Salla Simukka CZARNE JAK HEBAN przełożyła Edyta Jurkiewicz-Rohrbacher Wszystkim, którzy kochają. Wszystkim, którzy są samotni. Obserwowałem Cię. Obser...
4 downloads
24 Views
507KB Size
Salla Simukka CZARNE JAK HEBAN przełożyła Edyta Jurkiewicz-Rohrbacher
Wszystkim, którzy kochają. Wszystkim, którzy są samotni.
Obserwowałem Cię. Obserwowałem Cię, a Ty nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Śledziłem każdy Twój ruch i każde spojrzenie. Myślałaś, że nie rzucasz się w oczy, jesteś niezauważalna, ale ja widziałem wszystko, co robisz. Znam Cię lepiej niż ktokolwiek inny. Znam Cię lepiej niż Ty sama. Wiem o Tobie wszystko.
8 grudnia PIĄTEK
1
Spojrzenie obudziło Lumikki. Pulsowało ciepłem. Było gorące. Paliło skórę i umysł. Lumikki znała te oczy na wylot. Jasnoniebieskie, w odcieniu lodu i wody, i nieba, i światła. W tej chwili uśmiechały się, chociaż spojrzenie zachowywało powagę. Ręka uniosła się, by pogłaskać jej włosy, a potem powędrowała po policzku i delikatnie popieściła szyję. Lumikki czuła, jak pożądanie przeszywa brzuch i pełznie w dół. Jego atak był tak silny, że nie miała pewności, czy odczuwa oszałamiającą rozkosz, czy nieznośny ból. Była gotowa w jednej sekundzie. Liekki mógł z nią zrobić, co tylko chciał. Była otwarta na wszystko, dosłownie na wszystko. Ufała mu bezgranicznie i wiedziała, że cokolwiek zrobi, będzie to czysta przyjemność. Było im razem dobrze, ponieważ oboje chcieli dla drugiego tylko tego, co najlepsze. Nie satysfakcjonowało ich nic nawet odrobinę gorszego. Liekki delikatnie trzymał rękę na jej szyi, cały czas patrząc Lumikki prosto w oczy. Dziewczyna czuła już elektryzującą wilgoć. Jej oddech przyspieszył. Puls na szyi walił pod palcami Liekkiego. Chłopak pochylił się nad nią i ustami dotknął jej ust, językiem przesunął kusząco po jej dolnej wardze, odkładając moment, w którym pocałunek zacznie się na dobre. Lumikki powstrzymywała się, by nie pochwycić Liekkiego obiema rękami i łapczywie nie wessać się w jego usta. Wreszcie Liekki przycisnął mocniej wargi do warg Lumikki, tak nieodparcie, jak tylko on to potrafił. Wrzasnęłaby, gdyby była w stanie wydać z siebie jakiś odgłos. Zamknęła oczy i pomyślała, że się poddaje, bezwarunkowo. Nagle pocałunek się zmienił. Stał się bardziej miękki, pieszczotliwy i badawczy. To już nie był pocałunek Liekkiego. Lumikki otworzyła oczy, a całujący odsunął się. Patrzyła mu prosto w oczy. Należały do Sampsy. – Ach, dzień dobry, Śpiąca Królewno – powiedział chłopak i nachylił się, by znów pocałować Lumikki. – Stary dowcip – wymamrotała i rozprostowała ręce, ponieważ poczuła, że zdrętwiały. – Ma przynajmniej sto lat. Śmiech Sampsy brzęczał na szyi dziewczyny. Łaskotał ją. Sprawiał jej przyjemność. – W gruncie rzeczy jest jeszcze starszy. Perrault napisał własną wersję w siedemnastym wieku, a bracia Grimm w dziewiętnastym. Ale baśń opowiadano sobie już dużo wcześniej. Z tym że w jednej z dawniejszych wersji książę wcale nie budził królewny pieszczotliwym pocałunkiem, tylko mówiąc bez ogródek, po prostu ją zgwałcił. Ale królewna spała dalej, obudziła się dopiero, gdy powiła bliźnięta, które... Sampsa włożył rękę pod kołdrę i pieścił uda Lumikki, kierując się ku górze. Miała coraz większe trudności z prowadzeniem rozmowy. Coraz ciężej było jej opanować obudzoną we śnie żądzę. – Zachowaj sobie takie prezentacje do szkoły – wyszeptał Sampsa i pocałował ją jeszcze namiętniej. Lumikki nie myślała już o niczym innym, tylko o ustach i palcach Sampsy. I nie miała powodu, by myśleć o czymś innym. Albo kimś innym.
Lumikki siedziała przy stole i oglądała plecy Sampsy, który przygotowywał dla niej w kawiarce espresso i jednocześnie podgrzewał mleko na kakao. Miał ładne, umięśnione i budzące zaufanie plecy. Kraciaste spodnie od piżamy zwisały mu na biodrach tak nisko, że widać było dwa dołki tuż nad pośladkami. Lumikki powstrzymała się, by nie wcisnąć w nie kciuków. Ciemnobrązowe włosy Sampsy zmierzwiły się wesoło, a on nucił jakąś piosenkę, którą ćwiczył akurat na próbach swojego zespołu. Vainio tworzyli nowoczesne aranżacje muzyki ludowej, a Sampsa był tam skrzypkiem i solistą. Lumikki widziała ich występ dwa razy podczas szkolnych uroczystości. Muzyka nie trafiała w jej gust, ale była bardzo rytmiczna, wesoła i pełna energii. Najwyraźniej dobra w swoim gatunku. Na szybach rozbryzgiwał się typowy dla początku grudnia deszcz ze śniegiem. Lumikki podkuliła nogi na krześle, oplotła wokół nich ręce i przycisnęła brodę do kolan. W którym momencie przeszła do porządku dziennego nad tym, że w kuchni jej żałośnie małej kawalerki uwijał się rankami uroczy, półnagi chłopak? Chyba zaczęło się to wraz z początkiem semestru zimowego w połowie sierpnia. No może nie od razu, ponieważ w pierwszych dniach wszyscy, dosłownie wszyscy chcieli porozmawiać z Lumikki i dowiedzieć się, jak w Pradze zapobiegła zbiorowemu samobójstwu członków sekty, ratując ich z płonącego budynku. Jak to było być bohaterką? Jak to było być sławną? Widzieć swoje zdjęcie w gazetach ze wszystkich stron świata? Wiadomości o historii z Pragi pojawiły się także w fińskich mediach. Wiele gazet chciało po powrocie Lumikki przeprowadzić z nią wywiad. Ona jednak na żaden się nie zgodziła. Na pytania ciekawskich kolegów ze szkoły odpowiadała półsłówkami, a kiedy przez dłuższy czas nic nie mogli z niej wyciągnąć, znudzili się wreszcie. Wtedy pojawił się Sampsa. Od początku chodził do liceum Lumikki. Przemierzał te same korytarze, siedział w tych samych salach. Lumikki znała go z widzenia, ale był dla niej po prostu jednym z wielu w tłumie. Przysiadał się do niej na stołówce. Podchodził przed lekcjami, żeby pogadać, i wracał ze szkoły tą samą trasą co ona. Aż do Rynku Głównego. Zachowywał się, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Sampsa nie wdzierał się na siłę w życie Lumikki, nie naciskał na nią i nie przytłaczał jej. Jeżeli zauważył, że kończyła się naturalna okazja do rozmowy, nie próbował jej sztucznie przedłużać. Nie obrażał się z powodu niekiedy niesympatycznych odpowiedzi Lumikki. Po prostu rozmawiał z nią, patrzył na nią przyjaźnie i otwarcie, był obecny i potrafił odejść, zanim atmosfera stała się nie do zniesienia. Wszystkie działania Sampsy mówiły: niczego od ciebie nie oczekuję. Niczego od ciebie nie wymagam. Bądź taka, jaka jesteś. Jest mi po prostu miło w twoim towarzystwie. Moje poczucie wartości nie zależy od tego, czy się do mnie uśmiechniesz, ale nie miałbym nic przeciwko, gdybyś to zrobiła. Stopniowo Lumikki zauważyła, że nie może się doczekać, kiedy zobaczy Sampsę. Ogarniała ją fala ciepła, kiedy chłopak siadał koło niej i patrzył jej w oczy – szczerze i wesoło. W żołądku Lumikki tańczyły małe, lekkie motyle, kiedy ręka Sampsy natrafiała na jej rękę. Zaczęli się spotykać także wieczorami. Chodzili na długie spacery, do kawiarni, na koncerty. Lumikki czuła się jak piórko poruszane podmuchem ciepłego wiatru, które
przemieszcza się jedynie w chwilach i sytuacjach, które wydają się naturalne i właściwe. Ramię w ramię z Sampsą. Nieco szarpany, ale ciepły pierwszy pocałunek w ciemnościach listopadowego wieczoru. Ręka chłopca, która głaskała jej włosy i plecy, kiedy po raz pierwszy u niej spał. Sampsa był cierpliwy. Nie próbował jej nakłaniać do niczego, na co nie była jeszcze gotowa. A potem pewnej nocy Lumikki była gotowa. I wcale nie zaskoczyło jej, że fizyczna bliskość Sampsy była równie dobra i bezpieczna, jak wszystko inne w jego towarzystwie. Na początku grudnia oficjalnie zostali parą. Lumikki miała wrażenie, że sprawy układają się dokładnie tak jak powinny. Wreszcie się w kimś zakochała. Doszła do siebie po rozstaniu z Liekkim, chociaż zajęło jej to dobry rok. Liekki całkowicie zniknął z życia Lumikki w momencie, kiedy poczuł, że proces fizycznej zmiany płci z dziewczyny w chłopaka będzie trudniejszy i bardziej skomplikowany, niż przypuszczał. Uważał, że nie zniesie wtedy żadnego towarzystwa, nawet ukochanej Lumikki. Jej zaś nie pozostało nic innego, jak tylko pogodzić się z jego decyzją, chociaż nigdy nie była w stanie jej zaakceptować. Ale teraz w jej kuchni był Sampsa, który przygotowywał kakao, nucąc sobie pod nosem, podczas gdy ona miała ochotę wycałować każdy kręg jego kręgosłupa. Życie było tutaj. Życie było dobre. Nie przeszkadzał jej nawet deszcz ze śniegiem uderzający w okna tak mocno, jakby ktoś walił w szyby, próbując się wedrzeć do środka.
2
Był sobie klucz. Metalowy, mieszczący się w dłoni. Jego główkę zręcznie uformowano w kształt serca. Odlano go w roku 1898. Wtedy powstał też kuferek z zamkiem, do którego klucz pasował. Przez lata powierzchnia klucza zrobiła się błyszcząca pod wpływem dotyku ludzkich rąk. Jako pierwszy trzymał go kowal, kiedy go odlewał. Potem trafił w ręce pierwszego właściciela kuferka. Ten ktoś miał siedmioro dzieci i wszystkie po kolei trzymały klucz. Dotknięto go wtedy tyle razy, że nie można było na nim odróżnić poszczególnych odcisków palców. Po raz ostatni klucz trzymano w rękach ponad piętnaście lat temu. Podawało go sobie wiele razy na przemian dwoje ludzi. W ich dłoniach wydawał się o wiele cięższy. A kiedy przekręcali go w zamku, czuli się, jakby ktoś przekręcał ząbkowany, ostry nóż w ich sercach. Kiedy klucza dotknięto po raz ostatni, spadły na niego słone łzy. A potem go schowano. Leżał w ukryciu nieużywany, z roku na rok coraz bardziej poszarzały i pokryty kurzem. Ale nie zapomniano o nim. Na świecie było dwoje ludzi, którzy myśleli o kluczu codziennie. Odlano go w ich umysłach i piekł ich jak rozgrzane do czerwoności żelazo. Jeżeli byliby w stanie swoimi myślami zapalić w kluczu światło, bijąca z niego poświata zdradzałaby kryjówkę już z odległości kilometra. Był sobie raz klucz, który leżał w ukryciu. Lecz podobnie jak w baśniach, w prawdziwym życiu wszystko, co schowane, chce zostać odnalezione. Klucz czekał, by ktoś znów wziął go do ręki i otworzył nim kuferek. Czekał cierpliwie, w miejscu, w milczeniu. Już wkrótce miał nadejść jego czas.
3
To był las Lumikki. Czarne gałęzie były jak cienie, czarne cienie były jak gałęzie. Korzenie drzew wiły się po ziemi niczym węże, a potem nurkowały, tworząc pod powierzchnią rozległą, gęstą sieć, w której owijały się jedne wokół drugich. Podziemne żyły różnych drzew splatały się ze sobą i zasysały te same życiodajne soki. Korony rysowały mnóstwem linii mapę z licznymi drogami, biegnącymi w kierunku nieba, tak że światło ledwo mogło się przez ten gąszcz przedostać. Gałęzie były niczym ramiona, pociągnięcia pędzlem i włosy. Jedne cienkie jak papier, delikatne, inne grube, mocne i piękne. Las stanowił grę cieni, taniec szarego światła i mgiełki, mieszaninę cichych szeptów i westchnień, które sprawiały, że jeżyły się włoski na rękach. Wszystkie cienie, zwierzęta ze snów, cicho skradające się bestie, stwory mieszkające w ciemnościach gorąco witały tu Lumikki. Znów była wśród swoich. Ciemność osiadała dookoła Lumikki i w jej wnętrzu, jednocześnie znajoma i obca. Ona zaś biegła przez las coraz bardziej wolna. Oddychała głęboko. Wstążki przytrzymujące jej włosy opadły, warkocze rozplotły się, leśny wiatr wlatywał jej we włosy i układał je na własny sposób. W kosmyki wpadały gałęzie i liście. Jedwabna suknia rozdarła się. Na skórze powstały zadrapania. Czuła zapach błota i butwiejących liści. Jej wzrok wyostrzył się i widziała najmniejsze ruchy cieni. Na rękach miała krew z chwili na chwilę coraz ciemniejszą, aż w końcu czarną. Nie było sensu jej zmywać. Już zawsze pozostanie na rękach Lumikki, ponieważ jest drapieżnikiem, morderczynią. To był las Lumikki. W jego ciemności było miejsce na namiętność i strach, beznadzieję i radość. Jego powietrze napełniało jej płuca siłą. W objęciach lasu nabierała pełni. Stawała się sobą. Była wolna. Lumikki położyła się wśród korzeni i przycisnęła dłonie do mokrej ziemi. Pragnęła stać się częścią drzew, stopić się z nimi, wedrzeć pod powierzchnię razem z korzeniami i dotrzeć do serca ziemi. Las wzdychał i tętnił wokół Lumikki, jakby bił tylko jednym jedynym pulsem. Jej pulsem. – Doskonale! Rytm bicia serca świetnie się sprawdza i jest idealnym zakończeniem tej sceny. Głos Tinki sprawił, że Lumikki ocknęła się i usiadła na podeście. Miała wrażenie, że właśnie obudziła się z głębokiego snu. Ten fragment sztuki zawsze tak na nią działał. Za bardzo wczuwała się w rolę i na chwilę zapominała, że jest na scenie w małej, licealnej sali na próbie przedstawienia pod tytułem Czarne jabłko. Wciąż nie była przekonana, czy udział w tym przedsięwzięciu był dobrym pomysłem. To Sampsa ją do tego namówił. – No weź, nowa interpretacja baśni o twojej imienniczce Królewnie Śnieżce! Nie możesz tego przegapić. Ta rola jest stworzona dla ciebie – powiedział Sampsa i uśmiechnął się tak szczerze i wesoło, że Lumikki była gotowa zrobić dla niego wszystko. A przynajmniej wystąpić w przedstawieniu, chociaż myśl, że miała zagrać swoją imienniczkę, była męcząca, natrętna i nieprzyjemna. Jednak autorka scenariusza Czarnego jabłka i zarazem reżyser przedstawienia Tinka przekonała Lumikki już na pierwszych
próbach, że tekst jest doskonały i wyjdzie im z tego wspaniałe widowisko. Tinka chodziła do liceum artystycznego dopiero od września, ale miała dość pewności siebie, by kierować nawet o dwa lata starszymi uczniami. Codziennie inna fryzura i wymyślne stroje sprawiały, że z wyglądu idealnie wpisywała się w stereotyp uczennicy liceum artystycznego. Jednego dnia zdarzało jej się przyjść w tiulowej spódnicy z upiętym fantazyjnie rudym kokiem, drugiego wkładała ciężkie buciory, wytarte dżinsy, obszerną bluzę z kapturem, a włosy związywała w niedbały kucyk, natomiast trzeciego miała na sobie trzyczęściowy garnitur i melonik całkiem zakrywający włosy. Jednak Tinka nie starała się tą zmiennością na siłę wyróżnić ani niczego nie udawała. Była bezpośrednia, twardo stąpała po ziemi, a jej determinacja wzbudzała u Lumikki szacunek. Akcja Czarnego jabłka rozpoczynała się, gdy książę zobaczył leżącą w szklanej trumnie Śnieżkę i zapałał gorącym uczuciem do pięknej, nieruchomej niewiasty. Trumna została przewieziona do jego zamku, ale po drodze jeden z pachołków się potknął, tak że trumna zakołysała się i kawałek zatrutego jabłka wypadł z przełyku królewny. Dzięki temu Śnieżka się obudziła. Do tego miejsca wątek zgadzał się z klasyczną wersją baśni. Jednak w sztuce Tinki wybudzona z trującej śpiączki Lumikki nie była zachwycona rolą narzeczonej księcia. Zdążyła się już przyzwyczaić do lasu, jego cieni i drapieżników. Nie chciała być królową w wielkim pałacu, której usługiwano i która nie miała własnego życia. Książę wielbił jedynie jej piękno i nie interesowało go prawdziwe oblicze Lumikki. Wersja Tinki wykazywała silny związek z ideologią feministyczną, ale nie była nafaszerowana manifestami i kazaniami. Prezentowała skrajne emocje i miała skłaniać do refleksji. Żaden z bohaterów Czarnego jabłka nie był jednoznacznie pozytywnym charakterem. Nawet myśliwy, który próbował uratować Lumikki, postępując w zgodzie z własną wolą. Wszystkie zmysły Lumikki wracały powoli do realnego, otaczającego ją świata. Otrząśnięcie się z finałowej sceny przedstawienia zajmowało jej wiele czasu. Ten hipnotyczny fragment robił wrażenie. Lumikki leżała na ziemi. Światła gasły. Przez moment całą salę wypełniała ciemność, w której odgłos bijącego serca niósł się coraz głośniejszym echem. Chwilę wcześniej Lumikki dowiedziała się o śmierci myśliwego i zabiła księcia ostrym, srebrnym grzebieniem. Potem uciekła z pałacu z powrotem do ukochanego lasu, do ciemności, cieni i drapieżników. Po pierwszej próbie z kompletnymi dekoracjami, z dźwiękiem i ze światłami wszystkim odjęło mowę. Spoglądali tylko po sobie z niedowierzaniem, jakby pytając: czy wy też to czuliście? Czyżbyśmy przez chwilę byli zupełnie gdzie indziej? – Następna próba w poniedziałek wieczorem, przed nami jeszcze dużo roboty. A niektórzy powinni lepiej nauczyć się swoich kwestii, żeby dialogi szły jak po maśle. Aleksi wzruszył ramionami i wyszedł z sali. Sampsa natomiast podszedł do Lumikki i pogłaskał ją po plecach. – Byłaś świetna. Po raz kolejny. – Dzięki – odpowiedziała, sznurując glany. Jej ręce nadal odrobinę się trzęsły. – Do zobaczenia pojutrze. Muszę lecieć, bo już jestem totalnie spóźniony i mama zaraz
dostanie histerii. Pocałował Lumikki w czoło, zarzucił plecak na ramię i wyszedł. Podczas ostatnich kilku scen zdążył zdjąć kostium myśliwego i przygotować się do wyjścia. Jego rodzina miała zwyczaj spotykać się w piątki wieczorem na wspólną kolację. Przyjeżdżali wtedy także dziadkowie Sampsy i ciotka, która mieszkała w Tampere. Ta tradycja trwała już wiele lat i nie było mowy, aby Sampsa mógł się od tego wymigać. Dwa razy zapraszał nawet Lumikki, ale jak do tej pory odmawiała. Myśl, że wszyscy przyglądaliby się jej badawczo i poddawali ocenie, nie należała do przyjemnych. Obiecała jednak przyjść do Sampsy w niedzielę na kawę, kiedy w domu będą tylko jego rodzice i młodsza siostra. Dla niej to i tak nie było proste. Ciemna szkoła była sennie cicha, kiedy Lumikki i Tinka schodziły po schodach do auli lustrzanej. Dziwnie wyglądały puste korytarze, kroki odbijały się echem od ścian. W ciągu dnia kłębili się tutaj uczniowie, a poziom hałasu znacznie przekraczał normy BHP. Tinka na głos analizowała niedociągnięcia w poszczególnych scenach, ale Lumikki nie potrafiła skoncentrować się na jej słowach. Czy udział w przedstawieniu był błędem? Nie podobało jej się, że tak bardzo wczuwa się w rolę, że całkowicie zapomina o otaczającej ją rzeczywistości. Nie grała biegnącej lasem Śnieżki. Ona była biegnącą lasem Śnieżką. Czuła i wdychała krew na swoich rękach. Ten puls był jej pulsem. Nie była przyzwyczajona do takiej utraty samokontroli i napawało ją to strachem. Tinka zauważyła, że Lumikki nie jest zbyt rozmowna, i kurtki zakładały już w ciszy. Lumikki owinęła szyję ogromnym, wełnianym szalem w kolorze czerwonym, który zrobiła dla niej Elisa. Mimo że dziewczyna wyprowadziła się z Tampere, wciąż utrzymywały kontakt. Szal Elisa przesłała pocztą. A jeszcze zeszłej zimy Lumikki nie przypuszczała nawet, że ta dziewczyna zostanie jej przyjaciółką. Na zewnątrz padały duże, puszyste płatki śniegu, które roztapiały się, gdy tylko dotknęły czarnej ziemi. Nie było nadziei, że grudzień już teraz stanie się biały. – Nawet jeżeli część tej imprezy jest jeszcze w powijakach, to ty nie. Jesteś zabójcza – odezwała się Tinka, kiedy schodziły na dziedziniec szkoły. A potem pomachała ręką i pomaszerowała w przeciwnym niż Lumikki kierunku. Zrobiła to tak szybko, że Lumikki nie zdążyła jej nawet pożegnać. Glanami rozgniatała błoto, kiedy szła ulicą Hämeenkatu. Nieco dalej widziała przed sobą idących chodnikiem nauczycieli psychologii i matematyki ze swojego liceum, którzy także wyszli ze szkoły dopiero teraz. Pedagodzy pracowali o tej porze roku do późna, po lekcjach sprawdzając jeszcze klasówki i eseje. Część nie chciała zabierać pracy do domu i wolała zostawać w szkole do wieczora. W pewnym sensie dziwnie było ich widzieć poza szkołą, kiedy rozmawiali i śmiali się swobodnie. Lumikki cieszyła się, że jest daleko za nimi i nie rozróżnia poszczególnych słów. Uważała, że im mniej wie o ich życiu prywatnym, tym lepiej dla niej. Podświetlony kościół Aleksandra z czerwonej cegły wznosił się trwały i bezpiecznie znajomy. Panowała taka ciemność, że z chodnika nie było widać nielicznych starych płyt nagrobnych znajdujących się w przykościelnym parku. Na tle czarnych gałęzi drzew wielkie płatki śniegu przypominały pióra. Pióra, które wypadły ze skrzydeł aniołów. Lumikki wcisnęła dłonie głębiej do kieszeni kurtki i przyspieszyła kroku. Jednak w lewej kieszeni coś dziwnie zaszeleściło, coś, czego wcześniej tam nie było.
Lumikki wyjęła złożoną dwa razy na pół białą kartkę formatu A4. Powoli ją rozprostowała. Widniał na niej krótki, napisany na komputerze list. Zatrzymała się pod latarnią, żeby go przeczytać. Moja Lumikki, książę Cię nie zna. Ani w przedstawieniu, ani w prawdziwym życiu. Ogląda tylko otaczającą Cię skorupę. Widzi tylko część Ciebie. Ja zaglądam głębiej, przenikam Twoją duszę. Masz krew na rękach, moja Lumikki. Wiesz o tym. I ja o tym wiem. Widzę każdy Twój ruch. Jeszcze się odezwę. I wiedz, że jeżeli opowiesz komukolwiek o moich wiadomościach, choćby jednej osobie, popłynie mnóstwo krwi. Nikt nie przeżyje premiery przedstawienia. Z wyrazami miłości, Twój wielbiciel Cień Lumikki z furią wciągnęła powietrze do płuc i podniosła wzrok znad listu. Kątem oka spostrzegła, jak coś zafalowało na skraju jej pola widzenia. Coś czarnego. Ale kiedy spojrzała w tamtą stronę, nie zobaczyła nic oprócz długich, ponurych cieni drzew.
4
Alla kvällar lät prinsessan smeka sig. Men den som smeker stillar blott sin egen hunger och hennes längtan var en skygg mimosa, en storögd saga inför verkligheten. Nya smekningar fyllde hennes hjärta med bitter sötma och hennes kropp med is, men hennes hjärta ville ännu mer. Prinsessan kände kroppar, men hon sökte hjärtan; hon hade aldrig sett ett annat hjärta än sitt eget. Przez wszystkie wieczory księżniczka pozwalała się pieścić. Ale ten, co ją pieścił, zaspokajał jedynie swój własny głód. Jej tęsknota była płochliwą mimozą, wielkooką bajką wobec rzeczywistości. Nowe pieszczoty napełniały jej serce gorzką słodyczą, jej ciało – lodem, lecz jej serce pragnęło wciąż więcej. Księżniczka poznawała ciała, szukała jednak serca; nie widziała nigdy innego serca niż własne.1 Lumikki czytała sobie po cichu wiersz Księżniczka. Uspokajał ją. Już tyle razy czytała wydany pośmiertnie tomik Edith Södergran Kraj, którego nie ma, że w zasadzie każdy utwór znała na pamięć. A przynajmniej widząc pierwsze słowa, potrafiła każdy z nich dokończyć. Znajome wiersze były jak mantra. Ich kojące właściwości opierały się na tym, że słowa przepływały w idealnej kolejności, bez niespodzianek i zmian. Po przeczytaniu listu Lumikki nie potrafiła pójść prosto do domu. Czy ktoś naprawdę śledził każdy jej krok? Starała się nie dopuszczać do siebie strachu. Najprawdopodobniej wiadomość była głupim dowcipem. Czarnym humorem. Jakąś gierką. Ktoś śmiał się w tej chwili, będąc przekonanym, że bardzo ją wystraszył, a wkrótce zdradzi jej prawdę. Dała się nabrać. A jeżeli list był na serio? Jeśli to naprawdę był jakiś prześladowca, w dodatku gotów posunąć się do rozlewu krwi? Nie mogła zignorować listu, to byłoby zbyt ryzykowne. W jej życiu wydarzyło się już naprawdę wiele i nie miała wątpliwości, że natura człowieka wykazuje skłonność do złych czynów. W szkole podstawowej przez lata była brutalnie dręczona, całkiem niedawno na własne oczy przekonała się, do jakiego okrucieństwa zdolni są ludzie zamieszani w międzynarodowy przemysł narkotykowy. Latem w Pradze widziała, jak jeden człowiek, przywódca sekty, podporządkował sobie grupę ludzi i niemal doprowadził do zbiorowego samobójstwa. Jeszcze tylko brakowało mi jakiegoś szalonego stalkera, uśmiechnęła się gorzko Lumikki. Głosy wokół niej brzmiały przyjemnie cicho. Spokojne kroki, szelest przewracanych kartek, przytłumione rozmowy, z których nie można było nic zrozumieć. Lumikki wiedziała, że jeżeli stanęłaby przy podstawie któregoś ze wznoszących się pod sufit łuków
konstrukcyjnych, mogłaby usłyszeć, o czym dyskutują ludzie po drugiej stronie, chociaż dźwięk nie rozchodził się na tę odległość. Tak Reima i Raili Pietilowie zaprojektowali Metso, Główną Bibliotekę Miejską. Ale Lumikki nie chciała w tej chwili słyszeć żadnych prywatnych rozmów. Pragnęła pobyć w bibliotece pod osłoną znanych, bezpiecznych szmerów, wśród ludzi, a jednak samotnie, uspokoić się i nabrać odwagi, żeby iść do domu. To dlatego zboczyła z drogi przy kościele i poszła do odległego o dwie minuty piechotą Metso. Lumikki lubiła zarówno wnętrze, jak i fasadę pękatego budynku. Między regałami było dość miejsca na swobodną przechadzkę, ale w razie potrzeby można się było tutaj ukryć. W bibliotece znajdowały się okrągłe stoły i ustronne miejsca, w których nikt nie przeszkadzał. Lumikki miała ochotę wysłać Sampsie wiadomość, żeby po kolacji przyszedł do niej na noc. Nieważne, jak późno. Ale nigdy wcześniej o nic takiego go nie prosiła, więc na pewno bardzo by się dziwił. Lumikki musiałaby kłamać, a tego akurat nie chciała. Nie, Lumikki nie miała innego wyjścia, jak wytrzymać ten wieczór i noc samotnie. A potem jak najszybciej ustalić, kto podrzucił jej list do kieszeni kurtki. To również musiała zrobić sama. Lumikki sądziła, że już nigdy nie będzie tak samotna jak wcześniej. Ale myliła się. Nagle poczuła, jak znajoma pustka i nicość rozlewają się w jej wnętrzu. Ostatecznie zawsze zostawała sama. Wpatrywała się w strofy wiersza, jednak nie miała sił, by czytać. W tej samej chwili otoczył ją głęboki, cierpki zapach lasu iglastego i ciepła ręka pogłaskała ją delikatnie po szyi. – Edith Södergran. Czy to przypadkiem nie jest tak trochę nasz wspólny tomik? Lumikki wiedziała, jeszcze zanim obejrzała się przez ramię. Była pewna, zanim usłyszała głos i słowa. Znała ten zapach i dotyk. Liekki. Chłopak, którego imię po fińsku oznacza „płomień”. Stał bokiem za Lumikki. Uśmiechał się. Prawdziwy. Chyba jeszcze bardziej przypominał chłopca niż półtora roku temu, włosy miał krótsze, jaśniejsze, z jego postawy emanowały nowy spokój i pewność siebie, ale poza tym nic się nie zmienił. Lodowato niebieskie oczy pozostały takie same i Lumikki zatonęła w nich na moment, jakby rozbiła cieniusieńką warstwę lodu i zanurkowała w przerębli. Zalała ją fala emocji. Chciała paść Liekkiemu w objęcia, przylgnąć do niego tak mocno, jak to możliwe, opowiedzieć wszystko o liście i strachu, i tym, co stało się ponad rok temu, i wszystkich tęsknotach, pragnieniach, snach oraz czarnych myślach. Chciała poprosić Liekkiego, by ją ochronił, uratował od samotności i zła. Pragnęła zabrać go do siebie do domu, ściągnąć z niego ubranie, ściągnąć z siebie ubranie, rzucić je bezładnie na podłogę w przedpokoju, całować, całować, całować, przycisnąć każdy centymetr wygłodniałej skóry do jego skóry, rozpalać się coraz goręcej, coraz mocniej, zapomnieć się, zapomnieć o całym świecie, zapomnieć, że ich dwoje to różne byty, bo w objęciach byli zjednoczeni, tak ze sobą zlani, że nie było granic, a Lumikki chciała płonąć, płonąć, płonąć, przez jedną chwilę być tylko ogniem. Przełknęła ślinę. Drżała. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. – Miło znów się spotkać po tak długim czasie. Może pójdziemy na kawę? Chyba że się spieszysz? – zapytał Liekki jakby nigdy nic.
– Nie – wykrztusiła Lumikki. – Świetnie. To co, kawiarnia na górze? – Nie, miałam na myśli, że nie pójdziemy na kawę. Liekki popatrzył na nią nieco zdezorientowany, ale zaraz uśmiechnął się znacząco. – Możemy zrobić coś innego. Lumikki odstawiła drżącymi rękami tomik poezji na półkę i wcisnęła czapkę na głowę. – Nie możemy. Spieszę się. Nie mogę się z tobą widzieć. W tej chwili. Lumikki zdawała sobie sprawę, że wypowiada te słowa z przerwami, dysząc. – Okej. No to innym razem. Masz ten sam numer telefonu? Zadzwonię do ciebie albo napiszę. Głos Liekkiego brzmiał ciepło i spokojnie. Nie rób tego, chciała powiedzieć Lumikki. Tak chciała. A jednocześnie nie chciała. – Muszę już iść. Na razie. Pragnęła wybiec z biblioteki jak najszybciej i znaleźć się możliwie jak najdalej od Liekkiego. Zmusiła się jednak do marszu. Szła energicznie, lecz spokojnie. Nie oglądała się za siebie. Dopiero kiedy ochłonęła na świeżym powietrzu, dotarło do niej, że powinna oczywiście powiedzieć Liekkiemu, że ma chłopaka. Nie zrobiła tego, ponieważ zanurkowawszy w paląco lodowatej wodzie jego oczu, na chwilę zupełnie o tym zapomniała.
Kocham Cię. Łatwo to powiedzieć, trudniej naprawdę poczuć. Ale ja to czuję. Oddycham tymi słowami i one stają się częścią mnie. Powiem je Tobie i wtedy staną się także częścią Ciebie. Moja miłość przeniesie się na Ciebie. I sprawi, że będziesz błyszczeć jeszcze piękniejsza, mocniejsza i bardziej promienna. Dzięki mnie będziesz jaśniejsza niż najjaśniejsza gwiazda na niebie. Cała będziesz moja. Tak jak było Ci pisane. Ponieważ to jest Twoje i moje przeznaczenie.
9 grudnia SOBOTA
5
Siostra, siostra, siostra, siostra. To jedno słowo kołatało się w głowie Lumikki za każdym razem, kiedy odwiedzała rodziców w Riihimäki. Jednak nigdy nie chciało jej przejść przez usta. Mama zrobiła na obiad lazanie z kozim serem, jedno z jej ulubionych dań, ale tym razem potrawa wydawała się bez smaku. Lumikki czuła się, jakby ktoś wyłączył jej w głowie ośrodek odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. Jedzenie stanowiło jedynie niezbędne paliwo. Nawet na kawę nie miała ochoty. Domyślała się, że to z powodu listu. Była przekonana, że ktoś tylko zabawia się jej kosztem. Jednak wiadomość dręczyła ją i nie dawała o sobie zapomnieć. Sprawiała, że kolory blakły, świat szarzał, a smaki traciły wyrazistość. Gdyby tylko zdołała ustalić, kto był nadawcą, zemściłaby się w cywilizowany, aczkolwiek bezlitosny sposób. W dodatku odwiedziny u rodziców przypomniały jej, że wciąż nie wiedziała, czy naprawdę miała kiedyś siostrę. Wspomnienia, które odżyły latem w Pradze dzięki kłamstwom Lenki, wydawały się tak bardzo prawdziwe. Lumikki była wtedy przekonana o istnieniu siostry. Jednak po powrocie do Finlandii przestała być tego pewna. Myślała, że jak tylko dotrze do domu, zażąda od rodziców natychmiastowych wyjaśnień, ale tak się nie stało. Kiedy Lumikki opowiadała mamie i tacie o Lence, nie napomknęła o tym, że dziewczyna na początku podawała się za jej siostrę. Jesienią wymieniła z nią kilka e-maili. Lenka zaczęła się samodzielnie uczyć matematyki, chemii i biologii. Chciała studiować medycynę. Wspomniała też, że nie wyprowadziła się od Jiřiego, ponieważ wspólne mieszkanie odpowiadało im obojgu.Jiři dostał pracę w lokalnej gazecie. Lumikki odniosła wrażenie, że odkąd razem z Jiřim uratowali Lenkę z płonącego budynku, mężczyzna pragnął się o nią zatroszczyć. To była dobra wiadomość. Czasem Lenka podpisywała swoje wiadomości jako „Twoja duchowa siostra”. Słowo „siostra” wypełniało myśli Lumikki. Jednak nie wypowiadała go na głos. Dlaczego? Czy nie byłoby prościej zwyczajnie o tym porozmawiać? Lumikki nie wiedziała, co ją przed tym powstrzymuje. Może wynikało to z troski i powagi rodziców, z tego, jak ciepło i z jak wielką miłością traktowali ją, odkąd wróciła z Pragi? Lumikki czuła, że przesłuchanie byłoby nie na miejscu. Wycieczka taty do Pragi sprzed lat była całkowicie przypadkowa i najwyraźniej nie miała żadnego związku z tym, co podejrzewała Lumikki, dlatego też nie podejmowała więcej tego tematu. Prawdę mówiąc, cieszyło ją to ciepło. Nie chciała go zniszczyć, pytając o coś, co mogło być jedynie jej urojeniem. Człowiek potrafi chyba wymyślić wspomnienia, jeżeli tylko bardzo tego chce. Dni zmieniały się w tygodnie, potem w miesiące. W końcu Lumikki stwierdziła, że zaprzepaściła szansę na poruszenie tego tematu. Powiew troski ze strony rodziców ustał i wszyscy troje wrócili do swoich starych ról. Rozmawiali o zwykłych sprawach, utrzymywali ze sobą tylko niezbędne dla zachowania pozorów normalności minimum kontaktu i starali się unikać krępujących chwil milczenia, których przy okazji na przykład
sobotniego obiadu zdarzało się mnóstwo. – Może chcesz dokładkę? – zapytała matka, zapełniając jeden moment ciszy. – Nie, dziękuję – odpowiedziała Lumikki. – Mogę obejrzeć stare zdjęcia? – Znowu? – Ojciec się zdziwił. – Nie mamy nic oprócz tego, co już widziałaś. – Pomyślałam, że mogłabym coś z nich zrobić na plastyce – wytłumaczyła. – Nastawię kawę – powiedziała matka i zaczęła zbierać talerze nieco przesadnie energicznymi ruchami. Lumikki usadowiła się z albumem na kanapie w salonie i powoli przewracała strony. Wszystkie fotografie znała na pamięć. Oglądała je już wiele razy, szczególnie tej jesieni. Szukała na nich jakiegoś klucza. Było tam zdjęcie ślubne rodziców, trochę fotografii z domku letniskowego na Wyspach Alandzkich, dwa nieostre ujęcia ich domu w Port Arthur w Turku, z którego przeprowadzili się do Riihimäki, kiedy Lumikki miała cztery lata. Dom pamiętała jak przez mgłę – dwupiętrowy, idylliczny, drewniany. Dziwne, że zamienili go na takie tanie mieszkanie. Za cenę tamtego można było kupić nowy, duży dom w Riihimäki. Najwyraźniej istniały jakieś kwestie finansowe, o których Lumikki nigdy nie mówiono. – Dlaczego wyprowadziliśmy się z Turku? – zapytała. Zatopiony w lekturze gazety ojciec ocknął się i podrapał w czoło. – Z powodu pracy. Lumikki uznała, że to dziwny argument. Tata zawsze dużo jeździł, najczęściej do Helsinek. Mamie natomiast, która była bibliotekarką, chyba łatwiej byłoby znaleźć zajęcie w Turku niż w Riihimäki. Ale Lumikki wolała już o nic nie pytać. Dziwiła ją też tak mała liczba zdjęć. Miała wrażenie, że z każdego roku jej życia pozostały tylko po dwie fotografie, i to nie najlepszej jakości. Nie to, żeby spodziewała się setek ujęć z okresu niemowlęctwa. Dopiero ostatnio pojawiła się moda, aby uwieczniać nowo narodzone dzieci na tysiącach ujęć. Jednak taka garstka zdjęć budziła podejrzenia. Lumikki widziała w domach rówieśników całe albumy wypełnione fotografiami z dzieciństwa, o wiele grubsze. Może ojciec i matka nigdy nie interesowali się fotografią. A może po prostu nie chcieli fotografować Lumikki. Jedno zdjęcie przykuło uwagę Lumikki na dłużej. Miała na nim siedem lat. Siedziała przed szkołą. Była zima. Przypomniała sobie, jak matka koniecznie chciała jej zrobić zdjęcie przy okazji odprowadzania na lekcje. – No uśmiechnij się choć trochę! – zachęcała córkę. Jednak na fotografii Lumikki patrzy w obiektyw poważna, bez cienia uśmiechu. Po prostu na szkolnym dziedzińcu nie było jej wesoło. Tej zimy zaczęło się jej dręczenie w szkole i Lumikki nienawidziła każdego dnia, kiedy musiała tam iść. Patrzyła na zdjęcie i wiedziała, że za buntowniczym spojrzeniem krył się przejmujący strach. Lumikki nie chciała, żeby to spojrzenie jeszcze kiedykolwiek zagościło w jej oczach. Jednak ostatnio zbyt często widywała je w lustrze. Zamknęła album. Dzisiaj nie powie jej już nic nowego. Nie zdradzi tajemnic ukrytych w przeszłości. Po kawie matka zapytała Lumikki: – Zostaniesz na saunę? Pytanie padło raczej z grzeczności niż jako szczere zaproszenie. Po prostu wypadało je
zadać. – Nie. Mam dużo zadane – odpowiedziała Lumikki, dokładnie tak, jak tego od niej oczekiwano. Po drodze na stację Lumikki mijała swoją starą szkołę. Widok budynku i dziedzińca sprawiał zawsze, że w ustach czuła smak żelaza. To tu musiała znosić najgorszą przemoc i upokorzenie. Uderzenia i krzyki. Izolację. Kłamstwa, przez które przychodziła do szkoły spóźniona, przynosiła nie ten strój na WF, odrabiała nie te zadania. Starała się uważać i wierzyć tylko w to, co usłyszała bezpośrednio od nauczycieli. Mimo to wiele razy ją oszukano. Łatwo było fałszować wiadomości i wciągać innych w intrygi. Równie okropne było wspomnienie tego, jak w końcu przeciwstawiła się swoim prześladowczyniom, Annie-Sofii i Vanessie, i rozpoczęła fizyczną walkę. Wściekłość. Utrata kontroli. Chęć odebrania im życia. Potem Lumikki sama już nie wiedziała, czy bardziej boi się dręczycielek, czy samej siebie. Przerażało ją prag-nienie, by wydrzeć z drugiego człowieka ducha tylko po to, żeby zakończyć własne piekło. Lumikki nie była dumna ze swoich emocji, ale też nie próbowała się ich wypierać. Dlatego chciała nauczyć się samokontroli i opanowania. Nie zamierzała już nigdy dać sobie wejść na głowę ani działać pod wpływem nienawiści. I tego Lumikki starała się w życiu trzymać. Choć nie zawsze przychodziło jej to z łatwością. Niewiele jasnych wspomnień wiązało się z Riihimäki. Jednym z nich był teatr miejski, gdzie jako dziewięciolatka oglądała spektakl. Tytuł przedstawienia wyleciał jej z głowy, ale to nie miało znaczenia. Uwielbiała zapach na widowni, cichnące szepty i tę krótką chwilę, gdy gasły światła, a przedstawienie jeszcze się nie zaczęło. Podniecenie i oczekiwanie, kiedy nic nie jest pewne i wszystko możliwe. Siedziała w pierwszym rzędzie i musiała odchylać głowę do tyłu, żeby wszystko dobrze widzieć. Aktorzy byli bardzo blisko. Widziała najdrobniejsze zmiany w ich spojrzeniach. Pamiętała, że jedna ciemnowłosa aktorka tańczyła, skakała i biegała bez najmniejszego trudu, z wyjątkową lekkością. Rąbek jej niebieskozielonej spódnicy falował niczym morze. Kiedy znalazła się przy krawędzi sceny, Lumikki zauważyła, że wystające spod spódnicy kolano jest owinięte bandażem elastycznym. Od tej chwili Lumikki jeszcze uważniej obserwowała twarz aktorki. Pod oszałamiającym uśmiechem, dźwięcznym śmiechem i potokiem słów zauważyła cień bólu. Każdemu podskokowi czy tanecznemu krokowi towarzyszył grymas, tak delikatny, że ktoś, kto siedział choć odrobinę dalej, nie mógł go zauważyć. Jednak Lumikki widziała, jak oczy aktorki co rusz na sekundę zasnuwała mgiełka. Wpatrywała się w kobietę jak zaczarowana. Zapomniała o reszcie programu. Fabuła już jej nie ciekawiła. Patrzyła, jak mienią się szare oczy aktorki, i myślała, że tak przecież też się zdarza. Można założyć maskę, pod którą inni nic nie zobaczą. Ból można ukryć. Radosny taniec i śmiech wypełniający scenę niczym kwitnąca jabłoń stał się dla Lumikki symbolem ukrytej siły i mocy. Pomyślała, że w przyszłości chce być taka jak ta aktorka. Mogłaby wybrać rolę i wejść na scenę lub pozostać na widowni. Mogłaby być, kimkolwiek zechce. Z okna pociągu wydawało się, że w grudniowe popołudnie ściemnia się jeszcze szybciej
niż zazwyczaj. Było szaro. Tak jak przez cały październik, listopad i początek grudnia. Nie padał śnieg z deszczem, lecz mżyło. Ziemia była czarna. Nagie gałęzie drzew były czarne. W oknie odbijała się Lumikki. Jej oczy także wydawały się czarne. Za Toijala Lumikki poszła do toalety. Wolała nie czekać do domu, chociaż nie było już daleko. Kiedy wróciła na swoje miejsce, na siedzeniu znalazła złożony na pół arkusz papieru A4. Rozejrzała się dookoła. Była sama w wagonie. Pociąg właśnie stanął w Lempäälä. Rozłożyła kartkę i poczuła, że ręce jej drżą. Moja Lumikki, wiem, jak Ci ciężko, kiedy mijasz ten budynek. Wiem, czego tam doświadczyłaś. Czuję z tego powodu niepowstrzymaną wściekłość. Gdybyś tylko zapragnęła, mógłbym zadać im cierpienie. Gdybyś chciała, mógłbym malować mury ich krwią. Mógłbym dokończyć Twoje dzieło – uprawnioną zemstę. Powiedz tylko słowo, a to zrobię. Znam ich imiona. To Anna-Sofia i Vanessa. Nie myśl, że rzucam słowa na wiatr. A skoro mowa o imionach, znam jeszcze kilka. Ty jesteś jak Śnieżka, ale czy pamiętasz, że kiedyś była też dziewczynka podobna do Ruusunen, Śpiącej Królewny? Zastanów się. Na pewno przypomnisz sobie jej imię. Pamiętasz je, w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy. Nie odstępuję Cię na krok. Twój Cień Lumikki poczuła, że ją mdli. Ktokolwiek podrzucił ten list, na pewno wysiadł z pociągu w Lempäälä. Prześladowca idealnie to wszystko zorganizował. Brzydziła ją myśl, że autor śledził ją aż do Riihimäki, pilnował, kiedy będzie wracać do domu, i czekał, aż pójdzie do toalety. Wszystko tylko po to, żeby podrzucić jej anonimową wiadomość. To nie był żart. Nikt nie miał pojęcia o rzeczach, o których była mowa w liście. O pewnych sprawach Lumikki nigdy nikomu nie powiedziała. Na przykład o imionach szkolnych dręczycielek. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że ledwo utrzymywała w nich komórkę. Na szczęście Sampsa odebrał natychmiast. – Spotkamy się jeszcze dzisiaj? – spytała Lumikki, starając się nadać głosowi beztroski ton. – Nie. Lumikki przełknęła ślinę. – Dlaczego nie? – Mam dzisiaj wieczorem próbę z zespołem, a teraz muszę wypełnić ważną misję, czyli kupić ci prezent gwiazdkowy. – Sampsa roześmiał się. – Musisz wytrzymać do jutra. – Okej. Lumikki mogłaby przedłużać tę rozmowę w nieskończoność, byle tylko trzymać się
ciepłego, bezpiecznego głosu Sampsy. Nie miała odwagi powiedzieć nic, czym mogłaby zdradzić, że coś jest nie w porządku. Przez chwilę mówiła więc po trochu o tym i o owym, opowiadała o planach urlopowych rodziców i remoncie. Taka gadka szmatka, w którą nigdy nie chciało jej się bawić. Ale Sampsa się spieszył i wkrótce komórka w ręce Lumikki ucichła. Dziewczyna przyglądała się swojemu odbiciu w szybie. W oczach widziała ten sam strach, który towarzyszył jej, gdy miała siedem lat.
6
Wszystkie uderzenia, ciosy i kopniaki powinny trafiać przeciwnika, istotnie osłabiając jego zdolność do walki. Wykonywanie niepełnych ruchów nie ma sensu. Traci się na nie siłę, a nie pomagają w zwyciężeniu wroga. Lumikki zacisnęła dłonie w pięści. Lewy, lewy, prawy. Prawy, prawy, lewy. Pamiętaj o uniku. Cały czas się ruszaj. Jak to się dzieje, że z nosa zaczyna lecieć krew, kiedy uderzy w niego pięść. Jak łamie się kość jarzmowa. Kiedy wymierzyć porządnego kopniaka. Nogi uginają się pod przeciwnikiem. Upada. Jest zdany na twoją łaskę. Nagle Lumikki poczuła, że już nie może. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Inni kontynuowali zajęcia z combatu przy akompaniamencie łoskoczącej muzyki i krzykliwych instrukcji trenerki, ale Lumikki nie potrafiła dłużej wymierzać ciosów w stronę wyimaginowanego przeciwnika. Oczywiście to były tylko zajęcia w grupie, gimnastyka urozmaicona elementami sztuk walki, ale akurat w tej chwili wydawały się zbyt realne. Lumikki miała przed oczami Annę-Sofię i Vanessę, które leżały w śnieżnej zaspie skatowane niemal na śmierć. Nie, nic takiego nie miało miejsca, to była tylko jej wyobraźnia. Czy Cień miał rację? Czy wciąż pragnęła zemsty na swoich prześladowczyniach? Lumikki miała nadzieję, że ćwiczenia oderwą ją od myśli o listach, ale tak się nie stało. Muzyka łomotała na sali gimnastycznej. W powietrzu czuć było pot. Niektórzy rzucali w stronę Lumikki poirytowane spojrzenia, kiedy tak stała bez ruchu na środku sali, wspierając ręce na kolanach. Zejdź nam z drogi, mówiły ich miny. Gdy Lumikki odzyskała wreszcie czucie w nogach, slalomem ruszyła w kierunku wyjścia. Nawet nie próbowała przepraszać, gdy wpadała na wymachujące rękami i kopiące powietrze dziewczyny. W szatni najpierw poszła do toalety. Ledwo zdążyła zamknąć drzwi i podnieść klapę, kiedy poczuła w ustach pierwszą falę mdłości. Mocno trzymała się krawędzi toalety, zwracając dwa kawałki lazanii z kozim serem. Jej całe ciało drżało. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zdarzyło jej się wymiotować. Czuła się tak strasznie, jak kiedyś przed laty. Pod prysznicem nikogo nie było. W oddali wciąż leciał podkład do combatu. Udział w zajęciach okazał się kiepskim pomysłem. Trzeba było wymyślić coś lepszego, żeby zająć umysł. Lumikki jeszcze długo stała pod strumieniem ciepłej wody, chociaż mydło i szampon już dawno spłynęły z włosów i ciała. Dotyk wody był pieszczotą. Był jak objęcia, w których można się na moment schronić. Last Christmas I gave you my heart But the very next day you gave it away This year to save me from tears I’ll give it to someone special
Lumikki próbowała zlokalizować głośniki w domu towarowym. Pragnęła rozpalić je swoim spojrzeniem, żeby się popsuły, i tym sposobem położyć kres koszmarowi świątecznych szlagierów. Piosenka grupy Wham! pochodziła z 1984 roku. Lumikki wydawało się, że czas najwyższy, aby pochować ją na cmentarzu upiornych hitów. W domu towarowym mieli jednak na ten temat inne zdanie. Może przeprowadzono badania, które wykazały, że ludzie wydają więcej pieniędzy przy melodii Last Christmas. Zgorzkniałe złamane serce, ból, pragnienie zemsty i myśl, że w tym roku podaruję gwiazdkowy prezent komuś wyjątkowemu, kto będzie umiał to docenić. Coś pięknego. Coś drogiego. Dowiodę mojej miłości, wydając dużo pieniędzy, żeby nikt nie miał wątpliwości co do autentyczności mojego uczucia. A jednocześnie słodka nostalgia, bo zranione serce wciąż bije dla tego, kto je złamał. Now I know what a fool I’ve been But if you kissed me now I know you’d fool me again Lumikki nienawidziła tej piosenki. Nienawidziła świątecznej atmosfery w domach towarowych. Wszystko w brokatowej otoczce, która w zamyśle miała być śniegiem, ale w rzeczywistości przypominała lukier. Święta w domach towarowych to święta z amerykańskich komedii romantycznych, gdzie podczas kilku zimowych dni kondensują się przesłodzone szczęście, miłość i harmonia, które liczą się tylko wtedy, gdy dekoracje i rekwizyty są w porządku. Kominek, jemioła, blask złota, sztuczny śnieg, góra starannie wybranych prezentów, idealna wieczerza wigilijna, mięciutkie skarpetki, ręcznie robiona czekolada, kolędy, zapach cynamonu i imbiru, a wszystko tak wspaniałe, że aż mdli. Taką wizję świąt sprzedawały domy towarowe i Stockmann w Tampere nie był tutaj wyjątkiem. Bożonarodzeniowe zakupy były dla Lumikki udręką. Uważała, że są wyczerpujące, udawane i zupełnie niepotrzebne. Wolała dawać prezenty z potrzeby serca. Niezależnie od okazji. Obdarowywanie się na Gwiazdkę było rytuałem, który należało wypełnić, ponieważ tak wypadało. Lumikki już teraz czuła skrępowanie, jakie będzie towarzyszyć chwili, gdy otrzyma od Sampsy ładny, długo wybierany i przemyślany prezent, a sama da mu capnięty w ostatniej chwili, bezsensowny, bezosobowy podarek. On był stworzony do kupowania i dawania prezentów, Lumikki zdążyła już to zauważyć. Dzięki jego niesamowitemu zmysłowi otrzymała już idealny naszyjnik – prosty, srebrny łańcuszek z małą, czarną, kamienną zawieszką – najwspanialszy na świecie pamiętnik i mitenki, które zakładała zawsze, gdy przez nieszczelne okna do mieszkania wdzierał się zimny powiew. Sampsa miał łatwość wręczania prezentów i nie robił przy tym ceregieli. Dawał je, jak zwykło się dawać najlepsze podarki, nie oczekując żadnej wzajemności. Sprawiał, że obdarowywany nie czuł ciężaru wdzięczności i nie miał poczucia winy. Lumikki bardzo to doceniała, ale wiedziała, że Gwiazdki nie da się uniknąć. Zresztą akurat teraz czuła potrzebę, by na chwilę znaleźć się wśród jaskrawych neonów i usłyszeć męcząco entuzjastyczne piosenki. Wyłączyć wszelkie myśli o listach od prześladowcy. Nie wiedziała, co ma z nimi zrobić, a ponieważ nie mogła znieść bezradności, wolała o całej sprawie zapomnieć. Przynajmniej na moment. Może podświadomość
podsunie jej jakieś rozwiązanie. – Ale chłam, co nie? – skomentował jakiś głos za jej plecami. Lumikki obróciła się i zobaczyła Tinkę i Aleksiego. Dziwnie było spotkać ich razem w sobotę poza szkołą. Wydawało się, że tych dwoje zupełnie się ze sobą nie dogaduje. – Co za głupek chciałby na przykład coś takiego? – dziwił się Aleksi. Palcem wskazał na coś, co było chyba dekoracją stołową i miało rzucający się w oczy wielki napis „I LOVE YOU”, połyskujący na czerwono. – Pomyśl, że obudziłbyś się w nocy, słysząc dzwonek do drzwi, a kiedy poszedłbyś otworzyć, na klatce czekałoby to – drwiła Tinka. – Co za masakra. Lumikki zadrżała. – Chyba nie kupię tutaj prezentów – powiedziała, starając się brzmieć naturalnie. – Szukasz czegoś dla Sampsy? – spytała szybko Tinka. Lumikki skinęła głową. – Szczęściarz. Na pewno wybierzesz mu coś ładnego. Lumikki odniosła wrażenie, że w uśmiechu Tinki był cień smutku. Nie miała jednak czasu ani ochoty, by głębiej analizować tę kwestię. – Udanych zakupów! – życzyła im, po czym szybko się oddaliła, zanim zdążyli zaproponować jej wspólną rundkę po domu towarowym. Lumikki opuściła dział świąteczny w Stockmannie i zjechała schodami ruchomymi na parter. Liczyła na to, że znajdzie jakąś książkę dla Sampsy. To okropne, że nie rzucił jej się w oczy żaden tytuł, który mógłby go zainteresować. Czyżby nie wiedziała, co lubi jej chłopak? Wprost nie mogła w to uwierzyć. Widocznie wszechobecna konsumpcja wywołała u niej blokadę. Wszystko wydawało się nudne i nijakie. Jej ręka ślizgała się nieuważnie po okładkach. Żadna z nich nie szeptała imienia Sampsy. – Nie możemy tak wciąż na siebie wpadać. Lumikki poczuła, jak w jednej chwili jeżą jej się włoski na skórze. Obok niej stał Liekki. – Już drugi raz w tak krótkim czasie. To musi być przeznaczenie. Może teraz namówię cię na kawę? Lumikki patrzyła w śmiejące się oczy Liekkiego i czuła, że kiwa głową, jeszcze zanim zdążyła zdecydować, czy zamierza się zgodzić.
7
Dwie godziny i cztery duże kubki kawy później Lumikki zastanawiała się, kiedy zleciał ten rok. Miała wrażenie, że ona i Liekki kontynuują, co ostatnio przerwali. No może nie do końca, może nie licząc tej bolesnej, rozdzierającej chwili rozstania. Co przerwali trochę wcześniej, kiedy potok słów przepływał między nimi swobodnie i naturalnie. Teraz tak samo siedzieli przy kuchennym stole u Lumikki. Pili kawę. Rozmawiali. – Z dnia na dzień staję się szczęśliwszy i pełniejszy – powiedział Liekki, a Lumikki, widząc jego proste, spokojne spojrzenie, wiedziała, że mówi prawdę. Liekki mało opowiadał o szczegółach procesu zmiany płci, a Lumikki nie wypytywała. Szanowała jego decyzję, by podzielić się tylko tym, co sam uznał za stosowne. Chodziło przecież o ciało Liekkiego, o jego własną fizyczną egzystencję. – Całe to odosobnienie było mi potrzebne. Wytrzymałem, ponieważ samotność mnie wzmocniła. Wiem, że potwornie cię zraniłem, i chciałbym prosić, żebyś wybaczyła mi ból, który ci zadałem. Wyznanie Liekkiego brzmiało szczerze i pogodnie. Jednak Lumikki nie była w stanie nic na nie odpowiedzieć, nie znajdowała odpowiednich słów. Zamiast tego opowiedziała o wydarzeniach zeszłej zimy i lata. O przestępstwach, w których centrum niechcący się znalazła, o zagrożeniu, bliskości śmierci i ucieczce. – Czytałem w gazecie o tej historii w Pradze. Coś niesamowitego – odezwał się Liekki, kręcąc głową. – Najwyraźniej mam skłonności do pakowania się w kłopoty. – Lumikki spróbowała zażartować, ale nie potrafiła się przy tym uśmiechnąć. Swoje zdenerwowanie ukryła, pociągając duży łyk kawy, która zdążyła już nabrać temperatury pokojowej. Zawsze tak było. Kawa stygła w mgnieniu oka, podczas gdy oni mieli sobie tyle do powiedzenia. Lumikki nie przyznała się do przeczucia, że miała kiedyś siostrę. Nie wspomniała też o listach od prześladowcy. Poczułaby ulgę, gdyby mogła się z kimś podzielić tym wszystkim, ale nie mogła ryzykować, że Cień urzeczywistni odmalowane w listach makabryczne wizje. Widziała, że jej opowieści wywarły na Liekkim wrażenie. Wyczuła też, że byłby gotów ją chronić w każdej sytuacji. Potem jego ręka zaczęła przesuwać się po stole w stronę jej dłoni, gotowa w każdej chwili ją chwycić. – No i mam teraz chłopaka – dodała szybko. Liekki szybko cofnął rękę i jak gdyby nigdy nic złapał kubek. – To dobrze – powiedział z krzywym uśmiechem. Lumikki pospieszyła z informacjami o wszystkich zaletach Sampsy. Liekki słuchał spokojnie. Jego mina zdradzała, że według niego Sampsa nie odgrywa żadnej szczególnej roli w życiu Lumikki. Nieco ją to uraziło. Czyżby Liekki wyobrażał sobie, że może tak po prostu pojawić się w jej życiu po roku nieobecności, a ona przyjmie go z otwartymi ramionami i zapomni o wszystkim, co się wydarzyło? Jeżeli tak, to był to szczyt bezczelności. I w dodatku ten chłopak się grubo mylił. Liekki wstał po szklankę wody. Potem wrócił do stołu, ale zamiast usiąść, stanął za
plecami Lumikki, położył ręce na jej ramionach i zaczął ją najzwyczajniej w świecie masować. – Cała jesteś spięta – powiedział. Lumikki wymamrotała coś w odpowiedzi. Wiedziała, że powinna poprosić Liekkiego, by przestał. Masaż karku i ramion to w zasadzie niewinny dotyk dwojga kumpli, ale oni nie byli kumplami. Nie byli wcześniej. Po prostu nie byli. I chyba nigdy nie będą. Lumikki nie zaprotestowała jednak, bo masaż był bardzo przyjemny, a jej ramiona spięte bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Znajome, wprawne ruchy Liekkiego rozluźniały ją i sprawiały, że jej krew krążyła lepiej i swobodniej, a wrażenie ucisku puszczało. Ręce Liekkiego były ciepłe, a dotyk jednocześnie miękki i zdecydowany. Nie ściskał, nie miażdżył, w żaden sposób nie zmuszał mięśni przemocą do poddania się jego dłoniom. Najpierw masował lekko, potem stopniowo mocniej i głębiej. Przy bardziej napiętych miejscach zatrzymywał się i rozgrzewał je palcami. Nic nie mówili. And the only solution was to stand and fight And my body was bruised and I was set alight But you came over me like some holy rite And although I was burning, you’re the only light Only if for a night W tle grali Florence and the Machine. Lumikki żałowała, że wybrała taką muzykę. Wiedziała, co robi, włączając ją. Wiedziała, jaki to stworzy nastrój. Dotyk Liekkiego przenosił Lumikki w błogi, senny stan. Na chwilę mogła zapomnieć o wszystkim. O strachu. Zdenerwowaniu. Nie musiała myśleć o niczym. Z jej ramion promieniowało na resztę ciała leniwe rozluźnienie i ciepło. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy masaż zmienił się w pieszczotę. Liekki głaskał ją czule po szyi, a każde muśnięcie wywoływało dreszcz, który biegł na sam dół pleców. Delikatność powoli się rozpraszała. W Lumikki rozpalał się gorący płomień. Ręce Liekkiego pieściły jej szyję, płatki uszu i wracały z powrotem na kark. Gorący oddech na skórze Lumikki. Ich ciała zbliżają się do siebie, oddechy przyspieszają, wargi spotykają się. Ich dwoje pod prysznicem, naga, śliska skóra, wilgoć, mokro, plecy opierają się o twardą kafelkową ścianę, po małym pomieszczeniu niesie się echo. Ich dwoje na materacu Lumikki, szelest pościeli, dyszenie, zęby wbijają się w ramię, niepowstrzymane krzyki. Ich dwoje we własnym lesie, dookoła pachną drzewa iglaste, oni są niewidoczni, ukryci wśród cieni, przywierają do siebie, zapominają się w sobie, gdzieś daleko, daleko nad nimi widać między gałęziami, jak migoczą gwiazdy. Lumikki ocknęła się z zamyślenia. Wstała prędko i odsunęła od Liekkiego. – Musisz już iść. Z determinacją spojrzała na niego przez ramię. Nie mogła ryzykować spojrzenia prosto w oczy, bo już by chyba nie zdołała wyrzucić go z mieszkania. Liekki o nic nie pytał. Spokojnie przeszedł do przedpokoju i w milczeniu włożył kurtkę.
Obrócił się jednak w drzwiach, uśmiechnął i powiedział: – Do zobaczenia wkrótce, księżniczko. Wiesz o tym. Po prostu nie wytrzymamy zbyt długo bez siebie. A potem wyszedł, nie czekając na odpowiedź Lumikki. Ona zaś stała, gapiąc się na drzwi. Wiedziała, że Liekki ma rację. Wiele razy widziałem, jak nieprawdopodobnie okrutni potrafią być dla siebie ludzie. Szczególnie w szkole. Dzieci i młodzież znajdują u innych słabe punkty i atakują je bezlitośnie. To drapieżniki. A szkoła to miejsce obławy i pole bitwy. Tylko najsilniejsi wyjdą z tego cało. Dlatego marzę, by urzeczywistnić moją groźbę. Wszyscy oglądają przedstawienie. Na sali jest cicho. A potem scena wypełnia się krzykiem, krwią i ciałami. Panika. Zamknięte drzwi. Później kolej na publiczność. Wszyscy, jeden po drugim. Nikt nie ucieknie. Całą salę pomaluję na czerwono. Życie jest jedynie przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, co przez godzinę puszy się i miota na scenie, po czym znika; opowieścią idioty pełną wrzasku i wściekłości, a nie 2 znaczącą nic. Powinni się nauczyć, że najsilniejsi, najokrutniejsi i najsprytniejsi nie są niepokonani. Powinni się tego dowiedzieć od kogoś, kto nie ma skrupułów. Przekonać się, na czym polega prawo życia i śmierci.
10 grudnia NIEDZIELA
8
Lumikki była zazdrosna. Po raz pierwszy w życiu dotarło to do niej tak wyraźnie. Wcześniej wiele razy chciała być kimś innym. Kimś, kto nie musi w domu ukrywać siniaków na ciele ani ssać krwawiącej wargi, twierdząc, że się poślizgnął i przewrócił. Było to jednak raczej beznadziejne pragnienie, by zmienić swoje życie, niż prawdziwa zazdrość. Tata Sampsy postawił na stoliku do kawy całą górę naleśników. – Niestety nie można ich określić jako najbardziej rasowe – powiedział. – Nikt się tego nie spodziewał, skoro podczas smażenia przez cały czas zerkałeś jednym okiem na mecz na iPadzie – zauważyła mama Sampsy i pogłaskała męża po ramieniu. Młodsza siostra Sampsy, Saara, bujała się na krześle. – Zamierzam zjeść całą kupę obleśników – oznajmiła gromko. – Dobrze, że tylko kupę – powiedział Sampsa. Mama Sampsy spojrzała na męża. – Obleśników? Czy to ty ją tego nauczyłeś? Tata Sampsy wzruszył niewinnie ramionami. – Dzieci łapią wszystko, co usłyszą – stwierdził. Lumikki przysłuchiwała się speszona tej wymianie zdań. Nie była przyzwyczajona, że wszyscy w rodzinie docinają sobie wesoło i nieustannie się śmieją. Odnosiła wrażenie, że nikomu z domowników buzia się nie zamyka. Riposty leciały z każdej strony jak piłki, z których część spadała na ziemię, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wydawało się, że komunikacja jest chaotyczna, jednak tylko na pozór. Wszyscy nadążali, nawet Saara, która miała dopiero cztery lata. Ponadto w domu Sampsy panował specyficzny nieporządek. Przy najlepszej woli nie można go było nazwać posprzątanym. Przedmioty leżały, gdzie popadło, zabawki walały się po podłodze, ubrania zwisały z oparć, wszędzie pełno było gazet, książek i opakowań nie wiadomo po czym. W domu rodziców Lumikki coś takiego nie mogłoby się zdarzyć. Lumikki zazdrościła Sampsie rodziny, aż żal ściskał jej serce. Wszystko wskazywało na to, że oni żyli tu i teraz. Troszczyli się o siebie, dobrze się czuli w swoim towarzystwie i przebywanie razem sprawiało im radość. Zachowywali się naturalnie i swobodnie, nic nie było wymuszone czy udawane, chociaż na miejscu była obca osoba. Lumikki została przyjęta jak daleka kuzynka, która od razu stała się częścią ich egzystencji. Nigdy nie czuła się bardziej mile widziana, jak przestępując próg domu rodziców Sampsy. Szwedzkojęzyczna rodzina jej taty zawsze wydawała się zdystansowana, chociaż i oni śpiewali wesołe piosenki i prowadzili ożywione rozmowy. U nich Lumikki zawsze czuła się czarną owcą, po której spodziewano się, że będzie inna, weselsza i bardziej towarzyska. Rodzina Sampsy była jak on sam: bez żądań i oczekiwań. Lumikki obserwowała z boku, jak rozluźniony Sampsa z szerokim uśmiechem nakłada młodszej siostrze naleśniki. Lumikki wiedziała, że nigdy nie potrafiłaby sprawić takiego wrażenia, będąc ze swoją rodziną. W życiu Sampsy wszystko się układało. Jego szczęście było oczywiste, a przy tym całkowicie uprawnione. Stać go było na przyjaźń i serdeczność dla innych. W jego świecie
nie istniały przemilczane tajemnice, listy z pogróżkami i strach przed śmiercią. W jego świecie dziewczyna nie powinna pozwalać byłemu ukochanemu na masaż karku, wiedząc, że może to obudzić zakazane pragnienia. Lumikki przyglądała się poczynaniom rodziny Sampsy i nagle poczuła się zupełnie sama. Jej strach, ciemne strony, krwista nienawiść, najgęstszy mrok jej lasu, ciemne wody i prądy głębinowe. One nigdy nie staną się częścią życia tych ludzi. Życia tych pogodnych, dowcipnych, głośnych, niemal irytująco gadatliwych, a jednak wspaniałych ludzi. – Łapy mi się całe lepią! – Saara, która ostatecznie zdołała zjeść tylko trzy naleśniki, wyciągnęła przed siebie czerwone dłonie. – Nie powinno cię to dziwić, skoro nałożyłaś sobie do naleśników pół kilo dżemu truskawkowego, a potem jadłaś rękami. Sampsa pochylił się, żeby wytrzeć siostrze dłonie ścierką do naczyń. Lepki dżem truskawkowy. Czerwony. Lepki. Ciepły. Krew. Obrazy przesuwały się w głowie Lumikki tak szybko, że żadnego nie mogła zatrzymać. W wyobraźni widziała kapiący na podłogę dżem. Pokręciła głową. Skąd się biorą te wizje? – Mogę już iść się bawić? – spytała Saara z niecierpliwością. – Możesz – pozwoliła mama Sampsy. – Lumikki pójdzie ze mną. Pobawimy się w księżniczki – zarządziła Saara i złapała jeszcze ciągle lepką łapką za rękę Lumikki. Lumikki aż podskoczyła. Zakrwawiona ręka. Ręka, która się nie rusza, choć ona ją popycha. Która powoli stygnie. – Może Lumikki chciałaby jeszcze coś zjeść. Musisz ją ładnie poprosić – powiedział tata Sampsy. – Nie, dziękuję, chętnie się pobawię – zaoponowała Lumikki. Chciała odczepić się od swoich dziwnych myśli, które pojawiały się i znikały jak błyskawice. Saara założyła jej na głowę tiulową opaskę, a na siebie, na ubranie, wciągnęła różową sukienkę, po czym pomachała czarodziejską różdżką. – To jest jednocześnie różdżka i miecz – wyjaśniła z dumą Saara, pokazując Lumikki błyszczącą pałeczkę. – To bardzo praktyczne. Jeżeli przyjdą potwory, można je zaczarować, żeby były grzeczne, lub z nimi walczyć – odpowiedziała Lumikki. Opaska drapała ją w głowę, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi. Takie niedogodności były do zniesienia podczas zabawy. – Potwory to moi kumple. Ale jak przyjdzie zły książę, odetnę mu głowę. A potem zamienię go w miłą żabę. Na twarzy Lumikki pojawił się uśmiech. W tej rodzinie najwyraźniej wiele razy opowiadano sobie bajki na opak. Saara zaczęła tańczyć dziki taniec w swojej różowej sukience. Mała Śpiąca Królewna. Ruusunen. Nagle w umyśle Lumikki znów pojawiła się myśl o liście. Spróbowała ją zepchnąć gdzieś na dalszy plan, ale myśl była uparta. Słowa pchały się i uderzały jak fale o brzeg, jedna za drugą. Coraz wyższe i bardziej spienione. Ruusunen. Różyczka.
Lumikki musiała usiąść na podłodze, ponieważ czuła, że nogi się pod nią uginają. To nie był sen ani projekcja wyobraźni. To było wyraźne, jasne wspomnienie. Różyczka. Roosa. Jej siostra miała na imię Roosa.
11 grudnia PONIEDZIAŁEK
9
Lumikki ciasno przywarła do zimnej, kamiennej ściany komnaty. Zamarła w ciszy, w bezruchu. Stała się najpierw cieniem, a potem częścią muru, w który całkowicie się wtopiła. Powoli twardniała. Jej ręce i nogi sztywniały. Serce zamieniało się w kamień. Nie słychać było jej oddechu. Jakby przestała istnieć. Lumikki wiedziała, że kiedy drzwi komnaty się otworzą, będzie miała tylko kilka sekund. Musiała natychmiast zaatakować. Ściskała w ręce srebrny grzebień i pocierała palcami jego ostre zęby. Jeżeli do któregoś przycisnęłaby opuszek, skóra zostałaby przecięta i po palcu pociekłaby duża, czerwona kropla krwi. Wymyślne ornamenty na grzebieniu wydawały się w dotyku bezpieczne i pocieszające. Przedstawiały pnące się w górę róże. Wśród róż królewna, która ukłuła się wrzecionem w palec i zapadła w stuletni sen. Roosa, która zasnęła na wieczność. Siostra Lumikki. Nie, nie wolno jej było teraz o tym myśleć. Powinna się skupić na obserwowaniu, kiedy otworzą się drzwi. Musiała do tego zaprząc wszystkie zmysły i myśli. Lumikki słyszała zbliżające się kroki. Ich rytm mówił, że przybysz jest tym, kogo oczekuje. Tak bardzo go nienawidziła. Zaślepiała ją wściekłość: czerwona, połyskująca ostrymi jak brzytwa brzegami. Lumikki nienawidziła tak bardzo, że była gotowa zabić. Kroki ucichły pod drzwiami. Klucz obracał się w zamku nieznośnie powoli. Lumikki ściskała grzebień w ręce. Drzwi otworzyły się i książę wszedł do środka. Lumikki pozostała niewidoczna za otwartym skrzydłem. Książę rozejrzał się ze zdziwieniem po pustej komnacie. Lumikki zamknęła drzwi kopniakiem i rzuciła się na księcia. Jednym silnym ruchem zatopiła ostre zęby grzebienia w jego szyi. Książę upadł, trzymając się za gardło. Krew. Czerwona i ciepła. Płyn życia, który tryskał przy każdym uderzeniu książęcego serca, a każda wyciekająca kropla przybliżała go do śmierci. – Pomóż – błagał w agonii. – Nigdy. Lumikki stała nad księciem i patrzyła, jak życie znika z jego twarzy. Nie spieszyło jej się. Delektowała się każdą chwilą. Giń, oprawco. Chciałeś, bym zamknięta w szklanej trumnie znów zasnęła na wieki. Chciałeś mnie tylko oglądać, jakbym była piękną, nieruchomą dekoracją, a nie żywym człowiekiem, który myśli, czuje i pragnie. Którego trudno sobie podporządkować. Który jest niezależnym bytem i nie działa wedle czyichś życzeń. – Dobrze, dobrze. Tak trzymaj, Lumikki. Tinka w euforii weszła na scenę i położyła dłoń na jej ramieniu. Lumikki aż się wzdrygnęła. Zauważyła, że jej oddech przyspieszył. Ręce drżały i niemal zaskoczy-ło ją, że nie są poplamione krwią. Przecież czuła ją, ciepłą i lepką. Lepką jak dżem truskawkowy. Lumikki znów znalazła się gdzieś indziej. Tak głęboko weszła w swoją rolę, że wszystko działo się naprawdę. – Czy to wiarygodne, że ona tak sobie stoi i patrzy, jak umieram? Czy nie powinna raczej uciekać w wielkim pośpiechu? – zapytał Aleksi, rozcierając szyję. – To jest kluczowa scena. Zemsta Lumikki. Oczywiście, że musi się na moment zatrzymać. Widzowie muszą się zatrzymać. A poza tym nie wystawiamy realistycznej sztuki.
W głosie Tinki słychać było zniecierpliwienie, które często się pojawiało, kiedy rozmawiała z Aleksim. – Dobra, dobra. Ty tu jesteś reżyserem. Twoja wizja – odpowiedział Aleksi. Po chwili zwrócił się do Lumikki. – Następnym razem, jeżeli można, poproszę trochę delikatniej z tym grzebieniem. Patrz, jakie mi zostały po nim zadrapania. Aleksi zaprezentował czerwone ślady na szyi. – A tak. Sorry. Lumikki nie mogła się przyznać, jak bardzo dziwi ją, że z szyi Aleksiego nie tryska prawdziwa krew. Jakoś nie mogła sobie przypomnieć, żeby zatrzymała ruch w odpowiednim momencie. – Na dzisiaj koniec – powiedziała Tinka, klaszcząc w ręce. Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy. Sampsa podszedł do Lumikki i objął ją ramieniem. – Zostanę dziś u ciebie na noc i możemy się zabawić w Lumikki i myśliwego – wyszeptał jej do ucha. – Przecież myśliwy umarł – zadrwiła. – Czy to nie ocierałoby się o nekrofilię? – Mógłbym zmartwychwstać, gdybyś mnie porządnie sprowokowała. Tinka przyglądała się, jak szepczą, a jej oczy zwęziły się w dwie wąskie szparki. – Chodźmy, zanim trzeba będzie zamówić pokój dla tej parki. Aleksi roześmiał się. Lumikki nie była pewna tonu Tinki. Czy była w nim zawiść, czy coś innego? Coś bardziej ponurego? Ostrego i kłującego? Widok w auli lustrzanej bardzo ich zaskoczył. Cała podłoga była zasłana płatkami czerwonych róż. – Kto tu sobie pozwala na głupie dowcipy? – spytała Tinka. Wszyscy popatrzyli po sobie, wzruszając ramionami. – Nie powinno tu być nikogo oprócz nas – zauważył Sampsa. – Halo! Jest tu kto?! – krzyknęła na cały głos Tinka. Kto, kto, kto, echo odbijało się od ścian pustego korytarza. Nikt nie odpowiadał. – Dziwne – stwierdził Aleksi. Lumikki przyglądała się płatkom i czuła w nozdrzach ich odurzający, przyprawiający o mdłości zapach. Wiedziała, że są dla niej. Prześladowca chciał jej przypomnieć o Ruusunen. Najwyraźniej nie wiedział, że Lumikki już sobie przypomniała imię siostry. Spodobała jej się ta myśl. Przynajmniej w jednej sprawie zaszła dalej, niż wydawało się prześladowcy. Był sobie raz kluczyk, który pasował do małego kuferka. Często bawiły się nim dwie dziewczynki. Była to ich skrzynia skarbów, w której chowały klejnoty, kamienie, ptasie pióra, wspaniałe szyszki, piękne jesienne liście, kapsle od butelek, szklane kulki i swoje tajemnice. Były księżniczkami, które gdy dorosną, dzięki skarbom zebranym w skrzynce wybiorą się w podróż dookoła świata. A potem nadszedł czas, kiedy skrzynkę opróżniono. Wszystkie dziewczęce skarby zniknęły. Kuferek wypełniono innymi skarbami i tajemnicami. Ale nikt nie mógłby ich wykorzystać, by objechać świat. A poza tym druga dziewczynka miała już nigdy nigdzie nie pojechać.
Był sobie kluczyk, który długo czekał. Był sobie kluczyk, który pragnął znów otworzyć skrzynkę i zdradzić tajemnice. Był sobie kluczyk, który przeniesiono ze starej kryjówki do nowej. Do ciemnej, kamiennej skrytki.
12 grudnia WTOREK NAD RANEM
10
Lumikki obudziła się zlana potem i zaniepokojona. Spojrzała na zegarek w komórce. Było dwadzieścia po trzeciej. Godzina, kiedy należało spać głębokim, rozkosznym snem. Sampsa obejmował ją ramieniem i promieniował ciepłem. Zwykle sprawiało to Lumikki przyjemność, ale tym razem ciepła było aż nadto. Wysunęła się z jego objęć i wstała z łóżka. Sampsa zamruczał coś przez sen, a potem odwrócił się na drugi bok i dalej regularnie posapywał. Szczęśliwy, beztrosko śpiący człowiek. Lumikki patrzyła na kręcone włosy chłopca i powoli ogarniał ją sentyment do niego. Słodki Sampsa. We śnie niewinny jak dziecko. Zadziwiająco niewinny również, gdy się obudzi. Nieustraszony, bo nigdy nie poczuł prawdziwego strachu. Znający własną wartość, bo nikt jej nigdy nie zakwestionował. Lumikki zamknęła za sobą drzwi po drodze do kuchni. Zapaliła światło i zastanowiła się, czy nie zrobić sobie kawy. Wtedy już na pewno nici ze spania aż do rana, ale akurat teraz tęskniła za mocnym zapachem i znajomym smakiem czarnego płynu. Za ostrym ukłuciem przy pierwszym łyku, które zaraz zmieniało się w przyjemne uczucie, jednocześnie rozluźniało i otrzeźwiało. Wyostrzało zmysły. Już sięgała po kawiarkę, kiedy zauważyła pulsujące światło na wyświetlaczu komórki. Wiadomość. Kto przy zdrowych zmysłach wysyła esemesy o tej porze? Moja Lumikki. Nie śpisz. Widzę, że w Twoim oknie pali się światło. Niech Ci nawet przez myśl nie przejdzie, by budzić smacznie śpiącego chłopaka. To jest sprawa między nami, tak jak wszystkie ważne sprawy są tyl-ko między nami dwojgiem. Lumikki zrobiło się sucho w ustach. Z trudem mogła przełykać. Ledwo łapała powietrze. Wiadomość zosta-ła przesłana anonimowo, w polu nadawcy widniał tylko numer firmy, ale nie tej konkretnej osoby. Prześladowca wolał nie ryzykować i nie zostawiać żadnych śladów. Uciekać. Schować się. Wyłączyć światła. Taka była pierwsza reakcja Lumikki. Wiedziała jednak, że wszystko to na nic. Już ją zauważono. Nie mogła się ukryć. Możliwie opanowanym krokiem zbliżyła się do okna i spojrzała w ciemność. Powstrzymując drżenie, przycisnęła ręce do szyby, tak aby mogła wyjrzeć na zewnątrz. W parku nikogo nie było widać. Cienie drzew pozostawały w bezruchu. Było jednak wiele ciemnych, ponurych miejsc, w których prześladowca mógł się zaczaić. A może znajdował się w budynku naprzeciwko. W zasadzie mógł być wszędzie. Widział Lumikki. A ona jego nie. Druga wiadomość. Wyjdź z domu. Chcę Ci coś pokazać. Nigdy. Lumikki mało nie roztrzaskała komórki o ścianę. Czy nadawca esemesa naprawdę
sądził, że ona nie ma za grosz instynktu samozachowawczego? Że wyjdzie sama w nocy z powodu jakiejś idiotycznej wiadomości? Wiedziała, że czasem zachowuje się brawurowo, ale jeszcze do reszty nie zwariowała. Usiadła przy stole i złapała za telefon. Mogłaby go wyłączyć. Prześladowca słałby esemesy całą noc, a ona nie przeczytałaby ani jednego. Właśnie wtedy nadeszła trzecia wiadomość. Widzę, że nie zamierzasz wychodzić. Szkoda. W takim razie mam tej nocy co innego do załatwienia. Mam przed sobą adres Anny-Sofii. Złożę jej wizytę. Chciałaś ją pozdrowić? Lepiej zrób to teraz. Rano już Cię nie usłyszy. Niczego już nie usłyszy. Lumikki podniosła się tak prędko, aż zatrzeszczało krzesło. Ten człowiek musiał blefować. Groźba na pewno nie była na serio. Nie zamierzał zabić Anny-Sofii. To nie mogła być prawda. Sprawdzał po prostu, jak bardzo Lumikki da się nabrać. Tylko co, jeśli to było jednak na poważnie... A może zmieniłaś zdanie? Masz dwie opcje, moja Lumikki. Albo wyjdziesz teraz z domu, albo Anna-Sofia umrze jeszcze przed świtem. A może właśnie o to Ci chodzi? Jeżeli tak, zrobię to z przyjemnością. Dla Ciebie wszystko, moja Kochana. Do Lumikki dotarło, że nie wolno jej ryzykować. Nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia, ale zdążyła się już przekonać, że prześladowca wiedział o niej niesamowicie wiele rzeczy. I chyba był gotów na wszystko. Ubranie. Kurtka. Glany. Jeszcze tylko ostrożny rzut okiem, czy Sampsa śpi spokojnie. Z pokoju dochodziło równomierne posapywanie. Lumikki napisała szybko na kartce, że nie mogła spać i wybrała się na spacer. Zostawiła ją na blacie w kuchni. Gorąco pragnęła, żeby Sampsa nie obudził się przed jej powrotem. Jeżeli w ogóle wróci. Nie, Lumikki nie poddała się strachowi przed śmiercią, chociaż ten atakował ją duszącą falą. Na dworze padała marznąca mżawka. Lumikki ścisnęła klamkę od wyjścia z klatki tak mocno, że poczuła ból w dłoni. Rozejrzała się wokół, ale nikogo nie zobaczyła. Co to za gra? Wyszła na dwór. Podporządkowała się instrukcjom. Znów wiadomość. Grzeczna dziewczynka. Ale noc jest zimna. Chciałbym Cię rozgrzać. Wiem, że szybko biegasz. Masz dokładnie piętnaście minut, by dobiec do pałacu w parku Näsinpuisto. Jeżeli nie zdążysz, zmienię plany i pójdę zabić Annę-Sofię. Czas start. Lumikki zdążyła się rozpędzić, doczytując ostatnie słowa wiadomości. Mokra, śliska ścieżka zdawała się uciekać jej spod nóg. Dlaczego nie wpadła na to, żeby założyć adidasy? Powinna się już nauczyć, że zawsze nadchodzi moment, kiedy musi biec ze wszystkich sił. Takie było jej życie od lutego zeszłego roku. Lumikki układała w głowie najszybszą trasę. Ulicą Naistenlahdenkatu do Lapintie,
a potem prosto aż do Tampella. Pod butami mlaskało szarobure błoto. Zimny kapuśniaczek przenikał kurtkę i czapkę, a także utrudniał widzenie. Latarnie świeciły bladymi smugami. Wszędzie, gdzie nie sięgało ich światło, panowała nieprzenikniona ciemność. Lumikki spoglądała w biegu na zegarek i zastanawiała się, czy to wszystko ma jakikolwiek sens. Dlaczego to robiła? Dlaczego w ogóle przejmowała się, czy prześladowca naprawdę zrealizowałby swoją groźbę? Lumikki nie widziała Anny-Sofii od dwóch lat i od dawna nie miała z nią nic wspólnego. Nie powinno jej w ogóle obchodzić, co się stanie z dawną dręczy-cielką. Lumikki skręcała właśnie w Juhlatalonkatu, kiedy dotarło do niej, że nie mogłaby postąpić inaczej, ponieważ część jej jestestwa naprawdę pragnęła śmierci Anny-Sofii. Lumikki marzyła o tym wiele razy, śniła o tym. Nawet później, kiedy już uwolniła się od dręczycielek i przeprowadziła do Tampere. Mała część Lumikki pragnęła zemsty i poczucia, że zło zostało ukarane. Z powodu Anny-Sofii i Vanessy myśl o czyjejś śmierci była jej bliższa, niżby chciała. Pełnoprawna zemsta. Jeżeli zostałaby w domu, a Anna-Sofia nie przeżyłaby tej nocy, Lumikki czułaby się za to odpowiedzialna. Byłaby winna, ponieważ właśnie tego chciała część jej. Jeszcze pięć minut. Podeszwami butów uderzała o ziemię najszybciej, jak potrafiła. Już była na moście łączącym dzielnice Tampella i Finlayson. Było ślisko. Wilgotne, zimne powietrze nie rozpieszczało płuc. Ale ona na pewno zdąży. Musi zdążyć. Park Näsinpuisto nie należał do ulubionych miejsc Lumikki. Ten piękny teren zagospodarowano na początku dwudziestego wieku. Wcześniej była to praktycznie naga skała. Teraz latem zachwycały tu oszałamiająca zieleń i wspaniały widok na jezioro. Wyrastały tu rozmaite rośliny skalne, stały płoty z ogromnych głazów i rosła największa w Finlandii topola rasumowska. W innych okolicznościach byłby to zdaniem Lumikki najlepszy park w Tampere. Jednak to właśnie tu porzucił ją Liekki. I dlatego nie potrafiła myśleć o tym miejscu bez smutku i przygnębienia. W tej chwili park był czarny i cichy jak śmierć. Park z koszmarów. Na środku terenu, w najwyższym punkcie, pysznił się w osamotnieniu jasny, żałośnie zrujnowany pałac. Lumikki bolały płuca podczas pokonywania ostatnich metrów pod górę. Milavida. Tak brzmiała oryginalna, dźwięczna nazwa pałacu. Jego historia była tragiczna. Zbudował go Peter von Nottbeck, syn właściciela fabryki Finlayson Wilhelma von Nottbecka. Oryginalna Milavida była drewnianym dworkiem położonym obok skały Näsi. Rodzina Nottbecków nigdy nie zamieszkała w nowym budynku, który ukończono w 1898 roku. Żona Petera, Olga, zmarła w połogu bliźniąt, a on sam umarł pół roku później po operacji wyrostka robaczkowego w paryskim szpitalu. W 1905 roku pałac sprzedano miastu. W ciemną grudniową noc budynek wyglądał jak widmo pałacu, całkowicie nierealnie. Nawiedzony pałac. Może Nottbeckowie wprowadzili się do niego po śmierci. Lumikki spojrzała na zegarek. Zdążyła. Miała ochotę wołać do prześladowcy, żeby wyszedł z ukrycia i się w końcu pokazał. Właśnie wtedy przyszedł esemes. Minuta przed czasem. Jesteś szybsza, niż myślałem. Zasłużyłaś na nagrodę. Z lewej strony pałacu, patrząc od strony jeziora, w fundamencie na dole jest mała szczelina. Zostawiłem w niej coś dla Ciebie.
Najpierw zabawa w berka, a teraz w chowanego. Prześladowca musiał mieć mnóstwo uciechy. Lumikki podeszła do lewej ściany budynku i palcami zaczęła macać fundament. Nic. Żadnego nawet najmniejszego otworu. Powoli zaczęło ją to nużyć. Właśnie kiedy miała się poddać, bo z zimna traciła czucie w palcach, znalazła tuż przy ziemi szczelinę. Wcisnęła w nią palce i złapa-ła za coś metalowego. Wyciągnęła to. Na jej dłoni leżał mały, odlany z brązu klucz. Gratulacje. Oto klucz do wielkiej tajemnicy Twojego życia. Jeżeli tylko wytężysz pamięć, na pewno przypomnisz sobie, do czego pasuje. Ale teraz już pora, żebyś wróciła do domu, aby sprawdzić, czy Twój książę śpi bezpiecznie. Nie chciałabyś chyba, żeby coś mu się stało. Choć to nie on kocha Cię naprawdę. Lumikki nie przypuszczała, że drogę powrotną pokona jeszcze szybciej. Ale strach dodawał jej skrzydeł. Jeżeli ten szaleniec zrobił coś Sampsie... W domu wszystko było w najlepszym porządku. Sampsa posapywał na materacu przez sen. Lumikki ściągnęła ubranie, podarła zostawioną kartkę na drobne kawałeczki i wrzuciła do kosza, a potem ostrożnie położyła się obok Sampsy. Chłopak obrócił się przez sen i objął ją. Jego grzywka była mokra. Czyżby spocił się, śniąc zły sen? Nagle Lumikki poczuła się tak wycieńczona, że oczy same jej się zamknęły. We śnie nie widziała koszmarów ani zagadkowego klucza, leżącego w kieszeni jej kurtki. Klucza, którego główkę zręcznie uformowano w kształt serca.
Ludzie są tacy naiwni. Jeżeli jest się dość przekonującym i wiarygodnym, połkną każdą historię i uznają ją za smaczny kawałek prawdy. Dlatego tak łatwo zdobyłem klucz. Ludzie ufają mi i lubią mi się zwierzać. On też się wygadał pod wpływem odpowiednio luźnej i zażyłej atmosfery. Nie należy zapominać, że alkohol rozwiązuje język. Klucz był schowany tam, gdzie podejrzewał. Czy to nie chore, że oni dalej trzymają go na regale za bajkami dla dzieci?, tak powiedział po pijaku. Zgodziłem się z nim, chociaż uważam, że na świecie są bardziej chore rzeczy. Jakie mam prawo, by osądzać wybory innych? Wszyscy pragniemy przechowywać swoje tajemnice na własny sposób. Chciałem Ci go dać, żeby pomógł Ci odzyskać pamięć o czymś. Mógłbym Ci wszystko opowiedzieć, ale to byłoby trywialne. Wolę, żebyś sama do tego doszła. Wtedy bardziej to docenisz. Wtedy wspomnienia wrócą naprawdę. Pewnie nie umiesz tak o tym jeszcze myśleć, ale daję Ci prezenty. Daję Ci je po jednym naraz. Największe prezenty, jakie kiedykolwiek ktoś Ci ofiarował. Dostaniesz w prezencie swoją przeszłość. Dostaniesz w prezencie swoją tajemnicę. Dostaniesz w prezencie wiedzę, kim naprawdę jesteś. Dostaniesz w prezencie siebie całą. Nareszcie. A potem będziesz gotowa, by przyjąć największy dar, czyli moją wieczną miłość, ponieważ zrozumiesz, że jestem jedynym, który może Cię kochać tak bardzo. A wtedy Ty też pokochasz mnie. Jesteśmy tacy sami. Jesteśmy jednością.
12 grudnia WTOREK
11
Czarna woda wciągała Lumikki coraz głębiej i głębiej. Nie wydostałaby się już na powierzchnię, nawet gdyby spróbowała. Ale ona nie zamierzała próbować. Pod wodą był las. Inny od wszystkich lasów na powierzchni ziemi. Pnie i gałęzie drzew były w ciągłym ruchu, delikatnie się kołysały. Były elastyczne. Były miękkimi roślinami wodnymi. Lumikki opadała coraz niżej i niżej. Na dnie zobaczyła coś błyszczącego. Małą skrzynkę. Wyglądała znajomo. Lumikki uświadomiła sobie, że klucz z brązu, który dostała, pasuje do zamka. Tworzyły komplet. Spróbowała podnieść skrzynkę, ale nagle jej nogi zapadły się w czarnym szlamie na dnie. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła złapać oddechu. Tlen się skończył. Lumikki wiedziała, że jej płuca zaraz napełnią się wodą i umrze. – Strach. Wypowiedziane z naciskiem słowo przywołało Lumikki do rzeczywistości. Przysnęła tylko na moment. Chwilę trwało, zanim zrozumiała, że jest na lekcji psychologii, a głos nauczyciela, Henrika Virty, obudził ją ze snu. Nocny bieg do pałacu zdawał się odległym koszmarem, ale swoją realność potwierdzał dwoma konkret-nymi dowodami. Niesamowitym zmęczeniem i małym kluczykiem z brązu, który znajdował się teraz w kieszeni dżinsów i który mogła wyczuć pod palcami. Skrzynka. Pamiętała skrzynkę. Tylko gdzie ją widziała? – Człowiekiem kieruje strach – ciągnął Henrik. – Pomyślałem, że nie ma co tracić czasu na rozmowy o odwadze. Odwaga nie istnieje. Jest tylko strach. – A jak pan to uzasadni? – spytała Tinka. – Często się słyszy, że odwaga to przezwyciężenie strachu. Moim zdaniem to strach sprawia, że jesteśmy zdolni do działań, na które inaczej nigdy byśmy się nie zdobyli. Strach wydaje się odwagą. Jego głos był głęboki i przyjemny. Henrik zawsze należał do ulubionych nauczycieli Lumikki, ponieważ formułowane przez niego zdania zmuszały do myślenia, ale nie prowokowały zanadto. – Ale czy to nie strach skłania do ucieczki, a odwaga do pozostania i walki? – skomentował Aleksi. – Można tak pomyśleć. Ale można też stwierdzić, że strach wydaje nam instrukcje, co będzie najlepsze w danej sytuacji. Strach przed śmiercią to najsilniejszy rodzaj strachu. Z jednej strony może dyktować nam ucieczkę, a z drugiej zachęcać do walki – odpowiedział Henrik. Lumikki wciąż czuła się zmęczona, najchętniej oparłaby dłonie na ławce, położyła głowę na utworzonej w ten sposób poduszce i spała, spała, spała. Sampsa, który siedział obok, pogłaskał ją po ramieniu i szepnął: – Idź po tej lekcji do domu. Wyglądasz jak trup. – Wielkie dzięki. – Lumikki uśmiechnęła się. Rano Sampsa dziwił się, że Lumikki jest taka wycieńczona. Powiedziała mu, że po prostu nie mogła zasnąć. A co innego mogła zrobić? Prześladowca dość jasno wyraził się w kwestii
informowania innych o nim i o jego wiadomościach. Sampsa już rano uważał, że powinna zostać w domu, ale Lumikki czuła, że tego dnia nie zniosłaby samotności. Teraz jednak wypoczynek wydawał się dobrym pomysłem. Wręcz koniecznością. Po lekcji Henrik poprosił Lumikki, by została na chwilę w sali. Sampsa spieszył się na kolejne zajęcia, więc tylko przyłożył rękę do ucha na znak, że później się zdzwonią. Lumikki kiwnęła na potwierdzenie głową. – Chciałbym się tylko upewnić, że zamierzasz zdawać psychologię na maturze. – Taki miałam plan – odparła. – Nie pytałbym o to, gdyby nie to, że jesteś najzdolniejszą uczennicą, jaką miałem od wielu lat, i chciałbym, żebyś o tym wiedziała. Henrik lekko poklepał Lumikki po ramieniu. – Okej, dziękuję – odpowiedziała zdziwiona. Kiedy Henrik odwrócił się w stronę swoich papierów na znak, że rozmowa jest skończona, Lumikki ulżyło. Czuła, że natychmiast musi położyć się spać. Dzwonek do drzwi zadzwonił, akurat kiedy Lumikki śniła, że całuje Liekkiego. We śnie metalowy kluczyk prześlizgiwał się w pocałunku z jej ust do jego. Lumikki wstała, chociaż sen spowijał ją jeszcze jak kołdra. Spojrzała przez wizjer. Liekki. Oczywiście. Wcale jej to nie zaskoczyło. Otworzyła drzwi, chociaż tyle razy obiecywała sobie, że więcej go do siebie nie wpuści. Jednak pocałunek ze snu wciąż palił jej usta. Na początku Liekki się nie odzywał. Zdjął pomarańczowe rękawiczki i pogłaskał Lumikki po policzku zziębniętymi palcami. – Musiałem przyjść – powiedział po chwili. – Gdy się ostatnio spotkaliśmy, odniosłem wrażenie, że czegoś się boisz. Musiałem przyjść i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przecież wiesz, że mógłbym cię ochronić przed całym złem tego świata. Słowa trafiały w Lumikki jak płonące strzały. Sprawiły, że coś w niej pękło i załamało się. Ktoś czytał z niej jak z otwartej książki. Rozpoznawał emocje, które tak starannie pragnęła ukryć. Lumikki złapała Liekkiego za kark i przyciągnęła do siebie. Patrzyła mu w oczy tak długo, jak potrafiła. Nurkowała w lodowatej wodzie. Skakała pod niebo. Wstępowała w ogień, w migoczący na niebiesko najgorętszy płomień. A potem pocałowała Liekkiego, pozwalając wargom i językowi opowiedzieć o tęsknocie, przywiązaniu, pożądaniu i pasji, które rozdzierały ją od chwili rozstania. Pocałunek dał jej pewność. Tu był ich las. Tu było ich jezioro. Tu było atramentowe, upstrzone jasnymi gwiazdami niebo. Wszystko to otoczyło ich w jednej chwili. Niczego nie brakowało. Światło, które znajdowało swoje ścieżki między liśćmi w koronach drzew. Uspokajający mrok. Szelest, chrobotanie, gruchanie, szum wiatru, chlupot, łagodne fale, chłodne prądy, bąbelki ciepłej wody, uczucie nieważkości, zawrót głowy, nieskończoność, czas i wieczność, powietrze swobodnie przepływające przez płuca, tętno świata, ich wspólny puls. Lumikki nie pamiętała, co ostatnio wydawało jej się równie trudne, jak przerwanie pocałunku. Ale musiała to zrobić.
Jak coś tak przyjemnego mogło być niewłaściwe? – Nie możemy się spotykać. Przynajmniej przez jakiś czas. Jestem teraz z Sampsą – zdołała wykrztusić. Zmusiła się, aby zrobić krok w tył. Odstęp od Liekkiego był boleśnie duży. Powinni tkwić jedno przy drugim. Ale nie mogli. – Czy ty go kochasz? – spytał Liekki. Mówił tak poważnym głosem, że zasługiwał na szczerą odpowiedź. – Ja już chyba nie jestem pewna, czym jest miłość – powiedziała. – No to czemu z nim jesteś? Dlaczego mnie odpychasz? Bo on jest prawdziwym chłopakiem? Zmęczenie ogarniało Lumikki. – Jasne, że nie. Nawet tak nie mów. – Jeśli nie jestem dla ciebie dość dobry, powiedz to wprost. Może jestem zbyt niekonkretny, nieautentyczny. Lumikki słyszała w głosie Liekkiego urazę i smutek, ale nie potrafiła go pocieszyć. Nie w tej chwili. – To wszystko nie tak – powiedziała tylko. Jak miała mu wytłumaczyć, że właśnie z nim wszystko było idealne? Że tylko z nim miała wrażenie, że wszystko jest jak trzeba? Ale teraz była z Sampsą, który był miły, słodki, kochany i godny zaufania. Z Sampsą, który nigdy nie złamałby jej serca. Lumikki wiedziała, że jeśli zrobiłaby choć jeden krok w głąb lasu, przepłynęła kawałek jeziora, pozwoliła, by gwiaździste niebo spadło i wypełniło ją, już nigdy by się stamtąd nie wydostała. Już nie chciałaby się stamtąd wydostać. I nie wierzyła, że mogłaby wytrzymać, gdyby to wszystko znów jej zabrano. Liekki już raz to zrobił. Zabrał las, jezioro i gwiazdy. Lumikki nie mogła mieć pewności, że to się więcej nie powtórzy. Brakowało jej odwagi, by dać się drugi raz zranić. – Nie możesz mi tego zrobić – powiedział Liekki. – Tyle dla ciebie przeszedłem. Tylko po to, żebyśmy znów mogli być razem. A ty się ode mnie odwracasz. To ty się ode mnie odwróciłeś, pomyślała Lumikki. Ale to nie jest zemsta. Nie robię tego tobie na złość. Robię to sobie. To ja najbardziej cierpię, odmawiam sobie szczęścia, ponieważ zbyt się boję. Nie mogę na nie przystać, bo jeśli znów upadnę, umrę. Oszaleję. Na głos powiedziała jednak: – Przeszedłeś przez to wszystko i wytrzymałeś dla siebie. I tak ma być. Nikt inny oprócz ciebie nie może uczynić cię szczęśliwym i pełnym. Lumikki zobaczyła, jak w oczach Liekkiego zbiera się woda. Jej powierzchnia wibrowała i Liekki ledwo opanował łzy, by nie popłynęły na policzki. Ten wstrzymywany smutek bolał Lumikki bardziej, niż gdyby wybuchnął przed nią płaczem. Walczyła z pragnieniem, żeby zarzucić mu ręce na szyję i długo, długo go przytulać. – Jesteś zimną istotą, Lumikki. A ja myślałem, że cię znam. Lumikki nic nie odpowiedziała. Brakowało jej słów. Gdyby Liekki jej nienawidził, może łatwiej byłoby jej to wszystko znieść. Łatwiej byłoby się od niego oderwać. Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, nogi się pod nią ugięły. Osunęła się na podłogę i poczuła, jak czerń wyziera z ciemnych kątów. Jak wpycha się do jej wnętrza przez uszy i nozdrza, sunie w dół gardła do płuc i żołądka i wypełnia je swoim ciężarem. Oddychanie stawało się
coraz trudniejsze. Miała wrażenie, że kończy jej się powietrze. W końcu Lumikki udało się wstać i przejść do kuchni. Potrzebowała mocnej kawy. Czarniejszej od czerni, która zagościła w jej ciele. Kiedy sypała proszek do kawiarki, usłyszała, że ktoś wrzucił pocztę przez drzwi. Znajomy strach wgryzł jej się w kark. To na pewno ulotki reklamowe, pomyślała. Na podłodze w przedpokoju leżała jednak złożona na pół biała kartka formatu A4. Lumikki natychmiast otworzyła drzwi i z prędkością światła wypadła na klatkę schodową. Nikogo. Nawet stukotu kroków na schodach. Winda ani drgnęła. Lumikki wahała się chwilę, jednak wróciła do mieszkania. Nie zamierzała gonić Cienia. Choć możliwe, że tylko w ten sposób mogła go złapać. Nie chciała czytać listu, ale nie potrafiła go tak zostawić. W środku widniał tylko napis: Kocham Cię bardziej niż ktokolwiek inny. Na zawsze. Dzięki Twojemu dotykowi czuję, że żyję. I wiem wtedy, dlaczego warto żyć. Od dawna o Tobie marzę. Przeczytałem wszystkie artykuły na Twój temat. Te napisane zeszłego lata, kiedy uratowałaś ludzi z płonącego budynku od pewnej śmierci. Owszem, jesteś bohaterką, ale dziennikarze nie znają Cię dobrze. Piszą o Tobie, jakbyś była tylko przedsiębiorczą, odważną dziewczyną. Nie widzą furii w Twoim spojrzeniu. Wiem, że jesteś taka jak ja. Część Ciebie chciałaby patrzeć, jak ogień pożera budynek i ludzi. Masz w sobie element zniszczenia. Ukrywasz go, ponieważ nasze społeczeństwo tego nie akceptuje. Ale my, dzieci zniszczenia i odkupienia, potrafimy się rozpoznać. Śniłem o wszystkim, co bym Ci zrobił, gdybyś całkowicie mi się poddała. Na ile sposobów bym Cię dotykał. Sposobów, o których nawet nie śmiesz pomarzyć. Wiem, że całkowicie straciłabyś kontrolę. Błagałabyś, żebym przestał. Błagałabyś, żebym nie przestawał. Twój dotyk budzi we mnie drapieżcę. Ale przecież oboje nimi jesteśmy, moja Lumikki. Jesteśmy tymi, których w baśniach pragnie się zabić. My nie umieramy. Zawsze będziemy w ciemnych kątach, za drzewami, pod ziemią, w głębinach. Nadejdzie dzień, kiedy cała będziesz moja. Ten dzień nadejdzie wcześniej, niż myślisz.
13 grudnia ŚRODA
12
Lumikki zakopała się głębiej pod kołdrą. Pragnęła nigdy nie opuszczać ciepłego gniazda, w którym mogła pobyć z dala od złego świata. I play dead It stops the hurting I play dead And hurting stops Piosenka Björk rozbrzmiewała w głowie Lumikki, chociaż w mieszkaniu było cicho. Wyobrażała sobie otaczające ją ramię, ciepły oddech na karku, ciało przylegające do jej pleców. Czuła to. Czuła dłoń głaszczącą jej ramię. Skórę przy skórze. Czuła wargi, które dotykają jej warg, i pocałunek, sprawiający, że jej usta się otwierają, że ona cała się otwiera. It’s sometimes just like sleeping Curling up inside my private tortures I nestle into pain Hug suffering Caress every ache Lumikki wyczuwała Liekkiego. Tak wyraźnie, jakby naprawdę leżał obok niej. Wreszcie dotarło do niej, że istotnie tak było. Liekki towarzyszył jej, choć byli osobno. Mimo że być może już nigdy mieli się nie zobaczyć. Ręka Liekkiego ściskała jej rękę, kiedy szła ze strachem w ciemny wieczór. Ciepłe ciało Liekkiego ogrzewałoLumikki, kiedy siedziała samotnie w fotelu i czytała książkę. Miękki dotyk Liekkiego układał ją do snu, kiedy samotnie zasypiała. Nie Sampsa. Lumikki czuła Sampsę, kiedy był na miejscu. Kiedy był przy niej i jego ramiona oplatały jej talię, a usta łaskotały szyję. Wtedy Lumikki nie czuła niczego innego, nie myślała o niczym innym. Byli tylko oni. Ale kiedy Sampsa był gdzie indziej, stawał się całkiem nieobecny. Lumikki nie czuła go przy sobie, tak jak czuła Liekkiego. Czy było w tym coś złego? Czy można było tak żyć? Lumikki nie mogła nic poradzić na swoje uczucia. Nie mogła ich sobie zabronić, wyprzeć się ich. Nie była w stanie pozbyć się bliskości Liekkiego jedynie siłą woli, skoro nawet roczne rozstanie tego nie spowodowało. W tym uczuciu nie było nic złego. Miała wpływ na swoje czyny. Samodzielnie podejmowała decyzje. Wybrała Sampsę. I tyle. Odrzuciła kołdrę i natychmiast poczuła przeszywające zimno. Twarda, chłodna podłoga
przywracała rzeczywistość palec po palcu. Pora wyjść na zewnątrz, do szkoły, zmierzyć się z jasnym, drażniącym, surowym światłem lamp, które odstrasza senne wizje i zmywa ze skóry wspomnienie dotyku. Na niebie gwiazdy jasno świecą W grudniową noc iskierka nowinę powtarza Niebiańska jasność, radosne obwieszczenie Zapalają się świece, zapalają się świece 3 W szkole na schodach ustawiono rzędy świec. Wszystkie inne światła zgaszono. Żywe fale płomieni, taniec delikatnych ogników sprawiły na chwilę, że szkoła przypominała zamek z baśni albo dziewiętnastowieczny dwór. Lumikki zapomniała, że dzisiejszy poranek rozpoczyna się pochodem świętej Łucji. Tradycja rozprzestrzeniała się z kręgów szwedzkojęzycznych na całą Finlandię. Lumikki zawsze miała mieszane uczucia co do dnia świętej Łucji. Wiązało się z nim poczucie ciepła i bezpieczeństwa, przenikające bez reszty, ale także wiele nieprzyjemnych wspomnień. Jako mała dziewczynka, jeszcze zanim zaczęła chodzić do szkoły, Lumikki chciała być w domu Łucją. W przedszkolu w Riihimäki nie obchodzono tego święta. Matce spodobał się pomysł i obiecała upiec tego dnia tradycyjne ciastka. Jednak ojciec długo przyglądał się Lumikki, a na jego twarzy pojawiła się szarość ukrywająca wszelkie uczucia. – W tej rodzinie nie będzie się czcić pamięci młodej kobiety, która wydrapała sobie oczy, żeby przestał ją molestować mężczyzna zakochany w ich pięknie. I której potem odcięto głowę puginałem, ponieważ nie udało jej się spalić na stosie. Lumikki wciąż pamiętała słowa ojca. Pamiętała, jak zgasł w niej cały zapał. Jakby kazano jej połykać sople w całości. Matka była wściekła na ojca za to, że opowiedział dziecku o takich okrutnych rzeczach. Lumikki nie widziała nic złego w jego słowach. Najgorsze było przenikające Lumikki spojrzenie ojca, jakby w ogóle nie dostrzegał jej zapału i radości. Lumikki już nigdy nie zaproponowała, by obchodzili dzień świętej Łucji. Teraz patrzyła, jak grupa licealistek schodziła po schodach w białych, długich sukniach, w wieńcach z krepiny na głowach i ze świecami w rękach. Tinka szła na czele pochodu. Jej długie, rude włosy tworzyły tym razem anielską burzę loków. Mijając Lumikki, uśmiechnęła się słodko i zmrużyła oczy. Kiedy procesja przeszła do auli lustrzanej, a pieśń odbijała się jedynie echem, Lumikki zorientowała się, że w jej głowie rozbrzmiewają szwedzkie słowa pieśni. Stjärnor som leda oss, vägen att finna, bli dina klara bloss, fagra prästinna. Drömmar med vingesus, under oss sia, tänd dina vita ljus, Sankta Lucia.4 Fiński był pierwszym językiem Lumikki. Rzadko rozmawiała po szwedzku. Właściwie tylko z ojcem i jego krewnymi. Jednak szwedzki był dla niej językiem poezji i pieśni, które
wzbudzały w człowieku takie uczucia, że trudno było znaleźć dla nich nazwę. Drömmar med vingesus. Sny z szelestem skrzydeł. Vingesus. Skrzydła. Że też w jednym słowie można zmieścić tyle piękna. Szelest skrzydeł. Albo szum, jak szum wiatru, szmer, jak szmer potoku, czy trzask, jak trzask ognia. Lumikki miała w uszach pieśń wyśpiewywaną jasnym dziecięcym głosem. Brzmiał znajomo, ale nie był to jej własny głos z dzieciństwa. Nagle zobaczyła schody drewnianego domu, po których schodziła mała dziewczynka, śpiewając po szwedzku Sankta Lucia. Roosa. To musiała być jej zaginiona siostra. Lumikki przypomniała sobie, jak Roosa pięknie wyglądała, niczym postać z zaświatów, a ona myślała, że w przyszłym roku chciałaby śpiewać razem z nią. Dlaczego nie miała żadnych wspomnień z następnego roku? Czyżby nie nadszedł? We wspomnieniach Roosa uśmiechała się ciepło do Lumikki. Dokładnie tak, jak mogłaby się uśmiechać starsza siostra. Książę coraz mocniej sznurował gorset Lumikki. Jeszcze odrobinę, a staniesz się posłuszniejszą żoną. Jeszcze trochę, a nauczysz się cnoty i pokory. Nie będziesz już dzikuską, lecz królową. Masz chodzić powoli i dostojnie. Masz milczeć, gdy ja mówię. Nie wolno ci krzyczeć i śmiać się, to nie przystoi. Masz piękne suknie i drogocenne naszyjniki, mieszkasz w złotych komnatach. Nie rozumiem, czemu nie jesteś szczęśliwa. Czego ci jeszcze brakuje? Słowa księcia rozbrzmiewały w uszach Lumikki. Trudno jej było złapać oddech. Gorset uciskał jej żebra. Obraz na skraju pola widzenia zaczął falować i się rozmywać. – Jeszcze odrobinę ciaśniej i może wkrótce zapad-niesz w wieczny sen, a ja będę mógł cię z powrotem zamknąć w szklanej trumnie. Przyjemniej było wtedy na ciebie patrzeć. Byłaś lepsza i prostsza. Zakochałem się w niewieście spoczywającej w szklanej trumnie, a nie w tej nieujarzmionej, bezwstydnej, źle wychowanej osobie, która jest zbyt przeciętna i prawdziwa – szeptał książę do ucha Lumikki. Powietrze nie dopływa. Tlen się kończy. Lumikki spróbowała zaczerpnąć powietrza. Bez skutku. Po prostu nie mogła go nabrać w płuca, jakby tonęła. Kręciło jej się w głowie. Ciemność rozpostarła nad nią swoje skrzydła. Lumikki runęła jak długa. Głową uderzyła o ziemię. Jej spojrzenie omiotło powierzchnię sceny i nagle przypomniała sobie, gdzie widziała skrzynkę, do której pasował klucz. To było w sypialni rodziców, pod łóżkiem. Skrzynka przykryta była jakimś materiałem. Widziała ją lata temu, kiedy poszła do ich pokoju po termometr, a ten spadł na podłogę i potoczył się pod łóżko. Zdziwiło ją, co może być ukryte pod czarnym filcem. Uniosła go i zobaczyła drewnianą skrzynkę. Na chwilę rozbłysło wtedy jakieś wspomnienie związane z dziecięcymi skarbami, ale akurat wrócili rodzice i Lumikki wymknęła się z ich sypialni, bo poczuła się, jakby robiła coś zakazanego. Nigdy nie zapytała o skrzynkę. Oczywiście, że nie. Rozumiała, że była to jakaś tajemnica, którą nie powinna się interesować. Wtedy może nie, ale teraz to ona miała klucz do tej skrzynki. To była ostatnia myśl Lumikki, zanim zemdlała.
Krople wody na twarzy. Jak letni deszcz. Lumikki otworzyła oczy i zobaczyła zatroskane spojrzenie Sampsy. – Nic mi nie jest – zdołała wykrztusić. Było to kłamstwo, ale w innym sensie, niż Sampsa i inni mogliby pojąć. Lumikki leżała na czymś miękkim, była to z pewnością jakaś narzuta znaleziona w rekwizytorni, nogi miała uniesione do góry. Gorset zdjęto. Obok niej stali, oprócz Sampsy, Aleksi i Tinka. Ta ostatnia trzymała w ręce butelkę wody. Najwyraźniej to ona ochlapała twarz Lumikki. – Przecież mówiłam, żebyś uważał z tym gorsetem – prychnęła na Aleksiego. – Wcale go nie zaciskałem – bronił się chłopak. – To nie od tego – oznajmiła Lumikki, niezgrabnie wstając. W głowie jej szumiało, ale postanowiła nie dać się omdleniu. Musiała przekonać pozostałych, że wszystko jest w porządku, aby jak najszybciej pozwolili jej odejść. – Po prostu za mało zjadłam. I źle spałam. Sampsa i Tinka popatrzyli po sobie. Aleksiemu wyraźnie ulżyło. Tinka uniosła brwi do góry i spojrzała na Lumikki badawczo. Wreszcie powoli stwierdziła: – Okej. Każdemu się zdarza. A ty już przecież doszłaś do siebie. Lumikki miała nadzieję, że nikt nie zauważył, jak trzęsą jej się nogi. Sampsa głaskał ją po plecach uspokajającymi ruchami. Lumikki miała ochotę oprzeć się o niego, pozwolić mu być jej opiekunem, ale akurat teraz nie mogła. – Tak czy siak, na dzisiaj koniec – postanowiła Tinka. – To chyba niezły pomysł – powiedziała Lumikki. – Przecież prawie udało nam się zakończyć próbę zgodnie z planem, to znaczy tym jak rozdzieram gorset i uciekam do lasu. Zdołała rozśmieszyć pozostałych. Dobrze. – Pojutrze generalna. I wiecie co, z tego wyjdzie wspaniałe przedstawienie! Tinka wlewała energię w pozostałych i zarażała wszystkich entuzjazmem. Gwar wypełnił całą salę. Aleksi klepnął Lumikki w ramię i wymamrotał: – Sorry. – Nic się nie stało – odpowiedziała Lumikki. – A ja zabiorę cię do domu i będę rozpieszczał do nieprzytomności – wyszeptał Sampsa do ucha Lumikki. – Brzmi jak najwspanialej, ale muszę jechać do Riihimäki. Lumikki starała się patrzeć Sampsie prosto w oczy, chociaż nie było to łatwe. – Akurat dziś? – Sampsa zdziwił się. – Mamy taką rodzinną tradycję związaną z dniem świętej Łucji. Drugie kłamstwo. Choć było w nim trochę prawdy. Mimo że ojciec nie chciał, aby w ich rodzinie obchodzono dzień świętej Łucji, to jego krewny od dwóch lat urządzał z tej okazji spotkanie w Turku. Lumikki wiedziała, że rodzice się tam wybierają i wrócą dopiero jutro rano. Mogła w spokoju odnaleźć skrzynkę i zbadać jej zawartość. Sampsa był wyraźnie rozczarowany. Lumikki trudno było znieść jego smutne i zarazem zatroskane spojrzenie. Ale nie miała wyjścia. Musiała jak najszybciej poznać prawdę. Czuła, że w przeciwnym razie oszaleje. Pocałowała Sampsę lekko w usta, starając się nie myśleć, że jest to pocałunek kłamcy.
13
Pobyt w domu bez wiedzy rodziców wydawał się nieuprawniony, nielegalny. Odgłos kroków dziwnie odbijał się od ścian. Niewłaściwa dziewczyna w niewłaściwym domu, szeptało echo. Dziewczyna duch, która nie powinna samotnie buszować po pokojach. Oczywiście, że ojciec i matka zgodziliby się na jej przyjazd pod ich nieobecność. Ale Lumikki nic im nie powiedziała, nie chciała, żeby o czymkolwiek wiedzieli. Nie miała ochoty na niepotrzebne pytania, na które znów musiałaby odpowiadać kłamstwami. Nie chciała być kimś, kto okłamuje wszystkich najbliższych. Jednak prześladowca zmusił ją do tego swoimi pogróż-kami. Miała nadzieję, że jeżeli odkryje tajemnicę, Cień zostawi ją w spokoju. Może jego obsesja wiązała się z tym, że wiedział coś, o czym Lumikki nie miała pojęcia, i jego dążeniem było odkrycie prawdy przez Lumikki? Uciszała wewnętrzny głos, który podszeptywał jej, że takie absolutne, szalone zainteresowanie z pewnością nie zostanie tak łatwo zaspokojone. Odkąd pamiętała, w sypialni rodziców pachniało zawsze tak samo. Lawenda, świeża pościel, nieco ziemi z roślin pokojowych, woda po goleniu ojca i stare koronkowe firanki, które wcześniej wisiały u babci. Lumikki uniosła skraj sięgającej do ziemi narzuty i zajrzała pod łóżko. Materiał, który zapamiętała, był na miejscu. Wczołgała się pod łóżko. Zebrało się tam mnóstwo kurzu. Najwyraźniej ojciec nie był już takim maniakiem odkurzania jak wtedy, gdy Lumikki jeszcze z nimi mieszkała. I dobrze. Uniosła materiał. Jej serce biło przerażająco mocno. Ręce były dziwnie zimne i lepkie. Pod narzutką stało jedynie zwykłe kartonowe pudełko. Żadnej ozdobnej skrzynki. Brązowy karton pełen literatury ero-tycznej. Lumikki wsunęła pudełko z powrotem na miejsce i przykryła je. Zawierało tajemnice, ale nie te, których szukała. W żadnym wypadku nie chciała podglądać rodziców i marzyła, by to w gruncie rzeczy niewinne odkrycie nigdy nie miało miejsca. Podniosła się z podłogi, kaszląc, i otrzepała dżinsy z kurzu. Rozczarowanie. Pustka. Czy naprawdę źle zapamiętała? Czyżby wymyśliła sobie całą tę skrzynkę? A może tak intensywnie o tym myślała, odkąd miała klucz, że w końcu wmówiła sobie wspomnienie o zamykanej skrzynce? Nie. Tak nie mogło być. Lumikki nie wyrażała na to zgody. Gdzie w domu rodziców można ukryć skrzynkę, żeby nikt jej przez przypadek nie znalazł? Lumikki przeszukiwała szafki i schowki, od salonu po przedpokój, od piwnicy aż po składzik z tyłu domu. Żadnej skrzynki. Nawet śladu po skrzynce. Wieczór przechodził w noc. Nadzieja zamieniała się w szary mozół. Myśl, myśl, motywowała się Lumikki, siedząc na kanapie w salonie. Delikatnie rozmasowała skronie i spróbowała odepchnąć nieuchronnie nadchodzący ból głowy. Wyjęła z kieszeni klucz i położyła go na dłoni. Kluczyku, powiedz przecie, gdzie twój zamek jest na świecie. Zaprowadź mnie do
skrzynki. Ale klucz był tylko martwym ciężarem na jej ręce. Nie odpowiadał na pytania. Czasem to, czego szukasz, jest bliżej, niż myślisz. Lumikki od zawsze nienawidziła takich rzekomo głębokich banałów. A właśnie coś takiego huczało w jej głowie irytująco natrętnie. Co to niby znaczy blisko? Pod tyłkiem? Nie zdążyła tego jeszcze do końca pomyśleć, a już zrzucała poduszki i rozkładała kanapę. W ten sposób znalazła skrzynkę. Część przeznaczona do spania leżała złożona w środku sofy. Lumikki wyciągnęła ją. W środku, między rozkładaną częścią a podłogą, pozostawała na czas, gdy mebel służył do siedzenia, mała luka. Można tam było na przykład trzymać karton z odzieżą. Ale teraz leżała tam mała, drewniana, znajomo wyglądająca skrzynka. Lumikki wyjęła ją spoconymi rękami. Nie traciła czasu na zachwyty nad ozdobnym ornamentem. Nie liczył się wygląd, tylko zawartość. Klucz wszedł opornie w zamek. Obracał się z mozołem, jakby nie używano go od wieków. Lumikki musiała się nieźle wysilić, zanim zamek wreszcie zaskoczył. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Nie potrafiła powiedzieć, co może zawierać skrzynka. I nagle miała przed sobą dzieciństwo, którego nigdy nie pamiętała. Zdjęcia szarookiej blondyneczki, podobnej do niej, a zarazem całkiem innej. Dziewczynki, która jednocześnie przypominała ojca i matkę i się od nich różniła. Roosaroosaroosaroosa. Jej siostra Roosa. Kiedy Lumikki zobaczyła zdjęcia, przypomniała sobie nagle, jak pachniała jej siostra, jak oddychała we śnie, jak ręce Roosy obejmowały, a czasem nawet szczypały Lumikki. Chichotliwy śmiech Roosy. Jej wściekły płacz. Jej śpiew i pogwizdywanie, które brzmiały jak szczebiot słowika. Wspólne zdjęcia dwóch dziewczynek. Ta mniejsza, szatynka, to Lumikki. Siedziały obok siebie. Leżały na plaży. Biegały. Tańczyły pod zraszaczem w ogrodzie. Lumikki już nie oglądała zdjęć. Jej zmysły nagle były pełne wspomnień. Truskawki latem. Roosa dawała jej te największe i najbardziej czerwone. U babci na strychu zawsze pachniało jesienią, nawet w lecie. Stare buty babci były na nie za duże. Wkładały każda po jednej nodze do tego samego buta. Nie dało się w ten sposób chodzić bez wywrotki. Włosy Roosy łatwo się plątały. A Lumikki nie. Roosa czesała swoje sto razy i potem znowu sto. Deszcz siąpił za oknami, a one robiły sobie pod kocem chatkę, która była cała pomarańczowa. Kiedy w programie dla dzieci była przerażająca scena, Roosa zakrywała Lumikki oczy i szeptała, że to tylko bajka. Krzak róży pachniał oszałamiająco, ale miał ostre kolce. Dorośli nie znali się na najlepszych zabawach. Czasem trzeba było zalać całą podłogę w pokoju. Ponieważ to było morze. Policzki Roosy były słone, kiedy płakała. Lumikki zlizywała z nich sól. Była kotem. Trzymały się za ręce i nigdy nie rozstawały. Miały zawsze mieszkać w tym samym domu i spać zawsze w jednym pokoju. Miały być jak papużki nierozłączki. Jak Różyczka i Białośnieżka. A gdyby śniły im się koszmary, spałyby obok siebie, oddychając w tym samym rytmie. Ciepły bok przy ciepłym boku. Senne zmory nie mogą się przedostać, jeżeli śpi się ciasno obok siebie. Lumikki nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim dotarło do niej, że teraz ma osiemnaście lat i siedzi na podłodze w salonie u rodziców. Dookoła niej leżały porozrzucane dziesiątki fotografii. Pokrywały całą podłogę. Zupełnie jakby otworzyło się nad nią nowe niebo i spadały z niego kolorowe, prostokątne płatki śniegu. Lumikki nie miała już trzech lat. A jej ręki nie ściskała o dwa lata starsza siostra Roosa.
Lumikki czuła się jak pod falą przypływu, która zabrała dach, podłogę i ściany. Woda pozostawiła ją pośrodku niczego. Nigdzie nie było bezpiecznego, twardego oparcia, a wszystko, w co wierzyła, było kłamstwem, czarną otchłanią. Całe dotychczasowe życie przeszła sama, w poczuciu, że jest jedynaczką. Jak można zabrać człowiekowi siostrę? Jak można ukryć przed nim to, że istniał ktoś o imieniu Roosa? A przede wszystkim – dlaczego? Co się stało z Roosą? Lumikki wstała. Żeby nie upaść, musiała się podeprzeć o skraj kanapy. Kręciło jej się w głowie. Mdliło ją. Chciała płakać. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Po omacku sięgnęła po komórkę, która leżała na stoliku. Musiała natychmiast zadzwonić do ojca i matki. Nieważne, która była godzina. Nieważne, czy poszli już spać. Kłamcy. Oszuści. Czy coś takiego można było zrobić osobie, którą się kocha? Jak mogli zatuszować tak ważną dla niej sprawę? Lumikki musiała ich o to zapytać. Teraz. Musiała się dowiedzieć, co się stało z Roosą. W tym momencie nadeszła wiadomość. Lumikki domyślała się, kto jest nadawcą, jeszcze zanim ją przeczytała. Widzę Cię. Siedzisz z telefonem w dłoni. Ale nie zadzwonisz, bo nie chcesz, żeby finałowa scena odmalowała się na premierze świeżą krwią na ścianach. Krew płynąca po scenie. Krew wypełniająca widownię. Przecież nie chcesz, żeby Twój miły, choć głupkowaty chłopak upadł na scenę i patrzył przed siebie martwym spojrzeniem. I wiesz, że odwołanie przedstawienia nic nie da. Odnalazłbym Was wszystkich i zrealizował własny scenariusz. Piękna jesteś w tej chwili. Człowiek, który zobaczył prawdę, zawsze jest piękny. Lumikki rzuciła się, by pogasić światła w salonie, chociaż zdawała sobie sprawę, że to nic nie da. Siedziała nieruchomo w ciemnym pokoju i bacznie obserwowała podwórze w nadziei, że coś zobaczy. Odpowiadała jej tylko czerń. Luźno opuściła rękę z telefonem. Wiedziała, że nie może zadzwonić. Informacja jest wspaniała i bezlitosna, moja Lumikki. Będąc w posiadaniu odpowiedniej informacji, można zrobić wszystko. To ona sprawia, że działamy, wierzymy i ufamy. Naprawdę daje nam władzę. Jeżeli znasz właściwych ludzi, to masz dostęp do informacji i znajdziesz, czego szukasz. Wiem o Tobie tak dużo, ponieważ chciałem wiedzieć. Byłem spragniony informacji jak człowiek, który nigdy nie zdołał do końca zaspokoić pragnienia. Znalazłem sposoby, aby dotrzeć do informacji, które były tajemnicą. Nic nie jest sekretem dla kogoś, kto pragnie go poznać równie łapczywie, jak ja. Ludzie zawsze gotowi są zrobić wyjątek, jeżeli przekona się ich, że warto podzielić się wiedzą. Czasem wymaga to pieniędzy, czasem innych środków. Najczęściej nie jest potrzebna żadna waluta, ponieważ ludzie chcą się dzielić swoimi informacjami, nawet tymi wrażliwymi, sekretnymi. Taka jest ludzka natura. Zbierałem wiedzę o Tobie cierpliwie, kawałek po kawałku. Wiedziałem, że mam czas i że kiedy nadejdzie właściwa pora, będziesz gotowa przyjąć moje informacje.
Informacja wzmacnia. Informacja sprawia, że piękniejesz. Uczynię Cię o wiele silniejszą i piękniejszą niż ktokolwiek inny.
14 grudnia CZWARTEK
14
Poruszaj się zawsze tam, gdzie jest światło, Lumikki. To były ostatnie słowa babci ze strony mamy skierowane do Lumikki. Rak trzustki zabrał ją w mgnieniu oka pięć lat temu. Lumikki odwiedzała babcię w szpitalu, nachylała się tuż nad nią, a ona czasem gładziła ją po policzku suchą, pomarszczoną dłonią. Babcia owdowiała młodo i została sama z czwórką dzieci. Lumikki kochała tę jednocześnie silną i delikatną kobietę miłością absolutną i bezgraniczną. Babcia odwzajemniała to uczucie, Lumikki nigdy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Z rodzicami taty nie była tak blisko. Mieszkali na Wyspach Alandzkich i Lumikki rzadziej ich widywała. Tylko jak babcia mogła zataić przed nią istnienie drugiej wnuczki? Lumikki miała wrażenie, że znalazła się w całkowicie sztucznej, równoległej rzeczywistości, w której wszyscy spiskowali przeciwko niej. Ukryta kamera. Spektakl. Wyreżyserowany reality show, w którym tylko ona jedna o niczym nie wiedziała. Poruszaj się zawsze tam, gdzie jest światło. Słowa babci przypomniały jej się, kiedy szła ze szkoły do domu ulicą Hämeenkatu. Podczas tygodni światła cała ulica zalana była żółtymi i złotymi iluminacjami. Dzięki kwiatowym wzorom, płatkom śniegu, opatulonym światełkami pniom i koronom drzew, świątecznym neonom i witrynom sklepów zapominało się, że gdyby nagle zabrakło prądu, wokół zapanowałyby egipskie ciemności. Dzięki obfitości światła ciemność odchodziła w niepamięć. Lumikki zastanawiała się, czy babcia też tak myślała. Że jeżeli tylko życie Lumikki będzie wystarczająco jasne i radosne, zniknie tragedia przeszłości. Tego, że w przeszłości wydarzyła się jakaś tragedia, Lumikki była pewna. Zrozumiała to po obejrzeniu fotografii. Tylko ogromne nieszczęście mogło tłumaczyć, że zatajono przed nią fakt istnienia siostry. Lumikki nie zmrużyła oka poprzedniej nocy. Po esemesie od prześladowcy zgasiła wszystkie światła, zaciągnęła zasłony, przyniosła z kuchni najostrzejszy nóż i wtuliła się w róg kanapy, z twarzą skierowaną w stronę przedpokoju. Nasłuchiwała uważniej niż kiedykolwiek i podskakiwała na dźwięk każdego szmeru i skrzypnięcia, podmuchu wiatru czy uderzenia o szybę kropli deszczu ze śniegiem. Bała się potwornie, myślała, że umrze ze strachu. Chciała zadzwonić do Sampsy albo do Liekkiego, do rodziców lub na policję, ale nie mogła. Prześladowca skrępował jej ręce i założył knebel, odebrał jej jakąkolwiek swobodę ruchu i oddechu. Podczas gdy powoli mijały nocne bezsenne godziny, Lumikki próbowała domyślić się, kto był jej prześladowcą. Nikt nie przychodził jej do głowy. To musiał być jakiś wariat. Maniak. Tylko kto mógł tyle o niej wiedzieć? Kto mógł wiedzieć o skrzynce, zdjęciach i kluczu? Kto potrafił zdobyć klucz? Rodzice oczywiście, lecz mimo że Lumikki coraz bardziej wątpiła w ich miłość, nie przypuszczała, żeby to oni stali za tym wszystkim. Własny ojciec i własna matka... Nie, to niemożliwe. Umysł Lumikki zaprzątało też pytanie, co się stało z Roosą. Ta sprawa wydawała się najważniejsza. Musiała ją rozwiązać, żeby móc myśleć o czymkolwiek innym.
Prześladowca dał jej klucz, ale największą zagadkę pozostawił nierozwiązaną. Lumikki zrozumiała, że jest zdana na jego łaskę. Była pewna, że on zna od-powiedź. Kiedy w końcu szary, zmęczony poranek wstał na północnej półkuli, Lumikki, na granicy omdlenia, z odrętwiałymi rękami i nogami, zwlekła się z kanapy. Odniosła nóż do kuchni i posprzątała, jakby nikogo tej nocy nie było w domu. Każdy ruch wykonywała mechanicznie. Czasem tak trzeba, kiedy na nic innego nie starcza siły. Rób tylko to, co niezbędne. Zignoruj wszystko inne. Porannym pociągiem pojechała do Tampere, przebrała się, wypiła prędko kawę i poszła do szkoły. Normalne sprawy, normalne życie, wszystko jak zwykle. Ludzi dookoła otaczała codzienność, spieszyli się do pracy albo na lekcje. Lumikki miała wrażenie, że patrzy na nich przez szybę, ze szklanej trumny. Była obecna i nieobecna jednocześnie. Była sobie raz dziewczynka, której nie było. Roosa, całkowicie wymazana z pamięci. Lumikki chodziła, oddychała i zewnętrznie przypominała żywego człowieka, jednak czuła, że jej wnętrze wypełnia tylko czerń. Że jest zaledwie skorupą człowieka. W szkole jako pierwszy natknął się na nią Henrik Virta. Nauczyciel psychologii przyjrzał jej się z troską. – Chyba nie jesteś chora? – zapytał. – Nie, nie. To tylko zmęczenie zimowe – odpowiedziała Lumikki. – O tej porze roku trzeba dbać o siebie, wysypiać się i mieć dużo kontaktu ze światłem – powiedział Hen-rik i uśmiechnął się ciepło. Lumikki starczyło energii tylko na kiwnięcie głową. Zaraz potem zobaczyła Sampsę, którego jeszcze bardziej zmartwiło wycieńczenie Lumikki. – Siedzieliśmy wczoraj do późna – wykręciła się. Czuła, że jeżeli z jej ust wypłynie jeszcze jedno kłamstwo, zwymiotuje. – Dzikie szwedzko-fińskie imprezki – zadrwił Sampsa. I od tego zaczęła się kłótnia. Lumikki zirytowały słowa Sampsy, jego uśmiech, ton głosu i w ogóle wszystko. Rozzłościło ją, kiedy Sampsa powiedział, że będzie na nią czekał po lekcjach w bibliotece, żeby mogli razem pójść do jej mieszkania. – Jestem taka zmęczona, że po szkole muszę uciąć sobie moją szwedzko-fińską drzemkę wyłącznie w moim własnym szwedzko-fińskim towarzystwie – oświadczyła Lumikki. – Obiecuję, że będę siedział cicho i nie będę przeszkadzał – odpowiedział spokojnie Sampsa. – Nie. Chcę być dzisiaj sama. – Ostatnio często chcesz być sama. – Taka już jestem. Wiedziałeś o tym, kiedy zaczęliśmy się spotykać. – Czasem mam wrażenie, że jestem tylko małą, nic nieznaczącą częścią twojego życia. Lumikki widziała smutek w oczach Sampsy i w innych okolicznościach pewnie by ją to wzruszyło. Ale nie dziś. Była zmęczona, przestraszona i czuła na sobie tak wielki ciężar, że mina Sampsy wydawała się tylko oskarżeniem. Co mogła mu powiedzieć? Nie chcę, żebyś przy mnie był, ponieważ każde słowo, które mówię, jest kłamstwem? Robię to, żeby cię chronić? Nie możesz mnie uratować? Nikt nie może. Wszystkie lekcje minęły jej w nieprzeniknionej, czarnej mgle. Do domu wracała
spacerem. Przechodziła przez most, na którym świetlne konie utworzyły szpaler. Zdaniem Lumikki było to zawsze najwspanialsze miejsce podczas tygodni światła. Konie stały dęba, przednimi kopytami biły powietrze i niemal można było usłyszeć ich dumne rżenie. Poruszaj się zawsze tam, gdzie jest światło. Nie uwolni się od czerni, dopóki się nie dowie. Lumikki doszła do wniosku, że nadszedł czas, by po raz pierwszy samemu nawiązać kontakt z prześladowcą. Wyjęła z kieszeni telefon i wysłała esemesa pod numer, z którego korzystał nieznajomy. Chcę się z Tobą spotkać. Lumikki miała nadzieję, że takie zaproszenie wystarczy Cieniowi. Sądziła, że jeżeli choć trochę poznała już emocje swojego prześladowcy, to takiemu zaproszeniu nie będzie potrafił się oprzeć. Wiedziała, że to niebezpieczna gra, ale musiała się dowiedzieć, kto za tym wszystkim stoi. Pod drzwiami mieszkania czekała na nią niespodzianka. Sampsa. Siedział na schodach, a obok niego stał kosz piknikowy. – Jak chcesz, to sobie pójdę. Ale pomyślałem, że może odrobina jedzenia i masaż karku dobrze by ci zrobiły. Sampsa wyglądał rozbrajająco w wielkiej jasnozie-lonej czapie, z oczami pełnymi nadziei. Lumikki myślała, że zaraz pęknie jej serce. Co ona zrobiła, że zasługuje na taką szczerą i oddaną miłość? – Czy naprawdę chcesz mnie zabrać na piknik w środku grudnia? – zapytała. – Oczywiście. Mam ze sobą koc i wszystko. Na podłodze w twoim mieszkaniu znajdzie się dość miejsca. Chłopak uśmiechnął się. Lumikki złapała go za poły kurtki i pocałowała długo i namiętnie, ponieważ akurat teraz Sampsa zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek inny na świecie. W mieszkaniu rzeczywiście rozłożył na podłodze koc i wyjął z kosza bagietki, twarożek, winogrona oraz czekoladowe muffiny. Nastawił płytę Musta Sanny Kurki-Suonio ze współczesną muzyką ludową, kazał Lumikki usiąść, zrobił jej kanapkę, nalał kieliszek czerwonego wina i położył dłonie na jej ramionach. – A teraz się odpręż – wyszeptał jej do ucha. Zamknęła oczy. Sampsa był taki dobry i miły, że Lumikki obawiała się, że zaraz wybuchnie płaczem. Znam wiatr, znam wiatr, znam ciszę Znam cień, znam cień na drugim brzegu Dokąd, dokąd mnie poniesie Gdzie na końcu, gdzie na końcu się dostanę Nie zapadnę, nie zapadnę się pod ziemię Jeśli śmierć, jeśli śmierć mnie nie zabije
Nie utonę, nie utonę na moczarach Jeśli śmierć, jeśli śmierć mnie wpierw nie trafi Spałabym, spałabym, lecz nie chce mi się spać Piłabym wodę, piłabym wodę, lecz nie czuję pragnienia.4 Słowa i melodia piosenki, ciepły dotyk Sampsy, rozgrzewające czerwone wino. Wszystko to razem tworzyło wokół Lumikki miękką bawełnianą krainę jak z bajki. Gdyby tak mogła w niej zostać! Gdyby tylko mogła o wszystkim zapomnieć. Chociaż na chwilę. Masaż Sampsy był bardzo przyjemny. Mimo to Lumikki nie mogła nie myśleć o innych dłoniach, które wprost elektryzowały jej skórę i kilkoma lekkimi ruchami wysyłały wzdłuż całego ciała przyjemne impulsy. Myślała o Liekkim, choć nie powinna. To było nie w porządku wobec Sampsy. W tej samej chwili komórka Lumikki zawibrowała. Przyszła nowa wiadomość. Sięgnęła po telefon. – Nie sprawdzaj teraz – poprosił Sampsa. – Muszę – odpowiedziała Lumikki i wzięła komórkę. Ręce Sampsy oswobodziły ramiona. Bawełniany świat i tak się rozpłynął, a serce Lumikki napełniło się strachem i nadzieją naraz. Jednak nadawcą nie był prześladowca. Wiadomość wysłał Liekki. Myślę o Tobie cały czas. Jest to pierwsza rzecz rano i ostatnia wieczorem. Myślę o Tobie o wszystkich porach. Wciąż Cię kocham. Zawsze będę Cię kochał. Lumikki poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. Czy mogła istnieć między nimi tak mocna więź, że kiedy ona myślała o Liekkim, on to czuł? Wstała i poszła do kuchni. – Od kogo to? – spytał Sampsa. – Od mamy. Zostawiłam u nich bluzę. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Znów kłamstwo. Lumikki instynktownie otworzyła w kuchni pudełko, w którym trzymała broszkę ze smokiem od Liekkiego. Wzięła ją do ręki. Jej palce głaskały wspaniałe łuski. Gdyby tak mogła przypiąć broszkę do kołnierzyka i z dumą ją nosić. Dlaczego jej życie nie mogło być prostsze? Lumikki usłyszała, jak Sampsa podnosi się z koca. Szybko schowała ozdobę do kieszeni. Potem skasowała wiadomość od Liekkiego. Gdyby miała postąpić całkowicie fair, powinna usunąć przy okazji jego numer. Na to jednak nie potrafiła się zdobyć. Przyjdź, przyjacielu Zaprowadź mnie tam Gdzie zbierają się węże i skorpiony Przyjdź, przyjacielu Zaprowadź mnie tam Gdzie ciernie wszystko drą na strzępy
Przyjdź, przyjacielu Zaprowadź mnie na manowce Bo właśnie tam chcę, na prawdziwe manowce 5 Głos Sanny Kurki-Suonio wypełniał głowę Lumikki. – Możemy wyłączyć muzykę? – zapytała Sampsę. – Jasne. A co chcesz robić? – Spać – odpowiedziała Lumikki, unikając wzroku chłopaka i kierując się w stronę materaca. Nagle poczuła, że ze zmęczenia leci z nóg. Rzuciła się w ubraniu na materac, otuliła kołdrą i natychmiast zasnęła. Nie wiedziała, dlaczego się ocknęła. Spojrzała w bok. Sampsa spał snem sprawiedliwego. Lumikki podniosła się na łokciach i rozejrzała dookoła. Sampsa posprzą-tał po pikniku i złożył koc. Spała tak głęboko, że niczego nie słyszała. Dopiero kiedy sprawdzała godzinę na komórce, zrozumiała, że obudził ją dźwięk przychodzącego esemesa. Był kwadrans po dziesiątej. Tym razem wiadomość przysłał Cień. Przyjdź do Särkänniemi. Lunapark to odpowiednie miejsce na nasze spotkanie. Tam Ci wszystko opowiem.
Często patrzę na Ciebie także wtedy, gdy tak naprawdę Cię nie widzę. Zbudowałem sobie w tym celu specjalne pomieszczenie. Mam Twoje zdjęcia. Zrobiłem je po kryjomu. Jesteś na nich taka słodka i zamyślona, ponieważ sądziłaś, że nikt Cię nie widzi. Rozwiesiłem fotografie na ścianach mojej sekretnej komnaty. Głaszczę palcami Twoje czoło. Dotykam Twojej pełnej dolnej wargi i myślę o tym, w jaki sposób bym Cię pocałował. Mam też wszystkie artykuły z gazet na Twój temat. A także wiele dokumentów, o których istnieniu nawet nie wiesz. Na jednej ścianie zrobiłem oś Twojego życia. Wiele się w nim już zdążyło wydarzyć. Myślałaś, że zgubiłaś pomarańczową rękawiczkę? Jest u mnie. Tak samo jak srebrny długopis i guzik, który odpadł od białej bluzki. To moje małe skarby, które pieszczę, skoro jeszcze nie mogę pieścić Ciebie. Czasami przychodzę do mojej komnaty Lumikki ze świecami i rozmawiam z Tobą. Patrzę, jak płomienie przydają Twoim policzkom czerwieni na zdjęciach. Jesteś taka piękna. Najpiękniejsza, jaką znam. Ale zdjęcia nie wystarczą. To tylko namiastka. Chcę Cię całą, chcę Cię poczuć wszystkimi zmysłami. Widzieć Cię, czuć, smakować, dotykać. Nigdy nie pragnąłem niczego ani nikogo tak bardzo. Jesteś istotą mojego istnienia, nadajesz sens mojej egzystencji, kochana Lumikki.
15
Lumikki wdrapywała się na płot wesołego miasteczka z nadzieją, że nie uruchomi żadnego alarmu. Łapał mróz i oblodzone ogrodzenie było śliskie. Udało jej się jednak przedostać na drugą stronę, nie włączając żadnej syreny. Szron lśnił na wszystkim niczym magiczny pył. Pusty, cichy lunapark sprawiał wrażenie nawiedzonego. Ciemne urządzenia były niczym potwory z licznymi odnóżami. Stały w bezruchu, ale sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły się wyrwać z ziemi i ruszyć przed siebie. Karuzela łańcuchowa groziła tym, że nagle zacznie się dziko kręcić, a wtedy łańcuchy pozrywają się, a siedzenia poszybują we wszystkie strony. Latający dywan mógłby wystartować do lotu, wylądować na jeziorze i zatonąć z bulgotem wśród fal. Wyłączone na zimę maszyny zapadły w sen zimowy. Nie należało ich budzić, bo mogłyby się zdenerwować. Lumikki znów udało się wymknąć z mieszkania, nie budząc Sampsy. To doprawdy błogosławieństwo, że ten chłopak miał tak głęboki sen. Tym razem Lumikki wypadła z domu w takim pośpiechu, że nie zostawiła nawet żadnej kartki. Nie mogła ryzykować, że Sampsa się obudzi. Musiała się spotkać z Cieniem. Musiała otrzymać wyjaśnienia i odpowiedzi. Mimo że znajdowała się już na terenie lunaparku, nigdzie nie widziała prześladowcy. Męczyła ją ta zabawa w chowanego. – Jestem tutaj! – krzyknęła, na ile starczyło jej powietrza w płucach. Jej głos rozpłynął się pośród otaczających ją urządzeń. Nikt nie odpowiadał. Przyjdź do Domu Śmiechów. Wiadomość. Znowu. Dlaczego Cień wciąż bawi się z nią w kotka i myszkę? Przecież zjawiła się w wyznaczonym miejscu. Jest gotowa na spotkanie. Drzwi do Domu Śmiechów były otwarte. Lumikki zawołała do środka. Zero odzewu. Weszła. Ruchoma podłoga, tor linowy, zdradliwy korytarz, gabinet luster, gdzie raz wyglądała na wysoką, a raz na niską, raz była gruba, a innym razem chuda jak patyk. Lumikki dobrze znała to miejsce. Potrafiła szybko przez nie przebiec. Także przez ciemny korytarz i szklany labirynt. A na końcu przez śliskie wzgórza. Kolejna wiadomość. Dobrze. Przeszłaś przez to dziwne stadium, które nazywa się dzieciństwem. Jest poplątane i zdradliwe, wspomnieniom nie można w pełni ufać, lustra oszukują. Czas, żebyś udała się na Tornado. Lumikki była sfrustrowana i zrezygnowana. Chciała już to zakończyć. Siły dodawała jej myśl, że być może to był ostatni etap. Może otrzyma odpowiedzi po wypełnieniu zadań. Tornado było największą atrakcją w całym wesołym miasteczku, była to kolejka górska
do potęgi drugiej. Przejażdżka odbywała się w szaleńczym tempie. W dodatku na trasie umieszczono ogromne pętle, tak że miejscami jechało się głową w dół. Kolejna instrukcja. Przejdź trasę Tornada. Prześladowca musiał być kompletnie zwariowany. Tylko szaleniec wspiąłby się na kolejkę górską. Ale i Lumikki była szalona, bo nie namyślając się długo, zaczęła wypełniać rozkaz. Wspinaczka po oblodzonym torze sprawiała olbrzymie trudności. Metalowa powierzchnia była śliska i twarda, ciężko było się dobrze złapać. Pierwsze metry po poziomym torze Lumikki przelazła na czworakach, ale kiedy zaczęło się nachylenie, wspinaczka stała się niemal niemożliwa. Lumikki brakowało sił już po kilku metrach. Pełzła na kolanach, tracąc równowagę na ostrych zakrętach i zawrotkach, łapała się, jak mogła, rękami i zapierała nogami. Czasami podciągała się jedynie na rękach. Zacisnęła zęby i nie poddawała się. Raz popełniła błąd i spojrzała w dół. Była wysoko. Zbyt wysoko. Jak wysoko miała się wspiąć zdaniem prześladowcy? Na chwilę zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Mroźny wiatr smagał policzki. To w ogóle nie miało sensu. W każdej chwili mogła spaść i umrzeć. Nagle ktoś krzyknął z dołu: – Lumikki! Wszędzie rozpoznałaby ten głos. Nie mogła jednak uwierzyć, że naprawdę go słyszy. Zerknęła w dół. A jednak nie przesłyszała się. Liekki. – Złaź stamtąd! Ostrożnie! Lumikki straciła nagle czucie w rękach, nogach, policzkach i sercu. Liekki. Człowiek, któremu mimo wszystko ufała najbardziej na świecie. Czyżby Liekki...? Czy on mógł...? Bała się nawet o tym pomyśleć. Ale jakie mogło być inne wyjaśnienie? W tej samej chwili usłyszała drugi głos. Też znajomy. – Co ty tu właściwie robisz? Złaź, zanim zadzwonię po ratowników! Sampsa. Lumikki nic z tego nie rozumiała. Jakim cudem Sampsa i Liekki się tutaj znaleźli? Siły opuszczały ją coraz bardziej. Postanowiła zejść z toru. W dół było jednak trudniej niż pod górę. Metal zaczynał palić jej dłonie. Objęła skraj toru nogami, ale się poślizgnęła. Zawisła na samych rękach. Czuła, jak powoli mimowolnie rozluźnia uchwyt. Sampsa i Liekki zdążyli ją na szczęście złapać. Na chwilę znalazła się w objęciach ich obu, otoczona dwiema opiekuńczymi parami rąk. Opiekuńczymi lub usidlającymi. Lumikki już sama nie wiedziała, jak jest naprawdę. Wyswobodziła się z ich uścisku i stanęła dwa kroki dalej. – Co wy tu, do cholery, robicie? – spytała. – O to samo można by zapytać ciebie – odpowiedział wyzywająco Liekki. – Ja zapytałam pierwsza. Lumikki nie unikała spojrzenia Liekkiego. To on pierwszy odwrócił głowę. – No dobra. Włóczyłem się koło twojego domu, bo nie mogłem zasnąć. Miałem chyba nadzieję, że cię zobaczę. Choćby w oknie – przyznał się Liekki. – A kiedy zauważyłem, że wychodzisz, postanowiłem cię śledzić.
Zabrzmiało to szczerze i wiarygodnie. Ale Lumikki nie wiedziała, czy jest jeszcze w stanie w cokolwiek uwierzyć. Przeniosła spojrzenie na Sampsę. – A ty? – Przeczytałem wiadomość, która do ciebie przyszła. Nie obudziłaś się od razu. A potem udawałem, że śpię, i wyszedłem za tobą. Już od dłuższego czasu miałem wrażenie, że masz kogoś jeszcze. Sampsa wyglądał na zawstydzonego, ale zaraz poruszył buntowniczo brodą. – I najwyraźniej się nie myliłem. Przyszłaś tutaj, żeby się z nim spotkać. Ostatnie słowo Sampsa wypowiedział potępiająco i kiwnął głową na Liekkiego. – Wcale nie – zaprzeczyła Lumikki. – No to dlaczego? Nie odpowiedziała. W głowie miała mętlik. Czy Liekki mówił prawdę? Czy Sampsa mówił prawdę? Czy którykolwiek z nich mógł być prześladowcą? A może działali razem? Wspólny spisek? – Wszystko jedno, ale chyba jest jasne, że nie jesteś tu już dłużej potrzebny – warknął Liekki do Sampsy. Sampsa zbliżył się do Liekkiego, znacznie naruszając jego osobistą przestrzeń. – Chciałbym ci przypomnieć, że Lumikki to moja dziewczyna – powiedział. – Która dwa dni temu się ze mną całowała. Sampsa spojrzał pytająco na Lumikki, jakby chciał się upewnić, czy to prawda. Lumikki znów nie odpowiedziała, ale jej spojrzenie wystarczyło. Sampsa popchnął Liekkiego. – Znikaj z naszego życia! – wysapał. – Już raz ją zostawiłeś. Straciłeś swoją szansę. Liekki uśmiechnął się krzywo, po czym delikatnie, jakby dla zabawy, odepchnął Sampsę. – Prawdziwa miłość nie dba o to. Ja i Lumikki należymy do siebie. To przeznaczenie. – Używasz wielkich słów, ale nie miałeś dość jaj, żeby zostać z Lumikki – zauważył Sampsa. – Aha, a zatem nadeszła chwila, kiedy sprawdzamy, kto ma jaja? Nagle Liekki i Sampsa rzucili się na siebie. Przeklinali i przekrzykiwali się, kogo naprawdę kocha Lumikki. Ona zaś przyglądała się temu przedstawieniu śmiertelnie zmęczona, znów jakby przez szybę. Nie kibicowała żadnemu z nich, żadnemu nie życzyła przegranej. Walka wyglądała z jej punktu widzenia na bezsensowną i idiotyczną. Niedojrzałą. – Nie mam na to w tej chwili siły – westchnęła. – Możecie tu zostać i lać się po mordach nawet do końca świata. Ja wracam do domu. I nie ma sensu, żeby któryś z was szedł za mną. I Lumikki pomknęła, nie oglądając się za siebie. Chciała czuć, jak zmęczone mięśnie zmagają się z prędkością. Chciała czuć kłucie mroźnego powietrza w płucach. Potrzebowała czegoś, co rozwiałoby kłębiące się w jej głowie myśli. Czy szaleństwo może ogarniać człowieka niepostrzeżenie? Może właśnie tak to się odbywa, może człowiek w ogóle tego nie zauważa? A co, jeżeli całkowicie straciła już kontakt z rzeczywistością i wymyśliła sobie to wszystko? Może tych listów w ogóle nie było. Ani esemesów. Ani prześladowcy. Co, jeżeli to wszystko było tylko w głowie Lumikki? Skoczyła na płot, uchwyciła się palcami i zaparła czubkami butów, po czym przeszła na
drugą stronę. Kontynuowała bieg. W okolicach zatoki ktoś krzyknął za nią: – Ej, dziewczyno! Choć z nami na afterka! Grupa mężczyzn w średnim wieku, którzy najwyraźniej mieli spotkanie mikołajkowe. Tak przynajmniej można było wnioskować na podstawie czapek pomocników Świętego Mikołaja i czerwonych nosów. Lumikki gnała dalej. Chciała wybiec z tego wszystkiego, ze swojego życia, z szaleństwa, w które zamieniły się jej dni. Wciąż żadnych ostatecznych odpowiedzi. Żadnej jasności co do tożsamości prześladowcy. Kiedy otworzyła drzwi do mieszkania, chciało jej się jedynie runąć na ziemię i płakać. Jak wiele może znieść jeden człowiek? Ile jeszcze będzie musiała wytrzymać? Gdzie jest granica, po której przekroczeniu człowiek się po prostu rozpada? Z powodu wycieńczenia do Lumikki zbyt późno dotarło, że w mieszkaniu jest zapach, którego być nie powinno. W momencie, w którym to zauważyła, ktoś krępował jej już ręce na plecach. Następnie zakneblowano jej usta skórzaną rękawiczką, a rękaw bluzki podciągnięto do góry. Ostatnie, co poczuła, to ukłucie ostrą igłą w nagą skórę przedramienia i płyn wpuszczany do żyły. A potem była już tylko czerń.
15 grudnia PIĄTEK NAD RANEM
16
Cień falował raz bliżej, raz dalej. Jego kontury rozmywały się w ruchu. Nie można było uchwycić jego sylwetki. Lumikki próbowała wyostrzyć wzrok. Wszystko było rozmazane. Bolała ją głowa, a ręce i nogi były ciężkie jak w najczarniejszych koszmarach. Powieki chciały się zamknąć z powrotem. Zmusiła je, by pozostały otwarte. Leżała na plecach. Odsunęła lewą dłoń od ciała i natrafiła na przeszkodę. Podobnie działo się w przypadku prawej ręki. I obu nóg. Minimalnie uniosła rękę do góry tylko po to, żeby upewnić się, że bariera znajduje się także nad nią. Dziwne. Widziała przecież do góry i na boki. Albo raczej widziałaby, gdyby wszystko nie znajdowało się za mgłą. Mgła w oczach, mgła w myślach, które jakoś nie mogły się rozjaśnić. – Nadeszła pora, żebyś otworzyła oczy. Jest już rano. Głos dobiegał z góry. Wychodził z poruszającego się Cienia. Do Lumikki niejasno docierało, że zna ten głos, ale nie była w stanie stwierdzić skąd. – Wiedziałem, że jesteś silniejsza niż księżniczka z baśni. Żadna trucizna nie będzie na ciebie długo działała. Jesteś wojowniczką. Całe życie walczysz. Przeciwko mnie też dzielnie walczyłaś. Nie okazałaś strachu. Nie powiedziałaś nikomu. Mgła w głowie Lumikki zaczynała się powoli rozwiewać. Wreszcie zorientowała się, co ogranicza jej powol-ne, ślamazarne ruchy. Znajdowała się w trumnie. W szklanej trumnie z przedstawienia. – Ale walka dobiegła końca – kontynuował Cień. – Już nie musisz walczyć. Możesz się całkowicie poddać i być moja. Lumikki spróbowała się podnieść. Miała wrażenie, że ktoś napełnił jej żyły czarnym ołowiem, który uniemożliwiał normalne ruchy. Jej głowa uderzyła w szklane wieko trumny. Z największym wysiłkiem uniosła ręce i spróbowała pchnąć pokrywę do góry. Powinna odskoczyć z łatwością. Wiedziała o tym. Powtarzała to wiele razy na próbach. Ale teraz wieko nawet nie drgnęło. – Moja mała Lumikki. W życiu zdarzają się czasem niespodzianki. Nie wszystko dzieje się wedle naszych oczekiwań. Czasem można wyjść ze szklanej trumny ot tak. Ale to nie jest przedstawienie. To nie jest bajka. To rzeczywistość. W prawdziwym świecie wieko jest oczywiście przykręcone śrubami. Lumikki próbowała zmusić ospały umysł, żeby rozpoznał głos. Brzmiał tak znajomo. Powinna wiedzieć. Powinna przypomnieć sobie to imię. Imię, które znała. Imię, które często wypowiadała. Jakoś jednak nie chciało się ono pojawić w spowitym mgłą mózgu Lumikki. Od razu wiedziała tylko tyle, że głos nie kłamał. Wieko naprawdę było przykręcone. – Natomiast zaskakująca może okazać się dla ciebie informacja, że zaśrubowana szklana trumna w ogóle nie przepuszcza powietrza. Na twoim miejscu uważałbym na każdy oddech. Tlenu nie wystarczy na wieczność. A jestem pewien, że chcesz pozostać przytomna przez cały czas, kiedy będę ci opowiadał całą prawdę o tobie.
Lumikki położyła się z powrotem. Rozluźnij się, rozkazała samej sobie. Oddychaj ostrożnie. Zachowaj spokój i opanowanie. Inaczej nie przeżyjesz. Strach przebiegł jej po karku, kiedy usłyszała własne myśli. To wszystko mogła być prawda. – Na pewno czytałaś wszystkie moje listy, więc zdajesz sobie sprawę, że wiem o tobie to i owo. Już od dłuższego czasu się tobą interesuję. Śledziłem cię, strzegłem i pilnowałem, szpiegowałem i nie odstępowałem na krok. Robiłem to, ponieważ od dawna mam poczucie, że my dwoje jesteśmy tacy sami. Mieszka w nas ciemność. Lumikki mdliło. Nie wiedziała, czy wynikało to ze słów Cienia, czy z tego, że ją otruto. Starała się oddychać jak najrówniej i jak najlżej. Obniżyć tętno do takiej wysokości, w jakiej jest w stanie spoczynku. – Być może wzdragasz się, gdy mówię o krwi i zabijaniu. Widziałem kilka razy twoje spojrzenie, kiedy czytałaś moje listy. Wyglądałaś na wstrząśniętą i przestraszoną. Zupełnie niepotrzebnie. Nie pisałbym tego wszystkiego do ciebie, gdybym nie wiedział, że ty też jesteś mordercą. Właściwie z nas dwojga jedynie ty jesteś mordercą. Ja się tylko delektuję myślą, że mógłbym zabić. Myślę, że to nieuniknione, abym kiedyś zrealizował to marzenie. Ale jak do tej pory tak się nie stało. Gdybyś była głupsza i opowiedziała komuś o listach i esemesach, spełniłbym swoje groźby. Miałbym ku temu powód i byłoby to uprawnione. A jaki ty masz powód i prawo, kochana? Wyłącznie chęć zabijania? Wrodzone zło? Nie martw się, według mnie obie wersje są jednakowo podniecające. Cień chodził dookoła trumny jak drapieżnik wokół ofiary. Zapewne zastanawiał się, jak ją zaatakować i w którym miejscu. Najpierw zatopić zęby w łydce, w ramieniu czy w gardle. – Nie wiem, czy tak świetnie udajesz, czy naprawdę nie pamiętasz. Myślę, że razem z moimi listami pamięć powinna ci powoli wracać. Ręce we krwi. Zabiłaś swoją siostrę Roosę. Tętno Lumikki znów skoczyło do stanu paniki. Czy Cień rzeczywiście to wiedział? Czy tak było naprawdę? Czy zabiła własną siostrę? – Ach, moja Lumikki, ależ ty zbladłaś. Więc chyba jednak nie zdołałaś sobie jeszcze przypomnieć, że ostrym nożem dźgnęłaś siostrę w żołądek i z zimną krwią przyglądałaś się, jak wycieka z niej życie. Nie zawołałaś opiekunki. Przybyła na miejsce, kiedy było już za późno. Czytałem wszystkie protokoły. Zamroczony umysł i zmysły Lumikki nie odzyski-wały przytomności. Natomiast słowa Cienia sprawiły, że nagle zobaczyła całą przeszłość jak na dłoni. Zamknęła oczy i znów była małą dziewczynką. Lumikki miała trzy lata, a Roosa pięć. Mamy i taty nie było w domu, pewnie wyszli do teatru, a dziewczynkami opiekowała się znudzona nastolatka z sąsiedztwa, Jennika. Akurat tego wieczoru pokłóciła się ze swoim chłopakiem. Sprawę załatwiała przez telefon, rozmawiając a to z chłopakiem, a to ze swoimi znajomymi, a to znowu z jego. Lumikki i Roosa dostały na kolację ledwo ciepłe naleśniki z dżemem truskaw-kowym. – Jakim prawem ty możesz się lizać z byle jaką dziewczyną, a ja jestem dziwką, jeżeli tylko odezwę się do jakiegoś innego chłopaka? – warczała wściekle Jennika do słuchawki, tym razem kierując słowa do chłopaka.
– Co to jest dziwka? – spytała Lumikki. – To taka dziewczyna, co ma wielu chłopaków – wy-jaśniła Roosa z niezbitą pewnością starszej siostry. Jennika spojrzała na nie znudzona. – Zajmij się nią – rozkazała Roosie, wskazując na Lumikki. – Spróbujcie wytrzymać dwie minuty bez zabijania się. A potem Jennika poszła na piętro, żeby porozmawiać w spokoju. Dżemu było aż nadto. Nie zmieścił się na małych naleśnikach i trochę zostało na talerzach. – Pobawmy się w śmierć! – wymyśliła Roosa. – A jak to się robi? – spytała Lumikki. – O tak – wyjaśniła Roosa i na wysokości klatki piersiowej rozsmarowała dżem na białej koszuli nocnej. – To jest krew. Lumikki postąpiła tak samo. Dżem był rzadki i ściekał na podłogę. Ręce całe się lepiły. Lumikki śmiała się do rozpuku. Ale Roosie to nie wystarczyło. – Przydałaby się jakaś broń, żeby lała się krew – wymyśliła i ruszyła w stronę kuchennej szafki. Lumikki wzdrygnęła się, kiedy zobaczyła Roosę z ostrym nożem w ręce. – Nie wolno nam ruszać noży – szepnęła. – Mamy i taty tutaj nie ma. A poza tym to tylko zabawa – zapewniła Roosa. – Taaak – niepewnie wyszeptała Lumikki. – Ona jest taka nieszczęśliwa. Ona pragnie śmierci – wyjaśniła Roosa. – Dlaczego? – No choćby dlatego, że zostawił ją chłopak. – Nie mam siły, by żyć! – poskarżyła się dramatycznym tonem Roosa i nożem rozcięła powietrze. – Zabiję się! Następnie skierowała ostrze noża w stronę swojego brzucha. W powietrzu, w bezpiecznej odległości od koszuli nocnej. A potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Roosa poślizgnęła się na rozlanym na podłodze dżemie. Poleciała do przodu, ściskając nóż, który zatonął w jej żołądku. Zwaliła się na twarz na podłogę w kuchni i już nie wstała. Lumikki podbiegła do siostry i szturchnęła ją w ramię. Roosa nie reagowała. Wypływała spod niej czerwona krew. – To głupia zabawa – powiedziała Lumikki. Roosa nie odpowiadała. – Mów do mnie! – domagała się Lumikki, ze wszystkich sił ciągnąc Roosę za barki. Siostra miała oczy otwarte, ale nie patrzyła na Lumikki. Z kącików ust ciekła jej krew. Lumikki czuła, że stało się coś niedobrego. Wbiegła po schodach na górę. Zawołała Jennikę. Opiekunka była w toalecie na piętrze, gdzie płakała i krzyczała: – Nikogo nigdy nie kochałam jak ciebie! Lumikki zaczęła uderzać w drzwi łazienki. – Co znowu? – warknęła Jennika przez drzwi. – Roosa. Roosa. To jest głupia zabawa. – No to powiedz jej, żebyście pobawiły się w co innego. Daj mi dwie sekundy spokoju –
powiedziała płaczliwie Jennika. Lumikki też chciało się płakać, ale łzy nie napływały. Pobiegła do apteczki w sypialni rodziców i wzięła stamtąd paczkę plastrów. Jeżeli leci krew, trzeba przylepić plaster. Wzięła te z Myszką Minnie. Roosa je lubiła. Potem pobiegła z powrotem na dół. Roosa nadal leżała na podłodze. Wylało się już dużo czerwonej krwi. Nóż sterczał z jej brzucha. Coś się nie zgadzało. Nóż nie powinien tak tkwić. Lumikki spróbowała go wyciągnąć, ale nie zdołała. Przykleiła plastry obok noża, ale natychmiast nasiąknęły krwią. Biała koszula Roosy była cała we krwi. Plastry nie pomogły. Kuku nie przeszło. Krew była rzadka jak dżem truskawkowy, lecz nie zimna, tylko ciepła. Wreszcie Jennika zeszła na dół. Miała zaczerwienione oczy i pociągała nosem. Zatrzymała się na progu kuchni. – Co do cholery... – Bawiłyśmy się w śmierć – powiedziała Lumikki. – To głupia zabawa. Lumikki wiedziała, że to wspomnienie jest prawdziwe. Nie wymyśliła sobie tego, nie powstało ono w wyniku otumanienia narkotykiem. Właśnie tak było. To wyjaśniało wszystkie dziwne przebłyski i koszmary, jakie nachodziły Lumikki. Miała siostrę, która umarła. Ale to był wypadek. Lumikki nie była morderczynią. Czy ojciec i matka tak myśleli? Czy sądzili, że Lumikki wyjęła nóż z szuflady i dźgnęła nim Roosę? Dlatego nigdy nie mówili o siostrze i o wszystkim, co się zdarzyło? Lumikki czuła, że musi z nimi porozmawiać. Teraz, w tej chwili. Musi się wydostać ze szklanej trumny. Ostrożnie spróbowała, czy ociężałość i bezwładność kończyn puściły choć trochę. Nie. W dodatku oddychanie przysparzało jej coraz więcej trudności. Tlen się kończył. – Wszyscy uznali, że byłaś tak mała, że nie mogłaś być świadoma swoich czynów. Potraktowano to jako wypadek. Tak się może zdarzyć, gdy bawią się normalne dzieci. Ale które normalne dziecko nie pobiegłoby natychmiast do opiekunki po pomoc? W opinii psychologów dziecięcych nie było z tobą kontaktu, a nawet byłaś wściekła. Powtarzałaś tylko, jak głupia była Roosa. Kiedy czytałem dokumentację, widziałem najgłębsze zakamarki twojej duszy. Widziałem, że jest ona równie czarna, jak moja. Czarna jak heban. I wtedy cię pokochałem. Nie, nie, nie. Lumikki kręciła w duchu głową. To nie tak. Jennika kłamała. Lumikki pamiętała, że już wtedy ją to zdziwiło. Nienawidziła kłamczuchy Jenniki, nienawidziła mamy i taty, których nie było w domu, i nienawidziła Roosy, ponieważ wymyśliła zabawę zmieniającą się w rzeczywistość. Nienawidziła siostry, ponieważ umarła. Tak bardzo ją kochała i nagle jej nie było. Lumikki starała się oddychać jak najoszczędniej. Niedotlenienie powodowało zamglenie wzroku i oszołomienie. Czyżby szklana trumna miała być trumną Lumikki? Poszukała w ubraniu czegoś, co mogłoby umożliwić jej ucieczkę. Nie miała paska, którego klamry mogłaby użyć. Nawet spinki do włosów. Jedną ręką przeszukiwała kieszenie spodni. Natrafiła na coś metalowego i zimnego. Coś, co wydawało się wyjątkowo znajome pod
palcami. Jej własny, osobisty smok. Broszka, a w niej igła. Może uda jej się zrobić igłą rysę w szkle? Zacisnęła palce na smoku. Poszukała zapięcia i otworzyła je. Igła była ostra. Powoli, ostrożnie wyciągnęła rękę z kieszeni. Cień mijał właśnie trumnę z prawej strony. Lumikki przycisnęła igłę do lewego boku trumny ze wszystkich sił i pociągnęła. Cienka igła poddała się i wygięła. Nie będzie już z niej więcej pożytku. Łzy strachu i bezradności napłynęły do oczu Lumikki. Już nigdy nie wydostanie się z tej trumny. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego właśnie Ty. Ponieważ jesteś wyjątkowa, moja Lumikki. Masz w sobie światło i ciemność. Nie jesteś jak wszyscy. Jesteś silniejsza niż wszyscy, których znam, a jednocześnie taka delikatna, tak łatwo Cię zranić. Nie boisz się być sama. Wiesz, że inni nie mogą Ci dorównać. Jesteś wszechstronna i wielopoziomowa. Składasz się z warstw, których inni nigdy nie będą mieli. Wiesz, czym jest smutek i nienawiść. Nie jesteś wyłącznie dobra. Wiem, że my dwoje jesteśmy sobie równi, ponieważ w nas obojgu płynie czarna krew, a inni tego nie rozumieją. Kiedy zobaczyłem Cię po raz pierwszy, od razu to wiedziałem. To było dwa lata temu. Jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że zaglądam w głąb Ciebie i widzę Cię prawdziwą. Akurat odeszła ode mnie osoba, która nie umiała przeniknąć moich myśli i uczuć. Po jej odejściu sądziłem, że już nigdy nie trafię na kogoś takiego jak ja. A potem pojawiłaś się Ty. Przyszłaś jak spokojna burza. Inni nie poznali się na Twojej sile, ale ja czułem wiatr, widziałem chmury pełne grzmotów i błyskawice, całe to piękno, które niesie ze sobą tornado. Riders on the storm. Nimi jesteśmy. Jeźdźcami burzy. Prawa i normy tego społeczeństwa nas nie dotyczą, ponieważ jesteśmy jednostkami wyjątkowymi. Jestem taki szczęśliwy, że zaraz będziesz moja. Tylko moja.
17
I was looking for a breath of life A little touch of heavenly light But all the choirs in my head sang No oh oh Lumikki miała wrażenie, że serce jej stanęło, kiedy usłyszała utwór. W sali rozbrzmiało Breath of Life zespołu Florence and the Machine. – To twoja ulubiona piosenka? Nie rób takiej zdziwionej miny, kochana. Przecież mówiłem, że obserwowałem każdy twój ruch. Wiem, jakiej słuchasz muzyki. Pomyślałem, że ta dobrze pasuje do sytuacji. Pragniesz ratującego oddechu, odrobiny tlenu, powietrza. Zaraz go otrzymasz. Najpierw muszę się jednak upewnić, że naprawdę mnie kochasz i rozumiesz, że my dwoje musimy być razem. Głos Cienia brzmiał teraz nerwowo. Mózg Lumikki w dalszym ciągu odmawiał identyfikacji prześladowcy. Nadal nie otwierała się właściwa klapka opatrzona odpowiednią wizytówką. Kim był ten wariat? I co chciał jej zrobić? Lumikki wiedziała, że nie może tak czekać i patrzeć. Musiała coś zrobić. It’s a harder way and it’s come to claim her And I always say, we should be together And I can see below, ‘cause there’s something in here And if you are gone, I will not belong here (belong, belong, belong) Nadal czuła smocze łuski pod palcami. Dotyk broszki dodawał jej otuchy, mimo że igła się skrzywiła. Palcami głaskała smoka, głowę, uszy, złożone wzdłuż grzbietu skrzydła, zakończony ostrym czubem ogon. Tak ostrym, że Lumikki zraniła się w palec. Koniec ogona. To z pewnością mocniejszy, solidniejszy element niż igła. Lumikki uspokoiła przyspieszony puls. Musiała zachować całkowity spokój. Im mocniej biło serce, tym więcej tlenu potrzebowała. A tego akurat zupełnie nie miała. Hipoksja. Niedobór tlenu. Lumikki nie chciała nawet myśleć, jakie mogły być tego skutki i jak szybko nastę-powały. Przycisnęła smoka do szklanej ścianki, skoncentrowała wszystkie siły i pchnęła. Poczuła, jak metal zapada się w szkło. Udało jej się zrobić rysę. Jak głęboką? Czy szkło jest teraz dostatecznie słabe? Lumikki wiedziała, że ma tylko jedną próbę. Musiało się udać za pierwszym podejściem. Broszka uszkodziła szybę. Ręka Lumikki drżała, kiedy chowała smoka z powrotem do kieszeni. Przez chwilę zbierała siły. Musiała jeszcze chwilę wytrzymać. Tlenu musiało wystarczyć na moment.
And I started to hear it again But this time it wasn’t the end And the room is so quiet, oh oh oh oh And my heart is a hollow plain For the devil to dance again And the room is too quiet, oh oh oh oh Lumikki wciągnęła do płuc cały tlen, jaki pozostał w trumnie. A potem ze wszystkich sił uderzyła łok-ciem w szkło w miejscu, gdzie wcześniej powstało uszkodzenie. Łokieć zabolał ją tak bardzo, że świat przed jej oczami zawirował. Ale szkło pękło z brzękiem. Bok trumny rozpadł się w drobny mak i Lumikki, osłaniając twarz, wydostała się na zewnątrz. Wylądowała prosto na deskach sceny w sali prób. Ostre, nierówne krawędzie rozerwały jej ubranie i pokaleczyły ramiona. Okruchy szkła wbiły się w skórę. Lumikki nie zważała na to. Cień znalazł się przy niej w jednej sekundzie. Tak jak się tego spodziewała. – Powinienem się domyślić, że nie wytrzymasz... – powiedział, pochylając się nad nią. Lumikki uderzyła go łokciem prosto w nos i kiedy zwinął się z bólu, udało jej się unieść na tyle, aby drugim łokciem trafić go w krocze. To podziałało. Prześladowca z jękiem zwinął się drugi raz. Lumikki przetoczyła się po scenie i poleciała w dół. Starała się upaść możliwie miękko, ale zderzenie z twardą podłogą i tak zabolało. Nogi miała nadal jak z drewna. Wiedziała, że nie uda jej się wstać. Przynajmniej na razie. Na samych rękach zaczęła pełznąć po podłodze. Schować się natychmiast. Do kryjówki. Tylko jakiej? Obok sali znajdowała się pracownia języka ojczystego. Lumikki podczołgała się w jej stronę. Droga ciągnęła się nieznośnie powoli. Łokcie bolały. Odłamki szkła coraz mocniej wbijały się w skórę. Gdzieś za plecami jęczał Cień. Zaraz oprzytomnieje po zadanym ciosie. Wystarczy mu kilka kroków, żeby znaleźć się przy Lumikki. Drzwi do pracowni były uchylone. Lumikki słyszała, że Cień już się porusza. Ręką popchnęła drzwi i wpełzła do środka. Udało jej się sięgnąć do klam-ki i zamknąć drzwi. W tej samej chwili poczuła, że Cień dopadł do klamki po drugiej stronie. Zacisnęła zęby z bólu i drugą rękę wyciągnęła na tyle, by przekręcić zamek. Potem siły ją opuściły i osunęła się, ledwo dysząc. Plecami przywarła do drzwi. – Ach, Lumikki. Moja mała Lumikki. – Cień śmiał się na korytarzu. – Czy ty naprawdę myślisz, że ja nie mam klucza? Oczywiście, że mam. Poczekaj chwilę, tylko przyniosę go z szatni. A potem porozmawiamy sobie w spokoju. Lumikki znów poczuła, że z trudem łapie oddech.
18
Strach przed śmiercią jest rzeczą ludzką. Instynkt przetrwania pompował w każdy mięsień siłę, której inaczej by tam nie było. Nagle ręce i nogi Lumikki znów zaczęły funkcjonować. Jej mózg wydawał mięśniom rozkazy tak szybko, że nie miała czasu na opracowanie jakiejś strategii. Po prostu działała. Zgromadzić możliwie dużo ławek i krzeseł pod drzwiami. Spowolnią go trochę. Wszystko, czym można w niego rzucić, ma być na wyciągnięcie ręki. Okno otwarte na oścież. Klucz przekręcił się w zamku. – Ratunku! – krzyknęła Lumikki ze wszystkich sił, wychylając się przez parapet. Na zewnątrz nikogo nie widziała. Ale ktoś musiał cho-dzić po parku: poranni spacerowicze z psami, przechodnie podążający do centrum miasta i do biblioteki. Drzwi powoli się otwierały. Nogi krzeseł i ławek, przesuwając się, rysowały podłogę. – Zgromadziłaś między nami wiele przeszkód, kochana. A ja myślałem, że nic nie stanie nam już na drodze. Cień stękał i wysilał się przez chwilę, ale wreszcie otworzył drzwi. Kilka ławek i krzeseł się przewróciło. Huk rozniósł się po klasie i korytarzu. – Ratunku! – krzyknęła znów Lumikki. Na zewnątrz padał śnieg. Lekki, miękki, biały śnieg. Po raz pierwszy tej zimy. – Nikt cię nie słyszy – stwierdził Cień. W jego głosie brzmiała jednak niepewność. To dodało siły drżącemu ciału Lumikki. Cień wdarł się do klasy, ale nie zapalił światła. Chciał pozostać w ciemności, zlać się z nią. I dokładnie w tej chwili Lumikki wreszcie go rozpoznała. Spowijająca mózg mgła rozwiała się i Lumikki wiedziała już, kim jest jej prześladowca. Henrik Virta. Nauczyciel psychologii. To odkrycie ją speszyło. Skąd Henrik mógł tyle o niej wiedzieć? I jakim cudem taki empatyczny i przyjazny nauczyciel był zdolny do tak szalonych i okrutnych rzeczy? Jednak Lumikki nie miała czasu na rozważania. Ogarnięty szałem Henrik torował sobie już drogę między ławkami i krzesłami. – Ty cholerna kusicielko! – wrzeszczał. – Dlaczego mi to robisz! Chcę cię tylko kochać i chronić. Osłonić od wszelkiego zła. Jesteśmy jedną duszą, ty i ja. Lumikki złapała zszywki i rzuciła nimi ze wszystkich sił w Henrika. Mężczyzna uchylił się w ostatniej chwili i paczka uderzyła o ścianę. – Spudłowałaś – stwierdził z zadowoleniem. – Podobnie jak ty ze swoją psychologią – nie mogła się powstrzymać Lumikki. – Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nigdy mnie nie znałeś i nigdy mnie nie poznasz. A to to nie jest żadna miłość. To czyste szaleństwo. Lumikki poczuła, że strach zniknął. Zniknął w chwili, kiedy rozpoznała Henrika i zrozumiała, że nauczyciel tak naprawdę nie przenika jej myśli i uczuć. Mężczyzna nie miał wstępu do jej wnętrza, do głębi jej duszy. I nigdy mieć nie będzie. – Jeżeli ja cię nie mogę mieć, to nikt nie będzie mógł. Głos Henrika zmienił się, był teraz spokojniejszy i głębszy. Lumikki wiedziała, że mówi
serio. Zabije Lumikki, gdy tylko ją dopadnie. Dziurkacz. Rzuciła nim w nauczyciela. Tym razem nie udało mu się wykonać uniku i ostra krawędź przedmiotu trafiła go w skroń. Zdziwiony Henrik wyciągnął rękę i dotknął czoła. – Teraz krew leje się nie tylko z mego serca – szepnął. Dramatyzm Henrika przyprawiał Lumikki o mdłości. Zupełnie jakby wyobrażał sobie, że gra w przedstawieniu, w którym trzeba wypowiadać możliwie głębokie i gwałtowne kwestie. – Ratunku! – krzyknęła Lumikki jeszcze raz zachrypniętym już głosem. Henrik odsunął z drogi ostatnią ławkę. W kilku susach mógł dopaść Lumikki. – Nie uciekniesz mi – wymamrotał. – Nie rozumiem, dlaczego się po prostu nie poddasz. Nigdy w życiu, pomyślała Lumikki, siadając na parapecie. – Co ty robisz? W głosie Henrika zabrzmiała nagle groza. Lumikki przełożyła nogi na zewnątrz, po czym zaczęła opuszczać się z krawędzi parapetu. Zawisła na jego zimnym skraju. Spojrzała w dół. Droga do ziemi była długa. Zbyt długa. Nie miała jednak wyboru. – Nie bądź szalona! – krzyknął Henrik. – Jedynym szaleńcem jesteś tutaj ty – odpowiedziała. Poczuła jeszcze, jak jego ręce dotykają jej opuszków, ale zdążyła się już puścić i spadała na ziemię pośród płatków śniegu. Przy uderzeniu o szkolny dziedziniec starała się maksymalnie rozluźnić. Leżała plecami na świeżym śniegu i zastanawiała się, dlaczego nic jej nie boli. Płatki śniegu wykonywały pełnego menueta, zanim opadły na jej twarz i rozpuściły się na policzkach. A potem przyszedł ból.
28 grudnia ŚRODA dwa tygodnie później
19
Najpierw Lumikki poruszyła jedynie rękami. Z wyprostowanymi ramionami, powoli, długimi, spokojnymi ruchami, prawie od uszu aż do boków. Śnieg był miękki i puszysty. Przemieszczał się łatwo wraz z wykonywanymi ruchami. Potem przypomniała sobie, że nogami też należałoby poruszać. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio to robiła. Chyba jako dziecko. Może jeszcze przed pójściem do szkoły? Możliwe. W szkole dręczycielki tyle razy wrzuciły ją w śnieżną zaspę, że dobrowolne leżenie na śniegu nie było dla Lumikki czymś zachęcającym. Śnieżny anioł. Ładne wyrażenie, chociaż ostatecznie oznaczało tylko odcisk, który jej ciało zostawiało na śniegu. Skrzydła zrobione ruchem ramion. Ciało uformowane przez ruch nogami. Śnieżny anioł. Lumikki zapełniła nimi kiedyś razem z Roosą całe podwórko. A potem Roosa opowiadała na dobranoc bajkę o stadzie aniołów, które wylądują na podwórku na nocleg. Dla każdego przygotowano osobne legowisko. Powiedziała, że będzie czuwać, dopóki nie zobaczy, jak nadchodzą świetliste postacie. Lumikki poprosiła, żeby obudziła ją, jak przybędą. Roosa zgodziła się i złapała siostrę za rękę. I tak Lumikki zapadła w sen z ręką w ciepłym uścisku dłoni Roosy. Z kącików oczu Lumikki spływały w kierunku uszu łzy. Każdego dnia przypominało jej się coraz więcej rzeczy. Jakby miała we wnętrzu komodę i stopniowo otwierała kolejne szufladki, jedną po drugiej. Wszystkie zamknięte przez tyle lat. Była sobie raz sekretna dziewczynka. Była sobie raz dziewczynka, której nie było. Teraz Roosa nie była już tajemnicą. I chociaż umarła, pojawiała się we wspomnieniach, w rozmowach i na fotografiach. Już jej nie spychano w nicość. Ale Lumikki nie pogodziła się z tym, że wcześniej zatajono przed nią istnienie siostry. Było to dziwne i obrzydliwe. Nie była w stanie zaakceptować postępowania ro-dziców. Podjęli tę decyzję w szoku, pod wpływem mieszaniny rozpaczy i przerażenia. Naprawdę sądzili, że ich córka zabiła Roosę. Oczywiście przypadkiem, w zabawie. Opierało się to na zeznaniu Jenniki, bo psychologowie dziecięcy nie wyciągnęli z trzyletniej Lumikki niczego, co potwierdzałoby, że zabiła siostrę. Podobno Lumikki mówiła tylko o tym, jak bawiły się w śmierć. Ojciec i matka Lumikki sądzili, że takie brzemię byłoby zbyt dużym obciążeniem dla dziecka. Dlatego woleli zapomnieć. Lumikki uważała, że to rodzice nie potrafili sobie poradzić z przeszłością. Odebrano im córkę. Łatwiej było im myśleć, że nigdy jej nie mieli. Po prostu odrzucili rzeczywistość, która była nie do zniesienia. W ten sposób stworzyli nową rodzinę z jednym dzieckiem. Zatarli wszystkie ślady po Roosie. Zachowali tylko fotografie. Włożyli je do pudełka, które wcześniej było skrzynią skarbów dziewczynek. Wyprowadzili się z Turku. Wszystkim krewnym zabronili kiedykolwiek wspominać Roosę. Zmowa milczenia. Rodzina ciszy. Nieprawdopodobne, że to się udało. Początkowo Lumikki pytała o siostrę, ale ponieważ dorośli albo jej nie
odpowiadali, albo mówili, że nie ma żadnej siostry, więc i ona przestała o niej mówić. Ojciec i matka myśleli, że zapomniała, ponieważ dzieci tak łatwo zapominają. W pewnym sensie tak było przez wiele lat. Ale przeszłości nie da się całkowicie wymazać. Wszystkie sprawy pozostawiają w człowieku ślad. Zdarzenia związane ze śmiertelnym wypadkiem sprawiły, że przez jakiś czas ojciec nie był w stanie pracować. Wyjechał samotnie do Pragi, żeby zastanowić się nad swoim życiem. Rodzice rozważali rozwód. O tym wszystkim Lumikki dowiedziała się dopiero teraz. Sytuacja materialna rodziców była dramatyczna, nie mieli już środków, by móc mieszkać w równie dużym i pięknym domu, jak ten w Turku. Stali się rodziną, w której nie rozmawiano o najważniejszych sprawach. Stali się jedynie atrapą rodziny. WIGILIA, CZTERY DNI WCZEŚNIEJ Lumikki siedziała na kanapie i patrzyła na półkę nad kominkiem. Teraz obok zdjęcia jednej córki stało zdjęcie drugiej i jeszcze fotografia ich obydwu razem. Tak powinno być zawsze. Mama przyniosła jej kubek świątecznego grzanego wina. Trochę wcześniej zjedli wigilijną kolację. Matka ostrożnie głaskała włosy Lumikki. W jej dotyku było więcej słów, niż zmieściłoby się w dowolnie długim monologu. Był prośbą o przebaczenie za wszystkie lata, kiedy nie potrafiła być prawdziwą matką. Cicha noc, święta noc Pokój niesie ludziom wszem A u żłóbka Matka Święta Czuwa sama uśmiechnięta Nad dzieciątka snem 6 Nad dzieciątka snem Ojciec nucił cicho wraz z muzyką. Lumikki widziała, jak łzy spływają mu po policzkach. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy widzi go, jak płacze. A przynajmniej po raz pierwszy, odkąd pamięta. Być może kiedyś będzie dla niej naturalne, że w takiej sytuacji wstanie z kanapy, podejdzie do siedzącego w fotelu taty i przytuli go mocno na pocieszenie. Ale ten czas jeszcze nie nadszedł. Nadal byli cichą rodziną. Lat milczenia nie można zmienić w dwa tygodnie. Ale teraz w ciszy było coś wyjątkowego, jakiś spokojniejszy i bardziej szczery odcień. Nie ciążyła im i nie przyciskała. Cisza nie zatykała ust, nie ściskała gardła, ale pozwalała oddychać, dawała spokój i wiarę, że słowa nadejdą we właściwym czasie. Kiedy Lumikki spadła z okna, obok szkoły przechodził na szczęście spóźniony spacerowicz z psem. To on natychmiast zadzwonił po karetkę. Lumikki bardzo szybko przewieziono do szpitala. Odniosła stosunkowo mało obrażeń, miała parę siniaków i zwichnięć, ale żadnych złamań. Przez tydzień musiała chodzić w kołnierzu ortopedycznym, ale to była błahostka. Kiedy ojciec i matka przyjechali do szpitala, Lumikki wszystko im opowiedziała. Fala ulgi
zalała sterylne ściany szpitalnego pokoju, kiedy rodzice Lumikki zrozumieli, że śmierć Roosy naprawdę była nieszczęśliwym wypadkiem. Skontaktowali się z Jenniką. Jej również ulżyło, kiedy wreszcie mogła opowiedzieć, co wydarzyło się naprawdę. Okazało się, że kłamstwo ciążyło jej przez te wszystkie lata. Śmierć Roosy była tragicznym wypadkiem, za który nikt nie ponosił winy. Nic nie mogło cofnąć tego, co się stało. Ale zrozumienie i akceptacja pomogły wszystkim, których dotknęło to nieszczęście. Kawałek po kawał-ku, krok po kroku mogli uznać wymazaną przeszłość za fragment swojego życia i część siebie. Lumikki delektowała się smakiem przypraw w ciepłym, słodkim winie. Cynamon, goździki i imbir. Patrzyła, jak zwisający z sufitu słomkowy pająk porusza się powoli, ospale. Za oknem padał biały śnieg. Zaraz skończy grać płyta z kolędami i nadejdzie pora snu. Lumikki wiedziała, że będzie spała długo i głęboko, bez koszmarów, za to w poczuciu bezpieczeństwa. Lumikki kontynuowała śnieżnego anioła, poprawiała kształt skrzydeł. Myślała o Henriku. Cień. Prześladowca. Maniak, którego szaleństwo w pełni wyszło na jaw, kiedy został aresztowany. Gdy Lumikki wyskoczyła z okna, Henrik uciekł ze szkoły do domu. Policja wdarła się do jego mieszkania dwie godziny później. Henrik leżał nieprzytomny w łóżku. Przedawkował środki nasenne, ale udało się go odratować. Początkowo w jego domu nie znaleziono nic obciążającego, jednak później okazało się, że na strychu rzeczywiście stworzył komnatę Lumikki, którą z zewnątrz obłożył kartonem, żeby nie można było tak łatwo zajrzeć do środka. Kiedy wreszcie udało się go przesłuchać, wyszło na jaw, że jego mania na punkcie Lumikki zaczęła się dwa lata temu, kiedy dziewczyna zaczęła naukę w liceum. W tym czasie zostawiła go długoletnia partnerka i to odbiło się na jego zdrowiu psychicznym. Dostrzegł Lumikki, która wyróżniała się wśród innych licealistów, i zakochał się w niej. Zaczął zbierać materiały na jej temat. Był niezwykle cierpliwy, wytrwały i przebiegły. Rozmawiał z osobami, które znały Lumikki jeszcze z poprzedniej szkoły. Od dawnych kolegów z klasy dowiedział się o jej dręczeniu. Potem ustalił personalia prześladowczyń i ich metody. Henrik umiał wywierać na ludziach wrażenie: był spokojny, charyzmatyczny, wzbudzał zaufanie. Czasem był sobą, czasem podawał się za dziennikarza, a innym razem za wychowawcę klasy Lumikki lub jej terapeutę. Ludzie mu wierzyli. Henrik wykorzystał także krewnych Lumikki. Na zakończenie pewnego wieczoru w barze kuzyn ojca Lumikki, Mats Andersson, zdradził wreszcie, że Lumikki miała starszą siostrę, która umarła. Henrik użył całej swojej przebiegłości, aby dotrzeć do raportu policji na temat śmierci Roosy. Zawsze znajdą się ludzie, którzy znają ludzi. Finlandia to mały kraj. Jeżeli chce się czegoś o kimś dowiedzieć, należy być jedynie odpowiednio zdeterminowanym i sprytnym. Przy całej swojej psychopatii Henrik był wystarczająco inteligentny i czarujący, aby osiągnąć zamierzony cel, choć czasem potrzebował na to więcej czasu. Randki Lumikki podziałały jak katalizator. Mania urosła niebotycznie. Henrik miał niepowstrzymaną potrzebę, by posiąść Lumikki bez względu na metody. Chciał wiedzieć o niej wszystko, pragnął zdobyć nad nią władzę dzięki swoim informacjom. To była część
jego chorej gry sił. Henrik szpiegował Lumikki. Śledził ją. Nie odstępował na krok. Sprawdzał każde jej posunięcie. Najbardziej brawurowym dokonaniem była rozmowa z jej rodzicami. Podał się za szkolnego psychologa i opowiedział, że Lumikki była u niego kilka razy, żeby podzielić się z nim swoimi ponurymi myślami. Henrik zobowiązał rodziców, żeby nic Lumikki nie mówili o wizycie. Przy okazji ukradł klucz do skrzynki ze zdjęciami, którego położenie zdradził mu Mats Andersson. Lumikki nie wiedziała o wszystkim, co zrobił nauczyciel. I nie chciała wiedzieć. Najważniejsze, że teraz siedział za kratkami i nie mógł jej już prześladować. Premierę przedstawienia Czarne jabłko przesunięto i wystawiono je dopiero na dzień przed feriami świątecznymi. Lumikki chciała, żeby przedstawienie się mimo wszystko odbyło. Zagrała w kołnierzu ortopedycznym i ostatecznie sztuka okazała się jeszcze lepsza, niż się spodziewano. To był ważny wieczór dla Lumikki. Dobrze jej zrobiło, kiedy przekonała się, że odmalowane przez Henrika makabryczne wizje się nie ziściły. To były tylko chore wyobrażenia, których na szczęście nigdy nie urzeczywistniono. Śnieg pod plecami był zimny. Jeszcze nie. Lumikki postanowiła poleżeć jeszcze chwilę i popatrzeć na skrzące się gwiazdami niebo, które wisiało nad nią ciemne, pełne dalekich kropek światła. Nie wierzyła, że po śmierci ludzie zamieniają się w anioły. Nie sądziła, aby Roosa patrzyła na nią z oddali i czuwała nad jej życiem. Lumikki trudno było sobie wyobrazić, że po śmierci jest jeszcze życie, a przynajmniej że jest w takiej samej postaci jak to pierwsze. Ta myśl była smutna i nieprzyjemna. Ale Lumikki nie mogła nic na to poradzić. Ludzkie życie jest ograniczone, ma początek i koniec. A mieści się w nim zadziwiająco wiele. Każdy oddech zawiera więcej, niż można sobie wyobrazić. Lumikki wiedziała, że gdyby zdecydowała inaczej, mogłaby leżeć teraz w śniegu ręka w rękę z Sampsą. A jeżeli podjęłaby inną decyzję, mogłaby leżeć teraz w śniegu ręka w rękę z Liekkim. Jednak obok Lumikki nikogo nie było. Była sama. Musiała powiedzieć Sampsie, że nie mogą już być razem. Naprawdę go lubiła i dobrze się z nim czuła, a nawet na swój sposób go kochała. Ale Sampsa nigdy nie potrafiłby przemierzyć ciemnego lasu myśli Lumikki. Nie umiałby nawet dostrzec jego istnienia. Świat Sampsy był inny, pełen światła. Lumikki musiała powiedzieć Liekkiemu, że nie może do niego wrócić. Kochała go, chyba nadal namiętnie z całego serca go kochała. Liekki widział ją całą i pełną. Ale potrafił ją także zranić do głębi, a Lumikki nie mogła sobie pozwolić na to, aby znów to zrobił. Jednak główną przyczyną, dla której musiała się pożegnać zarówno z Sampsą, jak i z Liekkim, był brak zaufania. Obu podejrzewała o prześladowanie. Była to co prawda tylko jedna chwila w lunaparku, a podejrzenia zaraz się rozwiały. Świadczyło to jednak o tym, że nie ufała im całym sercem. Jak mogłaby być z takim człowiekiem i patrzeć mu prosto w oczy? Z człowiekiem, którego choć przez chwilę, nawet najkrótszą, podejrzewała o bycie zdolnym do takiego zła i okrucieństwa? Nikt nie zasługuje na to, by być z osobą potrafiącą coś takiego pomyśleć. Łzy płynęły niekończącym się strumieniem. Lumikki nie
powstrzymy-wała ich. Płakała z wielu powodów naraz. Płakała z powodu zmarłej siostry, ponieważ przez wiele lat nie mogła jej opłakiwać. Płakała z powodu rodziny, która nigdy nie stanie się ciepłą, bezpieczną, bliską wspólnotą, jaką powinna być. Płakała, ponieważ musiała zrezygnować ze szczęścia i miłości. Płakała, ponieważ była samotna. Nagle poczuła, że gwiaździste niebo jest bliżej niej. Światło dalekich słońc było bardziej migotliwe i pocieszające. Wszechświat był ogromny. Łzy przestały lecieć. Nastrój zaskakująco się poprawił. Była taka mała w porównaniu z całą resztą. W tym wszechświecie ostatecznie wszyscy byli samotni i jednocześnie nikt nie był samotny. Wszystko składało się z tych samych składników. Lumikki była równie silna i słaba, jak kryształy i kamienie, fale i trzciny, trawa i gnijące liście, gorące jądro Słońca i zimno przestrzeni kosmicznej. Była równie wielowarstwowa i skomplikowana, jak tysiącletnie stare baśnie, które zaczęły się na długo przed słowami „był sobie raz” i będą kontynuowane na długo po słowach „i żyli długo i szczęśliwie”. Bo przecież nic tak naprawdę nie zdarza się raz. Wszystkie historie wielokrotnie się powtarzają, zmieniając swój kształt. I nikt nigdy nie żył przez całe życie długo i szczęśliwie. Albo nieszczęśliwie. Wszyscy żyli szczęśliwie i nieszczęśliwie, raz tak, raz tak, a kiedy indziej i tak, i tak jednocześnie. To był wszechświat Lumikki. W jego ciemności i świetle było miejsce na namiętność i strach, beznadzieję i radość. Jego powietrze napełniało jej płuca siłą. W objęciach gwiaździstego nieba nabierała pełni. Stawała się sobą. Była wolna. Przyciskała dłonie do pokrytej śniegiem ziemi i pragnęła zamienić się w jeden z dopiero co spadłych płatków, zmieszać się i zjednoczyć z pozostałymi. Nocny wiatr przemierzał park i poruszał czarnymi gałęziami i ich cieniami na zaspach. Świat wzdychał i tętnił wokół Lumikki, jakby bił tylko jednym jedynym pulsem. Jej pulsem.
1 2 3 4 5 6
Fragment wiersza Edith Södergran Księżniczka w oryginale i w przekładzie Alicji Rybałko. Fragment Makbeta Williama Szekspira w przekładzie Sta-nisława Barańczaka.
Fragment pieśni Pyhä Lucia Erkki Ainamo w przekładzie Edyty Jurkiewicz-Rohrbacher.
Fragment piosenki Ei-musta [Nie-czarne] Sanny Kurki--Suonio w przekładzie Edyty Jurkiewicz-Rohrbacher.
Fragment piosenki Johda mua [Prowadź mnie] Sanny Kurki--Suonio w przekładzie Edyty Jurkiewicz-Rohrbacher. Autorem polskich słów kolędy jest Piotr Maszyński.