z udręką. Mike tylko płakał i trząsł się. – Mówili, że kupował na sprzedaż i był winien dilerowi pieniądze. Pokłócili się i diler go zastrzelił... Moje dziecko... moje dziecko... zabili moje dziecko... – Była pogrążona w nieutulonym bólu, Mike również poddał się rozpaczy. Marilyn nie miała pojęcia, co powiedzieć ani co zrobić dla tych dwojga zdruzgotanych ludzi, mogła tylko przy nich być, objąć ich i tulić. Kołysała Connie w ramionach, a w końcu wstała i zeszła na dół po wodę i herbatę. Po powrocie zapytała Connie, czy chce, by zadzwonić po lekarza, ale ona pokręciła głową. – Musimy pojechać i zidentyfikować ciało – powiedziała, znów zalewając się łzami. – Boję się go zobaczyć... Nie mogę... – mówiła nieskładnie. Marilyn skłoniła ją do wypicia łyka wody i mocno uścisnęła dłoń Mike’a. W tym momencie do pokoju weszli Billy i Sean. Wstrząśnięta Marilyn uświadomiła sobie, że Sean jest teraz jedynym synem Connie i Mike’a. Choć tak bardzo starali się uchronić Kevina przed nim samym, choć tak bardzo go kochali, w końcu i tak żył po swojemu. Nie mogli mu pomóc. Sean wydawał się równie zrozpaczony jak rodzice, Billy był zdruzgotany nieszczęściem, które dotknęło
przyjaciela. W dzieciństwie Sean uważał brata za bohatera, a teraz ten bohater został zamordowany, gdy kupował narkotyki na sprzedaż. Connie miała rację, podejrzewając, że starszy syn wrócił do nałogu. Kevin był rozchwiany, nigdy nie potrafił długo opierać się pokusie, choć udawało mu się zachowywać pozory. Przerażająca była świadomość, jak szybko sprawy wymknęły się spod kontroli i czym się to skończyło – pogrążeni w żalu rodzice i ukochane dziecko, które już nie żyje. I rodzice, i dzieci okazali się znacznie bardziej bezradni, niż sądzili. Mike wstał z łóżka i powłócząc nogami, krążył po pokoju, a obie kobiety na niego patrzyły. Trzeba było jechać do kostnicy. Marilyn nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić. – Chcesz, żeby Jack z tobą pojechał? – zapytała. Mike potrząsnął głową i spojrzał na nią pustym, pozbawionym życia wzrokiem. – Nie, zrobię to sam – odparł cicho. Sean podszedł do ojca. – Pojadę z tobą, tato – zaproponował dzielnie. Drżał, w porównaniu z Billym wydawał się mały, choć w istocie tak nie było. W jego oczach pojawił się jednak zaskakująco dojrzały wyraz. Sean nie był już chłopcem, stał się mężczyzną. Leżąca na łóżku Connie jęknęła na słowa o identyfikacji ciała syna. – Nie chcę widzieć go w tym stanie – zawodziła. – Nie mogę... To mnie zabije. Mike wziął kluczyki do samochodu i wyszedł z pokoju, Sean ruszył za nim. Marilyn popatrzyła na Connie. – Może poczekasz u mnie do ich powrotu? – Nie mogła wprost myśleć o tym, dokąd jadą Mike i Sean i co muszą zrobić. – Pomogłabyś mi przy dzieciach. Connie skinęła głową i wstała. Poruszała się jak robot, gdy przyjaciółka wyprowadzała ją z sypialni i sprowadzała na dół. Marilyn cieszyła się, że Connie zgodziła się z nią wyjść. Wydała się taka potulna, jakby pozbawiona własnej woli. Marilyn pomogła jej usadowić się na przednim siedzeniu, sama siadła za fotelem kierowcy i Billy zawiózł je obie do domu. Gdy tylko Marilyn weszła do środka, u szczytu schodów pojawił się Jack z dziećmi na rękach, bardzo zdenerwowany. – Płaczą, od kiedy wyszłaś – powiedział i wtedy zobaczył Connie. Biegnąc po schodach, Marilyn zorientowała się, że pojawiło się mleko. Cały przód bluzki miała mokry. Connie powlokła się powoli za przyjaciółką i weszła do sypialni, podczas gdy Billy rzucił się do telefonu, aby przekazać pozostałej trójce przyjaciół fatalne wieści, najbardziej wstrząsające ze wszystkich, jakie kiedykolwiek usłyszeli. Marilyn, zadowolona, że Brian wciąż jest poza domem, poprosiła Jacka, aby zadzwonił do rodziców chłopca, u którego bawił się Brian, żeby zatrzymali go jeszcze na chwilę, przynajmniej do kolacji, dopóki sytuacja w domu nie zostanie opanowana. Jack spełnił prośbę. Oboje chcieli zrobić
wszystko, co tylko możliwe, by pomóc Connie, Mike’owi i Seanowi. Connie ze zbolałą miną usiadła w bujanym fotelu. Marilyn umościła się na łóżku, rozpięła bluzkę i biustonosz do karmienia, a Jack podał jej płaczące niemowlęta. Nie wiedziała jeszcze, co robić z tą parką, wiedziała jednak, że dzieci chcą jeść i że tylko ona może dać im to, co im potrzebne. Maluchy oczekiwały nakarmienia o odpowiedniej porze, nie spodziewały się jednak, że zdarzy się tragedia. Kevin O’Hara zakończył życie w wieku dwudziestu pięciu lat. Jack delikatnie okrył żonę kocem na wypadek, gdyby wszedł Billy. Connie siedziała, obserwując ją i cicho płacząc. Pamiętała, jak karmiła piersią Kevina, pamiętała tak dobrze, jakby to było wczoraj, a teraz on odszedł. Siedziała więc i płakała, a potem na znak przyjaciółki przeniosła się z fotela na łóżko. Świadomość, że jest przy niej bliska osoba, przynosiła odrobinę ulgi. Connie delikatnie pogłaskała główkę leżącej przy piersi matki Daphne, która w końcu zasnęła. Gdy Marilyn skończyła karmić, Jack odebrał od niej dzieci, przełożył przez ramię, aby im się odbiło, i ułożył w łóżeczkach, a potem usiadł w nogach łóżka, przy kobietach. – Tak mi przykro, Connie – powiedział, a ona skinęła głową, nie przestając płakać. Marilyn znów ją objęła. Siedzieli tak we troje do przyjazdu Mike’a i Seana. Twarz Mike’a miała kolor popiołu. Sean nie widział brata, ale wraz z ojcem płakał przez całą drogę do domu Marilyn i Jacka, skąd mieli odebrać Connie. Porozmawiali chwilę, Sean poszedł poszukać Billy’ego, po czym troje O’Harów wróciło do siebie. Marilyn poprosiła, by dzwonili, jeśli będą czegokolwiek potrzebowali, i obiecała wpaść rano. Chciała pomóc Connie w sprawach związanych z pogrzebem. Nie potrafiła sobie wyobrazić, przez co przechodzi przyjaciółka, wiedziała tylko, że musi czuć się zdruzgotana, a do tego przez głowę przemknęła jej myśl, że na szczęście nie spotkało to żadnego z jej synów. Zawstydzona, wyznała to później Jackowi, gdy po raz drugi karmiła dzieci. Utrata Billy’ego czy Briana wydawała się jej niewyobrażalna. Brian wrócił po kolacji i przeżył wstrząs na wiadomość o śmierci Kevina. Tego wieczoru obaj chłopcy byli smutni i milczący. Żadne z ich przyjaciół nie mogło uwierzyć w to, co się stało, podobnie jak Marilyn i Jack. Późnym wieczorem Marilyn zadzwoniła do Connie, by dowiedzieć się o jej samopoczucie. Connie wciąż nie potrafiła powstrzymać łez. Gdy próbowała powiedzieć, że poszła do pokoju Kevina, aby wybrać garnitur do trumny, dostała kolejnego ataku płaczu. Marilyn czuła się okropnie, nie mogąc być przy przyjaciółce, ale zostawienie Jacka samego z bliźniętami nie wchodziło w grę. Po kilku godzinach od ostatniego karmienia dzieci zgłodniały i nie byłoby w porządku zostawiać męża z domagającymi się jedzenia maluchami, których nie zadowoliłoby nic, co miał do zaoferowania. Fatalnie się złożyło, ale Marilyn postanowiła jakoś sobie z tym
poradzić. Zadzwoniła do Judy i poprosiła ją, by ta rano poszła z nią do Connie. Judy słyszała już o śmierci Kevina od Gabby i podobnie jak wszyscy była zupełnie wytrącona z równowagi. Tego wieczoru telefon Billy’ego nie przestawał dzwonić – znajomi chcieli się dowiedzieć, co się stało – on sam zaś poszedł do O’Harów, aby pobyć z Seanem. Wpadła też Izzie i płakała razem z chłopcami, a potem zajrzał i Andy, który odwiózł ją w końcu do domu. Gdy rano pojawiła się Marilyn, Billy wciąż był u Seana. Judy przyjechała po nią, pomogła przy dzieciach, a potem na zmianę załatwiały telefony i robiły wszystko, co się da. Connie i Mike musieli pojechać do zakładu pogrzebowego, aby wybrać trumnę i ustalić szczegóły uroczystości. Tak wiele należało zrobić, w tyle miejsc zadzwonić, choćby do kwiaciarni, do parafii i do gazety w sprawie nekrologu. Connie załatwiła tyle, ile zdołała. Nabożeństwo żałobne miało odbyć się u św. Dominika, w kościele parafialnym O’Harów, gdzie Kevin przyjmował pierwszą komunię i bierzmowanie. Żadnemu z obecnych nie mieściło się w głowie, że rozmawiają o pogrzebie tego chłopca, a gdy Marilyn zerknęła na Mike’a, ujrzała człowieka złamanego. Sean siedział na frontowych schodach z Billym, na twarzy którego malowało się przygnębienie. Wpadła Gabby, a chwilę później Izzie. Andy dzwonił kilka razy. Nikt nie wiedział, jak pomóc O’Harom. Nie mogli wrócić Kevinowi życia, ale mogli być przy swoich przyjaciołach. Marilyn nie wyobrażała sobie, jak można pogodzić się z takim nieszczęściem, ale Connie była silną kobietą i do chwili wyjazdu do zakładu pogrzebowego udało jej się opanować płacz, przynajmniej na kilka minut. Miała ze sobą na wieszaku garnitur Kevina, białą koszulę i krawat, a w torbie na zakupy skarpetki i wyjściowe buty. Idąc z mężem do samochodu, spojrzała smutno na Marilyn i wyciągnęła ręce. Przyjaciółki stały, obejmując się przez długą chwilę. – Dziękuję. – Tylko tyle zdołała wykrztusić Connie, nie zalewając się od nowa łzami. – Kocham cię. – Tylko te słowa udało się powiedzieć Marilyn, ale płynęły z głębi serca. – Tak mi przykro. Connie skinęła głową. – Wiem – odrzekła. W tym momencie Mike przekręcił kluczyk. Ruszyli do zakładu pogrzebowego, gdzie ich starszy syn miał zostać umyty, ubrany i uczesany po raz ostatni.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Pogrzeb Kevina O’Hary był dla wszystkich przeżyciem trudnym do zniesienia. Zebrani w kościele rodzice słuchali mowy pogrzebowej przejęci zgrozą, a jednocześnie wdzięczni losowi, że oszczędził ich dzieci. Młodzi ludzie, z którymi Kevin dorastał, opłakiwali zmarłego i wspominali, jakim miłym był kiedyś dzieckiem. Connie, Mike i Sean, siedzący w pierwszej ławce, wyglądali jak rażeni piorunem, a stojąca przed nimi zamknięta trumna wydawała się ostrzeżeniem dla wszystkich obecnych. Zdawała się mówić coś, czego nie mieli ochoty słuchać ani rodzice, ani dzieci: „Bądź ostrożny. Bądź czujny. Bądź mądry. To mogło przydarzyć się tobie”. Przydarzyło się Kevinowi, i nikt nie umiał się z tym pogodzić. Łatwo było powiedzieć, że młody O’Hara pobłądził, był aresztowany, wylądował na odwyku, dostał dwa lata dozoru sądowego, ale przecież kiedyś był małym, niewinnym dzieckiem, przed którym, tak jak przed innymi dziećmi, życie stało otworem. Czy to on zawinił? Czy jego rodzice? A może przeznaczenie? Czy można było zapobiec tragedii, jakie sygnały ostrzegawcze zlekceważono? Dlaczego to Kevin leży w trumnie, a nie ktoś inny? Inni młodzi ludzie też igrali z losem, a nie zginęli. Siedząc w kościelnej ławce, Connie przypominała sobie życie syna minuta po minucie i niczego już nie była pewna. Wiedziała tylko, że odszedł, i cierpiała niewyobrażalne katusze, ból tak silny, że niemal nic nie widziała, oblewało ją na przemian gorąco i lodowate zimno. Nie czuła nic poza dojmującym bólem, gdy patrzyła, jak jej mąż i młodszy syn oraz sześciu kolegów Kevina z klasy wynoszą trumnę z kościoła i umieszczają z pietyzmem w karawanie, którym miała pojechać na cmentarz, a tam zostać złożona w grobie. Connie pragnęła rzucić się do tego dołu, żeby być z synem, którego tak bardzo kochała, nie mogła jednak tego zrobić Mike’owi ani Seanowi. Musiała zostać tu dla nich i być silna. Nie wyobrażała sobie, jak to osiągnąć, wiedziała tylko, że nie ma wyboru. Kevin zostawił jej podtrzymywanie na duchu swego brata i ojca, a przecież to część jej samej została zabita w czasie transakcji narkotykowej w Tenderloin. Nie wiadomo, kto strzelał; pewne było tylko, że Kevin zginął i to, jakie narkotyki miał wtedy przy sobie. Nie było kogo ukarać ani na kim się zemścić, ale gdyby nawet znaleziono zabójcę, nie zwróciłoby to Connie syna. O’Harowie pojechali na cmentarz wynajętą limuzyną, potem stali nad grobem, podczas gdy ksiądz wygłaszał słowa pożegnania, a w końcu Connie po raz ostatni dotknęła trumny syna, obitej w środku białym atłasem. Kevin w garniturze, krawacie i najlepszych butach miał tu pozostać na zawsze wraz z częścią jej serca. Była zbyt zdruzgotana, by płakać w drodze powrotnej do domu, gdzie czekali na O’Harów żałobnicy.
W drzwiach przywitała ich Marilyn, a jedzenie dostarczyła restauracja Jacka, jak na bar micwę czy wesele, tyle że to była stypa. Connie nie potrafiła sobie później przypomnieć gości. Pamiętała tylko, że Marilyn rozstawiła zdjęcia Kevina w bawialni i w holu. A już po wszystkim Mike i Sean siedzieli w gabinecie i wyglądali jak rozbitkowie z zatopionego statku. Przyjaciele Seana, którzy zostali, by podtrzymać go na duchu, poszli na górę, do jego pokoju. Connie i Mike, Marilyn i Jack oraz Judy i Adam siedzieli, patrząc na siebie i wciąż nie wierząc, że ta tragedia zdarzyła się naprawdę. Wszyscy wiedzieli, że syn Connie i Mike’a nie żyje, ale znaczenie tego faktu jeszcze nie w pełni do nich docierało. Nie sposób bowiem pojąć, że nigdy już nie zobaczy się ukochanego dziecka. To nie do wyobrażenia, Connie nie mogła się więc pozbyć wrażenia, że lada chwila Kevin zejdzie na dół w garniturze, krawacie, wyjściowych butach i powie, że to wszystko było żartem. Ale to nie był żart, to było aż nadto realne. Jego pokój pozostanie na zawsze pusty. Na jego trofeach, teraz już niemających znaczenia, będzie zbierał się kurz. Jego ubrania będą wisiały w szafie, dopóki nie zbierze się na odwagę, by się ich pozbyć. Patrząc na Mike’a, wiedziała, że oni dwoje nigdy już nie będą tacy sami. – Musicie odpocząć – powiedziała miękko Marilyn. O’Harowie wyglądali na wyczerpanych, a Connie przyznała się, że nie spała od chwili, gdy wydarzyło się nieszczęście. Personel Jacka pozostawił kuchnię w nienagannym porządku, w lodówce umieszczono dużo jedzenia, O’Harom nie groził więc głód. Connie jednak nie mogła sobie wyobrazić, że jeszcze kiedyś będzie miała ochotę coś zjeść. Po zaledwie kilku dniach ubrania już na niej wisiały. Marilyn i Jack poszli do domu w porze kolacji, długo po wyjściu innych gości. Sean wciąż był na górze z przyjaciółmi. Pograli trochę w gry wideo, a potem Billy wyciągnął butelkę i puścił w obieg. Była to butelka bourbona, bo tylko to zdołał wykraść z barku rodziców, gdy nikt nie patrzył. Gabby i Izzie wypiły po łyku i na tym poprzestały, ale Billy, Sean i Andy pociągali zdrowo, aż ukazało się dno. – To nic nie pomoże – powiedziała spokojnie Izzie, jak zawsze, głos sumienia całej grupy. – Będziecie czuli się jeszcze gorzej. Andy wydawał się zmieszany, Billy wzruszył ramionami, a Sean położył się na łóżku. Nie chciało mu się nic mówić, zmęczyli go ludzie powtarzający, że bardzo im przykro. Nie mieli przecież pojęcia, co mówią. Skąd mieli wiedzieć, jak się człowiek czuje w takiej sytuacji? Przyjaciele też tego nie wiedzieli. Nigdy już nie zobaczy swego brata. Nagle został jedynakiem. – Chcesz przenocować u mnie? – zapytał Billy. Przypuszczał, że przyjaciel bardzo cierpi. Widział to w jego oczach. – Powinienem chyba zostać tutaj – odparł Sean z westchnieniem. To był
wyczerpujący dzień. – Mama i tata są w bardzo złym stanie – dodał rzeczowo. Zawartość butelki przygasiła trochę ból. Sean nie czuł się już tak, jakby przedzierał się przez drut kolczasty, a przez cały dzień miał wrażenie, że ostre kolce rozrywają mu ciało. Za sprawą bourbona ból wydawał się mniejszy, otępienie przyniosło ulgę. Pierwszy opuścił towarzystwo Andy, ponieważ obiecał rodzicom, że zje z nimi kolację. Potem wyszli Gabby i Billy, została tylko Izzie. – Zobaczysz, wszystko się ułoży. Wiem, że to musi być straszne, choć nigdy nie miałam siostry ani brata. Ale dasz radę, będzie dobrze. Gdyby nie była dziewczyną, z chęcią by jej przyłożył, ale w wypadku Izzie nie wchodziło to w rachubę. – Pewnego dnia zrobię z tym koniec – zapowiedział spokojnie, gdy tak leżeli obok siebie na łóżku, patrząc w sufit. Bywały dni, gdy myślał, że Izzie jest mu najbliższa z całej czwórki przyjaciół. – Jak zamierzasz to zrobić? – zapytała zaciekawiona, tak samo jak w czasach, gdy byli dziećmi, a ona zarzucała go pytaniami, jak łowi się ryby, jak pływa łódź podwodna albo dlaczego opada mgła. – Po college’u podejmę pracę w FBI i będę aresztował dupków takich jak ten, który zabił mi brata. Żadne z nich nie wspomniało, że pierwszy w kolejce do zabicia powinien znaleźć się Kevin. To jednak nie miało znaczenia, Kevin już nie żył. – Mówiłeś to już jako dzieciak – przypomniała Izzie z uśmiechem. – A teraz to zrobię. – Sean rzucił te słowa tak pewnym tonem, że prawie mu uwierzyła. Wiedziała, że w tym momencie on sam w nie wierzy. – Po skończeniu college’u możesz zmienić plany. Może zechcesz robić coś innego. – Przez Izzie, jak zawsze, przemawiał głos rozsądku. Myślała najbardziej praktycznie z całej piątki. – Nie, nie zmienię. Zawsze chciałem robić coś w tym rodzaju, tylko nie wiedziałem dlaczego. Teraz wiem. – Sean odwrócił się na bok i spojrzał na Izzie. Zastanawiał się, czy jej nie pocałować, ale właściwie nie miał ochoty, Izzie była jego przyjaciółką. – Będę za tobą tęskniła, gdy wyjedziesz na uczelnię – oznajmiła z prostotą, a on skinął głową. – A ja będę tęsknił za tobą. – Wyraźnie posmutniał. Po śmierci Kevina rozstanie z przyjaciółmi wydawało się jeszcze trudniejsze, a o opuszczeniu rodziców ledwie mógł myśleć. – Chciałabym, żebyś przyjeżdżał do Los Angeles – powiedziała Izzie smętnym tonem. – Zobaczymy się w Święto Dziękczynienia i w Boże Narodzenie – odrzekł Sean i powoli wstał z łóżka. – Chodź, odwiozę cię do domu.
W samochodzie prawie nie rozmawiali; po prostu dobrze im było razem. Izzie próbowała nie myśleć, jak wyglądałoby życie, gdyby to któreś z ich piątki zostało dziś pochowane. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, i wcale nie chciała. Zastanawiała się też, czy Sean naprawdę wstąpi kiedyś do FBI. Pomysł wydawał się jej niebezpieczny, a przy tym chłopak miał nowe obowiązki wobec rodziców; był teraz jedynakiem. Sean odwiózł ją, a ona obiecała wpaść następnego dnia. A potem wrócił do domu, który sprawiał wrażenie opustoszałego. Światła były wygaszone, drzwi do sypialni rodziców zamknięte. Idąc do swego pokoju, mijał pokój Kevina i przez chwilę miał ochotę tam wejść. Poszedł jednak do siebie, zamknął drzwi, położył się na łóżku i płakał. Izzie i pozostali przyjaciele odwiedzali Seana codziennie, a Billy najczęściej przynosił ze sobą butelkę napełnioną czymś, co udało mu się wykraść z barku rodziców, gdy matka zajmowała się bliźniaczkami. Niemowlaki wciąż go denerwowały, lecz od kiedy zaczęły się uśmiechać, musiał przyznać, że są na swój sposób słodkie. Kilka razy wziął je nawet na ręce. Brian zachowywał się tak, jakby był zakochany w siostrzyczkach. Nauczył się je przewijać i pomagał matce układać je do snu, na co Billy nie miał najmniejszej ochoty. Gabby też uważała, że maluchy są urocze, dlatego Billy cieszył się, że jego dziewczyna zażywa pigułki i nie może zajść w ciążę. Nie życzył sobie tego rodzaju wpadki, wiedział bowiem, że nie będzie gotowy na własne dzieci przez najbliższe dziesięć czy piętnaście lat. Gdy pewnego dnia nie udało mu się przelać do butelki alkoholu z domowego barku, namówił jakiegoś bezdomnego, by kupił mu dwa sześciopaki piwa. Przez cały czerwiec Sean i Billy pili codziennie. Początkowo, by uczcić pamięć Kevina, potem – dla zabicia czasu. Cała piątka się nudziła, choć niektórzy mieli pracę na lato. Sean codziennie przez kilka godzin pomagał ojcu, Izzie prowadziła zajęcia dla dzieci w domu kultury. Gabby, pochłonięta przygotowaniami do wyjazdu, nie pracowała, podobnie jak Billy. Jack i matka pozwolili mu odpocząć; oznajmili, że w ostatnie lato przed studiami nie musi pracować. Billy i Sean pili więc każdego popołudnia. Andy pracował rankami, w porze lunchu był już wolny i mógł spotykać się z przyjaciółmi. Letnią pracę w laboratorium załatwiła mu matka, ale nie pozwalano mu tam robić niczego interesującego, choć personel był pod wrażeniem, że Andy idzie do Harvardu i będzie przygotowywał się do studiów medycznych. Teraz jednak mógł tylko wynosić śmieci oraz rozdawać pacjentom formularze do wypełnienia i podkładki pod dokumenty. Nie pił tak dużo jak przyjaciele, ale od czasu do czasu pociągał łyk alkoholu. W końcu Izzie przywołała całe towarzystwo do porządku. W połowie lipca zwymyślała ich od oferm i nieudaczników. – Co zamierzacie robić w college’u? Zapisać się do Anonimowych Alkoholików? Zamieniacie się w bandę pijaków. Jeden drugiego ciągnie w dół.
Potraficie tylko pić, grać na wideo i użalać się nad sobą. Niedobrze mi się robi! – Mówiąc to, patrzyła na Seana, który spuścił głowę. Jego brat nie żył zaledwie od pięciu tygodni i dlatego wszyscy traktowali go ulgowo, ale nie Izzie. Sean wiedział, że ona ma rację. – No to co mamy robić? – Billy patrzył na Izzie, gdy Sean oddawał mu butelkę. Tym razem z niej nie pociągnął, po raz pierwszy od tygodni. – Dlaczego nie pojedziemy na plażę albo gdzieś indziej? – zapytała Izzie. – Bo jest za zimno – odparł Billy rozsądnie. Od paru dni miasto spowijała mgła. W San Francisco lipiec zawsze jest chłodny, a często ponury i szary, co nie wpływa na poprawę nastroju. – No i co z tego? Przynajmniej coś się będzie działo. Lepsze to niż siedzenie tutaj i picie. Następnego dnia w południe, po pracy, przebywszy most Golden Gate, wjechali do hrabstwa Marin i dotarli na publiczną plażę w Stinson. Zjedli hamburgery, a potem siedzieli nad wodą w podmuchach zimnego wiatru. Po powrocie do domu O’Harów wszyscy przyznali jednak, że czują się lepiej. Gdy Billy, Gabby i Andy wyszli, Izzie została, aby porozmawiać z Seanem. – Dasz sobie radę poza domem? – spytała. Niepokoiła się o niego ogromnie. Rodzice Seana wyglądali strasznie, ale on pod pewnymi względami wyglądał jeszcze gorzej. Miał ciemne sińce pod oczami, cierpiał na bezsenność. Nie przestawał myśleć o swoim bracie i okolicznościach jego śmierci, co doprowadzało go niemal do obłędu. – Tak, dam sobie radę – odparł, ale bez przekonania. – Musisz, ze względu na rodziców. Tylko ty im zostałeś. – Było to dla niego ciężkie brzemię. Izzie i Andy, jedynacy, znajdowali się w takiej sytuacji od urodzenia. Ale ich rodzice mieli po jednym dziecku z wyboru. Sean natomiast był synem, który przeżył, co stawiało go w znacznie trudniejszym położeniu. Rodzice przez resztę życia będą tęsknili za Kevinem, a Sean wiedział, że będzie musiał jakoś im wynagrodzić stratę. Rozmyślał o tym nocami. – Nadal jesteś pewny, że chcesz wyjechać na wschód? Możesz przenieść się do UCLA, byłbyś bliżej. Sean pokręcił jednak głową. Naprawdę chciał być daleko. Nie wytrzymałby tu dłużej, wiedząc, że Kevina nie ma w pokoju obok i że nigdy nie wróci, a także słysząc przez cały dzień płacz rodziców. Teraz chciał tylko wyjechać. Izzie go rozumiała. Nawet dla niej przebywanie w tym domu było trudne; za nic nie chciałaby tu mieszkać. Następne dwa tygodnie spędzili, włócząc się razem po pracy, Sean przestał pić. Z butelki pociągał już tylko Billy, ale mniej niż dotąd. Zdawał sobie sprawę, że musi zacząć poważnie myśleć o studiach. Wyjeżdżał pierwszy, na początku sierpnia, na trzytygodniowy obóz treningowy przed rozpoczęciem roku akademickiego. W następny weekend Gabby
wyjechała z matką do Los Angeles poszukać mieszkania. Zanim cała piątka się rozjechała, pewnego wieczoru zjedli razem kolację, a potem poszli na plażę. Przyrzekli sobie często dzwonić i przyjechać do domu na Święto Dziękczynienia, ale po trzynastu latach widywania się dzień w dzień perspektywa spotkania w końcu listopada wydawała się nieskończenie odległa. Wszyscy obiecali też przyjeżdżać na mecze Billy’ego na USC. Izzie odwiedziła Gabby rankiem w dniu jej wyjazdu. Zjadły razem śniadanie. Izzie zauważyła, że Michelle znowu schudła, ale nie zrobiła żadnej uwagi na ten temat. Pomyślała, że przecież domownicy mają oczy i widzą, że Michelle zmaga się z zaburzeniami odżywiania. Zastanawiała się też, czy nieobecność siostry będzie miała na dziewczynę wpływ korzystny czy niekorzystny. Trudno żyło się w cieniu Gabby, niezależnie od tego, jak bardzo siostry się kochały. Gdy Gabby i jej matka odjeżdżały, Izzie i Michelle pomachały im na pożegnanie, a potem obydwie się rozpłakały. Judy prowadziła vana, ponieważ córka zabrała połowę swej garderoby i najcenniejsze rzeczy do mieszkania, które miały nadzieję znaleźć, zgodnie z życzeniem Gabby, w West Hollywood. Czekało je obejrzenie trzech umeblowanych mieszkań do wynajęcia wyszukanych przez Internet. Gabby odjechała smutna, lecz podekscytowana zarazem. Izzie zaś wróciła z Michelle do domu, aby z nią chwilę porozmawiać. Dziewczyna niebawem zaczynała przedostatnią klasę liceum i bardzo się tym denerwowała. Później Izzie poszła zobaczyć się z Andym; chciała pobyć z nim trochę, zanim on również wyjedzie. Potem wpadła jak co dzień do Seana. Jego matka robiła porządki w szafach, wybuchając płaczem za każdym razem, gdy natrafiła na rzecz należącą do Kevina. Od jego śmierci minęły zaledwie dwa miesiące. Dom przypominał grobowiec, a pokój Kevina Connie traktowała jak kaplicę. Wszystko pozostało tam w stanie nienaruszonym. Jako trzeci z piątki przyjaciół wyjeżdżał Andy. Ojciec leciał z nim do Bostonu, aby pomóc mu zainstalować się w akademiku. Andy spotkał się z Seanem i Izzie wieczorem w przeddzień swego wyjazdu, a przed wejściem na pokład samolotu wysłał do Izzie esemesa: Zachowuj się dobrze. Będę za tobą tęsknił. Kocham. A. Na szczęście Izzie i Sean wyjeżdżali z San Francisco tego samego dnia. Żadne z nich nie chciało zostać tu samo. Byłoby to bardzo trudne do zniesienia. Wieczorem przed wyjazdem Izzie musiała zjeść kolację z ojcem, ale później poszła pożegnać się z Seanem. Connie uścisnęła ją z całego serca. – Uważaj na siebie w Los Angeles – powiedziała z powagą w głosie. – Bądź ostrożna. Na Święto Dziękczynienia chcę cię tu zobaczyć w jednym kawałku. I nie zakochaj się od razu pierwszego dnia. – To mi nie grozi! – Izzie się roześmiała. – Będę miała za dużo nauki.
– Wszyscy chłopcy w Los Angeles będą za tobą biegali, jeśli mają oczy. Izzie nigdy nie czuła się tak ładna jak Gabby, a żaden z przyjaciół nie wspominał nawet o jej urodzie. Sama też nigdy o niej nie myślała. Matka nie nauczyła jej tych wszystkich sztuczek, których Judy nauczyła Gabby, a dzięki którym dziewczyna przyciągała spojrzenia chłopców. Nikt też przez całe lata nie chodził z Izzie na zakupy; do Los Angeles zabierała po prostu swoje szkolne ubrania. Ojciec nie pomyślał o nowej garderobie dla córki, a ona nie chciała prosić. Wystarczało jej to, co miała. Connie natomiast przygotowywała od tygodni wyprawę dla Seana – prześcieradła, ręczniki, poduszkę, przybory łazienkowe, dwa plakaty, narzutę na łóżko, chodniczek. Wszystko nowe, tak jak kiedyś rzeczy Kevina, gdy wyjeżdżał do Santa Cruz, tylko teraz wyprawa była większa, bo Sean wyjeżdżał bardzo daleko. Jego rodzice zastanawiali się z niepokojem, jak będzie teraz wyglądało ich życie. Kilka dni wcześniej Connie powiedziała mężowi, że będą po prostu udawać, iż obaj chłopcy wyjechali na studia. Obiecała też pomóc Marilyn przy bliźniętach, sądząc, że może to być przyjemne. Maluchy były niewiarygodnie absorbujące, a Marilyn zapomniała już, jak wiele wysiłku wymaga zajmowanie się dziećmi. Zaczynała czuć się stara, nie nadążała z obowiązkami, a przecież wszystko musiała robić podwójnie. Connie i Mike polecieli z Seanem do Waszyngtonu, aby pomóc mu się tam urządzić. Wrócili następnego dnia wieczorem i ze strachem weszli do pustego domu. Jeff odwiózł Izzie do Los Angeles i spędził z córką cały dzień, instalując w jej pokoju w akademiku sprzęt grający, komputer i małą lodówkę. Współlokatorka Izzie wydawała się miła, przysłała jej e-mail jeszcze przed spotkaniem. Byli tam też jej rodzice. Po wyjeździe Jeffa dziewczyny poszły razem poszukać stołówki, z której miały korzystać. Izzie zadzwoniła do Gabby i dowiedziała się, że przyjaciółce niezwykle podoba się nowe mieszkanie. Znajdowało się przy Alta Loma, niedaleko Sunset, w budynku z portierem i basenem, i zdaniem Izzie, która obejrzała je w weekend, przedstawiało się bardzo okazale. Mebli było tam niewiele, ale Gabby rozstawiła trochę własnych rzeczy i dokupiła jakieś drobiazgi. – No, no, już mieszkasz jak gwiazda filmowa – żartowała Izzie. Gabby powiedziała, że Billy wpada co wieczór, a w następnym roku się do niej wprowadzi, bo nie będzie już musiał mieszkać w kampusie. Rodzice nie mieli nic przeciwko temu. Mieszkanie Gabby było mniej więcej dziesięć razy większe niż pokój Izzie w akademiku. Ojciec podarował Gabby samochód, czarnego land-rovera ze swego salonu, nowego i pięknego. Izzie przywiozła ze sobą na UCLA tylko rower do jazdy po kampusie. Jej ojca nie stać było na samochód dla córki, a matka uważała, że dziewczyna jest za młoda na własny wóz. Izzie zamierzała więc poruszać się poza
terenem uczelni taksówkami i korzystać z komunikacji publicznej. Judy i jej córki zawsze miały ładne auta, ponieważ Adam Thomas był właścicielem salonu samochodowego. Na szesnaste urodziny Michelle również dostała land-rovera. Izzie zazdrościłaby Gabby nowego wozu, gdyby jej tak bardzo nie lubiła. Następnego dnia Izzie również wpadła do przyjaciółki. Jej współlokatorka wyszła ze znajomymi z uczelni, a w mieszkaniu Gabby wspaniale było przesiadywać, gdy się nie miało nic innego do roboty. Billy poświęcał dużo czasu na treningi, a w sezonie rozgrywek piłkarskich nie miał szans na cowieczorne wyjścia, dziewczęta planowały więc, że będą razem spędzały czas, ilekroć Gabby będzie wolna. Izzie mogła ponadto odrabiać w mieszkaniu Gabby prace domowe. Życie z dala od rodziców, nakazów i zakazów okazało się ekscytujące. Takie dorosłe. Tego wieczoru Sean wysłał z Waszyngtonu esemesa do Izzie. Pisał, że uczelnia jest w porządku, że już zaczęły się wykłady i że nie miał jeszcze wiadomości od Andy’ego. Izzie także nie miała. Andy’ego, podobnie jak pozostałych, pochłaniała przeprowadzka do akademika i urządzanie się w nowej rzeczywistości. Gabby rozglądała się za agentem, chciała podpisać kontrakt z agencją modelek i miała nadzieję, że jej się to uda. Izzie nie wątpiła, że tak się stanie. Gabby była przecież śliczna. I chciała uczyć się aktorstwa, gdy znajdzie stałą pracę, żeby występować w reklamach, a nawet pokazywać się na zdjęciach próbnych do filmów fabularnych. Następnego dnia Izzie zapisywała się na zajęcia, co było przewlekłą procedurą. Przyjechała na uczelnię nieco wcześniej, niż trzeba, aby poradzić się swego opiekuna naukowego i zorientować się, jakie zajęcia powinna wybrać. Wcześniejszy przyjazd stwarzał też możliwość spędzenia więcej czasu z Gabby. Po spotkaniu z opiekunem zapisała się na filozofię, psychologię, podstawy matematyki, które należały do programu obowiązkowego, oraz na wstępny kurs historii sztuki. Po zapoznaniu się z programami wybranych zajęć wiedziała, że czeka ją mnóstwo pracy. Zrobiła sobie spacer po kampusie, aby nauczyć się po nim poruszać. Wszyscy wydawali się jej życzliwi, a studenci znajomi. Na uczelni wyczuwało się wielkomiejską atmosferę, inaczej niż w San Francisco. Izzie spodobało się to, co zobaczyła. Chwilami doskwierała jej samotność i tęsknota za przyjaciółmi, bo po raz pierwszy od czasów zerówki chodziła do „szkoły” sama. Ale miała przynajmniej Gabby i Billy’ego, a gdy lepiej poznała swoje nowe miejsce do życia, poczuła taką pewność siebie jak nigdy wcześniej i pomyślała: „No dobra, świecie! Oto jestem”. I ruszyła jak burza.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Panująca w domu cisza okazała się o wiele gorsza, niż Connie się spodziewała. Wieczorami siedzieli z Mikiem sami, przygnębieni, nie mając sobie nic do powiedzenia. Nie słychać było żadnych głosów, nikt nie przychodził. Wszyscy rodzice dzieci, które wyjechały, czuli się osamotnieni, ale Mike i Connie o wiele gorzej znosili pustkę po Kevinie. Nie znaleziono zabójcy. Toczyło się śledztwo, ale policjanci przyznawali, że nie mają pojęcia, gdzie szukać sprawcy, nie zgłosił się żaden świadek. Nikt nie zostanie ukarany za śmierć Kevina O’Hary, co jeszcze bardziej pogarszało sytuację. Co wieczór Connie z rozdartym sercem patrzyła na męża wracającego do domu z nieobecnym spojrzeniem. Mike O’Hara wyglądał jak człowiek złamany, a Connie czuła się podobnie. Dni mijały, a każda godzina była męką. Connie często odwiedzała Marilyn, uwielbiała bawić się z dziećmi, teraz trzymiesięcznymi i niezwykle żywo reagującymi na wszystko. Dziewczynki uśmiechały się, wybuchały śmiechem, gaworzyły. Niezależnie jednak od tego, ile dawało jej radości zabawianie maluchów czy pomoc Marilyn w ich pielęgnacji, wcześniej czy później Connie musiała wrócić do pustego domu, co ją dobijało, a nie miała pomysłu, jak wybrnąć z tej biedy. Nie było drogowskazów, którymi mogłaby się kierować, ani poradnika mówiącego, jak sobie w nieszczęściu poradzić. Ona i Mike mogli tylko żyć z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Często dzwoniła do Seana w Waszyngtonie, rozmowa z nim trochę pomagała, ale syn zawsze poznawał po głosie, że matka jest bardzo smutna. Wymieniali e-maile, Connie nie mogła jednak powstrzymać się od codziennego niemal telefonowania pod najbłahszym pretekstem, aż w końcu Sean poprosił, by nie dzwoniła. Zawsze robiła to w nieodpowiedniej chwili, e-maile były lepsze. Connie jednak tęskniła za głosem syna, więc i tak dzwoniła. Mike wykazywał się większym stoicyzmem. Connie wyznała Marilyn, że od śmierci Kevina mąż nieprzerwanie cierpi. Często dopytywała się, jak się powodzi Billy’emu na USC. Marilyn odpowiadała, że jak dotąd dobrze. Wspominał, że treningi są wyczerpujące, ale dużo się uczy i bardzo lubi trenera. – Przynajmniej dowie się więcej o futbolu. Nie mam pewności, co jeszcze robi. Prawdopodobnie nic – rzekła ze smutkiem. – I spędza dużo czasu z Gabby – dodała, choć ani dla niej, ani dla przyjaciółki nie było to żadną nowością. Gabby miała już zapewnioną, dzięki nowemu agentowi, pierwszą pracę w charakterze modelki. Zadzwoniła z tą nowiną do domu, nader podekscytowana. I Connie, i Marilyn doskwierała świadomość, że dzieci rozjechały się w różne strony. Mimo że wcześniej zdawały sobie sprawę, iż tak właśnie się stanie, teraz musiały sobie radzić z rzeczywistością.
Marilyn przyznawała z zakłopotaniem, że zapomniała, iż dzieci dorastają. Ale przynajmniej nadal miała w domu Briana. Był już w ósmej klasie i odkrył dziewczęta, ona zaś znów obserwowała, jak jej syn zadurzył się w kolejnej koleżance. Gdy wyszła za mąż za Jacka, w życiu Briana pojawił się mężczyzna, z którym chłopiec mógł się bawić i rozmawiać. Marilyn przyznawała, że ten syn jest naprawdę dobrym dzieckiem. Wspaniale zajmował się bliźniaczkami i bardzo jej pomagał. Bez niego nie poradziłaby sobie z maluchami. Od chwili wyjazdu Billy’ego nie miała żadnych wiadomości od jego ojca. Larry nawet nie próbował zobaczyć się z Brianem, który na szczęście mocno przywiązał się do Jacka. We wrześniu wszystkie dzieci wydawały się już zadomowione na uczelniach. A w październiku Judy zorientowała się, że anoreksja Michelle znów wymyka się spod kontroli. Zadzwoniła do niej psycholog szkolna z Atwood, zaniepokojona stanem dziewczynki. Michelle zaczęła więc, tak jak poprzednio, leczyć się w poradni. Judy przeżyła wstrząs, gdy córkę zważono. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest źle, ponieważ dziewczyna zawsze nosiła luźne ubrania. Była wyższa od siostry, i przy wzroście stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów ważyła czterdzieści kilogramów. Tym razem po badaniach poradzono Judy i Adamowi zostawienie córki w szpitalu, dopóki nie przybierze trochę na wadze. Lekarze obawiali się o stan jej serca i chcieli, aby codziennie odbywała terapię w grupie dziewcząt z zaburzeniami odżywiania. Gdy rodzice Michelle wrócili po rozmowie z lekarzami do domu, zapłakana Judy zadzwoniła do Connie i Marilyn, aby podzielić się z nimi nowinami, które zresztą wcale nie zaskoczyły przyjaciółek. Mimo protestów Michelle – groziła ucieczką, ale skończyło się na słowach – Judy i Adam umieścili córkę w szpitalu, gdzie miała pozostać przez sześć tygodni, do Święta Dziękczynienia. Musiała wziąć zwolnienie ze szkoły. Potem zaplanowano kolejne badania. Gdy do Judy dotarło, jak bardzo, mimo wszelkiej pomocy, córka jest chora, poczuła się beznadziejną matką. Na pierwszej sesji terapii grupowej, w której uczestniczyli także rodzice, Michelle powiedziała, że matkę i ojca obchodzi tylko jej starsza siostra. Oboje zapewnili, płacząc, że to nieprawda, że ją też kochają. Inne dziewczęta z grupy miały podobne doświadczenia. Connie i Marilyn, choć nie powiedziały tego przyjaciółce, zgadzały się, że jedynym sposobem, w jaki Michelle mogła przyciągnąć uwagę matki, było głodzenie się. W końcu to ona stała się oczkiem w głowie rodziców, nie zaś Gabby, której tak dobrze wiodło się w Los Angeles. Judy z bólem musiała przyznać, że pobyt w szpitalu dobrze zrobił Michelle i że córka wygląda teraz lepiej niż w domu. Judy odwiedzała ją jak najczęściej. Dobrze się też złożyło, że Michelle polubiła dziewczynki ze swojej grupy; łączyła ją z nimi wspólnota przeżyć. Gabby codziennie dzwoniła do siostry z Los Angeles. Przeprosiła ją nawet, że przed wyjazdem z domu nie okazywała jej więcej uwagi, ale Michelle powiedziała, że
wszystko jest w porządku. Niczego jej teraz nie brakowało. Wiedziała, jak bardzo Gabby była zajęta przed wyjazdem, i rozumiała siostrę. Prawdziwą niespodziankę sprawiła Michelle wizyta w szpitalu brata Billy’ego, Briana. Trzy lata od niej młodszy, powiedział, że zauważył jej nieobecność w szkole. Zwierzył się też dziewczynie, że ją lubi. Przyjechał autobusem, a uzasadnił swą wizytę faktem, że jego brat i jej siostra chodzą ze sobą i blisko się przyjaźnią od trzynastu lat, od chwili gdy on się urodził. – A kim my jesteśmy dla siebie? – zapytała żartem Michelle. – Szwagrami? Brian był przemiłym chłopcem i podziwiał siostrę Gabby, traktował ją jak starszą, mądrzejszą koleżankę. Z gruntu dobry, szczerze martwił się jej długim pobytem w szpitalu. Uczył się doskonale; podobnie jak jego brat, był wysoki na swój wiek i wyglądał na starszego niż trzynastolatek. Przez ostatni rok bardzo wydoroślał, wydawał się teraz bliższy wiekiem Billy’emu. Opowiadał, że bardzo lubi swego ojczyma i siostry bliźniaczki. Przyniósł Michelle pudełko babeczek, które chętnie zjadła. Od trzech lat, czyli od kiedy zaczęła się głodzić, nie miała w ustach niczego, co choćby przypominało słodycze, nie chciała jednak sprawić Brianowi przykrości. Wzruszyły ją te odwiedziny, a podczas następnych regularnych wizyt chłopca bardzo się zaprzyjaźnili mimo różnicy wieku. Brian był mądry ponad swoje lata. – Może któregoś dnia zostaniemy szwagrami – powiedział z zadumą, pogryzając babeczkę. Od tej pory zawsze przynosił Michelle te ciastka; wydawało mu się, że je lubi. Kupował je za swoje kieszonkowe. – Myślisz, że Gabby i Billy się kiedyś pobiorą? – zapytał. Uśmiechnęła się, rozbrojona jego dziecięcą naiwnością. Brian wyglądał jak mężczyzna, ale nadal był dzieckiem. – Prawdopodobnie – odpowiedziała. – Żadne z nich nawet nie spojrzało na kogoś innego, szaleją za sobą. Już teraz zachowują się jak małżeństwo. Podczas terapii Michelle przyznała się, że zazdrości siostrze związku z Billym. Ogromnie pragnęła również mieć chłopaka, uważała jednak, że nie jest na tyle ładna, aby jakiś chłopiec jej pragnął. Miała szesnaście lat, a jeszcze nigdy się nie całowała i czuła się nieatrakcyjna. Dziewczęta z grupy przekonywały ją, że jeśli przybierze na wadze, może stać się bardziej pociągająca. A gdy rozmawiała z Brianem o tym, jak oboje się czują, Brian wyznał, że on również zawsze miał się za gorszego od Billy’ego. Jako młodszy brat i młodsza siostra dwóch „gwiazd” mieli ze sobą wiele wspólnego – obojgu żyło się trudniej. Byli lepszymi uczniami niż ich starsze, powszechnie lubiane rodzeństwo, ale pod innymi względami nie próbowali nawet dorównać Billy’emu i Gabby. Oboje znajdowali pociechę w tym, że mają podobne doświadczenia i podobne odczucia. Brian regularnie przychodził do szpitala zobaczyć się z Michelle i niezwykle się ucieszył na wieść, że wraca ona do domu na Święto Dziękczynienia; uważał, że
dobrze jej to zrobi. Traktował dziewczynę jak starszą siostrę i przyjaciółkę i odwiedzał ją dwa, trzy razy w tygodniu. Judy mocno się zdziwiła, gdy znalazła jego nazwisko na karcie gości swej córki. – Co on tu robi? – zapytała. Brian był trzy klasy niżej niż Michelle, dlatego Judy wydawało się niepojęte, że tych dwoje może mieć sobie coś do powiedzenia. – On jest naprawdę miły, mamo. To słodki dzieciak – odparła z przekonaniem Michelle. Inni znajomi wpadli raz czy dwa, ale zbyt pochłaniały ich własne sprawy, by odwiedzać ją częściej. Judy uświadomiła sobie, że Michelle i Briana musi łączyć poczucie wspólnoty – oboje pozostawali w cieniu starszego rodzeństwa. Zaczęła dowiadywać się więcej o swej młodszej córce, o jej zawodach, rozczarowaniach, skrywanych urazach. I uznała, że jeśli przyjaźń z młodszym Nortonem daje jej radość, tym lepiej. Wspomniała o tym podczas następnej wizyty u Marilyn, która zajęta opieką nad bliźniaczkami prawie nie opuszczała domu; dodatkowo utrudniał sprawę fakt, że dziewczynki jadły o różnych porach. Marilyn wiedziała jednak o odwiedzinach Briana u Michelle. Jej zdaniem syn współczuł uwięzionej w szpitalu dziewczynie, którą podziwiał. – Sądzę, że bardzo mu brakuje Billy’ego i Gabby. Michelle w jakimś sensie mu ich zastępuje. Oboje czują się osamotnieni bez starszego rodzeństwa – powiedziała z zadumą. – Tak jakbyśmy my nie tęsknili! – zawołała Judy, myśląc o swej córce w Los Angeles. – Ty przynajmniej możesz się zająć bliźniaczkami. Nie spodziewałam się, że po wyjeździe Gabby będzie mi tak ciężko. Ale dzięki wyjazdowi starszej córki Judy udało się nawiązać ściślejszą więź z Michelle. Zrozumiała, że ona i Adam zawiedli młodszą córkę, poświęcając zbyt wiele uwagi starszej. Judy przeprosiła za to Michelle na sesji terapii grupowej. Obie się popłakały, ale poczuły się lepiej. Terapia bardzo im pomogła. Na Święto Dziękczynienia wszystkie dzieci zjechały do domów. Niektórzy z młodych przeżyli jednak w to święto trudne chwile. Sean uprzytomnił sobie z bolesną świadomością, podchodząc do drzwi frontowych, że brata nie ma w domu i nigdy już nie będzie. Dopiero teraz zaczęło to do niego w pełni docierać. W piątek przyprawił wszystkich o wstrząs, został bowiem złapany na jeździe po pijanemu, co było zupełnie do niego niepodobne; zawsze wydawał się absolutnie odpowiedzialny. O’Harowie wpadli we wściekłość. Connie instynktownie wyczuła, że Sean próbował być Kevinem, by stworzyć złudzenie, że starszy brat wciąż jest z nimi, nie wiedziała jednak, jak powiedzieć to chłopcu. Czytała gdzieś o takim wypadku, o kimś, kto naśladował złe zachowanie brata, aby zachować go wśród żywych.
Zadzwoniła do dawnej rodzinnej lekarki specjalizującej się w pediatrii i opowiedziała o wyskoku syna. Lekarka wcale nie była zdziwiona. Dla Seana śmierć starszego brata stanowiła potężny cios i należało się spodziewać, że musi to odreagować. Zdaniem lekarki z czasem Sean odzyska spokój ducha. Connie i Mike odebrali mu jednak na wszelki wypadek kluczyki do samochodu i oznajmili, że sam musi zapłacić grzywnę. Musiał też zostać do poniedziałku po Święcie Dziękczynienia, aby stawić się na przesłuchanie, które mogło zakończyć się odebraniem mu prawa jazdy. Mike wynajął adwokata, który próbował oddalić oskarżenie o jazdę pod wpływem alkoholu i nie dopuścić do rozprawy sądowej, ale ponieważ badanie wykazało, że obwiniony miał 0,9 promila alkoholu we krwi, czyli powyżej dopuszczalnej granicy, zabiegi adwokata spełzły na niczym. Sean bardzo wstydził się swego postępowania. W sobotę przyznał się do wszystkiego przyjaciołom. Izzie nazwała go głupkiem. Nie mogła uwierzyć, że okazał się tak durny, by prowadzić po pijanemu, i powiedziała mu to. Trudno się było z nią nie zgodzić. Przez resztę dnia Izzie nie opuszczał ponury nastrój, była zła na Seana, że naraził się na ryzyko. A wieczorem w jej życiu nastąpiła nieoczekiwana i zupełnie niepożądana zmiana. Była z ojcem u Jennifer na świątecznym obiedzie w gronie znajomych, a po powrocie do domu ojciec oznajmił, że Jennifer się do niego sprowadza. Izzie poczuła się oszołomiona. Nie spodziewała się czegoś takiego, ten pomysł ją przeraził. – Zwariowałeś? Ledwie ją znasz, tato. Ona jest dwa razy młodsza od ciebie! – Wpadła we wściekłość. Ojciec jednak traktował rzecz poważnie i nie chciał wdawać się w dyskusję. – Niezupełnie – powiedział spokojnie, po czym dodał szczerze: – Jestem tu bez ciebie samotny, Iz. Twoja matka odeszła tak dawno. – Ożenisz się z Jennifer? – zapytała przerażona. – Nie wiem. Nie rozmawialiśmy o tym. Jeszcze nie. Moim zdaniem wystarczy, że zamieszkamy razem. To wszystko, na co jestem gotowy. – A co, jeśli ona przestanie ci się podobać? Jak się jej pozbędziesz? – Ona nie jest bezdomna, Izzie. To kobieta, z którą się spotykam i którą naprawdę lubię. Pierwsza od długiego czasu. Przed powrotem na uczelnię Izzie opowiedziała o wszystkim Seanowi, ale nie przejął się tym. Za bardzo denerwował się swoim wyskokiem i jego konsekwencjami, gdyby doszło do rozprawy. Czuł się jak głupiec, bo też był nim. Gabby z zaskoczeniem przyjęła słowa młodszej siostry rzucone podczas sprzeczki, która wywiązała się między nimi w weekend. Michelle powiedziała, że jest już zmęczona życiem w cieniu siostry i tym, że traktuje się ją jak powietrze, podczas gdy Gabby uchodzi za gwiazdę i robi, co chce. Michelle, która kontynuowała leczenie poza szpitalem, nabrała o wiele większej śmiałości
i pewności siebie, co wprawiło w zdumienie całą rodzinę. W jeszcze większe zdumienie wpadła Gabby, gdy z wizytą do siostry przyszedł młodszy brat Billy’ego. – Co Brian tu robi? To przecież dzieciak – powiedziała do matki po wyjściu gościa. Nadal czuła się zbita z tropu słowami Michelle, ale fakt, że siostra je wypowiedziała, oznaczał, że wraca do zdrowia. – Oni się przyjaźnią. Brian odwiedzał ją co kilka dni w szpitalu. To naprawdę uroczy chłopiec. Gabby też tak uważała, ale wydawało jej się dziwaczne, że chłopak kręci się koło jej siostry. Przecież był trzy lata młodszy od niej, choć wyglądał doroślej. Wystarczyły trzy miesiące w Los Angeles, żeby tyle się zmieniło. Podobne odczucia mieli po przyjeździe do domów pozostali członkowie piątki przyjaciół. Rodzice zaczęli oswajać się z ich nieobecnością i choć tęsknili, przywykli już do nowej sytuacji; życie toczyło się dalej. Billy musiał wracać do Los Angeles dzień po Święcie Dziękczynienia, ponieważ w niedzielę drużyna USC grała mecz. Izzie, Sean i Andy zamierzali obejrzeć go w telewizji, Gabby leciała w sobotę do Los Angeles, aby zobaczyć mecz na żywo. Weekend minął zbyt szybko. W niedzielę wieczorem w domach rodzinnych czworga przyjaciół znów panowała dojmująca cisza. Tylko Sean został do poniedziałku, ponieważ czekała go rozprawa za jazdę pod wpływem alkoholu. Skończyło się tym, że sędzia skazał go na wysoką grzywnę i surowo upomniał, ale nie nakazał chodzić na kursy dla pijanych kierowców i nie odebrał młodemu człowiekowi prawa jazdy, ponieważ było to jego pierwsze wykroczenie, a adwokat wyjaśnił, że święta po niedawnej śmierci brata okazały się dla jego klienta bardzo trudne. Sean odetchnął z ulgą i zupełnie już spokojny poleciał po południu do Waszyngtonu. Connie opowiedziała o wszystkim Marilyn we wtorek, gdy pomagała jej kąpać bliźniaczki. – Sean nieoczekiwanie zrobił się o wiele bardziej dorosły i niezależny. Z wyjątkiem tej jazdy po pijanemu. Mike wpadł w furię z powodu jego wyskoku. Ale poza tym mój syn naprawdę wydaje się o wiele bardziej dojrzały niż przed wyjazdem – rzekła z ulgą. Po śmierci brata Sean sprawiał bowiem wrażenie zagubionego, ale już wyszedł na prostą, mimo tej wpadki w weekend. Dla niej i dla Mike’a to pierwsze Święto Dziękczynienia bez Kevina również było nad wyraz bolesne. – Billy też wydaje się bardziej odpowiedzialny – powiedziała Marilyn. Daphne, która lubiła się kąpać, uśmiechnęła się do matki. W Święto Dziękczynienia Billy po raz pierwszy pomagał nawet przy maluchach. – Jesteś szczęśliwa, że masz bliźniaczki – westchnęła Connie z zazdrością
w głosie. – Dzięki temu długo będziesz młoda. – Nie przypuszczam. – Marilyn się roześmiała. – Nie przespałam całej nocy od pięciu miesięcy, już wyglądam na jakieś sześćdziesiąt lat. Pomyślała, że Connie trochę lepiej sobie radzi ze śmiercią Kevina, ale nie chciała o to pytać. Wiedziała, że świąteczny weekend był dla niej trudny, co było do przewidzenia. Zamiast, jak zawsze, przygotować obiad, Connie poszła z mężem i synem do krewnych Mike’a. – Miło będzie mieć naszą młodzież w domu na Boże Narodzenie – powiedziała teraz smętnym tonem. – Tak bym chciała zobaczyć wszystkich przyjaciół Seana. Tęskniła za synem bez przerwy, tęskniła za rozmową z Izzie, za Billym przeskakującym po dwa stopnie naraz na schodach, za idącą tuż za nim Gabby i za Andym. Za nimi wszystkimi. I wciąż nie mogła uwierzyć, że Kevin nigdy już nie wróci do domu. Wiedziała, że przez resztę życia będzie próbowała przyjąć do wiadomości, iż odszedł na zawsze.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Młodzież zjechała się na Boże Narodzenie, jedni wcześniej, inni nieco później, zależnie od zajęć na uczelni. Zastali domy udekorowane światełkami, w każdej bawialni choinkę. W tym roku Connie dekorowała dom z ciężkim sercem. Mike nie chciał nawet na to patrzeć. Zwykle zawieszał lampki na zewnątrz, ale tym razem nie potrafił się do tego zmusić i nie pomógł żonie ubierać choinki. Któregoś rana zrobiła to sama, popłakując z żalu za Kevinem. Chciała jednak ubrać drzewko dla Seana. Westonowie mieli co roku ładną sztuczną choinkę, przepięknie ozdobioną przez znajomą kwiaciarkę. Andy wiedział, co zastanie w domu, choć wolał mniej eleganckie, nawet nieco krzywe drzewka w domach przyjaciół, zwłaszcza u Billy’ego. Marilyn i Jack wystroili dom okazale. Mieli co świętować – to było pierwsze Boże Narodzenie w życiu bliźniaczek. Brian pomagał Jackowi przy lampkach. Mieli nawet renifera na dachu i Świętego Mikołaja na podwórzu od frontu. Wiedzieli, że jest kiczowaty, ale bardzo go lubili, podobnie jak wszyscy ich przyjaciele. Judy co roku zamawiała dla Gabby i Michelle choinkę ozdobioną sztucznym śniegiem i dekorowała ją złotymi i srebrnymi ozdobami, a na drzwiach zawieszała biały wieniec. W to Boże Narodzenie nie opuszczał jej nadzwyczaj dobry humor. Tuż przed świętami zrobiła sobie lifting wokół oczu i rezultat okazał się znakomity; Adam powiedział, że bardzo mu się to podoba. Na tydzień przed świętami przyjechał jej nowy jaguar. Michelle miała się o wiele lepiej, a Gabby zyskała szansę udziału w ogólnokrajowej kampanii reklamowej linii kosmetyków, co, gdyby się udało, przyniosłoby dziewczynie spore pieniądze. Jej kariera modelki rozwijała się obiecująco. W styczniu Gabby miała zacząć naukę aktorstwa. Od powrotu Michelle ze szpitala Brian stał się częstym gościem w domu Thomasów. Michelle lepiej wyglądała i dobrze radziła sobie w szkole. Stała się też mniej nerwowa i okazywała zadowolenie z przyjazdu Gabby do domu. Ze zdumieniem odkryła bowiem, że tęskniła za siostrą. Teraz, gdy nauczyła się wyrażać siebie i kształtować swą osobowość, starsza siostra, która zagarnęła kiedyś całą uwagę matki, wydawała się mniejszym zagrożeniem. Michelle często rozmawiała o tym z Brianem, który przez całe życie pozostawał w cieniu Billy’ego. Jego starszy brat pewnie kroczył wybraną przez siebie drogą. Grał w każdym meczu na USC, choć był to jego pierwszy sezon w drużynie, ponieważ rozpaczliwie go potrzebowano po stracie głównego rozgrywającego, który odniósł kontuzję. Dla Billy’ego był to szczęśliwy traf. Wszyscy, którzy znali go od
dziecka, rodzina i przyjaciele, mogli teraz oglądać go w telewizji. W styczniu miał grać na dorocznych mistrzostwach akademickich Rose Bowl Game. Gabby zamierzała być na stadionie, podobnie jak jej rodzice, Sean i O’Harowie oraz Jack i Marilyn z Brianem. Wydawało się, że Gabby prowadzi teraz o wiele bardziej dorosłe życie niż Izzie. Miała swoje mieszkanie, chodziła na spotkania w sprawie pracy i na castingi, budowała karierę. Nie musiała już przejmować się wynikami testów, egzaminami, pracami domowymi. Znalazła się w świecie rzeczywistym, Billy zaś nie mógł się tego doczekać. Traktował college jako rodzaj trampoliny, dzięki której osiągnie upragniony cel – zostanie graczem NFL. Musiał zagrać w ostatnim meczu przed przerwą świąteczną, dlatego wracał sam, natomiast Izzie i Gabby przyleciały z Los Angeles razem i wzięły z lotniska taksówkę do miasta. Gdy Izzie z ponurą miną wysiadała pierwsza, Gabby życzyła jej powodzenia. Jennifer wprowadziła się do ojca tuż po Święcie Dziękczynienia, a Izzie po raz pierwszy od tego czasu przyjechała do domu. Zastanawiała się, czy wszystko wyda jej się inne, czy takie samo. Lubiła Jennifer, ale nie pragnęła w swoim życiu takich zmian, jakie stały się udziałem Billy’ego; nie chciała, żeby ojciec się znów ożenił ani by miał z Jennifer dzieci. Podobało jej się tak, jak było. Pomachała odjeżdżającej taksówką Gabby, przekręciła klucz w zamku i weszła do domu, w którym mieszkała z ojcem, a przedtem, od urodzenia, z obojgiem rodziców. Na pierwszy rzut oka nie widać było żadnych zmian, ale zaraz potem zauważyła, że kanapa została przestawiona, biurko ojca stało teraz przy oknie, a książki na półkach wyglądały na inaczej ustawione. Pojawił się nowy, kryty skórą fotel z regulowanym oparciem, na każdym stole stał wazon z kwiatami. A na choince wisiały inne ozdoby. Izzie podeszła bliżej i zobaczyła, że nie ma żadnej z jej ulubionych ozdób z dzieciństwa, wszystkie były nowe. Gdy weszła do swego pokoju, poczuła się nagle jak nie u siebie, obca we własnym domu, choć w pokoju nic się nie zmieniło. Postawiła walizkę, usiadła na łóżku i zaczęła wypatrywać śladów obcej ingerencji także i w tym miejscu, nic jednak nie znalazła. Gdy tak siedziała, przyszedł esemes od Seana, który pisał, że wylatuje właśnie z Waszyngtonu, ale jest zadymka, więc będzie w domu późnym wieczorem. Zadzwoni po przyjeździe. W odpowiedzi życzyła mu szczęśliwej podróży, dodając, że przed chwilą dotarła do domu i czuje się dziwnie. Nie odpisał, prawdopodobnie wszedł już na pokład samolotu. Chwilę później Izzie uświadomiła sobie, że nie ma prezentu dla Jennifer, po południu pojechała więc na Fillmore Street, aby poszukać czegoś. W rezultacie kupiła przyjaciółce ojca sweter od Marca Jacobsa oraz album o Kubie, po prostu dlatego, że jej się spodobał. Po powrocie poszła prosto do swego pokoju. Siedząc w bawialni, czułaby się nieswojo, jak w miejscu należącym już do kogoś innego. Po pewnym czasie usłyszała, że Jennifer wraca, nie ruszyła się jednak
z łóżka; nie chciała jeszcze widzieć tej kobiety. Wkrótce potem drzwi się otworzyły i Jennifer ją zobaczyła. Izzie nie odezwała się. – Och... Jesteś w domu... Sprawdzam tylko, czy wszystko tu posprzątane i chciałam zapalić światło. Dobrze się czujesz? – Tak. – Izzie usiadła na łóżku nieco zakłopotana. Ukrywała się, a Jennifer chyba tak właśnie przypuszczała. – Jestem po prostu zmęczona po podróży. – Zjesz coś? – Jeff zrobił listę ulubionych przysmaków córki, a Jennifer wszystko to kupiła. Mogła sobie wyobrazić, co czuje ta dziewczyna. Od odejścia matki przed pięcioma laty nie mieszkała w tym domu żadna inna kobieta. To była wielka zmiana w życiu córki Jeffa, przecież do tej pory miała ojca tylko dla siebie. Jennifer starała się ułatwić jej przystosowanie się do nowej sytuacji. – Na kolację mamy ser, bagietkę i pasztet; twój tata mówił, że to lubisz. – Jennifer wydawała się pełna dobrej woli, ale jedyne, czego chciała Izzie, to uciec stąd jak najszybciej. – Nie, dziękuję. Wszystko w porządku. Wychodzę wieczorem z przyjaciółmi. Nie umówiła się z nikim, ale tylko taki wykręt przyszedł jej do głowy. Wiedziała, że nie chce zostać w domu. Gabby mówiła, że idzie dziś z rodziną na Dziadka do orzechów, nie mogła więc spędzić wieczoru u Thomasów, a żaden z chłopców jeszcze nie przyjechał. Czuła się głupio, że tak niechętnie odnosi się do Jennifer, ale ta kobieta była intruzem, choć ojciec chciał, żeby tu zamieszkała. A Izzie, zamiast podejść do sprawy rozsądnie, poczuła się zdradzona. Poszła za Jennifer do bawialni. Na stoliku do kawy leżały czasopisma wybrane przez tę kobietę specjalnie dla niej. Izzie od razu zauważyła dwa, które lubiła, ale nawet ich nie dotknęła. Podeszła do choinki, a potem odwróciła się i rzuciła Jennifer oskarżycielskie spojrzenie. – Co się stało z wszystkimi starymi ozdobami? – Twój tata schował je w pudłach w piwnicy. Kupiliśmy nowe. Niektóre z tych starych były już mocno zniszczone. – To prawda, ale Izzie bardzo je lubiła. Niczym dziecko przyglądała się choince, żałując wysłużonych ozdób, które pamiętała od zawsze. Te nowe były ładne, ale inne. – Możemy przynieść je, jeśli chcesz – powiedziała nerwowo Jennifer. Ubrana była w dżinsy, wysokie buty i czarny sweter podkreślający figurę. Miała długie, lśniące czarne włosy i była bezsprzecznie ładna, a przy tym nie wyglądała na swój wiek. Można było ją wziąć raczej za rówieśniczkę Izzie niż za kobietę trzydziestodziewięcioletnią. Codziennie ćwiczyła jogę i była w doskonałej formie. Teraz usiadła w fotelu i patrzyła na Izzie, która nie mogła nie zauważyć, że Jennifer wydaje się tu całkowicie zadomowiona. Ten nowy fotel należał do niej. – Nie, wszystko w porządku. – Izzie odrzuciła propozycję przyniesienia na górę starych ozdób. Usiadła w niewygodnej pozie na kanapie naprzeciwko Jennifer.
Jennifer zdecydowała się na poważną rozmowę, wiedziała bowiem, że jeśli tego nie zrobi, tydzień do czasu powrotu Izzie na uczelnię będzie dla wszystkich bardzo nieprzyjemny. – Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie trudne – zaczęła łagodnie. – Sama przeżywałam coś podobnego. Moja mama zmarła, gdy miałam piętnaście lat, zostałam tylko z ojcem. A on zakochał się w najlepszej przyjaciółce mamy i po roku się z nią ożenił. Miała dwoje dzieci, za którymi nie przepadałam, a z moim ojcem jeszcze dwoje. Początkowo nie mogłam się z tym pogodzić, nie cierpiałam tej kobiety, choć lubiłam ją, gdy mama żyła. Przez jakiś czas byłam naprawdę wkurzona na tatę. Wyjechałam do college’u najdalej, jak się dało, i nie chciałam nigdy wracać do domu. W końcu dotarło do mnie jednak, że ona i mój tata się kochają, a ona jest dla niego dobra. Dziś jesteśmy przyjaciółkami. Ona nie jest moją mamą i nigdy nie próbowała nią być, ale jest dla mnie wspaniałą przyjaciółką, tak samo jak jedna z jej córek. Kocham też moich przyrodnich braci. Czasem są istnym utrapieniem, jako chłopcy też nie byli lepsi, ale są zabawni i kocham ich. Tata zmarł w zeszłym roku, ale ja wciąż jeżdżę do domu, gdy tylko mogę, żeby zobaczyć ich wszystkich. – Czy ty i mój tata chcecie się pobrać i mieć dzieci? – zapytała Izzie niespokojnie. – Nie wiem, może nie. Na razie nie chcemy niczego więcej, niż mamy. – To znaczy, ona nie chce. Jeff napomykał o „trwałym związku”, ale ona nie czuła się jeszcze gotowa i nie wspomniała o tym Izzie. Zdawała sobie sprawę, że byłoby to dla córki Jeffa trudne do zniesienia. – Myślę, że strata matki w tak młodym wieku sprawiła, że boję się związać z kimś na stałe. Nigdy nie chciałam wyjść za mąż i mieć dzieci. Chyba podświadomie się obawiam, że jeśli zbyt mocno się do kogoś przywiążę, ten ktoś umrze. – Mówiła szczerze, Izzie widziała to w jej szeroko otwartych oczach. Jennifer niczego nie udawała. – To smutne. Nie jesteś za stara na dzieci. – A wyglądała na jeszcze mniej lat, niż miała. – Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mój ojciec chciałby mieć więcej dzieci, ale może chce. – Nie rozmawialiśmy o tym. Po prostu mieszkamy razem. Na dziś to wystarczy. Ale cokolwiek zrobi twój ojciec, czy będzie to miało związek ze mną czy z kimś innym, ty zawsze będziesz jego córką i kimś wyjątkowym w jego życiu. – On uważa, że ty też jesteś wyjątkowa – powiedziała Izzie miękko. – A ja myślę to samo o nim. – Jennifer się uśmiechnęła. – Czyli mamy trzy bardzo wyjątkowe osoby pod jednym dachem. Czy twoim zdaniem możemy zrobić coś, abyś dobrze się tu czuła? To przecież twój dom. – No, może. Izzie wciąż nie była pewna, choć musiała przyznać, że Jennifer naprawdę się stara. Nie mogła tylko pozbyć się wrażenia, że nie jest już u siebie. Ojciec
i Jennifer spotykali się jednak od niedawna, ona zaś uświadomiła sobie, że gdyby to potrwało dłużej, coś musiałoby się zdarzyć. Miała po prostu nadzieję, że to nigdy nie nastąpi. Ale przecież nie są małżeństwem i Jennifer nie myśli o ślubie. Może również uważa, że ojciec jest za stary. Pięćdziesiąt sześć lat. Nie za stary, aby umawiać się na randki, to nadal przystojny gość, ale na małżeństwo z kobietą o siedemnaście lat młodszą i na zakładanie nowej rodziny? Był dla Izzie wspaniałym ojcem, ona jednak nie umiała go sobie wyobrazić otoczonego niemowlakami. – No więc jak sądzisz? – zapytała łagodnie Jennifer. – Czy mogę zrobić coś, aby było ci łatwiej? Izzie uśmiechnęła się. Najchętniej odpowiedziałaby: „Owszem. Wracaj do siebie!”, ale nie zdobyła się na to. Doceniała starania Jennifer, jej próby nawiązania porozumienia. Dla niej również to nie było łatwe, a przy tym Izzie poruszyły słowa Jennifer o jej matce i macosze. – Chyba się przyzwyczaję. Po prostu jest inaczej – powiedziała wspaniałomyślnie. – Podoba mi się ten nowy fotel, a kwiaty w domu ładnie wyglądają. – Drobne ślady obecności Jennifer widoczne były wszędzie. – Zobaczysz się z mamą w Boże Narodzenie? Jennifer wiedziała, że Izzie nieczęsto widuje się z matką. Katherine mieszkała teraz w Nowym Jorku i podróżowała więcej niż kiedykolwiek. Nigdy nie wykształcił się w niej instynkt macierzyński, nie traktowała Izzie jak własnego dziecka. – Nie, jest w Londynie. Przyleci za kilka tygodni do Los Angeles i wtedy pójdziemy na kolację. Jennifer pokiwała głową, wstrzymując się od komentarza. Nie chciała krytykować Katherine, ale współczuła Izzie, że wychowywała się właściwie bez matki; w jej życiu liczył się tylko ojciec. Nic dziwnego, że uznała jego przyjaciółkę za zagrożenie dla siebie. – No dobrze, pójdę zjeść trochę tego sera i pasztetu – powiedziała, ruszając do kuchni. Kilka minut później weszła tam Izzie. Jennifer przygotowała ładny półmisek serów, ozdobiony winogronami. Podała też półmisek z pasztetem i bagietkę w koszyczku wyłożonym serwetką w czerwono-białą kratkę. Izzie, zanim się zorientowała, zjadła połowę pasztetu i spróbowała dwóch swoich ulubionych serów, gdy tak siedziała przy kuchennym stole pogrążona w rozmowie z Jennifer o swej współlokatorce z pokoju w akademiku i problemach, jakie z nią miała. Musiała podjąć decyzję, czy ma poprosić o zmianę pokoju, czy poczekać na własny, który dostanie na drugim roku. Zastanawiała się nad przeprowadzką do Gabby, ale Billy nocował tam bardzo często, a ona nie chciała z nim mieszkać. Sprawa była ważna, Jennifer podsunęła
więc, by po powrocie na uczelnię Izzie poprosiła o inny pokój. Po co męczyć się do czerwca z nielubianą współlokatorką? Pół godziny później wrócił Jeff. Ucieszył się, widząc Izzie i Jennifer gawędzące w kuchni. Izzie zerwała się na widok ojca, podbiegła i objęła go, a on mocno ją uścisnął, uśmiechając się do Jennifer ponad ramieniem córki. Jennifer skinęła do niego głową. Pomyślała, że wszystko idzie dobrze, lepiej, niż można by się spodziewać. Ona sama zamierzała czekać cierpliwie, aż Izzie przyzwyczai się do jej obecności w domu. Zjedli razem kolację w kuchni. Jennifer kupiła dwa kurczaki z rożna, a Jeff przyprawił sałatę i przygotował ulubioną pastę Izzie. Na deser mieli lody. A po skończonym posiłku przenieśli się do bawialni i usiedli przy choince. Światła w domu były pogaszone, paliły się tylko lampki choinkowe i nagle zapanował prawdziwie świąteczny nastrój. Jeff puścił płytę CD z kolędami. Długo tak siedzieli razem, Jennifer w fotelu, a Jeff i Izzie obok siebie na kanapie. Jennifer była dostatecznie mądra, by nie podchodzić za blisko, pozwolić im pobyć razem, tylko dla siebie. Nie ulegało wątpliwości, że bardzo się kochają i że Izzie ubóstwia ojca. W końcu Izzie poszła do swego pokoju, zostawiając Jennifer i ojca zajętych rozmową. Gdy tylko włożyła koszulę nocną, dostała esemesa od Seana: Jestem w domu. Uśmiechnęła się, czytając te słowa, i od razu odpowiedziała: Ja także. Tak też się czuła – jak w domu – gasząc światło i wskakując do łóżka. Nic się przecież nie zmieniło, no, może z wyjątkiem niewielkiej zmiany na lepsze.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Przyjazd dzieci na święta wprawił ich rodziny w radosne podniecenie, do domów wróciło życie. O’Harowie napawali się wprost obecnością Seana, nie posiadali się ze szczęścia, że go widzą, mogą z nim być i że mają obok siebie jego przyjaciół. Mike rozmawiał z Billym o futbolu. Oglądał wszystkie mecze drużyny USC i planował wyjazd do Los Angeles z Seanem i Connie, aby zobaczyć grę chłopaka na Rose Bowl. Rozmawiali o meczach rozgrywanych w sezonie, a Billy powtarzał, jakim jest szczęściarzem, że pozwolono mu grać już na pierwszym roku i że choć był nowicjuszem, udało mu się utrzymać w drużynie pozycję rozgrywającego. Mike nie wątpił, że przyjaciela syna czeka w futbolu wielka kariera. Wszyscy, którzy go znali, byli z niego dumni. U Thomasów Michelle i Gabby z ożywieniem rozmawiały o rzeczach, które chcą razem zrobić, a dom Nortonów wraz z przyjazdem starszego syna zatętnił życiem; szczególnie Brian przejęty był obecnością brata. Najbardziej jednak cieszyła się ze spotkania i możliwości spędzenia razem tygodnia Wielka Piątka. Wszyscy ogromnie się za sobą stęsknili. Marilyn i Jack wydali przyjęcie bożonarodzeniowe, na które zaprosili zarówno dorosłych, jak i młodzież. Przyszli O’Harowie, ale nie dopisywał im świąteczny nastrój, nie pozostali więc długo. Judy i Adam przybyli z Michelle i Gabby, której Billy ani przez chwilę nie odstępował. Andy pojawił się z matką, ponieważ ojciec pracował nad nową książką i zamknął się w odosobnieniu. Jeff przyprowadził Izzie i Jennifer. Marilyn powiedziała później Connie, że Jennifer jest bardzo ładna i na szczęście bardzo miła dla Izzie, choć sama Izzie przyznała, że nie bardzo jest zadowolona z obecności tej kobiety w rodzinnym domu i że obawia się, iż ojciec się ożeni i będą mieli dzieci. Zgadzała się jednak z opinią, że Jennifer jest miła. O’Harowie na czas między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem udostępnili młodzieży dom nad Tahoe, skąd można było jeździć na narty do Squaw Valley. Billy wyjeżdżał do Los Angeles na trening przed Rose Bowl, mógł więc wpaść tam tylko na jeden dzień. Reszta zamierzała spędzić nad Tahoe cały tydzień. Sean zaprosił kilkoro nowych znajomych, w większości dziewczęta. Connie i Mike ufali, że młodzi ludzie zachowają się należycie; nigdy wcześniej nie wydarzyły się w czasie ich pobytów żadne przykre incydenty. Całe rozbawione towarzystwo wyruszyło nad Tahoe dwoma vanami, wyładowanymi pod sufit pasażerami, nartami i bagażem. W dużym domu było dość miejsca dla wszystkich, obszerna sypialnia mogła pomieścić nawet nadmiar
gości. Wieczorami wszyscy wspólnie przygotowywali kolację. Przestrzegali też jedynego warunku postawionego przez O’Harów, czyli nie pili alkoholu. Billy przemycił co prawda w kieszeni butelkę, ale Sean kazał mu ją wyrzucić, a on posłuchał. Sean nie pił od czasu, gdy został złapany na jeździe w stanie nietrzeźwym. Do późnej nocy rozmawiali przy kominku o swych uczelniach i kolegach z akademika; pewnego wieczoru odbyli długą rozmowę o Harvardzie. Andy, zachwycony tą uczelnią, uważał, że Izzie powinna się przenieść do niej, ona jednak czuła się szczęśliwa tam, gdzie była i chciała pozostać w Kalifornii. Cieszyła ją świadomość, że Gabby i Billy są blisko, w Los Angeles – to tak, jakby miała w tym mieście rodzinę. Andy dużo opowiadał o surowych wymaganiach na studiach przygotowawczych do medycyny, jednak ani przez chwilę nie przemknęła mu przez głowę myśl, że mógłby robić coś innego, tak samo jak Billy zawsze wiedział, że chce grać w futbol. Tego oczekiwali od nich rodzice. Matka Izzie nadal chciała, by córka poszła na studia prawnicze, ale Izzie wykluczała taką możliwość. Lubiła zajęcia z psychologii i zastanawiała się, czy nie poświęcić się tej dziedzinie. Na najbliższy semestr zapisała się na wykłady na temat upośledzeń psychicznych; problematyka wydawała jej się interesująca, choć zarazem przyprawiała ją o gęsią skórkę. Opiekun utrzymywał, że wykłady jej się spodobają. Wciąż nie podjęła jeszcze decyzji co do przedmiotu kierunkowego. Wiedziała tylko, że latem chce pracować na rzecz ubogich w jednym z krajów rozwijających się, a po studiach odbyć staż. Podobnie jak ojciec, lubiła pomagać ludziom. Nie miała tylko pomysłu, komu i jak powinna pomagać. Rozmowa Izzie z Andym przeciągnęła się do późna, gdy cała reszta towarzystwa poszła już spać. W kuchennej szafce znalazła się butelka wina, więc oboje, wbrew zakazowi, postanowili się napić. Sean leżał już w łóżku. Przywiózł ze sobą nad Tahoe dziewczynę, z którą chciał chodzić. Poznali się na uczelni. Była mistrzynią narciarską i jak wszyscy przyznawali, miała wspaniałe ciało. Spała w sypialni wraz z kilkoma innymi dziewczętami, ale Sean miał nadzieję, że do końca tygodnia uda mu się coś z nią zacząć; jego szanse przedstawiały się obiecująco. Izzie widziała, jak po kolacji całował tę dziewczynę, choć do niczego więcej nie doszło. – A więc wciąż jesteś prawiczkiem? – rzuciła z szelmowskim błyskiem w oku; właśnie skończyli po kieliszku zakazanego wina i troszkę szumiało im w głowach. – Żadnych temperamentnych ślicznotek na Harvardzie? – Żartowała, ale nie całkiem. Choć Andy był jednym z jej najbliższych przyjaciół, zawsze uważała go za atrakcyjnego chłopaka. Nigdy nie chciała zniszczyć łączącej ich przyjaźni, teraz także. – Zabawne, że o to pytasz – odparł z udawaną powagą, a potem się roześmiał. – Tak, do cholery, jestem. Zadają mi tak dużo prac domowych, że jeśli
chcę utrzymać dobre stopnie, nie starcza mi już czasu na seks czy romanse. – Fatalnie. Ze mną też nie jest najlepiej pod tym względem. Od lata nie byłam nawet na randce, choć moja współlokatorka okazała się puszczalska. Pieprzy się z wszystkim, co się rusza. – Izzie nie przeżyła jeszcze poważnego romansu i zaczynała sądzić, że do końca życia pozostanie dziewicą. – Wiesz, może razem powinniśmy coś z tym zrobić. Chcę się pozbyć dziewictwa. Ty masz podobny problem. Może dzięki temu będziemy stwarzali wrażenie bardziej wyrobionych – podsunęła po drugim kieliszku. Wypili już pół butelki, ale nie zdawali sobie sprawy, że na dużej wysokości alkohol mocniej uderza do głowy. Izzie wydawała się lekko zezować, próbując skupić wzrok na Andym, który przyglądał się jej zdumiony. Wyglądała ładnie, pociągająco. Zawsze uważał, że jest wspaniała, tyle że przywykł myśleć o niej jak o siostrze. – Mówisz poważnie? – Przez chwilę podejrzewał, że stroi sobie żarty, ale nic nie wskazywało na to. Pomysł, który podsunęła, podniecił go bardziej, niż mógłby się spodziewać. – Jasne, dlaczego nie? Przecież naprawdę się lubimy. Bardziej niż przyjaciele, jak sądzę. Może się okaże, że świetnie nam pójdzie w łóżku. Może się tak zdarzyć. A poza tym wszyscy nasi znajomi mają to już za sobą, tylko my nie. – Nie była to całkiem prawda, i oboje o tym wiedzieli. Sean był prawiczkiem, w każdym razie jeszcze w końcu sierpnia, przed wyjazdem do college’u, i nikomu nie zdradził, że coś się w tym względzie zmieniło. Billy i Gabby jednak uprawiali seks od piętnastego roku życia, a Izzie wiedziała też, że większość jej koleżanek i kolegów z klasy robiła to od roku czy dwóch lat. – Ty i ja jesteśmy ostatnimi ludźmi na ziemi, którzy nigdy nie zaznali przyjemności ciała – powiedziała, patrząc na Andy’ego pożądliwie i pociągając trzeci już kieliszek wina. Andy właśnie skończył drugi. Wydawał się Izzie seksowny i przystojny, a ona również go pociągała. – Co więc proponujesz? Andy jako jedyny dostał własny pokój, nie miał współlokatora, ponieważ była to służbówka, gdzie nikt więcej by się nie zmieścił. Izzie niepewnym ruchem wskazała ręką w kierunku tego pomieszczenia. Jej samej przypadło miejsce we wspólnej sypialni, która w tym wypadku nie wchodziła w rachubę. Zanim zdążyli się zastanowić, Andy postawił ją na nogi, zabrali wino i kieliszki i poszli cicho do jego pokoju. Andy poczuł nagle, że całe jego ciało pulsuje, a Izzie, chichocząc, sunęła za nim chwiejnym krokiem. Nie wiedziała, co przyniesie jej ten pierwszy raz i miała nadzieję, że nie będzie bardzo bolało. Słyszała od koleżanek opowieści zarówno przerażające, jak i bardzo zachęcające. – Nie mam prezerwatywy – powiedział Andy z desperacją w głosie, zamknąwszy po ciemku drzwi maleńkiego pomieszczenia. W świetle księżyca
widział twarz Izzie, była piękna, a on nie zamierzał przepuścić szansy i ruszać na poszukiwanie prezerwatywy. Izzie, o dużych brązowych oczach, długich, falujących włosach tego samego koloru, Izzie o idealnych rysach twarzy, zawsze była śliczna, a teraz sama chciała mu się oddać. Gdy rozpinała suwak w jego dżinsach, wyobraźnia podsuwała mu tysiące możliwych scenariuszy. – Ufam ci – powiedziała po prostu, mając na myśli brak prezerwatywy. Zaczął ją rozbierać i jednocześnie zsunął dżinsy. Miał długie, muskularne nogi i ciało, które nigdy później nie osiągnęło takiego jak wówczas stopnia doskonałości. Izzie ściągnęła przez głowę sweter i rozpięła stanik; jej małe, idealnie okrągłe, kremowobiałe piersi lśniły w księżycowej poświacie jak śnieg. Andy położył na nich dłonie, a potem weszli razem do łóżka i zdjęli resztę ubrań. Błądził rękoma po całym jej ciele i dostał potężnej erekcji, ona zaś zastanawiała się, co poczuje, gdy to coś znajdzie się w niej. Próbowała odsunąć te myśli, nie bać się, a gdy zamknęła oczy, poczuła go między nogami. Wcześniej na randkach z dziewczynami Andy posuwał się dość daleko, ale nigdy aż tak. Zanim zdołał się powstrzymać czy choćby zamienić słowo z Izzie, już w niej był. Nigdy jeszcze nie czuł czegoś tak niewiarygodnego. Chwilę później dotarło do niego, że Izzie wydała stłumiony okrzyk bólu, ale nie potrafił już przerwać. Poruszał się gwałtownie i szybko, toteż wkrótce było po wszystkim. Pozostał w niej jeszcze kilka minut, zastanawiając się, czy ona żałuje. On nie żałował. Było to dla niego mocne przeżycie; jedyne, czego teraz chciał, to powiedzieć Izzie, że ją kocha. Spojrzał na nią i zobaczył, że wydaje się przestraszona; na jej wargach zastygła kropla krwi, ponieważ Izzie zagryzała usta, żeby nie krzyczeć. – Zrobiłem ci coś złego? – zapytał zaniepokojony. – Nie, było w porządku. Wszyscy mówią, że drugi raz jest łatwiejszy. – Przyciągnęła go bliżej siebie i leżeli tak w uścisku przez dłuższy czas. – Żałujesz? – szepnął, gdy w końcu zdobył się na odwagę. – Oczywiście, że nie – odparła dzielnie, zastanawiając się, dlaczego pomysł wydawał się taki dobry, gdy zaczynali pić wino. Zawsze bardzo lubiła Andy’ego, ale go nie kochała. Teraz wiedziała to z całą pewnością. Może i był to dobry test, ale oboje zaczęli tej nocy coś, co nie będzie łatwe, czekało ich przecież rozstanie na długi, długi czas. – A ty żałujesz? – zapytała. – Jakżebym mógł? – Uśmiechnął się do niej. – Myślę, że zawsze byłem w tobie zakochany. Izzie nie kochała go jednak ani dawniej, ani teraz. Chyba że jak przyjaciela czy brata. Czuła się tak, jakby uprawiając z nim seks, dopuściła się kazirodztwa. Nie chodziło o utratę dziewictwa, ważniejsza była świadomość, że popełniła błąd. – Lepiej już pójdę – powiedziała po chwili. Nie chciała, by ktoś zobaczył ją wychodzącą rano z pokoju Andy’ego. Andy też tego nie chciał. Pragnął ją chronić, a poza tym to, co między nimi zaszło,
nikogo nie powinno obchodzić. Wstał, aby odprowadzić ją do sypialni. Nagi, w świetle księżyca wyglądał jak młody grecki bóg. Nawet Izzie nie mogła pozostać obojętna na jego urodę i choć wolałaby, żeby tak nie było, nic nie mogła na to poradzić. A teraz myślała tylko o tym, że może zajść w ciążę, ponieważ się nie zabezpieczyli. Nie bała się, że złapie od Andy’ego jakąś chorobę, ale dręczyła ją myśl, że będzie miała dziecko. Tylko to zaprzątało jej teraz głowę. – Nie wychodź ze mną – szepnęła, a on ją pocałował. Ubrała się i wychodząc, wzięła ze sobą butelkę i kieliszki. W kuchni wylała resztkę wina do zlewu, wyrzuciła butelkę do kosza, umyła i odstawiła na miejsce kieliszki. Potem przeszła na palcach do sypialni i przebrała się w koszulę nocną, zmywszy przedtem w łazience krew z nóg. Rozmyślała o Andym i o tym, co teraz będzie. Gdyby zaszła w ciążę, rodzice ich obojga byliby zdruzgotani, zwłaszcza jego, ale i jej nie byliby szczęśliwi. Ani przez chwilę nie zastanawiała się nad ewentualnym związkiem z Andym; prawdopodobnie i tak nic z tego nie wyjdzie, myślała tylko o dziecku, które zrujnowałoby życie ich obojga. Andy właśnie skończył dziewiętnaście lat i czekało go jeszcze dziesięć czy jedenaście lat nauki, ona miała osiemnaście lat. Położyła się i naciągnęła kołdrę aż pod brodę. Dziewczęta spały kamiennym snem, a ona próbowała przypomnieć sobie wydarzenia ostatnich godzin, choć tak naprawdę wcale tego nie chciała. Wolałaby znaleźć się gdzieś indziej, na przykład na plaży, zupełnie sama. Gdy zamknęła oczy, pokój zaczął wirować. Poczuła lekkie mdłości, a chwilę później zapadła w głęboki sen. Andy’ego zobaczyła przy śniadaniu. Przygotowali je Sean i Gabby, którym pomagała dziewczyna przywieziona przez Seana. Nikt jej specjalnie nie polubił, za dużo mówiła i była trochę roztrzepana. Rozprawiała głośno, gdy do kuchni weszła Izzie wyglądająca jak półtora nieszczęścia. Mrużyła oczy, bo oślepiało ją światło słoneczne, i strasznie bolała ją głowa. Wino wypite na tak dużej wysokości zrobiło swoje. Gdy tylko się obudziła, wszystko sobie przypomniała. Podobnie jak Andy, który wkroczył do kuchni z miną pana stworzenia i uśmiechnął się do Izzie. – Cześć – powiedziała, siedząc z nieobecnym wyrazem twarzy nad filiżanką kawy. – Dobrze się czujesz? – zapytał z troską, lecz nikt nie zwrócił uwagi na ton jego głosu. Izzie i Andy zawsze byli dla siebie mili, nikt zatem z wyjątkiem samej Izzie nie zauważył różnicy. Chciała mu powiedzieć, że ma pewność, iż jest w ciąży. Słyszała mnóstwo opowieści o dziewczynach, które po raz pierwszy uprawiały seks i bach, zachodziły w ciążę. A za dziewięć miesięcy jego matka odbierze poród. Na myśl o tym robiło jej się niedobrze, tym bardziej że miała kaca. – Boli mnie głowa – odparła krótko, bez dalszych wyjaśnień.
Andy pokiwał głową. On też po winie czuł się marnie, ale nie zważał na to. Był tak podekscytowany tym, co zrobili, i swoim uczuciem do Izzie, że wydawało mu się, iż fruwa. Izzie czuła się raczej tak, jakby się czołgała. Tego dnia fruwanie nie było jej pisane. Andy zrobił sobie ogromne śniadanie i dosiadł się do przyjaciół zebranych przy kuchennym stole. Gabby zaczęła smarować twarz kremem z filtrem przeciwsłonecznym, żeby się przygotować do całodziennej jazdy na nartach. Nie mogła sobie pozwolić na silną opaleniznę, bo przeszkadzałoby to w staraniach o pracę, a poza tym zawsze dbała o cerę i tak jak matka regularnie chodziła do kosmetyczki. Dzień był słoneczny, śnieg idealny, a wszyscy w dobrych humorach, gotowi wyruszyć na stoki. Tylko nie Izzie. Poszła do sypialni ubrać się do wyjścia, a gdy chwilę później weszła Gabby, zobaczyła przyjaciółkę siedzącą z nieszczęśliwą miną na brzegu łóżka. – Wszystko w porządku? – zapytała. Izzie już miała odpowiedzieć „tak”, ale potrząsnęła głową i zaczęła płakać. Gabby usiadła przy niej i objęła ją. Były same w pokoju, inne dziewczęta nie skończyły jeszcze śniadania. – Zrobiłam coś naprawdę głupiego tej nocy – wyznała Izzie stłumionym głosem, z twarzą przyciśniętą do ramienia przyjaciółki. – Jak głupiego? – Gabby poczuła zaniepokojenie. Nie było tu nowych chłopców, z którymi można by zrobić coś głupiego, od razu więc przyszły jej na myśl narkotyki. – Naprawdę głupiego – powtórzyła Izzie żałośnie. – Uprawiałam seks bez zabezpieczenia. Gabby odsunęła się i spojrzała na nią skonsternowana. – Zrobiłaś to? Z kim? – Nie było tu z kim spać z wyjątkiem starych kumpli i Gabby nie potrafiła sobie wyobrazić, że Izzie robi to z którymś z nich, ale najwyraźniej tak się stało. – Z Seanem? – To była jedyna możliwość, choć i tak wydawała się mało prawdopodobna. Izzie zawsze była jednak bliżej z Seanem niż z Billym czy Andym. Gabby wiedziała, że Sean mówi jej wszystko, że Izzie bardzo mu pomogła po śmierci Kevina i ogromnie lubiła jego matkę. Izzie pokręciła głową. – Z Andym. – Naprawdę? No, no... Nigdy bym się tego nie spodziewała, choć on rzeczywiście jest przystojny. Po prostu zawsze wydawał mi się dzieciakiem. Już nim nie jest, jak przypuszczam. – Gabby uśmiechnęła się do przyjaciółki. Z trzech chłopców tylko Billy od dawna wyglądał jak mężczyzna, a wieloletni związek przyspieszył wejście ich obojga w dorosłość. Gabby pod wieloma względami wydawała się starsza niż Izzie, która wciąż była uczennicą. Gabby zaś czuła się
kobietą, i to bywałą w świecie, zwłaszcza od ukończenia szkoły. – To znaczy, że szalejesz za nim? – zapytała z matczyną troską. – Nie bardziej niż przedtem – odparła Izzie szczerze. – To było głupie. Zepsuje wszystko. A jeśli zajdę w ciążę? – Nie zabezpieczyłaś się? Nie bierzesz pigułek? – Izzie potrząsnęła żałośnie głową, a Gabby rzuciła się do kosmetyczki, którą miała ze sobą, i wyjęła opakowanie pigułek. – Weź to. To pigułka „dzień po”. Zapobiegnie ciąży. Biorę ją, gdy zapomnę o zwykłej albo mam grypę żołądkową czy coś w tym rodzaju. Przy antybiotykach zwykłe pigułki nie działają. Ta zadziała, na pewno. Gabby była istną skarbnicą informacji, toteż Izzie z wdzięcznością wzięła od niej pigułkę i od razu połknęła. Nie chciała tracić ani minuty. – Dziękuję. Już byłam gotowa rzucić się gdzieś w przepaść. – Nie ma sprawy. Co teraz zrobisz? Z Andym? – Nie wiem. Chyba muszę mu powiedzieć, że oboje się pomyliliśmy. Wolę, żebyśmy zostali przyjaciółmi, jak dotąd. Wszyscy razem dorastaliśmy. Ty i Billy to co innego, bo od lat jesteście parą. Dla reszty z nas głupotą byłoby to robić. A poza tym on wyjedzie na uczelnię na milion lat. Gabby skinęła głową. Musiała się zgodzić z Izzie. Wszyscy z ich piątki byli jak bracia i siostry, z wyjątkiem jej i Billy’ego. – Co mu powiesz? – Nie mam pojęcia. Coś wymyślę. Chyba zostanę dziś w domu. – Nie chciała przyznać się przyjaciółce, że ma także kaca. I tak przyznała się do czegoś jej zdaniem dostatecznie złego. – To był mój pomysł. Podsunęłam mu, że moglibyśmy oboje odbyć ten pierwszy raz. Ale to nie takie proste. Bardzo szybko sprawy się skomplikowały. – Sam strach przed ciążą sprowadził ją na ziemię. A obawa przed zrujnowaniem przyjaźni z Andym była prawie tak samo okropna. – Prawdopodobnie on czuje to samo – wyraziła przypuszczenie Gabby. Okazało się jednak, że nie miała racji. Andy, podekscytowany tym, co stało się ostatniej nocy i przekonany, że się zakochał w Izzie, przez cały dzień, jeżdżąc na nartach, snuł fantazje o uprawianiu z nią miłości i był tak rozkojarzony, że omal nie wpadł na drzewo. Sean ostrzegł go okrzykiem i dał mu potem popalić za nieostrożność. Andy jednak był w siódmym niebie, dopóki Izzie nie powiedziała mu po południu, że oboje popełnili poważny błąd. – Co złego w tym widzisz? – Wydawał się rozczarowany i przygnębiony, jakby fatalnie zawiódł podczas swej pierwszej przygody z seksem. – Nic. Trochę bolało, ale podobno już za drugim razem jest lepiej. Po prostu nie chcę zepsuć tego, co jest między nami. Jesteś dla mnie jak brat, a do tego będziesz studiował medycynę jeszcze przez długie lata. – Andy wiedział jednak, że chodzi o coś więcej. Po prostu nie pociągał Izzie, a ona chciała oszczędzić jego uczucia. – A gdybyśmy mieli romans, który się nie uda, gdybyśmy się nawzajem
zranili – ciągnęła – skończylibyśmy, nienawidząc się, a ja nie chcę, żeby tak się stało. Dużo dla mnie znaczysz. Za nic nie chciałabym cię stracić. – Mówiąc, jak jest dla niej ważny, w pewien sposób mu pochlebiała, ale tak czy inaczej poczuł się dotknięty i odebrał to jako aluzję do swej sprawności seksualnej. – Jesteś piękny – zapewniła Izzie. – Masz cudowne ciało. W łóżku jesteś świetny albo będziesz świetny. Po prostu nie chcę zamienić naszej przyjaźni na seks bez znaczenia. Wydawał się obrażony tym określeniem. – To było dla ciebie bez znaczenia? Dla mnie znaczyło bardzo dużo. – Dla mnie też. Ale oboje byliśmy w nocy pijani i myślę, że postąpiliśmy głupio. Chcę ocalić naszą przyjaźń. Na zawsze. A nie sprzedać ją za seks. To zły interes. Izzie była o wiele od niego rozsądniejsza i w pewien sposób bardziej dojrzała, jeśli wziąć pod uwagę obrót, jaki przybrały sprawy. I miała rację; wkrótce on wyjedzie na bardzo długo. Związek na odległość przez dziesięć lat prawdopodobnie się nie uda. On też to wiedział, tylko nie chciał zrezygnować z tego, co właśnie odkryli, przynajmniej nie tak szybko. – Dlaczego nie możemy tego połączyć? Przyjaźni i seksu? – dociekał. – Czy nie na tym polega miłość? – Ja już cię kocham. Wiem to. Nie muszę uprawiać z tobą seksu, żeby się o tym przekonać. A co będzie, jeśli zdradzisz mnie, gdy wyjedziesz na uczelnię, albo ja cię zdradzę w Los Angeles? Co wtedy? Znienawidzimy się, Andy, a nie chcę tego. Ostatnia noc była dobra, wyjątkowa, ale była też błędem nas obojga. – Izzie okazała się w tej kwestii stanowcza. Andy trzymał się od niej z daleka podczas kolacji, a potem wcześnie poszedł do łóżka; wyglądał na zranionego, co Sean zauważył i zapytał Izzie: – Czy ty i Andy pokłóciliście się? Jeśli tak się stało, byłoby to coś wyjątkowego. W ich grupie nie zdarzały się kłótnie, nawet jeśli występowały różnice zdań, nie mówiono też sobie rzeczy przykrych. Od trzynastu lat wszystkich pięcioro łączyła nienaruszalna więź. – Nie, to tylko drobne nieporozumienie. Nic wielkiego. – Andy wydawał się jednak wieczorem rozstrojony i oboje o tym wiedzieli. – A tak przy okazji, jesteś winna moim rodzicom butelkę wina – rzucił mimochodem Sean, a Izzie się zawstydziła. – Znasz zasady. – Na chwilę przybrał poważną minę. Zauważył butelkę w koszu, gdy wynosił śmieci. – Naprawdę mi przykro. Odkupię. Wzięłam ją zeszłej nocy. – O to pokłóciliście się z Andym? – Tak, przyłapał mnie na piciu i wygłosił cały wykład. Obiecałam, że nigdy tego więcej nie zrobię. – Było to doskonałe wytłumaczenie napięcia panującego między nią a Andym. Sean uwierzył.
– Andy zawsze przestrzega zasad. W każdym razie nie rób tego więcej. Moi rodzice prawdopodobnie by nie zauważyli, ale ktoś odkupi tę butelkę przed powrotem do domu. – Dziękuję. – Kilka minut później Izzie wręczyła Seanowi banknot dwudziestodolarowy. Do końca wyjazdu spędziła z Andym niewiele czasu, dopiero ostatniego dnia on zwrócił się do niej: – Przepraszam, Izzie. Po prostu byłem rozczarowany twoją reakcją. Myślałem o tym przez cały tydzień i już wiem, że masz rację. – Objął ją i uścisnął. – Kocham cię. I też nie chcę tego zepsuć. – A potem szepnął jej do ucha, tak by nikt nie usłyszał: – Mimo wszystko cholernie gorąca z ciebie dziewczyna i gdybyś kiedyś zmieniła zdanie... – Nie zmienię – zapewniła ze śmiechem, a potem spoważniała. – Nie powinniśmy byli tego robić. Andy nie zaprzeczył, choć nie całkiem się z tym zgadzał; romans z Izzie z wielu powodów mógłby okazać się bardzo interesujący. Była mądra i piękna, a on ją kochał, ale długoletnia przyjaźń komplikowała sytuację; sprawiała, że oboje mieli wrażenie popełnienia kazirodztwa. Andy wiedział, że Izzie okazała się mądrzejsza niż on, od razu kładąc kres sprawie. Bardzo jednak podobało mu się to, co czuł, będąc z nią. – A ja się cieszę, że to zrobiliśmy – powiedział, znów spokojny i odprężony. Uporał się z początkowym rozczarowaniem i gniewem na Izzie. – Przynajmniej straciliśmy cnotę, a jeśli już miałem ją stracić, dobrze, że z tobą. Lepiej to zrobić z przyjaciółką. Izzie zgadzała się z nim po części, choć sprawa pozbycia się uciążliwego dziewictwa nie wydawała się jej już ważna. Teraz, gdy miała to za sobą, przestało to mieć znaczenie. I może dobrze się złożyło, że pierwszy był Andy. Przynajmniej się kochali, choć tylko jako przyjaciele. Dla niej nie był to jednak namiętny romans, nawet jeśli mógłby okazać się taki dla niego. Andy nie pociągał jej seksualnie. Teraz już wiedziała. Wszystko stało się przez wino. Tego wieczoru znów byli serdecznymi przyjaciółmi i niczym więcej. Izzie chciała jak najszybciej zapomnieć o przeżytym incydencie, Andy natomiast myślał o niej z czułością, jakiej nie żywił wcześniej, i wiedział, że nigdy nie zapomni swego pierwszego razu. Izzie była wdzięczna Gabby za pigułki, które uchronią ją przed ciążą i oddalą widmo katastrofy mogącej zrujnować życie ich obojga. W sylwestra wszyscy wracali do miasta w doskonałych humorach. Seanowi nie powiodło się z dziewczyną, którą przywiózł, tak dobrze, jak by sobie życzył, ale ponieważ po kilku dniach uznał ją za irytującą, zupełnie się tym nie przejął. Następnego dnia mieli jechać do Los Angeles, aby obejrzeć występ Billy’ego grającego w noworocznym meczu Rose Bowl. Ojciec Billy’ego wynajął autobus
imprezowy, którym miała się zabrać grupa jego przyjaciół, pozostali lecieli samolotem. Marilyn i Jack wydawali w swoim hotelu przyjęcie sylwestrowe, wiedzieli jednak, że nie będzie na nim Billy’ego, ponieważ następnego dnia grał. Na liście gości nie było również Andy’ego, który w Nowy Rok wylatywał do Bostonu. Izzie była na swój sposób zadowolona, że Andy nie przyjdzie. Chciała złapać trochę dystansu, definitywnie odciąć się od głupoty, którą popełnili nad Tahoe, na wypadek, gdyby któremuś z nich zachciało się to powtórzyć. Nie ufała sobie całkowicie; Andy był bardzo przystojnym chłopakiem i wolała nie kusić losu. Całe towarzystwo z San Francisco zjechało, aby razem świętować sylwestra. Niektórzy zamieszkali w hotelach w Pasadenie, Sean i jego rodzice zatrzymali się w hotelu Beverly Hills. Izzie i Gabby spotkały się z Seanem na kolacji w restauracji Polo Lounge. Billy pozostał tego wieczoru z drużyną. Mówił, że przed meczem musi się jeszcze dużo nauczyć, a Gabby wiedziała, że był bardzo zestresowany. Po kolacji cała trójka poszła do hotelu, w którym zatrzymali się Marilyn i Jack. Przyjęcie trwało w najlepsze. Wszyscy rozmawiali o jutrzejszym, niecierpliwie wyczekiwanym meczu i wyrażali nadzieję, że Billy’emu dobrze pójdzie. Na tę chwilę chłopak czekał przez całe życie i wszyscy byli z niego dumni. Następnego rana O’Harowie wynajęli vana i zabrali całe towarzystwo do Pasadeny na Rose Parade[7]. Brian nie mógł wprost wysiedzieć na miejscu, a Gabby martwiła się o Billy’ego. Parada dała im przynajmniej chwilę wytchnienia od napięcia, a później poszli obejrzeć wymyślne dekoracje platform wzdłuż Sierra Madre i Washington Boulevard. Na długo przed rozpoczęciem meczu wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Izzie wiedziała od Marilyn, że Larry też tu będzie, prawdopodobnie z kilkoma przyjaciółmi i grupką dziewcząt. Marilyn szepnęła Jackowi, że ma nadzieję, iż Larry nie będzie pijany w trupa i nie zrobi czegoś, co wprawiłoby w zakłopotanie jego synów. Dzień był piękny, słoneczny i ciepły. Izzie i Gabby rozmawiały z Michelle, Brian bez przerwy wyskakiwał, by kupić kolejną pamiątkę, Mike nabył napoje i jedzenie dla wszystkich. Oczekiwanie trwało bez końca, aż wreszcie na boisku pojawiły się znajome szkarłatno-złote kostiumy, a tłum zaczął szaleć. Cheerleaderki tańczyły, grała muzyka, publiczność na trybunach dęła w rogi. Po bokach ustawiono sławetne platformy Rose Bowl z porannej parady. Drużyna z Alabamy również imponująco prezentowała się na boisku. Gdy zaczęła się gra, oba zespoły przedstawiały zachwycający widok. USC szybko objął prowadzenie, a potem, w drugiej kwarcie, Alabama dwukrotnie zdobyła punkty. Do czwartej kwarty wynik pozostawał nierozstrzygnięty. Marilyn, Jack i O’Harowie zauważyli Larry’ego kilka rzędów niżej, kibicował synowi, krzycząc jak szalony. Po obu jego bokach siedziały dziewczyny wyglądające jak cheerleaderki, w krótkich białych spódniczkach i bluzkach
z odkrytymi plecami, on zaś, wraz z całym rzędem przyjaciół, głośno dopingował graczy. Larry żył dla tej chwili, dzięki Billy’emu spełniały się jego marzenia. Unoszący się nad stadionem sterowiec filmował akcję na boisku. W ostatniej kwarcie Billy, grając zgodnie ze wskazówkami trenera, w błyskotliwym starciu zdobył zwycięskie punkty, wygrywając mecz dla USC i uzyskując wielce zaszczytny tytuł najlepszego zawodnika Rose Bowl. Jego rodzice, przyjaciele i znajomi na zawsze zapamiętali chwilę, gdy wręczano mu trofeum. Marilyn płakała, patrząc na tę scenę, Jack ją obejmował. Sean i dziewczęta podskakiwali i wydawali głośne okrzyki, a Brian runął do przejścia, wykrzykując imię brata. Wszystkich, którzy znali Billy’ego od dzieciństwa, ogarnęła niepohamowana radość. To był dzień chwały jego i całej drużyny. Larry odwrócił się nawet w stronę, gdzie siedziała była żona i pomachał do niej. Takie chwile pełnego szczęścia zdarzają się zaledwie kilka razy w życiu, a i to nie każdemu. Rodzina i bliscy Billy’ego opuścili trybuny wraz z niemal dziewięcioma tysiącami fanów, by poczekać na triumfatora przed szatnią. Chcieli pogratulować mu gry i podziękować za niezwykły mecz. Na wieczór zaplanowane było uroczyste świętowanie zwycięstwa, na które Billy zaprosił Seana, Izzie i Gabby. Reszta miała zjeść wspólną kolację w Los Angeles. Czekali na niego wciąż rozgorączkowani, zachwyceni widowiskiem, wreszcie po blisko godzinie rozpromieniony Billy pojawił się. Najpierw uścisnęła go matka, potem wszyscy obejmowali go i całowali, a on podniósł Gabby, mocno pocałował w usta i powiedział, że ją kocha. To był najszczęśliwszy dzień w życiu Billy’ego i nie tylko jego. Wszyscy czuli dumę z jego sukcesu i byli wielce uradowani, że go znają. Larry próbował przedrzeć się do szatni, musiał jednak wracać do swego autobusu, wykrzykiwał więc tylko głośne gratulacje dla syna. Przed opuszczeniem szatni zawodnicy poddali się badaniu na obecność narkotyków, co było standardową procedurą w wypadku meczów o mistrzostwo. Wszyscy okazali się na tyle mądrzy, by nie ryzykować wpadki. Billy musiał wracać na uczelnię wraz z drużyną. W czasie jazdy do Los Angeles dużymi, luksusowymi autobusami hucznie świętowano. To był pierwszy mecz Billy’ego o tytuł mistrzowski i – jak miał nadzieję – jeden z wielu, które czekały go w przyszłości. Sean, Gabby i Izzie zobaczyli przyjaciela dopiero o jedenastej wieczorem na przyjęciu z okazji zwycięstwa w klubie Empire w Hollywood. Wszyscy troje byli równie jak on podekscytowani. Przez cały wieczór Billy trzymał Gabby pod rękę. O drugiej nad ranem, przed wyjściem z klubu, poszedł wraz z Seanem do toalety. Gdy stali ramię w ramię przy pisuarach, jak tysiące razy wcześniej w szkole, Billy wyciągnął z kieszeni fiolkę białych tabletek i podał Seanowi ukradkiem, choć w toalecie nie było nikogo poza nimi. Sean w pierwszej chwili nie zorientował się, z czym ma do czynienia. Billy nic nie mówił, patrzył tylko pytająco i podsuwał
fiolkę. Sposób, w jaki to robił, rozjaśnił Seanowi w głowie – od razu zrozumiał, że Billy częstuje go jakimś nielegalnym paskudztwem. – Co to jest? – zapytał zszokowany. Billy zasunął suwak w spodniach i uśmiechnął się. Sean też zapiął spodnie i spojrzał przyjacielowi prosto w twarz. – Co to jest? – To ecstasy, stary. Nie podniecaj się. Sprawdzali nas po meczu. Jestem w porządku. – Nie, nie jesteś – odrzekł Sean, chwytając Billy’ego za klapy i rzucając go na najbliższą ścianę. Billy ważył blisko sto kilogramów, ale Sean poradził sobie z nim bez trudu i przyszpilił do ściany, przyprawiając przyjaciela o szok. – Wcale nie jesteś w porządku – oświadczył. – Nie rozumiesz tego? Mój brat umarł przez gówno takie jak to. Zastrzelili go, gdy kupował narkotyki na sprzedaż. Za każdym razem, gdy kupujesz coś takiego, wspierasz cały przemysł rozkręcony przez sukinsynów, którzy zabijają ludzi. Ciebie też zabiją. Powiedz, fajnie ci było wczoraj? – Obaj wiedzieli, że tak, ponieważ Billy przez całe życie trenował i czekał na tę chwilę, a chciał osiągnąć znacznie więcej. Miał do tego talent. – Jeśli ci się podobało, nie schrzań tego, pomyśl o sobie i innych. Kocham cię, stary. A teraz wyrzuć to gówno. – Sean wyszarpnął fiolkę z dłoni Billy’ego i cisnął do kosza na śmieci. – Nie spieprz sobie życia jak mój brat. Jeśli kiedykolwiek zobaczę, że znów robisz coś takiego, zabiję cię! – Trząsł się z gniewu. Billy stał bez ruchu, patrząc na przyjaciela; powoli docierało do niego, co się dzieje. – Wszyscy to robią – powiedział spokojnie. – Trzeba tylko wiedzieć kiedy. Zawsze po badaniu. – Zniszczysz się. Proszę, proszę, proszę, nie rób tego! – błagał przejęty Sean. Billy objął go ramieniem i wyprowadził z łazienki, wciąż roztrzęsionego. Dziewczęta czekały na nich. Izzie zauważyła, że coś się stało, ale Gabby zdawała się niczego nie dostrzegać, nie widziała świata poza Billym. Przed powrotem triumfatora do akademika mieli pojechać do niej. Najpierw podrzucili do akademika Izzie, potem Seana do hotelu. Dwaj chłopcy, którzy razem dorastali, uścisnęli się mocno. Sean zawarł w tym uścisku całą swą miłość do przyjaciela i wszystkie swe obawy. A potem wysiadł z samochodu. W toalecie, wyrzuciwszy ecstasy do kosza, powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. Billy wiedział, że Sean bardzo się o niego troszczy, i też go kochał, ale należał teraz do innego świata, świata, gdzie żyje się na wysokich obrotach, świata rozluźnionych norm i dużych pieniędzy. Wszystkiego tego pragnął. Nie mógł się doczekać końca studiów, bo wówczas zacznie grać w NFL. Zdobycie mistrzostwa zaostrzyło jego apetyt na więcej. Następnego dnia na stronach sportowych gazet pełno było Billy’ego. Znalazły się tam świetne zdjęcia przedstawiające go w chwili zdobycia
zwycięskiego przyłożenia, a „Los Angeles Times” nazwało go najlepszym nowicjuszem na świecie. Marilyn zrobiła album z wycinkami ze wszystkich gazet, w których pisano o jej synu. Rankiem tego dnia Sean zadzwonił do Izzie przed wylotem do Waszyngtonu. Musiał wracać, aby przygotować pracę pisemną przed rozpoczęciem zajęć i potrzebował czasu na zebranie materiału. Izzie w jakiś dziwny sposób wyczuwała napięcie, które wytworzyło się poprzedniej nocy między Billym a Seanem i była ciekawa, o co chodzi. Zauważyła zdenerwowanie Seana. – Co zaszło wczoraj między tobą a Billym? – zapytała. – Nic – odparł Sean krótko. – Tylko męska rozmowa. Nie chciał mówić, że przekazał przyjacielowi wiadomość od swego zmarłego brata, ale miał nadzieję, że właśnie to zrobił. Kevin nie żył od siedmiu miesięcy, a ta śmierć bezpowrotnie zmieniła życie młodszego brata. Nie pozostało już w nim miejsca na swobodę działania, półśrodki, kompromisy czy wyjątki. To, co Billy chciał poprzedniej nocy zrobić w męskiej toalecie, zabijało ludzi. Ludzie umierali z powodu tego lub od tego. W przekonaniu Seana ci, którzy to sprzedawali, byli zabójcami i ich działania musiały zostać powstrzymane. Niepokoił się o Billy’ego. W życiu przyjaciela pojawiło się teraz wiele wszelkiego rodzaju napięć. Nie powiedział jednak Izzie tego wszystkiego; prosił ją tylko, żeby na siebie uważała. Była rozsądną dziewczyną, mocno stąpającą po ziemi, Sean w nią wierzył. Billy natomiast żył na krawędzi. Od kiedy po rozwodzie rodziców rozpoczął flirt z butelką, Sean wiedział, że grozi mu niebezpieczeństwo, tak samo jak wiedział w wypadku Kevina. – Przyjedziesz do domu na ferie wiosenne? – zapytała Izzie. – Może. Część mojej grupy wyjeżdża na badania do Peru. Pomyślałem, że mógłbym się zabrać z nimi. Jeszcze jednak nie wiem, co zrobię, bo mama chciałaby, żebym przyjechał do domu. – Ja również bym tego chciała. Izzie zawsze za nim tęskniła. Tęskniła za nimi wszystkimi. Przynajmniej Gabby była cały czas w pobliżu, Andy i Sean studiowali jednak tak daleko, że czasami wydawało jej się, iż Boston i Waszyngton leżą na innej planecie. – Zawiadomię cię, co postanowiłem – obiecał Sean. Pożegnali się i w tym samym momencie Izzie już zaczęła za nim tęsknić. Uśmiechnęła się na myśl o Seanie, a potem o triumfie Billy’ego poprzedniego dnia. Wyszła, gdyż umówiła się na lunch z Gabby i innymi. Był ładny styczniowy dzień, życie wydawało się piękne, euforia po zwycięstwie Billy’ego jeszcze nie opadła. To był dopiero początek, dla niego i dla nich wszystkich. Na widok Billy’ego wchodzącego do restauracji nie mogła powstrzymać łez radości. Wyglądał jak najszczęśliwszy facet na świecie.
Parada Różana, tradycyjne obchody Nowego Roku; po raz pierwszy odbyła się w roku 1890. [7]
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Tydzień po wygraniu przez USC Rose Bowl Game Gabby dostała potwierdzenie, że zostanie twarzą ogólnokrajowej kampanii reklamowej linii kosmetyków. Agencja wysyłała ją na coraz więcej rozmów w sprawie pracy, między innymi w Victoria’s Secret. Billy spędził u niej noc przed tym spotkaniem; wyszedł wcześnie rano, aby poćwiczyć w siłowni. Na wieczór planowali wspólną kolację. Gabby włożyła krótką, obcisłą czarną sukienkę i sandałki na wysokich obcasach. Jej cera wyglądała olśniewająco, a długie, proste blond włosy zostały nienagannie wymodelowane suszarką. Niedawno je farbowała; były teraz nieco jaśniejsze, bo takie się nosiło w Los Angeles. Makijaż miała bardzo dyskretny; agencja życzyła sobie, by Gabby uosabiała typ świeżej, bezpretensjonalnej dziewczyny z sąsiedztwa, a Billy również wolał ją niezbyt mocno umalowaną. Po zwycięskim meczu obiecał jej pierścionek, który miał zastąpić pierścionek podarowany jej w liceum, wąską obrączkę wysadzaną diamencikami z małym diamentowym oczkiem i napisem: Kocham cię. Gabby nosiła go na lewej dłoni. Nie był to pierścionek zaręczynowy, ale Gabby wiedziała, że pewnego dnia dostanie i taki; Billy jej to obiecał. Niedawno skończył dziewiętnaście lat, ona osiemnaście, mieli więc czas. Powiedział, że chce się z nią ożenić, zanim zacznie grać w NFL. Oboje zastanawiali się, czy on wytrzyma na uczelni całe cztery lata. Po zdobyciu mistrzostwa sam zaczął w to wątpić. Gdyby po jego dwudziestych pierwszych urodzinach NFL machnęła mu przed oczyma dużymi pieniędzmi, pokusa przejścia na zawodowstwo mogła się okazać bardzo silna. Gabby zdawała sobie sprawę, że trudno byłoby mu odmówić, ale nie obchodziło jej to. Trwała przy Billym niezależnie od wszystkiego. Trzy spotkania zaplanowane na ten dzień poszły dobrze, Gabby była przekonana, że dostanie wszystkie trzy zajęcia. Po ostatnim spotkaniu wpadła z koleżanką na drinka do Ivy. Lubiła tę dziewczynę, kilkakrotnie pracowały razem, ostatnio podczas sesji zdjęciowej dla „Vogue’a”. Rozmawiały o trudnościach i problemach typowych w tego rodzaju pracy i o tym, że one same miały szczęście. Koleżanka Gabby przyjechała pół roku wcześniej z Salt Lake City i też dobrze sobie radziła. Wielu dziewczętom się nie powiodło, lecz one dwie wyglądały właśnie tak, jak wówczas oczekiwano od modelek. Dziewczyna z Utah została zaproszona na reklamową sesję zdjęciową do Japonii i zamierzała skorzystać z zaproszenia. Po wyjściu z restauracji Gabby zadzwoniła do Izzie, ale zgłosiła się poczta głosowa, pomyślała więc, że Izzie jest jeszcze na wykładach. Nagrała się więc tylko, żeby powiedzieć przyjaciółce „cześć” i dodała, że ją kocha. Potem zadzwonił
Billy, powiedział, że ją kocha i zapytał, jak minął dzień. Gabby opowiedziała mu o spotkaniach, a on obiecał, że za godzinę będzie w domu; miał klucze do mieszkania. Wciąż trzymając telefon w ręce, Gabby weszła na jezdnię, aby przywołać taksówkę. Zobaczyła jakąś i podniosła rękę; piękna dziewczyna w krótkiej czarnej sukience, o długich blond włosach rozwianych na wietrze. W tym momencie zza rogu wyjechał samochód, tak szybko, że Gabby nie miała szans, by go zobaczyć i uskoczyć. Nawet nie wiedziała, co ją uderzyło. Poleciała w górę i spadła na przednią szybę. Samochód tak pędził, że głową w dół zsunęła się z maski na jezdnię. Leżała tam niczym szmaciana lalka, wokół trąbiły samochody i krzyczeli przechodnie. Kierowca, który uderzył w Gabby, wjechał na chodnik, omal kogoś nie przejeżdżając. Wyskoczył z wozu i zaczął uciekać, ktoś go złapał i przygniótł do ziemi. Natychmiast pojawiła się policja, po kilku sekundach przyjechały dwie karetki, a zaraz po nich straż pożarna. Kierowcę zabrano do aresztu. Jeden z policjantów znalazł telefon Gabby i włożył go do torby na dowody. Strony jej portfolio rozsypały się po całej ulicy. Wstrzymano ruch, położono Gabby na noszach i przykryto. Ambulans odjechał w ciszy, odprowadzany spojrzeniami zgromadzonych. Nie włączono sygnału. Przechodnie i kierowcy z drżeniem przyglądali się ponurej scenie. Gabby Thomas zakończyła życie w wieku osiemnastu lat.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Tego wieczoru do drzwi domu Thomasów w San Francisco zadzwonili policjanci. Gdy Judy otworzyła, od razu wiedziała, że stało się coś strasznego. Billy wydzwaniał od kilku godzin do Izzie, dopytując się, czy wie, gdzie jest Gabby. Izzie odpowiadała, że przyjaciółka zostawiła jej wiadomość w czasie, gdy ona była jeszcze na wykładzie. Wydawała się zadowolona, powiedziała, że ją kocha i że zadzwoni później. To była zwykła wiadomość; zdaniem Izzie nie działo się nic złego. – Rozmawiałem z nią o wpół do szóstej. Mówiła, że jedzie do domu – powtarzał zdenerwowany Billy. Gdyby miała się spóźnić, na pewno by zadzwoniła, jak zawsze. Rozmawiali ze sobą lub do siebie esemesowali często w ciągu dnia, choćby tylko po to, żeby powiedzieć: „Kocham cię” lub zawiadomić, gdzie się właśnie znajdują. – Może agencja wysłała ją na jeszcze jedno spotkanie, a ona nie miała czasu, żeby do ciebie zadzwonić. Albo tam, gdzie teraz jest, brak zasięgu. – Nadal zdarzały się przecież miejsca, gdzie telefony komórkowe nie działały. Tymczasem dochodziła już ósma. – Myślę, że stało się coś złego – powiedział Billy zdławionym głosem. Izzie uśmiechnęła się. Tych dwoje było jak papużki nierozłączki. – Już byś wiedział. Zadzwoniłaby do ciebie, gdyby coś było nie w porządku. Wierz mi. Albo zadzwoniłaby do mnie, a nie zrobiła tego. Cierpliwości, wyluzuj. Może zgubiła telefon, może wypadł jej z torebki albo padła bateria. – Gabby mogła nie dzwonić z tysiąca uzasadnionych powodów. Ale w tym wypadku tak nie było. W tym właśnie momencie policjanci wchodzili do bawialni Thomasów, a Judy serce stanęło w gardle. Usiadła, a oni powiedzieli jej najłagodniej, jak umieli. Poinformowali, że Gabby miała wypadek, zabił ją pijany kierowca, student pierwszego roku USC; miał 1,9 promila alkoholu we krwi, siedzi w areszcie. Córka zginęła na miejscu. Po tych słowach Judy zaczęła histerycznie szlochać. Adam trzymał ją w objęciach, również płacząc. Michelle, słysząc głośny płacz matki, wyszła ze swego pokoju i gdy tylko ją zobaczyła, wiedziała, co się stało. – Gabby! – krzyknęła przerażona. Judy pokiwała głową, a Michelle otoczyła rodziców ramionami, jakby chcąc obronić ich przed tym, co właśnie usłyszeli. Poczuła się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż w serce, jakby została ukarana za to, że bywała zazdrosna o siostrę, a zdarzało się to bardzo, bardzo często. Przyznała się do tego Brianowi, matce, grupie terapeutycznej, a nawet samej Gabby. Przyznała się, ale może jej złe myśli zabiły siostrę. Michelle miała szesnaście lat i podobnie jak Sean kilka miesięcy wcześniej
nagle została jedynaczką. Policjanci poinformowali Thomasów, z kim z policji w Los Angeles należy się skontaktować. Ich zdaniem najlepiej byłoby pojechać tam, aby załatwić skomplikowane formalności związane ze sprowadzeniem ciała do San Francisco. Wyrazili głębokie współczucie, jak się wydawało, szczere. Jeden z nich powiedział, że ma córkę w tym wieku i może sobie wyobrazić, co czują rodzice po stracie dziecka. Judy od razu wiedziała jednak, że to nieprawda. Nie mógł sobie tego wyobrazić; jego córka żyła. A jej piękna, wspaniała, ukochana Gabby odeszła na zawsze. W pierwszych chwilach nikt nie wiedział, co robić. Judy zadzwoniła do Connie, miała bowiem pewność, że właśnie ona zrozumie, a potem obie pomyślały o Billym. Ktoś musi mu powiedzieć. Connie nawet nie przyszło do głowy, że mogłaby to zrobić ona, obiecała jednak zadzwonić do Izzie, która może przekazać Billy’emu złą nowinę. W czasie gdy Connie rozmawiała z Izzie, Judy i Adam zarezerwowali bilety na lot do Los Angeles następnego dnia. Było za późno, by zdążyć na ostatni wieczorny lot, a nie czuli się na siłach jechać samochodem. Michelle chciała zabrać się z rodzicami. Connie nie miała pojęcia, co powiedzieć Izzie, wolałaby, żeby w tym momencie był przy niej Sean. Izzie odebrała telefon, nie sprawdzając, kto dzwoni; myślała, że to znów Billy. Zdziwiła się, słysząc Connie. – Cześć, Connie – powiedziała wesołym tonem. Właśnie wróciła do swego pokoju po kolacji składającej się z sałatki. Nie chciała utyć, co zwykle zdarzało się pierwszoroczniakom, i bardzo się pilnowała. – Co nowego? – Mam złe nowiny – odparła po prostu Connie. Bardzo, bardzo złe nowiny. Przekazała je już Mike’owi, który siedział teraz przygnębiony obok niej. Po rozmowie z Izzie mieli zadzwonić do Seana. Wydawało się straszne, wręcz nie do wyobrażenia, że dwoje młodych ludzi odeszło w odstępie siedmiu miesięcy, najpierw Kevin, teraz Gabby. A przecież Gabby nie robiła nic niebezpiecznego ani ryzykownego, ona tylko przywoływała taksówkę. Ale chłopak, który ją potrącił, był pijany. Sobie też zrujnował życie. Zabił piękną, młodą kobietę. Connie potrafiła sobie wyobrazić, co czuli jego rodzice, gdy się dowiedzieli. Dwa życia zniszczone jednego wieczoru, a do tego ból i cierpienie wszystkich, którzy kochali tych dwoje. W wypadku Gabby takich osób było wiele. – Co się stało? – zapytała Izzie. Ton głosu Connie brzmiał znajomo, ale nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. Słyszała ten ton wcześniej, było w nim coś złowieszczego, jakby nastąpił koniec świata. I rzeczywiście nastąpił. – Może to niedobrze, że mówię ci o tym przez telefon, ale muszę. Izzie... Tak mi przykro... Chodzi o Gabby. – Co z Gabby? – Izzie poczuła, że serce jej wali, i wtedy przypomniała sobie, skąd zna ten ton głosu Connie. Z rozmów po śmierci Kevina. – Co masz na myśli?
– Miała wrażenie, że krzyczy, ale z jej gardła dobył się tylko szept. – Potrącił ją pijany kierowca. On... Ona nie... Zabił ją – wyrzuciła z siebie Connie, płacząc. – O mój Boże... O mój Boże... – Izzie poczuła w głowie kompletny zamęt, myślała jedynie o Billym. – Billy... Czy on wie? – Jeszcze nie. – Nie przeżyje tego... Kto mu powie? Przed chwilą do mnie dzwonił, bardzo zdenerwowany. Gabby nie odzywała się do niego od wpół do szóstej, choć się spóźniała. – Chyba wtedy to się stało. Ten chłopak wyjechał zza rogu i uderzył w nią. Nie wiem na pewno, gdzie wtedy była. On jest z pierwszego roku USC. Judy mówi, że był pijany i próbował uciekać, ale świadkowie go złapali. – Co zrobimy z Billym? – zapytała Izzie w panice. – Ktoś musi mu to powiedzieć, i nie przez telefon. Myślisz, że dałabyś radę? Tylko ona mogła to zrobić, i obie o tym wiedziały. To będzie najtrudniejsza rzecz, jakiej Izzie kiedykolwiek musiała się podjąć. – Czy Sean wie? – Sean mógłby jej pomóc. Albo Andy. Ale oni też będą zdruzgotani. – Jeszcze nie. Najpierw zadzwoniłam do ciebie. – Billy jest w jej mieszkaniu – powiedziała Izzie jakby do siebie. – Pójdę tam. – Tak mi przykro... Uważam jednak, że on powinien usłyszeć to bezpośrednio, nie przez telefon. Ty zresztą też. Obie zdawały sobie jednak sprawę, że sytuacja Izzie i Billy’ego jest różna. Ona, odkładając słuchawkę, czuła się, jakby dostała obuchem w głowę. Straciła najlepszą przyjaciółkę, która była dla niej jak siostra. On zaś stracił swą pierwszą miłość, dziewczynę, z którą chciał się ożenić i na pewno by tak postąpił. Gabby pokazała Izzie piękny pierścionek, symbol ich związku, tego samego dnia, w którym go dostała. Billy kochał Gabby, kochał ją od dzieciństwa. Zdezorientowana, wytrącona z równowagi Izzie pojechała taksówką do domu Gabby. Nie zdążyła uczesać się ani umyć twarzy, myślała tylko o przyjaciółce. Dzwoniąc do drzwi, miała nadzieję, że otworzy Gabby i powie, że to był żart. Ale drzwi otworzył Billy z puszką piwa w ręce. Na widok Izzie wpadł w panikę. – Co się stało? Nie potrafiła znaleźć słów, rzuciła mu się w ramiona, uściskała go. Billy zaczął płakać i objął ją, puszka wypadła mu z ręki, piwo rozlało się po podłodze. – Och, nie... Och nie, nie... Nie... – Tylko tyle zdołał wykrztusić, gdy tak stali objęci, kołysząc się w przód i w tył. Wiedział od chwili, gdy zobaczył twarz Izzie. W końcu zapytał, jak to się stało. Wciąż stali w drzwiach. Izzie delikatnie je
zamknęła i zaprowadziła Billy’ego na kanapę. Oboje musieli usiąść, bała się, że zaraz zemdleje. – Pijany kierowca. Jakiś dzieciak z USC. Na twarzy Billy’ego na chwilę pojawił się grymas gniewu, a potem znów spłynęły po niej łzy. Objęli się i kołysali. Chwilę później do Izzie zadzwonił Sean. – O mój Boże... – Rozpłakał się, myśląc o Billym. – Jak on się czuje? – Jestem z nim u Gabby. – Wymawiając imię przyjaciółki, Izzie poczuła, że ma w gardle gulę wielkości pięści i przez chwilę nie mogła dobyć z siebie ani słowa. – Przylatuję dziś w nocy. – Dobrze. – Żadne inne słowa nie przyszły jej do głowy, ucieszyła się jednak, że Sean wraca. – Dzwoniłeś do Andy’ego? – Chciałem najpierw skontaktować się z tobą. Zaraz do niego zadzwonię. U ciebie wszystko w porządku? – Nie. – Oczywiście, że nie. Izzie zamknęła oczy i przytuliła się do Billy’ego; podobnie jak on, potrzebowała bliskości drugiego człowieka. – Trzymaj się. Damy radę, mamy przecież siebie. – Ale nie mieli już Gabby, nigdy więcej nie będzie jej z nimi. – Zobaczymy się jutro. – Chcę wracać do domu, jeszcze dziś – powiedział Billy, gdy tylko Sean się rozłączył. Płakał jak dziecko. – Jutro przyjeżdżają Thomasowie. Może powinniśmy poczekać. Po chwili namysłu Billy skinął głową. – Nie zostawiaj mnie tu samego – poprosił. – Nie zostawię, obiecuję. Tak czy inaczej nie mogłaby teraz wyjść, potrzebowali się nawzajem. Zadzwoniła Marilyn, szalejąca z niepokoju o syna, ale nie chciał z nią rozmawiać, słuchawkę przejęła więc Izzie i zapewniła, że jest przy Billym. Marilyn szlochała tak rozpaczliwie jak wcześniej Connie. Strata dotknęła wszystkich. Tej nocy Billy spał w łóżku, które dzielił z Gabby i które wciąż nią pachniało. Przedtem pootwierał szafy i wdychał znajomy zapach jej ubrań, skowycząc przy tym jak ranne zwierzę. Zasnął owinięty w jej koszulę nocną. Izzie spędziła noc na kanapie. Na spotkanie z Thomasami w komendzie policji oboje pojechali w ubraniach z poprzedniego wieczoru. Judy była zdruzgotana, Adam płakał, Michelle wyglądała tak, jakby była w głębokim szoku. Wszyscy zresztą tak wyglądali. Powiedziano im, że pijany kierowca nadal siedzi w celi. – Mam nadzieję, że tam umrze – rzucił Adam. Załatwiono formalności potrzebne do przewiezienia ciała, czym miał się zająć wybrany wcześniej zakład pogrzebowy z San Francisco. Potem wszyscy pięcioro pojechali na lotnisko, Billy i Izzie bez żadnego bagażu, bo chcieli jak
najszybciej znaleźć się w domu. Samolot odlatywał w południe. Po wylądowaniu Thomasowie podrzucili dwójkę młodych ludzi do domu Billy’ego, gdzie Jack i Marilyn czekali już na nich. Brian był w szkole. Marilyn zawiadomiła też Atwood. Pomyślała, że szkoła chciałaby wiedzieć o śmierci Gabby, która ukończyła ją zaledwie przed siedmioma miesiącami. Billy wpadł w ramiona matki jak w czasach, gdy był małym chłopcem. Stał tak i szlochał, a Jack delikatnie go poklepywał; potem matka i ojczym zaprowadzili go do pokoju dziennego i posadzili na kanapie. Wyglądał jak przerośnięty pięciolatek, a nie znakomity futbolista, zwycięzca mistrzostw uniwersyteckich. – Jak mam bez niej żyć? – pytał. Kochał Gabby od czasu, kiedy oboje mieli po pięć lat, prawie przez całe życie. Wszyscy ją kochali. Izzie nie potrafiła sobie wyobrazić, jak świat będzie wyglądał bez przyjaciółki. Jej odejście było niepowetowaną stratą. Po kilku chwilach rozmowy Marilyn zaprowadziła syna do jego pokoju i położyła do łóżka. Potem uściskała Izzie. – Dziękuję, że z nim byłaś. – Kocham go – odparła Izzie po prostu. Potem Jack zaproponował, że odwiezie ją do domu. Dziewczyna wyglądała okropnie, widać było, co przeżywa. Obiecała, że wróci później. W domu czekała na nią Jennifer; wiedziała, że Izzie przyjedzie i od wielu godzin trwała w pogotowiu. Bez słowa objęła zapłakaną dziewczynę, która miała wrażenie, że umiera z powodu złamanego serca. – Tak mi przykro... Tak mi przykro... – powtarzała Jennifer. Wyjaśniła, że ojciec musiał być w sądzie z klientem, ale wcześniej też na nią czekał. Izzie była wdzięczna, że ktoś jest w domu. Nigdy w życiu nie czuła się tak samotna jak teraz, gdy straciła najlepszą przyjaciółkę. Jennifer napuściła dla niej wody do wanny i siedziała z nią w łazience, a Izzie opowiadała o Gabby, o tym, jak bardzo ją kochała i co robiły, gdy były małe, o psikusach, które płatały w szkole. Później Jennifer zaprowadziła ją do łóżka, ale Izzie nie mogła zasnąć. Wstała i poszła do kuchni, gdzie zjadły coś razem, a potem Jennifer zawiozła ją do Billy’ego. Izzie nie widziała jeszcze rodziców Seana, choć bardzo chciała, uznała jednak, że najpierw musi sprawdzić, co z Billym. Gdy dotarła na miejsce, zastała już Seana, który objął ją bez słowa i długo trzymał w mocnym uścisku. – Już dobrze, Iz... Już dobrze... – mruczał, a ona odsunęła się, aby na niego spojrzeć, i potrząsnęła głową. – Nie, nie jest dobrze. Sean również tak uważał, ale cóż mogli zrobić? Billy spał, poszli więc oboje do Thomasów, a potem do Seana. Gdy znaleźli się w jego pokoju, położyli się na łóżku. Sean powiedział, że Andy przyjedzie na jeden dzień, na pogrzeb; nie może
zostać dłużej, ponieważ ma egzaminy. Ale będzie z nimi. – Boję się o Billy’ego – szepnęła Izzie. – Ja boję się o nas wszystkich. Myślę, że nasze pokolenie jest przeklęte. Bez przerwy czyta się o osobach w naszym wieku zastrzelonych lub zabitych w wypadkach samochodowych albo o samobójcach, albo o takich, którzy strzelają z samochodu i zabijają pięćdziesięcioro ludzi. Co jest z nami nie tak? Dlaczego dzieją się takie okropne rzeczy? – Nie mam pojęcia – odparła Izzie ze smutkiem. Nigdy wcześniej o tym nie myślała, ale było coś w tym, co mówił Sean. Byli pokoleniem wysokiego ryzyka, grali o bardzo dużą stawkę.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Pogrzeb był piękny, wszystko tonęło w morzu białych kwiatów. Uroczystość przypominała raczej ślub i wydawała się zbyt wystawna, ale w dziwny sposób pasowało to do Gabby. Chór Atwood odśpiewał Ave Maria i Cudowną Bożą łaskę. Izzie siedziała między Seanem a Andym, mając Jeffa i Jennifer w rzędzie za sobą. Billy, siedzący z rodzicami Gabby i z Michelle, zalewał się łzami. Podczas wyprowadzania trumny musiano go podtrzymywać. Gdy wraz z Michelle wyszedł z kościoła, Jack go nie odstępował. Powszechnie wiedziano, że to wydarzenie jest punktem zwrotnym w życiu Billy’ego, nie oznacza jednak zmiany na lepsze. Po pogrzebie do domu Thomasów ściągnął tłum żałobników, przyszli wszyscy, którzy kochali Gabby. Już po godzinie Billy był, ku zmartwieniu zgromadzonych, wyraźnie pijany. Marilyn postanowiła pomówić z nim później, na razie wraz z Jackiem zabrała go do domu i położyła do łóżka. Pogrzeb okazał się dla niego ciężkim przeżyciem. Przez cały dzień mówił o rzuceniu uczelni i futbolu. Jack zadzwonił do trenera, aby przedstawić mu sytuację. Billy miał dostać zwolnienie na tak długo, jak będzie potrzebował, a zapowiadało się, że to może potrwać, choć na razie trudno było cokolwiek przewidzieć. Sean, Izzie i Andy siedzieli w ogrodzie Thomasów. Mimo zimna woleli być dalej od tłumu gości. Andy miał wrócić do Bostonu nocnym lotem. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć – rzekł zbolałym głosem. – Najpierw twój brat – zwrócił się do Seana. – A teraz Gabby. Wszyscy wiedzieli, że – w przeciwieństwie do Kevina – Gabby nie wdawała się w żadne niebezpieczne przedsięwzięcia, zrobiła tylko krok na jezdnię, aby przywołać taksówkę. – Do czego mamy teraz wracać? – zapytała ponuro Izzie. – Na uczelnie, do naszego życia, musimy postarać się, żeby było lepsze, żebyśmy mogli być z siebie dumni – odparł Sean. Zabrzmiało to idealistycznie, ale on wierzył w swoje słowa. – A co z nami? – szepnęła Izzie. – W co teraz mamy wierzyć? – W nas, w siebie nawzajem. W to samo, w co zawsze wierzyliśmy. Izzie przytaknęła skinieniem głowy, ale nie miała wcale pewności, że to się uda. Dla nich wszystkich był to straszny cios, po którym trudno żyć dalej. – Kiedy wracasz? – zapytała Seana z niepokojem w oczach. – Za kilka dni. Chcę pobyć trochę z Billym. Nie wydaje mi się, żeby szybko wyjechał na uczelnię. – W samolocie powtarzał, że rzuci studia i futbol, że bez Gabby nic nie ma sensu – powiedziała. – Dajmy mu czas – odparł Sean spokojnie. – Przypuszczam, że on nigdy się
z tego całkiem nie otrząśnie, ale nauczy się z tym żyć. Tak jak moi rodzice po śmierci Kevina. Billy nie może się poddać w wieku dziewiętnastu lat. – Wiedzieli jednak, że przyjaciel to właśnie chce zrobić. – Po prostu musimy powstrzymać go od robienia głupstw. A Billy miał niebezpieczne skłonności, z czego zdawali sobie sprawę. Po pogrzebie natychmiast się upił, tak jak przedtem po ślubie swojej matki. Tego łatwego sposobu rozwiązywania problemów wcześnie nauczył się od ojca. Sean chciał mu powiedzieć, że to nie jest wyjście. Chyba powinni mu o tym wciąż przypominać wszyscy, którzy go kochają. Na krótką metę alkohol to przyjemny znieczulacz, ale wcześniej czy później Billy znów będzie musiał zmierzyć się z życiem na trzeźwo, jeśli chce mieć w ogóle jakieś życie. Izzie i Sean pozostali w San Francisco do końca tygodnia; spędzali czas z Billym, Michelle i rodzicami Gabby. Brian poświęcał Michelle każdą wolną chwilę. Izzie i Sean próbowali pocieszać wszystkich i siebie nawzajem. Izzie, która większość życia spędziła z Gabby, coraz to uświadamiała sobie na nowo, że nigdy więcej już jej nie zobaczy. Ta wizja była tak przerażająca, że w końcu dziewczyna rzuciła się z płaczem w objęcia Seana. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. – Muszę, ale niedługo wrócę. Mogłabyś odwiedzić mnie w Waszyngtonie w któryś weekend. Spodoba ci się. To niebrzydkie miejsce. Oboje mieli jednak mnóstwo zajęć i obowiązków, które pochłaniały cały ich czas. Izzie zdawała sobie ponadto sprawę, że jeśli Billy wróci na uczelnię, przez najbliższe miesiące będzie musiała go niańczyć, i chciała to robić. Sean obiecał, że będzie się starał jak najczęściej widywać przyjaciela. Billy wrócił do Los Angeles po miesiącu, a Izzie, choć zajęta nauką, pilnowała go nieustannie, dzwoniła do niego kilka razy dziennie, umawiała się z nim na kolacje w stołówce w jego uczelni lub swojej. Zabierała go na spacery, zmuszała do odrabiania prac domowych i pomagała przy nich, układała do łóżka, gdy za dużo wypił. Przyjaciele mieli nadzieję, że chłopak jakoś się odnajdzie, i rzeczywiście, w czerwcu, pod koniec roku akademickiego, poczuł się trochę lepiej i pojechał do domu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że bez pomocy Izzie nie dałby rady przebrnąć przez tych kilka miesięcy. Powiedział Seanowi, że ona była jak święta, a Sean powtórzył to przyjaciółce. – Nie całkiem tak było, ale miło, że tak mówi. – Przecież wiem, ale nie chciałem burzyć jego złudzeń. Matka Teresa to ty nie jesteś. Pamiętam butelkę wina moich rodziców, którą ukradłaś nad Tahoe. – Zapłaciłam za to wino! – odparowała zmieszana. Ale Sean przynajmniej nie wiedział, że spędziła noc z Andym. Nigdy o tym nie wspominali, a przed kilkoma miesiącami Andy powiedział jej, że poznał dziewczynę, która mu się podoba, i że to koleżanka ze studiów.
Żadne z nich nie miało specjalnych planów na lato. Sean znów pracował u swego ojca, a Izzie chciała chodzić na kurs na University of South Florida. Wszyscy obiecali, że stawią się na ogłoszeniu wyroku dla kierowcy, który po pijanemu zabił Gabby, gdy wyznaczono więc termin, wybrali się do Los Angeles. Judy zainteresowała sprawą stowarzyszenie Matki Przeciwko Pijanym Kierowcom, aby zyskać pewność, że zabójca, jak go nazywała, otrzyma najsurowszą karę. Oskarżony przyznał się już do winy, a jego obrońca zawarł z prokuratorem okręgowym ugodę, zakładającą, że młody człowiek spędzi w więzieniu nie więcej niż rok, a następnie pięć lat pozostanie pod dozorem kuratora. Thomasowie czuli się oburzeni ewentualnością tak niskiego wyroku i zasypywali sędziego listami. W sądzie miały się też pojawić przedstawicielki stowarzyszenia. Izzie, Sean, Billy i Andy polecieli do Los Angeles razem; wybrali się tam też rodzice całej czwórki, nawet Robert Weston, ojciec Andy’ego. Wszyscy zatrzymali się w hotelu Sunset Marquis w West Hollywood, a w dniu ogłoszenia wyroku punktualnie przybyli do sądu, zasiedli w sali rozpraw i w ciszy czekali na sędziego. Wstali, gdy wszedł. Kilka chwil później pojawił się oskarżony w towarzystwie adwokata i rodziców. Izzie nie mogła oderwać od niego wzroku. Miał tylko osiemnaście lat, a sprawiał wrażenie czternastolatka. I wcale nie wyglądał na zabójcę, tylko na zwykłego dzieciaka. Tuż za nim siedziała jego łkająca cicho matka i ojciec, który trzymał ją za rękę. Patrząc na całą trójkę, Izzie po raz kolejny zdała sobie sprawę, jak wielu osobom zrujnował życie czyn tego młodego człowieka, poczynając od niego samego i Gabby, poprzez rodziców obojga, po przyjaciół Gabby. Tragedia. Prokurator okręgowy odczytał zarzuty i przedstawił treść ugody zawartej między obroną a oskarżeniem, określającej długość kary i jej warunki. James Stuart Edmondson został uznany za winnego nieumyślnego spowodowania śmierci oraz karalnego zaniedbania. Wyraził głęboką skruchę wobec kuratora sądowego i prokuratora okręgowego. Gdy prokurator wskazał możliwość skierowania oskarżonego na rok do ośrodka odwykowego, sędzia oświadczył, że sprawa nie podlega dyskusji. Oskarżony spowodował śmierć osiemnastoletniej kobiety. Sędzia, który sprawiał wrażenie nadzwyczaj surowego, poprosił, aby obrońca i prokurator podeszli do jego stołu. Po kilku chwilach narady skinął głową, a potem zapytał, czy rodzina ofiary chciałaby złożyć oświadczenie. Wystąpił, ze swym prawnikiem u boku, ojciec Gabby, w ciemnoniebieskim garniturze, ponury i przybity. Judy i Michelle płakały, a Billy wyglądał na tak zrozpaczonego, że Sean i Izzie obawiali się, iż zemdleje albo zaatakuje kogoś. Adam Thomas wygłosił żarliwą mowę na temat córki. Mówił, że była piękna, kochana przez wszystkich, o tym, że rysowała się przed nią wspaniała przyszłość. Pokazał zdjęcie Gabby, na którego widok Izzie omal nie pękło serce. Wspomniał nawet o związku Gabby z Billym i o tym, że chcieli się pobrać
i wychowywać dzieci. Rozwodził się nad tym, co się nie może zdarzyć, ponieważ James Edmondson, który sam wygląda jak dziecko, upił się i zabił jego córkę. Adwokat Edmondsona utrzymywał, że jego klient nigdy wcześniej nie pił, to zaś, że siadł za kierownicą samochodu po alkoholu, było nieprzemyślanym wybrykiem pierwszoroczniaka, wybrykiem, który zakończył się tragedią. Gdy Adam Thomas skończył swą mowę, w sali nie było ani jednej pary suchych oczu. Billy, siedzący w pierwszym rzędzie, otwarcie szlochał. Sędzia wydawał się wiedzieć, kim jest ten chłopak – gwiazdą futbolu, nowym rozgrywającym drużyny USC. Trudno go było nie poznać mimo ciemnego garnituru, białej koszuli i krawata. Potem o głos poprosiła przedstawicielka stowarzyszenia matek, ale sędzia odmówił. Nie życzył sobie w sali rozpraw przedstawienia na użytek mediów. I bez tej przemowy miał świadomość wagi sprawy, w której musiał wydać wyrok. Polecił oskarżonemu wystąpić, a Jimmy Edmondson drżącym głosem powiedział, że bardzo żałuje tego, co zrobił, i wydawało się, że mówi szczerze. Ta tragedia dotknęła obydwie strony. Młody człowiek wyglądał tak, jakby nie miał szans na przeżycie w więzieniu pięciu minut, a co dopiero roku, a jego matka wydawała się równie zdruzgotana jak Judy. Wydając wyrok, sędzia jeszcze raz podkreślił z niezwykłą powagą, że zabita została młoda kobieta, której życie gwałtownie przerwano, i pan Edmondson musi ponieść karę za to zabójstwo. Dodał posępnie, że nie ma ucieczki od konsekwencji własnych czynów, po czym wywołał wstrząs obecnych, odrzucając ugodę i skazując studenta pierwszego roku USC na pięć lat więzienia i dwa lata nadzoru kuratorskiego po zwolnieniu z więzienia. Warunkiem pozostania na wolności w tym okresie jest całkowite powstrzymanie się od picia alkoholu. Dopiero po tym czasie zostanie mu zwrócone prawo jazdy. Sędzia zapytał Jimmy’ego, czy rozumie postanowienia wyroku, a on skinął głową; po policzkach płynęły mu łzy. Miał nadzieję na znacznie krótszy wyrok, a teraz adwokat powiedział mu, że prawdopodobnie będzie musiał odsiedzieć trzy, trzy i pół roku z orzeczonych pięciu. To bardzo długi okres, a przy tym nietrudno było zauważyć, jak zupełnie nieprzygotowany jest ten młody człowiek do wejścia w zamknięty świat więzienia pełnego gwałcicieli, morderców i wszelkiego rodzaju innych przestępców. On również został jednak uznany za mordercę, choć nieumyślnego. Jego ofiara nie żyła. Sędzia zastukał młotkiem i wszyscy wstali. Policjant sądowy i zastępca szeryfa nałożyli winowajcy kajdanki i wyprowadzili z sali rozpraw. Matka Jimmy’ego łkała histerycznie; mąż objął ją i wyprowadził. Nie spojrzała nawet na Thomasów, nie mogłaby. Sama poniosła tak wielką stratę, że teraz mogła myśleć tylko o tym, co przydarzyło się jej synowi, i o tym, co jeszcze go czeka. Sala rozpraw powoli pustoszała. Thomasowie wychodzili wstrząśnięci.
Chłopiec, który zabił Gabby, był w tym samym wieku co ona, a wyglądał raczej na rówieśnika Michelle, równie jak ona nieprzygotowanego do radzenia sobie w ciężkich warunkach. Prowadził jednak po pijanemu, zabił Gabby i próbował uciekać. Niezależnie od tego, jak bolesne było to dla jego rodziców, sprawiedliwości musiało stać się zadość. Z sądu wszyscy wychodzili w milczeniu, nawet Billy się uspokoił. Sąd i wyrok nie przywrócą życia Gabby, ale jej zabójca poniesie karę. Stojąc przed gmachem sądu w czerwcowym słońcu, Izzie nie czuła jednak zadowolenia. Popatrzyła na przyjaciół; wydali jej się równie wytrąceni z równowagi jak ona sama. Zabójstwo Kevina było straszne, teraz znów zdarzyło się coś strasznego. James Edmondson pójdzie do więzienia. Tak działa wymiar sprawiedliwości. Oni zaś wsiądą do samochodów, którymi przyjechali, a po południu polecą do San Francisco. Dla nich koszmar procedur sądowych już się zakończył. Dla chłopca, który zabił Gabby, koszmar właśnie się zaczynał.
ROZDZIAŁ SZESNASTY Reszta lata upłynęła spokojnie na zaleczaniu ran i rozmyślaniach. Sean, Andy i Izzie dużo rozmawiali o Gabby i o pustce, jaką po sobie pozostawiła. Billy popadł w głęboką depresję; matka słusznie zmuszała go do szukania pomocy u psychologa. Rozpaczliwie bała się o niego. Wszyscy się bali. Pił za dużo. Sean nieustannie robił mu wykłady na ten temat. Im bliżej było jednak do wyjazdu na uczelnię, na trening, tym bardziej Billy przypominał dawnego siebie. Istniało prawdopodobieństwo, że nigdy w pełni nie pogodzi się z utratą Gabby, ale futbol, podobnie jak ona, stanowił jego życie, można więc było mieć nadzieję, że zamiłowanie do sportu go ocali. Pozostali także musieli się otrząsnąć i zmierzyć ze światem. Judy nadal czuła się przybita, ale wydawało się, że tragedia zbliżyła ją z Michelle. Pojechały razem do Nowego Jorku, po prostu po to, by spędzić trochę czasu w innym otoczeniu. Po powrocie Judy stała się bardziej podobna do zwykłej siebie. Andy widywał się z Billym, gdy tylko udało mu się wyrwać z równie nudnej jak poprzednia letniej pracy, często też jadał kolacje z Seanem; toczyli wówczas wielogodzinne rozmowy o tym, co się stało i co to dla nich oznacza. Matki Billy’ego i Seana również często się spotykały. Marilyn niepokoiła się o starszego syna, ale nieustannie była zajęta bliźniaczkami, których ruchliwość wprawiała ją w zachwyt, lecz jednocześnie doprowadzała do szaleństwa. Cokolwiek się stało, dziewczynki były dla niej niewyczerpanym źródłem radości, iskierką nadziei w trudnych chwilach. Jennifer i Izzie, która nie przestawała tęsknić za Gabby, zbliżyły się do siebie, a nawet zaprzyjaźniły. Izzie pojechała z O’Harami nad Tahoe, gdzie próbowała wyrzucić z pamięci noc z Andym. Dużo rozmawiała z Seanem o wszystkim, co było dla nich ważne. Sean znów chętnie opowiadał o pracy w FBI po ukończeniu college’u. Teraz nie było to już jego marzeniem, lecz celem, do którego dążył. Pływali w jeziorze, grali w tenisa, chodzili na wycieczki i na ryby. Pan O’Hara nauczył ich jeździć na nartach wodnych. Robili zwykłe rzeczy i próbowali zapomnieć o tym, co przeżyli. We wrześniu Izzie wracała na uczelnię znów gotowa stawić czoło życiu. Billy już na początku sierpnia wyjechał na trening, Sean z radością myślał o powrocie do Waszyngtonu, Andy czekał na rozpoczęcie drugiego roku nauki. Życie każdego z czwórki przyjaciół obrało właściwy kierunek. Wszyscy pamiętali o Gabby, zawsze będą o niej pamiętali, o czternastu latach przyjaźni, o wspólnie spędzonym dzieciństwie. Gabby na zawsze pozostanie jedną z piątki. Drugi rok studiów okazał się dla Izzie trudny bez przyjaciółki. Jej bliskość zawsze wiele dla niej znaczyła, a teraz została sama. Polubiła swą nową
współlokatorkę bardziej niż poprzednią, ale nikt nie mógł zastąpić Gabby, która była jak siostra. Także dla Billy’ego drugi rok na uczelni okazał się bardzo ciężki. Czasami na myśl o śmierci Gabby brakowało mu powietrza w płucach. Z nauką nie szło mu najlepiej, choć Izzie pomagała mu, jak mogła. Teraz obchodziła go tylko gra w NFL. Studia go nużyły. Spędzał czas głównie w siłowni i na treningach. Wziął sobie do serca rady Seana oraz opiekuna roku i przestał pić. Gdy grał swój pierwszy mecz na drugim roku, był we wspaniałej kondycji, podczas całego sezonu rozgrywek towarzyszyła mu zresztą dobra passa. Matka i Jack często przyjeżdżali na jego mecze, Larry też starał się jak najczęściej oglądać grę syna. Po zakończeniu sezonu piłkarskiego i zdobyciu przez USC kolejnego mistrzostwa, w czym Billy miał niekwestionowany udział, chłopak już wiedział, co chce robić. Zyskał w tej kwestii pewność. Musiał tylko jakoś przeżyć jeszcze rok. Drugiego stycznia poszedł do gabinetu swego opiekuna i opowiedział mu o swoich planach. Opiekun okazał wiele zrozumienia. Przypomniał, że aby grać w NFL, trzeba mieć skończone dwadzieścia jeden lat, o czym Billy zresztą wiedział. Teraz to tylko trzymało go przy życiu. Wygrał drugi mecz o mistrzostwo, czuł się gotowy, ale wciąż musiał czekać. Zdobycie dyplomu już go nie obchodziło. Za bardzo nęcił go świat za bramą uczelni. Gdyby miał przy sobie Gabby, może by został na studiach, bez niej jednak chciał po prostu żyć i jak najszybciej zacząć karierę jako zawodowiec. Od śmierci Gabby z nikim się nie spotykał, pozostał jej wierny. Odeszła ponad rok temu, a on wciąż tęsknił za nią w każdej godzinie każdego dnia. Życie bez niej oznaczało nieustanny ból. Izzie wolałaby czasem, by podjęcie decyzji w sprawie własnej kariery zawodowej przychodziło jej z większą łatwością. Miała głęboką potrzebę pomagania innym, ale nadal żadnej pewności, jak ją zrealizować. Na trzecim roku zmieniła przedmiot kierunkowy na język angielski i powiedziała o tym Seanowi. On z kolei coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że musi pracować w FBI. Śmierć brata wyznaczyła jego cel życiowy. Śmierć Gabby wstrząsnęła Izzie i pozostawiła ją w ciągłym poczuciu straty. Izzie próbowała wyjaśnić to matce w czasie jednego z rzadkich przyjazdów Katherine do Los Angeles. Między Izzie a Katherine nigdy nie istniała więź taka jak zwykle między matką a córką, teraz nic się w tej kwestii nie zmieniło. Te dwie kobiety przypominały raczej stare znajome, niezbyt sobie bliskie, ale pozostające w dobrych stosunkach. Izzie od lat niczego już od matki nie oczekiwała. – Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego nie chcesz studiować prawa – powiedziała Katherine podczas lunchu. Miała teraz czterdzieści cztery lata i wciąż była piękną kobietą. Nie
wyglądała na swój wiek, a Izzie podejrzewała, że matka poddała się operacjom plastycznym. Prezentowała się doskonale. Przeprowadziła się do Londynu i zamieszkała z mężczyzną, z którym spotykała się przez sześć lat. Nazywał się Charles Sparks, był starszym od Katherine, nadzwyczaj bogatym człowiekiem sukcesu. Izzie znała go, ale niezbyt dobrze. Matka chyba była szczęśliwa, i to wystarczało. Izzie nie musiała go kochać. Ci dwoje wydawali się jej obcy. Czasami sama sobie wydawała się kimś nieznajomym. Wciąż nie wiedziała, kim chce zostać w życiu. Samo życie wydawało się niekiedy trudne, a ona chciała robić w nim coś pożytecznego, a nie po prostu mieć pracę. – Nie chcę być prawnikiem, mamo. To chyba wystarczający powód. I nie mam takiej głowy do interesów jak ty. Wykluczone były zatem również studia w szkole biznesu. Izzie rozważała taką możliwość, ale to po prostu było nie dla niej. Miała duży talent organizacyjny, nie wiedziała jednak, jak go wykorzystać. – Nie żyj marzeniami jak twój ojciec – odparła Katherine z wyraźną dezaprobatą. Nigdy nie ceniła pracy byłego męża w ACLU. – On zawsze broni biednych. W ten sposób nie robi się pieniędzy. Jennifer, pracująca w opiece społecznej, podzielała ideały Jeffa i ceniła jego głębokie zaangażowanie. Izzie szanowała ich oboje, nawet jeśli matka nie żywiła tego rodzaju uczuć. Jeff i Jennifer mieszkali razem od ponad roku i ten układ zdawał się dobrze funkcjonować. Małżeństwo rodziców nigdy się dobrze nie układało; oboje za bardzo się różnili, a teraz dzielące ich różnice wydawały się jeszcze głębsze. – Mogłabym pouczyć przez parę lat. Albo wyjechać do Indii i pracować na rzecz ubogich. Izzie patrzyła na matkę przepraszająco. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że igra z losem. Andy wiedział, dokąd zmierza, Sean był owładnięty wizją pracy w FBI, Billy poświęcił wszystko karierze sportowej, a Izzie wciąż nie wiedziała, co chce robić. Jako mała dziewczynka chciała tylko być dobrą matką i żoną, prawdopodobnie dlatego, że jej matka taka nie była. Później zdała sobie sprawę, że macierzyństwa nie uważano za zawód, lecz za powołanie. Connie i Marilyn były cudownymi matkami, wcześniej jednak obie pracowały. A Izzie miała dopiero dwadzieścia jeden lat, za mało, żeby myśleć o stałym związku. A ponadto nie poznała jeszcze nikogo, z kim chciałaby spędzić życie. Umawiała się na randki z różnymi mężczyznami, ale nigdy nie miała ochoty zobaczyć się z którymś jeszcze raz. W przeciwieństwie do Gabby i Billy’ego nie spotkała prawdziwej miłości i nie szukała jej. Teraz chciała tylko zdobyć wykształcenie i przyjemnie spędzać czas, a po dyplomie dostać pracę, która będzie jej się podobała. – W końcu podejmiesz jakąś decyzję – powiedziała Katherine, gdy po lunchu całowały się na pożegnanie.
Wieczorem wracała do Londynu, a Izzie nie miała pojęcia, kiedy się znów zobaczą. Kontakty z matką wyglądały w ten sposób od lat. Stałymi elementami życia Izzie byli tylko ojciec i Jennifer oraz przyjaciele. Język angielski jako główny przedmiot na trzecim roku studiów okazał się dobrym wyborem. Izzie uczyła się z przyjemnością. Chodziła też na wykłady filozofii, a jako przedmiot dodatkowy wybrała literaturę francuską. Studia coraz bardziej się jej podobały, a Connie zachęcała ją, by pomyślała o nauczycielstwie. Ona sama lubiła uczyć i oddawała się temu zajęciu, dopóki nie wyszła za mąż za Mike’a. W styczniu na przedostatnim roku Billy złożył podanie o przyjęcie do którejś z drużyn NFL. Rezygnował ze studiów, aby oficjalnie zacząć karierę w sporcie zawodowym. Podanie zostało przyjęte, w kwietniu wybrało go Detroit. Uważał, że to najszczęśliwszy dzień jego życia. Był ogromnie podekscytowany, choć nie znalazł się w najsilniejszym zespole ligi. Od śmierci Gabby jednak nic lepszego mu się nie przydarzyło. Zatrudnił agenta i wkrótce potem zaczął umawiać się na randki. Gabby nie żyła już od dwóch lat. Spotykał się najczęściej z modelkami i młodymi aktorkami, zmanierowanymi dziewczynami w swoim wieku lub młodszymi. Żadna z nich nie dorównywała Gabby, ale dostarczały mu rozrywki; w prasie publikowano jego zdjęcia z dziewczętami uwieszonymi na jego ramieniu. Denerwowało to trochę jego matkę, wiedziała jednak, że to dla syna dobre, lepsze niż opłakiwanie Gabby przez resztę życia. Pod koniec przedostatniego roku studiów Izzie jej ojciec i Jennifer postanowili wziąć ślub. Nie chcieli mieć własnych dzieci, tylko zaadoptować jedno. Szykowały się więc spore zmiany, ale Izzie się nimi nie przejmowała. Lubiła Jennifer i uważała, że ojcu jest z nią dobrze, nie miała jednak pewności, czy w jego wieku adoptowanie dziecka to rozsądny pomysł. Decyzja ta stanowiła jednak konsekwencję wyznawanej przez Jeffa i Jennifer zasady pomagania tym, dla których los okazał się mniej łaskawy, oboje podchodzili więc do nowego wyzwania z entuzjazmem. Na dwudzieste pierwsze urodziny córki matka zafundowała jej podróż do Europy. Latem Izzie poleciała za ocean z plecakiem i z objazdowym biletem kolejowym na kraje europejskie. W Kopenhadze spotkała się z Seanem i Andym, razem podróżowali po Norwegii i Szwecji, a potem pojechali do Berlina. Do Paryża Izzie wyruszyła sama, a stamtąd dotarła do Londynu, gdzie zatrzymała się na kilka dni u matki i Charlesa. Spędziła za granicą całe lato, bawiła się dobrze i wyczekiwała rozpoczęcia ostatniego roku studiów. Przed wyjazdem Andy’ego do Bostonu umówiła się z nim na lunch. Andy miał dziewczynę, o której myślał poważnie, i od razu po dyplomie chciał zacząć studia medyczne, miał nadzieję, że również na Harvardzie. Wydawał się w pełni
dojrzały i z każdym dniem z wyglądu i zachowania coraz bardziej upodabniał się do lekarza. Powiedział, że chce zostać chirurgiem ortopedą, i zapytał, co Izzie zamierza robić po dyplomie. Rozmawiali o tym w Europie, ale mało konkretnie. – Przypuszczam, że przez jakiś czas będę uczyła. A może wstąpię do Korpusu Pokoju. Zdecyduję się w ciągu roku – powiedziała Izzie, smętnie się uśmiechając. Matka zaprosiła ją na rok do Londynu, co brzmiało zachęcająco, ale Izzie nie miała na to ochoty, nadal chciała robić coś pożytecznego, choć wciąż nie miała pojęcia, co by to mogło być. – Jestem dorosła, a czuję się tak jak pierwszego dnia w zerówce, gdy podawałam wam wszystkim plastikowe jedzenie. Ty poprosiłeś o kanapkę z indykiem i majonezem – przypomniała i oboje się roześmiali. Andy wyglądał wtedy tak poważnie i stosownie w płóciennej koszuli i spodniach khaki. I już wówczas wiedział, że chce zostać lekarzem. Żadne z nich nie zmieniło się zbytnio od tego czasu. Billy wciąż miał obsesję na punkcie futbolu, Gabby, gdyby żyła, zostałaby aktorką; na myśl o tym Izzie nieodmiennie krajało się serce. Sean nadal chciał chwytać „złych facetów”; znał teraz biegle hiszpański i miał robić dyplom z politologii, co mogło się przydać w FBI. – Może powinnaś zastanowić się nad otworzeniem restauracji z plastikowym jedzeniem – zażartował Andy. W tym momencie Izzie przyszło do głowy coś, nad czym dotąd się nie zastanawiała, a co nagle wydało się dla niej odpowiednie. – I tak byłoby to lepsze niż to, co gotuję w rzeczywistości – odparła zamyślona. – Cudowne były zwłaszcza te plastikowe pączki. – Cudowne tak jak ty. – Andy uśmiechnął się ciepło i zmierzwił jej włosy. Nigdy nie mówili o jedynej spędzonej razem nocy, ale oboje ją pamiętali. Izzie wiedziała, że będą pamiętać zawsze. Cieszyła się, że Andy znalazł na uczelni kogoś, kto go naprawdę pociąga. Dziewczyna miała na imię Nancy, poznali się w laboratorium. Łączyły ich wspólne zainteresowania i cele, a Andy wprost za nią szalał. Może coś z tego będzie, kto wie? Od śmierci Gabby Izzie miała kłopoty z wiarą w przyszłość, a nawet w samą siebie. Jak można wierzyć w cokolwiek po takim przeżyciu? Nie była też pewna, czy chce stałego związku. Przez pierwsze trzy miesiące tego roku spotykała się z kimś, ale facet szybko przestał ją interesować. W nikim na serio niezakochana, bez wytyczonych celów zawodowych czuła się jak statek dryfujący bez sternika. O przyszłości rozmawiała również z Seanem podczas kolacji w przeddzień jego wyjazdu do Waszyngtonu. Wszyscy czworo niepokoili się tym, co czeka ich po ukończeniu college’u. – Podejmiesz w końcu jakąś decyzję – oznajmił Sean pewnym tonem. – To samo mówi moja matka – odparła Izzie z westchnieniem. Sprawy
zaczynały nieco się wyjaśniać, nie chciała jednak zwierzać się Seanowi, dopóki sama nie uzyska pewności. – A co z tobą? Departament Stanu? Sprawiedliwości? Nadal FBI? – Wielu absolwentów jego uczelni pracowało na wysokich stanowiskach państwowych, ale teraz, gdy Sean doskonale znał hiszpański, Izzie widziałaby go raczej w którejś z instytucji międzynarodowych. – Coś w tym rodzaju – odparł wymijająco, ale Izzie znała go na wylot. Coś przed nią ukrywał. – Co to znaczy? Czego mi nie mówisz? Sean się roześmiał. Ona go znała, ale on też ją znał dobrze, może nawet lepiej niż ona sama. Ona też nie umiałaby niczego przed nim ukryć. – Nic takiego. Coś sprawdzam. Nie chodzi o żaden nowy pomysł. – Chcesz być policjantem? Strażakiem? Szeryfem? – Przypomniała jego wcześniejsze plany, a on znów musiał się uśmiechnąć. – Coś w tym rodzaju. – Nie powiedział jeszcze rodzicom i nie był gotów powiedzieć Izzie, ale uparła się jak osioł. – No więc? – Dobrze już, dobrze. Tylko nie mów nikomu, dopóki rzecz się nie wyjaśni. Może CIA, może DEA, może Departament Sprawiedliwości. Odbyłem rozmowę kwalifikacyjną w Akademii FBI. Myślę, że może mnie przyjmą, choć nie mam doświadczenia. – Sean zawsze o tym marzył, a teraz bardziej niż kiedykolwiek. Desperacko pragnął zostać przyjęty. – O co chodzi z tymi skrótami? – Izzie poczuła się trochę zaniepokojona. Rozumiała, co one znaczą, ale zwłaszcza nazwa DEA, Drug Enforcement Agency[8], brzmiała groźnie. – Nadal chcę łapać złych facetów, takich jak ci, którzy zabili mojego brata. Jedynym sposobem na to jest dotarcie do źródła, do karteli narkotykowych w Ameryce Południowej. Stamtąd trafia tu całe to gówno. Sprzedają narkotyki, żeby kupować broń i uzbrajać terrorystów na całym świecie. – Mówił to z żarem w oczach, tak jak wtedy, gdy mieli po pięć lat, a on wywijał swym kowbojskim rewolwerem. W tamtych czasach aresztował Izzie podczas każdej zabawy w jego domu. Wsadzał ją do celi, mieszczącej się w pokoju, a potem schodzili na dół coś zjeść. – To niebezpieczna sprawa, Seanie – powiedziała Izzie poważnie. – Łatwo można zginąć. Nie chcę stracić kolejnego przyjaciela. – Nie stracisz – powiedział pewnym tonem. – A zresztą jeszcze się nie zdecydowałem. To tylko taki pomysł. Chcę zobaczyć, o co chodzi z tym FBI. Tak czy inaczej praca tam wydaje mi się najbardziej interesująca. – Mówisz poważnie – stwierdziła z westchnieniem. – Już w zerówce wiedziałeś, co chcesz robić, a ja wciąż próbuję wpaść na jakiś pomysł. Żałosne, co? – Nie, wcale nie żałosne. Do przyszłego roku coś wymyślisz. Mądrze robisz,
że zostawiasz sobie wybór. – Nie w tym rzecz – wyznała Izzie z żalem. – Po prostu mam w głowie pustkę. – Nieprawda – powiedział Sean łagodnie i pocałował ją w policzek. – Zawsze byłaś najmądrzejszą dziewczyną, jaką znam, i zawsze będziesz. Izzie się uśmiechnęła. Gdy Sean podrzucił ją do domu, uściskali się na pożegnanie. Rozmowa z nim pomagała w pewnym stopniu wypełnić pustkę, którą pozostawiła po sobie Gabby. Izzie wiedziała, że miejsce przyjaciółki na zawsze pozostanie puste dla niej, dla Billy’ego oraz dla innych osób. * Ojciec Izzie i Jennifer pobrali się dzień po Bożym Narodzeniu. W skromnej świeckiej uroczystości uczestniczyła większość ich przyjaciół i współpracowników z ACLU. Po ślubie goście udali się na obiad do pobliskiej restauracji; wśród zaproszonych znajdowali się również przyjaciele Izzie i ich rodzice. Judy wciąż jeszcze nie doszła do siebie, a Michelle znów była bardzo chuda. Toczyła codzienną nieustanną walkę o utrzymanie wagi. Studiowała teraz w college’u – przyjęto ją na Stanford University – i dobrze jej się wiodło. Brian był w przedostatniej klasie w Atwood. Billy, Andy i Sean przyjechali do domu na ferie. Billy nosił skórzaną kurtkę i spodnie oraz kowbojskie buty ze skóry aligatora i wyglądał dokładnie na takiego, kim był – zawodowego piłkarza zarabiającego krocie. Izzie pokpiwała sobie z niego. – To cały ja – odparł ze śmiechem. Tabloidy pisały, że ma nową dziewczynę, tancerkę z Vegas. Daleko jej było do Gabby, ale gdy się ma dwadzieścia dwa lata, nie trzeba się jeszcze wiązać z nikim na stałe. Andy został właśnie przyjęty na medycynę w Harvardzie. Sean nie powiedział Izzie, jak przebiegła rozmowa w Akademii FBI; ilekroć go pytała, zmieniał temat. A Izzie intensywnie szukała zajęcia. Miała pewien pomysł na pracę, nie na całe życie, lecz na pewien czas, dopóki coś się nie wyjaśni. Bardzo brakowało jej rozmowy z Gabby, która zawsze była rozsądna i dojrzała w kwestiach życiowych. W maju Jeff i Jennifer adoptowali dwuletnią dziewczynkę z Chin imieniem Ping, najbardziej urocze dziecko, jakie Izzie kiedykolwiek widziała. Oboje nie posiadali się ze szczęścia. Jeff oddał swój gabinet na pokój dziecięcy, w weekend Izzie pomagała go pomalować. W czerwcu nadszedł wielki dzień. Dla wszystkich. Andy otrzymał dyplom Harvardu, magna cum laude, Sean – George Washington University, z wyróżnieniem z języka hiszpańskiego, Izzie – University of California, z językiem angielskim jako specjalizacją. Na tydzień przed ukończeniem studiów powiadomiono ją, że dostała posadę pomocnicy nauczycielki zerówki w Atwood,
szkole, do której wszyscy czworo kiedyś chodzili. Takiej właśnie pracy chciała w tym momencie swego życia. Ojciec się ucieszył, Izzie wiedziała jednak, że matka nie będzie zadowolona. Ona sama uważała, że postępuje słusznie. Nareszcie. Na lato planowała wyjazd do Europy; chciała zwiedzić Wenecję, Florencję, Padwę, Weronę i kilka innych miast, do których nie dotarła przed rokiem. Ceremonia wręczenia dyplomów na UCLA była uroczysta i wzruszająca. Sean przyjechał do Los Angeles, ponieważ odebrał dyplom miesiąc wcześniej, ale Andy został w Cambridge, przeprowadzał się do nowego mieszkania. Pojawił się natomiast Billy, co wywołało wielkie poruszenie wśród obecnych, gdy został rozpoznany. Rozdał mnóstwo autografów. Ojciec Izzie i Jennifer przywieźli ze sobą Ping. Przyjechała też matka Izzie. W takich chwilach dziewczyna okropnie tęskniła za Gabby, czuła jednak, że przyjaciółka jest przy niej duchem. Wprost trudno było uwierzyć, że Gabby nie żyje już prawie trzy i pół roku. Czas płynął szybko. Nawet Billy miał się teraz dobrze. Jeff i Jennifer wydali na cześć Izzie lunch w hotelu Bel Air. Był piękny słoneczny dzień, wszyscy cieszyli się swoim towarzystwem i zaśmiewali się, przypominając sobie lata dzieciństwa, czas beztroskich zabaw i psot. Sean i Billy opowiadali o pierwszym dniu w zerówce, kiedy to Izzie podała im na piknikowym stole lunch złożony z plastikowych smakołyków. – Wtedy zostaliśmy przyjaciółmi – zakończył Sean, patrząc na nią ciepło. Izzie powiedziała zebranym o swej nowej pracy w charakterze pomocnicy nauczycielki zerówki w Atwood. Ojciec spoglądał na nią z dumą, matka rzuciła spojrzenie pełne dezaprobaty. – Myślę, że będziesz miała dużo zabawy – skomentował cicho Sean. – Dobrze sobie radzisz z małymi dziećmi. – Często obserwował ją podczas zabawy z siostrami Billy’ego. Bliźniaczki miały teraz cztery lata, chodziły do tego samego przedszkola co niegdyś Billy i Brian, a w przyszłym roku miały zacząć naukę, prawdopodobnie w Atwood. – Nie zamierzam być nauczycielką przez całe życie – powiedziała Izzie spokojnie. – Tylko przez kilka lat. A co z tobą? – zapytała, gdy goście wrócili do rozmów między sobą. – Wciąż mi nie powiedziałeś, jak potoczyła się sprawa z FBI. Sean wahał się przez długą chwilę, zanim przemówił. – Jestem w FBI. Jakimś cudem odstąpili od warunku doświadczenia zawodowego. Najwyraźniej było mi to pisane. – Naprawdę?! Nic mi nie powiedziałeś. – Izzie patrzyła na niego zaskoczona. I wcale nie uważała, że wydarzyło się coś wspaniałego. – Zawsze chciałem to robić. – To było prawdą. – Mam nadzieję, że nie przydzielą ci niebezpiecznych zadań – powiedziała z niepokojem w oczach, oboje jednak wiedzieli, że tak się stanie i że Sean właśnie
tego chce. – To wydaje się takie ryzykowne... Kiedy zaczynasz? – W głębi duszy liczyła na to, że Sean choć na krótki czas zostanie w domu. – W sierpniu, w Quantico w Wirginii. Zostanę tam do stycznia. Tymczasem jej matka wstała, gotowa do wyjścia. Musiała zdążyć na samolot do Nowego Jorku. Wszyscy pozostali także wyjeżdżali wieczorem. Izzie odesłała już swoje rzeczy do San Francisco, wyprowadziła się z akademika i zatrzymała się w hotelu z ojcem i Jennifer. Sean wracał do domu wraz z nimi. Billy został ostatnio zakontraktowany do Miami, obiecał jednak, że przyjedzie do San Francisco w lipcu zobaczyć się z rodzicami. Zawsze przy takiej okazji odwiedzał też rodziców Gabby. Michelle skończyła właśnie drugi rok w Stanford, a Brian miał rozpocząć ostatnią klasę liceum. Izzie przyrzekła, że pomoże mu przygotować podanie o przyjęcie do college’u. Chłopaka bardzo cieszyło, że Izzie podejmie pracę w Atwood, bo będzie mógł widywać ją w każdej chwili. W samolocie do San Francisco Sean i Izzie rozmawiali cicho o Billym i życiu, jakie prowadził. Oboje czuli ulgę, ponieważ Billy wydawał się spokojniejszy mimo tysiąca pokus czyhających na niego co dnia. Izzie zastanawiała się, czy on i Gabby byliby już małżeństwem, i doszła do wniosku, że to bardzo możliwe. Bez Gabby Billy zachowywał się tak, jakby stracił punkt zaczepienia, spotykał się z mnóstwem ładnych kobiet, których nigdy wokół niego nie brakowało. Gdy żyła Gabby, nie zwracał uwagi na inne dziewczyny, teraz całe zastępy ślicznotek stanowiły dla niego symbol statusu, taki sam jak drogie ubrania, kowbojskie buty z krokodylej skóry i złoty rolex wysadzany diamentami. Ale nawet w wymyślnych strojach Billy wciąż był tym samym towarzyszem z dzieciństwa i młodości, chłopcem, który schował swą piłkę futbolową w szkolnej szafce i zakochał się w Gabby w chwili, gdy odebrała mu klocki. Patrząc na siedzącego obok Seana, Izzie pomyślała, że niezależnie od wszystkiego, co się wydarzyło, pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Założona w 1973 roku agencja, której zadaniem jest kontrolowanie legalnego obrotu lekarstwami i walka z handlem narkotykami. [8]
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY W pierwszą środę po Święcie Pracy Izzie stanęła przed dobrze sobie znanymi drzwiami i tym razem otworzyła je własnym kluczem. Patrzyła na te drzwi przez trzynaście lat swego życia, przechodziła przez nie tysiące razy, ale nigdy w taki sposób jak teraz. Poszła do sali przeznaczonej dla zerówki i zapaliła światło. Na stoliku leżały identyfikatory, które miały zostać rozdane uczniom pierwszego dnia nauki, czyli dziś. Za godzinę będą już wszystkie dzieci. Identyfikator z jej imieniem również na nią czekał. Zajrzała do kącika z klockami. Nic się nie zmieniło poza tym, że klocki były nowe. Nowa była też kuchnia stojąca w tym samym miejscu co dawniej, z jaskraworóżową kuchenką i lodówką. Plastikowego jedzenia wydawało się natomiast więcej niż kiedyś. Izzie podeszła bliżej, aby się przyjrzeć i zerknąć na pączki z posypką, ale zamiast pączków znalazła czekoladowy tort urodzinowy, podzielony na porcje, ze sztucznymi świeczkami. W kąciku z kostiumami zgromadzono stroje dla księżniczek, policjantów i strażaków oraz kapelusz kowbojski i kaburę, ale bez broni. Zasady się nie zmieniły. Sala wyglądała tak samo jak wtedy, gdy Izzie i jej przyjaciele chodzili do zerówki. Wystarczyło zamknąć oczy, by zobaczyć całą piątkę. Dobrze byłoby cofnąć czas i zacząć od początku. To tu wszystko się zaczęło, gdy Gabby odebrała klocki Billy’emu i Seanowi, Izzie podawała lunch, a Andy przyszedł nieco później w swych idealnie wyprasowanych spodniach khaki i białej koszuli. Już wtedy wyglądał jak lekarz. W cichym pomieszczeniu można było niemal usłyszeć głosy tych pięciorga. A za chwilę rozlegną się inne głosy i pojawią się nowe twarze. Izzie była teraz nauczycielką, nie małą dziewczynką z warkoczykami. Z dziwnym uczuciem brała do ręki swój identyfikator, jakby spodziewała się na nim zobaczyć napis „Miss Pam”. Na kartoniku widniały jednak słowa „Miss Izzie”, natomiast Miss June została zastąpiona przez Miss Wendy. Wszystko stało się tak szybko, niemal niepostrzeżenie. Ówczesne dzieci były już dorosłe, a niektóre nie żyły. Zdejmując płaszcz i wkładając fartuch, Izzie starała się nie myśleć o Gabby w różowych lakierkach. Miss Wendy, kierowniczka zerówki, pokazała jej wcześniej, gdzie co się znajduje. Zajęcia zaczynały się dziś nie od zapoznawania dzieci z instrumentami muzycznymi, lecz od lepienia z gliny, aby maluchy się odprężyły; później miał przyjść czas na bajki, przerwę rekreacyjną i chwilę odpoczynku, a potem nastąpi wprowadzenie w świat liter, cyfr i kolorów. Schemat pozostał ten sam, choć nieco zmodyfikowany. Wendy pojawiła się w chwili, gdy jej pomocnica szła do frontowych drzwi z listą obecności w ręce, aby przywitać dzieci i rozdać im identyfikatory; swój własny miała już na piersi. Izzie zapamiętała imiona dzieci, a teraz chciała
dopasować je do twarzy. – Wszystko przygotowane? – zapytała starsza nauczycielka, szeroko się uśmiechając. Izzie przytaknęła skinieniem głowy. Na stoliku stał dzbanek z sokiem i plastikowe kubeczki oraz półmisek ciasteczek waniliowych, nie było natomiast żadnych orzeszków ani czekolady. Niespodziewanie Izzie poczuła, że już nie może się doczekać rozpoczęcia zajęć. To było ekscytujące – ona również przeżywała dziś swój pierwszy dzień w szkole. – Przygotowane – potwierdziła i poszła przywitać uczniów przy osobnych drzwiach do zerówki. Starsze dzieci wchodziły podwójnymi frontowymi drzwiami kilka metrów dalej. W sali dla zerówki stały małe stoliki i krzesełka; Izzie zapamiętała, że jej pierwszego dnia w szkole na krzesełkach siedziały matki niektórych dzieci, choć nie przypominała sobie, których, nie było natomiast jej własnej matki. Pamiętała też, że miała na sobie czerwoną bluzkę i nowe czerwone tenisówki. Stojąc przy drzwiach, z uśmiechem witała dzieci, a jednocześnie zastanawiała się, czy któreś z nich znajdzie tu takich przyjaciół, jakich znalazła ona. Podczas przypinania identyfikatorów omal nie zaczęła mówić, jak ważny jest to dzień i że przyjaciele, których dzieci tu znajdą, będą przy nich przez całe życie. W klasie czekała na uczniów Miss Wendy. Gdy wszystkie dzieci już weszły, wróciła Izzie. Część malców bawiła się w kąciku z klockami, inne – w kuchni, a jeszcze inne zabierały się do lepienia z gliny pod kierunkiem Miss Wendy. Na małych krzesełkach pod ścianą siedziało kilka matek. Izzie zauważyła, że jednej z nich, w zaawansowanej ciąży, jest okropnie niewygodnie. I od razu przypomniała sobie, że pierwszego dnia jej zerówki również jedna z matek była w ciąży, a po chwili namysłu zrozumiała, że musiała być to Marilyn na chwilę przed urodzeniem Briana. Dziś Brian piętro wyżej zaczynał swój ostatni rok w liceum. A klasa Izzie właśnie rozpoczynała swą przygodę ze szkołą. To był wielki dzień i dla dzieci, i dla początkującej nauczycielki. Miss Wendy dała znak, że pora się przedstawić, Izzie stanęła więc pośrodku klasy i powiedziała: – Witam wszystkich, jestem Miss Izzie. Naprawdę mam na imię Isabel, ale bardziej podoba mi się zdrobnienie Izzie. Dawno temu także chodziłam do tej szkoły. Mówiąc to, zerkała na kącik z klockami, gdzie jakaś dziewczynka właśnie wyrywała chłopcu klocek z ręki. To było niesamowite déjà vu – jakby Gabby chciała przekazać jej jakąś wiadomość. Po chwili otrząsnęła się z tego wrażenia i oznajmiła dzieciom, że dziś będą lepić z gliny; wszystkie wydawały się zaciekawione. Poprosiła, aby ustawiły się w kółko, a potem usiadły na podłodze. Ona i Wendy także usiadły, po czym każde
dziecko kolejno podawało swoje imię, ponieważ żadne nie umiało jeszcze przeczytać liter na identyfikatorach. Identyfikatory miały pomóc nauczycielkom, nie uczniom. Wendy zaśpiewała piosenkę, potem zaprowadziła dzieci do stolika z gliną. Przez czterdzieści pięć minut lepiły różne przedmioty, a po umyciu rąk znów usiadły w kółku. Izzie przeczytała bajkę, jedną ze swych ulubionych; dzieci słuchały jak zaczarowane. Teraz przyszła pora na plac zabaw. Izzie zauważyła, że jest on znacznie lepiej wyposażony niż za jej czasów szkolnych. Po powrocie do klasy dzieci dostały sok i ciasteczka, a Izzie i Wendy przeczytały następną bajkę, dzieci przez chwilę znów się pobawiły, a w końcu Wendy wręczyła każdemu literę, od której zaczynało się jego imię. To był pracowity poranek, a czas płynął niepostrzeżenie. Izzie wydawało się, że dopiero co witała dzieci, a już musiała odprowadzać je do samochodów, w których czekały matki. Wróciła do klasy, zdjęła fartuch i spojrzała z uśmiechem na Wendy, która wyglądała jak typowa nauczycielka zerówki. Niższa od Izzie, miała szeroki uśmiech, wyraz życzliwości w oczach, długi blond warkocz na plecach i nieco zbyt krągłe kształty, a na sobie własnoręcznie uszyty fartuch w wozy strażackie. – Jak minął pierwszy dzień, Miss Izzie? – Było wspaniale. – Izzie się uśmiechnęła. Wiedziała, że to, co robi, jest zdaniem jej matki nieważne, czuła się jednak dobrze, bezpiecznie i spokojnie w tym świetnie znanym sobie otoczeniu, a od czasu śmierci najlepszej przyjaciółki świat nie wydawał się jej bezpiecznym miejscem. – Dobrze się dziś bawiłyśmy – powiedziała Wendy, odkładając zabawki na miejsce. Izzie jej pomagała. – Sądzę, że jutro przejdziemy do instrumentów i cyfr. Dzieci doskonale poradziły sobie dzisiaj z alfabetem. Izzie czuła się tak, jakby sama wróciła do zerówki. Wszystko ją cieszyło, a dzieci były urocze. Jedna z dziewczynek, Chinka, przypominała jej Ping. Ciekawe, czy któregoś dnia przybrana siostra znajdzie się w jej klasie. Marilyn mówiła, że w przyszłym roku zerówkę zaczną jej bliźniaczki, siostry Billy’ego. Wprost trudno uwierzyć, że są już takie duże i że Izzie będzie je uczyła. Wendy wspomniała, że Izzie ogromnie spodobała się dzieciom; miło było to słyszeć. Pół godziny później wszystko było posprzątane i gotowe na następny dzień. Nauczycielki pogasiły światła, wyszły z klasy i zamknęły drzwi na klucz. Było dopiero wpół do trzeciej, Izzie miała wolne całe popołudnie. Postanowiła wpaść z wizytą do Connie, bardzo osamotnionej po wyjeździe Seana. Tak też zrobiła. Opowiedziała jej o przedpołudniu w Atwood, a Connie uznała, że podjęcie pracy w szkole było doskonałym pomysłem. Izzie znalazła małe, dwupokojowe mieszkanko w pobliżu Atwood i mogła chodzić do pracy pieszo. Było to jej pierwsze własne lokum.
– To świetne miejsce i świetne zajęcie, a dzieci są naprawdę urocze. Moim zdaniem miałaś fantastyczny pomysł – rzekła Connie. A potem Connie dodała, że zamierza wrócić do pracy w pełnym wymiarze, nie tylko przez kilka godzin tygodniowo, w biurze Mike’a. Mąż potrzebował pomocy, bez synów sobie nie radził, Connie postanowiła więc poprowadzić księgowość firmy; cieszyła się też, że będą spędzali razem więcej czasu. Teraz, gdy nie miała dzieci, którymi trzeba się opiekować, męczyło ją siedzenie w domu. Przed kilkoma tygodniami Sean zaczął pięciomiesięczne szkolenie w bazie piechoty morskiej w Quantico, a potem miał zostać przeniesiony do Waszyngtonu. Izzie i Connie długo rozmawiały o ambicjach i planach Seana w związku z FBI. Jego marzenia miały się w końcu spełnić. Izzie wyznała, że się o niego boi, jego matka oznajmiła natomiast, że szanuje decyzję syna i przypomniała, że Sean już jako mały chłopiec chciał zostać stróżem porządku publicznego. Izzie nie spierała się z nią, uważała jednak, że tego rodzaju praca jest stanowczo zbyt niebezpieczna, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że O’Harowie stracili już jednego syna. Connie jednakże, bardziej tolerancyjna, nie zamierzała ingerować w wybory Seana. Mogła stanowić wzór do naśladowania dla każdej matki, w przeciwieństwie do matki Izzie, która chciała, aby córka poszła w jej ślady, i nie obchodziło jej, co ona myśli ani co chciałaby robić w życiu. To przedpołudnie Izzie spędziła na czytaniu dzieciom bajek i lepieniu z nimi figurek z gliny, co nigdy nie zyskałoby zrozumienia ze strony Katherine, choć jej córka sama wspaniale się przy tym bawiła. W następnych miesiącach Izzie wpadała do domu O’Harów, kiedy tylko mogła, aby dotrzymać towarzystwa Connie i jej mężowi po powrocie z pracy, a także w weekendy. Od czasu do czasu odwiedzała też Marilyn, bardzo zajętą przy trojgu dzieciach i mężu. Judy miała Michelle, która zwykle przyjeżdżała do domu na weekend, a Helen, matka Andy’ego, wciąż pracowała. Connie była więc teraz najbardziej samotna ze wszystkich matek, dlatego Izzie, najmocniej przywiązana właśnie do niej, starała się widywać z nią jak najczęściej. Po każdej wizycie wysyłała do Seana esemesa z zapewnieniem, że jego rodzice mają się dobrze. Sean dzwonił czasem do niej, ale pochłonięty obowiązkami robił to nieregularnie i niezbyt często. Andy starał się pamiętać o telefonach do Izzie, studia medyczne tak go jednak absorbowały, że zwykle zapominał. Billy natomiast odzywał się tylko od wielkiego dzwonu albo z Miami, albo gdy był „w trasie”. Lubił Miami, ale większość czasu spędzał w podróżach. Izzie czerpała wiadomości o nim z tabloidów i magazynu „People”. Przyjaciel prowadził bujne i urozmaicone życie; na zdjęciach nigdy nie widywano go więcej niż raz z tą samą kobietą. Kochał zmiany. Co pewien czas pojawiały się też wieści, że widziano go na przyjęciu czy
w klubie nocnym pijanego lub awanturującego się albo też sponiewieranego po bójce w barze, ale zawsze w towarzystwie seksownej ślicznotki. Izzie zobaczyła się z przyjaciółmi dopiero w Boże Narodzenie. Pomagała ubierać choinkę, tym razem z Ping, po czym poszła wraz z nią i Jennifer na Dziadka do orzechów. Sean i Andy przyjechali do San Francisco na ferie, a jak mówiła Marilyn, wkrótce miał pojawić się również Billy, choć prawdopodobnie dopiero po świętach, ponieważ grał ważne mecze przed Super Bowl. Gdyby się zakwalifikował do mistrzostw, Marilyn, Jack i Brian pojechaliby mu kibicować. Święta spędzili wszyscy z rodzinami, jak zawsze, a następnego dnia Izzie i Andy przyszli na kolację do Seana. Connie i Mike wyszli zjeść coś na mieście. Izzie opowiedziała przyjaciołom o swej pracy w zerówce, Andy narzekał na przeciążenie obowiązkami na medycynie, choć nie ulegało wątpliwości, że czuje się tam w swoim żywiole, a potem Izzie i Andy zasypali Seana pytaniami o FBI. Skąpił szczegółów, ale choć mówił niewiele, przez cały czas się uśmiechał. Skończył szkolenie, potem miał jechać do pracy w biurze w Waszyngtonie. Słysząc to, Izzie odetchnęła z ulgą. Jak dotąd nie wyglądało to zbyt niebezpiecznie. Sean wspomniał, że kilku kolegów z jego kursu ma magisterium, a dwóch nawet doktorat. Grupa, w której się znalazł, wydawała się interesująca. Tego wieczoru bawili się doskonale i dużo rozmawiali o ostatnich eskapadach Billy’ego. Pisały o nich gazety. W najnowszym magazynie „People” znalazła się informacja o obecności Billy’ego na szalonym przyjęciu w Miami, na którym kogoś zastrzelono. Seanowi bardzo się to nie podobało, nie mógł doczekać się rozmowy z przyjacielem po jego przyjeździe do domu. Billy został supergwiazdą, ale jego najbliższymi przyjaciółmi pozostali towarzysze dzieciństwa i wczesnej młodości. Izzie i Sean sprzątali kuchnię, gdy zadzwonił Mike i powiedział, aby włączyli telewizor, po czym od razu przerwał połączenie. Sean nie miał pojęcia, gdzie są rodzice, wiedział tylko, że wyszli na kolację. Ruszył do bawialni, chwycił pilota i nacisnął guzik. Izzie i Andy przyszli za nim. Nie wiedzieli, czego mają się spodziewać, ale na ekranie od razu pojawiło się zdjęcie Billy’ego, a po nim karetka odjeżdżająca spod jego domu w Miami. – Co u diabła... – mamrotał Sean, próbując zgadnąć, co się stało. A potem w wiadomościach z ostatniej chwili spiker podał, że tego wieczoru gwiazda futbolu, główny rozgrywający Billy Norton zmarł wskutek przedawkowania narkotyków w swoim domu w Miami. Wszyscy troje stali bez ruchu, jak wrośnięci w podłogę, patrząc na siebie bez słowa. – Och, nie... O mój Boże – jęknęła Izzie, opadając na krzesło. – Nie znowu... Nie Billy... Sean i Andy trwali w milczeniu, gdy do domu weszli wyraźnie wstrząśnięci O’Harowie. Dwoje starszych i trójka młodych patrzyli na siebie, nie mając pojęcia,
co robić. Nie wiedzieli, czy iść do Marilyn, czy też nie, nie wiedzieli, czy ona już słyszała o śmierci syna. Wiadomość podawano na wszystkich kanałach, a więc jeśli nawet jeszcze się nie dowiedziała z telewizji, to wkrótce się dowie albo ktoś zadzwoni, żeby jej przekazać tragiczną wieść. Może nawet telewizja i prasa już są przed jej domem. O śmierci Billy’ego stanie się głośno w całym kraju. Izzie nie mogła znieść myśli, że będzie musiała przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. Od śmierci Gabby minęły cztery lata, a wydaje się, jakby to było wczoraj. Patrząc na Seana, widziała, że jest wściekły, bliski wybuchu. Tak jakby przeżywał na nowo utratę Kevina. – Cholera, to wszystko nie ma sensu! – rzucił, ciskając pilotem przez pokój. Pamiętał dobrze, jak często Billy się upijał i jak próbował poczęstować go ecstasy po wygranej w mistrzostwach, ponieważ zawodnicy zostali już sprawdzeni. Wypadł z bawialni, wbiegł na górę i trzasnął drzwiami swego pokoju. Connie i Mike patrzyli na Izzie i Andy’ego; wszyscy czworo czuli się bezradni. Odeszła kolejna bliska im osoba. Ale w przeciwieństwie do Gabby, która niczemu nie zawiniła, Billy ryzykował na wszelkie możliwe sposoby i przegrał. – Zadzwonię do Marilyn – powiedziała Connie cicho i wybrała numer. Przyjaciółka wydawała się dziwnie spokojna. Nie krzyczała, nie płakała, nie wpadła w histerię. Sprawiała wrażenie skamieniałej. – Wiedziałam, że tak będzie – powiedziała ponuro. – Nie potrafił poradzić sobie z presją i wszystkim, co go otaczało. – Był dwudziestodwuletnim chłopcem zarabiającym miliony dolarów i wystawionym na pokusy zbyt nęcące, by się im oprzeć. Wszyscy martwili się o niego, zwłaszcza od czasu, gdy stracił wsparcie, jakim była dla niego Gabby. A teraz ta bezsensowna śmierć utalentowanego sportowca i chłopca, którego wszyscy kochali... Connie zapytała Marilyn, czy ma do niej przyjechać i usłyszała w odpowiedzi zaproszenie. Andy miał odwieźć do domu Izzie, z którą przyjechał. Connie zadzwoniła do syna, żeby powiedzieć mu, że ona i Mike wychodzą, ale nie odebrał telefonu. Nadal siedział w swoim pokoju zamknięty na klucz, w samotności opłakując przyjaciela. Andy i Izzie wyszli w milczeniu, a O’Harowie pojechali do oddalonego o kilka przecznic domu Jacka i Marilyn. Wokół kręciły się już ekipy telewizyjne, z furgonetek wysypywali się ludzie, a do frontowych drzwi dzwonili reporterzy, żądni rozmowy z każdym, kto zechciałby coś powiedzieć. Brian widział wiadomości telewizyjne u kolegi; Marilyn poprosiła go, by nie wracał teraz do domu. Oboje płakali. Mike szorstko kazał reporterom zejść ze schodów, a gdy Jack uchylił drzwi, wraz z Connie wśliznęli się do środka. Drzwi znów zostały zamknięte na klucz. Dom stał się oblężoną twierdzą, na szczęście bliźniaczki spały. Jack i Marilyn wydawali się wykończeni.
– Tak mi przykro – powiedziała Connie, obejmując przyjaciółkę. Mężczyźni uściskali się mocno, ze łzami w oczach. Billy nie był synem Jacka, ale równie dobrze mógłby nim być – od siedmiu lat Jack kochał tego chłopca jak własne dziecko. Obserwował też, jak płynąc na fali sukcesów, Billy stopniowo się zatraca. Uroki hulaszczego życia okazały się dla niego zbyt podniecające, by im nie ulec. Rozmawiali długo w noc, dopiero o drugiej O’Harowie wrócili do domu. Zastali w bawialni Seana oglądającego w telewizji powtórki wieczornych wiadomości oraz fragmenty najsłynniejszych meczów Billy’ego. Za kilka dni Sean miał po raz pierwszy oglądać Super Bowl, ale nigdy już tego nie zrobi. – Jak oni się czują? – zapytał. Wściekłość już mu minęła, jej miejsce zajął głęboki niepokój. Od chwili, gdy zszedł na dół i okazało się, że w domu nikogo nie ma, tkwił przed telewizorem. – Mniej więcej tak jak my, gdy umarł Kevin – odparł ojciec, smutny i wyczerpany. – Tyle że dookoła ich domu są kamery. A oni będą musieli w końcu wyjść z domu, żeby pozałatwiać, co trzeba. – Przydałaby im się policyjna eskorta – podsunął Sean. – Chcecie, żebym się tym zajął? – Wiesz, do kogo trzeba zadzwonić? – Ojciec wydawał się zaskoczony, zapomniał na chwilę, że syn studiował w Akademii FBI. – Wystarczy, że zadzwonię w kilka miejsc. – A więc powinieneś to zrobić. Oni nie mają pojęcia, jak sobie z tym poradzić, są zbyt zdenerwowani, by jasno myśleć. Nie pozwolili nawet Brianowi wrócić na noc do domu. Sean skinął głową, wziął do ręki telefon i zaczął wybierać numery. Przy każdej rozmowie podawał swój numer identyfikacyjny w FBI. W ciągu dwudziestu minut załatwił sprawę – rano w domu Marilyn i Jacka miała stawić się ekipa policyjna i pozostać z nimi cały dzień. Nic więcej nie mógł zrobić. Nie czuł jeszcze żalu, tylko oburzenie na czyn Billy’ego i wściekłość na tych, którzy mu w tym pomogli. W ostatnich latach nie miał dowodów na to, że przyjaciel bierze narkotyki, ale łatwo można się było tego domyślić na podstawie plotek z tabloidów. I tak się skończyło. Wieloletni przyjaciel nie żyje, a odpowiedzialnym za to ludziom wiedzie się doskonale. Sean marzył teraz tylko o tym, by ich pozabijać. I wkrótce będzie miał narzędzia, żeby tego dokonać.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Pogrzeb Billy’ego stał się istną szopką medialną. Trzeba było poprosić burmistrza i policję o ustawienie barierek i o przydzielenie funkcjonariuszy powstrzymujących napór tłumu. Czegoś podobnego nikt się nie spodziewał. Gdy przewożono trumnę z lotniska do zakładu pogrzebowego, musiała interweniować policja, a trumny pilnował uzbrojony strażnik. Marilyn, Jack i Larry nie zdołali wejść do zakładu, aby pożegnać się z Billym. Ostatecznie policjanci zawieźli ich tam o północy nieoznakowanym samochodem. Czekała na nich prasa, ale fani, zorientowawszy się, że nie zostaną wpuszczeni do środka, rozeszli się do domów. Rodziny innych zmarłych słusznie były rozsierdzone panującym zamieszaniem. Zamęt w pewien sposób czynił ból łatwiejszym do zniesienia, nie pozwalał skupić się na nim bez reszty. Marilyn wysłała Briana do O’Harów, gdzie miał pozostać do pogrzebu i gdzie opiekował się nim Sean, który dobrze pamiętał, jak to jest stracić uwielbianego starszego brata. A Brian wielbił Billy’ego. I Seanowi, i Brianowi trudno było przyjąć do wiadomości, że Billy nie żyje i że zmarł w tak okropnych okolicznościach. Podczas nabożeństwa żałobnego w katedrze Marii Panny i pogrzebu porządku pilnowali wysłani przez burmistrza policjanci, a trumny strzegli uzbrojeni strażnicy. Rodzina mogła więc przynajmniej pochować zmarłego w spokoju. W katedrze zgromadziło się ponad tysiąc osób, a dwa razy więcej tłoczyło się za policyjnymi barierkami na ulicy. Po pogrzebie rodzina i najbliżsi przyjaciele spotkali się w restauracji Jacka, dokąd bramkarze i policjanci wpuszczali tylko osoby wymienione na liście. – Jezu, to jakiś koszmar – powiedział Andy, gdy wraz z Izzie przepychali się pod eskortą, aby znaleźć Jacka i Marilyn i wejść do środka. Larry poszedł ze swymi znajomymi do innej restauracji. Sean pilnował Briana, przy którym trzymała się Michelle. Wszystko to było niezwykle stresujące. Następnego dnia po pogrzebie Marilyn wraz z Brianem i bliźniaczkami szukali schronienia u O’Harów. – Co mamy zrobić? – Marilyn patrzyła na Connie z desperacją w oczach. – Nie możemy tak żyć. – Wkrótce będzie po wszystkim – powiedział spokojnie Sean. Próbował pomóc matce przyjaciela, choć zmagał się z własnymi emocjami. Z każdego wypowiadanego przezeń słowa przebijał gniew na dilerów, którzy namówili Billy’ego, a przedtem jego brata do zażywania narkotyków. – Powinnaś zostać tu tydzień czy dwa. Tego wieczoru do domu O’Harów przybył także Jack. On i Marilyn otrzymali do dyspozycji pokój gościnny, Brian spał w pokoju Seana, a dziewczynki
– w śpiworach – na kanapie w pokoju do zabaw. Po tygodniu, gdy sytuacja zaczęła się trochę uspokajać, Sean uznał, że jest już gotów wrócić na uczelnię. Andy wyjechał do Cambridge poprzedniego dnia. Wieczorem Izzie przyszła do O’Harów na kolację. W nadziei, że uda im się chwilę porozmawiać na osobności, ona i Sean schowali się w dawnym pokoju do zabaw w piwnicy. Izzie bardzo niepokoił stan ducha przyjaciela. Wszyscy czuli się zdruzgotani śmiercią Billy’ego, lecz wściekłość Seana była przerażająca i wydawało się, że narasta z każdym dniem. – Nie możesz pozwolić, aby stało się to jedyną ważną sprawą w twoim życiu – powiedziała łagodnie. – Dlaczego? Nie wiesz, z jakiego rodzaju ludźmi miał do czynienia. Ja wiem. Oni wszyscy zasłużyli na śmierć. Billy nikogo nie skrzywdził, był takim miłym facetem. – Gdy Sean mówił te słowa, do oczu napłynęły mu łzy. Izzie delikatnie go objęła, ale jej troska o niego tylko utrudniała mu sytuację. – Nie możesz chodzić i zabijać jednego po drugim – zauważyła Izzie rozsądnie. – A Billy na pewno nie chciałby, żebyś tak się zadręczał. – On nie miał możliwości obronić się przed nimi. – Sean wiedział jednak, że Billy mógł próbować się oprzeć i czuł gniew również wobec przyjaciela. Teraz cała jego rodzina cierpi katusze z powodu straty i nikt już nie będzie taki sam. Nawet on, Sean. – Tacy ludzie nie zasługują, aby dalej żyć. Izzie nie miała wątpliwości, że chodzi mu o dilerów narkotykowych, a nie o Billy’ego. – Co teraz zrobisz? – zapytała wyraźnie przestraszona. – Wrócę na uczelnię. – Do końca nauki pozostało mu niewiele. – A potem? – Izzie dobrze znała Seana. Śmierć Billy’ego nie oznaczała dla niego końca, lecz początek. – Powiem ci, gdy będę wiedział. – Kiedy kończysz studia? – W styczniu. Izzie zdawała sobie sprawę, że jeśli Sean w ogóle odzyska spokój ducha, nie nastąpi to w krótkim czasie. Teraz miał do wypełnienia misję – pomścić śmierć brata i przyjaciela. Gdy wrócili na górę, obiecał dzwonić do niej przy każdej okazji. Z Wielkiej Piątki pozostało ich już tylko troje. Izzie, Sean i Andy. Nie żył również Kevin, który nie należał do ich grupy. Ubywało ich. Każda ta śmierć była wstrząsem. Izzie najbardziej opłakiwała Gabby, ale serce jej się krajało i na myśl o Billym. Po raz trzeci wszyscy zostali boleśnie dotknięci utratą kogoś bliskiego. Brian nie potrafił pogodzić się z odejściem swego wspaniałego brata. Tej nocy Izzie spała na drugim łóżku w pokoju Seana. Brian i jego rodzina wrócili do domu. Sean wyjechał następnego rana, nikogo nie budząc. Pożegnał się
ze wszystkimi wieczorem. Izzie nie słyszała, jak wychodził. I nie wiedziała, że przed wyjściem delikatnie pocałował ją w policzek. Po powrocie do Quantico napisał do niej esemesa, po czym zamilkł na kilka tygodni. Jack, Marilyn i bliźniaczki mieszkali już w swoim domu, wciąż nie mogąc uporać się z reporterami, którzy pojawiali się co parę dni. Autopsja wykazała śmiertelną dawkę ecstasy i kokainy we krwi Billy’ego, co dało początek wnikliwemu śledztwu w sprawie potajemnego zażywania narkotyków przez członków drużyny; miało ono zapobiec takiemu obchodzeniu testów na narkotyki, do jakiego uciekał się Billy. Izzie wróciła do Atwood, na pozór normalnie pracowała, ale w środku czuła się martwa. Wendy, która wiedziała, że jej pomocnica chodziła z Billym do szkoły, złożyła jej wyrazy współczucia. Przez następne dwa miesiące Sean skontaktował się z przyjaciółką zaledwie kilka razy. Ukończył szkolenie i przeprowadził się do Waszyngtonu, gdzie miał pracę biurową, dlatego Izzie się o niego nie martwiła. W marcu przyjechał do domu, nikogo nie uprzedziwszy. Zadzwonił do Izzie na komórkę w chwili, gdy wychodziła ze szkoły, i zaprosił na kolację. Pojechali do spokojnej restauracji na uboczu, słynącej z dobrych hamburgerów. Złożył zamówienie, a potem popatrzył przez stół na swą przyjaciółkę i ujął jej rękę. – Jak się miewasz? – zapytał z troską w głosie. Izzie wyglądała na zmęczoną, była wymizerowana i smutna, on czuł się podobnie. Łatwiej było pielęgnować gniew, niż cierpieć ból z powodu straty. – Niezbyt dobrze – przyznała szczerze. – Podobnie jak ty. – Billy nie żył od trzech miesięcy, a Gabby od czterech lat. Kevin zaś został zabity siedem miesięcy przed jej śmiercią. W ciągu ostatnich pięciu lat stracili więcej bliskich młodych ludzi niż ojciec Izzie przez całe swoje życie. – Jaki jest Waszyngton? – zapytała. Sean nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Czuła, że ma jej coś ważnego do powiedzenia, ale się z tym nie śpieszy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie spodoba jej się to, co usłyszy, i miała rację. Powiedział, gdy skończyli posiłek. Izzie tylko rozgrzebała swego hamburgera. Ilekroć spojrzała Seanowi w oczy, wyczuwała, że coś się szykuje, i odchodziła jej ochota na jedzenie. – Wyjeżdżam – powiedział cicho. – Gdzieś, gdzie jest niebezpiecznie? – Chciała usłyszeć prawdę, choćby tylko tyle, ile on może jej powiedzieć. – Niewykluczone. Mam nikomu nie mówić. Ale chcę, żebyś wiedziała. – Zgłosiłeś się na ochotnika? – Skinął głową, a Izzie na chwilę go znienawidziła. Gdyby go zabito, nie zniosłaby utraty jeszcze jednego przyjaciela. – Jak długo cię nie będzie? – Pamiętała aż za dobrze, jak kiedyś mówił, że wyjedzie w przyszłości do Ameryki Południowej walczyć z kartelami narkotykowymi.
– Rok. Może mniej, może więcej. To będzie zależało od tego, dokąd mnie wyślą i co się wydarzy. Gdyby mój wyjazd miał narazić na niebezpieczeństwo innych agentów, musiałbym zostać. – A jeśli nigdy nie wrócisz? – zapytała ze łzami w oczach. – W takim razie miałem szczęście, że cię poznałem i że byłaś moją przyjaciółką. Izzie powoli skinęła głową. Czuła to samo wobec niego, nie mogła jednak znieść tego, co mówił. Oboje zdawali sobie sprawę, że Sean może zginąć podczas wypełniania zadania, ale chciał się go podjąć. Wiedział, że musi to zrobić. Izzie nie miała wątpliwości, w jakim kierunku przyjaciel wyjedzie. Najprawdopodobniej do Kolumbii lub podobnego miejsca. Może do Meksyku. – Cokolwiek tam zrobisz, nie przywrócisz życia Billy’emu ani Kevinowi – zauważyła, wiedząc jednak, że nic nie wskóra. Sean był zdeterminowany. – Nie, ale ocalę innych. Ktoś musi ścigać tych ludzi – odparł. Wyglądał teraz na starszego niż był w rzeczywistości. Śmierć brata i Billy’ego odcisnęła na nim mocne piętno. – Dlaczego to musisz być ty? – zapytała, patrząc na niego przenikliwie. Mocniej ścisnął jej dłoń; zdawał sobie sprawę, jak bardzo będzie za nią tęsknił. – Bo na tym polega moja praca – odparł stanowczym tonem. – Wolałabym, żebyś nie wyjeżdżał – powiedziała miękko. Oboje jednak wiedzieli, że Sean jest przekonany, iż nie ma innego wyjścia. Zawsze przecież taki był i taki pozostanie. – Będę miała wiadomości od ciebie? – Nie. Będę działał pod przykrywką. Wysyłanie wiadomości mogłoby zagrozić całej akcji. Odezwę się po powrocie. Bo wrócę. – A co z twoją mamą? – Izzie niepokoiła się także o Connie, która przeszła już dużo i nie przeżyłaby utraty jedynego teraz syna. – Powiedziałem jej dziś po południu. Rozumie, tak samo jak tata. – Nie jestem pewna, czy ja również – odrzekła szczerze Izzie. – To nie w porządku narażać ich na coś takiego. – Gdy szedłem do Akademii FBI, orientowali się, co będę robił i dlaczego. Wtedy chodziło o Kevina, teraz – także o Billy’ego. Izzie doskonale o tym wiedziała. Wyszli z restauracji, milcząc, Sean odwiózł ją do domu. – Kiedy wyjeżdżasz? – zapytała już w samochodzie. – Jutro. Uważaj na siebie, Izzie. Po powrocie chcę zastać cię w jednym kawałku. Dość już przeżyliśmy. Billy musi być ostatni, który odszedł za wcześnie. – Powiedz to sam sobie. – Była na niego wściekła za ten wyjazd. Rozumiała powody decyzji, ale nic nie mogła poradzić na tę złość. – Będę odwiedzała twoją mamę.
Sean pokiwał głową i pocałował Izzie w policzek, a ona wysiadła z samochodu. Nie odwróciła się, nie chciała na niego patrzeć i zapamiętać takim, jaki był w tym momencie. Wolała pamiętać go z czasów, gdy doskonale się bawili i dużo śmiali, z dawnych dobrych czasów dzieciństwa. Gdy odjeżdżał, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że widzi go po raz ostatni, że on nigdy nie wróci do domu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Po wyjeździe Seana Izzie przez całe miesiące nie umiała znaleźć sobie miejsca. Nie spodziewała się wiadomości od niego i nie wiedziała, gdzie on jest. Nie wiedziała też jego matka, do której Izzie wpadała, zwykle w weekendy, ponieważ w tygodniu Connie pracowała do późna w firmie Mike’a. Connie wyglądała starzej niż kiedykolwiek. Marilyn wciąż czuła się zdruzgotana, a Judy nigdy w pełni nie doszła do siebie po śmierci Gabby. Wszystkie trzy tworzyły klub, do którego nikt nie chciałby należeć – klub matek, które straciły dzieci. Ból na zawsze zastygł w ich oczach. Izzie często wymieniała e-maile z Andym, który radził sobie doskonale i zawsze pytał, czy dostała wiadomość od Seana. Odpowiadała, że nie, nie tłumaczyła natomiast dlaczego. Andy zgadł, że przyjaciel musi brać udział w operacji FBI, przypuszczał jednak, że Izzie wie równie mało jak on, ale wydawał się przekonany, że pewnego dnia Sean pojawi się niespodzianie. Studia pochłaniały Andy’emu mnóstwo czasu, a z Nancy układało mu się dobrze. Izzie cieszyła się z jego sukcesów, choć wydawał się teraz tak daleki, jakby żył w innym świecie. Na majowy weekend przed Dniem Pamięci Poległych została zaproszona na grilla urządzanego przez jedną z nauczycielek gimnazjum. Nie chciała iść, ale Wendy utrzymywała, że jej pomocnica powinna się zabawić, a ponieważ Izzie nie miała innych planów, skorzystała z zaproszenia. Na przyjęciu zebrało się około pięćdziesięciu osób, głównie nauczycielek i nauczycieli z mężami i żonami; kilkoro z nich przyszło z dziećmi. Izzie rozmawiała z nauczycielką sztuki, która przedstawiła jej swego brata. Powiedział, że jest pisarzem i właśnie z Oregonu przeprowadził się do San Francisco. Miał niewiele ponad trzydzieści lat i był świeżo po rozwodzie. Poprosił Izzie o jej adres e-mailowy. Sama nie wiedząc dlaczego, podała mu go. Niespecjalnie błyskotliwy ani przystojny, okazał się miłym, inteligentnym rozmówcą. Pochodził ze wschodniego wybrzeża, ukończył pisarstwo na Brown University. Następnego dnia napisał do Izzie i zaprosił ją na kolację w najbliższy weekend. Izzie nie otrząsnęła się jeszcze z szoku po śmierci Billy’ego, wciąż czuła się jak ogłuszona, ale nie była na randce od roku. Dwoje jej najbliższych przyjaciół nie żyło, a ona nie mogła nawet porozmawiać z Seanem, przyjęła więc propozycję. Nawet jeśli nic innego z tego nie wyjdzie, miło będzie mieć nowego przyjaciela. Nazywał się John Applegarth i zaprosił ją do muzeum na wystawę poświęconą architekturze neoklasycystycznej, którą chciała zobaczyć. Potem poszli do marokańskiej restauracji, w której nie była od lat. Przyjemnie spędziła z Johnem czas. Zaproponował kolejne spotkanie. Podczas kolacji opowiedział jej o książce, którą właśnie pisał i na którą dostał stypendium. Nie brzmiało to nadzwyczaj
ekscytująco, ale wydawało się dość ciekawe, tak jak sam John. Izzie nie szalała za nim, lecz go lubiła. Kilkakrotnie wychodzili razem na kolację, a gdy spróbował zaciągnąć ją do łóżka, przespała się z nim, choć bez wielkiej ochoty. Było o wiele lepiej niż z Andym i tymi dwoma, których miała od tamtego czasu, ale bez wielkich uniesień. Nie zakochała się w Johnie, chciała się jednak przekonać, czy jakaś jej część wciąż żyje. Od miesięcy bowiem czuła się martwa. John przywrócił ją do życia w pewnym stopniu. Na więcej nie mogła liczyć. W tym czasie do miasta przyjechała matka i jak zawsze zaprosiła ją na kolację. Nie spodobał jej się wygląd córki. Katherine wiedziała o śmierci Billy’ego, wszyscy wiedzieli, ale dopiero teraz mogła się przekonać, jak bardzo Izzie odczuła odejście przyjaciela. – A co z Andym i Seanem? Widujesz się z nimi? Jak oni się mają? – zapytała zaniepokojona, ponieważ Izzie wydawała się osamotniona i przybita. – Andy studiuje medycynę, pracuje jak szalony, a Sean jest chwilowo poza zasięgiem. Katherine zmarszczyła brwi i spojrzała na córkę ze zdziwieniem. – Co to znaczy? – Pracuje w FBI. – Tyle tylko mogła powiedzieć, ale to wystarczyło. Katherine miała ochotę nią potrząsnąć. Wyczuwała, że Izzie zapada się w sobie i potrzebuje silnej ręki, która by ją wyciągnęła z tego stanu, zanim zdarzy się coś złego. – Czy w twoim życiu jest ktoś ważny, ktoś, kto cię naprawdę obchodzi? – zapytała. Izzie zawahała się, a w końcu potrząsnęła głową. – Raczej nie. Spotykam się z kimś, ale nie jestem w nim zakochana. To bardzo spokojny człowiek, w gruncie rzeczy nie w moim typie – odparła szczerze. – Ale dość miły i inteligentny. Katherine zastanawiała się przez chwilę, a potem spojrzała córce w oczy. – To nie wystarczy – rzekła. – Chcę, żebyś mnie wysłuchała i przemyślała to, co ci powiem. Masz dwadzieścia trzy lata. To najlepszy wiek, nigdy już nie będzie lepiej. Jesteś młoda, ładna. Możesz robić wszystko, co zechcesz. Możesz mieć każdego mężczyznę, którego zapragniesz. Nie jesteś uwiązana do niczego ani do nikogo. Cieszysz się pełną wolnością. Wykonujesz pracę poniżej swoich możliwości. Prowadzisz spokojne życie; z tego, co widzę, ledwie je można nazwać życiem. Dwoje twoich najlepszych przyjaciół zmarło przedwcześnie, dwóch pozostałych jest daleko, nie masz z nimi bliskiego kontaktu. Mieszkasz w prowincjonalnym mieście. Spotykasz się z facetem, który, jak sama przyznajesz, niezbyt cię obchodzi. Jeśli pozwolisz, żeby życie przeszło obok ciebie, nigdy już nie wróci. Nie dostaniesz drugiej szansy. Tak było z twoim ojcem, gdy podjął pracę w ACLU.
Ugrzązł tam, pomagając biednym i zapominając o sobie, o swej karierze zawodowej i życiu, które mógłby wieść. Praca to nie wszystko, choć twój ojciec był i prawdopodobnie nadal jest świetnym prawnikiem. Wiem, że bardzo podoba ci się to, co robi, ale stać go było na więcej. Dlatego właśnie stąd uciekłam, że życie przechodziło obok mnie. Nie chcę, żeby tak się stało z tobą. Tobie moja ucieczka nie wyszła na dobre, ale inne decyzje, które podjęłam co do mojego życia i kariery zawodowej, okazały się słuszne. Chcę, żeby z tobą też tak było. Możesz mieć wszystko, czego zapragniesz, jeśli wyjedziesz i wykorzystasz swoje możliwości, jeśli zrobisz coś dla siebie. Masz do tego prawo, Izzie. Musisz się obudzić i złapać życie za rogi. Nikt tego za ciebie nie zrobi. Słuchając tej przemowy, Izzie zdawała sobie sprawę, że matka ma dużo racji. Może nie co do ojca, który kochał swoją żonę, przybraną córeczkę i pracę, nawet jeśli matce wydawała się niezbyt ciekawa. Matka miała jednak słuszność co do niej i co do siebie. Żyła tak, jak chciała, niezależnie od ceny, jaką musiała za to zapłacić. A Izzie – przeciwnie. Izzie lubiła pracę w Atwood, ale poza tym pogrążyła się w marazmie. Wiedziała o tym i zaczynała sobie zdawać sprawę, że poddała się po śmierci Gabby. Straciła nadzieję, że coś ją w życiu czeka. Skoro Gabby mogła w sekundzie zostać zabita na rogu ulicy, ją może spotkać to samo. Po co się starać, układać sobie życie, troszczyć się o cokolwiek, jeśli w jednej chwili wszystko może się skończyć, jeśli ludzie, których się kocha, mogą umrzeć albo można umrzeć samemu? Izzie chroniła się, nie podejmując żadnych wysiłków, do niczego nie dążąc. Żyła z dnia na dzień i czekała, kiedy potrąci ją autobus albo trafi ją piorun, i umrze tak jak Gabby i Billy. Śmierć tych dwojga ciężko ją poraniła. Katherine wiedziała, co mówi. Choć bardzo się różniły, a matki nigdy przy niej nie było, Izzie ją szanowała. Katherine trafnie oceniła sytuację. Utrata Gabby, a potem Billy’ego odcisnęła na córce wyraźne piętno, osłabiła jej wolę życia, co wpłynęło na postawę życiową dziewczyny. – Co robisz latem? – Matka nie ustępowała. – Nic takiego. Chciałam chodzić na jakieś kursy przydatne w pracy, ale nie zdobyłam się na to, żeby się zapisać – wyznała z zakłopotaniem. W rzeczywistości była zbyt przybita, aby się tym zająć. I denerwowała się, że Sean zginie. Gdyby tak się stało, a wiedziała, że może się stać każdego dnia, nie zniosłaby utraty kolejnego przyjaciela. Codziennie spodziewała się wiadomości o jego śmierci. Czekała na nią od chwili wyjazdu Seana. – Chcę, żebyś zrobiła coś dla przyjemności. Nieważne, co to będzie. Pojedź do Indonezji, Wietnamu, Meksyku. Na Galapagos. Weź lekcje tańca. Poznawaj ludzi, wyjedź gdzieś, rzuć faceta, który cię nie obchodzi, i znajdź takiego, który będzie coś dla ciebie znaczył. Zapadasz się, Izzie. Musisz się obudzić. Zapłacę za wszystko, czego tylko zapragniesz. Ale chcę, żebyś się dobrze bawiła – powiedziała Katherine poważnym tonem.
Izzie zauważyła, że matka traktuje sprawę serio, i poczuła wzruszenie. – A ciebie bawi to, co robisz? – Od dawna zastanawiała się nad tą kwestią, ale nigdy nie zapytała. – Owszem. Kocham moją pracę. Pracuję ciężko. I gram twardo. Kocham Charlesa, ekscentryka i szaleńca, takiego, jaki jest. Dobrze się razem bawimy. Tego właśnie i tobie trzeba. Faceta, z którym będziesz się dobrze bawiła. Poznałaś już życie z gorszej strony. Zbyt dobrze jak na swoje lata. Teraz musisz poznać lepszą jego stronę. – Nie wiedziałabym nawet, co robić ani gdzie pojechać – wyznała Izzie ze smutkiem. – Wymyśl coś. Ty masz czas, ja mam pieniądze. Wykorzystaj to! – Katherine uśmiechnęła się do córki, która nagle poczuła, że matka jest jej bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. – Daj sobie tydzień na zaplanowanie czegoś, a potem ruszaj! Ta rozmowa dała Izzie wiele do myślenia. Żegnając się, mocno uścisnęła matkę, a potem poszła do domu, aby przejrzeć czasopisma poświęcone turystyce oraz sprawdzić parę rzeczy w Internecie. Znalazła reklamy wyjazdów na Karaiby, do Maroka, na safari w Afryce, ale najbardziej pociągające wydały jej się Argentyna i Brazylia. Słyszała, że Brazylia jest niebezpieczna dla samotnie podróżujących kobiet, pozostawała więc Argentyna. Przejrzała sporo stron internetowych i znalazła nazwy dobrych hoteli. Czytając, nabierała coraz większej ochoty na wyprawę. Pomyślała, że mogłaby nauczyć się tańczyć tango, i głośno się roześmiała. Ledwie rozpoznała własny głos i nagle uświadomiła sobie, że nie śmiała się od śmierci Billy’ego, a może jeszcze dłużej. Po raz pierwszy od miesięcy czy nawet lat czuła podekscytowanie. Następnego dnia zadzwoniła do matki i opowiedziała o swoich planach. Katherine spodobał się pomysł, ostrzegła jednak, że samotna podróż po Ameryce Południowej może być niebezpieczna, poprosiła więc, by Izzie wynajęła kierowcę, i dodała, że chętnie za to zapłaci. Izzie przyrzekła tak zrobić. – A może spotkamy się potem na południu Francji? Wynajęliśmy dom w Saint-Tropez. – Na samą tę wzmiankę Izzie poczuła się tak, jakby miała wyruszyć w podróż dookoła świata. Katherine stać było na sfinansowanie tej eskapady. Nazajutrz zarezerwowała bilet na lot do Buenos Aires. Czekała ją długa droga, ale będzie warto. Zarezerwowała też pokój w najlepszym hotelu, który okazał się zaskakująco tani, i zamówiła e-mailem samochód z kierowcą. Zarezerwowała też bilety z Buenos Aires do Paryża i z Paryża do Nicei oraz samochód do Saint-Tropez, gdzie planowała pozostać przez tydzień. Później chciała jeszcze spędzić tydzień w Paryżu. Zamierzała wyjechać czwartego lipca, w Dzień Niepodległości, i wrócić w sierpniu, ale data powrotu miała zależeć od
tego, jak sprawy się ułożą. Potem zadzwoniła do ojca i przekazała mu nowiny. Ucieszył się i był wdzięczny Katherine, że zrobiła dla córki coś, czego on nie mógł zrobić, choć wiedział, że Izzie tego potrzebowała. Z Izzie bowiem źle się działo. Zbyt długo trwała pogrążona w smutku i to podkopało jej wolę życia, z czego dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy. Izzie obiecała, że wpadnie przed wyjazdem. Następnie zadzwoniła do Johna, który zaprosił ją na kolację, a ona się zgodziła. Chciała mu powiedzieć, że wyjeżdża i że po jej powrocie nie powinni się spotykać. John zaprosił ją na sushi do restauracji w japońskiej dzielnicy. Jedzenie było dobre, ale słuchając go, Izzie zorientowała się, że właściwie nie interesuje jej to, co on ma do powiedzenia o swej książce. Był od niej o dziesięć lat starszy i nie oczekiwał już niczego od życia. Izzie jeszcze się nie poddała, choć przez ostatnie miesiące czy nawet lata, które upłynęły od śmierci Gabby, mogłoby się tak wydawać. Na Święto Niepodległości John chciał wyjechać z nią do Oregonu, pod namiot, ale poinformowała go, że wyjeżdża do Argentyny nauczyć się tańczyć tango. Słysząc siebie wypowiadającą te słowa, omal się nie roześmiała. Znów z nadzieją patrzyła w przyszłość. Niespodziewanie zdarzyła się okazja, a ona nabrała ochoty wyprawić się w nieznane. – Do Argentyny? – John był całkowicie zaskoczony. – Kiedy to postanowiłaś? – Nie wspomniała o tym, nawet nie pomyślała, żeby go uprzedzić o swoich planach. – Kilka dni temu. Byłam na kolacji z matką i ona zaproponowała, że sfinansuje mi wycieczkę; to coś w rodzaju spóźnionego prezentu z okazji dyplomu. Potem zobaczymy się we Francji. – Mówiąc to, czuła się jak rozpuszczony bachor, ale przecież John nie przymierał głodem. Nie chciał tylko wydawać pieniędzy, ponieważ gdyby tak postąpił, musiałby wrócić do pracy, a to mu się nie uśmiechało. Wolał żyć jak najoszczędniej, by funduszy starczyło na jak najdłużej. Postępował rozsądnie, ale nie z punktu widzenia Izzie, która nie mogła spodziewać się przy nim dobrej zabawy. Powiedziała mu, że jej zdaniem nie pasują do siebie i że spotykanie się po jej powrocie nie byłoby dobrym pomysłem. John wydawał się rozczarowany, ale nie podjął dyskusji. Pod koniec kolacji nie miał już wątpliwości, że Izzie nie jest kobietą dla niego. Ktoś, kto może pozwolić sobie na wyjazd do Argentyny pod byle pretekstem, nie będzie chciał mieszkać z nim w namiocie i chodzić na piesze wyprawy, które tak lubił. Po kolacji odprowadził ją do domu, a ona podziękowała mu za wszystko. Oboje wiedzieli, że nigdy się już nie zobaczą, ale on bardzo się tym nie przejął. Życzył Izzie udanego pobytu w Argentynie, ona pomachała mu w drzwiach na pożegnanie i na zawsze zniknęła z jego życia. Żadnego z nich dwojga szczególnie to nie obeszło.
Przed wyjazdem wpadła z wizytami do Connie oraz do Marilyn, Jacka, Briana i bliźniaczek. Brian skończył liceum, jesienią miał zacząć studia w Berkeley. Izzie było przykro, że ominie ją przyjęcie wydawane w Dzień Niepodległości na jego cześć. Zadzwoniła do Judy, wysłała e-maila do Andy’ego, który zostawał na lato w Bostonie, a wieczorem w przeddzień wyjazdu zjadła kolację z ojcem, Jennifer i Ping. Czwartego lipca siedziała w samolocie do Buenos Aires, dzięki matce, która okazała się najlepszą przyjaciółką. Skłoniła córkę do działania i w pewnym sensie uratowała jej życie, które powoli z niej wyciekało. Miasto okazało się o wiele piękniejsze, niż Izzie się spodziewała. Przypominało Paryż, a hotel był bajeczny, choć bardzo tani. Świetny był również wynajęty kierowca. Woził ją do lokali, gdzie tańczono tango, i wchodził z nią do środka, aby ją chronić. Izzie tańczyła z nieznajomymi mężczyznami. Spacerowała po cudownych ogrodach. Kierowca zawiózł ją do estancii zwanej Villa Maria, położonej czterdzieści pięć minut jazdy od miasta, gdzie jeździła konno, pływała i wspaniale się bawiła. Pewnego dnia, spacerując po Bosques de Palermo, pięknym parku poleconym przez kierowcę, zastanawiała się, czy gdzieś w pobliżu przechadzał się tu Sean, ale ponieważ nie sposób było się tego dowiedzieć, zmusiła się do zaprzestania rozmyślań o nim. Pojechała też do Parque Tres Febrero, bardzo przypominającego paryski Lasek Buloński, gdzie przechadzała się po ogrodach różanych i promenadach nad jeziorem. Wysłała pocztówki do rodziny oraz do Andy’ego. Z Buenos Aires poleciała do Paryża, gdzie spędziła noc w małym hoteliku nad Sekwaną, następnego dnia do Nicei, skąd udała się do Saint-Tropez. Matka i Charles niezmiernie ucieszyli się na jej widok. Wychodzili razem do restauracji, na proszone kolacje, a pewnego wieczoru na dansing w Caves du Roy. W drodze powrotnej do kraju, pod wpływem nagłego impulsu, zatrzymała się na weekend w Wenecji. Spędziła tam cudowne chwile. Jeszcze lepiej byłoby mieć przy sobie kogoś miłego sercu, ale nie przejmowała się tym. Była wolna, pełna entuzjazmu i chęci do życia. Zabawiła jeszcze cztery dni w Paryżu, po czym poleciała do San Francisco. Po powrocie do domu czuła się jak kobieta światowa. A przede wszystkim poczuła, że znów żyje. Matka podarowała jej niezwykły prezent – sprawiła, że Izzie znów stała się sobą. Po powrocie do pracy – rozpoczynała swój drugi rok w Atwood – opowiedziała podopiecznym o tej wyprawie, o kraju zwanym Argentyną, którego mieszkańcy kochają taniec, o Paryżu – tu pokazała dzieciom pocztówkę z wieżą Eiffla – i o Wenecji, gdzie wszyscy pływają łodziami, które nazywają się gondole. Pocztówkę z gondolą również pokazała. – A my byliśmy w New Jersey u babci! – pochwaliła się dziewczynka o imieniu Heather. – Dobrze się bawiliście? – zapytała Miss Izzie, uśmiechając się od ucha do ucha. Wyglądała jak nowo narodzona i tak się czuła. Wendy patrzyła na nią
z nieskrywaną ulgą. To lato przyniosło Izzie wielką zmianę na lepsze. – Tak. Bardzo dobrze – oznajmiła Heather. – Babcia pozwalała nam biegać nago po podwórku, bawić się w ogrodzie, a do tego ona ma basen! Wszyscy się roześmiali. Dla Izzie był to wyjątkowy dzień, ponieważ naukę w zerówce rozpoczynały właśnie Daphne i Dana, córeczki Marilyn i Jacka, zachwycone, że widzą tu miłą panią, którą znały od urodzenia. – Wygląda na to, że miałaś fantastyczne wakacje – powiedziała Wendy, gdy rozlewały sok i układały ciasteczka na półmisku. – Rzeczywiście. – Izzie się uśmiechnęła. – To było wspaniałe lato. Po czterech najgorszych, a przynajmniej najtrudniejszych latach życia miała nadzieję, że zły czas już się skończył. Pragnęła teraz tylko, aby Sean żył, miał się dobrze i również był szczęśliwy. Po raz pierwszy od lat, od śmierci Gabby, Izzie chciało się żyć. Zastanawiała się nad wyjazdem do Japonii w czasie Bożego Narodzenia. Nagle, dzięki matce, świat stanął przed nią otworem i chciała wykorzystać tę szansę.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Radosne podniecenie wywołane przez letnią eskapadę nie opuszczało Izzie do Święta Dziękczynienia. Matka podarowała jej coś niezwykłego, nie tylko opłacając podróż, ale nakłaniając ją do wyjazdu. To było najwspanialsze lato w życiu Izzie. Nie przestawał chodzić jej po głowie pomysł wypadu do Japonii, a może Indii, postanowiła jednak zostać na Boże Narodzenie w domu. Wyjechać mogła w czasie przerwy wielkanocnej albo w wakacje, a te święta chciała spędzić z ojcem, Jennifer i Ping. Jesienią kilka razy rozmawiała z Andym, który zazdrościł jej wyprawy do Argentyny, choć Paryż, Wenecja i Saint-Tropez również były godne pozazdroszczenia. – Kto był tym hojnym kochankiem? – przekomarzał się z nią. – Moja matka. Kiedy przyjeżdżasz? – Bardzo chciała go zobaczyć. – Nie mogę przyjechać na Boże Narodzenie. Cały czas jestem albo na wykładach, albo w szpitalu. Tak samo Nancy. Prawie nie spaliśmy od trzech miesięcy. – Mimo to Andy wydawał się zadowolony. Zapewnił, że przyjedzie do domu najszybciej, jak mu się uda. W szkole właśnie zaczęły się ferie, gdy w sobotni ranek zadzwonił telefon i Izzie usłyszała znajomy głos. Z bijącym jak oszalałe sercem zastanawiała się przez chwilę, skąd on dzwoni. Żył! Nie rozmawiała z nim od marca. – O mój Boże, Sean, gdzie jesteś? Wszystko u ciebie w porządku? – Doskonale – odparł, śmiejąc się. – Wyjrzyj przez okno. Wyjrzała, a on tam stał, machając do niej ręką, z telefonem przy uchu. Bez namysłu otworzyła drzwi mieszkania i zbiegła na dół. Miał brodę i był bardzo chudy, ale był, żył i sprawiał wrażenie zdrowego. Roześmiał się na jej widok i mocno ją wyściskał. – Gdzieś ty był przez wszystkie te miesiące? – W Kolumbii – odparł tak spokojnie, jakby mówił: „W Los Angeles”. – A ja byłam latem w Argentynie – rzuciła od niechcenia. Sean spojrzał na nią uważnie. Wyglądała lepiej niż w ostatnich latach i wydawała się szczęśliwsza. Zastanawiał się, czy w jej życiu jest jakiś mężczyzna, ale gdy wszedł za nią do mieszkania, nie znalazł żadnych wskazujących na to śladów. Była więc sama. – Co tam robiłaś? – zapytał podejrzliwie. – Uczyłam się tańczyć tango. A potem pojechałam do Saint-Tropez. – Wygrałaś na loterii? Czy ja o czymś nie wiem? – Matka za wszystko płaciła. Byłam przybita po śmierci Billy’ego i chora z niepokoju o ciebie. A do tego chodziłam z naprawdę nudnym facetem. Matka
namówiła mnie, żebym zostawiła to wszystko i wyjechała. To była najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam. A ty jak się masz? – Była tak szczęśliwa, że go widzi, iż nie mogła przestać mówić. Miał zapadnięte, podsiniałe oczy, a spod zarostu widać było wychudzoną twarz, ale dla niej wyglądał wspaniale. Żył. – Co stało się z tym nudnym facetem? – Rzuciłam go przed Argentyną. Zastanawiam się nad wyjazdem do Japonii tej wiosny. Nie jesteś jedyny, który może podróżować dookoła świata – oznajmiła, nalewając w kuchni kawę. – Tylko że ja nie brałem lekcji tanga – powiedział sucho. – Ładnie wyglądasz, Iz. – Cieszył się, widząc ją tak pogodną. Przez ostatnich dziewięć miesięcy bardzo się o nią martwił. Brakowało mu rozmów z nią. Wykonywał jednak ważne zadanie. – Jak długo zostaniesz? – zapytała, gdy popijali kawę. – Tydzień lub dwa. Wracam w styczniu. Izzie wydawała się rozczarowana, ale cóż, takie miał teraz życie. Tydzień z rodziną i prawie rok w ukryciu. – Znów tajna misja? Skinął głową. Jego działania w Kolumbii przyniosły świetne rezultaty. Teraz wysyłano go gdzieś, gdzie było jeszcze bardziej niebezpiecznie, ale nie przyznał się do tego. – Na tym polega moja praca – powiedział cicho i upił łyk parującej kawy. – To trudne dla twoich rodziców – rzekła bez ogródek. – Wiem. Ale oni to rozumieją. – Nie chcą stracić drugiego syna, Seanie – dodała poważnym tonem, ale przecież on to wiedział. Widział, jak postarzeli się rodzice podczas jego nieobecności. Utrata Kevina i obawa o niego dużo ich kosztowały. – To też wiem – odparł pełen skruchy. – Kiedy mogę zaprosić cię na kolację? Czy będę musiał rozprawić się przedtem z jakimś rozwścieczonym chłopakiem? Izzie wyglądała tak ładnie i była tak radosna, że Sean nie wątpił, iż w jej życiu ktoś jest. – Nie, nie mam nikogo – odparła szczerze. – Jestem wolna dziś wieczorem. – Przyjadę po ciebie o siódmej – powiedział i wstał, zbierając się do wyjścia. Przyglądał jej się przez długą chwilę, a potem wziął w ramiona i mocno uścisnął. – Tęskniłem za tobą, Iz. Nie znoszę, gdy nie mogę do ciebie zadzwonić. – Ja też – szepnęła. Ale przecież on tak właśnie chciał żyć, bez kontaktu z bliskimi mu ludźmi, ponieważ dzięki temu mógł prowadzić swoją świętą wojnę. Z punktu widzenia
Izzie rzecz nie była tego warta. Sean dokonał jednak wyboru drogi życiowej, za co bardzo, bardzo wysoką cenę płacił on sam, jego bliscy, a nawet ona. W dużym stopniu przyczynił się do dręczącego ją ostatniej wiosny poczucia beznadziei. Była pewna, że nigdy już nie zobaczy go żywego. Niewiele brakowało, a istotnie tak by się stało, choć Sean nie mógł jej tego powiedzieć. To była misterna operacja, która kilka razy omal nie zakończyła się porażką. A potem go odwołano, w samą porę. Po wyjściu Seana Izzie rozmyślała o nim przez chwilę. Nie cierpiała jego pracy w FBI. Tyle rzeczy mogliby robić razem, gdyby był w pobliżu. Ale on wolał życie bez domu, rodziny, związków, przyjaciół i przyjemności. Chciał prowadzić wojnę antynarkotykową i pracować jako agent FBI. Zdaniem Izzie było to nadzwyczaj niebezpieczne. Cieszyła się, ze względu na jego matkę i wszystkich pozostałych, że wrócił żywy. Zdawała sobie również sprawę, że wszystko to nie było dla niego łatwe, postarzał się gwałtownie. Nikt nie zgadłby, że to jej rówieśnik. Wyglądał o kilkanaście lat starzej, na trzydziestopięcio- czy trzydziestosześciolatka. Izzie widywała się z Seanem tak często, jak było to możliwe, a on miał ochotę. Jak w starych dobrych czasach. Sean miał przecież także inne obowiązki, przede wszystkim wobec rodziny. Ponadto pojechał do Berkeley i zaprosił Briana na lunch. Kilka razy wybrał się z Izzie na kolację. Chodzili do swych ulubionych lokali na hamburgery i pizzę, a pewnego razu zaprosił ją do wytwornej francuskiej restauracji. Zachowywał się tak, jakby nie wiedział, co zrobić z pieniędzmi. Przez cały rok nie miał na co ich wydawać, a płacono mu dobrze za te tajne misje, dostawał dodatki do gaży za ryzyko wiążące się z niebezpiecznymi operacjami. Sprawiało mu przyjemność wydawanie pieniędzy na przyjaciółkę. Boże Narodzenie spędził z rodziną, musiał wyjechać dopiero przed Nowym Rokiem. Przed wyjazdem poszedł pożegnać się z Izzie. Tym razem nie usprawiedliwiał się ani nie przepraszał. Uprzedził już, że wyjeżdża na rok, a ona się rozzłościła. Powiedziała, że to nie w porządku wobec jego rodziców. Uściskał ją bez słowa. Nie było zresztą nic do powiedzenia. Oboje zdawali sobie sprawę, że następny rok Sean spędzi w ciągłym zagrożeniu, walcząc o przeżycie, próbując przechytrzyć dilerów narkotykowych i zdobywając informacje potrzebne krajowi. Trwał permanentny stan wojny. Pieniądze z narkotyków szły na zakup broni i finansowanie terrorystów. – Uważaj na siebie – szepnęła Izzie. – I spróbuj wrócić żywy. – Jestem za sprytny, żeby pozwolić się zabić – odparł, śmiejąc się. – I zbyt pewny siebie, żeby ci to wyszło na dobre – zakończyła Izzie. A potem wyszedł. Patrzyła z okna, jak szedł do samochodu, pomachał jej ręką, wsiadł i odjechał. Jak zawsze wysłał jej esemesa z lotniska. Napisał, żeby dbała o siebie, a Izzie wiedziała, że nie dostanie od niego wiadomości przez rok, a może dłużej. Nienawidziła sposobu na życie, który wybrał Sean, ale zdawała
sobie sprawę, że właśnie tego zawsze pragnął. Nie miałby również nic przeciwko temu, żeby zginąć w walce o sprawę, w którą wierzył. Gdyby jednak tak się stało, byłoby to nie do zniesienia dla niej, dla jego przyjaciół i rodziny, Sean gotów był wszakże poświęcić ich wszystkich, ponieważ najważniejsze było dla niego to, w co wierzył. Tym razem po jego wyjeździe Izzie próbowała nie poddać się smutkowi. Sean był kimś, kogo widywała tylko od wielkiego dzwonu, spędzali trochę czasu jak starzy przyjaciele, a potem on znikał na rok, w czasie którego starał się utrzymać przy życiu. Tymczasem zwykłe życie toczyło się bez niego, i ona też radziła sobie bez niego. Poszła na przyjęcie sylwestrowe wydawane przez niedawno przybyłą do San Francisco kobietę, którą poznała w UCLA. Zwykle nie bywała nigdzie w sylwestra, ale teraz nie chciała siedzieć sama w domu i pogrążać się w ponurych rozmyślaniach. Zbliżała się rocznica śmierci Billy’ego, Sean zniknął, wrócił na tajną misję, a Andy ugrzązł w Cambridge pochłonięty studiami. Izzie nie miała z kim spędzić sylwestra, poszła więc na to przyjęcie. Gdy tylko przekroczyła próg, zobaczyła go. Najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała. W chwili kiedy ją dostrzegł, uśmiechnął się szeroko. Nazywał się Tony Harrow, był producentem filmowym z Los Angeles i właśnie kręcił film w San Francisco. – A co ty robisz? – zapytał prawdziwie zaciekawiony, podając jej kieliszek szampana. Izzie miała na sobie krótką, białą atłasową sukienkę i srebrne sandałki na wysokich obcasach. Większość gości przeniosła się na balkon, gdzie pili, palili i głośno się śmiali. Tony usiadł jednak w pokoju na kanapie. Powiedział, że chce mieć Izzie tylko dla siebie. – Jestem nauczycielką w zerówce – odparła, uśmiechając się promiennie, przekonana, że uzna ją za kompletną nudziarę. Tak się jednak nie stało. – Dlaczego się tym zajmujesz? – Nie udało mi się wymyślić niczego innego. Wciąż próbuję znaleźć sposób na życie. – Ja też – powiedział ze śmiechem. Ubrany był w drogi garnitur i białą koszulę, bez krawata, jego wyglansowane czarne buty też nie wyglądały na tanie. Izzie wiedziała, że wyprodukował kilka filmów, które odniosły ogromny sukces. – Może mogłabyś pomóc mi znaleźć mieszkanie? Szukam czegoś umeblowanego, z ładnym widokiem, na rok. – Rozejrzał się po pięknym pokoju, w którym siedzieli. – Czegoś takiego jak to. Może udałoby się skłonić naszych znajomych, żeby się stąd wyprowadzili i oddali mi mieszkanie. – Oboje roześmiali się na tę myśl. – Gdzie mieszkasz?
– W małym jak mysia norka mieszkanku w pobliżu szkoły, w której pracuję. – Jakże wygodnie. Wydawał się zafascynowany wszystkim, co mówiła, choćby głupstwami. Był przystojny i czarujący. Izzie pochlebiało, że z nią rozmawia. Nigdy dotąd nie znała takiego mężczyzny. Doszukali się wspólnego znajomego, który ukończył szkołę filmową, a od dwóch lat pracował dla Tony’ego. – Chciałabyś pojechać ze mną jutro do Napa Valley? – zapytał. Zaskoczona Izzie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Tony wpatrywał się w nią jednak tak intensywnie, że skinęła głową. Gdy wybiła północ, wciąż z nią siedział. Podał jej kolejny kieliszek szampana, a potem pochylił się i lekko pocałował w usta, prawie ich nie dotykając, co wydało się jej bardzo uwodzicielskie. Był bardzo delikatny. O pierwszej po północy pożegnali się i Izzie pojechała do domu. Na przyjęciu nie rozmawiała z nikim poza nowym znajomym. Żegnając się, Tony powiedział, że wpadnie po nią o dziesiątej rano, i znów pocałował ją w usta tak samo lekko jak przedtem, co było niezwykle przyjemne. Był tak miły, inteligentny i przystojny, że niemal za doskonały, żeby być prawdziwym. Może go tylko sobie wyobraziła? Następnego rana zjawił się jednak, jak obiecał, o dziesiątej, świetnie się prezentując w dżinsach i dobrze skrojonej marynarce. Miał ciemne włosy, nieco przyprószone siwizną na skroniach. Izzie dawała mu jakieś trzydzieści pięć lat, ale w drodze do Napa powiedział, że skończył trzydzieści dziewięć. Był o piętnaście lat starszy od niej i jak na jej standardy bardzo obyty w świecie, ale to jej się podobało. Przypominało jej Jennifer i ojca, których dzieliła różnica siedemnastu lat. Może jest coś w związku ze starszym mężczyzną. Tony, pierwszy tak znacznie starszy od niej mężczyzna, z którym się umówiła, stanowił przyjemną odmianę po rówieśnikach. Zawiózł ją do dwóch malowniczych wytwórni win w Napa Valley, przez którą jechali drogą wysadzaną wspaniałymi starymi drzewami. Potem pojechali do Auberge du Soleil, hotelu z restauracją na wzgórzu, skąd roztaczał się zapierający dech widok na dolinę, na inne wzgórza i winnice na zboczach. Zjedli lunch na tarasie, a gdy po południu wracali do miasta, Izzie była wprost oczarowana. Tony był interesującym rozmówcą, zabawnym, taktownym i myślącym. Część drogi powrotnej przemierzyli jego kabrioletem malowniczymi bocznymi drogami. Opowiedział jej o swojej firmie i filmie, który właśnie produkował. Wyznał, że nigdy nie był żonaty, ale miał kilka długotrwałych związków. – Dlaczego się nie ożeniłeś? – zapytała, zdając sobie sprawę, że pytanie jest wścibskie, pod koniec dnia czuła się jednak w towarzystwie Tony’ego zaskakująco rozluźniona. Sprawiał wrażenie otwartego człowieka i z dużą swobodą mówił o sobie, o pomyłkach, które popełnił w interesach i w życiu osobistym. Podobało jej się, że
mimo niezaprzeczalnych sukcesów zawodowych nie jest arogancki ani napuszony. Powodziło mu się doskonale. – Ze strachu, jak sądzę – wyznał szczerze. – Wiele się na to złożyło. Po ukończeniu college’u za dobrze się bawiłem. Potem za bardzo zajęło mnie budowanie firmy. Zawsze myślałem o następnym filmie. Mam istną obsesję na punkcie pracy. A potem życie daje parę kopniaków i człowiek zaczyna być ostrożniejszy. W college’u byłem bardzo zakochany w dziewczynie, którą znałem od dzieciństwa. Chcieliśmy się pobrać, kupiłem pierścionek zaręczynowy i miałem się oświadczyć, gdy zginęła w wypadku. Jechała do Los Angeles na spotkanie ze mną, padało, samochód wpadł w poślizg. Myślałem, że tego nie przeżyję, ale przeżyłem. Chyba już nigdy nie zdołam tak mocno się zaangażować. Za bardzo się bałem, że znów zostanę zraniony. Teraz trzymam się po prostu na dystans, by uniknąć bólu. Może kocha się całym sercem tylko raz w życiu, gdy jest się młodym – zakończył z uśmiechem. Jego słowa zrobiły na Izzie większe wrażenie, niż przypuszczał. Wzięła głęboki oddech, zanim się odezwała, choć zrobiło się jej trochę lżej na duszy. – W ciągu ostatnich pięciu lat straciłam dwoje bliskich przyjaciół, ludzi, z którymi dorastałam. W żadnym z nich nie byłam zakochana, ale ich śmierć wywarła podobny skutek. Trzymam wszystkich na dystans, ponieważ nie chcę znów tak bardzo cierpieć. – Miłość to ciężka sprawa. Gdy się naprawdę kocha, choćby przyjaciela, nie da się uniknąć bólu. Ludzie umierają, odchodzą, zmieniają się okoliczności. Czasem jednak wszystko idzie dobrze. – Uśmiechnął się. – Tylko że ja nigdy nie miałem odwagi, by spróbować jeszcze raz. – Ja też zamknęłam się w sobie. Nie jestem zbyt blisko z matką, ale w zeszłym roku, gdy jadłam z nią kolację, ona mną w pewnym sensie potrząsnęła. Powiedziała, że pozwalam, by życie mnie omijało i że nigdy już nie będę miała tylu możliwości co teraz. Dlatego latem pojechałam do Argentyny, a w tym roku chciałabym zobaczyć Japonię. Wystarczyło wyrwać się w świat, a wszystko się zmieniło. Znowu czuję, że żyję. Myślę, że gdy umarli moi najbliżsi przyjaciele, umarła też część mnie. Trudno ryzykować kolejne takie doświadczenia. – Owszem – przyznał. – Ale warto, Izzie. Popatrz na mnie. Od śmierci mojej dziewczyny minęło osiemnaście lat, a moje życie nigdy już nie było takie samo. Widziałem, jak wielu moich przyjaciół się żeni, jak rodzą im się dzieci, lecz uważałem, że to nie dla mnie. Prawdopodobnie nigdy nie podejmę tego ryzyka. Ale ty jesteś młoda, możesz postąpić inaczej. Dla mnie już chyba za późno. Zabrzmiało to bardzo smutnie, ale Tony pewnie znał siebie samego. Mogłoby się wydawać, że stanął na jej drodze po to, by ją ostrzec. Izzie zaś w głębi serca wiedziała, że nie chce być taka jak on. Nie straciła dziecka, tak jak Marilyn, Connie czy Judy. Ani nawet ukochanej osoby, jak Tony. Straciła przyjaciół, a to
różnica. Nie mogła z tego powodu zamykać się przed wszystkimi ani przez całe życie unikać ryzyka. Tony miał rację, dał jej dobrą lekcję. On sam wydawał się zadowolony z życia, Izzie mu jednak współczuła. Skoro nie dopuszczał do siebie miłości, żył tylko w połowie. Podobnie chyba ona. Nigdy jeszcze się nie zakochała. Była jednak dość młoda, by to zmienić. Dla trzydziestodziewięcioletniego Tony’ego ponowne otwarcie się na świat i ludzi będzie o wiele trudniejsze, zwłaszcza po osiemnastu latach zamknięcia się w sobie. Ale Izzie miło spędziła z nim czas. Bawiła się doskonale, a gdy podjechali pod dom, Tony zapytał, kiedy znów będzie mógł ją zobaczyć. – Lubisz balet? – dorzucił, uśmiechając się pogodnie. – Widziałam tylko dwa balety w życiu, Dziadka do orzechów i Jezioro łabędzie. – Oba bardzo jej się podobały. Tony był człowiekiem światowym. Żaden ze znajomych nie zaprosił jeszcze Izzie na spektakl baletowy, choć wiedziała, że na przykład rodzice Andy’ego często bywają na takich przedstawieniach. Chłopcy, z którymi się umawiała, zapraszali ją na hamburgery i pizzę albo do kina, ale nie na balet. Nagle poczuła się bardzo dorosła. – Chciałabyś pójść ze mną na premierę w przyszłym tygodniu? – Izzie uśmiechnęła się. Naprawdę dobrze się czuła w jego towarzystwie i bez trudu mogła wyobrazić sobie, że uczy się z nim tańczyć tango, choć on prawdopodobnie już znał ten taniec. – Po przedstawieniu jest kolacja. – Bardzo chętnie. – Musisz włożyć suknię koktajlową. Mnie obowiązuje czarny krawat. Ale z twoją urodą... – Uśmiechnął się. – Niewykluczone, że ujdzie ci na sucho coś krótkiego. – Może być niezła zabawa. Dziękuję, Tony. – Teraz Izzie się uśmiechnęła. On, rozbawiony, pocałował ją, leciutko muskając wargami jej policzek. – Trzymaj się mnie, mała, a będziemy się dobrze bawić. To z pewnością była prawda, ale w nagłym przebłysku zrozumienia Izzie uświadomiła sobie, że zabawa będzie co prawda dobra, ale znajomość z tym człowiekiem – powierzchowna. Tony zbyt długo unikał bliższych związków. Był kawalerem, człowiekiem bywałym w świecie i szczodrym, a jedyne, czym z nikim nie chciał się dzielić, to jego serce. Nie przypominał jej ojca, który wprost szalał za Jennifer, podobnie jak ona za nim. Ojciec po raz pierwszy ożenił się z nieodpowiednią kobietą, ale potem trafił na tę właściwą. Tony raczej nie wykorzystałby takiej szansy. Dla Izzie nie miało to znaczenia, nie była w nim zakochana, żywiła jednak nadzieję, że kiedyś się zakocha. Tony zaś uparcie starał się tego uniknąć i radził sobie inaczej. Izzie zastanawiała się, czy jednym z powodów, dla których ją polubił i umawiał się z nią, nie był fakt, że ona jest za młoda, by oczekiwać od niego czegoś poważnego, w przeciwieństwie do jego
rówieśniczek, które chciały małżeństwa, dzieci i zaangażowania, on zaś nie miał na to ochoty. Wobec Izzie zachował się jednak uczciwie, nie będzie więc mogła poczuć się skrzywdzona. Ta znajomość pozwalała obojgu na chwilę oderwać się od codzienności, tak jak jej wyjazd do Argentyny, a Tony niczego więcej nie oczekiwał. Po powrocie do domu, gdy Tony już pojechał, Izzie zatęskniła nagle za Gabby. Gdyby przyjaciółka żyła, Izzie zadzwoniłaby do niej z prośbą o radę, co włożyć do teatru, mogłaby też pożyczyć od niej jakiś strój. W obecnej sytuacji zadzwoniła do Jennifer. Macocha powiedziała, że Izzie powinna ubrać się w coś seksownego, eleganckiego i krótkiego. Była o wiele wyższa od Izzie, nie mogła więc pożyczyć jej sukienki, ale zaproponowała wspólne wyjście na zakupy. Poszły następnego dnia. Jennifer zostawiła Ping z Jeffem, była to więc typowa damska wyprawa. Izzie nigdy nie spędziła takiego dnia ze swą matką, ale Katherine dała jej dobrą radę i zafundowała podróż do Europy i Argentyny. Okazało się, że w życiu Izzie jest miejsce zarówno dla matki, jak i dla macochy. Znalazły idealną suknię u Neimana Marcusa, krótką, z czarnego szyfonu, wyszywaną czarnymi koralikami na ramiączkach, znalazły też odpowiednie do niej buty. Izzie wyglądała w tym stroju bajecznie i bardzo szykownie – jak kobieta wytworna, a nie dziewczynka czy nauczycielka z zerówki. – Wyglądasz zabójczo – orzekła Jennifer ze śmiechem. Izzie jej zawtórowała. – Jaki jest ten facet? – zapytała macocha, gdy szły do restauracji na górze, żeby coś przekąsić. – Musi być wyjątkowy, skoro kupujesz dla niego ciuchy. – Po prostu nie mam ubrań na tego typu okazje, a on dużo bywa – odparła Izzie, która zdjąwszy suknię, poczuła się jak Kopciuszek po balu. Znów miała na sobie dżinsy, różową sportową bluzę i dziurawe tenisówki, swój zwykły strój na niedzielne popołudnie. – Jest bardzo dobrze wychowany, miły i seksowny. To producent filmowy z Los Angeles, tu będzie przez rok robił film. Jennifer była pod wrażeniem. – Ile ma lat? – zapytała zaciekawiona. – Trzydzieści dziewięć. Ta odpowiedź wywołała zmarszczenie brwi. – Czy on nie jest trochę dla ciebie za stary, Iz? Siedziały już za stołem, sałatki zostały zamówione. Izzie zamyśliła się. Jennifer i Jeffa dzieliło siedemnaście lat, ale związali się ze sobą, gdy Jennifer miała znacznie więcej niż dwadzieścia cztery lata. – Możliwe. Nie wiem. On nie wygląda na człowieka, który łatwo przywiązuje się do innych. W młodości stracił kogoś bardzo bliskiego. Teraz szuka przede wszystkim dobrej zabawy.
– Upewnij się więc, że nie złamie ci serca – ostrzegła rozsądnie Jennifer. – Dla facetów tego rodzaju łatwo stracić głowę. Są niezwykle czarujący i zawsze poza zasięgiem. Chodziłam z kimś takim, zanim poznałam twojego ojca. Nasz związek trwał pół roku, a trzy lata zajęło mi dojście do siebie po rozstaniu. Ale ja wolno się uczę. Ty jesteś prawdopodobnie mądrzejsza. – Nie sądzę, bym miała skłonności do szybkiego przywiązywania się – powiedziała miękko Izzie. – Ludzie umierają, Jen – dodała, a wyraz jej oczu wstrząsnął macochą. Jak na kogoś tak młodego Izzie przeżyła za dużo i zapłaciła za to wysoką cenę. – Nie wszyscy umierają młodo – odparła współczująco i pogładziła pasierbicę po ręce, aby ją uspokoić. – Nie, ale umiera sporo osób w moim wieku. – Jak myślisz, dlaczego tak jest? – zapytała spokojnie Jennifer. Ona sama często się nad tym zastanawiała. Jako pracownica opieki społecznej była świadkiem wielu tragedii, w których tracili życie rówieśnicy Izzie, a nawet osoby jeszcze młodsze. Ginęły w wypadkach, padały ofiarą własnego środowiska, ale niekiedy ich śmierć wydawała się po prostu znakiem czasów. Jennifer nigdy jeszcze nie miała do czynienia z młodzieżą tak narażoną na niebezpieczeństwo. – Nie wiem – odparła Izzie. – Może jesteśmy głupi albo zbyt odważni, może w dzieciństwie oglądaliśmy za dużo telewizji, a może chodzi o coś jeszcze innego. W wiadomościach codziennie pokazują zabitych i nikt się nad tym nie zastanawia. A potem spotyka to kogoś, kogo się zna, i to omal cię nie zabija. Może jesteśmy nieostrożni albo za dużo ryzykujemy. Tak jak Billy – zakończyła ze smutkiem. I Kevin. Gabby tylko przywoływała taksówkę, ale chłopak, który ją zabił, był na tyle nierozważny, że siadł za kierownicą po pijanemu. Izzie słyszała, że przed rokiem wyszedł z więzienia, po trzech i pół roku odsiadki. Nie potrafiła i nie chciała nawet sobie wyobrażać, przez co tam przeszedł. A Jennifer wprost nienawidziła samobójstw wśród młodzieży, których widziała w swojej pracy więcej niż ktokolwiek inny. Samobójstwa stanowiły drugą, po wypadkach samochodowych, najczęstszą przyczynę śmierci młodych ludzi, a tak wielu rodziców nie zdawało sobie sprawy z tego, co dzieje się z ich dziećmi, albo też wolało nie wiedzieć. Za każdym razem, gdy zdarzyło się to któremuś z jej podopiecznych, Jennifer czuła się okropnie. Przynajmniej nikt z przyjaciół Izzie nie cierpiał, jak się wydawało, na depresję. Od śmierci przyjaciół dziewczyny Jennifer czujnie obserwowała, czy nie pojawiają się u niej oznaki tej choroby. Izzie dochodziła jednak do siebie, a prezent od matki w postaci wycieczki do Argentyny zdziałał bardzo wiele dobrego. Teraz z kolei szykuje się nowy romans, co wygląda obiecująco, nawet jeśli ta przygoda skończy się niczym. Izzie będzie przynajmniej dobrze się bawiła; na nic więcej nie liczyła w tej chwili. Jennifer wydawało się to
bardzo rozsądnym podejściem, przestała obawiać się o pasierbicę. – A przy okazji, jak się mają Sean i Andy? Ostatnio niewiele o nich mówisz – dopytywała się, gdy skończyły jeść. – Bo nie ma o czym mówić – odparła Izzie, wzruszając ramionami. – Andy’ego całkiem pochłonęły studia, podobnie jak jego dziewczynę. Nie mógł nawet przyjechać do domu na Boże Narodzenie. A Sean jest szalony. Myśli, że wyłapie wszystkich dilerów narkotykowych na świecie. Przez większość ostatniego roku uczestniczył w tajnej operacji w Ameryce Południowej. Ponieważ działa pod przykrywką, nie może do nikogo dzwonić i z nikim się kontaktować. To naprawdę bardzo trudne dla jego rodziców. Przyjechał do domu na tydzień, a teraz znów pracuje. Nikt nie usłyszy o nim przez rok albo i dłużej. Chyba że zginie – rzuciła ze złością. Była już zmęczona kolejnymi zgonami przyjaciół, a Sean mógł przecież bardzo łatwo stracić życie. – O to właśnie chodzi. Może moje pokolenie ma większą skłonność do ryzyka. Kevin, Billy, Sean. Ludzie myślą, że są nieśmiertelni. – Wszyscy młodzi tak myślą. Może różnica polega na tym, że twoi rówieśnicy postępują tak, jakby uważali to za niepodważalną prawdę, i w ten sposób narażają się na niebezpieczeństwo. Jakby nie mogli żyć bez ryzyka – powiedziała Jennifer, z przykrością zauważając wyraz oczu Izzie. Nagle odniosła takie samo wrażenie jak przed rokiem Katherine, gdy obserwowała swą córkę. W oczach Izzie nie było żaru, widniał w nich tylko ból. Izzie nie chciała oddać się całym sercem nikomu ani niczemu, nic jej naprawdę nie interesowało. Wiedziała, że żar łatwo może zamienić się w płomienie, które ją strawią, ustawiła więc wokół swego serca zaporę przeciwogniową. Ale przynajmniej przez chwilę będzie przyjemnie spędzać czas w towarzystwie tego filmowca z Los Angeles. Ze słów pasierbicy wywnioskowała, że on również nie jest skłonny narażać swego serca, i to właśnie podświadomie spodobało się w nim Izzie. Żegnając się z Jennifer, Izzie obiecała, że opowie jej, jak było na premierze baletu, i wróciła do domu z torbą, w której leżała nowa sukienka i buty. Wprost nie mogła doczekać się chwili, gdy w nich wystąpi. W końcu nadszedł ten moment i okazał się ogromnym sukcesem. Tony wpadł w zachwyt na widok swej towarzyszki. Sukienka wyglądała pięknie. Izzie doskonale się bawiła w towarzystwie nowego znajomego, podobało jej się i przedstawienie, i kolacja po premierze. Spędziła cudowny wieczór, podczas którego czuła się jak księżniczka z bajki. Przy drzwiach jej mieszkania Tony pocałował ją na dobranoc, ale nie zapytał, czy może wejść, a ona go nie zaprosiła. Nie była jeszcze gotowa, on zaś był na tyle dojrzały i doświadczony, że potrafił to wyczuć. Wyznał jednak, że jej towarzystwo sprawiło mu ogromną przyjemność, i wydawało się, że mówi poważnie. Uśmiechnął się i jeszcze raz ją pocałował.
– A przy okazji, w przyszłym tygodniu jadę do Los Angeles. Wracam w piątek. Kolacja w sobotę wieczorem? – Skinęła głową z nieśmiałym uśmiechem. To był niesamowity wieczór. – Następny będzie podobny – obiecał. Nie miała wątpliwości, że tak właśnie będzie. Tony o wszystko zadba, tak jak dotąd. Zbiegł po schodach uśmiechnięty, machając ręką na pożegnanie, a ona z głową w obłokach weszła do mieszkania, czując się jak Kopciuszek na chwilę przed zgubieniem szklanego pantofelka.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, zadzwoniła do Jennifer, aby opowiedzieć o premierze i tym, jak wyglądała w nowej sukience. – Było cudownie! – wykrzyknęła uszczęśliwiona i wdzięczna macosze, że rzuciła wszystko, aby pojechać z nią na zakupy. Jennifer okazała się wspaniałą przyjaciółką i nigdy nie próbowała zastąpić jej matki. Była raczej jak starsza siostra czy ciotka. – Niektóre kobiety miały długie suknie, ale ja czułabym się głupio w czymś takim. – Jesteś jeszcze na tyle młoda, że możesz nosić się krótko nawet przy oficjalnych okazjach – zapewniła Jennifer. Poprzedniego wieczoru Izzie doszła do takiego samego wniosku. Sukienka, którą wybrały, okazała się odpowiednia, a Tony oznajmił, że Izzie wygląda zachwycająco. – A jak sprawował się Tony? – Przystojny i czarujący. – Izzie zachichotała. – Było naprawdę wspaniale. Jennifer słuchała jej z przyjemnością. Izzie opisała szczegółowo przebieg wieczoru, opowiedziała o przedstawieniu i kolacji, a gdy tylko skończyły rozmowę, zadzwonił Andy. Nadal był w Cambridge. Izzie nie rozmawiała z nim od Bożego Narodzenia. Gdy wówczas do niego zadzwoniła, był właśnie w pracy i użalał się nad sobą. Usiłował podjąć decyzję w sprawie specjalizacji; zastanawiał się nad pediatrią. – Jak się miewasz? Andy dowiadywał się, co u Izzie, tak często, jak tylko sobie o niej przypomniał i miał czas. Teraz z Wielkiej Piątki pozostali praktycznie tylko oni dwoje, ponieważ z Seanem nie sposób było się skontaktować. Andy uwielbiał rozmowy z przyjaciółką, przypominały mu dom. – Wspaniale! – odparła radośnie. – Wczoraj wieczorem byłam na premierze baletu. Ale nie widziałam twoich rodziców. Byli tam? – Prawdopodobnie, o ile mama nie miała dyżuru telefonicznego. Tata zwykle nie wychodzi bez niej. Ona bardziej lubi balet niż on. Wydajesz się zadowolona. Nowy facet w twoim życiu? – Coś w tym rodzaju – przyznała. – Nic mi nie mówisz – poskarżył się. – Poznałam go w sylwestra. Następnego dnia zaprosił mnie do Napa na lunch, a wczoraj na balet. Jest fantastyczny. – Co robi? Mam nadzieję, że nie jest lekarzem, bo nie widywałabyś go często. Nancy i ja spędzamy ze sobą jeden wieczór na dwa tygodnie. Mamy zupełnie różne rozkłady zajęć. Myślę, że ona zaczyna już mieć tego dosyć. Jest nam ciężko – rzucił zniechęcony. – Nie mam pojęcia, jak rodzicom udało się utrzymać małżeństwo. Kłócimy się bez przerwy i cały czas jesteśmy niedospani,
przez co ona zrobiła się złośliwa, a ja tracę rozum – dodał. Izzie się roześmiała. – Dacie sobie radę. Kochacie się przecież – przypomniała, chcąc go uspokoić. – Mam nadzieję. Czasem się jednak zastanawiam, czy to wystarczy. Wyglądało na to, że Andy przechodzi ciężkie chwile. Nikt nigdy nie mówił, że studia medyczne będą łatwe, ale on zawsze chciał zostać lekarzem. Tak jak Sean od dzieciństwa miał bzika na punkcie pracy w FBI. Izzie uświadomiła sobie, że jej życie i praca nauczycielki w zerówce są o wiele prostsze, jeśli nawet mniej ambitne. – A co u ciebie nowego oprócz kłótni z Nancy i niedospania? Lubiła pogawędki z Andym, czuła się wtedy tak, jakby rozmawiała z bratem. Lubiła też rozmowy z Seanem, ale on zniknął, nie mogła więc z nim pogadać i niewykluczone, że nie będzie już miała ku temu okazji, jeśli w czasie operacji, w której brał udział, coś pójdzie źle. Nie mogła pozbyć się uczucia, że Sean może zginąć w każdej chwili, i była przekonana, że również Connie obawia się utraty jedynego syna. Ale Andy zawsze będzie. Wybrany przez niego zawód nie wiązał się z większym ryzykiem. Andy’ego można było bezpiecznie kochać, toteż Izzie go kochała tak samo mocno od dziewiętnastu lat. Oboje mieli teraz po dwadzieścia cztery lata. – W tym interesie nie ma niczego nowego – żalił się Andy. – Bez przerwy tylko pracujemy. Dzięki Bogu, Nancy też będzie lekarzem. Żaden zdrowy psychicznie człowiek by tego nie zrozumiał. Miałaś rację, że wtedy nie chciałaś się ze mną związać. – Nigdy dotąd o tym nie wspominali, ale teraz Andy mógł już na ten temat swobodnie mówić, podobnie jak Izzie. – Myślę, że ciągła niemożność bycia ze sobą może okazać się bardzo trudna – przyznała szczerze. – Ja też jestem tego zdania. No więc co z tym nowym facetem? Opowiedz o nim. – Andy zawsze interesował się sprawami Izzie, gdy tylko miał czas. – Przystojny. Starszy. Producent filmowy. Miły. – To poważne? – Nie. – Spałaś z nim? – Jeszcze nie, panie doktorze. Pytasz jak mój ginekolog. Andy wybuchnął śmiechem. – Poczekaj, aż zrobię specjalizację z położnictwa i ginekologii. Wtedy o tym porozmawiamy. Moja mama chce, żebym został położnikiem i praktykował razem z nią, ale ja mam inne plany. No więc o ile on jest starszy? – Nie tak dużo. Ma trzydzieści dziewięć lat. Izzie wiedziała, że Nancy, choć studiuje na tym samym roku co Andy, jest
o rok starsza od niego, ponieważ przed rozpoczęciem nauki przez kilkanaście miesięcy podróżowała. Rok to jednak niewielka różnica w przeciwieństwie do piętnastu lat. – Jest dla ciebie za stary, nie uważasz? – Możliwe. Ale czuję się przy nim bardziej dorosła i obyta. I na razie jest zabawnie. – Myślę. Ta premiera baletu i cała reszta. Zupełnie to nie przypomina mojego obecnego życia. Jedyne, co my możemy zrobić, to pójść do McDonalda między ćwiczeniami, wykładami i bieganiem po szpitalu za naszymi profesorami, a ja i tak zasypiam przy stole. – Izzie podejrzewała, że Andy trochę przesadza, ale wyczuwała, że przyjaciel żyje w ciągłym stresie i nie ma pojęcia, kiedy będzie mógł przyjechać do domu. – Opowiedz mi, jak to jest. Miło sobie przypomnieć, że istnieje druga połowa ludzkości, ci, którzy wychodzą na kolacje, śpią, a nawet uprawiają seks. Kiedy skończę studia, będę już na to za stary. – Nie sądzę, Andy. Moim zdaniem wszystko się ułoży. – Nie zakładaj się o to – odparł z żalem. – Uważaj na siebie i zadzwoń do mnie od czasu do czasu. Kocham cię, Iz. Nie zapominaj o tym. – Nie zapominam. A ja kocham ciebie. – Wiem. Obojgu ta rozmowa dobrze zrobiła. Gdy kilka minut później się rozłączyli, Izzie postanowiła posprzątać mieszkanie, a Andy wrócił do swoich zajęć. Następnego dnia miał egzamin. W ten ponury styczniowy dzień mieszkańcy Bostonu cierpieli na poświąteczną chandrę, a w mieście szalała grypa. Wywołał ją jakiś nowy wirus; połowa dzieci leżących w szpitalu została przyjęta z powodu odwodnienia spowodowanego silnymi, trwającymi kilka dni wymiotami. Andy pomyślał, że jeśli zobaczy jeszcze jednego wymiotującego trzylatka, zacznie krzyczeć. Lekarze niewiele mogli pomóc poza podawaniem dzieciom płynów. Pojawiły się również jakieś paskudne infekcje płuc, które przechodziły następnie w zapalenie oskrzeli i płuc. Przyjęto już kilka takich przypadków. Andy biegał przez cały dzień z kolegami stażystami i szefem grupy, odpychającym facetem, który z zapałem obrzydzał mu życie, a do tego miał całą górę papierów do wypełnienia. Nancy w końcu dostała wolne po trzech dniach pracy na oddziale pomocy doraźnej i poszła do domu się wyspać. Andy był na nogach już przez półtorej doby. O dziewiątej wieczorem, gdy nie padł jeszcze ze zmęczenia, przywieziono z oddziału pomocy doraźnej dziewięcioletnią dziewczynkę z rozpoznaniem grypy i temperaturą czterdzieści i pół stopnia. Nie wyglądała dobrze. Zbadał ją szef stażystów, który polecił Andy’emu i pielęgniarkom podać małej płyny i coś na spędzenie gorączki. Dziewczynka płakała i powtarzała, że czuje się okropnie.
Ponieważ prawdopodobnie chodziło tylko o grypę, pozwolono Andy’emu wypełnić kartę pacjenta. Matka dziewczynki i troje jej rodzeństwa siedzieli w poczekalni, ojca nie było w mieście; pediatra rodzinny również wyjechał na weekend, zostawiając na dyżurze telefonicznym tylko pielęgniarkę, która poleciła matce zawieźć córkę na oddział pomocy doraźnej. Gorączka pojawiła się u dziewczynki tego dnia w południe, i nie spadła po podaniu leków, a nawet rosła; dziecko czuło się coraz gorzej. Andy wiedział już dostatecznie dużo o możliwych konsekwencjach tak wysokiej temperatury, dlatego o dziesiątej wezwał szefa stażystów. – Nie podoba mi się jej wygląd – powiedział spokojnie, starając się robić wrażenie specjalisty mądrzejszego niż student drugiego roku medycyny. Szef zbadał ponownie chorą i zgodził się, że sprawa nie wygląda dobrze, zwłaszcza że zapłakana dziewczynka skarżyła się na sztywną szyję. – Co o tym myślisz? – zapytał Andy. – To samo co wtedy, gdy ją tu przywieziono – odparł tamten zniecierpliwiony. – Ciężki przypadek grypy. Miejmy nadzieję, że w nocy gorączka spadnie. Niewiele więcej można było zrobić. Szef zostawił więc Andy’ego przy dziewczynce, a sam zajął się półrocznym niemowlakiem z chorobą serca, którego musiał zaintubować. To była pracowita noc. Gdy po pewnym czasie Andy badał małą, oczy uciekły jej w głąb głowy, straciła przytomność. Andy nacisnął guzik w ścianie, do sali natychmiast wpadł zespół lekarzy i pielęgniarek. Zaczęli ratować dziecko, a on stał z boku, czując się bezradny i nieudolny. Szef stażystów, który przyszedł z innego piętra, spojrzał na niego ponuro. – Wygląda na zapalenie opon mózgowych. Podejrzewałeś to wcześniej? To było pytanie retoryczne, ale Andy poczuł się tak, jakby usłyszał zarzut niekompetencji. A przecież naprawdę brał pod uwagę taką możliwość ze względu na sztywnienie karku dziecka, nie chciał jednak wyjść na panikarza albo osobnika czytającego w myślach szefa. – Podejrzewałem... Ale uznałem, że to zapewne tylko grypa. – To bez różnicy – powiedział szef mentorskim tonem. – I tak nie można było zrobić nic innego, niż zrobiliście ty i pielęgniarki. Możemy teraz pobrać płyn mózgowo-rdzeniowy, aby potwierdzić zapalenie – dodał i kazał pielęgniarce wezwać specjalistów. Dziecko było nadal nieprzytomne i rozpalone. Kilka minut później wykonano nakłucie, a zaraz potem oddech dziewczynki stał się ciężki. Zaintubowano ją, podczas gdy Andy stał i patrzył. Robiono wszystko, co możliwe, a on przyglądał się przerażony, jak serce dziewczynki przestaje pracować, lekarze robią jej sztuczne oddychanie, potem przykładają do jej piersi elektrody i przystępują do defibrylacji, i serce znów zaczyna bić.
Gorączkowa walka o życie trwała pół godziny. Andy obserwował bezradnie te zmagania, po policzkach płynęły mu łzy. W końcu szef stażystów odwrócił się do niego i potrząsnął głową. – To było zapalenie opon mózgowych – oznajmił, jakby to wszystko tłumaczyło. – Skąd wiesz? – zapytał Andy głosem zachrypniętym od płaczu. Czuł się winny i odpowiedzialny za nieuratowanie dziecka, choć inni również nie zdołali tego dokonać. – Ponieważ ona zmarła – odparł szef. Dziewczynka żyła tylko dwanaście godzin od chwili pojawienia się gorączki, co było typowe dla ciężkich przypadków tej choroby. – Nic nie rozwija się szybciej niż ta choroba. Może zabić dziecko z szybkością światła, a czasem też dorosłych. Andy przyglądał się, jak zabierano sprzęt i nakrywano prześcieradłem ciało dziecka, którego nie potrafił uratować. Teraz trzeba powiadomić jej matkę. Może zrobi to szef stażystów, który właśnie skinął na Andy’ego, aby poszedł za nim. Umiejętność przekazywania złych wiadomości stanowiła element procesu kształcenia lekarzy. Andy poszedł za szefem do poczekalni, gdzie matka dziewczynki próbowała okiełznać trójkę dzieci, teraz poważnie zagrożonych chorobą. Na ich widok kobieta wpadła w przerażenie. Jedyną myślą, jaka kołatała się Andy’emu po głowie, było, że nadeszła najgorsza chwila w jego życiu. Musiał patrzeć, jak szef stażystów mówi matce, że jej córka właśnie zmarła. Nie umiał wyobrazić sobie niczego gorszego niż śmierć dziecka i powiadamianie o tym matki. Szef oznajmił zwięźle i zgodnie z regułami, najdelikatniej, jak umiał, że dziewczynka miała zapalenie opon mózgowych i nie można było jej uratować. Tłumaczył, że choroba jest groźna i w wypadku dzieci często śmiertelna, i że nawet gdyby matka przywiozła ją do szpitala wcześniej, niewiele by to dało. Choroba zaatakowała zbyt silnie. Dziecko mogło zarazić się wszędzie – w szkole, w sklepie, w autobusie, od zupełnie obcej osoby. Nikt nie ponosi tu winy. Kobieta szlochała histerycznie, gdy szef stażystów badał trójkę dzieci, a potem odwróciła się z wściekłością do Andy’ego i zaczęła bić go pięściami po piersi. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ona umrze?! Byłabym przy niej! Przez ciebie umierała sama! Jestem jej matką. Słuchając tych krzyków, Andy chciał zapaść się pod ziemię. Przepraszał i powtarzał, że lekarze nie wiedzieli, na co dziewczynka jest chora, że zorientowali się dopiero w ostatnich minutach jej życia, gdy była już nieprzytomna. Matki nie udało się uspokoić. Zadzwoniono po jakiegoś znajomego, aby odwiózł ją do domu. Pozostałym dzieciom nic nie dolegało, istniała możliwość, że nie zachorują. Nie sposób było przewidzieć, kto się zarazi i zapadnie na zapalenie opon mózgowych. Dopiero o drugiej nad ranem skończono wypełnianie
dokumentów i wypisano świadectwo zgonu. Ciało dziecka przewieziono do kostnicy, gdzie miało pozostać do czasu załatwienia formalności pogrzebowych następnego dnia. Zaraz potem i po wyjściu matki Andy zamknął się w małym składziku i płakał. Tam znalazł go szef stażystów. Spojrzał mu w oczy i mocno chwycił za ramiona. – Posłuchaj, nie mogliśmy jej uratować. Nie zrobiłeś nic złego. Nie wiedziałeś, co się dzieje, a nawet gdybyś wiedział, niczego by to nie zmieniło. Ja też myślałem, że ona ma grypę, ale gdybym nawet zdiagnozował zapalenie opon mózgowych w chwili jej przywiezienia na oddział, ona i tak by już nie żyła. Tej choroby bardzo często nie da się zwalczyć, zwłaszcza u dzieci w tym wieku. Dziewczynka umarłaby, niezależnie od tego, co byśmy zrobili – zakończył, prawie krzycząc. Andy po raz pierwszy widział śmierć dziecka i nadal czuł na swej piersi uderzenia pięści zrozpaczonej, oskarżającej go matki. – A teraz idź do domu i trochę się prześpij. – Wszystko w porządku – powiedział Andy, ale nie zabrzmiało to przekonująco. Czuł się tak, jakby zawiódł na całej linii. Był przekonany, że zabił dziewczynkę, ponieważ nie rozpoznał objawów zapalenia mózgu. Nie uwierzył szefowi, uznał, że chce go chronić i próbuje pocieszyć. – Musisz stąd wyjść i odpocząć – powtórzył tamten stanowczym tonem. – Wszyscy tracimy pacjentów. To się zdarza. Czasami po prostu nie da się nic zrobić. Nie naprawiamy samochodów, tylko leczymy ludzi. Idź do domu. Wyśpij się i wróć jutro. Potrzebujesz snu. Była to prawda, ale Andy nie chciał teraz brać wolnego. Nigdy w życiu nie czuł się tak źle. Zdjął kitel i odłożył stetoskop na półkę. W drodze do domu zadzwonił do Nancy. Musiał usłyszeć jej głos, ale gdy odebrała telefon, wydawała się czymś bardzo zaabsorbowana, choć miała spać. – Gdzie jesteś? – zapytał zdezorientowany. – Jakiś gang rozpętał strzelaninę na targu rybnym. Mamy czterech rannych. Wezwano mnie na pomoc. A ty gdzie jesteś? – Jadę do domu. Miałem nadzieję, że tam jesteś. – Stało się coś złego? Myślałam, że dziś zostajesz do późna w szpitalu. Nancy też wydawała się skonsternowana. Oboje byli wyczerpani, a Andy bliski histerii z powodu poczucia winy i żalu. – Dali mi wolne – powiedział wymijająco. Nie dodał: „Ponieważ zabiłem dziecko”, choć był tego bliski. Nie umiał jednak się na to zdobyć. Nancy nigdy jeszcze nie straciła pacjenta; jemu też się to nie zdarzyło aż do tej nocy. – Zobaczymy się później. Muszę wracać do pracy. Dwóch z tych facetów trzeba reanimować. – Rozłączyła się, zanim Andy zdążył odpowiedzieć. Zrozumiał w lot sytuację. Miał nadzieję, że Nancy powiedzie się lepiej niż jemu.
Ta mała dziewczynka, którą reanimowali tej nocy i nie zdołali uratować, miała na imię Amy. Wiedział, że nigdy nie zapomni tego imienia i matki bijącej go po piersi z rozpaczy i gniewu. W domu zastał rozścielone łóżko, co oznaczało, że Nancy wybiegła w pośpiechu. Wszędzie panował bałagan, ponieważ od tygodni żadne z nich nie miało czasu posprzątać. W lodówce leżało pół pizzy, kolacja Nancy, a także jego, nie miał jednak ochoty na jedzenie. Poszedł do łazienki umyć twarz i spojrzał w lustro. Zobaczył zabójcę, człowieka, który chciał być lekarzem i od razu zawiódł, oszusta, osobnika, na którego nie chciał nawet patrzeć. Przez całe życie starał się robić wszystko dobrze – dla rodziców, dla Nancy i przyjaciół, a w przyszłości także dla pacjentów. Zawsze mu się udawało. Aż do dzisiaj. Zabił Amy. Wiedział, że nigdy sobie nie wybaczy tego, co stało się tej nocy. Już nie mógł być lekarzem. Nie był uzdrowicielem, tylko mordercą. Przysięga Hipokratesa nakazuje: „nie szkodzić”, a on zaszkodził. Zabił dziewczynkę, bo nie rozpoznał choroby, przez co nie uratował pacjentki. Gdy wychodził z łazienki, w oczach miał pustkę. BlackBerry dzwonił, ale Andy nie odebrał. Pewnie Nancy właśnie usłyszała od innych stażystów, co się stało, i dzwoniła, żeby go pocieszyć. On jednak nawet nie wyjął telefonu dzwoniącego w kieszeni, ponieważ nie chciał z nikim rozmawiać. Przez sufit wynajmowanego mieszkania – utrzymanego w stylu szwajcarskiego domku letniskowego, z dużym kamiennym kominkiem i przepastnymi kanapami – biegły belki. Andy wyjął ze schowka sznur, ustawił krzesło pod belką, przerzucił przez nią linę i zrobił pętlę, tak jak nauczono go w zastępie skautów. Wszedł na krzesło, założył pętlę na szyję i odrzucił kopnięciem krzesło. Wszystko trwało sekundy i szybko się skończyło. Tylko tyle mógł zrobić. Był to winien Amy i jej matce. Śmierć dziewczynki została pomszczona. A BlackBerry dzwonił jeszcze długo po tym, gdy Andy umarł.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Pogrzeb Andy’ego był wielkim wydarzeniem. Przybyły znane osobistości – senatorzy, kongresmani, lekarze, wydawcy. Do kościoła utworzyła się kolejka. Izzie, jedyna z grupy przyjaciół zmarłego, siedziała w jednym z tylnych rzędów ze swym ojcem i Jennifer. Przyszli rodzice jego przyjaciół, wszyscy doświadczeni już utratą dziecka. Nancy siedziała w pierwszym rzędzie ławek, obok matki Andy’ego, płacząc niepowstrzymanie. Helen, również zalana łzami, obejmowała ramieniem swą niedoszłą synową. Andy miał w chwili śmierci dwadzieścia cztery lata, zmarł niemal dokładnie pięć lat po Gabby i dwa lata po Billym. Gdy Robert Weston wystąpił, aby wygłosić mowę ku czci syna, jego pierwsze słowa dotyczyły nie Andy’ego, lecz jego samego. Nikt nie był tym zdziwiony. – Nigdy nie myślałem, że może zdarzyć się to mnie, nam – zaczął, zerkając na żonę. – Utrata dziecka zdarza się innym, ale nie mnie. Ale stało się. – W tym momencie rozpłakał się, i w końcu wydał się bardziej ludzki. Szlochał przez dłuższą chwilę, a potem zaczął opowiadać, jak wspaniały był Andy pod każdym względem. Wspaniały syn, wspaniały uczeń i student, wspaniały sportowiec i przyjaciel. Nie sposób było temu zaprzeczyć. Izzie czuła się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż w serce. – I byłby również wspaniałym lekarzem – dodał Weston. – Zmarło dziecko, którego nie mógł uratować, ale nie uwierzył w to. Miało zapalenie opon mózgowych. Andy oddał swoje życie, bo nie mógł uchronić od śmierci tej dziewczynki. Chciał odkupić to, co uważał za swoją winę – wyjaśnił zebranym, ale nikogo to nie interesowało. Wszyscy obecni wiedzieli, że umarł wspaniały chłopak. Odebrał sobie życie i już go nigdy nie zobaczą. Śmierć młodego człowieka to najokrutniejszy żart przeznaczenia. Śmierć dziecka – jeszcze gorszy, a tym bardziej jedynego dziecka. Izzie bała się, że serce rozpadnie się jej w kawałki, a głowa razem z nim. Nie była nawet w stanie myśleć. Siedziała między ojcem a Jennifer i miała wrażenie, że jej życie się skończyło. Nie mogła zawiadomić Seana, ponieważ nikt nie wiedział, gdzie on jest. Nienawidziła go za to, że gdzieś przepadł, i za to, co robił. Po skończonym nabożeństwie stała na stopniach katedry i patrzyła, jak umieszczano trumnę w karawanie. Zbyt często oglądała taki widok. Nie poszła na stypę w domu Westonów, nie zniosłaby tego. Nie chciała widzieć nikogo, nawet rodziców Andy’ego, zwłaszcza jego rodziców, wstrząśniętych i pogrążonych w żalu. Ojciec prosił, by pojechała z nim i Jennifer do domu, ale odmówiła. Wolała wrócić do swego mieszkania i zostać sama. Jeff i Jennifer niechętnie się z nią rozstawali; bali się, że może nie znieść kolejnego ciosu, że teraz również ona znalazła się w niebezpieczeństwie. Izzie upierała się jednak, że nic jej nie grozi, i uspokajała
ich oboje. Tego wieczoru siedziała sama w mieszkaniu, przeglądając stare zdjęcia. Wpatrywała się w zdjęcie Andy’ego. Był pięknym chłopcem i wspaniałym przyjacielem. Rozmawiała z nim rankiem tego dnia, gdy umarł, i powiedzieli sobie, że się kochają. Zawsze się kochali. Zadzwonił telefon. Tony. Chciał zaprosić ją na kolację. Nie miał pojęcia, co się stało. Widział co prawda na pierwszej stronie gazety artykuł o samobójstwie młodego człowieka z rodziny znanych lekarzy, ale nie mógł wiedzieć, że chodzi o najlepszego przyjaciela Izzie. – Co powiesz na kolację jutro wieczorem? – zapytał, ucieszony, że słyszy jej głos. Wydawała się jakby nieobecna, Tony zastanawiał się więc, czy jej nie obudził. Zapewniła, że nie. – Nie mogę – odparła głucho. – A we wtorek? W środę lecę do Los Angeles, ale wracam w piątek. Może piątek bardziej ci odpowiada? – Bardzo mu zależało na spotkaniu z nią. – Nie mogę – powtórzyła. – Mój najbliższy przyjaciel właśnie zmarł. Zamierzam wyjechać. – Nie pomyślała o tym wcześniej, ale spodobał jej się ten pomysł. Może wyjedzie na zawsze. – Tak mi przykro. Co się stało? – Popełnił samobójstwo. – Nie dodała nic więcej, ale Tony nagle zrozumiał. – Czytałem w gazecie. Wyrazy współczucia, Izzie. Czy chcesz, abym wpadł? – Nie, ale dziękuję. U mnie wszystko w porządku, po prostu muszę przemyśleć kilka spraw. Tony’emu nie wydawało się to dobrym pomysłem. – Jesteś pewna? Zjedzmy kolację w następny weekend, po moim powrocie z Los Angeles. – Nie. Myślę, że nie powinniśmy się już spotykać – powiedziała spokojnie, lecz stanowczo. – Dobrze się z tobą bawiłam, ale nie sądzę, żeby to miało sens. Ktoś zawsze zostaje zraniony. Nie chcę być tym kimś. – Instynktownie zdawała sobie sprawę, że aby znów dojść do siebie, musi przestawać z ludźmi, których kocha i którzy ją kochają. Tony nigdy nie był i nie będzie kimś takim. Mógł zaoferować jej rozrywkę, ale nic więcej. Nie miał nic, co mógłby jej dać, ponieważ wciąż uciekał przed własnymi demonami. – Sądzę, że powinniśmy to skończyć, zanim zaczniemy. Tony, choć wstrząśnięty, nie protestował. Wyczuwał, że Izzie mówi poważnie, i zdawał sobie sprawę, że nie może dać jej więcej, niż proponuje – miłą kolację, lunch w Napa, premierę baletu. Wiele lat temu zamknął się w sobie również z powodu straty bliskiej osoby. Nie potrafił jej pomóc, a Izzie nie chciała skończyć jak on – wygadany i powierzchowny, choć bardzo miły. – Przykro mi, Tony – dodała poważnym tonem.
– Nie ma sprawy. Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz chciała się zabawić. Nie zadzwoni. Za bardzo się różnią. On chciał się bawić, czyli odsuwał na bok uczucia. Izzie przeciwnie – przeżywała wszystko, choć wolałaby, aby tak nie było. Ale może tak jest lepiej. Czuła się tak, jakby śmierć Andy’ego wyrwała w jej duszy dziurę wielkości głowy, i nie tylko jego śmierć. Miała tak wiele dziur, że jej dusza przypominała ser szwajcarski. Gdy Tony się rozłączył, popatrzyła w lustro, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, co powinna zrobić. Poprosiła w pracy o tydzień urlopu i godzinami włóczyła się po San Francisco, rozmyślając. Nie wiedziała, dokąd pójść i jak dalej żyć. Odwiedziła Helen Weston i złożyła jej wyrazy współczucia, spotkała się też z Nancy przed jej powrotem do Bostonu. Zrozumiała, dlaczego Andy kochał tę dziewczynę. Byli nawet do siebie podobni. Oboje wysocy, szczupli, jasnowłosi, o pięknych, arystokratycznych rysach. Mieliby cudowne dzieci – pomyślała. Wychodząc, mocno uścisnęła Nancy. Poszła z wizytą do Connie i dostrzegła w jej oczach napięcie wywołane stałym niepokojem o Seana. Pomagała Mike’owi w pracy, ale to syn powinien mu pomagać, zamiast ganiać opryszków, ryzykując życie. Dla Izzie tego rodzaju zajęcie nie miało sensu i nie mogło być powodem do dumy. Wydawało się okropne, że rodzice Seana muszą żyć w ciągłym strachu, że syn zostanie zabity; ona też się bała, choć była tylko jego przyjaciółką. Rozmawiała o tym wszystkim z Jennifer podczas długiego spaceru. Na pewno wiedziała tylko jedno – że chce wyjechać. Nie mogła tego zrobić przed czerwcem, czyli przed końcem roku szkolnego. Do tego czasu była uwięziona w San Francisco, wyjątek stanowiły ferie wiosenne. Wspominała wyprawę do Argentyny i jej zbawienny wpływ, bo poczuła, że znów żyje. Postanowiła wyjechać do Japonii w czasie ferii, a później zdecydować, co dalej. Miała jednak pewność, że musi uciec. Od wszystkiego. Może na rok? A potem mogłaby pójść na studia magisterskie. Nie mogła tu tkwić i bez końca opłakiwać przyjaciół. Zostali już tylko ona i Sean, on zaś też jakby umarł; nawet gdyby zginął naprawdę, nie odczułaby wielkiej różnicy, ponieważ mogła z nim rozmawiać zaledwie przez tydzień w roku. Cóż za życie prowadzi ten człowiek? Jaki z niego przyjaciel? Gdy wróciła do pracy, Wendy zapewniała, że bardzo jej współczuje. Znała matkę Andy’ego i uczestniczyła w pogrzebie. Izzie jej nie zauważyła, widziała bowiem tylko Andy’ego w trumnie i jego ojca stojącego naprzeciw zebranych i mówiącego, że nigdy nie spodziewał się, iż może mu się to przydarzyć. Ale przydarzyło się im wszystkim, całej społeczności, a część z tych ludzi zawiodła, ponieważ nie zdołali uratować Andy’ego, inni zaś stworzyli rzeczywistość, w której młody człowiek, powszechnie lubiany i podziwiany, wolał raczej umrzeć, niż dalej żyć. Nikt nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak się stało, ale tego typu
rzeczy zdarzały się zbyt często i zbyt wielu ludziom z jego pokolenia. On również padł ofiarą systemu, a także własnego dążenia do doskonałości oraz presji, jaką wywierali na niego rodzice. Podobnej presji poddany był Billy, w którym ojciec, Larry, chciał widzieć gwiazdę futbolu. Obaj ci młodzi ludzie musieli spełniać oczekiwania, najlepiej z nawiązką, i w końcu ich to zabiło. Izzie planowała wyjechać do Japonii w kwietniu; tym razem sama opłacała sobie podróż. Chciała zobaczyć japońską wieś i zwiedzić świątynie w Kioto. Umowę ze szkołą musiała przedłużyć dopiero w maju, miała więc czas na podjęcie decyzji co do swej przyszłości. Liczyła na to, że wymyśli coś podczas pobytu w Japonii. Czuła potrzebę zobaczenia czegoś nieznanego i chciała zacząć życie od nowa. To, co dotąd robiła, przestało ją zadowalać, ale nie miała pomysłu, co dalej. W wieczór przed wyjazdem zjadła kolację z ojcem i Jennifer. Sprawiała wrażenie poważnej i wyciszonej. Jeffa niepokoił stan córki, ale Jennifer utrzymywała, że wszystko się ułoży. Izzie dobrze sobie radziła, a podróż do Japonii świadczy o zmianie na lepsze, o chęci zmierzenia się z życiem, choć nie sposób zaprzeczyć, że śmierć Andy’ego ciężko ją dotknęła, po raz kolejny. Odbierała nadzieję. Ostatniego dnia szkoły Izzie malowała z dziećmi pisanki, przy czym wszyscy mieli dużo zabawy. Na lotnisko pojechała taksówką, zgłosiła się do odprawy – miała przy sobie tylko bagaż podręczny – a potem z kartą pokładową i paszportem w ręku kupowała czasopisma na drogę, gdy zadzwonił BlackBerry. Telefonowała Connie, zdyszana, ledwie mogąca mówić. – Dzięki Bogu! Myślałam, że już wyjechałaś. – Prawie. Mój samolot odlatuje za godzinę. Co się stało? Connie od razu przeszła do rzeczy. – Sean został postrzelony. – Izzie zamknęła oczy i poczuła, że wszystko wokół niej wiruje. – Żyje. Ledwo. Dostał dwie kule w pierś i trzy w nogę. Nie pytaj mnie, jakim cudem, ale przeczołgał się przez dżunglę i wysłał sygnał. Zorganizowano tajną operację i tydzień później go znaleziono. Dziś wieczorem przewożą go samolotem z Bogoty do Jackson Memorial w Miami. Lecimy tam z Mikiem w nocy. Pomyślałam, że może chciałabyś być w szpitalu, gdy go przywiozą. – Connie uznała, że Izzie będzie chciała polecieć do Miami. – Dlaczego? – zapytała Izzie. Connie wydawała się wstrząśnięta tym pytaniem. – Bo go kochasz, a on jest twoim przyjacielem. Wy dwoje zawsze byliście sobie bliscy, a teraz tylko ty mu zostałaś. – On nie jest w takim stanie z mojego powodu – odparła Izzie chłodno. – Ani twojego, ani z powodu swego ojca. Ma obsesję zabijania dilerów narkotykowych z powodu Billy’ego i Kevina, ale ta obsesja owładnęła nim wcześniej. Już jako pięciolatek chciał łapać przestępców. Nie liczył się z nami, a my wszyscy baliśmy
się o niego. Następnym razem go zabiją. – Nie sądzę, żeby po tym, co się stało, wrócił do tej pracy – powiedziała Connie cicho. – Rany są chyba bardzo poważne, ledwie przeżył. – Zaszokowała ją reakcja Izzie, cierpkość jej słów. – Wróci – zapewniła Izzie z przekonaniem. – Gdy tylko będzie mógł się ruszać. Wróci, a ty przez kolejny rok nie będziesz wiedziała, gdzie on jest, czy żyje, czy może go zabili. Nie chcę już brać udziału w tej grze. Za dużo mnie to kosztuje. – Izzie postanowiła się wreszcie uwolnić, jeśli nawet miało to oznaczać koniec przyjaźni z Seanem. – Przykro mi. Myślałam, że chciałabyś wiedzieć. – Chciałam. Kocham cię, Connie, i kocham Seana. Ale uważam, że to, co robi, jest złe. Złe dla nas wszystkich, a zwłaszcza dla niego. Nie chcę, żeby złamał mi serce, gdy zginie, za często już mnie to spotykało. Następny pogrzeb będzie jego pogrzebem. Cieszę się, że tym razem przeżył, ale któregoś dnia szczęście mu nie dopisze. Muszę przestać się tym przejmować albo sama umrę. Przekaż mu, że go kocham. Wyjeżdżam do Japonii. – Dbaj o siebie – powiedziała Connie ze smutkiem i rozłączyła się. Izzie zapłaciła za czasopisma i usiadła na ławce, czekając na wejście na pokład. Czuła się fatalnie. Mogła myśleć tylko o tym, w jakim stanie jest Sean, i wyobrażać sobie, jak przez tydzień czołga się przez dżunglę z pięcioma dziurami od kul w ciele. Nie miała pojęcia, jakim cudem udało mu się ujść z życiem, ale za drugim czy trzecim razem może się nie udać. Sean był uzależniony od swojej pracy, przekraczał granice zdrowego rozsądku, a ją kosztowało to zbyt wiele. To właśnie powiedziała jego matce. Nie miała nawet pewności, czy w ogóle chce go jeszcze zobaczyć. Za bardzo bolało. Ogłoszono lot do Tokio, stanęła w kolejce. Przed samym wejściem do samolotu zatrzymała się. Nie była w stanie postawić kolejnego kroku. Nienawidziła za to Seana. Nie miał prawa jej tego zrobić, był przecież jej przyjacielem. Odwróciła się i zeszła z powrotem na płytę lotniska. Przez dłuższą chwilę stała nieruchomo, próbując zrozumieć, co się z nią dzieje, ale bez powodzenia. A potem ruszyła do kasy i kupiła bilet do Miami, nienawidząc Seana za to, co zrobił im wszystkim.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Wylądowała w Miami wcześniej niż O‘Harowie i była już w szpitalu, gdy tam dotarli. Connie odetchnęła z ulgą na jej widok i rzuciła jej pełne wdzięczności spojrzenie. Lekarz poinformował ich, że Seana właśnie przywieziono i że znajduje się teraz na oddziale intensywnej opieki medycznej. Za kilka minut można go będzie zobaczyć, ale nie na długo. Rodzice pierwsi poszli do niego, po nich weszła Izzie, sama, i doznała wstrząsu. Sean wyglądał strasznie. Pierś pokrywała mu gruba warstwa bandaży, zewsząd wychodziły z niego rurki, a w nodze miał sączki i gwoździe w miejscu, gdzie kula strzaskała kość. Izzie nie potrafiła sobie wyobrazić, jak wydostał się z dżungli i przeżył. Wydawał się o dwadzieścia lat starszy, ale żył. Oczy miał na wpół przymknięte. Na widok Izzie otworzył je szeroko i spojrzał zdumiony. – Co ty tu robisz? – zapytał i ostrożnie dotknął jej dłoni. Bezwiednie pogłaskała go po policzku, a potem po włosach. – Nie miałam nic lepszego do roboty, pomyślałam więc, że przyjadę do Miami i wpadnę do ciebie. Wygląda na to, że nieźle sobie dogodziłeś, wariacie – odparła, dotykając jego piersi i nogi. Zaczął się śmiać, ale musiał przestać, bo za bardzo go bolało. – Tak wyszło. Powinnaś zobaczyć, jak wyglądają tamci faceci – wyszeptał. Nie powiedział jej, że na odchodnym zabił sześciu. Reszta bandytów uznała, że nie żyje, i nadal nie wiedziała, że mu się udało. Gdy będzie wykonywał następne zadanie, FBI zmieni mu tożsamość. – Wracasz? – zapytała Izzie, również szeptem. Zawahał się, a potem skinął głową. Nie poczuła zaskoczenia. Powiedziała przecież jego matce, że tak będzie. – Tak myślałam. Jesteś szalonym sukinsynem, Seanie O’Hara. Ale cieszę się, że żyjesz. Twoi rodzice nie zasłużyli na to, by stracić i drugiego syna. Jedynego, który im został. Izzie cieszyła się także ze względu na siebie. Dobrze było go zobaczyć, nawet w takim stanie. Nie powiedziała mu o Andym, jeszcze za wcześnie; cios mógłby okazać się dla niego zbyt ciężki. A dla niej nie do zniesienia będzie dzień śmierci Seana, który musi nadejść. Przygotowywała się już na to, tym bardziej że wracał do pracy. Ogarnięty był obsesją, perspektywa śmierci nie mogła go powstrzymać, a Izzie była za mądra, by próbować to robić. Zamknął oczy i zapadł w sen. Nafaszerowano go środkami uspokajającymi, a mimo to rozumiał, co się wokół niego dzieje i ucieszył się na widok Izzie. Odwiedziła go następnego rana, porozmawiali chwilę, a potem wróciła do San Francisco. Postanowiła przełożyć na później wyjazd do Japonii. Straciła już dwa dni, a mogła przecież wyjechać kiedy indziej. Zawiadomiła ojca o powrocie i spędziła resztę ferii wiosennych na długich
spacerach i rozmyślaniach o tym, co zobaczyła w Miami. Dwa tygodnie później, gdy już wróciła do pracy, zadzwoniła Connie z wiadomością, że są z Mikiem w domu. Sean miał zostać jeszcze przez jakiś czas w szpitalu, ponieważ wywiązały się pewne komplikacje, rany nie chciały się goić, ale – utrzymywała Connie – w końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli wolisz w to wierzyć, twoja sprawa – pomyślała Izzie. Gdy w majowe popołudnie wychodziła ze szkoły, ujrzała Seana, niedbale ubranego, z brodą, wspierającego się na lasce. Szedł w jej kierunku z widocznym trudem, a Izzie, choćby się do tego nie przyznała, stanęło na ten widok serce. Obydwoje byli ostatnimi ocalałymi z wszechświata, który już nie istniał, z planety, która rozpadła się wraz ze śmiercią trojga przyjaciół. – Co cię tu sprowadza? – zapytała, obejmując go. Wydawał się w lepszej formie i silniejszy, mimo laski, przybrał nawet trochę na wadze od czasu, gdy widzieli się w Miami. – Przyjechałem do domu – odparł cicho. Twarz miał skupioną. – Chciałem cię zobaczyć, Izzie, i rodziców. – Dlaczego? To znaczy, dlaczego mnie? Po co ci to? I tak wkrótce będziesz martwy, tak jak tamci z naszej piątki. – Dzięki, że we mnie wierzysz – powiedział ze smutkiem. – Tym razem jeszcze mi się udało. – Sam był tym zaskoczony. Wiedział już o Andym i również bardzo się przejął jego śmiercią. Taka okropna strata. Andy był świetnym facetem i taką dobrą przyszłość miał przed sobą. Czekało go wspaniałe życie, gdyby ze sobą nie skończył. – Może następnym razem też ci się uda. – Jej spojrzenie mówiło, że ona w to nie wierzy i nie chce nawet żywić nadziei, że tak się stanie. – Możemy napić się gdzieś kawy? – zapytał Sean niepewnym tonem. – Jasne. Chodźmy do mnie. – Omal nie dodała, że mieszka w odległości krótkiego spaceru, ale przecież on poruszał się o lasce. Przyjechał samochodem matki, więc pojechali. Sean powoli, z wysiłkiem pokonał schody, potem usiadł w pokoju dziennym i rozejrzał się. Dostrzegł wspólne zdjęcia Wielkiej Piątki z dzieciństwa, a oprócz tego kilka swoich zdjęć. Poruszony, zastanawiał się, dlaczego jego fotografii jest tu najwięcej, a Izzie dostrzegła pytanie w jego oczach. – Tylko ty jeszcze żyjesz – wyjaśniła. Usiadła obok niego, podając mu kubek kawy. Postawił go ostrożnie na gazecie, aby nie zaplamić stołu, i spojrzał jej w oczy. – Izzie... – zaczął, ale nie dokończył. Zanim zorientowali się, co się dzieje, całował ją, mocno trzymając w objęciach. Izzie nie była pewna, czy ze sobą walczą, czy się kochają, czy po prostu próbują wzajemnie utrzymać się przy życiu. Miała wrażenie, że obojgiem zawładnęła jakaś niekontrolowana siła i że przenika w głąb niej każda cząstka jego
istoty, którą posłużył się, by przeżyć. Okazał się silniejszy, niż się spodziewała; powłócząc nogą, zaniósł ją do sypialni i niemal zdarł z niej ubranie, a ona błyskawicznie ściągała ubranie z niego. Byli parą desperatów i kochali się z namiętnością, o której Izzie nawet się nie śniło, której nigdy wcześniej nie czuła ani do Seana, ani do kogokolwiek innego. Żyli. Przetrwali. Rozpaczliwie potrzebowali się nawzajem. Nagle stali się połówkami jednej całości, a gdy skończyli, nie mogli złapać tchu. Izzie leżała w jego ramionach, wpatrując się w jego twarz. Zawsze podejrzewała, że pewnego dnia może zdarzyć się coś w tym rodzaju, ale i tak nie mogła wyjść ze zdumienia. – Co to było? – zapytała szeptem. Czuła się tak, jakby przestała być sobą, jakby stali się dwoma ciałami o jednej duszy. – Nie jestem pewien. Kocham cię, Izzie. O tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Nie wiem, co robić. Tylko dzięki tobie wydostałem się z dżungli, czołgając się na rękach; pchała mnie myśl, że muszę cię zobaczyć. Rzuciła mu spojrzenie tak przenikliwe, że niemal przeszyło go na wskroś. – Zamierzasz znów zejść pod ziemię? – Tylko to chciała wiedzieć. Nie to, czy ją kocha, ale czy zamierza wrócić do tajnych operacji. A Sean zawsze był wobec niej uczciwy. – Tak, zamierzam – odszepnął. – Muszę. Skinęła głową, wyskoczyła z łóżka równie szybko, jak się w nim znalazła i stanęła, patrząc na niego z drugiego końca pokoju. – A więc znikaj z mojego łóżka. I z mojego życia. Na zawsze. Nie chcę cię więcej widzieć. Nie możesz mi tego robić. Nie pozwalam ci. Oni wszyscy zabrali ze sobą po kawałku mojej duszy. Jeśli umrzesz, a raczej: gdy umrzesz, ponieważ tak się stanie, jeśli tam wrócisz, zabierzesz mi resztę. Nie zgadzam się. Chcę odzyskać własne życie. Możesz robić, co chcesz, ale nie możesz tu przychodzić, wyznawać mi miłości, kochać się ze mną, a potem złamać mi serce, gdy w końcu cię zabiją. Wyjdź! – Twarz jej stężała. Sean nie powiedział ani słowa. Wiedział, że ona mówi poważnie, znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wstał z łóżka i ubrał się, czując na sobie jej wzrok. Narzuciła na siebie różową atłasową podomkę, a on niczego bardziej nie pragnął, niż znów się z nią kochać. Izzie była w gorszej sytuacji. Zdawała sobie sprawę, że znalazła to, czego szukała – namiętność, do jakiej nie była zdolna wcześniej. Dzięki niemu. Ale gdy szedł do drzwi, jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. – Masz rację. Przepraszam. Nie miałem prawa tego robić. Dbaj o siebie, Izzie. Kocham cię, ale to już bez znaczenia. Milczała, lecz gdy tylko wyszedł, wybuchła płaczem. Słyszała, jak powłócząc niesprawną nogą, wolno schodzi po schodach. W końcu opuścił budynek, a ona, szlochając, padła na łóżko. Gdy widziała go poprzednim razem, nie mogła pozbyć się myśli, że więcej już go nie zobaczy; teraz czuła się podobnie.
Nienawidziła go za to. Nie miała jednak pojęcia, jak wymazać z życia kogoś, kogo kochało się dziewiętnaście lat. Ale Sean był już martwy, wiedziała to. Zamieniła bilet do Japonii na bilet do Indii na połowę czerwca. Chciała wyjechać na miesiąc lub dwa. Podpisała też umowę na następny rok szkolny, uprzedziła jednak, że będzie to ostatni rok jej pracy, ponieważ zamierza podjąć studia magisterskie, być może w Europie. W przeciwieństwie do Jeffa i Jennifer nic jej tu nie trzymało. Wszyscy przyjaciele odeszli. Niecierpliwie wyczekując wyjazdu, czytała o cudach Indii. Zamierzała wynająć samochód i jeździć po tym kraju. Nie bała się podróżować samotnie. Ostatni dzień zerówki zawsze był wielkim wydarzeniem. We wrześniu dzieci miały pójść do pierwszej klasy. Izzie i Wendy dobrze je do tego przygotowały. Koniec zerówki oznaczał w pewnym sensie koniec prawdziwego dzieciństwa. Izzie, która nie cierpiała żegnać się z dziećmi, tego ostatniego dnia uściskała je wszystkie, a zwłaszcza Danę i Daphne. Wręczyła każdemu dziecku książkę z dedykacją. Na półce w jej mieszkaniu nadal stała książeczka, którą dostała od Miss June w ostatnim dniu zerówki, Dobranoc, księżycu, podniszczona, z oślimi uszami. Po wyjściu dzieci Izzie i Wendy starannie posprzątały klasę. Koniec roku szkolnego zawsze wiązał się z chwilą smutku, ale i z nadzieją na nowy początek jesienią. – No cóż, mamy to za sobą – powiedziała Wendy, uśmiechając się do koleżanki. – Kolejny rocznik. Zastanawiała się, czy następny rok szkolny będzie dla Izzie ostatnim, czy też jej pomocnica zostanie w szkole na dłużej, tak jak ona sama. Wendy zawsze porównywała pracę w zerówce do obserwacji wróbląt, które wykluwają się, uczą się latać i odfruwają. Izzie patrzyła na swą pracę inaczej. Chciała robić coś innego, pociągały ją takie rzeczy jak choćby wyprawa latem do Indii. Prawda była bowiem taka, że więzi łączące ją z San Francisco zostały zerwane. Czuła, że pora wyjechać, że i ona powinna wylecieć z gniazda, znaleźć w sobie pasję, o której mówiła matka. Mogłaby poddać się uczuciu do Seana, gdyby nie wybór, którego dokonał. Słyszała od Connie, że przed dwoma tygodniami wyjechał na kilka miesięcy do Waszyngtonu, aby wyleczyć nogę i czekać na następny przydział. Życzyła mu dobrze, ale nie chciała już być częścią jego życia, chociaż nie było łatwo zrezygnować z Seana, odrzucić go, przecież tak bardzo się kochali. Dowiodło tego popołudnie w łóżku. Wiedziała jednak, że musi to zrobić, i niczego nie żałowała. Pragnęła usunąć ze swego życia i Seana, i cierpienie, którego był przyczyną. Współczuła jego rodzicom. – Przyślij mi pocztówkę z Indii – poprosiła Wendy, gdy ściskały się na pożegnanie.
– Zrobię coś lepszego – odparła Izzie z uśmiechem. Lubiła z nią pracować. Wendy była miłą osobą, te wspólne dwa lata wyszły Izzie na dobre. Dojrzała. – Przywiozę ci sari. Miała w głowie całą listę rzeczy, które chciała stamtąd przywieźć, a na pierwszym miejscu figurował spokój duszy. Ta podróż miała ją uzdrowić. Pożegnawszy się z Wendy, wróciła do domu. Otworzyła drzwi frontowe i już miała wejść, gdy zobaczyła go kątem oka. Stał pod drzewem, w dżinsach i kurtce moro, z laską, na której się jednak nie opierał. Miał przyciętą brodę i dobrze ostrzyżone włosy. Sean. Patrzyła na niego, ale nie zaprosiła go do środka. Powoli podszedł do niej. – Wróciłem – powiedział, gdy tylko stanął obok. – Widzę – odparła spokojnie. – Prosiłam, abyś nie próbował się ze mną zobaczyć. Wyraz jej oczu mówił, że nie żartuje. Sean wydawał się dotknięty, ale nie mógł mieć pretensji. Nie była na niego zła, po prostu chciała, by zniknął z jej zycia. Na zawsze. A on nie posłuchał. Miała uczucie, jakby od tego, czy on zniknie, zależało jej życie. – Chciałem tylko powiedzieć ci osobiście, a nie przez telefon, coś oprócz tego, że cię kocham, co w tej chwili nie ma być może znaczenia. – Spojrzał jej w oczy i przeraził się, że rzeczywiście jego uczucia nic już nie znaczą. – Wróciłem. Wróciłem do domu. Miałaś rację co do moich rodziców. To dla nich za trudne. Ojcu za ciężko samodzielnie prowadzić firmę. Nigdy nie powiedzieli mi ani słowa, o nic nie prosili, ale myślę, że dość już zrobiłem. Tym razem naprawdę czegoś dokonaliśmy. Omal mnie nie zabili, ale było warto. Rozbiliśmy jeden z najbardziej niebezpiecznych gangów narkotykowych w Kolumbii. Szefowie nie żyją, załatwiliśmy ich. Przyjdą następni, ale nie mogę wyłapać ich wszystkich, teraz to wiem. Dwa dni temu wystąpiłem z FBI. Chcę, żebyś to wiedziała. Na wypadek, gdyby to coś dla ciebie znaczyło. – A powinno? – Spojrzała chłodno. Nadal czuła złość za to, na co ich tak długo narażał, pracując jako tajny agent. Wiedziała, że rodzice mu wybaczyli, ale ona jeszcze nie. Sean ma jeszcze dużo do naprawienia. – Sądzisz, że możesz być szczęśliwy bez tego wszystkiego? – zapytała bez ogródek, a on zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. Oboje wiedzieli, że uzależnił się od silnych emocji i ryzyka. – Może. Nie wiem. Szczerze mówiąc, będzie mi brakowało tego dreszczyku. Ta praca była moją pasją. Ale są też inne rodzaje pasji, w ostatecznym rozrachunku ważniejsze. Dałem z siebie tyle, ile w moim przekonaniu musiałem. Teraz reszta należy do mnie albo do kogoś, kto będzie jej chciał... Na przykład do ciebie – szepnął. – Jeśli mnie zechcesz. Kocham cię, Izzie... Bardziej niż moją pracę i ściganie dilerów narkotykowych. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie
zostałem ranny. Myślałem wówczas tylko o tym, żeby wrócić do ciebie i o naszym wspólnym życiu. Izzie patrzyła na niego surowo, zastanawiając się, czy mówi poważnie i naprawdę mógł rzucić pracę w FBI. Przebył długą drogę, dużo musiał przemyśleć. A to, co mówił, miało znaczenie, wielkie znaczenie. Zawsze pragnęła tylko tego, i teraz miała pewność. Wiedziała to już wtedy, gdy przyjechał poprzednim razem. Znalazła miłość swego życia, coś, czego jej najbardziej brakowało. Gdy skończył, skinęła głową, ale nie odpowiedziała; zbyt wiele słów naraz cisnęło jej się na usta. – Chcesz wpaść? – zapytała tylko i uśmiechnęła się. Wszedł za nią po schodach. Nie odważył się jej dotknąć, z obawy, że rozwieje się pod jego palcami jak zjawa. Zaczęła nalewać kawę, ale wziął ją w objęcia i pocałował z taką samą namiętnością, jaka wybuchła między nimi podczas ostatniego spotkania, gdy wszystko wymknęło się spod kontroli. To samo stało się teraz. Płomień, który tlił się niewidoczny, choć przez tak długi czas trzymał ich oboje przy życiu, wybuchł z całą siłą i połączył ich miłością, która przetrwała wszystkie próby i tragedie, jakich nie szczędziło im życie. A przecież wciąż się podnosili, żyli, byli cali i zdrowi. Po wszystkim leżeli objęci, bez tchu, wyczerpani. Sean uśmiechał się, patrząc na Izzie, najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek znał. Była mu przeznaczona, i teraz należała do niego. Oparta na łokciu przyglądała mu się z takim samym uśmiechem jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył ją w zerówce i z miejsca się zakochał. Leżąc tak i patrząc na nią, czuł się szczęśliwym człowiekiem. Izzie delikatnie pochyliła się, pocałowała go i wypowiedziała słowa, na które czekał: – Witaj w domu.
Tytuł oryginału FRIENDS FOREVER Wydawca Paulina Martela Redaktor prowadzący Iwona Denkiewicz Redakcja Ewa Borowiecka Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik Korekta Maciej Korbasiński Irena Kulczycka Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub martwych – jest całkowicie przypadkowe. Copyright © 2012 by Danielle Steel All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Weltbild Polska Sp. z o.o., 2012 Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 Świat Książki
Warszawa 2012 Weltbild Polska Sp. z o.o. ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa Księgarnia internetowa: Weltbild.pl Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. ISBN 978-83-273-0214-4 Nr 90453192
Plik mobi opracowany przez firmę eLib.pl al. Szucha 8, 00-582 Warszawa e-mail:
[email protected] www.eLib.pl