Martin Gail Z. Kroniki Czarnoksi ęż nika 03 Mroczna ostoja "Mieszkańcy Mrocznej Ostoi odczuwają efekty rządów terroru Jareda Uzurpatora, które zagraża...
6 downloads
24 Views
2MB Size
Martin Gail Z. Kroniki Czarnoksi ęż nika 03 Mroczna ostoja "Mieszkańcy Mrocznej Ostoi odczuwają efekty rządów terroru Jareda Uzurpatora, które zagrażają stabilności Zimowych Królestw. Siły nieumarłych występują przeciwko lordowi Jonmarcowi z Mrocznej Ostoi w walce o władzę pomiędzy śmiertelnikami a vayash moru. Niektórzy vayash moru nie są zachwyceni tym, że do dworu powrócił lord-śmiertelnik. Jonmarc musi zdobyć zaufanie śmiertelnych mieszkańców Mrocznej Ostoi, prowadząc jednocześnie niebezpieczną polityczną grę z zamieszkującymi ją vayash moru. Ma ciągle w pamięci, że czterech ostatnich lordów zmarło młodo. W całych Zimowych Królestwach magia stała się groźną i nieprzewidywalną siłą. Strumień, będący rzeką magicznej energii, został mocno zakłócony, gdy wiele lat temu Arontala wydarł przemocą kulę Łapacza Dusz z
fundamentów Mrocznej Ostoi. Teraz Strumień jest niestabilny, stanowi zagrożenie dla umysłów i życia magów, którzy czerpią z niego moc. Król Martris Drayke przygotowując się do ślubu, jednocześnie musi się przygotować do wojny z buntownikami wciąż lojalnymi w stosunku do Jareda. Królestwo Isencroftu znajduje się na krawędzi wojny domowej z powodu zbliżającej się perspektywy połączenia z królestwem Margolanu Tylko jedno jest pewne – Zimowe Królestwa nie będą już takie same. " Rozdział pierwszy Jonmarc Vahanian ściągnął wodze swojego konia. Jesienny dzień był chłodny i jego oddech unosił się mgiełką tu powietrzu, a na dziedzińcu kłębiły się podrywane przez wiatr różnobarwne liście. Omiótł spojrzeniem zwalistą budowlę z ciemnego kamienia. Dwór Mrocznej Ostoi wreszcie nadawał się do zamieszkania. Koń Jonmarca parsknął niecierpliwie. Po dziedzińcu kręciły się grupy robotnikom, starając się uczynić dwór całkowicie zdatnym do zamieszkania przed nadejściem zimy i - co bardziej Jonmarca martwiło - odpowiednim dla gości. Widząc nadchodzącego zarządcę, Neirina, zsiadł z konia i zamyślony podał wodze giermkowi. Neirin urodził się na ziemiach Mrocznej Ostoi i był krewnym wielu duchów oraz vayash moru, którzy służyli we dworze. Burza niesfornych rudych włosów otaczała jego piegowatą twarz, a kiedy mówił, w jego głosie pobrzmiewał mocny akcent z wyżyn Księstwa. - Wcześnie przyjechałeś, panie - przywitał go radośnie Neirin. - Jeśli będziesz się pojawiał o takich porach, jeszcze pomyślą, że jesteś vayash moru.
Jonmarc uśmiechnął się. - Zawsze byłem nocnym markiem, ale w Mrocznej Ostoi nabrało to zupełnie nowego znaczenia. Przeciągnął się i skrzywił, poczuwszy ukłucie bólu w prawym ramieniu. Minęły zaledwie trzy miesiące od walki z Arontalą. Mimo pomocy Cariny trzeba było niemal całego lata, żeby paskudnie złamane ramię, noga i nadgarstek zrosły się. - Czujesz, panie, ziąb w kościach? - Jeszcze nie jestem jak nowo narodzony, ale jest coraz lepiej. Neirin obrzucił go porozumiewawczym spojrzeniem. - Twoja pani uzdrowicielka chyba nie brała pod uwagę, że będziesz tak ciężko pracował, panie, kiedy przybędziesz na północ. Koszenie zboża z wieśniakami rano, praca w kuźni po południu i lekcje szermierki z gwardią po nocach... Jonmarc zaśmiał się. - Ona dobrze wie, że nie słucham poleceń. A to oznacza, że robię właśnie to, czego się po mnie spodziewała. - Już dawno nie słyszałem tak pokrętnej logiki. Jonmarc spojrzał na dwór z ciemnego kamienia. Taak, nawet dla mnie jest to jedno z najdziwniejszych miejsc, w jakim byłem. Obrócił się ku traktowi prowadzącemu do wioski i leżącym dalej polom. Obfite zeszłoroczne ulewy sprawiły, że plony były kiepskie. Mroczna Ostoja nie mogła sobie pozwolić na kolejne tak nędzne
zbiory, a tu na północy, zima nadejdzie szybko. - Martwisz się o zbiory, panie. Jonmarc wzruszył ramionami. - A nie powinienem? Dwór nie był jedyną rzeczą, jaką pozostawiono bez opieki przez dziesięć lat. Nikt na pewno nie troszczył się o pola, a po tym, co Jared uczynił z Margolanem, nie będzie w tym roku zbyt dużo zboża. Musimy zebrać wszystko, co wyrośnie, i postarać się, żeby przetrwało zimę. Bez sensu byłoby mieć tytuł szlachecki i nadal chodzić głodnym! - I tak zrobiłeś tutaj więcej, panie, niż dwóch ostatnich lordów. - Jak wielokrotnie mi mówiono, oni młodo zmarli. Może ja też nie powinienem liczyć na dłuższe urzędowanie. - Wolałbym, żebyś nie żartował sobie w ten sposób, panie. - A kto tu żartuje? Neirin spojrzał na pola. - Nie jestem magiem, ale nawet ja wiem, że sprawy miały się lepiej, zanim Arontala zakłócił przepływające pod dworem magiczne strumienie. Słyszałem, jak mój ojciec i dziadek rozprawiali o tym, jak to kiedyś było. Odkąd Arontala wyrwał z magicznego nurtu tę przeklętą kulę, sytuacja się pogorszyła. - W zeszłym roku, kiedy Tris i Stowarzyszenie Sióstr rozmawiali o Strumieniu, to im nie wierzyłem - stwierdził Jonmarc - a teraz sam mieszkam nad tym cholerstwem. Nie dysponuję magiczną mocą, ale nawet ja czuję, że coś jest nie tak, kiedy znajduję się w podziemiach dworu.
W potężnym magicznym nurcie płynącym pod budynkiem i przez jego fundamenty ponad pół wieku temu wielka czarodziejka Bava K'aa umieściła kulę zawierającą duszę Obsydianowego Króla. Gdy jedenaście lat temu Fo-or Arontala wyrwał kulę Obsydianowego Króla ze Strumienia, fundamenty dworu zostały roztrzaskane i jedno skrzydło budowli zawaliło się, co wywołało zakłócenie Strumienia i jego przemieszczenie, dające się odczuć w całych Zimowych Królestwach. Vahanian poczuł podmuch zimnego wiatru i liście zawirowały wokół jego stóp. Dwór znowu tętnił życiem i pełen był krzątaniny tych, którzy choć nie byli żywi, nie byli też całkowicie martwi. Mroczna Ostoja była gniazdem rodzinnym vayash moru, a Jonmarc, który otrzymał tytuł jej lorda jako dar od króla Księstwa, był jej nowym panem. - Czy jesteś gotowy na dzisiejszy wieczór, panie? Jonmarc obrzucił Neirina bacznym spojrzeniem. - Tak jak to tylko możliwe. Zostanę przedstawiony Radzie Krwi. Będę wśród nich jedynym śmiertelnikiem. Ostatnim razem, kiedy Gabriel zaaranżował spotkanie Trisa z Radą, omal nie zginąłem - a nawet nie byłem wtedy oficjalnie zaproszony. Nie jestem pewien, czy cieszą się z tego, że mają nowego lorda, i to w dodatku śmiertelnika. Neirin towarzyszył Jonmarcowi, gdy ten sprawdzał jak postępują prace budowlane. - Będziesz na ziemiach lorda Gabriela, panie, a to zapewnia ci azyl.
Jego rodzina będzie cię strzegła. Nikt nie ośmieli się wystąpić przeciwko tobie. - Dziękuję. Od razu poczułem się lepiej. Jonmarc otulił się płaszczem, przyglądając się robotnikom. Pracujący w świetle dziennym budowniczowie byli śmiertelnikami. Rzemieślnicy vayash moru pracowali w nocy, żeby przywrócić dwór do dawnej świetności. Gabriel rozpoczął proces jego odbudowy, zanim jeszcze Vahanian przybył z Margolanu. Spiżarnie zostały wtedy zaopatrzone, szopy wypełnione drewnem na opał i innymi potrzebnymi rzeczami, a w stajniach pojawiły się konie i uprząż. Śmiertelnicy znowu mogli zamieszkać w Mrocznej Ostoi. Dwór w Mrocznej Ostoi miał czterysta lat i był trzypiętrowym, prostokątnym budynkiem z obszernymi skrzydłami po obu stronach. Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody opadające kaskadą i kolumnowego krużganku, nad którym znajdował się sporej wielkości balkon. Wybudowany z ciemnego granitu dwór sprawiał ponure wrażenie. Nawet konstrukcja budynku zdradzała, iż jest on domem zarówno dla śmiertelników, jak i vayash moru. Po koje rozmieszczone były koncentrycznie. Zewnętrzny pierścień komnat z wielkimi oknami przeznaczony był dla śmiertelnych mieszkańców dworu, pierścień w środku budynku był pozbawiony okien, żeby vayash moru mogli poruszać się bezpiecznie niezależnie od tego, czy na zewnątrz świeciło słońce, czy też nie. Na lewym końcu zachodniego skrzydła znajdowała
się niewielka świątynia Bogini. Podczas gdy Margolan czcił Ją jako Matkę i Dziecię, a Isencroft jako Mścicielkę Chenne, w Mrocznej Ostoi oddawano cześć Istrze, Mrocznej Pani. Świątynia była utrzymywana w dobrym stanie, mimo iż od lat nikt jej nie używał. Nawet Jonmarc, który był zwolennikiem agnostycyzmu - oprócz krótkich chwil walki - wyczuwał tam czyjąś widmową obecność. - Jak to możliwie, że już jest tak cholernie zimno? -mruknął. - To jest Księstwo! Tylko dzięki zesłanemu przez Panią błogosławieństwu jeszcze nie spadł śnieg. Zielono-szare zabarwienie chmur wskazywało jednak, że taka sytuacja nie potrwa zbyt długo. - Jeśli będzie mocno padać, Lintonowi nie uda się zaopatrzyć swojej karawany przed Zimowym Przesileniem. Ten kontrakt handlowy, który zawarliśmy z nim i z Jolie, przyniesie nam pieniądze tylko wtedy, gdy będą mogli przewozić towary. Będzie nam potrzebne złoto, żeby całkowicie wyremontować dwór i zdobyć ziarno na zasiew w przyszłym roku. Nagroda od Stadena nie wystarczy na wszystko. Neirin uśmiechnął się. - Widziałem, jak dobijasz targu, panie. Nikt nie potrafi tak rozsądnie jak ty gospodarować funduszami. Minęło wiele czasu, odkąd Mroczna Ostoja była samowystarczalna. Taka wymiana handlowa mogłaby postawić wioskę z powrotem na nogi. - Pomijając kwestię szlaków handlowych, podróż na wesele Trisa będzie diabelnie trudna, jeśli spadnie śnieg. Przy dobrej pogodzie
zajmie nam około trzech tygodni, choć nigdy nie pokonywałem tej trasy bez żołnierzy na karku, więc zobaczymy. - Wczesny śnieg zniszczy pozostałe zbiory i przeszkodzi w remoncie dworu. Jednak miną jeszcze dwa tygodnie, zanim wyruszycie z lordem Gabrielem do Margolanu, a do tego czasu pogoda może ulec całkowitej zmianie. - Neirin otulił się ciaśniej płaszczem. - Wieść niesie, że przywieziesz ze sobą uzdrowicielkę, i to doskonałą. Od lal nie było w Mrocznej Ostoi dobrego uzdrowiciela. Jeśli twoja pani się zgodzi, będzie miała mnóstwo pacjentów. Jonmarc rzekł z uśmiechem: - Niech tylko ktoś spróbuje ją powstrzymać. I podejrzewam, że przyjedzie dobrze przygotowana. Tylko nie przyprowadzajcie do niej żadnych ludzi z obrażeniami wyniesionymi z knajpianych burd. Jest na tym punkcie wyjątkowo drażliwa. - Wygląda na to, że wiesz, o czym mówisz, panie. - Niejeden raz już się o tym przekonałem. Jonmarc wszedł przez okute żelazem drzwi, Poczuł zapach pieczeni z jagnięcia i świeżego chleba oraz woń gorącego, przyprawionego korzeniami wina. W Mrocznej Ostoi panowała świąteczna atmosfera. Choć vajiash moru nie potrzebowali jedzenia śmiertelników, służba z entuzjazmem przygotowywała się do Dnia Zmarłych czy też Nawiedzin, jak większość nazywała to święto. - Świętowanie tutaj Nawiedzin będzie dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem.
Neirin błysnął zębami w uśmiechu. - Nigdzie indziej w Zimowych Królestwach mieszkańcy nie są w tak dobrej komitywie z duchami - no, może poza Margolanem pod rządami króla Przywoływacza Dusz. - Dopóki jeszcze jestem pośród żywych, uważam to za sukces powiedział Jonmarc, po czym pozostawił Neirina, żeby udać się do swoich komnat. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, temperatura w pokoju gwałtownie spadła i poczuł, jak stają mu włoski na karku. Wiedział, że w pobliżu jest jeden z mieszkających we dworze duchów. Odwrócił się i dostrzegł widmową dziewczynę. Zjawa przepłynęła na przeciwległy koniec komnaty i znikła w ciemnoszarym kamiennym murze. - Nie przejmuj się, panie, naszym ślicznym dziewczęciem. Jonmarc odwrócił się i zobaczył stojącego za nim służącego Eifana. Miał ciemne oczy i śniadą karnację człowieka pochodzącego z Trevath, choć śmiertelnikiem był jakieś dwieście lat temu. Zwinny, żylasty mężczyzna poruszał się z szybkością małego drapieżnego ptaka. - To przez Nawiedziny nasza dziewczyna pojawiła się wcześniej powiedział vayash moru, kładąc utensylia kąpielowe obok balii z parującą wodą. - Widywałem ją już przedtem. Znałeś ją, kiedy była żywa? Eifan potrząsnął głową. - Wiele duchów Mrocznej Ostoi jest starszych nawet ode mnie, panie.
Ta dziewczyna była ponoć córką jednego z lordów Mrocznej Ostoi i została zabrana przez zarazę. Powiadają, że szuka uzdrowiciela, który przyrzekł przybyć do dworu, lecz nigdy się nie pojawił - wyjaśnił, podając Jonmarcowi ręcznik. - Czeka cię ważny wieczór, panie. Kąpiel i ubranie są już gotowe. - Czy widziałeś Gabriela? - Nie, panie. Lord Gabriel miał jakieś sprawy do załatwienia z Wielkimi Rodami w związku z przygotowaniami do tego wieczoru. Na pewno szybko wróci. - Zbyt szybko. Choć vayash moru byli zazwyczaj małomówni, kilka miesięcy ciągłego przebywania w ich towarzystwie dało Jonmarcowi dużo wiedzy na ich temat. - Coś cię trapi, Eifanie? - Nie powinienem nic mówić, panie. - Nigdy się nie przejmowałem tym, co powinno się robić. Eifan milczał przez chwilę. - Służyłem trzem panom Mrocznej Ostoi. Żaden z nich nie zaczął tak dobrze jak ty, panie. Chciałbym, żeby ci się udało. Ale są też tacy, panie, którzy nie podzielają tego poglądu. Dzisiejszego wieczoru będziesz jedynym śmiertelnikiem na Radzie Krwi. Niektórzy z moich pobratymców nie godzą się z tym, że śmiertelnik ma być naszym lordem.
- Przez całe moje życie śmiertelnicy próbowali mnie zabić, przywykłem więc do niebezpiecznego towarzystwa. - Uważaj, panie, na Uriego i jego rodzinę. Pragnie tego tytułu dla siebie. Myślę, że nikt nie ośmieli się wystąpić przeciwko tobie, kiedy Gabriel jest w pobliżu, ale na twoim miejscu, panie, nie spacerowałbym sam dziś w nocy. - Będę o tym pamiętał. - Powiadają, że Pani wybiera śmiertelnika do rządzenia Mroczną Ostoją, aby chronić Tych, Którzy Wędrują Nocą - powiedział cicho Eifan. - Wielu wierzy, że gdyby Mroczna Ostoja miała lorda vayash moru, który nie starzeje się ani nie umiera, szybko stałby się zbyt arogancki, mając za sąsiadów śmiertelników. - A ja jestem tu po to, żeby mieć pewność, że do tego nie dojdzie? - Śmiertelny lord może lepiej zrównoważyć potrzeby zarówno poddanych śmiertelników, jak i vayash moru. - Skąd więc te obawy? Potrzebujecie śmiertelnika i oto jestem, a Gabriel powtarza mi, że zostałem wybrany przez Panią, choć nie mam pojęcia, skąd on to wie. - Taka jest wola Mrocznej Pani. Śmiertelnicy twierdzą, że Istra jest demonem, my jednak wierzymy, że Istra jest wilczycą chroniącą swoje młode. Jako lord Mrocznej Ostoi jesteś jej wybrańcem. - Dziękuję. Eifan skłonił się lekko i wyszedł, a Jonmarc, sam na sam ze swoimi
myślami, rozebrał się i wślizgnął do czekającej kąpieli. Uwaga Eifana przywiodła mu na myśl rzeźbę w kaplicy Mrocznej Ostoi. Przedstawiała Istrę, piękność o smutnym spojrzeniu i władczej postawie, która odpierała atak wymachującego pochodniami motłochu, osłaniając kulącą się ze strachu grupę vayash moru. Choć nie miał czasu zaglądać do świątyń, to - jak każdy w Zimowych Królestwach znał oblicza Pani. Wojowniczka Chenne, Athira - Kochanka, Dziwka i Bogini Szczęśliwego Trafu, do którego to Aspektu modlił się najczęściej, jeśli w ogóle się modlił. Pogodna Matka i nadzwyczaj mądre Dziecię. Starucha Sinha. I Bezkształtny Aspekt, który nie miał nawet imienia. Zanim Jonmarc przybył do Mrocznej Ostoi, nigdy nie widział wizerunku Istry, choć słyszał o niej. „Pakt Istry" był często używanym w żargonie żołnierzy i najemników określeniem samobójczego układu, kiedy oddawało się duszę Pani w zamian za życie wroga. Widział, jak żołnierze zawierali ten pakt, wykonując znak Pani i składając przysięgę. Żaden z nich nigdy nie wrócił żywy, ale wszystkim udało się odnieść zwycięstwo. Dlatego właśnie z taką ciekawością odwiedził kaplicę w Mrocznej Ostoi. Była niewielka, ozdobiona rzeźbieniami i dziełami sztuki najwyższej próby oświetlonymi rzędami świec. Kaplicą opiekował się przez całą dobę samotnik vayash moru; nigdy się nie odzywał i zdawał się istnieć po to tylko, żeby tutaj służyć. Niemal całą tylną ścianę
kaplicy zajmował ogromny witraż z wizerunkiem Pani podświetlony od tyłu pochodniami. Eifan miał rację. Istra nie była demonem. Jedna z kunsztownych płaskorzeźb przedstawiała ją, jak z pochyloną głową podnosi zmaltretowane ciało martwego vayash moru. Jednak to Pani z witraża przyciągnęła uwagę Jonmarca. Mroczna piękność o bursztynowych oczach otulała misternie zdobionym płaszczem swoje zbite w gromadkę dzieci, a jej rozchylone usta ukazywały długie kły vayash moru. Istra była boginią wygnańców, tych, którzy wędrowali samotnie w godzinie wilka. 1 choć on sam był śmiertelnikiem, coś w spojrzeniu tych oczu przemawiało do jego duszy wyrzutka. Świecę później poprawił kołnierz czarnego aksamitnego kaftana i mankiety, przygładził gęste brązowe włosy splecione w opadający aż do ramion warkocz i zerknął w lustro, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Widząc spojrzenie swoich ciemnych oczu, przystanął nieruchomo. Właściwie to powinienem leżeć gdzieś w rowie z nożem między łopatkami. I pewnie tak by było, gdyby Harrtuck nie przekonał mnie, żeby wyprowadzić Trisa po kryjomu z Margolanu. Ta przygoda, która zaczęła się dla Jonmarca kilka tygodni po Nawiedzinach zeszłego roku, sprawiła, że z wyjętego spod prawa przemytnika stał się przyjacielem królom i posiadaczem ziemskim ze szlacheckim tytułem łowcy nagród i długi zostały spłacone, a szmuglowanie było już pieśnią przeszłości. Mimo to nie
czuł spokoju. Podniósł niewielką uprząż ze skórzanych pasków oraz drewna i ostrożnie zapiął ją na prawym przedramieniu. W urządzeniu tym kryła się strzała i mocno ściśnięta sprężyna. Uprząż była na tyle płaska, że mieściła się w rękawie kaftana. Jonmarc uniósł ramię na wysokość piersi i poruszył nadgarstkiem, uruchamiając spust. Wypuszczona strzała wbiła się w ścianę. Nie miał złudzeń co do tego, że tam, dokąd się dziś wieczór udaje, będzie bezpieczny. Jego codzienne ćwiczebne walki z vayash moru uświadomiły mu, że jeśli tego wieczora sprawy przyjmą zły obrót, jego miecz na niewiele się zda. Ta strzała była ostatnią deską ratunku. Wyciągnął ją ze ściany, ponownie założył do uprzęży i narzucił płaszcz. Rozległo się pukanie do drzwi. - Wejść. W drzwiach stał Gabriel. Smukły vayash moru o włosach barwy lnu był ubrany jak na audiencję na dworze w elegancko skrojony, ciemnogranatowy płaszcz z grubego brokatu. Jonmarc pomyślał, że nieśmiertelność sprzyja gromadzeniu bogactwa. - Dobry wieczór, Jonmarcu. - Mam nadzieję, że będzie dobry - powiedział. - Czy jest gotowa? W kącikach wąskich ust Gabriela pojawił się lekki uśmieszek. - Chcesz obejrzeć? Gabriel wyglądał na arystokratę w każdym calu. Jego postawa, delikatne rysy twarzy i cały wygląd świadczyły o wielkopańskim
pochodzeniu, mimo to od czasu walki 0 tron Margolanu szukał towarzystwa Jonmarca, czasami występując w roli obrońcy, a czasami - nietypowego partnera. Odkąd Vahanian przybył do Mrocznej Ostoi, Gabriel zadowalał się rolą seneszala, choć sam był właścicielem znacznych posiadłości ziemskich. Był również jednym z członków Rady Krwi. Jonmarc wiedział, że nie udałoby mu się tak wiele osiągnąć jako lordowi tego dworu ani poradzić sobie w kwestiach politycznych bez pomocy Gabriela w roli przewodnika po tej obcej i groźnej krainie. Poza tym dobrze się czuł w jego towarzystwie. Nawet jeśli nie łączyła ich przyjaźń, to byli bardzo dobrze dobranymi partnerami w interesach. - Zobaczmy, czy ten twój złotnik naprawdę jest tak dobry. Gabriel podał mu aksamitną sakiewkę. Jonmarc wysypał jej zawartość na dłoń i aż zaparło mu dech w piersiach. Bransoleta ze srebra i złota była lekka niczym piórko. Ten zaręczynowy klejnot łączył dwa misterne wzory. Pięć linii układających się w literę „V" i przypominających ślady wilczych pazurów było dawnym znakiem Jonmarca, pod którym był znany jako wojownik i przemytnik na rzece. Drugi symbol, księżyc w pełni wznoszący się nad doliną, był herbem lorda Mrocznej Ostoi. Wplecione w bransoletę - która na ziemiach pogranicza, gdzie urodził się Jonmarc, nazywana była shevir - symbole te ostrzegały każdego, kto potrafił je odczytać, że osoba, która ją nosi, jest pod ochroną znanego wojownika i lorda, a może nawet samych vayash moru.
- Jest piękna. - Odwrócił ją w palcach i zalśniła w świetle ognia. Miałeś rację. Kilkaset lat praktyki daje efekty. Ale teraz przede mną najtrudniejsze zadanie. - Jakie? - Sprawić, żeby Carina ją przyjęła. Gabriel zaśmiał się. - Zdaje się, że zeszłego wieczoru powrócił z Isencroftu nasz kurier. Czy Carina zgodziła się spędzić z nami zimę? Jonmarc włożył shevir z powrotem do sakiewki i położył na półce nad kominkiem. Odwrócił się i podszedł do okien oszronionych od panującego na zewnątrz mrozu. - Donelan zmienił zakres jej obowiązków i Carina zamierza przyjechać tutaj na zimę - rzekł z uśmiechem. -Bez wątpienia Kiara maczała w tym palce. Razem z Berry postanowiły nas połączyć. - To dobre znaki. Jonmarc wzruszył ramionami. - Carina będzie miała trzy miesiące na to, żeby przypomnieć sobie, jak się mieszka w pałacu w Isencrofcie. Uzdrowicielka króla, kuzynka przyszłej królowej Margolanu, której reputacja otwiera wszystkie drzwi w Zimowych Królestwach. Dlaczego miałaby z tego zrezygnować? - Bo cię kocha. - Może miała dość czasu, żeby oprzytomnieć. Nawet teraz, kiedy posiadam Mroczną Ostoję, nie jestem najlepszą partią. - Nie sądzę, żeby Carina przejmowała się takimi rzeczami.
- Zobaczymy. - Gotowy do jazdy? - spytał Gabriel. Jonmarc skinął potakująco głową. - Miejmy nadzieję, że Rada jest w dobrym humorze. Rozdział drugi Dwór Gabriela był oddalony zaledwie o świecę drogi od Mrocznej Ostoi. Czarna kareta, która przyjechała po niego i Jonmarca, nie była bogato zdobiona, lecz mimo to Jonmarc mógł ocenić po jej solidnej budowie, że to wyrób wysokiej klasy. Powóz ciągnęły cztery czarne konie o lśniącej sierści, w uprzęży z ręcznie zdobionej srebrem skóry. Już sama karoca i konie warte były niezłą fortunę. - Neirin mówił, że spotykamy się z Radą na twoich ziemiach dlatego, że jestem tam bardziej bezpieczny - zagadnął Jonmarc po chwili milczenia - wspominał coś o azylu. Gabriel nawet się ku niemu nie odwrócił, wpatrzony w przesuwający się za oknem powozu las. Przygląda się widokom czy wypatruje zagrożenia? - Wolvenskorn to bardzo stary dwór - odparł wreszcie. Jonmarc spojrzał w tym samym co on kierunku i teraz dostrzegł duże, ciemne kształty przemykające cicho obok karocy w ciemnościach przepastnej puszczy ciągnącej się wzdłuż traktu. Stłumił przebiegający go dreszcz. Wilki z północnych lasów były znane z tego, że są wielkie i zaciekłe - on sam spotkał niejednego w czasie swoich przemytniczych wypraw. Nie tylko vayash moru polowały w
głębokich lasach, dlatego nawet najodważniejsi śmiertelnicy nie zapuszczali się nocą zbyt daleko w knieję. - To starodawna nazwa. W języku tutejszych plemion oznacza „siedzibę wilczego boga". Dwór otacza pierścień kamieni, na których niemal tysiąc lat temu wyrzeźbiono obrazy ukazujące, jak Mroczna Pani bierze Boga Wilka za małżonka. - Strumień pod Mroczną Ostoją nie ocalił jej dwóch ostatnich lordów, a Arontali udało się wyrządzić znaczne szkody. Dlaczego więc kilka kamieni miałoby sprawić, że będę bezpieczny? - Stara magia działa na niezwykłe sposoby. Ani moje potomstwo, ani wilki nie pozwolą cię skrzywdzić. W błękitnej poświacie księżyca ujrzeli odcinające się na tle nieba, oświetlone pochodniami, wysokie, spadziste dachy Wolvenskorn. Trzypoziomowe skrzydła z drewna i kamienia wyrastały ze śniegu jedno za drugim. Budynek był zwieńczony wysoką kopułą otoczoną rzeźbionymi maszkaronami. Najstarsze skrzydło było zbudowane z plecionki obrzuconej gliną i przykryte dachem z darni schodzącym aż do ziemi. Z dachu spoglądały na frontowy dziedziniec chimery i gargulce. Umieszczone pomiędzy nimi misternie rzeźbione runy służyły zarówno do ozdoby, jak i obrony. Drewniane części Wolvenskorn wyłożone były rzeźbionymi płycinami, a ich dolne połowy pokryto zachodzącym na siebie gontem. Dwór w niczym nie przypominał Mrocznej Ostoi i Jonmarc był pewien, że jest od niej o wiele starszy.
Kiedy podjechali pod frontowe schody, ich powóz natychmiast został otoczony przez wilki. Ogromne, ciemne, mocno umięśnione, były wysokości klęczącego człowieka. Na widok krążącej wokół niego wilczycy o przetykanym siwizną futrze Jonmarc stanął, mając nadzieję, że nie widać po nim ani strachu, ani agresji. W oczach zwierzęcia widoczna była niesamowita inteligencja. Zaskoczony, zdał sobie sprawę, że oczy wilczycy są... fiołkowe. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że dostrzega w nich błysk rozbawienia. Nagle wilki odwróciły się i oddaliły truchtem, znikając w ciemnościach. Wokół ogromnego okrągłego podjazdu stały już inne wspaniałe powozy. Wewnątrz Wolvenskorn widać było migoczący blask świec i cienie gości. - Chyba przybyliśmy ostatni - powiedział Gabriel i ruszył w kierunku stromych kamiennych schodów prowadzących do łukowatego wejścia. Znaleźli się w ogromnym, otwartym pomieszczeniu z ciemnego kamienia. Na ścianie na wprost wejścia były trzy masywne kominki, ale tylko w jednym płonął ogień. Jonmarc domyślił się, że ten ogień rozpalono specjalnie dla niego, jako że tego wieczoru był tutaj jedynym gościem śmiertelnikiem. Vayash moru chłód nie przeszkadzał. * Tworzące strop drewniane, wygięte w łuk, belki były pomalowane w zawiłe geometryczne wzory podobne do run na zewnątrz budynku. Pośrodku wisiał ogromny żelazny żyrandol, jakiego Jonmarc nigdy
jeszcze nie widział. Cała konstrukcja jaśniała. Żyrandol składał się z dwunastu okrągłych obręczy wiszących jedna nad drugą. Każda z nich wykonana była z wyciętych w misterne wzory paneli i każda przedstawiała inną historię. Żyrandol jarzył się mnóstwem świec. - Miło cię znowu widzieć, Jonmarcu. Mężczyzna podniósł wzrok i zobaczył Riquę oraz jej przybocznego, Kolina. Pamiętał ich z tej nocy, kiedy schronili się w krypcie Riqui. Przywitał Kolina skinieniem głowy, a potem skłonił się lekko, ujął rękę kobiety i pocałował ją. Była lodowata. - Witam, lady Riqua. - Dziś wieczór masz lepszą kwaterę niż mój grobowiec? - Jestem wdzięczny za każdy rodzaj schronienia. Riqua doskonale zrozumiała, co ma na myśli. - Grobowiec może być schronieniem, a schronienie może się stać grobowcem. Los ma tu tyle samo do powiedzenia, co Pani. Jonmarc nie wyczuwał zagrożenia ze strony Riqui, starał się jednak zachować obojętny wyraz twarzy, słysząc te słowa. Czyżby to było ostrzeżenie? W tym momencie podeszli do nich jakiś mężczyzna i kobieta. Obydwoje byli szczupli, lecz dobrze umięśnieni, odziani w czerń. Nie nosili żadnych ozdób. Mężczyzna był chyba w wieku Jonmarca. Miał ciemne długie włosy do ramion i starannie przyciętą brodę. Kobieta była w podobnym wieku, lecz jej ciemne włosy były już przyprószone siwizną. Kiedy Jonmarc podniósł wzrok, napotkał spojrzenie jej
fiołkowych oczu. - Chciałbym ci przedstawić Yestina i Eirię - powiedział Gabriel, a mężczyzna i kobieta skinęli na powitanie głowami. - Nie są członkami Rady Krwi, lecz przybyłą z wizytą szlachtą, która jest zainteresowana odbudową Mrocznej Ostoi. - Miło mi państwa poznać - powiedział Jonmarc. Eiria uśmiechnęła się i Jonmarc dostrzegł, że nie ma długich kłów vayash moru. Jej fiołkowe oczy zdawały się czytać w nim jak w otwartej księdze i Jonmarc wzdrygnął się, przypominając sobie widzianą wcześniej wilczycę. - Nasze rody od pokoleń strzegą lordów Mrocznej Ostoi - rzekł Yestin, biorąc Eirię pod rękę. - Wielu naszych pobratymców zginęło w ich służbie. Witamy cię i życzymy długiego i pomyślnego urzędowania. Zanim Jonmarc zdążył wspomnieć o tym, że ostatni lordowie Mrocznej Ostoi żyli zbyt krótko, żeby nacieszył się swoimi włościami, Yestin i Eiria zniknęli w tłumie, poruszając się z wdziękiem tancerzy. - A to jest lord Rafe i jego przyboczny Tamaq - powiedział Gabriel, przedstawiając mężczyznę, którego postawa świadczyła o wojskowej przeszłości. Miał krótko obcięte włosy piaskowego koloru i doskonale przystrzyżoną brodę. Towarzyszył mu blady młodzieniec wyglądający na uczonego albo kapłana. - Wiele o tobie słyszałem, lordzie Vahanianie. - A co takiego słyszałeś? Rafe uśmiechnął się, odsłaniając czubki
kłów. - Różne rzeczy. Mam krewnych we Wschodniej Marchii, którzy byli świadkami tego, co stało się w Chauvrenne. A sposób postępowania Nargijczyków jest nam dobrze znany. Przeżyłeś męki, jakich nie zdołało przetrwać wielu vayash moru. Może więc rzeczywiście masz błogosławieństwo samej Pani. - Jeśli tak, okazuje to w bardzo dziwny sposób. Z oblicza Rafe nic nie można było wyczytać. - Zawsze tak jest. - Rozumiem, że stanąłeś przed samym Obsydianowym Królem wtrącił się Tamaq. Jonmarc skinął głową. - Widziałem walkę, w wyniku której Tris go zniszczył. Oczy Tamaq'a rozbłysły żądzą usłyszenia czegoś więcej na ten temat. - A zatem kiedyś będziemy musieli o tym porozmawiać. Gdy byłem śmiertelnikiem, walczyłem przeciwko Obsydianowemu Królowi, ale osobiście nigdy go nie widziałem. - To miałeś szczęście. - Mamy wiele do omówienia, lordzie Vahanianie -przerwał im Rafe. — Wszystkiego dobrego - dodał, kłaniając się na odchodnym. Kiedy Rafe i Tamaq wtopili się w tłum, Jonmarc poczuł raczej niż usłyszał, że ktoś za nim stoi. - To ty musisz być Jonmarc Vahanian.
Odwrócił się i ujrzał piękną kobietę o kasztanowych włosach. Miała twarz i postać dwudziestoletniej dziewczyny, lecz w jej spojrzeniu widać było przeżyte stulecia. Opierała się na ramieniu bardzo bladego vayash moru, który wyglądał niemal na nastolatka. Kręcone rude włosy jeszcze bardziej podkreślały bladość jego twarzy. - Jestem Astasia, a to Cailan. Jonmarc skłonił się i pocałował dłoń Astasi. Cailan przyglądał się temu z niesmakiem graniczącym z zazdrością. Astasia zachichotała, zdając się cieszyć z niezadowolenia młodzieńca, i zacisnęła palce wokół dłoni Jonmarca, gładząc kciukiem jego nadgarstek. - Zatem to ty jesteś nowym lordem Mrocznej Ostoi. -Dość obcesowo otaksowała go wzrokiem. Spojrzenie Cailana pociemniało, choć zachował milczenie. - Musisz odwiedzić mnie w moim domu. Wydaję najlepsze przyjęcia. - Zerknęła na Gabriela i Riquę, dając im wyraźnie do zrozumienia, że oni nie są zaproszeni. - Możesz zostać na noc. Zarówno sposób zachowania Astasi, jak i jej spojrzenie wyraźnie wskazywały na podwójne znaczenie tych słów. - Dziękuję za zaproszenie - odparł Jonmarc z nadzieją, że będzie potrafił zachować się choć w połowie tak dyplomatycznie jak Tris. Wiedział, że odrzucenie wprost propozycji Astasi - choć wcale mu się nie podobała - nie byłoby dobrym pomysłem. - Ale w Mrocznej Ostoi jest wiele do zrobienia przed nadejściem zimy, dlatego nie mam zbyt dużo czasu na przyjęcia. Źrenice Astasi zwęziły się.
- Słyszałam, że przywieziesz gościa z królewskiego ślubu w Margolanie. Lady Carina jest dobrze znana nawet naszym pobratymcom. Czy zostanie tutaj na długo? Jonmarcowi nie podobał się podtekst tego pytania, ale zachowując ten sam beznamiętny wyraz twarzy, który pozwolił mu wygrać wiele partii kart, odpowiedział: - To zależy od lady Cariny. Astasia uśmiechnęła się i położyła mu dłoń na ramieniu. - Moja propozycja jest nadal aktualna. Przyprowadź ją także, jeśli chcesz. Nie mam nic przeciwko temu. Na pożegnanie musnęła ręką jego dłoń. Spojrzenie Cailana mówiło wyraźnie, że nie popiera zaproszenia Astasi. Jonmarc miał sucho w gardle, gdy Astasia wreszcie oddaliła się, i z wdzięcznością przyjął podsunięty przez Gabriela kieliszek brandy. - To już prawie cała Rada Krwi, oprócz jednego członka - zauważył vayash moru, a Jonmarc zanotował sobie w pamięci, żeby zapytać go potem, jaką rolę w Radzie odgrywają przyboczni. Ochroniarzy? Małżonków? Jednego i drugiego? W kącie ogromnej sali kwartet smyczkowy grał dworską muzykę. Poza członkami Rady Krwi i ich przybocznymi kręciło się tu wielu innych vayash moru. Trzymali w dłoniach puchary z czymś, co — Jonmarc był pewien -tylko wyglądało jak czerwone wino. Świece migotały, a ogień tańczył w kominku. Na przyjęciu wyraźnie rzucał się w oczy brak jedzenia. Być może to ja jestem gościem honorowym i
daniem głównym, pomyślał posępnie Jonmarc. Cailan sprawia wrażenie, jakby z przyjemnością miał mi się rzucić do gardła. Wszyscy członkowie Rady Krwi, poza Gabrielem, przybyli ze swoimi przybocznymi. Mikhail, towarzysz Gabriela, przebywał w Margolanie, gdzie pomagał Trisowi odbudować armię, dlatego dziś wieczór zastąpił go Yestin. Eiria stale trzymała się w pobliżu obu mężczyzn. Jonmarc zauważył, że vayash moru traktują tę parę młodych z wielkim szacunkiem. Jeśli mam rację i te fiołkowe oczy są oczami tej wilczycy... - Yestin i Eiria są zmiennokształtnymi - odpowiedziała mu Riqua. Podeszła do niego tak cicho, że zupełnie go zaskoczyła. - Ich niewielkie klany mieszkają w Czarnych Górach, niedaleko stąd. - Zatem te wilki... - Tak. To vyrkiny. Sojusz wilczego klanu z lordem Mrocznej Ostoi został zawarty wiele pokoleń temu, choć nie objął wszystkich klanów. - Jest ich więcej? - Każdy klan ma totemiczne zwierzę, którego ducha czci i od którego czerpie mądrość. Większość zmienno-kształtnych może przyjąć tylko jeden kształt. Ci, którzy nie mają szczęścia, przybierają wiele kształtów. - Nie mają szczęścia? Riqua przez chwilę przyglądała się Yestinowi i Eirii. - Z czasem przestaje się nad tym panować i końcu zmiana staje się permanentna. Większość zmiennokształtnych umiera młodo albo
wpada w obłęd. - Myślałem, że taka przemiana zachodzi tylko przy pełni księżyca. Oczy Riqui pociemniały. - Od wielu pokoleń zmiennokształtni byli ścigani przez zabobonnych głupców, którzy w to wierzyli. Tym, których złapano i torturowano w blasku księżyca w pełni - jeśli to przeżyli - widok takiego księżyca przynosił zawsze wspomnienie bólu, zmuszając ich do przemiany. Kiedy do niej dochodzi, tracą poczucie czasu i wiedzą jedynie, że muszą się bronić, choć nie ma żadnego zagrożenia. Stają się wtedy niebezpieczni dla otoczenia. W końcu ich stado nie ma innego wyjścia i musi ich zabić. - Słuchając tego, można dojść do wniosku, że bycie śmiertelnikiem wcale nie jest takie złe. - Póki się żyje. Nagle podwoje Wolvenskorn otworzyły się. - Gdzie on jest? Gdzie jest lord Mrocznej Ostoi? - zapytał chrapliwym głosem ciemnowłosy mężczyzna o karnacji Nargijczyka. Rysy jego twarzy nie były tak szlachetne jak pozostałych członków Rady Krwi. Strój mężczyzny był krzykliwie bogaty na tle dosyć stonowanej elegancji pozostałych gości. Jego szyję zdobiły złote łańcuchy, a palce -ciężkie pierścienie. Towarzyszyło mu pół tuzina młodzieńców poruszających się z gracją drapieżników. Na ich widok tłum rozstąpił się z wyraźnym niesmakiem.
Jonmarc domyślił się, że to Uri, ostatni z członków Rady Krwi. Mimo iż wcześniej Gabriel opisał go w bardzo neutralny sposób, Jonmarc wyczuł wyraźną niechęć vayash moru do piątego członka rady. Zrobił kilka kroków do przodu. Gabriel i Riqua natychmiast przysunęli się do niego. - To ja jestem Jonmarc Vahanian. - Niezłe towarzystwo jak na walczącego na arenie niewolnika. - Słyszałem, że ty sam wiesz co nieco o robieniu zakładów podczas tego typu walk. Jonmarc dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że szyderstwo Uriego zostało wypowiedziane po nargijsku i że on odruchowo odpowiedział mu w tym samym języku. W czarnych oczach Uriego pojawił się błysk. Jego młodzieńcy tymczasem kręcili się wokół niego jak wściekłe psy i Jonmarc musiał przywołać wypróbowane w walkach umiejętności, żeby nie okazać strachu. Ci vayash moru byli bezdusznymi drapieżnikami, widać też było, że Uri aż się pali do bitki. Jeden z jego potomków przyglądał się Jonmarcowi szczególnie bacznie. Dorównywał urodą Carroway'owi, a jego długie czarne włosy opadały aż do ramion. Był ubrany na czarno, jedynie spod mankietów wystawały rękawy białej, frymuśnie falbaniastej koszuli. Młodzieniec uśmiechał się zimno i Jonmarc był pewien, iż to nie przypadek, że jego kły są wyraźnie widoczne. - Byłeś najlepszy u generała Kathriana. - Uri potrząsnął głową. -
Teraz pewnie nie jesteś już takim twardzielem. Słyszałem, że Darrath'owi niemal udało się wysłać cię do Pani. Jonmarc musiał użyć całej siły woli, żeby jego dłoń nie opadła na rękojeść miecza. - Powiedz, czego chcesz - odpowiedział we wspólnym języku. Uri podszedł bliżej. Gdyby ten mężczyzna był śmiertelnikiem, Jonmarc mógłby przysiąc, że jest pijany albo odurzony zielem snów. Twarz miał zarumienioną, co wskazywało na to, że niedawno się pożywiał. Niegdyś Uri był sprawnym wojownikiem, ale jego uwielbienie dla wesołego stylu życia zaokrągliło mu policzki i zmiękczyło rysy twarzy. - Czego chcę? Niczego, nie mam nic do powiedzenia śmiertelnemu lordowi Mrocznej Ostoi. A ty też nie masz tu czego szukać! - Dosyć, Uri - rzekł Gabriel, wysuwając się do przodu. - Niech ten szczeniak mówi sam za siebie, Gabrielu. Jeśli ma być lordem Mrocznej Ostoi, musi być godny tego tytułu. - Vayash moru stał teraz tuż przed Vahanianem. -Co daje ci prawo do rządzenia lepszymi od siebie? Oddech Uriego śmierdział krwią. Jonmarc siłą woli powstrzymał się od zaciśnięcia pięści. To walka, której nie możesz wygrać. Zaskocz Carinę i pokaż, że potrafisz myśleniem wyplątać się z burdy. - Ten tytuł to dar króla Stadena. Miał prawo podarować mi te włości, może więc lepiej jego zapytaj.
- A co mnie obchodzą śmiertelni królowie? - prychnął Uri. Pojawiają się i znikają, są tylko prochem. To my jesteśmy prawowitymi władcami Mrocznej Ostoi i Zimowych Królestw. Dzień, w którym przejmiemy władzę, nadejdzie szybciej niż myślisz. Uśmiechnął się paskudnie, odsłaniając pożółkłe zęby. - Chyba że chciałbyś zostać przemieniony. - Nie, dziękuję. - Proponuję ci nieśmiertelność, a ty to odrzucasz! -ryknął Uri. Otaczający ich goście, wyraźnie skrępowani, odsunęli się, żeby zrobić miejsce Uriemu. Choć Jonmarc wpatrywał się w vayash moru, kątem oka dostrzegł ruch, gdy członkowie rodziny Riqui i Gabriela wystąpili do przodu. - Odpowiedz mi, lordzie Mrocznej Ostoi. Kim ty jesteś, żeby odrzucać moc Mrocznego Daru?! Jonmarc wiedział, że stąpa po grząskim gruncie. Choć wielu otaczających go vayash moru zostało dawno temu przemienionych wbrew ich woli, to ci, którzy przeżyli wiele istnień ludzkich, pogodzili się już z tym faktem i zaczęli postrzegać swój status nieumarłego jako dar i jednocześnie przekleństwo. - Jesteśmy ze śmiercią starymi przyjaciółmi - odpowiedział ostrożnie. - Często podawaliśmy sobie rękę. Nie pragnę wiecznego życia. Jedno mi wystarczy. - Pragniesz rządzić nami, będąc pośledniejszą istotą. Jak śmiesz?! Może powinieneś się przekonać, kim są twoi prawowici władcy?!
Jonmarc poczuł podmuch powietrza, zobaczył jakiś ruch i silne ręce pociągnęły go do tyłu w momencie, gdy zęby napastnika drasnęły jego szyję. Instynktownie sięgnął po miecz i obrócił się. To Kolin trzymał jego prawe ramię w żelaznym uścisku. Odciągnął go zbyt daleko, żeby posłużyć się mieczem albo strzałą, nawet gdyby zdołał mu się wyrwać. Między nim a Urim stała teraz Riqua, choć Jonmarc nie widział, żeby w ogóle się poruszyła. Yestina nie było nigdzie widać, lecz w chwili, gdy Gabriel złapał vayash moru za nadgarstki i odepchnął go do tyłu, na Uriego rzucił się, powarkując, ogromny wilk. Wszyscy ochroniarze Uriego, poza jednym, krążyli teraz wokół Gabriela. Piękny ciemnowłosy młodzieniec w czerni trzymał się z tyłu, przyglądając się walce. Dwoje towarzyszy Riqui, mężczyzna i młoda kobieta, blokowali natarcie z lewej, podczas gdy trzech vayash moru Gabriela odpierało atak z prawej. Jonmarc nigdy jeszcze nie widział nieumarłych atakujących siebie nawzajem, choć oglądając ich walki ćwiczebne, nabrał zdrowego respektu dla umiejętności bojowych vayash moru.. Postanowił spróbować się uwolnić i włączyć do walki. - Zostaw to nam - wychrypiał mu do ucha Kolin. - To nasza sprawa. Jonmarc wyraźnie wyczuwał jego napięcie. W pewnej chwili Gabriel cisnął jednym z ludzi Uriego o ścianę tak mocno, że żaden śmiertelnik by tego nie przeżył. Wymiana ciosów była tak szybka, że wzrok nie mógł za nią nadążyć. Wilk uderzył Uriego w pierś, przewracając go na ziemię, Uri zaś wymierzył cios
zwierzęciu, odrzucając go od siebie. Jonmarc widział kiedyś Gabriela biorącego udział w walce, ale wtedy jego przeciwnikami byli pijani śmiertelnicy. Teraz, choć walczył z równym sobie vayash moru, z łatwością wymanewrował przeciwnika, unikając jego ciosów. Walka skończyła się równie raptownie, jak się rozpoczęła. Trzech ochroniarzy Uriego podniosło się z trudem na nogi, chwiejąc się, choć nie odnieśli żadnych obrażeń. Wilk znikł. Gabriel pochylił się i chwycił Uriego za kołnierz. - Nigdy już nie będziesz miał wstępu do żadnego z moich domów powiedział z pogardą, potrząsając nim. -Jonmarc Vahanian rządzi w Mrocznej Ostoi z łaski Mrocznej Pani, a ja, jako Jej sługa, jestem zobowiązany przysięgą, by go chronić. Uri otrzepał ubranie. - To tylko żałosny cień Pani. Ona stworzyła nas na podobieństwo bogów, żebyśmy to my rządzili wraz z nią jako bogowie. Dni śmiertelników są już policzone. Czas rozejmu - i Rady - dobiegł końca. Machnął ręką i jego ochroniarze, łącznie z mrocznym, pięknym młodzieńcem, który przyglądał się walce z boku, dołączyli do niego. Coś w niebieskich nieśmiertelnych oczach tego ostatniego sprawiło, że Jonmarca przeszedł dreszcz. - Krwawisz - przerwał ciszę głos Gabriela, gdy podwoje Wolvenskorn zatrzasnęły się za Urim i jego potomstwem. Dopiero teraz Jonmarc poczuł coś ciepłego na szyi. Dłoń, którą
dotknął gardła, była poplamiona krwią. Gabriel wyciągnął chusteczkę i przycisnął ją do rany. - Nie jest głęboka. On chciał cię tylko przestraszyć. -Zaśmiał się drwiąco. - Raczej nie spodziewał się, że dojdzie do takiej walki. Jonmarc miał nadzieję, że ręce nie trzęsą mu się tak bardzo jak kolana. Jestem jedynym śmiertelnikiem w sali pełnej vayash moru. Krwawię. A oni wszyscy zobaczyli, że nie jestem w stanie sprostać im w walce. Świetnie. Po prostu świetnie. Kiedy podeszli Rafe i Tamaą, Gabriel naskoczył na nich gwałtownie. - Uri pogwałcił zasady azylu oraz prawa Rady i wystąpił przeciwko lordowi Mrocznej Ostoi, a mimo to ani ty, ani Astasia nic nie zrobiliście. - Doskonale panowaliście oboje z Riquą nad sytuacją. Czy oczekiwałeś otwartej walki? - Rafe uniósł brew. - Spodziewałem się waszego poparcia. - Uri wkrótce się uspokoi. - Doprawdy? - spytała Riqua. - Właśnie oświadczył, że odrzuca rozejm i wypowiedział posłuszeństwo Radzie. Rafe potrząsnął głową. - Uri ma wybuchowy temperament, który zresztą doprowadził do jego śmierci, ale da się jeszcze przekonać. Myślę, że chciał tym wielkim pokazem przyciągnąć uwagę wszystkich. - Mam nadzieję, że masz rację - mruknął Gabriel. Jonmarc przyciskał chusteczkę do szyi, nie chcąc zwracać uwagi
krwią w tym towarzystwie. W sali pojawił się Yestin. Na policzku kuśtykającego młodzieńca widniał ciemniejący siniak. Eiria ruszyła ku niemu zatroskana, lecz odprawił ją machnięciem ręki. - Dziękuję wam - powiedział Jonmarc do tej niewielkiej, tłoczącej się wokół niego grupki. Pozostali vayash moru wymykali się dwójkami i trójkami z komnaty, nie mając ochoty dłużej uczestniczyć w spotkaniu. - Nie wypadałoby, po wyprawieniu przyjęcia na twoją cześć, panie, odwieźć cię potem martwego do domu - rzucił Yestin z wesołością, która Jonmarcowi przychodziła teraz z trudem. - W tych okolicznościach nie mogę pozwolić, żebyś odjechał tej nocy - stwierdził Gabriel. - Na górze są komnaty, w których będzie ci wygodnie. Kiedy już się przejaśni, przydzielę ci eskortę śmiertelników. Uri nie jest wystarczająco silny, żeby zaatakować w blasku słońca samemu przy tym nie ginąc, a żaden z członków jego rodziny nie jest na tyle wiekowy, żeby w ogóle myśleć o poruszaniu się w dzień. Z nadejściem świtu będziesz bezpieczny. - Ale jutro znowu zrobi się ciemno. - Jonmarc miał wrażenie, że Gabriel jest bardzo zatroskany. - Dlatego posłałem do Mrocznej Ostoi najstarszych i najsilniejszych z mojej rodziny. Nie sądzę, żebyś miał jakieś problemy, przynajmniej na terenie dworu. - Arontali udało się jednak dostać do środka. Gabriel odwrócił wzrok. - To było zanim złożyłem przysięgę Pani. Rafe, Astasia i pozostali goście zniknęli, członkowie rodzin Riqui i
Gabriela odsunęli się nieco. Jonmarc przysiadł na skraju stołu, zastanawiając się, czy jest bardzo blady. - Gdyby Uri był śmiertelnikiem, powiedziałbym, że był pijany. Riqua skrzywiła się z niesmakiem. - Za życia Uri miał pociąg do absyntu i ziela snów. Teraz, kiedy jest vayash moru, żadna z tych rzeczy na niego nie działa. Jeśli jednak wypije krew kogoś odurzonego którąś z tych substancji, powoduje to podobny skutek. - Jeden z ochroniarzy Uriego nie włączył się do walki. - Malesh - wyjaśniła Riqua. - On jest z nich najgorszy - a w przypadku potomstwa Uriego to wiele mówi. Malesh posiada Mroczny Dar od tak dawna, że czyni go to niebezpiecznym, a jednocześnie jest na tyle młody, że nie do końca rozumie tę moc i jej ograniczenia. Gabriel podszedł do szafki po drugiej stronie pomieszczenia i ujrócił z kieliszkiem brandy, który Jonmarc przyjął z wdzięcznością. Silny trunek uspokoił go. - O co u; tym wszystkim chodziło? Gabriel potrząsnął głową. - Nikt tego nie wie. Rafe uważa, że to był tylko wybuch wściekłości Uriego. Być może, ale nie jestem przekonany, czy to samo można powiedzieć o Maleshu. Uri jest próżny i arogancki, Malesh wygłodniały i bardzo sprytny. A to groźna kombinacja. - A co znaczyło to pytanie Astasi o Carinę? Czy sądzisz, że Carina znajdzie się w niebezpieczeństwie, jeśli przyjedzie do Mrocznej Ostoi? Riqua i Gabriel wymienili spojrzenia.
- Uważam, że żadne z was nie powinno opuszczać ziem Mrocznej Ostoi bez straży - odpowiedział Gabriel. - Astasia nie ma zamiaru zwrócić się przeciw tobie, najwyżej się z tobą przespać. - Nie jestem tym zainteresowany. - Nie martw się, Astasia nie jest typem, który by usychał z tęsknoty, po prostu lubi łowy. Może próbować drażnić się z Cariną, dając jej do zrozumienia, że do czegoś między wami doszło, nie sądzę jednak, żeby chciała wyrządzić ci krzywdę. Ona wybiera mężczyzn, którzy stawiają jak najmniejszy opór. - Porozmawiam z Rafe - zaproponowała Riqua. - Potrafi być niesamowicie uparty, ale musi zrozumieć, że Uri przesadza. Nie po to pozbyliśmy się Arontali, żeby pozwolić na pojawienie się nowego zagrożenia w samej Radzie. Po czym dała znak swoim latoroślom, iż nadszedł czas, żeby odejść. Wielka sala opustoszała, pozostał tylko Jonmarc, Yestin, Eiria i Gabriel. - W domku kucharza mogą być jakieś zioła, żeby zrobić z nich okład powiedział Gabriel, wskazując głową na siniak na policzku Yestina. Mężczyzna wzruszył ramionami. - Wyliżę się. Jest jednak coś, co bardziej mnie martwi. Zimowe Królestwa jeszcze nie doszły do siebie po walkach mających doprowadzić do obalenia Jareda Uzurpatora. Gdyby Martrisowi Drayke'owi się nie powiodło, nie minęłoby wiele czasu i wszystkie królestwa prowadziłyby wojny - albo występując przeciwko
Margolanowi, albo sprzymierzając się z nim. A teraz, kiedy Rada i rozejm tracą na znaczeniu, pojawią się jeszcze inne problemy. Słyszałem, że król Martris będzie musiał niedługo wypowiedzieć wojnę lordowi Curane. Vayash moru w Margolanie zamierzają ruszyć wraz z nim. To nadweręży rozejm albo doprowadzi do jego całkowitego złamania. - Nawet Stowarzyszenie Sióstr nie jest tym, czym było niegdyś dodała Eiria. - Strumień jest coraz bardziej niestabilny, co moi pobratymcy wyczuwają, bowiem utrudnia to nasze przemiany. A kiedy równowaga w Strumieniu zostaje zakłócona, jego moc skłania się ku krwawej magii, zaś magię światła coraz trudniej jest kontrolować. To źle wróży królowi Martrisowi. Lord Curane znany jest z tego, że ma na swoich usługach mrocznych magów. - Zamilkła na chwilę. - Niektóre z Sióstr nie są jeszcze gotowe do powrotu do swoich cytadel. Kiedy król Martris ruszy przeciwko lordowi Curane, czarodziejki wyruszą wraz z nim, niezależnie od tego, czy Stowarzyszenie to zaaprobuje, czy też nie. - Nie bardzo rozumiem, w czym rzecz - powiedział Jonmarc, popijając brandy. - A w tym, że dawne zwyczaje się zmieniają. - Yestin utkwił w nim spojrzenie swoich fiołkowych oczu. - Stare więzi pękają. Sojusze, dzięki którym przez setki lat panował kruchy, ale jednak pokój, rozpadają się. To niebezpieczne czasy. Mój lud doskonale wie, że najbardziej niebezpiecznie jest wtedy, gdy jesteśmy
między tym, co było, a tym, co będzie. Wojna jeszcze nie dobiegła końca, tylko zmieniła formę. - Zatem niech Pani ma nas w swojej opiece - zakończył Jonmarc, czując, jak nagle, mimo brandy, przebiega go zimny dreszcz. - Będzie to nam bardzo potrzebne. Rozdział trzeci Głęboko w lesie myśliwi tropili zwierzynę. Ślady w postaci połamanych gałęzi i świeżych tropów były wyraźnie widoczne, w zimnym nocnym powietrzu wisiał mocny zapach strachu i potu. Zwierzyna, którą gonili tej nocy, zapewniła im dobrą zabawę. Początkowo była bardzo pomysłowa, potem jednak panika przyćmiła rozsądek. Myśliwy uśmiechnął się, wkrótce dopadnie swoją ofiarę. Malesh nie musiał dawać znaku dwóm pozostałym polującym z nim vayash moru. To była ich ulubiona rozrywka i byli w niej mistrzami. Stopniowo krąg się zacieśni i zwierzyna zda sobie sprawę z tego, że zapędzają ją w pułapkę. Niedługo... już niedługo polowanie dobiegnie końca. Słyszał, jak mężczyzna biegnie, potykając się i sapiąc jak ranny byk. Malesh obserwował go od jakiegoś czasu. Był potężny i zadufany, głupi i okrutny, nikt nie będzie po nim płakał. W jego wiosce krążyły plotki, że miał coś wspólnego ze zniknięciem dzieci i że był odpowiedzialny za siniaki i podbite oczy swojej żony. Malesh oblizał ze zniecierpliwieniem wargi. Dostrzegł w ciemnościach lasu pozostałych myśliwych. Koniec był
bliski. Nawet z tej odległości Malesh wyczuwał strach mężczyzny, który sprawiał, że jego krew będzie jeszcze słodsza. Rozejm ze śmiertelnikami zawsze dawał vayash moru przyzwolenie na zabijanie najgorszych przestępców czasami nawet morderców i złodziei dzieci przywiązywano do słupów na obrzeżach wiosek jako ofiary dla vayash moru - jednak zawarty przez Radę Krwi rozejm nakazywał, żeby takiego człowieka zabić szybko i bezboleśnie. To pozbawiało całą sprawę dreszczyku emocji. Malesh przesunął językiem po ostrych kłach. A przecież to właśnie przerażenie towarzyszące powolnemu zabijaniu nadawało krwi mocny smak, uderzała do głowy niczym szampan. Najsłodsi byli tyrani i sadyści. Być może dlatego, że wiedzieli, że nie zasługują na miłosierdzie, jako że sami nie litowali się nad swoimi ofiarami, a może dlatego, że tak naprawdę lękali się, iż ich plugawe dusze trafią do Wiedźmy lub Bezkształtnego Aspektu i zostaną osądzone. Wreszcie trzech vayash moru zamknęło krąg i ofiara ich dostrzegła. Początkowo mężczyzna zaczął wymachiwać bronią, lecz jeden z vayash moru rozbroił go, łamiąc mu przy tym nadgarstek. - Weźcie wszystko, co tylko chcecie! - zawołał człowiek, padając na kolana. - Tak właśnie zrobimy - odparł spokojnie Malesh. Mimo zimnego powietrza włosy ofiary były mokre od potu. Po vayash moru nie było widać ani śladu zmęczenia. - Litości, błagam!
Berenn, jeden z niedawno przemienionych vayash moru Malesha, złapał tłustego mężczyznę za gardło i podniósł z ziemi. - Co ty wiesz o litości? - spytał chłodno. Mężczyzna z trudem chwytał powietrze, wisząc kilka cali nad ziemią. - Czy miałeś litość dla któregoś z tych dzieci, które pochowałeś w tym lesie? A może ulitowałeś się nad swoją nieszczęsną, bitą żoną? - Zmienię się, przysięgam. Postaram się być lepszy. Uśmiech Berenna był bezlitosny. - Zdaje się, że nie rozumiesz, iż nie masz szans na odkupienie swoich grzechów. Cisnął mężczyzną na skraj polany, aż zachrzęściły łamane kości. Człowiek próbował się podnieść, lecz pośliznął się na mokrych liściach i upadł na twarz. Zajęczał, łapiąc z trudem powietrze, i w powietrzu rozszedł się zapach moczu. Senan, drugi vayash moru, podniósł śmiertelnika za kołnierz, śmiejąc się, gdy ten znowu zaczął wymachiwać rękoma, próbując się uwolnić. - Mam złoto ukryte pod kamieniem w palenisku. Weźcie je! Weźcie wszystko! Senan pozwolił mężczyźnie opaść na mokrą glinę i kopnął go mocno, przewracając na plecy. - Nie potrzebujemy twojego złota. Chcemy od ciebie tylko jednego: twojej krwi. - Ściągnął wargi, odsłaniając kły, i człowiek zaskomlał, wciskając się w ziemię.
Uzgodnili, że Senan jako pierwszy upuści mu krwi. Vayash moru wyciągnął rękę i ruszył powoli ku mężczyźnie, żeby spotęgować przerażenie widoczne w oczach skazanego na śmierć. - Wiedźma czeka na ciebie - wyszeptał, przyciągając go do siebie. - Proszę, nie! Nie, nie... Kły Senana wbiły się w tłustą szyję mężczyzny. Ten zesztywniał, nie wydał jednak żadnego dźwięku. Po chwili Senan odsunął się i rzucił wciąż żyjącą ofiarę Berennowi, a ten wgryzł się z prawej strony gardła i mocno przyssał. Ostatnie łyki - najsłodsze, nasycone przerażeniem śmiertelnika - były zarezerwowane dla Malesha. Otyły mężczyzna był zupełnie blady, gdy Berenn podał zwiotczałe ciało Maleshowi, wciąż jednak można było wyczuć jego bijące serce i płytki oddech. Młodzieniec brutalnie złamał kręgosłup, aby resztki słodyczy dostały się do krwioobiegu, a potem wgryzł się w miejsce tuż pod uchem mężczyzny, łamiąc mu przy tym kark. Pogruchotane ciało drgało w uścisku Malesha, gdy połykał krew, pozwalając, by przerażenie śmiertelnika uderzyło mu do głowy niczym odurzająca mieszanka. Kiedy nie pozostało już nic poza pozbawionym krwi truchłem, Malesh upuścił ciało. Ani jedna kropla krwi nieszczęśnika nie splamiła jego białej, falbaniastej koszuli. - Udane łowy - powiedział Senan. Pochylił się, chwycił trupa za kołnierz i zaciągnął go pod duże drzewo. — Jak mamy go upozować? - Nieźle się nabiegał - rzekł Berenn - więc niech trochę się zdrzemnie.
Senan oparł trupa o drzewo, a Berenn przyniósł pozostawiony na polanie kapelusz i założył mu na głowę, opuszczając rondo na oczy. Potem Senan złożył ręce człowieka na jego grubym brzuchu, jedną nogę wyprostował, drugą zgiął w kolanie. Odsunęli się, żeby przyjrzeć się swojemu dziełu. Dopóki nikt nie zajrzy martwemu mężczyźnie za kołnierz, będzie myślał, że chłop uciął sobie drzemkę w cieniu drzewa. - Muszę powiedzieć, że to jedno z twoich lepszych dzieł! - Malesh z zadowoleniem poklepał Senana po plecach. Cała trójka ruszyła w drogę powrotną do dworu Uriego. Nastrój Malesha zaczął się pogarszać. Dwór Scothnaran był wielki, rozległy i ordynarny jak jego właściciel. Brakowało mu, tak jak i Uriemu, zarówno rodowodu, jak i długiej historii. Każdy, kto widział tę ogromną, pstrokatą budowlę, nie miał wątpliwości, że została wzniesiona po to, żeby zadziwiać bogactwem i pozycją jej właściciela. Uri nigdy bowiem nie zrozumiał, że z prawdziwym bogactwem nie trzeba się obnosić. Malesh oddał swoje życie, krew i wolność Uriemu sto lat temu w pojedynku będącym wynikiem gry w karty. Mężczyzna, który wywodził się z panującej arystokracji Księstwa, stał się wtedy dworzaninem głupca i niedołęgi, któremu brakowało piątej klepki i który dostał swoją życiową szansę, kiedy został przemieniony za karę za niespłacony dług. Dwór Scothnaran wiecznie był pełen gości. Uri lubił bowiem towarzystwo śmiertelników, jakby status posiadacza Mrocznego Daru
oraz jego bogactwo wreszcie dały mu pozycję, jakiej zawsze pragnął. Jednak dzisiejszego wieczoru Malesh nie widział tutaj żadnych śmiertelników - ani tych chciwych młodzieńców mających nadzieję na wygraną w karty, ani żadnych ladacznic, które Uri nazywał „damami". Sala bankietowa Scothnaran wyglądała równie pretensjonalnie jak jej właściciel. Żyrandole były obwieszone kryształami i perłami, wszystkie meble zdobiły bogate nooryjskie intarsje. Na wypolerowanej marmurowej posadzce leżały dywany we wszelkich możliwych kolorach. Ściany obwieszone były olejnymi portretami Uriego oraz jakichś ludzi, którzy, jak twierdził, byli jego przodkami. Malesh wiedział, że te portrety są nieprawdziwe, że to jedynie żałosna próba uwiarygodnienia wysokiej pozycji społecznej człowieka, który wypełzł z rynsztoka. W sali pełno było sługusów Uriego. On sam stał pośrodku z pucharem koziej krwi w dłoni. Zapach tej krwi wydawał się Maleshowi ohydny po słodyczy niedawnej uczty, a sądząc po wyrazie twarzy Senana i Berenna, oni czuli to samo. - Czy naprawdę rzuciłeś mu w twarz, że był walczącym na arenie niewolnikiem? - spytał Tanai, pochylając się do przodu, by nie uronić ani jednego słowa Uriego. - Owszem - odparł chełpliwie Uri. Twarz miał zarumienioną od świeżo wypitej krwi, a blask świec odbijał się w jego pierścieniach. - Wciąż mam... partnerów w interesach... w Nargii, a dzięki nim mam
powiązania z nargijską armią. Żołnierze generała Kathriana strzegli granicy na rzece Nu dziesięć lat temu, kiedy trwał złoty czas walk niewolników. Nie było lepszego wojownika od Jonmarca Vahaniana. W ciągu dwóch lat nie przegrał żadnej walki. Zarobiłem na nim trochę złota. Nie mogłem znieść jego widoku, gdy Gabriel przedstawiał go, przebranego za arystokratę, jako nowego lorda Mrocznej Ostoi. To tylko zwyczajny śmieć! - Zupełnie jakby nikt z obecnych tu nie pasował do tego opisu szepnął Malesh do Senana, wywołując jego uśmiech. Senan i Berenn również pochodzili z arystokratycznych rodów i Malesh wybrał ich i pozostałych swoich towarzyszy po to, by pomogli mu znosić prostactwo Uriego. - I czy to prawda, że upuściłeś mu krwi? Uri uśmiechnął się, odsłaniając pożółkłe kły. - Czy sądzicie, że pozwoliłbym Gabrielowi powstrzymać mnie przed wyrażeniem własnego zdania? Zatopiłem zęby w jego szyi, zanim zdążył się zorientować. Doszły mnie słuchy, że ostatnim razem, kiedy Vahanian był na tyle głupi, żeby wrócić do Nargii, Darrath go pokonał. Jakiś mag musiał go ratować. To żałosne, że wszystko to z powodu kobiety. - Uri opróżnił kielich i pstryknął palcami, aby służący napełnił ponownie puchar. - Chociaż słyszałem, że dobrze walczył i wytrzymał chłostę, nawet nie krzyknąwszy. Na Dziwkę! Zabawnie byłoby stoczyć z nim walkę - przez wzgląd na dawne czasy. - Zatem rozejm się skończył? - odezwał się Tresa, jeden z
najstarszych zauszników Uriego. Podczas gdy Malesh i jego przyjaciele trzymali się z tyłu, Tresa siedział po prawicy swojego pana. Siedzi u jego stóp jak piesek pokojowy, pomyślał z irytacją Malesh. Nie było dla nikogo tajemnicą, że Tresa pragnie zająć miejsce Malesha w Radzie jako przyboczny Uriego, a to wymagało wielkiej służalczości. - Ach, Malesh, tu jesteś. Pytają mnie o spotkanie z Radą. Byłeś na nim. Malesh podszedł bliżej bardziej po to, żeby dokuczyć Tresie, niż dlatego, że miał ochotę opowiedzieć tę historię jeszcze raz. - Było tak, jak mówi Uri. Sala była pełna vayash moru łaszących się do śmiertelnika. Gabriel jest z nich najgorszy, choć Riqua też niewiele lepsza. Zauważyłem, że Rafe i Astasia trzymali się z daleka od całej sprawy. Jeśli Vahanian ma być lordem Mrocznej Ostoi, niech udowodni, że jest wystarczająco silny, by do niego należała. Rozległy się pomruki potakiwania, a w oczach Uriego pojawił się błysk aprobaty. Widząc, jak mężczyźnie opadają powieki, Malesh wiedział, że krew, którą ten wypił, była zaprawiona absyntem i zielem snów. - Słyszałem opowieści o wspaniałym wojowniku Vahanianie, bohaterze Chauvrenne - kontynuował Malesh z nieskrywaną pogardą a tymczasem, kiedy Uri rzucił mu się do gardła, dostrzegłem w jego oczach strach. 1 to ma być lord Mrocznej Ostoi!
- Ano właśnie. - Choć Uri nie bełkotał, jego głosowi brakowało wyrazistości, jaka pobrzmiewała w nim w tych rzadkich chwilach, gdy nie pił absyntu. - Zapamiętajcie moje słowa: dni Rady są policzone. Wkrótce zacznie się zupełnie inna gra, nasza gra. Rozejm się kończy. Malesh dał znać Senanowi i Berennowi i wszyscy trzej wyśliznęli się ukradkiem z sali. Uri nawet tego nie zauważył, zajęty opowiadaniem kolejnej historyjki, żeby oczarować swoich słuchaczy. W komnatach na najniższym poziomie Scothnaran czekała na Malesha i jego towarzyszy ich własna koteria. W porównaniu do przepychu sali bankietowej salon Malesha miał niemal surowy wystrój. Stojące tu meble -prawdziwe skarby - były w jego rodzinie od pokoleń. Miniaturowe olejne obrazy przedstawiały prawdziwych przodków Malesha, którzy służyli królom Księstwa na długo przedtem, zanim Uri został przemieniony. W salonie czekało już na Malesha z pół tuzina jego popleczników. Kolejni przyjdą, kiedy Uri nasyci się trunkiem i nie będzie w stanie zauważyć ich nieobecności w kręgu swoich wielbicieli. - Słyszeliście te bzdury, które opowiada Uri? - spytał Senan, opadając na krzesło. - To cały Uri - odparła ze znudzeniem Sioma, piękna rudowłosa vayash moru, obecna wybranka Malesha. Spojrzenie, jakie mu rzuciła z lekkim uśmieszkiem, obiecywało, że zanim nadejdzie świt, czekają go różne przyjemności. - Jak zwykle dużo gada, ale niewiele mówi - dodał Malesh.
Machnięciem ręki podziękował za podsunięty mu puchar krwi, nie chcąc zepsuć sobie słodkiego posmaku, jaki pozostał mu w ustach po polowaniu. Myśląc o Siome i polowaniu, Malesh przypominał sobie to, co jest najlepszego w byciu śmiertelnikiem: nieokiełznaną namiętność i dreszczyk towarzyszący poczuciu władzy. Mroczny Dar potęgował wszystkie te uczucia, dodając do nich uderzające do głowy wrażenie wiecznej młodości i prawdziwej nieśmiertelności. - Co z rozejmem i z Radą? - spytał Berenn, siadając. Malesh oparł stopę o skraj stołu. Jego smukłe, mocno umięśnione ciało spięło się niczym stawar szykujący się do skoku. - A jak myślicie? Uri pragnie rozgłosu, jaki będzie mu towarzyszył, gdy opuści Radę. Marzy by proszono go o powrót, pije skażoną krew i pławi się w poklasku swoich klakierów. Jednak co zyska na opuszczeniu Rady? Oni po prostu wyznaczą kogoś na jego miejsce, a on o tym wie. - A rozejm? Malesh odepchnął się od stołu i zaczął się przechadzać po komnacie. - Uri przez trzysta lat zadowalał się popijaniem krwi pijaków i dziwek odurzonych zielem snów. W jaki sposób skorzysta na złamaniu rozejmu? Opoje z rynsztoka dostarczają mu tyle skażonej krwi do picia, ile potrzebuje. - A co z Vahanianem? Malesh oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na piersiach. - Vahanian nie jest takim mięczakiem, jak sądzi Uri, ani tak
niezwyciężony, jak Gabriel ma nadzieję. Przez chwilę rzeczywiście widziałem w jego oczach lęk, jednak zaraz potem szarpał się z Kolinem, chcąc włączyć się do walki. Strach go nie powstrzyma. A jeśli chodzi o to, że Darrath omal go nie zabił, to rzeczywiście prawda, jednak wcześniej Vahanian pokonał trzech najlepszych żołnierzy Darrath'a, został pobity i wychłostany. A tym magiem, który przybył po niego, był sam Martris Drayke. Vahanian naprawdę jest tak dobrym wojownikiem, jak przedstawiają go w opowieściach - być może mógłby nawet stoczyć walkę z jednym z nas. - Z jednym - uśmiechnął się z wyższością Senan. -A nas jest więcej. - Nie rozumiesz - powiedział Malesh i znowu zaczął się przechadzać po komnacie. - Zabicie lorda Mrocznej Ostoi niczego nie załatwi. Rozejm i Rada muszą umrzeć wraz z nim. Ale otwiera się przed nami inna sposobność. Gabriel otrzymał pozwolenie od Rady, aby vayash moru z Margolanu stanęli do walki z Jaredem Uzurpatorem. Uri, ten głupiec, głosował przeciwko temu, ale ja od razu wiedziałem, że to jest dla nas wielka szansa. Martris Drayke zdobył tron, ale nie zaprowadził pokoju. Lord Curane jest gotów wywołać rebelię i król Martris będzie musiał poprowadzić swoją armię na południe. W całym Margolanie są jeszcze pomniejsze ogniska oporu i grupki lojalistów Ja-reda. Tamtejsi vayash moru są pod tak wielkim wrażeniem swojego króla Przywoływacza Dusz, że nadal dla niego walczą. Im dłużej ta walka trwa, tym rozejm staje się słabszy. - A zatem?
Sioma przeciągnęła się, prezentując swoje wspaniale zbudowane ciało. Obcisła suknia z rdzawego jedwabiu podkreślała jej smukłe kształty i kasztanowe włosy. Malesh uśmiechnął się. Nieśmiertelność wzmaga zarówno pragnienie, jak i namiętność. Najpierw się napił, żeby ugasić pragnienie, później zaspokoi żądze. Później. - A zatem... Mroczna Ostoja nie będzie potrzebowała lorda śmiertelnika, kiedy nie będzie już rozejmu. - Stowarzyszenie Sióstr nigdy na to nie pozwoli - zauważył sceptycznie Senan. Malesh zaśmiał się. - Stowarzyszenie Sióstr nie ma dość siły, żeby coś w lej sprawie zrobić. Czarodziejki nie wystąpiły przeciwko Arontali, wiedziały bowiem, że nie są w stanie zwyciężyć. Stowarzyszenie jest zaledwie cieniem tego, czym było kiedyś. Nawet jego własne członkinie buntują się, pozostając razem z żołnierzami Martrisa Drayke'a, tak jak sprzeciwiły się wcześniej, szkoląc go. Arontala dał nam wspaniały prezent, kiedy wykradł kulę spoczywającą pod Mroczną Ostoją. Strumień, który nigdy nie powrócił do pierwotnego stanu, powoduje, że Stowarzyszenie Sióstr słabnie. - Uważasz, że królowie śmiertelnicy będą tak po prostu czekać i pozwolą na zerwanie rozejmu? - spytał Berenn. - Śmiertelni królowie wyruszą na wojnę - odparł Malesh, uśmiechając się. - Curane wie to, czego nie wie król Martris: że Strumień sprzyja magii krwi kosztem magii światła. Teraz, kiedy równowaga Strumienia
została zakłócona, a armia Margolanu jest osłabiona, wystarczy tylko, że Curane sprowokuje ich do oblężenia, a potem zacznie niemiłosiernie atakować. W tym czasie destabilizacja Strumienia wyczerpie do cna moce króla Przywoływacza i Curane zabije Martrisa Drayke'a, a tron obejmie bękart Jareda. Nargi i Trevath sprzymierzą się przeciwko pozostałym królestwom i poleje się tyle krwi, że będziemy mogli ją pić przez całe lata. - I kto wygra? - Senan nadal odnosił się sceptycznie do jego słów. Malesh uśmiechnął się szerzej. - My. Kiedy śmiertelni królowie ogołocą swoje skarbce i wyniszczą armie, a Stowarzyszenie Sióstr zostanie rozwiązane, nadejdzie czas, żebyśmy przejęli to, co nam się zgodnie z prawem należy. - Zamierzasz więc tak po prostu zostawić Vahaniana w Mrocznej Ostoi? Malesh pokręcił głową. - Nie. Musimy zniszczyć Mroczną Ostoję, tak jak zniszczymy Radę i zerwiemy sojusz. Vahanian jest zbyt dobrze strzeżony, żebyśmy mogli go zaatakować, a groźby na nic się nie zdadzą. Zresztą on nie troszczy się zbytnio o własne bezpieczeństwo. Zaczął jednak dbać o wieśniaków mieszkających na jego ziemiach. To jego słabość. - Oczy Malesha rozbłysły. - Wiem, że planuje wrócić z Margolanu razem ze swoją narzeczoną. To będzie szansa dla nas. Uderzymy w samo serce Mrocznej Ostoi i wykrwawimy ja. ***
- Nie dajesz mi porządnego wycisku. Jonmarc Vahanian otarł rękawem pot z czoła. Laisren, jego instruktor vayash moru, wyglądał na zirytowanego. - Jesteś śmiertelnikiem. Czego się spodziewasz? - Że będę w stanie sam się bronić, tak jak zawsze. - Jesteś jednym z najlepszych wojowników w Zimowych Królestwach - może nawet najlepszym - gdy walczysz ze śmiertelnikami. Jonmarc potrząsnął głową. Jego długie ciemne włosy były zlepione potem i z trudem oddychał. - To nie wystarczy. Widziałeś, co się stało na spotkaniu Rady. Nigdy nie zdobędę szacunku vayash moru, jeśli nie będę mógł sam walczyć - i mieć szansy na wygraną. Laisren zmarszczył brwi. - Szkoliłem Martrisa Drayke'a w cytadeli w Księstwie, bo miał walczyć z Foorem Arontalą. Powiedz mi, dlaczego właściwie mam uczyć lorda Mrocznej Ostoi - obrońcę Tych, Którzy Wędrują Nocą zabijania vayash moru? - Bo rozejm nie jest wart nawet papieru, na którym go spisano odparował Jonmarc - i ty o tym wiesz. Czuję, że nadciąga burza. Zachodzi zbyt wiele zmian. Negocjowanie z pozycji słabszego to kiepski sposób poradzenia sobie z kimś takim jak Uri. Nawet jeśli tylko blefuje, mam przeczucie, że jego przyboczny... - Malesh.
- ...nie żartuje. Nie będę mógł chronić Cariny ani śmiertelników, którzy też należą do Mrocznej Ostoi, jeśli będę martwy. Laisren potrząsnął głową. - Walczyliśmy przez dwie świece i nie uległeś mi. Jonmarc obrzucił go gniewnym spojrzeniem. - Ale nie dajesz z siebie wszystkiego. Nie poruszasz się z maksymalną szybkością. Dajesz mi fory, do diabła. - Carina nie będzie zachwycona, jeśli złamię to, co właśnie wyleczyła. I tak będziesz obolały i posiniaczony, chociaż nie nacierałem z taką siłą, z jaką mógłbym. - Tak, a ja ledwie cię dotknąłem. Jonmarc krwawił z kilkunastu otarć o chropawy kamień murów oraz posadzki i cięć zadanych klingą Laisrena. A jemu samemu tylko kilka razy udało się trafić do celu i przeciąć tunikę Laisrena, pozostawiając ślad, który już się zagoił. - Większości śmiertelników nie udałoby się nawet do mnie zbliżyć. - -Me ja jestem w stanie lepiej się spisać. - W jaki sposób? - W wirze walki mam wrażenie, jakby wszystko zwalniało. Upływ czasu ulega zmianie. Jakbym wiedział, jaki ruch wykona przeciwnik, zanim jeszcze go zrobi. To zawsze ratowało mi życie - nawet w walkach na pieniądze w Nargi. W mojej głowie czas płynie inaczej. Jeśli uda mi się go jakoś przyspieszyć, myślę, że poradzę sobie z vayash moru w prawdziwej walce.
- Widzę, że traktujesz Uriego poważnie. Jonmarc potrząsnął głową i zaczerpnął łyk zimnej wody ze stojącego nieopodal wiadra. - Nie Uriego. Malesha. Yestin ma rację. Dawne ustalenia tracą ważność. Jeśli dojdzie do wojny w Margolanie -przez wzgląd na Trisa mam nadzieję, że tak się nie stanie - mogą w nią zostać wciągnięte wszystkie Zimowe Królestwa, a wtedy każdy drobny złodziejaszek i rzezimieszek będzie próbował załatwić swojego szefa i zająć jego miejsce. Założę się, że Malesh właśnie na to czeka. On nie chce zająć miejsca Uriego w Radzie i nie chce Mrocznej Ostoi. On pragnie, żeby vayash moru rządzili Zimowymi Królestwami. Laisren zmarszczył brwi. - Za każdym razem, gdy jakiś vayash moru próbował rządzić śmiertelnikami, niemal dochodziło do naszej zagłady. Nie tworzymy nowych vayash moru tak szybko, jak rozmnażają się śmiertelnicy. Nie możemy poruszać się za dnia i wszyscy, poza najstarszymi z naszego grona, jesteśmy wtedy bezbronni, wtedy nas palą. Jonmarc pokiwał głową. - Jak wielu śmiertelników i vayash moru musi umrzeć, zanim znajdziemy się w punkcie wyjścia? A kiedy Zimowe Królestwa będą się nawzajem niszczyć, co powstrzyma Południowe Krainy od posłania swoich wojsk na północ i zajęcia ich? Albo watażków z Zachodnich Krain od wzniecenia pożogi w Isencrofcie? - Pokręcił głową. - Mój lud,
twoi pobratymcy - my wszyscy przegramy, jeśli Malesh zwycięży. Podczas każdej bijatyki w karczmie najlepiej jest uniknąć walki, sprawiając wrażenie największego sukinsyna na sali. - Spojrzał w oczy Laisrenowi. - Co ty na to? Instruktor uśmiechnął się. - Moje rany goją się o wiele szybciej niż twoje. - Jakoś to zniosę. Zaczynajmy. - W porządku. Tylko nie narzekaj, jeśli będziesz utykać na królewskim weselu. Rozdział czwarty - Jesteś czarodziejem, Przywoływaczem Dusz. Oddaj mi to, co zostało ukradzione! - zażądał duch. Martris Drakę, król Margolanu, zebrał moc wokół siebie i skupił ją na rozgniewanym upiorze. Mimo płonących pochodni w komnacie było tak zimno, że jego oddech zmieniał się w mgiełkę i palce mu drętwiały. Tris zanurzył się głębiej w swoje magiczne zmysły, wzmacniając ochronny krąg, który ustawił wokół pomieszczenia będącego niegdyś pokojem przesłuchań Foora Arontali. Duch dziewczyny imieniem Esbet zaczął pojawiać się miesiąc temu, w rocznicę jej śmierci. Młoda kobieta miała na sobie porwany na strzępy brązowy habit czarodziejki ze Stowarzyszenia Sióstr, a jej ciało pokryte było siniakami, głębokimi nacięciami i jątrzącymi się śladami po oparzeniach. Brakowało jej dwóch palców, a jedno oko miała zapuchnięte. Została zabita przez poderżnięcie gardła.
Odkąd Tris zdobył tron, całymi tygodniami zajmował się oczyszczaniem pałacu Shekerishet z duchów. Miał wrażenie, jakby każdego dnia pojawiały się wciąż nowe trupy i duchy. Żądza władzy Jareda, działania jego okrutnych żołnierzy i krwawa magia Arontali sprawiły, że w lochach Shekerishet przepadła trudna do wyobrażenia liczba ofiar. - Nie mogę cię przywrócić do życia. To zakazane. Duch Esbet nie potrzebował jego mocy, by stać się widzialnym. Sam zwrócił na siebie uwagę, tłukąc naczynia, rozbijając okna, gasząc paleniska w kuchni i sprawiając, że mleko kwaśniało. Esbet nachmurzyła się. — Przez kogo zakazane? Przez Boginię? A gdzie Ona była, kiedy żołnierze zawlekli mnie do króla? Gdzie była, kiedy Jej potrzebowałam? Umysł Trisa zalały obrazy przesłane przez ducha. Zobaczył młodą kobietę, maga ziemi, schwytaną w zasadzkę na leśnym dukcie przez ludzi Jareda, otumanioną smoczym korzeniem i pozbawioną magii, a potem poczuł jej strach, gdy widział, jak Arontala dręczył ją swoją magią i środkami odurzającymi, wyrywając z jej umysłu to, czego nie mógł wyciągnąć z niej za pomocą tortur. Siła obrazów wzrosła, gdy duch czarodziejki zmusił go do przyglądania się jej ostatnim chwilom. Złamana przez Arontalę, zgwałcona przez gwardzistów, Esbet uciekła w obłęd. Połączony z nią wspomnieniami, Tris poczuł ból, gdy ostrze odebrało jej życie, i chłód, gdy krew kobiety zaczęła spływać po
kamiennym stole do pucharu Arontali. Tris próbował się wyrwać z mocy tej wizji, gdy ogarnął go gniew i ból ducha. — Odebrali mi wszystko! - krzyknęła Esbet. - Pomścij mnie! - Widziałem Panią we własnej osobie - odpowiedział - jednak nie wiem, czemu czasami w milczeniu odwraca ode mnie twarz. Jared zabił moją rodzinę, nie próbowałem jednak przywrócić ich do życia, choć tego pragnąłem. Obdarzyłem ich za to pokojem i pomogłem im przejść do Pani. - To nie wystarczy! - krzyknął rozwścieczony duch i rzucił się na niego. Tris ustawił ochronną zasłonę, a zjawa wyła i wrzeszczała. Gniew zmienił jej twarz w wykrzywione oblicze z rozwartą paszczą i ciemnymi, pustymi oczodołami. Siła ataku Esbet odbiła się od cienkiej niczym szept, iskrzącej się bariery ochronnej, a ona zawyła jeszcze głośniej z bezradności. Tris wiedział, że opętana rozpaczą i przerażeniem Esbet z chęcią rozdarłaby go na strzępy. Uwięziona w tej komnacie przez zewnętrzną osłonę zabezpieczającą i powstrzymywana przez wewnętrzną tarczę Trisa, zjawa przeklinała, uderzając o magiczną barierę. W końcu po upływie niemal całej świecy ataki ustały. Duch przywarł do ochronnej tarczy i zaczął się rozpływać, by po chwili zniknąć. - Esbet! - zawołał łagodnie Tris. - Jeszcze nie skończyliśmy. W jego głosie kryła się moc Przywoływacza i królewska władza.
- Nie musisz pozostawać tu targana bólem, a ja nie mogę ci pozwolić dręczyć żywych. Twoja rodzina pogrzebała cię i zakończyła dni żałoby. Nic cię tu nie trzyma poza twoim gniewem. Nie zmienię tego, co uczynił Jared, mogę jednak odesłać cię na spoczynek. Powoli, jakby porwany przez lekki wiaterek, duch zaczął wirować i znowu przybierać swoją postać. W końcu Esbet stanęła przed nim. Na zalanej łzami twarzy nie było już widać buntu, lecz wyraz oczu kobiety sprawił, że Trisowi pękało serce. - Proszę, panie. Chcę iść do domu. Tris skinął głową. Wiedział, że opuszczenie wewnętrznej osłony jest ryzykowne, ale nie wyczuwał w duchu kobiety wrogości, tylko głęboki żal. Rozproszył osłonę i wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją dłoń. - Jesteś gotowa? Esbet skinęła głową. Tris przymknął oczy i zebrał całą swoją moc. To był największy dar Przywoływacza: przynieść spokój udręczonym duchom i pomóc im przejść do następnego świata. Poczuł, jak przekracza granicę między żywymi i umarłymi, wchodząc na Plany Dusz. Raczej wyczuł obecność Pani, niż Ją zobaczył. Ukazała się w Aspekcie Dziecięcia, jako mała dziewczynka z przenikliwymi bursztynowymi oczami Bogini. Dziecko skinęło na niego ręką i Tris zaczął odprawiać rytuał przejścia, wymawiając szeptem pradawne i potężne słowa, które zacierały podział na świat żywych i umarłych. Esbet wyciągnęła rękę i z wahaniem zrobiła krok do przodu, oglądając się niepewnie na Trisa.
Pokiwał głową, zachęcając ją do pójścia dalej. Puściła więc jego dłoń i zrobiła kolejny krok, a potem następny, dopóki światło nie otuliło jej niczym obszerny, ciepły płaszcz. Tris poczuł, jak duch znika. Wizja Pani ulotniła się tak samo nagle, jak się pojawiła, i Tris pozostał sam. Zanim zdążył się odwrócić, żeby opuścić zewnętrzne zabezpieczenia, został zaatakowany przez cienie. Mrok mknął ku niemu przez magiczne kanały prowadzące na Plany Dusz, które on sam otworzył. Przyciągany przez światło mocy Trisa, rój mrocznych istot ruszył ku pozostałościom potężnej magii krwi Arontali, która nadal plamiła mury lochów Shekerishet. Legion głosów wrzasnął w jego umyśle, a cienie krążyły wokół niego niczym wygłodniałe wilki. Tris był pewien, że to nie są duchy. Nie wszystkie bowiem istoty zamieszkujące pustkowia Planów Dusz kiedyś żyły. Były pośród nich także inne stwory - pozbawione duszy dimonny które czyhały tylko na okazję, aby wykraść mu jego mpc i zawładnąć nim. Błękitny ogień wytrysnął z palców Trisą, zmuszając cienie do wycofania się. Czuł, jak chłepczą jego energię życiową, odbierając mu oddech i moc. Kakofonia ich głosów sprawiała, że Tris z trudem zbierał myśli. Choć miał już dużo doświadczenia, takie spotkania były trudne i wyczerpujące. Każdy błąd mógł go kosztować życie. Tris wymówił słowo mocy i wokół niego wyrosła kurtyna płomieni. Ogień zalał Plany Dusz. Dimonny wrzasnęły z wściekłości. Wyczuwając na obrzeżach zmysłów inne duchy, równie
niebezpieczne, czekające, żeby się nim pożywić, jeśli popełni jakiś błąd, Tris posłał na Plany Dusz kolejny strumień rozżarzonej do czerwoności mocy. Przez jego umysł przetoczył się grzmot, sprawiając, że niemal stracił przytomność. Szybko, póki jeszcze był w stanie podążyć za kruchą nicią swego życia z powrotem do własnego śmiertelnego ciała, Tris uciekł z Planów Dusz, goniony przez mackę ciemności, której ostre szpony drasnęły go w kostkę. Ostatnia salwa, jaką posłał, wypaliła mu chmurą ognia przejście między światami. Znalazłszy się z powrotem w świecie śmiertelników, Tris ponownie ustawił magiczną osłonę i przygotował swoją magię, ale nic się już nie stało. Czując potworny ból głowy i chwiejąc się na nogach, zrobił krok w stronę drzwi. Wyszeptał słowa opuszczające magiczną osłonę. Otworzył drzwi i oparł się o framugę. Gwardziści rzucili się, by go podtrzymać, lecz znalazł w sobie dość siły, żeby odprawić ich gestem. - Zaprowadźcie mnie z powrotem do moich komnat -wychrypiał. Jeden z gwardzistów ruszył przodem, drugi za nim. Gdy Tris dotarł do swoich apartamentów, dzwony na wieży właśnie wybiły północ. Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek w życiu czuł się tak zmęczony. Pewnie, pomyślał, odgarniając z oczu kosmyk mokrych od potu jasnoblond włosów. W zeszłym tygodniu, kiedy czyściłem tę drugą celę. I wtedy, kiedy zostałem schwytany przez handlarzy niewolników. I przez te tygodnie
pracy w karawanie, kiedy próbowałem się ukrywać. Nie można też zapominać o szkoleniu w cytadeli w Księstwie. Chyba łatwiej byłoby mu przypomnieć sobie te momenty, kiedy nie czuł zmęczenia. Było to przed przewrotem dokonanym przez Jareda. Te czasy były niczym inne życie, choć nie minął jeszcze rok od śmierci jego rodziny. Służba zostawiła na kominku garnek z wrzątkiem. Tris zrobił sobie filiżankę herbaty, dodając do niej resztkę mikstury na ból głowy, którą zostawił mu uzdrowiciel. Gwardziści i uzdrowiciele wiedzieli, że oczyszczanie splugawionych miejsc na zamku za pomocą potężnej magii wiele kosztuje ich króla, dlatego wcale nie byli zaskoczeni, kiedy wracał, ledwie będąc w stanie wspiąć się po schodach. Mieszając herbatę, Tris wpatrzył się w portret swojego ojca, króla Bricena. Jared zniszczył wszystkie obrazy królewskiej rodziny znajdujące się w Shekerishet, dlatego jedną z pierwszych rzeczy, jaką Tris zrobił po odzyskaniu tronu, było zgromadzenie wszystkich wizerunków ojca, matki Serae i siostry Kait, które były ukryte w domach arystokracji, aby pomogły mu nieco ukoić tęsknotę za zamordowaną rodziną. Tris przyglądał się portretowi Bricena, jakby ten miał zaraz przemówić. Rodzinne podobieństwo było zadziwiające. Tris odziedziczył po Bricenie wystające kości policzkowe, ostre rysy twarzy i smukłą sylwetkę, po Serae zaś sięgające do ramion jasnoblond włosy - zmierzwione teraz MROCZNA OSTOJA 57
po spotkaniu z duchem - i zielone oczy. Kiedy ostatnim razem patrzył na swoje odbicie W lustrze, ledwie mógł samego siebie poznać. Odkąd włożył koronę, wychudł i stał się przemęczony. [To dlatego mówi się, że korona to największy ciężar, pomyślał. Trzeba się martwić o tyle spraw - spraw, nad którymi nawet król czy czarodziej nie ma pełnej kontroli. Leżące u stóp Trisa trzy rozkoszujące się ciepłem kominka psy podniosły na niego wzrok. Dwa wilczarze, wyglądające jak długie, włochate dywaniki, przeciągnęły się leniwie i zamachały sennie ogonami. Trzeci, bullmastiff, podniósł się i przydreptał, żeby trącić pyskiem dłoń Trisa. Mężczyzna z roztargnieniem poklepał psa po łbie. Przebywając na wygnaniu, obawiał się o bezpieczeństwo swoich psów, wiedząc, że okrucieństwo Jareda dotyka także pałacowych zwierząt. Po powrocie do Margolanu Tris udał się do dworku myśliwskiego, gdzie zawsze trzymano psy, spodziewając się najgorszego, ale z ulgą stwierdził, że psy przeżyły wypuszczone do lasu przez zarządcę dworku. Były brudne i niedożywione, ale dzięki opiece uzdrowiciela zaledwie kilka miesięcy później odzyskały swoją poprzednią wagę, zadowolone, że są razem z Trisem w domu. Odstawił pustą filiżankę i padł na łóżko w ubraniu. Wilczarz polizał go po ręce, a mastiff szturchnął pyskiem w ucho. Otoczony swoimi psami - jeden z wilczarzy przydreptał i usiadł na skraju łóżka, jakby był na warcie -i w końcu bezpieczny, Tris zapadł w sen, pewien, że nie będzie spał spokojnie.
Obudziło go pukanie do drzwi i nieufne szczekanie psów. Słońce już przeświecało przez okna, a więc przespał całą noc. W progu stał mistrz bardów, Carroway, trzymając tacę z imbrykiem herbaty, filiżankami i talerzem, na którym piętrzyły się ciasteczka. - Czy to nie za wcześnie dla ciebie? - spytał Tris i gestem zaprosił przyjaciela do środka. Carroway, który wyglądał wspaniale ui połyskliwych jedwabiach, które tak bardzo lubił, zaśmiał się i usiadł przy kominku. Psy zamachały przyjaźnie ogonami i wróciły na swoje miejsce. - Mógłbym zapytać ciebie o to samo. Proszę o wybaczenie, królu, ale wyglądasz jak siedem nieszczęść. Tris zaśmiał się. Poczęstował Carroway a herbatą, po czym opadł na drugie krzesło przy kominku z filiżanką w dłoniach. - Znowu duchy. - Ten poltergeist? - Następna ofiara Arontali. - Na Panią! Ilu ludzi zdążył zabić w tym czasie?! Gdyby Jared zachował koronę przez cały rok, niewiele pozostałoby z królestwa. - I tak niemal nic nie zostało - odpowiedział ze znużeniem Tris. Teraz, kiedy Zachar wyszedł z ukrycia, przejrzeliśmy księgi rachunkowe. Ojciec dobrze rządził królestwem. Zanim zginął, skarbiec był pełen. Były zapasy jedzenia i sprzętu. A teraz... nie zostało zbyt wiele -albo Jared to roztrwonił, albo Arontala wykorzystał do opłacenia żołnierzy, a może po prostu wszystko zostało rozgrabione.
Tegorocznymi zbiorami także nie napełnimy skarbca. Żołnierze Jareda spalili tak wiele upraw i wiosek, próbując wymusić na wieśniakach płacenie podatków, że gdybym nie kupił albo nie dostał w drodze wymiany ziarna z Dhasson i Księstwa, przed nadejściem wiosny nastałby głód. Zresztą i tak może do tego dojść. A teraz, kiedy zbliża się wojna... - Czy to pewne? Tris westchnął i pokiwał głową. - Obawiam się, że nie da się tego uniknąć. Słodka Chenne, tak bardzo chciałbym, żeby było inaczej. Ojciec nigdy nie ufał lordowi Curane. Uważał, że był w zbyt przyjacielskich stosunkach z Trevath. Trevath, południowy sąsiad Margolanu, przez wieki toczył z nim zaciekłe graniczne spory i wielokrotnie próbował mieszać się w sprawy Margolanu. Fakt, że Trevath podzielał sympatię królestwa Nargii do Wiedźmy, jednego z mrocznych Aspektów Pani, czynił go jeszcze bardziej podejrzanym. - Myślisz, że Trevath ośmieliłby się dawać mu wsparcie? - Nie zapominaj, że Jared był synem Eldry, a ona pochodziła z Trevath. To zaaranżowane małżeństwo z moim ojcem miało zapewnić pokój. - Tris skrzywił się. - Wiesz, jak to się skończyło. Choć nie mamy żadnych dowodów na to, że Trevath wspierał przewrót Jareda, pewnie dzięki rodzinie Eldry udałoby mu się stworzyć sojusz, na którym Trevath by skorzystał. Wiemy już, że Jared próbował sprzymierzyć się z Nargi. Jedyne,
czego Nargi i Trevath nienawidzą bardziej niż siebie nawzajem, to Margolan. Nie możemy dopuścić do tego, żeby sprzymierzyli się przeciwko nam i udzielili poparcia Curane'owi. - Wbił spojrzenie w ogień. - Wiemy na pewno, że niektórzy z najważniejszych generałów Jareda - ci, którzy wydawali rozkazy masakrowania wiosek -znaleźli schronienie u Curanea. Stowarzyszenie Sióstr uważa, że ukrywają się tam także mroczni magowie. Jest jeszcze ten bękart Jareda, o którym również należy myśleć. - Niech to szlag! Jared był znany z rozwiązłości i miał wiele kochanek pośród córek arystokratów. Lord Curane dostrzegł możliwość wykorzystania rozpasania Jareda i chętnie podsunął mu do zabawy własną wnuczkę, która ledwo co osiągnęła wiek odpowiedni do zamążpójścia. Jeszcze zanim Tris stoczył walkę z Jaredem o tron, w królestwie krążyła pogłoska, że dziewczyna spodziewa się dziecka Jareda. Podobno ona i jej nowo narodzony syn zostali ukryci we włościach Curanea, co samo w sobie mogło być wystarczającym powodem wojny. - Wprawdzie nie mam nic przeciwko temu, żeby być powiernikiem króla - przerwał mu Carroway z porozumiewawczym uśmieszkiem ale nie dlatego tu przyszedłem. Trudno cię złapać, a jako organizator królewskiego ślubu mam do ciebie kilka pytań. Teraz, kiedy Carroway wrócił do roli nadwornego minstrela, wykorzystywał każdą okazję do zakładania wykwintnych strojów,
które zawsze były jego znakiem rozpoznawczym. Długie kruczoczarne włosy i gęste rzęsy ocieniające niebieskie oczy sprawiały, że minstrel był niemal piękny. Ponieważ Tris był już zaręczony, Carroway pozostawał jednym z najbardziej pożądanych kawalerów na dworze. Tris dopił herbatę, bardzo żałując, że nie ma kolejnej dawki mikstury na ból głowy. - Opowiedz mi więc o ślubnych planach, zanim pójdziemy z Soteriusem na rozprawę. Przyda mi się trochę dobrych wiadomości. - Znalazłem kapelę minstreli, która spędziła rok w Isencrofcie i teraz zapoznaje naszych bardów i muzyków z najnowszymi melodiami i najbardziej modnymi tam tańcami. Jeden z nich potrafi też gotować, więc uczy służbę kuchenną robić dania, które mogą smakować Kiarze. Znalazłem w niedawno przybyłej stamtąd karawanie kupca, który zna się na tamtejszych ubiorach i obiecał zaprojektować kostiumy dla artystów zgodnie z tradycją Isencroftu. Jeśli chodzi o jedzenie... - Nie chcę uczty w pałacu, podczas gdy wieśniacy głodują. Rewolta to ostatnie, czego nam trzeba. Proszę, by ślub był możliwie jak najskromniejszy. Carroway spojrzał na niego z udawaną irytacją. - Kiedy wreszcie mam okazję, żeby zaplanować królewski ślub, muszę uważać na budżet - powiedział z westchnieniem. - Masz jednak rację. Ale z drugiej strony na ślubie będzie wiele koronowanych głów, nie możemy więc sobie pozwolić, by wyglądało na to, że mamy trudności z opłaceniem muzyków.
- Nie wątpię, że kiedy ty się tym zajmiesz, muzycy zostaną opłaceni i jeszcze się najedzą. Spraw, żeby nasi goście dobrze się czuli. Przyjmij Kiarę z honorami. Ale jeśli masz grzeszyć, to raczej pełną godności prostotą niż nadmiernym przepychem, dobrze? - Zrozumiano. Zachar mówił mi to samo wczoraj po południu, ale i tak chcę omówić z tobą pewne plany. Tak się złożyło, że mam je tutaj powiedział, klepiąc się po kieszeni tuniki. Kiedy tylko Carroway rozłożył swoje plany, znowu dało się słyszeć pukanie do drzwi, a psy zaszczekały na powitanie. - Wejść - powiedział Tris. Ban Soterius był ubrany w oficjalny mundur generała margolańskiej armii. Uśmiechnął się, gdy psy podbiegły do niego, merdając ogonami, i poklepał je na powitanie. - Siedzisz do późna z duchami i żywi muszą budzić się o świcie, żeby się z tobą spotkać. - Nie da się tego uniknąć. - Tris wziął ciastko i nalał sobie kolejną filiżankę herbaty. Miał nadzieję, że jedzenie pomoże mu pozbyć się resztek bólu głowy. - Duchy, które nie chcą się pojawić na Dworze Dusz, muszą zostać odesłane na spoczynek. Nie mam nic przeciwko ukazywaniu się przyjaźnie nastawionych zjaw, ale trzeba oczyścić pałac z gniewnych duchów, zanim Kiara tu przyjedzie. Soterius podziękował za herbatę zaproponowaną przez Carroway'a. - Gwardziści powiedzieli mi, że zeszłej nocy ledwie byłeś w stanie
wejść po schodach. - Nie chodzi tylko o duchy. Nadal czuję w lochach pozostałości magii krwi Arontali, jakby mury zatrzymały wspomnienia. Czają się tam... złe istoty. Trzeba ten obszar odizolować, dopóki tego nie zmienię. - Czy Stowarzyszenie Sióstr mogłoby pomóc? Tris pokręcił głową, krzywiąc się. - Landis wzięła Stowarzyszenie w ryzy, kiedy zobaczyła, ile czarodziejek przybyło tutaj, żeby nam pomóc pokonać Jareda. Gdyby to od niej zależało, Siostry nadal ukrywałyby się w swoich cytadelach. - Czy wolałaby, żebyśmy pozostawili Jareda na tronie? - Ona uważa, że jeśli Stowarzyszenie Sióstr wycofa się z życia publicznego, świat pozostawi je w spokoju. - To mało prawdopodobne. Tris wzruszył ramionami. - Sądząc po tym, ilu arystokratów nie kiwnęło nawet palcem, żeby pomóc nam w odzyskaniu korony, Landis nie jest w tym odosobniona. W tej samej chwili dzwony wybiły godzinę ósmą. - Już czas - powiedział Soterius. - Czy mówiłem ci, jak bardzo tego nie znoszę? Generał przygładził krótko przycięte jasnobrązowe włosy. - Kilka razy. Wędrując potem korytarzami w obstawie gwardzistów, obaj mężczyźni milczeli. Puls Trisa przyspieszył na samą myśl o kolejnej rundzie procesów generałów Jareda,
a potem egzekucjach tych, którzy zostaną uznani przez sąd za winnych. Czuł cisnące się wokół niego duchy, gdy szeryf sądowy obwieścił przybycie króla i odezwały się trąbki. Wiele z tych duchów będzie wkrótce świadkami. Dwa tuziny gwardzistów oddzielało widzów od króla. Tris usiadł na tronie. Był to czwarty dzień procesów, a z każdym dniem tłum gęstniał. - Wprowadzić pierwszego oskarżonego. Był nim generał Kalay. Wszedł sztywno, ze skutymi nadgarstkami i kostkami, odsuwając się od strażników. Nawet w cywilnym odzieniu wyglądał na wojskowego. Był łysiejącym mężczyzną tuż po trzydziestce; w jego wyzywającym spojrzeniu kryła się inteligencja. Za Kalay'em weszło dziesięciu podobnie skutych żołnierzy. Tris nawet nie musiał zaglądać w dokumenty. Na własne oczy widział dzieło Kalay'a. - Generale Asisie Kalay, jesteś oskarżony wraz ze swoimi ludźmi o mordowanie obywateli Margolanu z rozkazu Jareda Uzurpatora i dokonanie masakry wszystkich mieszkańców Rohndle Ferry na brzegu rzeki Nu. Czy przyznajesz się do winy? Kalay spojrzał Trisowi prosto w oczy. Błysk w spojrzeniu mężczyzny i lekkie skrzywienie ust pozwalały odgadnąć, co myśli. Udowodnij to. - Nie przyznaję się, Wasza Królewska Mość. Tris skinął głową i szeryf sądowy położył przed oskarżonym zwój pergaminu. - Mamy kopie twoich rozkazów i dokumenty dotyczące waszej marszruty. Czy nadal nie przyznajesz się do winy?
- Nie. Tris spojrzał Kalay'owi w oczy. - Wzywamy zatem świadków. Na galerii zapadła cisza. Temperatura W sali sądowej nagle spadła i między tronem a miejscem, w którym siedział oskarżony, pojawiła się lśniąca mgła, z której stopniowo zaczęli się wyłaniać mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy - duchy całej rybackiej wioski. Przekazując im moc, Tris sprawił, że duchy stały się widzialne. Z galerii dobiegły westchnienia i szloch Scirranish. Na ciałach duchów widoczne były śmiertelne rany. Mężczyźni mieli czaszki rozłupane przez topory bojowe, ciała kobiet i dzieci przeszyte były mieczami. Młode dziewczyny były zhańbione i pobite, na szyjach ślepych starców i zgarbionych staruszek widać było ślady stryczka. - Mieszkańcy Rhondle Ferry - powiedział Tris. - Opowiedzcie nam, w jaki sposób zginęliście. Choć wiedział, co zaraz nastąpi, trudno mu było zachować spokój. Znał wspomnienia wieśniaków związane z ich śmiercią. Przed kilkoma miesiącami, kiedy podróżował wraz ze swoimi towarzyszami w dół rzeki Nu, natknęli się na tę opustoszałą wioskę i znaleźli szczątki ciał. Tym bardziej trudno było słuchać, jak każda osoba występuje i opowiada swoją historię. - Żołnierze w mundurach króla Margolanu przybyli do naszej wioski zaczął przywódca wioskowej starszyzny, który miał odłupane toporem pół czaszki - i zażądali pieniędzy. Zapłaciliśmy już wszystkie podatki i
nie mieliśmy żadnych pieniędzy, więc najpierw spalili nam domy. a potem dla zabawy uganiali się za naszym bydłem i naszymi dziećmi. Później zabrali nasze córki do lasu. Słyszeliśmy, jak krzyczały. Starzec spojrzał na Kalay'a. - Ten człowiek był ich dowódcą. Był wściekły. To on wydał rozkaz i jego ludzie rzucili się na nas z toporami i mieczami. Ci, którzy nie zginęli od razu, zostali powieszeni w stodole. Kalay pobladł z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. Kilku jego żołnierzy zaczęło szlochać, kryjąc twarz w dłoniach, drżąc ze strachu przed sądem. - Czy inni także mają opowiedzieć swoje historie? -spytał Tris, starając się zachować spokój. - Uczyniłem to, co kazał mi mój król. Wypełniałem jego rozkazy. Nie zrobiłem niczego złego. - Kalay wykrzywił usta. - Byłem lojalnym sługą króla Jareda. Słysząc te słowa, tak wielu widzów na galerii zerwało się na równe nogi i ruszyło do przodu, że gwardziści z trudem mogli przywrócić ład. Scirranish starali się stłumić szloch. Tris spojrzał Kalay owi prosto w oczy. - Korona uznaje ciebie i twoich ludzi za winnych zarzucanego wam mordu. Zostaniecie powieszeni dziś po południu. - Nie zrobiłem niczego złego - warknął Kalay. Strażnicy chwycili go za ramiona i popchnęli w kierunku drzwi. - Wszyscy, którzy występowali przeciwko królowi Jaredowi,
zasługiwali na śmierć! Służyłem mojemu królowi! - krzyknął jeszcze, zanim opuścił salę. Potem strażnicy wyprowadzili skazanych na śmierć żołnierzy Kalay'a. Mimo łez żaden z nich nie błagał króla o wybaczenie. Kiedy wyszli, Tris skierował uwagę na wciąż zebrane w sali sądowej duchy. Przywódca wioskowej starszyzny, który składał wcześniej zeznania i jako pierwszy ukazał się Trisowi wtedy w wiosce, podszedł do tronu. - Dziękuję, mój królu. Teraz jesteśmy gotowi do przejścia. Sprawiedliwości stało się zadość. Tris przymknął oczy i wymówił szeptem słowa rytuału przejścia na Plany Dusz. Usłyszał dobiegającą z oddali przyciągającą dusze pieśń Pani i duchy zaczęły znikać, kłaniając mu się z wdzięcznością. Chwilę potem nie buło już żadnego z nich. Tłum zgromadzony na sali sądowej przyglądał się temu w nabożnym milczeniu. Tris pomyślał ze znużeniem o czekających go czterech dniach zeznań. Niewielu oskarżonych, widząc swoje ofiary zachowywało się tak arogancko jak Kalay. Żaden z postawionych przed sądem ludzi nie został uniewinniony. Zeznania ofiar okazały się przytłaczającymi dowodami ich winy. Tris był wykończony fizycznie i psychicznie przekazywaniem mocy, która sprawiała, że martwi stawali się słyszalni i widzialni dla sądu i publiczności. Niewielu zdawało sobie sprawę z tego, że podczas słuchania opowieści duchów Tris widział ich wspomnienia, czuł ich przerażenie i ból. Nie potrafił osłabić mocy tych
obrazów i tak naprawdę wcale tego nie chciał. Tak łatwo byłoby nic nie czuć. Ale gdyby decyzji o życiu lub śmierci nie towarzyszył ból, byłbym niewiele lepszy niż oni. Wówczas byłby to tylko biurokratyczny proces umniejszający cenę, jaką ci ludzie musieli zapłacić. Najbardziej jednak Tris wzdragał się przed egzekucjami. Podobnie jak w walce, będzie widział, jak duchy skazanych na śmierć ludzi odrywają się od ciał, będzie słyszał ich pełne udręki błagania o litość, której oni nie mieli dla innych. Wtedy będzie musiał wydać prawdziwy wyrok - zdecydować, czy pomóc im przejść do tego Aspektu, który ich wybierze. Jeszcze tego samego dnia przyprowadzono przed sąd kolejnych dziesięciu oskarżonych. W kilku przypadkach żywi świadkowie złożyli obciążające ich zeznania, częściej jednak były to duchy, a opowiadane przez nie historie były tak przerażające, że niektórzy widzowie uciekli z sali, zanosząc się szlochem. Dwóch oskarżonych zaapelowało do królewskiego miłosierdzia i Tris skazał ich na ciężkie roboty, aby naprawili to, co zniszczyli, większość jednak zachowywała się podobnie jak Kalay, pewna, że ich postępowanie było usprawiedliwione. Gdy do sali sądowej zaczęły wpadać popołudniowe cienie, żołnierze przyprowadzili dwóch ostatnich oskarżonych. Tris rozpoznał ich jako członków gwardii Bricena, choć nie potrafił przypomnieć sobie ich nazwisk, dopóki szeryf sądowy nie podał mu aktów oskarżenia. Jedno spojrzenie w dokumenty wystarczyło, by Trisowi krew ścięła się w
żyłach. Tych dwóch mężczyzn, Cerys i Meurig, było oskarżonych o zamordowanie królowej Serae i Kait, siostry Trisa. W czasie odczytywania aktu oskarżenia słychać było przebiegające przez tłum szepty i wszystkie oczy zwrócone były na Trisa. Miał nadzieję, że zachowuje beznamiętny wyraz twarzy. Za kilka dni minie rok, odkąd jego rodzina została zamordowana z rozkazu Jareda, i choć pomógł im przejść do Pani, ta strata była dla niego nadal bardzo świeża i bolesna. - Cerysie z Alredonu i Meurigu z Królewskiego Miasta, czy przyznajecie się do winy? Dwaj mężczyźni wstali. - Wasza Królewska Mość - wyjąkał Cerys. - Macie nie tych ludzi, co trzeba. Tej nocy w ogóle nie było nas w pobliżu zamku, przysięgamy. Musicie nam uwierzyć. Był niskim, żylastym mężczyzną, kilka lat starszym od Trisa. Meurig za to był potężny, miał masywne ramiona i gruby jak u wołu kark. Soterius i Harrtuck powiedzieli Trisowi na osobności, że obydwaj mężczyźni należeli do żołnierzy popierających Jareda. - Pomogłem królowej Serae i księżniczce Kait przejść do Pani powiedział Tris, mając nadzieję, że te oficjalne słowa pozwolą mu odciąć się od nadal bardzo bolesnego poczucia straty. Tak się jednak nie stało. - Dlatego nie mogą złożyć zeznań. Ale oskarżają mas duchy dwóch gwardzistów, którzy także zginęli tamtej nocy, broniąc mojej matki i siostry.
Tris był wyczerpany, zarówno emocjami towarzyszącymi dzisiejszym procesom, jak i wydatkowaniem energii potrzebnej do przywoływania widmowych świadków. Bolała go głowa, jak również kark i ramiona. Ponownie sięgnął po swą moc i dwa duchy stały się widzialne. Tris dobrze znał obu gwardzistów. Ifan i Nye przez całe lata byli osobistymi strażnikami jego matki. Byli ludźmi o nieposzlakowanej opinii i niekwestionowanym oddaniu królowej i jej córce, dlatego jako pierwsi zginęli w czasie przewrotu Jareda. Widać było, że przyczyną śmierci Ifana było podcięcie gardła, a upiór Nye miał ranę na skroni, która powstała w chwili, gdy uderzył głową o kamienną ścianę. Gwardziści skłonili się nisko na powitanie. - Książę... Wasza Królewska Mość - poprawił się Ifan. - Miło cię znowu widzieć. - Przepraszam, że wam przeszkadzam — odpowiedział Tris - ale w końcu nadszedł czas, aby sprawiedliwości stało się zadość. Czy są na tej sali ludzie, którzy zabili was oraz królową Serae i księżniczkę Kait? Zapadła cisza, kiedy duchy zaczęły przyglądać się badawczo zgromadzonym na sali ludziom. Wreszcie wskazały na Cerysa i Meuriga. - To oni - powiedział Ifan. - Zdrajcy wykorzystali nasze zaufanie, żeby się do nas zbliżyć, a potem nas zabić. Później weszli do komnat królowej, a my, jako niedawno zmarli, nie mogliśmy interweniować. - Tamten mężczyzna - Nye wskazał na Cerysa - rzucił się z mieczem na królową. Usłyszeliśmy, jak krzyknęła, po
czym upadła. Słysząc krzyk matki, do komnaty wbiegła księżniczka Kait. Walczyła jak oszalała, lecz Cerys chwycił ją i przytrzymał, a Meurig dźgnął ją mieczem. Widzieliśmy to, królu, ale nie mogliśmy nic zrobić. Tris z trudem przełknął ślinę. Zeznania duchów były zgodne z tym, co on sam wraz z Carroway'em i Soteriusem zobaczyli w noc przewrotu. Kiedy słuchał tego opisu, wróciły wspomnienia tamtej chwili i znowu zalał go ogromny, świeży żal, choć myślał już, że sobie z nim poradził. - Tamtej nocy był z wami jeszcze trzeci człowiek, którego Kait udało się zabić sztyletem. On również złoży teraz zeznanie. Kiedy Tris przywoływał ostatniego ducha, głowa bolała go już tak bardzo, że ledwie co widział. Siostra Taru ostrzegała go, że nawet po latach szkolenia taka jest cena korzystania z potężnej magii i że właśnie to zawsze powstrzymywało magów od uważania siebie za bogów. Pojawił się kolejny duch w mundurze królewskiego gwardzisty. Zginął od rany w piersi zadanej sztyletem Kait. - Znaleźliśmy twoje ciało w noc przewrotu w komnacie obok ciał mojej matki i Kait - powiedział Tris słabym głosem. - Duch Kait powiedział mi, że zabiła cię w samoobronie. Pokaż nam ludzi, którzy byli z tobą tamtej nocy. Duch spojrzał z lękiem na Trisa i szybko odwrócił się w stronę Cerysa i Meuriga. - To są ci ludzie - powiedział, wskazując na dwóch gwardzistów. Cerys otrzymał od księcia Jareda rozkaz udania się do komnat rodziny
królewskiej. Mieliśmy zabić wszystkich, nawet ciebie, panie kontynuował rzucając nerwowe spojrzenie w kierunku Trisa. Strzegący pokojów gwardziści zginęli, zanim zorientowali się, co się dzieje. Tak jak powiedziały duchy, księżniczka miała ukryty w spódnicy sztylet i wbiła mi go w pierś, kiedy usłyszała krzyk królowej. - Wykonywaliśmy tylko rozkazy - mruknął z ponurą miną Cerys. Nie nam było je oceniać. Gdybyśmy ich wtedy nie wykonali, powiesiliby nas, a teraz zawiśniemy za ich wykonanie. Tris poczuł, jak po przeżyciach całego dnia ogarnia go wyczerpanie, żal i gniew. Na Planach Dusz dostrzegał dwie cienkie nici energii życiowej tych aroganckich gwardzistów. Słodka Matko i Dziecię, jakże pragnę zemsty! Jakże łatwo byłoby skierować moc na te nici życia i zgasić ich blask, zwłaszcza że nawet teraz żaden z mężczyzn nie okazywał skruchy. Niech Bogini ma mnie w swojej opiece. To byłoby takie łatwe. Matka i Hait zostałyby pomszczone, a przecież tamtej nocy niczego bardziej nie pragnąłem niż zabić morderców własnymi rękoma W swoich wspomnieniach zobaczył wysokiego zielonookiego mężczyznę - Lemuela, swojego dziadka, Przywoływacza Dusz, którego ciałem zawładnął Obsydianowy Król. Jakże byłem głupi, myśląc, że mogę kontrolować moc, której w ogóle nie powinienem był pragnąć, przypomniał sobie słowa Lemuela. Sięgnięcie po tę moc sprawiło bowiem, że Obsydianowy Król posiadł jego duszę. Nikt by mnie za to nie winił, gdybym ich zabił, walczył sam ze sobą Tris. Mam do tego prawo. Ale co ze Scirranish? Co z ich zemstą?
Słodka Chenne, ile krwi się poleje, jeśli każdy, kto stracił rodzinę przez ludzi Jareda, będzie chciał wziąć odwet? Matka i Kait zostaną pomszczone, kiedy ci ludzie zawisną. Wiem lepiej niż ktokolwiek inny, że ich dusze czeka osąd Wiedźmy i gniew Bezkształtnego Aspektu. O Jasna Pani, jak to możliwie, że to nadal tak bardzo boli?! Napłynęło kolejne wspomnienie: Jared, upojony whisky, lecz nie mniej niebezpieczny, tej nocy, gdy Tris odzyskał Shekerishet. Jego twarz na wyciągnięcie ręki, śmierdząca potem i alkoholem. I jego uśmiech, gdy zaciskał rękę na szyi Trisa, i słowa: Chce patrzeć, jak umierasz i zapamiętać, jak będziesz wyglądać, kiedy nie uda ci się złapać ostatniego tchu. Tris wzdrygnął się. Nie mogę. Nie chcę być taki sam jak Jared. Nie popełnię błędu Lemuela. Byłoby to tym gorsze, że łatwo by mi to przyszło. - Korona skazuje was na powieszenie, choć mamy świadomość, że to nie jest wystarczająca kara - powiedział, po czym wstał i wyszedł z sali. Słyszał jeszcze, jak strażnicy prowadzą skazanych na śmierć w kierunku dziedzińca i hałas tłumu spieszącego, żeby obejrzeć egzekucję. Czterech gwardzistów wraz z Soteriusem podążyło za nim. - Czy wszystko w porządku? - spytał Soterius. Przyjaciel z łatwością dostrzegał ból w jego oczach. - Czy wtedy, kiedy pojechałeś do Huntwood i Danne powiedział ci, co ludzie Jareda zrobili z twoją rodziną, pragnąłeś zemsty?
- Bardziej niż słowa mogą to wyrazić. Spytaj Mikhaila. Walczyłem jak szalony. Schwytaliśmy w zasadzkę żołnierzy Jareda i jeden z nich mnie rozpoznał. Powiedział, że zabicie mojej rodziny było tak łatwe jak zarżnięcie owiec. - Soteriusowi głos się załamał. - Niech Bogini ma mnie w opiece, Tris. Przebiłem go mieczem, a potem z płaczem porąbałem jego ciało na kawałki. A kiedy już skończyłem, zlany jego krwią, uświadomiłem sobie, że to nie miało sensu. Nie przywróciło życia moim bliskim, za to zmieniło mnie. Zwymiotowałem, spaliłem ubranie i zmyłem krew z rąk, świadom tego, co uczyniłem. Nie wiem, czy Pani mi kiedyś to wybaczy. Mikhail siedział przy mnie całą noc, słusznie obawiając się, że mogę targnąć się na swoje życie. - Soterius położył rękę na ramieniu Trisa. - Dobrze, że powstrzymałeś się od zrobienia tego, co chciałeś zrobić -cokolwiek to było. - To dlaczego mam wrażenie, że zawiodłem matkę i Kait? - Nie zawiodłeś. Zawiódłbyś je, gdybyś zabił tych mężczyzn swoją magią, zamiast pozwolić, by sprawiedliwości stało się zadość. Ci ludzie i tak byliby martwi, lecz twoje ręce zostałyby splamione ich krwią. *** Wyszli razem z sali audiencyjnej i przeszli przez otoczony murem ogród. Było to jedno z ulubionych miejsc Kait, teraz jednak porastały je tylko wyschnięte łodygi chwastów. Nawet tutaj czuwali żołnierze z kuszami. Na głównym dziedzińcu już czekał tłum i dwa tuziny
żołnierzy. Było chłodne, późne jesienne popołudnie. Niebo wyglądało tak, jakby miał spaść wczesny śnieg. Tris zakazał sprzedaży jedzenia i piwa, nie chcąc, aby egzekucje stały się zabawą, tak jak to było za panowania Jareda, mimo to niektórzy z widzów przynieśli własne koszyki i koce, które rozłożyli w takich miejscach, skąd mieli najlepszy widok na szubienice stojące na środku dziedzińca. W tłumie biegały dzieci, śmiejąc się. Tris wiedział, że potem niektórzy będą próbowali wykraść kawałek sznura, but czy guzik skazanych na śmierć. Dał znak, żeby przyprowadzono więźniów. Wystawił twarz na wiatr. To nie pierwsza taka egzekucja i na pewno nie ostatnia, zwłaszcza jeśli kampania przeciwko Curane'owi i jego buntownikom się powiedzie, ale ostatnia tutaj, w Shekerishet, gdyż po wielu miesiącach procesów w wieży nie było już żadnych więźniów. Skazani na śmierć oficerowie szli z buńczucznymi minami. Kalay uniósł nawet głowę, by spojrzeć Trisowi prosto w oczy. - Wiwat król Jared, prawowity władca Margolanu! -krzyknął, gdy kat zakładał mu stryczek na szyję. Przez tłum przebiegł szept, lecz Tris nie zareagował, podniósł tylko rękę, dając znak swoim oficerom. Klapy pod stopami więźniów otworzyły się i mężczyźni polecieli w dół. Umarli od razu, gdy stryczek złamał im kark. Tris poczuł, jak ich plugawe dusze wyrywają się z wiszących ciał i zalał go ich strach i poczucie zagubienia. Kunszt zawiódł kata w przypadku ostatnich
dwóch mężczyzn, którzy szarpali się i kręcili dłuższą chwilę, wierzgając nogami w poszukiwaniu oparcia i próbując z trudem łapać powietrze. Nagle z głowy jednego z mężczyzn zsunął się kaptur i Tris zobaczył, że to Cerys. Czy to przypadek, czy też wśród pomocników kata jest ktoś, kto pragnie równie mocno jak ja zemsty? Mijały minuty. W końcu mężczyźni znieruchomieli - Cerys z wybałuszonymi oczami, zsiniałą twarzą i wystającym z ust spuchniętym językiem. Dusze Cerysa i Meuriga zaraz oderwały się od ciał -Tris poczuł ból towarzyszący temu rozdzieleniu - i dołączyły do pozostałych na Planie Dusz. Potem Tris usłyszał dźwięk przypominający odległy grom i świst wiatru, świat duchów spowił mrok, pojawił się Bezkształtny Aspekt i chociaż Tris był Przywoływaczem - zadrżał. W ciemnościach rozległy się wrzaski dusz i utworzył się wir wciągający je w swoją rozwartą paszczę. Mrok znikł równie szybko, jak się pojawił, a wraz z nim dusze skazańców. Po tym, jak ostatnie egzekucje dobiegły końca, Tris dał znak, żeby zakończyć widowisko. Pod ochroną gwardzistów przeszedł przez dziedziniec do otoczonego murem ogrodu. Wszyscy poza Harrtuckiem i dwoma żołnierzami wrócili do swoich obowiązków. Dwaj gwardziści z kuszami stali na warcie przy wejściu do ogrodu, a kolejnych dwóch strzegło portyku. Tris przypatrywał się ze smutkiem zniszczonemu ogrodowi, wciąż starając się otrząsnąć z myśli towarzyszących egzekucjom. Z nadejściem wiosny postaram się, żeby posadzono tu ulubione kwiaty Kait,
przyrzekł sobie. Choć pod rządami Jareda nikt nie dbał o ogród, nie został on nigdy opuszczony przez duchy pałacowej służby, które lubiły te chłodne, zacienione zakątki i zrujnowaną teraz fontannę. Tris wyczuwał ich obecność i zastanawiał się, czy im też, tak samo jak jemu, brakuje jego matki i siostry. - Niebezpieczeństwo, panie! - usłyszał nagle szept i jakiś duch popchnął go mocno na bok. Jego magiczne zmysły przekazały ostrzeżenie i dostrzegł coś lecącego w jego stronę ułamek sekundy przed tym, zanim wbiło mu się głęboko w lewy bark. Zachwiał się i po jego piersi zaczęła spływać krew. - Padnij! - Soterius rzucił się na niego, przewracając go na ziemię i osłaniając własnym ciałem. - Zawołajcie Esme! - krzyknął. - Król jest ranny! Harrtuck pobiegł w kierunku miejsca, z którego strzelano, a pozostali gwardziści stanęli wokół rannego niczym mur. Rozległ się odgłos kroków i szczęk stali i żołnierze rozstąpili się, przepuszczając Esme, królewską uzdrowicielkę. Tris jęknął z bólu. Krew pociekła mu po ramieniu i piersi. Wstał i spojrzał na bełt wbity w bark. Potem, wspierając się mocno na ramieniu Soteriusa i Esme, ruszył w stronę Shekerishet. Tam, w małym saloniku, Esme dała znak Soteriusowi, żeby pomógł przyjacielowi położyć się na podłodze. - Musi boleć - stwierdziła rudowłosa uzdrowicielka patrząc na bełt. Esme była jedną z uzdrowicielek królowej Serae, zanim uciekła z
pałacu po przewrocie. Soterius odnalazł ją wśród margolańskich uchodźców mieszkających w obozach w Księstwie i odtąd służyła cenną pomocą członkom ruchu oporu. Po zwycięstwie Esme wróciła do Shekerishet i została królewską uzdrowicielką. Rozdarła poplamioną krwią tunikę Trisa, żeby przyjrzeć się obrażeniom, po czym posłała jednego z gwardzistów po garnek z wrzątkiem do przygotowania ziół oraz okładów i rozłożyła na czystej szmatce potrzebne rzeczy. - Ban i paru żołnierzy muszą cię unieruchomić, żebym mogła wyciągnąć bełt. Czy zezwolisz im na to? Tris skinął głową i Soterius wraz z trzema żołnierzami przyklękli przy nim, unieruchamiając jego ręce i nogi, Esme zaś nalała coś z flaszki do filiżanki i kazała Trisowi wypić. Zapach wskazywał, że to rzeczny rum, ciężki i mocny. - Proszę - powiedziała, podając mu zwinięty kawałek czystej szmatki. - Zaciśnij na tym zęby. Nie mogę czekać, aż rum zadziała. Tracisz zbyt dużo krwi. Jego ciało wygięło się w łuk, gdy Esme powoli wyciągała grot, uciskając ranę. Wreszcie żołnierze puścili go i Tris otworzył oczy. - Paskudna rana - stwierdziła Esme. - Będzie piekło. Muszę się upewnić, czy grot nie był zatruty. Masz szczęście, mógł trafić cię prosto w pierś. - Nie było na niej smoczego korzenia - wykrztusił Tris. - Poczułbym, gdyby był.
Esme skinęła głową. - Przynajmniej jedna dobra wiadomość. Przyłożyła do rany opatrunek z miękkiej szmatki i z całej siły przycisnęła, żeby zatamować upływ krwi. Potem utarła w moździerzu zioła, zmieszała je z parującą modą i posmarowała tą ciepłą pastą ranę. - To powinno zneutralizować większość pospolitych trucizn. Tris skrzywił się, czując ucisk i ciepło. - I zapobiec infekcji. Esme położyła mu dłoń na czole. - Jeśli przepuścisz mnie przez swoją osłonę, będę mogła zmniejszyć ból. Tris skupił się, aby opuścić barierę w swoim umyśle na tyle, żeby Esme mogła go dotknąć. Kobieta przesunęła dłonią po jego czole i poczuł, jak jej moc zmniejsza pulsujący ból w barku i ramieniu. Rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Soterius i żołnierze poderwali się z miejsca, dobywając mieczy, żeby otoczyć Trisa i Esme ochronnym pierścieniem. W drzwiach stał z ponurą miną Harrtuck. - Schwytaliście napastnika? - spytał Soterius. - Zaatakował nas i jeden z moich ludzi zabił go. Soterius zaklął. - Trudno go będzie martwego przesłuchać. - Niekoniecznie. - Tris uniósł się nieco, opierając się na zdrowym ramieniu. - Przynieście mi poduszki. - Jeśli usiądziesz, znowu możesz zacząć krwawić - zaprotestowała Esme. - Nie skończyłam jeszcze uzdrawiania.
- Nie zajmie mi to dużo czasu. - To może poczekać... - zaczął Soterius. Tris potrząsnął głową. - Być może miał pomocników. Jeśli w naszych szeregach nadal są zdrajcy, musimy się tego dowiedzieć. Nie zważając na strużkę krwi płynącej z rany i surowe spojrzenie Esme, Tris wyciągnął przed siebie rękę i wyszeptał słowa przywołania. Temperatura w komnacie spadła i zaczęła się pojawiać delikatna mgiełka. Soterius wysunął się do przodu, żeby stanąć między duchem a Trisem. jeśli byłoby to konieczne. Pojawił się duch młodego ciemnowłosego mężczyzny, odzianego w mundur pałacowego gwardzisty. - Kto cię przysłał, żebyś zaatakował króla? - spytał Soterius. Powiedz nam, a może twoja podróż do Pani będzie krótka. - Tak naprawdę to nie wiem. - Skierowałeś kuszę przeciwko królowi i nie wiesz, dlaczego? - Ano, to prawda - odparł uniżonym tonem mężczyzna. - Dwa miesiące temu zaczęły mnie trawić suchoty. Mam do wykarmienia pięcioro dzieci i żonę. Po mojej śmierci nic im nie zostanie, nie będą mieli jak zarabiać na życie. Pewnej nocy do mojego domu przybył jakiś człowiek. Dobrze ubrany, na ładnym koniu. Mówił jak ci z wyższych sfer, choć przez wzgląd na charakter sprawy nie powiedział, jak się nazywa. Zaproponował, że zadba o to, żeby moja żona miała dość pieniędzy i moje maluchy nie chodziły głodne, jeśli wykonam dla niego pewne zadanie. Co miałem zrobić? Dla mnie nie ma znaczenia,
kto siedzi na tronie, jeśli tylko podatki nie rosną. I tak miałem umrzeć i nic bym im nie zostawił. Przyjąłem jego propozycję, a on od razu wyłożył złoto na stół. - Czyje złoto? - spytał Tris, krzywiąc się z bólu. - To było złoto z Trevath, ale wydaje się je jak każde inne powiedział duch z chytrym uśmieszkiem. Tris i Soterius wymienili spojrzenia. - Czy możesz nam coś jeszcze powiedzieć? - spytał Soterius. - Miał na sobie płaszcz i cały czas nie zdejmował kaptura. Nic w tym dziwnego, skoro poprosił mnie o taką rzecz. - Duch upadł na kolana. - Proszę, nie krzywdź mojej rodziny. Oni o niczym nie wiedzą. Nie mieli z tym nic wspólnego. - Nie skrzywdzimy twojej rodziny - rzekł Tris. Był pewien, że kiedy gwardzista wyszedł z domu, gość wrócił, zabrał złoto i uciszył każdego, kto mógł go rozpoznać. Nagle poczuł, jak otwierają się drzwi, choć sam ich nie otworzył, i gwardzista odwrócił się w stronę mocy z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. W środku mroku, który go spowił, była Wiedźma. Duch wydał przeraźliwy krzyk i żołnierze odsunęli się od niego. Tylko Esme i Soterius zostali na miejscu. Zabierając swoją ofiarę, Wiedźma nie zwracała na nich wcale uwagi. Znikła z szelestem suchych liści równie szybko, jak się pojawiła. Esme pierwsza przerwała ciszę, która potem zapadła. - Czy teraz możemy zająć się wyleczeniem twojego ramienia?
Gdy Tris skinął głową, wyjęła mu ostrożnie poduszki spod pleców i położyła go delikatnie na podłodze. Dała znak żołnierzom, żeby się odsunęli i pozwolili jej pracować. A potem, zamykając oczy, przyłożyła prawą dłoń do rany. Usta Esme poruszały się, nie wydając żadnego dźwięku. Jej ciało kołysało się jak w transie, podczas gdy w stronę rany płynęła uzdrawiająca energia. W końcu otworzyła oczy i zdjęła rękę z jego barku. Pod kompresem z ziół pozostała tylko cienka, różowa blizna. - Przez jakiś czas będzie jeszcze bardzo bolało. Tris dostrzegł, ile wysiłku kosztowało Esme uzdrawianie. Spędził wystarczająco dużo czasu z Cariną - zarówno jako jej pomocnik, jak i pacjent - by rozumieć, ile trudu wymaga od uzdrowiciela jego praca. Nie wątpił, że Esme czuje się tak samo wyczerpana jak on sam, a może nawet bardziej. - Dziękuję. - Jestem do usług - odparła, uśmiechając się z zażenowaniem. - Przez jakiś czas będziesz miał wrażenie, jakbyś miał złamany bark i ramię. Bełt rozerwał sporo mięśni i ścięgien. Dam ci coś przeciwbólowego. - Zachowaj to na później - odparł Tris, próbując usiąść. Esme położyła mu dłoń na ramieniu, dając do zrozumienia, że nie jest to dobry pomysł, położył się więc znowu, uśmiechając się słabo. - Mam naradę z generałami. - Narada może poczekać - odparował Soterius. - Nikt się nie zdziwi, że potrzebujesz czasu na odpoczynek. Już ja się tym zajmę.
Zaprowadzimy cię do twoich komnat i każę w kuchni przysłać ci kolację na górę. Posłuchaj Esme i pozwól jej uśmierzyć ból. - Może masz rację - przyznał Tris. Bark zaczął pulsować bólem promieniującym aż do palców. Esme rozpuściła jakieś zioła w filiżance wrzątku. - Proszę - powiedziała, przytrzymując filiżankę, żeby mógł się napić. - To złagodzi ból. - Chciałbym odpocząć, jednak we własnym łóżku, a nie tutaj na podłodze. Esme założyła mu temblak, żeby podtrzymać ranne ramię, i ruszyli pałacowymi korytarzami do królewskich apartamentów. Soterius ustawił przy drzwiach do komnat Trisa dodatkowo dwóch gwardzistów. - Zostaw generałów mnie - powiedział. - Nie wątpię, że będziesz trzymał ich ode mnie z daleka. - Znasz mnie. Psy zgotowały Trisowi wstrzemięźliwe powitanie, śledząc z niepokojem każdy jego ruch. Esme i Soterius pomogli Trisowi ułożyć się wygodnie na łóżku. Mikstura przeciwbólowa zaczynała działać, zmniejszając pulsujący ból ramienia. Trisowi zamykały się oczy. - Sen pomoże - stwierdziła Esme. - Posil się, jeśli będziesz miał ochotę. I nie martw się tym lekiem, przestanie działać w porze kolacji. Możesz zaczekać i wziąć resztę dawki po naradzie. Po czymś takim generałowie jeszcze bardziej będą chcieli rozpętać
wojnę, pomyślał Tris i zaraz zasnął, nie słysząc, jak drzwi zamykają się za Soteriusem i Esme. Rozdział piąty Kiedy Tris się obudził, na palenisku grzał się gliniany garniec z kolacją, a na małym stoliczku koło łóżka leżała deska z serami i stał dzbanek z rozwodnionym winem. W nogach łóżka zobaczył świeżą tunikę przewiązywaną szarfą, żeby nie musiał wciągać jej przez głowę. Właśnie miał zdjąć rozdartą i pokrwawioną koszulę, gdy do komnaty wsunął głowę młody ciemnowłosy chłopak. - Czy mogę Waszej Królewskiej Mości pomóc się ubrać? Tris spróbował poruszyć zranionym ramieniem, skrzywił się i skinął potakująco głową. Coalan delikatnie zdjął podartą koszulę, po czym przyniósł szmatkę i miskę z wodą, żeby zmyć krew z ciała. Ciemna, kręcona czupryna Coalana podskakiwała przy każdym ruchu chłopca. Jared wypędził albo zabił większość pałacowej służby. Luksus posiadania lokaja był dla Trisa mniej ważny niż skompletowanie służby w kuchni i stajni. Nie miał też ochoty dopuszczać kogoś tak blisko siebie, jeśli nie miał całkowitej pewności co do jego lojalności. Poradziłby sobie bez lokaja, lecz Soterius dostrzegł okazję, aby pomóc zarówno Trisowi, jak i swojemu krewniakowi. Kiedy żołnierze Jareda zniszczyli rodzinny dwór Soteriusa, ocaleli tylko jego szwagier, siostrzeniec oraz lojalny sługa. Coalan, który niedawno skończył piętnaście wiosen, walczył
potem mężnie u boku swego wuja w ruchu oporu, ten jednak rozpaczliwie pragnął zapewnić siostrzeńcowi bezpieczeństwo. Widząc, że Trisowi potrzebny jest wierny lokaj, zaproponował, żeby chłopiec służył królowi, tym samym unikając bezpośredniego niebezpieczeństwa na polu walki. Tris zaś szybko przekonał się, że usługi młodego chłopaka są wprost nieocenione. - Wybrałem koszulę, której nie trzeba zakładać przez głowę powiedział z uśmiechem Coalan. Tris znał go przez całe życie. Bricen i zmarły lord Soterius byli bowiem bliskimi przyjaciółmi i kiedy nadchodził sezon polowań na jelenie Tris spędzał wiele tygodni w Huntwood wraz z całą rodziną Soteriusa. Utrata bliskich Soteriusa była dla niego niemal równie bolesna, co utrata jego własnej rodziny, toteż z przyjemnością wyznaczył Coalanowi obowiązki, dzięki którym był bezpieczny. I choć w wieku lat piętnastu Coalan był bardzo dojrzały, Trisowi wciąż trudno było myśleć o siostrzeńcu Bana jako o dorosłym człowieku, który może nosić miecz. - Dziękuję - powiedział, zaciskając zęby z bólu. Najmniejszy ruch powodował ogromne cierpienie. Potem Coalan chciał podać Trisowi kolację z paleniska, lecz on powstrzymał go machnięciem zdrowej ręki, upierając się, że będzie siedział przy stole. - Cieszę się, że dobrze się czujesz, panie. - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczynam mieć wrażenie, jakby rzeczywiście było dobrze - odparł z westchnieniem.
Nawet poruszenie zdrowym ramieniem powodowało nadejście nowej fali bólu. Jak mogę sprowadzić tu Kiarę, jeśli nie potrafię zapewnić bezpieczeństwa samemu sobie? A co gorsza, jak będę mógł zostawić ją tutaj samą zaraz po ślubie i ruszyć na wojnę? Wyraźnie widać, że nie odkryliśmy jeszcze wszystkich lojalistów Jareda. - Wuj Ban kazał ci powiedzieć, panie, że przesunął naradę z generałami, dopóki dzwony nie wybiją ósmej. Mówił też różne inne rzeczy, ale pewnie nie powinienem ich powtarzać. Trisowi nie spieszyło się do spotkania z generałami, sama myśl o nim wywoływała u niego irytację. Wiedział jednak, że nie da się tego zbyt długo odkładać. - Jest znacznie lepiej, odkąd Ban został generałem. Coalan roześmiał się. - Znając wujka Bana, to nieźle nimi potrząsnął! To, że Soterius był jednym z generałów, zdecydowanie miało swoje dobre strony, choć Tris wiedział, że nie wszyscy zaprawieni w bojach wojskowi tak uważają. Wprawdzie zaakceptowali młody wiek swojego nowego króla, ale patrzyli krzywym okiem na szybki awans równie młodego Soteriusa. Jednak po sukcesie, jaki Ban odniósł, jednocząc dezerterów i uchodźców oraz tworząc skuteczne siły bojowe, które pomogły Trisowi zdobyć tron, generałowie nie mogli wystąpić otwarcie przeciwko jego nominacji. A co ważniejsze, świeżo odbudowana margolańska armia zawdzięczała swoje istnienie w
znacznej mierze przywiązaniu wielu rekrutów do Soteriusa. Tris wiedział, że żołnierze, zgorzkniali w wyniku nadużyć, jakich Jared dopuścił się w wojsku, najpewniej by zdezerterowali, gdyby Soterius oddał dowodzenie komuś innemu. Słodka Chenne, myślę, że Margolan nie przetrwa kolejnej otwartej wojny, pomyślał ponuro, jedząc gulasz i popijając słabe wino. Nie mamy dość ludzi do walki. Nie możemy wystąpić teraz przeciwko Treuath, nawet jeśli to oni przysłali tego zabójcę. - Zatem to prawda, że ten skrytobójca pochodził z Trevath? - spytał Coalan. Tris zastanawiał się, czy chłopak próbował odwrócić jego uwagę od bólu. - Fakt, że było to złoto z Trevath, wcale nie oznacza, że ich król miał z tym coś wspólnego - powiedział, krzywiąc się, Tris. - Przy granicy równie łatwo wydaje się margolańskie, jak i trevańskie monety. - Może posłużenie się złotem z Trevath miało nas zmylić, żeby ludzie patrzyli w niewłaściwym kierunku. Może i Coalan nie zna się na polityce, ale jest doskonałym myśliwym, i podobnie jak Ban, ma głowę na karku. Jeśli szczęście dopisze, może uda się go zachować przy życiu. - Żałuję, że nie wszyscy posługują się zdrowym rozsądkiem tak jak ty - odparł Tris. Curane'owi mógł przypaść do gustu pomysł rozpętania wojny. Gdyby Margolan przegrał w tych zmaganiach albo Tris zginął w bitwie,
niestabilna politycznie sytuacja stworzyłaby okazję dla lojalistów Jareda do ogłoszenia regencji i posadzenia na tronie jego bękarta. - Dam znać wujkowi Banowi, że wstałeś, królu - powiedział Coalan. - Powiedz mu, że nie będę się spieszyć. Otworzył drzwi prowadzące do komnat, w których wkrótce zamieszka Kiara. Podobnie jak jego własne apartamenty, zostały na nowo urządzone. Tris nie chciał mieszkać w komnatach Jareda, nawet po tym, gdy kazał zniszczyć wszystkie osobiste rzeczy przyrodniego brata. Znajdujące się obok nich komnaty Serae i dawne apartamenty rodzinne były miejscem mordu i przywoływały zbyt silne wspomnienia, żeby Trisowi w ogóle przyszło do głowy sprowadzenie do nich Kiary. Psy poruszyły się, słysząc pukanie do drzwi, a potem zaskomlały i wycofały się ze spuszczonymi łbami i zjeżoną sierścią, co wskazywało, że gość Trisa to vayash moru. W drzwiach stał Mikhail i uśmiechał się, czekając na zaproszenie do środka. Z twarzy i sylwetki wyglądał na dwadzieścia parę lat, jednak gdy zajrzało mu się w oczy, można było dostrzec prawdziwy wiek jednego z Tych, Którzy Wędrują Nocą. W blasku ognia jego bladość nie rzucała się w oczy, a uśmieszek na wargach nie odsłaniał wydłużonych kłów. - Właśnie szedłem na górę - powiedział, zerkając przez ramię Trisa. To te komnaty przeznaczone są dla Kiary? Tris skinął głową. - Po tym, co się stało, nie mogłem sprowadzić jej do starych
apartamentów. - Rozumiem. - Podczas gdy wyłapywaliście razem z Banem ludzi Jareda, przenieśliśmy wszystko do pokojów gościnnych. Wolę mieć mniej miejsca, niż przebywać w dawnych apartamentach rodzinnych albo w komnatach Jareda. Trudno to wyjaśnić... ale takie rzeczy jak te, które się tu wydarzyły, zostawiają na długo ślady, niemal tak, jakby mury wszystko pamiętały. - Ukrył przebiegający go dreszcz. - Większość ludzi mówi wtedy po prostu, że ma złe przeczucia, ja jednak, nawet po odesłaniu duchów na spoczynek, nadal jestem w stanie wyczuć tę energię i w moim umyśle pojawiają się obrazy sprzed wielu lat. Mikhail uniósł brew. - Czy kiedykolwiek powiedziałem ci, jak bardzo się cieszę, że nie mam twojej mocy? - Nie potrafię pojąć, jak ktoś mógłby jej pragnąć. Tris przywołał na dłoń jasną kulę magicznego ognia, żeby oświetlić komnatę, w której tradycyjne meble z Isencroftu połączono z dziełami sztuki i tkaninami z Margolanu. Posadzki przykrywały dekoracyjne nooryjskie dywany, a ściany ciężkie draperie przedstawiające historie miłosne ze starych ballad. - Biorąc pod uwagę, ile pozwoliłeś Carrowayowi wydać pieniędzy, nieźle się spisał. Tylko uważaj, żeby Wyrocznia ze świątyni Matki nie dowiedziała się o tych kapliczkach! - zażartował Mikhail. W rogu komnaty stały bowiem małe kapliczki Chenne,
wojowniczego Aspektu Bogini, i Athiry, Kochanki i Dziwki; wszystkie oblicza Pani miały swoje posążki i rząd płonących świec. Tris wzruszył ramionami. - To jedna i ta sama Bogini. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, o co to całe zamieszanie. Jak pamiętasz, ojciec nie był przesadnie religijny. - Och, wierni nie postrzegają tego w ten sposób - odpowiedział Mikhail, poważniejąc. - Na wsi wszyscy przejmują się tylko tym, czy spadnie dość deszczu, żeby zbiory się udały, i żeby nie przyszła zaraza. Modlą się o to do każdego Aspektu, który daje szansę, by to się spełniło. Jednak tu, w mieście... No cóż, wiesz, jacy potrafią być niektórzy ludzie. Nie obchodzi ich, co robisz, jeśli tylko zachowujesz pozory. I nie lubią „obcych" Aspektów. - Kiara umie być ostrożna - odparł Tris, gasząc ogień na dłoni i zamykając drzwi do apartamentów królowej. - Przećwiczyła już ze swoją matką publiczne oddawanie czci Chenne i prywatne wyznawanie wiary w Athirę. Od urodzenia była wychowywana na małżonkę margolańskiego dziedzica tronu - dodał z ironią - dlatego została dobrze przygotowana do wyznawania kuku Matki i Dziecięcia. Dawny kontrakt zaręczynowy połączył Kiarę z Jaredem, starszym synem i dziedzicem tronu. Kiara nienawidziła jednak Jareda równie mocno jak Tris, dlatego uciekła przed wynikającymi z tego kontraktu zobowiązaniami do Biblioteki Zachodniej Marchii. To wtedy spotkała Trisa i odtąd dzielili wspólny los. Mikhail odchrząknął.
- Na twoim miejscu nie wspominałbym o tym publicznie. Z tego, co mówi Carroway, plotkarze na dworze nie próżnują, opowiadając, jak wykradłeś Jaredowi pannę młodą. Tris wzruszył ramionami. - Mój ojciec wbrew wszystkim poślubił córkę czarodziejki, ale matka szybko zyskała przychylność wszystkich znaczących wielmożów. Niektórzy na dworze plotkowaliby nawet wówczas, gdybym poślubił samą Boginię! Tris dotknął wiszącego na szyi srebrnego amuletu, prezentu urodzinowego od Kiary. Zatęsknił za jej towarzystwem bardziej niż kiedykolwiek. Mikhail wyczuł zmianę jego nastroju. - Martwisz się sprowadzeniem jej tutaj, prawda? - Kiedy spotkaliśmy Jonmarca, powiedział, że przyjaciele i kochankowie są zakładnikami losu, który ich okrutnie rozdziela odpowiedział z westchnieniem Tris. Mikhail zaśmiał się. - Sam widzisz, jak posłuchał swojej własnej rady, zakochując się bez pamięci w Carinie! - Jednak ma rację. Ludzie, którzy chcą mi zaszkodzić, będą próbowali skrzywdzić ją albo nasze dzieci, a w tej chwili wygląda na to, że takich ludzi jest bardzo wielu. - Nie lekceważ Kiary. Widziałem ją w walce - jest niemal równie dobra jak Jonmarc. Nie jest jedną z tych bezradnych arystokratycznych
panien. Sam powiedziałeś, że rządziła Isencroftem, gdy jej ojciec był chory. Nikt nie mógłby być lepiej przygotowany. - Wiesz, jaką presję wywiera się na królową, aby urodziła dziedzica. Kiedy będzie w zaawansowanej ciąży, raczej nie uda jej się wymierzać kopniaków w stylu Wschodniej Marchii. Dworskie intrygi potrafią być równie niebezpieczne jak pole bitwy. Nie wyłapaliśmy jeszcze wszystkich wielmożów lojalnych wobec Jareda. Kiara będzie bezbronna, podczas gdy ja zostanę zmuszony do oblężenia gdzieś na południowych równinach. Mikhail położył mu dłoń na ramieniu. - Zostaję na dworze właśnie po to, by jej pomóc. Kiara nie będzie sama. Będzie miała Harrtucka i Zachara. Carroway i jego bardowie śledzą wszystkie plotki i też jej pomogą. Wiesz dobrze, że zamkowe duchy i twoje psy również będą miały ją na oku. - Dobrze, że Shekerishet znowu będzie miał królową -powiedział jakiś głos. Tris odwrócił się. Na obrzeżach mroku pojawił się duch Comara Hassada, jednego z osobistych strażników jego ojca. i - Jesteśmy związani przysięgą, by ją chronić tak samo, jak chronimy ciebie. Szkoda - powiedział z żalem duch -że nasza zdolność do interwencji jest ograniczona. Przykro mi, że zostałeś ranny, panie. - Gdyby nie ostrzeżenie ducha, mógłbym już być jednym z was. Duch Hassada skinął głową. - Być może najlepiej służymy ci jako oczy i uszy tego pałacu. Nie
wszyscy w Shekerishet są lojalni. Służą tylko własnym interesom. - Będziecie czuwać nad Kiarą, kiedy ruszę na wojnę? - Oczywiście, a kiedy urodzi dziedzica, będziemy chronić ich obydwoje. - Hassad zamilkł na chwilę. - Niektórzy z nas mogą być dla niej widzialni. Seanna, która była służącą margolańskich królowych przez dwieście lat, nie może się już doczekać, kiedy pozna twoją narzeczoną. A Ula, która równie długo czuwała nad królewskimi dziećmi, też jest bardzo podekscytowana minęło dużo czasu, odkąd mogła zajmować się jakimś niemowlęciem. - Pamiętam Ulę. - Tris zaśmiał się. - Ojciec nie wierzył, że ją widzę, ale myślę, że matka dawała temu wiarę. Ula stawała w nogach mojego łóżka i czasami, gdy mocno wytężałem słuch, słyszałem, jak nuci. Kiedy byłem bardzo mały, nie bałem się, kiedy Ula była przy mnie. A kiedy podrosłem, Ula budziła mnie kiedy nadchodził Jared, żebyśmy mogli razem z Kait się schować. Hassad uśmiechnął się. - Ula umarła podczas Wielkiej Zarazy. Była niańką dzieci króla Hottena. Kiedy jego najmłodszy syn zachorował, nie chciała go opuścić i zaraziła się od niego. Gdy oboje zmarli, król pochował Ulę obok swojego syna, żeby już zawsze mogli być razem. Od tamtego czasu czuwała nad dziedzicami królewskiego tronu. Rozmowę przerwało pojawienie się Coalana. - Generałowie są gotowi. - Ban poprosił mnie, żebym... odprowadził cię... na naradę -
powiedział Mikhail. - Nie chcesz ryzykować, co? - Nikt z nas nie chce. Mimo że w drodze do komnaty, w której czekali generałowie, towarzyszył Trisowi Mikhail, dołączyło do nich jeszcze dwóch gwardzistów. Tris denerwował się w duchu na to spotkanie, zwłaszcza że lekarstwo przeciwbólowe przestawało działać i bark znowu go rozbolał. Spotkania z radą generałów należały do tych królewskich obowiązków, które najmniej przypadły mu do gustu. Generałowie bowiem ciągle byli najbardziej negatywnie nastawieni i najmniej skłonni do współpracy ze wszystkich jego doradców. Kiedy Tris i jego eskorta dotarli do pokoju narad, Mikhail zatrzymał się, otworzył drzwi i skłonił się. - Zaczekam tutaj na ciebie - powiedział vayash moru, zamykając drzwi za Trisem. - Wasza Królewska Mość! - przywitał go generał Senne, a pozostali wstali i złożyli głębokie ukłony. Tris miał wrażenie, że jego przybycie przerwało jakąś kłótnię, a zaciśnięte szczęki Soteriusa tylko to potwierdzały. Senne odsunął dla Trisa krzesło stojące u szczytu stołu. Król miał nadzieję, że nie widać, jak bardzo potrzebuje usiąść. Na twarzach sześciu mężczyzn widoczny był niepokój. Tylko jeden mężczyzna trzymał się na uboczu i był mniej rozmowny niż zwykle. Tov Harrtuck, kapitan gwardii, sprawiał
wrażenie rozdartego wewnętrznie i przybitego. — Za twoim pozwoleniem, królu. Harrtuck obszedł stół i podszedł do Trisa. Ten przysadzisty mężczyzna zawsze wyglądał tak, jakby dopiero co wrócił z ciężkiego treningu z bronią. Dzisiaj jego ciemne włosy były bardziej niż zwykle zmierzwione, a zazwyczaj starannie przystrzyżona broda wyglądała niechlujnie. Przyklęknął na jedno kolano i podał Trisowi swój miecz schowany w pochwie. — Nie udało mi się ciebie ochronić - powiedział chrapliwym głosem. - Oddaję ci więc mój miecz i stanowisko. Ban Soterius sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał wybuchnąć gniewem. Generałowie Senne i Palinn byli wyraźnie skrępowani. Tris zerknął na Tarq'a i Rallana. Obydwaj siedzieli rozparci wygodnie na krzesłach, z obojętnym wyrazem twarzy; pewność siebie przebijająca z ich postawy powiedziała Trisowi wszystko to, co musiał wiedzieć. Spojrzał na klęczącego przed nim z pochyloną głową i spuszczonym wzrokiem Harrtucka i powiedział: - Tej nocy, kiedy mój ojciec został zamordowany, przybiegłeś do zamku w nadziei, że ocalisz pozostałych członków mojej rodziny. Bez twojej pomocy nie udałoby mi się uciec ani przeżyć, by odzyskać tron. - Pochylił się i przykrył dłońmi trzymające miecz ręce Harrtucka. Twoi ludzie zareagowali szybko i mężnie. Zatrzymali zabójcę. - Byłoby dobrze dowiedzieć się, kto go przysłał — wymruczał Tarq. Tris popatrzył na generała, mrużąc oczy.
- Przywołałem ducha zabójcy. Soterius z pewnością wam o tym powiedział. - Proszę o wybaczenie. Tris znowu skupił uwagę na Harrtucku. - Nie przyjmuję twojej rezygnacji. Nikomu nie ufam bardziej niż tobie i wiem, że nikt nie nadawałby się lepiej do tego zadania. Uśmiechnął się słabo. - A teraz, proszę, zabierz swój miecz i zajmijmy się czekającymi nas sprawami. Harrtuck spojrzał mu prosto w oczy. - Dziękuję - wyszeptał, przypasał miecz i wrócił na swoje miejsce. Soterius uspokoił się, choć w jego oczach jeszcze widać było gniew. Tris postanowił porozmawiać z nim później na osobności. Senne i Palinn sprawiali wrażenie, jakby odetchnęli z ulgą, zaś Tarq i Rallan nie zdradzili się ze swoimi uczuciami. Tris domyślał się, że rozmowa przerwana jego wejściem dotyczyła znalezienia winnego tej próby zabójstwa. - Nie da się zapewnić królowi pełnego bezpieczeństwa, chyba że zamknie się go w wieży - powiedział, nie próbując nawet kryć irytacji. - Jeśli jest przy tym stole ktoś, kto zna ten zamek lepiej niż Ban, Tov i ja, chciałbym o tym wiedzieć. Wydaje mi się, że jesteśmy jedynymi, którzy kiedykolwiek próbowali dostać się ukradkiem do Shekerishet i zabić króla. Takie podsumowanie ich wysiłków na rzecz obalenia Jareda i odzyskania tronu wywołało błysk rozbawienia w oczach Soteriusa i
poprawiło nastrój Harrtuckowi. - Zgadza się, królu - powiedział Rallan. - Fakt pozostaje jednak faktem, że ten zabójca został wynajęty przez kogoś płacącego złotem z Trevath. - A Curane jest niecały dzień jazdy od granicy z Trevath - dodał Tarq. - Jeśli zamierzałbyś wynająć skrytobójcę, to czy nie próbowałbyś zmylić trop i zrzucić winę na gracza, którego i tak wszyscy podejrzewają? - odparował Senne. Senne, generał w wieku ojca Trisa, był bliskim przyjacielem zmarłego króla. Bricen zawsze dobrze się o nim wypowiadał. Gdy Jared przejął tron, generał uciekł razem ze swoimi żołnierzami. Uniknął obławy i z niewielką grupą dezerterów nękał ludzi uzurpatora przekraczających górskie przełęcze środkowego Margolanu. W końcu przyłączył się do powstania, które wzniecili Soterius i Mikhail. Palinn także drogo zapłacił za swoją lojalność wobec króla Bricena. On również zdezerterował razem ze swoimi żołnierzami, jednak ktoś zdradził ich kryjówkę i generał musiał patrzeć, jak, zgodnie z dekretem Jareda, jego żołnierze i rodzina zostają zabici, a włości zniszczone. On sam przeżył sześć miesięcy w lochach Jareda. Cienka, czerwona blizna wokół szyi i chrapliwy głos były śladami po garocie i świadczyły o tym, co wycierpiał. Jego włosy, kiedyś czarne jak smoła, teraz były białe niczym śnieg. W jego oczach często można było dostrzec przebłyski tego, o czym nie chciał mówić. - Trevath już przedtem mieszał się w sprawy Margolanu - mruknął
Tarq. Tris pomyślał z niesmakiem, że Tarą uciekł do południowego Isencroftu, gdzie przeczekał aż do końca wojny. Rallan schronił się w siedzibie jakiegoś arystokratycznego rodu w północnym Margolanie. Żaden z nich nie brał udziału w obaleniu Jareda i tylko brak innych kompetentnych kandydatów do rady generałów przekonał Trisa do zatrzymania tych ludzi na swoich stanowiskach. - Ale teraz, gdy armia jest w takim stanie, nie uda nam się wygrać wojny z Trevath - odparł Palinn. - Nie możemy walczyć jednocześnie z Trevath i ludźmi Curane'a. Być może Curane rzeczywiście otrzymał pomoc z Trevath i chce doprowadzić do wojny, której, jak wie, nie możemy wygrać. Wystarczy, że poczeka i zagarnie łupy. - Fakt jednak pozostaje faktem, że... - zaczął Rallan. - Nie ma żadnych faktów oprócz jednego: ktoś próbował zabić Trisa warknął Soterius. - A za dwa tygodnie w pałacu będzie pełno koronowanych głów. Lepiej, żebyśmy wiedzieli, jak zapewnić im bezpieczeństwo. Gdyby doszło do takiego incydentu na ślubie, moglibyśmy znaleźć się w stanie wojny z którymś z naszych sojuszników. - Ban ma rację - wtrącił Harrtuck. - Musimy mieć pewność, że uroczystości przebiegną bez przeszkód. Moim zdaniem - obrzucił chłodnym spojrzeniem Tarq'a i Rallana - oznacza to, że żołnierze oraz gwardziści powinni patrolować teren pałacu, wioski dokoła i główne drogi prowadzące do miasta.
- Zgadzam się - powiedział Soterius. - Jeśli nie uda nam się zagwarantować wszystkim bezpieczeństwa podczas zaślubin, to będziemy zbyt zajęci sprzątaniem tutaj bałaganu, żeby wyruszyć przeciwko Curane'owi, zanim spadnie śnieg. - Ano właśnie - odparł Senne, choć wyraz twarzy Tarą i Rallana wyraźnie mówił, że nie zgadzają się z tą opinią. - Kiedy najwcześniej możemy ruszyć na Curane'a? - Kiedy świętowanie dobiegnie końca - burknął Rallan - będzie już późna jesień i na północy spadnie śnieg. - Udajemy się na południe, więc śnieg nas nie martwi - odparł Palinn swoim chrapliwym głosem. - To najlepsza pora roku na oblężenie. Tris słuchał w milczeniu, jak przez niemal świecę generałowie omawiają różne koncepcje przeprowadzenia ataku. - Należałoby zabezpieczyć sukcesję, zanim ruszymy ku włościom Curane'a - zauważył nagle Palinn, zwracając się do Trisa. - Dobrze by było, nie wiemy jednak, czy... tak się złoży - odparł Tarą, starając się zachować delikatnie. - Myślę, że uwzględnienie takich kwestii należy do obowiązków tych, którzy ustalają terminy - odparował Rallan. Ta uwaga była dla Trisa niczym kubeł zimnej wody. Początkowe zażenowanie przeszło w gniew. Zapewnić sukcesję! Rozmawiają o mnie i Kiarze, jakbyśmy byli parą rozpłodowych koni, pomyślał, rozeźlony . I właściwie nimi jesteśmy, czyż nie? Arystokratyczne rody,
zachowanie dziedzictwa... - Wystarczy - przerwał rozmowę generałów. - Rozumiem, że to delikatny temat, królu. - Senne obrzucił Tarq'a i Rallana gniewnym spojrzeniem, które miało ich uciszyć. - Nie chcemy okazać braku szacunku ani tobie, ani księżniczce, jednak troszczymy się o bezpieczeństwo Margolanu, a bezproblemowa sukcesja dobrze się przysłuży królestwu. Gdybyś zginął w bitwie -niech Pani ma cię, jak zwykle, w swojej opiece - i nie spłodził dziedzica, prawowitym następcą tronu byłby bękart Jareda. Przyszła królowa - niezależnie od tego, jak bardzo jest kompetentna nie może bowiem wedle prawa rządzić Margolanem, chyba że jako regentka swojego dziecka. Tris zdusił w sobie gniew. Senne ma rację. Z powodu nadchodzącej zimy miesiąc miodowy będzie krótki - niecały miesiąc później armia będzie musiała pomaszerować na południe albo czekać do wiosny. Słyszał, że są tacy uzdrowiciele, którzy potrafią regulować naturalny cykl, żeby zwiększyć szanse poczęcia dziecka, podobnie jak wprawny uzdrowiciel czy wioskowa czarownica mogą zapobiec zajściu w ciążę. W takich właśnie sprawach najczęściej radzono się uzdrowicieli i czarownic. Niech to szlag! pomyślał. Jedyną rzeczą, jakiej pragnąłem, była prywatna przestrzeń dla mnie i Kiary, z dala od margolańskich intryg. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Królewski ślub był z definicji wydarzeniem politycznym, a fakt, iż poślubiał kobietę, która
początkowo była zaręczona z Jaredem, sprawiał, że na dworze aż huczało od plotek. To, że przedtem przez rok podróżował z nią i oświadczył się, nie czekając na przyzwolenie Rady, wywołało niemałą konsternację. Dodając do tego pogłoski o tym, iż to małżeństwo jest konieczne ze względu na złą sytuację Isencroftu, oraz aurę skandalu wokół przyszłej panny młodej, która biegle włada mieczem, Tris dał margolańskim wielmożom o wiele więcej niż zwykle powodów do plotek. - Jesteś blady, panie - zauważył Soterius. Nie zemdleję teraz, ale to dobra wymówka, żeby zakończyć tę cholerną rozmowę, pomyślał rozzłoszczony Tris. - Wolałbym pozostawić omówienie szczegółów na następne spotkanie - stwierdził. - Wystawiliśmy dziś twoje siły na próbę - odparł Soterius. - Zajmę się razem z pozostałymi sprawą zapewnienia bezpieczeństwa gościom podczas ślubu, opracujemy też terminarz wymarszu przeciwko Curane'owi. Potem możemy ponownie się spotkać, żeby omówić szczegóły. Soterius otworzył drzwi na korytarz i przywołał Mikhaila oraz wartowników. Zadowolony, że może się oddalić, Tris wyszedł, żegnany życzeniami powrotu do zdrowia. Dotarli bez przeszkód do komnaty Trisa, gdzie czekali już Zachar i Siostra Taru. Coalan prześcielił łoże Trisa i przyniósł filiżankę herbaty. - Niedawno przyszła do ciebie Esme, panie - powiedział Zachar. - I
nie była zadowolona, że wstałeś - dodał sucho. - Pozostawiła jakieś lekarstwo przeciwbólowe. Powiedziała, że jeśli będziesz się przemęczać, to pewnie będzie ci potrzebna silniejsza dawka. Pozwoliłem sobie odwołać twoje spotkania jutro przed południem. Tris czuł magię Taru, gdy czarodziejka uzdrowicielka oglądała miejsce, w które trafiła go strzała. Jej obecność uśmierzała ból i zmniejszała napięcie. Kiedy skończyła, Coalan podał jej filiżankę herbaty. Taru dodała do niej jakiś proszek pachnący jagodami i anyżem i dała napój Trisowi. Wciągnął w nozdrza aromatyczną parę. Zapach ziół zaczął go odprężać, zanim jeszcze się napił. - Dlaczego przebywasz tak daleko od cytadeli? - spytał, zerkając na Taru znad filiżanki. - Nie mów mi, że czekasz na ślub. Taru uśmiechnęła się i poprawiła szarfę swojej brązowej szaty wskazującej na przynależność do Stowarzyszenia Sióstr, elitarnej i tajemniczej grupy czarodziejek, którym niegdyś przewodziła babka Trisa, czarodziejka Bava K'aa. - Szybko łapiesz, w czym rzecz. - Z wdzięcznością przyjęła od Mikhaila filiżankę herbaty i podeszła do ognia, żeby się ogrzać. Rzeczywiście zostałam wydelegowana przez Stowarzyszenie Sióstr na królewskie zaślubiny - powiedziała z figlarnym uśmieszkiem. - Jestem tu jednak również po to, żeby naradzić się z czarodziejkami z cytadel na południu. Zachwianie równowagi Strumienia powoduje niestabilność magii.
- Sytuacja się pogarsza - przyznał Tris. - Wyczuwam to, kiedy przyjmuję na Dworze Dusz albo odsyłam duchy ofiar Jareda na spoczynek. Ten mroczny cień na obrzeżach mojej mocy czerpie z niej i coraz trudniej jest mi nad nią panować. - To będzie miało wpływ również na twoją magię bitewną - ostrzegła go Taru. - Strumień płynie znad Morza Północnego przez Mroczną Ostoję i Margolan, a dalej do Trevath i Południowych Królestw. Twierdza Curane'a znajduje się niemal bezpośrednio nad jego nurtem, a to oznacza, że im bliżej źródła mocy się znajdziesz, tym większe będziesz miał problemy. - Skrzywiła się. - Te same zakłócenia, które utrudniają ci działanie, wspomagają magów krwi Curane'a. - Niech to szlag! - Siostra Landis naciska na wszystkie Siostry, żeby wzniosły się ponad polityczne sprawy śmiertelników i zajęły się kwestiami magii. Nie była zadowolona, że cię szkoliłyśmy. Chce, aby Stowarzyszenie Sióstr zachowało neutralność. - Taru zaśmiała się cierpko. - Tak jednak nie będzie. - Opowiedz nam o tym - rzekł Mikhail, opierając się o kominek. - Krwawa magia Arontali nie tylko skaziła Strumień, ale i zniszczyła ziemię, szczególnie przy granicy z Dhasson, dokąd przywołał swoje zaczarowane bestie. Nasze Siostry miałyby wystarczająco dużo pracy, gdyby zajęły się tylko oczyszczaniem i błogosławieniem ziemi, w której pochowano ashtenerath. - Ale to sprawa osobista - ciągnęła dalej Taru. -W końcu wszystkie
urodziłyśmy się w Margolanie. Wiemy, że na południowych równinach będziesz potrzebował bojowych czarodziejów, dlatego wiele z nas prędzej się zbuntuje, niż odwróci się od ciebie czy naszych rodaków. - To ciekawe - wtrącił Mikhail. - Rada Krwi stoi przed podobnym wyzwaniem. Lord Gabriel wytargował zgodę na uczestnictwo vayash moru w walce przeciwko Aron-tali, jednak większość z nich chce nadal walczyć, żeby Tris utrzymał się na tronie. Niektórzy nawet wstąpili do wojska. - I bardzo dobrze. - Tris ziewnął. Lekarstwo zaczynało działać. Brakuje nam żołnierzy. Mikhail pokiwał głową. - Będziemy ci potrzebni w walce z Curane'm. - Co zatem zrobi Rada Krwi? - Podobnie jak Stowarzyszenie, stoi w obliczu buntu. Wielu starszych vayash moru pragnie cię wspierać i nie zamierza wywierać presji na swoich potomków, by się wycofali. Nawet Rada Krwi nie jest w stanie nad tym zapanować. Tris przetarł dłonią oczy. Były to istotne informacje, ale on już odpływał. - To może poczekać do jutra - powiedziała Taru, zerkając na Mikhaila. - Pozwolimy ci teraz odpocząć. I wyszli, odprowadzani do drzwi przez Coalana. - Wcale się przez te wszystkie lata nie zmieniłeś - zauważył Zachar
potrząsając głową. - Zawsze za dużo od siebie wymagałeś. Byłeś najbardziej upartym i wytrwałym dzieckiem, jakie znałem. - Siwowłosy seneszal roześmiał się. Pamiętam, jak uczyłeś się jeździć konno. To, że wiele razy spadłeś z konia i mocno się potłukłeś, a kiedyś nawet złamałeś rękę, nie miało żadnego znaczenia, dopóki byłeś w stanie utrzymać się w siodle. Zachar towarzyszył Trisowi, odkąd tylko pamiętał. O ile muzyka Carroway'a była sercem Shekerishet, o tyle Zachar był jego mózgiem sprawnym zarządcą, który nadzorował złożone sprawy i finanse z wielką uczciwością i surowością. To Zachar zarządzał zamkiem i jego ziemiami, kiedy król wyruszał na wojnę. Zachar znał wszystkich służących z imienia i potrafił znaleźć każdy fragment srebrnej zastawy stołowej czy każdy święty przedmiot potrzebny do odbycia rytuału. Żylasty mężczyzna zawsze wydawał się Trisowi starcem, z drugiej jednak strony - jakby nigdy się nie starzał. Zachar był stały niczym wschód słońca. Przebywając na wygnaniu, Tris często zastanawiał się, jaki los spotkał seneszala. Prawdę mówiąc, spodziewał się najgorszego, tymczasem miesiąc po odzyskaniu przez niego tronu pojawił się w pałacu pewien zakutany w szmaty mężczyzna - brudny, nieogolony, ubrany jak handlarz, który jest zbyt biedny, by posiadać choćby osiołka. Wartownicy dwukrotnie przegonili go, gdy chciał się widzieć z królem, aż w końcu oświadczył, że nie odejdzie, dopóki nie porozmawia z kapitanem gwardii. Harrtuck od razu rozpoznał Zachara
i osobiście zaprowadził go do Trisa. Płacząc i ściskając króla, starzec opowiedział, jak w noc przewrotu uciekł przez pałacową latrynę, przedostał się przez bramę, pchając wózek z odpadkami, i schronił się w domu kupca dywanów w odległym miasteczku. Dla Trisa widok znajomego dworzanina był tak krzepiący, jakby ujrzał samego Bricena. Kiedy Zachar zajął z powrotem swoje stanowisko, był pewien, że ich szanse powodzenia wzrosły. - Jak tam z przygotowaniami do święta? Ból odczuwany przez Trisa zmniejszył się, lecz towarzyszył temu postępujący brak czucia w nogach. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie spędzić tę noc na krześle. - Kuchnia gromadzi zapasy, panie - odparł Zachar. Gdyby król go o to zapytał, mógłby dokładnie wymienić, jakie zapasy i w jakich ilościach. - Carroway zajął się zorganizowaniem rozrywki. Minstrele już odbywają próby. Przygotował nową, bardzo wzruszającą balladę o twoim ojcu. - W tym roku Nawiedziny będą wyjątkowo trudne -powiedział ściszonym głosem Tris. Wiedział, że nie będzie jedynym człowiekiem, dla którego wspomnienie Bricena i Serae oraz jego siostry Kait będzie tak samo realne, jakby ich duchy były obecne. - Królestwo jest pogrążone w żałobie wraz z tobą, panie. Wszyscy ich kochaliśmy.
- Tęsknię za nimi, Zacharze. Bardzo mi ich brakuje, a zwłaszcza Kait. - Shekerishet pogrążyło się w mroku, odkąd jej nie ma tutaj. - Kiara na pewno by jej się spodobała. - Tris westchnął. - Ten ślub to jedyna rzecz, jaka podnosi mnie teraz na duchu. I to, że Kiara wkrótce będzie tu ze mną. Próbował wstać, ale lekarstwo zaczęło już działać i musiał przyjąć pomoc Zachara i Coalana, żeby przejść przez pokój. Lokaj pomógł królowi zdjąć buty i nakrył go kocami, kiedy ten wyciągnął się na łóżku. - Śpij dobrze, królu - szepnął Zachar, pozostawiając na stoliku palącą się lampę. Tris usłyszał zatrzaskujące się drzwi i zamknął oczy. Rozdział szósty Dwa dni później Tris szczelnie otulony płaszczem chroniącym go przed przenikliwym jesiennym chłodem czekał, aż jego koń zostanie osiodłany. Na dziedzińcu zebrała się delegacja ponad dwóch tuzinów Scirranish, rodzin tych, którzy zniknęli za panowania Jareda. Ludzie na koniach, na wozach i pieszo - czekali w milczeniu na rozpoczęcie marszu. - Gwardziści są gotowi - zameldował Soterius. Tris był zadowolony, że protokół wymaga, aby ktoś inny przygotowywał dla niego wierzchowca. Po uzdrawianiu przez Esme i Taru jego ramię szybko się goiło, ale nie miał zamiaru wystawiać go na próbę, podnosząc ciężkie siodło. Spojrzał na zgromadzonych przed stajnią gwardzistów.
- Czy ręczysz za nich? Soterius skinął głową. - Zabrałem tylko tych, którzy stracili przez Jareda rodzinę. Wierz mi, nie brakowało kandydatów. Tris wskoczył na siodło. Był nieco zdenerwowany, wiedząc, że kolczuga, którą nosi pod płaszczem, spowoduje, że pod koniec dnia będzie go bolał bark. - Piękna pogoda - powiedział jadący obok Soterius. Po próbie skrytobójczego zamachu generałowie uparli się, żeby Tris zabierał ze sobą oddział dwudziestu uzbrojonych ludzi, kiedy będzie opuszczał Shekerishet. - A czego się spodziewałeś? Za tydzień są Nawiedziny. Scirranish czekali, kłaniając się z szacunkiem przejeżdżającemu orszakowi Trisa. Król obiecał im, że pojedzie na kolejne miejsce rzezi polanę w pobliżu wsi Huntwood, oddaloną o dzień jazdy od pałacu. Znalezione tam częściowo zagrzebane kości i pospiesznie wykopane masowe groby były makabrycznym świadectwem dokonanej w tym miejscu masakry. Soterius dał znak do wymarszu i żołnierze ustawili się w szyku. Tris i Soterius jechali w środku, a Coalan za nimi. Podróżowali w milczeniu, dopóki nie znaleźli się na trakcie prowadzącym na północ. - Czy muszę ci mówić, iż Zachar uważa, że to nie jest dobry pomysł? - Czy powinno mnie to dziwić? - Dwudziestu gwardzistów to niedużo. - Przyprowadzenie tu całego regimentu tylko po to, żeby zaraz
zawrócić do domu, wydaje się śmieszne. Soterius wzruszył ramionami. - Wojskowe szkolenie jest pełne różnych bezsensownych manewrów. Wykopać dziurę i zasypać ją. Zbudować mur i go zburzyć. Wymarsz i powrót to jedna z bardziej rozsądnych rzeczy, jakie robimy. Tris spojrzał uważnie na przyjaciela. - Na pewno jesteś na to gotowy? Soterius nie od razu odpowiedział. - Chyba nigdy nie będę gotowy - rzekł w końcu - muszę jednak pozwolić im udać się na spoczynek. - Głos mu się załamał. - Danne powiedział, że ojciec w chwili śmierci uważał mnie za zdrajcę. Oddałbym wszystko, żeby to zmienić. Coalan miał kamienny wyraz twarzy, lecz w jego oczach widać było skrywany ból. - Danne i Anyon spotkają się z nami na miejscu. Próbują przygotować ziemię pod uprawy. Posłałem im wszystkie pieniądze z mojego udziału w nagrodzie od króla Stadena, ale jest im ciężko. Zostało niewielu mężczyzn, którzy mogliby im pomóc na roli, nie mówiąc o odbudowaniu domu. Kilku członków rodziny Mikhaila robi wszystko, co w ich mocy - Jared zabił także ich krewnych. Wyjechali wcześnie, żeby dotrzeć na miejsce jeszcze przed zmierzchem, gdy granica między światem żywych i umarłych zaciera się. Żołnierze mieli ze sobą zapasy, żeby spędzić noc w polu, a Scirranish przywieźli swoje własne zaopatrzenie. - Właściwie czuję się teraz bardziej bezpieczny niż w Shekerishet.
- Tak? Tris odwrócił głowę w kierunku podążającej za żołnierzami grupy ludzi. - Scirranish są jak rodzina. Poznali się podczas poszukiwania ciał swoich bliskich. Wspierają się nawzajem pożywieniem, ubraniem, opiekują się sierotami. W chwili, gdy stracili swoich krewnych, zyskali nową rodzinę - rodzinę tych, którzy zniknęli. Każdy obcy wśród nich natychmiast zostałby zauważony. - Zwłaszcza kiedy znajdują się o dzień jazdy od pałacu. - Ano właśnie. Nikt w królestwie nie pragnie bardziej utrzymać mnie przy życiu i nie pozwolić stronnikom Jareda zasiąść na tronie. - Słyszałem, że część kuchennej służby próbowała otruć Jareda, bo zabrał im ich córki. - Carroway też mi o tym opowiadał. Wiesz, on zawsze dostawał informacje od służby, a czeladź kuchenna kocha go jak własnego syna. - Tak samo jak matrony. Teraz, kiedy jesteś już niemal żonaty, myślę, że niejedna ma Carrowaya na oku dla swojej córki. Tris uśmiechnął się. - A co z tobą? Jako generał jesteś jeszcze lepszym materiałem na męża. Soterius przewrócił oczami. - Dziękuję, sam sobie wybiorę żonę. Wiesz, spotkałem nawet dziewczynę, która wpadła mi w oko, kiedy wraz z Mikhailem tropiliśmy buntowników. Była dziewką służebną w karczmie w
górach, ale potrafiła rzucać nożem równie dobrze jak Carroway. Razem z właścicielem gospody pomogła bardom wydostać się z Margolanu, zanim Jared zdążył ich aresztować. - I? - Posłałem kogoś, żeby ją odnalazł, lecz ona znikła. Może tak jest lepiej - dodał z westchnieniem. - Na dworze pewnie nie byłoby jej łatwo. Gościńce były niemal opustoszałe i zrobiło się chłodno. Konie posuwały się ostrożnie po zrytym koleinami błocie, a bezlistne drzewa przy drodze drżały na wietrze. Tris dostrzegł, jak żołnierze wzdrygają się przy każdym szeleście gałęzi, wypatrując zagrożenia. Me możemy wiecznie żyć na krawędzi. Gdy słońce wisiało już nisko na niebie, dotarli bez przeszkód na miejsce rzezi. Choć żołnierze mieli o wiele lepsze wierzchowce niż Scirranish, ci ostatni jakoś za nimi nadążali. W trakcie podróży dołączali do nich inni i grupa liczyła teraz ponad sto osób. Tris podziwiał ich determinację. Soterius dał znak i procesja zatrzymała się na skraju pól. Król i Ban zsiedli z wierzchowców. Sahila, przywódca Scirranish, także zeskoczył ze swojego konia pociągowego i podszedł do nich. Skłonił się niezgrabnie i powiedział: - Wasza Królewska Mość, pokażemy ci, gdzie znajdują się groby. - Pozwólcie, że przez chwilę się przygotuję. Patrząc na zdeptaną, błotnistą ziemię, Tris dostrzegł wiele kopców i
zagłębień. W oddali widać było cień zrujnowanego Huntwood. Potem będzie czas na uczucia, powiedział w duchu. Ale nie teraz. Rodziny zmarłych wcale nie były poruszone faktem, że ich król jest Przywoływaczem Dusz, jednak żołnierze margolańskiej armii ciągle musieli się z tym oswajać. Tris nie wątpił, że wybierając ludzi, Soterius brał pod uwagę zarówno ich niekwestionowaną lojalność, jak i otwartość na magię. Nie chodziło o to, że wojskowi wątpili w jej istnienie. Każdy, kto był na wojnie i stał naprzeciwko wrogiego maga, wiedział, że magia jest prawdziwa — zresztą uzdrawiająca moc i amulety miłosne lub przynoszące szczęście były w dość powszechnym użyciu - jednak niewielu widziało z bliska działanie wysokiej magii, a naprawdę nieliczni znaleźli się w towarzystwie prawdziwego czarodzieja. Ponieważ trudno byłoby zapalić świece na tym jesiennym wietrze, Tris zdecydował się na symboliczny gest -ustawi magiczny krąg ochronny wokół ognia przywołanego na dłoni. Polecił gwardzistom usypać mały kopczyk z kamieni i umieścił na tym prymitywnym ołtarzu miodowe ciasteczka i butelkę piwa na cześć Bogini, a potem dobył miecza i wykonał nim, niczym rytualnym sztyletem, znak Pani. Wznosząc magiczny krąg ochronny wokół żołnierzy i publiczności, poczuł gromadzącą się moc. Następnie ustawił wokół siebie drugą osłonę i przywołał ogień. Na jego dłoni pojawił się krystalicznie czysty i zimny błękitny płomień.
Przymknął oczy, skoncentrował się i sięgnął swoimi magicznymi zmysłami, zapraszając duchy zmarłych, żeby przybyły z wygnania i dołączyły do niego. Wyczuwał wzbierające emocje... Czując otaczającą go energię, Tris otworzył oczy. Stała przed nim grupa przynajmniej dwustu duchów. Spodziewał się jakichś trzydziestu czy czterdziestu osób, ale nie aż tak wielu! Zmarli byli w różnym wieku — byli wśród nich staruszkowie, małe dzieci, mężczyźni i kobiety. Stali ramię w ramię, patrząc na niego i czekając. Widać było wyraźnie, że tylko niektórzy zostali powieszeni, większość zginęła od ciosu miecza. - Nie mogę zwrócić życia, które zostało wam odebrane - rzekł Tris ale uzurpator nie żyje i przysięgam na moją duszę, że póki ja żyję, nikt nie skrzywdzi mieszkańców margolańskich wiosek. Macie na to słowo króla. - Chcielibyśmy pogodzić się z żującymi - odezwał się duch starego człowieka. - Czy dajecie słowo, że nikogo nie skrzywdzicie? Duchy pokiwały głowami. Tym razem Tris musiał wydobyć z siebie więcej magicznej energii, żeby rodziny Scirranish, które skupiły się na skraju pola, mogły zobaczyć zjawy. Westchnienie tłumu świadczyło o tym, że mu się udało. Potem patrzył, jak duchy przechodzą między żywymi i ich rodziny krzyczą, rozpoznając swoich bliskich, osuwają się na ziemię z rozpaczy lub szlochają, tuląc się do siebie. Niektórzy żołnierze
podeszli bliżej, żeby powitać zmarłych bliskich, nie wstydząc się płynących po ich twarzach łez. - Czy odejdziecie teraz na spoczynek? Wiele duchów odpowiedziało na wezwanie Trisa w czasie powstania. Czerpiąc z jego magii, mogły ukazywać się żołnierzom Jareda i atakować ich. Teraz, kiedy już się zemściły, ich gniew wypalił się i mogły spokojnie odejść. Mając ich obietnicę, wyciągnął ku nim ręce i wymówił słowa mocy. Obraz Kochanki z ramionami wyciągniętymi w geście powitania, który ukazał mu się w myślach, oferował zmarłym uzdrowienie i pomoc. Wreszcie duchy zaczęły zanikać, dokonując przejścia, a kiedy ostatni z nich odszedł, Tris zamknął za nimi drzwi. Potem wziął drżącymi rękami przygotowany zawczasu kubek brandy i wypił ją jednym haustem. - Wasza Królewska Mość - powiedział Sahila, kłaniając się nisko, a wraz z nim pozostali ludzie. - Składamy ci podziękowania i obiecujemy naszą lojalność. Twój dar jest bezcenny. - Nie mogę wam zwrócić tego, co wam zabrano - odparł Tris - ale wasi bliscy odpoczywają teraz na łonie Pani. Wreszcie odnaleźli spokój. Sahila wykonał znak błogosławieństwa. - Możesz wraz ze swoimi żołnierzami spać dziś w nocy bez lęku, królu. - Dziękuję.
Kiedy rodziny Scirranish odeszły do swojego obozu, a żołnierze powrócili do wieczornych zajęć, u boku Trisa pojawił się Soterius. - Na pewno dasz radę pojechać do Huntwood? - spytał, napełniając ponownie jego kubek i prowadząc go, żeby usiadł. - Wyglądasz, jakbyś miał zaraz się przewrócić. - Naprawdę? To znaczy, że jest ze mną lepiej, niż sądziłem. Wzdrygnął się, słysząc w pobliżu ciche kroki. Podniósł wzrok i zobaczył Mikhaila. - Skraj lasu został zabezpieczony - powiedział vayash moru z ukłonem. - Wilki nie będą wam przeszkadzać. Zerknął na Soteriusa. - Obiecałem Banowi, że pojadę z nim do Huntwood. Moi krewni już tam czekają. Oni także utracili swoich bliskich. Będziesz tam bezpieczny. Tris wbił wzrok w ciemno bursztynowy płyn w kubku. Niecały rok temu, przed przewrotem i walką o odzyskanie tronu, nie przepadał za smakiem brandy. Teraz był to najlepszy sposób zapewnienia sobie spokojnego snu. - Zastanawiam się, ile ich jeszcze jest. - Czego? - spytał Soterius. Tris wskazał na pole. - Takich miejsc. Miejsc masakry. - Założę się, że wiele. Coalan i jeszcze jeden młodzieniec przyprowadzili konie. Tris i Soterius wymienili spojrzenia. - Jesteś gotowy?
- Już czas. Ruszajmy. W drodze do dworu jechało za nimi pół tuzina żołnierzy i tyle samo vayash moru. Coalan był blady i sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Tris wciągnął głośno powietrze, widząc Huntwood. Dwór był ruiną. W blasku księżyca dostrzegł strawione przez ogień ramy wybitych okien. Przez dziury w dachu widać było niebo. W drzwiach dworu stał krzepki mężczyzna. - Dziękuję za przybycie, Wasza Królewska Mość - powiedział, kłaniając się. Był to Danne, szwagier Soteriusa. - Przykro mi, że nie mogłem przyjechać wcześniej. — Tris zeskoczył z konia i uściskał mężczyznę na powitanie. Czuł otaczające go duchy. Bricen uwielbiał polowania, podobnie jak lord Soterius, dlatego Tris spędził razem z ojcem wiele tygodni w Huntwood i znał ten dwór równie dobrze jak Shekerishet. - Gdzie mam odprawić rytuał? - spytał. - W ogrodzie. Nie udało nam się odbudować domu tak, jak byśmy chcieli, ale razem z Anyonem uprzątnęliśmy ogród. Anyon, zarządca włości lorda Soteriusa i jedyny żujący świadek masakry, czekał na nich w wypielęgnowanym niegdyś, a teraz bardzo zaniedbanym, rozkopanym przez żołnierzy Jareda ogrodzie. W dole, u podnóża pagórka, stało kamienne ogrodzenie, tylko częściowo odbudowane. Rozciągające się za nim pola, na których powinno rosnąć zboże, leżały odłogiem. Pod drzewami widać było kurhany, w których Danne, Anyon i Coalan pochowali swoich zmarłych.
Tris zszedł po schodach na tyłach dworu, dając znak pozostałym, żeby zostali na miejscu. Coalan przysunął się do swojego ojca, a Danne położył mu dłoń na ramieniu. Tris otworzył się na magię i duchy posłuchały jego wezwania. Lord Soterius, przysadzisty, krępy mężczyzna, miał głęboką ranę od miecza. Lady Soterius wbito nóż w pierś. Tae, siostra Soteriusa i matka Coalana, stała razem ze swoimi zamordowanymi dziećmi, które wyglądały na stratowane końmi. Pojawili się także służący, którzy zginęli w ogniu, oraz trzej starsi bracia Soteriusa, Caedmon, Innes i Murin. Każdy z nich został wielokrotnie przeszyty mieczem, a na ich szujach wciąż widoczne były czerwone ślady po stryczku. Tris wyczuwał gniew i smutek duchów. Jego umysł przeszyły oślepiające przebłyski wspomnień. Żołnierze w królewskich mundurach wyłamali drzwi domu i przebili lorda Soteriusa mieczem. Lady Soterius uciekła do ogrodu, lecz tam natknęła się na kolejnych nadchodzących żołnierzy. Tris czuł przerażenie Tae, gdy biegła z dziećmi w stronę lasu, słysząc zbliżający się tętent kopyt. Widział pożar trawiący cały dwór i służbę uwięzioną w płomieniach Tris posłał swoją moc ku zjawom, aby te pojawiły się bez odniesionych śmiertelnych ran. Podszedł do niego duch lorda Soteriusa. - Tak mi przykro - powiedział Tris. Duch ujął jego rękę i przykląkł. - Wiem, mój chłopcze. Nic nie mogłeś na to poradzić. - Ojcze! - rozległ się zduszony krzyk Bana.
- Witaj w domu - odpowiedział lord Soterius, wstając, - Nie chciałem sprowadzić na was tego nieszczęścia. Anyon przekazał mi, co powiedzieli żołnierze... - Chcę, żebyś wiedział, że im nie uwierzyłem. Dobrze znam swojego syna. Jest lekkomyślny, owszem - mężczyzna uśmiechnął się smutno ale żeby był zdrajcą? Nigdy. Lady Soterius, która dołączyła do nich, objęła Bana swoim widmowym ramieniem. - Tej nocy, kiedy wróciłeś do dworu, wszystko widzieliśmy i słyszeliśmy - rzekła. - Nasze duchy nie mogą opuszczać naszych włości, ale i tak czuwaliśmy nad tobą, jak tylko mogliśmy. - Lady Soterius pogładziła syna po twarzy. - Jesteśmy dumni, że pomogłeś Trisowi w ucieczce z pałacu i odzyskaniu tronu. - Ale przez to wy wszyscy zginęliście! Lord Soterius potrząsnął głową. - Nasz los został przesądzony w chwili, gdy Jared przejął koronę. Przyjaźniliśmy się z Bricenem tak bardzo, że na pewno nie chciałby pozostawić mnie przy życiu. Tae, siostra Bana, była równie piękna po śmierci, jak za życia. Miała długie kasztanowe włosy i duże brązowe oczy. Coalan miał jej kręcone włosy i uśmiech. Potężne bary Danne'a zatrzęsły się od szlochu. Coalan, otoczony przez siostry i braci, wyglądał na zbyt pogrążonego w żalu, żeby płakać. Anyon tymczasem rozmawiał cicho z kilkudziesięcioma służącymi, których duchy powstały z pól
i ruin dworu. Tris zerknął na stojącego z boku Mikhaila. Vayash moru stali z boku, z szacunku dla rodzinnej żałoby. Choć Mikhail nie uronił ani jednej łzy, sprawiał wrażenie bardziej strapionego niż kiedykolwiek przedtem. Może myślał o swoich własnych duchach z przeszłości? Po chwili duch lorda Soteriusa pozostawił rodzinną gromadkę zebraną wokół Bana i podszedł do Trisa. - Czy teraz udacie się na spoczynek? - spytał król. Lord Soterius spojrzał na swoją żonę i ta skinęła głową. Po czym jego spojrzenie spoczęło na Tae, która stała pomiędzy Danne i Coalanem obejmując obydwu swoimi widmowymi ramionami. - Mieliśmy trochę czasu, żeby to przemyśleć. Anyon i Danne powiedzieli nam, że jesteś Przywoływaczem Dusz. Podjęliśmy decyzję, że chcemy tu pozostać i czuwać nad tym miejscem, jeśli nowy pan tej posiadłości wyrazi zgodę - powiedział, mrugając do syna. - To zawsze będzie wasz dom - odpowiedział Ban. -Nie ośmieliłem się was o to prosić, ale chciałbym, żebyście tu zostali. Słysząc te słowa, Tris stłumił wspomnienie bólu, jaki odczuwał, gdy jego matka i siostra rozstały się z nim na zawsze, wybierając odpoczynek na łonie Pani. - Zostańcie, proszę - dodał cicho Coalan ze smutnym uśmiechem i spokojem w spojrzeniu. - Zatem pozostańcie tu w pokoju - powiedział Tris. -Nie mogę wam
zwrócić życia, ale sprawię, że będziecie widzialni. Machnął ręką i na ścianie dworu pojawiły się płonące bez dymu ogniste litery, po czym zbladły i zniknęły. - Pozostawiłem sigil, żebyście mogli się ukazywać, kiedy zechcecie. Lord Soterius przyklęknął, to samo zrobili jego synoujie i duchy służby. - Pragnę być dla ciebie tym, kim byłem dla twego ojca, królu powiedział duch, wyciągając rękę, jakby chciał pochwycić dłoń Trisa i ucałować jego sygnet. - Dziękuję. I dziękuję za twoją lojalność wobec mojego ojca. Nigdy nie był tak szczęśliwy jak tutaj, w Huntwood, tropiąc wspaniałego jelenia! Duch lorda Soteriusa wstał z błyskiem w oku. - Jako że obydwaj jesteśmy teraz martwi, chyba mój rekord nie został pobity. Pod koniec ostatniego sezonu miałem na swoim koncie o jednego jelenia więcej, choć Bricen upolował dzika. Szkoda, że nie mogę się cieszyć butelką porto, o którą się wtedy założyliśmy! Rozdział siódmy Tydzień później, W dzień Nawiedzin, Tris słuchał wieczornych dzwonów i przygotowywał się do uroczystości. Miał na sobie wykwintny strój z aksamitu i brokatu o barwie głębokiej szarości, a jego długie jasnoblond włosy ściągnięte były w warkocz. Na krześle leżała wspaniała
peleryna z szarego aksamitu podbita ciemnogranatową satyną. W jego wspomnieniach jasno płonął obraz ojca i matki prowadzących zeszłoroczną procesję. Wtedy ostatni raz widział ich żywych. Fakt, że musiał zamiast ojca odprawiać rytuały w trakcie świątecznych obchodów, sprawiał, że jeszcze bardziej odczuwał jego brak. Sądząc po minach Soteriusa, Carrowaya i Harrtucka, którzy czekali w drzwiach, żeby mu towarzyszyć w drodze do sali biesiadnej, oni myśleli podobnie. Równo rok temu uciekli razem z pałacu, żeby ratować swoje życie, a teraz, gdy podążali na wieczorne uroczystości, Tris czerpał otuchę z ich towarzystwa. Zachar czekał na nich u szczytu głównych schodów prowadzących do salonu. - Panie! - zawołał. - Zacząłem się już martwić. Tris położył dłoń na ramieniu siwowłosego urzędnika. - Tych trzech nie pozwoliło, żeby coś mi się stało rok temu, a dziś wieczorem na pewno jesteśmy bardziej bezpieczni. - Miejmy nadzieję. Zachar otworzył drewnianą skrzyneczkę stojącą na stole i wyjął z niej jedną z oficjalnych koron Margolanu. Nie była to ta korona, którą
Bricen miał na sobie, gdy został zamordowany. Tris przetopił bogate insygnia Jareda i kazał z nich wykonać na własną koronację prostą koronę ze srebra i złota, nieobsypaną klejnotami. Prawdziwy ciężar wiąże się z odpowiedzialnością, a nie z samą koroną, pomyślał, gdy Zachar wkładał mu ten symbol władzy na głowę. - Jesteś wykapanym synem swojego ojca - stwierdził z uznaniem starzec. - Dziękuję. Ciągle mam wrażenie, że gdzieś zobaczę matkę albo ojca - przyznał Tris. - I Kait. Tak się cieszyła w zeszłym roku ze swojego stroju sokolnika. - Twoja siostra zawsze się cieszyła, gdy przebierała się za sokolnika powiedział z rozczuleniem Zachar. - A twoja matka chyba nigdy nie wyglądała piękniej niż wtedy. Może dzisiejszego wieczora Przywoływacz pożegna się ze swoimi duchami? - To jeden z powodów, dla których chciałem poczekać ze ślubem. Myślałem, że gdy minie ta rocznica, łatwiej mi będzie zacząć wszystko od nowa. - Królu! Obaj mężczyźni odwrócili się i zobaczyli zbliżającego się pospiesznie Crevana, pomocnika Zachara. Chudy, łysiejący mężczyzna był mocno zdenerwowany . - Cieszę się, że się nie spóźniłem. Nie chciałem przegapić twojego wejścia do sali bankietowej, panie.
Crevan należał do nielicznych dworzan, którzy urodzili się w Isencrofcie, ale spędzili większość życia w Margolanie. Bardzo pomógł Carroway'owi, gdy bard zapoznawał się z kuchnią, modą i sztuką Isencroftu. Ten człowiek wolał siedzieć do późna w gabinecie ministra skarbu nad księgami rachunkowymi, niż cieszyć się teatrem i muzyką. Tris nigdy nie widział Crevana w towarzystwie kogoś niezwiązanego z jego pracą. - Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak ważne jest dla ciebie, Wasza Królewska Mość, to święto. Pilnowanie, aby wszystko było jak należy w każdym szczególe, jest dla mnie zaszczytem. - Już czas. - Zachar podszedł do szczytu schodów. -Niech wszyscy powitają naszego króla! Martris z Margolanu jest wśród nas! Rozpoczynamy ucztę! Szkoda, że nie ma tutaj Jonmarca, pomyślał Tris. Zazwyczaj jest tak dobrze uzbrojony, że mógłby sam powstrzymać zamach stanu. Ludzie rozstąpili się, gdy Tris wraz z przyjaciółmi ruszyli w stronę podwyższenia, na którym stał tron i główny stół. Carroway zajął miejsce wśród muzyków i artystów. W chwili, gdy Tris zasiadł za stołem, a reszta gości zajęła swoje miejsca, służba zaczęła wnosić kopiaste półmiski parującego jedzenia. Salę bankietową wypełniła woń pieczonej dziczyzny, pasztecików, bażantów i pieczeni z jagnięcia. Świeży chleb, cukrzone owoce i ciężkie rumowe puddingi czekały na kredensach, podczas gdy służba nalewała wino i podawała dzbanki piwa. Między gośćmi śmigały
zamkowe duchy, które gromadnie pojawiały się tutaj w noc Nawiedzin. Tris popijał wino i przypatrywał się tłumowi, jakże innemu niż ten zeszłoroczny. Wtedy wyraźnie rzucała się w oczy nieobecność starszych lordów, lojalnych przez dziesięciolecia wasali Bricena. Zastąpili ich nowi, młodsi i bardziej porywczy wielmoże, którym spodobała się gadka Jareda o wspaniałym imperium. Teraz ci nowo nominowani arystokraci zniknęli - uciekli, gdy rządy Jareda dobiegły końca, ukrywali się lub przebywali na wygnaniu, zostali pochwyceni i skazani za wspieranie zdrajcy albo zginęli w bitwie - i powrócili starsi lordowie. Jednak nie wszyscy. Lord Alton zginął wraz ze swą rodziną za wierność Bricenowi. Niefortunna próba wystąpienia przeciwko Jaredowi, jaką podjął lord Montbane, zaprowadziła go na szubienicę. Lord i lady Theiroth zostali powieszeni za spiskowanie w celu otrucia Jareda. - Witaj, królu Martrisie, synu Bricena! - podniósł się nagle okrzyk. Niech żyje król Margolanu! Okrzyk ten, powtórzony przez wszystkich zgromadzonych w sali przeszedł w skandowanie odbijające się echem od sklepienia. Tris uniósł rękę, żeby uciszyć wiwaty, i wstał. - Dziękuję - powiedział. - Celebrujemy dzisiaj Święto Zmarłych. Chciałbym poświęcić ten wieczór pamięci króla Bricena i królowej Serae, mojej siostrze Kait oraz wszystkim bliskim, których straciliśmy.
Uniósł puchar i wszyscy zrobili to samo. - Oby ich duchy zaznały wiecznego spokoju. - Oby zaznały. Zapach jedzenia, które znalazło się już na stołach, wprawił Trisa w lepszy nastrój. Minstrele wykonali na początek przejmującą pieśń poświęconą pamięci zmarłej rodziny królewskiej. Publiczność była wzruszona, choć Tris nie uronił ani jednej łzy. Może, pomyślał, już nie jestem w stanie ich opłakiwać. Potem zaśpiewano jedną z ulubionych ballad Serae, następnie sprośną tawernianą przyśpiewkę, którą Bricen bardzo lubił, i w końcu „Lament sokolnika" - hołd pamięci Kait. Dopiero ta ostatnia pieśń sprawiła, że Tris musiał odwrócić twarz, nie mogąc zapanować nad emocjami. Przejmująca ballada opowiadała o sokolniku, który porzucił wygodny dom i wyruszył na poszukiwanie rannego ptaka ze swojej cennej hodowli. Zamkowe duchy, które znane były z tego, że lubiły dobrą rozrywkę, zgromadziły się, słuchając w milczeniu. Gdy Carroway zagrał na swojej lirze ostatnie nuty i skłonił głowę, w sali wybuchła wrzawa. W kolejnej melodii także znać było mistrzowską rękę Carroway a, choć wykonywała ją inna grupa minstreli. Była to wiązanka pieśni z Isencroftu na cześć narzeczonej króla, którym towarzyszyły pląsy tancerzy w miękkich jedwabnych tunikach i spodniach, popularnych w południowym Isencrofcie. Występ został dobrze przyjęty; Tris zauważył, że kilka miesięcy temu Carroway zaczął wprowadzać do pałacowych występów pieśni i widowiska w stylu Icencroftu, żeby
ułatwić zaakceptowanie nowej, cudzoziemskiej królowej. Po każdym daniu, w czasie gdy kuchnia przygotowywała następne pyszności, Zachar przedstawiał królowi kolejnych gości. Soterius stał przez cały czas po lewej stronie Trisa, tak blisko, żeby dobyć miecza, gdyby pojawiły się kłopoty. Jednym z pierwszych podchodzących był lord Acton. Krążyły pogłoski, że odprawił legion żołnierzy Jareda samym tylko stalowym spojrzeniem i zwięzłym poleceniem odejścia. Staruszek zbliżył się powoli do tronu i skłonił nisko. - Powstań, stary przyjacielu. - Dobrze cię widzieć w koronie, królu Martrisie - powiedział Acton głosem czystym i mocnym jak u młodego człowieka. - Niektórzy z nas wierzą, że taka była wola Pani. - Mój ojciec często mówił o tym, jak bardzo ci ufa. Chciałbym móc to samo powiedzieć. - Minęły już czasy, gdy mogłem ruszyć w pole, jeśli jednak będę mógł jakoś ci się przysłużyć, tylko mi powiedz. - Dziękuję. - Miłego świętowania, królu. Następny gość - diuk Guarov - był mocno podejrzanym człowiekiem. Wprawdzie szpiegom Soteriusa nie udało się znaleźć — na razie — żadnych dowodów jego powiązań z Curane'm, ale Guarovi udało się zadziwiająco dobrze przetrwać panowanie Jareda. Choć otwarcie z nim nie kolaborował, powszechnie podejrzewano, że znalazł mniej jawny
sposób zadowalania króla uzurpatora. Krążyły pogłoski, że Guarov bardzo się wzbogacił, windując ceny i każąc swoim wieśniakom i rzemieślnikom spełniać wszystkie życzenia króla. Tris przyjął hołd diuka Guarova z kamiennym wyrazem twarzy. Rozpromienił się jednak, gdy przedstawiono mu lady Eadoin. Starsza dama pochodziła z królewskiego rodu, o wiele starszego nawet niż ród Bricena. Jako ostatnia, bezdzietna przedstawicielka tej wspaniałej arystokratycznej dynastii, była największym mecenasem margolańskich bardów. Lady Eadoin opierała się na ramieniu uderzająco pięknej młodej kobiety. Obie damy ukłoniły się nisko. - Mój królu i panie - powiedziała Eadoin głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewał akcent starej margolańskiej arystokracji. - Wielce łaskawa pani - odparł Tris, uśmiechając się. - To dobrze, że Margolan znowu będzie miał młodą królową i pokój dziecinny ponownie się zapełni. - Wszystko w swoim czasie, pani. - Oczywiście, królu - odparła Eadoin z uśmiechem. -Mój jasnowidz mówi, że w przyszłym roku, w roku twego ożenku, będą obfite zbioru i będzie to dobry rok dla wina. Takie wróżby są sprzyjające także dla tych, którzy pragną potomstwa.
- Dziękuję za łaskawe słowo. - Nasze królestwo rozkwita, gdy dobry król ma zdrowego dziedzica... albo dwóch - dodała z błyskiem w oku. - Będziemy o tym pamiętać. - Tris z trudem powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Zerknął na Soteriusa i zobaczył, że przyjaciel wpatruje się ze zdumieniem w młodą kobietę, która delikatnie podtrzymywała ramię staruszki. - Nie wiem, czy pamiętasz moją bratanicę Alyssandrę -powiedziała Eadoin z nutą rozbawienia w głosie. - Wydaje mi się, iż Alyssandra i twój przyjaciel już się spotkali. - Alle? - wykrztusił Soterius. Kobieta odrzuciła do tyłu długie jasne włosy. - Powiedziałam ci, Banie Soteriusie, że w tych czasach ludzie zwykle przebywają nie tam, gdzie powinni, i że mało kto jest tym, za kogo się podaje! - Wygląda na to, że moja bratanica zetknęła się z generałem Soteriusem w czasie powstania. Alle pomogła kilku bardom uciec, kiedy uzurpator zabił rodzinę mojego brata. Pomyślałam, że może być dobrą towarzyszką nowej królowej. Mogłaby jej pomóc radzić sobie na dworze i przedstawić ją arystokracji. - Eadoin pochyliła się tak nisko, że tylko Tris mógł ją usłyszeć. - I strzec jej. Tej nocy, gdy uratowała minstreli, poderżnęła gardła dwóm żołnierzom. - Myślę, że byłoby świetnie, gdyby Alle poznała Kiarę. Jej
umiejętności wydają się być... doskonałe. Eadoin poklepała go po ramieniu. - Porozmawiamy o tym później. Carroway poczyni odpowiednie ustalenia. - Alle odprowadziła ją z powrotem do stołu, gdzie czekało już kolejne danie. Przez pozostałą część wieczoru wspaniałym daniom towarzyszyły przyprawiające o zawrót głowy występy artystów: akrobatów, magików i wyszkolonego psa (Tris wyczuł, że jego zdolności zostały magicznie wzmocnione). W końcu dzwony wybiły północ i Tris wstał, unosząc puchar w toaście. - Dostojni goście - powiedział głośno. - Dziś wieczór niech się radują zarówno żywi, jak i martwi! Kiedyś oni byli tacy sami jak my. I na Boginię, my też będziemy kiedyś tacy sami jak oni teraz, zatem jedzmy i pijmy, póki możemy! Wypowiadając te same słowa co jego ojciec rok temu, Tris poczuł w ustach smak popiołu. Jakże gorzka ironia się w nich kryła, biorąc pod uwagę, jaki los spotkał króla Bricena. Podwoje sali biesiadnej otworzyły się i pojawiła się postać odziana w czarną szatę, z twarzą zakrytą obszernym kapturem. Postać ukłoniła się Trisowi z szacunkiem, a on także odpowiedział ukłonem. - Witaj, duchu babki. Jesteśmy gotowi do marszu. Zza postaci Wiedźmy wychynęło trzech aktorów; każdy z nich przedstawiał jeden z pozostałych aspektów Bogini o czterech obliczach: Matki, Dziecięcia i Kochanki. Tris wraz z Soteriusem i
Harrtuckiem poprowadzili grupę osób siedzących przy królewskim stole w stronę czekających muzyków. Stoły zaczęły pustoszeć, gdy goście ruszyli za nimi. Przy wtórze przejmującej melodii procesja wyszła z sali biesiadnej i podążyła korytarzem w kierunku głównego wejścia. Zmysły i magia Trisa były w tym tłumie wyjątkowo wyczulone, choć zauważył towarzyszącą im znaczną liczbę gwardzistów. Noc była tak chłodna, że jego oddech unosił się mgiełką w powietrzu, gdy zmierzali ku ogromnemu ognisku palącemu się na przeciw ległym krańcu dziedzińca. Niektórzy z uczestników pochodu skierowali się do miasta w przebraniach czterech aspektów Pani, pijani i gotowi do szukania rozrywki. Mniejsza grupa podążała w powolnej procesji ciemnych, zakapturzonych postaci niosących świece. Ci, którzy pragnęli specjalnych łask Pani, spędzali noc Nawiedzin w milczącej zadumie. To dla nich Tris otworzył prywatną królewską kaplicę. Wszędzie w powietrzu unosiła się ciężka woń jedzenia i słychać było odgłosy świętowania. Tym, którzy nie zostali zaproszeni, by ucztować z królem, kupcy sprzedawali z wózków pieczone mięsne paszteciki i rozwodnione piwo. Inni oferowali świecidełka dla kochanków, amulety na szczęście, wątpliwej wiarygodności wróżby i lśniące błyskotki. - W tym roku żaden z nas nie powinien pozwolić przepowiedzieć sobie przyszłości - powiedział Carroway.
Grupa żałobników niosących manekiny i kukły przypominające zmarłych kluczyła w tłumie przy wtórze śpiewu i brzęku dzwonków. - Kiedy udawałeś zwłoki, wyglądałeś lepiej niż oni -Soterius wskazał głową postacie niesione przez kilku uczestników zabawy - ale byłeś diabelnie ciężki! Nawet teraz wspomnienia Trisa z tej ucieczki były mgliste; pamiętał tylko ujrzane wtedy w tłumie przenikliwe bursztynowe oczy Bogini-Dziecięcia i wyszeptaną przez nią inkantację, która go uzdrowiła. Ognisko na dziedzińcu płonęło jasno, a płomienie strzelały wysoko. Bijący w niebo dym przesycony był zapachem aromatycznych ziół. Tańczący wokół ludzie wrzucali w płomienie kawałki kolorowych szmatek, symbole ich nadziei na nowy rok, licząc na to, że ich prośby zostaną wysłuchane. Zamkowe duchy, które były tej nocy równie widoczne jak żołnierze, sprawiały wrażenie zdeterminowanych, żeby zrekompensować sobie ubiegłoroczną nieobecność. Wśród uczestników zabawy kręciły się psy Trisa, podjadając upuszczone kiełbaski i przyjmując smakołyki od wielkodusznie nastawionych uczestników święta. Na widok Trisa mastiff i wilczarze przydreptały, żeby poklepał je po łbach i dał im jakiś przysmak.
- Macie, łakomczuchy! - zaśmiał się Carroway, rzucając im wyjęte z kieszeni herbatniki. Psy pochwyciły smakołyki w locie, a potem spojrzały na swojego pana, prosząc o następne. - Idźcie żebrać - powiedział z uśmiechem Tris, klepiąc je czule. - Jak będziecie zbyt najedzone, żeby się ruszyć, i rozbolą was brzuchy, nie liczcie na moje współczucie! Psy zamerdały ogonami i popędziły w tłum. Nagle po przeciwległej stronie dziedzińca Tris ujrzał ubraną na biało dziewczynkę. Spojrzał w jej bursztynowe oczy i już wiedział, że to Dziecię. Mimo mojego błogosławieństwa ścieżka, którą podążasz, jest niebezpieczna. W tej podróży czekają cię smutek i trudy. Strzeż dobrze swej duszy. Tris zamrugał i dziewczynka znikła. - Tris! Tris! - Carroway chwycił go za ramię i potrząsnął nim. - Nie mów mi. Będę lepiej spał, jeśli nie będę wiedział. Ale znowu Ją widziałeś, prawda? Panią. Tak jak w noc przewrotu. - Myślę, że tym razem samo szczęście nie wystarczy. Rozdział ósmy Salon w Shekerishet zwykle był opustoszały. W mniejszym pokoju kredensowym, między salonem a kuchnią, Carroway wraz z muzykami odbywali próby. Było tu ciepło dzięki ogromnym kuchennym paleniskom, a ponadto muzycy mogli wyskoczyć w czasie długich
prób po imbryk z herbatą albo kilka kromek chleba z serem. Tego dnia z kuchni dochodziły zapachy gulaszu z dziczyzny i świeżo upieczonego chleba. Carroway bezskutecznie starał się nastroić oporną strunę swojej lutni. - Chcesz, żeby ktoś inny posłuchał? - Macaria odgarnęła z oczu krótko przystrzyżone ciemne włosy, zsunęła lirę z ramienia i rzuciła płaszcz na krzesło. - Bardzo. Kobieta wzięła lutnię do ręki, skupiła się, zanuciła i szarpnęła za struny. Stroiki zaczęły się same leciutko obracać, aż ton wibrującej struny dopasował się do głosu Macarii. Z uśmiechem oddała instrument. - Niezależnie od tego, jak często to robisz, nigdy nie przestaję być zazdrosny. - Cóż, nie ma o co być zazdrosnym. - Policzki kobiety poczerwieniały. - To jedyna magia, jaką posiadam. Carroway uśmiechnął się, spoglądając jej w oczy. - Nie powiedziałbym. - Jak zwykle przepraszam za spóźnienie - przerwał ich rozmowę Helki. Jego jasne włosy potargane przez jesienny wiatr spadały mu na twarz. Złożył na kupkę gruby płaszcz, torbę z nutami, bukłak z winem oraz futerały z fletem i cymbałami i z uśmiechem wsunął się do kuchni, gdzie poczęstował się leżącym na pobliskim blacie ciastkiem, zwinnie
umykając przed dobrotliwym klapsem kucharki. Potem z pełnymi ustami zasiadł na krześle i odwinął cymbały z wielu warstw materiału, które chroniły je przed zimnem. Macaria przewróciła oczami i sięgnęła po instrument. - Daj mi je, bo struna pęknie. Instrument rozjarzył się przez chwilę jasnym błękitem, po czym wrócił z powrotem do rąk Helki. - Dziękuję. Nigdy nie potrafię ich dobrze nastroić, kiedy się spieszę. - A skąd ten pośpiech? - spytał Carroway. - To nie moja wina. Wszystko szło dobrze, dopóki nie zatrzymałem się po drodze, żeby kupić pasztecik, i usłyszałem fragment rozmowy, która mnie zaniepokoiła. Helki miał nosa do intryg, podobnie jak Carroway. - A więc co usłyszałeś? - Nie znam tych dwóch ludzi z imienia, choć widziałem ich na dworze. Jeden z mężczyzn miał ciemną karnację, jakby pochodził znad granicy z Nargią. Mówił również z obcym akcentem. Ten drugi miał rude włosy i wyglądał na Pogranicznika. Ciemnoskóremu mężczyźnie nie podobała się obecność vayash moru na dworze. - Na margolańskim dworze zawsze byli vayash moru - stwierdził Carroway, marszcząc brwi. - To nic nowego. - Teraz jednak jest ich więcej. I nie trzymają się na uboczu, tak jak kiedyś. Ten człowiek używał paskudnego języka. Nazywał ich krwiopijcami i dzieciożercami.
- Możemy to sobie wyobrazić - rzucił z niesmakiem Carroway. - Cóż, jego towarzysz, ten rudzielec, powiedział, że odkąd mag został królem, na dworze dzieją się też inne dziwne rzeczy. Wydawał się rozeźlony faktem, że będziemy mieć królową z Isencroftu. Powiedział, że niepotrzebnie bierzemy na siebie ciężar ich kłopotów, kiedy i tak mamy problemy z wykarmieniem własnego ludu. - A czyja to wina? - wtrąciła Macaria. - Tylko Jareda. Helki uniósł ręce w geście poddania. - Nie zabijajcie posłańca! Ja tylko przekazuję informację, a nie opowiadam się za którąś ze stron. - Mów dalej - powiedział Carroway. Macaria zrobiła naburmuszoną minę i skrzyżowała ręce na piersiach. - Ten rudzielec stwierdził potem, że jeśli nie będziemy uważać, to pojawią się Wyrocznie z Isencroftu i cała reszta tych czcicieli Chenne. Mówił, że teraz, gdy na tronie zasiadł Przywoływacz Dusz, Stowarzyszenie Sióstr zatopi swoje „widmowe szpony" w Margolanie. Ciemnoskóry mężczyzna odpowiedział, że to wszystko sprawia, iż ma ochotę przenieść się do Księstwa. Rudzielec jednak rzekł: „Sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Nie zapominaj o nas". - Nie podoba mi się to. - Carroway zmarszczył brwi. - Mnie też nie. Potem obaj mężczyźni wstali i sobie poszli. - Jak sądzisz, co to znaczy? - spytała Macaria. - Wątpię, by udało nam się wytropić wszystkich, którzy skorzystali na rządach Jareda - odparł z wahaniem Carroway. - On nie mógłby
wyrządzić tak wielkich szkód bez pomocy innych. - A może to zwykła zazdrość? - podsunął Helki. -Mam na myśli to, że ambitni ojcowie chcieliby, aby ich córki poślubiły kogoś znaczącego. Może kilku z nich czuje, że przytarto im nosa, gdyż cudzoziemska królowa oznacza, że nie będą mieli ani królewskiego zięcia, ani wpływów na dworze. - To, co najbardziej mnie martwi, to słowa, że „sprawa nie jest jeszcze przesądzona". Co ten człowiek miał na myśli? Czy fakt, że Tris jest królem, czy jego małżeństwo z Kiarą, czy może sprawę zaakceptowania Kiary jako królowej? - I czy chodziło mu o to, że jeszcze do tego nie doszło i że czasami życie potrafi pokrzyżować plany, czy też o jakieś bardziej konkretne zamiary? - dodała Macaria. - Występujesz dziś wieczór przed Eadoin, Carroway'u - powiedział Helki. - Musisz wykorzystać swój spryt i dowiedzieć się od niej, co na ten temat wie. Carroway odgarnął na bok kosmyk czarnych jak smoła włosów. - Nie zapominaj, że nikt nie otrzymuje od lady Eadoin informacji za darmo. Macaria uśmiechnęła się do niego z łobuzerską miną. - Oczekujemy, że wrócisz z jakąś opowieścią - nawet jeśli będziesz musiał zapłacić za nią własnym ciałem. Tym razem to Carroway przewrócił oczami. - Lady Eadoin zawsze była przykładem przyzwoitości. A takie
gadanie może wywołać plotki. - Już od lat krążą plotki o tobie i damach dworu, mój drogi. - Macaria zbyła jego protesty machnięciem ręki. -Jeśli choćby połowa z tego jest prawdą, byłeś bardzo zajętym chłopcem. - Mam taką zasadę, że nie mówię o swoich protektorkach, a w każdym razie nie za dużo. - Nie musisz - zaśmiał się Helki. - To one gadają. Choć jesteś najbardziej utalentowanym muzykiem w Margolanie, to twoja uroda przyciąga patronki, które nie są zainteresowane jedynie twoją muzyką. - I pomyśleć, że ja od wielu lat odrzucam wszystkie takie zaloty. Ty jednak nie wiedziałeś, że skończysz jako nadworny bard. Ale trzeba przyznać, że niektóre z tych owdowiałych arystokratek mogłyby zapewnić ci wygodny dom. - Macarię wyraźnie bawiło zakłopotanie Carroway'a, gdy kładła przesadny nacisk na słowo „wygodny". - Już dosyć - przerwał te przekomarzania Carroway. Rzeczywiście, cieszył się pewną reputacją. Starsze kobiety lubiły towarzystwo młodego, przystojnego mężczyzny, który, nie mając rodziny ani fortuny, chętnie odwoływał się do próżności potencjalnych bogatych mecenasek. Zawsze traktował to jako nieszkodliwy flirt, kiedyś jednak nie docenił jednej ze swoich patronek i wybuchł skandal. Macaria i Helki przebywali na dworze od niedawna i nie znali tej historii, a bard nie zamierzał teraz poruszać tej kwestii. - A wracając do sprawy, musimy być wyczuleni na wszelkie
zagrożenia. Tris i Harrtuck mają dość zmartwień - a my możemy usłyszeć coś ważnego. - Może to rzeczywiście jest zazdrość - powiedziała Macaria. - Kiara jest piękna, jest cudzoziemką i włada mieczem lepiej niż większość mężczyzn. Jak można jej za to nie znienawidzić? - Zapomniałaś, że ona dysponuje też odrobiną magii -zauważył Carroway. - Co oznacza, że kolejny dziedzic tronu także na pewno będzie magiem - dokończył Helki. Carroway wzruszył ramionami. - Kiara nie ma takiej mocy jak Tris - to głównie umiejętność jasnowidzenia i tego typu sprawy. Jej magia jest bardzo specyficzna i bezpośrednio związana z obroną korony Isencroftu. - Czy to dotyczy także korony Margolanu? - Kto to wie? - Zatem każdy, komu przeszkadza król mag, długo sobie poczeka stwierdził Helki, rozsiadając się na krześle. - Chyba że postanowi coś w tej sprawie zrobić - dodała Macaria. Carroway zmierzył wzrokiem dwoje przyjaciół. - Musimy zebrać całą trupę. Znaleźć Bandele, Paivę i Tadghe'a, żeby byli naszymi uszami. Tris ma pełne ręce roboty z Curane'm i sprzątaniem bałaganu pozostawionego przez Jareda. - A co z ortodoksami Bogini? - spytał Helki. - Tymi, którzy boją się,
że pojawią się Wyrocznie i Stowarzyszenie Sióstr i przejmą władzę? - To kolejny powód do zmartwień. - Carroway skrzywił się. Otworzyły się drzwi do kuchni i Bian, przełożona kuchennej czeladzi, wniosła tacę z imbrykiem gorącej herbaty, długim pętem kiełbasy, wielkim klinem sera i miską owoców. - Dziękujemy - powiedziała Macaria i klepnęła żartobliwie Helki po ręce, gdy sięgnął po jabłko. - To miło z twojej strony. Dłonie Bian były zniszczone pracą i poznaczone bliznami od oparzeń. Na jej twarzy odbijało się wszystko to, co przeżyła - ślady po ospie, złamany nos będący pamiątką po pijanym mężu, bruzdy pozostawione przez czas i troski. Trzymała się jednak prosto, a w oczach miała błysk, gdy się uśmiechała. - Karmiłam tego tutaj - machnęła ręką w stronę Carroway'a - odkąd był małym chłopcem. Nie mogę teraz przestać. Poza tym lubimy naszą muzykę - wtedy, gdy gracie. Rzuciła Carroway'owi spojrzenie z ukosa. - Wybacz. Właśnie omawialiśmy najnowsze dworskie plotki. Bian pokiwała głową, rozstawiając jedzenie na małym stoliku. - Czyli plotki o nowej królowej. - Zabrała tacę i kuśtykając, ruszyła ku drzwiom. — Bian, co takiego słyszałaś? - spytała Macaria. Stara kobieta odwróciła się. — No cóż, zdziwilibyście się, wiedząc, co ludzie opowiadają przy mnie i dziewczętach. Zupełnie jakbyśmy były sprzętami domowymi,
które nie mają uszu. Niektóre damy dworu są bardzo urażone faktem, że nie zostały wzięte pod uwagę jako kandydatki na królewską małżonkę. Bian pracowała w kuchni Shekerishet całe życie. Carroway pamiętał, jak razem z Trisem zakradali się do kuchni po jakąś przekąskę, częściej jednak po zioła na okład, by opatrzyć ranę zadaną przez Jareda. Jego wybuchowy temperament był dobrze służbie znany. Jeszcze gorsze były żądze księcia, który nie przepuścił żadnej młodej kobiecie przychodzącej na służbę do pałacu. Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy przejął koronę. Córka Bian, śliczna młoda dziewczyna, która znikła po tym, jak zaniosła Jaredowi flaszkę wina, była jedną z jego ofiar. — I co takiego mówią, Bian? Kobieta oparła się o ciężki stół do ustawiania potraw. - To, co opowiada każda młoda dziewczyna, gdy jakiś mężczyzna nie poprosi jej o rękę. Ale nie chodzi o to, co mówią, ale czego nie mówią. Będą dla niej słodkie jak cukierek, a potem zastawią na nią pułapkę, żeby skompromitowała się przy okazji publicznych wystąpień. - Wytarła rękę o fartuch. - To nic nie znaczenia, kiedy chodzi o wiejskie dziewuchy w gospodzie, ale może być ważne w przypadku królowej. Carroway przeniósł spojrzenie z Macarii na Helkiego. - Eadoin - powiedzieli chórem. Bian zaśmiała się. - Ano, jeśli uda wam się przeciągnąć lady Eadoin na stronę królowej,
jej szanse wzrosną. - Potem spojrzała na Carroway'a i dodała: Usłyszałam niechcący, co Helki powiedział o tych dwóch mężczyznach. Jeśli to ci, o których myślę, to ten ciemnowłosy jest synem lorda Guarova. Widziałam go z tym rudzielcem koło szop późno w nocy. Po co ktoś wysoko urodzony miałby się tam kręcić, co? Rudzielec pracuje dla niego. Na waszym miejscu miałabym tych dwóch na oku. - Dziękujemy ci, Bian - powiedziała Macaria. - Czy możesz nastawiać dla nas ucha? - Ano, mogę. Czuwałam nad księciem Martrisem, gdy był chłopcem, i nie ma powodu, żebym przestała się nim opiekować teraz, choć królowie zwykle nie potrzebują pomocy takich jak ja. Carroway ucałował spracowaną dłoń Bian. - Matkowałaś mi i Trisowi, odkąd pamiętam. Myślę, że nasz król będzie potrzebował wszystkich swoich przyjaciół, żeby utrzymać Margolan w jednym kawałku. - Na Dziecię, pewnie masz rację. Posłuchajcie jednak mojej rady. Nie ufajcie nikomu w pałacu. Są tu tacy, którzy są opłacani przez innych. - Co masz na myśli? - spytał Helki. Bian potrząsnęła głową. - To wszystko, co mogę powiedzieć w tej sprawie. A teraz muszę upiec paszteciki na kolację. - Uśmiechnęła się. - Lepiej mi się je robi do wtóru waszej muzyki. - W porządku, rozumiemy - zaśmiał się Carroway. -Mamy się zabrać do pracy. Dziękuję, Bian.
- Pamiętajcie, co mam powiedziałam, ale nie zdradźcie, że ja to mówiłam - rzuciła na odchodnym Bian i oddaliła się w stronę kuchni. - Co ona miała na myśli, mówiąc, że „są tu tacy, którzy są opłacani przez innych"? Macaria klepnęła Carroway a w ramię. - Szpiedzy, mój przyjacielu. Są w każdym pałacu, jak szczury. - Myślałem, że już wiemy, kto jest szpiegiem - powiedział Helki, rozstawiając instrument. - Wiadomo, że lord Dravan przesyła informacje szwagrowi króla Bricena, królowi Harrolowi w Dhasson. A zanim zdołamy odkryć, kim są nargijscy szpiedzy, ci pojawiają się martwi - widać, że nie dostarczają wystarczająco dobrych informacji. - Lady Casset pochodzi z rodziny króla Stadena w Księstwie - zaczął zastanawiać się na głos Carroway - i zawsze przekazywała tam informacje. A hrabia Suphie prowadzi tak wiele interesów ze Wschodnią Marchią, że równie dobrze mógłby być ich nadwornym heroldem. - Domyśliliśmy się także, że dama Nuray i jej koteria są uszami Trevath - dodał Helki. - Każdy, kto chce przekazać jakieś informacje do Trevath, udaje się prosto do niej. - Kto nam pozostał? - spytała Macaria. Carroway odchylił się do tyłu na krześle i oparł o kominek. - Przede wszystkim Curane. Musi tu mieć kogoś, kto przekazuje mu informacje. To może być Guarov. - I Isencroft - wtrącił Helki. - Musi być jakiś szpieg z Isencroftu.
- Czy rzeczywiście go potrzebują? - Macaria uniosła ze zdziwienia brew. - Przecież po ślubie król Donelan będzie teściem króla Martrisa. Helki dźgnął ją palcem w ramię. - A widziałaś kiedyś matkę, która nie szpiegowałaby swojej córki? - Matka Kiary nie żyje od wielu lat - odpowiedział Carroway - ale każde królestwo ma swoich szpiegów. To niezbędne w interesach. - Może Jared wyeliminował szpiega Isencroftu, a Donelan nie przysłał nikogo nowego. - A może - powiedział cicho Helki - ta osoba jest tak dobra, że choć mamy ją pod nosem, wcale o tym nie wiemy. Zresztą dlaczego w ogóle martwimy się szpiegiem z Isencroftu? W końcu zależy im, żeby wszystko się udało. - Nie mówiłem, że musimy się nim martwić - odparł z namysłem Carroway - ale dobrze jest wiedzieć, gdzie są wszyscy gracze, gdy stawka jest wysoka. - To jak znajdziemy tego szpiega? - spytała Macaria, trącając z roztargnieniem struny lutni. - Nie możemy przecież chodzić od drzwi do drzwi i pytać. - Będziemy musieli być czujni - stwierdził Carroway, podnosząc swoją lirę. - A teraz zagrajmy coś, zanim Bian zabierze nam jedzenie. *** Tego samego wieczora Carroway siedział rozparty w powozie i patrzył na przesuwający się za oknem wiejski krajobraz. Pod kołami pojazdu chrzęściły suche liście i opadłe gałązki. Konie utrzymywały
dobre tempo, tak że w niecałą świecę dojedzie do Brightmoor, dworu lady Eadoin. Wygładził jedwabny kołnierz tuniki o rubinowej barwie i pociągnął za bufiaste rękawy wykończone mankietami. Był m kiepskim nastroju. Jego myśli wciąż powracały do sprawy szpiegów i spisków. Jak tak dalej pójdzie, nie znajdziesz się na liście ulubionych gości. Mimo złego nastroju nie mógł się doczekać spotkania z lady Eadoin. Jako młoda dziewczyna była największą pięknością na dworze. Kiedy jej ukochany mąż zmarł młodo, Eadoin odrzucała kolejne propozycje małżeństwa. Zdobyła kontrakt na zaopatrzenie pałacu, co pozwoliło jej spłacić długi męża i utrzymać wysoki poziom życia. Otworzyła także Brightmoor dla margolańskich bardów, artystów, poetów i uczonych. Urządzała wspaniałe przyjęcia i częste spotkania dla młodej arystokracji, bale i przyjęcia myśliwskie, uczty świąteczne i wystawne gale, na których zawsze można było posłuchać najnowszej muzyki, zobaczyć aktualną modę, spotkać najpiękniejsze młode damy i najbardziej przystojnych kawalerów. Mijały lata i ci młodzi arystokraci pokochali ją jak matkę, mentorkę i uosobienie geniuszu, a kiedy objęli w posiadanie swój spadek i wspaniałe włości, Eadoin mogła w starszym wieku liczyć na ich wsparcie. Nadal pojawiała się na dworze, zachowując kontakty z rządzącą arystokracją. Zachowała swój urok i wdzięk, które niegdyś czyniły z niej najpiękniejszą dziewczynę w całym Margolanie.
*** Starsza dama czekała już na niego, gdy powóz się zatrzymał. Jej złociste włosy i sylwetka zachowały powab. Krój wspaniałej brokatowej sukni podkreślał zgrabną figurę, a klejnotami zdobiącymi szyję można by zapłacić okup za księcia. - Riordan, jakże miło cię widzieć - powiedziała, gdy Carroway wyskoczył z pojazdu i wspiął się po schodach. Uściskała mężczyznę i ucałowała go w oba policzki, a potem wzięła pod ramię i poklepała po dłoni. - Zatem w końcu udało mi się przekonać cię, żebyś przez jeden wieczór dotrzymał starszej pani towarzystwa. - Ostatnio przygotowania do królewskiego ślubu zajmują więcej mojego czasu niż granie na lutni. - No cóż, chętnie wysłucham wszelkich nowych utworów, jakie zechcesz zaprezentować - zaśmiała się. - Proszę tylko, żebym była pierwszą osobą, której je zagrasz! Carroway był w stanie sobie wyobrazić, jakie wrażenie robiła Eadoin na młodzieńcach za czasów swojej młodości. - Gdybym była o czterdzieści lat młodsza, należałabym do tych dziewcząt, które pragną przyciągnąć twoją uwagę! - A gdybym ja był wart twojej uwagi, walczyłbym o twoją rękę odparował Carroway, mrugając porozumiewawczo. Pewnie mógłbym się przespać z każdą dziewczyną na zamku, pomyślał, oprócz tej, której naprawdę pragnę.
Lokaj podał Carroway'owi kieliszek brandy. Dziś wieczór miał grać przed publicznością składającą się tylko z jednej osoby. - Co mam zagrać dla ciebie, pani, i jak to możliwe, że dziś w Brightmoor panuje cisza? - Zagraj, proszę, „Zatańczę z tobą na balu". A jeśli chodzi o ciszę... Dziś przypada rocznica śmierci mojego męża. Zawsze wypełniałam ten dzień działaniem, żeby nie czuć pustki - westchnęła - ale chyba nie jestem już w stanie dłużej uciekać przed moimi duchami. Czy wiesz, że każdy muzyk jest swego rodzaju Przywoływaczem, Riordanie? Muzyka ożywia przeszłość. - Poprawiła poduszki. - Zagraj zatem dla mnie, proszę. Gdy zamykam oczy, znajduję się w innym miejscu i czasie. Zaczął grać balladę, o którą poprosiła, dobrze znaną i lubianą przez jej pokolenie. Gdy skończył, Eadoin nagrodziła go entuzjastycznymi oklaskami. - A teraz jakieś starsze tańce, jeśli możesz. Carroway przechodził od jednej skocznej melodii tanecznej do drugiej i przerwał dopiero wtedy, gdy lokaj obwieścił, że kolacja gotowa, a jego bolały już palce. - Brawo, brawo! - zawołała Eadoin. - Podniosłeś mnie na duchu, tak jak tego potrzebowałam. Mam nadzieję, że zdołam ci odpłacić kolacją za twoją uprzejmość. Świece płonęły jasno, a pochodnie oświetlały salę niczym w czasie balu. Przygotowany dla nich posiłek był godny króla.
- Pani, jesteś zbyt hojna - powiedział. - Ależ nie. Dziś wieczór byłeś dla mnie niczym uzdrowiciel, dlatego jestem twoją dłużniczką. Przyglądała mu się przez chwilę, przechyliwszy głowę na bok, jakby pogrążona we wspomnieniach. - Kiedy patrzę na ciebie, Riordanie, widzę oczy twojej matki i sylwetkę twojego ojca. Byliby z ciebie dumni. Mistrz bardów Margolanu, królewski zausznik, poszukiwacz przygód i bohater. - Mam już dość przygód na całe życie - wyznał Carroway. - Czasami jednak żałuję, że rodzice nie mogą zobaczyć, co osiągnąłem. - Taka była wola Pani, abyś wyjechał pobierać nauki, inaczej także zostałbyś zabrany przez zarazę. - Na ustach Eadoin pojawił się smutny uśmiech. - Jak na kogoś tak młodego, jesteś osaczony przez wspomnienia. Ciekawe, czy królewski zausznik kiedykolwiek poprosił swojego przyjaciela o przysługę? Każdego dnia król otwiera Dwór Dusz dla całego królestwa. Dlaczego nie miałby zrobić tego samego dla ciebie? - Nie prosiłem go o to, pani. Eadoin sięgnęła ponad stołem i poklepała go po ręce. Cienka niczym pergamin i pokryta żyłkami skóra, opinająca kości drobniejsze niż u ptaka, zmarszczyła się. - Nie czekaj, aż będziesz miał tyle lat co ja, żeby pożegnać się ze swoimi duchami. A teraz jedz. Za taką wspaniałą muzykę zasługujesz na to, by dobrze się najeść.
Służba Eadoin wciąż donosiła nowe jedzenie, aż dał im znać, żeby przestali. Kamerdyner przyniósł więc doskonałą sherry i wiekowe porto, którym bard nie mógł się oprzeć. W kominku na sali biesiadnej z trzaskiem płonęły polana. - Powiedz mi, Riordanie - Eadoin rozparła się na krześle z kieliszkiem porto w cienkich palcach - jak idą przygotowania do królewskiego ślubu? - Zależy, jak na to spojrzeć, pani. - Kiara od urodzenia była wychowywana na margolańską królową zauważyła Eadoin. - Jednak uczyć się o zwyczajach panujących w królestwie to co innego, niż radzić sobie na dworze. Stara lisica! Cały czas głowiłem się, jak uzyskać jej pomoc, a ona mnie tak podeszła! - Viata pochodziła ze Wschodniej Marchii - kontynuowała Eadoin. Niektórym w Isencrofcie nie podobało się, że Donelan sprowadził na dwór cudzoziemską królową. Otaczała się dworzanami ze Wschodniej Marchii i tego też dwór Isencroftu nigdy jej nie wybaczył. - Pochyliła się do przodu i poklepała Carroway a po dłoni. - Dobry przewodnik bardzo by Kiarze pomógł. - Co mam zrobić, pani? - Przede wszystkim przestań udawać, że nie myślałeś o tym, kiedy tu przyszedłeś. - Zgadza się, pani - przyznał, uśmiechając się z zakłopotaniem. Przyszedłem poprosić cię o radę. Słyszeliśmy,
że są w Isencrofcie tacy ludzie, którzy nie chcą połączenia królestw po śmierci Donelana. A dziewczęta na dworze, które myślały, że poślubią króla, są nieco zazdrosne. - Czy pozostały jeszcze takie, z którymi Jared nie spał? Już samo to sprawia, że Tris powinien unikać „dam" z Margolanu. W przypadku Kiary nie będzie żadnych pytań o ojcostwo. Jeden królewski bękart wystarczy. - Co słyszałaś, pani? Eadoin przez chwilę wpatrywała się w ogień. - Moje źródła informacji w Isencrofcie są mniej liczne niż niegdyś. Separatyści są zdesperowani. Jeśli nie uda im się przeszkodzić w zawarciu ślubu, mogą się starać, by nie urodził się żaden dziedzic. - Co możemy zrobić? Kiedy ślub już się odbędzie, Tris poprowadzi armię na południe przeciwko Curane'owi i Kiara pozostanie sama w Shekerishet. - Zatem ty i ja musimy zostać spiskowcami - powiedziała stara dama z uśmieszkiem, który świadczył o tym, że cieszy ją perspektywa działania. - Powrócę na dwór na jakiś czas i przywiozę ze sobą Alyssandrę, moją bratanicę. - Soterius powiedział mi, że Alyssandra walczyła w ruchu oporu. - Jared wystąpił przeciwko bardom, aby nie mogli roznosić po kraju wieści. Ukryłam ich tutaj tylu, ilu mogłam. Mój brat - ojciec Alyssandry - też próbował im pomóc, jednak bardowie, których ukrył, zostali odkryci i żołnierze Jareda spalili jego dom i zabili rodzinę.
Tylko Alyssandra ocalała, ponieważ przebywała wtedy u mnie. Alle wiedziała, że nie możemy dłużej ukrywać tu bardów, dlatego zaproponowała, że przeprowadzi ich przez Margolan do granicy z Księstwem. Kiedy już tego dokonała, bała się wrócić. Tak właśnie spotkała twojego przyjaciela. Nie mam wątpliwości co do tego, że Alle sobie poradzi. - Czy słyszałaś coś jeszcze, pani? - Słyszałam pogłoski, że lord Guarov jest szpiegiem Curane a. Nikt nie potrafi tego udowodnić, w przeciwnym razie król kazałby go usunąć z dworu, jeśli to jednak prawda, Kiara znajdzie się w niebezpieczeństwie. Guarov ma moralność rynsztokowego szczura. - Kiedy Tris wyruszy na wojnę, gwardziści mogą nie wystarczyć, żeby zapewnić Kiarze bezpieczeństwo - stwierdził Carroway. - Zgadzam się. Być może będziesz miał drugą szansę, żeby ocalić królestwo. Rozdział dziewiąty Noc w Isencrofcie była zimna i bezksiężycowa. Śnieg sięgał do kolan. W powietrzu wisiały kryształki lodu i każdy oddech sprawiał ból. Na ziemi leżał jeden strażnik. Krew sącząca się z rozpłatanego od ucha do ucha gardła barwiła na czerwono śnieg. Kolejny wartownik leżał kilka kroków dalej z bełtem z kuszy wbitym głęboko w pierś. Za niskim kamiennym murkiem, wewnątrz ostro-kołu, widać było niewielkie skupisko pokrytych strzechą chat. Dwóch kolejnych wartowników stało na warcie przy bramie, grzejąc się przy ogniu.
- Co o tym myślisz? - rozległ się spod hełmu stłumiony głos Kiary Sharsequin. - Tego właśnie można się było spodziewać po bandytach - odparł Cam z Cairnrach, faworyt króla Donelana. -To niewielka skarpa, nasz mag może wywołać zamieszanie, żebyśmy mogli się po niej wspiąć. Ziemia jest w tym rejonie zbyt mokra, żeby mogły pod nią być jaskinie. Z tego, co zwiadowcy zobaczyli z wierzchołka drzewa, wynika, że jest tam miejsce najwyżej na stu zbrojnych. Spod hełmu Cama wystawał kosmyk kręconych ciemnych włosów. Był potężnym mężczyzną, a jego zbroja sprawiała wrażenie ruchomej góry. W dłoni ściskał obuch topora bojowego. - Daj znak - wyszeptała Kiara. Cam uniósł rękę, dając sygnał ukrytej w mroku lasu konnicy. Devon, jeden z królewskich bojowych magów, pochylił się do przodu na swoim wierzchowcu i podniósł obie ręce, jakby odpychał się od niewidzialnego muru. Z jego dłoni trysnął strumień ognia, który odrzucił na bok wartowników przy bramie i podpalił ostrokół. - Teraz! - ryknął Cam. Żołnierze wypadli z kryjówki i ruszyli w stronę płonącego ostrokołu. Kiara wypuściła wodze z dłoni, chwyciła za miecz i pognała wraz z pozostałymi. Okrzyk bojowy żołnierzy odbijał się echem w bezksiężycowej nocy, na chwilę zagłuszając alarm ogłoszony w bastionie separatystów. Kiara była w pełni świadoma, że herb na jej tarczy sprawia, że jest narażona na atak, ale jednocześnie był
wyraźnym sygnałem, że dziedziczka tronu Isencroftu traktuje tę rebelię jako osobistą zniewagę. Bogini! Dobrze jest dla odmiany robić coś więcej niż tylko ćwiczyć. Jeden z napastników naparł na nią, ale ona zablokowała go nogą i cięła mieczem, odrąbując mu ramię w barku. Potem kazała swojemu bojowemu rumakowi stanąć dęba i jego podkute żelazem kopyta zniechęciły dwóch kolejnych napastników do przeprowadzenia podobnego ataku. Jae, jej gyregon, rzucił się na mężczyzn, drapiąc potężnymi szponami twarz jednego z nich i rozorując głęboko plecy drugiego. Wszędzie wokół ludzie króla szybko rozprawiali się z opozycjonistami. Choć ciężkie rumaki bojowe nie biegały tak szybko jak konie wyścigowe, bez trudu mogły dogonić uciekających żołnierzy. Cam walczył z jakimś ogromnym mężczyzną i wyglądało na to, że to wyrównana walka. Napastnik zaatakował i ciął Cama w udo, on jednak wyprowadził pchnięcie mieczem ku dołowi i przebił napastnika na wylot. - Za tobą! Kiara obróciła konia. Wszystkie chaty płonęły, barwiąc śnieg czerwienią i oranżem. Za kamiennym korytem do pojenia dostrzegła skórzane hełmy i chwilę potem świsnęły cięciwy kusz i przez nocne powietrze pomknął deszcz strzał. Jeden z bełtów wbił się w jej tarczę z siłą, od której zdrętwiała jej ręka. Kiara krzyknęła i pognała prosto na strzelających, wiedząc, że ponowne założenie bełtów na kusze zajmie im chwilę. Słyszała, jak z tyłu jej strzelcy też odpowiadają salwą.
Dwóch napastników rzuciło się na jej konia, jeden z toporem bojowym w ręce, a drugi z kosą. Zanim zdołali znaleźć się na tyle blisko, by zaatakować, ten z toporem znieruchomiał ze strzałą tkwiącą w gardle. Otworzył szeroko oczy, krwawa piana wystąpiła mu na usta i padł twarzą w dół na stratowany śnieg. Drugi napastnik natarł z obłędem w oczach. Koń bojowy Kiary odsunął się, zwiększając dzielącą ich odległość. Wprawdzie kosa nie była potężną bronią, ale miała spory zasięg. Kiara wiedziała, że jeśli podetnie koniowi nogi, nie będzie miała szans. Jae zapikował w stronę napastnika, lecz kosa powstrzymała nawet gyregona. - Śmierć zdrajcom! - krzyknął mężczyzna i zamachnął się długim ostrzem. Kiara szarpnęła konia do tyłu, jednak w płonącym ostrokole było niewiele miejsca do manewrowania. Rumak wierzgnął ciężkimi kopytami w stronę głowy napastnika, ale mężczyzna zdążył zrobić unik i zamachnął się, żeby rozpruć brzuch konia. Kiara cięła mieczem, lecz długie drzewce kosy sprawiało, że napastnik pozostawał poza jej zasięgiem. Cichy świst i blask ognia odbijający się w metalu były jedynym ostrzeżeniem, gdy topór bojowy Cama pomknął w powietrzu i trafił napastnika z impetem w tył głowy. Połowa jego czaszki rozpadła się na kawałki, a ciało, drgając, osunęło się na ziemię. Kiara kazała koniowi opaść na plecy mężczyzny, krzywiąc się na dźwięk pękania kości i miażdżenia ciała.
- Poddajcie się i stańcie przed sądem! - zawołał Cam, przekrzykując panujący tu zgiełk. - Jeśli będziecie dalej walczyć, zginiecie! - Nie poddamy się! - krzyknął jakiś separatysta. Świsnęły strzały. Dziesiątki napastników wypadło z kryjówki, wymachując szaleńczo bronią; mieli nadzieje, że wściekły atak zrekompensuje ich zmniejszającą się liczebność. - Wziąć przywódców żywcem! - krzyknęła Kiara, po czym usłyszała, jak Cam przekazuje rozkaz dalej. Po kilku chwilach zażartej walki chaty rebeliantów zostały zrównane z ziemią przez ogień, a oni sami wybici lub schwytani w niewolę. Cam przywlókł przed oblicze Kiary skrępowanego buntownika i popchnął go tak, że ten upadł na kolana. Potem zdjął mu hełm, żeby Kiara mogła spojrzeć mu w twarz. Pokrwawiony i ubrudzony sadzą mężczyzna obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. - Przybyłaś tu po to, aby sama wykonać brudną robotę, Wasza Wysokość? - Jesteś oskarżony o zdradę stanu, napadanie na królewskie wozy z zaopatrzeniem i królewskich posłańców oraz zamiar obalenia króla Donelana. Zostaniesz zawieziony do pałacu na proces. - Proces nie jest potrzebny. Jestem winien, Wasza Wysokość. Chętnie wbiłbym ci nóż w pierś, gdyby to mogło cię powstrzymać przed zawarciem zdradzieckiego sojuszu z Margolanem. - Zabrać go. Cam podniósł mężczyznę z kolan.
— Isencroft nigdy nie uzna obcego króla ani królowej zdrajczyni! krzyknął jeszcze rebeliant, gdy Cam wlókł go w stronę wozów. - Nie będzie pokoju, dopóki tron Isencroftu nie będzie wolny! Patrząc, jak gwardziści królewscy szybko zabezpieczają pozostałości obozu separatystów, Kiara próbowała opanować drżenie. Miała nadzieję, że jeśli nawet ktoś to dostrzeże, pomyśli, że trzęsie się z zimna. Ile razy dyskutowaliśmy na ten temat? Nikt bardziej nie pragnie niepodległego Isencroftu niż ja i mój ojciec. Kontrakt zaręczynowy nie miał w założeniu stworzyć wspólnego tronu. Ale nie ma żadnego innego dziedzica, a Isencroft zubożał. Będziemy potrzebowali pomocy Margolanu, żeby wykarmić nasz lud, nie mówiąc już o trzymaniu rozbójników z dala od zachodniej granicy czy odpieraniu grabieżców zza morza. Być może w następnym pokoleniu, gdy moje dzieci dorosną, znowu będziemy mogli podzielić koronę, ale teraz tylko głupiec mógłby odrzucić pomoc Margolanu i oddać się w ręce najeźdźców. Wracali do pałacu w Isencrofcie w milczeniu. W jednym wozie wieźli tuzin jeńców, którzy wykrzykiwali przekleństwa i drażnili się z żołnierzami, dopóki Cam nie zagroził, że każe ich zakneblować. W drugim wozie leżały ciała zabitych - pięciu z siedemdziesięciu pięciu. Trzy pozbawione jeźdźców konie podążały za wozem, dwa pozostały tam, gdzie je zabito. Cam jechał w milczeniu obok Kiary, dodając jej otuchy samą swoją obecnością. Jae siedział na jej podołku. Ręka, w której trzymała tarczę, pulsowała bólem, a palce ledwie się poruszały. Cam nic nie wspominał
o swoich ranach, lecz widać było, że rozcięcie na nodze wciąż krwawi. Kiara przyjrzała się towarzyszącym jej żołnierzom. Niewielu wyglądało na poważnie rannych, większość jednak doznała jakichś obrażeń w walce z broniącymi się wściekle opozycjonistami. - Mam nadzieję, że nie ma tu wilków - powiedział wreszcie Cam i skrzywił się, poprawiając się w siodle. - Carina będzie wściekła, gdy zobaczy tę nogę - stwierdziła Kiara, starając się otrząsnąć z ponurego nastroju. Wydarzenia tej nocy bardzo ją zmartwiły; choć każdy w Isencrofcie umiał władać mieczem, nie miała złudzeń, że takie wypady jak ten dzisiejszy są bardzo niebezpieczne. Cam uśmiechnął się lekko. - Nic nie szkodzi. Wkrótce wyjedzie do Mrocznej Ostoi i będzie mi brakowało tego zmywania głowy, które towarzyszy jej uzdrawianiu. - Jestem pewna, że byłbyś tam mile widziany. - Jonmarc upatrzył sobie Carinę, gdy podróżowaliśmy z karawaną Lintona - zaśmiał się Cam. - Zaczekam z wizytą do ślubu. - Czyjego ślubu? Mojego czy ich? Cam spojrzał na nią z ukosa. - Obydwu. Wreszcie pozostawili za sobą las, a ścieżka dla wozów przeszła w główny gościniec. Oddech Kiary unosił się mgiełką w chłodnym powietrzu i tylko ciepło bijące od jej rumaka bojowego sprawiało, że nie przemarzła. Przed nimi widać było odbijające się od śniegu błyszczące światła pałacu Aberponte oraz otaczającego go miasta.
- Czy myślisz, że to już byli ostatni? - spytała Kiara. - To dopiero trzecie od wielu tygodni gniazdo bandytów, jakie zniszczyliśmy. Nie sądzę, żeby separatyści tworzyli dużą grupę - są tylko głośni i fanatyczni, co samo w sobie zawsze jest złą kombinacją. Wątpię, byśmy wyłapali wszystkich, ale pewnie wyrządziliśmy im spore szkody - na tyle duże, że nic nie powinno zakłócić twojego ślubu. - Nigdy nie sądziłam, że kiedy wrócę do domu z Margolanu, gdzie przez cały rok starałam się uniknąć schwytania przez Jareda, mój własny lud będzie próbował mnie zabić - powiedziała Kiara patrząc na miasto. - Twój lud nie próbuje cię zabić, Kiaro. Rozumie, o jak wielką stawkę toczy się gra i jak fatalne były ostatnie trzy zbiory. Ludzie wiedzą, ile ryzykowałaś, starając się, żeby Isencroft nie wpadł w łapy Jareda. A większość z nich pamięta dawne opowieści o tym, jak każdej wiosny nadciągali najeźdźcy i grabili wszystko, co tylko dostało się w ich ręce. Tych separatystów nie obchodzi, ilu naszych ludzi umrze z głodu, i to nie oni znajdą się na linii frontu, żeby odeprzeć wrogów. Dla nich to tylko słowa. - Cam potrząsnął głową. - Ziemie mojego ojca leżały blisko morza i pamiętam, jak to jest, gdy nadciągają nieprzyjaciele. Nigdy więcej nie chcę tego przeżywać. - Wszystko się zmienia, Cam. Śnieg pod kopytami koni był twardy niczym lód z powodu wzmożonego ruchu, jaki panował w ciągu dnia na gościńcu
prowadzącym do Aberponte. - Kiedy wyruszyłam w Podróż, myślałam, że uda mi się doprowadzić wszystko do takiego stanu jak przed chorobą ojca, jednak tak się nie stało. - To nigdy nie jest możliwe. * ** Ledwie Kiara i Cam zdążyli zdjąć zbroje i oddać konie w ręce stajennych, przybył paź z wezwaniem od króla. Cam utykał, lecz nie przyjął jej oferty pomocy, Kiara zaś przyciskała lewe ramię do boku, świadoma, że zaczęło puchnąć. Ubrudzeni sadzą, zlani potem i poplamieni krwią, ruszyli w kierunku sali tronowej. Jae przysiadł na zdrowym ramieniu Kiary. - Dobrze, że Donelan nie oczekuje, że będziemy ubrani jak na dwór przystało. - Ojciec rzadko kiedy zwraca uwagę na etykietę. Nie byli zaskoczeni, widząc obok króla Donelana siostrę Cama, Carinę Jesthratę, i seneszala Allestyra. Cam musiał oprzeć się o ścianę, żeby utrzymać równowagę i Carina podbiegła ku niemu. Donelan kazał im usiąść. Jae sfrunął na podłogę i podreptał w stronę ciepłego kominka. - No i jak? - Informacje wywiadu były prawdziwe - powiedziała Kiara. - To był bastion uzbrojonych separatystów. Sprowadziliśmy tych, którzy przeżyli, do pałacu.
Carina już się zajęła rozcięciem na nodze Cama. Na kominku w salonie stał czajnik z wodą - uzdrowicielka najwyraźniej była przygotowana na to, że przybędą poturbowani. Polała ranę Cama jakimś fioletowym płynem. - Uważaj, co robisz! - krzyknął. - Mniej bolało, jak mnie dźgnął. - Zaczynasz mówić jak Jonmarc. - Czy w ogóle masz w tej swojej torbie coś, co by nie było paskudne w smaku albo działało bezboleśnie? - Nie. A teraz siedź i nie ruszaj się. Allestyr spojrzał na ramię Kiary i od razu przyniósł jej kieliszek brandy. - Nie jestem pewien, czy wypad z żołnierzami tuż przed wyjazdem do Margolanu był mądrym posunięciem - powiedział. - Poza tym, że znalazłaś się w niebezpieczeństwie, nie wypada oddać cię panu młodemu w takim stanie, jakbyś wypadła z powozu. — Dorobiłam się licznych siniakom w trakcie podróży tu zeszłym roku i żadne z nas nie zaznało luksusu częstych kąpieli, kiedy wyruszyliśmy m drogę powrotną. Śmiem twierdzić, że Tris widział mnie już w znacznie gorszym stanie. Donelan westchnął. - Tris z pewnością nie będzie zwracał uwagi na drobne otarcia, ale to margolańskim dworem powinnaś się martwić. - Ze względu na moje zaręczyny, matka przygotowywała mnie do tego, co mnie czeka, niemal od kołyski. Bardziej martwię się tym, co
stanie się z Isencroftem, gdy wyjadę - i czy odważysz się pojechać wraz ze mną na ślub. - Nigdy żadna grupka bandytów nie powstrzyma mnie od uczestniczenia w ślubie mojej córki. Poza tym najlepszym sposobem na przeciwdziałanie plotkom jest udowodnienie, że są one nieprawdziwe. W końcu oba trony nie zostaną połączone, dopóki ja nie umrę. Jeśli dożuję późnej starości, będziecie mieli z Trisem odpowiedniego dziedzica tronu Isencroftu. Jedyną siłą, jaką dysponują separatyści, jest strach. Kiedy ich zwolennicy zobaczą, że twój ślub niczego nie zmienia - przynajmniej na krótką metę - może usuną się w cień. Kiara wyciągnęła zdrową rękę i uścisnęła dłoń Donelana. — Czy już ci wspominałam, jak bardzo podoba mi się twój stosunek do życia? Carina skończyła bandażować nogę Cama i zajęła się teraz ramieniem Kiary. — Typowe złamanie od tarczy. Nie najgorsze z możliwych. Mogę je wyleczyć i zmniejszyć obrzęk oraz zasinienia do czasu ślubu - ale koniec z takimi wypadami. Istnieje granica tego, co jestem w stanie zrobić, a przecież nie możesz iść do ołtarza, utykając jak jakiś rozbójnik z pogranicza! - Do diabła, Carino, to była sprawa osobista! Ci separatyści rozgłaszają, że jestem zdrajczynią - sprzeniewierzam się koronie i Isencroftowi. Usunęliśmy Jareda z margolańskiego tronu i
posadziliśmy na nim króla, który nigdy nie splądruje Isencroftu dla własnej korzyści. Zdradziłabym Isencroft, gdybym potulnie poślubiła Jareda i pozwoliła mu dokonać gwałtu na moim kraju w taki sam sposób, jak gwałcił swoje służące. Donelan położył dłoń na ramieniu córki. - Zawsze będą tacy niebezpieczni, żyjący w ignorancji ludzie, którzy wypaczają prawdę dla swoich własnych interesów i żadne argumenty nie są w stanie zmienić ich zdania. Ich racje są bowiem oparte nie na faktach, ale na ich własnych, małostkowych poglądach. To ma związek z koroną, Kiaro. Zawsze tak było i zawsze będzie. Na tym polega dylemat króla. Jeśli powie ludziom, jak bardzo zła jest sytuacja, ci spanikują. Jeśli nie powie im całej prawdy, wywołają zamieszki i wtedy królowi pozostaje tylko jedno wyjście. Przynajmniej po waszym nocnym wypadzie separatyści będą potrzebowali trochę czasu na przegrupowanie, a ty w tym czasie bezpiecznie dotrzesz do Margolanu. Po ślubie to wszystko przycichnie. Kiara skrzywiła się, gdy Carina bandażowała jej ramię. - A jeśli nie przycichnie? Donelan uśmiechnął się ze znużeniem. - Wówczas razem z Camem zajmiemy się tym. - I wymienił spojrzenia z Allestyrem. - Jest coś, o czym mi nie mówisz. Donelan wstał i zaczął się przechadzać. - Mam nowego człowieka tu Margolanie. Dowiedziałem się, że
doszło do zamachu na Trisa. Atak ten omal nie zakończył się powodzeniem. - Co się stało? - Samotnemu strzelcowi udało się trafić go w pierś. Twój młodzieniec ma niesamowicie dużo szczęścia. Strzała wbiła się o włos od serca. - Ale Tris czuje się dobrze? Donelan pokiwał głową. - Na tyle dobrze, że wezwał ducha tego skrytobójcy, którego jego gwardziści zabili. - Co jeszcze słyszałeś? - Wygląda na to, że zamachowiec został zwerbowany przez kogoś zamożnego, być może spoza królestwa. - Dlaczego? - Kto to wie? Wszystkie raporty mówią, że Tris dobrze zaczął swoje rządy, ale i tak niektórzy będą go winić za głód, który na pewno zapanuje po tym, jak zniszczono gospodarstwa i wygnano gospodarzy. W Margolanie są też tacy, którym nie podoba się pomysł połączonych królestw, a zwolennicy Jareda mogli chcieć spowodować chaos, który na pewno nastąpiłby po skrytobójczym zamachu. Jeśli plotka o królewskim bękarcie jest prawdą, to są też tacy, którzy mogą chcieć ustanowienia regencji, żeby się na tym wzbogacić. Inni zaś mogą być przeciwni magowi na tronie. A niektórzy mogą w ogóle pragnąć pozbyć się królewskiego rodu Margolanu. - Westchnął. -Kiedy już znajdziesz się w Margolanie, staniesz się zakładniczką losu, Kiaro. Wiedzą o tym najbardziej potężni królowie i nie pozwalają sobie na
żadne słabości. Sam nigdy nie potrafiłem się z tym pogodzić. - Tropiła nas margolańska armia i łowcy nagród Jareda. Byliśmy już w niebezpieczeństwie. - To prawda, jednak dopóki wszyscy zdrajcy nie zostaną wyłapani, nie będziecie w stanie odróżnić, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Nigdy nie chciałem, żebyś żyła w tak niespokojnych czasach, moja droga - powiedział z żalem. - Mam tylko nadzieję, że razem z Bricenem nie przekażemy wam w spuściźnie upadku obydwu naszych królestw. - Wziął Kiarę za rękę. - Musicie z Camem trochę odpocząć. Nawiedziny zaczynają się o północy, a nasz lud chce zobaczyć księżniczkę w czasie święta. Postaraj się teraz o tym wszystkim zapomnieć. Kiara pocałowała go w policzek. - Czy sam zastosujesz się do własnej rady? - Oczywiście, że nie. Jestem królem. Prześpij się trochę. Jeśli przyjdą jeszcze jakieś wieści z Margolanu, dam ci znać. Kiara obróciła na palcu złoty pierścionek zaręczynowy z herbem rodu Trisa. - Nawiedziny to ostatnie święto, jakie będę obchodzić przed wyjazdem do Margolanu. Po raz pierwszy jego nadejście mnie smuci. - Nie oglądaj się zbytnio za siebie, żebyś zobaczyła, co dobrego pojawia się w twoim życiu - dodał Donelan i uścisnął jej dłoń. Przetrwasz to, tak samo jak Isencroft. A teraz zmykaj. Cam opuścił salę bez niczyjej pomocy, Kiarze towarzyszyła Carina,
choć szło za nią dwóch gwardzistów, a pałacowe korytarze były niemal opustoszałe. Kiara opadła na krzesło przy kominku. Carina pomogła jej zdjąć buty i zajęła się przygotowaniem herbaty dla nich obydwu. Do filiżanki Kiary dodała trochę jakiegoś proszku. - Wypij to. Uśmierzy ból. - Wiesz, czego najbardziej nie znoszę w przygotowaniach do wyjazdu do Margolanu? - Czego? - Całego tego cholernego przymierzania sukien. - Czy zamierzałaś zabrać ze sobą tylko spodnie do jazdy konnej i ładną sukienkę na ślub? - Tak bym zrobiła, gdyby to zależało ode mnie. Carina z trudem zdusiła śmiech. - Przyznaj, Kiaro, że kiedyś to musiało się zmienić. Nawet Jonmarc w końcu nauczył się ubierać w dworskie stroje. Może mógłby ci dać kilka rad, gdzie ukryć broń, kiedy nie pozwalają nosić miecza. - Noszenie zbroi ma swoje zalety - wymruczała Kiara. — Znajduje się taką, która pasuje, i człowiek nosi ją w dzień i w nocy. Dlaczego nie możemy żyć z Trisem tak, jak podczas naszej podróży — być dwojgiem nic nie znaczących ludzi znikąd? - Masz na myśli „stare, dobre czasy", kiedy ścigali was gwardziści Jareda, sypialiście w grobowcach i spalonych piwnicach, zziębnięci i głodni, zawsze oglądając się za siebie? - Przynajmniej byliśmy wygodnie ubrani! - Kiara wiedziała, że
zachowuje się niemądrze, ale sprawiało jej to przyjemność. Jae obudził się i przydreptał w nadziei na otrzymanie jakiegoś smakołyku. Kiara pogłaskała jego pokrytą łuskami szyję, a on zakląskał z zadowolenia. - Jazda niezależnie od pogody, rozbijanie obozu w lesie bez zapalania ogniska - ciągnęła Carina. - Och, zapomniałam o kąpieli w rzece Nu i tej małej wycieczce do nargijskiego obozu. Ominęło cię tylko spotkanie z handlarzami niewolników. Spójrz prawdzie w oczy, Kiaro. Za twoją i Trisa głowę wyznaczono większe nagrody niż za głowę Jonmarca - tak naprawdę nie byliście „dwojgiem nic nie znaczących ludzi znikąd". - Masz rację. Nikt jednak nie przepytywał mnie z protokołu i nie robił zamieszania wokół mojego stroju... - A mimo to udało ci się złapać najlepszą partię UJ Siedmiu Królestwach. - Wiesz dobrze, że to się po prostu zdarzyło. - Uśmiechnęła się łobuzersko. - A biorąc pod uwagę liczbę ścigających nas ludzi, może bardziej właściwym określeniem byłoby „poszukiwani". - Może nie będzie tak źle. Kiedy skończy się już zamieszanie związane ze ślubem - powiedziała Carina, przysuwając sobie krzesło - i wszyscy wielmoże wyjadą do swoich dworów na zimę, będziesz mogła wrócić do jazdy konnej i ćwiczeń z bronią, tak jak lubisz. - Na pewno nie spodoba im się to, że ich królowa chodzi po pałacu w praktycznej, wygodnej tunice i spodniach, niczym parobek. - Trisowi nigdy to nie przeszkadzało.
- Martwię się o niego, Carino. Wiem, że ojciec nie mówi mi wszystkiego. - Czy dowiedziałaś się, kim jest jego nowy szpieg? Kiara potrząsnęła głową. - Jared zabił Mostyna, który przebywał tam tak długo, że pewnie wszyscy na dworze wiedzieli, że jest szpiegiem z Isencroftu. Ojciec posłał tego nowego, kiedy poczuł się na tyle dobrze, żeby przejąć z powrotem swoje obowiązki. Spytałam go nawet wprost - powiedział, że nie ma zamiaru wycofać tej osoby, kiedy już wyjdę za mąż, i nie chce, żebym odczuwała konflikt lojalności wobec męża i ojca. Najpewniej chce mnie mieć na oku. Ostatnio myślałam wiele o matce. Miała zaledwie szesnaście lat, kiedy poślubiła ojca. Na Boginię! Nie wiem, skąd wzięła tyle odwagi! Była niemal pięć lat młodsza, niż ja jestem teraz, i nie znała ojca tak dobrze, jak ja znam Trisa. - Kiedy spędzi się razem rok w podróży, zwykle tak bywa. - Sama dobrze o tym wiesz. Nie powiesz mi, że nie cieszysz się na myśl o ponownym spotkaniu z Jonmarcem na moim ślubie powiedziała z uśmiechem Kiara. - Zdaje się, że kilka dni temu widziałam posłańca vayash moru z listem z Mrocznej Ostoi. Carina dotknęła srebrnego medalionu na szyi, podarunku od Jonmarca. - Kiaro, jak mogę zostawić Donelana - i ciebie - na tak długo? - Ojciec znowu czuje się dobrze. - Po królewskich ślubach następują królewskie narodziny.
- Czy nie wybiegasz za bardzo w przyszłość? - Myślę, że Jonmarc zamierza poprosić mnie o rękę. - Czy dopiero teraz na to wpadłaś? Oczywiście, że zamierza. Jedź do Mrocznej Ostoi. A kiedy poprosi cię o rękę, zgódź się. Mam Cerise i Malae. Obie pojadą do Margolanu, żeby się mną opiekować. Cerise była uzdrowicielką matki, Malae zajmowała się mną od urodzenia. Czas, żebyś miała własne życie. Jae szturchnął Kiarę w ramię, zajrzała więc do sakiewki u pasa i wyciągnęła kawałek suszonego mięsa. Gyregon wyrzucił smakołyk w powietrze, po czym złapał w locie. Carina wstała i podeszła do okna. - Rozstanie z Camem to kolejna trudna sprawa - powiedziała. - W zeszłym roku rozdzieliliśmy się po raz pierwszy. Strasznie za nim tęskniłam. Dlaczego czuję, że go zawiodę, jeśli znowu go zostawię? - Czy rozmawiałaś o tym z Camem? - Wiem, że powinnam była z nim porozmawiać, ale ciągle to odkładam. - Wątpię, żeby Jonmarc chciał mieć przyzwoitkę - rzekła Kiara z uśmiechem. - Zauważyłam, że Cam często spotyka się z córką piwotuara. Może czas, żebyście obydwoje się ustatkowali. *** Wracając do swojego pokoju, Carina zwolniła, przechodząc koło drzwi Cama. Wzięła głęboki oddech i zapukała.
- Cam? To ja. Otworzyła drzwi. W pokoju brata jak zwykle panował okropny bałagan. - Jak się czuje Kiara? - Dobrze. Przyszłam zobaczyć, jak ty się miewasz. Podziękowała za ciasteczka, którymi ją poczęstował. - Jak chcesz - odpowiedział i pochłonął kilka z nich. — Co cię gnębi? - Wszystko dzieje się tak szybko. Koronacja Trisa, teraz ślub. Sytuacja zapalna tutaj. A ja jadę do Mrocznej Ostoi. Cam wziął Carinę za rękę. - Cieszę się z powodu ciebie i Jonmarca, Carino. Naprawdę. To dobry człowiek i kocha cię. Jestem bardzo wymagający, jeśli chodzi o to, kto poślubi moją siostrę. On się nadaje. - Jeszcze nie poprosił mnie o rękę. - Chcesz się założyć, że to zrobi? Już dawno wpadłaś mu w oko. Carina zaczęła miętosić rękaw szaty. - Trudno mi było w zeszłym roku przebywać z dala od ciebie, nie wiedząc, gdzie jesteś i czy żujesz. Próbowałam nie zdradzać się z tym przed pozostałymi — stawka była wielka, a my znaleźliśmy się w ogromnym niebezpieczeństwie - ale bardzo mi ciebie brakowało. - Mnie też ciebie brakowało. - Cam uścisnął jej dłoń. -Ale może wyszło nam to na dobre. Musieliśmy radzić sobie, będąc osobno. Teraz możemy się odwiedzać. Poza tym - uśmiechnął się - podczas kiedy ty przeżywałaś
przygody, ja, być może, tu końcu znalazłem dziewczynę moich marzeń. Ślicznego rudzielca, którego ojciec jest piwowarem. To dopiero będzie para stworzona przez Boginię! Carina pocałowała brata w policzek. - Dziękuję. - Idź. Spakuj się. I przygotuj na wieczór - przechodziłem koło kuchni i widziałem, że kucharka przygotowuje taką kolację, że na jej widok nawet duchom pocieknie ślinka! *** Nawiedziny rozpoczęły się o północy. Ciemności rozjaśniały ogniska płonące na zboczach wzgórz ciągnących się aż po horyzont. Każda rodzina, która straciła kogoś na wojnie, zapalała swoje ognisko, żeby zaprosić dusze zmarłych lub dla uczczenia pamięci poległych. W pałacu rozchodził się zapach pieczonej dziczyzny. Obok sarniny, zająca i dzika, w wieczornym menu znalazły się pieczone warzywa, grzaniec i oszałamiające różnorodnością ciasta i ciasteczka. Niewielka, ale znana z waleczności armia Isencroftu wmaszerowała na dziedziniec przy wtórze bębnów i dźwiękach piszczałek. Pośrodku dziedzińca płonęło ogromne ognisko ku pamięci tych, którzy zginęli w bitwie i których ciała nigdy nie powróciły do Isencroftu. Ludzie ze wszystkich zakątków królestwa przybywali do pałacu po to, żeby wrzucić do ognia kawałek drewna albo gliny, zapraszając w ten sposób duchy bliskich, żeby wróciły do domu i odpoczęły. Noc rozpoczęła się od pokazów akrobatycznych i występów siłaczy.
Punktem kulminacyjnym obchodów święta był turniej z udziałem najlepszych w królestwie wojowników, który miał zacząć się następnego popołudnia i trwać aż do wieczerzy. Kiara i Donelan siedzieli w królewskiej karocy w procesji udającej się W stronę rzeki. Kiara przyglądała się ze smutkiem płonącym ogniskom. - Jesteś myślami gdzie indziej - zauważył Donelan. Córka uśmiechnęła się. - Zastanawiam się, kiedy będę znowu świętować Nawiedźmy w Isencrofcie. Karoca podskakiwała na bruku, sunąc powoli przez ludzką ciżbę. Ulice pełne były świętujących ludzi, mężczyzn i kobiet cudacznie przebranych za osiem postaci Pani. Niektórzy zataczali się i wpadali na żołnierzy eskortujących królewski powóz. Cam szedł z prawej strony karety, a inny gwardzista z lewej. Kiara otuliła się ciaśniej grubym płaszczem, ale wciąż było jej zimno. Zadrżała i schowała ręce głębiej w futrzaną mufkę. - Kiedy dotrzemy do rzeki? - Powiedziałbym ci, gdybym mógł zobaczyć coś poza tym tłumem odpowiedział Donelan, wyglądając przez okno. - Ale już niedaleko. Usłyszeli odległy dźwięk pałacowych dzwonów. W miarę jak procesja zbliżała się do rzeki Koltan, droga stawała się coraz szersza. Koltan płynęła z gór Isencroftu do Nu. Legenda mówiła, że dusze poległych wojowników zdążają rzeką ku morzu, gdzie czeka na nich Chenne.
Do brzegu ciemnej i wartkiej rzeki przycumowano łódź pogrzebową, w której spoczywała kukła symbolizująca poległych w bitwie mieszkańców Isencroftu. Karoca zatrzymała się. Donelan wysiadł z powozu i odwrócił się, żeby pomóc Kiarze. Prószył śnieg, a lodowa skorupa pokrywająca ziemię chrzęściła pod ich stopami. Wojskowy dobosz wybijał ponury rytm, a kobziarze grali. Mimo chłodu na brzegu rzeki czekał ogromny tłum. Dwóch żołnierzy wystąpiło do przodu i podało Kiarze i Donelanowi pochodnie. Kiedy dotarli do spoczywającej w łodzi kukły, Donelan odwrócił się w stronę tłumu i uniósł żagiew w górę. - Dziś wieczór czcimy naszych poległych. Kiedy pojawiali się najeźdźcy, kiedy napadały na nas inne królestwa, żołnierze z Isencroftu nigdy się nie poddawali. Wspominamy tych, którzy zginęli w bitwie, i życzymy ich duszom odpoczynku na łonie Pani. Tłum przytaknął mu szeptem. Kiara dostrzegła w blasku pochodni, jak bardzo ojciec jest zmęczony. Armia Isencroftu odpierała ataki dwukrotnie od niej liczniejszych wojsk, jednak nawet armia nie zdoła poradzić sobie z wieloletnimi kiepskimi zbiorami. Jesteśmy dumni z naszej niezależności - rozumiem, czemu idea połączonych królestw nie spotkała się z dobrym przyjęciem - ale na Boginię, alternatywą jest śmierć głodowa. Donelan przytknął pochodnię do kukły i wypełniona słomą łódź zaczęła płonąć. Kiara dorzuciła do płomieni swoją żagiew. - Oby duchy naszych bliskich pozostały z nami, aby opiekować się
królestwem, za które przysięgli oddać życie - powiedziała. Czterech żołnierzy zepchnęło płonącą łódź długimi żerdziami w ciemne wody rzeki Koltan. Jeden z muzyków zaintonował tradycyjną pieśń dla zmarłych, a tłum zbliżył się do brzegu, by przyglądać się, jak łódź niknie w ciemnościach. Kiara ruszyła z powrotem ku karocy. - Niepodległy Isencroft! - krzyknął nagle jakiś mężczyzna i rzucił się na nią. Blask pochodni zabłysł na ostrzu noża i zanim strażnicy zdołali zareagować, napastnik przewrócił Kiarę i zamachnął się nożem, by ugodzić ją w pierś. Kiara kopnęła go mocno i zamachowiec poleciał do tyłu. Tam został powalony przez Gama i przyduszony do ziemi. Gwardziści natychmiast stłoczyli się wokół nich, inni zaś otoczyli Kiarę. Donelan podbiegł do niej i uklęknął. - Kiaro! - Ze mną wszystko w porządku - odpowiedziała. Ojciec wyciągnął rękę i dotknął jej płaszcza w miejscu, gdzie został przecięty nożem. Potem spojrzał na swoje ręce, zaskoczony, że nie są splamione krwią. - Nie rozumiem... Kiara z uśmiechem rozchyliła płaszcz, odsłaniając nałożony na suknię skórzany napierśnik. - Nie pasuje do gorsetu, ale pomyślałam sobie, że to będzie mądre
posunięcie. Donelan potrząsnął głową. - Czy już ci mówiłem, jak bardzo jestem z ciebie dumny? Wyciągnęła rękę, a on pomógł jej wstać. Nóż pozostawił głębokie cięcie w skórzanej zbroi, ale jej nie przebił, mimo to Kiara na pewno będzie posiniaczona wskutek ataku i upadku. Gwardziści już odciągali napastnika, żołnierze zaś próbowali odepchnąć protestujący przeciwko atakowi tłum. Dobosze i kobziarze dalej grali, jakby chcieli zagłuszyć ich rozmowę swoją muzyką. - Czy słyszałeś, co on powiedział? „Niepodległy Isencroft". - Kiara wzdrygnęła się. - Zapewne okaże się, że ma powiązania z separatystami. Im szybciej wyjedziesz do Margolanu, tym lepiej. *** Reszta wieczoru minęła spokojnie, tyle że królewskie straże zostały podwojone. Księstwo aresztowało nas, mając tylko kilku żołnierzy, pomyślała ponuro Kiara. Jakże trudno dostrzec różnicę między byciem chronioną a więzioną. Donelan i Kiara byli zgodni co do tego, że biorąc pod uwagę okoliczności, najlepiej będzie, jeśli w czasie święta nadal będą odgrywali swoje tradycyjne role. Kiara wygłosiła więc wymagane toasty i oklaskiwała artystów, lecz myślami cały czas była gdzie indziej. Kiedy uczta zakończyła się o świcie, z ogromną ulgą patrzyła, jak goście się rozchodzą. Może jutro na turnieju będę w lepszym
nastroju, pomyślała. Teraz niczego bardziej nie pragnę niż ciepłej brandy i gorącego okładu. Donelan i Tice czekali w prywatnym salonie Kiary, podczas gdy Carina zajmowała się jej obrażeniami. Malae kręciła się przez jakiś czas, częstując obu mężczyzn herbatą i ciastkami, po czym wreszcie usiadła zdenerwowana przy kominku. W zaciszu sypialni Carina pomogła Kiarze zdjąć suknię. Kobieta skrzywiła się, podnosząc ramiona w górę. - Nie powiedziałaś mi, że założysz zbroję - zauważyła z wyrzutem uzdrowicielka. - Nie pytałaś. A po tym, co przydarzyło się Jonmarcowi w czasie Zimowego Przesilenia, pomyślałam, że to dobry pomysł. - Z trudem uśmiechnęła się. - I było mi miło, gdy sobie wyobrażałam, jak bardzo rozzłoszczę krawca, zakrywając jego kreację zbroją! Carina obejrzała uważnie pancerz. - Sądząc po sile zadanego ciosu, byłabyś martwa, gdybyś nie miała go na sobie. - Przesunęła dłońmi po ramionach i klatce piersiowej Kiary. Nic dziwnego, że jesteś obolała. Choć cię nie zranił, złamał ci żebro. - To dlatego oddychanie jest takie bolesne. Kiara starała się nie poruszać, podczas gdy Carina pracowała, składając złamane żebro i lecząc głębokie siniaki. Potem Carina wymieszała jakiś proszek w filiżance gorącej wody i podała ją Kiarze. - Masz, wypij to. Mimo uzdrawiania będziesz przez jakiś czas
obolała. Siniaki powinny zniknąć do ślubu, a żebro niemal całkowicie się zrosnąć. - Czekałam na ten dzisiejszy wieczór. - Kiara wciągnęła zapach wonnych ziół. - Wiedziałam, że wszystko będzie inne, kiedy pojadę do Margolanu. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że Isencroft też się zmienił. Cerise usiadła na skraju jej łóżka. - Świat się zmienia. Nic nie pozostaje takie samo. - Nigdy nie spodziewałam się, że mój ślub spowoduje takie problemy. To przecież nic nowego - od urodzenia byłam zaręczona z dziedzicem tronu Margolanu. - Jednak kiedy zawierano ten pakt, nie wiadomo było, że będziesz jedyną dziedziczką tronu Isencroftu. Poza tym początkowo nie planowano połączenia królestw. To lata suszy i słabych zbiorów doprowadziły do tego. Isencroft jest dumnym krajem. W przeszłości walczyliśmy z Margolanem, żeby zachować niepodległość. Niektórzy ludzie uważają, że przez to małżeństwo oddajemy to, za co zginęło tak wielu żołnierzy. - Czy oni nie widzą, jak bardzo sytuacja się pogorszyła? - spytała Kiara, popijając herbatę. - Nie możemy tak dalej żyć. - Ludzie widzą to, co chcą widzieć - odpowiedział jej Donelan, stając w drzwiach. - Cieszę się, że zajmujesz się polityką. To znaczy, że lepiej się czujesz. Kiara wyciągnęła do niego rękę. Król pochylił się i pocałował ją w
czoło. - Czy dowiedzieli się czegoś od zamachowca? - spytała. - Nie za dużo. Wygląda na to, że działał na własną rękę, choć nie tylko on wyznaje takie poglądy. - Powinnam była szybciej zareagować i go zablokować. - Nie obwiniaj siebie. Nawet gwardziści nie zauważyli, że szykuje się do ataku. Jesteś doskonałą wojowniczką, Kiaro, jednak teraz nie będziesz mogła polegać tylko na swoich umiejętnościach. Kiedy zostaniecie z Trisem małżeństwem, będziesz odczuwać silną presję aby urodzić dziedzica - zwłaszcza jeśli Tris zamierza walczyć z tym zbuntowanym lordem na południowych równinach. A jeśli prawdą jest, że Jared spłodził bękarta, to potrzeba posiadania prawowitego następcy tronu będzie jeszcze silniejsza. Choć jesteś wspaniałą wojowniczką, moja droga, nie będziesz mogła toczyć walki jeden na jednego, nosząc w łonie dziecko króla. - Donelan odwrócił wzrok. -Dopóki nie urodzi się dziecko, pozycja Trisa będzie niepewna. Niektórzy ludzie odnieśliby spore korzyści, gdyby zginął w bitwie, nie pozostawiając potomka. W Margola-nie nie będziesz bowiem mogła rządzić zza tronu, tak jak to czyniłaś w Isencrofcie. Kiara poczuła ucisk w żołądku. Pewnie bylibyśmy bardziej bezpieczni, ukrywając się wśród vayash moru, niż żyjąc otwarcie w Shekerishet! - A co z Trevath i Nargi? - Obydwa te kraje kwestionują przebieg granic Margolanu. Obydwa
mają też potężne armie. Włości Curane'a znajdują się w pobliżu granicy z Trevath. 1 choć wątpię, żeby Trevath ośmieliło się przysłać mu żołnierzy na pomoc, to będzie w stanie ocenić siłę margolańskiej armii i zdecydować, czy to odpowiednia chwila na atak. Wątpię, żeby Tris był teraz w stanie odnieść zwycięstwo w prawdziwej wojnie z Trevath. - A Nargi? - Nargi i Trevath łączy jedynie nienawiść do Margolanu. Jeśli Trevath stwierdzi, że margolańska armia jest słaba, z pewnością zawrą sojusz, aby zaatakować Margolan i podzielić się potem łupami. - A jeśli Margolan upadnie, co się stanie z Isencroftem? Donelan roześmiał się gorzko. - Los Isencroftu jest teraz związany z losem Margolanu. Nasi sojusznicy znajdują się za margolańską granicą. Jeśli Margolan zostanie zajęty przez Nargi i Trevath, nasi sprzymierzeńcy - Księstwo, Wschodnia Marchia i Dhasson -będą mieli własne problemy. Nie uratują nas. Najeźdźcy z zachodu i zza Północnego Morza z pewnością powrócą w ciągu paru miesięcy. - Zatem los nas wszystkich może zależeć od jednej decyzji powiedziała Kiara. - Albo od jednej strzały - dodał Donelan, patrząc jej w oczy. Rozdział dziesiąty - Jesteśmy gotowi? - spytał lord Curane, spoglądając na niewielką
grupę osób siedzących wokół stołu. Pośrodku leżała duża mapa ukazująca Loch lani mar i południowe równiny Margolanu. Drewniane znaczniki wskazywały miejsca, gdzie wkrótce rozbije obóz margolańska armia. Pięciu mężczyzn spojrzało po sobie, po czym przeniosło spojrzenia z powrotem na niego i skinęło głowami. - Tak gotowi, jak to możliwe - odpowiedział Cathal, seneszal lorda Curane'a. - Ale? - Oblężenie to trudna do przewidzenia sprawa, panie. Wiele rzeczy może się potoczyć nie po naszej myśli. - Dlatego mamy magów. Cathal zacisnął usta, starannie ważąc słowa. - To prawda, łatwiej jednak jest prowadzić oblężenie, niż być oblężonym. Kiedy armia rozbije się obozem pod murami dworu, nasze możliwości będą ograniczone. W głosie Curane'a pobrzmiewała teraz wyraźna irytacja. - Mamy zapasy, które starczą na wiele miesięcy. Źródła płynące pod dworem zapewnią nam wystarczająco dużo świeżej wody. To oni mogą mieć problemy, nie my. Wojsko jest narażone na atak podczas rozbijania obozu. Możemy uderzyć na nich z zaskoczenia. Margolańska armia jest w rozsypce, a ich król ledwie wyrósł z wieku chłopięcego. - Ale jest Przywoływaczem - chrapliwy głos generała Drostana
przykuł uwagę wszystkich. - Martris Drayke zwyciężył wojsko króla Jareda i Foora Arontalę. Pokonał Obsydianowego Króla i odesłał na spoczynek duchy z lasu Ruune Vidaya. Nie powinniśmy go lekceważyć. - Niezależnie od tego, czy jest magiem, czy też nie, może zginąć stwierdził Curane, marszcząc brwi. - Najlepiej będzie, jeśli to się stanie na oczach jego wojska, aby widzieli jego koniec. To kwestia interesów, panowie. Kiedy król Margolanu zostanie pokonany, tron obejmie syn Jareda. A dopóki jest dzieckiem, Margolan będzie potrzebował regentów. Potem, gdy już zasiądzie na tronie, nadal my będziemy rządzić, pozostanie bowiem naszą marionetką. - Twojemu człowiekowi w Margolanie nie udał się zamach — zauważył Drostan, odchylając się do tyłu. Curane zbył tę uwagę machnięciem ręki. - Pokazaliśmy, jak bezbronny jest Drayke. I zręcznie rzuciliśmy podejrzenia na Trevath, że to on mógł stać za tym zamachem. Może uda nam się jeszcze pchnąć do działania naszego niechętnego do angażowania się króla Nikołaja. - Bądź ostrożny, grając kartą Trevath, Curane. - Drostan zmarszczył brwi. - Król Nikołaj i lord Monteith mogą zawrzeć potajemnie pakt, który ci się nie spodoba. - Pozwól, że sam będę się martwić lordem Monteith. - Ani Isencroft, ani Dhasson nie pozwolą Trevath tak łatwo zająć Margolanu ze względu na powiązania handlowe, sojusznicze i więzy
krwi. Księstwo najpewniej stanie w razie wojny po stronie Margolanu, a król Wschodniej Marchii jest krewnym narzeczonej króla Martrisa. Totalna wojna doprowadzi nas wszystkich do ruiny i stworzy najeźdźcom z południa i zachodu okazję do ataku. - Nie każdy z takim lekceważeniem odnosi się do więzom krwi odezwał się Cadoc i wszyscy odwrócili się ku niemu. Mag powietrza odziany był w szaty koloru ciemnej mgły. Jego twarz okolona ciemnorudymi włosami miała trupi kolor. - Co chcesz przez to powiedzieć? - rzucił gniewnie Curane. - Nie zastanawiałeś się ani przez chwilę, podsuwając swoją wnuczkę do zabawy Jaredowi, gdy ledwie osiągnęła wiek pozwalający na zamążpójście. - Zabezpieczyłem ciągłość dynastii. Cadoc uniósł brew. - Na wsi ludzie są kamienowani za coś takiego. A królowie i żołnierze nie są tacy nieczuli, jak sądzisz. Isencroft i Dhasson mogą wybrać wojnę zamiast złota przez wzgląd na te więzy krwi, które ty uznajesz za coś zupełnie bezużytecznego. Złotem nie kupi się wszystkich. - Ale kupiłem nim twoje usługi, czyż nie? - warknął Curane. Przelałeś też sporo krwi, służąc Jaredowi Draykeowi. Przekonamy się, jak bardzo liczą się więzy krwi. Martris Drayke nie zdoła pokonać naszych magów. - A co z margolańskim ślubem? - spytał Drostan. - Mam człowieka w Shekerishet. Nie tylko nie będzie dziedzica Margolanu, ale i niejeden z królewskich gości wróci do domu w
kawałkach. Zobaczymy wówczas, jak wielkie jest przywiązanie pozostałych królestw do Dray-kea. Rozdział jedenastu Król Martris Drayke stał na stopniach wiodących do Shekerishet. Gruby płaszcz, który chronił go przed wczesnym śniegiem, skrywał także jego zdenerwowanie. Właśnie przyjechały powozy z Isencroftu wiozące króla Donelana, księżniczkę i jej orszak. Na jednym z zamkowych balkonów stała samotna postać - Jonmarc, który wraz z Gabrielem przybył z Mrocznej Ostoi dwie noce temu, zanim gęsto padający śnieg przykrył margolański krajobraz. Tris siedział z nimi do późna w nocy i rozmawiali przy butelce brandy. Soterius kazał trzymać witający gości tłum z dala od nich, poza zasięgiem strzału z łuku. Tris nie znosił całego tego królewskiego ceremoniału. Zachar doprowadził się do skrajnego wyczerpania, pilnując, by wszystko przebiegało zgodnie z protokołem. Crevan, pomocnik Zachara, musiał przejąć jego obowiązki, żeby seneszal zdołał trochę odpocząć przed ślubem. Carroway był bardzo przejęty tymi nagłymi zmianami, a jego podekscytowanie wzmagało zdenerwowanie Trisa. Heroldowie zatrąbili, gdy karoca Donelana zatrzymała się i król wysiadł z niej. Każdy element ceremoniału był niczym misternie zaaranżowane przedstawienie, łącznie z oficjalnym powitaniem, które było zgodne z protokołem, ale sprawiało wrażenie sztywnego i niezręcznego. Jakbym
nie miał dość powodów do zdenerwowania, spotykając się po raz pierwszy z ojcem Kiaryl Król Donelan był wysoki i wychudzony, lecz szedł zdecydowanym krokiem. - Witam, królu Donelanie - rzekł Tris. - Witam. - Bądź pozdrowiony, królu Martrisie. Dziękuję za powitanie, Ich spojrzenia się spotkały i Tris poczuł ucisk w żołądku. - Mam nadzieję, że mieliście spokojną podróż? - Na szczęście tak - odparł Donelan. - A oto moja córka, księżniczka Kiara. Zagrały trąbki i tłum ruszył do przodu, żeby przyjrzeć się księżniczce. Mimo iż Tris starał się zachować obojętność, jak na króla przystało, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Dwóch lokajów pomagało bowiem Kiarze wysiąść z karocy, choć Tris doskonale wiedział, że potrafi bez pomocy zeskoczyć z siodła bojowego rumaka. Zamiast tuniki, spodni i miecza, które Kiara tak lubiła nosić w czasie podróży, spod jej obszytego białym futrem podróżnego płaszcza wystawała zamiatająca ośnieżoną ziemię suknia w kolorze jasnego błękitu. Kasztanowe włosy księżniczki były misternie upięte i ozdobione klejnotami i perłami. Patrząc w jej oczy, Tris zauważył, że także jest zirytowana całym tym ceremoniałem. Donelan wziął Kiarę pod rękę, a ona, unosząc rąbek sukni, powoli weszła po schodach. Gdy znalazła się dwa stopnie niżej od miejsca, gdzie stał Tris, skłoniła się nisko.
- Witaj, Wasza Królewska Mość - powiedziała z pochyloną głową i spuszczonymi oczami. I tak oto nie jesteśmy już dwojgiem nic nie znaczących ludzi znikąd. - Czujemy się zaszczyceni twoją obecnością, Wasza Wysokość odparł Tris, wyciągając rękę do Kiary, by pomóc jej się podnieść. Jeśli zaskoczyła ją wiadomość, którą wsunął jej w dłoń, nic po sobie nie pokazała, choć miał wrażenie, że dostrzegł ui jej oczach błysk rozbawienia. - Wejdźcie, ogrzejcie się i rozgośćcie - dodał Tris. Z pozostałych powozów zaczęli wysiadać goście weselni. Tris dostrzegł wśród nich Cama i Carinę. Zauważył, jak Carina patrzy w stronę Jonmarca, jednak w tym momencie Crevan zaczął wprowadzać monarchów do pałacu. Kiedy pomyślę o całym tym zawracaniu głoujy, to chyba wolę spuszczać się na linie z góry, tak jak wtedy, gdy stanęliśmy do walki z Jaredem. Przypuszczenie szturmu na zamek było łatwiejsze niż usatysfakcjonowanie dyplomatów! - Minęło wiele lat, odkąd ostatni raz byłem w Shekeri-shet powiedział Donelan, gdy weszli do środka. - Twój ojciec był wyśmienitym myśliwym. Brakowało mi go tej jesieni, gdy w lesie było mnóstwo jeleni. Tris uśmiechnął się, biorąc Kiarę pod rękę. - Chyba nigdy nie widziałem ojca bardziej szczęśliwego niż na polowaniu. Wiem też, że lubił wasze wspólne łowy, choć podejrzewam, że wraz z każdą opowieścią upolowany przez was jeleń
był coraz większy! Nie było jednak czasu na prywatne rozmowy. Crevan zaprowadził gości do jadalni, gdzie na stole lśniła cała rodowa zastawa, której Jared nie zdążył rozgrabić. Służba zaczęła się krzątać, sadzając każdego tak, jak tego wymagał protokół. Tris miał nadzieję, że na jego twarzy nie widać, jak bardzo pragnie zakończenia tych ceremonii. - Mam nadzieję, że z twoim barkiem jest już lepiej -rzucił mimochodem Donelan. A więc słyszał o tym skrytobójcy. Ma szpiegów w Sheke-rishet, tak jak Margolan ma szpiegów w każdym z pozostałych królestw, przyjaznych czy też nie. To mądre postępowanie - w końcu wysyła swoją córkę do państwa, którego stabilność jest dość niepewna. - Goi się dobrze, dziękuję - odparł Tris. - To było wielce niefortunne wydarzenie. W niespokojnych czasach niekiedy dochodzi do takich sytuacji -stwierdził Donelan. Tris uniósł puchar, a pozostali podążyli za jego przykładem. - Za pokój i pomyślność! - Za pokój i pomyślność! *** Kiedy posiłek wreszcie się skończył, Tris poczuł ulgę. Cam uśmiechnął się do niego i ukradkiem poklepał się po piersiówce wiszącej u pasa, zapraszając go w ten sposób, żeby wpadł się napić, kiedy obowiązki mu na to pozwolą. Król Harrol z Dhasson pojawił się z mniejszą pompą; był równie
żywiołowy jak wtedy, kiedy Tris przebywał u niego na naukach. Na widok królowej Jinelle, swojej ciotki, siostry Bricena, Trisowi łzy napłynęły do oczu. Jinelle miała oczy oraz uśmiech jego ojca. - Tu jesteś! Popatrzcie no! Król! Aż strach pomyśleć! Jair Rothlandorn z Dhasson poklepał Trisa po plecach. - Cieszę się, że przyjechałeś. Wyglądasz bardzo oficjalnie powiedział Tris, obrzucając wzrokiem dobrze skrojone ubranie Jaira i diadem wskazujący na to, że jest dziedzicem tronu Dhasson. - Nie mów mi, że stałeś się odpowiedzialnym członkiem rodziny królewskiej. Jair dorównywał mu wzrostem, ale był bardziej przysadzisty. Rysy jego twarzy wskazywały na pochodzenie z Dhasson, jednak rodzinne podobieństwo było wyraźnie widoczne. - Przez ostatni rok walczyłem z tymi przeklętymi zaczarowanymi bestiami przy granicy. Tris dostrzegł nową bliznę na policzku mężczyzny. - Słyszałem, że nasłano je z myślą o tobie - odpowiedział Jair. - Sami też spotkaliśmy kilka z nich. - No to gdzie jest ta twoja przyszła żona? Przygotowałem mnóstwo opowieści z czasów, kiedy pobierałeś u nas nauki. Ojciec mówi, że może dorzucić kilka własnych. Chociaż - zerknął porozumiewawczo w stronę króla Harrola -szczerze mówiąc, ojciec nigdy nie znał tych najlepszych. Tris zaśmiał się. Jair był tylko dwa lata starszy od niego, a obu chłopców łączyła miłość do przygód, co nie zachwycało króla Harrola.
- Przedstawię cię Kiarze na przyjęciu. Wtedy będzie już za późno. Jair położył mu dłoń na ramieniu. - Słyszałem, przez co musiałeś przejść, żeby oswobodzić Margolan. Jestem pewien, że wieści, które dotarły do Dhasson, to zaledwie połowa tej historii. Przykro mi z powodu wuja Bricena, ciotki Serae i Kait. - Dziękuję. - Tris uśmiechnął się smutno. - A teraz idź już, żebyś nie przegapił występów. Carroway nigdy by mi tego nie wybaczył. Król Staden z Księstwa i księżniczka Berwyn przybyli dopiero przed zapadnięciem nocy. - Mag dysponujący twoją mocą powinien wyczarować lepszą pogodę! - zażartował Staden, ściskając Trisa niczym syna. - Niedługo górskie przełęcze zostaną zamknięte na dobre. Oczywiście tym samym możesz mieć pewność, że twoi goście z północy nie zabawią zbyt długo. - Czy jest tu Jonmarc? - spytała Berry. Była ubrana tu odświętną suknię z ciemnozielonego jedwabiu z Mussy wyszywanego perłami. Jej rude włosy przykrywała delikatna złota siateczka. Patrząc na młodą damę u boku Stadena, trudno było przypomnieć sobie tę chłopczycę, którą niecały rok temu Trts wraz z towarzyszami uwolnili z rąk handlarzy niewolników. - Tak, jest tutaj - zaśmiał się Tris. - I pewnie Carina nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby oddać ci parę tańców z nim. A tak między nami. to myślę, że Jonmarc zamierza lada dzień oświadczyć się jej.
Berry rozpromieniła się i zaklaskała, podskakując z radości. - Mam nadzieję, że masz rację! Wiesz, że razem z Kiarą już od jakiegoś czasu pracowałyśmy nad tym? - dodała konspiracyjnym szeptem. - Nie wątpiłem w to ani przez chwilę - odparł Tris, po czym dał znak Carroway'owi, żeby muzycy zaczęli już grać. Witanie stojących m długiej kolejce uczestników przyjęcia przerwało nadejście Crevana. - Wasza Królewska Mość, mamy niespodziewanych gości. - Kogo? - Króla Kalcena ze Wschodniej Marchii i całą jego świtę. - A to dopiero! - Król Radomar, ojciec Kalcena, nigdy nie wybaczył Bricenowi zawarcia paktu małżeńskiego między Margolanem i Isencroftem. Gościliśmy ambasadorów ze Wschodniej Marchii, ale od dwudziestu lat nie doszło do żadnego spotkania królów Margolanu i Wschodniej Marchii. Wystosowaliśmy zaproszenie przez grzeczność, ale nie spodziewałem się, że przybędą. Tris wziął głęboki oddech i wyprostował się. Najchętniej wymknąłby się gdzieś z dala od dworskich intryg, żeby porozmawiać na osobności z Kiarą, jednak było to mało prawdopodobne w ciągu następnych godzin. - Cóż, jednak przybyli. Postarajmy się nie wywołać kolejnej wojny. Czekając przed salą biesiadną, aż Crevan i heroldowie ogłoszą
przybycie króla Kalcena, Tris czuł zdenerowanie. Wschodnia Marchia bardzo strzegła swojej prywatności. Słynęła z wojskowych umiejętności jej mieszkańców i kwitnącego handlu. Rozwarły się podwoje i pojawili się nowi goście. - Witam, królu Kalcenie - powiedział Tris, wykonując głęboki ukłon. - Witam, królu Martrisie. Żałujemy, że nie udało nam się przybyć wcześniej, lecz we Wschodniej Marchii leży już głęboki śnieg. Przełęcze są niebezpieczne. - Dzięki niech będą Wszystkim Obliczom Pani za wasze bezpieczne przybycie - odparł Tris. Król Wschodniej Marchii, Kalcen, ponad piętnaście lat starszy od króla Margolanu, górował wzrostem nad wszystkimi gośćmi. Jego ciemna skóra i kruczoczarne włosy wskazywały wyraźnie, iż arystokracja Wschodniej Marchii i członkowie królewskiego rodu wywodzą się z groźnych wojowników koczujących na dalekich południowo-wschodnich równinach. Potężne bary Kalcena okrywała peleryna z czarnego futra stawara. Pod peleryną nosił powłóczyste szaty o barwie głębokiej ochry, a na szyi złoty naszyjnik wysadzany wielkimi klejnotami. Złoto błyszczało także na każdym jego palcu, a jego muskularne ramiona zdobiły szerokie złote bransolety z wygrawerowanymi misternie runami. Na koronie Kalcena widniał złoty ryczący stawar. Lewą stronę twarzy mężczyzny pokrywał skomplikowany tatuaż. Tris wiedział, że to sigil mówiący o jego randze i rodowodzie. Kolejne
zawiłe wzory widoczne były między złotymi bransoletami i ochrowymi rękawami. Aby udowodnić, że jest wart korony, Kalcen musiał przetrwać wiele mistycznych misji, a każda z nich była bardziej brutalna i niebezpieczna niż poprzednia. Wykonanie kolejnego zadania dawało mu prawo do wytatuowania na skórze części rodzinnej historii, niczym żywego świadectwa jego wytrzymałości, odwagi i siły. Tris pomyślał o wszystkich nowych bliznach, jakie jemu pozostały po próbie odzyskania tronu Margolanu, i doszedł do wniosku, że nie zazdrości królowi Wschodniej Marchii podróży, jakie musiał odbyć. Oczy Kalcena były tak czarne, że trudno było dostrzec źrenice. Tris poczuł lekkie mrowienie magii. - Pragnę poznać człowieka, który poślubia moją siostrzenicę. On rozpoznaje, czy ktoś mówi prawdę, uświadomił sobie Tris. Nie wyczuwając zagrożenia, pozwolił Kalcenowi lekko dotknąć swojego umysłu. - Kocham Kiarę z całego serca - powiedział. - Oddałbym życie, żeby ją chronić. Miał nadzieję, że król będzie usatysfakcjonowany tym, czego się dowiedział. - Wiele o tobie słyszałem, synu Bricena. Przybyłem złożyć ci wyrazy szacunku przez wzgląd na moją zmarłą siostrę, królową Isencroftu, Viatę. Tris znowu się skłonił. - Miło mi cię powitać. Jesteśmy zaszczyceni twoją obecnością.
Spojrzenie Kalcena było szczere i bezpośrednie. Tris stwierdził, że podoba mu się ten niespodziewany gość. - Stare tradycje Zimowych Królestw zmieniają się. Nasz świat jest inny niż ten, który znali nasi ojcowie, dlatego musimy też inaczej niż oni postępować. To małżeństwo tworzy więzy krwi między Margolanem, Wschodnią Marchią i Isencroftem. Takich więzów nie zadzierzga się pochopnie. - Owszem. Nadszedł czas, by zbudować nowe relacje, zwłaszcza że czasy są niebezpieczne. - Mój jasnowidz śnił o wielkiej burzy wiszącej nad horyzontem i zbierającej się nad margolańskimi górami na południu. Nawet on nie był pewien, co ten sen znaczy, lecz na pewno nie wróży on nic dobrego. Twoja moc Przywoływacza Dusz jest znana nawet we Wschodniej Marchii, jednak czasami należy bardziej bać się żywych niż umarłych. - Zatem cieszmy się dniem dzisiejszym - odparł Tris. - Słusznie mówisz, królu Martrisie. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym odpocząć wraz z moimi towarzyszami. Przebyliśmy daleką drogę. Crevan, który stał przy drzwiach, zbliżył się natychmiast, aby zająć się gośćmi. Tris pożegnał się i oddalił. Przyjmując banalne życzenia możnowładców, którzy nadal czekali na chwilę audiencji u króla, myślał o ostrzeżeniu Kalcena. ***
Jonmarc Vahanian przechadzał się tam i z powrotem po pokoju gościnnym. Kiedy dzwony na dziedzińcu wybiły ósmą, pomyślał, że miną jeszcze trzy godziny, zanim Carina uwolni się od swoich oficjalnych obowiązków. Czas mijał zbyt wolno. Dotknął aksamitnej sakiewki w kieszeni. Już wkrótce będzie wiedział, czy uda mu się przekonać Carinę do przyjęcia shevir - symbolu zaręczyn. Gabriel ma rację. Nie ma powodu sądzić, że zmieniła zdanie. Spędzi zimę w Mrocznej Ostoi - a potem będę musiał przekonać ją, żeby została. Rozległo się pukanie do drzwi. Jonmarc opuścił dłoń na rękojeść miecza i ostrożnie otworzył drzwi. - Czy mogę wejść? - W drzwiach stał król Donelan z Isencroftu. Całkowicie zaskoczony, Jonmarc odsunął się na bok. - Oczywiście. Proszę wejść, Wasza Królewska Mość. Z bliska Donelan robił jeszcze większe wrażenie niż widziany z daleka. Jego rude włosy były ciemniejsze niż Kiary, a karnacja jaśniejsza. Na jego twarzy wciąż widoczne były ślady niedawno przebytej choroby. - Zatem to ty jesteś Jonmarc Vahanian - powiedział Donelan, opierając ręce na biodrach. - Kiara i Cam sporo mi o tobie opowiadali. - Myślę, że to dobrze. Ciemne oczy Donelana patrzyły bystro i Jonmarc czuł się trochę jak przedmiot wystawiony na sprzedaż na bazarze. - Rozumiem, że jesteś nowym lordem Mrocznej Ostoi.
- Bardzo nowym. - Nosisz również miecz, nawet w pałacu twojego przyjaciela. - „Królewski Miecz" - powiedział Jonmarc, wzruszając ramionami. Tris wymyślił ten tytuł, żebym miał pretekst do noszenia miecza w jego obecności. W ten sposób czuje się bardziej bezpieczny. Potrząsnął głową. -Przyznam zresztą, że po przypuszczeniu zeszłego lata szturmu na mury, żeby się tu dostać, ja też czuję się nieco dziwnie, wchodząc frontowymi drzwiami. Spędziłem sześć tygodni w tych komnatach, czekając, aż zrosną mi się kości, i mam wrażenie, jakbym ich nigdy nie opuszczał. - Kiara opowiedziała mi, co się wydarzyło podczas tamtej bitwy, choć podejrzewam, że pominęła najbardziej niebezpieczne fragmenty, które jej dotyczyły. - Donelan odchrząknął. - Przejdę od razu do sedna. Carina jest dla mnie jak córka. Pragnę jej szczęścia. Pozwoliłem jej spędzić zimę w Mrocznej Ostoi, jednak zanim tam pojedzie, chciałbym wiedzieć, jakie masz wobec niej zamiary. Żartobliwa riposta, która przyszła Jonmarcowi do głowy, uwięzła mu w gardle na widok płomiennego spojrzenia Donelana. Zrobiło mu się sucho w ustach. - Kocham ją - powiedział, czując, że serce wali mu tak szybko, jakby był w samym środku bitwy. - Chcę się z nią ożenić. Donelan przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. - Twoja reputacja jest szeroko znana, nawet w Isencrofcie. Słyszałem o Chauvrenne i twoich późniejszych... eskapadach. A co z łowcami
nagród? Jonmarc wziął głęboki oddech. - Spłaciłem ich, a Tris unieważnił wyznaczoną przez Jareda nagrodę za moją głowę. Wszystko jest już załatwione - poza Wschodnią Marchią. - Kiara powiedziała mi także o tym. Poprosiłem króla Kalcena, żeby i on anulował nagrodę za twoją głowę. Król zbliżył się do Jonmarca. - Chcę, żeby jedna rzecz była całkowicie jasna. Oddaję ci Carinę pod opiekę. Jeśli zostanie m jakikolwiek sposób zhańbiona, osobiście wyznaczę taką nagrodę za twoją głowę, że ściągnie w twoje progi wszystkich łowców nagród w Zimowych Królestwach. Zrozumiano? - Całkowicie, Wasza Królewska Mość. Donelan natychmiast się rozchmurzył. - W takim razie załatwione. A teraz — słyszałem, że masz słabość do rzecznego rumu. Napijemy się? Kiara czekała W swojej komnacie, spoglądając przez gomółkowe okno na płonące na dziedzińcu ogniska. Pogrążona w myślach głaskała z roztargnieniem małego gyregona, który przysiadł na jej ramieniu. Tak wiele się zmieniło od tej nocy, gdy w tych samych murach stoczyli walkę z Jaredem i Arontalą. Dzwony wybiły dziewiątą, zatem wkrótce Donelan zaprowadzi ją na kolejne przyjęcie na jej cześć. Carroway przeszedł samego siebie w organizowaniu uroczystości; bal będzie się ciągnąć długo w noc.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Jae zatrzepotał skrzydłami, od razu robiąc się czujny. Kiara otworzyła ostrożnie drzwi, trzymając dłoń w pobliżu sztyletu ukrytego w pochewce pod rękawem. W drzwiach stał Kalcen, król Wschodniej Marchii. - Wykapana matka. - Wasza Królewska Mość! - wykrztusiła, pamiętając, że powinna dygnąć. - Proszę wejść do saloniku. Właśnie czekałam na ojca. Mężczyzna, którego znała tylko z listów, był bardzo podobny do Viaty. Miał takie same ciemne oczy, jakie Kiara odziedziczyła po matce, taką samą piękną brązową skórę i otaczał go ten sam piżmowy zapach kadzideł, który kojarzył się jej z matką. Wszystko w Kalcenie zdawało się egzotyczne i jednocześnie boleśnie znajome. - Moja droga, jak to dobrze wreszcie ujrzeć cię na własne oczy. Portret, który przysłałaś, nie oddaje twojej urody. Kiara zarumieniła się i spuściła wzrok, po czym przyjęła podaną przez Kalcena dłoń i podeszli, żeby usiąść przy kominku. Jae zeskoczył z jej ramienia i obwąchał mężczyznę, a on wyciągnął rękę, żeby delikatnie dotknąć gyregona. Usatysfakcjonowany, Jae zwinął się w kłębek przy palenisku. - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. Kalcen błysnął zębami w uśmiechu. - Chciałem odrzucić zaproszenie Margolanu, jednak nie mogłem nie przyjąć twojego zaproszenia. - Przez chwilę przyglądał jej się w
milczeniu. - Mam ci do opowiedzenia tak wiele rzeczy, lecz czasu mamy niewiele. Przybyłem tutaj przez wzgląd na Viatę i ciebie. Nasz ojciec był wielkim wojownikiem i na swój sposób dobrym królem, ale także człowiekiem trzymającym się kurczowo poglądów, które straciły już rację bytu. Myślę, że w końcu pewnie żałował tego, jak potraktował Viatę, był jednak zbyt dumny, żeby prosić ją o przebaczenie. Próbowałem podążać za jego przykładem, jednocześnie ucząc się na jego błędach. Kiara przygryzła wargę. - Matka strasznie za tobą tęskniła - powiedziała w końcu łamiącym się głosem. Kalcen spojrzał na nią zdumiony, słysząc, że mówi w języku Marchii. - Rzadko mówiła o swoim ojcu, jednak przez wszystkie te lata przeżyte w Isencrofcie czuła się silnie związana ze Wschodnią Marchią. Choć robiła, co mogła, żeby zadomowić się w swojej nowej ojczyźnie, myślę, że byłaby szczęśliwsza, wiedząc, że droga do Wschodniej Marchii wciąż jest dla niej otwarta. - To, że mówisz w naszym języku jakbyś się u nas wychowała, jest dowodem, że mówisz prawdę. Byłem niepocieszony, gdy Viata opuściła nasz dom - tak bardzo ją kochałem. I z przerażeniem patrzyłem na gniew ojca, bojąc się, że stanie się coś strasznego. Nie zdawałem sobie sprawy, że o mało nie doszło do wojny. Wiedziałem tylko, że Vi może stać się krzywda. - Pisałeś do niej przez te wszystkie lata. - Nie było to łatwe - musiałem nasze listy przemycać. Ojciec dostałby
apopleksji, gdyby o tym wiedział. Nie był wielkodusznym człowiekiem. - Uśmiechnął się smutno. -Kiedy dowiedziałem się o jej śmierci, opłakiwałem ją w samotności. Ojciec wyprawił jej pogrzeb już wtedy, gdy wyszła za cudzoziemca. Zadawniony gniew rozgorzał w Kiarze na nowo. - Dlaczego to była taka zbrodnia? Matka nie chciała o tym mówić, ale jak coś takiego mogło doprowadzić Zimowe Królestwa na krawędź wojny? Kalcen wpatrywał się w ogień tak długo, że Kiara zaczęła się obawiać, iż już się nie odezwie. - Wschodnia Marchia jest starym królestwem dumnego ludu powiedział wreszcie. - Królowie Wschodniej Marchii mogą prześledzić historię swoich rodów aż do pradawnych czasów watażków z południowych równin. Stare opowieści mówią, że kiedy nasz lud odkrył ziemie, które stały się potem Wschodnią Marchią, przyprowadził ze sobą Boga Stewara, jednego ze Starych Bogów, którzy teraz znikli w pomroce dziejów. Pani nie chciała dać nam spokoju, dopóki Bóg Stewar nie zgodził się zostać jej małżonkiem. To dlatego nasz lud czci Kochankę. Pamięć o Bogu Stewarze zatarła się, on jednak dał nam swój kolor skóry, żebyśmy pamiętali, kim jesteśmy. - Stare legendy mówią, że po kolorze skóry można poznać honor i siłę człowieka, że ci, którzy najbardziej przypominają groźnego, mądrego i odważnego Boga Stewara, są przez niego naznaczeni. I choć przez wiele pokoleń Wschodnia Marchia pozwalała innym służyć, żyć i
handlować w swoim królestwie, małżeństwo z cudzoziemcem było karane śmiercią. Zazdrośnie strzegliśmy znaku Boga Stewara. Kiara zdawała sobie sprawę z tego, jak blada wydaje się w porównaniu z Kalcenem, choć w Isencrofcie jej skóra była tak samo brązowa jak tych, którzy pracowali na słońcu. - Nie do pomyślenia było, że Viata mogła uciec z cudzoziemcem, nawet o tak wspaniałej reputacji jak Donelan. Ojciec nie był w stanie uwierzyć, że ktoś spoza naszego ludu mógłby być równie odważny, mądry czy silny jak synowie Wschodniej Marchii. - Kalcen spojrzał w oczy Kiary, jakby chciał prosić o przebaczenie. - W naszym języku istnieje słowo, którego nie powtórzę, określające to, co ojciec myślał o cudzoziemcach. - Sathirinim - wyszeptała Kiara, a Kalcen wzdrygnął się, gdy to mówiła. - Trupie ciało. Słyszałam, jak ambasador Wschodniej Marchii użył go w rozmowie z matką, zanim odprawiła go z pałacu. - Dawne zwyczaje z trudem wymierają, Kiaro - Kalcen szukał w jej oczach zrozumienia. - Nie chcę usprawiedliwiać ojca, ale on naprawdę w to wierzył. Jednak się mylił. - Kalcen ujął jej rękę w swoje dłonie. To groźba wojny z Margolanem spowodowała, że ojciec dał za wygraną, jednak do końca wierzył, że kiedyś uda mu się wykraść cię z Isencroftu i wydać za mąż za jednego z możnowładców Wschodniej Marchii, aby przywrócić cię rodzinie. - Kalcen spuścił wzrok i potrząsnął głową. - Dobrze znałem swoją siostrę i wiedziałem, że Vi wybierze dobrego człowieka, który będzie równie dobrym królem jak
nasi przodkowie. Później, kiedy dorosłem i brałem udział w walkach, zobaczyłem, że nasi najemni cudzoziemscy żołnierze krwawią tak samo jak my i walczą z taką samą odwagą jak my. Zrozumiałem, że nie można człowieka oceniać po kolorze jego skóry, jednak co innego jest rozumieć, a co innego czuć w sercu. Dlatego też przez wzgląd na Viatę przybyłem dzisiaj, aby się z tobą zobaczyć i poznać króla Martrisa. Musiałem sam się przekonać, czy jest człowiekiem honoru. Moi jasnowidze przepowiadają nadciągającą burzę i mrok. Uważam, że nadszedł czas, aby Wschodnia Marchia zawarła sojusze, o których ojciec nie chciałby nawet słyszeć. Zostaliśmy z Donelanem sojusznikami. Właśnie zacząłem rozmawiać ze Stadenem. Mam nadzieję, że Margolan i Wschodnia Marchia będą mogły podpisać traktat. - Spojrzał z powagą w jej oczy. - Przez wzgląd na ciebie i Vi czas porzucić dawne zwyczaje. - Matka nigdy nie mówiła o prawdziwej przyczynie tego rozłamu teraz rozumiem, dlaczego. Nie wiem, co o tym myśleć, cieszę się jednak, że jesteś tutaj. - Chciałbym, żeby Viata wiedziała, że nigdy o niej nie zapomniałem i że uczyniła więcej dla przyszłości Wschodniej Marchii, niż mogła przypuszczać. - Znam kogoś, kto pomoże ci powiedzieć jej to. Kalcen wciągnął gwałtownie powietrze. - Zatem to prawda, że twój wybranek jest Przywoływaczem Dusz? Kiara nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Wiesz, dokładnie o to samo zapytała moja matka, gdy poznała Trisa. - Osuszyła łzy rękawem. - Pozwól, że go poproszę, aby ją przywołał. Kiara podeszła do drzwi i szeptem wydała polecenie jednemu z wartowników, aby służący przyprowadził króla. Tris przyszedł szybciej, niż się spodziewała, dostrzegła jednak rozczarowanie w jego oczach, gdy uświadomił sobie, że nie jest sama. - Wiem, że spotkaliście się już oficjalnie. - Kiara wzięła Trisa za rękę i wprowadziła do komnaty. - Teraz chciałabym, żebyście poznali się jako członkowie rodziny. Kalcen i Tris ukłonili się sobie wzajemnie. - Chciałabym także, żebyś przywołał moją matkę. To wiele dla mnie znaczy. Tris przeniósł spojrzenie z Kiary na Kalcena i z powrotem, a potem skinął głową. Przymknął oczy i sięgnął magicznymi zmysłami ku Planom Dusz, wyciągając rękę zapraszającym gestem. Powietrze w komnacie oziębiło się, jakby ktoś otworzył okno w śnieżną noc, i delikatna mgiełka powoli zaczęła przyjmować postać Viaty. Kiara uśmiechnęła się. Usłyszała, jak stojący za nią Kalcen wciąga gwałtownie powietrze. - Byłam z Donelanem, gdy mnie przywołałeś - powiedział duch. Dobrze, że znowu jesteśmy wszyscy razem. - Viato! - wykrzyknął zduszonym głosem Kalcen, podchodząc bliżej. Duch Viaty podpłynął i objął brata widmowymi ramionami. - Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Tęskniłem za
tobą bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Viata patrzyła na Kalcena z ogromną czułością. Teraz, gdy stali obok siebie, ich podobieństwo było wyraźnie widoczne. - Mój młodszy braciszek jest teraz królem Wschodniej Marchii powiedziała z dumą. - W dniu, w którym zasiadłem na tronie, zniosłem prawo, które uniemożliwiało ci powrót do domu - dla ciebie było już za późno, ale to prawo już nigdy nie spowoduje rozłamu w żadnej rodzinie. A teraz dzięki tobie i Kiarze Wschodnia Marchia patrzy w przyszłość i zajmuje silną pozycję wśród innych, równych sobie w Zimowych Królestwach. Wierzę, iż to Pani przywiodła cię do Isencroftu. Żałuję jedynie, że nie pozwoliła ci zobaczyć, ile dobrego z tego wynikło. - Umarłam, lecz nie odeszłam. - Viata dotknęła twarzy Kalcena, Patrzyłam, jak wyrastasz na mężczyznę... i króla. Jestem bardzo dumna z tego, co zrobiłeś. Żałuję, że nie ma mnie wśród żywych, ale zawsze będę cię kochać. Zjawa rozpłynęła się, a Tris odprężył się, opuścił ramię i otworzył oczy. Kalcen wpatrywał się w niego ze zdumieniem. - Zatem to prawda, że jesteś magicznym spadkobiercą Bava K'aa. Twoja moc jest znana nawet we Wschodniej Marchii. Wiele o niej słyszałem, ale nie śmiałem w nią wierzyć - aż do teraz. Tris uśmiechnął się. Kiara przysunęła się do niego i objęła ramieniem w pasie. - Dziękuję - powiedziała i uściskała go. - Nie chciałam cię odciągać
od ważniejszych spraw. - Odciągnęłaś mnie od niekończącej się kolejki gości i jestem ci za to wdzięczny. - Jeśli nie chcesz od razu tam wracać, mam jeszcze jedną prośbę rzekł Kalcen. - Z chęcią ją spełnię. Mamy jeszcze pół świecy do balu, a uścisnąłem już chyba wszystkie dłonie w królestwie. - Donelan poprosił mnie, żebym anulował dawny wyrok śmierci, który podpisał mój ojciec. Jestem skłonny to zrobić, najpierw jednak chciałbym poznać tego człowieka, którego mam ułaskawić. Kiara i Tris wymienili spojrzenia. - Jak mogę pomóc? - Byłbym wdzięczny, gdyby przedstawiono mi Jonmarca Vahaniana. - Z przyjemnością cię do niego osobiście zaprowadzę. Pewnie tak będzie najlepiej, Jonmarc bowiem reaguje bardzo szybko i byłoby niedobrze, gdyby pomyślał, że masz wobec niego złe zamiary. Tris ucałował dłoń Kiary, żałując, że nie może pożegnać się z nią na osobności, po czym obaj mężczyźni ruszyli korytarzem, eskortoiuani przez gwardzistów zarówno jednego, jak i drugiego. W korytarzu było tłoczno - służba kręciła się, kończąc przygotowania do balu, a goście zmierzali na swoje miejsca. Tris zapukał do drzwi pokoju Jonmarca i stanął tak, żeby to jego pierwszego przyjaciel zobaczył. - Ile razy dziś wieczór otwieram drzwi, tyle razy stoi w nich jakiś król - mruknął z udawaną niechęcią Jonmarc. - Witaj, Tris.
Jonmarc ubrany był na wieczorny bal w czarny kaftan i spodnie, które lubił nosić podczas dworskich wystąpień, oraz bordową kamizelkę, która, jak Tris przypuszczał, pasowała kolorem do sukni Cariny. U jego pasa wisiał miecz. Tris był pewien, że pod ubraniem Jonmarca kryje się jeszcze jakaś broń. - Przyprowadziłem ci gościa - oznajmił i odsunął się na bok. Jonmarc rozwarł szeroko oczy, rozpoznając w przybyszu króla Wschodniej Marchii. - Wasza Królewska Mość - powiedział z napięciem w głosie, zerkając na Trisa. - Czy to jest przyjacielska wizyta, czy jestem aresztowany? - Możemy wejść? - spytał Tris. - Pewnie. Czemu nie? Jonmarc odsunął się i Tris zobaczył, że choć nie sięgnął po miecz, jego dłoń znalazła się w pobliżu głowicy. Będzie lepiej, jeśli zostanę, pomyślał. Nie chciałbym, żeby Jonmarc stracił szansę na ułaskawienie, przeszywając Halcena mieczem Kalcen otaksował Jonmarca uważnym spojrzeniem. - Zatem to ty jesteś bohaterem z Chauvrenne - powiedział w języku Marchii. - Byłem tam - odparł Jonmarc w tym samym języku z mocnym margolańskim akcentem. - W Chauvrenne Foor Arontala próbował cię zabić. Poznałeś wtedy jego moc, a mimo to powróciłeś z Martrisem Drayke, by znowu stawić mu czoła. Dlaczego?
Jonmarc milczał przez chwilę, patrząc Kalcenowi w oczy. Tris ponownie wyczuł mrowienie magii, które powiedziało mu, że Kalcen sprawdza, czy Yahanian mówi prawdę. Jak na śmiertelnika, Jonmarc był wyjątkowo odporny na magię, Tris miał jednak nadzieję, że będzie miał dość rozsądku, by pozwolić Kalcenowi dotknąć swojego umysłu. - Arontala zabił moją żonę. Powiesił moich ludzi. Miałem rachunki do wyrównania. Spojrzenie Kalcena padło na szramę, która biegła od ucha Jonmarca i ginęła pod kołnierzem koszuli, po czym zatrzymało się na dwóch bladych równoległych bliznach pozostawionych przez obrożę, gdy walczył na arenie jako nargijski niewolnik. - We Wschodniej Marchii mamy wielkie uznanie dla wojowników powiedział wreszcie. — 1 choć nie przepadamy za Nargijczykami, twoje umiejętności, które zaprezentowałeś w walce z ich najlepszymi wojownikami są już omiane legendą. Istra wybrała cię na lorda Mrocznej Ostoi i stałeś się sprzymierzeńcem królów. - Mój ojciec późno dowiedział się o zdradzie generała Alciona. Nie zdawał sobie sprawy, że to Arontala stał za awansem generała i że Alcion miał zamiar przejąć tron Wschodniej Marchii - aż do czasu rewolty w Chauvrenne. Kiedy armia dowiedziała się, co zrobił Alcion, doszło do powstania. Był to początek jego upadku - co prawdopodobnie zapobiegło wojnie domowej. Jonmarc obrzucił go twardym spojrzeniem. - Moi ludzie zostali powieszeni za to, że odmówili zamordowania
cywilów. A Alcion i tak spalił całą wioskę. Jeśli byliście tak cholernie wdzięczni, dlaczego przez dziesięć lat utrzymywaliście wyrok śmierci na mnie? - Nic nie zmieni poniesionej przez nich ofiary - to prawda. A jeśli chodzi o ten wyrok śmierci, ojciec był pewien, że zginąłeś z rąk Nargijczyków. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że żyjesz. Wyrok został anulowany. Zostałeś ułaskawiony. Zapadło milczenie. Tris dostrzegł w ciemnych oczach Jonmarca gniew walczący z zadawnionym bólem. W końcu przyjaciel wziął głęboki oddech i skinął głową. - Dziękuję. Kalcen niespodziewanie uśmiechnął się; jego zęby ostro odcinały się od ciemnej skóry twarzy. - Donelan mówił, że zamierzasz poślubić jego podopieczną. W ten sposób będziesz krewnym zarówno jego, jak i Martrisa Drayke'a. Ponadto jesteś już wasalem Stadena. Podejrzewam, że gdybym kazał zakuć cię w kajdany, wywołałoby to protesty. Ale za to z przyjemnością stoczyłbym z tobą pojedynek. Powiadają, że od pokolenia nie urodził się nikt, kto dorównywałby ci umiejętnościami. - Jeśli jesteś tak samo dobry jak Kiara, możesz mi dać wycisk, ale ja i tak wygrywam miększość pojedynków z nią. Kalcen roześmiał się. - Wschodnia Marchia stoi teraz przed tobą otworem. Kiedy wrócisz na północ, przyjedź do nas z wizytą. Zobaczymy, co da się zrobić w
sprawie tej próbnej walki. Dzwony na zewnątrz wybiły dziesiątą. - Musimy udać się do sali balowej - powiedział Tris, ruszając ku drzwiom. - Jako gospodarz już jestem spóźniony. Spotkam się z tobą i Cariną później. Jonmarc skinął głową. - Przyjdziemy. Sala balowa Shekerishet lśniła od luster i blasku świec. Muzycy Carroujay'a grali melodie, które porywały do tańca; wytwornie ubrane pary wirowały w takt wolniejszych utworów albo tańczyły w większych grupach do wtóru bardziej skocznych piosenek. Choć Carina siedziała przy stole między Camem a Jonmarcem, tłum ludzi i jej dworskie obowiązki uniemożliwiały prowadzenie rozmowy. Jonmarca irytowała ta zwłoka. Wszyscy czekali, aż Carina przyjmie jego oświadczyny, tymczasem on nie miał jeszcze okazji z nią o tym porozmawiać. Pamiętając o ataku skrytobójcy w tłumie zebranym w czasie Przesilenia Zimowego, Jonmarc miał pod odświętnym strojem kolczugę. Był to pomysł Gabriela. Kolczuga ta, wykonana przez płatnerzy vayash moru, była lżejsza i mocniejsza niż wszelkie zbroje, jakie nosił w walce. Nawet jeśli Carina się tego domyślała, nic nie powiedziała, choć wybór sukni był zgodny z tym, co sama mówiła, że na czerwieni mniej widać krew. Tris i Kiara witali gości przy wejściu do sali. Gdy ruszyli na parkiet, Jonmarc zauważył, że gwardziści Soteriusa pilnują, by nikt nie
podchodził do nich zbyt blisko. Ban nie chce ryzykować powtórki wydarzeń Zimowego Przesilenia. Nie dziwię mu się. Gabriel i Mikhail stali z tyłu sali, gdzie rozmawiali z Riquą i Rafe. Nieobecność Astasii i Uriego wyraźnie rzucała się oczy. Jonmarc słuchał otaczającego go gwaru i przyglądał się bawiącym się ludziom, wypatrując zagrożenia. Nic złego się nie działo i Jonmarc odprężył się nieco. Po spotkaniu z Donelanem i Kalcenem miał wrażenie, jakby już zmierzył się z niebezpieczeństwem, mimo to nadal odczuwał zdenerwowanie, i nie miało ono nic wspólnego z królami. Dopóki nie porozmawia z Cariną na osobności, tak naprawdę nie będzie mógł się odprężyć. Wreszcie, gdy dzwony wybiły jedenastą, Carina wstała od stołu, twierdząc, że jest zmęczona po długiej podróży, po czym poprosiła Jonmarca, żeby odprowadził ją do jej komnat. Dwóch gwardzistów zaraz ruszyło za nimi, zachowując jednak pełen szacunku dystans. Po drodze niewiele rozmawiali, dopiero kiedy Carina zaprosiła go do saloniku i drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęła z ulgą. - Nareszcie! Myślałam, że już nigdy nie uwolnimy się od tego tłumu. Jonmarc wziął ją w ramiona, a ona stanęła na palcach, żeby go objąć za szyję i pocałować. Na chwilę zatonął w zapachu jej ciemnych włosów, czując przytulone do niego ciało kobiety. - Tęskniłem za tobą. Wzięła jego rękę w swoje dłonie i pocałowała. - Ja też za tobą tęskniłam.
- Przywiozłaś ze sobą wszystko, co będzie ci potrzebne do spędzenia zimy w Mrocznej Ostoi? - Jest tego tak dużo, że Kiara żartowała, iż ogołociłam cały pałac odpowiedziała z błyskiem radości w zielonych oczach. - Mówiłeś, że w Mrocznej Ostoi od lat nie było prawdziwego uzdrowiciela, zapakowałam więc wszystko, co mogłam. Przypuszczam, że będę tam bardzo zajęta. - Och, będziesz - wymruczał Jonmarc, przyciągając ją do siebie i pochylając się, żeby znowu ją pocałować. Oddała pocałunek, a on zatopił palce w jej krótkich ciemnych włosach. Tym razem jej pocałunek niósł ze sobą ciepło z posmakiem magii. Gdy się odsunęła, spojrzała mu prosto w oczy. - Martwisz się. Co się stało? - Nigdy nie mówiłaś, że uzdrowiciele potrafią czytać w myślach zażartował, próbując zmienić temat. - Nie potrafimy czytać w myślach - odczytujemy tylko mowę ciała, a ciało nigdy nie kłamie. Co cię gryzie? Dawno temu, gdy był żołnierzem, słyszał od obozujących z nim mężczyzn opowieści o tym, że gdy człowiek zakocha się w uzdrowicielce, powinien strzec się jej umiejętności czytania w myślach, ale jednocześnie może oczekiwać wielu bardzo zmysłowych doznań, jakie mogła zapewnić jej wyjątkowa moc. Nie uwierzył im wtedy, zwłaszcza w to, że biorąc sobie uzdrowicielkę za kochankę, człowiek może stracić duszę. Ponieważ uzdrowicielki, które
podróżowały razem z wojskiem, nie wchodziły w żadne osobiste związki, myślał, że nie wolno im tego robić. Teraz zastanawiał się, czy w tych pogłoskach nie było ziarna prawdy i czy uzdrowicielki, które pozostawały same, nie czyniły tego z własnego wyboru. - Bałem się, że zmieniłaś zdanie w sprawie przyjazdu do Mrocznej Ostoi. Carina dotknęła jego karku, żeby ciepło magii spowodowało rozluźnienie napiętych mięśni. - Kocham cię, Jonmarcu. To się nie zmieniło. - Mam coś dla ciebie. - Sięgnął do kieszeni kamizelki i wyciągnął małą aksamitną sakiewkę. - Otwórz ją. Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy na jej dłoń wypadła delikatna srebrna bransoleta. - Jest piękna. Wziął bransoletę i wsunął na jej lewy nadgarstek. - To jest shevir, symbol przysięgi krwi, że zawsze przybędę ci na pomoc. Kocham cię, Carino. Wyjdź za mnie. Mroczna Ostoja potrzebuje pani, tak jak jej lord. Kilka następnych sekund wymagało od niej więcej odwagi niż jazda w sam wir walki. - Tak. - Jej zielone oczy błyszczały od łez. - Tak, wyjdę za ciebie. Znowu ją pocałował i okazało się, że jej odpowiedź bardziej uwolniła go od trosk, które gnębiły go od kilku miesięcy, niż jakakolwiek magia. Nic innego nie miało znaczenia, ani uroczystości ślubne, ani długa
podróż z powrotem do Mrocznej Ostoi, ani nawet waśnie w Radzie Krwi. Nic w tej chwili nie liczyło się poza jej odpowiedzią. Pukanie do drzwi zaskoczyło ich oboje. Carina odsunęła się niechętnie od Jonmarca i otworzyła drzwi. - Lady Carino, przepraszam, że przeszkadzam - rzekł stojący w progu paź - ale jedna z dam zachorowała, a uzdrowicielka Cerise jest u króla Donelana. Obrzuciła Jonmarca pełnym rezygnacji spojrzeniem. - Idź - powiedział - Tylko niech strażnicy wszędzie ci towarzyszą. Pocałował ją w czoło. - A gdzie są twoi strażnicy? - rzuciła żartobliwie. Jonmarc poklepał głowicę miecza. - Jestem Królewskim Mieczem, pamiętasz? Uważaj na siebie, Carino, nawet tutaj. Nie ryzykuj. Pocałowała go w policzek, po czym w towarzystwie gwardzistów i pazia ruszyła korytarzem. - Obiecuję, że będę uważać. A ty też nie pakuj się w kłopoty. - Akurat tego nie mogę obiecać - odpowiedział, błyskając zębami w uśmiechu. *** Kiedy dzwony wybiły trzecią, w zamku wreszcie zapanowała cisza. Najbardziej niestrudzeni w świętowaniu goście oddalili się do swoich pokojów, na korytarzach nie było nawet służby. Kiara wyszła niepostrzeżenie przez komnatę Cerise, wymykając się strażom
pilnującym jej drzwi. Zamiast wykwintnej sukni założyła prostą sukienkę, a włosy splotła z tyłu w zwyczajny warkocz. Ruszyła korytarzem przeznaczonym zazwyczaj dla służby, ściskając mocno w dłoni kawałek papieru, który podał jej Tris. Spotkaj się ze mną w kuchni, gdy dzwony wybiją trzecią. Nasłuchiwała przez chwilę na schodach, aby upewnić się, że w kuchni nikogo nie ma. Ogromne paleniska zostały już wygaszone, ale czuć było jeszcze ciepło bijące od żarzących się węgielków. Garnki, patelnie i tace przygotowane były na następny dzień. Wypieki stały gotowe na stole, a świeża dostawa jabłek, kapusty i ziemniaków czekała w koszach na przybycie porannej służby. - Jesteś głodna, złociutka? Kiara odwróciła się i zobaczyła starą, przygarbioną kobietę. - Masz ochotę na chleb albo ser i kiełbasę? - Nie, dziękuję - odpowiedziała. - Mam się tu z kimś spotkać... - Założę się, że król Martris zaraz zejdzie tymi schodami. Robił tak, kiedy był chłopcem - wymykał się tu, na dół po jedzenie albo po zioła, żeby opatrzyć rany, które zadał mu ten demon Jared. Jestem Bian. Troszczyłam się o króla od chwili jego urodzenia i będę się troszczyć o twoje maluchy, kiedy przyjdą na świat. - Zaśmiała się. -Tak, złociutka, rozpoznałam cię nawet bez tej twojej pięknej sukni. Bardzo się cieszę, że nasz chłopak wybrał sobie na żonę dziewczynę z ikrą. Ale lepiej uważaj, chodząc sama w nocy po zamku. Zawsze kręcą się tu jakieś szczury, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Bian wyszła z kuchni. W tym momencie Kiara usłyszała kroki na schodach i pojawił się Tris. Był ubrany w zwykłą tunikę i spodnie, bardziej przypominał wyjętego spod prawa ustawiacza namiotów, którego spotkała w czasie podróży do Zachodniej Marchii, niż króla. - Widzę, że przeczytałaś moją wiadomość. - Ciekawe, co Zachar by sobie pomyślał, gdyby się dowiedział. - Tris podszedł bliżej i objął ją. - Nie mogłem się doczekać, żeby być z tobą sam na sam - powiedział, odgarniając jej włosy z twarzy. Kiara wyciągnęła rękę, żeby dotknąć jego jasnoblond włosów, które, rozpuszczone teraz, opadały mu aż do ramion, i z figlarną miną okręciła je wokół palców. - Czy sądzisz, że już za późno na ucieczkę? - Na Boginię! - westchnęła. - Szkoda, że nie możemy tego zrobić. W tych eleganckich sukniach nie mogę się ruszać ani oddychać. Wolałabym nosić zbroję! He bym dała, żeby wymknąć się niepostrzeżenie z pałacu, ukraść parę koni i pojechać do jakiejś niewielkiej osady, gdzie wioskowa czarownica mogłaby udzielić nam ślubu. - Myślałem o tym samym cały dzień. Ty nie musiałaś witać się ze wszystkimi wielmożami Zimowych Królestw. Mówiłem tyle, że aż zachrypłem, choć tak naprawdę nic nie powiedziałem. - Wziął jej ręce
w swoje dłonie. - A jeśli chodzi o ucieczkę, to niemal udało mi się ją zorganizować. Tradycja nakazuje nam spędzić jutrzejszą noc tutaj, w Shekerishet, potem jednak, kiedy wszyscy goście będą wyjeżdżać, wymkniemy się z zamku i pojedziemy do myśliwskiego dworku ojca. Tylko my i kilka tuzinów gwardzistów. - Przynajmniej gwardziści są tym razem po naszej stronie. I będziemy mieli pokój tylko dla siebie! Znowu ją pocałował i Kiara pozwoliła sobie cieszyć się tą chwilą. Miała wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd czuła dotyk Trisa. Objął ją ramionami i razem wpatrywali się w ogień, ciesząc się swoim towarzystwem. - Czy to prawda, że będziesz musiał wyruszyć na wojnę? - Lord Curane ukrył się w swoim zamku na południowych równinach. Są z nim ludzie, którzy poparli Jareda - arystokraci, magowie i generałowie. Nie mogę im pozwolić tam pozostać. - Zatem... jeszcze większa presja niż zazwyczaj w kwestii dziedzica. Tris spojrzał jej w twarz. - Przykro mi, Kiaro. Nigdy nie chciałem, żebyś musiała to przeżywać. Kiara wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Dostrzegała, jak bardzo jest znużony; w jego zielonych oczach malował się niepokój. - Nie musisz sam nieść ciężaru korony. Cokolwiek się stanie, chcę to z tobą dzielić. A jeśli chodzi o dziedzica... Carina posłużyła się swoim darem, żeby upewnić się, że sytuacja jest tak... sprzyjająca... jak to tylko możliwe. Powiedziała, że połowa pracy uzdrowicieli w wioskach
polega na pomaganiu ludziom w rodzeniu dzieci, a druga połowa na podejmowaniu starań, żeby nie mieli ich zbyt wiele. Tris chwycił ją za podbródek i spojrzał w oczy. - Jedyne, co ma znaczenie, to fakt, że jesteś tu teraz. Jesteśmy razem. Żyjmy dniem dzisiejszym. Bo to wszystko, co mamy, prawda? Pocałował ją i to, co chciała powiedzieć, pozostało niewypowiedziane. Rozdział dwunasty Świecę przed świtem Tris ponownie był ubrany W pełen paradny strój. Złoty diadem lśnił m blasku śmieć, odcinając się od jego jasnoblond włosów, a wysoki nakrochmalony kołnierz drapał go w szyję. Początkowo wykłócał się z Crevanem i Carrowayem w kwestii bardziej praktycznego stroju, ale w końcu poddał się wymogom tradycji. Szerokie koronkowe mankiety eleganckiej koszuli muskały wierzch jego dłoni. Pod grubym płaszczem miał na sobie satynową kamizelkę i ciemnogranatowy surdut w tradycyjnym kolorze weselnym Margolanu. Szyję ozdabiał mu złoty wisior, jeden z klejnotów koronnych, którego Jared nie sprzedał. U pasa miał przytroczony miecz. Grube futro chroniło go przed przenikliwym zimnem, gdy czekał przed głównym wejściem do Shekerishet. Pot, który spływał mu po plecach, składał bardziej na karb nerwów niż niewygodnego ubrania. Pierwszym oficjalnym aktem w dniu królewskiego ślubu było złożenie darów w kapliczce Matki i Dziecięcia. Choć Tris cieszył się,
że ten dzień w końcu nadszedł, był niemal tak samo zdenerwowany jak wówczas, gdy przygotowywał się do zajęcia zamku szturmem. Wreszcie królewska kareta zatrzymała się przy frontowych schodach i Kiara wyszła z zamku. Miała na sobie złotą tiarę z herbem królewskiego rodu Isencroftu i sięgający niemal do ziemi futrzany płaszcz. Jej długie włosy były zebrane z tyłu w misternie spleciony węzeł, a ciemnoniebieska suknia wystająca spod płaszcza była tylko jedną z wielu, które Kiara miała dziś założyć. Obdarzyła Trisa nerwowym uśmiechem, a on wziął ją za rękę i zeszli po schodach w otoczeniu gwardzistów. - Kiedy już znajdziecie się w karocy, nie ruszajcie się z niej wyszeptał Soterius, podchodząc do króla. - Nie podoba mi się pomysł przewożenia was w takich ciemnościach. Wiem, że obydwoje poradzicie sobie w walce, dzisiaj jednak chciałbym, żeby - jeśli coś się wydarzy -zajęli się tym zawodowcy. Wokół karety płonęło tak wiele pochodni, że było jasno niemal jak w dzień. Tris domyślał się, że Soterius chce być pewien, że nikt nie kryje się w mroku. - Jak szybkie są nasze konie? - Najszybsze w całej stajni. Jeśli tylko pojawi się jakieś zagrożenie, wasz woźnica ma rozkaz pędzić tak, jakby gonił go sam Bezkształtny. - Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli się tym martwić powiedział Tris, idąc z Kiarą do karocy uformowanym przez gwardzistów szpalerem. Tuzin kawalerzystów na potężnych bojowych
rumakach już czekał. Istnieje cienka granica miedzy ostrożnością a paranoją. Jeśli Ban będzie tak dalej postępować, nasi goście wystraszą się, zanim w ogóle dojdzie do ceremonii. - Przedsięwziąłem własne środki ostrożności. Tris drgnął, słysząc głos Mikhaila. - Niektórzy członkowie rodziny lorda Gabriela będą stali aż do świtu wzdłuż traktu w lesie i wokół kapliczki. Vyrkiny także będą ochraniać waszą karocę, więc nie przestraszcie się, kiedy będą się nawzajem nawoływać. Kiara przeniosła wzrok z Mikhaila na Trisa. - Vyrkiny? - spytała zdziwiona. Mikhail uśmiechnął się, ukazując długie kły. - Zmiennokształtni z wilczego klanu. Przyjaciele lorda Gabriela. Nie martwcie się - prawdziwe wilki trzymają się z dala, gdy w pobliżu są vyrkiny. Wnętrze karocy ogrzewała metalowa skrzynka z rozżarzonymi węgielkami w środku. Gdy woźnica strzelił z bata i powóz zaczął sunąć po śniegu Tris przytulił się do Kiary. Słyszeli, jak kopyta koni towarzyszących im gwardzistów stukają o chrzęszczący lód. - Możemy zapomnieć o ucieczce - zażartował nerwowo Tris. Kiara patrzyła na przemykający za oknem gościniec zalany blaskiem księżyca. - Trudno sobie wyobrazić, że zajęliśmy zamek, mając mniej żołnierzy.
Tris słyszał w jej głosie niepokój, który sam odczuwał, i ścisnął jej dłoń. - Jeszcze chwila i uroczystości się skończą. Obiecuję. Odpowiedziała uśmiechem i oparła głowę na jego ramieniu. Tris był zły, że nie jest w stanie uspokoić samego siebie. Wyglądał w napięciu przez okno karocy, mając złe przeczucia, choć wiedział, jak bardzo są strzeżeni. Ban sprawił, że wszędzie widzę cienie. Kareta zatrzymała się przy wejściu do groty Pani. Margolan był jedynym spośród Zimowych Królestw, w którym czciło się dwa Aspekty Pani: Matkę i Dziecię. Choć podróże, które Tris odbył w zeszłym roku, i jego doświadczenia Przywoływacza ukazały mu jasno, że wszystkie Aspekty są obliczami tej samej Bogini, Matka i Dziecię najbardziej przemawiały do jego serca. Nawet zimą grota była przepiękna. Tris widział ją w pełnej krasie, gdy tonęła w letnim kwieciu, a ogromne drzewa pokryte były ciemną zielenią liści. Teraz rosnące wzdłuż drogi wysokie, bezlistne drzewa pochylały szare konary nad przysypaną nieskazitelnie białym śniegiem drogą. W lecie ogrody poświęcone Dziecięciu pełne były barwnych kwiatów i krzewów, a na gałęziach drzew przysiadały stada białych gołębi. Trakt kończył się w głębokim, wyłożonym łupkiem wąwozie wcinającym się między dwa wzgórza. Wiosną krzewy pokrywające te pagórki płonęły kolorem, teraz jednak ze splątanych gałęzi zwisał lód, połyskując w świetle brzasku. Po lewej stronie stały w półkolu wokół
bogato zdobionej fontanny cztery białe, rzeźbione kolumny, z prawej zaś woda spływała pod taflą lodu do jednego z licznych strumyczków i stawów zdobiących ogrody. Woda była tak samo święta dla Matki, jak kwiaty dla Dziecięcia. Wiosną wierni wrzucali do niej płatki kwiatów, składając prośby do Bogini, i puszczali w powietrze barwne latawce z ogonami zrobionymi z pociętych wstążek, które symbolizowały modlitwy za zmarłych. Teraz w grocie panowała cisza. Tris wziął Kiarę za rękę i wysiedli z karocy. Jego buty skrzypiały na śniegu, gdy szli ku świątyni Pani. Każda zaręczona para w Margolanie składała dary przed złożeniem przysięgi małżeńskiej, ale niewiele z nich udawało się na pielgrzymkę do świątyni Pani. Najczęściej przynosili wota do mniejszych kapliczek stojących na poboczach dróg lub składali je na domowym ołtarzyku. Po obu stronach wejścia do sanktuarium stały ogromne alabastrowe posągi; jeden przedstawiał Matkę, a drugi Dziecię. Z marmurowych ścian spływała kaskadą woda. Tris wyczuwał śladową magię, która sprawiała, że woda płynęła gładko w tym przenikliwym zimnie. Za łukowatym wejściem był przedsionek, w którym mieli czekać gwardziści. W środku było znacznie cieplej i Tris ponownie wyczuł magię służącą świątyni, choć nie było widać akolitów Pani. Zdjęli grube płaszcze. Wewnętrzną komnatę rozświetlały rzędy świec. Pomieszczenie wypełniał cichy szmer dobiegający z położonej centralnie wielkiej fontanny, której wody spływały do głównego basenu po ośmiu marmurowych stopniach.
Kiara ubrana była na tę ceremonię na margolańską modłę. Miała na sobie błyszczącą perłami i złotem ciemnoniebieską suknię, której bufiaste satynowe rękawy zwężały się w łokciu, po czym rozszerzały przy mankietach, i skromny, jak na dworski styl, gorset. Jej talię ściskał wysadzany klejnotami pas, a szyję zdobił złoty wisior w kształcie symbolu Pani. W ciemnych włosach Kiary błyszczały złote nici i drobne klejnoty. Nieśmiały uśmiech ukazał się w kącikach jej ust i Tris wiedział, że dostrzegła zachwyt, jaki odczuwał. Soterius podał Trisowi i Kiarze plecione srebrno-złote kosze przykryte serwetami z grubego brokatu, w których znajdowały się symboliczne dary, które mieli ofiarować Pani prosząc o jej błogosławieństwo. Tris czuł, jak wali mu serce, gdy ruszyli ku drzwiom oddzielającym wewnętrzną część świątyni od zewnętrznego dziedzińca. Gwardziści otworzyli ciężkie drewniane podwoje. Przechodząc przez próg, Kiara dygnęła nisko, Tris zaś zatrzymał się i przyklęknął na jedno kolano, skłaniając głowę. Sięgając swoimi magicznymi zmysłami, wyczuł bliskość Pani. W wewnętrznej części świątyni stały dwa duże posągi Matki i Dziecięcia. Oświetlały je cztery rzędy świec oraz płonące na kolumnach, w misternie wykutych obejmach pochodnie. Poranne słońce wpadające przez wielobarwne okna sprawiało, że na kamiennej posadzce tego świętego przybytku rozkwitał ogród. Wielkie wazony rozstawione wokół okrągłego pomieszczenia wypełniały zimowe
kwiaty i gałązki wiecznie zielonych drzew. W powietrzu wisiał kwiatowy zapach, unoszący się z ozdobnych kadzielnic ustawionych przed każdym z posągów. Na złotym podwyższeniu między posągami stała wielka kryształowa misa wypełniona wodą. Widoczny przed nią kamienny ołtarz pokryty był skomplikowaną nooryjską mozaiką. Nawet z daleka Tris wyczuwał magię, która zapraszała go, by podążył za nią w zaciszne zakamarki mocy. Kiara dygnęła nisko przed każdym z posągów i skłoniła głowę w cichej modlitwie. W końcu uniosła ręce ku górze. - Matko i Dziecię, najbardziej łaskawe z .Aspektów, przyjmijcie moje dary i wysłuchajcie moich ślubnych modlitw. - Trzęsącymi się rękoma wyjęła z kosza niepokrojony bochenek chleba. - Niech nikomu w moim domu i w tym kraju nie zabraknie chleba. - Następnie wyciągnęła flaszkę wina oraz dzban koziej krwi i postawiła je obok chleba. - Niech wszyscy w Margolanie, żywi i nieumarli, mają pod dostatkiem napitków. - Potem wyjęła złotą monetę i mały snopek pszenicy - Niech nasz handel rozkwita, a zbiory będą obfite - i wreszcie jajko oraz niewielką klatkę z królikiem. Tris dostrzegł rumieniec wypływający na jej policzki. - Niech Pani pobłogosławi nasz dom, nasz lud i nasze stada nowym życiem. Tris podszedł do ołtarza z prawej strony, przyklęknął i skłonił głowę. - Matko i Dziecię, przyjmijcie moją ofiarę w tym dniu złożenia przeze mnie ślubnej przysięgi.
Miał sucho w ustach i ściskało go w żołądku. Walczyłem z mrocznymi magami i stawiałem czoła morderczym duchom Jak to możliwie, że mój własny ślub sprawia, że tak się denerwuję? Ostrożnie dobył miecza, położył go na dłoniach i wyciągnął przed siebie. - Oddaję swój miecz w obronie mojego królestwa, mojej przyszłej żony i mojej rodziny. W chwili, gdy składał miecz na ołtarzu, litery misternie wyrzezanych na klindze run zapłonęły. Tris zdjął koronę z głowy i położył na ołtarzu obok miecza. - Proszę o błogosławieństwo, Pani, dla królewskiego rodu Margolanu. Oby moje rządy były długie i przebiegały pokojowo, oby żadna krzywda nie stała się mojej rodzinie i mojemu ludowi. - Następnie wyjął z kosza wypolerowany barani róg. - Niech Margolan rozkwita, nasze stada się rozmnażają i dzieci rodzą się licznie. Gdy wymawiał słowa tej pradawnej litanii, wyczuł, jak duchy, które czaiły się na obrzeżach jego magicznego wzroku, zbierają się wokół nich, przyciągane do jego mocy niczym ćmy do płomieni. Wreszcie stworzył między dłońmi kulę magicznego ognia, którą złożył na ołtarzu. - Nich mój dar zawsze służy Margolanowi. Niech chroni mój lud i tych, którzy są mi bliscy. - Biorąc głęboki oddech, wyciągnął z kosza świeczkę i postawił na ołtarzu. -Niech Pani, Matka i Dziecię, spojrzy przychylnym okiem na nasze dary i okaże łaskę swoim sługom.
W tej samej chwili zerwał się wiatr, a Tris poczuł otaczające go duchy. Wiatr był tak silny, że wciskał mu jasnoblond włosy w oczy i szarpał za bufiaste rękawy koszuli. Świeca na ołtarzu buchnęła płomieniem - nie tylko knot, ale cała świeca - tak jasnym, że Tris musiał odwrócić wzrok. Z kryształowej misy uniosły się w powietrze kropelki wody i zaczęły tańczyć nad jej powierzchnią. Wiatr ustał równie gwałtownie, jak się zerwał. Świeca na ołtarzu zgasła, a woda w misie znieruchomiała. - Myślę, że nasze dary zostały przyjęte - powiedziała Kiara z lękiem i nabożnym podziwem. Tris skłonił się po raz ostatni przed każdym z posągów i zabrał z ołtarza swój miecz i koronę. A potem wziął Kiarę pod rękę i ruszyli razem w stronę przedsionka, gdzie czekał Soterius z pozostałymi gwardzistami. - Czy Pani dała wam jakiś znak? - spytał. - Można tak powiedzieć. Gdy wyszli z magicznego ciepła groty, poraziło ich przenikliwe zimno. Z pobliskiego drzewa zerwało się stado ptaków i uleciało w niebo. Tris był szczęśliwy, gdy znalazł się z powrotem w karocy. - Mamy za sobą jedną ceremonię - i jeszcze jedną przed sobą. Kiara wzięła go za rękę. - Jak mówi Jonmarc: wiesz, jak urządzić przedstawienie. - Naprawdę nie miałem nic wspólnego z tym, co tam się stało. - Wiem. Jeśli jednak czekałeś na jakiś znak, to ten był bardzo
czytelny. Tris potrząsnął głową i wyjrzał przez okno. - Znak był czytelny, ale jego znaczenie już nie. Moja babka bardzo ostrożnie podchodziła do interpretowania znaków jako boskiego przesłania. Niebezpiecznie jest na nich polegać. Kareta otoczona strażą opuściła teren świątyni i ruszyła z powrotem do Shekerishet. Trakt wiódł przez starą część puszczy, gdzie pradawne drzewa strzelały wysoko w górę, a poszycie tonęło w głębokim cieniu. Nagle zaalarmował ich tętent jadących za nimi koni. - Niech karoca jedzie dalej! - krzyknął Soterius. Pojawili się ubrani na czarno jeźdźcy z zasłoniętymi twarzami. Woźnica strzelił lejcami i popędził konie do galopu. Tris usłyszał szczęk stali i dobiegające z otaczających ich wzgórz okrzyki bojowe. I wycie vyrkinów. Dobył miecza. - Czy oni oszaleli? Jest sam środek dnia! - krzyknęła Kiara. Powóz kołysał się i podskakiwał na nierównej drodze. - Wiedzą, co robią! - odparł Tris, starając się utrzymać równowagę, gdy dwa koła karocy oderwały się od ziemi. - Vayash moru nie wychodzą za dnia. Nie jesteśmy tak dobrze strzeżeni jak w drodze do świątyni. Woźnica skręcił tak mocno, aż rzuciło ich na bok, i spadł z kozła. Jeden z otaczających powóz jeźdźców zeskoczył z konia, żeby złapać za cugle, jednak konie nauczone, żeby odpowiadać tylko na specjalne polecenia woźnicy, pędziły dalej jak szalone.
Odziany na czarno jeździec chwycił za klamkę powozu, lecz magia Trisa odepchnęła go. Kiara złapała przez płaszcz pokrywę metalowego piecyka i rzuciła płonącymi węgielkami w napastnika, który próbował sięgnąć ku niej przez okno. - Zastrzelić konie! - krzyknął któryś z jeźdźców i Tris usłyszał świst strzał. Wystraszone konie zmyliły krok i karocą zarzuciło. Kiara krzyknęła, gdy strzały trafiły w bok powozu, wbijając się w drewno tak głęboko, że w środku widać było wystające groty. Krajobraz za oknem przelatywał z oszałamiającą prędkością, gdy karoca pędziła, ciągnięta przez ogarnięte paniką konie. - Jeśli nie zatrzymamy karocy, zginiemy, nawet jeżeli bandyci nas nie zabiją! - zawołała Kiara, starając się przekrzyczeć hałas pędzącego powozu. Tris ściągnął gruby płaszcz. Pod surdutem i kamizelką miał cienki pancerz. Było to lepsze niż naga skóra, nie mogło go jednak ochronić przed frontalnym atakiem ani gradem strzał. Za nimi słychać było tętent kopyt i pokrzykiwania żołnierzy. Gdy strzała przeleciała obok Trisa i wbiła się w poduszkę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział, postanowił jednak nie ryzykować i nie wyglądać przez okno. - Spróbuję spowolnić powóz i wyskoczyć, a ty połóż się na podłodze. Wyślę konie do Shekerishet. - Zostanę z tobą. - Nie masz miecza i nie jesteś w stroju do walki. Nie wiemy nawet, kto nasłał na nas tych bandytów. Poza tym ktoś musi sprowadzić
pomoc gwardzistów. Z wyrazu twarzy Kiary wyczytał, że nie podoba jej się ten pomysł, skinęła jednak głową. Tris nie był tak doświadczony w kontaktach ze zwierzętami jak Carina, ale uformował w umyśle obraz karocy najpierw zwalniającej na tyle, by mógł bezpiecznie wyskoczyć, a następnie mknącej w stronę zamku. Minęła chwila, lecz nic się nie zmieniło. Tris zaczął się już zastanawiać, czy udało mu się przesłać wiadomość do umysłów spłoszonych koni, gdy nagle poczuł, że kareta zwalnia. Przykucnął i złapał za klamkę drzwi. Kiedy pojazd jechał już z taką szybkością, że Tris miał szansę przeżyć upadek, otworzył kopniakiem drzwi i wyskoczył w śnieg, otaczając się magicznymi osłonami. Zaraz potem kareta oddaliła się pędem. Osłony zmniejszyły siłę upadku, mimo to uderzenie pozbawiło go tchu i Tris skręcił lewą kostkę. Z trudem podniósł się, zaciskając z bólu zęby. Dwóch jeźdźców rzuciło się do ataku. Za nimi widać już było trzech margolańskich żołnierzy poganiających ostro konie i dwa ogromne vyrkiny doganiające napastnikom W starciu z napastnikami na koniach szanse Trisa były niewielkie. Cofnął się. niemal się przewracając, i posłał w stronę jednego z nich strumień niebieskiego magicznego ognia. Mężczyzna upadł na ziemię, ciężko łapiąc powietrze, a jego spanikowany koń stanął dęba. Drugi jeździec zamachnął się mieczem, ale Tris sparował cios, cofając się przed nacierającym.
Napastnik zmusił swojego bojowego rumaka, żeby stanął dęba i jego ogromne, podkute żelazem kopyta uniosły się w powietrze. Byli na polanie i w pobliżu nie było żadnej kryjówki. Soterius i jeszcze jeden gwardzista byli już prawie w zasięgu strzału z łuku, Tris wiedział jednak, że nie mogą strzelać, nie ryzykując, że go zranią. Koń zabójcy znowu stanął dęba i Tris ledwie uniknął uderzenia w głowę ogromnym kopytem, ale w tej samej chwili jeden z vyrkinów zaatakował zwierzę, rozdzierając mu pazurami tylne pęciny. Tris rzucił się na ziemię i przetoczył w głębokim śniegu. Zanim rozbójnik na koniu zdołał go dopaść, posłał w jego kierunku śnieżną burzę, która zmusiła napastnika do osadzenia wierzchowca w miejscu. Soterius podjechał od tyłu, i zamachnąwszy się mieczem, zabił mężczyznę. Towarzyszące Soteriusowi dwa vyrkiny zbliżyły się do Trisa i pochyliły z szacunkiem łby, dając do zrozumienia, że przybyły, by go chronić. Na zboczu wzgórza Tris dostrzegł jeszcze kilka ogromnych wilków. - Wszystko w porządku? - spytał Soterius, gdy król podniósł się z ziemi. Tris skinął głową. - A z tobą? Płaszcz gwardzisty był podarty i przez rozcięcie w tunice widać było zbroję, którą miał pod spodem, a on sam ciężko oddychał. - Straciliśmy paru ludzi. Na Dziwkę! Ale załatwiliśmy ich wszystkich. - Spojrzał na świeże ślady kół na śniegu. -Co z Kiarą?
Tris schował miecz do pochwy. Nie był pewien, czy trzęsie się z zimna, czy to dreszcze spowodowane walką. Towarzyszący Soteriusowi żołnierz podał mu swój własny płaszcz, prosząc, aby go przyjął. - Posłałem konie z powrotem do Shekerishet - odpowiedział, spoglądając w kierunku, w którym zniknęła karoca. - Nie zatrzymają się, dopóki tam nie dojadą - a geas, jaki na nie nałożyłem, powinien ochronić także ich dusze, gdyby ktoś chciał je zastrzelić. Kiara aż się paliła, żeby włączyć się do walki. Soterius zaśmiał się. - Cała ona. Podszedł do nich żołnierz, prowadząc kilka koni. - Wiem, że nie zamierzałeś jechać konno - powiedział Soterius - ale masz tu konia, jeśli nie chcesz się spóźnić na własny ślub. Tris uśmiechnął się smutno i spojrzał na swój podarty i mokry od śniegu surdut i zniszczone spodnie. - Jeśli pojawię się w takim stroju, nie zrobię dobrego wrażenia na gościach. Jakiś żołnierz podbiegł, żeby podnieść leżącą w śniegu koronę. - Zapewne nie da się ukryć, co się tutaj wydarzyło -stwierdził Soterius, krzywiąc się - gdy Kiara przyjedzie w karecie bez woźnicy, a już zwłaszcza gdy będą ją ciągnęły widmowe rumaki! - Miejmy nadzieję, że do tego nie doszło. - Tris pokuśtykał do leżącego na zakrwawionym śniegu martwego napastnika. - Najpierw
jednak chcę zobaczyć, czy uda nam się dowiedzieć, kto za tym stoi. Soterius i gwardziści odsunęli się. Tris zamknął oczy i sięgnął mocą, przyzywając ducha martwego mężczyzny. Pojawiło się widmo jasnowłosego, przysadzistego mężczyzny, który rzucił się królowi do stóp. - Wasza Wysokość! - zawołał, kuląc się ze strachu. -Wybacz mi! Nie panowałem nad tym, co robię. Nie żywię do ciebie żadnej urazy. Tris wyczuł, że mówi prawdę. Zmarszczył brwi i zapytał: - Jak to możliwe? - Zostaliśmy zaczarowani. Jesteś Przywoływaczem, odczytaj więc moje myśli - nie będę niczego ukrywał. - Usiądź, żebym mógł widzieć twoją twarz. Opowiedz mi, kto cię zaczarował? Duch przerażonego rozbójnika podniósł się na kolana. - Siedzieliśmy razem z moimi kompanami w karczmie w pobliskim miasteczku Tafton-on-Kalis, na głównym trakcie prowadzącym do Ghorbalu. Chcieliśmy się nająć do roboty - żeby jak zwykle eskortować kupca na jarmark albo pilnować jakiejś arystokratycznej damy, aby dotarła na miejsce bez problemów, za co płacą sporo skriwenów. W czasie wojny walczyliśmy po stronie twoich powstańców, panie. - Duch zerknął w stronę Soteriusa. - Zazwyczaj nie wchodziliśmy w konflikt z prawem, chyba że za dużo popiliśmy i zaczynaliśmy bójkę w knajpie. - Mów dalej.
- Zeszłej nocy w karczmie pojawił sie jakiś obcy wielmoża. Nigdy nie wiedziałem tam kogoś takiego jak on. Był odziany w płaszcz i przez cały czas nie ściągnął z głowy kaptura. - Czy mówił z akcentem? Duch potrząsnął głową. - Mówił jak Margolańczyk. Nie wyglądał na cudzoziemca ani nie pachniał jak cudzoziemiec, jeśli wiesz, co mam na myśli, panie. Powiedział, że szuka ludzi do eskortowania wozu wiozącego zapłatę, zaprowadziliśmy go więc do pokoju na tyłach, żeby porozmawiać. Nie można gadać o interesach we wspólnej izbie, bo nie wiadomo, kto słucha. Zaproponował nam prosty układ: jazda z wozem z zapłatą dla kupca, który robi interesy z handlarzami dywanów w Ghorbalu. Powiedział, że musimy uzbroić się po zęby, bo będziemy strzegli złota, i zaproponował połowę zapłaty od razu. Lubimy takie umowy, więc od razu żeśmy się zgodzili, choć nie wiedzieliśmy, jak nas znalazł. Spojrzenie ducha pociemniało. - Musiał rzucić jakąś klątwę na to złoto, bo gdy tylko włożyliśmy je do kieszeni, zaczęło świecić. I nie mogliśmy się go pozbyć. Na Wiedźmę, nigdy się tak nie czułem! Jakby ktoś wcisnął się do mojego umysłu i przejął kontrolę nad ciałem. Nie mogłem myśleć, nie mogłem uciec, nie mogłem nawet ruszyć się z miejsca. Potem ten obcy powiedział nam, do czego tak naprawdę zostaliśmy wynajęci. Mieliśmy napaść na twoją świtę, gdy opuścisz świątynię, i wszystkich zabić. Nie miało znaczenia, co myślałem moje ciało go słuchało. Wiedziałem, co robi moje ciało, ale nic nie mogłem na to poradzić. Wiedzieliśmy, że niezależnie od tego, czy nam
się uda, czy nie, to i tak nie pożyjemy wystarczająco długo, żeby wydać to przeklęte złoto. Choć z tym walczyłem, na nic się to nie zdało i musiałem robić to, co kazał mi ten obcy. Wiem, że Wiedźma na pewno zabierze mnie za to, że próbowałem zamordować króla. Proszę, Wasza Królewska Mość, ulituj się nam nami! - Czy możesz coś odczytać z jego wspomnień? - spytał Soterius. Tris sięgnął swoją mocą, lecz nic nie znalazł. - Zupełnie nic. Zostały całkowicie zatarte. Założę się, że tak samo byłoby z pozostałymi. Ktoś nie chciał ryzykować. - Ten, kto ich przysłał, ma po swojej stronie jakiegoś mrocznego maga. - Ale czy to jest Curane, czy ktoś inny? - Tris ponownie skupił uwagę na klęczącym u jego stóp duchu. - Powstań - powiedział, litując się nad ogarniętym paniką duchem. Wiem, że powiedziałeś prawdę. Pani wysłuchała twojej historii i nie masz się czego obawiać. I rzeczywiście po zaczarowanych najemników przybyła nie Wiedźma, lecz Dziwka Athira. Tris wyczuł jej nadejście, a dusze rozpoznały jej wezwanie. Wyszeptał słowa rytuału przejścia, aby mogły udać się na spoczynek. Potem podszedł do konia, i choć omal się nie przewrócił, gdy skręcona noga ugięła się pod nim, odrzucił pomoc przy wskakiwaniu na siodło. - Wracajmy do Shekerishet. Muszę się zastanowić, jak mam to wytłumaczyć.
Ręce go piekły od zimna, a stopy były zdrętwiałe. Mimo wiary w zaklęcie, które rzucił na konie, martwił się o Kiarę. Niepokoił się tym, jak Kalcen i Donelan mogą przyjąć ten incydent. Nie miałbym pretensji do Donelana, gdyby cofnął dane nam błogosławieństwo. Co za pożytek z króla, który nie jest w stanie zapanować nad swoim krajem. Curane o tym wie i nie czeka, aż rozpoczniemy z nim wojnę. *** Zanim upłynęło pół świecy, na trakcie, do którego zmierzali, rozległ się tętent kopyt. - Podnieść tarcze! - rozkazał Soterius. - Otoczyć króla. Żołnierze na koniach unieśli tarcze i okrążyli Trisa, a on sam też dobył miecza. Zbliżający się jeźdźcy zwolnili pokonując wzniesienie. - Nie strzelać! - dał się słyszeć głos Harrtucka. Na szczycie pagórka pojawiło się trzech jeźdźców. Tris rozpoznał Cama, Harrtucka i Jonmarca. Na sygnał dowódcy gwardziści Soteriusa opuścili broń i odsunęli się, aby król mógł podjechać do przodu. Za trójką przyjaciół dostrzegł przynajmniej pięćdziesięciu uzbrojonych żołnierzy na koniach. - Gdzie ta zabawa? - Jonmarc nie miał na sobie żadnej widocznej zbroi, Tris był jednak pewien, że po historii w czasie Przesilenia Zimowego jego przyjaciel na pewno nie wybrał się bez pancerza pod płaszczem. - Czy kareta Kiary dotarła do Shekerishet? Czy ona sama jest bezpieczna? - spytał Tris wyjeżdżając im na spotkanie.
Harrtuck skinął głową. - Konie galopowały tak, jakby ścigał je Bezkształtny. Kiara czuje się dobrze - jest tylko trochę posiniaczona po tej szalonej jeździe. Tris spojrzał na Vahaniana i Cama. - Jesteście gośćmi. Co tu robicie? Jonmarc wzruszył ramionami. - Byłem razem z Cariną, gdy przybiegł paź, żeby zajęła się Kiarą. Stwierdziliśmy, że możemy się przydać. - Cieszymy się na wasz widok, ale walka dobiegła już końca powiedział Soterius. - Zostawiliśmy ciała na polanie. Opowiem wam wszystko ze szczegółami, kiedy zawieziemy Trisa z powrotem na ślub. - A co z gośćmi? Jak wielkie poruszenie to wywołało? - spytał Tris. Jonmarc błysnął zębami w uśmiechu. - Carroway usłyszał o sprawie w tym samym momencie co my i wraz z Crevanem natychmiast zaimprowizowali koncert w sali bankietowej. Posłali paziów, żeby przekazali gościom wieści o muzyce i obfitości jedzenia, odciągając w ten sposób gapiom od okien i z dziedzińca. Jest tak wcześnie, iż mogę się założyć, że miększość z nich nie wstała jeszcze z łóżek po takiej ilości piwa, jaką wypili zeszłej nocy! - Ostatnia rzecz, jakiej nam potrzeba, to jakiś poważny incydent, kiedy w pałacu jest pełno koronowanych głów - powiedział z grymasem Tris. - I tak będę musiał wszystko wyjaśnić Donelanowi i Kalcenowi. - Będziesz miał jeszcze więcej do wyjaśnienia, jeśli się spóźnisz na
własny ślub - zauważył Jonmarc. - Może najpierw cię tam zawieziemy, a potem będziemy się tym martwić. Tris, Jonmarc, Cam, Soterius oraz dwudziestu żołnierzy galopem ruszyło z powrotem, a Harrtuck i reszta gwardzistów pozostała, żeby uprzątnąć pole bitwy. Po przyjeździe do pałacu Tris z ulgą stwierdził, że na dziedzińcu panuje spokój. Zsiadając z konia, omal się nie przewrócił. - Mogę ci polecić dobrą uzdrowicielkę - rzucił sucho Jonmarc, oferując mu pomoc. - Jeśli zabandażujemy kostkę, może uda mi się jakoś przetrwać uroczystość i nikt się nie domyśli - stwierdził Tris, przyjmując ramię Jonmarca. - Nie krwawię, a siniaków nie będzie widać. - W dziwny sposób przygotowujesz się do ślubu. Tris spojrzał na niego z ukosa. - Doprawdy? A ty? Czy już można ci złożyć gratulacje? - Nie. Nie chcieliśmy przyćmić twojego święta. - Mam nadzieję, że dzień waszego ślubu nie będzie obfitował w tyle wydarzeń co nasz. Z pomocą Cama i Jonmarca Tris wszedł na górę bocznymi schodami. Nie był zaskoczony, widząc w salonie Carinę i Kiarę, nie zdziwił go też widok Donelana i Kalcena. Psy Trisa przydreptały do niego, jakby wyczuwały, że coś jest nie tak. - Tris! Dzięki niech będą Pani, jesteś bezpieczny! Kiara podbiegła, po czym zatrzymała się, widząc jego
podarte ubranie i zranioną nogę. Carina pospieszyła ku nim ze swoją torbą uzdrowicielki, a kiedy Jonmarc pomógł Trisowi usiąść na krześle, złapała za but i delikatnie go zsunęła, odsłaniając mocno spuchniętą kostkę. - Jest złamana - oświadczyła. - Mogę zastosować uzdrawianie i obandażować ją, żebyś mógł uczestniczyć w uroczystości, ale unikaj tańców i długiej kolejki winszujących gości. - Czy wiadomo, kto za tym stoi? - spytał Donelan. Obaj królowie siedzieli przy kominku. - Ci ludzie zostali zaczarowani - odparł Tris, zaciskając zęby, gdy Carina zaczęła zajmować się jego kostką. - Wymazano całkowicie ich wspomnienia. Nie mieli pojęcia, kto ich na nas nasłał. - Nasi gwardziści otrzymali rozkaz, by pomóc zabezpieczać uroczystość - wtrącił Kalcen. - Jeśli twoi wrogowie mieli tyle śmiałości, żeby zaatakować cię na dworze Stadena podczas świętowania Zimowego Przesilenia, takie zgromadzenie jak to też może ich przyciągnąć. - Sądziliśmy, że zastosowaliśmy wszelkie niezbędne środki ostrożności - odparł Tris, czując, jak ciepło uzdrowicielskiej magii Cariny zmniejsza ból w kostce. Kiara wzięła go za rękę i spytała: - Czy dobrze się czujesz? - Jestem tylko trochę roztrzęsiony, ale to przedślubne nerwy! Pocałował ją w dłoń. - Nadal chcesz tego ślubu?
- Zdecydowanie. - Pochyliła się, żeby pocałować go w policzek. - Podejrzewamy, że ten, kto nasłał tych żołnierzy, miał nadzieję, że po tym incydencie Isencroft postanowi zabrać swoją księżniczkę z powrotem do domu - stwierdził Kalcen. - Wiemy przynajmniej, że napastnicy byli Margolańskimi żukami, a nie tymi przeklętymi separatystami z Isencroftu - dodał Donelan. Jesteśmy z Kiarą zgodni co do tego, że najlepiej będzie pokazać naszą solidarność z Margolanem. - Dziękuję - powiedział wzruszony Tris. Carina zakończyła uzdrawianie. - Zobacz, czy możesz chodzić bez pomocy - zachęciła go uzdrowicielka. Okazało się, że Tris może stać na złamanej nodze, nie krzywiąc się z bólu. - Na razie tylko na to mamy czas - za świecę rozpoczyna się uroczystość. Później będę mogła więcej zdziałać. - To powinno wystarczyć, żebym jakoś przetrwał ceremonię. Spojrzał na swoje podarte ubranie. - Plotkarze na dworze będą więcej gadać, jeśli pokażę się w tym stanie, niż gdybym miał strzałę w plecach. Pójdę się teraz przyszykować i pozwolę Kiarze zająć się jej własnymi przygotowaniami. Jonmarc wstał, gdy Tris ruszył ku drzwiom. - I tak szedłem w tym kierunku. Dopilnuję, żebyś bezpiecznie dotarł na miejsce. - Wiesz, że jesteś gościem.
- Trudno się uwolnić od starych nawyków. Rozdział trzynasty - Można to zrobić o wiele łatwiej - powiedział Jonmarc do Carinu, gdy czekali na rozpoczęcie królewskiego ślubu. - Jak? Ucieczka i potajemny ślub? - odparowała. Stojący obok niej Cam zachichotał. Zagrały trąbki i goście zgromadzeni w sali bankietowej Shekerishet zaczęli się przepychać, żeby lepiej widzieć pana młodego i pannę młodą. Tris i Kiara weszli razem. Suknia ślubna Kiary była uszyta zgodnie z tradycją Isencroftu: czerwony jedwab idealnie przylegający do figury był rozcięty prawie do biodra, a pod nim widać było jedwabne szarawary w jaskrawym pomarańczowym kolorze. Były to barwy płomieni poświęconych Aspektowi Chenne. Kolory te uwydatniały śniadą cerę kobiety. Szeroka, bogato haftowana szarfa podkreślała talię Kiary, a powłóczyste rękawy niemal skrywały jej dłonie. Długie kasztanowe włosy spływające na plecy były ozdobione przypominającą koronkę złotą siateczką z małymi klejnocikami. Na szyi błyszczał wytworny naszyjnik w stylu Wschodniej Marchii, idealnie pasujący do sięgających niemal do ramion złotych kolczyków. Prawą dłoń zdobił sygnet dziedziczki tronu Isencroftu. - Mówię po prostu, że to nie musi być aż tak skomplikowane - odparł Jonmarc. - Na Pograniczu te sprawy są o wiele prostsze. Oświadczasz się i zostajesz przyjęty, składasz dar i przysięgę małżeńską, „konsumujesz" związek - I to wszystko.
Małżeństwo zawarte. - Nie myślisz chyba, że na dworze cokolwiek może być proste, co? wyszeptał z uśmiechem Cam. - Ludzie straciliby przez to pracę. Znalezienie odpowiedniego stroju ślubnego dla Trisa, mającego zastąpić zniszczone ubranie, zajęło Crevanowi i Coalanowi niemal całą świecę. Mimo iż król nie przejmował się dworskimi intrygami, był świadom, że plotkarze będą wyczuleni na wszelkie nieprawidłowości jego ubioru. Tris miał na sobie długi płaszcz z czarnego brokatu z szerokimi rękawami ozdobionymi złotymi guzikami i złotym wykończeniem mankietów. Płaszcz sięgający za kolana przykrywał długie czarne buty i czarne bryczesy. Ciemnogranatowa kamizelka była ukłonem w stronę tradycyjnych margolańskich barw ślubnych. Pod długim płaszczem wisiał miecz, który niezbyt rzucał się w oczy, a kamizelka i wysoko zapinana jedwabna koszula z żabotem skrywały cienką kolczugę. Ulubiony przez niego diadem zastąpiła dzisiaj korona. Na prawej dłoni Tris miał złoty pierścień z pieczęcią Margolanu. Jonmarc wiedział, że przyjaciel nosi na rzemyku na szyi metalowy krążek, który znaleźli w czasie podroży - talizman chroniący przed zaczarowanymi bestiami. Tris zwierzył mu się, że nigdy go nie zdejmuje, odkąd poznał w Bibliotece Zachodniej Marchii jego znaczenie. Uszkodzona kostka jeszcze go bolała, gdyż lekko utykał. - Powiedz mi zatem, Jonmarcu, jak się urządza śluby w Mrocznej Ostoi? - rzucił lekkim tonem Cam.
Jonmarc zakrztusił się winem i zaczął kasłać. Carina obrzuciła brata karcącym spojrzeniem i ten klepnął Jon-marca po plecach. - Cam — rzuciła ostrzegawczo. Jae, który leżał zwinięty w kłębek na jej kolanach, czekając, aż uroczystość dobiegnie końca, uniósł pytająco łepek, po czym znowu się położył. Cam wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Tak tylko pytam. Jeśli goście mają przyjść w zbroi albo pić krew, chcę być na to przygotowany. Jonmarc odchrząknął i pociągnął łyk wody. - Pozostawiam takie sprawy Gabrielowi. Sądzę jednak, że gdybyśmy nawet zaprosili wszystkich z Mrocznej Ostoi, nie byłoby aż tak wielu osób. W sali bankietowej tłoczyli się królowie i ich świty, zaproszona arystokracja i specjalni goście. Tłumy ludzi stały na dziedzińcu, pragnąc zobaczyć królewską parę. Carroway wraz ze swoją trupą minstreli przygrywał ze sceny w rogu sali. Świece i lustra błyszczały, wypełniając salę światłem, z sufitu zwisały aksamitne sztandary i serpentyny z kolorowych wstążek. Tris i Kiara szli po szerokim, błękitnym dywanie w kierunku podwyższenia zastawionego świecami, których blask odbijał się misach z wodą. Wewnątrz rzędów świec stały półkolem ogromne wazy wypełnione świeżymi kwiatami. Te kwitnące poza sezonem kwiaty były dziełem maga ziemi. Ich słodka woń wypełniała całą salę.
- Byłem na wielu ślubach w Isencrofcie, ale żaden z nich tak nie wyglądał - zauważył Cam. - To rytualny ślub. Większość ślubów, które widziałeś, przypominała raczej to, o czym mówił Jonmarc. Urządzają zrękowiny i nie zawracają sobie głowy niczym więcej. Rytualny ślub to połączenie nie tylko serc, ale i dusz - wyjaśniła mu Carina. Jonmarc wziął ją za rękę i spojrzał jej w oczy tak głęboko, że zarumieniła się, spuściła wzrok i uścisnęła jego dłoń. *** Tris i Kiara podeszli do podwyższenia i uklęknęli naprzeciw siebie. Tris nieraz słyszał o tym, że rytualny ślub to połączenie dusz, i teraz, jako Przywoływacz Dusz, nie miał co do tego wątpliwości, tak samo jak był pewien, że to zobowiązanie, którego chce się podjąć. Siostra Landis rozłożyła ręce w geście błogosławieństwa i zrobiła znak Pani nad ich głowami, a potem zaczęła śpiewać, rysując wokół młodej pary ochronny krąg. Tris wyczuwał wzniesioną przez nią osłonę. Stojąc w tym kręgu mocy, Landis wzięła z małego ołtarza ciężki kielich i wzniosła go cztery razy, kierując w cztery strony świata, po czym nalała do niego ze stojącej na ołtarzu flaszki czerwonego wina. - Błogosławione niech będą żywioły. Wino z ziemi. Ogień ze słońca. Z pucharu wystrzelił na chwilę płomień. - Wody z oceanów - powiedziała, przywołując za pomocą magii strumień wody, który wlała ze zwiniętej dłoni do kielicha - i wiatry z
nieba. Zakręciła otwartą dłonią nad pucharem i jego zawartość przybrała postać wiru. - Czy chcecie zostać połączeni ciałem i duszą na śmierć i życie? - Tak - odpowiedzieli razem Tris i Kiara. Landis odwróciła lewą dłoń Trisa wnętrzem do góry, wyciągnęła z pochwy u pasa ceremonialny sztylet i zrobiła czubkiem cienką, czerwoną kreskę w kształcie połowy jednego z symboli Pani. Strząsnęła kroplę krwi do kielicha i narysowała taką samą kreskę na dłoni Kiary. Potem zdjęła z ramion szal i owinęła nim złączone ze sobą dłonie Kiary i Trisa. - Wypijcie. Najpierw Landis podała puchar Trisowi, potem Kiarze. Tris poczuł, jak otacza ich aura pradawnej, potężnej magii, i miejsce, w którym krew ze świeżego rozcięcia zmieszała się, zapiekło. Przypomniał sobie, jak się czuł w czasie ostatecznego starcia z Obsydianowym Królem, kiedy połączył duszę Kiary ze swoją. I choć sam nie wymówił słów mocy, poczuł, jak coś zmieniło się w jego duszy, pojawiła się świadomość jej obecności. Landis podała puchar Kiarze i Tris wyczuł bliskość jej ducha na Planach Dusz, gdy wino stworzyło między nimi więź. Na koniec Landis uniosła kielich ku niebu i przez rzędy świec przetoczyła się fala ognia. - Radujcie się - powiedziała. - Zgodnie z prawem obu królestw zostaliście połączeni w obecności Pani na życie i śmierć - oraz poza
nią. Tris pochylił się i pocałował Kiarę, a tłum zaczął wiwatować. Landis zdjęła szal z ich nadgarstków, a kiedy rozłączyli ręce, okazało się, że rozcięcia na ich dłoniach zagoiły się i pozostały tylko cienkie, różowe blizny. Nowo poślubieni małżonkowie zeszli z podwyższenia i minstrele zaczęli grać jeden z tradycyjnych weselnych tańców Margolanu. Tris natychmiast został wciągnięty do szybko wirującego kręgu tańczących i znalazł się między Camem i Donelanem, a Kiara została porwana przez Berry w taneczne koło z Cariną, Alle i lady Eadoin. Tris musiał posłużyć się odrobiną mocy, żeby wzmocnić magię chroniącą jego kostkę i tańczyć mimo bolącej nogi. Służący kręcili się w tłumie z pucharami wina i dzbanami piwa, a w powietrzu unosiła się woń pieczonej dziczyzny. Jedna melodia następowała po drugiej, każda kolejna bardziej skoczna i skomplikowana niż poprzednia. Tańczono w kręgach lub rzędami, jak nakazywała muzyka. Wreszcie w drzwiach sali pojawił się Crevan i po fanfarze trąbek obwieścił, że podano do stołu. Tris bardzo się starał nie utykać, gdy wziął Kiarę za rękę i poprowadził orszak do sali biesiadnej. Raz jeszcze Carroway i Crevan przeszli samych siebie. Długie stoły lśniły od świec umieszczonych na lustrzanych tacach i tonęły w barwnych kwiatach. Ogromne żyrandole ozdobione były świeżymi, nie rosnącymi o tej porze roku, wyczarowanymi przy pomocy magii kwiatami, a kwieciste girlandy
tworzyły baldachim nad ich głowami. Tris pomyślał z uznaniem, że to szalenie spektakularny pokaz, który wymaga tylko nieco magii, ale za to bardzo niewiele złota. Carroway występował razem z muzykami i kierował pochodem żonglerów, akrobatów i artystów, którzy zabawiali gości, podczas gdy podawano na stół kolejne dania. Uczta miała się ciągnąć długo w noc, aby vayash moru oraz vyrkiny w ludzkiej postaci także mogły przyłączyć się do zabawy. Tris sączył wino, żałując, że nie jest to coś mocniejszego, tak bardzo bolała go kostka. - Carroway naprawdę wspaniale się spisał - wyszeptała do niego Kiara. - Czy możesz w podzięce pasować go na rycerza? Tris zaśmiał się cicho. - On już jest lordem bardem i mistrzem margolańskich minstreli. Kończą mi się tytuły. Kiedy służba sprzątnęła ze stołów ósme danie tej oficjalnej wieczerzy, do sali wjechał wielki stół, na którym piętrzyły się podarki. Tris z Kiarą odeszli od stołu i usiedli na wyściełanych krzesłach, żeby przyjmować dary od gości. Tris pragnął uniknąć tego prześcigania się w hojności, Crevan obawiał się jednak, że pominięcie tej części uroczystości mogłoby być obrazą dla gości. Prezentu od Donelana nie dało się zamknąć w pudle. Podarował państwu młodym dwie klacze i dwa ogiery, z jakich słynął Isencroft. Żadne wierzchowce nie dorównywały im rączością ani urodą. Konie z isencroftskim rodowodem uważane były za równie cenne jak klejnoty
królewskie. Wyposażone w niezwykłą uprząż, z której wyrobu Isencroft słynął, zwierzęta te były godne króla. Podarunek dwóch par koni był symbolem połączenia dwóch królestw, do którego dojdzie po śmierci Donelana. Kalcen pochylił się do przodu, gdy Tris i Kiara zaczęli odwijać podarunek od niego. Był to oprawiony w pozłacaną ramę tryptyk z prześlicznymi iluminacjami wykonany przez uzdolnionego artystę. - Moi astrologowie radzili się gwiazd, żeby to stworzyć, gdyż we Wschodniej Marchii zawsze w takiej sytuacji zwracamy się do gwiazd. Jedno skrzydło jest dla ciebie -skinął głową Trisowi - jedno dla ciebie powiedział, uśmiechając się do Kiary. - Przepowiada korzystne i niesprzyjające daty na przestrzeni osiemdziesięciu lat od dnia waszych narodzin. W środku moi jasnowidze umieścili układ gwiazd na dzień ślubu. Znaki są pomyślne dla urodzenia męskiego potomka w ciągu roku. Przez niemal świecę Tris i Kiara otrzymywali podarunki od arystokracji: piękne srebra, misternie rzezane kryształy i wysadzaną klejnotami biżuterię. W miarę jak stos darów topniał bez żadnego incydentu, Tris zaczął się odprężać. Oboje z Kiarą dziękowali wylewnie za prezenty, chociaż w duchu krzywili się na to prześciganie się w hojności, którą arystokracja pragnęła zaskarbić sobie względy nowego króla i królowej. W końcu pozostał tylko jeden podarunek: owinięty płótnem wielki prostokątny przedmiot.
- Sądzisz, że to portret? - wyszeptała Kiara ze śmiechem; wiedziała, jak bardzo Tris nie znosił naturalnej wielkości portretów Jareda. - Na Boginię, mam nadzieję, że nie! Właśnie skończyliśmy palić te, które Jared kazał wykonać. - Nagle spoważniał i otworzył szerzej oczy. - Coś jest nie tak. - O co chodzi? - Wyczuwam magię krwi. Służący ściągnęli dramatycznym gestem płótno i ich oczom ukazało się lustro w pozłacanej, rzeźbionej w misterny runiczny wzór ramie. - Nie dotykać tego! Ostrzeżenie Trisa nadeszło trochę za późno. Jeden ze służących wyciągnął rękę, żeby podtrzymać chwiejące się lustro, i dotknął przy tym szkła. Szkło zasnuło się mgłą i znikło. Rozległ się przenikliwy ryk, i zanim służący trzymający lustro zdążyli uciec, z ramy wyskoczyła ogromna bestia. Była szara niczym trup, miała oślizgłą, pozbawioną włosów skórę, koszmarne ciało. W zniekształconym łbie widać było wyłupiaste oczy i ostre zębiska. Stwór chodził wyprostowany, na mocno umięśnionych nogach zakończonych ogromnymi pazurami. Chwycił szponiastymi łapami trzymających ramę ludzi, odrywając jednemu z nich głowę. - Nie pozwolę na to! - zakrzyknął Harrtuck i dobywszy miecza rzucił się na bestię, zadając cios, który powaliłby niedźwiedzia czy wilka. Potwór machnął łapą, pozostawiając cztery głębokie ślady na
ramieniu Harrtucka, i odrzucił go na drugą stronę sali. Mężczyzna uderzył z impetem o ścianę i znieruchomiał. Rozległy się wrzaski przerażonych gości weselnych uciekających przed bestią. Jair chwycił zatkniętą na ścianie pochodnię i rzucił się na potwora, wrzeszcząc i wywijając szaleńczo żagwią, żeby odwrócić jego uwagę od uczestników uroczystości. - Wyprowadź stąd wszystkich! - krzyknął Tris do Soteriusa. Sam zaś przeskoczył przez stół, dobywając miecza, Uniósł rękę, żeby ustawić magiczną osłonę, zanim jednak się pojawiła, poczuł obok siebie obecność jeszcze jednej osoby. - Ty to wiesz, jak urządzić dobrą zabawę! - krzyknął Vahanian, także dobywając miecza. Tris miał mglistą świadomość tego, że poza kręgiem ochronnym Carroway i Soterius nakazują wszystkim zachować spokój, a Donelan i Kalcen przywołują swoich gwardzistów. Żołnierze Trisa oraz gwardziści Isencroftu i Wschodniej Marchii stanęli wokół, trzymając broń w gotowości. Bestia rzuciła się na Trisa. Uchylił się, lecz niewystarczająco szybko, i jej szpony rozorały mu plecy, a siła ataku powaliła go na podłogę. Poczuł ostry ból w złamanej nodze. Jonmarc, któremu udało się wbić miecz w bark stwora, także został odrzucony na bok. Tris sięgnął po swoją moc, mając nadzieję zdławić energię życiową bestii, lecz smród magii krwi, który poczuł, poraził jego zmysły. W tym zaczarowanym stworze nie było ani śladu duszy.
Zerwał z szyi talizman. - Weź to! Mam plan! - krzyknął. Jonmarc chwycił krążek, zanim uświadomił sobie, co to jest. - Tylko nie ten przeklęty talizman! - Mając go, będziesz bezpieczny. Musisz zwrócić na siebie uwagę bestii. - Załatw to szybko! Uzbrojony w talizman Jonmarc wydał z siebie okrzyk bojowy i rzucił się na potwora, zadając oburącz ciosy. Ćwiczenia z vayash moru bardzo się przydały; szybkość sprawiała, że udawało mu się uniknąć szponów bestii. Jej skóra wytrzymywała te razy, ale w końcu zwierz odwrócił się od Trisa i wbił w Jonmarca nienawistne spojrzenie, a potem ruszył w jego stronę. Jonmarc robił uniki, uchylając się przed potężnymi uderzeniami, jednak szpony stwora rozorały mu lewe ramię, rwąc na strzępy jedwabną koszulę. - Teraz! Jonmarc uskoczył, a z wyciągniętych dłoni Trisa wystrzeliła fala ognia i bestia, wyjąc, zaczęła się palić. Kiedy płomienie zgasły, potwór leżał na podłodze, a jego zwęglona skóra zwisała z niego w strzępach. Tris podniósł się ostrożnie, wciągając gwałtownie powietrze z powodu promieniującego z kostki bólu. Jonmarc także zrobił krok do przodu. - Jest martwa? Zanim Tris zdążył odpowiedzieć, bestia rzuciła mu się do gardła z szeroko otwartą paszczą pełną ostrych zębów. Tris zatoczył się do tyłu,
i gdy złamana noga ugięła się pod nim, bestia wbiła szpony w jego kolczugę i przyciągnęła go do siebie, aż poczuł jej smrodliwy oddech. Jonmarc z dzikim wrzaskiem zaatakował stwora od tyłu. Wskoczył mu na grzbiet i wbił oburącz miecz. Bestia ryknęła, nie wypuściła jednak Trisa ze szponów. Jonmarc wyszarpnął miecz i zeskoczył z grzbietu potwora. Ciemna posoka płynęła z rany, którą mu zadał. Bestia zachwiała się, ale nie padła. Tym razem Tris posłał falę ognia prosto w paszczę stwora. Bestia zaczęła ryczeć i miotać się. podczas gdy płomienie trawiły ją od środka. Wreszcie ogień, który buchnął z jej pyska, objął ogromną zniekształconą głowę, w której tkwiły szeroko rozwarte wyłupiaste oczy. Trisowi udało się uwolnić. Potwór zaatakował po raz ostatni i wtedy Jonmarc jeszcze raz wbił miecz w kark bestii. Osłabiona przez płomienie skóra poddała się i ostra klinga weszła głęboko w ciało, oddzielając głowę od tułowia. Zwęglone od środka i z zewnątrz ogromne cielsko zachwiało się i upadło, bryzgając czarną posoką śmierdzącą zgniłym mięsem. Jonmarc jeszcze przez chwilę dźgał bestię mieczem, aż był pewien, że już się więcej nie poruszy. Dopiero wtedy Tris pozwolił opaść magicznym osłonom i żołnierze ostrożnie otoczyli leżące ciało. - Zabrać stąd tego przeklętego stwora - rozkazał, zaciskając zęby z bólu. Cam owinął ciało w obrus, przerzucił sobie przez ramię i opuścił salę.
Za nim podążył inny gwardzista, trzymając głowę bestii w prowizorycznym worku. Jonmarc pomógł Trisowi usiąść na krześle. Natychmiast podbiegli do nich Soterius i Jair, który wciąż trzymał w ręce pochodnię, oraz Esme. Kiara przecisnęła się przez rząd gwardzistów, a Carina uklękła przy leżącym w drugim końcu sali Harrtucku. - Jak poważne obrażenia odniosłeś? - spytała Esme. - Żadne, poza tą przeklętą kostką. Chyba nie krwawię. Podczas gdy Esme zaczęła zdejmować but ze złamanej nogi Trisa, Jonmarc podszedł do Cariny. Harrtuck leżał w kałuży krwi; przez jego plecy biegły cztery bardzo głębokie cięcia, spod których wyzierała biała kość. - Nie jestem w stanie zrobić tego sama - powiedziała uzdrowicielka. On umiera. Potrzebuję twojej pomocy. Ręce miała poplamione krwią Harrtucka, który był blady i oddychał nierówno. - Zamsze byłem twoim pacjentem - nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. - Ufasz mi? - Carina popatrzyła Jonmarcowi prosto w oczy. - Złożyłbym swoje życie w twoje ręce. - Opuść więc osłony i pozwól mi czerpać z ciebie siłę. Jonmarc zawahał się. A jeśli zajrzy przy tym w moje myśli, to co w nich wyczyta? Z tak wielu rzeczy w przeszłości nie jestem dumny, tak wiele krwi mam na rękach. Jeśli zobaczy, kim byłem i co robiłem, to czy nie zmieni zdania? Spojrzał na Harrtucka.
- Weź wszystko, co ci potrzebne - powiedział, zamykając oczy. Tris i Gabriel powiedzieli, że ma lepsze naturalne osłony przed magią niż większość śmiertelników. Bardzo mu się to przydawało w walce z magami albo vayash moru, którzy próbowali wpłynąć na jego myśli. Teraz usiłował rozmontować te systemy obronne, skupiony na znajomym cieple mocy Cariny i dotyku, który tak dobrze znał z wielu uzdrowień. Westchnął i zachwiał się, gdy zaczęła czerpać z niego siłę. Starał się odciąć od otaczającego go gwaru rozmów, pokrzykiwania gwardzistów i swoich nadal wyczulonych po walce zmysłów. Harrtuck jest w gorszym stanie, niż sądziłem. Przypomniał sobie, jak Tris, Cam i Carroway pozwalali Carinie czerpać z nich siły, gdy w czasie podróżowania z karawaną leczyła bitewne rany. Carina opowiedziała mu, jak Tris i Sakwi wspomagali ją przez wiele godzin, gdy przyniesiono go, bliskiego śmierci, z nargijskiego obozu. Czując po raz pierwszy takie czerpanie energii, podziwiał ich wytrzymałość, z jaką tyle razy go uzdrawiali. Patrzył, jak pod dotykiem Cariny mięśnie i ścięgna zrastają się, a skóra na plecach Harrtucka goi się szybciej niż W rękach najbardziej zręcznego chirurga. Otwarte rany zasklepiały się, aż w końcu pozostały tylko blizny. Połączony myślami z Cariną, wyczuwał ciepło jej uzdrawiającej mocy, gdy wzmacniała energię życiową Harrtucka, rozniecając na powrót migoczącą nić życia, aż zaczęła się palić równym płomieniem. Harrtuck nie był już w niebezpieczeństwie,
choć z pewnością w następnych dniach będzie go bolało całe ciało. Wreszcie Carina odwróciła się ku niemu i złapała jego rękę w swoją mokrą od krwi dłoń. Dziękuję. Jej głos zabrzmiał w jego umyśle bliżej niż sama myśl. Wyczuwał jej obecność ocierającą się o niego bardziej zmysłowo niż skóra muskająca skórę, jakby na chwilę ich dusze się złączyły. Równie szybko jak to uczucie się pojawiło, znikło, a Carina odwróciła wzrok, widząc jego pytające spojrzenie. Trudno mu było otrząsnąć się po tych przeżyciach, a kiedy wreszcie chciał się odezwać, Carina już się oddalała, wycierając ręce o zniszczoną suknię balową, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie potrzebuje. Harrtuck poruszył się i jęknął. - Uważaj. - Jonmarc starał się mówić lekkim tonem. -Byłeś o włos od spotkania z Panią. - Ano - wychrypiał Harrtuck, krzywiąc się. - Wydawało mi się, że słyszę Ją śpiewającą w oddali. - Podziękuj Carinie. - Czy z Trisem wszystko w porządku? - Jest trochę posiniaczony, ale ogólnie nie jest źle. Następnym razem, gdy postanowisz rzucić się na którąś z tych bestii, zabierz ze sobą całą armię. - Tak, armię - powtórzył słabnącym głosem Harrtuck. Podeszło dwóch żołnierzy z noszami i delikatnie położyli go na nich, a Jonmarc odsunął się i podszedł do Esme, która kończyła uzdrawiać kostkę Trisa. Nigdzie nie widać było
Cariny. Słysząc dobiegającą z oddali muzykę, domyślił się, że Carroway'owi udało się namówić przestraszonych gości do wysłuchania zaimprowizowanego koncertu. - Na Dziwkę! - ryknął Donelan. - Słyszałem, że wy dwaj potraficie tak walczyć, ale nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę to na własne oczy - a już z pewnością nie z tak bliska. - Nawet jeśli miałem cień wątpliwości co do twojej magicznej mocy dodał Kalcen, zwracając się do Trisa -lub twoich szermierczych zdolności - skinął głową Jon-marcowi — to teraz już ich nie mam. - Miło mi - rzucił sucho Tris. - Przez kilka dni oszczędzaj tę nogę - poleciła Esme, gdy Tris spróbował ostrożnie stanąć. - Gdybym wiedziała, że mnie posłuchasz, to wysłałabym cię do łóżka i kazała w nim zostać. - Tris ma teraz miesiąc miodowy - stwierdził Jonmarc. - Nie powinno z tym być problemu. Ktoś zaczął się przepychać przez grupę zgromadzonych wokół żołnierzy. - Wreszcie udało mi się oderwać od gości - powiedział Carroway. Przeniósł spojrzenie z Trisa na Jonmarca. -Z wami wszystko w porządku? - Biorąc pod uwagę to, co mogło się stać, nie jest źle. - Myślę, że już kiedyś walczyłeś z tym stworami -stwierdził Jair, patrząc na bliznę biegnącą od ucha Jonmarca aż do obojczyka.
- I to wiele razy. - Powiedzieliśmy gościom, że obydwaj czujecie się świetnie i że bestia została zabita - rzekł Carroway. - Crevan szybko nalewa brandy, żeby przestali o tym myśleć. Jeśli chcesz, obwieszczę, że nowożeńcy udali się do królewskich komnat. Nie będziesz musiał znowu się pokazywać, a tłum będzie sobie dalej popijał. Tris zerknął na Kiarę. - Świetny pomysł, zwłaszcza jeśli nie będę musiał stawać na parkiecie. Kilku żołnierzy odprowadziło Trisa i Kiarę do ich apartamentów. Zamykając za nimi drzwi, Tris pomyślał z żalem, że szkoda, iż nie jest im dana prawdziwa prywatność. - Nie masz litości dla swoich strojów - zażartowała Kiara, patrząc na jego podarty w strzępy płaszcz oraz wystającą spod zniszczonej koszuli kolczugę. - To kolejny powód, dla którego lubiłem to, co nosiliśmy w podróży. Tańsze do zastąpienia i o wiele wygodniejsze - odparł z westchnieniem. Zdjął płaszcz. Bark zaczął go boleć od silnych ciosów magicznej bestii. Kiara pomogła mu zdjąć podartą koszulę i kolczugę, na której wyraźnie widać było głębokie ślady szponów. Na piersiach i ramieniu mężczyzny zaczęły się już pojawiać ciemne siniaki. - Dopilnować, żebyś pozostał w jednym kawałku, będzie trudniej, niż sądziłam.
W spojrzeniu Kiary nie widać było rozbawienia. Tris przyciągnął ją do siebie. - Czyżbyś się rozmyśliła? Bawił się jej długimi włosami, a od zapachu jej perfum serce zaczęło mu szybciej bić. - Absolutnie nie. - Ale coś cię dręczy. Kiara zarumieniła się. - To nic takiego, tylko że... to wszystko jest takie... publiczne. Całe królestwo wie, że zamknęliśmy się tu po to, żeby spróbować spłodzić dziedzica. - Czy sądzisz, że byłoby inaczej, gdybyśmy byli teraz W jakieś wiosce? Tak samo jest z wieśniakami, tylko że oni nie są otoczeni strażą. Jedwabna suknia musnęła jego nagą klatkę piersiową, gdy objęła go za szyję i położyła głowę na jego ramieniu. - Może i tak. - Ciesz się. że moja babka zerwała z tradycją wywieszania prześcieradeł w oknie następnego dnia, żeby pokazać, że panna młoda była dziewicą. - Naprawdę? Obdarzył ją łobuzerskim uśmieszkiem. - Carroway mówi, że za dawnych czasów wiele par zabierało ze sobą do komnaty królika, żeby pomazać prześcieradło jego krwią i uratować reputację panny młodej. Babka stwierdziła, że to barbarzyński
zwyczaj, który nie pasuje do nowoczesnego królestwa, i dlatego nam tego oszczędzono. - Przestał się uśmiechać. - Jeszcze coś cię gryzie. - Nie chciałabym cię rozczarować - wyszeptała. - Będąc zaręczona od urodzenia, nie miałam okazji... To znaczy ja nie... Tris odsunął się, żeby spojrzeć jej w oczy. - Nigdy mnie nie rozczarujesz. Jesteśmy tu razem. Jesteśmy małżeństwem. Pragnąłem tego od czasu pobytu m Zachodniej Marchii, choć nie miałem wielkiej nadziei. -Zamilkł na chwilę. - Mam pomysł. Podszedł do ogromnego łoża z baldachimem i zasunął całkowicie kotary. - Zamknij oczy - powiedział i pociągnął ją ku tonącemu w mroku łożu. - A teraz wyobraź sobie, że znowu jesteśmy w podróży dwojgiem nic nie znaczących ludzi znikąd. Znajdujemy się w gospodzie - jednej z tych ładniejszych, z buzującym na kominku ogniem i dobrą kolacją. Jesteśmy całkowicie bezpieczni. Wszyscy inni wyszli gdzieś tego wieczora. Kiara zaśmiała się głośno. - To mało prawdopodobne! - Nie masz pojęcia, jak często żałowałem, że jest inaczej. No więc jesteśmy tutaj, dwoje wyrzutków w podróży. Nie jesteśmy nikim ważnym i mamy cały wieczór dla siebie. Masz jakiś pomysł, jak go spędzić? Namiętność w jej pocałunku zaskoczyła go. Przytulił ją do siebie i padli oboje na ukryte za zasłonami łoże. Jego
pytanie nie wymagało żadnej odpowiedzi. *** Późno tej nocy Carina siedziała przy kominku w pustej sali biesiadnej i patrzyła na tlące się węgle. Podniosła wzrok, słysząc zbliżające się kroki. - Tu jesteś - powiedział Cam. - Dostałem twoją wiadomość. Co się stało? Wyciągnęła do niego rękę i mężczyzna usiadł obok na ławie, którą Carina przyciągnęła do kominka. - Jutro wracasz do Isencroftu. - To żadna nowina. - Tak - powiedziała z westchnieniem Carina - jednak aż do dziś o tym nie myślałam. W zeszłym roku, kiedy byliśmy pewni, że zginąłeś w czasie ataku handlarzy niewolników, nie potrafiłam normalnie żyć. Byliśmy w tak wielkim niebezpieczeństwie - handlarze niewolników, a potem duchy Ruune Vidaya - i wszyscy mieli ważniejsze powody do zmartwień, więc nie obciążałam ich swoimi troskami, ale nie mogłam spać ani jeść. Strasznie za tobą tęskniłam. - Nie wiedziałem, gdzie jesteś. - Cam odgarnął kosmyk ciemnych włosów z jej oczu. - Soterius i Harrtuck wyciągnęli mnie ze szczątków karawany. Umarłbym, gdyby nie zaprowadzili mnie siłą do uzdrowicielki ze Stowarzyszenia Sióstr. Zabrała mnie do niewielkiej cytadeli, której Jared jeszcze nie odkrył. Siostry miały eliksir, którego potrzebowaliśmy do utrzymania
Donelana przy życiu. - Ujął dłoń Cariny. - To był najtrudniejszy wybór w moim życiu -szukać ciebie czy ratować króla. Znalazłem w sobie siłę, żeby wrócić do Isencroftu, tylko dlatego, że Soterius i Harrtuck przyrzekli, że cię odnajdą. - Pewnej nocy, gdy byliśmy w Zachodniej Marchii, poprosiłam Trisa, żeby cię odszukał - wyszeptała Carina. -Odczułam ogromną ulgę, gdy powiedział, że nie ma cię wśród umarłych. Nie wiedziałam jednak, czy jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. A teraz znowu wyjeżdżam. - Nigdy nie lubiłem przebywać z dala od ciebie. Pamiętasz, co zawsze mówiliśmy? Ze ty jesteś mózgiem, a ja mięśniami. Bez ciebie musiałem sam rozstrzygać wszystkie problemy. - Cam uśmiechnął się. - A z tego, co opowiada Jonmarc, ty nauczyłaś się walczyć. Już czas, Carino. Musimy podążyć swoimi drogami. Na ciebie czeka życie w Mrocznej Ostoi. Ja mam zadanie do wykonania: strzec Donelana. Jest to szczególnie ważne teraz, gdy w naszej ojczyźnie dochodzi do zamieszek. Nie ma takiego człowieka, któremu ufałbym bardziej niż Jonmarcowi, jeśli chodzi o opiekę nad tobą. - Błysnął zębami w uśmiechu. - Przyznaję też, że ta córka mistrza cechu piwowarów jest w moim typie. - Złapał siostrę za podbródek, żeby spojrzeć jej w oczy. Za jakiś czas przyjedziecie z Jonmarcem do Isencroftu. A ja przybędę do was z wizytą, gdy już się tam zadomowisz. - Obiecujesz? - Obiecuję. Rozdział czternasty
Następnego dnia po królewskim weselu na dziedzińcu Shekerishet trwała krzątanina, bowiem już od rana goście zaczęli przygotowywać się do wyjazdu, Król Kalcen wraz ze swoją świtą wyjechał jako pierwszy, zaś Donelan miał wyruszyć ze swoim orszakiem do Isencroftu, zanim dzwony obwieszczą porę kolacji. Była wyjątkowo ładna, jak na tę porę roku, pogoda i wielmoże wykorzystali ją by ruszyć w podróż powrotną do domu. Jonmarc przyglądał się im z balkonu. Atak przyspieszył wyjazd gości bardziej, niż gdyby się okazało, że spiżarnia jest pusta. Carina przez większość dnia przebywała z Camem i Donelanem i Jonmarc nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy się z nią na osobności. Dopiero gdy dzwony wybiły siódmą, drzwi do saloniku, w którym czekał, otworzyły się. - Już zaczynałem się martwić - powiedział, wstając, by ją powitać. Wyglądała na zmęczoną. - Po pożegnaniu się z Camem zajrzałam do Harrtucka, żeby zobaczyć, jak się miewa. Wyliże się - ale minie sporo czasu, zanim będzie gotowy do stoczenia prawdziwej walki. Jonmarc wziął ją za rękę. - Nie będzie już żadnych walk. On ma teraz mieć wygodną pałacową posadkę. Carina spochmurniała. - Wkrótce Tris będzie musiał wyruszyć na wojnę. Przez wzgląd na Kiarę mam nadzieję, że masz rację.
Jonmarc wziął ją w ramiona, tuląc mocno. Nawet w dworskim stroju, pachniała ostro, zmysłowo ziołami i leczniczymi miksturami. Powiodła dłonią po jego ramieniu. Skrzywił się, gdy dotknęła pozostałych po walce siniaków. - W całym tym wczorajszym zamieszaniu nie zajęłam się twoim ramieniem. - To nic takiego. Carina wsunęła dłoń pod koszulę. Jej magia złagodziła ból posiniaczonego ciała i nadwerężonych w walce mięśni. Jonmarc uświadomił sobie, jak bardzo był spragniony jej dotyku. - Zeszłej nocy, kiedy uzdrawiałaś Harrtucka, coś poczułem dotknęłaś mojego umysłu. Carina odwróciła wzrok i wyswobodziła się z jego uścisku, jakby te słowa dotknęły jej czułego miejsca. - Przykro mi, nie powinnam była tego robić bez twojego pozwolenia. - Czy kiedy uzdrawiałaś razem z Trisem i Carroway'em, też tak było? - Słowa te wymknęły mu się, zanim pomyślał, i od razu tego pożałował, obawiając się, że wyszedł na małostkowego zazdrośnika. - Nie. Jonmarc był zaskoczony, że poczuł aż tak ogromną ulgę. - Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć. - Co wiedzieć? - Co oznacza prawdziwa bliskość z uzdrowicielką. Usłyszał smutek i lęk pobrzmiewające w jej głosie.
- Niektórzy mężczyźni boją się mieć uzdrowicielkę za kochankę. Mówią, że wykradamy dusze. Jonmarc delikatnie odwrócił ją twarzą ku sobie. - Ja się nie boję - powiedział. - Nie możesz ukraść czegoś, co już zostało ci dane. Pocałował ją mocno i był zaskoczony tym, jak namiętnie odwzajemniła pocałunek. Jego ręka zsunęła się z jej ramienia i spoczęła na piersi, Carina jednak nie odsunęła się od niego. Ośmielony tym, poluzował sznurówki jej gorsetu. Z zaskoczeniem i radością stwierdził, że jej palce zaczęły rozwiązywać troczki jego bryczesów. Gruby nooryjski dywan przed kominkiem, na który ją pociągnął, był miękki i ciepły. Nie chciał się spieszyć, wiedząc, że Carina może być mało doświadczoną osobą, przekonał się jednak, że jej pożądanie dorównuje jego własnemu. Znał dobrze jej dotyk jako uzdrowicielki. Teraz jednak jej dłonie poruszały się po jego skórze jak dłonie kochanki, i przekonał się, że jej dar może zostać o wiele bardziej przyjemnie wykorzystany. Spojrzała mu w oczy i poczuł, jak jej umysł musnął jego umysł w równie intymnym uścisku jak uścisk ich ciał. Jeśli na tym polega wykradanie duszy, to niech trwa wiecznie. Później, gdy leżeli razem w cieple ognia, Carina zachichotała i uniosła głowę z jego ramienia. - Teraz chyba będziesz musiał dotrzymać słowa danego Donelanowi i zrobić ze mnie uczciwą kobietę! - Mówiłem ci, jak to jest w wioskach z dala od dworu. Propozycja
małżeństwa złożona i publicznie przyjęta... - Nie można tego zrobić bardziej publicznie niż na ślubie króla. - ...symboliczny dar i przysięga - dotknął bransolety lśniącej na jej nadgarstku - a potem skonsumowanie małżeństwa... - Chcesz mi powiedzieć, że jesteśmy już małżeństwem? - Jesteśmy po zrękowinach, związani ze sobą tak, jak większość ludzi na tym śmiecie. Możemy zorganizować rytualny ślub, kiedy dotrzemy do Mrocznej Ostoi. Podejrzewam, że Gabriel już to wszystko zaplanował. Powiódł palcem po srebrnych splotach shevir. - Lady Vahanian - powiedziała z uśmiechem Carina. -Ładnie brzmi. On też się uśmiechnął łobuzersko i jego dłoń zsunęła się na jej brzuch. - Może nie powinniśmy czekać z tym ślubem. Będziesz się ścigać z Kiarą, która z mas pierwsza urodzi dziecko. Carina spłonęła rumieńcem, spuściła wzrok i wyszeptała: - Uzdrowicielki potrafią kontrolować te sprawy. Nie byłam pewna, czy chciałbyś... - Mieć rodzinę? - dokończył za nią. - Mam trzydzieści lat, Carino. Czas się ustatkować. Pragnę mieć rodzinę bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Kobieta uśmiechnęła się figlarnie. - Nie ma pośpiechu. Jonmarc przyciągnął ją do siebie i natychmiast zatracił się w cieple jej ramion, zmysłowym zapachu jej włosów i magicznej bliskości myśli,
która sprawiała, że stawali się jednością. *** Następnego wieczora Jonmarc, Carina i Gabriel wyjechali z Shekerishet i ruszyli do Mrocznej Ostoi. Powóz Gabriela zawiózł ich aż do Ghorbalu, gdzie leżała gruba warstwa śniegu i kończyły się dobre drogi. Z Ghorbalu przeprawili się na koniach przez góry. Po drugiej stronie gór czekały na nich eleganckie sanie i vayash moru stojący w gotowości, żeby zabrać konie w bezpieczne miejsce. Carina natychmiast zakopała się w grubych futrach i otuliła mocno swoim zimowym płaszczem. Mimo obecności Jonmarca i skrzynki z gorącymi kamieniami pod stopami nie mogła się rozgrzać. Tylko Gabriel i ich woźnica vayash moru zdawali się nie przejmować przenikliwym zimnem. - Jest zimniej niż zeszłego roku o tej porze, kiedy przejeżdżaliśmy przez Księstwo - powiedziała, drżąc z zimna. - Mieliśmy szczęście. Śnieg zaczął padać dopiero wtedy, kiedy byliśmy w Zachodniej Marchii. W tym roku spadł wcześniej. Jonmarc przyciągnął ją bliżej do siebie. Carina przyglądała się puszczy, która przesuwała się im przed oczami. - W towarzystwie Gabriela i duchów czuję się bardziej bezpiecznie, niż kiedy ostatni raz tędy jechaliśmy. Od czasu gdy Tris odzyskał tron, bandyci i rozbójnicy zniknęli, zarówno dzięki opiekuńczym duchom, które nie udały się na spoczynek, jak i żołnierzom króla.
- Tris powiedział, że kiedy Jared zginął, niektóre duchy postanowiły pozostać i strzec gościńców - dodała Carina i zadrżała. - Mogłabym przysiąc, że nas obserwują. Widziałeś te wilki? Są tuż za drzewami, dotrzymują nam kroku. Dziwię się, że konie się nie spłoszyły! - Konie są przyzwyczajone do vayash moru i duchów -odparł Gabriel. - A jeśli chodzi o te „wilki", to są nasi przyjaciele. Vyrkiny. Carina nie była o tym przekonana, ale się nie sprzeczała. - Kiedy dojedziemy do Mrocznej Ostoi, szybko się rozgrzejesz obiecał Jonmarc. - Vayash moru nie korzystają z ogromnych palenisk, ale kiedy już je naprawiliśmy, okazało się, że naprawdę potrafią ogrzać komnatę! Gabriel uśmiechnął się ironicznie. - To jedna z niewielu rzeczy w życiu śmiertelnika, za którymi tęsknię - przyjemność, jaką czerpałem, czując na rękach ciepło bijące z paleniska. Chłód nie daje nam się we znaki, lecz ogień też nas nie rozgrzewa. To cena nieśmiertelności. W gospodach po drodze było bardziej tłoczno i interes szedł lepiej niż w czasie ich podróży mającej na celu odzyskanie tronu Margolanu. Jeśli nawet oberżyści zastanawiali się, dlaczego ich goście śpią za dnia i wyjeżdżają o zachodzie słońca, to nic nie mówili, ciesząc się z zapłaty. Patrząc na dobre kontakty Gabriela z oberżystami, Carina domyśliła się, że ich towarzysz jest dobrze znany na tym szlaku. Nie wiedziała, gdzie Gabriel spędza całe dnie, była jednak pewna, że ma swoje tajne kryjówki.
- Trudno jest pozbyć się wrażenia, że przed kimś uciekamy - głos Cariny dobiegł spod szala, którym chroniła twarz przed zimnem. - Nie chciałabym, żebyś mnie źle zrozumiał... Cieszę się, że nie śpimy po piwnicach i kryptach, jednak po tym, jak jechaliśmy ostatnio tym szlakiem, dziwnie jest podróżować tak otwarcie. - Ja osobiście cieszę się, że możemy posiedzieć przy ciepłym kominku i przespać się w prawdziwym łóżku i nie dzielić pokoju z pół tuzinem innych ludzi - zaśmiał się Jonmarc. - Miło jest też móc za to zapłacić i nie czyścić w zamian stajni z gnoju czy kazać Carrowayowi zarobić śpiewem na jedzenie. Dwadzieścia jeden dni po opuszczeniu Shekerishet dotarli do Mrocznej Ostoi. Biorąc pod uwagę, jak głęboki był śnieg, podróż nie zajęła im dużo czasu. Choć pozostawili las daleko w tyle, vyrkiny nadal im towarzyszyły, pędząc wzdłuż traktu z taką samą szybkością, z jaką jechały sanie. W blasku księżyca trudno było stwierdzić, czy to zawsze ta sama para vyrkinów, czy też jakieś inne, zwłaszcza że każdej nocy, gdy docierali do miejsca postoju, vyrkiny wyły, jakby nawoływały swoich współbraci. - Oto ona. Mroczna Ostoja - powiedział Jonmarc, wskazując na dwór, który ukazał się, gdy wjechali na szczyt wzniesienia. Carina pochyliła się do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się swojemu nowemu domowi. W jasnym blasku księżyca dostrzegła główną część dworu w kształcie prostokąta w otoczeniu pomniejszych zabudowań. Wyżej, ponad frontem budynku wznosiły się dwie kwadratowe wieże.
Wszystkie okna dworu były oświetlone. Nawet w blasku księżyca budowla z ciemnego kamienia sprawiała wrażenie majestatycznej i groźnej. Gdy ich sanie wjechały na główny dziedziniec, rozległy się wiwaty i Carina ze zdziwieniem zobaczyła dziesiątki ludzi czekających w świetle pochodni na ich przybycie. Jonmarc uśmiechnął się, wysiadł z sań i wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wysiąść. Natychmiast wokół nich zebrał się niewielki tłumek. - Pragnę wam przedstawić lady Carinę Vahanian -oświadczył z dumą Jonmarc, a Carina poczuła, jak rumieniec wypełza jej na policzki, gdy rozległy się wiwaty. W tym powitaniu nie było nic nienaturalnego, a kiedy patrzyła, jak Jonmarc przekomarza się ze zgromadzonymi ludźmi, nabrała pewności, że jest ono spontaniczne i szczere. Tłum napierał, żeby lepiej przyjrzeć się żonie ich lorda. Ci, którzy stali najbliżej Cariny, ściskali jej rękę na powitanie i rzucali słowa błogosławieństwa. Jonmarc najwyraźniej czuł się bardzo swobodnie, Carina jednak zmagała się z postrzeganiem otoczenia przez pryzmat swojej magii uzdrowicielki. Wyczuwała magicznymi zmysłami śmiertelników, od których biło ciepło, i dziwną pustkę oznaczającą vayash moru. Nigdy nie przebywała w towarzystwie tak wielu vayash moru, nawet w krypcie Riqui, i to uczucie pustki budziło jej niepokój. Nigdy nie widziała, żeby Jonmarc był tak szczęśliwy i odprężony. Wziął ją za rękę i poprowadził po szerokich schodach do głównego wejścia do Mrocznej Ostoi.
- Witaj w domu, Carino - powiedział i odwrócił się, żeby ją pocałować. Ta publiczna deklaracja uczuć sprawiła, że tłum zaczął jeszcze głośniej wiwatować. Gabriel wszedł za nimi po schodach wraz z kobietą i mężczyzną, których Carina nie znała. Gdy znaleźli się w sieni, Carina mogła się lepiej przyjrzeć jemu i jego towarzyszce. Obydwoje byli ubrani na czarno i mieli ciemne włosy, choć włosy kobiety przetykane były siwizną. Nie byli tak bladzi jak vayash moru, a zmysły uzdrowicielki powiedziały jej, że są śmiertelnikami - choć nie w pełni ludźmi. Mężczyzna był w wieku Jonmarca, miał sięgające do ramion włosy i schludnie przyciętą brodę, a kobieta o ostrych rysach twarzy wyglądała atrakcyjnie. Jej uroda była wynikiem wymieszania się cech miejscowych rodów. Carina spojrzała w fiołkowe oczy kobiety i na chwilę w jej umyśle pojawił się obraz ogromnego wilka. - To jest Yestin i jego partnerka Eiria - przedstawił ich Gabriel, a oni ukłonili się. - Widziałaś ich w czasie naszej podróży. Carina wciągnęła gwałtownie powietrze. - Yyrkiny. Ależ oczywiście. - Trudno było wytrzymać narzucone przez was tempo - powiedział z uśmiechem Yestin. - Zjadłem dwa razy tyle mięsa jeleni, ile sam ważę, żeby za wami nadążyć! - Jako że Mikhail przebywa z Trisem w Shekerishet, Yestin jest przybocznym Gabriela - wyjaśnił Jonmarc.
Eiria uśmiechnęła się do Cariny i wtedy uzdrowicielka zauważyła, że kobieta nie ma długich kłów vayash moru. - Witamy serdecznie, lady Vahanian. Doszły nas już słuchy o twoich umiejętnościach. Minęło dużo czasu, odkąd gościliśmy m Mrocznej Ostoi uzdrowiciela twojej rangi. Wieśniacy pragną, żebyś się tutaj jak najlepiej zadomowiła. - Z chęcią zrobię wszystko, co w mojej mocy, kiedy tylko się rozpakuję - wyszeptała Carina, zaskoczona tą sławą znakomitej uzdrowicielki. - Oczywiście. My też musimy odpocząć po podróży. Eiria potarła ręką o rękę i Carina zauważyła, że są mocno zaczerwienione i spierzchnięte. - Śnieg nie służy łapom. - Czy mogę? - spytała Carina i wzięła ręce Eirii w swoje dłonie. Chwilę później czerwona, obtarta skóra zagoiła się pod jej dotykiem. Potem to samo zrobiła z rękami Yestina, który także poprosił o pomoc. - Dziękuję ci, pani - powiedziała Eiria. - Wyświadczyłaś nam ogromną przysługę. Wielu uzdrowicieli nie chce dotykać takich jak my. - Okazałabym Bogini brak szacunku, gdybym nie chciała się dzielić z innymi moim darem - odparła Carina. Podczas tego krótkiego spotkania Carina wyczuła coś, o co zamierzała zapytać potem Jonmarca na osobności, nie zdążyła jednak, gdyż dołączył do nich Laisren.
- Miło mi cię znowu widzieć, pani - przywitał Carinę; pamiętał ją z czasu szkolenia Trisa w Księstwie. - Lord Gabriel prosił, żebym jutro wieczorem urządził prawdziwe przyjęcie na waszą cześć, teraz natomiast w sali biesiadnej zorganizowano na poczekaniu mały poczęstunek. Ciepłe jedzenie i grzane wino dla was, śmiertelników, i świeża kozia krew dla pozostałych. Chodźcie! Poszli w kierunku, z którego dolatywała muzyka. Carina z łatwością odróżniała stare fragmenty murów i te, które zostały niedawno pomalowane, i podziwiała, jak wiele zrobiono w ciągu tych kilku miesięcy. Większość mebli należała do pierwotnego wyposażenia dworu; nowsze sprzęty, bardzo funkcjonalne, były dziełem lokalnych rzemieślników. Była pewna, że Gabriel miał swój udział w ich wyborze. Na niektórych ścianach wisiały chroniące przed chłodem gobeliny, które nie przedstawiały jednak najczęściej spotykanych dworskich scen czy stoczonych niegdyś bitew. Wyraźnie brakowało obrazów przodków, które zdobiły większość dworów. Wyposażenie Mrocznej Ostoi było funkcjonalne i dobrej jakości, lecz nie ostentacyjne, podobnie jak jej lord. Sień i pokoje usytuowane od frontu dworu miały wielkie okna, lecz sala biesiadna była ich pozbawiona. Carina dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przecież dwór zamieszkują zarówno śmiertelnicy, jak i nieumarli. Była zaskoczona tłumem zebranym w sali biesiadnej. Od razu zauważyła, że w przeciwieństwie do większości przyjęć w
arystokratycznych domach, goście na tym zwołanym ad hoc przyjęciu nie są wielmożami. Byli to kupcy i zamożni gospodarze z pobliskiej wioski oraz vayash moru, vyrkiny i służba z dworu. W kącie trzej muzycy, którzy sprawiali wrażenie, jakby sprowadzono ich niedawno z wioskowej gospody, wygrywali skoczne melodie. Tak jak zapowiedział Laisren, długi stół zastawiono suto pasztecikami z mięsem, mięsnymi pierogami, nasączonymi rumem keksami, kiełbasami, serem i świeżo upieczonym chlebem. W pomieszczeniu pachniało grzanym winem i zaprawionym korzeniami cydrem. Na końcu stołu stały dzbany z kozią krwią dla vayash moru oraz talerze z surowym mięsem dla vyrkinów. - Pozwól, że przedstawię cię Cathelowi - powiedział Jonmarc. - To najwspanialszy złotnik w całej Mrocznej Ostoi. To on zrobił twoją shevir. Cathel był jasnowłosym vayash moru, który zaplatał swoje długie włosy w zgrabny warkocz. Skłonił się nisko i ucałował dłoń Cariny. - To był dla mnie zaszczyt, pani. - To najpiękniejszy przedmiot, jaki kiedykolwiek widziałam odpowiedziała. - Każdy na moim miejscu nabrałby takiej wprawy po przeżyciu tylu istnień. Cathal wmieszał się w tłum, a Jonmarc przedstawił Carinę jakiemuś niskiemu mężczyźnie. Jego kamizelka ze złotogłowiu mocno opinała wydatny brzuch.
- To jest Nidar, przewodniczący cechu winiarzy. Przed śmiercią ostatniego lorda Mroczna Ostoja była znana ze swoich win. Kiedy zabrakło pana, handel podupadł, a winnicami nie zajmowano się już tak jak dawniej. Nidar stara się doprowadzić winnice z powrotem do stanu umożliwiającego rozpoczęcie produkcji. Następnej wiosny pewnie jeszcze nie będziemy mieli dużych zbiorów, ale obiecał mi, że za dwa lata powrócimy do produkcji wina. Carina uśmiechnęła się, witając krzepkiego winiarza. Wzięła Jonmarca pod ramię i zaśmiała się. - Myślę, że nie potrafiłabym sobie tego wyobrazić, gdybyś mi o tym nie opowiedział. Ty człowiekiem interesu, odbudowującym handel w miasteczku! Wyczuwała, jak bardzo jest dumy i tryska energią. - Poczekaj, aż przejedziemy się jutro po włościach. Pokażę ci najpiękniejszy majątek w całym Księstwie. Vayash moru są tak samo jak śmiertelnicy zainteresowani tym, żeby majątek sam na siebie zarabiał, i równie chętnie uczą się robić dobre interesy. Carina stanęła na palcach, żeby go pocałować. - Nie przestajesz mnie zaskakiwać. - I nigdy nie przestanę. Kiedy około jedenastej ostatni goście wyszli, Jonmarc zaprowadził Carinę do jej apartamentów. - To były pierwsze pokoje, które odnowiliśmy - powiedział, otwierając drzwi.
Sypialnię lorda i lady oddzielał mały salonik. Pokój Jonmarca był wygodny, lecz prosto umeblowany. Stało tu ogromne łoże z baldachimem, stolik do pisania i szafa -wszystko bogato rzeźbione w lokalnym stylu. Przed wielkim kominkiem stały dwa wygodne krzesła. W rogu komnaty spoczywała na stojaku łuskowa zbroja Jonmarca, zaś na ścianie nad kominkiem wisiała różnorodna kolekcja ciekawych - i bardzo użytecznych - mieczy, noży i kusz. Na biurku leżało jakieś dziwne urządzenie: uprząż z rzemieni i jedna strzała. - Co to takiego? - spytała Carina. - Zabezpieczenie. W saloniku dzięki kominkowi było przyjemnie ciepło, mimo przenikliwego chłodu panującego na zewnątrz. Pomieszczenie umeblowane było dużymi krzesłami, małymi stolikami, kanapą oraz stołem do gry w karty i kości. Na ścianie wisiał tylko jeden obraz: morski pejzaż. - Gabriel podarował mi go, gdy wprowadziliśmy się z powrotem do dworu. To Morze Północne, nad którym dorastałem - wyjaśnił Jonmarc, biorąc Carinę za rękę i prowadząc ją do pokoju obok. - A to jest twój pokój. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Carina wciągnęła gwałtownie powietrze. Sypialnia była utrzymana w tonacji zieleni i żółci i pachniała świeżymi ziołami oraz suszonymi kwiatami. Przesłonięte zasłoną łoże było mniejsze niż to w pokoju Jonmarca. Przy oknie, w miejscu, gdzie było najlepsze światło, ustawiono stół do pracy, a na nim moździerz. Jedną ścianę zajmowały
półki pełne książek, a przy kominku wisiały różne suszone rośliny. Wystroju pokoju dopełniała ogromna liczba świec i duże krzesło stojące przy palenisku. Torby i kufry podróżne zostały złożone pod przeciwległą ścianą. - Jest naprawdę cudowny - powiedziała Carina ze łzami w oczach. - Jest tu wszystko, czego ci trzeba - w oczach Jonmarca pojawił się szelmowski błysk - choć w moim pokoju jest dość miejsca dla nas dwojga. - Pani, czy mogę służyć pomocą? - usłyszała Carina i odwróciła się, zaskoczona. - To jest Lisette. Wysoka rudowłosa vayash moru Lisette wyglądała na dwadzieścia parę lat, lecz po jej oczach widać było, że przeżyła wiele dziesięcioleci. - Lisette jest twoją pokojówką, przewodniczką i towarzyszką. Ma cię chronić przed kłopotami, kiedy ja będę objeżdżał majątek. - Będę wdzięczna za twoją pomoc. - Bardzo się cieszymy, że we dworze znowu jest pani -odpowiedziała Lisette. - Jeśli będę potrzebna, wystarczy zadzwonić. Proszę tylko pamiętać: nie za dnia! Lisette zostawiła ich samych i Jon marc wziął Carinę w ramiona. - Co o tym sądzisz? Uśmiechnęła się i położyła mu głowę na piersi. - Uważam, że pokój jest piękny. A Mroczna Ostoja jest niesamowita,
zwłaszcza jej lord. Jonmarc pocałował ją, a Carina równie namiętnie odwzajemniła pocałunek, po czym powiedziała: - Jak to dobrze być w domu. Rozdział piętnasty Następnego ranka Jonmarc i Carina wyjechali wcześnie z dworu. Pofałdowane wzgórza pokryte były śniegiem, niebo pochmurne, a wiatr świstał wśród bezlistnych drzew. - Tam daleko - Jonmarc wskazał w lewo - widać winnice, z których jeszcze niedawno produkowane wina były dumą Księstwa. Chcemy razem z Nidarem, by znowu tak było. W tamtym kierunku leży osada Mroczna Ostoja. Śmiertelnicy i vayash moru mieszkają i pracują tam razem - i żenią się między sobą. W okolicy jest też sporo duchów. Jeśli Tris kiedykolwiek tu trafi, będzie na niego czekał tłum. Koń Cariny parsknął na zimnie. Ona sama otuliła się mocniej płaszczem, osłaniając twarz przed wiatrem. - Przyzwyczajenie się do tego wszystkiego zajmie mi trochę czasu przyznała. - Uzdrowiciel odbiera vayash moru inaczej. Oni nie są ani żywi, ani umarli. Są... pustką. - Mnie samemu przywyknięcie do tego zajęło kilka miesięcy. Staram się nie myśleć o tym, że jestem dla nich pożywieniem. - Kiedy zeszłej nocy dotknęłam rąk Eirii, poczułam coś dziwnego. Choć jest vyrkinem, z jej energią życiową coś jest nie tak. - Eirii nie zostało już wiele czasu. Riqua powiedziała mi, że
zmiennokształtni zostają w końcu uwięzieni w swojej drugiej postaci i wtedy giną albo popadają w obłęd. Eiria zaczyna tracić kontrolę nad swoją przemianą. Yestin nic nie mówi, ale widać to w jego spojrzeniu, kiedy na nią patrzy. Są ze sobą od dłuższego czasu. Problem ze Strumieniem tylko pogarsza sytuację. Carina odwróciła się ku niemu, zdziwiona. - Myślałam, że to tylko taka pogłoska Stowarzyszenia Sióstr. - No cóż, miałem zamiar zostawić tę sprawę tym starym wiedźmom, dopóki nie zamieszkałem tuż nad Strumieniem. Czuję go - choć nie tak jak ty czy Tris - ale z tego, co wszyscy mówią, po jakimś czasie nawet osoby nie władające magią odczuwają jego istnienie. Przepływa tuż pod Mroczną Ostoją - dlatego właśnie zginął ostatni lord, gdy Arontala wykradł tę przeklętą kulę Łapacza Dusz. Zaburzył jego równowagę i od tego czasu nic nie jest już takie, jak było - ani ziemia, ani bydło, ani zbiory. - Poczułam coś dziwnego zeszłej nocy, ale byłam tak zmęczona, że złożyłam to na karb długiej podróży. - To jeden z powodów, dla których nasze apartamenty znajdują się na najwyższym piętrze, w najdalszym skrzydle. Pomyśleliśmy z Gabrielem, że powinniśmy trzymać się oboje jak najdalej od Strumienia. - Jonmarc uśmiechnął się. - Maynard Linton zatrzymał się tu po drodze, zanim wraz z Gabrielem wyruszyliśmy do Margolanu. Powiedziałem mu o tym, co próbujemy zrobić, i zawiozłem go do wioski, żeby spotkał się z rzemieślnikami — garncarzami, wytwórcami
szkła i jednymi z najlepszych tkaczy spoza Noor, nie wspominając o złotnikach i płatnerzach vayash moru. Damno nie widziałem Lintona tak podekscytowanego. Teraz, kiedy Jared nie żyje, nie może się już doczekać powrotu na szlak karawan. Zamierza również utrzymać swoje kontakty na rzece Nu. Złożył spore zamówienie i wróci po towar, kiedy nadejdzie odwilż. To powinno przynieść mieszkańcom wioski tyle złota, żeby zdołali odbudować swoje stada i dokonali pewnych ulepszeń. - Wiedziałam, że nie jesteś zwykłym najemnikiem. - Obserwowałem, jak ojciec co miesiąc robi rachunki. Prowadził bardzo dobrze prosperującą kuźnię, a wyroby tkackie matki przyciągały klientów z całego Pogranicza. Jeśli wyszliśmy na swoje pod koniec miesiąca, piekliśmy kozę albo jagnię. Jeśli z pieniędzmi było krucho, jedliśmy tylko kurczaka. W rodzinie było czterech chłopców i staraliśmy się, jak tylko mogliśmy, żeby jak najczęściej na stole pojawiało się mięso kozy. Spojrzał na smagane wiatrem wzgórza. Wzbijający się w powietrze śnieg lśnił w chłodnym zimowym słońcu. - Myślę, że gdyby mój ojciec i matka zobaczyli Mroczną Ostoję, spodobałaby im się - powiedział z rozmarzeniem. - Przez wiele lat miałem nadzieję, że martwi mnie nie widzą, ale przebywanie w towarzystwie Trisa utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak mnie widzieli. Teraz jednak, być może, zaczynam odkupywać swoje winy. Carina ujęła jego dłoń w rękawicy.
- To ty mi powiedziałeś, że umarli nam wybaczają. - Wiem, jednak trudno jest w to wierzyć, kiedy tyle jest do wybaczenia. Wracajmy, zanim zamarzniemy. Nadal nie pokazałem ci wszystkiego w okolicy. Jonmarc oprowadził ją po stajniach i kuźni, spichrzu i piwnicy na wino. Choć Mroczna Ostoja nie była tak wielkim majątkiem jak arystokratyczne włości, które Carina dotąd odwiedzała, była porządnie i funkcjonalnie zorganizowana. Carina nie wątpiła, że szybko stanie się tak samowystarczalna, jak Jonmarc mówił. - W tym miejscu Arontala zniszczył stare fundamenty. - Jonmarc wskazał na gruzowisko za zachodnim skrzydłem budynku. - Gabriel mówi, że pod tym rumowiskiem kryje się komora, przez którą płynie Strumień. Nikt tam nie schodzi - to niebezpieczne, odkąd równowaga Strumienia została zakłócona i woda przybiera oraz opada bez żadnego powodu. Bogini wie, że nie dysponuję żadną magią, ale kiedy tak tu stoję, mógłbym przysiąc, że coś wyczuwam - jakby wyładowania w powietrzu po uderzeniu błyskawicy. Carina przymknęła oczy i sięgnęła swoimi zmysłami uzdrowicielki. Szeroka rzeka mocy płynąca pod ich stopami była najbardziej potężnym źródłem energii, jakie kiedykolwiek czuła. - Masz rację - lepiej nie podchodzić bliżej. Mam wrażenie, że niemal słyszę brzęczenie jak m ogromnym gnieździe pszczół. Wracajmy do domu - czas już chyba coś zjeść. Kiedy Carina i Jonmarc wjechali na dziedziniec, zobaczyli stojącą
przed dworem sporą grupkę ludzi. - Co się stało? - spytał Jonmarc stajennego. - Proszę o wybaczenie, panie, ale oni czekają, żeby zobaczyć się z lady Cariną. Do wioski dotarły wieści, że jest tu doskonała uzdrowicielka, i kolejka ustawia się już od rana. - Ale ona dopiero co przyjechała - zaprotestował Jonmarc, Carina jednak dotknęła jego ręki. - W porządku. Jeśli przychodzą w taką pogodę, to znaczy, że muszą bardzo potrzebować uzdrowicielki. Pójdę po swoje rzeczy. Czy jest tu jakieś miejsce - może spichlerz -gdzie mogłabym się nimi zająć i gdzie oni mogą się schronić przed wiatrem? Jonmarc pochylił się, żeby ją pocałować. - Każę ci przysłać obiad z kuchni. Sam mam jeszcze trochę roboty do wykonania. Tylko skończ, zanim dzwony wybiją szóstą - dziś wieczorem jesteś honorowym gościem, przybędzie też Rada Krwi. *** Zanim dzwon na wieży wybił piątą, Carina przyjęła już dziesiątki wieśniaków skarżących się na gorączkę czy źle zrośnięte kości, a także często tutaj spotykane napady dyzenterii czy robaki. Była pewna, że wkrótce pojawią się również vyrkiny. Znużona, wspięła się po schodach do swojej nowej komnaty, wycierając dłonie o szatę. Była przyjemnie zaskoczona, widząc, że Lisette czeka na nią z imbrykiem gorącej herbaty i małym talerzem ciasteczek. - Mam wrażenie, jakbym przemarzła do szpiku kości. Carina podeszła
do ognia. Lisette zabrała jej płaszcz i wróciła z ciepłym szalem, obdarzając ją szczerym uśmiechem. - Mam nadzieję, że Mroczna Ostoja będzie twoim domem przez długi czas, pani. Tak wiele o tobie słyszeliśmy, że czuję, jakbyśmy już się dobrze znały. - Naprawdę? Lisette pokiwała głową. Była ubrana w przylegającą do ciała ciemnobłękitną suknię, by móc towarzyszyć Carinie na przyjęciu, a jej rude włosy były splecione w długi warkocz upięty wokół głowy. - Lord Gabriel opowiedział nam całkiem sporo o twoich umiejętnościach uzdrowicielskich. Pozwolę sobie też zauważyć, że lord Jonmarc był coraz bardziej radosny, kiedy zbliżał się czas podróży do Margolanu, by cię tutaj sprowadzić. Carina wzięła filiżankę gorącej herbaty i zaczęła ogrzewać nią dłonie. - Na Panią! Nie spodziewałam się, że już pierwszego dnia tulu ludzi będzie potrzebować pomocy uzdrowiciela - powiedziała, popijając herbatę. - Myślę, że zaczynam rozumieć, co Jonmarc próbował mi powiedzieć o Strumieniu. Kiedy tylko rozpoczęłam uzdrawianie, poczułam, że coś pochłania moją energię. Wszystko wymagało dwa razy większego wysiłku, niż powinno - zupełnie jakbym szła pod wiatr. - Mają szczęście, że tu jesteś. - Lisette poprawiła halkę wyjściowej sukni Cariny. - Czy w Mrocznej Ostoi nie ma żadnych uzdrowicieli vayash moru? Wiem, że oni mogą być magami.
Lisette potrząsnęła głową. - Magia uzdrawiania kłóci się z Mrocznym Darem. Uzdrowiciela nie można przemienić. - Zamilkła na chwilę. - Powiedz mi, pani, czy jesteś także uzdrowicielką umysłu? - Jeszcze nie, ale może kiedyś będę. Czemu pytasz? - Moi pobratymcy nie potrzebują normalnych usług uzdrowicieli. Ale przeżywszy wiele istnień, dobrze byłoby móc zapomnieć. Mam wrażenie, że nie czujesz się jeszcze swobodnie wśród tak wielu vayash moru. - Przyzwyczajenie się do tego zajmie mi trochę czasu -przyznała Carina. - Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale odbieram was moimi zmysłami uzdrowicielki inaczej. Rzeczywiście, nigdy nie przebywałam w towarzystwie tak wielu vayash moru i to nieco wytrąca mnie z równowagi. - Dziś wieczór będzie tak samo. Zjawi się Rada Krwi wraz z „rodzinami". — Lisette spoważniała. - Pani, nie chodź nigdzie sama po nocy, gdy we dworze jest Uri. Carina zmarszczyła brwi. - Czemu? - Może nie powinnam tego mówić, pani, ale Uri to złe nasienie. Uważa, że śmiertelnik nie powinien być lordem Mrocznej Ostoi, a jego potomstwo jest jeszcze gorsze. Postaraj się całą noc być z kimś, komu ufasz. - Dziękuję. - Carina odstawiła filiżankę. - Chyba lepiej
się ubiorę. Nie wypada się spóźnić. *** Sala biesiadna błyszczała od świec i luster. Carina wzięła Jon marca pod ramię i weszli przy wtórze wiwatów. Tego wieczora goście byli odświętnie ubrani w wykwintne aksamity i bogate, zimowe brokaty. Carina wyczuwała wśród woni grzanego cydru i wina zapach świeżej krwi. Wczoraj gośćmi byli w równej części śmiertelnicy, jak i vayash moru, tego wieczoru w tłumie było niewielu śmiertelników. - Pięknie wyglądasz, pani - powiedział Yestin, kłaniając się nisko na powitanie. Eiria dygnęła. - Czy możemy się przyłączyć? - W ten bardzo uprzejmy sposób chce ci oświadczyć, że dziś wieczór są twoimi stróżami - wyjaśnił Jonmarc. - Zabrzmiało to tak obcesowo, a lord Gabriel chciał po prostu, żebyśmy pomogli ci poznać gości, pani. Yestin trzymał w dłoni kieliszek porto. Eiria oddaliła się i wróciła z kielichami ciepłego cydru dla obojga. - Czy wszyscy już tu są? - spytał cicho Jonmarc. - Cała Rada, oprócz Uriego. To dla niego typowe. Jonmarc wychylił swój puchar. - Jeśli dopisze nam szczęście, Uri przesiedzi to przyjęcie w jakiejś podrzędnej piwiarni. - To mało prawdopodobne - wtrąciła Riqua, stając za nimi. - Witaj w Mrocznej Ostoi, lady Carino. Gratulacje z okazji zrękowin. - To miło z twojej strony - odparła. - Czy powrotna podróż z
Shekerishet przebiegła spokojnie? - Jestem pewna, że podróżowaliśmy szybciej niż wy. Gabriel zwolnił tempo dla waszej wygody. Gabriel i Laisren rozmawiali po drugiej stronie sali; Carina zauważyła, że Lisette trzyma się blisko Laisrena. Założę się, że za tym kryje się jakaś historia, pomyślała. Jonmarc poprowadził ją przez tłum składających życzenia i gratulujących im gości. Rafe i Astasia przybyli razem, i choć Cailan był wyraźnie nadąsany, nie zwracali na to uwagi. Uri pojawił się późno w towarzystwie tuzina członków swojej rodziny, zachowując się tak, jakby właśnie wrócili po nocy spędzonej na zabawie w mieście. Malesh, ten ciemnowłosy młodzieniec, na którego Jonmarc zwrócił uwagę podczas ostatniego spotkania, trzymał się o krok od innych. Głośny śmiech nowo przybyłych, gdy zaczęli sobie nalewać puchary koziej krwi, sprawiał, że inni uczestnicy przyjęcia obrzucali ich poirytowanymi spojrzeniami. Jonmarc przyciągnął Carinę bliżej do siebie; Yestin i Eiria także trzymali się razem. Minęła cała świeca, zanim Uri się przywitał; była to bez wątpienia zamierzona zniewaga. Śmierdział absyntem, a jego satynowy płaszcz przesiąknięty był zapachem fajkowego dymu. - Zatem to jest nowa pani Mrocznej Ostoi - powiedział słodkim głosem. - To zaszczyt cię poznać. - Skłonił się przesadnie nisko i ucałował dłoń Cariny. - Uzdrowicielka z dworu króla Donelana, czyż nie? To ciekawe, że postanowiłaś przybyć do Mrocznej Ostoi. Przecież
to niemal mezalians, prawda? Z pewnością ktoś z twoją pozycją mógłby zrobić lepszą partię. - Wystarczy już, Uri - przerwał mu Jonmarc. - Ale jeśli przelewanie krwi daje prawo do zostania lordem Mrocznej Ostoi, to z pewnością jesteś jak najbardziej kompetentną osobą ciągnął dalej Uri, nie zważając na słowa Jonmarca; w jego ciemnych oczach pojawił się błysk wyzwania. - Czy powiedziałeś jej, ilu ludzi musiałeś zabić, żeby zostać wspaniałym czempionem generała, kiedy walczyłeś na arenie jako niewolnik? Większość z nich nie mogła się równać z takim jak ty wojownikiem - byli jeńcami lub więźniami. Ciekawe, czy zabijałeś ich szybko, czy też przeciągałeś sprawę, żeby zabawić swoich panów? -Uri zacmokał w udawanym przerażeniu. Trudno zrozumieć, dlaczego Pani wybrała takiego śmiertelnika jak ty. Zapewne zabiłeś więcej swoich pobratymców niż ja. - Pochylił się tak blisko, że Jonmarc wyczuł smród stęchłej krwi. - Ja przynajmniej zjadam to, co zabiję. - Powiedziałem, żebyś przestał. Vayash moru uśmiechnął się nieprzyjemnie, przenosząc spojrzenie na miecz Jonmarca i jego dłonie zaciśnięte w pięści. - Sądzisz, że jesteś na tyle dobry, aby rzucić mi wyzwanie? Proszę bardzo. Masz na to ochotę? Przekonajmy się, jak wspaniały czempion generała poradzi sobie z prawdziwym przeciwnikiem. - Wynoś się. - Bierzesz przykład z Gabriela. Ostatnimi czasy wyrzucają mnie ze
wszystkich najlepszych miejsc - powiedział, śmiejąc się, po czym pochylił się ku Jonmarcowi. - Choć masz nową żonę, nie licz na to, że przekażesz tytuł swojemu dziedzicowi. Żaden z poprzednich czterech lordów lego nie dożył. Przekonasz się. że wola Pani jest trudniejsza do odgadnięcia, niż sądzisz. Uri dał znak członkom swojej rodziny i wszyscy szybko ruszyli do drzwi, przepychając się między gośćmi. Malesh pozostał chwilę dłużej; jego spojrzenie sprawiło, że Jonmarc poczuł przechodzący mu po plecach dreszcz. Przyglądając się, jak vayash moru odchodzi, z trudem rozwarł zaciśnięte pięści. - Upewnimy się, że poszli - zaproponował Yestin i wyszedł pospiesznie razem z Eirią z sali. Pojawili się Gabriel i Laisren, a tuż za nimi Lisette. - Poradziłeś sobie najlepiej, jak można było - stwierdził beznamiętnie Gabriel. - Zgadzam się, biorąc pod uwagę, że Uri aż się palił do bójki. Miałby niewielkie szanse przy takim tłumie jak dziś wieczór - zauważył Laisren, spoglądając na gości, którzy już powrócili do swoich rozmów. Jonmarc wziął Carinę za rękę, ale nie patrzył jej m oczy. - Myślę, że nawet Uri nie byłby na tyle głupi, żeby zaatakować tutaj, ale na wszelki wypadek rozstawimy dziś w nocy wokół dworu wartowników vayash moru. Nie chcę ryzykować. - Szkoda by było, gdyby taki gbur jak Uri zepsuł ten wieczór stwierdził Gabriel. - To jest okazja do świętowania. Przedstawiono ci
już wystarczająco dużo osób. Chodźcie się zabawić. Jonmarc dał się zaprowadzić do miejsca, gdzie członkowie rodzin Gabriela i Riqui stali razem koło rzędom wysokich świec, jednak pytające spojrzenie Cariny wytrąciło go kompletnie z równowagi. Przyjęcie skończyło się tuż przed świtem. Gabriel, Laisren oraz vayash moru związani z Jonmarcem udali się do dziennych krypt znajdujących się w Mrocznej Ostoi. Pozostali schronili się w swoich tajemnych kryjówkach, zanim brzask rozjaśnił zimową noc. Carina milczała, gdy wchodzili po schodach do swoich komnat. Choć Jonmarc był zmęczony, przepełniał go lęk. - Jesteśmy na miejscu - powiedział, otwierając drzwi. Korytarze Mrocznej Ostoi były niemal opustoszałe. Było zbyt późno dla vayash moru, a za wcześnie dla większości śmiertelników. Jonmarc zauważył, że ktoś przygotował im koszule nocne i zostawił talerz ciasteczek oraz imbryk gorącej herbaty przy ogniu. Rozpiął kaftan, zdjął go i odłożył na bok, zbyt podenerwowany, by się odprężyć. - Oprócz incydentu z Urim było to bardzo miłe przyjęcie powiedziała Carina. - Ale jeśli zwykle kładziesz się spać o tej porze, przyzwyczajenie się do tego zajmie mi trochę czasu. Jonmarc uśmiechnął się z przymusem i wziął z jej rąk filiżankę. - Poza Urim i jego rodziną, mieszkańcy Mrocznej Ostoi to przyzwoici ludzie. - Dlaczego on cię tak nie lubi? - Uri uważa, że lordem Mrocznej Ostoi nie powinien być śmiertelnik,
i wcale nie dlatego, że on sam chciałby nim być. Myślę, że on lubi przyciągać uwagę swoim narzekaniem na tę sytuację. Przez zmrożoną szybę widać było światło brzasku nad górami. - Uri spędził sporo czasu nad rzeką. Był szulerem i złodziejaszkiem, zanim został zmieniony przez kogoś, kogo oszukał. Stał się bogaty jako vayash moru, nigdy jednak nie zyskał szacunku. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego nie zdobył tego, co ja mam. Carina odstawiła filiżankę herbaty i podeszła do niego. - Nie muszę być uzdrowicielką, żeby dostrzec, że coś cię gryzie. Chodzi o to, co powiedział Uri, prawda? - Robiłem wiele rzeczy, z których nie jestem dumny, Carino. O których chciałbym zapomnieć. Boję się, żeby coś z tej przeszłości nie splugawiło tego, co jest między nami. Myślałem, że ta sprawa dawno została pogrzebana. - Wygląda na to, że tutaj nic nie zostaje tak łatwo pogrzebane. Podeszła do ognia. - Właśnie tego się obawiałeś, kiedy pomagałeś mi w uzdrowieniu Harrtucka, prawda? Tego, co mogę zobaczyć, kiedy zajrzę do twojego umysłu. - Przez wiele lat próbowałem zapomnieć o tym, co się działo w Nargi. Kiedy tej wiosny znalazłem się znowu u Jolie i potem w Nargi, wszystko raz jeszcze stało się realne. Uri ma rację co do mnie. - Byłoby sensowniej, gdybyś zaczął od początku. - Kiara opowiedziała ci, co się stało w Chauvrenne. Próbowałem uciec ze Wschodniej Marchii i przedostać się z powrotem do
Margolanu. Wydano na mnie wyrok, więc uciekłem. Udało mi się przebyć Dhasson, ale straciłem orientację i znalazłem się na terytorium Nargi. Był to duży błąd. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy zostałem zaatakowany przez jedną z ich grup wywiadowczych. Byłem zdesperowany i walczyłem jak szalony - zabiłem trzech z nich, zanim mnie pojmali. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Generał był pod wrażeniem. W Nargi nie cenią ludzkiego życia. Dał mi wybór: albo spłonę żywcem, albo ocalę życie, biorąc tydzień po tygodniu udział w ich igrzyskach. - Zamilkł na chwilę, wpatrując się w okryte mrokiem wzgórza. - Na początku opróżnił więzienie. Wystawiał przeciwko mnie rzezimieszków i złodziejaszków, uczestników burd. Mogli wygrać wolność, gdyby mnie pokonali, ja jednak niezależnie od wygranej nadal pozostawałem niewolnikiem generała. Moi przeciwnicy walczyli jak dimonny, ale i tak wygrywałem. Czasami generał wybierał jakiegoś łajdaka, którego chciał się pozbyć ze swoich szeregów. Nie znosiłem tego, że jestem jego katem. Nienawidziłem tego, że publiczność robi zakłady i wiwatuje, gdy krwawimy. Stawiali na mnie, że wygram, lecz jeszcze większe zakłady robili, że zginę. Nienawidziłem także siebie, ale jednak walczyłem. Nargijczycy prowadzili przygraniczne potyczki z Dhasson, starając się powiększyć swoje terytorium, i kiedy generał chwytał jeńców, im także kazał ze mną walczyć. Jeśli widział, że tego nie chcą, kazał kapłanom faszerować ich narkotykami - tak jak ashtenerath - i wówczas szaleli z wściekłości. Dostrzegałem to w ich oczach i wtedy okazywałem im
miłosierdzie, kończąc ich męki. - Jonmarc mówił coraz ciszej. Generał sporo zarobił na moich wygranych walkach. Nagradzał mnie taką ilością brandy i absyntu, żebym przetrwał cały tydzień. Za każdym razem, kiedy trzeźwiałem, obiecywałem sobie, że skończę z tym. To byłoby takie łatwe zacząć nieco wolniej reagować i dać się zabić, jednak gdy walka się rozpoczynała, coś we mnie wstępowało i znów wygrywałem. Tej nocy, gdy generał pozwolił mi uciec, strażnicy ścigali mnie aż do rzeki Nu. Była zima. Nic mnie to jednak nie obchodziło. Stwierdziłem, że przynajmniej zginę jako wolny człowiek. Rzeka wyrzuciła mnie koło domu Jolie. O mały włos nie kazała Astirowi poderżnąć mi gardła, bo miałem na sobie nargijski mundur. Uratowali mnie jednak Harrtuck i mój przyjaciel Thaine, którzy akurat u niej byli. Harrtuck przekonał Jolie, żeby pozwoliła mi zostać. Trawiła mnie gorączka - zbyt miele wody dostało się do płuc - i o mało nie umarłem. Harrtuck i Thaine czuwali nade mną. - W jego głosie słychać było gorycz. - Kiedy się obudziłem i przekonałem, że żyję, byłem wściekły na Harrtucka. - Moja dusza należy do Wiedźmy za to, co uczyniłem. Każdej nocy widzę w snach twarze ludzi, których zabiłem w walkach. Odkąd zginęła moja rodzina, przez piętnaście lat wisiała nade mną jakaś klątwa. Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy poznałem Trisa i ciebie. Powinienem był wcześniej opowiedzieć ci to wszystko, zanim postanowiłaś tu przybyć. Jeśli zechcesz zerwać zrękowiny, zrozumiem twoją decyzję.
Miał wrażenie, że jej milczenie trują wiecznie. Pewnie jest zbyt zdegustowana, żeby odpowiedzieć. Nie mogę jej za to winić Carina podeszła do niego od tyłu i powiodła rękoma po jego gładkiej satynowej koszuli i pokrytej bliznami skórze pod spodem. Jej dotyk, w którym wyczuwalna była troska kochanki i uzdrawiające ciepło jej daru, sięgał aż do napiętych mięśni. — Kiedyś zastanawiałam się, co takiego okropnego widzisz w snach, gdy budziłeś się nagle z przerażeniem w oczach - powiedziała cicho. Nie mogłam czytać ci w myślach, ale odczytywałam język twojego ciała. Teraz już rozumiem. - Objęła go w pasie i przytuliła się policzkiem do jego pleców. - Słyszałam o walkach w Nargi, kiedy razem z Camem byliśmy najemnikami we Wschodniej Marchii. Niektórzy najemnicy byli nargijskimi dezerterami, którym udało się przekroczyć granicę. Ich opowieści były zbyt straszne, by w nie uwierzyć. Niektóre z nich dotyczyły walk. Jonmarc odwrócił się do niej i wziął ją w ramiona. — Zatem wiedziałaś i mimo tego przyjechałaś? — Ile razy cię uzdrawiałam? Nawet najemnicy nie mają tylu blizn co ty. Domyśliłam się, że uczestniczyłeś w maikach - słyszałam o dowódcach, którzy stosowali takie kary. Trudno mi było sobie wyobrazić, że zdołałeś coś takiego przeżyć. A potem wspomniałeś o walkach na pieniądze i już wiedziałam, co musiałeś zrobić, żeby przetrwać. - Spuściła wzrok. - Czasami, kiedy śpisz, dostrajam się do ciebie. Nie wiem, o czym śnisz, ale czuję twoją reakcję i wtedy staram
się osłabić oddziaływanie twoich snów. - Zadrżała. - To jest jak zbliżanie się do otchłani. Kocham cię, Jonmarcu Vahanianie, ze wszystkimi twoimi bliznami. I zgadzam się z Gabrielem, że to ręka Istry przywiodła cię tak daleko, a nie Wiedźmy. Przekonasz się, że odtąd będzie lepiej. - Już jest lepiej - wymruczał, pochylając się, żeby ją pocałować. Wiedział, że Carina jest świadoma uczucia ulgi, jakie go zalało, ale nie przejmował się już tym, że ona tak dobrze wie, co on myśli. Nic innego nie miało znaczenia, nic poza tym, że Carina wiedziała o wszystkim i mimo to chciała z nim pozostać. Rozdział szesnasty - To musi się skończyć - powiedział Gabriel, spoglądając na niewielką grupę vayash moru zebranych w salonie Wolvenskorn. Jonmarc jest wybrańcem Pani. Przysięga zobowiązuje nas, jako Radę Krwi, do wspierania lorda Mrocznej Ostoi. Rada Krwi przybyła wraz z przybocznymi na jego zaproszenie noc po przyjęciu w Mrocznej Ostoi. Malesh stał oparty o ścianę przy drzwiach, wszyscy pozostali przyboczni, oprócz Yestina, kryli się w półmroku. Uri siedział rozparty na krześle, unikając spojrzenia Gabriela. Jego zachowanie jak zwykle napełniało Malesha odrazą. Uriemu ewidentnie brakowało obycia, tej wrodzonej ogłady, która bez trudu przychodziła Gabrielowi. Malesh znowu zadał sobie w duchu pytanie, dlaczego Rada Krwi toleruje takiego prostaka, niezależnie od posiadanego przez
niego bogactwa. - Wsparcie może oznaczać tyle różnych rzeczy - powiedział Uri, bawiąc się ciężką złotą bransoletą. - Nie sądzę jednak, że mamy go chronić. Jeśli jest wystarczająco silny, niech sam zdobędzie ten tytuł. Przeżył tak wiele walk na arenie. Nie może się wiecznie kryć za twoją spódnicą. - Jeśli zamierzasz skłonić go do podjęcia walki o tytuł, rzucasz wyzwanie nam wszystkim - stwierdziła Riqua. -Czy taki jest twój zamiar? - Ach, Riqua. Jak zwykle wszystko ważysz na szali jak przekupka. Wyciągnął z kieszeni kamizelki monetę i zaczął obracać ją w palcach. - Dlaczego nie należy mu rzucać wyzwania? Przejawiasz kupieckie uwielbienie dla skuteczności działania -rzucił drwiąco. - Czy nie byłoby bardziej skutecznie, gdyby to któreś z nas zarządzało Mroczną Ostoją? Jak długo pożyje Vahanian - zakładając, że nie spotka go jakiś nieszczęśliwy wypadek? Większość śmiertelników umiera przed pięćdziesiątką. Silny człowiek, któremu dopisze szczęście, może dożyć siedemdziesiątki. Co to jest dla nas? Zaledwie dzień. A potem wszystko podupada i znowu zostaje wybrany nowy lord. Wmawiamy sobie, że to Pani dokonuje wyboru, ale skąd to wiemy? Ja wierzę, że to tylko łut szczęścia i nic ponadto. - Jeśli tak cenisz skuteczność działania, to gdzie byłeś przez te wszystkie lata, gdy Mroczna Ostoja świeciła pustkami? - spytał ostro Rafe. - W jaki sposób opiekowałeś się majątkiem? Pozwoliłeś, aby
winnice uległy zniszczeniu. My wszyscy na to pozwoliliśmy. Nie obchodziło nas, czy wieśniacy mają z czego żyć, byleby tylko nie występowali przeciwko nam. Tak, Vahanian osiągnął tak wiele w tak krótkim czasie dzięki wsparciu Gabriela. Teraz jednak, kiedy zobaczyłem, czego dokonali, wstydzę się, że pozwoliliśmy, aby majątek tak zmarniał. Nigdy nie dopuścilibyśmy do tego we własnych włościach. Będę z ciekawością przyglądać się, jak ten lord radzi sobie ze swoim tytułem. - A co nas obchodzi, co się dzieje z winnicami? Astasia usadowiła się między Rafe'm i Cailanem i bawiła się napięciem, jakie to wywoływało. Malesh skrył uśmiech. Astasia uważa, że jest dla niego za dobra. Ale on ją któregoś dnia zaskoczy. Jeśli jego plan się powiedzie, Astasia znajdzie się w jego łożu. - W jaki sposób skorzystamy na tym, że wieśniakom się poprawi? rzuciła wyzywająco. - Czy kozy, które nam ofiarowują, będą tłuściejsze, albo czy przestępcy, których oddają nam do zabicia, będą grubsi? Może ich bogactwo sprawi, że pojawi się więcej złodziejaszków i będziemy mieć więcej do jedzenia, ale komu z nas potrzebne jest złoto, które przywożą kupcy? Cudzoziemcy boją się naszego ludu, potępiają nas za to, że zamieszkujemy wśród żywych i wybieramy sobie takich kochanków, jakich chcemy -uznają to za perwersję. Kiedy zginął ostatni lord, Mroczna Ostoja zamknęła się na świat i cudzoziemcy przestali do nas przybywać. Nikt nie chciał nas
spalić i nikt nie rozpowiadał o nas kłamstw wśród śmiertelników. Byliśmy bezpieczni. Zmiana może przynieść nam jedynie problemy. - Faktem jednak jest, że to sama Pani wybrała Jonmarca Vahaniana na nowego lorda Mrocznej Ostoi, a my złożyliśmy jej przysięgę powiedział Gabriel; w jego głosie pobrzmiewała wyraźna irytacja. - Doprawdy? - Uri wbił wzrok w sufit. - To ty twierdzisz, że miałeś sen, który przepowiadał pojawienie się nowego lorda. To ty powiedziałeś, że Pani wysłała cię na poszukiwanie Jonmarca Vahaniana. I to ty stwierdziłeś, że Pani uczyniła cię opiekunem Martrisa Drayke'a, choć wymagało to złamania przysięgi o przestrzeganiu rozejmu. Co mamy oprócz twojego słowa na potwierdzenie, że to prawda? - Jak możesz wątpić w wolę Pani? - wtrącił się Yestin. - Martris Drayke odzyskał tron Margolanu, walcząc zarówno z Obsydianowym Królem, jak i Foorem Arontalą. Jonmarc Vahanian przeżył, mimo iż szanse były niewielkie. Z całą pewnością widać w tym rękę Pani! - Zauważyłem, że wola Pani jest zawsze najbardziej oczywista dla tych, którzy i tak podążyliby w danym kierunku - odparł znudzonym tonem Uri. - Być może zatem jest wolą Pani, żeby rozejm został zerwany. Słyszałem, że wielu vayash moru w Margolanie zgłosiło się na ochotnika do margolańskiej armii, żeby wytropić lojalistów Jareda. A Vahanian ćwiczy razem z Laisrenem walkę z vayash moru. Czy to również wola Pani? - Biorąc pod uwagę twoje groźby, byłby głupcem, gdyby tego nie
robił - warknęła Riqua. - Lord Mrocznej Ostoi - i jego pani - muszą być bezpieczni wśród nas, tak samo jak my chcemy być bezpieczni wśród śmiertelników. Zamożni śmiertelnicy nie mają powodu lękać się nas. Tłuszcza zwraca się przeciwko nam wtedy, gdy ludzie są głodni, kierują się zabobonami i strachem. Vahanian proponuje nam taki sposób robienia interesom, jakiego dotychczas nie znaliśmy, i pełne partnerstwo, podczas gdy do tej pory tylko czailiśmy się w mroku. Czemu nie mielibyśmy tego wspierać? Uri przeniósł spojrzenie z Riqui na Gabriela i pozostałych. Malesh dostrzegł twardy błysk w oczach swojego stwórcy, oznaczający, że Uri ma już dość. - Nie powinniśmy sprzymierzać się ze śmiertelnikami. Powinniśmy rządzić, tak jak wilki rządzą w lesie - powiedział, zerkając na Yestina. To my jesteśmy największymi drapieżnikami. W naturze jest tak, że najsilniejszy wygrywa. Taka jest wola Pani. - Obrzucił Gabriela gniewnym spojrzeniem. - Przestanę drażnić się z waszym drogim lordem śmiertelnikiem, kiedy udowodni, że potrafi wygrać swoją nagrodę w uczciwej walce. Jeśli ty możesz łamać rozejm, kiedy uważasz za stosowne, ja również mogę. Moja cierpliwość wobec Rady Krwi się wyczerpała. Malesh wyszedł z sali za Urim, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Wszystko to nie mogłoby się lepiej potoczyć, nawet gdybym to ja pociągał za sznurki Rozejm jest już martwy. Uri odciął się od reszty Rady. Zaproponował Vahanianowi uczciwą grę. Uri jest słaby i
powolny i już niedługo przekona się, jak wygląda prawdziwy drapieżnik. Wszyscy oni martwią się wolą Pani, a to przecież moja wola zmieni Mroczną Ostoję - i Rada nic nie zdoła na to poradzić. Rozdział siedemnasty Cam stał przez pół świecy w tonącej w mroku bocznej uliczce i patrzył, jak bywalcy Gospody pod Bezpańskim Psem wchodzą i wychodzą. Wiatr szarpał wiszącym nad jego głową zapomnianym przez właścicieli praniem, które w nocy zamarznie na sznurkach. Gdzieś z tyłu zamiauczał kot. Zaułek śmierdział moczem i gnijącymi resztkami jedzenia i tylko nocny chłód sprawiał, że smród był jeszcze do zniesienia. Gospoda mieściła się daleko od ulic, przy których mieszkali najzamożniejsi mieszkańcy Aberponte, stolicy Isencroftu. Stała wśród krętych zaułków tej części miasta, która była domem najuboższych, ludzi, których opuściło szczęście. Wyraźnie widać było, że budynek Bezpańskiego Psa służył przez lata różnym celom, przy czym żadne z tych przedsięwzięć nie zakończyło się powodzeniem. Pokryty strzechą dach prześwitywał tu i ówdzie, a tynk przy drzwiach był zabrudzony i popękany. Na schodach wejściowych jakiś pijak odsypiał libację - na tym zimnie było mało prawdopodobne, żeby jeszcze kiedyś się obudził. Było to tego rodzaju miejsce, do którego Cam mógłby przyjść z tuzinem żołnierzy, żeby je zamknąć za oszukiwanie na podatkach albo szachrajstwa przy grach w karty. Dziś jednak Cam miał na sobie starą
tunikę i portki, które pożyczył od jednego z pałacowych ogrodników. Ubranie było poplamione, znoszone i śmierdzące brudem; miał nadzieję, że pozwoli mu doskonale wtopić się w otoczenie. Minęły dwa tygodnie, odkąd Cam wrócił ze ślubu w Margolanie, i większość tego czasu spędzał na przypatrywaniu się wchodzącym i wychodzącym gościom Bezpańskiego Psa. Rozejrzawszy się na wszystkie strony, wszedł do oberży. - Co podać? Oberżysta podniósł wzrok, po czym równie szybko go spuścił na widok schowanego w pochwie miecza. Cam położył dwa miedziaki na kontuarze. - Pimo. Wziął kufel i usiadł m miejscu, z którego mógł obserwować drzwi. Koło kominka jakiś bard o ospowatej twarzy zawodził starą balladę. Klientela przybytku była zbyt pijana albo zajęta rozmową, żeby przejmować się jego często łamiącym się głosem albo źle nastrojoną lirą. Krążyły pogłoski, że w tej gospodzie spotykają się separatyści, choć Camowi żadna z niewielkich grupek klientów nie wydawała się podejrzana. Jeśli któryś z nich podnosił wzrok znad kości czy piwa, to tylko po to, by obrzucić lubieżnym spojrzeniem równie zniszczone jak oberża dziewki służebne. Minęła świeca, potem dwie, a Cam cały czas przysłuchiwał się toczącym się wokół niego rozmowom. - Słyszałem, że latem zboże będzie kosztowało dwa razy drożej -
stwierdził kupiec siedzący przy stole obok. - A czego się spodziewałeś po tych problemach w Margolanie? Będziemy mieć szczęście, jeśli wiosną znajdzie się jeszcze chleb na stołach - powiedział jego towarzysz. - Jakoś przeboleję brak chleba, ale nie chciałbym, żeby skończył się nam miód pitny. - Sądząc po tym, jak smakuje to paskudztwo, miód pitny w tej gospodzie skończył się już jakiś czas temu. A chleb jest tak czerstwy, że mógłby służyć za cegłę. Fuj! Kiedyś za dwa miedziaki można było dostać coś więcej. Cam wstał i wyszedł tylnym wyjściem do wygódki. Była to żałośnie wyglądająca szopa, która śmierdziała nawet w lodowatym powietrzu. Jej skrzypiące drzwi ledwie zakrywały człowieka i nie chroniły od wiatru. Cam załatwił swoją potrzebę i już miał otworzyć drzwi wygódki, kiedy usłyszał w pobliżu głosy. - Co słyszałeś? - Wszystko jest już załatwione. Lord ma swojego człowieka w Margolanie - za żadną ilość złota z Trevath nie zamieszkałbym w tym przeklętym, nawiedzanym przez duchy zamku. - Co mamy robić? - Odciągnąć uwagę gwardzistów. Trochę pożarów i ulicznych bójek sprawi, że Donelan będzie zbyt zajęty, aby przejmować się tym, co się dzieje w Margolanie. - Skąd wiadomo, że Margolan nie przyśle po prostu wojska, żeby
zaprowadzić spokój, jeśli Donelanowi to się nie uda? - Armia Margolanu jest zajęta. Lord już tego dopilnował. Kiedy pozbędziemy się króla Martrisa, dostaniecie swoją księżniczkę z powrotem, na dodatek z bachorem w drodze. Wy dostaniecie to, co wasze, a my to, co nasze. Cam czekał, aż mężczyźni sobie pójdą, choć był zziębnięty aż do szpiku kości. Błyskawicznie analizował usłyszaną rozmowę. W głosie jednego z mężczyzn pobrzmiewał ślad akcentu z Trevath. Co Treuańczyka obchodzi korona Isencroftu? Nie powinien mieć nic wspólnego ze sprawą separatystów - chyba że chodzi o to, żeby nas zająć, podczas gdy Tris wyruszy na wojnę. Wrócił do gospody, żeby znowu się rozgrzać, i już miał udać się do domu, gdy nagle ktoś na niego wpadł. Zaraz się zorientował, że zniknięcie mieszka z monetami u pasa to sprawka chudego chłopaka, który właśnie przeskoczył przez ławę i gnał ku drzwiom. Cam przepchnął się przez tłum i rzucił się za nim w pościg. Jak na tak potężnego mężczyznę poruszał się zadziwiająco szybko; dopadł chłopaka, zanim ten zdążył zniknąć w jednej z bocznych uliczek. - Weź sobie te swoje zakichane pieniądze - krzyknął młody kieszonkowiec, wijąc się w uścisku Cama - tylko nie oddawaj mnie w ręce straży! Miałem ostatnio dość kłopotów. - Jeśli odpowiesz mi na kilka pytań, może nie wydam cię strażnikom. Widziałeś w pobliżu Bezpańskiego Psa jakiegoś człowieka mówiącego
z trevańskim akcentem? Chłopak wytarł krew z kącika ust i obrzucił Cama wściekłym spojrzeniem. - Może. - Widziałeś jakieś trevańskie złoto? - Może. Cam potrząsnął głową. - Skoro masz tak złą pamięć, nie widzę powodu, żeby nie oddać cię w ręce straży... - W porządku. Tak. Nazywał się Ruggs. Wyglądał na takiego, co w każdej tawernie przedstawia się innym nazwiskiem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Pojawia się tutaj co dwa tygodnie i rozmawia z Johnem Skórą. To złe nasienie. Kiedy interes się kręci, karczmarz daje mi kilka miedziaków za nakarmienie koni na tyłach gospody. Kiedyś podsłuchałem kawałek rozmowy Johna Skóry i Ruggsa. John Skóra powiedział, że jego chłopcy potrzebują więcej pieniędzy na broń i że muszą ciągle się przenosić, żeby ich nie schwytano. Z tego, co mówili, domyśliłem się, że Ruggsowi nie podoba się, że nasza księżniczka poślubiła cudzoziemca. Ruggs dał Johnowi sakiewkę i powiedział, żeby nasilili działania i wzniecali więcej pożarów. I że jego szef chce mieć pewność, że Isencroft nie będzie się interesował cudzymi sprawami. Nie wiedziałem, co takiego ma na myśli, dopóki następnej nocy nie spalił się skład tego starego handlarza żywnością. Camowi zdrętwiały palce z zimna i od trzymania koszuli
kieszonkowca. - Czy usłyszałeś coś jeszcze? Jakieś nazwisko? Nazwę miejsca? - Tylko jedno. Jakiegoś lorda. Ale nie pamiętam, jak się nazywał. Cam zabrał chłopakowi ukradzioną sakiewkę, po czym wyciągnął srebrną monetę i pokazał mu ją. - Kiedy znowu będziesz pracował w stajni? Kieszonkowiec wpatrywał się w monetę. - W przyszłym tygodniu. A co? - Jak masz na imię? - Mam wiele imion. - Jak na ciebie wołają w Bezpańskim Psie? - Kev. - W porządku, Kev. Następnym razem, gdy będziesz pracował w gospodzie, miej oko na Johna Skórę i Ruggsa. Nakarm konie, idź się odlej, przynieś im piwa - zrób cokolwiek, żeby tylko być w pobliżu nich. Zapłacę ci srebrnika za informacje. Ale to nie może być coś zmyślonego, bo skończysz w dybach przy wartowni. A w nocy robi się bardzo zimno. - Rozumiem - burknął Kev, wyswobadzając się z rąk Cama. - Dowiedz się, dokąd Ruggs się udaje po wyjściu z Psa, a zarobisz jeszcze jednego srebrnika. Nie daj się złapać. Takiemu gościowi na pewno by się nie spodobało, że go śledzisz. - Jak cię znajdę? - To ja cię znajdę.
Rozdział osiemnasty - Szkoda, że nie może być inaczej - powiedziała Kiara, patrząc, jak Tris zapina gruby płaszcz. Z dziedzińca dobiegał zgiełk wojska przygotowującego się do wyruszenia na wojnę. Tris objął ją i pocałował, ciesząc się tą chwilą. Kiara nie musiała mieć daru uzdrowicielki, żeby dostrzec, jak bardzo jest spięty. Kampania na pewno nie będzie przebiegała gładko. - Ja też żałuję, jednak oboje wiemy, że nie ma wyboru. Minął miesiąc od ich ślubu i uzdrowiciele byli już pewni, że Kiara nosi w swoim łonie dziecko króla. Zaledwie kilka dni temu ten sam dziedziniec był zapełniony wiwatującymi ludźmi, gdy Zachar, słaby i z trudem powracający do swoich obowiązków, oświadczył, że król i królowa spodziewają się potomka. Cała nadzieja i radość, jaką powinna przynieść ta informacja, została przyćmiona świadomością, iż to oznacza, że Tris może teraz ruszyć na wojnę. - Cerise i Malae będą się tobą opiekować - powiedział, gładząc Kiarę po włosach. - Zachar nie czuje się dobrze, ale Crevan nieźle radzi sobie ze wszystkim. Będą cię także pilnować Mikhail, Carroway i Harrtuck, a psy dotrzymają ci towarzystwa. Pogłaskał łeb wilczarza, gdy ogromny pies wepchnął się miedzy nich, starając się zwrócić na siebie uwagę. - Poprosiłem Comara Hassada, żeby duchy także nad tobą czuwały. Będziesz tu bezpieczna. - Zmusił się do uśmiechu. - Obydwoje będziecie.
- To o ciebie się martwię. - Kiara niechętnie odsunęła się od Trisa. Jesteś teraz królem. I ojcem. Nie podejmuj bezsensownego ryzyka. - Czy Soterius kazał ci to powiedzieć? Razem z Mikhailem od wielu dni prawią mi kazania. Ban chce trzymać mnie tak daleko od pierwszej linii, że nie będę mógł nawet zobaczyć dworu Curane'a. Jeśli dopisze nam szczęście, szybko ich złamiemy i nie dojdzie do otwartej wojny. Obydwoje wiedzieli, że to mało prawdopodobne. - Masz powód, żeby wrócić w jednym kawałku - powiedziała cicho Kiara. - I to niejeden. Nie mogę jednak zostawić Curane'a w spokoju. Jest zagrożeniem nie tylko dla mnie i Margolanu, ale także dla przyszłego króla... czy królowej. - Wiem, ale nie musi mi się to podobać. - Ani mnie. Rozległo się pukanie do drzwi i Tris chwycił płaszcz. Był ubrany odpowiednio do panującego na dworze ziąbu: w grubą zimową tunikę pod kolczugą i ciepłe spodnie. Na napierśniku widniał królewski herb. Reszta jego zbroi spoczywała wraz z pancerzami żołnierzy na stojących na dziedzińcu wozach. Znowu dało się słyszeć pukanie, tym razem bardziej natarczywe. - Uważaj na siebie - wyszeptał, całując Kiarę po raz ostatni. Spodziewam się gorącego powitania, kiedy wrócę do domu. Kiara mimo wszystko uśmiechnęła się. - Możesz na to liczyć. Lepiej już idź, zanim Soterius wyważy drzwi.
Jednak to Coalan, a nie Soterius, czekał na korytarzu i zameldował: - Ludzie są gotowi do jazdy. Coalan także był przygotowany do podróży i Tris zauważył wiszący pod płaszczem chłopaka nowy miecz, podarunek od Soteriusa. Podążając za Coalanem, Tris zatrzymał się i raz jeszcze obejrzał za siebie. Kiara pomachała mu i uśmiechnęła się dzielnie. Wojsko i towarzyszący mu ludzie - cztery tysiące zbrojnych wraz z końmi, giermkami, kucharzami, woźnicami i płatnerzami - opuścili dziedziniec. Wozy wypełnione były żywnością dla ludzi i paszą dla koni, bronią, zbrojami, końską uprzężą, ubraniami, posłaniami i namiotami. Orszakowi towarzyszyły muły pociągowe i zapasowe konie oraz dwa wozy z czarodziejkami, które, sprzeciwiając się woli Stowarzyszenia Sióstr, zgłosiły się na ochotnika, by brać udział w bitwie. Tris wiedział, że z nadejściem zmierzchu dołączą do nich także dziesiątki vayash moru i vyrkiny. W tłumie, który się zebrał na dziedzińcu, panował świąteczny nastrój. - Wszystko jest gotowe - zameldował Soterius, stając obok Trisa. Czekają tylko na twój sygnał. Tris skinął głową i Coalan przyprowadził mu konia. - Ruszajmy - rozkazał. Jeszcze raz obejrzał się za siebie. Kiara stała na balkonie. Królowa Margolanu. Przygotowywała się do tej roli przez całe życie. Bogini wie, że będzie musiała wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, żeby poradzić sobie na
dworze podczas mojej nieobecności *** Kiara przyglądała się, jak wojsko opuszcza dziedziniec zamkowy, przechodzi przez bramę i znika w miejscu, gdzie trakt wznosi się stromo w górę. W końcu odwróciła się, by udać się do swoich komnat, i ze zdziwieniem zobaczyła Cerise czekającą na nią z wełnianym szalem. Psy Trisa podążyły za nią. - Nie możesz się przeziębić - powiedziała Cerise, podając jej szal. Tu jest nieco cieplej niż w Isencrofcie, ale nie na tyle, żeby stać na dworze. Malae przygotowała dla nas herbatę. Wyglądasz trochę mizernie, moja droga. Malae rzeczywiście już czekała z herbatą i ciasteczkami. - Zawsze powtarzam, że porządna filiżanka herbaty pomaga niemal na wszystko. Kiara opadła na krzesło, owijając się szalem. - Czy tak samo było z moją matką, gdy ojciec wyruszał na kampanie? - Za każdym razem, moja droga - odpowiedziała Cerise. - Tylko że twoja matka wolała przy takich okazjach porto niż herbatę - dodała Malae. - Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, ojciec nieraz był nieobecny całymi miesiącami. Matka jednak nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak, i zawsze mówiła, że pojechał na polowanie. Malae poklepała ją po ręce. - Viata nie chciała cię martwić. Kiedy twój ojciec był na wojnie,
często przesiadywałyśmy z nią po nocach, gdy już zasnęłaś. Twoja matka czytała każdy list od ojca wiele razy, szukając ukrytych w nim informacji o tym, jak naprawdę wygląda sytuacja. Znacznie gorzej było, gdy podrosłaś już na tyle, że mogłaś wyruszać wraz z nim. Martwiła się wtedy o was oboje, starała się jednak być dzielna. Ty też musisz być dzielna, moja droga. - Wiem. Próbowałam nie zdradzić się przed Trisem, jak bardzo się o niego boję. Cerise położyła dłonie na ramionach Kiary i poczuła, jak uzdrawiająca magia dociera do zesztywniałych mięśni pleców i karku i rozgrzewa ją bardziej nawet niż gorąca herbata. Zdjęła szal, gdy ciepło kominka przegnało resztki zimna. - Będziesz musiała tu stoczyć swoje własne bitwy - powiedziała Malae. - Twoje pierwsze zadanie to zapewnić sobie bezpieczeństwo. - Mama nie do końca sobie z tym radziła, prawda? -stwierdziła smutno Kiara, popijając herbatę. Wiedziała, że duch Viaty znajduje się w pobliżu. - Robiła wszystko, co mogła, żeby tobie było łatwiej -odpowiedziała Cerise, siadając obok niej. - A ty masz tu wielu przyjaciół. Dziś wieczorem bard Carroway urządza koncert na twoją cześć. - Ano właśnie, kto zamienił naszyjnik, który przygotowałam? spytała Malae, patrząc na biżuterię i suknię, którą Kiara miała założyć tego wieczora. Kiara poczuła podmuch zimnego powietrza i kątem oka dostrzegła
młodą kobietę w sukience służącej. - Czy to ty, Seanno? - spytała. Niewidzialne ręce wygładziły halkę sukni. - Tris powiedział, że będziesz się mną opiekowała. Czy to ty wybrałaś naszyjnik? Ogień w kominku zaczął nagle mocniej buzować, jakby rozniecony podmuchem wiatru. - Potraktuję to jako potwierdzenie. Dziękuję. - Teraz Kiara zwróciła się do obu kobiet. - Tris powiedział mi, że Seanna była damą dworu wielu margolańskich królowych. Lepiej będzie, jeśli przyzwyczaimy się do tego, że może mieć swoje własne zdanie. Dało się słyszeć pukanie do drzwi i psy zerwały się z podłogi, gdy Malae otworzyła drzwi. W progu stał Crevan. - Czy mogę wejść? Mężczyzna przyglądał się czujnie wielkiemu mastiffowi. Pies nie wydał z siebie żadnego dźwięku, tylko podszedł do niego ze spuszczonym łbem. - Oczywiście - odparła Kiara, odstawiając herbatę. -Spodziewałam się Zachara. - Niestety, okazało się, że Zachar nie wytrzymał tempa tych ostatnich kilku dni. Stan jego zdrowia tak się pogorszył, że musiałem go niemal zanieść do łóżka. Obawiam się, że nie jest z nim dobrze, ale my musimy dalej działać. Będziesz miała gości na dzisiejszej kolacji, pani: barda Carroway'a, lady Eadoin i jej bratanicę, lady Alyssandrę.
Dołączy do was także Mikhail. Kapitan Harrtuck poprosił, abym powiadomił cię, że osobiście wybrał straże i że przyłączy się do nich, kiedy będzie mógł. Obawiam się, że właśnie zaczynasz swoje obowiązki królowej, Wasza Królewska Mość - zakończył z uśmiechem Crevan. *** Każdej nocy trupa muzyków Carroway'a przygrywała do kolacji. W ciągu dwóch tygodni od wymarszu Trisa z wojskiem ani razu nie powtórzyli żadnego zestawu utworów. Kiara była pod wrażeniem ich zdolności i panującej wśród nich przyjacielskiej atmosfery. Przyglądała się zauroczona, jak Macaria gra na flecie. Pamiętała, jak bardzo Carroway ją wychwalał, i pomyślała, że te pochwały są wynikiem jego wyraźnego i nieodwzajemnionego zainteresowania dziewczyną. Kiedy jednak Macaria zagrała skoczną wiejską melodię, Kiara poczuła w powietrzu magię i temperatura w komnacie spadła. Muzyka Macarii przyciągnęła te duchy Shekerishet, które mogły się stać widoczne. Wśród nich Kiara dostrzegła uśmiechającą się i kołyszącą m takt melodii Seannę. - Muzyka potrafi cudownie poprawić nastrój, prawda? - spytała Malae, wystukując palcami rytm. - Rzeczywiście. Kiara dysponowała dostateczną ilością własnej magii, żeby wyczuć moc kryjącą się w muzyce Macarii. Piękne melodie wpływały na emocje zebranych i wprowadzały królową w lepszy nastrój.
Początkowo myślała, że sprawia to doskonała gra dziewczyny, teraz jednak była pewna, iż jest to skutek działania magii. Carroway wie, jaka moc drzemie w jej muzyce. Należą mu się za to podziękowania. To nie przypadek, że przysyła właśnie ją, żeby przygrywała mi wieczorami. - Pięknie grasz - powiedziała Kiara, gdy Macaria usiadła. - Dziękuję, pani. - Jest w tych dźwiękach magia, prawda? - Zawsze miały w sobie magię. Babka dała mi piszczałkę, kiedy byłam małą dziewczynką. Byłam najmłodsza z dziesiątki dzieci, więc nikt nie zwracał uwagi, kiedy całymi godzinami błąkałam się po lesie i grałam. Nie pamiętam nawet, kiedy sobie uświadomiłam, że ta muzyka przyciąga duchy. Potrafi także, choć w mniejszym stopniu, oczarować zwierzęta. Przekonałam się o tym, gdy pewnego dnia spotkałam w lesie wilka. Byłam przestraszona i nie wiedziałam, co robić, więc grałam dalej spokojną melodię, a on tylko siedział i patrzył na mnie, dopóki nie skończyłam. - Zatem to magia wpływa na nastrój twoich słuchaczy? - Nie potrafię tak naprawdę kontrolować czyjegoś nastroju - poza tym nie byłoby to właściwe. Mogę jednak spotęgować dobry nastrój i rozweselić kogoś, kto jest w kiepskim humorze. — Macaria uśmiechnęła się. - Kiedy słuchacze o tym nie wiedzą, chętnie się poddają działaniu magii. Wtedy muzyka naprawdę im się podoba i hojnie
wrzucają monety do mojego kapelusza, wyrażając w ten sposób uznanie! Carroway zaśmiał się. - Czy możesz uwierzyć w to, że ktoś z takim talentem grał na ulicach? Kiedy tylko ją znalazłem, natychmiast przedstawiłem królowej. - Carroway był moim protektorem. Zawsze będę mu za to wdzięczna. Ki ara zauważyła, że Carroway odwrócił wzrok, słysząc te słowa, i jakby cień przemknął mu po twarzy. Tu chodzi jeszcze o coś innego. Coś nie pozwala im być razem, ale co? - Nic nie jesz, moja droga - zauważyła lady Eadoin, spoglądając na jej pełny talerz. Kiara westchnęła. - Nie czuję się dobrze. - To zrozumiałe, ale to minie. - Lady Eadoin sięgnęła do wyszywanej misternie paciorkami torebki u pasa i wyciągnęła aksamitną sakiewkę. - Mam tu dla ciebie podarunek. Kiara otworzyła sakiewkę. Był w niej polerowany dysk z agatu na cienkim rzemyku splecionym w ozdobny węzeł o magicznej symbolice. - To amulet, pani, zapewniający bezpieczny poród. Dziecko, które urodzisz, przyciągnie uwagę zarówno w tym świecie, jak i w tym drugim. Dziedzic tronu - i spadkobierca mocy Przywoływacza Dusz. Musisz uważać. Agat jest magicznym talizmanem chroniącym przed trudnym porodem. A węzeł, w który spleciony jest rzemyk, to amulet
odwracający uwagę mrocznych duchów. Cerise wzięła delikatnie naszyjnik i zawiązała na szyi Kiary. - Twoja matka powiedziała mi, że właśnie ten amulet pomógł jej wydać cię bezpiecznie na świat - kontynuowała Eadoin. - Byłabym złą strażniczką jej pamięci, gdybym się tobą nie opiekowała. - Dziękuję w imieniu nas obu. - Słyszałam, że miska osolonej wody postawiona u wezgłowia i w nogach łoża chroni dziecko przed duchami - wtrąciła Alle. - Już zostały rozstawione. - Biedny Carroway! Pomyśli, że je kolację z gromadką akuszerek! Carroway wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie macie pojęcia, ile razy wołano mnie, żebym grał dla którejś z rodzących dam dworu. Zawsze jednak cieszyłem się, że rozdziela nas zasłona, kiedy słyszałem ich krzyki! Malae ziewnęła i spojrzała na Kiarę. - Jeśli królowa pozwoli, chciałabym wrócić do komnaty i przygotować stroje na jutro. Przesiadywanie do późna w nocy nie jest dla takiej staruszki jak ja. Samej Kiarze nie spieszyło się do powrotu. Towarzystwo Carroway'a, Macarii, Eadoin i Alle pomagało jej oderwać myśli od nieobecności Trisa z przyjemnością słuchała jak się przekomarzają. Zeszłej nocy spała niespokojnie i miała straszne sny. Choć na kolację podano jedną ze specjalności Bian, mimo wysiłków Cerise Kiara odczuwała cały
czas nudności. - Carroway nie jest jedynym, którego wzywano do rodzącej damy powiedziała Alle. - Kilka podróżujących urodziło dzieci w gospodzie, kiedy tam pracowałam. A jakich smakołyków się domagały! Herbaty z ciasteczkami, kiełbasy z kiszonymi ogórkami, kandyzowanych owoców i rumu - wszystko naraz. Nie wiem, czy tak naprawdę to zjadały, czy przywoływanie mnie pozwalało im oderwać myśli od samego porodu. Widząc Alle w dworskim stroju, trudno było sobie wyobrazić, jak wyglądała wtedy, gdy Soterius ją poznał. Szpiegowała wówczas dla margolańskich powstańców jako dziewka służebna w gospodzie przy granicy z Księstwem. Alle była równie pełna życia jak jej ciotka Eadoin, miała takie same jasne włosy i zaraźliwy śmiech. Kiara wcale nie była zdziwiona, widząc na jej szyi medalion z wygrawerowanym herbem Soteriusa. Carroway także zauważył medalion i posłał jej szelmowski uśmiech. - To doświadczenie może się przydać, kiedy Ban wróci z wojny i ten medalion zmieni się w pierścionek. - Może tak, a może jakaś inna dziewka w gospodzie przyłoży mu nóż do gardła i wykradnie serce, tak jak ja to zrobiłam! Kiara zaśmiała się. Ten wieczór był bardzo przyjemny i stanowił miłą odmianę po ponurych dniach poprzedzających wymarsz armii. Tris był wtedy pochłonięty planowaniem działań wojennych, generałowie zaś potraktowali jej ciążę jako jedną z załatwionych spraw z listy zadań do
wykonania. A teraz Tris i wojsko odeszli i pewnie nie wrócą aż do czasu rozwiązania. - Niejednemu królowi udało się stłumić rebelię i wrócić bez jednego draśnięcia - stwierdziła Eadoin, uśmiechając się pocieszająco. - Nie zamartwiaj się na zapas. - Słyszałem, że słodka muzyka dociera do dziecka nawet przed urodzeniem - wtrącił Carroway - dlatego przyrzekliśmy sobie z Halikiem i Macarią, że będziemy grać dla ciebie codziennie. - Błysnął zębami w uśmiechu. - Za twoim pozwoleniem, wyznaczyłem Macarię na twojego osobistego barda. Zająłem się też tą sprawą, o której wspomniałaś wcześniej. - Co takiego? - spytała Cerise. - Poprosiłam Carroway'a, żeby sprawdził, czy mogłabym spędzać trochę czasu w sali ćwiczeń przed świtem, bez udziału publiczności odpowiedziała z westchnieniem Kiara. - Mikhail jest tutaj jedyną osobą, która zna styl walki Wschodniej Marchii. Zaproponował, że będzie ze mną ćwiczył, dopóki będę w stanie to robić. W lsencrofcie kobiety ćwiczą aż do rozwiązania i twierdzą, że dzięki temu poród przebiega szybciej. Pomyślałam, że pomogłoby mi to zająć czymś myśli. Czy poczciwe damy dworu Margolanu będą tym zgorszone? - Żadna z nich na pewno nie wstaje przed świtem -rzekła, śmiejąc się, Alle. - Jeśli pozwolisz, ja również pozostanę na dworze. Z przyjemnością zajmę się oficjalnymi prezentacjami. Uznam to za wielki zaszczyt.
Kiara zerknęła na Carroway'a, który był w tym momencie podejrzanie zainteresowany blaskiem świec odbijającym się w jego pucharze. - A ty oczywiście nie miałeś z tym nic wspólnego - powiedziała, unosząc brew. Carroway westchnął teatralnie. - Przyłapałaś mnie na gorącym uczynku, pani. - Będzie mi bardzo miło. Dziękuję - zaśmiała się Kiara. Bard rozpromienił się, a Kiara dostrzegła wymianę triumfalnych spojrzeń między nim i Eadoin. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i służący poszedł je otworzyć. W progu stał Mikhail z ponurym wyrazem twarzy. Skłonił się przed Kiarą i skinął głową pozostałym. - Co się stało, Mikhailu? - spytała Kiara, wstając. Mikhail przeniósł spojrzenie z Kiary na Carroway'a. - Zachar nie żyje. Carroway otworzył szeroko oczy. - Ale jeszcze dwa dni temu czuł się dobrze! - zawołał. - Widziałem go. - Wszyscy widzieliśmy. Wczoraj skarżył się na ból głowy, a kiedy Crevan poszedł zajrzeć do niego dziś UJ nocy, Zachar ujciąż był w bieliźnie i już nie żył. Być może ze względu na swój wiek doznał wylewu krwi do mózgu. - Zatem teraz Crevan zostanie seneszalem? - A ja zajmę miejsce Crevana, przynajmniej na jakiś czas. Razem
dopilnujemy, żeby pałac nadal funkcjonował. Będzie nam bardzo brakowało Zachara. Był ważnym ogniwem łączącym dwór Bricena z obecnym dworem i wielką pomocą dla Kiary. Smutna wiadomość przyniesiona przez Mikhaila sprawiła, że kolację przerwano. Kiara pożegnała się z Carromay'em i Eadoin, po czym udała się do swoich komnat wraz z Cerise, Macarią i Alle. Była zaskoczona, gdy vayash moru także do nich dołączył. - Czy jeszcze o czymś mi nie powiedziałeś? - spytała Mikhaila. - Chodzi tylko o to, że nie podoba mi się, iż Zachar umarł właśnie teraz, gdy Tris wyjechał i nie ma żadnego Przywoływacza, który mógłby porozmawiać z jego duchem. - Czy wątpisz w opowieść Crevana? Mikhail nie odpowiedział od razu. - Myślę, że Crevan powiedział prawdę o tym, co zobaczył. Nie oznacza to jednak, że to cała prawda. Cerise zapukała do zamkniętych na klucz drzwi apartamentów królowej, Malae jednak nie otworzyła. Zapukała więc głośniej i przystawiła ucho do drzwi. - Malae, obudź się. Zamknęłaś drzwi na klucz. Wpuść nas! Kiedy znowu nie było odpowiedzi, Kiara wyjęła klucz z sakiewki u pasa i otworzyła nim drzwi. Cerise wciągnęła głośno powietrze i wbiegła do środka. Malae siedziała pochylona na krześle przy ogniu. Obok stał duch Seanny i cicho szlochał. Kiara przyklękła obok Malae.
- Ona nie żyje - powiedziała Cerise z twarzą mokrą od łez. Kiara wyciągnęła rękę, chcąc po raz ostatni dotknąć Malae, lecz uzdrowicielka w ostatniej chwili chwyciła ją za nadgarstek. - Nie dotykaj jej. - Dlaczego? - spytała ze ściśniętym gardłem. Utrata Malae była dla Kiary niczym ponowna utrata matki i pragnęła dotknąć jej na pożegnanie. - Ona została otruta. - Popatrzcie tutaj. Alle wskazała talerz z ciastkami stojący na srebrnej tacy koło imbryka. Kilku z nich brakowało. - To są ciastka kesthrie - rzekła Kiara, otwierając szeroko oczy. Isencroftskie specjały. - Malae poprosiła o nie w kuchni wczoraj - odparła Cerise, wstając. Zawsze miała do nich słabość. Znając Malae, pewnie powiedziała, iż to królowa sobie ich życzy. Kiara spojrzała Mikhailowi w oczy. - Jeśli zatem te ciastka były przeznaczone dla mnie... - ...to trucizna także - dokończył Mikhail. - Czy ciastka były tu, kiedy wychodziłyście? Kiara i Cerise pokręciły głowami. - Zatem ktoś przyniósł je, kiedy byłaś na kolacji, pani -stwierdziła Alle. - A co z gwardzistami? Czy widzieli, żeby ktoś wchodził do komnaty?
Mikhail zmarszczył brwi. - Gwardziści towarzyszyli Kiarze. Nawet duchy były z nami, gdy Macaria grała. Kiara dostrzegła gniew w jego spojrzeniu. - Zachar, a teraz Malae - powiedziała, ocierając łzy rękawem. - Nie mogę odesłać jej ciała z powrotem do domu, żeby nie przyciągać nadmiernie uwagi. W Isencrofcie pali się zmarłych, a nie grzebie, tak jak w Margolanie. Mikhaii, jak mogę wysłać ją do Pani, nie powodując wzburzenia na dworze? - Malae była w takim wieku, że nikogo nie zdziwi, że jej serce nie wytrzymało. Jeśli chodzi o pogrzeb, to masz rację, stos pogrzebowy nie spotkałby się z dobrym przyjęciem ze względu na wspomnienia o tym, jak bardzo Jared lubił palić swoich wrogów. Ale paradoksalnie Zachar oddał nam ostatnią przysługę. - Jak to? - Crevan już planuje pogrzeb odpowiedni dla kogoś, kto, tak jak Zachar, służył długo królowi Bricenowi, a potem Trisowi. Uwaga dworu skupi się na tych uroczystościach. Powiedz mi, m jaki sposób w Isencrofcie żegna się tych, którzy polegli w bitwie z dala od domu? - Rozpalamy ognisko i wrzucamy do niego część ich rzeczy osobistych, żeby iskry pofrunęły do Pani. - Idź i sprowadź Carroway'a - powiedział Mikhail do Macarii. Będzie nam potrzebna jego pomoc. - Potem znów zwrócił się do Kiary. - Pogrzebiemy Malae tak, jak to robią Margolańczycy, odpowiednio do
jej pozycji. W czasie publicznej procesji udającej się z ciałem Zachara do krypt rozpalą ogniska, żeby oświetlić drogę. - Położył dłoń na ramieniu Kiary. - Będziesz musiała wziąć udział m tej uroczystości, ale tylko na początku. Kiedy procesja pójdzie dalej, rozpalimy kolejne ognisko dla Malae. Nikt tego nie zauważy. - Ale takie ciche pożegnanie nie wydaje mi się właściwe. Była ze mną od dnia mojego urodzenia. - Malae podobałoby się ciche pożegnanie - zauważyła Cerise, obejmując Kiarę ramieniem. - Ocalenie ci życia to jej ostatni dar dla ciebie. Macaria wróciła z Carrowayem, obydwoje zdyszani po wbieganiu po schodach. Carroway otworzył szeroko oczy ze zdumienia, gdy zobaczył, co się stało. Spojrzał na ciało Malae, potem na talerz ciastek, a wreszcie na Kiarę. - Słodka Matko i Dziecię - wyszeptał. - Kiaro, tak mi przykro. - Dwór nie może się o tym dowiedzieć. To musi pozostać naszą tajemnicą - powiedziała Alle, podchodząc bliżej. Mikhail wziął dłoń Kiary w swoje dłonie. Spojrzał jej z powagą w oczy. - Dopóki nie dowiemy się, kto to zrobił, musisz bardzo uważać. Ten ktoś zna pałac i psy króla na tyle, że bez problemu wśliznął się do twoich komnat. Nie wiemy, czy truciciel działał sam, kiedy jednak dowie się, że zamach się nie powiódł, na pewno dojdzie do kolejnego. Carroway już krążył po komnacie, zbierając z pomocą Alle jedzenie i
picie, nawet karafki z winem i czajnik z paleniska. - Na wszelki wypadek - powiedział - lepiej będzie pozbyć się wszystkiego. Przyniesiemy nowe zapasy z kuchni. Służba mnie zna na tyle, że nie zdziwią się, że tam myszkuję. - Połóżmy Malae do łóżka na tę noc - zaproponowała Cerise spokojnym głosem, który pomógł Kiarze zapanować nad jej emocjami. - Jutro rano będziemy udawać, że właśnie ją znaleźliśmy. Wszyscy widzieli, że Malae wcześnie nas pożegnała, więc nie zdziwi ich, że spała, kiedy wróciliśmy. Kiara patrzyła ze łzami w oczach, jak Mikhail delikatnie podnosi kruche ciało czarodziejki i zanosi je do drugiej komnaty. Tam Cerise, śpiewając pieśń żałobną z Isencroftu, otuliła ją kołdrą. Wilczarze zaczęły myć, a mastiff wstał ze swojego ulubionego miejsca przy kominku i przy-dreptał do Kiary, trącając jej rękę pyskiem. - Zostanę z Kiarą razem z Alle i Macarią - oświadczyła Cerise. Mamy psy i gwardzistów. Dziś w nocy nic więcej nie da się zrobić. Mikhail i Carroway pożegnali się i wyszli, zabierając ze sobą podejrzane jedzenie i picie. Cerise wzięła Kiarę w objęcia i pozwoliła jej się wypłakać, Alle zaś nie wiedząc, co powiedzieć, położyła tylko dłoń na jej ramieniu. Wreszcie czarodziejka uśmiechnęła się smutno i wytarła Kiarze oczy chusteczką. - Jest tak, jak wtedy - pocałowała ją po matczynemu w czoło - gdy Viata odeszła do Pani.
Kiara miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce. - Ty i Malae byłyście moimi przybranymi matkami. Nie wiem, co bez niej zrobię. Alle przyniosła Kiarze koszulę nocną i szal. - Może sen pomoże - powiedziała serdecznie. - Usiądę przy drzwiach. - Podwinęła suknię i pokazała sprytnie ukryty sztylet. - Przydawał mi się w gospodzie, gdy pijacy nie chcieli pogodzić się z odmową i nadal go noszę Wyczerpana Kiara nie protestowała, gdy Cerise ściągnęła narzutę z łóżka i otuliła ją kocami, a potem postawiła u wezgłowia i w nogach łoża dwie płytkie misy z wodą. Tęskniła za tym, co niosło jej pociechę w czasach dzieciństwa. Cerise odgarnęła włosy z jej czoła, jakby była małym dzieckiem. - Jeśli chcesz, pomogę ci zasnąć. - Proszę. Moje ciało jest zbyt zmęczone, żebym mogła się ruszyć, ale po tym wszystkim, co się stało, w głowie kłębi mi się za dużo myśli. Uzdrowicielka położyła dłoń na czole Kiary. Królowa poczuła, jak dzięki magii jej ciało się odpręża, i zapadła w sen szybciej, niż się spodziewała. *** Miała mroczne sny. Była sama na ciemnej równinie, w miejscu oświetlonym tylko wąskim sierpem księżyca. Noc była nienaturalnie cicha. Nie było słychać wiatru szumiącego w bezlistnych drzewach i żadne stworzenia nie przemykały w ciemnościach.
Przylgnęła do skalnej półki, aby schować się za nią. Coś szukało jej, szukało i tej ciepłej istoty, którą w sobie nosiła. Wyczuwała mrok, który był niewidoczny, lecz był tak blisko, iż niemal mogła go dotknąć. Nie szukał jej samej, lecz dziecka, które w sobie nosiła, potomka Przywoływacza Dusz. Nie miała dokąd uciec, w okolicy nie było żadnej bezpiecznej kryjówki. Instynktownie zwinęła się więc w kłębek, obejmując kolana rękoma i osłaniając dziecko przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Usłyszała dobiegające z oddali ujadanie psów. Spowiła ją ciemność. Zaatakowała tak, jak niegdyś Obsydianowy Król, gdy próbował przełamać magiczne osłony jej umysłu. Amulet noszony na szyi rozjarzył się blaskiem i Kiara poczuła, jak mrok się cofa. Usłyszała z oddali dźwięk fletu wygrywającego szalone nuty, które brzmiały niczym nadciągająca burza. W kłębiącej się wokół niej mgle na Planach Dusz dostrzegła twarze i postacie. Napędzane muzyką duchy wirowały, czerpiąc energię z jej jarzącego się amuletu i stając się bardziej widzialne. Choć Kiara nie dysponowała magią przywołującą, tak jak Tris, czuła energię, która trzaskała wokół niej
niczym błyskawice. Nastrój duchów dorównywał wściekłości pobrzmiewającej w muzyce, lecz Kiara nie wyczuwała zagrożenia z ich strony. Utworzyły ochronną barierę, odgradzając ją od mroku, choć istniało niebezpieczeństwo, że zaleje je ciemność. Skierowała całą swoją energię w mentalne zasłony, wiedząc, że długo nie wytrzymają. Na mrocznej równinie usłyszała echo swoich krzyków... - Kiaro! Obudziła się gwałtownie z łomoczącym sercem, mokra od potu. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to Cerise i Alle pochylają się nad nią. Trzy psy stały w nogach łoża z najeżoną sierścią i obnażonymi zębami. Koło kominka dostrzegła przerażoną Macarię z fletem w dłoni. - Co się stało? - Seanna nas obudziła - powiedziała Alle. - Ściągała ze mnie kołdrę tak długo, aż się obudziłam. To samo zrobiła z Cerise. Wiedziała, że dzieje się coś złego. Duch Seanny, słabo widoczny, stał w nogach łoża Kiary, koło misy z wodą. Nagle misa zaczęła się kołysać, po czym wylała całą swoją zawartość na podłogę. Alle spojrzała zdumiona na zjawę. - O co chodzi? Potem zanurzyła palec w misce i powąchała go ostrożnie. - Ten, kto przyniósł ciastka dla Malae, zrobił kolejną niespodziankę:
zamienił słoną wodę na zwykłą, która jest bezużyteczna. - Spojrzała na Kiarę. - Co się stało? Kiara opowiedziała o atakującym ją we śnie mroku, a potem spytała Macarię: - To twoją muzykę słyszałam, prawda? Przyciągnęła duchy. Dziewczyna skinęła głową. - Nie wiedziałam, co się dzieje, ale wyczuwałam złą magię. Carroway powiedział mi, że duchy Shekerishet cię ochronią, pomyślałam więc, że jeśli je przywołam, będą wiedziały, co zrobić. - Wiedziały. - Kiara uśmiechnęła się z wdzięcznością -Dziękuję. Cerise tymczasem uklękła i wsunęła rękę pod łoże Kiary, po czym wyciągnęła stamtąd kawałek złożonego pergaminu. - Daj mi swój sztylet - powiedziała do Alle. Położyła pergamin na podłodze. Był zgięty w skomplikowany sposób, przewiązany czerwonym szpagatem i zapieczętowany woskową pieczęcią z magicznym znakiem, który sprawiał wrażenie, jakby się poruszał. Mrucząc pod nosem, Cerise wzięła sztylet w obie dłonie i z całej siły wbiła go w sam środek pergaminu. Rozległ się krzyk i pergamin zwinął się, jakby objęły go niewidzialne płomienie. Drzwi do komnaty otworzyły się gwałtownie i do środka wpadli gwardziści. - Pani, czy wszystko w porządku?! Cerise i Alle natychmiast stanęły tak, żeby ukryć sztylet i pergamin przed ich wzrokiem.
- To był tylko zły sen - powiedziała Kiara, biorąc głęboki oddech. Dziękuję. - Co to takiego było, do diabła? - spytała Alle, gdy drzwi zamknęły się za gwardzistami. Uzdrowicielka starannie zgarnęła to, co pozostało z pergaminu, na czubek sztyletu i wrzuciła do kominka. Kiedy resztki papieru zaczęły zwijać się, ginąc w płomieniach, kobiety usłyszały jakieś odległe głosy mówiące w nieznanym im języku. - Magia krwi. Cerise oczyściła ostrze sztyletu w płomieniach, zanim oddała go Alle. - Ktoś przełamał zaklęcie ochronne rzucone na misy i umieścił ten amulet pod twoim łóżkiem. Opowiedz mi jeszcze raz, co widziałaś we śnie. - Znalazłam się na mrocznej równinie - zaczęła Kiara, czując wstrząsający nią dreszcz - przypominającej wrzosowiska albo mokradła. Coś mnie - nas - szukało. - Pogładziła się po brzuchu. - Nie chciało jednak mnie, szukało dziecka, jego duszy. - Stare kobiety z wiosek w górach snują opowieści o dimonnach. Kiedy dziecko umiera w kołysce, powiadają, że to dimonny porwały jego duszę. Czy Tris kiedyś ci opowiadał o tym, co widzi na Planach Dusz? - Widzi głównie dusze zmarłych, czasami także Panią. Kilka razy widział jednak coś innego, co nim wstrząsnęło i o czym nie chciał mówić.
- Uzdrowiciele także stykają się z Planami Dusz, choć nie widzą ich tak jak Przywoływacz Dusz. Potrafimy jednak wyczuć życiową energię i wiemy, kiedy słabnie. Obudziłam się tuż przed tym, zanim psy zaczęły szczekać. One potrafią wyczuwać duchy i zło. Cała drżałaś, oczy miałaś otwarte, choć nic nie widziałaś, a potem twoje ciało zesztywniało. Czułam, jak coś wysysa z ciebie energię, jakby przykryto świecę gaszącym płomień kapturkiem. Wypowiedziałam zaklęcie przeciwko ciemności i wtedy przebudziłaś się. - Co teraz? Nie jestem bezpieczna ani na jawie, ani we śnie. Jak długo mogę walczyć z czymś, czego nawet nie widzę? Cerise wzięła Kiarę za rękę. - Jutro wezwiemy jedną z Sióstr, żeby oczyściła twoje komnaty. Amulet magii krwi otworzył drogę do Planów Dusz. Musimy ją zamknąć. A potem ustawimy nowe zabezpieczenia i rozłożymy nowe amulety. Jedna z nas będzie cały czas przebywać w tej komnacie, aby mieć pewność, że niczego nie ruszano. Teraz, gdy przerażenie minęło, Kiara poczuła się bardzo znużona. Cerise przysunęła sobie krzesło do jej łoża i wyjęła koc ze skrzyni. Alle wróciła na swoje miejsce przy drzwiach, psy porzuciły miejsce przy palenisku i położyły się bliżej łoża Kiary, a Macaria zajęła krzesło przy kominku. Wciąż odrętwiała z bólu po śmierci Malae i wyczerpana po walce z dimonnem Kiara zasnęła. *** - Dlaczego zabrali Bian? - Macaria przechadzała się nerwowo po
pokoju prób, szarpiąc swoje krótkie ciemne włosy. - Jak ktoś mógłby ją podejrzewać? Carroway potrząsnął głową. W związku z pogłoskami o tym, że przyczyną śmierci Malae było zepsute jedzenie, na rozkaz Crevana straże zabrały Bian z kuchni. Carroway ledwie mógł powstrzymać irytację na myśl o tym, jak niewłaściwie Crevan zareagował na te mroczne podejrzenia. - Zepsute jedzenie pochodzi z kuchni, a tam rządzi Bian - odparł Halik, choć on także uważał, iż kucharka jest niewinna. W drzwiach stanęła pobierająca już trzeci rok lekcje muzyki Paiva, od niedawna należąca do grupy Carroway'a. - Zamknęli ją w wartowni. Tam jest za zimno dla starej kobiety. Zamarznie, zanim zdoła udowodnić swoją niewinność. Carroway odwrócił się do ognia, pocierając dłonią czoło. - Zachar, Malae, Bian. A jeśli to nie przypadek? Król -jedyny Przywoływacz, który mógłby przepytać ich duchy i dowiedzieć się, jak umarli - opuszcza pałac, a kilka tygodni później troje jego najbardziej zaufanych dworzan albo umiera, albo zostaje odsuniętych od swoich obowiązków. - Mówiłeś, że Zachar miał wylew krwi do mózgu - zauważyła Macaria. - Może i miał, jednak zanim Malae umarła, nie szukaliśmy trucizny. Założyliśmy, że zatrute ciastka były przeznaczone dla Kiary, jednak każdy, kto obserwuje królową, wie, że przez ostatni miesiąc niewiele
jadła. - Większość czasu wymiotuje m wychodku, taka jest prawda potwierdziła Paiva. - To Malae poprosiła o ciastka. A jeśli to o nią chodziło? - spytał Carroway, otwierając szeroko oczy. - Czy można w lepszy sposób pozbyć się Bian, która była naszymi oczami i uszami? Crevan niemal odchodzi od zmysłów, zajmując się przygotowaniami do pogrzebu Zachara. Król wyruszył na wojnę, nowa królowa jest narażona na ataki, mamy niezbyt kompetentnego seneszala, który wszystkim zawiaduje, a troje ludzi z naszego wewnętrznego kręgu albo już nie żyje, albo są podejrzani. Jeśli stopniowo usuną przyjaciół królowej, będzie wystawiona na niebezpieczeństwo. Lepiej szybko dowiedzmy się, kto za tym stoi. Kiara nie jest jedyną zagrożoną osobą. To samo dotyczy nas. Rozdział dziewiętnasty Margolańska armia posuwała się szybciej, niż Tris się spodziewał. Dotarcie do południowych równin, gdzie znajduje się majątek Curane'a, zajmie im tydzień. Jego koń rżał cicho i parskał. Otoczony osobistą strażą i żołnierzami, król był dobrze chroniony od zimnego wiatru. Ci, którzy jechali na skraju formacji od czasu do czasu zamieniali się miejscami, przesuwając się do środka szeregu. Tris dostrzegał na twarzy Coalana walczące ze sobą podniecenie i lęk. Wymarsz na wojnę nie mieścił się w planach Soteriusa, który chciał trzymać siostrzeńca z dala od niebezpieczeństw. Tris także
początkowo nie planował wyruszenia na wojnę. Westchnął, a Soterius obrzucił go spojrzeniem z ukosa. - Skriwena za twoje myśli. - Pomyślałem, że teraz przynajmniej możemy rozpalić ognisko, kiedy rozbijamy się obozem - powiedział, uśmiechając się z przymusem. - I wiemy, gdzie znajduje się armia Margolanu. Większość żołnierzy służących obecnie w barwach margolańskich stanowili dezerterzy, maruderzy i partyzanci, których Soterius zebrał, żeby usunąć Jareda z tronu. Pell, Tabb i Andras, trzej mężczyźni, którzy jako pierwsi przyłączyli się do powstania, byli teraz kapitanami. Generałowie Trisa - Senne, Palinn, Tarq i Rallan - jechali razem ze swoimi żołnierzami. Przez cały dzień maszerowali przez pokryte śniegiem wzgórza i głębokie doliny poprzecinane na wpół zamarzniętymi strumieniami. Rozbili obóz na noc na skraju lasu. Im dalej na południe się zapuszczali, tym bardziej narastało w Trisie przeczucie, że coś jest nie tak. Im bardziej zbliżali się do włości Curane'a, tym bardziej krucha i słaba zdawała mu się jego magia, jakby była niemal poza jego zasięgiem. To jest związane ze Strumieniem, myślał. Sytuacja się pogarsza. Teraz, kiedy zaledwie dzień marszu dzielił ich od celu, uczucie dyskomfortu stało się niemal fizyczne, przyprawiając go o ból głowy i wysysając energię. Doświadczenia Trisa z czasów podróżowania z karawaną bladły w porównaniu z rozbijaniem obozu na noc przez armię. Sama tylko liczba
namiotów i wozów potrzebnych do przemieszczenia tego małego żołnierskiego miasteczka była niewyobrażalna. Zaledwie rok temu to on wraz z Carroway'em i Soteriusem rozbijali namioty. Teraz robili to żołnierze, a Coalan sam czuwał nad rozstawianiem namiotu dla króla. Rozpalono ogniska i Tris stwierdził, że ciepły posiłek, nawet jeśli to tylko fasola z soloną wieprzowiną, to kulminacyjny moment dnia. - Kiedy już dotrzemy do włości Curane'a, zapasy, które ze sobą zabraliśmy, wystarczą tylko na miesiąc z okładem - powiedział Soterius, gdy stali przy ogniu, przyglądając się przygotowaniom. Zorganizowałem oddziały furażerów, ale Curane pewnie ogołocił te ziemie, wiedząc, że przybędziemy. Bogini wie, że w tych okolicach nie ma zbyt wielu wiosek, a zwiadowcy, których posłałem, żeby zobaczyli, co wieśniacy mogą sprzedać, wrócili prawie z niczym. To chudy rok. - Zatem zabezpieczenie linii zaopatrzenia z Shekerishet staje się jeszcze bardziej istotną sprawą. - Utrzymanie tej armii w polu będzie trudne. Wyznaczenie żołnierzy do pilnowania linii zaopatrzenia będzie kosztowne, odciągnie ich bowiem od udziału w walce. A wiosenne zbiory będą jeszcze gorsze, jeśli żołnierze nie wrócą do swoich domów na czas siewu. Dzięki niech będą niebiosom, że chociaż zimowe uprawy są nadal na polach zaśmiał się. - Będziemy się zajadać rzepą i ziemniakami, ale lepsze to niż nic. Tris przyjrzał się tylko częściowo opanowanemu chaosowi w obozie. Za czasów Bricena margolańskia armia była jedną z najsilniejszych w
Zimowych Królestwach. Teraz w jej barwach służyło mniej niż dziesięć tysięcy ludzi, z czego część trzeba było zostawić w Margolanie, żeby utrzymywali spokój w królestwie i chronili zamek. Tylko około sześćdziesięciu żołnierzy było vayash moru, śmiertelnicy stanowili większość. Byli ochotnikami ze zniszczonych po przejściu wojska Jareda gospodarstw i wiosek, którzy cieszyli się, że mają okazję wyrównać rachunki. Choć siły Curane'a zapewne będą mniej liczne, jego wojsko to zaprawieni w boju żołnierze pochodzący z szeregów dawnej armii, którzy siedzą teraz bezpiecznie wewnątrz silnych fortyfikacji. Nie będzie to łatwa walka. - Ojciec zawsze mówił, że wojna tak bardzo wyciska piętno na ludziach, że wróg nie jest już potrzebny - powiedział Tris, wpatrując się w blask obozowych ognisk. Zaczynam już rozumieć, co miał na myśli. *** - Panie, zbudź się! Atakują nas! Tris narzucił pospiesznie napierśnik i wyszedł z namiotu. Biegła już ku niemu Siostra Fallon, jedna z czarodziejek. - To dobrze, że wstałeś. Jesteś nam potrzebny. W obozie wrzało. Żołnierze chwytali za łuki i piki i biegli na skraj obozu. Tris słyszał, jak Soterius i generałowie starają się krzykiem przywrócić porządek. Pobiegł razem z Fallon w stronę wozów stojących w samym środku obozu i wspięli się na nie, aby mieć widok na to, co się dzieje. Na otwartej przestrzeni między obozem a skrajem
ciemnego lasu jarzyło się zielone mgliste światło przypominające sunący nisko dym. Spośród drzew dolatywały jęki, które rozchodziły się w zimnym nocnym powietrzu. Cień, który wyrósł na obrzeżu lasu, rozprzestrzeniał się na równinie wokół obozu. Fallon uniosła ręce i z koniuszków jej palców wystrzelił ogień, rozświetlając ciemności, jednak mrok nadal ku nim sunął. Teraz Tris sięgnął swoimi magicznymi zmysłami m kierunku tej ciemności. Magia, która zazwyczaj szybko przybywała na jego wezwanie, teraz zdawała się opierać, jakby coś ją od niego odciągało. Tris zdwoił wysiłki i wreszcie poczuł, że magia mu się poddaje. Na Planie Dusz wyczuł energię otaczającej go ziemi. W lesie było bagno pokryte cienką warstewką śniegu, trzęsawisko wypełniała zgnilizna. Tam mroczne energie karmiły ciemne istoty. A głębiej, pod trzęsawiskiem, Tris wyczuł Strumień, którego skażoną i wypaczoną energią karmiło się zło. Bagienna zjawa. Nie był to ani duch, ani vayash moru. Bagienna zjawa była pradawną, skażoną mocą. - Pokaż się! Zobaczył w umyśle obraz praczki pochylonej nad balią. Gdy wyprostowała się i odwróciła w jego stronę, ujrzał pod postrzępionym kapturem bladą, pozbawioną oczu, złą twarz. Nagle postać wiedźmy zaczęła się wyciągać, tak że wkrótce była już dwa razy większa niż najwyższy mężczyzna. Zbierające się wokół nich bagienne ogniki sprawiały,
że wszystko skąpane było w niesamowitej zielonej poświacie. Mroczna, zimna istota wyciągnęła ramiona i Tris poczuł, jak cień sięga ku niemu. Stojący na pierwszej linii łucznicy posłali falę płonących strzał w stronę szybko posuwającego się cienia. Strzały pomknęły do celu, jednak zgasły nagle, połknięte przez czerń. Potem ruszył szereg mężczyzn z pochodniami, ale także pochłonęła ich ciemność i ich wrzaski wypełniły zimną noc. - Wycofać się! - rozkazał generał Tarq. - Zostawcie to magom! Żołnierze zaczęli łamać szyki i uciekać przed mrokiem, ustępując miejsca czarodziejkom ciskającym kule ognia. Ciemność cofnęła się, lecz mimo to nie dała za wygraną. Zbierając swoją moc, Tris sięgnął zmysłami na Plany Dusz, aby tam poszukać duszy bagiennej zjawy. Była ona rozumną istotą, ani żywą, ani umarłą, która nie miała jednak duszy. Niektóre z istot zamieszkujących Plany Dusz nigdy nie były śmiertelne. Były mrocznymi bytami, które zazdrościły ciepła ludzkiego życia i iskierki ludzkich dusz. Tris poczuł, jak długie, mroczne ramiona szukają jego energii życiowej, i dostrzegł stojącą za mrokiem bladą istotę, częściowo zgniłą, otoczoną zieloną poświatą bagiennych ogników. Uniósł ręce i z jego palców trysnęła magia, posyłając ku zjawie moc, która mogła podnosić głazy w powietrze. Zjawa była już tak blisko, że wyczuwał jej głód i niebezpieczeństwo czające się w mroku szukającym jego duszy.
- Osłaniajcie mnie! - krzyknął do Fallon. I przeniósł się całkowicie na Plany Dusz, czując, jak zrywa się więź łącząca go z jego fizyczną postacią, a jego ciało osuwa się na ziemię. Jako wyzwolony duch poruszał się teraz płynnie po tym planie niebytu, sunął ku ciemności, która była bagienną zjawą. Tris poznał jej słabość. Zanim mara zdążyła wycofać się ze świata śmiertelników, Tris przywołał swoją magię. Czerpiąc ze swojej energii życiowej, przyzwał zarówno moc, jak i ogień, i buzujący jaskrawą czerwienią płomień ogarnął bagienne widmo. Istota wrzasnęła przeraźliwie. Tris skupił całą swoją moc, żeby zatrzymać zjawę w ognistym blasku. Jego energia życiowa zaczęła migotać i słabnąć. Jeśli szybko nie powróci do swojego ciała, umrze. Zakłócony Strumień utrudniał mu skupienie mocy, jakby sama magia ulegała rozszczepieniu. Kiedy zaczął już tracić nad nią panowanie, zawodzenie bagiennej mary osiągnęło szczyt, po czym nagle się urwało. Zjawa znikła z Planów Dusz, a w świecie śmiertelników Tris zobaczył, jak mrok się rozprasza. Resztkami mocy powrócił do swojego ciała w chwili, gdy Fallon przyklękła obok niego. - On nie oddycha! - krzyknęła, przerażona. Zadrżał i jego plecy wygięły się w łuk, po czym wciągnął łapczywie powietrze, próbując złapać oddech. Serce mu waliło, gdy krew zaczęła krążyć w ciele, które jeszcze niedawno było martwe. Szok i skutki posługiwania się potężną magią przytłoczyły go i stracił przytomność.
*** - Odzyskuje przytomność. Głos Esme był słaby i dochodził z oddali. Krew szumiała mu w uszach i miał wrażenie, że głowa pęknie mu z bólu. Jego ciało było tak ociężałe, że wątpił, by znalazł w sobie dość sił, aby się poruszyć. Nawet otwarcie oczu wymagało ogromnego wysiłku. Tris leżał na wozie uzdrowicielki. Esme klęczała obok niego, a Soterius naprzeciwko niej. - Co ty, do diabła, zrobiłeś? - Nie mogłem walczyć z bagienną zjawą w świecie śmiertelników. Musiałem stoczyć z nią walkę na Planach Dusz. - O mało nie zdążyłbyś na czas - stwierdził surowo Esme. - Jeszcze jedna minuta i twoje ciało mogłoby nie zareagować. - Gdzie jesteśmy? - Rozbiliśmy obóz na noc - odpowiedział Soterius. -Jak ją zabiłeś? Esme pochyliła się nad Trisem i położyła mu ciepłą szmatkę na czole, żeby zmniejszyć straszliwy ból głowy. - Musiałem ją zniszczyć w miejscu, z którego przybyła, czyli na Planach Dusz. Magia nie działała na nią tutaj, tam jednak nie wytrzymała mojego ataku. Esme podtrzymała go, żeby mógł łyknąć wody z kubka. - Zazwyczaj mogę przebywać w obu światach jednocześnie, jednak nie tym razem. - Oblężenie nie będzie miało sensu, jeśli zginiesz. Postaraj się o tym
pamiętać następnym razem. - Soterius sprawiał wrażenie rozgniewanego, mimo iż odczuwał ogromną ulgę. - Obiecuję. Tris poczuł, jak lekarstwa Esme zaczynają działać, uśmierzając ból głowy i usypiając go. - Gdzie jest Fallon? Uzdrowicielka sprawdziła puls na jego szyi i uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Stoi na straży razem z czarodziejkami na wypadek, gdyby coś jeszcze wychynęło z lasu. - Ano właśnie, trzeba powiadomić żołnierzy, że z tobą wszystko w porządku, zanim zaczną panikować - zauważył Soterius. - Kiedy cię tu wnosiliśmy, wyglądałeś dość kiepsko. - Odpocznij - poleciła Esme, a Soterius wyśliznął się z wozu. Wkrótce w całym obozie rozległy się wiwaty, gdy żołnierze usłyszeli, że ich król czuje się dobrze. - Kiedy Fallon wróci, przyślij ją do mnie - wymruczał Tris. - Coś się tutaj dzieje złego z magią, coś przyciągnęło tę bagienną zjawę. W tych lasach nigdy nic nie straszyło. - Powiem jej, kiedy już się wyśpisz. Tris chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz lekarstwa zrobiły swoje i zapadł w sen. Spał niespokojnie. Powróciły dawne sny o Kait uwięzionej w kuli Łapacza Dusz, walce z Arontalą, a później z Obsydianowym Królem,
kiedy Kiara leżała umierająca w jego ramionach i wydawało się, że wszystko już jest stracone. A potem napłynęły nowe obrazy, równie przerażające. Tris wyczuł obecność Kiary na Planach Dusz i poczuł mroczną siłę, która pragnie pochłonąć zarówno jej życie, jak i tej iskierki w jej łonie. Przyglądał się temu jakby zza szyby: wszystko widział, lecz był bezsilny i nie mógł pomóc. W końcu mrok pochłonął Kiarę i Tris usłyszał jej krzyk, gdy ciemność wysysała z niej duszę wraz z duszą ich dziecka. Obudził się drżący i zlany potem. Esme była tuż obok. - Znowu sny? - Dawne i nowe. Kiara była w niebezpieczeństwie. Coś z planu niebytu pragnęło jej i dziecka. Pochłonęło ją... Esme położyła mu dłoń na ramieniu. - To tylko sen, Tris - powiedziała. W jej błękitnych oczach malowała się troska. - Większość przyszłych ojców miewa złe sny. Nawet ci, którzy nie są Przywoływaczami Dusz. Posługując się technikami, których nauczyła go Taru, Tris odsunął od siebie ten koszmarny sen, pozostał on jednak gdzieś na obrzeżach jego umysłu. - Boję się o nią, Esme. - Kiara jest najsprytniejszą kobietą, jaką znam. Ma Mikhaila i Harrtucka oraz wszystkich innych, którzy nad nią czuwają. Musisz zaufać, że się nią zaopiekują. We wnętrzu wozu pojawiła się nagle głowa Soteriusa.
- Nie wiem, co tu robisz w środku, ale przywołałeś wszystkie duchy, jakie były w okolicy. Połowa z nich chce pójść z nami do boju, a druga połowa jest rozzłoszczona, że zakłóciłeś ich spokój. - Będzie nam potrzebna wszelka możliwa pomoc - odpowiedział z westchnieniem Tris. - Przyjmij duchy, które chcą walczyć, a pozostałe przeproś ode mnie i odeślij. Esme spojrzała na niego surowo. - Za kilka godzin będzie świtać i musisz jechać dalej. I musisz wyglądać tak, jakbyś był gotowy do walki, nawet jeśli to nie jest prawda. Dosyć już gadania. Śpij. Tris nie miał ochoty się spierać. Położył się na pryczy i owinął płaszczem, modląc się, żeby tym razem nic mu się nie śniło. *** Po sześciu dniach jazdy przez wiatr, śnieg i deszcz margolańska armia dotarła na południowe równiny. Lochlani-mar był usadowiony na wysokim wzgórzu, u podnóża gór Tabinar. Najstarsze części fortecy liczyły sobie ponad tysiąc lat. Jej fundamenty były jeszcze starsze. Główną budowlę wraz z przybudówkami oraz najstarszą część grodu okalały grube mury. Zbudowana z tego samego szarego kamienia co nagie górskie urwiska forteca odparła wiele najazdów dzikich wojowników z Południowych Krain i koczowniczych plemion z Zachodu. Zdobycie Lochlani-mar nie będzie łatwą sprawą. Tris przyjrzał się swojemu obozowi. Na równinie widać było tysiące namiotów i ognisk. Z zapadnięciem zmroku
dołączą do nich jeszcze duchy i vayash moru. Znużony Tris siedział w pełnej zbroi na końskim grzbiecie, pod sztandarem Margolanu, podczas gdy Soterius i generał Palinn podjechali pod fortecę Curane'a. Towarzyszyło im kilkuset zbrojnych. - Lordzie Curane! - zawołał Soterius. - W imieniu Martrisa Drayke'a, króla Margolanu, rozkazujemy wam otworzyć bramy! Poddajcie się, a gwarantujemy wam sprawiedliwy proces! Przez kilka chwil panowała cisza, a potem z blanków posypał się deszcz płonących strzał. Towarzyszyły mu głośne wiwaty i okrzyki żołnierzy Curane'a. Soterius, Palinn i ich eskorta wycofali się. - Cóż, kości zostały rzucone - powiedział Palinn. - Chyba nikt nie jest tym zaskoczony. Czy twoi ludzie są gotowi? Wszystko, co wiemy o Curane, mówi nam, że przypuści potężny atak, zanim jeszcze rozstawimy machiny oblężnicze. Miał czas, żeby się przygotować. Nie będzie czekał, aż wykonamy pierwszy ruch zauważył Tris. Palinn pokiwał głową. - Senne też tak uważa. Tarq i Rallan jak zwykle mają inne zdanie, ale znowu przegłosowaliśmy ich we troje. Tris wymruczał pod nosem przekleństwo. - Ojciec nie przepadał za żadnym z nich, ale przy tak niewielkiej liczbie zawodowych wojskowych nie mam specjalnego wyboru. Tarą dorastał w tej okolicy i dobrze ją zna, a Rallan... No, cóż, wolę mieć ich obydwu na oku.
- Słusznie. Soterius porozmawiał z dwoma żołnierzami i ci pobiegli w kierunku obozu. - Katapulty, trebusze i tarany powinny niedługo być gotowe. Po południu zaczniemy ścinać drzewa, żeby ich zrobić więcej - oznajmił Soterius. - Będziemy je budować tam - wskazał na równinę - żeby ludzie Curane'a mogli się temu przyglądać i zamartwiać, ale jednocześnie na tyłach, żeby nie mogli nam zaszkodzić. Na twarzy Palinna pojawił się nieprzyjemny uśmieszek. — Oblężenie to także wojna psychologiczna, a nie tylko pokaz siły. Dzięki budowaniu machin oblężniczych nasi ludzie będą mieli coś do roboty i nie będą się nudzili. Zrobimy z codziennej musztry żołnierzy pokazówkę. Rozłożyliśmy się obozem tak, że trudno określić naszą liczebność. Rozstawiliśmy też dwa razy tyle namiotów - namiot dla jednego człowieka, a nie dla dwóch - żeby wyglądało bardziej groźnie. - Generał zaśmiał się smutno. - Nie liczyłem przy tym duchów ani vayash moru. Może i Curane ma chęć na długie oblężenie, ale zobaczymy, jak szybko jego ludzie stracą na to ochotę. Tris obrzucił Palinna spojrzeniem z ukosa i powiedział: - Cieszę się, że jesteś po naszej stronie. *** O zmierzchu Tris powitał sześć czarodziejek, którym przewodziła Siostra Fallon. Wokół namiotu, w którym Coalan przygotował dla nich
gorącą herbatę i kiełbaski, stało na straży trzech śmiertelników i trzech vayash moru. - Pozwól, że przedstawię ci moje towarzyszki - powiedziała Fallon. Jak wiesz, ja jestem uzdrowicielką i dysponuję pewnymi zdolnościami maga ziemi. Latt -wskazała chudą kobietę w średnim wieku o ostrych rysach twarzy i krótko przyciętych brązowych włosach wsuniętych pod włóczkową czapeczkę - jest prawdziwym magiem ziemi. Jej talenty mogą okazać się bardzo użyteczne. Vira jest magiem wody. Vira była pulchną kobietą o szerokiej, pospolitej twarzy. Spod opadających na czoło posiwiałych włosów patrzyły szeroko rozstawione niebieskie oczy błyszczące inteligencją. - Ana jest magiem powietrza. Nie potrafi rozmawiać z duchami tak jak Przywoływacz Dusz, lecz wiatry jej słuchają i mogą być niezłą bronią przy takiej temperaturze. Ana była młodsza od Fallon, miała może trzydzieści parę lat. Długi, żółty warkocz miała wsunięty pod kaptur grubej wełnianej szaty. - Beyral zaś jest magiem wody, lecz jej prawdziwa moc kryje się w magicznych znakach i runach. Jest jasnowidzem, w dodatku biegle rzuca zaklęcia działające na odległość. Rysy twarzy Beyral, ciemna skóra i niemal czarne oczy ze złotymi plamkami wskazywały na to, iż pochodzi ze Wschodniej Marchii. Jej kruczoczarne włosy były splecione w skomplikowany warkocz i owinięte wokół głowy. Tris wiedział, że ten magiczny splot zwiększa jej moc.
- To, co się stało zeszłej nocy... To zakłócenie Strumienia przywołało tutaj tę bagienną zjawę, prawda? Fallon skinęła potwierdzająco głową. - My, magowie ziemi, jesteśmy dostrojeni do pływów Strumienia, ale teraz zaburzenia są tak silne, że nawet wioskowe czarownice wiedzą, że coś jest nie tak. Przez lata Strumień powoli się zmieniał. Długo nic się nie działo, a potem pewnego dnia następowała zmiana. Trudniej było sięgnąć po magię, która była bardziej nieokiełznana. Odkąd zniszczyłeś kulę Łapacza Dusz, te zmiany następują szybciej. Shekerishet nie leży bezpośrednio nad Strumieniem. Lochlanimar jest starsze i było miejscem mocy, zanim stało się fortecą. Podobnie jak Mroczna Ostoja, Lochlanimar wyrosło z kapliczek zbudowanych na cześć mocy, którą ludzie wyczuwali, ale której nie mogli zobaczyć. Magowie krwi Curanea plugawią Strumień, zwiększając natężenie zakłóceń. - Miałem wrażenie, jakby... Strumień się rozpadał, poraniony. Siostra Fallon spojrzała na niego ostro. - Poraniony? Tak, Przywoływacz może to tak postrzegać. My, Siostry, od lat zastanawiałyśmy nad tym, czy Strumień jest tylko energią, czy też jakąś rozumną istotą. Często wyczuwałam jakąś... jaźń... w strumieniach energii, gdy rzucałam zaklęcia. I choć nie jestem aż tak potężna, żebym mogła go dotknąć, zawsze uważałam, że jest to istota rozumna. - Jeśli ona może czuć... jest ranna i coraz bardziej chora...
- ...to nasza zdolność do posługiwania się magią jest zagrożona dokończyła za niego Fallon. - Magowie krwi czerpią moc z chaosu. Podczas gdy Strumień ulega rozłamowi, ich moc rośnie. Jeśli chcesz pokonać Curanea, musisz szybko działać. - A co z siostrą Taru? Co z Landis? Jakie są wieści z Księstwa? Fallon wymieniła spojrzenia z pozostałymi czarodziejkami. - Nie mamy żadnych wieści ze Stowarzyszenia Sióstr. Złamałyśmy przysięgę, aby dołączyć do twojej wyprawy przeciwko Curane'owi. Landis nic nie obchodzą królowie ani królestwa - myśli tylko o zachowaniu bibliotek i utrzymaniu tajników naszej mocy w sekrecie. Odkąd tu przybyłyśmy, nie jesteśmy już Siostrami, tylko buntowniczkami. Tris otworzył szeroko oczy, kiedy pojął znaczenie jej słów. - Fallon, ja... - Beyral wróżyła z run, żeby zobaczyć przyszłość. Zimowe Królestwa są w przełomowym momencie. To, co zapoczątkował Jared, jeszcze się nie dopełniło. Zanim wszystko to dobiegnie końca, stare zwyczaje zostaną odrzucone, a to, co od dawna było uważane za pewne, przestanie takim być. Nie widzimy wyraźnie przyszłości. Beyral jest jednak przekonana, że twoje panowanie - i być może także twojego syna - musi trwać, żeby nie doszło do nieszczęścia. - Syna? Fallon uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałeś? Tris potrząsnął głową, zmagając się z zalewającymi go uczuciami. - Było za wcześnie. Cerise powiedziała, że energia jeszcze nie przybrała ostatecznej postaci. W tym samym momencie powróciło wspomnienie snu i tego mroku, który szukał Kiary i jej nienarodzonego dziecka. Syn. Jeśli moce na Planach Dusz o nim wiedzą, to zapewne będzie Przywoływaczem Dusz. Coś zdaje sobie z tego sprawę i chce go dopaść. Tris uświadomił sobie, że Beyral ma nieobecne spojrzenie, a złote plamki w jej oczach błyszczą. - Moc twojego syna nie będzie miała sobie równych. Będzie zamieszkiwał na Planach Dusz, a jego droga prowadzić będzie przez mrok. - Beyral zamilkła raptownie. -Nigdy nie potrafiłam się zdecydować, czy mój dar widzenia jest błogosławieństwem, czy przekleństwem - powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Wizje nigdy nie są jasne. Jeśli będziesz próbował przechytrzyć los, możesz sprawić, że wizja przyszłości się spełni. Jeśli będziesz przed nią uciekać, ona może cię dogonić. Nikt tego nie wie. Tris uświadomił sobie, że chodzi o coś więcej niż tylko zabezpieczenie sukcesji i odsunięcie bękarta Jareda od tronu. Czy prawdziwe zagrożenie dla królestwa jest tutaj i ma związek z Curane'm, czy też w Shekerishet i ma postać czegoś nieznanego, co poszukuje Kiary? Czy przyszłość, którą widziała Beyral ziści się, jeśli pozostanę
tutaj i będę walczyć, czy też sprawię, że się zmieni, jeśli zostawię Kiarę samą w Shekerishet? Nie wiadomo. Jedno jest pewne: przyszłość Margplanu, a być może nawet całych Zimowych Królestw, zależy od tego, czy dobrze odgadnę, co powinienem zrobić. Rozdział dwudziesty - Czego się dowiedziałeś od swojego szpiega, Cam? -spytał Donelan, przeciągając się, i odstawił pusty kieliszek po brandy. Było późno i o tej porze w Aberponte panowała cisza. Za gomółkowymi oknami padał gęsty śnieg. Mimo grubych murów i gobelinów w komnacie panował chłód. Donelan rozpierał się na krześle przy kominku, a Tice, jego seneszal, przechadzał się cicho tam i z powrotem. - Zajmujemy się tym już od miesiąca, a nadal nie mam pełnego obrazu. Złożenie tego w całość zajmie trochę czasu. Najbardziej martwi mnie jednak to, że naszym przeciwnikiem nie jest tylko jedna grupa. Im więcej wiem, tym bardziej jestem przekonany, że stoi za tym jakaś inna siła. Ktoś - ten „lord" - wspiera separatystów pieniędzmi powiedział Cam. - To komplikuje sprawy. - Donelan potrząsnął butelką ciemnej brandy i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek. -I jest bez sensu. - Opowieść Keva jest spójna. Ktoś wydaje trevańskie złoto - które nie jest tu zbyt często widywane - i podsuwa separatystom pomysły. Ten Ruggs to niebezpieczny typek. I wygląda na to, że nie działa sam twierdzi, że przemawia w imieniu jakiegoś potężnego ugrupowania,
któremu przewodzi „lord", który ma swoje własne powody, by Kiara opuściła Margolan. W oczach Donelana widoczny był niepokój. - Oczywiście najbardziej podejrzany jest lord Curane. - Mnie też tylko to przyszło do głowy. - Przed ślubem uciąłem sobie dłuższą pogawędkę z Trisem. Curane - i Trevath - skorzystają na pozbawieniu go tronu. Nie łączy ich jednak wspólnota celów z separatystami. Sam pomysł, że Kiara miałaby wrócić do Isencroftu, jest bzdurny. A nawet gdyby tak się stało, to dziecko jest prawowitym królem obydwu królestw, a to nie podoba się ani Curane owi, ani separatystom. Tice przestał się przechadzać i podniósł wzrok. - Chyba że człowiek Curane'a robi z buntowników durniów. Ci separatyści to prowincjusze. Chcą, aby wszystko zostało po staremu. Curane jest na tyle sprytnym politykiem, że zachował głowę w czasie rządów Jareda i wyszedł z tego z nagrodą w postaci królewskiego bękarta. Zamierza przejąć tron Margolanu. Jared chciał zdobyć Isencroft siłą albo przez małżeństwo, Curane najpewniej też będzie w ten sposób do tego dążył. - A może Curane posługuje się separatystami po to, żeby odciągnąć uwagę Isencroftu, podczas gdy on zajmie się Trisem i margolańską armią? Separatyści mogą nie zdawać sobie sprawy, że Curane zamierza ich wykorzystać i zdradzić, dopóki do tego nie dojdzie. Jeśli Curane
zdoła posadzić na margolańskim tronie bękarta Jareda i sam zajmie stanowisko regenta, tylko jedna rzecz będzie stała między nim a Isencroftem. - Tice przeniósł spojrzenie z Cama na Donelana. - Kiara i dziecko - powiedział Cam. Donelan skinął z powagą głową. - A Curane ma swojego człowieka w Shekerishet. - A czy ty masz jakieś nowe wieści od swojego szpiega? Czy Crevan mówił coś, co może dotyczyć Curane'a albo separatystów? - Crevan jest wiernym korespondentem. Jednak jeśli chodzi o szpiegowanie, jego listy są dość nudne. Tris poprowadził swoją armię na Południe. Nie ma żadnych wieści o tym, jak przebiega oblężenie. Od tego czasu w Shekerishet panuje spokój. Kiara nie ma zbytnio apetytu i wygląda na to, że żywi się tylko tostami i gorącym mlekiem, żeby uspokoić żołądek. Jest dobrze strzeżona. -Wzruszył ramionami. Już dawno temu nauczyłem się, że zwykle to, co się słyszy od szpiegów, jest bezużyteczne. Jeśli Crevan nie ma nic do zameldowania, to znaczy, że naprawdę nie ma nic do zameldowania. - Czy przekazałeś Crevanowi, że Curane ma kogoś w Shekerishet? spytał Tice zatrzymując się. - Czy szuka zdrajcy? Wprawdzie Crevan jest na dworze margolańskim od dość niedawna, ale z pewnością inni mogą mu pomóc zidentyfikować podejrzanych. - Przekazałem mu te informacje w ostatnim liście, ale przy tych śniegach list zapewne dotrze do niego dopiero za miesiąc, nawet przekazywany przez kurierską sztafetę. - Donelan wychylił drugi kieliszek brandy. - Miałem nadzieję, że kiedy Kiara uda się do
Margolanu, zagrożenie ze strony separatystów zniknie. Przez to łatwiej było mi znieść fakt, że jest tak daleko. Czuję już swoje lata. Są takie dni, że nie miałbym nic przeciwko temu, żeby oddać koronę i udać się na bardzo długie polowanie. Miałem nadzieję, że już nigdy nie dożyję wojny. Tice położył dłoń na ramieniu króla. - Przeprowadziłeś Isencroft szczęśliwie przez trudne lata. Ci separatyści wcale nie przypominają armii. Jeśli Tris rozgromi Curane'a, poparcie Trevath dla separatystów zniknie i pewnie ich ruch się rozpadnie. Niech ci doda otuchy fakt, że Kiara jest na razie bezpieczna i że Shekerishet nie jest zagrożony. Z pewnością są jakieś dobre wiadomości. Cam błysnął zębami w uśmiechu. - Chcecie się założyć, że już wkrótce usłyszymy z Mrocznej Ostoi, że Carina i Jonmarc spodziewają się potomka? Teraz, kiedy śnieg jest tak głęboki, nawet vayash moru nie podróżują. Nie wiem, kiedy mój list do niej dotrze, ani kiedy ona będzie mogła wysłać odpowiedź. - Potrząsnął głową. - Aż strach pomyśleć - Jonmarc ojcem. Donelan zaśmiał się. - Ośmielam się twierdzić, że wielu mówiło to samo o mnie. Po kilku dekadach na tronie wszystkie wspomnienia o „młodzieńczych grzeszkach" blakną. Może w annałach Jonmarc będzie miał inną reputację. Cam podszedł do okna i wyjrzał.
- Trudno uwierzyć, że zaraz nadejdzie Zimowe Przesilenie. W zeszłym roku Tris wraz z przyjaciółmi byli na wygnaniu w Księstwie. A teraz... wszystko się zmieniło. Może do następnego Zimowego Przesilenia wszystko to będzie już za nami i sytuacja wróci do normy. Tice odstawił kieliszek. - Ja też mam nadzieję, że do następnego Przesilenia wszystko się uspokoi, ale obawiam się, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Zbyt wiele się wydarzyło. Modlę się tylko, żeby to, co nadejdzie, przyniosło pokój. Cam odwrócił się od okna. - Przekonamy się, gdy już do tego dojdzie, prawda? Rozdział dwudziesty pierwszy Lord Curane przeciskał się przez zatłoczone korytarze Lochlanimar. Od czasu rozpoczęcia oblężenia napięcie w fortecy rosło z każdym dniem. Częściowo było to związane z szerzącą się teraz tu i ówdzie w miasteczku zarazą, którą jego magowie krwi stworzyli jako broń przeciwko najeźdźcom, częściowo z poczuciem zamknięcia. Z pewnością wiązało się także z obecnością wrogiej armii za murami, zajętej budowaniem machin oblężniczych, żeby bombardować Lochlanimar. Wspiął się po schodach na wieżę i sięgnął po wiszący na szyi klucz. W wieży zamknięci byli jego wnuczka i jej maleńki synek najważniejszy łup tej wojny. Curane zmrużył oczy, wchodząc do komnaty oświetlonej jedynie
kominkiem i pięcioma szczelinowymi oknami umieszczonymi wysoko w murze. Lampa do czytania stojąca na biurku przy ścianie nie była zapalona, a świece w kandelabrach były zgaszone. Pomieszczenie urządzono tak wygodnie, jak było to możliwe w tych okolicznościach i wyposażono jak sypialnię arystokratki, łącznie z małą kołyską. Na łóżku dostrzegł skuloną postać. Rozzłoszczony, zapalił świecę od ognia w kominku, po czym zapalił nią resztę świec i lampę. - Dlaczego siedzisz po ciemku? - A dlaczego obchodzi cię, co robię? - Twój syn jest przyszłym królem Margolanu. Nie pozwolę, żeby dorastał jak jaskiniowiec. - Jaskiniowcy mogą chodzić, gdzie chcą. Curane powstrzymał słowa cisnące mu się na usta. - Prowadzimy wojnę. Tutaj jesteś bezpieczna. - Zamknięte na klucz drzwi to zamknięte na klucz drzwi. Ciemne włosy Canice były nieuczesane i wciąż miała na sobie koszulę nocną, choć było już południe. Tuliła do siebie niemowlę, delikatnie je kołysząc. - Jesteśmy tu, gdzie nas zostawiłeś. Czego chcesz? - Co z tobą, dziewczyno? Tawerniane dziewki bardziej dbają o siebie niż ty. Nadal leżysz w łóżku, nie ubrałaś się. Mam już dosyć tego twojego użalania się nad sobą. Jeśli nie weźmiesz się za siebie, znajdziemy mamkę dla tego niemowlęcia. Zbyt ciężko nad tym
pracowałem, żeby pozwolić takiemu mściwemu dzieciakowi zniszczyć moje dzieło. - Kiedy podsuwałeś mnie królowi Jaredowi, uważałeś, że jestem wystarczająco dojrzałą kobietą. Po jego „atencjach" i urodzeniu jego dziecka żaden inny mężczyzna już nigdy mnie nie zechce. Dostałeś ode mnie to, co chciałeś, więc co cię obchodzi, co mam na sobie? Nikt poza strażą mnie nie widzi. Morgan jest nakarmiony i czysty i wreszcie przeszła mu kolka. - Pewnie wolałabyś, żeby dziecko zostało zabrane, co? Myślisz, że wrócisz na dwór w Trevath i będziesz marnować czas z tą arystokratyczną miernotą, którą nazywasz przyjaciółmi. Musisz wychować króla. Wydoroślej wreszcie. - Po co przyszedłeś? - Zamierzam przenieść cię z powrotem do Trevath, do rodziny twojej ciotki. Zamek lorda Monteith jest tak daleko od granicy, że Margolan nie ośmieli się wystąpić przeciwko niemu. - Już myślisz o przegranej? Oblężenie jeszcze się nawet nie zaczęło. - Przemawia przeze mnie ostrożność. - Głos Curane'a aż trząsł się z gniewu. - Ta forteca i wszyscy, którzy się w niej znajdują, mogą zostać spisani na straty - poza tym dzieckiem. - Czy twoi magowie wiedzą, że „spisałeś ich na straty"? - To wojna i jedyna rzecz, jaka ma znaczenie, to osiągnięcie celu. Jakieś straty są nieuniknione. - Może Martris Drayke nie jest takim mięczakiem, jak sądziłeś. W
końcu to on zabił Jareda. Curane wyciągnął z szafy suknię i rzucił ją na łóżko. - Ubierz się i doprowadź do porządku. - Przestań krzyczeć. Obudzisz dziecko. - Nic mnie nie obchodzi... Niemowlę wydało przeraźliwy wrzask, wyginając ciałko i wyciągając rączki. Canice spojrzała ostro na Curane'a i przytuliła dziecko. - Nie pozwól, żeby cię przestraszył. Mama jest z tobą. Mama się tobą zaopiekuje. Wszystko w porządku. Wszystko będzie dobrze. - Słyszałaś mnie? Masz wstać, ubrać się i doprowadzić do porządku. Spakuj swoje rzeczy. Podjąłem decyzję. Jedziesz do Trevath. Niech lady Monteith się z tobą użera. Canice nie spojrzała nawet na niego, dalej przemawiając pieszczotliwie do dziecka. - Cicho. Cicho już. Mama jest przy tobie. Wszystko będzie dobrze. - Przyślę po ciebie gwardzistów o zachodzie słońca. Lepiej, żebyś była gotowa - powiedział Curane i zatrzasnął za sobą drzwi. *** Paskudny humor nie opuszczał go nawet w czasie odprawy. - No i co? - spytał, gdy generał Drostan i mag ognia Cadoc weszli do komnaty. - Jesteśmy gotowi? Drostan skinął głową. - Prawie. - „Prawie" już mi nie wystarcza. Będziemy mieć najlepszą okazję do
ataku na margolańską armię zaraz po jej przybyciu, zanim zdążą się okopać. Jeśli przejdziemy do ofensywy, może uda nam się ich odeprzeć. Cadoc wzruszył ramionami. - Wątpię, by dało się ich tak łatwo złamać, nawet za pomocą magii. - Musimy ich wystraszyć i przekonać, że wytrwamy. Niech wiedzą, że się nie poddamy. - Czy to dlatego chcesz potajemnie wywieźć dziewczynę z fortecy? spytał lodowatym tonem Drostan. - To raczej nie potwierdza tezy, że oblężenie zakończy się naszą wygraną. - Już dawno temu nauczyłem się, że zawsze należy być ostrożnym. Kiedy Canice wyjedzie, będzie mniej powodów do zmartwienia i jeden cenny łup znajdzie się poza zasięgiem Drayke'a, zanim jeszcze padnie pierwsza salwa. - Curane uśmiechnął się lodowato. - Przyślę do ciebie służącą z dzieckiem. Posłużysz się magią, żeby stworzyć iluzję, a potem zamkniemy ich zamiast Canice. Nikt niczego nie będzie podejrzewał. - Nawet najlepszym atakiem nie zdołamy pokonać tysięcy żołnierzy odparł Drostan. - Nie musimy ich pokonać. Musimy tylko podkopać ich pewność siebie. Z każdym dniem mój człowiek w Shekerishet zbliża się do celu. Nasi ludzie w Isencrofcie już sprawili, że Donelan zajmuje się separatystami. Mamy dość zapasom, żeby trzymać tu ich wojsko miesiącami. Ponieważ ogołociliśmy ziemię
w okolicy, będą musieli wypuszczać się dalej w poszukiwaniu jedzenia - a my mamy tam rozstawionych żołnierzy, którzy będą nękać ich linię zaopatrzenia. - Wstał i wyjrzał przez wąskie okno na równinę, na której wojsko rozbije się obozem. -Nauczymy ich bać się tego, co nastąpi wraz z nadejściem nocy. Ześlijcie na nich choroby, kiedy nadejdą najsroższe dni zimy. Niech głodują. Drayke i jego czarodziejki będą coraz bardziej słabnąć, przebywając tutaj, podczas gdy ty i twoi magowie krwi - skinął głową w stronę Cadoca -będziecie rośli w siłę dzięki rozłamowi, jaki nastąpił w Strumieniu. Oni nie są prawdziwym wojskiem, nie są zawodowcami, tylko zbieraniną ochotników szukających przygód. Ile ci ochotnicy wytrzymają, zanim postanowią wrócić do domu? - Curane uśmiechnął się. - Nie, nie musimy pokonać tej armii. Musimy złamać ich wolę walki. Wówczas Trevath dostrzeże okazję i przybędzie nam z pomocą. Pozbędziemy się Drayke'a i jego dziedzica, i zarówno Margolan, jak i Isencroft będą należały do nas. - Wszystko będzie gotowe, panie - powiedział Drostan. - Nasi zwiadowcy spodziewają się przybycia armii w ciągu dwóch dni. Przypuścimy potężny atak pierwszej nocy, zanim będą gotowi, aby zareagować. Przekonamy się, jak długo armia Drayke'a wytrzyma. Rozdział dwudziesty drugi - Jesteś zmęczona, pani. Odpocznij teraz, proszę - powiedziała Lisette i pociągnęła Carinę za rękaw. Uzdrowicielka spojrzała na długą kolejkę wieśniaków, którzy nadal czekali na wyleczenie. - Jestem tu, odkąd dzwony wybiły szóstą rano, a kolejka wcale nie
wygląda na krótszą - odpowiedziała Carina, z wdzięcznością przyjmując kubek kerif. Od wschodu aż do zachodu słońca pomagała jej służba złożona ze śmiertelników, a z nadejściem wieczora pojawiała się Lisette i wspólnie pracowały długo w noc. Na wieść o darze Cariny ludzie przybywali z dworu, pobliskiej wioski i miejsc oddalonych o kilka dni jazdy. Fakt, że chorzy i ranni ludzie odważyli się stawić czoła srogim burzom śnieżnym występującym na terenie Księstwa, potwierdzał, jak bardzo potrzebowali uzdrowiciela dysponującego prawdziwą mocą. - Mówisz, pani, tak samo jak lord Jonmarc. On także zawsze dużo od siebie wymaga. - Uparci, krnąbrni, z determinacją dążący do celu i cholernie dobrze wykonujący swój fach. Doprawdy, nie mamy żadnych wspólnych cech - zaśmiała się Carina. - Co takiego? - Tak mi Jonmarc kiedyś powiedział. Masz rację, ale oni przybyli z bardzo daleka i potrzebują mojej pomocy. - Jeśli postaram się, żeby ci, których nie uleczysz dziś wieczorem, znaleźli ciepłe miejsce do spania w stajni, czy za świecę przerwiesz uzdrawianie? Lord Jonmarc wyraził się jasno: mam się tobą opiekować, pani. - Lisette uśmiechnęła się. - Jednak mówiąc między nami, chyba możemy mieć swoje małe tajemnice? - W porządku - powiedziała śmiejąc się Carina. -Zobaczymy, czy jest tam ktoś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy jeszcze dziś.
Dopilnujemy, żeby reszta urządziła się wygodnie. Słodka Matko i Dziecię! Nie zdziwię się, jeśli do jutra rana będzie ich dwa razy więcej. Lisette zmusiła Carinę, żeby zjadła trochę sera oraz mięsa i dopiła resztę kerif, zanim sprawdzi stan zdrowia czekających wieśniaków. Carina przeciągnęła się, starając się ulżyć napiętym mięśniom karku i ramion. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Pewnie to tylko wyczerpanie, pomyślała. Pracowała długie godziny, zużywając sporo energii, jednak nie było to tylko zmęczenie. Coś się zmieniało w samej magii, pojawiło się coś, co utrudniało jej uzdrawianie. Im dłużej przebywała w Mrocznej Ostoi, tym bardziej odczuwała brak równowagi Strumienia. I choć nie czerpała świadomie z ogromnej rzeki energii, czuła zakłócenia w tym szybkim i głębokim nurcie, jakby woda płynęła po ostrych skałach. Te zaburzenia nasilały się; miała wrażenie, jakby próbowała iść pod wiatr. Nagle Carina poczuła, jak coś dotknęło jej umysłu. Wrażenie to znikło tak szybko, jak się pojawiło. - Moja pani? Carina zamrugała. Wizja znikła. - Chyba za ciężko pracuję. Mogłabym przysiąc, że ktoś dotknął mojego umysłu. Cokolwiek to było, chciało mi coś powiedzieć. - Nie rozumiem. - Ja też nie. Nie sądzę, aby to coś - cokolwiek to było -było niebezpieczne. Raczej ciekawe. Jakby czegoś szukało. - Naprawdę powinnaś odpocząć.
- Czy widziałaś stojącą tam kolejkę? Odpocznę później. Czy już ci mówiłam, jak bardzo się cieszę, że mam cię do pomocy? - Dziękuję ci, pani - odpowiedziała z uśmiechem Lisette. Zajęły się jeszcze dwoma pacjentami, zanim Carina dała znak, żeby chwilę odpoczęły. - Wiesz, zanim tu przybyłam, nie potrafiłabym sobie nawet wyobrazić, że spotkam takich ludzi jak ta stara kobieta z bolącymi plecami i młodzieniec vayash moru, który jej towarzyszył. Był jej mężem, prawda? Lisette pokiwała głową. - Został przemieniony czterdzieści lat temu. - I cały ten czas byli razem - powiedziała z podziwem Carina. Kiedyś myślałam, że Isencroft jest przyjaznym miejscem dla vayash moru, skoro już od wielu pokoleń na nich nie polowano. Nigdy jednak nie widziałam, żeby żywi, umarli i nieumarli żyli ze sobą m ten sposób. - Na wsiach w innych królestwach także wiele rodzin daje schronienie swoim bliskim, którzy zostali przemienieni. Trwa to tak długo, dopóki ich sąsiedzi tego nie zauważą, chyba że ich to nie obchodzi. - Dlaczego zatem wszyscy vayash moru nie przybędą do Mrocznej Ostoi, jeśli mogą tutaj otwarcie i bezpiecznie egzystować? - Z takich samych powodów jak śmiertelnicy. Ponieważ wolą pozostać w tych miejscach, które zawsze były ich domem. Ponieważ mają tam rodzinę i nie chcą jej porzucać, nawet jeśli mogą nad nią czuwać tylko z daleka. Ponieważ są to dobrze im znane miejsca. Kiedy
mija jedno życie, albo i dwa, „dom" przestaje być tym miejscem, które się pamięta, łatwiej jest je opuścić. - Myślę, że trochę to rozumiem - powiedziała Carina, zmywając krew z rąk. - Zostaliśmy razem z bratem zmuszeni do opuszczenia naszego domu, naszej rodziny. Byliśmy bliźniakami - już sam ten fakt był skandalem - a na dodatek dysponowaliśmy magią - a to już było niewybaczalne. - Moja historia jest podobna - zauważyła Lisette. - Ja także zostałam wypędzona za to, kim byłam, na co nie miałam przecież wpływu. W takich miejscach jak Nargi magowie i vayash moru często kończą podobnie. - Im dalej jestem od Nargi, tym bardziej jestem szczęśliwa. - Carina wytarła ręce do sucha. - Ilu jeszcze pacjentów trzeba dziś przyjąć? Omal nie zasnęłam w czasie ostatniego uzdrawiania! - Czeka ich na ciebie, pani, jeszcze pół tuzina. Rodząca kobieta, która uważa, że dziecko nie może się obrócić, oraz dziewczynka, która uderzyła się w głowę i nie odzyskała przytomności. Jest też mężczyzna ze strzałą w dłoni, chłopiec z krwawiącym okiem i vyrkin ze stopą we wnykach. I młoda kobieta majacząca w gorączce. Carina odstawiła pusty kubek. - Zaczynajmy zatem. Zobaczę, co z tą rodzącą kobietą. Jeśli uda mi się obrócić dziecko, będziesz mogła posiedzieć z nią, podczas gdy ja zajmę się pozostałymi.
- Jak sobie życzysz, pani - powiedziała z uśmiechem Lisette. - Dzieci nie zmieniły się od tego czasu, kiedy byłam śmiertelnikiem. Na tym się znam. Uzdrawianie ostatnich pacjentów trwało ponad świecę. Lisette i Eiria zaprowadziły pozostałych wieśniaków do spichlerza, gdzie Neirin przygotował dla nich miejsce na nocleg. Carina umyła ręce m misce. Nagle poczuła z tyłu chłód. Miesiące pracy z Trisem sprawiły, że była wyczulona na obecność duchów. Powoli odwróciła się. W komnacie nikogo nie było, poza zielonkawą mgiełką snującą się niczym dym w pobliżu kominka. - Nie bój się - powiedziała, robiąc krok w kierunku mgiełki. - Czy możesz się ukazać? Mgiełka pojaśniała i zgęstniała, przybierając szarą barwę. A potem stanęła przed nią dziewczyna o smutnym spojrzeniu. Carina domyśliła się, że była o kilka lat młodsza od niej samej. - Czy to mnie szukasz? Zjawa pokiwała głową. - Przybyłaś po uzdrowienie? - domyśliła się Carina. Postać dziewczyny stała się bardziej materialna. Zjawa ponownie pokiwała głową. Carina nie miała pojęcia, jak będzie mogła jej pomóc. Suknia dziewczyny była w stylu, który już dawno wyszedł z mody. A jeśli ona nie wie, że jest martwa? I jeśli wciąż czeka na przybycie uzdrowiciela? Szkoda, że nie ma tu Trisa!
Duch zmaterializował się już całkowicie, jakby przed Cariną stał ktoś przykryty szarym całunem. Szyja dziewczyny była mocno spuchnięta, a z jej postawy i sposobu trzymania ramion Carina domyśliła się, że inne miejsca też są bolesne. Na ramionach i twarzy dziewczyny widoczne były ciemniejsze plamy - za jej życia były to wybroczyny. Prośba o pomoc widoczna w spojrzeniu ducha sprawiła, że w oczach Cariny pojawiły się łzy. - Nie mam pojęcia, czy to się uda - powiedziała sama do siebie. - Czy wiesz, że nie żyjesz? - spytała delikatnie. Duch powoli pokiwał głową. - Coś cię tu trzyma. Nie jestem Przymoływaczem Dusz, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy. Carina wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i wyciągnęła ręce przed siebie. Poczuła na nich zimną mgłę i włoski na karku stanęły jej dęba. Mając w myślach obraz widmowej dziewczyny, sięgnęła po swoją uzdrowicielską moc. Gdzieś w zakątkach umysłu poczuła mrowienie magii, pradawnej i głębokiej. Ktoś mnie obserwuje, pomyślała. Potrząsnęła głową, niepewna, co jest bardziej irracjonalne - pomysł, że może uzdrowić ducha, czy też myśl, że jest obserwowana. Carina poczuła, jak uzdrawiająca magia rozgrzewa jej dłonie. Postąpiła tak, jakby uzdrawiała żywą osobę, choć rękoma wyczuwała tylko powietrze. Utrzymując w myślach wyraźny obraz dziewczyny, powiodła rękoma od czoła ducha do jej spuchniętej szyi, wyobrażając sobie, jak pod jej dotykiem bolesna opuchlizna schodzi, gorączka
spada, a wybroczyny na skórze goją się bez śladu i stawy przestają boleć. Nie dysponując zdolnością przechodzenia na Plany Dusz tak jak Tris, Carina polegała na swojej intuicji, mając nadzieję, że jeśli duch dziewczyny jej się ukazał, to znaczy, że dziewczyna może przyjąć uzdrawiającą energię jej magii. Kiedy Carina skończyła to myślowe „uzdrawianie", otworzyła oczy. Duch dziewczyny stał przed nią i po jego policzkach spływały widmowe łzy. - Nie wiem, czy udało mi się w ogóle coś zrobić - powiedziała, zakłopotana. Duch ukląkł przed nią i wyciągnął z wdzięcznością rękę, uśmiechając się przez łzy. Potem dziewczyna ukłoniła się nisko i jej obraz zaczął się rozwiewać. - Na Panią! Nigdy nie widziałam, żeby ktoś uzdrowił martwego! Carina odwróciła się i spłonęła rumieńcem, zobaczywszy stojącą w drzwiach Lisette. - Nie wiem, czy w ogóle coś zrobiłam - wybąkała. -Ona bardzo cierpiała, stwierdziłam więc, że skoro dziewczyna i tak nie żyje, nie mogę zrobić jej krzywdy, próbując pomóc. Lisette sprawiała wrażenie wstrząśniętej. Zamknęła oczy, zaciskając mocno powieki. Pragnęła powstrzymać łzy, których nieumarli nie mogą ronić. - Pani, ta dziewczyna błąkała się po tych korytarzach od dwustu lat, szukając uzdrowiciela, który nigdy nie przybył. Była córką pierwszego
lorda Mrocznej Ostoi. Wtedy to straszna zaraza po raz ostatni przeszła przez te ziemie. Dziewczyna zachorowała, lecz uzdrowiciel, po którego posłano, nigdy nie przybył. Niektórzy uzdrowiciele zmarli, zajmując się pacjentami, inni uciekli, bojąc się zarazić. Dziewczyna zmarła, zabierając ze sobą wielu służących, i zrozpaczony lord powiesił się. Mówiono, że trzyma ją tu poczucie miny za śmierć tylu osób. Nikt nigdy nie pomyślał o tym, żeby odesłać jej duszę na spoczynek. Była tylko duchem. Ty jednak podjęłaś próbę, pani, i coś się zmieniło. Dziewczyna wyglądała tak, jakby odzyskała spokój. - Nie jestem Przywoływaczem Dusz i nie dysponuję taką mocą jak on - wyjąkała Carina. - Spędziłam jedynie rok z Trisem Drayke'm. - Ta dziewczyna nie prosiła o to, żeby przejść do Pani. Chciała tylko, żeby ktoś zakończył jej cierpienie, a ty, pani, byłaś gotowa podjąć tę próbę. - Lisette wzięła dłonie Cariny w swoje lodowate ręce. - Jesteś tak przeciążona pracą, pani, że nie powinnam nawet o to prosić, ale czy nie mogłabyś zostać uzdrowicielką umysłów? Nie chodzi tylko o moc lecz o chęć dotykania tych z nas, których inni pomijają. Pomyśl o tym, pani, dobrze? - Siostra Tam z Księstwa jest jedyną uzdrowicielką umysłów, jaką znam. Napiszę do niej list. Może kiedy śniegi stopnieją, będzie miała ochotę przyjechać i mnie tego nauczyć. Lisette uśmiechnęła się szeroko i uściskała ją. - Naprawdę Pani cię tutaj przysłała! Nadzieja umiera dużo wcześniej, niż kończy się życie, jednak po tym, co
dziś widziałam, odzyskałam nadzieję. Dziękuję ci, pani. *** Dzwony wybiły ósmą, zanim zmęczona Carina wspięła się po schodach do swoich apartamentów, żeby się umyć i przebrać przed kolacją. Zanim Lisette dołączyła do niej, zamieniła parę słów z dwoma służącymi. - Lord Jonmarc ma wkrótce wrócić - powiedziała, gdy dotarły do pokoju Cariny. - To pierwsza noc Zimowego Przesilenia i jako pan na dworze ma wiele obowiązków. Zdaje się, że wraz z lordem Gabrielem poszli ściąć drzewo do spalenia w czasie świątecznych obchodów. Kucharze pracowali przez cały dzień. Ja nie potrzebuję już waszego jedzenia, lecz Przesilenie Zimowe to jedyne święto, kiedy nie mogę się oprzeć pokusie posmakowania moich ulubionych dawniej potraw. Carina zdjęła zabrudzone szaty uzdrowicielki i wzięła miskę ciepłej mody, którą przyniosła jej Lisette. - Myślę, że wszyscy będziemy wdzięczni, jeśli m tym roku Zimowe Przesilenie minie spokojnie. Lisette słuchała z szeroko otwartymi oczami, jak Carina opowiada o zeszłorocznych obchodach święta na dworze króla Stadena i skrytobójczym zamachu na Trisa, który o mało nie skończył się śmiercią Jonmarca. - Niech Pani będzie błogosławiona! Mam nadzieję, że lord Jonmarc jest tu bardziej bezpieczny. Nie sądzę, żeby nawet Uri ośmielił się zaatakować, gdy w pobliżu są Gabriel i Yestin. - Podała Carinie świeżą
halkę. - Przekonasz się, że obchody święta w Mrocznej Ostoi bardzo się różnią od tych w Isencrofcie czy na dworze króla Stadena. Zachowujemy tu dawne zwyczaje. Lisette przygotowała dla niej czarną suknię migoczącą srebrnymi nitkami i maleńkimi kryształkami, którymi obsypany był gorset. - Każda noc należy do jednego z Aspektów Pani. Dziś oddajemy cześć Bezkształtnemu Aspektowi. Carina założyła suknię. - Tris widział, jak Bezkształtny porwał duszę Jareda. Powiedział, że od tego Aspektu wiało grozą. - Grozą, owszem, ale nie złem. Chaos jest konieczny do tworzenia. Ci, którzy znają dawne opowieści, rozumieją, że Bezimienny to aspekt końca i początku. Ten Aspekt zabiera dusze tych, których trzeba przekształcić w wielkim kotle, którzy nie są jeszcze gotowi na spoczynek. Podczas Zimowego Przesilenia Bezimienny Aspekt prowadzi przez niebiosa dziki orszak. Pani jedzie na bladym wierzchowcu, a zjawy i duchy podążają z Nią. Ci, w sercach których kryje się zło, lękają się Jej, ona bowiem zna ich myśli. Czasami porywa taką osobę, by mknęła wraz z Nią po niebie, i pozostawia ją martwą wiele lig dalej. Jednak Bezimienny Aspekt błogosławi także pola, drzewa i inwentarz. - Lisette uśmiechnęła się do Cariny. - Powiadają też, że szalone wiatry przynoszą pomyślność młodym żonom, które pragną począć potomka.
Carina zarumieniła się i skupiła nagle uwagę na troczkach gorsetu. - Uzdrowiciele potrafią kontrolować te sprawy, podobnie jak wioskowe czarownice. - Rodzenie dzieci to jedyna rzecz, której mój lud nie może robić, a ja zostałam przemieniona, zanim zostałam matką. Rozpieszczałabym twoje dzieci tak, jakby to były moje własne. - Jak to się stało, że zostałaś przemieniona? - Moja opowieść nie jest zbyt ważna. - Dla mnie jest. - Carina przysiadła koło kominka i zaprosiła Lisette, żeby usiadła obok niej. - Byłam najmłodszą córką drobnego szlachcica mieszkającego na obrzeżach stolicy. Ojciec zaaranżował moje małżeństwo z synem zamożnego kupca. Wkrótce okazało się, że mojego męża obchodzi przede wszystkim mój posag. - Jej spojrzenie pociemniało. - Nie musiał się nawet upijać, żeby mnie bić i brutalnie traktować. Pewnej nocy wróciłam późno z jarmarku. Był wściekły i oskarżył mnie o to, że mam kochanka, choć nigdy nie miałam żadnego innego mężczyzny. Zgwałcił mnie, pobił do nieprzytomności, a potem wyrzucił na śnieg, żebym umarła. - Znowu zamilkła na kilka chwil. - Znalazł mnie Laisren. Później przyznał się, że już od jakiegoś czasu obserwował mnie z daleka. Przemienił mnie, po czym zabrał mnie do swojego domu i pomógł dokończyć przemianę. A potem, kiedy spałam, wrócił i zabił mojego męża za to, co mi uczynił. Nikt nigdy nie znalazł jego ciała i nikt o niego nie pytał. - Spuściła wzrok, a jej długie włosy
przesłoniły twarz. - To było niemal dwieście lat temu. Od tego czasu jesteśmy z Laisrenem razem, połączeni duszami w Mrocznym Darze. Rozumiesz teraz, czemu spytałam, czy jesteś uzdrowicielką umysłów? Byłoby wspaniale, gdybyś mogła usunąć ból związany ze starymi wspomnieniami. Nie całkowicie, gdyż wspomnienia czynią nas tym, kim jesteśmy, ale sprawić, by stały się odległe. Nawet po wiekach niektóre wspomnienia są tak świeże i bolesne, jakby to było wczoraj. - Siostra Taru powiedziała, że w przypadku wielu uzdrowicieli uzdrawianie umysłu przychodzi z czasem. Choć mój dar jest silny, nie jestem jeszcze uzdrowicielką umysłów. Jeśli się nią stanę, to obiecuję, że będę służyć zarówno vayash moru. jak i śmiertelnikom. Masz na to moje słomo. - Dziękuję, pani. Dało się słyszeć pukanie do drzwi wspólnego saloniku i Jonmarc zajrzał do pokoju. - Gotowa do kolacji? On także był ubrany na czarno. - Lisette właśnie opowiadała mi o obchodach Zimowego Przesilenia w Mrocznej Ostoi. - To dobrze. Pomożesz mi zapamiętać, co mam do zrobienia. Podsunął Carinie ramię i zeszli po głównych schodach do świętującego na dole tłumu. W blasku świec dostrzegła pod jego koszulą błysk lekkiej kolczugi - wolał być ostrożny po ostatnim święcie.
- Zaczekaj, aż zobaczysz salę balową. Choć nie ma tu Trisa, jest tyle duchów, że nawet Nawiedziny mogą się schować. Wygląda na to, że większość naszych gości - żywych i nieumarłych - przyprowadziła ze sobą dla towarzystwa jednego lub więcej przodków. - A co ty dzisiaj robiłeś? - Gabriel wyjaśniał mi, co mam robić. Zwyczaj nakazuje, aby pierwszej nocy Zimowego Przesilenia pan na dworze przekazał dary w postaci złotych monet cechowi kupieckiemu i snopek żyta gospodarzom. Przynosi to pomyślność w nowym roku. Wcześniej wziąłem pięciu ludzi i koński zaprzęg, żeby ściąć ogromny dąb i przywlec go z lasu. Zobaczysz go, leży na dziedzińcu. Na drugim końcu podwórca rozpalono ognisko. Każdej nocy będziemy wrzucać jedną kłodę, aż spalimy wszystko - to także powinno przynieść pomyślność. O zachodzie słońca Gabriel zabrał mnie do kurhanu, w którym grzebią lordów Mrocznej Ostoi. Czasami duchy mają ochotę dać jakąś radę, ale wygląda na to, że tej nocy nie miały nic do powiedzenia. Na dworze zerwał się gwałtowny wiatr. W odpowiedzi tłum uniósł kufle piwa i cydru, wiwatując na cześć Bezimiennego Aspektu i jego dzikiego orszaku. Wiwaty przeszły w toast, gdy Jonmarc i Carina weszli do sali. Na największym stole ustawiono półmiski z kozim i gęsim mięsem ze słodkimi ziemniakami i porami, rumowy pudding, namoczone w brandy owoce oraz ciasta z pieczonymi jabłkami i rodzynkami. Zapach przyprawionego korzeniami cydru i wina mieszał
się z wonią płonących w palenisku i wyrzucających w powietrze iskry gałęzi sosny. Na honorowym miejscu u szczytu stołu leżała głowa kozła, ofiara dla Pani. Dzieci obecne na uczcie przyniosły zrobione ze słomy małe figurki ludzi i zwierząt oraz gwiazdki i kładły je w hołdzie duchom wokół koziego łba. Jakaś starsza kobieta, jedna z wioskowych matron, ofiarowała duchom miskę owsianki pełnej orzechów i jagód. Sala obwieszona była wieńcami z cisu i ostrokrzewu ozdobionymi zimowymi jagodami. Na wielkiej sosnowej gałęzi wisiały talizmany ze słomy w kształcie symbolu Pani. Z gałązek zwisało także osiem szklanych kul z małymi świeczkami, z których każda symbolizowała jedno Oblicze Pani. - Nigdy nie widziałam takiej uczty! - zawołała Carina, gdy dołączyli do nich Gabriel i Laisren. Na środku sali było miejsce przeznaczone do tańca. Muzycy grali jakąś skoczną melodię i Carina rozpoznała wśród tańczących Yestina i Eirię. - Zobaczyłabyś, gdybyś była w Margolanie albo Księstwie kilkaset lat temu - powiedział Gabriel, kłaniając się nisko na powitanie i całując Carinę m dłoń. - Ci z nas, którzy przeżyli więcej niż własne życie, przynajmniej raz w roku znajdują pociechę uje wspomnieniach, choć irytuje mnie, że miód stracił dla mnie smak. - To dlatego jest świeża kozia kreuj, i to W dużych ilościach powiedział Laisren i zwrócił się do Cariny: -Mam nadzieję, że jesteś w nastroju do zabawy.
Wyraźnie widać było, że razem ze stojącą obok Lisette stanowią parę. - W Mrocznej Ostoi Zimowe Przesilenie trwa osiem dni, a nie, tak jak w pałacu, dwa tygodnie. Każda noc poświęcona jest jednemu z Aspektów. Pod koniec wszyscy śmiertelnicy są pijani, a vayash moru tak napojeni krwią, że potrzeba nam tygodnia, żeby to odespać! Yestin i Eiria dołączyli do nich, zaczerwieniem od tańca. - Ach, we Wschodniej Marchii vyrkiny nie zostały zapomniane powiedział Yestin, obejmując ramieniem Eirię. Kobieta zdawała się opierać o niego mocno, jakby nie czuła się dobrze. - Czwartej nocy, nocy Mrocznej Pani, dusze vyrkinów przybywają, żeby złożyć hołd królowi Wschodniej Marchii. Wszystkie vyrkiny, żywe i martwe, spotykają się z królem wokół ogromnego ogniska i nasi jasnowidze przedstawiają królowi przepowiednię na nadchodzący rok. Jedna z prorokiń Mrocznej Pani i jeden z naszych jasnowidzów w ludzkiej postaci tańczą razem; to rytuał opowiadający o tym, jak Mroczna Pani i Bóg Stewar połączyli się ze sobą. Słyszałem, że król przynosi ze sobą dwa bydlęce łby, żeby dla wszystkich starczyło mięsa! Carina zaśmiała się. - W Isencrofcie obchody nie są tak barwne. Patronką Isencroftu jest Chenne, dlatego w czasie Zimowego Przesilenia rozpala się ogniska, w tym specjalny stos pogrzebowy poświęcony bohaterom i szacownym zmarłym. Urządzane są różne turnieje i zawody sportowe, a zwycięzcy dostępują zaszczytu uczestniczenia w wielkim bankiecie u króla.
Nigdy nie wiedziałam, dlaczego właściwie świętujemy przez dwanaście nocy, a nie przez osiem. - To bardzo stara tradycja - odpowiedział Gabriel. -Osiem dni dla ośmiu Obliczy Pani i cztery dni dla Jej małżonków: Boga Stewara, Wilka, Niedźwiedzia i Orła. Mimo buzującego ognia w sali czuć było zimne powiewy i Carina wiedziała, że w pobliżu są zmarli krewni. Niektóre duchy ukazywały się bez pomocy Przywoływacza, inne, które nie dysponowały taką mocą, poruszały się niewidoczne po sali, włączając się do tańca lub gromadząc przy ogniu. Kolejny powiew wiatru, który zastukał w okna dworu i ze świstem przeleciał nad dachem, został powitany głośnymi wiwatami świętujących ludzi. Carina zadrżała i Jonmarc przytulił ją, obejmując ramionami. Po drugiej stronie sali muzycy zagrali skoczną melodię. - Zatańczysz, pani? - spytał z uśmiechem Jonmarc, kłaniając się teatralnie i stukając obcasem. Carina pozwoliła zaprowadzić się na parkiet. Dołączyli do nich Yestin i Eiria oraz Laisren i Lisette, Gabriel tymczasem wycofał się, żeby porozmawiać z Riquą. Kiedy dzwony wybiły jedenastą, Carina osunęła się na krzesło, z trudem łapiąc oddech. - Wystarczy! Tu jest gorąco od tego ognia jak w lecie. Jonmarc podał jej kubek przyprawionego korzeniami cydru. Podnosząc wzrok, zobaczył, że stojący po drugiej stronie sali Gabriel ruszył w jego stronę.
- Złap oddech, a ja tymczasem zajmę się oficjalnymi sprawami. Potem pomyślimy o następnym tańcu. Podszedł do paleniska i zaklaskał, żeby zwrócić na siebie uwagę. Stopniowo hałas się uciszał, a muzycy przestali grać. - Wszystkiego dobrego na to Zimowe Przesilenie! -krzyknął. Odpowiedzią był ryk radosnych głosów i wzniesione w toaście kufle. - Lord Gabriel mówi, że zanim zaczniemy ucztować, musimy odprawić pewne obrzędy. Najpierw powitajmy nasze duchy! Kolejny powiew wiatru sprawił, że świece zamigotały i ogień w kominku zatańczył. Gabriel nalał filiżankę śmietanki i podał ją Jonmarcowi, a on postawił ją przy kominku, koło talerza owsianki. - Duchom Mrocznej Ostoi życzę szczęśliwego święta! Ogień w kominku zaczął nagle tak mocno buzować, aż kominem strzeliły iskry. - Wznieśmy toast na cześć Pani i Jej obliczy m podzięce za obfitość tego wszystkiego, co jest nam dane - powiedział Jonmarc, unosząc wysoko puchar. Gęsty i mocny miód pitny przygotowany został specjalnie na to święto. Carina wiedziała, że nawet w Isencrofcie przysięgi złożone nad pucharem miodu w czasie Przesilenia Zimowego są wiążące zarówno za życia, jak i po śmierci. Nagle dostrzegła jakieś zamieszanie po drugiej stronie sali i dwóch wieśniaków wprowadziło ogromnego dzika w uprzęży, wabiąc go wielką rzepą. Wielkie zwierzę przemaszerowało wraz z opiekunami
przez salę, jakby było szacownym gościem. - Co się dzieje? - spytała szeptem Lisette. - Zgodnie z tradycją pan na dworze błogosławi dzika i składa świętą przysięgę. Potem dzik zostaje zarżnięty. Krew oddaje się vayash moru, część surowego mięsa vyrkinom, a reszta gotowana jest na wolnym ogniu na jutrzejszą ucztę Sinhame, Noc Wiedźmy. Gabriel podał Jonmarcowi puchar z miodem. Carina nie miała pojęcia, jakich nauk mu udzielił, Jonmarc jednak odprawiał rytuał tak, jakby to robił całe życie. - Niech Pani udzieli tobie i nam błogosławieństwa -powiedział i wylał kilka kropli miodu na łeb dzika. Potem uniósł puchar i spojrzał Carinie prosto m oczy. - Przysięgam mojej pani - rzekł — że gdziekolwiek będziesz i cokolwiek się z tobą stanie, zawsze cię znajdę i będę przy tobie. Przysięgam także, że przed następną pełnią księżyca weźmiemy prawdziwy rytualny ślub. Cisnął puchar i jego zawartość w ogień. Dzik stanął dęba i zakwiczał. Jeden z opiekunów zwierzęcia wyciągnął z kieszeni następną rzepę i zwierzę zostało wyprowadzone z sali. Przy wtórze wiwatów gości Jonmarc ruszył, by spotkać się z Cariną na środku sali. Muzycy znowu zaczęli grać. Carina uśmiechnęła się, gdy Jonmarc wziął ją w ramiona, i zaczęli tańczyć. - Dobrze sobie poradziłeś - wyszeptała, opierając głowę na jego ramieniu.
- Gabriel jest świetnym nauczycielem. Na Pograniczu nie świętowaliśmy w ten sposób. Dotknął błyszczącej na jej nadgarstku shevir. - Chciałem przebrnąć przez te obchody Zimowego Przesilenia jeszcze przed ślubem. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Carina stanęła na czubkach palców i pocałowała go w policzek. - Nie mam nic przeciwko temu, dopóki jesteśmy razem. *** Następnego dnia Carina przekonała się, że jej obawy co do liczby pacjentów były słuszne. Czekało na nią dwa razy tyle ludzi. Jonmarc wpadł w porze obiadu, żeby przynieść jej z kuchni bochenek chleba z serem i mały gliniany garnek z gorącą zupą. - Pomyślałem, że będziesz miała ochotę coś zjeść, jako że kolacja dziś wieczorem znowu będzie późno - powiedział. Carina oderwała kawałek chleba i podała mu, on jednak potrząsnął głową. - Już jadłem. Mam jeszcze pewne sprawy do załatwienia w wiosce. Zgodnie z tym, co mówi Gabriel, dziś wieczorem ty też masz swoją rolę do odegrania. - Tak? - Jako pani na dworze będziesz składać ofiarę duchowi wielkiego dębu rosnącego przed dworem. Przejdzie również procesja z wioski do kurhanów. Osobiście mam nadzieję, że całe to święto nadal będzie
przebiegać spokojnie i nudno. Zeszłego roku miałem wystarczająco dużo przeżyć! Pocałował ją i zostawił, żeby skończyła jeść. *** - Lordzie Vahanianie! Ledwie Jonmarc dotarł do stajni, gdy podbiegł do niego Rann, jeden z żołnierzy śmiertelników. Za nim podążało jeszcze dwóch gwardzistów. - Wcześnie wstałeś. Rann potrząsnął głową. - Właśnie szedłem do dworu, żeby cię poszukać, panie. Dziś rano przybył w panice jeden z mieszkańców wioski Ostoja. Zostali napadnięci. - Jak to - napadnięci? - Właśnie zbieraliśmy się, żeby zobaczyć, co się stało. Lepiej, żebyś pojechał z nami, panie. Jonmarc ruszył do stajni wraz z żołnierzami. Czterech kolejnych już siodłało konie. - Dlaczego potrzeba aż tak wielu żołnierzy? - Wieśniak powiedział, że sytuacja jest paskudna. Nazwał to masakrą. Na trakcie spotkali czekającą na nich grupkę mieszkańców wsi. Patrząc na ich twarze, Jonmarc stracił nadzieję, że opowieść posłańca była przesadzona. Z oddali dobiegało zawodzenie żałobników i lament wioskowych kobiet. - Gdzie to się zdarzyło? - spytał brodatego mężczyznę,
przedstawiciela starszyzny wioskowej. - Daleko na wzgórzach, jakoś tak w nocy, panie - odparł. - Właśnie stamtąd wróciliśmy. Pojadę z tobą, choć wolałbym nigdy w życiu nie widzieć już czegoś takiego. Jechali pół świecy. Wiatr hulał wokół nich, podnosząc tumany śniegu z ziemi i zwiewając go z gałęzi drzew. Kiedy dotarli do odległych wzgórz, mężczyzna zatrzymał konia. Na stoku leżały porozrzucane na zakrwawionym śniegu szczątki owiec, a pomiędzy nimi trupy sześciu pasterzy. - Na Dziwkę! - krzyknął Rann, gdy zbliżyli się do ciał, a pozostali żołnierze zaczęli kląć ze strachu. Na gardłach białych jak śnieg mężczyzn widać było wyraźnie dwie dziurki. Trupom wypruto wnętrzności, a ciała wypchano sianem i kamykami. Wnętrzności leżały na zamarzniętym stosie obok nich. Jonmarc zwalczył odruch wymiotny. Ślady na śniegu świadczyły o panice, jaka ogarnęła pasterzy, którzy na próżno usiłowali uciekać przed napastnikami. Nie widać było żadnych śladów prowadzących z miejsca masakry, poza śladami, po których szli. - Ciała odkryli pasterze, którzy przyszli ich zmienić -powiedział członek starszyzny. - Mówili, że nie było żadnych śladów oprócz ich własnych. Przeżył tylko jeden chłopak, ale on nie chce mówić, co widział. Ktokolwiek to zrobił, nie był śmiertelny, panie. Przyfrunął tutaj i odfrunął. Zeszłej nocy nie padał śnieg, a wiatr nie jest na tyle silny, żeby całkowicie
przysypać ślady. Niech Wiedźma porwie moją duszę! Krążą opowieści o tym, że szalony orszak robił coś takiego, ale to było dawno temu. Co to może oznaczać? - Ktoś próbuje rozpętać wojnę. - Jonmarc zamilkł na chwilę. - Czy możesz mnie zaprowadzić do tego chłopaka, który przeżył? - Przebywa u wioskowej czarownicy. Jest na wpół zamarznięty i śmiertelnie przerażony. Grupa ruszyła w milczeniu do wioski. W miarę jak zbliżali się do niewielkiego skupiska domów i sklepów, odgłos dzwonów i lamentu żałobników stawał się coraz głośniejszy. Przedstawiciel starszyzny zaprowadził ich do małej chatki na skraju wioski. Chatę krytą słomianym dachem wypełniał zapach ziół. Wioskowa czarownica była pulchną, zgarbioną kobietą z krótko przyciętymi siwymi włosami. Jonmarc wyczuł w jej gniewnym spojrzeniu niewypowiedziane oskarżenie, że jako pan dworu sprzeniewierzył się złożonym przysięgom. Przy palenisku siedział skulony pod wytartym kocem chłopak w wieku około piętnasto, lat. Nie podniósł nawet wzroku, gdy weszli. - Rozgrzałam go, ale nie chce jeść - powiedziała czarownica. - Nie ma na sobie żadnych śladów obrażeń. Nie wiem, czy orszak pozostawił go przy życiu po to, by opowiedział, co zaszło, czy też nie. - Spojrzała na Jonmarca. -Ma na imię Kendry. Jego ojciec i starszy brat też byli ze stadami. Jonmarc przypomniał sobie, jak sam przeżył coś podobnego. Ile
tygodni potrzebowałem, żeby opowiedzieć matce Shanny o tym, co się stało z moją rodziną i wioską, kiedy przybyli najeźdźcy? A całe lata minęły, zanim przestało mi się to śnić. - Kendry - powiedział łagodnie starszy mężczyzna. -Lord Vahanian chciałby z tobą porozmawiać. Chce wiedzieć, co widziałeś. Jonmarc zrobił krok m stronę Kendry'ego, a kiedy chłopiec nie okazał strachu, przykucnął, żeby spojrzeć mu w oczy. - Przykro mi z powodu twojej rodziny. Kendry kimnął głową, nie odwracając wzroku od ognia. Jonmarc głęboko odetchnął. - Kiedy miałem piętnaście wiosen, do naszej wioski przybyli najeźdźcy. Zabili całą moją rodzinę oprócz mnie. Nikt nigdy nie puścił się za nimi m pościg, nie schwytał ludzi, którzy spalili moją wioskę. Chcę odnaleźć tych, którzy zabili twoją rodzinę, Kendry. Odnaleźć i kazać im za to zapłacić. Muszę jednak wiedzieć, co widziałeś. Kendry milczał tak długo, iż wydawało się, że już się nie odezwie. - Był środek nocy - powiedział wreszcie. - Księżyc w pełni stał wysoko na niebie. Spaliśmy. Gastell pierwszy ich zobaczył. Ze dwadzieścia ciemnych postaci sunących po niebie. Okrążyli nas, zawodząc i jęcząc. A potem... — Głos mu się załamał i chłopiec zamknął oczy, a po policzkach zaczęły mu spływać łzy. - Wszyscy byli odziani na czarno i mieli maski na twarzach. Zanurkowali ku nam i zaczęli nas ścigać, rozganiając owce. Nie było dokąd uciekać. Poderwali Gastella do góry i zobaczyłem, jak oni... jak oni...
Kendry ukrył twarz w dłoniach. Jonmarc położył dłoń na ramieniu chłopca, a czarownica podeszła, przemówiła do niego łagodnie i zaprowadziła go do pokoju na tyłach. Jonmarc wstał. - Przykro mi z powodu waszych ludzi i stada. Kiedy chłopak będzie w stanie podróżować, przywieźcie go do dworu. Może Carina zdoła mu pomóc. - Spojrzał w stronę pokoju, w którym czarownica zajmowała się chłopcem, i rzekł do przedstawiciela starszyzny: - Chcę, żebyś mi przyrzekł, że pozwolicie, byśmy to my się tym zajęli. Spotkam się z Radą Krwi. Niewielka grupa zbuntowanych vayash moru próbuje złamać rozejm. Wiesz, że jeśli tak się stanie, wszyscy na tym ucierpią. - Dobrze. Postaramy się utrzymać pokój. Ale to byli nasi chłopcy. Ich rodziny będą żądały sprawiedliwości. A jeśli to się powtórzy... - Zrobię, co tylko mogę, żeby tak się nie stało. Potrzebuję jednak trochę czasu, by załatwić tę sprawę. Obiecuję ci, że wasi zmarli zostaną pomszczeni. - Zrobię, o co prosisz, lordzie Vahanianie, jednak oni zostaną pomszczeni - w ten czy inny sposób. *** - Przykro mi, pani, ale oni ciągle przychodzą... - powiedział przepraszającym tonem Neirin, dzienny zarządca Jonmarca. Kiedy rozeszły się wieści o przeprowadzonych przez Carinę uzdrowieniach, Neirin przejął rolę odźwiernego i pilnował, by tłumy, które potrzebują jej pomocy, zachowywały się jak należy.
- To nie twoja wina. Czy są jakieś wieści o tym, co się stało w Ostoi? - Lord Jonmarc pojechał stamtąd do południowych włości. Znam tylko opowieść żołnierzy. - Poślij jutro po tego chłopca. Nie mogę pojechać do niego dziś wieczorem, kiedy tak wielu czeka na moją pomoc. Zobaczę, co będę mogła dla niego zrobić, kiedy przyjedzie do dworu. - Carina usłyszała, jak dzwony wybijają czwartą. - Chciałabym, żeby Jonmarc wrócił przed zapadnięciem zmierzchu. - To zrozumiałe. Zrobię, o co prosisz, pani. Spojrzał na długą kolejkę ludzi czekających na uzdrowienie, bardziej dzisiaj zdenerwowanych niż zwykle. - Przyprowadziłem kilka dziewek służebnych i akuszerkę z wioski. Jeśli nimi pokierujesz, pani, mogą pomóc w prostych rzeczach, takich jak opatrywanie ran. Lisette przyjdzie z zapadnięciem zmroku. Eiria też zgłosiła się na ochotnika. - Ich pomoc bardzo mi się przyda - przyznała Carina. - Na Boginię! Kiedy leczyłam bitewne rany, nie byłam jedyną uzdrowicielką! Carina zagoniła dwie śmiertelne służące do oddzielania najbardziej chorych pacjentów od tych z drobnymi obrażeniami i sama także zabrała się do pracy. Nie zauważyła nawet, że słońce zaszło, dopóki nie przyszła Lisette, aby zastąpić jej pomocnice. - Jesteś coraz bardziej sławna - stwierdziła vayash moru, pomagając Carinie uspokoić małą dziewczynkę, która miała paskudne oparzenie
na ramieniu. - Jonmarc mnie ostrzegał, że w Mrocznej Ostoi już od dawna nie było uzdrowiciela z prawdziwego zdarzenia, ale nie zdawałam sobie sprawy, co to oznacza. - Kiedy Arontala wykradł kulę, Mroczna Ostoja jakby zapadła w sen rzekła Lisette. - A teraz, kiedy jest nowy lord, przebudziło się zarówno dobro, jak i zło. - Co masz na myśli? Carina zapadła w lekki trans, aby przyspieszyć gojenie ramienia dziewczynki, i ból znikł, a zaognione oparzenie pokryła nowa skóra. Wdzięczna matka dziecka skłoniła się nisko, dziękując, i próbowała dać Carinie skromną zawartość swojej torby. - Zeszłej nocy szalony orszak był bliżej niż kiedykolwiek przedtem. A dziś słyszałam, jak służba rozprawia o mordzie w Ostoi. Zadni śmiertelnicy nie pamiętają, żeby coś takiego kiedyś się wydarzyło. Nawet ci z nas, którzy żyli przez wieki, rzadko słyszeli o czymś takim. Strumień pod dworem jest niespokojny. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale mieszkam tu już na tyle długo, żeby wiedzieć, że jego energia jest inna, bardziej mroczna. Będę się bardzo cieszyć, kiedy miną noce Mrocznych Aspektów. Carina wytarła ręce o szatę i wypiła kubek kerif, która już ostygła. - Dzisiejsza noc jest nocą Wiedźmy? - spytała, dając znak następnemu pacjentowi, młodzieńcowi z paskudnie złamaną nogą, żeby podszedł. - Myślałam, że w Księstwie krzywo patrzą na kult
Wiedźmy. - Owszem, ale ta, którą Nargijczycy nazywają Wiedźmą, nie ma nic wspólnego z pradawnymi opowieściami. Starsi vayash moru powiadają, że m dawnych czasach Sinha była tkaczką, a nie starą wiedźmą z kotłem. Tkała nici życia i przędła nasz los, decydując o tym, jak długa będzie każda nić. To dlatego tej nocy składa się w ofierze utkane szale i koce. Podobnie jak Bezimienny Aspekt, Sinha przybywa po dusze nie odczuwające skruchy, gdyż nici ich życia muszą zostać ponownie uplecione. Potrafi być ostra niczym zimowy wiatr. Była również garbarzem zabierającym skóry złych ludzi. Ożywiała ich dusze na nowo, aby odesłać je z powrotem, dopóki nie zrozumieją swoich błędów. Sinha nie była jednak niszczycielem ani potworem. To nargijscy kapłani uczynili Ją taką, bo to im odpowiadało. Dziś wieczorem zobaczysz bardzo stary rytuał, w którym Sinha stacza bitwę z Peyhtą, pożeraczką dusz. W Nargi Sinha i Peyhta stały się jednością. - Dlaczego ktoś chciałby czcić potwora? - spytała Carina, zdejmując brudny opatrunek z zapaskudzonej rany na nodze i zaciskając zęby z powodu smrodu. Potem skupiła swoje uzdrowicielskie moce. Czuła wysysanie energii na obrzeżach mocy - zwłaszcza teraz, gdy Lisette zwróciła jej na to uwagę. Płynący głęboko pod Mroczną Ostoją Strumień był skażony i Carina wyczuwała, jak jego energia ją szarpie. - Laisren mówi, że stwarzamy bogów na nasze podobieństwo wyjaśniła Lisette. - Nargijscy kapłani rządzą za pomocą strachu i Peyhta pojawia się w koszmarach, żeby karmić się duszami, dlatego
Nargijczycy postanowili oddawać Jej cześć. Czasami lepiej jest pozwolić starym bogom umrzeć. *** Jonmarc zeskoczył z siodła, zmęczony i obolały. Wydarzenia tego ranka nadal mu ciążyły. Gabriel pewnie już wstał na noc i przekazanie mu nowin nie będzie niczym przyjemnym. Przeciągnął się. Po uspokojeniu wieśniaków w Ostoi przez resztę dnia naprawiał razem z gospodarzami płoty w południowych włościach. Ta noc, poświęcona Tkaczce-Wiedźmie, uważana była za najlepszą do naprawiania ogrodzenia, plecenia sznurów i nowych sieci. Mimo chłodu i ciągle prószącego śniegu mężczyźni i chłopcy z wioski obeszli wszystkie kamienne murki i drewniane płoty, aby przygotować je na przybycie nowych stad wiosną. Kiedy zapadł zmierzch, twarz i ręce Jonmarca były czerwone i zziębnięte i prawie nie czuł palców u stóp. - Można by pomyśleć, że po ostatnim roku będę tylko pamiętał, jak wygląda zima w Księstwie - wymruczał pod nosem. Jego oddech unosił się parą w przeraźliwie zimnym powietrzu. Gdy poklepał konia po szyi i zaprowadził do stajni, wróciło do niego dawne wspomnienie. Usłyszał szelest tkackiego czółenka - ten dźwięk towarzyszył mu w jego domu dzieciństwa równie często jak szczęk kowalskich młotów. Ujrzał matkę tkającą szal z najcieńszych włóczek. Miękki, lekki i delikatny, świadczył o doskonałości jej rzemiosła. Przypomniał sobie, jak przyglądał się matce, gdy pieczołowicie zawijała szal w kawałek innej tkaniny i przewiązywała mocno pakunek
włóczką. A potem kładła go w śniegu na progu wraz z ciasteczkami i kubkiem piwa. - Dla starszej Bogini - powiedziała kiedyś, gdy ją o to zapytał. Nigdy nie skojarzył tej patronki tkaczek z groźną, mroczną Wiedźmą Nargijczyków. A teraz, w święto Wiedźmy, te dwa obrazy ścierały się w jego wspomnieniach. Który jest właściwy? A może nawet Tris nie wie tego na pewno? Zaprowadził konia do boksu i zdjął siodło. Nie widać było żadnego stajennego, więc sam odwiesił koński rząd i poszukał derki, żeby przykryć wierzchowca. W stajni paliła się tylko jedna lampa, dlatego reszta pomieszczenia tonęła w głębokim mroku. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, mrok zaatakował. Jakaś postać chwyciła go od tyłu. Jonmarc zareagował instynktownie, wbijając łokieć w napastnika, ten jednak zdawał się nie czuć bólu. Jego ramiona zacisnęły się niczym żelazne obejmy i przez kilka sekund Jonmarc nie mógł oddychać. A potem napastnik odrzucił go i Vahanian zatoczył się, chwytając łapczywie powietrze. Sięgnął po miecz. W przyćmionym blasku lampy dostrzegł postać ubraną na czarno, z czarnym kapturem i maską na twarzy, spoza której widać było tylko oczy rzucające mu wyzwanie. Koń Jonmarca spłoszył się i uderzył o drzwiczki boksu za nim. Przecimnik wyskoczył m górę, a potem Jonmarc usłyszał za sobą kroki i mocny cios wytrącił mu miecz z ręki. Wymierzył kopniaka w stylu Wschodniej Marchii, trafiając atakującego w pierś i odrzucając
go do tyłu, ten jednak znowu natarł na niego z niesamowitą szybkością, ciskając nim tak, że przeleciał przez pół stajni i wyrżnął o wspornik, co pozbawiło go tchu. Napastnik znikł w mroku, a Vahanian podniósł się ostrożnie, mając wyczulone wszystkie zmysły. Powiew wiatru był jedynym ostrzeżeniem, gdy odziany na czarno nieznajomy znowu zaatakował, tym razem z boku, wyrzucając ich na sam środek pustej stajni. Jonmarc nie poddawał się, wymierzając cios za ciosem nogami i kolanem. Gdyby to śmiertelnik z nim walczył, wyłby już z bólu i wściekłości, tymczasem mroczny przeciwnik pozostał dziwnie milczący. Potem z wyrazem triumfu m oczach chwycił Jonmarca za gardło i uniósł m górę tak, że jego nogi wisiały na odległość dłoni nad podłogą. Jonmarc miotał się, wiedząc, że trzymająca go ręka może z łatwością złamać mu kark. Nieznajomy był jego wzrostu, choć drobniejszej postury; żaden człowiek nie mógłby go z taką łatwością podnieść. Plamki światła zaczęły mu tańczyć przed oczami, gdy próbował szarpać trzymającą go rękę. Kiedy miał już wrażenie, że zaraz straci przytomność, napastnik cisnął nim o podłogę. Jonmarc czekał na taką właśnie okazję. Jego miecz leżał poza kręgiem światła, na skraju ciemności. Chwycił miecz, obrócił się w stronę napastnika i wbił mu ostrze głęboko w brzuch. Przez chwilę w ciemnych oczach widział błysk rozbawienia. Przebity klingą napastnik zaczął się śmiać, po czym uwolnił się od ostrza Jonmarca i zniknął w mroku.
Vahanian usłyszał gardłowe warczenie i z ciemności wyskoczył ogromny wilk. Przeleciał obok niego i wylądował w miejscu, gdzie przed chwilą stał napastnik. Jonmarc rozpoznał przetykane siwizną futro Yestina. - Spóźniłeś się. Myślę, że uciekł - rzekł, próbując złapać oddech. Spojrzał na swój miecz. Ostrze było mokre, ale to nie była krem. Ten cios mieczem powinien zadać śmiertelną ranę, jednak na trocinach na podłodze nie widać było ani śladu krwi. Wilk-Yestin powoli okrążał stajnię i warczał, patrząc w mrok. Konie nie wyczuwały już zagrożenia i przypatrywały się wilkowi z zaciekawieniem. Na skraju ciemności zarys sylwetki wilka rozmazał się i w miejscu, gdzie stał, pojawił się Yestin. - Trochę tu zimno - powiedział - Nie mam w pobliżu żadnego ukrytego ubrania, a nie mam ochoty na odmrożenia! Jonmarc rzucił mu derkę. - Dziękuję za przybycie, choć trochę się spóźniłeś. - Co się stało? Yestin nachmurzył się, gdy Jonmarc opowiedział mu o ataku. - To na pewno był vayash moru - zakończył. - Nie rozumiem tylko, dlaczego mnie nie zabił, jeśli tego właśnie chciał. Miałem jednak wrażenie, że poddawał mnie próbie. Jakby chciał sprawdzić, jak zareaguję, jak będę walczył. - I jak sobie poradziłeś? - Ćwiczenia z Laisrenem opłaciły się. Jestem szybszy niż
kiedykolwiek przedtem. Nie udało mi się wbić mu klingi w serce, ale przebiłem go ostrzem. - Ten, kto cię zaatakował, mógł zginąć - zaczął zastanawiać się na głos Yestin. - Wszyscy wiedzą, że biegle posługujesz się mieczem. Dzięki swoim umiejętnościom czy też szczęściu mogłeś go skrócić o głowę albo przeszyć mu serce mieczem. Zatem twój napastnik jest hazardzistą. Czy to Uri? Jonmarc potrząsnął głową, chowając klingę. Przykrył konia derką i sprawdził, czy ma paszę i wodę. - Nie ta budowa ciała. Był zbyt wysoki i za chudy. Maska i kaptur przykrywały zarówno twarz, jak i włosy. Nie mam pojęcia, kto to mógł być. Na dworze dzwony wybiły siódmą. - Chodźmy - powiedział Yestin. - Masz dziś wieczorem sporo oficjalnych obowiązków. Dowiemy się, kto za tym stał. Odprowadzę cię, a potem znajdziemy Gabriela. Będzie chciał wiedzieć, co się stało. - Dziwne, że nie ma żadnego ze stajennych. Przecież stajnia nigdy nie świeci pustkami. Yestin uniósł brew. - O tej porze są tylko śmiertelni stajenni, nie vayash moru. Mogę się założyć, że zanim zostałeś zaatakowany, wszyscy nagle poczuli przemożną chęć, żeby udać się gdzie indziej. Wyszli razem ze stajni. Na dziedzińcu kręcili się ludzie i vayash moru spieszący na wieczorne obchody.
- Ten, kto to zrobił, nie martwi się o złamanie rozejmu - powiedział Jonmarc. - A może uważa, że już został złamany. To naprawdę zły znak. Jonmarc i Yestin udali się do komnat Gabriela na niższym poziomie dworu. Gabriel już wstał i był ubrany na wieczorne uroczystości. Jonmarc opowiedział obydwu mężczyznom, co zobaczył w wiosce tego ranka i co się stało tu stajni. Z tego, jak Gabriel zacisnął szczęki, widać było, że jest wściekły. - Ten, kto się tego dopuścił - i kto, jak sądzę, jest powiązany z Urim zamierza rozpętać wojnę. Gdyby to się stało gdzieś poza Mroczną Ostoją, wojna już by wybuchła. - Niech się zbierze Rada Krwi. Muszą powstrzymać Uriego - rzekł Jonmarc. - Przybędą za jakieś dwie świece. Zwyczaj każe im brać udział w tym dniu świątecznych obchodów. Nie wiadomo, czy Uri też przybędzie, czy nie. - Gabriel zmarszczył brwi. - To agresywne posunięcie nie pasuje do Uriego. Być może ktoś z jego potomstwa posunął się dalej, niż on sam zamierzał. - Nawet Uri powinien dostrzec grożące wszystkim niebezpieczeństwo - zauważył Yestin. - Przez całe lata Uri twierdził, że to nasz lud powinien sprawować rządy, jednak do niczego takiego jak dziś nie doszło. Albo coś się zmieniło wśród członków jego rodziny, albo ktoś inny ma interes w
tym, żeby rozpętać wojnę. Tak czy owak, jeśli dojdzie do wojny, wszyscy na tym stracimy. *** Carina otworzyła drzwi salonu niemal w tej samej chwili, gdy Jonmarc wszedł do swoich apartamentów. - Wydawało mi się, że słyszę cię w korytarzu. - Jej wzrok prześliznął się po jego pobrudzonej pelerynie i ciemniejącym na policzku sińcu. Co się stało? - Ktoś napadł na mnie znienacka w stajni. Nie mam pojęcia, kto to był - nie był jednak śmiertelnikiem. Carina podeszła do niego i dotknęła ręką policzka. Jej dotyk niósł ze sobą ciepło, a uzdrawiająca magia spokój. Kiedy siniak znikł, pogłaskała go po policzku i położyła mu dłoń na piersi. - Czy jeszcze o czymś powinnam wiedzieć? - Plecy pewnie też mam posiniaczone, gdyż wyrżnąłem o wspornik w stajni. - Jonmarc skrzywił się, gdy Carina pomagała mu zdjąć koszulę. Usiadł na kanapie odwrócony do niej plecami, żeby mogła zmniejszyć napięcie mięśni i wygoić podrapaną skórę. Podczas gdy Carina pracowała, Jonmarc opowiedział jej o ataku na pasterzy, okazało się jednak, że wieści o tym dotarły do dworu już przed południem. - Lisette nie posiada się z gniewu - powiedziała Carina. - Wyczułam dziś zmianę atmosfery - ludzie, którzy przybywają po uzdrowienie, są zalęknieni. Lisette powiedziała mi, że służba vayash moru też się boi.
- Widzę, że jeszcze coś cię gryzie. Carina wyciągnęła z sakiewki u pasa list. - List od Cama. - Niełatwo mu się żyje, strzegąc Donelana? Carina podała Jonmarcowi list. Przebiegł wzrokiem po papierze zapisanym drobnym pismem Cama. - Nie rozumiem. Z tego, co pisze, Isencroft znalazł się na skraju powstania. - To ze względu na Kiarę i Trisa. Pamiętasz przecież, że Kiara jest jedyną w prostej linii dziedziczką tronu Isencroftu. Kiedy Donelan umrze, trony Isencroftu i Margolanu zostaną połączone, dopóki nie urodzi się dwóch następców tronu. A to nie podoba się w Isencrofcie. Potrząsnęła głową. - Zanim Kiara wyjechała na ślub, w Isenrofcie doszło do pewnego incydentu: jakiś oszalały separatysta próbował ją zabić. Boję się, Jonmarcu, o Cama, Donelana i Kiarę. - Myślałem, że ten, kto posłał tę zaczarowaną bestię na ślub, chciał dopaść Trisa. - Ja też tak sądziłam. Może jednak się myliliśmy. - Cam potrafi o siebie zadbać. Donelan ma armię, która go broni. A Kiara ma Mikhaila i Harrtucka, choć tak naprawdę wcale nie potrzebuje pomocy w walce. - Ona jest w ciąży, Jonmarcu. Niedługo nie będzie już w stanie walczyć tak, jak walczyła w czasie podróży. Tris wyruszył na wojnę. Jeśli coś jej się stanie, nie dojdzie do połączenia królestw. Lojaliści
Jareda mają swoje powody, aby pozbyć się dziedzica tronu. Kiara jest tak daleko stąd, a ja nie mogę jej pomóc. - To ty zawsze mi powtarzasz, żeby mieć ufność w Pani. Carina oparła się o niego, pozwalając, by ją przytulił. - Nie mamy wyboru. Żadne z nas go nie ma. *** Świecę później w apartamentach Gabriela zebrała się Rada Krwi. Jonmarc był tak wściekły, że przemógł lęk wynikający ze świadomości, że jest jedynym śmiertelnikiem w pokoju. Przybyli wszyscy członkowie Rady, nawet Uri. Jonmarc przyglądał się im, gdy Gabriel opowiadał o napaści, po czym rzekł, spoglądając prosto w oczy Rafe: - Mówicie, że panujecie nad swoimi ludźmi. Udowodnijcie to. - Nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Chyba wiesz o tym? - odparował Rafe. - Na zboczu wzgórza leżał tuzin mężczyzn, którym wypruto flaki jak jeleniom, a chłopak widział, jak zamaskowane istoty polowały dla zabawy na ludzi, po czym rozerwały pasterzy i ich stado na strzępy. - Pogórze jest niebezpieczne o tej porze roku - zaczął Uri. - Może wilk... - To nie były wilki - warknął Yestin, wysuwając się zza pleców Gabriela. Jonmarc nie wytrzymał. Skoczył na Uriego, przysuwając się tak blisko, że czuł jego nieświeży oddech.
- To nie wilk napadł na mnie znienacka w stajni. To był vayash moru. Gierki, które uprawiasz, Uri, muszą się skończyć tej nocy. Mieszkańcy wioski nie pozwolą, by coś takiego się powtórzyło. - Pochylił się jeszcze bardziej. -Jeśli chodzi ci o Mroczną Ostoję, to przestań nasyłać swoich sługusów, żeby odwalali za ciebie czarną robotę. Pragniesz tego tytułu? To rzuć mi wyzwanie. Teraz. Nikt się nie poruszył. Jonmarc nie spuścił wzroku, patrzył wyzywająco w oczy Uriemu. Ten nadął się z wściekłości i zacisnął ręce w pięści. Jednak wściekłość minęła równie szybko, jak się pojawiła. - Nic nie wiedziałem o tych morderstwach - powiedział, robiąc krok do tyłu. - Spędziłem zeszłą noc prawie do świtu w gospodzie Pod Pijanym Kogutem, gdzie grałem w kości. Spytajcie karczmarza potwierdzi, że nie opuszczałem wspólnej sali. - A co z twoim potomstwem? Jonmarc był zbyt rozzłoszczony, by przejmować się niebezpieczeństwem. Pod rękawem miał uprząż ze strzałą. Był wystarczająco blisko, żeby trafić, zanim Uri zdołałby go powstrzymać.
Daj mi tylko pretekst Uri zerknął na Malesha. - Nie mogę za nich odpowiadać, jednak mam z nimi silną więź i jestem pewien, że bym o tym wiedział. - To niczego nie wyjaśnia - wtrąciła Riqua. - Albo któreś z nas straciło kontrolę nad swoją rodziną, albo też ktoś spoza naszego kręgu dopuścił się tej zbrodni. Kłótnie między nami niczego nie załatwią. Jonmarc odwrócił się niechętnie. Serce mu waliło i z trudem zmusił się do rozwarcia pięści. - Wieśniacy nie będą się przejmować, kto jest kim, gdy zaczną palić krypty - powiedział i z przyjemnością zobaczył, że Astasia się wzdrygnęła. - A nie ma was zbyt wielu, żeby zabić ich wszystkich. Zresztą gdybyście nawet to zrobili, ile czasu by minęło, zanim król Staden przysłałby armię, żeby zaprowadzić tu porządek? - Obrzucił Uriego gniewnym spojrzeniem. A może zapomniałeś, że ten tytuł nie został mi nadany przez Radę Krwi? Jestem wasalem króla Stadena. Jeśli zostanę zaatakowany, król jest związany przysięgą, by mnie bronić. Nie rozpętuj wojny, której nie jesteś w stanie skończyć. Między Jonmarcem a Urim pojawił się Gabriel. - Nie będzie żadnej wojny. Wszyscy mamy zbyt wiele do stracenia. Obrzucił ostrym spojrzeniem pozostałych członków Rady. - Jonmarc ma rację. Jeśli śmiertelnicy zaatakują nas m odwecie, nikt z nas nie będzie bezpieczny. Sprawdźcie, co się dzieje w waszych rodzinach.
Będziemy musieli sprawiedliwie i szybko ukarać publicznie morderców, jeśli chcemy liczyć na wyrozumiałość śmiertelników. ** * Tego świątecznego wieczora panował przygaszony nastrój. Stoły zastawiono obficie ciemnym miodem pitnym i rumowym ciastem, tradycyjnymi potrawami tej nocy, oraz krwawą kiszką. Muzycy grali skoczne melodie; Carina zauważyła, że w miarę upływu czasu ich piosenki stają się coraz bardziej sprośne, jakby starali się ożywić tłum. Tego wieczora wśród gości były vyrkiny i vayash moru oraz kupcy i gospodarze. Carina dostrzegła nawet w półmroku pod ścianą widmową dziewczynę. Mimo dużych ilości piwa i muzyki minstreli widać było, że wydarzenia, do jakich doszło w wiosce, zwarzyły nastrój. Po tańcach ku czci Tkaczki-Wiedźmy, które odbywały się w kręgach, Carina usiadła, żeby odpocząć, i zarzuciła na ramiona szal. Był to podarunek od Lisette i Eirii, piękny wyrób jednej z najlepszych wioskowych tkaczek. Uprzedzona przez Neirina, obdarowała każdą ze swoich przyjaciółek podobnymi prezentami. Carina miała na sobie suknię, która była podarunkiem od Jonmarca na ten wieczór - z cieniutko tkanego płótna i z misternym wykończeniem u; lokalnym stylu. Suknia i szal tak doskonale do siebie pasowały, iż Carina podejrzewała, że Lisette i Eiria zawczasu wiedziały o tym podarunku. Ona sama dała Jonmarcowi gruby płaszcz utkany z wełny odpowiedniej nawet na ciężkie zimy w Księstwie.
Gdy dzwony wybiły jedenastą, Gabriel dotknął ramienia Cariny. — Czas, abyś złożyła dar Pani - powiedział, podając jej płaszcz. Pojawiła się Lisette, niosąc głęboką glinianą misę napełnioną śmietanką z miodem. Jonmarc szedł obok niej, gdy opuścili salę bankietową wraz z podążającymi za nimi biesiadnikami. Na dziedzińcu przed głównym wejściem do Mrocznej Ostoi rozpalono ogniska. W samym środku kręgu ognisk rósł prastary dąb. Drzewo górowało nad dworem, a jego gałęzie rozpościerały się nad znaczną częścią podwórca. Neirin nauczył Carinę, jak należy ofiarować Wiedźmie-Tkaczce śmietanę i miód, lecz i tak była zdenerwowana zbliżając się do drzewa, spod którego uprzątnięto śnieg. Przyklękła w miejscu, w którym korzenie drzewa wybrzuszyły bruk, i ostrożnie wyciągnęła przed siebie misę. - Pani krosna, przynosimy ci nasze dary - powiedziała. - Obdarz nas swoją łaską. Powoli przechyliła misę i wylała ciepłą śmietankę na korzenie starego drzewa. W tej samej chwili poczuła, jak pradawna moc tryska spod ziemi, przemyka niczym błyskawica po najgłębiej położonych korzeniach starego drzewa i otacza ją. W jej umyśle pojawił się obraz ognia, rozdarcia i uwalniania czerwonej kuli, po której pozostało pęknięcie przypominające krwawiącą ranę. Przez chwilę czuła ból, jakby jakieś szpony sięgnęły w głąb jej ciała i wyrwały jej serce, a potem zobaczyła, jak ziemia się trzęsie, zachodnie
skrzydło Mrocznej Ostoi wali się w gruzy, a ogarnięci paniką śmiertelnicy uciekają przerażeni. Zalał ją ból, strach i rozpacz. A potem ogarnęła ją ciemność. *** - Co się stało? Leżała na swoim łóżku i wciąż miała na sobie suknię, którą nosiła podczas obchodów święta. Jonmarc siedział obok niej, trzymając ją za rękę. Lisette przykładała jej do czoła chłodną szmatkę, a Gabriel stał w kącie przy ogniu i przyglądał się jej z niepokojem. Jonmarc potrząsnął głową i Carina dostrzegła w jego ciemnych oczach troskę. - Sama nam powiedz. Składałaś ofiarę drzewu, a potem nagle zesztywniałaś i upadłaś do tyłu. Miałaś otwarte oczy, ale niewidzące spojrzenie. Przynieśliśmy cię tu na górę niemal pół świecy temu. Carina przymknęła oczy i przełknęła ślinę, starając się znaleźć odpowiednie słowa. - Kiedy wylewałam śmietankę na korzenie drzewa, miałam wizję. - Wiedźma? - spytał z niepokojem Jonmarc. - Nie wiem. Opowiedziała o obrazach, jakie pojawiły się w jej umyśle, gdy klęczała pod drzewem. Kiedy skończyła, Gabriel i Jonmarc wymienili spojrzenia. - Czy poprzednio czułaś już coś podobnego? - spytał Gabriel. Carina przeniosła wzrok z Jonmarca na Gabriela.
- Tak. Wcześniej dzisiejszego dnia, kiedy pojawił się duch. - Carina uzdrowiła widmową dziewczynę, tę, która zmarła w czasie zarazy - wyjaśniła Lisette. - Widziałam ją. Speszona Carina opowiedziała mężczyznom, co się stało. Tym razem dodała jednak, iż miała wrażenie, że coś ją obserwuje. Gabriel jeszcze bardziej się nachmurzył. - Sądziliśmy, że uzdrowiciele nie mają powodu, by pojawiać się w Mrocznej Ostoi, bo vayash moru ich nie potrzebują. Tymczasem może oni wyczuwali tu coś, czego nie potrafili wyjaśnić, coś, co sprawiało, że źle się czuli. - To wszystko moja wina - powiedział Jonmarc spuszczając wzrok. Nie powinienem był przywozić tutaj Cariny. Tu jest zbyt niebezpiecznie. Gabriel wzruszył ramionami. - Tego już nie można zmienić. Przez Przełęcz Dhasson przeszły burze i śnieg sięga ludziom do pasa. Nie da się teraz tamtędy podróżować. Carina wzięła Jonmarca za rękę. - Nie wyjechałabym stąd, nawet gdybym mogła. To jest teraz mój dom. Tutaj. Z tobą. - Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. - Nic mi się nie stanie. - Carina uśmiechnęła się. - Ktokolwiek lub cokolwiek to było, dysponowało wystarczającą mocą, żeby mnie skrzywdzić, gdyby tego chciało. Chyba po prostu pragnie mi coś powiedzieć albo chce, żebym coś zrobiła.
- Obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego. - Obiecuję. Gabriel położył dłoń na ramieniu Jonmarca. - Lepiej wróćmy na ucztę i przekażmy gościom, że Carina odpoczywa. Trzeba wspomnieć, jak ciężko pracowała, zajmując się tymi wszystkimi pacjentami, którzy tutaj przybyli, żeby się z nią zobaczyć. Może to sprawi, że nie będą powtarzać plotek. Jonmarc pochylił się i pocałował Carinę w czoło. - Wrócę potem, żeby zobaczyć, jak się czujesz. A teraz musisz trochę odpocząć. Carina uśmiechnęła się i opadła na poduszki. - Jeszcze będzie z ciebie wspaniały uzdrowiciel. Gdy drzwi zamknęły się za Jonmarcem i Gabrielem, do łóżka podeszła Lisette i powiedziała: - Wydarzyło się coś dziwnego, pani. - Trzymała w dłoniach książkę. Skórzana okładka była popękana i porysowana, a strony pożółkłe. Kiedy weszliśmy do pokoju, ta książka leżała otwarta na stole, a nie tam, gdzie ją postawiono. To kronika rodów lordów Mrocznej Ostoi. Urodziny, dni świąteczne, małżeństwa, zgony. Popatrz tutaj, pani. Carina spojrzała na miejsce wskazane przez Lisette. Drobne pismo wyblakło po latach, jednak była w stanie odczytać zapis. - Raen, córka lorda Brentinga, zmarła podczas wielkiej zarazy dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Wiedźmy - przeczytała. - Raen. Czy tak ma na imię ten duch?
- Przyglądała się, ukryta w ciemnościach, jak lord Jonmarc wnosił cię na górę. Była tutaj, dopóki nie odzyskałaś przytomności, pani. To imię wydaje mi się znajome. - Lisette zmarszczyła brwi i podeszła do półek z książkami. Po chwili wróciła z cienkim, oprawnym w skórę pamiętnikiem. - Podniosłam go kilka dni temu - leżał na podłodze. Myślałam wtedy, że to przypadek, teraz jednak nie jestem tego taka pewna. Pamiętnik zapisany był starannym kobiecym pismem. Na środku pierwszej strony widniało imię i nazwisko „Raen Brenting" i data. - To rok przed atakiem ostatniej wielkiej zarazy. Carina dotknęła delikatnie kartki pamiętnika. - Wygląda na to, że chce, abyśmy ją poznali. Lisette wyjęła jej spod pleców poduszki, żeby mogła się wygodniej położyć. - Zdaje się, że zdobyłam przyjaciółkę. - Carina owinęła się kołdrą. Czy zawsze był taki zwyczaj, że córki wielmożów Księstwa umiały czytać i pisać? - Zdarzało się to dość często, kiedy byłam śmiertelniczką odpowiedziała Lisette. - Nie znałam Raen, ale ona żyła mniej więcej wtedy, gdy zostałam przemieniona. Zarządzanie wielkim majątkiem jest równie skomplikowane jak prowadzenie jakiegoś innego interesu. Mądry mężczyzna chciał mieć wykształconą żonę, żeby mu pomogła w prowadzeniu ksiąg rachunkowych. Carina zaczęła czytać wpisy w pamiętniku. Opowiadały o wzlotach i
upadkach w życiu młodej kobiety, zawierały komentarze na temat przyjęć, zaproszeń i młodzieńców, którzy wpadli Raen w oko. „W ogrodzie kwitnie teraz lawenda. Będę musiała pozbierać jej trochę na nową saszetkę. Bal odbędzie się już za dwa tygodnie." Carina odwróciła stronę. Kolejny wpis był z datą o kilka dni późniejszą. „Źle się czuję. Mam nadzieję, że to minie do balu." Reszta kartek była pusta. Carina odłożyła pamiętnik na bok, zatopiona m myślach. - Lord Jonmarc miał rację, pani. Musisz odpocząć. Niczego się nie lękaj. Będę czuwać aż do świtu. Carina umościła się wygodnie w cieple puchowej kołdry, lecz jej myśli wciąż krążyły wokół pamiętnika i tego, jak zapiski raptownie się skończyły. Śniąc, słyszała dobiegający z oddali śpiew Raen. * ** Kiedy się obudziła, przez okna wpadał pierwszy promień brzasku. Przez chwilę leżała pod ciepłym przykryciem. Jonmarc już poszedł zająć się codziennymi obowiązkami, a Lisette udała się na spoczynek. Niewielu śmiertelnych służących już wstało. W Mrocznej Ostoi panowała cisza. Narzucając na sukienkę szatę uzdrowicielki, dostrzegła kątem oka stojącą w półmroku Raen. - Witaj - zwróciła się do widmowej dziewczyny. -Dziękuję za piosenkę, którą śpiewałaś zeszłej nocy. Raen podeszła do okna i napisała na zaparowanej szybie: „Chodź". Carina spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Dokąd mam iść? Po co?
Niewidzialny palec napisał kolejne słowo; „Uzdrawiać". - Chcesz, żebym kogoś uzdrowiła? Jakiegoś ducha? - Carina potrząsnęła głową. - Nie wiem, czy mi się uda -nadal nie wiem, jak udało mi się to zrobić w twoim przypadku. Pojawiły się kolejne litery: „Ból". - W porządku. Pozwól, że wezmę swoje rzeczy, choć jeśli to duch potrzebuje mojej pomocy, nie na wiele się przydadzą. Carina zebrała swoje sakwy i otworzyła drzwi. Korytarz oświetlony pochodniami był pusty. Raen wypłynęła z pokoju; w tonącym w półmroku korytarzu była widoczna jako zielona poświata. Carina podążyła za nią tylnymi schodami na drugi podest. Duch zatrzymał się przy jakichś drzwiach. - Te pokoje nie zostały odbudowane - powiedziała Carina. - Nikt tu teraz nie mieszka. Raen przeszła przez zamknięte drewniane drzwi. Carina sięgnęła po najbliższą pochodnię i wyjęła ją z obejmy na ścianie. Na zakurzonej posadzce nie widać było żadnych odcisków stóp, tylko ślady kręcących się tutaj myszy. Było zimno i Carina zadrżała. - Jak daleko? Raen dała jej znak, żeby za nią szła. Minęły szereg opuszczonych sypialni. Korytarz pachniał stęchlizną, jakby dostała się tutaj woda. Na końcu korytarza stopnie prowadziły w mrok. - To wschodnie skrzydło, prawda? - spytała Carina, patrząc na tonące
w ciemnościach schody. - Tam na dole jest niebezpiecznie. Jonmarc powiedział, że ściany się zawaliły, kiedy wykradziono kulę. Raen wyciągnęła niematerialną rękę, żeby ją poprowadzić. Carina cofnęła się. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Raen przykucnęła i w miejscu, gdzie cienka smuga światła wpadała z trudem przez zabrudzone okno, narysowała na zalegającym na podłodze kurzu bezlistne drzewo, a pod nim tylko jedno słowo: „Zrozum". - Chcesz, żebym zrozumiała tę moc, która dotknęła mnie zeszłej nocy, to coś, co utrudnia mi uzdrawianie? Dziewczyna skinęła głową. Strach walczył w Carinie z frustracją, jaką powodowała jej stopniowo słabnąca moc. - Czy uda mi się bezpiecznie zejść na dół? Ty możesz przechodzić przez litą skałę, ale ja nie. Zaczęły schodzić po schodach. Blask bijący teraz od postaci Raen rozjaśniał mroczny korytarz oświetlony jedynie blaskiem pochodni. Sądząc z tego, że schody były kręte i wąskie, było to przejście dla służby. Carina skrzywiła się, gdy pajęczyna musnęła jej twarz. Nikt poza duchami nie przechodził tędy od lat. Carina liczyła stopnie i mijane podesty. Szły dalej i po jakimś czasie na zrobiło się chłodniej, a tu powietrzu wyczuwalna była jeszcze większa wilgoć. Carina była pewna, że znajdują się pod ziemią. W końcu
zatrzymały się w jakimś przedsionku. W blasku pochodni widać było głębokie pęknięcia przecinające kamienne ściany. Za łukowatym przejściem ciemność ustępowała srebrzystej poświacie. Stąpając ostrożnie między kamieniami, Carina uświadomiła sobie, że przejście prowadzi do naturalnej pieczary. W środku jaskini podłoże zaścielały duże skalne odłamki. Ściany połyskiwały kryształami, a w oddali Carina słyszała spływającą z wysokości wodę. Wejście po drugiej stronie komory zawaliło się. Wypełniająca jaskinię skrząca się poświata otoczyła je pulsującym blaskiem. Kiedyś, gdy Carina spędzała zimę we Wschodniej Marchii, zobaczyła na nocnym niebie Widmowe Zorze. Wstęga kolorowego blasku połyskiwała żółcią i zielenią, jakby ktoś malował ciemność śmiałymi pociągnięciami pędzla. Poświata wypełniająca pieczarę zmieniała barwy w taki sam sposób, jakby powietrze wypełnione było diamentowym pyłem. Ściany lśniły, gdy światło padało na kryształy, odbijając się od milionów maleńkich faset. Carina wyczuwała, że otacza ją moc przypominająca zbierającą się nad jej głową burzę. To jest Strumień. Nagle blask się spotęgował, a kolory zaczęły zmieniać. Zniknęły spokojne odcienie żółci i zieleni i poświata rozjarzyła się głębokim różem i ognistą czerwienią, jakby odbijała płonący żywymi barwami zachód słońca. W tej samej chwili Carina poczuła sięgającą ku niej moc i jej umysł wypełniły nowe obrazy, a sercem wstrząsnęło
rozdarcie Strumienia. Próbowała złapać oddech i poczuła przeszywający ból, widząc Arontalę wyrywającego kulę z piedestału w blasku jaskrawego magicznego ognia, a potem jego magów wykorzystujących zaburzony Strumień do rzucania ich krwawych zaklęć. Obrazu mrocznej magii wciskały się do jej umysłu. Słyszała jakby z oddali swoje własne krzyki odbijające się echem od skalnych ścian, gdy patrzyła na obrzydliwości, jakich dopuszczał się Arontala w lochach pod Shekerishet, posługując się magią krwi. Strumień się zmienił i Carina zobaczyła nowe obrazy: okrążoną przez wojsko twierdzę stojącą na pokrytej śniegiem równinie. Kłębiący się Strumień przysunął się bliżej i poczuła smród gnijących ciał i ohydny odór zarazy. Osunęła się na kolana, wstrząsana mdłościami. Obrazy, które Strumień słał ku niej, płonęły jasno w jej umyśle. Czuła szarpiące go światło i mrok, potężną i groźną bojową magię. Przez chwilę widziała twarz Trisa, a potem obraz znikł. Pomieszczenie rozjaśniło się głęboką, krwistą czerwienią. Nad jej głową Strumień burzył się szaleńczo. Carina osunęła się na kamienną posadzkę, instynktownie czując, że należy trzymać się z dala od jego mocy. Brzęczenie przypominające rój rozzłoszczonych pszczół wzmogło się. Obrazy w jej umyśle napływały, zlewając się ze sobą, zbyt szybko, by mogła je rozpoznać. Strach. Śmierć. Zemsta. Niezależnie od tego, czy ta moc była istotą rozumną, czy nie, Carina nie wątpiła, że bardzo cierpi, osłabiona magią krwi i napięta aż do
granic wytrzymałości. Pragnie być całością. Niech Bogini ma mnie w swojej opiece! Wyczuwam jego moc. Nie przeżyję, jeśli mnie dotknie. Co mogę zrobić? Strumień zadrżał i jaskinią zatrzęsło. Skalne odłamki zaczęły spadać z hukiem wokół niej. Ostatni obraz, jaki pojawił się w umyśle Cariny, to był pękający Strumień. Ujrzała nieskrępowaną moc przetaczającą się ogniem przez doliny Mrocznej Ostoi, podczas gdy Strumień rozpadał się na potoki nieokiełznanej magii. Magia równała z ziemią wszystko, co stanęło na jej drodze, w jaśniejszym niż słońce wybuchu. Czując przeszywający jej ciało palący ból, wyczerpana wizją Carina osunęła się na ziemię. - Pomóż mi, Raen. Ale nie było żadnej odpowiedzi. *** Głowa Cariny pulsowała bólem. Czuła się całkowicie wyczerpana, pozbawiona zarówno swojej uzdrawiającej magii, jak i energii. Smak w ustach przypominał jej, że wymiotowała. Obrazy Strumienia, jakie widziała, powróciły do niej nieproszone i musiała zacisnąć powieki, żeby je odpędzić. - Jesteś bezpieczna. Wszystko w porządku. Powoli otworzyła oczy. Jonmarc siedział przy niej i trzymał ją za rękę. Obok łóżka stali także Lisette i Gabriel. W półmroku dostrzegła Raen; na jej twarzy malowało się przerażanie. Stopniowo zaczęła
uświadamiać sobie, że leży na kanapie w salonie w Mrocznej Ostoi. Jej skóra wyglądała tak, jakby spędziła upalny dzień na dworze. Oddychanie przychodziło jej z trudem. - To, z czym zetknęła się tam na dole, nie utoczyło jej krwi, ale kompletnie pozbawiło energii. - Gabriel przyklęknął i musnął opuszkami palców jej skronie. - Vayash moru potrafią wyczuć najmniejszą iskierkę życia. Zwykle płonie jasno. - Co ci przyszło do głowy, żeby iść do wschodniego skrzydła? - spytał Jonmarc. - Wiesz, że tam jest niebezpiecznie. Gdyby ten duch po nas nie przyszedł, moglibyśmy cię nie znaleźć. - Strumień się rozpada - wyszeptała Carina. - Raen chciała pomóc, wiedziała, że Strumień cierpi i potrzebuje uzdrowiciela. - Magowie już próbowali uzdrowić Strumień - powiedział Gabriel ale żaden z nich tego nie przeżył. Carina spojrzała na niego. - Pamiętasz Wojny Magów? Gabriel skinął głową. - Co się stało ze Zniszczonymi Krainami? Mężczyzna zmarszczył brwi. - Sojusznicy Obsydianowego Króla mieli fortecę na dalekiej północy, na obrzeżach Północnego Morza graniczących ze Wschodnią Marchią. Byli potężnymi magami krwi. Podczas rozstrzygającej bitwy, gdy Siostry ze Stowarzyszenia i Bava K'aa przypuściły ostatni atak na Obsydianowego Króla, jego sojusznicy zaczęli przygotowywać kontratak. - Wstał i zaczął się przechadzać. - Nie jestem magiem, ale
znałem wielu potężnych magów. Mówili, że moc płynie głęboko pod nami niczym podziemne rzeki i że z tej mocy czerpie wszelka magia. Magia krwi osłabia tę energię. - W trakcie tej ostatecznej bitwy Wojen Magów rzeka mocy, która płynęła przez to miejsce, została uwolniona. Nie wiem, jak do tego doszło, wiem jednak, co wtedy widziałem. Pojawił się jaskrawy błysk i rozległ się huk głośniejszy nawet od gromu. Ziemia zatrzęsła się, jakby miała się otworzyć i nas połknąć. Zostałem przysypany gruzem z walącej się budowli. Niektórzy magowie zginęli od razu, inni popadli w obłęd. Tylko najbardziej potężni byli w stanie zachować zdrowy rozsądek, żeby doprowadzić bitwę do końca. - Później poszliśmy zobaczyć, co się stało z magami krwi, którzy byli sojusznikami Obsydianowego Króla. W promieniu całej ligi od ich fortecy wszystko było wypalone i zrównane z ziemią. Żadnych roślin, żadnych drzew, tylko spalone trupy zwierząt. Tam, gdzie przedtem stała twierdza, zionął wielki krater. Wypełniająca to miejsce aż do dziś nieokiełznana magia sprawiała, że krowy przestały dawać mleko, plony ginęły, a dzieci umierały. Ludzie zaczęli stamtąd uciekać. Od tego czasu jest to zupełne pustkowie. - Zatem jeśli Strumień się rozpada, nie mamy żadnych szans dokończył za niego Jonmarc. - Raen ma rację. Strumień został bardzo mocno uszkodzony powiedziała Carina. - Nie wiem, jak to naprawić, ale jeśli nie wpadniemy na jakiś pomysł, i to szybko, nic już nie będzie miało
znaczenia. Nie będzie ani Mrocznej Ostoi, ani nas. Rozdział dwudziesty trzeci - Wyglądasz przez okno, jakbyś się spodziewała coś zobaczyć powiedziała łagodnie Cerise. - Wciąż myślę, że jeśli spojrzę na południe, uda mi się zobaczyć Trisa i jego wojsko. Ten miesiąc razem z Trisem był piękny, teraz jednak, kiedy wyjechał, tęsknię za domem, Cerise. - Dłoń Kiary opadła na brzuch. - I mam już dość wymiotowania. - Niektóre rzeczy są takie same w przypadku królowych jak i kobiet z gminu, moja droga. Jedną z nich są dzieci, kolejną - wojny. Proszki, które ci dałam, nie porno- Raczej nie. Przynajmniej nie będzie mnie kusiło całe to jedzenie przygotowane na Zimowe Przesilenie. W tej chwili nie mam na nic ochoty. - Jeśli to dla ciebie jakieś pocieszenie, z twoją matką było jeszcze gorzej. Nudności męczyły ją tak długo, że martwiliśmy się, że się zagłodzi. - O mało nie umarła, wydając mnie na świat. Mam nadzieję, że ja nie będę miała tak ciężkiego porodu. - Kobiety ze strony twojego ojca są pod tym względem bardzo dzielne. Nic ci nie będzie. - Cerise wzięła Kiarę za rękę i zaprowadziła do krzesła przy ogniu. - Zimowe Przesilenie zaczyna się dziś wieczorem -powiedziała Kiara, dodając odrobinę cukru do herbaty i mieszając. - Strasznie mi brakuje ojca. Dziwnie będzie świętować
bez niego. - W zeszłym roku byłaś w Księstmie w czasie Zimowego Przesilenia. Od tego czasu sytuacja się poprawiła, nieprawdaż? - Masz na myśli to, że nie jesteśmy na wygnaniu i nie ścigają nas skrytobójcy? To prawda, jeśli chodzi o to pierwsze, jednak po tym, co się stało z Malae, nie jestem pewna co do tego drugiego. - Potrząsnęła głową, przypatrując się tańczącym w kominku płomieniom. - Całe życie uczono mnie, jak być królową Margolanu, Cerise, i wiem, jak się tu obchodzi Zimowe Przesilenie. To nie wypełnianie rytuałów czy radzenie sobie ze stosunkami na dworze mnie przeraża. Chodzi o to, że do chwili, gdy Tris wyruszył z wojskiem, miałam nadzieję, że uda się w jakiś sposób uniknąć wojny. - Nie jesteś tu sama, Kiaro, choć znajdujemy się daleko od Isencroftu. Pamiętaj o tym. Masz Crevana i Mikhaila, którzy zajmują się sprawami zamku. Harrtuck przysiągł zapewnić ci bezpieczeństwo. Alle i lady Eadoin to wspaniałe przyjaciółki. A minstrele są twoimi oczami i uszami na dworze. Brązowy wilczarz Trisa wstał ze swojego miejsca przy ogniu i podszedł, żeby dotknąć nosem dłoni Cerise. Mastiff i szary wilczarz nadal drzemały obok Jae przy ciepłym palenisku. - Och, jakże mogłam zapomnieć! Masz też Jae i psy! Kiara zaśmiała się. - Nie pozwolisz mi użalać się nad sobą, co? Cerise uściskała ją. - Nie ma niczego złego w tym, że tęsknisz za Isencroftem. Tego
można się było spodziewać. Jednak zawsze słyszałam, że obchody Zimowego Przesilenia na margolańskim dworze są wspaniałe, i nie mogę się doczekać, żeby zająć miejsce w pierwszym rzędzie! Ano właśnie... Alle poszła po krawcową, żeby dopasowała ci suknię na dzisiejszy wieczór, a Macaria powinna zaraz tu być z twoim śniadaniem. Jest dużo do zrobienia, zanim rozpocznie się świętowanie. ** * W południe dziedziniec Shekerishet zmienił się nie do poznania. Na nagich gałęziach drzew łopotały na wietrze paski przywiązanych do nich kolorowych szmatek. Wstążki ozdabiały też ogony latawców unoszących się wysoko na szarym niebie. Te barwne skrawki niosły modlitwy do Pani lub prośby o łaskę. Porwanie ich przez wiatr uważane było za dowód wysłuchania przez Nią wszystkich modłów. - Ten dzisiejszy wiatr jest wielce pomyślny, Wasza Królewska Mość powiedział Crevan. Stał za krzesłem Kiary na balkonie, z którego widać było to, co odbywa się w dole na dziedzińcu. W tym momencie chmara białych gołębi pofrunęła ku niebu, wypuszczona z gołębników przez służących. - Powiedz mi, proszę, że zamknąłeś sokoły w stajni -rzekła Kiara patrząc na wznoszące się gołębie. Siedzący na jej kolanach Jae poruszył się, wiedziony instynktem łowieckim. Kiara łagodnie poklepała gyregona po grzbiecie, a gdy
ułożył się z powrotem na jej sukni, wyjęła z mieszka i dała mu drobny smakołyk. - Oczywiście, Wasza Królewska Mość - odparł z uśmiechem Crevan. - Niedobrze by było, gdyby gołębie Dziecięcia zostały zjedzone na obiad. Kiara pomyślała, że Crevan wygląda mizernie. Było to pierwsze duże święto, jakie organizował bez pomocy Zachara. Ten nagły awans odbił się mocno na kondycji tego drobnego, nerwowego człowieczka. Bicie dzwonów zmieszało się ze śmiechem tłumu dzieci przebiegających przez dziedziniec; niektóre z nich trzymały w dłoniach latawce, inne - kolorowe serpentyny, którymi wywijały w tańcu. Bransoletki na ich nadgarstkach i kostkach wypełniały powietrze dźwiękiem dzwonków poświęconych Dziecięciu; dźwięk ten odbijał się echem w pieśniach minstreli, którzy grali koło dużego ogniska na środku dziedzińca, i mieszał się z melodią fletów i piszczałek - ulubionych instrumentów Aspektu Matki. Pojawiła się Alle. Była opatulona w grube futro, które niemal skrywało jej długie jasne włosy. - Widziałam, że piekarze i cukiernik przygotowali całe góry słodyczy w kształcie różanych płatków i kosze ciasteczek przypominających gołąbki. Jeśli dzieci zjedzą choć połowę tego, co upieczono, nie skosztują dzisiejszej kolacji! - A szkoda - wtrąciła Macaria. - Podczas gdy ty podpatrywałaś piekarza, ja zobaczyłam, co przygotowują na kolację. Pieczona sarnina
i cały dzik z mnóstwem porów i cebuli. Założę się, że po tym wszystkim będzie chlebowy pudding z rodzynkami oraz słodka śmietanka z figami. Kiara uśmiechnęła się. - Jak tak dalej będziesz opowiadać, to może nawet ja zgłodnieję. Carroway'owi wypsnęło się, że dziś wieczór będą jakieś szczególne występy. Czy coś o tym wiesz? Macaria błysnęła zębami w uśmiechu. - Ja? Zupełnie nic. Oczywiście gdyby królowa wydała rozkaz, żeby powiedzieć... - Uznaj, że ci rozkazała. - Zanim spadły śniegi, Carroway sprowadził tancerzy z Isencroftu. Jako że nie ma wojska, w tym roku nie będzie turniejów, ale sokolnicy zrobią pokaz na cześć Kait. I oczywiście po kolacji wszyscy będą dawać sobie nawzajem prezenty. - Widziałam, jak Crevan i służba nieśli prezentu dla ciebie - dodała Alle. - Zebrał się całkiem spory stosik. - Czy sądzicie, że po tym, co się stało na ślubie, należy otwierać te prezenty publicznie? - Harrtuck wyznaczył gwardzistów do rozpakowania wszystkich prezentów - odpowiedziała z uśmiechem Alle. - Udało mu się nawet sprowadzić jedną z Sióstr, by była w pobliżu, żeby upewnić się, że nie ma w nich nic magicznego. Kiedy już obejrzysz podarunki, wystawimy je na widok publiczny. Ludzie tego oczekują.
- W Isencrofcie robiliśmy to raczej na osobności. Macaria prychnęła w mało elegancki sposób. - Żartujesz sobie, pani? To część świątecznej zabawy. Wszyscy chcą zobaczyć, co inni dali królowi i królowej. Jako że jesteś brzemienna, a tu, w Margolanie, jest to święto Matki i Dziecięcia, na pewno otrzymasz różne rzeczy dla dziecka - w końcu jest to dziedzic tronu. Obdarowywanie siebie prezentami to dla arystokracji swego rodzaju zawody. Ponieważ ulubionymi podarunkami na Zimowe Przesilenie są amulety i talizmany, jubilerzy i złotnicy mogą mieć pewność, że ich sklepy będą potem oblegane, gdyż wszyscy będą chcieli kupić to, co królowa dostała od takiego to a takiego lorda. - Carroway może mieć nam coś do powiedzenia, jeśli zaraz nie wejdziemy do środka - dodała, spoglądając na dziedziniec. - Wygląda na to, że minstrele weszli już do zamku, a to oznacza, że pewnie zaraz zaczną się występy. Do zobaczenia przy kolacji. *** Wieczorem sala balowa Shekerishet błyszczała. Świeczniki rzucały kolorowe snopy światła na parkiet, rzędy świec wypełniały powietrze wonią ogrodów poświęconych Dziecięciu. Tancerze odziani w błyszczące jedwabne kostiumy wymachiwali w powietrzu serpentynami, a dźwięk dzwoneczków na ich nadgarstkach i kostkach mieszał się z muzyką. Na dziedzińcu światło świec umieszczonych w misternie zdobionych latarniach z cyny rysowało na śniegu skomplikowane glify i sigile,
magiczne symbole, które zmieniały kształt i jarzyły się blaskiem. Ze wszystkich drzew i framug zwisały wietrzne dzwonki i kryształy, a noc rozświetlały ogniska. Ci, którzy nie brali udziału w wieczornej uczcie, mogli najeść się do syta dzięki handlarzom sprzedającym chleb, kiełbaski, kandyzowane owoce i piwo. - Skriwena za twoje myśli, pani - powiedziała Alle, pochylając się ku Kiarze. Muzycy zaczęli wygrywać skoczne melodie, witane przez gości w sali balowej gromkimi owacjami. Kiara wiedziała, że zimny podmuch, który poczuła nagle w powietrzu, gdy Macaria grała na lutni, nie był związany z panującym na dworze ziąbem. To duchy Shekerishet gromadziły się, by jej posłuchać. Muzyka dziewczyny uspokajała je, zmieniała nastrój i uczucia gości. Po drugiej stronie sali Kiara dostrzegła Carroway a przyglądającego się Macarii z nieskrywanym podziwem. - On jest nią zauroczony, a ona zdaje się tego nie zauważać. - Zauważa - powiedziała, śmiejąc się, Alle - jednak pewnie nigdy się z tym przed tobą nie zdradzi. Macaria wie, że przyjaźnisz się Carroway'em, a wmówiła sobie, że nigdy go nie zdobędzie. - Ale on jest w niej zakochany. - Macaria nie pochodzi z arystokratycznego rodu. Zdobyła pozycję na dworze dzięki magii swojej muzyki. Carroway znalazł ją zarabiającą na życie graniem po tawernach i sprowadził do pałacu. Dlatego też, mimo iż
jest tylko rok od niej starszy, stał się jej mecenasem. Carroruay jest przyjacielem króla, mistrzem bardów Margolanu i bohaterem rewolucji. - Kiedy w zeszłym roku byliśmy w drodze, napisał dla niej z tuzin pieśni. - Czyżbyś postanowiła zostać swatką, pani? - A jak myślisz, jakim cudem Jonmarc i Carina są razem? Obie z Berry sporo się nad tym napracowałyśmy. -Obrzuciła Alle spojrzeniem z ukosa. - Ale ty i Soterius zdajecie się nie potrzebować pomocy. - Zobaczymy - zaśmiała się Alle. Macaria zakończyła pieśń przy wtórze donośnych owacji i skłoniła się. Potem dygnęła w stronę Kiary i zeszła ze sceny razem z pozostałymi minstrelami. Kiara podniosła wzrok i zobaczyła zbliżającą się lady Eadoin. - Ciociu Eadoin, już zaczęłam myśleć, że nie przyjdziesz powiedziała Alle, wstając. Starsza dama pocałowała ją w policzek i dygnęła przed Kiarą. - Dobrze dziś wieczór wyglądasz, Wasza Królewska Mość. Kiara uśmiechnęła się, gdy matrona zajęła swoje miejsce. - To zasługa Cerise. Sprawiła, że żołądek uspokoił mi się na tyle, bym mogła zjeść parę kęsów. - Jestem pewna, że twój gyregon ucieszy się z resztek posiłku. Eadoin spojrzała z pobłażaniem na Jae. Choć wszyscy na dworze uważali małego gyregona za zwykłe domowe zwierzątko, dziś
wieczorem Jae odgrywał rolę, którą jego rasie wyznaczyli dawno temu królowie Wschodniej Marchii. Kiara dawała mu pierwszemu kawałeczki jedzenia nie dlatego, że rozpieszczała swojego pupila, lecz dlatego, że Jae potrafił wyczuć swoim bardzo czułym węchem każdą truciznę. Do tej pory stworzonko chętnie pożerało wszystkie podsuwane mu smakowite kąski. Stoły wokół nich aż uginały się od półmisków z pieczoną sarniną, dzikiem i pasztecikami z korzennymi przyprawami. Służba stała w gotowości, żeby napełniać puchary ciemnym miodem pitnym i zaprawionym korzeniami winem, podczas gdy inni wnosili, jak nakazywał zwyczaj, mleczno-jajeczny krem i gęste puddingi. - A gdzie są vayash moru? - spytała Kiara, kładąc dłoń na ramieniu Alle. - Nie widzę nawet Mikhaila. - Słyszałam, że kiedy król wyruszył na wojnę, wielu vayash moru stwierdziło, że najlepiej będzie nie rzucać się w oczy. Po tym wszystkim, co Uzurpator zrobił ich pobratymcom, nie byli pewni, czy pod nieobecność króla Mart risa będą tu mile widziani. - To śmieszne. Mikhail dobrze wie, że jest tu mile widziany. - Ale może wraz z innymi vayash moru nie chcą cię stawiać w trudnym położeniu - stwierdziła Eadoin. - Jared nie wymyślił strachu przed vayash moru, on tylko dał ludziom przyzwolenie na robienie tego, co dyktuje im serce. Przykro mi to mówić, ale poparcie króla Martrisa dla vayash moru nie rozwiało obaw tych ludzi, którzy boją się nieumarłych. Teraz jedynie nie mówią o tym głośno.
- Zatem tym bardziej jestem wdzięczna Mikhailowi, że został. Ich rozmowę przerwał głośny dźwięk trąbek. - To znak dla ciebie - powiedziała Eadoin. Kiara wstała i wygładziła spódnicę, gotowa do odegrania swojej roli w świątecznych obchodach - Dostojni goście, witajcie na uczcie - powiedziała czystym, donośnym głosem. Było to jej pierwsze oficjalne wystąpienie od czasu ślubu i wielu gości chciało lepiej się przyjrzeć nowej królowej. - Tej nocy pragniemy podziękować Matce i Dziecięciu za panowanie króla Martrisa i prosić Panią o błogosławieństwo dla króla w bitwie i dla dziedzica tronu Margolanu - rzekła, kładąc dłoń na brzuchu dla podkreślenia ostatnich słów. Szept, który przeszedł przez tłum, zmienił się w gorące owacje na cześć króla. Kiara zaczekała, aż zgiełk ucichnie, po czym ciągnęła dalej. - Czas złożyć ofiarę Matce i Dziecięciu, aby Margolan cieszył się pomyślnością w przyszłym roku. Wszedł Crevan, niosąc srebrną tacę z kokilką kremu mleczno-jajecznego jako ofiarą dla Pani oraz flaszką porto i świeżo upieczonym bochenkiem chleba. Kiara zeszła z podwyższenia, pobrzękując dzwoneczkami na kostkach i nadgarstkach, i wraz z Crevanem zbliżyli się do dwóch ogromnych posągów aspektów patronujących Margolanowi. Tam Kiara wzięła z tacy miseczkę i
złożyła ją w ofierze przed posągiem Dziecięcia. - Czcigodne Dziecię, pobłogosław ludzi i stada Margolanu. Niech nasze dzieci i nasze zwierzęta się mnożą. - Potem wzięła bochenek chleba oraz flaszkę porto i skłoniła się przed posągiem Matki. - Mądra Matko, przyjmij nasz dar. Sprowadź tyle wody, by wystarczyło jej dla naszych pól na dobre zbiory i dla naszego ludu. Kiedy oficjalna część obchodów dobiegła końca, muzycy zaczęli grać skoczną melodię i pary na parkiecie zawirowały w najpopularniejszych na dworze tańcach. Choć lubiła tańczyć, Kiara była wdzięczna, że nie oczekiwano, by do nich dołączyła. Nawet gdyby wypadało jej tańczyć pod nieobecność króla, nie była pewna, czy udałoby jej się utrzymać kolację w żołądku, wirując w takt muzyki. Zabawa trwała przez całą noc. Gdy dzwony na zewnątrz wybiły godzinę przed świtem, Kiara, Eadoin i Alle poprowadziły gości w kierunku dziedzińca, gdzie czekali przebrani w kostiumy świętujący ludzie. Dwóch służących otworzyło ogromne podwoje, żeby tłum mógł wejść do wielkiej sieni. Na środku pomieszczenia leżał w kałuży krwi mężczyzna z rozerwanym gardłem i pustym spojrzeniem. Jakaś kobieta krzyknęła. Strażnicy natychmiast otoczyli Kiarę ciasnym kręgiem. Za przepychającym się przez tłum Tovem Harrtuckiem podążali kolejni gwardziści. Przybiegł także Crevan. - Wasza Królewska Mość, tu jest niebezpiecznie... - Nigdzie nie jest bezpiecznie - odparła Kiara. - Co się stało?
Żołnierze próbowali rozgonić tłum, lecz świętujący ludzie napierali na nich, chcąc się przyjrzeć leżącemu na posadzce ciału. - W korytarzu na tyłach znaleziono drugie ciało - powiedział Harrtuck. - Wygląda to na mord dokonany przez vayash moru. - To niemożliwe. Dziś wieczór nie ma tu żadnych vayash moru. - Oprócz Mikhaila - zauważył Crevan. - Nikt go nie widział przez całą noc. - To niemożliwe - powtórzyła Kiara. Usłyszała zbliżające się kroki. Sześciu żołnierzy maszerujących w ścisłej formacji prowadziło ciemnowłosą postać. - Znaleźliśmy go w gabinecie ministra skarbu, kapitanie - zameldował jeden z żołnierzy. - Oczywiście że byłem w gabinecie ministra skarbu — stwierdził Mikhail. - Przebywałem tam całą noc i zajmowałem się rachunkami. Czy ktoś mi powie, co się tu dzieje? - Znaleźliśmy dwóch martwych ludzi, którym rozdarto gardła powiedział Crevan. Żołnierze odsunęli się i Kiara spotkała wzrok Mikhaila. Obydwoje wiemy, że z łatwością mógłby uciec. Ci żołnierze są tylko śmiertelnikami Jeśli jednak to zrobi przyzna się w ten sposób do winy. Rozejm zostanie zerwany i dojdzie do akcji odwetowych. Jeśli jednak zostanie, czy ktoś mu uwierzy po tym wszystkim, co narobił Jared? - Nie opuszczałem gabinetu ministra skarbu, odkąd dzwony wybiły szóstą. Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego, przecież walczyłem o
ocalenie rozejmu między moim ludem i śmiertelnikami. Ten, kto się tego dopuścił, nie należy do rodziny lorda Gabriela. - Trudno to będzie udowodnić - zauważył Harrtuck. -Z tego, co wiemy, dzisiejszej nocy jesteś jedynym w Shekerishet vayash moru. Crevan stał ze wzrokiem wbitym w ciało, potrząsając głową. - Dopiero co udało się znowu ściągnąć służbę do zamku. Kiedy wieść się rozniesie.... - Kiedy mieść się rozniesie, dojdzie do zamieszek -stwierdził niechętnie Harrtuck. - I tłuszcza zacznie szukać Mikhaila. Kiara usłyszała nadbiegające z tyłu kroki. Odwróciła się i zobaczyła kolejnego strażnika. - Kapitanie Harrtuck! Znaleźliśmy w stajni następne ciało! - Nie mamy wyboru - powiedział Crevan. - Trzeba zwołać trybunał. Tłum zaczął się już gromadzić przy wejściu. Westchnienia na widok martwego ciała mężczyzny przeszły w groźne pomruki. - Wydajcie nam kąsacza! - krzyknął jakiś mężczyzna. Inni natychmiast podchwycili ten okrzyk. - Spalić go! Kiara spojrzała na widoczne przez otwarte podwoje niebo. Już niemal świtało, a kiedy słońce wzejdzie, Mikhail będzie bezbronny. Jeden vayash moru bez trudu poradzi sobie z jednym człowiekiem, jednak motłoch składający się z setek ludzi na pewno go pokona. Jeśli wywloką go na dziedziniec po świcie, zimowe słońce stanie się jego sędzią i zarazem katem.
- Poczekajcie! - Kiara przepchnęła się między gwardzistami. Musiała podnieść głos, żeby przekrzyczeć zgiełk tłumu. - Poczekajcie, dopóki nie wróci król Martris. A potem niech król przywoła duchy zamordowanych ludzi. Niech ofiary będą świadkami. Widzieliście Dwór Dusz i wiecie, że król to potrafi. Nie ma potrzeby spieszyć się z osądzeniem. - Niech król to rozsądzi! - krzyknął ktoś w tłumie. Kiara rozpoznała głos Halika. - Oddajcie go królowi Martrisowi, żeby go osądził! -krzyknęła jakaś kobieta; Kiara była pewna, że to Macaria. Chwilę później usłyszała na dziedzińcu flet grający niezwykle kojącą melodię. Muzyka była zabarwiona magią Macarii, która starała się odwieść tłum od chęci odwetu. - Kiedy wieść się rozniesie, mogę nie być w stanie powstrzymać motłochu - powiedział stojący za nią Crevan. - Zostaw to mnie - rzekł Harrtuck, występując do przodu. - Mikhail pomógł w odzyskaniu przez Trisa Drayke'a tronu. Nie oddam go tłuszczy. - Jak zamierzasz go przetrzymywać i powstrzymać tłum? - Gdybym chciał uciec, już by mnie nie było - zauważył ironicznie Mikhail. - Moi ludzie zajmą się motłochem. A jeśli chodzi o przetrzymywanie go... - W lochach jest cela zbudowana specjalnie dla vayash moru -
przerwał mu Mikhail. - Trzy ściany z litej skały i drzwi z żelaza grubości dłoni, z zawiasami zatopionymi w skale. Bez okien. Mały otwór do podawania jedzenia z korytarza. Nie można stamtąd uciec. - Czy zgodzisz się pozostać tam aż do powrotu króla? -spytał Crevan. - Wolę zaufać osądowi króla niż trybunału. Zaczekam. - Mikhail skłonił się nisko przed Kiarą. - Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Kiara była rozdarta między poczuciem bezradności a wściekłością, gdy patrzyła, jak żołnierze odprowadzają Mikhaila do celi. Przy wejściu do zamku zebrał się tymczasem spory tłum i podpite głosy domagały się sądu, ale żołnierze rozpędzili hałaśliwą zgraję świętujących ludzi i przegnali awanturników. - Chodź, pani. Zrobiłaś wszystko, co było do zrobienia - powiedziała Alle, kładąc dłoń na ramieniu Kiary. Ledwie dotarły do królewskich komnat, dało się słyszeć pukanie do drzwi i weszła Macaria. - Zobaczyliśmy, co się dzieje - powiedziała - i Carroway posłał nas na dziedziniec, żebyśmy spróbowali uspokoić tłum, ale tylko częściowo nam się to udało. Kiara zaczęła się przechadzać nerwowo po komnacie, a Alle zajęła się przygotowaniem herbaty dla nich wszystkich. W drzwiach pojawiła się Cerise, wciąż ubrana w koszulę nocną. Dołączyła do nich, słuchając z narastającym przerażeniem, jak Alle opowiada o morderstwach popełnionych w zamku.
- Wiem, że Mikhail tego nie zrobił - powiedziała Kiara. - Carroway kazał ci przekazać, pani, że będzie zaglądał do Mikhaila próbowała ją uspokoić Macaria. - Do diaska, po tym wszystkim wolałabym, żeby to była brandy zamiast herbaty! - Szkoda, że nie ma tu Zachara. - Kiara poczuła wstrząsający jej ciałem dreszcz mimo ciepła bijącego od kominka. - Crevan nie daje sobie rady. Jest tu dopiero od czasu, gdy służba na nowo pojawiła się w zamku. Tris mówił, że Crevan przeczekał wojnę w Isencrofcie i wrócił, kiedy znowu było bezpiecznie. Zachar wiedziałby, co robić. - Może zajęłabyś czymś myśli, pani? - zaproponowała Alle. - Dziś już nic więcej nie da się zrobić. Popatrz, pani, gwardziści zostawili prezenty dla ciebie. Obejrzyjmy je. Nawet jeśli ty nie jesteś ciekawa, to ja jestem! - W porządku. Możemy je przejrzeć. Macaria i Cerise oraz Kiara i Alle podeszły do stołu zawalonego podarunkami. Tak jak Alle mówiła, było wśród nich wiele ozdobnych i bardzo kosztownych talizmanów i amuletów. Kiara spojrzała na całą tę biżuterię, nie dotykając niczego. Jej dłoń zacisnęła się na wiszącym na szyi talizmanie zrobionym z margolańskiego złota i wysadzanym dwiema dużymi perłami: jedną białą i jedną czarną na cześć podwójnego oblicza Pani. Był to podarunek od Trisa, który miała otworzyć dopiero dziś rano. Niestety nie wyczuwała w nim żadnego śladu jego obecności. Trzymała amulet pod poduszką, żeby odpędzać
mrok, który wciąż nawiedzał ją w snach. - Wiem, że jedna z Sióstr była obecna, gdy otwierano te podarunki, ale nie dotknę niczego i niczego nie założę, dopóki nie wróci Tris powiedziała. - Mam już dosyć zaczarowanych rzeczy! Na stole leżały także inne wspaniałe przedmioty: ubranka i kocyki dla dziecka utkane z miękkiej i gładkiej jak jedwab wełny, grzechotki ze srebra i kości słoniowej, gryzaki, maleńkie kolczyki odpowiednie zarówno dla chłopca, jak i dla dziewczynki, kapa z satyny z misternie wyhaftowanym herbem. Pod nią Kiara dostrzegła małe pudełko. Wewnątrz leżał złożony kawałek materiału i buteleczka olejku, z której wydobywał się dziwny, ostry zapach. Alle złapała ją za rękę. - Nie dotykaj tego! Kto ośmielił się podarować ci coś tak okropnego?! Macaria spojrzała na pudełko i pobladła. - Słodka Matko i Dziecię - wyszeptała, robiąc znak Pani, i zaczęła przeglądać podarki. - Nie ma tu żadnej karteczki. - Co to jest? - spytała Cerise. - To olejek do pośmiertnego namaszczania - wyszeptała Alle - i całun dla dziecka. Kiara poczuła, jak ścina jej się krew w żyłach. - Dlaczego? Dlaczego ktoś miałby coś takiego zrobić? - Ktoś zamierzał tym prezentem przesłać ci wiadomość. - Oprócz gniewu, w głosie Alle pobrzmiewała stal. - Twoje dziecko zmieni przyszłość Zimowych Królestw. Każdy z
wielmożów może na tym albo stracić, albo wygrać. Kiedy dowiemy się, kto to przysłał i w jaki sposób przesyłka dostała się do pałacu, być może uda nam się także znaleźć zabójcę Malae. - Nic nie będziemy o tym mówić - powiedziała Kiara. - Ten, kto podarował ten prezent, gdzieś jest i mnie obserwuje. Chce wiedzieć, jak zareaguję. Nigdy nie uciekałam przed żadną walką i tym razem też nie będę uciekać. Ale na Słodką Chenne, niedługo nie będę już mogła walczyć, żeby bronić siebie i dziecka. Co wtedy? Zaskoczyło ich pukanie do drzwi. Cerise wycofała się do swojej komnaty, a Alle podeszła do drzwi i ostrożnie je otworzyła. Ze zdziwieniem zobaczyły stojącego m progu Carroway'a. - Królowo, mam nowe mieści. Kiara dała mu znak, żeby wszedł do środka. Carroway miał potargane włosy i wyglądał mizernie. - Właśnie przyszła do mnie Paiva. Była m gospodzie m wiosce. Na pograniczu wybuchło powstanie. Jared spalił pola, a zboże, które Tris tam przesłał, już się skończyło. Ludzie są głodni i napadają na wozy z zaopatrzeniem. - Co teraz? - spytała. Nigdy nie widziała Carroway'a tak zdenerwowanego. - Podsłuchałem rozmowę Crevana z Harrtuckiem. Do diabła, połowa zamku ich słyszała, bo Harrtuck tak głośno krzyczał. Crevan kazał mu wziąć batalion i udać się na pogranicze, żeby stłumić powstanie.
Harrtuck tłumaczył, że Tris kazał mu tu zostać, żeby cię strzec, ale Crevan zagroził, że oskarży go o niesubordynację i pozbawi dowództwa nad gwardzistami. - Co oznacza, że nie wiadomo, jak długo Harrtuck będzie przebywał o tydzień drogi stąd - dokończyła Macana. - Z dala od Kiary. - I ktoś inny będzie pilnował Mikhaila - dodał wściekły Carroway. Kiara opadła na krzesło. - Kto wie, ile potrwa oblężenie? Mogą minąć miesiące, zanim zdołamy udowodnić, że Mikhail jest niewinny. - Harrtuck może przez wiele miesięcy ścigać wichrzycieli po całym pograniczu - rzekł Carroway. - Lojalność trwa tak długo, jak długo starcza żywności. - Nic nie zdecydujemy w ciągu następnych kilku godzin - wtrąciła się Alle. - Byliśmy całą noc na nogach. Prześpijmy się teraz trochę. Zostanę z Kiarą razem z Macarią. Spojrzała na Carrowaya. - Jeśli dowiesz się jeszcze czegoś od dworskich plotkarzy, daj nam znać. Bard skinął głową i ruszył ku drzwiom. - Przykro mi, Kiaro. Nie bardzo udaje mi się dotrzymać danej Trisowi obietnicy. Kiara uśmiechnęła się ze znużeniem. — Nie sądzę, by Tris spodziewał się tego, co wydarzyło się dziś w nocy. Będzie się cieszył, jeśli po powrocie zastanie nas wszystkich żywych.
Rozdział dwudziesty czwarty Po zapadnięciu ciemności, Tris zebrał czarodziejki w swoim namiocie. Soterius trwał w milczeniu przy wejściu, uczestnicząc w spotkaniu i jednocześnie stojąc na straży. Coalan zajął się gośćmi, a potem usunął się, aby jak najmniej rzucać się w oczy. - Podjęłyśmy już pewne działania - zaczęła Fallon. — Latt ściągnęła wszystkie pchły, pluskwy i szczury, jakie zdołała znaleźć, i posłała je do miasta za murami. To powinno im uprzykrzyć życie. - Ich źródło wody jest magicznie chronione, nie da się więc skazić ich wody - dodała Latt. - Umieściłyśmy zaklęcia ochronne wokół najbliższego źródełka, pracuję też z Virą nad oczyszczeniem strumienia, który ludzie Curane'a zanieczyścili trupami zwierząt. To żmudna praca. -Latt skrzywiła się z obrzydzeniem. - Posyłam od czasu do czasu w stronę ich fortyfikacji bardzo silne podmuchy wiatrów - powiedziała Ana z chytrym uśmieszkiem. Widziałam już, jak kilku żołnierzy spadło z murów. Do tej pory ich magowie jeszcze się nie zorientowali - zobaczymy, ile czasu im to zajmie. - Jeśli chcesz, przywołam dla ciebie wizję - zaproponowała Beyral. - I powróżę z run. - Zrób to. Coalan pobiegł, żeby przynieść miskę z wodą. Kiedy moda ustała się, Beyral zamknęła oczy i wyciągnęła nad jej powierzchnią prawą rękę. Tris mógł wyczuć moc, ale nie potrafił odczytać obrazów.
Woda zadrżała, a Beyral nachmurzyła się i powiedziała: - Oblężenie nie będzie krótkie. Dużo krwi. Mrok. Wielu zginie. Woda znowu się poruszyła i czarodziejka wciągnęła głośno powietrze. - Nadciąga niebezpieczeństwo. Trans został przerwany i Beyral otworzyła oczy. - Pozwólcie, że powróżę z run. Czasami obrazy stają się wtedy bardziej czytelne. Kobieta wyciągnęła z sakiewki u pasa garść kawałków różnych kości, w tym kości słoniowej. Były prostokątne, wielkości palca, wygładzone przez czas i częste używanie. Na każdym z nich była widoczna runa, która rozmazywała się i wibrowała własną magią. Beyral zamknęła je niezwykle ostrożnie w dłoniach i przyłożyła do ust. Wyszeptała cztery razy jakąś modlitwę i pochuchała w zaciśnięte dłonie, a potem, posyłając ostatnie błaganie do Pani, rzuciła kości na stół. Pięć z ośmiu kości upadło tak, że runy były widoczne. Beyral przyjrzała się im uważnie, obchodząc wokół stół i mrucząc pod nosem. W końcu się wyprostowała. - Tylko zwykłe kości ukazały swoje runy, kość słoniowa nie przemówiła - powiedziała. - To zwiastun niebezpieczeństwa. Kości, które przemówiły, odsłaniają mroczne oblicza Pani. Pierwsza runa, Tisel, to zdrada - jej Aspektem jest Dziwka-Athira. Konflikt lojalności. Złamanie starych przysiąg. Katen jest runą życia. Przemawia za Mroczną Panią. Ta sprawa rozstrzygnie się pomiędzy życiem a śmiercią, tam, gdzie zamieszkują duchy i mrok. Katen rządzi sukcesją.
Runa upadła bokiem - a więc nawet ona nie wie, co kryje przyszłość. Aneh, trzecia runa, przemawia w imieniu Aspektu Bezkształtnego. Zapanuje chaos. Zuhm, czwarta runa, to połączone losy. Przemawia w imieniu Wiedźmy. Leży zwrócona w stronę Aneh. Te dwie moce zwalczają się nawzajem. Zyhm łączy, a Aneh rozdziela. Mamy więc połączone i rozdzielone losy, nie wiadomo jednak czyje. - Beyral podniosła wzrok. - Przykro mi. Znaki są mroczne i niejasne. Nie mam nic więcej do dodania. - Dziękuję - powiedział Tris. - Umieszczę magiczne symbole wokół obozu. Ostrzegą mnie, jeśli granica zostanie naruszona, choć nie powstrzymają ataku. - Rzuciłam ochronne zaklęcia na nasze zapasy żywności - stwierdziła Latt. - Nie jestem w stanie długo utrzymać dużego zaklęcia, ale małe mogę przez jakiś czas. - A ja zmieniłam wiatry nad obozem - dodała Ana. -Vayash moru mogą mieć trudności z lataniem, ale magom Curane'a utrudni to zaczarowanie strzał, by miały większy zasięg. W górze, tam, gdzie nie możemy tego wyczuć, wiatry skręcają ku południowi. Wszystko, co unosi się w powietrzu - strzały czy zaraza - przeleci nad nami i opadnie. - Czy możecie powiedzieć, jak wyglądają systemy obronne Lochlanimar? - spytał Soterius. Fallon skinęła głową. - Magowie Curane'a rzucili silne zaklęcia chroniące główne bramy
fortecy. To potężna, mroczna magia. Nie liczcie na to, że Curane będzie grał uczciwie. - Nie liczymy. - Jeszcze jedno. To, co Beyral wyczytała w runach w sprawie sukcesji, może dotyczyć twojego dziecka, ale może również mieć szersze znaczenie. Niektóre wydarzenia potrafią wszystko zmienić. Działają tu potężne siły. Być może od tego, co się tu stanie, zależy nie tylko los tronu Margolanu. Sądzę, że znaleźliśmy się na progu, i kiedy go przekroczymy, Zimowe Królestwa zmienią się nie do poznania. - Dziękuję. - Tris uśmiechnął się krzywo. - Ta świadomość wcale nie poprawia samopoczucia, prawda? Fallon i pozostałe czarodziejki skłoniły się nisko i odeszły. Zanim jednak Soterius zdążył skomentować przekazane przez nie informacje, temperatura w namiocie spadła, zrobiło się zimniej niż na zewnątrz i Tris wyczuł poruszenie duchów. Zamknął oczy, otwierając się na Plany Dusz. Miał wrażenie, że duchy odpowiedziały na jego wezwanie i nie wyczuwał z ich strony zagrożenia. Kiedy użyczył im mocy, żeby stały się widzialne, otworzył oczy i zobaczył duchy czterech mężczyzn. Jeden z nich był człowiekiem w wieku pięćdziesięciu paru lat z przerzedzonymi siwiejącymi włosami i krótko przystrzyżoną siwą brodą. Miał spracowane dłonie i szerokie bary, a w jego spojrzeniu czaił się niepokój. - Przybyliśmy na wezwanie, Panie Przywoływaczu. Tris nie
wyczuwał w mężczyźnie fałszu, lecz mając w pamięci przekazane przez runy ostrzeżenie, wolał zachować ostrożność. - Dziękuję. Wezwałem was, gdyż będę walczył z Curane'm i jego magami, a nie z mieszkańcami Lochlanimar. Brodaty duch spojrzał na swoich towarzyszy; widać było wyraźnie, że przemawia w ich imieniu. - Lord Curane jest surowym panem. Już miesiąc temu, kiedy się dowiedział, że wasze wojsko rozbije się tu obozem, zaczął racjonować żywność i wodę. Ludzie są głodni. W niektórych dzielnicach miasta rozprzestrzenia się dziwna choroba. Nikt nie ośmiela się o tym mówić, ale wielu uważa, że stoją za tym magowie. Umarło już tak wielu ludzi, że niektóre domy opustoszały. Kiedy ktoś zachoruje, pojawiają się Czarne Szaty i go zabierają. Nikt z tych ludzi jeszcze nie powrócił. Nazywam się Tabok. Służyłem ojcu lorda Curane i ojcu jego ojca. Choć popełniali błędy, byli ludźmi honoru. Od dwóch pokoleń czuwam nad swoją rodziną. Boję się o nich, panie. - Co z wnuczką Curane'a i jej dzieckiem? - spytał Soterius. Tabok zmarszczył brwi. - Nikt ich nie widział. Są więzieni w fortecy. Czasami słyszę, jak niemowlę płacze. Są dobrze strzeżeni - przez ludzi i magię. Nawet duchy nie mogą przejść przez niektóre zabezpieczenia. Tris i Soterius wymienili spojrzenia. - Cóż, to potwierdza krążące pogłoski.
- Przybyliśmy zaproponować nasze usługi - mówił dalej Tabok. Jesteśmy ludźmi honoru. Kiedy lord Curane uwięził swoich własnych ludzi, stwierdziliśmy, że nie wiążą nas już żadne przysięgi. Chcemy uwolnić nasze rodziny, panie. Będziemy twoimi oczami i uszami wszędzie tam, gdzie uda nam się dostać. - Będę wam wdzięczny - odparł Tris. - Nie chcę prowadzić wojny przeciwko mojemu własnemu ludowi. Wydajcie nam Curane'a i jego magów, a zakończymy oblężenie. - A co się stanie z dziewczyną i jej dzieckiem? - Z tego, co nam wiadomo, dziewczyna została oddana Jaredowi, kiedy była jeszcze zbyt młoda do zamążpójścia. Wiem, co przeżyła, gdyż pomogłem wielu jego ofiarom udać się na spoczynek. A co do dziecka, będzie zagrożeniem dla moich synów, bowiem skupi się wokół niego opozycja. Nie mam zbyt dużego wyboru. Pytanie zadane przez ducha obudziło drzemiące w nim od dawna wątpliwości. Co z dziewczyną i jej dzieckiem? Została sprzedana jak dziwka, żeby Jared mógł się z nią zabawiać. Była bita, gwałcona, a potem odrzucona jak śmieć. Curane potraktował ją jak klacz rozpłodową żeby zdobyć należne dziecku dziedzictwo. Obydwoje są więc ofiarami Jeśli pozwolę im żyć, nawet na wygnaniu, to dziecko stanie się moim rywalem Jeśli każę ich zabić, będę miał za sobą prawo i tradycję. Czy istnieje jakieś inne rozwiązanie? Jakiś inny sposób, żeby nie pójść w ślady Jareda i uniknąć narażania moich synów?
- To trudna decyzja - przyznał duch Taboka, kiwając głową. Będziemy wszystko obserwować i przekazywać ci wieści. Mohr nie może być widzialny, ale ma moc poruszania przedmiotów... i lubi robić psikusy. - Na te słowa chudy człowiek stojący z tyłu grupy uśmiechnął się. - Żołnierze Curane'a byli bardzo zajęci przez ostatnich parę dni. Coś planują. Curane jest tak szalony, że może pierwszy przypuścić atak, i nie będziecie mieli zbyt dużo czasu na przygotowanie obozu do obrony. Powinieneś jeszcze o czymś wiedzieć, panie. Zamek jest chroniony wieloma zaklęciami. Jest wiele takich miejsc - jak twierdza, w której jest przetrzymywana jego wnuczka - zabezpieczonych magicznie, do których nie mamy wstępu. Widziałem, jak magowie krwi Curane'a tworzyli ashtenerath ze swoich własnych umarłych i ustawiali zabezpieczenia przeciwko vayash moru. On wie, że jesteś Przywoływaczem, dlatego nosi przy sobie amulet neutralizujący magię. Obawia się, że duchy posłuchają twojego wezwania i przyłączą się do ciebie. Przez ostatnich kilka miesięcy jego magowie krwi bezcześcili cmentarze, wykopywali ciała i masakrowali świeże trupy, żeby usunąć stąd duchy. Powinny być tu całe setki duchów, które nienawidzą Curane'a, pozostały jednak tylko stare duchy. - Nic dziwnego, że równowaga Strumienia została zaburzona stwierdził Tris, wyobrażając sobie, jakie szkody wyrządziła taka ilość krwawej magii. - Lochlanimar jest bardzo starym miastem. Powiadają, że zostało wybudowane, zanim jeszcze Margolan miał króla. Pod nim znajdują
się ruiny jeszcze dawniejszych miast, całe korytarze pełne kości. Być może w tych zapomnianych miejscach są duchy, których nie dosięgła krwawa magia Curane'a. Jest jeszcze coś. Dawno temu było tu tajemne przejście z Lochlanimar do jaskiń w górach. Nie korzystano z niego od ponad stu lat. Jeśli te korytarze nie zostały zasypane, twoi ludzie mogą je wykorzystać. Uważajcie jednak, gdyż one zostały magicznie zabezpieczone przed duchami i vayash moru. - Czy możesz narysować nam mapę? - spytał Tris. Tabok skinął głową, a król dał znak Coalanowi, żeby przyniósł pióro i pergamin. Kiedy mapa była gotowa, duch spojrzał na Trisa i powiedział: - Muszę zapytać cię o jeszcze jedno, panie. Co zamierzasz uczynić z tymi, którzy przeżują oblężenie? - Curane, jego żołnierze i magowie staną przed sądem za zdradę stanu, a winni zostaną powieszeni. Postaram się zapewnić bezpieczeństwo waszym rodzinom, ale jeśli Curane się nie podda, będziemy zmuszeni zniszczyć całe miasto. - Rozumiemy. Dziękujemy. Duchy skłoniły się z szacunkiem, po czym znikły równie szybko, jak się pojawiły. - Co teraz? - Zgodnie z planem - czekamy - stwierdził Soterius, wzruszając ramionami. - Podzieliłem armię na dwie części. Połowa żołnierzy oraz vayash moru, magowie i wszystkie duchy, jakie zdołamy
przyciągnąć - znajdą się na pozycjach po zachodzie słońca. Zaatakujemy jako pierwsi, próbując wziąć miasto z zaskoczenia. Jeśli Curane zamierza zrobić to samo, może być interesująco, ale zastanie nas w gotowości. Druga połowa żołnierzy - z pomocą vayash moru, gdy walka dobiegnie końca - będzie pracowała bez wytchnienia nad budowaniem tarana i machin oblężniczych. Tymczasem wyślę zwiadowców, żeby sprawdzili, czy nie przeoczyliśmy jakichś słabych punktów. Zimowe Przesilenie spędzimy w polu, ale może na wiosnę będziemy już w domu. Tris przyjął podsunięty mu przez Coalana kieliszek brandy. - Ostatnie urodziny obchodziłem na wygnaniu. Teraz jesteśmy w domu, lecz nie do końca. - Wypił łyk alkoholu. - Runy Beyral nie dodały mi otuchy. Wiem, że Kiara jest dobrze strzeżona, ale boję się o nią. Im szybciej wrócimy do Shekerishet, tym lepiej. Soterius uniósł kieliszek brandy w toaście. - Za twoje urodziny i szybkie zakończenie oblężenia. Tris także wzniósł swój kieliszek. - Za dom. *** O zachodzie słońca Tris zatrzymał konia i spojrzał w kierunku Lochlanimar. Za nim, na wysokiej platformie, z której widać było całe pole bitwy, czekały czarodziejki. Teraz, nakazał im, a Soterius dał sygnał vayash moru. Mroczne postacie kryjące się w ciemnościach bezksiężycowej nocy pomknęły w
stronę Lochlanimar. Tris wspomagał czarodziejki swoją magią. Całe miesiące usuwania z Shekerishet pozostałości krwawej magii Arontali dały mu ogromną wiedzę o tym, jak łamać mroczne zaklęcia. Posłał przeciwko otoczonej murami twierdzy podmuch mocy, wypowiadając zaklęcie mające zniszczyć magiczne zabezpieczenia Curane a. Zamknął oczy i całkowicie skupiony uniósł ręce. Poczuł, jak moc czarodziejek łączy się z jego mocą, a krwawa magia stawia im opór. Uśmiechnął się, rozpoznając mroczne zaklęcie - Arontala posłużył się podobnym. Ani Arontala, ani Curane nie spodziewali się bowiem, że pamiętniki Obsydianowego Króla wpadną w jego ręce i że w tych zakazanych tomach Tris odkryje słabości mrocznych magów. - Dostaliśmy się do środka. - Ruszać! - Soterius i Palinn poprowadzili po pokrytej śniegiem równinie swoich odzianych na czarno żołnierzy śmiertelników. Tris skupił uwagę na zaklęciu i wymówił słowa mocy. Krwawa magia stawiała opór, on jednak wymawiał kolejne zaklęcia, czując, jak magiczne zabezpieczenia Curane'a jedno po drugim pękają. Pierwsze zostały zniszczone zaklęcia ochronne przeciwko vayash moru. Fallon wraz z innymi czarodziejkami sięgnęła tymczasem do mocy Strumienia, żeby posłać w stronę twierdzy potężne zaklęcie strachu, które nie działało ani na vayash moru, ani na żołnierzy Trisa. Dopóki magowie Curane'a nie zareagują, mieszkańcy twierdzy będą myśleli, że spełniły się ich najgorsze koszmary. Kiedy Tris zrobił wszystko, co
w jego mocy, przeniósł się na Plany Dusz i posłał swoją moc po mrocznych ścieżkach. Nekropolia pod Lochlanimar była bardzo stara i wiele duchów już odeszło na spoczynek, mimo to w odpowiedzi na swoje wezwanie poczuł jakieś poruszenie. Ponad dwieście duchów w zbrojach z dawnych czasów pojawiło się przed nim na Planach Dusz. - Czy wiecie, co uczynił Curane? - Wiemy. - Czy staniecie do walki przeciwko niemu? - Staniemy. Duchy przebudzone z długiego spoczynku ruszyły ze swojego grobowca niczym szara burza. Tris czuł, jak ich gniew rośnie. Curane nas zdradził. Zwrócił przeciwko nam krwawą magię. Zdrajca! Zdrajca! Utrzymywanie więzi z tymi duchami było niebezpieczne Tris pamiętał, co się wydarzyło w Ruune Vidaya - ale mimo grożącego mu niebezpieczeństwa nie mógł nie skorzystać z okazji, by dowodzić ich atakiem i widzieć ich oczyma. Pozwolił więc nieść się tej hordzie duchów, starając się, by ich chęć zemsty nie pokonała jego magicznych zabezpieczeń. Nie musiał im przypominać o tym, że należy oszczędzać niewinnych. Ich gniew był spowodowany tym, iż to właśnie ich niewinni potomkowie stali się więźniami w tych murach. Horda duchów wypadła z wejścia do grobowców i dziesiątki żołnierzy rozpierzchły się w popłochu. Tris słyszał dochodzące z twierdzy zawodzenie duchów i krzyki przerażonych gwardzistów. Otworzył się na moc
swojego daru, nie pozwalając duchom wyrwać się spod kontroli, tak jak to się stało w Ruune Vidaya. Widział, jak biorą krwawy odwet - ich widmowe paszcze rozwierały się i krew bryzgała na wszystkie strony. Mogę się przed nimi ustrzec, ale czy ostrzegę się przed obłędem? pomyślał Tris, gdy horda duchów szukających kolejnych celów ataku rzuciła się na znajdujący się w wartowni regiment. Tymczasem żołnierze Soteriusa wypuścili w kierunku murów setki płonących strzał i Tris dostrzegł wybuchające w mieście pożary. Znad Lochlanimar podniosła się natychmiast ściana mroku, tak czarna, że aż przysłoniła gwiazdy. Tris czuł, jak sunie ku niemu niczym fala zimnej jak lód wody. Magowie krwi zareagowali. Wycofał swoją moc towarzyszącą hordzie duchów, czując, że magia krwi zaatakowała widmowych żołnierzy, aby powstrzymać ich natarcie, i powrócił przez Plany Dusz, walcząc z ogromnym znużeniem. Jak przez mgłę zauważył, że Fallon i pozostałe Siostry robią to samo. Gdy zgromadzili już moc na kolejne uderzenie, Tris poczuł, jakby świat się zawalił... Cała magia na świecie uległa rozpadowi. Przez chwilę Tris nie mógł oddychać i nic nie widział. Miał wrażenie, że serce mu stanęło. Słyszał w całkowitych ciemnościach wrzaski magów - swoich i Curane'a - gdy Strumień wyrwał się z okowów. Dzika magia przemknęła przez niego jak ogień płynący w żyłach. Ziemia wokół trzęsła się, a żołnierze krzyczeli ze strachu. Tris znowu spróbował sięgnąć po swoją moc, lecz w tym momencie spadł z konia jak popchnięty olbrzymią ręką.
Żołnierze podbiegli do niego i pomogli mu się podnieść. Ból głowy sprawiał, że nic nie widział i nie mógł stać bez ich pomocy. Szukał w ogarniętym paniką tłumie Fallon i czarodziejek. W blasku pochodni dostrzegł jej postać. Starając się nie zemdleć, niechętnie pozwolił, by żołnierze pomogli mu usiąść. Inni, którzy zajmowali się budowaniem machin oblężniczych, stanęli w szyku wokół niego, przygotowując się do obrony obozu. - Wycofać się! - rozległ się głos Soteriusa, a chwilę później rozkaz ten został powtórzony przez Palinna. - Wasza Królewska Mość. Musimy zabrać cię w bezpieczne miejsce. - Nie ma bezpiecznego miejsca - wykrztusił z trudem Tris. Sprowadźcie do mnie generała Soteriusa i siostrę Fallon. Rok temu coś takiego by mnie zabiło. Teraz żyję, jestem przytomny i chyba nie postradałem zmysłów, ale boli jak cholera. *** Nie było żadnej magii, absolutnie żadnej. Tris nie mógł jej wyczuć, a co dopiero nią kierować, jakby świat został zalany smoczym korzeniem. Miał wrażenie, jakby przez uderzenie serca wszechświat wstrzymał oddech. A potem spadła na niego zabójcza burza, zalewając go falą magii. Strumień porwał go ze sobą, pokonując jego moc i gasząc gwiazdy. Tris obudził się w swoim namiocie. Nawet otwarcie oczu sprawiało mu ból. A już myślałem, że mam to za sobą. Ale to nie był jakiś mag, tylko sam Strumień. Na boginię, co mamy z tym zrobić?
- Słyszysz mnie, Tris? - spytał siedzący obok Soterius. Tris poruszył prawą ręką w odpowiedzi, jednak nawet ten drobny ruch był wyczerpujący. - Wszystkie nasze czarodziejki ledwie żyją. Tak samo ich magowie, ale musieli szybciej dojść do siebie, bo ich magiczne zabezpieczenia znowu działają. Nie straciliśmy żadnych ludzi ani vayash moru. Słyszałem ich krzyki. Co się stało? - Niestety to nie moja zasługa. Strumień pękł. Ich magowie szybciej doszli do siebie, bo zaburzenia Strumienia sprzyjają magii krwi. - Świetnie. - Czy atak się powiódł? - Udało mu się otworzyć oczy i już ich nie zamykać mimo straszliwego bólu głowy. - Lepiej, niż sądziliśmy. Posłaliśmy do środka dwa tuziny vayash moru i każdemu z nich udało się zabić dziesięciu ludzi. Zdaje się, że załatwili cały oddział straży. To mroczne zaklęcie na nich nie podziałało, ale to, które rzuciła Fallon, musiało być skuteczne, bo zapanował chaos. Domyślam się, że porozumiałeś się z duchami. Nawet vayash moru nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego. Trudno powiedzieć, ile szkód wyrządzili łucznicy, ale vayash moru donieśli o licznych pożarach po drugiej stronie muru. W sumie zabiliśmy kilka setek ich ludzi, spaliliśmy część miasta i wywołaliśmy panikę, nie ponosząc strat w ludziach. - Całkiem nieźle. - To zależy od tego, czy żyjesz, czy umarłeś.
- Jeszcze nie wiadomo. *** Dwa dni później Tris jechał obok Soteriusa i Tarą a i patrzyli, jak margolańska armia przygotowuje się do oblężenia otoczonej murami twierdzy. Na równinie przed fortecą zebrali się ludzie z taranem na ogromnych kołach. Osłonięty drewnem i blachą taran powinien był przetrwać wszystko poza bezpośrednim trafieniem. Tris dostrzegł w szeregu pozostałych generałów - Palinna, Senne'a i Rallana przygotowujących żołnierzy do ataku. Rozkazał doboszom i dudziarzom grać głośno, żeby dodać odwagi swoim żołnierzom i przestraszyć oblężonych. Ogromne bębny trzymane przez dwóch ludzi zaczęły wybijać donośnie rytm, a dudziarze zagrali porywającą do boju melodię. - Nie podoba mi się to. Oni tylko czekają na nasz ruch. Lodowaty wiatr smagał równinę i targał płaszczem Trisa. Spojrzał na żołnierzy; była to zaledwie niewielka część wojska, któremu przewodził niegdyś Bricen. Tysiące mężczyzn gotowych do ataku stało w szyku. Łucznicy z łukami w dłoniach przygotowali się do osłaniania tych, którzy będą szturmować mury. Za łucznikami stali pikinierzy na wypadek, gdyby siły Curane'a zaatakowały. Za szeregami żołnierzy, na wysokim podeście, z którego widać było całą równinę, ulokowały się czarodziejki. Tris wyczuwał ich ochronne zaklęcia i odległą krwawą magię, gdy magowie Curane'a przygotowywali się do obrony. - Oblężenie przypomina taniec - stwierdził Tarą. - My atakujemy. Oni
się bronią. Niewiele się dzieje, dopóki nie dokonamy wyłomu w murach. Wtedy robi się paskudnie. - Spodziewam się, że Curane przygotuje dla nas mnóstwo przykrych niespodzianek - powiedział Soterius, nie odrywając wzroku od linii frontu. - Do zobaczenia po bitwie, niech Bogini będzie z wami - powiedział Tarq i odjechał galopem do swoich żołnierzy. - Gotowi? - Zaczynamy. Żołnierze wznieśli gromki okrzyk i pierwsza fala ludzi ruszyła. Opasana murami twierdza Curane'a otoczona była śmierdzącą fosą. Bramy broniła ciężka krata i mocne żelazne wrota. Nawet z tej odległości Tris widział łuczników czekających w gotowości na blankach. Ubrani w ciężkie zbroje ludzie zaczęli pchać taran w stronę bramy. Łucznicy posłali w ich stronę deszcz płonących strzał, lecz te zgasły lub poleciały w bok, niesione potężnym podmuchem wiatru zesłanego przez czarodziejki Trisa. Ten sam wiatr sprawiał, że żołnierze szybciej przesuwali ciężkie machiny oblężnicze. Na flankach trebusze wyrzucały w stronę murów i ponad blankami ciężkie głazy i żelazne kule. Siły Curane'a skupiły się na trebuszach, co dało osłonę żołnierzom przy bramie. Tris wyczuwał brzęczenie magii, gdy niektóre pociski jego żołnierzy zatrzymywały się, jakby napotkały niewidzialną ścianę, i leciały z powrotem, by znowu trafić na magiczną barierę. Co trzeci ogromny głaz uderzał z hukiem o fortyfikacje, reszta spadała
odbita z siłą, od której trzęsła się ziemia, albo leciała na boki, nie czyniąc krzywdy ani ludziom, ani murom. Nasi magowie dorównują sobie mocą i umiejętnościami, jednak coś jest nie tak. Gdyby magia działała tak, jak powinna, trafialibyśmy częściej do celu, a oni bardziej daliby się nam we znaki. Strumień słabnie. Co się stanie, jeśli całkowicie zaniknie? Czarodziejki Trisa pracowały na zmianę, starając się utrzymać jak najdłużej zaklęcia ochronne, on zaś dowodził batalionem łuczników, wzmacniając ich swoją magią, gdy ruszyli za machinami oblężniczymi. Nagle zerwał się gwałtowny wiatr, podnosząc oślepiającą ścianę śniegu. Tris sięgnął ku niej swoimi magicznymi zmysłami i usłyszał huk trebuszy obrońców. Instynktownie posłużył się magią i lecący w tę stronę głaz spadł na ziemię obok batalionu. Wiatr zamarł równie nagle, jak się pojawił. Tris wyczuwał toczącą się wokół niego walkę magicznych prądów i niebezpieczne przypływy i odpływy Strumienia. Jego własna moc dwukrotnie rozgorzała jasnym płomieniem, jednak magia znikła tak szybko, jak nadpłynęła. Taran znalazł się już niemal przy samej bramie. Wykonany z ogromnego pnia drzewa, był wzmocniony na końcu żelazem. Opancerzona rama, na której wisiał, pozwalała go rozhuśtać, żeby zwiększyć siłę uderzenia. W górze niewidzialne magiczne prądy walczyły ze sobą. Tris użyczył im nieco swojej mocy, nadal skupiając
się na prących do przodu łucznikach. Nagle zobaczył mknącą z sykiem w jego stronę płonącą strzałę, ale zdążył ją zdmuchnąć i odrzucić na bok. Żadni magowie nie byliby w stanie utrzymać pełnej osłony nad tak wielką armią; sukces czarodziejek Trisa wskazywał na to, że magowie Curane a są równie mocno wyczerpani. Wreszcie taran znalazł się na pozycji i żołnierze wznieśli gromki okrzyk. Tris poczuł zmianę w magii, gdy jego czarodziejki objęły swoją ochroną żołnierzy przy murze. Obrońcy Curane a zaczęli wylewać z blanków kotły wrzącej wody i oleju, ale żołnierze Trisa odsunęli się, osłaniani przed tym atakiem magią Trisa. Teraz. Tris usłyszał to słowo w swoim umyśle, choć był pewien, że nie pochodzi od jego czarodziejek. Gdy taran uderzył w żelazną kratę, rozległ się zgrzyt metalu i z furty na dole kamiennych murów pomknęła ku atakującym żołnierzom fala magii krwi. Śmierdzące wody fosy zaczęły wrzeć. W ślad za magią wybiegli z obłędem w oczach ashtenerath, wymachując wściekle bojowymi toporami i ciężkimi pałaszami. - Teraz! Łucznicy wycofali się i pojawiły się dwa szeregi żołnierzy uzbrojonych w topory bojowe. W świetle słonecznym, vayash moru nie mogli pomóc w odparciu ataku ashtenerath. Jednak ostrzeżony przez Taboka Tris spodziewał się tego ataku. Piechurzy miotali toporami z morderczą precyzją, łucznicy posyłali w stronę potworów
płonące strzały. Tris raz po raz ciskał w nich ognistymi kulami. - Co to takiego, na Dziwkę? Ze wzburzonej fosy chlusnęła śmierdząca, czarna woda i z jej głębin zaczęły niezdarnie wychodzić na brzeg spuchnięte trupy o pustych oczodołach. Poruszały się wolniej niż ashtenerath, nie były bowiem napędzane aż taką wściekłością. - Utrzymać pozycje! - krzyknął Tris, zagrzewając do walki żołnierzy schwytanych w potrzask. Sięgnął na Plany Dusz. To nie są dusze uwięzione w martwych ciałach. To po prostu marionetki, które mają siać strach. Żołnierze, którzy znajdowali się najbliżej bramy, odzyskali już kontrolę nad sytuacją i rzucili się na poruszające się niezdarnie trupy. Zimny wiatr niósł fetor rozkładającego się ciała i brudnego rzecznego mułu. Trupy nasiąknięte wodą, w której spoczywały, zaczęły się rozpadać pod ciosami mieczy, tworząc cuchnące stosy. Murami wstrząsał miarowy huk tarana. Tris poczuł nagle przypływ magii i posłał całą tę moc, by osłaniać swoich ludzi. W jego umyśle pojawiły się obrazy, które choć osłabione, przedostały się jednak przez jego osłony. Zobaczył swoją armię zdziesiątkowaną. Równina usiana była ciałami, z których padlinożercy i ścierwojady wyjadały niewidzące oczy i kawałki ciała. Zobaczył ocalałych ludzi tratowanych i mordowanych: jednych za pomocą ognia, innych - miecza, a jeszcze innych - stryczka. Moc wizji
narastała i Tris ujrzał siły Curane'a i armię Trevath maszerujące przez Margolan, żeby zająć Shekerishet, potem żołnierzy szturmujących zamek i przeszukujących komnaty, aby znaleźć Kiarę, a wreszcie błysk noża wbijającego się w jej duży brzuch. - Stać w miejscu! Nie łamać szyku! - zawołali Soterius i Tarq. Tris uchwycił się łęku siodła, oszołomiony atakiem na swój umysł, starając się poradzić sobie z tym mrocznym przesłaniem. Wreszcie zebrał całą swoją moc i z gniewnym okrzykiem posłał ją w stronę źródła tej wizji. Słyszał wokół siebie krzyczących z przerażenia i bólu ludzi, gdyż przesłanie to nadało realny kształt ich najgorszym lękom. Choć czarodziejki nie mogły dołączyć do niego na Planach Dusz, poczuł ich wspierającą magię i posłał skupioną moc w stronę pustki, tam, gdzie była najgłębsza ciemność. Magia trafiła do celu i Tris zobaczył, jak wypala źródło mrocznej wizji. Nagle magia znikła, a on poczuł się tak, jakby otrzymał uderzenie mieczem w hełm. Próbował zapanować nad straszliwym bólem głowy. Magia napływała teraz falami niczym wzburzone morze, a on spadał w pochłaniającą go otchłań wszechświata. Wreszcie zwalił się z impetem na ziemię. Podniósł się z trudem, zbierając swoją moc. Mgliście wyczuwał, jak Fallon i pozostałe czarodziejki skupiają się wokół niego. Korzystając z resztek energii, posłał wraz z nimi w kierunku Lochlanimar ognistą burzę. Trafiła prosto w kratę bramy. Magiczny wybuch zwalił część
muru i blanki. Przestań posługiwać się magią! Natychmiast! Poczuł narastający odpływ energii. Jeszcze kilka sekund i objąłby nić jego życia. Uwolnił się od magii i osunął na kolana. O mały włos! *** - Podałam mu eliksir, żeby uśmierzyć ból, jednak jego działanie słabnie - dobiegł z oddali głos Esme. Miał wrażenie, jakby został kopnięty w głowę przez podkutego żelazem bojowego rumaka. Nie, jest jeszcze gorzej. Gdybym został kopnięty przez konia, byłbym martwy i nie czułbym tego bólu. - Czy on wydobrzeje? - spytał zmartwiony Soterius. - Złamał obojczyk i jedno żebro. Miał dużo szczęścia, że nie został stratowany. Czarodziejki są w niewiele lepszym stanie. Musiały odczuć dwa razy tyle co my. - Mroczna wizja - wyszeptał z trudem Tris. Soterius podszedł i położył mu dłoń na ramieniu. - Cieszę się, że znowu jesteś z nami. Martwiliśmy się. - Jest źle? - Nie tak źle, jak mogłoby być. Taran nadal stoi przy bramie, ale nie uda jej się szybko rozwalić. Myślę, że ją wzmocnili, usypując kamienie. - Straciliśmy tylko stu żołnierzy. Większość naszych ludzi to ochotnicy, którzy wstąpili do wojska po obaleniu Jareda. Nie są zawodowymi żołnierzami i nigdy nie
uczestniczyli w prawdziwej bitwie, a mimo to nie ustąpili pola nawet po ataku magii i ashtenerath. Przygotowania się opłaciły. Wiedzieli, kim są ashtenerath i jak z nimi walczyć, mieli świadomość, że zabicie ich jest aktem miłosierdzia, który kończy ich cierpienia. Moi ludzie nie wiedzieli o tym, kiedy po raz pierwszy zetknęli się z tymi piekielnymi istotami! - Co zobaczyłeś, kiedy... pojawiła się ta wizja? - Martwych, rannych i schwytanych w niewolę ludzi. Pole trupów i Shekerishet stojący w płomieniach - odpowiedział spokojnie Soterius. - Czułeś, że to wizja czy rzeczywistość? - Obrazy napływały z oddali, mgliste i niematerialne, jakbym patrzył w kulę do wróżenia. - Zatem udało nam się. - Co on ma na myśli? - spytał Soterius. - Wiem o mrocznej wizji tylko to, co mi powiedziały czarodziejki uzdrowicielki - odparła Esme. - W wizji nie da się odróżnić, co jest prawdą, a co nie. Tris i czarodziejki wzięli na siebie główną siłę przesłania. To, co my zobaczyliśmy, choć straszne, było niczym w porównaniu z tym, co oni widzieli. - Słodka Matko i Dziecię - wyszeptał Soterius. - To, co ja zobaczyłem, nie pozwoli mi zasnąć. Niech Bogini ma m opiece czarodziejki, jeśli widziały gorsze rzeczy. - Przegrupować się - wyszeptał Tris, którego raził nawet blask świecy.
Soterius wyglądał na wyczerpanego i wykończonego i Tris zastanawiał się, ile godzin minęło i jak długo leżał nieprzytomny. - Tak zrobimy. Muszę przyznać, że żołnierze dobrze się spisali - nie rzucili się do ucieczki. Myślę też, że kiedy już pokonają strach, może się to obrócić na naszą korzyść. Nikt nie chce mieć następnego takiego króla jak Jared. Curane pokazał im, jakim byłby regentem. Nasi żołnierze to nie jest może najbardziej zaprawiona w boju armia, ale tak wiele stracili przez Jareda, że traktują to jako sprawę osobistą. Między strachem a gniewem jest bardzo cienka granica. Z tego, co tam widziałem, wynika, że nasi ludzie są bliscy jej przekroczenia. - Jeśli chcesz, żeby twój król doszedł do siebie, lepiej daj mu odpocząć - przerwała mu surowym tonem Esme. Soterius chwycił Trisa za ramię. - Wystawiłem dziś w nocy straże vayash moru - lepiej od nas poradzą sobie z ashtenerath, a mroczna wizja ich nie dotknęła. Wrócę rano, żeby zobaczyć, jak się czujesz. Tris chciał mu odpowiedzieć, ale okropny ból głowy i wyczerpanie sprawiły, że znowu ogarnęła go ciemność. *** Gdy tylko Tris doszedł do siebie, spotkał się w swoim namiocie z czarodziejkami i generałami. Nadal bolały go bark i żebro, ale zagoiły się na tyle, że był w stanie trzymać w ręku miecz. Soterius wraz z pozostałymi generałami byli w lepszej kondycji niż czarodziejki. Tris
domyślił się, że kobiety odczuły taką samą siłę magii jak on, a może nawet większą. Ale mimo iż Fallon i jej siostry wyglądały na wycieńczone, w ich oczach widać było determinację. - Cokolwiek dalej zrobimy, chcę najpierw pozbyć się tych piekielnych trebuszy Curane'a - burknął Senne. Na zewnątrz trwało ciągłe bombardowanie. Najchętniej używanymi pociskami były ogromne kamienne bloki odłupane z murów w czasie bitwy. Czarodziejki zmuszone były ciągle uważać, żeby nie spadły na obóz. Jednak od wczorajszego dnia siły Curane'a używały jako pocisków trupów ludzi i zwierząt. Był to makabryczny widok, a smród, jaki się rozchodził, świadczył o tym, że nie są to świeże trupy. Niektóre zamrożone ciała roztrzaskiwały się przy uderzeniu o ziemię, a jeszcze inne... Tris starał się nie wyobrażać sobie, co zwiadowcy mogli znajdować na równinie. - Nawet poza ich zasięgiem nie jesteśmy bezpieczni -zwłaszcza biorąc pod uwagę to, czym w nas ostatnio rzucają - powiedziała Fallon. - Nie nadążamy z grzebaniem tych trupów, a przecież mamy do pochowania setki naszych zabitych. Nie starcza nam już drewna na stosy pogrzebowe. Gdyby ciała, którymi Curane nas obrzuca, nie niosły ze sobą zarazy, to i tak szybko by wybuchła. Dobrze przynajmniej, że to nie lato, bo w obozie roiłoby się od much. - Ja też tak sądzę - powiedział Palinn, kiwając głową. - Jako że zima długo jeszcze nie odpuści, kazałem ludziom zagrzebywać zwłoki w śniegu. Jak zamarzną, to nie będą tak śmierdzieć ani tak szybko gnić.
Ale trupy mogą przyciągnąć wilki, lisy, łasice albo i coś gorszego. Strach pomyśleć, kiedy stwierdzą, że my jesteśmy dla nich lepszym pożywieniem, a i bez tego mamy dość problemów. - Już ustawiłam zabezpieczenia - wtrąciła Latt - żeby odpędzić zwierzęta od obozu, jednak w naszym interesie jest, żeby jak najszybciej zajęły się padliną. Sądzę, że to nie są tylko ciała zabitych. A zaraza rozprzestrzenia się szybko, kiedy ludzie są tak stłoczeni jak w tej twierdzy. Moja magia mówi mi, że przynajmniej część ciał jest zakażona. Wcześniej albo później zaraza, która tam panuje, pojawi się wśród nas. - Czy choroba szalejąca na terenie twierdzy działa na naszą korzyść? zapytał Senne. - Dopóki Curane jest w stanie odgrodzić te części miasta, w których panuje zaraza, reszta mieszkańców może przeżyć - odpowiedział Soterius. - A co z naszym zaopatrzeniem? - chciał wiedzieć Tris. - Linia zaopatrzenia działa - odparł Palinn, wzruszając ramionami. Curane ukrył tam strzelców, ale nie wziął pod uwagę, że nasi zwiadowcy to vayash moru, i wkrótce strzelców już nie było. Od tego czasu nie doszły nas żadne wieści o napaściach. Największym problemem jest brak zapasów. Jared spalił tyle pól i gospodarstw, że ludzie z trudem mogą sami się wyżywić, a co dopiero wykarmić armię. Nawet gdybyśmy mieli zabrać im to, co zostało, siłą... - Czego nie zrobimy - oświadczył stanowczo Tris.
- ...to i tak by nie starczyło. Ludzie Curane a też już zaczynają głodować. Nie możemy sobie pozwolić na długie oblężenie. - Czy doszłyście już do siebie? - spytał Tris, zwracając się do Fallon. Kobieta wymieniła spojrzenia z pozostałymi czarodziejkami. - Udało nam się przechwycić większą część tej mrocznej wizji. Następnym razem odrzucimy ją zamiast ją pochłonąć. Martwi mnie jednak to, w jaki sposób Strumień zanika, a potem się odradza. Korzystając z pomocy Trisa, Fallon wyjaśniła generałom, na czym polegają szaleńcze przemiany magii. - Jedyne, co w tym dobrego, to fakt, że pewnie położyła pokotem także magów Curane'a - zakończył Tris. - To sam Strumień spowodował te problemy. - Jedna z nas cały czas posługuje się aktywnie magią -dodała Fallon. Możemy więc śledzić zachowanie Strumienia. Od czasu bitwy jego moc dziesiątki razy całkowicie zanikała, po czym znowu się odradzała. Uczymy się dostrzegać wszelkie znaki ostrzegawcze, ale to wszystko jest dla nas nowe. - Co się dzieje, jeśli jeden z tych przypływów zaleje was? - spytał Senne. - Właśnie z tego powodu nie ma tu z nami Any. Zajmowała się właśnie ujęciem wody, gdy magia wokół niej wezbrała. Powiedziała, że było tak, jakby trafiła w nią błyskawica. Minie kilka dni, zanim dojdzie do siebie. - Jesteście pewni, że to nie Curane powoduje te przemiany?
Tris pokręcił głową. - To nie magowie Curane'a wywołują te magiczne zakłócenia magii, lecz ich magia krwi pogłębia nierównowagę Strumienia. Im bardziej wykorzystują jego moc dla celów mrocznej magii, tym bardziej Strumień staje się niestabilny. Pytanie brzmi, co się stanie, gdy Strumień pęknie. Znamy tylko opowieści z czasów Wojen Magów. Ostatni raz doszło do tego na dalekiej północy. To dlatego te ziemie nazywane są Zniszczonymi Krainami. - Czy zwiadowcy przynieśli jakieś wieści? - spytał Tarq. - Z tego, co widzą, Curane nadal uważa, że uda mu się nas przetrzymać. A to znaczy, że on ma coś, czego my nie mamy, lub też wie coś, czego my nie wiemy. Duchy podsłuchały rozmowy o gorączce i zarazie panujących w różnych dzielnicach miasta; już wiadomo, skąd się biorą niektóre ciała. Nikt nie widział dziewczyny i jej dziecka -wygląda na to, że są przetrzymywani w wieży. - Tris spojrzał na Soteriusa. - Mamy mapę, którą dał nam duch Taboka. Może to ryzykowne, ale gdyby udało nam się wprowadzić do Lochlanimar przez te jaskinie maga i siły uderzeniowe, moglibyśmy przypuścić atak podobny do tego pierwszego: magia, vayash moru i machiny oblężnicze. Nieduże wiązki mocy zamiast potężnych podmuchów, żeby Strumień nie pękł. Siły Curane'a nie mogą jednocześnie być wszędzie. - A co z ashtenerath? - spytał Senne. - Wiemy, że ich stworzenie wymaga sporej ilości mocy - rzekł
Soterius. - A to oznacza, że Curane zaczął ich tworzyć, zanim tu przybyliśmy. Nie wiadomo, czy już wszystkich wykorzystał i czy nie musi tworzyć nowych. Żołnierze wiedzą, jak ich zabijać, a teraz, kiedy z nimi walczyli, już się ich nie boją. - A vayash moru? - chciał wiedzieć Tarą. - Z pewnością sami nie zajmą Lochlanimar - stwierdził Tris. - Duch Taboka mówi, że na te tunele rzucono zaklęcia przeciwko vayash moru, dlatego nie mogę ich tam posłać. Chciałbym, żeby Ban wraz z siłami uderzeniowymi zajęli jutrzejszej nocy pozycje. Kiedy zaatakujemy, może tak długo odciągniemy uwagę Curane'a, aż będzie za późno. - Uśmiechnął się. - Myślę, że udałoby mi się przełamać zaklęcia ochronne magii krwi w zamku - te, które powstrzymują duchy. A jeśli chodzi o vayash moru, to Gabriel zawsze mówił, że na tych magicznych zabezpieczeniach nie można aż tak bardzo polegać, jak sądzą Nargijczycy. Zobaczę, co uda mi się zrobić. - Mam w swojej dywizji ludzi, którzy przydadzą się w tym oddziale uderzeniowym - powiedział Tarą. - Pracowali w kopalni koło granicy z Trevath. Nie boją się ciemności i mają dobrą orientację pod ziemią. - Świetnie. Tris spojrzał po twarzach obecnych. - Miejmy nadzieję, że nasz plan się powiedzie. Nie wiem, ile jeszcze Strumień zniesie, ale kiedy pęknie, nie będzie miało znaczenia, kto wygra. Wszyscy będziemy martwi. Rozdział dwudziesty piąty
Carroway czekał niecierpliwie w zimnym nocnym powietrzu, aż przyjedzie powóz, a kiedy się pojawił, powiedział do woźnicy: - Zawieź mnie do Gospody pod Wściekłym Smokiem. — Jak sobie życzysz, panie. Przyglądał się zimowemu krajobrazowi za oknem, podczas gdy powóz jechał do miasta. Noce były coraz dłuższe, a jego nastrój coraz bardziej ponury, zaś fakt, że spędzał ostatnio dużo czasu w towarzystwie Macarii, tylko pogarszał sprawę. Na Boginię! Powinienem już z tym skończyć. Powiedzieć jej, co czuję. Przynajmniej by mnie to tak nie męczyło. Może wreszcie bym się wyspał. Przymknął oczy, tocząc ten dobrze znany wewnętrzny spór. Nie mogę jej powiedzieć. Czy uwierzyłbym w jej odpowiedź? Ona zawsze myśli o mnie jako o swoim mecenasie, człowieku, który protegował ją na dworze. Nawet jeśli nie podziela moich uczuć, to i tak nie ośmieli się odrzucić moich zalotów. Będzie się obawiała, że każę ją odesłać i straci źródło utrzymania. A jeśli powie, że mnie kocha, skąd będę wiedział, że to miłość, a nie wdzięczność? Westchnął. Dobrze wiem, jak to jest, kiedy czuje się presję mecenasa. Na Mroczną Panią! Nigdy nie postawię nikogo w takiej sytuacji To beznadziejna sprawa. Moja głowa już to zrozumiała, ale dlaczego serce nie chce słuchać? Goście w gospodzie rozpoznali go i krzyknęli radośnie na widok jego lutni. Stali bywalcy pamiętali go z dawnych czasów, kiedy grał, żeby zarobić na jedzenie i picie. Karczmarz także go pamiętał i choć
wiedział, że bard jest teraz nadwornym muzykiem samego króla, przyniósł mu kufel piwa oraz talerz sera i kiełbasek, co Carroway przyjął z wdzięcznością. - No, dalej, Carroway! Zagraj kilka piosenek dla starych druhów! Goście podsunęli mu krzesło i Carroway zaczął stroić lutnię. Pierwsza pieśń, którą zagrał, została napisana na królewski ślub. Kiedy skończył, tłum zaczął klaskać. - Jeszcze jedną! Zaśpiewaj nam coś nowego! Carroway zastanawiał się przez chwilę, a potem wiedziony instynktem, zaczął brzdąkać w struny w tonacji molowej. Przymknął oczy i zaczął śpiewać jedną z tych pieśni, które napisał w zeszłym roku w Bibliotece Zachodniej Marchii. Opowiadała o dziewczynie, której muzyka była tak czysta, że poruszała duchy do łez, i o duchu, który ją kochał, lecz śmierć rozdzieliła ich na wieczność. Otworzył oczy dopiero wtedy, gdy skończył, gdy muzyka wypełniła go całego. Przez chwilę panowała cisza, a potem tłum wyraził swój zachwyt głośnymi okrzykami. Carroway podniósł wzrok i zobaczył Macarię stojącą w drzwiach i przyglądającą mu się. Zanim jednak zdążył spojrzeć jej w oczy, wyśliznęła się na dwór. Carroway zakończył swój występ przy wtórze ogromnego aplauzu, wziął talerz z jedzeniem i poszedł bocznymi schodami na górę. - Podejrzewaliśmy, że jesteś na dole - przywitał go Halik, klepiąc go po plecach. W zamian za regularne występy trupy bardów Carroway a właściciel
Gospody pod Wściekłym Smokiem oddał im do dyspozycji jeden pokój. Sąsiedztwo kuchni sprawiało, że zawsze było tu ciepło. Bardowie wykorzystywali ten pokój do przechowywania instrumentów oraz nut i odbywania spotkań, często też przychodzili tutaj po to, żeby się przespać. W pokoju byli Halik, Macaria i Paiva, która właśnie stroiła lutnię, oraz Tadghe. Był potężnym mężczyzną o wielkich jak bochny chleba rękach, którymi doskonale grał na skrzypcach. Często śmiał się głośno i zawsze pierwszy podrzucał jakiś sprośny rym. Teraz siadł najbliżej jedzenia i zaczął podgryzać leżącą na wielkiej tacy kiełbaskę. Bandele, drobna kobieta z długimi jasnorudymi włosami, siedziała na podłodze oparta o ścianę w najcieplejszym miejscu pokoju, z harfą u boku, wyraźnie pogrążona w myślach. Byli stałymi bywalcami tego pokoju, a choć co noc pojawiało się tu przynajmniej kilkunastu innych minstreli, to nie wszyscy muzycy byli tu mile widziani. Ci związani z arystokratami, których lojalność budziła wątpliwość, nigdy nie byli zapraszani, podobnie jak ci, którzy za dużo plotkowali lub byli zbyt mocno zaangażowani w dworskie intrygi. Ta grupka stałych gości nie zmieniała się, odkąd Carroway przybył do zamku na nauki, i tylko Paiva dołączyła do nich w zeszłym roku. Jako jedyna przeżyła, gdy jej rodzina została zabita przez nasłanych przez Jareda grabieżców. Kiedy śpiewała o tych
wydarzeniach, zawsze łzy ciekły jej po twarzy. Duży dzban piwa i stojące wszędzie kufle świadczyły o hojności karczmarza. Gospoda pod Wściekłym Smokiem była jednym z niewielu miejsc, gdzie zwykli ludzie mogli posłuchać tak wybitnych muzyków. Nie mieli więc nic przeciwko temu, kiedy bardowie wypróbowywali na nich jeszcze nie całkiem dopracowaną nową przyśpiewkę czy balladę. Gospoda była również najlepszym miejscem, żeby dowiedzieć się, co ludzie żyjący poza pałacem uważają za ważne i o czym plotkują; pozwalało to Carrowayowi wsłuchać się w - jak on to nazywał - puls królestwa. - Co cię sprowadza w tę burzę? Wyglądasz jak kogut na wystawie spytał Halik. - Ciągle ci powtarzam - poprawiła go Macaria - że on jest za wysoki na koguta. Może być pawiem, ale nie kogutem. - Paiva właśnie miała nam zaśpiewać rymowankę, którą usłyszała w salonie lady Jadzi - powiedział Halik. -Siadaj. Carroway przysiadł na ławie koło Macarii. Zrobiła mu miejsce, ale odsunęła się bardziej, niżby chciał. - No, dalej, Paivo - zachęcił ją Halik. - Zagraj dla nas. - Obawiam się, że to raczej tawerniana przyśpiewka -stwierdziła Paiva, uśmiechając się szeroko - ale ma skoczną melodię i dobrze się ją nuci, więc pewnie szybko stanie się popularna. W krainach na północy chłopcy na wysokich wyrastają i ci chłopcy z
północy wszystkich o głowę przewyższają Mówią też, że panny tamtejsze niezłe są że hej, hej! Z mieczem i kopią lubią spędzać swój dzień, swój dzień, i choć młodzieńcy z północy nie są rolników synami, to rady by nie dali w łożu z tamtejszymi pannami Wysyłają więc panny swoje wraz z ich orężem na dalekie południe za mężem, za mężem Waleczność nie jest mężczyzn z północy mocną stroną i na polu bitwy zajmują się głównie swej skóry ochroną Potem swe panny po piwo wysyłają a one je na sąsiadach mieczem wymuszają, hej, hej! Z tej historii smutny morał taki, ze tak naprawdę ci północni mężczyźni to słabe chłopaki Swoje panny w świat posyłają, a te mieczem i kopią wywijają w krainach na północy... - Dosyć! - warknął Carroway, zrywając się na równe nogi. Paiva o mało nie upuściła lutni ze strachu, po czym uciekła na korytarz. Pozostali bardowie spojrzeli na niego, jakby oszalał. Bandele wstała i ruszyła ku drzwiom. - Pójdę do niej - powiedziała, obrzucając Carroway'a kwaśnym spojrzeniem. - A ty w tym czasie się uspokój. - Dlaczego tak się zachowałeś? - spytała Macaria, opierając ręce na biodrach. - Zazwyczaj po pijaku nie jesteś tak opryskliwy. - Nie jestem pijany, tylko zaniepokojony. Nie rozumiesz? To jest piosenka o Kiarze. - W tawernianych przyśpiewkach często naśmiewamy się z
wielmożów, nawet z króla - powiedziała, wzruszając ramionami. - To dlatego są tak lubiane przez pijanych żołnierzy. No i co z tego? Carroway przesunął rękoma po swoich długich, czarnych włosach i zaczął się przechadzać po pokoju. - Nie chodzi tylko o tawernianą przyśpiewkę - rzekł. -Widzisz, ile się ostatnio wydarzyło - Zachar nie żyje, Malae została otruta, a Mikhail uwięziony. Eadoin słyszała, że niektórzy arystokraci obwiniają Kiarę o sprowadzenie nieszczęścia na dwór królewski. Nie zdają sobie sprawy, że jest wśród nas zdrajca. Trudno jest być cudzoziemską królową, gdy król wyjechał na wojnę na wiele miesięcy. Jeśli dwór zwróci się przeciwko niej... - Ja też słyszałem takie rozmowy - przyznał Halik. -Nie chciałem nic mówić, dopóki nie byłem pewien, że to coś więcej niż tylko gadanina kilku podpitych napaleńców. - Ja też - wtrącił się Tadghe. - Ale dlaczego? Małżeństwo zostało już oficjalnie zawarte. I gdyby królową nie została Kiara z Isencroftu, byłaby nią dla zachowania pokoju jakaś księżniczka z Trevath - zauważyła Macaría, marszcząc nos z niesmakiem. - Ten, kto stoi za atakami na Kiarę, może wcale nie pochodzić z Margolanu - powiedział Carroway. - A jeśli buntownicy w Isencrofcie są na tyle zdesperowani, żeby zabić Kiarę, by doprowadzić do wojny między Trisem i Donelanem?
- Nie będzie królowej, nie będzie dziedzica ani połączenia tronów podsumował Tadghe z ponurą miną. - Czy to możliwe? - spytała Macaria. - Czy mogliby wywołać wojnę? Carroway wzruszył ramionami. - Król Donelan oddał swoją córkę pod opiekę Trisowi, i gdyby została zamordowana, byłby to wystarczający powód do wojny. - A wojna z Isencroftem na północnej granicy to zaproszenie Trevath do ataku - powiedział Halik. - Posadzą na tronie bękarta Jareda, a Curane zostanie regentem. - Jesteś bardem, a myślisz jak cholerny żołnierz -stwierdził Tadghe. - Jak się przez rok podróżuje w towarzystwie żołnierzy, to człowiek podłapuje trochę takiego myślenia razem z wszami. - Zdaje się, że aresztowali jednego z ludzi lorda Guarova za przysłanie tego okropnego całunu - zauważyła Macaria. - Zaraz potem lord i lady Guarov szybko opuścili dwór. - Czy naprawdę myślisz, że Guarov stoi za tym wszystkim, co się stało? - spytał Tadghe, prychając. - Nie jest na tyle sprytny, żeby wymyślić taki spisek, ani na tyle ustosunkowany, żeby to przeprowadzić. A może to wcale nie jest jeden spisek i jeden spiskowiec? - Tris nie miał czasu, żeby naprawić wszystkie wyrządzone przez Jareda szkody - powiedział Carroway. - Jeśli ktoś chce wykorzystać gniew ludzi i skierować go na przykład przeciwko cudzoziemskiej królowej, to może być jak siedzenie na beczce prochu.
Otworzyły się drzwi i weszła Bandele z Paivą. Młoda dziewczyna miała czerwone od płaczu oczy, a Bandele patrzyła na Carroway'a z wyrzutem. Bard podszedł do dziewczyny, ukląkł przed nią i ucałował jej dłoń. - Przykro mi. Nie powinienem być dla ciebie taki ostry. Czy mi wybaczysz? Paiva uśmiechnęła się, widząc ten przesadny wyraz skruchy, i zarzuciła mu ręce na szyję. - Och, Carroway, wiesz, że ci wybaczę - Carroway uważa, że może istnieć spisek mający na celu nastawienie mieszkańców Margolanu przeciwko nowej królowej - wyjaśniła Macaria, spoglądając na Bandele. - Paivo, masz talent do przerabiania wiejskich przyśpiewek. Wykorzystaj tę melodię i wymyśl nowe słowa, takie, które mówią coś dobrego o królowej. - Zaśmiała się. - Na Mroczną Panią! Myślę, że nie zaszkodziłoby nawet, gdybyś powiedziała, że wszystkie dziewczyny z północy są zabawne, byle tylko nie przebijały naszych mężczyzn mieczami i nie kradły naszego piwa! Paiva pociągnęła nosem i odgarnęła włosy z oczu. - Mogę to zrobić. Jeśli wszyscy się jej nauczycie, może stanie się popularna w innych gospodach szybciej niż ta oryginalna. - Uśmiechnęła się, myśląc o tym, jak zmieni słowa przyśpiewki. - Jeśli będzie jeszcze nieco bardziej skoczna i szybsza, a pijacy będą mogli wybijać rytm kuflami przy „hej!, hej!", może uda
nam się wykorzenić tamtą wersję. - Niektóre wędrowne trupy muzyczne, które przybyły na ślub, zostały dłużej ze względu na pogodę - dodał Halik. - Możemy razem z Macarią zaprzyjaźnić się z nimi. Przy okazji wymienimy się opowieściami i piosenkami, jak to między bardami bywa. Carroway wstał z uśmiechem i poklepał Paivę po ramieniu. - Dobra myśl. Sam zrobię rundkę po piwiarniach. Jeśli odwiedzimy gospody w mieście i okolicach oddalonych o dzień jazdy od zamku, może uda nam się zapobiec rozpowszechnieniu tej pierwszej piosenki. - Jak by ci to delikatnie powiedzieć... Chyba nie sądzisz, że uda ci się niepostrzeżenie wmieszać w tłum? -Bandele popatrzyła znacząco na długie kruczoczarne włosy Carroway'a, jedwabną, rubinową koszulę z falbanami i brokatowe spodnie. Carroway przewrócił żartobliwie oczami. - To moje przekleństwo. Macaria szturchnęła go w bok. - Ona ma rację - stwierdził Halik. - Wszyscy wiedzą, że jesteś królewskim bardem i przyjacielem króla. I że jesteś w bliskich stosunkach z królową. Jeśli to wyjdzie od ciebie, ludzie mogą pomyśleć, że to pałac próbuje nie dopuścić do upowszechnienia kłopotliwej piosenki... - ...a wtedy ta pierwsza wersja stanie się jeszcze bardziej popularna dokończyła Macaria. - Ale my możemy być twoimi oczami i uszami. Być może uda nam się nawet dowiedzieć, skąd się biorą te piosenki. - Będzie nam potrzebne błogosławieństwo Mrocznej Pani - stwierdził
Tadghe. Carroway poklepał go po ramieniu. - Wiem, przyjacielu. Wiem. *** Kiara obróciła się, wymierzając manekinowi potężny kopniak w stylu Wschodniej Marchii. Kiedy przestały jej dokuczać poranne mdłości, doszła do wniosku, że porządne ćwiczenia przed świtem pomogą jej uspokoić nerwy. Manekin był marnym przeciwnikiem. Jej poprzedni partner, Mikhail, był bardzo wymagającym zawodnikiem. Choć brakowało mu umiejętności Jonmarca opartych na stylu walki Wschodniej Marchii, był bardzo silny i szybki. Jednak teraz Mikhail siedział zamknięty w lochu. Carroway wyróżniał się celnością w rzucaniu nożami, ale nawet on sam przyznawał, że nie jest zbyt dobrym szermierzem. Nikomu innemu Kiara nie ufała na tyle, by mógł być jej partnerem sparingowym, musiała więc wyładowywać swoją frustrację i samotność na drewnianej kukle. Ruch dobrze jej robił. Była sama, straże stały pod drzwiami sali ćwiczeń. Mogła się uwolnić od niewygodnych dworskich sukni, nie narażając się na zarzut nieobyczajnego zachowania. Zdjęła prostą sukienkę, naszyjnik z amuletem oraz pozostałą biżuterię; teraz miała na sobie wykonaną w Isencrofcie tunikę ze spodniami w kolorze płomienia. Po raz pierwszy od wielu dni jej nastrój się poprawił, gdy przyjmowała kolejne pozycje bojowe. Jae pikował, atakując szponami drewnianą kukłę, i zgrabnie unikał ciosów miecza Kiary. Kiedy
wreszcie znudził się tą zabawą, przysiadł wysoko na krokwiach. Skupiając się na technicznej doskonałości, Kiara mogła oderwać myśli od spraw, które prześladowały ją po nocach i dręczyły za dnia. Czuła ulgę, kiedy nie zamartwiała się i nie zastanawiała, co się dzieje z armią. Miała poczucie wolności, jakie dawał ruch i radość z wykonywanych precyzyjnie ćwiczeń. Nagle temperatura w sali spadła i podmuch wiatru zgasił pochodnie. Zapadły czarne jak smoła ciemności, gdyż nie zaczęło jeszcze świtać i za oknami panował mrok. Zanim Kiara zdążyła zareagować, kukła zaczęła się sama obracać i uderzyła ją drzewcem kopii mocno w brzuch. Siła tego uderzenia sprawiła, że upadła na ziemię i przeszył ją tak silny ból, że aż zgięła się w pół. Próbowała wezwać straże, ale nikt nie odpowiedział. Jae wylądował obok niej, obracając czujnie łebkiem na wszystkie strony. Powietrze wokół niej zaczęło się jarzyć zielonkawą poświatą i z ciemności napłynęły głosy. - Jest za wcześnie... - Jeszcze dusza nie zamieszkała w nim... - Moment jest odpowiedni. Musimy tylko zdecydować, które z nas... - Już postanowiliśmy... - Jeszcze nic nie jest postanowione... Kiara próbowała wstać, zaciskając zęby z bólu. Kukła zaczęła się szaleńczo obracać i musiała się uchylić, żeby kolejny cios kopią nie pozbawił jej przytomności albo nawet nie zabił. Zielona poświata
zbliżyła się i głosy stały się jeszcze bardziej słyszalne. - To nie będzie łatwe... - Ale możliwe... - Jedno z nas z pewnością będzie odpowiednie... Zerwał się wiatr i zaczął wirować wokół niej z taką siłą, że słyszała szczęk spadających ze ścian mieczy. - Straże! - zawołała, starając się przekrzyczeć wiatr. Z wnętrza zielonej poświaty dobiegł śmiech. - Oni cię nie słyszą, już my się o to postaraliśmy. Na wszelki wypadek zamknęliśmy drzwi na klucz. - Czego chcecie? - Odrodzić się. Zielona poświata otoczyła Kiarę, a ona wzniosła bariery ochronne, czerpiąc ze swojej królewskiej magii. Odpowiedzią znowu był śmiech. - Nie jesteś Przywoływaczem, a my nie jesteśmy magami. Twoje osłony nic dla nas nie znaczą. Jarzący się opar kłębił się wokół Kiary, a nią wstrząsały dreszcze z zimna i ze strachu. Z trudem się podniosła, krzywiąc się z bólu przeszywającego jej brzuch, i chwyciła oburącz miecz, mimo iż wiedziała, że na nic się nie zda przeciwko takim napastnikom. W zielonej poświacie ujrzała wreszcie ludzkie twarze: niewiele starszej od niej kobiety, mężczyzny w średnim wieku i młodzieńca z zimnym, pełnym determinacji spojrzeniem. - Kim jesteście? Czego chcecie?
- Zginęliśmy w tym zamku w rąk Jareda Uzurpatora i jego magów odpowiedział młodzieniec o bezlitosnym spojrzeniu. - Odebrano nam życie. Chcemy znowu żyć. - W jaki sposób? Wiecie przecież, że nie jestem Przywoływaczem. - Twoje dziecko nie zostało jeszcze obdarzone duszą. Jedno z nas może zająć jej miejsce. Kiara zacisnęła mocniej dłonie na mieczu, kiedy uświadomiła sobie, co duch ma na myśli. - Nie zbliżajcie się do mnie! Nie pozwolę wam... Zielona poświata pomknęła ku niej. Jae zanurkował w stronę jarzących się sylwetek, ale przeleciał przez nie, nie czyniąc im szkody. Kiara poczuła, jak blask ją spowija, a jej ciało przeszywa przenikliwy chłód. Trzęsąc się z zimna, osunęła się na kolana. Obsydianowy Król musiał się kiedyś przedrzeć przez jej zabezpieczenia, lecz duchom jej magia i osłony zdawały się nie przeszkadzać. Serce waliło jej mocno. Duchy nie pragnęły jej umysłu ani ciała, chciały dziecka, które w sobie nosiła, a które nie zostało jeszcze obdarzone duszą. Było jak puste naczynie, które czeka, aż zostanie napełnione. A jeśli jeden z tych duchów przejmie ciało dziecka, zanim zostanie obdarzone duszą przez Panią... Ogromne lustro wiszące na ścianie sali nagle spadło na podłogę, roztrzaskując się na kawałki, i w przeciwległym kącie znowu zerwał się wiatr. Otaczająca Kiarę poświata wycofała się równie nagle, jak się pojawiła. Królowa podniosła wzrok i zobaczyła mglistą postać
mężczyzny w mundurze królewskiej armii, a obok niego ducha Seanny oraz innej kobiety w ubraniu niańki. Kiara domyśliła się, że to Ula, od dawna nie żyjąca opiekunka dziedziców margolańskiego tronu. - W imię króla, zostawcie ją w spokoju! - zawołał widmowy żołnierz. - Jej stal nie może wyrządzić wam krzywdy, ale moja was spali. Kiara usłyszała kroki na zewnątrz. Strażnicy zaczęli walić w zamknięte drzwi sali, nawołując królową. Zielona poświata zamigotała, a potem pomknęła do przodu, wypełniając salę przeraźliwym wyciem. Seanna zasłoniła Kiarę swoją widmową postacią, Ula zablokowała blask z drugiej strony, a duch żołnierza przeszedł do ataku; w chwili, gdy jego miecz zetknął się z zieloną poświatą, salę wypełnił ogłuszający wrzask. Jae znowu rzucił się na ten blask, jednak przefrunął przez niego, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Strażnicy zaczęli już wyważać drzwi. Ula strąciła amulet leżący na ławie i Kiara złapała go, gdy spadł na podłogę. Niańka pomogła Seannie powstrzymać wymierzony w królową atak. Miecz żołnierza tak długo ciął niewidzialnego przeciwnika, aż dał się słyszeć ostatni krzyk i blask zgasł. Ból w brzuchu nasilił się. Kiara zwinęła się w kłębek, wstrząsana silnymi dreszczami. - Kim jesteś? - wykrztusiła, gdy zaniepokojony widmowy żołnierz przyklęknął przy niej. - Jestem Comar Hassad, wasal Bricena - odpowiedział. - Nie udało mi
się ochronić króla, ale przysiągłem bronić jego dziedziców. - Czy te duchy... posiadły duszę mojego dziecka? - Kiara walczyła, by nie stracić przytomności, choć sala wirowała wokół niej. Otaczające ją duchy zaczęły zanikać. - Nie. Będziemy cię strzec, dopóki żywi nie powrócą -rzekł cichnącym głosem Hassad, a Jae przysiadł koło Kiary i szturchnął ją w dłoń. Usłyszała, jak strażnicy wyłamują drzwi, i zobaczyła światło pochodni. Przez okna zaczęło już wpadać blade światło brzasku. - Sprowadzę uzdrowicielkę! - krzyknął jeden z gwardzistów, a pozostali dwaj podbiegli do Kiary. - Zobaczyliśmy coś podejrzanego w korytarzu i poszliśmy sprawdzić, co to takiego. Kto to był, pani? - Duchy - wykrztusiła i stłumiła krzyk, gdy zalała ją kolejna fala bólu. - Już ich nie ma. Kiara usłyszała nadbiegające kroki i pojawiły się Cerise i Alle. Przyklękły przy niej, a gwardziści usunęli się na bok. - Macaria poszła po nosze. Co się stało? Cerise położyła Kiarę delikatnie na plecach; zauważyła z niepokojem, że kobieta krzywi się z bólu. - Dajcie królowej spokój - powiedziała Alle do gwardzistów, przejmując kontrolę nad sytuacją. - Przynieś dzban z zimną modą i garnek z wrzątkiem. A ty posprzątaj szkło. Kiedy gwardziści zajęli się obowiązkami, Alle powiedziała: -
Powiedz w czym mogę ci pomóc. Podczas gdy Cerise zajmowała się Kiarą m milczeniu, ta opowiadała o ataku i swoich widmowych obrońcach, robiąc przerwy na zaczerpnięcie tchu. - Czy to prawda? Czy naprawdę mogłyby przejąć duszę? - Tak mówią stare opowieści. Zawsze myślałam, że to tylko gadanina starych kobiet, ale w środkowym Isencrofcie słyszałam, jak wioskowe czarownice opowiadały o duchach, które opętały dziecko, zanim zostało obdarzone duszą. Takie dziecko to odmieniec. Zrobienie czegoś takiego po urodzeniu wymaga mocy Przywoływacza i krwawej magii. - Hassad mówił, że im się nie udało. Czy możesz się upewnić? Cerise przymknęła oczy i położyła dłonie na brzuchu Kiary. Po kilku chwilach potrząsnęła głową. - Tylko jedna linia życia, a więc dziecko nie zostało jeszcze obdarzone duszą. - Dziękuję - odetchnęła z ulgą Kiara. Zaraz jednak znowu przeszył ją ból, gdyż skrzywiła się i zacisnęła zęby. - Nie wiem, czy powodem było uderzenie w brzuch, czy stres wywołany atakiem... czy może przesadziłaś z ćwiczeniami. Musimy powstrzymać skurcze, inaczej stracisz dziecko. - Zabierzcie mnie do moich komnat... - Przykro mi, Kiaro. Nie ma na to czasu, będziemy musiały zrobić to
tutaj. Macaria przyniosła nosze i torby uzdrowicielki. Cerise sporządziła okład i zrobiła herbatę z przyniesionego przez gwardzistę wrzątku, po czym zaczęła działać. Alle wyprosiła gwardzistów z sali, aby stanęli na warcie przy wyważonych drzwiach, a Macaria zawiesiła tam kawałek brezentu wyjęty ze skrzyni, żeby zasłonić Kiarę przed wzrokiem przechodzących korytarzem ludzi. Przez całą świecę Cerise przygotowywała zioła i suszone sproszkowane mieszanki, które wykorzystywała do zmniejszenia skurczów. Alle w tym czasie wycierała twarz Kiary wilgotną, chłodną szmatką, Macaria trzymała ją za rękę, a Kiara ściskała w lewej dłoni amulet z agatem. W końcu uzdrowicielka wyprostowała się. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała, uśmiechając się ze znużeniem. - Obydwoje jesteście bezpieczni. Przenieśmy cię teraz w jakieś wygodniejsze miejsce. Alle dała znak gwardzistom, którzy położyli Kiarę na noszach i ostrożnie zanieśli do królewskich apartamentów. Psy Trisa, wyczuwając, że coś jest nie tak, trzymały się w pobliżu. Szary wilczarz, ulubieniec Kiary, położył się przy samej kanapie. Mastiff usadowił się na warcie u jej wezgłowia, a czarny wilczarz ułożył się w nogach. Jae przysiadł na oparciu sofy. Kiara dostrzegła w półmroku zarysy postaci Seanny i Uli. - Przykro mi, kochana. - Cerise wzięła ją za rękę. -Mieliśmy tyle innych zmartwień, że nie pomyślałam nawet, żeby cię ostrzec przed
duchami. Kiara opadła na poduszkę. - Tris nie był pewien, czy zdążył pomóc duchom wszystkich ofiar Jareda odejść na spoczynek. Próbował, ale, na Boginię, było ich tak wiele. Rozległo się pukanie do drzwi. Alle otworzyła je ostrożnie, trzymając dłoń w pobliżu ukrytego w fałdach spódnicy noża. W drzwiach stanął Carroway i Kiara dała mu znak, żeby wszedł. - Przyszedłem, gdy tylko się dowiedziałem. Czy dobrze się czujesz? Kiara skinęła głową. - Pamiętam, jak Tris opowiadał o tej nocy, kiedy doszło do przewrotu. Myślę, że spotkałam jednego z waszych starych znajomych. Nazywa się Comar Hassad. - Hassad był jednym z najwierniejszych gwardzistów Bricena i jednym z pierwszych, którzy zginęli w czasie zamachu stanu. Przeprowadził nas bezpiecznie przez las i zaprowadził do spalonej gospody. Kiedy się w niej zatrzymaliśmy, wyglądała na porządny i bezpieczny zajazd, a nie na spaloną ruinę. - Jeśli go znowu zobaczysz, przekaż mu moje podziękowania. - Ja nie szukam okazji do spotkań z duchami - uśmiechnął się Carroway. - Odkąd Tris wyjechał z wojskiem, Hassad nie próżnuje. Gwardziści powiadają, że kręci się po całym zamku. Przestraszył dwójkę minstreli na drodze przy moście. - Wygląda na to, że Seanna i Ula osobiście zainteresowały się tobą i
dzieckiem - dodała Macaria. - Nigdy się tak nie ucieszyłam na widok ducha - powiedziała Kiara, ledwie się uśmiechając. - Jae próbował mnie bronić, ale tylko przeleciał przez te zjawy. - Wzdrygnęła się na to wspomnienie. - Miałam nadzieję, że unikniesz problemów, które miała twoja matka - powiedziała Cerise. - I myślę, że w znacznym stopniu to ci się udało, ale musisz uważać. - Uniosła rękę, aby powstrzymać protesty Kiary. -Wiem, że wiele naszych kobiet służących w wojsku ćwiczy niemal do rozwiązania, i wiem, że bitewni uzdrowiciele uważają, że to bezpieczne, jeśli jednak odziedziczyłaś budowę ciała Viaty, musisz być ostrożna. Twoja matka była równie doskonałą jak ty wojowniczką, ale musiała na siebie uważać, kiedy była w ciąży. Mimo to poród był trudny i niebezpieczny. Jeśli nadal chcesz ćwiczyć, będziesz musiała się oszczędzać - możesz pracować nad sylwetką i robić ćwiczenia rozciągające, a nie wyładowywać frustrację na manekinie - dodała z uśmiechem. - Paiva i Bandele mają nowe piosenki - powiedział Carroway, wstając. - Przyślę je tutaj na górę na prywatny koncert, kiedy już odpoczniesz. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, Macaria mnie odszuka. - Po czym skłonił się i wyszedł. Macaria wyszła za nim na korytarz, zamykając za sobą drzwi. - Boję się o nią - powiedziała. Carroway wziął ją za rękę, zdziwiony, że się nie odsunęła. - Ja też. Kiedy obiecywałem Trisowi, że się nią zaopiekuję, nie
spodziewałem się czegoś takiego. Zaczynam się zastanawiać, gdzie trwa prawdziwa wojna - tam czy tu. - Nadal nie wiemy, czy za tymi incydentami stoją ludzie Cwane a, czy separatyści z Isencroftu. A teraz jeszcze duchy... - Może inni minstrele czegoś się dowiedzą. A ty musisz mieć Kiarę na oku i słuchać wszystkich pałacowych plotek. Ja nie mogę tego robić, bo ludzie zaczną gadać. - Żartowałam wtedy, kiedy mówiłam o twoim powodzeniu u protektorek. - Od dawna taką mam reputację, chociaż wcale na nią nie zasłużyłem. Ja nie mogę trzymać się na tyle blisko królowej, żeby przekazywać jej pałacowe plotki, ale ty możesz. Paiva jest za młoda, Bandele nie ma takiego nosa do intryg jak ty. Alle wie tylko to, co mówią wielmoże, ale ty wiesz, co mówi służba i ludzie w tłumie, kiedy myślą, że nikt ich nie słucha. Macaria uśmiechnęła się i ścisnęła jego dłoń, a on odwzajemnił uścisk. - Zrobię to - powiedziała - ale bądź w pobliżu, dobrze? Carroway skłonił się nisko. - Jestem do usług, pani. *** Kiara i Alle spojrzały na Macarię pytająco, gdy wróciła do komnaty. - Jak miewa się twój bard? - spytała Kiara. Macaria odwróciła wzrok. - Mój bard? Martwi się o ciebie, pani, i to wszystko.
Kiara uśmiechnęła się ze znużeniem, ale nie zaprzeczyła. Cerise poszła do swojej komnaty, aby odłożyć lekarstwa na miejsce. Alle przysiadła na krześle obok Kiary. - Wiem, że nie chcesz martwić Cerise, ale jak się naprawdę czujesz? Kiara z trudem usiadła. - Kiedy wyruszyłam w Podróż, byłam pewna swoich umiejętności walki, miałam rumaka bojowego i Jae. W zeszłym roku w drodze do Zachodniej Marchii i potem, kiedy jechaliśmy z powrotem, żeby stawić czoła Jaredowi, wiedziałam, że sobie poradzę w walce. Teraz wszystko się zmieniło. Nadal nie wiemy, kto próbuje mnie zabić - być może nie jest to jedna osoba - i jakie ma powody. Tris wyruszył na wojnę, a my nawet nie wiemy, jak mu się tam wiedzie. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezbronna - i nienawidzę tego stanu. Nie ochroniłam Mikhaila ani Malae, a dziś nie zdołałam nawet obronić mojego dziecka. Zawiodłam Trisa, zawiodłam wszystkich. - Mówisz jak Viata - powiedziała Cerise, podchodząc do nich. Twoja matka nie miała dla siebie litości, kiedy popełniła błąd, i nigdy nie dostrzegała swoich sukcesów. Od czasu śmierci Viaty nauczyłaś się polegać na sobie samej. To uczyniło cię silną. Przyznanie się, że potrzebujesz pomocy, wymaga odwagi. Nie stracisz przez to w naszych oczach. A co z królewską magią, czy była pomocna? - W zeszłym roku przekonaliśmy się, jak bardzo przepowiadanie przyszłości może być niebezpieczne. Przywołanie wizji udało się aż za
dobrze - Arontala omal mnie nie zabił. Okazało się, że mogę się osłonić przed magią, ale potężny czarnoksiężnik jest w stanie przedrzeć się przez moje osłony - odpowiedziała ze smutkiem Kiara. -Ojciec mówił, że jego magia pomagała mu wyczuwać pogodę - było to pomocne w czasie bitwy, ale teraz niezbyt dla mnie przydatne. Być może dzięki królewskiej magii jest większe prawdopodobieństwo, że nasze dziecko będzie magiem, ale nie liczyłabym na to, że mnie ochroni. - Potrzebny nam jest plan - stwierdziła Alle. - Musimy cię chronić, nie czyniąc jednocześnie więźniem. Musisz pojawiać się też na tyle często na dworze, żeby nie było plotek. - A jeśli już mowa o plotkach - wtrąciła Macaria - to Carroway mówi, że musi trzymać się z dala od Kiary ze względu na swoją reputację. Słyszałam czasem jakieś uwagi na jego temat, ale stwierdziłam, że to przez jego wygląd - nie można mu odmówić urody. Nic mi jednak nie wiadomo - a tyle lat jestem na dworze - żeby miał jakąś kochankę, a mimo to ma opinię kogoś, kto sypia ze swoimi opiekunkami. Boję się o Carroway'a. Ktoś usuwa stronników Kiary. Co się stanie, jeśli zwróci się przeciwko niemu? Razem z twoją ciotką Eadoin wiecie o wszystkim, co się dzieje na dworze. - Macaria spojrzała na Alle. -Skąd się biorą te plotki o Carroway'u? On nie chce mi powiedzieć, chociaż go pytałam. Alle zaczęła się bawić bransoletką. - Rozumiem, czemu nie chce o tym mówić. Nie jestem pewna... - Macaria ma rację - przerwała jej Kiara. - Ten, kto za tym stoi, zna
wszystkie dworskie sekrety. Carroway może być w niebezpieczeństwie, ale nie jesteśmy w stanie mu pomóc, jeśli nie wiemy, o co chodzi. On jest naszym przyjacielem, Alle. Tris zawdzięcza mu życie. Carroway robi, co może, żeby nas ochronić. Musimy poznać prawdę. Alle skinęła głową. - Słyszałam, jak ciotka Eadoin opowiadała, że rodzina Carroway a umarła w czasie zarazy. Miał wtedy tylko trzynaście lat. Bricen i Serae zaopiekowali się nim i odtąd Shekerishet stał się jego domem. Już wtedy był wschodzącą gwiazdą wśród minstreli, a wygląd jeszcze mu w tym pomagał. Kłopoty zaczęły się jakieś pięć lat temu. Carroway miał wtedy szesnaście lat. Wpadł w oko lady Nadine. Zapraszała go, żeby grał w jej posiadłości, kiedy tylko będą mu na to pozwalały obowiązki na dworze. Początkowo wszystko szło dobrze, ale potem prosiła go, żeby zostawał u niej dłużej. W końcu zaczęła mu okazywać względy, choć była od niego dwa razy starsza. Pozbawiony rodziny Carroway bał się jej odmówić i czuł się jak schwytany w potrzask. Trwało to cały rok i nikt o tym nie wiedział. - W głosie Alle słychać
było gniew. - A potem ciotka Eadoin dowiedziała się o wszystkim. Chciała pójść z tym do króla, ale wtedy Carroway wziął sprawę w swoje ręce. Próbował się otruć. Pozostawił list, w którym napisał, że nie wie, jak się z tego wyplątać, i że nigdy nie chciał tego romansu. Został uratowany przez Trisa, a potem Esme go uzdrowiła. Bricen był tak rozgniewany, że wezwał do siebie lady Nadine i wygnał ją na zawsze z królewskiego dworu. Jednak krzywda została wyrządzona. Wiecie, jak dwór lubi takie historie. - To wiele tłumaczy - powiedziała Macaria, odwracając wzrok. - Znam tego rodzaju plotki - rzekła Kiara. - Matka walczyła z nimi całe życie i wiem, jakie to wycisnęło na niej piętno. Carroway ma rację, starając się zachować ostrożność. A skoro on musi trzymać się z dala od nas, ty -wskazała na Macarię - jesteś jeszcze bardziej ważną osobą. Niewielu ludziom możemy całkowicie ufać. Ty i bardowie jesteście najlepszym źródłem wiadomości o tym, co się dzieje na dworze i o czym ludzie mówią. Szkoda, że nie wiemy, kto jest szpiegiem mojego ojca - mógłby być naszym kolejnym sprzymierzeńcem. - Ten, kogo przysłał twój ojciec, najwyraźniej nie rzuca się w oczy. - Martwi mnie to, że ojcu przekazano informacje o śmierci Malae, oskarżeniu Mikhaila o morderstwa i o wszystkim innym, co się tutaj wydarzyło. Ojciec ma dość zmartwień z buntem separatystów. A takie wieści na pewno go nie ucieszą. - Może na tym polega plan - zauważyła Alle. - Może ten, kto stoi za tymi atakami, chce, żeby takie wieści spowodowały problemy w
Isencrofcie. Zakładaliśmy, że ten ktoś jest sprzymierzony z Curane'm, a może tak naprawdę on wspiera buntowników w Isencrofcie. - A może istnieje więcej niż jedna grupa - rzekła Macaria. - Tego nie wiemy i musimy być ostrożni. Kiara zawiązała sobie na szyi amulet z agatem. - Zacznę od tego, że już nigdy nie zdejmę tego amuletu. Nie wiem, czy dzisiaj by mi pomógł, ale na pewno by nie zaszkodził. - Postawienie straży za drzwiami nie wystarczyło. Jedna albo dwie osoby będą musiały przez cały czas przebywać z tobą w pokoju dodała Macaria. — Obawiam się, że masz rację. - Kiara skrzywiła się. -Musimy stoczyć własną walkę - choć nie wiemy, gdzie leży linia frontu. Za każdym razem, kiedy będziemy opuszczać te komnaty, musimy być uzbrojone i przygotowane na atak. Musimy wiedzieć, gdzie są drzwi i gdzie znajdują się gwardziści. Nie rozumiem Margolanu, ale znam się na wojnie. A to jest wojna. Rozdział dwudziesty szósty - Nie podoba mi się to, ale nie mamy wyboru - powiedział Soterius, odchylając się na krześle. - Zgadzam się. - Senne skrzyżował ręce na piersiach. -Niechętnie posyłam swoich ludzi do tych jaskiń, to może być pułapka. A nawet jeśli nie, to nie będzie tam wystarczająco dużo miejsca do manewrowania. - W moim batalionie są górnicy. Jaskinie są o wiele większe niż to, do
czego przywykli - odparł Tarą. - Zgłosili się na ochotnika do oddziału uderzeniowego. Kazałem też kilkunastu moim najlepszym żołnierzom i mojemu zastępcy, aby wyruszyli z Soteriusem. Jeśli zgramy to dobrze w czasie, cała uwaga Curane a powinna skupić się na ataku na Lochlanimar. - Zerknął na Senne'a. - Machiny oblężnicze znowu są sprawne, prawda? Senne zacisnął usta, po czym odpowiedział: - Działają jak trzeba. Tym razem przeprowadzimy dwukrotny atak. Nocą znowu poślemy vayash moru przeciwko strażom. Tabok powiedział, że tunele są chronione zaklęciami przed vayash moru, więc i tak nie będą mogli pomóc Soteriusowi. Postawimy ich również w nocy koło tarana. Ani trupy, ani ashtenerath, ani nawet kolejne mroczne wizje im nie przeszkodzą. Z nastaniem świtu, kiedy już trochę zmiękczymy obrońców, zastąpią ich zwykli żołnierze. - Latt i Fallon zapewniły mnie, że już spowodowały dyzenterię wśród żołnierzy Curane'a - dodał Tris. - To nieprzyjemne, ale skuteczne. Powinno zmniejszyć liczebność sił Curane'a i spowolnić ich reakcje. Pociągnął łyk brandy. - Zeszłej nocy przyszły do mnie duchy. Mają zamiar przeprowadzić kolejny atak od środka, żeby wesprzeć Soteriusa. Latt będzie miała szansę złamać zaklęcia chroniące dziewczynę i dziecko w wieży, żeby wpuścić Soteriusa i jego siły uderzeniowe. Po popołudniu spędzonym z czarodziejkami Trisa bolała głowa. Minął tydzień od ostatniej bitwy, zanim odzyskali na tyle siły, by
poradzić sobie w walce. Sądząc z braku reakcji ze strony Curane'a, jego magowie też byli w nie najlepszym stanie. Strumień, który już przedtem był niebezpiecznie niestabilny, stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Jeśli nie zabiją nas siły Curanea, zrobi to nasza własna magia, pomyślał Tris. - Kiedy przypuścimy frontalny atak, a trebusze będą ich ostrzeliwać z flanki, Curane nie zauważy nas aż do chwili, kiedy będzie już za późno - powiedział Soterius. -Tunele prowadzą do samej wieży. Jeśli uda nam się pojmać dziewczynę i jej dziecko, Curane nie będzie miał wyboru będzie musiał się poddać. Za Soteriusem pojawił się duch Taboka. - Niestety, po ostatnim ataku magowie Curane'a rzucili zaklęcia ochronne na salę narad wojennych i nie możemy się tam dostać. Myślę, że podejrzewają, iż duchy szpiegują dla ciebie, panie, i dlatego starają się nie prowadzić żadnych poważnych rozmów poza pokojem narad. Jednak z tego, co widzę, Curane jest bardzo pewny siebie. Coś planuje, i to coś dużego. - Westchnął. - Mam jednak także dobre wieści. Duchy z krypt pod miastem sterroryzowały tylu ludzi Curane'a, że ich dowódcy musieli zagrozić im wybatożeniem, żeby wrócili na stanowiska - powiedział, uśmiechając się okrutnie. - Przynajmniej to nam się udało. - Magowie krwi tworzą amulety do odpędzania duchów i vayash moru. W większości są to nic niewarte świecidełka, niektóre jednak mają w sobie moc. Curane wyposażył w te amulety swoje kluczowe
bataliony - te, które strzegą bramy i przejść na murach. Jego magowie są przeciążeni, a w im większą desperację popadają, tym gorszy jest los mieszkańców miasta. W mieście szaleje zaraza. Curane rozkazał zamurować jedną z dzielnic miasta, żeby nad nią zapanować. Mówią, że zarazę spowodowali jego magowie, żeby rozprzestrzeniła się wśród waszych żołnierzy i zabiła tych, których nie dosięgną jego strzały. Ta-bok spojrzał na Trisa. - Curane nigdy nie pogodzi się z porażką. Nie podda się, dopóki pozostanie mu choć jeden człowiek zdolny do posługiwania się mieczem. Obawiam się, że jedynym sposobem, aby go pokonać, jest zabicie wszystkich żywych istot w jego włościach. - Czy twój mag ziemi może jakoś wpłynąć na pogodę? Jeśli nadal będzie tak zimno, zamarzniemy we śnie -mruknął Palinn, otulając się mocniej płaszczem mimo ognia płonącego pośrodku namiotu w metalowym piecyku. Na zewnątrz silny wiatr szarpał płótnem namiotu i przelatywał z wyciem po obozowisku. - Gdyby Latt była w stanie coś na to poradzić, już by to zrobiła odpowiedział Tris. - Nadciąga jeszcze gorsza pogoda, śnieg i silny wiatr, dlatego nie czekamy z atakiem. Jeśli się nie powiedzie, minie trochę czasu, zanim będziemy mogli przypuścić kolejny - a trudno powiedzieć, która ze stron będzie gorzej znosić to czekanie. - Każdej z dwóch atakujących sił będą towarzyszyły dwie czarodziejki - mówił dalej. - Fallon i ja zajmiemy się osłanianiem frontalnego ataku. Beyral będzie wsparciem dla Any na lewej flance, jako że nie doszła jeszcze całkowicie do siebie po
ostatnim ataku. Vira zajmie się prawą flanką. Latt będzie towarzyszyć siłom uderzeniowym. Będziemy rozproszeni, więc wróg nie zdoła nas zabić jednym szczęśliwym trafieniem. Niech twoje siły zajmą pozycję. - Tris spojrzał na Soteriusa. - Zaatakujemy, kiedy dzwony wybiją drugą. Mogą się nie spodziewać ataku w środku nocy. - Wyruszymy o zmierzchu i zdążymy zająć pozycję, zanim wy będziecie w gotowości. W chwili, gdy Soterius opuszczał namiot wraz z generałami, do środka wśliznęła się Esme. - Czy mogę zamienić słowo z królem? - Co się stało? - Wśród ludzi zaczęła się szerzyć gorączka - zameldowała. - Na razie tylko kilka przypadków, ale nigdy przedtem z czymś takim się nie zetknęłam. Jeden człowiek jeszcze rano czuł się świetnie, a o zmroku już nie żył. Kaszlał krwią. Próbowałyśmy powstrzymać ludzi od powrotu do swoich batalionów, ale szykuje się atak i żołnierze chcą w nim uczestniczyć. Martwię się, że jeśli ten atak nie złamie Curane'a i będziemy tu uwięzieni przez całe tygodnie i miesiące, ta gorączka może mieć fatalne skutki. A jeszcze gorzej będzie, jeśli zawleczemy ją do miasta. - Informuj mnie na bieżąco, ale to kolejny powód, żeby jeszcze dzisiejszej nocy odnieść zwycięstwo. *** Soterius walczył z przenikliwym wiatrem.
- Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na ten atak, zanim pogoda się pogorszyła - wymruczał. Prószył śnieg, a ciemne chmury zapowiadały, że do rana spadnie go jeszcze więcej. W ciemnościach za nimi słuchać było bitewny zgiełk. Morze pochodni oświetlało drogę wojsku ruszającemu na Lochlanimar. - Powinni już znaleźć się na stanowiskach - powiedział Pryce, zastępca Tarq'a. - Ruszajmy. Żołnierze przedzierali się przez śnieg. Sięgał im niemal do kolan i Soterius wiedział, że w drodze powrotnej będzie jeszcze trudniej. Ślady dwóch zwiadowców, których posłał przodem, już dawno przykrył śnieg. Dwudziestu czterech żołnierzy posuwało się w milczeniu i tylko połówka księżyca oświetlała im drogę. Gdy przesłaniały go chmury, Latt wyczarowywała słabe niebieskie światełko, żeby nie zgubili się w ciemnościach. Nawet z tej odległości dobiegał ich odległy huk uderzeń tarana. - Tam. - Soterius wskazał na rozpadlinę u podnóża gór, która pasowała do opisu Taboka. Rozejrzał się po terenie. - Co jest, do diabła, z tym sygnałem? Latarnia zamrugała dwukrotnie. Zwiadowcy spotkali się z nimi na skalistym zboczu. - Gdzie jest wejście do jaskini? - spytał Soterius. Jeden ze zwiadowców wskazał na ziemię kilka kroków
dalej. To, co Soterius wziął za cień, było głęboką dziurą. - Zbadaliśmy przejście na tyle, na ile się udało. Początkowo ścieżka nie jest taka zła, ale potem robi się stromo. Zejście będzie trudne. Soterius kiwnął głową. - Mamy na wszelki wypadek sznury i uprząż do wspinaczki, choć Tabok nie wspominał, że będą potrzebne. Byłoby lepiej, gdyby był tu z nami i szedł razem z kilkoma duchami przodem. Latt podeszła do wejścia do jaskini. Uniosła ręce i zamknęła na chwilę oczy. — Tabok mówił prawdę, wyczuwam w dole magię. Ktoś zapewne umieścił tam runy zabezpieczające przed vayash moru i duchami. Lepiej pójdę przodem na wypadek, gdyby były tam jeszcze jakieś inne paskudne niespodzianki. Sześciu ludzi Tarq'a szło przodem, a zaraz za nimi Latt. Ich pochodnie rzucały migoczące cienie na kamienne ściany. Za nimi posuwał się Soterius, a potem Pryce. Pell i Tabb, dwaj pierwsi rekruci buntownicy, podążali za nim. Latt posługiwała się swoją magią, by mieć pewność, że podłoże jest stabilne i wyczuwać wszelkie otwory w otaczających ich skałach. W miarę schodzenia w dół we wnętrzu góry robiło się coraz zimniej. Tak jak zameldowali zwiadowcy, zejście było strome, a lód jeszcze bardziej utrudniał schodzenie. W niektórych miejscach ścieżka prowadziła skrajem przepaści, której dna nie było w stanie rozświetlić nawet zaczarowane światło Latt. Nigdy nie sądziłem, że będę pragnął
towarzystwa vayash moru, pomyślał Soterius. Na Boginię! Wiele bym dał, żeby mieć kilku żołnierzy, którzy potrafią widzieć w ciemnościach. Latt dwukrotnie uniosła rękę, nakazując, aby grupa się zatrzymała, i sprawdziła drogę przed nimi za pomocą magii. W obu przypadkach okazało się, że część ścieżki pokruszyła się i spadła w otchłań więc musieli posuwać się jeden za drugim, by ostrożnie obejść zapadnięty odcinek ścieżki. Soterius zaklął pod nosem, gdy otarł się o zlodowaciałą ścianę; cieszył się, że dzięki panującym ciemnościom nie widzi dna przepaści. Nagle rozległ się krzyk i Soterius odwrócił się. To Pell pośliznął się na śliskim podłożu i ścieżka usunęła mu się spod nóg. Hoyt błyskawicznie rzucił się, żeby złapać go za nadgarstek. - Puść mnie! Nie utrzymasz mnie! - krzyknął Pell. - Pell! Trzymaj się! - Soterius chciał się cofnąć do miejsca, w którym żołnierz trzymał się skały, ale w wąskim przejściu było zbyt wielu ludzi i obawiał się, że jego ciężar przyspieszy osuwanie się ścieżki. Hoyt przysunął się jeszcze bardziej do krawędzi i chwycił Pella za drugą rękę. - Puść! Podciągnę cię! W tej samej chwili kamienie, na których Pell opierał stopy, zaczęły się zsuwać gwałtownie w dół. - Podciągnijcie go! Szybko! - krzyknęła Latt, starając się zmienić kierunek magii. Dwóch ludzi znajdujących się najbliżej Hoyta złapało Pella za nogi i
zaczęło go wciągać. - Szybciej - wycedziła Latt przez zaciśnięte zęby. - Nie jestem w stanie dłużej tego powstrzymywać. Ziemia zadrżała i grad małych kamyczków zaczął spadać z góry. W chwili, gdy mężczyznom udało się odciągnąć Hoyta i Pella od skraju przepaści, ścieżka całkowicie się zawaliła. - Skaczcie! - krzyknął Soterius do ludzi, którzy pozostali po drugiej stronie, ale było już za późno. Im także ścieżka usunęła się spod nóg i spadła w przepaść, omal nie zabierając ze sobą Pella i ratujących go ludzi. Kamienny pył wypełnił powietrze utrudniając oddychanie. Hoyt i Pell osunęli się na ziemię, bezpieczni na pozostałym występie skalnym. - O mały włos - stwierdził Soterius, wycierając rękawem z twarzy kamienny pył. - Owszem - przyznała Latt. - Czy wszystko w porządku?! - krzyknął Soterius do ludzi po drugiej stronie przepaści. - Tak, ale nie możemy się do was dostać! - Zaczekajcie na nas. I bądźcie czujni. Z tej pierwszej komory odchodzą korytarze - nie wiemy, dokąd prowadzą ani co w nich jest. - Tak jest. - Czy możesz odszukać te magiczne symbole, które powstrzymują duchy i vayash moru? - spytał Soterius, pomagając Latt wstać. Gdybyśmy je usunęli, moglibyśmy otrzymać posiłki.
- Szukam ich, ale jeszcze się na żadne nie natknęłam. Muszą być głęboko w jaskiniach. Wyczuwam jednak coś przed nami. Szli przez jaskinie przynajmniej dwie świece. Na zewnątrz dzwony wybijały dziesiątą. Minie jeszcze sporo czasu, zanim Tris wraz z pozostałymi rozpoczną atak. W końcu podłoże się wyrównało. Latt ruszyła do przodu, wymijając zwiadowców Pryce a. - Popatrzcie, tam jest jakiś znak! - zawołała, wskazując na runę zapisaną ognistymi literami na skalnej ścianie. Jej słaby blask był ledwie widoczny w półmroku. Pryce zbliżył się do Soteriusa. Na wąskim występie skalnym było niewiele miejsca. Za nimi zionęła czarna przepaść. W słabym blasku magicznego światła Latt Soterius dostrzegł wąską ścieżkę nad przepaścią prowadzącą do szerokiej półki i otworu w przeciwległej ścianie. - Może to nasza droga do wyjścia - wyszeptał do Prycea. Latt podeszła do znaku i uniosła ręce, recytując zaklęcie mające złamać pradawną magię. W tym momencie rozległ się świst i w blasku pochodni błysnął metal. Latt zachwiała się i zesztywniała, gdy ciśnięty w nią sztylet wbił się mocno m jej plecy. Soterius obrócił się, słysząc krzyk jakiegoś mężczyzny, i zobaczył, jak Hoyt spada tyłem w przepaść, popchnięty przez jednego z ludzi Pryce'a. I w tym momencie jęknął, czując stalowe ostrze wbijające mu się między żebra. Pryce wyszarpnął czerwony od krwi sztylet. - Na sztylecie, którym dostała czarodziejka, był smoczy korzeń, więc
nie spodziewaj się z jej strony pomocy. W blasku pochodni, które upadły na skalne podłoże, gdy Pell i Tabb zaczęli walczyć z ludźmi Pryce'a, widać było leżącego twarzą w dół mężczyznę z nożem wbitym głęboko w plecy. Na tej wąskiej półce nie dało się walczyć na miecze, mężczyźni dobyli więc sztylety i plecy w plecy starli się z przewyższającymi ich liczebnie zdrajcami. Zaciskając zęby z bólu, Soterius rzucił się na Prycea. Kątem oka zobaczył, że Latt się poruszyła. Siłował się z Pryce'm i obydywaj znaleźli się na skraju przepaści, tak że kamyki usunęły się spod stóp żołnierza. - Dlaczego? - wysapał. - Czekałem całe tygodnie w tym okropnym obozie. Farą obiecał, że Curane uczyni mnie za to generałem. - Tarq? Ten kłamliwy sukinsyn... W tym momencie Pell i Tabb rzucili się na swoich napastników z okrzykiem bojowym, który odbił się echem od skalnych ścian. Jeden z atakujących, zaskoczony, cofnął się za bardzo i spadł w ciemność. Dwóch ludzi Pryce'a zaatakowało Pella, a pozostali okrążyli Tabba. - Przyznaj, że przegrałeś - śmiał się Pryce i pchnął Soteriusa na skałę tak, że aż mu się w głowie zakręciło. -Curane ma w tych tunelach swoich ludzi - zajmą się tymi, którzy nie zdołali przejść przez kamienny most. To już koniec. - Nie, dopóki jeszcze oddycham. Pell, krwawiący z wielu ran, walczył z napastnikami jak szalony, póki
ostrze nie trafiło go w gardło. Zachwiał się i osunął na kolana, a na usta wypłynęła mu krwawa piana. Zdrajcy rzucili się na Tabba jak wataha wilków, powalając mężczyznę. Soterius zobaczył, jak Latt podnosi się na kolana. Z jej ust spływała strużka krwi, a twarz miała skupioną, jakby zbierała wszystkie siły, żeby pokonać smoczy korzeń w organizmie. Z jej wyciągniętych rąk trysnął strumień mocy. Sigil rozjarzył się, oślepiając ich na moment, a potem zgasł. Latt upadła twarzą w dół i znieruchomiała. Umieram, ale przynajmniej zabiorę ze sobą tego zdradzieckiego syna dimonna, pomyślał ponuro Soterius. Zbierając resztkę słabnących sił, chwycił Pryce'a za gardło. Jego okrzyk bojowy wyrażał wściekłość i ból. Czuł krew cieknącą po jego boku pod koszulą. Pryce wyrwał mu się i dobył miecza, choć ciasnota sprawiała, że trudno było przypuścić prawdziwy atak. Soterius zachwiał się i wyciągnął sztylet. W tym momencie pochodnie zaczęły migotać, jaskinię wypełnił świst powietrza i przeraźliwe wycie. - Co, na Wiedźmę... - zaczął Pryce. Zawodzenie stało się głośniejsze i temperatura spadła tak, że ich oddech zmieniał się w parę. Z otchłani i otworów w skale zaczęły wypadać duchy i rzucać się na żołnierzy Pryce'a z rozwartymi paszczami i obnażonymi zębami. Mężczyźni krzyczeli z przerażenia, mając odciętą drogę ucieczki. Gdy ostatnia pochodnia zgasła, w blasku zielonej poświaty otaczającej duchy zaczęły się rozgrywać straszne sceny. W spojrzeniu Pryce'a pojawiła się desperacja, gdy jego ludzie
zaczęli padać pod naporem żądnych zemsty duchów, i mężczyzna zamachnął się mieczem. Soterius usłyszał świst miecza Pryce'a i zrobił unik, po czym, osuwając się na kolana, uniósł swoją klingę i w ostatnim, desperackim ataku trafił prosto w brzuch Pryce'a. Próbował się podnieść lecz ciało nie chciało go już słuchać. Wzrok mu się zamglił i otaczający go świat pogrążył się w ciemności. *** Był wczesny wieczór, do rozpoczęcia ataku pozostało jeszcze bardzo dużo czasu. Wiedział, że to ostatnia okazja, żeby się trochę przespać. Wątpił jednak, czy uda mu się zasnąć, ale wyczerpanie wzięło górę i zapadł w niespokojny sen. Znalazł się na Planach Dusz spowitych tak gęstymi ciemnościami, że nie widział nawet własnych dłoni. Zanim zdołał postawić osłony, coś się na niego rzuciło. Była to istota z krainy dusz, nie duch ani śmiertelnik czy nieumarły, lecz dimonn. Wkrótce dołączył do niego drugi dimonn. Pierwszy z nich tak mocno go tłamsił, że Tris z trudem łapał powietrze. Potem dimonn sięgnął do jego umysłu i Tris starał się odeprzeć mroczne wizje. Czuł jednak, że tak naprawdę niebezpieczny jest uścisk, w jakim ta istota go trzyma, stopniowo wysysając jego energię życiową. Wiedział, że jeśli się od niego nie uwolni - zginie. Przyzwał swoją moc, kierowany strachem płynącym w jego żyłach, i
sięgnął po nią, lecz wymknęła mu się z rąk. Znowu po nią sięgnął, mocno się skupiając. Magia pulsowała nierówno, gdy oba dimonny rzuciły się na niego. Z koniuszków jego palców wytrysnął jaskrawy blask, zalewając Plany Dusz światłem jaśniejszym niż światło południa. Tris uderzył dimonna ciałem i swoją mocą, odrzucając go od siebie. Drugi dimonn zawył i pomknął ku niemu, Tris jednak wzniósł ścianę ognia. Zanim dimonn zdążył ponownie zaatakować, spotęgował moc ognia tak, że mrocznego ducha otoczyła kurtyna płomieni, a jego wycie przeszło w ogłuszający wrzask. Ogień rozgorzał jeszcze mocniej. Tris wlał w tę magię cały swój strach i wściekłość. Wraz z ostatnią falą mocy energia dimonna zaczęła gasnąć, aż w miejscu, gdzie płonął ogień, pozostał tylko wypalony krąg popiołu. Dimonn znikł. Odpędzony przez płomienie drugi dimonn zawył, po czym też znikł. Tris gwałtownie się obudził. Otworzył oczy i zobaczył pochyloną nad pryczą ciemną postać. W blasku ognia błysnęło ostrze. Tris przetoczył się na bok. Nagle napastnik zachwiał się, a z jego ust popłynęła krew, gdy spod płaszcza ukazał się sztych miecza, którym go przebito. Za skrytobójcą stał Coalan, wciąż trzymając oburącz broń, a na jego twarzy widać było przerażenie. Napastnik osunął się na ziemię, wydając z siebie zdławiony charkot. - Słodka Chenne - powiedział Tris, zrywając się z posłania. - Co się stało?! - zawołał Senne, który pierwszy wpadł do namiotu. Za
nim wbiegli pozostali żołnierze. Tris objął Coalana ramieniem. - Już wszystko dobrze. Wyjął miecz z jego ręki i podał go jakiemuś żołnierzowi, żeby oczyścił ostrze, a sam poprowadził chłopaka do krzesła przy ogniu. Wyjął ze skrzyni stojącej w nogach pryczy butelkę brandy, żeby nalać mu kieliszek. Coalan pociągnął łyk i jego blade policzki lekko się zarumieniły, ale ręka nadal trzęsła mu się tak mocno, że rozlewał trunek. - Magowie krwi Curane'a przywołali dimonny - powiedział Tris, spoglądając na Senne'a. - Nie mając maga dusz, nie mogą ich kontrolować, ale mogą z nimi negocjować. Dimonny próbowały mnie zabić na Planach Dusz. Podejrzewam, że tego skrytobójcę przysłano po to, aby się upewnić, że sprawa została załatwiona. Na szczęście Coalan śpi bardzo czujnie. Senne podszedł do ciała, przewrócił je nogą na plecy i zsunął kaptur z głowy napastnika. - Niech Bogini ma nas w swojej opiece. Na ziemi leżał martwy Tarq. - Zastanawialiśmy się, czy Curane ma kogoś w naszych szeregach. Teraz już wiemy. Ale co z ludźmi, których posłał z Soteriusem? Tris sięgnął swoją mocą na Plany Dusz, wzywając Soteriusa i tych, którzy poszli z nim do jaskiń. Duchy zaczęły się pojawiać jeden po drugim: Pell, Latt, Tabb, Hoyt oraz pozostali. Wszyscy poza Soteriusem. Ich rany wskazywały na to, że zginęli w walce. Na widok
duchów Coalan krzyknął, a Senne zaklął. - Co się stało? - spytał Tris zdławionym głosem. Słuchali z ponurymi minami, jak duch Pella opowiada o zdradzie Tarq'a i jego ludzi. - A co z wujkiem Banem? - chciał wiedzieć Coalan. - Widziałem, jak Soterius walczył z Pryce m i go pokonał, ale potem wszystko ogarnął mrok - powiedział Pell, wzdychając. - Jako duchy niedawno zmarłych, nic nie mogliśmy na to poradzić. - Zniszczyłam sigil, który bronił duchom wstępu do jaskiń. To była ostatnia rzecz, jaką mogłam zrobić - dodała Latt. - Działanie smoczego korzenia było zbyt silne. - Jeśli Bana nie ma z wami, to znaczy, że żyje. - A co z Pryce'm i jego ludźmi? - spytał Senne. - Nie ma ich tutaj. - Jeszcze nie. Tris zacisnął rękę w pięść i posłał swoją moc na Plany Dusz, aby odnaleźć duchy Pryce'a i jego ludzi, które schroniły się przed jego wezwaniem. Wreszcie ich wrzeszczące dusze zostały przywleczone z krainy niebytu przed jego oblicze. Duch Tarq'a był tak samo sztywno wyprostowany po śmierci jak za życia. - Zdradziliście ich - rzucił oskarżycielskim tonem Tris. - Załatwiliśmy ich tak, jak mieliśmy to zrobić. To był czysty interes odpowiedział Pryce, uśmiechając się paskudnie. - Byli waszymi towarzyszami broni, ufali wam. - Tarq powiedział, że jeśli przeżyjemy, uczyni z nas bogaczy. A co tu
mieliśmy oprócz żołnierskiego żołdu? - Honor - prychnął Senne. - Mieliście honor. - Honoru nie da się zjeść. Tris walczył z gniewem. Pamiętaj, co przytrafiło się Lemuelowi. Pamiętaj o Obsydianowym Królu. - Jeśli Soteriusa jeszcze tu nie ma - powiedział Pryce, spoglądając na Trisa - to już wkrótce będzie, bo krwawił jak zarzynana świnia, kiedy padł. Adrenalina po skrytobójczym ataku wciąż krążyła w żyłach Trisa, znajdując ujście w emocjach, które wyrażały się w jego mocy. - Niech was dimonn porwie! - krzyknął i otworzył zaciśniętą pięść. Jego moc odrzuciła nie wyrażające skruchy duchy z powrotem na Plan Dusz, gdzie w mroku niebytu wciąż czaił się wygłodniały dimonn, którego wezwali magowie Curane'a. Swoim magicznym wzrokiem Tris dostrzegł, jak dimonn rzuca się na duchy, a potem usłyszał, jak rozrywa je na strzępy, pożywiając się resztkami ich energii; wreszcie płomyki ich dusz zgasły, a krzyki umilkły. - Nie wiem, co przed chwilą się stało - powiedział wyraźnie wstrząśnięty i pobladły Senne, gdy Tris wrócił do swojego ciała myślę jednak, że Ban oraz pozostali zostali pomszczeni. Niech Bogini ma mnie w swojej opiece. Co ja zrobiłem? - Znajdźcie dwóch vayash moru i poślijcie ich do jaskiń. Latt złamała chroniące je zabezpieczenia, więc będą mogli wejść do środka. Żaden z naszych ludzi nie przejdzie po zawalonej ścieżce. Jeśli Ban żyje, trzeba
go znaleźć. - Natychmiast, królu. - Senne skłonił się nisko i ruszył ku drzwiom. Tris wziął głęboki oddech i odwrócił się do Pella i pozostałych duchów. - Powinienem był postawić ich przed sądem wojskowym - powiedział cicho. - Wiadomo, że karą za zabicie oficera jest śmierć, proces nie jest potrzebny - stwierdził Pell. uśmiechając się blado. - Może i tak. Czy udacie się teraz na spoczynek? Pell spojrzał po swoich martwych towarzyszach, a ci potrząsnęli głowami. - Wyruszyliśmy na wojnę - powiedział. - I zamierzamy zostać aż do końca. * ** Soterius miał wrażenie, że leży nieruchomo przez całą wieczność. Czuł, jakby m miejscu, gdzie nóż Pryce'a przebił skórę pod pancerzem, płonęły mu wnętrzności. Umrę tutaj. Tris nie będzie wiedział, że Tarą nas zdradził, dopóki nie będzie za późno. Zawiodłem go. Duchy kłębiły się wokół niego, gdy na przemian odzyskiwał i tracił przytomność. Nie wiedział, czy przyczyną zimna, jakie odczuwa, jest obecność duchów, czy też zbliżająca się śmierć. - Jest tu ktoś? Ktokolwiek? Odpowiedziała mu cisza. - Teraz wiem, jak to musiało wyglądać w Ruune Vidaya - wymruczał pod nosem.
W całym swoim wojskowym życiu nie widział czegoś równie okropnego jak widok ogarniętych żądzą odwetu duchów, rozrywających żołnierzy Pryce'a niczym wygłodniałe wilki. - Przynajmniej nie będę miał kłopotów z zaśnięciem. Nic go teraz nie obudzi ze snu, nic poza przyciągającą dusze pieśnią Pani. Soterius zaczerpnął ostatni bolesny oddech. Przymknął oczy. Jestem gotowy, to już koniec. - Znaleźliśmy go - odezwał się w pobliżu jakiś głos, choć Soterius nie był pewien, czy naprawdę go usłyszał, czy mu się przywidziało. Niesamowicie silne ramiona podniosły go z ziemi. Otworzył oczy, lecz wokół panowały kompletne ciemności. Ten, kto go uratował, zrobił krok, po czym wzbił się do lotu; podmuch zimnego powietrza na skórze wskazywał, że się poruszają. - Trzymaj się - wyszeptał ten sam głos. - Odpoczywaj. Ogarnęła go ciemność. *** Margolańska armia po raz drugi przepychała machiny oblężnicze przez śnieg w kierunku murów Lochlanimar. Ciężki taran trzeszczał i skrzypiał, gdy żołnierze vayash moru wspomagali ciągnące go konie swoją nadludzką siłą. Szeregi łuczników osłaniały ich natarcie ciągłym gradem strzał. Vayash moru ubrani w hełmy i napierśniki nie zwracali uwagi na wypuszczane przez nieprzyjaciela strzały, traktując je jak ukłucia komarów. Śmiertelni żołnierze uzbrojeni w bojowe topory i pałasze stali na straży u podnóża zamku, wypatrując ashtenerath albo
trupów wyłaniających się z fosy w wyniku działania magii krwi. Trebusze obydwu stron ciskały w powietrze śmiercionośne pociski: torby wypełnione metalowymi odłamkami i gwoździami wyciągniętymi z płotów i starych stodół; przy uderzeniu ich zawartość rozbryzgiwała się niczym szrapnel i rozrywała ciała żołnierzy. Trebusze Curane'a ciskały także płonące trupy, ciężkie kamienie oraz odłamki szkła i ceramiki. Bombardowanie było tak ciężkie, że Tris i Fallon nie byli w stanie odbijać każdego pocisku. Tris dostrzegł, jak z prawej strony grad roztrzaskanego szkła trafia do celu, powalając ludzi w deszczu krwi. Nagle Fallon uniosła ręce, szepcząc cicho, i zerwał się wiatr pomagający margolańskim łucznikom. Tris poczuł kłębiącą się wokół nich magię. Nawet taka mała magiczna sztuczka Fallon wymagała ogromnych umiejętności przy tak niestabilnym Strumieniu. A potem napłynęła magia krwi i z zamkowych murów runęła ściana ognia. Rozległy się krzyki żołnierzy i vayash moru i płonący ludzie zaczęli wskakiwać do śmierdzącej fosy i tarzać się w śniegu, żeby zgasić płomienie. Tris skupił swoją moc i też odpowiedział atakiem, wyobrażając sobie, że płomienie gasną jak świeczka. W powietrzu śmignęły beczki z rumem i płonące szmaty ciskane przez wojsko Curane'a i wybuchły niedaleko od podestu, na którym stali Tris i Fallon. Tris zbyt późno poczuł, że ktoś skupił się na jego mocy. Ból spadł na
niego i Fallon niczym ściana ognia i rzucił ich na kolana. Tris walczył z szamocącym się Strumieniem, żeby wzmocnić swoje osłony. Osłony Fallon zawiodły i usłyszał, jak czarodziejka krzyczy z bólu, wijąc się na śniegu. Tris zaatakował i posłał całą swoją płonącą magię drogą, jaką pozostawiło w Strumieniu zaklęcie bólu. Połączony zaklęciem ze swoim dręczycielem, poczuł, jak jego magia przemyka po magicznych kanałach. Skupił całe swoje jestestwo tylko na jednej myśli: Spłoń. Zachwiał się, gdy jego magia dosięgła niebieskiego płomyka energii życiowej maga. Wrzaski mężczyzny odbijały się echem w jego umyśle, gdy ogień niszczył ciało i duszę maga. Fallon chwyciła go za ramiona. - Co zrobiłeś? Skupienie na niej wzroku wymagało od niego ogromnego wysiłku. - Wyrównałem nasze szanse. Płomienie przecinały niebo niczym meteory. Tris i Fallon ledwie byli w stanie reagować na czas, by chronić swoich żołnierzy przed skutkami ataku. Taran uderzał miarowo, a mury Lochlanimar powoli mu się poddawały. Blanki kruszyły się, miażdżąc ludzi śmiercionośnym gradem kamieni. - Słyszysz? - Co takiego? - Przestali strzelać z trebuszy - powiedziała Fallon, podnosząc wzrok.
- Czy sądzisz... - Osłony! Wszystkie trebusze Curanea wystrzeliły jednocześnie, wyrzucając w powietrze kotły wypełnione roztopionym ołowiem. Lecące kotły obryzgiwały ziemię i żołnierzy kroplami rozpalonego metalu, który sprawiał, że ciało od razu odchodziło od kości. Tris przywołał swoją magię i poczuł, jak Strumień się załamuje. Pomknęły ku nim niczym błyskawice macki niebiesko-białej mocy. Jedna z nich wbiła się w jego udo. Otaczała ich magia, dzika i niebezpieczna. Usłyszał krzyk Fallon, ale jej nie widział. Postrzegana jego magicznymi zmysłami ogromna rzeka mocy Strumienia jaśniała oślepiająco. Tris wiedział, że zginie, jeśli pochwyci go więcej takich macek. Krzyki żołnierzy i tętent końskich kopyt docierały do niego jakby z oddali. Prawdziwy świat znajdował się gdzieś na obrzeżach jego zmysłów. Nieokiełznana, dzika magia wciągnęła go niczym wir i nie był już pewien, czy jest żywy, czy martwy, i czy to jego duszy szukała ta rozgrzana do białości rzeka mocy. Jego własna magia była poza jego zasięgiem, dalej niż kiedykolwiek przedtem. Strumień otaczał go i wypełniał. W jego fluktuującej mocy Tris usłyszał ryk bólu, jakby Strumień wiedział, że oszalał. Tris widział tylko krew, słyszał jedynie krzyki ludzi i zawodzenie Strumienia. *** Bolało go całe ciało i zbierało mu się na wymioty. Czuł znajome mrowienie. Smoczy korzeń?
- Spokojnie. Jesteś bezpieczny - usłyszał głos Esme. -Musiałyśmy posłużyć się smoczym korzeniem, żeby uwolnić cię od magii. Myślałyśmy, że nam się nie uda na czas. Nasi żołnierze zrobili wyłom w zewnętrznym murze, ale ofiary w ludziach były duże. Senne i Palinn kazali ludziom wycofać się i przegrupować. Odpocznij teraz. Złapał ją za rękę i z trudem otworzył oczy. Nawet światło świecy było zbyt jaskrawe. - Jak bardzo jest źle? - Ana nie żyje - to zakłócenie magii ją zabiło. Wszystkie pozostałe czarodziejki są w podobnym stanie jak ty, a niektóre w jeszcze gorszym. Połowa twierdzy Curane a stoi w płomieniach. Straciliśmy sześciu vayash moru i jeden z taranów. A jeśli chodzi o pozostałych żołnierzy -meldunki jeszcze nadchodzą. Być może dopiero nad ranem dowiemy się, jak duże są straty. - Ban? - Trefor go znalazł. Żyje, ale jest w kiepskim stanie. - Ile czasu minie, zanim smoczy korzeń przestanie działać? - Nie możesz... - zaczęła zaniepokojona Esme. - Jestem Przywoływaczem Dusz i ich królem. Powinienem być razem z żołnierzami. Jeśli uda mi się dotrzeć do mojej magii, mogę cię wesprzeć przy uzdrawianiu albo dopomóc konającym w odejściu na spoczynek. - Minie kilka śmieć, zanim pozbędziesz się z organizmu smoczego korzenia. Pośpij do tego czasu, jesteś m podobnym stanie jak
większość rannych. - Bywało już ze mną gorzej, możesz spytać Carinę. *** Wbrew radom Esme Tris zwlókł się z pryczy, gdy tylko smoczy korzeń przestał działać. Dopiero wtedy zauważył, że jest we własnym namiocie i że obok leży Soterius. Coalan uśmiechnął się blado na powitanie. Tris zignorował straszliwy ból głowy i przykląkł przy pryczy Soteriusa. - Co z nim? - Bez zmian od czasu, gdy go przynieśli - powiedział Coalan, podając Trisowi miskę owsianki i kubek kerif. Od tego gorzkiego, mocnego napoju rozjaśniło mu się w głowie. Położył dłoń na ramieniu Soteriusa i ostrożnie sięgnął po swoją magię. Moc była trudna do uchwycenia, ale nie wstrząsały już nią szaleńcze drgawki. Tris sięgnął aż do nici życia Soteriusa. Płonęła słabo, ale stabilnie; wyczuwał ślady uzdrowicielskiej mocy Esme. Mimo niebieskiego blasku nici życia przyjaciela Tris mógł sobie wyobrazić, jak straszna szkoda została mu wyrządzona i jak bardzo ból został przytłumiony przez lekarstwa uzdrowicielki. - Chyba nie powinieneś jeszcze wstawać, panie - zauważył Coalan. - To przeze mnie oni wszyscy są tutaj - powiedział Tris, wstając. Moim obowiązkiem jest sprowadzeniem ich z powrotem do domu. Jeśli nie uda nam się pokonać Curane'a, przed nadejściem lata na naszym progu staną armie Trevath i Nargi. Jeśli Margolan upadnie,
Isencroft upadnie wraz z nim, a pozostałe królestwa będą walczyć przez dziesiątki lat. Tris skrzywił się, zakładając tunikę i chwytając za płaszcz. Odsunął zasłonę namiotu. Ostre światło słoneczne odbijające się od śniegu sprawiło, że przesłonił oczy. - Na Dziwkę - wyszeptał, spoglądając na obóz i rozciągającą się za jego granicami równinę. Stratowany śnieg między obozem a Lochlanimar usłany był ciałami. Taran pozostał na miejscu, ale leżał zwęglony i bezużyteczny. Podziobane pociskami mury Lochlanimar były poczerniałe, wschodnia wieża częściowo zrujnowana, a w wielu miejscach blanki zwaliły się, pozostawiając dziury niczym po wyłamanych zębach. Powietrze było zimne i nieruchome. Tris rozejrzał się po obozie. Dostrzegł stos ciał owiniętych w prowizoryczne całuny. Złożono je na oczyszczonym ze śniegu terenie, w najbardziej oddalonym od zamku Curane'a miejscu. Drewno na opał było zbyt cenne, by przeznaczać je na stos pogrzebowy, a ziemia zbyt twarda, żeby w niej kopać groby, dlatego ludzie ustawieni w szeregu podawali sobie kawałki kamieni wyrzucone przez trebusze wroga, żeby zbudować z nich kurhan. Samotny kobziarz i dobosz grali smutną melodię. Otulając się płaszczem przed przenikliwym wiatrem, Tris wędrował przez obóz. Żołnierze rozstępowali się przed nim z szacunkiem, ale żaden z nich się nie odezwał. Nie był zaskoczony, widząc, że Senne nadzoruje budowę kurhanu.
Generał sprawiał wrażenie zmęczonego, jakby postarzał się od czasu rozpoczęcia kampanii. Skłonił się lekko na widok zbliżającego się Trisa. - Ilu zabitych? - spytał Tris. - Nie poznamy pełnej liczby ofiar, dopóki nie zabierzemy ciał z pola bitwy, a to na razie jest zbyt niebezpieczne. Podejrzewam, że straciliśmy jakieś trzy setki ludzi, a przynajmniej tyle samo zostało rannych w bitwie pod bramą. Gorączka zabrała kolejne dwie setki. Zanim oblężenie dobiegnie końca, może ona spowodować więcej ofiar niż łucznicy Curane'a. Tris podszedł do kurhanu i wyciągnął ku niemu ręce. W tłumie zapadła cisza, kobziarz i dobosz przestali grać. Sięganie po magię było bolesne, jakby kanały mocy uległy poparzeniu. Uczynienie duchów na planie niebytu widzialnymi dla żujących wymagało użycia całej mocy Trisa. - Nie mogę przywrócić was do życia, ale mogę pomóc wam przejść do Pani - powiedział Tris do stojących w szeregach duchów zmarłych żołnierzy. Duchy obserwowały każdy jego ruch, jakby ciepło jego żującej duszy przynosiło im pokrzepienie w otaczającym je mroku. W końcu jeden z nich wystąpił do przodu i uderzył się w pierś, a pozostali powtórzyli ten salut jak jeden mąż. - Pójdziemy wszędzie tam, dokąd nas poprowadzisz, zarówno za życia, jak i po śmierci. Tris spojrzał po ich twarzach.
- Wiecie, jak wysoka jest stawka. Z oddali dobiegała przyciągająca dusze pieśń Pani oferującej spoczynek i duchy ją słyszały. - Nie zmuszę was do pozostania. Ale jeśli zechcecie pozostać i walczyć, chętnie przyjmiemy waszą pomoc. Duchy zabitych żołnierzy zaczęły jeden po drugim przyklękać. Wszyscy postanowili pozostać. - Dziękuję - powiedział zdławionym głosem Tris. -Kiedy wojna dobiegnie końca, pomogę wam przejść do Pani. Magia zaczęła zanikać. Tris odwrócił się do tłumu zebranych żołnierzy. Wielu było w jego wieku, niektórzy byli kilka lat młodsi. Na ich twarzach malował się szok i poczucie straty. Ta sama niewinność, która umarła w jego sercu, ich także opuściła. Na twarzach starszych widać było milczącą akceptację. Ci ludzie stracili przez Jareda całe rodziny i wioski i byli gotowi na nadejście śmierci, która przynosi kres wspomnieniom i snom. - Tylko my stoimy między Margolanem a mrokiem -rzekł Tris, przekrzykując wiatr. - Jeśli pozwolimy, aby siły Cuarne a wygrały, nasze dzieci i dzieci ich dzieci będą znały tylko jarzmo tyrana i życie w kajdanach. Od nas zależy, czy Margolan przetrwa, czy upadnie, a wraz z nim Zimowe Królestwa. Jakiś człowiek w szeregu zaczął klaskać i pozostali przyłączyli się do niego, aż cały obóz rozbrzmiewał oklaskami. Odbijały się echem od
kamiennych murów Lochlanimar, powodując hałas, który strząsał śnieg z drzew. - Oto twój mandat, królu - powiedział cicho Senne. -Oni wiedzą, jak wysoka jest stawka w tej grze i jaka jest cena przegranej. I jak jeden mąż pójdą za tobą nawet do Wiedźmy, jeśli dzięki temu ocalą Margolan. Rozdział dwudziesty siódmy - Na Wiedźmę, co tam się stało? - zagrzmiał Curane. - Magia oszalała - odpowiedział Cadoc. Mag powietrza był mocno posiniaczony, a jedno oko miał tak spuchnięte, że z trudem mógł je otwierać. Siedzący obok niego Dirmed, mag ognia, był w jeszcze gorszym stanie. Miał mocno poparzone ramię i spalone z jednej strony włosy oraz twarz. - Co to znaczy, do diabła? - To znaczy, że ta cholerna rzeka mocy wariuje - rzekł Dirmed. Odrzuciła z powrotem naszą moc. Strumień jest niestabilny, a używanie magii tylko ten stan pogarsza. - Gdzie jest Finten? - Finten nie miał tyle szczęścia. - Dirmed wzruszył ramionami. Podejrzewamy, że trafił swoją mocą zbyt blisko Martrisa Drayke'a i ten posłał swoją własną magię tym samym kanałem. Finten stał obok mnie, kiedy zaczął płonąć. Nie był to ładny widok. - Macie tuzin magów, a jedyne, co udaje wam się zrobić, to zesłać chorobę na ludzi w miasteczku - warknął Curane.
- Magia krwi działa powoli i wymaga dużego wysiłku. -Cadoc obrzucił go gniewnym spojrzeniem. - Za każdym razem, kiedy odprawiamy krwawy rytuał, jeden z nas co najmniej dwa dni jest półżywy. A kiedy eksperymentujemy z kolejną paskudną chorobą, Strumień jeszcze bardziej odsuwa się poza nasz zasięg. Zaczyna się rozpadać. - Jak rzeka mocy może się rozpaść? - spytał Curane, machając z lekceważeniem ręką. - Czy wiatr może się rozpaść? Czy morze może się rozstąpić? Mam już dosyć waszych wymówek. - Widzę, że dla ludzi, którzy nie są magami, magia jest odpowiedzią na wszystko. - Cadoc z furią w oczach zrobił krok w kierunku Curane'a. - Straciłem trzech uczniów, wyczarowując dla ciebie choroby. Musieliśmy zamknąć połowę miasta. Nikt tam nie zaglądał, odkąd zamknęliśmy bramy, ale sądząc po smrodzie, najpewniej wszyscy są martwi. Nie wiem, ilu Margolańczyków zabiła ta zaraza, ale pewnie zginęło więcej naszych ludzi niż nieprzyjaciół. - Ilość wapna, jaką możemy zrzucać z murów, jest ograniczona dodał Dirmed. - I nie da się powstrzymać szczurów ani sępów od przenoszenia tego, co jest po drugiej stronie bramy. Kiedy margolańska armia m końcu zrobi wyłom w murze, zapewne zobaczy miasto umarłych. - No i dobrze. Zaraza jest tańsza od żołnierzy. A wasza magia nas chroni. - Na razie - powiedział Cadoc. - Jeśli Strumień zaniknie, magia
zginie, a wraz z nią i my. - Oblężenie dobiegnie końca, zanim do tego dojdzie. - Czy dlatego odesłałeś stąd dziewczynę z dzieckiem, że wiedziałeś, iż zwycięstwo jest pewne? - spytał Dirmed. - Odesłałem ich, bo dziewczyna potrzebuje twardej ręki, a nikt nie jest w tym lepszy niż lady Monteith. Potrafi zmienić młodą dziewczynę w matkę króla i pokazać jej, jak należy wychowywać księcia. Kiedy chłopak będzie starszy, lord Monteith przedstawi go na dworze w Trevath. Już najwyższy czas, żeby król Nikołaj zdał sobie sprawę, jaka niesamowita okazja nadarza mu się dzięki mnie. - Fakt pozostaje faktem, że tu, za murami jesteśmy w podobnie ciężkim położeniu jak margolańska armia na zewnątrz - powiedział generał Drostan. - To prawda, że nasze zapasy drewna i jedzenia starczą na dłużej, kiedy będzie mniej mieszkańców, ale ci, którzy wciąż żyją, są coraz bardziej zdesperowani. Bardziej obawiają się zarazy niż koczującej na zewnątrz armii. Nie mam dość żołnierzy, żeby tłumić bunt i jednocześnie odpierać oblężenie. - Zatem wybierz potrzebnych ci robotników i zapewnij sobie ich posłuszeństwo, biorąc rodziny za zakładników. Jesteś wojskowym, Drostan, więc wiesz, co należy zrobić. - Z całym szacunkiem, lordzie Curane, ta bitwa była trudna dla wojskowych. Straciliśmy generała Arnalta, kiedy wschodnia wieża zawaliła się po ostrzale. Generał Edding spłonął wraz ze swoim garnizonem, gdy jedna z tych ognistych kul uderzyła w południowy
gzyms. Generał Nerin stracił oko, trafiony szrapnelem. Jesteśmy razem z Siencenem jedynymi, którzy nie zostali ranni. Nasze szeregi zmniejszyły się o jedną trzecią. Za murami jest niezbyt dużo miejsca, żeby uciekać przed spadającymi kamieniami. - Czy mamy tak łatwo poddać się temu chłopcu? - zagrzmiał Curane. Z każdym dniem Martris Drayke staje się bardziej bezbronny, a jego armia słabnie. A podczas kiedy on jest tutaj zajęty, nasz człowiek w Shekerishet jest bliski rozwiązania kolejnego problemu. Wokół nowej królowej zaciska się sieć. Nasi partnerzy w Isencrofcie starają się, żeby Donelan był zbyt zajęty swoimi własnymi problemami, aby martwić się o Margolan - dodał z uśmiechem. - Wielkie plany wymagają czasu. Jeszcze trochę i będziemy regentami króla - nie tylko Margolanu, ale także Isencroftu. To ładna zapłata za nieco brudnej roboty, nieprawdaż? - Już dawno nauczyłem się, że żołnierz nie powinien liczyć na żołd, dopóki bitwa się nie skończy - odparł Drostan. - Zwłaszcza jeśli ma w tym udział magia. Rozdział dwudziesty ósmy Noc w Isencrofcie była przenikliwie zimna. Cam przywiązał lekko konia do słupka przy Gospodzie pod Bezpańskim Psem, żeby w razie czego móc szybko uciec. Spojrzał na jasno rozświetlone okna i westchnął. Choć kilka minut przy ogniu i kufel piwa sprawiłyby mu przyjemność, wolał nie pokazywać się za często w gospodzie. Wpadł na pomysł, jak zostawiać wiadomość Kevowi - moneta położona na
nieużywanej półce w stajni była sygnałem do spotkania następnej nocy, kiedy dzwony wybiją ósmą. Te strzępy informacji dostarczanych od dwóch miesięcy przez chłopca stajennego pomogły Camowi stworzyć obraz separatystów jasne było, że stoi za nimi jakaś zewnętrzna siła. Cam schował się w zaułku, aby upewnić się, że nikt go nie śledzi. Sądząc ze stratowanego śniegu i śladów prowadzących do stajni, w gospodzie było wielu gości. Przez szpary w ścianach wpadało do stajni światło księżyca, a drobinki kurzu tańczyły w jego blasku. - Kev? - szepnął Cam, dobywając miecza, chłopak bowiem zwykle się nie spóźniał. - Kev jest tutaj - powiedział mężczyzna o ospowatej twarzy, który wyszedł z jednego z pustych boksów. Był wzrostu Cama i trzymał nóż przystawiony do gardła Keva. - Puść go. - Już za późno - powiedział mężczyzna potrząsając głową. Kev otworzył szeroko oczy ze strachu, ale nie zdążył krzyknąć. Stojący za nim mężczyzna szybkim ruchem przeciągnął sztyletem po jego gardle i zalany krwią chłopak osunął się na ziemię. - Zostawcie jego ciało jako ostrzeżenie - powiedział mężczyzna o ospowatej twarzy i obdarzył Cama zimnym uśmiechem. - Ty jednak jesteś zbyt cennym zakładnikiem. Cam był gotowy do odparcia ataku, gdy dwa tuziny ludzi wyskoczyły z ciemności z mieczami w dłoniach. Rzucił się na dwóch stojących
najbliżej napastników. Wbił pierwszemu miecz w brzuch i sparował natarcie drugiego, a sam został tylko draśnięty w przedramię. Trzeci mężczyzna zaatakował go od tyłu, ale Cam kopnął go i zrzucił z siebie. Przewrócił koryto z paszą dla koni i powietrze wypełnił oślepiający napastników pył. Kaszląc i prychając, ciął mieczem ciemne sylwetki miotające się w duszącym pyle. Przynajmniej trzech mężczyzn blokowało drzwi do gospody i kolejna trójka stała przy drugim wyjściu. - Brać go. Czterech napastników zbliżyło się do niego z prawej, a kolejnych trzech z lewej. Zaatakowało go dwóch szermierzy, a on odpierał ich ciosy. Nagle usłyszał świst nadlatującej pałki, która wyrżnęła go w plecy. Chwilę później oślepiający ból przeszył prawą nogę Cama, gdy trafiła w nią ciężka, nabita kolcami kula. Upadł i poczuł, jak ktoś stawia but na jego prawej ręce, żeby wypuścił miecz. Ktoś kopnął go mocno w bok, aż pękły mu żebra. Cam z trudem mógł złapać powietrze. Dwóch mężczyzn podniosło go na nogi, a trzeci wymierzył mu tak silny cios W szczękę, że o mało nie stracił kilku zębów i zakręciło mu się w głowie. Walka dobiegła końca. Ktoś związał mu mocno nadgarstki szorstkim sznurem. - Spodziewałem się czegoś więcej po królewskim czempionie powiedziała zbliżając się do niego jakaś mroczna postać i zdzieliła
Cama pięścią w żołądek, aż zgiął się w pół i zebrało mu się na wymioty. - Nie powinieneś był tu przychodzić. - Niech cię Dziwka porwie. Cam popatrzył w twarz mężczyzny. Ludzie, którzy go zaatakowali, byli pospolitymi zbirami, ale spojrzenie oczu tego człowieka wskazywało, że jest zawodowcem. Cam bardzo się starał nie stracić przytomności. - Donelan nie będzie się z wami układał, nawet dla mnie. - Zobaczymy - powiedział mężczyzna o ospowatej twarzy, wzruszając ramionami. Złapał Cama za lewą rękę i spojrzał na sygnet królewskiego czempiona. - To się nada. - Potem kazał strażnikom zawlec go do koryta z paszą, położył na nim dłoń Cama, dobył sztylet i odrąbał mu palec z pierścieniem. - Teraz Donelan będzie wiedział, że mówimy poważnie. - Wyjął z kieszeni chusteczkę, owinął nią odcięty palec z pierścieniem i podał jednemu ze swoich ludzi. - Zostawcie to koło wartowni, tylko tak, żeby was nie zauważono. To powinno wystarczyć, żeby zaczęto z nami rozmowy. Znowu spojrzał na Cama. - Myślę, że nasz los właśnie się odmienił, podobnie jak twój. *** Tracąc i odzyskując przytomność, Cam próbował policzyć zakręty i mosty, podczas gdy wóz toczył się po zrytej koleinami drodze. Każdy wybój powodował ból, który przeszywał go od kostki aż po udo. Ręce miał zdrętwiałe od sznurów, którymi
związano mu nadgarstki. Z trudem łapał powietrze w unoszącym się wokół niego pyle. Nagle poczuł, że droga się zmienia - z wyłożonej deskami drogi w miasteczku zjechali na gruntowy gościniec, a potem na wyboistą wiejską drogę. W końcu konie zatrzymały się i dwóch mężczyzn ściągnęło go z wozu. - Cholera, ciężki jest. - Zamknij się i podnieś go. Rzucili Cama na podłogę i ściągnęli mu kaptur, a on zamrugał i zakaszlał. Znajdowali się w starym młynie. Słyszał buszujące w półmroku szczury, zimny wiatr przelatywał przez szczeliny w ścianach i otwór młyńskiego koła. Jeden z mężczyzn przywiązał go za nadgarstki do masywnej maszynerii. - On nigdzie się nie wybiera z tą nogą. Pojawił się mężczyzna o ospowatej twarzy i podszedł do Cama. - Słyszałem, że chciałeś mnie poznać. Jestem John Skóra. - Nie liczcie na to, że Donelan zapłaci za mnie okup. On wiesza tych, którzy biorą zakładników, a nie negocjuje z nimi. - No i co z tego? My się nie boimy. - John Skóra wzruszył ramionami. - Nie boimy się ani królewskiego czempiona, ani króla. Chcemy tylko niepodległego Isencroftu. - Curane wam tego nie da. - A kto tu mówi o Curane? - To z nim przecież zadaje się Ruggs, nieprawda? Co wam obiecał? Ze jeśli zajmiecie uwagę Isencroftu, a on w tym czasie zdobędzie tron
Margolanu, to odeśle z powrotem Kiarę z dzieckiem jak przewiązany wstążką prezent? - Co wiesz o Curane? - spytał groźnie John Skóra. - Curane trzyma bękarta Jareda zamkniętego m wieży na równinach Margolanu - odparł Cam ze złością, nie przejmując się konsekwencjami. - Jeśli Tris Drayke umrze, ten bękart zostanie królem Margolanu, a Curane jego regentem. Jared od początku chciał tronu Isencroftu, Curane zaś pragnie i Isencroftu, i Margolanu. Chce zaprzątać waszą uwagę tak długo, aż będzie już za późno. - Kłamiesz. - Dlaczego Curane'a miałaby obchodzić wasza rewolta? Jaką miałby z tego korzyść? - Kłamiesz! - John Skóra podniósł głos i uderzył Cama tak mocno w twarz, aż pociemniało mu m oczach. - Byłem w Margolanie i widziałem, co Jared zrobił. Złupione miasta. Spalone gospodarstwa. Mieszkańcy całych wiosek powieszeni... - Zamknij się! Zamknij się, do diabła! - krzyknął John Skóra, oderwał pasek z torby na paszę i zakneblował nim Cama. Dyszał ciężko i miał szeroko otwarte oczy. - Nie chcę już słuchać tych kłamstw. - Wyślijcie dziś w nocy ludzi, niech spalą wszystkich, którzy wejdą im w drogę - rozkazał swoim ludziom. - Zacznijcie od Gospody pod Bezpańskim Psem. Postarajcie się, żeby Donelan otrzymał naszą wiadomość. - Uniósł miecz. - Niepodległy Isencroft! - Niepodległy Isencroft! Niepodległy Isencroft! Szarpnął Cama za
włosy, żeby spojrzeć mu w twarz. - Lud nie chce połączonego królestwa. Nie chcemy, żeby Margolan zabierał nasze kobiety i mieszał naszą krew. A Curane zna się na krwi. Rozumie, że krew mówi prawRozdział dwudziesty dziewiąty - Ciągle przychodzą nowi ludzie! - zawołała Carina, patrząc na czekające na dziedzińcu staruszki przywożone na wózkach albo przynoszone na plecach mężczyzn, kobiety z powikłaną ciążą, dzieci z gorączką i ranami, które nie chcą się goić. Mimo jej starań kolejka oczekujących wydłużała się z każdym dniem. - Przybywają z daleka - zauważył Neirin. - Pewnie boją się, że po ślubie w przyszłym tygodniu możesz mieć już inne zajęcia. - Wątpię. - Carina uśmiechnęła się. - Jonmarc wiedział, że uzdrawianie to część mojego życia. Minął miesiąc od Zimowego Przesilenia, i tak jak Jonmarc przyrzekł, wyznaczył datę rytualnego ślubu. Po zajściach w czasie święta w Mrocznej Ostoi zapanował spokój, a życie toczyło się w zwolnionym, zimowym rytmie. Plotkarze zajęci byli opowieściami o ślubie, a wielu przybywających ludzi składało Carinie życzenia i przekazywało ślubne błogosławieństwo. - Po raz pierwszy od stu lat lord Mrocznej Ostoi żeni się tutaj, we dworze - powiedział z uśmiechem Neirin. -To dla nas zaszczyt. I być może dobry znak. - Teraz jedynym znakiem, jakiego pragnę, jest zapach obiadu -
zaśmiała się Carina. - Jeszcze nie ma południa, a już zgłodniałam! - Każę przysłać z kuchni coś do jedzenia - obiecał Neirin. Jego uwagę przyciągnął hałas dobiegający od strony drzwi. Jakiś młody mężczyzna przepchnął się przez tłum, strząsając śnieg z grubego płaszcza. Podszedł do Cariny i skłonił się nisko. - Witaj, lady Vahanian. Carina przyjrzała się nowo przybyłemu. Był drobnej postury, kilka lat młodszy od niej, z krótko przyciętymi rudoblond włosami i rzadką bródką. Skórę miał zaczerwienioną z zimna, a płaszcz mokry od śniegu. - Nazywam się Adon, pochodzę z wioski Westormere. Przysłano mnie tu, ponieważ w naszej wiosce szerzy się bardzo groźna gorączka. Nasze wioskowe czarownice próbowały temu zaradzić, ale im się nie udało i niektóre same zachorowały. - Ukląkł na jedno kolano i skłonił nisko głowę. - Błagam, pani. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale boję się o mieszkańców mojej wioski. Dzisiejszego ranka zmarły już trzy osoby. Nikt inny sobie z tym nie poradzi. - Jak daleko stąd leży Westormere? - Niecałą świecę jazdy stąd, pani. Carina spojrzała na Neirina. - Zdążyłabym wrócić przed zachodem słońca. Jeśli to zaraza, nie ma czasu do stracenia. - Byłoby lepiej, gdyby lord Vahanian pojechał z tobą, pani. Udał się na objazd pól. Proszę, pani, poczekaj, aż on wróci, i pojedź rano. - Ile osób w wiosce zachorowało? - spytała Carina.
- Niemal wszyscy, pani. Moje gospodarstwo znajduje się na skraju wioski, dlatego byłem w stanie przyjechać. W wiosce mieszka sześćdziesiąt osób. Tylko garstka z nich nie ma gorączki. Proszę, pani, oni umrą, jeśli nie przyjedziesz. - Muszę jechać - powiedziała Carina, spoglądając na Neirina. Dopilnuj, żeby czekającym tu ludziom było wygodnie. Wrócę przed zachodem słońca. - Weź ze sobą straże, pani. Lord Jonmarc nigdy by mi nie wybaczył, gdybym pozwolił ci jechać bez ochrony. - Dobrze. Wygląda na to, że się przydadzą, kiedy już tam dojedziemy. W niecałą świecę później Carina, Adon i dziesięciu gwardzistów Jonmarca jechali drogą do Westormere. W jukach Cariny było dość ziół i okładów, żeby wyleczyć wiele różnych chorób. Śnieg sięgał wysokiemu mężczyźnie do kolan i nawet na drodze zakrywał końskie pęciny. W lesie od czasu do czasu widać było wypłoszone przez nich zające. Choć było już południe, na ulicach nikogo nie było. Sklepy były pozamykane, a na wjeździe nie spotkali żadnego strażnika. Słychać było tylko beczenie owiec i muczenie krów nie przywykłych do przebywania cały dzień w swoich zagrodach; ich opiekunowie byli zbyt chorzy, żeby wyprowadzić je na dwór. - Chodź, pani - powiedział Adon, pomagając Carinie zsiąść z konia. Zaprowadzę cię do domów tych, którzy są najbardziej chorzy, a potem możesz przyjąć pozostałych w głównej izbie karczmy. Nikogo w niej
nie ma, więc wątpię, by karczmarz miał coś przeciwko temu. Carina zatrudniła dwóch gwardzistów do niesienia wypełnionych lekami juków. Czterech wyruszyło na obchód wioski, a czterech pozostałych trzymało się w pobliżu uzdrowicielki; dwóch szło przed nią, a dwóch za nią. Czuła się skrępowana obecnością gwardzistów w tej małej wiosce, wiedziała jednak, że Jonmarc byłby wściekły, gdyby przyjechała bez ochrony. Zresztą i tak będzie zły, kiedy dowie się o tej wyprawie. Adon zapukał do drzwi obrzuconej gliną chaty stojącej koło piekarni. Gdy weszli do środka, usłyszeli cichy jęk. W domu było zimno, gdyż ogień już przygasł. Carina posłała gwardzistę, żeby przyniósł drewna i na nowo rozniecił ogień. Adon pomógł jej zapalić dwie lampy znajdujące się w chatce, a kolejny gwardzista został wysłany na poszukiwanie większej liczby lamp. Na łóżku kuliła się kobieta z dwojgiem dzieci. - Jestem uzdrowicielką - powiedziała Carina z uśmiechem, mając nadzieję, że zdobędzie zaufanie kobiety. -Przybyłam z pomocą. Kobieta i dzieci były rozpalone gorączką, skórę miały zaczerwienioną, a włosy zlepione od potu. - To grypa - stwierdziła Carina po zakończeniu badania, przywołując do siebie Adona. - Cięższa niż ta, którą widziałam we dworze, ale będę w stanie wam pomóc. Nie mogę jednak zrobić tego sama, będę musiała czerpać energię od innych, żeby uzdrowić tylu ludzi. To nie boli i nie wyrządzi ci żadnej krzywdy, będziesz jedynie trochę zmęczony. Czy
pozwolisz mi czerpać twoją energię? Zobaczyła strach w oczach młodzieńca, ale zacisnął tylko szczęki i powiedział: - Zrób to, co musisz, pani. Większość mieszkańców wioski to moi krewni. Wszystko, co mam, jest do twojej dyspozycji. Minęło pół świecy i Carinie udało się obniżyć u chorych gorączkę. Gwardziści, którzy widzieli, jak uzdrawiała w Mrocznej Ostoi, chętnie zamieniali się z Adonem, by użyczyć jej swojej siły. Potem Carina poleciła Adonowi podgrzać rosół nad ogniem i nakarmić pacjentów, żeby ich wzmocnić. Po jakimś czasie przysiadła i z wdzięcznością przyjęła kubek kerif, który jeden z gwardzistów wcisnął jej w dłonie. - Zostawię ci zioła - powiedziała do Adona - i pokażę, jak przyrządzać herbatki i okłady, żeby choroba nie zaatakowała płuc. Musisz postarać się, żeby im było ciepło -wprowadź do środka owce i kozy, jeśli będzie trzeba - bo zimno ich zabije. We wszystkich małych chatkach m wiosce sytuacja była taka sama: rodzina stłoczona m łóżku, trawiona gorączką, osłabiona, gdyż ludzie nie byli w stanie podnieść się, żeby zrobić sobie coś do jedzenia, wygasły ogień. Mijały śmiecę, a Carina, Adon i gwardziści robili, co mogli, żeby ocalić tych, których można było jeszcze uratować. Często znajdowali czworo albo i pięcioro ludzi skulonych razem na łóżku, zbyt chorych, żeby zdać sobie sprawę, że jedno z nich jest martwe. Carina kazała wtedy gwardzistom owijać ciała, wynosić je na zewnątrz i składać w dużej szopie na drewno, żeby potem wyprawić im
porządny pogrzeb. - Proszę, zjedz to - powiedział wreszcie Adon, wciskając w dłonie Cariny kawałek sera. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Zimowe słońce stało już wysoko na niebie i zaczynało jej się kręcić w głowie z głodu. - Nigdy nie widziałem uzdrowicielki, która potrafiłaby sprowadzić kogoś z powrotem z ramion Pani. Tak wielu mieszkańców wioski było bliskich śmierci, że uzdrawianie ich postępowało powoli. Carina straciła poczucie czasu w tych ciemnych, zadymionych domach. - To moja matka i siostry. - Adon przedstawił jej trzy wymizerowane kobiety, które dołączyły do nich w południe. Carina od razu zapędziła je do poszukiwania bulw i suszonego mięsa, żeby przygotować duży kocioł zupy na palenisku w karczmie. Gdy skończyła zajmować się ostatnim pacjentem, kapitan gwardzistów, Casson, potrząsnął głową, patrząc na zachód słońca. Bezlistne drzewa odcinały się na tle zabarwionego czerwienią zimowego nieba. - Późno już, pani. Jazda z powrotem do Mrocznej Ostoi byłaby niebezpieczna. Lord Jonmarc urwałby mi głowę, gdybym pozwolił ci jechać przez las nocą. - Możecie tutaj przenocować - zaproponował szybko Adon. Karczmarz jest moim wujem. Jest tu dość miejsca dla twoich ludzi, jeśli będą spać dwójkami albo trójkami w pokoju, znajdzie się też pokój dla ciebie, lady Yahanian. - Uśmiechnął się. - Będę twoim
gospodarzem, minstrelem i służącym. - Dziękuję. - Carina poczuła, jak po raz pierwszy tego dnia poprawia jej się nastrój. - Przyjmuję twoje zaproszenie całym sercem! Adon przygotował im w gospodzie posiłek złożony z chleba, suszonych owoców, mięsa i świeżego sera. Carina przyjęła także z wdzięcznością kubek gorącej herbaty, którym mogła ogrzewać sobie dłonie. Była wyczerpana. Choć uzdrowiła wieśniaków, miała świadomość, że pozostaną zdrowi, jeśli będą przebywać w cieple i jeść, żeby odzyskać siły. Westchnęła. Przede wszystkim chciała się położyć i przespać. Świecę po zachodzie słońca rozległo się dobiegające z oddali mycie. Carina wymieniła spojrzenia z gwardzistami i mężczyźni podbiegli do okien. Zawodzenie przybliżało się i Carina mimo moli wzdrygnęła się. - Co to takiego, pani? - spytał Adon. - Nie wiem - odparła. Gwardziści dobyli mieczy i zajęli pozycje w głównej sali, a matka i siostry Adona schowały się w izbie obok. Głośny huk, od którego zatrzęsło ścianami gospody, sprawił, że wszyscy aż podskoczyli. Przez popękane okna wpadł podmuch przenikliwego wiatru i przeleciał przez salę, gasząc wszystkie świece oprócz jednej osłoniętej lampy zwisającej na łańcuchu z sufitu. Lampa zaczęła się gwałtownie huśtać, rzucając na ściany przyprawiające o zawrót głowy desenie świateł i cieni. Carina złapała za pozostawioną przez jakiegoś gościa laskę. W
słabym świetle lampy dostrzegła przerażoną twarz Adona. Młodzieniec wyciągnął z pochwy u pasa myśliwski nóż i przygotował się do walki. Frontowe drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że stojący za nimi gwardzista przewrócił się, i do sali wpadły wraz z wiatrem ciemne postacie. Carina poczuła chłód, który nie miał nic wspólnego z przenikliwie zimnym powietrzem. Vayash moru, pomyślała, wyczuwając obecność nie-umarłych. Pewnie potomstwo Uriego. To początek wojny! Odziane na czarno postacie poruszały się błyskawicznie. Jedna z nich uniosła Cassona jak zabawkę, pochyliła głowę nad szyją żołnierza i jednym płynnym ruchem rozerwała mu gardło. Inny gwardzista rzucił się z bojowym okrzykiem na napastników, wymachując mieczem, ale jeden z vayash moru z łatwością zablokował cios miecza gołą ręką, a drugą rozerwał szponami gardło żołnierza. Carina usłyszała odgłos przewracania stołów i gorączkowe krzyki kobiet, a potem zapadła cisza i dało się słyszeć odgłos ciał osuwających się na podłogę. W słabym świetle świecy dostrzegła przelotnie cztery postacie w czerni. Żołnierze stali zbici w gromadkę; uzdrowicielka wyczuwała ich strach, słyszała ich oddechy. Stojący obok niej Adon ściskał kurczowo nóż. Ciemne postacie ruszyły jak jeden mąż, bezgłośnie, tak że słychać było tylko świst powietrza. Adon wydał z siebie zdławiony krzyk i zasłonił sobą Carinę.
— Adonie, nie! Na wpół oszalały z przerażenia i wściekłości młodzieniec rzucił się na najbliższego napastnika i zadał potężny cios nożem. Yayash moru spokojnie pochwycił go i pochylił się, by przycisnąć usta do szyi młodzieńca. Adon krzyknął i osunął się w jego ramiona. - Ona jest moja. Carina zobaczyła w słabym świetle lampy wchodzącego kuchennymi drzwiami mężczyznę. Był ubrany na czarno, ale nie nosił na głowie kaptura. To był Malesh. - Witam, lady Vahanian - powiedział z uśmiechem. - Rada Krwi nie puści ci tego płazem - odpowiedziała spokojnie. - Nie uznaję władzy Rady Krwi. - Malesh podszedł bliżej. - Ani śmiertelnego lorda Mrocznej Ostoi. Carina zamierzyła się na niego laską, zadając mu z całej siły cios w ramię. Laska pękła, a Malesh zaśmiał się. - Podobał ci się ten pokaz? W końcu to dla ciebie tu jestem. - Zbliżył się do niej i błyskawicznie chwycił ją za ramiona. - Jesteś kluczem do Mrocznej Ostoi, pani. A Mroczna Ostoja musi mieć nieśmiertelnego lorda. Uczynię cię moją nieśmiertelną panią. - Dlaczego mnie? - Bo biorąc ciebie, zniszczę Vahaniana. - Malesh uśmiechnął się szeroko. Przyciągnął ją do siebie, trzymając w żelaznym uścisku, i dotknął ustami jej szyi. Wargi vayash moru były miękkie, zmysłowe, a Cariną
wstrząsnął dreszcz odrazy, gdy pocałował ją w szyję. Potem przeszył ją ból, gdy jego zęby wbiły się w skórę. Carina jęknęła, a Malesh przycisnął ją do siebie tak mocno, że z trudem oddychała. Sala zawirowała, a jej zmysły uzdrowicielki przekazały ostrzeżenie, że szybko traci krew. Jej serce biło jak szalone, a ciało słabło. Poczuła zawroty głowy, rozchodzące się po ciele zimno i nogi się pod nią ugięły. Wzrok jej się zamglił i plamki światła zatańczyły przed oczami. Malesh położył ją na podłodze i podwinął rękaw płaszcza, odsłaniając przedramię. Potem otworzył paznokciem żyłę i przycisnął ranę do ust Cariny. Szkarłatne krople jedna za drugą zaczęły wpadać do jej ust. Wybacz mi, Jonmarcu. Rozdział trzydziesty - Co to znaczy, że Carina pojechała do Westormere? - Zabrała ze sobą gwardzistów, panie - rzekł Neirin, wzdrygnąwszy się. - Wyruszyli przed południem i zamierzali wrócić przed zachodem słońca. Jeśli mieszkańcy wioski byli tak chorzy, jak mówił ten młody człowiek, to jedno popołudnie uzdrawiania mogło nie wystarczyć. - A może cała ta sprawa to pułapka? Nie wiemy, kim był ten posłaniec i czy ktoś go do tego nie nakłonił. - Jonmarc nie mógł się zdecydować, co zrobić. Pojechać do Westormere, gdzie wraz ze swoimi ludźmi może wpaść w zasadzkę, czy też narazić się tylko na gniew Cariny, wyjeżdżając jej naprzeciw? Jeśli jednak będzie czekać do świtu, może już być za późno, jeśli przysłanie tego posłańca było podstępem.
- Panie, otwórz drzwi! Vahanian dobył miecza i ostrożnie otworzył drzwi. Stał w nich goniec z szeroko otwartymi ze strachu oczami i policzkami czerwonymi z zimna. - Panie! Jakiś vayash moru podrzucił ciało pod bramę. Dwaj wartownicy vayash moru puścili się za nim w pogoń, ale go zgubili. Ciało zostało pozbawione krwi, panie. A to leżało przy nim w śniegu. Młody chłopak wyciągnął rękę, na której leżała zgnieciona i poskręcana bransoletka Cariny. Vahanian podniósł głowę, nie wstydząc się łez, które płynęły mu po twarzy. - Nie wyczuwam pulsu ani oddechu. Jest zimna jak lód. - Posłuchaj mnie, Jonmarcu. Oni zamierzali przemienić Carinę, żeby cię zranić, ale uzdrowicielki nie można przemienić. Ten, kto to zrobił, musiał zostać niedawno obdarzony Mrocznym Darem, skoro o tym nie wie. Uzdrowicielska magia nie pozwala na przyjęcie Mrocznego Daru. Moje zmysły są bardziej czułe od twoich i wiem, że ona nie jest martwa ani nie została przemieniona. Jest jeszcze nadzieja. Potem Jonmarc usłyszał, jak Gabriel wydaje rozkazy gwardzistom i przywołuje do siebie dwóch vayash moru. Był wdzięczny, że jego towarzysz przejął inicjatywę. - Jess, odszukaj Riquę. Powiedz jej co się stało, i poproś, żeby natychmiast przybyła do Mrocznej Ostoi. A potem pojedź do Zachodniej Marchii po bibliotekarza Roystera i sprowadź go do
Mrocznej Ostoi. Kayden, jedź do stolicy Księstwa. Odszukaj Siostrę Taru w cytadeli Stowarzyszenia Sióstr. Powiedz jej, co się stało z Cariną, i ją też sprowadź do Mrocznej Ostoi. Niech przybędzie za pomocą magii lub naszym sposobem, byle szybko. Obydwaj mężczyźni skłonili się nisko i natychmiast oddalili, a do Jonmarca przydreptały dwa duże wilki: Yestin i Eiria. Stanęły na straży przy Carinie. - Tak samo jest w całej wiosce - wszyscy są martwi i upozowani. Gabriel zacisnął pięść. - Uri się z nami drażni. Chce wojny, bo jest pewien, że może ją wygrać, ale myli się. - Co proponujesz? - Spalcie wioskę. Ten młodzieniec powiedział Neirinowi, że większość mieszkańców wioski była tak chora, że nie mogła opuszczać swoich domów. Nikt nie będzie się dziwił, jeśli powiemy, że umarli z powodu zarazy i że spaliliśmy ich dobytek. Jesteśmy im winni porządny pochówek. Stos pogrzebowy ukryje ich rany i da nam trochę czasu. Jeśli będziemy mieli szczęście, zniszczymy Uriego, zanim razem ze swoim potomstwem wyrządzi więcej zła. Jeśli dojdzie do wojny, wszyscy zapłacimy ogromną cenę. Jonmarc z trudem przełknął ślinę, patrząc przez potłuczone okna na zniszczoną wioskę. - Ilu? - spytał chrapliwym głosem. - Ten młodzieniec powiedział, że mieszkało tu sześćdziesiąt osób odpowiedział oschle Gabriel. - Plus gwardziści Cariny.
Siedemdziesięciu zabitych, pomyślał Jonmarc. Ile wojen zostało wywołanych przez drobniejsze sprawy? Spojrzał na leżącą Carinę. Bogini! Chcę walczyć. Pragnę zemsty. Chcę poczuć satysfakcję ze zniszczenia tych, którzy się tego dopuścili Muszę jednak zachować trzeźwość umysłu. Jeśli dokonam odwetu, rozejm zostanie złamany. Wiem, że istnieją szlachetni vayash moru. Wiem, że Gabriel i Laisren wraz z pozostałymi są równie rozgniewani jak ja, jednak dla wielu śmiertelników nie ma między vayash moru żadnych różnic. Niech Mroczna Pani ma mnie w swojej opiece! Nie mogę, nie chcę się do tego przyczynić. - Zaczynajmy - powiedział. O północy praca została zakończona. Jonmarc dostrzegał te same sprzeczne emocje, jakie się w nim kotłowały, na twarzach swoich gwardzistów. Vayash moru nie byli już pewni, czy więzy przyjaźni, jakie łączyły ich ze śmiertelnymi towarzyszami, wystarczą w obliczu tej rzezi. Żołnierze śmiertelnicy wyraźnie bowiem szukali ujścia dla swojego gniewu i rozpaczy, ale fakt, że Jonmarc i Gabriel pracowali ramię w ramię przez całą noc, nadał ton sytuacji i nie doszło do żadnego incydentu. Ułożyli ciała w gospodzie i podpalili ją, a potem spalili wszystkie domy i warsztaty. Gdy płomienie strzeliły wysoko w niebo, Laisren przymknął oczy i zaczął śpiewać pieśń żałobną. Dołączyły do niego inne głosy, niosąc się mocno i wyraźnie w zimnym nocnym powietrzu. Potem podeszli do leżącej na śniegu opatulonej Cariny, której strzegli
Yestin i Eiria. - Podaj mi ją - rzekł Jonmarc do Gabriela, wskakując na konia. - Jeśli się mylę - odparł z wahaniem vayash moru -i jednak ją przemienili mimo magii, jaką dysponuje, kiedy nagle się obudzi, będzie głodna. To dla ciebie zbyt duże ryzyko. - Podejmę je. Mimo późnej pory dziedziniec Mrocznej Ostoi był pełen ludzi. Wieści o zniknięciu Cariny rozeszły się, choć Jonmarc miał nadzieję, że wartownicy nie wspomną o ciele podrzuconym pod bramę. Gdy Jonmarc zsiadł z konia, trzymając uzdrowicielkę w ramionach, zapadła cisza. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by ludzie rozstąpili się bez słowa i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami dopiero wtedy, kiedy wszedł na schody prowadzące do dworu. Yestin i Eiria nie opuścili go ani na chwilę, dopóki nie znalazł się w środku. Lisette już czekała w apartamentach Cariny. Podbiegła do Jonmarca i delikatnie wzięła od niego uzdrowicielkę. - Umyję ją i położę do łóżka. - Wkrótce przybędzie Riqua - powiedział Gabriel. -Kiedy trzeba, potrafimy szybko pokonywać duże odległości. Jest to wyczerpujące, ale potem będzie mogła odpocząć. Royster jest na tyle blisko, że Jess sprowadzi go bez większego problemu. A jeśli chodzi o Taru - Gabriel wzruszył ramionami - to czarodziejki mają swoje sposoby podróżowania, choć wiążą się z nimi pewne ograniczenia. Ale dojście do siebie po
skorzystaniu z magii i tak zajmie jej mniej czasu niż jazda z Księstwa przy tej pogodzie. Jonmarc usiadł na krześle przy kominku pochylony do przodu, opierając łokcie na udach, ze wzrokiem wbitym m ogień. Zalała go fala rozpaczy i zdumienia. W końcu spojrzał na Gabriela, który stał w półmroku oparty o ścianę koło kominka. - Jeśli się mylisz - zaczął łamiącym się głosem, po czym przełknął z trudem ślinę i ciągnął dalej - i rzeczywiście ją przemienili, będę miał do ciebie prośbę, przyjacielu. Gabriel potrząsnął głową i Jonmarc dostrzegł ból malujący się w jego spojrzeniu. - Chcesz znowu być niewolnikiem? Moim niewolnikiem? Bo nowo przemieniony vayash moru jest przez wiele ludzkich istnień właśnie niewolnikiem. To dlatego nie przemieniłem nikogo od ponad stu lat. - Powiedziałem Carinie, że zawsze przy niej będę. Nie zostawię jej. - Odpoczywa - powiedziała Lisette, wychodząc z sypialni Cariny. Jonmarc podszedł do drzwi. Carina leżała w świeżej koszuli nocnej, przykryta kołdrą. Blada, z głową na poduszce i rękoma po bokach, przypominała rzeźbę na katafalku. Kiedy dzwony na dziedzińcu wybiły drugą nad ranem, weszła Riqua z Roysterem. - Jess opowiedział nam, co się stało w wiosce - rzekła, po czym dodała ostrzejszym tonem: - Rozmawiałam z Laisrenem i Kolinem,
poszli sprowadzić Uriego. Rada Krwi musi się zebrać. - Rada Kruji nic nie znaczy, jeśli jej członkowie nie są przekonani o celowości podejmowanych działań - zauważył Gabriel, a Jonmarc wyczuł gniew w jego głosie. - Być może Uri wywołał wojnę, której tak pragnął. Niech Bogini ma nas w swojej opiece, jeśli rzeczywiście tak jest. Rada nic już nie zmieni. - Zgadzam się. - Riqua głęboko odetchnęła. - Musimy zatem postępować tak, jak sami uznamy za słuszne. -Spojrzała na Jonmarca i dodała: - Royster przywiózł tyle książek, ile zmieściło się do torby. Kolin przyniesie wszystko, co jeszcze będzie potrzebne. Jeśli istnieje jakiś sposób na uzdrowienie Cariny, na pewno go znajdziemy. Taru przybyła w niecałą świecę później. Wyglądała na wyczerpaną, ale zbyła to lekceważącym machnięciem ręki. Po pospiesznym powitaniu dołączyła do Roystera i Riqui studiujących księgi bibliotekarza. Na dmorze dzwony wybiły trzecią. Jonmarc spał niespokojnie na krześle przy ogniu, podczas gdy Gabriel i pozostali czumali. Lisette zaciągnęła grube zasłony m pokoju Cariny. W ciemnościach wewnętrznych komnat vayash moru mogli pracować do późnego poranka. Kiedy vayash moru udali na spoczynek, Taru i Royster pracowali nadal, naradzając się po cichu. Jonmarc przechadzał się po pokoju albo wpatrywał się m ogień. Nikt się nie odzymał. Tuż po zachodzie słońca wpadli Laisren i Kolin, wlokąc ze sobą Uriego.
- Żądam wyjaśnień! Co się tu dzieje? To oburzające! Pożałujecie tego! - zaczął krzyczeć gniewnie. Riqua dopadła go błyskawicznie i cisnęła nim tak mocno o wyłożoną boazerią ścianę, że aż wiszący powyżej obraz spadł. - Dlaczego to zrobiłeś?! - Ale co? Wilczyca, warcząc, obnażyła zęby, gotowa do ataku, ale zanim zdążyła się rzucić Uriemu do gardła, wilk zatrzymał ją, powarkując groźnie. Mech Bogini ma nas w opiece. Eiria straciła kontrolę nad przemianą, pomyślał Jonmarc, gdy wilki zaczęły krążyć wokół siebie. Eiria znowu zaatakowała, raniąc Yestina mocno w bark. Zawył z bólu i ugryzł ją lekko. Przy kolejnym ataku zatopiła zęby w jego przedniej łapie. Yestin rzucił się na nią z groźnym pomrukiem i obnażonymi zębami, przewrócił ją na podłogę i przycisnął ciężkimi łapami. Zaskomlała, poddając się, po czym uwolniwszy się, uciekła z pokoju, a Yestin popędził za nią. Kolin i Laisren pomogli Uriemu wstać i posadzili go siłą na krześle. - Najpierw ci pasterze, a teraz cała wioska. - Nie wiem, o czym mówisz! - krzyknął wyraźnie przestraszony Uri. Jaka wioska? - Wszyscy m Westormere są martwi - powiedziała Riqua, zbliżając się do Uriego. - Co do jednego - mężczyźni, kobiety i dzieci. Zabici przez vayash moru. Nie zadali sobie nawet trudu, żeby wyssać z nich
całą krew. Upozowali ciała, odgrywając jakąś okropną scenę... - Malesh... - wyszeptał Uri. - Nazywa to „sztuką". - Gdzie jest Malesh? - spytał Gabriel. - Skąd mam wiedzieć? Riqua wymierzyła Uriemu tak mocny policzek, że gdyby był śmiertelnikiem, przetrąciłaby mu kręgosłup. - On jest twoją latoroślą. Jest na tyle młody, że powinieneś znać jego myśli. Gdzie on jest? Uri wytarł usta wierzchem dłoni, jak czynił to w swoim śmiertelnym życiu, choć krew nie popłynęła z jego rozciętej wargi. - Skąd mam wiedzieć? Riqua złapała go prawą ręką za gardło i poderwała z krzesła. Jej wypielęgnowane paznokcie jeden po drugim zatapiały się w jego szyi, Uri zaś chwytał łapczywie powietrze, usiłując wyrwać się z jej uścisku. - Vayash moru zabili dziś w nocy wszystkich mieszkańców Westormere. Siedemdziesięciu śmiertelników zostało zamordowanych i Malesh za to zapłaci. - Mówiłem już - wychrypiał Uri - że nie wiem, gdzie on jest. Zabawiał się trochę magią krwi. On nie jest magiem, ale pewnie kupił talizman, który pozwala mu ukrywać swoje myśli. Już od wielu miesięcy nie byłem w stanie ich odczytać. - I nie zabiłeś go, kiedy zdradził cię w ten sposób? Uri był bardzo blady nawet jak na vayash moru. - Myślałem, że mu przejdzie.
- Czy to ty posłałeś Malesha do Westormere? - Nie. Musicie mi uwierzyć. Nic o tym nie wiedziałem. - Malesh próbował przemienić lady Carinę. - Ale to się nie uda, ona jest uzdrowicielką - powiedział Uri, marszcząc brwi. - Przez niego - powiedziała lodowatym tonem Riepin -ona leży w pokoju obok ani żywa, ani martwa, ani nieumarła. Ponownie sięgnęła ręką w stronę Uriego, a on skulił się, przywierając plecami do ściany. Tym razem jej dłonie wsunęły się pod brokatowy kaftan, a paznokcie wbiły w jedwabną koszulę tuż nad sercem. - Musisz zaprowadzić porządek w swojej rodzinie, Uri. Znajdź Malesha i go zabij. - Nie mogę - odpowiedział płaczliwym tonem. - Niech zatem będzie tak, jak chcesz. - Riqua skrzywiła się. - Chciałeś opuścić Radę, więc ją opuścisz i stracisz ochronę należną jej członkowi. Chcesz zerwać rozejm, zostań zatem pierwszym męczennikiem nowego porządku. Żaden śmiertelnik ani vayash moru we dworze nie będzie nas winił, jeśli spalimy cię o świcie za to, co się stało. - Powiodła palcami po twarzy Uriego, a on się wzdrygnął. - Czy pamiętasz to uczucie, kiedy słońce dotyka twojej skóry? - Dosyć już! - krzyknął, spanikowany. - Zajmę się Maleshem. Naprawdę. Tylko mnie nie palcie. Na twarzy Riqui nie było widać ani cienia litości.
- Dopóki nie zabijesz Malesha, moja rodzina będzie miała krwawe porachunki z twoją rodziną. Moje potomstwo zabije twoje, gdy tylko kogoś z nich spotka. Ty i twoja rodzina będziecie ścigani jako wyrzutki naszego ludu. - Moja rodzina również składa przysięgę krwi - dodał Gabriel. Przyłączymy się do polowania. Uri osunął się na kolana przed Riquą i chwycił za skraj jej sukni. - Oszczędźcie ich, proszę - zaczął błagać. - Malesh ma przynajmniej czterdzieści własnych latorośli. Większość z nich nie jest taka jak on. Nie zabijajcie moich dzieci, proszę. - Popatrzył po otaczających go kamiennych twarzach. Riqua wyrwała suknię z palców Uriego, a on ukrył twarz w dłoniach, pojękując z przerażenia i rozpaczy, Mroczny Dar nie pozwalał mu bowiem płakać. - Nie szukaj u nich litości - powiedziała wreszcie lodowatym tonem Riqua. - Widzieli tę rzeź. Spalili ciała. Skinęła głową i Laisren i Kolin złapali Uriego za ramiona i podnieśli brutalnie na nogi. - Zrozum, że nie pozwolę, by w Zimowych Królestwach znowu wróciły czasy, kiedy kryliśmy się w kanałach i żyliśmy w strachu. Jeśli trzeba będzie, zniszczymy twoje potomstwo co do jednego, a nie pozwolimy na zerwanie rozejmu. - Odnajdę Malesha - powiedział, trzęsąc się, Uri. - Powstrzymam go,
ale proszę, oszczędźcie pozostałych. Błagam. - Nikt nie oszczędził Westormere - odezwał się Jonmarc z rozpaczą i gniewem. - Złożyłem przysięgę przed Stadenem, że będę chronić wszystkich w Mrocznej Ostoi -nie tylko śmiertelników. Nie mówię teraz jednak jako lord Mrocznej Ostoi. Malesh próbował zabić Carinę. - Jonmarc dobył miecza i wymierzył sztych w serce Uriego. — Nie masz pojęcia, z jak wielką chęcią przeszyłbym cię tym mieczem. To twoja gadanina podsunęła Maleshowi te pomysły. Jesteś tak samo winny. - Wbił czubek miecza w kaftan Uriego. - Nie mogę zaatakować twojego potomstwa, żeby nie wywołać działań odwetowych, ale chcę Malesha. Sprowadź tych, którzy zmasakrowali mieszkańców Westormere, by zostali osądzeni. - Dajcie mi dwa dni - rzekł błagalnie Uri. Riqua skinęła głową i Laisren z Kolinem puścili go. - Masz dwa dni. Rozdział trzydziesty pierwszy Kiedy następnej nocy dzwony wybiły jedenastą, do salonu weszła Taru, a za nią Riqua i Royster. Riqua miała ponury wyraz twarzy, białe włosy Roystera były potargane, a na twarzy Taru widać było zmęczenie. - Macie coś? - spytał, wstając, Jonmarc. Pozostali - Gabriel, Kolin, Neirin, Yestin i Eiria - podeszli bliżej. Yestin miał zabandażowane ramię i podrapaną twarz. Eiria utykała. Taru wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Niezbyt dużo. We wspomnieniach Roystera i Riqui znaleźliśmy dawne opowieści o tym, jak ci, którzy zostali przemienieni, odzyskali śmiertelność. To legendy. Nic konkretnego ani na tyle wiarygodnego, żeby było przydatne. Nie znaleźliśmy żadnych zapisków o uzdrowicielu, który zostałby przemieniony, nie tracąc przedtem swojej uzdrowicielskiej magii. - Carina nie chciałaby żyć bez swojej uzdrowicielskiej mocy - odparł Jonmarc. - Ta magia jest jej częścią. - Tak sądziłam. - Taru pokiwała głową. - Ja też czułabym to samo, pozbawiona swojej mocy. Ponieważ jednak nie została całkowicie przemieniona, nadal będziemy szukać sposobu, żeby sprowadzić ją z powrotem. Mroczny Dar toczy walkę z uzdrawiającą mocą Cariny. To tak, jak by jej ciało walczyło samo ze sobą. Nawet jeśli zdołamy ją obudzić, nie jesteśmy pewni, czy będzie w stanie czerpać dość sił, by żyć, żywiąc się zwykłym pokarmem lub krwią. Nie mamy wiele czasu, najwyżej tydzień. - Powiedzcie, czego potrzebujecie, a ja to znajdę. Tylko pozwólcie mi pomóc. Otworzyły się drzwi i wszedł Laisren. - Doszło do kolejnego mordu - obwieścił. - Co się stało? - Znaleziono podrzucone pod bramą kolejne ciało z rozdartym gardłem. I przypięty do ciała list dla ciebie. — Laisren podał
Vahanianowi pergaminową kopertę. Jonmarc wziął ją i odetchnął głęboko. - Lordzie Mrocznej Ostoi - zaczął czytać na głos. -Wyzywam cię na pojedynek o tytuł. Spotkaj się ze mną w lesie za rozstajami Caliggan dziś w nocy, kiedy dzwony wybiją godzinę drugą. Jeśli będziesz zwlekać, w każdą następną noc będziemy zabijać mieszkańców kolejnej wioski. List jest podpisany: Malesh z Tremont. - On nie chce mieszkańców wioski. Chce ciebie -stwierdził Gabriel. - Doprawdy? A może po prostu chce wojny. Może sądzi, że zdoła ją wygrać. Jestem pewien, że on chce więcej niż tylko Mroczną Ostoję. - Vayash moru, którzy byli w Westormere, chętnie pojadą z tobą, żeby mieć szansę na ukaranie winnych -oświadczył Laisren. - Możesz na mnie liczyć. - Na mnie też - powiedział Kolin, występując do przodu. - I na nas - stwierdził Yestin, biorąc Eirię za rękę. Jonmarc spojrzał na Taru, Riquę i Roystera. - Nie ustawajcie w poszukiwaniach. Niezależnie od tego, co się stanie, zróbcie wszystko, co możecie, żeby sprowadzić ją z powrotem. - Zostanę z Cariną - rzekła Riqua. - Będziemy razem z Lisette chronić ją i służyć pomocą. Jonmarc zwrócił się teraz do Laisrena: - Zabierz ze sobą ochotników, ale tylko vayash moru. Kiedy wszyscy poza Gabrielem wyszli, spytał: - Pojedziesz z nami?
- Oczywiście - odpowiedział Gabriel, skinąwszy głową. - Wiem, że to pułapka, ale nie mogę pozwolić, żeby Malesh zabijał niewinnych wieśniaków. To na pewno doprowadzi do rozpętania wojny. Gabriel wyszedł z półmroku i stanął w świetle kominka. - Malesh próbował przemienić Carinę, i choć nie udało mu się to całkowicie, nie wiemy, jak mocna jest więź między nimi. Związek stwórcy i nowo stworzonego vayash moru jest bardzo silny. Osłabienie następuje dopiero po przeminięciu wielu ludzkich istnień. Kiedy zniszczy się stwórcę, jego dzieci także zostają zniszczone. Minęła chwila, zanim Jonmarc był w stanie się odezwać. - Nie mamy jednak wyboru, prawda? - powiedział ponuro. - Jeśli będziemy zwlekać, żeby Taru mogła uzdrowić Carinę, Malesh będzie każdego dnia zabijać wieśniaków. Gdybym nawet był w stanie tak postąpić i złamać złożoną Stadenowi przysięgę, Carina nigdy by mi nie wybaczyła, że zapłacono za to tak wysoką cenę. - Jego głos dochodził jakby z oddali - Zniszczenie Malesha oznacza więc zniszczenie Cariny. - Więź między stwórcą a jego dzieckiem jest tak silna, że dziecko ginie wraz ze śmiercią swojego stwórcy. Jonmarc zamknął oczy, z trudem łapiąc powietrze. Opadł na krzesło i wbił wzrok w żar na kominku. - Słodka Chenne - wyszeptał. - Przykro mi, Jonmarcu. - Malesh jest mój. Daj mi tylko okazję do strzału. Zabiję go szybko,
bezboleśnie, choć na to nie zasługuje. Gabriel nic nie powiedział, lecz jego mina świadczyła o tym, że rozumie. - Pomogę Laisrenomi w przygotowaniach - powiedział wreszcie, wychodząc. Jonmarc wstał i podszedł do drzwi pokoju Cariny. Leżała na łóżku z zamkniętymi oczami, nieruchoma. Jej pierś nie unosiła się w oddechu, choć m blasku świecy skóra nie była już taka blada. Usiadł na skraju łóżka i wziął jej rękę w swoje dłonie. Buła zimna. - Nie powinienem był cię tu przywozić. To była głupota. Wszystko, czego się dotykam, obraca się w proch. -Wyciągnął z kieszeni zniszczoną shevir, wyprostował ją najlepiej jak mógł i wsunął na rękę Cariny. - Wrócę i będę przy tobie - powiedział cicho i pocałował kobietę w czoło. - Czekaj na mnie. Szybko, zanim stchórzę, pomyślał. Kiedy znalazł się przy drzwiach, obejrzał się jeszcze za siebie, po czym, biorąc głęboki oddech, wyszedł z pokoju. W swoich apartamentach sprawnie ubrał się odpowiednio do walki. Pod rękawem przypiął urządzenie z pojedynczą strzałą. Zabrał z biurka butelkę atramentu oraz rylec i wsunął je do kieszeni. Wiedział już co ma zrobić. Niosąc pancerz i płaszcz, zgasił świece i zamknął za sobą drzwi. W Mrocznej Ostoi panowała cisza. Śmiertelnicy spali, a vayash moru byli zajęci innymi sprawami. Jonmarc nie spotkał nikogo, schodząc po
schodach. Ogarnął go znajomy chłód towarzyszący mu w walce. Ten sam pozbawiony emocji chłód pozwolił mu przetrwać w Nargii i w Chauvrenne. Miał nadzieję, że już nigdy go nie poczuje, a tymczasem powrócił, jakby nigdy nie zniknął. Zatrzymał się tylko na chwilę przed łukowatym wejściem do kaplicy. Pomieszczenie oświetlone było rzędami świec, a witrażowy wizerunek lstry migotał, jaśniejąc w blasku pochodni. Jonmarc ściągnął koszulę i stanął przed wielkim marmurowym posągiem. Jakiś dawny rzeźbiarz przedstawił moment, gdy cierpiąca Istra unosi ciało jednego z jej upadłych dzieci, jakby prosiła niebiosa o interwencję. U jej stóp stała duża misa z brązu napełniona wodą, w której odbijał się wizerunek Bogini. Jonmarc ukląkł i otworzył buteleczkę z atramentem. Zanurzył w nim rylec, zadowolony, że ręka mu nie drży, choć serce wali jak szalone. Lepiej się nad tym nie zastanawiać. Ostrożnie namalował nad swoim sercem symbol Pani. Atrament zabarwi mu skórę, co prawda nie na zawsze, ale nie będzie dość czasu, żeby zdążył wyblaknąć. Odłożył rylec i wydobył miecz z pochwy. Próbował sobie przypomnieć, co ludzie robili w przeddzień bitwy lata temu, gdy walczył w wojsku Wschodniej Marchii i Księstwa. Wziął głęboki oddech, położył miecz na wyciągniętych dłoniach i skłonił głowę. - Istro, Mroczna Pani, wysłuchaj mnie, gdyż przybyłem z tobą paktować. - Odpowiedzią była tylko cisza. -Podaruj mi życie mojego wroga Malesha. Niech zginie bezboleśnie z mojej ręki, m zamian
oddaję ci swoją duszę. Przysięgam. Przez kaplicę przeleciał lekki podmuch wiatru. Świece zamigotały, a powierzchnia wody w misie zadrżała. Wiatr ustał tak szybko, jak się pojawił, i Jonmarc schował miecz do pochwy. - To szlachetny gest, choć niepotrzebny - usłyszał głos stojącego za nim Gabriela. - Pakt został zawarty. - I tak już jesteś wybrańcem Mrocznej Pani. - Ona ma dziwny sposób okazywania swojej łaski. - Nadal jest nadzieja, mamy jeszcze czas. Jonmarc założył koszulę i pancerz, po czym spojrzał na Gabriela i powiedział: - Teraz nie mam już nadziei, mam pewność. Zniszczę Malesha i wrócę do Cariny. Jedziemy.