Michelle Willingham Wojownik Słownik terminów irlandzkich użytych w książce a chroi - kochanie a dalta - dosłownie: wychowanek, termin używany przy zw...
11 downloads
18 Views
1MB Size
Michelle Willingham Wojownik Słownik terminów irlandzkich użytych w książce a chroi - kochanie a dalta - dosłownie: wychowanek, termin używany przy zwracaniu się do przybranego syna a ghra - ukochana a inton - córeczka a stór- moja droga aenach - lokalny jarmark aite - przybrany ojciec bean-sidhe - boginka brat - wełniany szal noszony wokół ramion zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn brehons - sędziowie rozpatrujący sprawy sporne cailin - dziewczyna corp-dire - zwyczajowa grzywna za zadane rany craibechan - aromatyczny posiłek przyrządzany z siekanego mięsa i warzyw dia dhuit - powitanie, dosłownie: niech Bóg będzie z tobą ech - koń używany podczas walk eraic - odszkodowanie, dosłownie: cena krwi flaiths - przedstawiciele wielkich rodów leine - długa suknia spodnia noszona przez kobiety lub krótka koszula noszona przez mężczyzn mśirge - kolorowa chorągiew
nfl - nie rath - forteca sibh - boginki sibh dubh - duchy ciemności ta - tak tuatha - miasteczko lub wieś należące do jednego klanu, dosłownie: ludzie Rozdział pierwszy Irlandia, A.D. 1102 - On umrze, prawda? Iseult MacFergus patrzyła na okaleczone ciało niewolnika. Na plecach krwawiły głębokie ślady chłosty. Przez bladą skórę przebijały kości, jakby od miesięcy głodował. Buntowała się na myśl, jakie katusze musiał cierpieć. Davin Ó Falvey podał jej miskę z wodą. -Nie wiem. Możliwe, że zmarnowałem sporo srebra. Iseult, spuściwszy oczy, zmywała krew. - Niepotrzebny nam niewolnik, Davinie. Nie powinieneś był go kupować. - Wśród wspólnot coraz mniej popularne było posiadanie niewolników. Jej rodziny nigdy nie było na nich stać. Poczuła się nieswojo, pomna na swoje niskie pochodzenie. - Gdybym ja tego nie zrobił, zrobiłby to ktoś inny. - Ujął ją za ramiona. - On cierpiał, luba. Na targu niewolników bili go, aż padł na ziemię. Położyła dłonie na dłoniach Davina. Jej narzeczony nie mógł znieść, gdy ktoś cierpiał, i w miarę możności starał się
8 Michelle Willingham Wojownik temu zapobiec. Dlatego między innymi stał się jej drogim przyjacielem i mężczyzną, którego zgodziła się poślubić. Poczuła ucisk w żołądku. Davin zasługiwał na lepszą niewiastę niż ona. Robiła, co mogła, aby naprawić swą nadszarpniętą reputację, lecz i tak plotki nie cichły. Nie wiedziała, dlaczego poprosił ją o rękę, lecz jej rodzice skorzystali z okazji, bo nieczęsto córce kowala dane jest poślubić syna głowy klanu. - Niech zajmie się nim znachorka. - W głosie Davina wyczuła skrywany zamiar i zachętę. - Pospaceruj ze mną, Iseult. Nie widziałem cię od tygodnia. Stęskniłem się. Zesztywniała, ale zmusiła się do uśmiechu. Idź z nim, podpowiadał rozum. Choć Davin nigdy nie obwiniał jej o popełniony grzech, i tak nie czuła się godna jego miłości. Trzymając ją za rękę, poprowadził na dwór. Księżyc oświetlił jego twarz. Jasne włosy i przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu sprawiały, że Davin był jej zdaniem najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Podniósł jej dłoń do swego policzka, a ją ogarnął lęk, bo wiedziała, że to wstęp do pocałunku. Przyjmowała pieszczoty narzeczonego, żałując, że nie odwzajemnia jego namiętności. Daj sobie czas, przekonywała samą siebie, lecz nawet kiedy się poddała jego pocałunkowi, czuła się nieswojo, bardziej jak obserwatorka niż uczestniczka. Trzymał ją mocno w ramionach, szepcząc jej do ucha: - Wiem, że nie chcesz, byśmy zostali kochankami przed Świętem Majowym, ale byłbym głupcem, gdyby nie próbował cię przekonać. Cofnęła się i wbijając wzrok w ziemię, rzekła: - Nie mogę. - Spłonęła rumieńcem wstydu. Myśl o tym, by miała mu się oddać, przywoływała jedynie bolesne wspomnienia w żaden sposób niezwiązane z Davinem. 9 Przez jego twarz przemknęło rozdrażnienie, ale więcej nie nalegał, stwierdził tylko zrezygnowany: - Nigdy bym cię nie prosił o zrobienie czegoś, na co nie masz ochoty.
Z tego też powodu czuła się jeszcze bardziej winna. Nie chciała z nim współżyć, ale czy przez to stała się lepsza? Parę lat temu uległa namiętności i drogo za to zapłaciła. Do dziś, choć Davin szczerze ją miłował, pragnął pojąć za małżonkę i odmienić jej życie, wywyższyć spośród innych, nie potrafiła pozbyć się złych wspomnień. Pocałował ją w skroń. - Zaczekam, może zmienisz zdanie. Odprowadził ją do chaty, w której mieszkała. Przy drewnianych odrzwiach Iseult zatrzymała się, jakby były tarczą. - Co zrobisz z niewolnikiem? - Jeszcze nie wiem. Może pomóc przy uprawach albo przy koniach. Porozmawiam z nim, kiedy się obudzi. Do zobaczenia rano. - Był wyraźnie zawiedziony. Lekko pocałował ją w usta. -Postaraj się utrzymać przy życiu naszego niewolnika. Skinęła głową. Przez chwilę zatrzymała się w wejściu, zbierając myśli. Dlaczego Davin nie rozpalał w niej płomienia namiętności, nie czuła w sobie nic z tego, o czym opowiadały sobie szczęśliwe w miłości kobiety? Jego pocałunki, jego szczere uczucie nie wywoływały w niej niczego poza dojmująca pustką. Co się z nią działo? Przecież Davin, jak mało który mężczyzna, zasługiwał, by być kochanym. Traktował ją jak umiłowany skarb, ofiarowując wszystko, czego tylko pragnęła. Gdyby był kimś zwyczajnym, pospolitym... A tak czuła się go niegodna.
10 Michelle Willingham Z ciężkim sercem weszła do domu. Murine wraz z rodziną zajęta była przygotowaniem wieczerzy. Choć Iseult nie była z klanu Ó Falveyów, chętnie przyjęli ją do siebie, oferując gościnę w chacie Murine. Dzięki temu miała gdzie mieszkać i przyzwyczajać się do nowego rodu. I chwała im za to, bo dzięki temu nie musiała zamieszkać z matką Davina. Żona głowy klanu nie lubiła jej i wcale się z tym nie kryła. - Co to za człowiek, którego przywiózł Davin? - zapytała Murine. Tęga niewiasta o kruczoczarnych włosach, która urodziła siedmioro dzieci, troszczyła się o Iseult, jakby była jednym z nich. Nie czekając na odpowiedź, dodała: - Nic nie jadłaś od rana. Chodź, usiądź z nami. - Wskazała niski stół, przy którym siedziały jej przybrane dzieci i przekomarzając się, pochłaniały jedzenie. - To niewolnik - odpowiedziała Iseult. - Okropnie go traktowano, był na wpół żywy. - Niezbyt cenny nabytek. - Murine wzniosła oczy i podała Iseult talerz z soloną makrelą i pieczoną marchwią. - Ot, cały Davin. - Uśmiechnęła się, jakby mówiła o świętym. - Matko, czy mogę dostać jeszcze jedną rybę? - zapytał jeden z chłopców. -1 ja też! - przyłączył się drugi. Glendon i Bartley urzekli Iseult, choć ich widok napawał ją bólem. Jej synek Aidan, jeśli żyje, ma teraz dwa lata. Straciła nagle apetyt i tylko dziobała jedzenie. - Czemu jeszcze nie poślubiłaś Davina? - zapytała Murine, kładąc kromkę chleba na jej talerzu. - Nie rozumiem, dlaczego chcesz czekać do Święta Majowego. - Davin mnie o to prosił. Zależy mu, by nasze zaślubiny otrzymały specjalne błogosławieństwo. Wojownik 11 Kiedy Murine chciała jej dołożyć jedzenia, pokręciła głową. - Dziękuję, już wystarczy. - Ja to zjem - skorzystał z okazji Glendon. Gdy z ulgą zsunęła rybę na jego talerz, chłopiec ją pochłonął, Murine natomiast skomentowała pod nosem, że Iseult jest zbyt chuda. Puściła krytyczną uwagę mimo uszu i powiedziała:
- Wezmę te resztki i zobaczę, czy niewolnik nie jest głodny. - Nie powinnaś zbliżać się do takich jak on - ostrzegła Murine. - To obcy i ludzie będą gadać. Iseult zawahała się. Tak, będą. Mądrzej zostać w domu i nie myśleć o niewolniku. Pewnie i tak umrze, a nikt niczego o nim się nie dowie. Ot, niewolnik, i tyle. - Masz rację. - Kiedy Murine nie patrzyła, schowała kawałek chleba w fałdy okrycia. - Pójdę się trochę przejść. Niedługo wrócę. Zerknęła na nią znacząco. - Nie rób niczego, czego byś potem miała żałować, Iseult. Chciała uśmiechnąć się obojętnie, ale nie udało się. - Zaraz wracam. Księżyc oświedał krąg dwunastu kamiennych chat krytych strzechą. Przed każdą z nich żarzyły się ogniki, wygasające ogniska, na których gotowano posiłki. W powietrzu unosił się znajomy zapach torfowego dymu, a wiosenny wiatr przenikał wierzchnią suknię i giezło. Iseult podciągnęła chustę na ramiona, chroniąc się od chłodu. Chociaż żyła z tym klanem zaledwie od zimy, zaczynała traktować gród jak swój dom. Wreszcie stanęła przed chatą chorych. Czemu tu przyszła? Znachorka Deena z pewnością już opatrzyła i nakarmiła niewolnika. Będzie tylko przeszkadzać. Już miała odejść, kiedy drzwi się otworzyły.
12 Michelle Willingham Wojownik 13 - Och - szepnęła Deena, kładąc rękę na sercu. Opiekowała się całym niemal pokoleniem klanu, ale jej włosy ciągle były lśniąco czarne. Delikatne zmarszczki okalały uśmiechnięte usta. - Zaskoczyłaś mnie, Iseult. Właśnie wyszłam po wodę. - Jak się ma niewolnik? Deena potrząsnęła głową. - Niestety źle. Nie chce ani jeść, ani pić. To uparciuch. Jeśli pragnie umrzeć, to jego sprawa, ale wolałabym, żeby to się nie stało w mojej chacie chorych. - Mam z nim pomówić? - Jeśli masz ochotę, choć to się na nic nie zda. - Deena westchnęła z rezygnacją. - Wejdź więc. Iseult przekroczyła próg ciemnej izby. W palenisku żarzyły się węgle, czuć było intensywny zapach ostrokrzewu i rumianku. Niewolnik z zamkniętymi oczami leżał na pryczy. Zmierzwione czarne włosy spadały mu na kark, policzki były nieogolone. Wyglądał niczym jakiś demon czy ciemny bóg Crom Dubh, który wypełzł z podziemi. Jako niewolnik mógł przewędrować całą Irlandię. Mógł widzieć Aidana albo mieć o nim jakieś wieści. Próbowała powstrzymać falę nadziei, która w niej wzbierała. Nie bądź niemądra, ostrzegał rozsądek. To rozległa kraina, szansa, że coś wie o chłopczyku, jest niewielka. - Zgłodniałaś? - spytała, klękając koło pryczy. Nie otworzył oczu, nie poruszył się. Gdy dotknęła jego ramienia, w miażdżącym uścisku chwycił jej dłoń. Iseult krzyknęła z bólu. Ciemnobrązowe oczy błysnęły ostrzegawczo. - Idź stąd - syknął. Jego głos ugodził w nią jak ostrze. Ten człowiek nie miał w sobie pokory niewolnika. Mario, matko Boga, kogóż to kupił Davin!
13 Podniosła się z kolan i wyszarpnęła rękę z uścisku. - Jak cię zwą? - Kieran Ó Brannon. I chcę, żeby mnie zostawiono w spokoju. Gdy przewrócił się na bok, Iseult zadrżała na widok poranionych pleców. Rozsądek nakazywał jej natychmiast wyjść, zanim znów smagnie ją słowem. - Jestem Iseult MacFergus - powiedziała spokojnie. - Przyniosłam ci jedzenie. - Nie chcę jeść. Opanowując głos, dodała: - Umrzesz, jak nie będziesz jadł. - Wolę umrzeć, niż tak żyć. Wyczuła w nim nie żałość, tylko szaloną wściekłość. Przeraziło ją to, bo nie wiedziała, do czego tak naprawdę jest zdolny. Przypominał dzikie zwierzę, które może rzucić się na każdego, kto okaże mu współczucie. Położyła obok niego chleb. - Jeśli masz umrzeć, zrób to szybko, jeśli jednak wybierzesz życie, to wiedz, że tutaj nikt cię nie skrzywdzi. Wybiegła, zanim zdążył odpowiedzieć. Od takiego człowieka nie dowie się niczego o synku. Jeśli o nią chodziło, im Davin szybciej się go pozbędzie, tym lepiej. Kieranowi chciało się śmiać. Czyż nie zakrawało na ironię, że po długim pobycie w piekle pojawił się u niego jeden z bożych aniołów? Włosy miała koloru zachodzącego słońca, cudna mieszanina złota i czerwieni. Pod niebieskim giezłem i wierzchnią suknią można było się domyślać szczupłej sylwetki i długich nóg. Kiedyś może by próbował oczarować taką damę jak Iseult MacFergus, lecz wiedział już, że kobietom, zwłaszcza urodzi-
14 Michelle Willingham wym, nie można ufać. Im były piękniejsze, tym zdradliwsze miały serca. Wpatrywał się w chleb leżący na ziemi. Chociaż żołądek błagał o jedzenie, rozum się sprzeciwiał. Kieran już nie dbał 0 to, co się z nim stanie. Jeśli mógłby zachęcić śmierć, żeby przyszła wcześniej, niech tak będzie. Po chwili wróciła znachorka Deena. Usiadła naprzeciw niego, trzymając naczynie z paskudnie pachnącym naparem. - Dlaczego chcesz umrzeć, synu? - zapytała. Przypominała mu babkę, niewiastę, która nie znosiła głupoty i zawsze mówiła wprost, co myśli. Kiedy nie odpowiedział, drążyła dalej: - Wiem, że potrafisz mówić, bo wystraszyłeś Iseult, nie licz jednak na to, że i ze mną ci się to uda. Potrafię sprawić, by się ze mną liczono. Pamiętaj też o tym, że przez parę tygodni będę ci przygotowywać jedzenie i picie. Od jej gadania bolała go głowa. Nie milkła, przygotowując w naczyniu Bóg jeden wie co. Wreszcie odpowiedział, choćby po to, żeby zamilkła: - Czemu miałbym chcieć żyć? Wzruszyła ramionami i lekko się uśmiechnęła. Wygrała 1 wiedziała o tym. - Jesteś bystry, prawda, chłopcze? Masz gdzieś rodzinę. Będziesz żył, bo twój ród chciałby tego. Czyżby przejrzała go tak łatwo? Czyżby była wróżbitką, nie tylko znachorką? Powróciła niechciana pamięć o młodszym bracie, Eganie, gdy błagał go o ratunek, i znów wróciło to straszne poczucie winy. Jego ród wolałby widzieć go martwym. Lecz kiedy znachorka znowu zaczęła mówić, opanował emocje i podniósł z ziemi chleb. Wojownik 15 Nie zasługujesz nań, krzyczało coś w nim. Zasługujesz na śmierć głodową, podobnie jak reszta twojego klanu. Uciszył ten głos i zaczął jeść. Chleb był wyschnięty na kość, ale podstępny głód błagał o jeszcze. Deena podała mu gliniany kubek, a on wziął go w drżące dłonie. Był spragniony, nawet nie pamiętał, kiedy po raz ostatni jadł i pił. Gdy poczuł gorzki smak wina, omal się nie udławił. Deena znowu zachichotała.
- To lekarstwo na sen, chłopcze. Nieprędko będziesz musiał znowu wstawać. - Jeśli dzięki temu miało na niego spłynąć zapomnienie, z ochotą wypije wszystko. I tak też zrobił. Znachorka posmarował mu plecy ziołową miksturą. Zgodnie z obietnicą chłodzące działanie lekarstwa złagodziło ból. Ślady chłosty nie były tak głębokie jak inne rany, które zadano Kieranowi. Witał ból jako część aktu skruchy. - Dobrze by było, gdybyś się lepiej zachowywał wobec Iseult MacFergus - ostrzegła go Deena. - Jest przyrzeczona mężczyźnie, do którego należysz. Davin Ó Falvey nie spojrzy łaskawie na nikogo, kto źle potraktuje jego narzeczoną. - Więc wcale się do niej nie odezwę. - Kieran zacisnął zęby, kiedy przyłożyła mu płótno na rany. Wiedział, dlaczego znachorka go pielęgnuje. Nie z dobrego serca. Słaby niewolnik nie miał żadnej wartości. Myśl o tym, że jest niewolnikiem, raniła jego dumę. Nigdy nie był od nikogo zależny. W tym poniżeniu jego instynkt walki stał się jeszcze silniejszy. Myśl o ucieczce kusiła Kierana, domagało się tego poczucie godności. Wyleczony czy nie, na pewno znajdzie jakiś sposób, by wydostać się z tego grodu. A co potem? W desperacji przymknął oczy. Wrócić nie miał do czego,
16 Michelle Willingham pójść nie miał dokąd. Jego życie straciło sens. A może jednak nie? Czyżby klęski i niepowodzenia uzasadniały to, że jego życie wypełniło cierpienie. Znachorka podała mu jeszcze jedną kromkę chleba, a on, pogrążony w myślach, zjadł ją machinalnie. Żołądek domagał się więcej, choć na jedzenie zareagował kurczami. - Na razie dość - ostrzegła Deena. - Jesteś tak wychudzony, że jak zjesz zbyt dużo, tylko to zwrócisz. Podała mu kubek zimnej wody zamiast wina. Smakowała słodko jak stopiony śnieg. Nie jak błotnista ciecz, którą łykał przez ostatnich parę miesięcy. Znachorka pomogła mu położyć się na brzuchu. Zioła już zaczynały łagodzić ból, nadchodził sen. Kieran zamknął oczy, a jego dusza czuła się równie poraniona jak obite i okaleczone ciało. Marzył o śmierci, bo tylko ona mogła uciszyć duchy, które go prześladowały. Sam wybrał tę drogę, sprzedając się w niewolę. Chciał uratować brata i przyprowadzić go do domu, lecz zamiast tego ułatwił wrogom zadanie. I przegrał. Ojciec nigdy mu tego nie wybaczy i oby tylko Bóg zezwolił, by już nigdy nie musiał widzieć rodziny.
Rozdział drugi Iseult narzuciła derkę na karą klacz i wskoczyła na nią. Wzięła z sobą worek z prowiantem na ranek i wczesne popołudnie. Po cichu modliła się: - Boże, pozwól mi go znaleźć. Niech ten dzień będzie inny. Już prawie rok szukała Aidana i choć go jeszcze nie znalazła, z uporem przepatrywała świat, nie potrafiła przestać, pozbyć się nadziei. - Iseult! - Davin podszedł do niej i chwycił za wodze. -Dokąd jedziesz? Skrzywiła się na jego ostry ton. - Przecież znasz odpowiedź. Umknął wzrokiem, by ukryć zatroskanie pomieszane ze zniechęceniem. Choć uważał, że poszukiwania są daremne, nie odezwał się słowem. Po roku szanse znalezienia dziecka były niewielkie, a tak naprawdę żadne, jednak Iseult nie potrafiła przerwać poszukiwań. Jeszcze nie. - Wiem, że nie chcesz jechać ze mną i nie proszę cię o to. - To niebezpieczne dla niewiasty podróżować samotnie. - Potarł nerwowo brodę. Widać było, że szczerze niepokoił się o Iseult.
18 Michelle Willingham Dotknęła noża u pasa. - Jestem uzbrojona, Davinie. Poza tym nie wybieram się daleko, odwiedzę tylko pobliskie klany. Chwyciłjązarękę. - Pojadę z tobą. - Doprawdy, nie musisz... - Wiem, jakie to dla ciebie ważne. - Ni tonem głosu, ni wyrazem twarzy nie zdradził, co myśli o tych skazanych na niepowodzenie poszukiwaniach. Tym bardziej nie zdradził, co tak naprawdę kołatało mu w duszy, gdy myślał o Aidanie, synu narzeczonej i... - Mam nadzieję, że wreszcie znajdziesz odpowiedź, której szukasz. Lecz Iseult i tak coś wychwyciła, czego nie wypowiedział słowem: „Mam nadzieję, że pewnego dnia poddasz się". Być może Davin ma rację, ale ona nie chciała uwierzyć, że Aidan nie żyje. W jej sercu wciąż tliła się iskierka nadziei. Nigdy nie będzie mogła zapomnieć niemowlęcia, które chwytało rączkami jej długie włosy. Ani też tej przerażającej chwili, kiedy spostrzegła, że zniknął. Davin milcząco przyłączył się do niej, a Iseult skierowała klacz przez piaski, w stronę góry Benoskee. Chmury płynęły wysoko nad skalistym szczytem, rzucając cień na zbocza. Głęboki lazur jeziora oznaczał miejsce, gdzie zamieszkiwał klan Sullivanów. Często odwiedzała ich ziemie, pytając, czy przejezdni zatrzymywali się z wieściami. Przez ostatni rok gościła u wszystkich sąsiednich klanów. Zacisnęła dłonie na grzywie klaczki, jakby w ten sposób chciała podtrzymać nadzieję. Może dziś znajdzie to, czego szuka. Przygotowywała się na współczujące spojrzenia. Ludzie pewnie myśleli, że jest niemądra, ale chodziło o jej dziecko. Nigdy się nie podda. Wojownik
19 Kiedy Davin zatrzymał się, by napoić konie, zauważyła, jak bardzo się niecierpliwił. Powinna była wyjechać przed świtem. Narzeczony, choć niby rozumiał jej ból, jednak nie był w stanie odczuwać wespół z nią, zważyć ciężaru krzyża, który dźwigała. Cóż, Aidan nie był jego synem. I oto w tym momencie wtrącił się los, bowiem przygalopo-wał do nich jakiś jeździec. Nie zeskoczył z konia, tylko oznajmił Davinowi: - Potrzebują cię w Lismanagh. Twój niewolnik sprawia kłopoty. - Jakie kłopoty? - spytał zirytowany Davin. Był zły, że mu przeszkodzono. - Bije się z innymi. Związaliśmy go, ale należy do ciebie, więc... - Posłaniec zamilkł. - Wracam. Gdy Davin spojrzał na Iseult, potrząsnęła głową. - Jedź, poradzę sobie. - Powinnaś wrócić ze mną. Nie zostawię cię tutaj samej - powiedział ojcowskim, karcącym tonem. Spojrzała na niego ostro. Nie chciała, żeby jej towarzyszył, a do tego traktował jak niezaradną kobiecinę. - Sama decyduję o sobie. Wolę szukać synka, niż kłopotać się o zuchwałego niewolnika. Oczy Davina dziwnie błysnęły. - Zuchwały? Jak mam to rozumieć? Po co się z tym wyrwała? - Poszłam pomóc Deenie. Ten niewolnik niezbyt mi się spodobał. - Groził ci? - rzucił twardo. Widać było, jak narasta w nim złość. - Kazał mi wyjść. To wszystko. - Z lekceważeniem mach-
20 Michelle Willingham nęła ręką. - Ruszaj w drogę. Zobaczymy się po południu. -Kiedy wciąż się wahał, zbliżyła się do narzeczonego i pocałowała delikatnie. - Jedź. Odniosło to zamierzony skutek, bo Davin wyraźnie złagodniał. - Uważaj na siebie. Jeśli nie wrócisz do obiadu, wyślę za tobą ludzi. - Pocałował ją, tym razem goręcej. Jednak Iseult nie podzielała jego emocji, skupiona w myślach na Sullivanach. Niedługo się dowie, czy jej poszukiwania były daremne. - Później się zobaczymy - obiecała. Kieran naprężał sznury, nie dbając o to, że boleśnie wżyna-ją się w ciało. Związali mu ręce i nogi niczym ptakowi przed pieczeniem. Sam sobie był winien. Myślał, że uda mu się wymknąć niepostrzeżenie, nie wziął jednak pod uwagę, że zagłodzony stracił siły. Gdy ludzie go znaleźli, walczył z nimi jak szalony. Zranił kilku, ale jakie to miało znaczenie. Wyzbyty z mocy, poległ jak niedorostek. Pomazany krwią, z pękniętą wargą, wił się pod piekielną chłostą, a potem zległ, bardziej przypominając trupa niż żywego człowiek. Czy teraz go zabiją? Liczył się z tym. Spuściwszy wzrok, patrzył na wilgotną ziemię. Dym i słoma pachniały podobnie jak w jego domu na południu Irlandii. Był całe światy oddalony od wszystkich, którzy obciążali go winą. Brał ją całą na siebie. To przez niego Egan zginął. Gdyby mógł zastąpić młodszego brata, chętnie umarłby po tysiąckroć. Egan miał tylko trzynaście lat i nie dano mu szansy, aby dojrzał. Kieran zobaczył błysk ostrza, lecz się nie poruszył. Wysoki brodaty mężczyzna stał obok niego. Ubrany był w zieloną Wojownik
21 tunikę ozdobioną złotą nicią, a w ręce trzymał nóż. Głosem nawykłym do rozkazywania odesłał ludzi. Sądząc po kosztownym stroju, pewnie był ich naczelnikiem. - Jestem Davin 0 Falvey - rzekł. Jego pan. Władczy ton głosu sprawił, że Kieran wzdrygnął się ze złości. Nigdy nie był niczyim niewolnikiem. Czuł gorzki żal do losu. - Ach, to ty mnie kupiłeś... panie. - Owo „panie" nie miało w sobie niewolniczej uniżoności. Przeciwnie, Kieran jakby wypluł je z siebie. - Kupiłem. I z tego, co mi mówiono, wnoszę, że chciałbyś, abym ci poderżnął gardło. Kieran uniósł brodę. - Więc zrób to, panie. Davin machnął nożem. - Mógłbym, ale wtedy dostałbyś to, czego chcesz, a ja straciłbym srebro, które wydałem na ciebie. - Davin schylił się, aby pomóc mu wstać. Rozciął mu pęta na nogach, lecz pozostawił na rękach. - Jak cię zwą? - Kieran z klanu Ó Brannonów. - Słyszałem o nich. Żyją daleko stąd, prawda? Nie odpowiedział. Nie musiał, bo Ó Falvey już to wiedział. Kupił swojego wroga, był panem jego życia i śmierci. Od Da-vina biła spokojna pewność siebie, którą daje tylko poczucie siły i władzy. Przyglądał się Kieranowi, wyraźnie coś rozważając, szykując się do podjęcia decyzji. - Pragniesz wolności. Rozumiem to. Być może dam ci ją w zamian za pewną usługę. Kieran nie odpowiedział, bo nic nie zmusiłoby go do pracy niewolniczej. Wolałby śmierć niż los roboczego dwunożnego wołu, którego z woli pana zaprzęga się w kierat.
22 Michelle Willingham Davin sięgnął w fałdy okrycia i wyjął drewnianą figurkę. Była to podobizna Egana, zmarłego brata Kierana. - A może chciałbyś zasłużyć sobie na to? Rzeźba. Zaklął, próbując uderzyć związanymi rękami, lecz Davin uskoczył i podstawił mu nogę. Kieran upadł, poczuł smak krwi i ziemi, lecz w zapiekłej wściekłości znów próbowała zaatakować. Bogowie, ta figurka to jedyne, co mu zostało po Eganie. Był to tylko kawałek drewna cisowego, ale dał go bratu wiele lat temu. Kiedy zobaczył to w rękach swego pana, zapłonął takim samym gniewem, jaki w nim wzbudzali handlarze niewolników. Gdy Davin uderzył go pięścią, Kieran aż przykląkł, łapiąc oddech. Krew pociekła mu z ran, z bólu zagryzł wargi. - Ty to wyrzeźbiłeś? - zapytał łagodnie. Kieran tylko na niego spojrzał. Gotowała się w nim wściekłość. Popełnił błąd, zdradzając, że ta figurka jest dla niego ważna. Wstając z kolan, przybrał obojętny wyraz twarzy. - Masz talent - stwierdził Davin. - Wiem, w jaki sposób mógłbyś zarobić na wolność. I to. - Schował figurkę w fałdy okrycia. - Chodź. - Chwycił sznur krępujący dłonie Kierana i pociągnął za sobą. Ani przez chwilę nie wierzył, że Davin puści go wolno. Wszystkie członki go bolały, w ustach czuł słony smak krwi. Był tak słaby, że drżały mu kolana i kilka razy się potknął. Davin zaprowadził go do ciemnawej chaty, która pachniała stęchlizną i starą słomą. Przy drzwiach stała wielka dębowa skrzynia, sięgająca aż do ud i trochę dłuższa niż rozciągnięte ramiona. Skomplikowane rzeźbienia były stare, drewno twarde i zakonserwowane. Wprawne oko Kierana dostrzegło jednak kilWojownik
23 ka jakby umyślnie uczynionych błędów, nacięć niezgodnych ze słojami. Mimo to skrzynia, choć niedokończona, była arcydziełem. - Zamówił ją ojciec mojej narzeczonej jako część posagu. Miała być gotowa zeszłej zimy. - Kto ją rzeźbił? - Seamus - cicho powiedział Davin, wskazując pustą pryczę. - Lecz zachorował i zmarł tydzień temu. - Przeżegnał się. Kieran pogłaskał drewno jak przyjaciela. Kusiło go, by wrócić do czasów, kiedy tracił poczucie mijających godzin, zapominając o wszystkim poza rzeźbieniem. Tęsknił za snycerską sztuką. - To proste zadanie i warte twego czasu... - Davin przerwał na moment - .. .chyba że wolisz służyć przy stole mojego ojca lub pracować w polu. Kieran nie miał zamiaru robić ani jednego, ani drugiego, lecz zachował to dla siebie i powiedział prowokacyjnie: - Nie boicie się, co mógłbym zrobić, kiedy dostanę do ręki toporek, dłuto czy nóż? Davin popatrzył niego przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy groźba jest prawdziwa. - Nie wiem, kim jesteś ani co cię spotkało. Być może kiedyś byłeś człowiekiem honoru, a jeśli tak, to nikomu nie zrobisz krzywdy. Człowiek honoru. Jego ojciec chciał, by stał się nim. Przyszłą głową klanu, kimś, kto dźwiga odpowiedzialność za swój ród. Sam też tak myślał o sobie, lecz te marzenia legły w gruzach i nigdy się nie odrodzą. Zdecydowała o tym ta straszna chwila, gdy patrzył, jak Egan umiera. Choć miał związane ręce, przeciągnął kciukiem po krawędzi skrzyni.
24 Michelle Willingham - Jeśli twoje snycerstwo okaże się doskonałe, obdarzę cię wolnością - powiedział Davin. - Daję ci na to moje słowo -Jego oczy błysnęły ostrzegawczo. - Jeśli będziesz mnie słuchał i wykonywał moje rozkazy. Puste obietnice nie znaczyły nic, ale drewno kusiło. Kieran już widział skończoną skrzynię: ziarno jako symbol płodności; woda i ogień jako symbole starożytnych bogów; i twarz Marii Dziewicy jako ukojenie dla panny młodej. Potrzebny mu będzie tłuszcz, by zapobiec pękaniu. I ostre narzędzia do rzeźbienia. Od miesięcy nie trzymał w rękach noża ni dłuta. Potrzebne mu było zapomnienie, a to zajęcie pozwoli mu na nie. Przez chwilę puścił wodze wyobraźni. Więzy na rękach jątrzyły świeże rany. Przymknął oczy, nawiedzony wspomnieniem Egana. Pogrążył się w posępnym nastroju. Po tym, co się zdarzyło, nie mógł sobie pozwolić na radość tworzenia. - Co mi odpowiesz? - zapytał Davin. Kieran spojrzał na swego pana. - Nie - padła twarda odpowiedź. Davinowi pozostało tylko jedno, a mianowicie musiał złamać butę tego niewolnika. Kazał go związać i zostawić na dworze. Zaczął padać wiosenny deszcz. Być może niewygoda zmusi hardego snycerza do zmiany zdania. Jeszcze nigdy nie spotkał się z czymś takim. Każdy inny z radością podjąłby się takiej pracy, bo była o wiele lżejsza od morderczej harówki, do której zmuszano niewolników. Nie miał wątpliwości, że podobiznę chłopca wyrzeźbił Kieran. Po jego minie, kiedy dotknął skrzyni, można było poznać, że świetnie znał się na rzeczy. Może był kimś znacznym. Wojownik
25 Znosił ból, jak zwykli czynić to woje. I choć wystawienie na złą pogodę było okrutne, Davin musiał to uczynić, bowiem członkowie klanu oczekiwali, że niewolnik zostanie ukarany za próbę ucieczki. Z zamyślenia wyrwał go stukot kopyt. Odwrócił się i ujrzał Iseult, która wróciła bezpiecznie z poszukiwań. Kaptur miała nasunięty na twarz, by ochronić się przed deszczem. Na jej widok zrobiło mu się lżej na sercu. Po Święcie Majowym będzie należała do niego jako małżonka. Świadomość, że będzie żył z taką kobietą, sycił się jej urodą w każdej chwili, każdego dnia i każdej nocy, napełniła go pełnym satysfakcji zadowoleniem. Zatrzymała konia w pobliżu zagrody zakładników i zdjęła kaptur, by przyjrzeć się Kieranowi. Davin zacisnął nerwowo dłoń na skórze zasłaniającej drzwi i polecił Iseult, by się odwróciła. Nie odezwała się do niewolnika. Deszcz zmoczył jego czarne włosy i rozmył krew na twarzy. Siedział wsparty o pal z rękami niedbale opartymi o kolana. - Napatrzyliście się? - rzucił z furią. Jego niski głos wzbudził niepokój w Iseult. Chciała zapytać, czym sobie na to zasłużył, ale przecież i tak nie wyznałby prawdy. Taki mężczyzna jak on, dumny i niezależny mimo niewoli, nigdy nie powinien być więziony. Miała ochotę odejść obojętnie, lecz wtedy okazałaby się tchórzem. - Dlaczego cię ukarał? - zapytała. Zacisnął zęby. Deszcz spływał bruzdami po jego twarzy. - Bo próbowałem uciec. - Dlaczego? Przecież byłeś dobrze traktowany. - Davin ocalił mu życie, więc powinien okazać wdzięczność. - Niewiasta taka jak ty nigdy tego nie zrozumie.
26 Iseult ubodło to oskarżenie. Czyżby Kieran myślał, że nic nie wiedziała cierpieniu? - Wcale mnie nie znasz. Obserwując ją, wolno wstał. Zobaczyła ból na jego twarzy, ale zacisnął zęby, nie skarżył się. - Nie powinnaś tu przychodzić, pani, i rozmawiać ze mną. Twój narzeczony patrzy na nas. - Nie uczyniłam nic złego. Podszedł parę kroków, naciągając powrozy. Wściekłość wykrzywiła mu usta. - Lecz ja tak. Czyżby kogoś zamordował lub popełnił inną zbrodnię? -zachodziła w głowę. Choć Kieran był wychudzony i skatowany, wzbudzał respekt, strach nawet. Wiedziała, dlaczego. Gotów był zrobić wszystko, by przeżyć. Wszystko. - Czy nigdy was nie ostrzegano przed takimi jak ja? Jego surowe spojrzenie przewiercało ją na wylot. Czuła się coraz bardziej niepewnie. Spływał po niej chłodny deszcz, niczym pieszczota docierając pod stanik. Zadrżała i otuliła się szczelniej opończą. Kieran nagle zobojętniał, jakby skrył się za maską. - Nic tu po tobie, pani. Wracaj do swego pana. Rozdział trzeci Druga próba ucieczki też się nie powiodła. Tym razem Kieran zdołał niepostrzeżenie przekroczyć bramę, zemdlał jednak, nim dotarł do puszczy. Nie wiedział, jak długo leżał tuż przed linią zbawczych drzew, godziny to były czy minuty? Co za różnica... Owiał go ożywczy zapach deszczu i trawy, a on witał się ze śmiercią wybawicielką. Obudził się, kiedy jakieś zwierzę zaczęło mu lizać twarz. Pies wielkości źrebaka wył i skomlał, wzywając ludzi. W środku nocy dowlekli go do chatki, w której znachorka leczyła chorych. Skórę miał pomarszczoną od deszczu, a ciało zdrętwiałe z zimna. Tak jak przedtem, Deena opatrzyła mu rany na plecach, a otarcia od sznura na rękach posmarowała oleistym balsamem, który zamiast koić, drażnił poranioną skórę. -Szkoda twego zachodu - powiedział. - Nie boję się śmierci. Znachorka, wciąż opatrując rany, poparzyła na niego w zamyśleniu. - Kiedyś miałam syna - powiedziała łagodnie, podając
28 Michelle Willingham Wojownik Kieranowi kubek gorzkiego naparu. Przyjął naczynie, nie pił jednak. Nie potrzebował kojących ziółek, chyba że miały sprowadzić ostatni sen. Deena uśmiechnęła się do wspomnień, jej oczy otoczyła siateczka zmarszczek. Wyrósł na silnego, młodego mężczyznę. - Kieran wbił wzrok w drewniany kubek, jakby błądził myślami gdzieś daleko, jednak uważnie słuchał Deeny. - Pewnej wiosennej nocy nawiedziły go złe duchy, które sprowadzają chorobę. - Podniosła kubek do ust Kiera-na, delikatnie musnęła jego policzek, wciąż jednak nie wypił choćby łyczka. - Robiłam wszystko, co w mej mocy, żeby go uratować. Użyłam wszelkich ziół, modliłam się do Boga w niebie i do tych bóstw, które opiekowały się moimi przodkami, ale to nie wystarczyło. - Pomarszczoną dłonią przekazywała ciepło jego skórze, było to jak matczyny dotyk. - Długo winiłam siebie. Chciałam umrzeć jak teraz ty. - Drugą ręką dotknęła jego ramienia. - Ból nie mija. Musisz go wytrzymać dzień po dniu, rok po roku. - Nie chcę pozbyć się bólu - niemal krzyknął. - Chcę pamiętać. I chcę, żeby każdy z nich zginął za to, co zrobił. -Nie wiem, co wycierpiałeś, chłopcze, i nie będę pytać, jednak bez względu na to, jak wielkie zło cię dotknęło, większej odwagi trzeba, by żyć, niż umrzeć. - Przechyliła kubek i wreszcie udało się jej napoić Kierana. Zakrztusił się, wypił jednak sporo. - Może to jest twoja pokuta. Dalej żyć. - Znowu przytknęła kubek do jego ust, a potem zabrała opróżnione naczynie i podeszła do małej skrzyni, z której wyjęła nóż i położyła obok Kierana. - Zostawię go tutaj i pójdę do siebie, by się przespać, co wszyscy powinni robić w środku nocy. - Jej głos stwardniał. - Jeśli naprawdę chcesz umrzeć, dałam ci narzędzie. - Zatrzymała się przed drzwiami. - Jeśli o wschodzie słońca będziesz żył, zaniechaj wszelkich myśli o ucieczce. To 29 jest teraz twój dom. To jest droga ci przeznaczona. Bóg po coś cię tu sprowadził, być może po to, by nauczyć cię pokory. A ty musisz pogodzić się ze swym losem. Spał twardo jak nigdy przedtem. Było tak, jakby ciało nie mogło zacząć zdrowieć, póki nie nadrobi każdej utraconej godziny snu. Słońce go oślepiło, kiedy drzwi się otworzyły. Kieran przetarł oczy i zobaczył obok siebie nóż. Pokuta... Tak powiedziała znachorka. I choć niewidzialne sznury zacisnęły mu się na gardle na myśl o niewoli, wiedział, że miała rację. Zawiódł brata. Niegodny był pierworództwa i rodziny. Zasłużył sobie, by zostać niewolnikiem, by przyjąć karę.
Drzwi się otworzyły i wszedł jego pan, Davin Ó Falvey. Minę miał ponurą. - Sprawiłeś poważne kłopoty moim ludziom. Nie wiem, jak ci się udało wyswobodzić z więzów, ale nie pozwolę, by się to miało powtórzyć. Odsprzedam cię handlarzom, a oni już zrobią z tobą, co zechcą. Chyba że zmieniłeś zdanie co do skrzyni. Nie było wątpliwości, że mówił poważnie. Wikingowie kupowali niewolników i wysyłali ich do Bizancjum i innych dalekich krajów. I choć jego życie już nigdy nie będzie takie samo, ale przynajmniej zostanie na rodzinnej ziemi. Wystarczyło tylko zgodzić się na dokończenie skrzyni posagowej. Miał wybór między tułaczą niewolą a tym. A tak naprawdę nie miał wyboru. Musiał znosić swój los i wypełniać każde polecenie pana. Usiadł powoli, opanowując ból. - Jeszcze dziś zabiorę się do skrzyni. Davin odprężył się nieco.
30 Michelle Willingham Wojownik - Nie. Zanim pozwolę ci rozpocząć tę pracę, musisz dowieść swoich umiejętności. Dowieść umiejętności? Rzeźbił w drewnie, odkąd potrafił utrzymać nóż. Nie było niczego, czego by nie potrafił przywołać do życia z kawałka drewna. To jest twoja pokuta, przypomniał sobie, tłumiąc pychę i urazę. - Chcę, żebyś wyrzeźbił podobiznę mojej narzeczonej, Iseult. Jeśli okaże się godna jej piękności, pozwolę ci dokończyć skrzynię. Powinien był wiedzieć. Ta kobieta nie cierpiała jego widoku, a on za nic nie chciał spędzać z nią czasu, jednak nie było innego wyjścia, skoro miał oddać w drewnie jej ducha. - Jeśli mam wyrzeźbić jej podobiznę, posagowa skrzynia nie będzie gotowa na czas jako weselny dar. - Była to ostatnia daremna próba skłonienia pana do zmiany zdania. - Mimo to chciałbym ją mieć. - Davin otworzył szerzej drzwi i wskazał jedną z chat. Poranne słońce oświedało wnętrze grodu, rażąc oczy. - Najmniejsza chata należała do naszego snycerza, Seamusa. Znajdziesz w niej wszelkie potrzebne narzędzia. - I drewno? - Tak. - Davin wziął nóż, który zostawiła Deena. - Zaczniesz pracę, jak ci się skończy areszt. Areszt? Zacisnął pięści, gdy uświadomił sobie całe brzemię niewoli. Czekała go kara za ponowną ucieczkę. Naturalnie. - Przez trzy dni będziesz izolowany i pilnowany. Jeśli okażesz posłuszeństwo, ostatniego dnia straże odejdą i wolno ci będzie zacząć rzeźbić. - Davin podrzucił nóż i złapał go za rękojeść. - Zawdzięczasz to Iseult, jej litościwemu sercu. Ja trzymałbym cię przez trzy dni pod strażą na dworze. 31 - Niepotrzebna mi kobieca litość - zareagował gniewnie. - Nie ma takiej kary, której bym nie potrafił znieść. Davin pochylił się, nóż błysnął.
- Nie będę tolerował braku szacunku dla mojej narzeczonej. Poprosiła mnie o łaskę dla ciebie, więc zrobiłem to dla niej. - Skierował ostrze noża w stronę Kierana w niemej groźbie. - Zaraz przyślę straże. Zaprowadzą cię do chaty Seamusa. - Wyszedł na słońce. Kieran przewrócił się na plecy i patrzył w sufit ze słomy i drewna. Nie chciał marnować czasu, rzeźbiąc portret niewiasty. Nie miało znaczenia, że była najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał. Wcale nie potrzebował obecności Iseult, by stworzyć jej wizerunek. Już teraz widział miękkość policzków i smutny wyraz twarzy. Zamknął oczy, próbując odpędzić obraz ostatniej podobizny kobiety, którą stworzył. Miał poślubić Brannę, lecz w końcu serce oddała innemu mężowi. Doprawdy, ryzykowna praca. - Pójdę tam z tobą - powiedział Davin. Jego propozycja nie poprawiła nastroju Iseult. Sama myśl, że niewolnik będzie rzeźbił jej wizerunek, wpatrywał się w nią ze snycerską przenikliwością, budziła jej niepokój. - Wolałabym tego nie robić. - Podeszła do koszyka z rzeczami do cerowania, które przygotowała Murine, i wzięła kościaną igłę. Dzięki temu będzie miała podczas pozowania zajęte ręce, co zawsze uspokaja w nerwowych chwilach. - To sprawia, że czuję się próżna. Czemu ma służyć ta moja podobizna? - Chcę ją mieć. - Oparł ręce na jej ramionach. - W ten sposób zawsze będziesz przy mnie, nawet gdy rozdzielą nas nasze zajęcia.
32 Michelle Willingham Wojownik - Każdego dnia będziesz mnie widywał. - Chciała się od tego wykręcić. W tym niewolniku było coś, co ją jednocześnie przerażało i pociągało. Żaden inny mężczyzna nie poruszał jej w ten sposób. Gdy zobaczyła go związanego na deszczu, poraził ją swą mocą. Tego człowieka nie można złamać. Był wojownikiem w każdym calu. Jakimś sposobem wyswobodził się i czołgał w błocie w desperackiej próbie odzyskania wolności. Czy zachowałaby się tak samo? Ścisnęło jej się serce. Dla siebie nie, lecz gdyby dotarła do niej jakaś wiadomość o synku, wtedy tak, bez względu na wszystko nigdy nie przestałaby go szukać. Davin musiał ukarać niewolnika. To wiedziała. Nie chciała jednak znowu ujrzeć Kierana. Związany, wystawiony na deszcz i zimno w zagrodzie dla zakładników przypominał dzikie zwierzę gotowe zaatakować tych, którzy go skrzywdzili. Nie chciała go więcej widzieć, a już szczególnie nie tam. Dlatego poprosiła Davina, by zamknął go gdzieś indziej. Jakby ukrycie go sprawiło, że zniknął. Dziecinne myśli. Prędzej czy później będzie musiała się z nim spotkać, ale gdyby okazała mu swój strach, Kieran by to wykorzystał. - Czy cię skrzywdził? Narzeczony już pytał ją o to, ale prawdą było, że nie. - Słowa, to tylko słowa. Był bardzo obolały. - Zlekceważyła tamten incydent, jakby nie miał znaczenia. Wmawiała to sobie, nawet zaczynała wierzyć. Wstając, chwyciła duże dłonie Davina i poczuła się bezpiecznie. - Czy naprawdę ta rzeźba jest aż tak ważna dla ciebie? - Naprawdę. Co więcej, to część daru, który chcę ci ofiarować. Niewolnik ma skończyć twoją skrzynię posagową. Chciała powiedzieć, że to tylko drewniany przedmiot 33 bez znaczenia, lecz się powstrzymała. Davin polecił Seamusowi zrobić z tej skrzyni dzieło sztuki, prawdziwy skarb. Choć narzeczony nie chciał wyjawić, co nim powodowało, wiedziała, że przykładał do tego wielką wagę.
- Więc pójdę. - I biorąc jego twarz w dłonie, dodała: -Wezmę też z sobą strażnika. Nie musisz ze mną iść. Wiem, że twoje powinności wobec ojca są ważniejsze. - Jako syn głowy klanu, Davin miał wiele obowiązków. I nie tylko to. Nie chciała, by niewolnik pomyślał, że się go boi. Nie pozwoli, aby ten zuchwały człowiek był górą. Prostując ramiona, była gotowa na to spotkanie. Trzy dni później Iseult weszła do chaty snycerza takim krokiem i z taką miną, jakby przebywanie z niewolnikiem było zaledwie niedogodnością, a nie czymś, przed czym ogarniał ją lęk. Bądź pewna siebie, powtarzała sobie. Nie obawiaj się go. - Kieranie, jaki urok rzuciłeś na Davina? - spytała od progu. Obrócił się, trzymając w ręce osełkę i żelazne ostrze. - Żaden. - Choć był to tylko nóż snycerski, serce Iseult zabiło żywiej. Przestraszył ją sposób, w jaki trzymał to narzędzie i przeciągał ostrze po osełce. Upuściła worek z prowiantami, które przesyłał Davin, i usiadła na pniaku. Przed chatą zostawiła jednego ze strażników, który był bardzo niezadowolony, że ma jej pilnować, ale czuła się z tym raźniej. - Przypuszczam, że wiesz, dlaczego tu jestem. Z powodu rzeźby. - Te słowa padły, zanim mogła je powstrzymać. Były bardziej jak paplanina młódki, a nie jak słowa statecznej niewiasty. Przecież doskonale znał powód, dla którego tu się zjawiła. - Bo chcesz, pani, mieć swoją podobiznę w drewnie - odparł obojętnie.
34 Michelle Willingham Wojownik - To było życzenie Davina - sprostowała natychmiast. Naprawdę myślał, że jej na tym zależało! Poczuła się zła i zażenowana. - Nie miałam z tym nic wspólnego. - Tak bardzo chciała obrócić się na pięcie i uciec, jednak ujrzawszy błysk w oku Kierana, pomyślała, czy aby jej nie prowokuje. Jego czarne, nieuczesane włosy sięgały ramion, demoniczne ciemne oczy siały mrok, a z ramion zwisała zakrwawiona tunika. - To nie potrwa długo, pani. - W jego tonie brzmiała hamowana uraza. Było jasne, że nienawidził, gdy mu rozkazywano. Zanim wziął do ręki dłuto, odłożył nóż, owijając go staranie w skórę. Iseult rozejrzała się po chacie Seamusa. Wstępowała już tu kilka razy. Miejsca było zbyt mało dla całej rodziny, choć dwie osoby mogłyby się pomieścić. Z jednej strony stała prycza, z drugiej stół do pracy. Chata miała nie więcej niż trzynaście stóp średnicy, ściany były z wikliny wymieszanej z gliną. Pamiętała, że dach często przeciekał. - Tu mieszkasz? - Na razie, póki on nie rozkaże inaczej. Znowu jego w głosie wyczuła bunt. Popatrzyła na stół służący za warsztat. Kieran spędził popołudnie, przygotowując .narzędzia. Na stole leżały rzędy noży i dłut snycerskich, a także zwykłe dłuta i drewniane młotki. Pachniało wiórami, na palenisku płonął ogień. Podejrzliwe pociągnęła nosem, potem odwróciła się do Kierana. - Co jadłeś na wieczerzę? Podniósł kawał drewna cisowego. Usiadł naprzeciw niej na pniaku i gładził drewno, badając je palcami. Tak był skupiony, że zignorował jej słowa. Jednak znała odpowiedź. Wcale nie jadł. Duma nie 35 pozwalała mu prosić o pomoc. Nie wiedziała, co jadł i pił w czasie kary, ale nie mogło być tego wiele. Poczuła wyrzuty sumienia. Ten człowiek cierpiał. Nawet opryskliwy i nieprzyjazny niewolnik nie powinien głodować. Kłopot w tym, że gdyby przygotowała mu jedzenie, i tak by go nie tknął. Lepiej więc udawać, że jest zła na niego. Wtedy może coś skubnie, choćby jej na złość. - Na świętą Brygidę, jak masz dokończyć skrzynię, jeśli nie będziesz jadł?
Złapała żelazny kociołek i chciała wyjść, by nabrać wody potrzebnej do gotowania. Niewolnik zaszedł jej drogę. Przez chwilę badawczo patrzył na Iseult. Jej uwagę przyciągnęła ciemna głębia jego oczu. Twarz miał naznaczoną ranami i siniakami, a na szczęce widać było ciemną opuchliznę. Choć strasznie zaniedbany i upodlony, i tak był zdumiewająco przystojnym mężczyzną. Nie miał szlachetnej twarzy jak Davin, rysy były twarde, wręcz kojarzyły się z brutalnością, pociągały jednak, wabiły. - Nie biorę tego, co do mnie nie należy. - Siłą odebrał jej garnek. Ich ręce się zetknęły, ciała otarły. Iseult cofnęła się gwałtownie, można by rzec, odskoczyła w panice. - Przyniosę wodę, skora taka pani wola. Na Boga, co się z nią dzieje? Policzki jej pałały, ciało drżało. Kieran wrócił szybko i zawiesił kociołek nad ogniem. Iseult zajęła się obieraniem jarzyn, dzięki czemu mogła nieco się uspokoić, skupić na czymś wzrok, nie patrzeć na niewolnika. - Obiecałam Davinowi, że zostanę godzinę - powiedziała - ale to nie znaczy, że siądę z założonymi rękami. Musisz już zacząć rzeźbić. Kiedy ugotuję, wyjdę. W worku znalazła kawałek baraniny owiniętej w płótno,
36 Michelle Willingham pokroiła mięso i wrzuciła je do wody, nerwowym gestem odsuwając z twarzy pasmo włosów. Już nawet nie czuła złości, tylko bolesne przygnębienie. Następny zmarnowany dzień bez wieści o synku... Miała ochotę zwinąć się na pryczy i dać płynąć łzom. Zamiast tego musiała znosić towarzystwo tego człowieka. - Nie pochlebia ci, pani, że narzeczony pragnie tej rzeźby? Za jej plecami dało się słyszeć ciche skrobanie. - Nie, mam coś lepszego do roboty. - Wolałaby być z Mu-rine i dziećmi i opowiadać im bajki. Zająć się czymkolwiek, byle nie myśleć o Aidanie. Dodała jarzyny do zupy i odwróciła się. Kieran nie tknął jeszcze drewnianego klocka, za to kawałkiem węgla szkicował coś na desce. - Co robisz? - Masz coś lepszego do roboty, niż pozowanie, tak rzekłaś, pani. Dlatego zrobię szkice na desce, a rzeźbić będę później. - Szybko, sprawnie poruszał dłonią. Gdy Iseult przysunęła się bliżej, żeby zobaczyć, co narysował, odsunął deskę sprzed jej oczu. - Jeszcze nie - powiedział. - Pewnie narysowałeś mi dwa nosy i trzy podbródki. Na jego twarzy pojawił się cień rozbawienia. - Nie, ale myślałem, żeby narysować rogi i rozwidlony język. Iseult ochłonęła, mieszając w kociołku. Wcale nie była taka. Davin nazywał ją słodką, jednak przy Kieranie zmieniała się w sekutnicę. Wpatrywała się w zupę. Z radością dodałaby do niej szaleju! Nagle uświadomiła sobie, że zapomniała o przyprawach, a jarzyny wrzuciła za wcześnie. Czas płynął, groch się rozgotował, a mięso było twarde. Przygryzła wargi. Cóż, była marną kucharką. Pomyślała sobie, Wojownik 37 że dobrze mu tak, a jednak wstydziła się braku wprawy. Jaką żoną będzie dla Davina? Nalała do drewnianej miski zupy, znalazła łyżkę. Kieran spojrzał na żałosne, rozgotowane jarzyny i półsurowe mięso. - Jedz - rozkazała. - Nie pozwolę, żebyś padł martwy, kiedy zadałam sobie tyle trudu.
Coraz trudniej było jej udawać brawurę. Potrawa była okropna, jednak Kieran, przeżuwając powoli, nie uczynił żadnej uwagi o podłym smaku. - Co będziesz teraz robił? - spytała, kiedy skończył jeść i odstawił miskę. - Narysuję na drewnie twoją twarz, pani, i tym nożem zrobię pierwsze nacięcia. - Podniósł krótkie ostrze. Uderzyło ją, że uniósł je tak, jak woj szykujący się do walki. Twarz miał naznaczoną bliznami, groźną, surową. Wyobraziła sobie, jak z wojennym okrzykiem pędzi na wroga. Odłożył ostrze i z powrotem wziął węgiel i deskę. Jego wzrok błądził po twarzy Iseult, obejmował postać. Rysował teraz wolniej, obserwując ją, jakby chciał dotrzeć do wnętrza, przeniknąć skryte myśli i chowane przed światem uczucia. Serce biło jej mocno. Zastanawiała się, czy nie zawołać straży. Niepokoiło ją to sam na sam z niewolnikiem. Nagle Kieran zmienił rytm rysowania. Ręce zaczęły poruszać się szybko, jakby utrwalał obraz wiedziony nie nabytą biegłością, ale nagłym impulsem, artystycznym natchnieniem. Na jego dłoniach zauważyła wiele blizn, pewnie śladów po walce. - Przedtem nie byłeś niewolnikiem, prawda? - Gdy tylko wzruszył ramionami i znów wrócił do rysowania, dodała: -Jak na niewolnika jesteś zbyt pewny siebie, zbyt też butny jak na snycerza. - Próbowała go wyczuć, przeniknąć jego prze-
38 Michelle Willingham szłość. Widziała go nie królem, nie, raczej nie, pewnie był wojem lub synem naczelnika klanu. - Nie ma znaczenia, kim byłem kiedyś. - Odłożył deskę. Groźny wyraz twarzy ostrzegł ją, by nie zadawała więcej pytań. - Liczy się tylko to, kim jestem teraz. Gdy sięgnęła, by wziąć miskę i łyżkę, w oczach Kiera-na zamigotało ostrzeżenie. Bezwiednie studiowała rysy jego szczupłej twarzy oraz surowy zarys szczęki i zaciśnięte usta. Wprawiał ją w zakłopotanie, a mimo to nie mogła przestać na niego potrzeć. Dreszcz ją przebiegł, kiedy stykając się z nim wzrokiem, napotkała oczy bez wyrazu. - Tęsknisz za rodziną? - spytała cicho. - Już o nich nie myślę. - Gorycz w jego głosie była następnym ostrzeżeniem. - Żyją swoim życiem, a ja swoim. Zadrżała na myśl o tak smutnym losie i zaraz wspomniała o Aidanie. Od kiedy został porwany, czuła w sobie bezdenną pustkę. Ścisnęła ramiona, jakby chcąc odegnać od siebie smutek. - Jak to się stało, że zostałeś niewolnikiem? Przestał rysować i odłożył deskę. - Na dzisiaj skończyliśmy. - Przeszedł obok niej i uniósł skórzaną zasłonę na drzwiach w niemym rozkazie, żeby opuściła chatę. Iseult zatrzymała się przy drzwiach i przez ułamek sekundy ich spojrzenia znów się spotkały. Kieran patrzył na nią, jakby mu zabrakło tchu. Poczuła dziwny żar w sobie... i coś jeszcze. Zdało jej się bowiem, jakby to ona stała się niewolnicą, a on panem. Nie oglądając się, wyszła niepewnie w ciemność.
Rozdział czwarty - Kieranie! - błagał brat. Ludzie zawlekli Egana na skraj drewnianej palisady i odchylili do tyłu jego głowę. Rzuciwszy obojętne spojrzenie na Kierana, poderżnęli Eganowi gardło. Jego brat skonał w milczeniu. Kieran krzyczał z rozpaczą, gdy ciało Egana upadło na ziemię. Napastnicy nawet się nie obejrzeli, ominęli trupa, jakby był tylko zawadą. Gwałtownie wyrwany z sennego koszmaru, Kieran usiadł na łożu. Ręce mu się trzęsły, czoło zrosił pot. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Światło wczesnego poranka sączyło się szparą pod skórą zasłaniającą drzwi. Chwycił się za głowę i wstał. Wyszedł na zewnątrz, chłonąc ostre powietrze, jakby mogło odpędzić senną marę. Od wielu miesięcy żył z tym wspomnieniem i wątpił, czy się kiedykolwiek go pozbędzie. W chłodnej ciszy poranka zobaczył gromadę niewolników i sług pracujących na roli. Powinien być wśród nich. Zasłużył na ciężką pracę, a nie na snycerską sztukę, którą tak bardzo kochał. Potrafił ożywiać włókna drewna. Kształtował swe dzieło
40 Michelle Willingham niczym Bóg. To nie było w porządku, że pociągało go to zajęcie, nawet jeśli chodziło o piękną niewiastę. Na wschodzie wynurzało się czerwonopomarańczowe słońce. Kieran podszedł do koryta do pojenia bydła, zanurzył ręce w wodzie i obmył twarz. Chociaż Davin dotrzymał słowa i usunął straż, czuł, że jest obserwowany. Od grupy pracujących oderwał się człowiek z łysą głową i rudą brodą i dumnym krokiem podszedł do Kierana. - Ty tam! Niewolniku! - zawołał, uśmiechając się ironicznie do towarzysza. - Przynieś wody. Dłonie Kierana zacisnęły się na brzegu koryta. W przeszłości żaden człowiek nie śmiałby mu rozkazywać, jednak ci ludzie oczekiwali, że będzie na każde zawołanie, pokorny przy tym, usłużny, cichy. Powoli podniósł wzrok i posłał im ostrzegawcze spojrzenie. Oto twoja pokuta, domagał się rozum. Rób, co ci każą. Nie. Ci ludzie nie byli jego panami. Chcieli go poniżyć, sycić się swoją władzą. Godził się spełniać rozkazy Davina, lecz nie pozwoli, by ci ludzie nim pomiatali. Wbrew rozsądkowi odwrócił się i wolnym krokiem wrócił do chaty. Bez wątpienia pobiegną do Davina na skargę. Z pewnością będzie jakaś kara, ale nie dbał o to. Mógł zgodzić się na znoszenie niewolnictwa przez jakiś czas, ale to nie znaczyło, że będzie się kłaniał każdemu. Odchylił skórę, by wpuścić do środka światło, i usiadł przy stole, na którym leżały narzędzia owinięte w skórę. Czekały na niego szkice przedstawiające Iseult i kawał drzewa cisowego. Odwinął narzędzia, kciukiem przejechał po ostrzu noża, próbując jego ostrość. Rudobrody stanął w drzwiach, pięści miał zaciśnięte. - Kazałem ci przynieść wody, niewolniku. Wojownik 41 - Tak? - Kieran był gotów do walki. Zacisnął dłoń na rękojeści noża. - Nie jestem twoim niewolnikiem. - Davin dowie się o twoim nieposłuszeństwie. A ja mam zamiar cię za nie ukarać. Tylko spróbuj, pomyślał Kieran. Podniósł nóż i stanął w pozycji obronnej. Wprawdzie utracił dawną siłę, ale wiedział, jak używać ostrza. - Zrobisz to? - Przeciął nożem powietrze. - Dobrze więc. Zobaczymy.
Rudobrody aż zabulgotał z furii i zaatakował, jednak Kieran błyskawicznie odskoczył w bok i lekko zranił przeciwnika w przedramię. Nic wielkiego, ale zawsze zniewaga, do tego z rąk niewolnika. Rozpierała go energia, rozkoszował się okazją do użycia dawnych umiejętności. Niegdyś był jednym z najlepszych wojowników w swoim klanie. Mięśnie pamiętały, jak się poruszać, chociaż ciało było obolałe. Rudobrody chwycił żelazny kociołek i chlusnął zawartością. Kieran znów odskoczył, unikając przegotowanych jarzyn i niedogotowanego mięsa. Już nie był wściekły, tylko dobrze się bawił. - Jesteś głodny? - Kopnął kawałek baraniny w stronę napastnika. - Weź, na co masz ochotę, i wyjdź. - Najpierw nażresz się piachu. Rudobrody złapał go za nadgarstek i uderzył w świeże rany na plecach. Ból był tak dotkliwy, że Kieran upuścił nóż. Zdołał jednak uniknąć ciosu pięścią, natomiast napastnik ustawił się tak, by dostać kopniaka w krocze. - Dość tego! - Do chaty wszedł Davin i stanął między nimi. - Puść go, Cearul. Rudobrody usłuchał z ponurą i zaciętą miną. Kieran potarł
42 Michelle Willingham nadgarstek. Był zły, że Davin się wmieszał. Ten kop między nogi załatwiłby sprawę. - Odmówił wykonania rozkazów. Miał przynieść wodę -powiedział Cearul. - Dałem Kieranowi ważniejsze zadanie - odparł Davin. - Kiedy je skończy, być może zajmie się czym innym. A teraz wróć do swoich obowiązków. Jak sądzę, nie skończyliście jeszcze sadzić. Cearul poczerwieniał i choć spojrzał na Kierana wilkiem, kiwnął głową i wyszedł. - Chcę zobaczyć, co zrobiłeś wczoraj - powiedział Davin bez cienia życzliwości. - Nie trzeba było przerywać nam bójki. - Nie chciałem, żebyś zabił kogoś z moich ludzi. Dla ciebie to mogła być zwykła bójka, ale nie dla nich. - Davin skrzyżował ręce, rzucając mu mroczne spojrzenie. Kieran powstrzymał się od riposty. Wskazał deskę leżącą na stole i oznajmił: - Moje rysunki są tam. Wieczorem zacznę pracować nad rzeźbą. Davin podniósł deskę, nie zdradzając swych myśli. - Wieczorem znowu ją przyślę do ciebie, a gotową robotę chcę zobaczyć za siedem dni. Kieran przypuszczał, że to da się zrobić, jeśli będzie pracował bez przerwy. Mnóstwo szczegółów, które chciał wyrzeźbić, wymagało misternej pracy. Potrzebował delikatniejszych narzędzi, a przede wszystkim dłut snycerskich o węższych krawędziach i ostrzejszych kątach. - Dwa tygodnie byłoby w sam raz - targował się. -1 te narzędzia nie są najlepsze. - Jeden. Jeśli jesteś sprawnym snycerzem, potrafisz nawet Wojownik 43 bez lepszych narzędzi. - Davin postąpił ku drzwiom. - Nakażę ludziom, żeby zostawili cię w spokoju, ale radzę ci, abyś nigdy nie opuszczał chaty sam. I jeśli się dowiem, że w jakikolwiek sposób obraziłeś Iseult, odpowiesz mi za to. - Wyszedł. To ostrzeżenie nie było czczą pogróżką. Kieran wiedział, że Davin zabiłby go bez skrupułów, gdyby coś groziło Iseult. Szanował go za to, że chroni narzeczoną. Kiedyś sam by tak postępował, gdyby ktoś zagrażał Brannie. Na myśl o niej poczuł ból w sercu. Miała kasztanowate włosy i śmiejące się ciemne oczy. Dobrze pamiętał, co czuł, gdy trzymał ją w ramionach. A teraz Branna obejmowała swego małżonka, tak samo jak kiedyś witała jego.
Odepchnął te myśli, zajął się szkicami. Iseult, gdy tu była, jawiła mu się kobietą pełną sprzecznych emocji. Uchwycił jej twarz, gdy o kimś myślała ze smutkiem i tęsknotą, na innym zaś rysunku kipiała złością, a z jej oczu biła nienawiść. Zaintrygowała go ta kobieta, piękna, tajemnicza, z całą pewnością o niebanalnym charakterze. Posprzątał z podłogi mięso i jarzyny. Nie pojmował, dlaczego Iseult trudziła się gotowaniem dla niego. Od dawna nikt czegoś takiego dla niego nie zrobił. A przecież go nie lubiła, widział to w jej oczach. Podniósł cisowy klocek i zaczął rysować owal twarzy. Po paru chwilach zatracił się w pracy. Zapach struganego drewna zmieszał się z porannym powietrzem, co przyniosło mu ulgę. Kiedy podniósł głowę, było już południe. Zauważył, że pod drzwiami ktoś zostawił chleb. Zaczął go jeść. Choć nie był najprzedniejszego gatunku, cieszył się jego smakiem. Niedaleko wejścia do grodu zobaczył Iseult. Prowadziła klacz do stajni. Twarz miała bladą, policzki mokre od łez. Nie
44 Michelle Willingham Wojownik była to jego sprawa, bardzo jednak chciałby się dowiedzieć, skąd te łzy. Nic ci do tego, ostrzegał rozsądek. Nigdy jednak nie widział, żeby kobieta, która szykowała się do ślubu, wyglądała na tak nieszczęśliwą. Iseult urabiała glinę, woda chlapała na brązowe giezło. Nie zwracała na to uwagi. Pozwoliła łzom płynąć, kiedy wbijała palce w glinę, jakby chciała udusić nieznanych ludzi, którzy porwali jej synka. - Musimy porozmawiać. Podniosła wzrok i zobaczyła Davina. Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego. - O co chodzi? - Było więcej napadów. Ojciec wysłał ludzi na zwiady. Zapewne to znów wikingowie. Machinalnie wytarła ręce w płótno. Powinna się bać, jednak opowieści o wikingach przypominały bajki, które wyolbrzymia się dla lepszego efektu. - Skąd wiesz, że to oni? - Widzieliśmy ich statki. Nie chcę, żebyś opuszczała gród, dopóki zyskamy pewności, co naprawdę się dzieje. Siedzieć tutaj? Nie ma mowy. Po nieudanych poszukiwaniach musi spenetrować inne obszary. - Pojadę w głąb lądu, Davinie. Nikt nie widział Aidana na półwyspie, więc pora szukać gdzie indziej. Wędrówka z dala od wybrzeża wydawała się jej bezpieczna. Oczywiście potrwa kilka dni, jednak Iseult zamierzała suto zaopatrzyć się w prowiant i jadąc od osady do osady, popytać o Aidana. - Nie, Iseult. To będzie możliwe, dopiero gdy się 45 upewnimy, że nie ma żadnego zagrożenia. Odczekaj kilka tygodni, a pojadę z tobą. Po naszych zaślubinach. - To już prawie rok, Davinie. Jeśli będę czekać zbyt długo, nie poznam Aidana. Już teraz prawie nie pamiętam jego buzi. - Dotkliwy ból po stracie nie ustępował, mieszając się z poczuciem winy, że nie upilnowała synka. - Wiem, że nigdy go nie zapomnisz. - Delikatnie pogładził ją po głowie. - Może jednak już pora przestać szukać? - Żądasz, żebym opuściła mojego syna?! - Poczuła się, jakby wbił nóż w jej serce. Jak Davin mógł? Czy był z kamienia?
- Wiem, jak cierpisz, nie chcę już jednak oglądać twojej rozpaczy. - Objął ją czule. Gdy milczała, dodał z westchnieniem: - Jeden z grodów na wybrzeżu został zaatakowany. Musimy się upewnić, czy rabusie nie idą na nas. - Skoro tak mówisz. - Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Ta zwłoka mogła ostatecznie pogrzebać jej nadzieje. Pogładził narzeczoną po policzku. - Jeszcze tylko parę tygodni, Iseult. Jeśli nie jesteś gotowa zrezygnować, będziemy szukać dalej. Mimo tej obietnicy wyczuwała w nim niechęć. Choć Davin nigdy by tego głośno nie powiedział, Aidan był dzieckiem innego mężczyzny. - Więc zaczekam. - Łatwo przyszło jej skłamać, ale w głębi serca wiedziała, że nie przestanie szukać. Zaczeka, aż Davin pojedzie na wschód, w pobliże Trå Li. Nie podobało jej się wprawdzie, że będzie podróżować sama, ale nikt inny jej nie pomoże. Wszyscy, podobnie jak Davin, uważali, że powinna poniechać poszukiwań. - Zjedz dzisiaj wieczerzę z moją rodziną - nalegał. Lękała się wspólnego posiłku przy stole głowy klanu. Starała się tego unikać, ale odmowa byłaby obrazą.
46 Michelle Willingham - Idź do Kierana. - Pocałował ją. - Zadbaj o to, żeby zaczął rzeźbić. - Skąd wiesz, że w ogóle to potrafi? Dotąd nie widziałam, żeby bodaj przytknął nóż do drewna. - Nie lubiła, gdy ktoś jej się tak badawczo przyglądał, a już zwłaszcza ten niewolnik. Był nieobliczalny, zacięty i nie miał w sobie choćby cienia pokory. - Spójrz na to. - Sięgnął w fałdy okrycia i wyjął figurkę przedstawiającą chłopca. Iseult uderzył niezwykły wyraz jego twarzy. Było w nim niewinne zadziwienie wczesnego wieku dojrzewania i nieco figlarności. Przesunęła palcem po figurce i zrozumiała, co Da-vin w niej ujrzał. To była rzeźba stworzona przez mistrza. Nie biegłego w swym fachu rzemieślnika, ale piistrza. - Czy to jego brat? - zapytała. - Przypuszczam, że tak. Bardzo chce ją odzyskać. Obiecałem mu to w zamian za twoją podobiznę. Jeśli ukończy skrzynię posagową ku mojemu zadowoleniu, zwrócę mu wolność. Oddała mu figurkę. Jak to możliwe, że człowiek z taką nienawiścią w duszy stworzył coś tak pięknego. Zatopiona w myślach, ledwie zauważyła, że Davin odszedł. Godzinę później stanęła przed chatą snycerza. Kieran wyczuł jej obecność, zanim podniósł głowę. Iseult owiewała kwietna woń niczym oddech wiosny. Samą swoją obecnością burzyła jego spokój. A przecież była narzeczoną pana, kobietą całkowicie nieosiągalną, jakby z innego świata. - Davin prosił, żebym przyszła zobaczyć, czy zacząłeś rzeźbić - oznajmiła, bez zaproszenia przechodząc przez próg. Naturalnie miała takie prawo. On był niewolnikiem, a ona wkrótce zostanie małżonką jego pana, a jednak po plecach Wojownik 47 przeszły mu ciarki na to naruszenie prywatnej przestrzeni. Pracować wolał w samotności. Odłożył dłuto i spojrzał na Iseult. Na Boga, była wspaniała. W złotych włosach przebłyskiwał ogień. Przytrzymane grzebieniem, sięgały do pasa. Policzek miała pobrudzony gliną, a na dłoniach resztki błota po nieuważnym myciu. Wyobrażał sobie, jak jej szczupłe palce lepią coś z gliny, garnek, może jakąś figurkę. Ten obraz wywołał inny, zobaczył bowiem, jak te palce pieszczą męski tors. Poczuł bolesną tęsknotę i wielkie podniecenie.
-Tak, zacząłem. - Przykrył rzeźbę kawałkiem płótna. Pierwszy zarys był dobry, ale jeszcze nie uchwycił duszy. -Czy o to ci chodziło, pani? Może sobie pójdzie? Jednak nie. Usiadła na pieńku, położyła dłonie na kolanach. - Nie lubię tu przychodzić, wiem jednak, że musisz skończyć rysunki. Ucieszyła go taka otwartość. Cenił szczerość, cenił ludzi, którzy mówili prosto z mostu, cecha szczególnie u kobiet rzadka. - Prawda. Mógłbym powiedzieć to samo. Spojrzała na niego badawczo. - Jadłeś coś? Czy to zbyt wielki kłopot dla ciebie? - ironizowała, pomna poprzednich ekscesów. - Mam jedzenie, które przysłał Davin. - Chleb był gruboziarnisty i z zakalcem, mimo to zjadł go. Zaczął szkicować jej oczy. Niebieskie jak głębokie morze, były takie smutne, udręczone. - Płakała pani. Widziałem. - Nie twoja sprawa. Prawda. Choć niewiasty często płakały, nie lubił na to pa-
48 Michelle Willingham Wojownik trzeć. Jego siostry często używały tej broni, kiedy chciały coś osiągnąć. Wiedziały, że im ulegnie. Jednak widzieć, jak Iseult płacze, to co innego. Czuł, że Da-vin nic nie może poradzić na jej zmartwienie. A może to on był tym zmartwieniem? - Wszyscy mamy jakieś tajemnice, pani. Zachowaj swoją, skoro taka wola. Teraz rysował usta. Były dość zwyczajne. Nigdy nie widział na nich uśmiechu, nawet w obecności narzeczonego. Wyprostowała się, czując się jeszcze bardziej nieswojo. - Czy to długo potrwa? Odłożył węgiel. - Możesz odejść, kiedy tylko zechcesz, pani. - Przeciwnie niż ty. - Skrzyżowała ręce. - Nie chcę tu wysiadywać, ale im szybciej skończysz, tym mniej czasu będę musiała spędzać w tej chacie. Skupił uwagę na ustach. W miarę jak rysował, wraz z upływem czasu, wyraz jej ust łagodniał. Nie miał racji, to nie były zwyczajne usta. Pełne i zmysłowe, kuszące, kiedy Iseult odprężała się. Taką kobietę każdy mężczyzna chciałby całować. Czy smakowała równie cudnie jak pachnie? Węgiel wypadł mu z palców. Przestań o niej myśleć, strofował się Kieran. Zadumana i milcząca, oparła brodę na dłoni. To dobrze, pomyślał. Nie zwykła, jak inne kobiety, wypełniać ciszy czczą paplaniną. Wreszcie Iseult przerwała milczenie: - Naprawdę wyrzeźbiłeś tę figurkę? Może skłamałeś? - Nie czekając na odpowiedź, dodała: - Wszystko byś powiedział Davinowi, byle odzyskać wolność. - Nie kłamię. - Sięgnął po nowy kawałek węgla. 49 Iseult przyniosła Kieranowi kubek miodu i stanęła obok. Nie zdążył schować rysunku. Sama też piła słodki napój, przekrzywiając głowę, by widzieć lepiej. - Nie narysowałeś mojej twarzy. Naszkicował cztery różne wyrazy jej oczu. Na innej części deski narysował usta, policzek, czoło, nos. Nie był zadowolony z wyników, wciąż czegoś mu brakowało, tego błysku, który rzemiosło przemienia w sztukę.
- Nie muszę rysować całej twarzy. - Dlaczego? Bo już nauczył się jej na pamięć. Bo niełatwo zapomnieć kobietę o takiej urodzie. Pił miód, ciesząc się jego słodyczą. - Bo to, co robię, robię dobrze. - Odstawił kubek i znowu chwycił węgiel. Tym razem skupił się na policzku i delikatnej linii ucha. Pochyliła się nad snycerzem, ciekawa jego pracy. Znów owiał go jej zapach, słodki, a zarazem tajemniczy, nieodgad-niony. Próbował go określić, zrozumieć, tak samo jak jej niepojęte oczy. Niezależność? Może nawet dzikość? Co kryło się w tej kobiecie? - Pokaż mi, co już wyrzeźbiłeś. Tę cichą prośbę poczuł jak pieszczotę. Wiedział, że nic nie kryło się pod jej słowami, lecz z taką mocą reagował na bliskość Iseult... Chryste, znów stawał się sobą, jak niegdyś. Każdy mężczyzna by jej pożądał. - Nie! - Nienawidził, gdy oglądano jego nieukończone prace. Każdą rzeźbę nosił w duszy i umyśle, i w tę wizję przemieniał martwy kawałek drewna. Dopiero wtedy był dla ludzkich oczu, natomiast wcześniej to niepojęte dla profanów zawiłości wzorów i żłobień. - To tylko szkic.
50 Michelle Willingham - Nie wierzę, że zrobiłeś tę figurkę. Stała tak blisko... Wystarczyło sięgnąć, by jej dotknąć, przeczesać dłonią włosy, przekonać się, czy są tak miękkie, jak przypuszczał. - Nie dbam o to, czy wierzysz, pani. - Wiedział, że próbuje go sprowokować, by pokazał, co wyrzeźbił. Nie dał się złapać w te sidła. - Jeśli tak bardzo chcesz podziwiać swój wizerunek, pani - rzekł z nieskrywaną ironią podszytą złością - musisz zaczekać parę dni. - Jesteś nieznośny! - Zdumiewała ją hardość tego niewolnika. Cisnął deską w ścianę. Nieznośny, tak? Nie miała pojęcia, jak bardzo. Choć wybrała delikatne słowo, bardziej stosowne do dziecka. Pociągnął ją za rękę, aż stanęła przed nim. - To prawda, kobieto. I lepiej trzymaj się ode mnie z daleka. - Nie zdołał się powstrzymać i przechylił jej głowę tak, by patrzyła mu w twarz. Przekonał się, że tak jak przypuszczał, jej włosy są cudownie miękkie. Patrzyła na niego wstrząśnięta, on zaś bez reszty skupił się na jej ustach. Jeszcze parę cali, a skosztowałby zakazanego owocu. Trzymał ją, czekając, aż go uderzy lub wezwie strażnika sprzed chaty. Lecz stała bez słowa, wpatrując się w niego. Tylko ręce jej drżały, zdradzając prawdziwe uczucia. Gdy puścił ją, odskoczyła i potykając się, wybiegła z chaty. Dopiero kiedy znikła, Kieran uświadomił sobie, że też drży.
Rozdział piąty Podczas wieczerzy Iseult prawie się nie odzywała. Ciągle jeszcze była wstrząśnięta postępkiem niewolnika. Mimo woli zrobiło się jej gorąco, kiedy dotknął jej policzka. To było ostrzeżenie, a nie objaw pożądania. Więc dlaczego oddychała z trudem? Z upokorzenia? Mogła kazać wychłostać Kierana za to, co uczynił. Jednak nie chciała skazywać go na nowe cierpienia. Przecież nie zrobił jej krzywdy, tylko speszył, wprawił w zażenowanie. Sięgnęła po kielich, ale był pusty. Wiedziała, że nie należy prosić matki Davina o wino. Wprawdzie Iseult była ich gościem, jednak Neasa nie ukrywała, że nie cieszą ją zbliżające się zaślubiny. Choć już w latach, wciąż była piękna, a w błyszczących czarnych włosach nie było śladów siwizny. Dziewczęca figura nie zdradzała, że urodziła troje dzieci. Uśmiechnęła się do syna i skinęła na niewolnika, żeby dopełnił mu wina. Davin przelał do kielicha Iseult połowę trunku, za co ona posłała mu wdzięczne spojrzenie. Nachylając się do niej, powiedział cicho: - Pięknie dziś wyglądasz.
52 Michelle Willingham Wojownik Zarumieniła się i szepnęła: - Dziękuję. - Wzrokiem przesłała niemą prośbę, by pozwolił jej już wrócić do domu. Jednak nie zauważył tego. - Będziesz jutro rano polował, Davinie? - spytała Neasa. - Tak. Wezmę kilkunastu ludzi, bo chcę przygotować wystawną ucztę dla mojej oblubienicy. - Uśmiechnął się z nieskrywaną dumą do Iseult. Skinęła głową w podzięce. Myśl o zaślubinach wywoływała w niej niepokój. Myślała, że każda panna młoda tak się czuła. - Przed Świętem Majowym jeszcze wiele może się wydarzyć - przekonywała matka Davina. - Nie ma potrzeby tak się śpieszyć. Iseult opróżniła kielich i mocniej zacisnęła na nim palce. Gdyby to zależało od Neasy, zaślubiny w ogóle by się nie odbyły. Iseult było przykro, że nic, co robiła, w oczach przyszłej teściowej nie było dość dobre. Neasa nigdy nie omijała okazji, by wypomnieć Iseult, że jest tylko córką kowala, niegodną tego, by zostać małżonką Davina. - Czekam już dłużej, niżbym chciał - odrzekł Davin. -Może poślubię ją jutro o zachodzie słońca. - W żartobliwym geście chwycił jej warkocz. Odpowiedziała uśmiechem, ale w duszy pozostała nieufna. Ostatnim razem, kiedy myślała o zaślubinach, skończyło się to upokorzeniem. Po tym trudno jej było znowu zaufać mężczyźnie. Ciarki ją przeszły, kiedy przypomniała sobie, jak czekała z księdzem na kochanka, który nigdy się nie zjawił. Spodziewała się jego dziecka, o czym wiedział. Tak samo jak wszyscy inni. Znów poczuła ten sam wstyd, gdy przypomniała sobie 53 spojrzenia rodziców i sąsiadów. Murtagh wolał pójść do klasztoru, niż ją poślubić. I czyż to, a także dziecko rosnące w jej łonie, nie dostarczyło im mnóstwa plotek na długie zimowe wieczory?
Neasa nie zapomniała o tym, to oczywiste. Uważała, że Iseult była niegodna poślubienia pana z wielkiego rodu. Mimo to Davin oświadczył się o jej rękę i traktował jak księżniczkę, a nie jak kogoś pośledniego. Jej syn ją miłował, choć zupełnie nie pojmowała, dlaczego. - Davinie, niedługo zostaniesz głową klanu - przypomniała mu Neasa. - Z tym łączy się odpowiedzialność. Iseult musi się wiele nauczyć, nim zdoja sprostać obowiązkom twojej małżonki. - Zostanę głową klanu tylko wtedy, gdy zostanę wybrany. - Choć powiedział to obojętnym tonem, Iseult wiedziała, że marzył o tej pozycji. Chciał przewodzić klanowi, wszyscy przy tym wiedzieli, że poza nim nie było innego pretendenta. W tym momencie w rozmowę włączył się Alastar, ojciec Davina: - Neaso, nie ma potrzeby mówić o mnie jak o nieboszczyku. Jestem głową klanu i pozostanę nią jeszcze jakiś czas. - Wstał i przeciągnął się. - Chodź, Davinie. Wysłucham twoich planów na Święto Majowe. Iseult spojrzała tęsknie na drzwi, ale nie zaprosili jej z sobą. W milczeniu pomagała Neasie sprzątnąć ze stołu. - Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? - zapytała, gdy skończyły. - Tak. - Neasa postawiła gliniany dzbanek miodu i przyjrzała się Iseult. - Możesz odmówić poślubienia mojego syna, ale wiem, że tego nie zrobisz. Za bardzo pragniesz zostać żoną mężczyzny z jego pozycją.
54 Michelle Willingham Wojownik Iseult ogarnęła złość. Przyszła teściowa miała ją za chciwą zaszczytów i złota kobietę. - Davin jest dobrym człowiekiem. Zamierzam szanować go i troszczyć się o niego. - Przygryzła wargi, na tym poprzestała, nie pofolgowała swym emocjom. - On zasługuje na żonę, która ma w poszanowaniu cnotę, a ty urodziłaś dziecko. - Dziecko, które mi ukradziono - odparła z goryczą. -Wasz syn jest przynajmniej przy was, a o moim nawet nie wiem, czy żyje. - Dojmujący ból ścisnął jej serce, z oczu popłynęły łzy. Spokój Davina był balsamem na jej krwawiącą duMę, kiedy straciła Aidana. Pocieszał ją w zmartwieniu, traktując z wielką delikatnością i miłością. - Wiesz, co to miłość matczyna - powiedziała Neasa, ale jej głos był ostry jak nóż. - I wiesz, że dla mojego syna chcę tego, co najlepsze. - Wytarła ręce i dodała: - Nawet nie masz pojęcia, co to znaczy przewodzić naszemu klanowi. A jednak myliła się. Choć Iseult pochodziła z innej sfery i społeczności, nie obawiała się obowiązków, które jej przy : padną. Taką po prostu miała naturę, że nie bała się wyzwań, była też sprawna i bystra. Przyświecał jej przy tym jeden podstawowy cel: troszczyć się o Davina i stworzyć z nim godną tego miana rodzinę. Dla każdego jest to ważne, a dla przyszłego przywódcy rodu, który już teraz był na świeczniku, ważne w dwójnasób. - To prawda, nie jestem córką naczelnika klanu, ale zrobię, co należy, aby uczynić Davina szczęśliwym. - To nie dość - skontrowała Neasa. Iseult usłyszała już wystarczającą porcję krytyki. Ruszyła ku drzwiom. - Być może, ale musi wystarczyć. 55 Wyszła w chłodną ciemność. W pobliżu nie było ani Da-vina, ani Alastara, udała się więc w stronę chaty Murine, choć grzeczność wymagała powiedzieć dobranoc narzeczonemu. Co pocznie, jeśli będzie musiała zamieszkać z rodziną Da-vina? Muszą zbudować własną chatę, bo inaczej oszaleje. Teściowa zrobi wszystko, co w jej mocy, aby zrujnować ich małżeństwo. Przyśpieszyła, każdym krokiem wybijając rytm swojego gniewu. Czasami żałowała, że Davin jest synem głowy rodu. Pragnęła prostego życia i spokoju. Może też i gromadki dzieci. I Aidana, znowu bezpiecznego w domu.
Minęła chatę Murine. Przez chwilę chciała być sama. Przekroczyła bramę grodu i szła, aż straciła z oczu blask pochodni zaznaczających wejście do osady. Spokojniejsza już, usiadła na wilgotnej, wiosennej trawie. Zapach ziemi działał na nią kojąco. - Pani, nie powinnaś przychodzić tu samotnie. Obróciła się gwałtownie i w blasku księżyca ujrzała Kierana. Czarne włosy, pilnie potrzebujące strzyżenia, opadały na twarz. Skrzyżował ręce na piersi i bez słowa wpatrywał się w nią. Zaniepokojona i nieco rozdrażniona Iseult podciągnęła kolana pod brodę. W zasięgu wzroku nie było żadnego strażnika, z grodu nikt ich nie mógł widzieć. - Chciałam być sama. I nic mi nie jest, jak widzisz. Wciąż milczał. Był butny, wiedziała o tym, nie znał, co to pokora czy służalczość. Inaczej niż pozostali niewolnicy Da-vina, nie krył się w cieniu ani nie odwracał twarzy. Poczuła się nieswojo. Wstała. - Nie odejdziesz, prawda? - Nie. - Planujesz następną ucieczkę? - To oczywiste, pomyślała.
56 Michelle Willingham Chciała, żeby odszedł, a wtedy zniknie ten niepokój, który ją ogarniał za każdym razem, gdy był blisko. - Jeszcze nie. Jeszcze nie... Ileż w tym aroganckiego poczucia siły, jakby sam decydował o swoim losie! Czyżby Davin naprawdę nie dostrzegał, kim naprawdę jest ten człowiek? Kieran podszedł do niej, niwecząc bezpieczny dystans. Stąpał, jakby ta ziemia wraz z Iseult należała do niego. To wzmogło jej gniew. Jeśli miała ochotę się przejść, zrobi to. Nie potrzebowała świty. Wstała i ruszyła w stronę puszczy. Jeszcze nigdy tak daleko nie miała odwagi się zapuścić. Kieran szedł parę kroków za nią. Wiedziała, po prostu wiedziała, ze bez względu na to, jak daleko zajdzie, on będzie jej towarzyszył. Rozglądał się, jakby wypatrywał niebezpieczeństw. Tymczasem czuła, że jedyne niebezpieczeństwo stanowił on. - Nie potrzebuję anioła stróża. - Owszem, potrzebujecie. - Jego głęboki i rozkazujący głos niezwykle zabrzmiał w nocnej ciszy. - Pilnowanie mnie to nie twój obowiązek. Sylwetka Kierana wtapiała się w ciemność. Choć wciąż nie doszedł do siebie po okresie głodu i poniewierki, Iseult nie mogła zaprzeczyć, że emanował siłą. Za nieprzeniknionym wyrazem jego twarzy była pustka, podobna do tej, którą sama czuła. - Z pewnością nie. - Jego wzrok zatrzymał się na jej twarzy, jakby chciał wyryć ją sobie w pamięci. Musiała, po prostu musiała oddalić się od niego. Szybkim krokiem zaczęła wracać do grodu. Cały czas jednak czuła obecność Kierana, nawet nie musiała patrzeć za siebie. Kiedy znaleźli się pod osłoną palisady, wreszcie obejrzaWojownik 57 ła się. Przy Kieranie czuła się bezbronna, jakby mógł wejrzeć w jej duszę i dostrzec, jak łatwo ją zranić. - Dobranoc. - Tylko tyle rzekł i zniknął. Iseult nie mogła się zmusić, by wejść do domu. Serce jej waliło, ogarnął ją dziwny żar. Nie było powodu, żeby się bać, a jednak... Niewolnik czy nie, zatrważał ją.
A Davin oczekiwał, że codziennie będzie z Kieranem sam na sam? Nie mogła. Jeszcze tylko parę dni, przypominał rozum. Skończenie rzeźby nie zajmie zbyt wiele czasu. A potem już więcej go nie zobaczy. Davin Ó Falvey zbudził się o brzasku i spojrzał na puste miejsce obok siebie. Jego izba w domu ojca uderzała przepychem. Najdelikatniejsze tkaniny przykrywały łoże, a polerowane tarcze z szylkretu ozdabiały ściany. Miał wszystko, czego tylko człowiek mógł zapragnąć: złoto, piękne stroje i obietnicę, że zostanie głową klanu. Wszystko to byłoby niczym, gdyby nie miał tego dzielić z Iseult. Miłował ją głęboko. Nie wyobrażał sobie większej radości, niż budzenie się obok niej. Nigdy nie widział piękniejszej czy doskonalszej kobiety. Choć matka szydziła z jej niskiej pozycji społecznej, dla niego nie miało to znaczenia. Już za parę tygodni Iseult będzie należała do niego. Wyciągnął strój odpowiedni na polowanie, wybrał łuk i strzały. Musi jej pokazać, jak bardzo mu na niej zależy. I może Iseult kiedyś odwzajemni jego miłość. Wiedział, że nie darzyła go takim samym uczuciem. Jeszcze nie. Niech Bóg mu wybaczy, ale za każdym razem, gdy pomyślał o mężczyźnie, któremu się oddała, miał ochotę wypruć wnętrzności Murtaghowi Ó Neillowi za to, że nie uszanował Iseult i złamał jej serce.
58 Michelle Willingham Wojownik Na dworze kazał sobie podprowadzić konia. Gdy sługa wrócił z wałachem Lirem, Davin zatrzymał się, żeby przyjrzeć się niewolnikowi. W przeciwieństwie do Kierana, pokornie opuszczał głowę, a on nawet nie pamiętał jego imienia. Inaczej było z Kieranem Ó Brannonem. Zawzięty i zadufany w sobie, znosił rany jak prawdziwy woj, lekceważąco, pod dumą kryjąc ból. Cóż to był za człowiek? Davin żył wśród sług i niewolników od tak dawna, że prawie ich nie zauważał, lecz Kieran Ó Brannon zwracał na siebie uwagę w sposób, który wskazywał, że na pewno nie urodził się niewolnikiem. Intrygowało to Davina, bardzo był ciekaw jego przeszłości. Zdolności rzeźbiarskie Kierana wprost zachwycały. Jego kunszt znacznie przewyższał dzieła Seamusa. Jak to się stało, ze obdarzony wielkim talentem człowiek został niewolnikiem? Nie pojmował tego. Zatrzymał się przed chatą Seamusa i zajrzał do środka. Kieran siedział na ławie, uderzając w dłuto drewnianym młotkiem. Był całkowicie skupiony na tym zadaniu. Dopiero gdy Davin zasłonił światło, podniósł głowę. - Jeszcze nie skończyłem. - Rozumiem, lecz chciałbym zobaczyć, co dotąd zrobiłeś. Kieran niechętnie odłożył dłuto. Davin podszedł bliżej i odłożywszy łuk, wziął do ręki rzeźbę. Z drewna zaczęła się wyłaniać twarz jego ukochanej. Udręczone oczy Iseult, długie włosy, które pieściły policzek... Wszystko tam było. Brakowało tylko jej uśmiechu. - Dobrze, bardzo dobrze. - Davin oddał figurkę. - Zaraz ruszamy na polowanie. Chcę, żebyś do nas dołączył. - Muszę to skończyć. - Kieran wziął naczynie z roztopionym tłuszczem i kawałek skóry. Wprawnymi ruchami wcierał 59 tłuszcz w drewno, wydobywając jego strukturę. Dzięki temu rzeźba się nie rozeschnie. - To nie było zaproszenie. - Davin wziął łuk. - Dostaniesz broń. Za godzinę spotkasz się z nami przy bramie. - Nie dbał 0 to, czy niewolnik ma ochotę iść, czy nie. Intrygowała go tajemnica jego pochodzenia i miał nadzieję, że dziś się czegoś dowie.
Iseult jechała szybko na wschód, pochylając się pod wiatr. Niamh, jej przyjaciółka, po długich namowach zgodziła się wziąć udział w tej eskapadzie. Poznały się zeszłej zimy 1 Niamh stała się jej powiernicą. Narzekała na swoje brązowe włosy i szare oczy, twierdząc, że żaden mężczyzna nie uzna jej za ładną, ale Iseult uważała, że przyjaciółka może każdego zauroczyć pięknym uśmiechem. Miała też zamiłowanie do przygód i tak jak ona, skłonność do wpadania w tarapaty. - Czy już jesteśmy blisko? - zapytała Niamh, zwalniając, aby napoić konia. Srebrzysta wstążka rzeki, migocząc wśród łąk, znaczyła drogę na wschód. - Tak długo już jedziemy. Jeśli jeszcze z godzinę posiedzę na koniu, odpadnie mi siedzenie. Mnie też, pomyślała Iseult, ale nie powiedziała tego głośno. - Jeśli Hagen miał rację, gród powinien być za zakolem rzeki. - A jeśli się pomylił, całą tę drogę odbyłyśmy na próżno. Iseult wzruszyła ramionami. - Jeszcze tylko godzina, a jeśli nie znajdziemy fortu, kiedy indziej spróbujemy znowu. Niamh zacisnęła zęby. - Daj chwilę odpocząć. Nie czuję pleców. - Poklepała się po siedzeniu. - Dziwię się, że nie wzięłaś Davina zamiast mnie. - Skrzywiła się, wymawiając to imię.
60 Michelle Willingham Wojownik Nie zdziwiło to Iseult, bo wiedziała, że przyjaciółka nie cierpiała Davina. Z całych sił starała się go unikać, twierdząc, że był, jak na jej gust, zbyt arogancki. - Miał inne obowiązki. - Ważniejsze niż twoje dziecko? - szydziła Niamh. - Jak widać, polowanie na jelenia okazało się dla niego ważniejsze. Iseult przesłoniła oczy ręką, starając się dojrzeć gród. - Nie powiedziałam mu, dokąd jedziemy. - Co?! Dlaczego? Ponieważ Davin już się poddał. Nie wierzył w skuteczność jej poszukiwań. - Bo nie chciał, żebym opuszczała Lismanagh. Martwią go wikingowie. - Miała nadzieję, ze zabrzmiało to przekonująco. - Mnie też. - Niamh zadrżała, spoglądając na horyzont. -Myślę, ze Davin ma rację - przyznała niechętnie. Słyszałam, że wikingowie są przerażający. - Nie wiem, bo nie widziałam żadnego. - Pomyślała o Kie-ranie. Surowym i dzikim niewolniku, który wytrąca ją z równowagi i odziera z poczucia bezpieczeństwa. Nie chciała mieć nic wspólnego z tak nieprzewidywalnym mężczyzną. - Iseult? - wyrwała ją z zamyślenia Niamh. - Och, wybacz... - I dodała z wymuszonym uśmiechem: - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie podróżuję sama. Dziękuję ci, że jesteś ze mną. - Mój ojciec zmyłby mi głowę, gdybym mu powiedziała, co chcę zrobić. Powinnyśmy były wziąć z sobą kilku ludzi. - A kto by pojechał? - Iseult nie przychodził na myśl żaden mężczyzna, który mógłby być ich opiekunem. - Wszyscy myślą, że jestem niespełna rozumu. Niamh wzruszyła ramionami. - Pewnie masz rację, ale musimy wrócić przed zachodem
61 słońca. Inaczej Davin wyśle po ciebie całą ekspedycję. - Otworzyła glinianą flaszkę z miodem, wypiła łyk i podała Iseult. - To już nie może być daleko. - Skosztowała miodu, potem przesłoniła oczy, studiując okolicę. - Spójrz! Widzisz tamten pagórek? Tam jest fort. - Czy już kiedyś odwiedzałaś Flanniganów? - zapytała Niamh. - Słyszałam, że jest ich około setki. Połączyło się kilka klanów i stali się bardzo potężni. Nie wiedziała o tym, ale to zwiększało możliwość, że dowie się czegoś o Aidanie. - Nie, ale poza nimi wszędzie już próbowałam w naszym sąsiedztwie. Jeśli tu nic nie osiągnę, będę musiała pojechać w głąb wyspy. Ta podróż była najdłuższą ze wszystkich i sięgnęła granicy obszaru, który można by na siłę nazwać niewinnym słówkiem „sąsiedztwo", choć stosunki z owymi „sąsiadami" układały się różnie. Mówiąc wprost, ta wyprawa była niebezpieczna, jednak Iseult wciąż miała przed oczami buzię Aidana. Niebieskie, poważne oczy synka zawsze pilnie rozglądały się po otoczeniu. W rzadkich chwilach, kiedy się śmiał, pokrywała go pocałunkami. Gdy widziała go po raz ostatni, jeszcze nie umiał chodzić. Jego paluszki trzymały się kurczowo jej ręki, kiedy usiłował stawiać bose stópki. Znajdę cię, przysięgała w duchu. Jakoś cię znajdę. Jeśli oznaczało to wędrówkę na kraniec świata, dotrze i tam. Żałowała tylko, że Davin nie dzieli jej determinacji. Dla niego Aidan był utraconym dzieckiem. Dla niej dziecko było brakującym kawałkiem serca. Nie spocznie, póki się nie dowie, co się z nim stało. Niamh położyła rękę na jej ramieniu. - A jeśli go nie znajdziesz? Co zrobisz?
62 Michelle Willingham - Będę wędrować dalej. - Wypiła jeszcze jeden łyk, odpędzając myśli o kapitulacji, wsączane w nią przez Davina i innych. Jechały obok siebie. Z każdą milą Iseult cierpła skóra. Nie znajdziesz go, on nie żyje, napominał rozsądek. Kiedy dotarły do bramy, ręce Iseult zaczęły drżeć. Strach w niej wzbierał, kiedy gotowała się na następne rozczarowanie. Przy wejściu stało dwóch groźnie wyglądających wojów z dzidami. Popatrzyli na nią podejrzliwie. - Chcemy mówić z naczelnikiem waszego klanu - zaczęła głosem drżącym ze strachu. - Jestem Iseult MacFergus, a to moja przyjaciółka Niamh. - Brian Flannigan jest naszym królem, a nie naczelnikiem - sprostował niższy ze strażników. - Czy oczekuje was? Iseult potrząsnęła głową. - Nie, ale chcę mu zadać kilka pytań o moim synku. - Zapytam, czy udzieli wam posłuchania. Musiały więc czekać. Niamh miała niepewną minę, Iseult z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niespokojna. Ze zdenerwowania przesiewała piasek między palcami, a z każdym spadającym ziarenkiem malała jej nadzieja. Nie miała szans, by odwiedzić każdy klan w Irlandii, a i wtedy mogła nie znaleźć Aidana. Będzie musiała zmienić plan, bo prowadzone po desperacku poszukiwania nigdy nie naprowadzą jej na ślad synka. Po nieznośnie długich minutach wrócił strażnik. - Chodźcie, król was przyjmie - oznajmił. Poszły za nim do dużego drewnianego domostwa po drugiej stronie grodu. Było dwa razy większe od domu Davina. Iseult wiedziała już, co miała na myśli Niamh, mówiąc o potędze tego klanu. Wojownik 63 W środku przebywało kilkunastu mężczyzn, skupieni w kilku grupkach, toczyli jakieś dysputy. Iseult wlokła się za Niamh, tak bardzo świadoma męskich spojrzeń, że aż dostała gęsiej skórki. Była zła na siebie, że naraziła przyjaciółkę na niebezpieczeństwo. Teraz zrozumiała, czemu Davin nie chciał, żeby podróżowała sama. Ci mężczyźni mogli ją skrzywdzić i nic nie mogłaby na to poradzić. Broniąc się przed paraliżującym strachem, podniosła odważnie głowę.
Czekały jakiś czas, wreszcie król kazał im się zbliżyć. Iseult przyklękła przed nim i opowiedziała o zniknięciu Aidana. - Szukam go od roku. Chciałabym się dowiedzieć, czy ktoś z waszego klanu, panie, widział dwuletniego chłopczyka, który nie urodził się tutaj. - Dlaczego wasz małżonek nie przybył z wami? - zapytał król. - Nie mam małżonka, panie, ale nie przybyłam sama. Król spojrzał przenikliwie, a Iseult przysunęła się do Niamh, jakby szukając w niej oparcia. Król Brian przez chwilę rozmawiał cicho z doradcami, wreszcie pokręcił głową. - Mamy wiele przybranych dzieci, ale znamy ich rodziny. Jeśli waszego syna porwano, z pewnością stał się niewolnikiem. To znaczy, jeśli żyje. Mogłybyście popytać handlarzy. - Gestem odprawił je. Niamh wzięła ją za rękę, ale Iseult tego nie czuła. Słyszała o wielu dzieciach sprzedanych w niewolę, ale większość z nich była urodzona przez służki. Jeszcze nigdy nie była na targu niewolników. Dręczyła ją myśl o dzieciach oderwanych od matek, o ludziach oddanych w niewolę. Wprawdzie Davin traktował niewolników dobrze, wolałaby w ogóle nie mieć służby.
64 Michelle Willingham - Wracajmy do domu - nalegała Niamh, prowadząc ją do wierzchowców. Iseult machinalnie dosiadła konia, nie wiedziała nawet, że ruszyły w drogę, tak bardzo pogrążyła się w sobie. Następna utracona nadzieja. I do tego jej syn mógł stać się niewolnikiem. Być może przebywał daleko stąd, bo słyszała, że statki z niewolnikami, a zwłaszcza łodzie wikingów, wywoziły tych nieszczęsnych ludzi za morze, by tam harowali aż do śmierci u nowych panów. Padał lekki deszcz, ale Iseult nawet tego nie zauważyła. Kieran bywał na targach niewolników. Wędrował po całej Irlandii. Może jej coś doradzi? Myślą wróciła do chwili, kiedy dotknął jej włosów. Kieran ją ostrzegał, żeby trzymała się od niego z daleka. Ani razu też nie wspomniał o swej przeszłości. Jak mogła pomyśleć, że mógłby jej pomóc? Był obcy, a ona nie chciała mu się zwierzać, wtajemniczać w swe sprawy. Była pewna, że należał do tych mężczyzn, którzy bez skrupułów wykorzystują niewieścią słabość. Jednak nic innego nie mogła zrobić. Był jedyną osobą, do której mogła się zwrócić. Nie miała wyboru, musi poprosić Kierana o pomoc. Rozdział szósty - Nie przyszedłbyś, gdybym ci nie kazał, prawda? - zapytał Davin Kierana, który podążał za jego wałachem. - Nie. Szkoda mu było straconego czasu. Za dwa dni mógłby skończyć rzeźbę. Zamierzał wygładzić drewno pisakiem, żeby było tak gładkie jak kobiecy policzek. Potem będzie wcierał w nie masło, aż wydobędzie naturalne piękno drewna cisowego, a wraz z nim twarz Iseult Wspomnienie sprawiło mu ból. Nie trzeba było jej dotykać. Chciał ją odstraszyć, lecz sam doznał niezwykłego wstrząsu. Niepojęty impuls przeleciał między nimi. Niepojęty i potężny. Wolał jednak nie zastanawiać się, co to było. Iseult wprost porażała nieziemską urodą. Ta kobieta wbiła mu się w pamięć jak nóż w drewno. Zakazana. Zmusił się, żeby powrócić myślami do polowania. Nie miał konia, musiał więc biec, aby dotrzymywać kroku jeźdźcom. Mila za milą, aż mięśnie piekły go z niemocy. Mimo to nie chciał się poddać, nawet gdyby miał paść. Miał w sobie tę samodyscyplinę, która zmuszała ciało do nadludzkiego wysiłku
66 Michelle Willingham i przywracała siły. Biegł obok koni, choć mięśnie przeszywał ból. Na plecach paliły rany od chłosty, biegł jednak dalej, aż umysł zwalczył słabość ciała. Wdychając rześkie powietrze, czuł, że się odradza. Życie. Odnowa. Wiatr owiewał mu głowę, niczym szept brata. Jakby Egan ciągle z nim był. Kieran wciąż nie przebolał tej straty, dusza mu od tego drętwiała, serce obumierało. A jednak wiedział coś jeszcze. Młodszy brat korzystał z życia w każdej chwili, każdego dnia, i nie chciałby, żeby Kieran poddał się śmierci. To było za łatwe, droga tchórza, nie prawdziwego mężczyzny. Przekaz od zmarłego brata... Święty przekaz. Będzie więc żył po odbyciu tej pokuty. Trzynaście tygodni, postanowił. Po jednej za każdy rok życia brata. Nie dbał o to, że Davin obiecał zwrócić mu wolność. Gdy nadejdzie pora, sam ją sobie odbierze. Przyglądał się okolicy, zapamiętywał, gdzie jest woda, zapoznawał się z terenem. Na Lughnasę, wróci mu siła, ucieknie, wyrwie się z niewoli, a oni go nie znajdą. Dowie się, gdzie członkowie klanu trzymają uzbrojenie i zapasy, a potem... Podążali doliną w stronę następnej puszczy. Rozległe łąki rozciągały się aż po zadrzewione doliny. Po pewnym czasie Davin zwolnił. - Czy handlarze cię głodzili? - Mało było we mnie ochoty do jedzenia. Próbował odmawiać, ale zagrozili, że za karę na jego oczach będą bili dziewczynkę. - Jak nie będziesz jadł, ona za to zapłaci - powiedział handlarz. Choć ciało się buntowało, Kieran przełknął czerstwy chleb i wodę. Wtedy pojął, że dla tych ludzi stanowił jakąś wartość. Wojownik 67 Przeklinał w duchu, że nie miał władzy, by uwolnić dziewczynkę. - Posłałem ci jedzenie - powiedział Davin. - Spodziewam się, że z niego korzystasz. Nic mi po słabym niewolniku. W odpowiedzi na oskarżenie o brak sił pięści Kierana zacisnęły się, ale zmilczał. Davin miał rację. Był tylko wycieńczonym niewolnikiem, półżywym cieniem woja, nędznym wspomnieniem samego siebie.
Lecz to się zmieni. Pohamował gniew, poddał się pokucie. - Nie masz nic do powiedzenia? - spytał Davin. - Otrzymałem jedzenie. - Gdy podniósł głowę, spotkał badawcze spojrzenie swego pana. Nic nie obiecywał, za nic nie dziękował. Ręka Davina poruszyła się w kierunku miecza. Groźba była niema, ale Kieran ją zrozumiał. - Kiedyś byłeś wojownikiem. - Davin już był tego pewien. Żaden sługa nie zachowywałby się tak butnie. Kiedy Kieran nie zaprzeczył, dodał jakby do siebie: - Tak podejrzewałem. -Skinął ręką, wskazując, żeby się przyłączył do innych. - Zostaniesz u nas przez jakiś czas. Powinieneś poznać innych mężczyzn z naszego grodu. - Nie ma potrzeby, żeby oni znali mnie albo ja ich. - Kieran utkwił wzrok w puszczy. - Jestem niewolnikiem, nikim więcej. A za trzynaście tygodni już go tu nie będzie. Davin zatrzymał konia i zsiadł. - Możesz odkupić swoją wolność, jeżeli ku mojemu zadowoleniu skończysz skrzynię posagową. Potrzebujemy snycerza. Na twarzy Kierana nie widać było żadnej reakcji. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Ci ludzie nie byli z jego klanu. Skrzyżował ręce na piersiach.
68 Michelle Willingham Wojownik - Jakie są wasze rozkazy? Davin wyciągną zza paska nóż i podał Kieranowi, kierując w jego stronę rękojeść. Zawierzenie broni niewolnikowi to był gest zaufania. - Sprawisz całą zwierzynę, którą upolujemy, i zaniesiesz do grodu. Kieran wetknął nóż za pas i wziął wałacha od Davina, który dołączył do reszty. Myśliwi ruszyli w głąb puszczy, a Kieran czekał na jej obrzeżu, ciesząc się chwilą samotności. Po godzinie wszedł w las i zastawił sidła nieopodal strumienia. Następnie powrócił do koni i zaczął się rozglądać. Półwysep był wspaniały, gęste lasy pokrywały pagórkowaty teren. Żółte od janowca wzgórza stromo opadały do dzikiego, niebieskiego morza. Zastanawiał się, czy Davin przywiózł kiedyś Iseult w takie miejsce. Pierwotne piękno krainy sprawiło, że spłynął na niego spokój. Właśnie tego musiała szukać wczorajszej nocy... Ciemno, z dala od ludzi. Udręka malująca się na jej twarzy zaskoczyła go. Co ją tak dręczyło? Poszedł za nią, mając zamiar trzymać się z dala. Chciał jej pilnować i chronić przed tym, co ją bolało. Nie lubiła go, a on nie był dla niej uprzejmy. Prawdę mówiąc, w jej obecności czuł się nieswojo. Każdy mężczyzna marzył o towarzystwie takiej kobiety, pięknej w sposób doskonały, prawdziwym darze natury. Doświadczenie nauczyło go, by nie wierzyć takim niewiastom. Zawsze mówią co innego, niż myślą. Wystarczy im parę słów, aby skruszyć silną wolę mężczyzny. Dziś wieczór znów przyjdzie do niego, a on będzie rzeźbił jej podobiznę. Przysięgał na pamięć Egana, że jej nie dotknie. 69 Nie pozwoli, by zakazane pożądanie mamiło jego ciało i myśli. Oprócz honoru stracił wszystko, co niegdyś posiadał. Kiedy słońce zawędrowało wyżej, Kieran wszedł między drzewa, by sprawdzić sidła, i znalazł w nich dwa króliki. Sprawił je, nie zdejmując skóry, związał i schował do torby przytroczonej u pasa, po czym wrócił do koni. Pogładził wałacha po grzbiecie i cicho do niego przemówił.
Myśliwi wrócili z pustymi rękami, a Davin, choć zauważył zdobycz Kierana, nie upomniał się o nią. Myśliwi posilili się suszonym mięsem i chlebem i ruszyli na zachód. Późnym popołudniem dotarli do następnej puszczy, oddalonej o wiele mil od grodu. Zostawili konie na skraju, pętając je dla bezpieczeństwa. Tym razem Davin skinął na Kierana, by mu towarzyszył. Dęby i sosny rosły gęsto, a ciemnozielony mech i paprocie wyścielały ziemię. Przez sklepienie drzew przesiewało się przytłumione światło, a ziemia pachniała świeżo spadłym deszczem. Kieran zauważył, że rosną tam rozmaite drzewa. Może nadejdzie czas, kiedy będzie ich potrzebował. - Uważaj, niewolniku. - Cearul przesunął się między Da-vina a Kierana, trzymając w ręce nóż. Słońce odbijało się od jego łysej czaszki, a oczy były czujne. Kieran nie oszukiwał się, że nóż miał służyć do polowania. Rudobrody miał zamiar zaznaczyć swoją wyższość. Ludzie rozmawiali z sobą, jakby Kierana w ogóle nie było. To było dziwne uczucie, choć mile widziane. Tak wiele razy w swoim klanie był obarczony odpowiedzialnością za podejmowanie decyzji. I było wiele takich, które chętnie by cofnął. Jeden z myśliwych był o wiele młodszy od innych, miał nie
70 Michelle Willingham więcej niż osiemnaście lat. Kieran zaczekał, aż inni przeszli, i ruszył za wyrostkiem. Wołali go Orin. Jego ciemnozłote włosy nierówno leżały na karku, jakby obcinał je nożem, zamiast pozwolić im rosnąć, a policzki pokrywał delikatny puch. Szedł; ochoczo, jakby dopiero niedawno dopuszczono go do męskiej kompanii. Orin przywiódł mu na myśl Egana. Taki mógłby być, gdyby dożył tych lat. Kieran spuścił głowę w cichej modlitwie za duszę brata, a potem zmusił się, by wrócić do rzeczywistości. Ukląkł, szukając tropów zwierzyny. Wciągnął nosem powietrze i zastygł w bezruchu. Tam. Parę jardów dalej wypa-' trzył to, czego szukał. Poczołgał się do przodu i dotknął pleców Orina, dając mu znak, że ma być cicho. Wskazał w stronę polany na młodego jelenia, który stał, uniósłszy łeb, na którym zaczynało wyrastać nowe poroże. Płowa sierść odcinała się na tle zieleni. Orin podniósł łuk, a Kieran wstrzymał oddech, czekając, aż strzeli. Napięta cięciwa wydała delikatny świst i strzała przebiła brzuch jelenia, lecz go nie zabiła. Kieran zaklął, kiedy zwierzę ruszyło w las. Pobiegł za nim w szaleńczym pędzie. Choć mięśnie go paliły, zbliżył się do rannego jelenia, który zaczął zwalniać. Za sobą usłyszał przytłumiony krzyk. Kiedy wyciągnął nóż, przygotowując się do ciosu, zza krzaka doszło go głuche warczenie. Nie zwrócił na to uwagi, doskoczył do jelenia, powalił go na ziemię i dobił. Warczenie nie ustawało, więc Kieran trzymał nóż w pogotowiu. Samotna wadera krążyła w pobliżu, przez szare futro wyraźnie przebijały żebra. Było oczywiste, że wygłodzona wilczyca też tropiła jelenia. By chronić dziczyznę, rzucił jej jednego z upolowanych królików. Wilczyca rzuciła się na łup, rozszarpując mięso. Wojownik 71 Kieran widział jej dziki głód. Poznał tę pierwotną moc instynktu, która upodabniała łudzi do zwierząt. Na Boga, sam tego doświadczył. Jeden z myśliwych podniósł łuk, by zabić wilka, ale Davin go powstrzymał. - Niech je - oznajmił, a Kieranowi rozkazał: - Weź jelenia i zanieś do koni. Mamy to, po co przyszliśmy. - Nie wspomniał o mięsie, które Kieran rzucił wilczycy, a wszyscy pilnie patrzyli na waderę. Wycofała się jednak, znikła w gęstwinie, a ludzie odetchnęli. - Trzeba było ją zabić - upierał się Cearul.
- Nie zagraża nam. - Davin dosiadł konia. - Jest sama, odtrącona przez watahę. Raczej nie przetrwa wiosny. - Jeśli karmi małe, może zagrażać naszemu bydłu. - Cearul spojrzał groźnie na Kierana, jakby winił go za dobre serce Davina. - Zmarnowałeś dobre mięso. - To była jego zdobycz. - Orin aż pokraśniał, tak bardzo był zdumiony, że odważył się zabrać głos w tym gronie. -1 ma prawo ją dać, komu tylko zechce. - Mięso należy do jego pana. Niewolnicy nie posiadają nic. - Cearul spojrzał na Davina, szukając poparcia. Nie zważając na to, Kieran zarzucił jelenia na plecy. Nie dbał o żałosne sprzeczki ludzi walczących o pozycję ani nie żałował tego, co zrobił. Zaciskając zęby, niósł jelenia do koni, a kiedy do nich doszedł, zakończył sprawianie zwierzęcia. Robił to już wiele razy, ale teraz otrzeźwił go widok krwi. Z każdym cięciem noża wracało ponure wspomnienia o bracie. Odpędził te myśli i skupił się na zadaniu. Potem przywiązał nogi zwierzęcia do jego szyi, aby do środka nie dostał się brud. Orin rwał się z pomocą, ale Kieran się nie zgodził. To był
72 Michelle Willingham Wojownik jego obowiązek i nie da się pokonać słabości, choć wraz z wędrówką słońca po niebie ku zachodowi czuł się coraz bardziej zmęczony. Ręce miał pomazane krwią, poszedł więc do strumienia i zanurzył je w lodowatej wodzie, obmył też twarz. Następnie wrócił i zarzucił sobie jelenia na plecy. - Przepraszam, że chybiłem - powiedział Orin, który stał z łukiem przewieszonym przez plecy. - Zdarza się, ale został ranny, dzięki czemu mogłem go dogonić - pocieszył go Kieran. Orin przeczesał palcami złote włosy. - Dobrze się sprawiłeś. Inaczej wrócilibyśmy z niczym. Kieran zrozumiał, że próbuje mu ofiarować przyjaźń. To nie byłoby mądre, bo tylko osłabiłoby i tak niepewną pozycję Orina. Przez komitywę z niewolnikiem chłopak mógłby zostać odrzucony, co fatalnie zaważyłoby na całym jego życiu. Zamiast więc odpowiedzieć, kiwnął głową i odszedł. Ludzie wracali w wesołych nastrojach. Orin jechał powoli, jakby mając nadzieję, że Kieran odezwie się do niego. Wreszcie jednak chłopak wyczuł, że niewolnik nie ma ochoty z nim mówić i pogodził się z tym. Kieran wlókł się przez łąkę, pozwalając wyobraźni rzeźbić postać Iseult. Rysunki dokładnie oddawały jej kształty, ale nie uczucia. Było to dla niego prawdziwe wyzwanie: ożywić twarz, wydobywając osobowość, a nie same rysy. Uchwycił jej oczy, ale nie usta. Być może Davin chciałby ją widzieć uśmiechniętą, wyglądało jednak na to, że Iseult od dawna nie była szczęśliwa. Czyżby Branna była tak jak Iseult, przyrzeczona lecz nieszczęśliwa? Nigdy się nie dowie, dlaczego obróciła się przeciw niemu, otwierając ramiona innemu. Serce przepełniła mu 73 gorycz, wszak wiedział doskonale, jak to jest, kiedy się kocha bez wzajemności. Kiedy dotarli do grodu, stopy bolały go tak samo jak plecy. Nie w smak mu było, że musi ściągnąć skórę ze zdobyczy i pokrajać ją na paski. Takie jest życie niewolnika, powtarzał sobie. Będzie musiał wykonywać zadania, których inni nie chcieli tknąć.
Ponownie zarzucił sobie jelenia na ramiona i zaniósł go do miejsca, gdzie sprawiano mięso. Drewniany stół umieszczono nad niskim kamiennym rowem, do którego spływała krew. Najpierw zajął się królikiem, starając się nie myśleć o tym, co robi. Przyłączył się do niego Orin. - Będę kroił mięso - zaproponował. - Dam sobie radę. - Kieran wskazał głową myśliwych. -Powinieneś przyłączyć się do nich. - Niewiele mają mi do powiedzenia. - Chłopak skrzywił się. - Wolałbym tu na coś się przydać. - Nie czekając na odpowiedź, wyciągnął nóż i zaczął dzielić mięso. - Zajmij się jeleniem. Pomogę przenieść go przez rów. Kieran zawahał się, jednak dźwignął jelenia, a potem, Orina mając za pomocnika, podzielił mięso. Właśnie wtedy zobaczył Iseult. Towarzyszyła jej jakaś młoda kobieta. Boki ich koni błyszczały od potu, one zaś wyglądały, jakby złapał je deszcz. Były wyraźnie spłoszone i zdenerwowane, pewnie dlatego, że złamały zakaz i samotnie wyprawiły się poza gród. Iseult oddała konia jednemu z chłopców i zatrzymała się, gdy ujrzała Kierana i Orina. Zawahała się, jakby zastanawiając się, czy odezwać się do nich. Gdy zsunęła z głowy opończę,
74 Michelle Willingham Wojownik pasma mokrych włosów okoliły delikatną twarz. Fałdy giezła oblepiały wiotką jak młode drzewko postać. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, a jego zdradliwe ciało zareagowało. Nie rób tego. Miast słowem, ostrzegł ją spojrzeniem, by nie podchodziła bliżej. Powinna mieć więcej rozsądku, rozumieć, że nie wolno jej odzywać się do kogoś takiego jak on. Nie dbał o to, co chciała powiedzieć. Cokolwiek to było, nie mógł, nie chciał jej pomóc. Demonstracyjnie zajął się znowu mięsem, choć był w pełni świadomy jej obecności. Wreszcie ruszyła ku chacie Davina. Kieran odetchnął z ulgą, kiedy zniknęła. Tak było lepiej. Miał nadzieję, że nie powróci wieczorem. Do skończenia rzeźby nie była mu potrzebna. Kiedy krążyła w pobliżu, stawał się innym człowiekiem, którym kierował instynkt, a nie honor. Trzymaj się od niej z dala, ostrzegał sam siebie. Zanurzył ręce w korycie dla zwierząt, by spłukać krew. Część mięsa zostanie posolona i uwędzona, a reszta, jak przypuszczał, znajdzie się tego wieczoru na stole Davina. - Skończone - powiedział Orin, odkładając nóż. - Zjedz z nami wieczerzę. Mój przybrany ojciec lubi słuchać łowieckich opowieści. Kieran potrząsnął głową. - Nie jestem jednym z was, tylko niewolnikiem. To nie moje miejsce. - Davin się zgodził. Prosił, żebym cię zaprosił. - Prosił czy kazał? - Kieran oczyścił ostrze i schował je. Orin uśmiechnął się niepewnie. - Co za różnica? Chodź, Davin na nas czeka. - Nie skończyłem jeszcze solić mięsa. - To był jego 75 ostateczny argument. Nie mogli tego zaniechać, bo inaczej mięso się zepsuje. - Zniesiemy je do piwnicy. Przechowa się do rana, bo ziemia jest jeszcze zamarznięta. Pokażę ci. Orin wziął dwa kosze, a Kieran pozostałe dwa. Po chwili znaleźli się w chacie, zeszli po drabinie do komory i zostawili mięso. Było tu chłodno, bo kamienne ściany utrzymywały niską temperaturę.
Orin przyniósł kawał skóry, aby zawinąć pokrojoną dziczyznę. - Zaniesiemy to mojej przybranej matce. Nie mając wyboru, poszedł za chłopakiem, żałował jednak, że nie udało mu się wykręcić i musi odwiedzić dom Davina. Wolał swoją samotność, małą chatkę snycerza, a już zupełnie nie miał ochoty na rozmawianie z kimkolwiek. Ani też nie chciał, żeby węszono w jego przeszłości. Szedł za Orinem, udając, że nie widzi ludzkich oczu obserwujących ich z zainteresowaniem. Kieran zacisnął pięści. Czuł się tak, jakby na szyi miał łańcuch, ów znak niewoli, który go ciągnie do pana. Wkrótce stanęli przed wejściem. - Przyprowadziłem Kierana, by dzielił z nami posiłek, Neaso - wyjaśnił Orin, wręczając jej dziczyznę zawiniętą w skórę. Neasa Ó Falvey, wysoka, ciemnowłosa niewiasta, odziana była w kosztowne, kremowe giezło i fioletową wierzchnią suknię. Spojrzała z niechęcią na Kierana. - Niewolnicy nie dzielą posiłków z panami - oznajmiła -ale może nam usługiwać przy stole. - Skinęła na niego i wskazała innych niewolników. - Pomóż im przygotować posiłek i zadbaj o gości. Nie pozwolił, by jakiekolwiek uczucie odbiło się na je-
76 Michelle Willingham go twarzy. Spodziewał się tego. Nie rozumiał, jak Orin mógł przypuszczać, że będzie inaczej. Dla żony naczelnika klanu pozycja społeczna znaczyła wszystko. Tak bardzo chciałby stąd zniknąć. Wystarczyło tylko pójść za kimś, kto wychodzi. Oczy błądziły po otoczeniu, szukając okazji. - Kieran jest moim gościem - nalegał Orin. - Gdyby nie on, nie mielibyśmy dziś mięsa. Neasa spojrzała na niego wymownie. - Ten człowiek zna swoje miejsce, nawet jeśli ty go nie znasz. Idź pomóc bratu. - Jej stanowczy ton nie dopuszczał sprzeciwu. Orin posmutniał. - Przykro mi, Kieranie. Potrząsnął głową, jakby to było nieważne. Dołączył do innych niewolników i obserwował drzwi, czekając na właściwy moment. Niewolnicy wnosili meble do izby, a kobiety przygotowywały jedzenie. Młoda dziewczyna, mrucząc coś pod nosem, bezskutecznie próbowała otworzyć gliniane naczynie. Kieran przesunął się do cienia, mając nadzieję, że go nie dostrzeże. Niestety, jednak go zauważyła. - Znam cię. Jesteś nowym niewolnikiem Davina. Skinął lekko głową. Poznał ją. To była młódka, z która podróżowała Iseult. Z wilgotnymi włosami i zaokrągloną figurą była całkiem ładna. Wziął od niej naczynie i usunął wosk, który je zamykał. - Ona cię nie lubi. - Wiem. - Podał jej naczynie, gotując się do ucieczki. - Zaczekaj. - Stanęła mu na drodze. - Widziałam wczoraj, jak płakała po wyjściu z chatki snycerza. Coś jej uczynił? Wojownik 77 - Nigdy jej nie... - Dotknąłem, niemal powiedział, choć to było kłamstwo. Nie zamierzał z niczego się tłumaczyć. Milczał, rzucając jej pełne niechęci spojrzenie, mając nadzieję, że da mu spokój. Podniosła głowę. - Uważaj, niewolniku. To moja przyjaciółka i nie pozwolę, żebyś ją niepokoił.
Patrzyła na niego twardo, tym samym niwecząc plan ucieczki. Bez wątpienia zaalarmuje wszystkich, gdy tylko Kieran spróbuje się oddalić. Chociaż pogodził się ze swoją sytuacją, było to trudniejsze, niż oczekiwał. Przywykł do wydawania rozkazów, a nie do ich słuchania. - Nalej tu wody - polecił jeden ze starszych służących, wciskając mu w ręce żelazny kociołek. Kieran omal go nie upuścił, ale dostrzegł, że obserwuje go żona naczelnika klanu. Ona także spodziewała się, że nie posłucha. Spojrzał na nią twardo, by zmusić ją do odwrócenia wzroku. Nikt nie będzie mu rozkazywał, sam wybrał sobie ten akt skruchy. Inni niewolnicy, wyczuwając napięcie, odsuwali się, kiedy wychodził po wodę. Po chwili wrócił z pełnym kociołkiem i powiesił go nad ogniem. Nikt już się nie odezwał, tylko jedna z niewolnic posłała mu nieśmiały uśmiech, lecz zaraz odwróciła się spłoszona. Pozostali unikali go. Celowo wziął na siebie cięższe obowiązki, jak przenoszenie stert torfu, bo to izolowało go od reszty. Był zły z powodu niewczesnej konfidencji z Orinem. Gdyby nie to, siedziałby w chatce i kończył rzeźbę Iseult.
78 Michelle Willingham Po godzinie plecy bolały go od nieustannego wysiłku. Dźwiganie jelenia, a teraz ta praca uświadomiły mu, że rany jeszcze się nie wygoiły. Zaciął się jednak, nie pozwolił, by ktokolwiek dostrzegł jego słabość. Gdy smakowity zapach dziczyzny napełnił pomieszczenie, Kieran poczuł głód. Niewolnicy przynosili budyń przyprawiony cebulą i solą, pieczoną wieprzowinę i owsiane ciastka z rodzynkami, co wraz z combrem jelenim tworzyło prawdziwą ucztę. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł takie potrawy. Choć wiedział, że nie zasiądzie u stołu, może przynajmniej dostanie trochę tego jedzenia. To dawało jakąś nadzieję. Przywołała go Neasa i oznajmiła:. - Będziesz obmywał nogi naszych gości, niewolniku. Kieran stanął jak wryty. Choć wiedział, że to zadanie często powierza się sługom, wszystko się w nim buntowało. Żona głowy klanu rozmyślnie chciała go poniżyć, przypomnieć, gdzie jego miejsce. Wcześniej nie dbał o to, lecz nagle ogarnęła go wściekłość. Miałby klękać przed innymi? Obmywać ich stopy? Korzyć się niczym najmarniejszy z marnych? Musi stąd uciec. Niech ktoś inny to zrobi. Jeden z niewolników podał mu miskę z wodą i płócienny ręcznik. Kieran zignorował to i ruszył ku drzwiom. Mniejsza o karę, ale zanim zdążył wyjść, drzwi się otworzyły i wszedł Davin, prowadząc za rękę Iseult. Przebrała się, odgarnęła część włosów z twarzy, zostawiając resztę na ramionach do wyschnięcia. Rudozłota masa kontrastowała ze szmaragdowym giezłem i dobraną kolorem wierzchnią suknią. Kiedy zobaczyła Kierana, zmieniła się na twarzy. Pogarda? Niechęć? Był tylko niewolnikiem, kimś niegodnym jej uwagi. A jednak... Narzeczeni usiedli na ławie i zanim Kieran się zorientoWojownik 79 wał, trzymał w rękach ciężką drewniana misę. Przez chwilę chciał ją upuścić. Gapił się na Iseult, jednak ona całą uwagę poświęciła Davinowi. Mimo to zauważył lekki rumieniec na jej policzkach. Sam nie wiedział czemu, ale kusiło go, by ją sprowokować. Chciał zobaczyć, jak rozszerzą się jej błękitne oczy, kiedy dotknie jej bosych stóp. Niedbale obmył stopy Davina, nie patrząc na niego. Davin wziął ręcznik, sam się wytarł i poszedł witać rodziców.
Kieran odczekał chwilę, patrząc na Iseult. Odwróciła wzrok, choć wiedział, że była świadoma jego obecności. Ostatni raz, kiedy rozmawiali, była tak wściekła na niego, że teraz pewnie pryśnie mu w twarz wodą. - Co ty tu robisz? - wyszeptała z furią. Zanurzył jej piętę w misce. - To, co mi nakazano. Jego dłoń objęła nagą skórę, kciuk dotknął najwrażliwsze-go miejsca na kostce. Iseult udawała, że tego nie zauważa, ale on widział, że dostała gęsiej skórki. - Czy nie powinieneś pracować nad rzeźbą? - Nawet na niego nie spojrzała. Chwycił jej stopę i obmył ciepłą wodą. Zgrubiałe palce urażały miękką skórę. Przeciągnął kciukiem po delikatnym podbiciu. Zarumieniła się, ale nic nie powiedziała. Kiedy jego ręka przesunęła się wyżej, do łydki, głęboko westchnęła, jakby dotknął jej pieszczotliwie. - Rzeźbienie to tylko jeden z moich obowiązków. - Nie-śpiesznie mył drugą nogę, spłukując kurz z bosej stopy i masując ją delikatnie. - Nie rób tego - wyszeptała. Spojrzał na jej twarz, a ona starała się ukryć drżenie. Jego
80 Michelle Willingham oddech stał się urywany. Miała to być tylko zabawa, przewrotnie złośliwy żart, lecz oto zasady się zmieniły. Bezbronność Iseult rzuciła na niego urok. Chciał ją przygarnąć, całować, rozebrać do naga. Czy nie tak działała na niego Branna, a potem zdradziła z innym? Co on takiego czynił, niczym kochanek pieszcząc stopy Iseult? Nigdy nie pozwoli dać się złapać w tę pułapkę, bez względu na to, jak jest piękna. Iseult była jedną z tych wyjątkowych ; kobiet, które odbierają mężczyznom rozum, lecz on jest zbyt i mądry, by igrać z ogniem. Podał jej lniany ręcznik, żeby sama wytarła sobie nogi. Nachylając się nad nim, Iseult szepnęła: - Po wieczerzy chcę z tobą porozmawiać. - Muszę pracować nad rzeźbą. - Co jej chodziło po głowie? Fatalny pomysł. - Nie jesteś mi do tego potrzebna, pani. - Nie chodzi o rzeźbę. Popatrzył na nią twardo. Niech zrozumie, że nie pozwoli zrobić z siebie głupca. - Nie przychodź do mnie, pani. - Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Kieran wrócił do niewolników, gdzie było jego miejsce.
Rozdział siódmy Iseult, trzymając koszyk z jedzeniem, zatrzymała się przed wejściem do chatki Kierana. Choć ostrzegł ją, by nie przychodziła, musiała zapytać o synka. Szanse, żeby wiedział coś o nim, były nikłe, ale musiała próbować wszystkiego. Chciała po prostu wejść, zapytać i odejść; jednak na wspomnienie jego dłoni myjących jej stopy poczuła w sobie żar. Niemal wyobrażała sobie smak ust Kierana. Z pewnością nie byłby tak delikatny jak Davin. Nie potrafiła powstrzymać szalejącej wyobraźni. Dziki, skradziony pocałunek, zaborcze dłonie... Kieran sprawił swym nieodpowiedzialnym uczynkiem, że czuła się zniewolona, całkowicie poddana jego kaprysom. Przerażała ją myśl, że tak bardzo chciała wiedzieć, jak by to było... Spuściła głowę. Co się z nią działo? Czy aż tak bardzo pożądała tego, co zakazane, że wzbraniała się przed uściskami męża, który prawdziwie ją miłował? Święta Brygido, pogardzała sobą za takie myśli. Nawet nie lubiła Kierana. Był grubiański i nieznośnie hardy. Dlaczego więc jej serce biło tak szybko? Zebrała całą odwagę, żeby wejść. Za parę chwil otrzyma odpowiedź na pytania o Aidana. Bez pukania weszła do środka.
82 Michelle Willingham Kieran odwrócony był plecami. Jego nagi tors był mokry. Zadrżała na widok ledwie zagojonych ran. Choć szczupły, widać było drzemiącą w nim moc. Nogawice zsunięte miał poniżej pasa. Jego widok urzekł ją. Wyobraziła sobie, że obejmuje go, przesuwa dłonie po nagim torsie aż do silnych ramion, a on pieści ją, dotyka... Poczuła w sobie żar, odzienie zaczęło ciążyć, przeszkadzać. Nie ulegaj słabości! - nakazała sobie w duchu. - Trzeba było zapukać. - Nie pozwoliłbyś mi wejść - odparła gwałtownie. Zadrżała W chłodzie wiosennego wieczoru i naciągnęła szarą chustę na ramiona. W chacie było równie zimno jak na dworze, bo Kieranowi nie chciało się rozpalić ognia. Dwie gliniane lampki na ławie dawały niewiele światła. - Nie jest ci zimno? - Nie, bo kiedy pracuję... - Sięgnął po ręcznik i wytarł nagi tors. Nie chciało mu się przywdziać tuniki. Jej wyobraźnia znów zaczęła szaleć, w swą moc pochwyciło ją zakazane pragnienie. Iseult spuściła wzrok, zmuszając do spokoju łomoczące serce. Dostrzegła na ławie przemoczone ubranie. Pojęła, że Kieran nie miał innego odzienia. Postawiła koszyk na klepisku. - Pozwolisz? - Gestem wskazała torf ułożony koło paleniska. Musiała czymś się zająć, by poskromić niedopuszczalne myśli i pragnienia. Gdy tylko wzruszył ramionami, wzięła hubkę i krzesiwo i roznieciła ogień. Po chwili, kiedy płomienie ogarnęły torf, przestała drżeć. Przyciągnęła do paleniska dwa pieńki, wzięła mokrą tunikę Kierana, wyżęła ją i rozłożyła przed ogniem. Już nie drżała z chudiwych emocji, była skupiona, spięta. Przyszła Wojownik 83 tu w ważnej sprawie, najważniejszej, nie wiedziała tylko, jak zacząć tę rozmowę. Kieran milczał, w ogóle zachowywał się tak, jakby Iseult tu nie było. Usiadł na ławie i pracował nożem. Strużyny spadały, chatę napełniła woń cisowego drewna. - Nie zostanę długo. - Nie wiedziała, jak go zapytać o targi niewolników, nie przywołując złych wspomnień. Było to z pewnością okrutne, poniżające doświadczenie.
- Czego chcesz ode mnie, pani? - Nie krył rozdrażnienia, przeszkadzała mu przecież w pracy. W słabym świetle widziała białe blizny na jego palcach. Były to dłonie człowieka pracy, a nie pana wielkiego rodu. Takie jak jej ojca. Serce jej zmiękło na myśl o tacie. Bardzo za nim tęskniła. Tak często się śmiał, z radością przygarniał swą ukochaną córkę w niedźwiedzim uścisku. Bywało, że robił dla niej w kuźni pierścionki z żelaza. Jako mała dziewczynka udawała, że są ze srebra, wysadzane drogimi kamieniami. - Pani? - ponaglił ją Kieran. Przygryzła wargę. Nadzieję miała nikłą, właściwie była pewna, że niczego się nie dowie. - Chciałam... zapytać cię o targi niewolników. - Jej serce zaczęło bić mocniej. Potarła ramiona, by się rozgrzać. - Czy były tam małe dzieci? - Wiele. - Twarz wykrzywił mu gniew. Wiele widział zła, bólu i tragedii, ale najgorsza była dziecięca krzywda. - Niektóre miały tylko parę dni, zabrane matkom niewolnicom lub z nędzy oddane na sprzedaż. - Odłożył nóż i spojrzał na nią. - Chcesz kupić dziecko, pani? - Nie! - Sam ten pomysł przeraził ją. Jak mógł uważać ją za tak zimną i nieczułą? Wprawdzie rozumiała, że niektóre ro-
84 Michelle Willingham dziny wpadały w skrajną biedę i powodowała nimi rozpacz, nie mogła sobie jednak wyobrazić, jak można sprzedać swoje dziecko. Kieran nie nalegał, czekał, żeby mówiła dalej. Wziął znowu nóż, a ona obserwowała, jak ostrze zagłębia się w drewno. Rozpraszało ją, gdy widziała swoją twarz wyłaniającą się z kawałka cisowego drewna. Nie twarz beztroskiej młódki, którą kiedyś była, lecz znużonej kobiety. - Chcę... znaleźć dziecko - powiedziała w końcu. - Dwuletniego chłopczyka o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Nazywa się Aidan. - Widziałem co najmniej tuzin takich chłopców. Z całej Irlandii. - Choć jego głos był bez wyrazu, oczy Kierana spoczęły na niej z zainteresowaniem. Bała się, że zada więcej pytań, jednak powstrzymał swą ciekawość. Jej nadzieje zaczęły topnieć. W poczuciu bezradności opuściła głowę. - W każdym razie dziękuję. - Podniosła koszyk z jedzeniem i zawahała się. Kieran w dalszym ciągu nie włożył tuniki, najwyraźniej niespeszony swoim nagim torsem. Choć chciała mu dać posiłek, zaczerwieniła się na myśl o zbliżeniu się do niego. Nie bądź głupia, przecież cię nie zaatakuje, napomniała się w duchu. Mimo to postawiła koszyk na stole i cofnęła się, jakby płonął. - Przyniosłam trochę dziczyzny. Wątpię, czy Neasa dała ci cokolwiek do jedzenia. Z zaciekawieniem spojrzał na koszyk. - Dała mi chleba i trochę miodu. Iseult zaryzykowała uśmiech. Wojownik 85 - A więc musiała cię polubić. Większość niewolników dostała wodę i jarzyny. Dlaczego paplała jak bezrozumna młódka? Kieran z wdzięcznością wziął kawałek mięsa. Jadł powoli, delektując się smakiem potrawy, jakiej od dawna nie kosztował. Starała się nie patrzeć na jego usta. - Musiałaś to ukraść, pani, by dać mnie? - zapytał sucho. - Pomagałam sprzątać po wieczerzy, spytałam, czy mogę zabrać trochę jedzenia do domu, i uzyskałam zgodę. - Nie mieszkasz z nimi, pani?
- Jeszcze nie. - Wbrew sobie nie mogła opanować strachu, który odczuwała na myśl o zamieszkaniu z Neasą. Mieszkam u Murine, mojej przyjaciółki. - Podał jej koszyk w milczącym zaproszeniu do wspólnego posiłku. Wyjęła płaską butelkę z winem, znalazła dwa kubki i napełniła je. - Neasa pewnie by mi tego nie dała, gdyby wiedziała, dla kogo to przeznaczone. Rozgrzało ją słodkie wino. Wiedziała, że powinna odjeść, lecz wciąż przyglądała się Kieranowi. Obwiódł palcem brzeg kubka, zanim zaczął pić. Jego skóra błyszczała w nikłym blasku ognia. Po chwili odstawił naczynie i wstał z ławy. Był tak blisko Iseult, że niemal czuła żar jego ciała. Jak by to było, myślała, gdyby go dotknęła, gdyby przesunęła dłoń po twardych, szerokich ramionach. Cofnęła się gwałtownie. Święta Brygido, traciła zmysły. - Nie powinnaś tu przychodzić, pani. - Skrzyżował ręce na piersi, rozkoszując się jej widokiem. Ścisnęła dłonie tak mocno, że aż pobielały kostki. Ten mężczyzna, który powinien przerażać, zniewalał ją. Pragnęła poczuć dotyk jego skóry, zaznać dreszczu emocji wywołanej jego pocałunkiem.
86 Michelle Willingham Wiedziała, że nawet myśleć o tym jej nie wolno. - Przyszłam tylko, żeby zapytać o mojego... chłopca. - Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. - Tylko tyle? - Oczywiście. - Czyżby myślał, że przyszła w odwiedziny? Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. - Pójdę już, jeśli nie masz mi nic do powiedzenia. Chwyciła pusty koszyk, lecz złapał ją za rękę. - On jest waszym synem, tak? Ze ściśniętym gardłem skinęła głową. Walczyła ze łzami, za nic nie chciała się rozpłakać. - Dlaczego Davin nie pomaga ci, pani? Wciąż trzymał jej rękę. To było niestosowne, jednak Iseult nie wyszarpnęła jej z uścisku. Nie bała się Kierana, tylko reakcji swojego ciała na jego dotyk. - Aidan nie jest jego synem. - Choć Davin obiecał, że pomoże szukać chłopca, tak naprawdę nie wykazał żadnej inicjatywy. Właściwie były to puste obietnice. Owszem, towarzyszył jej w wędrówkach po okolicy, gdy sama na nie ruszała, ale od' kiedy rozeszły się wieści o wikingach, zaniechał i tego. Kciukiem pogładził jej dłoń na znak współczucia. To zniweczyło z trudem wywalczone opanowanie. Iseult rozpłakała się. - Dobranoc. - Ocierając oczy, wybiegła z chaty. Gnała w stronę palisady pod osłonę ciemności. Wreszcie padła na ziemię, zanosząc się szlochem. Choć chciała wierzyć, że jakimś cudem znajdzie Aidana, w jej duszy tkwiła straszliwa pewność, że straciła syna na zawsze. Przez resztę nocy Kieran pracował zapamiętale, aż mięśnie mu zesztywniały. Słowa Iseult były ostatnim bodźcem, Wojownik 87 którego potrzebował, by skończyć pracę. Jej smutek nie był smutkiem niechętnej oblubienicy. Przeciwnie, była nieszczęśliwą matką. To tłumaczyło ból pojawiający się w oczach, brak śmiechu, wszechogarniające przygnębienie. Odłożył rzeźbę i zajął się gasnącym ogniem. Tunika już wyschła, więc ją włożył. Była ciepła od żaru z paleniska. Iseult położyła ją tam wieczorem. Tak mogłaby zrobić żona. Zaskoczył go ten gest. Przejrzał jej udawaną odwagę i
drżenie, które usiłowała przed nim ukryć. Zadawała pytania, na które nie było odpowiedzi. Musiała być zdesperowana, jeśli myślała, że mógłby coś wiedzieć o jej synu. A co się stało z ojcem chłopca? Nie wyglądało na to, by Iseult już kiedyś była zamężna. Otaczała ją aura niewinności. Chciał się z nią kochać. Chciał posmakować jej ust i dotykać jedwabistej skóry, która nie dawała mu spokoju. Odetchnął głęboko. Przecież pani Iseult MacFergus nigdy nie pozwoli, by dotknął jej ktoś taki jak on. Był niewolnikiem, ledwie człowiekiem, kimś całkiem niewartym żadnej kobiety. Nie miał prawa myśleć o niej. I nigdy nie oszukałby nikogo tak, jak Branna zdradziła jego. Pamiętał, jak budził się u boku ukochanej, gładząc jej ciało. Boleśnie za nią tęsknił, choć wiedział, że nie darzyła go prawdziwym uczuciem. Teraz jego wiarołomna narzeczona sypiała w łożu innego mężczyzny. Myśl, że uniknął małżeństwa z nią, powinna być dla niego ulgą, a nie czymś bolesnym. Czy ją kochał? A może tylko zraniła jego dumę? Kiedy próbował przywołać jej obraz, rysy Branny były tak wyraźne jak dawniej, kasztanowate włosy i oczy tak ciemne jak wypolerowane wiśniowe drewno. I jej uśmiech, gdy brał ją w ramiona. Ścisnął rzeźbę tak mocno, że musiał się zmusić, by rozluźnić palce. Branna zniknęła, poślubiona innemu. Pewnie nawet
88 Michelle Willingham o nim nie myślała. Tak bardzo chciałby równie łatwo wyrzucić ją z pamięci. Skupił się na rzeźbie, na kształcie ust Iseult. Zamiast pokazać udrękę w jej rysach, dodał od siebie nutkę nadziei. Nie, nie fałszywy czy żywiący się chwilową ułudą uśmiech, lecz płynące z najgłębszych pokładów duszy tęskne marzenie. Pasowało do niej. Rozprostowując palce, uświadomił sobie, że chętnie przyjął to wyzwanie. Choć będzie musiał oddać rzeźbę Davinowi, ta robota pozwoliła mu nie myśleć o przeszłości. Pozostało dwanaście tygodni niewoli. Czy znajdzie rozgrzeszenie po zakończeniu tej pokuty, którą sam sobie zadał? Jakoś wątpił, czy znajdzie spokój. Wczorajszego wieczoru został zauważony, a rolę niewolnika pełnił z niedostateczną pokorą. Każda chwila raniła go do żywego, uznał to jednak za część ofiary. Otworzył baryłkę z masłem i zaczął wcierać je w drewno, dumając przy tym, co będzie robił po opuszczeniu Lismanagh. Chciał znaleźć takie miejsce, gdzie nikt go nie zna i gdzie będzie mógł poniechać swego dziedzictwa i pozycji. Uwierzą mu, gdy powie, że jest zwykłym snycerzem. Nikt nie musi znać prawdy. Nie chciał znów widzieć się ze swoim ojcem Marcasem. Kieran sprzedał się w niewolę, by ocalić Egana. Miał cichą nadzieję, że Marcas pojedzie za nimi, pośle swych ludzi, by sprowadzili ich do domu. Lecz nikt nie nadjechał. Minęły miesiące, ale nie zobaczył nikogo ze swoich. Wtedy zrozumiał, że nie ma dla niego powrotu. Nie chcieli, żeby wrócił. Starannie zawinął figurkę w płótno, wyszedł przed chatę i zmrużył oczy. To już nie był świt, tylko południe. Powinien Wojownik 89 czuć zmęczenie, ale tak zapamiętał się w pracy, że wciąż był pełen energii. Na zewnątrz znów czekał na niego worek z jedzeniem, a w nim chleb, mięso i wino. Najwyraźniej nie Davin to przysłał, lecz Iseult. Czy przez ostatnie dni to ona zapewniała mu prowiant? Nie wiedział, czemu to go niepokoiło. Może do jej obowiązków, jako przyszłej małżonki Davina, należało zajmowanie się niewolnikami.
Zaczął jeść, wciąż jednak rozpamiętywał tę scenę, gdy Iseult błagała go o wieści o zaginionym dziecku. Jak mógłby jej pomóc, na Boga? Na targach niewolników widywał mnóstwo dzieci, co najmniej tyle samo co dorosłych. Niepodobieństwem byłoby znalezienie konkretnego dziecka. Dość tego. Odepchnął myśli o Iseult. Nadszedł czas, żeby dać Davinowi figurkę i zaniechać wszelkich kontaktów z jego narzeczoną. Zawinął rzeźbę w połę tuniki i poszedł w stronę domu swego pana. W oddali, poza obwałowaniem, zauważył kamienną kapliczkę, a za nią żyzną ziemię przygotowywaną pod uprawy. Wyobrażał sobie wschodzące zielone siewki. Znajome dźwięki przypomniały Kieranowi, czego mu brakowało przez ostatnich kilka miesięcy. Śmiechu rozbawionych dzieci, które gonią za psami. Zapachu torfowych ognisk i bydła w zagrodach. Beczenia kóz łapanych do dojenia. Dźwięków, które przypominały mu dom. Poczuł ukłucie w sercu. Zauważyła go Neasa Ó Falvey. Jej czarne długie, włosy były ciasno ujęte w płócienny czepek. Skinęła ręką. - Ty tam, niewolniku, zajmiesz się owcami. Kieran zignorował jej polecenie, rozglądając się za Davinem. - Nie słyszałeś, co powiedziałam? - zawołała, podpierając się pod boki.
90 Michelle Willingham - Słyszałem, ale mam polecenie zanieść coś twojemu synowi, pani. - Nawet się nie zatrzymał, mówiąc te słowa. Dogonił go Orin. - Wiem, gdzie jest Davin. Zaprowadzę cię do niego. - Spojrzał na przybraną matkę i przyśpieszył kroku. Kieran był pewien, że chłopakowi bardzo się śpieszyło do zakończenia terminu w przybranej rodzinie. Neasa nawet nie próbowała ukryć gniewu, mamrocząc coś pod nosem, natomiast Orin wyprowadził go za obwałowanie i wskazał grupę jeźdźców. - Jest tam. Kieran osłonił ręką oczy i dostrzegł Davina na bułanym wałachu. - Dokąd jadą? - Rozmawia ze zwiadowcami, których wysłał kilka dni temu. Pojechali na wybrzeże sprawdzić pogłoski o wikingach. Oczy Kierana błysnęły wrogo. Miał swoje porachunki z tymi ludźmi. Przeszyły go mroczne wspomnienia, ujrzał rękę, która przeciągnęła ostrzem po gardle Egana. Z radością by się zemścił na najeźdźcach, choć i tak nie zwróciłoby to życia bratu. - Czego chcą? Orin wzruszył ramionami. - Wiadomo. Ziemi, dobytku, naszych niewiast... Wszelakich łupów, jak zawsze. Jak zawsze... Kieran zacisnął pięści, idąc za wyrostkiem. Gdy doszli do grupy, jeden z posłańców właśnie zdawał relację: - To niewielka grupa, może trzydziestu ludzi. Ich statek stał na kotwicy w pobliżu Baile na nGall. Założyli obóz koło ruin. - Jacyś ludzie przeżyli? - zapytał Davin. Wojownik 91 - Jeśli tak, to odeszli. Nie zbliżaliśmy się do wikingów, obserwowaliśmy ich tylko. Wygląda na to, że zamierzają iść w głąb lądu. Gromadzili zapasy. - Ile koni mieli? - zapytał Kieran.
Mężczyźni spojrzeli na niego ze zdumieniem. Któryż to niewolnik odzywa się niepytany? Jednak Kieran nie dbał o to, najważniejsza była informacja. Liczba koni świadczyła o tym, ilu było wśród nich starszych wojów. Posłaniec spojrzał na Davina, który skinął głową. - Pięć. Pięciu ludzi przewodzących trzydziestoosobowemu oddziałowi to za dużo. Musi być więcej ludzi czekających w ukryciu, być może siedemdziesięciu. Kieran nie widział szans na wygranie tej walki. - Zwołamy radę i postanowimy, co czynić. - Davin odprawił posłańców, polecając, by zjedli coś i odpoczęli po podróży. Zostali Davin, Kieran i Orin. - Czego chcesz? - spytał Davin. - Figurki mojego brata, a potem skrzyni posagowej, bym mógł dokończyć robotę. Wywiązałem się z pierwszej części umowy. - Podał mu zawiniątko. Davin odwinął płótno i zapatrzył się w podobiznę Iseult. Długo nic nie mówił. Kieran nie obawiał się jego reakcji, bo wiedział, że to najlepsza z jego prac. - To ona - rzekł cicho Davin. - Na Boga, to ona. Nigdy bym nie przypuszczał, że to możliwe. - Ostrożnie zawinął podobiznę narzeczonej. - Figurka twojego brata jest u mnie w domu. Chodź, zaraz ci ją oddam. Skrzynię przyniesiemy później. Ruszyli w drogę powrotną do grodu, ale Orin się nie ruszył, uśmiechając się figlarnie.
92 Michelle Willingham - O co chodzi? - spytał Davin. - Jest piękna pogoda, morze spokojne, a niebo błękitne. - Wiem, o czym myślisz. - Davin klepnął po plecach przyrodniego brata. - Zgromadź sprzęt, a ja pomyślę o łodzi. Kieran szedł dalej, nie czekając na nich. Chciał zacząć pracę nad skrzynią, ale jego pan miał inne plany. Niewolnicza dola ma mnóstwo niedogodności, lecz tym, co stale doskwiera i boli jak uciążliwa choroba, jest to, że wciąż trzeba ulegać woli czy kaprysom innego człowieka. - Myślę, że Kieran też powinien pojechać - dodał Orin. - Inaczej nie złapiemy żadnych ryb. Przyniósł nam szczęście na polowaniu. - Co ty na to, Kieranie? Nie wiedział, czy to propozycja, czy też w uprzejmej formie wyrażone polecenie. Chciał odmówić, ale z drugiej strony myśl była kusząca. Ponad rok nie żeglował. Smak soli, uczucie całkowitej wolności nęciły go ponad wszelką miarę. - Weźmiemy łódź i spróbujemy szczęścia na morzu. - Da-vin dosiadł konia i rzucił okiem na szare bryzgi piany. A więc klamka zapadła. - Jeśli mnie potrzebujecie, to popłynę. - Stosowna nagroda za tak świetną pracę - powiedział Da-vin, dotykając figurki. - To może być ostatnia okazja, żeby pożeglować przed najazdem. - Jego niebieskie oczy błysnęły figlarnie - Możesz zatrzymać wszystkie ryby, które złowisz. Moja matka weźmie tylko to, co złowimy z Orinem. - Jak chcecie. Niespodziewane zaproszenie sprawiło, że poczuł się lekko. Od dawna na nic nie czekał tak niecierpliwie. Poszedł za Da-vinem i Orinem do grodu, wdzięczny, że dostanie z powroWojownik 93 tem figurkę Egana. Choć brat już nie żył, przynajmniej miał po nim pamiątkę. Po godzinie Kieran zszedł na brzeg, gdzie Davin, Orin i Iseult czekali już na niego. Schował do opończy kilka kawałków metalu, szukając w chacie sprzętu do łowienia. Da-vin i Orin ładowali na łódź sieci i długie wędki, a Iseult kosze z prowiantem, jak przypuszczał Kieran.
Zdziwił się na jej widok, lecz z drugiej strony Davin miał prawo zaprosić narzeczoną, a teraz pomógł jej wsiąść do łodzi. Ciemnoszara suknia wierzchnia i jaśniejsze giezło, choć wyglądały skromnie, podkreślały jej urodę. Kieran poczuł się nieswojo, kiedy ujrzał, jak Davin obejmuje Iseult, i odwrócił oczy. Ot, zwykła kobieta, mówił sobie, i jej obecność nie powinna mu przeszkadzać. Była na swoim miejscu, u boku przyszłego małżonka. A jednak przy niej czuł się jeszcze bardziej obco. Sprawiała wrażenia, jakby została zmuszona do udziału w wyprawie. On czuł się podobnie. Chwycił ster i pomógł zepchnąć łódź z łachy na płyciznę, a lodowata woda przesiąkała przez odzież. Kiedy już doszli dość daleko, Kieran wdrapał się do środka, złapał wiosło i popłynęli do zatoki Brandon. Długie włosy Iseult powiewały na wietrze, okręcając się wokół szyi. Fale kołysały łodzią, więc trzymała się burty. Da-vin siedział za narzeczoną. Z całej jego postawy Kieran bez trudu odczytał, jak bardzo ją miłuje. Obserwował Iseult jakby w obawie, że nagle zniknie. Rzuciła Kieranowi przelotne spojrzenie. Troska zamgliła jej oczy, smutek dogłębny, a on wyobraził ją sobie, jak tuli
94 Michelle Willingham dziecko w ramionach, ze śmiechem uczy chłopczyka trzymać wędkę, cieszy się wraz nim, gdy złapał pierwszą rybę. Lecz chłopczyk zniknął. Jak? Kiedy? Nie wiedział, lecz ważne było to, że Iseult cierpiała, a Davin zdawał się tego nie zauważać. Żartował i szeptał jej coś do ucha, ona zaś uśmiechała się z przymusem. Kieran odwrócił głowę i poprawił olinowanie. Co mu do tego. Nie jest jego narzeczoną, nie on ma się o nią troszczyć i wspierać. Jak miał jednak zdławić w sobie przemożne pragnienie, by ją chronić? Wiatr napełnił żagle, łódź popłynęła szybciej. Kieran poczuł smak morskiej wody, z radością witał wiatr wiejący w twarz. Często zabierał siostry na morze. Cara, ta trzpiotka, pryskała mu wodą w twarz. Na to wspomnienie poczuł w sobie pustkę. Cara i Aisling używały swych kobiecych sztuczek, by spełniał ich zachcianki. Chryste, ależ tęsknił za nimi. Kiedy odwiązywał żagiel, dostrzegł, że Iseult patrzy na niego. - Davin pokazał mi twoją rzeźbę. Dobrze się sprawiłeś. Nie spodziewał się pochwały, jak i tego, że jej twarz nabierze cieplejszego wyrazu, a z ust zniknie grymas zatroskania. Czyste, niebieskie oczy kontrastowały z ciemnoszarą wodą zatoki, a nieokrzesany wiatr igrał bezczelnie ze złotymi włosami Iseult. Kieran skłonił się jej i znów zapatrzył w morze. Jego próżność została mile połechtana, chociaż nie bardzo rozumiał, dlaczego Iseult zdobyła się na pochwałę. Przecież go nie lubiła, a nawet lękała. Czy na pewno? Może to się zmieniło. Szukała u niego rady Wojownik 95 i pomocy, nic jednak nie wiedział o jej dziecku. Jak mógłby zapamiętać chłopczyka, gdy widział ich setki? Kiedy ponownie zerknął na nią, natknął się na badawczy wzrok swego pana. - To była świetna robota. - Davin położył rękę na ramieniu Iseult, jakby zaznaczając swoje do niej prawo, ona zaś przykryła jego dłoń swoją. Palce Kierana zacisnęły się na linach. Poczuł się jak intruz, który wszedł między tych dwoje. Odwrócił się, najchętniej by stąd zniknął.
Słońce przeświecało przez wełniste obłoki. Wreszcie, po długim szukaniu, znaleźli odpowiednie miejsce do zarzucenia kotwicy. - Zakładamy się? - zapytał Davin. Orin podejrzliwie spojrzał na przyrodniego brata. - O co? - Kto złapie najmniej ryb, sprawi wszystkie. Orin się skrzywił. - Nie wiem, czy powinniśmy... - Ja się założę - ochoczo włączył się Kieran. Sprawianie ryb nigdy nie należało do jego ulubionych zajęć, natomiast był biegłym rybakiem. - Ja też. - W głosie Iseult zabrzmiało wyzwanie. Zastanowiło to Kierana. Czegoś nie wiedział, co wiedziała ona. - Zacznijmy od łowienia siecią - zaproponował Orin, ciągle nieprzekonany, że współzawodnictwo to dobry pomysł. - Siecią będziemy łowić na zmiany - zapewniła go Iseult. -Ty zacznij. Ja będę łowić wędką. - Sięgnęła do koszyka, wyjęła pokrajane kraby, założyła przynętę na haczyk i rzuciła za burtę. - Podaj mi kilka kawałków, dobrze? - poprosił Davin.
96 Michelle Willingham Wojownik Iseult uniosła brwi. - To jest zakład. Sam musisz zadbać o przynętę. - Przechyliła głowę, udając niewiniątko. - A może zapomniałeś o niej? Davin przymrużył oczy. - To nieuczciwe, moja miła. - Uczciwe czy nie, to nie ja będę sprawiać wszystkie ryby. - Oczy jej zalśniły z ukontentowania. Sprytne zagranie, pomyślał Kieran. Sam jednak też nie był głupkiem. Odczekał, aż Iseult skupiła się na lince, i sięgnął do jej koszyka. Wyjął jednego kraba i rzucił go Davinowi, a sobie zatrzymał drugiego. Trzepnęła go po ręce. - To nie twoje! - Policzki spłonęły jej rumieńce, kiedy uświadomiła sobie, co zrobiła. - Nie. - Pochylił się ku niej. - Postąpiłaś jednak nieostrożnie, pani, patrząc w przeciwną stronę, a okazja czyni... Poczerwieniała jeszcze bardziej, stanowczym gestem postawiła koszyk między kolanami, wrogo łypnęła na Davina i Kierana i oznajmiła: - Już nie ukradniecie mojej przynęty! Gdyby była inną kobietą, potraktowałby to jak wyzwanie. Wyobrażał sobie, że ją przypiera do dziobu łodzi, otacza ramionami kibić, kradnie pocałunek... A wtedy całkiem by zapomnieli o koszyku z przynętą. Jednak zamiast tego zerknął na Davina i szepnął: - Mógłbym odwrócić jej uwagę, a wtedy... - To igranie z ogniem, kładzenie głowy pod topór. Aż tak nie jestem odważny. - Davin z uśmiechem spojrzał na Iseult. A ja jestem, pomyślał Kieran. I nagle pojął po mowie ciała Iseult, po tym, jak się cofnęła, że ona o tym wie. Od tej chwili unikała jego wzroku. Było to rozsądne. 97 Jakąkolwiek więź wyczuwał między nimi wczoraj wieczorem, dziś się zerwała. Nigdy nie zostaną przyjaciółmi, bo nie są sobie równi. Iseult nie wiedziała, kim niegdyś był, a nawet gdyby, to i tak należała do Davina.
Z fałd opończy wyjął kilka zardzewiałych ogniw łańcucha, przywiązał je do linki jak balast i zarzucił. W ten sposób łatwiej mu będzie złapać większe ryby. - Mam coś! - Orin ochoczo wyciągnął sieć, w której miotał się okoń nie większy niż dłoń. Davin ryknął śmiechem. - Złapałeś przynętę, chłopcze! Brawo! - Nie umawialiśmy się, jak duża ma być ryba - argumentował Orin. - I tym sposobem wygrywam zakład. - Już nie! - Iseult ciągnęła z zapałem linkę. Woda zawirowała, szykował się niezły łup. - Pomóc ci? - Davin objął ją w talii. - Nie. Mam ją! - Starała się wymknąć z jego objęć. Nagle linka zwiotczała. Po chwili, ku rozczarowaniu Iseult, okazało się, że ostał się tylko zgięty haczyk. - Podaj jej sieć, Orinie - polecił Davin. - Niech Iseult złapie rybę innym sposobem. - Całkiem dobrze mi szło, póki się nie wtrąciłeś. Davin uśmiechnął się, lecz Kieran był w całkiem innym nastroju. Skupił się nad znalezieniem właściwego miejsca do zarzucenia wędki. Po jakimś czasie wyciągnął płastugę długości ramienia. - Dobra robota! - krzyknął Orin. - Oszukiwał - skomentował Davin. - Miałeś mu przeszkadzać, Orinie. Iseult roześmiała się. Kieran po raz pierwszy usłyszał jej radosny śmiech, nie zaś sztuczny, stłumiony boleścią i troską.
98 Michelle Willingham Kobieta tak piękna jak ona powinna śmiać się często, pomyślał. Lecz ten śmiech ucichł zbyt szybko. Zauważył, że Orin bacznie mu się przygląda, jakby snuł jakiś niecny plan. - Tylko spróbuj, a wyrzucę cię za burtę - ostrzegł go Kie-ran z udawaną srogością. Stało się to sygnałem, że wszystkie chwyty dozwolone. Po prostu cnotą stało się oszustwo i przeszkadzanie innym. Kiedy następna ryba połknęła przynętę Kierana, Orin siłą przeszkadzał mu wyciągnąć zdobycz. Gdy wreszcie mu się to udało, Davin zaczął ciągnąć nieszczęsną rybę za ogon, krzycząc, że już należy do niego. Kieran przytulił ją do siebie, jakby była najdroższym skarbem. Szamotali się jakiś czas, Orin prawie już wrzucił rybę z powrotem do wody, jednak zwycięsko z tej próby wyszedł Kieran. Iseult tak się śmiała, że aż oparła się o burtę. Jej suknie na-mokły morską wodą, a masa rudawozłotych włosów zwisała splątana na jej plecach. Przestań na nią patrzeć, ostrzegał go rozsądek, gdy Davin pomagał jej usiąść. Kiedy w końcu się opanowała, podała sieć Kieranowi. Dotknął jej dłoni i nagle spoważniała, wręcz się zasępiła. Gdzieś przepadła cała radość, gdzieś zniknął figlarny uśmiech, którym jeszcze przed chwilą obdarzała Davina. Nie, to było coś więcej, nie tylko gwałtowna utrata humoru. To było spojrzenie kobiety, która coś sobie nagle uzmysłowiła, a zarazem zmieszała się w poczuciu winy. Gdyby nie była obiecana innemu, pocałowałby ją. Wziąłby Beult w objęcia, zaznał miękkości jej ramion i szyi. Zły na siebie, przerzucił sieć przez burtę. To było bez znaczenia, że jej pożądał i to samo pragnienie ujrzał w jej spojWojownik 99 rżeniu. Nigdy nie pozwoliłby sobie na tak niehonorowy postępek, nie po tym, co zrobiono jemu. Z końcem lata odejdzie, jeśli uda mu się odzyskać wolność. A tymczasem miał zamiar trzymać się z dala od Iseult MacFergus.
Rozdział ósmy Przez resztę popołudnia Iseult próbowała skupić się na łowieniu. Jej łupem padły cztery spore ryby. Davin miał pięć, a Orin siedem. Kieran złowił dwanaście, używając obciążonej linki i sieci. Siedział wyprostowany w łodzi, całkowicie pochłonięty łowieniem, nie zwracając uwagi na Iseult. Ta chwila, kiedy dotknęła jego ręki, była naprawdę niezwykła. Kieran czuł, jak wyostrzyły mu się zmysły. Pamiętał jednak doskonale, kim był on, a kim ona. Nawet nie wolno mu się z nią przyjaźnić. Wyczuwała jego nastroje. Przyłączył się do tej wyprawy tylko dlatego, że Davin mu kazał. Tak, wykonał polecenie, lecz jak zawsze przyszło mu to z trudem. Tego była pewna. Choć los sprawił, że został niewolnikiem, i tak myślała o nim jak o woju. Bystry, zaradny, silny, a przy tym twardy, bezwzględny. .. Nie tacy są mężczyźni urodzeni w niewoli. Kieran znosił swoje poniżenie z trudem, tego też była pewna, stąd to chmurne spojrzenie, nieprzystępność, arogancja. A jednak wczoraj wieczorem jego gniew zelżał. Nie drwił Z niej, przeciwnie, z powagą wysłuchał opowieści o synku. Współczuł jej, rozumiał ból. Wziął ją za rękę... Wojownik
101 Spojrzała na swoje dłonie trzymające wędzisko. Kiedy zerknęła na Kierana, wpatrywał się w morze. Wiedziała już. On poznał taki sam ból. Nie, nie myśl o nim w ten sposób, mitygowała się. Przysunęła się do Davina, który z uśmiechem objął ją ramieniem. - Cieszę się, że wybrałaś się z nami. Od dawna nie jesteś tobą. - Wiem. - Zmusiła się, by ująć jego dłoń. - Ciągle tęsknię za Aidanem. Davin nie chciał jej składać pustych obietnic. Wiedział, jak cierpiała. Wyobrażała sobie swojego synka, jak płacze samotny i opuszczony, na łasce i niełasce obcych ludzi. Byłoby okrucieństwem nie pozwolić jej szukać, tyle że obsesja Iseult pogłębiała się z każdym dniem. To mogło doprowadzić ją do szaleństwa. A przecież, patrząc na sprawę realnie, odnalezienie Aidana, o ile w ogóle jeszcze żył, graniczyło z cudem. Ścisnęła jego dłoń, jakby przepraszała, że sprawia kłopoty. Ta jej pokora brała się z matczynej rozpaczy, z poczucia bezsilności. Davin rozumiał to doskonałe. - Przestań. - Cofnął rękę. - Rozpraszasz i siebie, i mnie, a przez to przegrasz zakład. Masz tylko cztery małe rybki! -Robił, co mógł, by rozproszyć jej smutki. Chcąc nie chcąc, podjęła grę. - Davinie, jeśli chcesz, bym poślubiła cię w Święto Majowe - uśmiechnęła się figlarnie - to mam pewną radę dla ciebie. - Tak? - Bardzo go zaintrygowała. - Może byłoby z twojej strony mądrym posunięciem, gdybyś pozwolił mi wygrać zakład. - Celnie cię trafiła, bracie! - Orin aż skręcał się ze śmiechu. Kieran milczał uparcie. Ciągnął sieć, napinając ramiona.
102 W tym momencie podmuch wiatru przechylił łódź, Iseult zachwiała się i oparła o Kierana. Jego mięśnie były twarde jak stal, bez śladu słabości. Przytrzymał ją dłońmi chłodnymi od morskiej wody. Kiedy złapała równowagę, sięgnął po sieć. - Przepraszam. - Chwyciła się burty. - Nie chciałam, żebyś stracił ryby. - Nie byłbym tego tak pewien - wtrącił się Davin, pomagając Iseult usiąść. - Ona nie lubi czyścić ryb. - To stało się przypadkiem - powiedział Kieran cicho. Iseult nie odezwała się. Jego bliskość sprawiła, że aż nazbyt była go świadoma. Zaczął odzyskiwać siły, nie wyglądał na zabiedzonego niewolnika. Chociaż nigdy nie wydawał się słaby, tylko szczupły i żylasty. I odrobinę groźny. Inaczej niż Davin. Też silny, ale przy tym przyjazny i rzetelny, zawsze przy niej. Zauważyła, że narzeczony ją obserwował,! zanim przeniósł wzrok na Kierana. Instynktownie wyczuwając sytuację, wróciła na swoje miejsce obok Davina. Kiedy słońce sięgnęło zenitu, wyjęła dziczyznę, suszone jabłka i ser. Narzeczony zarzucał jej żartobliwie, że podstępnie próbuje zwabić ich na posiłek, byle tylko przerwali łowienie. - Robisz wszystko, żeby uniknąć czyszczenia ryb - drażnił się z nią, a potem spojrzał na Kierana. - Kazałem przynieść do chaty Seamusa skrzynię posagową. Możesz zacząć nad nią pracować jeszcze dziś wieczór, jeśli taka wola. Przyniosłem dla ciebie także to. - Podał mu drewnianą figurkę. To był chłopiec, uświadomiła sobie Iseult. Kieran przyglądał się rzeźbie przez chwilę, potem schował ją w fałdy opończy. Jego twarz pozostała bez wyrazu. Iseult wiedziała, że kryje się w tym jakaś tajemnica. Czy ten chłopiec żyje? - zachodziła w głowę. Wojownik 103 Davin podał jej płaską flaszkę miodu. Wypiła łyk i podała Kieranowi. Przez krótki moment przytrzymał dłoń Iseult. Siłą powstrzymała się, by jej nie wyrwać. Skupiła się na łowieniu, ostatnią przynętę nabiła na haczyk i zarzuciła wędkę. Davin pomógł Orinowi wciągnąć sieć do łodzi. Na szczęście były w niej tylko wodorosty. Sama też nie miała szczęścia. Żadna ryba nie zainteresowała się jej przynętą. Rzuciła okiem na Kierana, który zarzucił wędkę, całkowicie na tym skupiony. - Często łowiłeś ryby? - zapytała.
Skinął głową, lecz nie spojrzał na Iseult. Najwyraźniej nie miał zamiaru z nią rozmawiać. Czyżby go uraziła? Jego chłodna postawa wskazywała, że nie chciał odpowiadać na pytania, zdradzić czegoś ze swej przeszłości. Przynamniej jej. Wzięli kurs na Lismanagh. Iseult zebrała ryby do koszyka. Gdy je przeliczyła, stało się jasne, że przegrała zakład. Cudownie. Czyszczenie ryb było ostatnim zajęciem, na którym chciała spędzić wieczór. Zmarszczyła nos z niechęcią. Przez całą powrotną drogę Kieran ani się odezwał, ani spojrzał na nią. Niebo pokryło się chmurami, powiało chłodem. Iseult sięgnęła po wełnianą chustę i naciągnęła ją na ramiona i głowę. Kiedy dobili do brzegu, Davin wziął ją na ręce, nie bacząc na zimną, morską wodę. Jego silne ramiona otoczyły ją, dając ciepło, podczas gdy on brodził przez fale. Orin poszedł do grodu sam, a Kieran wziął koszyk z rybami i też wracał samotnie. Dokąd szedł z rybami? Davin zauważył jej spojrzenie. - Nie martw się o zakład, miła. Kieran zajmie się rybami.
104 Michelle Willingham Powinna się ucieszyć. Powinna milczeć i pozwolić, żeby wziął na siebie jej zadanie, a jednak sumienie na to nie pozwalało. Przegrała. Do niej należało sprawienie ryb, choć była to okropna praca. - Postaw mnie na ziemi, Davinie. Posłuchał jej, choć z ociąganiem. Iseult dogoniła Kierana. Ledwie na nią spojrzał, całą uwagę poświęcając koszykowi. Choć próbował udawać pokorę, próżny to trud. Kieran był zły, rozdrażniony, gniewny. - Przegrałam zakład - rzekła Iseult. - Do mnie należy sprawienie ryb. Potrząsnął głową. - Jesteś panią, ja niewolnikiem. Zrobię to, tak będzie lepiej. -1 dodał po chwili: - Dla mnie lepiej. Była w tym swoista racja. Niewolnik dopuszczony do niejakiej konfidencji podczas rejsu nie powinien przeciągać struny. Biorąc na siebie najgorszą robotę, przywracał właściwy stan rzeczy. Tyle że ona nie myślała o nim jak o zwykłym niewolniku. Co więcej, uraziło ją, że traktował ją jak wyniosłą pannę, której nie w smak pobrudzić sobie ręce. A przecież nie była taka. To prawda, nie lubiła tego zajęcia, ale przegrała, a on wygrał. Choć Davin był gotów zlekceważyć zakład, jej nie pozwalał na to honor. - Daj mi ryby. -Nie. Zanim zdołał ją odsunąć, Iseult chwyciła koszyk. - Zwykłam dotrzymywać słowa i nigdy nie uciekam od obowiązków. Podszedł do nich Davin i poradził Kieranowi: - Lepiej pozwól jej na to. Moja Iseult wie, czego chce, i potrafi o to walczyć. Wojownik 105 Tak, to się jej spodobało. Davin był mądrym człowiekiem i rozumiał ją doskonale, w przeciwieństwie do innych. Wyszarpnęła koszyk Kieranowi, okazał się jednak cięższy, niż przypuszczała. - Potrzebujesz pomocy, pani? - zapytał Kieran miękko. - Nie od ciebie. - Ani od nikogo innego, pomyślała, kiedy sapiąc z wysiłku, niosła ryby pod górę. Davin, który ruszył za nią, zaproponował: - Zaniosę koszyk do Murine. Możesz je tam oczyścić. Uraziło to jej dumę, lecz ręce jeszcze bardziej bolały. - Zostaw ryby przed jej chatą.
Kiedy bez trudu podniósł kosz, Iseult z ulgą rozmasowała ręce. Była zmęczona, a tu, pochwalona bądź święta Brygido, czekało ją jeszcze sprawienie trzydziestu ryb. Sama jestem sobie winna, pomyślała z ironią. Uczciwość nie zawsze popłaca. - Na pewno chcesz to zrobić? - zapytał Davin. - Kieran mógłby się tym zająć. - Przyjęłam zakład. - Myśl o poddaniu się była oznaką słabości, a do tego przyjemnie było zobaczyć zaskoczenie na twarzy Kierana. Minęli krąg chat, aż doszli do chatki Murine. Zapadł już zmierzch, paliły się nieliczne pochodnie. Iseult wyniosła przed dom stołek i przygotowała sobie miejsce do pracy. Lepiej zacząć od razu i szybko skończyć. - Och, Davin i Iseult. Wróciliście! - Murine z uśmiechem otworzyła drzwi - Widzę, że przynieśliście ucztę. Nigdy nie widziałam tylu ryb. Przyniosę noże i wszyscy pomożemy. Ciepły głos przyjaciółki podniósł Iseult na duchu. Usiadła z cichym westchnieniem, potem położyła na kolanach deskę, a Murine przyniosła noże.
106 Michelle Willingham - Dam sobie radę, ale weź te cztery okonie i przyrządź je na wieczerzę dla rodziny - zaproponowała Iseult. Były to jedyne ryby, które złowiła, dlatego chciała ofiarować je przyjaciółce. - Dziękuję. - Murine usiadła na stołku. - Przyłączysz się do nas, Davinie? - Nie dzisiaj. Czeka mnie narada w sprawie najeźdźców z północy. - Pocałował Iseult w policzek. - Dobranoc, miła. Po odejściu Davina Murine rzekła: - Wiele panien odcięłoby sobie prawą dłoń, żeby poślubić takiego mężczyznę, Iseult. Wyobrażam sobie, że nie możesz się doczekać święta Majowego. - Tak - odparła machinalnie. Denerwowała się i ceremonią, i nocą poślubną. Wzięła nóż i przyciągnęła drewniane wiadro na odpadki To pewne, że wszystkie koty w grodzie zbiegną się po przysmaki. Nieśpiesznie zaczęła czyścić pierwszą rybę. Murine paplała cały czas, sprawiając okonie, po czym wróciła do chaty, żeby je przyrządzić. Kiedy została sama, Iseult oczyściła jeszcze siedem ryb. Po pewnym czasie stwierdziła, że cała przesiąkła zapachem morza. Dałaby wszystko, by móc się wykąpać. Posłyszała ciche kroki, po chwili ujrzała przed sobą Kiera-na z nożem w ręku. - Czego chcesz? - zapytała. Wzruszył ramionami i przyciągnął jeden z pieńków. Usiadł daleko od niej, wziął deskę i trzy ryby. - Powiedziałam, żebyś tego nie robił. Przegrałam zakład, to moja robota. Znowu bez słowa wzruszył ramionami, przeciął rybę i zaczął ją sprawiać.
Wojownik 107 - Nie rób tego. - Odłożyła deskę i nóż. Czy uważał, że nie podoła tej pracy? - Wracaj do swego snycerstwa albo pójdź służyć Davinowi. Wszystko mi jedno. Jego obecność sprawiła, że jeszcze trudniej było jej się skoncentrować. Czekała, żeby odszedł, ale oczyścił następne trzy ryby. Wstał i przyniósł jej filety. - Co mam z nimi zrobić? Włożyła je do czystej drewnianej miski. - Wystarczy. Idź już, zostaw mnie z moim zadaniem. Obserwował ją w taki sposób, że poczuła się nieswojo. - Zakład czy nie, to bardzo dużo ryb. Chciałbym zjeść wieczerzę przed świtem. Zdmuchnęła z twarzy pasmo włosów. - Więc weź swoich dwanaście ryb i odejdź. - Kto ma odejść? - Murine wyszła przed chatę, wycierając ręce w ścierkę. Kiedy zobaczyła Kierana, oczy jej zabłysły. - Och, jesteś nowym niewolnikiem, prawda? - Tak. - Wprawdzie pochylił głowę, ale Iseult nie dojrzała w nim cienia pokory. - To dobrze, że Davin przysłał cię do pomocy. Inaczej nasza Iseult siedziałaby nad tym całą noc. Nie sprostował jej słów. Iseult była pewna, że Davin o tym nie pomyślał, tak był zatroskany najazdami wikingów. Murine skinęła na nią. - Przerwij na chwilę i chodź na kolację. Ty też możesz zjeść z nami, niewolniku. Weź kilka filetów, tych mniejszych. Szybko je przygotuję. - Zwą go Kieran - stwierdziła Iseult. - I właśnie miał odejść. - Nie miałbym nic przeciw wspólnej wieczerzy - powiedział. - Od dawna nie jadłem w towarzystwie.
108 Michelle Willingham Kiedy posłała mu gniewne spojrzenie, przybrał minę niewiniątka. - A więc wejdź. - Murine otworzyła drzwi i uśmiechnęła się półgębkiem. - Szkoda, że jesteś niewolnikiem, Kieranie. Przystojny z ciebie mężczyzna. Zamrugał na te słowa, speszył się, a Iseult z trudem powstrzymała chichot. Dobrze mu tak. Z zaczerwienioną twarzą wszedł do chaty Murine. Chłopcy, Glendon i Bartley, gonili się w ciasnym pomieszczeniu. Mąż Murine, Hagen, złapał ich za tuniki i postawił na ziemi obok niskiego stołu. Murine wlała wodę do miski i podała Kieranowi kawałeczek mydła. - Umyjcie się oboje. Przez was cały mój dom pachnie rybami. Skinął na Iseult, żeby umyła się pierwsza. Gdy to zrobiła, wylała wodę na zewnątrz i ponownie napełniła miskę dla Kierana. Zapatrzył się przez chwilę na wodę, zanim zanurzył w niej ręce i porządnie namydlił. - Czy coś jest nie tak? - Właśnie pomyślałem, że dużo czasu upłynęło, od kiedy miałem mydło. - To jak się myłeś? - Nie pachniał źle, ale wcześniej o tym nie pomyślała. - Przeważnie piaskiem w strumieniach, czasami też w oceanie. Iseult drgnęła, gdy pomyślała o jego ranach. Sól musiała być torturą. - Seamus na pewno miał miskę. Przyniosę ci kawałek mydła, jeśli chcesz. - Dziękuję - powiedział miękko.
Wojownik 109 Podczas posiłku Kieran niewiele się odzywał, za to jadł sporo. Murine stale napełniała mu talerz, zadawała pytania, gawędziła o tym i owym. Hagen zerkał na nią z rozbawieniem, od czasu do czasu napominając chłopców, żeby nie przerywali. - Jak do tego doszło, że zostałeś niewolnikiem? - w końcu, gdy sprytne zabiegi nic nie dały, prosto z mostu spytała Murine. - Z twojego zachowania widzę, że kiedyś byłeś wolnym człowiekiem. Czy zostałeś pojmany? Nigdy tego nie zdradzi, pomyślała Iseult. - Nie - odparł spokojnie, kończąc posiłek. - Tak przypuszczałam... - Murine ze smutkiem pokiwała głową. - Jesteś silny, sprawny, bystry. Nikt nie powinien w ten sposób tracić wolności. To okropne, że twoja rodzina tak postąpiła. Iseult zmarszczyła brwi. - Rodzina? - To .oczywiste. - Murine westchnęła. - Jego rodzina go sprzedała. Twarz Kierana stężała. - Nie sprzedali mnie. Sam się sprzedałem. - Wstał i podziękował Murine za posiłek. - Wybacz, pani, ale mam pracę, którą muszę wykonać. - Wyszedł szybko. Iseult popatrzyła na przyjaciółkę, która była równie wstrząśnięta jak ona. - Panno Święta. - Murine sięgnęła po talerz Kierana. - Nie mogę w to uwierzyć. Iseult też. Dlaczego ktoś dobrowolnie oddałby wolność? Jaką korzyść miałby z tego? - Co za szlachetność. - Murine znowu westchnęła jak nieszczęśliwie zakochana młódka. - Pewnie pieniądze oddał rodzinie.
110 Iseult pomogła jej sprzątnąć ze stołu, nie całkiem w to wierząc. Historia Kierana musiała być bardziej skomplikowana, po prostu to czuła. Skończyła na dworze czyścić ryby. Oczy jej się same zamykały, a pokaleczone palce okropnie bolały, jednak dzięki pomocy Kierana i Murine nie zabrało to aż tyle czasu, jak się spodziewała. Podzieliła ryby na trzy części, od części Kierana odejmując to, co zjadł na wieczerzę. Na koniec nalała do każdego z naczyń solanki, by ryby zachowały świeżość do rana, kiedy będą wędzone. Zmęczona podeszła do koryta z wodą i wypłukała ręce. Przybrani synowie Murine byli uszczęśliwieni, że mogą zanieść ryby do Davina i Orina, ona zaś postanowiła, że sama dostarczy Kieranowi jego część. W grodzie było cicho, w ciemności pobłyskiwały pochodnie, Choć ryb było tylko dziewięć, Iseult odczuwała ich ciężar, pocieszając się, że to już niedaleko. Da mu je, a on zrobi z nimi, co zechce. Głośno zastukała. Gdy odpowiedziała jej cisza, pomyślała, że Kieran poszedł porozmawiać z Davinem z ulgą i weszła do chaty. Ku jej zaskoczeniu siedział przy ławie i przy nikłym świede dwóch lampek oliwnych szkicował coś węglem. - Czemu nie otworzyłeś? - zapytała, z ulgą stawiając przed nim naczynie. - Nie chciałem nikogo widzieć. - Dalej pracował nad splotem skomplikowanych linii. - Przyniosłam twoje ryby. Zalałam je solanką, żeby wytrzymały do jutra. - Kieran tylko kiwnął głową, nie przerywając pracy. Znowu poczuła się, jakby czymś zawiniła. - Dlaczego
Wojownik 111 tak się zachowujesz? Nawet ha mnie nie spojrzysz. Oczyściłam twoje ryby, a ty nawet mi nie podziękowałeś. Odłożył węgiel i spojrzał na nią. - Doskonale wiesz, dlaczego trzymam się od ciebie z dala, pani. - Wstał. W niewielkim pomieszczeniu czuła jego bliskość. Szorstki głos i ruchy polującego drapieżnika sprawiły, że zamarła. - Nie wiem - skłamała. Zmusiła się, by nie drgnąć, kiedy Kieran stanął tuż przy niej, onieśmielając ją swoją bliskością. Jego dłonie pachniały drewnem, włosy były wilgotne. - A ja myślę, że wiesz, pani, i właśnie dlatego powinnaś natychmiast wyjść - powiedział cicho, chwytając ją pod brodę. Instynkt podpowiadał, że powinna uciekać, ale nawet się nie poruszyła. Ciemne oczy Kierana, cała jego postać emanująca dziwną aurą, hipnotyzowały ją. Nie był podobny do żadnego ze znanych jej mężczyzn. Nie rób tego, ostrzegał rozum, nie posłuchała go jednak. Wyciągnęła rękę, dotknęła ciepłego karku Kierana i nagle jej się zdało, że w chacie zrobiło się bardzo gorąco. On sprawił, że czuła wszystko to, czego nie czuła przy Davinie. Ta myśl ją przeraziła. - Nie jestem twoim wrogiem - wyszeptała. - Owszem, jesteś, pani. - Jego usta zbliżyły się do niej, gorące i grzeszne. Dłonią przeczesał jej włosy i przyciągnął ją do swych ust. Nie miał dla niej litości ani czułości, tylko dzikie, zakazane pożądanie. Oblała ją fala gorąca, piersi stwardniały. Tego brakowało jej z Davinem. Nawet z jedynym kochankiem, którego miała, z ojcem Aidana, nigdy tak nie było. Jego pocałunek zmiażdżyły jej wargi, ale nie dbała o to. Zatraciła się w nim, prysnął cały gniew, niechęć, obawy.
112 Jej usta przywarły dziko i zmysłowo do warg Kierana. Całą sobą chciała poznać jego dotyk, poczuć go w sobie. Rozum domagał się, żeby przestała, ale nie miała dość siły, by go odepchnąć. Nagle jednak przeważył wstyd i odskoczyła gwałtownie. Starała się uspokoić oddech, ale równie dobrze mogłaby próbować powstrzymać przypływ. Kieran cofnął się o krok, oczy mu płonęły. - Nie wiedziałam, że to będzie tak. - Skrzyżowała na piersiach drżące ręce. - A ja wiedziałem. I dlatego nie chcę, żebyś przychodziła do mnie. Trzymaj się z dala ode mnie, Iseult, bo następnym razem nie pozwolę ci odejść... pani. Skinęła głową. Teraz już wiedziała, dlaczego jej unikał. Sama będzie musiała postępować tak samo. Nie ma dla nich przyszłości. Jej los już się dokonał, zostanie żoną Davina, nie zaś niewolnika. Już raz pożądanie odebrało jej rozum, za co zapłaciła straszną cenę. Nie zrobi tego ponownie. Kiedy odeszła, Kieran ciężko usiadł na ławie. Bogowie, jak mógł być tak nierozumny? Chciał ją odstraszyć, by pędem pobiegła do narzeczonego, lecz zamiast tego niemal ją uwiódł. Wziął do ręki snycerski nóż i wbił go w kawał cisu. Na ustach wciąż czuł smak warg Iseult. Zamykając oczy, próbował nie myśleć o tym, że Davin dotyka jej w ten sam sposób. Pożerała go zazdrość. Wyszarpnął nóż z drewna i przez chwilę przyglądał się ostrzu. Im szybciej dokończy skrzynię posagową i opuści Lismanagh, tym lepiej. By ł już późny wieczór, gdy Kierana zbudziły okrzyki wojenne. Zerwał się na równe nogi i sięgnął po nóż snycerski.
113 Serce tłukło mu się w piersi, w myślach odżyły okrutne wspomnienia z przeszłości. Ryki najeźdźców mieszały się z błaganiem ludzi o łaskę. Pochodnie padały na strzechy, pochłaniając domy w ognistych płomieniach. Aishng wołała pomocy, a najeźdźca schwycił Egana. Rozdarty, komu pomóc, zabił tego, który chciał porwać siostrę. I tak stracił brata. Odsunął skórę z drzwi, ogarnął spojrzeniem osadę. Davin i jego ludzie ze śmiechem pędzili przez bramę niewielką trzodę owiec. Mieli też z sobą trzech związanych jeńców. Nocny napad na inny ród. Tylko tyle. A jednak wstrzymał oddech pod naporem ciągle żywych wspomnień. Właśnie tacy ludzie porwali jego brata. Uwagę Kieran zwrócił jeden ż wziętych w niewolę mężczyzn. Wyglądał na siłacza, mógłby bez trudu rozerwać więzy. Rozglądał się wokół chłodnym okiem. Długie blond włosy związane miał z tyłu rzemykiem, surowe rysy zdawały się bardziej nordyckie niż irlandzkie, choć też był odziany w barwy klanu. Na jego twarzy nie było bezradności, tak typowej dla tych, których porwano w niewolę, odarto zgodności, upodlono. Ten człowiek pozwolił, by go związano i przywiedziono do Lismanagh. Był szpiegiem, nie jeńcem. Kieran to wiedział. Dwaj pozostali szamotali się, by wyzwolić się z więzów, natomiast ten trzeci nie ruszał się. Pozwolił przykuć się łańcuchem do pala. Kieran zatrzymał jednego z ludzi Davina. - Kto to jest? - Wskazał na tajemniczego jeńca. Woj popatrzył zdziwiony na Kierana, niewolnika, który ośmiela się odzywać. Wreszcie wzruszył ramionami i powiedział: - To jeden z Sullivanów. Zgarnęliśmy owce i paru ludzi.
114 Michelle Willingham Choć napady były powszechne między rodami, Kieran wierzył swemu instynktowi. Badawczo obserwował więźnia i ze sposobu, w jaki ten rozglądał się wokół, było oczywiste, że chce zapamiętać ich twarze. Wszedł na oświetiony pochodniami teren, ciągle ściskając w ręce nóż. Napotkał wzrok więźnia. Bardziej niż kiedykolwiek był przekonany, że nie był Irlandczykiem, choć tak można by wnosić po stroju. - Kim jesteś? - zapytał cicho i wtrącił parę słów po nor-wesku. Jeniec wbił wzrok w Kierana i lekko się uśmiechnął, ale nie odpowiedział. W jego oczach tliła się groźba.
Rozdział dziewiąty Następnego ranka Iseult obudziła dłoń gładząca jej policzek. Otworzyła oczy i zobaczyła uśmiechniętego Davina. Policzki zaczęły ją palić, kiedy narzeczony pochylił się, by pocałować jej usta. Wszyscy mogli to widzieć, a ona nie chciała, by Murine czy jej chłopcy wścibiali nos w ich sprawy. - Dzień dobry, miła. Obejmując Davina, skryła twarz na jego ramieniu, by nie zdradzić zawstydzenia. Trudno jej było spojrzeć narzeczonemu w oczy, bowiem bała się, że mógłby odgadnąć, co się zdarzyło wczorajszego wieczoru. Ani się tego spodziewała, ani chciała. Dlaczego Kieran to zrobił? Powinna była natychmiast go odepchnąć, lecz zamiast tego oddawała pocałunki. Co za opętanie! Trapiły ją wyrzuty sumienia. Przysięgła sobie, że dochowa wiary Davinowi. Nigdy się nie zniży do zdrady. Była honorową kobietą. - Przyszedłem coś ci pokazać. - Davin pomógł jej wstać, podczas gdy przybrani synowie Murine chichotali na swoich pryczach. Nie zwracając uwagi na chłopców, Iseult narzuciła na giezło
116 Michelle Willingham wierzchnią suknię i wyszła z Davinem na dwór. Pasma purpurowych chmur przecinały poranne niebo, wróżąc deszcz. Iseult stłumiła ziewnięcie. Słyszała wieczorem, jak ludzie wracali z wyprawy. Dostrzegła jeńców, ale nie zwróciła na nich uwagi. Pewnie była to robota Cearula. W gorącej wodzie kąpany, wciąż rwał się do wojaczki. Davin poprowadził ją na skraj grodu. Nie pojmowała, co może być ciekawego w ziemi porośniętej trawą. - Dlaczego tu przyszliśmy? - Tutaj zbuduję nasz dom. - Objął jej kibić. - Co myślisz o tym? Ścisnęło ją w gardle, bo odgadł, czego najbardziej pragnęła. Własnego domu. Miejsca, gdzie mogłaby rozpocząć nowe życie i zapomnieć o błędach przeszłości. Zacisnęła palce na fałdach spódnicy. - To cudowne, Davinie. - Z budową musimy poczekać, aż przygotujemy obronę przed wikingami. Za to potem... - Schylił się, by ją pocałować. Próbowała wtulić się w jego objęcia, chcąc dowieść sobie, że potrafi tak samo tęsknić do Davina jak on do niej. Ze sposobu, w jaki ją przygarnął, poznała, że wzbudziła jego pożądanie. A ona dalej nic nie czuła. - Bądź moją, Iseult - szeptał gorąco. - Pragnę cię. - Kiedy zobaczył w jej oczach cierpienie, twarz mu stężała. - Nie wiem, co zrobił ci Murtagh, ale na Boga, jeśli znajdzie się na mojej ziemi, zamorduję go. Milczała, walcząc ze łzami. Łatwiej było udawać, że to Murtagh ją skrzywdził, niż przyznać, że wina leży po jej stronie. Lekkomyślnie oddała Murtaghowi swe ciało, ale on nie chciał jej za żonę, nawet gdy się dowiedział, że nosi jego dziecko. Davin znów wziął ją w ramiona i pocałował we włosy.
Wojownik 117 - Nie wiem, jak długo jeszcze zdołam na ciebie czekać. -Spojrzał jej w oczy. - Wiedz jednak, że nigdy cię nie przymuszę. Kocham cię, moja najmilsza. Poczekam tak długo, jak będę musiał. Kiwnęła głową, połykając łzy. On nie jest taki jak Murtagh, przekonywała siebie. Nigdy mnie nie upokorzy. Musiała w to wierzyć. Davin wziął ją za rękę i przeszli na drugą stronę grodu. Iseult zatrzymała się przy zakładnikach i spytała: - Co się z nimi stanie? - Gdy nadejdzie okup, uwolnię ich. - Davin wzruszył ramionami, jakby mało o to dbał. Jeden z jeńców obserwował ją z wielką uwagą. Iseult zadrżała. Temu człowiekowi źle patrzyło z oczu. - Nie było potrzeby brać zakładników - powiedziała. -Przecież to był zwykły napad, nie wojna rodów. - Tak naprawdę nic złego się nie stało. Sullivanowie stale kradną nasze owce. Myje tylko odbieramy. - Ludzie to nie owce. - Nie mogła powstrzymać się od myśli o Kieranie. Też był więźniem jak ci zakładnicy. To nie było w porządku, choć wiedziała, że nie zostaną potraktowani jak niewolnicy. - Może pomyślą dwa razy, zanim znowu nas zaatakują. -Davin poszedł dalej, nie zaszczycając tych ludzi spojrzeniem. Te słowa nie uspokoiły jej. Zakładnik, który tak bacznie ją obserwował, uśmiechnął się zjadliwie. Iseult przysunęła się do Davina. Instynkt ostrzegał ją, że ten człowiek jest o wiele bardziej niebezpieczny, niż sądzili. Następnych kilka tygodni Kieran spędził samotnie w swej chatce. Całkiem pogrążył się w pracy, zapominając o posiłkach
118 Michelle Willingham i śnie. Narzędzia, którymi dysponował, z trudem wgłębiały się i w wysuszone drewno. Zwykle pracował w świeżej i przez to dość miękkiej dębinie. Na koniec wcierał w nią tłuszcz, by zapobiec pękaniu. Jednak ta skrzynia była prawdziwym wyzwą-, mem, bo pracowano nad nią od wielu lat. Chciał wyrzeźbić postać Marii Dziewicy z Dzieciątkiem, jednak każdy ruch ostrzem był próbą siły i zręczności. Może to było świętokradztwo, ale chciał Madonnie dać twarz Iseult. Łatwo potrafił ją sobie wyobrazić, jak trzyma dziecko na ręku i z uśmiechem patrzy na synka. Bezustannie był świadom jej obecności. Choć z nią nie rozmawiał, nie mógł się powstrzymać, by z daleka nie rzucać na nią okiem. A widywał ją dość często, bo zrobiło się cieplej i często pracował przed chatą. Prawy bok skrzyni pękł przez środek, więc trzeba go było wymienić. Gdyby mógł ściąć dąb, łatwo by dokonał naprawy. Wprawdzie w piwniczce Seamus gromadził drewno, ale Kieran nie znalazł tam nic odpowiedniego. Zapasy orzecha i cisu były niewielkie, a dębu w ogóle brakowało. Musiał znaleźć w puszczy dąb, z którego można by wyciąć odpowiednią deskę. Do tego czasu nie mógł nic więcej zrobić. Odłożył narzędzia, przykrył skrzynię kawałkiem skóry i wniósł do chaty. Po drugiej stronie grodu dojrzał Davina, który rozmawiał z ludźmi. Wiedział, że przygotowywali się do rekonesansu na zachodnie wybrzeże, by wywiedzieć się, co zamierzają wikingowie. Jeśli zaraz nie porozmawia z Davinem o drewnie, potem nie będzie miał okazji. Stanął w pewnym oddaleniu, czekał. Choć nie był niewidoczny, nikt nie zwracał na niego uwagi. W Kieranie z każdą chwilą rosło zniecierpliwienie. Nie nawykł czekać pokornie.
Wojownik 119 Do licha z tym wszystkim. Miał dość. Wrócił do chatki i wziął topór, który naostrzył poprzedniego wieczoru. Kiedy doszedł do bramy grodu, ze złością popatrzył na straże. - A ty dokąd się wybierasz, niewolniku? - zapytał jeden z wojów. - Potrzeba mi więcej drewna do naprawienia skrzyni, którą Davin kazał mi zrobić. A skoro tu nie rosną żadne drzewa, będę musiał iść do puszczy. - Tyle że z jego przyzwoleniem. A może chcesz uciec? -Strażnik niespokojnie spojrzał na zagrodę, gdzie trzymano zakładników. Jakiś czas temu z grodu uciekli więźniowie, co okryło wielkim wstydem tych, którzy ich pilnowali. Kieran poskromił zmecierpliwienie. Gdyby chciał uciekać, już dawno by to zrobił. Mimo to został, bo taką wyznaczył sobie pokutę. Gdy jednak dobiegnie końca... Zacisnął dłonie na stylisku topora. - Davin dał mu pozwolenie, a ja to potwierdzam jako jego przyszła pani. Kieran nie obrócił się, by spojrzeć na Iseult, choć jego zmysły aż nadto były jej świadome. Czuł lekki zapach kwiatów, których używała do kąpieli. - Nie może sam opuścić grodu - upierał się strażnik. - Więc ja z nim pójdę - władczo oznajmiła Iseult, przypominając strażnikowi, gdzie jego miejsce. Bardzo mu się to nie spodobało. Kieranowi też. Myśl, że Iseult miałaby chodzić z nim po lesie, była dla niego torturą. Zakazany owoc! A tak pragnął całować się z nią i kochać, aż wyzbyłby się pożądania. Bo tym właśnie była: pokusą. - Czy mam powiedzieć Davinowi, że mnie także więzisz? - Iseult ostro spojrzała na strażnika. - Niewolnik mnie ochroni, gdybym tego potrzebowała.
120 Michelle Willingham Wojownik W końcu strażnik ustąpił. Przez prawie milę nie odezwali się słowem. Kieran nie wiedział, czy zniesie tę torturę niespełnienia. Pragnął poczuć pachnącą skórę Iseult, dać upust swym żądzom. Jego napięcie rosło z każdym krokiem. W końcu doszli do skraju puszczy. Kieran, który cały czas szedł przodem, obejrzał się, by się upewnić, że Iseult jest za nim. Włosy zaplotła w warkocz, bladą twarz otaczały dwa kosmyki. Wyglądała na przestraszoną, jakby miał ją zaatakować. - Zaczekaj tu, pani - powiedział. - Znajdę drzewo, zetnę je i wrócimy. Skinęła głową z takim wyrazem twarzy, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć słów. Dlaczego w jego obecności stawała się taka niespokojna? Czemu zaproponowała, że z nim pójdzie? Po tym, jak ją pocałował, był pewien, że będzie się trzymała od niego jak najdalej. Miał na końcu języka słowa przeprosin, ale ich nie wypowiedział. Jej powinno być przykro, że ją pocałował. A jednak zatracił się przez chwilę w rozpamiętywaniu tamtej chwili. - Kieranie? - W jej głosie pobrzmiewały żal i smutek. -A to, co między nami było... - Bezpowrotnie minęło, pani. I nikt się nigdy o tym nie dowie. - Spojrzał jej głęboko w oczy, by wiedziała, z jak wielką powagą to przyrzekał, a zarazem pragnął rozpleść jej warkocz, poczuć w dłoniach miękkość włosów. Wyobrażał sobie, jak namiętnie ją całuje, jak się kochają. -Nigdy nie powiem o tym Davinowi. - Oparła dłoń o drzewo, ręce jej drżały. - To był błąd. Nie zerwę zaręczyn, poślubię Davina. - Tak trzeba. Zadba o ciebie, pani. - Jak bolało, gdy pomyślał, że Davin będzie się z nią kochał. Wiedział jednak, że jest
121 beznadziejnie śmieszny z tą swoją zazdrością. Bo jaki niby miał do niej powód? Nie byli sobie pisani, a to kończy sprawę. -Chciałabym... - Proszę, nic nie mów, pani - przerwał jej gwałtownie. -Na początku lata odzyskam wolność, opuszczę Lismanagh i więcej mnie nie ujrzysz. - Tak będzie najlepiej. - Jakby jej ulżyło. Tak więc zawarli umowę. Kieran zajął się tym, po co tu się zjawił. Chodził po puszczy, wypatrując najodpowiedniejszego drzewa, wreszcie znalazł. Dąb nie był zbyt wiekowy, nie rozrósł się majestatycznie, a takiego potrzebował. Zetnie go, odrąbie kawałek, a resztą zajmą się inni, o co poprosi Davina. - Cofnij się, pani. Ostrze wbiło się w pień z głuchym odgłosem. Kieran rąbał rytmicznie, mięśnie radośnie witały ten wysiłek. W domu nie wolno mu było wykonywać tej pracy, bo uważano, że jest go niegodna. Dziwne, że niewolnicza dola niesie zarazem i kajdany, i wyzwolenie. Wreszcie drzewo padło. Kieran odciął gałęzie, odsłaniając nagi pień. - Mogę ci pomóc? - zapytała Iseult. - Nie, chyba że masz topór. - Wybrał odpowiednią część pnia i odciął ją. Świeże drewno zapachniało swojsko. Wziął je na ramię i gestem pokazał Iseult, żeby poszła za nim. Po drodze wypatrzył cisy. Odciął grubą gałąź, bo zamierzał coś jeszcze wyrzeźbić. Tak obarczony, ruszył dalej. Spojrzał na Iseult. Była zadumana, jakby nieobecna. Zdał sobie sprawę, że ostatnimi czasy nie widział, by opuszczała gród. - Dowiedziałaś się, pani, czegoś o swoim synu? - Nie... - Ileż smutku w tym krótkim słowie! - Muszę odwiedzić targi niewolników. Może mają tam jakieś zapiski.
122 Michelle Willingham Wojownik - Nie mają. Co komu po jakichś zapiskach? Człowiek sprzedany, złoto odebrane, nic więcej się nie Uczy. - Popatrzył na nią ze zgrozą. - Nigdy się nie zbliżaj do takich miejsc, pani, nawet z Davinem. Naprawdę wiem, co mówię. - Tylko tam jeszcze nie szukałam. Nawet jeśli jest niewielka szansa... - Nie pojmujesz, pani? Taka kobieta jak ty... - Jak ja? - Zacisnęła usta. - Nie boję się targowisk. - To nie są zwykłe targowiska! Tam tylko czekają na piękne kobiety. Sprzedają je za morze jako nałożnice. Najcenniejszy towar... Widziałem, naprawdę widziałem. A handlarze niewolników to są... Och, nie zbliżaj się do nich, pani! - Najpierw by się z nią zabawili, a potem sprzedali. Tak to po prostu się działo. Pobladła gwałtownie. - Rozumiem... Więc co innego mam zrobić? - Niech Davin tam pojedzie. To jego obowiązek. Posmutniała jeszcze bardziej. - On nie chce znaleźć Aidana. - Co? Dlaczego? - No tak, dziecko innego mężczyzny... Kieran niby to rozumiał, ale, na Boga, przecież to był jej syn! Syn ukochanej kobiety. Nie, nie rozumiał Davina. - Wiem, że mnie miłuje i będzie dobrym mężem, ale chce pogrzebać przeszłość. - A ojciec dziecka? - Murtagh wybrał inną drogę. Został mnichem, co bardzo mu odpowiada. - W jej głosie pobrzmiewały uraza i cierpienie. - Wie o dziecku? - Tak. - Zapatrzyła się w dal. - To był jego wybór, żeby nas zostawić. Wiedział, że żadne słowa nie ukoją jej bólu. Wiedział też,
123 że mężczyzna, który opuścił swoją kobietę i nienarodzone dziecko, nie był wart Iseult MacFergus. - Lepiej wam bez niego - rzucił po chwili. - Wtedy tak nie myślałam, ale to było parę lat temu. - Mozolnie szła obok niego, odsuwając gałęzie na swej drodze. Z warkocza wymknęło się parę pasem włosów, które założyła za uszy. Ten niewinny gest zatrwożył go, bo nie mógł zapomnieć o pocałunku. Miał ochotę zanurzyć dłonie w tych włosach... Nie odepchnęła go, choć powinna była. Chociaż ją zaskoczył, odpowiedziała słodko i namiętnie. Jest niezwykle piękna, ale należy do Davina. Dzikie pragnienie zmagało się z honorem. To był poważny błąd, że są tu razem. Iseult szła obok niego, umykając wzrokiem. Policzki miała zaróżowione, pełne usta kusiły Na skraju puszczy zatrzymała się i spojrzała na niego. - Znalazłeś wszystko, czego potrzebujesz? - Tak - skłamał. Potrzebował jej o wiele bardziej niż dębiny i cisowej gałęzi, ale nigdy się z tym nie zdradzi. Nie miał prawa nawet spojrzeć jej w twarz, a co dopiero folgować wyobraźni czy... całować. - Jeśli będziesz musiał tu wrócić, mogę ci znowu towarzyszyć - powiedziała cicho. Miał ochotę się roześmiać. Czy była naprawdę aż tak naiwna? Postawił drewno na ziemi, wyprostował ramiona. - Nie wychodź więcej ze mną, pani. Nie możemy zostać... przyjaciółmi, o czym doskonale wiesz. - Nie zrobiłam... - .. .nic złego? - dokończył za nią. W jej oczach błysnął gniew, prawdziwa rzadkość u opanowanej Iseult.
124 Michelle Willingham - Przyznam, że nie powinnam była oddać ci pocałunku. Zaskoczyłeś mnie, ale ustaliliśmy przecież, że to się nigdy nie powtórzy. - Czyżby? - Postąpił ku niej, by sprawdzić, czy ucieknie. - Tak. - Nie ruszyła się z miejsca, stała bez cienia strachu. - Nie ośmieliłbyś się dotknąć mnie znowu. Nie miał zamiaru puścić tego wyzwania mimo uszu. Iseult musi zrozumieć, że nie jest podobny do Davina. Przeszedł piekło, a po tym piekle nie myślał o przyszłości. Żył tylko chwilą obecną, a to wszystko zmienia. Położył jej rękę na karku. - Ośmielę się na wszystko. - Pod palcami czuł jej delikatne tętno, a w oczach ujrzał strach. - Powinnaś mieć tyle rozsądku, żeby nie wychodzić samej z mężczyzną takim jak ja. - Pogładził ją po policzku. Chciał ją tylko przestraszyć, ale w chwili, gdy jej dotknął, obudziły się ciemne żądze. - Puść mnie - rozkazała stanowczo, choć jej głos drżał. Natychmiast posłuchał. Iseult przyśpieszyła kroku, niemal biegła, byle tylko dalej od niego. To dobrze. Musiała zrozumieć, że nie można mu ufać. Wziął pień na ramię. Dobrze, że taki ciężki. Chętnie by dołożył sobie jeszcze jeden. Tak był zatopiony w myślach, że ledwie usłyszał tętent koni. Podniósł głowę i zobaczył, że Iseult idzie parę kroków przed nim. Od strony zachodu zbliżało się trzech jeźdźców. Odziani w barwy Sullivanów, trzymali miecze w pogotowiu. Kiedy Iseult ich zobaczyła, zamarła. Kieran rzucił drewno i krzyknął: - Wracaj! Między drzewa! Lecz okrzyki wojenne zagłuszyły jego głos. Iseult biegła
Wojownik 125 w stronę grodu, zbyt przerażona, by pomyśleć, że puszcza dawała lepsze schronienie. Jeźdźcy pognali za nią, Kieran pędził na ratunek ile sił. Jeden z napastników zawrócił ku niemu. Kieran poznał go, to był ten zakładnik, o którym sądził, że jest przebranym wikingiem. A więc uciekł z niewoli... Sytuacja była dramatyczna. Jeśli nie zdoła ocalić Iseult, oboje dostaną się do niewoli, o ile w ogóle zachowają życie. Odskoczył, unikając stratowania, i ruszył ku Iseult, którą Inny z najeźdźców już wciągał na konia. Krzyczała i szamotała się, lecz gdy uderzył ją pięścią w twarz, zamilkła. Ogarnęła go furia na myśl, co mogą jej zrobić. Pewnie chcieli ją tylko wziąć jako zakładniczkę, ale... Rzucił się na jednego z napastniku, ciął toporem i zwalił na ziemię. Złapał wodze konia. Opanowała go żądza krwi, a jednocześnie strach o Iseult. Wskoczył na siodło i pognał za porywaczami. Wszystko dałby za łuk lub miecz. Powinien jechać po pomoc, lecz wtedy mógłby zgubić trop. Jego koń zaczął zwalniać, ale poganiał go i jechał bok w bok z tym, który porwał Iseult. Dalej leżała bez ruchu twarzą w dół, przerzucona przez grzbiet konia. Na Boga, a jeśli nie żyje... Napastnik podniósł miecz, lecz Kieran odparował cios toporem. Nie mógł go zabić, bo wtedy Iseult mogła spaść na ziemię wprost pod kopyta pędzących koni. Odparował następny cios i sięgnął po jej ramię. Dokonując cudów zręczności, zdołał uderzyć toporem porywacza. Sam też dostał w ramię, ale zdołał zwalić rannego przeciwnika z siodła, a potem gwałtownym ruchem przerzucił Iseult na swojego konia. Choć ranny i w dzikim pędzie, jednak zdołał tego dokonać. Trzeci jeździec umknął, lecz Kieran zapamiętał jego twarz.
126 Michelle Willingham Gdy tylko zdarzy się sposobność, skrzyżuje z nim oręż, to pewne. ? Zatrzymał konia, przyciskając Iseult do siebie. Na szczęście oddychała, ale twarz miała spuchniętą od uderzenia pięścią. Jego serce ciągle mocno waliło, a płuca bolały od wysiłku! Zszedł z konia, delikatnie kołysząc Iseult. Po chwili otworzyła oczy. Boże, chciałby ją mocno przytulić i upewnić się, że nie była ranna. Jednak powstrzymał się i położył ją na trawie. - Nic ci nie jest, pani? - spytał cicho. Dotknęła dłonią policzka i skrzywiła się. - Boli, ale jestem cała. - Ostrożnie usiadła i rozprostowała! ramiona. - Co się z nimi stało? - Jeden nie żyje. Drugi dostał toporem i spadł z konia, nie wiem, co z nim. Trzeci uciekł. - Dziękuję, że mnie uratowałeś - wyszeptała łamiącym się głosem, ale nie płakała. Położyła mu rękę na ramieniu. Przymknął oczy. - Kieran, potrzymasz mnie jeszcze chwilę? Tylko przez chwilę. Czyżby nie wiedziała, o co go prosi? - Nie. Wybacz, pani. Poczuł się okropnie, widząc jej żałosne spojrzenie. Wstał i wrócił do miejsca, gdzie porzucił dębinę. Nienawidził siebie za to, że odmówił Iseult pocieszenia, jednak prawda była taka, że gdyby znowu wziął ją w ramiona, nie skończyłoby się na tym.
Rozdział dziesiąty Nerwy Iseult były napięte jak struny. Nie mogła opanować drżenia. Policzek bolał ją od ciosu najeźdźcy, a Kieran szedł daleko na przedzie, zupełnie jakby chciał się jej pozbyć. Oczy bolały ją od hamowanych łez. Niesłusznie miała do niego żal, że nie chciał jej przytulić. Powinna być mu wdzięczna, że pamiętał o swym honorze. I jej. Kiedy oprzytomniała, wydał się jej kimś zupełnie obcym, a przecież martwił się o nią i tak dobrze było spoczywać w jego objęciach. Chciała tylko skryć twarz w mocnych ramionach, bezpieczna już, wypłakać strach, lecz Kieran ją odtrącił. W głowie miała chaos. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak przerażona. Kieran obronił ją przed wojami z wrogiego klanu. Gdyby go tam nie było, zostałaby porwana. Święta Panienka tylko wie, co by się z nią stało. Teraz zrozumiała, dlaczego Davin ostrzegał ją przed samotnymi wyprawami. Co ją napadło, żeby pójść do puszczy z Kieranem? Jednak gdy go zobaczyła, jak stał przy bramie, po prostu coś ją naszło. Czysty impuls, bo przecież nie było ku temu powodu. Tylko poczucie, że musi mu pomóc, choć było to niestosowne.
128 Michelle Willingham Czyżby chciała być z nim sam na sam? Czyżby zgodziła się mu towarzyszyć w nadziei, że dojdzie do czegoś więcej? Już sama nie wiedziała, co myśleć. Od kiedy ją pocałował, straciła rozsądek. Kieran pociągał ją z siłą, której dotąd nie poznała. I, Boże dopomóż, bała się uczuć, które w niej wzbudzał. Nie może pozwolić sobie na słabość. Honor wiązał ją z innym mężczyzną. Odetchnęła głęboko i uspokoiła myśli. To, czego chciało jej lekkomyślne serce, było nieważne. Kieran czekał na nią u wrót grodu. Na ramieniu trzymał pień dębowy, a w drugiej ręce gałąź cisową. Nie wiedziała, po co były mu potrzebne, ale traktował to drewno jak coś cennego. Wpadała prosto na Davina. - Na Boga, gdzie, byłaś?! - Gdy ujrzał siniak na jej policzku, wściekłość wykrzywiła mu twarz i z całej siły uderzył Kie-rana w twarz. Odpowiedział mu zimnym spojrzeniem. - Nie! - zawołała Iseult, stając między nimi. To ona zawiniła. Davin odsunął ją. - Zabiję drania, ważył się tknąć ciebie! Znów uderzył Kierana, który stęknął z bólu, ale nie próbował oddać. Jego twarz pozostała bez wyrazu, jakby godził się na karę. - On mnie obronił przed Sullivanami! - krzyknęła Iseult, chwytając rękę Davina. - Gdyby nie Kieran, stałabym się ich branką. - Nigdy nie powinnaś była się tam znaleźć - odparował Davin. - Żadne z was nie miało pozwolenia na wyjście. - A od kiedy jestem twoim więźniem? - ostro zapytała Iseult.
Wojownik 129 - Jesteś pod moją opieką. Jeśli zwiesz to niewolą, to trudno. Jej zdumienie nie miało granic. Jeszcze nigdy nie widziała Davina tak rozgniewanego. Nic do niego nie docierało, więc bez słowa ruszyła w stronę chaty Murine. Gdyby została, mogłaby powiedzieć coś, czego by potem żałowała. Jednak powstrzymały ją następne słowa Davina. - Związać go - rozkazał - i zamknąć w zagrodzie zakładników. Od tej chwili nikt nie opuści grodu bez mojego pozwolenia. Zawrzała gniewem. Co on wyrabiał?! Przecież Kieran ją ocalił. Podeszła do Davina i rzekła stanowczo: - Musimy porozmawiać na osobności. - Idź do Deeny. Niech opatrzy ci twarz, a porozmawiamy wieczorem. - To, co chcesz zrobić z Kieranem, jest niesprawiedliwe. On mnie uratował. Davin chwycił ją za rękę i poprowadził pod palisadę, gdzie nikt ich nie słyszał. - Czemu bronisz niewolnika, który naraził cię na niebezpieczeństwo? Nie miałaś powodu, żeby opuszczać gród. - Potrzebował drewna. Nie widziałam nic złego w... - Tyle że złe się stało, prawda? - Wprost buchał złością. - Wikingowie są zaledwie dzień jazdy stąd. Gdyby Kieran cię nie obronił, skazałbym go na śmierć - dokończył lodowato. - Poszłam z własnej woli - odparła spokojnie, tłumiąc rozżalenie. - A więc i mnie ukarzesz za nieposłuszeństwo? - Przez wiele godzin byłaś sam na sam z niewolnikiem. Był zazdrosny. Wreszcie to zrozumiała i poczuła się jeszcze podlej. Gdyby Davin miał cień podejrzenia, że Kieran ją pociąga, nie miałby litości. Nigdy nie może dowiedzieć się o pocałunku.
130 Michelle Willingham - Nic się nie wydarzyło. Znalazł drewno, którego szukał. Nieoczekiwanie chwycił ją w zachłanne objęcia. - Nie chcę, żeby cię spotkało coś złego, Iseult. Tylko czekać, jak nas zaatakują. Obiecaj, że nie oddalisz się poza gród. Skinęła głową, ale nie mogła się zdobyć na oddanie mu uścisku. Była zła i rozgoryczona. Davin ukarał człowieka, który ją uratował. Ludzie zawlekli Kierana do miejsca, gdzie trzymano zakładników, jakby był przestępcą. Zdarli z niego tunikę i zakuli w kajdany. Nie walczył z nimi. Pod przykrywką spokojnej rezygnacji wyczuła w nim straszny gniew. Nie na nią, lecz na Davina. Chciała biec do niego, uwolnić. Czuła się winna, przez nią cierpiał, jednak bała się, co Davin mógłby uczynić, gdyby wstawiła się za Kieranem. Posłała mu więc tylko przepraszające spojrzenie, mając nadzieję, że je zauważy. Lecz jakby w ogóle jej nie widział. W środku nocy, gdy gród pogrążony był we śnie, Kieran zobaczył, jak zbliża się do niego jakaś postać otulona chustą. Wiedział, kto to jest. - Nie powinnaś tu przychodzić, pani. - Był pewny, że gdyby Davin ją zobaczył, równałoby się to wyrokowi śmierci - Jedz. Karmiła go świeżym chlebem i kawałkami mięsa. Jadł, starając się nie patrzyć na nią, lecz za każdym razem, kiedy jej palce dotykały jego ust, odczuwał to jak najintymniejszą pieszczotę. Dziękował Bogu, że łańcuch krępował jego ruchy. Pochylił się, chłonąc cudny zapach Iseult. Pasmo jej włosów musnęło go delikatnie... i nagle przytuliła policzek do jego twarzy. Cofnęła się, podała mu miód w glinianym kubku.
Wojownik 131 - Nie rozumiem, dlaczego ci to zrobił. Gdyby nie ty... -Zadrżała. - Zostaw mnie, pani. - Musiał poskromić swoje pragnienia, musiał jakoś wpłynąć na Iseult, by trzymała się od niego z daleka. W jej obecności tracił samokontrolę, siła woli malała gwałtownie. - Musisz jeść - powiedziała miękko. - A ja chciałam ci podziękować. W ciemności nie widział jej dokładnie, ale jego pamięć nie potrzebowała przypomnień. Paliły go mroczne żądze. Modlił się o dość siły, by im nie ulec. Nie był ani trochę lepszy od mężczyzny, który mu ukradł Brennę, bo w obecności Iseult, narzeczonej innego, nie potrafił utrzymać w ryzach swego ciała. Znowu przytknęła kubek z miodem do jego ust. - Kiedyś byłeś wojem, prawda? - To było dawno temu. - Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak walczył. - Moja przeszłość jest i pozostanie pogrzebana. - Nawet jej nie zamierzał wyjawić tej tajemnicy. - Wracaj do domu, pani, tam jest twoje miejsce. To były jego ostatnie słowa. Iseult musi zrozumieć, że między nimi nic się nie wydarzy. Davin miał ochotę walnąć pięścią w palisadę. Gdy ujrzał czerwoną opuchliznę na pięknej twarzy Iseult, wpadł we wściekłość, a kiedy zobaczył ją z Kieranem, coś w nim pękło. Wprawdzie narzeczona wyjaśniła, że to najeźdźcy ją pobili, ale on nie mógł niczego innego wymyślić, jak tylko ukarać człowieka odpowiedzialnego za wyprowadzenie jej z grodu. W tej chwili jeszcze nie wiedział, kiedy uwolni Kierana.
132 Michelle Willingham Brzask wstawał nad grodem, a Iseult nie odezwała się do niego od wczorajszego popołudnia, nie wieczerzała też z nim. Dlaczego go prowokowała? Dlaczego poszła do puszczy z Kieranem, człowiekiem, którego, jak sama twierdziła, nie lubi? Jego podejrzenia rosły. Choć wierzył Iseult, wszak nigdy nie kłamała, nie miał ochoty uwolnić niewolnika. Zauważył ruch przy wrotach. To Cearul wciągał jakieś ciało do środka. Rozpoznał barwy Sullivanów. Jego ludzie przywieźli martwego zakładnika i teraz czekali na rozkazy. - Okryjcie ciało - powiedział ludziom. - Odeślemy je Sullivanom. Davin skierował się do miejsca, które niedawno pokazał Iseult. Wyobraził sobie ich dom, szczebiot dzieci. Oczami duszy widział każdy szczegół. Od trzech lat był w niej zakochany. Nie wiedziała, że właśnie wtedy odwiedził jej klan w wieczór Święta Majowego. Brał udział w obchodach, nie spuszczając z niej oka. Była córką kowala, ale nigdy nie widział piękniejszej dziewczyny. I kiedy tej nocy wzięła sobie kochanka, przeklinał sam siebie, że się do niej nie odezwał. Może wybrałaby jego? Skrył twarz w dłoniach. Była wściekła za uwięzienie Kiera-na i wątpił, czy mu wybaczy. Chyba że go uwolni. Niechciał tego zrobić, bo podejrzenia nie dawały się uśpić. Jednakże mówiła prawdę. Obrażenia na jej twarzy nie były dziełem snycerza. Z ciężkim sercem podszedł do zagrody zakładników i uwolnił Kierana. - Przemawiał przeze mnie gniew. - Nie miał zamiaru przepraszać niewolnika, ale dodał: - Obroniłeś ją, za co jestem ci wdzięczny, ale trzymaj się z dala od Iseult. -Taki mam zamiar - powiedział Kieran lodowatym głosem. Davin mu uwierzył, lecz mimo to nie chciał, żeby zbliżał
Wojownik 133 się do jego narzeczonej. W ogóle myśl o jakimkolwiek mężczyźnie przebywającym sam na sam z nią ponad wszelką miarę rozbudzała jego zazdrość. - Skończ skrzynię. Masz na to dwa tygodnie. Przez trzy dni Kieran ciężko pracował. Wyciął z dębowego pnia deskę i wstawił ją w miejsce uszkodzonej. Do tej pracy potrzebne były pewna ręka i odpowiednia siła. Ramiona go bolały, ale ból przyjmował spokojnie. Kiedyś taka robota nie wymagałaby tyle trudu, mógł godzinami pracować bez znużenia. Wiedział, że nim w pełni odzyska siły, minie sporo czasu. Kiedy zaatakowano Iseult, zabiłby wszystkich trzech napastników, gdyby miał dawną moc. Teraz z trudem wybronił jedną kobietę. Wstydził się tego. Kiedy tu przybył, planował, że wtopi się w otoczenie jako bezimienny niewolnik, okazało się to jednak niemożliwe. Tak długo prowadził ludzi do walki, że dowodzenie stało się jego drugą naturą. Ludzie oczekiwali po nim przywództwa i podejmowania decyzji, nieraz bardzo trudnych, wymagających determinacji i odwagi, których innym brakowało. Ojciec wychowywał go na swego następcę. Był to nienawistny ciężar. Nigdy nie chciał być przywódcą. Kiedy popadł w niewolę, miał nadzieję, a nawet pewność, że ojciec i ród upomną się o niego. Pocieszał Egana, mówił, że nie ma czego się bać. Lecz nikt nie przyszedł. To było okropne wspomnienie, ale przeszłość nie miała już znaczenia. Stali się dla niego równie martwi, jak on dla nich. Dużo myślał o tym, dokąd pójdzie. Odpowiedź nadeszła poprzedniego wieczoru. Resztę życia spędzi na wędrówce po całej Irlandii. Będzie pomagał tym, którzy nie mają możliwości się bronić, zabijał tych, którzy krzywdzą niewinnych.
134 Michelle Willingham Wojownik Rozprostował palce, po czym zacisnął je w pięść. Przez każdy tydzień pokuty, który jeszcze mu pozostał, będzie odbudowywał siły, które utracił Poprzedniego wieczoru słyszał, jak ludzie mówili o wikingach. Davin chciał wprawdzie bronić swego klanu, ale Kieran wątpił, czy gród był na to przygotowany. W wielu miejscach palisada była za słaba, żeby wytrzymać atak wyćwiczonych w bojach napastników. Wiedział o tym doskonałe, bo przygotowując się do ucieczki, zbadał dokładnie każde miejsce w Lismanagh. Było mu obojętne, czy najeźdźcy zniszczą ten gród. Nie przejmował się losem ludzi Ó Falveyów, a kierując się doświadczeniem, nie wróżył im dobrze. Cearulowi i jego pobratymcom brakowało rozwagi, kierowali się głównie impulsem, a nie rozumem. Porywczy, butni i nieprzezorni. Zostaną zabici w parę chwil, a ich niewiasty porwane. Zamknął oczy, myśląc o Iseult. Gdyby go przy niej nie było, zostałaby branką. Pewni zażądano by za nią okupu, ale i tak posłużyłaby za zabawkę chutliwym wojom. Rozpamiętywał napaść i to, że zdołał obronić Iseult. Egana nie uchronił przed śmiercią. Chciała, żeby wziął ją w ramiona, pocieszył i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Nie potrafił się na to zdobyć. Odtrącił ją. A jednak wiedział, że każda chwila pobytu w Lismanagh wiązała go z Iseult niewidzialną nicią. Niech to diabli porwą. Davin był za nią odpowiedzialny, a nie on. To Davin, jej przyszły mąż, powinien ją ochraniać. Przyszłość Iseult nigdy nie będzie należała do niego, bo kiedy odzyska wolność, zostawi za sobą przeszłość. Wyszedł na dwór i odetchnął porannym powietrzem. Jego spojrzenie zatrzymało się na Iseult, 135 która stała przed chatą Murine. Niezwiązane włosy spływały na plecy. Była boso, a różowe giezło i wierzchnia suknia przylegały do szczupłej postaci. Nagle spotkała jego wzrok. Na jej twarzy odmalowała się troska, wyraźnie martwiła się o niego. Nie odwróciła się, jak powinna, on też tego nie zrobił. Czerpała deszczówkę z beczki, a on zmusił się, by wejść z powrotem do chaty. Usiadł na ławie, wziął w rękę dłuto i zaczął je ostrzyć na osełce. To bezmyślne zajęcie miało odwrócić od niej jego myśli. Już niebawem skończy się niewola, a wtedy opuści Lismanagh i powędruje na wschód. I zacznie życie od nowa.
Rozdział jedenasty Parę dni później, o zachodzie słońca, naczelnik klanu Ala-star Ó Falvey zwołał wszystkich mężczyzn przed swój dom. Po dyskusji rada podjęła decyzję. Wojowie ruszą na spotkanie wikingów, a jeśli sytuacja na to pozwoli, zaatakują ich. Uznano, że nie należy czekać, aż wróg uderzy pierwszy. Davin stał u boku ojca. Nie było mu lekko na duszy. Wyrastał z tymi wojownikami, znał ich wszystkich z imienia, a jutro wielu z nich zginie. - Wyjdziemy o brzasku - postanowił Alastar. - Wikingowie są niebezpiecznie blisko naszych ziem. Musimy ruszyć do walki. Kto z was z orężem w ręku wyruszy w pole, bf ochronić nasze niewiasty i dzieci? Mężczyźni głośnymi okrzykami wyrazili ochotę. Davin przyglądał się tłumowi, aż zatrzymał wzrok na Iseult i stojącą obok niej Niamh. Były strapione i zaniepokojone. Zwłaszcza Niamh patrzyła na niego nieżyczliwie, jakby obwiniała go za najazd wikingów. Wcale nie rwał się do walki, był to jednak jego obowiązek. Tylko wyrostki, jak Orin, oraz starcy pozostaną na miejscu. Taktyka walki miała polegać na tym, że wojowie, w tym i Da-
Wojownik 137 vin, uformują tarczę wokół grodu, by najeźdźcy nie dostali się do środka. Uznano, że w polu łatwiej będzie pokonać wroga, niż dawać mu odpór zza palisady. Alastar Ó Falvey dzielił ludzi na grupy, formując oddziały piechoty i łuczników, zgodnie z inklinacjami wojów. Panował bojowy nastrój, z zapałem zbrojono się w topory, dzidy i łuki. Davin wybrał miecz. Neasa zwołała niewolników i nakazała im przygotować ucztę dla wojów. Przyniesiono beczki piwa i jak to przed bitwą, każdy mógł pić do woli. Davin nalał sobie kubek, drugi wziął dla Iseult. Chciał być z nią sam, wziąć w ramiona, pocieszyć, wyczuł jednak jej wahanie. Nie wybaczyła mu, że zakuł Kierana. Co jeszcze mógł uczynić, by odzyskać jej przychylność? Był przekonany, że jego klan wygra wojnę, bardzo mu jednak zależało, by wyruszyć w pole z czystą myślą i sercem, a to, że dzieliła ich uraza, było jak ciemna chmura na niebie. - Napijesz się piwa? - Podał jej kubek. Przyjęła poczęstunek, zmuszając się do uśmiechu. Davin popatrzył na Niamh i skinął w stronę drzwi. Nim wyszła, spełniając jego niemą prośbę, obrzuciła Davina gniewnym spojrzeniem. Chciał coś powiedzieć do Iseult, cokolwiek, by przerwać niezręczną ciszę. Martwił go jej chłód, nieprzystępność. - Opuchlizna znika. - Natychmiast pożałował, że to powiedział. Po co przywoływał straszne wspomnienia? - Tak. - Wolno sączyła piwo, zamknięta w sobie, jakby nieobecna. Gdzie błądzi myślami? - zachodził'w głowę. Dlaczego z rozmysłem ucieka wzrokiem? Delikatnie położył jej rękę na ramieniu. Nie, nie cofnęła
138 Michelle Willingham Wojownik się... lecz co z tego. Jakby dotykał obcej kobiety. Iseult nigdy nie objęła go pierwsza, nie pocałowała. Myślał, że to przez Murtagha, przez to, co jej uczynił, teraz jednak zastanawiał się, że może to jego wina. Czyżby go nie chciała? Nigdy by się jej nie narzucał, gdyby wiedział, że nie czuła w sobie takiego pragnienia. Zarazem nie wyobrażał sobie jednak, by mógł ją stracić. Wolałby żyć z nią w celibacie, byle tylko była u jego boku. - Ruszamy o brzasku - powiedział cicho. - Wygramy, wierzę w to głęboko, ale... - Przerwał na moment. - Iseult, nie podoba mi się to, co jest między nami. Wciąż boczysz się na mnie. - Przesunął rękę na jej kark. Wreszcie spojrzała na niego. - Boję się, Davinie. Dlaczego musicie z nimi walczyć? - Bo naszli naszą ziemię. Musimy bronić klanu, ja i inni wojowie. Nie pozwolimy, by wróg zabrał nam wszystko. Ciebie też, miła... - A kto pozostanie tutaj, żeby nas bronić, kiedy ty i twoi ludzie padniecie w boju? - Tak się nie stanie, zapewniam, cię, Iseult. Wygramy. - Ku swemu zdumieniu dojrzał w jej oczach brak wiary. Dlaczego mu nie ufała? Nie wierzyła w moc oręża klanu Ć^Fab/eyów? - Skąd ta myśl, że pozwolę, by coś ci się stało? - Gdyby mnie pojmali, poszedłbyś mnie szukać? - Naturalnie. - Jak mogła tak bardzo nie pokładać w nim wiary? - Nie spocząłbym, aż przywiózłbym cię z powrotem do domu. Nigdy w to nie wątp. - Przygarnął ją do siebie, lecz nie oddała uścisku. - Jesteś dla mnie wszystkim, Iseult. Nigdy bym nie przestał cię szukać. - Tyle że chcesz, bym przestała szukać syna - oskarżyła go zimnym jak lód głosem.
139 A więc o to chodziło. Niemal odetchnął z ulgą, bo wreszcie mógł złagodzić jej gniew. - Jak załatwimy sprawę z wikingami, będę go szukał wraz z tobą, jak długo tylko zechcesz - zapewnił. Miał nadzieję, że Iseult zaniecha poszukiwań, ale na to trzeba czasu. Wątpił, czy kiedykolwiek znajdą chłopca w tak wielkim kraju jak Irlandia. Dotąd nie natrafiono na żaden trop. I Davin wcale nie był tym rozczarowany. Nie był ojcem Aidana i cały aż wzdragał się na myśl, by miał ujrzeć syna nie z jego krwi. Tylko by mu przypominał, że Iseult przed nim oddała swe ciało innemu. Wiedział, że zazdrość, a już szczególnie zazdrość o przeszłość, jest czymś złym, ale nie potrafił się jej wyzbyć. - Kiedy wrócisz, odwiedzisz targi niewolników? - spytała. - Po co? - Chcę wiedzieć, czy ktoś sprzedał Aidana w niewolę. Jeśli tak było, może są jakieś zapiski. - To było prawie rok temu. Nie wiem, czy jeszcze będą jakieś ślady. A już zapiski... - Znów umknęła wzrokiem, zapadała się w siebie. Wiedział, że jego szanse katastrofalnie maleją, więc szybko dodał: - Jednak spróbuję. - Przysięgnij. - Przysięgam. - Był gotów zrobić wszystko, byle ją zatrzymać. Ujął jej dłoń, gładził zimne palce. - Jeśli tylko są jakieś ślady, znajdę je. Iseult ścisnęła jego dłoń. - Mam taką nadzieję. Niamh nie mogła pojąć, dlaczego mężczyźni tak rwą się do bitki. Przecież nikt ich nie zaatakował, krążą tylko jakieś pogłoski. Lecz i tak wojowie wyruszą w pole. I wielu z nich nie wróci.
140 Michelle Willingham Wojownik Patrzyła, jak przejeżdżali, wreszcie jej wzrok padł na Davina Ó Falveya. Był piękny nie jak zwykły człek, lecz złocisty bóg. Ten bóg nigdy jej nie zauważał, chociaż wychowywała się tu od sześciu lat. Była jak jego siostra, zawsze blisko niego, i zarazem jakby nieobecna.. Przejechał obok niej ze wzrokiem utkwionym w wojów. Sprawdzał, czy każdy ma broń i prowiant. Serce ją zabolało, że może zginąć. - Davinie! - Zebrawszy spódnice, zaczęła biec. Uśmiechnął się mile, jak cło dziecka. - O co chodzi, Niamh? Chciała zawołać, by nie jechał, nie opuszczał ich... Lecz musiał. To był jego obowiązek, wszak kiedyś miał stać się głową klanu. Kiedy nie mogła wykrztusić słowa, pochylił się ku niej. - Chciałaś czegoś? Tak... a już najbardziej ciebie, kołatało jej w duszy. - Chcia... chciałam ci tylko życzyć szczęścia - udało jej się wykrztusić. - Nie pozwól, by cię zabili. Stłumił śmiech i odparł z powagą: - Spróbuję, Niamh. - Iseult byłaby zrozpaczona, gdyby cię straciła. - Ja byłabym zrozpaczona, dodała w duchu. Wziął ją pod brodę. - Nic mi się nie stanie, Niamh. Wrócę, jak tylko odpędzimy najeźdźców. -Tak... czekam... wszyscy czekamy. - Odeszła. Wielkie nieba, dlaczego przy Davinie zawsze robiła z siebie takiego głuptasa? A przecież nie była jakąś tam niezgułą. Miała ochotę walić głową w ścianę. Zauważyła, że obserwuje ją niewolnik. Jego czarne oczy
141 dostrzegły to, czego nikt inny nie zauważał. Jej skrywaną miłość. Oblała się rumieńcem. Po chwili spostrzegła, że niewolnik zapatrzył się gdzie indziej. Na Iseult. Wielki Boże, tę spojrzenia, które wymienili, wystarczyłyby do podpalenia całego grodu! Iseult machała wojom, niby żegnała Davina, lecz tak naprawdę chłonęła spojrzenia Kierana. Niamh miała więc o czym myśleć. Po odjeździe mężczyzn w grodzie zapanowała trudna do zniesienia atmosfera. Iseult próbowała się krzątać jak każdego dnia, ale nie mogła się skupić. Kobiety kręciły się na dworze, rozglądając się niespokojnie, jakby wypatrywały wikingów, którzy zaraz wyjadą zza wzgórza, potrząsając dzidami i wznosząc wojenne okrzyki. Przechodząc obok otwartych drzwi chaty snycerza, Iseult dojrzała Kierana. Pracował nad skrzynią posagową, skupiony, uważny, jakby niepomny grożącego niebezpieczeństwa. Jak ktoś mógł pracować w takiej chwili? Kieranowi, jak i pozostałym niewolnikom, nakazano zostać na miejscu, lecz tamci lękali się o przyszłość. W Lismanagh wiedli całkiem znośne życie i bali się zmiany na gorsze. Przeszła jeszcze parę kroków i stanęła. Jeśli Davin ze swymi ludźmi nie zdoła pokonać wikingów, gród padnie ich łupem, a ona wraz z innymi bądź zginie, bądź na zawsze straci wolność. Przekonała się już jednak, że Kieran jest wspaniałym wojownikiem i na pewno wie, jak bronić grodu. Wróciła do jego chaty, stanęła w drzwiach. - Zasłaniasz mi światło, pani - rzekł ostro, pracując dłutem nad skomplikowanym wzorem na brzegu skrzyni.
142 Michelle Willingham Wojownik Interesowała go więc tylko praca. Czarne włosy zwią rzemykiem, tunikę włożył byle jak, mimo to Iseult nie mogła oderwać od niego oczu. - Czemu nie pracujesz na dworze? Miałbyś tam lepszej światło. - Będzie padać, a to może zaszkodzić drewnu. Zacisnęła usta. - Jak możesz tak spokojnie rzeźbić, kiedy wszyscy lękają I się napaści? - Cóż mogę na to poradzić? - Wyżłobił w dębinie następny rowek i posmarował masłem. - To nieprawda! Wiesz, jak bronić grodu. Odłożył szmatę i spojrzał na Iseult. Był rozdrażniony, wyraźnie pragnął, by sobie poszła, przestała mu wadzić. Nie odeszła. Musiał jej pomóc. - Czego ode mnie chcesz, pani? - Zadbaj o bezpieczeństwo grodu, gdyby Davinowi i jego i ludziom się nie powiodło. - Wiedział, jak zorganizować obro- i nę, była tego pewna. Gdyby tylko wyszedł z chaty i przyłączył się do innych, czułaby się bezpieczniej. - Jeśli Davin nie powstrzyma wikingów, cóż ja mógłbym zrobić? Gdy wziął następny kawałek drewna, zacisnęła pięści. - Nie wierzę ci... ale... tak, tchórz cię obleciał! - prowokowała go, drażniła ambicję, próbowała wyrwać z apatii, spokojnej rezygnacji. Kieran wstał gwałtownie, oczy błysnęły drapieżnie. - O nie. Tchórzem nie jestem! Osiągnęła więc cel. Teraz tylko kuć żelazo, póki gorące. - Wszyscy snują się po grodzie, boją się, ale nikt nie wie, jak zorganizować obronę - mówiła żarliwie. - A ty wiesz.
143 Davin powierzył to zadanie Orinowi i innym niedorostkom, ale co oni mogą. - Starszyzna im doradzi. Dlaczego unikał walki? Błagalnym gestem położyła rękę na jego dłoni. - Pomóż nam, Kieranie. Młokosy nie potrafią się zorganizować, starszym brak energii, a wszyscy liczą na Davina. Jeśli wygra, nic się nie stanie, lecz... Jego ciepła skóra poruszyła jej zmysły. Sięgnął dłonią do policzka Iseult, pogładził po włosach. Nogi się pod nią ugięły. Chciała mu zarzucić ręce na szyję i znów poczuć smak jego pocałunku. Myśleć tak było grzechem, ale nie potrafiła przestać. Opuścił dłoń na jej ramię, a potem ją cofnął. - Niech Davin z wojami spełni swój obowiązek. Kiedy będzie po wszystkim, zapomnisz o swych obawach, pani. Nie była tego taka pewna. Jej wiara w narzeczonego doznała wielkiego uszczerbku. Wczorajszy wieczór spędziła z Davi-nem, ale czuła w sobie tylko pustkę i zawód. To prawda, chciał dać jej wszystko, co tylko możliwe, a jednak nie potrafiła się zmusić, by go pragnąć. Już nie wiedziała, czy powinna zgodzić się na to małżeństwo. Nim coś zrodziło się między nimi, a już się zepsuło, tak można by to najlepiej określić. Davin był uczciwym i dzielnym człowiekiem, a jednak nie potrafiła mu bezgranicznie zaufać, z poczuciem ulgi złożyć swój los w jego ręce. A tak przecież powinno być między mężem a żoną. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Davin zasługiwał na kobietę, która pokocha go bezgranicznie, a nie na taką, która kochać nie potrafi. Wiedziała, że pożądanie, które budził w niej Kieran, było
144 Michelle Willingham Wojownik jedynie zakazaną pokusą, lecz jego bliskość uświadamiała jej to, czego nie czuła do Davina. Przyszła tutaj, mając nadzieję, że Kieran obejmie przywództwo i powie jej, co trzeba robić. Poznała jego waleczność i umiejętności. W razie ataku wikingów był jedyną nadzieją dla mieszkańców grodu... i dla niej. - Nie ukrywaj się, Kieranie. Potrzebujemy ciebie. Oparł się o odrzwia. - Nie jestem bohaterem. Nie ubieraj mnie w jego szaty, pani. Kieran wiedział doskonale, że jak najprędzej musi opuścić Lismanagh. Nie mógł z tym dłużej zwlekać, bo inaczej weźmie Iseult do łoża. Opętała go tak, jak żadna inna kobieta, a sama jego obecność była dla niej niebezpieczna. Chciała, by jej bronił, został jej rycerzem. Bogowie, czyżby nie wiedziała, o co prosi? Nie potrafił uratować własnego klanu, przegrał sromotnie, więc dlaczego miałoby być inaczej z 0 Falveyami? Będzie lepiej, jeśli ich zostawi. Naszła go wizja, że napastnicy porywają Iseult. Wiedział, jaki wtedy los by ją czekał. Poczuł narastającą furię... i otrzeźwił go ból. Tak mocno ściskał nóż, że skaleczył sobie kciuk. Nie powinien mieszać się do tego. Wiedział, jak walczą wikingowie. Bezwzględni, cyniczni, ogarnięci żądzą" mordu, rabunku i gwałtu, nie znali żadnych rycerskich zasad. Ci, którzy naiwnie trzymali się starych reguł walki, skazani byli na klęskę, na śmierć, a ich kobiety i dzieci na zatracenie. Spojrzał na drewniana figurkę przedstawiającą brata. Egan był ich ofiarą, taki sam los czeka mieszkańców Lismanagh. Po prostu odejdź. Nie przejmuj się nimi, nakazywał rozum. Napad będzie świetną okazja do ucieczki. Nikt nie zauważy
145 jego nieobecności, a po walce, po zdobyciu grodu przez wikingów, sprawa przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Zgromadził trochę pożywienia, miał hubkę, krzemień i nóż. Dość, żeby przeżyć. „Potrzebujemy ciebie" - powiedziała Iseult. Wobec błagalnego wyrazu jej twarzy runęły wszystkie powody do odejścia. Czy może się odwrócić od niej i pozwolić, by stała się jej krzywda? Do Ucha z nią, że też w to wszystko go wplątała. Przeklinając, rzucił przygotowane rzeczy pod ścianę. Gdyby miał pozwolić na zaszlachtowanie klanu, nawet nie kiwnąć palcem, czyż byłby lepszy od napastników? Uzbroił się w parę noży, wzmagając w sobie wojennego ducha. Gród był bezbronny, nieprzygotowany na atak. Musiał to zmienić. Na zewnątrz było nienaturalnie cicho. Zniknęły chmury, jasne słońce oblewało blaskiem świat. Orin i mąż Murine, Hagen, staU, trzymając dzidy. Twarz chłopca była umazana ziemią, wzrok błędny. Był sparaliżowany strachem. - Są wieści? - zapytał Kieran. - Żadnych. Nie podoba mi się to - odparł Órin. - Czy nie powinni być już z powrotem? - To tylko parę godzin! - Kieran kiwnął małej grupce ludzi, którzy stali za murem. - Mam pomysł, jak wzmocnić naszą obronę, Orinie. Gdybyś zechciał, mógłbyś mi pomóc. Chłopiec rozpromienił się. Nagle jakby przybyło mu lat, wzrok zmężniał, plecy rozprostowały się. - Co trzeba zrobić? - Potrzebuję oleju, dużo oleju. I paru ludzi do wykopania rowu. Oczy Hagena rozbłysły, wymienił z Kieranem porozumiewawcze spojrzenie.
146 Michelle Willingham - Na co nam olej? - dopytywał się Orin. - Tylko go przynieś, chłopcze - polecił Hagen. - Będę miał baczenie, a ty zajmij się, czym trzeba. Iseult, która stała wraz Niamh, ściskała w dłoni mały nóż. Taki wymyśliła oręż na miecze wikingów. - Nie zniosę tego czekania - powiedziała z desperacją. - Ja też nie. - Niamh uzbrojona była w dzidę. - Nawet nie wiem, jak się tego używa. Prędzej ukłuję woja w kolano niż w serce. Jeśli w ogóle będę miała szczęście go ukłuć. Iseult wciąż była zła się na Kierana, że odmówił pomo cy. A czego oczekiwała? Że niewolnik pokieruje obroną? By-; ła pewna, że kiedyś był wojem, i to niepoślednim, lecz czasy! i ludzie się zmieniają... - Co oni robią? Niamh wskazała Kierana i Orina, którzy nieśli baryłkę. Wyszli z nią poza obwałowanie, a Hagen pozwolił im na to, zagadał coś nawet z uśmiechem. - Zamierzają posłać wikingom piwo? - zdumiała się Iseult. Kiedy po dwóch godzinach wracali, Kieran bez wysiłku niósł baryłkę na ramieniu. - To raczej nie było piwo - skomentowała Niamh. A Orin aż tryskał energią, nie było śladu po wylęknionym młodziku. Iseult zadrżała pod przenikliwym spojrzeniem Kierana. - Dobrze się czujesz? - spytała Niamh. - Masz rumieńce. - Potem spojrzała na Kierana. - Iseult? - W jej głosie zabrzmiało podejrzenie. - To nic - upierała się, ale jej policzki pałały. Czyżby Kieran zmienił zdanie? Chciałaby w to wierzyć, lecz jest taki nieprzewidywalny. - Pójdę się dowiedzieć, co zrobili. Niamh spojrzała na nią z troską.
Wojownik 147 - Uważam, że nie powinnaś się do niego odzywać. Gdyby się Davin o tym dowiedział... - To niewolnik, Niamh. Nic więcej. - Gdyby to powtórzyła więcej razy, może wreszcie by w to uwierzyła. Przeszła przez majdan i stanęła przed Kieranem. Dzień był wprawdzie jasny, ale na niego padał jakby jakiś cień. Czarne włosy sięgały ramion, policzki pokrywał zarost, cera ogorzała od wiosennego słońca. Gdzieś zniknął skatowany i zagłodzony nędzarz wart jedynie litości, jego miejsce zajął twardy, zdeterminowany mężczyzna. - Myślałam, że nam nie pomożesz. - Powiedziała to ostrzej, niż zamierzała. - To znaczy jeśli właśnie zmieniłeś zdanie. -Była zła na siebie. Dlaczego tak bardzo ją onieśmielał? Bez słowa postawił baryłkę na ziemi. Iseult z każdą chwilą czuła się coraz bardziej głupio. Kieran odwrócił się i wszedł do chaty snycerza. Mogła albo pójść za nim, albo zostać. Rozejrzała się wokół, czy nikt jej nie widzi, i ciekawość wygrała z rozsądkiem. Kiedy weszła do środka, Kieran zasłonił drzwi. Intensywna ciemność była przytłaczająca. Tylko żar z kominka dawał trochę światła. - Co zrobiłeś z baryłką? - zapytała - To co było trzeba. Choć nie wiem, czy się przyda. Nie miał zamiaru nic powiedzieć. Jej rozdrażnienie rosło. - Cieszę się, że posłuchałeś sumienia. - Nic podobnego. Nikt z nich mnie nie obchodzi - rzekł zmysłowym, niskim głosem. Czyżby robił to dla niej? Jej serce zaczęło mocniej bić i zaraz cofnęła się ku drzwiom. Nagle wystraszyła się tego sam na sam z Kieranem. - To kto cię obchodzi? Siebie masz na względzie?
148 Michelle Willingham Rozwiązał tasiemkę na jej warkoczu, rozplecione włosy ; spłynęły na plecy. Jego milczący gest nie był tą odpowiedzią, której się spodziewała. Ciemnobrązowe oczy patrzyły na nią z nieskończonym głodem pożądania. Iseult poczuła równie potężny żar w sobie. Wiedziała, że musi stąd wyjść. - Zostanę tak długo, aż będziesz bezpieczna, pani, a potem odejdę. - Szorstką ręką ujął ją pod brodę. Zamknęła oczy, uszczęśliwiona jego dotykiem. - Uciekaj, Iseult - szepnął. -Uciekaj, jeśli masz dość odwagi. - Dlaczego? - wyjąkała. - Bo jak tu zostaniesz, pocałuję cię na pożegnanie. Rozdział dwunasty Przez głowę przebiegało jej mnóstwo myśli, powodów, dla których pozostanie byłoby błędem. Kieran był niewolnikiem, a ona narzeczoną innego mężczyzny. A jednak to wszystko nie było takie proste, takie oczywiste. Czy powinna poślubić Davina? Nie kochała go, ale wiedziała, że będzie dobrym małżonkiem, a ona była gotowa zostać dobrą, uczciwą i starowną żoną. Tyle że jej wątpliwości ostatnio wciąż narastały. Coś się psuło w tym mądrze wymyślonym układzie, głównie dlatego, że Davin nie pragnął odnalezienia Aidana. W każdym razie nie pragnął tego równie mocno jak ona, tolerował jedynie jej wysiłki. Był nawet gotów pomóc, ale... Kieran nie składał żadnych obietnic, nie wspominał też 0 tym, co się działo między nimi. Tylko gwałtowny pociąg 1 pożądanie, ale niewiele więcej, może zgoła nic. Zamierzał uciec, gdy tylko nadarzy się okazja, i Bóg jeden wiedział, że Iseult go nie zatrzyma. Dlaczego patrzył na nią w taki sposób? Jakby chciał ją rozebrać do naga i napełnić sobą. - Ani trochę o mnie nie dbasz - wyszeptała, kiedy podszedł bliżej.
150 Michelle Willingham - Gdyby to była prawda, odszedłbym o brzasku. - Zaczął rozplatać jej warkocz. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem. - Dotknął jej czoła, powiek, policzka. - Oddałem w drewnie twój charakter, pani. I starałem się wygnać cię z mych myśli. - Pocałował ją w usta. Mogła odsunąć się od niego, ale obezwładniło ją dotknięcie jego warg. Pachniał drewnem, czystym zapachem świeżych strużyn, a ten pocałunek nie pozostawiał miejsca na skruchę. Poddała się więc pragnieniom. Oplotła ramionami jego szyję, a Kieran mocno ją przytulił. Poczuła, jak bardzo jest podniecony, a jej ciało odpowiedziało na to wezwanie. Bezwiednie złapała jego dłoń, pieszczącą, czułą i mocną. Chciała, żeby jej dotykał, żeby wypełnił ziejącą w niej pustkę. - Chryste - wyszeptał, całując jej szyję. Zsunął suknię z ramion Iseult, pieścił piersi, całował, a ona nie mogła już dłużej tego znieść, bolesna rozkosz, zapowiedź prawdziwej rozkoszy. Kiedy się od niej oderwał, drżała na wpół przytomna. Jeszcze nigdy tego nie przeżyła z żadnym mężczyzną. Miała ochotę płakać, bo tak powinna czuć się przy Davinie. Kieran milczał, tylko jego ręce wciąż pieściły Iseult. Ujął jej piersi, zanim na powrót podciągnął suknię na ramiona. - Do widzenia, moja piękna - szepnął, całując ją po raz ostatni. ' Gardło miała ściśnięte, była bliska płaczu. Rozpalone ciało krzyczało z niespełnienia. Lecz Kieran odsunął się od niej. Gdy na dworze rozległy się krzyki, Iseult nerwowo spojrzała na drzwi. - Zostań tu - zaordynował Kieran. - Nie wychodź, aż będzie bezpiecznie.
Wojownik 151 Chwycił nóż i wyszedł na dwór w oślepiające słońce. W oddali ujrzał limę wojów z klanu Ó Fah/eyów, a za nimi szeregi wroga. Kieran natychmiast skoncentrował się na sytuacji. Miejsce kochanka zastąpił w nim rycerz. Musiał ocalić Iseult! A potem? Potem uciec. Podszedł do skraju palisady, obserwując odbywającą się bitwę. Siły wroga były mniejsze, niż się spodziewał. Wikingów było około trzydziestu piechurów i trzech jeźdźców. Kieran osłonił oczy, by przyjrzeć się ich uzbrojeniu. Przeważały włócznie i łuki, natomiast niewielu miało siejące potworne zniszczenie topory wojenne o dwóch ostrzach. Nosili hełmy wzmocnione żelazem i wielkie drewniane tarcze z ozdobnymi, żelaznymi guzami pośrodku. Prowadził ich jeździec, który próbował porwać Iseult. Ten sam zakładnik, który dał się złapać, żeby lepiej się przyjrzeć zabezpieczeniom grodu. Ubrany był w zbroję wikingów, był jednym z nich. Kieran błyskawicznie dopracował plan obrony. Kiwnął na Orina i Hagena, po chwili spotkali się przy bramie. - Potrzeba nam łuczników. He mężczyzn i kobiet dobrze strzela? Hagen wzruszył ramionami. - Może z tuzin, nie więcej. Wśród chłopców znajdziemy całkiem niezłych. Kieran skinął w stronę murów. - Jedyna nadzieja, by przeżyć atak, to wystrzelać jak najwięcej wikingów. Trzeba uważnie mierzyć, nie strzelać raz za razem, bo można trafić w naszych ludzi. Celować w tych, którzy zmierzają do grodu, by żaden wiking nie dostał się do środka. Hagen wydał rozkazy, a Orin podał Kieranowi łuk i kołczan. Kieran wrócił do chaty, gdzie czekała Iseult. Zaplotła z po-
152 Michelle Willingham Wojownik wrotem włosy i uporządkowała odzienie. Wyglądała na całkowicie opanowaną, tylko nabrzmiałe wargi świadczyły o pocałunkach. Zanim się odezwał, rzuciła mu się w ramiona i mocno objęła. Choć wiedział, że nigdy nie będą razem, cieszył się tąi chwilą. Gładził plecy Iseult, wyobrażając sobie, że pieści nagą j skórę. Ponad wszystko na świecie pragnął połączyć jej ciało ze swoim, razem dojść do spełnienia. W głowie kłębiły mu się i tysiące powodów, dla których musi jej poniechać, lecz i tak ; jedyne, czego pragnął, to zaciągnąć ją w głąb chaty i zaspokoić pożądanie. Do diaska, ona sprawiła, że znów pragnął żyć. Zmusił się, by wypuścić ją z ramion. Oparła dłonie na jego piersi i zapytała: - Co się dzieje? - Lada chwila nas zaatakują. Jak strzelasz z łuku? - Niezbyt dobrze. - Postaraj się. Musimy uderzyć, nim dojdą pod mury. Jedyna nadzieja w łukach, bo jeśli wedrą się do środka... - Znalazł kawałek płótna oraz małe naczynie z olejem i schował do sakiewki u pasa. Iseult pobladła gwałtownie. - Co z Davinem i resztą? Polegli? - Nie wiem. - Była tak przerażona, że znów wziął ją w ramiona, pogłaskał po włosach. - Nie pozwolę, by<:ię skrzywdzili. - Lecz i tak chcesz odejść. - Dopiero jak z tym skończymy. - Bo tak trzeba. Choć przysiągł, że pozostanie w niewoli do lata, nie mógł już dłużej dotrzymywać słowa, bo byłoby to niebezpieczne dla Iseult. Wyrzeczenie się jej było największą pokutą.
153 Uczył się na pamięć jej twarzy. Oczy Iseult będą go prześladować aż do śmierci. - Odczekaj trochę, a potem wyjdź. Szybkim krokiem wrócił na swoje miejsce przy palisadzie. Nie było śladu klanu Ó Falveyów, tylko wróg szykujące się do ataku. Przyłączył się do niego bardzo strapiony Orin. - Zginiemy, prawda? - Może. - Kieran okręcił grot strzały kawałkiem płótna i zamoczył w oleju. Wkrótce potem zobaczył Iseult, która szła po swój łuk i strzały. Na jej widok szarpnęło nim pożądanie połączone z żalem. Nie miał wyboru, musiał jej poniechać, bo jaką przyszłość mógłby jej zapewnić? - Co mam robić? - zapytała Iseult, podchodząc do niego. W dłoni ściskała łuk. - Naprawdę tak źle celujesz, pani? Uśmiechnęła się smutno. - Rzadko kiedy w coś trafiam. Wziął jedną z jej strzał, owinął grot płótnem i zanurzył w oleju. - Jak zbliżą się do pagórka, trzeba to zapalić i strzelić. Nawet jak trafisz w nogę lub ramię, ogień zrobi swoje. Z niepewną miną skinęła głową. - Orin, każ innym zająć pozycje wzdłuż palisady - zaordynował Kieran. - Wszystkie miejsca muszą być dobrze strzeżone. -1 przeżyjemy? - ze strachem spytał chłopak. Kieran założył strzałę na jego łuk. - To nasza wielka szansa. Jeśli wedrą się do grodu, szukaj schronienia między drzewami, nie walcz z nimi. Przyszli tu
154 Michelle Willingham Wojownik rabować i brać niewolników, nie zabijać. - Orin miał nietęgą] minę, był bliski załamania. Kieran położył mu rękę na ramieniu. - Skupiaj się tylko na jednym człowieku. Dasz radę. Jest; nas dosyć, by ich powstrzymać. Powietrze przeciął dziki okrzyk wojenny Wikingowie ru-1 szyli w stronę grodu. Odziani byli w skórzane zbroje i żelazne ! hełmy z osłoną na nos. Zaprawieni w bojach łupieżcy widzieli przed sobą łatwą zdobycz. Kieran odczekał, aż zbliżyli się dostatecznie, zapalił strzałę i wycelował w jednego z jeźdźców. Strzała ze świstem pomknęła do celu. Ugodzony wiking runął na ziemię. Nawet jeśli jeszcze żył, języki ognia dopełniały reszty. Iseult odwróciła głowę. Kieran posyłał strzałę za strzałą, ona jednak nie była w stanie walczyć. Nigdy nie zabiła człowieka, miałaby uczynić to teraz? Nagle wspomniała tę straszną chwilę, gdy została porwana i pobita. - Strzelaj - powiedział Kieran. - Nie pozwól, by zawładnął tobą strach, pani. Zapaliła strzałę, napięła cięciwę. Tak trzeba, powtarzała sobie w duchu, działając według wskazówek Kierana. Poczuła jego ciepłą dłoń na plecach. - Nie myśl, pani. Celuj i wypuść strzałę. A potem znowu. I znowu. Dotyk jego dłoni uspokoił ją, wstąpiła w nią moc. Choć nienawidziła tego, co zamierzała uczynić, wiedziała, że tak trzeba. Albo my ich pozabijamy, albo oni nas, powtarzała sobie. Mimo ciężkich strat, wikingowie wciąż nacierali, chroniąc się za tarczami. Ponieważ były z drewna, zajmowały się ogniem, lecz to ich nie powstrzymało. Byli coraz bliżej. Kieran spojrzał na Orina i rozkazał: - Teraz!
155 Iseult nie wiedziała, w czym rzecz. Kieran i Orin gorączkowo owijali groty płótnem i zanurzali w oleju. Nie zapalali ich jednak, tylko przygotowywali cały stos. Następnie, idąc wokół grodu, rozdzielili je między ludzi Hagena. Podniesieniem ręki Kieran dał znak, że mają zapalić strzały. Iseult patrzyła z podziwem, jak wszyscy go słuchali. Na świętą Brygidę, on nigdy nie był niewolnikiem. Dowodził klanem tak pewnie, jakby był Alastarem czy Davinem. Wszyscy instynktownie wyczuli w nim doświadczonego wodza, nikt nie oponował. Kiedy wydał rozkaz, żeby strzelać, wypuścili płonące strzały w trawę. Natychmiast pierścień płonącego oleju otoczył gród, tworząc nieprzebytą zaporę. Wikingowie stanęli jak wryci, a w tej samej chwili ludzie Davina pojawili się na ich tyłach i nie zwlekając, ruszyli do ataku. Kieran natomiast sprawnie kierował ostrzałem z grodu. Wygrywali bitwę. Iseult bolały ramiona od nieustannego napinania cięciwy. Spojrzała na Orina, który promieniał triumfem. Niegdzie jednak nie było widać Kierana. Była pewna, że skorzystał z okazji, by odejść. Nawet się z nią nie pożegnał, tylko zostawił za sobą pustkę Iseult zmusiła się do wypuszczania strzał. Musiała walczyć, chronić gród, a to, że jej serce obumierało, nie miało znaczenia. Będzie jeszcze miała czas na rozpacz i łzy. I to dojrzała Kierana. Był za murem, walczył w polu. Uzbrojony w nóż i pochodnię, właśnie zmagała się z rosłym wikingiem, olbrzymem niemal. Sam szczupły i nadzwyczaj sprawny, unikał ciosów zabójczego miecza. Nagle cisnął pochodnią, godząc w twarz wroga, i dopadł go błyskawicznie, zanurzając nóż w serce. Pochwycił miecz i wyrąbał sobie drogę do wolności, znikając za pagórkiem. Natomiast Davin, do-
156 Michelle Willingham wodząc swoim oddziałem, wyparł w śmiertelnym zwarciu wikingów i walka zaczęła oddalać się od grodu. Hagen stanął obok Iseult i Orina. Chłopak wreszcie do* strzegł, że coś jest nie tak. - Gdzie jest Kieran? - zapytał. - On... przyłączył się do Davina - skłamała. - To dobrze. Przyda się w walce wręcz - z podziwem rzekł Orin. Próbowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia. - Ten niewolnik to doświadczony wojownik i dowódca. Jeszcze wspomnicie moje słowa. - To prawda. Gdyby nie on... - Orin pokiwał głową. We trójkę obserwowali pobojowisko. Ognisty krąg wciąż płonął, jednak ludzie Ó Falveyów wykopali płytki rów, by ogień nie sięgnął grodu. Do Iseult w całej rozciągłości docierała prawda. Tak, pokonali wroga, ochronili wolność i życie ale... ale Kieran odszedł. Zmroziła ją sama myśl o tym. Wprawdzie krótko przebywał w Lismanagh, ale obudził jej uśpioną duszę. Oparła się o palisadę, pogrążona w rozpaczy. Nie widziała przed sobą żadnego światła. Nic, tylko smutek, żal i ciemność. Choć była tak młoda, dotarła na swej drodze żywota do kresu, do nicości. Podeszła Niamh. - Coś ci jest, Iseult? - spytała zmartwiona. - Nie, nic - skłamała. - Tylko trochę mi słabo, ale zaraz przejdzie. Kilka kobiet, w tym i Deena, czekało przy bramie na wojów. Zaczęli się pojawiać dopiero po kilku godzinach. Potwornie zmęczeni, wszyscy odnieśli jakieś obrażenia. Ciężej rannych niesiono na noszach zrobionych z gałęzi. Dla siedmiu,
Wojownik 157 w tym Cearula, te nosze były marami. Taki trybut zapłacił klan za zwycięstwo Panu Życia i Śmierci. Davin szedł z mozołem, utykał, twarz miał całą we krwi. Ledwie widział na oczy z wielkiego utrudzenia, nie zginął jednak, wracał jako triumfator. Na jego widok Iseult wybuchnęła płaczem. Płakała nie z wdzięczności, że żyje, lecz z wielkiego poczucia winy. Ze złości na siebie, z gniewu na Kierana, że odszedł, i z żalu nad tymi, którzy padli w boju. Pochwycił ją w ramiona, szeptał słowa pocieszenia i miłości. Kiedy wnoszono ostatnie ciało, zemdlała niemal. Dwóch wojów niosło Kierana. Twarz miał bladą jak płótno, krwawiący bok przykrywała szmata. - Czy on...? - Nie zdołała więcej wykrztusić, tak bardzo była przerażona. - Nie, ale przyjął cios przeznaczony dla mnie. Gdyby nie walczył u mego boku, już bym nie żył - odparł Davin z głęboką powagą, oddając hołd bohaterowi i wyrażając swą dozgonną wdzięczność. Miał przecież uciec, myślała gorączkowo. Jak we śnie złapała się Davina, jak we śnie modliła się za Kierana. Półprzytomna i zagubiona, wiedziała jedno: była rozdarta między tych dwóch bliskich jej mężczyzn. - Gdyby nie on, też byśmy zginęli - wykrztusiła wreszcie. - Napastnicy przebili się przez twoich ludzi i zaatakowali. Gdyby nie Kieran... - Podzieliliśmy się na dwa oddziały, mieliśmy zaatakować z obu skrzydeł, lecz oni zmylili mnie, ruszyli prosto na gród i rozbili ludzi Cearula. Dzięki Bogu zobaczyłem dym i już wiedziałem, gdzie szukać wikingów.
158 Michelle Willingham Wojownik -Obroną dowodził Kieran, wymyślił plan, kierowa wszystkim. Ten płomienny mur to też jego pomysł. Davin odciągnął ją od rannych i poprowadził do swego do-i mu, mówiąc po drodze: - Za to, czego tu dokonał, daruję mu wolność. Jeśli przeżyje. Następna łza spłynęła jej po policzku. Czymżesz jest obiet- i nica wolności w obliczu śmierci! A z tego, co zobaczyła, Kieran był jej bliski. Kiedy doszli do domu, Davin objął ją i pogładził po włosach. - Wieczorem odprawimy mszę w podzięce Bogu za zwycięstwo i za dusze wojów, którzy bohatersko polegli w walce. Nie zdołała już powstrzymać łez. Czuła w duszy straszliwy chaos, burzę, nad którą nie potrafiła zapanować. Wiedziała, że nie może poślubić Davina. Już nie, bo coś nieodwracalnie między nimi się wypaliło. W niej się wypaliło. Przyjęła jego oświadczyny z wdzięcznością, bo w jakimś sensie była jak martwa, niezdolna do miłości, zdolna jednak do podjęcia roli uczciwej, oddanej, lojalnej i gospodarnej żony. Jednak Kieran obudził jej duszę i serce, a one nie należały do Davina. Tyle że Kieran jej nie chciał. Nawet nie napomknął, że weźmie ją z sobą. Miałaby więc oddać swe serce i duszę na zatracenie? Po to budziła się z letargu, by do końca zrujnować swe życie? - Zobaczymy się później - powiedziała, ściskając jego dłoń. - Pójdę pomóc Deenie. Ma mnóstwo roboty z rannymi. Ruszyła tam szybkim krokiem gnana niepokojem o Kiera-na. Na myśl, że może nie przeżyć, serce jej obumierało. Weszła do chaty służącej za lazaret. Panował tu ogromny chaos. Ranni krzyczeli z bólu, a Deena i Niamh miotały się między nimi. - Pomóc wam? - zapytała Iseult.
159 - Trzeba nam więcej miejsca - odparła Deena. - Leżą zbyt blisko siebie. W tych warunkach nikt nie wyzdrowieje. - Powinnyśmy niektórych gdzieś przenieść? - Najpierw opatrzę tych z mniejszymi ranami. Wrócą do swoich domów i wtedy zobaczymy, kto został. - Co z Kieranem? - zapytała Iseult z lękiem. Deena pokręciła głową. - To będzie cud, jeśli przetrwa noc. Został cięty mieczem przez żebra. Pozszywałam go, ale jeśli wda się zakażenie, umrze. Strach ścisnął jej serce. Przeszła ponad leżącymi pokotem i przyklękła obok Kierana. Ujęła jego chłodną rękę. - Ocaliłeś nas - wyszeptała, choć jej nie słyszał. - Zawsze będę ci za to wdzięczna. - Kciukiem gładziła go po dłoni. -Davin zwrócił ci wolność. Uratowałeś mu życie. - Z jej oczu potoczyły się gorzkie łzy. Kiedy się nad nim pochyliła, zobaczyła, że drgnęły mu powieki. I wyszeptała jeszcze jedno zdanie: - Nie wyjdę za niego.
Rozdział trzynasty Kieranem targał tak wielki ból, że żałował, iż miecz nie pozbawił go życia. Chciał się poddać, zapaść w nicość, która go wzywała. Poczuł jednak dotyk kobiecej ręki, która splotła jego palce ze swymi. Rozpoznał słodki, zwiewny zapach Iseult. Jej bliskość dodała mu sił. Nie otwierał oczu, walcząc z cierpieniem, które go obezwładniało. - Davin cię szuka - usłyszał słowa Deeny. -Wiem, niedługo przyjdę. - Na czole poczuł chłodny okład. Rozszedł się ostry zapach ziół, drewniany kubek dotknął jego warg. - Pij. Pomoże ci to zasnąć - nalegała Iseult. Przełknął z trudem gorzki napar, próbując otworzyć oczy. Jeśli miał umrzeć, chciał zapamiętać jej twarz. - Później wrócę - wyszeptała. Ciemnoniebieskie oczy patrzyły z troską, na ustach nie było uśmiechu. Związała włosy, ale kilka słonecznych pasm okalało jej twarz. Boże, ależ była piękna. I nie należała do niego. Nigdy nie będzie, nieważne, co powiedziała. Że nie wyjdzie za Davina... To były głupie słowa. Syn głowy klanu będzie dla niej dobrym małżonkiem. Zadba o nią i ochroni, nie tak jak on, człek bez ziemi, majątku i domu. 161 Głowa ciążyła mu jak kamień. Wprawdzie był już wolny, ale znaczyło to dla niego mniej, niż się spodziewał. Czuł się jak pusta skorupa, nie miał czym się dzielić. Myśl o powrocie do rodzinnego klanu to tylko mrzonka. Poczuł szorstką dłoń. Udało mu się podnieść powieki. To Deena przykładała na rany chłodzącą mieszaninę ziół. - Ona cię miłuje - powiedziała cicho. - Lepiej uważaj, niewolniku. - Należy do Davina. - Skrzywił się, gdy bandażując go, dotknęła ran. - Tak, jest mu przyrzeczona, ale czemu przyszła pielęgnować ciebie, a nie jego? - Znachorka przeszyła go wzrokiem. Kieran z trudem oddychał, ból szarpał mu bok. - Tego nie wiem. - Skłamał, choć miał właściwie pewność, że uczucia Iseult są równie pogmatwane jak jego. Deena odsunęła się nieco, patrząc na niego bacznie. - Miłujesz ją? Zamknął oczy, milczał. Co mógłby odpowiedzieć? Pragnął Iseult, ale nie była mu pisana.
- No więc? - nalegała. - Nie bądź wścibska, kobieto. Deena roześmiała się, a potem rzekła, zniżając głos: - Jeśli chcesz zdobyć serce Iseult, odszukaj jej syna. Ten, który naprawdę ją kocha, zrobi wszystko, by znaleźć odpowiedzi, do których ona nie potrafiła dotrzeć. Odwrócił twarz i zapadł w sen. A we śnie nawiedził go brat. Nic nie mówił, patrzył tylko. Tego wieczoru Iseult stała u boku Davina w kamiennej kaplicy, gdzie kapłan odprawiał mszę za zmarłych. Płynęły łacińskie słowa, tak dobrze znane i kojące. Lecz kiedy uklękła
162 Michelle Willingham wśród członków klanu, by się modlić, wznosiła modły za Kie-rana. Szeptała słowa żarliwej modlitwy zarówno za niego, jak i za zaginionego synka: - Boże, zachowaj ich obu, błagam Cię, Panie... Po mszy Davin zaprowadził ją do swego domu. Iseult zmusiła się, by iść z nim, choć wolałaby wrócić do lazaretu. Czuła się okropnie, bo oszukiwała Davina, nie wyjawiając swych uczuć do Kierana. Nie miała jednak innego wyjścia, bo gdyby wyznała prawdę, Davin by go zabił. Tylko milcząc, mogła go chronić. Neasa wyszła im naprzeciw. - Davinie, twój ojciec cię wzywa. - Z ciepłym uśmiechem objęła syna. - Chce, żebyś razem z nim policzył straty. Tymczasem my z Iseult zajmiemy się przygotowaniem wieczerzy. Davin podniósł do ust dłoń narzeczonej. - Przepraszam, miła. Wrócę niebawem. Tęsknota w jego oczach była niczym okrutny wyrzut sumienia. Iseult uśmiechnęła się z trudem. Neasa odczekała, aż zostały same. - Widziałam - powiedziała surowo - jak w czasie bitwy poszłaś sama do chaty niewolnika. Nie mogła zaprzeczyć, dlatego starannie dobierając słowa, odparła: - Tak, byłam tam, ale gdyby nie on, nikt z nas by nie przeżył. Doskonale wiesz, pani, po co poszłam do mego. Po pomoc w obliczu nacierającego wroga. - Byłaś z nim sam na sam w zamkniętej chacie. Kiedy Davin się o tym dowie... Iseult miała już dość. - Nie dowie się - przerwała jej ostro. Postanowiła już, że zerwie te zaręczyny, ale najpierw Kieran musi wyleczyć się
Wojownik 163 z ran. Jego życie zależało od jej milczenia. I milczenia Neasy. - Nie usłyszy też twoich kłamstw, pani. Neasa aż pokraśniała ze złości. - Powiem mu tylko prawdę! - Też mam ten zamiar, jak tylko Kieran odejdzie. - Odetchnęła głęboko. - Zachowaj milczenie, pani, a dostaniesz to, czego pragniesz najbardziej. - Jak możesz wiedzieć, czego pragnę? - Wiem, wiem. Tego, bym zerwała zaręczyny z Davinem. - A jednak głos jej zadrżał. Davin był kimś bliskim, kochał ją, ochraniał. Zerwanie złamie mu serce, nawet jeśli tak należy postąpić. - Zrobisz to? - spytała Neasa z niedowierzaniem, ale i z nadzieją. - Pragnę dla nie wszystkiego, co najlepsze. - Wiedziała już, co czuje do Kierana, dlatego poślubienie Davina skrzywdziłoby ich oboje. - Już nie wierzę, bym mogła być dla niego dobrą małżonką. Neasa złapała się za serce. - To przez tego niewolnika! Chronisz go. - Ocalił życie nas wszystkich, twoje też, pani - rzekła stanowczo. - Zasłużył na wolność i słowa podzięki, a nie na oskarżenia, które mogą go kosztować życie. Neasa podumała chwilę, wciąż pełna podejrzeń. - Odejdziesz wraz z nim? - Nie. - Ucieczka z Kieranem byłaby dodatkowym ciosem dla Davina, a i tak już go zdradziła, w każdym razie sercem i dusza. - Wrócę do domu, do rodziny. Sama. - Powiedziała to z wielkim bólem, bo uświadomiła sobie, że już nigdy nie zobaczy Kierana. Neasa cofnęła się.
164 Michelle Willingham - Mój syn musi się dowiedzieć, co uczyniłaś. Jesteś mu winna prawdę. - Nie mam mu nic do wyznania - odparła z gniewem. -Tyle tylko, że go nie kocham, jak na to zasługuje. - Tyle tylko - zadrwiła Neasa - że oddałaś się niewolnikowi, kiedy Davin walczył. - Nieprawda! To kłamstwo! - zareagowała gwałtownie. -Lecz nie dbam o to, co sobie myślisz o mnie, pani. Ciesz się tym, że wkrótce odejdę. To wszystko. - Zostań w moim domu. - Neasa zaprosiła ją do środka. -Davin spodziewa się, że tu będziesz, jak wróci, choć byłabym szczęśliwsza, gdybyś odeszła od razu. Iseult przestąpiła próg. W ciepłym zewnętrzu pachniało pieczoną rybą i kompotem. Kilka niewolnic zajmowało się przygotowaniem posiłku. Usiadła za stołem, oddała się niewesołym myślom. Na szczęście wkrótce nadszedł Davin. Wstała, by go przywitać, a on objął ją serdecznie i pocałował w policzek. - Może zjemy na dworze? Chciałbym świętować tylko z tobą. -Davin... - W jej głowie zabrzmiało ostrzeżenie. Nie chciała w dniu zwycięstwa ranić uczuć Davina, który i tak niedługo zostanie zraniony, ale gdyby z nim wyszła, zacząłby obsypywać ją czułościami. - Jadłaś już? - zapytał. Na myśl o posiłku poczuła skurcz żołądka. - Nie jestem głodna. - Ja też nie. - Pocałował ją w kark. - Za to czuję inny głód. - Zapraszająco przesunął dłonią po jej plecach. Odsunęła się gwałtownie. Nie chciała, żeby jej dotykał, na razie nie mogła jednak wyznać prawdy. Chodziło o życie Kierana.
Wojownik 165 - Czy coś się stało? Potrząsnęła głową, uciekając wzrokiem. - Wolałabym wyjść. Davin poszedł za nią, ale kiedy znaleźli się daleko od domu, Iseult zrozumiała swój błąd. Myślał, że chciała być z nim sama. Gdy objął ją mocno, poczuła jego pożądanie. Gardło ścisnęło jej się ze strachu i poczucia winy. - Cieszę się, że już dobrze się czujesz po bitwie - powiedziała, starając się go odsunąć. - Bałam się o ciebie. - Nie pozwohłbym, by cię skrzywdzili. - Objął ją jeszcze mocniej. - Wiesz, co się okazało? Nasi jeńcy to nie byli Sul-livanowie, tylko szpiedzy wikingów. - Dotknął miejsca na jej policzku, skąd jeszcze nie zniknął ślad po uderzeniu. - Miałaś szczęście, że Kieran był z tobą. - Gdy tylko kiwnęła głową, dodał: - Bóg był z nami i pozwolił nam zwyciężyć. Szkoda tylko, że straciliśmy tylu ludzi. - Posmutniał gwałtownie. Nie chciała nawet myśleć o tym, co Davin widział. Zginęło siedmiu jego druhów, przyjaciół, krewnych, a on im dowodził. Wydobyła się z jego uścisku. - Dla nas obojga to był długi dzień, Davinie. Myślę, że najlepiej będzie, jak wrócę do domu. - Zobaczę cię więc jutro rano. - Był wyraźnie rozczarowany. Odeszła wolnym krokiem do chaty Murine. Zatrzymała się koło palisady i popatrzyła na spaloną trawę oświetloną blaskiem księżyca, który właśnie wschodził nad grodem. W powietrzu wisiała ciężka woń pożogi. Iseult z zadumą rozejrzała się wokół. Wkrótce opuści to miejsce. A co potem? Przez cały ubiegły rok szukała Aidana, lecz poza tym robiła
166 Michelle Willingham niewiele. Gotowała i tkała jak inne kobiety. Bezmyślnie, coraz bardziej stając się cieniem. Czy jeśli wróci do domu, zatraci się całkowicie? Spojrzała w niebo, odetchnęła głęboko. Ponad wszystko pragnęła, żeby Kieran zabrał ją z sobą. Jeszcze nigdy nie spotkała takiego mężczyzny, twardego i czułego, skrytego w sobie i gwałtownego, tajemniczego, wzbudzającego zarazem i lęk, i zaufanie. Nigdy też nie spotkała mężczyzny, który tak bardzo by jej pragnął. W dniu bitwy zyskała pewność w tym względzie. Rozkoszowała się dotykiem Kierana, czego nigdy nie odczuwała z Davinem. Teraz też łaknęła jego bliskości. Czy było to tylko pożądanie? A może coś więcej? Była pewna, że jeśli tylko Kieran uwolni się od koszmarów, które go nawiedzały, wyłoni się wspaniały, imponujący mężczyzna. Ktoś, o kogo warto walczyć. Przyszła pora, żeby być uczciwą wobec siebie i przestać zasłaniać się opłakiwaniem Aidana. Nigdy wprawdzie nie przestanie szukać syna, ale też nie wyrzeknie się Kierana. Nie zrobi tego, póki się nie dowie, co on do niej czuje. Z głową pełną kłębiących się myśli zatrzymała się przed lazaretem. Właśnie wychodziła z niego Deena. - Teraz śpi - oznajmiła. Na jej dobrej twarzy malowało się zrozumienie. Iseult z radością znalazłaby ukojenie w ramionach mądrej i przyjaznej ludziom znachorki. - Jak goją się rany? - Opatrzyłam je najlepiej, jak potrafiłam. Módl się za niego, a może Bóg go oszczędzi. - I spytała z niepokojem: - Widziałaś się z Davinem? -Tak, a teraz chciałabym zobaczyć Kierana. - Iseult umknęła wzrokiem.
Wojownik 167 - Myślisz, że to mądre? - Deena spojrzała na nią, jakby wszystko pojmowała, lecz nie było w tym potępienia, raczej już wyrozumiała troska. Iseult zawahała się, po czym odparła: - Muszę wiedzieć, czy będzie żył. - To jest w rękach Boga. - Deena otworzyła drzwi. - Napijesz się naparu z rumianku? - Tak, chętnie. - Gdy Iseult weszła do środka, otoczył ją kojący zapach ziół leczniczych. W palenisko żarzyły się węgle. Na pryczach spało trzech ludzi. Najdalej leżał Kieran. Iseult podeszła do niego i uklękła. Deena zdjęła z niego tunikę, więc tors osłaniał tylko bandaż. Nie był tak mocarny jak członkowie klanu, choćby nieboszczyk Cearul, Panie świeć nad jego duszą, słyszała jednak, że od zwalistych olbrzymów groźniejsi są w walce szczupli, zwinni, muskularni wojowie. Kolos potrafi przeciąć wroga wpół, lecz łacno zginie, gdy natrafi na kogoś takiego jak Kieran. Przecież widziała to na własne oczy. Lecz i on nie uniknął bolesnej rany. Chciała go dotknąć, poczuć pod palcami bicie jego serca, ale nie zrobiła tego. - Iseult? - Deena podała jej parujący gliniany kubek, po czym wskazała pieniek. Gdy usiadły obok siebie, znachorka spytała: - Powiedz, po co tu przyszłaś? - Chciałam wywiedzieć się o nich - odparła beznamiętnym tonem. - Iseult, kroczysz niebezpieczną ścieżką. - Deena nie dała się zwieść. Iseult to zrozumiała, dlatego spytała z rozpaczą: - A co ty byś zrobiła na moim miejscu? - Zarazem jednak ulżyło jej, że wreszcie może z kimś szczerze porozmawiać. - Wyznałabym prawdę Davinowi.
168 Michelle Willingham -1 tak uczynię, ale najpierw Kieran musi dojść do zdrowia. - Spojrzała na niego - Inaczej Davin go zabije. -Nie możesz ochraniać niewolnika. Im dłużej będziesz zwlekać, tym będzie to trudniejsze. Iseult wypiła nieco naparu, dopiero potem powiedziała: - Nie pozwolę, by Kieran zginał przez to, że wyznam prawdę Davinowi. Wyzdrowieje, odzyska wolność, zniknie stąd... a co potem? Nic, po prostu nic. Być może mnie pożąda, ale nigdy nie weźmie mnie z sobą. Dla nas nie ma przyszłości. -Popatrzyła na Deenę. - Czy jego rany zagoją się przed Świętem Majowym? Znachorka wzruszyła ramionami. - Jeśli nie umrze od gorączki, wydobrzeje na tyle, by odejść, choć taka wędrówka nie będzie dla niego ani łatwa, ani bezpieczna. Iseult wstała. - Muszę wracać do Murine. Daj mi znać, jak coś się zmieni. Będę tu rano. - Objęła Deenę. - Powinnaś powiedzieć Kieranowi, co do niego czujesz, Iseult. - Nie mogę. - Naciągnęła chustę na głowę. - Bo sama tego nie wiem. - Miłujesz go. I on powinien to wiedzieć. - To niczego nie zmieni. - To wszystko zmieni, uwierz mi.
Rozdział czternasty Śmierć Kierana nie zabrała, ale za to pozostawiła go z bólem nie do zniesienia. Przechodził katusze, jakich nigdy nie doświadczył. Minęły już dwa tygodnie, a on nie wydobrzał na tyle, by opuścić Lismanagh. Wprawdzie Davin obdarzył go wolnością, lecz rany dalej go tu więziły. Deena uznała, że może wrócić do swojej chatki. Oczywiście odwiedzała go każdego dnia, by zmienić opatrunki. Smarowała rany przykro pachnącymi miksturami, ale dzięki temu powoli bo powoli, ale jednak wracał do zdrowia. Lecz Iseult nie przychodziła. Nie była ani razu od tamtego wieczoru. Cieszył się, że go posłuchała, choć jednocześnie brakowało mu jej. Chciałby wiedzieć, że jest bezpieczna i ktoś dba o nią i teraz, i zawsze, zwłaszcza że jemu nigdy nie będzie to dane. Deena namawiała go, żeby odpoczywał, jednak nienawidził bezczynności i wrócił do pracy nad skrzynią. Dzień po dniu rzeźbił wzór, w którym splatały się pradawne motywy irlandzkie i skandynawskie. Był jeszcze ciągle zbyt słaby, żeby podjąć wędrówkę, ale przed odejściem chciał wykonać tyle
170 Michelle Willingham pracy, ile tylko zdoła. Iseult pomyśli o nim za każdym razem, gdy spojrzy na skrzynię. Natomiast wieczorami rzeźbił w cisie. Choć ta figurka nie zawierała tylu szczegółów, co podobizna Iseult, miał czym zająć ręce. Twarz wyłaniająca się z drewna sprawiała mu ból, bo przywodziła na myśl wspomnienia, które zakopał głęboko w pamięci. Jakiś cień przesłonił wejście do chaty. Na widok Iseult serce zabiło mu żywiej. Odziana była w białe giezło i kremową suknię wierzchnią, na której wyhaftowano różowe kwiatki. Odłożył dłuto i spytał: - Po co przyszłaś? - Bo już dłużej nie mogłam trzymać się z daleka. - Łagodnie położyła ręce na jego ramionach. Dotyk, lekki jak pocałunek, sprawiał i rozkosz, i przywoływał wyrzuty sumienia. Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa. Gdyby należała do niego, posadziłby ją sobie na kolanach i spijał słodycz z jej warg. Potem położyłaby się na pryczy, on przy niej... z nią... Zdjął jednak delikatnie jej ręce ze swych ramion. - Jesteś przyrzeczona Davinowi. - Tylko do czasu, aż się wyleczysz. W jej głosie zabrzmiała nuta nadziei, która sprawiła, że chciał chwycić Iseult w ramiona i mocno przytulić, lecz było to marzenie, które się nie ziści. Był nędzarzem, człowiekiem bez domu. Nie miał nic do dania. -Iseult,.. - Nie mów nic. - Udało jej się uśmiechnąć przez łzy. -Wiem, co chcesz powiedzieć, ale jeszcze nie jestem gotowa tego usłyszeć. - Jej szczupłe palce przesunęła po skrzyni. -Jest piękna.
Wojownik 171 - Będzie skończona na dzień twoich zaślubin. - Nie mógł pozwolić, żeby łudziła się nadzieją. Spochmurniała. - Nie poślubię Davina. Sięgnął po jej dłoń. - Powinnaś. - Nie mógł dopuścić, żeby przekreśliła swą przyszłość; nie dla kogoś takiego jak on. - Davin się tobą zaopiekuje. - Nie jest tym mężczyzną, którego pragnę. Boże, jak ona cierpiała, zapędzona w sytuację nie do zniesienia... Wiedział to, czuł swym sercem i duszą. Bo sam też znalazł się w matni. Tak bardzo pragnął Iseult, lecz to marzenie nigdy się nie spełni. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwała: - Nie chcę twojego współczucia. Wiem, że o mnie nie dbasz, ale nie skrzywdzę Davina, udając, że jest dla mnie kimś ważnym. Kieran podniósł się z trudem. Przez niego tak cierpiała... Iseult cierpiała przez niego! - Mylisz się. - Pochylił się nad nią, nie pocałował jednak. Zanim się cofnął, przez parę chwil cieszył się po raz ostatni jej bliskością. - Niestety nie mogę ci dać tego, czego pragniesz. Nie w mojej to mocy. Łzy popłynęły z jej oczu. Ten widok go obezwładnił. Była taka krucha, a on przysparzał jej bólu i troski. - A czego twoim zdaniem pragnę? - Domu, rodziny, ludzi, którzy cię kochają. Opuściła głowę. - Nic z tego nie jest tak ważne jak... Pogłaskał ją po policzku. - Mylisz się, Iseult. To właśnie jest najważniejsze w życiu.
172 Michelle Willingham Dobrze poznałem samotność i opuszczenie, a to nie jest dla ciebie. - Nie muszę być samotna... gdybyś był ze mną. Z desperacją pokręcił głową. - Nie jestem tego wart, Iseult. Popełniłem tyle grzechów, że nie ma księdza, który by mi dał rozgrzeszenie. - Czy dlatego sprzedałeś się w niewolę? Czy naprawdę uważasz, że nie zasługujesz na szczęście? Założył jej za ucho pasmo włosów. - Wracaj do niego, Iseult. Niech ofiaruje ci długie lata życia w dobrobycie i bezpieczeństwie, coś, czego ja dać ci nie mogę. - Okłamywałam Davina przez ostatnie tygodnie, żeby ocalić ci życie - wyznała. - Trzymałam się od ciebie z daleka, by cię chronić. Lecz dłużej już nie będę kłamać. - W jej oczach błysnął gniew. - Jak tylko opuścisz Lismanagh, powiem mu prawdę. - Spojrzała na jego zabandażowany bok. , Lepiej odejdź, jak tylko poczujesz się na siłach, bo jeśli tu będziesz, kiedy zerwę zaręczyny, Davin cię zabije. Na dzień przed Świętem Majowym nastrój zmienił się z żałobnego w radosny. Nikt wprawdzie nie zapomniał o poległych w czasie najazdu, lecz obrzędy były uświęcone tradycją. Zaranie wiosny i modły o dobre plony były zbyt ważne, by z nich rezygnować. Większość dnia Iseult spędziła na pieczeniu chleba. Kiedy zdjęła znad paleniska ostatnią formę, otarła pot z czoła i wyszła na dwór. Młodzieńcy znosili gałęzie głogu, a panny rzucały ukradkowe spojrzenia, kto u ich progu położy gałązkę jako znak uczucia. Wiele z nich, zaręczonych od roku, jutro zostanie
Wojownik 173 poślubionych. Wszyscy byli pewni, że wśród nich będzie też Iseult. Serce jej zamierało. Już dawno miała porozmawiać z Davi-nem, ale Kieran wciąż nie czuł się na tyle dobrze, aby odejść. Dzisiaj. Musi to zrobić dzisiaj. Poprosi Deenę, żeby ostrzegła Kierana i skłoniła go do odejścia. Nerwowym gestem zasłoniła oczy od słońca, starała się uspokoić walące serce. Od tamtego dnia nie widziała Kierana. Nadal przebywał w Lismanagh, ale dla niej był już stracony. A to bolało, tak bardzo bolało... Jakby wycięto jej serce. - Unikasz mnie. Drgnęła na głos Davina. Delikatnie otoczył jej kibić ramionami. - Pomagałam pielęgnować rannych i w przygotowaniach do Święta Majowego. - Starała się mówić spokojnie, choć nerwy napięte miała jak postronek. I ten jego dotyk... Jakby stawiał znak własności. Nie mogła tego znieść. - A co z naszymi przygotowaniami do zaślubin? - Spojrzał jej w oczy. - Długo na to czekaliśmy, miła. Było w nim tak wiele radosnego oczekiwania... Nienawidziła się za to, co musi zrobić. Powiedz mu teraz, ponaglała się w duchu. Przecież zasługuje choćby na to, byś była wobec niego uczciwa. - Davinie, ja... Przerwał jej gorącym pocałunkiem. Od tak dawna hamował swoje pragnienia, teraz był bliski wybuchu. - Nie mogę czekać do jutrzejszego wieczoru - wyszeptał ochryple. Drżała, kiedy się cofnął. Usta miała obolałe, uczucia zranione. Nie mogę tego zrobić, nie mogę go poślubić! - krzyczała bezgłośnie.
174 Michelle Willingham - Rano Kieran przyniósł mi skrzynię posagową. - Uwięził ją, okręcając sobie nadgarstek pasmem jej włosów. - Nigdy nie widziałem tak pięknej roboty. - Naprawdę? - spytała zdziwiona. Kieran wciąż był chory, opadły z sił, a jednak uporał się z tym zadaniem. Zmusiła się do uśmiechu, jakby ta wiadomość zrobiła jej przyjemność. - Wielka szkoda, że nie zostanie u nas - powiedział Davin. - Ma wielki talent. - Czy odszedł? - W ducha błagała Boga, by tak się stało. - Nie wiem. Prosiłem, żeby został i świętował z nami, ale jest wolnym człowiekiem. Może odejść lub zostać, wedle woli. Musiała to wiedzieć. Im szybciej odejdzie, tym szybciej będzie mogła zerwać zaręczyny... i też stanie się wolna, by w smutku dożyć swych samotnych dni. - Wybacz, Davinie, ale muszę iść. Obiecałam pomóc Mu-rine. Może później się zobaczymy. Miała zamiar zwrócić mu słowo, kiedy będą tylko we dwoje. Chciała mu oszczędzić takiego upokorzenia, jakiego doznała, kiedy w dniu zaślubin Murtagh porzucił ją w obecności innych. Wiedziała, że Davin będzie ją usilnie namawiał do zmiany zdania, ale przecież nie może jej zmusić do ślubu. Pocałował ją w policzek. - Nie mogę się doczekać jutrzejszego wieczoru. Jej twarz płonęła, kiedy odwróciła się, żeby odejść. - Do widzenia, Davinie. Poszła w stronę chaty Murine, szybkim krokiem mijając chatę snycerza. Drzwi były zamknięte, jakby już wyszedł. Poczuła taką pustkę, że chciała wejść i przekonać się. Nie uległa jednak pokusie i szła dalej z opuszczoną głową. Nie zauważyła Deeny, która dawała jej znaki.
Wojownik 175 - Iseult! - zawołała znachorka, przywołując ją gestem. - O co chodzi? Deena zniżyła głos. - Odszedł niedawno. Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. - Dokąd? - A więc stało się... - Na wschód, w stronę puszczy. Idzie na piechotę, więc może zdołasz go dogonić. Nie było powodu, żeby iść za nim. Już się pożegnali. Jednak myśl, że się już nigdy nie zobaczą... Impulsywnie uściskała znachorkę. - Dziękuję, Deeno. - Idź do niego. Weź moją klaczkę, będzie szybciej. Ostatnia okazja, żeby się pożegnać. Wiedziała, że nie powinna, ale potrzebna jej była ta ukradziona chwila w jego ramionach, wspomnienie na całe życie. Nie minęło wiele czasu, gdy wierzchem podjechała pod bramę i oznajmiła strażnikowi, że jedzie po zioła dla Deeny. Strażnik ją przepuścił, a Iseult wyjechała z grodu. Wstrzymywała konia do kłusa, bacznie rozglądając się wokół. Nagle w oddali ujrzała samotnego wędrowca. Kieran. Mocniej złapała wodze, popędziła piętami konia, który zaczął galopować. Kiedy w końcu się z nim zrównała, poznała, że właśnie tutaj kilka tygodni temu poszli po drewno i napadli na nich wikingowie. A Kieran ją uratował... Zatrzymała klacz. Kieran spojrzał na nią, zachowując kamienne oblicze. Iseult zsunęła się na ziemię. - Po co przyjechałaś? - Spojrzenie miał pochmurne. Nie przywitał jej, nie wyglądał, jakby był jej rad.
176 Michelle Willingham Ona zaś poczuła się, jakby ogarniała ją czarna otchłań. Milczała, gdy Kieran znikał wśród drzew. I nagle odwrócił, wyciągnął rękę. - Czy on wie? - spytał cicho, patrząc, jak postępuje ku niemu. - Nie, Kieranie. Jeszcze nie. Miałam mu powiedzieć po twoim odejściu. - Przywiązała konia do drzewa. - Musiałam cię zobaczyć ostatni raz. Pogładził ją po policzku. Zamknęła oczy, rozkoszując się dotykiem. Ostatnie promienie zachodzącego słońca przesiewały się przez drzewa, tworząc za Kieranem złocistą poświatę. Krucze włosy miał związane z tyłu, a ciemnobrązowe oczy patrzyły na nią z niezgłębionym wyrazem. Przyciągnął ją do siebie. - Pozwól, niech Davin zadba o ciebie - nalegał łagodnie. - Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. - Ty zadbaj o mnie. A ja o ciebie... - Czuła policzkiem bicie jego serca. Zamknęła oczy, czerpiąc z tego odgłosu otuchę. Złudną otuchę. - Nie mogę na to liczyć, prawda? - Milczał, lecz słowa nie były potrzebne. Spodziewała się, że spotka ją odmowa, lecz i tak poczuła się zraniona. Na koniec... bo to był już koniec... musiała jednak poznać prawdę. - Między nami nic nie ma, Kieranie? Patrzył na nią intensywnie, jakby chciał jej dotknąć, lecz nie mógł. - To, co jest, jest zakazane. - Wiem - wyszeptała - ale muszę być z tobą ten ostatni raz. - Położyła mu ręce na twarzy, wspięła się na palce i podniosła swoje usta do gładkich, ciepłych ust. Odpowiedział na jej pocałunek, w naturalnym geście ręce rozpoczęły pieszczotę. - Jesteś jedynym mężczyzną, który sprawił, że tak się czu
Wojownik 177 ję - wyszeptała po chwili, wsuwając dłonie pod jego tunikę. I taka była prawda. Nawet gdy z porywu dziewczęcej namiętności oddała się Murtaghowi, czuła się niespełniona, choć nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie poznała Kierana. To on uczynił, że stała się kobietą. - Zapragnąłem cię w chwili, gdy cię ujrzałem. - Jego ręka wędrowała w dół jej uda, odsuwając giezło, aż dotknęła nogi. Wstrzymała oddech, tak bardzo poruszyła ją ta pieszczota. - Wtargnąłeś w moje sny, Kieranie. I obudziłeś mnie do życia... - Ty też, kochana, ty też... Jego pieszczota stała się nadzwyczaj śmiała, najintymniej-sza z intymnych. Przez Iseult przelewały się nieznane dotąd i z każdą chwilą potężniejące doznania. Kieran zawłaszczał nią, i tak powinno być! Jedną ręka pieścił ją w szalony sposób, drugą zrywał z niej suknię, obnażając głodne dotyku piersi. - O czym marzysz? - szepnęła. - Wiesz, dobrze wiesz... Zapatrzyła się w jego płonące spojrzenie. - Kieranie... pragnę cię... - Zlegli na mchu wyzbyci wszelkich hamulców, kochankowie jednej godziny, którym nie pisane jest wspólne szczęśliwe życie. - Dam ci taką rozkosz, jakiej jeszcze nigdy żadna kobieta nie zaznała. - Miażdżył jej usta pocałunkami, pieścił, przyprawiając o szaleństwo. - Więc mnie kochaj - nalegała, sięgając po troki jego no-gawic. Lecz powstrzymał ją, łapiąc mocno za nadgarstki. Spojrzenie miał mroczne, surowe. - Mój Boże, Iseult, co my robimy... Nie wolno nam... Nie wolno! - Otoczył ją ciasno ramionami, przycisnął do siebie.
178 Michelle Willingham Rozpłakała się. Teraz było jeszcze gorzej, bo wiedziała, z czego rezygnuje. Wiedziała, co powstrzymało Kierana. Grzech, strach przed nim. I ona nie była jawnogrzesznicą. Lecz czy można zgrzeszyć z miłości? Z prawdziwej miłości? - Nie zostanę w Lismanagh - wyszeptała. - Nie ze mną powinnaś iść przez życie, kochana Iseult. -Usiadł, przymknął oczy z bólu. Te słowa były jak cios. - Nie rozumiesz? Nie mogę zmienić tego, co czuję! - wykrzyczała. - Nie potrafię... i nie chcę! - Odetchnęła głęboko, uspokoiła się nieco. Popatrzyła po sobie, uporządkowała odzienie. - Dokąd pójdziesz, Kieranie? Też doprowadził do ładu swoje ubranie i wstał. - Tam, gdzie znajdę miejsce dla siebie. - Powinieneś wrócić do rodziny. Dać im znać, że żyjesz. Podniósł z ziemi worek ze skromnym dobytkiem tułacza. - Woleliby widzieć mnie martwym. - Dlaczego? - Och, Iseult... - Oparł się o drzewo, milczał. Tak długo nie zdradzał jej swoich tajemnic. Może lepiej, by to się nie zmieniło? - Chciałabym znać prawdę - dotknęła jego ramienia - jeśli to zmniejszy twój ból... - Niepotrzebne mi twoje współczucie, Iseult. Niech tak zostanie. Zamykał się przed nią, uciekał. - Nieważne, co się zdarzyło w przeszłości. Wiem, że twoja rodzina chciałaby cię znowu zobaczyć. - I po chwili dodała: - Tak jak i ja dałabym wszystko, żeby ujrzeć Aidana. Jego oczy złagodniały. Starł łzę z jej policzka. - Znajdę go, Iseult. Dla ciebie go znajdę.
Wojownik 179 Znieruchomiała, tylko serce biło jej mocniej. Kieran nie rzucił tej obietnicy ot, tak sobie. Czuła, że nie poniecha poszukiwań, póki nie znajdzie odpowiedzi. - A jeśli... a jeśli mój synek nie żyje? - Wtedy też cię powiadomię. - Wyjął coś z mieszka. - Miałem dać ci to wcześniej, ale nie było skończone. Proszę, to dla ciebie. - Podał jej zawiniątko. Gdy odwinęła płótno, zobaczyła rzeźbę dziecięcej twarzy. Ręce jej się trzęsły, kiedy na nią patrzyła. To nie był Aidan, ale figurka przedstawiała to wszystko, co utraciła. - Dziękuję. - Przycisnęła główkę do serca. Jakie to ważne trzymać coś, co zrobił własnymi rękami. Dla niej, wiedziony nie rozumem, ale tajemnym rozkazem serca. - Musisz wracać do grodu - powiedział. - Będą cię szukać. - Wiem. - Poprawiła mu tunikę. - Bądź ostrożny, Kieranie. Niech cię Bóg strzeże. Przyjrzał się jej z powagą. - Przyrzekłem ci, więc tylko czekaj, nie szukaj Aidana. Jeśli twój syn gdzieś żyje, znajdę go. - Dlaczego? Kieranie, dlaczego? - Ta straszna pustka, obawa, że nigdy więcej go nie zobaczy, chwyciła ją za gardło. - On nie jest twoim synem: Pochylił się, dotknął czołem jej czoła. - On jest twoim sercem. A to jest coś, co mogę ci dać. Objęła go mocno, ich usta zwarły się w ostatnim pocałunku. - Bywaj zdrowa, moja miłości.
Rozdział piętnasty Szła obok klaczki, prowadząc ją z powrotem do grodu. Nie miała zamiaru się śpieszyć. Kieran odszedł na dobre. Brakowało jej łez, by ulżyć bólowi. A najgorsze było to, że musiała stanąć przed Davinem Nie przychodziło jej na myśl, co miałaby mu powiedzieć. Zatrzymała się, oparła głowę o bok konia. To prawda, napawało ją smutkiem, że zrani Davina, lecz jeśli chciała być uczciwa wobec niego i siebie, musiała zerwać zaręczyny. Wargi miała obolałe od pocałunków Kierana, ciało wspominało pieszczoty. Gdyby tylko mogła być z nim, ruszyć choćby na kraj świata... Zmusiła się, by dosiąść konia i wrócić do Lismanagh. Spakowanie rzeczy i przygotowanie się do podróży zabierze jej trochę czasu. Rodzice nie ucieszą się na jej widok. Odrzuciła taką partię, do tego ojciec będzie musiał zwrócić Davinowi to, co zapłacił za jej posag. Dziwne było myśleć o nowym początku. Nie zamierzała wprawdzie zaprzestać poszukiwań Aidana, ale wierzyła Kieranowi, że jej pomoże. A ta wiara wzbudzała w niej nadzieję.
Wojownik 181 W grodzie mężczyźni i niewiasty krzątali się, przygotowując Święto Majowe. Z domostw unosiły się smakowite zapachy, wszędzie pełno było zieleni i kwiatów. Napoiła klaczkę, odprowadziła ją do Deeny, po czym udała się do chaty Murine. W strzechę wetknięte były gałązki głogu. Wiedziała, że są od Davina. - Jesteś wreszcie! - Murine rozpromieniła się na jej widok. - Chodź obejrzeć dary, które przysłał. Nie musiała pytać kto, a kiedy zobaczyła weselną skrzynię, serce jej zamarło. Przybrani synowe Murine skakali wokół podnieceni Glen-don zawołał: - Otwórz ją, Iseult! Pokaż, co ci podarował. - Tak, pokaż! - zawtórował Bartley. Rozemocjonowani chłopcy pochylili się nad skrzynią, jakby kryły się w niej najwspanialsze skarby, takie jak miodowe ciastka i inne smakołyki. Murine odpędziła ich. - Dajcie jej otworzyć skrzynię. - Nagle coś ją tknęło i uważnie przyjrzała się Iseult. - Co się stało? - Nic wielkiego. - Dotknęła skomplikowanych rzeźbień na wieku, wspominając, w jaki sposób Kieran ją obserwował, zanim wyrzeźbił jej figurkę. Przeciągnęła palcami po jednej z krzywizn, wspominając pieszczoty. Odetchnęła głęboko, opanowała się i podniosła wieko. Poczuła zapach bzu w wiązance suszonych kwiatów zawiniętych w płótno. Wewnątrz leżały niebieskie, czerwone, różowe i kremowe wierzchnie suknie. Murine aż pisnęła z zachwytu. Te stroje nie były ze zwykłych materiałów, musieli je przywieźć kupcy z odległych krain. - To jest jedwab - powiedziała, unosząc jedną z sukien. -
182 Michelle Willingham Pewnie z Bizancjum. - Dotykała materiału z nabożnym niemal szacunkiem. Iseult zaniknęła oczy. Wydał na nią majątek. Nigdy tego me oczekiwała, a teraz czuła się po trzykroć winna. Drżącymi rękami zamknęła wieko. Nie mogła już dłużej czekać z zerwaniem zaręczyn. Musi to zrobić już. - Mogę z tobą porozmawiać? Davin odwrócił się od koni i spojrzał na Iseult. Nie związała włosów, z którymi igrał wieczorny wiatr. Kremowa wierzchnia suknia układała się we wdzięczne fałdy na szafranowym giezle. Nosiła się jak królowa, a nie jak córka kowala, lecz na jej ustach nie było uśmiechu. Zaniepokoił się. Od wielu tygodni, od bitwy z wikingami, była nieswoja, dziwnie zamyślona. Przypuszczał, że cokolwiek ją gryzło, nie będzie to miła wiadomość. - Naturalnie. - Podsypał koniom owsa, poklepał swojego wałacha Lira. - Czy dostałaś skrzynię, którą posłałem do Murine? - Tak, dziękuję. - Na jej twarzy nie było uśmiechu, tylko lekki rumieniec. Czy uczynił coś złego? Mówiła tak spokojnie, jakby ważyła każde słowo. Każda inna kobieta oszalałaby z radości na widok skarbów, które ofiarował Iseult. Z porywu serca obdarowały egzotycznymi tkaninami, jedwabiami, tym, co jest godne jej urody. Lecz była chłodna, zdystansowana... jakby coś przed nim ukrywała. Okropne podejrzenia opanowały jego myśli. Davin przypomniał sobie rozmowę między matką a ojcem, którą przypadkiem usłyszał poprzedniego wieczoru. Neasa twierdziła ze widziała, jak Iseult wemknęła się do chaty Kierana. Puścił to mimo uszu, bo znał niechęć matki do przyszłej
Wojownik 183 synowej. Wiedział, że gdy coś szło nie po jej myśli, lubiła wzniecać niesnaski, kręcić, intrygować. A przecież Iseult nie cierpiała Kierana, ledwie mogła patrzeć na niego, starannie go unikała. A co najważniejsze, jak mu powiedziano, snycerz już odszedł. Może więc chodziło o coś innego? - Otrzymałaś jakieś wieści o Aidanie? - Nie. To całkiem inna sprawa. - Ujęła jego dłoń i poprowadziła w stronę bramy grodu. Poszedł z nią, zauważył tylko, że jej palce były lodowate. Księżyc wzeszedł nagi i biały na tle pociemniałego nieba, pochodnie migotały na wietrze. Minęli pagórek, byli więc całkiem sami, odgrodzeni od wszystkich. Iseult usiadła na trawie, chowając bose stopy pod sukniami. - Jesteś nieszczęśliwa - powiedział, siadając obok niej. -Masz to wypisane na twarzy. - Miał nadzieję, że zaprzeczy. Lecz ona tylko opuściła wzrok. Denerwował się coraz bardziej. Czy Iseult choć przez chwile była szczęśliwa w Lismanagh? Wciąż wyjeżdżała z grodu w poszukiwaniu syna, wiecznie zatroskana, zadumana, bolejąca, a okazywane jej uczucie przyjmowała ze skrępowaniem... Davin czuł się zagubiony i bezradny. - Nie chodzi o to, co zrobiłeś. Byłeś dla mnie dobry. Jesteś szlachetnym i uczciwym człowiekiem. - Puściła jego rękę, podciągnęła kolana do brody. - Nie mogę cię jednak poślubić. To był cios, straszliwy cios. - Jak mam to rozumieć? - po długiej chwili spytał wreszcie Davin. - Nie byłabym dla ciebie taką żoną, na jaką zasługujesz. Gdybym zgodziła się na ślub, zachowałabym się nieuczciwie.
184 Michelle Willingham Wojownik Ogarnęła go panika. Ich związek właśnie rozpadł się w gruzy- Czy była szansa, by jakoś pozbierali skorupy i ponownie skleili je w całość? - Jesteś jedyną kobietą, której pragnę za żonę. - Otoczył ją ramieniem, wkładając w to całą czułość, całe swoje uczucie Lecz Iseult była niczym bryła lodu. Bezradnie cofnął rękę Ból w sercu stał się nie do zniesienia. - Co się stało? Jeszcze wczoraj planowałaś, że mnie poślubisz w Święto Majowe. - Zawsze czułam, że nie byłoby to właściwe - wyszeptała - Jednak walczyłam z tym, próbowałam sama siebie przekonać, ze kiedyś cię pokocham. Masz w sobie to wszystko co powinien mieć małżonek, to wszystko, czego, jak sądziłam pragnę... Nagle przeszyło go straszne podejrzenie. Czyżby był tak ślepy, by nie widzieć prawdy, choć miał ją pod nosem? - Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? Powiedz prawdę. Chodzi o Kierana? Tak bardzo pragnął, by zaprzeczyła, wybuchnęła śmiechem, lecz oto na jej twarzy, choć próbowała tłumić emocje, dostrzegł poczucie winy. A także strach. Och, powinna się bać! Davin aż zagotował się z wściekłości. Opanowała go żądza zemsty. Na Boga, matka miała rację! A on był ślepy i głuchy. Dłonie zacisnął w pięści, gardło dławiła wściekłość. Jak mogła go tak zdradzić? Obdarzył ją pełnym zaufaniem, ona zas odpłaciła mu najgorszym przeniewierstwem. - Zakochałaś się w nim? - On odszedł, Davinie. - Łza potoczyła się po jej policzku - Cokolwiek zamierza zrobić ze swym życiem, nie ma w nim miejsca dla mnie. Jej łzy napełniły go wstrętem.
185 - Uwiódł cię, prawda? Kiedy rzeźbił twoją podobiznę? -Ukartowali to razem. Odczekała, aż snycerz odejdzie, i dopiero wtedy wszystko mu powiedziała. Zerwała się na równe nogi, jej wzrok pałał. - Mylisz się, Davinie - oznajmiła z chłodną dumą. - Nigdy nie dzieliłam z nim łoża. Nie traktuj mnie jak latawicę. - A jednak oddałaś się Murtaghowi i urodziłaś jego dziecko. - To było dawno temu i nie ma nic wspólnego z tym, co jest teraz. - Nigdy nie dzieliłaś ze mną łoża, choć byliśmy zaręczeni. - Uważasz, że takie miałeś prawo? - Skrzyżowała ręce na piersiach, z jej oczu buchała wściekłość. - Bardziej moje niż jego. - Wstał i ją pochwycił. Wyrywała się, ale tylko wzmocnił uścisk. Chciał, żeby się go bała, poczuła się tak bezbronna, jak bezbronny był on. - Zostałaś mi przyrzeczona na długo przedtem, zanim go spotkałaś. - On ci już nie zagraża. Nie wiem, dokąd poszedł, a dla mnie to nie ma znaczenia. Wrócę do domu, do rodziców. - Jeśli odważy się pokazać mi na oczy, zabiję go - rzekł z powagą, pod którą kryła się najdziksza żądza mordu. Co z tego, że nie zostali kochankami? Iseult oddała serce niewolnikowi, a jego uczuciem wzgardziła. - Odeślę skrzynię - powiedziała bezbarwnym głosem. -Możesz ją podarować kobiecie, którą poślubisz. Puścił ją. - Miałaś być nią ty. - Nie zostanę twoją żoną, Davinie - powiedziała spokojnie. - Popełniłam błąd, myśląc, że mogę. - Nigdy nie dałaś nam szansy. - Zabrzmiało to jak skarga płynąca z głębi zranionego serca. - A dałaś ją Murtaghowi i temu... niewolnikowi.
186 Michelle Willingham - Nie poniżaj się, Davinie. - Odsunęła się od niego. - Zapomnij o mnie, znajdź sobie inną kobietę. - Kocham cię, Iseult, i nie pozwolę ci odejść. - Pewnego dnia zrozumiesz, że odchodzę od ciebie, bo cię szanuję. Ślub byłby błędem dla nas obojga. - A co z Kieranem? - Ani przez chwilę nie wierzył, że wraca do domu. Dzika zazdrość sprawiała, że marzył tylko o tym, by rozedrzeć snycerza na sztuki. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. - Dla mnie nie ma przyszłości z Kieranem. Oboje o tym wiemy. Utrata Iseult zraniła go głęboko, a zarazem jakby pozbawiła rozumu. Davin niby wiedział, że to już koniec, lecz i tak snuł marzenia o szczęśliwym finale tego miłosnego dramatu. Ona kiedyś przejrzy na oczy i wróci do niego, doceni jego uczucie, sama nim zapała. Odwieczne złudzenia wzgardzonych kochanków... - Zaczekam na ciebie, Iseult.. Smutno pokręciła głową. - Nie czekaj. - W geście pocieszenia, a może pożegnania, dotknęła jego policzka. Odgłosy chłosty rozcięły poranną ciszę. Kieran skrył się w tłumie, próbując nie myśleć o okrucieństwie, którym aż ociekały targi niewolników. Zaledwie ostatniej zimy stał nagi przed podobnym tłumem. Walczył, by się uwolnić, a zyskał tylko smagnięcie w plecy. Sięgnął do sakiewki, gdzie spoczywał kruchy kawałek pergaminu, dowód jego wolności. Bez wątpienia Iseult już dawno powiedziała Davinowi o swej decyzji, wszak od Majowego Święta minęło wiele tygodni.
Wojownik 187 Patrząc na twarze niewolników, pomyślał o swojej przysiędze. Ślubował, że przez trzynaście tygodni będzie odbywał pokutę, nie mógł jednak dotrzymać słowa, bo z każdym dniem pobytu w Lismanagh coraz mocniej pożądał Iseult. Poniechanie jej było gorsze od najokrutniejszej niewoli. Walczył z sobą, by nie tęsknić za jej urodą, za cichymi westchnieniami, gdy dotykał jej ciała. Próbował uczynić z tego wspomnienia, do których człowiek się uśmiecha, choćby i ze smutkiem. To tylko "jednak wspomnienia, a nie żywa tęsknota, pragnienia, które powinny się ziścić. Wspomnienia muszą wystarczyć, by dalej jakoś żyć. Nie zdejmując ręki z noża, Kieran powrócił do obserwowania licytacji niewolników. Sprzedawano kobiety i mężczyzn, przerażonych, niepewnych przyszłości ludzi. Dzieci płakały rozpaczliwie, gdy odrywano je od matek, matki wyły jak zranione wilczyce. A ten ciemnowłosy chłopak w wieku Egana, wciąż jeszcze niepokorny mimo śladów bata, wciąż niewierzący, że taki los go spotkał... Lecz wszystkie dzieci były starsze od synka Iseult. Trzęsły mu się ręce, którymi obejmował chłodny metal noża. Choć rany na plecach dawno się wygoiły, wspomnienia sprawiły, że poczuł w nich znowu ból. Nikt nie powinien tak cierpieć, nikt nie powinien tracić wolności. Modlił się za tych ludzi, ale nie miał grosza przy duszy, by obronić choć jednego człowieka przed katuszami niewoli. Złożył cichą przysięgę, że nigdy nie kupi niewolnika, chyba że po to, by zwrócić mu wolność. Minęła godzina, zanim wszyscy zostali sprzedani. Licytację prowadził wiking Bodvar, znany od lat w tej okrutnej branży. Obwieszczał zalety każdego mężczyzny, kobiety i dziecka.
188 Michelle Willingham Kieran odczekał, aż tłum odszedł, a Bodvar skończył liczyć srebro, i wtedy podszedł do niego. Kiedy jego cień przesłonił mu światło, rudowłosy wiking podniósł wzrok i uśmiechnął się nieznacznie. - Zawsze myślałem, że uciekniesz, Kieranie Ó Brannonie. Inni nie mieli twojej siły. - Jestem już wolnym człowiekiem. - Wyjął z sakiewki pergamin. Bodvar wzruszył ramionami. - Więc ciesz się tym. Niestety spóźniłeś się, jeśli chcesz kupić niewolnika na targu. Chyba że masz dużo srebra i potrzebujesz kobiety do posług i rozkoszy. Mógłbym ci znaleźć taką wśród moich niewolnic, ale to drogi towar, więc nie dla każdego. -Nie, nie. Szukam dwuletniego chłopca. Zeszłego lata ukradziono go jego matce. Ma czarne włosy, a matka dała mu na imię Aidan. Bodvar przywiązał pełną sakiewkę do pasa. - Nie widziałem go. - Widujesz setki podobnych chłopców podczas swoich wędrówek. Ten pochodził niedaleko stąd, z klanu MacFergusów. Bodvar wstał. - Jeśli został zabrany ze swojego klanu, to albo przez najeźdźców, albo przez kogoś z rodziny. Przez kogoś, kto potrzebował srebra albo chciał pozbyć się dziecka. Kieran rozważył tę możliwość, a także trudności, które stwarzała. - Zamierzam go odnaleźć. Bodvar roześmiał się kpiąco. - Radzę ci, daruj sobie. Nigdy go nie znajdziesz, o czym sam dobrze wiesz.
Wojownik 189 Kieran nie odpowiedział. Dla Bodvara dziecko było tylko niewartym zachodu kłopotem. Nic więcej nie mógł zyskać w tej rozmowie, natomiast rodzina Iseult to była inna sprawa. Być może odpowiedź znajdzie w jej klanie. Stłumił nadzieję, że znowu ją ujrzy. Iseult sama podejmowała decyzje, to nie była jego sprawa. Być może mimo wszystko poślubiła Davina. Powiedział jej, żeby nie zrywała zaręczyn, bo zyska bezpieczeństwo i zasobny dom, ale na myśl, że Davin pieści jej nagą skórę, dłonie zacisnęły się na nożu. Szedł dalej na wschód, choć nogi miał obolałe od wędrówki. Kiedy zapadł zmrok, rozpalił ognisko i ogrzał się przy nim, po czym ułożył się do snu. Gdy tylko zmrużył oczy, znowu nawiedziła go Iseult. Tak bardzo chciał przeczesać dłonią jej jedwabiste włosy, przytulić, kochać się z nią. Gdyby tylko mógł przegnać te wspomnienia. Iseult MacFergus nigdy nie będzie należała do niego, bo nie mógł skazywać jej na życie, które go czekało. Nalegała, by wrócił do domu, do rodziny. Nigdy. Bo nigdy mu nie wybaczą tego, co stało się z Eganem. Jak mogliby, kiedy sam nie mógł sobie tego wybaczyć? Nie, nie miał domu. Dotrzyma obietnicy danej Iseult, że odnajdzie jej syna. A potem gdzieś pójdzie. Gdzie? Nie miało to żadnego znaczenia.
Rozdział szesnasty Z nieba lał się gwałtowny deszcz. Iseult kurczowo trzymała się konia, wznosząc modły, żeby ta ścieżka zaprowadziła ją do domu. Ciemne chmury wisiały nad ziemią, ledwie co było widać wokół. Prowadziła klaczkę wzdłuż rzeki, by mieć blisko wodę i nie pobłądzić. Całe swoje życie zapakowała w dwa tobołki. Zostawiła weselną skrzynię i wszystkie dary Davina. Tylko Deenie powiedziała, co zamierza, i wymknęła się wczesnym rankiem. Obawiała się bowiem, że Davin może próbować ją zatrzymać. Była obolała od tej jazdy, do tego, że zbliżał się zachód słońca, lecz dom już niedaleko. W każdym razie rozpaczliwie trzymała się tej myśli. I nagle zyskała pewność, bo wjechała na znajomą łąkę, poznała kryte strzechą chatki z wikliny i gliny. A w oddali były bramy jej grodu. Opuściła głowę na końską grzywę i zapłakała. Była wyczerpana i senna. Sięgnęła pod okrycie i dotknęła drewnianej figurki syna, jakby to ją zbliżało do Kierana. Czy uczciwie wypełni obietnicę i znajdzie Aidana? Chciała w to wierzyć, ale bała się pozwolić sobie na nadzieję. Rozglądając się wokół, modliła się za nich obu.
Wojownik 191 Pogoniła konia. U podnóża grodu stała kuźnia jej ojca. Była zbudowana z kamienia, ale nie miała dachu, by unikać zaprószenia ognia. Obok stała chata, zwana chatą kowala, w której ojciec czasami nocował, gdy miał mnóstwo pracy. Ponieważ dzień był deszczowy, była niemal pewna, że ojciec pozostał w domu. Nikt nie pilnował bram, a kiedy Iseult podeszła bliżej, poczuła zapach palonego torfu. Zsiadła z konia i wprowadziła go do wnętrza grodu. Drżała z zimna, przemoczona suknia oblepiała nogi. Marzyła o chwili, kiedy wreszcie ogrzeje się przy ogniu. Podprowadziła klaczkę do rodzinnego domu, okrągłej kamiennej chaty krytej strzechą. Zaprowadziła zwierzę do szopy i odwiązała tobołki. Wytarła konia, nakarmiła i napoiła. Zanim zapukała, zawahała się niepewna, co powiedzą rodzice. Lecz kiedy otworzyła drzwi, na twarzy ojca zobaczyła uśmiech. Przerzedzone włosy miał przycięte do ramion, posiwiał od czasu, gdy widziała go po raz ostatni. Rory MacFergus pochwycił ją w miażdżące objęcia. - Iseult, córeczko, jak dobrze cię zobaczyć. - Wprowadził ją do domu. Zobaczyła matkę, która siedziała przy kominku i coś szyła z wełnianego materiału. W przeciwieństwie do męża Caideen MacFergus nie wstała, żeby ją objąć, tylko szyła dalej z zaciśniętymi ustami. - Dostaliśmy twoją wiadomość, że opóźniłaś zaślubiny -powiedział Rory, nalewając córce kubek miodu, który przyjęła z wdzięcznością. - Nie rozumiem dlaczego, ale sami o tym decydujecie. A gdzie jest Davin? Dogląda koni? - Został w Lismanagh. - Wzrokiem wskazała na matkę, która jeszcze nie wypowiedziała słowa powitania.
192 Michelle Willingham Wojownik - Pozwolił, żebyś przyjechała sama? - przeraził się Rory. - Nie mogę uwierzyć. Iseult mogłaby zwlekać i kluczyć, by odwlec chwilę prawdy, tylko po co? lepiej mieć to od razu z głowy. - Postanowiłam nie poślubiać Davina, ojcze - wyznała się spokojnie. - Nie byłabym dla niego dobrą żoną. Ręce matki przestały się poruszać, w oczach pojawiły się gniewne błyski. - Wiedziałam, że jesteś za głupia, by docenić dobrą partię, którą ci narailiśmy. Nigdy nie spotkałam bardziej niewdzięcznej dziewczyny. - Caitleen... - ostrzegł ją Rory. - Kiedy to prawda. Davin Ó Falvey był najlepszym kandydatem, jakiego mogliśmy jej znaleźć, a ona go odrzuciła. -Upuściła robotę. - Jak chce poślubić farmera, wolna wola. Nie będę więcej ponosić odpowiedzialności za jej przyszłość. - Iseult może wybrać, kogo tylko zechce - argumentował Rory. - Nie potrzebuje mieć naczelnika klanu za męża. Caitieen potrząsnęła głową i wróciła do szycia. - Ty tego nie zrozumiesz - stwierdziła ze wzgardą. Iseult siedziała wyprostowana, nie okazując matce, jak bardzo czuła się zraniona. - Czy wolno mi będzie zostać z wami czas jakiś, ojcze? -zapytała. Rory objął jej ramiona. - Naturalnie. Jesteś naszym dzieckiem. - Patrzył przy tym z goryczą na żonę. Caideen wprawdzie ją urodziła, ale Iseult nigdy nie była z matką blisko. Nie rozumiała, co sprawia, że ojciec wciąż jest z tą kobietą. Zimna, nieczuła, złośliwa, wciąż ciosała mężowi kołki na głowie, że kontentuje się kowalstwem,
193 nie walczy o wyższą pozycję, bo ambicje miała wybujałe i nie potrafiła cieszyć się tym, co zaofiarowało jej życie. - Mamo, czy pożyczysz mi giezło? - spytała. Wszystkie jej ubrania były przemoczone, trzeba całego dnia, by wyschły. Caideen bez słowa otworzyła skrzynię i podała jej ubranie. Iseult podziękowała i skryła się za ściankę, by się przebrać. Kiedy stała naga, przypomniała sobie, jak Kieran dotykał jej ciała. Niczego nie żałowała. Rozpaczliwie pragnęła znaleźć się w jego objęciach, kochać się z nim. Święta Brygido, ależ bez niego była samotna! Włożyła suche giezło, lecz nie poczuła się lepiej. Wyjęła z mokrego ubrania drewnianą figurkę, by cały czas mieć przy sobie coś, co wiązało się z Kieranem. Przeciągnęła kciukiem po figurce i schowała ją. Kiedy przyłączyła się do ojca przy kominku, Rory podał jej miskę potrawki z baraniny. Jadła bez apetytu, choć od rana nie miała nic w ustach. - Dowiedzieliście się czegoś o Aidanie? Ojciec pokręcił głową. - Chciałbym mieć lepsze wieści dla ciebie, moja droga, ale nikt ani widział, ani słyszał o twoim synku. - Czy możliwe, że został niewolnikiem? - zapytała, patrząc w ogień. Oczy miała suche, uczucia trzymała na wodzy. - Nie wierzę w to. Zazwyczaj tylko wikingowie chwytają niewolników, a nie kręcili się tu obcy. Iseult odstawiła miskę, krew zaczęła jej mocniej krążyć na wspomnienie wikingów. Jeśli mieli cokolwiek wspólnego ze zniknięciem Aidana, musi ich znaleźć. - Wylądowali na brzegu zatoki - powiedziała. - Napadli na Lismanagh. To było kilka tygodni temu. - Ktoś został ranny? - zapytał z troską Rory.
194 Michelle Willingham - Rozgorzała prawdziwa bitwa, zginęło siedmiu naszych, wielu odniosło rany. - Powróciło bolesne wspomnienie, kiedy pomyślała o Kieranie. Zdołała jednak powstrzymać emocje na wodzy. - Powinnam znowu szukać, tato. Mówiłeś, że obcych tu nie było. Z tego wniosek, że wikingowie nie zapuścili się tak daleko w głąb lądu... -Nie. Matka odłożyła robotę i nalała sobie kubek miodu. - Daj temu pokój, Iseult. Już minął rok. Powinnaś zapomnieć o Aidanie. Poczuła tak wielką wściekłość, że z trudem mogła mówić. - To krew z mojej krwi i ciało z mojego ciała! - krzyknęła. - Nigdy o nim nie zapomnę i dotąd nie przestanę szukać, aż dowiem się, co się z nim stało i czy żyje. Caideen westchnęła. - A więc nigdy nie wyjdziesz za mąż. Nikt znaczniejszy nie przyjmie chłopca, kiedy go znajdziesz. - Dość tego. - Rory posłał żonie ostrzegawcze spojrzenie, potem zwrócił się do córki: - Wiem, jak bardzo rozpaczasz i jeśli chcesz znowu szukać, będę ci towarzyszył. - Dziękuję, ojcze. - Objęła go, tłumiąc szloch. Davin Ó Falvey siedział na pustym skrawku ziemi, który wybrał dla swej oblubienicy. Bez Iseult jego dni stały się puste. Słońce go ogrzewało, wieczorny wiatr chłodził, lecz on jakby tego nie czuł. Wciąż zastanawiał się nad tym, co się stało, rozpamiętywał chwilę zerwania, dociekał, co powinien był zrobić lub powiedzieć, by sprawy potoczyły się inaczej. Jeszcze nigdy żadnej kobiety nie miłował w ten sposób i nie wyobrażał sobie, by mógł się jej wyrzec.
Wojownik 195 Bogowie, gdyby tylko wiedział, co się między nimi działo, odesłałby niewolnika precz. Albo... Ręka sięgnęła do rękojeści noża. Lecz Iseult odeszła. Opuściła go bez słowa, pożegnała się tylko z Deeną, która twierdziła, że udała się do swej rodziny. Jednak Davin jej nie wierzył. Zrobili z niego głupca, zadrwili okrutnie. Wzbierał w nim gniew, pragnienie zemsty, mordu. Podszedł do niego Orin. Wyraźnie się ociągał, jakby się go lękał. - O co chodzi? - zapytał ostro Davin. - Twój ojciec cię wzywa. Chce usłyszeć twoje zdanie w paru sprawach. Davin zacisnął zęby. Alastar nie potrzebował jego opinii. Ojciec zawsze postępował wedle swej woli, sprawował niepodzielne rządy. - Jest głową rodu. Niech sam podejmuje decyzje. Orin umknął wzrokiem. - Nie chodzi o to. Chce, żebyś poznał następną narzeczoną. Zamierza odwiedzić klan Donovanów, a ty masz mu towarzyszyć. Niech diabli wezmą ojca z tym jego wtrącaniem się! -chciał krzyknąć, jednak opanował się z uwagi na Orina. - Albo ożenię się z kobietą, którą sam wybiorę, albo wcale. - To dobra koligacja, tak powiedział. - Orin zerknął w stronę ich domostwa. - Przynajmniej poznaj ją. Davin nie dbał o równą mu pozycją córkę głowy klanu. Weźmie Iseult lub nikogo. - Może jechać sam. Nie poślubię jej. Tyle mu przekaż. -Podszedł do palisady i zapatrzył się na wschód. Co się dzieje z Iseult?
196 Michelle Willingham Wojownik Musiał wiedzieć, czy go zdradziła. W jego sercu szalała zazdrość, podsycając gniew do punktu wrzenia. Nagle w jego głowie powstał pewien plan. Davin ruszył w kierunku stajni. - Dokąd idziesz? - spytał Orin. -Muszę gdzieś pojechać. - Odwiedzi rodziców Iseult i wreszcie się dowie, czy powiedziała mu prawdę. - To zły pomysł, Davinie. Twój ojciec... - ... nie kieruje moimi czynami - wszedł mu w słowo. - Ja wybiorę sobie narzeczoną, a nie on. -1 choć marzenie o Iseult mogło wydawać się mrzonką, nie wyzbył się całkiem nadziei. - Odwiedzę klan MacFergusów. - Nie rób tego, Davinie. Ona dokonała wyboru. - Kobiety zmieniają zdanie - odparł, jakby sam próbował siebie przekonać. Tak, zrobi wszystko, by ją odzyskać. Należała do niego, tylko do niego. Księżyca ubywało, a Kieran wędrował do ziem MacFergusów, by przepytać ludzi o Aidana. Nie miał konia, więc droga zajęła mu wiele czasu, nie narzekał jednak na samotność. Każdy mijający dzień wzmacniał jego siły i wytrzymałość. Nie gnębiły go już koszmary senne o Eganie, lecz wciąż dopadał go żal po stracie Iseult. I z tym nie potrafił się uporać. Gdy wreszcie dotarł do ziem jej klanu, przez wiele dni pozostał w ukryciu. Obserwował ludzi, wyszukiwał tych, którzy mogli mieć coś wspólnego ze zniknięciem Aidana. Poszukiwanie chłopca dało jego życiu jakiś sens. Aż pewnego dnia zobaczył ją. Nie zdradził swojej obecności, krył się wśród drzew, i tylko ją obserwował. Zgłodniałe oczy syciły się jej widokiem. Szła polami, poruszając się jak wiotki duch.
197 Odziana była na biało, co podkreślało jej zwiewne piękno. Nieziemski duch, który go urzekł. Nie była szczęśliwa. W jej twarzy widział osamotnienie i gorycz. Oparł się o pień brzozy, zastanawiając się, czy wyjść na polanę. Co mógłby jednak powiedzieć? Że znalazł ślady jej syna? Że chce, aby potwierdziła tożsamość chłopca? W głowie kłębiły mu się pytania. Czy poślubiła Davina? Czy był tu z nią? Choć go nie dostrzegł, nie znaczyło wcale, że Iseult była wolna i mogła z nim rozmawiać. A tak bardzo tego pragnął, wystarczyłoby mu samo spojrzenie w jej twarz. Słońce dotknęło horyzontu, niebo zaczęło ciemnieć. Na Boga, dlaczego szła w kierunku puszczy? Gdy znalazła się u podnóża pagórka, zatrzymała się przed zagajnikiem i wyciągnęła niewielki nóż. Była tak blisko, że serce zabiło mu żywiej. - Wiem, że ktoś tam jest! - zawołała. - Pokaż się. Nie poruszył się. Minęła długa chwila, zanim weszła między drzewa. Warkocz spadał na plecy, spódnice wlekły się po ziemi. Mocno ściskała nóż, oczy patrzyły bystro. I zobaczyła Kierana. Nóż wypadł jej z dłoni. Stała tak blisko, lecz żadne z nich się nie poruszyło. Chciał ją objąć, okazać, jak bardzo za nią tęsknił, ale powstrzymywał się. Może wyszła już za kogoś, była czyjąś żoną? Chciał tego dla niej, bezpiecznego domu. kochającego męża, zwykłego ludzkiego szczęścia. - Być może odnalazłem Aidana - powiedział wreszcie. Zasłoniła dłonią usta, oczy zalśniły od łez. Nadzieja i strach, strach i nadzieja. - Żyję? - spytała ledwie słyszalnym szeptem. - Tak, ten chłopczyk żyje, ale nie mam pewności, czy to on.
198 Michelle Willingham Po policzkach płynęły jej łzy. Tak bardzo pragnął ją objąć, ale stał, jakby wrósł w ziemię. - Zabierz mnie do niego, Kieranie. Już, teraz. - To za daleko, zaraz zapadnie noc. Ruszymy o brzasku. - Jeśli tak trzeba... - Opanowała się z trudem, matka ze zbolałym sercem, w której zatliła się nadzieja. Podniosła nóż, szczelniej otuliła się chustą. - Spożyj z nami wieczerzę. Nie wiem, gdzie znalazłeś schronienie, ale moja rodzina może. - O mnie się nie martw, Iseult. Tu rozbiję obóz. - Nie wiedział, czy Davin jej towarzyszy, a nie miał ochoty go spotkać. Davin czy ktoś inny, mąż lub narzeczony. Dotknęła jego ramienia. - Kieranie, proszę, nie odpychaj mnie. Tak długo cię nie widziałam. Przeraził się. Był niespełna rozumu, gdy łudził się nadzieją, że z czasem zmniejszy się jego pożądanie. Tak bardzo chciał ją objąć, połączyć się z nią... Lecz nie, jeśli należała do innego mężczyzny. - Poślubiłaś go? - Słowa wymknęły mu się mimo woli, tak rozpaczliwie chciał to wiedzieć. - Nie mogłam, Kieranie. - Pokręciła głową. - Nie mogłam przez to, co czuję do ciebie. Owładnęła nim nadzieja, radość niesłychana, lekkość, swoboda, jakby cudownym zrządzeniem losu dostał skrzydeł, prawdziwy ptak niebieski. I nagle poczuł jej usta, ledwie muśnięcie, i już się cofnęła, szepcząc: - Spotkamy się w chacie kowala. Zanim zdołał coś powiedzieć, Iseult pośpieszyła do grodu. Kieran wsparł głowę o pień brzozy, wiedząc, że zaraz popełni ogromny błąd. Czy naprawdę wierzył, że mógłby spę-
Wojownik 199 dzić z nią noc i jej nie posiąść? Zasługiwała na lepszego od niego mężczyznę. Jak miał ją o tym przekonać? Czekała w chacie kowala. Migotanie ognia rozjaśniało mrok. Powiedziała ojcu, żeby nieprędko spodziewał się jej z powrotem. Rory poczerwieniał. - Nie podoba mi się to, Iseult. Wszystko jedno, czy ten cały Kieran ma jakieś wiadomości o Aidanie, czy nie, nie chcę, żebyś sama z nim wędrowała. - Ocalił mnie przed wikingami. - Oparła ręce na jego ramionach. - Ufam mu, ojcze. Nie musisz się o mnie martwić. Burczał coś pod nosem, podając jej koszyk z jedzeniem. - To przez niego nie poślubiłaś Davina, prawda? Nie mogła spojrzeć mu w oczy. - To jeden z powodów, ojcze. Wiedz jednak, że Kieran... znaczy dla mnie bardzo wiele. Rory westchnął ciężko. Bardzo kochał swą córkę, lecz trosk mu nie poskąpiła, o nie. Nieodmiennie jednak wspierał ją, bo wiedział, że nawet gdy błądzi, jest dobra, mądra i uczciwa. - Zawsze szłaś za głosem swego serca, Iseult. - Otworzył przed nią drzwi i dodał: - Weź konia, jeśli potrzebujesz. Dwa konie. Pocałowała go w policzek i narzuciła okrycie. Przytroczyła zapasy do koni i wyprowadziła je na zewnątrz. Po nocnym niebie rozsiane były srebrzyste gwiazdy, a letni wieczór niósł rześkie, chłodne powietrze. Gdy dotarła do chatki kowala, spętała konie i rozpaliła ogień, a potem usiadła, opierając się o kamienną ścianę. Czekała. Czy w ogóle przyjdzie? Wciąż trudno było jej uwierzyć, że się tu zjawił. A jednak tak się stało. Widziała go, poczuła je-
200 go usta, ale mimo to wydawał się kimś obcym. Pocałowała go impulsywnie, mając nadzieję, że skruszy zimny mur, który wzniósł między nimi. Lecz to go tylko zaskoczyło i nie oddał pocałunku. Skryła twarz w dłoniach. Czy znów postępuje głupio? Zaczęło w niej kiełkować ziarnko zwątpienia. Czyżby miała powtórzyć się historia z Murtaghem? Kieran jej pożądał, to wiedziała, czy jednak miał dla niej miejsce w swym sercu? Ścisnęła dłonie, miotana wątpliwościami i strachem. Jednak nadszedł. Zbliżał się w niknącym blasku dnia. Pilnie mu się przyglądała. Zmężniał od czasu, gdy go ostatni raz widziała. Ciemne włosy jak zawsze domagały się przystrzyże-nia, jednak z twarzy zniknął wyraz udręki. Miał inną tunikę, brązową, dzięki czemu łatwo wtapiał się w otoczenie. Przyniósł kilka ryb. I już wiedziała, co wspominał, gdy je łowił. Tamten zakład, jedna z niewielu radosnych, beztroskich chwil podczas pobytu w Lismanagh. Wstała i rzekła z uśmiechem: - Jak widzę, dalej ci się szczęści. Masz pewnie nadzieję, że je sprawię? - Zajmę się nimi. - Nie odpowiedział na jej żart. Zapadła niezręczna cisza. Nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystko było inne, nowe. Po raz pierwszy Davin nie stał między nimi, po raz pierwszy byli wolni, zależni tylko od siebie samych. I jakby nie wiedzieli, co z tym zrobić. Było jeszcze coś, co bardzo ją zaniepokoiło. Owszem, zawsze łączyło ich pożądanie, ale czy tak naprawdę znała Kierana? Wzięła od niego jedną z ryb i zaczęła ją sprawiać, bo musiała czymś zająć ręce. W milczeniu szykowali wieczerzę. To znaczy milczał Kieran, ona zaś nie wiedziała, co powiedzieć,
Wojownik 201 by przerwać tę ciszę. Zachowywał się, jakby chciał być gdzie indziej. Gdy już miała tego serdecznie dość, spytała: - Co się z tobą działo, od kiedy opuściłeś Lismanagh? - Poszedłem zobaczyć się z handlarzami niewolników. Zadrasnęła się nożem i syknęła z bólu. Kieran natychmiast był przy niej. - Co się stało? - To nic. - Lecz jej serce drżało na myśl o tym, czego się dowiedział 0 Aidanie. Objął ją talii i oglądał skaleczenie. Próbowała zatamować krew, ale bez skutku. - Opatrzę ci to. - Przemył jej palec, potem oderwał od tuniki kawałek materiału. Na widok krwi zrobiło jej się słabo. Odwróciła głowę. Ukląkł obok niej i delikatnie obwiązał skaleczenie. Iseult siedziała nieruchomo, bojąc się, że się od niej odsunie. Palec już nie bolał, całą uwagę skierowała Kierana. Na wyraz patrzących na nią ciemnych oczu i na znajomy zapach drewna. Zatrzymała wzrok na jego ustach, na całej twarzy. Wychwyciła wahanie i skrywane pożądanie. Pochyliła głowę, dotknęła czołem jego czoła. Tak bardzo pragnęła bliskości... i nie tylko. Odetchnął głęboko, walcząc z pokusą. Jej włosy opadły na jego ramiona, Kieran policzkiem dotknął jej twarzy. Gdyby Iseult obróciła głowę, jego usta znalazłyby się na jej wargach.
Rozdział siedemnasty Tak długo czekał, by jej dotknąć. Nie chciał się zbytnio do niej zbliżyć, bał się bowiem, że straci nad sobą kontrolę. I był tego bliski. Tylko nadludzkim wysiłkiem powstrzymał się od położeniem jej na ziemi, od szaleńczego pędu w pogoni za spełnieniem. Lecz nie mógł tak postąpić. Kobieta taka jak Iseult wymagała delikatności. Zaciekle walczył, by utrzymać w ryzach dzikie żądze. - Twojego synka tam nie było, Iseult. - Kiedy wypowiadał te słowa, jej ręce oplotły mu szyję. Przycisnął ją mocno, niosąc pocieszenie, którego tak bardzo potrzebowała. - Nie było go między niewolnikami. - Powiedz, czego się dowiedziałeś. Widziałeś go? - spytała ze strachem i nadzieją. - Nie wiem, czy to on. - Jednak intuicja mówiła mu, że odnalazł syna Iseult, ale nawet gdyby to była prawda, to, czego się dowiedział, bardzo by ją zraniło. - Rano zabiorę cię tam. Przypuszczam, że chłopiec, którego znalazłem, może być Ai-danem. - Zdjął ryby znad ognia i na deseczce przygotował porcje. Iseult jadła bez apetytu. To zrozumiałe, śpieszno jej było do
Wojownik 203 syna, tylko to się liczyło. Wieczorna bryza owiewała jej twarz. Zapach torfu, znajomy i przyjazny, uspokoił go. Jedli w milczeniu, ale w cichej harmonii, w pokrytej smutkiem komitywie. Wszystko było takie trudne, a przyszłość jednym wielkim znakiem zapytania. Wyjęła z koszyka flaszkę wina i dwa kubki. - Jak znalazłeś Aidana? - Obserwowałem członków twojego klanu. Tylko nieliczni z nich mieli powód, by dziecko zniknęło Podała mu kubek wina, a on je wypił o wiele za szybko. Trunek nie uśmierzył ani jego żądzy, ani przygnębienia. - Pytałam wszystkich w grodzie i w okolicy Nikt nic nie wiedział. - Może nie zadawałaś właściwych pytań. - Oczyścił nóż i zatknął go za pas. - Albo nie pytałaś właściwych ludzi. - Jak to rozumiesz? Kto zna prawdę, kto ci ją wyjawił? Zawahał się, nie wiedząc, czy była gotowa przyjąć okrutne fakty. - Czy to ma znaczenie? - Chodzi o mojego syna, więc niczego nie ukrywaj przede mną. - Gwałtownie odstawiła kubek, w jej oczach błysnął gniew. - To moje dziecko i pierwsza muszę wiedzieć, co się z nim stało. - Tak, wiem, ale zaboli cię to, co usłyszysz. - Nie próbuj mnie ochraniać. To bez sensu, Kieranie. Tylko Aidan się liczy. - Zacisnęła pięści. - Powiedz mi wszystko, po prostu wszystko. Na jej furię odpowiedział twardym spojrzeniem. Bo rzeczywistość była twarda. Nieważne, czy Iseult była gotowa przyjąć prawdę, czy nie, zaraz ją pozna. Tak, miała do tego prawo. Dostarczy jej jedną dobrą i jedną okrutną nowinę.
204 Michelle Willingham - Śledziłem kogoś, kto wędrował dość daleko stąd, droga zajęła mu cały dzień. Zaniósł jedzenie do rodziny, u której był mały chłopiec. Potem tu wrócił i otrzymał zapłatę od twojej matki. Iseult długo na niego patrzyła, po czym wolno skinęła głową. Sięgnęła obok kowadła ojca i podniosła mały skrawek żelaza. Przez chwilę trzymała go w dłoni. Kiedy się zagrzał, cisnęła nim w komórkę, aż metal zadźwięczał o kamień. Kie-ran nie kłamał, wiedziała to. I otrzymała prawdę. Targała nią wściekłość. Na wieść, że oczekuje dziecka, Caideen nie kryła złości. Wciąż powtarzała, że żaden mężczyzna z majątkiem i pozycją jej nie poślubi. - Zmarnowałaś sobie życie. Został ci tylko ten cały Mur-tagh - szydziła. Lecz nie pojawił się w dniu ich zaślubin. Iseult pomyślała, że matka ma rację. Zmarnowała sobie życie. Lecz gdy narodził się Aidan, już tak nie myślała. Gwałtownie się okręciła i zaczęła biec w stronę grodu. Miotała nią furia. W takich chwilach ludzie zdolni są do straszliwych czynów. Iseult pragnęła jednego: zaatakować własną matkę. Kieran pochwycił ją. - Zaczekaj, Iseult. - Nie każ mi czekać! - krzyknęła. - Przez ponad rok opłakiwałam syna. Niech poczuje taki sam ból, jakiego ja doznałam. - To nie zmieni przeszłości. - Och... - Oczywiście miał rację, ale i tak stanie przed Cait-leen i ciśnie jej w oczy, że wie, co zrobiła. - Zostań tutaj. - Nie. - Miotał nią ślepy gniew. Jak Caideen mogła to zrobić? Jej własna matka, kobieta, która dała jej życie. I dlaczego?
Wojownik 205 Z małostkowej wiary, że taki mąż jak Davin nie weźmie panny z dzieckiem? Nie chciała w to uwierzyć... a jednak wierzyła. Znała swoją matkę. Kroczyła, biegła prawie, aż wreszcie weszła do domu rodziców. Rory spojrzał znad posiłku. - Co się stało, Iseult? Zignorowała ojca i podeszła do matki. - Ukradłaś mi go. Porwałaś mi synka - rzuciła matce w twarz, mając cichą nadzieję, że usłyszy zaprzeczenie. Cait-leen zbladła, podniosła dłoń do ust. Nie odezwała się jednak. Milczenie oskarżało ją równie dobitnie jak słowa. - Dlaczego? - krzyczała Iseult. - On był z twojej krwi tak samo jak ja. - Nie uczyniłam mii krzywdy - powiedziała Caideen. -Oddałam go dobrym ludziom, są dla niego jak prawdziwi rodzice. - Opłakiwałam go. Każdej nocy obwiniałam się, że nie potrafiłam go upilnować. Byłam pewna, że to była moja wina. - Chciałam, żebyś wyszła za mąż za kogoś znacznego. Tak byłaś pochłonięta miłością do Aidana, że nie zauważałaś, jakim wzrokiem patrzył na ciebie Davin. Widziałam w tym szansę dla ciebie i wykorzystałam ją. Rory był najpierw zdumiony, nie pojmował, co się dzieje. I trudno się temu dziwić. Wreszcie jednak prawda dotarła do niego. - Czy ty wcale nie masz serca, Caideen? - krzyknął z przerażeniem i wściekłością. Zacisnęła ręce. - Zrobiłam to, co uważałam za najlepsze. Iseult starała się uspokoić, lecz z gniewu prawie nie mogła złapać tchu.
206 Michelle Willingham - Nie chcę cię więcej widzieć - powiedziała w końcu i ruszyła ku drzwiom. - Iseult! - zawołał Rory. - Odchodzę z Kieranem, muszę odzyskać syna. - Spojrzała na ojca. - Nie wrócę tu. - Nie wiedziałem, co ona zrobiła - powiedział załamany. - Uwierz mi, córko. Tego była pewna. Dobry, kochany tata... - Wiem, ojcze. Nie wrócę tu. - Rozumiem... - Nagle jakby postarzał o dziesięć lat. - Bądź zdrów, ojcze. Naciągnęła chustę na głowę. Wiatr chłostał jej twarz, kiedy wracała do chaty kowala, z trudem utrzymując się na nogach. Matka jej to zrobiła... własna matka, dudniło jej w głowie. Kieran czekał na nią, wpadła mu prosto w ramiona. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jakie katusze cierpiała i jak bardzo potrzebuje jego siły. Rozszlochała się. Jej własna matka... Dlaczego wcześniej nie dojrzała prawdy? Miała ją na wyciągnięcie ręki. Starł łzy z policzków Iseult, czule ujął jej twarz. - Przepraszam, że sprawiłem ci tyle bólu. - Nie możesz tego wiedzieć, co znaczy stracić dziecko. -Wysunęła się z jego objęć. Nic nie mogło się równać z tą okrutna stratą ani z pustką w jej sercu. Nie chciała litości, nawet od Kierana. Nienawidziła całego świata. Wszystkich ludzi. Nikt nie pojmie jej bólu. - Wiem, co to znaczy stracić brata. Brata, którego powinienem był ochraniać. „To nie to samo" - chciała mu rzucić w twarz, lecz nagle coś ją tknęło. Kieran po raz pierwszy powiedział coś o swej
Wojownik 207 przeszłości. W jego głosie wyczuła przygnębienie, a także niechęć do dzielenia się bolesnymi wspomnieniami. Odsunął się od niej, wziął kubek wina. Usiadła, podciągając kolana pod brodę. - Co się stało z twoim bratem? Napił się wina, jakby szukając w trunku siły. - Była głęboka zima. Mieliśmy złe zbiory, brakowało jedzenia, wielu ludzi pomarło z głodu. - Wyciągnął do niej rękę, a ona ją ujęła. To był dobry gest, wzajemne pocieszenie, dzielenie się ciepłem, wiarą, siłą. - Nie mogliśmy pochować zmarłych, bo ziemia była zmarznięta. Tamtej zimy straciliśmy czterech mężczyzn, osiem kobiet i siedmioro dzieci. Iseult przysunęła się bliżej i oparła się o niego. - A co z twoją rodziną? - Mieliśmy niewiele zapasów, tyle samo co inni. Czasami oddawałam moją porcję siostrom albo bratu. Nazywał się Egan. Byli młodsi, nie tacy silni jak ja. A potem zjawili się wikingowie. Splądrowali nasze zapasy, kradnąc zboże i podpalając domy. Walczyłem u boku ojca i stryjów, ale nie mieliśmy dość sił, aby ich powstrzymać. - Czy Egan zginął w bitwie? - Niestety nie - odparł z bólem. - Tak byłoby lepiej, skoro śmierć mu była pisana, uwierz mi... - Pokręcił głową. -Wzięli go razem z siostrami, pojmali też innych. Nie wiem, czy zamierzali sprzedać ich w niewolę, czy zatrzymać jako zakładników. - Powolnymi ruchami gładził jej włosy. - Walczyłem o siostry, wyrwałem je wikingom. Zabrali jednak Egana. - Przerwał na moment, zadumał się. - Poszedłem sam do ich obozowiska i ofiarowałem siebie w niewolę w zamian za brata. Łudziłem się, że puszczą go wolno. Taka zamiana... Byłem głupi, wierząc, że przyjmą moją ofiarę. Zadufany w so-
208 Michelle Willingham bie uznałem, że moja siła jest więcej dla nich warta niż życie Egana. W jego oczach dostrzegła tak wielki ból, że chciała nad nim zapłakać. - Co mu zrobili? Zaśmiał się szyderczo. - Przyjęli moją propozycję, a kiedy poszli przeciąć jego więzy, poderżnęli mu gardło. Umierał na moich oczach. Ojcu posłali worek zboża w zamian za nas obu. Nie potrafiła wyobrazić sobie czegoś tak strasznego, ale rozpoznała jego ból równie głęboki jak jej. Chciała powiedzieć: „To nie była twoja wina". Lecz zmilczała. Ile razy tak do niej mówiono w nadziei, że ją to pocieszy. Nie pocieszyło. Kieran czuł się winny tak samo jak ona, że nie upilnowała Aida-na. I nie ma na to żadnego pocieszenia, żadnego lekarstwa. Objęła go za szyję, pocałowała. Delikatnie oddał jej pocałunek. Już nie gwałtowny, zakazany uścisk, lecz dotyk łagodzący jej smutek. Ta delikatność poruszyła ją bardziej niż cokolwiek innego. To było dobre, dla niego i dla niej, wiedziała to. Podniósł ją, nie przerywając pocałunku. Oparła się o niego, czekała i domagała się całą sobą prawdziwej bliskości, zbliżenia ciał i dusz. Odsunął się z oczami pociemniałymi od namiętności. - Czy w Święto Majowe Davin cię tknął? - Nie. - Zazdrość Kierana sprawiła, że krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała: - Nie chciałam nikogo, tylko ciebie. Na dowód tego zaczęła poluźniać wiązanie jego tuniki. Zdjął ją przez głowę, odsłaniając złocistą skórę i twarde mięśnie. Głaskała jego tors, całowała szyję. - Iseult - szepnął - naprawdę chcesz tego? - Uczciwość to by
Wojownik 209 ło jedyne, czego pragnął między nimi. - Jestem człowiekiem bez rodziny. Niczego nie mogę ci dać, ani domu, ani przyszłości. - Więc daj mi siebie, Kieranie. To mi wystarczy. Powoli rozwiązywała wierzchnią suknię i giezło, aż opadły z ramion. Stanęła przed nim naga. W świede letniej nocy jej ciało miało kremowy odcień, a rudawozłote włosy spływały do bioder. Gdy usta Iseult dotknęły jego ust, zatracił się całkowicie. Zarazem jednak wiedział, że nie zasługiwał na nią. Lecz tak się jakoś stało, że tej nocy nagle przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. - Pocałuj mnie jeszcze - zażądała. Całował każdy skrawek jej ciała, pieścił, czekał, aż będzie całkiem gotowa, powstrzymując się, by nie kazać się egoistycznym brutalem. Bo to ona była najważniejsza, nie on. - Kieranie - wyszeptała, przyciągając go do siebie. - Mamy dla siebie całą noc, kochana. - Smakował jej piersi, podążał niżej i niżej. Iseult nie była mu dłużna, też nie skąpiła pieszczot, dając świadectwo swemu pożądaniu i niecierpliwości. Wreszcie nadeszła ta chwila. Znaleźli się w raju. Leżeli obok siebie cudownie zmęczeni, wyczerpani do cna. Milczeli, ogień trzaskał na palenisku. Wreszcie Iseult dotknęła jego policzka i spojrzała na Kierana z powagą. - Dokąd pójdziesz, kiedy już znajdziemy Aidana? - Nie wiem. - Bezradnie potrząsnął głową. - Nadal nie chcesz powrócić do swej rodziny? - Nie mogę. - Jak miałby stanąć przed nimi po tym, co spotkało Egana? - Nie zechcą mnie widzieć.
210 Michelle Willingham - Czy wiedzą, co się stało z twoim bratem? - Wiedzą. A ja z tego powodu nie mam ochoty ich zobaczyć. Usiadła, gładząc jego pierś. - A więc twoja matka straciła obu synów. - Na pociechę ma dwie córki. - Do czasu, aż wyjdą za mąż i odejdą z domu. Przestała go głaskać, a on splótł palce z jej palcami w miłej, delikatnej pieszczocie. - Myślę, że twoja matka bardzo by się ucieszyła, gdybyś wrócił do domu. Dlaczego miałbyś nie spróbować? - Nie... nie. - Jego rodzina zbyt wiele wycierpiała, a on wolał nie wracać do przeszłości. - Jesteś synem głowy klanu? - Tak. - I z tego powodu jego wstyd był jeszcze większy. Ludzie oczekiwali, że pewnego dnia zostanie ich przywódcą. Na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za każde utracone życie, bo obowiązkiem naczelnika rodu była troska 0 wszystkich. Widział, jak jego ojciec, Marcas, siedzi w samotności 1 z rozpaczą patrzy na zniszczone pola. Tak bardzo chciał mu pomóc... Iseult w zadumie podciągnęła kolana. - Tak właśnie myślałam. Nigdy nie zachowywałeś się jak niewolnik. Uważałam, że jesteś wojem. - Objęła jego potężny muskuł na ramieniu, potrzebowała do tego obu dłoni. Choć wydawało się to niemożliwe po niedawnych szaleństwach, jego ciało zareagowało na jej dotyk. -Potrafiłem walczyć jak każdy mężczyzna, ale ojciec chciał, bym prowadził ludzi. - Twój ojciec żyje? - Nie wiem. - Ojciec był wściekły, kiedy Kieran ruszył za
Wojownik 211 Eganem, grożąc, że go wydziedziczy. Na pożegnanie usłyszał tylko stłumione przekleństwo. Sądząc po życiu, które ostatnio wiódł, życzenie ojca się spełniło. Iseult nie zadawała już więcej pytań, za co był jej wdzięczny. Sam jednak chciał czegoś się dowiedzieć. - Co się stało, kiedy opuściłem Lismanagh? - Wróciłam tutaj. - Davin pozwolił ci odejść? - Wymknęłam się przed brzaskiem. - Sięgnęła po giezło. - Tylko Deena wiedziała, gdzie jestem. Samotnie wędrowała taki szmat drogi. Ta myśl zmroziła go. Mógł ją ktoś zaatakować i skrzywdzić, a nawet porwać, gdyby wikingowie byli w pobliżu. Uklękła, chowając stopy pod suknię. Wyglądała teraz jak niewinne dziecko. W świede ognia jej włosy były czerwone jak ogień. Piękna, niezwykła kobieta. Kieran wprost pochłaniał ją wzrokiem. Nigdy nie zrozumie, dlaczego chciała kogoś takiego jak on. - Nie wracaj do Lismanagh. - Wstał i przyodział się. - Nie wrócę. - Też się podniosła i objęła go w pasie, przytulając policzek do jego piersi. Kieran mocno ją przytulił. - Znajdziemy Aidana - powiedział. - Wszystko jedno, ile czasu to zabierze. - Tę przysięgę traktował jak coś świętego, najważniejszego w swym życiu. Chciał jej złożyć ten dar, chciał ujrzeć radość na jej twarzy, uwolnić serce Iseult od bólu. Pocałowała go lekko w usta, a on zastanawiał się, czy kiedykolwiek znajdzie siły, żeby znowu pozwolić jej odejść. Przez większość poranka jechali w milczeniu. Iseult starała się nie myśleć o niczym, przede wszystkim nie pozwalała so-
212 Michelle Willingham bie na nadzieję. Myślała jednak o synku, zastanawiając się, czy ją pozna. A może ucieknie od niej z płaczem? Łzy ściskały jej gardło. Najgorsze było, że nie wiedziała, czy on żyje. Kieran wiódł ją na wschód, w głąb kraju, gdzie wzgórza przechodziły w góry. Nigdy nie zapuszczała się tak daleko, niepokoiły ją nieznane widoki. Owce pasły się na łąkach i tylko od czasu do czasu w oddali pojawiał się klasztor czy mała warownia. W południe zatrzymali się, by się posilić. Iseult zsiadła z konia i sięgnęła po zapasy. Kiedy rozwiązywała worek, Kieran położył ręce na jej dłoniach trudzących się rozsupłaniem węzłów. - Ja to zrobię. Powinna się odsunąć, by ułatwić mu zadanie, lecz przylgnęła do niego. Czuła na plecach ciepło jego ciała i towarzyszący mu zapach drewna. Kiedy rozplatał supły, oparła dłonie na jego piersi i uniosła twarz. - Za parę godzin będziemy na miejscu. - Jego brązowe oczy patrzyły na nią w niemym pożądaniu, lecz jej nie dotknął. Odsuń się, napominała się w duchu. Im dłużej przebywała z Kieranem, tym bardziej stawała się bezbronna. Choćby nie wiedzieć jak go pragnęła, nie miał przed sobą żadnej przyszłości. Nieroztropnie było go kochać. Oparła głowę na jego szerokiej piersi. Tak, rozbudzał jej zmysłowość, burząc zdrowy rozsądek. Odejdzie od niej, to były ich ostatnie wspólne dni. Czy było coś złego w tym, że dawała upust swym pragnieniom? Dłonią pieścił jej policzek, a w jego oczach wzbierała ciemna żądza. - Czy jeszcze czegoś potrzebujesz?
Wojownik 213 Potrzebuję ciebie, pomyślała. Nie odezwała się, wolała, by czyny mówiły za nią. Wsunęła ręce pod jego tunikę, dotykając nagiej skóry. Gładziła twarde mięśnie i blizny na żebrach. Stanęła na palcach i ustami dotknęła jego ust. Żarliwie odpowiedział na pocałunek. Pieszczoty, pocałunki... Zapamiętali się w tym, świat jakby przestał istnieć, byli tylko oni. - Nie miałem zamiaru cię dotknąć - wyszeptał, wędrując ustami po jej ciele. - Wiem. Tyle że chciałam, byś to zrobił. Ostatnia taka skradziona chwila. Okazja, by być z nim, zanim przypomni sobie wszystkie powody, dla których nie powinni być razem. Jego pocałunki stawały się coraz dziksze, a ona ciągle nie miała go dość. - Nie powinienem tego robić. - Zrzucił odzienie, uniósł ją. Zawładnęło nią pożądanie. To była męczarnia, a zarazem raj. Zamknęła oczy, walcząc z sobą. Nie kochaj go, nie kochaj go, nakazywała sobie. Miał przecież odejść. To była głupota stracić głowę dla tego mężczyzny. Lecz jej ciało przyjmowało go i łączyło się z nim, jakby mieli zawsze być razem. A on ją pieścił, jakby oznajmiał, że należy do niego. A potem nadeszło spełnienie. Kieran położył ją na trawie. Nie mogła złapać tchu, nie mogła się poruszyć, tak wielka była rozkosz, którą jej dał. Pocałowała go jeszcze raz nabrzmiałymi wargami. - Jeśli znajdziemy... - Zamknęła oczy, starając się nie tracić optymizmu. - Nie, jak już znajdziemy Aidana - poprawiła się szybko - nie chcę, żebyś nas opuścił. Odwrócił wzrok.
214 Michelle Willingham - Iseult... - Niech skończę. Powiadasz, że nie możesz nam dać nic, nie potrafisz zapewnić przyszłości rodzime. - Zawahała się niepewna, czy może tak bardzo otworzyć się przed nim. - Jednak chcę iść za tobą, dokądkolwiek pójdziesz. Być z tobą na dobre i na złe. Jego twarz nie zdradzała jego uczuć. Poprawiając odzienie, powiedział: - Sama nie wiesz, czego żądasz. - Proszę, żebyś dał mi szansę. Ja... - Przerwała, zanim wymówiła słowa, które zbytnio zdradziłyby jej uczucia. - Zależy mi na tobie. Objął ją w talii. - Spójrz na mnie, Iseult. - Patrzył na nią twardo, nieprzystępnie. - Dla takich jak ja nie ma drugiej szansy. Jestem niczym. - Myślisz, że dla mnie jest ważne, czy jesteś niewolnikiem, czy królem? Nie dbam o to. - To jest ważne, Iseult. Dla mnie to jest ważne - powiedział z głębokim przekonaniem. Nie zdawała sobie sprawy, że nigdy nie pojmie żony ani nie zdecyduje się na dzieci, gdyby nie mógł ich utrzymać. Gdyby cię kochał, nie byłoby dla niego ważne, czy jest bogaczem, czy biedakiem, ostrzegało ją serce. Aż nadto było oczywiste, że nie dość mu na niej zależało. Puścił ją, a ona poczuła się samotna, opuszczona. Cofnęła się o krok, ściskało ją w gardle. Nagle opadła z sił, pragnęła usiąść, zamknąć oczy, o niczym nie myśleć. - Jak znajdziemy Aidana, musisz mnie zapomnieć - powiedział Kieran. - Znajdź godnego siebie małżonka, który da ci dom i dzieci.
Wojownik 215 - Znalazłam mężczyznę, którego chcę - rzekła ze ściśniętym gardłem. - Tylko ty nie chcesz dać nam szansy. - Nie, nie dam - powiedział ostro. - Nie zmuszę cię, byś cierpiała życie, które wybrałem. Tylko dlaczego wybrał taką ponurą egzystencję!? - zachodziła w głowę. Nie musiał przecież żyć w ten sposób. - Jeśli będę z tobą, nie dbam o nic. - Choć mówiła z rozwagą, wiedziała, że to bezcelowe. A to bolało, bardzo bolało. Zaczął w niej wzbierać gniew. Była już tak bardzo zmęczona tym, że jest lekceważona i porzucana przez mężczyzn, których miłuje. Na twarzy Kierana malowała się rezygnacja. - Kiedyś nadejdzie dzień, że znajdziesz kogoś, kto uczyni cię szczęśliwą. Wtedy zrozumiesz... - Nie próbuj mnie przekonać. Dokonałeś wyboru. Pozwolił jej odejść. Bo nie było już nic do dodania. Nie chciała zrozumieć jego argumentów. Od tak dawna śmierć była jego towarzyszką, że nie chciał już ponosić odpowiedzialności za nikogo. Najlepiej nie zatrzymywać się zbyt długo w jednym miejscu, nie mieć rodziny. Lepiej im bez niego. Natomiast Iseult powinna założyć prawdziwą rodzinę dla dobra swego syna. Nieuczciwe było żądać od niej, by wyrzekła się wszystkiego. To wszystko były mądre argumenty. Mądre, dokładnie przemyślane, nic dodać, nic ująć. Problem w tym, że Iseult cierpiała. Kieran po prostu czuł jej ból. I nienawidził się za to, że był jego przyczyną. Stała obok konia z pochylona głową. Zbliżył się do niej, chciał ją objąć, ale zamarł i opuścił ręce. Już dostatecznie ją zranił.
216 Michelle Willingham - Dzisiaj znajdziemy twojego syna - powiedział. - Przysięgam. Skinęła głową, ale kiedy zwróciła się do niego, na jej twarzy nie było nadziei, tylko rozczarowanie. Powiedział sobie, że wszystko się zmieni, kiedy znajdzie Aidana. Będzie miała swego syna, a potem zapomni o kochanku, który odszedł w świat. Rozdział osiemnasty Kiedy zbliżali się to niewielkiego pola widocznego w oddali, Iseult z trudem mogła się skupić. W jej sercu tliła się nadzieja, choć starała się utrzymać ją na wodzy. Tak bardzo chciała znów zobaczyć Aidana. Osłoniła oczy od słońca, pilnie wypatrując małego chłopca. Już na pewno potrafił chodzić, a może nawet biegać. Jego twarzyczka nabrała wyrazu, oczy błyszczały rozumnie. Składał pierwsze zdania, mówił pociesznie, słodko. Kieran prowadził, a ona się modliła. Kiedy w końcu zwolnił, w dali dojrzała samotne domostwo. Pogoniła konia, niezdolna czekać ani chwili dłużej. Okrągła kamienna chata była wystarczająco duża, by stanowić wygodny dom dla niebiednej rodziny. Wokół zabudowań były równe rzędy kiełkującego zboża. Boże, pozwól, aby on tu był. Proszę Cię, Boże, modliła się w duchu. Kiedy wreszcie dotarła do domu, jej nadzieje rozwiały się. Stało się tu coś złego. Nie czuła dymu domowego ogniska. I powinny być tu jakieś zwierzęta: gęsi i świnie, krowy i konie. Wokół chaty stały drewniane zagrody, ale były puste.
218 Michelle Willingham Kieran zatrzymał konia i zmarszczył brwi. Też wyczuł coś dziwnego. Iseult przymknęła oczy, a pacierze zamarły na jej wargach. Biegła w stronę domu, a w głowie jej dudniło: „A ty coś myślała? Że znajdziesz go po tak długim czasie?". Chata była pusta. W palenisku pozostał popiół, ale nie było ani pryczy, ani żadnych rzeczy. Jeśli Aidan kiedykolwiek tu mieszkał, to teraz zniknął. Obróciła się gwałtownie i zobaczyła Kierana stojącego w drzwiach. - Gdzie oni są? Zdumiony potrząsnął głową. - Zaledwie tydzień temu widziałem tu całą rodzinę. Sługa twojej matki przyniósł im żywność. - Widziałeś Aidana? - Widziałem rodzinę. Niewiastę i męża, a także ich dzieci. - Nie o to pytałam. Czy widziałeś mojego syna? Czarne włosy i niebieskie oczy. - Wyrecytowała ten opis, jakby coś miał znaczyć dla Kierana, ale naturalnie nie znaczył nic. Ujął jej dłoń. - Jestem pewny, że tu był. Nie wątpię, że tej rodzinie Cait-leen oddała go na wychowanie. Iseult wybiegła na dwór, nie dbając o to, czego Kieran był pewny. Ogarnęło ją zniechęcenie, rósł jej gniew. Uwierzyła mu. Utwierdzał ją w nadziei, że znowu weźmie Aidana w ramiona. Z oczu popłynęły jej strumienie łez, a kiedy Kieran chciał ją objąć i pocieszyć, wyrwała mu się. - Nigdy go nie widziałeś. Nawet nie wiesz, czy tu był. - To było najbardziej prawdopodobne miejsce, ale znajdziemy go. - My? - Dławiły ją łzy. - Nie ma żadnego „my". Już prze-
Wojownik 219 cież powiedziałeś, że nie chcesz, bym została z tobą. - Wreszcie dała upust swoim uczuciom, nic nie ukrywając. Nawet gdybym go znalazła, i tak byś odszedł. To był dla niej ostateczny cios. Kieran twierdził, że znajdzie Aidana, że chce jej pomóc. Lecz w końcu odejdzie jak Murtagh. Nie mogła jeszcze raz tego przeżyć, a im dłużej pozostawała z Kieranem, tym trudniej będzie jej znieść jego odejście. Bo jej nie miłował. Nie na tyle, żeby zapomnieć o przeszłości i stworzyć dla nich dom. Zrozumiała, że nic, co powie, nie będzie miało na niego wpływu. Póki nie uwierzy, że możliwe jest zbudowanie wspólnego życia, nie mieli nic. - Możemy zapytać innych mieszkańców wioski - zaproponował Kieran. - Muszą wiedzieć, co się stało z tą rodziną. Ciągle jest jakaś nadzieja. - Pogłaskał ją po policzku, kciukiem ścierając łzy. - Nie trać wiary, kiedy jesteś tak blisko. Przykryła jego dłoń swoją, pragnąc zabrać na zawsze wspomnienie tego dotyku, choć lepiej było przerwać to teraz, niż nosić w sercu jeszcze większy ból. - Nigdy nie zaniecham poszukiwań Aidana, ale nie mogę go szukać z tobą... To zbyt bolesne. Nachylił się i dotknął swym czołem jej czoła. - Przepraszam. Chciałem go znaleźć dla ciebie. - W jego głosie wyczuła zniechęcenie. Nie miał zamiaru walczyć o nią, przekonywać, by z nim została. - Chcesz, żebym cię odwiózł do domu? - Pomasował jej kark, by zmniejszyć napięcie. Nie mogła wracać do domu, do matki, wiedząc, co jej uczyniła. Było jednak jedno miejsce, w którym mogła dokonać własnego wyboru. Miejsce, w którym ktoś rozpaczliwie ją miłował. - Odwieź mnie do Lismanagh.
220 Michelle Willingham Patrzeć, jak odchodzi, to było jedno ż boleśniejszych doświadczeń jego życia. Czas jakby zwolnił. Kieran uczył się na pamięć piękna jej twarzy. Włosów rozrzuconych na ramionach niby blednący wschód słońca. Smutku w oczach, kiedy uwierzyła, że jej nie chce. Było jednak na odwrót. Pragnął jej, jak nigdy nie pragnął żadnej kobiety. Kiedy się żegnali, chciał ją mocno objąć, po raz ostatni poczuć jej usta na^woich, lecz Iseult była nieprzystępna, nie pozwoliła mu się zbliżyć. Zaskoczyło go to nagłe odtrącenie, zraniło jego dumę, ale sama podejmowała decyzje. Postanowiła wrócić do Davina Ó Falveya, mężczyzny, który zaopiekuje się nią, jak on nigdy nie zdoła. Zdumiał go u siebie nagły przypływ poczucia własności. Uważał przecież, że pozwalając jej odejść, postępuje właściwie. Prawda jednak była taka, że nie był z tego zadowolony, delikatnie mówiąc. Chciał, by mu towarzyszyła w czasie poszukiwań Aidana, bez względu na to, jak długo potrwają. Zniknęła za bramą, a on poczuł się niczym szpiegujący ją intruz. Lecz musiał zapewnić jej bezpieczeństwo. Kieran przemknął pod sam mur fortu i dalej ją obserwował przez niewielkie szczeliny. Gdy pojawił się Davin, by ją powitać, na twarzy miał wyraz zaskoczenia i szczęścia. Otworzył ramiona i przywitał Iseult gorącym uściskiem. Kieran nie był przygotowany na atak zazdrości, który uderzył w niego jak piorun. Ona jest moja! - chciał krzyczeć, lecz słowa uwięzły mu w gardle. Miał ochotę przebić się przez drewnianą palisadę i zażądać, by Davin odsunął się od niej. Wielkie nieba, jakimż był głupcem, że pozwolił jej odejść.
Wojownik 221 I choć nie był dla niej odpowiednim mężczyzną, sprawa nie była jeszcze skończona. W żadnym wypadku. - Sam to wybrałeś. To ty jej powiedziałeś, że dla was nie ma przyszłości - wyszeptał do siebie. I taka była prawda. Nie miał nic do dania. Dlaczego miałaby chcieć zostać z kimś takim jak on? Kiedyś, idąc w ślady ojca, był największym wojownikiem swego klanu, lecz teraz upadł tak nisko, że nie przypuszczał, aby kiedykolwiek miał się podnieść. Walcz o nią! - coś w nim krzyczało. Chwycił jeden z pali podtrzymujących palisadę i ścisnął go tak mocno, że drzazgi wbiły mu się w dłonie. To by oznaczało powrót do domu, odbudowanie tego, co utracił. Spojrzenie w twarz rodzinie. Nigdy nie planował powrotu do Duncarrick. Nie chciał widzieć wzroku ojca winiącego go za śmierć Egana. Ojciec kochał najmłodszego syna najbardziej ze wszystkich, bowiem Egan swym uśmiechem potrafił oczarować każdego. Młodszy brat patrzył w Kierana jak w obraz, nieustannie naśladując jego postępowanie. Nie złościło go to, przeciwnie, dyscyplinowało, czyniło lepszym. Chciał być godny tego piedestału, na którym stawiał go brat. Tyle że nie było już Egana. Czy mógłby wrócić do domu? Nie wiedział, czy klan mu wybaczył. Od tak dawna nie był w Duncarrick. Mogą potraktować go jak wyrzutka i zażądać, by odszedł. Kieran powoli wracał do swego konia, w myślach układając plany. Syn znaczył dla Iseult wszystko, musiał więc odnaleźć dziecko bez względu na trudności. A potem znajdzie sposób, by dać jej szczęście, o jakim marzyła.
222 Michelle Willingham Iseult siedziała w chatce snycerza i patrzyła na narzędzia pozostawione przez Kierana. Był środek nocy, tylko lampka oliwna rozpraszała ciemność. Przywiodły ją tu wspomnienia o Kieranie. Dotykała narzędzi, wspominając dłonie, które z drewna wyczarowywały życie. Wspominała ręce, które ją pieściły, jakby była dla nich skarbem. Oparła głowę na stole. Nie umiała już płakać po dwóch tygodniach spędzonych bez niego. Nie żałowała swego wyboru. Davin szalał ze szczęścia, choć nie narzucał się jej, był tylko życzliwy i troskliwy. Od rana zajmował się potrzebami swego klanu, pracując z ojcem. Wieczory spędzał z Iseult. Spacerowali, rozmawiali jak para dobrych znajomych. Ani razu nie wspomniał Kierana, choć można było wyczuć między nimi jego obecność. Sięgnęła w fałdy giezła i zamknęła w dłoni rzeźbiony kawałek drewna. Kciukiem wyczuwała szczegóły buzi dziecka. Nie był to wprawdzie Aidan, ale figurka chłopca była dla niej pociechą. - Pewnego dnia cię odnajdę - obiecała synkowi. Może Davin jej pomoże. Albo jej ojciec, Rory. Czy Kieran dalej będzie szukał? Chciała w to wierzyć, chociaż zwolniła go ze wszystkich zobowiązań. Słodki Jezu, tęskniła za nim. Spędzili razem tylko parę dni, ale czuła, jakby lata ubyły z jej życia. Zapomnisz o nim, powtarzała sobie. Przeżyła ból utraty Murtagha, choć teraz zrozumiała, że to był bardziej wstyd niż złamane serce. Już prawie wcale o nim nie myślała. Wyrzucenie z pamięci Kierana potrwa o wiele dłużej. Myślała o jego silnych rękach, o jego dbałości o szczegóły, zarówno kiedy rzeźbił, jak i dotykał jej ciała. Zadrżała od nagłego wspomnienia.
Wojownik 223 Był najodważniejszym ze wszystkich znanych jej mężczyzn, lecz pod twardą surową osłoną krył się człowiek, który przeżył wielką stratę. Rozumiała go, bo sama poznała taki ból. Zwróciła uwagę na jakiś hałas na zewnątrz i zesztywniała, kiedy otworzyły się drzwi. Uspokoiła się na widok Niamh. - Co ty tu robisz? - wyszeptała przyjaciółka. - Zobaczyłam światło lampki. Czy wszystko w porządku? Iseult skinęła głową i zmusiła się do uśmiechu. - W porządku. Tylko... poczułam, że muszę tu wejść. - Jesteś bardzo blada. - Objęła ją ramieniem. - Jadłaś coś? Nie pamiętała. Wzruszyła ramionami, ale nie protestowała, kiedy Niamh dała jej kawałek twardego chleba. Był czerstwy, ale zjadła go przez uprzejmość. - Powinnaś wrócić do domu - powiedziała Iseult, gdy skończyła jeść. - Jest późno. -Ty także. - Wrócę, tylko posiedzę tu jeszcze trochę. - Wzięła figurkę, którą Kieran wyrzeźbił dla niej, i schowała ją. Cis był gładki i wypolerowany, choć twarz chłopca nie była skończona. Niamh westchnęła i posłała jej znaczące spojrzenie. - Miłujesz go? Iseult oparła brodę na dłoniach. - Davina? Nie. Przyjaciółka zrozumiała, o kogo chodzi. - Co więc uczynisz? Myślami wróciła do Kierana. Jej życie w ostatnich tygodniach było tak pełne goryczy, że myśl o nim sprawiała jeszcze większy ból. Co rano budziła się z myślą, że chciałaby zobaczyć jego twarz. Nawet gdyby już nigdy więcej nie miała poczuć uścisku jego ramion, troska o niego rozdzierała jej serce. - Nie mogę nic zrobić. Odszedł...
224 Michelle Willingham Niamh objęła ją. - Może wróci po ciebie? Nie odważała się mieć takiej nadziei. - Może - powiedziała tylko. Drzwi rozwarły się szeroko i zajrzał przez nie Davin. Włosy miał potargane, ubranie jakby narzucone w pośpiechu. - Pomyślałem, że cię tu znajdę. Mówił łagodnie, ale Iseult wyczuła jego zazdrość. Niamh stanęła obok niej i wzięła ją za rękę. Iseult była jej za to wdzięczna. Podniosła zmęczony wzrok, pełna obaw, co Davin może powiedzieć. - Chcesz, żebym została? - zapytała Niamh. - Chciałem mówić tylko z Iseult. - Davin znacząco spojrzał na drzwi. - Nie pytałam ciebie - ostro zareagowała Niamh. - Iseult? To nie było w porządku zasłaniać się przyjaciółką, kiedy Davin chciał tylko porozmawiać. - W porządku. Pogadamy rano. Kiedy Niamh odeszła, Davin zasłonił drzwi. Wygląd miał ponury, z oczu przezierała pustka. - Nawet teraz chodzisz do niego. - Usiadł i zapatrzył się w wygasłe palenisko. - Myślałem, że jeśli będzie daleko, zapomnisz o nim, tak jak zapomniałaś o Murtaghu. - Między Murtaghiem a mną nie było nic oprócz tej jedynej nocy, kiedy zostaliśmy kochankami. - Usiadła obok niego, opierając policzek na ręce. Davin wyglądał równie żałośnie, jak ona się czuła. Zmartwiony, obolały wewnętrznie, niepewny przyszłości. - Miłujesz go, prawda? Gdy powoli skinęła głową, w jego oczach pojawiło się nieskrywane cierpienie. Davin wciąż ją bezgranicznie kochał,
Wojownik 225 choć nie odpłacała mu choćby letnim uczuciem. Ot, lubiła go, szanowała, to wszystko. - Przepraszam cię za to, co uczyniłam. Wziął ją za rękę w geście delikatnej pieszczoty. - Wiem, że nie mogę zmienić twoich uczuć, chciałbym cię jednak prosić o jeszcze jedną szansę. Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. Powietrze w chatce zdawało się przesycone obecnością Kierana. Był tutaj, z nią, choć fizycznie nieobecny. - Pomyślę o tym. - Nic więcej nie mogła obiecać. Mężczyźni nie zawsze wiedzą, co jest dla nich dobre, dlatego Niamh postanowiła, że nadszedł czas, by poważnie zająć się Davinem. Chociaż próbowała zwrócić jego uwagę po odejściu Iseult, nie odniosła jednak sukcesu, bo nazbyt był pogrążony w rozpaczy. Teraz jednak czas naglił. Iseult wróciła, a Davin pogrążał się znowu w tej starej, nieodwzajemnionej miłości. Czyż on nie widział, że Iseult miłuje Kierana? I czy nie mógłby zwrócić uwagi na inną kobietę? Na nią, mówiąc wprost? Wprawdzie wątpiła, czy ma bodaj najmniejszą szansę, ale to będzie jej ostatnia próba. Niamh uzbroiła się w odwagę i cały dzbanek piwa. Możliwe, że szczęście jej dopisze, jeśli Davin będzie kompletnie pijany. Tego dnia, po wieczerzy, poszedł do stajni zająć się swym wałachem, Lirem. Niamh odczekała, a kiedy się upewniła, że nikt jej nie obserwuje, poszła za nim, niosąc piwo i dwa gliniane kubki. Wprawdzie wolała wino od piwa, ale jakoś to ścierpi. Z pewnością Davin nie będzie chciał pić sam. W stajni czyścił konia, mrucząc do niego coś cicho.
226 Michelle Willingham - Przyniosłam ci piwo - powiedziała Niamh, nalewając mu kubek. - Do stajni? - Davin zmarszczył brwi, wąchając napój. - Czemu nie? - Postawiła dzbanek i zachowywała się tak, jakby ludzie każdego dnia pili piwo wśród koni. Nie dał się nabrać na ten lekki ton. - Chcsz czegoś ode mnie? Tylko żebyś patrzył na mnie tak jak na Iseult, pomyślała. Był jednak jak ślepiec, nie dostrzegał tego, co miał przed nosem. Oparła się o drewniany boks, sącząc piwo. Smakowało okropnie, ale jakoś zdołała je przełknąć. - Powiedz mi, co cię gnębi, Davin. Potrafię słuchać. Uśmiechnął się pobłażliwie. - Nie będę cię obciążał kłopotami naszego klanu, Niamh. Kłamca, zarzuciła mu w duchu. Wcale nie myślisz o klanie. - Myślisz o Iseult. - Powiedziała to lekko, jak o czymś nieważny. - Jest bardzo piękna. - A ja nie jestem, dodała w duchu. Lecz już się pogodziła ze swą pospolitą twarzą. Nic nie mogła poradzić na to, czym Bóg ją obdarzył, więc musiała czynić użytek ze swego rozumu. Davin wypił duży łyk piwa i rozejrzał się po stajni, jakby mając nadzieję, że uda mu się wymknąć. - Ciągle ją miłujesz, prawda? - bez żadnych oporów spytała prosto z mostu. Powoli kiwnął głową, w jego oczach pojawił się ból. Była głupia, ale uważała go za atrakcyjnego. I pociągało ją jego zranione, otumanione serce. Wzięła jego kubek i ponownie napełniła go piwem. - Jesteś dobrym człowiekiem, Davinie Ó Falveyu, nawet jeśli popełniasz błędy.
Wojownik 227 - A jakie by to miały być błędy? Wyciągnęła dłoń, licząc na palcach. - Zastanówmy się. Nie szukałeś syna Iseult. Straszyłeś ją, gdy chciała odejść. Groziłeś, że zabijesz Kierana... mam wyliczać dalej? Sięgnął po dzbanek i sam napełnił swój kubek. W słabym świede stajni jego złote włosy wydawały się ciemniejszej. Policzki miał blade, a niebieskie oczy zmęczone. - Czyniłem to, co uważałem za słuszne. Wzniosła oczy do nieba. - Byłeś głupi, ot co. Wybór ma należeć do niej. Wypił piwo do dna. - Chcesz sprawić, żebym poczuł się lepiej? Bo jeśli tak, to nic z tego. - Po prostu mówię prawdę. - Znowu napełniła jego kubek, zauważając przy tym, że Davin patrzy na nią z wielka uwagą. Te niebieskie oczy, rozumne i uczciwe, sprawiły, że z rozsądnej młodej kobiety przemieniła się w najgorszy rodzaj półgłówka. Jak wiele by dała, żeby być całowaną przez takiego mężczyznę jak on. Przez mężczyznę, który wie, o czym marzy kobieta. Potrząsnął głową, chwytając kubek, jakby to było czyjeś gardło, a on dusicielem. - Sprawy między nami nie zakończyły się dobrze. Niemal ją uderzyłem. - Zaśmiał się ochryple. - To by dopiero było godne pożałowania, prawda? Niestety nie uda mi się tego naprawić. Powiedziałem jej okropne rzeczy. Och, wszyscy święci. Traktował ją jak swego spowiednika, chciał rady. Sprawy szły bardzo źle. - Nie martw się. Jestem pewna, że znajdziesz inną kobietę, którą poślubisz. - Wypiła trochę piwa i stwierdziła ze zdumie-
228 Michelle Willingham niem, że wcale nie jest aż tak złe. Trochę kręciło jej się w głowie, ale co tam. - Czemu tak ci zależy na tym, żebym znalazł żonę? - Jego głos złagodniał. Znowu napełnił oba kubki. Piwo przelało się przez brzegi i pociekło na ziemię. - Jesteś przystojnym mężczyzną. Myślę, że zasługujesz na szczęście. - Rzucia to lekko, jakby mówiła o pogodzie. Chwała Bogu, nie rumieniła się, ale Davin wyglądał tak, jakby chciał czmychnąć ze stajni. - Och, nie martw się ciągnęła. - Nie spodziewam się, że odpowiesz mi tym samym. Wiem dobrze, że mam pospolitą twarz. Odstawił kubek i sięgnął po pasmo jej ciemnych włosów. Wstrzymała oddech, nie mogła się poruszyć, gdy bawił się jej lokami. - Nie jesteś aż tak pospolita. To były uprzejme, puste słowa. Wiedziała o tym. - Lecz nie tak piękna jak Iseult. - Jak się spodziewała, nie zaprzeczył. Pogodnie dodała: - Mam nadzieję, że znajdziesz szczęście z kobietą, której na tobie zależy. - Rzecz jasna nie zdradziła, kogo ma na myśli. Jej sprawa była beznadziejna i równie dobrze mogła się od razu poddać. - Och, wypiliśmy już całe piwo. - Przytrzymała dłonią głowę, bo tak się w niej kręciło. - W całej Irlandii nie ma dość piwa, żebym o niej zapomniał - pożalił się Davin, wznosząc pusty dzbanek. Nie pamiętał, ile wypił, ale piwo nie zagłuszyło jego pamię-: ci o Iseult i Kieranie. Kochała snycerza całym sercem i duszą, Poznał to po zadumie i po tym, w jaki sposób dotykała jego; narzędzi. Chciała być z nim. A myśl o tym, że była z Kieranem jakiś czas, sprawiła, że miał ochotę coś zniszczyć.
Wojownik 229 Niamh usiadła pod ścianą stajni, chowając nogi pod giezłem. - Chyba za dużo wypiłam. - Bezmyślnie bawiła się włosami, rozplatając je, aż rozsypały się na ramionach mięlckimi, brązowymi falami. W blednących promieniach zachodzącego słońca jej głowę otaczała złocista aureola. Nie mógł nie zauważyć, jak wierzchnia suknia podkreślała obfite krągłoścL Choć Niamh nie mogła się równać urodą z Iseult, miała interesujący uśmiech. - Dlaczego ich nie ścigałeś? - zapytała. - To znaczy Kie-rana i Iseult. Piwo sprawiło, że stajnia zaczęła mu się kołysać pod nogami. Usiadł obok Niamh i oparł się o nią, żeby utrzymać równowagę. - Nie wiem. Trzeba było. - Oparł dłoń na kolanie. Piwo niedostatecznie przytępiło jego zmysły, wciąż był niespokojny. - Po co tak naprawdę tu przyszłaś? - Bo chciałam ci pomóc zapomnieć o niej - wyszeptała. W jej oczach dojrzał burzę sprzecznych uczuć. I jeszcze coś... tęsknotę. Ujrzał kobietę, która go pożądała, co bardzo go zaskoczyło. Znał Niamh od wielu lat, ale nigdy nie wzbudzała w nim żadnych uczuć. Była kimś bliskim, kimś, kto zawsze był w pobliżu. - Czego tak naprawdę ode mnie chcesz? - zapytał, choć wcale nie był ciekaw odpowiedzi. - Chcę, żebyś dał sobie z nią spokój, - Oparła dłonie na jego ramionach. Dotyk jej rąk zaskoczył go, wywołując doznania, na które od dawno sobie nie pozwalał. - A jeśli to zrobię? - zapytał. Zaczęła delikatnie pocierać zarost na jego policzkach.
230 Michelle Willingham - To może znowu znajdziesz miłość, i to tam, gdzie się jej nie spodziewasz. Ani razu nie wspomniała o swych uczuciach, ale były tak przejrzyste jak górskie powietrze. Wziął jej dłoń w swoją, zdając sobie sprawę, że piwo rozluźniło go bardziej niż powinno. Inaczej nigdy by jej nie dotknął. Lecz ona się nie narzucała. A on uważał jej urodę za interesującą. Kciukiem pociągnął po jej ustach, obserwując reakcję. Przeszły ją ciarki. Nachylił się, zbliżył usta do jej ust, chcąc poczuć ich smak. Nęciła go słodycz niewinności. Kiedy przyjęła jego pocałunek, pocałował ją mocniej. Jej policzki płonęły szkarłatem, kiedy w końcu się cofnął. - Wcześniej już mnie całowano, ale nigdy nie był to mężczyzna, którego pragnęłam. - Na jej ustach pojawił się smętny uśmiech. - Dziękuję, że się nade mną ulitowałeś. - Wstała i uciekła ze stajni, zanim zdążył coś powiedzieć. A chciał powiedzieć, że to wcale nie była litość. I właśnie to było największą niespodzianką. Rozdział dziewiętnasty Kieran wyczuł dym już na milę, jeszcze zanim dostrzegł dużą osadę. Kiedyś był to gród cały zbudowany z kamienia, teraz pozostały tylko ruiny i zgliszcza. W powietrzu mieszały się głosy płaczących dzieci, uspakajających je matek i jęki umierających. Odgłosy dobrze mu znane, prawdziwy koszmar, który ożył. Powrót do czasu, kiedy jego klan przeżywał skutki napadu. Zsiadł z konia i uwiązał go. Nieważne, kto na nich napadł, ważni są ci, którzy ocaleli. Małe chatki były rzadko rozrzucone na obrzeżach grodu, wśród pól, dopiero w centrum stały blisko siebie. To, co tam ujrzał, przeraziło go. Na ziemi leżały zwłoki zaszlachtowanych mężczyzn, które zesztywniały, zanim zdołano je pochować. Leżały tam także martwe niewiasty. Ci, co przeżyli, stłoczeni byli razem, uciszali dzieci, rozmawiali. Ich wzrok, podejrzliwy i pełen strachu, przewiercał go na wskroś. Było to tak, jakby chodził wśród swoich i nie mógł im pomóc. Panował chaos, brak było przywództwa. Nikt nie wydawał poleceń, nikt nie podejmował decyzji, co należy robić.
232 Michelle Willingham Niewiasty rozmawiały z dziećmi ściszonymi głosami, czekając, aż ktoś zapanuje nad tym strasznym chaosem. Samowolą było przybranie takiej roli, ale Kieran wiedział, co trzeba zrobić w pierwszym rzędzie. Być może, jeśli zacznie działać, pójdą za nim. Znalazł łopatę opartą o ścianę jednej z chat, wybrał miejsce i zaczął kopać płytki grób. Tępe, drewniane narzędzie wbijało się w wilgotną ziemię i w miarę jak rosła sterta wykopanej ziemi, zaczął sobie przypominać członków klanu, którzy zginęli. Declan. Sćan. Siobhan. Jedni pomarli z głodu, inni zostali zabici przez napastników. Proste zajęcie kopania grobu wyzwoliło żal, który powstrzymywał tak długo. Kopał ziemię, dając upust gniewowi i rozczarowaniu. On przeżył, ale jego najbliżsi pobratymcy zginęli. I Egan. Ludzie obserwowali go w milczeniu, wreszcie jakaś młoda kobieta przyłączyła się do niego. Potem starsza kobieta i dziecko ledwie ośmioletnie. Razem ryli w ziemi, by pogrzebać zmarłych. Kieran kopał z opuszczoną głową, bo nie chciał, by widzieli jego twarz. Oddał się tej morderczej pracy i w niej znalazł ukojenie. Kiedy ostatnia łopata ziemi przykryła ostatnie ciało, jego dłonie pokryte były pęcherzami, a myśli spokojne. Słońce zaszło wiele godzin wcześniej, pracowali przy świetle pochodni. Oparł się na łopacie, rękawem ocierając pot z czoła. - Z pewnością chce ci się pić - powiedziała starsza kobieta, podając mu skórzany worek z wodą. - Jestem Rosaleen Murphy. A ty kim jesteś, chłopcze, i kto cię przysłał?
Wojownik 233 - Nazywam się Kieran Ó Brannon. - Pił długo, nie zważając na to, że woda była stęchła, po czym oddał worek. O mały włos powiedziałby, że jest niewolnikiem, ale przecież zarobił sobie na wolność. Potem zamierzał powiedzieć, że jest snycerzem, ale w końcu wyjawił prawdę. - Jestem synem naczelnika klanu i wojem. - Tak myślałam. - Rosaleen kiwnęła głowa z aprobatą. - Przybyłem tu szukać Aidana MacFergusa. Jego matka, Iseult, szukała go cały zeszły rok, a ja działam w jej imieniu. Myślę, że został przysposobiony przez kogoś z waszych ludzi. Minęły prawie dwa miesiące, od kiedy pożegnał Iseult, ale codziennie myślał o niej i musiał zobaczyć ją znowu. Lecz będzie to możliwe dopiero wtedy, kiedy odnajdzie Aidana, a jego ślady doprowadziły go tutaj. Rosaleen przeżegnała się. - Niech będą błogosławieni wszyscy święci, że tu przyszedłeś. Przybrani rodzice Aidana zginęli. Uciekli tutaj, kiedy zjawili się najeźdźcy, ale nie przeżyli ataku. - Z szacunkiem pochyliła głowę. - Byli wśród tych, których właśnie pochowałeś. Kieran zachował twarz bez wyrazu, choć serce waliło mu jak młot. - Czy chłopiec jest zdrowy? - Zaprowadzę cię do niego - powiedziała Rosaleen. - Trzeba, żeby ktoś zaopiekował się Aidanem i jego przybraną siostrą. Poszedł za nią do jednej z kamiennych chat. Strzecha była spalona, dlatego rozpięto płótno, żeby dało trochę schronienia. W środku było co najmniej dziesięcioro dzieci, od świeżo narodzonych do podrostków. Płakały z głodu, głównie te najmłodsze.
234 Michelle Willingham Wojownik - Aidanie - zawołała Rosaleen. - Chodź tutaj, kochanie. I ty, Shannon. Przyjechał tu ktoś, kto się wami zajmie. Wami? Kieran już miał zaprzeczyć, ale z grupy dzieci wysunęła się dziewczynka w wieku około ośmiu lat, która trzymała za rękę czarnowłosego chłopczyka. Aidana, syna Iseult. Na ten widok ogarnął go głuchy żal. To ona powinna tu być, wyciągnąć do niego ramiona i płakać ze szczęścia. A potem przyszedł strach. Nic nie wiedział o dzieciach. Nigdy nie zwracał uwagi na malców i nie miał najmniejszego pojęcia, jak się o nich troszczyć. -Rosaleen... - Znajdę dla was trojga miejsce, gdzie spędzicie noc. Musisz z nimi porozmawiać, poznać, zanim ruszysz do matki Aidana. - Objęła dzieci, gładząc dziewczynkę po głowie. - Przez ostatni rok Shannon była w tej samej rodzinie co Aidan. Obiecałam, że nie rozdzielę jej z bratem. Poza nim nie ma nikogo na świecie, jest sierotą. Posłała mu tak stanowcze spojrzenie, że nie mógł odmówić swej opieki opuszczonej przez wszystkich dziewczynce. Nie był przygotowany na dwoje dzieci, ale co innego mógł zrobić? - Jestem dla nich obcy - powiedział. - Może jest tu ktoś, kto mógłby mi pomóc. - Jednak już w chwili, gdy wypowiadał te słowa, wiedział, że nic z tego nie będzie. Dzieci było znacznie więcej niż dorosłych, wśród których przeważali starcy i karmiące matki. Rosaleen wzięła Aidana i Shannon za ręce. - Kiedy przyszedłeś do nas, byłeś obcy, ale pomogłeś pochować tych, którzy nie przeżyli napadu. Nie wiem, czyim modłom zawdzięczamy, że się tu zjawiłeś, ale jestem osobą religijną i potrafię rozpoznać dobrego człowieka. Wiem też, że
235 Aidan jest z MacFergusów, bo powiedziała mi to jego przybrana matka. - Uśmiechnęła się smutno i włożyła rączkę chłopca w prawą dłoń Kierana, a w lewą rączkę Shannon. - Teraz położę was spać, a rankiem możecie wyruszyć w drogę. Ich paluszki były nieprawdopodobnie małe. Usta Aidana drżały ze strachu, a Shannon wbiła wzrok w ziemię. Idąc za Rosaleen Kieran, modlił się w duchu: „Boże, proszę spraw, żeby nie płakali". To nie mogło się stać. Nie znowu. Iseult położyła rękę pod żołądkiem. Rozum nie godził się z taką niesprawiedliwością, ale już dłużej nie mogła zamykać oczu na prawdę. Od kiedy pożegnała się z Kieranem, nie miała kobiecej słabości. W jej łonie rosło dziecko. Z przygnębienia chciało jej się płakać. Los przeklął ją znowu żywym przypomnieniem, że została odrzucona przez mężczyznę. Poprzednim razem Murtagh wiedział o dziecku i porzucił ją w dzień ich zaślubin. Rodzina i pobratymcy byli świadkami jej hańby, a ona przeżyła pół roku spojrzeń, plotek i upokorzenia, zanim Aidan spoczął w jej ramionach. Jednak kiedy się to stało, widok synka pozwolił jej zapomnieć o wszystkim innym. Czy tak samo będzie z tym dzieciątkiem? Czy maleńka piąstka zaciśnie się na jej kciuku, a serce rozpłynie się z miłości? Nie. Tym razem będzie gorzej, bo w rysach dziecka będzie widziała twarz Kierana. Codziennie będzie miała dowód, że miłował ją nie dość, aby wziąć ją z sobą. Nawet gdyby chciała powiedzieć mu o dziecku, jak miałaby go znaleźć? Mógł być gdziekolwiek w Irlandii. Święta Brygido, co może zrobić? Tak bardzo starała się o nim
236 Michelle Willingham Wojownik zapomnieć, tutaj chciała rozpocząć nowe życie. A tak samo jak przedtem powije dziecko mężczyzny, który ją opuścił. - Iseult? - Z zamyślenia wyrwał ją Davin. Zdjęła pośpiesznie rękę z łona w odruchu, by się nie zdradzić. Przyszedłem zapytać, czy chciałabyś przyłączyć się do nas. Niamh, Orin i ja chcemy wypłynąć łodzią. - Uśmiechnął się ciepło. - Może znowu założymy się, kto złapie najwięcej ryb. Rozpłakała się. Nie potrafiła powstrzymać łez na wzmiankę o łowieniu ryb. Tamtego dnia zaczęła miłować Kierana. Biedny Davin nie miał pojęcia, co rozpętał. Objął ją ramieniem, a Iseult skryła twarz na jego piersi, szukając pociechy u przyjaciela. Płakała z powodu Kierana, z powodu nienarodzonego dziecka, a przede wszystkim z powodu poczucia winy, że nie chce tego dziecka. Nie wiedziała, jak to zniesie tym razem. Davin głaskał jej włosy, obejmując ją mocno, póki nie powstrzymała łez. Uniosła ku niemu zmartwioną twarz, bojąc się pytań, które może zadać. - Tym razem nie każę ci czyścić ryb - powiedział miękko. Z gardła wydobył jej się zduszony śmiech. - Nie dlatego płakałam. - Odetchnęła głęboko, otarła łzy. - Płyńcie beze mnie. Nie mam ochoty na łowienie ryb. - Dobrze. - Przycisnął dłoń do jej pleców na znak, że jest po jej stronie. Nie zadał jej żadnego pytania, nie nalegał, nie próbował wyciągnąć z niej prawdy. I właśnie dlatego przyznała się, skąd ten nagły wybuch płaczu. - Noszę w łonie dziecko Kierana. Davin nie poruszył się. Był zdumiony, oszołomiony. Czekała, że zacznie na nią krzyczeć, przeklnie, cofnie się z odrazą. - Nie wiem, co robić - wyszeptała. - Byłam taka głupia.
237 - Poślubisz mnie - powiedział. - A ja zaopiekuje się tobą tak, jak zawsze chciałem. Na końcu języka miała odmowę, bo go nie miłowała. Jej serce należało do Kierana, nieważne, gdzie był i co robił. Nieważne, że nigdy nie pozyska jego serca. Jednak usłyszała siebie, jak mówi: - Dobrze. Ten wybór stał się aktem buntu. Sposobem, by samej sobie udowodnić, że tym razem nie będzie sama. Kieran nie chciał dzielić z nią życia, lecz inny mężczyzna chciał. I choć jej sumienie krzyczało, że postępuje źle, wykorzystując Davina w ten sposób, powiedziała sobie, że nie dba o to. To dziecko będzie miało ojca. Davin objął ją, a ona się nie cofnęła. Nauczy się, jak go pokochać. Zasługiwał na to. Podróż do Lismanagh byłaby dość długa dla samego Kierana, a z dwojgiem dzieci zajęła całą wieczność. Kieran zatrzymywał się na noc, choć mógłby wędrować i nocą. Pragnął jak najszybciej dotrzeć do Iseult. Już tak długo czekała na odnalezienie syna, że nie chciał, by czekała jeszcze dłużej. Wyobrażał sobie jej szczęście, w czym znajdował spokój. Niepokoiło go tylko to, jak zdoła ją przekonać, by poszła z nim. Nie chciał pozwolić, by inny mężczyzna opiekował się nią i brał ją do łoża. Wiedząc, że Davin ją miłuje, tym bardziej zależało mu na szybkim podróżowaniu. Kończyły się zapasy, ale nie tracił czasu na polowanie, tylko rozdzielał swoją porcję między dzieci. Już wcześniej zdarzało mu się głodować; to nie było dla niego nic nowego. O brzasku uzupełni zapasy i zaspokoi głód. Lecz nie uszło to uwagi Shannon.
238 Michelle Willingham Wojownik - A ty co jesz, panie? - zapytała. Wytarł grzbiet konia zeschłą trawą, bo nie było niczego innego. Kiedy powtórzyła pytanie, spojrzał na nią złym okiem. - Jadam małe dziewczynki, które zadają zbyt wiele pytań. Shannon zmarszczyła brwi. - To nie jest śmieszne. - Po chwili odłamała kawałek chleba i wcisnęła mu w dłoń. - Podzielę się z tobą, panie. Maleńki kawałek chleba to było niewiele więcej niż jeden kęs, lecz ten gest bardzo go poruszył. Nikt nigdy nie troszczył się o niego. Nikt, oprócz Iseult. Poczuł lekkie szarpnięcie za tunikę. Aidan podał mu rozmiękły kęs swojego chleba, a potem chłopiec podreptał z powrotem do ogniska. Choć ten chleb wyglądał bardzo nieape-tycznie, Kieran nie mógł odmówić. Zjadł więc oba kawałki, które nasyciły go o wiele bardziej, niż mógł się spodziewać. - Nie idzie ci to najlepiej, panie - powiedziała Shannon, dorzucając patyki do ognia. - To znaczy bycie przybranym ojcem. - Nie jestem waszym przybranym ojcem. Wiozę Aidana do matki. Jeśli będziesz grzeczna, znajdę ci w Lismanagh miłą przybraną rodzinę. - Cieszę się. - Kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości jego słowa. - Nie potrafisz zajmować się dziećmi. Stwierdziła oczywisty fakt, a jednak poczuł się urażony. To prawda, nie potrafił zajmować się dziećmi, ale potrafił je dobrze chronić. Niemal powiedział to głośno, ale się powstrzymał. Shannon próbowała go sprowokować. Nie wiedział, po co to robi, ale przypominała mu tym jego siostry. Wcale nie była nieśmiała i przy każdej sposobności była gotowa mu dokuczyćNie spodziewał się, że polubi tę dziewczynkę, jednak jej
239 uporczywe narzekanie, że jest okropnym opiekunem, skłaniało go do udowodnienia, że jest inaczej. Sprytna, wiedziała jak wpłynąć na niego, tak naprawdę manipulowała nim. Aidan marudził i tarł oczy. - On chce spać - zakomunikowała Shannon. - To niech zamknie oczy. Marudzenie chłopca przeszło w płacz. - Chcę do Rosaleen - szlochał. Kieran błagalnie spojrzał w niebiosa. Zastanawiał się, czy to też należało do jego pokuty. Nie zaznał ani chwili spokoju od momentu opuszczenia grodu. Gdyby Iseult tu była, wiedziałaby, co robić. Wyobraził sobie, jak bierze Aidana w ramiona, tuli go i kołysze, szepcząc czule. A niech to wszyscy diabli, jak on za nią tęsknił! Przeczuwał, że Iseult byłaby cudowną matką, bez wysiłku zaspokajałaby wszystkie potrzeby dzieci. Wyobrażał sobie, jak układa je na pryczach i całuje w czoło. A potem zawołałby ją do siebie, żeby i jego pocałowała, ale nie w czoło. Grzeszna wyobraźnia przywołała wspomnienia jej ciała, ciepła i miękkości. Doskwierała mu samotność. Iseult opuściła go z własnej woli. Już go nie chciała, o ile nie obieca jej wspólnego życia. Czyż nie wiedziała, jak bardzo tego pragnie? Wiele by dał za to, by co rano budzić się obok niej, by wiedzieć, że zawsze z nim będzie? Nagle rozległ się krzyk Aidana. - Czego on chce? - zapytał Kieran. Shannon skuliła się na jego ostry ton. Z miejsca pożałował, że nie okazał więcej cierpliwości, co jednak miałby zrobić? Nakarmił dziecko, rozpalił ognisko, by nie zmarzło. - On nie może spać na ziemi - zwróciła uwagę Shannon. - Zrób mu posłanie ze swego okrycia i liści.
240 Michelle Willingham Wojownik To nie był zły pomysł. Kazał Shannon zebrać suche liście, a kiedy było ich dość dużo, położył na nich swe okrycie. - Kładź się spać - rozkazał chłopcu, przenosząc go na po słanie. Chłopiec dostał czkawki i usiłował złapać powietrze. Shannon położyła się obok niego i masowała mu plecy. Pod wpły wem tego dotyku płacz malca ucichł. - On tęskni za nasza przybraną matką - powiedziała. - Znasz, j panie jakieś bajki? Ona zawsze nam je opowiadała przed snem. Bajka. Co on wiedział o bajkach? Znał tylko opowieści 0 wojnach, o wojach, którzy zabijali i których zabijano. Nie zbyt to odpowiednie dla dzieci. - Nie znam żadnych bajek - przyznał się. - Owszem, znasz, panie. Opowiedz historię o wojowniku 1 księżniczce. - Shannon przytuliła się do brata. - Wymyśl coś - ponagliła go. - A jak opowiem, będziecie spać? Dzieci przytaknęły. Kieran jęknął w duchu. Nie był bardem. Zresztą nastała już pora, żeby dzieci poszły spać. Szkoda mu było czasu na bezużyteczne historyjki. No tak, ale one czekały na wieczorną opowieść. - Kiedyś, dawno temu, była sobie księżniczka i wojownik. Byli z sobą bardzo szczęśliwi. I to już koniec. - Oparł się o brzozę i zamknął oczy, udając, że śpi. Zapadła cisza, groźna, nabrzmiała złością. A potem Shannon wybuchła: - To była najgorsza bajka, jaką w życiu słyszałam! - Nie powiedziałaś, jak ma być długa. A teraz śpijcie. Jego uwagę zwróciło lekkie chrapanie i zobaczył uśmieszek na ustach Aidana. Widok dziecięcego uśmiechu przeszył jego serce, 241 bowiem był to uśmiech Iseult. Był taki cenny, bo nieczęsty. Jutro, powtórzył sobie w duchu. Jutro dojadą do Lismanagh i znów ją zobaczy. I da Iseult to, czego jej najbardziej brakuje. Nie mógł jednak zagłuszyć myśli, że to nie wystarczy.
Rozdział dwudziesty Rory MacFergus był najgorszego rodzaju wesołkiem i Iseult nie życzyła sobie, by wtrącał się w jej sprawy. Zaślubiny. Po tym wszystkim, co przeszła, po tym, jak już raz odrzuciła Davina, teraz chce go poślubić? Nie wierzył ani jednemu jej słowu. Powiedział jej to prosto w oczy, kiedy wybrał się do Lisma-nagh. Iseult uśmiechała się fałszywie, udając, że jest podniecona uroczystościami. Lecz ona go okłamywała. Wiedział o tym, bo jako ojciec zawsze potrafił wyczytać prawdę w jej oczach. Nie kochała Davina 0 Falveya. Nie w taki sposób, w jaki miłowała swego snycerza. Nie wiedział, dokąd poszedł Kieran, ale jedno wiedział. Ten snycerz sprawił, że twarz jego córki jaśniała miłością. Nigdy wcześniej nie widział jej tak szczęśliwej, stało się jednak coś, co sprawiło, że ich drogi się rozeszły. Postanowił odkryć, co to było. Postanowił odnaleźć Kierana. Zaczął od ziem Murphych, bo tam Aidan został oddany rodzinie zastępczej. Na początek to było równie dobre miejsce jak każde inne.
243 Być może przeszedł całą tę drogę na próżno. Z pewnością brakowało mu piątej klepki, bo szanse, że znajdzie Kierana Ó Brannona, były niewielkie. Nie mówiąc o tym, że Iseult byłaby wściekła o to wtrącanie się. No, ale jeżeli snycerz nic nie wiedział o zaślubinach? Wtedy byłby kłopot... Kieran nie mógł przecież przeszkodzić Iseult w poślubieniu niewłaściwego mężczyzny, nic o tym nie wiedząc. Rory osłonił oczy przed zachodzącym słońcem. Cóż, wkrótce musi założyć obóz i przespać się do świtu. Wypił łyk wody ze skórzanej sakwy i badał wzrokiem krętą ścieżkę wiodącą do ziem Murphych. Nagle poczuł słaby zapach dącego się torfu. Zmrużył oczy, widząc przed sobą ludzką sylwetkę. Nie rozpoznał jednak, czy był to snycerz, czy ktoś inny. Pogonił konia w kierunku wąskiej strużki dymu, aż zbliżył się do jego źródła. Gdy zobaczył Kierana siedzącego obok ogniska, zbladł jak ściana. - Matko Boska - wyszeptał. Snycerz siedział oparty o pień dębu obok wielkiej sterty liści. Na niej spało dwoje dzieci. Poznał Aidana, który spał z głową na kolanach Kierana. Nie znał dziewczynki, która spała, trzymając Kierana za rękę. Gwałtownie otworzył oczy, ale uspokoił się, ujrzawszy Roryego. Kark mu zesztywniał i nie zauważył, kiedy się zdrzemnął, choć wieczór był jeszcze wczesny. Zmęczenie paru ostatnich dni wzięło górę. - To tylko ja, chłopcze - powiedział cicho Rory, zsiadając z konia. Zaczął go pętać i kiedy krzątał się koło niego, uśmiech zawitał na jego twarzy. - Wygląda na to, że masz co robić. Czy to mój mały wnuczek, Aidan? - Tak - potwierdził Kieran. On też mówił szeptem. Dzieci
244 Michelle Willingham były tak zmęczone, że nie mogły zasnąć. Po bajce Aidan znowu zaczął płakać i Kieran zdołał go uspokoić, dopiero kiedy usiadł obok niego. I nim się zorientował, dzieci przytuliły się do niego, szukając ciepła. Uwiązawszy konia, Rory podszedł do Aidana. Twarz mu złagodniała na widok chłopca. - Bardzo dawno go nie widziałem, ale to z pewnością on. Ma buzię Iseult i włosy Murtagha. - Słysząc imię byłego kochanka Iseult, Kieran bezwiednie zacisnął dłoń. Shannon gwałtownie otworzyła oczy i Kieran zorientował się, że sprawił jej ból. - To nic - zamruczał, rozluźniając uścisk. - Śpij dalej. - Puścił jej rękę i pogładził po włosach. -Kto to jest? - wyszeptała Shannon, wskazując na Roryego. - Dziadek Aidana. Rano z nim porozmawiasz. - Delikatnie przycisnął jej głowę do posłania. Shannon zwinęła się w kłębek, chowając twarz w jego kapocie. Z powagą przyglądał się ojcu Iseult. - Dlaczego tu przyszedłeś? - Pogadać z tobą o Iseult. - Rory wyciągnął flaszkę, łyknął z niej i podał Kieranowi. Kieran pił wolno letni miód, jakby gdyby nigdy nic, ale słowa Roryego zaniepokoiły go. - Co się stało? - Nie martw się - ciągnął Rory. - Dobrze się czuje. - Usiadł i jęknął, kiedy trafił na leżący pień. - Przyrzekła jednak Davi-nowi, że go poślubi. Poślubi? Dlaczego miałaby znowu obiecać to Davinowi? Czy naciskał na nią? Groził może? Ta myśl sprawiła, że wezbrała w nim wściekłość.
Wojownik 245 Delikatnie uwolnił się od dzieci, a jego myśli pędziły w szalonym galopie. Do diaska z tym wszystkim, nie chciał, żeby wziął ją inny mężczyzna. On jej chciał. - Co zamierzasz z tym zrobić? - zapytał Rory. - A jak sądzisz? - Kusiło go, żeby pojechać do Lismanagh i po prostu ją porwać. Może mu to wybaczy. Z czasem. Namawiał ją, żeby wróciła do Davina, bo uważał, że sam nie ma nic do zaofiarowania, lecz mylił się. Ma syna, jej największy skarb. Bez względu na to, czy zdoła urządzić im życie, czy nie, byłby zwykłym tchórzem, gdyby nie spróbował. - Kiedy zaślubiny? - spytał. - Za dwa dni. Kieran odetchnął z ulgą. Było dość czasu, żeby dotrzeć do Lismangh przed ceremonią. Nie wiedział jednego. Dlaczego postanowiła poślubić Da-vina? Nie wiedział też, czy da mu jeszcze jedną szansę. Następnego wieczoru nerwy Iseult były napięte jak struny. Nie mogła się zmusić do jedzenia, choćby nawet przez wzgląd na dziecko. Poprzedniego dnia tak posprzeczała się z matką Davina, że chciała się zakopać pod derką i nigdy spod niej nie wyjść. Neasa chciała za wszelką cenę zapobiec tym zaślubinom, jednak Iseult nie uległa ani prośbom, ani groźbom. Dzisiaj miał być jej szczęśliwy dzień, dlaczego więc chciało jej się płakać? Nawet najlepsza przyjaciółka, Niamh, nie przyszła jej odwiedzić. Iseult nie wiedziała, co się stało, ale brakowało jej przyjaciółki. - Chodź tu, luba - nalegała Murine, trzymając grzebień. - Ułożę ci włosy.
246 Michelle Willingham Wojownik Iseult odprężyła się, kiedy Murine ją czesała i zaplatała warkocze, paplając bez przerwy. W chacie smakowicie pachniało chlebem, który upiekły z najlepszego ziarna. Chociaż uroczystości i uczty trwały cały dzień, Iseult trzymała się z dala od nich. Męczyła ją ciąża, nikt jednak, poza Davinem, nie wiedział o tym. - Proszę. Teraz wyglądasz jak oblubienica. - Rozpromieniona Murine uściskała ją. - I twoja szata jest idealna na tę okazję. Iseult dotknęła pięknie splecionych warkoczy, które okalały jej głowę niczym korona. Ubrana była w kremowe gie-zło, a na to włożyła fioletową wierzchnią suknię. Stroje te były wśród darów, które dał jej Davin jako wyprawę. Iseult prosiła Murine, by wybrała jej suknię, bowiem nie była w stanie bez wzruszenia patrzyć na rzeźbioną skrzynię weselną. Rozległo się pukanie, po chwili Bartley wpadł do izby, niosąc girlandy kwiatów. - Przysyła je Davin! - zawołał. Murine przepędziła przybranego syna, śmiejąc się, kiedy Bartley próbował ułamać kawałek świeżo upieczonego chleba. - Zmykaj stąd. Iseult podniosła wianek z polnych kwiatów - z żółtego janowca i fioletowego wrzosu - i ozdobiła nim włosy. Kiedy była gotowa, Murine wzięła ją za ręce. - Nie wyglądasz na bardzo szczęśliwą. Czy myślisz o Murtaghu? Nie. Myślała o Kieranie. Zastanawiała się, czy wrócił do domu, a może dotrzymuje przyrzeczenia i dalej szuka Aidana. Ubłagała Davina, by wysłał ludzi w miejsca, gdzie wcześniej już szukali, ale nic nie znaleźli. Ani śladu po jej synu.
247 Po prostu przyjmij to do wiadomości, nakazywała sobie w duchu. Zniknął. Nie znajdziesz go i równie dobrze możesz zacząć nowe życie z Davinem. Ciężko jej było na sercu, ale była przekonana, że poślubiając tego mężczyznę, postępuje słusznie. - Wszystko będzie dobrze - wyszeptała do Murine. I to prawda. Davin chciał zaopiekować się nią i jej dzieckiem, i to jej wystarczało. Musiało. - Chodźmy. - Nie zatrzymujemy się. - Kieran popędzał konie, a Shannon błagała: - Muszę, bo inaczej zmoczę suknię. - Ani mi się waż. - Mocniej chwycił dzieci, żałując, że nie zostawił ich z Rorym, by pognać bez nich do Lismanagh. Lecz w wyobraźni zawsze widział swoje spotkanie z Iseult, kiedy trzyma Aidana w ramionach. Nie chciał iść do niej z pustymi rękami po tym, jak przysiągł, że odnajdzie chłopca. Teraz żałował, że posłał Roryego przodem, aby spróbował wstrzymać ceremonię. Sam powinien był pojechać. - Kieranie, proszę. - Shannon trzymała się za kolana, głos jej drżał. - Zatrzymaliśmy się w południe. Wtedy trzeba było zrobić, co trzeba. - Wtedy nie musiałam - mówiła płaczliwie. Do diaska. Nie miał na takie rzeczy czasu. - Tylko się pośpiesz - poinstruował ją surowo, ściągnął wodze i zsadził na ziemię. Dziewczynka popędziła w stronę drzew i zniknęła w gęstwinie. Słońce już zniżało się nad horyzontem. Dojechanie do tego miejsca zajęło całe dwa dni, a zaślubiny miały się odbyć dziś.
248 Michelle Willingham Wojownik Kieran zacisnął zęby. Jak bardzo żałował, że nie może podróżować szybciej. Przez to wszystko może się spóźnić. Kiedy wreszcie Shannon wróciła, zaczął popędzać konia. Jakby na złość niebo zesłało ulewę. Gęsty deszcz zamienił trawę w błoto i przemoczył odzienie. Nie mogło już być gorzej. Jedyną pociechą było to, że w taką pogodę nie można świętować. Zdjął swoje okrycie, bo dzieci głośno narzekały na deszcz. Mocno je objął i dał Shannon swoją opończę, żeby ją trzymała nad ich głowami. - Dlaczego jedziemy tak szybko? - narzekała. - Pamiętasz historię, którą wam opowiedziałem o wojowniku i księżniczce? - To nie była żadna historia. - Księżniczka wkrótce zostanie poślubiona innemu. Wojownik musi temu przeszkodzić. Shannon popatrzyła na niego uważnie. - Czy to prawdziwa historia? Kieran przytaknął. Myślała nad tym przez chwilę, po czy oznajmiła z całą powagą: - Więc lepiej się pośpiesz, panie, bo twoja księżniczka może na was nie poczekać. - Nie mogę tego zrobić! - zaprotestowała Niamh. Rory skrzyżował ręce na piersi. - To nie zabierze dużo czasu. Zrób to, o co proszę, a wszystko będzie dobrze. - Prosisz o coś, co jest niemożliwe, panie. Nie wiem, jak to zrobić. Rory mrugnął porozumiewawczo.
249 - Och, myślę, że wiesz, dziewczyno. I wiesz, jakie to ważne. Niech Deena ci pomoże. Niamh załamała ręce. - Jesteś tego pewny, panie? Bo ja myślę, że to nie jest dobry pomysł. - Jeszcze niczego nie byłem tak pewny. - Rory obrócił się. - A teraz idź poszukać Davina. Niamh podniosła na niego zatroskany wzrok Namawiał ją, kusił, a naprawdę miała się czego bać. - To mu się nie spodoba. Czemu po prostu nie powiesz mu prawdy? - Bo jestem starym głupcem, który lubi trochę romantyzmu na zaślubinach. - Wziął ją pod brodę. - Wierzę w ciebie, Niamh. Westchnęła. - Więc niech tak będzie, ale jeśli coś źle pójdzie, weźmiesz winę na swoje barki. - Mrugnęła do niego. - Jestem młoda i głupia, czyż nie? Więc na ciebie, w leciech już i doświadczonego, spadną wszystkie cięgi. Po deszczu powietrze było wilgotne, pogoda nie sprzyjała zaślubinom. Może był to zły znak. Iseult wyszła z domu i zbliżyła się do niewielkiej grupki mężczyzn i kobiet z klanu. Wiele kobiet, tak jak i ona, miało na głowie wianki z kwiatów. Mężczyźni czekali wraz z księdzem po drugiej stronie. Nigdzie jednak nie było widać Davina. Stanęła obok innych panien i szukała go wzrokiem. Młode pary, jedna po drugiej, zaraz miały złożyć przysięgę małżeńską, a ona czekała na swego obubieńca. Nic.
250 Michelle Willingham Wojownik Jej instynkt mówił, że przyjdzie. Davin nigdy jej nie opuści, i Zbyt mu na niej zależało. Czy na pewno? Rosły w niej wątpliwości, albowiem wiedział o nienarodzonym dziecku w jej łonie. Gdy kapłan uśmiechnął się do niej, wystąpiła z dumu. Zaraz pojawi się Davin. Choć nie pokazywała tego po sobie, napięcie rosło w niej z każdą chwilą. Kapłan nie mógł rozpocząć weselnej mszy dla innych par, póki oni z Davinem nie złożą swoich ślubów. ~ Gdzie się podział? Ludzie zaczęli rozmawiać, a trzymające się za ręce pary przyglądały się jej. Kiedy spojrzała na Neasę, matkę Davina, zauważyła, że jest równie zakłopotana jak ona. Na jej twarzy nie widać było uśmieszku satysfakcji. Neasa nie wiedziała, jaki jest powód nieobecności jej syna, co sprawiało, że była jeszcze bardziej niespokojna. Iseult zmusiła się, by patrzyć przed siebie, omijając wszystkie spojrzenia. Gdy deszcz znowu zaczął mocniej padać, zraszając jej twarz, była za to wdzięczna. Przynajmniej ukrywał łzy. Dlaczego to zrobił? Przecież doskonale wiedział, jak czuła się upokorzona, kiedy Murtagh nie pojawił się na zaślubinach. A teraz zrobił jej to samo. Nie miał zamiaru przyjść. Nigdy nie chciał jej poślubić. Przełknęła łzy, wściekła na siebie, że mu zaufała. Zemścił się, ot co. Był jedyną osobą, która wiedziała o jej nienarodzonym dziecku. I tak samo jak nie chciał szukać Aidana, nie chciał też być ojcem tego dziecka. Czekała, aż deszcz przemoczył jej suknię, w końcu dała znak, żeby ludzie weszli do kamiennego kościółka. Mogli bez niej zaczynać mszę. Kiedy mężczyźni, kobiety i dzieci przechodzili obok niej,
251 czuła ich spojrzenia i litość. Gdy już wszyscy weszli, zerwała z głowy mokry wianek i rzuciła go na ziemię. - Iseult? Chcesz, żebym z tobą czekał? - Jej ojciec przemawiał łagodnie, ale był ostatnim człowiekiem, którego chciała teraz widzieć. - Nie. Idź i wysłuchaj mszy wraz z innymi. Chcę zostać sama. - Deszcz pada. Nie powinnaś stać na dworze w takiej wilgoci. Stawiając kroki nogami jak z ołowiu, przeszła przez błoto do zagrody zakładników. Z sercem ciężkim jak kamień była w stanie myśleć tylko o swym bólu. Oparła czoło na ręce niepomna na deszcz. To był najgorszy dzień w jej życiu. Chciałaby wprawdzie wierzyć, że zdarzyło się coś, co przeszkodziło Davinowi przyjść, wiedziała jednak, jak bardzo jest zazdrosny. Wpadł we wściekłość, kiedy dowiedział się, że miłuje Kierana. Nie, Davin nie miał zamiaru przyjść i zatroszczyć się o nią. Jedyną osobą, na którą mogła liczyć, była ona sama. Na tę myśl poczuła ciężar samotności. Jakieś głosy zakłóciły te myśli. Głosy dziecięce wraz nazbyt dobrze znanym barytonem. - Przestańcie się sprzeczać - rozkazał mężczyzna. - Trzymajcie mnie za ręce i wejdźmy do środka. - Iseult podniosła głowę i zobaczyła Kierana. Długie włosy opadały mu na ramiona, minę miał groźną. Na twarzy lśniły krople deszczu, odzienie było do cna przemoknięte. Kiedy zobaczyła rączkę w dłoni Kierana, jej serce omal nie pękło. To był on. Jej synek, Aidan. Nogi się pod nią ugięły, łzy zalały twarz. Dotrzymał słowa.
252 Michelle Willingham Wojownik Kieran znalazł jej syna i przywiózł go do niej. Uniosła spódnice, podbiegła do chłopca i kucnęła obok niego. Jego buzia, o której śniła przez ostatni rok, utraciła niemowlęce krągłości. Ciemne, gęste włosy okalały twarzyczkę. Chłopczyk patrzył na nią niebieskimi oczami, które miał po niej, jakby były lustrzanym odbiciem. Spojrzał na nią podejrzliwie. - Nie pamiętasz mnie, prawda? - wyszeptała. - Jestem twoją matką. Chłopiec potrząsnął głową, lecz Kieran wziął jego rączkę i umieścił w jej dłoni. Pragnęła wziąć Aidana w ramiona i mocno przytulić. Chciała dotknąć jego jedwabistych, ciemnych włosów i cieszyć się jego widokiem, ale bała się go przestraszyć. - Z czasem przypomni sobie - powiedział Kieran. - Po prostu musisz być cierpliwa. Iseult głos zamarł w krtani, skinęła tylko głową. Wstała powoli, ciągle trzymając rączkę Aidana. - Wróciłeś. - Dotrzymałem słowa. Czekała, że ją obejmie, tak bardzo pragnęła poczuć uścisk jego ramion, lecz nawet się nie poruszył. Nie widziała wyrazu jego twarzy, nie wiedziała, co czuje, jakie myśli kłębią mu się w głowie. - Dziękuję, że przywiozłeś mi Aidana - powiedziała w końcu. Skinął tylko głową. Czekała, że weźmie ją w ramiona, coś powie. Kiedy dalej milczał, poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Przyszedł do ciebie, powtarzała sobie w duchu. Z pewnością to coś znaczyło. Być może los, który tak srodze ją doświadczył, 253 wreszcie okaże się dla niej łaskawy. Odrzuciła wszelkie wątpliwości i spojrzała na niego. - Poślubiłaś go? - zapytał ze ściśniętą krtanią. Dopiero wówczas dojrzała tak starannie przez niego skrywany strach. I pomyślała, że może jest dla nich jeszcze szansa. - Nie. Nie przyszedł. Kieran pogładził jej policzek. - A więc pozwolisz mi zająć jego miejsce?
Rozdział dwudziesty pierwszy Bała się go dotknąć w obawie, że się przesłyszała. - Pozwól, abym został twoim małżonkiem - szepnął Kieran. - Pozwól, że będę się troszczył o ciebie i Aidana. Objęła go za szyję. - Myślałam, że już mnie nie chcesz. Myślałam... Przerwał jej pocałunkiem, łagodząc ból i uspokajając w sposób najlepszy ze wszystkich. Przylgnęła do niego, wyczuwając jego siłę. - Uprowadziłbym cię stąd, nawet gdybyś go poślubiła -powiedział szorstko. Dotknęła jego twarzy. - Wiesz, że pójdę za tobą, dokądkolwiek zechcesz. - Dlaczego zgodziłaś się wyjść za Davina? - Trzymał ją w ciasnym uścisku, jakby bał się ją puścić. Oderwała się od Kierana, chwyciła jego rękę i położyła ją sobie na łonie. - Ponieważ obiecał, że zatroszczy się o mnie. I o nasze nienarodzone dziecię. Spojrzała mu w oczy i Kieran poczuł się tak, jakby otrzymał cios obuchem w głowę. Poruszył wargami, ale żaden głos Wojownik 255 nie wydobył się mu z krtani. Zabrakło mu tchu, serca waliło jak oszalałe. Dziecko. Rosnące w jej łonie ciało z jego ciała i krew z jego krwi. Zapragnął znów jej dotknąć, jakby się spodziewał, że wyczuje rosnące w niej życie. - Nasze dziecko. - Powtórzył te słowa, jakby nie mógł w nie uwierzyć. Nie docierały do niego, choć wiedział, że Iseult powiedziała prawdę. - Tak. Nasze. - Jedna jej dłoń wciąż spoczywała w jego dłoni, drugą ściskała Aidana. Nagle Kieran uświadomił sobie, że zupełnie zapomniał 0 dzieciach. Rozglądając się dokoła, zobaczył Shannon, która kryła się koło palisady. - Chodź tutaj - zawołał. Shannon przygryzła wargę i spojrzała nieufnie. Kiedy podeszła do niego, przedstawił ją Iseult jako przyrodnią siostrę Aidana. Shannon wymamrotała pozdrowienie, ale dalej patrzyła w ziemię. Była bardzo niepewna i zaniepokojona. - Czy byłam dobrą dziewczynką? Nie miał pojęcia, o co jej chodziło. - Dobrą do czego?
Spojrzała na niego oczami pełnymi nadziei. Kiedy nie zrozumiał, o czym mówiła, wyrwała mu rękę. - To nieważne. Wzruszając ramionami, odeszła i stanęła przy bramie. Była taka zagubiona i samotna... i nagle zrozumiał o co jej chodziło. Zostawił Iseult z synem i podszedł do niej. Przykucnął 1 spojrzał jej w oczy.
256 Michelle Willingham Wojownik - Wiesz, że nie umiem opowiadać bajek. Nigdy nie zajmowałem się dziećmi. Byłbym okropnym przybranym ojcem. W jej oczach pojawiła się nadzieja. - Możesz się nauczyć. Milczał przez chwilę, jakby się nad tym zastanawiał. - Potrzebny nam będzie ktoś do pomocy przy Aidanie. Nie przypuszczam, że ty... Zarzuciła mu ręce na szyję i zacisnęła mocno, jakby był jej ostatnią deską ratunku. Ogarnęło go zaskakująco ciepłe uczucie. Lekko ją uścisnął i razem wrócili do Iseult. - Mam dobrą wiadomość. Shannon zgodziła się pomóc nam przy Aidanie. Iseult popatrzyła na niego znacząco, ale nie dbał o to. Od tak dawna nie troszczył się o innych, a teraz miał dwoje dzieci, niedługo troje. Iseult niosła Aidana na biodrze, a on prowadził za rękę Shannon, i tak doszli do kaplicy. - Jestem zdumiona, że Davin nie przyszedł - zauważyła Iseult - ale cieszę się z tego. W pobliżu kaplicy ktoś zakaszlał i Kieran dostrzegł Roryego. Jego szeroka twarz promieniała. - Widzę, żeście się odnaleźli. - Zamierzam ją poślubić i zabrać z sobą do Duncarrick - powiedział Kieran. Rory przytaknął z aprobatą. -1 wyobrażam sobie, że moja córka będzie kimś więcej niż małżonką snycerza. - Ona jest księżniczką - zaszczebiotała Shannon. Iseult zarumieniła się, zaś Kieran stwierdził z uśmiechem: - Kiedyś, być może. - I spojrzał na Roryego. - Wielkie dzięki za opóźnienie zaślubin.
257 - Lepiej porozmawiaj z Niamh i jej podziękuj. Cała ta heca z Davinem i w ogóle wszystko to jej robota. Iseult twardo spojrzała na ojca. - Co rozumiesz przez „tę całą hecę z Davinem i w ogóle"? Rory bezskutecznie próbował zrobić minę niewiniątka. - Nie powiem, że jest mi przykro z tego powodu - wyznał więc szczerze. - Ty jesteś o wiele szczęśliwsza z Kieranem niż z Davinem. Po prostu zrobiliśmy z Niamh co trzeba, żeby cię powstrzymać od poślubienia niewłaściwego mężczyzny. - Ojcze, co wyście zrobili? - spytała przerażona. Davin obudził się w stajni z najgorszym bólem głowy, jaki mu się przydarzył. Zamroczony i chory próbował jasno myśleć, ale daremny trud. Pierwsze, co zobaczył, to niewieścia spódnica. Zamrugał, przetarł oczy i rozpoznał Niamh, która siedziała naprzeciw niego. Ręce miała złożone, a usta poruszały się szybko. Modliła się. Kiedy go dostrzegła, przeżegnała się. - Och, dzięki Bogu. Bałam się, że cię zabiłam. Próbował usiąść i dopiero wtedy uświadomił sobie, że ręce i nogi ma związane liną. - Co się dzieje? Niamh przygryzła wargę, a potem nożem przecięła więzy. Gdy już się z tym uporała, spojrzała na Davina. - Nie będę cię okłamywać. Nie zaplanowałabym tego w ten sposób, ale Rory chciał mieć pewność, że nie poślubisz Iseult. Poprosił mnie, żebym sprawiła, byś nie poszedł na ceremonię. Zmieszałam napar nasenny z czarnymi jagodami, namówiłam, żebyś to zjadł, a potem cię związałam. Jak mężczyzna powinien na to zareagować? Jakich słów
258 Michelle Willingham użyć? Co uczynić? Na pewno powinien być wściekły, ale Davin nie bardzo mógł pozbierać myśli. - Czy Iseult nic się nie stało? - Poślubiła Kierana - prosto z mostu wyznała Niamh. -Zabierze ją do swej ojczystej ziemi. Och, i znalazł także Ai-dana. Davin nie wiedział, co powiedzieć. Iseult poślubiła innego. Czuł się tak, jakby otrzymał cios w żołądek. Powinien krzyczeć na Niamh, wściekać się o to, co zrobiła. A tymczasem spojrzał na nią i spytał: - Czy to naprawdę było konieczne? Złożyła ręce na podołku, minę miała raczej smętną. - Myślę, że nie - wyszeptała. - Zawsze uważałam, że jesteś człowiekiem honoru i w każdej sytuacji postąpisz właściwie. Był taki czas, że pragnął zabić Kierana, ale teraz szkoda by mu było wysiłku. Czy chciał tego, czy nie, Iseult kochała tego mężczyznę. Do tego Kieran zwrócił jej syna. - Myślę, że tak naprawdę nie jestem taki, za jakiego mnie masz - powiedział z westchnieniem. - Ciągle ją miłuję. - Czy miłujesz ją aż tak, żeby się jej wyrzec? - z powagą zapytała Niamh. Opuścił głowę, działanie ziół utrudniało mu formułowanie słów. - Nie mam wyboru. Ona nosi jego dziecko. Ujęła jego dłoń. - Zostaw ją, Davinie. - Podniosła jego rękę do swej twarzy. I choć ta twarz nie była tak piękna jak twarz Iseult, nie uważał jej za brzydką. Zrozumiał też, że patrzenie na Niamh przynosi mu ukojenie. - Może tak uczynię - wyszeptał.
Wojownik 259 Wewnątrz niewielkiego namiotu Kieran przyciągnął ją bliżej, kładąc dłonie na jej ramionach. Iseult z trudem wierzyła, że jest z nią znowu, teraz jako małżonek. Kieran dotknął jej wargi drażniącym pocałunkiem, który miał ją zachęcić. Stłumiła śmiech, kiedy kładł ją na pryczy. - Cicho, bo pobudzisz dzieci. - Śpią w drugim namiocie - odpowiedział - a nikt nie zaopiekuje się Aidanem lepiej niż Shannon. - Przeczesał dłonią jej włosy. - Kiedy pierwszy raz cię ujrzałem, przepadłem. Uosabiałaś wszystkie moje zakazane sny. - Pieścił jej usta, policzki. - Kocham cię, najmilsza. Chciałbym ci podarować królestwo. - Nigdy mi na tym nie zależało. Wolałabym zostać małżonką niewolnika, niż żyć bez ciebie. - Zdjęła fioletową wierzchnią suknię, a giezło zsunęło się z ramienia, odsłaniając nagie ciało. - Pragniesz mnie, Kieranie? - Bardziej niż życia. - Rozluźnił pasek i zdjął tunikę. Iseult ze zdumieniem spojrzała na jego tors. Przez ostatnie miesiące pilnie pracował nad odbudowaniem swych mięśni. Z trudem rozpoznała stojącego przed nią wojownika, tak przystojnego i tak krzepkiego, że ten widok zaparł jej dech w piersiach. - Nigdy w to nie wątp, że cię pragnę. - Położył jej ręce na swych ramionach. Zamknęła oczy, wdychając jego męski zapach, lekko zmieszany z zapachem drewna, który zawsze wydawała jego skóra. Palcami błądziła po jego piersi. Teraz mogła już rozkoszować się faktem, że ten mężczyzna należał do niej na zawsze. - Dotknij mnie. - Musiała czuć jego ciało blisko swego, by uwierzyć, że jest z nią naprawdę.
260 Michelle Willingham - Dzisiejszej nocy jestem cały na twe rozkazy. - Zrzucił resztę odzienia, by nic ich nie dzieliło. Całowała jego pierś, wyczuwając bicie serca, a on szeptał czułe słowa i pieścił ją, aż była gotowa go przyjąć. - Śniłem o tobie - powiedział. - A ja tęskniłam za tobą, Kiranie. Kocham cię. Już nigdy więcej mnie nie opuszczaj. - Nigdy w życiu. - Zabrzmiało to jak przysięga. - Spójrz na mnie. - Całował jej powieki, palcami pieścił policzki. Iseult! - Podniosła na niego oczy. Twarz, którą zobaczyła, wyrażała bezmiar pożądania. - Nigdy nie pozwolę ci odejść. Nigdy. - Pieścił dalej jej ciało, doprowadzając do jeszcze większego podniecenia. - Już nie mogę dłużej czekać - szepnęła. - Możesz. A kiedy ich miłość się spełniła, Kieran powiedział, gładząc niewielki wzgórek jej brzucha: - Pięknie wyglądasz, kochana. Będę się opiekował tobą i naszymi dziećmi. Miłuję cię. Oczy Iseult napełniły się łzami szczęścia i ukojenia. Słońce rozjaśniło ciemne wnętrze namiotu, kiedy uniosła twarz do Kierana. Nic nie było w stanie przyćmić ich szczęścia.
Epilog Tego dnia Kieran jeszcze nic nie miał w ustach, bo miał zbyt był ściśnięty żołądek Zarzucił kotwicę łodzi blisko brzegu, a Shannon wskoczyła z zapałem do wody, nie czekając, aż ją zaniesie na brzeg. Za nią skoczył Aidan i zapiszczał przeraźliwie, bo woda okazała się zimniejsza, niż oczekiwał. Kiedy przeniósł Iseult na brzeg, skrzywiła się, patrząc na swój brzuch. - Jeszcze miesiąc, a nie będziesz mógł mnie udźwignąć. - Więc będę więcej ćwiczył - odparł z uśmiechem. Nie mówił o tym, jak bardzo zachwycało go jej zmieniające się ciało, ponieważ rosło w nim jego dziecko. Przystanęła, a dzieci popędziły dalej. - Nieważne, co się zdarzy, Kieranie. Będę cię kochać, nawet jeśli twoja rodzina odwróci się od ciebie. - Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Ciemne pola leżały odłogiem, pozbawione złocistego bogactwa. Chłonął wzrokiem znajome widoki, obserwując Iseult, która widziała je po raz pierwszy. W oddali ukazał się gród jego ojca, krąg dziewięciu chat krytych strzechą na szczycie
262 Michelle Willingham Wojownik wzgórza. Jego pobratymcy naprawili drewnianą palisadę, ale] Kieran dostrzegał w niej słabe miejsca. - Oto Duncarrick - powiedział. Jako dziecko wymyślił inną nazwę. Nazywał je Loachre, odmianę słowa Loachra czyli j wataha wojowników. Wyobrażał sobie, że jest potężnym królem, który włada rozległymi ziemiami. Uśmiechnął się smutno. Doprawdy, dziecięce marzenia. Jedyna ziemia, do której rościł sobie prawo, to była zaledwie | stuakrowa wysepka podarowana mu przez pradziadka. Nie było na niej nic prócz piasku i kamieni. Nikt poza nim jej nie chciał. Miała skaliste brzegi i nie nadawała się pod uprawę. - Czy to ziemia twojego ojca? - zapytała Iseult. - Tak. Marcas jest głową klanu. - I patrząc na morze, dodał: - Za to wyspa jest moja. W każdym razie była. Nazywa się Ennisleigh. Jako dziecko, kiedy nie mógł dostać łodzi, parę razy wpław przepłynął wąski przesmyk Nawet nocował na niej parę razy, wpatrując się w gwiazdy rozsypane jak sól na ciemnej derce. Z wyspą łączyło go wiele wspomnień. Patrzył na nią i bardzo chciał, aby nadal była jego własnością. Nie wyobrażał sobie lepszego miejsca dla ich dzieci, rodzonych i przybranych. Chyba że ojciec go odtrąci. I choć Iseult twierdziła, że pójdzie z nim bez względu na to, czy będzie niewolnikiem, czy królem, chciał jej dać swoje prawo pierworództwa. Chciał je odbudować z nią u boku. Gdy dotarli do zewnętrznej fosy, Kieran zaczął mozolnie wchodzić pod górę w stronę grodu. Nad zabudowaniami unosił się dym palonego torfu. Zatrzymał się przed bramą. Nikt jej nie strzegł, co zdziwiło Kierana. Po chwili wszedł do środka. Jeden z jego krewnych, Steafan, stanął jak wryty,
263 jakby zobaczył złego ducha. Ciemne włosy miał związane z tyłu rzemykiem, a brązowa broda sięgała do piersi. Był wprawdzie chudy, ale widać było, że zaczął odzyskiwać dawną siłę. Kieran szedł dalej, trzymając Iseult za rękę, a za nimi podążały dzieci. Wreszcie kuzyn z ulgą wyprostował ramiona i pośpieszył go witać. - To ty. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek powrócisz. Kieran oddał uścisk i poklepał Steafana po plecach. - Na jakiś czas. - Nie myśleliśmy, że ujrzymy cię żywym. - Sam w to wątpiłem. - Choć ból z powodu utraty Ega-na nie minął całkowicie, mimo poczucia winy łatwiej mu się żyło. - Czy zechcesz podzielić z nami skromny posiłek? Moja żona może poczęstować was zupą albo... Kieran pokręcił głową. - Dziękuję ci, ale nie. Powinienem najpierw przywitać się z rodziną. - Twój ojciec ucieszy się na twój widok - Steafan spoważniał. - Od paru tygodni nie czuje się dobrze. Kieran nie chciał usłyszeć nic więcej. - Zaraz pójdziemy się z nimi przywitać. - Pożegnał się z kuzynem i ruszył dalej. Minę miał strapioną. Nie wiedział, jakie powitanie go czeka. Drzwi domu jego rodziców były otwarte, żeby wpuścić do wnętrza trochę świada. Zobaczył matkę, która coś mieszała w dużym żelaznym kociołku. Od czasu, kiedy ją widział ostatnio, postarzała się o dziesięć lat. W ciemnobrązowych włosach zauważył pasma siwizny, oczy i usta okalały zmarszczki. - Oto jestem, matko - powitał ją. Eithne obróciła się szybko i aż otwarła usta ze zdumienia.
264 Michelle Willingham Wojownik W parę sekund jej oczy nabrzmiały łzami. Przyjęła go w otwarte! ramiona i cicho zapłakała, przytuliwszy jego głowę do piersi - Jesteś w domu. Błogosławieni niech będą święci, jesteś w domu. - Tęskniłem za tobą - powiedział cicho, oddając matce gwałtowny uścisk. Pocałowała go w policzek i starła łzy z twarzy. Przedstawił matce Iseult i dzieci. Eithne uśmiechnęła się szeroko. - Marcasie, zobacz. To nasz Kieran. Żyje. Marcas siedział nieporuszony przy niskim stole. W przeciwieństwie do Eithne nie zmienił się. Twarz okalały mu czarne włosy lekko przyprószone siwizną. Spięty, zdenerwowany Kieran zbliżył się do niego. Był przygotowany, że ojciec wybuchnie gniewem lub potraktuje go zimnym milczeniem, ale nie był przygotowany, że ujrzy jego zasmuconą twarz. Usiadł naprzeciw niego, a ojciec wyciągnął do niego rękę. Chwycił dłoń Kierana z niezwykłą siłą i objął go. - Mój syn... mój syn wrócił. Cały był przebaczeniem. Kieran poczuł się znowu jak pacholę, które bardzo chce się przypodobać. - Przepraszam. Marcas otwarcie zapłakał. - Dzięki Bogu, wróciłeś. Nie chciałem utracić was obu. - Winiłem się za śmierć Egana - wyznał się Kieran. - Bałem się wracać. - Lecz wreszcie wróciłeś. - Marcas oparł się o stół, żeby wstać. - Przez ostatnie miesiące pobratymcom potrzebna była twoja siła. Jest tyle do zrobienia. - Tak - przytaknął Kieran. - Pora zacząć od nowa.
265 Księżyca przybywało i ubywało, a brzuch Iseult zaokrąglał się i stawał się pełniejszy. Nastały cieplejsze dni, szron nie pokrywał już trawy co rano. Aidan był już dość duży, by go oddać rodzinie zastępczej, lecz Iseult nie mogła się zdobyć na rozstanie z synkiem. Jeszcze nie. Często widywała, jak Kieran sadzał sobie Aidana na ramionach, opowiadał o łowieniu ryb i o planach zbudowania grodu na Ennisleigh. Rozmawiał z nim w taki sposób, jakby malec rozumiał każde słowo. Dopiero rozpoczął stawianie palisady i jeszcze dużo brakowało do końca. Wewnątrz stanęło sześć kamiennych chat, z których jedna była przeznaczona dla nich do czasu, aż warownia będzie gotowa. - Wielu moich pobratymców obiecało, że się do nas przyłączy - powiedział. - Być może kiedyś będziemy dość bogaci, żeby stać się oddzielnym klanem. - A co na to ojciec? - On woli stare obyczaje. Lubi się sprzeczać. A ja będę obstawał przy swojej decyzji. - A jaka ona jest? - Wybrałem dla nas inne nazwisko. Przez pamięć o moim bracie będziemy się nazywać tak jak on. - Jak twój brat Egan, którego zabito? - Tak. Będziemy synami Egana, synami, których on nigdy nie mógł mieć. Klan MacEganów. Iseult uściskała go. - Myślę, że byłby z tego zadowolony. Zaprowadził ją do drewnianej warowni, której budowa ledwie się zaczęła. - Kiedyś, jak będzie ukończona, tu będzie twój dom. - Jedno niewielkie pomieszczenie było już pod dachem, więc zawiódł ją tam.
266 Michelle Willingham Ku swemu zaskoczeniu Iseult znalazła tam skrzynię posa gową, którą Kieran wyrzeźbił. - Skąd ją wziąłeś? - Davin ją przysłał. Jako dar. - Uśmiechnął się, schylając się by ją pocałować. - Dobrze ją wspominamy, prawda? Dotknęła rzeźb. - O tak. Będziesz musiał mu wyrzeźbić w zamian następną. Słyszałam, że jest zaręczony z Niamh. - Podniosła wieka:] i znalazła tam miękkie płócienne ubranka uszyte dla jej nie- •) narodzonego dziecka. - Kto to zrobił? - Twoja matka. - Kieran zamknął wieko. - Przysłała również ubranka dla dzieci i ślubne dary. Przesunęła rękę po brzegu skrzyni z bólem w sercu. W ten sposób matka prosiła o wybaczenie za swój postępek. Serce jej krwawiło, gdy dotykała rzeźb na skrzyni. Choć matka zraniła ją najdotkliwiej, jak tylko mogła, teraz próbowała to wynagrodzić. - Kiedy dziecko się urodzi, poproszę, by nas odwiedziła -po dłuższej chwili milczenia powiedziała cicho. Kieran objął ją w cichym geście zrozumienia. - Robię się zbyt gruba, żeby mnie obejmować. Pogłaskał jej brzuch i pocałował ją w kark, aż zadrżała. - W żadnym razie, kochana. Stojąc tak obok żony, obserwował wschód księżyca nad swą wyspą. W jego rękach była ich przyszłość, a w ramionach kobieta, którą kochał bardziej niż życie.