Ty tuł ory ginału: The One Pierwsze wy danie w języ ku polskim © 2014 by Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna Re...
5 downloads
13 Views
1MB Size
Ty tuł ory ginału: The One Pierwsze wy danie w języ ku polskim © 2014 by Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna Redakc ja: Ewa Holewińska Skład i łamanie: EKART Copy r ight © 2014 by Kier a Cass. By arr angem ent with the author. All rights reser ved. Proj ekt okładki © 2012 by Gustavo Marx/Merge Left Reps,Inc. Oprac owanie graf iczne okładki Erin Fitzsimm ons Polish langua ge translation copy r ight © 2014 by Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna ISBN 978-83-7686-302-3 Wy danie pierwsze, Wy dawnictwo Jagua r, Warszawa 2014 Adr es do kor espondenc ji: Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna ul. Kazim ier zowska 52 lok. 104 02-546 Warszawa www.wy dawnictwo-jagua r.pl Wy danie pierwsze w wersji ebook Wy dawnictwo Jagua r, Warszawa 2014 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści
Dedy kacja Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23
Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Epilog Podziękowania
DLA CALLAWAYA, CHŁOPCA, KTÓRY WSPIĄŁ SIĘ DO DOMKU NA DRZEW IE W MOIM SERCU I UCZYNIŁ MNIE KORONĄ SWOJEGO SERCA.
Rozdział 1
T
y m razem by ły śmy w Sali Wielkiej, męcząc się z kolejną lekcją ety kiety, kiedy przez okna
zaczęły wpadać cegły. Elise naty chm iast rzuc iła się na podłogę i zaczęła się czołgać do boczny ch drzwi, pojękując ze strac hu. Celeste wrzasnęła przeszy wająco i pom knęła na ty ł sali, ledwie unikając sy piący ch się odłamków szkła. Kriss złapała mnie za ramię i pociągnęła, więc razem z nią pobiegłam w stronę wy jścia. – Pospieszc ie się! – zawołała Silvia. W ciągu kilku sekund gwardziści ustawili się wzdłuż okien i otwor zy li ogień, a huk wy strzałów dzwonił mi w uszach podc zas ucieczki. Sprawc a aktu agresji w pobliżu pałacu musiał zginąć. Nieważne, czy miał broń palną, czy kam ienie – skończy ła się wy r ozum iałość dla rebeliantów. – Nienawidzę biegać w ty ch pantof lach – mruknęła Kriss, przer zuc ając brzeg sukni przez ramię i nie odr y wając spojr zenia od końca kor y tar za. – Jedna z nas będzie się musiała do tego przy zwy c zaić – zauważy ła Celeste, dy sząc ciężko. Przewróciłam oczam i. – Jeśli to będę ja, zac znę nosić na co dzień tenisówki. Mam już tego kompletnie dość. – Mniej gadania, szy bsze tempo! – krzy knęła Silvia. – Jak mamy się stąd dostać na dół? – zapy tała Elise. – A co z Maxonem? – wy sapała Kriss. Silvia nie odpowiedziała. Szły śmy za nią przez labir y nt kor y tar zy, szukając zejścia do podziem i i patrząc, jak jeden za drugim mij ają nas biegnący w przec iwną stronę gwardziści. Poc zułam, że naprawdę ich podziwiam, i zastanawiałam się, jakiej odwagi trzeba, żeby dla dobra inny ch biec w stronę niebezpiec zeństwa. Mij ający nas gwardziści wy glądali wszy scy tak samo. W końcu mój wzrok przy kuła para zielony ch oczu. Aspen nie wy glądał na przestraszonego ani nawet zaskoc zonego. Poj awił się problem, a on musiał go po prostu rozwiązać. Taki już by ł. Nasze spojr zenia spotkały się ty lko na mom ent, ale to wy starc zy ło. Tak właśnie by ło z Aspenem – w ułamku sekundy, bez słowa, by łam w stanie mu przekazać: Uważaj na siebie. A on bez słowa odpowiedział: Wiem, ty też. Niewy powiedziane słowa by ły kojące, nie mogłam jednak czerpać podobnej poc iec hy z rzeczy wy powiedziany ch na głos. Nasza ostatnia rozm owa by ła dość burzliwa. Miałam zar az opuścić pałac i prosiłam go, żeby dał mi trochę czasu i pozwolił zapom nieć o Elim inac jach. A potem ostatecznie zostałam, ale nie miałam okazji wy jaśnić mu dlac zego. Może kończy ła mu się już cierpliwość do mnie i zac zy nał trac ić zdolność dostrzegania we mnie ty lko tego, co najlepsze. Musiałam coś na to por adzić. Nie wy obrażałam sobie ży cia, w który m nie by łoby Aspena. Nawet ter az, choc iaż miałam nadzieję, że Maxon mnie wy bier ze, istnienie
świata bez Aspena wy dawało mi się czy mś niem ożliwy m. – Tutaj! – zawołała Silvia, odsuwając ukry ty w ścianie panel. Ruszy ły śmy w dół schodam i, Elise i Silvia na początku. – Choler a, Elise, pospiesz się trochę! – krzy knęła Celeste. Wkur zy ły mnie jej słowa, ale nic nie powiedziałam, bo w końcu wszy stkie my ślały śmy to samo. Kiedy schodziły śmy cor az niżej w ciemność, my ślałam ze zgrozą o zmarnowany ch godzinach, które spędzę, chowając się jak my sz w nor ze. Szły śmy dalej, a odgłosy naszej ucieczki by ły tłumione przez krzy ki, aż w końcu nad nami zabrzmiał męski głos: – Zatrzy m ajc ie się! Kriss i ja odwróciły śmy się jednoc ześnie, mrużąc oczy, dopóki nie zobac zy ły śmy wy raźnie mundur u. – Czekajc ie! – zawołała Kriss do dziewcząt poniżej. – To gwardzista. Zatrzy m ały śmy się na schodach, oddy c hając ciężko. W końcu mężczy zna, także zady szany, dotarł do nas. – Przepraszam panie. Rebelianc i uciekli, kiedy ty lko otwor zy liśmy ogień. Najwy r aźniej dzisiaj nie by li w nastroj u do walki. Silvia przesunęła dłońmi po ubraniu, żeby je wy gładzić, i odparła w naszy m imieniu: – Czy król ogłosił, że jest bezpiecznie? Jeśli nie, naraża pan te dziewczęta na poważne niebezpiec zeństwo. – Dostaliśmy polec enie od dowódcy gwardii. Jestem pewien, że jego wy sokość… – Nie mówi pan w imieniu króla. Dobrze, dziewczęta, idziem y dalej. – Naprawdę? – zapy tałam. – Mamy się kry ć bez potrzeby ? Silvia rzuc iła mi spojr zenie, które powstrzy m ałoby chy ba nawet atakującego rebelianta. Naty chm iast umilkłam. Nawiązała się między nami nić przy j aźni, ponieważ nie wiedząc o ty m, odwrac ała moją uwagę od Maxona i Aspena dzięki dodatkowy m lekc jom. Jednak po moim popisie kilka dni temu w czasie Biuletynu wszy stko to należało już chy ba do przeszłości. Silvia odwróciła się do gwardzisty i mówiła dalej: – Proszę przy nieść rozkaz od króla, wtedy wrócimy. Idziem y dalej, dziewczęta. Gwardzista i ja wy m ieniliśmy znużone spojr zenia i poszliśmy każdy w swoją stronę. Silvia nie okazała ani cienia skruc hy, kiedy dwadzieścia minut później poj awił się inny gwardzista, mówiąc nam, że możemy wrac ać na górę. By łam tak poiry towana całą tą sy tua cją, że nie czekałam na Silvię ani na pozostałe dziewc zy ny. Wspięłam się po schodach, wy szłam na jakiś kor y tarz na parter ze i pom aszer owałam do swojego pokoj u, cały czas niosąc pantof le w ręku. Moich pokojówek nie by ło, ale na łóżku czekała na mnie mała srebrna tacka z kopertą. Naty chm iast rozpoznałam pismo May i rozer wałam kopertę, łapc zy wie chłonąc jej słowa. Ami, zostałyśmy ciotk ami! Astra jest cudowna. Żałuję, że nie ma Cię tutaj i nie możesz jej sama zobac zyć, ale wszyscy rozumiemy, że teraz musisz być w pałacu. Myślisz, że spotkamy się na Boże Narodzenie? To przec ież już niedługo! Muszę kończyć, pomagam Kennie i Jamesowi. Nie mogę uwierzyć, jak ona jest śliczna! Przesyłam zdjęcie. Ściskamy Cię mocno!
May Wy jęłam zza kartki bły szczącą fotograf ię. By li na niej wszy scy z wy jątkiem Koty i mnie. James, mąż Kenny, miał podkrążone oczy, ale stał rozprom ieniony koło żony i córki. Kenna siedziała wy prostowana na łóżku, trzy m ając małe różowe zawiniątko, i wy glądała na szczęśliwą, ale i wy c zerpaną. Mama i tata prom ienieli dumą, a entuzjazm May i Ger ada by ł widoczny nawet na zdjęciu. Oczy wiście, Koty tu nie by ło, ponieważ obecność w ty m miejscu nie wiązała się z żadny m i kor zy ściam i. Ale ja powinnam tam by ć. Nie by ło mnie tam. By łam tutaj i chwilam i sama nie rozum iałam dlac zego. Maxon nadal spędzał czas z Kriss, nawet po ty m wszy stkim, co zrobił, żeby m mogła zostać. Rebelianc i bezustannie zagrażali naszem u bezpiec zeństwu, a lodowate słowa króla by ły zabójcze dla moj ej pewności siebie. Przez cały czas krąży ł wokół mnie Aspen – sekret, którego nikt nie mógł poznać. Kam er y poj awiały się i znikały, wy kradając okruc hy naszego ży cia, aby zabawiać publiczność. Z każdej strony znajdowałam się pod presją i brakowało mi wszy stkich ty ch rzec zy, które zawsze by ły dla mnie ważne. Przełknęłam łzy złości. Już dostatecznie dużo płakałam. Zam iast tego zaczęłam snuć plany. Jedy ną metodą, żeby wszy stko poukładać, by ło zakończenie Elim inac ji. Choc iaż nadal od czasu do czasu zastanawiałam się, czy na pewno chcę by ć księżniczką, nie miałam cienia wątpliwości, że chcę należeć do Maxona. Jeśli tak się miało stać, nie mogłam siedzieć i czekać bezc zy nnie. Przy pom inając sobie ostatnią rozm owę z królem, krąży łam po pokoj u i czekałam na pokojówki. Oddy c hałam z trudem, więc wiedziałam, że niewiele zdołam przełknąć, ale to by ło warte poświęcenia. Musiałam poc zy nić jakieś postępy i to jak najszy bc iej. Zgodnie ze słowam i króla, inne dziewczęta czy niły Maxonowi awanse – fizy czne awanse – a jego zdaniem ja by łam o wiele zby t pospolita, żeby dorównać im pod ty m względem. Jakby moja relac ja z Maxonem nie by ła dostatecznie skomplikowana, doc hodziła do tego jeszcze kwestia odbudowy zaufania. Nie by łam pewna, czy to oznac za, że nie wolno mi zadawać py tań, czy wręcz przec iwnie. Choc iaż by łam prakty cznie pewna, że nie posunął się zby t daleko w relac jach z pozostały mi dziewczętami, nie potraf iłam się nad ty m nie zastanawiać. Nigdy wcześniej nie próbowałam by ć uwodzic ielska – niem al każdy inty mny mom ent z Maxonem by ł niezaplanowany – ale musiałam mieć nadzieję, że jeśli ty lko się postar am, będę mogła jasno pokazać, że jestem zainter esowana nim tak samo, jak pozostałe dziewczęta. Odetchnęłam głęboko, uniosłam głowę i weszłam do jadalni. Celowo spóźniłam się o minutę lub dwie z nadzieją, że wszy scy zdąży li już zająć miejsca. Nie pom y liłam się, ale wy warłam większe wrażenie, niż się spodziewałam. Dy gnęłam, przesuwając nogę w taki sposób, żeby rozc ięcie w sukni rozc hy liło się i odsłoniło udo niem al do sam ego biodra. Suknia miała kolor ciemnoc zerwony, nie zakry wała ram ion i prakty cznie cały ch pleców, a ja mogłaby m przy siąc, że pokojówki uży ły magii, żeby w ogóle się na mnie trzy m ała. Wstałam i spojr załam na Maxona, który, jak zauważy łam, przer wał jedzenie. Ktoś upuścił widelec.
Skromnie schy liłam głowę i podeszłam do swoj ego miejsca, siadając obok Kriss. – Ami, ty tak poważnie? – zapy tała szeptem. – Nie rozum iem? – zapy tałam, udając zaskoc zenie. Kriss odłoży ła sztućce i popatrzy ły śmy na siebie. – Wy glądasz na łatwą. – Cóż, a ty wy glądasz na zazdrosną. Musiałam traf ić w dziesiątkę, bo zar um ieniła się lekko i znowu zajęła się jedzeniem. Ja skubałam ostrożnie swoją porcję, czując się nieznośnie ściśnięta. Kiedy postawiono przed nami deser, postanowiłam przestać ignor ować Maxona i okazało się, że patrzy ł na mnie, tak jak miałam nadzieję. Naty chm iast pociągnął się za ucho, a ja niespiesznie powtórzy łam ten gest. Rzuc iłam szy bkie spojr zenie królowi Clarksonowi i postar ałam się ukry ć uśmiech. By ł poiry towany, co oznac zało, że kolejna rzecz uszła mi na suc ho. Wstałam od stołu wcześniej, żeby dać Maxonowi okazję do podziwiania moj ej sukni od ty łu, i jak najprędzej poszłam do pokoj u. Zam knęłam za sobą drzwi i rozpięłam naty chm iast suwak, rozpaczliwie potrzebując oddec hu. – Jak panienc e poszło? – zapy tała Mary, podc hodząc do mnie. – Wy glądał na oszołomionego. Tak jak wszy scy. Lucy pisnęła, a Anne podeszła, żeby pomóc Mary. – Przy trzy m am y to, panienka może usiąść – polec iła, więc posłuchałam jej. – Przy jdzie tu dzisiaj? – Tak. Nie wiem kiedy, ale na pewno przy jdzie. Przy siadłam na skraj u łóżka, zaplatając ręce na brzuc hu, żeby przy trzy m ać rozpiętą sukienkę. Anne spojr zała na mnie ze smutkiem. – Przy kro mi, że będzie panienka musiała znosić te niewy godę jeszc ze przez kilka godzin. Ale jestem pewna, że efekt okaże się tego wart. Uśmiechnęłam się, star ając się wy glądać, jakby nie przeszkadzało mi takie cierpienie. Powiedziałam pokojówkom, że chcę zwrócić na siebie uwagę Maxona. Nie wspom niałam o moj ej nadziei, że jeśli będę miała szczęście, ta suknia szy bko wy ląduje na podłodze. – Chce panienka, żeby śmy zostały, dopóki on nie przy jdzie? – Lucy kipiała entuzjazmem. – Nie, pomóżcie mi ty lko zapiąć to z powrotem. Muszę przem y śleć parę spraw – odpowiedziałam i wstałam, żeby mogły się mną zająć. Mary sięgnęła do suwaka. – Proszę wciągnąć brzuch. Posłuchałam jej, a kiedy suknia znowu zac isnęła się na mnie, pomy ślałam o żołnier zach, idący ch na wojnę. Miałam inny mundur, ale podobną determ inację. Dzisiaj wiec zor em zam ier załam ustrzelić mężczy znę.
Rozdział 2
O
twor zy łam drzwi balkonowe, żeby odświeży ć powietrze w pokoj u. By ł już grudzień i chłodny
wiatr muskał moją skórę. Nie wolno nam już by ło w ogóle wy c hodzić na zewnątrz, chy ba że pod eskortą gwardzistów, więc to musiało mi wy starc zać. Przebiegłam po pokoj u, zapalając świec e i star ając się, żeby wnętrze wy glądało zachęcająco. Usły szałam pukanie do drzwi, więc zdmuchnęłam zapałkę, rzuc iłam się na łóżko, podniosłam książkę i rozłoży łam spódnicę. Ależ oczywiście, Max onie, zawsze tak wyglądam, kiedy czytam. – Proszę! – zawołałam cic ho. Wszedł Maxon, a ja przec hy liłam lekko głowę, dostrzegając zdum ienie w jego oczach, kiedy rozglądał się po nastroj owo oświetlony m pokoj u. W końcu spojr zał na mnie, a jego wzrok ześlizgnął się na moją odsłoniętą nogę. – Jesteś nar eszc ie – powiedziałam, zam y kając książkę i wstając, żeby się z nim przy witać. Maxon zam knął drzwi i podszedł do mnie, nie odr y wając oczu od moich krągłości. – Chciałem ci powiedzieć, że wy glądasz dzisiaj fantasty cznie. Odr zuc iłam pasmo włosów na plec y. – A, ta sukienka? Znalazłam ją z ty łu w szaf ie. – Cieszę się, że ją wy ciągnęłaś. Splotłam palc e z jego palc am i. – Chodź, usiądź koło mnie. Ostatnio rzadko się spoty kam y. Westchnął i posłuchał mnie. – Bardzo cię za to przepraszam. Sy tua cja jest trochę napięta po ty m, jak strac iliśmy ty lu ludzi w ataku rebeliantów, a sama wiesz, jaki jest mój ojc iec. Wy słaliśmy część gwardzistów, żeby chronili wasze rodziny, więc nasza ochrona jest słabsza niż kiedy kolwiek. Ojc iec zac howuj e się w związku z ty m jeszc ze gor zej niż zwy kle. Nac iska na mnie, żeby m zakończy ł Elim inac je, ale ja nie ustępuję. Potrzebuję czasu, żeby wszy stko przem y śleć. Siedzieliśmy na brzegu łóżka, więc przy sunęłam się bliżej do niego. – Oczy wiście. To ty powinieneś dec y dować. Skinął głową. – No właśnie. Wiem, że powtar załem to ty siące razy, ale doprowadza mnie do szału, kiedy ludzie na mnie nac iskają. Lekko wy dęłam wargi. – Wiem. Umilkł, a ja nie mogłam odgadnąć nic zego z jego twar zy. Próbowałam wy my ślić, jak mogłaby m posunąć sprawy do przodu bez nac halnego nar zuc ania się, ale nie miałam pojęcia, jak się twor zy rom anty czną atm osf erę.
– Wiem, że to niemądre, ale pokojówki przy niosły mi dzisiaj nowe perf um y. Czy nie są trochę za mocne? – zapy tałam, przec hy lając głowę, żeby mógł się poc hy lić i je powąchać. Zbliży ł się do mnie, doty kając nosem moj ej miękkiej skóry. – Nie, skarbie, są cudowne – powiedział w zagłębienie między moją szy ją a ram ieniem. Potem mnie tam pocałował. Przełknęłam ślinę i spróbowałam się skonc entrować. Musiałam do pewnego stopnia kontrolować sy tua cję. – Cieszę się, że ci się podobają. Naprawdę tęskniłam za tobą. Poc zułam, że jego dłoń przesuwa się za moimi plec am i, więc odwróciłam do niego głowę. Zobac zy łam, że wpatruj e mi się w oczy, a nasze wargi dzielą milim etry. – Jak bardzo za mną tęskniłaś? – zapy tał szeptem. Jego spojr zenie w połączeniu z niskim głosem sprawiały, że moje serc e biło w dziwny m ry tmie. – Bardzo – odpowiedziałam, także szeptem. – Bardzo, bardzo. Poc hy liłam się do przodu, pragnąc pocałunku. Maxon pewny m gestem przy c iągnął mnie bliżej jedną ręką, a palc e drugiej wplótł w moje włosy. Moje ciało pragnęło roztopić się w pocałunku, ale sukienka mi to uniem ożliwiała. Wtedy, czując nową falę nerwów, przy pomniałam sobie o moim planie. Przesunęłam dłonie w dół ram ion Maxona, prowadząc jego palc e do suwaka z ty łu sukienki z nadzieją, że to wy starc zy. Jego palc e znier uc hom iały na mom ent i kiedy właśnie zam ier załam po prostu poprosić, żeby rozpiął suwak, Maxon wy buchnął śmiec hem. To sprawiło, że naty chm iast otrzeźwiałam. – Co jest takie śmieszne? – zapy tałam przer ażona, zastanawiając się, czy uda mi się niepostrzeżenie powąchać własny oddech. – Ze wszy stkiego, co dotąd robiłaś, to jest zdec y dowanie najzabawniejsze! – Maxon poc hy lił się, klepiąc kolana ze śmiec hu. – Przepraszam? Pocałował mnie energicznie w czoło. – Zawsze zastanawiałem się, jak to by wy glądało, gdy by ś się postar ała. – Znowu zaczął się śmiać. – Przepraszam, muszę już iść. – Nawet w jego postawie widać by ło rozbawienie. – Do zobac zenia rano. A potem wy szedł. Po prostu wy szedł! Siedziałam jak spar aliżowana. Dlac zego, na litość boską, wy dawało mi się, że to się może udać? Maxon mógł nie wiedzieć o mnie wszy stkiego, ale przy najmniej znał mój char akter – a to? To nie by łam ja. Popatrzy łam na absurdalną suknię. By ła zdec y dowanie zby t śmiała, nawet Celeste nie posunęłaby się tak daleko. Moje włosy by ły zby t star annie ułożone, makij aż za gruby. Wiedział, co próbuję zrobić, od chwili, w której stanął w drzwiach. Westchnęłam i przeszłam się po pokoj u, zdmuc hując świec e i rozm y ślając, jak mam mu jutro spojr zeć w oczy.
Rozdział 3
Z
astanawiałam się, czy nie powiedzieć, że mam gry pę żołądkową. Albo obezwładniającą mi-
grenę. Albo atak paniki. Właściwie cokolwiek, co pozwoliłoby mi nie iść na śniadanie. Potem pomy ślałam o Maxonie i o ty m, jak powtar zał, że trzeba zawsze zac hować opanowanie. To akur at nigdy mi szczególnie dobrze nie wy c hodziło, ale jeśli przy najmniej zejdę na dół i będę obecna, może doc eni moje star ania. W nadziei, że uda mi się wy m azać wspom nienie tego, co zrobiłam, poprosiłam pokojówki, żeby ubrały mnie w najskromniejszą sukienkę, jaką miałam. Z sam ej tej prośby domy śliły się, że nie należy py tać o ostatni wieczór. Sukienka miała mniejszy dekolt niż te, które zwy kle nosiły śmy w ciepły m klim ac ie Angeles, oraz rękawy prawie do łokci. By ła kwiec ista i pogodna, zupełnie odm ienna od wczor ajszej krea cji. Ledwie odważy łam się spojr zeć na Maxona, kiedy wchodziłam do jadalni, ale przy najmniej trzy m ałam wy soko uniesioną głowę. Kiedy w końcu na niego popatrzy łam, obserwował mnie z uśmiec hem. Zanim wrócił do jedzenia, mrugnął do mnie, a ja znowu poc hy liłam głowę, udając, że jestem bardzo zainter esowana kawałkiem tarty. – Miło, że dzisiaj pamiętałaś o założeniu ubrania – parsknęła Kriss. – Miło, że dzisiaj jesteś w tak świetny m hum or ze. – Co właściwie w ciebie wstąpiło? – sy knęła. Poddałam się, zniechęcona. – Nie mam ochoty się dziś kłócić, Kriss. Daj mi po prostu spokój. Przez chwilę wy glądała, jakby miała ochotę zaa takować, ale uznała chy ba, że nie jestem tego warta. Usiadła odrobinę bardziej prosto i jadła dalej. Gdy by wczor aj wiec zor em udało mi się odnieść jakikolwiek sukc es, by łaby m w stanie jakoś usprawiedliwić moje postępowanie, ale w obecnej sy tua cji nie mogłam nawet udawać, że pękam z dumy. Zar y zy kowałam jeszc ze jedno spojr zenie na Maxona, a choc iaż nie patrzy ł na mnie, cały czas tłumił uśmiech, krojąc swoją porcję. To mi wy starc zy ło. Nie zam ier załam cierpieć w ten sposób przez cały dzień. Miałam właśnie się zac hwiać albo złapać za brzuch, zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby mi wy jść z jadalni, kiedy do sali wszedł lokaj. Niósł kopertę na srebrnej tacy i skłonił się, kładąc ją przed królem Clarksonem. Król sięgnął po list i szy bko go przec zy tał. – Przeklęci Franc uzi – mruknął. – Przy kro mi, Amberly, obawiam się, że będę musiał wy j echać w ciągu godziny. – Znowu jakieś problem y z umową handlową? – zapy tała królowa przy c iszony m głosem. – Tak. My ślałem, że ustaliliśmy wszy stko miesiące temu. Musim y zająć stanowc ze stanowisko
w tej sprawie. – Król wstał, rzuc ił serwetkę na talerz i skier ował się do drzwi. – Ojc ze? – zapy tał Maxon, również wstając. – Czy chcesz, żeby m jec hał z tobą? Wy dało mi się dziwne, że król nie warknął krótkiego rozkazu, żeby Maxon poszedł z nim – zwy kle tak właśnie postępował. Gdy ty m razem odwrócił się do sy na, jego oczy by ły zimne, a głos ostry. – Kiedy będziesz potraf ił zac hować się, jak na króla przy stało, będziesz mógł brać udział w ty m, co należy do obowiązków króla. – Wy szedł z sali. Maxon stał przez chwilę, zaszokowany i zawsty dzony słowam i ojca, który postanowił zganić go przy nas wszy stkich. W końcu usiadł i spojr zał na matkę. – Szczer ze mówiąc, nie chciałoby mi się tam lec ieć – powiedział, rozładowując napięcie żartem. Królowa uśmiechnęła się, bo oczy wiście nie miała innego wy bor u, a reszta z nas udała, że nic się nie wy dar zy ło. Pozostałe dziewczęta skończy ły śniadanie i przeniosły się do Komnaty Dam. Kiedy na miejscach zostaliśmy już ty lko Maxon, Elise i ja, popatrzy łam na niego. Jednoc ześnie pociągnęliśmy się za ucho i wy m ieniliśmy uśmiec hy. Elise w końcu wy szła, a my spotkaliśmy się na środku sali, nie przejm ując się sprzątający mi wokół nas po śniadaniu pokojówkam i i lokaj am i. – To moja wina, że cię nie zabrał – jęknęłam. – Możliwe – uśmiechnął się. – Ale uwierz mi, nie po raz pierwszy próbuje mi pokazać, gdzie jest moje miejsce. Ma w głowie milion powodów, dla który ch uważa, że powinien to robić. Wcale by m się nie zdziwił, gdy by ty m razem zrobił to wy łącznie przez złośliwość. Nie lubi trac ić nad nic zy m kontroli, a im bliżej jestem wy bor u żony, ty m bardziej mu to grozi. Choc iaż obaj wiem y, że nigdy mi do końca nie odpuści. – Równie dobrze możesz mnie po prostu odesłać do domu. On nigdy nie pozwoli, żeby ś mnie wy brał. – Nadal nie powiedziałam Maxonowi o ty m, że jego ojc iec rozm awiał ze mną sam na sam i groził mi po ty m, jak Maxon przekonał go, żeby m mogła zostać. Król Clarkson jasno dał mi do zrozum ienia, że mam nie wspom inać ani słowem o tej rozm owie, a ja nie chciałam mu się narażać. Jednoc ześnie fatalnie się czułam, ukry wając przed Maxonem rozm owę z jego ojc em. – Poza ty m – dodałam, splatając ram iona – po ostatnim wiec zor ze nie wy obrażam sobie, żeby w ogóle szczególnie ci zależało na moj ej obecności. Maxon przy gry zł wargę. – Przepraszam, że zacząłem się śmiać, ale naprawdę, co innego miałem zrobić? – Miałaby m kilka pom y słów – mruknęłam, nadal zawsty dzona moją próbą uwiedzenia go. – Czuję się okropnie głupio. – Ukry łam twarz w dłoniach. – Przestań – powiedział łagodnie, biorąc mnie w ram iona. – Uwierz mi, by łaś naprawdę bardzo kusząca. Ale to po prostu do ciebie nie pasuj e. – Ale czy nie powinno pasować? Czy to nie powinna by ć część tego, jakie jesteśmy ? – jęknęłam z twarzą ukry tą na jego piersi. – Pamiętasz tamtą noc w schronie? – zapy tał przy c iszony m głosem. – Pamiętam, ale wtedy się właściwie żegnaliśmy. – To by ło niesam owite pożegnanie. Cofnęłam się o krok i trzepnęłam go żartobliwie. Maxon roześmiał się, zadowolony, że udało nam się pokonać skrępowanie. – Zapom nijm y o ty m – zaproponowałam.
– Doskonale – zgodził się. – Poza ty m mam pewien plan, nad który m oboj e musim y poprac ować. – Naprawdę? – Tak, a skor o ojc iec wy j ec hał, to doskonały mom ent, żeby zacząć się nad ty m zastanawiać. – Dobrze – powiedziałam, pode ksc y towana na my śl o ty m, że wezmę udział w czy mś przeznaczony m ty lko dla nas dwojga. Maxon westchnął, co sprawiło, że od razu zaniepokoiłam się, o jaki plan chodzi. – Masz rację. Mój ojc iec cię nie aprobuj e. Ale może zostać zmuszony do zmiany zdania, jeśli uda nam się jedna rzecz. – Czy li? – Musim y sprawić, że staniesz się ulubienicą społeczeństwa. Przewróciłam oczam i. – I to nad ty m mamy prac ować? Maxonie, to niem ożliwe. Widziałam ranking w jedny m z czasopism Celeste po ty m, jak próbowałam ratować Marlee. Ludzie mnie nie znoszą. – Opinia publiczna by wa zmienna. Nie pozwolim y, żeby ten jeden mom ent cię pogrąży ł. Nadal uważałam, że sprawa jest beznadziejna, ale co miałam powiedzieć? Jeśli to by ła dla mnie jedy na szansa, musiałam przy najmniej spróbować. – No dobrze – powiedziałam. – Ale mówię ci, to się nie uda. Maxon przy sunął się bardzo blisko z psotny m wy r azem twar zy i obdar zy ł mnie długim, niespieszny m pocałunkiem. – A ja ci mówię, że się uda.
Rozdział 4
W
eszłam do Komnaty Dam, zastanawiając się nad nowy m planem Maxona. Królowa jeszc ze
się nie poj awiła, a pozostałe dziewczęta śmiały się, skupione przy oknie. – Ami, chodź tutaj! – zawołała ponaglająco Kriss. Nawet Celeste odwróciła się z uśmiec hem i skinęła na mnie ręką. By łam trochę zaniepokoj ona ty m, co może mnie czekać, ale mimo wszy stko podeszłam do nich. – O rany ! – pisnęłam. – Wiem – westchnęła Celeste. W ogrodzie chy ba połowa gwardzistów pałacowy ch ćwic zy ła biegi. By li rozebrani do pasa. Aspen mówił mi, że wszy scy gwardziści dostają zastrzy ki wzmacniające, ale najwy r aźniej musieli także dużo trenować, aby utrzy m y wać się w najlepszej kondy c ji. Choc iaż wszy stkie by ły śmy oddane Maxonowi, nie mogły śmy całkiem ignor ować widoku przy stojny ch chłopców. – Ten blondy n – powiedziała Kriss. – W każdy m razie wy daj e mi się, że to blondy n. Mają strasznie krótko ostrzy żone włosy ! – Mnie się podoba ten – stwierdziła cic ho Elise, kiedy kolejny gwardzista przebiegł pod naszy m oknem. Kriss zac hic hotała. – Nie do wiar y, że to robim y ! – O! O! Ten fac et tam, z zielony m i oczam i – powiedziała Celeste, wskazując Aspena. Kriss westchnęła. – Tańczy łam z nim na balu hallowee nowy m i jest równie dowc ipny, jak przy stojny. – Też z nim tańczy łam – poc hwaliła się Celeste. – Bez cienia wątpliwości to najprzy stojniejszy gwardzista w pałacu. Nie mogłam się nie roześmiać. Zastanawiałam się, co by pomy ślała, gdy by wiedziała, że dawniej by ł Szóstką. Patrzy łam, jak biegnie, i my ślałam o ty m, jak te ram iona obejm owały mnie setki razy. Zwiększanie się dy stansu między mną a Aspenem wy dawało się nieuniknione, ale nawet ter az zastanawiałam się, czy jest jakiś sposób, żeby zac hować choc iaż cząstkę tego, co nas łączy ło. A gdy by m go potrzebowała? – A co ty my ślisz, Ami? – zapy tała Kriss. Jedy ny m chłopakiem, który naprawdę przy kuwał mój wzrok, by ł Aspen, a w świetle tego, o czy m my ślałam przed chwilą, wy dało mi się to okropnie pły tkie. Odpowiedziałam wy m ijająco.
– Nie wiem. Wszy scy nieźle wy glądają. – Nieźle? – powtórzy ła Celeste. – Chy ba sobie żartuj esz! To najprzy stojniejsi fac ec i, jakich w ży ciu widziałam! – To ty lko grom ada chłopaków bez koszul – odpar owałam. – Owszem, i mogłaby ś się przez chwilę cieszy ć ty m widokiem, zanim będziesz musiała patrzeć ty lko na nas – odparła złośliwie Celeste. – Jak uważasz. Maxon bez koszuli wy gląda równie dobrze, jak dowolny z ty ch fac etów. – Co takiego? – pisnęła Kriss. Sekundę po ty m, jak te słowa wy r wały mi się z ust, uświadom iłam sobie, co powiedziałam. Trzy pary oczu wpatry wały się we mnie. – Kiedy tak dokładnie ty i Maxon by liście półnadzy ? – zapy tała groźnie Celeste. – Ja nie by łam! – Ale on by ł? – spy tała Kriss. – Czy o to chodziło z tą koszm arną sukienką wczor aj? Celeste aż się zachły snęła. – Ty zdzir o! – Wy praszam sobie! – wrzasnęłam. – No, a jak niby mam cię nazwać? – warknęła, splatając ram iona. – Chy ba że zec hcesz nam wszy stkim powiedzieć, co się wy dar zy ło, i dlac zego zupełnie nie mamy rac ji. Nie miałam szans, żeby im to wy jaśnić. Rozbier anie Maxona nie miało nic wspólnego z romanty czną sceną, ale nie mogłam im powiedzieć, że musiałam opatrzeć rany na jego plec ach, zadane mu przez ojca. Przez całe ży cie ukry wał ten sekret, a gdy by m go ter az zdradziła, wszy stko między nami by łoby skończone. – Celeste by ła prawie półnaga, kiedy całowała się z nim na kor y tar zu – oznajm iłam oskarży cielsko, wskazując ją palc em. Otwor zy ła szer oko usta. – Skąd wiesz? – Czy wszy stkie rozbier ały ście się przy Maxonie? – zapy tała ze zgrozą Elise. – Nie rozbier ały śmy się! – krzy knęłam. – No dobrze. – Kriss także skrzy żowała ram iona. – Musim y to wy jaśnić. Która co robiła z Maxonem? Wszy stkie na chwilę umilkły śmy, żadna nie chciała mówić pierwsza. – Ja się z nim całowałam – powiedziała Elise. – Trzy razy, ale to wszy stko. – Ja się z nim w ogóle nie całowałam – przy znała się Kriss. – Ale to by ł mój wy bór. Pocałowałby mnie, gdy by m mu na to pozwoliła. – Naprawdę? Ani razu? – zapy tała zaszokowana Celeste. – Ani razu. – Cóż, ja się z nim często całowałam. – Celeste odr zuc iła włosy na plec y i postanowiła okazać dumę zam iast zawsty dzenia. – Najlepszy raz by ł na kor y tar zu, późny m wiec zor em. – Popatrzy ła na mnie. – Szeptaliśmy sobie, jakie to jest eksc y tujące, że ktoś może nas przy łapać. W końcu wszy stkie oczy spoczęły na mnie. Pomy ślałam o słowach króla, suger ującego, że by ć może inne dziewczęta są znacznie bardziej swobodne, niż ja odważy łaby m się by ć. Ter az wiedziałam, że to by ł jeszc ze jeden rodzaj ataku, mającego spowodować, że poc zuję się nieważna. Postanowiłam mówić prawdę.
– To mnie Maxon pocałował pierwszą, nie Olivię. Nie chciałam, żeby ktokolwiek o ty m wiedział. Mieliśmy też kilka… inty mny ch mom entów i przy jednej okazji koszula Maxona została zdjęta. – Została zdjęta? To znac zy co, magicznie przelec iała mu przez głowę? – nac iskała Celeste. – Sam ją zdjął – przy znałam. Celeste, nadal nieusaty sf akc jonowana, dopy ty wała się dalej: – On ją zdjął, czy ty ją zdjęłaś? – Chy ba oboj e. Po chwili napięcia Kriss znowu się odezwała: – Dobrze, ter az wszy stkie wiem y, na czy m stoimy. – Czy li na czy m? – zapy tała Elise. Nikt jej nie odpowiedział. – Chciałam ty lko powiedzieć… – zaczęłam. – Wszy stkie te chwile by ły dla mnie ogromnie ważne i zależy mi na Maxonie. – Suger uj esz, że nam nie zależy ? – warknęła Celeste. – Wiem, że tobie nie zależy. – Jak śmiesz? – Celeste, wszy scy wiedzą, że zależy ci na kimś, kto ma władzę. Mogę się założy ć, że lubisz Maxona, ale nie jesteś w nim zakoc hana. Twoim celem jest kor ona. Nie próbując zaprzec zać, Celeste spojr zała na Elise. – A co z nią? Nigdy nie widziałam, żeby okazy wała choc iaż cień emoc ji! – Jestem opanowana. Też powinnaś czasem tego spróbować – odpar owała szy bko Elise. Ta iskra gniewu sprawiła, że od razu bardziej ją polubiłam. – W moj ej rodzinie wszy stkie małżeństwa są aranżowane. Wiedziałam, że mnie też to czeka, i to wszy stko. Mogę nie by ć zakochana w Maxonie, ale szanuję go. Miłość może przy jść z czasem. – To właściwie smutne, Elise – odezwała się współczująco Kriss. – Niekoniecznie. Są rzec zy ważniejsze od miłości. Patrzy ły śmy na Elise, zastanawiając się nad jej słowam i. Walc zy łam z miłości dla moj ej rodziny, a także dla Aspena. A ter az, choc iaż bałam się o ty m my śleć, by łam pewna, że wszy stkie moje działania, gdy w grę wchodził Maxon – nawet jeśli by ły rozpaczliwie głupie – brały się z tego uczuc ia. A jednak, co by by ło, gdy by istniało coś ważniejszego? – Ja powiem wprost: koc ham go – wy znała Kriss. – Koc ham go i chciałaby m, żeby się ze mną ożenił. Gwałtownie wróciłam my ślami do aktua lnej rozm owy i zapragnęłam wtopić się w dy wan. Co ja zaczęłam? – No dobra, Amer ic o, przy znaj się – zażądała Celeste. Zam arłam, oddy c hając pły tko. Potrzebowałam chwili, żeby znaleźć właściwe słowa. – Maxon wie, co czuję, i ty lko to się lic zy. Przewróciła oczam i, sły sząc moją odpowiedź, ale nie próbowała dalej nac iskać. Bez wątpienia obawiała się, że w takim przy padku zrobiłaby m to samo w stosunku do niej. Stały śmy przy oknie, patrząc na siebie. Elim inac je ciągnęły się od miesięcy, a ter az w końcu widziały śmy jasno, jak wy gląda ta ry walizac ja. Każda miała wgląd w to, jakie relac je z Maxonem mają pozostałe – przy najmniej jeśli idzie o jeden ich aspekt – i mogła je porównać ze swo-
imi. Do sali weszła królowa. Dy gnęły śmy przed nią, a potem wszy stkie wy c of ały śmy się w kąty i w głąb siebie. Może od początku musiało do tego dojść. By ły tu czter y dziewczęta i jeden książę, a trzy z nas musiały wkrótce wy j ec hać, zabier ając ty lko niezwy kle inter esującą histor ię o ty m, jak minęła nam jesień.
Rozdział 5
K
rąży łam po bibliotec e na parter ze, próbując poukładać w głowie słowa. Wiedziałam, że muszę
wy jaśnić Maxonowi, co właśnie zaszło, zanim usły szy o ty m od inny ch dziewcząt. Naprawdę bałam się tej rozm owy. – Puk-puk – powiedział, wchodząc. Zauważy ł mój strapiony wy r az twar zy. – Co się stało? – Nie złość się – ostrzegłam, kiedy do mnie podszedł. Zwolnił, a troskę na jego twar zy zastąpiła nieufność. – Spróbuję. – Dziewc zy ny wiedzą, że widziałam cię bez koszuli. – Zobac zy łam, że na usta ciśnie mu się py tanie. – Nie powiedziałam nic zego o twoich plec ach – przy sięgłam. – Wolałaby m, bo ter az my ślą, że braliśmy udział w wy jątkowo gorącej scenie. Maxon uśmiechnął się. – Tak się to skończy ło. – Nie żartuj, Maxonie! Nienawidzą mnie ter az. Objął mnie, nadal z rozj aśniony m wzrokiem. – Jeśli cię to poc iesza, nie jestem zły. Nie przeszkadza mi to, o ile nie zdradzisz moj ego sekretu. Choc iaż jestem lekko zaszokowany, że im to powiedziałaś. Jak w ogóle poj awił się ten tem at? Schowałam twarz na jego piersi. – Wy daj e mi się, że nie mogę powiedzieć. – Hmm. – Jego kciuk przesuwał się w górę i w dół po moich plec ach. – My ślałem, że mamy ter az prac ować nad obustronny m zaufaniem. – Prac uj em y. Proszę, żeby ś mi zaufał i uwier zy ł, że ty lko pogorszy łaby m sy tua cję, gdy by m ci powiedziała. – Może się my liłam, ale by łam prawie pewna, że opowiedzenie Maxonowi, jak gapiły śmy się na półnagich, spoc ony ch gwardzistów, mogłoby wpakować nas wszy stkie w jakieś kłopoty. – No dobrze – powiedział w końcu. – Dziewczęta wiedzą, że widziałaś mnie częściowo rozebranego. Coś jeszc ze? Zawahałam się. – Wiedzą, że to mnie pocałowałeś pierwszą. A ja wiem o wszy stkim, co z nimi robiłeś i czego nie robiłeś. Maxon odsunął się. – Co takiego? – Po ty m, jak wy m knęła mi się ta uwaga o tobie bez koszuli, zaczęły śmy się nawzaj em okropnie oskarżać i w końcu postanowiły śmy pomówić szczer ze. Wiem, że wiele razy całowałeś się z Celeste i że już dawno pocałowałby ś Kriss, gdy by ci na to pozwoliła. Powiedziały śmy sobie
o wszy stkim. Maxon przesunął dłońmi po twar zy i przeszedł kilka kroków, zastanawiając się nad ty m, co przed chwilą usły szał. – Czy li nie mogę już lic zy ć na żadną pry watność? Absolutnie żadną? Bo wy postanowiły ście porównać swoj e wy niki? – Jasno by ło widać jego frustrację. – Wiesz, jako ktoś, komu tak zależy na uczciwości, powinieneś by ć zadowolony. Zatrzy m ał się i popatrzy ł na mnie. – Zadowolony ? – Gdy by ś mi powiedział, że ja i Celeste jesteśmy mniej więcej tak samo blisko z tobą, jeśli chodzi o zaży łość fizy czną, nigdy nie próbowałaby m zac howy wać się wobec ciebie tak jak wczoraj wiec zor em. Wiesz, jaka upokor zona się czułam? Maxon skrzy wił się i znowu zaczął chodzić po bibliotec e. – Proszę cię, Ami, powiedziałaś już i zrobiłaś ty le głupich rzec zy, że jestem zaskoc zony, że w ogóle jeszc ze się czegoś wsty dzisz. Może to dlatego, że nie by łam szkolona w elokwenc ji, potrzebowałam dobrej sekundy, żeby w pełni dotarło do mnie, co powiedział. Maxon od początku mnie lubił, a przy najmniej tak twierdził. Wiedziałam, że większość jego otoc zenia uważa to za niedobry pom y sł. Czy on także tak uważał? – W takim razie już pójdę – powiedziałam cic ho, nie mogąc spojr zeć mu w oczy. – Przepraszam, że wy m knęło mi się to o koszuli. – Skier owałam się do drzwi, czując się tak mała, że nie by łam pewna, czy w ogóle mnie zauważał. – Daj spokój, Ami. Nie chciałem przez to powiedzieć… – Nie, nie szkodzi – mruknęłam. – Odtąd będę bardziej uważać na to, co mówię. Weszłam na górę, sama nie wiedząc, czy chciałaby m, żeby Maxon za mną pobiegł, czy też nie. Nie zrobił tego. Kiedy wróciłam do pokoj u, zastałam w nim Anne, Mary i Lucy. Zmieniły pościel i odkur zy ły półki. – Dzień dobry, panienko – przy witała mnie Anne. – Czy napiłaby się panienka herbaty ? – Nie, chcę posiedzieć chwilę na balkonie. Gdy by ktoś mnie odwiedził, powiedzc ie, że odpoczy wam. Anne zmarszc zy ła lekko brwi, ale skinęła głową. – Oczy wiście. Spędziłam trochę czasu, wdy c hając świeże powietrze, a potem zajęłam się lekturą zadaną nam wszy stkim przez Silvię. Zdrzemnęłam się, a następnie poćwic zy łam trochę grę na skrzy pc ach. W zasadzie nie obc hodziło mnie to, czy m się zajm uję. Ważne, że mogłam by ć z dala od Maxona i pozostałej trójki dziewcząt. Pod nieobecność króla wolno nam by ło jeść posiłki w pokoj ach, więc tak właśnie zrobiłam. Kiedy jadłam kurc zaka z cy try ną i pieprzem, rozległo się stukanie do drzwi. Może zac zy nałam popadać w par anoję, ale by łam przekonana, że to Maxon. Nie by ło mowy, żeby m mogła się z nim ter az zobac zy ć. Złapałam Mary i Anne za ręce i pociągnęłam je za sobą do łazienki. – Lucy – szepnęłam. – Powiedz mu, że się kąpię. – Jemu? Że się panienka kąpie? – Tak. Nie wpuszc zaj go – polec iłam.
– Co się stało? – zapy tała Anne, kiedy zam knęłam drzwi łazienki i przy c isnęłam do nich ucho. – Sły szy c ie coś? – odpowiedziałam py taniem. Obie przy łoży ły uszy do drzwi, star ając się wy c hwy c ić jakieś słowa. Usły szałam stłumiony głos, ale zar az znalazłam szczelinę w drzwiach i rozm owa stała się znacznie wy raźniejsza. – Bier ze kąpiel, wasza wy sokość – odpowiedziała spokojnie Lucy. Czy li to rzec zy wiście by ł Maxon. – Aha. Miałem nadzieję, że jeszc ze je obiad i że będę mógł się przy łączy ć. – Panienka postanowiła wziąć kąpiel przed jedzeniem – głos Lucy lekko zadrżał, nie lubiła mijać się z prawdą. No dalej, Lucy. Trzymaj się. – Rozum iem. Cóż, może powtórzy sz jej, żeby posłała po mnie, kiedy skończy. Chciałby m z nią por ozm awiać. – Yy y y … to może by ć bardzo długa kąpiel, wasza wy sokość. Maxon umilkł na chwilę. – Aha. Doskonale. W takim razie proszę powtórzy ć, że by łem tutaj i że może po mnie posłać, jeśli będzie chciała por ozm awiać. Nie musi się martwić o godzinę, na pewno przy jdę. – Tak, wasza wy sokość. Na długą chwilę zapadła cisza i pomy ślałam, że chy ba już poszedł. – Dziękuję ci – powiedział w końcu Maxon. – Dobranoc. – Dobranoc, wasza wy sokość. Ukry wałam się jeszc ze przez kilka sekund, żeby mieć pewność, że już go nie będzie. Kiedy wy szłam z łazienki, Lucy nadal stała przy drzwiach. Popatrzy łam na moje pokojówki, które rzuciły mi py tające spojr zenia. – Chciałaby m dzisiaj wiec zor em poby ć sama – oznajm iłam wy m ij ająco. – Właściwie chętnie by m się już położy ła. Jeśli możecie odnieść tacę z obiadem, zac znę się szy kować do snu. – Chce panienka, żeby jedna z nas została? – zapy tała Mary. – Na wy padek, gdy by jednak chciała się panienka zobac zy ć z księciem? Widziałam w ich oczach nadzieję. – Nie, chciałaby m po prostu odpocząć. Zobaczę się z Maxonem rano. Dziwnie się czułam, kładąc się do łóżka ze świadom ością, że sprawy między mną a Maxonem są zawieszone w taki sposób, ale w tej chwili nie wiedziałam, jak mam z nim rozm awiać. To wszy stko nie miało sensu. Przeży liśmy razem ty le wzlotów i upadków, ty le prób stwor zenia prawdziwego związku, ale by ło jasne, że jeśli to miałoby nastąpić, czeka nas jeszc ze bardzo długa droga. Zostałam brutalnie obudzona przed świtem. Światło z kor y tar za wlało się do moj ego pokoj u, a ja potarłam oczy i zobac zy łam wchodzącego gwardzistę. – Lady Amer ic o, proszę się obudzić – powiedział. – Co się stało? – zapy tałam, ziewając. – Mamy sy tua cję nadzwy c zajną. Musi pani zejść na dół. W ułamku sekundy krew zasty gła mi w ży łach. Moja rodzina nie ży ła, by łam tego pewna. Wy słaliśmy gwardzistów, uprzedziliśmy rodziny, że możliwy jest atak na ich domy, ale rebelianc i by li zby t skuteczni. To samo przy dar zy ło
się Natalie, która opuściła Elim inac je po ty m, jak rebelianc i zam ordowali jej młodszą siostrę. Żadna z naszy ch rodzin nie by ła bezpieczna. Odr zuc iłam kołdrę i sięgnęłam po szlaf rok i pantof le. Przem knęłam przez kor y tarz i zbiegłam po schodach tak szy bko, jak ty lko mogłam, dwa razy omal z nich nie spadając. Kiedy znalazłam się na parter ze, zobac zy łam Maxona, rozm awiającego z przejęciem z gwardzistą. Podbiegłam do niego, zapom inając o wszy stkim, co działo się przez ostatnie dwa dni. – Nic im nie jest? – zapy tałam, star ając się nie płakać. – Bardzo jest źle? – Komu? – zapy tał Maxon, przy tulając mnie bez uprzedzenia. – Moim rodzic om, brac iom i siostrom. Nic im nie jest? Maxon szy bko odsunął mnie na długość ram ienia i popatrzy ł mi w oczy. – Nic im nie jest, Ami. Przepraszam, powinienem by ł się spodziewać, że o ty m pomy ślisz przede wszy stkim. Prawie zaczęłam płakać z bezgranicznej ulgi. Maxon mówił dalej, lekko zmieszany. – W pałacu są rebelianc i. – Co takiego? – pisnęłam. – Dlac zego się nie chowam y ? – Nie przy szli, żeby atakować. – No to po co przy szli? Maxon westchnął. – To ty lko dwójka rebeliantów z frakc ji północnej. Są nieuzbroj eni i chcą rozm awiać właśnie ze mną… i z tobą. – Dlac zego ze mną? – Nie jestem pewien, ale zam ier zam się z nimi spotkać, więc pomy ślałem, że tobie także dam szansę, żeby ś mogła w ty m uczestnic zy ć. Popatrzy łam po sobie i przy gładziłam włosy. – Jestem w szlaf roku. Maxon uśmiechnął się. – Wiem, ale to całkowic ie nief orm alne spotkanie. Nic nie szkodzi. – A czy ty chcesz, żeby m brała w nim udział? – To naprawdę zależy ty lko od ciebie, ale jestem ciekaw, dlac zego chcieli rozm awiać akur at z tobą. Nie jestem pewien, czy będą chcieli wy j awić powód swoj ej wizy ty, jeśli cię nie będzie. Skinęłam głową, zastanawiając się nad jego słowam i. Nie by łam pewna, czy mam ochotę rozmawiać z rebeliantam i. Uzbroj eni czy nie, stanowili prawdopodobnie o ogromne zagrożenie. Ale jeśli Maxon uważał, że sobie por adzę, może powinnam… – Zgoda – powiedziałam, prostując się. – Niech będzie. – Nic ci się nie stanie, Ami, obiec uję. – Nadal trzy m ał mnie za rękę i lec iutko ścisnął moje palce. Odwrócił się do gwardzisty. – Prowadź. Na wszelki wy padek miej broń w pogotowiu. – Tak jest, wasza wy sokość – odparł gwardzista i poprowadził nas za róg kor y tar za, do Sali Wielkiej, gdzie stały dwie osoby otoc zone przez gwardzistów. Potrzebowałam kilku sekund, by wy patrzeć wśród nich Aspena. – Mógłby ś odwołać swoj e psy ? – zapy tał rebeliant. By ł wy soki, smukły i jasnowłosy, miał zabłocone długie buty, a sposobem ubier ania przy pom inał Siódemkę: ciężkie, dopasowane spodnie i połatana koszula z nar zuc oną na wierzch podniszc zoną skórzaną kurtką. Na jego szy i wisiał za-
rdzewiały kompas na długim łańcuszku, koły szący się, kiedy się por uszał. Wy glądał na zahartowanego przez ży cie, ale nie na przer ażającego, co mnie zaskoc zy ło. Jeszc ze bardziej niespodziewane by ło dla mnie to, że drugą osobą okazała się dziewc zy na. Ona także miała wy sokie buty, ale poza ty m by ła ubrana tak, jakby star ała się połączy ć elegancję z prakty cznością. Miała na sobie legginsy i spódnicę z tego sam ego mater iału, co spodnie mężczy zny. Stała swobodnie, wy suwając biodro, mimo że by ła otoc zona przez gwardzistów. Nawet gdy by m nie rozpoznała jej twar zy, zapam iętałaby m jej kurtkę – krótką, dżinsową, ozdobioną czy mś, co wy glądało jak tuziny haf towany ch kwiatków. Jakby chciała się upewnić, że ją pamiętam, dy gnęła przede mną lekko. Wy dałam dźwięk będący czy mś pomiędzy śmiec hem a westchnieniem. – Co się stało? – zapy tał Maxon. – Później – odpowiedziałam szeptem. Zdziwiony, ale spokojny, uścisnął moją rękę, żeby dodać mi otuc hy, i znowu skonc entrował się na naszy ch gościach. – Przy szliśmy, żeby por ozm awiać, z pokoj owy m i zam iar am i – wy jaśnił mężczy zna. – Jesteśmy nieuzbroj eni, a gwardziści już nas przeszukali. Wiem, że prośba o rozm owę w czter y oczy by łaby niestosowna, ale mamy do omówienia rzec zy, który ch nikt postronny nie powinien sły szeć. – A co z Amer icą? – zapy tał Maxon. – Chcieliby śmy rozm awiać także z nią. – W jakim celu? – Powtar zam – odparł młody mężczy zna niem al wy niośle. – Musim y znaleźć się poza zasięgiem słuchu ty ch gości – żartobliwy m gestem wskazał wokół siebie. – Jeśli my ślic ie, że możecie ją zaa takować… – Wiem, że nam nie ufasz, i rozum iem dlac zego, ale nie mamy powodu, żeby atakować którekolwiek z was. Chcem y por ozm awiać. Maxon zastanawiał się przez minutę. – Przy gotuj nam stolik i czter y krzesła – polec ił jednem u z gwardzistów. – Potem wszy scy cofniec ie się, żeby dać naszy m gościom trochę przestrzeni. Gwardziści posłuchali, a my na kilka krępujący ch minut zam ilkliśmy. W końcu stolik został zdjęty ze stosu i ustawiony w rogu z dwom a krzesłami po każdej stronie, a Maxon gestem zaprosił parę rebeliantów, żeby zajęła miejsca. Kiedy tam podeszliśmy, gwardziści bez słowa wy c of ali się, stając pod ścianam i sali i nie odr y wając wzroku od rebeliantów, jakby by li gotowi w każdej chwili otwor zy ć ogień. Kiedy znaleźliśmy się przy stole, mężczy zna wy ciągnął rękę. – Nie wy daj e wam się, że powinniśmy się przedstawić? Maxon spojr zał na niego ostrożnie, ale ustąpił. – Maxon Schrea ve, twój monarc ha. Młody mężczy zna roześmiał się. – To dla mnie zaszczy t, wasza wy sokość. – A z kim ja mam przy j emność? – August Illéa, do usług.
Rozdział 6
M
axon i ja popatrzy liśmy na siebie, a potem znowu na rebeliantów.
– Dobrze sły szeliście. Moje nazwisko rodowe brzmi Illéa. A ona niedługo będzie je nosić z powodu małżeństwa – oznajm ił August, wskazując skinieniem głowy dziewc zy nę. – Jestem Geor gia Whitaker – powiedziała. – I oczy wiście wiem y o tobie wszy stko, Amer ic o. Znowu się do mnie uśmiechnęła, a ja odwzaj emniłam uśmiech. Nie by łam pewna, czy jej ufam, ale z pewnością nie czułam do niej nienawiści. – Czy li ojc iec miał rację – westchnął Maxon. Popatrzy łam na niego z zaskoc zeniem. – Mówił, że pewnego dnia sięgniesz po kor onę. – Nie inter esuj e mnie twoj a kor ona – zapewnił go August. – To dobrze, ponieważ zam ier zam rządzić ty m kraj em – odpar ował Maxon. – Zostałem do tego wy c howany, a jeśli my ślisz, że możesz przy jść tutaj i oznajm ić, że jesteś praprawnukiem Gregory ’ego… – Nie chcę tej kor ony, Maxonie! Obalenie monarc hii to coś, czy m są zainter esowani Południowc y. My mamy inne cele. – August usiadł przy stole i oparł się wy godnie, a potem, jakby śmy to my weszli do jego domu, gestem zaprosił nas, żeby śmy także zajęli miejsca. Maxon i ja spojr zeliśmy na siebie i poszliśmy w jego ślady, a Geor gia szy bko zrobiła to samo. August patrzy ł na nas przez chwilę, albo obserwując, albo zastanawiając się, od czego zacząć. Maxon przer wał ciszę, by ć może po to, żeby pokazać, kto kontroluj e sy tua cję. – Napij ec ie się herbaty albo kawy ? Geor gia rozprom ieniła się. – Można prosić o kawę? Maxon uśmiechnął się lekko, sły sząc entuzjazm w jej głosie, i odwrócił się, żeby wezwać jednego z gwardzistów. – Proszę powiedzieć pokojówce, żeby przy niosła nam kawy. I na litość boską, niech dopilnuj e, żeby by ła mocna. – Potem spojr zał znowu na Augusta. – Nie potraf ię w najm niejszy m stopniu odgadnąć, czego ode mnie chcesz. Wy daj e się, że celowo przy szedłeś w por ze, kiedy pałac śpi, i domy ślam się, że chcesz zac hować to spotkanie w sekrec ie, o ile to możliwe. Mów, co chcesz powiedzieć. Nie mogę obiec ać, że dam ci to, czego pragniesz, ale na pewno cię wy słucham. August skinął głową i poc hy lił się do przodu. – Od dziesiątków lat szukam y pamiętników Gregor y ’ego. Wiedzieliśmy od dawna o ich istnieniu, a niedawno otrzy m aliśmy potwierdzenie ze źródła, którego nie mogę ujawnić. – August popatrzy ł na mnie. – Powinnaś wiedzieć, że to nie twoj e wy stąpienie w Biuletynie zdradziło tę inf ormację.
Odetchnęłam z ulgą. Kiedy ty lko wspom niał o pamiętnikach, zaczęłam się w my ślach przeklinać i szy kować na to, że później Maxon doda to do listy głupich rzec zy, jakie zrobiłam. – Nigdy nie chcieliśmy obalenia monarc hii – konty nuował August. – Nawet jeśli została wprowadzona w bardzo niec zy sty sposób, nie mamy nic przec iwko dziedzicznej władzy, szczególnie jeśli to ty będziesz królem. Maxon nie por uszy ł się, ale wy c zuwałam jego dumę. – Dziękuję. – Chcieliby śmy inny ch rzec zy, w szczególności swobód oby watelskich. Chcieliby śmy nom inowany ch urzędników oraz zniesienia sy stem u klasowego. – August mówił to wszy stko, jakby by ło całkiem proste. Jeśli widział, jak moje wy stąpienie spowodowało przer wanie emisji Biuletynu, powinien by ć mądrzejszy. – Zac howuj esz się, jakby m już by ł królem – odparł z przy gnębieniem Maxon. – Nawet gdy by to by ło możliwe, po prostu nie mogę dać ci tego, o co prosisz. – Ale nie skreślałby ś takiego pom y słu? Maxon uniósł ręce, a potem opuścił je na stół. – To, czego by m nie skreślał, nie ma w ty m mom enc ie znac zenia. Nie jestem królem. August westchnął i popatrzy ł na Geor gię. Miałam wrażenie, że kom unikują się bez słów i by łam pod wrażeniem ich natur alnej bliskości. Znajdowali się tutaj w naprawdę trudnej sy tuacji – przy c hodząc, nie mogli mieć pewności, czy uda im się z tego wy jść cało – a jednak ich uczuc ia wobec siebie by ły wy raźnie widoczne. – Skor o mowa o królach – dodał Maxon – może wy jaśniłby ś Ami, kim jesteś? Jestem pewien, że zrobisz to lepiej ode mnie. Wiedziałam, że w ten sposób Maxon gra na czas, żeby zastanowić się nad ty m, jak przejąć kontrolę nad sy tua cją, ale nie miałam nic przec iwko. Umier ałam z ciekawości. August uśmiechnął się niewesoło. – To rzec zy wiście inter esująca histor ia – stwierdził, a oży wienie w jego głosie zapowiadało, jak bardzo niezwy kła jest ta opowieść. – Jak wiesz, Gregor y miał troj e dziec i: Kather ine, Spenc er a i Dam ona. Kather ine została wy dana za księcia, Spenc er zmarł, zaś Dam on odziedzic zy ł tron. Potem, po śmierc i Justina, sy na Dam ona, jego kuzy n, Porter Schrea ve został księciem, poślubiając młodą wdowę po Justinie, która zaledwie trzy lata wcześniej wy grała Elim inac je. Ter az rodzina królewska nosi nazwisko Schrea ve. Ród Illéa powinien już nie istnieć. Ale my istniejemy. – My ? – zapy tał Maxon spokojnie, jakby lic zy ł na to, że usły szy dokładniejszą liczbę. August ty lko skinął głową. Stukot obc as obwieścił nadejście pokojówki. Maxon położy ł palec na ustach, jakby August mógł odważy ć się powiedzieć cokolwiek więcej w zasięgu jej słuchu. Pokojówka postawiła tacę i nalała nam kawy. Geor gia sięgnęła po filiżankę od razu po ty m, jak została napełniona. Ja nie przepadałam aż tak bardzo za kawą – by ła zby t gorzka jak na mój gust – ale wiedziałam, że dzięki niej się rozbudzę, więc przy gotowałam się na jej wy pic ie. Zanim zdąży łam upić choc iaż ły k, Maxon podsunął mi cukiernicę. Zupełnie jakby wiedział. – Mów dalej – ponaglił, pijąc niesłodzoną kawę. – Spenc er wcale nie umarł – oznajm ił beznam iętnie August. – Wiedział, co jego ojc iec zrobił, żeby zdoby ć władzę w kraj u, wiedział, że jego starsza siostra została prakty cznie sprzedana w małżeństwo i wiedział, że od niego oczekuj e się absolutnego posłuszeństwa. Nie mógł się na to zgodzić, więc uciekł.
– Dokąd? – zapy tałam, odzy wając się po raz pierwszy. – Ukry wał się u krewny ch i przy j ac iół, a w końcu założy ł obozowisko razem z podzielający mi jego poglądy ludźmi z Północy. Jest tam zimno i wilgotnie, a orientac ja w ter enie jest na ty le trudna, że nikom u się nie chce tam zapuszc zać. Ży jem y tam spokojnie przez większość czasu. Geor gia szturchnęła go, lekko zaszokowana. August otrzeźwiał. – Obawiam się, że właśnie udzieliłem wam wskazówek, jak można nas naj ec hać. Chciałby m przy pom nieć, że nigdy nie zabiliśmy nikogo ze straży lub służby pałacowej, star aliśmy się też za wszelką cenę unikać ranienia kogokolwiek. Zawsze chcieliśmy ty lko zniesienia klas, a w ty m celu potrzebuj em y dowodu, że Gregor y by ł takim człowiekiem, jak nam opowiadano. Ter az go mamy, a sądząc ze słów Amer iki, wy daj e nam się, że mogliby śmy wy kor zy stać tę wiedzę, gdy by śmy ty lko chcieli. Ale właściwie nie chcem y, jeśli nie zostaniem y do tego zmuszeni. Maxon wy pił duży ły k kawy i odstawił filiżankę. – Szczer ze mówiąc, nie wiem, co mam zrobić z tą inf orm acją. Jesteś potomkiem w linii prostej Gregor y ’ego Illéi, ale nie chcesz kor ony. Chcesz czegoś, o czy m może zadec y dować ty lko król, ale poprosiłeś o spotkanie ze mną i jedną z kandy datek, biorący ch udział w elim inac jach. Mój ojciec jest w tej chwili nieobecny. – Wiem y – odparł August. – Celowo wy braliśmy ten mom ent. Maxon pry chnął. – Jeśli nie chcesz kor ony i zależy ci ty lko na ty m, co nie zależy ode mnie, to po co tu przy szedłeś? August i Geor gia popatrzy li na siebie, jakby szy kując się na wy głoszenie najpoważniejszej prośby. – Przy szliśmy, żeby cię o to poprosić, ponieważ wiem y, że jesteś rozsądny m człowiekiem. Obserwuj em y cię przez całe twoj e ży cie i widzim y to w twoich oczach. Widzę to nawet ter az. Star ałam się niepostrzeżenie przy jr zeć Maxonowi i wy badać jego rea kcję na te słowa. – Ty także nie lubisz podziału klasowego. Nie podoba ci się sposób, w jaki twój ojc iec trzy m a ten kraj pod butem. Nie chcesz prowadzić woj en, o który ch wiesz, że mają ty lko odciągać uwagę opinii publicznej. A przede wszy stkim chcesz, żeby za twoj ego ży cia zapanował pokój. Zakładamy, że kiedy zostaniesz królem, nastąpią prawdziwe zmiany i czekam y na to od dawna. Jesteśmy gotowi czekać jeszc ze dłużej. Rebelianc i z Północy są gotowi dać ci słowo, że nasze ataki na pałac się nie powtórzą i że zrobim y wszy stko, co w naszej mocy, aby powstrzy m ać lub spowolnić Południowców. Widzim y bardzo wiele rzec zy, który ch ty nie dostrzegasz za ty mi mur am i. Możemy przy r zec ci naszą wierność, bez żadny ch zastrzeżeń, jeśli jesteś gotów dać nam znak, że chcesz wraz z nami działać na rzecz przy szłości, w której oby watele Illéi będą mieli w końcu szansę brać własne ży cie w swoj e ręce. Maxon sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć, więc ja się odezwałam. – Ale czego właściwie chcą rebelianc i z Południa? Ty lko pozabij ać nas wszy stkich? August por uszy ł głową w geście, który nie by ł ani potwierdzeniem, ani zaprzec zeniem. – To także, na pewno, ale ty lko po to, żeby nikt się im nie sprzec iwiał. Zby t duża część społeczeństwa ży je w ucisku, a zwiększające się ogranic zenia przy c zy niły się do przekonania, że mogliby sami rządzić kraj em. Amer ic o, jesteś Piątką. Wiem, że musiałaś widzieć wielu ludzi, którzy nienawidzą monarc hii.
Maxon dy skretnie spojr zał na mnie. Szy bko skinęłam głową. – Jasne, że widziałaś i doskonale rozum iesz, że kiedy jesteś na dnie, możesz ty lko obwiniać ty ch, którzy są na szczy c ie. W ty m przy padku Południowc y mają rzec zy wiście dobre powody, ostatecznie to Jedy nki skazały ich na takie ży cie bez żadny ch rea lny ch szans na jego poprawę. Przy wódcy południowy ch rebeliantów przekonali swoich popleczników, że jedy ną metodą odzy skania tego, co w ich mniem aniu się im należy, jest odebranie tego monarc hii. Ale mam w swoim obozie ludzi, którzy zdezerter owali z Południa i traf ili do mnie. Wiem na pewno, że kiedy Południowc y przejmą władzę, nie mają zam iar u dzielić się zdoby ty m bogactwem. Czy kiedy kolwiek w histor ii by ło ina c zej? Ich plan zakłada zniszc zenie apar atu państwowego Illéi, przejęcie władzy, złożenie pusty ch obietnic i pozostawienie wszy stkich w sy tua cji, w jakiej się obecnie znajdują. Jestem pewien, że dla większości ludzi oznac załoby to pogorszenie jakości ży cia. Szóstki i Siódemki nadal nie mogły by awansować społecznie, z wy jątkiem małej garstki na pokaz, manipulowanej przez rebeliantów. Dwójki i Trójki strac iły by swoj e majątki. Część ludzi uznałoby to za akt sprawiedliwości, ale to nie rozwiązałoby żadny ch problemów. Jeśli nie będzie piosenkar zy popowy ch, wy puszc zający ch ogłupiające przeboj e, nie będzie też muzy ków, grający ch na ich wy stępach, kur ierów, przewożący ch nagrania, właścic ieli sklepów, sprzedający ch taśmy. Usunięcie jednej osoby z czubka pir am idy zniszc zy ży cie ty sięcy u jej podstawy. August zam ilknął na mom ent, pogrążając się w niewesoły ch my ślach. – To będzie tak jak za czasów Gregor y ’ego, ty lko jeszc ze gor zej. Południowc y są przy gotowani na działanie ze znacznie większą bezwzględnością, niż ta, na jaką wy się kiedy kolwiek zdec y duj ecie, a szanse, że kraj dojdzie potem do siebie, są nikłe. To będzie taki sam sy stem opresy jny, ty lko z nową nazwą… a twoi poddani będą cierpieć jak nigdy wcześniej. – Popatrzy ł Maxonowi w oczy. Miałam wrażenie, że nawiązała się między nimi nić por ozum ienia, by ć może dlatego, że od urodzenia przeznac zeniem ich obu by ło prowadzić inny ch. – Potrzebuj em y ty lko znaku z twoj ej strony i zrobim y wszy stko, co możemy, aby pomóc ci we wprowadzeniu zmian, pokoj owo i uczciwie. Nasz naród zasługuj e na taką szansę. Maxon popatrzy ł na stół. Nie miałam pojęcia, o czy m w tej chwili my śli. – Jakiego znaku? – zapy tał z wahaniem. – Pieniędzy ? – Nie – odparł August niem al ze śmiec hem. – Mamy większe fundusze, niż mógłby ś się spodziewać. – Jak to możliwe? – Donac je – odparł po prostu. Maxon skinął głową, ale ja by łam zaskoc zona. Donac je oznac zały, że są ludzie – kto wie, jak liczni – którzy popier ają ich sprawę. Jak wielkie by ły siły rebeliantów z Północy, jeśli dolic zy ć do nich ty ch popleczników? Jak duża część kraj u dom agała się właśnie tego, z czy m przy szła do nas ta dwójka? – Jeśli nie chodzi o pieniądze – powiedział w końcu Maxon – to czego chcec ie? August skinął głową w moją stronę. – Wy bierz ją. Ukry łam twarz w dłoniach, wiedząc, jak Maxon to przy jm ie. Nastąpiła długa chwila ciszy, zanim strac ił nad sobą panowanie. – Nie zgodzę się, żeby ktokolwiek mi mówił, kogo mam albo nie mam poślubić! Bawic ie się tu-
taj moim ży ciem! Podniosłam oczy i zobac zy łam, że August wstaj e. – Pałac od lat bawi się ży ciem wielu ludzi. Dorośnij, Maxonie. Jesteś księciem. Chcesz tej przeklętej kor ony, to ją sobie bierz, ale z przy wilej am i wiążą się obowiązki. Gwardziści zaczęli ostrożnie zbliżać się do nas, zaa larm owani tonem Maxona i agresy wną postawą Augusta. By łam pewna, że ter az sły szą już każde słowo. Maxon także wstał, żeby mu odpowiedzieć. – Wy nie będziec ie wy bier ać mi żony. Kropka. August, kompletnie niezrażony, cofnął się o krok i zaplótł ram iona. – Doskonale! Mamy jeszc ze jedną możliwość, gdy by ta się nie sprawdziła. – Kogo? August przewrócił oczam i. – Chy ba nie oczekuj esz, że ci powiem, biorąc pod uwagę, jak spokojnie zar ea gowałeś za pierwszy m razem. – Opanuj się. – Ta czy tamta, to bez znac zenia. Musim y ty lko mieć pewność, że twoj a partnerka zgodzi się brać udział w przedstawiony m planie. – Nazy wam się Amer ic a – powiedziałam z ogniem, wstając i patrząc mu prosto w oczy. – A nie „ta”. Nie jestem jakąś zabawką w tej całej waszej rewoluc ji. Cały czas mówisz o ty m, że wszy scy w Illéi powinni mieć szansę na ży cie, jakiego by chcieli. A co ze mną? Co z moją przy szłością? Ja nie jestem w ty m uwzględniona? Popatrzy łam na nich, szukając w ich twar zach odpowiedzi. Milc zeli. Zauważy łam, że gwardziści otac zają nas, wy raźnie zdenerwowani. Przy c iszy łam głos. – Jestem cały m serc em za zniesieniem klas, ale nie jestem przedm iotem, który m możecie się bawić. Jeśli szukac ie pionka, tam na górze jest dziewc zy na zakoc hana w nim do szaleństwa, która zrobi wszy stko, co zec hcec ie, by le ty lko Maxon się z nią zaręczy ł. A dwie pozostałe... Z poc zuc ia obowiązku albo dla prestiżu także by w to weszły. Możecie brać dowolną z nich. Nie czekając na pozwolenie, odwróciłam się i poszłam do drzwi tak dumnie, jak ty lko mogłam w szlaf roku i kapc iach. – Amer ic o! Zac zekaj! – zawołała Geor gia. Dotarłam do drzwi, zanim zdąży ła mnie dogonić. – Zatrzy m aj się na chwilę. – Słucham? – Przepraszam y. My śleliśmy, że jesteście w sobie zakoc hani. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że prosim y o coś, czem u on jest przec iwny. By liśmy pewni, że chętnie się zgodzi. – Nie rozum iec ie. On ma już kompletnie dość nac iskania i zmuszania go do różny ch rzec zy. Nie mac ie pojęcia, przez co przec hodzi. – Czułam, że łzy cisną mi się do oczu, więc zam rugałam, żeby je stłumić, i zaczęłam się wpatry wać we wzór na kurtc e Geor gii. – Wiem więcej, niż ci się wy daj e – powiedziała. – Może nie wszy stko, ale bardzo dużo. Obserwuj em y Elim inac je bardzo uważnie i wy daj e się, że wy dwoj e świetnie się rozum iec ie. Zawsze sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego w twoim towar zy stwie. A poza ty m… wiem y o ty m, jak uratowałaś swoj e pokojówki. Potrzebowałam chwili, żeby zrozum ieć, co to oznac za. Kto nas obserwował na ich uży tek?
– Widzieliśmy także, co zrobiłaś dla Marlee. Widzieliśmy, jak walc zy sz. A potem ta prezentacja kilka dni temu. – Urwała, żeby się roześmiać. – To wy m agało niezłej odwagi. Przy dałaby nam się taka odważna dziewc zy na. Potrząsnęłam głową. – Nie próbowałam by ć bohaterką. Na ogół nie czuję się w najm niejszy m stopniu odważna. – I co z tego? Nie ma znac zenia, jak sama postrzegasz swój char akter, lic zy się to, jak go wy korzy stuj esz. Ty, w większy m stopniu od pozostały ch, działasz tak, jak uważasz za słuszne, zanim zastanowisz się, co to będzie oznac zać dla ciebie. Maxon ma do wy bor u świetne kandy datki, ale one nie będą sobie brudziły rąk, żeby coś naprawić. Nie to co ty. – Wiele z tego to by ły działania sam olubne. Marlee by ła dla mnie ważna, tak samo jak moje pokojówki. Geor gia podeszła bliżej. – Ale czy te działania nie wiązały się z konsekwenc jam i? – Tak. – A ty prawdopodobnie wiedziałaś, że tak będzie, ale działałaś w imieniu ty ch, który ch pozbawiono prawa do obrony. To niezwy kłe, Amer ic o. To by ł zupełnie inny komplem ent od ty ch, do jakich by łam przy zwy c zaj ona. Potraf iłam zar eagować odpowiednio, kiedy tata mówił mi, że prześlicznie śpiewam, albo kiedy Aspen powtar zał, że jestem najpiękniejszą dziewc zy ną, jaką kiedy kolwiek widział… ale coś takiego? To by ło trochę przy tłaczające… – Szczer ze mówiąc, po ty m wszy stkim, co zrobiłaś, nie mogę uwier zy ć, że król pozwolił ci zostać. Ta cała histor ia z Biuletynem… – Geor gia zagwizdała. Roześmiałam się. – Szalał z wściekłości! – By łam zdum iona, że wy szłaś z tego ży wa! – Powiem szczer ze, naprawdę niewiele brakowało. Przez większość czasu mam poc zuc ie, że mogłaby m zostać stąd wy r zuc ona w kilka sekund. – Ale Maxonowi na tobie zależy, prawda? To, jak cię chroni… Wzruszy łam ram ionam i. – Są dni, kiedy jestem tego pewna, ale by wają takie, w który ch naprawdę nie mam pojęcia co czuj e. Dzisiaj nie jest dobry dzień, tak samo jak wczor aj. Ani przedwczor aj, jeśli mam by ć szczer a. Geor gia skinęła głową. – I tak będziem y ci kibic ować. – Mnie i jeszc ze komuś – poprawiłam ją. – To prawda. Ty m razem także ani słowem nie zdradziła, kim mogłaby by ć jej druga fawor y tka. – A o co chodziło z ty m dy gnięciem w lesie? Żartowałaś sobie ze mnie? – zapy tałam. Uśmiechnęła się. – Możliwe, że trudno się tego domy ślić, biorąc pod uwagę, jak się zac howuj em y, ale naprawdę zależy nam na rodzinie królewskiej. Gdy by śmy ich strac ili, Południowc y by wy grali. A gdy by naprawdę zdoby li władzę… Cóż, sły szałaś słowa Augusta. – Geor gia potrząsnęła głową. – W każdy m razie by łam pewna, że patrzę na moją przy szłą królową, więc uznałam, że zasługuj esz
przy najmniej na dy gnięcie. Jej rozum owanie by ło tak niemądre, że musiałam się znowu roześmiać. – Nie wy obrażasz sobie, jak miło jest rozm awiać z dziewc zy ną, z którą nie muszę ry walizować. – Zac zy nasz mieć już dość? – zapy tała współczująco. – Im mniej nas jest, ty m robi się gor zej. To znac zy, wiedziałam, że tak będzie, ale… Mam wrażenie, że ry walizac ja nie toc zy się już o to, żeby by ć dziewc zy ną wy braną przez Maxona, ty lko żeby nie dopuścić do wy brania przez niego innej dziewc zy ny. Nie wiem, czy to, co mówię, ma sens. Geor gia skinęła głową. – Ma. Ale chwila, sama się na to pisałaś. Roześmiałam się. – Właściwie to nie. Zostałam… nakłoniona do wy słania zgłoszenia. Nie chciałam by ć księżniczką. – Naprawdę? – Naprawdę. Geor gia uśmiechnęła się. – To, że nie chciałaś kor ony, oznac za, że jesteś pewnie najlepszą kandy datką do niej. Popatrzy łam na nią, ale jej szczer e spojr zenie przekonało mnie, że naprawdę wier zy w to, co mówi. Miałam nadzieję, że zdążę jej zadać jeszc ze kilka py tań, ale Maxon i August wy szli z Sali Wielkiej, wy glądając na zaskakująco spokojny ch. Poj edy nc zy gwardzista towar zy szy ł im w pewnej odległości. August popatrzy ł na Geor gię tak, jakby zabolało go rozstanie z nią nawet na kilka minut. Może ty lko dlatego dzisiaj tu z nim by ła. – Wszy stko w porządku, Ami? – zapy tał Maxon. – Tak. – Znowu strac iłam umiejętność patrzenia mu w oczy. – Powinnaś wrac ać do pokoj u i przebrał się do śniadania – stwierdził. – Gwardziści przy sięgli dy skrecję, a ja by łby m wdzięczny, gdy by ś zrobiła to samo. – Oczy wiście. Sprawiał wrażenie niezadowolonego z powodu moj ego chłodu, ale jak ina c zej miałam się ter az zac howy wać? – Auguście, to by ła prawdziwa przy j emność cię poznać. Niedługo znowu por ozm awiam y. – Maxon wy ciągnął rękę, a August uścisnął ją bez wahania. – Gdy by ście czegoś potrzebowali, nie wahajc ie się poprosić. Naprawdę jesteśmy po waszej stronie, wasza wy sokość. – Dziękuję. – Geor gia, idziem y. Część ty ch gwardzistów zac zy na się zac howy wać zby t nerwowo. Dziewc zy na roześmiała się. – Do zobac zenia, Amer ic o. Skinęłam głową, przekonana, że już nigdy jej nie zobaczę, i trochę smutna z tego powodu. Wy minęła Maxona i wzięła Augusta za rękę. W towar zy stwie gwardzisty wy szli przez otwarte drzwi pałacu, zostawiając mnie i Maxona sam y ch w holu. Podniósł na mnie wzrok, a ja mruknęłam coś pod nosem i wskazałam schody, kier ując się w tamtą stronę. Jego bły skawiczny sprzec iw wobec propozy c ji, aby mnie wy brał, przy pom niał
mi ty lko o wczor ajszy m bólu, jaki sprawiły mi jego słowa w bibliotec e. My ślałam, że po ty m, co zdar zy ło się w schronie, zaczęliśmy się przy najmniej trochę rozum ieć, ale najwy r aźniej wszy stko by ło jeszc ze bardziej skomplikowane niż wtedy, kiedy star ałam się ustalić, czy w ogóle koc ham Maxona. Nie wiedziałam, co to dla nas oznac za. I czy w ogóle można jeszc ze mówić o „nas”.
Rozdział 7
C
hoc iaż star ałam się jak najszy bc iej wrócić do swoj ego pokoj u, Aspen by ł szy bszy. Nie powin-
no mnie to zaskakiwać, Aspen znał już pałac jak własną kieszeń. – Hej – przy witałam się, troszeczkę niepewna, co powiedzieć. Szy bko objął mnie, a potem wy puścił z ram ion. – Dzielna dziewc zy nka. Uśmiechnęłam się. – Naprawdę? – Pokazałaś im, gdzie ich miejsce, Mer. – Aspen, ry zy kując ży cie, przesunął kciukiem po moim policzku. – Zasługuj esz na szczęście. Tak jak my wszy scy. – Dziękuję. Z uśmiec hem sięgnął do bransoletki, którą Maxon przy wiózł mi z Nowej Azji, i wsunął palc e pod nią, żeby dotknąć tej zrobionej z guzika, który mi podar ował. Jego oczy by ły pełne smutku, kiedy patrzy ł na tę malutką pamiątkę. – Musim y niedługo por ozm awiać. Poważnie. Mamy mnóstwo spraw do wy jaśnienia. Z ty m słowam i Aspen odszedł kor y tar zem, a ja westchnęłam i ukry łam twarz w dłoniach. Czy jego zdaniem moja rea kc ja oznac zała, że postanowiłam na dobre odtrącić Maxona? Czy my ślał, że chciałaby m odnowić związek z nim? Z drugiej strony, czy ja właśnie nie odtrąciłam Maxona? Czy nie my ślałam wczor aj, że Aspen powinien zostać częścią moj ego ży cia? A jeśli tak, to dlac zego czułam się tak okropnie? Nastrój w Komnac ie Dam by ł ponur y. Królowa Amberly siedziała i pisała listy, a ja zauważy łam, że od czasu do czasu rzuc ała szy bkie spojr zenie na naszą czwórkę. Po wczor ajszej rozmowie star ały śmy się unikać robienia czegokolwiek, co wy m agałoby od nas inter akc ji. Celeste przy niosła stos czasopism i wy ciągnęła się na kanapie. Kriss miała bardzo dobry pom y sł – przy niosła swój dziennik i zajęła się pisaniem, po raz kolejny siadając w pobliżu królowej. Dlac zego mnie to nie przy szło do głowy ? Elise wy jęła zestaw ołówków i ry sowała coś przy oknie. Ja siedziałam w obszerny m fotelu w pobliżu drzwi, czy tając książkę. W ten sposób nie musiały śmy nawet nawiązy wać kontaktu wzrokowego. Próbowałam skonc entrować się na słowach przed moimi oczam i, ale przede wszy stkim zastanawiałam się, kogo rebelianc i z Północy chcieliby widzieć w roli księżniczki, jeśli nie ja miałaby m nią zostać. Celeste by ła bardzo popularna i z łatwością dałoby się nakłonić ludzi, żeby za nią poszli. Zastanawiałam się, czy wiedzą o ty m, jak doskonale umie manipulować inny m i. Skor o wiedzieli ty le o mnie, to by ło niewy kluc zone. Czy może w Celeste kry ło się coś, czego nie
dostrzegałam? Kriss by ła uroc za i zgodnie z wy nikam i niedawnego rankingu, uchodziła za ulubienicę opinii publicznej. Jej rodzina nie by ła wpły wowa, ale ona najbardziej z nas wszy stkich przy pom inała księżniczkę. Otac zała ją aura królewskości. Może na ty m właśnie polegał jej urok – nie by ła doskonała, ale by ła przem iła. Zdar zały się dnie, kiedy nawet ja chciałaby m, żeby mną rządziła. Osobą, którą najm niej podejr zewałam, by ła Elise. Przy znała, że nie koc ha Maxona i że jest tutaj z poc zuc ia obowiązku. By łam przekonana, że kiedy mówiła o obowiązku, miała na my śli ten wobec swoj ej rodziny lub nowoa zjaty ckich kor zeni, a nie rebeliantów z frakc ji północnej. Poza ty m by ła wy jątkowo spokojna i wy ham owana, nie miała w sobie cienia buntownic zości. Właśnie dlatego nagle nabrałam przekonania, że to ona jest ich fawor y tką. Wy dawało się, że najm niej się star a w ry walizac ji i otwarc ie przy znała, że nie ży wi gorący ch uczuć do Maxona. Może nie musiała się star ać, ponieważ w odwodzie miała cichą armię popleczników, którzy i tak zam ier zali umieścić kor onę na jej głowie. – Dość tego – odezwała się nieoczekiwanie królowa. – Chodźcie tutaj wszy stkie. – Odsunęła nieduży stolic zek i wstała, a my podeszły śmy do niej, lekko zaniepokoj one. – Coś się stało. Co takiego? – zapy tała wprost. Popatrzy ły śmy na siebie, żadna z nas nie miała ochoty udzielać wy jaśnień. W końcu wy r wała się Kriss. – Wasza wy sokość, nagle uświadom iły śmy sobie, jak ostra jest ta ry walizac ja. Wiem y troszeczkę więcej o ty m, jakie każda z nas ma relac je z księciem, więc bardzo trudno nam zapomnieć o ty m i nadal mieć ochotę na rozm owę. Królowa skinęła głową ze zrozum ieniem. – Jak często my ślic ie o Natalie? – zapy tała. Natalie wy j ec hała zaledwie przed ty godniem. My ślałam o niej prawie codziennie. My ślałam także stale o Marlee, a inne dziewczęta przy pom inały mi się od czasu do czasu. – Cały czas – powiedziała cic ho Elise. – By ła taka pogodna. Kiedy to mówiła, na jej ustach poj awił się uśmiech. Zawsze zakładałam, że Natalie działa jej na nerwy, ponieważ Elise by ła wy ham owana, a Natalie potwornie roztrzepana. Ale może to by ł ten rodzaj przy j aźni opartej na przy c iąganiu się przec iwieństw. – Czasem potraf iła się śmiać z by le czego – dodała Kriss. – To by ło zaraźliwe. – Właśnie – powiedziała królowa. – By łam na waszy m miejscu i wiem, jak bardzo jest to trudne. Stale roztrząsac ie to, co zrobiły ście i to, co on zrobił. Zastanawiac ie się nad każdą rozm ową, próbując wy c zy tać coś z przerw pomiędzy zdaniam i. To wy c zerpujące. Zupełnie jakby m widziała, że z naszy ch ram ion został zdjęty ciężar. Ktoś nas rozum iał. – Ale pamiętajc ie o ty m: nawet jeśli ter az stosunki między wami są bardzo napięte, będzie wam się kraj ało serc e za każdy m razem, kiedy jedna z was będzie wy jeżdżać. Nikt nie zrozum ie tego tak, jak inne dziewczęta, które przeszły przez to samo, w szczególności te z Elity. Możecie się kłócić, ale tak właśnie zac howują się siostry. Te dziewczęta – mówiła, wskazując nas wszy stkie po kolei – będą ty mi, do który ch będziec ie dzwonić niem al codziennie przez pierwszy rok, przerażone, że popełnic ie jakiś błąd, i potrzebując ich wsparc ia. Kiedy będziec ie wy dawać przy jęcia, to ich imiona będą otwier ać listę gości, tuż pod imionami członków waszy ch rodzin. Ponieważ tak właśnie to od ter az wy gląda. Nigdy nie zer wiec ie ty ch więzów. Popatrzy ły śmy na siebie. Gdy by m by ła księżniczką i działo się coś, a ja potrzebowałaby m
trzeźwego spojr zenia na sprawy, zadzwoniłaby m przede wszy stkim do Elise. Gdy by m się kłóciła z Maxonem, Kriss potraf iłaby mi przy pom nieć o jego dobry ch stronach. A Celeste… cóż, nie by łam taka pewna, ale gdy by ktokolwiek miał mi kiedy kolwiek powiedzieć, żeby m wzięła się w garść, to na pewno ona. – Dlatego nie spieszc ie się – por adziła królowa. – Przy stosujc ie się do obecnej sy tua cji. I nie denerwujc ie tak bardzo. Wy go nie wy bier ac ie, to on was wy bier a. Nie ma sensu, żeby nienawidzić za to pozostały ch. – Czy wasza wy sokość wie, na kim mu zależy najbardziej? – zapy tała Celeste. Po raz pierwszy usły szałam w jej głosie niepokój. – Nie wiem – przy znała królowa Amberly. – Czasem wy daj e mi się, że mogłaby m się domy ślać, ale nie udaję, że rozum iem wszy stko, co czuj e Maxon. Wiem, kogo wy brałby król, ale nic więcej. – A kogo wasza wy sokość by wy brała? – zapy tałam, od razu przeklinając się za swoją bezpośredniość. Królowa uśmiechnęła się ciepło. – Naprawdę nie pozwalam sobie zastanawiać się nad ty m. Złamałoby mi serc e, gdy by m pokoc hała jedną z was jak córkę, a potem ją strac iła. Nie potraf iłaby m tego znieść. Opuściłam wzrok, niepewna, czy te słowa miały stanowić poc ieszenie, czy też nie. – Mogę powiedzieć, że będę szczęśliwa, kiedy którakolwiek z was wejdzie do moj ej rodziny. Podniosłam głowę i patrzy łam, jak królowa spogląda na nas kolejno. – A ter az czeka na nas prac a. Stały śmy w milc zeniu, chłonąc mądrość jej słów. Nigdy nie poświęciłam czasu, żeby popatrzeć na kandy datki w poprzednich Elim inac jach, znaleźć ich fotograf ie czy coś w ty m rodzaj u. Znałam kilka imion, przede wszy stkim dlatego, że przewij ały się w rozm owach starszy ch kobiet na przy jęciach, na który ch śpiewałam. Nigdy nie wy dawało mi się to istotne, mieliśmy już królową, a nawet kiedy by łam mała, ani razu nie przy szło mi do głowy, że mogłaby m zostać księżniczką. Ter az zastanawiałam się, ile z ty ch kobiet, które odwiedzały królową albo przy j ec hały na bal hallowee nowy, by ło jej dawny m i ry walkam i, a ter az najbliższy m i przy j ac iółkami. Celeste jako pierwsza wróciła na swoj e wy godne miejsce na kanapie. Wy dawało się, że słowa królowej Amberly nie zrobiły na niej wrażenia. Z jakiegoś powodu to stało się dla mnie kroplą, która przepełniła czarę. Wszy stko to, co działo się przez ostatnie dni, wróciło do mnie, wy pełniając moje serc e. Czułam, że lada mom ent pęknie. Dy gnęłam. – Proszę o wy bac zenie – mruknęłam i szy bko podeszłam do drzwi. Nie miałam żadnego planu. Może mogłaby m posiedzieć chwilę w łazienc e albo schować się w jedny m z liczny ch saloników na parter ze. A może powinnam po prostu wrócić do moj ego pokoj u i wy płakać się porządnie. Niestety odniosłam wrażenie, że cały wszechświat sprzy siągł się przec iwko mnie. Tuż pod drzwiam i Komnaty Dam krąży ł po kor y tar zu Maxon, wy glądający, jakby próbował rozwiązać jakąś zagadkę. Zobac zy ł mnie, zanim zdąży łam się schować. Ze wszy stkich rzec zy, jakie chciałam ter az zrobić, ta znajdowała się na końcu listy. – Zastanawiałem się, czy poprosić cię, żeby ś wy szła – powiedział. – Czego chcesz? – zapy tałam krótko. Maxon stanął i najwy r aźniej zbier ał się, żeby zapy tać o coś, co musiało nie dawać mu spoko-
ju. – Czy li jest jakaś dziewc zy na zakoc hana we mnie do szaleństwa? Zaplotłam ram iona. Po ty ch ostatnich dniach powinnam by ła zauważy ć, że zac zy na się ode mnie odwrac ać. – Tak. – A nie dwie? Popatrzy łam na niego, nadal poiry towana ty m, że chce, żeby m mu to wy jaśniała. Nie wiesz już od dawna, co czuję? – miałam ochotę wrzasnąć. Nie pamiętasz, co wydarzyło się w schronie? Ale, szczer ze mówiąc, ja w ty m mom enc ie także potrzebowałam jakiegoś zapewnienia. Co się stało, że tak szy bko strac iłam pewność siebie? Król. Jego insy nua cje na tem at tego, co zrobiły inne dziewczęta, jego poc hwały ich zalet sprawiły, że czułam się mała. To wszy stko zbiegło się z serią niepor ozum ień między mną a Maxonem w ty m ty godniu. Ty m, co w ogóle nas połączy ło, by ły Elim inac je, ale odnosiłam wrażenie, że im dłużej trwają, ty m bardziej niem ożliwe jest uzy skanie jakiejkolwiek pewności. – Powiedziałeś, że mi nie ufasz – przy pom niałam oskarży cielsko. – Dopier o co dla zabawy upokor zy łeś mnie, a wczor aj powiedziałeś tak naprawdę, że trzeba się mnie wsty dzić. Kilka godzin temu sugestia, żeby ś się ze mną ożenił, doprowadziła cię do fur ii. Wy bacz mi, jeśli nie czuję się zby t pewnie w naszy m związku. – Nie zapom inaj, że nie mam w ty m doświadc zenia, Amer ic o – powiedział z nac iskiem, ale bez złości. – Ty masz kogoś, z kim możesz mnie porówny wać. Ja nawet nie wiem, jak wy gląda norm alny związek i mam ty lko jedną szansę, żeby się przekonać. Ty miałaś przy najmniej dwie. Muszę popełniać błędy. – Nie przeszkadzają mi błędy – odpar owałam. – Przeszkadza mi niepewność. Przez większość czasu nie mam pojęcia, co się dziej e. Maxon milc zał przez chwilę, a ja uświadom iłam sobie, że stanęliśmy wobec bardzo poważnego wy bor u. Dawaliśmy sobie do zrozum ienia wiele rzec zy, ale to już nie mogło trwać dużo dłużej. Nawet jeśli ostatecznie będziem y razem, te chwile zwątpienia nie przestaną nas prześladować. – Cały czas to robim y – westchnęłam, zmęczona tą grą. – Zbliżamy się do siebie, a potem coś się dziej e i wszy stko się sy pie, a ty sprawiasz wrażenie, jakby ś nie potraf ił nigdy podjąć dec y zji. Jeśli zależy ci na mnie tak bardzo, jak twierdzisz, to dlac zego jeszc ze nie jest po wszy stkim? Choc iaż właśnie oskarży łam go, że w ogóle mu na mnie nie zależy, jego zir y towanie przem ieniło się w smutek. – Ponieważ przez połowę czasu jestem przekonany, że koc hasz kogoś innego, a przez drugą połowę wątpię, czy w ogóle zdołasz mnie pokoc hać – odparł, sprawiając, że poc zułam się naprawdę okropnie. – Zupełnie jakby m ja nie miała powodów do wątpliwości. Traktuj esz Kriss jak wcielenie anioła, a potem przy łapuję cię z Celeste… – Wy jaśniłem to. – Wiem, ale mimo wszy stko to by ł przy kry widok. – Cóż, mnie robi przy krość to, jak szy bko zam y kasz się w sobie. Co w ogóle by ło tego powodem? – Nie wiem, ale może powinieneś przestać o mnie my śleć na jakiś czas.
Zapadła nagła cisza. – Co chcesz przez to powiedzieć? Wzruszy łam ram ionam i. – Są tu jeszc ze trzy inne dziewc zy ny. Jeśli tak bardzo obawiasz się o tę swoją jedy ną szansę, może powinieneś się upewnić, że nie zmarnuj esz jej, wy bier ając mnie. Poszłam sobie, wściekła na Maxona za to, że tak się przez niego czuję… i wściekła na siebie, że tak bardzo wszy stko skomplikowałam.
Rozdział 8
P
atrzy łam, jak pałac ulega przem ianie. Niem al z dnia na dzień wzdłuż kor y tar zy na parter ze zo-
stały ustawione rozłoży ste choinki, na balustradach schodów rozwieszono girlandy, a wszy stkie kompozy c je kwiatowe zawier ały ostrokrzew lub jem iołę. Dziwne by ło to, że kiedy otwier ałam okno, miałam wrażenie, że na zewnątrz dopier o kończy się lato. Zastanawiałam się, czy w pałacu zdołają w jakiś sposób wy twor zy ć śnieg. Może gdy by m poprosiła Maxona, zająłby się ty m. Z drugiej strony, może i nie. Mijały kolejne dni. Star ałam się nie denerwować ty m, że Maxon robi dokładnie to, czego chciałam, ale kiedy nasze stosunki stawały się cor az chłodniejsze, trudno mi by ło nie żałować moj ej dumy. Zastanawiałam się, czy to by ło nieuniknione. Czy moim przeznac zeniem by ło mówienie niewłaściwy ch rzec zy, dokony wanie niewłaściwy ch wy borów? Nawet jeśli to właśnie Maxona pragnęłam, nie by łam nigdy w stanie pozbier ać się na ty le, żeby to stało się rea lne. Codzienność by ła po prostu nużąca, cały czas gnębił mnie ten sam problem, z który m musiałam się zmier zy ć, od kiedy w pałacu poj awił się Aspen. Cierpiałam z tego powodu, z powodu moj ego rozdarc ia i zagubienia. Zaczęłam popołudniam i spac er ować po pałacu. Wy jście do ogrodów by ło zakazane, a siedzenie dzień po dniu w Komnac ie Dam przy pom inało poby t w więzieniu. Właśnie podc zas takiego spac er u dostrzegłam, że coś się zmieniło, zupełnie jakby został wciśnięty jakiś niewidoczny przy c isk. Gwardziści stali niec o bardziej nier uc hom o, a pokojówki chodziły trochę szy bszy m krokiem. Nawet ja czułam się dziwnie, jakby m nie by ła tu już tak mile widziana, jak zaledwie kilka chwil wcześniej. Zanim udało mi się zrozum ieć to uczuc ie, zza rogu wy łonił się król na czele niewielkiego orszaku. W ty m mom enc ie wszy stko stało się całkowic ie jasne. Jego nieobecność sprawiała, że pałac by ł cieplejszy m miejscem, a ter az, kiedy wrócił, wszy scy by liśmy znowu na łasce jego kapry sów. Nic dziwnego, że rebelianc i z Północy tak entuzjasty cznie podc hodzili do Maxona. Dy gnęłam, kiedy król znalazł się bliżej. Nie zatrzy m ując się, wy ciągnął rękę, a towar zy szący mu mężczy źni stanęli, zostawiając nam trochę przestrzeni do rozm owy, podc zas gdy on poszedł do mnie. – Lady Amer ic o, widzę, że nadal tu jesteś – powiedział, a jego uśmiech i słowa zaprzec zały sobie nawzaj em. – Tak, wasza wy sokość. – A co por abiałaś pod moją nieobecność? Uśmiechnęłam się. – Milc załam. – Bardzo rozsądnie. – Ruszy ł dalej, ale przy pom niał coś sobie i cofnął się. – Zostałem poinf or-
mowany, że spośród wszy stkich pozostały ch dziewcząt ty lko ty otrzy m uj esz jeszc ze pieniądze za uczestnictwo w Elim inac jach. Elise zrezy gnowała z tego dobrowolnie, kiedy ty lko zostały wstrzy mane wy płaty dla rodzin Dwójek i Trójek. To mnie nie dziwiło. Elise by ła Czwórką, ale jej rodzina miała sieć luksusowy ch hoteli. Nie potrzebowali pieniędzy w takim stopniu, jak sklepikar ze w Kar olinie. – Wy daj e mi się, że to powinno się zakończy ć – oznajm ił król, przy wołując mnie do rzec zy wistości. Na moj ej twar zy odm alował się zawód. – Chy ba że, oczy wiście, jesteś tutaj ze względu na kor zy ści finansowe, a nie dlatego, że kochasz moj ego sy na. – Jego oczy świdrowały mnie na wy lot, wy zy wając, żeby m ośmieliła się zakwestionować jego dec y zję. – Wasza wy sokość ma rację – powiedziałam, nienawidząc się za słowa padające z moich ust. – To uczciwe postawienie sprawy. Widziałam, że by ł rozc zar owany ty m, jak wy c of ałam się z walki. – Naty chm iast tego dopilnuję. Poszedł dalej, a ja stałam w miejscu i star ałam się nie użalać nad sobą. To naprawdę by ło uczciwe. Jak by to wy glądało, gdy by ty lko moja rodzina nadal otrzy m y wała czeki? Tak czy ina czej to musiało się kiedy ś zakończy ć. Westchnęłam i skier owałam się do moj ego pokoj u. Pozostało mi jedy nie napisać do domu i uprzedzić rodziców, że nie mogą już lic zy ć na te pieniądze. Otwor zy łam drzwi i po raz pierwszy zostałam całkowic ie zignor owana przez pokojówki. Anne, Mary i Lucy siedziały nad suknią, nad którą aktua lnie prac owały, i kłóciły się o postępy roboty. – Lucy, mówiłaś wczor aj, że zam ier zasz wiec zor em obrębić dół – powiedziała Anne. – Wy szłaś wcześniej, żeby się ty m zająć. – Wiem, wiem. Zajęłam się czy mś inny m, zar az to zrobię. – W oczach Lucy kry ło się błaganie. Zawsze by ła wy jątkowo wrażliwa, a ja wiedziałam, że szorstkie słowa Anne czasem ją ranią. – Ostatnio wy jątkowo często zajm uj esz się czy mś inny m – skom entowała Anne. Mary wy ciągnęła ręce. – Spokojnie. Dajc ie mi tę suknię, zanim coś popsuj ec ie. – Przepraszam – powiedziała Lucy. – Dajc ie mi ją, a zar az to zrobię. – Co się z tobą dziej e? – nac iskała Anne. – Ostatnio dziwnie się zac howuj esz. Lucy popatrzy ła na nią, całkowic ie zeszty wniała. Na czy mkolwiek polegał jej sekret, śmiertelnie bała się go wy j awić. Odchrząknęłam. Spojr zały naty chm iast w moją stronę i dy gnęły kolejno. – Nie wiem, o co tu chodzi – powiedziałam, podc hodząc do nich – ale jestem przekonana, że pokojówki królowej nie kłócą się w taki sposób. Poza ty m marnuj em y czas, jeśli jest jakaś robota do zrobienia. Anne, nadal rozgniewana, wskazała palc em Lucy. – Ale ona… Uciszy łam ją ledwie dostrzegalny m gestem dłoni, trochę zaskoc zona, że tak dobrze to zadziałało. – Nie kłóćcie się. Lucy, może zabier zesz suknię do szwalni, żeby tam skończy ć, a my będziem y miały czas, żeby wszy stko przem y śleć.
Lucy naty chm iast chwy c iła mater iał i prawie wy biegła z pokoj u, szczęśliwa, że może uciec. Anne patrzy ła za nią z nadąsaną miną. Mary sprawiała wrażenie zatroskanej, ale bez słowa wróciła do prac y. Wy starc zy ły mi dwie minuty, żeby m się zor ientowała, że ciężka atm osf er a w pokoj u uniemożliwia mi konc entrację. Wzięłam kartkę i długopis, a potem zeszłam na dół. Zastanawiałam się, czy postąpiłam właściwie, pom agając Lucy. Może pogodziły by się, gdy by m pozwoliła im por ozmawiać. Może moje wtrącanie się sprawi, że w przy szłości nie będą już takie chętne, żeby mnie wspier ać. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie wy dawałam im w taki sposób polec eń. Zatrzy m ałam się przed Komnatą Dam. To miejsce także nie wy dawało się właściwe. Ruszy łam dalej główny m kor y tar zem i znalazłam niewielką wnękę z ławeczką. Wy glądała zachęcająco. Pobiegłam do biblioteki i przy niosłam sobie książkę w char akter ze podkładki, a potem wróciłam do wnęki i zor ientowałam się, że jestem niem al całkiem schowana za stojącą obok wielką rośliną w donic y. Ogromne okno wy c hodziło na ogród i przez chwilę pałac nie wy dawał mi się taki mały. Przy glądałam się przelatujący m za oknem ptakom i próbowałam znaleźć najbardziej delikatny sposób, żeby przekazać rodzic om, że nie przy jdą już dalsze czeki. – Maxonie, nie mogliby śmy pójść na prawdziwą randkę? Gdzieś poza pałacem? – Naty chmiast rozpoznałam głos Kriss. Hmm. Może w Komnac ie Dam zostało jednak trochę miejsca. Sły szałam uśmiech w głosie Maxona, kiedy odpowiedział: – Naprawdę by m chciał, skarbie, ale nawet gdy by by ło spokojniej, to nie by łoby łatwe. – Chciałaby m zobac zy ć cię gdzieś, gdzie nie jesteś księciem – nar zekała z czułością. – O, ale ja wszędzie jestem księciem. – Wiesz, co mam na my śli. – Wiem. Naprawdę przepraszam, że nie mogę ci tego ofiar ować. My ślę, że by łoby miło zobaczy ć cię gdzieś, gdzie nie jesteś jedną z Elity. Ale tak wy gląda moje ży cie. W jego głosie poj awił się smutek. – Nie będziesz tego żałować? – zapy tał. – Cała reszta twoj ego ży cia będzie tak wy glądać. Piękne ściany, ale mimo wszy stko ściany. Moja matka opuszc za pałac najwy żej raz czy dwa razy w roku. – Pomiędzy gęsty m i liśćmi obserwowałam, jak mnie mij ają, nie zauważając moj ej obecności. – A jeśli ter az masz poc zuc ie, że jesteś wy stawiona na spojr zenia publiczności, będzie jeszc ze gor zej, gdy zostaniesz jedy ną dziewc zy ną, na którą będą mogli patrzeć. Wiem, że dar zy sz mnie głębokim uczuc iem, dostrzegam to każdego dnia. Ale co z ty m ży ciem, jakie będziesz musiała wieść u moj ego boku? Czy chcesz tego? Najwy r aźniej zatrzy m ali się na chwilę, ponieważ głos Maxona nie robił się cor az cichszy. – Maxonie, mówisz tak, jakby m musiała się poświęcać, żeby tu by ć – zaczęła Kriss. – Każdego dnia jestem wdzięczna losowi, że zostałam wy brana. Czasem próbuję sobie wy obrazić, jak to by by ło, gdy by śmy się nigdy nie spotkali… Wolę strac ić cię ter az, niż przeży ć całe ży cie, nie doświadc zy wszy tego. Jej głos stał się zdławiony. Wy daj e mi się, że jeszc ze nie płakała, ale by ła tego bliska. – Chciałaby m, żeby ś wiedział, że pragnęłaby m ciebie nawet bez ty ch piękny ch ubrań i wspaniały ch komnat. Chciałaby m by ć z tobą, nawet gdy by ś nie miał kor ony, Maxonie. Zależy mi na tobie. Maxon przez chwilę milc zał, a ja mogłam sobie wy obrazić, że przy tula ją albo ocier a łzy, które ter az mogły popły nąć.
– Nie potraf ię ci powiedzieć, ile to dla mnie znac zy. Od początku pragnąłem, żeby któraś dziewc zy na powiedziała mi, że zależy jej na mnie – wy znał przy c iszony m głosem. – Zależy mi na tobie, Maxonie. Znowu nastąpiła chwila ciszy. – Maxonie? – Tak? – Ja… Chy ba nie chcę już dłużej czekać. Choc iaż wiedziałam, że będę tego żałować, bezszelestnie odłoży łam kartkę i długopis, zdjęłam buty, a potem podeszłam do narożnika kor y tar za. Wy jr załam i zobac zy łam ty ł głowy Maxona i dłoń Kriss, wsuwającą się odrobinę pod kołnierz mar y narki. Jej włosy opadły na bok, kiedy się całowali i wy dawało mi się, że jak na swój pierwszy pocałunek, radzi sobie całkiem dobrze. Na pewno lepiej niż Maxon w swoim czasie. Schowałam się znowu za róg i sekundę później usły szałam cic hy śmiech Kriss. Maxon westchnął, a jego głosie triumf mieszał się z ulgą. Szy bko wróciłam na swoj e miejsce, siadając na wszelki wy padek twarzą do okna. – Kiedy możemy to powtórzy ć? – zapy tała cic ho Kriss. – Hmm. Może wtedy, kiedy uda nam się przejść stąd do twoj ego pokoj u? Śmiech Kriss ucichł w oddali, kiedy poszli dalej. Siedziałam jeszc ze przez minutę, a potem podniosłam długopis i kartkę, ter az już z łatwością znajdując słowa. Koc hani Mamo i Tato, jestem ostatnio tak zajęta, że muszę pisać krótko. Aby okazać moje przywiązanie do Max ona, a nie do luksusów związanych z przynależnością do Elity, zrezygnowałam z rek ompensaty pieniężnej za uczestnictwo w Eliminac jach. Wiem, że piszę o tym ze zbyt małym wyprzedzeniem, ale jestem pewna, że dzięki temu wszystk iemu, co otrzymaliśmy do tej pory, niewiele jeszc ze możemy pragnąć. Mam nadzieję, że nie będziec ie nadmiernie rozc zarowani tą wiadomością. Tęsknię za Wami i mam nadzieję, że niedługo będziemy mieli okazję się zobac zyć. Całuję Was wszystk ich, Americ a
Rozdział 9
B
iuletynowi brakowało tem atów, ponieważ z punktu widzenia reszty kraj u ten ty dzień przem inął
bez większy ch wy dar zeń. Po krótkiej relac ji z wizy ty we Franc ji, wy głoszonej przez króla, mikrofon przejął Gavril, który ter az przepy ty wał niezobowiązująco pozostałe członkinie Elity ze spraw, które nie miały i tak znac zenia na ty m etapie ry walizac ji. Z drugiej strony, kiedy ostatnio py tali o sprawy mające znac zenie, zaproponowałam zniesienie klas i omal nie zostałam wy r zuc ona z Elim inac ji. – Lady Celeste, widziała pani już apartam enty księżniczki? – zapy tał swobodnie Gavril. Uśmiechnęłam się do siebie, wdzięczna losowi, że to py tanie nie traf iło na mnie. Perf ekc y jny uśmiech Celeste jakimś cudem stał się jeszc ze szerszy, kokieter y jnie przer zuc iła włosy przez ramię, zanim odpowiedziała. – Cóż, jeszc ze nie. Ale mogę zapewnić, że mam nadzieję dostąpić tego zaszczy tu. Oczy wiście, jego wy sokość król Clarkson umieścił nas w naprawdę prześliczny ch pokoj ach. Trudno mi sobie wy obrazić coś lepszego od tego, co już mamy. Łóżka… no… są bardzo… Celeste zająknęła się na mom ent, zauważając dwóch gwardzistów, wbiegający ch do sali, w której odby wały się nagrania Biuletynu. Nasze krzesła by ły ustawione w taki sposób, że ja i Celeste widziały śmy, że podeszli pospiesznie do króla, ale Kriss i Elise siedziały do nich ty łem. Obie star ały się dy skretnie zerknąć za siebie, ale nie bardzo im to wy c hodziło. – …luksusowe. I przekrac załoby moje najśmielsze mar zenia, gdy by … – mówiła dalej Celeste, nie do końca konc entrując się na ty m, co ma do powiedzenia. Okazało się, że nie musi już tego robić. Król wstał i podszedł, przer y wając jej w pół słowa. – Panie i panowie, przepraszam, że muszę przeszkodzić, ale sprawa jest niec ierpiąca zwłoki. – W jednej ręce zac isnął kartkę papier u, a drugą przy gładził krawat. Odezwał się opanowany m tonem. – Od chwili nar odzin naszego kraj u rebelianc i by li zakałą naszego społeczeństwa. Przez lata ich ataki na pałac, nie wspom inając o atakach na zwy kły ch ludzi, stawały się cor az bardziej agresy wne. Jak się okazuj e, przekroc zy li właśnie kolejną granicę podłości. Jak zapewne wszy scy wiedzą, czter y pozostałe w Elim inac jach młode damy reprezentują różne klasy. Mamy tutaj Dwójkę, Trójkę, Czwórkę i Piątkę. Takie zróżnic owanie przy nosi nam zaszczy t, ale rebeliantom podsunęło pom y sł szokujący ch działań. Król popatrzy ł na nas przez ramię, a potem mówił dalej. – Jesteśmy przy gotowani na ataki na pałac, a kiedy rebelianc i atakują oby wateli, star am y się przec iwdziałać temu, na ile możemy. Nie niepokoiłby m was, gdy by m uważał, że jako król jestem w stanie zapewnić wam bezpiec zeństwo, ale… Rebelianc i zaczęli atakować członków poszczególny ch klas. Te słowa zawisły w powietrzu. Celeste i ja wy m ieniły śmy zaskoc zone i niem al przy j azne spoj-
rzenia. – Te siły od dawna dążą do obalenia monarc hii. Niedawne ataki na rodziny ty ch dziewcząt pokazują, do czego zdolni są się posunąć, dlatego też wy słaliśmy gwardię pałacową, by chroniła najbliższy ch członków rodzin kandy datek z Elity. Ter az jednak to nie wy starc za. Jeśli jesteście Dwójkam i, Trójkam i, Czwórkam i lub Piątkam i, czy li należy cie do tej sam ej klasy co któraś z obecny ch tu dziewcząt, możecie zostać zaa takowani przez rebeliantów ty lko i wy łącznie z tego powodu. Zatkałam dłonią usta, a Celeste sy knęła. – Poc zy nając od dzisiaj, rebelianc i zaczęli atakować Dwójki i zam ier zają z czasem przejść do niższy ch klas – dodał poważnie król. To zabrzmiało złowieszc zo. Skor o nie mogli nas zmusić do wy c of ania się z Elim inac ji ze względu na nasze rodziny, chcieli sprawić, żeby większość oby wateli tego zażądała. Im dłużej się trzy m ały śmy, ty m więcej osób miało nas nienawidzić za to, że ry zy kuj em y ich ży ciem. – To rzec zy wiście smutna wiadom ość, wasza wy sokość – odezwał się Gavril, przer y wając ciszę. Król skinął głową. – Oczy wiście, postar am y się podjąć środki zar adc ze. Na chwilę obecną mamy jednak doniesienia o ośmiu atakach, które miały miejsce dzisiaj w pięciu prowinc jach. Wszy stkie by ły skier owane przec iwko Dwójkom i każdy pociągnął za sobą co najm niej jedną ofiarę śmiertelną. Dłoń, którą do tej pory trzy m ałam przy ustach, przy c isnęłam ter az do serc a. Z naszego powodu zginęli dzisiaj ludzie. – Na razie – ciągnął król Clarkson – dor adzam y trzy m anie się w pobliżu domów i podjęcie wszy stkich możliwy ch środków ostrożności. – Doskonała rada, wasza wy sokość – oznajm ił Gavril i odwrócił się do nas. – Moje panie, czy chciały by ście coś dodać? Elise ty lko potrząsnęła głową. Kriss odetchnęła głęboko. – Wiem, że celem ataków są także Dwójki i Trójki, ale wasze domy są bezpieczniejsze od domów przedstawic ieli niższy ch klas. Gdy by ście mogli udzielić schronienia znaj om ej rodzinie Czwórek lub Piątek, my ślę, że to by łby doskonały pom y sł. Celeste skinęła głową. – Uważajc ie na siebie. Zróbcie to, co polec a jego wy sokość. Popatrzy ła na mnie, a ja uświadom iłam sobie, że muszę coś powiedzieć. Kiedy w trakc ie nagrania Biuletynu czułam się zagubiona, zwy kle patrzy łam na Maxona, jakby mógł mi milcząco udzielić jakiejś rady. Ulegając temu nawy kowi, spojr załam na niego, ale zobac zy łam ty lko jasne włosy. Książę wpatry wał się w swoj e kolana z gry m asem przy gnębienia na twar zy. Oczy wiście, martwił się o swoich poddany ch, ale ter az nie chodziło mu ty lko o chronienie oby wateli. Wiedział, że możemy zostać zmuszone do wy j azdu. I czy nie powinno tak by ć? Ile Piątek mogło strac ić ży cie dlatego, że ja siedziałam na krześle w jasno oświetlony m studio nagraniowy m? Ale jak mogłam – ja czy którakolwiek z dziewcząt – brać na swoj e barki taki ciężar? To nie my odbier ały śmy ży cia. Przy pom niałam sobie wszy stko to, co mówili nam August i Geor gia. Wiedziałam, że do zrobienia jest ty lko jedno.
– Walczc ie – powiedziałam, nie zwrac ając się do nikogo w szczególności. Potem przy pomniałam sobie, gdzie jestem, i odwróciłam się do kam er y. – Walczc ie. Rebelianc i chcą się znęcać nad słabszy m i. Próbują was zastraszy ć, żeby ście robili to, czego chcą. A co będzie, jeśli ich posłuchac ie? Jak my ślic ie, jaką przy szłość mogą wam dać? Ci ludzie, ci ty r ani, nie zrezy gnują nagle z przem oc y. Jeśli dac ie im władzę, staną się ty siąc razy gorsi. Więc walczc ie. Walczc ie tak, jak możecie. Czułam, że pulsuj e we mnie krew i adr enalina, jakby m sama miała właśnie zaa takować rebeliantów. Miałam dość. Terr or y zowali nas wszy stkich, atakowali nasze rodziny. Gdy by który ś z Południowców stanął ter az przede mną, nie uciekałaby m. Gavril znowu zaczął mówić, ale ja by łam tak wściekła, że sły szałam ty lko bic ie własnego serca. Zanim się zor ientowałam, kam er y zostały wy łączone, a światła przy gasły. Maxon podszedł do ojca i powiedział coś szeptem, ale król potrząsnął głową. Dziewczęta wstały i skier owały się do drzwi. – Wrac ajc ie ter az prosto do pokojów – polec ił łagodnie Maxon. – Tam zostanie wam podany obiad, a ja niedługo zajrzę do każdej z was z wizy tą. Kiedy przec hodziłam obok, król położy ł jeden palec na moim ram ieniu, a ten ledwie dostrzegalny gest oznac zał, że musiałam się zatrzy m ać. – To nie by ło rozsądne – oznajm ił. Wzruszy łam ram ionam i. – To, co robiliśmy dotąd, nie wy starc za. Jeśli tak dalej pójdzie, nie zostanie nikt, kim można by rządzić. Machnął ręką na znak, że mam odejść. Znowu miał mnie dosy ć. Maxon cic ho zapukał do drzwi i wszedł do środka. By łam już w szlaf roku i czy tałam książkę w łóżku. Zastanawiałam się, czy w ogóle zam ier za do mnie przy jść. – Jest okropnie późno – szepnęłam, choc iaż nie by ło nikogo, komu mogliby śmy przeszkadzać. – Wiem. Musiałem por ozm awiać z pozostały mi, a to by ło wy jątkowo wy c zerpujące. Elise jest bardzo roztrzęsiona, czuj e się szczególnie winna temu wszy stkiem u. Nie zdziwiłoby mnie, gdy by się wy c of ała w najbliższy ch dniach. Choc iaż kilka razy mówił mi wprost, że nie ży wi uczuć do Elise, widziałam, jak bardzo go to zabolało. Podkuliłam kolana, żeby zrobić mu miejsce do siedzenia. – A Kriss i Celeste? – Kriss jest aż nadm iernie opty m isty czna. Jest pewna, że ludzie będą uważać i chronić się. Nie wiem, jak to ma by ć możliwe, jeśli nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie i kiedy rebelianc i zaa takują po raz kolejny. Są w cały m kraj u. Ale ona nie trac i nadziei. Wiesz, jaka jest. – Wiem. Maxon westchnął. – Celeste trzy m a się dzielnie. Oczy wiście, jest zaniepokoj ona, ale tak jak mówiła Kriss, Dwójki są prawdopodobnie najbezpieczniejsze ze wszy stkich. A jej nigdy nie brakowało determ inac ji. – Roześmiał się do siebie, patrząc w podłogę. – Sprawiała przede wszy stkim wrażenie zaniepokoj onej ty m, że ja pogniewam się na nią, jeśli zostanie. Zupełnie jakby m miał jej mieć za złe, że woli by ć tutaj niż wrac ać do domu. Westchnęłam.
– To jest dobre py tanie. Czy chcesz mieć żonę, która nie przejm uj e się ty m, że ktoś grozi jej poddany m? Maxon popatrzy ł na mnie. – Ty się przejm uj esz, ale jesteś zby t inteligentna, żeby przejm ować się w taki sposób, jak pozostałe. – Potrząsnął głową z uśmiec hem. – Nie do wiar y, że por adziłaś ludziom, żeby walc zy li. Wzruszy łam ram ionam i. – Mam wrażenie, że chowam y się już za długo. – Masz całkowitą rację. Nie wiem, czy to wy straszy rebeliantów, czy sprawi, że staną się bardziej zdeterm inowani, ale nie ulega wątpliwości, że zmieniłaś reguły gry. Przec hy liłam głowę na bok. – Nie nazy wałaby m grą tego, że jakaś banda próbuje zabij ać przy padkowy ch ludzi. – Nie, nie! – odparł szy bko. – Trudno mi znaleźć słowo dostatecznie ostre, żeby to określić. Chodziło mi o Elim inac je. – Popatrzy łam na niego, zdum iona. – Na dobre czy na złe, społeczeństwo zobac zy ło dzisiaj przebły sk twoj ego prawdziwego char akter u. Zobac zy li dziewczy nę, która zabrała do schronu swoj e pokojówki, która potraf i postawić się królowi, jeśli wier zy, że ma rację. Założę się, że ter az w zupełnie inny m świetle zobaczą twoją interwencję w przy padku Marlee. Przedtem by łaś ty lko dziewc zy ną, która nakrzy c zała na mnie przy pierwszy m spotkaniu. Dzisiaj stałaś się dziewc zy ną, która nie boi się rebeliantów. Będą o tobie my śleć zupełnie ina czej. Potrząsnęłam głową. – Nie zrobiłam tego celowo. – Wiem. Zastanawiałem się długo, jak pokazać ludziom, jaka jesteś naprawdę, a okazało się, że ty po prostu zrobiłaś to pod wpły wem impulsu. To bardzo do ciebie podobne. – W jego oczach kry ło się zdum ienie, zupełnie jakby powinien by ł się tego po mnie spodziewać od sam ego początku. – Tak czy ina c zej uważam, że powiedziałaś słuszną rzecz. Najwy ższy czas, żeby śmy zaczęli robić coś poza chowaniem się. Popatrzy łam na nar zutę na łóżku, przesuwając palc em po szwie. Cieszy łam się, że zaa probował moje postępowanie, ale to, jak o ty m mówił – jakby chodziło o kolejne z moich mały ch dziwactw – wy dawało mi się w tej chwili zby t inty mne. – Jestem zmęczony kłótniam i z tobą, Ami – powiedział cic ho. Podniosłam głowę i zobac zy łam w oczach Maxona szczer ość. Mówił dalej: – Podoba mi się to, że nie zawsze się zgadzam y, to w grunc ie rzec zy lubię w tobie najbardziej, ale nie chcę się już kłócić. Czasem zdar za mi się, że by wam por y wc zy jak mój ojc iec. Star am się z ty m walc zy ć, ale to we mnie tkwi. A ty ! – dodał ze śmiec hem. – Kiedy się zdenerwuj esz, jesteś nie do powstrzy m ania! Potrząsnął głową, prawdopodobnie przy pom inając sobie wszy stko to, co ja. Cios kolanem w kroc ze, cała ta histor ia z klasam i, rozc ięta warga Celeste, kiedy mówiła o Marlee. Nigdy nie postrzegałam siebie jako por y wc zej, ale najwy r aźniej taka właśnie by łam. Maxon uśmiechnął się, a ja zrobiłam to samo. To wy dawało się nawet zabawne, kiedy my ślałam o wszy stkich moich wy skokach jednoc ześnie. – Patrzę też na inne i star am się by ć uczciwy. Niepokoi mnie czasem to, co czuję, ale chciałby m, żeby ś wiedziała, że wciąż patrzę także na ciebie. Chy ba wiesz już, że nie jestem w stanie nic na to por adzić. – Wzruszy ł ram ionam i i wy glądał w tej chwili jak zwy kły chłopak. Chciałam powiedzieć coś stosownego, uświadom ić mu, że ja także nadal chcę, żeby na mnie
patrzy ł. Ale żadne słowa nie wy dawały się właściwe, więc wsunęłam dłoń w jego rękę. Siedzieliśmy w milc zeniu, patrząc na nasze dłonie. Maxon bawił się moimi bransoletkam i, wy jątkowo ty m pochłonięty, i przez dłuższą chwilę poc ier ał kciukiem grzbiet moj ej dłoni. Miło by ło mieć taką spokojną chwilę ty lko dla nas dwojga. – A może jutro spędzim y cały dzień razem? – zaproponował. Uśmiechnęłam się. – Z przy j emnością.
Rozdział 10
C
zy li w dwóch słowach: więcej gwardzistów?
– Tak, tato. Dużo więcej. – Roześmiałam się do telef onu, choc iaż sy tua cję trudno by ło nazwać zabawną. Tata miał niezwy kły dar patrzenia na wszy stko z jaśniejszej strony. – Wszy stkie zostaj emy w pałacu, przy najmniej na razie. A choc iaż mówili, że zac zy nają od Dwójek, dopilnuj, żeby nikt z naszy ch nie zac howy wał się lekkom y ślnie. Ostrzeż Turnerów i Canvassów, żeby na siebie uważali. – Kic iu, wszy scy wiedzą, że mają uważać. Po ty m, co powiedziałaś w Biuletynie, my ślę, że ludzie będą dzielniejsi niż się spodziewasz. – Mam nadzieję. – Popatrzy łam na swoj e buty i przy szło mi do głowy dziwne wspom nienie. W tej chwili miałam na nogach ozdobione klejnoc ikam i szpilki, a pięć miesięcy temu nosiłam stare pantof le na płaskim obc asie. – Jestem z ciebie dumny, Ami. Czasem jestem zaskoc zony ty m, co mówisz, ale sam nie wiem dlac zego. Zawsze by łaś silniejsza, niż ci się wy dawało. W jego głosie by ła zawsty dzająca mnie szczer ość. Nic zy j a opinia nie miała dla mnie takiego znac zenia, jak jego. – Dziękuję, tato. – Mówię całkiem poważnie. Nie każda księżniczka powiedziałaby coś takiego. Przewróciłam oczam i. – Tato, ja nie jestem księżniczką. – Kwestia czasu – odparł żartobliwie. – A skor o już o ty m mowa, jak tam Maxon? – Dobrze – odparłam, bawiąc się rąbkiem sukienki. Milc zenie przec iągało się. – Naprawdę mi na nim zależy, tato. – Tak? – Tak. – A dlac zego? Zastanawiałam się nad ty m przez chwilę. – Właściwie nie jestem pewna. Ale my ślę, że przy najmniej po części dlatego, że pozwala mi czuć się sobą. – A czasem nie czuj esz się sobą? – zażartował tata. – Nie, to rac zej… Cały czas pamiętałam o moj ej klasie. Nawet kiedy przy j ec hałam do pałacu, przez jakiś czas nie dawało mi to spokoj u. Czy jestem Piątką, czy Trójką? Czy chcę by ć Jedy nką? Ale ter az już się ty m nie przejm uję i my ślę, że to z jego powodu. Nie zrozum mnie źle, on popełnia mnóstwo błędów. – Tata roześmiał się w słuchawc e. – Ale kiedy jestem z nim, czuję się Amer icą. Nie klasą czy
proj ektem. Nie pamiętam nawet o ty m, jaką pozy cję on zajm uj e. On to on, a ja to ja. Tata milc zał przez chwilę. – To brzmi bardzo zachęcająco, kic iu. Trochę niezręcznie by ło mi rozm awiać z tatą o chłopaku, ale wy dawało mi się, że ty lko on z moj ej rodziny widział w Maxonie bardziej człowieka niż ary stokratę. Nikt nie mógł mnie zrozumieć tak jak on. – Owszem. Ale nie wszy stko jest idea lnie – dodałam, kiedy Silvia zajr zała do pokoj u. – Mam poc zuc ie, że co chwila coś idzie nie tak. Spojr zała na mnie z nac iskiem i powiedziała bezgłośnie: Śniadanie. Skinęłam głową. – Cóż, to nie szkodzi. Błędy oznac zają, że to jest rzec zy wiste. – Postar am się to zapam iętać. Przepraszam, tato, ale muszę kończy ć. Jestem już spóźniona. – To niewy bac zalne. Uważaj na siebie, kic iu, i napisz jak najszy bc iej do siostry. – Tak zrobię. Całuję, tato. – Ja też cię całuję. Kiedy dziewczęta wy szły z jadalni po śniadaniu, Maxon i ja zostaliśmy z ty łu. Królowa minęła nas i mrugnęła do mnie, a ja poc zułam, że moje policzki robią się czerwone. Ale zar az potem przeszedł obok król, a wy r az jego oczu sprawił, że naty chm iast zapom niałam o jakichkolwiek rumieńcach. Kiedy zostaliśmy sami, Maxon podszedł do mnie i splótł palc e z moimi. – Zapy tałby m cię, na co masz ochotę, ale mamy bardzo ogranic zone możliwości. Żadnego strzelania z łuku, żadny ch polowań, żadnej jazdy konnej, nic, co wy m agałoby wy jścia na zewnątrz. Westchnęłam. – Nawet gdy by śmy zabrali oddział gwardzistów? – Przy kro mi, Ami – uśmiechnął się ze smutkiem. – Ale może obejr zy m y jakiś film? Możemy wy brać taki z wy jątkowo piękny m i pejzażami. – To nie to samo. – Pociągnęłam go za ramię. – Chodźmy. Postar ajm y się jak najlepiej wy korzy stać czas. – I tak trzy m aj – powiedział. Z jakiegoś powodu jego słowa sprawiły, że poc zułam się lepiej, zupełnie jakby śmy przec hodzili przez to wspólnie. Od dawna już nie czułam pomiędzy nami takiej bliskości. Wy szliśmy na kor y tarz i skier owaliśmy się do schodów wiodący ch do sali kinowej, kiedy usły szałam melody jne dźwięczenie szy b w oknach. Odwróciłam głowę na ten dźwięk i westchnęłam ze zdum ienia. – Pada deszcz. Wy puściłam rękę Maxona i przy c isnęłam dłoń do szy by. Przez te wszy stkie miesiące, które spędziłam w pałacu, nie padało tu ani razu i zastanawiałam się, czy w ogóle pada kiedy kolwiek. Ter az, widząc deszcz, uświadom iłam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam. Brakowało mi przy chodzący ch i odc hodzący ch pór roku, tego, w jaki sposób wszy stko się zmieniało. – To jest prześliczne – wy szeptałam. Maxon stanął za mną i objął mnie ram ionam i w talii. – To do ciebie podobne, żeby znaleźć piękno w czy mś, co inni uznaliby za popsuty dzień.
– Chciałaby m go dotknąć. Maxon westchnął. – Wiem, że by ś chciała, ale to po prostu… Odwróciłam się do Maxona, żeby zobac zy ć, dlac zego urwał w pół słowa. Popatrzy ł w jedną i w drugą stronę w kor y tarz, a ja zrobiłam to samo. By liśmy sami, jeśli nie lic zy ć kilku gwardzistów. – Chodź – powiedział, łapiąc mnie za rękę. – Miejm y nadzieję, że nikt nas nie zauważy. Uśmiechnęłam się, nie mogąc się doc zekać, co ty m razem wy my ślił. Uwielbiałam, kiedy Maxon się tak zac howy wał. Weszliśmy po schodach na górę, na trzec ie piętro. Przez chwilę zaczęłam się denerwować, zaniepokoj ona, że pokaże mi coś podobnego do ukry tej biblioteki. Wtedy nie okazało się to najlepszy m pom y słem. Przeszliśmy na środek piętra, mij ając ty lko jednego gwardzistę, robiącego obchód. Maxon pociągnął mnie do olbrzy m iego salonu i poprowadził do ściany obok wielkiego pustego kom inka. Sięgnął pod jego obudowę i jak łatwo zgadnąć, znalazł ukry ty przy c isk. Otwor zy ł panel w ścianie, prowadzący na kolejne ukry te schody. – Weź mnie za rękę – powiedział, wy ciągając do mnie dłoń. Zrobiłam tak i szłam za nim ledwie oświetlony m i schodam i, aż znaleźliśmy się pod drzwiam i. Maxon otwor zy ł prosty zam ek, popchnął drzwi… i zobac zy łam ścianę deszc zu. – Dach? – zapy tałam poprzez szum kropli. Maxon skinął głową. Wy szliśmy na tar as mniej więcej rozm iarów moj ej sy pialni. Otoc zony by ł mur em. Nie przejm owałam się, że zobaczę ty lko ściany i niebo, przy najmniej mogłam by ć na zewnątrz. Przepełniona szczęściem, zrobiłam krok do przodu i wy ciągnęłam ręce pod strum ienie ulewy. Ciepłe, ogromne krople spadały na moje ram iona i ściekały na sukienkę. Usły szałam, że Maxon roześmiał się, a potem wy pchnął mnie na deszcz. Wstrzy m ałam oddech, w jednej chwili całkowic ie mokra. Odwróciłam się, złapałam Maxona za rękę, a on z uśmiec hem udawał, że stawia mi opór. Kosmy ki włosów spadały mu na oczy i oboj e równie szy bko by liśmy przem oc zeni do suc hej nitki. Nadal z uśmiec hem pociągnął mnie do krawędzi muru. – Popatrz – powiedział mi do ucha. Odwróciłam się i po raz pierwszy zobac zy łam taki widok. Patrzy łam z zac hwy tem na rozciągające się przede mną miasto – sieć ulic, geom etry czne bry ły budy nków, różnor odność kolorów – nawet poszar załe od deszc zu, zapier ało dech w piersiach. Czułam się do niego przy wiązana, jakby do jakiegoś stopnia należało do mnie. – Nie chcę, żeby rebelianc i to zabrali, Ami – powiedział Maxon poprzez szum deszc zu, jakby czy tał mi w my ślach. – Nie wiem, jaka jest prawdziwa śmiertelność podc zas ataków, ale mam pewność, że ojc iec ukry wa to przede mną. Obawia się, że przerwę Elim inac je. – Czy masz jakiś sposób, żeby poznać prawdę? Zastanowił się. – Wy daj e mi się, że gdy by udało mi się skontaktować z Augustem, on by to wiedział. Mógłby m wy słać do niego list, ale boję się zdradzać w nim zby t wiele. Nie mam pewności, czy zdołałby m go sprowadzić do pałacu. Przem y ślałam te słowa.
– A gdy by śmy to my do niego poszli? Maxon roześmiał się. – A jak twoim zdaniem mamy to zrobić? Wzruszy łam żartobliwie ram ionam i. – Postar am się coś załatwić. Maxon przez chwilę patrzy ł na mnie w milc zeniu. – To miłe, móc mówić różne rzec zy na głos. Zawsze muszę uważać na słowa. Tutaj mam poczuc ie, że nikt mnie nie sły szy. Poza tobą. – No to nie krępuj się i mów, co chcesz. Uśmiechnął się złośliwie. – Ty lko jeśli ty zrobisz to samo. – Zgoda – odparłam z przy j emnością. – No dobrze, to co chcesz wiedzieć? Odgarnęłam mokre włosy z czoła, zac zy nając od czegoś ważnego, ale nieosobistego. – Naprawdę nie wiedziałeś o ty m pamiętniku? – Nie, ale jestem już na bieżąco. Ojc iec kazał mi go w całości przec zy tać. Gdy by August przy szedł dwa ty godnie wcześniej, pomy ślałby m, że mnie okłamuj e, ale ter az już wiem o wszy stkim. To naprawdę szokujące, Ami. To, co przec zy tałaś, by ło ty lko wierzc hołkiem góry lodowej. Chciałby m ci opowiedzieć więcej, ale na razie nie mogę. – Rozum iem. Popatrzy ł na mnie, zbier ając się na odwagę. – Jak dziewczęta dowiedziały się o ty m, że zdjęłaś mi koszulę? Spojr załam w ziem ię i zawahałam się. – Patrzy ły śmy, jak ćwiczą gwardziści, a ja powiedziałam, że bez koszuli wy glądasz tak samo dobrze, jak oni. Wy m knęło mi się. Maxon odc hy lił głowę do ty łu i roześmiał się. – Nie potraf ię by ć o to zły. Uśmiechnęłam się. – Przy prowadziłeś tutaj którąś dziewc zy nę? Maxon posmutniał. – Olivię. Ty lko raz i to wszy stko. Kiedy się zastanowiłam, przy pom niałam to sobie. Pocałował ją tutaj, a ona powiedziała o ty m nam wszy stkim. – Pocałowałem Kriss – wy palił, nie patrząc na mnie. – Niedawno. Po raz pierwszy. Wy daj e mi się, że powinnaś o ty m wiedzieć. Spojr zał na mnie, a ja lekko skinęłam głową. Gdy by m nie by ła świadkiem tego pocałunku, gdy by m właśnie ter az się o nim dowiedziała, mogłaby m się załamać. Ale choc iaż już wiedziałam o wszy stkim, zabolało mnie, kiedy to powiedział. – Nie znoszę całej tej ry walizac ji. – Por uszy łam się niespokojnie, czując, że moja sukienka robi się ciężka od wody. – Wiem. Tak już musi by ć. – Mimo wszy stko to nie jest sprawiedliwe. Maxon roześmiał się.
– A czy kiedy kolwiek w ży ciu któregokolwiek z nas coś by ło sprawiedliwe? Musiałam mu przy znać rację. – Nie powinnam ci tego mówić… a jeśli dasz poznać, że to wiesz, jestem pewna, że będzie jeszc ze gor zej, ale… twój ojc iec mówi mi różne niem iłe rzec zy. Uniem ożliwił mi też przekazy wanie pieniędzy rodzinie. Żadna z pozostały ch dziewcząt już ich nie dostawała, więc pewnie to i tak wy glądało niekor zy stnie. – Przy kro mi. – Maxon popatrzy ł na panor amę miasta, a ja przez mom ent my ślałam ty lko o ty m, jak mokra koszula oblepia jego klatkę piersiową. – Obawiam się, że tego nie będę mógł zmienić, Ami. – Nie musisz. Chciałam ty lko, żeby ś wiedział, co się dziej e. Por adzę sobie z ty m. – Jesteś dla niego za twarda, on cię nie rozum ie. – Maxon sięgnął po moją rękę, a ja pozwoliłam mu na to. Star ałam się wy my ślić, co jeszc ze chciałaby m wiedzieć, ale w większości by ły to sprawy doty czące pozostały ch dziewcząt. Nie miałam zam iar u zawrac ać mu ty m głowy. By łam przekonana, że mogę z duży m prawdopodobieństwem sama domy ślić się prawdy, a jeśli się my liłam, chy ba i tak nie chciałaby m psuć tej chwili. Maxon popatrzy ł na mój nadgarstek. – Czy … – Popatrzy ł na mnie i chy ba zmienił zdanie co do py tania. – Czy chciałaby ś ze mną zatańczy ć? Skinęłam głową. – Ale jestem okropną tanc erką. – Spróbuj em y powoli. Maxon przy c iągnął mnie bliżej i przy trzy m ał w talii. Ja jedną rękę wsunęłam w jego dłoń, a drugą uniosłam lekko nam okniętą suknię. Koły saliśmy się, ledwie się por uszając. Przy tuliłam polic zek do piersi Maxona, a on oparł podbródek na moj ej głowie i obr ac aliśmy się do melodii spadający ch kropel deszc zu. Kiedy przy tulił mnie trochę mocniej, miałam wrażenie, że wszy stkie złe rzec zy zostały wy mazane, a moja relac ja z Maxonem została oczy szc zona ze wszy stkich dodatkowy ch elem entów. By liśmy przy j ac iółmi, którzy uświadom ili sobie, że nie mogą bez siebie ży ć. Pod wielom a względami by liśmy przec iwieństwam i, ale łączy ło nas też wiele podobieństw. Nie potraf iłaby m powiedzieć, że nasz związek by ł przeznac zeniem, ale wy dawał się czy mś poważniejszy m niż wszy stko, co wcześniej znałam. Uniosłam głowę i spojr załam na Maxona, kładąc mu dłoń na policzku i przy c iągając do pocałunku. Jego mokre usta dotknęły moich w podmuc hu żaru. Poc zułam, jak jego dłonie obejmują mnie i przy c iskają mocno, jakby się obawiał, że ina c zej się rozsy pie. Deszcz bębnił o dach, ale poza ty m cały świat ucichł. Miałam poc zuc ie, że nie wy starc zy mi Maxona, nie wy starc zy mi jego skóry, miejsca ani czasu. Po ty ch wszy stkich miesiącach, kiedy star ałam się zrozum ieć, czego chcę i na co mam nadzieję, uświadom iłam sobie – w ty m mom enc ie, który Maxon podar ował nam obojgu – że to od początku nie miało sensu. Mogłam ty lko iść przed siebie i mieć nadzieję, że dokądkolwiek zaniesie nas los, znajdziem y jakoś drogę powrotną do siebie. Musiało tak by ć. Ponieważ… Ponieważ… Choć tak długo potrwało, zanim nadeszła ta chwila, ter az olśnienie poj awiło się nagle.
Koc hałam Maxona. Po raz pierwszy czułam to nam ac alnie. Nie broniłam się przed ty m uczuciem, czepiając się my śli o Aspenie i wszy stkim ty m, co mogło by ć między nami. Nie poddawałam się uczuc iom Maxona, pozostawiając sobie drogę ucieczki na wy padek, gdy by mnie zawiódł. Po prostu się z ty m pogodziłam. Koc hałam go. Nie potraf iłaby m wskazać, co sprawiło, że by łam tego pewna, ale wiedziałam to w tamtej chwili z taką samą pewnością, z jaką wiedziałam, jak mam na imię albo jakiego kolor u jest niebo, albo co jest napisane na jakiś tem at w książce. Czy on czuł to samo? Maxon przer wał pocałunek i spojr zał na mnie. – Jesteś prześliczna, kiedy wy glądasz okropnie. Roześmiałam się nerwowo. – Dziękuję. Za to, i za deszcz, i za to, że się nie poddaj esz. Maxon przesunął palc am i po moim policzku, nosie i podbródku. – Jesteś tego warta. Chy ba sama tego nie rozum iesz. Dla mnie jesteś tego warta. Miałam wrażenie, że moje serc e zar az eksploduj e i chciałam ty lko, żeby wszy stko się dzisiaj zakończy ło. Mój świat znalazł nową oś i wy dawało mi się, że jedy ny m sposobem por adzenia sobie z ty m, jak bardzo mnie to oszałamiało, by ło sprawienie, żeby nasz związek stał się prawdziwy. Czułam się ter az pewna, że tak się stanie. Tak się musiało stać. Już niedługo. Maxon pocałował mnie w czubek nosa. – Chodźmy się wy suszy ć i obejr zy jm y film. – Dobry pom y sł. Ostrożnie schowałam miłość do Maxona w serc u, trochę obawiając się tego uczuc ia. W końcu musiałam się kiedy ś nim podzielić, ale na razie pozostawało moją taj emnicą. Spróbowałam wy żąć sukienkę pod niewielkim okapem przy drzwiach, ale to nic nie dało. Wiedziałam, że wrac ając do pokoj u, będę zostawiać za sobą mokre ślady. – Chciałaby m obejr zeć jakąś kom edię – powiedziałam, kiedy schodziliśmy po schodach. Maxon podążał przodem. – Ja chciałby m kino akc ji. – Cóż, sam przed chwilą mówiłeś, że jestem ty le warta, więc wy daj e mi się, że powinnam wy grać. Maxon roześmiał się. – Spry tne. Roześmiał się znowu, przesuwając panel, otwier ający się na salon, ale w następnej chwili stanął jak wry ty. Spojr załam mu przez ramię i zobac zy łam króla Clarksona, równie poiry towanego, jak zawsze. – Zakładam, że to by ł twój pom y sł – powiedział do Maxona. – Tak. – Masz pojęcie, na jakie niebezpiec zeństwo się nar aziłeś? – zapy tał król groźnie. – Ojc ze, na dac hu nie czają się rebelianc i – odpar ował Maxon. Star ał się, żeby jego głos brzmiał rzec zowo, ale wy glądał trochę głupio w ociekający m wodą ubraniu. – Wy starc zy jedna dobrze wy m ier zona kula, Maxonie. – Król zawiesił głos. – Wiesz, że nasze siły są ter az wy jątkowo rozproszone, odkąd musieliśmy wy słać gwardzistów do pilnowania
domów dziewcząt. A wielu z ty ch, który ch wy słaliśmy, zdezerter owało. Jesteśmy podatni na atak. – Spojr zał ze złością na mnie. – I dlac zego, jeśli ostatnio dziej e się coś takiego, ona zawsze bier ze w ty m udział? Staliśmy w milc zeniu, wiedząc, że nie mamy nic na swoją obronę. – Idź doprowadzić się do porządku – polec ił król. – Masz dużo roboty. – Ale ja... Jedno spojr zenie ojca powiedziało Maxonowi, że wszelkie plany, jakie miał na dzisiaj, są już niea ktua lne. – Rozum iem – ustąpił. Król Clarkson wziął Maxona za ramię i popchnął go przed sobą, zostawiając mnie samą. Maxon obejr zał się i bezgłośnie powiedział: Przepraszam, a ja uśmiechnęłam ledwie dostrzegalnie. Nie obawiałam się już króla ani rebeliantów. Wiedziałam, ile Maxon dla mnie znac zy, i by łam przekonana, że wszy stko musi się jakoś ułoży ć.
Rozdział 11
M
usiałam znosić wy m owny uśmiech Mary, kiedy pom agała mi się przebrać, a potem zeszłam
do Komnaty Dam, zadowolona, że deszcz nadal pada. Od tej pory już zawsze będzie dla mnie mieć szczególne znac zenie. Ale choc iaż Maxon i ja zdołaliśmy uciec stąd na chwilę, kiedy już wróciliśmy z naszego maleńkiego świata, nie mogłam nie zauważy ć napięcia, spowodowanego przez ultim atum, jakie rebelianc i postawili Elic ie. Wszy stkie dziewc zy ny by ły niespokojne i nie mogły się na nic zy m skupić. Celeste bez słowa malowała paznokc ie przy pobliskim stoliku, a ja widziałam, że jej dłoń od czasu do czasu drży. Patrzy łam, jak poprawia niedoskonałości manikiur u i star a się nie przer y wać. Elise trzy m ała książkę, ale wzrok miała nieobecny, utkwiony w ulewie za oknem. Żadna z nas nie potraf iła skończy ć nawet najprostszego zadania. – Jak my ślisz, co się dziej e tam na zewnątrz? – zapy tała mnie Kriss. Jej dłoń znier uc hom iała nad poduszką, którą właśnie wy szy wała. – Nie wiem – odparłam cic ho. – Nie przy puszc zam, żeby po tak poważny ch groźbach nic zego nie zrobili. – Zapisy wałam ołówkiem na papier ze nutowy m melodię, która od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie. Nie skomponowałam żadnej melodii od prawie sześciu miesięcy. To i tak nie miało większego sensu. Na przy jęciach ludzie woleli dobrze znane utwor y. – My ślisz, że ukry wają przed nami liczbę ofiar? – zastanawiała się. – To nie jest wy kluc zone. Jeśli się wy c of am y, rebelianc i wy grają. Kriss wy haf towała kolejny krzy ży k. – Zam ier zam zostać bez względu na wszy stko. – W sposobie, w jaki to powiedziała, by ło coś, co wy dawało się skier owane bezpośrednio do mnie. Zupełnie jakby m to ja miała wiedzieć, że ona nie zam ier za rezy gnować z Maxona. – Ja również – obiec ałam. Następny dzień by ł prakty cznie taki sam jak poprzedni, choc iaż nigdy wcześniej nie czułam się tak rozc zar owana, widząc słońce. Przy gniatało nas ciężkie przy gnębienie, nie by ły śmy w stanie nic zego robić. Pragnęłam biec, rozładować część tej energii w jakikolwiek sposób. Po obiedzie z ociąganiem wróciły śmy do Komnaty Dam. Elise czy tała, a ja znowu usiadłam nad papier em nutowy m. Kriss i Celeste nie poj awiły się jeszc ze. Jakieś dziesięć minut później weszła Kriss z naręczem różny ch rzec zy. Usiadła nad szkic ownikiem i zestawem kolor owy ch kredek. – Co robisz? – zapy tałam. Wzruszy ła ram ionam i.
– Cokolwiek, czy m mogłaby m się zająć. Siedziała przez długą chwilę z czerwoną kredką w ręku, trzy m ając ją nad kartką. – Nie wiem, co robię – powiedziała w końcu. – Wiem, że inni są w niebezpiec zeństwie, ale kocham go. Nie chcę stąd wy jeżdżać. – Król nie dopuści, żeby ktokolwiek zginął – stwierdziła poc ieszająco Elise. – Ale już zginęli ludzie. – Kriss nie próbowała się z nią kłócić, by ła ty lko zatroskana. – Muszę zacząć my śleć o czy mś inny m. – Jestem pewna, że Silvia znalazłaby nam coś do roboty – podsunęłam. Kriss roześmiała się krótko. – Nie jestem aż tak zdesper owana. – Przesunęła kredkę po papier ze, kreśląc równą, łukowatą linię. – Wszy stko będzie dobrze, jestem tego pewna. Przetarłam oczy i popatrzy łam na zapis moj ej melodii. Potrzebowałam chwili oddec hu. – Zajrzę do którejś biblioteki. Zar az wrac am. Elise i Kriss skinęły mi obojętnie głowam i, próbując się skonc entrować na ty m, co robią, a ja wstałam i wy szłam. Poszłam kor y tar zem do jednej z sal na końcu piętra. Tam na półkach by ło trochę książek, które chciałam przec zy tać. Drzwi do biblioteki otwor zy ły się bezszelestnie, a ja uświadom iłam sobie, że nie jestem sama. Usły szałam czy jś płacz. Rozejr załam się za jego źródłem i zobac zy łam Celeste, siedzącą z podkulony m i kolanam i na szer okim par apec ie. Poc zułam się okropnie zakłopotana. Celeste nigdy nie płakała. Aż do tej chwili nie by łam nawet pewna, czy jest do tego zdolna. Pozostawało mi ty lko wy jść, ale Celeste zauważy ła mnie, ocier ając oczy. – Choler a! – jęknęła. – Czego tu chcesz? – Nic zego. Przepraszam. Szukałam książki. – To bierz ją i uciekaj. Masz już i tak wszy stko, czego chciałaś. Przez chwilę stałam w milc zeniu, nie rozum iejąc jej słów. Celeste westchnęła ciężko i podniosła się z miejsca. Złapała jedno ze swoich liczny ch kolor owy ch czasopism i rzuc iła nim we mnie, a ja chwy c iłam je niezgrabnie. – Sama zobacz. Ta twoj a przem owa w Biuletynie wy niosła cię na szczy t. Uwielbiają cię. – W jej głosie brzmiały złość i oskarżenie, zupełnie jakby m zaplanowała wszy stko z góry. Odwróciłam czasopismo we właściwą stronę i zobac zy łam, że połowę strony zajm ują zdjęcia pozostały ch czter ech kandy datek ze słupkam i obok. Ponad zdjęciam i elegancki nagłówek py tał: Kogoś byś chciała jako królową? Koło moj ej fotograf ii wy soki słupek pokazy wał, że trzy dzieści dziewięć proc ent respondentów głosowało na mnie. Wy dawało mi się, że ta z nas, która ma ostatecznie zwy c ięży ć, powinna mieć większe poparc ie, ale i tak to by ło znacznie więcej niż w przy padku pozostały ch! Wy brane cy taty obok ty ch wy kresów mówiły, że Celeste nosi się naprawdę królewsko, choc iaż jest dopier o trzec ia. Elise jest niezwy kle wy tworna, ale głosowało na nią zaledwie osiem proc ent respondentów. Cy taty przy moim zdjęciu sprawiły, że chciało mi się płakać. „Lady Amer ic a jest zupełnie jak królowa. To urodzona woj owniczka. Nie ty lko jej chcem y – potrzebuj em y jej!” Wpatry wałam się w te słowa. – Czy … czy to naprawdę?
Celeste wy r wała mi czasopismo. – Jasne, że naprawdę. No już, idź, wy jdź za niego, czy co tam sobie chcesz. Zostań księżniczką. Wszy scy będą zac hwy c eni. Biedna mała Piątka dostała kor onę. Skier owała się do drzwi, a jej kwaśny nastrój popsuł mi najbardziej niesam owitą nowinę, jaką usły szałam od początku Elim inac ji. – Wiesz, nie rozum iem w ogóle, dlac zego to dla ciebie takie ważne. Jakiś bardzo szczęśliwy facet Dwójka i tak się z tobą ożeni. A kiedy to wszy stko się skończy, dalej będziesz sławna – powiedziałam oskarży cielsko. – Jako niedoszła królowa. – Na litość boską, jesteś modelką! – krzy knęłam. – Masz wszy stko. – Ale na jak długo? – odpar owała. Powtórzy ła ciszej: – Na jak długo? – Nie rozum iem? – zapy tałam, także zniżając głos. – Celeste, jesteś piękna i będziesz Dwójką przez resztę swoj ego ży cia. Zaczęła potrząsać głową, zanim jeszc ze skończy łam to mówić. – My ślisz, że ty lko ty czuj esz się czasem uwięziona przez ogranic zenia swoj ej klasy ? Tak, jestem modelką. Nie potraf ię śpiewać. Nie jestem aktorką. Więc kiedy moja twarz nie będzie już dostatecznie świeża, wszy scy o mnie zapomną. Zostało mi jeszc ze z pięć lat, dziesięć, jeśli będę miała szczęście. Popatrzy ła na mnie. – Spędziłaś całe ży cie, wtapiając się w tło. Widzę, że czasem ci tego brakuj e. Cóż, ja spędziłam ży cie w blasku ref lektorów. Może dla ciebie to głupie obawy, ale dla mnie tak właśnie jest: nie chcę tego strac ić. – Właściwie to ma sens. – Naprawdę? – Otarła chusteczką oczy i spojr zała w okno. Podeszłam bliżej i stanęłam obok niej. – Owszem. Ale Celeste, czy ty go w ogóle koc hasz? Przec hy liła głowę i zastanowiła się. – Jest słodki. I naprawdę świetnie się całuje – dodała z uśmiec hem. Odwzaj emniłam ten uśmiech. – Wiem. – Wiem, że wiesz. To by ł poważny cios dla moich planów, kiedy zor ientowałam się, jak daleko zaszliście. Miałam nadzieję, że będę go miała w garści, jeśli sprawię, że zac znie mar zy ć o czy mś więcej. – To nie jest metoda, żeby zdoby ć czy j eś serc e. – Nie potrzebuję jego serc a – przy znała. – Chciałam ty lko, żeby pragnął mnie dostatecznie, żeby mnie tu zatrzy m ać. Zgoda, to nie jest miłość. Potrzebuję sławy znacznie bardziej niż miłości. Po raz pierwszy nie by ła moim wrogiem. Rozum iałam to ter az. Owszem, potraf iła by ć podstępna, ale to się brało z desper ac ji. Po prostu czuła, że musi nas onieśmielać i zniechęcać do czegoś, czego większość z nas po prostu chciała, a co jej wy dawało się niezbędne. – Po pierwsze, potrzebuj esz miłości. Każdy potrzebuj e. I nie ma nic złego, żeby jej pragnąć w połączeniu ze sławą. Przewróciła oczam i, ale nie przer y wała mi.
– Po drugie, Celeste Newsom e, którą znam, nie potrzebuj e mężczy zny, żeby by ć sławna. Roześmiała się w ty m mom enc ie na głos. – By łam trochę nieznośna – przy znała, rac zej rozbawiona niż zawsty dzona. – Podarłaś mi sukienkę! – Cóż, wtedy tego potrzebowałam! Nagle to wszy stko wy dało mi się zabawne. Wszy stkie te kłótnie, złośliwe miny, małe podstępy – sprawiały wrażenie przec iągającego się żartu. Stały śmy tak przez chwilę, śmiejąc się z wy darzeń ostatnich kilku miesięcy, a ja poc zułam, że chciałaby m się nią opiekować tak, jak wcześniej Marlee. Ku moj em u zaskoc zeniu jej śmiech ucichł szy bko i odezwała się do mnie, odwrac ając wzrok: – Zrobiłam mnóstwo rzec zy, Ami. Okropny ch rzec zy, który ch powinnam się wsty dzić. Po części dlatego, że źle znosiłam stres całej tej ry walizac ji, ale przede wszy stkim dlatego, że by łam gotowa na wszy stko, żeby zdoby ć tę kor onę, zdoby ć Maxona. Sama by łam ty m trochę zdziwiona, ale podniosłam rękę i poklepałam ją po ram ieniu. – Szczer ze mówiąc – zaczęłam – wy daj e mi się, że nie potrzebuj esz Maxona, żeby zdoby ć to, na czy m ci w ży ciu zależy. Masz moty wację, masz talent i, co chy ba najważniejsze, masz możliwości. Pół kraj u oddałoby wszy stko, żeby mieć to, co ty. – Wiem – przy znała. – To nie tak, że jestem zupełnie nieświadom a, ile mam szczęścia. Po prostu trudno mi zaa kc eptować możliwość, że będę… nie wiem, kimś mniej ważny m. – No to nie akc eptuj tego. Celeste potrząsnęła głową. – By łam bez szans, prawda? Od początku lic zy łaś się ty lko ty. – Nie ty lko ja – przy znałam. – Jeszc ze Kriss. Ona także jest fawor y tką. – Chcesz, żeby m jej złamała nogę? Dałoby się zrobić. – Celeste roześmiała się. – Żartuję. – Wrócisz ze mną? Trudno ter az siedzieć tam cały mi dniam i, a z tobą zawsze by ło trochę ciekawiej. – Nie ter az. Nie chcę, żeby pozostałe wiedziały, że płakałam. – Celeste spojr zała na mnie prosząco. – Obiec uję, że nic nikom u nie powiem. – Dziękuję. Nastąpiła chwila krępującej ciszy, jakby jedna z nas powinna powiedzieć coś jeszc ze. Wy dawało mi się ważne, że ter az w końcu naprawdę zobac zy łam Celeste. Nie by łam pewna, czy potraf ię zapom nieć o wszy stkim, co mi zrobiła, ale przy najmniej ter az ją rozum iałam. Nie by ło nic do dodania, więc skinęłam jej głową i wy szłam. Kiedy zam knęłam za sobą drzwi, uświadom iłam sobie, że zapom niałam zabrać książkę. A potem przy pom niałam sobie kolor owy wy kres z moim uśmiechnięty m zdjęciem i wy sokim słupkiem obok. Musiałam się przy kolac ji pociągnąć za ucho. Maxon powinien się o ty m dowiedzieć. Miałam nadzieję, że może jeśli będzie świadom, co ludzie o mnie my ślą, jego uczuc ia zaczną się odrobinę kry stalizować. Kiedy wy szłam za róg kor y tar za, widok znaj om ej twar zy przy pom niał mi, że mam jeszc ze większe plany do obmy ślenia. Powiedziałam Maxonowi, że znajdę sposób, żeby śmy się mogli spotkać z Augustem, i by łam pewna, że nasza jedy na szansa właśnie idzie w moją stronę. Aspen szedł kor y tar zem i wy dawał się jeszc ze większy i wy ższy, niż kiedy go ostatnio wi-
działam. Rozejr załam się, żeby sprawdzić, czy jesteśmy sami. Dalej w kor y tar zu stało na warc ie kilku gwardzistów, ale znajdowali się poza zasięgiem słuchu. – Hej – powiedziałam, przy wołując go gestem. Przy gry złam wargi z nadzieją, że Aspen okaże się tak zar adny, jak przy puszc załam. – Potrzebuję twoj ej pom oc y. Nawet nie mrugnął okiem. – Czego ty lko zapragniesz.
Rozdział 12
M
iałam rację. Aspen znał na pamięć każdy zakam ar ek w pałacu i wiedział dokładnie, jak
można nas wy prowadzić na zewnątrz. – Jesteś naprawdę pewna? – zapy tał Maxon, kiedy następnego wiec zor a przebier aliśmy się w moim pokoj u. – Musim y się dowiedzieć, co się dziej e. Nie mam wątpliwości, że będziem y bezpieczni – uspokoiłam go. Rozm awialiśmy przez szczelinę w drzwiach łazienki. Maxon zdjął garnitur, rzuc ił go na podłogę i założy ł dżinsy oraz bawełnianą koszulę, jaką mogłaby nosić Szóstka. Ubranie Aspena by ło na niego odrobinę za duże, ale musiało wy starc zy ć. Na szczęście Aspen znalazł drobniejszego gwardzistę, żeby poży czy ć ubranie dla mnie, ale mimo to musiałam kilka razy zawinąć spodnie w pasie, żeby nogawki nie wlekły mi się po ziem i. – Bardzo ufasz temu gwardziście – skom entował Maxon, a ja nie mogłam nic zego odgadnąć z jego tonu. Możliwe, że się denerwował. – Moje pokojówki twierdzą, że jest jedny m z najlepszy ch w pałacu. To on zabrał mnie do schronu podc zas ataku Południowców, kiedy wszy scy się spóźnili. Zawsze jest gotowy do działania, nawet jeśli jest całkiem spokojnie. Robi na mnie doskonałe wrażenie. Zaufaj mi. Usły szałam szelest ubrania, a Maxon zapy tał: – Skąd wiedziałaś, że będzie umiał nas wy prowadzić z pałacu? – Nie wiedziałam. Po prostu zapy tałam. – A on ci po prostu powiedział? – zdziwił się Maxon. – Cóż, powiedziałam mu oczy wiście, że py tam w twoim imieniu. Wy dał z siebie dźwięk, przy pom inający westchnienie. – Nadal uważam, że nie powinnaś iść ze mną. – Zam ier zam iść, Maxonie. Jesteś gotowy ? – Tak, muszę ty lko założy ć buty. Otwor zy łam drzwi, a kiedy spojr zeliśmy szy bko na siebie, Maxon zaczął się śmiać. – Przepraszam. Przy wy kłem, że widzę cię w sukniach wiec zor owy ch. – Ty też wy glądasz trochę ina c zej bez garnitur u. – To by ła prawda, ale ten widok nie wy dawał mi się w najm niejszy m stopniu zabawny. Choc iaż ubranie Aspena by ło za duże, Maxon wy glądał dobrze w zwy kły ch dżinsach. Koszula miała krótkie rękawy, więc mogłam popatrzeć ukradkiem na te silne ręce, które widziałam wcześniej ty lko raz, w schronie. – Te spodnie są okropnie ciężkie. Dlac zego jesteś taka przy wiązana do dżinsów? – zapy tał, przy pom inając sobie moją prośbę z sam ego początku poby tu w pałacu. Wzruszy łam ram ionam i.
– Po prostu je lubię. Maxon uśmiechnął się do mnie i lekko potrząsnął głową. Podszedł do moj ej szaf y, nie py tając, czy może ją otwor zy ć. – Potrzebuj em y czegoś do podtrzy m ania twoich spodni, albo ten wieczór zakończy się okropny m skandalem. No, jeszc ze większy m niż to, co robim y. Maxon wy jął ciemnoc zerwony pasek z mater iału i przy niósł mi go, przekładając przez szlufki spodni. Nie potraf iłam powiedzieć dlac zego, ale wy dało mi się to ważne. Serc e zabiło mi mocniej i przez chwilę zastanawiałam się, czy Maxon może usły szeć, jak krzy c zy, że bardzo go koc ham. Jeśli nawet tak by ło, zignor ował to, żeby zająć się sprawam i bardziej prakty czny m i. – Posłuchaj – powiedział, zawiązując pasek. – To, co robim y, jest bardzo niebezpieczne. Jeśli coś się stanie, chcę, żeby ś uciekała. Nie próbuj nawet wrac ać do pałacu. Znajdź jakąś rodzinę, która ukry j e cię do rana. Maxon cofnął się o krok i spojr zał mi w oczy. Przec hy liłam głowę z niepokoj em. – W tej chwili proszenie jakiejś rodziny, żeby mnie ukry ła, jest prawie tak samo niebezpieczne, jak stawianie czoła rebeliantom. Ludzie mogą by ć niezadowoleni, że nie chcem y się wy c of ać z Elim inac ji. – Jeśli ten arty kuł, który pokazała ci Celeste, mówił prawdę, to znac zy, że ludzie mogą by ć z ciebie dumni. Chciałam powiedzieć Maxonowi, że się z nim nie zgadzam, ale przer wało nam pukanie do drzwi. Podszedł, żeby je otwor zy ć, a do pogrążonego w półmroku pokoj u wszedł Aspen w towarzy stwie jeszc ze jednego gwardzisty. – Wasza wy sokość. – Aspen lekko się skłonił. – Lady Amer ic a poinf orm owała nas, że chcesz się wy jść poza mury pałacu. Maxon westchnął ciężko. – Tak. Sły szałem, że jesteś właściwy m człowiekiem do tego zadania, gwardzisto… – popatrzy ł na odznakę Aspena – Leger ze. Aspen skinął głową. – Tak naprawdę to nie jest bardzo trudne. Jednak zac howanie tego w taj emnic y może by ć poważniejszy m problem em niż wy dostanie się z pałacu. – Jak to? – Cóż, muszę zakładać, że wasza wy sokość ma jakiś powód, żeby wy m y kać się w nocy bez wiedzy króla. Jeśli zostaniem y zapy tani o to wprost – Aspen spojr zał na drugiego gwardzistę – obawiam się, że nie będziem y mogli skłamać. – Nie prosiłby m o kłamstwo. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł powiedzieć o wszy stkim ojcu, ale dzisiaj dy skrec ja jest sprawą najwy ższej wagi. – Da się zrobić. – Aspen zawahał się. – Wy daj e mi się, że lady Amer ic a nie powinna nam towar zy szy ć. Maxon popatrzy ł na mnie triumf alnie, zupełnie jakby udało mu się wy grać naszą sprzeczkę. Wy prostowałam się na ty le, na ile zdołałam. – Nie zam ier zam siedzieć tutaj bezc zy nnie. Już raz by łam ścigana przez rebeliantów i nic mi nie jest. – Ale to nie by li Południowc y – przy pom niał Maxon.
– Mimo wszy stko idę – uparłam się. – Marnuj em y ty lko czas. – Powiem wprost: nikt się z tobą nie zgadza. – Powiem wprost: nie obc hodzi mnie to. Maxon westchnął i założy ł na głowę wełnianą czapkę, kry jącą włosy. – Co w takim razie robim y ? – Plan jest bardzo prosty – zaczął tłumac zy ć Aspen. – Dwa razy w ty godniu z pałacu wy jeżdża ciężarówka, żeby przy wieźć zaopatrzenie. Czasem personel kuc henny potrzebuj e czegoś jeszc ze w dany m ty godniu, więc ciężarówka wy jeżdża dodatkowo, żeby uzupełnić te braki. Zwy kle jedzie nią ktoś z kuchni, a także kilku gwardzistów. – Nikt nie będzie nic zego podejr zewał? – zapy tałam. Aspen potrząsnął głową. – Po produkty spoży wc ze zwy kle jeździ się w nocy. Jeśli kuc har ze uznają, że potrzebują więcej jaj ek na śniadanie, to jasne, że trzeba jec hać przed świtem. Maxon wrócił do swoich spodni od garnitur u i poszukał czegoś w kieszeni. – Udało mi się przekazać Augustowi wiadom ość. Powiedział, że mamy się z nim spotkać pod ty m adr esem. – Wręczy ł karteczkę Aspenowi, który pokazał ją drugiem u gwardziście. – Wiesz, gdzie to jest? – zapy tał Aspen. Gwardzista – ciemnoskóry chłopak, na którego odznac e, jak wreszc ie zauważy łam, by ło napisane AVERY – skinął głową. – To nie najlepsza dzielnic a, ale jest dostatecznie blisko magazy nów ży wności, żeby nasza obecność tam nie wzbudzała podejr zeń. – Doskonale – odparł Aspen i popatrzy ł na mnie. – Proszę schować włosy pod czapkę. Zwinęłam i skręciłam swoj e włosy z nadzieją, że uda mi się je zmieścić pod przy niesioną przez Aspena czapką. Schowałam ostatnie pasemko i spojr załam na Maxona. – I jak? Maxon stłumił śmiech. – Świetnie. Żartobliwie szturchnęłam go w ramię, a potem odwróciłam się, żeby posłuchać następnego polec enia Aspena. Dostrzegłam w jego oczach urazę, gdy widział mnie zac howującą się tak swobodnie wobec Maxona. A może chodziło o coś więcej? Przez dwa lata ukry waliśmy się w domku na drzewie, ale ter az miałam wy jść na ulicę po godzinie polic y jnej, w towar zy stwie mężczy zny, którego rebelianc i z Południa chcieli za wszelką cenę widzieć martwego. Ta chwila by ła jak polic zek dla wszy stkiego, czy m by liśmy. Choc iaż nie by łam już zakoc hana w Aspenie, nadal by ł dla mnie bardzo ważny i nie chciałam sprawiać mu bólu. Chy ba zanim jeszc ze Maxon coś zauważy ł, Aspen opanował się. – Chodźcie z nami. Wy ślizgnęliśmy się na kor y tarz, a Aspen i Aver y poprowadzili nas schodam i prowadzący mi do ogromnego schronu przeznac zonego dla rodziny królewskiej. Zam iast skier ować się do potężny ch stalowy ch drzwi, przem ieściliśmy się szy bko na drugą stronę pałacu, gdzie weszliśmy po kolejny ch spir alny ch schodach. My ślałam, że wy jdziem y na kor y tarz na parter ze, ale znaleźliśmy się w kuchni.
Naty chm iast otoc zy ła mnie chmur a ciepła i słodki zapach rosnącego chleba. Przez ułamek sekundy poc zułam się jak w domu. Spodziewałam się czegoś idea lnie czy stego i prof esjonalnego, jak w ty ch wielkich piekarniach w Kar olinie, na obrzeżu lepszy ch dzielnic. Ale tutaj zobac zy łam wielkie drewniane stoły z rozłożony m i war zy wam i, czekający mi na przy gotowanie. W różny ch miejscach by ły poprzy c zepiane kartki z inf orm ac jam i dla kolejnej zmiany, co jest do zrobienia. Mówiąc ogólnie, ta kuchnia, mimo ogromny ch rozm iarów, wy dawała się przy tulny m miejscem. – Trzy m ajc ie głowy poc hy lone – polec ił Aver y szeptem Maxonowi i mnie. Wpatry waliśmy się w podłogę, a Aspen zawołał: – Delilah?! – Już idę, słońce! – odkrzy knął kobiec y głos. By ł gardłowy i miał odrobinę tego południowego przec iągłego akc entu, który czasem sły szałam w Kar olinie. Ciężkie kroki rozległy się za rogiem, ale nie odważy łam się spojr zeć kobiec ie w twarz. – Leger, skarbeńku, co tam u ciebie? – Wszy stko w porządku. Sły szałem, że trzeba coś wam przy wieźć, więc przy szedłem po listę. – Przy wieźć? Nic o ty m nie wiem. – Dziwne, by łem pewien, że jest jakieś zamówienie. – W takim razie lepiej jedź – odparła, bez cienia zaniepokoj enia czy podejrzliwości w głosie. – Nie ma co ry zy kować, że się o czy mś zapom ni. – Słusznie. Powinienem niedługo wrócić – odparł Aspen. Usły szałam cic hy brzęk, kiedy złapał pęk kluc zy. – Do zobac zenia później. Jeśli będziesz już spała, powieszę kluc ze na hac zy ku. – Dobrze, słońce. Zajr zy j tu szy bko, dawno cię nie by ło. – Nie ma sprawy. Aspen ruszy ł już dalej, więc poszliśmy za nim bez słowa. Uśmiechnęłam się do siebie. Ta kobieta, Delilah, miała głęboki, dojr zały głos, ale nawet ona miękła w rozm owie z Aspenem. Wy szliśmy za róg i po szer okiej poc hy lni dotarliśmy pod szer okie drzwi. Aspen otwor zy ł zam ek i popchnął jedno skrzy dło. W środku, w ciemności, czekała ogromna czarna ciężarówka. – Wewnątrz nie ma się czego trzy m ać, ale mimo wszy stko my ślę, że powinniście jec hać z ty łu – powiedział Aver y. Popatrzy łam na obszerną budę ciężarówki. Przy najmniej nikt nas tutaj nie zauważy. Przeszłam na ty ł, gdzie Aspen otwier ał już drzwi. – Panienko – powiedział, podając mi rękę, którą przy jęłam. – Wasza wy sokość – dodał, kiedy Maxon wy m inął go, obc hodząc się bez jego pom oc y. W środku by ło kilka skrzy nek i półki wzdłuż jednej ze ścian, ale poza ty m wnętrze by ło pusty m metalowy m pudłem. Maxon minął mnie i rozejr zał się dokoła. – Chodź tutaj, Ami – rzekł, wskazując jeden z narożników. – Możemy zaprzeć się o półkę. – Postar am y się, żeby nie trzęsło – obiec ał Aspen. Maxon skinął głową, a Aspen popatrzy ł na nas bardzo poważnie i zam knął drzwi. W kompletny ch ciemnościach przy sunęłam się bliżej do Maxona. – Boisz się? – zapy tał. – Nie. – Ja też nie. By łam jednak prawie pewna, że żadne z nas nie mówi prawdy.
Rozdział 13
N
ie potraf iłam powiedzieć, jak długo jec haliśmy, ale by łam doskonale świadom a każdego ru-
chu wielkiej ciężarówki. Maxon, próbując nas unier uc hom ić, zaparł się plec am i o półkę, a nogam i o ścianę, przy trzy m ując mnie bezpiecznie, ale mimo to przy każdy m zakręcie ślizgaliśmy się trochę po metalowej podłodze. – Nie podoba mi się, że nie wiem, gdzie jestem – powiedział Maxon, próbując po raz kolejny złapać równowagę. – By łeś kiedy ś w sam y m Angeles? – Ty lko sam oc hodem – przy znał. – Czy to dziwne, że lepiej się czuję, jadąc do kry jówki rebeliantów, niż wtedy, kiedy musiałam zabawiać damy z włoskiej rodziny królewskiej? Maxon roześmiał się. – Ty lko ty możesz tak uważać. Trudno by ło rozm awiać, przekrzy kując warkot silnika, więc przez chwilę milc zeliśmy. W ciemności każdy dźwięk wy dawał się głośniejszy. Odetchnęłam głęboko, star ając się skonc entrować i wy c zuwając w powietrzu nutę zapac hu kawy. Nie by łam pewna, czy to jakiś ślad tego, co by ło przewożone w ciężarówce, czy też mij aliśmy po drodze kawiarnię. Miałam wrażenie, że minęła bardzo długa chwila, kiedy Maxon przy sunął usta do moj ego ucha. – Wolałby m, żeby ś siedziała bezpiecznie w pałacu, ale naprawdę się cieszę, że tu jesteś. – Roześmiałam się cic ho. Wątpiłam, żeby to usły szał, ale by liśmy tak blisko, że prawdopodobnie mógł to wy c zuć. – Ale mimo wszy stko obiec aj mi, że w razie czego uciekniesz. Uznałam, że i tak niewiele by m pom ogła Maxonowi, gdy by zaczęło się dziać coś naprawdę złego. – Obiec uję – szepnęłam mu do ucha. Traf iliśmy na wy jątkowo głęboki wy bój, więc Maxon złapał mnie. Poc zułam, że nasze nosy muskają się w ciemności i nieoczekiwanie poc zułam pragnienie, żeby go pocałować. Choc iaż nasz pocałunek na dac hu miał miejsce zaledwie trzy dni temu, miałam wrażenie, że od tej pory upły nęła już cała wieczność. Maxon przy c iągnął mnie bliżej, czułam jego oddech na skórze. By łam pewna, że my śli o ty m sam y m. Szturchnął mnie nosem w polic zek, przy suwając wargi do moich ust. Tak jak mogłam wy c zuć kawę i usły szeć każde skrzy pnięcie w ciemności, brak światła spowodował, że skonc entrowałam się na świeży m zapac hu Maxona, czułam jego palc e, przy c iskające się do moj ej szy i i przesuwające do kosmy ka włosów, który wy m knął się spod czapki. Na sekundę przed ty m, jak nasze usta się zetknęły, ciężarówka zatrzy m ała się gwałtownie, a my polec ieliśmy do przodu. Uder zy łam głową o ścianę i by łam całkiem pewna, że poc zułam
zęby Maxona na uchu. – Auć! – jęknął. Wy dało mi się, że próbuje usiąść. – Nic ci nie jest? – Nie, włosy i czapka złagodziły uder zenie. – Gdy by m nie pragnęła tak bardzo tego pocałunku, roześmiałaby m się. Kiedy ty lko zatrzy m aliśmy się, ruszy liśmy powoli do ty łu. Po kilku sekundach ciężarówka znowu stanęła, a silnik zgasł. Maxon zmienił pozy cję i chy ba kucał ter az, twarzą w stronę drzwi. Przy jęłam podobną pozy cję, a Maxon wy ciągnął rękę, podtrzy m ując mnie na wszelki wy padek. Światło latarni, wpadające do wnętrza, wy dało mi się jaskrawe, więc zmruży łam oczy. Ktoś wszedł do ciężarówki. – Jesteśmy na miejscu – powiedział Aver y. – Trzy m ajc ie się tuż za mną. Maxon wstał i wy ciągnął do mnie rękę. Zeskoc zy ł z ciężarówki, a potem pomógł mi zejść i naty chm iast znowu wziął mnie za rękę. Od razu zauważy łam wy soki ceglany mur, odgradzający nas od ulic y, a zar az potem przy pły nął do mnie zapach zgnilizny. Aspen stał przed nami, rozglądając się uważnie i trzy m ając pistolet w pogotowiu. On i Aver y skier owali się do ty lny ch drzwi budy nku, a my trzy m aliśmy się tuż za nimi. Otaczające nas wy sokie ściany przy pom inały kam ienic e w moim rodzinny m mieście, takie ze schodam i ewakua cy jny m i na zewnątrz, choc iaż to miejsce nie wy glądało na dzielnicę mieszkalną. Aspen zapukał do pokry ty ch brudem drzwi i czekał na odpowiedź. Uchy liły się, zabezpiec zając osobę w środku mały m łańcuc hem, ale zanim zam knęły się znowu, rozpoznałam oczy Augusta. Drzwi otwor zy ły się szer oko i August zaprosił nas do środka. – Szy bko – rzuc ił półgłosem. W pogrążony m w półmroku pokoj u zobac zy łam młodszego chłopaka i Geor gię. Widziałam, że jest równie zdenerwowana jak my i nie potraf iłam się powstrzy m ać, żeby nie przebiec przez pokój i nie objąć jej na przy witanie. Odwzaj emniła uścisk, a ja by łam szczęśliwa, widząc, że znalazłam w niej nieoczekiwaną przy j ac iółkę. – Ktoś was śledził? – zapy tała. Aspen potrząsnął głową. – Nie. Ale powinniście się pospieszy ć. Geor gia pociągnęła mnie do niedużego stołu. Maxon usiadł koło mnie, a August i drugi chłopak poszli w jego ślady. – Jak poważna jest sy tua cja? – zapy tał Maxon. – Mam przec zuc ie, że ojc iec ukry wa przede mną prawdę. August z zaskoc zeniem wzruszy ł ram ionam i. – O ile możemy stwierdzić, ofiar jest niewiele. Południowc y jak zwy kle robią dużo zniszc zeń, ale jeśli mówimy o atakach na Dwójki, to objęły niespełna trzy sta osób. Wstrzy m ałam oddech. Trzy sta osób? Jak można mówić, że to niewiele? – Ami, to nie tak źle, biorąc pod uwagę sy tua cję – zauważy ł Maxon, biorąc mnie znowu za rękę. – On ma rację – dodała ciepło Geor gia. – Mogło by ć znacznie gor zej. – Zac howują się tak, jak przewidy waliśmy : zac zy nają od wy ższy ch klas i zam ier zają przec hodzić do niższy ch. Przy puszc zam y, że niedługo zmienią cele ataków – wtrącił August. – Wy daj e się, że na razie wciąż konc entrują się na Dwójkach, ale obserwuj em y ich i damy ci znać, kiedy to się zmieni. Mamy sprzy m ier zeńców w każdej prowinc ji, którzy star ają się wszy stko obserwować.
Ale mają ogranic zone możliwości, jeśli nie chcą się zdradzić, a wszy scy wiem y, co by się stało, gdy by wpadli. Maxon ponur o skinął głową. Oczy wiście by zginęli. – Czy powinniśmy im ustąpić? – zapy tał. Spojr załam na niego ze zdziwieniem. – Możesz nam wier zy ć – odparła Geor gia. – Nie zac zną się zac howy wać ani odrobinę lepiej, jeśli się poddac ie. – Ale musi by ć coś jeszc ze, co mogliby śmy zrobić – upier ał się Maxon. – Już zrobiliście coś bardzo ważnego. W każdy m razie ona zrobiła – stwierdził August, kiwając głową w moją stronę. – Na ile możemy stwierdzić, farm er zy zabier ają ze sobą siekier y, kiedy idą prac ować w pole, szwaczki chodzą po ulic ach z noży czkam i w ręku, a Dwójki często par adują z gazem obezwładniający m. Niezależnie od klasy, każdy star a się znaleźć coś, w co mógłby się uzbroić na wszelki wy padek. Twoi ludzie nie chcą ży ć w strac hu i nie zam ier zają tego robić. Potraf ią się bronić. Miałam ochotę się rozpłakać. Chy ba po raz pierwszy od rozpoczęcia Elim inac ji zrobiłam coś właściwego. Maxon z dumą ścisnął moją dłoń. – To poc ieszające – przy znał. – Ale mimo wszy stko wy daj e mi się, że to za mało. Skinęłam głową. By łam szczęśliwa, że ludzie nie ustępują, ale musiał istnieć jakiś sposób, żeby powstrzy m ać rebeliantów raz na zawsze. August westchnął. – Zastanawiam y się, czy nie by liby śmy w stanie ich zaa takować. Oni nie są szkoleni do walki, napadają ty lko na zwy kły ch ludzi. Nasi sprzy m ier zeńcy obawiają się zdem askowania, ale są wszędzie. By ć może są najlepszy m i osobam i do przeprowadzenia ataku z zaskoc zenia. Pod wieloma względami jesteśmy już czy mś w rodzaj u arm ii, ale prakty cznie nie mamy broni. Nie zdołamy pokonać Południowców cegłami albo grabiam i. – Chcec ie broni? – Przy dałaby się. Maxon zastanowił się nad ty m. – Są rzec zy, które możecie zrobić, a które są niem ożliwe dla pałacu. Ale nie podoba mi się my śl o wy sy łaniu moich poddany ch do walki z ty mi barbar zy ńcami. Na pewno przy płaciliby to ży ciem. – To możliwe – potwierdził August. – Poza ty m jest jeszc ze taki drobiazg, że nie miałby m pewności, czy nie uży jec ie w swoim czasie otrzy m anej ode mnie broni przec iwko mnie. August pry chnął. – Nie wiem, jak mogę sprawić, żeby ś uwier zy ł, że jesteśmy po twoj ej stronie, ale tak właśnie jest. Zależy nam ty lko na zniesieniu sy stem u klasowego i jesteśmy gotowi popier ać cię w tej sprawie. Nie mam zam iar u nigdy zwrócić się przec iwko tobie, Maxonie, i wiesz chy ba o ty m. – On i Maxon wy m ienili długie spojr zenia. – Ina c zej by cię tutaj nie by ło. – Wasza wy sokość – odezwał się Aspen. – Przepraszam, że się wtrącam, ale wśród nas są tacy, którzy tak samo jak ty chcieliby się pozby ć Południowców. Chętnie zgłoszę się na ochotnika do szkolenia ludzi w czy mś, co mogłoby przy pom inać walkę. Poc zułam, że przepełnia mnie duma. To by ł mój Aspen, zawsze star ający się wszy stko napra-
wić. Maxon skinął mu głową i znowu spojr zał na Augusta. – Muszę się nad ty m zastanowić. Nie wy kluc zam, że będę mógł wam umożliwić szkolenie, ale nie dam rady was uzbroić. Nawet gdy by m by ł pewien waszy ch intenc ji, jeśli powiązanie między nami zostanie odkry te, nie potraf ię sobie wy obrazić, co zrobiłby mój ojc iec. Maxon bezwiednie napiął mięśnie pleców. Pomy ślałam, że może od początku naszej znaj omości robił to wiele razy, ty lko nie rozum iałam, co to oznac za. Nawet ter az ani na mom ent nie zapom inał o swoim sekrec ie. – To prawda. My ślę, że powinniście już iść. Przekażę wiadom ość, jak ty lko będę miał więcej inf orm ac ji, ale na razie sy tua cja wy gląda dobrze. W każdy m razie na ty le dobrze, na ile można mieć nadzieję. – August podał Maxonowi karteczkę. – Mamy jedną linię telef oniczną. Możesz zadzwonić, jeśli będzie coś pilnego. To jest Mic ah, on się zajm uj e organizowaniem łączności. August wskazał chłopaka, który od naszego przy jścia nie odezwał się ani słowem. Ter az ściągnął wargi, jakby je przy gry zał, i skinął nam lekko głową. Coś w jego postawie podpowiadało mi, że jest jednoc ześnie nieśmiały i pełen entuzjazmu. – Doskonale. Będę tego uży wał z rozwagą. – Maxon schował karteczkę do kieszeni. – Niedługo się z wami skontaktuję. – Wstał, a ja zrobiłam to samo, patrząc na Geor gię. Wy szła zza stołu i podeszła do mnie. – Uważajc ie na siebie w drodze powrotnej. I pamiętaj, ten num er jest także dla ciebie. – Dziękuję. – Uściskałam ją szy bko i wy szłam na zewnątrz razem z Maxonem, Aspenem i Aver y m. Jeszc ze raz spojr załam na naszy ch nieoczekiwany ch przy j ac iół, zanim drzwi za nami zostały zam knięte i zar y glowane. – Odsuńcie się od ciężarówki – polec ił Aspen. Odwróciłam się, żeby zobac zy ć, co miał na my śli, bo przec ież jeszc ze do niej nie podeszliśmy. Zrozum iałam, że nie mówił do mnie. Grupa mężczy zn otac zała nasz poj azd. Jeden trzy m ał w ręku klucz nasadowy, jakby miał zam iar odkręcić i ukraść koła. Dwóch inny ch próbowało otworzy ć metalowe drzwi z ty łu. – Oddajc ie nam jedzenie i sobie pójdziem y – powiedział jeden z nich. Wy glądał na młodszego od pozostały ch, może by ł w wieku Aspena. Jego głos by ł zimny i zdesper owany. Nie zauważy łam w pałacu, że ciężarówka, do której wsiedliśmy, miała na bokach ogromny herb Illéi. Kiedy stałam tam i patrzy łam na grupkę obszarpany ch mężczy zn, wy dało mi się to niesam owic ie głupim przeoczeniem. Choc iaż Maxon i ja by liśmy ubrani niety powo, niewiele by to pom ogło, gdy by ktoś podszedł bliżej. Wprawdzie nie miałaby m pojęcia, co z nią zrobić, ale pożałowałam, że nie mam żadnej broni. – Nie mamy tu jedzenia – odparł spokojnie Aspen. – A nawet gdy by śmy mieli, to nie należałoby ono do was. – Nieźle trenują swoj e mar ionetki – zauważy ł inny mężczy zna. Kiedy uśmiechnął się z rozbawieniem, zobac zy łam, że brakuj e mu kilku zębów. – Czy m by łeś, zanim cię w to zam ienili? – Cofnijc ie się od ciężarówki – rozkazał Aspen. – Nie mogłeś by ć Dwójką ani Trójką, bo by ś się wy kupił. No dalej, mały żołnier zy ku, czy m by łeś? – zadrwił bezzębny mężczy zna, podc hodząc bliżej. – Cofnijc ie się. – Aspen wy ciągnął rękę przed siebie, drugą sięgając do biodra. Mężczy zna zatrzy m ał się i potrząsnął głową.
– Nie wiesz, z kim zadzier asz, chłopcze. – Czekajc ie! – odezwał się który ś. – To ona. To jedna z dziewc zy n. Odwróciłam głowę w jego stronę i w ty m mom enc ie zdem askowałam się do końca. – Łapc ie ją! – zawołał najmłodszy. Zanim zdąży łam choćby pomy śleć, Maxon szarpnął mnie do ty łu. Zobac zy łam bły skawiczny ruch, kiedy Aspen i Aver y wy ciągali broń, ponieważ bezwiednie odwróciłam głowę, kiedy szarpnęły mnie mocne ram iona Maxona. Biegłam w bok, poty kając się, żeby dotrzy m ać mu kroku, podc zas kiedy Aspen i Aver y nie pozwalali mężczy znom się zbliży ć. Po chwili Maxon i ja znaleźliśmy się pod ceglany m mur em, bez możliwości ucieczki. – Nie chcę was pozabij ać – ostrzegł Aspen. – Naty chm iast odejdźcie! Bezzębny mężczy zna roześmiał się ponur o i uniósł ręce, jakby chciał pokazać, że nie ma zły ch zam iarów. Ruc hem tak szy bkim, że ledwie go dostrzegłam, sięgnął w dół i wy jął własny pistolet. Aspen wy palił, a w odpowiedzi rozległ się drugi strzał. – Chodź, Ami – ponaglił mnie Maxon. Dokąd mam iść? – pomy ślałam, czując, że serc e mi wali z przer ażenia. Popatrzy łam na niego i zobac zy łam, że splótł dłonie, tworząc podpórkę pod moją stopę. Nagle zrozum iałam, o co mu chodzi, więc stanęłam na jego rękach, a on wy pchnął mnie do góry. Przy trzy m ałam się muru dla równowagi, sięgnęłam na jego szczy t i przec zołgując się na drugą stronę, poc zułam coś dziwnego. Zignor owałam to, przełażąc przez krawędź i opuszc zając się jak najdalej na rękach, zanim zeskoc zy łam na beton. Upadłam na bok, przekonana, że uszkodziłam sobie biodro lub nogę, ale Maxon polec ił mi uciekać w razie niebezpiec zeństwa, więc tak zrobiłam. Nie wiem, dlac zego zakładałam, że Maxon zam ier za przejść przez mur tuż za mną, ale kiedy dobiegłam na koniec ulic y i nie zobac zy łam go, uświadom iłam sobie, że nikt nie miał możliwości, żeby go podsadzić. W ty m mom enc ie zauważy łam też, że dziwne uczuc ie w ręku zam ieniło się w palący ból. Popatrzy łam w dół i w słaby m świetle latarni zobac zy łam coś mokrego, ściekającego mi z rękawa. Zostałam postrzelona. Zostałam postrzelona? By łam tam, kiedy padły strzały, ale to wy dawało mi się nier zec zy wiste. Mimo wszy stko nie mogłam ignor ować przeszy wającego bólu, nar astającego z każdą sekundą. Zac isnęłam dłoń na ranie, ale to ty lko pogorszy ło sprawę. Rozejr załam się. Miasto by ło puste. Oczy wiście, że by ło puste. Godzina polic y jna minęła dawno temu. Tak bardzo przy wy kłam do pałacu, że zapom niałam już, iż świat na zewnątrz zam ier ał po jedenastej. Gdy by poj awił się jakiś polic jant, traf iłaby m do więzienia. Jak miałam wy tłumac zy ć się z tego królowi? Jak wytłumac zysz się z rany postrzałowej, Americ o? Ruszy łam przed siebie, chowając się w cieniu. Nie miałam pojęcia, dokąd pójść. Nie wiedziałam, czy próba powrotu do pałacu jest dobry m pom y słem, ale nawet gdy by by ła, nie miałam pojęcia, jak tam się dostać. Ból sprawiał, że trudno mi by ło my śleć. Szłam wąską uliczką między dwom a kam ienic am i, a to wy starc zy ło, żeby m wiedziała, że nie jestem w najlepszej dzielnic y. Na ogół ty lko Szóstki i Siódemki musiały się gnieść w mieszkaniach.
Nie miałam dokąd iść, więc weszłam w słabo oświetlony zaułek i schowałam się za upakowany m i ciasno kubłami na śmiec i. Noc by ła chłodna, ale poprzedzał ją gorący jak zwy kle w Angeles dzień, więc z metalowy ch koszy wy doby wał się smród. W połączeniu z bólem sprawiał, że chciało mi się wy m iotować. Podwinęłam prawy rękaw, star ając się nie urażać rany bardziej, niż to by ło konieczne. Ręce mi się trzęsły, może ze strac hu, a może z powodu adr enaliny, a samo zgięcie ręki wy woły wało taki ból, że omal nie krzy knęłam. Przy gry złam wargi, żeby stłumić dźwięk, ale mimo wszy stko wy dałam z siebie stłumiony jęk. – Co się stało? – spy tał cic hutki głosik. Gwałtownie podniosłam głowę i spojr załam w stronę źródła głosu. W ciemności zaułka lśniła para oczu. – Kto tam jest? – zapy tałam drżący m głosem. – Nic ci nie zrobię – powiedziała dziewc zy na, podc hodząc ostrożnie. – Ja też mam okropną noc. Wy glądała na jakieś piętnaście lat. Wy łoniła się z cienia i podeszła, żeby spojr zeć na moją rękę. Sy knęła na ten widok. – To musi okropnie boleć – powiedziała współczująco. – Zostałam postrzelona – powiedziałam szy bko, bliska płaczu. Rana okropnie bolała. – Postrzelona? Skinęłam głową. Dziewc zy na spojr zała na mnie niepewnie, zastanawiając się chy ba, czy nie powinna uciekać. – Nie wiem, co zrobiłaś ani kim jesteś, ale nie zadzier aj z rebeliantam i, jasne? – Co? – Jestem tu od niedawna, ale wiem, że broń palną mają ty lko rebelianc i. Nie wiem, co im zrobiłaś, ale nie rób tego więcej. Mimo że ty le razy atakowali pałac, nigdy się nad ty m nie zastanawiałam. Broń wolno by ło mieć ty lko mundur owy m, więc nikt poza rebeliantam i nie mógłby obejść tego zakazu. Nawet August powiedział, że rebelianc i z frakc ji północnej „prakty cznie nie mieli broni”. Zastanawiałam się, czy on by ł dzisiaj uzbroj ony. – Jak się nazy wasz? – zapy tała moja towar zy szka. – Nawet w ty ch ciuc hach widzę, że jesteś dziewc zy ną. – Mer – odpowiedziałam. – Ja jestem Paige. Chy ba dopier o co zostałaś Ósemką, masz jeszc ze całkiem czy ste ubranie. – Ostrożnie odwróciła moje ramię, patrząc na sączącą się z rany krew, jakby mogła coś na to por adzić, choc iaż obie wiedziały śmy, że to niem ożliwe. – Coś w ty m rodzaj u – odparłam wy m ij ająco. – Umrzesz tu z głodu, jeśli będziesz sama. Masz dokąd iść? Wzruszy łam ram ionam i i poc zułam przy pły w bólu. – Rac zej nie. Paige skinęła głową. – By łam sama z moim tatą. By liśmy Czwórkam i, mieliśmy restaur ację, ale babc ia uparła się, że po śmierc i ma ją odziedzic zy ć moja ciotka, a nie ja. Chy ba się bała, że moja ciotka zostanie z nic zy m. Ale ciotka od zawsze mnie nienawidziła. Odziedzic zy ła restaur ację, ale musiała się też mną zająć, a to jej się nie spodobało. Dwa ty godnie po śmierc i taty zaczęła mnie bić. Musiałam
wy kradać ży wność, bo mówiła, że robię się gruba i nie dawała mi nic do jedzenia. My ślałam o ty m, żeby zatrzy m ać się u przy j ac iół, ale ciotka mogłaby tam przy jść i mnie zabrać, więc po prostu uciekłam. Zabrałam trochę pieniędzy, ale za mało. A nawet gdy by to by ło dość, zostałam okradziona drugiej nocy tutaj. Kiedy Paige to opowiadała, przy jr załam się jej. Widziałam, że pod cor az grubszą warstwą brudu kry ła się dziewc zy na, która dawniej by ła otoc zona dobrą opieką. Ter az próbowała by ć twarda. Nie miała wy bor u, co innego jej pozostawało? – W ty m ty godniu znalazłam grupę dziewcząt. Prac uj em y razem i dzielim y się zy skam i. Jeśli zapom nisz, co musisz robić, nie jest tak źle. Ja potem płaczę, dlatego właśnie się tutaj schowałam. Jeśli inne dziewc zy ny zobaczą, że płaczesz, to moja ciotka będzie się przy nich wy dawała świętą. J.J. mówi, że chcą ty lko pomóc mi nabrać odporności i lepiej, żeby m się tego szy bko nauczy ła, ale to i tak boli. Ale ty jesteś śliczna, na pewno się ucieszą, jak do nich dołączy sz. Żołądek mi się skręcił, kiedy zastanawiałam się nad jej propozy cją. Na przestrzeni chy ba kilku ty godni strac iła rodzinę, dom i samą siebie. A mimo to siedziała koło mnie – dziewc zy ny, która by ła ścigana przez grupę rebeliantów i mogła ściągnąć na nią ty lko niebezpiec zeństwo – i by ła dla mnie ży czliwa. – Nie możemy zabrać cię do doktor a, ale znajdzie się coś na złagodzenie bólu. Znają takiego jednego gościa, który będzie mógł założy ć szwy. Ale będziesz musiała to odprac ować. Skonc entrowałam się na oddy c haniu. Mimo że Paige odwrac ała moją uwagę, rozm owa nie mogła złagodzić bólu. – Jesteś małomówna, co? – zapy tała Paige. – Ty lko wtedy, kiedy mnie ktoś postrzeli. Roześmiała się, a jej swoboda sprawiła, że ja także się uśmiechnęłam. Paige siedziała przy mnie przez chwilę, a ja by łam jej wdzięczna, że nie jestem sama. – Jeśli nie chcesz iść ze mną, zrozum iem to. To niebezpieczne i trochę smutne. – Ja… możemy ty lko siedzieć w milc zeniu przez chwilę? – zapy tałam. – Jasne. Chcesz, żeby m z tobą została? – Proszę. Tak właśnie zrobiła. Bez żadny ch py tań usiadła koło mnie, cic hutka jak my szka. Miałam wrażenie, że to trwa całą wieczność, choc iaż minęło pewnie niec ałe dwadzieścia minut. Ból stawał się cor az gorszy, a ja zac zy nałam popadać w rozpacz. Może zdołam się dostać do lekar za. Oczy wiście, musiałaby m jakiegoś znaleźć. Pałac zapłaciłby za to, ale nie miałam pojęcia, jak skontaktować się z Maxonem. Czy Maxonowi nic się nie stało? A Aspenowi? Tamc i mieli przewagę lic zebną, ale by li gor zej uzbroj eni. Skor o rebelianc i rozpoznali mnie tak szy bko, czy rozpoznali także Maxona? A jeśli tak, co zam ier zali z nim zrobić? Siedziałam nier uc hom o, star ając się przekonać samą siebie, że nie ma się czy m niepokoić. Pozostawało mi ty lko skonc entrować się ter az na sobie. Ale co zrobię, jeśli się okaże, że Aspen zginął? Albo jeśli Maxon… – Cśśś! – nakazałam, choc iaż Paige nie wy dała żadnego dźwięku. – Sły szałaś to? Obie zaczęły śmy nasłuchiwać dźwięków z ulic y. – …Max! – krzy knął ktoś. – Wy jdź, Mer, to Max. Nie wątpiłam, że uży cie ty ch imion by ło pom y słem Aspena.
Zer wałam się na nogi i podbiegłam do wy lotu zaułka, a Paige deptała mi po piętach. Zobaczy łam ciężarówkę jadącą powoli ulicą i Maxona z Aspenem, wy c hy lający ch się przez okna i rozglądający ch za mną. Odwróciłam się. – Paige, chciałaby ś iść ze mną? – Dokąd? – Obiec uję ci, że dostaniesz prawdziwą pracę i jedzenie, i że nikt cię nie będzie bił. Jej podkrążone oczy napełniły się łzami. – W takim razie nie obc hodzi mnie dokąd. Idę z tobą. Wzięłam ją za rękę swoją zdrową ręką, podc zas gdy zraniona by ła ukry ta pod luźno zwisający m rękawem. Wy szły śmy na ulicę, trzy m ając się pod ścianą. – Max! – zawołałam, kiedy znalazły śmy się bliżej. – Max! Ogromna ciężarówka stanęła, a Maxon, Aspen i Aver y wy skoc zy li z niej i pobiegli w naszą stronę. Wy puściłam rękę Paige na widok otwarty ch ram ion Maxona. Objął mnie, ale krzy knęłam, ponieważ uraził moją ranę. – Co się stało? – zapy tał. – Zostałam postrzelona. Aspen rozdzielił nas i złapał mnie za rękę, żeby obejr zeć ranę. – Mogło by ć znacznie gor zej. Musim y zabrać cię z powrotem i znaleźć jakiś sposób, żeby to opatrzeć. Zakładam, że nie chcem y inf orm ować o ty m lekar za? – Popatrzy ł na Maxona. – Nie chcę, żeby ona cierpiała – upier ał się Maxon. – Wasza wy sokość! – Paige upadła na kolana. Jej ram iona zaczęły drżeć, jakby płakała. – To jest Paige – powiedziałam, nie wy jaśniając nic zego więcej. – Wsiadajm y do środka. Aspen wy ciągnął rękę do Paige. – Jesteś bezpieczna – zapewnił ją. Maxon objął mnie ram ieniem i poprowadził na ty ł ciężarówki. – Bałem się, że będziem y cię szukać przez całą noc – martwił się na głos. – Ja też tak my ślałam, ale za bardzo mnie bolało, żeby m zdołała daleko uciec. Paige mi pomogła. – W takim razie obiec uję, że się nią zaopiekuj em y. Maxon, Paige i ja wsiedliśmy do wnętrza ciężarówki, a metalowa podłoga wy dała mi się zaskakująco wy godna, kiedy pędziliśmy z powrotem do pałacu.
Rozdział 14
T
o Aspen wy niósł mnie z ciężarówki i pospiesznie zaniósł do maleńkiego pokoiku. By ło w nim
mniej miejsca niż w moj ej łazienc e, mieściły się tu ty lko dwa wąskie łóżka i szaf a na ubrania. Na ścianie wisiały karteczki i zdjęcia, nadające wnętrzu trochę inty mności, ale poza ty m w środku by ło pusto, a ter az dodatkowo panował okropny tłok, ponieważ Aspen, ja, Aver y, Maxon i Paige zajm owaliśmy całą dostępną przestrzeń. Aspen jak najostrożniej położy ł mnie na łóżku, jednak moje ramię nadal pulsowało bólem. – Powinniśmy wezwać lekar za – powiedział, ale sły szałam, że w jego głosie nie by ło przekonania. Wezwanie doktor a Ashlar a oznac zało konieczność powiedzenia całej prawdy albo wy my ślenia nieprawdopodobnego kłamstwa, a nie mieliśmy ochoty na żadną z ty ch rzec zy. – Nie – zaprotestowałam słabo. – Nie umrę od tego, zostanie mi ty lko paskudna blizna. Trzeba to oczy ścić. – Skrzy wiłam się. – Musisz dostać coś przec iwbólowego – dodał Maxon. – Może się wdać zakażenie. W ty m zaułku by ło okropnie brudno, a ja jej doty kałam – powiedziała Paige z poc zuc iem winy. Sy knęłam, mając wrażenie, że przez ranę przem knął płomień. – Anne. Sprowadźcie Anne. – Kogo? – zapy tał Maxon. – Jej główną pokojówkę – wy jaśnił Aspen. – Aver y, przy prowadź Anne i przy nieś apteczkę. Musim y sobie jakoś por adzić. I musim y jeszc ze coś z nią zrobić – przy pom niał, wskazując skinieniem głowy Paige. Patrzy łam, jak zaniepokoj one spojr zenie Maxona przeniosło się w końcu z moj ego zakrwawionego ram ienia na zmartwiona buzię Paige. – Jesteś kry m inalistką? Uciekinierką? – zapy tał. – Nie jestem kry m inalistką. Uciekłam z domu, ale nikt mnie nie będzie szukał. Maxon zastanowił się nad jej słowam i. – W takim razie witam y cię tutaj. Zejdź z Aver y m do kuchni i powiedz Mallor y, że będziesz z nią prac ować na rozkaz księcia. Przekaż jej, żeby jak najszy bc iej przy szła do kwater gwardzistów. – Mallor y. Tak, wasza wy sokość. – Paige dy gnęła nisko i wy szła z pokoj u w ślad za Aver y m, zostawiając mnie samą z Maxonem i Aspenem. Spędziłam z nimi całą tę noc, ale po raz pierwszy zostaliśmy ty lko we troj e. Czułam, że ciężar naszego sekretu przy tłacza ciasną przestrzeń pokoj u. – Jak wam się udało uciec? – zapy tałam. – August, Geor gia i Mic ah usły szeli strzały i przy biegli na pom oc – wy jaśnił Maxon. – Nie żartował, kiedy mówił, że nie skrzy wdziliby nas. – Urwał na chwilę, a jego oczy stały się nieobecne
i smutne. – Mic ah miał pec ha. Odwróciłam głowę. Nic o nim nie wiedziałam, a on zginął dzisiaj w naszej obronie. Czułam się tak winna, jakby m sama odebrała mu ży cie. Otarłam oczy, por uszając niec hcący lewą ręką, i krzy knęłam z bólu. – Spokojnie, Amer ic o – powiedział Aspen, zapom inając o form alny m języ ku. – Wszy stko będzie dobrze – zapewniał mnie Maxon. Skinęłam głową i zac isnęłam wargi, żeby się nie rozpłakać. Co za szkoda. Czekaliśmy w milc zeniu bardzo długo, ale może to ból sprawiał, że minuty wy dawały mi się dłuższe. – Takie oddanie to piękna rzecz – powiedział nagle Maxon. W pierwszej chwili my ślałam, że znowu ma na my śli to, co zrobił Mic ah, ale kiedy Aspen i ja spojr zeliśmy na niego, zobac zy łam, że patrzy na coś na ścianie nade mną. Odwróciłam głowę, żeby skonc entrować się na czy mkolwiek poza palący m bólem w ram ieniu. Obok kilku obr azków nar y sowany ch przez młodsze rodzeństwo Aspena wisiała karteczka. Zawsze będę Cię koc hać. Zawsze będę na Ciebie czek ać. Jestem myślami z Tobą w każdej chwili. Moje pismo by ło odrobinę bardziej niezgrabne rok temu, kiedy zostawiłam tę karteczkę dla Aspena pod moim oknem, a wokół by ły nar y sowane głupio wy glądające serduszka, jakich nigdy by m ter az nie umieściła w liście miłosny m, ale nadal pamiętałam, jak ważne są te słowa. Po raz pierwszy ośmieliłam się wy r azić je na piśmie, przer ażona ty m, jak bardzo prawdziwe wy dają mi się te uczuc ia, gdy już przelałam je na papier. Pamiętałam także, że lęk przed ty m, że moja mama znajdzie ten liścik, by ł silniejszy od wszy stkich inny ch zmartwień związany ch ze świadomością, że bez cienia wątpliwości koc ham Aspena. W tej chwili bałam się, że Maxon rozpozna mój char akter pisma. – To musi by ć cudowne mieć kogoś, do kogo można pisać. Ja nigdy nie mogłem sobie pozwolić na luksus pisania listów miłosny ch – powiedział Maxon ze smutny m uśmiec hem. – Czy ona dotrzy m ała słowa? Aspen przy niósł poduszkę z drugiego łóżka, żeby włoży ć mi pod głowę. Unikał kontaktu wzrokowego zarówno ze mną, jak i z Maxonem. – Trudno jest pisać – powiedział. – Ale wiem, że jest ze mną, niezależnie od wszy stkiego. Nie wątpię w to. Popatrzy łam na krótkie, ciemne włosy Aspena – nic więcej nie widziałam w ty m mom enc ie – i poc zułam nowy rodzaj bólu. Do pewnego stopnia miał rację. Nigdy tak do końca się nie rozstaniem y. Ale… te słowa w liściku? Ta obezwładniająca miłość, która mnie dawniej przy tłaczała? Tego już nie by ło. Czy Aspen nadal na to lic zy ł? Rzuc iłam spojr zenie Maxonowi, a w smutku na jego twar zy wy c zy tałam cień zazdrości. Nie dziwiło mnie to. Pamiętałam, jak powiedziałam Maxonowi, że by łam już kiedy ś zakoc hana. Wy glądał, jakby coś mu odebrano, w tamty m mom enc ie całkowic ie niepewny, czy sam zdoła się kiedy kolwiek zakoc hać. Gdy by wiedział, że miłość, o której opowiadałam, i miłość, o której właśnie powiedział Aspen, to jedna i ta sama, na pewno by łby zdruzgotany. – Napisz do niej jak najszy bc iej – por adził Maxon. – Nie pozwól jej zapom nieć.
– Gdzie oni się podziali? – mruknął Aspen i wy szedł z pokoj u, nie zwrac ając uwagi na słowa Maxona. Maxon popatrzy ł za nim, a potem odwrócił się znowu do mnie. – Jestem kompletnie bezuży teczny. Nie mam pojęcia, jak ci pomóc, więc my ślałem, że może przy najmniej spróbuję pomóc jemu. Uratował ży cie nam obojgu. – Maxon potrząsnął głową. – Chy ba ty lko go zir y towałem. – Wszy scy jesteśmy wy trąceni z równowagi. Radzisz sobie świetnie – zapewniłam go. Roześmiał się ze znużeniem i ukląkł przy łóżku. – Leży sz tutaj z otwartą raną na ram ieniu i mimo to próbuj esz mnie poc ieszać. Jesteś absurdalna. – Jeśli kiedy ś postanowisz napisać do mnie list miłosny, możesz zacząć od tego – zażartowałam. Uśmiechnął się. – Czy mógłby m coś dla ciebie zrobić? – Możesz mnie potrzy m ać za rękę? Ty lko nie za mocno. Maxon wsunął dłoń w moje bezwładne palc e, a choc iaż to nic nie zmieniło, uczuc ie by ło przy jemne. – Pewnie tego nie zrobię. To znac zy, nie napiszę do ciebie listu miłosnego. Star am się w miarę możności unikać sy tua cji komprom itujący ch. – Nie umiesz planować woj en, nie potraf isz gotować i odm awiasz pisania listów miłosny ch – wy tknęłam żartobliwie. – To prawda. Moja lista wad robi się cor az dłuższa. – Maxon por uszy ł palc am i w moj ej dłoni, a ja by łam wdzięczna, że odwrac a moją uwagę. – Nie szkodzi. Będę musiała nadal zgady wać, co czuj esz, ponieważ nie chcesz tego napisać. Fioletowy m długopisem. I z serduszkiem nad każdy m i… – Czy li dokładnie tak, jak by m to napisał – odparł z udawaną powagą. Zac hic hotałam, ale zar az umilkłam, bo por uszenie uraziło moją ranę. – Ale wy daj e mi się, że nie musisz zgady wać, co ja czuję. – Cóż – zaczęłam, czując, że cor az trudniej mi oddy c hać. – Tak właściwie nigdy nie powiedziałeś tego na głos. Maxon otwor zy ł usta, żeby zaprotestować, ale nie zrobił tego. Popatrzy ł na suf it, przy pom inając sobie naszą całą histor ię i szukając chwili, w której powiedział, że mnie koc ha. W schronie suger owaliśmy to bardzo jasno. Okazy wał to w tuzinach rom anty czny ch gestów i dawał do zrozum ienia, uży wając inny ch słów… ale samo wy znanie nigdy nie padło. Nie pomiędzy nami. Pamiętałaby m o ty m, to pozwoliłoby mi nigdy w niego wątpić, a także spowodowałoby, że sama wy znałaby m, co czuję. – Panienko? – głos Anne dobiegł zza drzwi na chwilę przedtem, zanim zobac zy łam jej zaniepokoj oną twarz. Maxon cofnął się i wy puścił moją rękę, robiąc jej miejsce. Uważne spojr zenie Anne padło na moją ranę. Dotknęła ją ostrożnie, żeby zobac zy ć, jak poważna jest sy tua cja. – Musim y założy ć szwy. Obawiam się, że nie mamy nic zego, co mogłoby panienkę całkiem zniec zulić – oceniła. – W porządku, zrób ty lko, co w twoj ej mocy – poprosiłam. Jej obecność sprawiła, że poc zułam
się spokojniejsza. Anne skinęła głową. – Niech ktoś przy niesie wrzątku. W apteczc e są środku anty septy czne, ale wrzątek też się przy da. – Zar az przy niosę. – W drzwiach stanęła Marlee z twarzą pobrużdżoną zmartwieniem. – Marlee – jęknęłam, tracąc nad sobą panowanie. Zrozum iałam już, o co chodziło z „Mallor y ”. To jasne, że ona i Carter nie mogli uży wać prawdziwy ch imion, skor o ukry wali się tuż pod nosem króla. – Zar az wrac am, Ami. Trzy m aj się. – Pobiegła dokądś, ale i tak poc zułam ogromną ulgę na my śl, że będzie przy mnie. Anne ze zdum iewający m opanowaniem przy jęła szok, jakim musiał by ć dla niej widok Marlee, a ja obserwowałam, jak wy ciąga z apteczki igłę i nici chir urgiczne. Poc ieszało mnie to, że szy ła niem al wszy stkie moje ubrania, więc moja ręka nie powinna sprawiać jej nadm ierny ch trudności. Marlee wróciła zdum iewająco szy bko, przy nosząc dzbanek par ującej wody, kilka ręczników i buteleczkę z burszty nowy m pły nem. Postawiła dzbanek i ręczniki na szaf ie i podeszła do mnie, odkręcając butelkę. – To od bólu. Odc hy liła moją głowę, żeby m mogła się napić, więc posłuchałam jej. Pły n z buteleczki palił w zupełnie inny sposób, więc zaczęłam kasłać, przeły kając. Zachęciła mnie, żeby m wy piła jeszc ze ły k, a ja zrobiłam to, choc iaż wy dawał mi się ohy dny. – Cieszę się, że tu jesteś – wy szeptałam. – Zawsze możesz na mnie lic zy ć, Ami. Wiesz o ty m – uśmiechnęła się Marlee i po raz pierwszy od początku naszej przy j aźni wy dawała mi się starsza ode mnie, tak bardzo spokojna i pewna siebie. – Co ty wy prawiałaś, na litość boską? Skrzy wiłam się. – My ślałam, że to dobry pom y sł. W jej oczach poj awiło się współczuc ie. – Ami, ty masz zawsze mnóstwo zły ch pom y słów. Dobre intenc je, ale najgorsze pom y sły. Oczy wiście miała rację, a ja powinnam już od dawna by ć rozsądniejsza. Ale samo to, że tu by ła, choćby ty lko dlatego, żeby mi powiedzieć, jak bardzo jestem głupia, sprawiało, że cała sy tua cja wy dawała mi się mniej okropna. – Na ile dźwiękoszc zelne są te ściany ? – zapy tała Anne. – Całkiem przy zwoicie – odparł Aspen. – Tu, w głębi pałacu, mało co sły chać. – Dobrze – powiedziała. – Proszę, żeby wszy scy wy szli na kor y tarz. Panienko Marlee, potrzebuję tu trochę miejsca, ale może panienka zostać. Marlee skinęła głową. – Nie będę przeszkadzać. Aver y wy szedł pierwszy, tuż za nim Aspen, a Maxon jako ostatni. Wy r az jego oczu przy pomniał mi o ty m dniu, kiedy mu powiedziałam, że by wałam głodna – smutny z powodu tej świadom ości i zdruzgotany ty m, że nie może nic na to por adzić. Drzwi zam knęły się za nimi, a Anne szy bko wzięła się do roboty. Przy gotowała już wszy stko, czego mogła potrzebować, i wy ciągnęła rękę do Marlee po butelkę.
– Proszę wy pić – polec iła, podnosząc mi głowę. Przy gotowałam się, ale i tak musiałam często odsuwać butelkę, żeby odkaszlnąć, zanim zdołałam wy pić większość pły nu. A przy najmniej ty le, żeby Anne by ła zadowolona. – Proszę to trzy m ać – powiedziała, podając mi mały ręcznik. – Może go panienka przy gry źć, jeśli zac znie boleć. Skinęłam głową. – Zakładanie szwów nie będzie bolało tak jak przy gotowanie rany. Widzę dużo brudu, więc będę musiała ją dokładnie oczy ścić. – Anne westchnęła i znowu popatrzy ła na ranę. – Zostanie panienc e blizna, ale postar am się, żeby by ła jak najm niejsza. Przez kilka ty godni będzie panienka nosić suknie z luźny mi rękawam i, żeby to ukry ć, dopóki się będzie goiło. Nikt się nie dowie. A skoro by ła panienka z księciem, nie będę o nic py tać. Cokolwiek panienka robiła, wierzę, że by ło to ważne. – Tak my ślę – powiedziałam, choc iaż nie by łam już tego taka pewna. Anne zmoc zy ła ręcznik i przy sunęła go na kilka centy m etrów do rany. – Gotowa? Skinęłam głową. Przy gry złam mój ręcznik z nadzieją, że stłumi krzy k. By łam pewna, że sły szą mnie wszy scy na kor y tar zu, ale rac zej nikt poza ty m. Miałam wrażenie, że Anne doty ka obnażony ch nerwów w moim ram ieniu, a Marlee przy c isnęła mnie ciężarem swoj ego ciała, żeby m się nie por uszała. – Zar az będzie po wszy stkim, Ami – zapewniała mnie. – Pomy śl o czy mś przy j emny m. Pomy śl o swoj ej rodzinie. Próbowałam. Ze wszy stkich sił próbowałam skonc entrować się na śmiec hu May albo uśmiechu moj ego ojca, ale to by ło na nic. Potraf iłam my śleć o nich ty lko tak długo, żeby poc zuć, jak znikają pod nową falą bólu. Jak Marlee przeży ła wy kony wanie kary ? Kiedy rana została oczy szc zona, Anne zaczęła ją zszy wać. Miała rację – zakładanie szwów nie bolało już tak bardzo. Nie wiem, czy naprawdę by ło mniej bolesne, czy też wy pity alkohol zaczął w końcu działać, ale miałam wrażenie, że ściany pokoj u stają się trochę nieostre. Wrócili pozostali, mówili o jakichś rzec zach doty czący ch mnie. Kto ma zostać, kto powinien iść, co powiem y rano… ty le szczegółów, że nie potraf iłam brać w ty m udziału. Ostatecznie to Maxon wziął mnie na ręce, żeby odnieść do moj ego pokoj u. Z trudem utrzy m y wałam głowę uniesioną, ale dzięki temu by ło mi łatwiej go sły szeć. – Jak się czuj esz? – Twoj e oczy wy glądają jak czekoladki – wy m amr otałam. Maxon uśmiechnął się. – A twoj e jak niebo o por anku. – Mogę dostać trochę wody ? – Tak, ile zec hcesz – obiec ał. – Zabierzm y ją na górę – powiedział do kogoś innego, a ja usnęłam, koły sana ry tm em jego kroków.
Rozdział 15
O
budziłam się z bólem głowy. Jęknęłam i potarłam skronie, a wtedy jęknęłam znowu, ponieważ
ten ruch spowodował, że poc zułam ostry ból w ram ieniu. – Proszę – powiedziała Mary, podc hodząc i siadając na brzegu łóżka. Podała mi dwie tabletki i szklankę wody. Powoli podniosłam się, żeby wziąć je od niej. Głowa pulsowała mi przez cały czas bólem. – Która godzina? – Prawie jedenasta – odparła Mary. – Powiedziały śmy, że źle się panienka czuj e i że rac zej nie będzie panienki na śniadaniu. Jeśli się pospieszy m y, zdąży my chy ba przy gotować panienkę do zejścia na obiad razem z pozostały mi kandy datkam i. My śl o pośpiec hu, a nawet o jedzeniu, nie wy dawała mi się kusząca, ale uznałam, że najrozsądniej będzie jak najszy bc iej wrócić do codziennej ruty ny. By ło cor az bardziej jasne, ile ry zy kowaliśmy zeszłej nocy, i nie chciałam, żeby ktokolwiek podejr zewał, że coś się wy dar zy ło. Skinęłam Mary głową i obie wstały śmy. Moje nogi nie podtrzy m y wały mnie tak pewnie, jak by m chciała, ale mimo wszy stko skier owałam się do łazienki. Tuż pod drzwiam i by ła Anne. Sprzątała, podc zas kiedy Lucy siedziała w duży m fotelu i przy szy wała rękawy do sukienki, która ory ginalnie miała ty lko cienkie ramiączka. Podniosła głowę znad roboty. – Wszy stko w porządku, panienko? Okropnie nas panienka nastraszy ła. – Przepraszam. Czuję się całkiem nieźle. Lucy uśmiechnęła się do mnie. – Zrobim y wszy stko, co możemy, żeby panienc e pomóc. Wy starc zy ty lko powiedzieć. Nie by łam do końca pewna, co mi proponowała, ale na pewno zam ier załam wy kor zy stać każdą pom oc, żeby przetrwać najbliższe kilka dni. – Zaglądał tutaj gwardzista Leger, a także książę. Obaj mieli nadzieję, że dostaną wiadom ość, jak się panienka czuj e, kiedy ty lko panienka wstanie. Skinęłam głową. – Po obiedzie się ty m zajmę. Bez żadnego ostrzeżenia ktoś przy trzy m ał mnie za rękę. Anne przy glądała się uważnie ranie, zaglądając ostrożnie pod bandaże, żeby sprawdzić, jak się goi. – Chy ba nie wdało się zakażenie. O ile ty lko będzie czy sta, powinna się moim zdaniem ładnie wy goić. Żałuję, że nie mogłam zrobić nic zego więcej. Wiem, że zostanie blizna – jęknęła. – Nie przejm uj się, dzielni ludzie zawsze mają jakieś blizny. – Pomy ślałam o dłoniach Marlee i plec ach Maxona. Oboj e nosili na zawsze ślady swoj ej odwagi, a ja by łam zaszczy c ona, mogąc do nich dołączy ć.
– Lady Amer ic o, kąpiel już gotowa – powiedziała Mary od drzwi łazienki. Popatrzy łam na nią, a potem na Lucy i Anne. Zawsze by łam blisko z moimi pokojówkam i i ufałam im, ale ostatniej nocy coś się zmieniło. Po raz pierwszy nasza więź została wy stawiona na próbę i w świetle dnia okazało się, że nadal istniej e, mocna i niezmienna. Nie by łam pewna, czy mogę jakoś udowodnić, że jestem im oddana tak samo, jak one mnie, ale miałam nadzieję, że kiedy ś nadar zy się odpowiednia okazja. Jeśli się skonc entrowałam, mogłam podnieść widelec do ust, nie krzy wiąc się. Wy m agało to wy jątkowo dużego wy siłku, do tego stopnia, że w połowie obiadu zaczęłam się pocić. Uznałam, że powinnam poprzestać na skubaniu chleba, ponieważ nie potrzebowałam prawej ręki, żeby go trzy m ać. Kriss zapy tała, jak moja migrena – jak sądzę, taka by ła wersja ofic jalna – a ja powiedziałam jej, że czuję się już lepiej, choc iaż trudno mi by ło ignor ować ból ram ienia i głowy. Nie zadawała dalszy ch py tań i wszy stko wskazy wało na to, że nikt inny nie zauważy ł, że cokolwiek jest nie tak. Jadłam kawałek chleba i zastanawiałam się, jak dobrze pozostałe dziewczęta por adziły by sobie, gdy by tej nocy znalazły się na moim miejscu. Uznałam, że jedy ną osobą, która spisałaby się lepiej, by ła Celeste. Bez wątpienia znalazłaby jakiś sposób, żeby stanąć do walki i przez chwilę żałowałam, że nie jestem do niej bardziej podobna. Kiedy tace zostały już wy niesione z Komnaty Dam, weszła Silvia i poprosiła nas o uwagę. – Znowu będziec ie miały okazję zabły snąć, moje panie. Za ty dzień urządzam y niewielkie przy jęcie popołudniowe i oczy wiście jesteście na nie zaproszone! – Westchnęłam w duc hu, zastanawiając się, kogo ty m razem będziem y musiały zabawiać. – Nie będziec ie musiały nic zego szy kować, ale powinny ście się zac howy wać jak najlepiej, ponieważ na przy jęciu będzie obecna ekipa film owa. Trochę się uspokoiłam. Z ty m mogłam sobie por adzić. – Każda z was może zaprosić dwie osoby jako swoich gości i ty lko to należy do waszy ch obowiązków. Namy ślcie się nad wy bor em i dajc ie mi do piątku znać, kto to będzie. Silvia wy szła, zostawiając nas, a my zaczęły śmy zastanawiać się gorączkowo. Wiedziały śmy, że to rodzaj próby. Kto w tej sali miał najbardziej imponujące i najc enniejsze znaj om ości? Może zac zy nałam popadać w par anoję, ale wy dawało mi się, że to zadanie zostało obmy ślone spec jalnie przec iwko mnie. Król musiał szukać sposobu przy pom nienia wszy stkim, jak bardzo jestem bezuży teczna. – Kogo zaprosisz, Celeste? – zapy tała Kriss. Celeste wzruszy ła ram ionam i. – Nie jestem jeszc ze pewna, ale obiec uję, że będziec ie pod wrażeniem. Gdy by m miała do dy spozy c ji listę przy j ac iół Celeste, też by m się nie denerwowała. Kogo miałam zaprosić? Moją mamę? Celeste odwróciła się od mnie i zapy tała ciepło: – Jak my ślisz, kogo zaprosisz, Ami? Spróbowałam ukry ć zaskoc zenie. Nawet po tamtej chwili szczer ości w bibliotec e to by ł pierwszy raz, kiedy zwróciła się do mnie jak do przy j ac iółki. Odchrząknęłam. – Nie mam pojęcia. Nie jestem pewna, czy znam kogokolwiek, kogo wy padałoby zaprosić. Może będzie najlepiej, jeśli nie zaproszę nikogo. – Prawdopodobnie nie powinnam mówić tak
otwarc ie o moj ej słabości, ale ostatecznie pozostałe i tak o ty m wiedziały. – Cóż, jeśli nie będziesz mogła nikogo znaleźć, daj mi znać – powiedziała Celeste. – Jestem pewna, że mam więcej niż dwoj e znaj om y ch, którzy chętnie odwiedziliby pałac i mogę dopilnować, żeby ś przy najmniej wiedziała, kim są. To znac zy, jeśli chcesz. Popatrzy łam na nią. Korc iło mnie, żeby zapy tać, gdzie jest hac zy k, ale kiedy spojr załam jej w oczy, zrozum iałam, że chy ba nie ma żadnego. Potem upewniłam się, kiedy mrugnęła do mnie tak, żeby nie zauważy ły tego Kriss i Elise. Celeste, wy trawna woj owniczka, by ła po moj ej stronie. – Dziękuję – powiedziałam, naprawdę zawsty dzona. Wzruszy ła ram ionam i. – Nie ma sprawy. Jeśli mamy mieć imprezę, to niech choc iaż będzie udana. – Odc hy liła się w fotelu, uśmiec hając do siebie, a ja by łam pewna, że wy obraża sobie to przy jęcie jako swoją ostatnią szansę, żeby zabły snąć. Jakaś część mnie chciała powiedzieć jej, żeby się nie poddawała, ale nie potraf iłam. Ty lko jedna z nas mogła ostatecznie dostać Maxona. Do popołudnia ułoży łam z grubsza plan działania, ale to zależało od jednej ważnej rzec zy : potrzebowałam pom oc y Maxona. Nie by łam pewna, czy zobac zy m y się przed końcem dnia, więc star ałam się na razie ty m nie martwić. Musiałam znowu odpocząć, więc skier owałam się z powrotem do pokoj u. Anne czekała na mnie z tabletkam i i szklanką wody. Nie mogłam uwier zy ć, jak spokojnie to wszy stko przy jęła. – Masz u mnie dług wdzięczności – powiedziałam, ły kając lekarstwo. – Wcale nie – zaprotestowała Anne. – Tak! Ostatnia noc wy glądałaby całkiem ina c zej, gdy by ciebie tam nie by ło. Anne ostrożnie wzięła ode mnie szklankę. – Cieszę się, że nic panienc e nie jest. Poszła do łazienki, żeby wy lać resztę wody, a ja poszłam za nią. – Czy nie ma czegoś, co mogłaby m dla ciebie zrobić? Czegokolwiek? Zatrzy m ała się przy szafc e, widziałam, że nad czy mś się zastanawia. – Mówię szczer ze, Anne. Sprawiłoby mi to ogromną przy j emność. Anne westchnęła. – Jest taka jedna rzecz… – Proszę, powiedz mi. Anne podniosła oczy znad umy walki. – Ale proszę nikom u ani słowa. Mary i Lucy nie dały by mi ży ć. Zmarszc zy łam czoło. – Jak to? – To… bardzo osobiste. – Zaczęła wy łamy wać sobie palc e, czego nigdy nie robiła. Wiedziałam, że musi chodzić o coś bardzo dla niej ważnego. – Oczy wiście, powiedz mi o ty m – zachęciłam ją, obejm ując ją zdrowy m ram ieniem i prowadząc do stolika, żeby usiadła koło mnie. Anne skrzy żowała nogi w kostkach i położy ła ręce na kolanach. – Widzi panienka, chodzi o to, że się panienka z nim tak świetnie rozum ie. Mam wrażenie, że on
niezwy kle panienkę poważa. – Chodzi ci o Maxona? – Nie – szepnęła, rum ieniąc się mocno. – Nie rozum iem. Anne wzięła głęboki oddech. – O gwardzistę Leger a. – Aaaaha – powiedziałam, zaskoc zona bardziej, niż by łaby m to w stanie wy r azić. – Uważa panienka, że to beznadziejne, prawda? – Nie beznadziejne – zapewniłam ją. Nie wiedziałam ty lko, jak mam powiedzieć chłopakowi, który obiec ał zawsze o mnie walc zy ć, że powinien zam iast tego zainter esować się Anne. – Zawsze wy raża się tak ciepło o panienc e. Wiem, że gdy by może panienka mu o mnie wspomniała albo spróbowała się dowiedzieć, czy zostawił w domu dziewc zy nę… Westchnęłam. – Spróbuję, ale nie mogę nic zego obiec ać. – Wiem, oczy wiście. Proszę się nie martwić, powtar zam sobie, że to niem ożliwe, ale nie potrafię przestać o nim my śleć. Przec hy liłam głowę. – Rozum iem cię. Anne wy ciągnęła ręce przed siebie. – Nie chodzi o to, że on jest Dwójką. Gdy by by ł Ósemką, i tak chciałaby m kogoś takiego, jak on. – Wielu ludzi by chciało – powiedziałam i to by ła prawda. Celeste zauważy ła go, Kriss mówiła, że jest zabawny, a ta Delilah z kuchni brzmiała tak, jakby miała do niego słabość. Nawet nie lic zy łam wszy stkich ty ch dziewcząt, które się za nim dawniej uganiały. Słuchanie o ty m już mnie za bardzo nie bolało, szczególnie z ust kogoś tak mi bliskiego, jak Anne. Oto kolejna rzecz upewniająca mnie, że moje uczuc ie do Aspena wy gasło. Jeśli cieszy łam się, mogąc zaproponować, żeby inna dziewc zy na zajęła moje miejsce, to naprawdę nie by łam już z nim związana. Ale mimo wszy stko nie wiedziałam, jak por uszy ć ten tem at. Sięgnęłam ponad lakier owany m blatem i położy łam dłoń na rękach Anne. – Spróbuję, Anne. Obiec uję. Uśmiechnęła się, ale z niepokoj em przy gry zła wargi. – Proszę ty lko nie mówić pozostały m. Mocniej ścisnęłam jej dłoń. – Ty nigdy nie zdradziłaś moich sekretów, więc i ja nie zdradzę twoj ego.
Rozdział 16
Z
aledwie kilka godzin później Aspen zapukał do moich drzwi. Pokojówki ty lko dy gnęły i wy szły,
wiedząc bez żadny ch instrukc ji, że to, o czy m będziem y mówić, musi pozostać między nami. – Jak się czuj esz? – Nie najgor zej – odparłam. – Ramię trochę mnie jeszc ze boli, tak samo jak głowa, ale poza ty m czuję się nieźle. Aspen potrząsnął głową. – Nie powinienem by ł pozwolić ci jec hać. Poklepałam łóżko obok siebie. – Usiądź. Zawahał się, ale moim zdaniem by ł ter az całkowic ie poza podejr zeniam i. Maxon, podobnie jak moje pokojówki, wiedział, że jesteśmy w kontakc ie, i to właśnie Aspen wy prowadził nas zeszłej nocy z pałacu. Co mogliśmy ry zy kować? Musiał pomy śleć o ty m sam y m, ponieważ w końcu usiadł, na wszelki wy padek w stosownej odległości. – Ja też jestem częścią tego, Aspenie. Nie mogłam tu zostać. I nic mi nie jest, co naprawdę zawdzięczam tobie. Uratowałeś mnie zeszłej nocy. – Gdy by m nie by ł dość szy bki albo gdy by Maxon nie przer zuc ił cię przez ten mur, by łaby ś teraz gdzieś uwięziona. Mało brakowało, a dopuściłby m, żeby ś zginęła. Mało brakowało, a dopuściłby m, żeby zginął Maxon. – Aspen potrząsnął głową, patrząc w ziem ię. – Wiesz, co by się stało ze mną i z Aver y m, gdy by ście nie wrócili? Czy wiesz, co… – Urwał, chy ba tłumiąc łzy. – Czy wiesz, co by się stało ze mną, gdy by m cię nie znalazł? Aspen popatrzy ł na mnie, w głąb moj ej duszy. Widziałam wy raźnie ból w jego oczach. – Ale udało ci się. Znalazłeś mnie, ochroniłeś mnie i zapewniłeś mi pom oc. By łeś wspaniały. – Położy łam rękę na plec ach Aspena, gładząc go i star ając się poc ieszy ć. – Właśnie sobie uświadom iłem, Mer, że niezależnie od tego, co się stanie… zawsze będzie mnie z tobą coś łączy ło. Nigdy nie przestanę się o ciebie martwić. Zawsze będziesz coś dla mnie znac zy ła. Wsunęłam ter az dłoń pod jego rękę, kładąc mu głowę na ram ieniu. – Wiem, co masz na my śli. Siedzieliśmy tak przez chwilę i przy puszc zam, że Aspen robił to samo, co ja: przy pom inał sobie wszy stko, co nas łączy ło. To, jak unikaliśmy się jako dziec i. To, jak nie mogliśmy przestać na siebie patrzeć, kiedy by liśmy starsi, ty siące wy kradziony ch chwil w domku na drzewie – wszy stko to, co sprawiło, że staliśmy się ty m, kim jesteśmy ter az. – Mer, muszę ci coś powiedzieć. – Uniosłam głowę, a Aspen odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć, trzy m ając mnie ostrożnie za ram iona. – Kiedy powiedziałem, że zawsze będę cię koc hał,
mówiłem szczer ze. I ja… ja… Nie potraf ił wy doby ć z siebie ty ch słów i szczer ze mówiąc, by łam mu za to wdzięczna. Owszem, łączy ła mnie z nim więź, ale nie by liśmy już tamtą parą z domku na drzewie. Roześmiał się z trudem. – Chy ba powinienem się przespać. Nie jestem w stanie jasno my śleć. – Ja tak samo. A mamy mnóstwo rzec zy do przem y ślenia. Aspen skinął głową. – Posłuchaj, Mer, nie możemy tego powtórzy ć. Nie mów Maxonowi, że pom ogę mu w czy mś tak ry zy kowny m i nie oczekuj, że będę mógł cię przem y c ić w dowolne miejsce. – Nie jestem pewna, czy nasz wy pad w ogóle by ł wart takiego ry zy ka. Nie wy obrażam sobie, żeby Maxon chciał to powtar zać. – To dobrze. – Aspen wstał, a potem wziął mnie za rękę i pocałował ją. – Moja pani – powiedział żartobliwy m tonem. Uśmiechnęłam się i lekko ścisnęłam jego rękę, a on odwzaj emnił ten gest. Kiedy tak trzy m aliśmy się za ręce, a mój uścisk ciągle się wzmacniał, uświadom iłam sobie, że muszę go wy puścić. Naprawdę muszę go wy puścić. Popatrzy łam Aspenowi w oczy, czując, że pod powiekam i zac zy nają mi się zbier ać łzy. Jak mam się z tobą pożegnać? Aspen przesunął kciukiem po grzbiec ie moj ej dłoni i położy ł ją na moich kolanach. Poc hy lił się i pocałował mnie we włosy. – Uważaj na siebie. Zajrzę do ciebie jutro. Szy bko pociągnęłam się za ucho przy obiedzie, przekazując Maxonowi, że będę na niego czekać wiec zor em. Siedziałam przed lustrem i żałowałam, że minuty nie mij ają szy bc iej. Mary rozczesy wała szczotką moje włosy, nucąc cic ho. Z trudem rozpoznawałam tę melodię jako coś, co grałam kiedy ś na czy imś weselu. Kiedy zostałam wy brana do udziału w Elim inac jach, pragnęłam z całego serc a powrotu do tamtego ży cia. Pragnęłam świata pełnego muzy ki, którą zawsze koc hałam. Jednak szczer ze mówiąc, muzy ka nigdy nie by ła tak ważna, żeby m mogła się jej oddać całkowic ie. Niezależnie od tego, jaką ścieżkę w ży ciu ter az wy biorę, muzy ka by ła ty lko czy mś, co grałaby m na przy jęciach dla zabawienia gości albo sposobem na zrelaksowanie się w weeke nd. Popatrzy łam na swoj e odbic ie w lustrze i uświadom iłam sobie, że nie czuję się z tego powodu rozgor y c zona, nie tak, jakby m się spodziewała. Będę za nią tęskniła, ale muzy ka by ła ty lko częścią tego, kim się stałam, a nie całością obecnej mnie. Niezależnie od tego, jak miały się zakończy ć Elim inac je, otwier ały się przede mną nowe możliwości. Naprawdę nie wy starc zała mi moja dawna klasa. Lekkie pukanie do drzwi wy r wało mnie z ty ch rozm y ślań, a Lucy wpuściła Maxona do środka. – Dobry wieczór – powiedział do niej, wchodząc. Lucy dy gnęła w odpowiedzi. Spojr zał na mnie przelotnie, a ja znowu zaczęłam się zastanawiać, czy on widzi, co do niego czuję, czy wy daj e mu się to tak samo prawdziwe, jak mnie. – Wasza wy sokość – powitała go cic ho Mary. Miała właśnie wy jść z pokoj u, kiedy Maxon uniósł rękę. – Wy bacz, ale czy mogłaby ś mi powiedzieć, jak masz na imię? Patrzy ła na niego przez chwilę, zdum iona, potem spojr zała na mnie, a wreszc ie znowu na Ma-
xona. – Jestem Mary, wasza wy sokość. – Mary. Z Anne widzieliśmy się ostatniej nocy. – Skinął jej lekko głową. – A ty ? – Lucy. – Mówiła cic hutko, ale czułam, że cieszy się, że zauważy ł jej istnienie. – Doskonale. Anne, Mary i Lucy. To dla mnie przy j emność poznać was wreszc ie lepiej. Jestem pewien, że Anne wtaj emnic zy ła was obie zeszłej nocy, żeby ście mogły jak najlepiej wspierać ter az lady Amer icę. Chciałem wam podziękować za to oddanie i dy skrecję. Popatrzy ł na nie kolejno. – Zdaję sobie sprawę, że znajduj ec ie się w niezwy kle niezręcznej sy tua cji. Gdy by ktokolwiek zaczął wam zadawać py tania o to, co się wy dar zy ło, odeślijc ie go bezpośrednio do mnie. To by ła moja dec y zja i nie powinny ście ponosić odpowiedzialności za jakiekolwiek jej konsekwenc je. – Dziękuj em y, wasza wy sokość – odparła Lucy. Zawsze miałam poc zuc ie, że moje pokojówki są niezwy kle oddane Maxonowi, ale dzisiaj wieczor em wy dawało mi się, że to zaczęło wy krac zać poza zwy kłe zobowiązanie. Dawniej wy dawało mi się, że najwy ższa loj alność należała się zawsze królowi, ale ter az zaczęłam się zastanawiać, czy rzec zy wiście tak by ło. Cor az częściej widziałam drobne oznaki wskazujące, że ludzie mogą woleć jego sy na. Może nie ty lko ja uważałam metody króla Clarksona za barbar zy ńskie, a jego sposób my ślenia za okrutny. Może rebelianc i nie by li jedy ny m i czekający mi na objęcie władzy przez Maxona. Może by li jeszc ze inni, którzy także pragnęli czegoś więcej. Moje pokojówki dy gnęły i wy szły, zostawiając Maxona stojącego koło mnie. – O co chodzi z ty m zapam ięty waniem ich imion? Maxon westchnął. – Kiedy wczor aj w nocy Leger wspom niał imię Anne, a ja nie wiedziałem, o kogo mu chodzi… czułem się zażenowany. Czy nie powinienem lepiej od przy padkowego gwardzisty znać ludzi, którzy się tobą opiekują? Nie jest aż tak przypadk owy. – Szczer ze mówiąc, wszy stkie pokojówki plotkują o gwardzistach. Nie zdziwiłoby mnie, gdy by gwardziści robili to samo. – Mimo wszy stko, te dziewc zy ny są z tobą codziennie. Powinienem już kilka miesięcy temu wiedzieć, jak się nazy wają. Uśmiechnęłam się, sły sząc ten argum ent, i wstałam, choc iaż Maxon wy glądał na niespokojnego, kiedy się por uszałam. – Nic mi nie jest – zapewniłam, biorąc go za wy ciągniętą rękę. – O ile pamiętam, zeszłej nocy zostałaś postrzelona. Nie możesz się dziwić, że się o ciebie martwię. – To nie by ła prawdziwa rana od kuli, ty lko powierzc howne draśnięcie. – Mimo wszy stko. Nieprędko zapomnę twoj e stłumione krzy ki, kiedy Anne zszy wała tę ranę. Chodź, powinnaś się położy ć. Maxon zaprowadził mnie do łóżka, a ja wsunęłam się pod kołdrę. Opatulił mnie, a potem położy ł się obok. Czekałam, aż zac znie rozm owę o ty m, co się wy dar zy ło, albo ostrzeże mnie przed możliwy m i konsekwenc jam i. Ale on nic nie mówił. Leżał ty lko, gładząc palc am i moje włosy i czasem muskając opuszkam i mój polic zek.
Miałam wrażenie, że na świec ie nie ma nikogo oprócz nas. – Gdy by coś się stało… – Ale się nie stało. Maxon przewrócił oczam i, a jego głos stał się poważniejszy. – Oczy wiście, że się stało! Wróciłaś do domu zakrwawiona. Mało brakowało, a zginęłaby ś tam, na ulic y. – Posłuchaj, ja nie mam pretensji do siebie, że dokonałam takiego wy bor u – powiedziałam, star ając się go uspokoić. – Chciałam tam iść, usły szeć to na własne uszy. Poza ty m naprawdę nie mogłam cię puścić sam ego. – Nie potraf ię uwier zy ć, jak mogliśmy by ć tak nieostrożni, żeby wy j ec hać z pałacu w ciężarówce, bez większej liczby gwardzistów. Okazuj e się, że rebelianc i po prostu chodzą po ulicach. Kiedy przestali się ukry wać? Kiedy zdoby li tę broń? Czuję się bezr adny, nie mam pojęcia, co się dziej e. Codziennie po kawałeczku tracę kraj, który koc ham. Omal nie strac iłem ciebie i… Maxon urwał, a jego frustrac ja przem ieniła się w coś nowego. Znowu dotknął dłonią moj ego policzka. – Zeszłej nocy mówiłaś coś… o miłości. Opuściłam spojr zenie. – Pamiętam. – Star ałam się powstrzy m ać rum ieniec. – To zabawne, jak może ci się wy dawać, że coś mówiłaś, choc iaż naprawdę nigdy tego nie zrobiłaś. Roześmiałam się, czując, że te słowa za chwilę padną. – Jest też zabawne, kiedy wy daj e ci się, że coś sły szałaś, choc iaż wcale tak nie jest. Cały kom izm sy tua cji zniknął. – Wiem, co masz na my śli. – Przełknęłam ślinę i patrzy łam, jak jego dłoń przesuwa się z mojego policzka i splata palc e z moimi. Wiedziałam, że on także na nią patrzy. – Może niektóry m ludziom trudno jest zdoby ć się na takie wy znanie. Na przy kład obawiają się, że mogą nie dotrwać do końca. Maxon westchnął. – Może by ć też trudno coś powiedzieć, kiedy się obawiasz, że ktoś może nie chcieć dotrwać do końca… I może nie do końca pogodził się z my ślą o rozstaniu z kimś inny m. Potrząsnęłam głową. – To nie… – Rozum iem. Mimo wszy stkiego, co mówiliśmy w schronie, mimo wszy stkiego, co sobie nawzaj em wy znawaliśmy, mimo wszy stkiego, co bezpiecznie i pewnie kry ło się w moim serc u, te proste słowa wy dawały się najbardziej przer ażającą rzeczą, jaką mogliśmy się wy m ienić. Ponieważ kiedy powiem y je na głos, nie będziem y mogli ich nigdy cofnąć. Cisza sprawiała, że czułam niepokój, a kiedy nie mogłam go już wy trzy m ać, odezwałam się: – Może mogliby śmy wrócić do tego tem atu, kiedy poc zuję się lepiej? Maxon znowu westchnął. – Zgoda. To by ła z moj ej strony całkowita bezm y ślność. – Nie, nie. Chodzi o to, że jest coś innego, o co chciałaby m zapy tać. – W ty m mom enc ie w grę wchodziły rzec zy ważniejsze od tego, co by ło między nami.
– Słucham. – Zastanawiałam się nad moimi gośćmi na to zbliżające się przy jęcie, ale potrzebuję twoj ej zgody. Spojr zał na mnie, nic nie rozum iejąc. – Chcę, żeby ś wiedział dokładnie, o czy m zam ier zam z nimi rozm awiać. Możliwe, że łamiem y w ten sposób prawo, więc nie zrobię tego, jeśli się nie zgodzisz. Zaintry gowany Maxon podparł się na łokciu, żeby mnie wy słuchać. – Powiedz mi, co planuj esz.
Rozdział 17
T
ło do naszy ch zdjęć by ła gładkie i jasnoniebieskie. Pokojówki przy gotowały prześliczną suknię
z delikatny m i rękawkam i zakry wający mi akur at bliznę. Na razie skończy ły się dla mnie czasy sukienek z odsłonięty mi ram ionam i. Choc iaż wy glądałam nieźle, zostałam całkowic ie przy ćmiona przez Nic olettę, i nawet Geor gia wy glądała oszałamiająco w sukni wiec zor owej. – Lady Amer ic o – odezwała się kobieta stojąca obok fotograf a. – Pamiętamy księżniczkę Nicolettę, która odwiedziła już pałac wraz z inny m i dam am i z włoskiej rodziny królewskiej, ale kim jest pani drugi gość? – To jest Geor gia, moja bliska przy j ac iółka – odparłam słodko. – Jedną z rzec zy, który ch nauczy łam się do tej pory w czasie Elim inac ji, by ło, że aby iść naprzód, trzeba łączy ć swoj e ży cie sprzed przy by c ia do pałacu z oczekującą mnie przy szłością. Mam nadzieję, że dzisiaj udało mi się wy konać kolejny krok łączący te światy. Część stojący ch wokół osób wy dała pom ruki akc eptac ji, a fotograf nadal uwieczniał naszą trójkę. – Doskonale, moje panie – powiedział. – Możecie ter az już cieszy ć się przy jęciem. Będziem y jeszc ze później robili dodatkowe zdjęcia. – Świetny pom y sł – odparłam i gestem zaprosiłam obie dziewc zy ny, żeby poszły ze mną. Maxon jasno dał mi do zrozum ienia, że spośród wszy stkich dni dzisiaj akur at musiałam by ć w szczy towej form ie. Miałam nadzieję, że będę stanowić świetlany przy kład tego, jak powinna się prezentować dama z Elity, ale trudno mi by ło zac howy wać się aż tak perf ekc y jnie. – Uspokój się, Ami, bo zar az zac zniesz strzelać tęczam i z oczu. – Uwielbiałam Geor gię za to, że choc iaż znały śmy się tak krótko, potraf iła przejr zeć mnie na wy lot. Roześmiałam się, a Nic oletta mi zawtórowała. – Ona ma rację. Jesteś trochę zby t entuzjasty czna. Westchnęłam i uśmiechnęłam się. – Przepraszam. Dzisiaj stawka jest wy jątkowo wy soka. Geor gia położy ła mi rękę na ram ieniu, kiedy szły śmy w głąb sali. – Po ty m wszy stkim, przez co ty i Maxon przeszliście razem, wątpię, żeby odesłał cię do domu z powodu jednego przy jęcia. – Nie do końca to mam na my śli, ale pomówimy o ty m później. – Odwróciłam się do nich. – W tej chwili by łaby m wam nieskończenie wdzięczna, gdy by ście poznały się z inny m i gośćmi. Kiedy ty lko trochę się tu uspokoi, czeka nas bardzo poważna rozm owa. Nic oletta popatrzy ła na Geor gię, a potem znowu na mnie. – Jaką właściwie przy j ac iółkę mi tu przedstawiłaś?
– Przy sięgam, że nieocenioną. Wszy stko wy jaśnię później. Geor gia i Nic oletta ze swoj ej strony pom ogły mi naprawdę zabły snąć. Nic oletta, jako księżniczka, by ła chy ba najwy żej postawioną z zaproszony ch osób, i widziałam w oczach Kriss żal, że sama o ty m nie pomy ślała. Oczy wiście, ona nie miała bezpośredniego num er u telef onu do włoskiej rodziny królewskiej, tak jak ja. Nic oletta sama dała mi ten num er, żeby m mogła się z nią skontaktować, gdy by m kiedy ś tego potrzebowała. Nikt nie wiedział, kim jest Geor gia, ale sły szeli, co powiedziałam – Maxon to dla mnie spec jalnie wy my ślił – o łączeniu przeszłości i przy szłości, i też uznali, że to wspaniały pom y sł. Wy bór Elise by ł łatwy do przewidzenia. Imponujący, ale łatwy do przewidzenia. Dwie odległe kuzy nki z Nowej Azji, reprezentujące jej powiązania z tamtejszy m i kręgami władzy, par adowały u jej boku w trady c y jny ch stroj ach. Kriss zaprosiła prof esor z college’u, w który m prac ował jej ojc iec, oraz swoją matkę. Obawiałam się, co będzie, gdy moja rodzina się o ty m dowie. Kiedy mama lub May zor ientują się, że ominęło je zaproszenie, mogłam by ć pewna, że otrzy m am od nich bardzo rozc zar owany list. Celeste, zgodnie z zapowiedzią, sprowadziła najsławniejsze celebry tki. Tessa Tamble – która podobno dała konc ert na przy jęciu urodzinowy m Celeste w zeszły m roku – miała na sobie krótką, ale niezwy kle efektowną sukienkę. Drugim gościem Celeste by ła Kirstie Summ er, inna piosenkarka, znana przede wszy stkim z nieprawdopodobnie ekstrawaganckich konc ertów, a jej strój przy pominał rac zej kostium sceniczny. Mogłam się domy ślać, że albo na co dzień wy stępuje w czy mś podobny m, albo jest to jakiś eksper y m ent z malowaną skórą. Tak czy ina c zej by łam zaskoc zona, kiedy poj awiła się w drzwiach, zarówno z powodu jej ubrania, jak i tego, że jeśli mijało się ją w odległości metra, można by ło wy c zuć od niej opar y alkoholu. – Witaj, Nic oletto – odezwała się królowa Amberly, zbliżając się do nas. – To cudownie, że możemy cię znowu gościć. Wy m ieniły pocałunki, a potem Nic oletta odpowiedziała: – Cała przy j emność po moj ej stronie. By łam zac hwy c ona, kiedy otrzy m ałam zaproszenie od Amer iki. Doskonale wspom inam y naszą wizy tę tutaj. – Cieszę się, że to sły szę – odparła królowa. – Obawiam się, że dzisiaj będzie tu spokojniej. – No nie wiem. – Nic oletta wskazała róg sali, w który m głośno rozm awiały Kirstie i Tessa. – Mogę się założy ć, że dzięki ty m dwóm będę miała przy najmniej jedną histor ię do opowiadania w domu. Wszy stkie się roześmiały śmy, choc iaż w oczach królowej kry ł się lekki niepokój. – Powinnam chy ba pójść się z nimi przy witać. – To będzie wy m agało prawdziwej odwagi – zażartowałam. Królowa uśmiechnęła się. – Postar aj się po prostu dobrze bawić. Mam nadzieję, że nawiążesz tu nowe znaj om ości, ale możesz też po prostu spędzić czas z przy j ac iółkami. Skinęłam głową, a królowa Amberly poszła przy witać się z gośćmi Celeste. Tessa trzy m ała się dobrze, ale Kirstie podnosiła i wąchała chy ba każdą kanapeczkę na pobliskim stole. Zanotowałam w my ślach, żeby nie jeść nic zego, co leżało w pobliżu miejsca, w który m stała. Rozejr załam się po sali. Wszy scy by li zajęci jedzeniem lub rozm ową, więc uznałam, że lepsza chwila już się nie traf i. – Proszę za mną – powiedziałam i skier owałam się do małego stoliczka z boku. Kiedy
usiadły śmy, pokojówka przy niosła nam herbatę. Gdy zostały śmy same, zaczęłam mówić, z nadzieją, że wszy stko pójdzie gładko. – Geor gio, przede wszy stkim nie miałam jeszc ze okazji przeprosić za to, co się stało z Mic ah. Potrząsnęła głową, zanim jeszc ze skończy łam mówić. – On zawsze chciał zostać bohater em. Wszy scy wiedzieliśmy, że… to się może skończy ć w taki sposób. Ale my ślę, że by ł z siebie dumny. – Mimo wszy stko okropnie mi przy kro. Czy możemy jeszc ze coś zrobić? – Nie, zajęliśmy się wszy stkim. Możesz mi wier zy ć, on nie chciałby nic zego innego – zapewniła mnie Geor gia. Pomy ślałam o cic hutkim jak my szka chłopaku, siedzący m w kącie pokoj u. Z własnej woli rzucił się w środek bitwy dla mnie, dla nas wszy stkich. Odwaga kry ła się w zaskakujący ch miejscach. Wróciłam do spraw bieżący ch. – Cóż, jak widzisz, Nic oletta jest włoską księżniczką. Odwiedziła nas kilka ty godni temu. – Popatrzy łam najpierw na jedną, a potem na drugą. – Wtedy jasno dała mi do zrozum ienia, że Włochy sprzy m ier zy ły by się z Illéą, gdy by pewne rzec zy uległy zmianie. – Amer ic o! – sy knęła Nic oletta. Uniosłam rękę. – Możesz mi zaufać. Geor gia jest moją przy j ac iółką, ale nie znam y się z Kar oliny. Należy do grona przy wódców rebeliantów z frakc ji północnej. Nic oletta wy prostowała się bardziej. Geor gia nieśmiało skinęła głową, potwierdzając moje słowa. – Niedawno bardzo nam pom ogła. I strac iła wtedy kogoś bliskiego – wy jaśniłam. Nic oletta położy ła rękę na dłoni Geor gii. – Ogromnie mi przy kro. – Potem znów odwróciła się do mnie, chcąc się dowiedzieć, jaki to ma związek z dzisiejszy m spotkaniem. – To, o czy m mówimy, musi pozostać między nami, ale pomy ślałam, że uda nam się ustalić pewne rzec zy kor zy stne dla nas wszy stkich – wy jaśniłam. – Czy chcec ie obalić króla? – zapy tała Nic oletta. – Nie – zapewniła ją Geor gia. – Mamy nadzieję, że będziem y mogli wspier ać rządy Maxona i działać na rzecz zniesienia klas. Może jeszc ze za jego ży cia. On ma więcej współczuc ia dla swoich poddany ch. – To prawda – przy taknęłam. – No to dlac zego atakuj ec ie pałac i wszy stkich ty ch ludzi? – zapy tała ostro Nic oletta. Potrząsnąłem głową. – Oni nie są tak okrutni jak Południowc y. Nie zabij ają ludzi. Czasem ty lko wy m ier zają na własną rękę sprawiedliwość… – Wy ciągamy z więzienia niezamężne matki, tego rodzaj u rzec zy – wtrąciła Geor gia. – Wdzier ali się rzec zy wiście do pałacu, ale nigdy z zam iar em zabic ia kogoś – zakończy łam. Nic oletta westchnęła. – Nie przeszkadza mi to aż tak bardzo, ale nie jestem pewna, dlac zego chciałaś, żeby m ją poznała. – Ja też nie – przy znała Geor gia.
Odetchnęłam głęboko. – Rebelianc i z Południa stają się cor az bardziej i bardziej agresy wni. Ty lko na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy ich ataki się nasiliły, nie ty lko na pałac, ale także w cały m kraj u. Są bezlitośni. Obawiam się, a Maxon jest podobnego zdania, że bardzo niedługo wy konają ruch, po który m nie będziem y w stanie się podnieść. Ich pom y sł, żeby mordować ludzi należący ch do ty ch sam y ch klas, co kandy datki z Elity, jest naprawdę drasty czny, i wszy scy się obawiam y, że takie ataki będą się nasilać. – Już się nasilają – powiedziała Geor gia, bardziej do mnie niż do Nic oletty. – Kiedy mnie zaprosiłaś, ucieszy łam się, że będę mogła przy najmniej przekazać ci najnowsze wiadom ości. Południowc y zaczęli atakować Trójki. Przy c isnęłam dłoń do ust, zaszokowana szy bkością ich działania. – Jesteś pewna? – Całkowic ie – potwierdziła Geor gia. – Wczor aj dostaliśmy najświeższe doniesienia. Przez chwilę milc zały śmy, zmartwione, a potem odezwała się Nic oletta. – Dlac zego to robią? Geor gia spojr zała na nią. – Żeby zastraszy ć Elitę i zmusić do wy c of ania się z Elim inac ji, żeby zastraszy ć rodzinę królewską jako taką. Uważają chy ba, że jeśli uda im się uniem ożliwić zakończenie Elim inac ji i doprowadzić do tego, że Maxon zostanie sam, będą mogli po prostu się go pozby ć i przejąć władzę. Na ty m właśnie polega prawdziwe zagrożenie. Jeśli zy skają większe wpły wy, Maxon jako król nie będzie mógł nam nic zego zaofer ować. Południowc y będą ty lko jeszc ze bardziej uciskać ludzi. – Co w takim razie proponuj esz? – zapy tała Nic oletta. Postar ałam się jak najostrożniej por uszy ć kry m inalny wątek w tej rozm owie. – Geor gia i rebelianc i z Północy mają większe szanse na powstrzy m anie Południowców niż my z pałacu. Lepiej widzą ich ruc hy i mają okazję do konf rontac ji z nimi… Ale są niewy trenowani i nieuzbroj eni. Obie czekały, nie rozum iejąc, do czego zmier zam. Zniży łam głos. – Maxon nie może uży ć pieniędzy z pałacu do sfinansowania zakupu broni. – Rozum iem – powiedziała w końcu Nic oletta. – Musim y jasno ustalić, że ta broń ma posłuży ć ty lko do powstrzy m ania Południowców. Nigdy nie zostanie uży ta przec iwko służbom mundur owy m ani też żadny m urzędnikom państwowy m – powiedziałam, patrząc na Geor gię. – To nie będzie problem em. – Widziałam w jej oczach, że mówi całkowic ie szczer ze i wiedziałam to także w głębi serc a. Gdy by chciała, mogła mnie zabić podc zas naszego spotkania w lesie albo nie przy biec nam na pom oc tamtej nocy. Ale to nigdy nie by ło jej celem. Nic oletta przebier ała palc am i po wargach, zastanawiając się. Wiedziałam, że proszę o bardzo wiele, ale nie by łam pewna, jak ina c zej możemy coś osiągnąć. – Jeśli ktokolwiek się dowie… – zaczęła. – Wiem. Zastanawiałam się nad ty m. – Gdy by król się o ty m kiedy kolwiek dowiedział, nie wy kręciłaby m się ty lko chłostą. – Gdy by udało nam się załatwić to bez zostawiania śladów… – Nic oletta nadal bawiła się pal-
cam i. – To musiałaby by ć gotówka. Wtedy trudniej by łoby cokolwiek wy śledzić – podsunęła Geor gia. Nic oletta skinęła głową i położy ła rękę na stole. – Powiedziałam, że zrobię dla ciebie wszy stko, co w moj ej mocy. Potrzebny nam silny soj usznik, a jeśli twój kraj upadnie, obawiam się, że zy skam y ty lko kolejnego wroga. Uśmiechnęłam się do niej ze smutkiem. Nic oletta popatrzy ła na Geor gię. – Mogę ci dzisiaj przekazać część gotówki, ale wy m agałaby wy m iany. Geor gia uśmiechnęła się. – Por adzim y sobie z ty m. Ponad jej ram ieniem zobac zy łam podc hodzącego do nas fotograf a. Podniosłam filiżankę i szepnęłam: – Fotograf. – Zawsze uważałam, że Amer ic a jest prawdziwą damą. My ślę, że czasem nam to umy ka, ponieważ postrzegam y Piątki ty lko jako arty stów, a Szóstki jako służbę. Ale wy starc zy spojr zeć na królową Amberly. Ona nigdy nie by ła ty lko Czwórką – powiedziała ciepło Geor gia. Nic oletta i ja skinęły śmy głowam i. – To niesam owita kobieta. Uważam za niezwy kły zaszczy t, że mogę z nią mieszkać pod jedny m dac hem – dodałam. – Może będziesz mogła z nią zostać na zawsze! – powiedziała Nic oletta, mrugając do mnie. – Poproszę o uśmiech! – wtrącił fotograf, więc rozprom ieniły śmy się z nadzieją, że uda nam się ukry ć naszą niebezpieczną taj emnicę.
Rozdział 18
D
zień po wy jeździe Nic oletty i Geor gii przy łapałam się na ty m, że co chwila oglądam się przez
ramię. By łam przekonana, że ktoś sły szał, co mówiłam, co w tamto krótkie popołudnie ofiar owałam rebeliantom. Powtar załam sobie, że gdy by rzec zy wiście ktoś nas podsłuchał, zostałaby m już aresztowana. Ponieważ nadal mogłam cieszy ć się wspaniały m śniadaniem w towar zy stwie reszty Elity oraz rodziny królewskiej, musiałam uwier zy ć, że wszy stko jest w porządku. Poza ty m Maxon w razie czego stanąłby w moj ej obronie. Po śniadaniu wróciłam do pokoj u, żeby poprawić makij aż. Kiedy by łam w łazienc e, nakładając nową warstwę szminki, rozległo się pukanie do drzwi. By łam sama z Lucy, więc ona poszła otwor zy ć, podc zas kiedy ja kończy łam makij aż. Chwilę później zajr zała przez drzwi. – To książę Maxon – powiedziała szeptem. Odwróciłam się gwałtownie. – Jest tutaj? Skinęła głową, cała rozprom ieniona. – Zapam iętał, jak mam na imię. – Jasne, że zapam iętał – odparłam z uśmiec hem. Odłoży łam kosmety ki i przec zesałam palc ami włosy. – W takim razie wpuść go, a potem wy jdź dy skretnie. – Oczy wiście, panienko. Maxon stał niepewnie przy drzwiach, niety powo dla siebie czekając na zaproszenie do środka. Trzy m ał nieduże, płaskie pudełko i bębnił po nim niespokojnie palc am i. – Przepraszam, że przeszkadzam. Czy mógłby m ci zająć chwilę? – Oczy wiście – odparłam, podc hodząc do niego. – Wejdź, proszę. Usiedliśmy na brzegu łóżka. – Chciałem się zobac zy ć z tobą jako pierwszą – powiedział, lokując się wy godniej. – Chciałem wszy stko wy jaśnić, zanim inne przy biegną się chwalić. Wy jaśnić? Z jakiegoś powodu te słowa mnie poważnie zaniepokoiły. Jeśli inne miały się chwalić, to znac zy ło, że ja zostanę z czegoś wy łączona. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Uświadom iłam sobie, że przy gry zam świeżo pom alowaną wargę. Maxon podał mi pudełko. – Obiec uję, że zar az wszy stko wy jaśnię. Ale najpierw, to jest prezent dla ciebie. Wzięłam pudełko i odpięłam malutki guzic zek z przodu, żeby je otwor zy ć. Wy dawało mi się, że wciągnęłam w siebie całe powietrze w pokoj u. W pudełku leżała zapier ająca dech w piersiach para kolc zy ków i bransoleta do kompletu. By ły prześlicznie dopasowane, z błękitny m i i zielony m i kam ieniam i osadzony m i w delikatnej oprawie
w kwiatowe wzor y. – Maxonie, to jest prześliczne, ale nie mogę tego przy jąć. To zby t… zby t… – Przec iwnie, musisz to przy jąć. To prezent i zgodnie z trady cją, musisz go założy ć na Osądzenie. – Na co? Maxon potrząsnął głową. – Silvia wam wszy stko wy jaśni, ale chodzi o to, że zgodnie z trady cją książę obdar owuj e Elitę biżuter ią, a dziewczęta zakładają ją na cer em onię. Będzie tam mnóstwo dostojników państwowy ch i musisz wy glądać jak najlepiej. W odróżnieniu od biżuter ii, którą dostawałaś do tej pory, to jest prawdziwe i możesz to zatrzy m ać. Uśmiechnęłam się. To jasne, że do tej pory nie nosiły śmy prawdziwej biżuter ii. Zastanawiałam się, ile dziewcząt zabrało jakieś drobiazgi do domu, my śląc, że skor o nie zdoby ły Maxona, to przy najmniej zac howają kilka ty sięcy w drogich kam ieniach. – Są cudowne, Maxonie. Dokładnie takie, jak lubię. Dziękuję. Maxon uniósł palec. – Nie ma za co i między inny m i o ty m chciałem por ozm awiać. Wy brałem osobiście prezenty dla każdej z was i chciałem, żeby wszy stkie komplety by ły ty le samo warte. Wiem jednak, że ty wolisz nosić naszy jnik, który dostałaś od ojca, i jestem pewien, że będzie ci dodawał otuc hy podczas tak ważnej cer em onii. Dlatego, podc zas gdy pozostałe dziewczęta dostaną naszy jniki, ty dostałaś bransoletę. Sięgnął do moj ej ręki i uniósł ją. – Widzę, że jesteś przy wiązana do tego guziczka i cieszę się, że dalej podoba ci się bransoletka, którą przy wiozłem z Nowej Azji, ale one naprawdę nie są stosowne. Przy m ierz to, żeby śmy mogli zobac zy ć, czy dobrze leży. Zdjęłam bransoletkę od Maxona i położy łam ją na brzegu stolika, ale guzik Aspena wrzuc iłam do słoiczka z poj edy nczą jednoc entówką. Uznałam, że na razie powinien tam zostać. Kiedy się odwróciłam, zauważy łam, że Maxon wpatruj e się w słoiczek z dziwny m wy r azem oczu. Ten wy r az zar az zniknął, kiedy wy jm ował bransoletę z pudełka. Jego palc e połaskotały moją skórę, a kiedy cofnął rękę, niem al znowu westchnęłam z podziwu dla urody jego prezentu. – Jest naprawdę idea lna. – Miałem nadzieję, że tak uznasz. Ale właśnie dlatego muszę z tobą por ozm awiać. Chciałem wy dać na prezent dla każdej z was podobną kwotę, żeby by ło sprawiedliwie. Skinęłam głową. To brzmiało rozsądnie. – Problem polega na ty m, że ty gustuj esz w znacznie skromniejszej biżuter ii od pozostały ch i w dodatku masz bransoletę zam iast naszy jnika. Ostatecznie wy dałem na ciebie połowę tego, co w przy padku inny ch, i chciałem, żeby ś to wiedziała, zanim zobac zy sz, co ode mnie dostały. Pragnąłem dać ci coś, co moim zdaniem ci się naprawdę spodoba. Nie chodziło mi o jakieś nawiązanie do twoj ej pozy c ji czy czegoś takiego. – Twarz Maxona wy rażała całkowitą szczer ość. – Dziękuję, Maxonie. Nie chciałaby m nic zego innego – powiedziałam, kładąc mu rękę na ramieniu. Jak zawsze sprawiał wrażenie szczęśliwego z powodu moj ego doty ku. – Tak podejr zewałem, ale i tak dziękuję, że to mówisz. Obawiałem się, że poc zuj esz się dotknięta.
– Ani trochę. Maxon uśmiechnął się szer zej. – Oczy wiście, mimo wszy stko chciałem by ć sprawiedliwy, więc wpadłem na pewien pom y sł. – Sięgnął do kieszeni i wy jął cienką kopertą. – Możesz wy słać resztę tej kwoty swoj ej rodzinie. Popatrzy łam na kopertę. – Mówisz poważnie? – Oczy wiście. Chciałem by ć bezstronny i uznałem, że to najlepsza metoda na wy równanie tej różnicy. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. – Wsunął mi w rękę kopertę, a ja przy jęłam ją, nadal oszołomiona. – Nie musiałeś tego robić. – Wiem. Ale czasem jest coś, co chce się zrobić, nawet jeśli się nie musi. Nasze oczy się spotkały, a ja uświadom iłam sobie, że zrobił dla mnie bardzo wiele ty lko dlatego, że tak chciał. Podar ował mi spodnie, kiedy nie wolno mi by ło ich nosić, przy wiózł mi bransoletkę z drugiego końca świata… Z pewnością mnie koc hał. Prawda? Dlac zego nie mógł tego po prostu powiedzieć? Jesteśmy sami, Max onie. Jeśli to powiesz, odpowiem tym samym. Nic. – Nie wiem, jak mam ci dziękować. Maxon uśmiechnął się. – Cieszę się, że to sły szę. – Odchrząknął. – Zawsze jestem ciekaw tego, co czuj esz. No nie. Nie ma mowy. Nie zam ier załam mówić tego pierwsza. – Cóż, jestem ci naprawdę wdzięczna. Jak zawsze. Maxon westchnął. – To doskonale, że się cieszy sz. – Niezadowolony wpatry wał się w dy wan. – Muszę już iść. Mam jeszc ze zanieść prezenty pozostały m. Oboj e wstaliśmy, a ja odprowadziłam go do drzwi. Wy c hodząc, odwrócił się i pocałował mnie w rękę, a potem z przy j azny m skinieniem głowy zniknął za rogiem kor y tar za, żeby odwiedzić pozostałe dziewc zy ny. Wróciłam do łóżka i znowu popatrzy łam na moje prezenty. Nie mogłam uwier zy ć, że coś tak pięknego ma należeć do mnie na zawsze. Przy sięgłam sobie, że nawet jeśli wrócę do domu, wszy stkie pieniądze się skończą, a moja rodzina będzie w nędzy, nie sprzedam ani nie oddam tego, podobnie jak bransoletki, którą Maxon przy wiózł mi z Nowej Azji. Zatrzy m am je bez względu na wszy stko. – Osądzenie jest dość proste – wy jaśniła Silvia następnego dnia po południu, kiedy szły śmy z nią do Sali Wielkiej. – To cer em onia, która wy daj e się ogromny m wy zwaniem, ale w grunc ie rzec zy ma ty lko wy mowę sy mboliczną. To będzie wielka uroc zy stość. Poj awi się wielu najwy ższy ch urzędników państwowy ch, nie wspom inając o dalszy ch krewny ch rodziny królewskiej i ty lu kam er zy stach, że zac znie wam się kręcić w głowach – ostrzegła nas, oglądając się przez ramię. Skręciły śmy w drugi kor y tarz, a Silvia otwor zy ła drzwi Sali Wielkiej. Na środku stała królowa Amberly we własnej osobie, wy dając polec enia mężczy znom, ustawiający m rzędy foteli. W rogu sali ktoś rozważał, jaki dy wan należy rozłoży ć, a dwoj e flor y stów dy skutowało, jakie
kwiaty będą najbardziej stosowne. Najwy r aźniej by li zdania, że dekor ac je świąteczne nie mogą tu zostać. Działo się ty le, że prawie zapom niałam o zbliżający m się Boży m Nar odzeniu. Na końcu sali ustawiono podest ze schodam i z przodu, a na jego środku stały trzy potężne trony. Po prawej czter y mniejsze podesty z poj edy nc zy m i fotelam i. Wy dawały się prześliczne, ale także wy jątkowo osam otnione. To wy starc zy łoby do udekor owania sali, a ja nie potraf iłam sobie nawet wy obrazić, jak to będzie wy glądało, kiedy wszy scy zajmą swoj e miejsca. – Wasza wy sokość. – Silvia dy gnęła, a my poszły śmy w jej ślady. Królowa podeszła do nas z twarzą rozj aśnioną uśmiec hem. – Dzień dobry, miłe panie – powiedziała. – Silvio, ile im już wy jaśniłaś? – Niewiele, wasza wy sokość. – Rozum iem. Dziewczęta, pozwólcie, że omówię wasze następne zadanie w Elim inac jach. – Gestem zaprosiła nas, żeby śmy weszły z nią w głąb Sali Wielkiej. – Osądzenie ma char akter sy mboliczny. Pokaże, czy przestrzegac ie prawa. Jedna z was zostanie nową księżniczką, a w przy szłości królową. Prawo reguluj e nasze ży cie, a waszy m zadaniem będzie nie ty lko stosować się do niego, ale także je egzekwować. Dlatego – wy jaśniła, zatrzy m ując się i patrząc na nas – rozpoczniec ie od Osądzenia. Zostanie do was przy prowadzony mężczy zna, który popełnił przestępstwo, najprawdopodobniej złodziej. Zazwy c zaj takie przewinienia są kar ane chłostą, ale oni zam iast tego otrzy m ają karę więzienia. I to wy wy dac ie wy r ok. Królowa uśmiechnęła się, widząc nasze zdum ione twar ze. – Wiem, że to brzmi sur owo, ale wcale tak nie jest. Ci mężczy źni popełnili przestępstwo, a zamiast znosić karę fizy czną, będą mogli odsiedzieć swój wy r ok. Widziały ście z bliska, jak bolesna jest taka kara, więc mogę zapewnić, że to dla nich prawdziwa łaska – powiedziała zachęcająco. Nadal nie czułam się z ty m dobrze. Ci, którzy kradli, by li bez grosza. Dwójki i Trójki, jeśli złamali prawo, mogli się wy kupić z więzienia. Biedny ch skazy wano na karę fizy czną lub odsiadkę. Pamiętałam Jemm y ’ego, młodszego brata Aspena, przy wiązanego do drewnianego bloku, podc zas gdy strażnik uder zeniam i karał go za garść jedzenia. Choc iaż nienawidziłam ich za tę karę, to by ło lepsze niż więzienie. Leger owie potrzebowali jego prac y, choc iaż by ł jeszc ze dzieckiem, ale najwy r aźniej klasy wy ższe od Piątki o ty m zapom inały. Silvia i królowa Amberly szczegółowo omówiły całą cer em onię, pilnując, żeby śmy nauczy ły się naszy ch kwestii na pamięć. Star ałam się wy głaszać moją z gracją, jaką miały Elise lub Kriss, ale słowa za każdy m razem brzmiały głucho. Nie chciałam wtrącać człowieka do więzienia. Kiedy pozwolono nam odejść, pozostałe dziewczęta skier owały się do drzwi, ale ja podeszłam do królowej. Kończy ła właśnie rozm owę z Silvią, więc wiedziałam, że powinnam wy my ślić jakąś gładką przem owę. Ale kiedy Silvia odeszła, a królowa odwróciła się do mnie, po prostu powiedziałam, co my ślę: – Błagam, nie każcie mi tego robić – poprosiłam. – Nie rozum iem? – Przy sięgam, że potraf ię przestrzegać prawa. Nie chcę sprawiać problemów, ale nie będę w stanie skazać kogoś na więzienie. On przec ież nic mi nie zrobił. Królowa z ży czliwy m wy r azem twar zy dotknęła moj ego policzka. – Ależ zrobił, skarbie. Jeśli zostaniesz księżniczką, staniesz się uosobieniem prawa. Kiedy ktoś
łamie choćby najm niejszą zasadę, zadaj e ci ty m sam y m cios. Jedy ną metodą, aby się nie wy krwawić, jest przec iwstawienie się ty m, którzy już cię skrzy wdzili, aby inni nie ośmielili się iść w ich ślady. – Ale ja nie jestem księżniczką! – przy pom niałam. – Nikt mnie nie skrzy wdził. Królowa Amberly uśmiechnęła się i poc hy liła się do mnie. – W tej chwili nie jesteś księżniczką, ale nie zdziwiłaby m się, gdy by to uległo zmianie – powiedziała szeptem. Cofnęła się o krok i mrugnęła do mnie. Westchnęłam, czując, że ogarnia mnie rozpacz. – Przy prowadźcie mi kogoś innego. Nie jakiegoś drobnego złodziej a, który prawdopodobnie kradł ty lko dlatego, że by ł głodny. – Twarz królowej stężała. – Nie mówię, że wolno kraść. Wiem, że nie. Ale dajc ie mi kogoś, kto zrobił coś naprawdę złego. Dajc ie mi mordercę tego gwardzisty, który zaprowadził mnie i Maxona do schronu podc zas ostatniego ataku rebeliantów. On powinien zostać na zawsze wsadzony do więzienia. Z przy j emnością by m to powiedziała. Ale nie mogę tego zrobić w przy padku jakiegoś głodnego Siódemki. Nie potraf ię. Widziałam, że królowa star a się traktować mnie jak najłagodniej, ale nie zam ier za ustąpić nawet na krok. – Lady Amer ic o, pozwól, że będę bardzo szczer a. Spośród wszy stkich dziewcząt dla ciebie właśnie ta cer em onia jest najważniejsza. Ludzie widzieli, jak próbowałaś przer wać wy m ier zanie kary, zaproponowałaś w ogólnokraj owej telewizji zniesienie klas i zachęcałaś ludzi, żeby walc zy li, jeśli ich ży cie znajdzie się w niebezpiec zeństwie. – Jej ży czliwa twarz by ła bardzo poważna. – Nie mówię, że źle postępowałaś, ale większość społeczeństwa doszła do wniosku, że jesteś całkowic ie nieopanowana. Bawiłam się palc am i, wiedząc, że ostatecznie będę musiała dokonać Osądzenia niezależnie od wszy stkiego, co powiem. – Jeśli chcesz zostać, jeśli zależy ci na Maxonie – urwała na chwilę, dając mi czas do zastanowienia – musisz to zrobić. Musisz pokazać, że potraf isz by ć także posłuszna. – Potraf ię. Nie chcę ty lko skazy wać kogoś na więzienie. To nie jest zadanie dla księżniczki, ty m się zajm ują sędziowie. Królowa Amberly poklepała mnie po ram ieniu. – Potraf isz dać sobie z ty m radę. I dasz sobie radę. Jeśli w ogóle zależy ci na Maxonie, musisz by ć doskonała. Jestem pewna, że wiesz, iż w twoim przy padku są pewne zastrzeżenia. Skinęłam głową. – W takim razie zrób to. Królowa wy szła, zostawiając mnie samą w Sali Wielkiej. Podeszłam do moj ego miejsca, przy pom inającego prakty cznie tron, i jeszc ze raz powtórzy łam pod nosem swoją kwestię. Próbowałam się przekonać, że to nic wielkiego. Ludzie cały czas łamali prawo i szli do więzienia. To ty lko jedna osoba z ty sięcy. A ja muszę by ć doskonała. Nie pozostawało mi nic poza doskonałością.
Rozdział 19
W
dzień cer em onii Osądzenia by łam kłębkiem nerwów. Bałam się, że się potknę albo zapomnę,
co mam powiedzieć. Co gorsza, bałam się, że zawiodę. Jedy ną rzeczą, o którą się nie musiałam martwić, by ła moja krea cja. Pokojówki musiały się nar adzić z główny m garder obiany m, żeby przy gotować dla mnie coś stosownego, choc iaż „stosowne” by ło zby t słaby m słowem, żeby to opisać. Zgodnie z trady cją, suknie musiały by ć biało-złote. Moja miała wy soką talię i po lewej stronie odsłonięte ramię, a po prawej małą falbankę, która zasłaniała bliznę, a jednoc ześnie wy glądała prześlicznie. Góra by ła dopasowana, ale mocno rozkloszowany dół sięgał do ziem i, muskając ją lamówką ze złotej kor onki. Z ty łu plisy mater iału twor zy ły krótki tren. Kiedy obejr załam się w lustrze, po raz pierwszy pomy ślałam, że naprawdę wy glądam jak księżniczka. Anne wzięła gałąź oliwną, którą miałam nieść, i upozowała mi ją na ram ieniu. Miały śmy kłaść te gałęzie u stóp króla jako znak pokoj u wobec naszego władcy i sy mbol naszej gotowości poddania się prawu. – Wy gląda panienka prześlicznie – oznajm iła Lucy. Nie potraf iłam nie zauważy ć, jak spokojna i pewna siebie wy dawała się ostatnio. Uśmiechnęłam się. – Dziękuję. Żałuję, że was tam nie będzie – powiedziałam. – Ja też – westchnęła Mary. Anne, zawsze zac howująca się stosownie, odwróciła się do mnie. – Proszę się nie martwić, panienko, doskonale sobie panienka por adzi. A my będziem y oglądać wszy stko razem z pozostały mi pokojówkam i. – Naprawdę? – To by ło poc ieszające, nawet jeśli nie mogły by ć ze mną. – Nie przegapiły by śmy tego – zapewniła Lucy. Szy bkie pukanie do drzwi przer wało naszą rozm owę. Mary otwor zy ła, a ja ucieszy łam się, widząc Aspena. – Lady Amer ic o, mam panią eskortować na cer em onię Osądzenia – oznajm ił. – Co pan my śli o naszy m dziele, gwardzisto? – wtrąciła Lucy. Aspen uśmiechnął się żartobliwie. – Przeszły ście same siebie. Lucy zac hic hotała, a Anne cic ho sy knęła na nią, po raz ostatni poprawiając moją fry zurę. Teraz, kiedy wiedziałam o uczuc iach, jakie ży wiła do Aspena, stało się oczy wiste, jak bardzo star a się w jego obecności zac howy wać bez zar zutu. Odetchnęłam głęboko i pomy ślałam o tłumie ludzi czekający ch na mnie na dole. – Jest pani gotowa? – zapy tał Aspen. Skinęłam głową, poprawiłam gałąź i podeszłam do drzwi, oglądając się ty lko raz, żeby zoba-
czy ć uszczęśliwione twar ze pokojówek. Wzięłam Aspena pod ramię i razem z nim poszłam kor y tar zem. – Co u ciebie? – zapy tałam niezobowiązująco. – Nie mogę uwier zy ć, że zam ier zasz to zrobić – odparł naty chm iast. Przełknęłam ślinę, czując, że znowu ogarnia mnie zdenerwowanie. – Nie mam wy bor u. – Zawsze masz wy bór, Mer. – Wiesz przec ież, że mi się to nie podoba. Ale ostatecznie chodzi ty lko o jednego człowieka. W dodatku winnego. – Tak samo jak sy mpaty c y rebeliantów, który ch król zdegradował do niższej klasy. Tak samo jak Marlee i Carter. – Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, jak bardzo jest zniesmac zony. – Tamta sy tua cja by ła inna – mruknęłam, choc iaż to nie zabrzmiało przekonująco. Aspen zatrzy m ał się gwałtownie i zmusił mnie, żeby m na niego spojr zała. – W jego przy padku zawsze jest tak samo. Mówił całkowic ie ser io. Aspen wiedział więcej niż większość ludzi, ponieważ stał na warc ie podc zas różny ch spotkań albo osobiście przekazy wał rozkazy. Ter az także znał jakąś taj emnicę. – Czy to w ogóle są złodziej e? – zapy tałam cic ho, kiedy poszliśmy dalej. – Tak, ale nie zrobili nic, czy m zasłuży liby na te lata w więzieniu, na które dzisiaj zostaną skazani. To będzie bardzo jasna wiadom ość dla ich przy j ac iół. – Nie rozum iem? – To są ludzie, którzy mu przeszkadzają, Mer. Zwolennic y rebeliantów, osoby, które mówią za dużo o ty m, jakim on jest ty r anem. Ta cer em onia będzie transm itowana na cały kraj. Chcą zastraszy ć ludzi, którzy to zobaczą i ostrzegą inny ch, co się dziej e z osobam i, próbujący mi wy stępować przec iwko królowi. To celowe działanie. Wy r wałam mu swoją rękę i sy knęłam: – Jesteś tutaj prawie tak samo długo, jak ja. Czy przez cały ten czas choc iaż raz nie przekazałeś wy r oku, kiedy wy dano ci taki rozkaz? Aspen zastanowił się. – Nie, ale… – W takim razie nie osądzaj mnie. Jeśli on nie waha się przed posy łaniem swoich wrogów do więzienia bez żadnego powodu, to jak my ślisz, co zrobi ze mną? I tak mnie nienawidzi! W oczach Aspena kry ła się prośba. – Mer, wiem, że to przer ażające, ale ty … Podniosłam rękę. – Zrób, co do ciebie należy. Zaprowadź mnie na dół. Przełknął ślinę, odwrócił się i podał mi ramię. Ścisnęłam je, ale dalej szliśmy w milc zeniu. W połowie schodów na dół, kiedy zaczęliśmy sły szeć gwar rozmów, Aspen odezwał się znowu: – Zawsze się zastanawiałem, czy zdołają cię zmienić. Nie odpowiedziałam. Zresztą co mogłaby m powiedzieć? W wielkim holu pozostałe dziewczęta wpatry wały się w przestrzeń, po cic hu por uszając wargam i, kiedy powtar zały swoj e kwestie. Odłączy łam się od Aspena i podeszłam do nich. Elise z takim i szczegółami opowiadała o swoj ej sukni, że miałam wrażenie, jakby m już
wcześniej ją widziała. Złociste i krem owe nici przeplatały się ze sobą, suknia by ła dopasowana i bez rękawów, a złote rękawiczki stanowiły wy r azisty akc ent. W prezenc ie od Maxona dostała bardzo ciemne kam ienie szlac hetne, podkreślające jej ciemne oczy i lśniące włosy. Kriss po raz kolejny by ła ucieleśnieniem królewskości i wy glądała, jakby przy c hodziło jej to całkowic ie natur alnie. Jej suknia by ła dopasowana w talii i rozszer zała się do ziem i jak rozkwitający kwiat. Naszy jnik i kolc zy ki od Maxona by ły opalizujące, w lekko zaokrąglonej oprawie, i wy glądały idea lnie. Przez mom ent poc zułam smutek, że moje są takie skromne. Suknia Celeste… Cóż, z pewnością by ła niezapom niana. Wy cięty dekolt sprawiał wrażenie odrobinę niestosownego do tej okazji. Zauważy ła, że na nią patrzę, wy dęła wargi i wzruszy ła ramionam i. Spróbowałam się roześmiać, ale zar az przy c isnęłam rękę do czoła, czując, że robi mi się trochę niedobrze. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam się uspokoić. Celeste podeszła do mnie, przy każdy m kroku mac hając gałęzią. – Coś się stało? – Nic. Po prostu nie czuję się chy ba najlepiej. – Nie por zy gaj się – polec iła. – A już na pewno nie na mnie. – Nie zwy m iotuję – zapewniłam ją. – Kto zwy m iotował? – zapy tała Kriss, włączając się rozm owę. Zar az za nią podeszła Elise. – Nikt – odpowiedziałam. – Jestem ty lko zmęczona. – To nie potrwa aż tak długo – powiedziała Kriss. To będzie trwało całą wieczność – pomy ślałam. Popatrzy łam na twar ze pozostały ch dziewcząt. Właśnie podeszły do mnie. Czy ja zrobiłaby m to samo dla nich? Może… – Czy którakolwiek z was jest zadowolona, że ma to zrobić? – zapy tałam. Popatrzy ły na siebie i na podłogę, ale żadna nie odpowiedziała. – W takim razie nie róbmy tego – zaproponowałam. – Nie róbmy ? – zdziwiła się Kriss. – Ami, to trady c ja. Musim y. – Wcale nie musim y. Nie, jeśli wszy stkie zdec y duj em y się sprzec iwić. – I co miały by śmy zrobić? Odmówić wejścia tam? – zapy tała Celeste. – To jest jakaś możliwość – przy znałam. – Chcesz, żeby śmy tam siedziały i nic nie zrobiły ? – Głos Elise by ł pełen obur zenia. – Nie przem y ślałam tego. Po prostu wiem, że to nie jest dobry pom y sł. Widziałam, że Kriss naprawdę się nad ty m zastanawia. – To podstęp – oznajm iła oskarży cielsko Elise. – Jak to? Jakim cudem doszła do takiego wniosku? – Ona będzie ostatnia. Jeśli my nic nie zrobim y, a ona postąpi zgodnie z cer em oniałem, to ona wy da się posłuszna, a my wy jdziem y na idiotki. – Elise potrząsała gałęzią, mówiąc te słowa. – Ami? – Kriss popatrzy ła na mnie z rozc zar owaniem w oczach. – Nie, przy sięgam, że nie miałam takiego zam iar u! – Moje panie! – Odwróciły śmy się, sły sząc karcący głos Silvii. – Rozum iem, że się denerwujec ie, ale to nie powód, żeby krzy c zeć. Popatrzy ła na nas sur owo, a my wy m ieniły śmy spojr zenia. Widziałam, że dziewczęta zastanawiają się, czy mnie posłuchać.
– No dobrze – zaczęła Silvia. – Elise, ty będziesz pierwsza, tak jak ćwic zy ły śmy. Celeste i Kriss są następne, a Amer ic a idzie na końcu. Przejdziec ie kolejno po czerwony m dy wanie, niosąc gałęzie, które złoży cie u stóp króla. Potem wrócic ie i zajm iec ie swoj e miejsca. Król powie kilka słów, a potem zac znie się cer em onia. Podeszła do czegoś, co wy glądało jak małe pudełko na postum enc ie i odwróciła je, pokazując nam monitor telewizy jny, relac jonujący wszy stko, co działo się w Sali Wielkiej. Widok by ł wspaniały. Czerwony dy wan oddzielał siedzenia dla gości i prasy od czter ech miejsc, przeznac zony ch dla nas. Z ty łu stały trony, czekające na rodzinę królewską. Patrzy ły śmy, jak otwier ają się boczne drzwi Sali Wielkiej i wchodzą król, królowa oraz Maxon, witani brawam i i fanf arą trąbek. Kiedy zajęli miejsca, zaczęto grać wolniejszą i bardziej dostojną melodię. – Ter az wasza kolej. Głowy do góry – poinstruowała Silvia. Elise rzuc iła mi wiele mówiące spojr zenie i weszła do sali. Na tle muzy ki zabrzmiały trzaski setek migawek apar atów robiący ch zdjęcia. Przy pom inało to dziwaczną perkusję. Elise mimo to por adziła sobie świetnie, co widziały śmy wszy stkie na monitorze Silvii. Celeste poszła jako druga, poprawiając sobie jeszc ze fry zurę przed wejściem. Uśmiech Kriss wy dawał się szczer y i natur alny, kiedy szła po czerwony m dy wanie. – Amer ic o, twoj a kolej – szepnęła Silvia. Star ałam się zetrzeć z twar zy niepokój i skonc entrować na rzec zach pozy ty wny ch, ale uświadom iłam sobie, że nie ma takich. Miałam właśnie zabić jakąś cząstkę siebie, wy m ier zając komuś karę znacznie sur owszą od tego, co uznałaby m za sprawiedliwe, i jedny m zgrabny m ruc hem ofiar ować królowi to, czego pragnął. Strzeliły migawki apar atów fotograf iczny ch, bły snęły flesze, a zgrom adzeni goście szeptali między sobą komplem enty, kiedy szłam w milc zeniu w stronę rodziny królewskiej. Moje spojr zenie napotkało wzrok Maxona, który by ł uosobieniem spokoj u. Czy to dzięki latom dy sc y pliny, czy też naprawdę by ł w ty m mom enc ie szczęśliwy ? Jego twarz dodawała mi otuc hy, ale by łam pewna, że widział niepewność w moich oczach. Zobac zy łam wolne miejsce, w który m powinnam złoży ć gałąź oliwną, więc dy gnęłam i położy łam ją u stóp króla, celowo star ając się na niego nie patrzeć. Kiedy ty lko usiadłam na swoim miejscu, muzy ka umilkła w dokładnie przewidziany m miejscu. Król Clarkson wy stąpił naprzód i stanął na skraj u podestu, otoc zony wieńcem z gałęzi oliwny ch, leżący ch u jego stóp. – Panie i panowie, mieszkańcy Illéi, dzisiaj czter y piękne finalistki Elim inac ji wy stąpią przed nami, by zaprezentować swoj e posłuszeństwo wobec prawa. Nasze wielkie prawo jest ty m, co trzy m a naród w całości, fundam entem pokoj u, który m cieszy m y się od tak dawna. Pok oju? – pomy ślałam. Czy on sobie żartuje? – Jedna z ty ch młody ch dam niebawem stanie przed wami już nie jako zwy kła oby watelka, lecz jako księżniczka. Jej zadaniem jako członkini rodziny królewskiej będzie przestrzeganie tego, co słuszne, nie dla własnej kor zy ści, lecz dla was wszy stkich. …a co to ma wspólnego z tym, co właśnie robimy? – Proszę, wraz ze mną nagrodźcie brawam i pokorę, z jaką poddają się prawu i odwagę, z jaką zam ier zają go przestrzegać. Król zaczął bić brawo, a pozostali zebrani poszli w jego ślady. Oklaski trwały, kiedy cofnął się
na swoj e miejsce, a ja popatrzy łam na pozostałe dziewczęta. Wy raźnie widziałam ty lko Kriss, która lekko wzruszy ła ram ionam i i rzuc iła mi ostrożny uśmiech, zanim znowu spojr zała przed siebie, prostując się na całą wy sokość. Gwardzista przy drzwiach zagrzmiał na całą salę: – Wzy wam y przed oblic ze jego wy sokości króla Clarksona, jej wy sokości królowej Amberly i jego książęcej wy sokości Maxona przestępcę Jac oba Digger a. Powoli, bez wątpienia zawsty dzony cały m ty m spektaklem, Jac ob wszedł do Sali Wielkiej. Na rękach miał kajdanki, wzdry gał się w bły skach fleszów i niezgrabnie podszedł, żeby skłonić się przed Elise. Nie mogłam jej dobrze zobac zy ć, nie wy c hy lając się do przodu, więc obróciłam się ty lko lekko i słuchałam, jak mówi słowa, które wszy stkie miały śmy wy powiedzieć. – Jac obie, jakie przestępstwo popełniłeś? – zapy tała. Doskonale panowała nad głosem, brzmiała znacznie lepiej niż zazwy c zaj. – Kradzież, o pani – odparł pokornie. – A jaki wy r ok otrzy m ałeś? – Dwanaście lat więzienia, o pani. Powoli, żeby nie zwrac ać na siebie uwagi, Kriss spojr zała w moją stronę. Niem al nie zmieniła wy r azu twar zy, ale widziałam, że zastanawia się nad ty m, co się dziej e. Skinęłam głową. Powiedziano nam, że będziem y mieć do czy nienia z drobny m i złodziej am i. Jeśli to prawda, ten mężczy zna powinien zostać wy chłostany na ry nku swoj ego miasta, a jeśli by traf ił do więzienia, to najwy żej na dwa lub trzy lata. Inny m i słowy, Jac ob potwierdził wszy stkie moje obawy. Dy skretnie popatrzy łam na króla, który nie ukry wał głębokiej saty sf akc ji. Kimkolwiek by ł ten mężczy zna, nie by ł ty lko złodziej em. Król cieszy ł się z jego klęski. Elise wstała i podeszła do Jac oba, kładąc rękę na jego ram ieniu. Aż do tej chwili w ogóle na nią nie patrzy ł. – Odejdź, wierny poddany, i spłać swój dług wobec króla. – Jej głos zadźwięczał w ciszy panującej w sali. Jac ob skinął głową. Popatrzy ł na króla, a ja widziałam, że pragnął coś zrobić. Pragnął walc zy ć albo rzuc ić jakieś oskarżenia, ale powstrzy m ał się. Nie wątpiłam, że gdy by popełnił jakiś błąd, ktoś inny by za to zapłacił. Jac ob wstał i wy szedł z sali, a zgrom adzeni bili brawo. Następny mężczy zna por uszał się z trudnością. Kiedy odwrócił się, żeby podejść do Celeste, skulił się i upadł. W sali rozległy się westchnienia, ale zanim zdołał wzbudzić współczuc ie widzów, dwóch gwardzistów podeszło i podprowadziło go do Celeste. Muszę przy znać, że jej głos nie by ł tak pewny, jak zwy kle, gdy polec ała mężczy źnie, by spłacił swój dług. Kriss wy glądała na tak samo spokojną jak zawsze, aż do chwili, kiedy przestępca podszedł bliżej. By ł młodszy, mniej więcej w naszy m wieku, i szedł pewnie, niem al z determ inacją. Kiedy odwrócił się i stanął przed Kriss, zobac zy łam na jego szy i tatuaż. Wy glądał jak krzy ż, choc iaż ktoś, kto go robił, chy ba nie by ł szczególnie utalentowany. Kriss bez zająknienia wy głosiła swoją kwestię. Ktoś, kto jej nie znał, nie mógł usły szeć cienia żalu w jej głosie. Zgrom adzeni nagrodzili ją owacją, kiedy usiadła, a jej uśmiech by ł ty lko odrobinę mniej prom ienny niż zwy kle. Gwardzista wezwał Adam a Car ver a, a ja uświadom iłam sobie, że ter az kolej na mnie. Adam, Adam, Adam. Musiałam zapam iętać jego imię. Ponieważ musiałam to zrobić, prawda? Pozostałe dziewczęta już to zrobiły. Maxon mógłby mi wy bac zy ć, gdy by m zawiodła, a król i tak mnie nie
znosił, ale z całą pewnością strac iłaby m ży czliwość królowej, a to postawiłoby mnie w bardzo złej sy tua cji. Jeśli chciałam mieć jakąś szansę, musiałam się sprawdzić. Adam by ł starszy, chy ba w wieku moj ego taty, i miał jakieś problem y z nogą. Nie przewrócił się, ale tak długo trwało, zanim stanął przede mną, że cała sy tua cja stała się dla mnie jeszc ze bardziej nieprzy j emna. Chciałam mieć to już za sobą. Kiedy Adam przy kląkł przede mną, skonc entrowałam się na ty m, co miałam powiedzieć. – Adam ie, jakie przestępstwo popełniłeś? – zapy tałam. – Kradzież, o pani. – A jaki wy r ok otrzy m ałeś? Adam odchrząknął. – Doży woc ie – wy krztusił. W sali rozległy się szepty, jakby zgrom adzeni nie by li pewni, czy dobrze usły szeli. Choc iaż nie chciałam wy c hodzić poza wy znac zoną dla mnie kwestię, także musiałam się upewnić. – Możesz powtórzy ć? – Doży woc ie, o pani. – W głosie Adam a by ło sły chać, że jest bliski łez. Spojr załam szy bko na Maxona. Wy glądał na nieszczęśliwego. Bez słów poprosiłam go o pomoc, a w jego oczach widziałam, jak jest mu przy kro, że nie może nic zrobić. Kiedy miałam zwrócić się z powrotem do Adam a, niec hcący spojr załam na króla, który szy bko poprawił się na swoim miejscu. Patrzy łam, jak zakry wa dłonią usta, żeby ukry ć uśmiech. Zrobił to spec jalnie. Prawdopodobnie podejr zewał, że będę nienawidzieć tego zadania w Elim inac jach, i zaplanował to tak, żeby m okazała nieposłuszeństwo. Ale nawet gdy by m się ter az podporządkowała, na jaką osobę by m wy szła, wy sy łając kogoś na zawsze do więzienia? Przestałaby m by ć koc hana przez społeczeństwo. – Adam ie – powiedziałam cic ho. Popatrzy ł na mnie, a łzy wy raźnie cisnęły mu się do oczy. Zauważy łam naty chm iast, że wszy stkie szepty w sali umilkły. – Co takiego ukradłeś? Zebrani próbowali nas usły szeć, ale to by ło niem ożliwe. Adam przełknął ślinę i spojr zał przelotnie na króla. – Jakieś ubrania dla moich córec zek. – Ale to nie o to chodzi, prawda? – spy tałam szy bko. Gestem tak drobny m, że niem al niedostrzegalny m, Adam skinął głową. Nie mogłam tego zrobić. Naprawdę nie mogłam. Ale coś musiałam zrobić. Pom y sł przy szedł mi do głowy nagle i nabrałam pewności, że to jedy ne wy jście z sy tua cji. Nie by łam pewna, czy uda mi się w ten sposób uwolnić Adam a i star ałam się nie my śleć o ty m, jak bardzo zaboli mnie strata. To by ło po prostu właściwe i musiałam tak postąpić. Wstałam, podeszłam do Adam a i dotknęłam jego ram ienia. Zmruży ł oczy, czekając, aż powiem mu, że ma iść do więzienia. – Wstań – powiedziałam. Adam popatrzy ł na mnie ze zdum ieniem w oczach. – Proszę – dodałam i wzięłam go za jedną ze skuty ch rąk, żeby pociągnąć go za sobą. Adam podszedł razem ze mną do podestu, na który m siedziała rodzina królewska. Kiedy zbliży liśmy się do schodów, odwróciłam się do niego i westchnęłam.
Zdjęłam najpierw jeden prześliczny kolc zy k, który dostałam od Maxona, a potem drugi. Włoży łam je w dłonie Adam a, a on stał kompletnie oszołomiony, gdy dołączy ła do nich piękna bransoleta. A później – ponieważ jeśli rzec zy wiście zam ier załam to zrobić, chciałam dać wszy stko – sięgnęłam do szy i i odpięłam wisior ek ze słowikiem, prezent od moj ego taty. Kiedy ty lko włoży łam go w dłoń Adam a, zam knęłam jego palc e na ty ch skarbach, a potem odsunęłam się na bok, tak że stanął na wprost króla Clarksona. Wskazałam trony na podium. – Odejdź, wierny poddany, i spłać swój dług wobec króla. W sali rozległy się westchnienia i szepty, ale zignor owałam je. Widziałam ty lko skwaszoną minę króla. Jeśli chciał się zabawić kosztem moj ego char akter u, by łam przy gotowana, by odpowiedzieć ty m sam y m. Adam powoli wszedł na schody, a ja widziałam w jego oczach zarówno radość, jak i obawę. Zbliży ł się do króla, upadł na kolana i wy ciągnął ręce pełne klejnotów. Król Clarkson rzuc ił mi spojr zenie mówiące, że to jeszc ze nie koniec, ale wziął biżuter ię z rąk Adam a. Zebrani zaczęli wiwatować, ale kiedy się obejr załam, na twar zach pozostały ch dziewcząt malowały się mieszane uczuc ia. Adam szy bko zszedł z podium, by ć może w obawie, że król zmieni zdanie. Miałam nadzieję, że nagry wało to tak wiele kam er i tak wielu dziennikar zy napisze o ty m arty kuły, że ktoś postanowi zbadać ciąg dalszy i sprawdzi, czy Adam wrócił do domu. Kiedy znalazł się koło mnie, próbował mnie uściskać, choc iaż przeszkadzały mu w ty m kajdanki. Płakał, błogosławił mnie i wy szedł z sali, wy glądając jak najszczęśliwszy człowiek na świec ie.
Rozdział 20
R
odzina królewska opuściła salę boczny m i drzwiam i, a ja wraz z pozostały mi dziewczętami
z Elity wy szły śmy tą samą drogą, którą weszły śmy. Kam er y nas film owały, a zebrani bili brawo. Kiedy wy łoniły śmy się z sali, Silvia spior unowała mnie wściekły m spojr zeniem. Miałam wrażenie, że potrzebuj e całego swoj ego opanowania, żeby nie udusić mnie od razu. Zaprowadziła nas do niewielkiego saloniku. – Do środka – rozkazała, jakby powiedzenie czegokolwiek więcej mogło przekrac zać jej siły. Zatrzasnęła drzwi, nie wchodząc do nas. – Czy ty zawsze musisz by ć w centrum uwagi? – warknęła Elise. – Nie zrobiłam nic zego poza ty m, do czego próbowałam was namówić. To ty mi nie wierzy łaś! – Zac howuj esz się jak jakaś święta. To by li przestępcy. Robiły śmy to samo, co każdy sędzia, ty le ty lko, że w piękny ch sukniach. – Elise, widziałaś ty ch mężczy zn? Jeden z nich by ł wy raźnie chor y. A wy r oki za takie przestępstwa by ły o wiele za długie – powiedziałam błagalnie. – Ona ma rację – przy znała Kriss. – Doży woc ie za kradzież? Musiałby chy ba wy nieść cały pałac, żeby zasłuży ć na taką karę. Co on właściwie zrobił? – Nic – zapewniłam. – Ukradł ubrania dla swoj ej rodziny. Słuchajc ie, wy miały ście w ży ciu szczęście. Urodziły ście się w lepszy ch klasach. Jeśli jesteś z niższej klasy i trac isz głównego ży wiciela rodziny … nie jest dobrze. Nie mogłam go posłać do więzienia na resztę ży cia i jednoc ześnie skazać jego rodziny na degradację do Ósem ek. Nie mogłam. – Gdzie twoj a duma, Amer ic o? – jęknęła Elise. – Gdzie twoj e poc zuc ie obowiązku i honor u? Jesteś ty lko zwy kłą dziewc zy ną, nie jesteś nawet księżniczką. Nawet gdy by ś by ła, nie miałaby ś prawa podejm ować takich dec y zji. Jesteś tutaj, żeby stosować się do zasad ustalany ch przez króla, a ty nigdy tego nie robisz! Już od pierwszego dnia! – Może te zasady są niesłuszne! – krzy knęłam chy ba w najgorszy m mom enc ie. Drzwi otwor zy ły się gwałtownie i do środka wtargnął król Clarkson, podc zas gdy królowa Amberly i Maxon czekali na kor y tar zu. Król złapał mnie mocno za ramię – na szczęście to zdrowe – i pociągnął mnie za sobą. – Dokąd mnie zabier ac ie? – zapy tałam, a strach sprawił, że mój oddech stał się krótki i ury wany. Nie odpowiedział. Popatrzy łam przez ramię na dziewczęta, kiedy król ciągnął mnie za sobą kor y tar zem. Celeste objęła się ram ionam i, a Elise wzięła Kriss za rękę. Choc iaż by ła na mnie zła, nie sprawiała wrażenie szczęśliwej, że mnie zabier ają.
– Clarksonie, nie działaj poc hopnie – przestrzegła cic ho królowa. Skręciliśmy za róg kor y tar za i zostałam wepchnięta do pokoj u. Królowa i Maxon weszli za nami, a król popchnął mnie w stronę małej sofy. – Siadaj – rozkazał bez potrzeby. Chodził po saloniku jak lew w klatc e, a kiedy się zatrzy m ał, zwrócił się do Maxona. – Przy sięgałeś! – zagrzmiał. – Powiedziałeś, że masz ją pod kontrolą. Najpierw ten wy skok podc zas Biuletynu, potem mało nie dałeś się zabić na dac hu, a ter az to? To się musi dzisiaj skończy ć, Maxonie. – Ojc ze, nie sły szałeś ty ch braw? Ludzie doc enili jej współczuc ie. Jest ter az dla ciebie najc enniejsza ze wszy stkich. – Nie rozum iem? – Głos króla by ło lodowato zimny, cedził słowa powoli i morderc zo. Maxon zam ilkł na mom ent z powodu takiej rea kc ji, ale zar az zaczął mówić dalej: – Kiedy zaproponowała, żeby ludzie sami się bronili, społeczeństwo zar ea gowało bardzo pozy ty wnie. Mogę się założy ć, że to dzięki niej nie by ło większej liczby ofiar. A ter az? Ojc ze, ja nie potraf iłby m skazać kogoś na doży wotnie więzienie za coś, co miało by ć drobny m przestępstwem. Jak możesz oczekiwać tego od kogoś, kto prawdopodobnie widy wał nie raz swoich przy j ac iół kar any ch za drobniejsze wy kroc zenia? Ona wnosi powiew świeżości. Większość społeczeństwa należy do niższy ch klas i może się z nią utożsam iać. Król potrząsnął głową i znowu zaczął spac er ować. – Pozwoliłem jej zostać, ponieważ uratowała ci ży cie. To ty jesteś dla mnie najc enniejszy, nie ona. Jeśli strac im y ciebie, strac im y wszy stko. I nie mam na my śli ty lko twoj ej śmierc i. Jeśli nie poświęcisz się swoj em u zadaniu, jeśli nie będziesz mieć jasnej wizji, wszy stko się rozsy pie. – Machnął ram ionam i i pozwolił, żeby zapadła cisza. – Jesteś cor az bardziej ogłupiany – oznajm ił oskarży cielsko król. – Zmieniasz się po troc hu każdego dnia. Te dziewczęta, a ta najbardziej ze wszy stkich, są bezuży teczne. – Clarksonie, może… – Król uciszy ł królową jedny m spojr zeniem, więc nie dokończy ła swoj ej opinii. Król odwrócił się znowu do Maxona. – Mam dla ciebie propozy cję. – Nie jestem zainter esowany – odparł naty chm iast Maxon. Król Clarkson uniósł przed sobą ręce w geście pokazujący m, że nie ma nic złego na my śli. – Wy słuchaj mnie. Maxon westchnął. – Te dziewczęta to prawdziwa katastrof a. Nawet koneksje rodzinne tej Azjatki na nic mi się nie przy dały. Dwójkę obc hodzi ty lko sława, a ta ostatnia, no dobrze, nie jest całkiem beznadziejna, ale moim zdaniem nie jest też dość dobra. A ta – powiedział, wskazując na mnie – nawet jeśli przedstawia sobą jakąś wartość, to kompletnie nie ma znac zenia w porównaniu z jej niezdolnością do zapanowania nad sobą. Wszy stko idzie zupełnie nie tak. Znam cię, wiem, że obawiasz się popełnić błąd, więc mam pewien pom y sł. Obserwowałam, jak król podc hodzi do Maxona. – Odwołajmy to. Pozbądźmy się wszy stkich dziewcząt. Maxon otwor zy ł usta, żeby zaprotestować, ale król uniósł rękę. – Nie mówię, że masz pozostać kawaler em. Mówię ty lko, że nadal mamy do dy spozy c ji
zgłoszenia wszy stkich chętny ch dziewcząt z całego kraj u. Czy nie by łoby miłe, gdy by ś mógł osobiście wy brać, które z nich przy j adą do pałacu? Może znajdziesz jakąś podobną do córki króla Franc ji. Pamiętasz, jak bardzo ci się podobała? Opuściłam spojr zenie. Maxon nigdy mi nie wspom niał o żadnej Franc uzc e. Czułam się tak, jakby ktoś wziął dłuto i odłupał kawałek moj ego serc a. – Ojc ze, nie mógłby m tego zrobić. – Ależ oczy wiście, że by ś mógł. Jesteś księciem. I wy daj e mi się, że mieliśmy tu już dość wy skoków, by uznać, że ta partia nie spełnia naszy ch oczekiwań. Ty m razem mógłby ś mieć prawdziwy wy bór. Znowu podniosłam głowę. Maxon nie odr y wał wzroku od podłogi i widziałam, że się waha. – To mogłoby nawet na jakiś czas uspokoić rebeliantów. Pomy śl o ty m! – dodał król. – Jeśli odeślemy te dziewczęta do domów, odc zekam y kilka miesięcy, jakby śmy zrezy gnowali z Elim inac ji, a potem sprowadzim y tu nową grupę uroc zy ch, wy kształcony ch i miły ch dziewc zy n… to by mogło wiele zmienić. Maxon próbował coś powiedzieć, ale ty lko zam knął usta. – Tak czy ina c zej powinieneś sobie zadać py tanie, czy to – król znowu wskazał na mnie – jest ktoś, z kim naprawdę mógłby ś spędzić resztę ży cia. Melodram aty czna, sam olubna, chciwa na pieniądze i mówiąc całkiem szczer ze, bardzo pospolita. Popatrz na nią, sy nu. Oczy Maxona na mom ent spotkały się z moimi, zanim musiałam się odwrócić, żeby uniknąć upokor zenia. – Dam ci kilka dni na zastanowienie. Ter az muszę się zająć dziennikar zam i. Amberly. Królowa pospiesznie podeszła do króla i wzięła go pod ramię. Zostawili nas sam y ch, kompletnie oniem iały ch. Po krótkiej chwili Maxon podszedł, żeby pomóc mi wstać. – Dziękuję. Maxon ty lko skinął głową. – Chy ba powinienem iść z nimi. Bez wątpienia będą także py tania do mnie. – To by ła bardzo szczodra oferta – skom entowałam. – Chy ba najbardziej wielkoduszna, jaką kiedy kolwiek od niego usły szałem. Nie chciałam wiedzieć, czy naprawdę to rozważa. Nie miałam już nic do dodania, więc wy minęłam go i wróciłam boczny m i schodam i do moj ego pokoj u z nadzieją, że uda mi się uciec od wszy stkiego, co czułam. Pokojówki poinf orm owały mnie, że obiad zostanie podany w pokoj ach, a kiedy nie by łam w stanie z nimi rozm awiać, litościwie zostawiły mnie samą. Leżałam na łóżku, zatopiona w my ślach. Zrobiłam dzisiaj słuszną rzecz, prawda? Wier zy łam w sprawiedliwość, ale Osądzenie nie by ło sprawiedliwością. Mimo to cały czas zastanawiałam się, czy udało mi się cokolwiek osiągnąć. Jeśli ten mężczy zna by ł z jakichś powodów wrogiem króla, w co musiałam wier zy ć, z pewnością zostanie ukar any w jakiś inny sposób. Czy to wszy stko by ło na nic? A choc iaż wy dawało się to całkowic ie niepoważne, biorąc pod uwagę cały przebieg Osądzenia, nie potraf iłam przestać my śleć o tej franc uskiej księżniczc e. Dlac zego Maxon o niej nie wspom inał? Czy często tu by wała? Usły szałam pukanie do drzwi, więc uznałam, że przy niesiono obiad, choc iaż by ło na to trochę
za wcześnie. – Proszę – zawołałam, nie wstając z łóżka. Drzwi otwor zy ły się, a w polu widzenia poj awiły się ciemne włosy Celeste. – Masz ochotę na towar zy stwo? – zapy tała. Kriss wy jr zała zza niej, a z ty łu zobac zy łam kawałek ram ienia Elise. Usiadłam na łóżku. – Jasne. Weszły, zostawiając drzwi otwarte. Celeste, nadal zaskakująca mnie za każdy m razem, kiedy się szczer ze uśmiec hała, bez py tania usiadła na łóżku. Nie miałam nic przec iwko. Kriss poszła w jej ślady, zajm ując miejsce w nogach, a Elise, nieodmiennie wy tworna, przy siadła na brzegu. Kriss cic ho zapy tała o to, nad czy m zapewne wszy stkie się zastanawiały. – Nic ci nie zrobił? – Nie. – Uświadom iłam sobie, że to nie do końca prawda. – Nie uder zy ł mnie ani nic takiego, ty lko ciągnął za sobą trochę za mocno. – Co powiedział? – zapy tała Elise, bawiąc się skraj em sukienki. – Nie by ł zac hwy c ony moim wy skokiem. Gdy by to zależało od króla, już dawno by mnie tu nie by ło. Celeste dotknęła moj ego ram ienia. – Ale nie zależy. Za to Maxonowi zależy na tobie, tak samo jak ludziom w kraj u. – Nie wiem, czy to wy starc zy. – W przypadk u dowolnej z nas – dodałam w my ślach. – Przepraszam, że na ciebie nakrzy c załam – powiedziała cic ho Elise. – To okropnie frustrujące. Tak się star am, żeby by ć opanowana i pewna siebie, ale mam poc zuc ie, że nic, co robię, nie ma znac zenia. Wszy stkie mnie przy ćmiewac ie. – To nieprawda – sprzec iwiła się Kriss. – W ty m mom enc ie wszy stkie jesteśmy ważne dla Maxona. Ina c zej by nas tu nie by ło. – On się boi zawęzić wy bór do finałowej trójki – odpar owała Elise. – Wtedy będzie musiał wy bier ać, zdaj e się, w ciągu czter ech dni. Zatrzy m uj e mnie, żeby nie podejm ować tej dec y zji. – A skąd wiesz, że to nie mnie dlatego zatrzy m uj e? – wtrąciła Celeste. – Posłuchajc ie – powiedziałam. – Po ty m, co stało się dzisiaj, to pewnie ja wrócę jako następna do domu. To się musiało stać prędzej czy m później. Po prostu nie jestem do tego stworzona. Kriss zac hic hotała. – Żadna z nas nie jest Amberly, prawda? – Za bardzo lubię szokować ludzi – przy znała Celeste. – A ja wolałaby m się schować niż robić połowę ty ch rzec zy, które ona musi robić. – Elise opuściła głowę. – Ja jestem zby t por y wc za – wzruszy łam ram ionam i, przy znając się do moj ej głównej wady. – A ja nigdy nie będę miała jej pewności siebie – westchnęła Kriss. – Widzic ie. Wszy stkie mamy wady, ale Maxon musi wy brać jedną z nas, więc nie ma sensu się ty m dalej zam artwiać. – Celeste bawiła się nar zutą. – Ale chy ba wszy stkie się zgodzim y, że każda z was będzie lepszy m wy bor em ode mnie. Po chwili całkowitej ciszy odezwała się Kriss. – Jak to?
Celeste popatrzy ła na nią. – Wiesz przec ież. Wszy stkie wiec ie. – Wzięła głęboki oddech i mówiła dalej. – Właściwie już rozm awiałam o ty m z Ami i niedawno załatwiłam też sprawę z pokojówkam i, ale nie miałam jeszc ze okazji, żeby was dwie przeprosić. Kriss i Elise popatrzy ły na siebie przelotnie, a potem znowu odwróciły się do Celeste. – Kriss, zepsułam ci przy jęcie urodzinowe – powiedziała szy bko. – Ty lko ty jedna miałaś okazję obc hodzić urodziny w pałacu, a ja odebrałam ci tę chwilę. Bardzo przepraszam. Kriss wzruszy ła ram ionam i. – Ostatecznie wszy stko dobrze się skończy ło. Dzięki tobie miałam okazję do długiej rozm owy z Maxonem. Już dawno ci to wy bac zy łam. Celeste naprawdę wy glądała, jakby miała się rozpłakać, ale zmusiła zaciśnięte wargi do uśmiec hu. – To bardzo wspaniałomy ślne, biorąc pod uwagę, że ja nie do końca potraf ię to sobie wy baczy ć. – Ostrożnie otarła rzęsy. – Po prostu nie wiedziałam, jak mam utrzy m ać jego zainter esowanie, więc postanowiłam ukraść to, który m obdar zał ciebie. Kriss odetchnęła głęboko. – Wtedy czułam się okropnie, ale ter az naprawdę nie ma o czy m mówić. Nic się nie stało. Przy najmniej to nie by ło tak, jak z Anną. Celeste ze wsty dem przewróciła oczam i. – Nawet mi nie przy pom inaj. Czasem zastanawiam się, jak daleko by zaszła, gdy by m nie… – Potrząsnęła głową i popatrzy ła na Elise. – Nie wiem, czy zdołasz mi wy bac zy ć to wszy stko, co ci zrobiłam. Nawet te rzec zy, kiedy nie wiedziałaś, że to by łam ja. Zawsze dobrze wy c howana Elise nie wy buchnęła tak, jak zapewne ja by m to zrobiła na jej miejscu. – Masz na my śli szkło w moich pantof lach, pocięte suknie w szaf ie i utleniacz w szamponie? – Utleniacz! – westchnęłam, znajdując potwierdzenie w znużonej twar zy Celeste. Elise skinęła głową. – Nie przy szłam tego dnia rano do Komnaty Dam, żeby pokojówki mogły mnie na nowo ufarbować. – Popatrzy ła na Celeste. – Wiedziałam, że to by łaś ty – potwierdziła spokojnie. Celeste opuściła głowę, głęboko zawsty dzona. – Nigdy się nie odzy wałaś, prawie nic nie robiłaś. Uznałam, że jesteś najłatwiejszy m celem i by łam zdum iona, że się nie załamałaś. – Nigdy nie przy niosłaby m wsty du moj ej rodzinie, wy c of ując się – oznajm iła Elise. By łam zac hwy c ona jej oddaniem, choc iaż nie do końca je rozum iałam. – Powinni by ć dumni z tego wszy stkiego, co znosiłaś. Gdy by moi rodzic e mieli pojęcie, jak nisko upadłam… Nie wiem, co by powiedzieli. Gdy by wiedzieli o ty m rodzic e Maxona, na pewno już by mnie stąd wy r zuc ili. Nie nadaję się do tej roli – powiedziała Celeste, z trudem zdoby wając się na to wy znanie. Poc hy liłam się i położy łam ręce na jej dłoniach. – My ślę, że ta odm iana ter az pokazuj e, że tak nie jest, Celeste. Przec hy liła głowę i uśmiechnęła się do mnie ze smutkiem. – Mimo wszy stko nie wy daj e mi się, żeby Maxonowi na mnie zależało. A nawet gdy by tak by ło – dodała, zabier ając ręce, żeby poprawić makij aż – ktoś niedawno mi przy pom niał, że nie
potrzebuję mężczy zny, żeby zdoby ć w ży ciu to, na czy m mi zależy. Wy m ieniły śmy uśmiec hy, a potem Celeste znowu spojr zała na Elise. – Nie by łaby m w stanie przeprosić za wszy stko, co ci zrobiłam, ale chcę, żeby ś wiedziała, że naprawdę tego żałuję. Przepraszam, Elise. Elise bez jednego drgnienia wpatry wała się w Celeste. Przy gotowałam się na jej ostre słowa ter az, kiedy miała ją w końcu na swoj ej łasce. – Mogłaby m mu o ty m powiedzieć. Amer ic a i Kriss by ły by moimi świadkam i, a Maxon musiałby odesłać cię do domu. Celeste przełknęła ślinę. Jak bardzo upokar zające by łoby wy j ec hać w taki sposób! – Ale nie zrobię tego – oznajm iła w końcu Elise. – Nie będę zmuszać Maxona do nic zego, i niezależnie od tego, czy wy gram, czy przegram, chcę się zac howy wać uczciwie. Więc zapom nijmy o ty m. To nie by ły właściwie słowa wy bac zenia, ale i tak by ło to o wiele więcej, niż Celeste mogła się spodziewać. Z trudem panowała nad sobą, kiwając głową i szeptem dziękując Elise. – Rany – odezwała się Kriss, chcąc zmienić tem at. – Naprawdę nie zam ier załaby m na ciebie skarży ć, Celeste, ale… nie pomy ślałam o ty m, że miałaby m tak postąpić z powodów honor owy ch. – Odwróciła się do Elise, mając na my śli jej słowa. – Zawsze o ty m my ślę – przy znała się Elise. – Muszę się trzy m ać tak dobrze, jak mogę, szczególnie, że jeśli nie wy gram, przy niosę wsty d moj ej rodzinie. – Jak mogą uznać, że to twoj a wina, skor o to Maxon dokonuj e wy bor u? – zapy tała Kriss, poprawiając się i siadając wy godniej. – Dlac zego to miałoby sprawić, że przy niesiesz im wsty d? Elise odwróciła się do nas i wy jaśniła w końcu, co ją dręczy. – Z powodu aranżowany ch małżeństw. Najlepsze dziewczęta dostają najlepszy ch mężczy zn i na odwrót. Maxon jest szczy tem doskonałości. Jeśli przegram, to znac zy, że nie by łam dostatecznie dobra. Moja rodzina nie będzie my ślała, że za ty m wy bor em stoją uczuc ia, choc iaż ja wiem, że on będzie się nimi kier ował. Popatrzą na to logicznie. Moje urodzenie, uzdolnienia… zostałam wy c howana tak, żeby zasługiwać na najlepszego męża, więc jeśli go nie dostanę, to kto mnie weźmie? Miliony razy my ślałam o ty m, jak zmieni się moje ży cie, jeśli wy gram lub przegram, ale nigdy nie zastanawiałam się, co to będzie oznac zało dla pozostały ch. Po moj ej rozm owie z Celeste naprawdę powinnam by ła to zrobić. Kriss położy ła rękę na dłoni Elise. – Prawie wszy stkie dziewc zy ny, które wróciły do domu, są już zaręczone ze wspaniały mi mężczy znam i. Samo zakwalif ikowanie się do Elim inac ji jest ogromny m sukc esem, a ty znalazłaś się przy najmniej w finałowej czwórce Elity. Uwierz mi, Elise, mężczy źni będą się do ciebie ustawiać w kilom etrowej kolejc e. Elise uśmiechnęła się. – Nie potrzebuję kolejki. Wy starc zy mi jeden. – Ja potrzebuję kolejki – oznajm iła Celeste sprawiając, że wszy stkie, nawet Elise, roześmiały śmy się. – Ja poproszę o kilku – powiedziała Kriss. – Kolejka by łaby trochę przy tłaczająca. Popatrzy ły na mnie. – Jeden.
– Jesteś stuknięta – stwierdziła Celeste. Przez chwilę rozm awiały śmy o Maxonie, o dom ach, o naszy ch nadziej ach. Nigdy tak naprawdę nie mówiły śmy w taki sposób, bez żadny ch dzielący ch nas bar ier. Kriss i ja star ały śmy się, próbując uczciwie i otwarc ie podc hodzić do naszej ry walizac ji, ale ter az, kiedy mogły śmy po prostu rozm awiać o ży ciu, zrozum iałam, że nasza przy j aźń przetrwa Elim inac je. Elise okazała się niespodzianką, ale to, że patrzy ła na wszy stko z tak innej perspekty wy niż ja, zmuszało mnie do zastanowienia się nad wielom a sprawam i i pozwalało mi otwor zy ć umy sł. Celeste stanowiła całkowite zaskoc zenie. Gdy by ktoś mi powiedział, że ta brunetka na szpilkach, która tak złowieszc zo wkroc zy ła w moje ży cie tamtego dnia na lotnisku, będzie dziewc zy ną, z której obecności obok będę cieszy ć się najbardziej, roześmiałaby m mu się w twarz. Ta my śl by ła równie trudna do uwier zenia jak to, że ja nadal tu by łam, jako jedna z ostatnich dziewcząt, i serc e kraj ało mi się na my śl o ty m, że jestem tak blisko utraty Maxona. Kiedy rozm awiały śmy, widziałam, że pozostałe zac zy nają akc eptować ten fakt tak samo, jak ja. Celeste nawet wy glądała ina c zej, kiedy pozby ła się już ciążący ch jej na serc u taj emnic. Została wy c howana jako spec y f iczny rodzaj piękności. Jej uroda zależała od maskowania pewny ch rzec zy, wy kor zy sty wania oświetlenia i bezustannego dążenia do perf ekc ji. Ale inny rodzaj piękna brał się z pokor y i uczciwości, a ter az właśnie takim pięknem prom ieniała. Maxon musiał podejść bardzo cic ho, ponieważ nie miałam pojęcia, jak długo stał w drzwiach i obserwował nas. To Elise jako pierwsza zobac zy ła jego sy lwetkę i zeszty wniała. – Wasza wy sokość – powiedziała, skłaniając głowę. Popatrzy ły śmy w tę stronę, przekonane, że musiały śmy się przesły szeć. – Moje panie. – Maxon także skinął nam głową. – Nie chciałem przeszkadzać. Wy daj e mi się, że coś wam popsułem. Popatrzy ły śmy na siebie i jestem pewna, że nie ty lko ja pomy ślałam: Nie, dzięki tobie stało się coś niesamowitego. – Nic nie szkodzi – powiedziałam. – Jeszc ze raz przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę por ozm awiać z Amer icą. Na osobności. Celeste westchnęła i wstała, ale zdąży ła się jeszc ze obejr zeć i mrugnąć do mnie. Elise podniosła się szy bko, a Kriss zrobiła to samo, lekko ściskając moją nogę, kiedy zeskakiwała z łóżka. Elise, wy c hodząc, dy gnęła przed Maxonem, a Kriss zatrzy m ała się, żeby poprawić mu klapę mary narki. Celeste podeszła do Maxona tak pewna siebie, jak zawsze, i szepnęła mu coś do ucha. Kiedy skończy ła, uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne. – To dobrze. – Wy szła, zam y kając za sobą drzwi, a ja wstałam i przy gotowałam się na to, co ma nastąpić. – O co jej chodziło? – zapy tałam, ruc hem głowy wskazując drzwi. – O, Celeste chciała mi ty lko jasno powiedzieć, że jeśli cię skrzy wdzę, to będę przez nią płakać – wy jaśnił Maxon z uśmiec hem. Roześmiałam się. – Miałam już do czy nienia z jej paznokc iam i, więc lepiej uważaj. – Tak, proszę pani. Odetchnęłam głębiej, a mój uśmiech przy gasł.
– No więc? – Więc co? – Zam ier zasz to zrobić? Maxon potrząsnął głową z uśmiec hem. – Nie. Przez mom ent to by ła kusząca my śl, ale nie chcę zac zy nać wszy stkiego od nowa. Lubię moje niedoskonałe dziewczęta. – Wzruszy ł ram ionam i z zadowoloną miną. – Poza ty m ojc iec nie wie o Auguście ani o ty m, jakie cele mają rebelianc i z Północy, ani o nic zy m podobny m. Jego rozwiązania, takie jak wy c of anie się ter az, zadziałały by ty lko na krótką metę. Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że Maxonowi zależy na mnie dostatecznie, żeby nie pozwolił mnie odesłać, ale po tej rozm owie z dziewczętami nie chciałam także, żeby je to spotkało. – Poza ty m – dodał, nadal zadowolony z siebie – powinnaś by ła zobac zy ć dziennikar zy. – Dlac zego? Co się stało? – dopy ty wałam się, podc hodząc bliżej. – Po raz kolejny zrobiłaś na nich wrażenie. Wy daj e mi się, że nawet ja nie rozum iem w tej chwili nastrojów, panujący ch w kraj u. To zupełnie jakby … jakby zrozum ieli, że różne rzec zy mogą wy glądać ina c zej. On rządzi kraj em w taki sam sposób, jak rządzi mną. Uważa, że nikt poza nim nie jest zdolny do podejm owania właściwy ch dec y zji, więc wy m usza swój punkt widzenia na inny ch. Po przec zy taniu pamiętników Gregor y ’ego doc hodzę do wniosku, że tak jest już od jakiegoś czasu. Ale nikt już tego nie chce. Ludzie pragną mieć wy bór. – Maxon potrząsnął głową. – Przer ażasz go, ale nie może cię wy r zuc ić. Jesteś uwielbiana, Ami. Przełknęłam ślinę. – Uwielbiana? Maxon skinął głową. – A… ja podzielam to zdanie. Dlatego niezależnie od tego, co on powie lub zrobi, nie trać wiary. Nic nie jest jeszc ze skończone. Przy c isnęłam palc e do ust, zaszokowana ty mi wiadom ościam i. Elim inac je będą nadal trwały, dziewczęta i ja nadal będziem y miały szansę, a jeśli wier zy ć słowom Maxona, ludzie cor az bardziej mnie aprobowali. Ale mimo ty ch wszy stkich dobry ch wieści jedna rzecz nadal nie dawała mi spokoj u. Popatrzy łam na nar zutę łóżka, niem al obawiając się zadać to py tanie. – Wiem, że to zabrzmi głupio… Ale kim jest córka króla Franc ji? Maxon milc zał przez chwilę, a potem usiadł na łóżku. – Ma na imię Daphne. Przed rozpoczęciem Elim inac ji by ła jedy ną dziewc zy ną, jaką miałem okazję lepiej poznać. – I? Roześmiał się bezgłośnie. – I niec o później odkry łem, że jej uczuc ia do mnie są trochę głębsze od zwy kłej przy j aźni. Ale nie odwzaj emniałem ty ch uczuć. Nie mógłby m. – Czy by ło z nią coś nie tak, czy … – Nie, Ami. – Maxon wziął mnie za rękę i zmusił, żeby m na niego spojr zała. – Daphne jest moją przy j ac iółką i nie może by ć nikim więcej. Przez całe ży cie czekałem na ciebie, na was wszy stkie. To jest moja szansa, żeby znaleźć żonę, i wiedziałem o ty m, odkąd pamiętam. Z Daphne nie łączy ły mnie żadne relac je rom anty czne. Nie przy szło mi nawet do głowy, żeby ci o niej powiedzieć, i jestem pewien, że ojc iec wspom niał o niej ty lko dlatego, żeby dać ci kolejny
powód do zwątpienia w siebie. Przy gry złam wargę. Król aż za dobrze znał moje słabości. – Widzę, że to robisz, Ami. Porównuj esz siebie do moj ej matki, do reszty Elity, do wersji siebie, jaką swoim zdaniem powinnaś by ć, a ter az próbuj esz się porówny wać do osoby, o której istnieniu nie wiedziałaś jeszc ze kilka godzin temu. To by ła prawda. Już zaczęłam się zastanawiać, czy jest ładniejsza ode mnie, mądrzejsza ode mnie, i czy wy m awia imię Maxona z przesadnie zalotny m akc entem. – Ami – powiedział Maxon, biorąc moją twarz w dłonie. – Gdy by ona miała znac zenie, powiedziałby m ci o niej. Tak jak ty by ś mi powiedziała coś takiego. Żołądek mi się zac isnął. Nie by łam całkowic ie szczer a z Maxonem. Ale kiedy wpatry wał się tak głęboko w moje oczy, łatwo mi by ło nie my śleć o ty m. Mogłaby m zapom nieć o wszy stkim, co nas otac zało, kiedy patrzy ł na mnie w taki sposób. I to właśnie zrobiłam. Wpadłam w ram iona Maxona, przy tulając się mocno do niego. Nie by ło miejsca na świec ie, w który m pragnęłaby m się znaleźć bardziej.
Rozdział 21
C
eleste została przy wódczy nią naszego nowo odkry tego siostrzeństwa. To by ł jej pom y sł, żeby
zabrać wszy stkie nasze pokojówki i kilka wielkich luster do Komnaty Dam i spędzić dzień na upiększaniu się nawzaj em. Nie miało to większego sensu, biorąc pod uwagę, że żadna z nas nie zrobiłaby nic lepiej niż pałacowy personel, ale mimo to by ło świetną zabawą. Kriss przy łoży ła końcówki włosów do moj ego czoła. – Zastanawiałaś się nad ty m, żeby zrobić sobie grzy wkę? – Kilka razy – przy znałam, roztrzepując kosmy ki wiszące mi tuż nad oczam i. – Ale moja siostra zwy kle w końcu doc hodzi do wniosku, że grzy wka ją denerwuj e, więc zmieniałam zdanie. – My ślę, że wy glądałaby ś uroc zo – oznajm iła Kriss z entuzjazmem. – Mogłaby m cię ostrzy c, gdy by ś chciała. – Jasne – wtrąciła się Celeste. – Pozwól jej, żeby robiła coś przy twoj ej twar zy noży czkam i, Ami. Świetny pom y sł. Wszy stkie wy buchnęły śmy śmiec hem, a ja usły szałam nawet stłumiony śmiech z przec iwnej strony sali. Spojr załam w tamtą stronę i zobac zy łam, że królowa zac iska mocno wargi, próbując czy tać leżący przed nią dokum ent. Obawiałam się, że uzna nasz pom y sł za odrobinę niestosowny, ale szczer ze mówiąc nie wiem, czy kiedy ś widziałam ją tak szczęśliwą. – Powinny śmy por obić zdjęcia! – powiedziała Elise. – Ktoś ma apar at? – zapy tała Celeste. – Jestem prof esjonalistką. – Maxon ma! – zawołała Kriss. – Chodź tu na chwilę – powiedziała do pokojówki, mac hając do niej zachęcająco. – Chwileczkę – oznajm iłam, biorąc kartkę papier u. – No dobrze, już. Wasza najj aśniejsza wy sokość, damy z Elity dom agają się niezwłocznego dostarc zenia im najprostszego z Waszy ch aparatów fotograf iczny ch w celu… Kriss zac hic hotała, a Celeste potrząsnęła głową. – Wiem! Przeprowadzenia studiów nad kobiecą dy plom acją – dodała Elise. – Czy coś takiego w ogóle istniej e? – zapy tała Kriss. Celeste potrząsnęła włosam i. – A kogo to obc hodzi? Jakieś dwadzieścia minut później Maxon zapukał do drzwi i uchy lił je odrobinę. – Czy mogę wejść? Kriss podbiegła do niego. – Nie. Chcem y ty lko apar at. – Wy jęła mu szy bko apar at z ręki i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Celeste usiadła na podłodze ze śmiec hu.
– Co wy tam robic ie? – zawołał, ale by ły śmy zby t zajęte zaśmiewaniem się, żeby mu odpowiedzieć. Potem długo pozowały śmy koło dekor ac ji kwiatowy ch i udawały śmy, że przesy łamy pocałunki, a Celeste pokazała nam, jak należy wy kor zy sty wać oświetlenie. Kiedy Kriss i Elise położy ły się na kanapie, a Celeste stanęła nad nimi, żeby zrobić więcej zdjęć, obejr załam się i zobac zy łam na twar zy królowej uśmiech zadowolenia. Wy dawało mi się niewłaściwe, że ona nie jest w to włączona, więc wzięłam szczotkę i podeszłam do niej. – Witam, lady Amer ic o – powiedziała. – Czy mogłaby m uczesać włosy waszej wy sokości? Na jej twar zy odm alowały się różne uczuc ia, ale ty lko skinęła głową i odpowiedziała cic ho: – Oczy wiście. Stanęłam za nią i wzięłam w rękę pasmo jej wspaniały ch włosów. Przesuwałam po nich raz za razem szczotką, obserwując jednoc ześnie pozostałe dziewc zy ny. – Ten widok to prawdziwy miód na moje serc e – oznajm iła królowa. – Ja też się cieszę. Polubiłam je. – Milc załam przez chwilę. – Przepraszam za to, co zrobiłam na Osądzeniu. Wiem, że nie powinnam, ale po prostu… – Rozum iem, koc hanie. Wy jaśniłaś mi to wszy stko wcześniej. To trudne zadanie, a wam traf iła się wy jątkowo chor owita grupa. W ty m mom enc ie uświadom iłam sobie, do jakiego stopnia królowa by ła oder wana od rzec zy wistości. A może po prostu postanowiła wier zy ć za wszelką cenę, że jej mąż działa z najlepszy ch pobudek? Odezwała się znowu, jakby czy tała w moich my ślach. – Wiem, że uważasz, iż Clarkson jest sur owy, ale to dobry człowiek. Nie masz pojęcia, jak obciążająca psy c hicznie jest jego pozy c ja. Każdy z nas radzi sobie z ty m na swój sposób. On czasem trac i cierpliwość, ja często odpoc zy wam, Maxon obr ac a wszy stko w żart. – To prawda – przy znałam ze śmiec hem. – Py tanie brzmi, jak ty sobie będziesz z ty m radzić? – królowa odwróciła głowę. – Uważam, że twój zapał jest jedną z twoich największy ch zalet. Jeśli nauczy sz się go kontrolować, mogłaby ś by ć cudowną księżniczką. Skinęłam głową. – Przy kro mi, że zawiodłam. – Nie, nie, skarbie. – Królowa popatrzy ła przed siebie. – Widzę w tobie potenc jał. Kiedy by łam w twoim wieku, prac owałam w fabry c e. By łam brudna i głodna, a czasem by łam zła. Ale od początku koc hałam się w księciu Illéi, a kiedy dostałam szansę, żeby go zdoby ć, nauczy łam się panować nad gniewem. Z tego miejsca można zrobić bardzo wiele, ale niekoniecznie w taki sposób, jak by ś chciała. Musisz nauczy ć się to akc eptować, zgoda? – Tak, mamo – zażartowałam. Popatrzy ła na mnie z kam ienną twarzą. – Chciałam powiedzieć, wasza wy sokość. Tak, wasza wy sokość. Oczy królowej zalśniły, mrugnęła kilka razy i znowu popatrzy ła przed siebie. – Jeśli to się zakończy tak, jak się spodziewam, „mamo” będzie całkowic ie w porządku. Ter az to ja zam rugałam, żeby stłumić łzy. Nikt nigdy nie mógłby zająć miejsca moj ej matki, ale wy dawało mi się czy mś niezwy kle ważny m, że jestem akc eptowana, razem ze wszy stkim i
wadam i, przez matkę mężczy zny, którego mogłam poślubić. Celeste obejr zała się, zauważy ła nas i podbiegła. – Wy glądac ie prześlicznie! Proszę o uśmiech. Poc hy liłam się i objęłam królową Amberly, a ona dotknęła moj ej ręki. Potem już wszy stkie tłoczy ły śmy się wokół niej i w końcu przekonały śmy ją, żeby zrobiła raz zabawną minę do zdjęcia. Pokojówki także zrobiły nam kilka zdjęć, żeby śmy mogły by ć na nich wszy stkie razem, a ja ostatecznie doszłam do wniosku, że to by ł najlepszy dzień, jaki spędziłam w pałacu. Nie wiedziałam jednak, jak długo to potrwa. Boże Nar odzenie by ło cor az bliżej. Pokojówki układały mi na nowo fry zurę po ty m, jak Elise w ostatniej chwili bardzo niezgrabnie spróbowała mi upiąć włosy, kiedy usły szałam pukanie do drzwi. Mary podbiegła, żeby otwor zy ć, a do pokoj u wszedł gwardzista, którego nazwiska nie znałam. Widy wałam go bardzo często, niem al zawsze w obstawie otac zającej króla. Pokojówki dy gnęły, kiedy podszedł bliżej, a ja poc zułam przy pły w niepokoj u, gdy stanął przede mną. – Lady Amer ic o, król pragnie się z panią niezwłocznie zobac zy ć – powiedział chłodno. – Czy coś się stało? – zapy tałam, grając na czas. – Król odpowie na pani py tania. Przełknęłam ślinę, a przez głowę przem knęły mi wszy stkie okropne my śli. Moja rodzina by ła w niebezpiec zeństwie. Król znalazł jakiś sposób, żeby dy skretnie ukar ać mnie za wszy stkie przewinienia wobec niego. Odkry ł, że wy m knęliśmy się z pałacu. Albo może, co by łoby chy ba najgorsze, ktoś zauważy ł moje powiązania z Aspenem i oboj e mieliśmy za to zapłacić. Spróbowałam nie poddawać się strac howi. Nie chciałam go okazy wać w oblic zu króla Clarksona. – W takim razie już idę. – Wstałam i ruszy łam za gwardzistą, oglądając się jeszc ze przed wy jściem na moje pokojówki. Kiedy zobac zy łam malujący się na ich twar zach niepokój, pożałowałam, że to zrobiłam. Przeszliśmy kor y tar zem i weszliśmy schodam i na drugie piętro. Nie wiedziałam, co mam zrobić z rękami, więc poprawiałam włosy i sukienkę albo splatałam palc e. W połowie kor y tar za zobac zy łam Maxona i poc zułam się trochę lepiej. Zatrzy m ał się pod drzwiam i pokoj u, czekając na mnie. W jego oczach nie by ło nic niepokojącego, ale on lepiej ode mnie umiał ukry wać strach. – O co chodzi? – zapy tałam szeptem. – Też mogę się ty lko domy ślać. Gwardzista zajął miejsce pod drzwiam i, a Maxon wprowadził mnie do środka. W przestronny m pokoj u pod jedną ścianą stały regały pełne książek, a na stoj akach by ły rozpięte mapy. Co najm niej trzy przedstawiały Illéę i miały przy pięte znaczniki w różny ch kolor ach. Za ogromny m biurkiem siedział król, trzy m ając w ręku kartkę papier u. Wy prostował się, kiedy zobac zy ł, że ja i Maxon weszliśmy do pokoj u. – Coś ty właściwie zrobiła z włoską księżniczką? – zapy tał król Clarkson, wpatrując się we mnie. Zmartwiałam. Pieniądze. Całkiem o ty m zapom niałam. Spisek mający na celu sprzedaż broni ludziom postrzegany m przez króla jako jego wrogowie, by ł gorszy od każdego innego scenar iusza, na jaki się nastawiałam.
– Nie rozum iem, o czy m wasza wy sokość mówi – skłamałam, patrząc na Maxona. Zac hował spokój, choc iaż wiedział o wszy stkim. – Od dziesiątków lat dąży liśmy do soj uszu z Włocham i i nagle rodzina królewska serdecznie zaprasza nas z wizy tą. Jednakże – król podniósł list, szukając odpowiedniego fragm entu – o, tutaj. „Wizy ta waszej wy sokości wraz z rodziną będzie dla nas ogromny m zaszczy tem, ży wim y jednak nadzieję, że będzie mogła nas odwiedzić również lady Amer ic a. Mieliśmy okazję poznać członkinie Elity i nie potraf im y sobie wy obrazić nikogo lepszego od niej w roli przy szłej królowej.” Król znowu popatrzy ł na mnie. – Co takiego zrobiłaś? Uświadom iłam sobie, że uniknęłam ogromnego niebezpiec zeństwa, i odrobinę się uspokoiłam. – Star ałam się ty lko by ć jak najgrzeczniejsza wobec księżniczki i jej matki, kiedy przy j ec hały tutaj z wizy tą. Nie wiedziałam, że aż tak mnie polubiły. Król Clarkson przewrócił oczam i. – Jesteś nieprzewidy walna. Obserwuję cię i wiem, że jesteś tutaj w jakimś celu, ale wy daj e mi się całkowic ie pewne, że nie chodzi o niego. Maxon odwrócił się do mnie, sły sząc te słowa, a ja pożałowałam, że widzę bły sk niepewności w jego oczach. Potrząsnęłam głową. – To nieprawda! – W takim razie jak dziewc zy na bez żadny ch środków, koneksji i władzy zdołała przy bliży ć ten kraj do czegoś, o co star am y się od lat? Jak? W głębi duszy wiedziałam, że w grę wchodzą czy nniki, który ch król nie zauważał. Ale to Nic oletta zaproponowała mi pom oc, zapy tała, czy może zrobić cokolwiek dla sprawy, którą chciała popier ać. Gdy by oskarżał mnie o coś, co by ło rzec zy wiście moją winą, ten podniesiony głos wy dałby mi się przer ażający. W tej sy tua cji brzmiał jak głos dziecka. Odpowiedziałam cic ho: – To wasza wy sokość polec ił nam przy gotować przy jęcie na powitanie zagraniczny ch gości. Ina c zej nie poznałaby m nigdy żadnej z ty ch dam. To ona napisała list z zaproszeniem, ja nie prosiłam nikogo o wy c ieczkę do Włoch. Może gdy by wasza wy sokość zac howy wał się bardziej gościnnie, ten soj usz z Włocham i zostałby zawarty lata temu. Król wstał gwałtownie. – Uważaj, co mówisz. Maxon objął mnie ram ieniem. – My ślę, że możesz już iść, Amer ic o. Naty chm iast skier owałam się do drzwi, nie mogąc się doc zekać, aż znajdę się gdziekolwiek, gdzie nie ma króla. Ale król Clarkson miał inne plany. – Czekaj. To nie wszy stko – oznajm ił. – To wiele zmienia. Nie możemy odwołać Elim inac ji i ry zy kować niezadowolenia Włochów. Mają ogromne wpły wy, jeśli uda nam się pozy skać ich wsparc ie, będą mogli otwor zy ć przed nami wiele drzwi. Maxon skinął głową, nie sprawiając wrażenia niezadowolonego. Już podjął dec y zję, że nas tutaj zatrzy m a, ale musieliśmy ter az udawać, że to król ma nad wszy stkim kontrolę. – Musim y po prostu przec iągnąć Elim inac je – podsum ował, a ja poc zułam, że znowu tracę ducha. – Musim y dać Włochom czas na zaa kc eptowanie inny ch opcji w taki sposób, żeby ich nie urazić. Może powinniśmy niedługo zaplanować tam podróż, dając każdej z dziewcząt okazję do
zabły śnięcia. Wy glądał na niezwy kle zadowolonego z siebie i dumnego z wy my ślonego rozwiązania. Zastanawiałam się, jak daleko by ł skłonny się posunąć. Zapewne lic zy łby, że Celeste wy wrze odpowiednie wrażenie, a może nawet zaa ranżował pry watne spotkanie Kriss i Nic oletty. Nie wy kluczałaby m, że próbowałby celowo postawić mnie w zły m świetle, tak jak w czasie Osądzenia. Gdy by zrobił wszy stko to, co może, w taki sposób, żeby nie ściągać na siebie podejr zeń, nie by łam pewna, czy miałaby m jakieś szanse. Poza ty m, nie mówiąc już nawet o aspekc ie polity czny m, więcej czasu oznac zało więcej okazji do skomprom itowania się. – Ojc ze, nie jestem pewien, czy to coś da – wtrącił Maxon. – Włoskie damy poznały już wszy stkie kandy datki. Jeśli wy rażają poparc ie dla Amer iki, musim y zakładać, że zobac zy ły w niej coś, czego nie dostrzegły w pozostały ch. Nie da się tego zmienić. Król spojr zał na Maxona. – Czy w takim razie ogłaszasz ter az swój wy bór? – zapy tał jadowic ie. – Czy chcesz zakończy ć Elim inac je? Serc e mi stanęło. – Nie – odparł Maxon, jakby sam ten pom y sł wy dawał mu się absurdalny. – Po prostu nie jestem przekonany, czy to, co proponuj esz, jest dobry m pom y słem. Król Clarkson oparł podbródek na ręku i popatrzy ł najpierw na Maxona, potem na mnie, jakby śmy by li jakimś równaniem, którego nie potraf ił rozwiązać. – Nie udowodniła jeszc ze, że jest godna zaufania. Do tego czasu nie możesz jej wy brać. – Wy raz twar zy króla mówił, że to nie podlega dy skusji. – A jak twoim zdaniem miałaby to zrobić? – odparł Maxon. – Czego właściwie potrzebuj esz, żeby cię zadowolić? Król uniósł brwi i wy dawał się rozbawiony py taniem sy na. Po chwili wy jął z szuf lady cienką teczkę z papier am i. – Nawet przed twoim wy skokiem w Biuletynie, od pewnego czasu panuj e spor e napięcie pomiędzy klasam i. Star am się znaleźć jakiś sposób, żeby … załagodzić chwilowo to napięcie, ale przy szło mi do głowy, że ktoś tak świeży, młody i, ośmielę się powiedzieć, popularny jak ty, mógłby lepiej się sprawdzić w tej roli. Przesunął teczkę na drugą stronę biurka i mówił dalej: – Jak widać, ludzie chcą tańczy ć tak, jak im zagrasz. W takim razie chciałby m, żeby ś im zagrała moją melodię. Otwor zy łam teczkę i zaczęłam czy tać zawartość. – Co to jest? – To ty lko obwieszc zenia, które mamy niedługo wy e mitować. Oczy wiście znam y udział procentowy poszczególny ch klas w różny ch prowinc jach i społecznościach, więc będziem y odpowiednio dostosowy wać do nich przekaz. Żeby dodać ludziom otuc hy. – Co to jest, Ami? – zapy tał Maxon, nic nie rozum iejąc ze słów swoj ego ojca. – To jakby … reklam y – wy jaśniłam. – Mówią, żeby by ć szczęśliwy m z przy należności do swoj ej klasy i nie przy j aźnić się z ludźmi z inny ch klas. – Ojc ze, o co tu chodzi? Król odc hy lił się w fotelu, relaksując się.
– To nic poważnego. Star am się ty lko uspokoić nastroj e. Jeśli nie zrobię tego, po przejęciu kor ony będziesz miał do czy nienia z powstaniem. – Jak to? – Niższe klasy od czasu do czasu zac zy nają się bur zy ć, to natur alne. Ale musim y poskrom ić ich gniew i szy bko zmiażdży ć pom y sły uzurpac ji władzy, zanim się zjednoczą i doprowadzą nasz naród do upadku. Maxon wpatry wał się w ojca, nadal nie do końca rozum iejąc jego słowa. Gdy by Aspen nie powiedział mi o sy mpaty kach rebeliantów, robiłaby m to samo. Król planował dzielić i rządzić: sprawić, że przedstawic iele poszczególny ch klas będą wdzięczni za to, co mają – nawet jeśli są traktowani, jakby nie mieli znac zenia – i przekonać, żeby nie zadawali się z nikim spoza swoj ej klasy, ponieważ takie osoby nie będą w stanie zrozum ieć ich sy tua cji. – To propaganda – sy knęłam, przy pom inając sobie słowo, które wy c zy tałam w zniszc zonej książce do histor ii moj ego ojca. Król próbował mnie ułagodzić. – Nie, nie. To ty lko sugestia. Pokrzepienie duc ha. To sposób patrzenia na świat, dzięki któremu nasz kraj będzie szczęśliwy. – Szczęśliwy ? Więc mam powiedzieć jakiejś Siódemc e, że… – poszukałam odpowiedniego fragm entu w tekście - „twoj e zadanie jest chy ba najważniejsze spośród wszy stkich w naszy m kraj u. Trudząc ciało, buduj esz drogi i wznosisz budy nki tworzące nasze państwo”. – Szukałam dalej. – „Żadna Dwójka czy Trójka nie dorównuj e ci w ty ch umiejętnościach, więc zignor uj ich, gdy będziesz ich mijać na ulic y. Nie masz nic do powiedzenia ty m, którzy mogą należeć do wy ższej klasy, ale który ch przewy ższasz swoim wkładem w budowę kraj u”. Maxon odwrócił się ode mnie i popatrzy ł na ojca. – To na pewno pogłębi jeszc ze podziały w nar odzie. – Przec iwnie, to pomoże im odnaleźć swoj e miejsce i przekona, że pałac działa zawsze w najlepszy ch intenc jach. – Naprawdę? – wy paliłam. – Oczy wiście! – krzy knął ze złością król. Jego wy buch sprawił, że cofnęłam się o kilka kroków. – Ludzi trzeba prowadzić krok po kroku, z końskim i klapkam i na oczach. Jeśli tego nie zrobisz, będą zbac zać z wy ty c zonego szlaku, dążąc wprost do tego, co dla nich najgorsze. Może takie przemowy ci się nie podobają, ale one pozwalają zrobić więcej i uratować więcej ludzi, niż przy puszczasz. Moje serc e nadal się uspokaj ało, kiedy król kończy ł mówić, więc stałam w milc zeniu, trzy mając w ręku papier y. Wiedziałam, że się niepokoi. Za każdy m razem, gdy dostawał raport o czy mś, na co nie miał wpły wu, star ał się to zniszc zy ć. Wrzuc ał wszelkie zmiany do jednego worka, nazy wając je zdradą i nawet się nad nimi nie zastanawiając. Jego odpowiedzią ty m razem by ło zrobienie tego, co zrobił Gregor y, i podzielenie społeczeństwa. – Nie mogę tego powiedzieć – wy szeptałam. – W takim razie nie możesz wy jść za moj ego sy na – odparł spokojnie król. – Ojc ze! Król Clarkson uniósł dłoń.
– To już właściwy mom ent, Maxonie. Pozwoliłem ci robić, co chciałeś, ale ter az musim y negoc jować. Jeśli chcesz, żeby ta dziewc zy na została, musi by ć posłuszna. Jeśli nie potraf i wy konać najprostszego zadania, moja jedy na konkluzja może by ć taka, że cię nie koc ha. Jeśli tak jest, nie rozum iem, dlac zego w ogóle miałby ś ją chcieć. Spojr załam królowi w oczy, nienawidząc go za to, że zaszczepił Maxonowi taką my śl. – I jak? Czy ty go w ogóle koc hasz? Nie w taki sposób zam ier załam to powiedzieć. Nie w odpowiedzi na ultim atum, nie żeby ubić inter es. Król przec hy lił głowę. – To smutne Maxonie, ale ona chy ba musi się jeszc ze zastanowić. Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się. – Dam ci trochę czasu, żeby ś się namy śliła, czego chcesz. Jeśli tego nie zrobisz, to niech diabli wezmą zasady, osobiście wy r zucę cię stąd w Boże Nar odzenie. To będzie bardzo szczególny prezent dla twoich rodziców. Miałam trzy dni. Król uśmiechnął się. Odłoży łam teczkę na biurko i wy szłam, star ając się nie zacząć od razu biec. Nie potrzebowałam dawać mu jeszc ze jednej okazji do wy tknięcia moich wad. – Ami! – zawołał Maxon. – Czekaj! Szłam dalej przed siebie, aż złapał mnie za nadgarstek i zmusił, żeby m się zatrzy m ała. – Co to miało by ć, do diabła? – zapy tał gwałtownie. – On jest szalony ! – By łam bliska łez, ale star ałam się je powstrzy m ać. Gdy by król wy szedł i zobac zy ł mnie w podobny m stanie, nigdy by m sobie tego nie dar owała. Maxon potrząsnął głową. – Nie chodzi mi o niego, ty lko o ciebie. Dlac zego się nie zgodziłaś? Popatrzy łam na niego, kompletnie oszołomiona. – To podstęp, Maxonie. Wszy stko, co on robi, to podstęp. – Gdy by ś się zgodziła, zakończy łby m już Elim inac je. Nie wierząc własny m uszom, odparłam gwałtownie: – Dwie sekundy wcześniej miałeś okazję, żeby je zakończy ć, i nie zrobiłeś tego. Czy to moja wina? – To dlatego – odparł z niec ierpliwością – że odm awiasz mi swoj ej miłości. To jedy na rzecz, jaką pragnę zdoby ć w tej całej ry walizac ji, a ty wciąż się wstrzy m uj esz. Czekam, aż mi to powiesz, a ty tego nie robisz. Mogę zrozum ieć, że nie potraf iłaś tego powiedzieć głośno w jego obecności. Ale wy starc zy łoby mi, gdy by ś po prostu przy taknęła. – Dlac zego miałaby m to zrobić, skor o niezależnie od tego, jak daleko zaszliśmy, on i tak mógłby mnie wy r zuc ić? Ja znoszę jedno upokor zenie za drugim, a ty stoisz spokojnie obok? To nie jest miłość, Maxonie. Nie masz pojęcia, czy m jest miłość. – Jak to nie mam?! Czy ty masz pojęcie, przez co ja przec hodzę… – Maxonie, to ty powiedziałeś, że chcesz przestać się ze mną kłócić. Więc nie dawaj mi powodów do kłótni! Zostawiłam go i poszłam szy bko przed siebie. Co ja jeszc ze tu robiłam? Zadręczałam się przez kogoś, kto nie miał pojęcia, na czy m polega wierność jednej osobie. I nigdy nie miał tego pojąć, ponieważ jego konc epc ja rom ansu opier ała się na zasadach Elim inac ji. Nie miał szans tego zro-
zum ieć. Kiedy by łam już prawie przy schodach, zostałam znowu zatrzy m ana. Maxon przy trzy m ał mnie mocno, chwy tając za ram iona. Na pewno widział, jak bardzo jestem wściekła, ale przez ty ch kilka sekund jego zac howanie całkowic ie się zmieniło. – Nie jestem taki jak on – powiedział. – Co takiego? – zapy tałam, próbując mu się wy r wać. – Ami, przestań. – Odetchnęłam głębiej i przestałam z nim walc zy ć. Nie miałam innego wy bor u, jak ty lko spojr zeć Maxonowi w oczy. – Nie jestem taki jak on, rozum iesz? – Nie wiem, o czy m mówisz. Maxon westchnął. – Wiem, że spędziłaś całe lata oddana komuś, kto, jak uważałaś, będzie cię zawsze koc hał, ale on zostawił cię, kiedy stanął twarzą w twarz z ży ciowy m i trudnościam i. – Zam arłam, sły sząc te słowa. – Nie jestem taki jak on, Ami. Nie zam ier zam z ciebie rezy gnować. Potrząsnęłam głową. – Nie rozum iesz tego, Maxonie. On mógł mnie zawieść, ale przy najmniej go znałam. Po cały m ty m czasie nadal czuję, że dzieli nas przepaść. Elim inac je wy m uszają na tobie, żeby ś oddawał swoj e uczuc ia po kawałku. Nigdy tak naprawdę nie będziesz należał ty lko do mnie, nie będziesz należał do żadnej z nas. Kiedy ty m razem się wy r wałam, nie próbował mnie przy trzy m y wać.
Rozdział 22
N
iewiele zapam iętałam z nagrania Biuletynu. Siedziałam na podeście, my śląc o ty m, że każda
mij ająca sekunda przy bliża mnie do powrotu do domu. Potem uświadom iłam sobie, że pozostanie w pałacu nie by łoby wiele lepsze. Jeśli się ugnę i odc zy tam te okropne kom unikaty, król wy gra. Może Maxon mnie koc ha, ale jeśli nie ma dość odwagi, żeby powiedzieć to głośno, to jak mógłby mnie obronić przed najstraszniejszą rzeczą w moim ży ciu: jego ojc em? Zawsze będę się musiała stosować do woli króla Clarksona, a nawet jeśli Maxon ma wsparc ie rebeliantów z frakc ji północnej, tutaj, za mur am i pałacu, będzie sam. By łam zła na Maxona i by łam zła na jego ojca, a także by łam zła na Elim inac je i wszy stko to, co się z nimi wiązało. Cała ta frustrac ja oplątała moje serc e do tego stopnia, że nic już nie miało sensu, a ja pragnęłam ty lko por ozm awiać z inny m i dziewc zy nam i o ty m, co się dziej e. Ale to by ło niem ożliwe. W nic zy m by mi nie pom ogło, a niewy kluc zone, że pogorszy łoby ich sy tua cję. Prędzej czy później musiałam sama zmier zy ć się ze swoimi wątpliwościam i. Obejr załam się ostrożnie w lewo, na siedzące rzędem dziewczęta z Elity. Uświadom iłam sobie, że którakolwiek z nas tu zostanie, będzie musiała stawić temu czoło bez pom oc y reszty. Presja społeczeństwa, które będzie się wtrącać w nasze ży cie, a także rozkazy króla, zawsze gotowego uży ć każdej osoby w swoim zasięgu jako narzędzia rea lizac ji swoich planów – wszy stko to spadnie na barki jednej dziewc zy ny. Nieśmiało sięgnęłam do dłoni Celeste i musnęłam jej palc e. Naty chm iast wzięła mnie za rękę i popatrzy ła mi w oczy z niepokoj em. Co się stało? – zapy tała bezgłośnie. Wzruszy łam ram ionam i, więc ty lko trzy m ała mnie za rękę. Po chwili odniosłam wrażenie, że ją także zac zy na ogarniać przy gnębienie. Podc zas gdy mężczy źni w garnitur ach wy głaszali swoj e przem owy, wzięła za rękę także Kriss. Kriss o nic nie py tała i po kilku sekundach wy ciągnęła drugą rękę do Elise. W ten sposób siedziały śmy w tle, wspier ając się nawzaj em. Perf ekc jonistka, Uosobienie Sy mpatii, Diva… i ja. Spędziłam następne przedpołudnie w Komnac ie Dam, star ając się by ć tak posłuszna, jak ty lko mogłam. Przy j ec hali już niektórzy członkowie dalszej rodziny królewskiej, żeby spędzić w pałacu Boże Nar odzenie. Wiec zor em miał się odby ć uroc zy sty obiad i śpiewanie kolęd. Zazwy c zaj Wigilia by ła jedny m z moich ulubiony ch dni w roku, ale ter az czułam się zby t niespokojna, żeby się nią cieszy ć. Ledwie czułam smak wy stawnego posiłku i ledwie widziałam prześliczne prezenty, przesłane nam przez zwy kły ch ludzi. By łam zdruzgotana.
Kiedy krewni królewscy by li już wstawieni ponc zem, wy m knęłam się z sali, nie mając siły udawać wesołości. Do końca dnia musiałam zgodzić się na odc zy ty wanie głupich ogłoszeń króla Clarksona albo pozwolić, żeby odesłał mnie do domu. Chciałam się zastanowić. Po powroc ie do pokoj u odesłałam pokojówki i usiadłam przy stole, rozważając wszy stkie możliwości. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam mówić ludziom, że powinni by ć zadowoleni z tego, co mają, nawet jeśli nie mają nic zego. Nie chciałam zniechęcać ludzi do pom agania sobie nawzaj em. Nie chciałam tłumić ich dążenia do osiągnięcia czegoś więcej, stać się twarzą i głosem kampanii mówiącej: „Nic nie róbcie. Pozwólcie, żeby król dec y dował o waszy m ży ciu. To najlepsze, na co możecie lic zy ć”. Ale… czy nie koc hałam Maxona? Sekundę później usły szałam pukanie do drzwi. Niechętnie podeszłam, żeby otwor zy ć, obawiając się zimny ch oczu króla Clarksona, którzy przy szedł po odpowiedź na swoj e ultim atum. Otwor zy łam drzwi i zobac zy łam Maxona, który stał tam bez słowa. Nagle cała moja złość nabrała sensu. Pragnęłam wszy stkiego od niego i wszy stkiego dla niego, ponieważ pragnęłam każdego jego kawałka. Doprowadzało mnie do wściekłości to, że każdy musiał mieć w ty m swój udział – kandy datki, jego rodzic e, nawet Aspen. Otac zało nas tak wiele warunków, opinii i zobowiązań, a ja by łam zła na Maxona, bo wszy stko to wiązało się z nim. A ja mimo to go koc hałam. Miałam się właśnie zgodzić na te okropne kom unikaty, kiedy Maxon wy ciągął do mnie rękę. – Pójdziesz ze mną? – Zgoda. Zam knęłam za sobą drzwi i poszłam za Maxonem kor y tar zem. – Masz rację – zaczął. – Obawiam się pokazać wam wszy stkim całego siebie. Ty dostaj esz jedne kawałki, Kriss inne i tak dalej, a ja opier am się na ty m, co moim zdaniem jest odpowiednie dla każdej z was. W twoim przy padku zawsze przy c hodziłem do ciebie, do twoj ego pokoj u. To trochę tak, jakby m wchodził w kawałek twoj ego świata i my ślałem, że jeśli będę to robił dostatecznie często, zobaczę cię całą. Czy to ma sens? – Chy ba ma – odparłam, kiedy skręciliśmy na schody. – Ale to nie jest tak naprawdę uczciwa metoda ani nawet bezbłędna. Raz mi już powiedziałaś, że to jest nasz pokój, a nie twój. W każdy m razie pomy ślałem, że najwy ższy czas, żeby m pokazał ci kawałek moj ego świata, może nawet ostatni w twoim przy padku. – Tak? Skinął głową, kiedy zatrzy m aliśmy się przed drzwiam i. – Mój pokój. – Naprawdę? – Ty lko Kriss by ła w środku, a ja zaprosiłem ją trochę pod wpły wem impulsu. Nie żałuję, że jej go pokazałem, ale czuję, że to trochę za szy bko popchnęło sprawy do przodu. Wiesz, jak czasem zależy mi na pry watności. – Wiem. Maxon zam knął palc e na klamc e. – Chciałem się ty m z tobą podzielić i my ślę, że już dawno powinienem by ł to zrobić. To właściwie nie jest nic nadzwy c zajnego, ale należy do mnie. Więc sam nie wiem, po prostu chciałem, żeby ś to zobac zy ła.
– Dobrze. – Widziałam, że czuł się zawsty dzony, jakby spodziewał się, że to będzie większe wy dar zenie niż się okazało, albo może jakby żałował, że w ogóle mi to pokazuj e. Maxon odetchnął głęboko i otwor zy ł drzwi, przepuszc zając mnie przodem. Pokój by ł ogromny, wy łożony w całości ciemną boa zer ią z jakiegoś nieznanego mi rodzaj u drewna. Na przec iwległej ścianie znajdował się szer oki, wy gaszony kom inek. Musiał by ć chy ba ty lko dla ozdoby, ponieważ tutaj nigdy nie robiło się na ty le zimno, żeby warto by ło w nim rozpalać. Drzwi do łazienki by ły częściowo otwarte i mogłam przez nie zobac zy ć porc elanową wannę stojącą na wzor zy stej podłodze wy kładanej kaf elkam i. Maxon miał własny zbiór książek, a stół obok kom inka sprawiał rac zej wrażenie miejsca do jedzenia posiłków niż do prac y. Koło drzwi prowadzący ch na balkon stała przeszklona szafka pełna równiutko ułożonej broni palnej. Zapomniałam już, że uwielbiał polować. Łóżko, także zrobione z ciemnego drewna, by ło ogromne. Chciałam podejść i dotknąć go, żeby się przekonać, czy jest tak samo solidne, jak na to wy gląda. – Mógłby ś tu chy ba zmieścić całą druży nę futbolową – zażartowałam. – Raz próbowałem, ale nie by ło tak wy godnie, jak mogłoby się wy dawać. Odwróciłam się, żeby trzepnąć go żartobliwie, zadowolona, że jest w pogodny m nastroj u. Właśnie wtedy, w tle za jego uśmiechniętą twarzą, zobac zy łam zdjęcia. Odetchnęłam gwałtownie, podziwiając przepiękną wy stawę. Ścianę przy drzwiach zajm ował ogromny kolaż, dostatecznie wielki, żeby mógł służy ć za tapetę w moim dawny m pokoj u w domu. Nie wy dawało się, żeby by ł w ty m jakiś porządek, po prostu Maxon przy pinał jedne zdjęcia na drugich dla swoj ej przy j emności. Widziałam zdjęcia na pewno robione przez niego, ponieważ pokazy wały pałac i jego otoc zenie, w który m spędzał prawie całe ży cie. Zbliżenia tapet, ujęcia suf itu, do który ch musiał chy ba położy ć się płasko na podłodze, a także mnóstwo zdjęć z ogrodów. By ły też inne, może z miejsc, które miał nadzieję zobac zy ć albo przy najmniej odwiedził. Zobac zy łam mor ze tak niebieskie, że wy dawało się nieprawdziwe. Widziałam też kilka mostów i przy pom inającą mur konstrukcję, która wy glądała, jakby ciągnęła się cały mi kilom etram i. Ale przede wszy stkim zobac zy łam moją twarz w tuzinach odsłon. By ło tu zdjęcie ze zgłoszenia do Elim inac ji i tamto z Maxonem, kiedy ubrana w suknię z szarfą pozowałam dla czasopisma. Wy dawaliśmy się na nim szczęśliwi, jakby to wszy stko by ła zabawa. Nigdy nie widziałam tego zdjęcia, podobnie jak tego z arty kułu o przy gotowaniach do balu hallowee nowego. Pamiętałam, że Maxon stanął za mną, kiedy oglądaliśmy proj ekty moj ego kostium u, ale podc zas gdy ja patrzy łam na szkic, Maxon kątem oka patrzy ł na mnie. By ły też zdjęcia, które sam zrobił. Jedno pokazy wało mnie zaskoc zoną, podc zas wizy ty pary królewskiej z Norwego-Szwec ji, kiedy Maxon krzy knął nagle: „Uśmiech!”. Na inny m siedziałam na planie Biuletynu i śmiałam się razem z Marlee. Musiał się wtedy ukry wać za ref lektor am i, dokum entując ulotne chwile, kiedy by ły śmy po prostu sobą. By ło jeszc ze jedno, zrobione wiec zorem, na który m stałam na balkonie i patrzy łam na księży c. Na zdjęciach by ły także inne kandy datki, głównie te, które zostały najdłużej, ale w niektóry ch miejscach widziałam fragm ent twar zy Anny wy glądający zza jakiegoś pejzażu albo ukry ty w kącie uśmiech Marlee. A choc iaż dopier o co je zrobiły śmy, by ły tu także fotograf ie pokazujące Kriss i Celeste, pozujące w Komnac ie Dam, obok Elise udającej, że omdlała na kanapie, oraz
mnie, obejm ującej ram ionam i matkę Maxona. – To jest prześliczne – westchnęłam. – Podoba ci się? – Jestem pełna podziwu. Ile z nich sam zrobiłeś? – Prawie wszy stkie, z wy jątkiem takich jak te – wy jaśnił, wskazując jedno ze zdjęć wy kor zy stany ch w czasopiśmie. – O te poprosiłem. – Pokazał coś jeszc ze. – To zrobiłem w najbardziej na południe wy suniętej części Hondur agui. Dawniej wy dawało mi się inter esujące, ale ter az jest ty lko smutne. Zdjęcie przedstawiało kom iny, z który ch w niebo unosił się dy m. – Lubiłem patrzeć na to, ale ter az pamiętam, jak bardzo nie znosiłem tego zapac hu. A ludzie ży ją tam przez cały czas. By łem strasznie egoc entry czny. – Gdzie to jest? – zapy tałam, wskazując długi ceglany mur. – Nowa Azja, dawniej znajdowało się na ter enie Chin. Nazy wają to Wielkim Mur em i sły szałem, że kiedy ś by ł naprawdę niesam owity, ale ter az jest prawie całkowic ie zniszc zony. Przebiega przez niec ałą połowę szer okości Nowej Azji. To pokazuj e, jak bardzo rozrósł się ten kraj. – O rany. Maxon splótł ręce za plec am i. – Naprawdę miałem nadzieję, że ci się to spodoba. – Podoba mi się, bardzo. Chciałaby m, żeby ś zrobił dla mnie co takiego. – Mówisz poważnie? – Tak. Albo naucz mnie, jak to zrobić. Nie potraf ię ci nawet powiedzieć, jak często my ślałam o ty m, żeby zatrzy m ać skrawki moj ego ży cia i utrwalić je w taki sposób. Mam kilka podarty ch zdjęć moj ej rodziny i jedno nowe, z dzieckiem moj ej siostry, ale to wszy stko. Nigdy nawet nie my ślałam o prowadzeniu pamiętnika czy zapisy waniu czegokolwiek… Mam wrażenie, że ter az znam cię o wiele lepiej. To by ła sama istota tego, czy m by ł Maxon. Dostrzegałam rzec zy, mające stałe miejsce w jego ży ciu, takie jak jego uwięzienie w pałacu i krótkie przer wy na podróże. Ale by ły także elementy, które się zmieniały. Dziewczęta i ja zajm owały śmy ty le miejsca na ścianie, ponieważ zawładnęły śmy jego światem. Nawet kiedy wy j edziem y, nie znikniem y na zawsze. Podeszłam bliżej i objęłam go ram ieniem, a on zrobił to samo. Staliśmy tak w milc zeniu przez minutę, podziwiając to wszy stko. A potem nagle pomy ślałam o czy mś, co powinno by ć dla mnie oczy wiste od sam ego początku. – Maxonie? – Tak? – Gdy by ży cie potoc zy ło się ina c zej i gdy by ś nie by ł księciem, ale mógłby ś wy brać sobie zawód, czy właśnie ty m by ś się zajm ował? – wskazałam kolaż. – Chodzi ci o robienie zdjęć? – Tak. Niem al nie musiał się nad ty m zastanawiać. – Na pewno. Arty sty czny ch albo nawet po prostu portretów rodzinny ch. Mógłby m robić zdjęcia do reklam, prakty cznie wszy stko, co by się ty lko dało. To dla mnie prawdziwa pasja, chociaż my ślę, że już to zauważy łaś.
– Zauważy łam – uśmiechnęłam się, ciesząc się tą wiedzą. – Dlac zego py tasz? – Po prostu… – Przesunęłam się, żeby na niego spojr zeć. – By łby ś Piątką. Maxon powoli zac zy nał rozum ieć, o czy m mówię. – To mnie bardzo cieszy. – Mnie też. Nagle, stanowc zy m ruc hem, Maxon odwrócił się do mnie i wziął mnie za ręce. – Powiedz to, Ami. Proszę. Powiedz, że mnie koc hasz, że chcesz należeć ty lko do mnie. – Nie mogę należeć ty lko do ciebie, kiedy są tu inne dziewc zy ny. – A ja nie mogę odesłać ich do domów, dopóki nie będę pewien twoich uczuć. – A ja nie mogę ci dać tego, czego chcesz, wiedząc, że następnego dnia możesz robić to samo z Kriss. – Co takiego mam robić z Kriss? Mówiłem ci, ona już by ła w moim pokoj u. – Nie o to chodzi. Zabrać ją gdzieś samą, sprawić, że poc zuj e się, jakby … Maxon czekał, aż dokończę. – Jak? – szepnął. – Jakby ty lko ona się naprawdę lic zy ła. Ona szalej e za tobą, powiedziała mi to. A ja my ślę, że to nie jest całkiem nieodwzaj emnione uczuc ie. Maxon westchnął, ostrożnie dobier ając słowa. – Nie mogę ci powiedzieć, że ona nic dla mnie nie znac zy. Ale mogę powiedzieć, że ty znaczy sz dla mnie więcej. – Jak mam by ć tego pewna, jeśli nie możesz odesłać jej do domu? Na twar zy Maxona poj awił się złośliwy uśmieszek. Przy sunął usta do moj ego ucha. – Potraf ię wy my śleć kilka sposobów na pokazanie ci, co do ciebie czuję – wy szeptał. Przełknęłam ślinę, jednoc ześnie przestraszona i pełna nadziei, że powie coś więcej. Jego ciało doty kało ter az do moj ego, jego dłoń przy trzy m y wała mnie w talii, przy c iskając bliżej. Drugą ręką odgarnął mi włosy z szy i. Zadrżałam, kiedy przesunął rozc hy lony m i wargam i po maleńkim kawałeczku moj ej skóry, a jego oddech by ł niesam owic ie kuszący. Zupełnie jakby m zapom niała, jak uży wać rąk i nóg. Nie potraf iłam go objąć ani my śleć o ty m, jak mam się por uszy ć. Ale Maxon zajął się wszy stkim, popy c hając mnie o kilka kroków, tak że oparłam się plec am i o jego kolekcję zdjęć. – Pragnę cię, Ami – mruknął mi do ucha. – Pragnę, żeby ś by ła ty lko moja. I chcę dać ci wszy stko. – Jego wargi wy całowały szlak wzdłuż moj ego policzka, zatrzy m ując się na kąciku ust. – Chcę dać ci rzec zy, o który ch nie wiesz nawet, że ich pragniesz. Chcę… – jego słowa by ły oddec hem na moj ej skórze – tak rozpaczliwie chcę… Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Tak bardzo zatrac iłam się w doty ku, słowach i zapac hu Maxona, że ten dźwięk wy dał mi się przer aźliwie głośny. Oboj e odwróciliśmy się do drzwi, ale Maxon szy bko przy sunął znowu usta do moich warg. – Nie ruszaj się. Zam ier zam potem dokończy ć tę rozm owę. – Obdar zy ł mnie długim pocałunkiem i odsunął się. Stałam nier uc hom o, łapiąc powietrze. Powtar załam sobie, że to chy ba jest zły pom y sł, pozwo-
lić mu, żeby pocałunkam i zmusił mnie do wy znania miłości. Ale, przekony wałam samą siebie, jeśli mam się ugiąć w jakichś okolicznościach, to trudno wy obrazić sobie lepsze. Maxon otwor zy ł drzwi, zasłaniając mnie przed osobą, która w nich stanęła. Przec zesałam palcam i włosy i spróbowałam się uspokoić. – Proszę o wy bac zenie, sir – powiedział jakiś mężczy zna. – Szukam y lady Amer iki, a jej pokojówki powiedziały, że powinna by ć z waszą wy sokością. Zastanawiałam się, jak pokojówki mogły to zgadnąć, ale cieszy ło mnie, że tak doskonale się ze mną rozum ieją. Maxon zmarszc zy ł brwi, spojr zał na mnie i otwor zy ł szer zej drzwi, żeby wpuścić do środka gwardzistę. Mężczy zna wszedł i przy jr zał mi się badawc zo, jakby się upewniał, z kim ma do czy nienia. Kiedy uznał, że to wy starc zy, poc hy lił się do Maxona i powiedział coś szeptem. Ram iona Maxona opadły, przy c isnął rękę do oczu, jakby nie potraf ił sobie por adzić z tą wiadomością. – Wszy stko w porządku? – zapy tałam, nie chcąc, żeby cierpiał sam jeden. Odwrócił się do mnie ze współczuc iem malujący m się na twar zy. – Tak mi przy kro, Ami, że to ode mnie musisz o ty m usły szeć. Zmarł twój ojc iec. Przez jakąś minutę nie rozum iałam, co powiedział. Ale ile razy by m nie powtar zała ty ch słów w głowie, ty le razy prowadziły do tej sam ej niewy obrażalnej konkluzji. Nagle pokój przec hy lił się, a na twar zy Maxona poj awił się lęk. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, by ły jego ram iona, podtrzy m ujące mnie, żeby m nie upadła na podłogę.
Rozdział 23
– …zrozum ieć. Ona będzie chciała odwiedzić rodzinę. – Jeśli tak, to może jec hać najwy żej na jeden dzień. Nie aprobuję jej, ale społeczeństwo ją lubi, nie wspom inając już o Włochach. By łoby ogromnie niewy godne dla nas, gdy by zginęła. Otwor zy łam oczy. Leżałam na swoim łóżku, ale nie pod kołdrą. Kątem oka zobac zy łam, że w pokoj u ze mną siedzi Mary. Podniesione głosy by ły lekko stłumione, a ja uświadom iłam sobie, że to dlatego, że rozmówcy stoją tuż za drzwiam i. – To nie wy starc zy. Ona bardzo koc hała ojca, będzie chciała więcej czasu – spier ał się Maxon. Usły szałam dźwięk przy pom inający uder zenie pięścią w ścianę, który sprawił, że Mary i ja podskoc zy ły śmy. – Dobrze – sapnął król. – Czter y dni. To wszy stko. – A jeśli postanowi nie wrac ać? Mimo że to nie by ł zam ach rebeliantów, może chcieć zostać w domu. – Jeśli jest tak głupia, żeby tego chcieć, to niech idzie do diabła. I tak miała mi dać odpowiedź w sprawie ty ch kom unikatów, a jeśli się nie zgodzi, to może zostać w domu. – Powiedziała, że to zrobi. Mówiła mi to wcześniej – skłamał Maxon. Ale chy ba wiedział, prawda? – Najwy ższy czas. Kiedy ty lko wróci, zorganizuj em y nagrania. Chcę, żeby to by ło gotowe przed Nowy m Rokiem. – Król mówił poiry towany m tonem, mimo że miał dostać to, czego chciał. Nastąpiła chwila ciszy, zanim Maxon odważy ł się odezwać. – Chciałby m z nią jec hać. – Jeszc ze czego! – krzy knął król Clarkson. – Zostały czter y kandy datki, ojc ze. Ta dziewc zy na może zostać moją żoną. Mam ją puścić samą? – Tak! Jeśli zginie, to jedno. Ale jeśli ty zginiesz, to zupełnie co innego. Zostaj esz tutaj! Pomy ślałam, że ty m razem to Maxon uder zy ł pięścią w ścianę. – Nie jestem twoją własnością! I nie są nią te dziewc zy ny ! Chciałby m, żeby ś choć raz zobaczy ł we mnie drugiego człowieka. Drzwi otwor zy ły się szy bko i Maxon wszedł do środka. – Tak mi przy kro – powiedział, podc hodząc i siadając na łóżku. – Nie chciałem cię obudzić. – To by ła prawda? – Tak, koc hanie. On odszedł. – Maxon łagodnie wziął mnie za rękę, na jego twar zy malował się ból. – Miał jakieś problem y z serc em. Usiadłam i rzuc iłam się w ram iona Maxona. Przy tulił mnie mocno i pozwolił płakać na swoim ram ieniu.
– Tatusiu – szloc hałam. – Tatusiu. – Już, już, koc hanie. Wszy stko będzie dobrze – poc ieszał mnie Maxon. – Jutro rano polec isz tam, żeby się spotkać z rodziną. – Nie miałam okazji się pożegnać. Nie miałam… – Ami, posłuchaj mnie. Twój ojc iec cię koc hał i by ł dumny z tego, że sobie tak świetnie radzisz. Nie miałby o to do ciebie żalu. Skinęłam głową, wiedząc, że Maxon ma rac je. Od kiedy tu przy j ec hałam, tata cały czas mi powtar zał, jak bardzo jest ze mnie dumny. – A ter az posłuchaj, co powinnaś zrobić – poinstruował mnie, wy c ier ając mi łzy z policzków. – Powinnaś się jak najlepiej wy spać. Jutro polec isz do domu i zostaniesz tam przez czter y dni z rodziną. Chciałem dać ci więcej czasu, ale ojc iec jest bardzo uparty. – Rozum iem. – Twoj e pokojówki szy ją odpowiednie suknie na pogrzeb i spakują wszy stko, czego będziesz potrzebować. Zabier zesz ze sobą jedną z nich i kilku gwardzistów. Skor o już o ty m mowa – powiedział, witając mężczy znę, który stanął w otwarty ch drzwiach. – Gwardzisto Leger, dziękuję, że pan przy szedł. – Nie ma za co, wasza wy sokość. Przepraszam, że nie jestem w mundur ze. Maxon uścisnął rękę Aspena. – W ty m mom enc ie to naprawdę nie ma dla mnie znac zenia. Jestem pewien, że pan wie, dlaczego został wezwany. – Wiem. – Aspen odwrócił się do mnie. – Bardzo pani współczuję tej straty. – Dziękuję – wy m amr otałam. – Ze względu na wzmożoną akty wność rebeliantów niepokoimy się o bezpiec zeństwo lady Amer iki – zaczął Maxon. – Przy dzieliliśmy już miejscowe siły porządkowe do ochrony jej domu oraz miejsc, które będzie odwiedzać w najbliższy ch dniach, są tam też oczy wiście pałacowi gwardziści. Ale wy daj e mi się, że jeśli ma odwiedzić swój dom, potrzebne im będzie dodatkowe wsparc ie. – Oczy wiście, wasza wy sokość. – Zna pan dobrze tamte ter eny ? – Bardzo dobrze, sir. – To świetnie. W takim razie będzie pan dowodzić oddziałem, który z nią wy sy łamy. Proszę wy brać, kogo pan uważa za stosowne, od sześciu do ośmiu gwardzistów. Aspen uniósł brwi. – Wiem – przy znał Maxon. – Mamy ter az niezwy kle ogranic zone możliwości, a przy najmniej trzech gwardzistów wy słany ch do ochrony jej domu zdąży ło już zdezerter ować. Chciałby m, żeby by ła równie, jeśli nie bardziej bezpieczna niż tutaj. – Zajmę się ty m, sir. – Doskonale. Poj edzie z nią jedna pokojówka, ją także proszę ochraniać. – Maxon popatrzy ł na mnie. – Wiesz już, którą chciałaby ś zabrać? Wzruszy łam ram ionam i, niezdolna zastanowić się na spokojnie. Aspen odpowiedział w moim imieniu. – Jeśli wolno mi się wtrącić, wiem, że Anne jest pani główną pokojówką, ale jak pamiętam, Lucy bardzo zaprzy j aźniła się z pani siostrą i matką. Powinny się ucieszy ć, jeśli zobaczą ter az
znaj omą twarz. Skinęłam głową. – Lucy. – Dobrze – odparł Maxon. – Nie mamy za wiele czasu. Wy jeżdżacie po śniadaniu. – Zar az się ty m zajmę, sir. Do widzenia rano, proszę pani – powiedział Aspen. Widziałam, że trudno mu zac howy wać dy stans i w tej chwili pragnęłam ty lko, żeby mnie poc ieszy ł. Aspen znał dobrze moj ego tatę, a ja chciałam mieć przy sobie kogoś, kto rozum iał go tak samo dobrze jak ja, i mógł wraz ze mną rozpac zać nad tą stratą. Kiedy Aspen wy szedł, Maxon znowu usiadł koło mnie. – Jeszc ze jedna sprawa, zanim pójdę. – Wziął mnie za ręce, ściskając je z czułością. – Czasem, kiedy jesteś wy trącona z równowagi, zdar za ci się działać impulsy wnie. – Popatrzy ł na mnie, a ja zdołałam się lekko uśmiechnąć, widząc sur owy wy r az jego oczu. – Postar aj się tam zac howy wać rozsądnie. Chciałby m, żeby ś uważała na siebie. Potarłam kciukiem grzbiet jego dłoni. – Tak zrobię, obiec uję. – Dziękuję. – Ogarnęło nas uczuc ie spokoj u, które czasem nam towar zy szy ło. Nawet jeśli mój świat nigdy już nie będzie taki sam, kiedy Maxon mnie przy tulał, strata nie wy dawała się aż tak bolesna. Poc hy lił się do mnie tak blisko, aż nasze czoła się zetknęły. Usły szałam, że nabier a powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zmienił zdanie. Po kilku sekundach zrobił to znowu. W końcu odsunął się, potrząsnął głową i pocałował mnie w polic zek. – Uważaj na siebie. Potem zostawił mnie samą z moim smutkiem. W Kar olinie by ło zimno, wilgoć znad ocea nu napły wała w głąb lądu, sprawiając, że powietrze by ło nią przesy c one. W głębi duszy miałam nadzieję, że zobaczę śnieg, ale tak się nie stało. Czułam się winna, że w ogóle czegoś pragnę. Boże Nar odzenie. Przez ostatnie ty godnie wy obrażałam je sobie na różne sposoby. My ślałam, że może spędzę je w domu, odr zuc ona z Elim inac ji. Będziem y siedzieć wokół choinki, rozc zar owani, że nie zostałam księżniczką, ale niezwy kle szczęśliwi, że jesteśmy razem. Wy obrażałam sobie także, że otwier am prezenty pod ogromną choinką w pałacu, obżeram się aż do mdłości i zaśmiewam razem z pozostały mi dziewc zy nam i i Maxonem, ponieważ na jeden dzień wszelka ry walizac ja zostaje zawieszona na rzecz świętowania. Nigdy nie wy obrażałam sobie, że będę przy gotowy wać się psy c hicznie do pogrzebu ojca. Kiedy sam ochód skręcił w moją ulicę, zobac zy łam zgrom adzony tłum. Ludzie powinni by ć w dom ach z rodzinam i, ale stali na zimnie. Uświadom iłam sobie, że mają nadzieję, że zobaczą mnie choc iaż przelotnie, i zaczęło mnie lekko mdlić. Ludzie pokazy wali nas palc am i, kiedy przejeżdżaliśmy, a lokalne ekipy telewizy jne film owały nasze przy by c ie. Sam ochód zatrzy m ał się przed moim dom em, a ludzie zaczęli wiwatować. Nic nie rozumiałam. Czy oni nie wiedzieli, dlac zego tu przy j ec hałam? Wy siadłam na nierówny chodnik, z Lucy u boku, otoc zona przez sześciu gwardzistów. Nikt nie zam ier zał ry zy kować. – Lady Amer ic a! – zaczęli wołać ludzie. – Czy mogę dostać autograf? – krzy knął ktoś, a inni do niego dołączy li. Szłam dalej, patrząc przed siebie. Uważałam, że ty m razem mogę zostać uznana za usprawie-
dliwioną, jeśli ich zignor uję. Podniosłam głowę i zobac zy łam ozdobne lampki na domu. Tata je zakładał. Kto będzie je zdejm ował? Idący na czele moj ej obstawy Aspen zapukał do drzwi i zac zekał na odpowiedź. Otwor zy ł je inny gwardzista, który por ozm awiał przy c iszony m głosem z Aspenem, zanim pozwolił nam wejść do środka. Trudno by ło zmieścić się nam wszy stkim w kor y tar zu, ale kiedy ty lko przeszłam do salonu, poc zułam naty chm iast, że coś jest nie tak. To już nie by ł mój dom. Chy ba zac zy nam trac ić rozum. To by ł mój dom. Ty lko że cała ta sy tua cja by ła obca. Wszy scy tutaj by li, nawet Kota, ale nie by ło taty, więc nic dziwnego, że coś się nie zgadzało. Kenna trzy m ała dziecko, którego jeszc ze nie widziałam. Musiałam do tego przy wy knąć. Mama miała na sobie fartuch, a Ger ad by ł w piżamie, natom iast ja by łam ubrana jak na wieczór w pałacu: upięte włosy, kolc zy ki z szaf ir am i w uszach i suknia z kosztownego mater iału, spadająca warstwam i aż do pantof li na szpilkach. Przez mom ent miałam poc zuc ie, że nie jestem tu mile widziana. Ale May zer wała się z miejsca i rzuc iła mi się z płaczem w ram iona. Przy tuliłam ją mocno. Powiedziałam sobie, że to mogą by ć dziwne okoliczności, ale musiałam ter az by ć tutaj. Musiałam by ć z moją rodziną. – Ami – Kenna wstała, nadal trzy m ając niem owlę w ram ionach. – Wy glądasz prześlicznie. – Dziękuję – mruknęłam, zawsty dzona. Uściskała mnie jedny m ram ieniem, a ja zajr załam do bec ika, żeby zobac zy ć moją śpiącą siostrzenicę. Malutka buzia Astry by ła spokojna we śnie, a co kilka sekund otwier ała malutką piąstkę albo por uszała się trochę. Wy glądała cudownie. Aspen odchrząknął. – Pani Singer, bardzo pani współczuję z powodu straty. Mama uśmiechnęła się do niego ze znużeniem. – Dziękuję. – Przy kro mi, że przy j eżdżamy tutaj w tak smutny ch okolicznościach, ale podc zas poby tu lady Amer iki w ty m domu musim y bardzo poważnie podc hodzić do kwestii bezpiec zeństwa – oznajmił, a w jego głosie zabrzmiała stanowc zość. – Jesteśmy zmuszeni poprosić wszy stkich o pozostawanie w domu. Wiem, że jest tu niewiele miejsca, ale to ty lko kilka dni. Gwardziści zostaną zakwater owani w pobliżu, żeby śmy mogli się zmieniać bez problemów. Postar am y się w miarę możliwości państwu nie przeszkadzać. Jam es, Kenna, Kota, wy ślemy kogoś do waszy ch domów, żeby przy wieźć wam potrzebne rzec zy, kiedy ty lko będziec ie chcieli jec hać. Jeśli potrzebuj ec ie czasu na przy gotowanie listy, nie ma problemu. Dostosuj em y się do was. Uśmiechnęłam się skry c ie, ciesząc się, że widzę Aspena tak się zac howującego. Bardzo wy doroślał. – Nie mogę zostawiać na tak długo moj ej prac owni – powiedział Kota. – Mam term iny. Muszę skończy ć kilka prac. Aspen odpowiedział mu, nadal całkowic ie prof esjonalny : – Wszelkie potrzebne mater iały możemy przewieźć do studia tutaj – wskazał nasz przer obiony garaż. – Zrobim y ty le kursów, ile będzie konieczne. Kota zaplótł ram iona. – To miejsce to śmietnik – mruknął.
– Rozum iem – odparł stanowc zo Aspen. – Wy bór należy do ciebie. Możesz prac ować w ty m śmietniku albo ry zy kować ży ciem w swoim mieszkaniu. Atm osf er a zrobiła się napięta, czego w ty m mom enc ie na pewno nie potrzebowaliśmy. Postanowiłam zmienić tem at. – May, możesz spać ze mną. Kenna i Jam es zajmą twój pokój. Skinęli głowam i. – Lucy – powiedziałam szeptem. – Chciałaby m, żeby ś by ła z nami. Możliwe, że będziesz musiała spać na podłodze, ale wolałaby m mieć cię pod ręką. Lucy wy prostowała się odrobinę. – Za nic nie zostawiłaby m panienki sam ej. – A gdzie ja mam spać? – zapy tał Kota. – Ze mną – zaproponował Ger ad, choc iaż nie sprawiał wrażenia zac hwy c onego tą perspekty wą. – Nie ma mowy ! – pry chnął Kota. – Nie będę spał na piętrowy m łóżku z dziec iakiem. – Kota! – powiedziałam, cof ając się o krok od moich sióstr i Lucy. – Jeśli o mnie chodzi, możesz sobie spać na kanapie albo w garażu, albo w domku na drzewie, ale jeśli nie zac zniesz panować nad swoim zac howaniem, w tej chwili odeślę cię do twoj ego mieszkania! Powinieneś by ć wdzięczny za ochronę, jaką ci proponują. Czy muszę ci przy pom inać, że jutro będzie pogrzeb naszego ojca? Albo przestaniesz nar zekać, albo wrac asz do domu. – Obróciłam się na pięcie i wy szłam na kor y tarz. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że towar zy szy mi Lucy, niosąca walizkę. Otwor zy łam drzwi moj ego pokoj u i zac zekałam, żeby weszła razem ze mną. Kiedy ty lko jej spódnic a z szelestem otarła się o fram ugę, zam knęłam drzwi z trzaskiem i odetchnęłam ciężko. – Czy nie przesadziłam trochę? – zapy tałam. – To by ło doskonałe! – odparła Lucy z zac hwy tem. – Równie dobrze mogłaby panienka już by ć księżniczką. Jest panienka na to gotowa.
Rozdział 24
N
astępny dzień upły nął pod znakiem czarny ch strojów i uścisków. Na pogrzeb taty przy szło
mnóstwo ludzi, który ch nigdy wcześniej nie widziałam. Zastanawiałam się, czy po prostu nie znałam wszy stkich jego znaj om y ch, czy też poj awili się tu ty lko ze względu na mnie. Miejscowy pastor odprawił mszę, ale ze względów bezpiec zeństwa rodzina została poproszona o niewy głaszanie mów pożegnalny ch. By ł też poczęstunek dla gości, znacznie bardziej wy stawny niż cokolwiek, czego się spodziewaliśmy. Choc iaż nikt mi tego nie powiedział, by łam pewna, że Silvia albo ktoś inny z personelu pałacowego dopilnował, żeby wszy stko by ło jak najm niej kłopotliwe dla nas, a przy ty m jak najpiękniejsze. Także dla uniknięcia ry zy ka przy jęcie by ło krótkie, ale mnie to nie przeszkadzało. Chciałam pożegnać tatę w taki sposób, żeby oszczędzić sobie dodatkowego bólu. Aspen przez cały czas trzy m ał się w pobliżu, a ja by łam mu wdzięczna za obecność. Nikom u tak jak jemu nie zawier zy łaby m swoj ego ży cia. – Nie płakałam od wy j azdu z pałacu – powiedziałam. – My ślałam, że całkiem się rozsy pię. – To wrac a w najróżniejszy ch mom entach – odpowiedział. – Ja by łem załamany przez kilka dni po śmierc i ojca, zanim uświadom iłem sobie, że dla dobra wszy stkich muszę wziąć się w garść. Ale czasem, kiedy coś się działo, a ja chciałem o ty m opowiedzieć tac ie, nagle wszy stkie uczuc ia do mnie wrac ały i wtedy się załamy wałem. – Czy li… jestem norm alna? Aspen uśmiechnął się. – Jesteś norm alna. – Nie znam większości ty ch ludzi. – To wszy stko miejscowi, sprawdziliśmy ich tożsamość. Pewnie przy szło trochę więcej osób ze względu na to, kim jesteś, ale wy daj e mi się, że twój tata malował obr azy dla Hampshir e’ów, widziałem też kilka razy, jak rozm awiał na targu z panem Clippingsem i Albertem Hamm ersem. Trudno wiedzieć wszy stko o najbliższy ch, nawet ty ch, który ch najbardziej koc hasz. Wy c zuwałam, że w ty m zdaniu kry j e się coś więcej, coś, na co powinnam odpowiedzieć. W tej chwili nie mogłam się na to zdoby ć. – Musim y do tego przy wy knąć – powiedział. – Do czego? Do tego, że wszy stko wy daj e się okropne? – Nie – odparł, potrząsając głową. – Nic nie jest już takie samo. Wszy stko, co dawniej miało sens, zmienia się. Roześmiałam się bez rozbawienia. – Rzec zy wiście, prawda? – Musim y przestać obawiać się zmian. – Popatrzy ł mi w oczy błagalnie. Zaczęłam się zastana-
wiać, jakie zmiany miał na my śli. – Stawię czoło ty m zmianom, ale nie dzisiaj. – Zostawiłam go i poszłam obejm ować kolejny ch nieznaj om y ch, próbując przy jąć do wiadom ości, że nie będę mogła już nigdy por ozm awiać z tatą o ty m, jak bardzo czuję się zagubiona. Po pogrzebie star aliśmy się nie trac ić otuc hy. Zostały jeszc ze gwiazdkowe prezenty do otwarcia, ponieważ nikt wcześniej nie miał nastroj u, żeby się nimi cieszy ć. Ger ad dostał spec jalne pozwolenie, żeby pograć w piłkę w domu, a mama spędziła większość popołudnia, siedząc koło Kenny i trzy m ając Astrę. Kota nie dał się udobruc hać, więc zostawiliśmy go w prac owni i nie zawracaliśmy sobie głowy zaglądaniem do niego. Najbardziej martwiłam się o May. Cały czas powtarzała, że musi się czy mś zająć, ale nie chciała iść do prac owni, w której nie by ło już taty. Przy szedł mi do głowy pewien pom y sł, więc zaciągnęłam ją i Lucy do moj ego pokoj u, żeby się trochę pobawiły. Lucy chętnie poddawała się zabiegom, kiedy May szczotkowała jej włosy, i śmiała się, kiedy pędzel do makij ażu łaskotał jej policzki. – Ja muszę to znosić codziennie – poskarży łam się żartobliwie. May naprawdę miała talent do układania włosów, jej zdolności arty sty czne pozwalały na pracę w każdy m mater iale. Założy ła o wiele za duży na nią strój pokojówki, zaś Lucy przy m ierzała jedną suknię za drugą. Ostatecznie zdec y dowały śmy się na niebieską, długą i delikatną, którą trzeba by ło spiąć z ty łu, żeby dobrze leżała. – Pantof le! – zawołała May i pobiegła poszukać odpowiedniej pary. – Mam za szer okie stopy – nar zekała Lucy. – Bzdur y – upier ała się May, więc Lucy posłusznie usiadła na łóżku, podc zas gdy moja siostra najdziwaczniejszy m i sposobam i próbowała założy ć buty na jej nogi. Stopy Lucy rzec zy wiście by ły za szer okie, ale zaśmiewała się przy każdej nieudanej próbie z kom iczny ch star ań May, a ja także śmiałam się, obserwując je obie. Zac howy wały śmy się tak głośno, że ty lko kwestią czasu by ło, aż ktoś przy jdzie, żeby sprawdzić, co się dziej e. Ktoś zapukał szy bko trzy razy i usły szałam zza drzwi głos Aspena. – Czy wszy stko w porządku, proszę pani? Podbiegłam i otwor zy łam szer oko drzwi. – Gwardzisto Leger ze, proszę spojr zeć na nasze arc y dzieło. – Szer okim gestem ram ienia wskazałam Lucy, a May pom ogła jej wstać, dzięki czem u bose stopy ukry ły się pod suknią. Aspen roześmiał się na widok May w wiszący m na niej ubraniu pokojówki, a potem przy jr zał się Lucy, która wy glądała jak księżniczka. – Cóż za niezwy kła przem iana – powiedział, uśmiec hając się od ucha do ucha. – My ślę, że ter az powinny śmy upiąć ci porządnie włosy – nalegała May. Lucy z uśmiec hem popatrzy ła na mnie i na Aspena, przewróciła oczam i i pozwoliła się zaciągnąć przed lustro. – Czy to by ł twój pom y sł? – zapy tał cic ho Aspen. – Tak. May sprawiała wrażenie okropnie zagubionej, chciałam ją czy mś zająć. – Wy gląda znacznie lepiej, a Lucy też jest szczęśliwa. – Mnie to pom ogło tak samo, jak im. Mam poc zuc ie, że jeśli możemy robić jakieś niemądre albo przy najmniej zwy c zajne rzec zy, jakoś sobie por adzę. – Por adzisz sobie. Potrzebuj esz czasu, ale dojdziesz do siebie.
Skinęłam głową, ale w ty m mom enc ie zaczęłam znowu my śleć o tac ie, a nie chciałam ter az się rozpłakać. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam zmienić tem at. – Mam wrażenie, że to niesprawiedliwe, że wśród dziewc zy n, które pozostały w Elim inac jach, ja jestem z najniższej klasy – powiedziałam szeptem do Aspena. – Popatrz na Lucy. Jest równie śliczna, uroc za i inteligentna, jak połowa z ty ch trzy dziestu pięciu dziewc zy n, które przy j ec hały do pałacu, ale to najlepsze, na co może kiedy kolwiek lic zy ć. Kilka godzin w poży czonej sukni. To niesprawiedliwe. Aspen potrząsnął głową. – Przez te ostatnie miesiące całkiem nieźle poznałem wszy stkie twoj e pokojówki, i ona jest naprawdę niezwy kła. Nagle przy pom niałam sobie swoją obietnicę. – Skor o mowa o moich pokojówkach, muszę cię o coś zapy tać – powiedziałam, zniżając głos. Aspen zeszty wniał. – Tak? – Wiem, że to krępujące, ale mimo wszy stko muszę to powiedzieć. Przełknął ślinę. – Rozum iem. Nieśmiało spojr załam mu w oczy. – Czy brałby ś kiedy kolwiek pod uwagę Anne? Aspen miał dziwny wy r az twar zy, jakby jednoc ześnie poc zuł ulgę i rozbawienie. – Anne? – szepnął z niedowier zaniem. – Dlac zego właśnie ją? – Wy daj e mi się, że się jej podobasz. I to naprawdę koc hana dziewc zy na – powiedziałam, starając się ukry ć prawdziwe uczuc ia Anne, ale przy ty m odpowiednio ją przedstawić. Aspen potrząsnął głową. – Wiem, że chciałaby ś, żeby m się zastanowił nad inny m i możliwościam i, ale ona w ogóle nie jest ty pem dziewc zy ny, z jaką chciałby m by ć. Jest taka… szty wna. Wzruszy łam ram ionam i. – My ślałam, że Maxon taki jest, dopóki go nie poznałam. Poza ty m my ślę, że miała trudne ży cie. – I co z tego? Lucy też miała trudne ży cie, a popatrz ty lko na nią. – Aspen skinął głową, wskazując roześmianą dziewc zy nę, odbij ającą się w lustrze. Postanowiłam zar y zy kować. – Mówiła ci, jak znalazła się w pałacu? Aspen skinął głową. – Zawsze nienawidziłem podziału klasowego, Mer, wiesz o ty m. Ale nigdy nie sły szałem o ty m, żeby manipulować nim w ten sposób, żeby mieć niewolników. Westchnęłam i popatrzy łam na May i Lucy, na tę chwilę wy kradzionej radości w środku żałoby. – Zar az usły szy sz coś, czego się kompletnie nie spodziewasz – ostrzegł mnie Aspen, a ja spojrzałam na niego w oczekiwaniu. – Właściwie cieszę się, że Maxon cię poznał. Zakasłałam, tłumiąc coś przy pom inającego śmiech. – Wiem, wiem. – Aspen przewrócił oczam i, ale dalej się uśmiec hał. – Nie wy daj e mi się, żeby kiedy kolwiek zaczął się zastanawiać nad niższy m i klasam i, gdy by nie ty. Mam wrażenie, że
sama twoj a obecność w pałacu sprawiła, że różne rzec zy zaczęły się zmieniać. Przez chwilę patrzy liśmy na siebie. Przy pom niałam sobie naszą rozm owę w domku na drzewie, kiedy Aspen nam awiał mnie, żeby m wy słała zgłoszenie do Elim inac ji, ponieważ miał nadzieję, że czeka mnie dzięki temu lepszy los. Nie wiedziałam jeszc ze, czy rzec zy wiście uda mi się to osiągnąć – nadal trudno by ło to powiedzieć – ale my śl o ty m, że lepszy los mógłby stać się udziałem wszy stkich oby wateli Illéi… Taka możliwość znac zy ła dla mnie więcej, niż by łaby m w stanie wy r azić. – Jestem z ciebie dumny, Amer ic o – powiedział Aspen, przenosząc spojr zenie ze mnie na dziewczęta przed lustrem. – Naprawdę dumny. – Wy c of ał się na kor y tarz, wrac ając do swoich obowiązków. – I twój ojciec także by łby z ciebie dumny.
Rozdział 25
N
astępnego dnia znowu by liśmy skazani na areszt dom owy. Od czasu do czasu sły szałam
skrzy pnięcie podłogi i odwrac ałam głowę, spodziewając się, że tata wy jdzie z garażu, z włosam i jak zwy kle posklej any m i farbą. Ale świadom ość, że to się nie zdar zy, nie wy dawała się taka okropna, kiedy sły szałam głos May i wdy c hałam zapach pudru dla niem owląt Astry. Dom wy dawał się pełny i to na razie wy starc zało – by ło w pewien sposób poc ieszające. Uznałam, że Lucy nie powinna tutaj chodzić w stroj u pokojówki i po jej krótkich protestach dałam jej moje star e ubranie, które by ło na mnie za małe, ale za duże na May. Ponieważ mama star ała się czy mś zająć, gotowała i podawała wszy stkim jedzenie, a ja zdec y dowałam się trochę stonować moje zac howanie podc zas poby tu w domu, główny m zadaniem Lucy by ło bawienie się z Ger adem i May, co robiła z przy j emnością. Zebraliśmy się wszy scy w salonie, zajm ując się swoimi sprawam i. Ja miałam w ręku książkę, a Kota tkwił przed telewizor em, przy pom inając mi o Celeste. Uśmiechnęłam się – mogłam się założy ć, że ona ter az robi to samo. Lucy, May i Ger ad grali w karty na podłodze i każde z nich śmiało się, kiedy udało mu się wy grać partię. Kenna siedziała na kanapie, oparta o Jam esa, którzy trzy m ał w ram ionach malutką Astrę i karm ił ją butelką. Dostrzegałam wy raźnie zmęczenie na jego twar zy, ale także ogromną dumę z powodu pięknej żony i córeczki. To by ło prawie tak, jakby nic się nie zmieniło, ale kątem oka widziałam Aspena w mundur ze, stojącego przy nas na straży. Musiałam pamiętać, że w rzec zy wistości nic już nie miało by ć takie samo. Usły szałam, że mama pociąga nosem, zanim jeszc ze zobac zy łam, że wchodzi do pokoj u z kory tar za. Odwróciłam głowę i patrzy łam, jak podc hodzi do nas, trzy m ając kilka kopert. – Jak się czuj esz, mamo? – zapy tałam. – W porządku. Trudno mi ty lko uwier zy ć, że go nie ma. – Przełknęła ślinę, zmuszając się do powstrzy m ania łez. To by ło dziwne. Bardzo wiele razy wątpiłam w jej przy wiązanie do taty. Nigdy nie zauważałam żadny ch oznak uczuc ia pomiędzy nimi, jakie widziałam w przy padku inny ch par. Nawet Aspen wtedy, kiedy wszy stko mogło stać się za chwilę prawdziwe, ale na razie by ło trzy m ane w ścisłej taj emnic y, okazy wał mi swoją miłość bardziej niż mama okazy wała ją tac ie. Ale widziałam, że to nie jest ty lko niepokój o to, jak ma sama wy c hować May i Ger ada, czy też troska o pieniądze. Jej mąż odszedł i nic nigdy nie mogło tego zmienić. – Kota, mógłby ś na minutę wy łączy ć telewizor? Lucy, skarbie, zabierz może May i Ger ada do pokoj u Ami. Muszę chwilę por ozm awiać z pozostały mi – powiedziała cic ho mama. – Oczy wiście, proszę pani – odparła Lucy i zwróciła się do May i Ger ada: – No to chodźmy.
May wy glądała na niezadowoloną, że zostaj e wy łączona z tego, co miało się dziać, ale zdec y dowała się nie wy kłócać. Nie by łam pewna, czy to z powodu powagi mamy, czy też dlatego, że uwielbiała Lucy, ale tak czy ina c zej by łam z tego zadowolona. Kiedy wy szli, mama zwróciła się do nas: – Wiec ie, że ojc iec cierpiał na chor obę, która poj awiała się już wcześniej w jego rodzinie. My ślę, że wiedział, że zostało mu już niewiele czasu, ponieważ trzy lata temu zaczął pisać listy do was wszy stkich. – Popatrzy ła na koperty, które trzy m ała w ręku. – Kazał mi obiec ać, że jeśli coś się z nim stanie, oddam je wam. Mam też listy dla May i Ger ada, ale sądzę, że są jeszc ze za mali. Nie czy tałam ich oczy wiście, są przeznac zone dla was, więc… Pomy ślałam, że to dobry moment, żeby je wam dać. Ten jest dla Kenny – powiedziała, podając kopertę. – Kota. – Mój brat usiadł prosto i wziął swój list. Mama podeszła do mnie. – I Ami. Wzięłam list, niepewna, czy chcę go otwier ać. To by ły ostatnie słowa moj ego ojca, pożegnanie, o który m my ślałam, że mnie ominęło. Przesunęłam palc am i po moim imieniu na koperc ie, my śląc o ty m, jak ojc iec pisał je długopisem. Nad „i” nam alował zabawny gry zmołek. Uśmiechnęłam się do siebie, jednoc ześnie zastanawiając się, co go do tego skłoniło, i doc hodząc do wniosku, że to bez znac zenia. Może wiedział, że będę potrzebowała uśmiec hu. Ale w ty m mom enc ie przy jr załam się uważniej – ten mały znac zek został dodany później. Liter y w moim imieniu by ły już spłowiałe, ale sy mbol nad i by ł wy raźniejszy, ciemniejszy od reszty. Odwróciłam kopertę. Została otwarta, a potem zaklej ona z powrotem. Spojr załam na Kennę i Kotę, którzy wczy ty wali się w treść swoich listów. Sprawiali wrażenie pochłonięty ch ty m tak, że najwy r aźniej jeszc ze chwilę wcześniej nie wiedzieli o ich istnieniu. To oznac zało, że albo mama kłamała i przec zy tała mój list, albo tata sam otwor zy ł ponownie kopertę. To wy starc zy ło, żeby m zdec y dowała, że muszę wiedzieć, co mi zostawił. Ostrożnie odkleiłam taśmę klejącą i otwor zy łam kopertę. W środku by ł list na spłowiały m papier ze i krótka wiadom ość na białej kartc e. By łam ciekawa tej krótszej wiadom ości, ale obawiałam się, że nie zrozum iem, o co chodzi, jeśli najpierw nie poznam treści listu. Wy jęłam go i usiadłam w słońcu pod oknem, żeby przec zy tać słowa taty. Americ o, moja koc hana dziewc zynk o. Trudno mi zacząć ten list, ponieważ czuję, że mam Ci tak wiele do powiedzenia. Choc iaż w tak im samym stopniu koc ham wszystk ie moje dziec i, Ty zawsze zajmowałaś szczególne miejsce w moim serc u. Kenna i May są zapatrzone w matkę, a Kota tak niezależny, że Gerad go za to podziwia. Ty zawsze przybiegałaś do mnie. Kiedy rozbiłaś sobie kolano albo dok uc zały Ci bogatsze dziec iaki, zawsze chowałaś się w moich ramionach. Ta świadomość była dla mnie ogromnie ważna – że przynajmniej dla jednego z moich dziec i to ja jestem oparc iem. Ale nawet gdybyś mnie nie koc hała w taki sposób, bez żadnych wątpliwości czy zahamowań, i tak byłbym z Ciebie niezwyk le dumny. Znajdujesz swoją własną drogę jako muzyk, a dźwięki Twoich skrzypiec czy nawet Twój śpiew w domu to najsłodsza, najbardziej kojąca muzyka na całym świec ie. Żałuję, że nie mogę Ci umożliwić występów na lepszej scenie. Zasługujesz na znacznie więcej niż stanie w cieniu na snobistycznych przyjęciach. Wciąż mam nadzieję, że Ty
będziesz jedną z tych osób, którym się poszczęści, które zdołają się wybić. Myślę, że szanse na to ma także Kota. Jest bardzo utalentowany w tym, co robi. Ale wydaje mi się, że Kota będzie walc zyć o swój sukc es, a nie jestem pewien, czy Ty masz podobną wolę walk i. Nigdy nie potrafiłaś być tak bezwzględna jak niektóre dziewczęta z niższych klas. I po części właśnie dlatego Cię koc ham. Jesteś dobrym człowiek iem i zdziwiłabyś się, jak rzadk o to się zdarza na tym świec ie. Nie mówię, że jesteś doskonała, miałem do czynienia z Twoimi wybuc hami złości i wiem, że na pewno nie można tego o Tobie powiedzieć! Ale masz dobre serc e i pragniesz, żeby wszystk o było sprawiedliwe. Jesteś dobrym człowiek iem i podejrzewam, że dostrzegasz na tym świec ie rzec zy, których nie widzi nikt inny, nawet ja. Żałuję, że nie mogę Ci powiedzieć, ile ja widzę. Pisząc te listy do Twoich brac i i sióstr, pragnąłem przek azać im jak ieś słowa mądrości. Widzę w nich, nawet w małym Gerardzie, cec hy osobowości, które mogą sprawić, że każdy rok będzie dla nich coraz trudniejszy, jeśli nie będą nad sobą prac ować i walc zyć z przec iwnościami losu. W Twoim przypadk u nie czuję tak iej potrzeby. Wiem, że nie pozwolisz światu wepchnąć się w życie, którego byś nie chciała. Może się mylę, ale napiszę przynajmniej tyle: walcz, Americ o. Możesz nie chcieć walc zyć o rzec zy, o jak ie walc zyłaby większość ludzi, tak ie jak pieniądze czy rozgłos, ale mimo wszystk o walcz. Czegokolwiek pragniesz, dąż do tego z całej siły. Jeśli będziesz potrafiła to zrobić, jeśli nie pozwolisz, żeby strach kazał Ci wybrać coś gorszego, jako Twój ojc iec będę całkowic ie usatysfakc jonowany. Żyj swoim życiem. Bądź tak szczęśliwa, jak tylk o możesz, machnij ręką na to, co nie ma znac zenia, i walcz. Koc ham Cię, Kic iu. Tak bardzo, że nie potrafię nawet znaleźć słów, żeby to wyrazić. Może zdołałbym to zawrzeć w obrazie, ale do tej koperty nie zmieści się płótno. Zresztą i tak nie oddałoby Ci ono sprawiedliwości. Tej miłości nie da się wyrazić w malarstwie, w melodii, w słowach. Mam nadzieję, że zawsze będziesz ją czuła, nawet gdy nie będzie mnie już, żeby Ci to powtarzać. Koc ham Cię, Tata Nie jestem pewna, w który m mom enc ie zaczęłam płakać, ale trudno by ło mi doc zy tać ostatnie akapity. Czułam bolesny żal, że nie będę miała okazji, żeby mu powiedzieć, że ja go koc ham tak samo. Przez chwilę czułam to wy raźnie – ciepło pły nące z bezwar unkowej akc eptac ji. Podniosłam głowę i zobac zy łam, że Kenna także płacze, nadal star ając się czy tać list. Kota sprawiał wrażenie zaskoc zonego, raz za razem obr ac ał kartki, jakby czy tał je od nowa. Odwróciłam się i wy jęłam małą karteczkę, mając nadzieję, że nie okaże się aż tak por uszająca jak list. Nie by łam pewna, czy zniosę dzisiaj coś więcej. Americ o, Przepraszam Cię z całego serc a. Kiedy Cię odwiedziliśmy, poszedłem do Twojego pok oju i znalazłem pamiętnik Gregory’ego Illéi. Nie powiedziałaś mi, że on tam jest, sam się tego
domyśliłem. Jeśli miałaś przez to jak ieś kłopoty, cała wina leży po mojej stronie. Jestem pewien, że będą jak ieś reperk usje z powodu tego, kim jestem, i z powodu tego, komu o tym powiedziałem. Przyk ro mi, że zdradziłem Twoje zaufanie, ale wierzę, że zrobiłem to z nadzieją na to, że Twoja przyszłość i przyszłość nas wszystk ich może być lepsza. Popatrz na Gwiazdę Polarną, Odwieczną przewodniczkę. Niech nigdy cię nie opuszczą Prawda, honor i to, co słuszne. Koc ham Cię, Shalom Stałam nier uc hom o przez kilka minut, próbując rozwikłać tę zagadkę. Reperkusje? To, kim by ł i komu o ty m powiedział? O co chodziło w ty m wierszu? Powoli zaczęłam sobie przy pom inać słowa Augusta, że nie dowiedział się o istnieniu pamiętnika z moj ego wy stąpienia podc zas Biuletynu, i że wiedzieli o jego zawartości więcej, niż ja powiedziałam. Kim jestem… komu o tym powiedziałem… popatrz na Gwiazdę Polarną… Popatrzy łam na podpis taty i przy pom niałam sobie, że tak samo podpisy wał listy, które przy sy łał do mnie do pałacu. Zawsze my ślałam, że pisał o w zabawny sposób. To by ły ośmior am ienne gwiazdki: Gwiazdy Polarne. Ten gry zmołek nad i w moim imieniu. Czy to miało coś dla mnie znac zy ć? Czy to już coś znaczy ło, ponieważ rozm awialiśmy z Augustem i Geor gią? August i Geor gia! Kompas, który nosił: osiem kier unków. Wzor y na jej kurtc e to nie by ły kwiatki. Jedno i drugie wy glądało ina c zej, ale to na pewno by ły gwiazdki. Chłopak, którego skazała Kriss podc zas Osądzenia. Tatuaż na jego szy i to nie by ł krzy ży k. W ten sposób się rozpoznawali. Mój ojc iec by ł rebeliantem z frakc ji północnej. Miałam wrażenie, że widy wałam te gwiazdki w inny ch miejscach. Może spac er ując po targu albo nawet w pałacu. Czy miałam je pod sam y m nosem już od lat? Oszołomiona, podniosłam głowę. Aspen czekał w pobliżu, a w jego oczach kry ły się py tania, który ch nie mógł zadać na głos. Mój ojc iec by ł rebeliantem. Na pół zniszc zona książka do histor ii, schowana w jego pokoj u, przy j ac iele na pogrzebie, który ch nie znałam… córka imieniem Amer ic a. Gdy by m w ogóle zwrac ała na to uwagę, wiedziałby m już wiele lat temu. – To wszy stko? – zapy tał Kota z urazą w głosie. – Co do diabła mam z ty m zrobić? Odwróciłam się od Aspena i spojr załam na Kotę. – Co się stało? – zapy tała mama, wrac ając do pokoj u i niosąc herbatę. – Ten list taty. Zostawił mi ten dom. Co ja mam zrobić z tą ruderą? – Kota wstał, zgniatając kartki w garści. – Kota, tata napisał to, zanim się wy prowadziłeś – wy jaśniła Kenna, nadal mocno por uszona. – Chciał zadbać o twoją przy szłość.
– W takim razie zawiódł całkowic ie, nie? Czy kiedy kolwiek nie chodziliśmy głodni? Ten dom i tak by nic zego nie zmienił. Sam musiałem o siebie zadbać. – Kota rzuc ił list, a kartki rozsy pały się na podłodze. Westchnął z iry tacją. – Czy mamy tu coś mocniejszego do pic ia? Aspen, przy nieś mi coś – zażądał, nawet nie patrząc w stronę Aspena. Odwróciłam się i zobac zy łam na twar zy Aspena wiele uczuć, które odm alowały się ty lko na mom ent: iry tację, współczuc ie, dumę, akc eptację. Skier ował się do kuchni. – Stój! – rozkazałam. Aspen zatrzy m ał się. Kota podniósł głowę, zir y towany. – To jego prac a, Ami. – Nie, wcale nie – warknęłam. – Może zapom niałeś, ale Aspen jest ter az Dwójką. By łoby właściwe, gdy by ś to ty przy niósł jemu coś do pic ia. Nie ty lko ze względu na jego status, ale ze względu na wszy stko, co dla nas robi. Na twar zy Koty poj awił się paskudny uśmieszek. – Aha. Czy Maxon o ty m wie? Czy wie, że to dalej trwa? – zapy tał, mac hając leniwie palc em między nami. Serc e mi się zatrzy m ało. – Jak my ślisz, co by zrobił? Po tamtej całej chłoście mnóstwo ludzi mówiło, że z tą dziewc zy ną obeszli się za łagodnie, biorąc pod uwagę, co zrobiła. – Kota z saty sf akcją oparł ręce na biodrach, patrząc na nas z triumf em. Nie mogłam nic powiedzieć. Aspen także milc zał, a ja zastanawiałam się, czy ta cisza pom aga nam, czy też nas pogrąża. W końcu odezwała się mama. – Czy to prawda? Musiałam się zastanowić. Musiałam znaleźć właściwy sposób, żeby to wy jaśnić. Albo metodę, żeby walc zy ć, ponieważ to przec ież nie by ła prawda… już nie. – Aspen, idź zajr zy j do Lucy – polec iłam. Podszedł do drzwi, ale Kota zaprotestował. – Nie, on ma zostać! Strac iłam nad sobą panowanie. – Powiedziałam, że wy c hodzi! A wy siadajc ie! Ton moj ego głosu, nieprzy pom inający nic zego, co dotąd sły szałam, zaskoc zy ł wszy stkich. Mama usiadła naty chm iast, zaszokowana. Aspen zniknął w kor y tar zu, a Kota, powoli i niechętnie, także zajął miejsce. Spróbowałam się skonc entrować. – Tak, przed Elim inac jam i spoty kałam się z Aspenem. Zam ier zaliśmy o ty m powiedzieć wszy stkim, kiedy odłoży my dość pieniędzy na ślub. Ale zanim wy j ec hałam, zer waliśmy ze sobą, a potem poznałam Maxona. Czuję coś do Maxona i nawet jeśli Aspen spędza ze mną dużo czasu, nic między nami nie ma. – Już nie ma – dodałam w my ślach. Potem zwróciłam się do Koty : – Jeśli choć przez sekundę my ślałeś, że możesz naginać prawdę o moj ej przeszłości i próbować mnie nią szantażować, to lepiej się nad ty m zastanów. Py tałeś mnie kiedy ś, czy opowiedziałam Maxonowi o tobie, i rzec zy wiście zrobiłam to. Wie doskonale, jak bardzo niewdzięczny m i pozbawiony m kręgosłupa draniem jesteś. Kota zac isnął wargi, gotów wy buchnąć. Szy bko mówiłam dalej:
– I powinieneś wiedzieć, że Maxon mnie uwielbia – oznajm iłam wy niośle. – Jeśli my ślisz, że przełoży twoj e słowa nad moje, możesz by ć zdziwiony, jak szy bko mogłaby zostać wcielona w ży cie moja sugestia, żeby to twoj e ręce wy chłostać, gdy by m ty lko tak zdec y dowała. Chcesz mnie wy próbować? Kota zac isnął pięści, wy raźnie rozważając za i przec iw. Gdy by m miała rację, a jego dłonie zostały by zmasakrowane, to by oznac zało koniec jego kar ier y. – Dobrze – powiedziałam. – A jeśli usły szę od ciebie choć jedno nieży czliwe słowo o tac ie, mimo wszy stko mogę to zrobić. Miałeś ogromne szczęście, że ojc iec tak bardzo cię koc hał. Zostawił ci dom i choc iaż mógł zmienić zapis, kiedy się wy prowadziłeś, nie zrobił tego. Nadal pokładał w tobie nadzieję, czego ja nie potraf iłaby m zrobić. Wy szłam gwałtownie, wróciłam do moj ego pokoj u i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zapomniałam, że będą tam na mnie czekać Ger ad, May, Lucy i Aspen. – Spoty kałaś się z Aspenem? – zapy tała May. Wstrzy m ałam oddech. – Mówiłaś trochę za głośno – wy jaśnił Aspen. Popatrzy łam na Lucy, która miała łzy w oczach. Nie chciałam jej zmuszać do doc howy wania kolejnej taj emnic y, a sama my śl o ty m wy raźnie sprawiała jej ból. By ła tak uczciwa i loj alna. Jak mogłam ją prosić, żeby wy bier ała między mną, a rodziną, której przy sięgała służy ć? – Powiem o wszy stkim Maxonowi, kiedy wrócimy – powiedziałam do Aspena. – My ślałam, że w ten sposób chronię ciebie i siebie samą, ale ty lko okłamy wałam siebie i wszy stkich. Jeśli wie Kota, to może wiedzieć ktoś jeszc ze. Chcę, żeby Maxon dowiedział się o ty m ode mnie.
Rozdział 26
R
esztę dnia spędziłam ukry ta w swoim pokoj u. Nie chciałam widzieć oskarży cielskiej twar zy
Koty ani odpowiadać na py tania mamy. Najgorsza by ła Lucy. Wy glądała na okropnie przy gnębioną ty m, że trzy m ałam przed nią coś takiego w taj emnic y. Nie chciałam nawet, żeby mi usługiwała. Wy dawało się, że najlepiej się czuj e, pom agając w miarę potrzeby moj ej mam ie albo bawiąc się z May. I tak miałam zby t wiele rzec zy do przem y ślenia, żeby spędzać czas w jej towar zy stwie. Układałam sobie w głowie, co powiem Maxonowi. Próbowałam znaleźć najlepszy sposób, żeby przekazać mu tę inf orm ację. Czy powinnam zataić to, co ja i Aspen robiliśmy w pałacu? Jeśli jednak tak zrobię, a on zapy ta wprost, to czy nie będzie to jeszc ze gorsze, niż gdy by m przy znała się od razu? Potem moje my śli zmieniły kier unek. Zaczęłam się zastanawiać nad ty m, co mój tata mówił i robił przez te wszy stkie lata. Czy nieznaj om i na jego pogrzebie to naprawdę by li rebelianc i? Czy to możliwe, że by ło ich tak wielu? Czy powinnam powiedzieć o ty m Maxonowi? Czy będzie mnie chciał, jeśli się dowie, że moja rodzina ma powiązania z rebeliantam i? Wy dawało się, że któraś jeszc ze dziewc zy na z Elity by ła w pałacu ze względu na powiązania z nimi. A co będzie, jeśli moje powiązania skreślą mnie w jego oczach? To się wy dawało mało prawdopodobne ter az, kiedy zaprzy j aźniliśmy się z Augustem, ale mimo wszy stko. Zastanawiałam się, co Maxon ter az robi. Może prac uj e. A może szuka sposobu, żeby się wy migać od prac y. Nie by ło mnie tam, żeby mógł mnie zabier ać na spac er y albo siedzieć ze mną. Zastanawiałam się, czy Kriss zajm uj e moje miejsce. Zasłoniłam oczy i spróbowałam pomy śleć spokojnie. Jak miałam to wszy stko przetrwać? Rozległo się pukanie do drzwi. Nie wiedziałam, czy to pogorszy, czy poprawi mój nastrój, ale powiedziałam mimo wszy stko gościowi, żeby wszedł. Do środka zajr zała Kenna, po raz pierwszy, odkąd przy j ec hałam do domu, bez Astry. – Wszy stko w porządku? Potrząsnęłam głową, a łzy napły nęły mi do oczu. Kenna podeszła i usiadła koło mnie na łóżku, obejm ując mnie ram ionam i. – Tęsknię za tatą. Jego list by ł taki… – Wiem – powiedziała. – Kiedy tu by ł, prawie się nie odzy wał, ale zostawił nam te słowa. Po części cieszę się z tego. Nie wiem, czy umiałaby m to wszy stko zapam iętać, gdy by tego nie zapisał. – To prawda. W ten sposób znalazłam odpowiedź na py tanie, które bałam się zadać. Nikt poza mną nie wie-
dział, że tata by ł rebeliantem. – Więc… ty i Aspen? – To już skończone, przy sięgam. – Wierzę ci. Kiedy pokazują cię w telewizji, powinnaś widzieć siebie, jak patrzy sz na Maxona. Nawet ta cała, jak jej tam, Celeste? – Kenna przewróciła oczam i. Uśmiechnęłam się w duc hu. – Próbuje wy glądać, jakby by ła w nim zakoc hana, ale widać, że to nieprawda. A przy najmniej nie taka prawda, jak ona by chciała. Pry chnęłam. – Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo masz rację. – Zastanawiałam się, jak długo to trwało. To znac zy, to z Aspenem. – Dwa lata. Zaczęło się, kiedy ty wy szłaś za mąż, a Kota się wy prowadził. Spoty kaliśmy się w domku na drzewie mniej więcej raz na ty dzień. Oszczędzaliśmy, żeby się pobrać. – By łaś w nim zakoc hana? Czy nie powinnam odpowiedzieć jej od razu? Czy nie powinnam powiedzieć jej, że bez cienia wątpliwości by łam pewna, że koc ham Aspena? Ale ter az przestałam by ć tego pewna. Może wtedy tak by ło, ale czas i odległość sprawiały, że wszy stko wy glądało ina c zej. – Tak my ślę. Ale to inne… – To inne uczuc ie niż to, jakie ży wisz do Maxona? – domy śliła się. Potrząsnęłam głową. – To wszy stko wy daj e się ter az takie dziwne. Przez tak długi czas Aspen by ł jedy ny m mężczy zną, z który m potraf iłam sobie siebie wy obrazić. By łam gotowa, żeby zostać Szóstką. A ter az? – A ter az jesteś pięć minut od zostania nową księżniczką? – Śmiertelna powaga w jej głosie sprawiła, że to zabrzmiało kom icznie, więc obie roześmiały śmy się z tej ogromnej zmiany w moim ży ciu. – Dziękuję ci za to. – Od tego są siostry. Popatrzy łam jej w oczy i zobac zy łam, że to ją w jakiś sposób zraniło. – Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej. – Ale mówisz ter az. – To nie dlatego, że ci nie ufałam. Ale my ślę, że częściowo dlatego to by ło takie szczególne. To, że Aspen by ł moją taj emnicą. – Kiedy powiedziałam na głos te słowa, uświadom iłam sobie, że to prawda. Owszem, ży wiłam do Aspena uczuc ie, ale to okoliczności, w jakich się znajdowaliśmy, sprawiały, że by ło ono jeszc ze słodsze: taj emnica, pospieszne dotknięcia, my śl o celu, do którego warto jest dąży ć. – Rozum iem, Ami, naprawdę. Po prostu mam nadzieję, że nigdy nie uważałaś, że musisz zachować to w taj emnic y. Na mnie zawsze możesz lic zy ć. Westchnęłam i razem z ty m oddec hem ulec iało wiele moich zmartwień. Przy najmniej na chwilę mogłam oprzeć głowę na ram ieniu Kenny. Przy j emnie by ło odzy skać jasność my ślenia. – To jak, czy jeszc ze łączy was cokolwiek z Aspenem? Co on do ciebie czuj e? Westchnęłam i usiadłam prosto. – Próbuje mi coś powiedzieć, coś o ty m, że zawsze mnie koc hał. A ja wiem, że powinnam mu
powiedzieć, że to nie ma znac zenia i że koc ham Maxona, ale… – Ale? – A jeśli Maxon wy bier ze inną? Nie mogę zostać z nic zy m. Jeśli Aspen nadal my śli, że istniej e jakaś szansa, może mogliby śmy znowu spróbować, kiedy to wszy stko się skończy. Kenna popatrzy ła na mnie sur owo. – Traktuj esz Aspena jako opcję rezerwową? Ukry łam twarz w dłoniach. – Wiem, wiem. Jestem okropna, prawda? – Ami, jesteś na to za dobra. A jeśli kiedy kolwiek ci na nim zależało, musisz powiedzieć mu prawdę tak samo pilnie, jak musisz powiedzieć prawdę Maxonowi. Rozległo się pukanie do drzwi. – Proszę. Zar um ieniłam się lekko, kiedy w progu poj awił się Aspen w towar zy stwie przy gnębionej Lucy. – Musisz się ubrać i spakować – powiedział. – Coś się stało? – wstałam, od razu spięta. – Wiem ty lko, że Maxon chce, żeby ś jak najszy bc iej wrac ała do pałacu. Westchnęłam, nic nie rozum iejąc. Powinnam mieć jeszc ze jeden dzień. Kenna znowu objęła mnie ram ieniem i uściskała lekko, a potem wróciła do salonu. Aspen wy szedł, a Lucy zabrała ty lko swój strój pokojówki i poszła do łazienki, żeby się przebrać, zam y kając za sobą drzwi. Kiedy znowu zostałam sama, przem y ślałam wszy stko jeszc ze raz. Kenna miała rację. Wiedziałam już, co czuję do Maxona, i przy szedł czas, żeby zrobić to, co dor adził mi tata, co powinnam by ła robić od sam ego początku. Musiałam walc zy ć. Ponieważ czułam, że to będzie trudniejsze zadanie, zam ier załam najpierw por ozm awiać z Maxonem. Kiedy to zostanie wy jaśnione, niezależnie od efektów, zastanowię się, co powiedzieć Aspenowi. To działo się tak powoli, że potrzebowałam chwili, żeby sobie uświadom ić, jak bardzo się zmieniłam. Ale wiedziałam już od ty godni i nadal zac howy wałam swoj e uczuc ia dla siebie. Musiałam zrobić właściwą rzecz i powiedzieć mu to. Musiałam uwolnić Aspena. Sięgnęłam do walizki, szukając pakunku na sam y m jej dnie. Kiedy znalazłam zwój mater iału, rozwinęłam go i wy jęłam słoik. Jednoc entówka nie by ła ter az sam otna w towar zy stwie bransoletki, ale to nie miało znac zenia. Wzięłam słoiczek z monetą i postawiłam go na par apec ie, zostawiając go tam, gdzie powinien by ł zostać już dawno temu. Większość podróży sam olotem spędziłam na powtar zaniu sobie tego, co miałam zam iar powiedzieć Maxonowi. Bałam się tego, ale wiedziałam, że dopier o kiedy pozna prawdę, będziem y mogli posunąć nasz związek dalej. Podniosłam głowę, siedząc na wy godny m fotelu z ty łu sam olotu. Aspen i Lucy siedzieli bliżej przodu, po przec iwnej stronie przejścia, pogrążeni w rozm owie. Lucy nadal wy glądała na wy trąconą z równowagi i wy dawało się, że wy daj e Aspenowi jakieś instrukc je. On słuchał jej w milc zeniu, kiwając głową na jej propozy c je. Potem wróciła na swoj e miejsce, a Aspen wstał. Poc hy liłam szy bko głowę z nadzieją, że nie zauważy ł, jak ich szpieguję. Próbowałam udawać bardzo zainter esowaną moją książką, aż do chwili, kiedy podszedł.
– Pilot mówi, że za jakieś pół godziny ląduj em y – poinf orm ował mnie. – Rozum iem. Świetnie. Aspen zawahał się. – Przy kro mi z powodu Koty. – Nie ma żadnego powodu, żeby ci by ło przy kro. On jest po prostu podły. – Nie, mam powody. Kilka lat temu żartował sobie, że się w tobie podkoc huję, ale go zby łem. My ślę, że mnie wtedy przejr zał. Od tamtej pory musiał nas obserwować. Powinienem chy ba by ć ostrożniejszy. Powinienem… – Aspen. – Tak? – Wszy stko będzie dobrze. Zam ier zam powiedzieć Maxonowi prawdę i wziąć za wszy stko odpowiedzialność. Ty masz rodzinę, która na tobie polega. Jeśli coś się z tobą stanie… – Mer, próbowałaś mnie przed ty m powstrzy m ać, a ja by łem zby t uparty, żeby cię słuchać. To moja wina. – Nie, to nieprawda. Aspen odetchnął głębiej. – Posłuchaj… Muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że to będzie trudne, ale musisz to wiedzieć. Kiedy mówiłem, że będę cię zawsze koc hał, mówiłem szczer ze. I ja… – Przestań – poprosiłam. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć prawdę, ale by łam w stanie stawić czoło ty lko jednem u wy znaniu jednoc ześnie. – W ty m mom enc ie nie por adzę sobie z ty m. Mój świat właśnie stanął na głowie i zam ier zam zrobić coś, czego się śmiertelnie boję. Chciałaby m, żeby ś na razie dał mi trochę spokoj u. Aspen sprawiał wrażenie rozc zar owanego moją dec y zją, ale nie kwestionował jej. – Jak sobie pani ży czy. – Wrócił na swoj e miejsce, a ja poc zułam się jeszc ze gor zej niż przedtem.
Rozdział 27
W
chodząc znowu do pałacu, czułam się nieprawdopodobnie na swoim miejscu. Pokojówka,
której nigdy wcześniej nie widziałam, zabrała mój płaszcz, a Aspen podszedł do jakiegoś gwardzisty i poinf orm ował przy c iszony m głosem, że rano złoży pełen raport z tego wy j azdu. Skier owałam się do schodów, ale pokojówka zatrzy m ała mnie. – Nie chciałaby panienka zajr zeć na przy jęcie? – Nie rozum iem? – Czy żby zam ier zano świętować mój powrót? – W Komnac ie Dam, panienko. Jestem pewna, że na panienkę czekają. To wy jaśniało mniej, niż by m chciała, ale zeszłam ze stopnia i skręciłam za róg kor y tar za, kierując się do Komnaty Dam. Widok znaj om y ch kor y tar zy by ł bardziej poc ieszający, niż mogłaby m się spodziewać. Oczy wiście, nadal tęskniłam za tatą, ale cieszy łam się, że nie muszę na każdy m kroku widzieć rzec zy, które by mi o nim przy pom inały. Jedy ną rzeczą, która mogłaby sprawić, że czułaby m się jeszc ze lepiej, by łby spac er ty mi kor y tar zami w towar zy stwie Maxona. Zastanawiałam się, czy by po niego nie posłać, kiedy usły szałam ogłuszający hałas dobiegający z Komnaty Dam. To mnie zaskoc zy ło – sądząc po natężeniu dźwięku, czekała tam na mnie połowa Illéi. Ostrożnie otwor zy łam drzwi. Kiedy ty lko Tina – co ona tu robiła? – zauważy ła bły sk moich włosów, naty chm iast zawołała na całą salę: – Już jest! Ami wróciła! Sala wy buchnęła wiwatam i, a ja nic nie rozum iałam. Emm ic a, Ashley, Bar iel… wszy stkie tu by ły. Rozejr załam się, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Marlee nie zostałaby tu zaproszona. Celeste podbiegła do mnie i uściskała mnie mocno. – Aaaa, ty małpo, wiedziałam, że zdąży sz! – Co takiego? – zapy tałam. Nie by ła w stanie wy jaśnić mi tego dostatecznie szy bko, bo pół sekundy później Kriss także uściskała mnie i zaczęła mi krzy c zeć do ucha. W jej oddec hu czułam, że musiała już spor o wy pić, a kieliszek w ręku potwierdzał, że nie zam ier zała na razie przestawać. – To my ! – wrzasnęła. – Maxon jutro ma ogłosić zaręczy ny ! To jedna z nas! – Jesteś pewna? – Elise i ja zostały śmy wczor aj wy kopane, ale Maxon posłał po wszy stkie dziewczęta, żeby urządzić przy jęcie, więc mogły śmy zostać – potwierdziła Celeste. – Elise źle to przy jęła, wiesz jaka jest jej rodzina. Uważa, że ich zawiodła. – A ty ? – zapy tałam nerwowo. Celeste wzruszy ła ram ionam i i uśmiechnęła się. – E tam.
Roześmiałam się, sły sząc to, a chwilę później ktoś wsunął mi w rękę drinka. – Za Kriss i Ami, ostatnie kandy datki! – zawołał ktoś inny. Ta wiadom ość sprawiała, że kręciło mi się w głowie. Maxon postanowił zakończy ć Elim inac je, odesłać wszy stkie dziewc zy ny do domu. Zdec y dował się na to, kiedy mnie nie by ło. Czy to znaczy, że za mną tęsknił? Czy to znac zy, że uświadom ił sobie, że może się beze mnie obejść? – Napij się – nalegała Celeste, przec hy lając mój kieliszek. Wy piłam duszkiem szampana i zaczęłam kasłać. Zmiana czasu, napięcie emoc jonalne ostatnich dni i nagła porc ja alkoholu sprawiły, że od razu zakręciło mi się w głowie. Patrzy łam, jak dziewc zy ny tańczy ły na kanapach, świętując, pom im o że przegrały. Celeste siedziała w kącie z Anną i wy glądała, jakby przepraszała raz za razem za swoj e zac howanie. Elise weszła po cic hu i uściskała mnie, a potem znowu się wy c of ała. Wszy stko by ło jedny m radosny m wir em, a ja poc zułam, że jestem szczęśliwa, nawet jeśli nie by łam całkowic ie pewna, jak to się ma zakończy ć. Odwróciłam się i nieoczekiwanie zobac zy łam Kriss, która mnie objęła. – No dobrze – powiedziała. – Obiec ajm y sobie, że jutro niezależnie od wszy stkiego będziem y się cieszy ć ze szczęścia tej drugiej. – To dobry pom y sł! – zawołałam, przekrzy kując otac zający nas hałas. Roześmiałam się i opuściłam spojr zenie. W ułamku sekundy uświadom iłam sobie coś niezwy kle ważnego. Bły sk srebra na szy i Kriss nagle zaczął oznac zać o wiele więcej niż zaledwie kilka dni temu. Wstrzy m ałam oddech, a Kriss popatrzy ła na mnie py tająco, nie rozum iejąc, co się stało. Chociaż to by ło nieuprzejm e i nagłe, wy ciągnęłam ją z sali i odeszłam z nią kawałek kor y tar zem. – Dokąd idziem y ? – zapy tała. – Ami, co się stało? Zaciągnęłam ją za róg, do damskiej łazienki, upewniając się, czy jesteśmy same, zanim się odezwałam. – Jesteś rebeliantką – oskarży łam ją. – Co takiego? – zapy tała, trochę za dobrze przy gotowana. – Zwar iowałaś. – Ale jej ręka uniosła się do szy i, zdradzając ją. – Wiem, co znac zy ta gwiazdka, Kriss, więc nie okłamuj mnie – powiedziałam spokojnie. Po dobrze wy lic zonej pauzie Kriss westchnęła. – Nie zrobiłam nic zego niezgodnego z prawem. Nie organizuję żadny ch protestów, ty lko popieram ich sprawę. – Jasne – warknęłam. – Ale na ile bier zesz udział w Elim inac jach, bo zależy ci na Maxonie, a na ile dlatego, że twoj a grupa chciałaby kogoś ze swoich na tronie? Kriss milc zała przez chwilę, zastanawiając się nad dobor em słów. Zac isnęła zęby, podeszła do drzwi i zam knęła je na klucz. – Jeśli musisz wiedzieć, tak, zostałam… zaprezentowana królowi jako jedna z możliwości. Jestem pewna, że już się zdąży łaś domy ślić, ale cała ta loter ia by ła śmiec hu warta. Skinęłam głową. – Król by ł… i nadal jest… całkowic ie nieświadom y, ile kandy datek Północy zostało zgłoszony ch do wy bor u. Ja by łam ty lko jedną z wielu mający ch nadzieję na osiągnięcie tego celu, i początkowo by łam całkowic ie oddana moj ej sprawie. Nie rozum iałam Maxona i nie wy dawało mi się, żeby mu na mnie zależało. Ale potem poznałam go bliżej i naprawdę by ło mi przy kro, że
w ogóle się mną nie inter esuj e. Po ty m, jak odeszła Marlee, a jego więź z tobą zaczęła się rozluźniać, zobac zy łam go w całkowic ie nowy m świetle. Możesz uważać, że przy j ec hałam tutaj z niewłaściwy ch pobudek i może masz rację. Ale ter az jestem tutaj z całkowic ie innego powodu. Koc ham Maxona i nadal o niego walczę. Uważam, że razem mogliby śmy dokonać wielkich rzeczy. Więc jeśli my ślisz, że możesz mnie próbować szantażować albo mnie wy dać, zapom nij o ty m. Nie zam ier zam się wy c of y wać. Rozum iesz mnie? Kriss nigdy nie przem awiała tak stanowc zo, a ja nie wiedziałam, czy przy c zy ną by ło to, że całkowic ie wier zy w swoj e słowa, czy też duża ilość szampana. Przez chwilę wy dawała się tak woj ownic za, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam jej powiedzieć, że ja i Maxon także możemy dokonać wielkich rzec zy, że prawdopodobnie już zrobiliśmy więcej, niż się mogła domy ślać. Ale to nie by ła odpowiednia pora na przechwałki. Poza ty m pod wielom a względami by ły śmy podobne. Ja przy j ec hałam tutaj ze względu na moją rodzinę, ona także przy j ec hała ze względu na coś w rodzaj u rodziny. Dlatego przekroczy ły śmy te drzwi i znalazły śmy drogę do serc a Maxona. Co by to dało, gdy by śmy się ter az skłóciły ? Uznała moje milc zenie za zgodę na to, że będę się zac howy wać przy zwoicie, i odpręży ła się trochę. – Doskonale. A ter az, jeśli mi wy bac zy sz, wrac am na przy jęcie. Rzuc iła mi zimne spojr zenie i wy szła z łazienki, zostawiając mnie z uczuc iem wewnętrznej rozterki. Czy powinnam by ła milc zeć? Czy powinnam przy najmniej komuś o ty m powiedzieć? Czy to w ogóle by ło coś złego? Westchnęłam i także wy szłam z łazienki. Nie by łam już w nastroj u do świętowania, więc poszłam ty lny m i schodam i do moj ego pokoj u. Choc iaż chciałam zobac zy ć Anne i Mary, by łam zadowolona, że nie zastałam nikogo w pokoj u. Rzuc iłam się na łóżko i spróbowałam się zastanowić. Kriss by ła rebeliantką. Zgodnie z jej słowami, nie robiła nic niebezpiecznego, ale nadal się zastanawiałam, co to dokładnie oznac zało. Musiała by ć tą osobą, o której mówili August i Geor gia. Skąd w ogóle przy szło mi do głowy, że to może by ć Elise? Czy to Kriss pom agała im dostać się do pałacu? Czy wskazy wała im, gdzie mają szukać inter esujący ch ich rzec zy ? Ja miałam swoj e taj emnic e, ale nigdy nie zastanawiałam się nad ty m, co mogą ukry wać inne dziewczęta. Powinnam by ła to robić. Co mogłaby m zresztą powiedzieć? Jeśli Maxona i Kriss łączy ło prawdziwe uczuc ie, każda próba zdem askowania jej wy glądałaby jak rozpaczliwe działanie w celu uzy skania przewagi. A nawet gdy by to podziałało, nie chciałam w ten sposób zdoby wać Maxona. Chciałam, żeby wiedział, że go koc ham. Kiedy ktoś zapukał do drzwi, zastanawiałam się, czy mam otwor zy ć. Jeśli to by ła Kriss z dalszy m i wy jaśnieniam i albo któraś z dziewcząt, chcąca mnie zaciągnąć na dół, nie miałam ochoty ter az z nimi rozm awiać. W końcu podniosłam się jednak i podeszłam do drzwi. W progu stał Maxon z wy pchaną kopertą i mały m pudełeczkiem zapakowany m w papier prezentowy. W tej jednej sekundzie, w której stwierdziliśmy, że jesteśmy znowu w ty m sam y m miejscu, miałam wrażenie, że powietrze wokół nas nae lektry zowało się magią, sprawiając, że boleśnie poczułam, jak bardzo tęskniłam za Maxonem.
– Cześć – przy witał się. Sprawiał wrażenie lekko oszołomionego, jakby nie potraf ił wy my ślić nic więcej do powiedzenia. – Cześć. Patrzy liśmy na siebie. – Chcesz wejść? – zaproponowałam. – Ach. No, tak, chcę. – Coś by ło nie tak. Maxon zac howy wał się ina c zej, jakby by ł zdenerwowany. Cofnęłam się o krok, żeby mógł przejść koło mnie. Rozejr zał się po pokoj u, jakby zmienił się w jakiś sposób, od kiedy by ł tu po raz ostatni. Potem popatrzy ł na mnie. – Jak się czuj esz? Uświadom iłam sobie, że prawdopodobnie chodziło mu o moj ego tatę i przy pom niałam sobie, że zakończenie Elim inac ji nie by ło jedy ną rzecz, jaka zmieniła się w moim ży ciu. – W porządku. Trudno mi uwier zy ć w to, że odszedł, szczególnie kiedy jestem tutaj. Mam wrażenie, że gdy by m napisała list, on by go odebrał. Maxon uśmiechnął się ze współczuc iem. – A jak twoj a rodzina? Westchnęłam. – Mama jakoś się trzy m a, a Kenna jest prawdziwą opoką. Martwię się przede wszy stkim o May i Ger ada. Kota nie mógłby chy ba zac hować się podlej, niż to zrobił w takiej sy tua cji. Zupełnie jakby w ogóle nie koc hał taty, nie potraf ię tego zrozum ieć – przy znałam. – Poznałeś mojego tatę. By ł cudowny. – To prawda – zgodził się Maxon. – Cieszę się, że miałem przy najmniej okazję go spotkać. Wiesz, widzę w tobie fragm enty jego osobowości. – Naprawdę? – Oczy wiście! – Wziął kopertę i pac zuszkę w jedną rękę i przy tulił mnie drugą. Poprowadził mnie do łóżka i usiadł koło mnie. – Na przy kład twoj e poc zuc ie hum or u. I nieustępliwość. Kiedy rozm awialiśmy, wtedy, podc zas jego wizy ty, przepy tał mnie naprawdę dokładnie. To by ło okropnie stresujące, ale jednoc ześnie przy j emne. Ty też nigdy nie odpuszc zasz, jeśli chcesz coś wiedzieć. Odziedzic zy łaś po nim oczy wiście oczy, ale wy daj e mi się, że także kształt nosa. I czasem widzę, jak prom ieniuj e z ciebie opty m izm. On sprawiał podobne wrażenie. Chłonęłam słowa Maxona, wdzięczna za wszy stkie te rzec zy, w który ch przy pom inałam tatę. A przec ież wy dawało mi się, że Maxon nie miał czasu go poznać. – Chodzi mi ty lko o to, że masz prawo by ć smutna z tego powodu, ale możesz by ć pewna, że to, co w nim najlepsze, przetrwało – zakończy ł. Objęłam Maxona, a on przy tulił mnie wolną ręką. – Dziękuję. – Mówię szczer ze. – Wiem. Dziękuję. – Przy sunęłam się bliżej i postanowiłam zmienić tem at, zanim za bardzo się wzruszę. – Co to jest? – zapy tałam, wskazując przy niesione przez niego pakunki. – A, to. – Maxon przez chwilę bił się z my ślami. – To dla ciebie. Spóźniony prezent gwiazdkowy. Podniósł grubą kopertę, pełną złożony ch kartek.
– Nie mogę uwier zy ć, że naprawdę ci to daję, i masz zac zekać z czy taniem, aż stąd wy jdę, ale… chciałby m, żeby ś to zatrzy m ała. – Zgoda – odparłam py tająco, kiedy odłoży ł kopertę na stolik przy moim łóżku. – To jest trochę mniej krępujące – dodał żartobliwie, podając mi pudełeczko. – Przepraszam, że jest tak krzy wo zawinięte. – Wy gląda świetnie – skłamałam, star ając się nie roześmiać na widok pogniec ionego papier u i zaklej onego rozdarc ia z ty łu. W środku znalazłam ramkę ze zdjęciem przedstawiający m dom. Nie by le jaki, ale naprawdę prześliczny, w ciepło-żółty m kolor ze, otoc zony trawnikiem tak gęsty m, że samo patrzenie mówiło mi, z jaką przy j emnością poc hodziłaby m po nim. Okna na parter ze i piętrze by ły wy sokie i szer okie, a drzewa zac ieniały część trawnika. Z jednego z drzew zwisała nawet huśtawka. Star ałam się nie patrzeć na dom, ale na samo zdjęcie. By łam pewna, że to małe dzieło sztuki zostało zrobione osobiście przez Maxona, choc iaż nie wiedziałam, kiedy miał okazję opuścić pałac, żeby znaleźć to miejsce. – Jest prześliczne – przy znałam. – Sam je zrobiłeś? – Nie, nie. – Maxon roześmiał się i potrząsnął głową. – To nie zdjęcie jest prezentem, ty lko dom. Potrzebowałam chwili, żeby jego słowa do mnie dotarły. – Jak to? – Pomy ślałem, że chciałaby ś, żeby twoj a rodzina mieszkała w pobliżu. To niedaleko stąd, a w środku jest bardzo przestronny. My ślę, że spokojnie znajdzie się tam nawet miejsce dla twojej siostry i jej bliskich. – Co… ja… – popatrzy łam na niego, szukając wy jaśnień. Maxon, jak zawsze cierpliwy, zaczął tłumac zy ć coś, co jego zdaniem powinnam już wiedzieć. – Powiedziałaś mi, żeby m odesłał inne dziewczęta. Zrobiłem to. Musiałem zatrzy m ać jeszc ze jedną, takie są zasady, ale… powiedziałaś, że jeśli udowodnię, że cię koc ham… – …to mnie wy bier zesz? – Oczy wiście, że cię wy biorę. Całkowic ie oniem iałam. Roześmiałam się nerwowo i zaczęłam go całować, śmiejąc się między pocałunkam i. Maxon, zadowolony z tej dem onstrac ji uczuć, odwzaj emniał pocałunki i śmiał się razem ze mną. – Weźmiem y ślub? – krzy knęłam, całując go znowu. – Tak, weźmiem y ślub – roześmiał się i pozwolił się dalej atakować. Uświadom iłam sobie, że z tej eksc y tac ji usiadłam mu na kolanach. Nie pamiętałam, jak się tam znalazłam. Całowałam go raz za razem… i w końcu przestaliśmy się śmiać, a potem nawet nasze uśmiechy zniknęły. Żartobliwe pocałunki zaczęły się przem ieniać w coś o wiele głębszego. Kiedy się odsunęłam i popatrzy łam Maxonowi w oczy, zobac zy łam, że są przenikliwe i skonc entrowane. Maxon przy tulił mnie mocniej, a ja poc zułam, że serc e tłucze mu się gwałtownie w piersi. Kier owana nagle odkry ty m ogromny m głodem zsunęłam z niego mar y narkę, a on pomógł mi w ty m, na ile mógł, tak żeby mnie nie wy puszc zać. Pozwoliłam, żeby moje pantof le spadły na podłogę, stukając melody jnie. Poc zułam, że nogi Maxona się por uszają, kiedy on także zsunął buty. Nie przer y wając pocałunków, podniósł mnie i wsunął się głębiej na łóżko, a potem położy ł
mnie łagodnie na jego środku. Jego wargi przesunęły się po moj ej szy i, a ja rozluźniłam mu krawat i rzuc iłam go na buty. – Łamiesz mnóstwo zasad, panno Singer. – Jesteś księciem. Możesz mnie po prostu ułaskawić. Roześmiał się niskim głosem, a jego usta dotknęły moj ego gardła, ucha i policzka. Wy ciągnęłam mu koszulę ze spodni i zaczęłam niezgrabnie rozpinać guziki. Pomógł mi przy kilku ostatnich. Kiedy ostatni raz widziałam Maxona bez koszuli, nie mogłam naprawdę tego doc enić ze względu na okoliczności. Ale ter az… Przesunęłam lekko palc am i po jego brzuc hu, podziwiając silne mięśnie. Kiedy moja dłoń dotarła do paska spodni, ścisnęłam go i pociągnęłam Maxona w dół. Pozwolił mi na to, przesuwając rękę po moj ej nodze i kładąc ją wy godnie na udzie pod warstwam i sukienki. Czułam, że tracę rozum, pragnęłam znacznie większej części Maxona, pragnęłam wiedzieć, czy on mi na to pozwoli. Bez nam y słu objęłam go i zac isnęłam palc e na jego plec ach. Naty chm iast przestał mnie całować i odsunął się, żeby na mnie spojr zeć. – Co się stało? – wy szeptałam, przer ażona, że popsułam tę chwilę. – Czy to… cię nie zraża? – zapy tał nerwowo. – Co takiego? – Moje plec y. Przesunęłam dłonią po jego policzku i spojr załam mu prosto w oczy, żeby nie miał żadny ch wątpliwości, co do niego czuję. – Maxonie, część z ty ch śladów na twoich plec ach jest dlatego, żeby nie znalazły się na moich, i za to cię koc ham. Na chwilę wstrzy m ał oddech. – Co powiedziałaś? Uśmiechnęłam się. – Koc ham cię. – Możesz powtórzy ć? Ja ty lko… Wzięłam jego twarz w dłonie. – Maxonie Schrea ve, koc ham cię. Koc ham cię. – A ja koc ham ciebie, Amer ic o Singer. Koc ham cię z całego serc a. Pocałował mnie znowu i ty m razem nie przestał, kiedy przesunęłam dłonie na jego plec y. Wsunął ręce pode mnie, poc zułam, że jego palc e por uszają się z ty łu moj ej sukni. – Ile guzików ma ta przeklęta rzecz? – poskarży ł się. – Wiem! To… Maxon usiadł, sięgnął obom a rękami do dekoltu moj ej sukni i jedny m stanowc zy m szarpnięciem rozer wał ją z przodu, odsłaniając halkę pod spodem. Przez pełną napięcia chwilę Maxon chłonął ten widok, aż powoli znowu popatrzy ł mi w oczy. Nie odr y wając od niego spojr zenia, usiadłam i zsunęłam rękawy sukni. Po chwili zdjęłam ją całkowic ie i ostatecznie Maxon i ja klęczeliśmy na łóżku i całowaliśmy się powoli, a moje ledwie okry te piersi przy c iskały się do niego. Chciałam wraz z nim nie spać przez całą noc, eksplor ować to nowe uczuc ie, które odkry liśmy. Czułam, jakby wszy stko na świec ie zniknęło… aż do chwili, kiedy usły szeliśmy nagły hałas na kory tar zu. Maxon popatrzy ł na drzwi, jakby się spodziewał, że w każdej chwili mogą stanąć otwo-
rem. By ł spięty, bardziej wy straszony niż kiedy kolwiek wcześniej. – To nie on – wy szeptałam. – To pewnie któraś dziewc zy na wrac a do pokoj u, zatac zając się, albo pokojówka zrzuc iła coś przy sprzątaniu. Nic się nie stało. Maxon w końcu odetchnął – nie zauważy łam, że wstrzy m y wał oddech – i opadł z powrotem na łóżko. Zasłonił oczy ram ieniem, sfrustrowany, zmęczony, albo jedno i drugie. – Nie mogę, Ami. Nie w takich okolicznościach. – Ale już wszy stko dobrze, Maxonie. Jesteśmy tu bezpieczni. – Położy łam się koło niego i przy tuliłam do jego ram ienia. Maxon potrząsnął głową. – Dla ciebie chciałby m zbur zy ć wszy stkie mury, który mi się otoc zy łem. Zasługuj esz na to. Ale ter az nie mogę. – Popatrzy ł na mnie. – Przepraszam. – Nie szkodzi. – Nie potraf iłam jednak ukry ć rozc zar owania. – Nie martw się. Chciałby m cię zabrać na prawdziwy miesiąc miodowy, w jakieś miejsce, gdzie jest ciepło i gdzie będziem y sami. Żadny ch obowiązków, żadny ch kam er, żadny ch straży. – Maxon objął mnie ram ionam i. – Tak będzie znacznie lepiej. Będę mógł cię wtedy naprawdę rozpieszc zać. Kiedy tak to ujm ował, oczekiwanie nie wy dawało się tak okropne, ale jak zwy kle musiałam się sprzec iwić. – Nie możesz mnie rozpieszc zać, Maxonie. Ja nic zego nie chcę. Leżeliśmy tak blisko, że nasze nosy się sty kały. – Wiem o ty m. Nie zam ier zam dawać ci prezentów. No dobrze – poprawił się. – Zam ier zam dawać ci prezenty, ale nie to miałem na my śli. Zam ier zam koc hać cię bardziej, niż jakikolwiek mężczy zna koc hał jakąkolwiek kobietę, bardziej niż mogłaby ś sobie kiedy kolwiek wy m ar zy ć. Obiec uję ci to. Kolejne pocałunki by ły słodkie i pełne nadziei, tak jak te pierwsze. Czułam, że już ter az Maxon zac zy na wprowadzać w ży cie złożoną przez siebie obietnicę. Perspekty wa tego, że ktoś może mnie tak koc hać, by ła jednoc ześnie przer ażająca i eksc y tująca. – Maxonie? – Tak? – Zostaniesz ze mną na noc? – zapy tałam. Zac hic hotałam, kiedy Maxon uniósł brwi. – Będę grzeczna, obiec uję. Ty lko… czy mógłby ś tutaj spać? Popatrzy ł na suf it i zastanowił się. W końcu uległ. – Mogę, ale będę musiał wy jść bardzo wcześnie. – Zgoda. – Zgoda. Maxon zdjął spodnie i skarpetki, a potem złoży ł porządnie swoj e ubranie, żeby rano nie by ło nadm iernie pogniec ione. Kiedy z powrotem położy ł się do łóżka, przy tulił się do mnie w taki sposób, że jego brzuch doty kał moich pleców. Jedno ramię podłoży ł mi pod głowę, a drugim objął mnie z czułością. Uwielbiałam moje łóżko w pałacu. Poduszki przy pom inały obłoki, a mater ac utulał mnie jak w koły sce. Nigdy nie by ło mi za ciepło ani za zimno pod kołdrą, a koszule nocne wy dawały się tak delikatne, jakby m by ła ubrana w samo powietrze. Ale nigdy nie czułam się tak wy godnie, jak w ram ionach Maxona.
Pocałował mnie lekko za uchem. – Śpij dobrze, moja Ami. – Koc ham cię – powiedziałam cic ho. Przy tulił mnie trochę mocniej. – Koc ham cię. Leżałam bez ruc hu, rozkoszując się tą chwilą szczęścia. Wy dawało mi się, że zaledwie kilka sekund później oddech Maxona zwolnił i wy równał się. Zdąży ł już zasnąć. Maxon nigdy nie zasy piał. Przy mnie musiał się czuć bezpieczniej. A po ty ch wszy stkich obawach o to, jak zac howy wał się wobec mnie jego ojc iec, ja także poc zułam się dzięki niem u bezpieczna. Westchnęłam i obiec ałam sobie, że rano por ozm awiam y o Aspenie. To musiało się stać przed uroc zy stością, a ja by łam pewna, że wiem, jak mam to najlepiej wy jaśnić. Na razie zam ierzałam się cieszy ć tą chwilą spokoj u i odpoc zy nku w ram ionach mężczy zny, którego koc hałam.
Rozdział 28
O
budziłam się, czując obejm ujące mnie ramię Maxona. W jakimś mom enc ie w nocy
obróciłam się i leżałam ter az z głową na jego piersi, a w uszach rozbrzmiewało mi spokojne bic ie jego serc a. Maxon bez słowa pocałował moje włosy i przy tulił mnie mocniej. Nie mogłam uwier zy ć, że to się dziej e naprawdę. By łam z Maxonem, obudziliśmy się razem w moim łóżku. Jeszc ze przed południem ofiar uj e mi pierścionek… – Mogliby śmy się budzić tak codziennie – mruknął. Zac hic hotałam. – Czy tasz mi w my ślach. Maxon westchnął z zadowoleniem. – Jak się czuj esz, moja miła? – Czuję, że mam ochotę ci przy łoży ć za nazy wanie mnie „twoją miłą”. – Szturchnęłam jego odsłonięty brzuch. Z uśmiec hem podc iągnął się, żeby usiąść koło mnie. – Niech będzie. Moja koc hana? Moja najdroższa? Moja malutka? – Każde może by ć, jeśli zar ezerwuj esz je ty lko dla mnie – powiedziałam, mac hinalnie gładząc jego pierś i ram iona. – A jak ja mam ciebie nazy wać? – Jego wy sokością małżonkiem. Obawiam się, że tego wy m aga prawo. – Dłonie Maxona przesunęły się po moj ej skórze, znajdując wrażliwe miejsce na szy i. – Przestań! – powiedziałam, odsuwając się. Odpowiedział mi triumf alny m uśmiec hem. – Masz łaskotki! Mimo moich protestów zaczął łaskotać mnie po cały m ciele, sprawiając, że pisnęłam głośno. Niem al równie szy bko umilkłam, bo do pokoj u wpadł gwardzista z odbezpiec zoną bronią. Ty m razem wrzasnęłam i podc iągnęłam kołdrę, żeby się zasłonić. By łam tak przer ażona, że dopier o po chwili zor ientowałam się, że te zdeterm inowane oczy należą do Aspena. Czułam się tak upokor zona, że miałam wrażenie, jakby ktoś przy palił mi policzki ogniem. Aspen zatrzy m ał się jak spar aliżowany. Nie potraf ił sklec ić jednego zdania, patrzy ł ty lko na Maxona w bieliźnie i na mnie, przy kry tą kołdrą. Mój szok został w końcu przer wany przez szczer y śmiech. Choc iaż ja by łam przer ażona, Maxon sprawiał wrażenie oazy spokoj u. Właściwie wy glądał, jakby go bawiło, że został przy łapany. Odezwał się głosem, w który m pobrzmiewała odrobina samozadowolenia: – Zapewniam pana, gwardzisto Leger, że nic jej nie grozi. Aspen odchrząknął, niezdolny spojr zeć którem ukolwiek z nas w oczy.
– Oczy wiście, wasza wy sokość. Skłonił się i wy szedł, zam y kając za sobą drzwi. Przewróciłam się na bok i jęknęłam w poduszkę. Nigdy sobie tego nie dar uję. Powinnam by ła powiedzieć Aspenowi, co czuję, w sam oloc ie, kiedy miałam okazję. Maxon podszedł, żeby mnie objąć. – Nie musisz by ć taka zawsty dzona. Nie by liśmy przec ież nago. W przy szłości na pewno będą się zdar zać podobne sy tua cje. – To okropnie upokar zające – jęknęłam. – Że zostałaś przy łapana w łóżku ze mną? – W głosie Maxona wy raźnie zabrzmiał ból. Usiadłam, żeby spojr zeć na niego. – Nie! Tu nie chodzi o ciebie. Ty lko, sama nie wiem, to powinna by ć nasza pry watna sprawa. – Poc hy liłam głowę i zaczęłam się bawić brzegiem kołdry. Maxon czule pogładził mnie po policzku. – Przepraszam. – Podniosłam głowę, bo w jego głosie brzmiała szczer ość, której nie potrafiłaby m zignor ować. – Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale od ter az ludzie cały czas będą się przy glądać naszem u ży ciu. Przez pierwszy ch kilka lat pewnie często będą się wtrącać. Wszy scy królowie i królowe mieli ty lko jedy naków. Na pewno w niektóry ch przy padkach to by ł świadom y wy bór, ale po ty ch trudnościach, jakie miała moja matka, będą chcieli mieć pewność, że w ogóle możemy powiększy ć rodzinę. Urwał, a jego wzrok przeniósł się z moj ej twar zy na jakiś punkt na łóżku. – Hej – odezwałam się, kładąc mu rękę na policzku. – Mam czwor o rodzeństwa, pamiętasz? Pod ty m względem mam naprawdę porządne geny. Wszy stko będzie dobrze. Maxon uśmiechnął się blado. – Naprawdę mam taką nadzieję. Po części dlatego, że tak, mamy obowiązek spłodzić następcę. Ale także… chciałby m spędzać z tobą cały czas, Ami. Chciałby m spędzać z tobą wakac je i urodziny, okresy prac owite i leniwe weeke ndy. Chciałby m mieć odc iski palców pom azany ch masłem na moim biurku. Chciałby m mieć niezrozum iałe dla inny ch żarty, i kłótnie, i wszy stko inne. Chciałby m spędzić z tobą całe ży cie. Nagle ostatnich kilka minut zostało wy m azane z moj ej pamięci. Nar astające uczuc ie ciepła w piersi sprawiało, że pozostałe sprawy zaczęły blaknąć. – Ja też tego chcę – zapewniłam go. Maxon uśmiechnął się. – No to może za kilka godzin powiem y o ty m wszy stkim? Wzruszy łam ram ionam i. – Chy ba nie mam na dzisiaj inny ch planów. Maxon przewrócił mnie na łóżko i okry ł pocałunkam i. Pozwalałaby m mu się tak całować całe godziny, ale wy starc zy ło, że Aspen zobac zy ł nas razem. Nie zdołałaby m powstrzy m ać wy buc hu entuzjazmu moich pokojówek, gdy by nas przy łapały. Maxon ubrał się, a ja założy łam szlaf rok. Ta krótka chwila na zakończenie nocy powinna wy dać mi się odrobinę krępująca, ale patrzy łam, jak Maxon zasłania swoj e blizny koszulą i my ślałam ty lko o ty m, jakie to wszy stko jest wspaniałe. Coś, czego początkowo nie chciałam, sprawiało, że by łam tak bardzo szczęśliwa. Maxon pocałował mnie po raz ostatni, a potem otwor zy ł drzwi i poszedł do siebie. Rozstanie
z nim by ło dla mnie trudniejsze, niż przy puszc załam. Powiedziałam sobie, że to już ty lko kilka godzin i że oczekiwanie będzie tego warte. Zanim zam knęłam drzwi, usły szałam, że Maxon szepnął: – Lady Amer ic a będzie panu wdzięczna za dy skrecję. Nie usły szałam żadnej odpowiedzi, ale mogłam sobie wy obrazić, że Aspen skinął z powagą głową. Stałam za zam knięty mi drzwiam i, zastanawiając się, co powiedzieć i czy w ogóle powinnam coś mówić. Mijały minuty, a ja wiedziałam, że muszę por ozm awiać z Aspenem. Nie mogę zrobić następnego kroku i zająć się ty m wszy stkim, co dzisiaj na mnie czekało, zanim tego nie wy jaśnimy. Odetchnęłam głęboko i nerwowo otwor zy łam drzwi. Aspen przec hy lił głowę, nasłuchując głosów z kor y tar za, ale w końcu spojr zał na mnie oskarży cielsko, a ja naty chm iast się załamałam. – Tak strasznie cię przepraszam – jęknęłam. – To nie tak, że się tego nie spodziewałem. To by ło ty lko zaskoc zenie – odr zekł Aspen. – Powinnam by ła ci powiedzieć – stwierdziłam, wy c hodząc na kor y tarz. – To nie ma znac zenia. Nie mogę ty lko uwier zy ć, że z nim spałaś. Położy łam mu ręce na piersi. – Nie zrobiliśmy tego, Aspenie, przy sięgam. I wtedy, w ostatniej chwili, wszy stko zostało zrujnowane. Zza rogu wy szedł Maxon, trzy m ając Kriss za rękę. Zobac zy ł mnie przy c iśniętą do Aspena w nagłej próbie usprawiedliwienia się. Cofnęłam się, ale niedostatecznie szy bko. Aspen odwrócił się do Maxona, chcąc udzielić jakichś wy jaśnień, ale by ł zby t zaskoc zony, żeby się odezwać. Kriss szer oko otwor zy ła usta i szy bko zasłoniła je ręką. Potrząsnęłam głową, patrząc w oczy zaszokowanego Maxona i próbując bez słów wy jaśnić, że to wszy stko to niepor ozum ienie. Sekundę później Maxon odzy skał chłodne opanowanie. – Spotkałem Kriss na kor y tar zu i chciałem wy jaśnić wam obu, jakiego zam ier zam dokonać wy bor u, zanim przy j adą ekipy telewizy jne, ale najwy r aźniej mamy ter az inne rzec zy do omówienia. Popatrzy łam na Kriss i poc zułam się odrobinę poc ieszona przy najmniej ty m, że w jej oczach nie by ło triumf u. Przec iwnie, patrzy ła na mnie ze smutkiem. – Kriss, czy mogłaby ś wrócić po cic hu do swoj ego pokoj u? – poprosił Maxon. Kriss dy gnęła i zniknęła w kor y tar zu, wy raźnie chcąc jak najszy bc iej zniknąć ze sceny. Maxon odetchnął głęboko i znowu na nas popatrzy ł. – Wiedziałem – powiedział. – Powtar załem sobie, że mi się wy daj e, ponieważ gdy by m miał rację, na pewno by ś mi o ty m powiedziała. Podobno miałaś by ć ze mną szczer a. – Przewrócił oczam i. – Nie mogę uwier zy ć, że nie zaufałem swoim przec zuc iom. Wiedziałem od tamtego pierwszego spotkania. To, jak na niego patrzy łaś, jak bardzo by łaś rozproszona. Ta przeklęta bransoletka, którą nosiłaś, ten liścik na ścianie, wszy stkie te razy, kiedy wy dawało mi się, że cię mam i nagle znowu cię trac iłem… to przez ciebie – powiedział, patrząc na Aspena. – Wasza wy sokość, to moja wina – skłamał Aspen. – To ja się jej nar zuc ałem. Ona całkowic ie jasno powiedziała mi, że nie zam ier za wiązać się z nikim inny m poza tobą, ale ja mimo to nie dawałem jej spokoj u. Maxon, nie odpowiadając na wy jaśnienia Aspena, podszedł prosto do niego i spojr zał mu w oczy.
– Jak się nazy wasz? Jak masz na imię? Aspen przełknął ślinę. – Aspen. – Aspen Leger – powtórzy ł Maxon, jakby wy próbowując te słowa. – Znikaj mi z oczu, zanim wy ślę cię na śmierć do Nowej Azji. Aspen wstrzy m ał oddech. – Wasza wy sokość, ja… – Idź! Aspen spojr zał na mnie raz, a potem odwrócił się i odszedł. Stałam milcząca i nier uc hom a, obawiając się spojr zeć Maxonowi w oczy. Kiedy w końcu to zrobiłam, ruc hem głowy wskazał mój pokój, więc weszłam do środka, a on zrobił to samo. Odwróciłam się i zobac zy łam, że zam y ka drzwi, a potem przec zesuj e palc am i włosy. Podszedł, żeby na mnie spojr zeć, ale dostrzegłam, że rzuc ił także spojr zenie na nieposłane łóżko. Roześmiał się ponur o do siebie. – Jak długo? – zapy tał cic ho, nadal nad sobą panując. – Czy pamiętasz tę kłótnię… – Kłócimy się od dnia, w który m się poznaliśmy ! – wy buchnął Maxon. – Musisz by ć dokładniejsza! Zadrżałam, nie ruszając się z miejsca. – Po przy jęciu urodzinowy m Kriss. Jego oczy rozszer zy ły się. – Czy li w zasadzie odkąd tu przy j ec hał – powiedział, a w jego głosie zabrzmiało coś przy pom inającego sarkazm. – Maxonie, naprawdę cię przepraszam. Początkowo chciałam go chronić, a potem chroniłam siebie. A po ty m, co stało się z Marlee, bałam się powiedzieć ci prawdę. Nie mogłaby m cię stracić – dodałam błagalnie. – Strac ić mnie? Strac ić mnie? – powtórzy ł ze zdum ieniem. – Wrac asz do domu z małą fortuną, nową klasą i mężczy zną, któremu wciąż na tobie zależy ! To ja ponoszę stratę! Te słowa sprawiły, że zabrakło mi oddec hu. – Wrac am do domu? Popatrzy ł na mnie, jakby m by ła całkiem głupia, że o to py tam. – Ile razy mam pozwolić, żeby ś łamała mi serc e? Czy naprawdę my ślisz, że mógłby m ożenić się z tobą, uczy nić cię moją księżniczką, skor o okłamy wałaś mnie przez większość naszej znaj omości? Nie zam ier zam się tortur ować w ten sposób przez resztę ży cia. Nie wiem, czy zauważy łaś, ale mam tego już zupełnie dość. Zaczęłam szloc hać. – Maxonie, proszę. Przepraszam, to nie tak, jak to wy glądało, przy … przy sięgam. Koc ham cię! Podszedł do mnie powoli, a jego oczy by ły całkowic ie puste. – Ze wszy stkich kłamstw, jakie mi powiedziałaś, to jest najbardziej obrzy dliwe. – To nie… – Wy r az jego oczu sprawił, że umilkłam. – Niech twoj e pokojówki się postar ają. Powinnaś wy j ec hać stąd z klasą.
Wy m inął mnie i zniknął z pokoj u oraz z przy szłości, którą zaledwie kilka minut temu miałam na wy ciągnięcie z ręki. Odwróciłam się plec am i do drzwi, przy c iskając brzuch, jakby moje ciało miało zar az rozpaść się z bólu. Podeszłam do łóżka i upadłam na nie, niezdolna utrzy m ać się na nogach. Płakałam z nadzieją, że zdołam się pozby ć tego bólu przed uroc zy stością. Jak miałam ją przetrwać? Spojr załam na zegar ek, żeby zobac zy ć, ile mam jeszc ze czasu… i zobac zy łam grubą kopertę, którą poprzedniego wiec zor a dał mi Maxon. Uznałam, że to ostatnia cząstka jego, jaką kiedy kolwiek będę miała, więc desper acko otworzy łam kopertę.
Rozdział 29
25 grudnia, 16:30 Koc hana Ami, Od Twojego wyjazdu minęło siedem godzin. Dwa razy chciałem pójść do Twojego pok oju i zapytać, jak podobały Ci się prezenty, ale przypominałem sobie, że Ciebie tam nie ma. Tak bardzo przywykłem do Twojej obecności, że dziwnie się czuję, kiedy nie spac erujesz po korytarzach. Kilk a razy zamierzałem do Ciebie zadzwonić, ale nie chciałem się wydać zaborc zy. Nie chcę, żebyś przy mnie czuła się jak w klatc e. Pamiętam, jak pierwszej nocy po przyjeździe nazwałaś w ten sposób pałac. Myślę, że z czasem zaczęłaś się tutaj czuć swobodniej i nie chciałbym ogranic zać Ci tej wolności. Postaram się czymś zająć do Twojego powrotu. Postanowiłem usiąść i napisać do Ciebie list, z nadzieją, że może poc zuję się, jakbym z Tobą rozmawiał. Po troc hu rzec zywiście tak jest. Mogę sobie wyobrazić, jak siedzisz tutaj, uśmiechając się na ten pomysł, może potrząsając głową, jakbyś chciała powiedzieć, że jestem niemądry. Wiesz, że czasem tak robisz? Podoba mi się to. Tylk o Ty robisz to w taki sposób, że nie mam wrażenia, jakbym był całkiem do nic zego. Kwitujesz uśmiec hem moje dziwactwa, przyjmujesz ich istnienie do wiadomości i nadal jesteś moją przyjac iółką. Zaledwie siedem godzin wystarc zyło, żeby zaczęło mi tego brak ować. Zastanawiam się, co teraz robisz. Założę się, że jesteś już w samoloc ie, lec isz do domu i jesteś bezpieczna. Mam nadzieję, że jesteś bezpieczna. Nie umiem sobie wyobrazić, jaką poc iechą dla Twojej rodziny musi być teraz Twoja obecność. Ich ukoc hana córka nareszc ie powróciła! Ciągle próbuję wyobrażać sobie Twój dom. Pamiętam, jak mówiłaś mi, że jest nieduży, że macie domek na drzewie, a Twój ojc iec i siostra prac ują zawsze w garażu. We wszystk im innym muszę się zdawać na własną wyobraźnię. Wyobrażam sobie, jak ściskasz młodszą siostrę albo kopiesz piłkę, bawiąc się z brac iszk iem. Zapamiętałem to, wiesz? Powiedziałaś mi, że lubi grać w piłkę. Próbowałem sobie wyobrazić, że wchodzę razem z Tobą do Twojego domu. Chciałbym to zrobić, zobac zyć miejsce, w którym się wyc howałaś. Z przyjemnością zobac zyłbym, jak Twój brat biega po domu albo jest obejmowany przez matkę. Myślę, że świadomość bliskości innych ludzi, skrzypienie podłogi, trzask zamyk anych drzwi – mogą dawać poc zuc ie bezpiec zeństwa. Chciałbym siedzieć w dowolnym miejscu domu i czuć zapac hy z kuchni. Zawsze wyobrażałem sobie, że prawdziwe domy pełne są aromatów tego, co właśnie się gotuje. Nie musiałbym nic robić. Nie zawrac ałbym sobie głowy armią, budżetem ani negoc jac jami. Siedziałbym z Tobą, może próbowałbym prac ować nad moimi zdjęciami, podc zas gdy Ty grałabyś na pianinie. Tak jak mówiłaś, bylibyśmy oboje Piątkami. Mógłbym zjeść obiad razem z Twoją rodziną, kiedy wszyscy rozmawialibyśmy jednoc ześnie o różnych rzec zach, zamiast mówić przyc iszonymi
głosami i czek ać na swoją kolej. I może mógłbym spać na łóżku polowym albo na kanapie. Gdybyś mi pozwoliła, spałbym na podłodze koło Twojego łóżka. Czasem o tym myślę. O tym, że zasypiam koło Ciebie, tak jak wtedy w schronie. To było miłe słyszeć Twój równy oddech, cic hy i bliski, sprawiający, że nie czułem się samotny. Ten list robi się niemądry, a chyba wiesz, jak bardzo nie znoszę robić z siebie głupca. Ale mimo to będę to robić. Dla Ciebie. Max on 25 grudnia, 22:35 Koc hana Ami, Już prawie pora kłaść się spać, a ja powinienem się odprężyć, ale nie mogę. Mogę tylk o myśleć o Tobie. Jestem przerażony, że mogłoby Ci się coś stać. Wiem, że ktoś by mi powiedział, gdyby cok olwiek się wydarzyło, i że zac zynam popadać w paranoję. Kiedy tylk o ktoś przynosi mi jakąkolwiek wiadomość, moje serc e staje na moment, obawiając się najgorszego: że Ciebie już nie ma. Że nie wrócisz. Chciałbym, żebyś tu była. Chciałbym móc Cię choc iaż zobac zyć. Nigdy nie dostaniesz tych listów, za bardzo się ich wstydzę. Chciałbym, żebyś już wróciła. Bez przerwy myślę o Twoim uśmiec hu i boję się, że mógłbym go już nigdy nie zobac zyć. Mam nadzieję, że niedługo do mnie wrócisz, Ami. Wesołych Świąt, Max on 26 grudnia, 10:00 Koc hana Ami, To prawdziwy cud: udało mi się przetrwać noc. Kiedy w końcu się obudziłem, przek onywałem siebie, że martwię się bez powodu. Przyrzekłem sobie, że skonc entruję się dzisiaj na prac y i nie będę się tak denerwował o Ciebie. Udawało mi się to podc zas śniadania i przez większość narady, ale w końcu myśli o Tobie całkowic ie mną zawładnęły. Powiedziałem wszystk im, że źle się czuję, a teraz ukrywam się w moim pok oju i piszę do Ciebie list z nadzieją, że dzięki temu poc zuję się, jakbyś już tu była z powrotem. Jestem bardzo samolubny. Masz dzisiaj pogrzeb ojca, a ja myślę tylk o o tym, jak Cię tutaj sprowadzić. Kiedy napisałem to i zobac zyłem czarno na białym, poc zułem się jak ostatni drań. Jesteś właśnie tam, gdzie powinnaś teraz być. Wydaje mi się, że już o tym pisałem, ale jestem pewien, że Twoja obecność stanowi poc iechę dla Twojej rodziny. Wiesz, nie powiedziałem Ci tego, choc iaż powinienem, ale od kiedy się poznaliśmy, stałaś się o wiele silniejsza. Nie jestem tak aroganck i, by uznać, że ma to coś wspólnego ze mną, ale myślę, że cała ta przygoda Cię zmieniła. Wiem, że na pewno zmieniła mnie. Od samego początku byłaś na swój sposób nieustraszona, a to zostało z czasem przek ute w siłę wewnętrzną.
Wyobrażałem sobie Ciebie jako dziewc zynę z torbą pełną kamieni, gotową rzuc ać nimi w każdego wroga, który stanie Ci na drodze, ale sama stałaś się kamieniem. Jesteś pewna i stanowc za. Mogę się założyć, że Twoja rodzina także to dostrzeże. Powinienem był Ci to powiedzieć. Mam nadzieję, że wrócisz niedługo i będę mógł to zrobić. Max on 26 grudnia, 19:40 Koc hana Ami, Wspominałem nasz pierwszy pocałunek. Powinienem chyba mówić o naszych pierwszych pocałunkach, ale chodzi mi o ten drugi, do którego mnie sama zachęciłaś. Czy kiedyk olwiek powiedziałem Ci, jak czułem się tamtego wiec zora? Nie chodziło tylk o o to, że to mój pierwszy pocałunek, ale że to mój pierwszy pocałunek z Tobą. Widziałem bardzo wiele, Ami, zwiedziłem różne zakątki naszej planety, ale nigdy nie widziałem nic zego tak boleśnie pięknego jak ten pocałunek. Chciałbym, żeby to było coś, co mogę schwytać w siatkę albo zamknąć w książce. Chciałbym, żeby to było coś, co mógłbym zac hować i podzielić się z tym z całym światem, żebym mógł powiedzieć całemu wszechświatowi: tak właśnie jest, to właśnie tak ie uczuc ie, kiedy naprawdę strac isz dla kogoś głowę. Okropnie wstydzę się tych listów. Będę musiał je spalić, zanim wrócisz. Max on 27 grudnia, południe Koc hana Ami, Mogę Ci równie dobrze powiedzieć o tym od razu, ponieważ pok ojówki na pewno Ci to powtórzą. Myślę o drobnych rzec zach, jak ie zwyk le robisz. Czasem nuc isz jakąś melodię albo śpiewasz, chodząc po pałacu. Czasem, kiedy przyc hodzę do Twojego pok oju, słyszę melodie, które kryjesz w serc u, dobiegające zza drzwi. Bez nich pałac wydaje się pusty. Tęsknię także za Twoim zapac hem. Brak uje mi zapac hu perfum, unoszącego się z Twoich włosów, kiedy odwrac asz się, żeby się do mnie uśmiechnąć, zapac hu Twojej skóry, kiedy spacerujemy po ogrodzie. Jest oszałamiający. Dlatego poszedłem do Twojego pok oju, żeby spryskać Twoimi perfumami chusteczkę – kolejna niemądra sztuczk a, żebym mógł udawać, że tu jesteś. Kiedy wyc hodziłem, przyłapała mnie Mary. Nie wiem, czego tam szuk ała pod Twoją nieobecność, ale zobac zyła mnie, wrzasnęła, a jakiś gwardzista przybiegł, żeby zobac zyć, co się stało. Miał przygotowaną broń i złowróżbne spojrzenie. Omal nie zostałem zaatak owany tylk o dlatego, że brak owało mi Twojego zapac hu. 27 grudnia, 23:00 Moja koc hana Ami, Nigdy wcześniej nie pisałem listu miłosnego, więc wybacz mi, jeśli poniosę porażkę…
Najprościej byłoby powiedzieć, że Cię koc ham. Ale tak naprawdę, Ami, chodzi o wiele więcej. Pragnę Cię. Potrzebuję Cię. Tak wiele ukrywałem przed Tobą ze strac hu. Obawiałem się, że gdybym powiedział Ci to wszystk o jednoc ześnie, poc zułabyś się przytłoczona i uciekłabyś mi. Obawiam się, że gdzieś w głębi serc a żywisz do kogoś innego miłość, która nigdy nie wygaśnie. Obawiam się, że znowu popełnię jakiś błąd, tak poważny, że uciekniesz w ten swój świat milc zenia. Żadna nagana nauczyc iela, żaden atak furii ojca, żadne osamotnienie w moim dziec iństwie nie bolało mnie tak bardzo jak to, kiedy dystansujesz się ode mnie. Cały czas myślę, że to ciągle jest niewyk luc zone, że możesz w każdej chwili zadać mi cios. Dlatego staram się nie zamyk ać sobie żadnej drogi, obawiając się chwili, kiedy z nich zrezygnuję, a potem zobaczę, jak stoisz przede mną ze splec ionymi ramionami, ofiarowując mi swoją przyjaźń, ale niezdolna, by stać się kimś mi równym, moją królową, moją żoną. Wszystk o, czego pragnę na świec ie, to żebyś została moją żoną. Koc ham Cię. Bardzo długo obawiałem się to przyznać, ale teraz wiem to na pewno. Nie ośmieliłbym się cieszyć ze śmierc i Twojego ojca, smutk u, jaki przyniosło Ci jego odejście czy pustk i, jak iej doświadc zyłem po Twoim wyjeździe. Ale jestem wdzięczny losowi, że musiałaś wyjec hać. Nie jestem pewien, ile czasu potrzebowałbym, żeby to zrozumieć, gdybym nie zaczął sobie wyobrażać, jak wyglądałoby moje życie bez Ciebie. Teraz z całkowitą pewnością wiem, że to coś, czego bym nie chciał. Chciałbym być tak samo jak Ty prawdziwym artystą, żeby znaleźć sposób na przek azanie Ci, ile zaczęłaś dla mnie znac zyć. Ami, moja miłości, jesteś jak słońce przeświec ające wśród drzew. Jesteś śmiec hem rozpraszającym smutek. Jesteś powiewem wiatru w upalny dzień. Jesteś jasnością wśród morza niepewności. Nie jesteś całym światem, ale jesteś wszystk im, co sprawia, że świat jest dobry. Bez Ciebie mógłbym dalej istnieć, ale to wszystk o, do czego byłbym zdolny. Powiedziałaś, że aby wszystk o się udało, jedno z nas musi zaufać i przek roc zyć dzielącą nas przepaść. Chyba odk ryłem przepaść, którą muszę przeskoc zyć, i mam nadzieję, że będziesz czek ała na mnie po drugiej stronie. Koc ham Cię, Ami. Na zawsze Twój, Max on
Rozdział 30
S
ala Wielka by ła wy pełniona po brzegi, ale ty m razem centralne miejsce zajm ował Maxon,
a nie jak zwy kle król i królowa. Siedziałam na niewielkim podeście, przy ozdobny m stole, razem z nim i z Kriss. Miałam poc zuc ie, że nasze miejsca mogą wprowadzać w błąd. Znajdowałam się po prawej stronie Maxona, a zawsze uważałam, że to jest miejsce zaszczy tne, oznac zające coś dobrego. Ale do tej pory Maxon przez cały czas rozm awiał z Kriss, zupełnie jakby m nie wiedziała już, co ma się wy dar zy ć. Star ałam się wy glądać na szczęśliwą, kiedy rozglądałam się po sali. Zgrom adził się tu prawdziwy tłum. Gavril stał oczy wiście w kącie, mówiąc coś do kam er y i relac jonując rozgry wające się wy dar zenia. Ashley uśmiechnęła się i pom ac hała do nas, a siedząca koło niej Anna mrugnęła do mnie. Skinęłam im głową, wciąż zby t zdenerwowana, żeby się odezwać. Na końcu sali, w zwodnic zo schludny ch ubraniach, przy oddzielny m stole siedzieli August, Geor gia i kilkor o inny ch rebeliantów z frakc ji północnej. To jasne, że Maxon chciał, żeby tu by li i poznali jego nową żonę. Nie miał ty lko pojęcia, że by ła ona jedną z nich. Rozglądali się uważnie po sali, jakby w obawie, że w każdej chwili ktoś z gwardzistów może ich rozpoznać i zaa takować. Ale gwardziści nie zwrac ali na nich uwagi. Szczer ze mówiąc, po raz pierwszy widziałam, żeby by li do tego stopnia zdekonc entrowani, sami rozglądali się po sali, a część z nich wy glądała, jakby się czy mś denerwowała. Zauważy łam nawet, że jeden czy dwóch nie ogoliło się star annie i wy glądali trochę niec hlujnie. Mimo wszy stko to by ła ogromna uroc zy stość, może mieli po prostu mnóstwo roboty. Moje oczy pobiegły do królowej Amberly, rozm awiającej ze swoją siostrą Adele i grom adką jej dziec i. By ła rozprom ieniona – tak długo czekała na ten dzień. Pokoc ha Kriss jak własną córkę. Przez chwilę ogromnie jej tego zazdrościłam. Odwróciłam się i jeszc ze raz przy jr załam twar zom kandy datek, ale ty m razem mój wzrok spoczął na Celeste. Widziałam w jej oczach wy raźne py tanie: czy m ja się tak denerwuję? Potrząsnęłam ledwie dostrzegalnie głową, dając jej do zrozum ienia, że przegrałam. Posłała mi dy skretny uśmiech i bezgłośnie powiedziała: Będzie dobrze. Skinęłam głową i spróbowałam jej uwier zy ć. Odwróciła się i roześmiała z czegoś, co ktoś powiedział, a ja w końcu spojr załam w prawo i zauważy łam, który gwardzista stoi najbliżej naszego stołu. Ale Aspen by ł zajęty czy m inny m. Rozglądał się po sali, tak jak wielu inny ch mundur owy ch, ale wy glądał, jakby się nad czy mś zastanawiał. Zupełnie jakby próbował rozwiązać w głowie jakąś zagadkę. Chciałam, żeby popatrzy ł na mnie, może spróbował bez słów przekazać, co go niepokoi, ale nie zrobił tego. – Próbuj esz się umówić na spotkanie później? – zapy tał Maxon, a ja gwałtownie odwróciłam
się do niego. – Nie, oczy wiście że nie. – To i tak bez znac zenia. Rodzina Kriss przy j edzie po południu na małą uroc zy stość, a twoj a przy j edzie, żeby zabrać cię do domu. Postanowiono, że ostatnia przegrana nie będzie wy jeżdżać sam otnie, bo zdar za się, że robi scenę. Maxon by ł taki zimny, taki odległy. Zupełnie jakby w ogóle nie by ł sobą. – Możesz zatrzy m ać ten dom, jeśli chcesz. Został już kupiony. Ale chciałby m dostać z powrotem listy. – Przec zy tałam je – powiedziałam. – By ły cudowne. Maxon pry chnął, jakby to by ł dowc ip. – Nie wiem, co sobie my ślałem. – Proszę, nie rób tego. Proszę. Koc ham cię. – Wargi mi zadrżały. – Nie waż się – polec ił mi Maxon przez zaciśnięte zęby. – Masz się ter az uśmiechnąć i będziesz się uśmiec hać do ostatniej chwili. Zam rugałam, żeby stłumić łzy, i uśmiechnęłam się słabo. – To wy starc zy. Ter az masz się tak trzy m ać, dopóki stąd nie wy jdziesz, rozum iesz? – Skinęłam głową. Maxon popatrzy ł mi w oczy. – Ucieszę się, kiedy wy j edziesz. Warknął te ostatnie słowa, ale potem jego uśmiech powrócił, kiedy znowu spojr zał na Kriss. Przez minutę wpatry wałam się we własne kolana, uspokaj ając oddech i przy bier ając dzielny wy r az twar zy. Kiedy w końcu podniosłam głowę, nie odważy łam się patrzeć bezpośrednio na nikogo. Obawiałam się, że jeśli to zrobię, nie zdołam spełnić ostatniego ży czenia Maxona. Zam iast tego skoncentrowałam się na ścianach sali i właśnie dlatego zauważy łam, że większość gwardzistów odsunęła się od nich na jakiś niedostrzegalny dla mnie sy gnał. Wy ciągnęli z kieszeni czerwone szmatki i przewiązali sobie nimi czoła. Patrzy łam na to, nic nie rozum iejąc, kiedy noszący czerwony znak gwardzista stanął za Celeste i strzelił jej prosto w ty ł głowy. Wrzaski i wy strzały zabrzmiały jednoc ześnie. Ochry płe jęki bólu wy pełniły salę, dołączając do kakof onii przewrac any ch krzeseł, ciał uder zający ch o ściany i przepy c hający ch się ludzi, próbujący ch uciekać tak szy bko, jak pozwalały im na to wy sokie obc asy i garnitur y. Napastnic y krzy c zeli i strzelali, sprawiając, że wszy stko wy dawało się jeszc ze bardziej przer ażające. Patrzy łam, oszołomiona, widząc w przec iągu kilku sekund więcej śmierc i, niż wy dawało mi się możliwe. Rozejr załam się za królem i królową, ale gdzieś zniknęli. Moje serc e ścisnął strach, nie wiedziałam, czy uciekli, czy też zostali schwy tani. Rozejr załam się za Adele i jej dziećmi, ale nigdzie ich nie widziałam, a to wy dało mi się jeszc ze gorsze niż nieobecność króla i królowej. Koło mnie Maxon star ał się uspokoić Kriss. – Połóż się na podłodze – powiedział do niej. – Nic się nam nie stanie. Spojr załam w prawo, na Aspena, i na mom ent ogarnął mnie podziw. Klęczał na jedny m kolanie, celował i strzelał spokojnie w tłum. Musiał by ć bardzo pewien swoich umiejętności, żeby to robić. Kątem oka zobac zy łam bły sk czerwieni i nagle stanął przed nami gwardzista-rebeliant. Kiedy ty lko pomy ślałam o ty m, nagle wszy stko zaczęło mieć sens. Anne mówiła mi, że to już kiedy ś się zdar zy ło, że rebelianc i zdoby li mundur y gwardzistów i zakradli się do pałacu. Ale jak?
Kriss krzy knęła znowu, a ja uświadom iłam sobie, że gwardziści, którzy zostali wy słani do ochrony naszy ch domów, wcale nie zdezerter owali. By li martwi i zakopani w ziem i, a ich skradzione mundur y widzieliśmy ter az przed sobą. Ta wiedza nie na wiele mi się w ty m mom enc ie przy dawała. Wiedziałam, że powinnam uciekać, że Maxon i Kriss powinni uciekać, jeśli chcą ocalić ży cie. Ale by łam jak spar aliżowana, kiedy złowrogi mężczy zna podniósł broń i wy c elował w Maxona. Popatrzy łam na Maxona, a on popatrzy ł na mnie. Żałowałam, że nie mam czasu, żeby coś powiedzieć. Odwróciłam głowę, patrząc znowu na mężczy znę. Na jego twar zy poj awił się wy r az rozbawienia. Zupełnie jakby podejr zewał, że to będzie znacznie bardziej zabawne dla niego i znacznie bardziej bolesne dla Maxona, przesunął broń lekko w lewo i wy c elował we mnie. Nie pomy ślałam nawet o ty m, żeby krzy knąć. Nie mogłam się w ogóle por uszy ć, ale zobaczy łam kątem oka ruch i mar y narkę Maxona, który rzuc ił się w moją stronę. Upadłam na podłogę, ale nie w taki sposób, jak się spodziewałam. Maxon przelec iał przede mną, omij ając mnie, a kiedy podniosłam głowę, zobac zy łam Aspena. Podbiegł do stołu i przewrócił moje krzesło, przy c iskając mnie własny m ciałem. – Mam go! – krzy knął ktoś. – Znajdźcie króla! Usły szałam kilka krzy ków radości, zac hwy c ony ch ty m obwieszc zeniem. I wrzaski. Ty le wrzasków. Kiedy otrząsnęłam się z oszołomienia, moje uszy znowu zaczęły rej estrować hałas. Inne krzesła i ciała upadające na podłogę. Gwardziści wy krzy kujący rozkazy. Padały strzały, a powodujący mdłości huk świdrował mi uszy. To by ło prawdziwe piekło. – Nie jesteś ranna? – zapy tał Aspen, przekrzy kując hałas. Chy ba potrząsnęłam głową. – Nie ruszaj się. Patrzy łam, jak się podnosi, staj e w rozkroku i celuj e. Wy strzelił kilka razy, miał skonc entrowany wzrok, ale rozluźnione ciało. Sądząc po kącie, pod jakim strzelał, wy dawało się, że kolejni rebelianc i próbują podejść do nas bliżej. Dzięki Aspenowi nie udało im się to. Rozejr zał się szy bko i znowu przy klęknął. – Zabiorę ją stąd, zanim całkiem strac i głowę. Przeszedł nade mną i złapał Kriss, która zaty kała uszy i szloc hała rozpaczliwie. Aspen podniósł jej głowę i spoliczkował ją. Oszołomiona, uspokoiła się na ty le, żeby wy słuchać jego rozkazów i wy jść razem z nim z sali, osłaniając po drodze głowę. Robiło się ciszej. Większość ludzi pewnie już uciekła. Albo umier ała. W ty m mom enc ie zobac zy łam całkowic ie nier uc homą nogę wy stającą spod obr usa. O Boże! Maxon! Wpełzłam pod stół i znalazłam Maxona oddy c hającego z najwy ższy m trudem. Na jego koszuli powiększała się rozległa czerwona plam a – miał ranę postrzałową pod lewy m ram ieniem, która wy glądała bardzo poważnie. – Maxonie! – jęknęłam. Nie wiedząc, co innego mogłaby m zrobić, zwinęłam brzeg sukni w rękach i przy c isnęłam go do rany. Maxon skrzy wił się lekko. – Przepraszam. Maxon przy kry ł moją rękę swoją dłonią. – Nie, to ja przepraszam – powiedział. – O mało nie zmarnowałem ży cia nam obojgu. – Nie mów nic ter az. Skonc entruj się, dobrze?
– Popatrz na mnie, Ami. Mrugnęłam kilka razy i spojr załam mu w oczy. Mimo bólu uśmiechnął się do mnie. – Złam mi serc e. Złam je ty siąc razy, jeśli zec hcesz. Możesz z nim robić, co chcesz, bo należy ty lko do ciebie. – Cśśś – poprosiłam. – Będę cię koc hał do ostatniego tchnienia. Każde uder zenie moj ego serc a jest twoj e. Nie chcę umrzeć, zanim się tego nie dowiesz. – Proszę, przestań – chlipnęłam. Zabrał rękę z moj ej dłoni i wplótł mi palc e we włosy. Doty k by ł lekki, ale wy starc zy ł, żeby mi powiedzieć, czego on chce. Poc hy liłam się, żeby go pocałować. W ty m pocałunku by ły wszy stkie nasze doty chc zasowe pocałunki, cała niepewność i cała nadziej a. – Nie poddawaj się, Maxonie. Koc ham cię, proszę, nie poddawaj się. Maxon westchnął z trudem. W ty m mom enc ie pod stół zajr zał Aspen, a ja pisnęłam ze strac hu, zanim się zor ientowałam, kto to jest. – Kriss jest już w schronie, sir – powiedział rzec zowo do Maxona. – Ter az twoj a kolej. Możesz wstać? Maxon potrząsnął głową. – To strata czasu. Zabierz ją. – Ale wasza wy sokość… – To rozkaz – oznajm ił Maxon tak stanowc zo, jak ty lko mógł. On i Aspen patrzy li na siebie przez długą chwilę. – Tak jest. – Nie! Nigdzie nie idę! – upier ałam się. – Pójdziesz – odparł Maxon zmęczony m głosem. – Chodź, Mer. Musim y się pospieszy ć. – Nie ruszę się stąd! Szy bko, jakby nagle nic mu już nie dolegało, Maxon wy ciągnął rękę i ścisnął dłoń Aspena. – Ona ma ży ć. Rozum iesz mnie? Czegokolwiek by to nie wy m agało, ona ma ży ć. Aspen skinął głową i złapał mnie za ramię mocniej niż wy dawało mi się to możliwe. – Nie! – krzy knęłam. – Maxonie, proszę! – Bądź szczęśliwa – powiedział stłumiony m głosem i ścisnął moją rękę po raz ostatni, a potem Aspen pociągnął mnie za sobą, ciągle krzy czącą. Kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach, Aspen popchnął mnie na ścianę. – Bądź cic ho! Mogą cię usły szeć. Im szy bc iej znajdziesz się w schronie, ty m szy bc iej będę mógł wrócić po niego. Masz robić, co ci każę, jasne? Skinęłam głową. – Dobrze, w takim razie bądź cic ho i star aj się poc hy lać – powiedział, wy jął pistolet i wy ciągnął mnie na kor y tarz. Rozejr zeliśmy się w prawo i w lewo. Na końcu kor y tar za zobac zy liśmy jakąś sy lwetkę, uciekającą w przec iwną stronę. Kiedy zniknęła, ruszy liśmy przed siebie. Za rogiem znaleźliśmy leżącego na ziem i gwardzistę. Aspen sprawdził mu puls i potrząsnął głową, a potem zabrał jego pistolet i podał mi.
– Co ja mam z ty m zrobić? – szepnęłam z przer ażeniem. – Strzelać. Ty lko najpierw upewnij się, czy to przy j ac iel, czy wróg. Tu panuj e kompletny chaos. Przez kilka pełny ch napięcia minut skręcaliśmy w kolejne kor y tar ze i sprawdzaliśmy schrony, które okazy wały się już zajęte i zablokowane. Wy dawało się, że walka przeniosła się głównie na górę albo na zewnątrz, ponieważ odgłosy wy strzałów i anonim owe krzy ki by ły stłumione przez ściany. Ale mimo to za każdy m razem, gdy usły szeliśmy jakikolwiek szelest, zatrzy m y waliśmy się, zanim poszliśmy dalej. Aspen wy jr zał za róg. – To ślepy zaułek, więc rozglądaj się uważnie. Skinęłam głową. Szy bko przebiegliśmy na koniec krótkiego kor y tar za i pierwszą rzeczą, jaką zauważy łam, by ł jasny blask słońca, wpadający przez okno. Czy niebo nie wiedziało, że świat się właśnie kończy ? Jak słońce mogło dzisiaj świec ić? – Proszę, proszę, proszę – szepnął Aspen, sięgając do zamka. Na szczęście drzwi się otwor zy ły. – Tak! – Westchnął i otwor zy ł drzwi, zasłaniając nimi widok na połowę kor y tar za. – Aspenie, nie chcę tu zostać. – Musisz. Musisz by ć bezpieczna, ze względu na bardzo wiele osób. A ja… chciałby m, żeby ś coś dla mnie zrobiła. – Co takiego? Por uszy ł się niespokojnie. – Gdy by coś się ze mną stało… Chciałby m, żeby ś powiedziała... Nad jego ram ieniem zobac zy łam coś czerwonego wy łaniającego się zza rogu. Gwałtownie podniosłam pistolet, wy c elowałam ponad Aspenem i strzeliłam do zbliżającej się sy lwetki. Niespełna sekundę później Aspen wepchnął mnie do schronu i zatrzasnął drzwi, zostawiając mnie samą w ciemnościach.
Rozdział 31
N
ie wiem, jak długo tam siedziałam. Nasłuchiwałam dźwięków zza drzwi, choc iaż wiedziałam,
że to na nic. Kiedy Maxon i ja kilka ty godni temu by liśmy zam knięci w schronie, nie sły szeliśmy nic z tego, co działo się na zewnątrz, mimo że zniszc zenia wtedy by ły ogromne. Mimo wszy stko miałam nadzieję. Może Aspenowi nic się nie stało i lada chwila otwor zy drzwi. Nie mógł zginąć. Nie. Aspen umiał walc zy ć, zawsze umiał walc zy ć. Kiedy zagrażały mu głód i ubóstwo, stawiał im czoło. Kiedy świat odebrał mu tatę, dbał o to, żeby jego rodzina przetrwała. Kiedy Elim inac je odebrały mu mnie, kiedy został powołany do wojska, nie pozwolił, żeby odebrało mu to nadzieję. W porównaniu z ty m wszy stkim kula wy dawała się czy mś mały m i nieznaczący m. Żadna kula nie mogła powalić Aspena Leger a. Przy c isnęłam ucho do drzwi, modląc się, żeby usły szeć jakieś słowo, oddech, cokolwiek. Skoncentrowałam się, nasłuchując czegoś, co brzmiałoby jak pełen wy siłku oddech Maxona, kiedy leżał pod stołem, umier ając. Zac isnęłam powieki i błagałam Boga, żeby zac hował go przy ży ciu. Na pewno wszy scy w pałacu szukali Maxona i jego rodziców. To im pierwszy m zostanie udzielona pom oc. Nie pozwolą mu umrzeć, nie mogliby tego zrobić. A jeśli jego stan by ł beznadziejny ? By ł tak niesam owic ie blady. Nawet ten ostatni uścisk moj ej ręki by ł taki słaby. Bądź szczęśliwa. Koc hał mnie. Naprawdę mnie koc hał. A ja koc hałam jego. Mimo tego wszy stkiego, co powinno nas dzielić – naszy ch klas, naszy ch błędów, otac zającego nas świata – powinniśmy by ć razem. Powinnam zostać przy nim. Szczególnie ter az, kiedy leżał, umier ając. Nie powinnam się ukry wać. Wstałam i zaczęłam macać ścianę w poszukiwaniu włącznika światła. Klepałam stalową pły tę, aż w końcu go znalazłam. Rozejr załam się po pom ieszc zeniu – by ło mniejsze od poprzedniego, w który m by łam. Miało zlew, ale żadnej toa lety, ty lko wiadro w rogu. Koło drzwi stała ławka, a na półce pod przec iwległą ścianą zobac zy łam pac zuszki z jedzeniem i koce. Na środku na podłodze leżał i czekał zimny pistolet. Nie wiedziałam, czy to się uda, ale musiałam spróbować. Wy ciągnęłam ławkę na środek schronu i przewróciłam ją na bok, siedzeniem w stronę drzwi. Przy kucnęłam za nią, sprawdziłam jej wy sokość i uświadom iłam sobie, że nie zapewnia najlepszej ochrony. Musiała mi jednak wy starc zy ć. Wstając, potknęłam się o brzeg głupiej sukni. Westchnęłam z niec ierpliwości i przeszukałam półki. Cienki noży k miał zapewne służy ć do otwier ania i dzielenia ży wności, ale całkiem dobrze ciął też mater iał. Kiedy przy c ięłam suknię nierówno na wy sokości kolan, zrobiłam z mater iału
prowizor y czny pasek i na wszelki wy padek zatknęłam za niego nóż. Owinęłam się koc am i, spodziewając się ry koszetów. Jeszc ze raz rozejr załam się po schronie, szukając czegoś jeszc ze, co mogłaby m zabrać ze sobą i wy kor zy stać w razie potrzeby. Ale nic już nie znalazłam. Skuliłam się za ławką, wy c elowałam w zam ek, odetchnęłam dla uspokoj enia i wy strzeliłam. Huk rozbrzmiewający w maleńkim pom ieszc zeniu przer aził mnie, mimo że się go spodziewałam. Kiedy ty lko miałam pewność, że kula nie odbij a się ry koszetem po schronie, podeszłam do drzwi, żeby je obejr zeć. Ponad zamkiem znalazłam małą dziurę, odsłaniającą poszarpane warstwy metalu. By łam niezadowolona, że spudłowałam, ale przy najmniej wiedziałam, że to może się udać. Jeśli dostatecznie wiele razy traf ię w zam ek, może zdołam się stąd wy dostać. Schowałam się za ławką i znowu spróbowałam. Jedna kula za drugą traf iały w drzwi, ale nigdy dwa razy w to samo miejsce. Po chwili, sfrustrowana, wstałam z nadzieją, że coś por adzę. Osiągnęłam ty lko ty le, że odłupane odłamki metalu pokalec zy ły mi ręce. Dopier o kiedy usły szałam głuche kliknięcie, uświadom iłam sobie, że zuży łam wszy stkie kule i ugrzęzłam tu na dobre. Rzuc iłam pistolet i podbiegłam do drzwi, uder zając w nie cały m ciałem. – Otwórz się! – Znowu uder zy łam o drzwi. – OTWÓRZ SIĘ! Zaczęłam bezskutecznie tłuc w drzwi pięściam i. – Nie! Nie, nie, nie! Muszę stąd wy jść! Drzwi ani drgnęły, jakby m ty m bezlitosny m milc zeniem i nier uc hom ością chciały zadrwić z moj ego rozdartego serc a. Upadłam na podłogę i rozpłakałam się ze świadom ością, że nic nie mogę zrobić. Martwe ciało Aspena mogło leżeć zaledwie metr ode mnie, a Maxon… na pewno także już nie ży ł. Podkuliłam nogi do piersi i oparłam głowę o drzwi. – Jeśli przeży jesz – wy szeptałam – będziesz mógł mnie nazy wać swoją miłą. Obiec uję, nie będę nar zekać. Pozostawało mi ty lko czekanie. Co jakiś czas próbowałam zgadnąć, która może by ć godzina, choc iaż nie miałam żadnego sposobu, żeby to sprawdzić. Każda ciągnąca się minuta doprowadzała mnie do szaleństwa. Nigdy nie czułam się tak bezsilna, umier ałam z niepokoj u. Upły nęła cała wieczność, zanim usły szałam szczęk zamka. Ktoś po mnie przy szedł. Nie wiedziałam, czy to przy j ac iel, czy też nie, więc wy c elowałam nienaładowany pistolet w drzwi. Przy najmniej wy glądał groźnie. Drzwi uchy liły się i do środka wpadła smuga światła zza okna. Czy to znac zy ło, że nadal by ł ten sam dzień? Czy może już następny ? Celowałam dalej, choc iaż musiałam w ty m celu zmruży ć oczy. – Proszę nie strzelać, lady Amer ic o! – poprosił gwardzista. – Jest pani bezpieczna! – Skąd mam to wiedzieć? Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan jedny m z nich? Gwardzista obejr zał się i przy witał kogoś, kto zbliżał się kor y tar zem. W smudze światła stanął August w towar zy stwie Gavrila. Choc iaż garnitur prezenter a by ł niem al zniszc zony, ozdobna szpilka – ter az zauważy łam, że niezwy kle przy pom inała Gwiazdę Polarną – nadal lśniła dumnie w zakrwawionej klapie. Nic dziwnego, że rebelianc i z Północy by li tak dobrze poinf orm owani. – Już po wszy stkim, Amer ic o. Pokonaliśmy ich – potwierdził August.
Westchnęłam, przy tłoczona ulgą, i rzuc iłam pistolet na podłogę. – Gdzie jest Maxon? Czy on ży je? Czy Kriss się udało? – zapy tałam Gavrila, a potem zwróciłam się znowu do Augusta: – Przy prowadził mnie tu gwardzista, nazy wa się Leger, widziałeś go może? – słowa wy pły wały niem al zby t szy bko, żeby dało się mnie zrozum ieć. Czułam się dziwnie, kręciło mi się w głowie. – Chy ba jest w szoku. Zabierzc ie ją szy bko do skrzy dła szpitalnego – rozkazał Gavril, a gwardzista z łatwością wziął mnie na ręce. – Maxon? – zapy tałam. Nikt nie odpowiedział albo może strac iłam już wtedy przy tomność. Nie mogę sobie tego przy pom nieć. Kiedy się obudziłam, leżałam na łóżku polowy m. Czułam, że liczne skalec zenia zaczęły mnie piec, ale kiedy podniosłam rękę, żeby się im przy jr zeć, zobac zy łam, że są oczy szc zone, a na największe zostały założone opatrunki. By łam bezpieczna. Usiadłam, rozejr załam się i zor ientowałam się, że jestem w malutkim gabinec ie. Kiedy przy jrzałam się biurku i dy plom om na ścianie, odkry łam, że musiał należeć do doktor a Ashlar a. Nie mogłam tu zostać. Potrzebowałam odpowiedzi. Kiedy otwor zy łam drzwi, zrozum iałam, dlac zego zostałam umieszc zona w gabinec ie. Skrzy dło szpitalne by ło zapełnione. Niektórzy lżej ranni leżeli po dwie osoby na łóżku, inni na podłodze pomiędzy łóżkami. Widziałam od razu, że ci w najc ięższy m stanie znajdowali się na łóżkach na końcu sali. Pom im o tak ogromnej liczby osób, panowała tu zdum iewająca cisza. Rozejr załam się w poszukiwaniu znaj om y ch twar zy. Czy to dobrze, że ich tu nie widziałam? Co to mogło oznac zać? Tue sday leżała na łóżku i tuliła się do Emm iki. Obie cic ho płakały. Rozpoznałam kilka pokojówek, ale ty lko z widzenia. Skinęły mi głowam i, jakby m z jakiegoś powodu na to zasługiwała. Zaczęłam trac ić nadzieję, kiedy zbliży łam się do końca sali. Maxona nie by ło. Gdy by tu by ł, otac załaby go grom ada ludzi, gotowy ch spełnić każdą jego zac hciankę. Ale mnie umieszc zono w przy legający m gabinec ie, więc może jego też? Zobac zy łam gwardzistę z por anioną twarzą – nie miałam pojęcia, co mogło spowodować takie obrażenia. – Czy książę jest gdzieś tutaj? – zapy tałam cic ho. Potrząsnął ponur o głową. – Och. Rana od kuli i złamane serc e to dwa zupełnie różne rodzaj e obrażeń, ale czułam, że wy krwawiam się tak samo nieubłaganie, jak Maxon. Żadne uciskanie ani szwy nie mogły tego powstrzy mać, nic nigdy nie złagodzi tego bólu. Nie zaczęłam krzy c zeć, choc iaż miałam wrażenie, że krzy czę w środku. Pozwoliłam ty lko, żeby moje łzy pły nęły. Nie by ły w stanie nic zego zmy ć, ale stanowiły obietnicę. Nikt cię nigdy nie zastąpi, Max onie. Zapieczętowałam naszą miłość w serc u. – Mer? Odwróciłam się i zobac zy łam obandażowanego mężczy znę na jedny m z ostatnich łóżek na sali. To by ł Aspen. Bez tchu, niepewnie, podeszłam do niego. Miał na głowie bandaż, przez który przesiąkło trochę krwi. Na odsłoniętej piersi by ło widać skalec zenia, ale najgor zej wy glądała jego noga. Jej dolną
część pokry wał gruby gips, a liczne krzy wo zawiązane bandaże zasłaniały rany na udzie. Ponieważ Aspen miał na sobie ty lko bokserki i prześcier adło na drugiej nodze, od razu widziałam, jak poważnie jest ranny. – Co się stało? – zapy tałam szeptem. – Nie mam ochoty mówić o wszy stkich szczegółach. Dłuższy czas się trzy m ałem, załatwiłem chy ba sześciu albo siedm iu z nich, aż który ś traf ił mnie w nogę. Lekarz powiedział, że prawdopodobnie będę mógł chodzić, ale będę potrzebował laski. Ale dobrze, że ży ję. Łzy spły wały mi cic ho po twar zy. By łam tak wdzięczna losowi, przer ażona i pozbawiona nadziei, że nie mogłam się powstrzy m ać. – Uratowałaś mi ży cie, Mer. Przeniosłam naty chm iast spojr zenie z jego nogi na twarz. – Ten twój strzał wy straszy ł rebelianta i dał mi akur at dość czasu, żeby m do niego strzelił. Gdy by ś tego nie zrobiła, traf iłby mnie w plec y i by łoby po mnie. Dziękuję. Otarłam oczy. – To ty uratowałeś mi ży cie. Jak zawsze. Najwy ższy czas, żeby m zaczęła ci się odwzaj emniać. Aspen uśmiechnął się. – Mam skłonności do bohaterskich czy nów, prawda? – Zawsze chciałeś by ć czy imś ry c er zem w lśniącej zbroi. – Potrząsnęłam głową, my śląc o wszy stkim, co Aspen robił dla ty ch, który ch koc hał. – Mer, posłuchaj mnie. Kiedy powiedziałem, że zawsze będę cię koc hał, mówiłem szczer ze. I my ślę, że gdy by śmy zostali w Kar olinie, pobraliby śmy się i by liby śmy szczęśliwi. Biedni, ale szczęśliwi. – Uśmiechnął się ze smutkiem. – Ale nie zostaliśmy w Kar olinie, a ty się zmieniłaś. Ja także się zmieniłem. Miałaś rację, kiedy powiedziałaś, że nigdy nie dawałem nikom u innem u szansy, ale dlac zego miałby m to robić, gdy by nie to wszy stko, co się wy dar zy ło? Insty nktownie walc zy łem o ciebie, Mer. Zajęło mi dużo czasu, żeby dostrzec, że ty nie chcesz już, żeby m to robił. Ale kiedy to zrozum iałem, uświadomiłem sobie, że ja także nie chcę o ciebie walc zy ć. Patrzy łam na niego, oszołomiona. – Zawsze będziesz w moim serc u, Mer, ale nie jestem już w tobie zakoc hany. My ślę czasem, że możesz mnie nadal potrzebować albo pragnąć, ale nie wiem, czy tak jest. Zasługuj esz na coś lepszego niż na to, żeby m by ł z tobą z poc zuc ia obowiązku. Westchnęłam. – A ty zasługuj esz na coś lepszego niż by c ie kimś, kogo wy brałam z braku innej możliwości. Wy ciągnął do mnie rękę, a ja wzięłam ją w swoj e dłonie. – Nie chcę, żeby ś by ła na mnie zła. – Nie jestem. Cieszę się, że ty nie jesteś na mnie zły. Nawet jeśli on nie ży je, nadal go kocham. Aspen zmarszc zy ł czoło. – Kto nie ży je? – Maxon – odparłam stłumiony m głosem, znowu bliska płaczu. Zapadła chwila ciszy. – Maxon ży je. – Jak to? Ale tamten gwardzista powiedział, że go tu nie ma i…
– Oczy wiście, że go tu nie ma. Jest królem. Odpoc zy wa w swoim pokoj u. Rzuc iłam się, żeby uściskać Aspena, a on jęknął z powodu siły moj ego uścisku, ale by łam zby t szczęśliwa, żeby uważać. Wtedy radosna wiadom ość połączy ła się ze smutną. Cofnęłam się powoli. – Król zginął? Aspen skinął głową. – Królowa także. – Nie! – wzdry gnęłam się, znowu mrugając oczam i. Powiedziała, że będę mogła nazywać ją mamą. Co Maxon zrobi bez niej? – Tak właściwie gdy by nie rebelianc i z Północy, Maxon także mógłby nie przeży ć. Ty lko dzięki nim udało nam się zwy c ięży ć. – Naprawdę? Widziałam w jego oczach podziw i szac unek. – Powinniśmy ich poprosić, żeby nas trenowali. Strzelali ina c zej. Wiedzieli, co mają robić. Rozpoznałem Augusta i Geor gię w Sali Wielkiej, mieli wsparc ie tuż za mur am i pałacu. Kiedy ty lko zor ientowali się, że coś jest nie tak… cóż, sama wiesz, jak szy bko potraf ią się dostać do środka. Nie wiem, skąd wzięli broń, ale gdy by nie oni, by łoby po nas. Trudno mi by ło to wszy stko jednoc ześnie przy jąć do wiadom ości. Nadal próbowałam poskładać kawałki układanki, kiedy otwier ające się drzwi sprawiły, że przy c iszone rozm owy w sali szpitalnej zostały przer wane. Dziewc zy na z zaniepokoj oną twarzą zaczęła się rozglądać, a choc iaż miała podartą sukienkę i potargane włosy, naty chm iast ją rozpoznałam. Zanim zdąży łam ją zawołać, zrobił to Aspen. – Lucy ! – krzy knął, siadając. Wiedziałam, że taki ruch musiał go zaboleć, ale na jego twar zy nie poj awił się nawet cień gry m asu bólu. – Aspen! – zachły snęła się i przebiegła przez salę, przeskakując przez leżący ch ranny ch. Wpadła mu w ram iona, okry wając pocałunkam i jego twarz. Choc iaż Aspen jęknął z bólu, kiedy go objęła, by ło jasne, że w ty m mom enc ie nie posiada się ze szczęścia. – Gdzie by łaś? – zapy tał niec ierpliwie. – Na trzec im piętrze. Dopier o ter az zaczęli otwier ać tam schrony. Przy biegłam tak szy bko, jak mogłam. Co się stało? – Choc iaż Lucy po ataku rebeliantów by ła zwy kle spar aliżowana paniką, ter az wy dawała się skoncentrowana, dostrzegała ty lko Aspena. – Nic mi nie będzie. A co z tobą? Chcesz, żeby wezwać lekar za? – Aspen rozejr zał się, szukając kogoś, kto mógłby pomóc. – Nie, nie jestem nawet draśnięta – zapewniła Lucy. – Martwiłam się ty lko o ciebie. Aspen patrzy ł w jej oczy z absolutny m uwielbieniem. – Ter az, kiedy tu jesteś, wszy stko jest już w porządku. Pogładziła go po twar zy, uważając, żeby nie por uszy ć bandaży. Aspen położy ł jej rękę na karku i delikatnie przy c iągnął do siebie, żeby ją pocałować. Nikt nie potrzebował ry c er za bardziej niż Lucy i nikt nie chroniłby jej lepiej niż Aspen. By li tak zapatrzeni w siebie, że nawet nie zauważy li, kiedy odeszłam. Zam ier załam znaleźć jedy ną osobę, którą naprawdę pragnęłam zobac zy ć.
Rozdział 32
P
o wy jściu ze skrzy dła szpitalnego zobac zy łam, jak wy gląda pałac. Trudno by ło uwier zy ć
w ogrom zniszc zeń. Na podłodze leżało mnóstwo potłuczonego szkła. Lśniło w blasku słońca. Zniszczone obr azy, wy sadzone fragm enty ścian i złowieszc ze czerwone plam y na dy wanach przy pominały, jak blisko by liśmy śmierc i. Weszłam na schodam i górę, star ając się unikać kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Kiedy mijałam pierwsze piętro, zobac zy łam na podłodze kolc zy k. Od razu przy szła mi do głowy my śl, że jego właścic ielka nie ży je. Na trzec im piętrze skier owałam się do pokoj u Maxona i ujr załam kilku gwardzistów. To pewnie by ło nieuniknione. Jeśli będę musiała, może spróbuję go zawołać. Może powie im, żeby mnie przepuścili… tak jak tego wiec zor a, kiedy się poznaliśmy. Drzwi do pokoj u Maxona by ły otwarte, a ludzie wchodzili i wy c hodzili, przy nosząc dokum enty albo wy nosząc taler ze. Przy ścianie pod drzwiam i stało sześciu gwardzistów, więc przy gotowałam się, że zostanę odprawiona. Ale kiedy się zbliży łam, jeden z nich mnie zauważy ł. Zmruży ł oczy, jakby upewniał się, kim jestem. Gwardzista koło niego rozpoznał mnie i jeden za drugim skłonili się nisko i z szac unkiem. Ten przy drzwiach wy ciągnął rękę. – Jego wy sokość czeka na panią. Próbowałam zac howy wać się jak ktoś, kto zasługuj e na oddawane mu honor y. Wy prostowałam się, przec hodząc koło nich, choc iaż moje pokalec zone ręce i obcięta sukienka nie dodawały mi godności. – Dziękuję – powiedziałam z lekkim skinieniem głowy. Kiedy wchodziłam do środka, przebiegła koło mnie pokojówka. Maxon leżał w łóżku, po lewej stronie piersi miał gazowy opatrunek, widoczny spod zwy kłej bawełnianej koszuli. Lewą rękę miał na temblaku, ale w prawej trzy m ał dokum ent, którego treść omawiał z jakimś dor adcą. Wy glądał zupełnie norm alnie – nief orm alne ubranie, potargane włosy – a jednoc ześnie znacznie dostojniej niż wcześniej. Czy siedział odrobinę bardziej wy prostowany ? Czy jego twarz nabrała większej powagi? By ło wy raźnie widać, że jest królem. – Wasza wy sokość – powiedziałam stłumiony m głosem, dy gnęłam nisko, i ujr załam w jego oczach uśmiech. – Zostaw tutaj dokum enty, Stavros. Czy mógłby m prosić wszy stkich o opuszc zenie pokoj u? Chciałby m por ozm awiać z lady Amer icą. Otac zający go dor adc y skłonili głowy i wy szli na kor y tarz. Stavros spokojnie odłoży ł papier y na stolik przy łóżku Maxona i mrugnął do mnie, kiedy wy c hodził. Ruszy łam się z miejsca dopier o
wtedy, kiedy drzwi się zam knęły. Chciałam podbiec do niego, wpaść mu w ram iona i zostać tam na zawsze. Ale zbliży łam się powoli, z obawą, że może pożałował swoich ostatnich słów do mnie. – Przy kro mi z powodu twoich rodziców. – Trudno mi jeszc ze w to uwier zy ć – odparł Maxon, gestem zapraszając mnie, żeby m usiadła na łóżku. – Cały czas my ślę, że ojc iec jest w swoim gabinec ie, a mama na dole, że za chwilę któreś z nich przy jdzie tutaj i powie mi, co mam robić. – Rozum iem doskonale, co masz na my śli. Maxon uśmiechnął się ze współczuc iem. – Wiem, że rozum iesz. Położy ł dłoń na moj ej dłoni. Uznałam to za dobry znak i wzięłam go za rękę. – Próbowała go ocalić. Gwardzista powiedział mi, że jeden z rebeliantów wy c elował do ojca, ale ona wy biegła zza niego. Zginęła jako pierwsza, ale zar az potem traf ili także ojca. Maxon potrząsnął głową. – Nigdy nie my ślała o sobie. Aż do ostatniej chwili. – Nie powinieneś by ć ty m zaskoc zony. Bardzo ją przy pom inasz. Maxon skrzy wił się. – Nigdy nie będę tak dobry, jak ona. Będę za nią bardzo tęsknił. Pogładziłam jego rękę. Królowa nie by ła moją matką, ale mnie również będzie jej brakowało. – Przy najmniej ty jesteś bezpieczna – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Przy najmniej ty le. Na długą chwilę zapadła cisza, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Czy powinnam przy pom nieć, co mi mówił? Czy powinnam zapy tać o Kriss? Czy Maxon w ogóle chciał ter az o ty m my śleć? – Mam tu coś, co chciałby m ci pokazać – oznajm ił nieoczekiwanie. – Pamiętaj, że to bardzo wstępny proj ekt, ale mimo wszy stko my ślę, że ci się spodoba. Otwórz tę szuf ladę – poinstruował mnie. – Powinno leżeć na wierzc hu. Otwor zy łam szuf ladę stolika przy łóżku i od razu zobac zy łam plik zapisany ch na maszy nie papierów. Rzuc iłam Maxonowi py tające spojr zenie, ale ty lko wskazał mi je gestem głowy. Zaczęłam czy tać dokum ent, próbując zrozum ieć jego treść. Doszłam do końca pierwszego akapitu, a potem przeczy tałam go na nowo, całkowic ie pewna, że coś źle zrozum iałam. – Zam ier zasz… znieść podział klasowy ? – zapy tałam, podnosząc spojr zenie na Maxona. – Owszem, takie mam plany – przy znał z uśmiec hem. – Nie eksc y tuj się za bardzo, to zajm ie dużo czasu, ale wy daj e mi się, że powinno podziałać. Widzisz – powiedział, kartkując opasły dokument i wskazując mi odpowiedni akapit. – Chcę zacząć od dołu. Zam ier zam najpierw wy e lim inować klasę Ósem ek. Powinniśmy rozpocząć roboty budowlane na wielką skalę i wy daj e mi się, że przy odrobinie wy siłku Ósemki można będzie wcielić do Siódem ek. Potem zac znie by ć trudniej. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby pozby ć się sty gm aty zac ji łączącej się z num er em klasy, ale mam zam iar to zrobić. By łam pełna podziwu. Znałam ty lko świat, w który m musiałam nosić swoją klasę jak ubranie, a ter az trzy m ałam dokum ent mówiący, że te niewidzialne linie, które nakreśliliśmy pomiędzy ludźmi, będą mogły zostać w końcu wy m azane. Dłoń Maxona dotknęła moj ej. – Chciałby m, żeby ś wiedziała, że to wszy stko dzięki tobie. Prac owałem nad ty m od dnia,
w który m zawołałaś mnie na kor y tarz i powiedziałaś, że by wałaś głodna. To by ł jeden z powodów, dla który ch tak wy prowadziło mnie z równowagi twoj e wy stąpienie, chciałem osiągnąć ten sam cel w bardziej dy skretny sposób. Ale spośród wszy stkich rzec zy, jakie pragnąłem zrobić dla mojego kraj u, ta nie przy szłaby mi nigdy do głowy, gdy by m cię nie poznał. Odetchnęłam głęboko i znowu spojr załam na dokum ent. Pomy ślałam o doty chc zasowy ch latach moj ego ży cia, tak krótkich i szy bko mij ający ch. Nigdy nie spodziewałam się, że będę robić coś więcej poza śpiewaniem w tle na przy jęciach inny ch ludzi i ty m, że może pewnego dnia wy jdę za mąż. Pomy ślałam o ty m, co to będzie oznac zać dla mieszkańców Illéi i nie posiadałam się ze szczęścia. Czułam się jednoc ześnie zawsty dzona i dumna. – Jeszc ze jedno – powiedział Maxon niepewnie. Nieoczekiwanie położy ł na dokum enc ie otwarte pudełeczko z pierścionkiem, który lśnił w prom ieniach słońca wpadający ch przez okno. – Spałem z ty m przeklęty m pudełkiem pod poduszką – oznajm ił z iry tacją mieszającą się z rozbawieniem. Podniosłam głowę bez słowa, ponieważ by łam zby t oszołomiona, żeby coś powiedzieć. By łam pewna, że odc zy tał py tanie w moich oczach, ale miał na razie własne. – Podoba ci się? Siateczka z cieniutkich pnączy winor ośli twor zy ła pierścień, podtrzy m ując dwa klejnoty – zielony i fioletowy – które sty kały się na czubku. Wiedziałam, że fioletowy jest moim kam ieniem zodiakalny m, więc zielony musiał sy mbolizować Maxona. To by liśmy my, dwa małe punkc iki światła, na zawsze nier ozłączne. Chciałam coś powiedzieć i kilka razy otwier ałam usta, ale udało mi się ty lko uśmiechnąć, przełknąć łzy i skinąć głową. Maxon odchrząknął. – Do tej pory dwa razy próbowałem to zrobić uroc zy ście i za każdy m razem zakończy ło się to całkowitą klęską. W tej chwili nie mogę nawet przy klęknąć. Mam nadzieję, że nie obr azisz się, jeśli będę mówił jak najprościej. Skinęłam głową. Nadal w cały m moim ciele nie potraf iłam znaleźć nawet jednego słowa. Maxon przełknął ślinę i wzruszy ł zdrowy m ram ieniem. – Koc ham cię – powiedział po prostu. – Powinienem by ł ci to powiedzieć już dawno temu. Może gdy by m to zrobił, udałoby nam się uniknąć wielu głupich błędów. Z drugiej strony – dodał, zac zy nając się uśmiec hać – czasem my ślę, że to przez te wszy stkie przeszkody pokoc hałem cię tak bezgranicznie. Łzy zgrom adziły mi się w kącikach oczu, balansując na rzęsach. – Wcześniej powiedziałem prawdę. Moje serc e należy do ciebie i możesz je łamać. Jak już wiesz, wolałby m umrzeć niż patrzeć, jak cierpisz. Kiedy zostałem postrzelony, kiedy upadłem na podłogę przekonany, że moje ży cie dobiega końca, by łem w stanie my śleć ty lko o tobie. Maxon musiał przer wać. Przełknął znowu i widziałam, że jest tak samo jak ja bliski łez. Po chwili zaczął mówić dalej. – W ty ch sekundach żałowałem wszy stkiego, co stracę. Tego, że nigdy nie zobaczę, jak idziesz do mnie w kościele, nigdy nie zobaczę twar zy naszy ch dziec i, nigdy nie zobaczę pasm siwizny w twoich włosach. Ale jednoc ześnie nie obc hodziło mnie to. Jeśli moja śmierć oznac załaby, że ty będziesz ży ć – znowu wzruszy ł jedny m ram ieniem – jak mógłby m nie uznać, że to dobre wy jście? W ty m mom enc ie strac iłam panowanie nad sobą i zalałam się łzami. Jak kiedy kolwiek
wcześniej mogłam my śleć, że wiem, co to znac zy by ć koc haną? Nic nie dawało się porównać z ty m uczuc iem prom ieniujący m z moj ego serc a, wy pełniający m absolutny m ciepłem każdy skrawek moj ego ciała. – Ami – powiedział czule Maxon, zmuszając mnie, żeby m otarła łzy i spojr zała na niego. – Wiem, że widzisz przed sobą króla, ale powiem wprost: to nie jest rozkaz. To prośba. Błagam cię, uczy ń mnie najszczęśliwszy m mężczy zną na świec ie. Proszę, uczy ń mi ten honor i zostań moją żoną. Nie potraf iłam wy r azić, jak bardzo tego pragnę, ale choc iaż głos mnie zawiódł, nie zawahałam się. Wtuliłam się w ram iona Maxona, obejm ując go mocno, przekonana, że nic nigdy nas nie rozdzieli. Kiedy mnie pocałował, poc zułam, że wszy stko w moim ży ciu wrac a na swoj e miejsce. Znalazłam wszy stko, czego kiedy kolwiek pragnęłam – rzec zy, o który ch nawet nie wiedziałam, że ich szukam – tutaj, w ram ionach Maxona. Jeśli on będzie przy mnie, żeby mnie prowadzić i by ć ze mną, por adzę sobie z cały m światem. Miałam wrażenie, że nasze pocałunki zby t szy bko osłabły, a Maxon odsunął się, żeby spojr zeć mi w oczy. Zobac zy łam to w jego twar zy. By łam w domu. I w końcu odzy skałam głos. – Tak.
Epilog
S
tarałam się nie trząść, ale nie na wiele to się zdało.
Każda dziewc zy na by łaby w takim sam y m stanie. Dzień by ł uroc zy sty, suknia ciężka, a wpatrujące się we mnie oczy nieprzelic zone. Choc iaż powinnam by ć odważna, drżałam. Wiedziałam, że kiedy otworzą się drzwi, zobaczę czekającego na mnie Maxona, więc w czasie, gdy ostatnie rzec zy wokół mnie by ły umieszc zane na właściwy ch miejscach, powtar załam sobie tę obietnicę i próbowałam się uspokoić. – O, ter az na nas kolej – powiedziała mama, zauważając zmianę w muzy c e. Silvia pom ac hała, zapraszając moją rodzinę. Jam es i Kenna by li całkowic ie gotowi, Ger ad biegał wokół w garniturze, który zdąży ł już pognieść, a May rozpaczliwie próbowała utrzy m ać go w miejscu i choc iaż na dwie sekundy ustawić ze sobą do zdjęcia. Nawet jeśli mój mały brac iszek by ł trochę rozc zochrany, cała moja rodzina wy glądała dzisiaj zaskakująco dostojnie. Choc iaż by łam szczęśliwa, że mam przy sobie wszy stkich, który ch koc ham, nie potraf iłam nie poc zuć ukłucia bólu na my śl o ty m, że nie ma tu taty. Mimo to czułam jego obecność, sły szałam, jak szepc ze, że bardzo mnie koc ha i jest ze mnie bardzo dumny, że wy glądam prześlicznie. Znałam go tak dobrze, że miałam wrażenie, jakby m potraf iła powtórzy ć dokładnie, co by dzisiaj do mnie powiedział. Miałam nadzieję, że tak będzie już zawsze, że on nigdy nie odejdzie na dobre. By łam tak zatopiona w mar zeniach, że May podkradła się do mnie. – Wy glądasz prześlicznie, Ami – szepnęła, doty kając ozdobnego wy sokiego kołnier za moj ej sukni. – Mary przeszła samą siebie, prawda? – odpowiedziałam. Mary by ła jedy ną z trójki pokojówek, która ze mną została. Kiedy zostały podlic zone straty, okazało się, że zginęło o wiele więcej osób, niż przy puszc zaliśmy. Lucy przeży ła atak i odeszła ze służby, ale Anne po prostu zniknęła. Kolejne puste miejsce dzisiaj, które powinno by ć zajęte. – Boże, Ami, cała się trzęsiesz. – May złapała mnie za ręce i spróbowała je unier uc hom ić, śmiejąc się z moj ego zdenerwowania. – Wiem. Nic na to nie por adzę. – Marlee! – zawołała May. – Chodź tutaj i pomóż mi uspokoić Ami. Moja jedy na druhna podeszła do nas, z oczam i rozj aśniony m i jak zawsze, a jej towar zy stwo sprawiło, że napięcie zaczęło mnie po troc hu opuszc zać. – Nie martw się, Ami, jestem pewna, że on nie ucieknie sprzed ołtar za – zażartowała. May roześmiała się, a ja trzepnęłam je obie. – Nie boję się, że on zmieni zdanie! Boję się, że się przewrócę albo przekręcę jego imię, albo coś takiego. Mam talent do psuc ia wszy stkiego – jęknęłam.
Marlee przy c isnęła czoło do moj ego czoła. – Nic nie popsuj e dzisiejszego dnia. – May ! – sy knęła mama. – Dobra, mama zar az wy jdzie z siebie. Do zobac zenia potem. – May cmoknęła powietrze koło moj ego policzka, żeby nie zostawić śladów szminki, a potem pobiegła na swoj e miejsce. Zagrała muzy ka, a moja rodzina wy szła razem, żeby przejść przez kościół nawą główną, która czekała na mnie. Marlee cofnęła się o krok. – Czy ja jestem następna? – Tak. Swoją drogą, cudownie wy glądasz w ty m kolor ze. Marlee wy sunęła biodro, pozując w swoj ej sukni. – Wasza wy sokość ma doskonały gust. Westchnęłam cic ho. – Nikt mnie tak jeszc ze nie nazy wa. O Boże, niedługo wszy scy będą do mnie mówić w ten sposób. – Próbowałam szy bko przy zwy c zaić się do tego ty tułu. Kor onac ja by ła częścią cer em onii ślubnej. Miałam najpierw złoży ć przy sięgę Maxonowi, a potem Illéi. Najpierw obrączki, potem kor ony. – Nie zac znij się znowu denerwować! – upom niała mnie Marlee. – Star am się! Wiedziałam przec ież, że to nastąpi, ty le że to bardzo dużo jak na jeden dzień. – Ha! – oznajm iła Marlee, kiedy muzy ka zmieniła ry tm. – Zac zekaj do wiec zor a. – Marlee! Zanim zdąży łam ją skarc ić, uciekła mi, mrugając na pożegnanie, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Tak bardzo cieszy łam się, że znowu jest częścią moj ego ży cia. Ofic jalnie uczy niłam ją jedną z moich dam dwor u, a Maxon uczy nił swoim przy boczny m Carter a. To by ł jasny sy gnał dla społeczeństwa, jak będą wy glądały rządy nowego króla, a ja cieszy łam się, wiedząc, ilu ludzi czeka na te zmiany. Nasłuchiwałam i czekałam. Wiedziałam, że odpowiednie nuty zabrzmią już niedługo, więc skorzy stałam z okazji, żeby po raz ostatni wy gładzić suknię. By ła naprawdę wspaniała. Biała tkanina opinała moje biodra i spły wała falam i na podłogę. Krótkie kor onkowe rękawy przec hodziły w wy soki kołnierz, który sprawiał, że wy glądałam jak prawdziwa księżniczka. Na suknię miałam nar zuc oną peler y nę spły wającą z ty łu jako tren. Miałam ją zdjąć podc zas wesela, kiedy to zam ier załam tańczy ć z moim mężem, dopóki nie padnę z nóg. – Jesteś gotowa, Mer? Odwróciłam się do Aspena. – Tak, jestem gotowa. Podał mi ramię, a ja wsunęłam dłoń pod jego łokieć. – Wy glądasz niesam owic ie. – Ty też się nieźle wy stroiłeś – skom entowałam. Choc iaż się uśmiec hałam, by łam pewna, że widzi moje zdenerwowanie. – Nie masz się czy m przejm ować – zapewnił mnie, a jego uśmiech, pełen pewności siebie, tak jak zawsze sprawił, że uwier zy łam we wszy stko, co mówił.
Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową. – Dobrze. Ty lko pilnuj, żeby m się nie przewróciła. – Nie martw się. Jeśli zac zniesz trac ić równowagę, poży czę ci to. – Podniósł ciemnoniebieską laskę, zrobioną spec jalnie, żeby pasowała do jego galowego mundur u. Sam pom y sł sprawił, że się roześmiałam. – Idziem y – oznajm ił, szczęśliwy, że uśmiec ham się szczer ze. – Wasza wy sokość? – zapy tała Silvia. – Już czas. – W jej głosie by ło sły chać odrobinę podziwu. Skinęłam jej głową, a potem Aspen i ja skier owaliśmy się do drzwi. – Zrób na nich wrażenie – powiedział, zanim muzy ka zrobiła się głośniejsza, a goście nas zobaczy li. Wróciły wszy stkie obawy. Choc iaż star aliśmy się ogranic zać listę gości, setki ludzi tłoczy ło się wzdłuż nawy, którą miałam przejść do Maxona. Ponieważ wszy scy wstali z miejsc, żeby mnie powitać, nie widziałam go. Chciałam ty lko zobac zy ć jego twarz. Kiedy znajdę jego szczer e oczy o silny m spojr zeniu, będę wiedziała, że wszy stko mi się uda. Uśmiechnęłam się, star ając się zac hować spokój, z wdziękiem kiwając głową na powitanie naszy ch gości i dziękując im za obecność w ty m dniu. Ale Aspen wiedział. – Wszy stko będzie dobrze, Mer. Popatrzy łam na niego, a jego spojr zenie dodało mi otuc hy. Ruszy łam przed siebie. To nie by ło najbardziej pełne wdzięku przejście przez nawę główną. Nie by ło też najszy bsze. Ciężko uszkodzona noga Aspena sprawiała, że musieliśmy kuleć powoli przez cały kościół. Ale kogo innego miałaby m o to poprosić? Kogo innego mogłaby m poprosić? Aspen przesunął się, żeby zająć rozpaczliwie puste miejsce w moim ży ciu. Nie jako mój chłopak, nie jako mój przy jac iel, ale jako członek rodziny. Spodziewałam się, że może odmówić, i obawiałam się, że potraktuj e to jako obelgę. Ale powiedział, że będzie zaszczy c ony i przy tulił mnie, kiedy o to zapy tałam. Oddany i szczer y do sam ego końca. Taki by ł mój Aspen. W końcu zobac zy łam w tłumie znaj omą twarz. By ła tam Lucy. Siedziała koło swoj ego ojca. Prom ieniała z dumy na mój widok, ale tak naprawdę nie potraf iła oder wać wzroku od Aspena. Wiedziałam, że niedługo przy jdzie kolej także na nią i nie mogłam się tego doc zekać. Aspen nie mógłby dokonać lepszego wy bor u. Koło niej, w pierwszy ch ławkach, siedziały pozostałe kandy datki. Wy kazały się wielką odwagą, przy c hodząc tutaj dla mnie, biorąc pod uwagę, że nie by ło tu wszy stkich, które powinny by ć. Mimo wszy stko uśmiec hały się, nawet Kriss, choc iaż widziałam smutek w jej oczach. Zaskoc zy ło mnie, jak bardzo żałowałam, że nie ma tu Celeste. Potraf iłam sobie wy obrazić, jak przewrac a oczam i, a potem mruga do mnie albo robi coś w ty m rodzaj u. Rzuc a uwagę, która jest prawie złośliwa, ale jednak nie do końca. Naprawdę, naprawdę mi jej brakowało. Brakowało mi także królowej Amberly. Mogłam sobie ty lko wy obrażać, jak bardzo by łaby szczęśliwa, gdy by by ła tu dzisiaj i w końcu zy skała córkę. Czułam, że poślubiając Maxona, mam prawo koc hać ją w taki sposób, jak matkę. By łam pewna, że zawsze by tak by ło. Dalej siedziały moja mama i May, tuląc się do siebie tak mocno, jakby potrzebowały poc iechy. Wokół nich by ło tak wiele uśmiechów. Czułam się prawie przy tłoczona miłością, którą mnie
obdar zano. By łam tak rozproszona widokiem ich twar zy, że zapom niałam, jak blisko końca nawy się znajduję. Kiedy spojr załam przed siebie… zobac zy łam go. Wy dawało się, że wokół nas nie ma nikogo więcej. Żadny ch film ujący ch nas kam er, żadny ch bły sków fleszy. Ty lko my. Ty lko Maxon i ja. Miał na głowie kor onę, a jego garnitur by ł przepasany błękitną wstęgą z order am i. Co powiedziałam, kiedy po raz pierwszy tak się ubrał? Chy ba coś o powieszeniu go pod suf item zam iast ży randola. Uśmiechnęłam się, wspom inając długą drogę, która zaprowadziła nas tutaj, przed ten ołtarz. Kilka ostatnich kroków Aspen zrobił powoli, ale pewnie. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, odwróciłam się do niego. Aspen uśmiechnął się do mnie jeszc ze raz, a ja pocałowałam go w policzek, żegnając się z tak wielom a rzec zam i. Przez chwilę patrzy liśmy na siebie, a potem wziął mnie za rękę i włoży ł ją w dłoń Maxona, oddając mnie pod jego opiekę. Skinęli sobie głowam i, a na ich twar zach malował się ty lko szac unek. Nie przy puszc załam, żeby m mogła kiedy kolwiek zrozum ieć, co zaszło między nimi, ale w tej chwili ich relac ja wy dawała się pokoj owa. Aspen cofnął się, a ja zrobiłam krok do przodu, stając w miejscu, w który m nigdy nie spodziewałam się znaleźć. Maxon i ja stanęliśmy tuż koło siebie, a uroc zy stość się rozpoczęła. – Witaj, moja miła – szepnął. – Nie zac zy naj – ostrzegłam, a potem oboj e się uśmiechnęliśmy. Maxon trzy m ał mnie za ręce, jakby ty lko to zatrzy m y wało go na ziem i, a ja skonc entrowałam się, szy kując się do wy powiedzenia słów obietnic y, której nigdy nie zam ier załam złamać. Ten dzień naprawdę miał w sobie coś magicznego. Nawet w tej chwili wiedziałam jednak, że nie ży jem y w bajc e. Wiedziałam, że przy jdą trudne i niepewne czasy. Wiedziałam, że rzec zy nie zawsze będą układać się tak, jak by śmy chcieli, i że będziem y musieli star ać się pamiętać, że to by ł nasz wy bór. Nie będzie idea lnie, nie przez cały czas. To nie będzie: „Ży li długo i szczęśliwie”. To będzie o wiele więcej.
Podziękowania
C
zy możecie przy łoży ć po prostu dłoń do tej kartki i udać, że przy bij am Wam piątkę? Ser io: jak
ina c zej miałaby m Wam podziękować za czy tanie moich książek? Mam nadzieję, że będziec ie się bawić przy opowieści o Amer ic e tak samo dobrze, jak ja. Nigdy nie będę w stanie wy r azić, jak bardzo jestem szczęśliwa, że poświęcac ie czas, żeby towar zy szy ć mi przez całą tę histor ię. Podziwiam Wasz entuzjazm i dziękuję z całego serc a! Przede wszy stkim ogromne podziękowania należą się Callaway owi. Jestem szczęśliwa za każdy m razem, kiedy widzę Twój podpis w e-mailach – Mąż Kiery Cass, autork i nr 1 na liście bestsellerów New York Timesa – i cieszę się, że jesteś ze mnie dumny. Dziękuję, że wspier ałeś mnie najbardziej ze wszy stkich w trakc ie tej podróży. Koc ham Cię! Guy den i Zuzu – dziękuję, że by liście takim i świetny m i dziec iakam i i pozwoliliście mam ie uciekać do gabinetu i prac ować. Jesteście cudowny m i człowieczkam i i strasznie Was koc ham. Dziękuję Mim oo, Poopie i wujkowi Jody ’emu za całe wsparc ie, tak samo jak Mimi, Papie i wujkowi Chrisowi. Całe mnóstwo rzec zy nie mogłoby się wy dar zy ć bez Waszej pom oc y, więc dziękuję, że by liście przy mnie, nie ty lko ze względu na mnie, ale ze względu na całą moją małą rodzinę. Dziękuję najlepszej agentc e na świec ie, Elanie Roth Parker. Chcę, żeby ś mnie zawsze chciała! Dziękuję za Twoją wiarę, ciężką pracę i za to, że by łaś po prostu super. Gdy by m kiedy kolwiek wdała się w bójkę na ulic y, chciałaby m Cię mieć tuż koło siebie. W najlepszy m możliwy m znaczeniu. *UŚCISKI* Dziękuję Eric e Sussman, moj ej fantasty cznej redaktorc e. Tak wiele tej histor ii udało się dzięki Tobie. Dziękuję z całego serc a, że ze mną wy trzy m y wałaś. Uwielbiam Ciebie, Twoj e fioletowe pisaki i Twoj e uśmiechnięte buźki! Współczuję każdemu autor owi, który musi prac ować z inny m redaktor em. Jesteś absolutnie najlepsza! Dziękuję zespołowi HarperTee n za ciężką pracę i za to, że jesteście tacy wspaniali. Zawsze chciałam nazy wać Wasze Wy dawnictwo dom em i nie mogę uwier zy ć, jak dobrzy dla mnie by liście! Dziękuję Wam z całego serc a! Dziękuję Kathlee n, która zajm owała się prawam i do wy dań zagraniczny ch. To dzięki Tobie moje książki znalazły się na cały m świec ie, a ja wraz z nimi! Nadal trudno mi w to uwier zy ć. Dziękuję Sam anc ie Clark za prowadzenie moj ego fanpage’a na Fac ebooku z własnej woli i bez nar zekania, jakiej prac y to wy m aga. Jesteś niesam owic ie cool! Dziękuję! Dziękuję wszy stkim, którzy prowadzą strony fanowskie poświęcone Rywalk om na Twitter ze, Tumblr ze i Fac ebooku. W połowie przy padków nie rozum iem języ ka, w który m piszec ie, i doprowadza mnie to do szału! Dziękuję za to, że jesteście tacy prac owic i, pom y słowi i chcec ie ze mną rozm awiać. Ser io-ser io, jesteście najlepsi!
Dziękuję Geor gii Whitaker za naprawdę niesam owite wideo, dzięki któremu jej nazwisko zdoby ło miejsce w tej książce. Dziękuję, że pozwoliłaś mi je wy poży czy ć! O kim zapom inam? Jestem pewna, że o jakimś ty siącu ludzi… Kościołowi Northstar (przy sięgam, że zaczęłam do niego chodzić całe lata przedtem, zanim powstały Rywalk i) dziękuję za to, że stał się dom em dla rodziny Cass i za nieustające wsparc ie. Dziękuję FTW… Nie wiem nawet, co mam Wam powiedzieć. Jesteście absurdalni, a ja Was koc ham. Dziękuję The Fray, One Dir ection, Jack’s Mannequin, Par am or e, Elbow i wielu inny m piosenkar zom za to, że przez całe lata dostarc zaliście mi inspir ac ji. To dzięki Wam miałam paliwo dla moich histor ii. Jestem także wdzięczna za istnienie Coke Zero, dietety czny ch Whea t Thins, a czasem także Milk Duds. Przez wiele lat by ły niezwy kle ważne dla moj ego przetrwania. Na koniec, co najważniejsze, chciałaby m podziękować Bogu. Wiele lat temu pisanie ocaliło mnie w bardzo mroczny m okresie moj ego ży cia. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale wiar a stała się moim kołem ratunkowy m. Wierzę, że ten talent jest dar em od Boga i nawet w najtrudniejszy ch dniach moja prac a daje mi szczęście. Czuję, że otrzy m ałam ty siące błogosławieństw, a choc iaż zar abiam pisaniem na ży cie, wciąż nie potraf ię znaleźć słów, żeby wy r azić moją wdzięczność. Dziękuję.
W serii Ryw alki ukazały się: Tom 1 Ryw alki Tom 2 Elita Tom 3 Jedyna W listopadzie 2014 ukaże się: Książę & Gwardzista W 2015: The Quinn & The Favorite oraz Tom 4 The Heir*
* Nie znam y jeszc ze treści dwóch ostatnich pozy c ji, więc podaj em y ty tuły ory ginalne.