Melissa Senate
Randki w ciemno
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY Zależnie od tego, skąd czerpało się informacje (z pisma „Cosmopol...
6 downloads
10 Views
1MB Size
Melissa Senate
Randki w ciemno
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY Zależnie od tego, skąd czerpało się informacje (z pisma „Cosmopolitan", od gospodyni programu „View" czy od mojej cioci Iny), istniało wiele rozmaitych, dobrze udokumentowanych metod, za sprawą których można było zmienić stan cywilny w mieście Nowy Jork i nie być przy tym zmuszoną do: a) całowania pięćdziesięciu żab b) nieświadomego przespania się z jakimś seryjnym mordercą c) pójścia na kompromis. No, chyba że ktoś ma pecha być mną. Uznałabym się za szczęściarę, gdyby udało mi się pocałować choć pięć żab, zanim zejdę śmiertelnie na syndrom KSW (kolejnego samotnego wieczoru). Właściwie dlaczego przez dwadzieścia osiem lat życia nie udało mi się wyjść za mąż?
RS
Moja przyjaciółka Amanda: „Jane, można być szczęśliwą, nie mając chłopaka". Nie, nie można. Czy już wspominałam o tym, że ona mieszka ze swoim chłopakiem? Moja szefowa Gwen (niepytana): „Znajdziesz miłość, gdy przestaniesz jej szukać". Naprawdę? To coś nowego!
Moja przyjaciółka Eloise: „Masz wysokie wymagania. Ale w tym nie ma nic złego". Bez komentarza. Moja młodsza (zaręczona) kuzynka Dana: „Bo ty masz takie negatywne nastawienie!" Oho! Poczekajcie tylko, aż poznacie ją! „Cosmopolitan": „Miej odwagę się pokazać, dziewczyno!" Tak jakbym nie miała w szafie całej sterty staników podnoszących biust, we wszystkich możliwych kolorach. Ja: „Możesz robić wszystko, co ci każą, ale to i tak nie sprawi, by mężczyzna, z którym chciałabyś mieć dzieci, też cię pokochał czy choćby zaprosił na drugą randkę". Moja ciocia Ina miała dla mnie propozycję, jak znaleźć prawdziwą miłość. Jaką propozycję? Chodziło o pewnego „bardzo przystojnego mężczyznę", którego poznała w korytarzu prowadzącym do mieszkania babci, gdy wyrzucał śmieci i... Zresztą mniejsza o to. Lepiej przytoczę jej własne słowa.
2
- Tylko jedno spotkanie! - krzyczała do telefonu tak głośno, że musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. - Kilka tańców na weselu, rozmowa o niczym! I za to dostaniesz trzysta tysięcy dolarów! Nie możesz umówić się nawet na jedno spotkanie? Nie możesz tego zrobić dla własnej babci? Ani dla mnie? Za takie pieniądze?! Po co ja sobie w ogóle zawracam tym głowę? Powiedz mi, Jane, po co ja właściwie zawracam sobie tobą głowę?! W myślach podsunęłam ciotce dalszy ciąg monologu: W porządku, Jane. Jak sobie chcesz. Jeśli wolisz zostać starą panną, tak jak twoja cioteczna babcia Gertie, świeć Panie nad jej duszą, to twoje prawo. Obiecałam twojej matce, świeć Panie nad jej duszą, że będę się tobą opiekować, i co z tego? Po śmierci twojego ojca przez całe życie ciężko pracowała na twoje utrzymanie, i co z tego? Po co ci właściwie trzysta tysięcy dolarów? Szczerze mówiąc, tym ostatnim argumentem moja kochana, przepełniona poczuciem winy ciocia trafiała w mój czuły punkt. Te trzysta tysięcy bardzo by mi się
RS
przydało. Miesiąc w miesiąc płaciłam za mieszkanie siedemset sześćdziesiąt dwa dolary kontrolowanego czynszu. Jak na Nowy Jork, było to wyjątkowo tanio, niemniej jednak ta suma znacznie przekraczała jedną czwartą mojej żałosnej pensji. A jedna czwarta pensji, według „Mademoiselle" i „Glamour", a najprawdopodobniej także według „The Wall Street Journal", to była górna granica kwoty, jaką powinno się płacić za mieszkanie. Poza tym spałam na tym samym sfatygowanym, zwijanym materacu już od sześciu lat, czyli od czasu, gdy skończyłam college i przeprowadziłam się z gościnnej sypialni ciotki Iny na Manhattan. Z trzystoma tysiącami w banku mogłabym wreszcie pozwolić sobie na kupno porządnej rozkładanej sofy. Ciocia Ina kupiła mi ten materac jako prezent z okazji ukończenia nauki i wynajęcia pierwszego samodzielnego mieszkania, z którego byłam ogromnie dumna. Ina obrzuciła moją kawalerkę o wymiarach trzy na siedem metrów podejrzliwym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu, jakby spodziewała się zobaczyć w kątach szczury i uzbrojonych bandytów, po czym natychmiast zamówiła dezynsekcję i antywłamaniowe kraty do okna wychodzącego na schody przeciwpożarowe.
3
Jak jeszcze mogłabym spożytkować taką sumę gotówki? Natychmiast wymieniłabym całą garderobę, która w tej chwili składała się z pojedynczych sztuk kupionych na wyprzedaży w sklepach Ann Taylor i Banana Republic. Moje aspiracje sięgały DKNY, od której dzieliły mnie jeszcze trzy awanse. - Jane, czy ja mówię do siebie? - zapytała ciocia Ina retorycznie i zakończyła kwestię swoim firmowym westchnieniem. Przede mną na stole leżała paczka marlboro lights. Rozpaczliwie tęskniłam za papierosem, ale gdyby Ina usłyszała, że się zaciągam, padłaby trupem na miejscu, a za bardzo ją kochałam, by sprawiać jej takie rozczarowanie. Nie wiedziała, że znów zaczęłam palić. Pół roku temu zdecydowałam się porzucić nałóg i popełniłam wielki błąd, chwaląc się tym wielkim osiągnięciem ciotce. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej szczęśliwej, może z wyjątkiem dnia, gdy odbyły się zaręczyny jej córki, Dany. Jak więc mogłam się przyznać, że wytrwałam w swym szlachetnym postanowieniu tylko przez siedem godzin?
RS
- Ciociu, chętnie bym się z nim spotkała, tylko że jest już ktoś inny, z kim się widuję. - To było ohydne kłamstwo. - Nie mogę przecież grać na dwa fronty. Nie, nie znasz go. Nie, nie chcę mówić o nim zbyt wiele, żeby nie zapeszyć. Tak, jest miły. I przestań się wreszcie martwić pieniędzmi babci! Przecież nie wydziedziczy mnie tylko dlatego, że nie chcę iść na ślub Dany z jakimś tumanem, który mieszka obok niej i który na pewno nie jest w moim typie! - Ona się z kimś widuje - powtórzyła ciotka Ina, przedrzeźniając mnie. Oczami wyobraźni widziałam, jak potrząsa przy tym rudą głową. Uwielbiała powtarzać w trzeciej osobie to, co ktoś jej przed chwilą powiedział. - Nie w jej typie. Skąd możesz to wiedzieć, przecież nigdy nie widziałaś Ethana! To nie jest żaden tuman, tylko bardzo miły młody człowiek. Wygląda zupełnie przyzwoicie. I do tego ma poważną pracę, zajmuje się finansami, nie tak jak ci dziwaczni pseudoartyści z włosami postawionymi na żel, z którymi się zadajesz, ty i ta twoja chuda przyjaciółka. Ethan pochodzi z Teksasu, a to znaczy, że wie, jak należy traktować kobiety. Ale po co właściwie ja ci to wszystko mówię? Rób, co chcesz, Jane. Bądź sama! Zostań starą panną...
4
Spróbowałam sobie wyobrazić Ethana Milesa, faceta od wynoszenia śmieci wartego trzysta tysięcy dolarów. Nie wydawało mi się prawdopodobne, by choć trochę przypominał Matthew McConaughty'ego czy innych popularnych aktorów, którzy przywędrowali tu ze Stanu Samotnej Gwiazdy. Co prawda, ja też nie zamierzałam walczyć o tytuł Miss Nowego Jorku, ale w każdym razie nikt nie powiedziałby, że wyglądam „zupełnie przyzwoicie". Bez przesady. Wiadomo, co to oznacza. A w dodatku ten Ethan Miles mieszkał w Queens, przez ścianę z moją siedemdziesięciosześcioletnią, pogiętą reumatyzmem babcią. Jaki mężczyzna nadający się do małżeństwa, szczególnie Teksańczyk, mógł mieszkać w Queens, drzwi w drzwi ze staruszką? Skoro był taką świetną partią, to dlaczego nie mieszkał na Manhattanie? Babcia rzeczywiście odziedziczyła trzysta tysięcy dolarów po swojej niezamężnej siostrze Gertie i ciocia Ina obawiała się, że babcia, od wielu lat owdowiała, wydziedziczy nas obie, Danę i mnie, bo za rzadko ją odwiedzamy. Babcia uważała cotygodniowe niedzielne zgromadzenia przy kanapkach z pastrami,
RS
niemieckiej sałatce kartoflanej, maślanych herbatnikach i salonowych recitalach pianistycznych za święty obowiązek wobec rodziny. Bunt wobec tego pomysłu był jedyną rzeczą, jaka łączyła mnie z kuzynką Daną, córką Iny. Na rodzinnych spotkaniach Dana zwykle wznosiła oczy do nieba i oznajmiała, że z powodu mojego sarkastycznego języka nigdy nie wyjdę za mąż i zostanę wydziedziczona przez babcię, a wówczas ciotka Ina dostawała dreszczy na myśl, że do końca życia będę musiała się utrzymywać z pensji wynoszącej dwadzieścia sześć tysięcy dolarów rocznie. Ciocia Ina nic nie wiedziała o tym, że mam wielki plan. A nawet gdyby ten plan okazał się wielką klapą, to i tak w ciągu najbliższych trzech miesięcy należała mi się czteroprocentowa podwyżka. Jeśli dodać do tego pięcioprocentową premię na Boże Narodzenie, to wychodziło, że do Nowego Roku moje zarobki sięgną dwudziestu ośmiu tysięcy. To już coś. Moja przyjaciółka Amanda twierdziła, że powinno się zarabiać przynajmniej tyle tysięcy rocznie, ile ma się lat. Niewiele mi do tego brakowało, chociaż moje dwudzieste dziewiąte urodziny wypadały już w lutym. - Kupiłaś już buty na ślub? - zapytała Ina. - Jeśli potrzebujesz pieniędzy, to nie wstydź się powiedzieć. Trzeba mieć tupet, żeby tyle żądać za buty, które nawet nie są ze skóry!
5
Owszem. Całe sto trzydzieści pięć dolców. - Pamiętam o tym - uspokajałam ją. - Czółenka w bladobrzoskwiniowym kolorze na obcasie o wysokości dwóch i pół cala. Kupię, nie martw się. - Ona mi mówi: nie martw się - prychnęła ciotka Ina. - W następną sobotę masz ostatnią przymiarkę sukienki, mądralo. Na co jeszcze czekasz? Myślisz, że te buty same się zjawią w twojej szafie? Szczerze mówiąc, na to właśnie liczyłam. - Zajmę się tym w najbliższy weekend, dobrze? Eloise, moja przyjaciółka, wybierze się ze mną na zakupy. Ona wie, gdzie są dobre buty. - To ta, która spotyka się z cudzoziemcami? Na palcach podeszłam do drzwi i mocno zastukałam. - Ciociu Ino, muszę już kończyć. Ktoś stuka do drzwi. - Skarbie, posłuchaj mnie - szepnęła Ina, jakby jej słowa mógł słyszeć ktoś poza wujkiem Charliem. - Obydwoje, Ethan i ty, zostaliście zaproszeni na ślub Dany bez
RS
pary. Co by się strasznego stało, gdybyście razem poszli do hotelu Plaza i usiedli przy jednym stoliku? Uszczęśliwiłabyś babcię. A nawet gdyby wszyscy myśleli, że jesteście parą, czy to jakaś zbrodnia? Uwierz mi, czułabyś się lepiej! Na ślub Księżniczki Dany można było przyprowadzić tylko małżonków i stałych narzeczonych. Nieudacznicy, tacy jak ja - i zapewne również Ethan Miles dostali pojedyncze zaproszenia. Zapewne dlatego, że przy kosztach imprezy wynoszących dwieście dwadzieścia pięć dolarów od osoby, Dana nie miała ochoty płacić za żeberka przypadkowych partnerów. - Czy mogę mu podać twój numer? - nie ustępowała Ina. - W twoim wieku nie powinnaś przychodzić na ślub sama. Rozumiem, że to trochę upokarzające. Szczerze mówiąc, najbardziej upokarzające były właśnie takie stwierdzenia. Poza tym przecież miałam dopiero dwadzieścia osiem lat, a nie trzydzieści dwa! - Ciociu Ino, przecież ci mówię, że spotykam się z kimś. To nie byłoby w porządku, gdybym poszła na ślub z tym Ethanem, prawda? Naprawdę muszę już kończyć. Całuję cię, do zobaczenia! Nawet gdybym już nigdy w życiu nie miała pójść na żadną randkę, to za nic w świecie nie umówiłabym się z tym facetem od śmieci. A już na pewno nie miałam
6
zamiaru utknąć z nim na ślubie Dany. Ten festiwal snobizmu i tak miał mi doszczętnie zrujnować zupełnie dobrą niedzielę drugiego sierpnia, za dwa miesiące. Miałam pozwolić, żeby Dana, ta Miss Zadzierania Nosa, zobaczyła, że nie mam z kim przyjść i skazana jestem na towarzystwo sąsiada babci? Niedoczekanie! Facet, który publicznie wynosi śmieci! Wystarczająco okropne było już to, że w ogóle musiałam pójść na ten ślub! Właściwie było jeszcze gorzej: byłam jedną z druhen. Na szczęście obowiązkowa sukienka była całkiem przyzwoita. Co prawda, ja osobiście nie wybrałabym brzoskwiniowego jako wiodącego koloru imprezy. W tym kolorze nikt nie wyglądał dobrze. No ale to nie był mój ślub, o czym ciocia ma przypominała mi za każdym razem, gdy zaczynałam „wymądrzać się" na temat co bardziej koszmarnych decyzji Dany. Przy brzoskwiniowym moje ciemnobrązowe oczy wyglądały jak dwie błotniste kałuże, a ciemne włosy nabierały mysiego odcienia. Na szczęście sukienka nie miała wielkiej kokardy na pupie.
RS
Uroczystość miała się odbyć w hotelu Plaza. Kto bierze ślub w hotelu Plaza? Nikt normalny. To był szalony pomysł. Wesele w takim miejscu musiało kosztować chyba z pół miliona dolarów. Nikt tam nie urządzał takich imprez, może z wyjątkiem Ivanki Trump. Ale zanim ona będzie wychodzić za mąż, nawet Donalda nie będzie stać na wyprawienie wesela we własnym hotelu. Dwudziestoczteroletnia Dana Dreer z Forest Hills nie powinna wychodzić za mąż w hotelu Plaza. Czy wspominałam już, że jej narzeczony, trzydziestolatek z Far Rockaway o nazwisku Larry Fishkill, przed kilku laty założył firmę internetową, która uczyniła go multimilionerem w czasach, gdy takie rzeczy jeszcze się zdarzały? Po jeszcze jednym bolesnym firmowym westchnieniu Ina w końcu pożegnała się i odłożyła słuchawkę. Wyłączyłam telefon i wróciłam do tego, czym zajmowałam się wcześniej, to znaczy do wybierania najlepszego stroju na jutrzejszy Wielki Dzień. Była dziewiąta trzydzieści wieczorem. Miałam jeszcze prawie dziesięć godzin, by się zdecydować, co na siebie włożyć, żeby osiągnąć trzy najważniejsze cele mojego życia, mianowicie (w przypadkowej kolejności):
7
1. Awans. Następnego dnia rano, punktualnie o dziewiątej, byłam umówiona z Williamem Remkem, prezesem i wydawcą Posh Publishing, w którym harowałam bez wytchnienia od sześciu lat, przez pierwsze trzy jako asystentka redaktora, a przez kolejne trzy jako młodszy redaktor. Wiedziałam, że jeśli nie dostanę awansu na starszego redaktora, to... kto wie, do czego byłabym zdolna? Może przedłużyłabym sobie przerwę na lunch o pół godziny albo zaczęłabym używać firmowego papieru do bazgrania. W każdym razie zrobiłabym coś strasznego. 2. Zdobycie mężczyzny. Od lat snułam fantazje na temat Jeremy'ego Blacka, mojego tymczasowego szefa (moja właściwa szefowa była na urlopie macierzyńskim). Jeremy był wiceprezesem i redaktorem naczelnym Posh. Ponadto był wolny, heteroseksualny, miał trzydzieści siedem lat i wyglądał kropka w kropkę jak Pierce Brosnan. Miał tak filmową urodę, że nie byłam w stanie patrzeć na niego, gdy z nim rozmawiałam. Pewnie dlatego Jeremy zupełnie mnie ignorował, z wyjątkiem chwil, gdy zapychał moją skrzynkę manuskryptami przysyłanymi na tony przez kandydatów
RS
na pisarzy, którzy nie mieli własnych agentów.
3. Zdobycie wroga. I to nie byle jakiego wroga. To właśnie z jej powodu moje niskie stanowisko przysparzało mi tylu cierpień. Natasha Nutley, pseudogwiazda show-biznesu, zdecydowała się opublikować ekshibicjonistyczne wspomnienia, ja zaś zostałam wyznaczona do opieki nad tym projektem. Czy wspominałam już, że Gnatasha - hm, to znaczy Natasha - i ja chodziłyśmy do tej samej szkoły średniej? I że nie cierpiałam tej wysokiej, chudej piękności już od dwunastego roku życia? Za nic na świecie nie mogłam się teraz przyznać Gnatashy (w skrócie Gnat), że nie jestem starszym redaktorem, nie zarabiam stu tysięcy rocznie, nie wyjeżdżam na wakacje do Hamptons i nie mam niezwykle przystojnego, robiącego olśniewającą karierę, uwielbiającego mnie narzeczonego... - Jane! W samą porę. Przebiegłam przez korytarzyk o wymiarach pół na pół metra, przyklęknęłam w kuchni na podłodze pokrytej czarno-białym linoleum i otworzyłam szafkę pod zlewem. - Hej! - krzyknęłam ponad koszem na śmieci. - Przyjdź tutaj! Potrzebuję pomocy. I weź ze sobą balsam do prostowania włosów!
8
- Daj mi dziesięć minut! - odpowiedział mi z szafki głos Eloise Manfred. Eloise zajmowała mieszkanie pode mną. Ściany, sufity i podłogi naszego pięciopiętrowego budynku były tak cienkie, że jeśli Eloise krzyczała w stronę swojego sufitu, a ja otworzyłam szafkę pod zlewem, to mogłyśmy rozmawiać przez cały wieczór. Gdyby którąś z nas mordowano we własnej kuchni, druga mogłaby natychmiast zadzwonić na policję. Powiedziałam to kiedyś ciotce Inie, żeby przestała się martwić, że w moim budynku nie ma portiera. Nie przestała. Poznałam Eloise w Posh Publishing. Gdy w kilka dni po rozpoczęciu tam pracy wspomniałam, że szukam mieszkania, Eloise powiedziała mi, że mieszkanie nad nią jest puste. Pokazała mi zdjęcie swojego, wyjaśniając, że kawalerka położona piętro wyżej ma taki sam rozkład. Gdy do tego jeszcze usłyszałam słowa: czynsz kontrolowany, nie potrzebowałam już niczego więcej i natychmiast pobiegłam do właściciela z gotówką w ręku. Oszczędności całego mojego życia prawie wystarczyły na czynsz za jeden miesiąc i kaucję. Musiałam pożyczyć od cioci Iny tylko dwie setki.
RS
Pozbyłam się gotówki, podpisałam umowę wynajmu na dwa lata i choć konto w banku miałam puste, klitka była moja. Pod względem wystroju nie umywała się do mieszkania Eloise, która nie na darmo pracowała w dziale graficznym Posh, na stanowisku chyba nawet gorszym od mojego. Za pomocą parawanów z targu staroci, błyszczących jedwabnych zasłon i powiększonych czarno-białych fotografii Eloise dokonała cudów. A ja mieszkałam na Wschodniej Osiemdziesiątej Pierwszej Ulicy pod numerem 818 już od sześciu lat i nadal na środku pokoju stał ten sam wściekle różowy, plastikowy stół, który kupiłam kiedyś do akademika. Jeśli zastanawiacie się, jakim sposobem mogłam sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania przy mojej pensji - która, możecie mi wierzyć, przed sześciu laty była jeszcze bardziej żałosna niż teraz - to wyjaśniam, że udawało mi się to tylko dzięki planowaniu budżetu i kartom kredytowym. Ciocia Ina nauczyła mnie planować budżet i był to jedyny raz, kiedy rzeczywiście słuchałam jej z uwagą. Jej metoda naprawdę się sprawdzała. Płacono mi dwa razy w miesiącu. Z każdej wypłaty najpierw odkładałam połowę pieniędzy na czynsz i rachunki, a potem wpłacałam pięćdziesiąt dolców na rachunek oszczędnościowy. Reszta musiała wystarczyć na drobne wydatki, jedzenie i żetony do metra. Wszystkie inne zakupy, czyli ubrania, buty i rzeczy do mieszkania,
9
robiłam na karty kredytowe. Miałam ich cztery: Visa, Ann Taylor, Macy's i Bloomingdale's. Jedyną rzeczą, jaką kiedykolwiek kupiłam w Bloomingdale's, był podkład do makijażu, ale lubiłam mieć tę kartę. W każdym razie dzięki systemowi Iny, gdy nadchodził termin płatności rachunków, zawsze miałam odłożone pieniądze. Usłyszałam, że Eloise zamyka swoje mieszkanie i wbiega po stromych schodach na piąte piętro. Po chwili zatrzymała się, znów zbiegła na dół i otworzyła swoje drzwi. Widocznie zapomniała o balsamie do włosów. Kochałam Eloise Manfred za wiele rzeczy, między innymi za to, że była ode mnie o dwa lata starsza (wielka trzydziestka) i nie przeszkadzało jej to, że jeszcze nie wyszła za mąż. Co więcej, cieszyła się swoją wolnością i swobodą wyboru. Ciągle się z kimś spotykała. Młodsi, starsi, przystojniacy, brzydale, mięśniaki, niscy, łysi, napaleni. Wszystkie możliwe narodowości, barwy skóry i zawody. Ciocia Ina widziała Eloise tylko raz. Spotkałyśmy się we trzy w moim mieszkaniu, żeby pojechać do designerskich sklepików w Secaucus koło New Jersey. Eloise przechodziła wtedy
RS
przez fazę mężczyzn z Bliskiego Wschodu. Przyprowadziła Abdula na górę, żeby mi go przedstawić, i akurat wtedy przyjechała ciocia Ina. Po jednym spojrzeniu na Abdula poinstruowała go, że ma jechać Drugą Aleją do Czterdziestej Drugiej Ulicy, a potem skręcić w stronę tunelu Lincolna. Abdul, którego angielski pozostawiał wiele do życzenia, grzecznie skinął głową i uśmiechnął się, nie mając pojęcia, o czym ona mówi. Prawdę mówiąc, Eloise i ja też nic z tego nie rozumiałyśmy aż do chwili, gdy Ina szepnęła do mnie: - Przecież to jest wynajęty kierowca. - Wstrzymałam oddech, ale Eloise tylko się roześmiała i pocałowała ciocię w policzek. Uznała Inę za okaz klasyki. To był jeszcze jeden z powodów, dla których ją kochałam. Aktualnie Eloise spotykała się z rosyjskim imigrantem, fryzjerem o imieniu Serge, który wyglądał jak wschodnioeuropejska wersja Johna Travolty, jeśli potraficie sobie coś takiego wyobrazić. Widywali się już od trzech miesięcy. Serge był staroświeckim dżentelmenem, zapatrzonym w Eloise jak w obraz. Wstawał, gdy wchodziła do pokoju, przynosił jej kwiaty na każdą randkę i komplementował jej żałosne próby kulinarne. Przed miesiącem wpadł w zachwyt nad nowym stylem uczesania, który był ostatnim krzykiem mody w Moskwie. Eloise, jak zwykle gotowa
10
na wszystko, pozwoliła mu się ostrzyc i uczesać. Gdy Serge triumfalnie obrócił ją na fotelu twarzą do lustra, ujrzała na swojej głowie fryzurę, jaką miała Jennifer Aniston w serialu „Przyjaciele" wyświetlanym sześć lat temu. Nie miała serca powiedzieć Serge'owi, że ten film pokazywano w Ameryce o kilka lat wcześniej niż w Rosji i że ona sama kiedyś już nosiła taką fryzurę, podobnie jak wszystkie kobiety w Stanach Zjednoczonych. Eloise zastukała do drzwi swoim własnym sygnałem, trzykrotnie. Otworzyłam zasuwę, trzy pomniejsze zamki i zdjęłam łańcuch. Stała za progiem z błyskiem w piwnych oczach, co oznaczało, że gotowa jest wyrządzić mi wielką przysługę. Lubiła uszczęśliwiać innych. - Tylko nie mów: nie - zastrzegła. Wyciągnęła przed siebie zaciśnięte dłonie i rozprostowała palce. W każdej z nich błyszczał kolczyk z jednokaratowym brylantem. Te kolczyki były rodzinną pamiątką, najcenniejszą rzeczą, jaką Eloise posiadała. Dostała je od
RS
matki na kilka tygodni przed jej śmiercią. Dobrze wiedziałam, jaką wartość mają pamiątki po matce. Zacisnęłam powieki i usłyszałam śmiech Eloise, który oznaczał: „przestań, bo ja też się zaraz rozpłaczę".
Zapytałam ją kiedyś, czy jej zdaniem byłybyśmy najlepszymi przyjaciółkami, gdyby nie to, że obydwie nasze matki zmarły na raka. Eloise była przekonana, że tak, a ja musiałam się z nią zgodzić. Moja mama zmarła, gdy miałam dziewiętnaście lat i byłam na pierwszym roku college'u. Ojca straciłam wcześniej, jako dziewięcioletnie dziecko. Mama Eloise zmarła, gdy ta miała osiemnaście lat. Nigdy nie mówiła o swoim ojcu, ale była blisko związana z babcią ze strony matki. - Masz je jutro założyć. Bez dyskusji - obwieściła, zamykając za sobą drzwi. Wyciągnęła zza paska od spodni tubę z żelem do prostowania włosów i położyła ją na moim różowym stole. - Natasha na pewno je zauważy. One mówią: starszy redaktor. Założyłam kolczyki, odgarnęłam włosy do tyłu, żeby Eloise mogła się nimi zająć, i mamrocząc „dziękuję", zapatrzyłam się we własne odbicie w lustrze, które zajmowało całą jedną stronę drzwi do łazienki. - Ale, El, czy te kolczyki mówią również: „dostałam je od mojego chłopaka, który robi wielką karierę, przełknij to, Natasho Nutley"?
11
Eloise roześmiała się. Słowo „mówić" robiło wielką karierę w wydawnictwie Posh. To było kryterium, według którego wielkie szyszki (to znaczy William Remke i Jeremy Black) decydowały, czy książka warta jest publikacji. Musiała „mówić" coś, co sprawiłoby, że ludzie ją kupią. W zeszłym roku moja szefowa, starszy redaktor Gwendolyn Welle, zwaliła mi na głowę autobiografię człowieka, który w dzieciństwie występował w filmach. Ta autobiografia mówiła: jeśli mnie przeczytasz, wpadniesz w depresję na tydzień. Książka „Dziecko z seriali: Nie do śmiechu" trafiła na dwudzieste trzecie miejsce listy bestsellerów „New York Timesa". Dla tak małego wydawnictwa jak Posh Publishing dwudzieste trzecie miejsce było warte niemal tyle samo, co pierwsze. Remke był w siódmym niebie. Żeby uczcić sukces, wydał wielkie przyjęcie w naszym biurze na poddaszu kamienicy. Jako redaktor projektu dostałam prawo do dwugodzinnej przerwy na lunch (ho, ho). Gwen, która pierwsza przeczytała manuskrypt (ale wykonała tylko jedną czwartą roboty), dostała wielką podwyżkę.
RS
Jeremy, którego wkład ograniczył się do zaakceptowania projektu, dostał wielki puchar i udzielił wywiadu dla „Tygodnika Wydawniczego", gdzie okrzyknięto go „błyskotliwym umysłem, któremu seria Z życia wzięte wydawnictwa Posh zawdzięcza swój sukces". Jedyna seria wydawnictwa Posh. A Remke dostał olbrzymi pakiet akcji naszej firmy-założycielki. Jedna z największych stacji telewizyjnych nakręciła na podstawie „Dziecka z seriali" film tygodnia. Eloise i ja żartowałyśmy, że dziecko grające rolę dziecka z seriali również pewnego dnia zostanie bezdomnym narkomanem. Nie było w tym nic zabawnego. Ale zaraz, przypomniałam sobie, że praca nad tą książką przyniosła mi coś jeszcze: tygodniową depresję. Eloise poszła do kuchni i zaczęła myszkować w lodówce. Po chwili wróciła do pokoju z puszką mrożonej herbaty. Usiadła na materacu, który dominował w pomieszczeniu, i przycisnęła do brzucha pastelową poduszkę. - No dobra, skupmy się. Co jest najważniejsze? - zapytała, odsuwając za ucho rude loki w stylu Jennifer Aniston. - To, żebyś wywarła wrażenie na Gnat, żeby Jeremy zaprosił cię na drinka czy żeby Remke dał ci awans?
12
To nie było trudne pytanie. Wyjęłam puszkę z jej ręki, upiłam łyk i oddałam. Awans wybawiłby mnie od konieczności opowiadania znajomym z klasy, którzy zdobyli wątpliwą sławę, kłamstw na temat żałosnego stanowiska, jakie osiągnęłam w wieku dwudziestu ośmiu lat. Wywarłby również pewne wrażenie na Jeremym. Może wtedy gdzieś by mnie zaprosił, żeby uczcić owoce mojej ciężkiej pracy i oddania rodzinie Posh. - Awans załatwiałby wszystko - wyjaśniłam. Sięgnęłam po paczkę marlboro lights i omal nie przewróciłam przy tym mojego tandetnego plastikowego stołu. Eloise w porę złapała puszkę z mrożoną herbatą. Po to, żeby kupić sobie porządny stolik do kawy, musiałabym mieć prawdziwe mieszkanie z prawdziwą sypialnią. Co wieczór musiałam przesuwać ten stół, żeby rozłożyć materac, który z kolei musiałam zwijać każdego ranka. Tak wyglądało życie w kawalerce. - Uch! Został tylko jeden - poskarżyłam się, zapalając papierosa. Zaciągnęłam się z satysfakcją i wydmuchnęłam dym w stronę sufitu. Eloise wyjęła mi papierosa
RS
spomiędzy palców i zaciągnęła się równie mocno jak ja. - Musimy rzucić palenie - stwierdziła, oddając mi papierosa. Powtarzała to mniej więcej raz na tydzień.
- Tak, bo mam już dość schodzenia o pięć pięter w dół i wchodzenia z powrotem na górę za każdym razem, kiedy potrzebuję nowej paczki. Może w tym sklepie na rogu Pierwszej Alei prowadzą dostawy do domu? - Dostawy jednej paczki papierosów? - zdziwiła się Eloise, oglądając końce swoich włosów. - Nocny sprzedawca podkochuje się w tobie - przypomniałam jej. - Zawsze, gdy tam jesteśmy, gapi się na twój biust. - Chyba powinnam tu wspomnieć, że Eloise miała piersi znacznie mniejsze od moich. Nosiła rozmiar B, a ja C. Ale to ona bardziej podobała się mężczyznom. Może dlatego, że ubierała się w obcisłe golfy, a ja w solidne żakiety od Ann Taylor. Jako graficzka, Eloise miała większą swobodę w wyborze stroju do pracy. Wzruszyła ramionami i gestem poprosiła o papierosa. - A więc jutro rano zaczynasz od wielkiego spotkania z Remkem? Denerwujesz się?
13
Skinęłam głową, patrząc na rozpływającą się pod sufitem smugę dymu. Może umawianie się na spotkanie, które miało przesądzić o moim losie, w piątek nie było najlepszym pomysłem. Jeśli Remke roześmieje mi się w twarz albo zlekceważy moją prośbę w jakiś inny sposób, będę miała zrujnowany cały weekend. Przygryzłam wargi i zerknęłam w lustro. - Dostaniesz awans - zapewniła mnie Eloise. - Zasłużyłaś na to. Musisz tylko pójść do niego i jasno wyłożyć swoje argumenty. Nie pozwól się zastraszyć, Jane. Ha, pomyślałam. Dobry żart. Zastraszenie było drugim imieniem Williama Remkego. Nasz prezes był wyrafinowanym, dwustuprocentowym nowojorczykiem, Wyglądał jak trochę mniej przystojna wersja Blake'a Carringtona ze starego telewizyjnego serialu „Dynastia". Remke był pedantyczny w ubiorze i fryzurze. Widać było tę pedanterię nawet w jego skrzynce na papiery. Lubił, żeby jego „drużyna" wyglądała w pewien szczególny sposób, dzięki czemu miał wrażenie, że jesteśmy spokojnych kolorach.
RS
ludźmi jego pokroju. Dlatego wszyscy w Posh ubierali się w konwencjonalne stroje w Moim wzorem była Gwen, bo to do jej stanowiska aspirowałam. Nigdy nie przychodziła do pracy w dżinsach, więc ja też nie. Pracowała do siódmej wieczorem, toteż ja kończyłam pracę minutę po siódmej. Piła zieloną herbatę i zamawiała na lunch egzotyczne sałatki; ja zrezygnowałam z coli i przestałam przynosić z domu kanapki z serem i szynką w brązowych papierowych torebkach. Ubierała się w DKNY; robiłam, co mogłam, żeby naśladować jej wygląd. Nie miałam zbyt dobrego wyczucia stylu, ale za to była pod ręką Eloise. Ona miała naturalny talent, zapewne dlatego, że przez całe życie mieszkała tutaj, to znaczy na Manhattanie. Skończyła prywatną szkołę na Upper East Side i tak dalej. Jako nastolatka miała obsesję na punkcie Ann Wintour. Moimi idolkami w szkole średniej były Natasha Nutley i Fran Drescher z filmu „Nanny". Natasha dlatego, że była wszystkim, czym ja chciałam być. A Fran, bo pochodziła z Queens. Odkąd skończyłam liceum w Forest Hills, bardzo się zmieniłam. Stare powiedzenie, że można zabrać dziewczynę z miejsca, ale nie można zabrać miejsca z dziewczyny, w moim przypadku się nie sprawdziło. Nie można było poradzić sobie w
14
świecie wydawniczym Nowego Jorku, niosąc w sobie sąsiednie powiaty. Dlatego ciężko nad sobą pracowałam, aż nie pozostała we mnie nawet odrobina Queens, nawet w "akcencie. Nikt by się nie domyślił, że pochodzę z dzielnicy po drugiej stronie mostów i tuneli. Czasami zastanawiałam się, czy moja własna matka by mnie poznała, gdyby jeszcze żyła. Myślę, że byłaby ze mnie dumna. Virginia Gregg zawsze powtarzała, że pewnego dnia będę kimś ważnym. - Ciocia Ina zawsze twierdziła, że za bardzo się staram. Ale nawet w przybliżeniu nie miała pojęcia, jak trudne było to wszystko. - Nie wytrzymam - oznajmiła Eloise, wydmuchując idealnie równe kółko dymu i rozgniatając niedopałek w popielniczce. - Idę na dół po nową paczkę. Zaraz wrócę. Z wdzięcznością otworzyłam jej drzwi. Papierosy były mi koniecznie potrzebne, żeby przetrwać ten wieczór. Jutrzejszy dzień miał zadecydować o wszystkim. Czekała mnie rozmowa z Remkem, pierwsze spotkanie z Natashą przy lunchu, a poza tym jutro był piątek, ostatnia szansa na to, by Jeremy w końcu
RS
zauważył, że mam piersi, i nie tylko, i zaprosił mnie gdzieś na sobotni wieczór. Tak jakby to w ogóle było możliwe.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby wyglądać atrakcyjnie w oczach Jeremy'ego Blacka. Gwen powiedziała mi kiedyś, że wyglądam jak bohaterka filmu „That Girl". Pamiętam z niego tylko tyle, że moja mama wzruszała się przy nim, gdy byłam jeszcze mała. Chyba rzeczywiście byłam podobna do młodej Marlo Thomas, chociaż włosy układały mi się inaczej. Miałam podobne ciemnobrązowe oczy i lśniące, ciemnobrązowe włosy do ramion, a także jasną cerę, ale nie byłam Tą Dziewczyną. Z punktu widzenia Jeremy'ego Blacka byłam raczej Niewidzialną Dziewczyną. Może ciocia Ina miała rację i rzeczywiście za bardzo się starałam. Kilka razy w tygodniu nosiłam okulary zerówki, żeby wyglądać jak poważny redaktor; oprawki były tanią kopią tych, które widziałam u Julianne Moore w piśmie „In Style". Gwen też nosiła okulary, ale ona chyba rzeczywiście miała wadę wzroku. Paznokcie miałam zawsze krótkie i jasnoróżowe, gdyż moja mama przeczytała kiedyś w pewnym artykule, że według Jacqueline Kennedy Onassis paznokcie u rąk powinny być różowe, a u stóp - klasycznie czerwone. Jackie O. była idolką mojej mamy, podobnie
15
jak Fran Drescher moją. Bogu dzięki, że nie zaraziłam się stylem ubierania rodem z „Nanny". Znów spojrzałam w lustro, obróciłam się w lewo, a potem w prawo, i uznałam, że jestem całkiem atrakcyjna. Nie byłam jednak zwalającą z nóg pięknością. Ani trochę. Przed kilkoma miesiącami widziałam Jeremy'ego w restauracji z kobietą, która wyglądała jak Heidi Klum. Jedyną zaokrągloną częścią jej figury była doskonała pupa. Kogo ja chciałam oszukać? Jeśli Jeremy Black zatrzyma na mnie wzrok, to tylko po to, by poprosić mnie o skopiowanie manuskryptu albo o wyczerpującą recenzję powieści napisanej przez dziewczynę brata kuzyna siostry jego przyjaciela. Pokazałam sobie język jak dwunastolatka, bo tak się właśnie czułam, i z ciężkim westchnieniem opadłam na materac. Naraz pożałowałam, że nie mam stereotypowego kota do pogłaskania, jak każda samotna kobieta. W moim mieszkaniu nie było absolutnie nic, co mogłoby mi dostarczyć pociechy, oprócz fotografii do zdjęcia.
RS
przedstawiającej mnie z rodzicami, gdy miałam osiem lat. Ale nie można przytulić się - Już jestem! - zawołała Eloise zza drzwi.
Odsunęłam zasuwy i weszła do środka, zdyszana. - Te schody zabiją nas wcześniej niż papierosy - wysapała, rzucając nową paczkę na plastikowy stół. - Dobra, czas się zająć twoim awansem! Najpierw makijaż, potem włosy, a na koniec trzeba cię będzie ubrać. Myślę, że ten czarny kostium ze strzyżonym żakietem i... Zarzuciłam jej ramiona na szyję i uścisnęłam. Bywały chwile, gdy Eloise w zupełności wystarczała, żeby mnie pocieszyć. Obydwie zapaliłyśmy. - Zaraz, zaczekaj! - zawołałam. - Potrzebujemy inspiracji. Po chwili pokój wypełnił się muzyką z płyty „Millennium" Backstreet Boys. Eloise roześmiała się. Remke próbował nakłonić najmniej znanego i najmniej opatrzonego w mediach chłopaka z Backstreet Boys (jakby oni wszyscy nie byli już wystarczająco opatrzeni i opisani) do napisania brutalnie szczerych wspomnień. A właściwie do opowiedzenia tych wspomnień, bo Remke nie był pewien, czy ten ładniutki dziewiętnastolatek w ogóle umie pisać.
16
Obydwie śpiewałyśmy do wtóru utworowi z płyty i Eloise zaczęła swoje czary z makijażem, krok po kroku instruując mnie przed lustrem. Efekt miał być wyrafinowany i szykowny, a przy tym naturalny. Musnęła moje policzki brązującym pudrem, żeby wyglądały na lekko opalone, jak u osoby, którą stać na spędzenie weekendu poza miastem albo na wyjazd z chłopakiem do Hamptons. Sąsiad zadudnił pięścią w ścianę. Obydwie z Eloise jednocześnie wzniosłyśmy oczy do nieba, ale trochę ściszyłam muzykę. W godzinę później stanęłam przed lustrem, szeroko uśmiechając się do Eloise. Przez chmurę dymu widziałam, że ona również jest zadowolona. Poprawiła mój żakiet i apaszkę na szyi i stwierdziła: - Twój wygląd zdecydowanie mówi: należy mi się awans! Teraz pozostało mi tylko uzyskać podobny efekt następnego ranka, o siódmej trzydzieści. Skrzyp, skrzyp, skrzyp.
RS
- Och. Och, och, och. Och!!!
Uchyliłam jedną powiekę i spojrzałam na budzik. Czerwone cyferki świeciły oślepiająco jaskrawo. Była 6.38 rano. Życie seksualne Miłośnika Opery rujnowało moje szanse na awans. Rozpaczliwie potrzebowałam tej ostatniej godziny snu. Wieczorem długo przewracałam się z boku na bok, przygotowując w myślach przemowę do Williama Remkego. Gdy w końcu udało mi się usnąć, była już prawie druga. Zasypiając, słyszałam skrzypienie łóżka Miłośnika Opery i arię z „Aidy". Powinnam się cieszyć, że udało mi się przespać wieczorny orgazm jego dziewczyny. Poranny był tak głośny, że słyszałam jej oddech między jednym a drugim „och". Miłośnik Opery mieszkał po przeciwnej stronie korytarza. Nasze mieszkania rozdzielone były ścianą, przy której leżał mój materac. Nie miałam pojęcia, jak on się nazywa. To znaczy wiedziałam, że na nazwisko ma Marinelli, ale znałam tylko inicjał imienia - „A", bo na jego drzwiach i skrzynce pocztowej były naklejki „A. Marinelli". Słyszałam prawie wszystko, co działo się w jego mieszkaniu. Miał fioła na punkcie opery, więc znałam już na pamięć wszystkie najlepsze wykonania. Musiał mieć sporo tupetu, żeby walić w ścianę z powodu nieco głośniejszej muzyki, podczas gdy sam puszczał „Carmen" na cały regulator i uprawiał seks wyjątkowo głośno. Obydwie z
17
Eloise uznałyśmy, że musi wyglądać jak Ricky Martin, bo inaczej nie udałoby mu się doprowadzić kobiety do takiego stanu. Nigdy go nie widziałam, chociaż mieszkał naprzeciwko mnie od dwóch lat. Z wyjątkiem Eloise i dwóch innych samotnych kobiet - jednej z drugiego piętra, a jednej z czwartego - nie znałam żadnego z sąsiadów. - Och. Och. Och!!! Szkoda, że nie krzyczała jego imienia. W końcu miałabym szanse się dowiedzieć, od czego pochodził inicjał „A". Może zresztą Miłośnik Opery wyrządził mi przysługę, budząc mnie tak wcześnie. Mogłam wykorzystać dodatkową godzinę na przygotowanie się i zjedzenie czegoś innego niż rogalik z serem topionym. - Och, och, och. Och, tak! Och! Czasami zastanawiałam się, czy wszyscy ludzie w Nowym Jorku mają bardziej udane życie seksualne niż ja. Ostatnim mężczyzną, który widział mnie nago, był Żołnierz Wolności, jak go nazwała Eloise. Żołnierz Wolności był kolegą z pracy Jeffa, chłopaka naszej przyjaciółki Amandy. Spotkaliśmy się dwukrotnie. Na drugiej i ostatprzed czwartym spotkaniem.
RS
niej randce złamałam żelazną zasadę, że nigdy nie należy iść z mężczyzną do łóżka Rano Żołnierz Wolności zaserwował mi kawę rozpuszczalną i babeczkę. Za stolik służyła mu sterta czasopism „Żołnierz Wolności", zbieranych chyba od epoki kamienia łupanego. Popełniłam wielki błąd, okazując zdumienie. Wybuchła kłótnia, obydwoje prychnęliśmy „No i dobrze", i wybiegłam z jego mieszkania. To był czwarty facet, z którym umówił mnie chłopak Amandy. Po tym epizodzie Jeff przestał podsuwać mi swoich kolegów. Od tego czasu minęły już prawie dwa lata. Od prawie dwóch lat żyłam pozbawiona seksu. A ten ostatni raz też nie był zbyt udany. - Och. Och. Och! Mój budzik zadzwonił. Nie wyłączałam go. Wolałam ten dźwięk niż kolejne jęki zza ściany. Miłośnik Opery sam nigdy nie wydawał żadnych dźwięków. Tylko jego partnerki. Po chwili usłyszałam walenie pięścią w ścianę. Wyłączyłam budzik. Może to „A" było skrótem od Arcyidioty.
18
Przewróciłam się na plecy i przymknęłam oczy. Miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia niż zastanawianie się nad własnym życiem seksualnym. Wolałam wyobrażać sobie, że Miłośnik Opery to Jeremy, a ja jestem panią Och.
ROZDZIAŁ DRUGI - Jaaane. Odwróciłam się i dopiero teraz zauważyłam tuż za sobą Morgan Morgan, wspólną asystentkę Remkego i Jeremy'ego. Słowo honoru, naprawdę nazywała się Morgan Morgan. Twierdziła, że Morgan było panieńskim nazwiskiem jej matki, a także nazwiskiem jej ojca, rodzice uznali więc, że przeznaczone jej było nazywać się Morgan Morgan. Moim zdaniem było to... - Jaaane, William może się teraz z tobą zobaczyć. Morgan zawsze przeciągała
RS
moje imię w jękliwy sposób, charakterystyczny dla mieszkańców Long Island. Miała dwadzieścia dwa lata, dopiero co skończyła Barnard College, była ładna, choć miała trochę końską szczękę, i łakomym okiem popatrywała na moje stanowisko. Nie należało jej ufać.
Spojrzałam na zegarek. Była ósma pięćdziesiąt dziewięć. Moje spotkanie z Remkem było wyznaczone na dziewiątą. Ten człowiek nigdy, przenigdy w życiu z niczym się nie spóźnił. Rozejrzałam się po otwartej przestrzeni wydawnictwa Posh, szukając wzrokiem Elaine, która miała trzymać za mnie kciuki. Stała razem z Daisy, szefową działu grafiki, nad przeglądarką do slajdów przy przeszklonej ścianie działu grafików. Rzuciłam Morgan lodowaty uśmiech, wyminęłam jej dziuplę i zatrzymałam się przed drzwiami Remkego, powtarzając sobie w myślach: a więc ta chwila nadeszła. Wchodzisz do narożnego gabinetu. Czas zażądać tego, co ci się należy! Głęboki oddech, drugi głęboki oddech, trzeci głęboki oddech. Poradzisz sobie. Nie pozwól się onieśmielić! Drzwi otworzyły się nagle.
19
- Ach, jesteś, Gregg - wyszczekał Remke, gdy niezgrabnie przekraczałam próg. - Morgan! - zawołał ponad moim ramieniem, wystawiając głowę przez drzwi. - Kawa! Dalej, dalej - rzucił niecierpliwie w moją stronę. - Za piętnaście minut mam spotkanie. Piętnaście minut. Miałam piętnaście minut, żeby zmienić kurs całego mojego dotychczasowego życia. Zamknęłam za sobą drzwi i postąpiłam o kilka kroków w głąb olbrzymiego gabinetu, bez żadnych wątpliwości większego niż całe moje mieszkanie. Słońce wlewało się do środka przez sięgające od podłogi do sufitu okna za biurkiem Remkego, odbijając się od jego gęstych, srebrzystych włosów i srebrnych oprawek okularów. Wziął do ręki plik karteluszków i posadził swoje dostojne, mierzące metr dziewięćdziesiąt ciało na skórzanej, jasnobrązowej sofie przy biurku. Czy powinnam usiąść obok niego? A może na jednym z krzeseł dla gości znajdujących się przed biurkiem? Na takim, które nie stało na wprost Remkego? Przygryzłam dolną wargę, przy okazji zjadając szminkę, którą tak żmudnie nakładałam. Remke wciąż przeglądał papiery. Poczułam, że dłonie mam spocone i
RS
kropla potu spływa mi po dekolcie. Oddychaj głęboko, oddychaj głęboko. Przeniosłam wzrok za okno. Widać stąd było wierzchołek budynku Chryslera, Empire State i... - No dalej, dalej - mruknął Remke, nie odrywając wzroku od papierów. Ciągle to powtarzał, co najmniej sto razy dziennie. Onieśmielał tym innych do tego stopnia, że gdy w końcu odważyli się odezwać, Remke był już w połowie korytarza. - Ehm - odchrząknęłam - tak, chciałabym z panem porozmawiać o mojej przyszłości w wydawnictwie. - Zacisnęłam dłonie w pięści i schowałam je za plecami, niepewna, co z nimi zrobić. Żałowałam, że nie potrafię mówić z taką pewnością siebie jak Morgan Morgan. Byłam od niej o sześć lat starsza i o sześć lat bardziej doświadczona, a wciąż mówiłam „ehm" i pociły mi się dłonie. Morgan była bardzo wygadana. Wątpię, by kiedykolwiek w życiu miała wilgotne dłonie. - O twojej przyszłości? - powtórzył Remke, postukując kciukiem w karteluszki. - Dlaczego akurat ze mną? Porozmawiaj z Blackiem. Podczas urlopu Gwen on jest twoim bezpośrednim przełożonym. Właściwie powinnaś z tym zaczekać do powrotu Gwen. Remke zwracał się po nazwisku do wszystkich oprócz Gwendolyn Welle. Okropnie mnie to irytowało. Był to sposób na okazanie jej szacunku. Remke lubił i
20
szanował Gwen. Ja uważałam, że jest nadęta i obłudna i z trudem ją znosiłam. Fakt, że przedłużyła sobie urlop macierzyński, wprawił mnie w zachwyt. Wzięła cztery miesiące wolnego zamiast trzech, co oznaczało, że jeszcze przez trzy miesiące miałam być wolna od jej przytłaczającej obecności. Nie widziałam jednak żadnego powodu, dla którego miałoby to oznaczać kolejne trzy miesiące bez awansu. Większość obowiązków Gwen spadła na mnie, z wyjątkiem dwóch autorów, o których względy zabiegała (Jeremy'emu udało się skłonić obydwie - były to bowiem kobiety - do podpisania umów już przy pierwszym osobistym spotkaniu, co porządnie wkurzyło Gwen). Od sześciu lat pracowałam za dwie osoby, a od chwili, gdy Gwen wytoczyła się z firmy z naręczem prezentów dla dziecka, za trzy. Zasługiwałam na awans. Próbowałam z nią o tym porozmawiać, zanim odeszła, ale usłyszałam to samo co zwykle, czyli „rób swoje tak jak do tej pory". Zbyła mnie, mówiąc, że mogę porozmawiać z Remkem i Jeremym, gdy ona będzie na urlopie. Jedną z rzeczy, za które najbardziej jej nie cierpiałam, było to, że zachowywała się wobec mnie
RS
względnie przyzwoicie. Ale to tylko dlatego, że, jej zdaniem, w niczym jej nie zagrażałam. Dopiero to było obraźliwe. Dlaczego w niczym jej nie zagrażałam? Przecież byłam młoda, inteligentna i głodna sukcesu, czyż nie? Remke ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w jedną z karteczek. Usiadłam na krześle dla gości i niechętnie zwróciłam się twarzą do niego. - Ja, uhm, rozmawiałam już wcześniej z Gwen i ona była zdania, że powinnam najpierw pomówić z tobą albo z Jeremym, więc, uhm, rozmawiałam z Jeremym, ale on odesłał mnie bezpośrednio do ciebie. - Czy to brzmiało bardzo idiotycznie? Gdy ktoś mnie onieśmielał, tak jak Remke albo Jeremy, nigdy nie byłam pewna, czy mówię z sensem. A ponieważ nie potrafiłam rozmawiać z Jeremym i jednocześnie patrzeć na niego, to możecie sobie wyobrazić, jak przebiegała nasza rozmowa. Nie pozwolił mi skończyć zdania. Może dlatego, że gapiłam się na jego buty. - Morgan! - zawołał Remke w stronę drzwi. - Gdzie są materiały reklamowe dotyczące kontraktu z Natashą Nutley? Morgan!
21
Nie potrafiłam określić, czy Remke zwraca się do Morgan po imieniu czy po nazwisku, i denerwowało mnie to podwójnie. Wolałam myśleć, że używa nazwiska. Morgan Morgan stuknęła do drzwi i wniosła do gabinetu wielki kubek kawy. - Jest na twoim biurku, Williaaam - jęknęła i natychmiast znalazła wymieniony dokument, wykazując się niezwykłą kompetencją. Remke przebiegł wzrokiem tekst i na jego twarzy pojawił się grymas. - Kto to napisał? Policzki zaczęły mnie palić. Czułam na sobie spojrzenie Morgan. Zerknęłam szybko na jej twarz: przysięgłabym, że zobaczyłam na niej uśmiech. Usiłowała go ukryć, ale był widoczny. Ta wiedźma cieszyła się z mojej porażki! Odchrząknęłam. - Ehm, ja? - Pytasz czy wiesz? - prychnął Remke, zsuwając okulary na czubek nosa i przeszywając mnie spojrzeniem lodowato niebieskich oczu.
RS
Trzysta pięćdziesiąt słów, które znajdowało się na tej kartce, kosztowało mnie cztery dni pracy (a ściśle biorąc, cztery bezsenne noce w domu). Zwykle to Gwen przygotowywała materiały reklamowe do większych projektów, szczególnie pierwsze informacje dla prasy, które w perspektywie wpływały na zwiększenie sprzedaży. Ale dzięki jej nieobecności przygotowanie notek, które miały przetrzeć szlak dla publikacji wspomnień Gnat, stało się moim udziałem. Co mogłam tam zepsuć? Jeremy zaakceptował to, co napisałam. Tekst został zredagowany i poprawiony. Zawierał wszystkie istotne informacje i w bardzo sprytny sposób „opowiadał historię". To kolejne wyrażenie ze slangu Posh, oznaczające podkreślenie kluczowych elementów. Czyżbym niewłaściwie zaklasyfikowała tę książkę? Może nazwałam ją handlowym paperbackiem zamiast pozycją przeznaczoną dla masowego czytelnika? Niedostatecznie skupiłam się na skandalicznym aspekcie skazanego na szybki koniec romansu Gnat ze słynnym aktorem? To był centralny motyw jej książki. Och, Boże. A może napisałam „Gnat" zamiast „Natasha"? - To znaczy, ja to napisałam - poprawiłam się. Mogłam się pożegnać z awansem. Byłam pewna, że już do końca życia zostanę młodszym redaktorem.
22
Spełniły się obawy ciotki Iny. Teraz będę musiała spędzać wszystkie niedziele u babci przy pastrami i ciasteczkach maślanych, uważając, by nie wyrwać się z żadną sarkastyczną uwagą, bo inaczej babcia mogłaby mnie wydziedziczyć. Będę musiała pójść na ślub Dany z Ethanem Milesem. Będę musiała patrzeć na błyskawiczny awans Morgan Morgan z asystentki na starszego redaktora, z pominięciem stanowiska młodszego redaktora, gdyż... - To jest cholernie dobre - stwierdził Remke, postukując w arkusz papieru firmowym długopisem Posh Publishing. Morgan zmarszczyła czoło, a ja się uśmiechnęłam. - Pomóż Nutley zredagować te wspomnienia tak samo dobrze, jak napisałaś ten materiał, Gregg, to pomyślimy o awansie na młodszego redaktora. Tym razem to na twarzy Morgan pojawił się uśmiech, a ja poczułam ucisk w żołądku. awansować na starszego...
RS
- William? Ja, ehm... Ja już jestem młodszym redaktorem. Mam, ehm, nadzieję - Morgan, zawołaj tu Blacka - przerwał mi Remke. - Powiedz mu, że muszę z nim porozmawiać o kontrakcie z tym chłopakiem z Backstreet. Przynieś też teczkę z dokumentacją prasową. I jeszcze kawy. - Odchylił się na oparcie sofy i znów zaczął przeglądać papiery. - Tak jak powiedziałem, Gregg - dodał, na chwilę podnosząc na mnie wzrok. - Zobaczymy, jak sobie poradzisz z tym manuskryptem Nutley. Ona wprowadza nas w świat znanych osób. A znane osoby przyciągają kolejne znane osoby. Mamy duży budżet na promocję książki Nutley, więc nie widzę powodu, dla którego nie miałaby się znaleźć na liście bestsellerów „Timesa". Jeśli jeszcze Jeremy'emu uda się podpisać umowę z tym chłopakiem z Backstreet, to znajdziemy się w pierwszej lidze. A pierwsza liga oznacza duże budżety i pieniądze na dodatkowe atrakcje, jak na przykład awanse. Ale na razie nie zawracaj sobie tym głowy, Gregg. Po prostu dalej rób swoje. Morgan uśmiechnęła się. Dlaczego te wielkie szyszki tak lubiły powtarzać „rób swoje"? Słyszałam tę zachętę na każdym redakcyjnym zebraniu. Sprawiała tylko, że czułam się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej bezradna. W końcu to, co robiłam dotychczas, prowadziło
23
tylko do tego, że zbywano mnie przy każdej okazji. Może by tak Gwen, Jeremy i Remke spróbowali żyć w Nowym Jorku za dwadzieścia tysięcy rocznie, czytając manuskrypty w metrze, w drodze do pracy i z pracy. Może Remke miałby ochotę zastanawiać się ostatniego wieczoru przed wypłatą, czy lepiej kupić papierosy czy coś do jedzenia na kolację. W porządku, już skończyłam użalać się nad sobą. W końcu gdybym rzuciła palenie, to mogłabym sobie pozwolić na ekstraduże burrito z kurczakiem w „Blockheads", taniej meksykańskiej restauracji, do której zawsze chodziłyśmy z Eloise. Dobrze o tym wiedziałam. Ale jak mogłam rzucić palenie, skoro nie potrafiłam nawet przebrnąć przez rozmowę z Remkem bez jąkania się i zacinania? Ten zaś znów postukał długopisem w udo obleczone spodniami od Armaniego. - Co wy tu obydwie jeszcze robicie? Już was nie ma. Rozmowa skończona. Gdzie ten Black?! Morgan wyminęła mnie, zadzierając nos do góry, i wyszła z gabinetu.
RS
- Dziękuję, William - powiedziałam. - Co do reklamy prasowej książki Nutley... Naprawdę, ehm, sama byłam zadowolona z tego, co napisałam, i... - W porządku, Gregg. Dziękuję ci. Zamknij za sobą drzwi, dobrze? No cóż, w każdym razie usłyszałam komplement. Oraz obietnicę. A właściwie bardziej był to cel. Nastrój nieco mi się poprawił. Uświadomiłam sobie, że to było coś więcej niż zwykłe „rób dalej to, co robisz". Remke jasno określił, do czego powinnam zmierzać: do tego, by książka Natashy trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa". Od tego zależał mój awans. Chyba że Jeremy'emu uda się podpisać tę umowę z chłopakiem z Backstreet Boys i tym samym wyczerpie ogólny budżet. Ale o ile ten chłopak nie był homoseksualistą, to wątpiłam, by urok Jeremy'ego zadziałał na niego szybko, jeśli w ogóle. - Gregg, dokąd zabierasz dzisiaj Natashę Nutley na lunch? Obróciłam się z ręką na klamce. - Ehm, do „Blue Water Grill"? Długopis Remkego znieruchomiał. - Pytasz czy wiesz? Co we mnie było takiego? Dlaczego przy tym człowieku zmieniałam się w roztrzęsioną galaretę? Dlaczego przez cały czas byłam tak niepewna siebie? Całe
24
szczęście, że Morgan Morgan wyszła już z gabinetu i nie mogła mi przesłać kolejnego złośliwego uśmieszku. - Do „Blue Water Grill" - powtórzyłam ze stanowczym skinieniem głowy. - Dobrze. Postaraj się, żeby rachunek nie przekroczył setki. I skłoń ją do mówienia. To wielka chwila, Gregg. Natasha jest gwiazdą Posh. Powierzyłem ją tobie, a nie Blackowi, ze względu na tę szkolną więź. Kobiety zwierzają się sobie, zwłaszcza gdy znają się od tak dawna. Postaraj się wyciągnąć ją na zwierzenia. Chodzi o to, żeby ujawniła wszelkie szczegóły swojego romansu i podpisała umowę na kontynuację opisującą okres stawania na nogi. Wychodzenie z uzależnień jest teraz seksy. Zrób, co będziesz mogła, Gregg. Chyba zapomniał, że od zeszłego tygodnia, gdy powierzył mi pieczę nad wspomnieniami Natashy, powtarzał mi to już pięć razy. - Postaram się - powiedziałam i wysunęłam się z gabinetu. Wychodzenie z uzależnień jest teraz seksy. Co za palant z tego Remkego!
RS
Czasami miałam ochotę przyłożyć mu w tę podciągniętą twarz. W tej chwili miałam jednak inne problemy, na przykład jak to zrobić, żeby nie przekroczyć limitu stu dolarów w „Blue Water Grill". Będę musiała zrezygnować z przystawek albo z sałatki, zadowolić się żałosnym filetem z soli i szklanką wody z kranu i przyglądać się, jak Natasha wrzuca do pięknie wykrojonych ust kawałki najlepszego łososia na świecie. Zamówi go, a potem zje trzy kęsy i zostawi resztę, żeby nie stracić figury supermodelki. A ja będę musiała na to patrzeć. No cóż, zapcham się pysznym chlebem, który w „Blue Water" był za darmo. - Morgan! - wrzasnął Remke zza drzwi gabinetu. - Kawa! I gdzie ten Black? Poszłam do mojej dziupli, obracając w myślach słowa Remkego. Druga część wspomnień. Splendor i prestiż. Bez przesady. Natasha była nic nie znaczącą aktoreczką, spisującą w wolnych chwilach wspomnienia o nieistotnym romansie z aktorem, którego nazwiska nie wolno jej było ujawnić. Owszem, plotki głosiły, że ten aktor należał do pierwszej ligi, ale co z tego? Gnat zamierzała wycisnąć do ostatniej kropli wszystko, co się dało, z jego okrytej tajemnicą tożsamości i własnego rzekomego dramatu. Sprzedała swoją łzawą historię kobiecym pismom i nawet udało jej się wkręcić do jakichś drugorzędnych talk-show.
25
Cała ta historia była zupełnie niewiarygodna. Ponieważ Gnat głupio podpisała jakiś dokument, który podsunął jej aktor, prawo już do końca życia zabraniało jej rozmawiać i pisać o nim w jakimkolwiek środku przekazu, w druku, przez radio i w telewizji. Sprytnie obeszła ten zakaz, nazywając go po prostu Aktorem i wzbudzając tym falę spekulacji na temat jego nazwiska. To była cała historia, skandal skryty za skandalem. Ale kogo to właściwie obchodziło? Zdaniem Remkego, potencjalnie obchodziło to pół miliona ludzi. I dlatego miałam poświęcić najbliższe dwa miesiące na przeprowadzenie Natashy przez bolesny proces napisania konspektu całości oraz pierwszych trzech rozdziałów. Morgan wyszła z kuchenki z kolejnym kubkiem kawy dla Remkego. Jeremy Black szedł tuż za nią. Skinął mi głową i zniknął w gabinecie. Słońce wpadające przez okna po lewej stronie naszego poddasza rozświetliło jego gęste, ciemnobrązowe włosy i sprawiło, że jego oczy, w kolorze nieba nad Karaibami, przybrały barwę jeszcze
RS
bardziej... jeszcze bardziej podobną do nieba nad Karaibami. W historii świata nigdy nie było przystojniejszego mężczyzny. Był doskonale piękny, jak amant filmowy, jak James Bond. Trzydzieści siedem lat, metr osiemdziesiąt dwa, osiemdziesiąt pięć kilo, tytuł MBA z Harvardu.
Trudno było nazwać go uprzejmym, był raczej inteligentny i sarkastyczny, ale wiceprezes i dyrektor małego, niszowego wydawnictwa chyba musi mieć trochę bezwzględny charakter. Mieszkał na poddaszu w Tribeca o kilka przecznic od miejsca, gdzie mieszkali John F. Kennedy junior i Carolyn Bessette, chodził do klubu sportowego Reebok razem z takimi ludźmi jak Jerry Seinfeld i spotykał się z kobietami, które wyglądały jak modelki, ale były wiceprezeskami. Jedyne, co miałam wspólnego z Jeremym Blackiem, to była praca w Posh Publishing. Przyznacie, że to niewiele. Wśliznęłam się do mojej komórki bez okna i jęknęłam na widok nowej sterty manuskryptów. Jeremy musiał je tu wrzucić, idąc do gabinetu Remkego. Fantastycznie. Akurat na weekend. Zazwyczaj Jeremy przynosił wszystkie nie zamówione manuskrypty do szafki Gwen, a ona przeglądała je i niechciane wrzucała z kolei do mojej szafki. Była więc przynajmniej jakaś szansa, że znajdę tam coś
26
godnego uwagi. Gdybym znalazła w tym stosie makulatury potencjalny bestseller, to już po pięciu minutach awansowano by mnie na starszego redaktora i moja przyszłość nie zależałaby od sukcesu książki Natashy Nutley. Ale szanse na to nie były wielkie. Seria „Z życia wzięte" nie ograniczała się do niedyskrecji znanych osób, w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa. Musiałam czytać źle napisane, nudne pamiętniki nikomu nie znanych ludzi na temat operacji jelita grubego (za mało seksy - opinia Remkego), nałogu kokainowego (już niemodne - opinia Jeremy'ego), z gatunku „nienawidzę mojej matki" (jękliwe - moja opinia) oraz „zawsze byłam brzydka i biedna, aż zostałam supermodelką" (nie, tylko nie to! opinia Eloise i jej szefowej). Litości. Litości dla nas wszystkich. Mocno wątpiłam, by następny bestseller z rozszerzonej listy „New York Timesa" czekał w stosie makulatury, aż poznam się na jego wartości. Moje plany wybicia się w Posh musiały z konieczności opierać się na wyciśnięciu jak najlepszej
RS
książki z Natashy, choć perspektywa jej sukcesu wcale nie napawała mnie entuzjazmem. Ta kobieta wycisnęła swoje piętnaście minut z trwających właśnie piętnastu minut kogoś innego! Jej sława była niezasłużona. Dlaczego więc ja nie miałabym wydusić dla siebie awansu właśnie z niej? Co w tym złego? W końcu prezes i wydawca mojej własnej firmy to właśnie polecił mi zrobić. Już się przekonałam, że bycie miłą i uprzejmą dla wszystkich doprowadziło mnie do miejsca, w którym znajdowałam się teraz, czyli donikąd. Zadzwonił interkom na biurku. - Jaaane - odezwał się nieznośny głos Morgan. - Gdy byłaś u Remkego, dzwoniła twoja kuzynka Dana. Mówiła, że znasz jej numer. Przewróciłam oczami i wyłączyłam interkom. No, pięknie. Teraz muszę jeszcze zadzwonić do Dany, zanim wyjdę na lunch. Rozmowy z kuzynką zazwyczaj przyprawiały mnie o mdłości. Interkom znów zatrzeszczał. - Jaaane, zapomniałam ci powiedzieć, że masz zadzwonić do niej na komórkę. Do południa będzie w hotelu Plaza. Mówiła coś o próbie przejścia przez szpaler.
27
Niespodziewanie pod powiekami zapiekły mnie łzy. Przestań! - nakazałam sobie. Nie teraz! Masz przed sobą ważne spotkanie! Co z tego, że Dana piła herbatę w hotelu Plaza i ze swoją głupią komórką w ręku ćwiczyła przejście przez salę balową? Ja przecież miałam zjeść lunch w towarzystwie wielkiej gwiazdy, którą w dodatku znałam jeszcze ze szkoły. Moje życie wcale nie było gorsze od życia Dany, a właściwie nawet lepsze. Dana nie pracowała, chyba że można nazwać pracą okazyjne doradzanie sąsiadkom w kwestii doboru kolorów do mieszkania. Ale prawdę mówiąc, brzmiało to całkiem dobrze. Opadłam na biurko, przytłoczona poczuciem porażki, i zatrzymałam wzrok na malutkiej fotografii oprawionej w ramkę w kształcie serduszka, którą dostałam od cioci Iny. Mój tato, przystojny i uśmiechnięty, trzymał mnie na rękach, a mama dłońmi mierzyła jego bicepsy. Według Iny, która zrobiła to zdjęcie, miałam wtedy trzy lata. Zastanawiałam się, jak czułby się mój ojciec, gdyby wiedział, że to Dana za dwa miesiące ma wziąć ślub w hotelu Plaza. Czy byłby rozczarowany? A może po-
RS
trząsnąłby głową i powiedział mamie, że go zawiodłam? Chyba powinnam to wyjaśnić. To właśnie mój ojciec, Marvin Gregg, pierwszy pokazał mi hotel Plaza. Szliśmy
Piątą Aleją do zoo w Central Parku. To miał być nasz wspólnie spędzony dzień. - Widzisz ten elegancki hotel, księżniczko? - zapytał tato, wskazując na drugą stronę ulicy. - To hotel Plaza. Trzeba mieć milion dolarów, żeby w ogóle wejść do środka. Ale tam właśnie weźmiesz ślub. Pewnego dnia poprowadzę cię do ołtarza w sali balowej hotelu Plaza! Co o tym myślisz, księżniczko? - Tatusiu, ja mam dopiero dziewięć lat! - zawołałam, kładąc ręce na biodrach. Pamiętam, że patrzyłam na hotel, myśląc, iż wygląda jak zamek. To nie były tylko fantazje dziecka. Hotel Plaza rzeczywiście przypominał zamek. - Tak, księżniczko, ale pewnego dnia dorośniesz - odrzekł ojciec, ściskając moją dłoń. - Zasługujesz na ślub za milion dolarów. Coś ci powiem. Ty znajdź narzeczonego, a ja zobaczę, co da się zrobić. Dobrze? - Tatusiu, ja chcę zobaczyć małpki! Chodźmy już! - jęknęłam. Pamiętam, że ojciec roześmiał się i kilka razy obrócił mnie na rogu Piątej Alei i Pięćdziesiątej Dziewiątej Ulicy, jakbyśmy byli w sali balowej.
28
Następnego dnia Marvin Gregg zmarł na udar mózgu. Miał trzydzieści sześć lat. Nigdy nikomu nie mówiłam o tej rozmowie. Ani mamie, ani cioci Inie, ani nawet żadnemu z przyjaciół. O takich rzeczach nie opowiada się nikomu; zachowuje się je w głębi serca. Czasami to wspomnienie przynosiło mi pociechę, a czasem doprowadzało do płaczu. - Jaaane! Co znowu? Wcisnęłam guzik interkomu. - Tak? - Remke powiedział, że zanim wyjdziesz na lunch, masz wymyślić propozycje tytułu do wspomnień Nutley i napisać tekst na tylną okładkę do katalogu. Chce mieć jedno i drugie u siebie na biurku do południa. W głosie Morgan wyraźnie dźwięczał triumf. język na brodę.
RS
- Nie ma problemu - odrzekłam pogodnie. Wyłączyłam interkom i wywaliłam Tytuły i tekst na okładkę do południa. Fantastycznie. Miałam tylko około stu rzeczy do zrobienia, nie wspominając już o tym, że powinnam przejrzeć notatki przed spotkaniem z Gnat.
Sprawdziłam pocztę w komputerze. Szesnaście nowych wiadomości. Dziewięć pochodziło od Morgan: zarządzenia Remkego dla pracowników Posh. Zakazywano używania niebieskich długopisów, gdyż były gorzej widoczne na kopiach niż czarne. Redaktorom nie wolno nanosić uwag czerwonym kolorem, gdyż ten tradycyjnie zarezerwowany jest dla korekty. Przerwę na lunch ograniczono do jednej godziny, z wyjątkiem spotkań z autorami i agentami literackimi, które należało przedstawić do akceptacji z wyprzedzeniem. Używanie firmowego papieru listowego do innych celów było absolutnie zakazane. I tak dalej, i tak dalej. Najbardziej podobało mi się: „Korzystanie z poczty elektronicznej we frywolnych celach jest surowo zabronione". Otworzyłam wiadomość od Eloise. Podczas przerwy na papierosa opowiesz mi, jak ci poszło z Remkem! - E. Co ja bym bez niej zrobiła? Zignorowałam wszystkie wiadomości związane z pracą i otworzyłam list od Amandy Frank, przesłany również pod adresem Eloise.
29
Nasza trójka spotykała się w każdy piątek na Wieczór Flirtów przy Okrągłym Stole. W programie były plotki, odreagowywanie pracy, drinki po dziewięć dolarów, wypatrywanie interesujących mężczyzn, no i oczywiście flirty. Amanda od około roku mieszkała ze swoim chłopakiem, więc nie brała udziału we flirtach, ale nigdy nie opuściła piątkowego spotkania. Szczerze mówiąc, flirty nie zabierały nam wiele czasu. Przeważnie po prostu przypatrywałyśmy się przystojnym facetom, a od czasu do czasu próbowałyśmy nawiązać z nimi rozmowę. To Eloise w samych początkach naszej przyjaźni nazwała te spotkania Wieczorem Flirtów, a ja, bądź co bądź redaktorka, dołożyłam do tego Okrągły Stół, ponieważ więcej tam było gadania niż działania. Nazwa się przyjęła. Już od sześciu lat co tydzień któraś z nas, na zmianę, wybierała miejsce spotkania i zawiadamiała pozostałe. Hej! - pisała Amanda. - Co powiecie na „Tapas-Tapas", nową knajpę na Szesnastej zaraz za Union Square? „Time Out" pisze, że to najnowsze miejsce spotkań Pięknych i Bogatych i że podają tam świetne tapas. Bardzo drogo, ale raz się żyje!
RS
O tej samej porze co zwykle. Na razie! - Amanda. Amanda była prawdziwą kowbojką przeszczepioną do Nowego Jorku z Luizjany. Słowo daję, wychowała się na ranczu. Miała długie jasne włosy, rzadkość w Nowym Jorku, i za każdym razem, gdy wychodziłyśmy gdzieś razem, przyciągała uwagę wielu mężczyzn, za co obydwie z Eloise byłyśmy jej wdzięczne. Odpisałam: Już się nie mogę doczekać, a potem kliknęłam na Worda i zaczęłam się zastanawiać nad tytułem książki Gnat. Proponowany tytuł: „Pijawka". Czwarta strona okładki; „Prawdziwa historia Natashy Nutley, pijawki rozgniecionej w kwiecie wieku. Przeczytaj i uroń łzę z radości, że nie jesteś nią!" Gdyby to tylko była prawda. Natasha Nutley cmoknęła powietrze obok mojego policzka. Nie mogłam tego nawet nazwać hollywoodzkim powitaniem: wszyscy ludzie, jakich znałam, witali się w ten sposób. Właściwie wszyscy oprócz prawdziwych przyjaciół. Luźni znajomi i koledzy z pracy cmokali w powietrze, czasami nawet przy dwóch policzkach, jak Europejczycy. Jeśli jakaś kobieta gotowa była pozbawić się szminki, całując cię w policzek, to musiała być twoją prawdziwą przyjaciółką.
30
Usiadła naprzeciwko mnie, przy stoliku w tylnej części restauracji „Blue Water Grill". Nie widziałam jej dziesięć lat, odkąd obydwie skończyłyśmy szkołę średnią w Forest Hills. Wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy. No, prawie tak samo. W każdym razie nie wyglądała na dwadzieścia osiem lat. Może zrobiła już lifting pod oczami? - O mój Boże! - zaintonowała w chwilę później. - Widzę mojego agenta! Muszę się z nim przywitać. Przepraszam cię, Janey! Skinęłam głową z wymuszonym uśmiechem. Janey to nie było odpowiednie imię dla ważnego redaktora. (Nie zamierzałam zdradzać Gnat, jakie jest moje prawdziwe stanowisko). Natasha podeszła do stolika, przy którym siedziało kilku opalonych mężczyzn, i znów odbył się spektakl cmokania w powietrze. Cieszyłam się z tego odroczenia wyroku. Gdy ją zobaczyłam, po raz pierwszy od dziesięciu lat, serce zaczęło mi głośno dudnić w piersi. Nagle nie byłam już Jane Gregg, młodszym redaktorem w
RS
szacownym nowojorskim wydawnictwie, tylko Jane Gregg, inteligentną nieudacznicą w liceum w Forest Hills. Przed oczami stanęła mi szesnastoletnia twarz i wysoka, niezręczna sylwetka Robby'ego Eversa i serce mi się ścisnęło ze współczucia dla zakochanej na śmierć i życie nastolatki, jaką wtedy byłam. Nastolatki ze złamanym sercem, za sprawą Gnat. Jak ja jej wtedy nienawidziłam. Spojrzałam w jej stronę. Chyba nigdy w życiu nie wyglądała równie olśniewająco. Była o dziesięć lat starsza niż w Forest Hills. Już wtedy owijała sobie wszystkich wokół małego palca, a teraz miała urodę i tajemniczość dojrzałej kobiety. Prawdziwie pięknej kobiety. Gnat była bardzo podobna do Nicole Kidman. Takie same rude pierścionki włosów jak u Botticellego, lekko zadarty nos, ten sam wzrost. Brakowało jej tylko byłego męża w osobie Toma Cruise'a. Chociaż jeśli pogłoski mówiły prawdę, Aktor, z którym miała romans, był nie mniej znany. Natasha Nutley miała to coś, co mieli wszyscy sławni ludzie. Wszystkie znane osoby, jakie widziałam w Nowym Jorku, sprawiały wrażenie, jakby podróżowały z własnym zestawem oświetleniowym. Nie wyglądały tak samo jak zwykli ludzie. A Gnat na pewno nie była zwykła. Zwykli ludzie nie miewali romansów z aktorami telewizyjnymi, którzy figurowali na liście Najbardziej Seksownych Mężczyzn
31
magazynu „People". Zwykli ludzie nie zdobywali sławy dlatego, że nie tylko przespali się z kimś z tej listy, ale naprawdę coś ich z nimi łączyło. Według tego, co Natasha napisała w konspekcie do swojej książki, jej związek z Aktorem trwał całe siedem tygodni. Na pierwszej randce, która odbyła się w jego łóżku (puszczalska!), Aktor kazał jej, tak jak wszystkim kobietom, z którymi sypiał, podpisać Dokument. Dokument zasadniczo stwierdzał, że jeśli Natasha wspomni o Aktorze lub o swoim związku z nim w jakimkolwiek środku przekazu czy nawet w prywatnych rozmowach, Aktor ma prawo ją zaskarżyć o odszkodowanie do wysokości całego jej stanu posiadania, włącznie z dochodami, które dopiero osiągnie w przyszłości. Dotyczyło to również tantiem, jakie miałaby otrzymać za swoje zwierzenia. Dlaczego więc podpisała tak głupi, obraźliwy dokument? Dlaczego w ogóle poszła do łóżka z mężczyzną, który podał jej papier do podpisania, drugą ręką w konspekcie.
RS
zdejmując jej biustonosz? Chodziło o zdobycie rozgłosu. Wszystko to było wyjaśnione Uch. To wszystko było takie osobiste! Zwykle nie miałam oporów przed poznawaniem intymnych szczegółów z życia innych ludzi. W końcu nic nie było zbyt osobiste podczas Wieczoru Flirtów, no i redagowałam już wiele pamiętników. Ale Natasha Nutley powinna pozostać na odległość ramienia ode mnie. Nie chciałam wiedzieć o niej nic oprócz własnych przypuszczeń i ocen. Powinnam odczuwać triumf na myśl, że jej życie pełne było wielkich rozczarowań, ale nic takiego nie miało miejsca. Czułam się dziwnie i nie byłam pewna dlaczego. - Bardzo cię przepraszam! - zawołała Natasha, wsuwając się na krzesło i ruchem głowy odrzucając do tyłu rude pierścienie włosów. Kolekcja srebrnych bransoletek na jej przegubie zadźwięczała. - Mój agent jest taki słodki. Był zachwycony, że nas tu spotkał. Obiecał, że przed wyjściem podejdzie do naszego stolika. Uśmiechnęłam się, popijając kranówkę. - To świetnie - odrzekłam, nie patrząc na nią. Zastanawiałam się, jak to możliwe, by pan i pani Nutley, zwyczajni ludzie, którzy mieszkali niedaleko domu, w którym się wychowałam, wspólnymi siłami stworzyli tak olśniewającą ludzką istotę?
32
Judith Nutley również miała jasnorude, kręcone włosy, ale do tego tylko metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Pan Nutley, którego imienia nie mogłam sobie przypomnieć, był wysoki i chudy i miał zielone oczy, takie jak Gnat. Żadne z nich jednak nie odznaczało się wyjątkową urodą, w przeciwieństwie do Marvina i Virginii Gregg. - Więc, uhm, Natasha, może porozmawiamy o moich pomysłach na układ pierwszego rozdziału twojej książki? Jak wiesz, ten rozdział ma się ukazać w „Marie Claire" i wydawnictwo jest tym zachwycone. Musimy... Natasha skrzywiła się zabawnie. - Od razu do konkretów! - uśmiechnęła się, błyskając śnieżnobiałymi zębami. Przecież nie widziałyśmy się, zaraz, od dziesięciu lat! Muszę powiedzieć, Jane, że wyglądasz bardzo korzystnie! To była obelga. Nie istniał bardziej wątpliwy komplement niż „korzystnie". - Dziękuję, Gnat - powiedziałam, przypominając sobie, jak bardzo Natasha nie
RS
lubiła, gdy zdrabniano jej imię. Gdyby jeszcze mogła usłyszeć to nieme „G" na początku... - Ty też wyglądasz świetnie.
- Prawda, że tak? - roześmiała się i jej zielone oczy rozbłysły jak szmaragdy. Ten banał w jej przypadku absolutnie wiernie oddawał rzeczywistość. To było niesprawiedliwe. - Mam fantastycznego dermatologa. Jeśli chcesz, to mogę ci dać numer do niego. Bez trudu zlikwiduje te drobniutkie zmarszczki pod twoimi oczami. Jakie drobniutkie zmarszczki?! - Wciąż nie mogę w to uwierzyć! - mówiła Natasha, wciskając cytrynę do wody mineralnej za sześć dolarów. - Podpisuję kontrakt z wydawnictwem Posh i kogo tam widzę, jak nie Janey Gregg z Forest Hills! - Teraz jestem stąd - powiedziałam zbyt obronnym tonem. - Mieszkam na Upper East Side. Mój chłopak kupił część kamienicy na Upper West, ale ja zawsze wolałam East Side. - Po co to wszystko mówiłam? Mniejsza o chłopaka, ale czy musiałam wdawać się w takie szczegóły? Widocznie tak. - Oooch, chłopak - i w dodatku właściciel kamienicy! Dobra robota, Jane!
33
Dobra robota. Nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy. Tylko mnie nie pytaj, jak ma na imię, prosiłam Natashę telepatycznie. Nie czułam się teraz na siłach wymyślić niczego sensownego. - Nie całej kamienicy, oczywiście - sprostowałam szybko, odrywając kawałek chleba z kromki w stojącym między nami koszyku. - Tylko jedno mieszkanie. Są tam dwie sypialnie, więc mógł sobie urządzić gabinet. Ja mam uroczą kawalerkę, którą bardzo lubię i dlatego nie chcę z niej zrezygnować, chociaż to trochę bez sensu, bo i tak spędzam większość czasu u niego. Gdy raz się zaczęło, trudno było przestać. Natasha energicznie pokiwała głową. - Dobrze wiem, o czym mówisz. Ja mieszkam ze swoim chłopakiem na jego łodzi zacumowanej w Santa Barbara. Kto po czymś takim zechciałby mieszkać na lądzie? Rzeczywiście, kto? Teraz już rozumiecie, dlaczego dostałam słowotoku? - A co się dzieje z tymi bliźniaczkami, z którymi się przyjaźniłaś w szkole? -
RS
zapytała Natasha. - Nadal się przyjaźnicie?
Przed oczami stanęły mi bliźniaczki, Lisa i Lora Miner. Wysokie, chude i ciche. Dziwne, że Gnat je zapamiętała. To były moje jedyne przyjaciółki w liceum. Przez wiele lat musiały wysłuchiwać moich skarg i jęków na temat Gnat, szczególnie po tym, jak ukradła mi Robby'ego Eversa. Teraz mniej więcej raz na pół roku wysyłałam e-mail do którejś z nich i dostawałam odpowiedź. Wyjechały do college'u do San Francisco i tam już zostały. Obydwie wyszły za mąż i miały po dwoje dzieci, trzecie w drodze. Przez kilka lat nadal byłyśmy sobie bliskie, ale, jak to zazwyczaj bywa, z powodu odległości i różnych stylów życia nasza przyjaźń się rozwiała. - Właściwie nie - odrzekłam. - Ludzie się rozchodzą. Wiesz, jak to jest. Natasha na chwilę spojrzała mi w oczy. Ciekawa byłam, o czym myśli. Czy o tym, jaką byłam żałosną nastolatką, głupią szarą myszą? Że nigdy nie miałam chłopaka? Ze miałam tylko dwie przyjaciółki, a i tych przyjaźni nie udało mi się utrzymać? Natasha miała do dyspozycji całą szkołę. To ona decydowała o tym, kto stanie się popularną osobą. - Mam teraz wspaniałych przyjaciół - dodałam, sięgając po szklankę z wodą z kranu. - Przyjaciele są najważniejsi. Nie wiem, co bym zrobiła bez Eloise i Amandy.
34
O rany, udało mi się powiedzieć prawdę. Powinnam dostać za to medal! - Ładne imiona. - Skinęła głową. - Czy wspominałam ci już, że ja też mam mieszkanie na Upper East Side? To tylko jeden pokój i rzadko tu bywam, ale podobnie jak ty, nie potrafię się zdobyć na to, żeby z niego zrezygnować. To moje sanktuarium. Może jesteśmy sąsiadkami? To byłoby cudownie! Ja mieszkam na Sześćdziesiątej Czwartej, między Park i Madison. - Upiła łyk wody. - Ale przecież wiesz już o tym wszystkim. Znasz całe moje życie! Co prawda, nie wiesz wszystkiego. Czytałaś tylko konspekt książki i może jeszcze coś w gazetach. Owszem, czytałam tylko konspekt, ale czego więcej potrzebowałam, by osądzić ją jako oportunistkę, dziwkę, która zrobiłaby wszystko dla rozgłosu? Musiałam przyznać, aczkolwiek niechętnie, że konspekt, który napisała ze swego idiotycznego życia, był bardzo przyzwoity. Zawierał wszystkie niezbędne składniki ekshibicjonistycznego bestselleru. Od nędzy do pieniędzy i z powrotem do nędzy, plus najważniejszy morał na temat szacunku do siebie. Moim zdaniem, Natasha Nutley
RS
miała odrobinę zawyżoną samoocenę. Nie należało oczekiwać, że jest w niej cokolwiek więcej, niż napotykało zawistne oko.
Sześćdziesiąta Czwarta Ulica. Nikt normalny tam nie mieszkał, szczególnie między Park i Madison. Mieszkanie w tej okolicy należało do tej samej kategorii co ślub w hotelu Plaza. Tego się po prostu nie robiło, jeśli się nie było bilionerem. Więc jak to się stało, że Danie Dreer i Natashy Nutley, dwóm dziewczynom z Queens, udało się dokonać niemożliwego? Może trzeba było mieć imię i nazwisko zaczynające się na tę samą literę? - O mój Boże! Natasha? Natasha Nutley? Bez pudła, ten głos należał do mojej kuzynki Dany. Obróciłam się i zobaczyłam Danę wgapioną w Gnat z buzią szeroko otwartą z radości. Czy na świecie nie było już innych restauracji? Dlaczego Dana musiała wybrać się na lunch właśnie do „Blue Water Grill"? Natasha popatrzyła na wielkie niebieskie oczy Dany, jej krótkie jasne włosy i drobną postać, od stóp do głów ubraną w ciuchy od Prady (zasługa przyszłego pana młodego, internetowego milionera), i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Dana? Mała Dana Dreer?
35
Obydwie zaczęły piszczeć. Dana podbiegła do nas, Natasha wstała i uścisnęły się. Natasha przez kilka lat opiekowała się Daną popołudniami. Moja kuzynka miała wtedy jakieś osiem, dziewięć lat. Byłam pewna, że Dana nie omieszkała chwalić się tym wszystkim dokoła za każdym razem, gdy jeździła do Forest Hills w odwiedziny do rodziców czy babci. - Jane mówiła mi, że ma redagować twoją biografię! - wykrzyknęła Dana. - To fantastyczne! Tyle już dokonałaś, a teraz zostaniesz jeszcze pisarką! Natasha rozpromieniła się. - Pisanie zawsze było moim ulubionym zajęciem. Coś takiego? Wydawało mi się, że jej ulubionym zajęciem było beztroskie odbijanie chłopaków innym dziewczynom na dzień przed szkolnym balem. - Jane! - zawołała Dana z udawanym oburzeniem, zwracając na mnie swoje wciąż szeroko otwarte niebieskie oczy. - Dzwoniłam do ciebie rano, ale nie odpowiedziałaś! Chciałam ci powiedzieć, że znalazłam doskonałe buty dla ciebie! Jest taki
RS
sklep na Lexington przy rogu Siedemdziesiątej Siódmej, zaraz obok wyjścia z metra. Co za zbieg okoliczności, że was tu spotkałam! Jestem umówiona na lunch z restauratorem...
Kelner o wyglądzie modela podszedł do nas i zapytał, czy jesteśmy gotowe do złożenia zamówienia. Zauważyłam, że patrzył na Natashę z uznaniem. Powiedziałam, że potrzebujemy jeszcze kilku minut. - Coś takiego! Mała Dana Dreer! - powtarzała Natasha, potrząsając głową. - Nie mogę w to uwierzyć! - Nie jestem już taka mała - zachichotała Dana. - Za dwa miesiące wychodzę za mąż w hotelu Plaza! Przy tych słowach policzki jej się zaróżowiły. Natasha zachowała się, jak należało: wstrzymała oddech. - Plaza! Nieźle. Twoi rodzice wygrali w lotto? - Nie chwaląc się, dobrze wychodzę za mąż - szepnęła Dana z wymownym uśmiechem. Podniosła do góry lewą rękę ozdobioną dwuipółkaratowym brylantem i poruszyła palcami. Czy byłoby wielkim nietaktem, gdybym w tej chwili
36
zwymiotowała? - O mój Boże, Natasha, musisz przyjść na mój ślub! Proszę, obiecaj, że przyjdziesz! Drugiego sierpnia, w niedzielę! - Zaraz, muszę sprawdzić w kalendarzu - odrzekła Natasha, odrzucając włosy do tyłu. Sięgnęła do torebki od Louisa Vuittona i wyciągnęła z niej terminarzyk, oprawiony w skórę gęsto tłoczoną w inicjały LV. - Zobaczmy... drugi sierpnia, drugi sierpnia... Jestem wolna! - obwieściła, zamykając kalendarzyk. - Zamierzam zostać w Nowym Jorku przez dwa miesiące. Muszę napisać kilka pierwszych rozdziałów z fachową pomocą Janey, a potem wrócę do Santa Barbara i tam będę pisać, pisać, pisać. Więc dołącz mnie do listy gości! Byłam zdumiona. Dlaczego taka gwiazda jak Natasha Nutley ma ochotę marnować sześć godzin swego fantastycznego życia na ślub Dany Dreer z Larrym Fishkillem? Nawet jeśli ten ślub miał się odbyć w hotelu Plaza? - Czy mogę kogoś ze sobą przyprowadzić? - zapytała Natasha. - Sam chce przylecieć z Zachodniego Wybrzeża na cały sierpień, więc...
RS
- Oczywiście! - rozpromieniła się Dana.
Popatrzyłam na nią bez słowa. Jej była opiekunka, której nie widziała od dziesięciu lat, miała prawo przyprowadzić ze sobą, kogo chciała, podczas gdy jej własna kuzynka nie mogła tego zrobić! Dana zapewne sądziła, że każdy mężczyzna, który przyjdzie z Natashą, będzie wystarczająco sławny czy bogaty, by dodać splendoru liście gości. - To znaczy, że poznam chłopaka Jane i twojego przyszłego męża! powiedziała Natasha. - Uwielbiam romantyczne historie! Tym razem to na twarzy Dany odbiło się niedowierzanie i zdumienie. - Chłopaka Jane? - Nie zamierzasz go ze sobą zabrać? - zdziwiła się Natasha. - Uhm, ja... - Jane! - zawołała Dana, kładąc ręce na biodrach. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to coś poważnego! Mama mówiła, że się z kimś spotykasz, ale nie zdawałam sobie sprawy... oczywiście, przyprowadź go! Przełknęłam ślinę. Dana klasnęła w ręce.
37
- Więc wszystko ustalone. Obydwie przyjdziecie ze swoimi mężczyznami. Posadzę was we czwórkę przy osobnym stoliku. Dobrze się składa, że jem lunch z restauratorem, od razu dodam do listy trzy osoby! Och, nie mogę się już doczekać, żeby wszystkim powiedzieć, że Natasha Nutley przyjdzie na mój ślub! Mama i babcia zemdleją z wrażenia! Znów nastąpiła seria cmoknięć w powietrze i w końcu Dana sobie poszła. Natasha położyła łokcie na stole i oparła twarz na dłoniach. - Muszę usłyszeć coś więcej o twoim chłopaku. Gdzie go poznałaś? Czym się zajmuje? Ręce znów miałam spocone. Pod stolikiem wytarłam je w serwetkę i zerknęłam na zegarek. - Och, zrobiło się późno! Chyba powinnyśmy coś zamówić i rozplanować pierwszy rozdział. Z konspektu wynika, że chcesz zacząć od zajęć aktorskich, w których brałaś udział w dzieciństwie. Ale ja myślę, że powinnaś zacząć od spotkania z
RS
Aktorem i potem wrócić do przeszłości. Rozumiesz, stopniowo ujawniać te fragmenty przeszłości, które w danej chwili będą istotne.
- To ty jesteś redaktorką! - stwierdziła Natasha, otwierając kartę. - Ale musisz mi opowiedzieć o swoim chłopaku przy deserze. To, co już usłyszałam, brzmi bardzo zachęcająco! Byłam pewna, że będę musiała drogo zapłacić za każde wypowiedziane słowo.
38
ROZDZIAŁ TRZECI Wieczór Flirtów przy Okrągłym Stole, dyskusja numer 8 566 932: kwestia wymyślonego chłopaka. Amanda, Eloise i ja siedziałyśmy nachylone nad okrągłym stolikiem naprzeciwko baru w „Tapas-Tapas". Sobowtór Angeliny Jolie postawił przed nami drinki. Amanda pomachała ręką, żeby odpędzić od siebie dym z naszych papierosów, a drugą ręką zamieszała swój tanqueray z tonikiem. - Hej, a może przedstawiłabyś Jeremy'ego Blacka jako swojego adoratora! Skoro Natasha też ma być na tym ślubie, to właściwie będziesz się tam czuła jak w pracy. Jeremy na pewno zgodziłby się pójść z tobą. Zaproś go, Jane! Nie byłam w stanie nawet zapytać Jeremy'ego na poniedziałkowym zebraniu rodzinie?
RS
redakcyjnym, jak mu minął weekend, a tu nagle miałabym go zaprosić na ślub w - Nie mogę - westchnęłam ciężko.
- Ty chyba z byka spadłaś! - wykrzyknęła Amanda. - Od lat umierasz z ochoty, żeby gdzieś z nim wyjść. Teraz masz doskonałą okazję. Ja bym go zaprosiła. Czy wspominałam już, że Amanda Frank, która używała wyrażeń takich jak „z byka spadłaś", wyglądała jak niższa (ale jeszcze bardziej blond) wersja Faith Hill? Amanda z pewnością mogłaby zaprosić na ślub kuzynki mężczyznę, który wyglądał jak Pierce Brosnan. Mnie jednak nieznośna Natasha Nutley powiedziała, że wyglądam „korzystnie". A to oznaczało, że świat Jeremy'ego Blacka był daleko, daleko poza moim zasięgiem. Eloise upiła łyk swojego merlota, a potem zaciągnęła się marlboro i odwróciła w lewo, żeby nie dmuchać dymem na Amandę. - Jane nie może zaprosić Jeremy'ego, nawet gdyby wystarczyło jej na to odwagi. Gnat go zna. - Ale Jane bardzo inteligentnie nie wymieniła imienia swojego chłopaka zauważyła Amanda. - Gdy pokaże się z Jeremym Blackiem, Gnat i Dana pospadają z krzeseł! Obydwie pomyślą, że tylko ze skromności nie wspomniałaś, że wielki Jeremy
39
to twój mężczyzna. Poza tym oszczędziłabyś sobie opowiadania mu o tym, czym się zajmujesz. Wcale nie musiałby wiedzieć, że przedstawiłaś go jako swojego chłopaka. - Ale przecież powiedziałam, że mój chłopak mieszka na Upper West Side. A Natasha wie, że Jeremy mieszka w Tribeca. Słyszałam kawałek ich rozmowy przez telefon w zeszłym tygodniu, przed podpisaniem kontraktu. Rozmawiali o tym, skąd pochodzą i gdzie teraz mieszkają. Właśnie wtedy wyszła na jaw moja znajomość z nią z Forest Hills. Amanda zamieszała swój dżin z tonikiem. Eloise przygryzła dolną wargę, a ja zaczęłam żuć plastikowe mieszadełko. - Może jeszcze zdążysz kogoś poznać. W końcu zostały całe dwa miesiące powiedziała wreszcie Amanda, poprawiając gumkę na końskim ogonie. - Może nawet dzisiaj wieczorem? Możemy usiąść przy barze i poflirtować. Albo mogę cię umówić z jakimś kolegą Jeffa. Eloise i ja jednocześnie uniosłyśmy brwi. To już było. Nie miałam najmniejszej
RS
ochoty narażać się na jeszcze gorszy nastrój z powodu jakiejś okropnej randki w ciemno. Nawet Eloise umawiała się z kolegami Jeffa Jorgensena. Jeff był przystojny i normalny, choć trochę za bardzo lubił wieczory spędzane z kolegami, ale przypadkowi faceci, którzy otaczali go w pracy, niekoniecznie byli przystojni i normalni, nie mówiąc już o jednym i drugim jednocześnie. - Jeff teraz pracuje w Ernst & Young - dodała Amanda. - To najbardziej prestiżowa firma księgowa na świecie. A to oznacza cały ocean nowych możliwości. Nigdy nie wiadomo. - Rzuciła okiem na mojego „cosmopolitana". - Szkoda, że też tego nie zamówiłam. Miałam taki dołujący dzień, że przydałoby mi się coś mocnego i różowego. Upiłam górną warstwę mojego drinka i podsunęłam go Amandzie. Nauczyła się słowa „dołujący" ode mnie i" Eloise. My z kolei próbowałyśmy używać jej farmerskiego slangu, ale żeby swobodnie mówić „z byka spadłaś", trzeba było naprawdę wychować się na farmie. Amanda pracowała jako pomoc prawna w firmie Lugworth & Strummold, jednej z największych firm prawniczych w Nowym Jorku. Lubiła swoją pracę, ale nie chciała zostać prawnikiem. Czasami mówiła, że spróbuje kiedyś napisać
40
powieść w stylu Johna Grishama i wtedy wykorzysta swoje znajomości w wydawnictwie. Eloise i ja poznałyśmy Amandę chyba drugiego dnia mojej pracy w Posh, paląc papierosy na ulicy przed budynkiem wydawnictwa. (Amanda teraz już ani nie paliła, ani nie pracowała w tym samym budynku. Kancelaria L&S przed czterema laty przeniosła się w okolice Wall Street). W każdym razie wszystkie trzy spotykałyśmy się kilka razy dziennie przed wejściem do budynku na rogu Lexington Avenue i Pięćdziesiątej Siódmej. W ciągu kilku tygodni błahe rozmowy doprowadziły do zaproszeń na lunch, potem na drinka, potem na śniadania w weekendy, aż w końcu doszło do utworzenia Okrągłego Stołu. - A może zadzwoniłabyś do Maksa - zasugerowała Eloise, czujnie obserwując moją reakcję. - Zastanawiałaś się przecież, co się z nim dzieje. Miałabyś okazję sprawdzić. Natychmiast potrząsnęłam głową. Dlaczego samo wspomnienie jego imienia
RS
nadal sprawiało mi ból? Za nic w świecie bym do niego nie zadzwoniła. Nie mogłabym. Może nadal był z tą kobietą. Jak ona się nazywała? A może z jakąś inną? Nie chciałam, by się dowiedział, iż jestem w takiej desperacji, że muszę prosić mojego jedynego byłego chłopaka, by poszedł ze mną na rodzinną uroczystość. Poznałam Maksa w dziale męskim sklepu Macy's. Kupował koszulę, a ja szukałam prezentu urodzinowego dla wujka Charliego. Widok Maksa, który bezradnie przerzucał spodnie na wieszaku, był tak poruszający, że odważyłam się go zapytać, czy jego zdaniem wujkowi spodoba się sweter, który trzymałam w ręku. (To był chyba najlepszy sposób, żeby poznać mężczyznę w Nowym Jorku. Tylko wolni mężczyźni sami kupowali sobie ubrania). Tylko że Max nie był do wzięcia, w każdym razie nie dla mnie. Po około roku trwania bliskiego związku zakochał się w koleżance z pracy i to był koniec. To znaczy, dla niego. A ja w wieku dwudziestu trzech lat zostałam sama, ze złamanym sercem i z miejsca straciłam sześć kilogramów, bo nie mogłam jeść. Potem z kolei przybyło mi sześć kilo, bo nie mogłam, przestać się pocieszać lodami Haagen Dazs, którymi Eloise i Amanda codziennie mnie karmiły, i w rezultacie dotarłam do tego
41
samego miejsca, z którego wystartowałam: ze złamanym sercem i trzema kilogramami nadwagi. Po tygodniu patrzenia na moje łzy, rozpacz i wycieranie nosa Eloise wymyśliła, że w każdy weekend wszystkie trzy będziemy udawać turystki w Nowym Jorku. Co miesiąc zwiedzałyśmy inną dzielnicę. Eloise i Amanda podawały mi chusteczki, a ja łkałam, wchodząc po schodach do wnętrza Statui Wolności, patrzyłam zapuchniętymi oczami na panoramę miasta z tarasu widokowego Empire State Building, szlochałam oparta o reling promu na Staten Island. Płakałam, patrząc na kopułę Targów Światowych w parku Flushing Meadow, przepłakałam mecz Mets na stadionie Shea oraz koncert Lilith Fair na Jones Beach. Pod koniec piątego miesiąca oczy obeschły mi na tyle, że zauważyłam, jak piękne są kwiaty w ogrodzie botanicznym Bronx i jak niewiarygodnie przystojni są niektórzy zawodnicy Yankees. Próbowałam sprzedać Gwen pomysł na przewodnik po Nowym Jorku dla dziewcząt ze złamanym sercem, ale usłyszałam, że to za bardzo trąci komercją.
RS
Max był moim pierwszym prawdziwym chłopakiem i od tamtej pory właściwie nie byłam w żadnym związku. Nie licząc Żołnierza Wolności i dwóch innych krótkich romansów oraz kilku jednorazowych spotkań, których potencjał zawsze spalał na panewce, pozostawałam absolutnie wolna. Dlaczego? Amanda miała Jeffa, Eloise swojego Rosjanina. Co ze mną było nie tak? Kierowcy ciężarówek i robotnicy budowlani uznawali mnie za wystarczająco atrakcyjną, żeby wykrzykiwać zaczepki pod moim adresem, dlaczego więc nie potrafiłam owinąć sobie mężczyzny wokół palca, tak jak moje koleżanki albo Natasha Nutley? Amanda oddała mi „cosmopolitana". - Telefon do Maksa odpada - stwierdziła Eloise. - Zupełnie zapomniałam, że twoja rodzina go zna. Nie możesz go przedstawić jako swojej nowej miłości i nie możesz też udawać, że znów jesteście razem. Zły pomysł. Przepraszam, że w ogóle o nim wspominałam. Przesłałam jej spojrzenie oznaczające: nie ma sprawy, i znów wróciłyśmy do popijania, żucia i pogryzania. Amanda wycelowała we mnie swoje mieszadełko. - Jane, umów się na randkę w ciemno. Przecież potrzebny ci jest tylko jeden facet, którego będziesz mogła zaprosić na ślub. Co masz do stracenia?
42
Obydwie z Eloise popatrzyłyśmy na nią. Wszelkie komentarze były zbędne. Moje milczenie jednak nie zniechęciło Amandy. Wyciągnęła z torby telefon komórkowy. - Jeff, zgadnij, kto ma znów ochotę na randkę w ciemno? Jane! Zamknij się, to przecież było dwa lata temu! Masz kogoś dla niej? - Wszystkie trzy z napięciem czekałyśmy na odpowiedź Jeffa. - Nie. On jest łysy! Nie, za niski - Jane ma metr sześćdziesiąt pięć. Hm. A, ten? Nic z tego. Jest przystojny, ale to zupełny idiota! Jane jest redaktorką. To musi być ktoś inteligentny. Oooch - tak! Mhm, mhm, mhm, to brzmi świetnie! Umów ich! Brzmi świetnie? Czy to znaczy, że Amanda nigdy nie widziała tego faceta na własne oczy? Wyłączyła komórkę i z błyszczącymi oczami pochyliła się nad stolikiem, odrzucając do tyłu koński ogon. - Kevin Adams. Trzydzieści trzy lata. Starszy księgowy. Mieszka w kamienicy
RS
tuż przy Central Parku, po zachodniej stronie. Jeff mówi, że wszystkie urzędniczki w firmie ślinią się na jego widok.
Omal nie zakrztusiłam się moim „cosmopolitanem". To musiało być przeznaczenie. Właśnie kogoś takiego opisałam Natashy! Wszystko się zgadzało, włącznie z kamienicą na Upper West Side. Eloise pokiwała głową. - To brzmi nieźle, Jane. Nawet bardzo dobrze. - Zrób to, Jane - zawtórowała jej Amanda. - Bo jak nie, to będziesz musiała przyznać się Danie i Gnat, że kłamałaś. Albo pójść na ślub z tym facetem od wynoszenia śmieci. Najwyraźniej wzięły moje milczenie za objaw niechęci. Uśmiechnęłam się do Amandy najszerzej, jak potrafiłam. - Powiedz Jeffowi, żeby dał mu mój numer. Do domu i do pracy! Eloise i ja pożegnałyśmy Amandę prawdziwymi pocałunkami w policzki i zeszłyśmy po schodach na stację Union Square. Babcia i ciocia Ina wymogły na mnie obietnicę, że nigdy nie będę korzystać z metra. Nie chciały uwierzyć, że metro w Nowym Jorku nie jest już jaskinią przestępców, jaką było w latach siedemdziesiątych,
43
gdy one obydwie były „kobietami pracującymi zawodowo" w dzielnicy butików. Włożyłyśmy karty do czytnika i poszłyśmy na peron linii IRT. Na peronie stała nieruchomo kobieta udająca Statuę Wolności, pomalowana srebrną farbą i z pochodnią w dłoni. Przed nią na podłodze leżał kapelusz z kilkoma banknotami jednodolarowymi w środku. O dwa metry dalej trzech nastolatków grało na bębenkach. Przed sobą mieli zupełnie puste pudełko. Eloise i ja zatrzymałyśmy się przed śpiewaczką gospel z solidną nadwagą i wrzuciłyśmy wyciągnięte z portmonetek drobne do czegoś, co wyglądało jak futerał od wzmacniacza. Wskoczyłyśmy do pociągu linii numer 6 w ostatniej chwili, gdy drzwi już się zamykały. Udało nam się zająć dwa pomarańczowe fotele. Grupka nastolatków grała w kieszonkową grę wideo. Starszy mężczyzna obcinał sobie paznokcie. Dwie czy trzy smutne kobiety czytały gazety i niedorzeczne reklamy umieszczone pod sufitem wagonu. W wagonie było również sześć atrakcyjnych kobiet przed trzydziestką lub tuż po trzydziestce. Wszystkie mocno przyciskały do siebie torebki od Kate Spade i
RS
czytały raporty, książki lub po prostu patrzyły bezmyślnie w ciemne okna. Ich widok wpędzał mnie w depresję. Byłam jedną z nich. Podobnie jak ja spędziły kilka godzin po pracy w towarzystwie przyjaciół, może nawet na randce, a teraz wracały do domu. Same. W piątek o dziesiątej trzydzieści wieczorem. Po to, by otworzyć pocztę, sprawdzić, co w telewizji, pogrzebać w lodówce, przejrzeć „Vogue", pomarzyć o awansie, chłopaku, oświadczynach i popaść w przygnębienie, z którego wybawi je dopiero sen. Jedna z nich pochwyciła moje spojrzenie, więc szybko przeniosłam wzrok wyżej, na reklamę lokalnego pediatry. - Powiedz mi o niej coś więcej - poprosiła Eloise, gdy pociąg toczył się z hukiem w stronę centrum. - O Gnat? Eloise skinęła głową. - Czy jest zupełną primadonną? Olśniewającą od stóp do głów, tragiczną snobką? Przypomniałam sobie Natashę.
44
- Tak i nie. Jest „olśniewająca od stóp do głów" w takim znaczeniu, o jakim mówisz, ale jest w niej coś, czego nie potrafię uchwycić. Jeszcze jej do końca nie rozgryzłam. - Niedługo to zrobisz. Po zredagowaniu jej wspomnień będziesz ją znała od podszewki. Po co właściwie ona wybiera się na ten ślub Dany? Wzruszyłam ramionami. No właśnie, po co? Pociąg ostro zahamował przed stacją przy Czterdziestej Drugiej Ulicy i Eloise zatoczyła się na mnie. - Może miała ochotę na darmowego drinka. Czy nadal ma problem z alkoholem? - Według tego, co napisała w konspekcie, już nie - odrzekłam. - Nie zamówiła żadnego alkoholu do lunchu. - Nawiasem mówiąc, rachunek wyniósł niecałe osiemdziesiąt pięć dolarów, co oznaczało, że następnego wieczoru będę mogła sobie pozwolić na łososia z patelni za piętnaście dolarów. To było skuteczne lekarstwo na syndrom Kolejnego Samotnego Wieczoru.
RS
Nawet jeśli tego łososia trzeba było zjeść samotnie, oglądając film z wypożyczalni. Znów powiodłam wzrokiem po twarzach moich drugich ja. Z żadnej „korzystnie wyglądającej" twarzy nie emanowała satysfakcja świadcząca o tym, że jutro wieczorem są umówione na randkę. - El? - Tak? Czubkiem sandała kopnęłam brudną podłogę. - Chyba nie sądzisz, że to było żałosne? Chodzi mi o to, co powiedziałam Natashy i Danie o moim wspaniałym chłopaku? Eloise uniosła brwi. - Żałosne? Chyba raczej konieczne! Poza tym przecież nic nie powiedziałaś Danie. Natasha to zrobiła. Nie miałaś wyboru. Nie martw się, Jane. Założę się, że Kevin okaże się taki, jak w opisie Amandy, a nawet jeszcze lepszy. Zaprosi cię na drugą randkę, zaczniecie się widywać i nagle okaże się, że możesz zaprosić na ślub Dany swojego prawdziwego chłopaka.
45
Roześmiałam się. Eloise chyba zapomniała, że takie rzeczy zdarzały się wyłącznie jej. Serge wyznał jej miłość przy piątym spotkaniu. Ona nie zrobiła tego do tej pory. - Nie chciałabym robić sobie zbyt wielkich nadziei. Kevin to tylko możliwość. Eloise znów uniosła brwi. - No dobrze, mam pewne nadzieje - przyznałam. - Ubierzesz mnie, dobrze? Skinęła głową. - Pomyśl tylko. Jeszcze dzisiaj przed południem nie miałam nikogo, potem zmyślonego narzeczonego, a teraz mam randkę w ciemno, z której może wyniknąć prawdziwy związek. Jeśli on w ogóle zadzwoni. To dopiero było żałosne. Nadzieja, że jakiś facet, którego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, zadzwoni i że spodobam mu się na tyle, by chciał znów się ze mną umówić, a wszystko po to, żebym mogła przetańczyć z nim całą noc na weselu, które powinno być moje. Ale gdybym choć na chwilę przestała mieć nadzieję, gdybym przestała wierzyć i grać w te głupie gry, byłabym skazana. Pod żadnym pozorem nie
RS
wolno było się poddać, bo to by oznaczało, że zostanę sama już do końca życia, tak jak moja cioteczna babka Gertie, i że owoce pracy całego mojego życia przypadną nie zasługującym na nie krewnym.
Zatrzymałam wzrok na dacie na zegarku i serce na moment przestało mi bić. - Hej, El, czy wiesz, jaki dzisiaj dzień? Dopiero teraz sobie przypomniałam. Rocznica ślubu moich rodziców. Eloise ze współczuciem uścisnęła mnie za ramię. Pociąg wjechał na stację przy Siedemdziesiątej Siódmej i zatrzymał się tak gwałtownie, że musiałyśmy przytrzymać się krawędzi siedzeń. Wstałyśmy i poczekałyśmy, aż drzwi się otworzą. - Wstąpmy na mrożony jogurt - zaproponowała Eloise. - W „Tasti D-Lite" dają teraz za darmo gorącą polewę. Wysiadłyśmy z pociągu i Weszłyśmy do „Tasti D-Lite" na Lexington Avenue. Zamówiłam marmoladki w czekoladzie, a Eloise mały krem waniliowy i dietetycznego snickersa. Obydwie dostałyśmy dodatkowo porcję gorącej beztłuszczowej polewy. Wylizując krem z rożków i obserwując ludzi, szłyśmy na wschód do Pierwszej Alei, a potem na północ do Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy. Eloise kupiła w kiosku na rogu pismo „In Style" z Catherine Zeta-Jones na okładce.
46
- Czy mógłby pan wrzucić mi resztę i pismo do torby? - zwróciła się do przystojnego Hindusa za ladą, dla wyjaśnienia pokazując mu rożek z kremem. - Dla pani wszystko - rozpromienił się chłopak. Przechylił się nad ladą i wsunął grube, błyszczące pismo do jej torby. - Jest pan kochany - uśmiechnęła się Eloise. Przesłała chłopakowi pocałunek i ruszyłyśmy dalej. Zazwyczaj uwielbiałam obserwować Eloise w akcji, ale w tej chwili w miejscu serca miałam krwawiącą ranę. - Wiesz co, Jane, zajrzyjmy w niedzielę rano do świętej Moniki, żeby zapalić świeczki za nasze mamy i twojego tatę - powiedziała, gdy mijałyśmy wielki kościół. Skinęłam głową, zlizując strużkę polewy spływającą po rożku. Chodziłyśmy zapalać świeczki raz w miesiącu, chociaż żadna z nas nie była katoliczką. To był pomysł Eloise. Jej zdaniem nie trzeba było czymś być, żeby to robić. Trzeba było tylko tego chcieć. Jakbym o tym nie wiedziała.
RS
W sobotę rano Eloise wybrała się ze mną na zakupy do sklepu, o którym mówiła mi Dana. Wyszłam stamtąd z wartą sto dwadzieścia pięć dolców parą tekstylnych czółenek w brzoskwiniowym kolorze, o których wiedziałam, że nigdy więcej ich nie włożę i nie będę mogła również ich zwrócić. Potem Eloise była umówiona na lunch z Serge'em po jego lekcji angielskiego. Uczył się pilnie, żeby dostać amerykańskie obywatelstwo. Przyjaciele z salonu fryzjerskiego, w którym pracował, mówili mu, że większość Amerykanek nie chce wychodzić za cudzoziemców z obawy, że zależy im tylko na zielonej karcie. Dlatego też, choć Eloise mówiła mu, że woli, by ich związek pozostał luźny, Serge zdecydował się na trudniejszą drogę. Pomaszerował do biura imigracyjnego i złożył wszystkie papiery niezbędne do uzyskania prawa stałego pobytu. A ja byłam umówiona na randkę w ciemno z Kevinem Adamsem! Zadzwonił niespodziewanie o dziesiątej rano. Zdaniem Eloise, był to dobry znak, świadczący o tym, że Adams pragnie kogoś poznać. Powiedział mi, że gra w squasha do jedenastej trzydzieści, a potem jest już umówiony na wczesny lunch, ale bardzo chętnie spotka się ze mną na kawie - jeśli mam ochotę na odrobinę spontaniczności.
47
Miałam. I przypadkiem byłam akurat wolna, gdyż moje fikcyjne spotkanie przy lunchu zostało odwołane. Każdy człowiek na świecie powiedziałby mi, że nigdy w życiu nie wolno przyjmować zaproszenia na ten sam dzień. Termin randki powinien być oddalony w czasie przynajmniej o dwa dni, a jeszcze lepiej o trzy. Przyjmowanie zaproszenia na ten sam dzień było równoznaczne z przyznaniem się do absolutnego braku jakiegokolwiek życia prywatnego. Zwykle słuchałam takich bzdur, teraz jednak nie miałam na to czasu. Do ślubu Dany zostały dwa miesiące. Zresztą i tak umówiliśmy się tylko na kawę. Punktualnie o drugiej znalazłam się przed „DT UT" (co było skrótem od „Downtown Uptown"), modną cukiernią na rogu Drugiej Alei i Osiemdziesiątej Czwartej Ulicy. Byliśmy umówieni przy ladzie z ciastkami, pod brązową papierową listą słodyczy i koktajli mlecznych. Miałam wypatrywać faceta w dżinsach i granatowym swetrze. Amanda przekazała mi najważniejsze informacje od Jeffa: nie był pewien.
RS
wysoki, szczupły, włosy ciemne, oczy brązowe albo zielone, albo niebieskie - tego Jeff Przed wejściem po raz ostatni zaciągnęłam się papierosem. Czy Jeff powiedział Kevinowi, że palę? Gdyby Kevin miał coś przeciwko temu, to zapewne nie zgodziłby się na spotkanie. Może on też palił. Wyobraziłam sobie, jak siedzimy razem w sali balowej hotelu Plaza, puszczając kółka dymu i popijając szampana. A potem przypomniałam sobie, że mężczyźni, którzy grają w squasha, nie palą. Może powinnam wpaść do sklepu spożywczego obok i kupić miętówki? Hm. Było już pięć po drugiej. Jeśli będę musiała czekać, aż miętówka rozpuści mi się w ustach, to się spóźnię. Nie mogłam przecież poznawać mojego przyszłego rzekomego narzeczonego z cukierkiem w ustach. Stuliłam dłoń, chuchnęłam we wnętrze i powąchałam. Chyba w porządku. W cukierni od progu powitała mnie piosenka Pat Benatar, której nie słyszałam od czasów szkoły średniej. Kiedyś w kółko słuchałam tej płyty razem z Lisą i Lorą Miner.. Pat Benatar wiedziała wszystko o złamanych sercach, jak powiedziałaby ciocia Ina. Przy ladzie z ciastkami stała niewielka kolejka, ale nie zauważyłam żadnego samotnego, wysokiego, szczupłego mężczyzny, nie było też nikogo w dżinsach ani w
48
granatowym swetrze. Spojrzałam na fotele stojące z boku, przy ścianie. Był tam jeden przystojny, ciemnowłosy mężczyzna. Oczy miał chyba piwne. Miał na sobie białą koszulkę i dżinsy i czytał „New York Timesa". Przed nim stał wielki kubek kawy i jakiś rogalik. Obok fotela leżała torba na przybory gimnastyczne, a sąsiednie miejsce było puste. To nie mógł być on. Kevin Adams nie usiadłby ani nie złożyłby zamówienia przed moim przyjściem. Poza tym powiedział, że będzie w granatowym swetrze. Naprzeciwko siedziały dwie młode kobiety pogrążone w rozmowie. Po drugiej stronie lady z ciastkami stało kilka twardych krzeseł. Tam również siedziało kilka osób, ale nikt nie odpowiadał opisowi Kevina Adamsa. Umierałam z chęci, żeby napić się kawy. Może zamówić i wypić ją, czekając? Nie, to byłoby niegrzeczne. Poza tym nie było gdzie postawić filiżanki; do lady wciąż podchodzili klienci. Spojrzałam na zegarek. Było dziesięć po drugiej. Kevin spóźniał się o dziesięć minut. To jeszcze nic nie znaczyło. Dziesięciominutowe spóźnienie w
RS
Nowym Jorku w zasadzie w ogóle nie było spóźnieniem. Gdybym przyszła piętnaście minut po umówionej godzinie, to właściwie byłabym spóźniona o pięć. Trzeba było tak zrobić.
Nie wiedziałam, co zrobić z rękami. Nie miałam kieszeni. Eloise ubrała mnie w jasną, srebrnoszarą tunikę, czarny, siatkowy kardigan z zapiętym tylko jednym guzikiem, czarne rybaczki ze streczu i czarne skórzane klapki na niskich obcasach. Mówiłam Kevinowi, że będę ubrana na czarno. Przy ladzie z ciastkami nie było żadnej innej kobiety od stóp do głów spowitej w czerń, więc w żaden sposób nie mógł mnie nie zauważyć. Druga piętnaście. Drzwi otworzyły się i do cukierni weszła grupa ludzi. Para z dzieckiem w wózku, trzy nastolatki, mężczyzna z laptopem. Zaczęłam się czuć niezręcznie, więc udawałam, że wczytuję się w menu wypisane na czarnej tablicy za ladą. Kątem oka obserwowałam mężczyznę w białej koszulce. Podniósł głowę i na krótką chwilę pochwycił mój wzrok, ale natychmiast wrócił do czytania gazety. Jezu. Nie byłam warta nawet drugiego spojrzenia. To było okropne. Drugie spojrzenie lub jego brak było sprawdzianem tego, czy wygląda się dobrze, czy też dzień nie służy fryzurze. No tak. Wczoraj włosy układały mi się znakomicie.
49
O drugiej dwadzieścia nadal gapiłam się na menu. Ręce zaczynały mi wilgotnieć, ale nie mogłam przecież wytrzeć ich o spodnie. Czułam się coraz bardziej głupio. Czy wszyscy widzieli, że zostałam wystawiona do wiatru? I czy naprawdę zostałam wystawiona do wiatru? Druga dwadzieścia trzy. Nagle zauważyłam, że facet w białej koszulce przywołuje mnie gestem. Spojrzałam na niego pytająco, a on znów pomachał mi ręką. Więc może jednak nie było tak źle z tymi włosami. Skoro Kevin Adams spóźniał się o całe dwadzieścia minut, to nie widziałam powodu, dla którego miałabym przegapić szansę poznania przystojnego mężczyzny. Ale przy moim szczęściu najbardziej prawdopodobne było to, że mężczyzna w białej koszulce chce tylko, żebym podała mu serwetkę albo plastikową łyżeczkę. Podeszłam do niego z nieśmiałym uśmiechem. - Cześć - powiedział. - Czy ty może jesteś Jane Gregg? Jak to? Skąd znał moje nazwisko? Ale w tej samej chwili dostrzegłam granatowy sweter przerzucony przez poręcz krzesła. mnie palić.
RS
- Jestem Kevin Adams - dodał, wyciągając rękę. Poczułam, że uszy zaczynają - Dlaczego nie podszedłeś do mnie wcześniej? Stoję tu od dobrych dwudziestu minut. Nie wiedziałeś, że to ja?
- Poznałem cię od razu, ale nogi okropnie mnie bolą od tego squasha - wyjaśnił z szerokim, nieładnym uśmiechem. - Przyjaciel dosłownie zamiótł mną kort. Poza tym wciągnął mnie artykuł o rezerwach federalnych i chciałem go najpierw doczytać. Pomyślałem sobie, że zaraz potem podejdę do ciebie i dam ci znać, że jestem. Ale za każdym razem, gdy próbowałem się poruszyć - skrzywił się z przesadnym grymasem dochodziłem do wniosku, że jednak lepiej będzie, jeśli zostanę na miejscu. Niezbyt często nachodziła mnie chęć, by wylać komuś na głowę dzbanek gorącej wody, ale to właśnie pragnęłam teraz zrobić. A ponieważ znajdowaliśmy się w cukierni, miałam pod ręką dwa dzbanki stojące na ekspresie tuż obok mnie. Zupełnie obcemu facetowi udało się mnie upokorzyć, zanim jeszcze nasza randka na dobre się zaczęła. A w dodatku ten obcy miał nieładny uśmiech. - Usiądź - zaproponował, wskazując mi krzesło pobrudzone cukrem pudrem.
50
Nie musisz za niego wychodzić, myślałam szybko. Wystarczy tylko niezobowiązująca znajomość, żebyś mogła go zaprosić na ślub Dany. Jeśli natychmiast nie powiesz mu, żeby spadał, i nie wyjdziesz stąd, to znaczy, że jesteś go warta, myślałam jednocześnie. To cham i idiota pierwszej klasy. Ale za dobrze pasował do wymyślonego przeze mnie opisu. Miał kamienicę. Musiałam teraz podeptać własną godność po to, żeby zachować ją później. - Masz naprawdę piękne oczy - powiedział Kevin Adams. Punkt dla niego. Odkupił część winy. Może za szybko go osądziłam? A może jeden komplement od byle kretyna wystarczał, żeby mnie załagodzić. Może i byłam w rozpaczliwej sytuacji, ale nie można mi było zarzucić głupoty. Strzepnęłam z krzesła cukier puder, usiadłam i uśmiechnęłam się do mojego potencjalnego towarzysza na ślubie. O trzeciej Kevin Adams żywo podniósł się z krzesła, ale natychmiast jęknął boleśnie i wykrzywił twarz jak faceci, którzy podnosili ciężary w klubie sportowym, się nad sobą użalać.
RS
gdzie kiedyś chodziłam. Nie byłam pewna, czy naprawdę coś go boli, czy tylko lubi - Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało - powiedział, naciągając sweter. Miał ładne ciało. Skorzystałam z chwili, gdy sweter zasłaniał mu twarz, i dokładnie się przyjrzałam. Płaski brzuch, długie nogi. I był naprawdę przystojny. Nie tak jak Pierce Brosnan, ale kto wyglądał jak Pierce Brosnan, oczywiście poza Jeremym? Może nie zdobyłby tytułu mistrza savoir-vivre'u, no ale w końcu co z tego? Nie każdy otrzymał w dzieciństwie staranne wychowanie. Czasami kobiety same musiały szkolić swoich mężczyzn. To, że rozgościł się w kawiarni beze mnie, a mnie zaprosił do towarzystwa dopiero wtedy, gdy poczuł się gotowy, było w tej chwili nieistotne. Również to, że poprosił mnie, bym mu przyniosła jeszcze jeden wielki kubek kawy, gdy szłam po swoją. Najważniejsze, że był przystojnym osobnikiem płci męskiej i miał kamienicę na Upper West Side. Wyglądał niesympatycznie tylko wtedy, gdy się uśmiechał. Postanowiłam, że zgodzę się na powtórne spotkanie, o ile mnie o to poprosi. Odniosłam wrażenie, że mnie polubił. Nasze spotkanie nie trwało zbyt długo, ale
51
rozmawialiśmy swobodnie. Głównie o tym, jaką wspaniałą parę stanowią Jeff i Amanda. - Więc, hm, Jane - powiedział Kevin, biorąc do ręki plecak. - Zadzwonię do ciebie. Och. Wszyscy wiedzą, co takie słowa oznaczają. „Zadzwonię" znaczy: „nie podobasz mi się, ale jesteś miła, więc trzymaj się". Dlaczego nie mógł tego powiedzieć wprost? Po co wzbudzać niepotrzebne nadzieje? Pochylił się niezręcznie i cmoknął powietrze obok mojego policzka. W niedzielę rano obudziłam się z bólem głowy. Za oknem lał deszcz. Poprzedniego wieczoru Eloise zabrała mnie na meksykańską kolację; twierdziła, że kilka dobrze zmrożonych margarit pomoże mi oczyścić umysł ze wspomnień o Kevinie Adamsie. Miała rację, ale teraz pamięć mi wróciła, wzbogacona o ból głowy. Całe szczęście, że przynajmniej nie musiałam wychodzić w tę ulewę po „New York Timesa". Poprzedniego
RS
wieczoru wykazałam się inteligencją, kupując egzemplarz po drodze, w kiosku, gdzie Eloise flirtowała z hinduskim sprzedawcą.
Odrzuciłam kołdrę i poczłapałam do kuchni, by nastawić kawę. Otworzyłam lodówkę i jęknęłam w duchu. Nie kupiłam wczoraj mleka! Potrząsnęłam kartonem. Została tylko kropelka. Dzień nie zapowiadał się rewelacyjnie, ale musiał być lepszy od poprzedniego. Amanda dzwoniła wieczorem, żeby się dowiedzieć, czy udało jej się rozniecić iskrę. Osłodziłam trochę relację, mówiąc jej, że co prawda nie zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale jeśli Kevin jeszcze zadzwoni, to chętnie znów się z nim spotkam. Wiedziałam jednak, że nie zadzwoni. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że to skończony kretyn. Amanda zrobiła mi przysługę, umawiając mnie na tę randkę. Poza tym nie chciałam się narazić na utratę źródła potencjalnych kandydatów na kolejne spotkania. Wróciłam do łóżka, położyłam sobie na brzuchu ciężkiego „Timesa", zrzuciłam na podłogę części, których nigdy nie czytałam (Samochody, Sport, Pieniądze i Biznes, pierwsze strony), wzięłam do ręki Styl i znalazłam zawiadomienia o ślubach. Zawsze lubiłam szukać tam znajomych nazwisk. Chyba ze trzy razy w życiu zdarzyło mi się
52
na jakieś trafić. Dwukrotnie były to koleżanki ze szkoły, a raz znajoma z Posh, stażystka, która odeszła od nas już dawno temu. Głównym powodem, dla którego czytałam te zapowiedzi, było sprawdzanie wieku i zawodu, żeby zobaczyć, jak wyglądam na tym tle. Znalazłam mnóstwo dwudziestosiedmiolatek. Przeważnie były to nauczycielki z prywatnych podstawówek wychodzące za mężczyzn, którzy mieli coś wspólnego z Internetem, tak jak Larry Fishkill. Pomyślałam, że za kilka miesięcy będę miała przyjemność patrzeć na twarze Dany i Larry'ego uśmiechające się do mnie z tych stron. Przebiegłam wzrokiem nazwiska i nagle zaparło mi dech w piersiach. Ze zdjęcia patrzyła na mnie uśmiechnięta twarz Maksa Reardona, który obejmował ramieniem ładną, rudowłosą i piegowatą dziewczynę. Nagłówek nad zdjęciem brzmiał: Reardon i Carmichael. Max Reardon, 28, i Cheryl Carmichael, 26, analitycy równań z Bank of New rodzinnym panny młodej...
RS
York, wzięli ślub wczoraj w kościele episkopalnym Świętego Stefana w mieście Zanim zdążyłam sobie uświadomić, że płaczę, łzy kapnęły na gazetę. Pobiegłam do kuchni i otworzyłam szafkę pod zlewem. Chciałam zawołać Eloise, ale tylko się rozszlochałam.
Zadzwonił telefon. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie podnieść się z podłogi. Usłyszałam kliknięcie sekretarki. - O mój Boże! Jane, tu Dana! Nie mogę w to uwierzyć! Larry i ja siedzimy tu i czytamy gazety przy śniadaniu, i zgadnij, kto się ożenił? Twój były, Max! Pamiętasz go? O mój Boże, możesz w to uwierzyć? Jaka ta jego żona jest ładna! Nie przypomina ci trochę Natashy? Wszyscy są strasznie podnieceni tym, że Natasha ma przyjść na mój ślub! Kupiłaś już buty? Zadzwoń później! Cześć! Próbowałam wyłączyć budzik, ale dzwonił i dzwonił. W końcu uświadomiłam sobie, że to telefon. Usiadłam i zmusiłam się do otwarcia oczu. Było wpół do siódmej rano. Pościel śmierdziała dymem papierosowym. Poprzedniego dnia wypaliłam dwie i pół paczki. Amanda bohatersko przetrwała pierwsze półtorej, ale gdy jej oczy stały się tak samo czerwone i załzawione od dymu jak moje od płaczu, zmusiłam ją, żeby
53
poszła do domu. Eloise opróżniała popielniczkę za każdym razem, gdy pojawiało się w niej pięć niedopałków, a po każdych dziesięciu papierosach rozpylała w pokoju lizol. Nikotyna widocznie poważnie uszkodziła komórki mojego mózgu, bo o ile dobrze sobie przypominałam, zgodziłam się na kolejne randki w ciemno ze znajomymi Jeffa. Eloise przekonała mnie, iż samotne przybycie na ślub będzie równoznaczne z oddaniem zwycięstwa walkowerem wszystkim Kevinom i Maksom tego świata. Tylko że oni właściwie już i tak wygrali. Nie miałam sił dłużej z nimi walczyć. Byłam pewna, że skończę tak jak cioteczna babcia Gertie, i równie dobrze mogłam zacząć się przyzwyczajać do tej myśli. A potem zadzwoniła ciocia Ina, żeby zapytać, czy dobrze się czuję po wiadomości o ślubie Maksa. Jej matczyna troska tak mnie wzruszyła, że omal nie wybuchnęłam płaczem w słuchawkę. Na szczęście przypomniałam sobie, że kobieta, ślubem starej miłości.
RS
która podobno ma cudownego nowego chłopaka, nie powinna bardzo się przejmować Amanda obiecała, że wszystkim się zajmie. Wyciągnęła komórkę i naraz okazało się, że jestem umówiona na cztery następne randki. Trzy w tym tygodniu (we wtorek, czwartek i sobotę), a jedną w przyszłym (wtorek). Jeśli randka numer Jeden zakończy się sukcesem, mogłam odwołać numer Dwa, i tak dalej. - No dobrze, a jeśli żadna nie wypali? - zapytałam. - Co wtedy? Nastąpiła chwila grobowej ciszy. W końcu ustaliłyśmy, że będziemy się o to martwić w piątek, podczas Wieczoru Flirtów. Telefon znów się rozdzwonił. Przyłożyłam słuchawkę do ucha. - Tak - wychrypiałam. - Jane? Tu Natasha. Zaskoczona jestem, że cię zastałam! Myślałam, że zostawię ci wiadomość, bo mówiłaś, że zwykle jesteś u swojego chłopaka. Gdyby nie to, nie dzwoniłabym tak wcześnie. Dlaczego właściwie Gnat dzwoniła do mnie do domu? Nie była moją osobistą przyjaciółką. Łączyła nas praca. - Jane, czy ja cię obudziłam?
54
- Uhm, nie, tylko ćwiczyłam właśnie jogę - powiedziałam, oddychając głęboko. - Mój chłopak musiał na kilka dni wyjechać służbowo, więc... - Och, to dobrze! Bo chciałam ci powiedzieć, że jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wpadnę dziś rano do ciebie do pracy. Teraz przyszło mi do głowy, że mogłam ci zostawić wiadomość w Posh, ale nie masz bezpośredniego numeru, a ja nigdy nie pamiętam wewnętrznego, więc... W każdym razie większość tego weekendu spędziłam, szkicując pierwszą wersję pierwszego rozdziału, według twoich wskazówek. Pamiętasz, radziłaś mi, że powinnam zacząć od chwili obecnej i wracać do przeszłości w miarę potrzeby. To był świetny pomysł, Janey. Zdaje się, że mam tu dobry materiał. Oparłam się o śmierdzące dymem poduszki. Włosy też mi śmierdziały. Jak na mój gust, Natasha była trochę za bardzo rozbudzona. Jak to możliwe, żeby mówić tak składnie o wpół do siódmej rano? - Dlatego chciałabym, żebyś to przejrzała, zanim zacznę wygładzać szczegóły ciągnęła Natasha. - Skupiłam się przede wszystkim na wyjaśnieniu, dlaczego pod-
RS
pisałam ten dokument w chwili, gdy wiesz kto praktycznie był we mnie. Jęknęłam w duchu. Tylko tego mi brakowało w ten poniedziałkowy poranek: zwierzeń Natashy o tym, jak podpisywała dokument swoim nazwiskiem w rytm posuwistych ruchów Aktora.
Usiadłam i zmusiłam się, żeby zebrać myśli. - Dobrze, przyjdź, ale nie wcześniej niż o dziesiątej, bo mniej więcej wtedy kończy się zebranie redakcyjne. - Bardzo dobrze, o dziesiątej - ucieszyła się Natasha. - Do zobaczenia! Odłożyłam słuchawkę i znów opadłam na poduszki. Właściwie kto ją upoważnił, żeby dzwonić do mnie do domu? Chyba powinnam ustalić ścisłe zasady tej współpracy. Może i Natasha była pseudogwiazdą, ale ja nie pracowałam dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Miałam zamiar umawiać się w tym trybie na randki, ale to zupełnie inna sprawa. Za kogo ona się właściwie uważała, co sobie wyobrażała, dzwoniąc tutaj? Poczułam się jeszcze bardziej przygnębiona. Nie mogłam ulżyć swojej rozpaczy na łonie rodziny, a teraz okazywało się, że nie mogę tego zrobić również w pracy. W końcu rzekomo wiodłam słodkie życie, zarabiałam sto tysięcy rocznie, a mój
55
chłopak był właścicielem kamienicy. Taka kobieta powinna tylko wzruszyć ramionami na wiadomość, że jej dawna miłość wzięła ślub z kimś innym. W rodzinnym mieście panny młodej, ni mniej, ni więcej. Ale prawdziwą Jane Gregg bardzo to obeszło. Do tego stopnia, że poprzedniego dnia zapaliła w kościele Świętej Moniki dodatkową świeczkę, by się ostatecznie pożegnać z nieświadomie, bezsensownie hołubioną nadzieją. Nadzieją, że Max uświadomi sobie, jaki błąd popełnił, porzucając ją. Eloise twierdziła, że to wcale nie było żałosne. Narwała mój uczynek zamknięciem pewnego rozdziału. - Och, och, och! Skrzyp, skrzyp, skrzyp. - Ooooch! Och, tak! Zadudniłam pięścią w ścianę i zakryłam twarz śmierdzącą poduszką.
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY - Słuchajcie, dziecko właśnie zrobiło kupkę! - obwieściła Gwen Welle przez głośnik telefonu.
Nawet podczas jej urlopu macierzyńskiego nie mogłam przed nią uciec. Upierała się, żeby telefonicznie uczestniczyć w zebraniach redakcyjnych, tak jakby kiedykolwiek działo się tam coś ciekawego. Te zebrania były zwykłą stratą czasu. Jesteście w stanie odgadnąć, że nie byłam w najlepszym nastroju? Cały personel wydawniczy Posh Publishing siedział w sali konferencyjnej już od pół godziny i do tej pory dowiedziałam się tylko tyle, że pewien piosenkarz, którego kariera zakończyła się w latach osiemdziesiątych, oraz pewien maniak komputerowy, którego karierę zrujnował Bill Gates, podpisali kontrakty na pamiętniki. Oprócz tego nasza menedżerka, Paulette Igerman, poskarżyła się Remkemu, że Jeremy zmienił datę publikacji książki, nie uprzedziwszy jej o tym. Paulette była chyba jedyną kobietą na świecie odporną na urok Jeremy'ego. Nie mogłam tego zrozumieć. Eloise była przekonana, że Paulette musi być lesbijką.
56
- Morgan, zamów kontynentalne śniadanie dla Jane na spotkanie z Nutley powiedział Remke, postukując długopisem w kalendarz. - Do dwudziestu dolarów. Uśmiechnęłam się. Morgan spojrzała na mnie z niechęcią. A więc udało mi się przekroczyć tę granicę z Remkem. Byłam już zbyt ważną osobą, by na spotkanie z autorem osobiście zamawiać talerz z owocami, tacę drożdżówek i galon soku pomarańczowego z delikatesów przy tej samej ulicy. Tym razem Morgan musiała to dla mnie załatwić. To już było coś. Poczułam na sobie wzrok Jeremy'ego. Co on właściwie o mnie myślał? Naprawdę nie wiedziałam. To znaczy, wiedziałam, że jego zdaniem pracuję solidnie. Gwen przekazywała mi tę pochwałę w każdej rozmowie oceniającej moją pracę. Jeremy uważał mnie chyba za potencjał na dobrego redaktora: często powierzał mi wstępną redakcję swoich projektów. Ale czy kiedykolwiek przyjrzał mi się? To znaczy, czy kiedyś naprawdę na mnie popatrzył? Czasami odnosiłam wrażenie, że Jeremy lituje się nade mną i nad innymi podobnymi do mnie kobietami. Nie dotyczyło
RS
to Morgan Morgan. Nad kobietami wychowanymi na farmach Thoroughbred nie było potrzeby się użalać. Rodzice dokładali im do dwudziestotysięcznej pensji. Jeremy wiedział, że mieszkam w obskurnym budynku i nie mogę sobie pozwolić na taksówki. Codziennie rano widział, jak spocona i zmachana przyjeżdżam do pracy metrem w ciuchach z Gap i z wyprzedaży u Ann Taylor. Wiedział, że spędzam letnie urlopy wyciągnięta na ręczniku na trawniku w Central Parku, z kartonem mrożonej herbaty, manuskryptem i własnej roboty kanapkami z tuńczykiem. A ja wiedziałam, że on wyjeżdża na urlopy do East Hampton i jada na kolację homara za pięćdziesiąt dolarów, świeżo złowionego w oceanie, po którym właśnie skończył żeglować. - Morgan! - rzucił Remke niecierpliwie, jak zwykle kartkując plik papierów. Gdzie są materiały na temat autobiografii tego nałogowca seksu? - Trzecia kartka od końca w tym pliku, który właśnie trzymasz w ręku, Williaaam - odrzekła Morgan z uśmiechem satysfakcji na płaskiej twarzy. Remke nie mógł się zdecydować, czy wydać wynurzenia nałogowca seksu w formacie masowym czy w twardej oprawie. Wszyscy pracownicy Posh dostali kopie do przeczytania. Tekst był naprawdę duszny.
57
Remke wyciągnął zestawienie zysków i strat i spojrzał na nie z grymasem. - Morgan, zanieś to z powrotem łanowi i powiedz, że to ma iść w trzystustronicowym formacie dla masowego czytelnika, po sześć dziewięćdziesiąt dziewięć. Treść to uzasadnia. Poza tym musimy wymyślić jak najbardziej chwytliwy tytuł. Zgoda, Black? - dodał, podając papier Morgan. Jeremy skinął głową. Siedział rozparty wygodnie w krześle, w takiej pozycji, jakby był u dentysty. Remke jak zwykle zajmował miejsce u szczytu stołu. Jeremy siedział po jego lewej stronie, a po prawej, na miejscu Gwen, stał telefon z głośnikiem. Obok Jeremy'ego siedziała Paulette, a ja zajmowałam miejsce obok pustego krzesła Gwen. Po drugiej stronie stołu była jeszcze Morgan, oddzielona od Paulette pustym krzesłem. Każda z nas znała swoje miejsce, ale ja posuwałam się do góry, a Morgan jeszcze przez wiele lat czekało wydeptywanie korytarza między jedno- i dwuosobowymi działami, z których składało się imperium wydawnicze Posh. - Halo - zniecierpliwiła się Gwen na tle trzasku głośnika, chcąc przypomnieć
RS
wszystkim, że ona również bierze udział w zebraniu. - William, to nie jest połączenie lokalne, a ty pokrywasz koszty, więc streszczajmy się, dobrze? Jane, jak tam wspomnienia Nutley? - dopytywała się z charakterystyczną dla siebie fałszywą troską. - Jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy, to wiesz przecież, że możesz mnie teraz o wszystko zapytać. - Wiem - mruknęłam. Właściwie powinnam powiedzieć: wiem, wiem. Nawet gdybym miała jakieś problemy z manuskryptem Gnat, to i tak nie zadzwoniłabym do Gwen, bo najpierw przez dwadzieścia minut musiałabym wysłuchiwać historii o dziecku. Co się działo z tymi świeżo upieczonymi matkami? Skąd się brało ich niezachwiane przekonanie, że wszystkich interesują ich ćwiczenia mięśnia Kegla i kolor kupki niemowlaka? Młode matki nigdy nie potrafiły się zamknąć. Wszystko, co mówiły, brzmiało tak przerażająco, że robiło się od tego niedobrze. Dziwne, że jakakolwiek bezdzietna kobieta była w stanie świadomie zdecydować się na ciążę. Poza tym Gwen była z gruntu fałszywa. Nie była najgorszą szefową i znała się na tym, co robiła, ale osobiście jej nie znosiłam. Wyglądała trochę jak Christine Lahti, tyle że nie miała równie wspaniałego ciała, i wyszła za jeszcze większego obłudnika,
58
wielką szyszkę z Wall Street. Mieszkali w Chappaqua, o trzy ulice od Clintonów. W czasie ciąży Gwen nie wiadomo dlaczego powzięła mylne przekonanie, że interesują mnie wyniki jej badań USG, a teraz, gdy dzwoniła do mnie prywatnie, raczyła mnie nie kończącymi się opowieściami o niańkach. Zwolniła już dwie, a dziecko miało dopiero cztery tygodnie. Eloise i ja często umilałyśmy sobie jazdę do domu zatłoczonym metrem, wymyślając zdrobniałe imiona dla dziecka Gwen. Moim faworytem było Not. Not Welle. Eloise najbardziej podobało się Oh. Gwen nadała dziecku imię Olivia, więc życzenie Eloise w pewien sposób się spełniło. Jeremy pochylił się do przodu i po cichu omawiał coś z Remkem. Morgan i ja siedziałyśmy bezczynnie. Gwen milczała. Może dziecko znów zrobiło kupkę. Ponieważ Jeremy był zajęty, patrzyłam na jego profil. Miał wyrazisty, prosty nos i kwadratowy podbródek, wyrzeźbiony w... - A więc, Gwen - odezwał się Jeremy, przerywając mi kontemplację jego urody - chciałbym, żeby od tej chwili Morgan przeglądała wszystkie nie zamówione
RS
rękopisy. - Zatrzymał wzrok na telefonie. - Teraz, gdy ty jesteś na urlopie, brakuje nam ludzi. Nutley jest naszym pierwszym priorytetem i nie chcę, żeby Jane rozpraszała się przy pracy, którą może wykonać Morgan. Przez kilka najbliższych miesięcy Jane ma się skupić na książce Nutley. Natasha przez ten czas ma napisać trzy pierwsze rozdziały i konspekt reszty. Ja przejmę projekty, którymi Jane dotychczas zajmowała się w twoim zastępstwie, i w miarę potrzeb będę szukał nowych tematów. Morgan mogłaby również zacząć wstępną redakcję tekstów. Morgan błysnęła zębami w uśmiechu. Przynajmniej raz obydwie byłyśmy zadowolone jednocześnie. Remke spojrzał na telefon. - Gwen? Co o tym myślisz? - Dobry pomysł - ćwierknęła Gwen. - Chociaż wolałabym, żeby ktoś przeglądał listy Morgan z recenzjami i odrzuceniami. Wiem, że Jane będzie zajęta, ale może mogłaby zabierać szkice Morgan do domu i przynosić je następnego dnia z komentarzami? Co takiego? Mało, że musiałam pracować z Gnat, to jeszcze miałam nadzorować pracę intrygantki, która czyhała na moje stanowisko? Remke skinął głową.
59
- Masz rację, Gwen. Morgan, od tej chwili ty jesteś naszym filtrem. Ze wszystkimi pytaniami i problemami zwracaj się do Jane. Spojrzenie Morgan przeszyło mnie na wylot jak sztylet, ale gdy zwróciła się do Remkego, jej twarz promieniała entuzjazmem. - Doskonale, Williaaam! Dziękuję wam wszystkim za zaufanie. Naprawdę już się nie mogę doczekać, kiedy wreszcie trochę sobie poćwiczę rękę. Co za pijawka. Chciała zbić kapitał na moim sukcesie, tak jak ja na sukcesie Gnat. Jeremy pokiwał głową i zwrócił na mnie swoje magnetyczne lazurowe oczy. Natychmiast wpatrzyłam się w stół, jakby rysy na wiśniowej okleinie były ciekawsze niż fascynująca struktura kości jego twarzy. - Spodziewam się, że dostanę skróconą wersję pierwszego rozdziału wspomnień Nutley w następny piątek. Następny piątek?!
RS
- To chyba nie jest dla ciebie żaden problem, Jane? - dodał, znów odchylając się do tyłu w krześle. - Redakcja „Marie Claire" chce mieć ten skrót za niecałe trzy tygodnie. Natasha ma dwa tygodnie na napisanie rozdziału, a ty dwa dni na skrócenie go do dwóch tysięcy pięciuset porywających słów. Ja zostawiam sobie jeden dzień na sprawdzenie. Korekta dostanie pół dnia. W ten sposób będziemy mieli dwa dni zapasu na nieoczekiwane problemy. Fascynujący mężczyzna, a do tego geniusz matematyczny. - To żaden problem - powiedziałam, ośmielając się na pół sekundy zatrzymać na nim wzrok. - Natasha miała pracować przez cały ostatni weekend. - Dobra robota - wtrącił Remke. - Trzymajcie tak dalej. W takim razie omówiliśmy już wszystko. Black, zostań jeszcze na chwilę. Musimy porozmawiać o tym chłopaku z Backstreet Boys. Następny piątek. Jak miałam zmieścić w tym tygodniu jeszcze cokolwiek oprócz serii randek? A tymczasem trzeba było pracować z Gnat, wyszkolić Morgan, pójść na cztery spotkania (z niewiarygodnie wyśrubowanymi oczekiwaniami i nerwami w strzępach) i w następny piątek w jakiś cudowny sposób przedstawić
60
Jeremy'emu wygładzone streszczenie pierwszego rozdziału książki „Pijawka w akcji". Ramiona same mi się przygarbiły. Poczułam na sobie czyjś wzrok. To była Morgan. O, nie. W żaden sposób nie mogłam pozwolić, żeby ona również ze mną wygrała. Morgan podreptała za mną do mojego pokoju. Wyjęłam stertę manuskryptów ze swojej skrzynki i wrzuciłam w jej wyciągnięte, opalone ramiona. Promieniała. To chyba był pierwszy szczery uśmiech, jaki widziałam na jej końskiej twarzy. Poczułam dla niej odrobinę współczucia. Ona wiedziała, podobnie jak ja, że trzeba było tylko dostać swoją . szansę. Gdy się ją już dostało, to albo się z niej korzystało, albo robił to ktoś inny. Morgan natychmiast uchwyciła się swojej szansy. W pewien sposób to ja musiałam jej tę szansę wręczyć i zrobiłam to - dosłownie. - A więc, hm, Morgan, jeśli będziesz miała jakieś pytania albo wątpliwości, to przyjdź i zapytaj, a ja...
RS
- Jaaane, nauczyłam się czytać jeszcze w pierwszej klasie - przerwała mi Morgan. - Myślę, że świetnie poradzę sobie sama. Kretynka.
Telefon na moim biurku zadzwonił i Morgan zniknęła. - Jane Gregg. - Cześć, Jane, tu Karen! Starsza druhna Dany! Co u ciebie słychać? U mnie wszystko świetnie! Dzwonię, bo właśnie dopinam na ostatni guzik organizację uroczystości wręczania prezentów i chciałabym umówić się ze wszystkimi na spotkanie, żeby ustalić szczegóły. Jakie szczegóły? Czy chodziło o to, kto ma posprzątać papier po rozpakowaniu prezentów i kto zrobi Danie idiotyczny kapelusz na kokardy? Albo kto potem zabierze do domu resztę nieświeżych, obeschniętych wędlin i herbatników? Uroczystość wręczania prezentów miała polegać na tym, że banda bab usiądzie w kręgu w olbrzymim mieszkaniu Karen w Forest Hills i będzie patrzyła, jak Dana piszczy „O mój Boże!" przy odpakowywaniu każdego kolejnego prezentu. Motywem przewodnim w doborze prezentów miała być kuchnia francuska, gdyż Dana i Larry tam właśnie wybierali się w podróż poślubną. Ilu ścierek do naczyń z wizerunkiem wieży Eiffla
61
potrzebowała jedna para? I ile jeszcze razy będę musiała ścierpieć nieznośne towarzystwo przyjaciółek Dany, zanim osiągnę stan samozapłonu i spontanicznej eksplozji? Karen była wierną kopią Dany, tylko że miała jasnobrązowe włosy i większy biust. Przyjaźniły się od trzeciej klasy Szkoły Podstawowej nr 101. Karen należała do osób, które powoli mierzą każdego wzrokiem od stóp do głów. Dwa razy. - Spotkanie, żeby omówić szczegóły? - zdziwiłam się, sprawdzając jednocześnie pocztę. - Nie sądzisz, że to lekka przesada? - Ta impreza miała się odbyć w następną sobotę. Spotkanie organizacyjne dla druhen panny młodej odbyło się już miesiąc temu. Odpowiedziało mi milczenie. Poczułam ukłucie winy. - Mam teraz mnóstwo na głowie i dlatego... - Otworzyłam e-mail od Amandy. Życzyła mi szczęścia na randce numer Dwa, która była zaplanowana na następny wieczór. Andrew Mackelroy. Miał do mnie dzisiaj zadzwonić, żeby się umówić.
RS
- Wszyscy jesteśmy zajęci, Jane - prychnęła Karen. - A wręczenie prezentów ma się odbyć czternastego, to znaczy za dwa tygodnie. To spotkanie nie potrwa dłużej niż godzinę. Ale jeśli nie chcesz brać udziału, po prostu to powiedz.
Nie chcę brać w tym udziału. Przewróciłam oczami. - Oczywiście, że chcę wziąć w tym udział, Karen. Tylko powiedz, kiedy i gdzie, dobrze? Bo właśnie dzwoni drugi telefon. - W sobotę, o jedenastej trzydzieści u mnie. Spotkamy się tu, a potem pójdziemy do Fancy Affair na ostatnią przymiarkę sukni. Nie zapomnij przynieść ze sobą butów. Jak mogłabym o nich zapomnieć? - W sobotę o jedenastej trzydzieści - powtórzyłam. - Czy możesz mi jeszcze raz podać twój adres? Podała mi adres w pobliżu Station Square. - Dobrze, do zobaczenia w sobotę - powiedziałam. Odłożyłam słuchawkę, spojrzałam na kalendarz na ścianie i skrzywiłam się. Już od dwóch lat słyszałam o ślubnych planach Dany Dreer. Po co jej były tak długie
62
zaręczyny? Oczywiście dlatego, że tyle trwało czekanie na wolny termin w hotelu Plaza. To miejsce było dla Dany i Larry'ego ważniejsze niż sam ślub. Ale teraz od Wielkiego Dnia dzieliły mnie już tylko dwa miesiące i byłam pewna, że będę o tym słyszała nieustannie. A czego ja mogłam się spodziewać w ciągu tych dwóch miesięcy, oprócz pracy z Gnatashą Nutley i Morgan Morgan? Pozwólcie, że otworzę terminarz i przeczytam wam: Notka dla samej siebie: brzoskwiniowe czółenka na siedmioipółcentymetrowym obcasie. Załatwione. Sobota, 6 czerwca Spotkanie organizacyjne przed wręczeniem prezentów i druga przymiarka sukni, co oznaczało spędzenie całego popołudnia w towarzystwie okropnych przyjaciółek Dany. Czy już wspominałam, że ta sukienka kosztowała mnie dwieście Sobota, 13 czerwca
RS
dwadzieścia pięć dolarów? Wręczenie prezentów, czyli spędzenie jeszcze jednego całego popołudnia w towarzystwie okropnych przyjaciółek Dany oraz żeńskich krewnych Larry'ego Fishkilla. Oznaczało to również kupno kosztownego prezentu w Bloomingsdale's albo w William-Sonoma, gdzie Dana zostawiła listy. Piątek, 31 lipca Wieczór panieński w „Hots", klubie z męskim striptizem. Powtórka spotkania organizacyjnego przed wręczeniem prezentów, ale tym razem trzeba zabrać ze sobą jednodolarowe banknoty do wtykania w wirujące męskie bikini. 2 sierpnia Dzień ślubu. O świcie: Salon Fryzjerstwa i Manicure Zeldy przy Madison Avenue. Matka Larry'ego Fishkilla fundowała wszystkim druhnom uczesanie i makijaż, a także manicure i pedicure. 2 sierpnia przed południem Przedślubne zdjęcia wszystkich gości do prywatnego albumu Dany. Jak długo można wytrzymać z uśmiechem zastygłym na twarzy, zanim skóra popęka? 2 sierpnia, wczesne popołudnie do drugiej
63
Pomoc Danie w założeniu sukni za osiem tysięcy dolarów i diamentowych kolczyków od Tiffany'ego. Kolczyki były prezentem zaręczynowym od cioci Iny i wujka Charliego. 2 sierpnia, 14.30 Długa, nudna ceremonia. 2 sierpnia, od 4 po południu do północy Długie, nudne przyjęcie ślubne. Dana powiedziała szefowi zespołu, że chce muzykę w stylu trochę cięższej Celine Dion. Motywem przewodnim miało być „The Wind Beneath My Wings" Bette Midler. 2 sierpnia, około 10 wieczorem Rzucanie bukietu ślubnego. Horror, w którym będą musiały wystąpić wszystkie niezamężne kobiety, ustawione rządkiem nieudacznice z pełnymi nadziei uśmiechami na twarzach, wyciągające szpony, by złapać bukiet, który obiecywał, że ta, która go 2 sierpnia, cały dzień
RS
pochwyci, będzie następna w kolejności. Słuchanie cioci Iny i babci, które będą patrzeć na mnie ze współczuciem i mówić, żebym się nie martwiła, bo mój dzień też nadejdzie. 2 sierpnia, cała noc
Siedzenie przy stoliku i podpieranie ściany, tak samo jak w liceum w Forest Hills. Zadzwonił interkom. - Tak? - Jaaane, przyszła do ciebie panna Nutley - odezwał się głos Morgan. - Kawa, drożdżówki i owoce czekają w sali konferencyjnej. W sklepie mieli tylko sok pomarańczowy z kawałkami miąższu. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkaaadza. - Nie przeszkadza. Dziękuję, Morgan. Powiedz Natashy, że za minutkę przyjdę. Zanosiło się raczej na pięć minut. W końcu byłam zajętym redaktorem, a nie jakąś byle asystentką, tak wdzięczną za dochodowy projekt, że natychmiast wybiega z pokoju, by z entuzjazmem powitać swoją autorkę. Interkom znów zabrzęczał.
64
- Zaraz przyjdę - powtórzyłam. - Hej, to ja - powiedziała Eloise. - Podnieś słuchawkę. Nie cierpię rozmawiać przez głośnik. - Wzięłam słuchawkę do ręki. - Masz ochotę wybrać się dziś wieczorem do kina ze mną i z Serge'em na nowego Woody'ego Allena? Idziemy do Beekman, na siódmą dwadzieścia. Serge był wielkim fanem Woody'ego Allena. Po dziesięciokrotnym obejrzeniu „Annie Hall" na wideo kupił Eloise krawat i kamizelkę, ta jednak natychmiast uświadomiła mu, że „Annie Hall" została nakręcona prawie trzydzieści lat temu i że powrót mody z lat siedemdziesiątych szczęśliwie również już mamy za sobą. - Chciałabym, El, ale muszę popracować. W tym tygodniu mam te wszystkie randki w ciemno, więc dzisiaj wypada jedyny wolny wieczór i muszę posiedzieć nad żałosną historią życia Gnat. Zresztą ma mi ją przynieść dziś rano osobiście, to znaczy szkic pierwszego rozdziału. Jeremy chce mieć skróconą wersję dla „Marie Claire" gotową na przyszły piątek.
RS
- Uch, to rzeczywiście jesteś bardzo zajęta. Ale czy dobrze się czujesz, to znaczy, mam na myśli - po wczorajszym dniu?
- Chyba tak. Postaram się o tym zapomnieć. Może się uda. - Oczywiście przed oczami natychmiast przemknęły mi ostre rysy twarzy Maksa. - Trochę za wiele tego było. Wiadomość o ślubie Maksa i jeszcze ten dureń, Kevin. Wiesz, że dzisiaj rano kilka razy sprawdzałam na sekretarce, czy nie zadzwonił? A przecież nawet mi się nie podobał! Aha, wyjrzyj na recepcję. Natasha Nutley czeka tam na mnie. - Oooch. To na razie! - wykrzyknęła Eloise i odłożyła słuchawkę. Mogłam sobie wyobrazić, jak udaje, że musi zostawić wiadomość dla Remkego u Morgan, żeby zerknąć na Gnat. Uznałam, że moje pięć minut dobiegło końca. Wystawiłam głowę na korytarz i wyjrzałam za róg. Stąd mogłam dostrzec otwartą klitkę Morgan, która pełniła funkcję recepcji. Gnat pogrążona była w rozmowie z Morgan. Obrzuciłam ją wzrokiem od stóp do głów, na modłę Karen. Była ubrana w czarną tunikę, czarne skórzane spodnie z wąskim paskiem i czarne klapki na wysokich obcasach. Opuściłam wzrok na mój szary kostium ze spodniami. Jeszcze trzy minuty temu wydawało mi się, że wyglądam w nim superprofesjonalnie, ale teraz poczułam się po prostu bezbarwna.
65
Dwa głębokie oddechy. Wzięłam do ręki teczkę Gnat i z uśmiechem przylepionym do twarzy wyszłam na korytarz. - Gnatasha! - zawołałam. - Przyszłaś punktualnie! Błysnęła w moją stronę śnieżnobiałymi zębami. - Właśnie opowiadałam Morgan, że opiekowałam się twoją kuzynką. Dziwiłyśmy się, jaki ten świat jest mały. Za mały. - Czy ktoś ci już mówił, że wyglądasz jak Nicole Kidman? - wyrwała się Morgan. - Hm, może pójdziemy do sali konferencyjnej? - przerwałam, wskazując Natashy kierunek. Z gabinetu za klitką Morgan wyłonił się Remke. - Natasha! Jak miło cię widzieć - powitał ją. Dwukrotnie cmoknęli powietrze
RS
obok swych policzków i przez chwilę rozmawiali o Zachodnim Wybrzeżu. W głębi korytarza pojawił się Jeremy z manuskryptem i projektem okładki w ręku.
- Natasha! Wyglądasz pięknie jak zwykle.
Znów cmoknięcia w powietrze i rozmowa o niczym. Zastanawiałam się, jakie to musi być uczucie, cmoknąć powietrze obok twarzy Jeremy'ego Blacka, być tak blisko jego policzka, ust. Naraz wyobraziłam sobie, że jego język wsuwa się głęboko do moich ust, do... - Jaaane, jeśli będziesz potrzebowała więcej kawy, to mnie zawołaj zaoferowała się Morgan. Jakie to miłe z jej strony. - W porządku. - Pokiwałam głową i poprowadziłam Gnat do sali konferencyjnej. Usiadłam u szczytu stołu, w miejscu, gdzie pół godziny wcześniej siedział Remke. Jeszcze nigdy nie siedziałam na tym krześle. Natasha zajęła miejsce po mojej prawej stronie. Położyła skórzaną torbę pokrytą małymi, wytłaczanymi literkami G na krześle Gwen i wyjęła z niej czerwoną teczkę.
66
Ja również otworzyłam swoją teczkę. Moja kopia jej konspektu na marginesach była upstrzona notatkami. Może po prostu zabrałaby ją do domu i tam popracowała nad moimi uwagami? A jeszcze lepiej byłoby, gdyby robiła to o trzy tysiące kilometrów stąd, na tej głupiej łodzi, gdzie teraz mieszkała. Po co ciągle do mnie dzwoniła i przychodziła? Dlaczego nie mogła polecieć na Wybrzeże i zostawić mnie w spokoju? - Napijesz się kawy? - zapytałam, biorąc do ręki dzbanek. - Bardzo chętnie - odpowiedziała, podstawiając kubek. - Chcesz pół drożdżówki? - Chcę - zgodziłam się, nalewając kawę do dwóch kubków. Zdziwiło mnie, że Natasha jada takie rzeczy i że nie zaczęła z miejsca wygłaszać diatryby na temat diety. Myślałam, że aktorki jadają tylko szpinak i popijają środkami przeczyszczającymi. - Zostawię ci pierwszy rozdział. Przejrzysz go sobie później, ale teraz
RS
chciałabym ci tylko przeczytać pierwsze zdanie. Jeśli okaże się zbyt brutalne, to będę wiedziała, że w drugim rozdziale nie powinnam się posuwać tak daleko. Dolałam sobie kawy do mleka. Zauważyłam, że Gnat pije czarną. Minimalistka. - Remke i Jeremy zawsze mówią, że pierwsze zdanie ma złapać czytelnika na haczyk, więc im bardziej brutalne, tym lepiej. Czytaj śmiało. Gnat uśmiechnęła się, przerzuciła kartki i odchrząknęła. Bransoletki na przegubie jej ręki zadźwięczały. - „Jeden z największych gwiazdorów Hollywood, rżnąc mnie, jednocześnie podsunął mi do podpisania dokument sporządzony przez prawnika". Mało brakowało, a oplułabym się kawą. Na ten widok Natasha zmarszczyła brwi. - Mówiłam ci, że to może trochę za mocne - zaniepokoiła się, nadgryzając drożdżówkę. A więc wzięła moje zdziwienie jej marketingowymi talentami za szok. - Nie, to jest świetne! - zapewniłam ją. - Naprawdę doskonałe! Remke właśnie na coś takiego liczył! Natasha rozpromieniła się.
67
- Naprawdę? Tak się cieszę! To znaczy, że jestem na dobrym tropie. Wyglądało na to, że Natasha Nutley znakomicie ułatwi mi pracę. Poczułam jednocześnie niepokój i ulgę. - Jane Gregg. - Och, cieszę się, że rozmawiam z tobą, a nie ze skrzynką głosową - powiedział męski głos. - To ja - potwierdziłam, przyciskając telefon ramieniem do twarzy. Znalazłam w torbie papierosa i zapałki. Po trzydziestu minutach spędzonych w towarzystwie Gnat zaczęłam odczuwać głód nikotynowy, więc wymknęłam się na chwilę, mówiąc, że muszę załatwić coś bardzo ważnego. Wyszłam na zewnątrz budynku i akurat w tej chwili odezwał się telefon. Ktokolwiek to jest - któryś z tych pasożytów z działu produkcji czy irytujący Ian, który przygotowywał symulacje zysków i strat, czy może kandydat na jutrzejszą randkę w ciemno - lepiej niech się streszcza, pomyślałam.
RS
Zostawiłam Gnat w sali konferencyjnej, żeby sobie przemyślała moje uwagi redakcyjne do konspektu rozdziału drugiego i trzeciego. Za bardzo skupiła się w nich na dzieciństwie, a za mało na życiu w Los Angeles i walce o zaistnienie w showbiznesie. Gdyby Remke albo Jeremy wetknął głowę do pokoju i zobaczył Natashę samą, bardzo by się zdziwił, gdzie ja jestem. Jako niepalący nie zrozumieliby potrzeby nikotyny, a jako mężczyźni nie mogliby pojąć, że musiałam oddalić się od Gnatashy. - Mówi Andrew Mackelroy, przyjaciel Jeffa? - powiedział mężczyzna. Wyprostowałam się na krześle i schowałam papierosa z powrotem do kieszeni marynarki. Od razu mi się spodobało, że on też nadawał pytającą intonację zdaniom oznajmującym. - Cześć - odpowiedziałam. - Masz ochotę na kolację jutro wieczorem? - zapytał Andrew Mackelroy. - Dobry pomysł. Już jestem głodna. Zaśmiał się lekko. - To świetnie. Jest taka impreza, na którą muszę pójść jutro wieczorem. Będzie tam najlepsze włoskie jedzenie w całym Nowym Jorku. Masz ochotę na niespodziankę? Zdecydowanie podobał mi się ten facet.
68
- Jasne! Uwielbiam włoską kuchnię. Możesz mnie wpisać na listę gości. Jakiż potencjał zawierało to zaproszenie! On miał imprezę jutro wieczorem, a ja miałam imprezę za dwa miesiące. Czyli mieliśmy już dwie rzeczy wspólne! - Czy możemy się umówić od razu na miejscu? - zapytał. - Tak? Na pewno? Świetnie. W takim razie podaję ci adres: 563 Delancey Street, o siódmej wieczorem. Naprawdę już się nie mogę doczekać, kiedy cię poznam, Jane. Delancey Street? Co tam się mogło mieścić? I czy na Lower East Side w ogóle podawano włoskie jedzenie? Widocznie tak... Postanowiłam nie uprzedzać się z góry. - Będę tam o siódmej - powiedziałam i z szerokim uśmiechem wyłączyłam telefon. Moja następna randka w ciemno miała się odbyć podczas tajemniczej imprezy! Znalazłam w kalendarzyku wtorek, 2 lipca. Zapisana tam była charakterystyka, którą Amanda podała mi w niedzielę po południu: Andrew Mackelroy, 30 lat. Inżynier systemów komputerowych w firmie Jeffa. interesuje się sportem.
RS
Metr osiemdziesiąt, włosy ciemnoblond, oczy niebieskie. Dobry chłopak, rodzinny, Ja też w pewien sposób miałam orientację rodzinną. I lubiłam chodzić: to też można było uznać za sport. Zanotowałam adres, który Andrew mi podał, i wrzuciłam kalendarzyk do torby. Miałam ochotę wykonać salto w korytarzu, ale musiałam się zadowolić szybką wizytą u Eloise. Siedziała w swojej dziupli i przeglądała slajdy w przeglądarce. - Zgadnij, kto właśnie zadzwonił? - szepnęłam jej do ucha. - Facet, z którym jestem umówiona na wtorek, Andrew! Zabiera mnie gdzieś jutro wieczorem. To ma być niespodzianka z włoskim jedzeniem przy Delancey Street. Eloise podniosła głowę. - Ooch, założę się, że to będzie otwarcie jakiejś galerii albo klubu. Lower East Side jest teraz na fali. - To chyba powinnam włożyć coś odjazdowego? Ale co? - El? - zatrzeszczał interkom. To był głos Daisy, szefowej Eloise. - Czy możesz przynieść mi slajdy do książki o bulimii? - Jasne - odrzekła Eloise.
69
Była autorką projektu okładki do książki „Pamiętnik niedoszłego chudzielca: moje lata z bulimią". Tytuł był tak długi, że na okładce nie starczyło już miejsca na nic innego. Eloise wymyśliła, że między tytuł a podtytuł można wcisnąć malutką wagę cyfrową z migającymi czerwonymi cyferkami. Ta książka była dzieckiem Gwen. Podczas jej urlopu ja ją niańczyłam, co oznaczało, że musiałam nadzorować wszystkie etapy produkcji i pocztą kurierską wysyłać wszystkie materiały do akceptacji Gwen. Projekt okładki wrócił z poprawkami, poplamiony czymś, co wyglądało jak zaschnięte jedzenie dla dziecka albo jego wymiociny. Ale dzięki Jeremy'emu nie musiałam już dłużej się tym zajmować. - Wymyślę ci jakiś odlotowy strój na jutro i przyniosę wieczorem - obiecała Eloise, wyłączając przeglądarkę. - Aha, obejrzałam sobie Gnat. Wcale nie jest tak bardzo podobna do Nicole Kidman. Poza tym, kto nosi skórzane spodnie w czerwcu? Ucałowałam ją z wdzięcznością, wyjrzałam z jej dziupli, poczekałam, aż papierosa.
RS
Morgan dokądś podrepcze, i wreszcie wyrwałam się na długo oczekiwanego Czajnik zaczął gwizdać akurat w chwili, gdy zasiadłam do czytania pierwszego soczystego akapitu książki Gnat. Pobiegłam do kuchni i wyłączyłam gaz. W dziesięć minut później na bambusowej tacy miałam przygotowane wszystko, co mogło mi być potrzebne do szczęścia w ciągu najbliższych dwóch godzin: kubek herbaty jabłkowocynamonowej, dwa ciastka ryżowe w czekoladzie i z masą karmelową, pół paczki marlboro lights i drugą, nową paczkę, zapalniczkę, popielniczkę i dwa czarne ołówki. Zaniosłam ten skarbczyk do pokoju i usadowiłam się na materacu, rozkładając manuskrypt Gnat na kolanach. Zapaliłam papierosa, nadgryzłam ciastko i zaczęłam czytać. Jeden z największych gwiazdorów Hollywood, rżnąc mnie, jednocześnie podsunął mi do podpisania dokument sporządzony przez prawnika. Na trzech stronach napisane było, że nie wolno mi rozmawiać o nim ani o naszym związku w żadnym środku przekazu. Jego usta wędrowały w górę po moim udzie, a ręka sięgnęła na nocną szafkę po dokument.
70
- To tylko zabezpieczenie, na które nalegał mój agent, menedżer, księgowy i obsługa prasowa - powiedział, między jednym a drugim słowem trącając językiem moją łechtaczkę. Przeżywałam oralny seks z mężczyzną, który według magazynu „People" był jednym z najatrakcyjniejszych ludzi na świecie. Ja, podrzędna aktoreczka, która nigdy nie doczekała się swojego wielkiego przełomu. Ja, Natasha Nutley z Queens w Nowym Jorku. Dziewczyna, która nigdy nie miała przyjaciółki i która, odkąd sięgała pamięcią, była rozczarowaniem dla własnych rodziców. Dziewczyna, której udało się dostać rólkę w popularnym szpitalnym serialu i powiedzieć na ekranie dwie linijki tekstu tylko dlatego, że przespała się z asystentem asystenta dyrektora odpowiedzialnego za casting. Kimże ja byłam, by móc się nie zgodzić na podpisanie czegokolwiek, co przede mną położono? Wielki Aktor kochał się ze mną; jak mogłam nie czuć się mnie przegraną.
RS
najszczęśliwszą kobietą na świecie? Kochał się. Dobre sobie. Raczej właśnie robił ze Siedem tygodni. Siedem najważniejszych tygodni mojego życia dla niego nie znaczyło absolutnie nic. Przypominałam mu jego dawną dziewczynę ze szkoły aktorskiej. Później powiedział mi, że właśnie dlatego mnie wybrał. Gdy ja myślałam, że on się we mnie zakochuje, on po prostu pozwalał, by robiła mu loda dziewczyna, która już dawno przekonała się, że to najpewniejsza droga do serca mężczyzny... Wyłączcie te smyczki. I poproszę o papierową torebkę. Czy naprawdę muszę czytać tę pornografię? Remke i Jeremy na pewno będą zachwyceni. Dokładnie o to im chodziło. Brzydkie słowa, seks i o-ja-biedna-nieszczęśliwa, czyli wszelkie niezbędne składniki grubego paperbacku na masowy rynek, do czytania na plaży. Co za melodramatyczne bzdury. Dziewczyna, która nigdy nie miała przyjaciółki i od najmłodszych lat była rozczarowaniem dla swoich rodziców. Litości! Natasha Nutley miała wszystko podawane na srebrnej tacy od chwili, gdy dwadzieścia osiem lat temu położnik jej matki po raz pierwszy spojrzał na te zielone oczy i rude loki. Kogo ona chciała nabrać? Może większość społeczeństwa amerykańskiego nie będzie miała pojęcia, że
71
Natasha łże jak pies, ale ja dobrze o tym wiedziałam. W końcu byłam tam i widziałam to wszystko na własne oczy. Po raz pierwszy zobaczyłam Natashę Annę Nutley w szóstej klasie Szkoły Podstawowej nr 101, gdy pani Greenman przedstawiła ją jako nową uczennicę. Rodzice Gnat wprowadzili się do kamienicy stojącej przy najbliższej przecznicy od domu, w którym mieszkali moi rodzice. O kilka ulic dalej mieszkała ciocia Ina, wujek Charlie i Dana, a jeszcze nieco dalej znajdował się blok babci (i Ethana Milesa, faceta od śmieci). Ojciec Natashy odziedziczył po swoim ojcu aptekę i rodzina Nutleyów awansowała społecznie, przeprowadzając się z Flushing do Forest Hills. Do tej pory pamiętam chwilę, gdy pani Greenman przedstawiała nam Natashę z zadowolonym uśmiechem, wcześniej zarezerwowanym dla przewodniczącego klasy. Podczas swojego pierwszego dnia w podstawówce numer 101 Natasha zebrała więcej zaproszeń do wspólnej jazdy na wrotkach, do McDonalda i na piżamowe przyjęcia niż ja przez wszystkie lata spędzone w tej szkole. Wszystkie dziewczynki
RS
chciały być jej przyjaciółkami i wszyscy chłopcy ślinili się na jej widok. Nie mogąc oderwać od niej oczu, zawalali testy albo tracili wątek, słuchając nauczyciela. Dotyczyło to również Robby'ego Eversa. Zawsze się na niego gapiłam, więc bardzo dobrze wiedziałam, że on z kolei gapi się na Natashę i jej pączkujące piersi. Jej z kolei wpadł w oko Jimmy Alfonzo, trzynastoletni odpowiednik Jamesa Deana albo Dylana z „Beverly Hills 90210". Drugiego dnia, przed lekcją biologii, Natasha i Jimmy byli już parą. Wtedy uświadomiłam sobie, że mam szanse u Robby'ego. Ponieważ dziewczyna, o której marzył, była już zajęta, jedyna dostępna dla niego droga prowadziła w dół. Moja samoocena w czasach szkoły średniej nie była najwyższa. Robby Evers marzył, że zostanie dziennikarzem takim jak Walter Cronkite, jego idol. Chuda, spokojna, ciemnowłosa i ciemnooka dziewczyna, która trzymała się razem z jeszcze chudszymi i spokojniejszymi bliźniaczkami Miner, nie interesowała go ani w szóstej klasie, ani w siódmej, ani w ósmej. Ani nawet w dziewiątej, gdy moje piersi zaczęły dorastać do obecnego rozmiaru. W jedenastej klasie posadzono nas razem na biologii. Robby'emu robiło się niedobrze na myśl o rozcinaniu martwej żaby, więc trzymaliśmy skalpel razem i moja ręka prowadziła jego rękę. Przy pierwszym dotknięciu żaby Robby spojrzał mi w oczy
72
i po chwili przymknął powieki. Zauważyłam w jego oczach przerażenie i niechęć, on zaś poczuł się zrozumiany i wiedział, że to, co czuje, jest w porządku. I tak oto Robby Evers zaczął mnie zauważać, czy też raczej moje piersi o rozmiarze C. Nadal gapił się na Gnatashę, ale ona pozostawała zaangażowana w związek z Jimmym Alfonzo. Nieustannie rozchodzili się i schodzili. Chodziłam z Robbym na biologię i angielski. Pokazywał mi wycinki z gazet, które przynosił na zajęcia z nauk społecznych i zebrania redakcji gazetki szkolnej. Przyłączyłam się do redakcji gazetki, żeby być bliżej niego. Mógł w nieskończoność mówić o niesprawiedliwości i okropnościach świata. Zamierzał podróżować po świecie i dokumentować te potworności, żeby pokazać je wszystkim ludziom, poruszyć ich sumienia i sprawić, żeby jakoś na nie zaradzili. Byłam zakochana. Robby'ego Eversa takie sprawy naprawdę obchodziły. Żaden inny chłopak z liceum w Forest Hills nie interesował się warstwą ozonową ani apartheidem w Afryce Południowej.
RS
Robby był bardzo poważny i to podobało się dziewczynom, ale ta powaga w połączeniu z niepewnością siebie działała przeciwko niemu. Zamierzał być korespondentem zagranicznym, a większość dziewcząt w szkole nie miała pojęcia, co to takiego. Ja chciałam być poetką. Robby'emu to się podobało. Kiedyś, gdy zażarcie kłóciliśmy się o przerażające zdjęcia dzieci głodujących w Ameryce, Robby dotknął mojej ręki. Potem przez trzy dni omijałam to miejsce przy myciu. Byłam pewna, że zaprosi mnie na studniówkę młodszych klas. To miał być mój pierwszy bał. Codziennie w drodze ze szkoły zatrzymywałam się w Macy's i przymierzałam sukienkę z różowej gazy, którą wypatrzyłam, gdy rodzina siłą zabrała mnie na poszukiwanie sukienki dla Dany na jej pierwszy bal w gimnazjum Russell Sage. (Dana była taką Natashą Nutley siódmych klas). Ale na tydzień przed bałem Robby wciąż nie kwapił się z zaproszeniem. I nagle pozostały tylko trzy dni. Przed angielskim zebrałam całą odwagę, by zapytać go mimochodem, czy nie zechciałby pójść ze mną, ale właśnie w tej chwili usłyszałam dźwięk, który przez całe życie był sygnałem rozpoznawczym Natashy Nutley: brzęk metalowych bransoletek. Natasha z wypiętymi pośladkami wpółleżała na blacie stolika Robby'ego. - Więc, Robby, przyjedziesz po mnie o wpół do siódmej, tak?
73
Robby bez słowa skinął głową. Na jego twarzy malowało się nieziemskie szczęście. - Nie zapomnij o bukieciku! - dodała Gnat. - Ma być biały z różową wstążką, żeby pasował mi do sukienki! To moja sukienka miała być różowa. Robby odprowadził wzrokiem jej szczupłe biodra, które Natasha jednym ruchem przerzuciła na swój stolik, i triumfalnym gestem wyrzucił w powietrze zaciśniętą pięść. A potem przysłał mi karteczkę: „Może wiesz, gdzie się kupuje bukieciki do sukienki?" Napisałam, żeby zapytał w kwiaciarni na Queens Blvd, o kilka ulic od szkoły. Rzucił mi uśmiech pełen wdzięczności, a potem przez całe pięćdziesiąt minut lekcji angielskiego nie odrywał wzroku od rudych loków Natashy. Przepłakałam trzy dni. W dzień po balu ośmieliłam się zapytać Robby'ego, czy dobrze się bawił. Ledwo podniósł głowę znad stolika. Powiedział, że Natasha odwołała wyjście w ostatniej chwili. Pogodziła się z Jimmym Alfonzo, on zaś spędził
RS
całą godzinę w kwiaciarni, wybierając bukiecik, który w końcu wyrzucił. Bukiecik, który powinien być mój. Robby Evers otrzymał druzgocący cios od życia. Natasha Nutley zniszczyła jego szesnastoletni idealizm i wprowadziła go w twardą rzeczywistość. I Robby już nigdy więcej nie dotknął mojej ręki. Dobrze, dobrze, a teraz poproszę skrzypce. Jak na zamówienie, za ścianą rozległo się grzmiące crescendo uwertury operowej. Widocznie Miłośnik Opery pokłócił się ze swoją dziewczyną. Nie rozpoznałam kompozytora, ale potrafiłam wyczuć dramat w muzyce. Zapaliłam papierosa, zaciągnęłam się głęboko i oparłam wygodnie o poduszkę. Jak mogłam czytać i przenikliwie komentować literackie wysiłki Natashy, gdy tuż za mną brylowała jakaś włoska śpiewaczka? Uderzyłam pięścią w ścianę. Miłośnik Opery odpowiedział mi tym samym, ale trochę ściszył muzykę. W pięć papierosów później skończyłam czytać pierwszy rozdział. Następne dziesięć papierosów i redakcja również była zakończona. Ołówkiem wpisywałam uwagi na marginesach. Rozbuduj to. Skróć to. Pokaż, nie opowiadaj. Poprawiałam jej okropną ortografię. Najwyraźniej Natasha przespała wszystkie lekcje angielskiego w liceum.
74
Sięgnęłam po kolejnego papierosa. Paczka była pusta. W popielniczce na plastikowym stoliku znajdowało się dwanaście niedopałków. Nie miałam pojęcia, że aż tyle wypaliłam. Wstałam, żeby rozprostować zesztywniałe nogi, wrzuciłam pustą paczkę do popielniczki i zaniosłam bambusową tacę do kuchni. Opróżniając popielniczkę do kosza pod zlewem, usłyszałam, jak Serge krzyczy z silnym rosyjskim akcentem: - Nie rozumiem, Eliiiz! W moim kraju, gdy ludzie się kochają, to spędzają razem dużo czasu! - Potrzebuję przestrzeni, Serge! - oświadczyła Eloise. Myślałam, że takie rzeczy mówią tylko mężczyźni. W kilka minut później trzasnęły drzwi i na schodach zadudniły ciężkie kroki. Potem usłyszałam, jak Eloise otwiera drzwi i zbiega na dół. Wystukała na moich drzwiach rytm marsza weselnego. - Otwórz, mam strój na twój odjazdowy wieczór!
RS
Gdybym przed chwilą nie słyszała kłótni, nigdy bym się nie domyśliła, że Serge przed chwilą wypadł jak burza z mieszkania Eloise. Jej twarz była zupełnie spokojna. - El? Czy wszystko w porządku?
Otworzyła moją szafę i powiesiła w niej coś mocno wydekoltowanego z czarnego matowego dżerseju. - Tak, a dlaczego pytasz? Aha, słyszałaś tę. kłótnię? - Skinęłam głową. - Och, wiesz, on jest taki czepliwy. A ja lubię mieć wieczory dla siebie. Nie mieściło mi się w głowie, jak można chcieć spędzać wieczory samotnie, gdy ma się chłopaka. Gdy byłam z Maksem, najchętniej spędzałabym z nim całą dobę; był moim jedynym punktem odniesienia. A gdyby Jeremy Black należał do mnie, czy mogłabym mu powiedzieć, że potrzebuję przestrzeni? Nie sądzę... - Och, właśnie się zaczyna „Will and Grace" - zauważyła Eloise i wycelowała pilotem w mój trzynastocalowy telewizor. - Obejrzyjmy, a potem cię ubiorę i zastanowimy się nad dodatkami. Usiadłyśmy na materacu i wybuchnęłyśmy śmiechem z czegoś zabawnego, co powiedziała sekretarka Grace. Podczas przerwy na reklamy wsunęłam poprawiony
75
pierwszy rozdział wspomnień Gnat do teczki i wrzuciłam ją do torby. Czas już był zapomnieć o Natashy i jej pseudogwiazdorskim życiu i skupić się na własnym.
ROZDZIAŁ PIĄTY Delancey Street śmierdziała kurczakami z rożna, dymem z cygar i gnijącą na deszczu cebulą. Gdzie te wszystkie urocze beczułki z marynatami, które widziałam w filmie „Crossing Delancey"? Gdzie te koszerne delikatesy? Przecież Lower East Side miała podobno wyglądać jak z przełomu wieków? - Oooch, mamo! Trzech nastolatków upchniętych na jednym dziecinnym rowerku przemknęło obok mnie, oblizując usta i cmokając. Postanowiłam uznać to za komplement. Do pracy poszłam w nudnym czarnym kostiumie ze spodniami. Kreację przygotowaną
RS
przez Eloise zabrałam ze sobą w plastikowej torbie i przebrałam się po zakończeniu pracy. Eloise zrobiła mi makijaż we fluorescencyjnym świetle damskiej łazienki. Nie było tego wiele. Zdaniem Eloise, w tym sezonie nosiło się głównie usta. Miałam je obrysowane konturówką i wypełnione szminką Bobbi Brown Raisins. W tej chwili ta właśnie szminka błyszczała na filtrze papierosa. Wrzuciłam niedopałek w kałużę jakiegoś dziwnego płynu przy krawężniku i wsunęłam do ust cukierka. Pięćset trzydzieści trzy, pięćset trzydzieści pięć, pięćset trzydzieści siedem. Byłam coraz bliżej. Głęboki oddech, potem drugi. Od adresu, który podał mi Andrew, dzieliło mnie jeszcze kilka przecznic. Lower East Side była zamieszkana przez ludzi bardzo starych albo bardzo młodych. Drobniutkie, przygarbione staruszki w chustkach na głowach prowadziły wózeczki wzdłuż krawężnika; młodzi ludzie w przedziwnych strojach kłębili się przy barach, klubach i restauracjach, które wyrastały w tej okolicy całymi gromadami. Ale w miarę jak zbliżałam się do Chinatown, modnych barów było coraz mniej, a coraz więcej kobiet pchających wózki. No i już - Delancey nr 563. Kamienica-blok, podobna do tej, w której ja sama mieszkałam. Pięciopiętrowa, brzydka, ceglana, bez windy. Zadarłam głowę do góry.
76
Pięć betonowych schodków prowadziło do metalowych drzwi. Może na pierwszym piętrze mieścił się jakiś modny klub albo galeria sztuki. - Nie zauważyłam żadnego szyldu, nazwy ani wskazówki, że coś takiego może się tu znajdować, ale podobno taka anonimowość była teraz wskaźnikiem atrakcyjności i ekskluzywności. Wspięłam się na schodki w moich sandałach na dziewięciocentymetrowych obcasach, zadowolona, że dałam się namówić Eloise na włożenie jej obcisłej, wydekoltowanej sukienki. Wyglądałam bardzo awangardowo. Niecodziennie zdarzało się, by nastoletni chłopcy gwizdali i oblizywali się na mój widok. Po lewej stronie drzwi znajdował się domofon z nazwiskami lokatorów. Mackelroy, 4R. Czyżby Andrew tu mieszkał? Dlaczego nie wspomniał, że ta impreza ma się odbyć u niego w domu? Może to miało być coś w rodzaju performance'u? Nacisnęłam przycisk przy jego nazwisku. - Kto tam? - odezwał się dziecięcy głos. A to co znowu? - Eee, tu Jane, ja...
RS
Odezwał się brzęczyk. Pchnęłam drzwi i natychmiast otoczył mnie zapach smażonej cebuli. Przede mną majaczyły długie, strome schody. Mocno pochwyciłam poręcz, próbując coś dostrzec przed sobą w gęstym półmroku. Dochodziły do mnie dźwięki typowe dla budynku mieszkalnego - głosy z telewizorów, dzwonienie telefonów, kroki, dźwięki mowy. Długa sukienka plątała mi się wokół kostek. Zanim doszłam do podestu na czwartym piętrze, zdążyłam się spocić i zadyszeć. Po dekolcie spływała mi kropelka potu. Biorąc pod uwagę, że sama mieszkałam jeszcze o piętro wyżej, należałoby przypuszczać, że przywykłam już do wchodzenia po schodach, ale nic z tego. Przed drzwiami mieszkania 4F powachlowałam się, wzięłam głęboki oddech, przylepiłam na twarz przyjazny uśmiech i przeszłam na drugą stronę wąskiego korytarza, pod drzwi oznaczone numerem 4R. Pod numerem widniała naklejka z nazwiskiem Mackelroy. Nacisnęłam dzwonek. - Kto tam? - zapytał ten sam dziecięcy głos. - Jenny, odejdź od drzwi! - zawołała ostro jakaś starsza kobieta. - Idź, ustaw na stole talerze do zupy. Przecież cię o to prosiłam.
77
Przygryzłam wargę. Zazgrzytało kilka zamków i drzwi uchyliły się. Stojąca za nimi atrakcyjna pięćdziesięcio- lub sześćdziesięcioletnia kobieta wsunęła kosmyki włosów w posiwiały, jasny kok i wytarła ręce w fartuch. - Dzień dobry - powiedziała, wyciągając rękę. - Ty na pewno jesteś Jane. Może nie, pomyślałam. Może jestem kimś innym. Wszystko zależy od tego, kim pani jest. Spróbowałam się uśmiechnąć. - Jestem Janice Mackelroy, mama Andy'ego. Wejdź, proszę. Andy trochę się spóźni. Znów zatrzymali go dłużej w biurze. Tak was teraz wykorzystują, jakby wam Bóg wie ile płacili. Zanim zdążyłam ochłonąć, Janice Mackelroy wciągnęła mnie za rękę przez długi, wąski korytarz do salonu. - Może usiądziesz. Przyniosę ci szklaneczkę wina - uśmiechnęła się i zniknęła. Bezwiednie weszłam w głąb pokoju i usiadłam na sofie przykrytej trzeszczącą folią. Wszystkie tapicerowane meble w pokoju były zabezpieczone w ten sam sposób.
RS
Szklany, prostokątny stolik do kawy stał tak blisko sofy, że nie pozostawiał miejsca na kolana. Na stoliku leżał stosik albumów o sztuce i żeglarstwie oraz fioletowa szklana waza z kwaśnymi cukierkami w papierkach. Chciałam przejrzeć którąś z książek, żeby się czymś zająć, ale poczułam na sobie czyjś wzrok. Rozejrzałam się, szukając źródła tego wrażenia, i dostrzegłam portret starszego mężczyzny o surowej twarzy, wiszący nad telewizorem. Znów spojrzałam na książkę leżącą na wierzchu. „Współcześni żeglarze". - Czy ty jesteś nową dziewczyną Andy'ego? Dziewięcio- lub dziesięcioletnia dziewczynka z jasnymi, prostymi włosami i długim, cienkim nosem patrzyła prosto na mnie, a właściwie na odkryty rowek między moimi piersiami. Wyczułam w niej ostrożność charakterystyczną dla dziecka, na które wszyscy ciągle krzyczą. Wkraczała właśnie w fazę rozwoju fizycznego, która musiała być dla niej piekłem, zapowiadała jednak egzotyczną urodę w przyszłości. - Uhm, właściwie nie wiem - odrzekłam, zmuszając się do szerokiego uśmiechu. - Jeszcze nigdy go nie widziałam. - Więc co tu robisz? Dobre pytanie, mała.
78
- Wujek Andy miał wcześniej dziewczynę, ale zerwali ze sobą. Ubierała się tak jak ty. Zawsze nosiła obcisłe rzeczy i było widać jej piersi. - Jenny wypięła chudą klatkę piersiową i spróbowała wykonać coś w rodzaju tańca brzucha. Janice Mackelroy wbiegła do salonu z przepraszającym wyrazem twarzy. - Jenny, zdawało mi się, że masz pomagać babci. Wracaj do kuchni. Nie zawracaj głowy przyjaciółce wujka. - Pochwyciła dziewczynkę za rękę i wyprowadziła z pokoju. W chwilę później wróciła z kieliszkiem wina w ręku. - Proszę bardzo, skarbie. Szkoda, że nie mogę usiąść i porozmawiać z tobą, ale w kuchni gotują mi się różne rzeczy. Mam nadzieję, że Jenny nie zadawała ci kłopotliwych pytań. - Uhm, nie, skądże znowu. Jest bardzo miła - powiedziałam obłudnie. - Ja w jej wieku chyba byłam taka sama. - A to już było bezczelne kłamstwo. Gdybym ja w dzieciństwie ośmieliła się wygłosić jakiś komentarz na temat gościa, to musiałabym wysłuchać półgodzinnego kazania i przez tydzień nie wolno byłoby mi oglądać telewizji. Ale pani Mackelroy była tak zajęta przygotowywaniem kolacji, że nie
RS
miałam serca dokładać jej problemów. - Chętnie pani pomogę - dodałam, choć nie miałam pojęcia, w czym miałabym pomagać. Czy ta „impreza" Andrew Mackelroya to miała być kolacja u rodziców?
- Nie ma mowy - potrząsnęła głową pani Mackelroy. - Jesteś naszym gościem. Andrew powiedział, że lubisz włoskie jedzenie. Bardzo się cieszę, bo dziś wieczorem będziesz go miała pod dostatkiem. Znów spróbowałam się uśmiechnąć. Pani Mackelroy zniknęła w kuchni. Na telewizorze stało kilka fotografii oprawionych w ramki. Wstałam i podeszłam bliżej, żeby się im przyjrzeć. Folia na sofie znów zatrzeszczała. Ta dziewczynka, Jenny, była na kilku zdjęciach, razem z nieco starszym chłopcem oraz parą ludzi między trzydziestką a czterdziestką. Zapewne to byli rodzice Jenny. Na innych zdjęciach zobaczyłam Janice Mackelroy, mężczyznę mniej więcej w jej wieku i drugiego, młodszego, z jasnymi włosami, oraz kobietę, również blondynkę. Czy ten młodszy mężczyzna to był Andrew? A kobieta to jego siostra, matka Jenny? Znów poczułam na sobie wzrok mężczyzny z portretu i wróciłam na sofę. Po moim dekolcie spłynęła kolejna kropelka potu. Pożałowałam, że nie zabrałam ze sobą żakietu. Byłam ubrana zupełnie nieodpowiednio na rodzinną kolację. Co sobie
79
pomyśli Andrew? A jego rodzina? Kto przychodzi na kolację do rodziców chłopaka w stroju odpowiednim na wyprawę do nocnego klubu? No cóż, w końcu to jego własna wina, pomyślałam. Powinien mnie uprzedzić. Z kuchni doleciał jękliwy głos Jenny: - Babciu, dlaczego nie mogę posiedzieć w salonie z nową dziewczyną Andrew? Tu jest za gorąco! Przylepiłam uśmiech na twarz i idąc za tym głosem, dotarłam do progu okropnie nagrzanej kuchni. Paru Mackelroy mieszała coś w wielkim kotle na kuchence. Jenny siedziała przy kwadratowym stole z głową pochyloną nad segregatorem i w skupieniu wysuwała język. - Ehm, pani Mackelroy? - odezwałam się. - Może jednak mogłabym w czymś pomóc? Głupio się czuję, siedząc tak bezczynnie w tym pięknym salonie. - Jak to miło z twojej strony - uśmiechnęła się matka Andy'ego. - No cóż, skoro tak bardzo chcesz... Jenny, może poprosisz przyjaciółkę Andy'ego, żeby sprawdziła
RS
twoją pracę domową z matematyki?
Uff, niezupełnie o to mi chodziło. Właściwie sama nie wiedziałam, o co mi chodziło. Myślałam raczej o rozłożeniu serwetek albo ustawieniu kieliszków do wina. Jenny zeskoczyła z krzesła z segregatorem w rękach. - Chodźmy do salonu, tam ci pokażę. Złapała mnie za rękę i zaprowadziła z powrotem na sofę. Usiadłyśmy i Jenny położyła mi segregator na kolanach. - Znasz się na geometrii czy masz całkiem pusto w głowie? Zanim zdążyłam zareagować, w drzwiach zazgrzytał klucz. - Ma? Już jestem. Ma? Poderwałam się z miejsca i segregator Jenny upadł na podłogę. - Przepraszam - powiedziałam, pochylając się, by go podnieść. - Pusto w głowie - stwierdziła Jenny. - Tak właśnie myślałam. Wykrzywiłam się do niej, oddając segregator. - Ma, czy ona tu jest? Przypuszczałam, że jest to Andrew Mackelroy i że pyta o mnie. - W salonie. Pomaga Jenny w matematyce.
80
- Ma! - Jest ładna - szepnęła pani Mackelroy. - Ale trochę za bardzo wystrojona. - Cicho, mamo, bo cię usłyszy. Do salonu wszedł wysoki, muskularny mężczyzna o ciemnoblond włosach, niebieskich oczach i z dużym nosem. W ręku niósł teczkę. Miał skandynawską urodę. Był przystojny, nawet bardzo przystojny. Podobał mi się nawet jego garnitur w subtelne prążki. - Cześć, jestem Andrew. Podał mi rękę i wpatrzył się w mój dekolt, a potem powiódł wzrokiem do góry. - Bardzo przepraszam za spóźnienie. Cześć, ślicznotko - dodał w stronę Jenny, mierzwiąc jej włosy. - Przestań! Wiesz, że tego nie cierpię! - wrzasnęła Jenny, patrząc na niego groźnie. - Przyniosłeś mi coś? Andrew odłożył teczkę i skrzyżował ramiona na piersi. witasz?
RS
- To tak się wita wujka? Nie widziałaś mnie od dwóch dni i tak mnie teraz Z uśmiechem otworzył teczkę i wyciągnął z niej papierową torebkę. Jenny wyrwała mu ją z ręki i wsadziła nos do środka. Na jej pochmurnej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wyciągnęła z torebki fioletowego lizaka w kształcie kota i popędziła do kuchni. - Babciu, zobacz, co wujek Andrew mi przyniósł! - Przepraszam za spóźnienie - powtórzył Andrew z uśmiechem. - Cieszę się, że mogę cię wreszcie poznać osobiście. Jego wzrok znów powędrował w dół. - Nic nie szkodzi - odrzekłam mężnie. - Mnie również miło cię poznać. Czekałam na wyjaśnienia, ale w drzwiach znów zazgrzytał klucz. - Już są! - zawołała pani Mackelroy. - Jak tam mój jubilat, co? Mój duży chłopiec! - Babciu, przestań mnie traktować jak dziecko! - obruszył się chłopięcy głos z mutacją. - Uch, a co tu robi Jenny? Przecież to miała być impreza tylko dla moich kolegów!
81
- Stevie, natychmiast przeproś swoją siostrę! - skarciła go ostro jakaś kobieta. - Idź przywitać się z wujkiem Andrew - poleciła pani Mackelroy. - Jest w salonie. Przyprowadził dziewczynę - dodała ściszonym głosem. - Andy?! - zawołała kobieta i do salonu, uśmiechając się przyjaźnie, weszła żeńska wersja Andrew. Objęli się, a potem kobieta wyciągnęła do mnie ramiona i ujęła w obie dłonie moją prawą rękę. - Kto to jest? - zapytała, spoglądając na Andy'ego z błyskiem w oku. - Jane, to moja siostra Danielle. Danielle, to jest Jane. A ten wielki chłop to mój siostrzeniec - dodał Andrew, zarzucając sobie chłopca na ramię. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Stevie! Przez chwilę udawali, że się mocują. Cofnęłam się o krok, słuchając ich rozbawionych pisków z uśmiechem przylepionym do ust. Zauważyłam swoje odbicie w ekranie telewizora. Wyraz mojej twarzy był osobliwą mieszanką przerażenia i ostrożności.
RS
- Miło mi cię poznać - powiedziała Danielle. Znów rozległo się stukanie do drzwi i wrzawa dziecinnych głosów.
- Poczekajcie, chłopcy, aż zobaczycie urodzinowy tort Steviego! - zawołała pani Mackelroy z kuchni.
Banda chłopaczków wbiegła do salonu i naraz zaległo kompletne milczenie. Siedmiu lub ośmiu dwunastolatków znieruchomiało, gapiąc się na mnie, a właściwie nie na mnie, lecz na moje piersi. Teraz już nie miałam żadnych wątpliwości, że „impreza", na którą zaprosił mnie Andrew Mackelroy, była przyjęciem urodzinowym dorastającego Steviego. - Siadajcie wszyscy do stołu, kolacja gotowa! - zawołała pani Mackelroy. Chłopcy wybiegli do jadalni. Dwunastolatek postawiony przed wyborem: jedzenie czy dziewczyny, zawsze wybierał jedzenie. Jeszcze nigdy ten fakt nie sprawił mi takiej radości jak teraz. - Nie masz nic przeciwko temu, prawda? - zapytał szeptem Andrew. Pomyślałem sobie, że najpierw odbębnię to przyjęcie siostrzeńca, a potem wybierzemy się do Little Italy na drinka.
82
- Tak, uhm, jasne - odpowiedziałam, starając się uśmiechać jak najswobodniej. - To bardzo miłe. Uwielbiam dzieci. W dziesięć minut później na moim dekolcie wylądował pierwszy oślizgły kawałek makaronu z sałatki, wystrzelony za pomocą łyżeczki. Siedmiu czy ośmiu zachwyconych dwunastolatków wybuchnęło śmiechem. - Tak, lepiej weźmiemy karafkę - powiedział Andrew Mackelroy do ponurego kelnera w „Tutelli's Italian Ristorante". Elegancki staruszek w wykrochmalonej koszuli, kamizelce i muszce skinął głową i zniknął. Andrew właśnie skończył wyjaśniać mi szczegółowo, że zarówno karafka, jak i butelka mieści w sobie cztery szklanki wina, ale karafka jest o dziesięć dolarów tańsza. Siedzieliśmy przed restauracją, przy dwuosobowym stoliku upchniętym między dwa większe, czteroosobowe. Dokoła znajdowało się mnóstwo takich samych restauracji, zatłoczonych do ostatniego miejsca. Przy stolikach siedziały przeważnie
RS
pary i rodziny. Andrew rozglądał się dokoła, wypatrując ładnych kobiet, ja zaś liczyłam plamy na pożyczonej sukience.
Na szczęście pani Mackelroy miała pod dostatkiem wody sodowej. Ponad piętnaście minut zajęło mi czyszczenie sukienki w gorącej, zaparowanej, przepełnionej zapachami kuchni państwa Mackelroy. Na kolanach jednak pozostał pomarańczowy ślad. Byłam pewna, że Eloise mnie zamorduje. Kelner wrócił z karafką czerwonego wina i dwoma staroświeckimi kieliszkami. Napełnił je i zniknął. - Zauważyłaś już chyba, że rodzina jest dla mnie bardzo ważna - powiedział Andrew. Uniósł swój kieliszek w czymś w rodzaju toastu i upił łyk wina. Zrobiłam to samo. - Jesteśmy bardzo zżyci. - To miło - odrzekłam z braku czegoś bardziej oryginalnego do powiedzenia. - A ty często widujesz swoją rodzinę? Zawsze miałam kłopot z odpowiedzią na to pytanie. Jeśli mówiłam „nie", co było prawdą, facet natychmiast zaczynał uważać mnie za neurotyczkę, która nienawidzi swoich rodziców. Jeśli szybko dodawałam: „Moi rodzice odeszli", rozmówca jeszcze szybciej pytał: „Dokąd?" Jeśli mówiłam wprost, że nie żyją, psułam
83
cały wieczór. Mężczyźni nigdy nie wiedzieli, jak zareagować na takie wyznanie ani jak zręcznie zmienić temat. Moja odpowiedź zależała więc od tego, czy miałam zamiar jeszcze tego kogoś zobaczyć. Jeśli byłam pewna, że skończy się na jednym spotkaniu, czasem mówiłam: „Tak, widujemy się kilka razy w miesiącu. Moja rodzina mieszka zaraz za mostem, w Queens". Bardzo lubiłam to mówić. Zawsze wtedy miałam wrażenie, że moi rodzice ożyli na jeden wieczór, że znajdują się zaledwie o kilka przystanków metrem ode mnie, i śpiewając na całe gardło, tańczą do „Glory Days" Bruce'a Springsteena, tak jak kiedyś, gdy byłam mała. Serce ścisnęło mi się boleśnie. Powoli piłam wino. - Zadałem chyba niewłaściwe pytanie? - zauważył Andrew. - W porządku, odpuszczam ci. Wiem, że nie każdy dobrze żyje ze swoją rodziną. Ja chyba miałem szczęście. Nie znam nikogo więcej, kto uważałby swoje dzieciństwo za szczęśliwe. dalej.
RS
Roześmiał się, napił wina i zatrzymał wzrok na atrakcyjnej blondynce o dwa stoliki Wyobraziłam sobie, że siedzę w towarzystwie Andrew Mackelroya w sali balowej hotelu Plaza i Andrew mówi chłopakowi Natashy Nutley, mieszkańcowi łodzi, że odpuszcza coś, co tamten powiedział. Natasha zapewne litościwie szepnęłaby mi do ucha: „On jest taki rozczulający!" Nagle z jego ust wydobył się dziwny dźwięk. Beknięcie. - Przepraszam - powiedział. - Chyba wypiłem za dużo wody sodowej na tych urodzinach. - Roześmiał się ze skrępowaniem. - Muszę przyznać, Jane, że byłaś bardzo dzielna. Moja była dziewczyna zachowywała się jak jędza. Za każdym razem, gdy byliśmy u mojej siostry i Stevie czymś w nią rzucił albo powiedział jakieś brzydkie słowo, zaczynała okropnie krzyczeć. Przecież to tylko dziecko, prawda? Uśmiechnęłam się. Nie oszalałam na punkcie Andrew Mackelroya, ale w końcu był takim samym człowiekiem jak ja i tak samo jak ja próbował znaleźć na tym świecie i w tym mieście odrobinę szczęścia. Kimże byłam, by osądzać go tak szybko? A więc był bardzo zżyty z rodziną. Od kiedy to miała być wada? Fakt, że straciłam rodziców, nie oznaczał jeszcze, że on nie może mieć dobrych relacji ze swoimi. Może nie byliśmy dokładnie w swoim typie, ale przecież to nie wykluczało kolejnego
84
spotkania. Niewykluczone, że gdyby udało mi się pozbyć wszystkich pochopnych ocen i wygórowanych oczekiwań, to mogłaby się między nami rozpalić jakaś iskra? Poczułam straszną ochotę, żeby zapalić papierosa. Jeśli Andrew Mackelroy i ja mieliśmy się poznać bliżej, jeśli rzeczywiście chcieliśmy dać sobie nawzajem szansę, to ukrywanie nałogu nie byłoby w porządku. Gdy Andrew wciąż się rozglądał, ja zapaliłam marlboro. Natychmiast przeniósł na mnie wzrok. - Och. Nie wiedziałem, że palisz. Moją zasadą na randkach zawsze było: poczekać. Czekałam, dopóki nie byłam pewna, że facet jest mną zainteresowany, a gdy już wiedziałam, że wydałam mu się atrakcyjna, zapalałam papierosa z nadzieją, że nie uzna tego za zły, paskudny, niszczący zdrowie nałóg, lecz za coś tajemniczego, nieuchwytnego i seksownego. Tylko czy to nie była zwykła gra? Byłam dorosła. Paliłam i miałam pełne prawo zapalić w tej chwili. W końcu śmiechem.
RS
Andrew czuł się zupełnie swobodnie, bekając w mojej obecności. Skwitował to Patrzył na papierosa takim wzrokiem, jakby to był zakrwawiony sztylet. - Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, że palisz. Wiesz, mam alergię na dym. Zakaszlał przejmująco. Poczułam, że policzki mi czerwienieją. - Och, bardzo mi przykro - wyjąkałam, szukając popielniczki. - Zaraz wrócę - powiedział Andrew i wstał. - Natura mnie wzywa. Patrząc, jak przemyka między stolikami i znika we wnętrzu restauracji, zaciągnęłam się jeszcze raz, bardzo solidnie. Skoro wyszedł do toalety, to dlaczego mam tracić zupełnie dobrego marlboro? - Bardzo panią przepraszam? Proszę pani? Proszę pani? Halo, proszę pani? Odwróciłam się, spodziewając się zobaczyć kobietę, która chce się poskarżyć kelnerce, że jej parmigiana z bakłażana jest za twarda albo za rzadka. Tymczasem jednak cała rodzina siedząca przy sąsiednim stoliku wpatrywała się prosto we mnie. - Czy mogłaby pani zgasić tego papierosa? - zapytała matka rodziny. - Joey ma astmę.
85
Znów poczułam gorąco na twarzy. Na stoliku nie było popielniczki. Mało, że wypłoszyłam Andy'ego, to jeszcze jakiś dzieciak nie mógł przeze mnie oddychać, a w dodatku musiałam dodać do listy swych zbrodni zaśmiecanie miasta. Rzuciłam papierosa pod stolik i rozdeptałam. Joey spojrzał na mnie pochmurnie i rozkaszlał się teatralnie. Matka natychmiast zaczęła się nad nim trząść. Ojciec potrząsał głową i nagle okazało się, że stałam się przedmiotem rodzinnej dysputy. - Zmieniamy stolik. - Uspokój się, przecież zgasiła. - Skąd wiesz, czy znów nie zapali? Chcę natychmiast zmienić stolik i usiąść w środku. Tam jest sektor dla niepalących. Zawołaj kelnera. - Głupstwa gadasz, przecież w środku nie ma żadnych wolnych miejsc! Rozejrzyj się tylko i zobacz, jaki tu tłok! - Przecież nie krzyczę.
RS
- Dobrze, przestań na mnie krzyczeć! - Proszę pani, czy będzie pani jeszcze paliła? Proszę pani! Znów musiałam się obrócić.
- Och. Nie. Bardzo przepraszam.
- No właśnie, przeprasza - wymamrotał ojciec. - Joey, dobrze się już czujesz? Ja czułam się jak trędowata. Taki już był los nałogowca nikotyny. Niektórzy walczyli o własną godność i nie zgadzali się na zgaszenie papierosa nawet w obliczu groźnych spojrzeń i kategorycznych żądań. Bez końca perorowali, że palenie jest ich prawem, a jeśli niepalącym się to nie podoba, to ich problem. Ale ja zawsze czułam się winna. W mieście tak zatłoczonym jak Nowy Jork wiecznie ktoś machał ręką, odpędzając dym na ulicy. Nie lubiłam być obiektem czyjejś niechęci. Andrew Mackelroy wrócił, usiadł i dalej pił swoje tanie wino. Na szczęście jego uwagę pochłaniały najdłuższe nogi, jakie widziałam w życiu. Ja również powiodłam wzrokiem od sandałów z paseczków przez długie, opalone uda, połyskliwą sukienkę w rozbielonych, przenikających się kolorach do jasnych, prostych włosów i w końcu do mężczyzny, który szedł obok. Tym mężczyzną był Jeremy Black.
86
Obejrzał się i roześmiał z czegoś, co powiedziało dwoje starszych ludzi idących za nim. I znów odniosłam wrażenie, że patrzę na film w zwolnionym tempie: ci, z którymi szedł, również wydawali się poruszać w zwolnionym tempie. Starsza para to zapewne byli rodzice Jeremy'ego lub dziewczyny. Cała czwórka nie pasowała do jaskrawych, oblepionych turystami uliczek Little Italy. Ich fizyczne piękno, wdzięk i doskonałość wydawały się tu nie na miejscu. Mogłam sobie wyobrazić, jak Jeremy i jego dziewczyna próbują udobruchać rodziców, zapewniając gorliwie, że Little Italy to czarująca dzielnica. Dla Jeremych Blacków tego świata Little Italy była tylko nieco lepszym wydaniem slumsu. Cieszyłam się, że Jeremy mnie nie zauważył. Byłam pewna, że wieczór spędzony w Casa Mackelroy nie wpłynął korzystnie na mój wygląd. Opadła mnie depresja, dusząca, wilgotna i parna jak powietrze. Chciałam być kobietą, z którą szedł Jeremy. Chciałam, żeby ci starsi ludzie byli moimi rodzicami, żywymi i w dobrej formie. Chciałam być taką kobietą, z którą Jeremy mógłby się
RS
umówić, taką, za jaką mężczyźni w typie Andrew Mackelroya oglądają się na ulicy, nawet w trakcie randki z dziewczyną, która wygląda „korzystnie". Ja też miałam na sobie sandały z paseczków i atrakcyjną sukienkę, ale w niczym nie przypominałam dziewczyny Jeremy'ego i wiedziałam, że nigdy nie stanę się do niej podobna. - Jeff wspominał, że jesteś redaktorem w wydawnictwie - powiedział Andrew, gdy ciało dziewczyny Jeremy'ego zniknęło z pola jego widzenia. - Młodszym redaktorem - poprawiłam go. Grupa Jeremy'ego zatrzymywała właśnie taksówkę. Na pewno jechali na drinka do Soho, do jakiegoś klubu bez tabliczki na drzwiach. Wysączyłam swoje wino i Andrew natychmiast znów napełnił mi kieliszek. - Właściwie, Andrew, chyba już mam dość. Szczerze mówiąc, okropnie rozbolała mnie głowa. - Och. Może kupię ci gdzieś aspirynę? - Nie, dziękuję. Lepiej pojadę do domu. - Czy mam ci znaleźć taksówkę? - Och, nie - rzuciłam szybko. - Pojadę metrem. Nic mi się nie stanie. - Hm, skoro tak, to ja chyba zostanę i dokończę to wino.
87
Wstałam i przerzuciłam przez ramię pasek torebki wyszywanej koralikami. - Do widzenia. Andrew Mackelroy również wstał i niezręcznie cmoknął powietrze obok mojego policzka. - Ja, hm, zadzwonię do ciebie. Uśmiechnęłam się blado i uciekłam. Tym razem byłam wdzięczna za to „zadzwonię". Zaraz za pierwszym rogiem zapaliłam papierosa. Wypaliłam go tak szybko, że prawie nie poczułam smaku, a potem zatrzymałam taksówkę. Nie miałam pojęcia, gdzie może być najbliższa stacja metra ani który pociąg dowiezie mnie do IRT. To wszystko razem oznaczało, że stanę się uboższa o jakieś siedemnaście dolarów znacznie więcej, niż Andrew Mackelroy wydał przez cały wieczór. Miłośnik Opery słuchał swojego ulubionego arcydzieła Verdiego, „Aidy". pralni, wiszącej na klamce.
RS
Sukienka Eloise, zwinięta w kłębek, spoczywała na dnie torby z rzeczami do A ja robiłam sobie domową maseczkę z płatków owsianych. Według pisma „Allure", które kupiłam po drodze do domu, był to najnowszy środek redukujący stres. - Proszę pozdrowić tę miłą przyjaciółkę - powiedział przystojny Hindus w kiosku z gazetami. Zaraz po wejściu do domu nasłuchiwałam pod zlewem z nadzieją, że nie usłyszę żadnych dźwięków. Cisza oznaczałaby, że Eloise jest sama. Usłyszałam jednak charakterystyczny, wschodnioeuropejski męski śmiech. Bardzo chciałam z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek. Eloise była zajęta. Amanda nie wchodziła w grę, bo jej przecież nie mogłam się poskarżyć. Ciocia Ina również nie wchodziła w grę, bo nie powinnam być na okropnej randce w ciemno. Od dźwięku głosu Dany Dreer mogło mi się zrobić tylko gorzej. Dlaczego nie miałam do kogo zadzwonić? Z maseczką twardniejącą na twarzy wyjęłam z torby notes z adresami. Odpowiedź na moje pytanie znajdowała się na każdej stronie notesu. Straciłam kontakt z ludźmi, których kiedyś znałam. Dlaczego? Lisa i Lora, moje dwie przyjaciółki z dzieciństwa, mieszkały na drugim końcu kraju i wiodły życie wypełnione mężami i
88
dziećmi. Kilka dziewczyn, z którymi w czasach college'u przyjaźniłam się bliżej, również rozproszyło się po różnych miejscach, i straciłyśmy kontakt już w rok po skończeniu szkoły. Poza Eloise i Amandą nie miałam żadnych przyjaciółek. Dlaczego tak łatwo pogodziłam się z utratą więzi z siostrami Miner? Ale przecież mogłam teraz do nich zadzwonić, zapytać, co u nich słychać, posłuchać zabawnych opowieści o dzieciach, zabawnych narzekań na mężów, zabawnych uwag o wzgórzach San Francisco. Mogłam na nowo ożywić przyjaźń, która nie powinna była nigdy wygasnąć. Podniosłam słuchawkę, gotowa wystukać numer Lory, i zauważyłam mrugające oczko sekretarki. Czekały na mnie trzy wiadomości. Po powrocie do domu byłam tak przygnębiona, że nie sprawdziłam od razu. Wcisnęłam guzik. - Chciałabym wiedzieć, co ty sobie właściwie wyobrażasz - rozległ się zagniewany głos ciotki Iny. - Jak śmiesz odzywać się niegrzecznie do Karen! Przecież to druhna honorowa twojej kuzynki i Bóg ją nam zesłał przy tych przygotowaniach!
RS
Lepiej zastanów się nad swoją postawą, Jane, bo...
Wcisnęłam guzik „dalej". Czy jeszcze nie dość wycierpiałam tego wieczoru? Jeśli kolacja u Mackelroyów nie była wystarczającą karą od losu, to widok Jeremy'ego i jego kobiety z pewnością przeważył szalę.
- Hm, cześć, Jane? Mówi Ben Larson, przyjaciel Jeffa. Chciałem potwierdzić nasze spotkanie w czwartek. Właśnie odkryłem, że MOMA jest wtedy otwarte dłużej z powodu jakiejś rocznicy czy czegoś takiego, i pomyślałem sobie, że moglibyśmy się spotkać przy informacji i obejrzeć francuskich malarzy. Jak ci się podoba ten pomysł? Jeśli wolałabyś robić coś innego, to jestem otwarty na sugestie. Dobrze, Ben, oto moja sugestia: nie bądź egoistycznym sknerą. Czy myślisz, że sobie z tym poradzisz? Moja energia i entuzjazm wobec randek w ciemno zaczynały się już wyczerpywać. Dwie pierwsze okazały się koszmarem. Dlaczego Ben Larson miałby być lepszy? Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać, jakie horrory czekają mnie w Muzeum Sztuki Współczesnej w czwartkowy wieczór. Przekartkowałam kalendarzyk i zatrzymałam się na najbliższym czwartku, 4 lipca:
89
Ben Larson. Przystojny, bardzo inteligentny. Brązowe kręcone włosy, zielone oczy. Typ artystyczny. Pracuje z Jeffem. Następna wiadomość. - Cześć Jane, to znowu ja, Ben Larson. Zapomniałem wspomnieć, że zarezerwowałem miejsca w japońskiej restauracji niedaleko muzeum. Jeff wspominał, że bardzo lubisz japońską kuchnię. Hm. Owszem, to była prawda. Ben Larson znacznie zyskał w moich oczach. Dwa robaczywe jabłka nie oznaczają jeszcze, że cały koszyk nadaje się tylko do wyrzucenia. Ta perła mądrości podniosła mnie na duchu. Ben Larson nie sprawiał wrażenia faceta, który będzie bekał albo roześmieje się, gdy pierwszy kawałek tortellini wyląduje na dekolcie jego dziewczyny. Nie wydawało mi się również, by miał się zajmować analizą finansowej różnicy między karafką wina a butelką wina. Ani by wolał skończyć to tanie wino, niż odprowadzić swoją towarzyszkę, cierpiącą na udawany ból głowy, bezpiecznie do metra.
RS
Usiadłam na materacu i obmacałam twarz. Płatki owsiane szybko twardniały. Odchyliłam głowę do tyłu i pozwoliłam, by magia maseczki niwelowała stres spowodowany ostatnim wieczorem oraz dźwiękami „O Patria Mia" zza ściany. W dziesięć minut później, niezdolna poruszyć żadnym mięśniem twarzy, poszłam do łazienki zmyć maseczkę. Moja twarz w lustrze zalśniła czystością i nowością. Taki właśnie wydawał mi się Ben Larson: nowiutki i błyszczący. Nowa, błyszcząca możliwość. Czym ja się właściwie przejmowałam? Miałam wspaniałe perspektywy na czwartkowy wieczór. Miałam promienną cerę. Pracowałam nad potencjalnie dochodowym manuskryptem dla Posh. Miałam jeszcze innych przyjaciół, poza Amandą i Eloise. Znów spojrzałam na notesik z adresami i w moim umyśle pojawił się obraz bliźniaczek Miner w wieku siedemnastu lat. Siedziałyśmy we trzy w salonie Minerów. Lisa robiła mi francuski warkocz, podczas gdy ja robiłam warkocz Lorze, a Lora Lisie. Kilka dni wcześniej Natasha Nutley przyszła tak uczesana do szkoły. Następnego dnia i przez jakieś dwa tygodnie później prawie wszystkie dziewczyny w całej szkole, które miały włosy wystarczająco długie, przychodziły na zajęcia uczesane we francuski warkocz.
90
Znów opadłam na materac. Moja nowa cera z chwili na chwilę traciła blask. Owszem, miałam mnóstwo powodów, żeby się nad sobą użalać. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym zadzwonić do Lisy lub Lory i powiedzieć którejkolwiek z nich, że przeznaczenie chce mnie ukarać za jakąś dawno popełnioną zbrodnię i w tym celu znów zetknęło mnie z Natashą Nutley. Wyobraziłam sobie, jak się skarżę, a po drugiej stronie odpowiada mi milczące potępienie i lekceważenie, pogardliwy ton, który oznacza: „Wciąż to ze sobą niesiesz? Nadal jesteś samotna? Ależ z ciebie nieudacznica. Nic dziwnego, że nie udało się nam pozostać w kontakcie". I to dopiero byłby koniec naszej przyjaźni opartej na wymianie wiadomości raz na pół roku. Telefon zadzwonił. Byłam pewna, że to Eloise chce usłyszeć, jak mi poszło na randce. - Jane? Cześć, tu Natasha! Czy ona naprawdę nie wiedziała, że jest wtorek wieczór, 10.43? Nie 10.43 we wtorek przed południem, gdy normalni ludzie dzwonią w sprawach związanych z
RS
pracą.
- Aaa, cześć. Co się stało?
- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale myślałam, że będziesz u swojego chłopaka, więc chciałam ci zostawić wiadomość. Ona za dużo myślała. - Jestem taka podniecona, że nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zadzwonić! Zgadnij, co właśnie skończyłam? - Całą książkę? - Tylko spokojnie, Jane. - Skąd! - zaśmiała się Natasha. - Pierwszy rozdział! Wydaje mi się, że jest już taki, jaki powinien być. Dzięki tobie nabrałam wiatru w żagle! Kiedy przyszedł twój faks z poprawkami i pytaniami, od razu usiadłam do pracy. Twoje wskazówki bardzo mi pomogły, Jane! Siedziałam nad tym rozdziałem przez cały dzień i teraz nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę pisać drugi! - To świetnie - powiedziałam bez entuzjazmu. - Wcale się nie dziwię, Jane, że jesteś starszym redaktorem. Naprawdę znasz się na swojej pracy.
91
Doceniałam to, że awansowała mnie na starszego redaktora. Czułam również coś w rodzaju niechętnej wdzięczności za pochwały. Gwen zawsze dostarczała pozytywnych informacji zwrotnych razem z konstruktywnym krytycyzmem, ale już od miesiąca byłam zdana na siebie w udzielaniu sobie pochwał. Sama nie wiedziałam, jakie właściwie uczucia wzbudzają we mnie pochwały Natashy. Chciałam móc nie dbać o nie, być ponad to. Kiedyś w liceum skomplementowała moją nową bluzkę z gniecionego szyfonu, którą moja mama kupiła w dwóch egzemplarzach, dla mnie i dla Dany. Przez całą lekcję angielskiego czułam się stylowa, elegancka i podziwiana przez inne dziewczyny, które słyszały moją rozmowę z Natashą. Nosiłam tę bluzkę przy każdej rzadkiej okazji, gdy miałam randkę, a także zawsze wtedy, gdy rano czułam się brzydka i nieciekawa. Taką głupią władzę miała nade mną Natasha Nutley. - Jutro zajmę się przygotowaniem konspektu do rozdziału drugiego i trzeciego. Przyślę ci go faksem razem z poprawionym rozdziałem pierwszym i tą częścią dru-
RS
giego, którą zdążę napisać. Czy tak będzie dobrze?
- Bardzo dobrze. Doceniam twój wysiłek, Natasha. - To wszystko dzięki tobie! - zawołała. - Do zobaczenia! Odłożyłam słuchawkę, zirytowana jej wielkodusznością. W chwilę później telefon znów zadzwonił. - Hej, jak ci poszło? - zapytała Eloise. W tle słyszałam monolog Alviego Singera, nie do pomylenia z niczym innym. - Czy ty znów oglądasz „Annie Hall"? - Serge nigdy nie ma tego dość. Ale dzięki temu mam okazję posłuchać o twojej randce z Andrew. Myślisz, że jeszcze się z nim spotkasz? - O Boże, mam nadzieję, że nie. - Aż tak źle? - Powiem krótko: ta odlotowa impreza, na którą ubrałaś mnie w swoją sukienkę, to były trzynaste urodziny jego siostrzeńca. Chyba wszyscy oni sądzili, że powinnam wyskoczyć z tortu albo coś w tym rodzaju. Ale właśnie dostałam wiadomość od tego faceta, z którym jestem umówiona na czwartek wieczór. Ben Larson. Idziemy do Muzeum Sztuki Współczesnej.
92
- Nieźle - stwierdziła Eloise. W tle rozległ się głos Serge'a: - Eliiiz, chodź tu, tracisz najlepszą część! - Do jutra, Eliiiz - roześmiałam się. Miałam cały dzień i całą noc na to, żeby ochłonąć po randce numer Dwa. Byłam pewna, że do czwartku odzyskam wystarczająco dużo energii, by móc bez większych problemów rozmawiać o mojej pracy, spacerując po klimatyzowanym muzeum. Ale w tej chwili nie miałam nawet tyle siły, żeby zadudnić w ścianę, zza której znów dochodziły „ochy". Nie wiadomo kiedy poszukiwanie mężczyzny, z którym mogłabym pójść na ślub Dany, nabrało osobistego charakteru. Im bardziej nieudane były te randki, tym goręcej pragnęłam czegoś prawdziwego. Ale przecież dwa nieudane spotkania pod rząd nic jeszcze nie znaczyły. Cały Nowy Jork pełen był mężczyzn. Moje dwie najlepsze przyjaciółki miały fajnych chłopaków. Moja ciocia Ina wyszła za dobrego człowieka. Mój ojciec też był dobrym
RS
człowiekiem. Więc dlaczego obydwie moje próby okazały się chybione?
ROZDZIAŁ SZÓSTY Morgan Morgan skinęła głową, potem znowu skinęła głową i potem jeszcze raz skinęła głową. Nie miałam pojęcia, co naprawę sądzi o moich komentarzach do dwóch napisanych przez nią listów. Siedziała obok mnie, na gościnnym krześle wciśniętym między biurko a ścianę. Było środowe popołudnie i miałam ważniejsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się skrzywioną Morgan, która w ogóle nie doceniała mojej pomocy. - A tutaj wykreśliłabym to ostatnie zdanie - powiedziałam, wskazując odpowiednie miejsce ołówkiem - bo sprawia wrażenie, jakbyś chciała jeszcze raz zobaczyć ten manuskrypt po poprawkach, chociaż wcale nie chcesz. Morgan na chwilę podniosła na mnie wzrok i znów opuściła go na papier. Upiłam łyk okropnej kawy biurowej, którą codziennie zaparzała.
93
- Lepiej byłoby napisać: „Jeśli miałby pan ochotę poprawić tekst, to z przyjemnością przejrzę go powtórnie" W ten sposób dasz autorowi odrobinę nadziei, nie pisząc jednak wprost, że twoim zdaniem powinien to poprawić. Morgan znów skinęła głową, nie podnosząc wzroku znad listów. - Dzięki, Jaaane. Na pewno powiem Jeremy'emu i Williamooowi, że byłaś bardzo pomocna - powiedziała tonem osoby święcie przekonanej, że ma wszystko, do czego ja dopiero zmierzam. To nie była prawda. Kazano mi jej pomóc. Poza tym podobała mi się rola „nadzorcy". Dawała mi poczucie, że moja opinia coś znaczy. Zerknęłam na Morgan, przypatrującą się podejrzliwie moim znaczkom i poprawkom, i ogarnęło mnie współczucie. Była tak elokwentna i pewna siebie, że czasem zdarzało mi się zapomnieć, iż ma dopiero dwadzieścia dwa lata. Jej złośliwość prawdopodobnie wynikała ze zwykłego braku pewności siebie. Mnie samej trudno było uwierzyć, że Morgan może czuć się przy mnie onieśmielona. Chyba po prostu na wszelki wypadek wolała mieć się przy mnie na baczności. Gdybym chciała być miła,
RS
to mogłabym ją trochę rozluźnić. Właściwie wszystkim nam by się to przydało. - Bardzo chętnie przejrzę również następne twoje listy - zaproponowałam. - Gwen przecież nie mówiła, że masz przeglądać je wszystkie - prychnęła Morgan. - Chyba jest już jasne, że wiem, co robię.
Powiedziałam sobie, że ostatni raz próbowałam być dla niej miła, i wstrzymałam oddech, bo oto w drzwiach mojego pokoju stanął Jeremy Black ubrany w czarne spodnie, czarną koszulę i czarny krawat. Na jego pięknie rzeźbionej szczęce malował się cień popołudniowego zarostu. Długie, smoliste rzęsy kilkakrotnie uniosły się i opadły. Patrzyłam prosto na jego rozporek i nagle zobaczyłam go nagiego, jak siedzi na moim krześle dla gościa, odchylony do tyłu, tak jak na zebraniach redakcyjnych, i... i czeka na mnie... - Jane? Zamrugałam oczami. Jeremy i Morgan patrzyli na mnie. - Eee... słucham? - Dobrze napisałaś tekst na tylną okładkę Nutley - pochwalił mnie Jeremy, przenosząc wzrok z trzymanej w ręku kopii na mnie i z powrotem. - Wprowadziłem kilka zmian, a poza tym ostatnia linijka mogłaby być mocniejsza, powinna lepiej
94
puentować tekst. Zastanów się nad tym i przygotuj mi ostateczną wersję na jutro rano. I jeszcze przygotuj nową listę propozycji tytułu. Te, które są, nie są złe, ale to za mało na listę „Timesa". - Och, mhm, dzięki, zrobię to - mruknęłam, patrząc na wyłącznik światła. - Świetnie. Dziękuję - odrzekł Jeremy i zniknął. Morgan spojrzała prosto na mnie, a ja na nią. Wyraz jej twarzy mówił wyraźnie: możesz robić, co tylko zechcesz, ale Jeremy nigdy nawet nie spojrzy na taką przeciętną kobietę jak ty. Wstała, obróciła się na rozsądnych trzycentymetrowych obcasach i wyszła. No cóż, w każdym razie Jeremy'emu podobał się mój tekst na czwartą stronę okładki, który kosztował mnie wiele wysiłku. Pierwszą wersję Remke pokreślił znakami zapytania i słowami „więc?" Było to niezmiernie pomocne. „Więc?" Remkego oznaczało, że tekst niczego „nie mówi". Przeczytałam komentarze Jeremy'ego na poprawionej wersji. Domalował jeden wykrzyknik, dwa razy słowo
RS
„dobrze" i jeden znak zapytania, a do tego wykreślił ostatnią linijkę i na marginesie naskrobał: „Wymyśl coś mocniejszego".
Morgan wróciła ze stertą papierów połączonych spinaczami. Wrzuciła je do mojej skrzynki i znów wyszła. Były to przefaksowane kopie poprawionego pierwszego rozdziału oraz dokładny, scena po scenie, konspekt rozdziału drugiego i trzeciego. Szybko działa. Czy ta kobieta nie miała nic innego do roboty oprócz pisania i rozmyślania o swoim głupim życiu? Było już dwadzieścia po trzeciej. Całe przedpołudnie zajęło mi dokańczanie wstępnej redakcji książki o nastolatku, który razem z ojcem wspina się na Mount McKinley. Robiłam to dla Jeremy'ego. Ponieważ zostały tylko dwa ostatnie rozdziały, Jeremy zostawił mi tę książkę. Obydwaj z Remkem byli pewni, że amerykański czytelnik ma już powyżej uszu Everestu i innych wielkich szczytów. Mniejsza, łatwiej dostępna góra ich zdaniem była przyjemną odmianą. Poza tym wspomnienia skupiały się na relacji chłopca z dominującym ojcem. Chodziło o to, jak góra i wysiłek włożony w jej zdobycie zmienia nawet najsilniejsze osobowości. Okropny wyciskacz łez. Osobiście nie mogłam zrozumieć, po co ludzie wchodzą na góry, na Everest czy jakąkolwiek inną. To było zupełnie idiotyczne. Marnować tyle czasu i pieniędzy po to,
95
żeby czuć się nieszczęśliwym i zziębniętym, a do tego z niewielkimi szansami na dojście na szczyt. W każdym razie mając w perspektywie kopiowanie manuskryptu o Mount McKinley i poprawianie tekstu na okładkę książki Gnat, wiedziałam, że nie zdążę już wymyślić nowych tytułów ani przeczytać tego, co przysłała mi Natasha. Będę musiała zabrać przejrzany rozdział i konspekty ze sobą do domu. Znowu. Co się działo z moim sanktuarium? Zamierzałam przez cały wieczór odstresować się między kolejnymi randkami, ale wyglądało na to, że tym razem mogę zapomnieć o relaksie. Czekał mnie wieczór w towarzystwie Gnat. Zadzwonił telefon. - Jane Gregg. - Gdy zostawiam wiadomość, to spodziewam się, że oddzwonisz. Ciocia Ina. Przytłoczyło mnie poczucie winy. - Przepraszam, ciociu, ale wczoraj późno wróciłam do domu, a dzisiaj mam w pracy urwanie głowy i...
RS
- Chcę ci powiedzieć coś, o czym chyba nie wiesz, Jane - przerwała mi ciocia Ina. - Nie jesteś jedyną osobą na tym świecie! "Słuchasz mnie czy nie? Karen poświęca swój czas i wysiłek, żeby zorganizować uroczystość, a ty musisz się do niej odnosić tak niegrzecznie?
- Przecież już ją za to przeprosiłam! Trafiła na zły moment. Przeproszę ją jeszcze raz, w sobotę. - Owszem, zrobisz to - stwierdziła Ina z satysfakcją. - O której przyjdziesz? Karen zaprasza na śniadanie, więc nie jedz nic wcześniej. - O jedenastej trzydzieści. Głębokie westchnienie. - Jane, o jedenastej trzydzieści zaczyna się spotkanie! Teraz na mnie przyszła kolej westchnąć. Zrobiłam to, ale oczywiście w duchu. - Jedenasta dwadzieścia pięć? Oddech cioci Iny stawał się coraz cięższy. - Spotkamy się przed domem Karen punktualnie o jedenastej piętnaście. Słyszysz mnie? O jedenastej piętnaście. Zanim się dodzwonimy, złapiemy windę i dojdziemy korytarzem, do wpół do dwunastej zostanie tylko kilka minut.
96
Zapomniałam, że w Forest Hills elegancko było przychodzić na spotkania wcześniej. - Dobrze, dobrze. W takim razie spotkamy się o jedenastej piętnaście. - Oczywiście zamówisz sobie samochód z kierowcą? - Mhm, tak - skłamałam, w myślach szybko porównując trzydziestodolarowy rachunek za samochód i półtora dolara za metro. Będę musiała powiedzieć Inie, że wysiadłam z samochodu na rogu, żeby trochę zaoszczędzić. Spodoba jej się to. Odłożyłam słuchawkę i zrobiłam to, co robiłam zawsze, gdy byłam najbardziej zajęta i gonił mnie czas: sprawdziłam, czy w poczcie są jakieś osobiste wiadomości od przyjaciół. Była jedna wiadomość od Natashy. Zamierzałam ją ominąć, ale przypomniałam sobie, że ona jest moją przepustką do lepszej przyszłości, i otworzyłam. Cześć, Jane! Chciałam ci tylko napisać, że wysłałam faksem poprawiony rozdział pierwszy i dokładny konspekt dwóch następnych. Już się nie mogę doczekać
RS
twojej opinii! Chciałabym znów się z tobą spotkać w najbliższy poniedziałek, po zebraniu redakcyjnym, żeby przejrzeć poprawki do rozdziału drugiego. Jeśli nie odpowiada ci ten termin, daj mi znać.
Do szybkiego zobaczenia! Natasha.
Robiło mi się już niedobrze od jej wykrzykników, entuzjazmu i pozytywnych wzmocnień. Czy już do końca życia w każdy poniedziałek będę musiała mieć z nią do czynienia? Westchnęłam i dla odmiany otworzyłam wiadomość od Amandy. Słyszałam, że między tobą a Andrew nie zaiskrzyło. No trudno, bo słyszałam również, że jutro wieczorem wychodzisz z Benem! Jest taki przystojny! Jestem pewna, że to spotkanie wypali. Miałam raczej ochotę wypalić w Andrew. Jak śmiał mnie odrzucić, zanim ja miałam okazję to zrobić! „Nie zaiskrzyło". Wrrr! Trzeba zacząć od tego, że okazał się kompletnym prostakiem! Że zaprosił dziewczynę, której jeszcze nigdy nie widział, na dziecięce przyjęcie u swoich rodziców! Kretyn. Mój wskaźnik entuzjazmu wobec randek w ciemno opadł z minus jednego do minus stu. Jak mogłam utrzymać to tempo, skoro po każdym spotkaniu Jeff i Amanda otrzymywali taki sam negatywny raport? Ten Ben Larson miał być przystojny?
97
Wielkie rzeczy. Oni wszyscy byli przystojni. W tym momencie pragnęłam tylko, żeby ten kolejny mężczyzna okazał się znośny. I żebyśmy obydwoje choć trochę się sobie spodobali. Ben Larson stał się dla mnie zbyt ważny. Miałam niedobre przeczucie, że to będzie moje ostatnie spotkanie z kimkolwiek przed ślubem Dany. W żaden sposób nie wydawało się możliwe, by następne, sobotnie spotkanie - uwaga, z lekarzem, który także mieszkał na Upper West Side, chociaż nie miał kamienicy - okazało się udane. Los nie mógł obdarzyć mnie takim prezentem, mnie, kobiety, która za rzadko odwiedzała swoją babcię, nieuprzejmie zachowywała się wobec kuzynki oraz regularnie rozczarowywała ciocię Inę. Nie mogłam dostać lekarza z Upper West Side. Już dawno się przekonałam, że w życiu takie rzeczy po prostu się nie zdarzają. Byłam pewna, że Pan Doktor okaże się kolejnym błaznem. A moja ostatnia randka w rozkładzie, wyznaczona na następny wtorek, też nie mogła się udać, właśnie dlatego, że była ostatnia. Wszystko to razem oznaczało, że mój jutrzejszy spacer po
RS
Muzeum Sztuki Współczesnej jest ostatnią szansą. Dotychczasowy rezultat wynosił zero do dwóch. Nie za dobrze.
Napisałam wiadomość dla Amandy i Eloise:
Może tym razem urządzimy Okrągły Stół na miejscu? „Big Sur", róg Osiemdziesiątej i Trzeciej, pora jak zwykle. To miało być odstępstwo od naszych zwyczajów. Zwykle starałyśmy się wybierać egzotyczne miejsca w dalszych dzielnicach, szczególnie takich, do których w innym wypadku prawdopodobnie nigdy byśmy nie trafiły. Na przykład w Tribeca. Dwukrotnie spędziłam ponad tydzień w ogromnym budynku Sądu Najwyższego przy Centre Street, pełniąc dyżur w składzie ławy przysięgłych, i nawet nie miałam pojęcia, że jestem w Tribeca. West Village była kolejną niezbadaną okolicą, oprócz terenów tuż obok uniwersytetu, gdzie kiedyś chodziłam na dwa kursy w ramach programu nieustającego kształcenia (oczywiście nie poznałam tam żadnego godnego uwagi mężczyzny). Ale nawet nie byłam pewna, czy New York University leży w West Village. O wyspie, na której mieszkałam od sześciu lat, wiedziałam nie więcej niż turystka. Miałam nadzieję, że Amanda i Eloise nie będą miały nic przeciwko spędzeniu piątkowego wieczoru w
98
naszym dokładnie zbadanym sąsiedztwie, ale w głębi ducha byłam przekonana, że wszystkie będziemy zadowolone, pozostając o kilka ulic od domu, tylko że żadna nie chciała się do tego przyznać pierwsza. Spakowałam papiery od Gnat do torby, razem z dyskietką, na której znajdował się tekst na okładkę i propozycje tytułów. Pomyślałam, że będę musiała tego wieczoru zafundować sobie jeszcze jedną maseczkę z płatków owsianych; od czytania pornografii Gnat dostanę zmarszczek, zanim dobrnę do piątego akapitu. Z manuskryptem o McKinley w ramionach poszłam do gabinetu Jeremy'ego, żeby mu powiedzieć - a właściwie powiedziałam to do okna nad jego głową - że za dziesięć minut dostanie swoją wstępną redakcję. - O ile kopiarka nie zepsuje się w połowie - zażartował, przez sekundę błyskając uśmiechem identycznym jak u Pierce'a Brosnana. Wyobraziłam sobie, jak Jeremy obraca mnie w tańcu na ślubie Dany, nie spuszczając swych lazurowych oczu z mojej twarzy, i ten obraz zupełnie wystarczył,
RS
bym czuła się szczęśliwa przez dwadzieścia minut, które musiałam odstać przed kopiarką, i następnych dwadzieścia, spędzonych na usuwaniu nie istniejących zatorów papieru w szufladzie F.
Czwartek, 5.40 po południu. Celowałam tak, żeby być w muzeum dwadzieścia minut wcześniej. Ale ponieważ tego popołudnia temperatura wynosiła trzydzieści pięć stopni, a wilgotność powietrza sto procent, te dodatkowe minuty bardzo mi się przydały. Zajrzałam do łazienki, żeby otrzeć twarz z potu i doprowadzić się do porządku. Budynek wydawnictwa oddalony był od muzeum zaledwie o jedną aleję i kilka przecznic, a ja się czułam, jakbym przemaszerowała przez cały Manhattan. Nie mogłam się tak pokazać na randce, która była moją ostatnią szansą. Sucha, świeżo przypudrowana i z poprawionym makijażem ruszyłam na górę. We wnętrzu muzeum, zresztą mojego ulubionego, panował przyjemny chłód. Zostało mi jeszcze dziesięć minut, postanowiłam więc wstąpić do księgarni i sklepu z pamiątkami i obejrzeć plakaty. W księgarni jak zwykle było pełno ludzi. Z powodu dłuższych godzin otwarcia muzeum wydawało się jeszcze bardziej zatłoczone niż zazwyczaj. Nie sposób było odróżnić nowojorczyków od turystów. Wszyscy ubierali się na czarno, chociaż był
99
czerwiec. Zeszłam po schodkach do sklepiku z plakatami, poczekałam, aż trzy blondynki skończą przeglądać zawartość wielkiego stojaka (w tym miejscu było najluźniej) i wślizgnęłam się na ich miejsce. Może jakiś wielki plakat przykryłby warstwę osadu nikotynowego, jaką niespodziewanie odkryłam poprzedniego wieczoru na ścianach mojego mieszkania? Musiałam oderwać się od konspektu Gnat, który, z niechęcią przyznaję, rozwijał się coraz ciekawiej (kiedy ona się nauczyła dobrze pisać?) i wpadłam w szał sprzątania. Gdy zdjęłam ze ściany oprawiony w ramki czarno-biały plakat, który Eloise podarowała mi przed sześciu laty na nowe mieszkanie, przeżyłam szok: ściana pod spodem była biała. Zupełnie zapomniałam, że te ściany kiedyś były białe. Myślałam, że miały typowy dla Nowego Jorku beżowy odcień. Jeszcze większy wstrząs przeżyłam, kiedy uświadomiłam sobie, że ten beżowy kolor pochodzi od dymu papierosowego, wydmuchiwanego przeze mnie przez sześć lat. - Co myślisz o tym plakacie? Obejrzałam się ze zdziwieniem i zobaczyłam za sobą ciepłą, otwartą twarz
RS
przystojnego, wysokiego mężczyzny. Miał nieco zbyt szeroki uśmiech, trochę jak gospodarz teleturnieju, ale poza tym był ładnie zbudowany, sympatyczny i dobrze ubrany. Mógł mieć niewiele ponad trzydzieści lat. Wyczułam, że jest nowojorczykiem. - Czy nie sądzisz, że jest zbyt wielki? - dodał. - Mam pustą ścianę w sypialni i zastanawiałem się, co mógłbym tam powiesić. - Jest świetny - pokiwałam głową, dodając w duchu: ty też. Miał piwne oczy z długimi, ciemnymi rzęsami oraz gęste, ciemne, falujące włosy. A więc to się tak po prostu zdarzyło. Dokładnie tak, jak pisano w książkach i kobiecych pismach. Jeśli zajmujesz się swoimi sprawami i swoim życiem, w końcu kogoś spotkasz. Znów zobaczyłam szeroki uśmiech gospodarza teleturnieju. - Będę musiał wrócić później po ten plakat. Mam się tu z kimś spotkać. Randka w ciemno - wyjaśnił z grymasem. - Nie jestem w nastroju, żeby zmuszać się do nieistotnej rozmowy z zupełnie obcą osobą.
100
Zapewne roześmiałabym się i przytaknęła, gdyby w mojej duszy nie zaczęło rodzić się podejrzenie, że mam przed sobą Bena Larsona. Wygląd i wiek mniej więcej się zgadzały. - Kolega mówił mi, że ona jest ładna - ciągnął potencjalny Ben Larson - ale wiesz, jak przyjaciele potrafią cię okłamywać. Skoro kobieta musi w ten sposób kogoś poznawać, to znaczy, że nie jest gwiazdą. To samo odnosi się do facetów, tylko podwójnie, ty palancie, pomyślałam, czując, że uszy mi czerwienieją. Przesłałam mu blady uśmiech. - Jesteś stąd? - zapytał. Skinęłam głową. - Upper East Side. - Naprawdę? - roześmiał się. - Dlaczego właśnie tam mieszkasz? Czy to nie jest nudna okolica? Natychmiast się najeżyłam. - Mnie się podoba - odrzekłam obronnie. - A ty gdzie mieszkasz?
RS
- West Village. Nie wychodzę powyżej Czternastej Ulicy. A tego banału nie słyszałam już od paru lat.
- Szkoda, że jestem umówiony - rzekł potencjalny Ben - bo miałbym wielką ochotę porozmawiać z tobą dłużej. Więc jeśli nie jesteś z nikim związana, to może moglibyśmy się kiedyś umówić na drinka? Dlaczego facet, który przed chwilą mnie obraził i który właśnie wybierał się na randkę z inną kobietą, sądził, że jego propozycja choć trochę mnie zainteresuje? Czy wszyscy mężczyźni byli takimi egoistami? Poprawka: czy ten konkretny mężczyzna był takim egoistą? Ale najpierw musiałam rozstrzygnąć inną, ważniejszą sprawę. - Czy ty może jesteś Ben Larson? Wyprostował się i uśmiech zniknął z jego twarzy. - Tak, a skąd... o kurczę, och, hej, zaraz, a czy ty jesteś Jane Gregg? Skinęłam głową, przenosząc wzrok z jego zmieszanej twarzy na wielki plakat Picassa, nad którym wcześniej debatował. - Co za niezręczna sytuacja - zauważył. W tej chwili już zupełnie nie przypominał gospodarza teleturnieju. Spróbowałam stanąć na wysokości zadania.
101
- No cóż, zawsze będziemy mogli opowiedzieć naszym wnukom, jak się poznaliśmy przed randką w ciemno. Ben Larson spojrzał na mnie z przerażeniem typowym dla faceta, który usłyszał słowa „nasze" i „wnuki" połączone w jedno zdanie. - Ja tylko żartowałam? - podsunęłam mu uprzejmie. Udawał, że się śmieje. - Ehm, bardzo cię przepraszam, że próbowałem cię zaczepiać. Chyba nie zrobiło to na tobie zbyt dobrego wrażenia. No cóż, ale to dość zabawne, prawda? A teraz zaczynał popadać w histerię. - Bardzo zabawne - potwierdziłam, dodając w myślach: tak samo jak twój wyszczerbiony dolny ząb i małe dłonie. Te małe dłonie stanowiły dla mnie pewną pociechę. Wiadomo, co się o takich mówi. Jeśli Ben Larson rzeczywiście okaże się takim kretynem, na jakiego się zapowiadał, to on będzie musiał żyć z tymi małymi rękami, nie ja. - Więc, hm, może pójdziemy obejrzeć francuskie malarstwo? - zaproponował.
RS
- Dobrze - odrzekłam, wyobrażając sobie puste miejsce obok siebie na ślubie Dany i Natashę Nutley tańczącą przez całą noc w objęciach swojego chłopaka z łodzi. Jaki mogłam wymyślić powód nieobecności mojego zapatrzonego we mnie adoratora? Nagła operacja mózgu? Pilna podróż rakietą na Neptuna? Spotkanie z papieżem? Gnat i tak by się domyśliła prawdy. Dana też. I ciocia Ina. Poza tym, jak już wspominałam, byłam pewna, że neurochirurg, z którym miałam się spotkać w sobotę wieczorem, okaże się największą pomyłką ze wszystkich. (No tak, dobrze, nie był neurochirurgiem, tylko zwykłym lekarzem w szpitalu miejskim). Ale to tym bardziej oznaczało, że Ben Larson jest ostatnią szansą na uratowanie mojej godności. Poza tym byłam pewna, że jeśli trzecia z rzędu randka okaże się kompletnym niewypałem, to Amanda odetnie mnie od źródeł zaopatrzenia jeszcze przed następnym wtorkiem. Jadąc ruchomymi schodami na drugie piętro, Ben i ja uśmiechaliśmy się do siebie niepewnie. Pomyślałam, że może osądziłam go zbyt pochopnie, jak to mi się często zdarzało. Popełnił gafę z Upper East Side, ale to była opinia, którą powtarzali wszyscy mieszkańcy Nowego Jorku. Nawet mieszkańcy Upper East Side mieli zwyczaj przepraszać, że żyją w miłej dzielnicy. Ben próbował mnie poderwać, zanim
102
się. dowiedział, że to ze mną ma się spotkać - no i co z tego? Przecież byłam zachwycona tym, że podrywa mnie przystojny nieznajomy. A w ostatnią sobotę również miałam nadzieję, że mężczyzna w białej koszulce chce zawrzeć ze mną znajomość, zanim się przekonałam, że to był Kevin Adams! Czyżbym więc stosowała podwójne standardy? No dobrze, może rzeczywiście w tym moim myśleniu było trochę racjonalizacji, ale nie tak znów wiele. Randki to skomplikowana sprawa. W każdym razie Ben Larson miał rację w jednej sprawie: randki w ciemno to naprawdę okropność. To już dawało nam wspólny punkt widzenia, na którym można było bazować. Ben znów zwrócił się do mnie z uśmiechem gospodarza teleturnieju, pokazując perłowobiałe zęby. - Pomyślałem, że później, gdy już się trochę ochłodzi, możemy zajrzeć do ogrodu rzeźb. Gorąco dzisiaj, co? Całe szczęście, że masz tak niewiele na sobie. Szkoda, że ja nie mogę nosić takiej sukienki na ramiączkach.
RS
Spojrzałam ponad jego ramieniem na ogród, by ukryć zmieszanie. Czy on mnie obrażał? A może nie? Nie byłam tego pewna. Po obu stronach wąskiego, kwadratowego stawu znajdowały się gęsto ustawione kamienne ławki. Siedzenie na nich musiało być niewiarygodnie romantyczne. Chyba że naprawdę chciał mnie obrazić. Uspokój się, pomyślałam. Tylko dlatego, że dwie ostatnie randki okazały się koszmarem, nie musisz się dopatrywać drugiego dna w każdym słowie Bena. Przecież dopiero co go poznałaś. Daj mu parę minut. Może jest zdenerwowany. - Nie zimno ci? - zapytał, gdy zbliżaliśmy się do drugiego piętra. - Chyba włączyli tu klimatyzację na pełną moc. Mnie jest chłodno, a przecież mam na sobie koszulę. - Nie, nie jest mi zimno - uśmiechnęłam się. Kim on był, prezenterem pogody w telewizji? A może chciał zasugerować, że pokazanie kawałka ciała jest dla mnie ważniejsze niż wygoda? A może ja popadałam w paranoję? Popadasz w paranoję, powiedziałam sobie. Facet nie może zadać pytania? W pracy miałam ze sobą jeden z żakietów od Ann Taylor, ale Eloise uparła się, bym zostawiła go na krześle w moim pokoju.
103
- Przecież chcesz mu przekazać: jeśli będziesz miał szczęście, to zobaczysz więcej - powiedziała mi ze śmiechem. - Marynarka zostaje. - I to po tym, gdy opowiedziałam jej, jak się czułam, stając przed matką mężczyzny, z którym miałam się spotkać, ubrana w biustonosz wypychający do przodu wszystko, co miałam do pokazania, oraz w obcisłą, wydekoltowaną sukienkę z czarnego matowego dżerseju! - Już się nie mogę doczekać Modiglianiego - wyznałam, gdy schodziliśmy ze schodów. Przed nami był korytarz prowadzący prosto do sal z francuskim malarstwem. - Och, lubisz go? - zdziwił się. - Dla mnie on jest trochę... sam nie wiem, jak to powiedzieć. Trochę jak z filmów rysunkowych. Wpatrzyłam się w czubki moich czarnych klapek. Skoro Modigliani był wystarczająco dobry dla Muzeum Sztuki Współczesnej... - Przepraszam cię na chwilę - powiedziałam, gdy zbliżyliśmy się do wejścia na wystawę. - Znajdę cię w środku.
RS
- Wszystko w porządku? - zapytał, unosząc brwi. - Tak, tylko wypiłam dzisiaj za dużo wody - wyjaśniłam i jęknęłam w duchu. Po co to powiedziałam? To było jeszcze gorsze, niż gdybym przyznała wprost, że chcę się wymknąć na zewnątrz na papierosa!
- Och. Dobrze, będę tutaj - wskazał na korytarz. Na ścianie w oddali widziałam długą kobiecą szyję z obrazu Modiglianiego. Popatrzyłam na jego oddalające się plecy, a potem wzięłam rozpęd i najszybciej, jak się dało, przeciskając się przez tłum, zbiegłam w dół po ruchomych schodach. Zanim wreszcie przepchnęłam się przez hol i wyszłam na zewnątrz, minęło co najmniej pięć minut. Na ulicy powitało mnie gorące, parne powietrze. Zapaliłam marlboro, zaciągnęłam się głęboko, wydmuchnęłam dym i natychmiast odzyskałam równowagę wewnętrzną. Puff, puff, puff. Jeszcze jedno pociągnięcie i wyrzuciłam resztę papierosa na chodnik, gotowa rozgnieść go butem. - Hej, młoda damo, nie marnuj takiego dobrego papierosa! Jakiś bezdomny zygzakiem zmierzał w moją stronę. Przystanął i pochylił się nad wyrzuconym przeze mnie niedopałkiem. - Proszę - powiedziałam i podałam mu całego papierosa.
104
Uśmiechnął się szeroko, ukazując popsute zęby. Zapaliłam mu to marlboro i wróciłam do budynku. We własnym mieszkaniu często wyciągałam z popielniczki pety z poprzedniego dnia, gdy zabrakło mi papierosów i nie chciało mi się wychodzić do sklepu, ale jeszcze nigdy nie podniosłam niedopałka z ulicy. Trudno było nie współczuć bezdomnym w Nowym Jorku czy nie dawać im drobnych. Ich widok codziennie mi przypominał, że jeśli nie jest się wystarczająco ostrożnym, można skończyć bez niczego i bez nikogo. Wrzuciłam do ust cukierka, licząc na to, że rozpuści się, zanim dotrę na górę i znajdę Bena. Ciekawa byłam, czy przerwę mu rozmowę z jakąś kobietą. Ale nie. Był sam. Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach stał przed obrazem Picassa. Gdy podeszłam do niego, przyjrzał mi się uważnie i zmarszczył nos. - Czy ty paliłaś papierosa? Wpadłam. - Uhm, tak - przyznałam. Nawet nie mogłam użyć mojego zwykłego kłamstwa: „zawsze palę przy alkoholu". Zwykle to ten kit wciskałam mężczyznom, gdy
RS
zapalałam papierosa na randce w barze.
- Palenie jest bardzo niezdrowe - stwierdził Ben. Czyżby? A to coś nowego. - Palę tylko kilka papierosów dziennie. - Kłamczucha. - Przeważnie wtedy, gdy jestem trochę zdenerwowana.
Ben skinął głową i znów skupił się na Picassie. - Oczywiście Picasso był Hiszpanem, a nie Francuzem, ale mieszkał we Francji i tam namalował większość swoich najlepszych i najbardziej znanych obrazów. - Oczywiście - odpowiedziałam równie pedantycznym tonem. Moje usprawiedliwienie zupełnie go nie przekonało. Podeszliśmy do Chagalla. Ben spojrzał na obraz przelotnie i natychmiast ruszył dalej. - On jest dla mnie trochę za bardzo religijny - oświadczył. Ja stałam przed Chagallem jak wrośnięta, podziwiając jeden z moich najbardziej ukochanych obrazów na świecie. - Ta dynamika bardziej mi odpowiada - oznajmił Ben, znów ze swoim irytująco szerokim uśmiechem, wskazując na obraz wiszący na wprost nas. Był to olbrzymi czarny kwadrat przecięty trzema krótkimi, pomarańczowymi liniami.
105
- Gwałtownie ekspresyjne, nie sądzisz? - zapytał Ben, zakładając ramiona na muskularnej piersi. - Wręcz bezczelne. Bardzo mi się podoba. Przypomniałam sobie pewną wyprawę do Metropolitan Museum of Art z rodzicami, ciocią Iną, wujkiem Charliem i Daną w wózeczku. Mogłam mieć wtedy sześć albo siedem lat. Muzeum śmiertelnie mnie znudziło i zazdrościłam Danie. Mało, że wożono ją w wózku, to jeszcze mogła przespać większą część dnia. Wujek Charlie przez długi czas rozwodził się nad jakimś obrazem, który mu się spodobał, a potem zapytał mnie, co o nim myślę. Wykrzywiłam się i powiedziałam, że jest brzydki, a wtedy mama złapała mnie za ramię, zaprowadziła do kąta i pouczyła, że nigdy nie wolno krytykować czegoś, co podoba się komuś innemu. Należało zachować własną negatywną opinię dla siebie i kiwać głową. Ani wtedy, ani teraz nie byłam pewna, czy się z tym zgadzam, ale od tej pory robiłam, jak mi kazała. Inni ludzie jednak bez oporów wyrażali swoje zdanie, zwykle raniąc przy tym kogoś innego, właśnie tak jak - Jane!
RS
Ben Larson uczynił przed chwilą przy Modiglianim. Ten głos poznałabym na końcu świata. Obejrzałam się i jęknęłam w duchu na widok rozpromienionej Gwen Welle z mężem. Miałam nadzieję, że jeszcze przez trzy miesiące nie będę musiała oglądać jej twarzy, a już na pewno nie w wolnym czasie. Problemem w Nowym Jorku było to, że jak na ośmiomilionowe miasto był on zadziwiająco mały. Znajomych spotykało się tu wszędzie: w muzeach, sklepach, w metrze, na ulicy. A z prawa Murphy'ego wynikało, że zazwyczaj wpadało się na nich w najgorszych możliwych momentach, gdy człowiek wyglądał okropnie albo był na wagarach. - Cześć, Gwen! - zawołałam, przylepiając do twarzy fałszywy uśmiech. Świetnie wyglądasz. - To nie był fałszywy komplement. Naprawdę wyglądała dobrze. Promieniała. Mąż otaczał ją ramieniem. - Dziękuję! To pewnie dlatego, że po raz pierwszy zostawiliśmy Olivię z opiekunką. To pierwszy wieczór od czterech tygodni, który Ron i ja mamy tylko dla siebie! - Uścisnęła dłoń męża. - Pamiętasz Jane Gregg z wydawnictwa, prawda? Ron i ja wymieniliśmy uśmiechy i uściski dłoni. Gwen zatrzymała spojrzenie na Benie i wyraźnie czekała na to, że go przedstawię.
106
- To jest Ben Larson - powiedziałam. - A to Gwen Welle, moja szefowa, i jej mąż Ron. Uściski dłoni i uśmiechy. Gwen znów przyjrzała mi się badawczo. - Tak się cieszę, widząc, że dobrze się bawisz, Jane. Myślałam, że o... - zerknęła na zegarek - o szóstej dwadzieścia w dzień powszedni pocisz się jeszcze w biurze. Nie można przez cały czas tylko pracować, pracować i pracować! Poczułam szybko rosnący, gorący gniew. - No cóż, biorąc pod uwagę, że pracowałam, pracowałam i pracowałam wczoraj do pierwszej w nocy nad konspektem Nutley, to myślę, że zasłużyłam na spacer po muzeum. Gwen wystarczyło przyzwoitości, by sobie zdać sprawę, że mnie uraziła. - Och, oczywiście, Jane, nie chciałam powiedzieć, że nie pracujesz ciężko. Och, przecież wiesz, co chciałam powiedzieć! Jej mąż również spojrzał na zegarek.
RS
- Gwen, musimy już iść, bo spóźnimy się na kolację z Hudsonami. - Ciągle jest coś to zrobienia! - zapiszczała Gwen. - No cóż, Jane, do zobaczenia za kilka miesięcy. Ale będziemy jeszcze miały okazję porozmawiać w poniedziałek na zebraniu. Zadzwonię, jak zwykle. Miło było cię poznać - zwróciła się do Bena i rzuciła mi znaczące spojrzenie, które mówiło: „Dobra robota". Pożegnali się i zniknęli. - Widzę, że trochę czujesz się winna, Jane? - zapytał Ben z uśmiechem jeszcze szerszym niż wcześniej, choć wydawało się to niemożliwe. Zaledwie przed kilku dniami wyobrażałam sobie, że wylewam facetowi na głowę dzbanek wrzątku. Teraz zaś miałam ochotę zdjąć ze ściany obrzydliwy czarny obraz i roztrzaskać go o tę twarz gospodarza teleturnieju. - Wiesz co, Ben? - oznajmiłam, hamując złość. - Moja szefowa miała rację. Nie powinnam spacerować po muzeum o szóstej dwadzieścia wieczorem. Powinnam pracować, pracować i jeszcze raz pracować! Lepiej wrócę do biura. Uśmiech Bena zniknął.
107
- Och, ale przecież i tak już tu jesteś i ona już cię widziała, więc jaki jest sens wracać teraz do pracy? Twoja szefowa i tak się o tym nie dowie! - Ale ja będę wiedziała. Nie sądzisz, że to jest ważniejsze? - Może - odrzekł, spoglądając na mnie dziwnie. Ha! Udało mi się spuścić trochę powietrza z tego nadętego buca. - Zobaczymy się jeszcze? - dodał. W duchu uśmiechnęłam się do siebie. - Przez kilka najbliższych tygodni będę bardzo zajęta. Mam przed sobą ważny termin, więc... Benowi jeszcze bardziej zrzedła mina. - To może zadzwonisz do mnie, gdy już będziesz trochę wolniejsza? Tym razem to na mojej twarzy pojawił się uśmiech gospodyni teleturnieju. - Dobrze - oświadczyłam i uciekłam na ruchome schody, a potem na ulicę. Już drugi raz w tym tygodniu uciekałam z randki. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Bezdomny, któremu dałam papierosa, przemierzał zygzakiem ulicę przed
RS
muzeum. Skręciłam w stronę Madison Avenue. Nie miałam ochoty wracać do domu, ale nie miałam też dokąd pójść. Amanda pracowała dziś dłużej, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, a Eloise wybrała się do Central Parku na darmowy koncert muzyki klasycznej. Wiedziałam, że nie znajdę jej i Serge'a wśród tysięcy ludzi siedzących na kocach na tym festiwalu komarów. Nie mogłam też wrócić do Posh. Znajdowałam się zaledwie o sześć przecznic od Crate & Barrell, sklepu na Pięćdziesiątej Dziewiątej Ulicy, w którym Dana zostawiła swoją listę prezentów ślubnych. Pomyślałam, że pójdę tam i poszukam czegoś, choć były małe szanse, by mieli tam cokolwiek choćby odlegle inspirowanego kuchnią francuską. A może sama kupię sobie jakiś sprzęt do kuchni, na który mnie nie stać. W końcu przyszła stara panna musi sama zadbać o takie rzeczy. Spacer do domu z Crate & Barrel dobrze mi zrobił. Byłam teraz na rogu Sześćdziesiątej Trzeciej Ulicy i Park Avenue. Przede mną rozciągała się jedna z najbardziej zdumiewających alei na świecie. Jeden za drugim wznosiły się majestatyczne budynki z piaskowca z umundurowanymi portierami w drzwiach. Wzdłuż osi aleję dzielił na dwoje rząd rabat kwiatowych, ciągnących się aż po horyzont. Podobnie jak Central Park, Ogród Botaniczny i panorama miasta, Park
108
Avenue była za darmo. Nawet młodszy redaktor bez grosza przy duszy mógł się tędy przespacerować i natychmiast poczuć się właścicielem całego świata. Na niektórych odcinkach, między innymi na tym, gdzie znajdowałam się w tej chwili, można było spotkać Madonnę, Katharine Hepburn albo George'a Clooneya. To właśnie było najbardziej zdumiewające w Nowym Jorku. Spacer do domu był za darmo i jako premię dostawało się możliwość spotkania gwiazdy. Crate & Barrell wpędził mnie w jeszcze większą depresję niż spotkanie z Benem. Sklep był pełen młodych ludzi, którzy wędrowali po nim parami. Mężczyźni oglądali sztućce i obrusy z nie mniejszym zainteresowaniem niż kobiety. Po dziesięciu minutach uświadomiłam sobie, że niebezpiecznie zbliżam się do płaczu. A Madison Avenue i Pięćdziesiąta Dziewiąta Ulica nie były odpowiednim miejscem dla płaczącej kobiety. Nie były również dobrym miejscem na łapanie taksówki, dlatego właśnie zdecydowałam się iść do domu pieszo. Sześćdziesiąta Czwarta Ulica. Tu mieszkała Natasha. Uliczka po zachodniej
RS
stronie, łącząca aleje Park i Madison, była zadziwiająco krótka. Ciekawe, w którym budynku znajduje się jej „urocze sanktuarium". Nagle uświadomiłam sobie, że w każdej chwili mogę się na nią natknąć. Nie chciałam, żeby pomyślała, że przyszłam tu oglądać jej dzielnicę. Szybko poszłam dalej i skręciłam we Wschodnią Sześćdziesiątą Piątą. I naraz znów poczułam się jak młodszy redaktor bez grosza przy duszy. Jak to możliwe, by sama myśl o Gnat tak na mnie wpłynęła? Miałam jednak wrażenie, że to nie tylko jej wina. Coś mnie jeszcze gryzło, powodowało kłucie za oczami, ale co? W dalszym ciągu nie miałam z kim pójść na ślub, ale czy to wystarczało, by moje życie zupełnie straciło sens? Przecież miałam jeszcze dwa miesiące na znalezienie kogoś, kogo mogłabym zaprosić. Dwa miesiące. Przez dwa miesiące wszystko może się zdarzyć. Ale nic się nigdy nie zdarzało. I to był właśnie mój problem. Jedyny facet od wielu miesięcy, który próbował mnie poderwać, okazał się właśnie tym, z którym i tak byłam umówiona. Gdybym miała liczyć tylko na siebie, nie uzyskałabym nic. Nawet nie potrafiłam znaleźć sobie chłopaka. I nigdy nie uzyskałabym awansu bez pomocy kobiety, która była główną przyczyną moich kompleksów.
109
Coś było nie tak. Nie tak, nie tak, nie tak. Owszem, chodziło o mężczyzn i o przekonanie, że moje życie uczuciowe nadaje się tylko do spuszczenia do kanału. Ale było coś jeszcze, coś, czego nie umiałam nazwać, coś, na co nie sposób było zaradzić z dnia na dzień. Co to mogło być? - Hej, niech pani uważa, gdzie pani idzie! - Przepraszam - wychrypiałam do kobiety, na którą wpadłam. Kłucie pod powiekami stawało się coraz ostrzejsze. Najgorsze w tych darmowych spacerach po snobistycznych dzielnicach Nowego Jorku było to, że można było szlochać na ulicy w otoczeniu miliona ludzi, których się nie znało i których twoja osoba zupełnie nic nie obchodziła.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
RS
Sesja Okrągłego Stołu była w trakcie. Szacowna Amanda Frank wygłaszała właśnie swoją obronę z powodu kontrowersyjnej uwagi, jaką wypowiedziała na chwilę przedtem.
- Jane, powtarzam tylko to, co powiedział mi Jeff - tłumaczyła. - Oni wszyscy to mówili. Wszyscy trzej mężczyźni, z którymi Jeff cię umówił. Skoro tak, to przecież nie mogłam ci tego nie powtórzyć, prawda? Eloise uderzyła ręką w stół. Ludzie siedzący po obu stronach obejrzeli się, ciekawi, co się dzieje, ale gdy się przekonali, że nie zanosi się na bójkę ani wybuch histerii, znów zajęli się swoimi sprawami. - Więc Jane ma rzucić palenie tylko dlatego, że nie podobało się to mężczyznom, z którymi była umówiona? No trudno, to ich problem! - Ale to Jane będzie miała problem, gdy na przyjęciu Dany Natasha Nutley przedstawi swojego narzeczonego milionera i zapyta, gdzie jest ten wspaniały chłopak Jane! - obruszyła się Amanda. Nie sposób było odmówić jej racji. Eloise i ja unisono wydmuchnęłyśmy dym. Wpatrzyłam się w tłum siedzący przy barze: niepalący byli nieliczni i rzadko
110
rozproszeni. Dlaczego tylu ludzi paliło, skoro było to tak szkodliwe, w złym guście i nieakceptowane społecznie? - Jane, niepalący mężczyźni nie chcą się umawiać z palącymi kobietami. To proste, skarbie - powiedziała Amanda, popijając swoje piwo amstel light. - A większość mężczyzn w Nowym Jorku nie pali. Więc albo będziesz ukrywać swój nałóg, albo musisz się go wyrzec. Spojrzałam na Eloise z błaganiem w oczach, szukając u niej wsparcia. - Przykro mi, Jane, ale obawiam się, że Amanda może mieć rację - powiedziała Eloise, zaciągając się marlboro i wydmuchując dym jak najdalej od Amandy, - Serge pali i to jeden z głównych powodów, dla których z nim jestem. W niebieskich oczach Amandy pojawiła się groza. - Co takiego?! - Tak jest łatwiej - stwierdziła Eloise, popijając swoje „cosmo". - Podobnie jak niepalącemu łatwiej jest spotykać się z drugą niepalącą osobą.
RS
Amanda wciąż siedziała z otwartymi ustami.
- Więc jedyny powód, dla którego jesteś z Serge'em, to to, że pali, więc nie prześladuje ciebie za palenie? Eloise!
- No nie, nie jest do końca tak, jak mówisz - rzekła obronnie Eloise. - Bardzo lubię Serge'a. A to, że nie czepia się mojego palenia, to tylko miły dodatek. - Czy naprawdę muszę rzucić palenie, żeby znaleźć chłopaka? - zapytałam, zaciągając się podwójnie mocno. - Nawet chłopaka na niby? - Jane, nie szukasz chłopaka na niby, dobrze o tym wiesz - stwierdziła Amanda. - I wierz mi, Timothy nie pali i nie dotknąłby palącej kobiety nawet pięciometrowym stetoskopem. Timothy Rommely to był ten lekarz, z którym byłam umówiona na następny wieczór, ten, który miał się okazać najgorszy ze wszystkich. Był przyjacielem Jeffa z college'u. Trzydzieści dwa lata, Upper West Side (choć nie był właścicielem kamienicy). Już dawno przestałam łączyć mężczyzn z Upper West Side z przeznaczeniem. Podobno wyglądał jak Greg z telewizyjnego serialu „Dharma and Greg", ja jednak szczerze wątpiłam, by lekarz mógł być aż tak przystojny.
111
- Może warto rzucić palenie dla lekarza, Jane - zauważyła Eloise, wypuszczając w moją stronę kłąb dymu. - Wszystko, co daje ci motywację do rzucenia, jest tego warte - przerwała jej Amanda. - Jeśli to jest mężczyzna, w porządku. Ale chciałabym, żebyś zrobiła to z miłości do siebie, Jane. Ty też, El. Ze względu na wasze zdrowie, na przyszłe dzieci, na ludzi dokoła. To są trzy powody, dla których na pewno warto rzucić palenie. Amanda była jedną z bardzo nielicznych znanych mi osób, które potrafiły mówić o „miłości do siebie" w naturalny sposób. Eloise wykrzywiła się i schowała papierosa pod stół. Przygryzłam wargę, wpatrując się w paczkę marlboro na stole. Obok leżała czerwona zapalniczka Bic oraz popielniczka, pełna popiołu i niedopałków. Te przedmioty były dobrze znane i dawały mi poczucie bezpieczeństwa, tak jak kiedyś klops i kanapki z tuńczykiem, które robiła moja mama. Gdy patrzyłam na paczkę papierosów, szczególnie pełną, natychmiast czułam się podniesiona na duchu. Wszystko na tym
RS
świecie było w porządku, o ile tylko miałam w torebce pełną paczkę marlboro lights. A gdy patrzyłam na paczkę, w której pozostało już tylko kilka papierosów, wpadałam w panikę, która mijała dopiero wtedy, gdy kupiłam następną paczkę. Nie zaczęłam palić z powodu presji rówieśników w gimnazjum, tak jak prawie wszyscy. Przez pierwszych dziewiętnaście lat życia ani razu nie miałam papierosa w ustach, aż do pewnego lutowego poranka przed niemal dziesięciu laty, kiedy to ciocia Ina niespodziewanie zastukała do moich drzwi w akademiku. Jeszcze nigdy nie widziałam na jej twarzy podobnego wyrazu. W chwili, gdy ją zobaczyłam, wiedziałam, że moja mama nie żyje. Rozmawiałam z mamą zaledwie poprzedniego dnia. Wspominała, że od kilku tygodni nie czuje się dobrze; myślała, że to jakaś paskudna grypa, ale to był rak jajników. W jednej chwili jeszcze żyła, a w następnej już jej nie było. Moja mama odeszła. Mój wyraz twarzy wystarczył cioci Inie; skinęła tylko potwierdzająco głową. Kolana ugięły się pode mną i upadłam. Ciocia Ina podniosła mnie, posadziła na wąskim akademikowym łóżku i usiadła obok. Siedziała tak, obejmując mnie, przez pół godziny. Żadna z nas nie mówiła przez ten czas ani słowa. Potem Ina powiedziała, że moja mama jest teraz z tatą, swoim mężem, którego bardzo kochała. Wreszcie są
112
razem, osiągnęli spokój. I że zawsze będą się mną opiekować. Wtedy zaczęłam płakać i nie mogłam się uspokoić. W pół godziny później ciocia Ina zeszła do holu, żeby powiedzieć wujkowi Charliemu i Danie, że jestem gotowa do wyjazdu. Babcia była zbyt zrozpaczona, by wybrać się do Albany; została w domu i czekała na nasz powrót w towarzystwie przyjaciółek. Sięgnęłam po paczkę marlboro lights mojej współmieszkanki, wyjęłam papierosa i powąchałam go. Widziałam wcześniej, jak Michelle zaciąga się i wydaje pełne satysfakcji westchnienie. Zapaliłam papierosa i zaciągnęłam się lekko. Nie zaczęłam kaszleć. Siedziałam na łóżku, zaciągając się, wypuszczając dym, zaciągając się, wypuszczając dym, uspokojona bezmyślnie powtarzanymi ruchami, metodyczną potrzebą delikatnego strzepnięcia papierosa o brzeg popielniczki, tak by popiół wpadł do środka. Od tego jednego papierosa zostałam nałogową palaczką. Ciocia Ina zastukała do drzwi i zawołała mnie, a ja wsunęłam papierosy Michelle do kieszeni kurtki razem z paczką zapałek. Dana spakowała mi walizkę.
RS
Wujek Charlie poszedł do dziekanatu, żeby zwolnić mnie z reszty semestru. Ciocia Ina zawiązała mi mocno na szyi stary, ulubiony szalik mamy, który kiedyś tato pomógł mi wybrać dla niej na Dzień Matki. A potem wszyscy razem wcisnęliśmy się do buicka wujka Charliego, a ja przez cały czas bawiłam się paczką papierosów w kieszeni. Nikt nie powiedział ani słowa ani nie potrząsał głową z dezaprobatą, gdy jawnie paliłam przy wszystkich podczas przerw na odpoczynek, ani w mieszkaniu cioci Iny, ani przed domem pogrzebowym, ani po uroczystości na cmentarzu. Patrzyłam, jak trumnę mojej matki opuszczono w ziemię obok trumny mojego ojca. Nikt nie miał prawa mi powiedzieć, że nie wolno mi palić. Ironia sytuacji polegała na tym, że nie patrzyłam na papierosy jak na coś, co odbiera życie. Zauważyłam tylko, że odbierają zdolność odczuwania. Dlatego paliłam przez cały czas. Zaczęłam palić paczkę dziennie. Teraz palę półtorej, czasami nawet dwie, zależnie od poziomu stresu, który jednak zawsze pozostaje wysoki. Amanda rozproszyła ręką nasz dym, udając atak kaszlu. - Jane, czy mówiłam ci, że Timothy ma teriera o imieniu Spot? Jak ci się to podoba?
113
Bardzo mi się to podobało. Naraz zapragnęłam mieć teriera o imieniu Spot. Chciałam mieć chłopaka, który ma takiego psa. Chciałam chłopaka i psa. Chciałam chłopaka podobnego do aktora Thomasa Gibsona. Chciałam móc się spotykać z Timothym Rommelym. Chciałam, by się we mnie zakochał i nigdy mnie nie opuścił. A jeśli w tym celu musiałam rzucić palenie, to - niech tak będzie. Zdusiłam na wpół wypalonego papierosa i przygryzłam wargę. Amanda rozpromieniła się. - Naprawdę masz zamiar rzucić? - zapytała Eloise. - Jutro rano - odrzekłam, zapalając nowego papierosa. Obydwie wybuchnęły śmiechem. Podeszła do nas kelnerka i zapytała, czy chcemy zamówić coś jeszcze. Chciałyśmy. - Wiesz co, Jane? - zapytała nagle Eloise. - Jeśli ty rzucisz, to ja też. Otworzyłam usta ze zdumienia. wzięte!
RS
- Przecież ty spotykasz się z facetem, który pali więcej niż my obydwie razem - No to powiem mu, że nie może palić przy mnie ani w moim mieszkaniu. Wzruszyła ramionami, dopijając swojego „cosmopolitana". - I tak za dużo u mnie przesiaduje. Nie mam pojęcia, co z nim zrobić. Przez cały czas napomyka, że chciałby się do mnie wprowadzić, ale sama nie wiem... Bardzo go lubię, ale... - Ale to nie ten? - dokończyła Amanda, wsuwając za ucho pasmo długich, jasnych włosów. - Skoro palenie jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie was łączą... - Sama nie wiem... - powtórzyła Eloise, wydmuchując dym. - To prawda i nieprawda. Czasami wydaje mi się, że go kocham, czasami, że powinniśmy być tylko przyjaciółmi, a czasami wolałabym, żeby wrócił do Rosji i żebym już nigdy więcej nie musiała go widzieć. Czasem rzeczywiście wydaje mi się, że jestem z nim tylko dlatego, że nie czepia się mojego palenia. - Wydaje mi się, że nie powinnaś teraz podejmować żadnych decyzji zauważyłam. - Sama nie wiesz, co do niego czujesz. Eloise skinęła głową.
114
- Jest taki przystojny i miły. Chciałabym wiedzieć, dlaczego przy niektórych mężczyznach ma się wrażenie, że to właśnie ten, a przy innych nie. Bardzo bym się cieszyła, gdybym miała takie wrażenie przy Serge'u. Kelnerka przyniosła nam nowe drinki. Amanda zaczęła pić swoje piwo. - Rozumiem cię - powiedziała. - Gdyby to on był tym właściwym, wszystko byłoby proste. Wiedziałabyś, że masz swojego mężczyznę w domu. - Tak właśnie jest, prawda? - zapytałam. - To się po prostu wie? - Chyba tak - odrzekła Amanda. - Chociaż, pamiętacie, jak oceniłam Jeffa po pierwszym spotkaniu? Uznałam, że jest niedojrzały, ale okazało się, że był po prostu niepewny siebie i zdenerwowany. To minęło po kilku tygodniach. On wcale nie jest niedojrzały. Bardzo się cieszę, że dałam mu szansę, żeby mógł mi pokazać, jaki jest naprawdę. I żeby on mógł zobaczyć, jaka ja jestem. Ha. Przypomniałam sobie, jak Amanda zastanawiała się głośno, czy pójść na drugą randkę z Jeffem Jorgensenem. Mówiła, że zniechęcił ją do siebie głupimi
RS
żartami. Gdy poznałam Jeffa, natychmiast go polubiłam. Nie podobał mi się tylko jego zbyt głośny, szczery śmiech i zwyczaj krzyczenia do telewizora, gdy oglądał transmisje sportowe. I owszem, lubił spędzać czas w towarzystwie kolegów, którzy sypali wulgarnymi żartami, ale przecież właśnie korzystałam z szerokich kręgów jego znajomych. Dzięki temu, że był taki towarzyski, miał wielu kolegów, z którymi mógł mnie umówić. - Zróbmy to, Jane - stwierdziła Eloise. - Porzućmy ten zgubny nałóg. - Tak! - wykrzyknęła Amanda. - Trzeba coś oddać, żeby coś zyskać. Tak to już jest w życiu. - Ona ma rację - zgodziła się Eloise. - I wiesz co, Jane? Jesteśmy silniejsze niż papierosy. - Jasne, że tak! - zawołała Amanda. - Przepraszam - odezwał się dość przystojny mężczyzna siedzący obok. Za jego plecami przy barze stała grupka innych dość przystojnych mężczyzn, przypatrujących się z zaciekawieniem, jak ich kolega radzi sobie przy stoliku pełnym kobiet. - Czy pochodzi pani może z Teksasu? Słyszałem pani akcent.
115
- Nieee - przeciągnęła Amanda, tym razem z brooklyńskim akcentem. - Jestem z Nowego Jorku. Tylko się wygłupiałam. - Och - mruknął facet i wrócił do kolegów. Pochyliłyśmy się nad stolikiem i wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem. - Podejrzewam, że zainteresował się mną wyłącznie ze względu na akcent stwierdziła Amanda. Pociągnęłam duży łyk „cosmo" i zapaliłam kolejnego papierosa. Patrzyłam, jak dym wznosi się wysoko do sufitu i miesza z dymem wydmuchiwanym przez innych palaczy. Skoro tyle osób paliło w najpopularniejszych miejscach Nowego Jorku, to dlaczego właśnie ja musiałam przestać? Dlaczego nie mogłam właśnie tutaj znaleźć sobie jakiegoś palacza? Bo próbowałaś tego już od lat, ty głupia. Od czasów Maksa Reardona nie spotkałaś żadnego palącego mężczyzny. A teraz jego nowa żona będzie paliła z nim w łóżku...
RS
Czy kiedykolwiek wyjdę za mąż? Skoro nawet nie potrafiłam doprowadzić do tego, by randka trwała dłużej niż półtorej godziny, to jak mogłam mieć nadzieję, że spędzę z kimś całe życie? Czy miałam stać się potulną osobą, złagodnieć, zeskorupieć i godzić się na wszelkie drobne urazy zadawane przez mężczyzn, którzy powinni zachowywać się wtedy jak najlepiej? Tłumaczyć sobie, że brak im pewności siebie i są zdenerwowani? Że na czwartej randce zmienią się w książęta? Uff. Już mówiłam, że randki to skomplikowana sprawa. Może rzeczywiście nie zawsze dało się należycie ocenić mężczyznę przy pierwszym spotkaniu. Ale w każdym razie odbierało się jakieś wrażenie. To działało również w drugą stronę. Czy naprawdę chciałam, żeby mężczyźni przyklejali mi etykietkę „palaczka" i na tej jedynie podstawie wyrabiali sobie o mnie zdanie? Niepalący po prostu nie rozumieli, że palacze wydmuchiwali dym przez całe swoje dorosłe życie - papierosy stanowiły część każdego wydarzenia i uczucia, dobrego i złego. Perspektywa, że się nigdy więcej nie zapali, była przerażająca. Jak można cokolwiek zrobić bez papierosa? Założę się, że gdybym nie była palaczka, to wylałabym ten dzbanek wrzątku na głowę Kevina Adamsa, odrzuciłabym makaron z powrotem na siostrzeńca Andrew
116
Mackelroya, roztrzaskałabym ten głupi czarny obraz na szeroko uśmiechniętej twarzy Bena Larsona. Gdybym nie mogła stłumić uczuć paleniem, wpadłabym w szał złości. Co innego by mi pozostało? A co dostanę, jeśli rzucę palenie? Oto było pytanie. Jeśli miałabym dostać mężczyznę, z którym mogłabym pójść na ślub Dany, który sprawiłby, że dobrze bym się poczuła w obecności Natashy Nutley, wówczas gra była warta świeczki, choć może brzmi to żałośnie. W tej chwili to była moja jedyna motywacja. Zapewne zyskałabym również uznanie przyjaciółek oraz świadomość, że moje płuca powoli odzyskują naturalną różową barwę. To byłoby fajne. Papierosy kosztowały mnie fortunę, wyganiały z domu nawet w największą ulewę, w zamieć i w nieznośny upał. Moje ubrania i włosy śmierdziały dymem. Na randkach w ciemno mężczyźni załamywali się, a dzieci miały przy mnie trudności z oddychaniem. No i, hm, papierosy powodowały raka. - Przecież obydwie wiecie - zaczęła znów Amanda
RS
- że i tak kiedyś będziecie musiały przestać palić, gdy zajdziecie w ciążę, więc równie dobrze możecie to zrobić teraz.
Eloise i ja popatrzyłyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem. - Zdaniem Jeffa, jeśli Jane nie rzuci palenia, to już nigdy nie pójdzie z nikim do łóżka - zauważyła Eloise. - Więc nie musi się martwić o to, co będzie, gdy zajdzie w ciążę! - No dobrze - oświadczyłam, podnosząc drinka. - Dziś wieczór przed pójściem do łóżka wypalę mojego ostatniego papierosa, a jutro, gdy się obudzę, dołączę do szeregów byłych palaczy. Eloise trąciła moją szklankę swoją. - Trzymam za ciebie kciuki. - To zmieni całe wasze życie - powiedziała jeszcze raz Amanda. - Tylko poczekajcie, a zobaczycie. Wynurzyłam się ze słabo oświetlonej stacji metra przy Continental Avenue i znalazłam się pośrodku bardzo zatłoczonego centrum handlowego pod gołym niebem, znanego jako Forest Hills w dzielnicy Queens. Była to Mekka dla klasy średniej robiącej zakupy. Ulubione sklepy wszystkich stały rzędem jeden obok drugiego
117
wzdłuż całej długiej na ponad kilometr Austin Street. W obrębie jednej przecznicy można tu było kupić wszystko, co człowiekowi potrzebne jest przez całe życie, od urodzenia aż do chwili śmierci, od sukienki na bal maturalny poprzez abażur do lampy po hamburgery. Po ulicach Forest Hills podążali w wolniejszym lub szybszym marszu przedstawiciele wszystkich grup wiekowych, typów i ras. Nie chcąc przepychać się przez tłum, szłam wzdłuż krawężnika po jezdni, tuż obok pędzących samochodów. Za rogiem zobaczyłam Boston Market, a dalej, w stronę Ascar Avenue, znajomą rudawą głowę cioci Iny. Stała przed luksusowym budynkiem mieszkalnym, między rabatami czerwonych i fioletowych niecierpków, czytała „New York Timesa" i wrzucała do ust coś z plastikowej torebki owiniętej dokoła przegubu. Kilka kobiet przeszło obok niej i zniknęło za przeszklonymi drzwiami, które otworzyli przed nimi dwaj umundurowani portierzy. Uczestniczki przyjęcia szacownej Dany Dreer. Widziałam je już wcześniej przymiarki sukien.
RS
na spotkaniu organizacyjnym przed wręczeniem prezentów i podczas pierwszej Odruchowo sięgnęłam do torebki po papierosa, po czym przypomniałam sobie, że o północy rzuciłam palenie. Bardzo dziwnie się czułam, wkraczając na terytorium niepalących bez zapasów nikotyny. A wiedziałam, że to bezsensowne spotkanie zaowocuje zwiększonym pragnieniem nikotyny. Papierosy pozwalały mi opóźniać wejście do miejsc, gdzie nie miałam ochoty wchodzić - przepraszam, ale muszę jeszcze zapalić! Pozwalały mi wymknąć się na chwilę na zewnątrz - przepraszam, muszę zapalić! A teraz już nie miałam żadnego pretekstu, żeby cokolwiek opóźniać czy żeby się skądkolwiek wymykać. Ciekawa byłam, czy zacznę odczuwać głód nikotynowy, który podobno zawsze się pojawiał w pierwszym okresie. Ale z drugiej strony mój organizm nie był tak do końca pozbawiony nikotyny; ostatniej nocy, wracając do domu, obydwie z Eloise kupiłyśmy sobie po nikotynowym plasterku. O północy przykleiłam swój do skóry, modląc się, żeby zadziałał. Na razie nie czułam żadnego głodu. I przynajmniej nie musiałam ssać miętówek, żeby ciocia Ina nie poczuła ode mnie papierosów. Po raz pierwszy od dziesięciu lat byłam wolna od nikotynowego zapachu. - Ciociu Ino! - zawołałam, podchodząc do niej.
118
Zauważyła mnie i pomachała ręką. - Przyniosłaś buty? - Są - oznajmiłam, podnosząc w górę torbę. Ina objęła mnie, uścisnęła i obrzuciła badawczym spojrzeniem swych bladoniebieskich oczu. - Przyjechałaś wynajętym samochodem czy metrem? - Metrem - przyznałam, zastanawiając się, jak ona to poznała po moim wyglądzie. Kłamstwa przez telefon to było co innego niż kłamstwa twarzą w twarz. Przygotowałam się na kazanie. - Jane! - W ciągu dnia w metrze jest mnóstwo ludzi - wzruszyłam ramionami. - Jest zupełnie bezpiecznie. Ina przymrużyła oczy. - I nie działo się tam nic dziwnego? Nikt cię nie zaczepiał?
RS
- Nie. Przecież przez cały czas ci mówię, że metro już nie jest takie jak kiedyś. Ina zwinęła gazetę i schowała ją do wielkiej papierowej torby na zakupy z emblematem Bloomingdale's. Portier otworzył przed nami drzwi. - Ona mi mówi: nie jest tak jak kiedyś. Jak myślisz, o czym przed chwilą czytałam w gazecie? Były trzy artykuły o ludziach, których jacyś szaleńcy wepchnęli pod pociąg. Więc nie mów mi, że metro jest bezpieczne. Westchnęłam. - Przyszłyśmy do Karen Frieman - powiedziałam do jednego z portierów. Uśmiechnął się i zapytał nas o nazwiska, a potem zaczął ich szukać na liście. Skrzywiłam się. To było okropnie pretensjonalne. Portier zaakceptował nas i wprowadził do olbrzymiego, ohydnego holu, całego w złocie i marmurach. Wszędzie na ścianach wisiały lustra. Przycisnęłam guziki wszystkich trzech wind. - Masz dzisiaj ładne włosy - zauważyła ciocia Ina. - Bardziej naturalne. Nie lubię, gdy je tak prostujesz jak druty. Bóg obdarzył cię gęstymi włosami, które ładnie się układają, a ty co robisz? Niszczysz je rozmaitymi świństwami i suszarką.
119
To właśnie letnie, parne powietrze, jeszcze o wiele bardziej wilgotne w metrze, zniszczyło moją fryzurę i sprawiło, że moje włosy stały się roztrzepane i ohydnie pofalowane. Dlaczego musiałam rzucać palenie właśnie dzisiaj? W tej chwili niczego nie pragnęłam bardziej niż porządnego zaciągnięcia się marlboro. Od dziesięciu lat niczego nie zrobiłam bez papierosa. Ale musiałam jakoś przebrnąć przez to spotkanie, a potem przez przymiarkę sukien oraz przez randkę w ciemno z lekarzem o nazwisku Timothy Rommely. - Jesteśmy na miejscu. Dziesiąte piętro - oznajmiła Ina. W chwilę później znalazłam się wewnątrz olbrzymiego mieszkania Karen. Gospodyni i starsza druhna w jednej osobie otworzyła nam drzwi i jak zwykle obrzuciła mnie wzrokiem od stóp do głów. Ze względu na Inę i babcię ubrałam się w ładną letnią sukienkę, którą w zeszłym tygodniu znalazłam na wyprzedaży w Zara International. Gdybym miała na sobie mój zwykły weekendowy strój, czyli bojówki i
RS
białą koszulkę, kazania nie miałyby końca. Jakim cudem chcę dostać awans albo znaleźć chłopaka, skoro ubieram się jak nastolatka, a ściślej biorąc, jak nastoletni chłopak? Ten klejnot dowcipu był oczywiście autorstwa Dany. W wielkim salonie Karen, musiałam przyznać, że bardzo gustownie umeblowanym, razem z nami naliczyłam trzynaście kobiet. Siedem miało być druhnami na ślubie. Karen była starszą druhną. Pozostałe to ciocia Ina, babcia, mama i dwie babcie Larry'ego Fishkilla. Penny, siostra Larry'ego, była jedną z druhen. Babcia stała przy tacy z serami topionymi i rozmawiała z matką Larry'ego. Karen oznajmiła, że mamy się częstować kawą i obwarzankami przy bufecie, a potem przejdziemy do rzeczy. Babcia zostawiła panią Fishkill i podeszła do nas. - Uściśnij babcię - nakazała mi z szerokim uśmiechem i objęła mnie mocno, omal nie łamiąc mi wszystkich kości. - Zmizerniałaś. - Zwróciła się do ciotki i ją również uścisnęła. - Prawda, że zmizerniała? - Ach, te młode dziewczyny i ich diety - odrzekła ciotka ze swoim firmowym westchnieniem.
120
Czasami, gdy patrzyłam na babcię, widziałam moją mamę. Virginia Gregg miała taki sam trójkątny podbródek i takie same brązowe oczy, które ja również odziedziczyłam. Wszystkie trzy miałyśmy też małe, proste nosy. Ale włosy miałam po ojcu, gęste i ciemne. Mama miała włosy takie jak babcia, jasnobrązowe i zupełnie proste. Ciocia Ina i babcia wciąż nosiły fryzury, które uparcie nazywały „trwałą". Próbowałam im wytłumaczyć, że nikt już się tak nie czesze, ale usłyszałam tylko to co zawsze: Skąd możesz wiedzieć, co wszyscy robią, a czego nie? - Więc z kim to się spotykasz? - zapytała babcia, prowadząc mnie do bufetu, który Karen urządziła na komodzie przy ścianie. Przed nami leżały wszelkie możliwe rodzaje bajgli, cztery rodzaje topionego sera, masło, beztłuszczowa margaryna i na okrasę trzy talerze wędzonego łososia. - Nie ruszaj tego niskotłuszczowego sera - nakazała babcia. - Jesteś zbyt szczupła, szczególnie na twarzy. Widzisz, jakie ma chude ramiona? - zwróciła się do cioci Iny. - Na pewno nie masz nawet tyle siły, żeby otworzyć butelkę z wodą sodową.
RS
Z całą pewnością nie byłam za szczupła, ale doceniałam ich troskę, a poza tym miałam świetny pretekst, by bez żadnych wyrzutów sumienia nałożyć na bajgel z makiem góry łososia i serka z warzywami. Zaniosłam ten róg obfitości pod okno, gdzie stało kilka twardych krzeseł, i znów usiadłam obok babci i cioci Iny. - Więc jak on ma na imię, ten twój chłopak? - zapytała babcia. Jęknęłam w duchu. Łatwiej kłamać przez telefon niż teraz nadać imię mojemu fikcyjnemu narzeczonemu. Wydawało mi się, że imię doda wagi i głębi czemuś, co do tej pory było tylko kaprysem. Co miałam powiedzieć? Mogłam podać imię mężczyzny, z którym byłam umówiona na dzisiejszy wieczór, czyli Timothy'ego, ale to byłby dobry pomysł tylko pod warunkiem, że ten związek by wypalił. A byłam pewna, że tak się nie stanie. W następnym tygodniu byłam umówiona na jeszcze jedną randkę z doradcą inwestycyjnym o nazwisku Driscoll Jakiś-tam. Nie mogłam przecież powiedzieć babci i cioci Inie, że mój chłopak nazywa się Driscoll. To imię trzeba było zachować na zapas, choć byłam pewna, że ta znajomość także szybko się zakończy. Moje ego powiększało się w zastraszającym tempie. - Ehm, Timothy - powiedziałam w końcu. To imię przynajmniej mi się podobało. Gdybym mimo wszystko musiała przyjść na ślub sama, mogłabym
121
przynajmniej powiedzieć, że Timothy musiał pilnie wyjechać za granicę. Albo że zerwaliśmy ze sobą. Przynajmniej zyskałabym trochę współczucia, którego nie otrzymałam po ogłoszeniu o ślubie Maksa. Naraz uświadomiłam sobie ironię sytuacji i z trudem powstrzymałam uśmiech. Jeszcze nie poznałam Timothy'ego osobiście, a już planowałam nasze zerwanie. - Timothy? Tak oficjalnie? - zdziwiła się ciocia Ina. - Dlaczego nie: Tim? No właśnie, dlaczego? - Wiesz, ciociu, mężczyźni lubią czasem sprawiać wrażenie starszych i poważniejszych, niż są naprawdę. Porzucają zdrobnienia, bo wydaje im się, że pełne imiona brzmią bardziej profesjonalnie. Obydwie, Ina i babcia, pokiwały głowami. Udało mi się powiedzieć właściwą rzecz. - Uhm, Rommely.
RS
- A czy ten Timothy ma jakieś nazwisko? - zapytała babcia. - Rommely. Skąd ja znam to nazwisko? - zastanowiła się babcia. - Z ostatniej książki miesiąca - podsunęła jej ciocia Ina. Piła kawę, zostawiając na kubku czerwony ślad szminki. - W klubie seniora czytałyśmy właśnie „A Tree Grows in Brooklyn". „A Tree Grows in Brooklyn". To była jedyna książka, która wycisnęła mi łzy z oczu. Zawsze płakałam w kinie, czasem nawet przy reklamach Hallmarku i tych robionych przez adwentystów dnia siódmego o samotnych, nie zrozumianych nastolatkach. Ale słowo drukowane nigdy nie doprowadziło mnie do łez, dopóki nie trafiłam na „A Tree Grows in Brooklyn", a tam na scenę, gdzie dorośli bezmyślnie próbują odebrać młodej Francie Nolan coś, czego ona za żadne skarby nie chce oddać: jej godność osobistą. - A kto w tej książce nosił nazwisko Rommely? - zdziwiłam się, przełykając duży kęs bajgla. - Ta dziewczyna nazywała się przecież Nolan. - Nie, nie ona - potrząsnęła głową babcia. - Jej matka. Nazwisko panieńskie jej matki brzmiało Rommely. To była silna kobieta. Robiła to, co było słuszne, a nie to, co sprawiedliwe. To jest cechą silnych osób.
122
Hm. Może fakt, że mężczyzna, z którym byłam umówiona na wieczór, nosił nazwisko Rommely, miał jakieś kosmiczne, karmiczne znaczenie. Ale wątpiłam w to. - Czy będziemy musiały poczekać na ślub Dany, żeby go poznać? - zapytały jednogłośnie. - Chyba tak - powiedziałam i znów poczułam wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa. - Ja mam mnóstwo różnych spraw na głowie i on też, a w dodatku tyle jest jeszcze do zrobienia przed ślubem, że chyba nie uda nam się wcześniej spotkać. Obydwie zatopiły zęby w bajglach i pokiwały głowami. Po raz drugi w ciągu piętnastu minut udało mi się dać właściwą odpowiedź. Niesłychane. Zajęty, zapracowany mężczyzna, który miał wiele do zrobienia, był jak najbardziej w ich guście. - Jesteś pewna, że nie chcesz poznać Ethana Milesa? - zapytała babcia. - Moim zdaniem, bardzo byście do siebie pasowali. On jest taki miły i dobrze wychowany. Pochodzi z Teksasu, czy ciocia Ina mówiła ci o tym? Nie robi to na tobie wrażenia?
RS
Babcia miała bardzo romantyczne pojęcie o Teksasie. Znała ten stan tylko z telewizji, książek i filmów. Mnie Teksas kojarzył się z Clintem Eastwoodem, mężczyzną z reklam marlboro oraz z sylwetką jeźdźca na koniu. Nigdy w życiu nie siedziałam na koniu. Jedyne konie, jakie widywałam, to nieszczęsne istoty, które ciągnęły dorożki dla turystów w Central Parku. Ale nie można ich było porównać z końmi z Teksasu; nie biegały po trawie i po polnych drogach ani po dzikich pastwiskach, tylko dreptały obok taksówek, karetek pogotowia i posłańców na rowerach. Nawet w zoo w Central Parku nie było koni, jeśli nie liczyć dwóch czy trzech kucyków w części dla dzieci. Co ja mogłam mieć wspólnego z Teksańczykiem? - Mamo, ona już kogoś ma - przypomniała babci ciocia Ina, cmokając ustami. Niech jej będzie. Ten Timothy Rommely wydaje się miły. To ciekawe, pomyślałam, jak ładne nazwisko od razu daje korzystne wyobrażenie o osobie. Z tego, co babcia i ciocia Ina wiedziały, Timothy mógł być mordercą psychopatą. Bogu dzięki, nie zapytały, jak zarabia na życie. Odniosłam wrażenie, że podejrzewają, iż jest geniuszem Internetu. Larry Fishkill śmiertelnie nas zanudzał przez całe trzy lata opowieściami o tym, jak Internet w jednej chwili zmienił zwykłych
123
ludzi w milionerów. Babcia i ciocia Ina święcie wierzyły w każde słowo, które wychodziło z jego ust. Muszę przyznać, że dosyć lubiłam Larry'ego. Za dużo mówił i miał skłonności do pedanterii, ale było w nim coś prawdziwego. O wiele mocniej stał nogami na ziemi niż jego narzeczona. W każdym razie nie mogłam powiedzieć babci i cioci Inie, że Timothy Rommely jest lekarzem. Gdyby coś nie wyszło - a byłam przecież pewna, że nie wyjdzie - wówczas każdy inny mężczyzna, z którym przyszłabym na ślub Dany, również musiałby być lekarzem albo przynajmniej udawać lekarza podczas uroczystości. Dlaczego wcześniej nie uświadomiłam sobie, jak wielkie konsekwencje może mieć jedno nie przemyślane kłamstwo? Babcia dopiła kawę. - No dobrze, no dobrze. Spotyka się z kimś. - Pochyliła się w moją stronę, nie spuszczając ciemnych oczu z Karen, która sprawdzała coś na arkuszu papieru. - Ta kawa jest za mocna. A bajgle twarde, na pewno z supermarketu.
RS
Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam, gdy ciocia Ina i babcia były złośliwe wobec osób, których nie lubiłam. Karen zaklaskała w dłonie i zawołała: - Uwaga, dziewczyny! Zaczynamy!
Nie znosiłam, gdy ktoś nazywał kobiety „dziewczynami", szczególnie gdy robiła to kobieta. - Trudno w to uwierzyć - zaczęła Karen - ale następna sobota to wielki dzień. Będziemy wręczać prezenty Danie. Stanie się to możliwe dzięki pomocy wszystkich obecnych w tym pokoju. Myślę, że zasłużyłyśmy na 'uznanie. Proszę o brawa dla nas wszystkich. O Boże. Ile tych bzdur będę musiała jeszcze znieść? Zaklaskałam dwa razy, a potem, niechętnie, jeszcze raz, gdy ciocia Ina przesłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Karen znów spojrzała na papiery. - Pierwszą zasadą w biznesie jest sprawdzić, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. W tej chwili pozostało nam pozbierać prezenty i dopilnować, by dotarły tu we właściwym porządku. Przejrzyjmy wspólnie listę i sprawdźmy, czy każda z nas wie, za co jest odpowiedzialna.
124
Przed dwoma miesiącami przypadło mi godne pozazdroszczenia zadanie polegające na zamówieniu zaproszeń na uroczystość wręczenia prezentów. Moje wydawnicze kwalifikacje uczyniły ze mnie „idealną osobę!" do tego, by wejść do drukarni i zamówić setkę zaproszeń, rzecz jasna, ozdobionych malutką wieżą Eiffla. Karen chciała również umieścić tam francuskie zwroty, ale przekonałam ją, że RSVP zupełnie wystarczy. Zaproszenia zostały rozesłane cztery tygodnie temu. Babcia, która kiedyś uczyła się kaligrafii, była odpowiedzialna za adresowanie kopert; do niej również należało przygotowanie transparentu z gratulacjami. Ciocia Ina zapłaciła za zaproszenia i znaczki pocztowe. Karen przesuwała palcem po liście. Miejscowy restaurator miał przygotować francuską ucztę. Jedna z druhen Dany, jedyna spośród nas, która była w Paryżu, miała zorganizować francuską muzykę. Wyglądało na to, że nikt nie ma o niej pojęcia. Wszystkie słyszałyśmy o Edith Piaf i na tym nasza wiedza się kończyła. Wszystkie druhny miały się pojawić na uroczystości w idiotycznych bluzkach
RS
w czarno-białe paski, z dekoltem w łódkę, i w białych lub czarnych rybaczkach z białymi lub czarnymi szelkami. Och, i gdybyśmy znalazły białą lub czarną apaszkę do zawiązania na szyi, to byłoby doskonale! Nie miałam takiej apaszki ani też nie zamierzałam pożyczać od Eloise.
Ciocia Ina pilnowała listy prezentów; obydwie z Daną spędziły trzy dni w Bloomingdale's, Crate & Barrel i Williams-Sonoma, wynotowując wszystko, czego młoda żona może potrzebować. Babcia miała notować, kto wybrał jaki prezent; jedna z druhen miała przygotować idiotyczny kapelusz z kokard. Tej tradycji nigdy nie byłam w stanie pojąć. Za każdym razem, gdy Dana będzie otwierała prezent i odrywała od niego kokardę, druhna miała ją przypiąć do papierowego talerza i później zrobić z tych wszystkich kokard kapelusz, którym Dana będzie mogła się cieszyć do końca swoich dni. Penny, siostra Larry'ego Fishkilla, miała być oficjalnym fotografem uroczystości. Jego matka i babcia załatwiały obsługę z restauracji. Inne druhny były odpowiedzialne za to i za tamto. A Karen miała pilnować, by każdy robił, co do niego należy, i zamknąć swojego brzydkiego, kudłatego kundla w sypialni. Dolałam sobie kawy, patrząc na ciocię Inę i babcię, pogrążone w konwersacji z matką Larry'ego Fishkilla. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że rodzina mojej
125
ciotki powiększa się. Obydwoje z wujkiem Charliem zyskiwali zięcia razem z kompletem krewnych. Dana miała zyskać męża. Do ich rodziny wchodził ktoś zupełnie nowy. Naraz poczułam na plecach zimny dreszcz. Nigdy wcześniej nie miałam wrażenia własnej odrębności od Dreerów. Należeli do mnie, byli moją rodziną. Ale ja byłam dla nich tylko kuzynką, wnuczką, siostrzenicą. Dla nikogo z nich nie byłam najważniejsza ani niezastąpiona. Byłam jedyną osobą na świecie pozostałą z rodziny Greggów. Właścicielką zakładu krawieckiego Fancy Affair była niziutka Niemka zbudowana jak czołg. Nigdy się nie uśmiechała i zawsze miała przewieszony przez szyję żółty krawiecki centymetr. - Stańcie według wzrostu, dziewczyny, żeby można było wymierzyć długość sukienek. Następna kobieta, która nazywała kobiety „dziewczynami". Cała grupka popatrzyła na siebie nawzajem, ale nikt się nie poruszył. Kobiety
RS
nie były takie głupie i żadna nie chciała wychylić się z twierdzeniem, że któraś z nich jest wyższa czy niższa od innych. Czegoś takiego po prostu się nie robiło. Pani Fancy Affair westchnęła całkiem jak ciocia Ina i zaczęła wywoływać nas po imieniu. Wręczono nam sukienki i kazano się w nie przebrać. Moja sukienka była trochę za luźna. Zaskoczyło mnie to. Czyżbym schudła przez ostatni miesiąc? Pani Fancy Affair zmierzyła mnie w pasie swoim centymetrem, a potem przeszła się wzdłuż całego rzędu, mierząc tu i tam i zapisując wszystko w różowym notesiku. - Za moich czasów kobiety miały czterdzieści pięć centymetrów w talii! zawołała dudniącym głosem. - A teraz wszystkie jemy trochę za dużo, co? Wybuchnęła głośnym śmiechem. Cała nasza ósemka stała na okrągłym podwyższeniu przed lustrem zajmującym całą ścianę. Wszystkie miałyśmy na sobie brzoskwiniowe czółenkach na obcasie i jednakowe brzoskwiniowe sukienki bez rękawów, ze stójką przy szyi i podniesioną talią. Krój sukienek kojarzył się z Audrey Hepburn. Był bardzo prosty, lecz elegancki. Nadal jednak uważałam, że kolor jest trochę dziwny. Dlaczego właśnie brzoskwiniowy? To nawet nie był kolor, tylko mieszanka pomarańczowego z różowym. Karen, starsza druhna, miała taką samą sukienkę, ale z wyciętym dekoltem, ukazującym rowek między jej obfitymi piersiami.
126
Ciocia Ina i mama Larry'ego Fishkilla stały w kącie, uśmiechając się grzecznie. - Wszystkie wyglądacie przepięknie - powiedziała ciocia Ina. - Bardzo pięknie - zgodziła się matka Larry'ego. Pomocnice i szwaczki pani Fancy Affair ciągle coś upinały, zbierały w fałdy i obracały nas w kółko. Kilka kobiet pisnęło, gdy ukłuły je szpilki. Zirytowało mnie to, że Dana miała tak wiele bliskich koleżanek. Co prawda, z ośmiu druhen jedna była kuzynką, a druga przyszłą szwagierką, ale pozostałe sześć to były jej najlepsze przyjaciółki. W każdym razie na tyle dobre, by stać obok niej podczas ślubu. Rozpoznałam cztery dziewczyny z Forest Hills, koleżanki Dany z dzieciństwa. A więc mojej kuzynce udało się nie tylko znaleźć prawdziwą miłość i zamówić salę balową w hotelu Plaza, lecz również utrzymać stare przyjaźnie. Znów zaczęłam się zastanawiać, co takiego Dana wie o życiu, czego ja nie wiem. Tego samego dnia Dana i Larry umówieni byli na spotkanie z fotografem i w kwiaciarni. Dana odbyła już ostatnią przymiarkę sukni ślubnej w zeszłym tygodniu.
RS
Ciocia Ina zapraszała mnie na tę okazję, ale jakoś się wykręciłam. Nie byłam gotowa, by zobaczyć Danę w białej sukni. Wątpiłam, czy kiedykolwiek poczuję się na to gotowa.
Pani Fancy Affair ogłosiła pięciominutową przerwę dla rozprostowania nóg. Natychmiast sięgnęłam po torebkę, planując, że wymknę się na zewnątrz i zapalę, po czym przypomniałam sobie, że nic z tego. Usiadłam na podeście i poczułam się bardzo nieszczęśliwa. - O mój Boże! - zawołała dziewczyna o imieniu Julie. - Przybyły mi w pasie dwa centymetry! Jutro zaczynam dietę. - Zamknij się! - uciszyła ją druga Julie. - Ty i tak nosisz dwójkę! Julie numer jeden uśmiechnęła się do lustra. Wydawałoby się, że rozmiar jej sukienki mówi sam za siebie, ale nie, potrzebowała to usłyszeć z ust przyjaciółki. Obydwie Julie pochodziły z Forest Hills; Dana znała je od podstawówki. Przypomniałam sobie, jak moim rodzicom podobało się to, że ich siostrzenica ma dwie przyjaciółki o imieniu Julie. Karen podziwiała swój dekolt. Stała na podeście obok mnie, obracając się w lewo i w prawo.
127
- Uhm, Karen? - zagadnęłam, patrząc na jej odbicie. - Chciałam cię przeprosić za to, że wtedy byłam dla ciebie niegrzeczna przez telefon. Wiem, że masz bardzo dużo na głowie i... - Nic się nie stało - odpowiedziała Karen z uśmiechem. - Opowiedz mi o Natashy Nutley! Jaka ona jest? Naprawdę redagujesz jej autobiografię? Wspomnienia, poprawiłam w myślach. Słowo „autobiografia" zawsze w moich uszach brzmiało zbyt oficjalnie. I kimże była Natasha Nutley, by spisywać historię swojego życia w wieku dwudziestu ośmiu lat? Co takiego miała do powiedzenia światu? - Jest, uhm, taka, jak można by oczekiwać - powiedziałam, sama nie wiedząc, co mam na myśli. - Olśniewająca. - Taka jestem przejęta, że ona będzie na ślubie! Dana mówiła, że jej chłopak mieszka na łodzi w Santa Barbara. To się nazywa życie, prawda? Uśmiechnęłam się, bo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Widocznie to jeszcze
RS
nie było dość, że Gnat wpakowała się w moje życie w domu i w pracy. Musiała zostać głównym tematem rozmowy nawet na przymiarce sukien na wesele. - Dana wspominała, że ty też przyjdziesz ze swoim chłopakiem - ciągnęła Karen, oglądając w lustrze swój tyłek. Jej uśmiech błagał: opowiedz mi coś więcej!, ale zapytała tylko: - Czy to coś poważnego? - Uhm, tak, chyba tak. Ale nie chciałabym za dużo o tym mówić. Wiesz, jak to jest z nowym związkiem - łatwo zapeszyć, gdy się o nim za dużo gada. Karen poważnie pokiwała głową. - Wiem. Ja tak dużo mówiłam o moim narzeczonym, że minęło prawie jedenaście miesięcy, zanim mi się oświadczył. Jeśli mężczyzna nie oświadczy się w ciągu roku, to można o wszystkim zapomnieć. W ciągu roku. W ciągu roku, kiedy byliśmy parą, Max Reardon nie zaproponował mi nawet, żebyśmy razem zamieszkali. O oświadczynach nie było mowy. Ciekawa byłam, jak czuje się kobieta, która może sobie pozwolić na luksus odrzucenia mężczyzny tylko dlatego, że nie oświadczył się przed upływem roku.
128
- Czy ty i Natasha naprawdę przyjaźniłyście się w liceum? - zapytała mnie któraś Julie. - Pamiętam ją. Mój starszy brat był tylko o klasę niżej od was. Durzył się w niej po uszy. - Wszyscy chłopcy w szkole durzyli się w niej - mruknęłam. - Nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami. - Ale teraz jesteście - wtrąciła Karen. - Dana mówiła, że spotkała was na lunchu w bardzo miłej restauracji w centrum. Ty i twój chłopak będziecie siedzieć z nią i z jej chłopakiem przy jednym stoliku, prawda? Jej chłopak na pewno też jest aktorem. Przypuszczam, że jest niesłychanie przystojny. - Natasha jest tylko moją znajomą z pracy, nic więcej - prychnęłam. - Nie jesteśmy przyjaciółkami. Nawet jej nie lubię. Nie zapominaj, że to aktorka. To, że występowała w telewizji, nie znaczy jeszcze, że jest miła. - Dobrze, dobrze - łagodziła Karen, zerkając w lustrze na przyjaciółki. Larry'ego.
RS
- Co to za jedna, ta aktorka Natasha?! - zawołała ze swojego kąta matka - Taka znana aktorka, która będzie na ślubie Dany i Larry'ego - wyjaśniła ciocia Ina. - Natasha Nutley. Przez wiele lat opiekowała się Daną. Już wtedy była bardzo piękna, choć miała dopiero dwanaście czy trzynaście lat. Została królową szkoły, królową balu maturalnego... Jane! Czy Natasha nie wygrała czasem jakiegoś lokalnego konkursu piękności? Według tego, co napisała w konspekcie, wygrała dwa konkursy i była trzecia w kolejności na liście do Wymarzonych Dziewcząt Nowego Jorku. Ale gdyby to była prawda, to musiałabym o tym słyszeć w szkole. Na pewno przeczytałabym coś w gazetce szkolnej, która opisywała wszystkie ważne i nieważne rzeczy, jakie robiła Natasha. - Została aktorką. Grała w reklamówkach i w którymś z tych dramatów szpitalnych - ciągnęła ciocia Ina. - Ja nie mogę tego oglądać, sama krew i bebechy. Jane, jak się ten program nazywał? - Grała w dwóch - odpowiedziałam. - W obydwu dostała małe epizody. - Aha, to dlatego nikt nie wie, z kim właściwie miała ten romans - domyśliła się Julie. - Bo grała w dwóch serialach.
129
- Właśnie. W obydwu grała epizody - przytaknęłam, kładąc nacisk na słowo „epizody". - Widziałam ją w zimie w programie Sally Jessy Raphael - powiedziała ciocia Ina. - O mało się nie popłakałam! Przez co ta dziewczyna musiała przejść z powodu tego aktora! Ciekawa jestem, kto to taki. Jane, może ty wiesz? - Skąd ma wiedzieć? - zdziwiła się matka Larry'ego Fishkilla. - Przecież powiedziała, że się nie przyjaźnią! - Ale Jane redaguje jej książkę - obwieściła ciocia Ina z dumą. - Pomaga Natashy napisać autobiografię. Jane wie o niej wszystko. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. - Nie - pokręciłam głową. - Wiem tylko tyle, ile Natasha uznaje za stosowne ujawnić. Słowo honoru, nie mam pojęcia, kim jest ten aktor. Nie wiedziałam tego na pewno, ale miałam swoje podejrzenia. To było zupełnie niewiarygodne. Ten aktor był zbyt wielką gwiazdą, za bardzo poza zasięgiem. Kimś
RS
do tego stopnia z innego świata, że nie mieściło mi się w głowie, by mógł się związać z Gnat, nawet na siedem tygodni. Co takiego było w tej aktoreczce, że wybrał właśnie ją, skoro mógł mieć każdą kobietę na świecie?
Tylko tyle chciałam wiedzieć. Tylko tyle i nic więcej. Owszem, jej uroda na pewno miała znaczenie, ale musiało chodzić o coś więcej. Gnat miała coś w sobie. Ale co? - Koniec przerwy, dziewczyny! - zawołała pani Fancy Affair. - Proszę stanąć na taboretach. - Czy wie pani, że jedno biodro ma pani wyższe od drugiego? - zapytała mnie szwaczka swobodnym tonem. Przyjaciółka Dany stojąca po mojej lewej stronie zerknęła z ukosa na moją twarz w lustrze, a potem na moje biodra. - Nie miałam pojęcia - zdziwiłam się. - Nikt mi o tym nie mówił. Ale cieszę się, że pani mi to powiedziała. Szwaczka miała na tyle przyzwoitości, by przybrać zażenowany wyraz twarzy. Pochyliła głowę i upinała coś szpilkami.
130
Może to był właśnie powód, dla którego mężczyźni z randki numer Jeden, Dwa i Trzy nie byli mną zainteresowani. Wcale nie chodziło o palenie. Chodziło o biodro. I trzeba mieć mojego pecha: na randkę numer Cztery byłam umówiona z lekarzem, którego praca polegała na zauważaniu takich deformacji.
ROZDZIAŁ ÓSMY - Ja też! - zawołałam po raz czwarty w ciągu ostatnich dwudziestu minut, spoglądając na Timothy'ego Rommely'ego. Uśmiechnął się i w jego lewym policzku pojawił się prześliczny dołek, który miałam ochotę jednocześnie pocałować i uszczypnąć. - Nie mogę uwierzyć, jak wiele mamy wspólnego - powiedział, popijając sangrię. - Jeszcze nigdy na pierwszej randce nie mówiłem „ja też" tyle razy. Jeff chyba
RS
dobrze wiedział, co robi, umawiając nas ze sobą.
Roześmiałam się. Gdyby tylko znał prawdę... Zupełnie banalnie mówiąc, Timothy Rommely był mężczyzną z moich snów. Przez ostatnie pół godziny moja randka była po prostu idealna. Amanda nie kłamała, gdy mówiła, że on wygląda jak Greg z filmu „Dharma and Greg". Metr osiemdziesiąt, szczupły, ale szeroki w ramionach, bardzo ciemne, gęste włosy i bardzo ciemne oczy. Kolor włosów i oczu mieliśmy podobny, z tym że ja miałam jasną cerę, a on złocistą. Nosił czarne spodnie, czarną koszulę i czarne buty. Był o wiele za szykowny jak na lekarza. Lekarz. Ten doskonały egzemplarz gatunku ludzkiego siedzący naprzeciwko mnie przy barze hiszpańskiej restauracji, ten facet z błyszczącymi, prawie zupełnie czarnymi oczami, uroczym dołkiem w policzku i miłym uśmiechem, był lekarzem z dyplomem akademii medycznej. I dotychczas nie wspomniał o tym ani jednym słowem. W ogóle nie rozmawialiśmy jeszcze o pracy. Nadal byliśmy przy ulubionych filmach, ulubionych książkach i ulubionym jedzeniu. Timothy Rommely nie rozglądał się dokoła, szukając atrakcyjnych kobiet, nie bekał, nie zamawiał tanich karafek wina. Nie traktował mnie tak, jakbym nie była
131
warta jego czasu i pieniędzy. Wręcz przeciwnie: patrzył na mnie jak na piękną księżniczkę. - Może przejdziemy do restauracji? Zarezerwowałem miejsca w „Cafe des Artistes", jeśli nie masz nic przeciwko temu. „Cafe des Artistes". Jedna z najbardziej romantycznych restauracji na Manhattanie. Zajrzałam w jego ciemne oczy, zastanawiając się, kiedy wreszcie ujawni jakąś straszną wadę. Byłam przygotowana dosłownie na wszystko: że mnie obrazi, że z jego ciała wydobędzie się jakiś dziwny dźwięk, zacznie płakać albo wybiegnie z baru. Albo powie, że zapomniał uprzedzić Jeffa, iż w zeszłym tygodniu właśnie się ożenił. Proszę, proszę, proszę, tak bardzo chcę go zatrzymać! - modliłam się do wyższych sił. Eloise i Amanda mówiły, że to się po prostu wie. Czasami trzeba poczekać, żeby się upewnić. Ale ja wiedziałam już teraz. Po raz pierwszy od czasu, gdy zobaczyłam film „Jerry Maguire", facet podbił mnie od pierwszego „cześć". Od dobrowolnie.
RS
razu wiedziałam, że Timothy Rommely to mężczyzna, z którego nie rezygnuje się Od kilku dni zostawialiśmy sobie nawzajem wiadomości telefoniczne i w końcu dobry lekarz postanowił, że spotkamy się w nowej hiszpańskiej restauracji w centrum o siódmej trzydzieści i wypijemy drinka. Jego głos od razu mi się spodobał. Był ciepły, bez śladu zniecierpliwienia. Ze względu na jego zawód spodziewałam się czegoś zupełnie przeciwnego. Moja szklanka z sangrią była jeszcze do połowy pełna. Sączyłam słodkie, pachnące owocami wino i w głowie zaczynało mi bardzo przyjemnie szumieć. Byłam pewna, że to wpływ osoby Timothy'ego, a nie alkoholu. - Masz bardzo seksowne paznokcie u nóg - powiedział żartobliwym tonem, zerkając na moje stopy. Paznokcie miałam pomalowane na czerwono w stylu Jackie Onassis. Poczułam, że się rumienię. Ja, właśnie ja miałam seksowne palce u stóp. Kto by pomyślał? Widząc moje zmieszanie, Timothy zaśmiał się leciutko. Odniosłam wrażenie, że nawet gdyby zauważył moje nierówne biodra, to uznałby je za interesujące.
132
- A więc wychowałaś się w Nowym Jorku? - zapytał, przywołując gestem kelnera. Skinęłam głową. - W Queens. A dokładniej, w Forest Hills. Dołeczek znów się pojawił. - Nie mogę uwierzyć - jeszcze jedno „ja też"! Ja pochodzę z Bayside. Ten doskonały przedstawiciel rodzaju ludzkiego wychował się w Bayside w Queens? - Czy twoi rodzice nadal mieszkają w Queens, czy może, tak jak moi, przenieśli się na Florydę natychmiast, gdy tylko skończyłaś liceum? Ach, więc ta chwila w końcu nadeszła. Nie pójdziemy do „Cafe des Artistes". Timothy uda, że ktoś do niego dzwoni i musi natychmiast wracać do szpitala. Nadal mieszkają w Queens, i jeśli chcesz wiedzieć, to gdy mi się oświadczysz, mój ojciec urządzi nam wesele w hotelu Plaza. Obiecał, że zrobi to, jeśli tylko będzie mógł, słowo daję.
RS
- Straciłam rodziców - powiedziałam, wpatrując się w swoją sangrię. Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. Próbowałam wyobrazić sobie wyraz własnej twarzy. Miałam tylko nadzieję, że nie jest zbyt nienaturalny. Poczułam na sobie spojrzenie Timothy'ego.
- Tak mi przykro - powiedział. - Trudno sobie wyobrazić, jakie to musiało być dla ciebie ciężkie przeżycie. Ile miałaś lat? Jak to się stało? Podniosłam wzrok na jego twarz i poczułam, że jestem zakochana. Timothy Rommely miał głęboki, szczery śmiech, taki, który nie pozostawiał wątpliwości, iż uważał za bardzo zabawne coś, co właśnie usłyszał. Opowiadałam mu o mojej pracy w Posh i właśnie doszłam do Morgan Morgan. Rozbawiło go jej nazwisko. - W każdej pracy jest jakaś Morgan Morgan, ktoś o podobnym imieniu, nazwisku i zachowaniu - oświadczył, kusząc mnie dołkiem w policzku. - Na mojej zmianie na przykład jest niejaki Phillip Phillips trzeci. Naprawdę wypisał sobie ten idiotyczny numer rzymskimi cyframi na plakietce z nazwiskiem.
133
Kelner przyniósł nasze zamówienie. Wybrałam łososia z grilla, a Timothy mahi-mahi. Nabrał odrobinę potrawy na widelec i wyciągnął go ponad stołem w stronę moich ust. - Kobiety mają pierwszeństwo. Zaskoczył mnie. Rozchyliłam usta, a on, nie spuszczając ze mnie wzroku, wsunął w nie mahi-mahi. Ja również nie spuszczałam wzroku z jego ust. - Mmm - wymruczałam. - Dobre. Nabrałam na widelec kawałek łososia i podsunęłam mu. - Kobiety mają pierwszeństwo - przypomniał mi, znów z tym uwodzicielskim dołeczkiem. Patrzył, jak wsuwam łososia do ust, i mięśnie jego twarzy nieco się napięły. Na sekundę przymknęłam oczy, rozkoszując się doskonałym smakiem i konsystencją. - Niewiarygodnie pyszne. A potem jedliśmy, piliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, karmiliśmy się
RS
nawzajem. Timothy Rommely niedawno skończył Princeton. W college'u przygotowywał się do studiów medycznych, ale tak naprawdę chciał być gwiazdą rocka, a ściśle mówiąc, gitarzystą basowym. Jego kapela nazywała się Anatomia; wszyscy jej członkowie chcieli być lekarzami i podjęli studia na różnych uczelniach, więc Anatomia się rozpadła. Timothy wyjechał do Nowej Anglii, a teraz odbywał staż w szpitalu miejskim na Upper East Side. - Ja też mam swojego Williama... Jak on się nazywa? Jakoś zabawnie. - Remke - powtórzyłam. Pstryknął palcami i roześmiał się. - William Remke. No właśnie. Mój William Remke z New York Hospital nazywa się Mark Lashman. Paraliżuje wszystkich śmiertelnie. Wczoraj omal nie urwał głowy jednemu z moich kolegów za to, że ten zadał pytanie o trzydzieści sekund wcześniej, zanim Lashman pozwolił je zadawać. - Jak to się stało, że zostałeś lekarzem? - zapytałam, myśląc o tym, że chyba jeszcze nigdy w życiu nie piłam równie dobrego czerwonego wina. - Czy to z powodu Sardine? Timothy opowiedział mi wcześniej, że tylko raz w życiu bezpośrednio zetknął się ze śmiercią, gdy zginął Sardine, jego ukochany pies collie. Dostał Sardine w pre-
134
zencie gwiazdkowym od rodziców, gdy miał trzy lata. Obydwaj z młodszym bratem byli na letnim obozie w górach Catskills, gdy Sardine wpadł pod samochód. Timothy miał wtedy czternaście lat, a jego brat dwanaście. Niespodziewanie w trakcie lunchu wezwano ich do kierownika obozu. Oznaczało to, że stało się coś złego. Ich rodzice przyjechali, żeby osobiście powiedzieć chłopcom o śmierci Sardine. Timothy skinął głową. - Pewnie się zastanawiasz, dlaczego nie zostałem weterynarzem. Właściwie tak miało być. Ale gdy mój brat usłyszał o Sardine, uciekł do lasu i przez dwa tygodnie nikt nie potrafił go zmusić do wypowiedzenia ani jednego słowa. To było naprawdę dziwne. Musieliśmy wyjechać z obozu. Potem planowałem, że zostanę psychiatrą, ale gdy zacząłem internę, zainteresowała mnie. No i wylądowałem tu, gdzie jestem teraz. - A co sprawiło, że twój brat znów zaczął mówić? - zapytałam, zanurzając łyżkę w najsmaczniejszym, najbardziej miękkim ryżu, jaki kiedykolwiek jadłam. Timothy uśmiechnął się.
RS
- Ojciec obiecał bratu i mnie, że pomoże nam zbudować domek na drzewie z dwoma osobnymi pomieszczeniami. To był nasz projekt na lato. I zbudowaliśmy go, tylko zapomnieliśmy zostawić otwór na drzwi. Mój brat powiedział nam, że nie da się wejść do środka. Od tamtej pory nie może się zamknąć. Obydwoje roześmialiśmy się, a potem uśmiechnęliśmy się do siebie i nagle zapragnęłam opowiedzieć mu wszystko, o ostatnim dniu z moim ojcem, o sali balowej w hotelu Plaza, o moim ślubie i o mężczyźnie, którego miałam znaleźć. Ale nie mogłam. Takich rzeczy nie opowiada się mężczyźnie bez względu na to, jak silną więź się czuje. - Deser? - zapytała kelnerka, podjeżdżając do nas wózkiem wyładowanym fantastycznymi słodyczami. Timothy pochylił się do mnie nad stołem i szepnął: - Znam wspaniałą cukiernię w Village. A więc przechodziliśmy do trzeciej rundy naszej randki. Drinki, potem kolacja i teraz deser. A potem może długi spacer. Nie mogłam sobie wyobrazić, że będę musiała się z nim pożegnać. Pomyślałam, że późnym wieczorem, gdy nadejdzie czas
135
rozstania, ktoś będzie musiał odpędzić mnie od Timothy'ego łomem. Albo uszczypnąć, bo to musiał być sen. Szliśmy na północ, promenadą wzdłuż East River, i nawet brzydki most Triborough wydawał mi się romantyczny. Podniebna kolejka na Roosevelt Island płynęła ponad naszymi głowami, zmierzając w stronę wysepki, znajdującej się między nami a Queens. Odsunęliśmy się na bok, żeby przepuścić grupę biegaczy w odblaskowych skarpetkach. Oprócz nas po promenadzie spacerowało jeszcze kilka par. Należałam do tych szczęśliwców, na których wcześniej patrzyłam z zazdrością, żałując, że nie mam z kim iść za rękę po ulicy, po promenadzie, po parkowej alejce, gdziekolwiek. Oczywiście Timothy i ja nie trzymaliśmy się za ręce. Jeszcze nie. Nagle pożałowałam, że nie umiem czytać w jego myślach. Chciałam wiedzieć, co on myśli o mnie, o naszym spotkaniu, i czy chce się ze mną jeszcze zobaczyć. Para przed nami zapaliła papierosy; prosto w nasze twarze uderzyły kłęby
RS
dymu. Timothy skrzywił się i odpędził dym ręką. Ja tylko się uśmiechnęłam. Już nie paliłam. I w ciągu całego wieczoru ani razu nie miałam ochoty zapalić. - Pytałem Jeffa, czy palisz - powiedział Timothy. - Mówił, że nie jest pewien. Normalnie nie poszedłbym na randkę w ciemno, nie mając pewności, że kobieta nie pali, ale w opisie Jeffa było coś, co mnie zaciekawiło. Sam nie wiem, coś takiego... Miałam ochotę dokończyć: coś szczególnego. Od czasu, gdy Max Reardon jeszcze mnie kochał, nikt nie traktował mnie jak szczególnej, wyjątkowej osoby. A Timothy również by mnie tak nie traktował, gdyby Jeff miał lepszą pamięć albo gdyby był na tyle nieuprzejmy, by mu powiedzieć, że palę. A w każdym razie paliłam. Decyzja powzięta poprzedniego dnia mogła przynieść mi o wiele, wiele więcej niż tylko eskortę na ślub Dany. - Tu mieszkasz, tak? - zapytał, gdy zbliżyliśmy się do schodków prowadzących na skrzyżowanie przy Osiemdziesiątej Pierwszej Ulicy. Skinęłam głową. Jak to się stało, że dotarliśmy tu tak szybko? Nie byłam jeszcze gotowa, by kończyć tę randkę. Ale była już druga w nocy. - Czy jesteś wolna we wtorek wieczorem? - zapytał Timothy. - To znaczy, jeśli znów masz ochotę się ze mną spotkać - dodał i znowu zobaczyłam jego dołeczek.
136
Zawirowało mi w głowie. - We wtorek? - powtórzyłam, udając, że się zastanawiam. - Tak, na pewno jestem wolna. Właściwie to było kłamstwo. Na wtorek miałam zaplanowaną randkę numer Pięć, tę ostatnią. Driscoll Jakiś-tam. Ale mogłam ją odwołać. - W takim razie zobaczymy się we wtorek - stwierdził Timothy i wyciągnął rękę. Jego dłoń była miękka, ciepła i duża, a palce mocne i stabilne, takie jak powinny być palce lekarza. Staliśmy na betonowej kładce pomiędzy East River i East End Avenue. Pod nami, przez FDR Drive, sunął nieustający potok samochodów. Timothy popatrzył na mnie, a potem bardzo powoli pochylił głowę i pocałował mnie na oczach wszystkich kierowców jadących na wschód. A jeszcze później wziął mnie za rękę i poszliśmy przez East End Avenue pod mój dom. Jeszcze jeden wilgotny, ciepły pocałunek i Timothy Rommely zniknął w żółtej taksówce.
RS
- Ooooch! Och, tak! Jeszcze, jeszcze! Tak, oooooch! Słuchając tych dźwięków, wyobraziłam sobie siebie i Timothy'ego pod prysznicem: jego mokre, ciemne włosy, złocistą skórę na piersiach lśniącą od mydła, jego...
- Mocniej. Mocniej! Oooch! Taaak!!! Wyciągnęłam się wygodnie z rękami pod głową i na tle muzyki uważnie nasłuchiwałam dźwięków wydawanych przez kobietę Miłośnika Opery. - Ooch! Tak! Tak! Telefon zadzwonił. Szybko pochwyciłam słuchawkę. To na pewno była Eloise. Chyba że Gnatasha. Ona zupełnie spokojnie mogła zadzwonić o tej porze, zapewne po to, by mi powiedzieć, że przyjdzie o pięć minut wcześniej na nasze poniedziałkowe spotkanie. Nie, to jednak była Eloise. - Jak ci poszło? - Jestem zakochana - westchnęłam do słuchawki. - Opowiedz mi wszystko! - zażądała natychmiast. - Serge śpi, a ja w ogóle nie jestem senna.
137
Miłośnik Opery podkręcił muzykę jeszcze głośniej, a po chwili znów ściszył. Zawsze ustawiał głośniej, gdy jego partnerka dochodziła do orgazmu. Nie byłam pewna, czy robił to po to, by nikt nie słyszał jej krzyków (jakbym nie słyszała tego, co krzyczała wcześniej), czy też głośna muzyka jeszcze bardziej podniecała któreś z nich. Opowiedziałam jej, jak to się stało, że zakochałam się w mężczyźnie, którego poznałam zaledwie przed ośmioma godzinami, zaczynając od sangrii, a kończąc na publicznym pocałunku nad FDR. - No, no - skomentowała Eloise. - No, no! - Aha - przytaknęłam. - No, no! - Nie zapomnij zadzwonić do Driscolla i odwołać to spotkanie we wtorek przypomniała mi. Nie mogłam się tego doczekać. To miała być najszczęśliwsza rozmowa telefoniczna w moim życiu. - Och, o mało nie zapomniałam! - zawołała naraz Eloise. - Zgadnij, na co nas
RS
zapisałam? Na zajęcia dla rzucających palenie w Centrum Kształcenia! - Żartujesz - zdumiałam się. - Ile?
- Sześćdziesiąt dolców. Ale jeśli ci się nie uda, to możesz wrócić i powtórzyć całość za darmo, więc wydaje mi się, że warto zapłacić. - Wyznała mi, że poprzedniego wieczoru zerwała plasterek i dzisiaj do trzeciej po południu wypaliła całą paczkę, przede wszystkim z poczucia winy, że znów pali. - Zajęcia są w poniedziałek o szóstej trzydzieści, niedaleko od nas. Do tego czasu będę paliła, ile tylko się da. A od wtorku rzucam. - El, nie musisz tego robić tylko dlatego, że ja to robię. Tego trzeba naprawdę chcieć. - Przecież ty tak naprawdę tego nie chcesz - roześmiała się. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to już nie jest prawda. Po raz pierwszy zapragnęłam czegoś bardziej niż papierosa. - Ale chcę. tego faceta. Czy to ważne, El, jaką ma się motywację? Potrzebne jest cokolwiek, co doprowadzi cię do celu, prawda? - Chyba tak - zgodziła się. - No cóż, rzucę w imię solidarności. - Kocham cię, Eloise.
138
- Ja też cię kocham. Po raz pierwszy od pięciu lat usnęłam, marząc o czymś, co mogło się spełnić. Nie o Maksie, którego nie mogłam już mieć. Nie o Jeremym, którego nigdy nie będę mogła mieć. Tylko o Timothym. O kimś, kogo mogłam mieć i dla kogo to ja mogłam być najważniejszą osobą.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Centrum Kształcenia mieściło się w brzydkim budynku gimnazjum na Dziewięćdziesiątej Drugiej Ulicy, w pobliżu Lexington Avenue. Jedyne spotkanie dla osób chcących rzucić palenie odbywało się w sali numer 214. Eloise i ja usiadłyśmy w drugim rzędzie. W sali znajdowało się już około dwudziestu osób. Na wszystkich twarzach widziałam przygnębienie. blondynka.
RS
- Jeśli przytyję, to nic z tego nie będzie. - Bardzo szczupła wystrzałowa - Jeśli dostaniesz raka płuc, to będzie ci wszystko jedno, czy jesteś gruba, czy chuda. - A to zazdrosny pulpet siedzący obok.
- Tato da mi tysiąc dolców, jeśli rzucę na miesiąc. - Nastolatek. - Zapytałam mojego sześcioletniego syna, co chce na urodziny, a on odpowiedział: Mamo, chcę tylko, żebyś przestała palić. - Mamuśka. - Kogo na to stać? Fajki kosztują już cztery siedemdziesiąt pięć za paczkę! Sobowtór Britney Spears. Rzucam, żeby móc pójść na wesele z facetem moich marzeń. - Tego jednak nie mogłam powiedzieć na głos. Wolałam porozwodzić się nad zdrowym stylem życia i wpływie nikotyny na delikatną tkankę płuc. Eloise kręciła się niespokojnie w niewygodnej, za małej ławce szkolnej. Była niezwykle cicha. Przez całą drogę prawie się nie odzywała. Sądziłam, że po prostu jest zdenerwowana. Ja co prawda paliłam więcej od niej, ale rzucanie papierosów, gdy twój chłopak pali jak przysłowiowy komin, to zupełny koszmar.
139
- Zastanawiam się, dlaczego Gnat nie przyszła dzisiaj na spotkanie powiedziałam do Eloise już po raz trzeci. - Zupełnie tego nie rozumiem. To nie w jej stylu. Zostawiłam jej trzy wiadomości, ale nie oddzwoniła. Po uśmiechu Eloise poznałam, że ona zupełnie nie słyszy tego, co mówię. W dalszym ciągu kręciła się niespokojnie. Ale dlaczego Natasha się nie pokazała? Ani nie zadzwoniła? Przecież sama umawiała się ze mną na dziesiątą rano, a wczoraj wieczorem jeszcze potwierdziła ten termin. Oczywiście znów zadzwoniła do mnie do domu, przerywając mi sesję rozważań nad tym, jakie nazwisko powinnam przybrać, jeśli wyjdę za Timothy'ego: Jane Rommely, Jane Gregg Rommely, Jane G. Rommely, Jane Gregg-Rommely. Jane Greggely. Morgan, która zamówiła kontynentalne śniadanie na moje spotkanie z Natashą, dzwoniła do mnie co dwadzieścia minut, żeby zapytać, czy ma wstawić masło do
RS
malutkiej lodówki w kuchence. Jak zwykle słyszałam w jej głosie triumf z powodu mojej porażki. Jeśli Natasha przestanie przychodzić na spotkania, Remke i Jeremy odsuną mnie od projektu i nigdy nie dostanę awansu. - Witam wszystkich! - Chuda kobieta obwieszona tonami topornej biżuterii, z plikiem broszurek w ręku, podeszła do metalowego biureczka stojącego na przedzie sali. - Jestem Dinah i chcę was powitać na spotkaniu byłych palaczy! - Oparła ręce na biodrach i ciągnęła: - Daruję sobie wstępy. Nikt z was nie jest szczęśliwy, że musiał tu przyjść. Prawdę mówiąc, zapewne broniliście się przed tym rękami i nogami. Przeraża was sama myśl o rzuceniu palenia. Wszyscy jak na komendę pokiwali głowami. Rozległy się śmiechy i pojedynczy okrzyk: - Dobrze mówisz, siostro! - Cóż, jestem tu po to, żeby wam powiedzieć, że rzucanie palenia wcale nie jest łatwe ani przyjemne. Jest tak okropne, jak sobie wyobrażacie. Ale - podniosła rękę - jest mniej okropne od samego palenia. I nie jest niemożliwe. Potraficie to zrobić. Ja to zrobiłam, podobnie jak ogromna liczba innych nałogowców. Nie
140
przytyłam o dziesięć kilo, nie zamordowałam teściowej i nie wybuchnęłam płaczem w pracy. No, może raz czy dwa. Ale powiem wam, co jeszcze się zdarzyło, gdy przestałam palić. Zyskałam szacunek do siebie, bielsze zęby i około dwóch tysięcy dolarów oszczędności. Jestem wolna od dymu od dwóch lat, ośmiu miesięcy i czterech dni. Wszyscy zaczęli bić brawo. Eloise wybuchnęła płaczem. Położyłam rękę na jej ramieniu. - El? Wszystko będzie dobrze. Przejdziemy przez to razem. Dinah zaczęła rozdawać broszury. Eloise zakryła twarz rękami i dopiero w tej chwili zauważyłam na trzecim palcu jej lewej ręki pierścionek z malutkim brylantem. Otworzyłam usta ze zdumienia. - El, co ty masz na palcu? To podejrzanie przypomina pierścionek zaręczynowy! - Bo nim jest - szepnęła i znów zalała się łzami.
RS
- Och, pani to musi palić strasznie dużo - zdziwiła się ruda siedząca po lewej stronie Eloise. - Ja palę tylko paczkę dziennie i nawet się cieszę na to rzucanie. Wszystko będzie dobrze, skarbie.
Eloise wybiegła z sali. Dinah przygryzła wargę. - Przepraszam - powiedziała do mnie ruda. - Nie chciałam jej jeszcze bardziej zdenerwować. - Biedactwo - wymamrotała Dinah z twarzą ściągniętą współczuciem. Przepraszam was wszystkich na chwilę. Mamy tu bardzo zdenerwowaną osobę... Zerwałam się z miejsca i wzięłam od niej dwie broszury. - Och, nie, Dinah, ona jest zdenerwowana... hm, z zupełnie innego powodu. Pójdę z nią porozmawiać. Dinah skinęła głową i podniosła do góry duże zdjęcie poczerniałego płuca. - Kto mi powie, ilu papierosów trzeba było, by zamienić to niegdyś zdrowe i różowe płuco w organ czekający na raka? Słucham? Czy ktoś może mi to powiedzieć? Wysunęłam się z sali i znalazłam Eloise. Siedziała na podłodze w szatni, oparta plecami o szafki. Twarz miała ukrytą w dłoniach.
141
- Przypuszczam, że gratulacje byłyby nie na miejscu? - zapytałam, siadając obok niej. Opuściła wreszcie ręce. - Jestem szczęśliwa. Naprawdę - powiedziała, zwracając w moją stronę zalaną łzami twarz. - Tylko że chyba się denerwuję. Zaręczyny, małżeństwo. To takie oszałamiające. Owszem, szczególnie gdy: a) nie ma się ochoty wychodzić za mąż b) nie kocha się tego mężczyzny. - Eloise, nie rozumiem cię. Przecież mówiłaś, że nie lubisz, kiedy Serge zostaje u ciebie zbyt długo, a teraz chcesz z nim spędzać każdą noc przez całą resztę życia? Wpatrzyła się w brylant. - Jane, ja go kocham. Naprawdę. Serge to świetny facet. Jest dobry, kocha mnie na zabój, jest wesoły, będzie dobrym ojcem.
RS
Znów wybuchnęła płaczem i uniosła dłonie do twarzy. - I płaczesz dlatego, że...?
Odsłoniła twarz i otarła oczy.
- Sama nie wiem. Po prostu jestem zdenerwowana. Oszołomiona. - El, czy mogę być z tobą szczera? Skinęła głową, wyciągając z torby chusteczkę. - Myślę, że płaczesz, bo powiedziałaś „tak", chociaż powinnaś powiedzieć „nie". - To nieprawda - upierała się. - Naprawdę chciałam powiedzieć „tak". Jestem zaręczona. To jest powód do szczęścia. - Owszem. Ale czy chcesz wyjść właśnie za Serge'a? Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o szafkę. - Jane, on mi się oświadczył. Powiedział, że kocha mnie najbardziej na świecie. I wiem, że to prawda. Traktuje mnie jak księżniczkę. Żaden facet, z jakim byłam dotychczas, nie traktował mnie nawet w przybliżeniu równie dobrze. Przy nim czuję się jak najlepsza rzecz na świecie od czasu, kiedy wymyślono niskokaloryczne ciastka. - Tak, ale czy chcesz wyjść za niego za mąż?
142
- Na razie chcę tylko pójść do domu. - Podniosła się i dodała: - Wracaj do sali. Ja sobie poradzę. Ja też wstałam. - Chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu - oświadczyłam. - Dobra - odparła Eloise drżącym głosem, wpatrując się w brudną, szarą podłogę. Objęłam ją ramieniem i poprowadziłam wzdłuż długiego rzędu gablot z trofeami sportowymi, wiszących na jasnozielonej ścianie z żużlobetonu. Eloise potrzebowała seminarium dla Byłych Zaręczonych. A w tej chwili miała przy sobie tylko mnie, osobę bez absolutnie żadnych kwalifikacji, by je poprowadzić. - Dla mnie bekon, omlet z serem, grzanka z bajgla, odrobina sera topionego i cola - powiedziałam do kelnerki w barze „Pociecha". - Dla mnie tylko grzanka bez masła i herbata z rumianku - stwierdziła Eloise. - Nie chcesz nic więcej? - upewniłam się.
RS
- Nie sądzę, żebym mogła zjeść nawet i to.
Kelnerka wsunęła ołówek za ucho i odeszła. Młody chłopak postawił przed nami dwie szklanki wody z lodem.
- Więc kiedy to się zdarzyło? - zapytałam. - I dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? - W sobotę wieczorem. - El, przecież w sobotę rozmawiałyśmy przez telefon! Opowiedziałam ci ze szczegółami całą moją randkę z Timothym, a ty nic mi nie wspomniałaś! Wczoraj wieczorem też nic mi nie powiedziałaś! Eloise przygryzła wargę. - Chciałam przez jakiś czas sama się nad tym zastanowić, przyzwyczaić się do tej myśli, zanim powiem komukolwiek. - A co powiedziała twoja babcia? Eloise napiła się wody. - El? - Jeszcze jej nie mówiłam. Oczywiście, że tego nie zrobiła. Bo sama nie mogła uwierzyć, że to prawda.
143
- Opowiedz mi, jak to było - poprosiłam, wiedząc, że stąpam po śliskim gruncie. Gdybym zaczęła naciskać na nią zbyt mocno, na pewno by uciekła. Eloise w tej chwili potrzebowała wsparcia, kogoś, z kim mogłaby szczerze porozmawiać i kto nie próbowałby jej osądzać. Byłam pewna, że wkrótce sama zrozumie, że nie może wyjść za Serge'a. - Przyszedł do mnie i zrobił mi kolację. Amerykańską ucztę. Na zajęciach dla imigrantów nauczył się przyrządzać klops, puree ziemniaczane i ciasto z jabłkami. Więc przygotował kolację, a potem zabrał mnie na przejażdżkę dorożką po Central Parku i gdy mijaliśmy „Tavern on the Green", wziął mnie za rękę, powiedział, że kocha mnie bardziej niż cały świat, i zapytał, czy zostanę jego żoną. Jane, to było jak sen. Wszystko, co przez całe życie pragnęłam usłyszeć. I w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że to jest to, czego pragnę. Kocham Serge'a. Naprawdę go kocham. Więc powiedziałam: tak. Nawet się nie zawahałam. Dlatego wiem, że naprawdę chcę za niego wyjść.
RS
Kelnerka postawiła przed nami jedzenie. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Kimże właściwie byłam, by mówić Eloise, co czuje? Mnie nikt jeszcze się nie oświadczył, więc nie miałam pojęcia, co wtedy przechodzi przez umysł kobiety. Jakie miałam prawo mówić Eloise, że nie kocha Serge'a? Skoro mówiła, że go kocha, to może tak było naprawdę. Ale to nie była prawda. Eloise nie kochała Serge'a ani nie chciała za niego wyjść i obydwie o tym wiedziałyśmy. - Jane, jestem zaręczona. Chcę być zaręczona. Chcę wyjść za mąż. A Serge to świetny facet. Nikt inny nigdy nie pokocha mnie tak jak on. Nikt. Wsunęłam kawałek omletu do ust. - Eloise, przecież nie możesz tego wiedzieć. To tak, jakbyś powiedziała, że jeśli nie wyjdziesz za Serge'a, to już nigdy nie wyjdziesz za mąż. - Mam trzydzieści lat i jeszcze za nikogo nie wyszłam - prychnęła. - Zanim poznam kogoś innego, przejdę przez cały proces tworzenia związku i oświadczyn, to kto wie, ile będę miała lat. Trzydzieści dwa? Trzydzieści pięć? Nie, dziękuję. Komu potrzebny taki wstyd i presja, żeby jak najszybciej kogoś znaleźć? - Eloise...
144
- Jane, ja go kocham. Gdybym go nie kochała, to nie zgodziłabym się na małżeństwo. Chcę wyjść za mąż. Chyba nie uświadamiała sobie, że wciąż powtarzała „chcę wyjść za mąż", ale ani razu nie powiedziała: „chcę wyjść za niego". Wierzyłam jej, gdy mówiła, że kocha Serge'a - w taki sposób, w jaki kocha się bliskiego przyjaciela. Ale nie kochała go tak, jak kocha się mężczyznę, z którym chce się założyć rodzinę. - Czy kochasz Serge'a tak, jak kochałaś Michaela? - To zupełnie co innego - obruszyła się, nadgryzając grzankę. - Miałam wtedy dwadzieścia pięć lat i byłam głupia. Przecież wszyscy wiedzą, że miłość romantyczna to nie to samo co prawdziwa miłość. Każda kobieta musi przejść przez jakiegoś Michaela, który łamie jej serce. Ty przeszłaś przez Maksa, Amanda przez Gary'ego z college'u. Ale za takich facetów nie wychodzi się za mąż. Nie za tych, w których jesteś zakochana do szaleństwa. Wychodzi się za mężczyzn, którzy będą cię kochać, o wiesz, o czym mówię.
RS
których nie musisz się martwić, przy których będziesz się czuła bezpiecznie. Przecież Owszem, wiedziałam, o czym Eloise mówi. Bardzo dobrze wiedziałam. Ale nadal nic mi się tu nie zgadzało. To wszystko było nie tak. - Serge jest świetnym facetem. A ja jestem gotowa, żeby się ustatkować. Koniec tematu. Ciesz się razem ze mną, dobrze? Cieszyłabym się, naprawdę, gdyby tylko słowo „ustatkować" nie wydawało się tu najważniejsze. - Morgan, chcę tylko powiedzieć, że ten list z recenzją jest trochę za ostry. Kilka słów pochwały dla stylu autora mogłoby zrobić wiele dobrego... - Kiedy moim zdaniem jego styl jest okrooopny - przeciągnęła Morgan. - Więc po co go prosisz, żeby poprawił manuskrypt? - zdziwiłam się, tracąc do niej cierpliwość. Miałam dużo do zrobienia tego popołudnia. Morgan zabrała mi już zbyt wiele czasu. Przez całe przedpołudnie czytałam jej listy, komentując je bardzo wyczerpująco. A w piętnaście minut po tym, jak oddałam jej całą stertę, przydreptała do mojego pokoju, nastawiona jeszcze bardziej obronnie niż zazwyczaj.
145
- Jaaane, ten facet ma dysleksję. O tym jest jego książka. Nie mam zamiaru okłamywać go, że umie pisać, bo nie umie. To nie znaczy, by książka nie była poruszająca i warta publikacji, ale musi jeszcze trochę popracować albo znaleźć kogoś, kto mu to napisze. - Morgan... - Posłuchaj, Jaaane, nic o tym nie wiesz. Ja przez całe życie musiałam się zmagać z dys... - Morgan natychmiast zamknęła usta. Widziałam, jak rumieniec powoli napływa jej na policzki. W jej oczach błysnęła złość. Nie zdążyła się w porę pohamować. - Morgan, przecież nie ma nic złego w... - Nie potrzebuję twoich mądrości, Jaaane. Chciałabym tylko, żebyś zatrzymała tę wiadomość dla siebie. Współczucie ścisnęło mi gardło. A więc Morgan w wieku dorastania musiała się zmagać z dysleksją i najwyraźniej przez całe życie kompensowała ten brak swoją
RS
postawą. Wyobraziłam ją sobie jako małą dziewczynkę, z której naśmiewały się inne dzieci w klasie i na którą rodzice i nauczyciele patrzyli z nieustanną troską. W takiej sytuacji musiała rozwinąć sobie grubą skórę. Jędzowatość i obronna agresja Morgan były tylko samoobroną. Sama dobrze znałam to uczucie. - Morgan, możesz mi zaufać - zapewniłam ją. - Tak, wiem o tym, Jaaane - odrzekła, bawiąc się naszyjnikiem z pereł. - Bo w innym wypadku może się okazać, że wszyscy dowiedzą się czegoś bardzo żenującego na twój temat. Co to miało być, szkoła średnia? - Na przykład czego? - zapytałam przez zaciśnięte zęby. - Na przykład tego, że podkochujesz się w Jeremym Blacku. Jestem przekonana, że wszyscy uznaliby to za urocze, choć również bardzo żałosne. Nie, to nie była szkoła średnia, tylko mydlana opera. - Po pierwsze, Morgan, bardzo się mylisz, bo ja nic nie czuję do Jeremy'ego. A po drugie, mam chłopaka. - No cóż, prawie go miałam. Dziś wieczorem czekało mnie drugie spotkanie z mężczyzną, który miał wszelkie szanse, by nim zostać.
146
- Wszystko jedno - stwierdziła Morgan. - To jeszcze nie znaczy, że nie możesz się durzyć w Jeremym. Widziałam, jak się na niego gapisz. Nawet nie jesteś w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. To zupełnie oczywiste. - Skoro to jest takie oczywiste, to wszyscy i tak już musieli zauważyć, że się w nim podkochuję, więc nie mam się o co martwić, prawda? - Ta odpowiedź zasługiwała na piątkę z plusem. Tego rodzaju repliki zwykle przychodziły mi do głowy dopiero późno w nocy, gdy złościłam się, że nie wymyśliłam ich wcześniej, i zadręczałam się porażką w słownej wojnie. - Och, myślę, że masz się czego obawiać - nie ustępowała Morgan. - Jestem pewna, że Williamooowi bardzo by się to spodobało. Gwen też. A także wszystkim facetom w produkcji. Może nawet byłoby im ciebie żal. Zabraliby ci twój potencjalnie dochodowy projekt. W końcu nie mogliby oczekiwać, że będziesz się koncentrować na pracy, skoro cierpisz z powodu nieodwzajemnionej miłości do szefa twojej szefowej.
RS
Pomyślałam, że będę musiała wymyślić jakąś celną odpowiedź na ten argument wieczorem, gdy będę zadręczać się myślami, zamiast spać. Czy Morgan mówiła poważnie? Chyba nie?
- Jeśli zachowasz w dyskrecji to, czego się dowiedziałaś o mnie, to ja też nikomu nie zdradzę twojego sekretu - oświadczyła Morgan. Po tych słowach wyrwała mi list z ręki i wybiegła z pokoju. Przed oczami stanęła mi twarz Jeremy'ego, czarne rzęsy poruszające się powoli nad lazurowymi oczami. Nie myślałam o nim już od kilku dni. Obsadzałam go w moich fantazjach dzień po dniu przez całe pięć lat, od czasu zerwania z Maksem. A jednak teraz minęło już dwa i pół dnia, w czasie których ani razu nie pomyślałam o jego ustach i palcach. Jedynym mężczyzną, o którym myślałam, był Timothy. Ha. Morgan trochę się spóźniła. Moje zadurzenie minęło. Nie miałam się o co martwić. Gdybym nie była taka zajęta, to poszłabym jej to powiedzieć. Sprawdziłam pocztę elektroniczną z nadzieją, że Gnat przysłała jakąś wiadomość z wyjaśnieniem, dlaczego wystawiła mnie wczoraj do wiatru i nie odpowiadała na telefony. Poprawiona wersja pierwszego rozdziału była dobra, ale przed opracowaniem skrótu dla „Marie Claire" chciałam jeszcze uzgodnić z nią kilka
147
fragmentów. Tymczasem Gnat gdzieś przepadła i nie mogłam jej znaleźć akurat w chwili, gdy była mi najbardziej potrzebna. Nie odpowiedziała na żaden z moich wczorajszych ani dzisiejszych telefonów. A Jeremy oczekiwał, że dostarczę mu skrót rozdziału, zredagowany i poprawiony, w piątek rano. Nie było żadnej wiadomości od Gnat, ale za to znalazłam jedną od Eloise. Nie martw się o mnie, dobrze? Naprawdę jestem bardzo, bardzo, bardzo szczęśliwa. E. Jak na deklarację prawdziwego szczęścia, za wiele było tych „bardzo". Poprzedniego wieczoru, gdy wracałyśmy do domu, Eloise zupełnie nie sprawiała wrażenia szczęśliwej. Podobnie rano, gdy jechałyśmy do pracy autobusem M31. Przez całą drogę wpatrywała się w swój pierścionek albo wyglądała przez okno. Prosiła mnie, żebym do piątku nie wspominała o jej zaręczynach Amandzie; chciała powiedzieć jej osobiście podczas spotkania Okrągłego Stołu. Wystukałam numer telefonu Natashy i znów usłyszałam sekretarkę.
RS
- „Cześć, tu mówi Natasha! Przepraszam, ale nie mogę osobiście odebrać telefonu. Zostaw wiadomość po sygnale. Do zobaczenia!" Zostawiłam jej piątą z rzędu wiadomość. Gdzie ona się podziewała? Co takiego robiła, że nie mogła zadzwonić? Może ten jej chłopak przyleciał z Wybrzeża i uprawiają seks po całym mieście? Na przykład pod płaczącymi wierzbami w Ogrodzie Szekspira w Central Parku albo w windzie w Bloomingdale's, albo na tylnym siedzeniu taksówki. Albo... - Czy Natasha już wyjaśniła, dlaczego nie pokazała się wczoraj? Odwróciłam się i w drzwiach mojego gabinetu zobaczyłam Jeremy'ego. Przyciskał do piersi jakiś gruby manuskrypt. - Morgan wspominała, że nie możesz się z nią skontaktować - dodał. Ta mała jędza. A więc w taki sposób chciała mi dać do zrozumienia, że mówiła poważnie. - Och, ehm, rozmawiałam już z nią - powiedziałam w stronę wyłącznika światła. Nadal nie potrafiłam spojrzeć Jeremy'emu w oczy, więc może jednak miałam powód do zmartwienia. - Wszystko w porządku. Była tak zajęta pisaniem, że straciła
148
poczucie czasu i nie chciała, żeby cokolwiek przeszkadzało jej w procesie twórczym. Te gwiazdy! Jeremy powoli pokiwał głową. - No cóż, to one płacą nasze rachunki - zgodził się bez irytacji. - Cieszę się, że wszystko idzie dobrze, Jane. Będę miał ten skrót w piątek rano, tak? - Na pewno. Odczekałam chwilę i gdy usłyszałam, że Jeremy rozmawia z Paulette, znów wystukałam numer Natashy. - Cześć, tu znowu Jane Gregg. Chciałam się tylko upewnić, że wiesz, jak pilnie potrzebny mi jest kontakt z tobą. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Czy mogło jej się stać coś złego? Może zacięła się przy goleniu i pojechała prosto na operację plastyczną do swojego chirurga w Beverly Hills? Może właśnie teraz leży pod nożem? Cyniczne? To dlatego, że dobrze wiedziałam, czym zajmowała się Natasha w czasie, gdy powinna zadzwonić do mnie, przyjść na spotkanie, skracać
RS
pierwszy rozdział i pracować na mój awans. Oprócz ewentualnego puszczania się z doręczycielem, wykupywania całego sklepu Manolo Blahniks albo medytacji, Gnat zajmowała się przywracaniem mnie do dawnej postaci niewidzialnej Jane Gregg.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Mój wyjściowy strój z Banana Republic - jasnoróżowa bluza i jasnoszare rybaczki - powoli przesiąkał zapachem hinduskiego jedzenia. Szłam obok Timothy'ego po Wschodniej Szóstej Ulicy, znanej inaczej pod nazwą Little India. Przynajmniej żakiet udało mi się uchronić przed zapachem curry. Również i tym razem został na oparciu krzesła w moim pokoju w Posh. Chciałam pokazać trochę ciała. Koszulka bez rękawów miała krój stosowny do pracy, to znaczy pod szyją była wycięta w łódkę. Dzięki temu nie musiałam się obawiać żadnych komentarzy ze strony mężczyzn, dzieci ani matek. Eloise zadzwoniła dzisiaj do pracy i powiedziała, że jest chora (akurat był to Dzień Zdrowia Psychicznego), nie mogła więc pomóc mi w przygotowaniach do
149
wielkiej randki numero dos. Kilka razy próbowałam się do niej dodzwonić, żeby się upewnić, że wszystko w porządku, ale albo nie miała ochoty rozmawiać, albo nie było jej w domu. Może spacerowała po promenadzie wzdłuż East River i patrzyła w brudną wodę. Zawsze, gdy Eloise znikała, oznaczało to, że chce być sama i pomyśleć. Obecność Timothy'ego była bardzo wyrazista. Przez chwilę wyobrażałam sobie, że jesteśmy małżeństwem i idziemy na kolację z przyjaciółmi albo krewnymi. Albo z teściami. Jane Greggely. To nazwisko w kółko dźwięczało mi w głowie. Powtarzałam je wciąż na nowo. Czy moja podświadomość próbowała mi coś powiedzieć? Że Timothy Rommely stanie się kimś ważnym w moim życiu? Że był moją drugą połówką i nawet jego nazwisko o tym świadczyło? No dobrze, dobrze. Trochę za bardzo wyprzedzałam wypadki. Wszystkie artykuły, książki i dobre rady mówiły, że należy po prostu „dobrze się bawić", „przyjemnie spędzać czas", „niczego nie przyśpieszać na siłę" i „postępować krok po kroku". Litości. Każda kobieta, która choć raz w życiu spotkała się z mężczyzną tak
RS
doskonałym jak Timothy Rommely, musiała oczami wyobraźni widzieć siebie w roli jego żony. Może właśnie dlatego nigdy nie wyobrażałam sobie, że jestem żoną Jeremy'ego. Tu nie było żadnej szansy na spotkanie. - Mmm... - wymruczał Timothy, unosząc twarz do góry i głęboko wciągając powietrze. - Czy to nie jest zachwycający zapach? Wcześniej tego dnia powiedział mi przez telefon, że uwielbia hinduską kuchnię i malutkie, ciemne, niedorzecznie tanie restauracje, wciśnięte we wszystkie dziuple i zakamarki muru między Pierwszą a Drugą Aleją. Tylko po tej stronie ulicy było ich ze dwadzieścia. Krążyły pogłoski, że wszystkie one miały wspólną kuchnię. - To tu - wskazał Timothy. - „Mały Bombaj". Podają tu najlepsze tandoori w Nowym Jorku. Już w progu podeszło do nas trzech uśmiechniętych kelnerów. Długie i wąskie pomieszczenie było zatłoczone, pomimo tak ostrej konkurencji. Ściany i sufit udekorowano długimi sznurami różnobarwnych światełek, jak na Boże Narodzenie. Starszy mężczyzna w białej szacie ze złotymi chwostami siedział ze skrzyżowanymi nogami na podeście przy oknie i grał na sitarze. Przy stolikach zauważyłam mnóstwo par,
150
które rozmawiały, śmiały się, dzieliły się egzotycznymi potrawami i sobą nawzajem. Jak dobrze było do nich należeć. Wybór potraw zabrał nam chyba więcej czasu niż ich zjedzenie. Warzywna samosa, chleb faszerowany ziemniakami i groszkiem, kurczak tandoori, ryż, tikka z jagnięciny, szpinak i ser w tajemniczym sosie. A do tego hinduskie piwo. Uwielbiałam hinduskie jedzenie i to było nasze kolejne „ja też". Poznałam tę kuchnię dzięki jednemu z byłych chłopaków Eloise. Po pozbawionych smaku kurczakach i rozgotowanych warzywach, jakimi karmiono mnie przez całe życie, poczułam się, jakbym uciekła z domu i wreszcie zaczęła żyć. Nawet nie przypuszczałam, że jedzenie może mieć taki smak. Gdy jadłam hinduskie potrawy, miałam wrażenie, że nie jestem w Nowym Jorku, lecz w jakimś egzotycznym i fascynującym miejscu. Kiedyś próbowałam przekonać ciocię Inę, by spróbowała hinduskiej kuchni, ale usłyszałam, że jest za stara na takie bzdury.
RS
Kelner postawił przed nami talerz płaskiego, chrupkiego chleba i trzy miseczki z różnymi sosami, a potem nalał piwa taj mahal do wysokich, zmrożonych szklanek. Timothy podniósł swoją i spojrzał mi prosto w oczy. - Wznoszę toast za początek czegoś dobrego.
Stuknęliśmy się szklankami i wymieniliśmy szczęśliwe, nieśmiałe uśmiechy. Te uśmiechy mówiły, że po drugim spotkaniu nastąpi trzecie. Uśmiech Timothy'ego powiedział mi również, że będę mogła zaprosić go na ślub Dany. Serce zaczęło bić mi mocniej. Proszę, proszę, proszę, modliłam się. Niech to się uda. Proszę, chcę mieć tego mężczyznę. Niech to on siedzi przy mnie na weselu. Niech rozmawia o najnowszych technikach chirurgicznych z chłopakiem Natashy, który na pewno będzie zafascynowany. Niech Natasha obrzuci go wzrokiem i szepnie: „Dobra robota, Jane". Chcę z nim tańczyć wszystkie wolne melodie w sali balowej hotelu Plaza i czuć, że jego ciemne oczy nawet na chwilę nie odrywają się od mojej twarzy. - Jak ci minął dzień w pracy? - zapytał Timothy. Nie miał pojęcia, jak wiele znaczyło dla mnie to banalne pytanie. Max go nienawidził. Twierdził, że to bezsensowna wymiana słów, bo nikogo tak naprawdę nie obchodzi, jak minął dzień komuś innemu, a zresztą i tak nie sposób było tego
151
zrozumieć, jeśli samemu nie było się na miejscu. Max nie rozumiał słowa „empatia". Ani potrzeby, by mieć kogoś, kto zapyta. Nie lubiłam przypominać sobie, że Max Reardon nie był wcieleniem doskonałości. Stał się nim dopiero w chwili, gdy mnie porzucił. Za każdym razem, gdy przypominałam sobie o jego wadach, zaczynałam się irytować. - Był trochę dziwny - przyznałam. - Zginęła moja najważniejsza autorka. Timothy uniósł brwi ze zdziwieniem. - Jak to: zginęła? - Wczoraj była umówiona na spotkanie ze mną i nie przyszła. Dzwoniłam do niej już z sześć razy, wczoraj i dzisiaj, ale nie oddzwoniła. Dobrze wie, że termin nas goni. - Czy myślisz, że wszystko u niej w porządku? Może przydarzyło jej się coś złego. - To absolutnie wykluczone. - Pokręciłam głową. - Ona wiedzie słodkie życie.
RS
Takim ludziom nigdy nie zdarza się nic złego.
Timothy zanurzył kawałek chleba w najostrzejszym z sosów. - Znam ten typ. Mam takiego kuzyna. Wygląda jak Brad Pitt, skończył z wyróżnieniem Harvard, już zarobił pierwszy milion na giełdzie, a nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat. Roześmiałam się. - Ja też mam taką kuzynkę. Ma szafę pełną ciuchów Chanel i za dwa miesiące bierze ślub w hotelu Plaza. Jej narzeczony zarobił pierwszy milion na Internecie. - Następne „ja też" - uśmiechnął się Timothy. - Które to już? Gdybym nie miała uszu, uśmiechałabym się dookoła głowy. - Co najmniej pięćdziesiąte. - A to dopiero nasze drugie spotkanie. Pod koniec trzeciego pewnie doliczymy się kilkuset. O ile słusznie zakładam, że będzie trzecie spotkanie. To było czarujące. Ta-dam, ta-dam, ta-dam, waliło serce w mojej piersi. - Mam taką nadzieję - szepnęłam z trudem. Odpowiedź Timothy'ego była, jak zwykle, doskonała.
152
- W takim razie to jest nasze pięćdziesiąte pierwsze „ja też". Wiesz, Jane dodał po chwili - zdziwiony jestem, że to nie ty masz narzeczonego, który zarabia miliony na Internecie. - Ja? Dlaczego? Na jego policzku znów ukazał się dołeczek. - Dopraszasz się o komplementy? Jak to? Na mojej twarzy musiała się odbijać zupełna niewinność, bo Timothy roześmiał się na głos. - Hm. Zdaje się, że nie jesteś primadonną? Pomyślałam o Gnat. - Chciałabym być, przynajmniej przez dwadzieścia minut. Chciałabym wiedzieć, jakie to uczucie, gdy wyglądasz jak supermodelka i wolno ci mówić i robić, co tylko chcesz, a wszyscy dokoła skaczą koło ciebie. - Przypuszczam, że to nie jest takie fantastyczne, jak się wydaje z daleka. Timothy wzruszył ramionami. - W zeszłym tygodniu na izbie przyjęć mojego szpitala
RS
wylądował słynny gwiazdor rocka. Połknął około siedemdziesięciu tabletek nasennych. Wszystko, co miał, nie wystarczyło, by dać mu przynajmniej chęć do życia. To smutne, naprawdę smutne.
Dwóch kelnerów przytoczyło przed nasz stolik wózek wyładowany parującymi srebrnymi półmiskami. Napełniliśmy talerze aromatycznym, przepięknie barwnym jedzeniem i zaczęliśmy się delektować kolacją. - Ale mówiłem poważnie - powiedział w końcu Timothy z widelcem przy ustach. - Naprawdę się dziwię, że nikt cię jeszcze nie porwał. Poczułam, że policzki mi czerwienieją. Na szczęście mogłam zwalić winę na ostre jedzenie. Nie przywykłam do komplementów, a zwłaszcza ze strony mężczyzn, na widok których żołądek zaczynał mi fikać koziołki. Miałam wielką ochotę go pocałować. Dla tego jednego pocałunku chętnie przechyliłabym się nad stołem, narażając moją bluzkę za osiemdziesiąt siedem dolarów z Banana Republic na poplamienie jagnięciną i szpinakiem. - Byłam kiedyś w stałym związku, ale to się skończyło już kilka lat temu. Timothy odkroił kawałek faszerowanego chleba. - Pewnie złamałaś mu serce?
153
- Na odwrót - odrzekłam, wpatrując się w rodzynki w ryżu. - Głupiec - uśmiechnął się Timothy. Poczułam, że oczy zaczynają mi błyszczeć. Czy to nie zdumiewające? - A ty? - zapytałam. - Przystojny i samotny lekarz? Niesłychane. - Byłem w paru poważniejszych związkach - przyznał - ale jakoś nic z tego nie wyszło. Wyjazd do Rhode Island na studia medyczne zakończył związek z college'u, potem same studia zabiły następny związek, no i odkąd jestem na stażu, nie mam żadnej dziewczyny. Potrzebuję kogoś, kto byłby równie zajęty jak ja, kogoś oddanego swojej pracy. Kogoś takiego jak ty. Jeff mówił, że znana jesteś z tego, że pracujesz dwadzieścia cztery godziny na dobę. Telepatycznie przesłałam Amandzie podziękowania. - Nie ma innego wyjścia, jeśli chce się cokolwiek osiągnąć. Bardzo mi zależy na awansie. Ten projekt, nad którym teraz pracuję - książka, którą pisze moja zaginiona autorka - wszystko od niej zależy. Wszystko.
RS
- To znaczy co? - zapytał Timothy, przykrywając swój ryż warstwą szpinaku. - Podwyżka. Ważniejsza pozycja w wydawnictwie. Uznanie za sześć lat ciężkiej pracy. Harowałam jak niewolnica. Tytuł starszego redaktora oznacza wyjście z pułapki stanowisk asystenckich. Nie mogę już się doczekać, kiedy pozbędę się tego słowa z mojego życia. - Czy to znaczy, że nie zechcesz mi asystować w zjedzeniu tego kurczaka? zapytał Timothy, podsuwając mi kęs na czubku widelca. To musiał być sen, jak stary telewizyjny serial „Dallas", od którego moja mama i ciocia Ina były uzależnione. Byłam przekonana, że lada chwila obudzę się i uświadomię sobie, że doskonałe randki i doskonali mężczyźni dla mnie nie istnieją. Ale jeśli to nie był bardzo długi sen, to minęło już półtorej godziny od chwili, gdy Timothy czekał na mnie przed budynkiem Posh. I wciąż tu byliśmy. - Nie. Nie. I jeszcze raz nie. Ale w każdym razie bardzo ci dziękuję powiedział Timothy, podając ajentowi w budynku kina przy Union Square dziesięciodolarowy banknot za zestaw składający się z wielkiego wiadra prażonej kukurydzy i równie wielkiego pojemnika pepsi. Dostał dwadzieścia pięć centów reszty.
154
Nie pozwolił mi również zapłacić połowy rachunku w „Małym Bombaju" ani za bilety do kina. Cioci Inie i Danie bardzo by się to podobało. Ja zaś, choć nigdy bym się do tego głośno nie przyznała, w skrytości ducha byłam głęboko ujęta tym respektem dla tradycyjnych zasad. Z ankiet przeprowadzanych przez „Mademoiselle" i „Glamour" wynikało, iż nieco ponad połowa kobiet poniżej trzydziestego piątego roku życia oczekuje, że mężczyzna pokryje rachunek przynajmniej podczas pierwszej randki. Ten temat sprawiał, że zaczynałam się czuć nieswojo. W czasach, gdy mężczyźni brali urlopy wychowawcze, a kobiety gęsto zaludniały listę pięciuset największych firm publikowaną przez magazyn „Fortune", pomysł, że to mężczyzna powinien płacić rachunek za kolację, wydawał się niedorzeczny. Dlaczego więc pytanie, które najczęściej słyszało się od innych kobiet po randce, brzmiało: „Czy on zapłacił?" Wzięłam kukurydzę, a Timothy pepsi i stanęliśmy w kolejce do wejścia w wielkim holu kilkupoziomowego multikina. Nie mogłam nie zauważyć, jak świetnie
RS
pasujemy do siebie wzrostem. Moja głowa znajdowała się akurat na wysokości ramienia Timothy'ego. Wybór filmu zabrał nam dokładnie dwanaście sekund. Okazało się, że Arnold Schwarzenegger był naszym kolejnym „ja też". - Mam już tego zupełnie dość! - syknęła stojąca przed nami młoda kobieta. Jej wysoki towarzysz w czapeczce baseballowej nałożonej daszkiem do tyłu z zażenowaniem rozejrzał się na boki. - Debbie, to nie jest odpowiedni czas ani... - Ach, tak? - prychnęła Debbie, wojowniczo opierając ręce na biodrach. - A kiedy będzie właściwy czas i miejsce? Dla ciebie jedno i drugie nigdy nie jest odpowiednie, Rob! Timothy i ja spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem. Kłócąca się para mogła być znacznie ciekawsza od każdego filmu. - Debbie, czy moglibyśmy po prostu obejrzeć film i trochę się rozerwać? zapytał Rob ze znużeniem, jakie często słyszałam w głosie mojego wujka Charliego. - Nie, nie moglibyśmy - odrzekła Debbie, krzyżując ramiona na piersiach. Chcę, żebyś mi odpowiedział teraz. Zamieszkamy razem czy nie?
155
Rob poczerwieniał. Timothy i ja opuściliśmy wzrok na podłogę, odnosząc wrażenie, że jak na tak intymną kłótnię, stoimy zdecydowanie za blisko. Sprawa zaczynała wyglądać poważnie. - Deb, jesteśmy w kinie! Uspokój się na chwilę! - Daję jej pięć sekund - szepnęłam do Timothy'ego. Spojrzał na mnie pytająco. Raz, dwa, trzy... Przy trzech Debbie odwróciła się na pięcie i odbiegła. Rob spojrzał za nią, potrząsnął głową i zanurzył rękę aż po łokieć w wiaderku z kukurydzą. Wyraźnie słyszałam jego chrupanie. - Nie pobiegnie pan za nią? To zupełnie nie do wiary - zdziwiła się kobieta stojąca za mną i Timothym. Obydwoje obejrzeliśmy się. Była młoda, mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia dwa albo dwadzieścia trzy lata. Wyszła z kolejki, żeby spojrzeć Robowi prosto w twarz. Popatrzył na nią, jakby przyleciała z innej planety.
RS
- Czy ja panią znam? - odciął się. - Niech się pani zajmie swoimi sprawami. Stanął tyłem do niej i znów zaczął chrupać kukurydzę. Dziewczyna wydała dźwięk, jaki często wydobywał się z ust cioci Iny, i wróciła na swoje miejsce. Rob również prychnął i odszedł, zostawiając za sobą ścieżkę kukurydzy. Odwróciłam się i przesłałam dziewczynie uśmiech, który miał oznaczać: dobra robota. - Mężczyźni to zupełni kretyni - powiedziała. Spojrzałam na swoje buty. - Nie wszyscy - obruszył się Timothy, zatrzymując na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się i podeszliśmy o krok do przodu. Chciałam powiedzieć coś bystrego, ale uprzedziła mnie głośna kobieta, która teraz znalazła się tuż przed nami. - Arnold Schwarzenegger to już historia. Lata osiemdziesiąte. Teraz ma już z pięćdziesiątkę albo coś koło tego. Dinozaur. - Wcale nie - obruszył się mężczyzna obok niej. - Arnold jest wieczny. - Podobnie jak kobiety i mężczyźni w związkach - szepnął do mnie Timothy. No tak. To musiało być to. Czy ciocia Ina zaraz wyskoczy z kolejki i uszczypnie mnie? A może obudzę się sama w łóżku i znów usłyszę skrzypienie i jęki z
156
sypialni Miłośnika Opery? A może jednak naprawdę jestem tutaj, na randce z najdoskonalszym żyjącym mężczyzną? Kolejka posunęła się do przodu i kobieta stojąca za mną potrąciła mnie. To było równie dobre jak uszczypnięcie. To wszystko działo się naprawdę. W sali kinowej obydwoje jednocześnie ruszyliśmy na środek. - Mamy zgodne upodobania, jeśli chodzi o wybór miejsc - zauważył Timothy. To jest za sto punktów. Pomachał mi przed ustami kawałkiem kukurydzy i uśmiechnął się szeroko. Otworzyłam usta. Timothy cofnął rękę i pocałował mnie. - Czy będziecie się całować przez cały wieczór? - zapytała nieuprzejmym głosem jakaś starsza kobieta za nami. - Bo jego głowa mi zasłania. Obejrzeliśmy się. Była jedyną osobą siedzącą w całym rzędzie. - Tak, proszę pani - odrzekł słodko Timothy. - Będziemy się całować przez cały wieczór.
RS
Kobieta parsknęła i z hałaśliwą ostentacją przesiadła się o jedno miejsce dalej. - Chyba nie chcesz, żebym wyszedł na kłamcę, prawda? - szepnął Timothy i w tej samej chwili światło zgasło.
Osunął się niżej w fotelu, wziął mnie za rękę i zatrzymał wzrok na mojej twarzy. Serce znów zaczęło mi mocno bić. Ja również zsunęłam się niżej. Byłam zbyt oszołomiona, by potrząsnąć głową albo powiedzieć: nie, więc tylko wydęłam usta. Zaczęliśmy się całować na tle głosu, który zabraniał rozmawiania, śmiecenia i palenia podczas seansu. Bzzzzz! Była północ. Czy to Timothy wrócił, żeby mi powiedzieć, że nie jest w stanie znieść rozłąki ze mną? Wieczór okazał się tak udany, że nie było to wcale wykluczone. Podejrzewałam jednak, że dzwoni do mnie któryś z lokatorów, który zgubił klucz do drzwi wejściowych, albo czyjś chłopak, który próbuje się dostać do budynku. Niech zadzwoni do kogoś innego, pomyślałam, i nie ruszyłam się z łóżka. Naciągnęłam koc na głowę, przewróciłam się na brzuch i z przymkniętymi oczami powiodłam palcem po ustach. Czułam na nich jeszcze pocałunek, jakim Timothy obdarzył mnie na dobranoc. Czy też raczej powinnam powiedzieć: pocałunki.
157
Dwa namiętne, zwalające z nóg pocałunki. Między jednym a drugim umówił się ze mną na sobotni wieczór. Sobotni wieczór. Gdy mężczyzna chciał się spotkać z kobietą w sobotni wieczór, szczególnie na trzeciej randce, która była kamieniem milowym, oznaczało to, że zanosi się na coś poważnego. Bzzzzzz! Odrzuciłam kołdrę i podeszłam do domofonu. - Kto tam? - zapytałam ostro. - Jane? To ja, Natasha. Natasha?! Wpuściłam ją. Skąd ona się tu wzięła? Było wpół do pierwszej w nocy, dzień powszedni. Ależ ona miała tupet! Najpierw zniknęła na dwa dni, a teraz obudziła mnie w samym środku bardzo przyjemnego snu tylko po to, żeby... no właśnie, po co? Czego ona mogła chcieć? Obrzuciłam wzrokiem bałagan w pokoju i pośpiesznie uprzątnęłam, co się dało. Nie chciałam, żeby tu przychodziła. Co ona sobie pomyśli o tej żałosnej klitce? Dobrze przynajmniej, że powiedziałam jej, iż
RS
spędzam tu niewiele czasu. Osobiście byłam dumna ze swojego mieszkania, ale sama nie wiedziałam, czy można być dumnym z czegoś, co wstyd pokazać innym. Otworzyłam drzwi, zostawiając tylko łańcuch, i przez szparę wyjrzałam na schody. Słyszałam jej lekkie kroki zbliżające się do mojego piętra. Nie śpieszyła się. W końcu usłyszałam tuż obok siebie brzęk bransoletek i zobaczyłam rude loki. Zdjęłam łańcuch i szerzej otworzyłam drzwi. - Natasha? Czy coś się stało? Rzuciła mi blady uśmiech. Ubrana była w białą koszulkę na ramiączkach i białe dżinsy, jakby była w Arizonie. I mnóstwo srebrnej biżuterii, jak zwykle. - Nie, nie - powiedziała. - Nic się nie stało. Tylko wyszłam na spacer nad rzekę i nagle uświadomiłam sobie, że jestem niedaleko twojego domu, i zobaczyłam twoje nazwisko na domofonie, więc przyszło mi do głowy ... Nikt nie chodził na spacery o tej porze, a już na pewno nie w zwykły dzień i nie samotnie. W każdym razie samotne kobiety nie chodziły na takie spacery. - Czy mogę wejść? - zapytała. Otworzyłam drzwi na całą szerokość.
158
- Napijesz się czegoś? Mam herbatę ziołową, kawę rozpuszczalną i chyba trochę soku pomarańczowego. Żałuję, że nie mogę ci zaproponować niczego więcej, ale rzadko tu bywam, więc nie robię dużych zakupów. - Ziołowa herbata będzie doskonała - stwierdziła Gnat. Odrzuciła włosy na ramiona i rozejrzała się po wnętrzu. - Chyba nie pokłóciłaś się ze swoim chłopakiem? Mój chłopak. Tak niewiele brakowało, by była to prawda. - Och, nie. Ale spędzamy noce osobno, gdy on ma poranny dyżur. - Dyżur? - powtórzyła Natasha. - Jest lekarzem? - Stażystą w szpitalu miejskim. - Coś takiego, lekarz! Twoi rodzice na pewno... - urwała w pół słowa. - To znaczy, twoja mama musi być z ciebie bardzo dumna. - Przyniosę ci herbatę - powiedziałam, wychodząc z pokoju. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, by fakt, iż spotykam się z lekarzem, wywarł na mojej mamie jakiekolwiek wrażenie. Ona zawsze sądziła ludzi po uczynkach. Gdyby
RS
mechanik okazał się porządniejszym człowiekiem od lekarza, wolałaby, żebym się spotykała z mechanikiem. Byłam trochę zdziwiona, że Gnat nie słyszała o śmierci mojej matki. Nasze matki były dobrymi znajomymi. Czy pani Nutley nic o tym nie wspomniała, gdy Gnat powiedziała jej, że będę redagować jej wspomnienia? Ale z drugiej strony, dlaczego Natasha miałaby rozmawiać z kimkolwiek właśnie o mnie? - Mam nadzieję, że nie sprawiam ci zbyt wielkiego kłopotu! - zawołała za mną. - Jeśli chcesz, to możesz usiąść na łóżku! - odkrzyknęłam z kuchni. Nie miałam czasu zwinąć materaca tak, by przypominał kanapę. Ciekawa byłam, co Natasha myśli o moim mieszkaniu. Może właśnie teraz rozgląda się dokoła przerażonym spojrzeniem, szukając po kątach karaluchów? A może myśli, że to bardzo dziwne, by wielka redaktorka, taka jak ja, miała w domu różowy plastikowy stół i plastikowe żaluzje? Nastawiłam wodę, otworzyłam szafkę pod zlewem i zaczęłam nasłuchiwać. Przez cały wieczór, odkąd wróciłam do domu, na dole panowało milczenie. Żałowałam, że nie mogę opowiedzieć Eloise o dzisiejszym wieczorze i usłyszeć, co się dzieje w jej życiu. Może poszła z Serge'em do jakiegoś nocnego klubu. - Jesteś pewna, że ci nie przeszkadzam?! - zawołała znów Natasha.
159
Czy ona pochodziła z Południa? Właściwe pytanie brzmiało: co ona tutaj robi? Wróciłam do pokoju z wyładowaną bambusową tacą. Gnat siedziała na materacu nisko pochylona, z twarzą ukrytą w trzymanej na kolanach poduszce. - Natasha, czy dobrze się czujesz? Pociągnęła nosem i podniosła głowę. Płakała. Stałam na środku pokoju z tacą w rękach i nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. - Przepraszam - powiedziała Natasha, zrywając się na nogi. - Chyba powinnam już sobie pójść. Nie poszła jednak, tylko znów usiadła na materacu i wybuchnęła płaczem. Gnatasha Nutley szlochała w moim mieszkaniu. - Zacięłaś się przy pisaniu czy coś w tym rodzaju? - zapytałam, stawiając tacę na stole. - Mogę ci pomóc przez to przejść. Czasami wystarczy tylko znów złapać wenę, odblokować coś, co utknęło... Podniosła na mnie wzrok. Jej zalana łzami twarz nadal była doskonale piękna.
RS
Nawet nie miała czerwonego nosa. - Jestem w ciąży. Och. Ha. - I, hm...
- Taka jestem szczęśliwa, naprawdę. A Sam omal nie oszalał z radości. Oczywiście musiałam mu o tym powiedzieć przez telefon, ale szkoda, że nie słyszałaś jego reakcji! Ogromnie się ucieszył! Tak krzyczał, że musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. I dlatego płakała? - Tylko że... - Gnat na chwilę przymknęła oczy i jej twarz ściągnęła się. - Nie jestem pewna, czy chcę wyjść za Sama. Kocham go. Bardzo go kocham, ale... Może było coś takiego w wodzie z kranu, której ja jakimś cudem nie piłam? Co to za wysyp oświadczających się mężczyzn i kobiet, które same nie wiedziały, czego chcą? Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc wyjąkałam: - Och, hm, dam ci chusteczki. Rzeczywiście ich potrzebowała. Moja poduszka była już przemoczona na wylot. Pobiegłam do łazienki po rolkę papieru toaletowego. Nie miałam nic lepszego,
160
chyba że szorstkie papierowe ręczniki. Podałam jej rolkę, a ona od razu oderwała długą wstęgę i ciągnęła: - Popełniłam tak wiele błędów. Nie chciałabym popełnić jeszcze jednego i... Znów schowała twarz w dłoniach. Jej włosy opadły. Poczułam ochotę, by je odgarnąć macierzyńskim gestem, ale nie mogłam się przełamać. To była Gnatasha Nutley, a kim ja byłam? Czułam się tak, jakby w moim pokoju szlochała Madonna, Sharon Stone albo Julia Roberts. Miałam wrażenie, że to ja jestem tu intruzem. - Chcę robić to, co dobre dla dziecka - powiedziała cicho. - Jestem pewna, że tak będzie, Natasha - powiedziałam. W końcu macierzyństwo podobno polegało na instynktach. Nawet pseudogwiazdy mogły być dobrymi matkami. - Potrzebujesz tylko trochę czasu, żeby przywyknąć do myśli o małżeństwie, i to wszystko. Całe twoje życie teraz się zmieni. Wydmuchała nos i pokiwała głową. - Chyba tak.
RS
Usiadłam na drugim końcu łóżka, tak daleko od niej, jak tylko się dało. - Mam przyjaciółkę w podobnej sytuacji jak twoja. Nie jest w ciąży, ale jej chłopak oświadczył się jej, i ona się zgodziła, ale tak naprawdę wcale go nie kocha. W każdym razie nie tak, jak powinno się kochać przyszłego męża. - I wyjdzie za niego? - zapytała Natasha. Urocza, wielkoduszna, dowcipna, oryginalna Eloise Manfred miałaby wyjść za faceta, którego nie kocha, tylko po to, żeby wyjść za mąż? Nie. Nie zrobi tego. Ale czy mogłam być pewna? - Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. - Każda kobieta chce wyjść za mąż - stwierdziła Natasha. - Trudno jest powiedzieć: nie, gdy ktoś się oświadcza. Zwłaszcza że trzydziestka ci wisi na karku. Nikt nie rozumie tego lepiej ode mnie. Skinęłam głową. Eloise wisiał na karku trzydziesty pierwszy rok życia. - Ale skoro kochasz Sama, to dlaczego nie chcesz za niego wyjść? Natasha wpatrzyła się w swoje stopy, osłonięte jasnoróżowymi chodakami z zamszu na grubych platformach. Po chwili znów podniosła ręce do twarzy.
161
- Nie wiem. Może przeraża mnie myśl o tym, że będę matką. Jeszcze nigdy nie miałam dziecka i nie wiem, jak... Może się okazać, że sobie nie radzę i... Popłynęła kolejna fala łez. Nie miałam pojęcia, jak ją pocieszyć. - Natasha, jestem pewna, że będziesz dobrą matką - powiedziałam. - To jest, hm, instynktowne. Przez chwilę na przemian pociągała nosem i dmuchała w chusteczkę. - Czy mogłabyś mi nalać herbaty? Napełniłam dwie filiżanki i podałam jej jedną. Wsypała do środka torebkę słodziku. - Na pewno myślisz, że cała ta sytuacja jest bardzo dziwna - powiedziała wreszcie, trzymając kubek w obu dłoniach. - Rozkleiłam się pod twoimi drzwiami w samym środku nocy. Po prostu nie miałam pojęcia, dokąd pójść. Właściwie nie mam już znajomych w Nowym Jorku. się w język.
RS
- A twoi rodzice? - zapytałam, ale natychmiast pożałowałam, że nie ugryzłam Natasha wspominała w swoim konspekcie, że ma napięte stosunki z rodzicami. Sądziłam, że wiele z tego, co pisała, jest sztucznie wyolbrzymione dla zwiększenia dramatyzmu, ale może się myliłam? Może właśnie dlatego nie wiedziała o śmierci mojej mamy. - Oni mnie za bardzo nie lubią - powiedziała tak cicho, że nie byłam pewna, czy dobrze ją usłyszałam. Przypomniałam sobie jej rodziców. Nie byli najcieplejszymi osobami na świecie. Gdy jeszcze mieszkałam w Forest Hills, nigdy się nad nimi nie zastanawiałam. Byli rodzicami jak wszyscy inni rodzice. Krzyczeli, trzęśli się nad dziećmi i irytowali. Natasha przynajmniej miała ich dwoje. Ja, gdy ją poznałam, miałam już tylko mamę. W każdym razie, to był jej problem. Jeśli jej rodzice nie przepadali za nią, to dlatego, że zrobiła coś okropnego albo podle się wobec nich zachowała. - Pamiętam, jacy mili byli twoi rodzice - powiedziała Natasha. - Czasami, gdy siedziałam po południu z Daną, Dreerowie wracali do domu razem z twoimi rodzicami. Przynosili ciasto i robili kawę. Twoja mama zawsze się uśmiechała i
162
mówiła mi, że mam bardzo ładne włosy, a twój tato wsuwał mi dodatkowego dolara. Byli tacy mili. Moja mama rzeczywiście za każdym razem, gdy widziała Natashę, zachwycała się jej włosami. Dopiero teraz przypomniałam to sobie. I mogłam sobie wyobrazić, jak ojciec wsuwał jej dolary. Mnie też zawsze dawał jednodolarowe banknoty. Codziennie rano w szkole znajdowałam gdzieś dolara - w kieszeni kurtki, w pudełku z drugim śniadaniem albo w zeszycie. A potem nadszedł dzień, gdy wiedziałam, że już go nie znajdę. - Moja mama nie żyje - powiedziałam, wpatrując się w swój kubek. - Już od dawna. Zmarła, gdy byłam na pierwszym roku college'u. Usłyszałam, że Natasha wstrzymała oddech. Podniosłam głowę i nasze oczy spotkały się na chwilę. - Tak mi przykro - powiedziała. - Nie wiedziałam o tym. - Będziesz dobrą matką - wtrąciłam szybko, żeby nie pytała mnie o szczegóły
RS
śmierci mojej matki. - Jestem tego pewna.
Zatrzymała na mnie wzrok i chyba zauważyła, że chcę zmienić temat. Napiła się herbaty i rzuciła mi blady uśmiech. - Naprawdę tak myślisz? - Tak - powiedziałam. Ale to nie była prawda. Nie miałam pojęcia, czy Natasha będzie dobrą matką, czy nie. Chociaż przypuszczałam, że skoro w ogóle się o to martwiła, to miała duże szanse. - A jak ma na imię twój chłopak? - Timothy. - Timothy - powtórzyła. - Zawsze mi się podobało to imię. Myślisz, że to ten? - Może. - Przepraszam, że nie zadzwoniłam do ciebie wczoraj ani dzisiaj. - Natasha wstała i odstawiła kubek na tacę, a potem podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, odchylając żaluzje. - Tak byłam przejęta wiadomością o dziecku, że... - Wszystko w porządku. Rozumiem.
163
- Ale dzisiaj trochę pracowałam. Wygładziłam pierwszą wersję drugiego rozdziału. Jutro prześlę ci ją faksem. Przejrzałam twoje notatki do konspektu trzeciego rozdziału i w zupełności się z tobą zgadzam. Skupienie się w tym rozdziale na historii moich romansów to bardzo dobry pomysł. To da czytelnikom pojęcie o moim bagażu emocjonalnym, o tym, dlaczego sprzedałam duszę. Myślę, że to może być ciekawe. Raczej żałosne, pomyślałam. - Możesz zacząć od Jimmy'ego Alfonzo - zaproponowałam. Natasha wyprostowała się. - Pamiętasz Jimmy'ego Alfonzo? - Oczywiście. Został wybrany na króla szkoły i odmówił przyjęcia korony. Przez wszystkie te lata był twoim chłopakiem. Od szóstej klasy aż do samej matury, prawda? - Z przerwami - odrzekła, sięgając po herbatę. - Przestawał nim być, gdy mnie zdradzał, a potem znów nim był, gdy po raz kolejny głupio mu wybaczałam. - On cię zdradzał?!
RS
Omal nie zakrztusiłam się herbatą.
Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak jakikolwiek chłopak mógłby zdradzać Natashę Nutley. Dlaczego? Po co? Jaka dziewczyna mogła być od niej atrakcyjniejsza, szczególnie wtedy, w szkole? - Przez cały czas - wzruszyła ramionami. Hm. - Więc dlaczego z nim nie zerwałaś? Przecież mogłaś mieć każdego chłopaka w szkole. - Bo go kochałam - odrzekła. - Po prostu. Gdy teraz na to patrzę, zastanawiam się, jak mogłam kochać kogoś, kto traktował mnie jak śmiecia. Ale wtedy był dla mnie wszystkim i wiedział o tym, więc to wykorzystywał. Kto by pomyślał? - Czy ty miałaś chłopaka w liceum? - zapytała Natasha. Przed oczami przemknęła mi twarz Robby'ego Eversa. - Nie - powiedziałam, opierając głowę o ścianę i przyciskając kolana do piersi.
164
- Pewnie dlatego, że przez cały czas zajęta byłaś nauką. Ale chyba przyjaźniłaś się z Robbym Eversem? Pamiętam, że zawsze chodziliście razem i rozmawialiście. Wiesz, że niewiele brakowało, żebym poszła z nim na bal maturalny? Owszem, wiedziałam o tym. - Sądziłam, że to byłoby coś, gdyby taki chłopak jak Robby mnie polubił, wiesz? Spojrzałam na nią z kompletnym zaskoczeniem. - Jak to? Przecież lubili cię wszyscy chłopcy. - Wszyscy chłopcy chcieli się ze mną przespać - poprawiła mnie. - Ale Robby był inny. Pewnie dobrze o tym wiesz, bo przecież przyjaźniłaś się z nim. Był inteligentny i romantyczny, a do tego przystojny. Interesował się różnymi rzeczami. Wydawało mi się, że jeśli Robby mnie polubi i zechce ze mną pójść na ten bal, to będzie znaczyło, że jestem coś warta, rozumiesz? Bo on był bardzo uczciwy. Nie umawiałby się z dziewczyną tylko dlatego, że była ładna albo że miała duży biust.
RS
Ha. Wcale nie byłam tego taka pewna. Owszem, Robby był bardzo uczciwy, ale to, co go pociągało w Natashy, to nie było dobre serce. Kto wiedział, czy miała dobre serce? Była popularna w szkole nie dlatego, że aktywnie działała na rzecz ochrony wielorybów albo że sprzedała najwięcej egzemplarzy gazetki szkolnej. Czy Gnat chciała w to wierzyć, czy nie, Robby zakochał się w niej, bo była piękna i miała duże piersi. "Była dziewczyną z marzeń i na krótką chwilę jego marzenia się spełniły. - Dlaczego w końcu z nim nie poszłaś? Dlaczego wróciłaś do Jimmy'ego? - Bo mnie przeprosił. Wyszeptał mi do ucha kilka słodkich bzdur i powiedział, że nie mogę pójść na bal z nikim innym, a ja znów dałam się na to nabrać. - Złamałaś serce Robby'emu. Dopiero gdy to powiedziałam, zrozumiałam, że naprawdę tak było. A to oznaczało, że Robby musiał w niej widzieć coś więcej niż tylko twarz i ciało. Nie rozpaczał po utraconej randce z najpopularniejszą dziewczyną w szkole, tylko po utracie własnych marzeń. - Bardzo źle się z tym czułam - powiedziała Natasha. - Napisałam do niego list. Próbowałam mu wyjaśnić, że Jimmy miał nade mną władzę już od szóstej klasy podstawówki. Ale potem już nie chciał ze mną rozmawiać.
165
Nie widziałam sensu, by mówić Gnat, że podkochiwałam się w Robbym i że ukradła mi go. Nie dlatego, że wtedy odniosła zwycięstwo; przeciwnie, dlatego, że okazało się, iż to nie było żadne zwycięstwo. W gruncie rzeczy była to porażka. Natasha przegrała, bo przekonała się, jakiego przyjaciela mogłaby mieć w Robbym. Przegrała, kochając tego durnia, Jimmy'ego Alfonzo. - Co się stało z Jimmym po szkole? - zapytałam. - Masz z nim kontakt? Potrząsnęła głową z uśmiechem. - Przeprowadził się do Las Vegas. Pracował w kasynie. Dostałam od niego pocztówkę. Napisał, że ożenił się z jakąś tancerką. Nigdy już potem o nim nie słyszałam, i bardzo dobrze. - Och! Och, tak! Och, ooooooch! Natasha spojrzała na mnie, szeroko otwierając oczy. - Tak! Tak! Ooooch! Zachichotała, zasłaniając usta ręką. - Daj mi go. Tak! Och! Och! Och! - Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp. - Ooooch!
RS
Obydwie zgięłyśmy się w pół ze śmiechu.
- Nie możesz tu zostać w tych warunkach - stwierdziła Natasha, z trudem łapiąc oddech. - Chcesz pójść do mnie? Mam bardzo wygodną rozkładaną kanapę i centralną klimatyzację.
Zapraszała mnie na dwuosobowe przyjęcie w łóżku? Nie byłam pewna, czy powinnam się zgodzić. Sama nie wiedziałam, czy podoba mi się ta nowa przyjaźń. Miłośnik Opery podkręcił muzykę głośniej. Nie znałam tej opery. - Chodź, Jane - uśmiechnęła się Natasha. - Będzie wesoło. Poza tym bardzo miło jest mieć kogoś, z kim można porozmawiać. Kogoś, kto zna mnie z dawnych czasów, wiesz? Twoje życie jest takie pozbierane, a moje to zupełny bałagan... - Och tak! Och! Och! Ooooch! - Wynośmy się stąd - oświadczyłam i obydwie znów wybuchnęłyśmy śmiechem.
166
ROZDZIAŁ JEDENASTY Jak mogłam odrzucić zaproszenie, które pozwalało mi obejrzeć jaskinię Gnat? Nigdy jeszcze nie byłam w żadnym mieszkaniu między Lexington Avenue a Central Parkiem i nie zdziwiłabym się, gdybym zobaczyła ściany wysadzane diamentami. Okazało się, że małe, lecz komfortowe mieszkanie Gnat pierwotnie było pomieszczeniem dla służby w miejskiej rezydencji. Na ścianach nie było diamentów, co więcej, mieszkanie znajdowało się w suterenie, a tym samym miało dekoracyjne kraty w oknach z widokiem na buty przechodniów. Moja żałosna kawalerka w każdym razie miała lepszy widok, no i dochodziło tam światło słoneczne. - Jane, czy chcesz racuchy z orzechami, czy zwykłe?! - zawołała Natasha z kuchni. Zerknęłam na zegarek. Była ósma rano. Miałam jeszcze dość czasu, by przed dzać sama.
RS
wyjściem do pracy zjeść domowe śniadanie, którego ponadto nie musiałam przyrzą- Bardzo lubię orzechowe! - odkrzyknęłam. Ostatnio w modzie było gotowanie i kosztowne kursy kulinarne, więc nie dziwiło mnie, że Gnat umie sobie poradzić z patelnią i ciastem z torebki. Złożyłam kanapę i wrzuciłam poduszki na miejsce. - Czy mogę ci w czymś pomóc? - Nie - odrzekła i po chwili stanęła w progu z talerzem fantastycznie pachnących racuchów. Postawiła talerz na stoliku w malutkim kąciku jadalnym przy oknie. Przygotowała całą ucztę: dzbanek kawy o aromacie orzechów laskowych, sok pomarańczowy, sałatka owocowa i teraz jeszcze racuchy. - Właściwie mogłybyśmy popracować przy śniadaniu - powiedziała, zeskakując z krzesła. - Skończę dzisiaj ostateczną wersję pierwszego rozdziału i przyślę ci faksem przed trzecią, dobrze? Skinęłam głową. - W takim razie będę mogła dzisiaj zrobić streszczenie, jutro je wygładzić i Jeremy dostanie je w piątek z samego rana.
167
- Jeremy to przystojniak, prawda? - stwierdziła Natasha, dolewając mi kawy. Nie sądzisz, że on wygląda jak James Bond? Jak się nazywał ten aktor? - Pierce Brosnan - podpowiedziałam. Naraz racuchy nabrały smaku tektury, ale szybko uświadomiłam sobie, że nie mam się o co martwić. Natasha nie mogła podrywać Jeremy'ego, bo była już zajęta. Ufff. - Racja, Pierce Brosnan! Mmm, jest o czym pomarzyć. To dobrze, że jestem prawie mężatką, bo inaczej natychmiast bym się nim zajęła. Owszem, ja też bardzo się cieszyłam, że Natasha nie jest wolna. Mimo że w moim życiu pojawił się Timothy Rommely, chybabym umarła, gdyby Gnatashy udało się uwieść jedynego mężczyznę, o jakim marzyłam przez kilka ostatnich lat. - Chcesz śmietankę do kawy czy wystarczy ci mleko? Mam jedno i drugie. - Wystarczy mleko. - Pójdę po szkic trzeciego rozdziału. Zaraz wrócę - powiedziała i zniknęła w sypialni.
RS
Nawet o ósmej rano wyglądała przepięknie. Była bez makijażu, włosy związała w luźny węzeł na karku. Delikatne, pojedyncze kosmyki opadały jej wokół twarzy. Miała na sobie jasnoniebieską koszulkę na ramiączkach, z mikrofibry, i levisy, które doskonale na niej leżały. Była boso, a na jednym z palców u nóg nosiła srebrny pierścionek. Nawet gdybym włożyła na siebie dokładnie takie same rzeczy, nigdy nie wyglądałabym tak jak ona. Gdy w środku nocy dotarłyśmy do jej mieszkania, zachowywała się wobec mnie tak samo opiekuńczo jak ciocia Ina, gdy przychodziłam do niej z wizytą. Czy jest ci wygodnie, czy niczego nie potrzebujesz, czy jesteś pewna, że ten koc jest dość ciepły, czy chcesz pożyczyć skarpetki? Może była dla mnie miła, bo uważała, że w moich rękach spoczywa los jej książki. Gdyby tylko wiedziała, że jest akurat odwrotnie - to od jej wspomnień zależał kurs mojego życia. Rozmawiałyśmy jeszcze trochę w salonie, przede wszystkim o tym, jak ładnie Dana wyrosła, o wręczaniu prezentów w najbliższą sobotę, i tak dalej. Rozmowa o Danie i jej ślubie podziałała na mnie jak tabletka usypiająca; zaczęłam ziewać jak hipopotam, więc Gnat rozłożyła dla mnie kanapę w salonie, urządzonym znacznie bardziej swojsko, niż się po niej spodziewałam. Gdy wreszcie przyłożyłam głowę do
168
poduszki, była prawie druga. Natychmiast usnęłam, a gdy się obudziłam, Gnat mieszała już ciasto na racuchy. Może zachowywała się tak miło, bo powiedziała mi więcej, niż zamierzała. Czy zaczynała już żałować swego nocnego kryzysu, zwierzeń o ciąży i o Jimmym Alfonzo? Zadzwonił telefon. Natasha weszła do salonu, trzymając w jednej ręce plik papieru, a w drugiej bezprzewodową słuchawkę. - Cześć, mamo! - zawołała sztucznie radosnym tonem. - Cieszę się, że oddzwoniłaś. Nie, nie to chciałam powiedzieć. Wiem przecież, że obydwoje z tatą jesteście bardzo zajęci. Chciałam ci tylko podziękować za telefon, i to wszystko. Zadzwoniłam, bo chciałabym odwiedzić was w sobotę. Mam dla was prezent. Dobrze, w porządku. Mogę przyjechać później, około wpół do czwartej. Nie, nie mam nic przeciwko temu. Kilka godzin nie sprawia mi żadnej różnicy. Nie, nic się nie stało. To przecież tylko kilka przystanków pociągiem.
RS
Polałam racuchy syropem klonowym, udając, że nie słyszę, jak głos podejrzanie grzęźnie w gardle Natashy. Nietrudno było się domyślić, że rodzice wcale nie mają ochoty na jej odwiedziny. A więc jednak mówiła prawdę. Nie lubili jej. Ciekawa byłam dlaczego. W konspekcie nie podawała żadnych szczegółów, napisała tylko, że nie rozmawiają ani nie widują się zbyt często. - Hej, zgadnij, kto teraz jest u mnie?! - zawołała nadmiernie radosnym tonem. Jane Gregg. Pamiętasz ją? Tak, zgadza się, kuzynka Dany Dreer. To prawda, znałyście się z mamą Jane. Może. Nie wiem. Mogę ją zapytać. Poczekasz chwilę? O co chciała mnie zapytać? - Jane, moja mama pyta, czy chciałabyś odwiedzić ich razem ze mną w sobotę. Wiem, że masz tę uroczystość u Dany, więc może mogłabyś dołączyć do nas później? Naraz poczułam ochotę, by zapalić papierosa. Nie. Nie jednego. Całą paczkę. Już od dłuższego czasu czułam się dobrze, ale w tej chwili pragnienie nikotyny stało się tak silne, że nogi się pode mną ugięły. Miałam pojechać z Gnat do jej rodziców? I to po odcierpieniu imprezy Dany? Wszystko, czego pragnęłam na sobotnie popołudnie, to zamknąć się w domu i rozważać, w co mam się ubrać na randkę z Timothym.
169
Ale Natasha czekała na odpowiedź. Wyraz jej twarzy był nieprzenikniony, czułam jednak, że to dla niej ważne, bym się zgodziła. - Uhm, dobrze - wyjąkałam. Rozpromieniła się i zdjęła rękę z mikrofonu. - Mamo, Jane może przyjechać. Tak. Dobrze. W takim razie o czwartej. Czy mam coś ze sobą przywieźć? Na pewno? Dobrze, skoro tak, to do zobaczenia. Wyłączyła telefon i rzuciła go na kanapę. - Moja mama bardzo się cieszy, że cię zobaczy. Bardzo lubiła twoją mamę. Skwitowałam to uśmiechem. - Naprawdę muszę już iść, bo Remke urwie mi głowę. Dziś rano mamy zebranie. - To było kłamstwo, ale musiałam się stąd wydostać. Musiałam się oddalić od Natashy. Ni stąd, ni zowąd doszło do tego, że wybierałam się z nią na rodzinne spotkanie, a ona mi opowiadała, że jej mama uwielbiała moją mamę. Czy jej się wydawało, że jest moją nową przyjaciółką? Dlaczego właściwie zgodziłam się pójść z nią na tę wizytę? Dlaczego
RS
zgodziłam się na nocleg w jej mieszkaniu? Czy tylko z ciekawości? Jakaś część mnie była zadowolona z obecnego stanu rzeczy. Stałam się nie tylko redaktorem wspomnień, ale również powiernicą Natashy. Ze względu na pracę nad jej książką i tak już dużo o niej wiedziałam, ale to było co innego. Stosunki między nami niebezpiecznie zaczynały się zbliżać do granicy przyjaźni. A do tego nie zamierzałam dopuścić. Jeszcze czego. Mogłam ją wesprzeć w rozmowie z rodzicami po to, by udało jej się zachować równowagę psychiczną, dopóki nie skończy pisać tej idiotycznej książki, a potem niech sobie radzi sama. Zresztą przecież wcale nie będzie sama. Urodzi dziecko i ma chłopaka, który mieszka na łodzi i który właśnie jej się oświadczył. Punktualnie o dziewiątej w piątek rano położyłam na biurku Jeremy'ego skrót pierwszego rozdziału „Spadającej gwiazdy". To nie ja wymyśliłam ten tytuł. Zrobił to sam Remke. Upierał się, że „S" jest bardzo zmysłową literą, a poza tym słowo „spadająca" wzbudzi współczucie czytelników i sprawi, że zapragną dowiedzieć się, co to dokładnie oznacza. Natasha wykazała się nadspodziewanie dużą dozą zdrowego rozsądku. Uznała, że tytuł jest głupi, ale dobry pod względem marketingowym, i dała mu swoje błogosławieństwo. Morgan była wstrząśnięta, że jej propozycja, „Knebel",
170
nie została przyjęta. Superpomysł, Morgan. W każdym razie Remke chciał, żeby tytuł był krótki, co pozwalało umieścić na okładce dużą, prowokacyjną fotografię Gnat w pełnej krasie. Daisy, szefowa grafików, proponowała, żeby obok Natashy znalazł się elegancki mężczyzna z zasłoniętą twarzą, symbolizujący Aktora. Jej zdaniem to jeszcze podniosłoby rynkową atrakcyjność okładki. Ja uznałam, że to świetny pomysł, ale Remke wciąż się nad nim zastanawiał. Za oknem Jeremy'ego zagrzmiało i na niebie pojawiła się błyskawica. Czy to miał być omen? Nie, po prostu zwykły deszcz. Przez dwa ostatnie wieczory wygładzałam i udoskonalałam skrót pornograficznego pierwszego rozdziału. Uważałam, że ten rozdział był całkiem dobrze napisany i zawierał dużą dawkę emocji. Ale ostatecznym sędzią miał pozostać Jeremy. Rozsiadłam się w swoim gabinecie i zaczęłam czytać poprawiony rozdział drugi. W każdym razie próbowałam, ale w korytarzu usłyszałam odgłosy, których nie sposób było pomylić z niczym innym: dźwięki wydawane przez dziecko. To mogło
RS
oznaczać tylko jedno: Gwen przyprowadziła tu O. Welle. Komputer zawiadomił mnie o nadejściu poczty. Była wiadomość od Timothy'ego, który chciał mi jutro sam przyrządzić kolację - swoją specjalność. A jeśli nie miałam na to ochoty, to mogliśmy się wybrać do meksykańskiej restauracji. Hm. Czy to oznaczało, że na jutrzejszy wieczór zaplanował Wielkie Uwiedzenie? Trzecia randka często kończyła się seksem. Czy było na to za wcześnie? Sama nie wiedziałam. Czuliśmy się ze sobą fantastycznie, a w czwartek po południu zadzwonił tylko po to, żeby powiedzieć mi cześć. Podobno związki tworzyły się właśnie na trzeciej randce. Ale przedwczesny seks często zabijał potencjał związku. Zawsze jedna ze stron oczekiwała więcej niż druga. I tym kimś z reguły byłam ja. Następna wiadomość pochodziła od Eloise. Dzisiejsza sesja Okrągłego Stołu miała się odbyć w Bloomingdale's. Eloise chciała zarejestrować tam listę prezentów ślubnych, a ja mogłam przy okazji kupić prezent dla kuzynki. A więc Eloise w dalszym ciągu zamierzała wyjść za Serge'a. Inaczej nie rejestrowałaby listy prezentów, Poprzedniego dnia powiedziała mi, że dzwoniła do Amandy i poinformowała ją o swoich zaręczynach. Podobno Amanda była tak samo zaskoczona jak ja, ale złożyła jej gratulacje. Znałam Amandę Frank. Skoro Eloise twierdziła, że kocha Serge'a i chce
171
wyjść za niego za mąż, Amanda nie potrzebowała wiedzieć niczego więcej. Nie lubiła się wtrącać w sprawy innych i traktowała serio wszystko, co ludzie jej mówili. A poza tym miała pewien irytujący zwyczaj: wszystkich traktowała jak dorosłych. Amanda już odpowiedziała na propozycję Eloise z entuzjazmem. Ja również przesłałam swoją zgodę. Jadłyśmy razem lunch przez dwa ostatnie dni, ale Eloise była bardzo cicha i do tego stopnia pogrążona we własnych myślach, że nawet nie zareagowała na wiadomość o moim noclegu u Gnat. Wciąż jeszcze nie powiedziała babci o swoich zaręczynach. Wiedziałam tylko ja i Amanda. W pracy Eloise nosiła pierścionek zwrócony brylantem do środka, żeby uniknąć pytań. Przez kilka ostatnich wieczorów wychodziła gdzieś sama, a ja pracowałam nad skrótem rozdziału, więc nie spędzałyśmy razem wiele czasu. Poprzedniego dnia zapytałam ją, czy jest na mnie zła o moją reakcję na jej zaręczyny, i przysięgała, że nie. Rozumiała moje obawy ze względu na to, co sama mówiła o Serge'u wcześniej. Brakowało mi jej, ale zniknie z mojego życia.
RS
pomyślałam, że właściwie powinnam się przyzwyczajać do tego, że Eloise po części Gnat nie napisała nic osobistego, przysłała tylko poprawiony rozdział drugi i pierwszą wersję trzeciego, którą zamierzałam przeczytać po południu. Zastanawiałam się, czy powinnam jej kupić w Bloomingdale's jakiś prezent z okazji ciąży. Co się kupowało dziecku, którego płeć pozostawała nieznana? Może powinnam pójść raczej do Baby Gap i poprosić sprzedawców o pomoc. - Tu jesteś! Uch-uch. To był głos Gwen. - Powiedz: ooo do Jane-Jane - ćwierkała do Olivii, która leżała w wózku, wpatrując się we mnie najbardziej niebieskimi oczami na świecie. Miała długie rzęsy i delikatne jasne włoski. Naprawdę była śliczna. - Och, jak ona szybko rośnie! - wykrzyknęłam, starając się jak najlepiej udawać zainteresowanie. - Livie dzisiaj się uśmiechnęła, prawda, skarbie? Zabrałam ją do pediatry, bo jej kupka wydawała mi się za ciemna, ale lekarz mówi, że chyba wszystko w porządku. Tiaaak, dobra kupka, w poziądku - powtórzyła dziecinnym głosikiem. Czy można było coś na to odpowiedzieć? Myślę, że nie.
172
- Co słychać u twojego przystojnego chłopaka? - zapytała Gwen. - Jak on ma na imię? Palant z muzeum. - To był tylko znajomy. Ale mam innego chłopaka. Na imię ma Timothy. - Och! To wspaniale, Jane. To miło, że masz przyjaciół i chłopaka. Korzystasz z uroków nowojorskiego życia. Ja w twoim wieku tylko pracowałam, pracowałam i pracowałam! Zastanawiam się, jakim cudem udało mi się wyjść za mąż! Patrzyła na moje biurko, a w każdym razie próbowała, bo moje ramiona zasłaniały jej widok. O co jej chodziło? I kogo ona chciała oszukać? Ona i jej mąż byli parą od pierwszego roku college'u. Nie mogłam się nadziwić, jak dwóm najbardziej obłudnym osobom w całych Stanach Zjednoczonych udało się wzajemnie odnaleźć. Zadzwonił interkom na moim biurku. - Jaaane. Czy Gwen jest u ciebie? - Uhm. spotkania z nią?
RS
- Czy mogłabyś jej powtórzyć, że Williaaam i Jereeemy są już gotowi do - To do mnie! - ożywiła się Gwen. - Powiedz do widzenia miłej Jane-Jane zapiszczała do Olivii.
- Och, Gwen, poczekaj chwilę. Co twoim zdaniem powinnam kupić przyjaciółce, która właśnie powiedziała mi, że jest w ciąży? Jeszcze nawet nic nie widać. - Na pewno nie popełnisz błędu, jeśli kupisz przyszłej mamie książkę „Czego oczekiwać, gdy oczekujesz dziecka". Ja przeczytałam ją w ciąży chyba ze trzy razy. Do zobaczenia później! Chodź, Livieloo. Pobawisz się teraz z Morgan, a mamusia pójdzie na zebranie. Gwen pociągnęła wózek przez korytarz do klitki Morgan, która miała zająć się małą na czas zebrania. „Czego oczekiwać, gdy oczekujesz dziecka". Świetny pomysł, bardzo stosowny, zważywszy na to, że Gnat martwiła się o swoje instynkty macierzyńskie. Pomyślałam, że jutro rano w drodze do pracy wstąpię do księgarni Barnes & Noble.
173
Zaczęłam czytać drugi rozdział wspomnień Gnat i właśnie dochodziłam do pikantnego fragmentu o wszystkich mężczyznach, z którymi musiała się przespać, żeby przebrnąć przez castingi w Hollywood, gdy Morgan zadzwoniła i poinformowała mnie, że jestem oczekiwana w sali konferencyjnej. Gdy tam weszłam, Remke, Jeremy i Gwen siedzieli na swoich zwykłych miejscach. Nikt na mnie nie spojrzał. Remke jak zwykle przeglądał karteluszki, Jeremy czytał - oho - mój skrót, a Gwen przyglądała się nitkom w swojej spódnicy. Och, Boże. Czyżbym miała stracić pracę? - Dalej, dalej - zniecierpliwił się Remke, spoglądając na mnie ponad oprawkami okularów. - Usiądź. Usiadłam i czekałam. - Gwen chce porozmawiać o książce Nutley - zaczął Remke. - No cóż, chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko przebiega bez zakłóceń sama, bez niczyjego wsparcia.
RS
wyjaśniła Gwen, zwracając się do mnie. - Martwi mnie to, że zostałaś z tą książką - Wszystko układa się dobrze - powiedziałam. - Natasha ciężko pracuje i udaje mi się wydobyć z niej bardzo ciekawy materiał...
- Jestem pewna, że obydwie bardzo się staracie - przerwała mi Gwen. - Jeśli nadal będziesz tak pracować i zdobędziesz jeszcze trochę doświadczenia, to kiedyś staniesz się bardzo dobrym redaktorem. Ale na razie dopiero się uczysz. - Zwróciła fałszywie zmartwione spojrzenie na Remkego i Jeremy'ego. - Z przyjemnością podjęłabym się roli osoby wspierającej Jane. Mogłabym sprawdzać tekst w miarę postępów. Mogłabym również zadzwonić do Natashy, żeby wiedziała, że nad całym projektem czuwa starszy redaktor, który... Jeremy oderwał oczy od mojego skrótu i rzucił go na stół. - Gwen, Jane radzi sobie doskonale. Ten skrót pierwszego rozdziału jest znakomity. Absolutnie znakomity. Nie znalazłabyś tu niczego, co można by poprawić, żeby nadać całości bardziej wyrazisty charakter. Jane zna Natashę od dawna i widzę, że prowadzi ją bardzo dobrze. - W takim razie zamykamy ten temat - oświadczył Remke. - Dobra robota, Gregg.
174
- Jestem pod wrażeniem! - zawołała Gwen. - Dobrze cię wyszkoliłam, Jane! Udało się. Naprawdę tego dokonałam. Osiągnęłam cel. Gwen Welle zaczęła się mnie obawiać! - Black, zostań tu jeszcze na chwilę - powiedział Remke. - Porozmawiamy o tym chłopaku z Backstreet Boys. Gwen, jeśli ty również masz ochotę zostać, to chętnie posłucham, co o tym myślisz. - Och, to świetnie! - ucieszyła się Gwen. - Sprawdzę tylko, czy wszystko w porządku z Olivią. Obydwie wyszłyśmy na korytarz. Morgan, ćwierkająca nad Olivią, skinęła mi głową, gdy ją mijałam. Widocznie słyszała każde słowo z sali konferencyjnej i zrobiło na niej wrażenie to, że Gwen zaczęła się mnie obawiać. Gwendolyn Welle, starszy redaktor wszech czasów, czuła się przeze mnie zagrożona. Po sześciu latach ciężkiej harówki w końcu dopięłam swego. Nie mogłam się już doczekać, żeby powiedzieć o tym Eloise. Pobiegłam do jej pokoju, ale zajęta
RS
była rozmową z Daisy. Przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do Timothy'ego, ale wydawało mi się, że trochę na to za wcześnie. Nie doszliśmy jeszcze do etapu, kiedy ludzie dzwonią do siebie z lada powodu. Postanowiłam, że powiem mu jutro, gdy będzie mnie karmił własnoręcznie przyrządzonymi enchiladas. Taki sposób uczczenia mojego sukcesu zupełnie mi odpowiadał. Wróciłam do swojego pokoiku i wyładowałam euforię, obracając się dokoła na krześle jak na karuzeli. Znów odezwał się interkom. - Jaaane. - To jeszcze raz była Morgan. - Przyjdź do sali konferencyjnej. Jest spotkanie wszystkich pracowników. Spotkanie wszystkich pracowników? Czyżbym miała dostać awans? Na pewno tak. W innym wypadku po co Remke zwoływałby wszystkich w piątek? A więc Remke, Jeremy i Gwen zostali w sali konferencyjnej nie po to, by rozmawiać o Backstreet Boys, tylko o moim awansie! Wzięłam dwa głębokie oddechy, starając się wyglądać jak starszy redaktor. Wyciągnęłam puderniczkę i przypudrowałam błyszczący nos, potem przesunęłam po ustach błyszczykiem Ciemny Miód firmy Clinique. Na koniec jeszcze przegarnęłam włosy i poczułam się gotowa do odbierania gratulacji.
175
W sali konferencyjnej zebrali się wszyscy pracownicy działu wydawniczego i graficznego. Na stole stały dwie butelki szampana i plastikowe kubki, a obok talerz z ciastkami. O mój Boże. O mój Boże. Dostałam awans. To musiało być to. - Ponieważ jesteśmy tu dziś wszyscy, włącznie z Gwen - powiedział Jeremy uznałem, że to odpowiednia chwila, by ogłosić radosną wiadomość. Serce waliło mi jak oszalałe. A co będzie, jeśli nie uda mi się wykrztusić ani słowa, gdy Jeremy ogłosi mój awans? Zaczęłam oddychać głęboko. Jeremy odchrząknął. - Jestem niezmiernie szczęśliwy, mogąc ogłosić moje zaręczyny z Carolyn Klausner, wiceprezeską „Vogue''. Moje serce zatrzymało się. Poczułam na sobie czyjeś oczy. Ściśle biorąc, czworo oczu - dwoje należało do Morgan, a dwoje do Eloise. Wszyscy zaczęli bić brawo. Zmusiłam się do tego, by również zaklaskać. - Dalej, dalej - odezwał się Remke. - Wznieśmy toast.
RS
Gdy bąbelki zaczęły musować w plastikowych kubkach, Eloise niepostrzeżenie podeszła do mnie i uścisnęła mnie za rękę.
- Dobrze się czujesz? - zapytała szeptem. Skinęłam głową i oddałam jej uścisk. Nie byłam przygnębiona zaręczynami Jeremy'ego. Dziwne, ale nie byłam. A więc sobowtór Heidi Klum, wiceprezeska „Vogue" miała wyjść za niego za mąż. Za mojego Jeremy'ego, mężczyznę, o którym marzyłam przez pięć lat. A jednak jedynym powodem mojego przygnębienia było to, że dałam się nabrać i rozbudziłam w sobie nadzieję na awans. Może jednak Gwen nie miała powodów, żeby się mnie obawiać. Może po prostu uważała, że nie poradzę sobie samodzielnie z książką Natashy. Bloomingdale's był dla mnie tym, czym Tiffany's dla Holly Golightly. Tu nie mogło mnie spotkać nic złego. Najgorszą rzeczą mogło być unieważnienie mojej karty kredytowej za przekroczenie limitu albo spryskanie pięcioma różnymi rodzajami perfum przez nadgorliwe modelki. To prawda, Bloomingdale's nie należał do elity nowojorskich sklepów, ale w Barney's, Bendel's, a nawet w Saks czy Bergdorf's mogło się przydarzyć coś złego: sprzedawczynie taksowały tam wzrokiem twój strój, buty, torebkę, włosy i makijaż, zadzierały nosa i nawet nie pytały, czy mogą w czymś pomóc.
176
Moją ulubioną częścią sklepu był parter z kosmetykami, dodatkami, rajstopami i biżuterią. W Bloomies można było spędzić całe popołudnie, nie wydając ani grosza: dać sobie zrobić darmowy makijaż, przymierzać ubrania i buty, na które nigdy nie mogłabym sobie pozwolić, urządzić w wyobraźni całe mieszkanie. A dodatkową premią było obserwowanie ludzi. Okrągły Stół spotkał się tym razem przed ladą MAC, gdzie można było wypróbować szminki. Potem miałyśmy pójść do rejestracji, by Eloise mogła wypełnić papiery. W tej chwili wypytywała wizażystę MAC o makijaże stosowne dla panny młodej. Jak na kobietę, która zalewała się łzami, opowiadając swojej najbliższej przyjaciółce o zaręczynach, sunęła do przodu pełną parą. - Hej tam! - zawołała Amanda, machając do nas ręką i przedzierając się przez tłum. Wypatrzyła luźniejsze miejsce przy ladzie ze szminkami i właśnie testowała lśniąco różową. - Co o tym myślicie? - zapytała, wydymając wargi. Eloise pocałowała ją w usta i powiedziała:
RS
- Teraz możesz zobaczyć, jak to wygląda na mnie. - Na zaręczonej kobiecie wszystko wygląda całkiem inaczej - pokręciła głową Amanda. - Kiedy cera nabiera blasku, różowy staje się jeszcze bardziej różowy. Ale Eloise wcale nie nabrała blasku. Udawała tylko, że jest szczęśliwa, i dobrze o tym wiedziała. Zastanawiałam się, czy Amanda również to zauważa. Poprzedniego dnia kilka razy czułam pokusę, by zadzwonić do Amandy i zapytać ją, co sądzi o zaręczynach Eloise, ale nie chciałam obgadywać El za plecami. Zresztą Amanda nie znała jej tak dobrze jak ja i nie chciałam, żeby źle mnie zrozumiała. Mogła sobie pomyśleć, że jestem zazdrosna albo coś w tym rodzaju. Obawiałam się, że tak właśnie pomyśli. Sama nie wiedziałam dlaczego. Może dlatego, że one obydwie miały stałych chłopaków, a ja zaliczyłam dopiero dwie randki. - Wygląda na to, Jane, że ciebie również wkrótce czekają zaręczyny z Timothym! - oświadczyła Amanda. - Powiedział, że jest winien Jeffowi coś dużego, na przykład porsche'a, za to, że cię z nim poznał! Uśmiech omal nie rozerwał mi twarzy. - Naprawdę tak powiedział? - ucieszyłam się.
177
- Kto wie, może urządzimy sobie podwójne wesele - zauważyła Eloise. - To by dopiero było! - Czy mogę paniom w czymś pomóc? - zapytał dyżurny wizażysta. Byłam uratowana. Pod fachowym okiem doradcy o włosach pomalowanych na różowo Amanda i Eloise skupiły się na szminkach i lustrze. Podwójne wesele, pomyślałam. Na razie w zupełności wystarczał mi ślub Dany. Owszem, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby nosić na trzecim palcu zaręczynowy pierścionek albo żeby wziąć ślub w sali balowej hotelu Plaza. Ani przeciwko temu, żeby zostać żoną człowieka, którego kocham. Czyżbym była zazdrosna o Eloise? Nagle poczułam się jak Ally McBeal, gdy skurczyła się do rozmiarów swojego krzesełka. Nie wydawało mi się, bym była zazdrosna, ale może właśnie o to chodziło. Może byłam zazdrosna o to, że zostaję w tyle i tracę najlepszą przyjaciółkę. Po półgodzinie spędzonej na makijażu, która kosztowała nas po pięćdziesiąt
RS
dolarów w niepotrzebnych kosmetykach, poszłyśmy do rejestracji i z formularzami w ręku ruszyłyśmy do mojej drugiej ulubionej części sklepu, gdzie sprzedawano wyposażenie sypialni i łazienek. Najpierw obeszłyśmy całe piętro, a potem Eloise zaczęła wybierać to, co jej się podobało. Wkładałyśmy po jednej z tych rzeczy do koszyka, żeby mogła od razu sprawdzić, czy kolory pasują do siebie albo czy za chwilę coś innego nie spodoba jej się bardziej. Eloise wybrała grube, ciemnofioletowe ręczniki (dwadzieścia dolarów za ręcznik kąpielowy!), matę do łazienki ozdobioną malutkim łosiem z kreskówek, akcesoria w stylu art deco, zasłonę do prysznica z nadrukowanym plakatem z „Casablanki", który przedstawiał Ingrid Bergman i Humphreya Bogarta w gorącym uścisku. Dalej była kołdra z puchu, grubsza od mojej zimowej kurtki, poszwa na kołdrę, droższa od mojej kurtki, poduszki, małe i duże, puchowe i syntetyczne, prześcieradła i poszewki na poduszki od Calvina Kleina, flanelowe prześcieradła od Ralpha Laurena, puchowy materac i gadająca waga łazienkowa. W dwie godziny później Eloise oświadczyła, że zmieniła zdanie i woli jaśniejsze kolory. Zresztą, kto wie, czy Serge'owi to wszystko się spodoba? zastanawiała się na głos. Może byłoby lepiej, gdyby przyszli tu obydwoje i wybrali
178
wszystko razem. Tak więc wyczekałyśmy chwili, gdy nikt ze sprzedawców nie patrzył, i wyrzuciłyśmy całą zawartość koszyków na jedno z łóżek na wystawie. - Przenieśmy sesję Okrągłego Stołu do okrągłego stołu - stwierdziła Eloise z przygnębieniem. - Muszę się czegoś napić. Amanda i ja popatrzyłyśmy na siebie i skinęłyśmy głowami. W dziesięć minut później usiadłyśmy przy jednym z niskich, okrągłych stolików tuż obok kominka w „Arizonie 206", południowo-wschodniej restauracji naprzeciwko Bloomingdale's, a przed nami, na blacie stołu, pojawiły się zmrożone margarity, paczka marlboro lights i zapałki należące do Eloise, która uznała, że to nie jest odpowiednia chwila na pozbywanie się nałogu. - Naprawdę od zeszłej soboty ani razu nie zapaliłaś? - ucieszyła się Amanda. Och, Jane, to świetnie! - Wznieśmy toast za tygodniowy jubileusz Jane jako niepalącej zaproponowała Eloise.
RS
Wzniosłyśmy toast. Nie mogłam oderwać wzroku od znajomej, brązowo-białej paczki papierosów. Eloise przyznała, że w ciągu ostatniego tygodnia trochę popalała; między innymi dlatego starała się mnie unikać. Zapewniłam ją, że może zupełnie swobodnie palić przy mnie, ile tylko zechce. Ja rzuciłam w imię miłości. Ona już miała palącą miłość. I te słowa wreszcie przełamały napięcie. Od tej chwili sesja Okrągłego Stołu przy Wschodniej Pięćdziesiątej Dziewiątej nabrała tempa. - O, kurczę! - przypomniałam sobie. - Zapomniałam kupić prezent Danie! - Po prostu daj jej pieniądze - poradziła Amanda. - I tak wszystkim najbardziej zależy na pieniądzach. Nikt nie chce dostać kolejnego okropnego wazonu. - Przecież Dana wychodzi za miliardera - wzruszyłam ramionami. - Po co jej moje nędzne sto dolarów? - Bogaci ludzie mają obsesję na punkcie pieniędzy - stwierdziła Amanda. Nigdy nie mają ich dosyć, bo bardzo dużo wydają. Wierz mi, twoje nędzne sto dolarów przyda się do zapłacenia rachunku w Plaza. Jak myślisz, po co zapraszają aż tyle ludzi?
179
Coś w tym było. Dana miała obsesję na punkcie pieniędzy i statusu społecznego, ale mimo wszystko byłyśmy rodziną. - Ale czy ona nie uzna, że pieniądze to zbyt mało osobisty prezent od kuzynki? - Na pewno nie - pokręciła głową Eloise. - Uzna, że to bardzo właściwe. Podniosłam swoją margaritę. - Skoro obydwie tak uważacie... - Jane, czy na pewno dobrze się czujesz? Mówię o Jeremym - zagadnęła Eloise. Amanda popatrzyła na nas ze zdziwieniem. - A co się stało z Jeremym? - Ogłosił swoje zaręczyny z jakąś wiceprezeską „Vogue" - wyjaśniła Eloise, wydmuchując kłąb dymu w stronę sufitu. - Tak, zamiast ogłosić mój awans. - Oooch, tak mi przykro, Jane - powiedziała Amanda. - I jak się czujesz?
RS
Czułam się zupełnie dobrze, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Właściwie powinnam się rozpaść na kawałki. Mężczyzna, na punkcie którego od pięciu lat miałam obsesję, zaręczył się z inną kobietą, a ja myślałam tylko o tym, czy Gwen naprawdę czuła się przeze mnie zagrożona, czy nie. Gdzie moje skrwawione serce? Gdzie łzy rozpaczy? Gdzie chusteczki i baniaki lodów Haagen Dazs? Wszystko było w porządku i naprawdę cieszyłam się razem z Jeremym. Jak mogłabym nie cieszyć się ze szczęścia człowieka, który stanął w mojej obronie wobec Remkego i Gwen? Pochwalił moją pracę w najlepszej możliwej chwili, w najlepszym możliwym miejscu i w najlepszy możliwy sposób. Może po prostu dostałam od Jeremy'ego właśnie to, na czym mi zależało - aprobatę. Nie, to też nie było tak. Szalałam na jego punkcie, snułam o nim fantazje. Nie zależało mi na jego aprobacie, tylko na nim samym. Czy więc sprawił to Timothy? Czy dwie udane randki wystarczyły, żebym zupełnie zapomniała o Jeremym Blacku? Nie sądziłam, by to było możliwe. Więc o co chodziło? Może trudno mi było rozpaczać z powodu zaręczyn Jeremy'ego, gdy w moim własnym życiu wszystko układało się jak najlepiej. Jego pochwała za skrót rozdziału znaczyła dla mnie bardzo wiele. Byłam również pewna, że Gwen zdenerwowała się z
180
mojego powodu. Przypomniałam sobie, jak Gnat szlochała w moją poduszkę i prawie błagała swoją matkę, by ta pozwoliła się odwiedzić. Ja w każdym razie miałam ciocię Inę, wujka Charliego i nawet zrzędliwą babcię. Tych troje zrobiłoby dla mnie wszystko. Miałam jeszcze Eloise i Amandę, które również zrobiłyby dla mnie wszystko. I może nawet miałam Timothy'ego, który za dwadzieścia cztery godziny miał zawijać tortille z wypisanym na nich moim imieniem. Może po prostu znalazłam się w „odpowiednim miejscu", jak nazywały to poradniki udanego życia. Jak inaczej można byłoby wyjaśnić moją lakoniczną odpowiedź? - Czuję się zupełnie dobrze - odpowiedziałam. - Naprawdę. Dostanę awans, gdy Gnat skończy swoją książkę. Gdy już będą mieli to moje dziecko, pięknie wydane, następnego dnia będę starszym redaktorem. - Wznieśmy toast za zasłużony awans Jane - zaproponowała Eloise, podnosząc swoją szklankę. Stuknęłyśmy się i Eloise zapaliła kolejnego papierosa, bardzo uważając, by nie dmuchać dymem na Amandę i na mnie.
RS
- Naprawdę wybierasz się jutro do rodziców Gnat? - zapytała. Skinęłam głową i opowiedziałam Amandzie całą historię o nocnej wizycie Natashy. Płacz, piżamowe przyjęcie i rozmowę z najdroższą mamusią. - Chyba chciałaś powiedzieć: rozmowę jej matki z najdroższą córeczką poprawiła mnie Eloise. Zaskoczyła mnie. Zupełnie nie to miałam na myśli. Jakoś niepostrzeżenie, nie wiadomo kiedy, powstała we mnie odrobina współczucia dla Gnat. Może dlatego, że . dzięki jej pracy tak łatwo przyszło mi skondensować rozdział w doskonały skrót. Uratowała mnie przed pazurami Gwen. Teraz byłam jej coś winna, i to wszystko. - Czy ona też wybiera się na uroczystość Dany? - zapytała Amanda. - Nie. Ale pojedziemy razem metrem do Forest Hills. Gnat uważa, że zabawnie będzie pojechać linią F zamiast wynajmować samochód, ale trochę się boi jechać sama. - A co ona chce tam robić przez cały dzień, gdy ty będziesz jadła okropne gotowe potrawy i patrzyła, jak Dana otwiera jeden prezent za drugim? - zdziwiła się Eloise. - Nie wyobrażam sobie Natashy Nutley na zakupach w Banana Republic czy w Bolton's na Austin Street.
181
Ja też nie mogłam sobie tego wyobrazić. - Chce pochodzić po znajomych miejscach, przejść się pod szkołę i tak dalej, a potem mamy się spotkać w Starbucks za piętnaście czwarta i pomaszerować do jej rodziców. - Będziesz jutro bardzo zajęta - zauważyła Amanda. - Skąd weźmiesz jeszcze energię na wielką trzecią randkę z Timothym? Uśmiechnęłam się. Jedzenie i pozwalanie, by ktoś cię rozbierał, nie wymagało absolutnie żadnej energii.
ROZDZIAŁ DWUNASTY - Ja, uhm, mam coś dla ciebie - powiedziałam do Natashy, gdy w sobotę rano usiadłyśmy na twardych pomarańczowych siedzeniach pociągu linii F.
RS
Podałam jej torbę z emblematem Barnes & Noble. W księgarni zastanawiałam się, czy nie kupić jej okolicznościowej kartki, ale doszłam do wniosku, że to już byłoby za wiele. Ta książka była jednocześnie prezentem i kartką. - Co to takiego? - zapytała z zaskoczeniem. - Nie musiałaś mi niczego kupować! - Po prostu, uhm, przechodziłam dziś rano obok księgarni i zobaczyłam ją na wystawie, więc pomyślałam sobie, że może ci się przyda. Chyba że już ją masz. Natasha wyciągnęła z torby gruby tom „Czego oczekiwać, gdy oczekujesz dziecka" i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zaczęła przerzucać kartki. - Jane, jak miło, że o tym pomyślałaś! Bardzo ci dziękuję. Chciałam ją sobie kupić. Była w ciąży. Właśnie w tej chwili, właśnie tutaj rosło w niej nowe życie. Zastanawiałam się, jakie to jest wrażenie. Nie mogłam jej zwyczajnie zapytać: na pewno uznałaby, że to najdziwniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek słyszała. Ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak to jest, gdy się wie, że ma się w środku nowe życie, że w brzuchu rozwija się malutka wersja ciebie i twojego mężczyzny i z chwili na chwilę staje się coraz większa. Może nie czuje się jeszcze dziecka fizycznie, ale sama
182
świadomość jego istnienia musi być oszałamiająca. Chyba nie sposób czuć się wtedy samotnie. - Jane, nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna - rzekła Natasha. - Nie ma za co - uśmiechnęłam się. - Czy mogłabym dostać pani autograf? - przerwał nam czyjś głos. Obydwie z Natashą podniosłyśmy wzrok znad książki. Jakaś kobieta w średnim wieku uśmiechała się szeroko do Gnat, podsuwając jej kawałek papieru i długopis. - Przepraszam, że przeszkadzam - trajkotała z podnieceniem - ale uwielbiam panią i wszystkie pani filmy! Nie miałam pojęcia, że jeździ pani metrem! Co za niezwykła przygoda! Jest pani taka piękna! Jakie filmy? Przecież Gnat zagrała tylko parę epizodów w telewizji. - Taka jestem przejęta! - unosiła się kobieta. - Nie ma pani pojęcia, ile znaczyłby dla mnie pani autograf! . Jaka ja byłam głupia. Jeszcze poprzedniego wieczoru współczułam Natashy?
RS
Ha! Ona nie zasługiwała nawet na odrobinę współczucia. Była sławna. Pseudogwiazda czy nie. W tym roku wystąpiła już w tylu talk-show, że musiał ją rozpoznać każdy, kto oglądał telewizję. To wszystko było nieskończenie tandetne. Ta kobieta, podobnie jak setki innych, chciała mieć autograf Natashy tylko dlatego, że ta przespała się ze sławnym aktorem? Z aktorem, który mając kobietę w łóżku, kazał jej podpisywać dokumenty? Dlaczego coś takiego prowadziło do sławy? Teraz już rozumiałam, dlaczego Gnat chciała pojechać metrem, zamiast wynająć samochód. Po to, żeby przypadkowi pasażerowie bili się o jej autografy. Na szczęście pociąg był prawie pusty. Nie miałam ochoty spędzać całych czterdziestu minut, patrząc, jak Gnat wypisuje swoje nazwisko w ogromnej liczbie egzemplarzy. Z uśmiechem wzięła od kobiety długopis oraz kartkę i położyła ją na książce, a książkę na kolanach okrytych niezwykle, jak na nią, konserwatywną sukienką. Zwykle ubierała się w wydekoltowane koszulki, obcisłe spodnie i sandały na wysokich obcasach. Dziś natomiast miała jasnoniebieską lnianą sukienkę w stylu Audrey Hepburn, z małym, okrągłym dekoltem i rękawkami, sięgającą tuż za kolano. Nawet sandały miały obcasy rozsądnej wysokości. Zamiast torebki od Prady, Gucciego czy Louisa Vuittona na ramieniu miała dużą słomkową torbę w jasnoróżowym kolorze.
183
Wyglądała jak nauczycielka młodszych klas wybierająca się z uczniami na wycieczkę do Białego Domu, a nie niesławna Natasha Nutley w sobotnie przedpołudnie. Rzuciłam okiem na skrawek papieru, który Natasha podała kobiecie, i otworzyłam usta ze zdumienia. Na kartce, trochę nieczytelnym charakterem pisma, wypisane było nazwisko: Nicole Kidman. Kobieta spojrzała na autograf i promieniejąc, przycisnęła go do piersi. - Nie mogę się już doczekać, żeby opowiedzieć o tym mężowi! - wykrzyknęła i wreszcie sobie poszła. Zaraz. Czegoś tu nie zrozumiałam. Spojrzałam na Natashę. - Nicole Kidman? - Przecież chyba nie sądziłaś, że ona chciała mój autograf? Owszem, tak właśnie myślałam. - Dlaczego nie? Przecież jesteś sławna. - Może dla ciebie - powiedziała Natasha, opuszczając wzrok. - Ale nie dla Nicole Kidman.
RS
przeciętnego pasażera linii F albo dla przechodnia z ulicy. Ciągle ktoś mnie bierze za Ach, jakże mi cię żal, pomyślałam. Jakie to musi być okropne, gdy ktoś cię myli z jedną z najpiękniejszych aktorek na świecie.
- Ale skąd wiedziałaś, że ta kobieta nie chciała twojego autografu? - zdziwiłam się. - Przecież mogło się zdarzyć tak, że ona spojrzałaby na tę kartkę, zdziwiłaby się i powiedziała: Myślałam, że to pani Natasha Nutley. - No ale nie zrobiła tego, prawda? - zaśmiała się Natasha. - Ale... - Jane, po moim pierwszym występie w telewizji ktoś mnie poprosił o autograf. Tysiące razy ćwiczyłam podpis, oczekując tej właśnie chwili. Chłopak podał mi kawałek papieru, a ja z dumą napisałam „Natasha Nutley". On tymczasem popatrzył na podpis, potem na mnie, a następnie przyjrzał mi się uważniej i zawołał: „Hej, nie jesteś Nicole Kidman!" A potem zmiął kartkę i rzucił na ziemię. Współczucie powróciło. Bransoletki Gnat zadźwięczały, gdy odgarniała do tyłu swoje piękne włosy.
184
- Podniosłam tę kartkę, wygładziłam i włożyłam do torebki. Przez cały czas ją mam. Przypomina mi, że jestem kimś. Bez względu na wszystko, jestem kimś. - Oczywiście, że jesteś kimś - zdziwiłam się. - Jesteś popularna. Występowałaś w telewizji, a twoje zdjęcie było w tyłu pismach... - Nie. Nie o tym mówię - przerwała mi. - Bez względu na wszystko. Pomijając Aktora, talk-show, artykuły w gazetach i moją książkę, jestem kimś. Po prostu sobą. Za każdym razem, gdy o tym zapominam, wyciągam ten pomięty autograf, patrzę na niego i przypominam sobie, że muszę wierzyć w siebie. Więc co w tym złego, jeśli uszczęśliwię kogoś, podpisując się nazwiskiem Nicole Kidman? To mnie nic nie kosztuje, a komuś innemu sprawia radość i może opowiadać o tym przez cały następny tydzień. Mimo wszystko byłam pewna, że to musiało ją sporo kosztować. Umilkła i zaczęła przeglądać książkę. Nie miałam nic przeciwko zmianie tematu, ale na jaki? Nie zapytała mnie, czy czytałam jej wstępny szkic trzeciego
RS
rozdziału. Może czekała, aż sama powiem, co o nim myślę. Ale ja już byłam zmęczona mówieniem o niej, zmęczona jej życiem seksualnym, jej urodą i jej nieoczekiwanymi problemami.
- Zgadnij, kto się zaręczył! - wypaliłam. - Pierce Brosnan! - Naprawdę? - ożywiła się. - Z tą kobietą z „Vogue"? - Gdy skinęłam głową, gwizdnęła przeciągle. - No, no. Ostatni z dostępnych kawalerów w Nowym Jorku zostaje skreślony z listy. Muszę pamiętać, żeby kupić kartkę z gratulacjami dla Jeremy'ego, gdy będę dzisiaj na zakupach. - Chcesz poznać tajemnicę? - zapytałam. Spojrzała na mnie i skinęła głową. Kiedyś się w nim podkochiwałam. Dawno temu, gdy zaczęłam pracę w Posh. Czy to nie śmieszne? Och, Boże, co ja wyprawiałam? Gdy w „Blue Water Grill" spotkałam Natashę po raz pierwszy po wielu latach, wciskałam jej kłamstwo za kłamstwem. A teraz zaczęłam się jej zwierzać ze swoich prawdziwych sekretów? Chociaż właściwie powiedziałam jej tylko pół prawdy. Durzyłam się w Jeremym jeszcze tydzień temu, do dnia, gdy po raz pierwszy spotkałam Timothy'ego. Dlaczego? Ostatniego wieczoru długo się nad tym zastanawiałam, ale nie doszłam do żadnych wniosków. Jak to się
185
stało, że tak gładko przeszłam od marzeń o Jeremym, nadziei, że mnie zauważy, że mnie gdzieś zaprosi, do zupełnej obojętności na wiadomość o jego zaręczynach? Wciąż nie mogłam tego zrozumieć. - Nigdy nie próbowałaś go poderwać? - zapytała Natasha, gdy pociąg zatrzymał się na pierwszym przystanku w Queens. - Chyba nie mówisz poważnie? - zaśmiałam się. - Zupełnie poważnie. Dlaczego nie? - Racja - skwitowałam ironicznie. - Świetny dowcip. Powiedz mi jeszcze jakiś. - Jane! Jesteś piękną, inteligentną kobietą. Dlaczego nie miałabyś się spodobać Jeremy'emu? Teraz zaczynała się bawić w ciocię Inę. - Bardzo mi miło, że tak mówisz, Natasha, naprawdę, ale nie jestem aż taka głupia. Ja nie gram w jego lidze. Mógłby się zakochać w kimś takim jak ty, ale nie w kimś takim jak ja.
RS
Czyżbym właśnie przyznała się Natashy, że z całą pewnością nie jestem superredaktorką, która zarabia sto tysięcy rocznie? Owszem, właśnie to jej powiedziałam. Nie gram w jego lidze. Co się ze mną właściwie działo? Może powinnam powiedzieć coś jeszcze, żeby nie pomyślała sobie... Zatrzymała wzrok na mojej twarzy. - On jest zaręczony z wiceprezeską jednego z największych pism kobiecych na świecie. Wątpię, żeby interesowała go dziwka, a do tego niepijąca alkoholiczka. Otworzyłam usta ze zdumienia. - Natasha! Ja mogłam o niej tak myśleć, ale nie ona sama o sobie! A szczerze mówiąc, to nawet ja nie posuwałam się tak daleko. Czy naprawdę do tego stopnia brakowało jej szacunku do siebie? Jak to możliwe? Była taka piękna! Mylono ją z Nicole Kidman! Od pierwszej chwili po urodzeniu potrafiła owinąć sobie wszystkich wokół małego palca. Uśmiechami utorowała sobie bezkolizyjną drogę przez gimnazjum i liceum i została wybrana na królową szkoły. Obydwoje jej rodzice żyli i nadal mieszkali w domu, w którym się wychowała. Miała mieszkanie na Sześćdziesiątej Czwartej między alejami Park i Madison oraz
186
chłopaka, który mieszkał w Kalifornii na łodzi i niedawno jej się oświadczył. Miała podpisany kontrakt na książkę, która do końca życia powinna ją uczynić bogatą kobietą (o ile Remke nie mylił się w przewidywaniach jej sukcesu). Miała wydawcę, który za wszelką cenę chciał podpisać z nią umowę na drugą część jej wspomnień. A teraz jeszcze była w ciąży. Miała wszystko, absolutnie wszystko. Owszem, po drodze przeżyła parę rozczarowań, ale któż ich nie przeżył? - No dobrze, teraz żyję monogamicznie - dodała Natasha. - Załatałam problem z alkoholem. Ale gdy ktoś raz do tego stopnia się rozsypie, to ten bałagan zostaje już na zawsze. To wszystko jest we mnie przez cały czas i tylko czeka na okazję, by wyjść na zewnątrz. Jak myślisz, dlaczego tak się denerwuję na myśl, że zostanę matką? - Więc uważasz, że ludzie nie mogą się zmienić? - zapytałam, trochę zirytowana tym, że moje współczucie dla Natashy rosło z każdą chwilą. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że mówiła poważnie. Owszem, kiedyś szybko wskakiwała mężczyznom do łóżek, a do tego miała słabość do wódki z tonibyć dobrą matką.
RS
kiem, ale przecież teraz była trzeźwą, żyjącą w stałym związku kobietą, która chciała Naraz dotarła do mnie treść tej myśli i z wrażenia zrobiło mi się zimno. Natasha kiedyś była puszczalską alkoholiczką, a teraz przestała nią być. Przezwyciężenie obydwu tych słabości musiało być dla niej torturą. Pokonanie nawet jednego nałogu było już wystarczająco trudne. Co ja właściwie wiedziałam o tych światach i o tym, jaką siłą trzeba się wykazać, by po takich doświadczeniach stanąć na własnych nogach? Przecież ona się zmieniła! I wyszła z tego wszystkiego obronną ręką. Poradziła sobie więcej niż dobrze. Przeszła przez osobiste piekło i zwyciężyła. Dlaczego sama o tym nie wiedziała? Dlaczego wciąż uważała siebie za przegraną kobietę? - Natasha, przecież ty sama udowodniłaś, że ludzie potrafią się całkowicie zmienić. Jesteś tego chodzącym przykładem. Konspekt twojej książki dokumentuje to każdym słowem. Tak wiele przeszłaś. Jak możesz teraz mówić mi, że wcale się nie zmieniłaś? - Poczekaj tylko, aż pójdziemy do moich rodziców. Sama zobaczysz.
187
Czy naprawdę musiałam tam iść? Nie byłam pewna, czy zdołam to ścierpieć. Nie chciałam, żeby było mi przykro za Gnatashę Nutley. Nie chciałam jej polubić. Nie chciałam, by moje rozmowy z nią były bardziej intymne niż te, które w ostatnim tygodniu prowadziłam z Eloise. Chciałam, by Gnat w dalszym ciągu kojarzyła mi się tylko z burzą rudych loków i brzękiem bransoletek. Tymczasem ona na moich oczach przekształcała się w ludzką istotę. To nie było w porządku. Chciałam, by jej idiotyczny życiorys znów stał się dla mnie po prostu idiotyczny. - Hej, przepraszam bardzo, pani Kidman? - zagadnął nastolatek z zachwyconą twarzą, w czapce baseballowej obróconej daszkiem do tyłu. - Czy mógłbym dostać pani autograf? Drzwi windy otworzyły się na dziesiątym piętrze i poczułam zapach kawy o orzechowym aromacie. Za drzwiami mieszkania Karen Frieman rozlegały się głosy i śmiechy. Oho, pomyślałam, chyba się nie spóźniłam? Była dziesiąta czterdzieści, co oznaczało, że przyszłam o dziesięć minut za późno, a jednocześnie o dwadzieścia
RS
minut za wcześnie. Wszystkie przyjaciółki miały przyjść na wpół do jedenastej, a Dana o jedenastej. Za dziesięć jedenasta miałyśmy wszystkie przykucnąć, wpatrując się w drzwi, i gdy Dana wejdzie, wykrzyknąć jednogłośnie: „Niespodzianka!" Ciocia Ina w pseudofrancuskim stroju, do którego założenia wszystkie zostałyśmy zmuszone, na mój widok natychmiast zmarszczyła brwi. - Spóźniłaś się, młoda damo. Oparła ręce na biodrach obciągniętych luźnymi rybaczkami. Miała nawet białe szelki. Muszę przyznać, że było jej w tym do twarzy. Nosiła także beret na jasnorudych lokach. Mocno ujęła mnie pod brodę i pocałowała w policzek, a potem wytarła ślad po szmince, który zawsze przy tym zostawiała. Mieszkanie Karen było wypełnione po brzegi ludźmi. Siedem druhen nosiło francuskie stroje; Karen, druhna honorowa, musiała się wyróżniać na tle pozostałych, więc jako jedyna mogła nałożyć beret. A niech ją! A ja tak chciałam mieć podobny! (oczywiście żartuję). Zamówiłam wcześniej pięćdziesiąt pięć zaproszeń na dzisiejszą imprezę i co najmniej tyle kobiet znajdowało się teraz w salonie. Były tu przyjaciółki i sąsiadki cioci Iny, ale przede wszystkim przyjaciółki Dany z Forest Hills, college'u
188
oraz z Sak's i Bloomingdale's, gdzie Dana przez jakiś czas pracowała jako asystentka zaopatrzeniowca. - Ładnie wyglądasz - stwierdziła ciocia Ina, obrzucając mnie wzrokiem. Bogu dzięki, pamiętałam o właściwym stroju: czarne rybaczki, koszulka w czarno-białe paski i na szyi idiotyczny biały szaliczek z szyfonu. Zupełnie zapomniałam, że mam w domu taki szaliczek. Dostałam go w prezencie urodzinowym od Amandy przed dwoma laty, razem z parą kolczyków. - Masz łaciną cerę - dodała ciocia Ina. - Używasz jakiegoś nowego kosmetyku? Owszem. Nazywał się „W końcu jestem daleko od Natashy". Ta podróż metrem była nieco zbyt intensywna i zaskakująca jak na mój gust. Wzięłam głęboki oddech i wyrzuciłam Natashę z myśli. Wystarczyło, że miałam przed sobą perspektywę spędzenia paru godzin w domu jej rodziców, gdzie, z tego co wiedziałam, panowało wielkie napięcie. I jeszcze będę musiała z nią wrócić. A ona będzie gadała tylko o sobie, gdy ja chciałam rozmawiać wyłącznie o mnie, o mnie, o mnie... i o Timothym.
RS
Może to on był przyczyną renesansu mojej cery. Czy też raczej oczekiwanie na dzisiejszy wieczór, na chwilę, gdy jego ciemne oczy zatrzymają się na mnie i pojawi się w nich intensywny blask, gdy jego ciemne włosy dotkną mojej szyi, gdy... - Jesteś wreszcie! - zawołała babcia, podchodząc do mnie. Podała mi ciastko i szepnęła: - Uważaj, żeby nikt nie widział. Nie powinnyśmy nic jeść przed przyjściem Dany. Z porozumiewawczym uśmiechem wsunęłam ciastko do ust. Babcia również ubrana była w koszulkę w paski i szaliczek, ale zamiast rybaczek miała białą spódnicę. - Co słychać u pana Rommely'ego? - zapytała. - Nadal się widujecie? - Mamo, naturalnie, że się widują - odpowiedziała za mnie ciocia Ina. - To poważny związek. W poważnych związkach ludzie nie zrywają ze sobą co pięć minut. Oby tylko. - Dobrze, dobrze - machnęła ręką babcia. Wyciągnęła z torebki puderniczkę i szminkę i nałożyła na usta świeżą warstwę koralu. - Nie można już zapytać? Wiesz, Ethan Miles nadal jest wolny. - Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. - Jaki to miły człowiek. Czy wiesz, co zrobił wczoraj, gdy twoja ciocia i wujek przyszli mnie odwiedzić? Wujek Charlie rozpylał w korytarzu odświeżacz, żeby się pozbyć tego
189
okropnego zapachu dymu od Norwellów, którzy mieszkają naprzeciwko, i któż pojawił się wtedy na schodach, jak nie Ethan? Wracał właśnie z pracy. Wujek Charlie zapytał go, czy nie miałby ochoty na partyjkę szachów, i wiesz, co on na to powiedział? Oczywiście, z wielką przyjemnością. Zagrali dwie partie, a ja i twoja ciotka mogłyśmy sobie spokojnie porozmawiać. Możesz to sobie wyobrazić? Taki zapracowany młody człowiek znalazł czas, żeby uprzyjemnić życie wujkowi Charliemu! Babcia zupełnie nie zauważała najważniejszego aspektu tej sytuacji: Ethan Miles najwyraźniej nie miał niczego lepszego do roboty. - Więc kiedy znów się zobaczysz z Timothym? - zapytała ciocia Ina. - Dziś wieczorem? Za moich czasów randki odbywały się w sobotę. Skinęłam głową, - Nadal tak jest. Zaprosił mnie do siebie na kolację - powiedziałam i poniewczasie ugryzłam się w język.
RS
Chyba zupełnie zgłupiałam. Nie mówiło się własnej ciotce ani babci, że mężczyzna zabiera cię na randkę do swojego mieszkania. Nie miało żadnego znaczenia, czy ten związek trwał miesiące, czy lata. Na szczęście żadna z nich nie miała pojęcia o tym, że to miała być dopiero trzecia nasza randka. - Mam nadzieję, że to tylko jeden z twoich głupich żartów, Jane - stwierdziła Ina, znów opierając ręce na biodrach. - Tak - skinęłam głową. - Tylko żartowałam. Przepraszam. Wybieramy się, hm, na koncert do parku, a potem na kolację do jakiejś miłej restauracji. - Może do „Rainbow Room"? - uśmiechnęła się babcia. - To bardzo dobra restauracja. Za moich czasów wszyscy młodzi ludzie chodzili właśnie tam. Nigdy w życiu nie byłam w „Rainbow Room". Była to legenda podobna do Empire State Building i przedstawień na Broadwayu: coś dla turystów, nie dla nowojorczyków. Albo dla turystów oraz bogatych nowojorczyków. - Czym się Timothy zajmuje? - zapytała ciocia Ina. - Nie pamiętam, czy już nam mówiłaś. A więc oto nadeszła chwila, w której moje notowania w oczach ich obydwu miały gwałtownie wzrosnąć za sprawą jednego słowa.
190
- Nie, chyba nic o tym nie mówiłam. Jest lekarzem. Ciocia Ina i babcia popatrzyły na siebie i rozpromieniły się. - Lekarz! - wykrzyknęła babcia. - To dopiero coś! Chirurg? Aha, to zwykły lekarz już im nie wystarczał? Tu cię mam, pomyślałam, patrząc na babcię. - Na razie jest stażystą i jeszcze nie wie, w czym będzie się specjalizował, ale przymierza się do interny. - Będziesz następna - pokiwała głową ciocia Ina z mieszanką dumy, radości i rozczulenia w niebieskich oczach. - Jestem tego zupełnie pewna. Dana już obiecała, że wymierzy bukiet prosto w ciebie, więc pilnuj, żebyś na pewno go złapała. Będziesz miała dużą konkurencję. Wszystkie dziewczyny rzucą się na ten bukiet. To niech go sobie wezmą, pomyślałam, ale głośno powiedziałam: - Spróbuję. Za plecami skrzyżowałam palce. Nie miałam najmniejszego zamiaru
RS
uczestniczyć w tej żenującej prezentacji wolnego stanu. Niech sobie któraś Julie złapie ten bukiet. Będę musiała pamiętać, żeby wymknąć się do łazienki, gdy zauważę, że Dana zaczyna się przygotowywać.
Ciocia Ina wzięła w rękę kosmyk moich włosów. - Dlaczego ty tak prostujesz te włosy, Jane? Lekko pofalowane są ładniejsze! - Słuchajcie wszyscy! - zawołała Karen. - Jest prawie jedenasta. Od tej chwili przestajemy rozmawiać! Wyłączyła światła. Czułam zapach tuzina różnych perfum na tle orzechowego aromatu kawy. - Ciiisza! - syknęła Karen. U drzwi odezwał się dzwonek. - Kto tam?! - zawołała Karen. - To ja, Dana. - Wejdź, otwarte - powiedziała Karen, starając się o nonszalancję. Dana otworzyła drzwi i w tej samej chwili Karen zapaliła światła. - Niespodzianka! - wykrzyknęłyśmy chórem.
191
- O mój Boże. O mój Boże! - piszczała Dana. - Nie mogę w to uwierzyć! O mój Boże! Wszystkie druhny! Jak pięknie wyglądacie! O mój Boże! Gdy Dana obchodziła cały pokój, całując i ściskając pięćdziesiąt swoich najbliższych przyjaciółek oraz kilka krewnych, ja wyjrzałam przez okno. Z dziesiątego piętra miałam widok na całe Forest Hills. Ludzie wyglądali z tej wysokości jak mrówki. Zastanawiałam się, czy widzę w tej chwili Gnat. Ciekawa byłam, dokąd poszła, jakie miejsca wywoływały w niej wspomnienia. Znałam to uczucie wracania po własnych śladach, odwiedzania miejsc, w których spotkały nas najgorsze i najlepsze rzeczy. Po tym, jak Max ze mną zerwał, ciągnęło mnie na plac zabaw, na którym w dzieciństwie spędziłam mnóstwo czasu. Siedziałam tam godzinę, huśtając się na zbyt małej huśtawce i paląc jednego papierosa za drugim, aż poczułam się na tyle lepiej, by móc spokojnie wrócić do domu. Na tym placu zabaw jako dziecko spędziłam mnóstwo szczęśliwych chwil. Huśtałam się na tych huśtawkach i wspinałam na drabinki, gdy
RS
tato jeszcze żył, a Natasha nie mieszkała w Forest Hills. Dopiero później przeprowadziła się tu, by wprowadzić w moje życie poczucie niepewności i skraść serce chłopaka, którego podziwiałam. A Dana Dreer była wtedy jeszcze dzieckiem, wcale nie ładniejszym ode mnie. Dopiero wiek dojrzewania zmienił ją w księżniczkę, a mnie w przemądrzałą i nieśmiałą zarazem pseudoosobowość. Ten plac zabaw rozebrano trzy czy cztery lata temu i postawiono w tym miejscu nowy budynek mieszkalny. Gdy którejś niedzieli zatrzymałam się tam po wymuszonej wizycie u babci i zamiast placu zabaw zobaczyłam plac budowy, rozpłakałam się. Od tego czasu nie było już miejsca, w którym mogłabym poszukać pociechy. Pozostała mi tylko Eloise i kościół Świętej Moniki w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, po mszy. Karen puściła kasetę z Edith Piaf i ogłosiła, że można już zająć się bufetem. Natychmiast ustawiła się przed nim kolejka. Wyglądało na to, że nikt nie jadł śniadania wcześniej. Zrobiłam sobie kanapkę z bajgla posmarowanego serkiem z warzywami, dorzuciłam na wierzch wędzonego łososia, usiadłam na otomanie w kącie i spróbowałam stać się niewidzialna. W dwadzieścia minut później Karen uznała, że czas już, by Dana zaczęła otwierać prezenty. Nastąpiły brawa i okrzyki. Próbowałam
192
zostać tam, gdzie siedziałam, ale ciocia Ina spojrzała na mnie groźnie i wskazała mi krzesło obok siebie. Potulnie powlokłam się tam i usiadłam. Dana siedziała na krześle z wysokim oparciem, twarzą do wszystkich, a obok niej piętrzyła się góra prezentów. Oho, pomyślałam, może jednak trzeba było coś jej kupić zamiast tylko wsunąć studolarowy banknot do okolicznościowej kartki. Ale nie, Eloise i Amanda na pewno miały rację. Po co komu następny wazon albo ekspres do kawy? Ludzie woleli dostawać pieniądze, żeby móc z nimi zrobić, co zechcą. . Babcia podała Danie pierwszą paczkę, a jedna z druhen o imieniu Amy wzięła do ręki notesik i długopis i zajęła się zapisywaniem, który prezent jest od kogo, żeby potem Dana mogła rozesłać podziękowania. - Co kupiłaś Danie? - zapytała mnie szeptem ciocia Ina. Dana bardzo powoli rozwijała pierwszy prezent. Pomyślałam, że w tym tempie ceremonia zajmie mnóstwo czasu. - Dałam jej setkę.
RS
- Jane! - oburzyła się ciocia Ina.
- No co? - zdziwiłam się. - Przyjaciółki poradziły mi, żeby dać jej pieniądze. Ich zdaniem, tego właśnie wszyscy chcą.
- Od obcych! - syknęła ciocia, potrząsając głową. - Nie daje się pieniędzy kuzynce! Kupuje się jej prezent, coś osobistego! - Przykro mi - wzruszyłam ramionami. - Myślałam, że ucieszy się z pieniędzy. - Jane, przecież ona wychodzi za milionera. Nie potrzebuje twoich pieniędzy. - Dlatego, że mieszkam w klatce na szczury i zarabiam dwadzieścia sześć tysięcy rocznie? Że przy niej wyglądam żałośnie? Ciocia Ina znów powoli potrząsnęła głową. - Jane, mam już tego dość - szepnęła mi prosto do ucha. - Tu nie chodzi o ciebie, tylko o różnicę między tym, co właściwe, a tym, co niewłaściwe. Rodzina powinna poświęcić trochę czasu, żeby wybrać odpowiedni prezent. Nie daje się pieniędzy kuzynom. Nieważne, ile ma która z was, rozumiesz? Jak mogłam nie rozumieć? Przecież szeptała mi prosto do ucha. - Zobacz, mamo, co dostałam od Karen! - wykrzyknęła Dana na tle zawodzenia Edith. - Ten wspaniały plakat, który tak mi się spodobał w muzeum!
193
- Jak to miło! - odrzekła Ina z szerokim uśmiechem i znów zwróciła się do mnie. - Właśnie coś takiego można dać kuzynce. Coś, o czym wiesz, że będzie jej się podobało. Ten plakat na pewno nie kosztował więcej niż dwadzieścia cztery dolary, a nie można sobie wyobrazić lepszego prezentu. - Chcesz mi powiedzieć, że niczego nie potrafię zrobić tak jak trzeba, prawda? prychnęłam. - Mamo, zobacz, co Julie dla mnie zrobiła! Znów poczułam się jak zmniejszona Ally McBeal. Ciocia Ina zeskoczyła z krzesła i wydawała „ochy" i „achy" nad swetrem zrobionym na drutach. Korzystając z okazji, uciekłam na drugą stronę pokoju, udając, że robię to po to, żeby dolać sobie kawy. No dobra, zawaliłam sprawę. Czekałam z kupnem prezentu do ostatniej chwili, a potem w końcu i tak o nim zapomniałam. Ale gdybym wiedziała, że to takie ważne, to kupiłabym coś Danie nawet jeszcze dziś rano. - Janey, bardzo ci dziękuję! - zawołała Dana, wymachując moją kartką.
RS
Uśmiechnęłam się szeroko. Czy w głębi serca poczuła się urażona, czy też ciocia Ina to po prostu ciocia Ina? Nie byłam pewna. Niczego już nie byłam pewna. Chciałam tylko jednego: znaleźć się wreszcie w mieszkaniu Timothy'ego Rommely'ego, jeść enchiladas z kurczakiem, pić własnoręcznie przez niego przyrządzoną margaritę i zlizywać sól z jego ust. Ale czekały mnie jeszcze długie godziny spędzone na wizycie u Nutleyów oraz powrót do domu ekspresem z Nicole Kidman. Boże, jaką miałam ochotę zapalić. W Starbucks było pełno. Znalazłam Natashę przy długiej ladzie pod oknem. Miała na nosie okulary przeciwsłoneczne i czytała „The Village Voice". Na mój widok pomachała ręką i zeskoczyła ze stołka. Spojrzenie na nią nieoczekiwanie podniosło mnie na duchu, może dlatego, iż wiedziałam, że ona nie będzie na mnie krzyczeć. To była wielka ulga, móc spędzić trochę czasu w towarzystwie osoby, która uważała, że nic, co robię, nie może być niewłaściwe. Nieważne, czy to były tylko pozory. Może właśnie dlatego Gnat nie miała nic przeciwko podpisywaniu się cudzym nazwiskiem. Na te cztery sekundy stawała się kimś innym. - Jak tam wręczanie prezentów? - zapytała, wsuwając gazetę do słomkowej torby.
194
- Nawet nie pytaj. - Pokręciłam głową. - Zwykły rodzinny koszmar. - Nie może być gorzej niż w mojej rodzinie - mruknęła, kierując się do wyjścia. Jak naprawdę wyglądały stosunki w tej rodzinie? Byłam przekonana, że rodzice Natashy to tacy sami, irytujący, lecz kochani ludzie jak babcia, ciocia Ina i wujek Charlie. Należeli do innego pokolenia niż Natasha i ja, nie rozumieli nic z tego, co się do nich mówiło, i bez żadnych oporów wyrażali swoje opinie o wszystkim. Na tym właśnie polegała rodzina. Moi rodzice byli trochę inni, pewnie dlatego, że byli młodzi i szli z duchem czasu. Nutleyowie byli konserwatywni i zapewne trudniej się z nimi rozmawiało. Poza tym ktoś, kto przywykł, że świat nieustannie pada mu do stóp, musiał mieć kłopoty w relacjach z rodzicami, którzy widzieli własne dziecko w innej perspektywie. - Co robiłaś do tej pory? - zapytałam Natashę, gdy skręciłyśmy w uliczkę, przy której mieszkali jej rodzice. - Obeszłam różne miejsca. Byłam przy podstawówce i liceum - powiedziała,
RS
odgarniając włosy z twarzy. - Bardzo nostalgiczny spacer. Zawsze, gdy pokłóciłam się z Jimmym albo gdy rodzice na mnie nakrzyczeli, chodziłam na plac zabaw przy Russel Sage, siadałam pod moim ulubionym drzewem i płakałam. Przesiadywałam tam tak często, że w końcu zaczęłam uważać to drzewo za własne. Próbowałam nawet wyryć na nim swoje imię, ale wyrzeźbiłam tylko kawałek litery N. Szukałam dzisiaj tej litery, ale nie znalazłam. Pewnie czas i pogoda zatarły wyżłobienia. A więc ona też miała swoje miejsce. Może szkoda, że ja nie wybrałam drzewa. W przeciwieństwie do placu zabaw, drzewo wciąż by tu było. - Jesteśmy na miejscu - powiedziała, prowadząc mnie po schodkach na podwórko domu przy Austin Street. - Czy dobrze wyglądam? Nagle zrozumiałam, dlaczego wyglądała dzisiaj jak żona astronauty. Szła w odwiedziny do rodziców i najwyraźniej zależało jej na tym, by sprawiać wrażenie konserwatywnej, porządnej dziewczyny. Znów ogarnęło mnie współczucie. Trzeba przyznać, że bardzo się starała.
195
W milczeniu dojechałyśmy windą na czwarte piętro. Przed drzwiami z numerem 4K Natasha wzięła głęboki oddech, uśmiechnęła się do mnie i zapukała. Drzwi otworzyła jej matka. Natasha chciała ją objąć i pocałować, co wyraźnie zaskoczyło panią Nutley, i scena powitania wypadła dość niezręcznie. W końcu Natasha cmoknęła powietrze obok policzka matki. - Jane, jak miło cię widzieć! - zawołała pani Nutley. - Boże, jaka jesteś podobna do swojej matki, świeć Panie nad jej duszą. Wejdźcie, usiądźcie. Natasha, twój ojciec musiał na chwilę wyjść. Powinien niedługo wrócić. Natasha uśmiechnęła się ze zrozumieniem, ale widziałam, że była rozczarowana. Poszłyśmy za jej matką do salonu, który wyglądał tak samo jak piętnaście lat temu. Byłam tu jeden raz, gdy Natasha zaprosiła wszystkie dziewczynki z szóstej klasy na „popołudnie piękności". Od czwartej do siódmej po południu robiłyśmy sobie nawzajem makijaże, manicure i pedicure. To przyjęcie dobrze
RS
usposobiło wszystkich rodziców z klasy pani Greenman do Nutleyów. Natasha była najpopularniejszą dziewczynką w szkole, inne dzieci bezustannie opowiadały o niej w domu, więc zaproszenie sprawiło, że wszystkie dziewczynki poczuły się ważne, a z kolei rodzice nabrali przekonania, że ich dzieci znajdują się w towarzyskiej pierwszej lidze. Bliźniaczki Miner i ja byłyśmy pewne, że Nutleyowie zdawali sobie z tego sprawę i dlatego nalegali, by Natasha zaprosiła wszystkie dziewczynki albo żadnej. Podobnie jak w szkole, tu też natychmiast utworzyły się grupki. Lisa, Lora i ja znalazłyśmy spokojny kąt i tak samo jak wszyscy malowałyśmy sobie nawzajem paznokcie u stóp, śpiewając przy tym na głos. Nie chciałyśmy przyznać, że to była świetna zabawa i że zaproszenie sprawiło nam ogromną radość. Teraz Natasha i ja usiadłyśmy na sofie przykrytej plastikową folią, jak u rodziców Andrew Mackelroya na Delancey Street. Pani Nutley usiadła na twardym krześle po drugiej stronie stolika do kawy. Wyraz napięcia nie znikał z jej twarzy. - Częstujcie się - powiedziała, wskazując na dzbanek z mrożoną herbatą i talerz waniliowych wafelków. - Jane, słyszałam, że twoja kuzynka Dana wychodzi za mąż. Bardzo się cieszę.
196
- Na pewno jest pani bardzo dumna z Natashy - powiedziałam. - Tak wiele osiągnęła w tak młodym wieku! I okazało się, że jest bardzo dobrą pisarką! Pani Nutley nadal uśmiechała się do mnie z napięciem, popijając mrożoną herbatę. - Zdaje się, że zajmujesz się redakcją tej książki? Jak to się stało, że trafiłaś do wydawnictwa? Czy zawsze chciałaś tam pracować? Zerknęłam na Natashę i zobaczyłam na jej twarzy podobny, napięty uśmiech. Przez chwilę mówiłam coś o mojej pracy i jeszcze raz spróbowałam skierować rozmowę na Natashę, ale jej matka znów zrobiła unik. Napięcie w pokoju stawało się nieznośne. - Tato nie przyjdzie, prawda? - zapytała cicho Natasha. - Wróci dopiero wtedy, kiedy ja wyjdę? Jej matka po raz pierwszy spojrzała na córkę. - Natasha, jak sobie pościeliłaś... Przykro mi to mówić, ale tak jest. Teraz
RS
musisz żyć z konsekwencjami tego, co zrobiłaś.
Natasha odstawiła szklankę z herbatą. Zastanawiałam się, czy chluśnie tą herbatą matce w twarz, czy raczej wybiegnie z mieszkania. - Mamo, jest pewien powód, dla którego chciałam się zobaczyć z tobą i z ojcem. Wypuściłam oddech i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wstrzymywałam go już od dłuższej chwili. - Nie dziwi mnie to - oświadczyła pani Nutley zimnym głosem. - Ojciec mówił, że musi być jakiś powód. Ile potrzebujesz? Natasha na sekundę zbielała jak ściana. - Nie, mamo. Nie przyszłam tu prosić o pożyczkę. Czy tak właśnie myśleliście? Pani Nutley miała dość przyzwoitości, żeby się zaczerwienić. - Ja już zupełnie nie wiem, czego mogę się po tobie spodziewać. - Mam wspaniałą wiadomość. Chciałam powiedzieć tobie i tacie razem, ale będziesz mu to musiała powtórzyć.
197
Jej matka w milczeniu czekała na ciąg dalszy. Napięcie w jej twarzy nie zelżało nawet na chwilę. Znów wzięła do ręki szklankę z herbatą, chyba tylko po to, żeby czymś się zająć. - Będziecie dziadkami! - oznajmiła Natasha. - Będę matką! Czy to nie jest wspaniała wiadomość? Pani Nutley popatrzyła na nią z jawnym obrzydzeniem. - Nie widzę obrączki na twoim palcu. I przypuszczam, że prędko nie zobaczę. Pewnie nawet nie wiesz, kto jest ojcem. Ależ z ciebie ziółko. Natasha poderwała się z miejsca. - Chodźmy, Jane. Przepraszam, że zakłóciłam wam popołudnie. Powiedz tacie, że przykro mi, że przyniosłam mu wstyd, pojawiając się w Forest Hills. - Nie mów do mnie takim tonem - najeżyła się pani Nutley. - Jakby to tobie stała się jakaś krzywda! Przynosisz wstyd tej rodzinie wszystkim, co robisz. Natasha złapała swoją torbę i pobiegła do drzwi. Wstałam i zatrzymałam wzrok
RS
na jej matce. Obróciła się do mnie plecami. W tej chwili sama już nie wiedziałam, co jest gorsze: nie mieć w ogóle rodziców czy mieć takich, którzy nie szanują własnego dziecka, którzy nie lubią go i nie kochają, którzy na wieki zachowują w pamięci każdy jego błąd i niedociągnięcie.
Pobiegłam za Natashą. Słyszałam stukanie jej butów na schodach. Dogoniłam ją na podeście pierwszego piętra. Opadła na pierwszy schodek i rozpłakała się, chowając twarz w dłoniach. - Chodź, Natasha - szepnęłam, wyciągając do niej rękę. - Wynośmy się stąd. Podniosła na mnie ściągniętą, zalaną łzami twarz. Przyjęła moją rękę, ale nie odezwała się ani słowem. Doszłyśmy do stacji metra na Continental Avenue i na rozgrzanym peronie poczekałyśmy na pociąg linii R. Natasha zwinęła włosy w węzeł z tyłu głowy i założyła ciemne okulary. Pociąg wtoczył się na peron, poruszając nieco ciężkie powietrze. O tej porze był już zatłoczony, ale znalazłyśmy dwa wolne miejsca. - Miałaś rację - stwierdziłam, gdy pociąg ruszył. - Twoja rodzina to znacznie większy koszmar od mojej. Zaśmiała się lekko i otarła oczy.
198
- Jak sobie właściwie pościeliłaś? - zapytałam, nawiązując do słów jej matki. Pociągnęła nosem i sięgnęła do torby po chusteczkę. - Widzieli we mnie dziwkę od czasu, gdy w siódmej klasie matka przyłapała mnie i Jimmy'ego, jak całowaliśmy się na moim łóżku. Nigdy nie dorastałam do ich oczekiwań. Rozczarowywały ich moje stopnie w szkole, denerwował ich ciągle dzwoniący telefon, martwił ich Jimmy i jego tatuaż. Matka zawsze mi powtarzała, że moja uroda doprowadzi mnie do miejsc, do których wcale nie chciałam kupować biletu, i że któregoś dnia obudzę się z ręką w nocniku. Owszem, bez trudu mogłam sobie wyobrazić te słowa w ustach pani Nutley. Zastanawiałam się, czy moja matka rzeczywiście ją lubiła, czy też były tylko luźnymi znajomymi. Nie mieściło mi się w głowie, by moja energiczna, wesoła matka mogła się blisko przyjaźnić z taką zimną jędzą o surowych zasadach. - Nie miałam pojęcia, że już wtedy wyglądało to tak źle - powiedziałam do Potrząsnęła głową.
RS
Natashy. - Sądziłam, że twoje życie jest usłane różami. - Moje stosunki z rodzicami zawsze były bardzo napięte. Byli przerażeni, gdy im powiedziałam, że chcę zostać aktorką. Dla nich Hollywood to była jedna wielka orgia. Gdy rzuciłam college, żeby spróbować grania w filmach, wystraszyli się. Moja terapia dla alkoholików była dla nich gwoździem do trumny. A potem wystąpiłam w telewizji i opowiedziałam całemu światu o romansie z Aktorem. I wtedy już niczego więcej nie było trzeba. Przyniosłam im wstyd i powiedzieli mi, że umywają ręce i nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Byłam wstrząśnięta. - Ale przecież jesteś ich jedynym dzieckiem. A w dodatku jesteś w ciąży! - To dziwni ludzie - wzruszyła ramionami Natasha. - Są zimni i nie potrafią przebaczać. - Ale czego właściwie tak się wstydzą? Wszyscy w Forest Hills uważają cię za gwiazdę. Widziałaś, jak Dana zareagowała na twój widok. Z dumą obwieściła wszystkim znajomym, że słynna Natasha Nutley przyjdzie na jej ślub! Natasha z bladym uśmiechem wzruszyła ramionami. Pociąg przyhamował przed stacją i zatoczyłam się na nią. - Nie masz żadnych innych krewnych? - zapytałam.
199
- Jakiejś kochającej babci albo cioci? Kogokolwiek? Twarz Natashy rozjaśniła się na chwilę. - Mam ciotkę Daphne. To siostra mojego ojca. Kiedyś mnie lubiła, ale zawsze brała stronę rodziców. Obawiam się nawet do niej zadzwonić. - Zupełnie tego nie rozumiem - powiedziałam, - Jak to możliwe, by nikt w twojej rodzinie nie doceniał tego, co osiągnęłaś? Czy nie wiedzą, jak ciężko musiałaś pracować, by przebić się w show-biznesie? Jak trudno jest sobie poradzić ze złamanym sercem albo wyjść z uzależnienia? Twoi rodzice powinni ci bić brawo! To była prawda. Wydawałoby się, że pomimo swych surowych zasad rodzice Natashy powinni tylko czekać na okazję, by wybaczyć i zapomnieć wszystkie jej przewiny. Ale skoro nawet wnuk nie był w stanie przebić skorupy pani Nutley, sprawa wydawała się beznadziejna. Miałam jednak wrażenie, że Natasha się nie podda. Coraz wyraźniej widziałam, że to nie leży w jej charakterze. Nigdy nie obawiała się spróbować jeszcze raz i pójść do przodu. Ja byłam inna. Pierwsza porażka sprawiała, i tak nie może się spełnić.
RS
że się wycofywałam. Zawsze wydawało mi się, że nie ma sensu tracić czasu na coś, co Coś mi wtedy przyszło do głowy. Może to właśnie ta defetystyczna mentalność sprawiła, że obojętnie przyjęłam zaręczyny Jeremy'ego. Emocje, jakie we mnie wzbudzał, były prawdziwe, ale to były emocje, jakie wzbudza gwiazda rocka albo słynny aktor. Nie można oczekiwać, że z takiego uczucia cokolwiek wyniknie, więc staje się ono zupełnie bezpieczne. I wszyscy wiedzą, że gwiazdorzy żenią się z modelkami, więc jak można się tym przejmować? Natasha miała rację, gdy się dziwiła, że nigdy nie próbowałam poderwać Jeremy'ego. Z miejsca wykluczyłam tę możliwość, uznałam ją za nierealną. Zawsze tak robiłam. Oczekiwałam najgorszego i działałam zgodnie z tymi oczekiwaniami. Przez pięć lat koncentrowałam się na Jeremym Blacku, bo obawiałam się zainteresować „prawdziwym" mężczyzną, takim, z którym mogłabym stworzyć prawdziwy związek. Zadurzenie w Jeremym sprawiało, że byłam bezpieczna. Nigdy nie okazałam mu swoich uczuć, bo byłam przekonana, że i tak nie mogę mu się spodobać... więc nie było się czym martwić. Niczego nie posiadając, nic nie mogłam stracić. Natasha wyciągnęła z torby paczkę chusteczek i otarła oczy. Znów płakała.
200
- Natasha, twoi rodzice powinni cię podziwiać - powtórzyłam. - Naprawdę. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie miałam pojęcia jak. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak ona się w tej chwili czuje. Moi rodzice zawsze mnie wspierali i kochali, byli dla mnie dobrzy. Nie wiedziałam, co to znaczy być pozbawionym rodzicielskiej miłości i szacunku. Wiedziałam tylko, jak to jest, gdy się ich nie ma w ogóle. Ale przynajmniej miałam świadomość, że kochali mnie, gdy jeszcze żyli. - Za co mieliby mnie podziwiać? - Natasha wzruszyła ramionami. - Jane, przecież ja podpisuję się cudzym nazwiskiem, gdy ktoś mnie prosi o autograf! Nikt nie wie, kim jestem. Nawet ja sama nie wiem, kim jestem. - Znów otarła oczy. - Zmieńmy temat, dobrze? - Przecież wiesz, kim jesteś. Jesteś osobą, która sama tworzy swoje życie. Stworzyłaś swoją karierę, swój związek z Aktorem, napisałaś i sprzedałaś swoje wspomnienia, stworzyłaś związek z Samem. Potrafisz działać! A gdy coś ci nie wychodzi, bierzesz się w garść i próbujesz czegoś innego, czegoś lepszego. Jest
RS
mnóstwo rzeczy, z których możesz być dumna! I powinnaś być dumna z siebie! Ja nie potrafię formować własnego życia tak, jak ty to robisz. - To nieprawda - stwierdziła Natasha. - Jesteś redaktorem, masz chłopaka, który jest lekarzem, twoja rodzina cię kocha, masz krąg dobrych przyjaciół. Można ci pozazdrościć, Jane. Nie zdajesz sobie z tego sprawy, bo to twoje życie, ale tak jest, wierz mi. Chyba rzeczywiście zaczynałam jej wierzyć. Może. Odrobinę. - Nie rozumiesz, Jane? - ciągnęła Natasha. - Ja próbuję sobie z tym wszystkim radzić. Wszystko, co robię, jest reakcją na coś okropnego, co mi się zdarzyło. Wiem, że to brzmi jak banał, ale muszę opisać, gdzie byłam, żeby wreszcie zobaczyć, gdzie jestem i dokąd zmierzam. Czy to ma sens? Właśnie dlatego spisuję te wspomnienia. Ludzie myślą, że chcę zbić fortunę na sławie Aktora, ale to wcale nie jest tak. Naprawdę go kochałam - szepnęła i znów podniosła ręce do oczu. - Wiem, jak to jest mieć złamane serce - powiedziałam. - I moje życie wcale nie jest takie idealne. Nie jestem starszym redaktorem, tylko młodszym. - Tylko do tego mogłam się przyznać. Nie miałam zamiaru wyjawiać, że wymyśliłam narzeczonego z kamienicą na Upper West Side. Nic z tego. Tak naprawdę nie znałam Natashy. Ona
201
nie miała oporów, opowiadając obcym o swoich prywatnych sprawach. To, co mi mówiła, to właściwie nie były zwierzenia. Po prostu znalazła sobie zainteresowanego słuchacza - redaktorkę jej wspomnień. Skąd miałam wiedzieć, czy mogę jej zaufać? Natasha zdjęła okulary i wydmuchała nos, a potem popatrzyła na mnie. - Och, dziewczyno. Zasługujesz na awans.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Eloise i Amanda uparły się, że na wieczorną randkę powinnam założyć nowy biustonosz z czarnej koronki i mocno powycinane majtki. Byłam zadowolona, że ich posłuchałam. Mieszkanie Timothy'ego całe emanowało seksem. Był wszędzie. W kuchni, gdzie Timothy karmił mnie własnoręcznie zrobionym ciemnym sosem. Na stole w jadalni, gdy napełniał mój kieliszek winem i opowiadał mi o swoim pierwszym
RS
pocałunku, który zdarzył się, gdy Timothy miał dwanaście lat. Seks płynął z głośników razem z piosenkami Marvina Gaye'a. A teraz pełno go było na sofie w salonie. Siedzieliśmy tak blisko siebie, że równie dobrze mogłam się znajdować na kolanach Timothy'ego i, szczerze mówiąc, właśnie tam pragnęłam być. Czy istniało na świecie coś bardziej seksownego niż mężczyzna w wytartych levisach i białej koszulce? Po całym dzisiejszym dniu ten wieczór działał na mnie jak kojący balsam. Zdążyłam tylko na chwilę wpaść do swojego domu, żeby się przebrać. Odprowadziłam Natashę do domu ze stacji metra, nakazałam jej wziąć kąpiel z bąbelkami, posłuchać jakiejś dobrej muzyki i pomyśleć o wszystkich fantastycznych rzeczach, jakie spotkały ją w życiu. Nie mogła zmienić uczuć swoich rodziców, ale mogła pomyśleć o innych sprawach: o dziecku, o Samie i o swojej karierze pisarskiej. Udało mi się ją rozpogodzić na tyle, że zdjęła okulary i na jej twarzy pojawił Się cień uśmiechu. Gdy dotarłam do mieszkania Timothy'ego, które mieściło się w wieżowcu na Osiemdziesiątej Siódmej Ulicy w pobliżu Broadwayu, powitał mnie bukiet czerwonych róż, pocałunek i kieliszek czerwonego wina.
202
Timothy nie pozwolił mi pomóc w kuchni; miałam tylko „ozdabiać mieszkanie i wyglądać pięknie". Podczas kolacji opowiedziałam mu, że Natasha już się znalazła, że moja szefowa czuje się przeze mnie zagrożona, i zapytałam, czy jego zdaniem popełniłam gafę, dając kuzynce pieniądze w prezencie ślubnym. Pogratulował mi z dwóch pierwszych powodów i zapewnił, że nie można popełnić gafy, dając pieniądze. Powiedziałam mu, że jest fantastycznym kucharzem, co tylko w połowie było prawdą. Ale czy mogłam oczekiwać, że lekarz, który w dodatku wyglądał jak Thomas Gibson, był miły, pogodny, inteligentny, wolny i miał mnóstwo uroku, będzie jeszcze ekspertem od meksykańskiej kuchni? Już po piętnastu minutach spędzonych w jego obecności poczułam, że się rozluźniam. Ale teraz znów zaczęłam się denerwować. Przy każdym ruchu Timothy'ego podskakiwałam nerwowo. - Denerwujesz się? - uśmiechnął się i znów zobaczyłam dołeczek. - Ja? - Znów unik.
RS
A potem Timothy pocałował mnie. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i mocniej. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i przytuliłam się do niego. Usłyszałam, że wstrzymał oddech. Smakował czerwonym winem. Odsunął się, spojrzał na moją twarz i pogładził mnie po włosach. - Jesteś taka piękna... Nie mogłam wymówić ani słowa. Mogłam go tylko całować. Gładził mnie po plecach, a potem znów się odsunął, rozpiął górny guzik mojego czarnego kardiganu i podniósł głowę, sprawdzając, czy nie mam zamiaru go powstrzymać. Nic z tego. Znów się uśmiechnął i odpiął drugi guzik, a potem kolejne, całując wyłaniającą się spod swetra skórę. Oparłam głowę o poduszki kanapy i patrzyłam na jego ciemne włosy. W końcu Timothy wyprostował się i pocałował mnie tak namiętnie, że zaparło mi dech z wrażenia. Powoli zdjął ze mnie sweter, a potem powiódł ustami po moim brzuchu aż do szyi. Czułam się jak kawałek masła topniejący na grzance.
203
Timothy usiadł prosto i pociągnął mnie na siebie, nie spuszczając wzroku z mojego biustonosza. Sięgnął do zapięcia, ale nie udało mu się pokonać skomplikowanej plastikowej klamerki. - Zdawałoby się, że po tylu latach powinienem już się nauczyć, jak się to odpina - zaśmiał się. - Chłopcy robią to przecież od czternastego roku życia. - Może mogłabym ci pomóc - zaoferowałam się. - Może mogłabyś. Rozpięłam klamerkę, zadowolona, że wreszcie mogę zaprezentować moje 85C. Timothy natychmiast przejął inicjatywę w swoje ręce. Jego dłonie i usta były wszędzie. - Może przeniesiemy tę imprezę do sypialni - zaproponował. - Może przeniesiemy - zgodziłam się. Roześmiał się, wziął mnie za rękę i, nagą do pasa, zaprowadził do swojej sypialni. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam obok łóżka pojedynczą skarpetkę; Timothy
RS
nabrał ludzkich cech. Opadłam na łóżko, a on na mnie. Zdjęłam mu koszulę, a on moją spódnicę. Nasze ramiona, usta, nogi i dłonie splątały się. Timothy sięgnął do nocnej szafki i wyjął z drewnianej skrzyneczki prezerwatywę. Uśmiechnęłam się, gdy na mnie spojrzał. Nie czułam się zdenerwowana, lecz gotowa - gotowa, by się kochać z Timothym, by oddać mu się bez reszty. Nie mogłam się już doczekać chwili, gdy wreszcie poczuję go w sobie, gdy przygniecie mnie ciężar jego ciała. Położyłam się płasko na łóżku z głową opartą o miękkie poduszki, przykryta prześcieradłem, i czekałam. Po dłuższej chwili nadal czekałam. Timothy siedział na skraju łóżka z twarzą odwróconą ode mnie. - Może na razie tylko cię pocałuję - powiedział, przysuwając się bliżej. Położył się obok mnie i zaczął całować mnie w szyję. - Nie pomożesz mi, ukrywając się pod tym prześcieradłem. Och. Och! O ja głupia! Można by pomyśleć, że jeszcze z nikim nie byłam w łóżku. Dotychczas miałam tylko trzech mężczyzn. Max był pierwszy. Dwadzieścia dwa lata to trochę późno na utratę dziewictwa, ale zawsze byłam królową późno rozkwitających. Po stracie mamy nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym
204
poszukać pociechy w ramionach jakiegoś dzieciaka z college'u, którego bardziej interesowało, żeby dostać się do moich majtek niż do serca. Chociaż tak naprawdę to trochę się bałam. Nawet bardzo się bałam. Po co angażować się w związek i wystawiać na ryzyko utraty osoby, którą się kocha? A potem Max, przystojny, cudowny Max odebrał mi możliwość wyboru. Zakochałam się. Następny był Żołnierz Wolności. Przespałam się z nim, bo męczyło mnie to, że Max był moim jedynym mężczyzną. Ale nie było to wielkie przeżycie. Żołnierz Wolności był za szybki, zbyt niezręczny i za bardzo zainteresowany własnym orgazmem. A może po prostu był zdenerwowany. Wtedy uznałam go za egoistę. Potem był jeszcze Głupi Przystojniak. Spotkaliśmy się trzy razy, za każdym razem w Starbucks, a potem mnie rzucił. Uważał, że jesteśmy niedopasowani seksualnie. Kretyn. Może raczej intelektualnie! Timothy odsunął prześcieradło. Jego ręce i usta znów znalazły się na moim ciele, ale czułam, że na dole nic się nie dzieje. Czy to była moja wina, czy jego? Co się
RS
stało? Jeszcze przed chwilą byliśmy tacy podnieceni, a tu nic. Zwykle pomijałam artykuły na temat seksu w „Mademoiselle", „Glamour" i „Cosmo", bo i tak z nikim nie sypiałam, więc po co miałam je czytać? Teraz pożałowałam, że nie poświęcałam im więcej uwagi. Czy powinnam coś zrobić? Próbować go podniecić? A może nie zwracać na to uwagi? - A niech to - mruknął Timothy, opadając na plecy obok mnie. - Wszystko w porządku - powiedziałam, mając nadzieję, że tak właśnie należy się zachować. Uśmiechnął się do mnie i uścisnął moją dłoń. - Na pewno? Skinęłam głową. - Może zresztą nie powinniśmy się tak śpieszyć. - To prawda - odrzekł. - Mamy całą noc. Niezupełnie to miałam na myśli, ale nie protestowałam. W dziesięć minut później Timothy spróbował jeszcze raz. Nic. I po kolejnych dziesięciu minutach znowu nic. Teraz był już naprawdę przygnębiony. - Może lepiej będzie, jeśli cię odwiozę do domu. - A może nie - powiedziałam z nadzieją, że zareaguje na ten drobny żart.
205
- To już nie jest dla mnie zabawne, rozumiesz? Ha. I co ja powinnam teraz powiedzieć? - Może jednak odwiozę cię do domu. - Timothy, naprawdę nic się nie stało. - Dla mnie tak - powiedział. Odrzucił prześcieradło i podał mi spódnicę. Nie mogłam sobie wyobrazić gorszego momentu niż ten, gdy mężczyzna podaje ci spódnicę z takim wyrazem twarzy, jaki w tej chwili malował się na twarzy Timothy'ego. Poczułam się zupełnie obnażona. Co się stało z moją wymarzoną nocą? Co z tego, że nie mogliśmy się kochać? Kogo to obchodziło? Chciałam tylko Timothy'ego. Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach poszłam za nim do salonu. Usiadł na sofie i zaczął wkładać buty. - Timothy, pooglądajmy sobie telewizję albo coś w tym rodzaju czytać „Timesa", jeść bajgle...
RS
zaproponowałam. - Jest dopiero północ. Myślałam, że obudzimy się razem, będziemy - Jane, naprawdę bardzo cię przepraszam, ale chciałbym teraz zostać sam, w porządku? Tu jest twój biustonosz.
Rzucił mi czarny kłębek koronki. Poczułam, że się czerwienię. Nie wiedziałam, czy powinnam być wściekła, czy starać się jakoś mu pomóc. Nie znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, czy zawsze tak się zachowywał, czy też naprawdę cierpiał z powodu pierwszej w życiu chwili impotencji. Obok sofy znalazłam swój zmięty sweter. Pomyślałam, że pranie chemiczne po tych wszystkich randkach doprowadzi mnie do bankructwa. - Może wstąpisz na drinka? - zapytałam Timothy'ego, gdy zbliżaliśmy się do mojej ulicy. Przez całą drogę w taksówce obydwoje milczeliśmy. W każdym razie był to jedyny mężczyzna, który po randce rzeczywiście odprowadził mnie do domu. Większość facetów po prostu zatrzymywała taksówkę i żegnała kobietę pocałunkiem na krawężniku. Timothy jednak uparł się, że odwiezie mnie do samego domu.
206
- Dobry pomysł - uśmiechnął się i w jego policzkach znów pojawiły się dołeczki. Wreszcie. Już się obawiałam, że nigdy więcej ich nie zobaczę. - Ładnie tu - powiedział, gdy otworzyłam drzwi mieszkania i zapaliłam światło. - Bardzo przytulnie. Tak przytulnie, że już trzy minuty później całowaliśmy się na moim materacu. Sweter wylądował na telewizorze, spódnica zmierzała w tę samą stronę, ale ześlizgnęła się na podłogę. Biustonosz znalazł się na stole, a koszulka i dżinsy Timothy'ego na dywaniku. Miał piękne ciało. Tors, rozwinięty w klubie sportowym, był opalony i pokryty jedwabistymi, ciemnymi włosami. A jakie bicepsy! I znów nasze ramiona, nogi, usta i dłonie splotły się. I jeszcze raz Timothy rozerwał paczuszkę z prezerwatywą. Dokładnie o godzinie dwunastej pięćdziesiąt dwie w nocy w niedzielę czternastego czerwca kochaliśmy się po raz pierwszy.
RS
Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp.
- Och! Och! Och, tak! Ooooch!
To nie Timothy i ja wydawaliśmy te dźwięki. Obydwoje leżeliśmy na plecach, nasyceni, szczęśliwi i zdyszani, z przymkniętymi oczami, gdy dziewczyna Miłośnika Opery zaczęła wydawać swoje „ochy". Timothy szeroko otworzył oczy i roześmiał się. - Hej, to przecież „Carmen"! - zawołał, wsłuchując się w dźwięki muzyki dochodzące zza ściany. - Czy myślisz, że oni nas też słyszeli? Zarumieniłam się. Zachowywaliśmy się trochę hałaśliwie, ale tylko na samym końcu. - Och! Och! Och!!! Och, tak! Och! - Czy to jest małżeństwo? - zapytał Timothy, zakładając ręce pod głowę. - Nie, on mieszka sam. Nigdy go nie widziałam, jej zresztą też, ale to chyba przez cały czas jest ta sama kobieta. Zawsze tak samo krzyczy. - No cóż, nie mogę pozwolić, żeby mnie zawstydził - oświadczył Timothy, przesuwając ustami po mojej szyi, piersiach i brzuchu. Czy już pisałam, jak bardzo byłam w nim zakochana?
207
Przez cały następny tydzień byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Każdego dnia czekałam na wielką przemowę: „To nie twoja wina, tylko moja". Naprawdę takie słowa oznaczały: „To nie moja wina, tylko twoja, bo jednak mi się nie podobasz". Ale przez cały tydzień aż do sobotniego popołudnia, czyli przez siedem pełnych napięcia dni od chwili, gdy zrobiliśmy To po raz pierwszy, nie doczekałam się tej przemowy. Szczerze mówiąc, nie doczekałam się niczego, no ale cóż, Timothy w końcu był lekarzem. Ostatni raz widziałam go w niedzielę po południu. Tak, tak, uprzedzał mnie, że czeka go koszmarny tydzień ze względu na rozkład dyżurów, ale ja nic nie mogłam poradzić na to, że umierałam z tęsknoty. Postanowiłam jednak, że nie dam się zwariować. Miałam ciekawsze rzeczy do roboty. Na przykład radosny taniec na środku pokoju, spowodowany tym, że zaprosiłam lekarza o nazwisku Timothy Rommely na ślub Księżniczki Dany! Zadałam mu to wielkie pytanie w niedzielę rano, po tym, jak kochaliśmy się
RS
drugi raz (tak, drugi raz tamtego poranka). Problem, który prześladował go poprzedniego wieczoru, zniknął jak kamfora. Spędziliśmy noc na moim wąskim materacu, z konieczności przytuleni do siebie, spleceni rękami i nogami, całując się przez sen. Rankiem wyszliśmy kupić „Timesa", bajgle i ser topiony, a potem wróciliśmy do mnie na jeszcze kilka godzin w łóżku. Kochaliśmy się w co najmniej trzech pozycjach, a potem Timothy zaskoczył mnie, gdy pierwszy porwał do czytania Styl. - Hej, znam tego faceta! - zawołał, wskazując bajglem na fotografię obok zawiadomienia o ślubie. - Ta kobieta jest kuzynką Rockefellerów! - usłyszałam po chwili, a potem: - Nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek żeni się dobrowolnie w wieku dwudziestu czterech lat! Doszłam do wniosku, że nie znajdę lepszej chwili, by powiedzieć mu, że dwudziestoczteroletnia twarz mojej kuzynki wkrótce również zagości na tych stronach. - Oczywiście, z wielką przyjemnością będę ci towarzyszył. Czy mam włożyć frak?
208
Tak właśnie brzmiała odpowiedź na pytanie, które tak bardzo się bałam zadać. To było takie proste. Jedno pytanie, jedna twierdząca odpowiedź i miałam z kim pójść na ten ślub. I to nie z byle kim. Timothy nie był po prostu pierwszym z brzegu mężczyzną, który miał mi pozwolić zachować twarz wobec Natashy, Dany, cioci Iny i babci. Nie był również jakimś superprzystojniakiem spoza mojego zasięgu, mężczyzną, o zdobyciu którego nie mogłam nawet marzyć. Nie był kimś swojskim i bezpiecznym. Był prawdziwy. Szłam na całość, jak to określiłaby Amanda. Nie wiem, jak udało mi się przejść przez to bez papierosa, tak się bałam - bałam się, że on mi się podoba za bardzo. Modliłam się w duchu, tak jak w dzieciństwie, by on również zakochał się we mnie do szaleństwa. Miałam nadzieję, że z tego romansu rozwinie się coś pięknego, wielkiego i mojego, tylko mojego. Ale trzeba było wrócić na ziemię. Nie wszystko układało się idealnie, ale niby dlaczego miałoby tak być? Mój brak reakcji na zaręczyny Jeremy'ego powinien mnie
RS
już tego nauczyć. Idealna była tylko miłość platoniczna, ale kochając kogoś w ten sposób, wyrządzało się krzywdę sobie, bo wytwarzało się bardzo mocny związek z własnymi marzeniami zamiast z drugą osobą.
Zaczynałam już stosować w życiu moje prywatne objawienie. Na przykład, gdy Timothy uprzedził mnie w niedzielę przed wyjściem, że „związek z lekarzem bywa bardzo trudny - czasami jestem tak zajęty, że nawet najbliżsi przyjaciele nie widzą mnie całymi tygodniami", nie oszalałam natychmiast z niepokoju i nie zaczęłam wydzwaniać do Eloise i Amandy z prośbą o analizę tych słów. Intuicja mówiła mi, że może to być powód do odrobinę zwiększonej czujności. Najbliżsi przyjaciele? A kim ja byłam? Siekaną wątróbką, jak powiedziałaby ciocia Ina? Chociaż widzieliśmy się dotychczas zaledwie trzy razy i spędziliśmy razem tylko jedną noc, zauważyłam, że Timothy czasem popada w zniecierpliwienie, tak jak w ostatnią sobotę, gdy nie mógł się ze mną kochać. Przeglądałam w myślach wszystkie jego wady i niedociągnięcia, traciłam głowę i walczyłam z pragnieniem, by wypalić całą paczkę papierosów. Najważniejszą sprawą było bowiem to, że zadzwonił do mnie dopiero w środę. Czy to, co mówię, brzmi dziecinnie, jak z ust nastolatki?
209
Nie byłam pewna, czy powinnam się tym przejmować, ale wyglądało mi to na kolejny sygnał ostrzegawczy. Na ile mu na mnie zależało, skoro nie zadzwonił w niedzielę wieczorem, żeby mi powiedzieć, że było cudownie i nie może się już doczekać, kiedy mnie znów zobaczy? I że może spotkalibyśmy się we wtorek albo w środę? W poniedziałek też nie zadzwonił. Wieczorem zastanawiałam się, czy zadzwonić do niego, żeby powiedzieć mu dobranoc, ale nie chciałam sprawiać wrażenia, że za bardzo się do niego przyklejam. Eloise była zdania, że powinnam zadzwonić, bo to nie są lata pięćdziesiąte, i od kiedy to oddaję mężczyźnie kontrolę nad swoim życiem i związkiem? Dlaczego to on ma dyktować warunki? Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, ale byłam pewna, że nie mogę do niego zadzwonić. Chciałam, żeby on to zrobił. Czy to ma jakiś sens? W środę omal nie wyszłam z siebie, ale właśnie wtedy zadzwonił! Czytałam właśnie poprawiony przez Natashę rozdział drugi, bardzo pikantny i naprawdę dobrze napisany, gdy telefon zabrzęczał. W duchu odmówiłam szybko modlitwę, żeby to był
RS
on, a nie na przykład ciocia Ina, i Bóg tym razem stanął po mojej stronie. Chociaż właściwie nie do końca. Timothy powiedział, że bardzo mu przykro, iż nie mógł zadzwonić wcześniej, ale był ogromnie zajęty, dyżur, dyżur, dyżur, William Remke z jego szpitala wykopał topór wojenny, praca, praca, praca, i tak dalej, i tak dalej, chyba nie uda mu się wyrwać ze szpitala na dłużej niż kilka godzin przez cały następny tydzień, może nawet dwa, sytuacja nie wygląda najlepiej, i tak dalej, i tak dalej, żałuje, nie ma nawet tyle czasu, żeby wpaść choćby na chwilę, ale praca, praca, praca, i tak dalej, i tak dalej. Nie ma nic gorszego, niż czuć się totalnie rozczarowaną i nie móc nawet się rozzłościć na powód tego rozczarowania. Jak mogłam irytować się z powodu rozkładu dnia stażysty w szpitalu? Wszyscy słyszeli koszmarne historie z życia internistów i stażystów, którzy pracowali po trzydzieści sześć godzin z rzędu, a potem spali cztery godziny i dostawali pół dnia wolnego. Jakie miałam prawo do narzekania, że Timothy nie może do mnie wpaść, by pooglądać razem „Milionerów"? Ten facet był naprawdę zajęty, i to nie grą w squasha z przyjaciółmi, chodzeniem do klubów ze striptizem czy oglądaniem transmisji sportowych w telewizji. Był zajęty pracą i jeśli chciałam, by
210
istniał w moim życiu, to powinnam zacząć się do tego przyzwyczajać. A chciałam tego z całą pewnością. Miałam nadzieję, że będę mogła sobie ponarzekać w piątek podczas Okrągłego Stołu, ale sesja została odwołana. Amanda musiała wyjść z Jeffem na jakąś imprezę związaną z pracą, a Eloise walczyła z przeziębieniem. Zajęłam się więc szlifowaniem komentarzy do poprawionego przez Natashę drugiego rozdziału (potrzebne były tylko niewielkie poprawki) i uwagami na marginesach pierwszej wersji rozdziału trzeciego. Teraz patrzyłam na książkę Natashy inaczej niż na początku. Czytałam ją sercem. Czas, który z nią spędziłam, wszystko, czego się o niej dowiedziałam, chłód jej matki dały mi kontekst do wszystkiego, o czym czytałam. Natasha dzwoniła kilka razy, żeby zrelacjonować mi swoje postępy. Książka rozdział po rozdziale zamieniała się w arcydzieło. Poza tym Natasha dotarła do sto dwudziestej strony „Czego oczekiwać, gdy oczekujesz dziecka". Wyglądało na to, że wszystko z nią w porządku. była w depresji.
RS
Może nie tryskała energią tak jak zwykle, wydawała się trochę przygaszona, ale nie Zadzwoniłam do niej w ostatnią niedzielę po południu, po wyjściu Timothy'ego, żeby zapytać, jak się czuje. Na dźwięk mojego głosu wybuchnęła płaczem. Zapytałam, czy ma ochotę na towarzystwo, bo było mi przykro z jej powodu, ale powiedziała, że nie, chce być sama i jakoś dojść do ładu z tym, co powiedziała jej matka. Wierzyłam, że sobie poradzi. Dowiodła, że wiele potrafi znieść. Zresztą miała przecież tego chłopaka z łodzi. Nie była sama na świecie. Miała jeszcze dziecko, i to z pewnością bardzo ją podnosiło na duchu. Telefon zadzwonił. Timothy? Proszę, proszę, proszę. Ale nic z tego: tym razem to naprawdę była ciocia Ina, która jak zwykle trzy razy w tygodniu sprawdzała, co u mnie słychać. Wujka Charliego bolało gardło, babcia czuła się dobrze i zgadnij, co ten miły Ethan Miles zrobił któregoś dnia? Powiesił na ścianie haft przedstawiający kaczki na stawie, który babcia oprawiła w ramki. Dana kłóciła się z kwiaciarką, a ciocia Ina z racji zbliżającego się ślubu została królową całego budynku. - Marla spod 4K wypytywała, ile ten ślub będzie kosztował - referowała z oburzeniem. - Uwierzysz w taki tupet? Chciałam jej powiedzieć, że to Larry płaci, ale to nie jej sprawa! Powiedziałam, że kosztuje dużo.
211
No i oczywiście ciocia Ina zapytała, jak mi się układa z Timothym, na co z całym entuzjazmem odparłam, że świetnie. Gdy odłożyłam słuchawkę, uświadomiłam sobie, że bliskość ślubu Dany wcale mnie już nie przeraża. Dlaczego - to nie było pytanie za milion dolarów. Wiedziałam, że powodem był Timothy. Moje życie bardzo się zmieniło w ciągu czterech krótkich tygodni. Zdobyłam chłopaka, rzuciłam palenie, moje wysiłki w pracy zostały docenione, a poza tym przyznałam się Natashy, jakie jest moje stanowisko w Posh. I to nawet nie bolało. Dzięki niej, a także dzięki Gwen, Jeremy'emu i Remkemu - a nawet dzięki Morgan Morgan - doceniono moją wartość jako redaktora i czułam z tego powodu satysfakcję. Cóż więc znaczył tytuł. No dobrze, może jednak coś znaczył; nadal bardzo chciałam być starszym redaktorem, ale na to musiałam poczekać do końca stycznia, gdy manuskrypt „Spadającej gwiazdy" miał być gotowy. Wtedy Remke sam będzie mógł go przeczytać i osądzić, jak bardzo zasługuję na ten awans oraz na dużą podwyżkę.
RS
Nagle ogarnęła mnie chęć, żeby posprzątać mieszkanie, odkurzyć dywan, umyć okna i lustra, poskładać bieliznę, powrzucaną byle jak do szuflady. Chciałam, by mieszkanie lśniło, gdy Timothy się w nim pojawi następnym razem, choć nie miałam pojęcia, kiedy to nastąpi. Może w przyszłym tygodniu? Albo jeszcze w następnym? W każdym razie dobrze wiedziałam, od czego powinnam zacząć porządki: od wyrzucenia wszystkich przedmiotów, które miały jakiś związek z paleniem. Byłam gotowa, by się pozbyć zapalniczek i popielniczek. Wrzuciłam je wszystkie do torby z supermarketu D'Agastino i otworzyłam szafkę pod zlewem. Żegnajcie, papierosy... - Ale przecież mówiłaś, że mnie kochasz, Eliiiz! - krzyczał Serge o jedno piętro niżej. - Nosisz mój pierścionek. Jesteśmy zaręczeni! - Serge, kocham cię, ale nie jestem gotowa do małżeństwa. - Ze mną! Chcesz powiedzieć, że nie jesteś gotowa do małżeństwa ze mną! Cisza. - Gdybyś mnie kochała, Eliiiz, tobyś za mnie wyszła! - Przykro mi, Serge. Tak mi przykro. Znów cisza, a potem trzaśnięcie drzwiami.
212
W końcu odsunęłam rękę od ust, podbiegłam do okna i spojrzałam w dół. W pół minuty później Serge wypadł z budynku na ulicę. Zbiegłam po schodach i zastukałam do drzwi mieszkania Eloise. - El? To ja. Otworzyła drzwi z twarzą we łzach i podniosła do góry lewą rękę. Pierścionka z brylantem już na niej nie było. Objęłam ją mocno. Była zupełnie bezwładna. - Nie jestem już zaręczona - powiedziała, pociągając nosem. - Co się stało? - zapytałam, sadzając ją na materacu. - To chyba zaczęło się wtedy, gdy sesja Okrągłego Stołu odbywała się w Bloomingdale's - powiedziała Eloise, przyciskając do brzucha dużą, czerwoną poduszkę. - Byłam taka podniecona, wybierając te wszystkie rzeczy do mieszkania. A potem nagle uderzyło mnie, że to właśnie na nich mi zależy. Chciałam mieć grube ręczniki, ekspres do kawy za sto dolarów i gadającą wagę. Chciałam pokazywać wszystkim
RS
pierścionek. Chciałam mieć wszystko, co się ma, gdy jest się zaręczoną... - Wybuchnęła płaczem i ukryła twarz w poduszce. - Wszystko oprócz Serge'a?
Podniosła twarz, skinęła głową i sięgnęła po papierosy. - A teraz już po wszystkim - powiedziała, zaciągając się głęboko. - Już nie jestem zaręczona i nawet nie mam chłopaka. - Ale dopiero teraz będziesz mogła poznać tego właściwego. Tego, na którym będzie ci zależało bardziej niż na ręcznikach. - Chyba tak. - Wydmuchała dym, odwracając głowę w bok. - Ale przyzwyczaiłam się już do tego pierścionka. - Chodź, poszukamy w East Village obrączek przyjaźni - podsunęłam. Chodźmy od razu. - Dobrze - zgodziła się cichym głosem. - I możemy po drodze wstąpić do świętej Moniki i zapalić świeczkę za twój pusty palec. Pociągnęła nosem i skinęła głową.
213
- El, wszystko będzie dobrze - dodałam, podając jej chusteczkę. - Jesteś wolna i możesz poznać mężczyznę swoich marzeń. - Czy to naprawdę kiedyś się zdarzy? - westchnęła. - Czy któraś z nas wyjdzie wreszcie za mąż? Co tu się działo? Nie znałam bardziej niezależnej kobiety od Eloise, a tymczasem okazywało się, że małżeństwo jest dla niej celem życia? To nie było do niej podobne. - Oczywiście, że to się zdarzy - pocieszałam ją. - Zdarzy się nam obydwu. Ale jestem zdziwiona, że słyszę coś takiego właśnie od ciebie, El. Nigdy nie polowałaś na męża. Jesteś tak niezależna... - Jestem bezdennie głupia, i to wszystko. - To nieprawda. Masz swoją pracę, masz to piękne mieszkanie, spotykałaś się z tyloma najróżniejszymi mężczyznami. Zawsze znajdujesz to, czego szukasz. Gdy będziesz do tego gotowa, poślubisz właśnie takiego mężczyznę, jaki jest ci potrzebny.
RS
Eloise przygryzła wargę, a potem nagle podskoczyła jak oparzona. - Właściwy mężczyzna? A komu jest potrzebny właściwy mężczyzna, Jane? Ty chyba żartujesz! Akurat ty powinnaś to dobrze rozumieć! - Co powinnam rozumieć?
- Po co kochać jakiegoś faceta, który i tak od ciebie odejdzie?! - wykrzyczała Eloise. Och. Teraz byłyśmy po tej samej stronie. Wstałam, wzięłam ją za rękę i poprowadziłam z powrotem na kanapę. - El, nie możesz myśleć w taki sposób. Twoja matka wcale by tego nie chciała. Jak by się czuła, gdyby wiedziała, że boisz się zaangażować w związek z mężczyzną z lęku, że jego również utracisz? Miałaby wrażenie, że to jej wina! - Bo to jej wina! - krzyczała Eloise. - Umarła! Zrobiła mi to samo, co twoja mama tobie, a twój ojciec tobie i twojej matce. Powinnaś rozumieć, jak się czuję. A ty gadasz jak jakaś pieprzona terapeutka! Zauważyłam, że nie wspomniała o swoim ojcu, a to mogło znaczyć tylko jedno: że cokolwiek się z nim stało, było zbyt bolesne, by o tym wspominać. Czy właśnie o
214
nim myślała, gdy powiedziała: „Po co kochać jakiegoś faceta, który i tak od ciebie odejdzie?" Nie chciałam wprowadzać tego tematu, ale czułam, że powinnam coś powiedzieć, więc wyjąkałam: - Ale, Eloise... Urwałam jednak. Ale, Eloise, co? Przecież ona się nie myliła, choć zarazem nie miała racji. - Sama nie wiem, co chciałam powiedzieć - machnęłam ręką. - Ale wiem jedno: jeśli nie spróbujemy, to zostaniemy same. Czy to nie byłoby gorsze? - Nie, bo będziemy same, ale nie nieszczęśliwe, zamiast: same, zrozpaczone i ze złamanym sercem. - Same, ale nie nieszczęśliwe? - zdziwiłam się. - Czy to się wzajemnie nie wyklucza? - Możemy być same i szczęśliwe - upierała się Eloise, wydmuchując nos. -
RS
Obydwie mamy przecież tak wiele. W pracy radzimy sobie bardzo dobrze, jesteśmy zupełnie samodzielne, robimy bardzo ciekawe rzeczy, mieszkamy w najwspanialszym mieście na świecie... Roześmiałam się.
- Tak. Życie jest naprawdę parszywe. - Przestań gadać rozsądnie - powiedziała z cieniem uśmiechu czającym się w kącikach ust. - Nie cierpię, kiedy to robisz. - Wszystko będzie w zupełnym porządku. Zaczynam wierzyć, że wszystko się ułoży, gdy nadejdzie na to odpowiedni czas. Czy to ma sens? - Chyba tak. - Eloise wsunęła kosmyk włosów za ucho i wzięła głęboki oddech. - Dość już tych melodramatów. Idziemy na zakupy. Musimy znaleźć dla ciebie coś wystrzałowego na Czwartego Lipca. Na pewno spędzisz ten dzień z Timothym. Wzruszyłam ramionami. - Może. Nic o tym nie wspominał. Może będzie musiał pracować. - W takim razie zastanówmy się już teraz - stwierdziła Eloise. - Jeśli Timothy będzie wtedy w pracy, spędzimy ten dzień razem. A jeśli nie, to ja dołączę do Amandy i Jeffa i sześciu tysięcy jego przyjaciół.
215
- Mam lepszy pomysł. Jeśli Timothy będzie miał wtedy wolne, to spędzisz ten dzień z nami. Bardzo chciałabym, żebyś go poznała. - Więc on ci się naprawdę aż tak podoba? - zapytała Eloise, zapalając następnego papierosa. - Nie boisz się? - Bardziej niż przy oglądaniu „The Blair Witch Project". Eloise zatoczyła się ze śmiechu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Poniedziałek. Czekałam na telefon. Zadzwonił, ale to nie był Timothy. Natasha przysłała poprawiony rozdział drugi. Ciocia Ina kazała mi nosić w domu brzoskwiniowe czółenka, żeby je rozchodzić przed ślubem. Wtorek. Telefon zadzwonił! Timothy miał podwójne dyżury przez cały tydzień,
RS
ale może mógłby wpaść jutro późnym wieczorem? Oczywiście! Spisałam komentarze do poprawionego konspektu całości i rozdziału trzeciego dla Natashy. Środa. Timothy odwołał spotkanie - nie mógł się wyrwać ze szpitala. Czy mogę zarezerwować dla niego Czwartego Lipca? W planach oglądanie sztucznych ogni i grill na dachu. Jasne, że tak! E-mail od Natashy. Zamierza przysłać przejrzane i poprawione trzy pierwsze rozdziały oraz ostateczną wersję konspektu za dwa tygodnie. Czwartek. Telefon zadzwonił niespodziewanie. Timothy pracuje Czwartego Lipca, więc bardzo mu przykro, ale postara się odkupić to prywatnym pokazem sztucznych ogni w przyszłym tygodniu. Byłam tak przygnębiona, że nie powiedziałam Jeremy'emu, iż skoro Natasha zajęta jest pisaniem, ja mogę popracować nad czymś innym. Piątek. Sesja Okrągłego Stołu odbyła się w modnej kawiarni „Union Square Cafe". Wzniosłyśmy toast za odwagę Eloise, jaką wykazała, zwracając Serge'owi pierścionek. Amanda i Eloise twierdzą, że zniknięcie Timothy'ego nic zupełnie nie oznacza - takie jest życie przyszłego lekarza.
216
Sobota. Razem z Eloise oglądałyśmy sztuczne ognie z FDR Drive. Kupiłyśmy mrożone jogurty z beztłuszczową czekoladą i pojechałyśmy do domu, żeby po raz setny oglądać w telewizji „Wirujący seks". Natasha zadzwoniła i złożyła mi życzenia świąteczne. Jest już na stronie dwusetnej poradnika „Czego oczekiwać, gdy oczekujesz dziecka" i intensywnie pracuje nad „Spadającą gwiazdą". Timothy nie zadzwonił z życzeniami. Rozmowa z Eloise o tym, co to może oznaczać (jak przystało na najlepszą przyjaciółkę, przekonywała mnie, że nic, że Czwarty Lipca to nie Święto Dziękczynienia ani Boże Narodzenie, ani moje urodziny i że mało kto składa wtedy życzenia bliskim). Ciocia Ina zadzwoniła z życzeniami. Babcia też. I Amanda. Niedziela. Czytałam „Timesa", układając w myślach zawiadomienie o moim ślubie: „Gregg i Rommely. Panna młoda będzie używać nazwiska Jane Greggely". Czekałam na telefon. Zadzwonił. Ciocia Ina. Czy zaczęłam już chodzić w weselnych butach? (Nie, nie zaczęłam). Poniedziałek. Czekałam na telefon. Powiedziałam Jeremy'emu, że aż do
RS
następnej środy nie mam nic do roboty. Podrzucił mi nowy projekt - wspomnienia trzydziestoletniego prawiczka, który nie jest księdzem ani w ogóle nie jest za bardzo religijny. Dostałam stertę nie zamówionych rękopisów do przejrzenia. Morgan przez cały dzień dziwnie na mnie patrzyła.
Wtorek. Zadzwoniłam do Eloise i Amandy z pytaniem o radę. Czy mam zadzwonić do Timothy'ego, czy czekać? Obydwie odpowiedziały: czekać. W końcu ten facet jest lekarzem. Morgan znów dziwnie mi się przyglądała. Dostałam kartkę od cioci Iny z przypomnieniem, że mam odebrać sukienkę. Środa. Dwanaście razy brałam słuchawkę do ręki i znów ją odkładałam. Przeczytałam jeden wspomnieniowy manuskrypt. Wyszłam z pracy wcześniej, żeby odebrać sukienkę. Wstąpiłam do cioci Iny i wujka Charliego. Była tam akurat babcia. Zjadłam kanapkę z pastrami i metrem wróciłam do domu, razem z sukienką. Ciocia Ina ciągle się dopytywała, czy coś się stało. Odpowiedziałam, że jestem przeciążona pracą. Czwartek. Zaraz, czy ja się w tym związku zupełnie nie liczę? Postanowiłam zadzwonić. Ale czy to jest związek?
217
Czy trzy spotkania wystarczą, żeby powstał związek? A seks? Czy trzy spotkania prawie trzy tygodnie temu plus seks tworzą związek? Odpowiedziała mi sekretarka. Zostawiłam wiadomość, nienadmiernie rozpaczliwą. Tylko: „cześć" i „zadzwoń, tęsknię za tobą". Morgan znów mi się przyglądała i zapytała, czy coś się stało, Jaaane. Powiedziałam jej, że wszystko w porządku, dzięęęękuję bardzo. Piątek. Sesja Okrągłego Stołu w „Big Sur" na Upper West Side. Timothy nie oddzwonił. Amanda wychodziła z siebie. Eloise przygryzała usta. Ja byłam zdruzgotana. - Zupełnie nie rozumiem, co mogło się stać Timothy'emu - powiedziała Amanda. - Może zadzwonię do Jeffa i zapytam, czy on coś wie? Eloise wydmuchnęła dym. - W żadnym wypadku. To metody ze szkoły średniej. Zadzwoni, jak będzie mógł. Po prostu jest zajęty. Przez trzy tygodnie?
RS
- Akurat - powiedziałam. - Kto jest za bardzo zajęty, żeby tworzyć nowy związek, jeść w świetnych restauracjach i chodzić do łóżka? Każda para tym się właśnie zajmuje przez pierwszy miesiąc czy dwa. Co ja zrobiłam źle? - Nic nie zrobiłaś ile! - zawołała Eloise z błyskiem gniewu w oczach. - Ten facet to zwykły dureń. - Przecież jeszcze tego nie wiemy - łagodziła Amanda. - Może naprawdę jest bardzo zajęty. W końcu to stażysta. Oni nie pracują w takich samych godzinach jak normalni ludzie. Powoli piłam „cosmopolitana". - Ale na początku pracował w stałych godzinach - przypomniałam jej. Widziałam się z nim w sobotę, wtorek i w następną sobotę. A teraz nie ma czasu, żeby spotkać się ze mną przynajmniej raz w miesiącu? Daj spokój. Zostałam wystawiona do wiatru, dobrze o tym wiem. Nie rozumiem dlaczego, ale to nie może być nic innego. Coś zrobiłam nie tak, ale co? Eloise wycelowała we mnie papierosa. - Jane, nie popełniłaś żadnego błędu. Wiesz co? Założę się, że chodzi o te kłopoty z erekcją. Może jest mu wstyd i...
218
Uderzyłam ją w rękę. - Eloise! - Jakie kłopoty z erekcją? - zapytała Amanda, szeroko otwierając niebieskie oczy. - Miał kłopoty za pierwszym razem - wyjaśniła Eloise. - I okazał się trochę przewrażliwiony na tym punkcie. - Amanda, błagam, nie mów o tym Jeffowi - poprosiłam. - Gdyby Jeff w rozmowie z Timothym coś o tym napomknął, to chybabym umarła. Timothy nigdy by się więcej do mnie nie odezwał. - Nie martw się, skarbie - uspokoiła mnie Amanda. - Przysięgam, nie pisnę ani słówka. Odetchnęłam z ulgą. - W każdym razie to się zdarzyło tylko raz. A potem zrobiliśmy to dwa razy bez dziedzinie żadnych kłopotów.
RS
żadnych problemów, i jeszcze dwa razy następnego dnia rano. On nie ma w tej - Tak, ale mężczyźni są przewrażliwieni na tym punkcie - zauważyła Amanda. Jeffowi też się to zdarzyło na początku. Był okropnie sfrustrowany i zażenowany. Długo trwało, zanim go przekonałam, że mnie to nie przeszkadza. - I co, przeszło mu potem? - zapytałam. - Nie do końca. To się nie zdarza przez cały czas, ale gdy już się zdarzy, w każdym razie teraz wie, że nie powinien się przejmować. Za pierwszym razem obawiałam się, że to moja wina, ale potem trochę o tym czytałam i dowiedziałam się, że nie. - A dlaczego tak się dzieje? - zapytałam. - To skutek wielu czynników, które nie mają nic wspólnego z nami. W jednym artykule przeczytałam, że im bardziej kobieta podoba się mężczyźnie, tym większe kłopoty on może mieć na początku, bo jest za bardzo spięty. Ha. Czyżby Timothy był aż tak spięty przy spotkaniu ze mną? Nie miałam nic przeciwko temu. - Wierz mi, Jane - powiedziała Eloise. - Założyłaś ten czarny biustonosz i Timothy'emu przegrzały się obwody.
219
Wszystkie trzy wybuchnęłyśmy śmiechem. - A skoro już mowa o biustonoszach, to czy myślisz, że biust Gnat jest prawdziwy? - Czy jest taki duży? - zapytała Amanda, odganiając ręką dym. - Nie, ale bardzo sterczący - wyjaśniłam. - Wszystko w jej ciele jest sterczące. - Nie miałam jeszcze okazji zapytać cię, jak było u jej rodziców - przypomniała sobie Amanda. - Czy są tak bogaci i pretensjonalni, że nie da się tego opowiedzieć? Przed oczami stanęła mi napięta twarz pani Nutley. - Nie. Jej ojca nie było, a matka zachowywała się bardzo chłodno. Nutleyowie chyba nie są zachwyceni, że ich córka publicznie pierze swoje brudy. - Czy ona napisała coś o nich w swojej książce? - zaciekawiła się Eloise. - To na pewno mogłoby ich zirytować. - Nie. Napisała tylko, że nie łączą jej z rodzicami bliskie stosunki i że wie, iż są dotyczą czego innego.
RS
nią rozczarowani, ale nie rozwodzi się nad rodzinnymi układami. Te wspomnienia - Więc czym oni się tak przejmują? - zdziwiła się Eloise. - Przecież jest dorosła. Skoro ma ochotę opowiadać całemu światu o tym, jak chodziła do łóżka z jakimś aktorem, to jej sprawa.
- No tak, ale to rzuca światło również na jej rodziców - uznała Amanda. - Ona opowiada całemu światu intymne szczegóły dość brudnego doświadczenia. Jej rodzice mają prawo czuć się zażenowani. Nie zgadzałam się z tym. Jeszcze przed miesiącem byłabym tego samego zdania co Amanda, ale teraz już nie potrafiłam tek myśleć. Związek, który złamał serce Natashy, nie był brudny, a w fakcie, że zdecydowała się napisać o nim książkę, również nie było niczego nieprzyzwoitego. Wiele gwiazd, niezależnie od sposobu, w jaki uzyskały sławę, opisywało swoje życie osobiste, i robiło tak również wielu szarych ludzi z ulicy. To było oczyszczające doświadczenie. Natasha, podobnie jak inni, nie pisała swojej książki po to, by podzielić się z całym światem swoim prywatnym życiem; pisała ją dla siebie. Czy była to obrona, czy poznawanie siebie, czy dokumentacja pewnego okresu w jej życiu do przekazania potomnym, czy też coś w rodzaju pamiętnika, w każdym razie robiła to dla siebie
220
samej. A fakt, że dostała niezłą zaliczkę, był tylko dodatkową premią. Miałam wrażenie, że Natasha zgodziłaby się opublikować swoją książkę za darmo, gdyby tylko ktoś jej zagwarantował, że ujrzy ona światło dzienne. - Wiecie - powiedziałam do przyjaciółek - nie sądzę, żeby te wspomnienia były zwykłym praniem brudów. Chodzi raczej o dogadywanie się ze sobą, o podsumowanie bolesnego okresu życia. A pisanie książki wcale nie jest takie łatwe. - Ho ho, Jane - zdziwiła się Amanda, sięgając po swój dżin z tonikiem. - Od kiedy stałaś się obrończynią Natashy Nutley? Ha. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. - Och! Och! Och!!! Och, tak! Tak! Taaaaak!!! Uchyliłam jedną powiekę. Czy to Miłośnik Opery mnie obudził, czy też dzwonił telefon? Telefon! Czy ludzie nie wiedzieli, że nie dzwoni się do nikogo przed dziesiątą rano w
RS
sobotę? Pochwyciłam słuchawkę, gotowa zwymyślać tego, kto był po drugiej stronie, ale gdy usłyszałam głos Timothy'ego, ta chęć natychmiast mi przeszła. Zerwałam się z łóżka, w pełni rozbudzona, i przycisnęłam słuchawkę do ucha. - Zechcesz ze mną jeszcze rozmawiać? - zapytał. - Wiem, że przez jakiś czas nie dawałem znaku życia. - Nie jestem na ciebie wściekła, Timothy, tylko po prostu chciałabym cię wreszcie zobaczyć. Nie widzieliśmy się już trzy tygodnie. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. - Och!! Och, tak!!! Och!!! Ooooch!!! - Naprawdę bardzo cię przepraszam, Jane. Ja też chcę cię zobaczyć, ale to, co się tutaj dzieje, to zupełne szaleństwo. Dzwonię ze szpitala. - Rozumiem, Timothy, tylko trochę się stęskniłam. - Ja też, ale ganiają nas tu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ten ostatni tydzień był taki fatalny, że ani razu nie udało mi się dotrzeć do domu. Dlatego nie dzwoniłem. Spaliśmy tu na łóżkach polowych. I tak będzie jeszcze przez jakiś czas. Ale gdy to się wreszcie skończy, zabiorę cię na kolację, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie jadłaś.
221
- Ooch! Och, tak! Tak, kochanie! Oooch!!! - Dobry pomysł - odrzekłam, waląc pięścią w ścianę. - Jak myślisz, kiedy będziesz miał trochę czasu? Proszę, powiedz, że niedługo. Proszę, proszę, proszę. - Na pewno możemy się umówić na następną sobotę - powiedział. - Przez cały tydzień będę harował jak niewolnik, ale mam wolny sobotni wieczór i niedzielę rano, aż do drugiej po południu. Możemy spędzić wieczór spokojnie, żebym mógł się wcześnie położyć. Odpowiada ci to? Podskoczyłam i wyrzuciłam w powietrze zwiniętą pięść, jak dwunastolatek albo mistrz tenisowy. Oto moja długo wyczekiwana czwarta randka! - Bardzo dobrze. Nie mogę się już doczekać, kiedy cię zobaczę - powiedziałam i znów opadłam na materac, uśmiechając się tak szeroko, że twarz omal mi nie popękała. Timothy wcale nie wystawił mnie do wiatru! Naprawdę chodziło tylko o to, że był lekarzem!
RS
- Ja też nie mogę się doczekać - odrzekł. - Zadzwonię do ciebie wcześniej, jeśli będę mógł. A jeśli nie, to zobaczymy się w sobotę między siódmą trzydzieści a ósmą. Odłożyłam słuchawkę i uświadomiłam sobie, że w następną sobotę najprawdopodobniej dostanę okres. Oczywiście, że tak. Czy to prawo Murphy'ego? Ale może Timothy'emu nie będzie to przeszkadzało. W końcu, jak wszyscy bezustannie mi przypominali, był przecież lekarzem. Piątek, 3.14 po południu. Ze zdenerwowania obgryzałam paznokcie. To był wielki dzień. Jeremy obiecał, że po południu przyjdzie do mnie z komentarzami do pierwszych trzech rozdziałów i konspektu „Spadającej gwiazdy" i już od dwunastej zjadały mnie nerwy. W każdej chwili mógł zajrzeć do mojego pokoju i zażyczyć sobie rozmowy o szczegółach. Nie miałam pojęcia, jak uda mi się przetrwać ten dzień, nie zrywając nikotynowego plasterka i nie żebrząc u Eloise o papierosa. Bogu dzięki, sesja Okrągłego Stołu miała się zacząć już za cztery godziny. Rozpaczliwie potrzebowałam „cosmopolitana". Miałam szalejące napięcie przedmiesiączkowe, a do tego zamartwiałam się na śmierć. A jeśli Jeremy całkiem pokreśli te rozdziały? Jeśli zupełnie do niczego się nie nadają? Jeśli za dużo tam pornografii albo autoterapii, jeśli spodziewał się czegoś innego? Jeśli cały konspekt jest do wyrzucenia? Wzięłam trzy
222
głębokie oddechy i spróbowałam się uspokoić. Przecież bardzo mu się spodobał skrót pierwszego rozdziału, więc całość też powinna zyskać jego akceptację. Z oczami utkwionymi w tarczy zegarka zaczęłam obgryzać kolejny paznokieć. Położyłam wszystko na jego biurku punktualnie o dziewiątej rano. Byłam dumna z tego tekstu, dumna z Natashy, z jej ciężkiej pracy i świetnego stylu, dumna z siebie za to, że spędziłam dwa ostatnie wieczory nad manuskryptem z ołówkiem w ręku. Rozdział drugi prawie nie wymagał poprawek, a trzeci tylko trochę, w połowie. Konspekt książki pachniał listą bestsellerów „New York Timesa". Wiedziałam, że odwaliłam kawał dobrej roboty, więc dlaczego przestałam w to wierzyć, gdy zegar wskazał dwunastą? Dobra robota, powtarzałam sobie. Bardzo dobra. Jeremy'emu musi się to spodobać. Naraz przyszło mi do głowy coś, o czym wcześniej zupełnie nie pomyślałam. Jeśli Jeremy zaakceptuje tę część książki, która już była gotowa, to Natasha pojedzie do domu, do Santa Barbara, do swojego chłopaka. Nie będzie już potrzebowała
RS
cotygodniowych spotkań ani prowadzenia za rękę. Ha. Nie usłyszę więcej brzęku bransoletek, nie zobaczę, jak odrzuca włosy na ramiona. Nie będzie telefonów do domu ani podróży pociągiem. Nie będzie Natashy. Dopiero zaczęłam ją poznawać i musiałam przyznać, że nabierałam ochoty, by poznać ją jeszcze lepiej. Może to zabrzmi jak zdanie z książki poświęconej autoterapii, ale w pewien sposób, im lepiej ją poznawałam, tym lepiej poznawałam siebie. W każdym razie takie miałam wrażenie. Musiałam przyznać, że chyba trochę ją polubiłam. Wiedziałam, że zamierza spędzić w Nowym Jorku początek sierpnia; pierwszego miał przylecieć jej chłopak, drugiego był ślub Dany, a przez następny tydzień zapewne będą spacerować po Madison Avenue, kupując dziecku ubranka od Prady, meble i akcesoria do pokoju dziecinnego. Potem wrócą na swoją łódź i Natasha będzie do mnie dzwoniła raz w miesiącu, żeby zdać relację z postępów w pracy nad „Spadającą gwiazdą". Chciałam porozmawiać z nią o drugiej części, którą Remke planował, i zamierzałam to zrobić, gdy już będę miała opinię Jeremy'ego. Na razie pomysł napisania jeszcze jednej książki mógł ją za bardzo przytłoczyć, a jeśli Jeremy odrzuci to, co napisała dotychczas, to wiadomość, iż wydawnictwo jest zainteresowane drugą częścią książki, mogłaby ją podnieść na duchu.
223
Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Trzecia dwadzieścia. Podskoczyłam z wrażenia, gdy odezwał się brzęczyk interkomu. - Jaaane, Jeremy prosi, żebyś przyszła do sali konferencyjnej. Bum, bum, bum, waliło moje serce. Wstałam i wzięłam głęboki oddech. Tekst był dobry. Nie było możliwości, by Jeremy doszedł do innego wniosku. Podniosłam głowę wyżej, przygładziłam włosy, zdjęłam jakąś nitkę z żakietu Ann Taylor, wytarłam spocone ręce o spódnicę i pomaszerowałam korytarzem. Zatrzymałam się jeszcze przed pokojem Eloise, ale nie było jej tam. W sali konferencyjnej od razu rzucił mi się w oczy talerz z ciastkami, szampan i plastikowe kubki. Kto się tym razem zaręczał? Paulette? Daisy? Może sam Remke? Za plecami Paulette zauważyłam Gwen; właśnie wyjmowała Olivię z wózka. Skoro nawet Gwen się tu pojawiła, to sprawa była poważna. Eloise stała z tyłu sali i oglądała projekt okładki do „Pamiętnika niedoszłego chudzielca". Napotkałam jej spojrzenie i wzrokiem przesłałam jej pytanie, ale tylko wzruszyła ramionami. W sali byli wszyscy
RS
pracownicy Posh, cały dział wydawniczy i graficzny, a także Ian, który obliczał nasze zyski i straty i z którym zbyt często musiałam mieć do czynienia, oraz wybuchowa Irma, menedżer kontraktów.
- Dziękuję wszystkim za przybycie - odezwał się Jeremy i w sali natychmiast się uciszyło. - Gwen chce wam przekazać wyjątkową wiadomość. Cóż takiego mogła obwieszczać Gwen? Rozwodziła się ze swoim nadętym obłudnikiem? Dziecko zrobiło zieloną kupkę? Och, Boże. A może ona rzuca pracę? - Witam wszystkich! - zawołała Gwen, oddając Olivię w ręce Morgan. Morgan trzymała małą daleko od siebie, jakby dziecko miało jakąś zakaźną chorobę. Rzeczywiście mam wyjątkową nowinę. Proszę się przygotować do braw. Jane Gregg zostaje mianowana starszym redaktorem! Ze zdumienia otworzyłam usta. Wszyscy zaczęli bić brawo, wiwatować i poklepywać mnie po ramionach. Starszy redaktor? Czy dobrze usłyszałam? Rozlano szampana. Popatrzyłam na Gwen, potem na Jeremy'ego, na Remkego i wreszcie na Eloise i w końcu zamknęłam usta, ale same znów się otworzyły. Dostałam awans!
224
- Taka jestem z ciebie dumna, Jane! - zaćwierkała Gwen. Zabrała Olivię z rąk Morgan, zakołysała ją w ramionach i podeszła do mnie. - Powiedz cześć najnowszemu starszemu redaktorowi Posh, Livie. Przesunęłam ręką po jasnych włoskach małej. - Myślałam, że się przesłyszałam. Naprawdę zostałam starszym redaktorem? - Zasłużyłaś na to, Jane - rzekła donośnie Gwen. - Trochę za długo byłaś pomocą redakcyjną, bo dobrze pracowałaś, a właściwie nie potrzebowaliśmy jeszcze jednego redaktora. A potem znów z powodu problemów budżetowych za długo tkwiłaś na stanowisku młodszego redaktora. Ale udowodniłaś, że zasługujesz na tytuł starszego redaktora. Dziś przed południem Jeremy przeczytał część książki Natashy, przefaksował mi kopię i uzgodniliśmy wszystko z Williamem. No i proszę bardzo. - Tak, Jane, gratuluję ci - wtrącił się Jeremy, klepiąc mnie po ramieniu. - Byłaś bardzo lojalna wobec Posh i wszyscy to doceniamy, podobnie jak twoją ciężką pracę.
RS
Książka Nutley pokazuje, na co cię naprawdę stać. To gotowy przebój. Przebój. Poczułam drobne prądy energii, rozchodzące się od palców stóp aż do koniuszków palców u dłoni. Przebój. Wiedziałam o tym! Nie mogłam się już doczekać, żeby zadzwonić do Natashy i jej o tym opowiedzieć. - Dobra robota, Gregg - dodał Remke. - A teraz, skoro Natasha pracuje pełną parą nad kolejnymi rozdziałami, ty zajmiesz się kilkoma innymi projektami. - To będą twoje własne projekty - dodał Jeremy. - Nie będziesz już robiła wstępnej redakcji, tylko pełną. Czułam, że promienieję. Udało się. Dostałam awans, i to na starszego redaktora! Niektórych osiągnięć nikt człowiekowi nie może odebrać, i to było właśnie jedno z nich. - No dobrze, dalej, dalej - niecierpliwił się Remke. - Wypijcie tego szampana i wracamy do pracy. Eloise uścisnęła mnie mocno. - Dziś wieczorem będziemy świętować! - Jane - odezwała się Gwen, wkładając Olivię do wózka. - Tak się cieszę z twojego awansu! Gdy Jeremy zadzwonił i powiedział, że wspomnienia Natashy są
225
dowodem twoich umiejętności, poczułam się tak dumna, jak jeszcze nigdy dotąd! To przecież ja cię wszystkiego nauczyłam, więc ten awans dobrze świadczy również i o moich umiejętnościach. Zawsze mówiłam, że dobrze cię wyszkoliłam! W duchu przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się do niej. - Bardzo ci jestem wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, Gwen. Rozpromieniła się i zakołysała wózkiem. - Rozkwitłaś, Jane. Widziałam, jak zmieniałaś się z dwudziestodwuletniej nowicjuszki w prawdziwego redaktora. Taka jestem z ciebie dumna. Och, kto to właśnie zrobił kupkę? - Gwen pochyliła się nad Olivią. - Jane, masz ochotę mi pomóc? - Uhm, chętnie bym ci pomogła, ale obiecałam Eloise, że obejrzę z nią to urządzenie na okładkę „Pamiętnika niedoszłego chudzielca", więc... To było wielkie kłamstwo, ale miałam lepsze pomysły na świętowanie awansu niż zmiana brudnej pieluchy. - Jaaane - odezwała się Morgan, podchodząc do mnie z dwoma kubkami
RS
szampana w ręku. - Gratuluję ci awaaansu. Baaardzo się cieszę. Z pewnością na to zasłużyyyłaś. - Podała mi jeden z kubków, dotknęła go swoim i ściągnęła ze stołu dwa ciastka z kawałkami czekolady.
No, no. Czy te cuda nigdy się nie skończą? - Czyżbym się spóźniła?
Na dźwięk głosu Natashy obejrzałam się i ze zdumieniem stwierdziłam, że jej widok sprawił mi radość. Nie widziałyśmy się od trzech tygodni, od tamtej podróży do Forest Hills. Natasha znów była sobą. Ubrana była w czarne skórzane spodnie, malutką koszulkę na ramiączkach z mikrofibry we fiołkowym kolorze i fioletowoczarne buty z wężowej skóry na wysokich obcasach. Jej loki nawet we wnętrzu wydawały się prześwietlone słońcem. Zupełnie nie było widać, że jest w ciąży, no ale to dopiero trzeci miesiąc. - Natasha, dostałam awans na starszego redaktora! - Wiem. - Bransoletki zadźwięczały, gdy ramieniem odrzuciła włosy do tyłu. Jeremy zadzwonił do mnie i zapytał, czy mogę przyjść na uroczystość o wpół do czwartej. Gratuluję! To chyba znaczy, że moja książka dobrze się zapowiada, prawda?
226
- Jeremy był zachwycony! - szepnęłam. - Remke też! Natasha błysnęła śnieżnobiałymi zębami w uśmiechu. - Jeremy mówił mi o tym. Ja też byłam zachwycona. Stanowimy świetną drużynę. Drużyna. Natasha i ja. Hm. Wcześniej nie przyszło mi to do głowy, ale właśnie tym był związek autora z redaktorem. - Napijesz się szampana? - zapytałam i w tej samej chwili ugryzłam się w język. Chyba zupełnie zgłupiałam. Przecież dopiero co po raz kolejny czytałam konspekt jej książki. Ta kobieta była niepijącą alkoholiczką, nie wspominając już o ciąży. - Nie, dziękuję - powiedziała. - Ja nie piję. Dziecko też nie. - Pogładziła się po brzuchu. - Przepraszam - wyjąkałam. - Na chwilę zupełnie o tym zapomniałam. - Cieszę się, że zapomniałaś - oświadczyła Natasha. - Bo to znaczy, że zaczynasz widzieć mnie, a nie tę żałosną istotę z książki.
RS
Ha. Rzeczywiście tak było. Ciekawe. Właśnie o tym myślałam w poprzedni piątek podczas sesji Okrągłego Stołu. Jeśli się nie znało Natashy naprawdę dobrze, nie można było jej poznać, czytając książkę.
- Wygląda na to, że jeszcze przez jakiś czas zostanę w Nowym Jorku powiedziała. - Sam uważa, że nie powinnam na razie latać samolotem. To bez sensu, ale on tak bardzo się o mnie martwi! Przyleci tu pierwszego sierpnia i zostanie na kilka tygodni. Och, czy możesz uwierzyć, że już jest prawie sierpień? Nawet się nie obejrzymy, gdy nadejdzie dzień ślubu Dany. Owszem. Zostały jeszcze tylko dwa tygodnie. Czy Timothy będzie siedział obok mnie, prowadził błahą rozmowę z chłopakiem Natashy i obracał mnie w tańcu w sali balowej? Nie miałam pojęcia. W ostatnim tygodniu nie zadzwonił ani razu. Przez cały tydzień zastanawiałam się, czy mu się podobam, czy nie. Zerwałam nawet kwiatek z jakiejś skrzynki stojącej na parapecie mieszkania na parterze i wróżyłam sobie; wyszło, że mu się nie podobam. Dlaczego to wszystko było takie niejasne? Gdyby za mną tęsknił, gdybym naprawdę mu się podobała i gdyby chciał, żeby coś się między nami rozwinęło, to chybaby zadzwonił? Wystarczyłaby trwająca trzy
227
sekundy rozmowa w drodze do łazienki albo na lunch. Czy nie miał ochoty ze mną rozmawiać? Przecież w poprzednią sobotę znalazł na to czas! Miał przyjść do mnie jutro wieczorem. Jeśli nie wygłosi przemowy pod hasłem „Możemy zostać przyjaciółmi, to nie twoja wina, tylko moja", to przypomnę mu o ślubie i upewnię się, że on rozumie, jakie to dla mnie ważne, żeby przyszedł. Chyba na szczególną okazję może się wyrwać z tego szpitala? Na pewno tak, jeśli będzie wiedział, że to dla mnie bardzo, bardzo ważne. Prawda? - Oho! - wykrzyknęła Amanda przy naszym stoliku w „Evelyn's", supermodnym barze na Upper West Side. Głównym tematem dzisiejszego Okrągłego Stołu był mój awans. - Jane, jako bardzo ważny starszy redaktor, płaci dzisiaj cały rachunek! Roześmiałam się. - Powoli! Podwyżkę dostanę dopiero z następnego budżetu, a te drinki kosztują po dziewięć dolarów każdy!
RS
Eloise wypuściła kłąb dymu.
- Wiesz co, moja droga? Natchnęłaś mnie. W poniedziałek pójdę do Daisy i porozmawiam z nią o moim awansie. Mnie też się należy. Jednomyślnie stuknęłyśmy się drinkami.
- Dobrze, a teraz powiedzcie mi, jak mam się przygotować na jutrzejszą wizytę Timothy'ego. Czy mam udekorować mieszkanie pachnącymi świecami i nastawić płytę Marvina Gaye'a, czy to byłoby zbyt wiele? Nie miałam pojęcia, co się wydarzy, gdy Timothy przyjdzie. Czy zamówimy chińskie jedzenie, pooglądamy HBO, pokochamy się i umówimy na następne spotkanie, czy też Timothy wygłosi przemowę? - Zresztą, kogo ja chcę oszukać. On mnie rzuci - mruknęłam ze zniechęceniem. - Wcale nie - stwierdziła stanowczo Amanda. - Z tego, co mówiłaś, on ma ochotę na spokojny, miły wieczór w towarzystwie kobiety, za którą bardzo się stęsknił. - Naprawdę tak myślisz? - rozpogodziłam się.
228
- Gdy mężczyzna chce z tobą zerwać, nie przychodzi do ciebie do domu oświadczyła Eloise. - Robi to w publicznym miejscu, żebyś nie mogła urządzić mu sceny. Jesteś zupełnie bezpieczna. Sięgnęłam po drinka. - Więc co mam przygotować: świece, muzykę i wino? Pizzę i colę? Nic? Obydwie zastanawiały się przez chwilę, żując słomki. - Ja bym ci radziła świece i wino - powiedziała w końcu Amanda. - Bo jeśli tego nie zrobisz, to będzie wyglądało tak, jakbyś obawiała się, że stanie się coś złego. - Ale jeśli rzeczywiście coś się stanie? - zauważyłam. - Jeśli on przyjdzie po to, żeby ze mną zerwać? Po co mi wtedy zapach wanilii i piosenki Marvina Gaye'a? Już nigdy więcej nie mogłabym go słuchać. - On cię nie rzuci - stwierdziła Eloise z pewnością siebie najbliższej przyjaciółki. uśmiechnęła.
RS
- Chcesz się założyć o sto dolarów? - zaryzykowałam. Eloise tylko się - Jane, co prawda jesteś już starszym redaktorem w Posh, ale mimo to nie możesz sobie jeszcze pozwolić na wyrzucanie setki przez okno! - Racja - zgodziła się Amanda.
- Ja założę się o setkę - ciągnęła Eloise - że Timothy powie, że bardzo mu przykro z powodu tego nawału pracy, i zechce ci to wynagrodzić, zabierając cię na kolację do „Gothama" albo „Daniela". - Ja też postawię na niego setkę - oświadczyła Amanda. - Mam zaufanie. - Do niego czy do mnie? - zapytałam. Eloise żartobliwie uderzyła mnie słomką. - Do ciebie, ty głupia! - I do niego też - dodała Amanda. - Dobrze - pokiwałam głową. - Sto dolarów na to, że zaproponuje mi przyjaźń. - Łatwe pieniądze - uśmiechnęła się Eloise do Amandy. Czułam się podle. Powinnam świętować awans, a nie obgryzać paznokcie i zakładać się o moje życie uczuciowe. Oby się okazało, że one mają rację, modliłam się, patrząc na bar gęsto oblepiony ludźmi. Niech sobie wezmą to sto dolarów! Po tym wszystkim, co mieliśmy ze sobą wspólnego, po tym, jak dobrze było nam razem w
229
łóżku, czy Timothy mógł tak po prostu przyjść do mnie i zaproponować mi przyjaźń? Wszystko układało się jak najlepiej, więc... Naraz serce przestało mi bić. Timothy Rommely stał przy barze i machał do barmana pięćdziesięciodolarowym banknotem. Przesunęłam się na krześle tak, by Eloise mnie zasłaniała, i ostrożnie spojrzałam jeszcze raz obok jej ramienia. - Co ty wyprawiasz? - zapytała. - Timothy! Tam, przy barze. - Naprawdę? - zdumiała się Amanda. - Nigdy go nie widziałam. Który to? - To ten, który wygląda jak Greg z filmu „Dharma and Greg" - przypomniałam jej. - Ten, który... Który właśnie otoczył ramieniem kobietę, która nie była mną. Amanda wciągnęła powietrze. - Ten z tą rudą? poczułam łzy.
RS
Nie byłam w stanie nic powiedzieć ani nawet skinąć głową. Pod powiekami - Naprawdę wygląda jak Greg - zauważyła Eloise. - Szkoda, że okazał się durniem, który gra na dwa fronty. - Zaraz, poczekaj chwilę - przerwała jej Amanda. - Przecież nie wiesz, kim jest ta kobieta. Może to koleżanka z pracy i właśnie wspólnie uratowali komuś życie albo jakaś kuzynka... Wszystkie trzy widziałyśmy, jak Timothy przyciągnął rudą do siebie i pocałował krótko, lecz namiętnie. Teraz stał zwrócony plecami do nas. Jeszcze kilka osób podeszło do baru, zasłaniając widok. - Tak mi przykro, Jane - jęknęła Amanda. - Jak się czujesz? - zaniepokoiła się Eloise. - Chcesz stąd wyjść? Nadal nie byłam w stanie nic powiedzieć. - Nie chcę, żeby mnie zauważył - wymamrotałam w końcu przez wyschnięte usta. - Może właśnie powinnaś mu się pokazać - zastanawiała się Amanda. - Żeby się poczuł głupio.
230
Problem polegał na tym, że z nas dwojga to ja poczułabym się bardziej głupio. To ja byłabym autorką niezręcznej sceny, a Timothy gwiazdą spektaklu, no i to on tak czy owak miał wrócić do domu w towarzystwie. Sięgnęłam po papierosy Eloise leżące na stole. - Muszę zapalić - powiedziałam, wyłuskując jednego. - Nie! - wykrzyknęła szeptem. Wyrwała mi paczkę i wsunęła sobie za pasek spodni. - Tyle wysiłku nie może pójść na marne z powodu jednego palanta! Jane, on nie jest tego wart! Łzy napłynęły mi do oczu. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Timothy w dalszym ciągu był zwrócony plecami do naszego stolika. Obydwoje z rudą siedzieli na stołkach przy barze, o jakieś dwadzieścia metrów od nas. Timothy obejmował ją ramieniem. Tego już było za wiele. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Otarłam oczy serwetką. Poczułam, że Eloise masuje mi ramiona, a Amanda bierze mnie za rękę. Chodźcie.
RS
- Możemy się stąd wymknąć tak, żeby nas nie zauważył - szepnęła Eloise. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie w stronę baru. Timothy i ruda siedzieli teraz zwróceni twarzami do siebie. Znów ją pocałował i stuknęli się szklankami. Zapewne mówił właśnie: „ja też". Nie mogłam oderwać wzroku od tego mężczyzny, który miał być mój. A ponieważ patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, odwrócił się i rozejrzał. Teraz patrzyliśmy na siebie. Na jego twarzy odbijało się coś w rodzaju przerażenia. Ruda również na mnie spojrzała. Szybko opuściłam wzrok. - Co ja mam zrobić? - szepnęłam do Eloise i Amandy. - Wynośmy się stąd wreszcie - mruknęła Eloise. - Chodź. Mam twoją torbę. Idziemy. Wszystkie trzy wstałyśmy i przemaszerowałyśmy obok Timothy'ego i rudej. Nie odrywałam wzroku od podłogi. Czułam, że Timothy na nas patrzy. Szybko zbiegłam po schodkach na ulicę. Po policzkach spływały mi łzy. - Jane, zaczekaj! - zawołał Timothy. Odwróciłam się. Stał w drzwiach z przepraszającym wyrazem twarzy.
231
Amanda i Eloise znajdowały się na najwyższym stopniu. - Poczekamy tu na ciebie - powiedziała Eloise z gniewem i jednocześnie troską w głosie. Stanęłam przed Timothym, zastanawiając się, co takiego chce mi powiedzieć. Przecież nie mógł mi zaproponować, żebyśmy poszli na drinka i wszystko sobie wyjaśnili; jego dziewczyna stała o dwa metry od nas. - O czym chcesz rozmawiać, Timothy? - Jane, wiem, że to głupio wygląda... Co za klasyczne stwierdzenie. Myślałam, że nikt go już nie używa, nawet wtedy, gdy sytuacja rzeczywiście wygląda głupio. - Tylko że to, co się dzieje teraz w szpitalu, to zupełne szaleństwo - powiedział po raz setny - i łatwo jest zaangażować się w związek z kimś, kto też bierze udział w tym wszystkim i przechodzi przez to samo. miałeś czasu dla mnie?
RS
- Więc spotykałeś się z kimś innym? - zapytałam jak idiotka. - I dlatego nie Skinął głową. Wystarczyło mu przyzwoitości, żeby wyglądać na skruszonego. - To nie jest nic poważnego. A zresztą przecież nie obiecywaliśmy sobie wyłączności.
Czy on nic nie rozumiał, czy też po prostu usiłował wyjść z tej sytuacji, zachowując twarz? Wyciągnął rękę, żeby odgarnąć kosmyk włosów z mojego policzka, ale cofnęłam się o krok. - Tak dawno cię nie widziałem, że zdążyłem już zapomnieć, jaka jesteś ładna. Czy to miał być komplement? Czy miałam teraz powiedzieć mu, że wszystko jest w porządku, że faktycznie nie rozmawialiśmy o wyłączności i nie mogę się już doczekać jutrzejszego wieczoru, kiedy Timothy odwiedzi mnie po to, żeby pójść do łóżka z kretynką, która uwierzyła w jego zapewnienia o szaleńczej pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę? - Wyjaśnij mi coś, Timothy. Czy te wszystkie „ja też" to była jedna wielka bzdura? - zapytałam, opierając ręce na biodrach jak ciocia Ina. - Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że dokądś zmierzamy, skoro ty nigdzie się ze mną nie wybierałeś?
232
Przesunął ręką po włosach. - Wybierałem się, Jane. Mówię poważnie. Nasze pierwsze spotkania były fantastyczne, ale potem poznałem... - Urwał i wpatrzył się w swoje buty. - Przykro mi, że to się zdarzyło akurat w takim momencie. Wiem, że to nie mogło wyglądać dobrze. Znów poczułam łzy napływające do oczu i próbowałam powstrzymać je mruganiem. A więc to miał na myśli, mówiąc, że „głupio wyszło". Nie próbował się usprawiedliwiać, tylko miał na myśli fakt, że zniknął zaraz po tym, jak poszliśmy do łóżka. Mówił o chronologii zdarzeń. Poznał inną kobietę, która podobała mu się bardziej niż ja. Widziałam jej rudą głowę przy barze. Jaki sens miała ta rozmowa? Przecież wiedziałam, że Timothy i tak wróci do baru i otrzyma odrobinę współczucia od rudej za to, że „zranił pewną biedną kobietę", po czym obydwoje zamówią dżin z tonikiem i zapomną o mnie. A potem ona go pocieszy w łóżku. ' - Więc po co chciałeś przyjść do mnie jutro? - zapytałam. - Żeby mi powiedzieć, że ze mną zrywasz? A może chciałeś grać na dwa fronty?
RS
Znałam odpowiedź, ale chciałam usłyszeć ją z jego ust. A więc jednak nie było mi pisane zostać Jane Greggely. Każdy redaktor, który wiedział, jak trzymać ołówek, wiedział również, że końcówka ,,-ly" w większości przypadków jest zupełnie niepotrzebna. Timothy patrzył na swoje buty. - Naprawdę mi przykro, Jane. Nie chciałem cię zranić. Przygryzłam dolną wargę, a potem odwróciłam się i zbiegłam ze schodków. Eloise i Amanda czekały na mnie z oburzonym wyrazem twarzy. Podeszłam do nich i Wybuchnęłam płaczem.
233
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Sobotnie popołudnie było jak z pocztówki - dwadzieścia osiem stopni i zerowa wilgotność powietrza. Spędziłam je na materacu, przykryta kocem, w zaciemnionym pokoju. Wieczorem Eloise przyszła obejrzeć razem ze mną „Śniadanie u Tiffany'ego". Gdy byłam w zupełnej rozpaczy, tylko Audrey Hepburn śpiewająca „Moon River" mogła mnie ukoić. Ale w chwili, gdy Holly Golightly wypuściła na wolność swego ulubionego kota, a potem uświadomiła sobie, co zrobiła, zaczęłam szlochać tak gwałtownie, że Eloise obawiała się, bym nie nadwerężyła sobie gardła. Przewinęła taśmę do momentu, gdy kot siedział na słońcu w czyimś oknie, cały i zdrowy, i wtedy przestałam płakać. Eloise została u mnie na noc. Około godziny drugiej Miłośnik Opery puścił na cały regulator „Gotterdammerung" i Eloise zaczęła walić w ścianę. To tylko roz-
RS
wścieczyło Miłośnika Opery, który puścił muzykę jeszcze głośniej. - Musisz to znosić każdej nocy? - zapytała Eloise. Skinęłam głową przez łzy. Chyba wyglądałam w tej chwili naprawdę żałośnie, bo Eloise odrzuciła swoją połówkę koca, otworzyła drzwi, wyszła na korytarz i uderzyła pięścią w drzwi Miłośnika Opery. - Ścisz to! - wrzasnęła. - Jest druga w nocy! Trochę szacunku dla sąsiadów! Muzyka natychmiast ucichła. Eloise wróciła do mieszkania, zamknęła zasuwę i weszła pod koc, mamrocząc pod nosem coś o ludzkiej bezczelności. Nie byłam pewna, czy zauważyła, że udało jej się wywołać na mojej twarzy pierwszy uśmiech od dwudziestu czterech godzin. Rano uparła się, że zabierze mnie na śniadanie, żeby jeszcze raz uczcić mój awans, ponieważ wczorajsza uroczystość w barze została w połowie przerwana. Nie miałam nastroju do świętowania, ale ona nie chciała przyjąć do wiadomości mojej odmowy. Gdy już wychodziłyśmy, zadzwoniła Amanda z pytaniem, jak się czuję. Zapewniłam ją, że jakoś znoszę rozczarowanie, a potem Eloise zaprowadziła mnie do małej restauracji na rogu Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy i Pierwszej Alei. Jajecz-
234
nicę i odsmażane ziemniaki tylko rozgrzebałam widelcem, ale trzy kubki kiepskiej kawy bardzo mi pomogły. A teraz obydwie wchodziłyśmy po szerokich, betonowych schodach do kościoła Świętej Moniki. Eloise uznała, że czas zapalić dodatkowe świeczki dla naszych mam i mojego ojca, a także za moje inne straty. Msza właśnie się kończyła i musiałyśmy się przebijać przez tłum przed kościołem. Na widok witraży zawsze czułam się od razu lepiej, nawet gdy byłam najbardziej przygnębiona. Eloise zapaliła świeczkę za swoją mamę i za koniec swojego związku z Serge'em, uśmiechnęła się do mnie lekko i ze spuszczoną głową usiadła w ostatniej ławce. Ja zapaliłam dwie świeczki, najpierw za ojca, a potem za mamę i próbowałam sobie ich wyobrazić. Widziałam przed sobą twarz ojca, młodą, roześmianą, pełną życia i miłości. Widziałam go w chwili, gdy pokazywał mi hotel Plaza i tańczyliśmy na Piątej Alei, na dzień przed jego śmiercią. Próbowałam wyobrazić sobie twarz mamy, ale nie mogłam. Spróbowałam
RS
jeszcze raz, i jeszcze. Nic. I naraz przypłynęła skądś twarz Maksa, a potem Jeremy'ego, a potem Timothy'ego. Płynęły przed moimi oczami jedna za drugą. Żaden z nich mnie nie chciał. Nigdy nie byłam wystarczająco dobra, by spodobać się Jeremy'emu, a Max i Timothy rzucili mnie. Pod powiekami zapiekły mnie łzy. Nie pozwoliłam im popłynąć. Dlaczego oni mnie nie kochali? Co było ze mną nie tak? Dlaczego nikt nie mógł mnie pokochać? Kolana zaczęły mi drżeć. Opadłam na ławkę obok Eloise i schowałam twarz w dłoniach. Otoczyła mnie ramieniem i powiedziała: - Wszystko jest w porządku, Jane. - Nic nie jest w porządku - wychrypiałam, szlochając. - Zupełnie nic. - On nie był ciebie wart - szepnęła. - To raczej ja nie byłam warta jego. Ani Maksa. Ani Jeremy'ego. Nikt mnie nigdy nie chciał. Eloise uścisnęła moje ramię. - Jane, to nieprawda. - Nie? To dlaczego ciągle ktoś mnie porzuca? - Wybuchnęłam, a łzy spływały mi po policzkach. Eloise próbowała mnie objąć, ale to tylko sprawiło, że rozpłakałam
235
się jeszcze bardziej. - Dlaczego oni ode mnie odchodzą? - szepnęłam przez szloch. Dlaczego? - Och, Janey - wymamrotała Eloise. - Poznasz kogoś innego, kogoś, kto pokocha cię na zawsze. Teraz dopiero zobaczyłam w myślach twarz matki. Gdy umarła, miała czterdzieści osiem lat i włosy dopiero zaczynały jej siwieć. Wyraźnie widziałam jej błyszczące, ciemne oczy i lekko niesymetryczny uśmiech. Na tle jej twarzy przesunęła się twarz ojca. Teraz wszystko sobie przypomniałam. Przypomniałam sobie, jak nie mogłam przestać myśleć o śmierci rodziców przez wiele długich miesięcy po tym, jak Max mnie porzucił. A teraz to wszystko miało się zacząć od początku. Przez głowę przelatywały mi obrazy rodziców, żywe jak fotografie. Moja mama. Mój ojciec. Odeszli, odeszli, odeszli. Moi rodzice nie żyli. - Ja wszystkich tracę, Eloise - szepnęłam. - Miałaś rację. Po co się angażować? - Jane, teraz powiem ci to, co ty mi powiedziałaś wtedy. Twoi rodzice nie
RS
chcieliby, żebyś winiła ich za to, że cię opuścili. Jak myślisz, jak by się czuli? Oni chcieliby, żebyś była szczęśliwa, żebyś żyła i dobrze się bawiła. Pomyśl tylko, jak dumna byłaby twoja mama z tego awansu. Pomyśl, jak cieszyłby się twój ojciec, gdyby wiedział, że włożyłaś całe serce w związek z Timothym, mężczyzną, który naprawdę ci się podobał. Oni gdzieś tam są i patrzą na ciebie. Podniosłam wzrok na witraż w suficie i przymknęłam oczy. - Tracę wszystkich i wszystko. Nikt mnie nigdy nie pokocha. - Ja cię kocham - powiedziała Eloise, gładząc mnie po włosach. - Amanda cię kocha. Ciocia Ina cię kocha. Boże, Jane, wydaje mi się, że nawet Natasha Nutley cię kocha. - Tak bardzo brakuje mi mamy - rozpłakałam się. - Chcę, żeby wróciła! Chcę mieć z powrotem moją mamę! - Wiem - powiedziała Eloise, opierając głowę na moim ramieniu. - Wiem. - Przymierz sukienkę, buty i biżuterię - powiedziała ciocia Ina. Trzymałam słuchawkę w bezpiecznej odległości od ucha. - Jane, czy ty mnie słuchasz? Ślub jest w następną niedzielę. Jeśli teraz nie sprawdzisz, czy masz wszystko, to potem będziesz w kłopocie.
236
- Słucham, słucham - wymamrotałam, przytrzymując słuchawkę ramieniem. Jednocześnie próbowałam wpisywać propozycje tytułów dla nowej książki, którą miałam się zająć. Remkemu i Jeremy'emu nie udało się podpisać umowy z chłopakiem z Backstreet Boys, więc musieli się zadowolić mniej znanym nastoletnim gwiazdorem, który w 2000 roku wylansował jeden przebój. Miały to być wspomnienia spisywane przez kogoś innego, co oznaczało, że będę miała do czynienia z piszącym, a nie z samym gwiazdorem. Cieszyłam się, że mam się czym zająć. Koncentracja na pracy ratowała mnie przed nieustannym rozpamiętywaniem tego, co się stało. - Jane, czy ty coś piszesz, czy słuchasz mnie? - zniecierpliwiła się ciocia Ina. - Słucham - mruknęłam niegrzecznie. - Nie mów do mnie takim tonem! - obruszyła się ciocia. - To, że awansowałaś w pracy, nie znaczy jeszcze, że możesz traktować mnie z góry! Dzisiaj jest dwudziesty drugi lipca. Do ślubu zostało tylko jedenaście dni. Jedenaście dni, rozumiesz?
RS
- Mam przecież sukienkę, torebkę i buty. Czy mogę już wrócić do pracy? Była środa, dziesiąta rano. Za dziesięć minut miałam umówione spotkanie z moim najnowszym autorem, właśnie tym, który miał spisywać wspomnienia nastoletniego gwiazdora. Nie miałam teraz czasu, by zastanawiać się nad strojem, który tak czy owak kosztował mnie o wiele za dużo pieniędzy i czasu. Po czterech dniach cierpienia z powodu złamanego serca ostatnią rzeczą, o jakiej miałam ochotę myśleć, był ślub Dany Dreer. Ciocia Ina bez słowa odłożyła słuchawkę. Świetnie. Teraz będę musiała zadzwonić do niej i przeprosić. Wystukałam jej numer, ale linia była zajęta. Spróbowałam jeszcze raz i tym razem odezwała się sekretarka. - Ciociu Ino, bardzo cię przepraszam, ale jestem akurat naprawdę bardzo zajęta. Nie gniewaj się. Znów poczułam napływające łzy. Ostatnio stałam się straszną beksą. Komputer piskiem powiadomił mnie, że dostałam pocztę. Amanda. Słuchaj, mam pewien pomysł. Pamiętasz Driscolla, tego faceta, z którym byłaś umówiona na ostatnią randkę w ciemno? Może zadzwonisz do niego i umówicie się na weekend? Jeśli ci się spodoba, możesz go zaprosić na ślub.
237
PS. Nie, nie zwariowałam. Rozmawiałam o tym z Eloise wczoraj wieczorem i obydwie uważamy, że powinnaś spróbować. Co takiego? Czy one się czegoś naćpały? Czy nie dość jeszcze przeszłam? I co? Miałam powiedzieć temu Driscollowi, że ma udawać na ślubie, że nazywa się Timothy? Miałam dość randek wszelkiego rodzaju na długi czas. Wolałam już zostać pracoholiczką. Z tego przynajmniej wynikały jakieś korzyści, na przykład awans i podwyżka. Odezwał się telefon. No, tak. Byłam pewna, że to ciocia Ina. Brakowało mi jeszcze tylko stresu wywołanego przez złość ciotki. - Jane, tu Natasha. - Co słychać? Jak się czujesz? - Całkiem dobrze - odrzekła. - Dziecko jeszcze nie kopie, ale lekarz mówi, że jest na to za wcześnie. Książka też posuwa się do przodu. Jestem w piątym rozdziale. przyjemnością przeczytam.'
RS
- Jeśli będziesz chciała, żebym przejrzała to, co napisałaś, to przyślij kopię. Z - Dziękuję ci, Jane, ale myślę, że sama sobie poradzę. Wolałabym napisać całość, potem jeszcze raz wszystko przejrzeć i dopiero wtedy wysłać tobie. Odpowiada ci to?
- Oczywiście - zapewniłam ją. - A czy tobie odpowiada piętnasty stycznia jako termin oddania całości? Jeśli potrzebujesz jeszcze kilku tygodni, chyba dałoby się to zorganizować. - Myślę, że zdążę, a może nawet skończę wcześniej. - To świetnie. A tak z ciekawości... Natasha, czy rozmawiałaś ze swoją mamą? - Próbowałam - westchnęła i usłyszałam brzęk bransoletek. - Ale rozmawiała ze mną tak samo jak zawsze, ostro i chłodno. Chyba na razie mam dosyć. Wyślę jej zdjęcia dziecka po urodzeniu. Może to zmieni ich nastawienie, a może nie. Nie mam zamiaru pozwolić, żeby to mnie dłużej niszczyło. Nie mogę. Jak to się robi? W jaki sposób można zdecydować, że nie będzie się czegoś czuło, a potem przestać to czuć? Czy to było w ogóle możliwe? A może Natasha oszukiwała samą siebie?
238
- Ale są i dobre wiadomości. Dzwoniłam do mojej ciotki Daphne, siostry ojca, i chociaż na początku rozmawiała ze mną chłodno, potem powiedziała, że obydwoje z wujkiem Henrym bardzo chcieliby mnie zobaczyć! Mieszkają niedaleko mnie, w Kew Gardens. W następny weekend wybieram się tam na całe popołudnie. Ciocia Daphne obiecała, że postara się zmiękczyć moich rodziców. Z całego serca życzyłam jej sukcesu. W każdym razie Natasha miała teraz kogoś, do kogo mogła się zwrócić w razie potrzeby. Nie uświadamiałam sobie wcześniej, jak bardzo się o nią martwię. - Aha - dodała. - Dana zadzwoniła do mnie wczoraj i zaprosiła mnie na swój wieczór panieński. Czy to nie jest miłe z jej strony? Powiedziała, że jestem równie ważną częścią jej przeszłości jak wszystkie druhny. Poczułam się bardzo wzruszona. Dana zaprosiła Natashę na swój wieczór panieński? To było dziwne. Gdyby Natasha rzeczywiście była tak ważną osobą w życiu mojej kuzynki, to również znalazłaby się w gronie druhen. I co właściwie znaczyła Natasha w życiu Dany?
RS
Zostawała z nią popołudniami przez kilka lat, no i co z tego? To miało jej nadawać status ważnej osoby? Nigdy nie potrafiłam zrozumieć Dany i w tej chwili utwierdziłam się w przekonaniu, że już nigdy jej nie zrozumiem. - Skoro tak, to spotkamy się w następny piątek - powiedziałam. - Och, przepraszam cię, dzwoni telefon na drugiej linii. To nie było kłamstwo. Telefon rzeczywiście dzwonił. - W takim razie już kończę - powiedziała Natasha. - Do zobaczenia w piątek! Och, pomyśl tylko, jeszcze dwa dni i poznam twojego cudownego Timothy'ego! Odłożyłam słuchawkę i oparłam się na biurku całym ciężarem ciała. Nie, Natasha, pomyślałam, nie poznasz go, bo on mnie rzucił. Najpierw go wymyśliłam, potem go znalazłam, potem go miałam, a na koniec, abrakadabra, Timothy zniknął. Jak wytłumaczyć wszystkim jego nieobecność? I dlaczego tak się zirytowałam, słysząc, że Natasha wybiera się na wieczór panieński Dany? Co mnie mogło obchodzić, że została zaproszona do oglądania bandy mięśniaków zrzucających ubranie i kręcących tyłkami? Wcisnęłam guzik drugiej linii.
239
- Jane Gregg - rzuciłam w słuchawkę, zdecydowana wyładować zły nastrój na osobie, która miała pecha znajdować się na drugim końcu linii, niezależnie od tego, kto to akurat był. - Cześć, Jane, mówi Driscoll Meyer. Mój przyjaciel Jeff zadzwonił do mnie dziś rano i zaproponował, żebym sprawdził, czy nie miałabyś ochoty jeszcze raz umówić się na to spotkanie, które kiedyś nie doszło do skutku. Zaniemówiłam ze zdumienia i pomyślałam, że chyba zabiję Amandę. To na pewno ona podsunęła Jeffowi ten pomysł. - Ehm, cześć, Driscoll. Czy mógłbyś chwileczkę poczekać? Ktoś chce ze mną rozmawiać przez interkom. Z głębokim westchnieniem puściłam Driscollowi melodyjkę, otworzyłam kalendarz i znalazłam datę naszego pierwotnie planowanego spotkania. Wtorek, dziewiątego czerwca. Driscoll Meyer: metr siedemdziesiąt siedem, Uroczy. 555-65-36.
RS
osiemdziesiąt pięć kilo, szatyn, falujące włosy, niebieskie oczy, starszy księgowy. Na drugim końcu linii znajdował się żywy, prawdziwy mężczyzna, a szczerze mówiąc, niczego więcej nie potrzebowałam. Mogłam przecież powiedzieć wszystkim, że Timothy musiał w nagłym trybie pójść na dyżur i zamiast niego przyszedł ze mną mój drogi przyjaciel Driscoll. W ten sposób wyrządziłabym rodzinie przysługę. Żeberka za dwieście dwadzieścia pięć dolarów by się nie zmarnowały. A Natasha i Dana obejrzałyby sobie przystojnego, interesującego Driscolla i mogłyby się do woli zastanawiać, ilu jeszcze przystojnych, interesujących mężczyzn mam w zanadrzu. Między sobą wymieniałyby szeptem uwagi o tym, jak dobrze mi się wiedzie, jakich znam interesujących mężczyzn i jakie szczęście ma Timothy, że znalazł taką dziewczynę jak ja. Znowu powstrzymałam napływające łzy. Po tylu wysiłkach ponownie zostałam z niczym. A tymczasem Natasha - w ciąży, z chłopakiem, który się jej oświadczył, mieszkanka dwóch wybrzeży, piękna Natasha - została zaproszona na wieczór panieński mojej kuzynki. Mojej kuzynki. Przecież Natasha miała własną rodzinę. No, w każdym razie coś w tym rodzaju. Ale Dreerowie byli moją rodziną. Moją. Czy nie mogłam już mieć niczego własnego?
240
Piiip. Masz wiadomość. Driscoll mógł zaczekać jeszcze trzy sekundy. Tym razem list był od Eloise. Jane, nie wkurzaj się, ale powiedziałam Amandzie, by zadzwoniła do Jeffa i żeby Jeff poprosił Driscolla, żeby zadzwonił do ciebie. Nigdy nic nie wiadomo. Poza tym mężczyzna o imieniu Driscoll na pewno ma w szafie smoking! PS. Sesja Okrągłego Stołu odbędzie się w „Oyster Bar" na stacji Grand Central, o zwykłej porze. Czy jesteś na mnie wściekła? E. Znów westchnęłam głęboko. Nie miałam zamiaru pokazać się na ślubie Dany samotnie. Nic z tego. Nie będę siedziała przy jednym stoliku z Natashą Nutley, oświadczającym się jej mężczyzną oraz pustym krzesłem. Driscoll Meyer pójdzie tam ze mną, nawet jeśli okaże się brzydki, źle wychowany, skąpy i ordynarny. Driscoll Meyer okazał się uroczy. Nosił małe okularki w drucianych, okrągłych oprawkach i z byle powodu wybuchał śmiechem. Był przystojny, inteligentny, zabawny i ciepły. W duchu przesłałam niebiosom podziękowanie. Był wtorek, do wesela
RS
zostało jeszcze dokładnie pięć dni, a naprzeciwko mnie w przytulnej restauracji ze stekami siedział Pan Potencjał.
- Bardzo się cieszę, że do ciebie zadzwoniłem, Jane - powiedział. - Byłem bardzo rozczarowany, gdy odwołałaś nasze spotkanie w czerwcu. Miałem wtedy jakieś przeczucie. - Przeczucie? - zdziwiłam się, popijając czerwone wino. - Pierwsza dziewczyna, w jakiej byłem zakochany, miała na imię Jane wyjaśnił z błyskiem w oczach. - To było w drugiej klasie podstawówki. Zdruzgotała mnie zupełnie. Złamała mi serce. - Coś wiem na ten temat - odrzekłam i nagle poczułam, że nie przełknę już ani kęsa filetu za dwadzieścia dolarów. Bezmyślnie grzebałam widelcem w papryce na talerzu. - Aha, trafiłem na łamaczkę serc, tak? W takim razie muszę uważać. Uśmiechnęłam się blado. - Wierz mi, nie musisz się martwić. To ja zawsze zostaję ze złamanym sercem. świetnie. Nie mogłam się lepiej zaprezentować niż jako kompletna nieudacznica.
241
Tylko tak dalej, Jane, a Driscoll nie będzie mógł się doczekać tego ślubu, na który go zaprosisz. - W takim razie trzeba cię trochę rozweselić - stwierdził. - Na szczęście mam bilety do „Dangerfield's". - Chyba żartujesz! - zdumiałam się. - Uwielbiam kabarety! - Powiedz mi swój ulubiony dowcip - poprosił Driscoll. - Tylko pamiętaj, że tego chciałeś. - Śmiało - uśmiechnął się. - Pokaż, co potrafisz. - Szły trzy dynie przez pustynię. Jedna poszła w lewo, druga w prawo, a trzecia za nimi. - Dobre - uśmiechnął się Driscoll. - Usłyszałaś to od jakiegoś pięciolatka? Naraz okazało się, że śmieję się na głos i opowiadam żarty w towarzystwie zupełnie obcego człowieka, mężczyzny, który świetnie się nadaje na mojego towarzysza na weselu.
RS
Przedstawiam wszystkim, to jest Driscoll. Rozlegają się szepty: Driscoll? A co się stało z Timothym? A ja odpowiadam na to: Och, zerwaliśmy ze sobą. To nie było przyjemne, ale nie chciałam was martwić i psuć Danie jej wielkiego dnia, więc nic o tym nie wspominałam, a poza tym teraz macie okazję poznać mojego nowego chłopaka, Driscolla. Ciekawe imię, prawda? Rozlegną się zatroskane szepty: Ta Jane to dopiero numer. Jaka ona rozsądna. Nie chciała, żebyśmy się martwili. Jak to miło z jej strony. A on jest bardzo przystojny i wydaje się miły. Ten scenariusz podobał mi się bardziej niż poprzedni, w którym Driscoll odgrywał rolę mojego drogiego przyjaciela. W pół godziny później Driscoll i ja siedzieliśmy przy malutkim stoliku w „Dangerfield's", klubie kabaretowym na Upper West Side, którego właścicielem był Rodney Dangerfield, znany z niekonwencjonalnych zachowań. Sala pełna była par i grup przyjaciół. Zamówiliśmy colę i czekoladowe ciastko na pół. Pierwszy komik opowiedział kilka skatologicznych żartów, żeby rozruszać publiczność. - Och, widzę, że mamy dzisiaj na sali wiele par! Skąd jesteście? Och, Boże. Zwracał się bezpośrednio do nas.
242
- Hm, stąd? - odpowiedziałam z kawałkiem ciasta tuż przy ustach. - Wiesz czy pytasz? - zapytał komik. Czyżby był krewnym Williama Remkego? Publiczność uznała, że to bardzo zabawne. - Ale poważnie, naprawdę jesteście z Nowego Jorku? - Skinęliśmy głowami. - Jesteście zaręczeni, po ślubie czy jak? - To nasza pierwsza randka! - odkrzyknął Driscoll. - Oooch, pierwsza randka! - powtórzył komik z entuzjazmem. Publiczność szalała. - Myślicie, że dobrze trafiliście? Że uśmiechnie się do was szczęście? Poczułam, że się czerwienię. Zsunęłam się niżej na krześle, modląc się, by skupił się na jakiejś innej parze. - Myślę, że szczęście już się do mnie uśmiechnęło, bo siedzę teraz obok niej! zawołał Driscoll, znów wzbudzając entuzjazm widowni. Wszyscy krzyczeli i bili brawo. Usiadłam prosto i obdarzyłam Driscolla Meyera szerokim uśmiechem. - Zastanówmy się - powiedział Driscoll. Szliśmy Pierwszą Aleją. Ciepły wiatr
RS
rozwiewał mu włosy. - Byliśmy na kolacji, potem w klubie kabaretowym, a teraz wydaje mi się, że nadszedł czas na drinka, żeby jeszcze przedłużyć ten wieczór. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na zegarek.
- Och, już wpół do pierwszej, a jutro mam okropny dzień. Lepiej powlokę się do domu. - Zobaczymy się jeszcze? - zapytał. - Bardzo bym tego chciała. - To świetnie - rozpromienił się Driscoll. - Tylko że w najbliższy piątek wyjeżdżam na dwutygodniowy urlop do Belize. Belize. Driscoll Meyer wybierał się do Belize zamiast na ślub mojej kuzynki do hotelu Plaza. - Dobrze, jak chcesz - warknęłam i odbiegłam. Jedna połowa mnie była przerażona tak dziecinnym, niegrzecznym zachowaniem, ale druga miała już tego zupełnie dość. I właśnie ta połowa omal nie wybuchnęła płaczem pośrodku Pierwszej Alei. - Hej! - zawołał Driscoll, biegnąc za mną. - Co ci się stało?
243
- Nic. Chcę pójść do domu - rzuciłam, zatrzymując taksówkę. Poczułam, że kolana mam jak z waty. - Po prostu chcę już iść do domu. Ponieważ wieczór panieński Dany miał się odbyć w piątek, przesunęłyśmy sesję Okrągłego Stołu na środę. Odbywała się na schodach przeciwpożarowych za oknem mojego mieszkania. Kupiłyśmy dwie butelki wina, dwa bochenki francuskiego chleba i dwa kawałki ostrego cheddara o obniżonej zawartości tłuszczu. - Żartujesz! - zawołała Eloise z niedowierzaniem, wypuszczając kłąb dymu. Nie mogłaś czegoś takiego zrobić! Naprawdę powiedziałaś: „dobrze, jak chcesz" i wskoczyłaś do taksówki? - Powiedziałam, że zatrzymałam taksówkę, a nie, że do niej wskoczyłam wyjaśniłam, skubiąc kawałek sera. - Driscoll dopytywał się, co mi się stało, więc w końcu załamałam się i opowiedziałam mu całą tę żałosną historię, stojąc na krawężniku. - Powiedziałaś mu o ślubie i o wszystkim? - Tym razem to Amanda się
RS
oburzyła. Skinęłam głową. Obydwie otworzyły usta ze zdumienia. - I co było dalej? Ukroiłam sobie jeszcze kawałek sera.
- Powiedział mi, że ma już zupełnie dość odgrywania roli pionka w kobiecych grach i że cieszy się, że wyjeżdża na kilka tygodni z Nowego Jorku i może w Belize wreszcie znajdzie jakąś kobietę, która nie zachowuje się jak dziecko i nie musi się uciekać do intryg. - Jezu. Strzelał z grubej rury. - Amanda pokręciła głową. - Kretyn. - Aha - zgodziła się Eloise. - Co on sobie właściwie wyobraża? - Kiedy on miał trochę racji. - Wzruszyłam ramionami. - Ja na jego miejscu też byłabym wkurzona. - A jak się teraz czujesz? - zapytała Eloise. - Mam na myśli to, że musisz pójść na ten ślub sama? Znów wzruszyłam ramionami. - Sama nie wiem. Dużo o tym myślałam wczoraj wieczorem i dzisiaj. Jest coś dziwnego w tym, że po tylu wysiłkach na koniec okazało się, że Driscoll nie może ze mną pójść. Nagle to wszystko wydało mi się bezdennie głupie. Czy moje poczucie
244
własnej wartości ma się opierać wyłącznie na tym, czy mam z kim pójść, czy nie? To jest dopiero żałosne, bardziej, niż wszelkie gry i intrygi. - Masz wiele powodów do dumy, Jane - powiedziała Eloise. - Bardzo wiele. I nie mówię tylko o twoim awansie. Ja też dużo myślałam od naszej ostatniej wizyty w świętej Monice. Od wielu lat jesteś samodzielna. Ciężko pracujesz, zakochujesz się, zostajesz zraniona, znów ciężko pracujesz, zakochujesz się, zostajesz zraniona. Z tego powinnaś być dumna, Jane. Obydwie powinnyśmy być z tego dumne. - Ona ma rację - dodała Amanda, nakładając plasterek sera na krakersa. Ważny jest sam proces. I choć obydwie przeszłyście wiele, zawsze potrafiłyście się pozbierać i iść dalej, nie tracąc ducha. Pomyślałam o Natashy. Ona właśnie tak robiła. Bez względu na wszystko, zawsze szła dalej. - Myślę, że po prostu powiem Natashy, Danie, cioci Inie i babci, że Timothy i ja zerwaliśmy ze sobą. To w każdym razie jest prawda.
RS
Pokiwały głową, gryząc krakersy z serem.
- W ten sposób przynajmniej zyskasz ich współczucie - zauważyła Eloise. Będą musiały być dla ciebie wyjątkowo miłe. Hej, wiesz co? Zauważyłam, że nie nazywasz już Natashy „Gnat".
Ha. Rzeczywiście przestałam ją tak nazywać. Kiedy to się stało? Nie potrafiłam tego określić. - Więc obydwie znów jesteśmy wolne - ciągnęła Eloise. - I co z tego? Mam trzydzieści lat, jestem wolna i dumna z siebie. Trzydziestka i samotność to coś, co warto uczcić. To oznacza, że nie zgodziłam się na kompromisy. Nie wyszłam za mąż, ale też nie zawaliłam sprawy, wybierając niewłaściwego mężczyznę. Boże, Jane, niewiele brakowało, a zrobiłabym to tylko po to, żeby poczuć, że jestem normalna. To jest dopiero chore. Moja mama na pewno by tego nie chciała. Uścisnęłam jej dłoń i drugą ręką ujęłam dłoń Amandy. - Wznieśmy toast. Za nas - powiedziałam, podnosząc kieliszek z winem. - Za odwagę Eloise, która pozwoliła jej oddać Serge'owi pierścionek. Za dwuletni jubileusz Amandy w związku i jej talent do aranżowania randek w ciemno z chwili na chwilę. Za moje pozbycie się nałogu. I za Okrągły Stół. Sześć lat, a nadal trzyma się mocno.
245
- Za Okrągły Stół - uśmiechnęła się Eloise. - Za Okrągły Stół - zawtórowała jej Amanda. - Za przyjaźń - dodałam i stuknęłyśmy się kieliszkami.
ROZDZIAŁ SZESNASTY - Zdejmij to! - piszczały uczestniczki wieczoru panieńskiego Dany Dreer do blondyna, który wyglądał, jakby przed chwilą uciekł z zespołu heavymetalowego. Było nas dziewięć: siedem zwykłych druhen, jedna honorowa i jedna była opiekunka do dziecka. Siedziałyśmy przy długim stole bankietowym obok największej estrady „Hots", klubu chippendales w Forest Hills, gdzie tańczyli rozebrani mężczyźni w sznurkowych bikini. Bilety (po trzydzieści pięć dolarów!) zafundowała ciocia Ina, a obydwa zestawy babć obdarzyły Karen kopertami jednodolarówek dla każdej z nas.
RS
Banknoty służyły do wymachiwania i wtykania tancerzom za slipki. To wszystko można było opisać tylko jednym słowem: żenujące. Oczywiście koleżanki Dany bawiły się świetnie, tylko jedna osoba siedząca przy przejściu miała skwaszoną minę (to ja). Nawet Natasha, siedząca po drugiej stronie stołu tuż obok panny młodej, krzyczała i śpiewała razem z taśmą. Cały klub wypełniony był długimi stołami, a przy każdym siedziały hordy kobiet wymachujących jednodolarówkami z takim entuzjazmem, jakby jeszcze nigdy w życiu nie widziały prawie całkiem rozebranego mężczyzny. Natasha oczywiście stała się centrum zainteresowania całej grupy, do tego stopnia, że nietrudno było ją pomylić z panną młodą. Za ten zalew względów odpowiedzialna była Dana, która przynajmniej pięć razy powtórzyła: „Nie mogę uwierzyć, że sławna aktorka przyszła na mój wieczór panieński i będzie na ślubie!" Ja milczałam od pół godziny, czyli od chwili, gdy spotkałyśmy się wszystkie w barze na dole. Natasha i ja przyjechałyśmy do Forest Hills osobno; Natasha chciała spędzić jeszcze jeden dzień na odwiedzaniu znajomych miejsc. Gdy dotarłam do „Hots", ona już w najlepsze brylowała wśród druhen, które bezustannie prawiły jej komplementy. Zachwycały się jej włosami, lawendową sukienką bez rękawów,
246
srebrnymi sandałkami z paseczków, kilogramami srebrnej biżuterii. Czy ktoś już jej mówił, że wygląda zupełnie jak Nicole Kidman? Zadawały jej mnóstwo pytań dotyczących życia osobistego, na które ona odpowiadała ze swobodą bywalczyni talkshow. - Musicie kupić książkę! - wtrąciłam w pewnej chwili i wszystkie na mnie spojrzały. A mnie się wydawało, że to była bardzo bystra uwaga. - Witajcie w „Hots"! - wykrzyknął heavymetalowiec, stając tuż przed naszym stołem i poruszając biodrami w przód i w tył w rytm piosenki Bee Gees. - Która z was jest szczęśliwą narzeczoną? Wszystkie zaczęły piszczeć, klaskać, podskakiwać i wskazywać palcami Danę, która udawała skromność i zakrywała rękami błękitne oczy. Tancerz wziął ją za rękę i pocałował, a potem zaczął erotycznie poruszać całym ciałem tuż obok niej. Potrząsał biodrami zupełnie jak Ricky Martin. Dana pisnęła i zarumieniła się. W tym mężczyźnie nie było ani odrobiny seksu. Przede wszystkim, nie miał szyi. Po drugie,
RS
jego fryzura - krótkie włosy po bokach, długie z tyłu - wyszła z mody jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych. Po trzecie, był tancerzem erotycznym. Ohyda! W końcu, wymachując biodrami, poszedł do następnego stołu, przy którym również odbywał się wieczór panieński.
- Gdyby James umiał się tak poruszać... - rozmarzyła się Julie, pijąc mrożoną margaritę. - Ale on w ogóle nie umie tańczyć! - O Boże, twój narzeczony tańczy znacznie lepiej od mojego - wtrąciła chuda, krótkowłosa Amy. - Ale nie mam pojęcia, kto powiedział, że umiejętności w tańcu świadczą o tym, jaki mężczyzna jest w łóżku... Znów nastąpił wybuch pisków i śmiechów. - Mój narzeczony jest niesamowity w łóżku - pochwaliła się druga Julie. - Nie mam pojęcia, gdzie się tego nauczył ani od kogo, ale wcale mnie to nie interesuje. Biorę i już! Znów śmiechy i piski. A więc takie rozmowy prowadziło się w tej grupie? Przyznaję, przy Okrągłym Stole czasami opowiadałyśmy sobie najdrobniejsze szczegóły, nie przebierając w słowach, ale jednak zachowywałyśmy pewną klasę w omawianiu naszego życia seksualnego.
247
- A jaki jest Larry w łóżku? - zapytałam Danę i od razu tego pożałowałam. Zapadła śmiertelna cisza i osiem par oczu wpatrzyło się we mnie. - Jane! - oburzyła się Dana. - Przecież jego siostra siedzi tuż obok ciebie! Przygryzłam usta i spojrzałam w lewo. - Przepraszam - zwróciłam się do siostry Larry'ego. Spojrzała na mnie krzywo i wróciła do swojej margarity. - Wznieśmy toast za przedostatnią noc Dany jako niezamężnej kobiety! zawołała Karen. Rzuciła mi nieopisanie mroczne spojrzenie, a potem błyskawicznie na jej twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech i zaczęła pokrzykiwać do tancerza. Tancerz zdobywał coraz większy aplauz. Skurczyłam się na swoim krześle i zerkałam na Natashę, pogrążoną w rozmowie z ładną blondynką o imieniu Gayle. Dochodziły do mnie pojedyncze słowa: Natasha opowiadała Gayle o swoim chłopaku Samie, który mieszka na łodzi. Nie miałam zamiaru zadawać Danie niestosownych pytań. Z całą pewnością nie
RS
interesowały mnie umiejętności seksualne Larry'ego Fishkilla. Alę te piszczące kobiety w sukienkach z grzecznymi kołnierzykami i z pierścionkami od Tiffany'ego były nie do zniesienia. A w dodatku pośrodku stołu siedziała Natasha. Ta sama Natasha, której wystarczyło odwagi, żeby dać się tu zaprosić, żeby okazać się ludzką istotą, żeby być dla mnie miłą, żeby okazać się dobrą pisarką. Ja nawet nie lubiłam tych kobiet, oprócz mojej kuzynki, bo ją lubiłam z obowiązku, i może Natashy, bo była moją autorką - a mimo to czułam się wśród nich jak brzydkie kaczątko. Jedyna osoba w tym gronie, która nie miała chłopaka. Jedyna, której nikt się nie oświadczył. Jedyna, która wracała do rozkładanego materaca, plastikowego stołu i niczego więcej, nawet paczki papierosów. Co tu mówić o szarych ludziach... - Jane, a co tam słychać u twojego chłopaka? - zapytała Julie. - Dana chyba mówiła, że jest lekarzem? Szczęściara z ciebie! Poczułam ucisk w żołądku i z trudem zdobyłam się na uśmiech. - Tak, mam szczęście - potwierdziłam. - Czy któraś z was wie, gdzie tu jest toaleta? Karen, Miss Wszystkowiedzących, wskazała mi kierunek, i uciekłam.
248
W jednej z kabin ktoś palił papierosa. Zamknęłam się w sąsiedniej, przymknęłam oczy i głęboko wdychałam znajomy zapach. Miałam ochotę wdrapać się na sedes, sięgnąć ponad przegrodę i wyrwać papierosa z rąk palącej. Oddychaj głęboko, nakazałam sobie. Chęć, by zapalić, zniknie, czy zapalisz, czy nie. Powtarzaj to zdanie, dopóki potrzeba zapalenia nie zniknie. Podziałało. Wróciłam do stolika. Połowa druhen wymachiwała dolarowymi banknotami wokół nowego tancerza, kolejnego blondyna z ogoloną klatką piersiową i olbrzymimi mięśniami, a druga połowa, włącznie z Natashą, pogrążona była w rozmowie. - Tak mi żal mojej starszej siostry - mówiła druga Julie. - Ma dwadzieścia osiem lat i jest zupełnie sama. - Ja bym chyba umarła - stwierdziła Amy. - Najpierw rok chodzenia, żeby się zaręczyć, a potem jeszcze rok lub dwa do ślubu. Wyobrażacie sobie, mieć trzydziestkę na karku i jeszcze nie wyjść za mąż? nie wyszłam za mąż.
RS
- No cóż - uśmiechnęła się Natasha. - Ja mam dwadzieścia osiem lat i jeszcze - Tak, ale ty masz tego fantastycznego chłopaka w Kalifornii - zauważyła Karen. - A poza tym jesteś sławna.
- Masz takie piękne włosy - dodała Amy. Dana, która pozbyła się już wszystkich jednodolarówek, również zapragnęła włączyć się do rozmowy. - O czym mówicie? - zaciekawiła się. - O tym, że zazdrościmy Natashy włosów i że brak chłopaka w naszym wieku musi być okropny - wyjaśniła Julie, błyskając w uśmiechu dużymi zębami. - Pracuję z pewną kobietą, która ma trzydzieści lat i nawet z nikim się nie spotyka. Wiecie, jak to się mówi - po trzydziestce masz większe szanse na śmierć z ręki terrorysty niż na wyjście za mąż. Zsunęłam się niżej na ławce pokrytej skajem, zupełnie pokonana. Piłam powoli margaritę, trzymając szklankę w obu rękach i patrząc na malutką fioletową parasolkę zatkniętą w plasterek limony na brzegu szklanki. Myślałam, że już mam to za sobą. Myślałam, że jestem z siebie dumna. Ale te kobiety, w większości zupełnie mi obce,
249
sprawiły, że znów poczułam się nieudacznicą bez odrobiny pewności siebie, tak samo jak w liceum. Czułam się jak intruz przy stole gromadzącym najpopularniejsze dziewczyny w szkole. Dlaczego tak bardzo się przejmowałam tym, co inni myśleli i mówili? Dlaczego moje poczucie własnej wartości w tak wielkim stopniu zależało od oceny zupełnie obcych mi osób? Prawie nie znałam Natashy, gdy wymyśliłam swego mitycznego chłopaka, żeby zachować przy niej twarz. Dlaczego ktoś, kogo nie widziałam od dziesięciu lat, miał nade mną taką władzę? - Jane, jesteś bardzo milcząca! - zauważyła Julie. - Dobrze się bawisz? Zmusiłam się do uśmiechu. - Bawię się świetnie - powiedziałam. Jeden z tancerzy podszedł tak blisko, że jego wirujące biodra znalazły się tuż przede mną. Ale powinnam być mu za to wdzięczna. Według tego, co mówiła Julie, miałam większe szanse na to, że zastrzelą mnie terroryści, niż że kiedykolwiek jeszcze znajdę się równie blisko prawdziwego penisa.
RS
W niedzielę rano obudziła mnie cisza. To znaczy, słyszałam głosy ptaków na schodach przeciwpożarowych za moim oknem i samochody na ulicy, ale nie słyszałam kobiety Miłośnika Opery. Może nawet on uznał dzień ślubu Dany Dreer za święto. Dzięki hojności matki Larry'ego Fishkilla (choć ciocia Ina podejrzewała, że tak naprawdę samego Larry'ego), wszystkie krewne miały zamówioną darmową wizytę w snobistycznym salonie piękności „U Zeldy" niedaleko mojego mieszkania. Makijaż, uczesanie, manicure, pedicure, czyli kilkugodzinna sesja w salonie zamkniętym na ten czas dla osób z zewnątrz. Zamierzałam zabrać zatyczki do uszu, żeby choć trochę wygłuszyć rozmowy, jakie na pewno będą się tam odbywały. Przez dwa ostatnie wieczory miałam kłopoty z zaśnięciem. Długo przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak wyjaśnię wszystkim nieobecność mojego chłopaka. Nie wspomniałam o zerwaniu podczas wieczoru panieńskiego, gdy mnie o niego pytano, toteż dziwnie by wyglądało, gdybym ogłosiła to teraz. Byłam pewna, że po tym, co usłyszałam w piątek, Dana i obydwie Julie zaczęłyby patrzeć na mnie z litością i życzyć mi szczęścia z terrorystami. Nie byłam również pewna, co powiem Natashy, ale już dłużej nie chciałam o tym myśleć. W każdym razie nie w tej chwili. W wyobraźni widziałam twarz
250
Timothy'ego z dołeczkami w policzkach i słyszałam jego entuzjastyczne: „ja też!" Żeby uwolnić się od tej wizji, weszłam pod prysznic. Gorąca woda, szampon o zapachu zielonego jabłuszka i różowe mydełko dove zawsze mnie uspokajały. Wytarłam włosy w ręcznik, związałam je w koński ogon i wyjęłam z szafy sukienkę. Kolor rzeczywiście nie należał do moich ulubionych, ale trzeba przyznać, że sukienka była bardzo ładna. Po odebraniu z zakładu ani razu jej nie przymierzyłam. Szwaczki w salonie Fancy Affair próbowały mnie do tego zmusić, ale wykręciłam się, tłumacząc się pośpiechem. Dwa lata już minęły od dnia, gdy po raz pierwszy usłyszałam, że Dana zamierza wziąć ślub w hotelu Plaza. Dwa lata, podczas których właściwie z nikim się nie spotykałam. A teraz ten dzień wreszcie nadszedł, jasny, słoneczny i ciepły. Według prognozy stacji Fox, nawet wilgotność powietrza była dzisiaj korzystna dla fryzury. Dana na pewno była zachwycona. Nie zdziwiłabym się, gdyby przełożyła ślub z powodu deszczu.
RS
Włożyłam sukienkę i buty i przejrzałam się w lustrze. Ciekawe. Brzoskwiniowy kolor wydawał się teraz łagodniejszy i cieplejszy niż w zakładzie krawieckim. Sukienka była długa i o prostym kroju, jak suknie gwiazd filmowych podczas uroczystości wręczenia nagród Akademii. Podniesiona talia i dolny brzeg spódnicy ozdobione były delikatną potrójną linią koralików w tym samym brzoskwiniowym kolorze. Sprawdziłam w lustrze, jak wyglądam od tyłu. Musiałam przyznać, że było nieźle. Pożałowałam, że nie poszłam za radą cioci Iny i nie rozchodziłam wcześniej butów; były trochę twarde i obawiałam się, że obetrą mi stopy. Pomyślałam, że mogłabym teraz trochę w nich pochodzić, ale noszenie butów w mieszkaniu było w Nowym Jorku poważnym wykroczeniem przeciwko prawu, a jeśli piętro niżej mieszkała akurat najbliższa przyjaciółka, mogło się to skończyć nawet utratą życia. Poza tym była ósma rano w niedzielę. Otworzyłam drzwi i przeszłam się po korytarzu. Na razie nieźle. Nic mnie nie obcierało. Ale na wszelki wypadek postanowiłam zabrać ze sobą kilka cielistych plasterków.
251
Nagle otworzyły się drzwi mieszkania Miłośnika Opery. Po raz pierwszy w życiu miałam go zobaczyć na własne . oczy! Oczywiście, byłam bez makijażu. No tak. Zawsze tak jest, gdy nadarza się okazja, by poznać sobowtóra Ricky'ego Martina, który w ciągu miesiąca zażywa więcej seksu niż przeciętny człowiek przez całe życie. Ale w każdym razie miałam na sobie tę sukienkę. To już było coś. Miłośnik Opery wyszedł na korytarz i zatrzymał się, najwyraźniej zaskoczony moją obecnością. Ale nie mógł być bardziej zaskoczony ode mnie. Zupełnie nie przypominał Ricky'ego Martina. Byłam tak wstrząśnięta, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. - Ja, hm, ćwiczę chodzenie w nowych butach - powiedziałam niepotrzebnie. Miłośnik Opery rzucił mi krzywy uśmieszek i wsunął klucz do zamka swoich drzwi. - Więc w końcu się poznaliśmy - dodałam. - Jestem Jane Gregg. Mieszkam tutaj - wskazałam na drugą stronę korytarza. - Archibald Marinelli. Archibald?
RS
Przyjrzał mi się przymrużonymi oczami i powiedział:
- Niech pani posłucha - dodał. - Mam już dość tego pasywno-agresywnego walenia w ścianę. To bardzo niekulturalne. Co za bezczelny kretyn! Więc jednak miałam rację: inicjał A naprawdę był skrótem, od Arcyidioty. - A ja mam dość pańskich oper słuchanych na cały regulator i odgłosów pańskiego życia seksualnego! - To może powinna pani zorganizować sobie własne - prychnął i zniknął na schodach, zanim zdążyłam wymyślić jakąś dobrą ripostę. Fakt, że miał na imię Archibald, przyniósł mi odrobinę pocieszenia. Dodatkową osłodą sytuacji był jego wygląd. Wiedziałam, że już nigdy nie będę walić w ścianę ani martwić się tym, że ktoś ma więcej okazji do seksu niż ja. Bo najgorsze ze wszystkiego było to, że A. Marinelli wyglądał jak wysoki Elmer Fudd. Przez okna Salonu Fryzur i Urody „U Zeldy" widziałam ciocię Inę i babcię oraz matkę, siostrę i dwie babcie Larry'ego Fishkilla. No i była jeszcze Księżniczka Dana,
252
która właśnie pokazywała samej Zeldzie jakieś fotografie wycięte z pism dla panien młodych. - O, wreszcie jest - oznajmiła ciocia Ina na mój widok. - Spóźniona o piętnaście minut, jakby nigdy nic. - Wzięła ode mnie torbę z sukienką i akcesoriami i powiesiła ją obok innych podobnych toreb. - Autobus był zatłoczony i... - Nie potrzebuję twoich usprawiedliwień - przerwała mi. - Siadaj i podwiń nogawki dżinsów. Przywitałam się z paniami Fishkill, uścisnęłam babcię i jak posłuszne dziecko wspięłam się na wielkie krzesło ze skaju. Zanurzyłam stopy w ciepłej wodzie i przymknęłam oczy, myśląc, że kilka godzin spędzonych tutaj chyba rzeczywiście dobrze mi zrobi. - Cześć, Jane - powiedziała Dana, siadając na podobnym krześle obok mnie. postawiłam obok siebie.
RS
Co to takiego? - wskazała butelkę czerwonoczarnego lakieru do paznokci, którą - Podróbka vamp. Podoba ci się? Dana zaniemówiła. - Ale przecież wszystkie mamy mieć paznokcie pomalowane na różowo! - Paznokci u stóp i tak nie będzie widać w czółenkach - wzruszyłam ramionami. - Chcę, żebyśmy wszystkie miały ten sam kolor. - Dana, co za różnica, skoro i tak nie będzie tego widać? - powtórzyłam. - Jane, skoro panna młoda chce, żebyś miała różowe paznokcie, to będziesz miała różowe - zniecierpliwiła się ciocia Ina. - Co się z tobą dzieje? - Ten czarny kolor jest okropny - dołączyła się babcia. - Teraz wszystkie dziewczyny go noszą. Obrzydliwość. - Dobrze. Pomaluję sobie na różowo paznokcie, których i tak nikt nie zobaczy odrzekłam z irytacją. - Jane, nie robisz nikomu łaski - wybuchnęła ciocia Ina. - Masz robić to, co należy. Widzisz, jak ona się zachowuje? - zwróciła się do babci. W duchu wzruszyłam ramionami. Była dopiero dziewiąta rano, a dzień już stał się nieznośny. Wzięłam głęboki oddech, przymknęłam oczy i wsunęłam stopy pod strumień gorącej wody. Moja pedikiurzystka postawiła moją stopę na podnóżku,
253
powiedziała po koreańsku coś do pedikiurzystki Dany i obydwie roześmiały się głośno. Otworzyłam oczy. Czyżby śmiały się z moich stóp? - Jane, wszystkie już nie możemy się doczekać, kiedy poznamy Timothy'ego odezwała się Dana. - Mama bardzo się o ciebie martwiła, a teraz jest zachwycona! Otworzyłam jedną powiekę. Dana przerzucała „Nowoczesną pannę młodą". - Martwiła się? Dlaczego? Moja kuzynka podniosła na mnie wzrok, po czym znowu zajęła się przeglądaniem pisma. - Och, nic takiego. Martwiła się, że jesteś ciągle sama. - Sama? To znaczy, że nie mam chłopaka? Skinęła głową i przez chwilę słyszałam tylko szelest przewracanych kartek. - A co w tym takiego okropnego? - Wybuchnęłam. - Może skupiam się na pracy? Może jestem dumna z tego, że dostałam awans. Wybacz, ale odnoszę wrażenie, że jakoś nikt w rodzinie nie zwrócił na to uwagi. Może
RS
jestem szczęśliwa, będąc sama!
- Nie musisz się ustawiać tak obronnie - powiedziała Dana, nie odrywając wzroku od pisma. - Przecież nie jesteś szczęśliwa, Jane. I nie jesteś sama, bo masz stałego chłopaka. A mimo to i tak nie jesteś szczęśliwa. Nigdy, odkąd cię znam, nie byłaś szczęśliwa. I z taką postawą wobec życia nigdy nie będziesz. Ze złości zaschło mi w ustach. - A tobie się wydaje, że znasz mnie tak dobrze? - A czyja to wina, że cię nie znam? - odparowała Dana. - Ona ma rację, Jane - dołączyła się ciocia Ina. - Nigdy się o to nie starałaś. Czego one ode mnie chciały? Co ja im takiego zrobiłam? - Co to za kłótnie? - syknęła babcia. - Fishkillowie was usłyszą! Poszukałam wzrokiem krewnych Larry'ego. Zajęte manicurem, zupełnie nie zwracały na nas uwagi. - Zmieńcie temat. W końcu to jest dzień ślubu Dany. - Dobrze, zmieńmy temat - zgodziła się Dana. - Więc wszystkie bardzo chcemy poznać Timothy'ego. To był cios prosto w serce. Brawo, Dana.
254
- Przyjdzie na ślub, prawda? - upewniała się ciocia Ina. - Teraz niektórzy ludzie przychodzą tylko na przyjęcie, już po ślubie. Możesz w to uwierzyć? To bardzo niekulturalne! Dwa głębokie oddechy. - Nie jestem pewna, czy będzie mógł przyjść. Ma dzisiaj dyżur. - Mogłaś mi o tym powiedzieć trochę wcześniej - oburzyła się Dana. - Czy on wie, że to kosztuje dwieście dwadzieścia pięć dolarów od osoby? Co za jędza! - Zwrócę ci te pieniądze - oświadczyłam. - Nie o to chodzi, ale tak się po prostu nie robi! - Mogłaś nam o tym powiedzieć - dodała Ina, powoli kręcąc głową. - Przepraszam! W porządku?! - wykrzyknęłam, bliska łez. - Przepraszam was! Och, Boże! Rodzina Larry'ego spoglądała w naszą stronę. Babcia potrząsnęła głową, spojrzała prosto na mnie.
RS
przerzucając kartki jakiegoś pisma. Dana zamknęła „Nowoczesną pannę młodą" i - Wiesz co, Jane? Mam już zupełnie dość twojego zachowania. Mam dość tego, jak się odnosisz do mojej mamy. Robi mi się niedobrze od twojej niedojrzałości i egoizmu. I jeszcze gdy widzę, jak moja mama zamartwia się o ciebie, a ty jesteś tak samolubna, że w ogóle tego nie zauważasz. Zaniemówiłam. - To nie jest odpowiedni czas ani miejsce na takie rozmowy - powiedziała ciocia Ina. - Jesteśmy w salonie piękności. Spróbujmy się rozluźnić. Może naleję nam wszystkim herbaty i... - Muszę wyjść do toalety - powiedziałam, wyjmując stopę z wody. W malutkiej łazience oparłam się całym ciężarem na umywalce. Czułam, że wszystko we mnie drży. Jak one śmiały! Jak mogły! Naraz cały mój gniew opadł i rozpłakałam się. Wielkie, ciężkie łzy spływały mi po policzkach i gromadziły się w kącikach ust. Ktoś zastukał do drzwi łazienki. - Janey? - usłyszałam głos cioci Iny. - Dobrze się czujesz?
255
Zastygłam bez ruchu. Łzy zaczęły płynąć jeszcze szybciej. - Janey, otwórz te drzwi. Chcę z tobą porozmawiać. Podniosłam się i otworzyłam ze wzrokiem wbitym w podłogę. Ciocia Ina jednym spojrzeniem oceniła sytuację i wcisnęła się do łazienki obok mnie. Usiadłam na sedesie. - Posłuchaj, Jane, Dana jest dzisiaj trochę spięta. To dzień jej ślubu i... - Timothy mnie rzucił - wyznałam, chowając twarz w dłoniach. - Prawie dwa tygodnie temu. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - zapytała Ina. Uklękła przede mną, oderwała moje dłonie od twarzy i zamknęła je w swoich. - No, dlaczego nic nie powiedziałaś? - Nie wiem. - Tak mi przykro, skarbie. Dlaczego? Wzruszyłam ramionami tak żałośnie, że zrobiło mi się wstyd przed sobą.
RS
- Naprawdę mi na nim zależało. Myślałam, że jemu też, ale widocznie tak nie było. Może przestałam mu się wydawać interesująca. Nie wiem. W każdym razie zostawił mnie. Wszyscy mnie zostawiają. Wszyscy. - Znów podniosłam ręce do twarzy. A teraz, gdy Dana wychodzi za mąż, będziecie mieć nowych krewnych... Aż do tej chwili nie uświadamiałam sobie, jak bardzo czułam się tym zagrożona. Ciocia Ina szeroko otworzyła usta i przyłożyła dłoń do serca. - Jane, przecież nas nie utracisz! Szczególnie mnie. Naprawdę nie wiesz, ile dla mnie znaczysz? Jesteś jedynym dzieckiem mojej siostry! - Brakuje mi jej - szepnęłam. - Mnie też. Była moją najlepszą przyjaciółką. Mama nie była moją najlepszą przyjaciółką. Nie pozwalałam jej na to i dopiero teraz zrozumiałam dlaczego. Obawiałam się dopuścić ją zbyt blisko do siebie. Obawiałam się, że jeśli za bardzo ją pokocham, to ją stracę, tak jak straciłam ojca. A potem i tak ją straciłam. - Tak mi przykro, ciociu - powiedziałam. Zarzuciłam jej ręce na szyję i mocno uścisnęłam. - Przepraszam, że zachowywałam się tak okropnie. Ciocia Ina oddała mi uścisk i pogładziła mnie po włosach.
256
- Coś ci powiem, Jane. Umyj twarz i wyjdź stąd. Chcę ci coś dać. Skinęłam głową. Ciocia Ina ujęła mnie pod brodę i jeszcze raz uścisnęła. Gdy wyszła, wzięłam głęboki oddech, usiadłam na sedesie i wytarłam twarz papierem toaletowym, a potem ochlapałam zimną wodą i przycisnęłam do oczu drapiący brązowy papierowy ręcznik. Ciocia Ina czekała na mnie z małym pudełeczkiem w ręku. Babcia i Dana przyglądały się nam w milczeniu. - Chciałam, żebyś to dzisiaj założyła - powiedziała Ina, podając mi pudełeczko. - Otwórz. Otworzyłam wieczko i wstrzymałam oddech. W środku był delikatny naszyjnik z pereł, który moja mama zawsze zakładała na szczególne okazje. Dotknęłam go i znów poczułam łzy napływające do oczu. - Podarowałam ten naszyjnik twojej mamie w dniu, gdy się urodziłaś powiedziała Ina. - Miała wtedy dwadzieścia dziewięć lat, dlatego tobie również
RS
chciałam go dać na dwudzieste dziewiąte urodziny. Myślę jednak, że twoja mama chciałaby, żebyś założyła go na ślub Dany. - Dlaczego? - szepnęłam.
- Pamiętasz, na tydzień przed śmiercią twojej mamy wszyscy myśleliśmy, że złapała jakąś paskudną grypę. Dana spędziła z nią wtedy dużo czasu. Była wówczas w liceum, była bardzo zajęta chłopcami, ale kilka razy odwiedziła twoją matkę i rozmawiała z nią. Opowiadała jej o lekcjach i chłopakach, żeby ją rozweselić. Żałowałam, że to ja nie mogłam wtedy rozweselić mojej mamy. Żałowałam, że to nie była zwykła grypa, tylko podstępny rak jajników. Nie miałam pojęcia o tym, że Dana odwiedzała moją mamę. Wielu rzeczy nie wiedziałam. Nie zdawałam sobie sprawy również z tego, że strata ojca, a potem mamy pozostawiła we mnie tak głęboki ślad, że za każdym razem, gdy kogoś traciłam, czy naprawdę, jak Maksa, czy tylko w wyobraźni, jak teraz ciocię Inę, rozsypywałam się na kawałki. - Dziękuję, ciociu - powiedziałam, zarzucając jej ręce na szyję. - Włóż ten naszyjnik do torebki - poradziła, całując mnie w policzek - i wracaj na swoje miejsce. Pedikiurzystka na ciebie czeka.
257
Uśmiechnęłam się i z pudełeczkiem w ręku znów wspięłam się na krzesło obok Dany. - Czy chciałabyś mieć dzisiaj na sobie coś pożyczonego? - zapytałam moją kuzynkę. Zatrzymała wzrok na mojej twarzy i skinęła głową. Zdałam sobie sprawę, że właśnie w tej chwili zostałyśmy przyjaciółkami.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Hotel Plaza lśnił w popołudniowym słońcu. Stałam po wschodniej stronie Piątej Alei, dokładnie w tym samym miejscu, w którym mój ojciec na dzień przed śmiercią obiecał mi, że urządzi mi tu wesele, jeśli tylko znajdę odpowiedniego mężczyznę. Tym razem jednak wspomnienia napełniały mnie i dodawały energii, zamiast ją
RS
odbierać i wywoływać łzy. Nie znalazłam odpowiedniego mężczyzny, ale teraz zrozumiałam, że mojemu tacie niezupełnie o to chodziło. Chciał mi powiedzieć, że najważniejsze jest to, by znaleźć szczęście, spokój, by szukać tego, co dla nas najlepsze i że to jest proces, coś, czego nie można sobie zorganizować z chwili na chwilę, desperacko umawiając się na cztery randki w ciemno po kolei. I chodziło również o to, by się nie bać tego procesu. Przyjechałam taksówką razem z ciocią Iną, Daną i babcią. Fishkillowie przyjechali drugą taksówką. Fotograf Dany wykonał kilka ujęć naszej rodziny w zwykłych strojach w Central Parku i wokół hotelu, a potem wszyscy poszliśmy do garderoby obok sali balowej, żeby się przebrać. Powiedziałam cioci Inie, że chcę zrobić kilka zdjęć i że za chwilę wrócę. Z torebki wyszywanej koralikami (podarunek od Dany dla wszystkich druhen) wyjęłam mały aparat fotograficzny i znalazłam doskonałe ujęcie hotelu. To był hotel Plaza widziany przez mojego ojca. Potem przebiegłam na drugą stronę ulicy i wróciłam do środka, z sukienką przewieszoną przez ramię i butami w reklamówce. Goście panny młodej mieli własną garderobę na dole.
258
Karen, obie Julie i pozostałe przyjaciółki Dany już tu były i przebierały się w sukienki. Wszystkie miały paznokcie u stóp pomalowane na różowo. - O mój Boże, Jane, nie mogę się nadziwić, jak pięknie wyglądasz. Świetnie ci w tej fryzurze! - zawołała któraś Julie. - I masz fantastyczny makijaż - dodała Karen. - Naprawdę wyglądasz znakomicie. Ha. Dlaczego wszystkie nagle zaczęły mi prawić komplementy w chwili, gdy ja spokorniałam? A może one zawsze były miłe, tylko ja tego nie umiałam dostrzec? Miałam wrażenie, że muszę spłacić jakiś dług, poświęcając teraz znacznie więcej uwagi innym ludziom. Przeczuwałam, że czeka mnie irytujący okres, gdy wszystko, włącznie z sobą, zacznę widzieć inaczej. - Kto mi pomoże włożyć sukienkę?! - zawołała Dana, wchodząc do garderoby w towarzystwie cioci Iny. - Karen, to jest zajęcie dla druhny honorowej! Wszystkie druhny otoczyły Danę kręgiem. Karen zajęła się zapinaniem,
RS
podciąganiem i poprawianiem. Gdy się odsunęła, wszystkie kobiety wstrzymały oddech. Dana naprawdę wyglądała jak księżniczka. Krótkie kosmyki jasnych włosów były doskonale ułożone. Na głowie miała delikatny diadem z koralików, przybrany malutkimi pączkami róż. Makijaż był prawie niewidoczny, ale policzki wydawały się naturalnie zaróżowione, usta lekko lśniły, a niebieskie oczy jeszcze nigdy nie były tak przejrzyste i błyszczące. Prosta, elegancka sukienka wyglądała doskonale. Atłasowy gorset, w pasie obramowany rządkiem koralików, przechodził w szeroką spódnicę baleriny. Oczy Dany podejrzanie zabłysły. Obróciła się na pięcie, by sprawdzić w ogromnym lustrze, jak wygląda od tyłu. - Coś starego - powiedziała, podnosząc rękę do góry. Na jej przegubie lśniła bransoletka z brylantów, rodzinny klejnot Fishkillów. - Coś nowego - wskazała na sukienkę. - Coś pożyczonego. - Sięgnęła do torby i wyjęła pudełeczko, które wcześniej dostała ode mnie. - Jane, czy możesz mi z tym pomóc? Uśmiechnęłam się i zapięłam perły mojej mamy na szyi Dany. Szmer zachwytu przeszedł przez szereg druhen.
259
- I coś niebieskiego - dodała Dana, teatralnie trzepocząc rzęsami, pod którymi ukrywały się jej niebieskie oczy. Ktoś zastukał do drzwi. - Za pół godziny przyjdzie fotograf! - zawołał wujek Charlie. - Potem sprawdzimy, czy wszyscy wiedzą, gdzie powinni się ustawić, i zaczynamy! - A teraz, panie i panowie - oznajmił wokalista zespołu - po raz pierwszy na forum publicznym, proszę o aplauz... werbel, proszę... pan i pani Fishkill! Dwustu pięćdziesięciu gości zaczęło bić brawo i wiwatować, gdy Dana i Larry wkroczyli do sali balowej i stanęli pośrodku parkietu. Rozległy się pierwsze takty „The Wind Beneath My Wings". Byłam tak przejęta w imieniu Dany, że nawet nie przyszedł mi do głowy żaden złośliwy komentarz dotyczący zespołu. Larry i Dana zaczęli się obracać w tańcu. Poszukałam wzrokiem Natashy. Stała między kobietą a mężczyzną, ale nie miałam pojęcia, czy ten mężczyzna to właśnie tajemniczy mieszkaniec łodzi. Wydawał się trochę za młody. Zauważyłam Natashę
RS
wcześniej, podczas ceremonii ślubu, ale byłam zbyt zaabsorbowana zastanawianiem się, co jej powiem, gdy zapyta o puste miejsce przy stole, by zwrócić uwagę, z kim przyszła.
Druga melodia była powolna i nudna. Zaczęłam się rozglądać za moim stolikiem. Miał numer czterdzieści dwa. Natasha znalazła się przy nim wcześniej niż ja. Położyła torebkę na krześle i usiadła, ale natychmiast ktoś poprosił ją do tańca. Zapewne był to właściciel łodzi. Przystojniak. Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat. Opadłam na sąsiednie krzesło i zaczęłam pogryzać bułkę z koszyka. Puste miejsce obok trochę mnie irytowało, ale nie do tego stopnia, bym miała ochotę schować się pod stół. Naraz poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Powiodłam wzrokiem w tę stronę i zobaczyłam bardzo przystojnego mężczyznę, podobnego do doktora Joela Fleishmana z serialu „Przystanek Alaska". Uśmiechnął się nieśmiało, jakby nie był pewien, czy jestem tu sama, ale zanim zdążyłam zareagować, pojawiła się między nami grupa gości, zasłaniając go. Melodia skończyła się i Natasha wróciła do stolika. Sama. - Cześć, Jane! Pięknie wyglądasz.
260
To nie był komplement, tylko zwykły konwenans towarzyski. - Dziękuję, ty też - odwzajemniłam się. Z tym że ona rzeczywiście wyglądała pięknie w jasnoróżowej, lekko połyskującej sukni z cieniutkiego materiału. - Wiesz, co się stało? - zapytała z podnieceniem, siadając naprzeciwko mnie. Dziś rano dostałam mdłości! - I to cię tak zachwyca? - roześmiałam się. - Bo to pierwszy raz. Po raz pierwszy naprawdę fizycznie odczułam obecność dziecka. - Położyła dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się. - A gdzie jest Sam? - zapytałam. - Nie mogę się już doczekać, kiedy go poznam! Natasha spojrzała na tłum na parkiecie. - Nie przyjdzie. - Nie przyjdzie? - zdziwiłam się. - Nie dostał biletu na samolot? - Raczej: nic go to wszystko nie obchodzi - powiedziała Natasha, wpatrując się ale jakoś nie mogłam.
RS
w swoje buty. - Zerwał ze mną już kilka tygodni temu. Chciałam ci o tym powiedzieć, Patrzyłam na nią z oszołomieniem. Rozumiałam ją aż za dobrze. - Och, Natasha, tak mi przykro. Kiedy to się stało? Zespół grał teraz piosenkę Shani Twain tak głośno, że Natasha musiała przysunąć swoje krzesło bliżej do mojego. - Pamiętasz, jak przyszłam do ciebie w nocy i zupełnie się rozkleiłam? Powiedział mi, że poznał kogoś innego, że z nami wszystko skończone, że mam za duże potrzeby i zbyt kurczowo się go trzymam. - Ale co z dzieckiem? Myślałam, że się ucieszył... Natasha wzięła głęboki oddech. - Okłamałam cię. Było wręcz przeciwnie. Oskarżył mnie, że rozmyślnie postarałam się o zajście w ciążę, a potem upierał się, że to nie jego dziecko, ale i tak zapłaci za usunięcie. Już od dłuższego czasu nie układało się między nami najlepiej. Właśnie dlatego przyjechałam na jakiś czas do Nowego Jorku. Ale myślałam, że jakoś sobie wszystko wyjaśnimy. A potem okazało się, że jestem w ciąży. Myślałam, że może dziecko coś w nim poruszy, ale myliłam się. - Jej głos odrobinę się załamał.
261
Przymknęła oczy. - Byłam zdruzgotana. Czy jesteś na mnie bardzo zła, że cię okłamałam? Chyba czułam się zbyt przestraszona i upokorzona, żeby powiedzieć ci prawdę. Rozumiałam to aż za dobrze. Gdyby historie naszych złamanych serc nie były aż tak bolesne, pewnie wybuchnęłabym śmiechem z ironii sytuacji. Poza tym uświadomiłam sobie, że podczas gdy ja rozpaczałam z powodu braku partnera na wesele, Natasha musiała stawić czoło samotnemu macierzyństwu, bez wsparcia ojca dziecka ani własnych rodziców. Ale nie bez przyjaciół. - Na pewno myślisz, że to było żałosne z mojej strony - powiedziała Natasha ze wzrokiem utkwionym w talerzu. - Nie. Myślę, że byłaś bardzo dzielna - powiedziałam z uśmiechem. - Uważam cię za jedną z najsilniejszych osób, jakie znam. Naprawdę cię podziwiam. Podniosła na mnie wzrok i przygryzła wargę. Naraz uświadomiłam sobie, co takiego w Natashy sprawiało, że nikt nie potrafił się jej oprzeć. Zagadka, która prześladowała mnie od szóstej klasy podstawówki, wreszcie się wyjaśniła.
RS
Natasha Nutley nie obawiała się okazywać swoich uczuć i wrażliwości. Spod urody, siły i rzekomo idealnego życia emanowała jej wrażliwość. Nie bezradność, nie lęk, lecz właśnie wrażliwość. To było właśnie to, czego ja przez całe życie najbardziej się bałam ujawnić. Przerażona, że ktoś odkryje moje słabe punkty, zamykałam się w sobie i byłam wiecznie gotowa do ataku. - Uważam, że ty też świetnie sobie radzisz - uśmiechnęła się Natasha. - A gdzie jest twój zacny lekarz? - Pewnie w łóżku z inną kobietą - odrzekłam prawie bez wysiłku. - On też mnie rzucił dwa tygodnie temu. - Och, nie! Tak mi przykro! Serce odrobinę mi się ścisnęło. - Już wszystko w porządku. Wyznać ci tajemnicę? Wtedy w czerwcu, gdy spotkałyśmy się w „Blue Water Grill", w ogóle go jeszcze nie znałam. - Jak to? - zdziwiła się Natasha, przechylając głowę na bok. - Chciałam wywrzeć na tobie wrażenie, więc wymyśliłam - historyjkę o fantastycznym narzeczonym, właścicielu kamienicy. A potem musiałam znaleźć kogoś, z kim mogłabym przyjść na ślub, więc kilka razy poszłam na randkę w ciemno i jeden z tych mężczyzn rzeczywiście mi się spodobał. To właśnie był ten lekarz,
262
Timothy. Wszystko wyglądało pięknie, ale skończyło się dwa tygodnie temu. Próbowałam potem znaleźć kogoś w zastępstwie, żeby nie czuć się głupio, siedząc z tobą przy tym stoliku. To dopiero było żałosne. Natasha przygryzła wargę. - Och, Jane. Czy naprawdę tak się przy mnie czujesz? - To już czas przeszły - odrzekłam. - Tak się czułam kiedyś w Forest Hills, i chyba aż do tej pory, dopóki nie poznałam cię lepiej, nosiłam w sobie to uczucie. Ale w końcu uświadomiłam sobie, że jesteś zwyczajną osobą, taką samą jak ja i jak każdy inny. Kiedy właściwie to zrozumiałam? Chyba dopiero w tej chwili. A może właśnie za to przez te wszystkie lata tak bardzo jej nie znosiłam. Za to, że mimo wszystkiego, co miała, była właśnie zwykłą osobą, zwykłą kobietą, taką samą jak ja. Uśmiechnęła się. - A więc spodobaliście się sobie z Timothym, i co było dalej?
RS
- Dalej? Zostawił mnie dla jakiejś rudej. Spotkałam ich razem w barze. Natasha potrząsnęła głową. - Mężczyźni to świnie.
- Jeszcze jakie - przytaknęłam.
- Szkoda tylko, że równocześnie są tacy cudowni - roześmiała się. - Przystojni, uroczy i po prostu nie da się bez nich żyć. - Wiem - odrzekłam i znów wybuchnęłyśmy śmiechem. Natasha piła wodę z lodem i cytryną. - Tam stoi taki facet - powiedziała w pewnej chwili. - Bardzo przystojny. Patrzy na ciebie od dziesięciu minut. Ha. Każdy facet, który patrzył w naszą stronę, na pewno interesował się Natashą, nie mną. Obróciłam głowę we wskazanym przez nią kierunku i zobaczyłam Fleishmana. Rzeczywiście był bardzo przystojny. Jego dziewczyna na pewno właśnie wyszła do toalety. Taki przystojny mężczyzna nie mógł przyjść tu sam. Zespół grał teraz „Hit Me Baby One More Time", piosenkę Britney Spears. Parkiet pełen był par, młodszych i starszych. Oderwałam następny kawałek bułki.
263
- Bardzo przystojny - zgodziłam się. - Może szczęście się do mnie uśmiechnie i zaprosi mnie do tańca. - Przecież ty też możesz to zrobić - zdziwiła się Natasha. - Może później. - Akurat, pomyślałam. Na razie jeszcze nie byłam gotowa zaryzykować odrzucenia. Może za jakiś czas. - Przykro mi z powodu Sama. Jak sobie radzisz ze wszystkim? - Żyję dniem dzisiejszym i po prostu myślę o dziecku, o tym, co dobre dla niego. - To chyba najlepsze, co możesz zrobić - zgodziłam się. - Prawdę mówiąc, znów kłamię - uśmiechnęła się Natasha. - Jestem śmiertelnie przerażona. Ale mimo wszystko mam wrażenie, że nadaję się na matkę. Już teraz bardzo kocham to dziecko. Nawet nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo. Wierzyłam jej. - Na pewno będziesz znakomitą matką - stwierdziłam z przekonaniem.
RS
Uśmiechnęła się, unosząc w toaście szklankę z wodą. Ja też podniosłam swoją. - Za to, żebyśmy chodziły z podniesioną głową i w końcu jakoś to wszystko rozplątały.
- Więc zostajesz w Nowym Jorku już na stałe? - zapytałam. Skinęła głową. - Tak. Tu jest mój dom. Chcę być blisko cioci Daphne i rodziców, chociaż nadal mnie nie cierpią. - Myślę, że to się w końcu zmieni. Twoja ciocia obiecała przecież, że spróbuje na nich wpłynąć. A skoro tu zostajesz, to może miałabyś ochotę przyjść na następne spotkanie Okrągłego Stołu? - Co to takiego? - zapytała. - To ja i Eloise - poznałaś ją w Posh tego dnia, gdy dostałam awans, pamiętasz? - Skinęła głową. - I jeszcze nasza przyjaciółka Amanda. W każdy piątek wychodzimy gdzieś do baru albo do restauracji i rozmawiamy godzinami. To już sześcioletnia tradycja. Zauważyłam, że Natasha była poruszona. - Bardzo chętnie przyjdę. A skoro już mówimy o zaproszeniach, to czy wybierasz się w październiku na spotkanie naszej klasy z liceum?
264
Dziesięciolecie ukończenia szkoły. - Nie miałam takiego zamiaru. A ty? - Chciałabym, jeśli pójdziesz tam razem ze mną. Teraz ja poczułam się wzruszona. - Umowa stoi - uśmiechnęłam się. Znów poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Facet z „Przystanku Alaska". Nasze oczy spotkały się, ale zaraz odwrócił się do starszego mężczyzny siedzącego przy tym samym stoliku, mężczyzna coś do niego powiedział. Ze swojego miejsca nie mogłam dostrzec, kto siedział po jego drugiej strome. Kobieta? Chyba nie patrzyłby tak na mnie, gdyby tu przyszedł z kobietą? - Poproś go do tańca - nalegała Natasha. - Śmiało. Zaryzykuj. - A jeśli odmówi? - A jeśli się zgodzi? - odparowała. - No, ale jeśli odmówi? Natasha roześmiała się.
RS
- A jeśli się zgodzi? Idź.
Wstałam, nie czekając, aż opuści mnie odwaga. Facet z „Przystanku Alaska" najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł, bo po chwili stał już obok mnie. - Czy masz ochotę zatańczyć? - zapytał, przekrzykując piosenkę Madonny. Metr osiemdziesiąt. Smoking. Ciemne, falujące włosy. Ciemnobrązowe oczy. Doskonała cera. Trzydzieści, najwyżej trzydzieści jeden lat. Czy już wspominałam, że był bardzo przystojny? Widząc mój uśmiech, wziął mnie za rękę i poprowadził na zatłoczony parkiet. Spojrzałam przez ramię na Natashę. Podniosła do góry dłonie z wystawionymi kciukami. Po chwili ją również porwał do tańca sobowtór George'a Clooneya. Muzyka grała tak głośno, że nie dało się rozmawiać. Nie mogłam nawet zapytać, jak on ma na imię. W następnej kolejności zespół zagrał piosenkę Backstreet Boys. Roześmiałam się głośno. Przy pierwszych taktach piosenki Franka Sinatry facet z „Przystanku Alaska" wziął mnie za rękę, drugim ramieniem objął moje plecy i oto nagle tańczyliśmy wolny taniec. Gdy Frank się skończył i w sali balowej zagrzmiało
265
„Dancing Queen" Abby, jednomyślnie ruszyliśmy w stronę baru, napotykając po drodze ciocię Inę i wujka Charliego, którzy również schodzili z parkietu. - Babcia jest taka szczęśliwa - szepnęła do mnie Ina. - Chciała cię poznać z Ethanem Milesem, ale uprzedziłaś ją. Co takiego? Czyżby nadal zamierzały wepchnąć mnie w objęcia tego gościa od wynoszenia śmieci? Wolałam radzić sobie bez ich pomocy. - Przecież go nie poznałam - zdziwiłam się. - Jak to? A z kim właśnie przetańczyłaś trzy melodie z rzędu? - obruszyła się dobra ciocia. Zaniemówiłam. Ten facet z „Przystanku Alaska" to był Ethan Miles? Najbliższy sąsiad babci? Ten sam Ethan Miles, który publicznie wynosił śmieci i grał w szachy z wujkiem Charlesem? I wnosił zakupy babci z windy do mieszkania? To właśnie on? On tymczasem odwrócił się od baru i podał mi kieliszek czerwonego wina.
RS
- Nawet nie wiem, jak masz na imię - powiedział. Lekki teksański akcent jeszcze dodawał mu atrakcyjności.
- Jane - odrzekłam z uśmiechem przyczajonym w kącikach ust. - A ja jestem Ethan.
Nie potrafiłam powstrzymać wybuchu śmiechu. - Wydaje ci się to zabawne? - zapytał z iskierkami w brązowych oczach. - Później ci to wyjaśnię - obiecałam. - Po następnym tańcu? Wirując na parkiecie sali balowej hotelu Plaza w objęciach Ethana Milesa, przymknęłam oczy i podniosłam twarz w stronę drobniutkich gwiazdek, którymi usiany był sufit. Wiedziałam, że mama i tato patrzą na mnie w tej chwili.
266
EPILOG Czternastego lutego odbyło się przyjęcie zaręczynowe. Spędziłam je w ramionach ukochanego, a w uszach miałam prezent walentynkowy, który od niego dostałam - malutkie kolczyki z brylantów, od Tiffany'ego. Nie, nie. To nie były moje zaręczyny, lecz Amandy i Jeffa. Jeff oświadczył się w Wigilię i obdarzył Amandę wielkim, dwukaratowym kamieniem. Przyjęcie odbywało się w restauracji w West Village. Na tę okazję do Nowego Jorku przyleciała rodzina Amandy z Luizjany. Wszyscy byli bardzo wysocy i mieli bardzo jasne włosy. Ethan i ja niedawno obchodziliśmy jubileusz wspólnie spędzonych sześciu miesięcy. Uczciliśmy to podróżą do Negril na Jamajce. Ciocia Ina, wujek Charlie, Dana, Larry i babcia byli pewni, że Ethan tam właśnie mi się oświadczy. Czułam, że do tego właśnie zmierzamy, ale po sześciu miesiącach znajomości wciąż jeszcze
RS
poznawaliśmy się nawzajem i dopiero uczyliśmy się kochać. Po raz pierwszy w życiu czułam, że nigdzie mi się nie śpieszy.
Dana i Larry kupili wielki dom w Chappaqua, niedaleko Clintonów i Wellesów; francuskie wyposażenie kuchni przydawało się na licznych przyjęciach przy grillu, jakie urządzali w ogrodzie. Ethan i ja byliśmy u nich na parapetówce i dwóch grillach. Dana żartowała, że teraz to ja odziedziczę wszystkie pieniądze ciotecznej babci Gertie. Babcia była nieustająco zachwycona Ethanem. Muszę przyznać, że teraz już rozumiałam, czym się tak zachwycała. Natasha Nutley w zaawansowanej ciąży rozmawiała z dwiema innymi przyszłymi matkami. Natasha i Amanda bardzo się zaprzyjaźniły już od pierwszego wieczoru spędzonego razem przy Okrągłym Stole. Eloise również polubiła Natashę. Często chodziły razem na zakupy. Państwo Nutley jeszcze nie przełamali lodów, ale Natasha miała nadzieję, że stopnieją, gdy dziecko przyjdzie na świat. Do tego dnia zostały już tylko cztery tygodnie. Natasha przerzuciła tysiące imion i w końcu uznała, że musi najpierw zobaczyć dziecko, a dopiero potem zdecyduje, jak je nazwać. Skończyła pisanie ksią-
267
żki na kilka dni przed Świętem Dziękczynienia. Zredagowałam ją i przekazałam Jeremy'emu do wstępnego zrecenzowania. A propos, Jeremy ożenił się ze swoją wybranką z pisma „Vogue". Uroczystość była mała, tylko dla rodziny, i odbyła się w grudniu, również w hotelu Plaza. „Spadająca gwiazda" miała się ukazać w grudniu następnego roku. Uszczęśliwiłam Remkego, namawiając Natashę do podpisania umowy na drugą część, której głównym motywem miało być uwolnienie się od uzależnień i odzyskanie szacunku do siebie. Ostatnie pół roku w Posh obfitowało w awanse. W październiku Eloise otrzymała nominację na samodzielne stanowisko i była tym uszczęśliwiona. Wróciła na spotkania Byłych Palaczy i już od dwóch miesięcy była wolna od nikotyny. Morgan Morgan została redaktorem pomocniczym, a Remke stał się mniej nerwowy, odkąd Gwen, która wróciła z urlopu macierzyńskiego z nowym zapałem do pracy, w końcu namówiła chłopaka z Backstreet Boys do podpisania kontraktu. Miłośnik Opery, czyli Archibald Marinelli, wyprowadził się w zeszłym
RS
miesiącu, ku mojej nieopisanej radości. Na jego miejsce wprowadziła się cicha dziewczyna. Od tego czasu nie słyszałam żadnych „ochów". Aha, zapomniałabym: obydwie z Natashą naprawdę wybrałyśmy się na spotkanie byłej klasy liceum w Forest Hills. Lisa i Lora Miner nie przyjechały, nie pojawił się też Jimmy Alfonzo. Spotkałyśmy jednak Robby'ego Eversa, który jest bardzo przystojny i rzeczywiście został korespondentem zagranicznym. Ożenił się szczęśliwie, również z globtroterką i korespondentką o imieniu Tatiana. Nie prosiłam Ethana, by mi towarzyszył na tym spotkaniu, bo byłam już umówiona z Natashą. Oczywiście Natasha stała się gwiazdą wieczoru, a drugim hitem byłam ja. Natasha przedstawiła mnie jako ważnego starszego redaktora z Nowego Jorku. W plebiscycie na osobę, która od czasów szkolnych najbardziej się zmieniła, zdobyłam najwięcej głosów. Natasha wygrała plebiscyt na osobę, która zmieniła się najmniej. Uśmiałyśmy się z tych wyników. Natasha nigdy nie była taką osobą, za jaką wszyscy ją uważali. A ja dopiero zaczynałam się zmieniać.
268