1
SUSAN CROSBY
Dawca
2
PROLOG
Sześć tysięcy dolarów!
Te słowa rozbrzmiewały echem w głowie Jasmine LeClerc,
kiedy opuszczała cichy, sterylny budynek. ...
5 downloads
6 Views
1
SUSAN CROSBY
Dawca
2
PROLOG
Sześć tysięcy dolarów!
Te słowa rozbrzmiewały echem w głowie Jasmine LeClerc,
kiedy opuszczała cichy, sterylny budynek. Zeszła na chwiej-
nych nogach po schodach i zatrzymawszy się u ich stóp, opar-
ła się o tablicę z napisem: „Klinika Położnicza w Bay City".
Zamknęła oczy, ale nie na wiele się to zdało, ponieważ na-
wet teraz widziała w ciemności wielką szóstkę i trzy zera. Aż
trzy zera.
Wciągnęła głęboko powietrze, wyprostowała się i spojrzała
przed siebie. Nie, nie podda się. Jest przecież silna. Nie ma
wyboru. Musi dokończyć to, co zaczęła. Zwłaszcza teraz,
kiedy wskazówki jej biologicznego zegara zbliżały się do
nieuchronnego punktu, za którym była już tylko pustka.
Ruszyła przed siebie, starając się skoncentrować na faktach i
zapomnieć o emocjach. Lekarze powiedzieli jej, że każda
próba sztucznego zapłodnienia będzie kosztować sześć tysięcy
dolarów, a szanse powodzenia tego rodzaju operacji są mniej-
sze niż trzydzieści trzy procent.
Właśnie to chciała od nich usłyszeć. Teraz musi się zasta-
nowić, co robić.
Jej konto bankowe pozwalało na dokonanie kilku tego ro-
dzaju zabiegów, ale gdyby okazało się, że jest skazana na kil-
ka prób, natychmiast po porodzie musiałaby wracać do pracy.
Wcale jej się to nie uśmiechało. Poza tym miała zamiar
R
S
3
zrezygnować z jednego zajęcia, ponieważ żonglerka, którą
uprawiała przez ostatnich siedem lat, przestała ją już bawić.
Dwie prace zamiast jednej są dobre dla nastolatek, a nie kobiet
w jej wieku.
Jasmine skręciła w kolejną ulicę, nie bardzo wiedząc, dokąd
zmierza.
Było też inne rozwiązanie problemu. Wystarczyło znaleźć
jakiegoś nieświadomego „dawcę", a potem się go jakoś po-
zbyć. Na tę myśl poczuła ukłucie w żołądku i znowu musiała
na chwilę przystanąć.
Jasmine słynęła ze swej szczerości. Jej wrogowie mówili
nawet, że jest bezlitośnie szczera. W tym przypadku jednak po-
winna zachować milczenie. Więcej, musiałaby specjalnie zwo-
dzić mężczyzn, a może nawet udawać jakieś uczucie. Nie, to
niedopuszczalne! Za coś takiego na pewno spotkałaby ją kara!
Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń coś uderzyło ją z
tyłu, tak że zachwiała się na nogach.
- Jason! De razy mówiłam ci, że nie wolno rzucać piłką
w ludzi?!
Jasmine odwróciła się i natychmiast oceniła sytuację. Schy-
liła się, żeby podnieść niebieską piłkę i oddać ją chłopcu, który
patrzył na nią bez najmniejszego poczucia winy. Tuż za nim
pojawiła się kobieta popychająca wózek.
- Och, przepraszam - powiedziała kobieta. - Nigdy mnie
nie słucha i nie mogę go upilnować. Mam nadzieję, że nic się
pani nie stało?
Jasmine potrząsnęła przecząco głową i oddała chłopcu piłkę.
Następnie zajrzała do wózka, w którym spoczywało gru-
biutkie, śpiące niemowlę.
- Ma pani piękne dzieci - zauważyła.
- Dziękuję. Jedno z nich jest na sprzedaż -. powiedziała ko-
bieta, zerkając na chłopca. - Nie wezmę za nie drogo.
R
S
4
Jasmine uśmiechnęła się. Chłopiec również. Pewnie słyszał
to nie po raz pierwszy i wiedział, że to żart. Gdyby jednak
przypuszczał, że nieznajoma najchętniej potraktowałaby tę
propozycję zupełnie poważnie, może nie byłby taki wesoły.
- No dobrze, Jason. Włóż piłkę do wózka i idziemy do do-
mu - zakomenderowała kobieta, posyłając nieznajomej jeszcze
jedno spojrzenie. Być może zdziwiło ją to, że Jasmine patrzy
tak zachłannie na maluchy. Cała trójka odeszła w przeciwnym
kierunku.
Jasmine jeszcze przez chwilę spoglądała za nimi, a nastę-
pnie ruszyła swoją drogą. Już podjęła decyzję. Musi mieć
dziecko. Pozbędzie się wszelkich skrupułów, byle je urodzić.
W końcu stwierdziła, że cel uświęca środki. Cel był szla-
chetny, środki może mniej, ale trudno. Przecież chce, nie -
musi urodzić to dziecko. A do tego potrzebny jej jest męż-
czyzna.
Przede wszystkim musi być zdrowy, inteligentny i płodny.
Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby był przystojny. Osta-
tecznie nie kochała się z nikim od siedmiu lat i mogłoby to
trochę pomóc. Nie chciała się jednak przy tym upierać. Nato-
miast jedną rzecz trzeba ustalić zawczasu: to ma być krótka
przygoda. Parę dni i koniec.
Oczywiście, nie powiedziałaby mu o ciąży. Nikt nie wie-
działby, kto jest ojcem jej dziecka. Nie może przecież znowu
pozwolić się okraść.
R
S
5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Patrick O'Halloran zapłacił taksówkarzowi, dodał jeszcze
napiwek za dokładny opis trasy z lotniska w San Francisco
do domu swojej córki, a następnie stanął na chodniku i roze-
jrzał się dokoła.
Był w doskonałym humorze. Miał zamiar zrobić niespo-
dziankę córce. Nie widział Paige od dnia jej ślubu, który odbył
się półtora miesiąca temu. Poza tym chciał poświęcić jej trochę
czasu, ponieważ lekarz zalecił mu, żeby trzymał się z daleka
od biura.
Och, ci lekarze! Co oni mogą wiedzieć?! To prawda, że
miał lekki zawał. Całkowicie niegroźny, co podkreślał przy
każdej okazji. Jednak to, że jego ojciec zmarł w wieku czter-
dziestu siedmiu lat na serce, a jemu stuknęło właśnie tyle,
wcale nie znaczyło, że ma zamiar pójść w jego ślady. Co to,
to nie. Patrick czuł, że ma całe życie przed sobą.
- Tata? - usłyszał radosny okrzyk.
Obrócił się w stronę domu. Na jego twarzy pojawił się pro-
mienny uśmiech.
- Cześć, kochanie.
Paige Warner, z domu O'Halloran, zbiegła po schodach i
rzuciła mu się w ramiona.
- Co tutaj robisz, tatusiu? - spytała, tuląc się do niego. -
Bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja też za tobą tęskniłem, kochanie - powiedział, z trudem
tłumiąc wzruszenie.
R
S
6
Odsunął ją od siebie na długość ramienia. I pomyśleć, że
mógłby umrzeć, nie widząc nawet, jak jest szczęśliwa. Nawet
więcej niż szczęśliwa. Tego czegoś, co dostrzegł w jej oczach,
nie dało się opisać słowami.
Odkaszlnął i sięgnął po swoje bagaże. Paige otworzyła
drzwi, puszczając go przodem. W przedpokoju natknął się na
nowe walizy. Postawił swoje obok tamtych i spojrzał pytająco
na córkę.
- Och, powinieneś był zadzwonić wcześniej. Za godzinę
jedziemy do Brazylii. Będziemy tam szukać pewnego mal-
wersanta - dodała tonem wyjaśnienia.
Patrick bardzo się starał, żeby nie okazywać rozczarowania.
Postanowił też nie wspominać o zawale. Nigdy nie widział,
żeby Paige była tak podniecona. Prawie się teraz nie malowa-
ła, a bawełniana koszulka i dżinsy zastąpiły eleganckie suknie.
Córka w niczym nie przypominała osoby, którą była jeszcze
parę miesięcy temu. Jednak najważniejsze, że dobrze się czuła
w tej sytuacji i że lubiła to, co robi. Tak, to było naprawdę
ważne.
Jeśli teraz wspomni o swojej chorobie, na pewno pokrzy-
żuje jej plany. Paige będzie chciała zostać z nim, a on wcale
nie pragnął, żeby się tak poświęcała.
- Patrick!
Rye Warner zbiegł po schodach, przeskakując po kilka
stopni. Oboje mieli w sobie tyle energii i tyle sił witalnych!
Mężczyźni uścisnęli sobie ręce, a następnie Rye stanął przy
żonie i objął ją ramieniem.
Ten gest uświadomił Patrickowi, czego brakuje w jego ży-
ciu. Przez chwilę poczuł się samotny. Zapragnął być z kobietą,
która koiłaby jego troski i była powiernikiem najskrytszych
tajemnic. Jego piękna żona zmarła dwadzieścia pięć lat temu,
zostawiając go z czteroletnią córką, którą musiał utrzymać
R
S
7
z pracy przy załadunku statków. Od tego czasu założył własną
firmę. Stał się bogaty. Jednak nikt i nic nie mogło zająć w jego
sercu miejsca Priscilli. Sądził, że jest to niemożliwe. A jednak
samotność bolała. Zwłaszcza w chwilach takich jak te, kiedy
miał przed oczami szczęśliwych małżonków.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś? - spytał Rye, przyglądając
mu się uważnie. - Musimy wyjechać...
Patrick szybko skinął głową. Bał się, że zięć wyczyta z jego
twarzy to wszystko, co starał się ukryć.
- Tak, wiem. Nie przeszkadzajcie sobie. Po prostu pod
jąłem decyzję pod wpływem impulsu. - Przerwał na chwilę.
- Jak długo was nie będzie?
- Co najmniej tydzień. A jak długo możesz zostać?
Przeszli do salonu i usiedli w fotelach.
- Chciałem wynająć pokój w hotelu na parę tygodni - od
parł.
Córka i zięć szybko wymienili pełne niepokoju spojrzenia.
Widząc to, Patrick pokręcił głową.
- Wiem, co sobie myślicie, ale u mnie naprawdę wszystko
w porządku. Po prostu po tylu latach pracy postanowiłem
trochę odpocząć. Firma doskonale będzie funkcjonować beze
mnie - dodał na koniec.
Paige zabawnie przekrzywiła głowę.
- Zawsze twierdziłeś coś innego.
Patrick chrząknął. Czuł się tak, jakby był na przesłuchaniu.
- Cóż, po ostatnich zmianach mam sporo wolnego czasu
- powiedział, nie patrząc im w oczy. - Mam oddanych pra-
cowników. Mogę zlecać różne sprawy.
- Czy jesteś chory, tato? - Usłyszał właśnie to pytanie, któ-
rego się najbardziej obawiał.
- A czy wyglądam na chorego? - Zaryzykował pytanie, z
biciem serca czekając na odpowiedź.
R
S
8
- No. chyba nie - odparła w końcu, ociągając się, Paige.
Spojrzał na Rye'a, który tylko siedział i patrzył na niego.
- Widzę, że oboje jesteście w świetnej formie - powiedział,
chcąc odwrócić jakoś uwagę zięcia od problemów jego zdro-
wia. - Małżeństwo dobrze wam służy.
- Pewnie, kiedy się ma taką żonę - powiedział Rye, zaci-
skając dłoń na palcach Paige.
- Nawet nie sądziłam, że tak będzie - powiedziała córka i
spojrzała na męża. - Wypełnia mi całe życie, a jednocześnie
jestem niezależna. Gdyby mi ktoś parę miesięcy temu powie-
dział, że to możliwe, to chybabym go wyśmiała.
Patrick chciałby, żeby ktoś na niego patrzył w ten sposób.
- Szkoda tylko, że musimy wyjechać. - Wzrok Paige po-
nownie spoczął na ojcu. - Obiecaj, że nie wyjedziesz, dopóki
tu nie wrócimy. Możesz oczywiście zatrzymać się u nas.
Patrick pokręcił głową.
- Dziękuję, ale wolałbym hotel. A w każdym razie coś
z obsługą. Sami wiecie, jak gotuję.
Na twarzy zięcia pojawił się uśmiech. Patrickowi coś się w
nim nie podobało, ale nie był w stanie powiedzieć, co.
- Mam coś takiego. - Rye wstał. - Zaraz sprawdzę, czy są
tam wolne miejsca.
- Nie chciałbym wam robić kłopotu.
- To żaden kłopot, tato. Zresztą, jeśli Rye coś sobie wbije do
głowy, to nic go nie powstrzyma. Powiedz lepiej, co słychać
w pracy.
W porównaniu z innymi kuchniami restauracyjnymi było tu
całkiem cicho. Czasami tylko dało się słyszeć brzęk porcelany
lub szkła i szczęk sztućców czy też syk tłuszczu na rozgrzanej
patelni. Panowała tu jednak atmosfera pracy. Klub Carola, bę-
dący schronieniem wielu sław, pracował pełną parą.
R
S
9
Jasmine LeClerc nuciła coś pod nosem, przygotowując sa-
łatki. We wtorki przychodziło tu mniej gości, miała więc czas
na chwilę oddechu.
- Zielony przy stoliku dwudziestym. Jazz.
Jasmine uniosła głowę, słysząc głos siostry. „Zielony" o-
znaczał w języku kelnerek nie tyle kogoś nowego, lecz raczej
samotnego, bez towarzyszki. Oczy wiście, jedno nie wyklucza
drugiego.
- Naprawdę niezły! - Maggie aż cmoknęła ustami. -I po
myśleć, że J. D. dał go właśnie tobie.
Jasmine postanowiła zignorować aluzje siostry. Skończyła
przygotowanie sałatek, polała je sosem i wstała. Ciekawe, dla-
czego szef sali, J. D., zawsze daje jej samotnych mężczyzn,
chociaż wie, że wcale jej to nie bawi. Przecież Maggie też jest
wolna!
- Wygląda mi na samotnego, Jazz - usłyszała znowu głos
siostry.
Przez chwilę poczuła coś w rodzaju nadziei, ale szybko ją po-
rzuciła. Kiedy sześć miesięcy temu rozpoczęła poszukiwanie
Dawcy, jak go sobie nazwała, natychmiast wyeliminowała wszy-
stkich członków klubu. Potrzebowała kogoś anonimowego, z
kim mogłaby się przestać spotykać natychmiast po zajściu w
ciążę. Dawca nie mógł przecież widzieć tego, że powoli zmienia
jej się figura, bo mógłby szybko nabrać podejrzeń.
- Wszyscy tak wyglądają - powiedziała Jasmine, szyku
jąc się do wyjścia. - Założę się, że ma obrączkę schowaną
głęboko w kieszeni.
Wzięła tacę i wyszła na salę. Nieznajomy rzeczywiście był
„niezły", jak określiła to jej siostra. Skończył właśnie poga-
wędkę z J. D., który wcześniej przygotował mu drinka, i teraz
rozsiadł się wygodnie i ujął szklaneczkę w dłoń. Po chwili
ukrył się za wielką płachtą menu.
R
S
10
Jasmine rozniosła sałatki i wróciła z tacą do kuchni. - No i
co? No i co? - wypytywała ją Maggie.
Miał ochotę na stek. Najlepiej wielki, przypieczony na brą-
zowo i przybrany grzybami. Poza tym marzyły mu się zwy-
kłe gotowane ziemniaki okraszone prawdziwym masłem i po-
sypane szczypiorkiem. Szczypiorek mógł doskonale zastąpić
surówkę, której wprost nie znosił.
Z trzaskiem zamknął menu. Wiedział, że i tak zamówi pie-
czoną pierś z kurczaka, gotowane warzywa i ryż. Jak jakiś
Chińczyk!
Nie, to stanowczo nie był posiłek dla prawdziwego męż-
czyzny!
Patrick rozejrzał się po przyciemnionej sali klubu Carola.
Jak na jego gust, było tu za dużo ozdób. Jednak bardzo miło
ze strony Rye'a, że załatwił mu honorowe członkostwo i po-
lecił niewielki hotelik, znajdujący się tuż przy klubie.
Wszystko tutaj wydawało mu się znajome, od ekskluzyw-
nego wnętrza, po przyciszoną muzykę dobiegającą z głośni-
ków. W jego klubie w Bostonie było podobnie. Zapewne,
wszedłszy na piętro, ujrzałby tam stoły bilardowe i pokoje do
gry w karty, a także pokoje wypoczynkowe, oddzielne dla pań
i panów.
Nawet kobiety tutaj wyglądają tak samo, stwierdził z żalem.
No, może z wyjątkiem tej kelnerki, która była tutaj przed
chwilą z sałatkami.
Ta sama kelnerka wynurzyła się z zaplecza i najwyraźniej
ruszyła w stronę jego stolika. Już z daleka mógł stwierdzić,
że ma wszystko, co trzeba. A kiedy się zbliżyła, stwierdził, że
jest ucieleśnieniem wdzięku i dojrzałej urody. I jeszcze ten
uśmiech. Dawno nie widział takiego uśmiechu, który by wiele
obiecywał, a jednocześnie trzymał faceta na dystans.
R
S
11
Kelnerka weszła do jego loży.
-Czy mogę przyjąć zamówienie? - spytała zaskakująco
miękkim i głębokim głosem.
Patrick zmieszał się nieco pod wpływem jej spojrzenia. Pa-
trzyła na niego trochę tak, jakby oceniała jego męskie walory,
chociaż naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego miałaby to robić.
Udając, że sprawdza coś w menu, zerknął na plakietkę z jej
imieniem. Jasmine. Dziwne imię. Bardzo egzotyczne i nie-
zwykłe.
- Tak, już zdecydowałem - powiedział, odkładając kartę.
- Zaraz, chwileczkę. - Uniosła lekko dłoń. - Niech zgadnę.
Befsztyk z ziemniakami i kapustą. Albo nie, lepiej stek.
Patrick zrobił żałosną minę.
-Wolałbym coś lżejszego - stwierdził.
W jej oczach pojawił się błysk i zaraz zgasł.
-Ma pan jakieś kłopoty ze zdrowiem? - spytała tak jakoś
dziwnie.
Patrick nie przywykł, co prawda, do odpowiadania na po-
dobne pytania, zwłaszcza kelnerkom, coś mu jednak mówiło,
że powinien to zrobić. Co więcej, powinien skłamać. Sam nie
wiedząc dlaczego, uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- Nie. Jestem zdrowy jak byk. Muszę po prostu dbać o
formę. Dlatego poproszę o kurczaka i warzywa. Tylko nie za
dużo...
- Może wobec tego podać jeszcze owoce - zaproponowała.
Owoce? Świetna myśl. Dziwne, że sam na to nie wpadł.
Najchętniej zjadłby banana, albo jeszcze lepiej szarlotkę, o ile
można ją uznać za w jakimś stopniu pokrewną owocom.
-Doskonale. Proszę o owoce. Tyle ich tutaj macie - za-
uważył z uśmiechem.
R
S
12
-Pan nie jest z Kalifornii? - spytała natychmiast.
Co prawda mogła poznać po akcencie, że jej klient nie po-
chodzi z Los Angeles. Jednak w całej Kalifornii było tak wie-
le osób z różnych części kraju, że wręcz odwykła od po-
łudniowego akcentu.
- Nie. Przyjechałem dziś rano z Bostonu.
- W sprawach służbowych czy dla przyjemności? - To było
ważne pytanie, starała się je jednak zadać możliwie naj-
bardziej obojętnym tonem. Ktoś, kto przyjeżdża tutaj dla
przyjemności, będzie jej szukać.
- Po prostu mam wakacje.
Uśmiechnęła się do niego.
- Proszę chwilę zaczekać - powiedziała. - Zaraz wszystko
podam.
Patrick patrzył za oddalającą się kelnerką. W jej ruchach
nie było niczego uwodzicielskiego, przez co stawała się jesz-
cze bardziej atrakcyjna.
Podniósł szklaneczkę i wypił łyk drinka. Whisky była tak
rozcieńczona wodą, że prawie nie czuł jej smaku. Jednak sam
widok Jasmine wystarczył mu za solidny łyk alkoholu. Była
tak apetyczna, tak dojrzała, jak najwspanialszy owoc.
Patrick uśmiechnął się do siebie smutno. Do licha, w tych
czasach równouprawnienia kobiet pewnie dostałby po twarzy,
gdyby ośmielił się powiedzieć coś takiego Jasmine. Cóż, trud-
no. Musi milczeć. Dobrze przynajmniej, że wciąż nie zabro-
niono podziwiać urodziwych kobiet.
Jasmine ostrożnie postawiła tacę na stole kuchennym. Bała
się, że jeśli nie będzie uważać, to upuści ją na podłogę albo
zrobi coś jeszcze gorszego.
Już w drodze do kuchni stwierdziła, że znalazła idealnego
Dawcę. Po pierwsze, był tu na wakacjach. Po drugie, mieszkał
R
S
13
ponad pięć tysięcy kilometrów stąd. I po trzecie, cieszył się
dobrym zdrowiem. Szkoda tylko, że nie będzie mogła spraw-
dzić, jaką ma grupę krwi, zanim pójdą do łóżka, ale, szczerze
mówiąc, nigdy na to nie liczyła.
Jednak najważniejsze było to, że jego wiek wskazywał, iż
może się nią zainteresować. Dostrzegła to w jego oczach,
kiedy go obsługiwała. Cieszyło ją również, że jest przystojny.
Podobały jej się zwłaszcza jego kasztanowe włosy.
Sprawdziła też, czy ma obrączkę na palcu. Nie miał, co
oczywiście nie musiało o niczym świadczyć. Jednak jej
wprawne oko dostrzegłoby z pewnością ślad po niej, a takiego
również nie miał na palcu. Wszystko więc wskazywało na to,
że nie jest żonaty.
Przez chwilę zastanawiała się nad pozostałymi kandydatami
na Dawców.
Kandydat numer jeden był, jak na jej gust, za niski i miał
chyba zbyt wysokie mniemanie o sobie. Odniosła wrażenie,
że traktuje ją już trochę jak swoją zdobycz, co nie bardzo jej
odpowiadało.
Kandydat numer dwa był nudny jak flaki z olejem. W za-
sadzie jej to nie przeszkadzało, ale co będzie, jak dziecko
odziedziczy charakter po tatusiu?
Kandydat numer trzy ciągle chodził w golfach. Ciekawe, co
chciał w ten sposób ukryć?
W końcu stwierdziła, że bostończyk byłby najlepszy. Może
nawet zbyt dobry. Jednak jeśli ma jakąś wadę, ona, Jasmine,
na pewno ją odkryje.
R
S
14
ROZDZIAŁ DRUGI
Patrick spojrzał z uśmiechem na zbliżającą się kelnerkę.
Wyglądała naprawdę pociągająco. Chociaż, o ile znał się na
kobietach, chciałaby pewnie schudnąć parę kilo. Jednak, jego
zdaniem, wcale nie było to potrzebne.
Jasmine postawiła sałatkę i koszyk z pieczywem na stole.
Następnie zerknęła na gościa ze sporą dozą zainteresowania.
- Hm, więc jak to się stało, że znalazł się pan tutaj? - spy-
tała.
- Chodzi pani o San Francisco czy o klub?
Ta kelnerka fascynowała go. Odnosił wrażenie, że czuje się
wyjątkowo kiepsko, wypytując go o te wszystkie szczegóły, a
mimo to brnęła dalej. Coś ją do tego zmuszało, a on nie mógł
zgadnąć, o co chodzi.
Zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Jedno i drugie - powiedziała w końcu.
- Przyjechałem do córki, która tutaj mieszka - powiedział,
rozkładając ręce. - To jej mąż załatwił mi tymczasowe człon-
kostwo klubu.
Kelnerka wciąż uśmiechała się tajemniczo i patrzyła na
niego tak, jakby poddawała go jakiemuś testowi. Jasmine, tak,
to dziwne, egzotyczne imię. Jego właścicielka w pełni na nie
zasługiwała.
- Przyjechał pan sam? Bez żony? - wypytywała dalej, wy-
gładzając jakieś niewidzialne fałdki na swoim wykrochmalo-
nym fartuszku.
R
S
15
-Jestem wdowcem - odparł niechętnie, zdziwiony tym,
że nawet teraz, po dwudziestu pięciu latach, te słowa mogą
mieścić w sobie tyle bólu.
Jasmine zauważyła wyraz jego twarzy. Nagle zrobiło jej się
strasznie głupio. Chciała coś powiedzieć, przeprosić, ale zdo-
łała jedynie dotknąć jego dłoni. Ich palce spotkały się na mo-
ment i dopiero teraz przypomniała sobie, gdzie jest i co robi.
-Czy przynieść coś jeszcze? - spytała. - Może coś do
picia?
Musiał niedawno stracić żonę, ponieważ nie potrafił opa-
nować smutku. Jasmine znała to aż nazbyt dobrze: smutek po
utracie najbliższej osoby.
Patrick natychmiast opanował swoje emocje. Wyprostował
się i potrząsnął głową.
-Nie, dziękuję. Nic mi nie trzeba.
Jasmine wciąż stała przy stoliku, a uśmiech zniknął z jej
twarzy.
-Przepraszam. Przykro mi - wydusiła z siebie w końcu.
Ponownie potrząsnął głową, ale tym razem mocniej i bar
dziej stanowczo.
- Nie ma o czym... - zaczął.
- Cześć, szefie. Jestem Magnolia. Czy moja siostra dobrze
wywiązuje się ze swoich obowiązków?
Nastrój Patricka nagle zupełnie się zmienił. Spojrzał na
obie siostry, tak różne jak dzień i noc, i w jego oczach poja-
wiło się rozbawienie.
- Magnolia? Wygląda na ...