F. L. JUSTIN
OPERACJA „MIDWAY”
| SCAN & OCR by
[email protected] |
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
1
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Okładkę projektował
M. Wiśniewski
Scan & OCR
[email protected]
© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1961 r., Wydanie I
SCAN & OCR by
[email protected] 2009
Printed in Poland Nakład 155 000 egz. Objętość 4,2 ark. wyd. i ark. druk. Papier druk. mat. VII kl. 70 g. Format 70 x 100/32 z Fabryki Papieru w Myszkowie. Oddano do składu 12.XI.BO r; Druk ukończono w marcu 1961 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie. Zam. nr 8568 z dn. 2.XI.60 r. Cena zł 5.C-78
2
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
SPIS TREŚCI: „TEGO NIE BYŁO W PROGRAMIE” ............................................................. 4 PLANY NA ROZDROŻU ............................................................................... 10 A JEDNAK MIDWAY..................................................................................... 21 DECYZJA ADMIRAŁA YAMAMOTO ......................................................... 26 PLAN................................................................................................................ 29 ROZGRYWKA ZACZYNA SIĘ WCZEŚNIEJ............................................... 34 TORPEDY CZY BOMBY? ............................................................................. 38 NALOT............................................................................................................. 47 BITWA ............................................................................................................. 52 BILANS............................................................................................................ 58 KRZYŻÓWKA Z TYGRYSEM ...................................................................... 60
3
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
„TEGO NIE BYŁO W PROGRAMIE” Gdyby jeszcze miesiąc temu porucznik Harvey dowiedział się nagle, że weźmie udział w tajemniczej operacji, prawdopodobnie roześmiałby się na całe gardło, traktując tę wiadomość jako niezły dowcip. Harvey, w jego własnym mniemaniu, jak najmniej nadawał się do takiej roboty. Owszem, lubił rozwiązywać tajemnice, ale jako widz w kinie, śledząc perypetie bandy gangsterów tropionej przez mniej lub więcej rozgarniętych policjantów. Za kilkadziesiąt centów mógł przez dwie godziny przeżywać emocje wiedząc o tym, że i tak po zakończeniu filmu wyjdzie na jasno oświetloną ulicę i że w swoim pokoju nie zastanie zamaskowanego człowieka z wycelowanym w siebie browningiem. Był za małą figurą i miał za chudy portfel, aby być przedmiotem zainteresowania opryszka nawet pośledniejszego gatunku. Co innego jednak angażować się w filmowe emocje, ryzykując jednego dolara za bilet wstępu, co innego zaś zostać wciągniętym samemu w wir tajemniczych wydarzeń poważnego kalibru, brać w nich czynny udział i ryzykować własnym życiem. A wszystko wskazywało na to, że operacja, w jakiej miał wziąć udział, była nieprzeciętnej miary. Bladły wobec niej nawet najbardziej sensacyjne filmy, jakie w ciągu ostatniego miesiąca zdarzyło mu się oglądać. Myśl o niej psuła mu humor. Chwilami nawet żałował, że wstąpił do wojska. Wkładając mundur był przekonany, że zanim przejdzie przeszkolenie, flota amerykańska położy kres wojnie na Dalekim Wschodzie i pomoc jego, Harvey'a, okaże się zbędna. Tymczasem działania wojenne ciągnęły się już rok cały, a co gorsza Japończycy poczynili dalsze postępy. Harvey nie był tchórzem. Za namową kolegi, Crooksa, zgodził się na wzięcie udziału w tej operacji. Lubił jednak otwartą grę. Gdyby znajdując się w jakiejkolwiek bazie Pacyfiku otrzymał rozkaz zbombardowania konkretnego obiektu, jego obawy o swoje życie z całą pewnością nie byłyby większe od obaw każdego przeciętnego człowieka, który się znalazł w podobnej sytuacji. Drażniła go i denerwowała tajemniczość oczekującej go operacji. Czuł, że uspokoi się dopiero wówczas, gdy jej charakter i cel zostaną choćby trochę wyjaśnione. Jak dotychczas jednak wszystko było osłonięte tajemnicą. W końcu stycznia 1942 roku skierowano go do bazy lotniczej Eglin Field na Florydzie. Zastał tu grupę równie zdziwionych jak on sam lotników. Powiedziano im jedynie, że wezmą udział w specjalnej operacji, do której tu właśnie muszą się przygotować. Na pozór wszystko przypominało zwykłe szkolenie. Rozpoznawanie celów według zdjęć lotniczych, loty nad cel, bombardowanie, powrót na lotnisko. Dziwne były tylko dwie sprawy. Najnowszego typu celowniki Nordena zostały wymontowane, a ich miejsce zajęły urządzenia przestarzałe. 4
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Samuel Crooks zrobił w związku z tym uwagę, z którą zresztą James całkowicie się zgodził. — Widzisz, Jam — powiedział — liczą się widać poważnie z tym, że możemy razem z naszymi gruchotami dostać się w ręce żółtych. O nas im nie chodzi. Myślą tylko, żeby tajemnica celowników nie została przedwcześnie odkryta. A nas... mogą brać diabli! Drugą intrygującą sprawą było to, że szczególną uwagę zwracano na jak najwcześniejsze podrywanie maszyn przy starcie i skracanie tym samym ich rozbiegu do minimum. Na poszczególnych pasach startowych malowano białe znaki, których nie wolno było przekroczyć. Współzawodniczono nawet w tym, kto na ile metrów przed tym diabelskim znakiem zdoła poderwać samolot w powietrze. Te dwa intrygujące fakty kłóciły się ze sobą. Wydawało się to tym dziwniejsze, że przecież każda trudna operacja, a na taką zapowiadało się z całą pewnością, wymagała użycia jak najnowocześniejszego i najlepszego sprzętu. Tu zaś zachodziło coś wręcz przeciwnego. W pierwszych dniach marca cała grupa znalazła się w San Francisco. Z tą chwilą jedną sprawę można było uznać za całkowicie wyjaśnioną: szykowano ich w istocie do operacji przeciwko Japończykom. Kiedy zaś na pokład lotniskowca ,,Hornet” załadowano szesnaście bombowców B-25, Harvey odgadł natychmiast przyczyny szkolenia w krótkim starcie. Pokład „Hornet” miał długość około 250 metrów, podczas gdy bombowce tego typu w normalnych warunkach wymagały rozbiegu co najmniej 300 metrów. A więc sprawa była zupełnie jasna. Jedyną zagadkę stanowił nadal cel nalotu. To jednak interesowało przede wszystkim pułkownika Doolittle, dowódcę jednostki lotniczej, która na pokładzie lotniskowca wyruszyła właśnie na Pacyfik. Pierwsze dni podróży nie wzbudzały w nikim specjalnych obaw. Było raczej wątpliwe, aby samoloty japońskie mogły się ukazać w rejonach tak odległych od swoich baz. „Gdyby było inaczej... — pułkownik Doolittle z grozą myślał o takiej ewentualności — »Hornet« w sytuacji, w jakiej się znajdował, mógł być jedynie bierną, bezbronną ofiarą”.
Jego 8 dział 127 mm i 16 dział 28 mm w gruncie rzeczy niewiele mogłyby zdziałać w walce z silniejszym ugrupowaniem lotniczym. Na osłonę lotniczą zaś lotniskowiec nie mógł liczyć. Znajdujących się na jego pokładzie 25 bombowców i 85 samolotów myśliwskich w istocie rzeczy nie można było w tym wypadku brać pod uwagę. Trudno byłoby bowiem liczyć na pomoc ciężkich B-25, z których prawdopodobnie zaledwie kilka zdołałoby na czas wystartować, a jeszcze mniej na samoloty myśliwskie uwięzione w hangarach pod pokładem zajętym przez
5
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
bombowce. To zakrawało na ironię losu: okręt naszpikowany samolotami nie mógł w razie nagłego ataku Japończyków użyć ich dla własnej obrony. W tej sytuacji całą siłę lotniczą reprezentowały wodnosamoloty katapultowane z krążowników towarzyszących lotniskowcowi. Pomoc ich oczywiście była wysoce problematyczna, zwłaszcza w obliczu zmasowanego nalotu. Z każdym dniem rejsu niebezpieczeństwo rosło. W siódmym dniu podróży dowódca lotniskowca komandor Mitscher poprosił nagle pułkownika Doolittle do siebie. — Zdaje mi się, że pan może być spokojny o swoje baranki — powiedział wręczając mu otrzymaną przed chwilą depeszę. Pułkownik przerzucił wzrokiem tekst. Komandor miał rację. Sytuacja rzeczywiście zmieniała się na korzyść. Depesza pochodziła od admirała Halsey'a z zespołu lotniskowca „Enterprise” i donosiła o mającym wkrótce nastąpić połączeniu sił amerykańskich na północ od wyspy Midway. Idący w tym kierunku „Enterprise” mógł im zagwarantować dobrą osłonę lotniczą. Tego jeszcze dnia pułkownik Doolittle zarządził odprawę załóg B-25. Była to pierwsza odprawa bojowa od wyruszenia w morze. Porucznik Harvey oczekiwał jej z niecierpliwością. — Osiemnastego kwietnia — zaczął pułkownik — w godzinach popołudniowych, kiedy znajdziemy się w odległości 500 mil od Japonii, przeprowadzimy pierwszy w tej wojnie nalot na Tokio, Nagoya, Osaka. Kobe, Yokohama oraz stocznie w Yokosuka. Nie potrzebuję dodawać jak wielkie znaczenie psychologiczne i moralne może mieć pomyślne wykonanie zadania. ...Losy nas wszystkich mogą ułożyć się różnie. Musimy jednak pamiętać o jednym. Nalot, w którym wszyscy weźmiemy udział, ma przekonać Japończyków, iż startowaliśmy z baz lądowych, a nie z okrętów. Dlatego wszelkie dokumenty, które wskazywałyby na to, że byliście zaokrętowani na lotniskowcu „Hornet”, muszą być zniszczone. Godzina startu nie została ściśle określona. Plan operacji przewidywał, że nalot zostanie przeprowadzony w nocy, by maszyny biorące w nim udział mogły o świcie lądować na lotniskach chińskich. Mówiąc o założeniach operacji pułkownik Doolittle nie przypuszczał jednak, że w najbliższych dniach zajdą okoliczności, które zmuszą go do zmiany opracowanego planu. 16 kwietnia ocean rozkołysał się sztormem. Pogoda wyraźnie nie sprzyjała akcji lotniczej, lecz nie to było najgorszą okolicznością. Nazajutrz w godzinach przedwieczornych eskadra amerykańskich okrętów znajdowała się w odległości 850 mil od Tokio. Tuż po zachodzie słońca obsługa radaru zameldowała o wykryciu podejrzanego echa. To mogło być coś znacznie gorszego niż sztorm. 7 6
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
:— Tego w programie nie było — Doolittle uśmiechnął się gorzko. — Jak pan myśli, komandorze, czy to Japończyk? Mitscher zrobił niewyraźną minę. — Naszych okrętów w tym rejonie na pewno nie ma, a więc... Znajdowali się na pomoście bojowym, skąd roztaczał się oryginalny widok. Silne pancerne nadbudówki tworzyły urwistą pionową ścianę stali, spadającą z jednej strony wprost w zielonobure fale oceanu, z drugiej zaś na gładki pokład zapełniony samolotami. Zewsząd otaczał ich ocean zamknięty kolistą linią horyzontu. Wkrótce obserwacja wzrokowa potwierdziła słuszność meldunku obsługi radaru. W istocie daleko przed nimi widniały wyraźne zarysy nieznanej jednostki. — Halsey już działa... — komandor Mitscher wskazał pułkownikowi sylwetkę towarzyszącego im krążownika, który opuściwszy szyk wysunął się do przodu znacznie zwiększając szybkość. — Tak, to „Nashville” — dodał po chwili obserwacji. Doolittle zasępił się. — Jeśli tamci nas zauważyli, gotowi drogą radiową powiadomić własne bazy, czego również nie było w programie. Mitscher nie odrywał oczu od lornetki. — To jakaś kanonierka — objaśniał z wahaniem. — ,.Nashville” powinien już otworzyć ogień. To przecież nie jest przeciwnik dla niego... Dowódca krążownika jak gdyby usłyszał Mitschera, gdyż w tejże chwili okręt rozbłysnął ogniem i otoczył się kłębami dymu. Komandor patrzył w stronę oddalonej, ciemniejącej kreski kanonierki. Huk wystrzałów przeleciał nad oceanem i utonął w nim słabnącym echem. Ku zdziwieniu komandora kanonierka odpowiedziała ogniem. Było w tym coś tak nieoczekiwanego, wprost humorystycznego, że komandor mimo woli się uśmiechnął. Wątły, nikły okręcik nie miał absolutnie żadnych szans i jego próba oporu w tej sytuacji wyglądała zdecydowanie niepoważnie. — Drugą salwą powinien go nakryć — zdecydował Mitscher z nie słabnącym zainteresowaniem obserwując przebieg... egzekucji. To bowiem, co się działo na jego oczach, trudno byłoby nazwać walką. Druga salwa, która w minutę później zaniepokoiła ocean, również nie była celna. Doolittle zaczynał się niecierpliwić. Mitscher odczuwał coś w rodzaju wstydu za niepowodzenia swych kolegów z „Nashville”. Na krążowniku najwidoczniej denerwowano się nie mniej, gdyż działa jego huczały teraz nie kończącym się grzmotem. Egzekucja, jak to w myśli nazwał komandor, ciągnęła się przez dziesięć minut. Pociski, kanonierki nawet nie dosięgały krążownika i dziesięciominutowe
7
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
ostrzeliwanie przypisać należało wyjątkowej niezdarności artylerzystów z „Nashville”. Krążownik wracał do szyku w aureoli wątpliwej sławy. Admirał Halsey wezwał natychmiast do siebie jego dowódcę. Należy przypuszczać, że nie uczynił tego po to, by złożyć mu gratulacje... Doolittle i Mitscher spojrzeli na siebie. Obaj myśleli o tym samym i obaj dochodzili do tych samych wniosków: Gdyby zamiast kanonierki spotkali pierwszy lepszy pancernik? — Znęcał się nad nim... — pułkownik nie mógł darować sobie złośliwej uwagi. — Żebyśmy przynajmniej wiedzieli, że tamten nie zdążył powiadomić. Mitscher nie odpowiedział nic. Obaj myśleli o operacji, ale w dwu różnych aspektach. Pułkownik martwił się, że cały drobiazgowo opracowany plan po prostu weźmie w łeb. Aby zaskoczyć japońską obronę przeciwlotniczą, 25 bombowców powinno już teraz startować nad wyspy japońskie. Niestety, zasięg samolotów był zbyt mały i nawet po osiągnięciu celów nigdy by nie dotarły do bezpiecznego lądowiska. Dalsza zwłoka wzmagała zaś niebezpieczeństwo. Trzeba było obie te sprzeczności jakoś pogodzić. Kompromis mógł być tylko jeden: przyspieszyć start i dokonać go w momencie, gdy tylko odległość do wysp japońskich zmniejszy się do tego stopnia, że zasięg B-25 okaże się wystarczający. Przy rozwijanej obecnie szybkości eskadry moment taki mógł nastąpić nazajutrz, 18 kwietnia, w godzinach przedpołudniowych. Chyba, że zaszłyby nieoczekiwane okoliczności... Komandor Mitscher miał zmartwienie nieco innego charakteru. Jego również denerwowało' nieoczekiwane-spotkanie z kanonierką, nad którą przez 10 minut pastwił się niefortunny krążownik. On także brał pod uwagę możliwości nadania depeszy przez kanonierkę i w związku z tym rozważał sprawę niebezpieczeństwa wzmagającego się z godziny na godzinę. O ile jednak Doolittle pragnąłby znaleźć się możliwie blisko wysp japońskich, o tyle Mitscher wolałby, aby start odbył się możliwie daleko od nich. Nie znaczy to bynajmniej, że komandor źle życzył lotnikom. Tak dalece antagonizm lotniczo-morski nie sięgał. Mitscher po prostu zdawał sobie sprawę, że im wcześniej B-25 wzlecą w powietrze, tym prędzej będzie mógł się skierować na bezpieczniejsze wody i wydobyć na pokład drzemiące w hangarach myśliwce, gwarantujące należytą osłonę lotniczą. Obliczając w myśli, kiedy może nastąpić ów zbawczy moment, doszedł do tego samego wniosku co pułkownik Doolittle: jutro w godzinach przedpołudniowych. Chyba, że zajdą nieprzewidziane okoliczności... „Nieprzewidziane okoliczności” rzeczywiście zaszły nazajutrz o godzinie 06.27 i przybrały postać skromnego rybackiego statku o egzotycznej nazwie „Nitto Maru”. Ów skromny statek rybacki pełnił mniej skromną służbę patrolową w ramach 5 floty japońskiej i znajdował się właśnie w wyznaczonym sektorze, kiedy przed nim 8
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
pojawiły się na horyzoncie potężne sylwetki lotniskowców i krążowników. Ich kurs na zachód ku Japonii nie mógł budzić żadnych wątpliwości co do celów eskadry amerykańskiej. Dowódca „Nitto Maru” nie zwlekał z decyzją. Zaszyfrowana depesza miała zaalarmować Tokio i sztaby odpowiedzialne za obronę cesarza i wysp. O tym, że Japończycy wykonali swój obowiązek, zorientowano się szybko również i w eskadrze amerykańskiej. Nie trzeba było nawet rozszyfrowywać przejętej depeszy, aby domyślić się jej treści. Moment, o którym myśleli jeszcze wczoraj Doolittle i Mitscher, musiał nastąpić o parę godzin wcześniej. O tym, aby zbombardować Tokio i inne miasta w nocy, a o świcie lądować w Chinach, nie mogło już być mowy. Nalot musiał być przeprowadzony na los szczęścia. O jakiej porze samoloty dotrą do Tokio i Yokosuka zależało już tylko od szybkości maszyn i warunków atmosferycznych. Pułkownik Doolittle nie miał wyboru. Na domiar złego ocean był niespokojny. Rozkołysany pokład lotniskowca utrudniał start. „Hornet” zatoczył krąg i ustawił się dziobem do wiatru. Kolejność startu samolotów wyznaczona była już z góry. Jako pierwszy opuszczał pokład lotniskowca „Hornet” pułkownik Doolittle ze swoją załogą. Uruchamiane silniki napełniły ocean głośnym warkotem. Porucznik Harvey zaciągnął limuzynę. Odgłos pracy silników stał się od razu cichszy. Jego maszyna dygotała i zdawało się, że pokład lotniskowca załamie się od silnych wstrząsów. Przed sobą mógł dostrzec samolot dowódcy. Jako pierwszy miał szczególnie trudne zadanie, gdyż jego rozbieg musiał być najkrótszy. Harvey widział, jak dziób lotniskowca unosił się, po czym zapadał w dolinę fali. Moment startu trzeba było zsynchronizować z ruchem lotniskowca i obliczyć tak, aby samolot znalazł się na krańcu dziobu w chwili, gdy ten znajduje się w swoim najwyższym położeniu. Harvey obserwował, jak sobie poradzi z tym pułkownik Doolittle. Właśnie dziób „Horneta” zapadał się w najgłębszą dolinę. Samolot pułkownika drgnął. Zwiększone obroty napełniły warkotem cały okręt. B-25 ruszył naprzód, lekko dobiegł do dziobu i wyrzucony jak przez trampolinę zawisł w powietrzu. Porucznik gwizdnął z uznaniem. Crooks nie zrozumiał. — Co Jam? Harvey wskazał palcem w górę. — Stary już fruwa... Przed nimi rząd maszyn szybko się kurczył. Wreszcie James zobaczył przed sobą chorągiewkę startowego. Tkwiła jakiś czas w górze, po czym ostro przecięła powietrze w dół. W tej chwili porucznik dojrzał jak pokład zaczął róść przed nim gładką ścianą. Ruszył naprzód. Nie wiedział nawet, kiedy lotniskowiec „skończył się”. Ściągnął drążek i maszyna poderwała się w górę. Przed nim falował ocean...
9
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
PLANY NA ROZDROŻU Szef Sztabu Zjednoczonej Floty 1 kontradmirał 2 Ugaki nerwowym ruchem sięgnął po słuchawkę telefonu. „Ani chwili spokoju” — pomyślał ze złością. Po drugiej stronie przewodu meldował się komandor Kurosima. Pogrążony we własnych myślach kontradmirał w pierwszym momencie nie zrozumiał o co chodzi. — Czy mogę zameldować osobiście o wykonaniu zadania? — zapytywał Kurosima. Twarz Ugaki rozjaśniła się. — A tak, tak — proszę... Sprawa rzeczywiście była pilna. Tej właśnie sprawie Ugaki poświęcał ostatnio długie godziny dnia szereg bezsennych nocy. To samo zresztą zadanie ciążyło na komandorze i Ugaki był nawet zadowolony z odwiedzin swego podwładnego. Będą mogli skonfrontować swoje rozważania i swoje zamysły. Sprawa dotyczyła najbliższych planów militarnych. Błyskawiczne i efektowne zwycięstwa osiągnięte w pierwszym roku wojny nie doprowadziły do rozstrzygnięcia konfliktu, wojna przeciągała się i najwyższe dowództwo japońskie nie bardzo wiedziało, jak należało nadal ją poprowadzić. Wszelkie plany przed powzięciem decyzji o napaści na Pearl Harbour teraz wydały się nagle naiwne. Przypuszczano, że po złamaniu głównych sił nieprzyjacielskiej Floty Pacyfiku wystarczy zdobyć podstawowe bazy amerykańskie na Pacyfiku i morzach południowych, przygotować ich obronę i spróbować pertraktacji pokojowych. Rzeczywistość okazywała się tymczasem inna. Przeciwnik niechętnie rezygnował z utraconych wysp i wszystko wskazywało na to, że szykuje się do generalnej rozprawy. Ugaki był przeciwny biernemu przypatrywaniu się wzrostowi sił amerykańskich na Pacyfiku. Uważał, że należy prowadzić walkę zaczepną, atakować, nękać i doprowadziwszy w sprzyjających warunkach do spotkania z głównymi siłami amerykańskiej floty rozgromić ją. Zanim przeciwnik zdoła
1
2
W Japonii lotnictwo nie stanowiło odrębnego rodzaju wojsk i nie miało odrębnego dowództwa. Flotę morską i współdziałające z nią lotnictwo morskie obejmowano ogólną nazwą Zjednoczonej Floty. Dla łatwiejszego zorientowania czytelnika stopnie wojskowe podane zostały w niniejszym tomiku według powszechnie używanej terminologii. W rzeczywistości w japońskiej marynarce wojennej stopnie te brzmią: admirał — Tai-sho, wiceadmirał — Chu-sho, kontradmirał — Sho-sho, komandor — Tai-sa, komandor porucznik — Chu-sa, komandor podporucznik — Sho-sa, kapitan — Tai-i, porucznik — Chu-i, podporucznik — Sho-i, chorąży — Sho-i Ko-hosei.
10
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
zbudować nowe okręty, będzie można nie tylko odpowiednio zabezpieczyć zdobyte terytoria, ale nawet i rozszerzyć stan posiadania. Prawdę mówiąc, już w drugim roku wojny kontradmirał przeżywał najbardziej gorzkie rozczarowanie. Ulegając militarystycznej propagandzie chwilami sam gotów był uwierzyć, że ludność tubylcza wysp rzeczywiście z radością powita wkraczające oddziały japońskie. Tymczasem był świadkiem zupełnie czegoś innego. Ludność ta daleka była od entuzjazmu na widok japońskich żołnierzy, tak samo zresztą jak i bez najmniejszego żalu żegnała wycofujących się Amerykanów. Zarówno jedni jak i drudzy w gruncie rzeczy traktowani byli jak najeźdźcy. Tak z jednej, jak i z drugiej strony nie była to przecież wojna w obronie ojczyzny. Prowadzono ją o podział terenów nie należących do żadnej ze stron toczących walkę na rozległych obszarach Pacyfiku. Rachunek był czyniony nie tylko bez gospodarza, ale i wbrew jego prawdziwym pragnieniom. Japońska ofensywa zaczęła się na długo przed Pearl Harbour. Na Guam, Wake, Truk, Palau i innych wyspach coraz częściej pojawiali się japońscy kupcy, rzemieślnicy, przedsiębiorcy. Ich właściwa rola i cel pobytu na wyspach nie budziły w nikim wątpliwości. Rzadko jednak kiedy udawało się ich złapać na gorącym uczynku. Ale dla Świętego Cesarstwa celem wojny nie były Guam czy Wake. Tym celem nie było nawet wyparcie Amerykanów z zajmowanych na oceanie pozycji. Długofalowa polityka Mikada wypowiedzianą wojnę traktowała jako zakrojony na szeroką skalę manewr, mający na celu zabezpieczenie tyłów przed właściwą ekspansją na zachód, na bogate tereny Chin i azjatycką część ZSRR. Mikado i jego doradcy zdawali sobie sprawę z tego, że tę ostateczną ofensywę będzie można przeprowadzić dopiero wówczas, gdy Imperium Japońskie uzyska nowe źródła surowców i oprze się o łańcuch baz morskich, lotniczych i lądowych. Chociaż walkę prowadzono teraz ze Stanami Zjednoczonymi, Związek Radziecki ani przez chwilę nie przestał być japońskim wrogiem nr 1. I to właśnie komplikowało sprawę. Ugaki podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy i po raz nie wiadomo który wpatrywał się w rozległą błękitną przestrzeń usianą plamami wysp o nieregularnych kształtach. Na Guam, Wake, Filipinach, a nawet nad dalekim Singapur — brytyjskim bastionem na Dalekim Wschodzie — powiewała japońska bandera. Ale co dalej? Opracowanie strategicznych planów było zadaniem generalnych sztabów armii i floty. Trudno o dobranie podobnie niezgodnych partnerów. Ich odrębności nie potrafił złagodzić formalny układ zawarty w listopadzie 1941 roku między Sztabem Zjednoczonej Floty i Sztabem Armii o wspólnym prowadzeniu działań wojennych, w którym omówiono ogólnie rolę i zadania każdego z rodzajów
11
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
wojsk 3 . W japońskich siłach zbrojnych między tymi dwoma rodzajami broni antagonizm przybierał niekiedy charakter wrogości. Armia i flota miały różne koncepcje i niechętnie godziły się na kompromis. Przeforsowanie planu napaści na Pearl Harbour admirał Yamamoto mógł zawdzięczać jedynie swojemu zdecydowaniu i uporowi. Powodzenie i rozgłos, jaki zyskał po tym niezwykłym zwycięstwie, podniosły jego autorytet i znaczenie. Było to i dobre dla niego i złe. Dobre, gdyż odtąd Yamamoto mógł swoją opinią przeważać losy planów; złe, gdyż zbytnie powodzenie zwiększało szeregi jego wrogów, zawistnych konkurentów walczących o względy Mikada. Ugaki przyglądał się rozwieszonej na ścianie mapie, powracając do swoich poprzednich myśli. Uderzenie mogło być przeprowadzone w jednym z trzech kierunków: na zachód, na wschód lub na południe. I trzy te koncepcje ścierały się ze sobą. Ugaki osobiście opowiadał się za zaatakowaniem Wysp Hawajskich. Ilekroć spoglądał na mapę denerwowało go to, że Amerykanie w swej drodze do Australii mogą korzystać z tak świetnej bazy, która przecież mogła w każdej chwili przekształcić się też w bazę wypadową przeciwko macierzystym wyspom japońskim. Zajęcie Hawajów zlikwidowałoby to niebezpieczeństwo, przecięłoby amerykańskie morskie linie komunikacyjne, a jednocześnie rozszerzyłoby pierścień obronny wokół wysp japońskich. Obawiał się natomiast uderzenia na zachód. Armia radziecka stojąca u swych wschodnich rubieży nie brała wprawdzie udziału w walce, ale już sama jej obecność w tych rejonach wystarczała, aby krępować ruchy, paraliżować swobodę planowania kolejnych uderzeń i wiązać znaczne siły lądowe, bez których opanowanie większych wysp byłoby nie do pomyślenia. Uderzenie na zachód musiało pozostać, jego zdaniem, dalszym, końcowym planem strategicznym, którego realizacja podniesie Święte Cesarstwo do właściwej mu godności i wielkości. Ugaki był tak zatopiony w swych planach, ze me słyszał nawet, kiedy komandor stanął w drzwiach jego gabinetu. Dopiero kiedy Kurosima zameldował się po raz drugi, kontradmirał oderwał wzrok od mapy i odwrócił się. Komandor wyjął z kieszeni dokumenty i rozłoży je na biurku. W pierwszej chwili na twarzy Ugak odmalowało się głębokie rozczarowanie.
3
Organizacja najwyższego dowództwa japońskiego była dość skomplikowana. Nominalnym dowódcą był cesarz, któremu bezpośrednio podlegały trzy najwyższe organy: Sztab Generalny Imperium (Senji-Dai-Honei), Rada admirałów i marszałków (Gensui-Fu) i Najwyższa Rada Wojskowa (Gunji-Sengi-In). Oprócz tego istniały sztaby generalne sił morskich i lądowych, których współpracę regulowały osobne i specjalne umowy.
12
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Na rozłożonej mapie zamiast rozległego błękitu oceanu widniał teraz przed nim olbrzymi obszar lądu od zachodnich krańców ZSRR aż do wschodnich granic macierzystych wysp japońskich. — Synchronizacja działań? — zapytał, z góry oczekując potwierdzającej odpowiedzi. Kurosima skinął głową. Plan był jak na poglądy Ugaki aż nadto śmiały. Było jasne, że Kurosima jako podstawę do jego opracowania wziął polityczne założenia wynikające z istnienia „osi” Rzym — Berlin — Tokio. Komandor uważał, że skoro Japonia przystąpiła do owej „osi”, to z tego tytułu coś się jej musi należeć przynajmniej w postaci uzgodnienia planów strategicznych. — Najbliższym naszym zadaniem — komandor poczuł się w obowiązku do złożenia bliższych, ustnych wyjaśnień — powinno być zniszczenie floty przeciwnika, osiągnięcie panowania w powietrzu nad Oceanem Indyjskim oraz zdobycie wyspy Cejlon... Wzrok Ugaki z zainteresowaniem śledził szlak przyszłej ofensywy wskazywany przez komandora końcem pałeczki. — ...Cejlon — ciągnął Kurosima — nie jest naszym ostatecznym celem. Zdobycie go jednak pozwoli nam na późniejszą obronę Półwyspu Malajskiego — pałeczka drgnęła i dziwnie lekko przesunęła się na północny kraniec Indii. — Stamtąd na nasze spotkanie maszeruje wojsko niemieckie... Plan był urzekający. Ugaki patrzył na mapę zafascynowany czarną pałeczką Kurosimy-czarodzieja. Gdybyż tak można było urzeczywistnić te piękne marzenia. Komandor jak gdyby odgadł myśli przełożonego. — To nie jest fantazja — powiedział z naciskiem — mamy informacje, że niemiecka armia z wiosną rozpocznie ofensywę... — A czy macie informacje, jak się ona zakończy? Chociaż pytanie miało ton ironiczny, Kurosima musiał przyznać, że jest rzeczowe. Wprawdzie jak dotychczas niemieccy sojusznicy wciąż posuwali się naprzód, ale któż zaręczy, że któregoś dnia szczęście się od nich nie odwróci i armia radziecka nie zada im klęski. Armia radziecka... Było to denerwujące i przytłaczające zarazem. Ta nie walcząca z Japonią Armia Radziecka w gruncie rzeczy psuła szyki i tu na Dalekim Wschodzie i tam gdzieś na odległych zachodnich obszarach. Wróg nr 1 wciąż istniał i wciąż był groźny. Ugaki cieszył się w duchu z niedostatków planu Kurosimy. Marzenia trzeba wciąż konfrontować z rzeczywistością, a ta ostatnia nie dawała podstaw do tego, aby plan komandora można było uznać za realny. Tym samym dawny plan kontradmirała napaści na Hawaje mimo zarzutów, jakie mu stawiano, okazywał się nadal lepszy. Ugaki gotów był go bronić do końca, nie znajdował jednak ani sojuszników, ani nowych argumentów oprócz tych, które swego czasu przytaczał. 13
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Najpotężniejszym sojusznikiem, o pozyskaniu którego marzył kontradmirał, był Yamamoto, ale ten stał na uboczu nie mieszając się w opracowywanie planów strategicznych. Ugaki był realistą. Nie wierzył nie tylko w powodzenie planu Kurosimy, ale nawet w możliwość zsynchronizowania działań armii niemieckiej i japońskiej. Potwierdzeniem takiej opinii był znamienny fakt, że sprawa uzgodnienia planów strategicznych została zupełnie pominięta przez zachodnich partnerów w trójstronnej umowie wojskowej między państwami „osi” Rzym—Berlin—Tokio podpisanej 19 stycznia 1942 roku. Uroczysty tekst nie wnosił nic konkretnego. Wszystkie trzy państwa zgadzały się z tym, że wojnę trzeba wygrać i że dążyć do tego należy wspólnymi siłami. Komandor Kurosima nie mógł zrozumieć przyczyn, dla których Niemcy wstrzymywali się z uzgodnieniem terminów i rozmiarów konkretnych posunięć. Nie bardzo orientował się w tym, że niemiecka machina wojenna zaczynała coraz bardziej grzęznąć na terenie ZSRR i że hitlerowscy generałowie po przykrych rozczarowaniach woleli już nie stawiać żadnych horoskopów. Uprzednio opracowany przez Kurosimę plan uderzenia na zachód okazał się w tej sytuacji co najmniej nieaktualny. Nowego zaś planu dalszej ofensywy wciąż jeszcze nie było... * *
*
Wartownik Amatsu miał dziś wyjątkowego pecha. Nigdy nie lubił, jeżeli w czasie jego warty przed wejściem do budynku sztabu generalnego przybywało do gmachu zbyt dużo wysokich osobistości wojskowych. Wymagało to szczególnej uwagi. Tymczasem dziś właśnie musiała się odbywać jakaś ważna narada, skoro w krótkich odstępach czasu do budynku weszło już kilkanaście osób. Amatsu znał ich prawie wszystkich z widzenia. Jako pierwsi przybyli wiceadmirał Ito, kontradmirał Fukudome i komandor Tomioka z morskiego sztabu generalnego, w minutę później zjawił się kontradmirał Ugaki z komandorem Kurosima, obaj ze sztabu Zjednoczonej Floty. Zaledwie Amatsu zdołał odetchnąć, a już musiał powitać komandora Watanabe z wydziału operacyjnego sztabu, admirała Yamamoto oraz generała Mijadzaki, szefa wydziału operacyjnego w sztabie generalnym wojsk lądowych, który przybył z kilkoma oficerami. W gruncie rzeczy wszystkie te narady były dla Amatsu zupełnie obojętne. ,Z największą przyjemnością zrzuciłby z siebie mundur i wyruszył łodzią na połów ryb. Był kwiecień i sezon właśnie się zaczynał.
14
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Wartownik spojrzał na rozkwitające przed gmachem drzewa, przerzucił wzrok na drugą stronę ulicy i drgnął. Za drzewem stał jakiś człowiek i Amatsu zdawało się, że patrzy wprost na niego. „Tokko 4 ...” — pomyślał. Jak dotychczas nde miał do czynienia z ludźmi z Tokko, ale słyszał o nich wiele. Jeszcze przed kilku laty była to niewielka organizacja, do której dobierano specjalnych ludzi, i podlegała Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Funkcjonariusze jej szczycili się specjalnymi zaszczytami i przywilejami. Z czasem Tokko rozrosło się i miało swoich ludzi w każdym urzędzie, w każdej instytucji. Dochodziło do tego, że przydzieleniem węgla zajmował się człowiek z Tokko. Bez węgla trudno było coś ugotować lub ogrzać mieszkanie. Węglem można było regulować nastroje ludności, wzbudzać patriotyzm i zapewniać lojalność wtedy — gdy przydział węgla zależał od człowieka z Tokko. Amatsu wolał nie mieć do czynienia z Policją Kontroli Myśli, jak popularnie nazywano Tokko. Przestał więc „filozofować” i równym obojętnym krokiem zaczął przechadzać się przed budynkiem. W sali na drugim piętrze za chwilę miała się rozpocząć narada. Rozbieżności w poglądach na cele najbliższych operacji już od dawna budziły niepokój poszczególnych ugrupowań w dowództwie. Nawet Mikado zechciał łaskawie okazać swoje zniecierpliwienie, co było równoznaczne z poważnym ostrzeżeniem, a co jeszcze bardziej zaostrzyło przeciwieństwa wewnątrz armii i floty. Sztab generalny armii nie szczędził złośliwych uwag pod adresem morskiego sztabu generalnego, który z kolei dość sceptycznie zapatrywał się na propozycje sztabu Zjednoczonej Floty. Ten co najmniej oryginalny system „współpracy” był powodem ironicznych raportów niemieckiego attaché morskiego, generała Wenekera, który zachowując jak największą uprzejmość wobec swych sojuszników donosił jednocześnie swym przełożonym, że rozgardiasz panujący w najwyższym dowództwie japońskim nie rokuje najlepszych nadziei na najbliższą przyszłość! Ambicje i ambicyjki japońskich przywódców, niesłychanie rozgałęziona sieć spisków i wzajemnych oskarżeń powstała w wyniku bezpardonowej walki poszczególnych grup, za którymi najczęściej stały potęgi dzaibatsu 5 . Nad całym tym systemem ciążyła postać Hirohito, otoczona boską bałwochwalczą czcią wysokich dostojników gotowych do najpodlejszych intryg, aby tylko zyskać względy cesarza. Walka generałów o godność dostępu do tronu bezsprzecznie zmniejszała zdolność operatywną wszystkich sztabów. Dzisiejsza narada rozpoczęła się jak zawsze od oddania hołdu Hirohito:
4 5
Polityczna policja japońska. Koncerny japońskie.
15
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
— Niech cały wszechświat stanie się domem, w którym zasiądzie cesarz — rozpoczął swe przemówienie wiceadmirał Ito. — Zanim się jednak to stanie, musimy rozważyć drogi, które prowadzą do urzeczywistnienia wielkiej misji narodu japońskiego. Po tym wstępie zebrani wiedzieli już, o czym będzie dalej mówił Ito. Rzeczywiście, Ito powołał się na świętą wiarę szyntoizmu, która uczyniła z cesarza boga, a każdego Japończyka półbogiem nakładając jednocześnie na nich obowiązek szerzenia tej religii i zdobywania dla nich nowych wiernych przez rozszerzanie granic państwa. Wojna więc, którą naród japoński prowadzi, jest nie tylko obowiązkiem patriotycznym, lecz nakazem bogów. Już dawni władcy japońscy wykorzystywali szyntoizm do własnych celów politycznych, a cesarz Meidżi panujący w drugiej połowie XIX w. zbudował na jego bazie całą doktrynę zmierzającą do zapewnienia bezgranicznej uległości i lojalności obywateli. Tak było łatwiej rządzić wewnątrz kraju i tak było łatwiej planować podbój świata. Powoływanie się na świętą misję i na wolę cesarza było ulubionym chwytem każdego z mówców. Dwaj dyskutanci i najzaciętsi wrogowie mogli wzajemnie się oskarżać i przedstawiać zupełnie ze sobą sprzeczne wnioski i plany, ale żaden z nich nie zapominał przy tym powołać się na wolę cesarza. Pierwsze słowa Ito wysłuchane zostały więc z uroczystą uwagą. Teraz wiceadmirał przechodził do spraw bardziej istotnych i sala się ożywiła. — Którędy prowadzi szinto — droga bogów — ku wielkości świętego cesarstwa? Przedstawiano nam drogę na zachód i drogę na wschód. Żadna z nich nie wydaje się obecnie do przyjęcia. Nie możemy jednak dłużej czekać. Cesarz niecierpliwi się, że zwlekamy z wypełnieniem woli bogów, które stało się zaszczytem naszego pokolenia. Oto przedstawimy wam nowy plan, abyście mogli poznać, najwłaściwsze naszym zdaniem, zamiary... Ito usiadł. Nikogo to nie zdziwiło, że zamiast dalszego relacjonowania skinął głową w stronę komandora Tomioka. Wszyscy wiedzieli, że ani szef sztabu generalnego, admirał Nagano, ani jego zastępca, wiceadmirał Ito, nie zajmują się takimi „głupstwami”, jak opracowywanie planów strategicznych. Od tego byli oficerowie tej miary, co komandor Tomioka, lub co najwyżej kontradmirał Fukudome. Komandor podniósł się z miejsca i powoli, jak gdyby jeszcze zastanawiając się, podszedł do mapy pokrywającej prawie całą ścianę sali. Przez chwilę wpatrywał się w tak doskonale znane wszystkim tu obecnym zarysy lądów, po czym bez słowa wskazał na... Australię. W sali zapanowało poruszenie. Jak dotychczas nikt nie wpadł na pomysł zaatakowania Australii. Pomysł był nowy, ciekawy i zainteresował wszystkich. Jedynie w twarzy kontradmirała Ugaki dostrzec było można ledwo widoczny
16
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
ironiczny uśmiech. On jeden pozostawał wciąż wierny swojemu planowi ofensywy na wschód — ku Hawajom. Tomioka zdając sobie w pełni sprawę z poruszenia, jakie wywołał jego milczący gest, przystąpił do uzasadnienia planu: — Cesarz nie będzie miał spokoju, a ojczyzna nasza będzie w stałym zagrożeniu, dopóki Australia nie znajdzie się całkowicie pod naszą kontrolą i nie zostanie całkowicie izolowana od Stanów Zjednoczonych... Kontradmirałowi Ugaki utkwiło w pamięci to ostatnie zdanie: „Dopóki nie zostanie całkowicie izolowana od Stanów Zjednoczonych”. Ale przecież jego plan w gruncie rzeczy zmierzał do tego samego. Zaczął uważniej wsłuchiwać się w słowa komandora. — Flota amerykańska została zdruzgotana — ciągnął Tomioka — i nieprędko się podniesie. Resztę amerykańskich okrętów trzeba zmusić do przyjęcia rozstrzygającej bitwy i zniszczyć. To zostanie zrobione. Czy jednak zabezpieczy to naszą świętą ojczyznę i uniemożliwi wrogom przeprowadzenie kontrofensywy? Bynajmniej. Dopóki Amerykanie panują nad Australią, nie potrzebują mieć lotniskowców. Australia jest najpewniejszym lotniskowcem. Jeśli im nie przeszkodzimy, już wkrótce z australijskich baz lotniczych zaczną płynąć ku naszej świętej ziemi eskadry wrogiego lotnictwa. Mogą nawet zagrozić naszemu miastu Tokio, w którym przebywa cesarz... Ugaki musiał przyznać, że Tomioka miał dar przekonywania i umiał mówić. Ten chwyt z niebezpieczeństwem zagrażającym cesarzowi zrobił poważne wrażenie. Kontradmirał spojrzał ukradkiem w twarz Ito, który swego czasu był najbardziej złośliwym krytykiem planu hawajskiego. Ito patrzył, na niego z drwiącym uśmieszkiem. „Gorotsuka” 6 — pomyślał o nim ze złością Ugaki. — ...Dlatego — mówił dalej Tomioka — naszym głównym następnym uderzeniem musi być cios w Australię. Aby odsunąć niebezpieczeństwo zagrażające cesarzowi z tej strony, morski sztab generalny podjął już wcześniej pierwsze przygotowawcze operacje... Dopiero w tej chwili wiele osób zrozumiało istotny sens i cel operacji dokonanych na tym odcinku przed kilku miesiącami. W pierwszych dniach marca wojska japońskie rozpoczęły lądowanie w Salamaua Lae we wschodniej części Nowej Gwinei. Ogół znał przebieg tych działań. Nikt nie wiązał ich jednak z planami morskiego sztabu generalnego. Teraz dopiero Tomioka odkrył karty. Morski sztab generalny nie bawił się w formalne zatwierdzanie planów, po prostu wprowadzał je w czyn nie pytając nikogo o zdanie i stawiając dowództwo sił lądowych wobec faktu dokonanego. To mogło udawać się na mniejszą skalę, ale teraz, kiedy w grę wchodziło zaatakowanie Australii, wiceadmirał Ito i jego przełożony, admirał Nagano, potrzebowali szerszej pomocy. Ugaki przejrzał ich 6
Rzezimieszek.
17
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
zamiary. Sądzili, że skoro ich plan został już częściowo przeprowadzony, tym łatwiej uda im się dokonać reszty. Teraz mógł się już domyślić, do czego będzie zmierzał Tomioka. Ugaki nie mylił się. Komandor w istocie przedstawiał teraz dalszy ciąg tego samego planu. — ...Na tym nie zamierzamy kończyć! Korzystając z pomocy armii lądowej — Tomioka kurtuazyjnie skłonił się w stronę generała Mijadzaki — wojska stacjonujące w Rabaulu wezmą udział w operacji desantowej w Port Moresby w południowowschodniej Nowej Gwinei. Jesteśmy przekonani, że w dalszym zwycięskim marszu bohaterskie wojska lądowe udzielą nam pomocy w opanowaniu Nowej Kaledonii, Fidżi i Samoa, co powinno nastąpić w najbliższym czasie i co będzie stanowiło jednocześnie ostatni akt przed wtargnięciem do Australii. Oby cesarz pobłogosławił naszym planom! — zakończył Tomioka patetycznie, a zarazem i... dyplomatycznie. W słuchaczach zdanie to bowiem miało wywołać wrażenie, że cesarz powiadomiony jest o tych planach i je aprobuje. W sali zapanowała chwila denerwującej ciszy. Po spojrzeniach i wyrazie twarzy próbowano wybadać się wzajemnie, kto jest za planem i kto przeciw. Była to walka nie tylko poglądów, ale i walka stanowisk, grup politycznych, koterii. Ugaki świdrował okiem zebranych. Gdyby mógł hipnotyzować, z jakąż radością zahipnotyzowałby tych wszystkich, żeby się wypowiedzieli przeciw planowi australijskiemu, a za planem hawajskim. Jeśli ta chwila ciszy była denerwująca dla Ugaki, to tym bardziej przejęci nią byli Ito i Tomioka. Oznaczała ona bowiem, że mimo wszystko wywody komandora nie spotkały się z powszechnym uznaniem. Wiceadmirał zawahał się. Czyżby to wszystko miało oznaczać, że hawajski plan Ugaki ma jeszcze jakiekolwiek szanse? Trzeba będzie jeszcze raz powiedzieć wszystkim, co o nim myśli. Ito wstał z miejsca i podszedł do mapy. — Nie będę tu nic dodawał do tego, co przed chwilą powiedział już komandor Tomioka. W moim przekonaniu plan przedstawiony przez niego jest tą drogą, którą powinniśmy przejść mając na względzie dobro cesarza i wielkość Japonii! Czyż nie macie dość odwagi, aby skoczyć z galerii świątyni Kijomidzu 7 ? A może odpowiada wam bardziej plan hawajski, osądzony i odrzucony już dawniej? Ponieważ w sali panowała cisza, Ito ciągnął dalej. Jego głos w zdenerwowaniu załamywał się i chwilami przechodził w ton piskliwy, skrzeczący. Wiceadmirał jednak nie przypominał sobie najwidoczniej argumentów, na zasadzie których plan sztabu Zjednoczonej Floty został odrzucony, gdyż poprosił komandora Mijo z morskiego sztabu generalnego o zreferowanie tej sprawy. Mijo zaczął naprędce przypominać owe argumenty: 7
Świątynia Kijomidzu znajduje się w Kioto nad urwiskiem. Tu użyte w przenośni oznacza zdolność podejmowania szybkich decyzji.
18
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
— Plan został odrzucony z wielu powodów. Z uwagi na silne bazy amerykańskie na Hawajach opanowanie jednej z wysp, w planie proponowano wyspę Midway, byłoby połączone z dużymi trudnościami, gdyż przeciwnik mógłby kontrolować wszelkie nasze operacje w tym rejonie. Na pomoc własnego lotnictwa nie możemy liczyć. Odległość z naszych lotnisk do Hawajów przekracza zasięg samolotów. Jeśli nawet uda się nam zdobyć Midway, trzeba będzie ją regularnie zaopatrywać w broń i żywność, co nie wydaje się sprawą prostą. Sztab Zjednoczonej Floty przecenia znaczenie takiej operacji, a w szczególności trudno jest zgodzić się z tym, że Midway rozszerzy zasięg działania naszego lotnictwa i floty. Wręcz przeciwnie wyspa ta, aby ją utrzymać, będzie wymagała od nas dużego wysiłku. Ryzyko duże, efekty małe... — zakończył Mijo konkretnym wnioskiem. Przy tym naświetleniu plan Ugaki nie miał wielu szans. Kontradmirał zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to nie tracił nadziei. Była ona zależna od jednego człowieka, o którym w tej chwili myśleli zarówno szef sztabu Zjednoczonej Floty Ugaki jak i zastępca szefa sztabu generalnego Ito. Człowiek ten nie zabierał dotychczas głosu, choć pod jego adresem padło już szereg uprzejmych słów i ujmujących gestów. Tym człowiekiem był generał Mijadzaki, reprezentant armii lądowej na tej naradzie. Generał czuł utkwione w sobie oczy. Wiedział że nadszedł czas na jego wypowiedź. — Najważniejszym naszym obowiązkiem — zaczął stereotypowo — jest obrona cesarza i spełnienie odwiecznej misji naszej świętej Japonii, temu celowi chcemy służyć... Teraz dopiero można było przystąpić do właściwego zagadnienia. Generał zdawał sobie sprawę, że, w jego rękach leżały losy obu planów. To dodawało mu znaczenia. Za chwilę, kiedy wypowie swoją opi.nię, zyska nowych wrogów. — Słuchaliśmy uważnie — ciągnął z namysłem — wszystkich wywodów. Jesteśmy przeniknięci troską o ojczyznę. Piękne są plany morskiego sztabu generalnego... Ito uśmiechnął się złośliwie w stronę kontradmirała Ugaki. — ...Ale w obecnej sytuacji armia lądowa nie byłaby w stanie uczestniczyć w operacji australijskiej. Pożar wojny ogarnął cały świat. Musimy być uważni i czujni, obserwować wszystko, co dzieje się nie tylko na Pacyfiku, ale i na froncie europejskim. Jeśli armia radziecka załamie się, pójdziemy na zachód, jeśli będzie zwyciężać, musimy być nie mniej ostrożni... Nie widzę możliwości oderwania chociażby części wojska od tego zadania i skierowania jej na inny front... To było właściwie wszystko. Jeśli armia lądowa podtrzyma swoje stanowisko, plan sztabu generalnego musi upaść. To było jasne dla wszystkich. Atak na Midway nie potrzebował większych oddziałów lądowych, a na niewielkie kontyngenty można było liczyć. Midway bądź co bądź to nie Australia.
19
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Tego dnia narada nie przyniosła konkretnego rozwiązania problemu. Ugaki wracał do siebie pogrążony w rozmaitych myślach, które od dłuższego czasu krążyły mu po głowie. Dziwnie wyglądała ta sytuacja. Związek Radziecki nie biorący udziału w wojnie w wyraźny sposób krępował ruchy japońskich sztabowców. Wydawało się to tak dziwne, że Ugaki sam się zastanawiał, czy plan, którego bronił, jest rzeczywiście jego koncepcją, czy też zmuszony jest po prostu do tej koncepcji konkretnymi przyczynami leżącymi poza nim samym. W swej próżności odczuwał zadowolenie, że Ito nie zwyciężył. Na zupełny triumf było jednak jeszcze za wcześnie. Ito będzie szukał jeszcze pomocy, więc on, Ugaki, będzie też musiał znaleźć nowych zwolenników, nowe argumenty. Te argumenty w postaci zupełnie nieoczekiwanej miały się zjawić nazajutrz — 18 kwietnia 1942 roku.
20
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
A JEDNAK MIDWAY Radiotelegrafista wydziału operacyjnego w sztabie generalnym w Tokio, porucznik Kawasaki, zapisywał kolejny meldunek okrętu dozorowego pełniącego służbę na południowy wschód od wysp japońskich. Kawasaki zdążył już przyzwyczaić się do jednobrzmiących meldunków, których istotna wartość polegała na stwierdzeniu samego faktu utrzymania stałej łączności z jednostkami patrolującymi. Treść ich była prawie zawsze jednakowa: „Wszystko w porządku, żadnych podejrzanych ruchów nieprzyjaciela nie stwierdzono”.
Czasem dochodził do tego jakiś w gruncie rzeczy nieistotny dla sztabu szczegół, że ten czy ów członek załogi zachorował i czasowo nie jest zdolny do służby. To było w zasadzie wszystko. Bez specjalnego też zainteresowania przygotował się do przyjęcia meldunku, kiedy posłyszał sygnał „Nitto Maru”. Już pierwsze jednak słowa zaskoczyły go. Radiotelegrafista z „Nitto Maru” donosił, iż w jego sektorze ukazała się eskadra amerykańskich okrętów idących kursem na wyspy japońskie. Kawasaki w czasie całej swej służby po raz pierwszy przyjął tego rodzaju meldunek, ale w zupełności zdał sobie sprawę z jego wagi. Z nerwowości, jaka zapanowała w wydziale operacyjnym, przekonał się, że miał w tym przypadku zupełną rację. Dowództwo dalekie było od tego, aby zlekceważyć otrzymaną wiadomość. Kawasaki otrzymał szereg terminowych depesz, które po zaszyfrowaniu miał natychmiast wysłać do wskazanych adresatów: Do wiceadmirała Nagumo na „Akagi”: „Natychmiast przystąpić do wykonania planu taktycznego nr 3. Nieprzyjaciel znajduje się w odległości 700 mil na wschód od Tokio...”
Do wiceadmirała Kondo w Yokosuka: „Bezzwłocznie wyjść w morze w celu spotkania z nieprzyjacielem i .zniszczenia jego floty. Nieprzyjaciel znajduje się...”
Do kontradmirała Yamagata...: „Przygotować się do odparcia nieprzyjaciela...”
Kawasaki przerzucił kilka dalszych depesz. Wszystkie miały charakter alarmu. Porucznik wiedział przede wszystkim o jednym: te depesze nie mogły czekać. 21
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
W sztabie tymczasem rozważano możliwości nieprzyjacielskiego ataku. Szyfr z „Nitto Maru” donosił, iż w składzie amerykańskiej eskadry znajdują się dwa lotniskowce. Można było więc oczekiwać ataku lotniczego. Było to tym bardziej prawdopodobne, że Amerykanie z całą pewnością nie odważyliby się ze stosunkowo słabymi siłami morskimi zbliżyć do wysp japońskich, zwłaszcza że jak zdołano stwierdzić już wielokrotnie unikali oni bezpośredniego starcia morskiego. Pozostawało jeszcze sporo czasu do przygotowania właściwej obrony. Amerykańskie samoloty stosowane na lotniskowcach nie miały dużego zasięgu, a więc nieprzyjacielska eskadra — sądzono — musi iść jeszcze jakiś czas na zachód... Nagumo i Kondo znajdują się już w drodze. Samoloty kontradmirała Yamagaty wystartowały na patrol, baterie obrony przeciwlotniczej są gotowe... Wszelkie obliczenia biorące za podstawę techniczne możliwości amerykańskich okrętów i samolotów prowadzą do wniosku, że nalot może nastąpić dopiero jutro, 19 kwietnia o świcie... A więc zaskoczenie o świcie, kiedy najczęściej przeprowadza się nagłe ataki, tym razem nie udaii się. Matematyka jednak też lubi płatać figle, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z... wieloma niewiadomymi. Błąd Japończyków polegał na przyjęciu do obliczeń fałszywych danych. Samoloty pułkownika Doolittle wystartowały znacznie wcześniej, niż to obliczał sztab japoński, który również nie wziął pod uwagę tego „drobiazgu”, że bombowce B-25 o stosunkowo dużym zasięgu mogą także startować z lotniskowców. Japończycy nie przypuszczali więc, że amerykańskie samoloty mogą być już tak blisko... Porucznik Harvey rozglądał się dokoła. Eskadra szła równo, jak gdyby związana niewidzialnymi nić mi. Powód nagłego i przyśpieszonego startu byl znany wszystkim załogom. Przypuszczali, że nieprzyjaciel jest powiadomiony o ich ataku i spodziewali się natknąć wkrótce na japońskie myśliwce, W dole uciekał szybko do tyłu sfałdowany falą ocean. Wszystko nagle wydało się porucznikowi dziwne, nienaturalne, nieprawdziwe. Chwilami odnosił wrażenie, że siedzi w kinie i widzi na ekranie ten. oto wysunięty naprzód samolot dowódcy, dwa inne za nim i dalej następną trójkę. Wszystko to nie wyglądało jeszcze na wojnę. Przeciwnie, lot odbywa się spokojnie jak na ćwiczeniach. — Hallo, Jam! — Crooks trącił go w ramię, pokazując coś w górze. Harvey podniósł oczy we wskazanym kierunku. Wysoko szło sześć samolotów o obcych mu sylwetkach. „A więc zacznie się za chwilę” — pomyślał. Szóstka rozpiętych na niebie krzyżyków mijała ich jednak obojętnie. Odprowadzili ich wzrokiem oczekując nagłej napaści. Japończycy jednak najwidoczniej nie zauważyli ich. Doolittle miał 22
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
rację, że poszedł z eskadrą niskim lotem. To również zaskoczyło nieprzyjaciela. Ukazanie się samolotów japońskich dowodziło, że zbliżali się do celu. Tu, gdzieś w pobliżu, musi nastąpić rozłąka. Każdej grupie przydzielono inne miasto. Harvey dołączony został do grupy dowódcy, która miała zaatakować Tokio. Studiował plan tego miasta i chociaż nigdy w życiu w nim nie był, zdawało mu się, że zna je doskonale. W pół godziny później samolot pułkownika Doolittle zakołysał się. Był to sygnał rozłączający eskadrę. Szyk załamał się, poszczególne grupy odlatywały ku swoim celom. Na pożegnanie pomachano sobie wzajemnie skrzydłami. Kiedy i gdzie nastąpi ponowne spotkanie, nikt nie wiedział, jak nikt też nie wiedział, kto w takim spotkaniu będzie uczestniczyć. Po wykonaniu zadania lądować miano w Chinach, w ZSRR lub... gdzie się da. Po odlocie kolegów Harvey poczuł się nieswojo. W liczniejszej grupie było raźniej i przyjemniej, miało się poczucie siły i pewności siebie. Z mgły wyłaniały się zarysy japońskich wysp. Wszystko wyglądało tak, jak to już dawno wyobrażał sobie Harvey. Ląd zbliżał się powoli, płynął po oceanie ku nim, niepewny, najeżony niebezpieczeństwami, zasadzkami, bateriami dział przeciwlotniczych, eskadrami myśliwców, które na ich spotkanie wzniosą się w powietrze. Teraz, gdy jeszcze bardziej zniżyli lot, ląd zaczął róść w oczach z niezwykłą szybkością. Zdawało się wprost nie do wiary, że to, do czego przygotowywali się od tak długiego czasu, nastąpi już za chwilę. Bliskość nieprzyjaciela spowodowała, że w kabinie panowała cisza i skupienie. Nawet Sam nie miał ochoty do żartów. Siedział i milcząc wpatrywał się w rozciągający się przed nimi groźny widok. Strzelec pokładowy uderzył lekko dłonią w nasadę karabinu maszynowego, jak gdyby chciał-wypróbować jego sprawność, powierzając mu los swój i swoich kolegów. W dole rozpoczynały się pierwsze, peryferyjne zabudowania wielkiego miasta. — Hallo, Jam! Crooks nie potrzebował nic mówić. Harvey dostrzegł sam, jak pod nim w wielu miejscach ziemia zakwitła szeregiem błysków. W sekundę później wokół nich powietrzem wstrząsnęły dziesiątki wybuchów. Artyleria przeciwlotnicza biła bez przerwy. Trzeba było iść naprzód na spotkanie tej niebezpiecznej zapory. Prawdę powiedziawszy, Harvey oczekiwał czegoś znacznie gorszego. Na wykładach wspominano im nieraz o wale ognia i dymu, który spotkają w końcowej fazie swej drogi. To, czego był świadkiem, miało charakter kanonady raczej chaotycznej i nerwowej. Mimo wszystko Japończycy dali się zaskoczyć. Wpadli nad Tokio na niskiej wysokości. Samolot pułkownika Doolittle pierwszy wyszedł z szyku i zatoczył nad centrum miasta szeroki, jastrzębi krag. Za nim w długim i złowrogim korowodzie zatańczyły dalsze maszyny. — Uwaga! Atakujemy! — posłyszał Harvey w słuchawkach głos dowódcy. Słowa te zabrzmiały w jego uszach jakoś obco i surowo. 23
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Harvey nie bombardował jeszcze nigdy prawdziwych celów. Wyszedł na pozycję I dał sygnał. Nawet nie odczuli tego, jak długie, ciemne cygara urwały się spod kadłuba i poszły w dół. Harvey na wirażu spojrzał w to miejsce. Na ziemi snuł się czarny, gęsty dym, zrudziały płomieniami pożarów. Za nim szły samoloty następne... W wydziale operacyjnym japońskiego sztabu generalnego panował chaos nie do opisania. Generałowie i admirałowie nie mogli wciąż uwierzyć w to, czego byli naocznymi świadkami. Nad Tokio, miastem cesarza, miastem otoczonym wieloma pierścieniami obrony, nad tym Tokio płonęły łuny pożarów. Jak to się stało, że ci, których oczekiwano dopiero jutro o świcie, przybyli o wiele godzin wcześniej. Sztab japoński nie mógł wciąż tego zrozumieć! W wydziale szyfrów przyjmowano alarmujące meldunki z całego kraju: — Tu Osaka, Osaka, nieprzyjaciel bombarduje miasto... — Yokohama, Yokohama, nalot trwa jeszcze... — Yokosuka, zbombardowano stocznie... W ciągu krótkiego czasu podobne meldunki napłynęły jeszcze z Kobe, Kanegawy i Nagoya... Po chwilowym oszołomieniu z treści kolejnych i bardziej szczegółowych informacji można się było zorientować, że nalot spowodował tylko nieznaczne zniszczenia. Stało się widoczne, że nieprzyjaciel zaatakował niewielkimi siłami i że jego zamiarem było nie tyle zadanie strat materialnych, ile wywarcie moralnego wrażenia. Kontradmirał Ugaki w czasie nalotu znajdował się w swojej tokijskiej kwaterze. Sygnał alarmu przeciwlotniczego przerwał mu chwilowy odpoczynek. Podszedł do okna i otworzył je szeroko. Z oddali, od strony oceanu szedł ciężki, narastający szum silników lotniczych. Kontradmirał zdziwił się. Na nalot było stanowczo za wcześnie. Wyjrzał na ulicę. Ostatni przechodnie kryli się w domach, na jezdni ruch zamierał. W kilka minut potem pierwszy wybuch wstrząsnął miastem i kiedy Ugaki zobaczył rosnący nad dachami słup czarnego dymu, przekonał się, że był to prawdziwy alarm. Nad miasto nadlatywały nowe samoloty. Ugaki narzucił mundur i nerwowym pośpiesznym krokiem zaczął spacerować po pokoju. To wszystko było zaskakujące i przerażające zarazem. Mimo przedsięwzięcia wszystkich niemal środków bezpieczeństwa, nieprzyjaciel zdołał dotrzeć nad Tokio, miasto, które już drugi rok prowadziło wojnę nie zaznawszy jej wszystkich nieszczęść, miasto nie znające jej grozy, miasto, według zapewnień najwyższego dowództwa, zupełnie bezpieczne. To miasto stało się osiągalne dla nieprzyjacielskich samolotów, które mogą więc przybyć tu także jutro, pojutrze, codziennie... Ugaki nie mógł się uspokoić. Trzeba wszystko przemyśleć na nowo, trzeba zreorganizować, wzmocnić obronę Tokio, trzeba odeprzeć nieprzyjaciela na taką odległość od miasta, z której przeprowadzenie nalotu stałoby się niemożliwością. 24
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Ale przecież jego plan właśnie ku temu zmierzał! Zdobycie Midway zabezpieczy Tokio od podobnych napaści. Temu planowi sprzeciwiał się morski sztab generalny motywując swoje stanowisko tym właśnie, że Tokio i wyspy są wystarczająco bezpieczne. Teraz sami Amerykanie udowodnili, że on, Ugaki, ma rację... Kontradmirał zastanawia się chwilę. Jest bardzo podniecony. Zaciska pięści: tak, admirał Nagano i wiceadmirał Ito będą musieli się zgodzić na jego plan. Teraz on ma ich w swoim ręku. Ugaki odczuwa złośliwą satysfakcję. Zastanawia się jeszcze chwilę, zbiega na dół i każe się wieźć szybko do sztabu. W mieście czuć jeszcze swąd spalenizny, lecz na ulice wraca już normalny ruch. Kontradmirał jest podniecony i zajęty swoimi myślami. Teraz wciąż myśli tylko o jednym. W sztabie wpada do gabinetu i nie zdejmując nawet płaszcza chwyta za słuchawkę telefonu. — Proszę „Yamato”, proszę pancernik „Yamato”...
25
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
DECYZJA ADMIRAŁA YAMAMOTO Dowódca Zjednoczonej Floty Japońskiej, admirał Yamamoto, spodziewał się tego telefonu. Od dawna obserwował już wysiłki admirała Ugaki, zmierzające do przeforsowania planu ataku, na Midway. Yamamoto był jak najgorętszym zwolennikiem tego planu i jeśli dotychczas nie występował energiczniej za jego przyjęciem to jedynie dlatego, że i jego nęciły urzekające plany marszu poprzez Indie na spotkanie wojsk niemieckich. Był jednak realistą i nie bardzo wierzył w przechwałki niemieckiego sztabu. Jego zdaniem główną uwagę trzeba było na razie poświęcić dwom sprawom: zabezpieczeniu wysp macierzystych przed atakiem wroga oraz sprowokowaniu nieprzyjaciela do koncentracji sił, by rozgromić je w rozstrzygającej bitwie. Fanatyczna obawa o bezpieczeństwo wysp macierzystych, zwłaszcza zaś Tokio z siedzibą cesarza, miała swe źródło w dawnych przeżyciach Yamamoto sięgających roku 1905. Jako młody jeszcze oficer był świadkiem wypadu rosyjskich okrętów do Zatoki Tokijskiej. Wypad ten wywołał w stolicy nieopisaną panikę. Rosyjskie okręty w pobliżu cesarskiego pałacu unaoczniły całą grozę sytuacji i nieobliczalne skutki, jakie mogły z niej wyniknąć. Przerażony tłum ruszył pod pałac admirała Kamimury, dowódcy 2 floty odpowiedzialnego za obronę Tokio, i obrzucił go kamieniami. Yamamoto nigdy nie mógł zapomnieć tego gorszącego a zarazem przerażającego widoku. Od tego czasu cierpiał na swoistego rodzaju kompleks: zawsze, w każdej sytuacji myślał o bezpieczeństwie cesarza. Jako ryzykant, hazardzista był zwolennikiem zdecydowanych, błyskotliwych operacji połączonych nawet z największym niebezpieczeństwem. Osobisty w nich udział zjednał mu sympatię lotników i marynarzy. Pearl Harbour wyniosło go na szczyty sławy. Chociaż nie zajmował kluczowego stanowiska w sztabach, z jego zdaniem liczyli się wszyscy. Obawa o cesarza i zamiłowanie do ryzyka stały się podstawowymi przyczynami, dla których Yamamoto stał się gorącym zwolennikiem planu napaści na Midway. Opanowanie tej wyspy dawało jego zdaniem możliwość kontroli Wysp Hawajskich, najniebezpieczniejszej bazy amerykańskiej na drodze do wysp japońskich, a tym samym scalało i umacniało pierścień obronny. Fakt zaś, że leżała ona pod samym bokiem amerykańskiej bazy na Hawajach, stwarzał poważne ryzyko, które również pociągało niespokojnego admirała. Ugaki nie potrzebował referować sprawy, z którą przybył do Yamamoto. Admirał znał szczegóły nalotu i zdążył wyciągnąć właściwe wnioski z faktu jego przeprowadzenia.
26
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
— Cesarz w niebezpieczeństwie! — wykrzyknął Ugaki głosem, w którym brzmiało niekłamane przerażenie. Yamamoto skłonił głowę na znak, iż zdaje sobie w pełni sprawę z niebezpieczeństwa, które nagle powstało. — Naszym najważniejszym obowiązkiem jest obrona cesarza. Wypełnimy ten obowiązek zgodnie z honorem żołnierza japońskiego. Ugaki zrozumiał to jednoznacznie: decyzja została podjęta. Z wyrazem podziwu i uwielbienia patrzy w twarz Yamamoto. Ten człowiek w jego mniemaniu miał rzeczywiście niezwykłą siłę. Tam, w Tokio debatowano szereg miesięcy nad decyzją, którą Yamamoto podjął w jednej chwili, i przyjął na siebie całą za nią odpowiedzialność. To prawda, że decyzję tę ułatwił pułkownik Doolittle swoim nalotem. Teraz już nikt nie ośmieli się zaprzeczyć, że cesarz: nieoczekiwanie znalazł się w niebezpieczeństwie. Nieudany pod względem militarnym nalot, który nie przyczynił żadnych konkretnych szkód Japonii, stał się poważnym argumentem w rozgrywkach poszczególnych ugrupowań wysokich dowódców japońskich. Yamamoto zdawał sobie sprawę z powstałej sytuacji, która całkowicie odpowiadała jego zamiarom i charakterowi. Teraz nie wierzył w możliwość spotkania sprzeciwu z którejkolwiek strony i nie myli! się w swych rachubach. Przeciwnicy sami usuwali mu się z drogi. Nikt przecież nie chciał uchodzić za człowieka lekceważącego życie cesarza. Plan marszu na spotkanie wojskom niemieckim stawał siej nieaktualny wobec ugrzęźnięcia tych ostatnich na rozległej ziemi radzieckiej, o czym donosiły coraz bardziej mgliste komunikaty hitlerowskiej kwatery głównej. Tym samym trzeba jednocześnie było zrezygnować z uderzenia na południe i na zachód. Mały punkt na niebieskiej mapie z napisem „Midway” 8 skupił na sobie wzrok wielu japońskich sztabowców pracujących pod ogólnym kierownictwem komandora Kurosima i opieką kontradmirała Ugaki. W końcu kwietnia admirał Yamamoto miał możność bliższego zapoznania się z wynikami pracy swych oficerów sztabowych. Swoje uznanie dla tej pracy wyraził własnym podpisem zatwierdzającym plan ataku na Midway. Zatwierdzenie przez admirała Nagano w imieniu cesarza było już tylko formalnością. 5 maja ukazał się rozkaz nr 18, którego najistotniejsza część zawarta była w zdaniu: „Współdziałając z wojskami lądowymi dokonać zajęcia wyspy Midway oraz kluczowych pozycji w zachodniej części Wysp Aleuckich”.
8
Midway (ang. „Środek drogi”) — wyspa, ściślej zaśj atol na Pacyfiku położony o ok. 1000 mil na północny zachód od Hawajów. Umocniona baza amerykańska na trasie Ameryka—Australia i Ameryka—Azja.
27
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Wyspy Aleuckie położone na północny wschód od Japonii początkowo nie były brane pod uwagę przy rozpatrywaniu „Planu Midway”. Dopiero później sztabowcom japońskim wydało się, że trzeba je włączyć do akcji jako operację dywersyjną, dla odwrócenia uwagi Amerykanów. Sztab japoński nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że jego zapobiegliwość w tej mierze jest zupełnie zbędna. W krótki czas po zatwierdzeniu planu operacji jego treść znana była w Waszyngtonie we wszystkich szczegółach... Ale o tym nie wiedział nawet przebiegły Yamamoto, którego rozkazy zmierzające do zachowania jak najściślejszej tajemnicy w rezultacie przyczyniły się do powiększenia rozmiarów klęski. Japończycy sami stworzyli sytuację, w której Amerykanie tej. bitwy nie mogli przegrać...
28
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
PLAN Atmosfera w gabinecie operacyjnym sztabu Zjednoczonej Floty mówiła o tym, że na dzisiejszej naradzie zapadną poważne decyzje. Wydawało się, że uczestnicy jej postanowili zawiesić na jakiś czas swoje spory i przystąpić zgodnie do rozpatrywania! problemu, który po raz pierwszy nie dzielił ich na poszczególne ugrupowania, lecz przeciwnie, łączył, scalał w jedność. W powstałej sytuacji wszelkie dyskusje byłyby już bezprzedmiotowe. Sprawa została ostatecznie przesądzona i nikt nie odważyłby się podważać słuszności decyzji. Mikado i Yamamoto byli autorytetami, z którymi nikt nie ośmieliłby się walczyć, zwłaszcza że występowali ze wspólnym wnioskiem. Ścianę pokoju pokrywała olbrzymia mapa rozległych wód Pacyfiku. Wystudiowali ją na pamięć, a mimo to przyciągała wzrok zebranych. Punktualnie o godzinie 4.00 do sali wszedł Yamamoto. Znali go wszyscy. Nie było w szeregach lotnictwa czy marynarki wojennej nikogo, kto by nie; chciał służyć pod jego rozkazami. Sympatię lotników zdobył sobie jeszcze jako zastępca komendanta jednej ze szkół lotniczych. W owym czasie wielu wyższych dowódców japońskich nie odważyło się na lot samolotem. Yamamoto nie należał do takich. Gorący zwolennik lotnictwa morskiego popierał je całą siłą, poświęcając jego rozwojowi wiele energii, uwagi i swych niewątpliwych zdolności organizacyjnych. Raczej dla formalności niż z potrzeby Yamamoto zapoznał zebranych z treścią rozkazu nr 18, po czym przystąpił do sedna sprawy: — Wiadomości przez nas posiadane — zaczął referować plan ataku — wskazują, że w chwili obecnej posiadamy na Pacyfiku zdecydowaną przewagę w siłach morskich. Tę korzystną dla nas sytuację musimy maksymalnie wykorzystać. W sprzyjających okolicznościach, to znaczy, gdyby udało się nam sprowokować resztki amerykańskich sił do koncentracji, moglibyśmy zadać im zdecydowany i ostateczny cios... „Zdecydowany, ostateczny cios” — to było właśnie w stylu Yamamoto. Jego dewizą było przecież „wszystko lub nic”. Pragnął więc bitwie o Midway nadać większe znaczenie i szerszy zakres, niż planowano to poprzednio. — Nasza przewaga pozwala nam — ciągnął Yamamoto — rozszerzyć pierścień naszej obrony nie tylko na wschodzie, lecz i na północy. Myślę o Wyspach Aleuckich. Zniszczenie baz amerykańskich na zachodnich wybrzeżach tych wysp powinno zabezpieczyć lewe skrzydło naszej floty idącej na Midway. Operacja ta ponadto ma charakter dywersji i jej celem jest odwrócenie uwagi nieprzyjaciela od naszego właściwego kierunku uderzenia. Należy więc wysadzić desant na wyspach Adok, Kiska i Attu — Yamamoto końcem pałeczki wskazywał
29
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
poszczególne punkty — i utrzymać je czasowo. Mniej więcej w tym samym czasie główne siły uderzą na Midway. Yamamoto zapalał się coraz bardziej, jego gesty stawały się szybsze, biły od niego zapał i energia. — W skład sił, które wezmą udział w operacji, wejdzie sześć ugrupowań, wszystkie pod moim dowództwem. Do grupy podlegającej mi bezpośrednio wejdą: pancerniki „Yamato” 9 , „Nagato”, „Mutsu”, lekki lotniskowiec „Hosho”, lekki krążownik „Sendai”, transportowce samolotów „Chiyoda”, „Nissin” oraz dziewięć niszczycieli. Lewe skrzydło tej grupy ubezpiecza wiceadmirał Siro Takasu mając do dyspozycji pancerniki „Hyuga”, „Ise”, „Fuso” i „Yamasiro”, lekkie krążowniki „Oi” i „Kitakana” oraz dwanaście niszczycieli... Wiceadmirał Nagumo... — dowodzić będzie uderzeniową grupą lotniskowców złożoną z 1 i 2 dywizji lotniskowców... Nagumo podniósł się na chwilę z miejsca i w myśli policzył jednostki: lotniskowce „Akagi”, „Kaga”, „Hiryu”, „Soryu”. — ...84 samoloty myśliwskie — precyzował dalej Yamamoto — 84 bombowce nurkujące, 93 bombowce torpedowe. Całą grupę ubezpiecza kontradmirał Kimura, odwodami dowodzi kontradmirał Abe... Trzecią grupą, grupą desantową, dowodzić będzie wiceadmirał Kondo. A oto jego okręty: pancernik „Kongo” i „Hiei”, lekki lotniskowiec „Zuiho”, ciężkie krążowniki „Atago”, „Chokai”, „Myoko”, „Haguro”, lekki krążownik „Yura” oraz osiem niszczycieli. Operacji desantowej dokona 5000 żołnierzy, którzy zostaną przetransportowani na dwunastu transportowcach i trzech pływających bazach. W skład tej grupy wejdą zespoły transportowców, samolotów oraz trałowców... Czwarte ugrupowanie miała stanowić flota przeznaczona do działań dywersyjnych na Aleutach, piąte — zespoły okrętów podwodnych i ostatnie wreszcie — lotnictwo startujące z baz lądowych. Yamamoto, wyliczając siłę ognia i wymieniając poszczególne jednostki, sprawiał wrażenie człowieka upojonego gigantycznymi cyframi. W istocie jego słowa wywarły na zebranych imponujące wrażenie. Z pobieżnych obliczeń wynikało, że w zamierzonej operacji ma wziąć udział około 200 okrętów i transportowców i ponad 700 samolotów. Yamamoto lubił cyfry. Rzucał je przed oczy słuchających jak pociski, które miały w przyszłości trafić do celu i razić wroga. Tymi pociskami już teraz pokonał wszystkich przeciwników planu ataku na Midway. Nikt nie zamierzał krytykować organizacji 9
W japońskiej marynarce wojennej istniał ustalony system nazw okrętów odpowiednio do ich klasy: pancerniki nosiły nazwy starych prowincji japońskich, lotniskowce — nazwy smoków, ptaków itp., ciężkie krążowniki — nazwy gór, lekkie krążowniki — nazwy rzek, niszczyciele — kwiatów, owoców itp.
30
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
poszczególnych ugrupowań, nikt nie podważał słuszności wyrażonych przez Yamamoto opinii. Ale ludzie i okręty to jeszcze nie wszystko. To zaledwie elementy, bohaterowie dramatu, który miał się rozegrać. Od reżysera zależy ich ustawienie, tak aby całość wypadła nie tylko imponująco, ale żeby dała przede wszystkim ten efekt, na którym reżyserowi zależało najbardziej. Plan operacji został wyłożony przez Yamamoto w najdrobniejszych szczegółach. — Aby nie wzbudzać podejrzeń nieprzyjaciela — kontynuował admirał — koncentracja poszczególnych grup nastąpi w różnych punktach. Grupa aleucka wyruszy z bazy Ominato, flota admirała Kondo oraz moja z wyspy Hasira, główne siły desantowe z wysp Saipan i Guam. W chwili spodziewanego spotkania z flotą przeciwnika siły nasze powinny znaleźć się na następujących pozycjach: moja flota w odległości 600 mil na północny zachód od Midway, zespół Takasu w odległości 500 mil na północ ode mnie, zespół Nagumo o 300 mil na wschód ode mnie, grupa Kakuto zaś w odległości 300 mil na wschód od Takasu... Yamamoto podszedł do tablicy i energicznym pociągnięciem kredy postawił na niej kilka kresek przedstawiających rozlokowanie sił własnych zgodnie z założonym planem. — Osobne i specjalne zadanie zostanie powierzone zespołom okrętów podwodnych — ciągnął admirał. — Ich zadaniem jest stworzenie odpowiedniej osłony podwodnej. Flota podwodna stworzy trzy takie osłony, których zadaniem jest wykryć zawczasu flotę nieprzyjaciela i powiadomić o tym siły główne. Nie potrzebuję chyba dodawać, że powodzenie w ataku na Pearl Harbour zawdzięczamy doskonale przeprowadzonemu rozpoznaniu. To zadanie stoi przed nami również i teraz... Yamamoto przypomniał zebranym szczegóły niedawno przeprowadzonej tajemniczej „Operacji K”, o której wiedział jedynie najbardziej ograniczony krąg osób. Dwie łatające łodzie wyleciały na eksperymentalną operację rozpoznawczą nad Pearl Harbour. Zasięg ich wynosił 4000 mil. Było to bardzo wiele w porównaniu z innymi typami samolotów, ale stanowczo za mało jak na odległość około 6000 mil, którą miały pokonać. Wtedy właśnie wykorzystano okręty podwodne jako bazy zaopatrzeniowe dla samolotów. W określonym miejscu łodzie wodowały, zaopatrzyły się w paliwo, po czym dokonały rozpoznawczego lotu nad Pearl Harbour. To doświadczenie trzeba było i tym razem wykorzystać. Midway miał się stać drugim Pearl Harbour. — Termin operacji — wyjaśniał Yamamoto — musi być wyznaczony na najbliższe tygodnie. Czas ten należy wykorzystać na pełne przygotowanie załóg i okrętów do akcji. Siódmego czerwca będzie pełnia. Księżyc będzie naszym sprzymierzeńcem. 26 maja flota powinna być gotowa do wyjścia. Operacja na
31
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Aleuty powinna się rozpocząć o kilka dni wcześniej. Odpowiednio wcześniej muszą wyjść również okręty podwodne, aby mogły zająć swoje stanowiska... Admirał ponownie rozejrzał się po sali i zobaczył utkwione w siebie oczy dowódców poszczególnych ugrupowań. Jego plan zyskał ich aprobatę — był tego pewien. Z jeszcze większą pewnością przystąpił do ostatniej sprawy. — Midway... — wskazał na mapie nieregularny kształt wyspy. — Atak na tę bazę amerykańskiej floty i lotnictwa powinien być przeprowadzony w następujący sposób. 5 czerwca z podstaw wyjściowych znajdujących się w odległości 250 mil od wyspy powietrzna grupa uderzeniowa zaatakuje Midway. Atakiem tym należy zniszczyć lotnictwo nieprzyjaciela oraz jego urządzenia obronne. W ten sposób nieprzyjaciel zostanie obezwładniony. Nazajutrz należy zająć pobliską wyspę Kure i przekształcić ją w bazę dla wodnosamolotów. 7 czerwca nastąpi ostateczny moment, desant na wyspę... Yamamoto końcem pałeczki uderzył w mapę tak energicznie, że w ciszy wypełniającej salę uderzenie to rozległo się jak wystrzał. Podstawowy plan w istocie wyglądał urzekająco. Admirał referował go z takim przekonaniem, z taką pewnością siebie, że nikt nie wątpił, iż operacja musi zakończyć się powodzeniem. Admirałowi Kondo wydawało się to jedynie dziwne, że Yamamoto właściwie nie uwzględnił kontrakcji przeciwnika. Wyglądało to tak, że w tej walce przeciwnik miał istnieć po to tylko, aby go pokonać. Nie brano pod uwagę ani jego ewentualnych zamiarów, nie analizowano sił, które mógł przeciwstawić, nie stwarzano żadnego wariantu planu na wypadek, gdyby nawet zwykły zbieg okoliczności miał pomieszać szyki. To było zresztą zgodne z psychiką Japończyków skłonnych brać swoje życzenia za rzeczywistość. Skoro taki plan został opracowany, obowiązywał on nie tylko Japończyków ale i... nieprzyjaciela. Kondo miał ponadto inne wątpliwości. Nie bardzo rozumiał logikę Yamamoto. Ten ostatni zamierzał opanować Midway, aby przez to wyciągnąć w morze flotę przeciwnika i zadać jej decydującą klęskę. On, Kondo, odwróciłby bieg wydarzeń: najpierw rozgromiłby nieprzyjaciela, a dopiero później usadowiłby się na Midway. Wiceadmirał jeszcze w jednym punkcie nie zgadzał się ze swoim dowódcą. Skoro zamiarem dowództwa jest ściągnięcie w jedno miejsce trzonu sił amerykańskich — jaki sens miało przeprowadzenie dywersyjnej operacji aleuckiej? Przecież to właśnie prowadziło do rozproszenia sił przeciwnika, a co ważniejsze — również i własnych. Kondo nie zamierzał jednak dzielić się głośno swoimi uwagami. To mogłoby być niebezpieczne. Mógłby być posądzony o chęć zorganizowania nowego spisku. Ostatecznie za wynik bitwy odpowiedzialny jest Nagano i Yamamoto. On jest tylko wykonawcą ich planu. Na niego, tak jak i na innych dowódców grup, spadał teraz obowiązek przygotowania swoich okrętów i załóg. Termin był krótki, obowiązków zaś było bardzo dużo. 32
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
W kilka dni później nieoczekiwany meldunek z Morza Koralowego rozwiał nieśmiałe wątpliwości wiceadmirała Kondo. Meldunek ten głosił, że flota japońska odniosła nowe wspaniałe zwycięstwo nad przeciwnikiem zadając mu dotkliwe ciosy i niszcząc dalsze, silne jednostki floty amerykańskiej. Kondo ucieszył się zwłaszcza z zatopienia lotniskowca „Yorktown”. To przecież znakomicie osłabiało siły przeciwnika. Zwycięstwo Japończyków pod Midway wydawało się już przesądzone...
33
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
ROZGRYWKA ZACZYNA SIĘ WCZEŚNIEJ Admirał Fletcher zatrzymał się przed drzwiami, na których widniała tabliczka z napisem: CICPOA 10 . Jeszcze do niedawna człowiek, który urzędował w tym gabinecie, zamiast tego jednego nosił dwa inne tytuły: Cinc Pac i Cinc Us 11 , co oznaczało, że jest on wprawdzie tylko dowódcą Floty Pacyfiku, ale jeśli na tym obszarze znajdzie się inna flota, zostaje on automatycznie dowódcą całości. Dopóki funkcję tę pełnił admirał Kimmel, przysługiwały mu oba te dźwięczne tytuły, z chwilą jednak gdy Kimmel został zastąpiony przez admirała Nimitza, ten ostatni musiał się pocieszyć już tylko jednym, ale pod względem długości całkowicie dorównującym tamtym dwom. Kiedy Fletcher przekraczał próg gabinetu, Nimitz podniósł się z miejsca i wskazał głębokie fotele obok okrągłego stolika. — Sądzę, że jest pan gotów? Fletcher skłonił głowę. — Zamierzałem to panu zameldować. — To bardzo dobrze. Właśnie otrzymałem wiadomość, że wczoraj flota Nagumo opuściła macierzyste wody. Sądzę, że jeśli jutro wyruszy pan z Pearl Harbour, zdążycie w sam raz na to rendez-vous. Cieszę się, że „Yorktown”... — „Yorktown”? Sądziłem, że ten lotniskowiec nie weźmie udziału w operacji. Uszkodzenia... — Niestety, jego obecność pod Midway jest nieodzowna. Zależy mi nie tylko na sile, jaką reprezentuje, ale również na zmyleniu Japończyków. Przychwyciliśmy ich depeszę nadaną w czasie bitwy na Morzu Koralowym. Są pewni, że nasz lotniskowiec pozostał tam na zawsze. Wyobrażam sobie zdziwienie Yamamoto... — Tak, panie admirale, ale uszkodzenia są bardzo poważne. — To prawda. Chciałem, żeby wyszedł pan wraz z admirałem Spruance. Trudno, wypuszczę pana później. Nie dalej jednak niż 30 maja, to znaczy za dwa dni. 3 czerwca spotka się pan ze Spruance no i... — Nimitz uśmiechnął się. — Dalszy ciąg zależy od pana. Obejmie pan dowództwo nad całością. Fletcher zaledwie wczoraj powrócił z odległego Morza Koralowego wezwany nagłą depeszą. Szli całą szybkością. Kontradmirał przypuszczał, że stało się coś najgorszego, kto wie, czy nie nowy atak na Pearl Harbour. Ostatnie tygodnie były pełne nerwowego napięcia. Jeszcze miesiąc temu z leżącego teraz w doku lotniskowca „Yorktown” wystartowały samoloty dla zaatakowania zajętej przez Japończyków wyspy Tulagi. Fletcher z niesmakiem wspominał ten nalot, który mógłby posłużyć za wzór nieudolności, jeśli się weźmie pod uwagę minimalne szkody wyrządzone tym dziwnym atakiem. Ale to był zaledwie początek. Dopiero 10 11
Commander in Chief Pacific Ocean Area. Commander in Chief Pacific, Commander in Chief United States.
34
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
7 maja rozpoczął się właściwy bój. Straty były po obu stronach. Amerykanie odczuli jednak je bardziej. Zatopiony został lotniskowiec „Lexington”, na „Yorktown” zaś spadło kilka bomb lotniczych, powodując poważne uszkodzenia. Według Fletchera bitwa zakończyła się wynikiem nie rozstrzygniętym. Japończycy zaś uznali ją jako jeszcze jedno świetne zwycięstwo. Kontradmirał słuchał komunikatów japońskich. Tokio uroczyście i odświętnie obchodziło ten dzień. Ta pewność siebie Japończyków rozbudziła wątpliwości Fletchera. Już nie był tak bardzo przekonany o tym, że rezultaty bitwy po obu stronach były jednakowe. Kontradmirał przyznał, że była to trudna wojna. Japończycy działali niesłychanie przebiegle, zdecydowanie. Ich okrucieństwa siały paniczny lęk wśród broniących się załóg amerykańskich. Było to prawdziwe szczęście, że Japończycy nie byli w stanie rzucić na te obszary większych oddziałów desantowych. Cała armia kwantuńska ugrzęzła na granicach ZSRR w oczekiwaniu na niemieckie sukcesy na Krymie. Amerykanie zdawali sobie sprawę, że dopóki podstawowe siły lądowe tkwią tam, Japończycy nie są zdolni do przeprowadzania operacji desantowych na większą skalę. Wojna przeciągała się i, co gorsza, Amerykanie nie mogli się poszczycić sukcesami. Teraz, przybywając bezpośrednio z Morza Koralowego, po pokonaniu tysięcy mil, oczekiwała nowa, groźnie zapowiadająca się operacja. — Czy są bliższe dane dotyczące sił japońskich? — zapytał Fletcher. Nimitz wstał z fotela i podszedł do rozwieszonej na ścianie olbrzymiej mapy. — Siły ich przewyższają liczebność naszej floty. Japończycy jednak stracili już ten element, na który liczą najbardziej. — Co mianowicie? — Zaskoczenie. Naiwni... — Nimitz jeszcze raz się uśmiechnął. — Używają wciąż tego samego kodu, który już dawno przestał być tajemnicą... Poznanie japońskiego szyfru, który zupełnie przypadkowo wpadł w ręce Amerykanów, zmieniało zupełnie sytuację i umożliwiło uprzedzenie zamiarów przeciwnika. — Przypuszczam, że Japończycy planują również dywersyjną operację na północy. Potwierdzają to bezpośrednie informacje z Japonii. Ich sukcesy uderzyły im do głowy. Nie kryją się nawet z tym, co jest widoczne dla każdego agenta nawet pośledniejszego gatunku. 26 maja kontradmirał Kakuta wyszedł ze swoim zespołem lotniskowców z portu Ominato. Co pan powie o tym, że załoga przed wyjściem zaopatrzona została w ciepłą odzież? Przecież mamy koniec maja, zbliża się lato! Trudno było odmówić Nimitzowi racji. Skoro dowództwo rozporządzało tak aktualnymi wiadomościami o ruchach floty japońskiej, Fletcher miał powody, aby poczuć się znacznie pewniej. — Czy właśnie w związku z tą operacją był pan, admirale, na inspekcji w Midway? 35
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Nimitz skinął głową. — Byłem tam w istocie kilka tygodni temu. To znaczy wtedy, kiedy w dowództwie japońskim zapadła ostateczna decyzja uderzenia w tym kierunku... — Nimitz zamyślił się... — A jednak — dodał po chwili — nie rozumiem, dlaczego szpiegostwo otoczone jest taką pogardą. Dla nas jest ono wprost nieocenione... — W istocie otrzymane informacje są dla nas bezcenne — wtrącił Fletcher. — Dzięki nim zdążyliśmy znacznie wzmocnić garnizon w Midway. Tym razem Japończycy powinni sami wpaść w zastawioną przez siebie pułapkę. Czy pan wie, admirale, Yamamoto chwilami sprawia na mnie wrażenie dziecka, któremu wydaje się, że jeśli zamknie oczy, to samo staje się niewidoczne. — Nie bardzo rozumiem. — To zupełnie proste. Isoroku wydał rozkaz zachowania bezwzględnej ciszy radiowej. W ten sposób chce się ukryć. Zabawne, co? Przecież i tak znamy każdy jego krok. W oczach kontradmirała Fletchera operacja pod Midway zaczynała przedstawiać się w coraz jaśniejszych barwach. Ta odrobina otuchy była mu bardzo potrzebna. Od pamiętnej klęski w Pearl Harbour na flotę amerykańską spadał cios za ciosem. Przebiegły, niedoceniony, silny wróg siał spustoszenie wśród amerykańskich garnizonów wysp Pacyfiku. Fletchera niepokoiła jeszcze jedna myśl: skoro Amerykanie od początku wojny rozporządzali tajnym szyfrem japońskim i korzystali z szeroko rozgałęzionej siatki szpiegowskiej, a mimo to nie uchronili się od kompromitujących klęsk, co byłoby, gdyby zmuszeni byli działać na ślepo? Ż tych oczywistych faktów wypływał jeden niezaprzeczalnie słuszny wniosek: poznanie zamiarów nieprzyjaciela, a nawet jego sił bynajmniej nie decyduje automatycznie o zwycięstwie. A zatem Midway, mimo różowych perspektyw roztaczanych przez Nimitza, było nadal niepokojącą zagadką, zwłaszcza że nieprzyjaciel rzucał tu przeważające siły. Bez entuzjazmu więc Fletcher w towarzystwie Nimitza żegnał tego jeszcze dnia flotę kontradmirała Spruance. Lotniskowce „Hornet” i „Enterprise” sprawiały imponujące wrażenie. Przed oczyma obu admirałów przesunęły swe potężne cielska demonstrując gładką, olbrzymią powierzchnię pływających lotnisk i szare wieże artyleryjskie sterczące nad burtą jak wypiętrzona, stalowa skała nad urwiskiem. Dalej szły ciężkie krążowniki „Pensacola”, „Northampton”, „Wincennes”, „Minneapolis”, „New Orleans” oraz lekki krążownik „Atlanta”. W tym towarzystwie dziewięć niszczycieli: „Phelps”, „Balch”, „Benham”, „Worden”, „Aylwin”, „Monaghan”, „Ellet”, „Maury”, „Conyngham” wyglądało już zupełnie niegroźnie. To nie były siły, które mogłyby zadecydować o zwycięstwie. Tu, na Pacyfiku najbardziej przydałyby się lotniskowce. W ostatniej bitwie na Morzu Koralowym okręty nawodne nie wymieniły między sobą nawet
36
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
jednego strzału artyleryjskiego. Bitwa morska rozstrzygnięta została w powietrzu przez lotnictwo. Wprawdzie w bitwie miały wziąć udział samoloty z bazy w Midway, ale wszystko wskazywało na to, że i tak bo, ich stanowczo za mało. Pierwszy zespół floty amerykańskiej znajdował się więc w drodze idąc na spotkanie nieprzyjaciela. Zgodnie z planem w dwa dni później kontradmirał Fletcher zameldował gotowość swojego zespołu. Z niezwykłym wysiłkiem lotniskowiec „Yorktown” został jako tako odremontowany i mógł uczestniczyć w walce. Ten zespół był już znacznie słabszy. Pod dowództwem kontradmirała poza jednym okaleczonym lotniskowcem znalazły się dwa ciężkie krążowniki „Astoria” i „Portland” oraz pięć niszczycieli „Hammann”, „Morris”, „Russel”, „Anderson” i „Hughes”. Prócz tych zespołów w operacji miały uczestniczyć 24 okręty podwodne oraz zgrupowania lotnictwa z wyspy Midway. Nie było to wiele jak na siły, którymi według informacji amerykańskiego wywiadu rozporządzali Japończycy. Spruance niecierpliwie oczekiwał przybycia floty Fletchera. Nazajutrz, 3 czerwca, przeżył chwilę poważnego niepokoju. Radiotelegrafista przejął depeszę jakiegoś amerykańskiego samolotu, który donosił o tym, że 500 mil na zachód od Midway wykryte zostały pierwsze okręty japońskie. Wkrótce potem radarzysta zameldował o pojawieniu się innej grupy okrętów. „To pewnie Fletcher!” — pocieszał się Spruance. Pierwszy meldunek mówił jednak wyraźnie o siłach japońskich. Były one wprawdzie dość daleko, ale któż zaręczy, że te okręty, o których meldował radarzysta, -nie płyną również pod banderą wschodzącego słońca. Czyżby rozgrywka miała zacząć się wcześniej, niż oczekiwano?
37
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
TORPEDY CZY BOMBY? Admirał Yamamoto od kilku dni czuł się nieswojo. Nie lubił chorować, zwłaszcza w chwilach gdy sytuacja wymagała jego pełnej fizycznej i psychicznej sprawności. Wprawdzie był przekonany, że plan operacji został tak szczegółowo opracowany, iż nie może być mowy o jej niepowodzeniu, to jednak wolał osobiście uczestniczyć w każdej jej fazie. Od kilku dni znajdował się w drodze na swym flagowym okręcie, pancerniku „Yamato”. Mimo pewności siebie przeżywał w głębi duszy pewien niepokój. Chociaż nie dał tego poznać po sobie, ale źle go nastroiła wiadomość o niepowodzeniu „Operacji K”. Zgodnie z jej założeniem okręt podwodny „1-123” miał się udać w okolice na północ od Kwajelein i tam oczekiwać na rozpoznawczy samolot, któremu miał dostarczyć benzynę dla dalszego lotu. Okręt wynurzył się i stwierdził, że w umówionym miejscu bazują amerykańskie okręty. Obecność ich uniemożliwiała przeprowadzenie „Operacji K”. Mogło to mieć bardzo istotne znaczenie dla ataku na Midway. Stracono możność zebrania najświeższych informacji co do liczebności floty amerykańskiej w rejonie tej wyspy i Wysp Hawajskich oraz o jej rozlokowaniu. Wyjątkowo udana akcja rozpoznawcza przeprowadzona przed atakiem na Pearl Harbour tym razem nie mogła być powtórzona. To zaś z kolei zmuszało do uderzania na ślepo. Yamamoto jednak wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Niepowodzenie „Operacji K” jego zdaniem oczywiście utrudniało zadanie, ale jedynie w minimalnym stopniu. Skoro w czasie tej wojny Amerykanie ponieśli tyle klęsk, dlaczego Midway nie miałoby stać się nowym miejscem chwały floty Mikada? Admirał Yamamoto spoczywał w swym gabinecie, kiedy zameldował się wiceadmirał Ugaki. — Ostatni komunikat meteorologiczny? — zapytał Yamamoto. — Minęliśmy strefę mgły... Yamamoto pokręcił z niezadowoleniem głową. — To sam zauważyłem. Chodzi mi o Tokio... Ugaki powtórzył to samo, o czym meldował już godzinę temu: Nad Tokio ciągną się niskie chmury i wieją silne wiatry wschodnie. Od dnia wyjścia z bazy dowódca Zjednoczonej Floty polecił kilkakrotnie w ciągu dnia meldować mu o pogodzie panującej w Tokio. Wiadomość o pięknej pogodzie wprowadzała go w stan silnego zdenerwowania, uspokajała go wieść o chmurach, mgle i wiatrach. W taką bowiem pogodę nalot lotnictwa nieprzyjacielskiego był raczej nieprawdopodobny, cesarzowi więc nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Yamamoto mógł być spokojny.
38
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Ugaki spojrzał w jego schorowaną twarz. Yamamoto właśnie podniósł dłoń do góry, jak gdyby dziękując za pomyślną wiadomość. Ugaki patrzył urzeczony na tę dłoń. „Rzeczywiście trójząb Neptuna” — powtarzał w myśli powszechnie panującą opinię we flocie. Yamamoto w bitwie pod Cuszimą stracił dwa palce u jednej ręki. Pozostałe trzy palce w istocie mogły przypominać mityczny trójząb, co Japończycy skłonni byli uważać za specjalny znak bogów, którym obdarowali oni admirała w uznaniu jego nieprzeciętnych zdolności morskich. — Meldunek z naszego samolotu, admirale — zaczął Ugaki. Yamamoto ożywił się. — Samolot rozpoznawczy z krążownika „Tone” doniósł o spotkaniu z amerykańską latającą łodzią typu „Catalina”. — Co dalej? — Należy przypuszczać, że Amerykanie odkryli flotę Nagumo. Yamamoto machnął lekceważąco ręką. — W jakimś momencie musiało to nastąpić. Czy są jakieś wiadomości o flocie przeciwnika? — Na razie nic. Nagumo milczy. — To dobrze. Cisza radiowa i milczenie to nasi sprzymierzeńcy. Powinniśmy jak najdłużej trzymać Amerykanów w niepewności... W dwadzieścia minut później na „Yamato” przyjęto meldunek o ukazaniu się 15 samolotów amerykańskich w rejonie floty Nagumo... Yamamoto był jak najlepszej myśli. Zmęczenie fizyczne i choroba znikły bez śladu. Wiadomość o niezwykle ożywionych rozmowach radiowych Amerykanów nie zmartwiła go. Przeciwnie, poczuł przypływ nowej energii. „Zaczyna się” — szepnął do siebie. * *
*
O godzinie 04.00 nad oceanem panował jeszcze mrok przedświtu. Słońce o tej porze roku wschodziło o godzinie 05.00. W ciągu niespełna 60 minut dzielących noc od dnia pierwsza fala atakujących samolotów miała runąć na Midway. Kilka minut po godzinie czwartej na czterech lotniskowcach „Hiryu”, „Soryu”, „Akagi” i „Kaga” zabrzmiał sygnał pogotowia lotniczego. Załogi samolotów rozbudzone alarmem biegły na miejsca 'zbiórek. — Ki-o-cuke! 12 — szeregi znieruchomiały. Kilka słów ostatnich wyjaśnień i ostatnie przypomnienie obowiązków żołnierzy Mikada.
12
Baczność!
39
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Kapitan Tomonaga jest dowódcą pierwszej atakującej grupy, w skład której wchodzi 36 bombowców „97” z „Soryu” i „Hiryu”, 36 bombowców nurkujących „99” z „Akagi” i „Kaga” oraz 36 samolotów myśliwskich stanowiących osłonę. Odprawy zostają zakończone prawie jednocześnie na wszystkich okrętach. — Nore! 13 — pada komenda. Tupot nóg rozlega się na pokładach okrętów. W chwilę później 108 samolotów wypełnia ocean rykiem silników. Dowódcy okrętów otrzymują wreszcie meldunek o gotowości do startu. Lotniskowce zwracają się dziobami pod wiatr. Na ich pokładach wzmaga się ryk silników, wreszcie samoloty jeden po drugim zaczynają startować. Pierwsze formują się samoloty myśliwskie, później bombowce „97”, wreszcie na końcu bombowce nurkujące ,,99”. Pierwsza fala ruszyła w noc ku niewidocznej za horyzontem wyspie Midway. Pokłady lotniskowców opustoszały tylko na chwilę. Dźwigi dostarczyły z wnętrza nowe samoloty. Obsługa techniczna dokonywała ostatniego przeglądu, podwieszano bomby. Chwile niecierpliwego i trwożnego oczekiwania. W tym czasie samoloty pierwszej grupy powinny były osiągnąć wybrzeża Midway. Tu, na okrętach oczekiwano nie tylko wiadomości o przebiegu ataku, lecz również i... samolotów przeciwnika. O godzinie 05.25 na okręcie flagowym „Akagi” zarządzono alarm przeciwlotniczy. 9 myśliwców natychmiast wzbiło się W powietrze. Napięcie rosło z każdą chwilą. Oczy załogi trwożliwie wpatrywały się w zachmurzone niebo, z którego miał nastąpić atak. Wreszcie w górze na wysokości około 4000 metrów dostrzeżono sylwetkę samolotu. Była to latająca łódź typu „Catalina”. Kilka salw artylerii przeciwlotniczej wstrząsnęło powietrzem. Japońskie myśliwce ruszyły na spotkanie. Amerykanin unikając spotkania skrył się w chmurach. Po chwili jego sylwetkę dostrzeżono z innej strony. Wiceadmirał Nagumo z punktu dowodzenia umieszczonego w wieży lotniskowca obserwował ewolucje lotnika. Było widoczne, że Amerykanin, zatrzymuje się dłużej nad nimi po to, by podać meldunek o kursie, szybkości i składzie floty japońskiej. Teraz należało oczekiwać przeciwnika. — Przezbroić samoloty w torpedy! — podano rozkaz obsłudze lotniczej. Nagumo z wysokości swojego stanowiska spoglądał dokoła. Widok był imponujący i pocieszający zarazem. Przed nim widniał potężny kadłub „Hiryu”, trochę dalej posuwał się powoli lotniskowiec „Kaga”, za nimi szedł „Soryu”. Wszystkie razem stanowiły potężną, trudną do pokonania siłę. Przy nich nawet pancerniki „Haruna” i „Kirishima” wyglądały mniej okazale, a przecież były to prawdziwe pływające twierdze. 13
Do maszyn!
40
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Nagumo miał powód do dumy, dowodząc taką flotą. W bezpośrednim sąsiedztwie jego zgrupowania znajdowała się grupa wiceadmirała Kondo, która miała dokonać bezpośredniego wtargnięcia na wyspę. Jego flota przedstawiała się nie mniej imponująco: dwa pancerniki, jeden lekki lotniskowiec, cztery ciężkie krążowniki, jeden lekki krążownik i osiem niszczycieli. Oprócz tego tu, na tych wodach, zgromadziły się grupy: bezpośredniego wsparcia, transportowa, transportowców samolotów i wreszcie grupa trałowców. To Wszystko znajdowało się niemal w zasięgu wzroku Nagumo. Wiceadmirał wiedział jednak, że te okręty to tylko część z biorących udział w akcji. Przecież nie tak daleko stąd znajdował się jeszcze Yamamoto. Pojawienie się lotnika, który miał najwidoczniej trudności z przekazaniem tak długiej listy okrętów, zaniepokoiło wiceadmirała. Plan operacji przewidywał najpierw opanowanie wyspy, a dopiero później, gdy flota amerykańska zostanie zaalarmowana desantem i przybędzie na miejsce, rozegranie z nią decydującej bitwy. Przedwczesne wykrycie floty japońskiej, zdaniem Nagumo, mogło przyspieszyć przebieg wydarzeń. Niepokojące było również i to, że jak dotychczas nie posiadano żadnej informacji o flocie amerykańskiej, jej miejscu pobytu i liczebności. O godzinie 05.55 Nagumo przyjął ostrzeżenie nadane z okrętu „Tone” o zbliżaniu się większych sił lotniczych przeciwnika. Zarządzono alarm przeciwlotniczy. W kilka minut później na tle nisko zawisłych chmur ukazały się pierwsze trzy samoloty amerykańskie. Powitano je silnym ogniem artylerii przeciwlotniczej. „Tone”, który został zaatakowany, otoczył się zasłoną dymną. Atak trwał krótko i nie przyniósł żadnych rezultatów. Po nieudanej napaści samoloty zawróciły w stronę Midway. Nagumo obserwując przebieg wydarzeń ze swego stanowiska dowodzenia miał minę człowieka zadowolonego. Ten anemiczny atak amerykański potwierdzał przypuszczenia, że Amerykanie nie posiadają na wyspie silnej obrony. Brak wiadomości z okrętów podwodnych, które posuwały się przed całą flotą, wskazywał również na to, że w pobliżu nie ma amerykańskich okrętów. Operacja więc miała wszelkie widoki powodzenia. W tym samym czasie kapitan Tomonaga przesyłał pierwszy meldunek z ataku lotniczego na Midway. Wieści nie były najlepsze. Wprawdzie zdołano dokonać pewnych zniszczeń, jednak wbrew oczekiwaniom samolotów nie zastano na lotnisku. Wszystkie prawie wystartowały przed atakiem. Tomonaga był zdania, że nalot należy powtórzyć i to w jak najkrótszym czasie. Nagumo zgadzał się z tą opinią. Wydarzenia, które wkrótce nastąpiły, potwierdziły słuszność tego stanowiska. — Sygnał z „Arasi”! — podał nagle marynarz obserwator. Nagumo spojrzał w tę stronę. Daleko przed nimi widniały ledwo widoczne sylwetki niszczycieli eskorty. Kapitan Watanabe właśnie podniósł na swym 41
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
okręcie sygnał: „Widzę samoloty nieprzyjaciela”. Powtórzyły to następnie inne jednostki. Pierwsze okręty plunęły ogniem. Wśród pękających pocisków przeciwlotniczych trudno było początkowo dostrzec przeciwnika. — Cztery z lewej! — meldował obserwator. Były to bombowce B-26 i samoloty torpedowe. Z „Akagi” wystartowały myśliwce, idące na spotkanie atakujących. Komandor Itaia, dowódca zespołu samolotów myśliwskich „O”, obserwował z pokładu walkę. Zdawało się, że japońskie myśliwce z całym impetem wdarły się w szyk samolotów amerykańskich, rozbiły go i rozproszyły. Siły były nierówne. Ciężkie bombowce z trudem próbowały stawiać opór zwinnym i szybkim samolotom myśliwskim. Walka trwała krótko. Trzy bombowce zwaliły się w dół, ciągnąc za sobą czarne warkocze dymu. Czwarty, zmieniwszy kurs, zginął w chmurach. — Sześć samolotów z prawej! — kolejny meldunek zwrócił uwagę wszystkich na nowe niebezpieczeństwo. Komandor Itaia obserwował tę szóstkę idącą tuż nad powierzchnią oceanu, bez osłony myśliwskiej — wbrew wszelkim zasadom taktycznym. Ogień artylerii przeciwlotniczej z pancernika „Kirishima” przesłonił na chwilę widok. Japońskie myśliwce ruszyły na spotkanie. Artyleria nie przerywała ognia. Tym razem odezwały się również działa lotniskowca „Akagi”. Zdawało się, że cała flota drży od wybuchów, a cały ocean wypełniony jest nieustannym rykiem silników. — Herai! 14 — nagły okrzyk przeraził wszystkich. Ku lewej burcie „Akagi” sunęło kilka torped, znacząc swój tor charakterystyczną linią pienistego śladu. Oficer nawigacyjny szarpnął za rączkę telegrafu maszynowego. — Cała naprzód... Kolos leniwie przyspieszył biegu. Oczy wszystkich z przerażeniem wpatrywały się w wydłużające się ślady wodne. Kiedy rufa „Akagi” prześliznęła się tuż przed ich torem, Nagumo odetchnął. Tym razem obeszło się bez tragedii. Na oceanie zaległa cisza i gdyby nie rozwiewający się powoli dym nic nie wskazywałoby na to, że jeszcze przed chwilą toczył się tu zacięty bój. Flota nadal szła w kierunku Midway. Z zaatakowaniem tej wyspy samoloty nie mogły zwlekać. Wprawdzie Amerykanie zademonstrowali maksimum nieudolności, ale wiceadmirał musiał przyznać, że i wśród jego okrętów nie wszystko było najlepiej. Wyczuwało się gorączkowość, nerwowość, nieopanowanie. Wobec zaledwie dziewięciu samolotów przeciwnika, który w dodatku atakował bez myśliwców i w sposób daleki od doskonałości, były to 14
Torpeda!
42
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
objawy niepokojące. Mimo to nie bez satysfakcji Nagumo wysłał do Yamamoto następujący meldunek: — O godzinie 07.10 zaatakowani zostaliśmy przez dziesięć samolotów torpedowych i bombowców B-26. Siedem samolotów zostało strąconych, dwa uszkodzone. Sakusen — Midway 15 ... — zakończył. Aby uniknąć sytuacji podobnej do tej, która powstała przed chwilą, trzeba było możliwie szybko zaatakować ponownie wyspę. — Komandorze Ikuma — Nagumo zwrócił się do oficera sygnałowego — natychmiast przekazać rozkaz przygotowania samolotów do ataku na Midway... — „Akagi” również? — Wszystkie zespoły! Samoloty, znajdujące się na pokładach lotniskowców, przygotowane do spotkania z flotą przeciwnika i uzbrojone w torpedy, teraz trzeba było przezbroić w bomby. Obsługa, aby ułatwić sobie zadanie, nie odnosiła torped do magazynów, lecz składała je po prostu na pokładzie. Wprawdzie przyspieszało to wykonanie każdej decyzji dowództwa, narażało jednak na olbrzymie niebezpieczeństwo w przypadku trafienia nieprzyjacielskiego pocisku, torpedy lub bomby. Z taką ewentualnością jednak nie liczono się. Niedołężne ataki lotnictwa amerykańskiego umacniały przekonanie o całkowitym bezpieczeństwie. — Depesza, panie admirale! Nagumo sięgnął po nią nerwowo. Samoloty czekały na rozkaz startu. Nowa wiadomość wstrząsnęła wiceadmirałem. „Widzę — brzmiał tekst depeszy — dziesięć okrętów najprawdopodobniej nieprzyjacielskich. Namiar 10°, odległość 240 mil od Midway. Kurs 150°, szybkość ponad 20 węzłów. Godzina 07.28.” Wszystko co najgorsze zawarte było w kilku słowach tego meldunku. Wynikało z nich bowiem, że nieprzyjacielska flota znajdowała się w niedalekiej odległości, że szła w ich kierunku i że lada chwila mogła zaatakować ich tutaj, zajętych startem kilkudziesięciu samolotów na wyspę Midway. Czy należało wpierw zaatakować flotę nieprzyjaciela, a następnie bombardować Midway, czy też odwrotnie? — Komandorze Kusaka — Nagumo zwrócił się do swojego szefa sztabu — proszę zażądać określenia pozycji nieprzyjaciela... Czekając na odpowiedź szefa służby rozpoznawczej Kusaka rzucił okiem jeszcze raz na depeszę. — Meldunek jest niepełny. Brak w nim istotnych danych co do rodzaju okrętów. — To prawda — przytaknął Nagumo — lecz jeśli... jeśli okaże się, że oni mają lotniskowce? 15
Kierunek operacyjny – Midway.
43
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Kusaka myślał już o tym. Próbował odsunąć od siebie tę myśl, którą wypowiedział teraz Nagumo. Według niego Amerykanie nie mieli lotniskowców. Twierdził tak nie na podstawie jakichś konkretnych danych, lecz dlatego, że takie byłoby dla nich najlepsze wyjście. Rozpoznanie nie dało żadnych pełniejszych informacji. Lotnik z samolotu rozpoznawczego podawał tylko liczbę okrętów. Mogły to więc być także i niszczyciele lub co najwyżej kilka krążowników. Lotniskowce są łatwe do rozpoznania. Gdyby były, pilot nie mógłby ich nie rozpoznać. — Nie wiemy na razie jeszcze nic, admirale — odparł Kusaka po chwili dłuższego milczenia. Żal mu było Nagumo, który wyraźnie męczył się nie mogąc zdecydować ostatecznie na „bomby lub torpedy”. Przez iluminatory gabinetu widać było cały pokład „Akagi”. Nagumo widział jak w ostatnich już rzędach samolotów odczepiano torpedy i podwieszano ciężkie 800-kilogramowe bomby. — Pierwsza grupa samolotów wraca znad Midway — posłyszał za sobą meldunek. Rzeczywiście, wkrótce z chmur wynurzył się zespół komandora Tomonaga. Na pierwszy rzut oka straty musiały być nieznaczne. Zespół wracał w szyku bojowym i sprawiał jak najlepsze wrażenie. — Niektóre samoloty meldują brak paliwa — meldował Kusaka. Nowy kłopot. Samoloty przygotowane do lotu zapełniały pokłady lotniskowców, które należałoby teraz opróżnić. Nagumo czuł jak głowa mu dosłownie pęka pod ciężarem tłoczących się obowiązków i zadań, z których nie umie wybrnąć. Czy przyjąć wpierw samoloty wracające znad Midway, czy też wysłać nową grupę i jeśli tak, to przeciw Midway czy przeciw flocie? — Flota nieprzyjacielska znajduje się w odległości 200 mil od nas — zameldował szef służby rozpoznawczej, komandor Ono. Nagumo podjął decyzję: — Zaatakujemy wpierw flotę. Przezbroić samoloty w torpedy... Szef lotnictwa rozkładał w rozpaczy ręce. Przemęczona załoga przystąpiła z rezygnacją do podwieszania przed chwilą zdejmowanych torped. Na okręcie flagowym powstawała atmosfera nerwowości i niepewności. Samoloty kapitana Tomonaga krążyły tymczasem na resztkach benzyny. — Nowy meldunek z samolotu rozpoznawczego — Kusaka położył na biurku wiceadmirała rozszyfrowany tekst: „Zespół nieprzyjacielski składa się z pięciu krążowników i pięciu niszczycieli”.
Nagumo poweselał. No, z taką flotą da sobie doskonale radę. Trzeba tylko wpierw zrobić porządek z własnymi samolotami. Niepotrzebnie się niepokoił tym, 44
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
czy Amerykanie mają lotniskowce. Przecież gdyby tak było naprawdę, z pewnością miałby ich już na karku — uspokajał sam siebie. Radość ta okazała się jednak przedwczesna. W kilka minut później samolot rozpoznawczy doniósł jak gdyby od niechcenia: „Na końcu kolumny posuwa się okręt podobny do lotniskowca”.
Nagumo ponownie stracił spokój. Wprawdzie nie było jeszcze-wiadomo, czy jest to w istocie lotniskowiec, ale ta informacja zmieniała już sytuację. Wiceadmirał nękany nagłym napływem dziesiątków meldunków zastanawiał się z kolei, czy należy wysłać bombowce nurkujące czy też samoloty torpedowe. Tak jedne jak i drugie wymagały osłony myśliwców, które wciąż jeszcze znajdowały się w powietrzu, czekając na zezwolenie lądowania. — Jeszcze jeden meldunek z samolotu... Nagumo z zachłanną ciekawością rzucił się na podany papier. „Widzę jeszcze dwa nieprzyjacielskie okręty — czytał — prawdopodobnie krążowniki. Namiar 8°, odległość 250 mil od Midway. Kurs 150°, szybkość 20 węzłów”.
Nie było na co czekać. Trzeba było zdecydować się ostatecznie. — Przyjmujemy samoloty!... Skierujemy się teraz na północ -i po przegrupowaniu uderzymy na flotę przeciwnika. Lądowanie na Midway powinno pójść wtedy zupełnie gładko... Kusaka skwapliwie zgodził się z opinią przełożonego, chociaż w głębi duszy miał duże zastrzeżenia co do tego planu. Nagumo wycofując się zamierzał zwiększyć odległość od Midway, aby uniemożliwić lotnictwu lądowemu i morskiemu jednoczesny atak. Flota japońska zwiększyła szybkość kierując się na północ. Wiceadmirał wysłał meldunek do Yamamoto przedstawiając aktualną sytuację i swoje zamiary. Niepokojący był jednak brak aktywności ze strony nieprzyjaciela. Z panującej ciszy wynikałoby, że albo pilot pomylił się identyfikując okręty i podał błędnie, jakoby w składzie floty amerykańskiej znajdował się lotniskowiec, albo też Amerykanie czują się zbyt słabo, by rozpocząć działania zaczepne. Tego rodzaju spekulacje przerwane zostały około godziny 09.20, kiedy z okrętów eskorty zameldowano zbliżanie się samolotów nieprzyjacielskich. Teraz z kolei meldunki okazały się niepokojące z innego powodu. Wynikało z nich bowiem, że w nalocie bierze udział znacznie większa ilość samolotów niż mogłoby ich bazować na jednym lotniskowcu. Pocieszające dla Japończyków było jedynie to, że bombowce tak jak i we wszystkich poprzednich wypadkach szły bez osłony. Startujące przeciwko nim 45
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
myśliwce miały więc ułatwione zadanie. W krótkim czasie sztab Nagumo przyjął meldunek o strąceniu 15 samolotów amerykańskich. Nad „Akagi” rozpętała się zacięta walka powietrzna. Japończycy przewyższali Amerykanów liczebnie, a ponadto ciężkie i mało zwrotne bombowce nie mogły sobie poradzić z szybkimi i zwinnymi myśliwcami. Z 26 bombowców atakujących lotniskowiec 14 spadło w ocean, reszta zaś z trudem prowadząc walkę usiłowała się wycofać. Odparcie tego ataku podniosło załogi na duchu. Był to najlepszy moment do przygotowania odwetowego ciosu. Na pokładach lotniskowców przeprowadzano ostatnie kontrole. Dowódca samolotów torpedowych na „Akagi” komandor Murata właśnie kończył przegląd swojej eskadry, kiedy nagle usłyszał nad głową przeraźliwy ryk silników lotniczych. Spojrzał w górę i w pierwszej chwili dostrzegł tylko biel wysokich chmur. W sekundę później komandor Murata zamarł w bezruchu i w osłupieniu czekał na straszliwy cios, któremu już nikt nie był w stanie zapobiec...
46
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
NALOT 3 czerwca radarzysta lotniskowca „Yorktown” zameldował, że na ekranie aparatu ukazały się zagadkowe świetlne punkty. Kontradmirał Fletcher z zadowoleniem zacierał ręce. A jednak rendezvous należy zaliczyć do udanych. W owych dniach pełnych niespodzianek, nieoczekiwanych wydarzeń wcale by się nie zdziwił, gdyby w miejsce swoich spotkał Japończyków. Nie był to jednak Yamamoto, lecz Spruance we własnej osobie wraz ze swoją flotą. Wymieniono sygnały rozpoznawcze, a następnie całą gamę depesz kurtuazyjnych, koleżeńskich i wszelkiego innego rodzaju. Obaj admirałowie szczerze ucieszyli się ze spotkania. Gadatliwość okrętów daleka była od zasad, których przestrzeganie było konieczne w danej sytuacji bojowej, i wynikała nie tyle z poczucia siły i lekceważenia przeciwnika, co z nieświadomości ewentualnych skutków, jakie może spowodować zbyt duża ilość rozmów w eterze. Spruance zdążył już zatankować paliwo i cierpliwie czekał, aż uczynią to samo okręty Fletchera. W godzinach rannych na „Yorktown” przyjęto rozpaczliwy meldunek z Midway o nalocie kilkuset samolotów przeciwnika. Konfrontując meldunek samolotu rozpoznawczego z wiadomościami napływającymi z Midway było jasne, że radiotelegrafista z wyspy przerażony nalotem mocno przesadził podając wyolbrzymioną siłę wroga. Fletcher i Spruance stali się niemymi świadkami bojów toczonych o kilkaset mil od nich. Pozycja ta byłaby dość wygodna, gdyby nie przykra niespodzianka, która zaskoczyła obu kontradmirałów. Około godziny 07.30 wysoko w górze zauważono samolot, który w żadnym przypadku nie mógł należeć do lotnictwa lub floty amerykańskiej. Samolot leciał na takiej wysokości, że mógł się czuć zupełnie bezpiecznie. W istocie ogień artylerii nie dosięgał go i sprawiał wrażenie niewinnego fajerwerku. Towarzystwo lotnika nie należało do przyjemnych, chociaż sprawował się „przyzwoicie” i zachowywał odpowiedni dystans. Mimo to można było być pewnym, że uparty Japończyk lada chwila sprowadzi na kark nieszczęście. Na „Yorktown” napłynął nowy meldunek z Midway. Tym razem już tonem swoim różnił się znacznie od poprzedniego, a jego chełpliwa treść nawet mocno zastanowiła kontradmirała Fletchera. Wynikało z niej, że czternaście bombowców B-17 dokonało na flotę japońską odwetowego nalotu i w rezultacie dwa lotniskowce otrzymały cztery trafienia. • Fletcher ucieszył się i zaniepokoił zarazem. Jeśli z Japończykami jest aż tak źle, zwycięstwo gotowe mu jest wymknąć się z rąk, zanim znajdą się na miejscu. Jemu samemu jednak wydawało się to nieprawdopodobne. Tak czy inaczej fakt uporczywego towarzystwa
47
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
japońskiego lotnika oraz gorączkowe meldunki z przebiegu walk stwarzały sytuację, w której rozpoczęcie działań zaczepnych stawało się koniecznością. Pierwsza grupa 41 samolotów otrzymała rozkaz natychmiastowego przygotowania się do ataku. Porucznik Tom Clark znalazł się w pierwszej trójce. Tuż za nim leciał Harry Ridge. Obaj od dawna służyli na Dalekim Wschodzie i wspólnie przeżyli kompromitującą klęskę w Pearl Harbour. Dziwnymi zrządzeniami rozkazów personalnych i organizacyjnych po roku obaj znaleźli się w składzie lotnictwa morskiego bazującego na „Yorktown”. Rok nieustannych klęsk spowodował, że ulegli psychozie lęku, niepewności siebie i przeświadczeniu, że w tej wojnie Amerykanie muszą ulec. Tego rodzaju postawa nie sprzyjała dobremu wypełnianiu zadań bojowych. Każdy swój lot skłonni byli uważać za ostatni. Jak dotychczas jednak szczęście im sprzyjało i każdy powrót czcili potężną dawką whisky. Samolot Clarka lekko oderwał się od gładkiej płaszczyzny pokładu. Tom obejrzał się. Harry był już również w powietrzu i nabierał wysokości. W dole „Yorktown” i „Enterprise” wyglądały teraz jak niewinne zabawki puszczone na staw przez rozbawionego chłopca. W dali rozpościerała się gładź oceanu. Gdzieś tam za kolistą linią horyzontu oczekuje ich tak bardzo dokuczliwy w tej wojnie nieprzyjaciel. Cała eskadra była już w powietrzu i Clark zajął swoją pozycję w szyku. Atak miał być przeprowadzony w ten sposób, że w pobliżu floty japońskiej samoloty miały zniżyć się tuż nad powierzchnię wody i z niskiego lotu wyrzucić torpedy. Czterdzieści jeden samolotów stanowiło siłę mogącą budzić zaufanie. Brak było jedynie osłony myśliwców. W przypadku użycia przez Japończyków większej grupy samolotów myśliwskich, ciężkie bombowce mogą szybko stać się ich łatwym łupem. W słuchawkach radiowych rozbrzmiewały monotonne rozmowy. Dowódca poganiał swoje stado strofując wyłamujących się z szyku. Koleżeńskie rozmowy i wzajemne pozdrowienia krzyżowały się z ostrymi rozkazami. W niecałą godziną później dostrzeżono pierwsze japońskie okręty. Clark poprawił się w fotelu i rozejrzał na boki. Z oddali wyłaniały się zarysy dużych okrętów stanowiących niewątpliwie jądro sił przeciwnika. Dowódca dał znak i pierwszy obniżył lot. W oznaczonej kolejności zajmowali pozycje jeden za drugim. Z kilku okrętów zaczynały się odrywać ciemne punkciki. To, czego Clark obawiał się najbardziej, stawało się teraz realną groźbą. — Hallo, Harry! Watch out for enemy fighters! 16 — uprzedził przyjaciela, który i tak doskonale orientował się w sytuacji. W minutę później Clark spostrzegł, że jeden z bombowców stanął w płomieniach i jak płonący stos spadał pionowo w ocean. Za szybą kabiny rozległy 16
Halo, Hairry! Uwaga ma nieprzyjacielskie myśliwce!
48
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
się krótkie, złośliwe serie z karabinów maszynowych. Kilkadziesiąt myśliwców opadło zewsząd bombowce jak chmura jadowitych owadów. Walka rozgorzała na dobre. Bombowiec Clarka nieprzerwanie sunął naprzód. Strzelec pokładowy nieśmiało i niepewnie odgryzał się chaotycznym, nerwowym ogniem. Tych kilka mil dzielących ich od okrętów wydawało się drogą w nieskończoność, mimo że długie, oceaniczne fale szybko przemykały pod kadłubem, przesuwając się rozmazanym mglistym obrazem. To, co obserwował Clark, nie było właściwie walką. Bombowce stawiały tylko słaby opór szybkim i zwinnym myśliwcom japońskim całkowicie panującym nad sytuacją. Porucznik był świadkiem całkowitego pogromu eskadry amerykańskiej, której szeregi topniały w oczach. — Look out, Tom! 17 —posłyszał nagle w słuchawkach i przez sekundę wpatrywał się w rosnącą sylwetkę samolotu japońskiego. Ogień strzelca pokładowego zmusił Japończyka do poderwania maszyny w górę. — Thank you, Harry! — podziękował koledze i rozejrzał się wokół. W tej chwili skóra ścierpła mu na grzbiecie. Spostrzegł jak wprost na maszynę Ridge'a od strony słońca podchodzi Japończyk, najwidoczniej wyczekując dogodniejszego momentu do wpakowania całej serii w silnik bombowca. — Hallo, Harry! Jap! W tejże chwili usłyszał urwane „Help” 18 i zanim zdążył odpowiedzieć ,,I come” 19 , zobaczył, jak maszyna Ridge'a stanęła w płomieniach i zwaliła się w dół. Clark miał dość wszystkiego. Wokół widział tylko japońskie samoloty, których liczba w przeciwieństwie do amerykańskich zdawała się rosnąć z każdą sekundą. Porucznik nie czekał dłużej. Od najbliższego okrętu japońskiego dzieliła go jeszcze odległość, z której trafienie należałoby zaliczyć do najszczęśliwszych zrządzeń losu. Dźwignia zwolniła torpedy, które spadając stawały się coraz mniejsze i wreszcie znikły w falach oceanu. Clarka nie interesowały już wyniki ataku. Był szczęśliwy, że zdołał wyrzucić torpedy w rejonie celu, co niejako dawało mu prawo do powrotu na „Yorktown”. W godzinę później kontradmirał Fletcher otrzymał meldunek, że do bazy powróciło zaledwie sześć samolotów. Sześć na czterdzieści jeden! Rezultat ataku, który w dodatku nie wyrządził przeciwnikowi żadnych szkód, był przerażający. Zwycięstwo wymykało mu się z rąk, ale nie na rzecz rywali z Midway, lecz na rzecz Japończyków. To było coś znacznie gorszego. Fletcher zdawał sobie sprawę, że lada chwila Japończycy mogą przeprowadzić nalot odwetowy. W tej sytuacji z lotniskowców trzeba byłoby jak najszybciej usunąć samoloty bombowe i wyciągnąć z podpokładowych hangarów myśliwce 17
Uwaga, Tom! Ratunku! 19 Idę. 18
49
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
dla osłony całej eskadry. Ponieważ samoloty torpedowe nie zdały egzaminu, należało wypróbować bombowce nurkujące. Clark, który głęboko przeżył śmierć przyjaciela, zgłosił się sam na ochotnika. Dziwna rzecz, ale wstrząs nerwowy jak gdyby uodpornił go na lęk, który tak bardzo odczuwał w porannym nalocie. Być może strach ten przytłumiony został przez chęć pomszczenia śmierci przyjaciela. Na propozycję zgodzono się chętnie. Tym razem flocie japońskiej zamierzano zadać jak najsilniejszy cios, przy użyciu możliwie największej siły. Tego ranka porucznik Clark, po raz drugi odbywał tę samą drogę, która wydała mu się dziwnie znajoma. Odruchowo rozejrzał się dokoła. Nie, tym razem Harry'ego nie było wraz z nimi. To go nawet uspokoiło. Mógł myśleć tylko o sobie i najbliższej załodze samolotu. Tym razem szli na dużej wysokości. Tam, nad wrogimi okrętami mieli dopiero znienacka spaść z nieba i dokonać zniszczenia. Klęska porannego nalotu była bolesnym przeżyciem dla każdego. Dręczyła obawą o własne życie i rozbudzała żądzę odwetu. Jednostajny warkot silników nużył, działał usypiająco. Myśli bezwiednie błądziły wokół bliskich pozostawionych w kraju. Cóż oni ubrani w mundury pilotów wojskowych właściwie robią tu z dala od rodzinnych stron Milwaukee, Baltimore czy Oklahoma? Przecież wróg nie zagraża bezpośrednio ich domostwom. Tysiące mil dzieli ich ojczyznę od tych przeklętych rejonów Pacyfiku. Ale te tysiące mil dzielą również Japończyków od ich macierzystych wysp. Obie więc strony walczą o coś, co nie należy do żadnej z nich. Jedni chcą wydrzeć to, czym wcześniej zawładnęli inni. Ta wojna więc nie może przynieść szczęścia żadnej ze stron. On, Clark, zdaje sobie teraz z tego sprawę, skoro stracił Harry'ego. Dziś, jutro być może rodzina Clarka dowie się o stracie swego Toma... Porucznik otrząsa się z ponurych myśli. Jeszcze wykona to zadanie i później poprosi o urlop. W tej jednak chwili musi myśleć o zupełnie czymś innym. O chmurach na przykład. Jeśli bowiem w miejscu, gdzie się znajduje japońska flota, niebo jest zachmurzone, można liczyć na połowę zwycięstwa. Czas mija wolno. Clark wpatruje się w tarcze zegarów, jak gdyby w nich chciał wyczytać najbliższą przyszłość. Sztuczny horyzont chwilami przybiera w jego oczach kształt magicznej kryształowej kuli. Co się znajduje tam za horyzontem, nie tym sztucznym, lecz prawdziwym... — Hallo, boys!... — słyszy w słuchawkach głos dowódcy podający wskazaną wysokość. Clark przyciąga drążek do siebie i jego samolot pnie się w górę. Tamten lot miał zupełnie inny charakter. Wtedy oglądał okręty wroga prawie z wysokości ich nadbudówek. Teraz zobaczy je z góry,, będą pewnie przypominały modele okrętów, które nieraz oglądał w sklepach z zabawkami na Waszyngton Avenue w Baltimore. 50
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Samolot dowódcy pomachał skrzydłami. Tak, teraz porucznik widzi, co oznacza ten ruch. W dole pojawiły się pierwsze okręty japońskie. Daleko pod nimi widnieją ledwo widoczne kreski innych. Clark patrzy w górę. Jest chmura! Właśnie dowódca ginie w szarobiałym puchu. Cała eskadra podąża za nim. Teraz ocean znika. W dole ciągnie się nieprzenikniona, skłębiona, mlecznobiała warstwa chmur. Wydaje się, że jest to miękki, wspaniały puch. Clark przez chwilę odnosi wrażenie, że spadając w tę miękką warstwę niepodobna byłoby się zabić. Chmura przesłania im co prawda widoczność, ale ich samych chroni również przed wzrokiem Japończyków. Wreszcie dowódca daje sygnał. Szyk załamuje się. Clark widzi jeszcze jak pierwszy samolot lekko zbacza z kursu i spada prawie pionowo w dół wprost na sterczący kłąb puszystej chmury. Tuż za nim ciągną następne samoloty. Porucznik dochodzi do punktu, w którym jego koledzy rozpoczęli swój nurkujący lot. Teraz całą siłą odpycha drążek od siebie. Maszyna pochyla łeb i przyspiesza. Krew uderza do głowy, żołądek wędruje pod gardło. Przez ułamek sekundy Clark traci przytomność. Przed nim dziwnie miękko rozstępuje się chmura, zostawiająca na szkle kabiny wilgotny osad. Samolot leci na oślep w mlecznej gęstwie. Nagle wszystko się zmienia i na dnie obłoków ukazuje się ciemnozielona otchłań oceanu. Zdawałoby się nieruchome, zmartwiałe z przerażenia stoją japońskie lotniskowce. Pierwszy samolot jest już nad celem. Rzuca bomby i z głośnym rykiem silnika pnie się w górę jak wystrzelony z katapulty. Za nim uderzają następne. Clark widzi nagle ciemną chmurę dymu rozkwitłą na jednym z okrętów. Porucznik z radością spostrzega, że nigdzie nie widać japońskich myśliwców. A więc zaskoczenie zupełne. Na lotniskowcach widać samoloty ustawione do startu. Teraz już nie zdążą wzlecieć w powietrze. Maszyna Clarka spada niepowstrzymywanym pędem. Pokład wrogiego okrętu rośnie w oczach, gdzieniegdzie ukazują się sporadyczne, rzadkie wystrzały artylerii przeciwlotniczej. Porucznik zwalnia bomby i widzi jak ich ciemne kształty lecą wprost na pokład płynącego pod nim okrętu...
51
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
BITWA Komandor Murata posłyszał potężny wybuch i fala gorącego powietrza rzuciła go na ostrą krawędź nadbudówki. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co się stało. Ostatnim obrazem, który pozostał w jego świadomości, był zbliżający się z potworną szybkością łeb samolotu i ciemne cygara bomb, lecące, jak mu się zdawało, wprost na niego. — Bakudan! 20 — zdążył tylko wyszeptać. To, czego teraz był świadkiem, przerastało wszelkie jego wyobrażenia. W „Akagi” trafiły jedynie dwie bomby, ale jedna z nich okazała się fatalna. Trafiła bowiem w róg centralnej windy, prowadzącej do wnętrza podpokładowego hangaru. W tej właśnie chwili wydobywał się stamtąd czarny, gęsty dym. Murata wolał nie myśleć o straszliwych skutkach tego trafienia. Lotniskowiec stawał się przez to bezbronnym okrętem. Druga bomba spadła z lewej strony rufowej części pokładu lotniskowego. Wiceadmirał Nagumo w chwili ataku znajdował się na pomoście bojowym. Wstrząs zwalił go z nóg i Nagumo ochłonąwszy z pierwszego wrażenia patrzył przerażony na ciemny otwór centralnej windy ziejącej dymem jak pobudzony do życia wulkan. Nagumo spóźnił się o pięć tragicznych minut. Właśnie jego lotniskowce szykowały do startu eskadry samolotów mających zaatakować amerykańską flotę. Pokłady były zapełnione uzbrojonymi samolotami rozgrzewającymi silniki. Nagły atak zaskoczył je w najbardziej niepożądanym momencie. Sprawiało to wrażenie, że Japończycy wystawili całe swoje lotnictwo na bomby nieprzyjacielskie. Nagumo nie wiedział jeszcze, co działo się na innych okrętach. Pochłaniał go przerażający widok flagowego okrętu „Akagi”. Własny jego brak zdecydowania powiększył rozmiary klęski. Nie odniesione do magazynów bomby i torpedy eksplodowały w chmurach dymu i ognia, rozrzucając wokół deszcz odłamków. Poparzeni i pokaleczeni marynarze biegali po pokładzie oszołomieni straszliwym ciosem. Z wnętrza okrętu poprzez otwór rozbitej windy centralnej dochodził niesamowity jęk i krzyk. O jakiejkolwiek próbie ratowania okrętu nie mogło być mowy. „Akagi” palił się, paliły się sterczące na jego pokładzie samoloty, eksplodowały podwieszone bomby i torpedy. Szef sztabu Nagumo kontradmirał Kusaka usiłował namówić dowódcę do opuszczenia okrętu. Sztab chciał się schronić za plecami przełożonego. Nagumo opierał się. Opuszczenie własnego okrętu flagowego w jego oczach równało się już przyznaniu się do poniesionej klęski. Zresztą ewakuacja okrętu nie należała do rzeczy łatwych. Stalowe trapy rozżarzyły się do czerwoności. Droga odwrotu 20
Bomba
52
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
wydawała się odcięta. O godzinie 10.46 Nagumo wreszcie zgodził się przenieść swoją flagę na lekki krążownik „Nagara”. Przez iluminator bojowego pomostu przepchnięto przerażonego wiceadmirała. Z „Nagara” przysłano motorówkę. Sztab rozpoczął ewakuację. Na „Akagi” pozostał jedynie dowódca okrętu komandor Aoki i reszta ocalałej załogi na próżno usiłującej stawić czoła szalejącemu żywiołowi ognia. Nagumo przerażonymi oczyma obejmuje pole walki, a właściwie miejsce, w którym jego flota została zaskoczona nagłym atakiem. Ocean płonął. Słupy czarnego dymu wyrastały z jego powierzchni snując się ciężką, żałobną barwą nad tragicznym pogorzeliskiem. Na krążowniku „Nagara” wiceadmirał poznał całą gorycz klęski. Jednocześnie z atakiem na „Akagi” nieprzyjaciel dokonał nalotu na inne okręty. Pierwsze bomby przeznaczone dla lotniskowca „Kaga” spadły o 20 – 30 metrów za jego rufą. Drugi nalot okazał się tragiczny. Dwie bomby trafiły w część dziobową, jedna w śródokręcie i jedna w prawą część rufy. Lotniskowiec został poważnie uszkodzony. W kilka godzin później na pokładzie usłyszano przeraźliwy okrzyk: — Kejho! 21 Przerażony marynarz obserwator wskazywał ręką kierunek, w którym ukazało się nowe niebezpieczeństwo w postaci okrętu podwodnego. Teraz zauważyli je wszyscy. Pręt peryskopu sunął raźnie wśród fal, zostawiając za sobą białą smugę spienionej wody. — Herai! — w sekundę później padł nowy okrzyk. Była to w istocie torpeda. Tuż za nią kierując się wprost na okręt szły dalsze dwie. Wylęknione oczy marynarzy, którzy w niemym przerażeniu przylgnęli do relingu, śledziły ich tragiczny bieg. Nikt z ocalałych marynarzy nie zdawał sobie później sprawy z tego jak to wszystko się stało. Dwie torpedy minęły okręt, trzecia okazała się jednak celna. Z impetem uderzyła w burtę „Kaga” i... przełamała się na pół. Głowa bojowa napełniona materiałem wybuchowym zatonęła natychmiast, natomiast część ogonowa, w której mieści się silnik, na oczach wszystkich zaczęła wykonywać dziwaczne ewolucje, stając się przy tym prawdziwą deską ratunku dla kilku marynarzy wyrzuconych wstrząsem za burtę. Torpedy okazały się mniej tragiczne niż bomby. Podczas kolejnego nalotu dowódca okrętu Okada wraz z całym prawie sztabem zginął; „Kaga” płonął. Rozpaczliwa, nie zorganizowana akcja ratunkowa opóźniała tylko agonię. Kilka potężnych wybuchów w magazynach z amunicją i zbiornikach ropy oznajmiało rychły koniec drugiego lotniskowca floty Nagumo. 21
Alarm!
53
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Wiceadmirał nie mógł pojąć, jak i kiedy stało się to wszystko. Od chwili otrzymania zaskakującej wiadomości, że w składzie floty amerykańskiej znajdują się lotniskowce, do tragicznego nalotu upłynęły, zdawałoby się, sekundy. Jak to się stało, że do ostatnich chwil nie było prawie nic wiadomo o flocie przeciwnika, jego siłach i pozycji. Przecież specjalne zespoły okrętów podwodnych miały iść przed flotą Nagumo i meldować o ewentualnym pojawieniu się nieprzyjaciela. Niemożliwe, aby wszystkie okręty podwodne zostały zatopione przed wykonaniem swojego zadania. Musiałby dotrzeć jakiś meldunek, jakiś skrawek wiadomości o tym chociażby, że ten czy ów okręt został zaatakowany. A jednak, żadne wiadomości nie dotarły do sztabu. Wiceadmirał głowił się nad niezrozumiałą dla niego zagadką. Nagumo nie wiedział wtedy jeszcze, że japońska flota podwodna dotarła na wyznaczone pozycje cokolwiek za późno, to znaczy dopiero wtedy, gdy flota amerykańska zdążyła przeskoczyć niebezpieczny dla niej rejon. Japońskie okręty podwodne na próżno wyczekiwały pojawienia się nieprzyjaciela, który niespodziewanie znalazł się na ich tyłach. W tej sytuacji zarówno Yamamoto jak i Nagumo na próżno oczekiwali wiadomości od swych okrętów podwodnych. Wiceadmirał mógł sobie wyrzucać jedno: całkowite zlekceważenie wzmożonego ruchu w eterze, spowodowanego niezwykłą gadatliwością Amerykanów. Ten błąd popełnił zarówno Yamamoto jak i Nagumo. Obaj jednak wtedy jeszcze byli zupełnie pewni swego zwycięstwa... Z wysokości pomostu bojowego „Nagara” wiceadmirał patrzył na swój dogorywający okręt flagowy. „Akagi” osłonięty chmurą ciemnego dymu wciąż jeszcze utrzymywał się na powierzchni. Nagumo zdecydował się wysłać depeszę do Yamamoto, meldując mu o powstałej sytuacji i prosząc o zgodę na zatopienie „Akagi”. Bał się, że ów dawny jego okręt flagowy może wpaść w ręce Amerykanów. Yamamoto nie zgodził się na propozycję. Uważał, że na to zawsze będzie jeszcze czas. Bitwa nie była jeszcze zakończona. Bój trwał w dalszym ciągu. Powietrze napełnione swędem pogorzeliska drżało od nieustannych wybuchów bomb, dokuczliwego warkotu silników, jazgotu karabinów i odgłosu wystrzałów artylerii przeciwlotniczej. Trudno cośkolwiek byłoby mówić o możliwości dowodzenia. Poszczególne okręty broniły się same, tak jak mogły i tak jak potrafiły. W minutę po nalocie na „Kaga” trzynaście bombowców zaatakowało „Soryu”. W ciągu trzech minut na pokład lotniskowca spadły trzy bomby: jedna na dziobie i dwie na śródokręciu. I tu sytuacja nie była inna niż na pozostałych lotniskowcach. Złożone na pokładzie bomby i torpedy zwiększyły dziesięciokrotnie siłę zniszczenia. Załoga chroniła się pod pokład w panicznej ucieczce przed odłamkami własnych pocisków. Tam w dole natomiast nie było schronienia. Pożar ogarniał cały okręt. Poparzeni i ranni skakali do wody chcąc ujść przed groźbą spalenia.
54
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Jedynym nietkniętym lotniskowcem był jeszcze „Hiryu”, ale lada chwila i on mógł paść ofiarą bomb i torped. Tym razem Nagumo postanowił nie zwlekać. „Hiryu” otrzymał rozkaz przygotowania samolotów do natychmiastowego ataku. Na lotniskowcu rozumiano powagę położenia. Z pokładu „Nagara” widać było, jak z „Hiryu” jeden po drugim wzbijały się w powietrze samoloty. Lotników nie trzeba było zachęcać do walki. Byli świadkami klęski i każdy z nich pałał żądzą odwetu i zemsty. Grupą dowodził kapitan Tomonaga, sora-noajawari 22 — jak o nim mówiono. Jego samolot uszkodzony w czasie nalotu na Midway dotychczas nie został naprawiony. Tomonaga zdawał sobie jednak sprawę, że jeszcze jeden nalot przeciwnika może całkowicie pozbawić go możliwości udziału w odwetowym ataku. Wiadomość, jaką otrzymano tuż przed startem, wydawała się dla wszystkich nieprawdopodobna. Według meldunku lotnika, który przed chwilą właśnie powrócił z lotu rozpoznawczego, w skład floty przeciwnika wchodziły trzy lotniskowce, wśród których znajdował się „Yorktown”. O tym, że Amerykanie mają więcej niż jeden lotniskowiec, Nagumo zdążył zorientować się już dawniej. Mówiła mu o tym ilość samolotów biorących udział w nalotach. Tak duża ilość absolutnie nie mogła mieścić się na jednym lotniskowcu. Zaskakująco natomiast brzmiała informacja o „Yorktown”. Według wszelkich danych posiadanych przez sztab japoński ten okręt został zatopiony w bitwie na Morzu Koralowym. Kapitan Tomonaga nie mógł uwierzyć w istnienie „Yorktown”. Widma nie istnieją. Chciał osobiście stwierdzić, czy pilot rozpoznawczego samolotu nie uległ złudzeniu. Lot nie trwał zbyt długo. Obie floty zdążyły zmniejszyć między sobą odległość. — Kosjaho! 23 — Tomonaga posłyszał nagle w słuchawkach. W istocie pierwsze amerykańskie okręty otworzyły do nich ogień. Kapitan rozejrzał się wokół. Jeden z jego samolotów jak płonąca pochodnia spadał w dół. Zaczynało się nie najlepiej. W miarę zbliżania się do trzonu sił amerykańskich ogień wzmagał się. Wreszcie Tomonaga dojrzał pod sobą płaskie pokłady lotniskowców. Jednym z nich był bez wątpienia „Yorktown”. Kapitan znał doskonale jego sylwetkę. A więc widmo żyło jednak. Z tym widmem chciał teraz stoczyć walkę. Nie było czasu do namysłu, tym bardziej że z leżących pod nimi lotniskowców podniosły się stada myśliwców. Tomonaga dał sygnał do ataku... W godzinę później sztab japoński powiadomiony został o drugim zgonie lotniskowca „Yorktown”. Tym razem wszystkie informacje wskazywały na to, że niepokojące widmo raz na zawsze” zniknęło z powierzchni oceanów. Tomonaga zapłacił za to ceną swojego życia. Nie on jeden. „Hiryu” stracił większość swojego
22 23
Doświadczony lotnik. Artyleria przeciwlotnicza!
55
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
lotnictwa. Na pokładzie pozostało zaledwie sześć samolotów myśliwskich, pięć nurkujących i cztery bombowce torpedowe. Nagumo jest już pewien, że z tymi siłami nie może zwyciężyć. Szef sztabu Kusaka doradza mu, aby przejść na zbliżenie i rozpocząć walkę artyleryjską. Byłaby to, jego zdaniem, ostatnia szansa. Nagumo nie zgadza się z tą opinią. Dopóki Amerykanie rozporządzają lotniskowcami i samolotami, nie można liczyć na zwycięstwo w boju artyleryjskim. Na oceanie zaległa chwilowa cisza. Było coś dziwnego i niepokojącego w tej ciszy. Uszy, które zdążyły już przywyknąć do odgłosów bitwy, wyławiały teraz jedynie tak znany sobie szum przewalających się fal i plusk ich monotonnych uderzeń o burty okrętów. Nieoczekiwaną przerwę wykorzystano przede wszystkim do ratowania pływających rozbitków. Wyciągano ich ledwie żywych z wody, rannych, poparzonych. Dwa żywioły, ogień i woda dokonały spustoszenia wśród załóg. Dla większości wszelka pomoc okazywała się już zbędna. Czekano na ich zgon, a później zsuwano z opartych o reling desek w głąb oceanu. W godzinach popołudniowych bitwa rozgorzała od nowa. Rozpoczął ją nowy nalot samolotów amerykańskich. Nagumo, złamany, bezsilnie przyglądał się ich niszczycielskiej działalności. Nie mógł teraz już wysłać przeciwko nim swych samolotów myśliwskich, z których znaczna większość zginęła prawie na jego oczach. Pozostała reszta skazana była na zagładę. Wiceadmirał domyślał się celu nalotu. Tym celem był ostatni z jego lotniskowców. Zaatakowany przez trzynaście bombowców amerykańskich lotniskowiec „Hiryu”, pozbawiony osłony myśliwców i pozostawiony jedynie obronie przeciwlotniczej, prędzej czy później musiał ulec w tej nierównej walce. Cztery bomby trafiły między dziobem a śródokręciem. „Hiryu” stanął w płomieniach. To był już koniec, kres bitwy o Midway, która tak nieoczekiwany przybrała obrót. Nagumo czekał teraz rozkazów Yamamoto, który wciąż trzymał się z dala od miejsca walki, jak gdyby pragnął nie narażać na szwank swojej osoby i swojej sławy. Radiotelegrafista z „Nagara” przyjmował dalsze meldunki z innych okrętów. Wieści były niewesołe. W sztabie Ńagumo zapanowała konsternacja. Wszelkie podsuwane dowódcy plany zaatakowania mimo wszystko Midway i dokonania próby desantu przy bliższym rozpracowaniu okazywały się nierealne. Nagumo tracił cierpliwość. Bezczynne przebywanie na tych wodach groziło zwiększeniem rozmiarów klęski. Nagumo zwrócił się po raz drugi bezpośrednio do Yamamoto o dalsze rozkazy. Na „Yamato” otrzymano depeszę wiceadmirała i rozważano odpowiedź. Nazajutrz rano Nagumo otrzymał polecenie zatopienia wciąż płonącego i wciąż utrzymującego się na powierzchni lotniskowca „Akagi”. Była to trudna decyzja. Jak dotychczas w historii floty japońskiej nie zdarzył się jeszcze ani jeden fakt zatopienia własnego okrętu. Nagumo decyzję tę zrozumiał jednoznacznie, jako zakończenie operacji. 56
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
O świcie wiceadmirał stał się niemym i biernym świadkiem ostatniego aktu dramatu. Dowódca zespołu niszczycieli, komandor Ariga, przystąpił do zatapiania „Akagi”. W tej samobójczej operacji główne zadanie przypadło dowódcy niszczyciela „Nowaki”, komandorowi Koga. Tak się złożyło, że dotychczas niszczyciel ten nie brał bezpośredniego udziału w żadnej bitwie. Pierwsze pociski artyleryjskie niszczyciela „Nowaki” miały ugodzić we własny okręt dowódcy floty. Przesądny komandor Koga zrozumiał to jako zły omen... Nagumo w milczeniu obserwował przebieg tej najboleśniejszej w jego życiu operacji. „Nowaki” zatrzymał się na trawersie „Akagi”. Obok ustawiły się trzy inne niszczyciele. Wiceadmirałowi zdawało się, że słyszy rozkazy dowódców poszczególnych okrętów. Upadku torped nie było słychać z tej odległości. Wszyscy zgromadzeni na pokładzie „Nagara” widzieli jednak jak „Akagi” zmienił się nagle w płonący wulkan. Koga nie chciał przedłużyć agonii i bił salwę za salwą. Nagumo był mu za to wdzięczny... „Akagi” tonął krótko. Zaledwie siedem minut wystarczyło, aby wody Pacyfiku zamknęły się nad tym kolosem. Wydawało się to nieprawdopodobne, aby tak olbrzymi okręt mógł być tak szybko i chciwie wchłonięty przez ocean. W minutę później usłyszano gwałtowny wstrząs i morze jeszcze raz zakotłowało się w miejscu tragedii. Był to ostatni znak życia zatopionego lotniskowca. Później nastąpiła już tylko martwa, grobowa cisza. Kiedy Nagumo nadesłał do Yamamoto meldunek o wykonaniu zadania, w odpowiedzi otrzymał nowy rozkaz. „Operacja na Midway — czytał — zostaje wstrzymana. Grupa uderzeniowa wiceadmirała Nagumo natychmiast przyłączy się do sił głównych. Uzupełnienie paliwa przeprowadzić rano 6 czerwca w punkcie 33° szerokości północnej i 170° długości wschodniej...”
Nagumo nie mylił się. Ten rozkaz oznaczał ostateczne zaniechanie operacji Midway...
57
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
BILANS W bitwie o Midway obie strony poniosły poważne straty. Japończycy stracili cztery lotniskowce „Akagi”, „Kaga”, „Hiryu” i „Soryu”, ciężki krążownik „Mikuma”, 253 samoloty i 3500 ludzi. Oprócz tego uszkodzone zostały: ciężki krążownik „Mogami” i niszczyciele „Tanikaze” oraz ,,Anshio”. Amerykański lotniskowiec „Yorktown” tym razem został naprawdę zatopiony. Oprócz tego Amerykanie stracili 150 samolotów i 307 oficerów i marynarzy. Najistotniejsze znaczenie bitwy pod Midway polega na tym, że w owych początkowych dniach czerwca 1942 roku Japończycy ponieśli pierwszą w tej wojnie klęskę. Bitwa ta jednak bynajmniej nie stała się zwrotnym momentem w przebiegu działań wojennych na Dalekim Wschodzie. Mimo dotkliwych strat flota japońska nadal przewyższała siłę floty USA na Pacyfiku, która przez długi czas nie potrafiła przejąć inicjatywy w swoje ręce, ograniczając się do prób paraliżowania ofensywnych przedsięwzięć Mikada. Midway nie mogło stać się momentem przełomowym również i ze względu na ograniczone cele tej bitwy. W konkretnej sytuacji, jaka istniała w czerwcu 1942 roku, zawładnięcie wyspą było maksymalnym programem japońskiego ataku. Na jakąkolwiek szerszą operację Japończycy nie mogli sobie pozwolić mając skrępowane ruchy wskutek „zamrożenia” armii kwantuńskiej, stojącej na granicy ZSRR. Oczekująca na właściwy moment do zdradzieckiego ataku, armia kwantuńska została rozgromiona przez armię ZSRR w 1945 roku. Zanim to jednak nastąpiło, sztab japoński, jak najpoważniej licząc na możliwość urzeczywistnienia swych dawnych planów marszu na zachód dla połączenia się z armią niemiecką, nie tylko utrzymywał w nie zmniejszonej sile armię kwantuńska, lecz ją stale uzupełniał i wzmacniał. W tej sytuacji bitwa Stalingradzka stała się przełomem nie tylko na froncie europejskim, lecz również stworzyła nowe zupełnie warunki na Pacyfiku. Z tą też dopiero chwilą nastąpił nowy okres wojny na Dalekim Wschodzie, zaznaczający się wzmożoną aktywnością Amerykanów. W bitwie pod Midway obie strony popełniły szereg błędów. Japończycy przecenili znacznie swoje siły, nie doceniając jednocześnie sił przeciwnika. Zwycięstwo, ich zdaniem, mogło być osiągnięte dzięki nagłej, nieoczekiwanej napaści, tak jak w ataku na Pearl Harbour. Sztab japoński nie tylko nie brał pod uwagę możliwości odkrycia tajemnicy operacji przez przeciwnika, lecz poprzez jawne przygotowanie się do niej znakomicie ułatwił Amerykanom poznanie nawet jej szczegółów. Uporczywe przestrzeganie ciszy radiowej rwało łączność pomiędzy poszczególnymi zespołami, pozbawiając ich dowódców świeżej, aktualnej informacji o nieprzyjacielu. Niezdecydowanie Nagumo, jego opieszałość w zaatakowaniu nieprzyjaciela natychmiast po jego wykryciu dopełniło miary klęski. 58
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
F. L. Justin
Chociaż Amerykanie oficjalnie nie przyznają się do posiadania szyfru japońskiego, który pozwolił im odkryć zawczasu plany Mikada, i podają jedynie, jakoby „amerykańskie dowództwo domyślało się zamiarów Japończyków” 24 , to jednak wiadomo powszechnie, że właśnie posiadanie tego szyfru umożliwiło im zawczasu zdemaskowanie japońskich planów bitwy pod Midway i przygotowanie się do niej. W świetle tego straty amerykańskie wydają się zbyt wysokie. Są one rezultatem nieumiejętności prowadzenia walk na Pacyfiku, nieznajomości zasad taktyki i niskiego wyszkolenia załóg. Ataki lotnicze przeprowadzane bez osłony myśliwców spowodowały wysokie i niepotrzebne straty w ludziach i sprzęcie. Dość częste były tu fakty niecelnego bombardowania, a w jednym przypadku eskadra zrezygnowała nawet z wykonania zadania. Samoloty startujące z Midway nie osiągnąwszy rejonu bombardowania nie tylko zrzuciły cały zapas bomb do oceanu, lecz nadto nadały chełpliwy meldunek o... czterokrotnym trafieniu japońskiego lotniskowca. Meldunek ten przez pewien czas zdezorientował amerykańskie dowództwo i dopiero następny, kolejny nalot stwierdził prawdziwy stan rzeczy. Największym jednak błędem admirałów Fletchera i Spruance było zaniechanie pościgu za zdemoralizowanym i rozbitym przeciwnikiem i pozwolenie mu na spokojne wycofanie się. Jeśli wierzyć powiedzeniu, że bitwę wygrywa ten, kto popełnia mniej błędów, to niewątpliwym faktem jest, że w bitwie pod Midway obie strony popełniły tyle błędów, że ich obiektywne zbilansowanie byłoby zadaniem niezwykle trudnym. Fletcher i Spruance, którzy powodzenie swoje zawdzięczali w olbrzymiej mierze posiadanym zawczasu szczegółowym informacjom o nieprzyjacielu, uznali, iż mają pełne prawo do stwierdzenia, że pod Midway ten bilans był dla Japończyków ujemny...
24
The Compaigns of the Pacific War – Waszyngton 1946.
59
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11
1
2
F. L. Justin
3 7
4
5
6
8
9
10 11
12
18
13
14
19
15
20 24
21
16
17
22
23
25
26
27 28
29
30
KRZYŻÓWKA Z TYGRYSEM POZIOMO: 1) japoński pancernik, okręt flagowy admirała Yamamoto, 4) część morza wcinająca się w ląd, 7) grzyb zwany także kolczakiem dachówkowatym, 9) oprawa, obsada, podstawa, 10) grupa zbrojnych Tatarów, 11) rachunki w banku, 12) roczna roślina warzywna o jadalnych liściach, 15) niedołęga, oferma, 18) wiceadmirał japoński dowodzący grupą uderzeniową złożoną z 1 i 2 dywizji lotniskowców w czasie ataku na Midway, 21) materiał wybuchowy stosowany do napełniania bomb, pocisków artyleryjskich, 24) gatunek ćmy, 26) pas ziemi obsadzony roślinami ozdobnymi, 27) ptaki z rzędu drapieżnych, niegdyś bardzo cenione w sokolnictwie, 28) wyścig w biegu płaskim dla 3-letnieh ogierów i klaczy pełnej krwi, 29) ostre zapalenie śluzówki gardła lub migdałków, 30) wysepka koralowa, w rejonie której rozegrała się jedna z największych bitew morskich między USA i Japonią. PIONOWO: 1) jeden z najstarszych bogów rzymskich, 2) bylina z rodziny amarylkowatych, hodowana w Afryce Północnej i krajach śródziemnomorskich, 3) jedno z miast japońskich zbombardowane przez amerykańskie bombowce B-25 w pierwszym nalocie na Japonię, 4) martwica części tkanki, 5) zwierzę, roślina lub przedmiot otaczane przez niektóre ludy pierwotne czcią religijną, 6) miasto w Turcji, 8) główna rzeka Europy zachodniej, 13) tytuł oficerski w dawnym wojsku tureckim, 14) część dzieła literackiego, 16) najdłuższy dopływ Renu w Szwajcarii, 17) zabawy, 18) jeden z narządów człowieka, 19) japoński kontradmirał, szef sztabu Zjednoczonej Floty, 20) osiedle, 21) rzeka we wsch. Turkiestanie, 22) miasto w Macedonii, 23) ludzie nie kompetentni w danej dziedzinie, 25) sak. „Zwan” Wśród czytelników, którzy nadeślą prawidłowe rozwiązania na adres: Wyd. MON — Warszawa, ul. Grzybowska 77, z zaznaczeniem na kopercie ,.Krzyżówka z tygrysem”, rozlosowanych, zostanie 10 książek — nowych pozycji z tej serii.
60
C Y K L
Cena zł 5.-
DRUGA WOJNA ŚWIATOWA: BOHATEROWIE - OPERACJE - KULISY Dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii, przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu u k a z u j e SYKL WYDAWNICZY, W SKŁAD KTÓREGO WCHODZI NINI EJ SZY TOMIK
DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ: Wielki dzień dywizjonu 303 Zamach na Kutscherę Kamikaze — lotnicy śmierci Ostatni zamach na Hitlera Duchy dżungli Zagłada Pearl Harbor Ludzie z innego świata W pościgu za V-1 Ludzie-torpedy Cyrk Skalskiego Wielki bluff admiralicji Gdzie jest oberleutnant Siebert Tajemnica Łuku Kurskiego „Altmark” — okręt widmo Fałszerze z SS Stacja nr 4 nie działa Droga arcyszpiega Klęska na Filipinach Asy wywiadu Twierdza śmierci Na celowniku T-VI Ostatnia akcja Tajna misja Rudolfa Hessa Tajemnicze bronie Zagadka Cicero Zmierzch gigantów Koniec King Konga Lew pustyni w potrzasku Odyseja Hansa Schmidta Misja generała Bethouart
ZAPAMIĘTAJCIE TEN ZNAK
Cichociemni Miniaturowa armada „Bismarck” — pirał Atlantyku Koniec gniazda zbrodni Reduta 56 Dywizjon żab Operacja „Violet” Fix melduje centrali Zagłada Luftwaffe Kapitulacji nie będzie Zagłada Hiroszimy Plan „E-27” Antropoid atakuje Mówi radio Gliwice Twierdza na pustyni Upadek regenta Granica w ogniu Operacja „Biegun północny” Dwa uderzenia V-man Karol — 32 Tajna drukarnia Minerzy podniebnych dróg Dymy nad Zamojszczyzna Kupione zwycięstwo Ognie nad Wisła Wybuch w Norsk Hydro Gwardia archanioła Syn szejka Hedżasu USS „Indianapolis” nie wraca do bazy