Lucy Clark
Tajna misja
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Zacisk.
Kimberlie Mason w skupieniu obserwowała, jak doktor Harry
Buchanan, jeden z najlepszych australijsk...
6 downloads
16 Views
395KB Size
Lucy Clark Tajna misja
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Zacisk. Kimberlie Mason w skupieniu obserwowała, jak doktor Harry Buchanan, jeden z najlepszych australijskich chirurgów, posiadający rozliczne tytuły naukowe członek Królewskiego Towarzystwa Chirurgów, operuje ministra spraw zagranicznych Tarparnii, małego państewka na Pacyfiku. Nie mogła wprost uwierzyć, że asystuje takiej medycznej sławie. – Tampon. Harry, jak go w myślach nazywała, miał głęboki, dźwięczny głos o przyjemnym brzmieniu. Podniosła wzrok. Kątem oka dostrzegła, że anestezjolog, John McPhee, zmienia pojemnik z płynem do kroplówki. Operacja była długa i skomplikowana i większość zespołu wyraźnie zaczynała odczuwać zmęczenie. – Ssak, doktor Mason – poinstruował ją Jerry Mayberry, chirurg robiący specjalizację pod kierunkiem Harry’ego. Kim natychmiast skupiła całą uwagę na przydzielonym jej zadaniu. Już dawno nie była w tak wspaniale wyposażonej sali operacyjnej, chociaż od ostatniego zabiegu, jaki samodzielnie przeprowadzała, nie minęło wcale tak dużo czasu. Była chirurgiem, oczywiście nie tego kalibru co Harry Buchanan, lecz zdobyła doświadczenie, o jakim otaczający ją koledzy nie mieli pojęcia. – Nasze zadanie skończone – oznajmił Harry. – Proszę o prześwietlenie kontrolne – dodał, uniósł obie ręce i cofnął się od stołu operacyjnego. Jeny i Kim poszli w jego ślady. Kim ponownie spojrzała na dzisiejszego mistrza ceremonii. Serce zabiło jej mocniej, gdy poczuła na sobie jego wzrok. W ciągu pięciu dni, jakie przepracowała w General Hospital w Sydney, po raz pierwszy znalazła się tak blisko człowieka, którego cały personel uważał za pierwszego po Bogu. Wytrzymała badawcze spojrzenie. Zachowaj zimną krew,
powtarzała sobie w duchu. Czy nie tego cię nauczono? Nagle w chwili, gdy rentgenolog przystępował do zrobienia zdjęcia, rozległ się przenikliwy sygnał aparatury monitorującej pracę serca pacjenta. – Co jest, John? – Migotanie komór! Wszyscy rzucili się na ratunek. Kim poczuła nieprzyjemne ściskanie w dołku. Ostrzegano ją, że podczas wizyty ministra spraw zagranicznych Tarparnii na kontynencie dojdzie do zamachu na jego życie. Czy atak serca podczas operacji mógłby zostać sztucznie wywołany? Ściągnęła prześcieradło przykrywające pierś mężczyzny, a pielęgniarka podała Harry’emu łopatki defibrylatora. – Odsunąć się! – rzucił i przystąpił do reanimacji. – Bez rezultatu – zakomunikował John. Zwiększono napięcie, lecz kolejna próba również nie odniosła skutku. Kim wstrzymała oddech. W duchu modliła się, by serce ministra zaczęło bić. – Asystolia – stwierdził anestezjolog tonem tak płaskim, jak linia na ekranie monitora. – Jeszcze raz – zadecydował Harry. – On nie żyje – beznamiętnym głosem sprzeciwił się John. – Kontynuowanie akcji nie ma sensu. Harry oddał elektrody pielęgniarce. – Zgon... szesnasta dwadzieścia pięć – podyktował. – Co się stało? – zwrócił się do kolegi. – Właśnie staram się dociec – odparł John i pokazał mu wydruk elektrokardiogramu. – Wszystko było w porządku i nagle nastąpiło zatrzymanie akcji serca. – Zawał? – W głosie Harry’ego zabrzmiała nuta powątpiewania. W sali operacyjnej zapanowała atmosfera napięcia i niedowierzania. Oczy wszystkich skierowane były na głównego chirurga. – Zdarza się, że pacjenci dostają zawału na stole operacyjnym – tłumaczył John.
– Ale nie na moim – obruszył się Harry. – Poza tym tu nie chodzi z zwykłego pacjenta, a o przedstawiciela obcego państwa. – Kiedyś zawsze jest jakiś pierwszy raz – mruknął pod nosem Jerry. Na nieszczęście dla niego Harry usłyszał tę uwagę. Odwrócił się na pięcie i zgromił go wzrokiem. – Niczego nie dotykać! – Powiódł wzrokiem po obecnych i dodał: – Wszyscy znają zasady postępowania określone w regulaminie szpitalnym, prawda? Należy ich bezwzględnie przestrzegać. A teraz proszę się przebrać i jak najszybciej stawić w moim gabinecie. – Ściągnął rękawiczki, wrzucił je do pojemnika na odpady i stanął obok drzwi. Otworzył je i zaczekał, aż wszyscy po kolei opuszczą salę. Kim szła na końcu. Kiedy go mijała, zatrzymał ją: – Chwileczkę, doktor Mason... Proszę mi jeszcze raz wyjaśnić, jak to się stało, że dziś po południu znalazła się pani tutaj? – Zamieniłam się z doktorem Edingtonem, bo jego żonie zepsuł się samochód i nie mogła odebrać dzieci ze szkoły. – I pani sama się zaoferowała? – Niezupełnie. Doktor Edington zwrócił się do mnie z prośbą, żebym go zastąpiła. – A pani chętnie się zgodziła. – Oczywiście – odparła Kim i butnie uniosła głowę. W jej oczach pojawiły się wyzywające błyski. – Bez względu na to, co myślę o panu prywatnie, jest pan znakomitym specjalistą. Ponieważ dopiero od tygodnia pracuję w tym szpitalu, chętnie skorzystałam z okazji, żeby zobaczyć słynnego doktora Buchanana w akcji. – Z pani dokumentów wynika, że nie ma pani zbyt wielkiego doświadczenia zawodowego. – Odbywam dopiero staż podyplomowy, więc siłą rzeczy nie mogę mieć wielkiego doświadczenia. – Muszę przyznać, że całkiem dobrze dawała pani sobie radę. – Staram się. Czy ma pan jeszcze coś do mnie, doktorze? – spytała i zrobiła taki ruch, jak gdyby chciała go wyminąć.
– Cóż to za dziwny doprawdy zbieg okoliczności – ciągnął, nie pozwalając jej odejść – że akurat kiedy pani po raz pierwszy jest w zespole, pacjent umiera podczas operacji. Kim odwróciła się i spojrzała mu prosto w twarz. – Co pan sugeruje? – Ze wszystkimi innymi już pracowałem. Tylko pani jest nowa. – A więc dlatego, że jestem nowa, chce mnie pan obarczyć winą za śmierć pacjenta? – W obronnym geście uniosła dłonie. – To był zawał. – Pani w to wierzy, doktor Mason? – Byłam przy tym. Pan też był – odparła Kim i lekko zmrużyła powieki. – Czyżby starał się pan zasugerować, że pacjent nie zmarł na zawał? – Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby pacjent zmarł mi na stole operacyjnym – powtórzył z naciskiem. – Więc dziś był ten pierwszy raz. I nie zwalaj winy na nikogo, a szczególnie nie na mnie, Harry! Doktor Buchanan uniósł brwi, zdumiony jej poufałością, a ona skorzystała z okazji, odwróciła się i udała do szatni. Zła była na siebie za to, że zachowała się tak nieprofesjonalnie. Weszła do damskiej przebieralni i przez uchylone drzwi wyjrzała na korytarz. Gdzie Harry? Podświadomie spodziewała się, że pójdzie za nią, lecz minęła prawie minuta, zanim dostrzegła go w głębi korytarza. Zamknęła drzwi. Co go zatrzymało? Czyżby próbował usunąć dowody, zatrzeć ślady? Czyżby wielki Harry Buchanan był uwikłany w zamach na ministra? – Pospiesz się, Kimberlie – ponaglała ją instrumentariuszka. – Szef nie znosi spóźniania się. – I tysiąca innych rzeczy – mruknęła Kim pod nosem. Pielęgniarka roześmiała się. – Jesteś tutaj dopiero tydzień i już zdążyłaś zauważyć? Nie zapomina i nie wybacza. – Z zasady – wtrąciła jej koleżanka. – Po rozstaniu z Elaine już na pewno nie umówi się żadną dziewczyną ze szpitala – dodała z wyraźnym żalem.
– Kim jest Elaine? – zainteresowała się Kim. – Zaraz ją zobaczysz. Biedak. Nie ma szczęścia do kobiet. – Instrumentariuszka ściszyła głos. – Podobno jakieś dziesięć lat temu ożenił się z kobietą, która okazała się bigamistką! – Naprawdę? Kim miała nadzieję, że dobrze odegrała zdziwienie. Oczywiście doskonale znała historię małżeństwa Harry’ego z jego dossier. Zapoznała się też z teczkami kilku innych pracowników szpitala mających kontakty w Tarparnii. Jej zadaniem była dyskretna obserwacja każdego z nich. – Nie wierzę, że nie obiło ci się to o uszy. Babka była policjantką, tajną agentką, czy kimś takim. Często wyjeżdżała, nawet na wiele tygodni. I cały czas go oszukiwała. – Podłe świństwo – skomentowała Kim, wygładziła białą bluzeczkę i zapięła pasek szortów koloru khaki. – Od tamtej pory – ciągnęła pielęgniarka – szef wścieka się, jeśli tylko przyłapie kogoś na kłamstwie. Lepiej od razu przyznać się do błędu, niż próbować kręcić. – Nie dziwię mu się – stwierdziła Kim. Wsunęła stopy w pantofle na płaskim obcasie i razem z koleżankami wyszła z szatni. Po drodze wyjęła spinki z włosów i palcami roztrzepała fryzurę. Rude fale opadły jej na ramiona. Widząc, że pielęgniarki zajęte są rozmową, dyskretnie wsunęła do ucha miniaturową słuchawkę połączoną z bardzo czułym nadajnikiem. – A wracając do dzisiejszych wydarzeń – odezwała się – nie wierzę, żeby ten minister tak po prostu zmarł na stole operacyjnym. – Co? – W słuchawce zabrzmiał męski głos. – Obawiam się, że szef ciężko to przeżyje – mruknęła jedna z pielęgniarek. – I odreaguje to na nas. Przez następnych kilka dni będzie nieznośny. – To ma taki wybuchowy charakter? – Przeciwnie. Zamyka się w sobie, jest chłodny i rzeczowy, i w rezultacie atmosfera staje się nie do wytrzymania. – Kim – w słuchawce odezwał się ten sam męski głos – nie
mogę się skontaktować z Ivanem w kostnicy. Zadzwoń do niego i powiedz, że mamy sprawę. Kim przeprosiła koleżanki i pod pretekstem, że musi jeszcze wstąpić do toalety, zawróciła. Pamiętała, że chwilę przedtem, przechodząc obok łazienki, minęły automat telefoniczny. Szybko wykręciła numer wewnętrzny do kostnicy. – Mówi doktor Mason – przedstawiła się. – Mogę prosić Ivana... ? Nie żyje – zakomunikowała, kiedy Ivan podszedł do telefonu. – Przyjąłem – odparł i rozłączył się. – Załatwione – zameldowała Kim do nadajnika. – Okej. Tam na dole muszą być jakieś zakłócenia. Słysząc za sobą kroki, Kim obejrzała się przez ramię. Harry, zdziwiła się w duchu. Ubrany był teraz w swój zwykły strój do pracy: ciemny garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i krawat ekskluzywnej uczelni. Wyglądał niezwykle elegancko. Nie odezwała się do niego, lecz zaczęła wchodzić po schodach. Kiedy dotarli na piętro, szarmanckim gestem otworzył przed nią drzwi, a wyciągając rękę, na jedno mgnienie ramieniem otarł się o jej ramię. Miała wrażenie, że przeszył ją dreszcz. Zapach wody po goleniu uderzył ją w nozdrza, pobudził zmysły. – Dzięki – wybąkała. Zauważyła jego taksujące spojrzenie i serce zabiło jej mocniej. Musiała wziąć głęboki oddech, by odzyskać równowagę. Kiedy weszli do gabinetu, zobaczyła, że zebrało się tam sporo osób. Oprócz całego zespołu operacyjnego stawili się też inni pracownicy szpitala, których jeszcze nie znała. Harry potoczył wzrokiem po pokoju, skinął lekko głową wysokiej blondynce ubranej w elegancką czarną garsonkę i udzielił jej głosu. – Widzę kilka nowych twarzy – odezwała się blondynka – więc zacznę od prezentacji. – Patrząc na Kim, ciągnęła: – Nazywam się Elaine Parkinson i jestem dyrektor administracyjną. W sytuacjach nadzwyczajnych koordynuję wewnętrzne dochodzenie. Każdy przypadek zgonu w szpitalu jest przez nas dokładnie badany,
obojętnie na jakim etapie leczenia nastąpił. Aha, więc to jest Elaine, pomyślała Kim. Przyjrzała się jej uważnie. Doszła do wniosku, że nie pasuje do Harry’ego. Przestań, upomniała się w duchu. Skąd wiesz, jakie kobiety są w jego typie, a poza tym co cię to obchodzi! Zmusiła się do skoncentrowania na słowach Elaine, która kontynuowała przemówienie: – Jak wszystkim wiadomo, pacjentem był minister spraw zagranicznych Tarparnii, pan Japarlin. Zawiadomiliśmy już władze o jego śmierci. Ekipa dochodzeniowa jest w drodze. Im szybciej zakończą wizję lokalną na bloku operacyjnym, tym szybciej będziemy mogli wznowić zabiegi. Wszyscy obecni zostaną poproszeni o złożenie oświadczeń. Okoliczności wskazują na to, iż śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, więc śledztwo nie powinno trwać dłużej niż trzy dni. Elaine zamilkła, uśmiechnęła się ze sztucznym optymizmem i powiodła wzrokiem po zebranych. Kim spojrzała na Harry’ego. Wyraz jego twarzy nie zmienił się. Wciąż był obrażony, że pacjent ośmielił się umrzeć mu na stole. Właściwie, pomyślała, nie widziałam go zadowolonego. Czy będę kiedyś miała okazję powiedzieć mu, żeby się częściej uśmiechał, bo inaczej zostanie już z tą nadętą miną na zawsze? Nagle uświadomiła sobie, że to na nią patrzy takim gniewnym wzrokiem. Odwróciła oczy i skupiła uwagę na Elaine. Biurokracja, biurokracja i jeszcze raz biurokracja, myślała, słuchając pani dyrektor. Jeśli Kim czegoś w swoim zawodzie nienawidziła, to właśnie biurokracji. Musimy ściśle przestrzegać przepisów, powtarzał jej prawdziwy szef, Moss, chociaż teraz jej szefem był Harry Buchanan. Została oddelegowana do pracy w General Hospital w Sydney, aby wyśledzić, kto z personelu ma jakiekolwiek związki z Tarparnią, wyspiarskim państewkiem pogrążonym w głębokim kryzysie politycznym i gnębionym przez niepokoje społeczne. Australijskie służby specjalne zdobyły bowiem informację, że podczas wizyty ministra na kontynencie dojdzie do próby zamachu na jego życie.
Po przybyciu policji Kim złożyła zeznanie, pamiętając jednak, by nie zdradzić swoich związków z wywiadem. Nie było potrzeby informowania policji stanowej, co naprawdę robi w szpitalu, tym bardziej że pracowała dla służb federalnych. Wiedziała, że ekipa dochodzeniowa skrupulatnie wykona swoje zadanie, wiedziała też, że Ivan znacznie lepiej od nich zrobi to, co do niego należy. Przemowa Elaine świadczyła o tym, że szpital trzyma się wersji, iż zgon ministra nastąpił z przyczyn naturalnych, jednak Kim nie do końca się zgadzała z tą diagnozą. Harry Buchanan, jak dowodziła ich wcześniejsza rozmowa, również żywił poważne wątpliwości. Po rozmowie z policją Kim zeszła do szpitalnego bufetu. Z kubkiem mocnej kawy w ręku podeszła do automatu telefonicznego i ponownie połączyła się z kostnicą. – Przesłuchanie zakończone. Oficjalna wersja: śmierć z przyczyn naturalnych. Co dalej? – Przyjdź o ósmej. Wpuszczę cię. – Okej. – Odwiesiła słuchawkę, podniosła kubek z kawą do ust, obróciła się i... zderzyła ze stojącym za nią mężczyzną. Gorąca kawa oblała ich oboje. – Przep... – zaczęła i umilkła, rozpoznając w ofierze Harry’ego Buchanana. Szybko spuściła wzrok, by nie patrzeć w jego błękitne oczy. – Przepraszam – wybąkała – nie chciałam... – Uhm – mruknął Harry i dwoma palcami chwycił przód koszuli, by nie ulec poparzeniu. Potem spojrzał na nią znacząco i dodał: – Przynajmniej jestem w dobrym towarzystwie. Kim podążyła za jego spojrzeniem. Na białej bluzce widniały brązowe plamy. Próbując opanować przyspieszone bicie serca, oblizała nagle wyschnięte wargi. – Wygląda na to, że oboje ucierpieliśmy... Tymczasem z zaplecza wyszła starsza kobieta z mopem w ręce, podniosła upuszczony kubek i zabrała się do wycierania podłogi. – Nie martwicie się, kochaniutcy. Zaraz to zmyję. Lepiej pójdźcie zaprać te plamy – poradziła.
– Dziękuję – odpowiedzieli chórem. Przystojny, uprzejmy i jeszcze obdarzony poczuciem humoru. No, no, pomyślała Kim i uśmiechnęła się do siebie. – Co w tym śmiesznego? – spytał Harry. – Naprawdę ogromnie mi przykro. Jeszcze raz bardzo pana przepraszam za ten incydent, doktorze Buchanan. – Znowu jesteśmy na oficjalnej stopie? – Spojrzała na niego, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi. – Kiedy wychodziliśmy z sali operacyjnej, zwróciłaś się do mnie po imieniu – przypomniał. – Tak? – Kim udała zdziwienie. Jako stażystka była przecież na najniższym szczeblu hierarchii zawodowej i chociaż zauważyła, że w szpitalu nikt nie przywiązuje szczególnej wagi do tytułów, wiedziała, że powinna zaczekać, aż się bliżej poznają, zanim zacznie zwracać się do niego bardziej swobodnie. Problem jednak polegał na tym, że kilka tygodni temu przeczytała jego dossier, zresztą nie tylko jego, innych pracowników również, i była... zaintrygowana. W myślach nigdy nie nazywała go inaczej jak właśnie Harry. Nic więc dziwnego, że pod wpływem emocji się zagalopowała. – Przepraszam... – Nie ma sprawy. – Skoro tak, dlaczego mi to wytykasz? Harry odwrócił się i z wyzywającym błyskiem w oczach spytał: – Szukasz zaczepki? Kim uniosła brwi zdziwiona jego tonem. – A ty? – Kolejny raz wbił w nią wzrok, jak gdyby chciał ją przywołać do porządku, jednak Kim nie dała się speszyć. Nie spuściła oczu, przeciwnie, wpatrywała się w hipnotyzujący błękit, aż poczuła niespodziewaną falę podniecenia. Harry przesunął wzrok niżej, zatrzymał się na jej ustach, potem znowu spojrzał prosto w jej źrenice. Wyraz jego oczu nią wstrząsnął. Dostrzegła w nich... Pożądanie? Nie, przecież prawie się nie znają. Przypomniawszy sobie, że znajdują się w miejscu publicznym, oświadczyła: – Muszę pędzić. I jeszcze raz przepraszam za ten wypadek z kawą.
Zeszła na dół. W ciemnym zakamarku przystanęła, sprawdziła puls na przegubie. Żmudne szkolenie w służbach specjalnych nie przygotowało jej na spotkanie z mężczyzną takim jak Harry Buchanan. Westchnęła i spojrzała na zegarek. Siłą woli odegnała od siebie myśli o przystojnym szefie i skupiła całą uwagę na bieżącym zadaniu. Jesteś tajną agentką, powtarzała sobie, i masz ważne zadanie do wykonania. – Kim? – W nadajniku odezwał się ten sam co przedtem głos. – Wszystko w porządku? – Tak. Trzeba się zająć pojemnikami na odpady z bloku operacyjnego. Jak tylko ekipa dochodzeniowa skończy pracę i pielęgniarki posprzątają, musimy je przejąć. – Załatwione. Kim spojrzała na zaplamioną bluzkę. – Jadę teraz do domu się przebrać – zameldowała. – Potem spotykam się z Ivanem. – Dobrze. Przekażę Mossowi. – Rozłączam się. Wyjęła słuchawkę z ucha. Ponownie” spojrzała na zegarek i włączyła telefon komórkowy. Piechotą doszła do stacji kolejki miejskiej. Minęła siódma i zachodzące słońce zabarwiło letnie niebo na różowo i czerwono. W drodze do domu – na czas pełnienia misji w szpitalu szefowie wynajęli dla niej mieszkanie – starała się skupić na tym, co jeszcze ma dziś do zrobienia, lecz myśli jej uporczywie wracały do Harry’ego i uczucia, które tak niespodziewanie zobaczyła w jego zdumiewających błękitnych oczach. W domu zrzuciła z siebie oblane kawą ubranie i weszła pod prysznic. Właśnie kiedy wycierała włosy, zadzwonił telefon. Odsunęła klapkę komórki i nacisnęła przycisk. – Doktor Mason. – Jak leci, Kimmy? – usłyszała głos najlepszej przyjaciółki, Tamary Jones. – Nie najgorzej. A tobie jak minął dzień?
– W porządku. Chciałam ci powiedzieć, że przydzielono mnie do ciebie. – Super! Jak tego dokonałaś? – Zwyczajnie. Po przeczytaniu dossier Buchanana od razu wiedziałam, że popadniesz w tarapaty i że potrzebna ci będzie życzliwa dusza, która będzie cię asekurować. – Co masz na myśli? – Och, Kim, nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Facet jest bosko przystojny. Jak mogłabyś nie wpaść w jego ramiona, jeśli zechce je dla ciebie otworzyć? Podczas pełnienia tej misji potrzebny ci jest do pomocy ktoś, kto zjadł z tobą beczkę soli. Kim zastanawiała się, czy jej nie przejrzała. – Owszem, jest przystojny, ale nie w moim typie. – A kto jest w twoim typie? – spytała przyjaciółka łagodnym tonem. – Posłuchaj, przez ostatnie dwa lata odrzucałaś wszystkich facetów, jakich ci podsuwałam. – W sprawie mężczyzn mamy zupełnie różne gusta, Tam. Nie podobają mi się ci twoi pokryci tatuażami rockowcy z kolczykami wszędzie, gdzie tylko się da. – Musisz nauczyć się nie zwracać uwagi na wygląd, a dostrzegać bogate wnętrze człowieka – obruszyła się Tammy. – Zresztą nieważne. Przeczucie mi mówi, że Harry mógłby przywrócić uśmiech na twojej twarzy. – No tak, jeśli to on zamordował Japarlina, pęknę chyba ze śmiechu. – Kim... spróbuj! – Już raz próbowałam i pamiętasz, czym się to dla mnie skończyło. Złamanym sercem. – Na miłość boską, Kim! Chris zmarł cztery lata temu! I to nie była twoja wina. Doskonale o tym wiesz. – Wiem, Tammy. Nieraz o tym rozmawiałyśmy. Przepraszam, ale się spieszę. O ósmej jestem umówiona z Ivanem w kostnicy. – Ale miejsce na randkę! – zażartowała Tammy. – Mam nadzieję, że żona Ivana mi wybaczy. Dostaliście moją wiadomość o odpadach?
– Tak. Wszystkim się zajęłam. Niedługo je dostarczą. – Świetnie. To dopiero nazywa się zespołowa robota. Grunt to komunikacja. Nie rozumiem, dlaczego Moss nie chce, żebyśmy zawsze pracowały razem. Tworzymy znakomity tandem. – Powoli zaczyna to do niego docierać. Mam cię wspomagać w tej kostnicy? – Nie trzeba. Idę tylko na rekonesans, a poza tym przecież Ivan tam będzie. – Zadzwoń, kiedy skończycie. Aha, byłabym zapomniała. Twoja mama dwa razy dziś dzwoniła na numer kontaktowy i... – Wiem. Aż trzy razy nagrała mi się na pocztę głosową w komórce. Właśnie wyszłam spod prysznica i miałam do niej dzwonić, ale... – zerknęła na zegarek – ale muszę już pędzić do szpitala. Chcę rzucić okiem na ciało, a potem jeszcze zostaję na nocny dyżur. – Martwi się o ciebie – wtrąciła Tammy, poważniejąc. – Wiem. Chce, żebym się ustatkowała, założyła rodzinę. Mam zaledwie trzydzieści dwa lata, ale według niej moje jajniki się starzeją i już nie produkują tyle jajeczek, ile powinny. – Zrozum ją, chce mieć wnuki. Wszyscy rodzice pragną tego samego dla swoich dzieci. A ty jesteś jedynaczką. Kim wychwyciła nutę rozbawienia w głosie Tammy. – To nie jest śmieszne – obruszyła się. – Coś ci się nie podoba? Sama chciałaś ze mną pracować. No, zadzwoń do niej. Uspokój ją, że wszystko jest w porządku. – Dobrze, już dobrze. Zrzędzisz prawie tak samo jak ona. No, muszę pędzić. Dzięki za telefon. Pa! Kim włożyła czarne spodnie i czarny trykotowy podkoszulek bez rękawów, podmalowała się lekko, do plecaczka wrzuciła identyfikator, pager, telefon komórkowy oraz klucze i wybiegła z mieszkania. Na ulicy złapała taksówkę i w drodze do szpitala zadzwoniła do matki. Tak, u niej wszystko w porządku... Nie, z nikim się nie spotyka... Nie, w przyszły weekend nie może przyjechać na kolację, dopiero w następny... Chyba sama, ale gdyby coś się zmieniło, da znać...
Kończąc rozmowę, Kim uśmiechnęła się do siebie. Cóż, miło jest być kochanym, lecz nie można żyć pod dyktando rodziców. Gdyby się dowiedzieli, że od pięciu lat pracuje w służbach specjalnych, chyba dostaliby ataku serca. Matka i ojciec wiedzieli tylko, że ich córka służy w wojsku – to tłumaczyło, dlaczego tyle podróżuje – i już wystarczająco się denerwowali. Nie chciała dodawać im stresu. Nie lubiła kłamać, ale w tych okolicznościach, kierując się miłością, uznała, że tak będzie najlepiej. Jej pojawienie się w szpitalu nie wzbudziło zdziwienia, stażyści pracują przecież w najrozmaitszych porach dnia i nocy. Przeszła na zaplecze, gdzie obok kaplicy znajdowała się kostnica. Głównego wejścia pilnował strażnik, lecz ona obeszła budynek od tyłu. Sprawdziła czas i lekko zapukała do drzwi, które natychmiast się otworzyły. Skinieniem głowy przywitała się z Ivanem. – Przyjrzałeś mu się? – zapytała. – Nie było czasu. Później, kiedy się tu uspokoi. – Dobra. Daj mi pięć minut. Ivan wysunął szufladę z ciałem zmarłego ministra i odszedł. Kim naciągnęła rękawiczki, zapaliła latarkę. Nie bardzo wiedziała, czego szuka, lecz uznała, że każda wskazówka sugerująca, co się właściwie stało, byłaby cenna. W skupieniu analizowała w myślach przebieg operacji. Nie potrafiła przypomnieć sobie niczego, co odbiegałoby od rutynowych działań. Pochłonięta oględzinami, nie zapominała jednak, że Ivan za pięć minut wróci. Nagle usłyszała za sobą kroki. – Już? Twój zegarek chyba się spieszy – szepnęła. – Doprawdy? – odezwał się głęboki głos, który natychmiast rozpoznała, i ciarki przeszły jej po plecach. – Proszę mi wytłumaczyć, doktor Mason, co taka miła osoba jak pani porabia w takim miejscu?
ROZDZIAŁ DRUGI W ułamku sekundy przez głowę Kim przemknęły dziesiątki myśli. Wpatrując się w Harry’ego, zauważyła, że on też się przebrał. Teraz ubrany był bardziej sportowo. Granatowa koszulka polo podkreślała błękit jego oczu, a obcisłe dżinsy nadawały mu młodzieńczy wygląd. Zmusiła się do odwrócenia wzroku. Co on tutaj robi?! Przypomniała sobie, że Harry pierwszy zadał jej to pytanie i postanowiła, że najlepiej obrócić całą sprawę w żart. Nonszalancko wzruszyła ramionami, jak gdyby chciała pokazać, że jego nadejście wcale jej nie przestraszyło. – No wiesz... – zaczęła i znowu pochyliła się nad ciałem – dziewczynie w moim wieku trudno jest poznać kogoś miłego... Harry nie był tym ubawiony. – Ile masz lat? – Trzydzieści dwa. – Naprawdę? Wyglądasz na osiemnaście. – Potraktuję to jako komplement. A ty ile masz lat? – Trzydzieści osiem. Skoro zakończyliśmy temat wieku, może odpowiesz na moje pytanie: co tu robisz? – Jak ci się wydaje? – Skierowała światło latarki na rękę zmarłego, w której wciąż tkwiła kaniula od kroplówki. W przypadku śmierci na stole operacyjnym wszystkie przewody są przecinane i usuwane dopiero podczas sekcji zwłok. Przechodząc na drugą stronę szuflady, spytała: – A ty? Po co ty tu przyszedłeś? Harry zbliżył się do zwłok. – Nie wydaje mi się, żeby zmarł na atak serca. – Mnie też nie. – Rano nie zdradziłaś się z wątpliwościami. Kim nie spieszyła się z odpowiedzią. Oświetliła ranę na brzuchu zmarłego, której już nie zdążyli zszyć. – Nasza rozmowa w drzwiach sali operacyjnej dała mi do myślenia. Przyszłam, żeby się wszystkiemu przyjrzeć.
– I ot tak, po prostu tu weszłaś? Kim nie uznała za stosowne się tłumaczyć. – A ty wiesz, co chciałeś sprawdzić? – zapytała. Potrząsnął głową. – Nie. Ciągle analizuję przebieg operacji. Czy niechcący przeciąłem jakąś arterię? Czy zostawiłem coś w ranie? – Nic z tych rzeczy. Zresztą sam zobacz – rzekła, podała mu latarkę i odsunęła się. Harry naciągnął lateksowe rękawiczki i pochylił się nad ciałem. – I co? – Kiedy milczał, ponagliła go: – Znalazłeś coś? – Jesteś zdenerwowana – stwierdził. – Może to ty tak na mnie działasz? – odpowiedziała zaczepnym tonem. – Nie sądzę. Nie wyglądasz na osobę, która się mnie boi. – A powinnam? – Chyba nie, ale większość stażystów sprawia wrażenie, jak gdyby się mnie bała. – Czyżbym była inna? – Uhm. Cechuje cię pewność siebie rzadko spotykana u kogoś, kto dopiero zaczyna karierę w naszym zawodzie. – Jestem trochę starsza niż większość stażystów. – Zgadza się. Dlaczego? Kim wzruszyła ramionami, gwałtownie szukając w myśli sensownej odpowiedzi, która wybawiłaby ją z opresji. – Nie każdy podejmuje studia zaraz po maturze. – No tak. A więc skoro to nie ja cię peszę, to znaczy, że okoliczności śmierci tego polityka tak cię wytrąciły z równowagi. Kim westchnęła. – Naprawdę nie wiem, ale mam jakieś przeczucie... To tylko intuicja – dodała pospiesznie. Harry pokiwał głową i rzekł: – Coś tu się nie zgadza. – Wyłączył latarkę, zasunął szufladę ze zwłokami. – Chodźmy stąd. Mijając Ivana zajętego zmywaniem posadzki, Kim ledwo zauważalnie dała mu znak głową. Strażnik pilnujący głównego
wejścia nie zwrócił na nich uwagi. W milczeniu doszli na oddział chirurgii ogólnej. W gabinecie Harry wskazał Kim krzesło, a sam pewnym krokiem obszedł biurko i zajął miejsce naprzeciw niej. – Dlaczego uważasz, że Japarlin nie zmarł na atak serca? – Kim uprzedziła jego pytanie. – Bo to był zdrowy mężczyzna w dobrej kondycji fizycznej. – Miał sześćdziesiąt kilka lat. W tym wieku ryzyko zawału... – Wiek nie odgrywa większej roli – przerwał jej. – Nie palił, prawie nie pił. Nie był obciążony genetycznie. Odżywiał się racjonalnie, uprawiał sporty. – No tak... – A co ty o tym wszystkim sądzisz? – Śmierć na stole operacyjnym z przyczyn naturalnych wydaje się... – szukała właściwego „słowa – nazbyt wygodnym rozwiązaniem, skoro, jak zauważyłeś, Japarlin był w dobrej kondycji fizycznej. – Zaczęła chodzić po pokoju. – W kraju oskarżano go o zbrodnie przeciwko narodowi – dodała. – Nie ma na to dowodów – zauważył Harry. – Nigdy nie ma. Większość polityków pilnie zaciera ślady – odparła tonem rzeczowym i bezstronnym. – A każdy, kto zacznie wyciągać brudy na wierzch, jest uciszany. Zanim Japarlin został ministrem spraw zagranicznych, piastował wysokie stanowisko w wojsku i dowodził oddziałami, które „przypadkowo” wymordowały wszystkich mieszkańców wysepki Barhana. Dokonano po prostu czystki etnicznej, a takich rzeczy ludzie nie zapominają. Japarlin miał wielu wrogów. – Mówisz, jak gdybyś sympatyzowała z Tarpareńczykami. – A ty? – Kim przez chwilę przyglądała się Harry’emu uważnie, w końcu spytała: – Jeździsz do Tarparnii regularnie, raz albo dwa fazy do roku, tak? Dlaczego nie operowałeś go tam, na miejscu? Harry zmrużył oczy. – Dużo wiesz o tym, co robię. – To żadna tajemnica. Wszyscy w szpitalu wiedzą o twoich
wyjazdach. – Muszę przyznać, że w ciągu zaledwie tygodnia zebrałaś sporo informacji na mój temat. – Nie tylko na twój, chociaż jeśli chodzi o plotki, jesteś w ścisłej czołówce. Jak chcesz, mogę ci powtórzyć, co o tobie mówią. Może dowiesz się czegoś nowego? – Dzięki – uciął cierpko. – A wracając do twojego pytania... Dlaczego nie operowałem go tam? To była jego decyzja. Wiedział, że przyjedzie do Australii na spotkanie na szczycie, jakie ma się odbyć za trzy tygodnie, i postanowił skorzystać z okazji i połączyć wizytę z leczeniem. Moje wyjazdy do Tarparnii służą tym, których nie stać na kosztowne podróże. – Bardzo to szlachetne z twojej strony. – Daruj sobie te komentarze, Kimberlie. Uważam, że każdy, bez względu na status społeczny i dochód, powinien mieć dostęp do opieki medycznej. Zresztą jeżdżę nie tylko do Tarparnii, ale również do Papui-Nowej Gwinei, Tajlandii... – Kiedy ostatni raz tam byłeś? – Co to? Śledztwo? – Nie, po prostu zwykłe pytanie – odparła Kim. Uważaj, pomyślała, bo cię zdemaskuje. – To ja powinienem zadawać ci pytania. – Harry powoli obszedł biurko. – Co robiłaś w kostnicy? Jak ci się udało przekonać strażnika, żeby cię wpuścił? – Stanął przed nią, skrzyżował ręce na piersi i zmrużył oczy. – I jak ci się udało wkręcić do zespołu operującego Japarlina? – Nie za dużo pytań naraz? Kim nie miała zamiaru do niczego się przyznawać ani ujawniać, jak mechanicy ze służb specjalnych unieruchomili samochód żony doktora Edingtona po to, by musiał poprosić ją o zastępstwo. – Zabiłaś go? – Kim spojrzała na Harry’ego zdumiona. Nie żartował, mówił poważnie. – Po co poszłaś do kostnicy? Chciałaś pozacierać ślady? – O to samo mogłabym zapytać ciebie – odcięła się ostro. – Ale
dla pełnej jasności wyjaśnię: nie zabiłam go. Chciałabym się jednak dowiedzieć, kto to zrobił. – Czyli jest nas dwoje. – Zabiłeś go? – Wszyscy patrzyli mi na ręce. Byłem szefem zespołu chirurgów. Gdybym zrobił coś nie tak, każdy by widział. – Odpowiedz mi. Zabiłeś go? Tak czy nie? Harry milczał chwilę, potem spojrzał jej prosto w oczy i odrzekł: – Nie. Odetchnęła z ulgą. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że czekając na odpowiedź, wstrzymywała oddech. – Cieszę się, że usłyszałam to z twoich ust. Harry nadal figurował na jej liście podejrzanych, lecz jego wyjaśnienia miały sens. Gdyby uczynił jeden fałszywy ruch, cała asysta by to spostrzegła. Chyba że nie działał sam... Odnotowała to spostrzeżenie w pamięci. – Jest jeszcze coś – ciągnął Harry – co wzmaga moje podejrzenia. Z bloku operacyjnego zniknęły wszystkie pojemniki z odpadami. – Niesłychane. Co mogło się z nimi stać? Kim starała się jak najbardziej wiarygodnie odegrać zdziwienie. – Nie mam pojęcia. – Przez chwilę przyglądał jej się badawczo. – Ale wszystko to dowodzi, że śmierć Japarlina nie była wybrykiem natury. – Mógł złapać infekcję szpitalną. – Nie zdążył. Przyjęliśmy go dziś rano. Zbadałem go bardzo dokładnie, zanim John McPhee zrobił z nim wywiad. Był zdrowy. – Niemniej – odezwała się Kim, jak gdyby myślała na głos – obojętnie jakie środki ostrożności zastosuje szpital, żeby zapobiec infekcji, „wybryki natury”, używając twojego określenia, się zdarzają. – W kostnicy i ty, i ja obejrzeliśmy go sobie dokładnie – odparł Harry poirytowanym tonem. – Nie zauważyliśmy niczego niezwykłego. – Na zewnątrz – wtrąciła Kim, zdziwiona jego nerwową
reakcją. – Dlaczego jest to dla ciebie aż takie ważne? Harry przeczesał palcami włosy. – Bo w tym wszystkim jest coś... zagadkowego. To nie był wybryk natury, to nie był atak serca... – Pozostaje tylko jedno: morderstwo. Harry kiwnął głową. W milczeniu zastanawiali się nad grozą sytuacji. Kim wróciła na swoje krzesło przed biurkiem i zapatrzyła się w jeden punkt. Nie mogła wprost uwierzyć, że Harry jest gotów na własną rękę szukać winnego. Przestraszyła się. Przecież on nie ma pojęcia, w co się pakuje! Czuła się w obowiązku przestrzec go, by się miał na baczności, chociaż wiedziała, że później będzie się musiała gęsto tłumaczyć przed Tammy, a nawet przed samym Mossem. Westchnęła ciężko. – Dobrze się czujesz, Kimberlie? – spytał łagodnym tonem, a gdy przeniosła na niego wzrok, w jego oczach dostrzegła autentyczną troskę. – Wiem, że to zabrzmi cynicznie, ale takie rzeczy się zdarzają. Kim przygryzła wargę, by się nie uśmiechnąć. Miło z jego strony, że się o mnie troszczy, pomyślała. Najwyraźniej sądził, że przestraszyłam się wniosku, do jakiego wspólnie doszliśmy. Już miała coś odpowiedzieć, gdy zabrzmiał ostry dźwięk jej pagera. Sekundę później odezwał się pager Harry’ego. – Oddział ratunkowy? – spytała. – Uhm – potwierdził. – Wygląda na to, że na dziś jeszcze nie skończyliśmy z emocjami. – Karambol na szosie – poinformował ich lekarz dyżurny w izbie przyjęć. Przywieziono już dwie ofiary... – Urwał, nasłuchując odległego sygnału karetki. – Jadą następne. – Idziemy – zakomenderował Harry. Nałożył biały fartuch lekarski i sięgnął po lateksowe rękawiczki. Kim poszła za jego przykładem. Rannym w wypadku był osiemnastoletni chłopak, Tony Donnelly, którego należało natychmiast operować. – Zobaczymy, jak szybko robi pani postępy, doktor Mason – rzekł. – Przy takim mistrzu błyskawicznie – zapewniła go. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, że co do swoich kwalifikacji oszukuje nie
tylko szpital, ale i Harry’ego osobiście, lecz Moss uznał, że tak będzie najlepiej. Jako stażystka miała więcej okazji do kontaktów z niższym personelem medycznym i mogła być bardziej obiektywna w ocenie wydarzeń. W chwili takiej jak ta trapiły ją jednak wątpliwości, czy zamiast tylko asystować Harry’emu nie powinna zrezygnować z kamuflażu i zacząć ratować ludzkie życie. Z drugiej strony w szpitalu nie brakowało lekarzy i na razie jej aktywna pomoc nie była konieczna. Przystępując do operacji, Harry zdjął tymczasowy opatrunek uciskowy i wyjaśnił, co będzie robił. – Tomografia wykazała pęknięcie pęcherza moczowego, jelita cienkiego i, o tutaj, uszkodzenie wątroby. Zabieg przebiegał prawidłowo, a Kim od czasu do czasu zadawała jakieś pytanie, żeby wiarygodnie wypaść w swojej roli. Podziwiała pewność i precyzję ruchów Harry’ego. Zasłużenie uważano go za jednego z najlepszych chirurgów w kraju. Gdy przebywali w sali operacyjnej, zawiadomiono ich przez pager, że są dwie następne ofiary wypadku – jedna nie żyła już w chwili przybycia, drugą natomiast zajął się doktor Edington, który prosił Harry’ego o konsultację, kiedy tylko będzie wolny. Po skończonej operacji Harry przebrał się i poszedł pomóc młodszemu koledze. – Sprawdź, co nowego w izbie przyjęć i jeśli nie będziesz potrzebna, dołącz do nas – polecił Kimberlie. Posłusznie udała się na oddział ratunkowy, gdzie sytuacja była już opanowana. – Oto i ona – powitał ją Harry, kiedy zjawiła się w sali operacyjnej. – Pacjent ma pękniętą śledzionę, której niestety nie da się uratować, więc doktor Edington przystępuje do jej usunięcia. Robiłaś już kiedyś tego rodzaju zabieg? – Mam mu asystować? – Kim specjalnie zrobiła unik i nie odpowiedziała na pytanie. – A jak ci się wydaje? – Harry cofnął się, robiąc dla niej miejsce przy stole operacyjnym. Cały czas czuła na sobie jego wzrok i chociaż działało jej to na nerwy, pracowała w skupieniu. Doktor Edington operował powoli,
ostrożnie, zupełnie inaczej niż Harry. Zdecydowanie wolała styl szefa... i to nie tylko jeśli chodzi o posługiwanie się skalpelem. – Świetna robota – pochwalił Harry, gdy skończyli. – Zadzwonił na oddział ratunkowy, a kiedy dowiedział się, że na razie panuje tam spokój, poszli sprawdzić, jak się czuje Tony. Przekonawszy się, że jego stan nie budzi obaw, zarządził: – Możemy się przebrać. Kim czuła się śmiertelnie zmęczona, ale i szczęśliwa. Wiedziała, że Tammy czeka na szczegółowy raport. Ubrała się szybko, zarzuciła na ramię plecaczek, z zamachem otworzyła drzwi i... zderzyła się z Harrym. – To już wchodzi pani w zwyczaj, doktor Mason. Przynajmniej tym razem nie trzyma pani filiżanki z kawą – skomentował. – Zabierajmy się stąd szybko, zanim coś następnego się wydarzy – dodał. – Czy szefowi wypada mówić takie rzeczy? – Spojrzała na niego przekornie. – Demoralizuje pan personel, doktorze Buchanan. Harry ujął jej rękę poniżej łokcia i lekko popchnął w stronę wyjścia. – Odprowadzę cię do samochodu. Kim wzdrygnęła się i odsunęła, ale nie z obawy, że ktoś mógłby ich zobaczyć, lecz dlatego, że dotyk Harry’ego przyprawiał ją o przyspieszone bicie serca. To wcale nie jest zabawne, pomyślała. – Dziękuję. Nie trzeba. – Odprowadzę cię do samochodu – powtórzył z lekkim naciskiem. A jednak wciąż zdarzają się prawdziwi dżentelmeni na tym świecie. – Nie mam samochodu – oznajmiła. – Wezmę taksówkę. Przed głównym wejściem zawsze stoi przynajmniej jedna albo dwie. – O tej porze? Nie sądzę. Kim z lubością wciągnęła świeże ranne powietrze. – Mmm... Nareszcie odrobina chłodu.
– Nie lubisz lata? – Lubię, ale lubię też taką bryzę, a po nocnym dyżurze w operacyjnej muszę ochłonąć. Harry przyglądał się jej uważnie. Miała zachwycającą szyję. Aż go kusiło, by przytulić do niej twarz i zacząć całować jej kark. Zacisnął pięści, aby się opanować. Zdjęła z głowy opaskę i potrząsnęła włosami. Nie ulega wątpliwości, że zielonooka Kimberlie jest piękną kobietą. – Na pewno masz trzydzieści dwa lata? – Na pewno. – Wyglądasz tak młodo, tak bezradnie, tak bezbronnie... Nie mogła powstrzymać śmiechu. Gdyby znał prawdę! – Nie śmieję się z ciebie – zapewniła go pospiesznie, widząc, że poczuł się urażony, i położyła mu dłoń na ramieniu. – Miło, że tak o mnie myślisz, ale to całkiem błędne wrażenie. No, może czasami jestem bezradna, ale zazwyczaj świetnie daję sobie radę. – Harry spojrzał na jej dłoń. – Przepraszam – wybąkała i szybko cofnęła rękę. – Nie ma za co. – Zerknął w stronę głównego wejścia. – Żadnych taksówek. – Zaraz jakaś nadjedzie. – Nie mogę pozwolić, żebyś bladym świtem wystawała przed szpitalem. Chodź, odwiozę cię. – Ponownie dotknął jej łokcia i rzeki: – Tędy... – Ale ja mieszkam w przeciwnym kierunku... – Skąd wiesz? Kim zagryzła wargi. Jak mogła być tak nieostrożna! To jego wina. Jego dotyk budzi w niej tęsknotę, rozpraszają. Tymczasem dotarli do samochodu. Harry wyjął kluczyki i otworzył drzwi od strony pasażera. – Dziękuję – rzekła. – Po prostu wydawało mi się, że jako stażystka mieszkam w tańszej dzielnicy niż ty. Wszystkie modne i eleganckie domy znajdują się po drugiej stronie miasta. – To bardzo dziwne stwierdzenie. – Mylę się? – spytała Kim.
Doskonale wiedziała, gdzie Harry mieszka. – Eee, nie. – Wsiedli i zapięli pasy. – Ziemia jest okrągła, a poza tym będzie szybciej, jeśli cię odwiozę. Bóg wie jak długo czekalibyśmy na taksówkę. – Dzięki. Podała Harry’emu wskazówki, którędy jechać. Po drodze rozmawiali trochę o szpitalu i zakończonej właśnie operacji, starając się wybierać tematy neutralne. Kiedy dotarli na miejsce, Harry odwrócił się w jej stronę. – Wracając do śmierci Japarlina... – Tak? – Wszystko, co wcześniej mówiliśmy, pozostanie oczywiście między nami, jasne? Kim kiwnęła potakująco głową. – Zachowam to dla siebie. Zdam co prawda dokładną relację Tammy, ale i tak będzie to ściśle tajne, dorzuciła w myśli. – Dobrze, bo nie wiemy, w co możemy się wplątać. Ani ty, ani ja nie chcemy zostać uwikłani w jakieś wewnętrzne problemy rządu Tarparnii. – Racja. – I chociaż sprawa jest intrygująca, obiecaj, że jeśli sytuacja stanie się niebezpieczna, wycofasz się i zapomnisz o wszystkim. – Wiesz – odparła Kim – zaczynasz mnie martwić. Był uroczy, kiedy przybierał ten opiekuńczy ton. – Obiecaj mi, Kim – nalegał. – Tylko pod warunkiem, że ty obiecasz to samo. Harry kiwnął głową. W milczeniu popatrzyli sobie w oczy. Woń wody po goleniu, która stała się teraz jego znakiem rozpoznawczym, drażniła jej zmysły. Bezwiednie wstrzymała oddech, lecz szybko się opanowała. No już! Wysiadaj! Natychmiast, nakazała sobie. – Dziękuję za podwiezienie – wybąkała, otworzyła drzwi i sięgnęła po plecaczek. – Do zobaczenia. Niebawem. – Do zobaczenia. Uważaj na siebie.
– Będę. Dobranoc, Kimberlie. Wyprostowała się i pomachała mu ręką. Ruszając, Harry obserwował ją w lusterku wstecznym, dopóki nie odwróciła się i nie zniknęła wewnątrz budynku. Dojechał do skrzyżowania na końcu ulicy, przystanął i na moment zamknął oczy. Fascynująca kobieta. Nie mógł się jej oprzeć. Z trudem się powstrzymywał, by nie wziąć jej w ramiona. Otworzył oczy, wrzucił bieg i skręcił w ulicę prowadzącą w stronę Harbour Bridge. Kimberlie jest stażystką, młodszą koleżanką, tłumaczył sobie. W przeszłości zdarzało mu się umawiać z lekarkami i nigdy nic dobrego z tego nie wynikło. Czy mimo to warto spróbować jeszcze raz? Zaryzykować, że znowu się sparzy? Doszedł do wniosku, że nie ryzykując, też może popełnić błąd. A jeśli Kimberlie Mason jest kobietą jego życia?
ROZDZIAŁ TRZECI – Pst! Panie doktorze... Pst! Dochodziła siódma. Harry wracał właśnie z porannego joggingu. Przystanął i rozejrzał się. Drzwi mieszkania sąsiadki, pani Pressman, były lekko uchylone. – Dzień dobry – odezwał się przyciszonym głosem. – Jak noga? – Już lepiej – starsza pani odpowiedziała również szeptem. – Dzisiaj przyjdzie pielęgniarka, więc robię ćwiczenia. – Ale musi pani dużo wypoczywać. Wrzodów na nogach nie wolno lekceważyć – przestrzegł. – Wiem, wiem. – Machnęła ręką, jak gdyby nie to było teraz ważne. – Niech pan słucha, ktoś u pana jest. Po wydarzeniach wczorajszego dnia w Harrym natychmiast obudziła się czujność. – Jest pani pewna? – Widziałam, jak wchodziła. Słysząc, że mowa o kobiecie, Harry uspokoił się trochę. – Rozpoznała ją pani? – Wydaje mi się, że to ta niesympatyczna osoba, z którą się pan spotykał w zeszłym roku. Rozum musiał pana wtedy opuścić – dodała odrobinę ciszej. Pani Pressman traktowała Harry’ego jak syna. – Zmieniła fryzurę, ale słyszałam, jak mówi do Clarry’ego, wie pan, tego nowego portiera, że jest pańską narzeczoną. – Dziękuję, że mnie pani uprzedziła. A teraz proszę się położyć i oszczędzać nogę. – Dobrze, panie doktorze. Harry zawsze mógł polegać na czujności sąsiadki. Nic, co się działo na ich piętrze, a nawet w całej kamienicy, nie umknęło jej uwadze. Podszedł do swoich drzwi. Nie były zamknięte. – Wróciłem! – zawołał, wchodząc. Zasłony były odsunięte, słońce zalewało całe wnętrze. – Nie chowaj się, Elaine! Wiem, że tu jesteś. Sekundę później Elaine Parkinson, ubrana i uczesana jak do
pracy, wyłoniła się z kuchni. – Idziesz do szpitala? – Włączyłam czajnik. – Elaine zignorowała pytanie. – Napijesz się kawy? – Wtargnęłaś tu pod moją nieobecność. Mogę kazać cię aresztować. – Nie zrobisz tego – odparła słodkim głosikiem. – Jestem... dobrą przyjaciółką – dodała, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Zdziwiło mnie, że nie zmieniłeś kodu w alarmie, ale doszłam do wniosku, że może spodziewałeś się mojej wizyty i dlatego... – Nie sądziłem, że posuniesz się do tego, żeby tu wejść, kiedy mnie nie będzie. Zrozum, między nami wszystko skończone. – To ta wścibska sąsiadka ci o mnie powiedziała, tak? Harry nie zareagował. Chwilę przyglądał się Elaine w milczeniu, potem spytał bez ogródek: – Czego właściwie chcesz? – Jesteś takim atrakcyjnym mężczyzną, Harry. Szkoda, że nie potrafiliśmy pokonać dzielących nas różnic. – Zapominasz, że ja wierzę w uczciwe związki. Elaine zbyła tę uwagę machnięciem ręki. – Straszny z ciebie tradycjonalista, mój drogi. Szkoda, że wciąż nie możesz zapomnieć, jak potraktowała cię kochana żoneczka. Przez wieki mężczyźni korzystali z... nazwijmy to, rozmaitości, jeśli idzie o partnerki, więc dlaczego teraz kobiety nie mogą postępować podobnie? – Harry spojrzał na nią z nieskrywanym obrzydzeniem. – Zachowujmy się jak dorośli. – Elaine przybrała uwodzicielski ton. – Pragnę cię, a ty... pragniesz mnie. Wyciągnęła rękę i starannie wymanikiurowanym palcem pogładziła go po policzku. Harry chwycił ją za przegub i zdecydowanym ruchem odsunął jej rękę od twarzy. – I tu się mylisz. Nie pragnę cię, Elaine, a jeśli chcesz wiedzieć, już mnie wcale, ale to wcale nie pociągasz. – Nie puszczając jej dłoni, podszedł do drzwi, otworzył je i rozkazał: – Wyjdź! Kiedy znalazła się za progiem, zamknął drzwi na zamek. Potem poszedł do kuchni i nalał sobie szklankę soku pomarańczowego.
Elaine myli się, myślał, otrząsnąłem się po nieudanym małżeństwie. Przecież minęło od tamtej pory dziesięć lat! Już nie odczuwał bólu, lecz uraz pozostał. Jeśli rodziły się w nim jakieś podejrzenia, nie lekceważył ich, dociekał prawdy. Tak też postąpił z Elaine. Zapytana wprost, przyznała, że spotyka się z innymi. Jaka jest Kimberlie Mason? Po raz pierwszy uczestniczyła w operacji i pacjent zmarł. Harry nadał nie wiedział, co mogło być przyczyną zgonu, ale wizyta w kostnicy i dokładne oględziny zwłok utwierdziły go w przekonaniu, że nie popełnił żadnego błędu. Co ona tam robiła? Westchnął ciężko. Kiedy podpisywał się w księdze przyjść, strażnik zapewnił go, że w kostnicy już nie ma nikogo, z wyjątkiem sprzątacza, który się guzdrze z robotą. Więc którędy się tam dostała? Czego szukała? I co się stało z odpadami z sali operacyjnej? Może Kim coś wie na ich temat? Nie, nie, to wszystko nie trzyma się kupy, zirytował się. Przyszło mu do głowy, że mógłby ją po prostu o wszystko zapytać. Tylko czy to jego sprawa? Gdyby coś ich łączyło i zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy, pytanie i domaganie się wyjaśnień byłoby usprawiedliwione. Ale ich nic nie łączy. Kim mu się podoba, ale sprawa śmierci ministra rzuca cień na jej osobę. Milion pytań rodziło się w jego głowie. Wszystkie dotyczyły Kimberlie i wszystkie pozostawały bez odpowiedzi. Postanowił nie spuszczać z niej oka. Ze zdziwieniem stwierdził, że ta perspektywa nie jest aż taka całkiem niemiła. – To jakiś obłęd – powiedziała Kim na głos. Siedziała po turecku na podłodze otoczona dokumentami, usiłując coś zrozumieć. W końcu wstała, rozprostowała ścierpnięte nogi, pokuśtykała do kuchni, nalała sobie zimnego soku, wróciła do salonu i teraz z góry popatrzyła na teczki zawierające dossier poszczególnych osób należących do personelu szpitala, które otrzymała od swoich szefów. Sporo pracowników pochodziło z Tarparnii, inni, jak Harry, utrzymywali takie czy
inne kontakty z tym krajem. Włączyła telewizor. Wiadomość o śmierci ministra znalazła się w wieczornych dziennikach. Podawano w nich, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, ale że wszczęto w tej sprawie dochodzenie. Natychmiast skontaktowała się z Ivanem, który poinformował ją, że sekcja zwłok została wyznaczona na poniedziałek rano. Ponownie spojrzała na dołączone do akt zdjęcie Harry’ego i potrząsając głową z niezadowoleniem, upomniała się: – Uważaj, Kimmy. Zbytnio się angażujesz. Otrzymałaś zadanie do wykonania, musisz działać profesjonalnie, zachować dystans. Nie daj przystojnemu doktorowi Buchananowi zawrócić sobie w głowie. Zdecydowanym ruchem zamknęła teczkę Harry’ego, wsunęła ją pod inne i skupiła uwagę na następnej osobie. Ni Kartu. Instrumentariusz. Rodowity Tarpareńczyk. Zdążyła zauważyć, że bardzo interesuje się wydarzeniami w ojczyźnie. Ale czy zdolny byłby posunąć się aż do morderstwa? John McPhee. Anestezjolog. Od blisko dziesięciu lat żonaty z Nowozelandką. Bezdzietny. Bardzo dobrze sytuowany. Kim nie miała okazji z nim rozmawiać, ponieważ nie zniżał się do kontaktów ze stażystami, lecz wpatrując się w jego zdjęcie, miała wrażenie, że w jego oczach dostrzega niepokój i brak pewności siebie. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Kim aż podskoczyła, oblewając się sokiem. Wstała, dłonią wytarła mokry przód koszulki, i podeszła do drzwi. Przez judasza zobaczyła, że późnym gościem jest Tammy. – Przestraszyłam cię? – spytała przyjaciółka. – Trochę. Kiedy się nad czymś mocno zastanawiam, zapominam o bożym świecie i wszystko może mnie przestraszyć. – Tylko nie pochwal się tym Mossowi – przestrzegła Tammy i wręczyła Kim torebkę z cukierni. – Twoje ulubione babeczki czekoladowe. – Dzięki. Jesteś nieoceniona – rzekła Kim. – Dobrze, że przyszłaś. Poczęstuj się sokiem i pomóż mi zorientować się w
tym, co tak naprawdę dzieje się w szpitalu. Czekając, aż Tammy wróci z kuchni, Kim usiadła na kanapie. Spod stosu teczek wyciągnęła dossier Harry’ego i znowu zaczęła przyglądać się jego zdjęciu. Ma hipnotyzujące oczy, pomyślała. Jest w nich jakaś tajemnicza głębia. Tak, ten mężczyzna coraz bardziej ją intrygował. Przypomniała sobie falę pożądania, jaka ją ogarnęła, kiedy dotknął jej ręki... – Twoja babeczka. – Kim drgnęła nerwowo i wytrąciła talerzyk z ręki Tammy. Fotografia Harry’ego upadła na podłogę. – Facet niczego sobie – zażartowała przyjaciółka, schylając się po nią. – Widzę, że zrobił na tobie silne wrażenie. Tylko się pilnuj, żeby ci to nie przeszkodziło w wykonaniu zadania. – Jak możesz coś takiego sugerować! – Prawda, superszpieg Kimberlie Mason jest ponad takie rzeczy! – Nie jestem superszpiegiem, ale agentką służb specjalnych oddelegowaną z... – Wiem, wiem – przerwała jej Tammy i usadowiła się w drugim rogu kanapy. – Opowiedz, czy w rzeczywistości jest tak samo przystojny jak na tym zdjęciu? Kim westchnęła i uśmiechnęła się do niej. Znały się od przedszkola i nie miały przed sobą żadnych tajemnic. To zresztą Tamara Jones niechcący przyczyniła się do tego, że Kim podjęła pracę w wywiadzie. Ponieważ rodziców nie było stać na opłacenie edukacji córki, namówiła przyjaciółkę, by wstąpiła do wojska. Wojsko zapłaciło za jej studia, a po uzyskaniu dyplomu Kimberlie zaczęła pracować dla armii. Pięć lat temu oddelegowano ją do udziału w misji prowadzonej przez służby specjalne, potem do jeszcze jednej, potem do kolejnej, i tak już zostało. – Nawet bardziej. I jest taki słodki... – Słodki? Mnie nie przyszłoby do głowy nazywać go słodkim! – Masz rację. Jest bezpośredni, uparty, apodyktyczny... – Bardzo męski, seksowny... – podrzuciła Tammy. – Wystarczy. Przeczucie mi mówi, że jeśli nie będę się miała na baczności, narobi mi kłopotów.
– Dasz sobie radę. – Oczywiście, że dam, ale jest jedna sprawa, o której musisz wiedzieć. Otóż Harry sam chce dociec przyczyny śmierci Japarlina. Nie uważa, żeby to był atak serca. Wczoraj wieczorem przyłapał mnie w kostnicy. Razem obejrzeliśmy ciało, a potem zabrał mnie do swojego gabinetu, gdzie przyznał, że w tej sprawie istnieje wiele podejrzanych okoliczności. – Dlaczego tak mu zależy na jej wyjaśnieniu? – Bo jeszcze nigdy żaden pacjent nie zrnarł mu na stole. Poza tym Japarlin nie należał do chorych wysokiego ryzyka, a tajemniczy zawał wydaje mu się zbyt nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności. – Sądzisz, że miał z tym coś wspólnego? Może chce się posłużyć tobą dla zatarcia śladów? Na przykład zacznie ci się zwierzać, żebyś mu pomogła ukryć prawdę... – Niewykluczone, ale intuicja mi podpowiada, że jest uczciwym człowiekiem. Gdyby chciał coś ukryć, starałby się raczej uśpić moją czujność, zamiast namawiać, żebyśmy wspólnie prowadzili prywatne śledztwo, nie? – Przypomnij sobie pierwszą zasadę wywiadu: każdy jest podejrzany. – Masz rację. – Poza tym Mossowi zależy na tym, żeby go dokładnie sprawdzić. To rozkaz, majorze Mason. – Tak jest! Rozejrzę się w jego mieszkaniu. Mam założyć podsłuch? – Na tym etapie nie, ale – Tammy zawiesiła głos – prywatna uwaga. Najpierw się upewnij, że go nie ma, albo przynajmniej że śpi, dobrze? Szukaj notatek, faksów, skopiuj twardy dysk. Masz jakiś pomysł, kiedy to zrobisz? – Dziś wieczorem w szpitalu jest bankiet, w którym powinien wziąć udział. Pomyślałam, że to świetna okazja. – Słusznie. Zorganizuję samochód operacyjny i będę cię ubezpieczać. – Dobrze. A jeśli on okaże się czysty? Jeśli zacznie mu grozić
jakieś niebezpieczeństwo? – Cały czas będziesz trzymała rękę na pulsie. Jeśli uznasz, że sytuacja staje się zbyt groźna, zapewnimy mu ochronę albo gdzieś go ukryjemy, ale to ostateczność. – Co z odpadami z sali operacyjnej? Aha, Harry zauważył ich brak, więc musimy sfałszować protokół utylizacji. – Zajmę się tym. Na razie przeprowadzane są analizy. Jak tylko czegoś się dowiem, natychmiast dam ci znać. – Dzięki. – Nie ma za co. Dobrze, teraz przyjrzyjmy się pozostałym podejrzanym. – Przez chwilę w skupieniu przeglądały teczki, lecz w pewnej chwili przerwał im dzwonek do drzwi. – Spodziewasz się kogoś? – zdziwiła się Tammy. – Nie. – Kim podeszła do drzwi i wyjrzała przez judasza. – To on – szepnęła. – Co za on? – Harry! – odparła i na migi pokazała Tammy, żeby sprzątnęła papiery. – Zajmę się tym – uspokoiła ją przyjaciółka – a ty otwieraj – ponagliła. Kim spojrzała na swoje bezkształtne szorty i koszulkę i skrzywiła się. Trudno. Wzburzyła włosy i otworzyła drzwi. – Harry? – Nie potrafiła ukryć zdziwienia... i zadowolenia. – Co cię sprowadza? Dobre pytanie, żebym tylko znał na nie odpowiedź, pomyślał Harry. Odchrząknął i rzekł: – Jest kilka spraw, które chciałbym z tobą omówić. – Hm. Proszę... – Kim obejrzała się przez ramię, chcąc sprawdzić, czy Tammy zdołała uprzątnąć teczki. Kiedy się przekonała się, że droga wolna, dokończyła: – Wejdź. Harry rozejrzał się dyskretnie dookoła. Uderzyło go, że mieszkanie przypomina bardziej apartament hotelowy niż dom. Było wysprzątane, wygodne – i anonimowe. Dziwne, pomyślał, Kimberlie jest tak silną osobowością, że natychmiast wywiera wpływ na otoczenie, a tu...
Nagle z kuchni wyszła jakaś kobieta. – Przepraszam. Nie wiedziałem, że nie jesteś sama – zaczął się usprawiedliwiać. Kim wciąż nie mogła ochłonąć ze zdziwienia, że Harry stoi tu przed nią, w jej mieszkaniu. Teraz ona także dostrzegła Tammy i dokonała prezentacji: – Poznaj moją przyjaciółkę, Tamarę Jones. – A ty, domyślam się, jesteś jej szefem – odezwała się Tammy i wyciągnęła do Harry’ego rękę. – Tak. Od tygodnia, ale... co to był za tydzień – dodał, patrząc znacząco na Kim. – Usiądź. Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? – Z chęcią napiję się kawy, chociaż nie wiem, czy to bezpieczne – odparł. – Bezpieczne? – zdziwiła się Tammy, spoglądając to na przyjaciółkę, to na jej gościa. – Nastawię ekspres – rzuciła Kim i czym prędzej zniknęła w kuchni. Z salonu dobiegł ją śmiech Tammy. Widocznie Harry opowiedział jej poranną przygodę z kawą. Otworzyła szafkę, by wyjąć filiżanki, i wówczas zobaczyła plik teczek wciśniętych na wierzch. – A niech ją – mruknęła. – Pomóc? – Tuż za jej plecami rozległ się głos Harry’ego. – Dziękuję, dam sobie radę – wybąkała. Chwyciła pierwszą z brzegu filiżankę, szybko zatrzasnęła drzwiczki i odwracając się do niego, zaproponowała: – Wracaj do Tammy, a ja zaraz przyniosę kawę, dobrze? – Rozmawia przez telefon. Nie chciałem jej przeszkadzać. – Aha. – Kim spojrzała na ekspres, jak gdyby chciała przyspieszyć jego działanie. – Mleko? Cukier? – Za mleko dziękuję, za to poproszę dwie łyżeczki cukru. – Milczeli chwilę. – A ty nie pijesz? – Moja filiżanka została w tamtym pokoju. Przyniosę ją, kiedy Tammy skończy gadać. – Ponownie zapadła kłopotliwa cisza. W
końcu Kim odezwała się: – Po co przyszedłeś? I skąd znałeś numer mieszkania? – Sprawdziłem w twoich aktach. – Aha. – A przyszedłem zapytać, czy nie zechciałabyś wybrać się ze mną dziś wieczorem na bankiet dla ordynatorów. – Ja nie jestem ordynatorem. – Ale możesz być osobą towarzyszącą. – Rozumiem. – Kim nie mogła uwierzyć, że Harry proponuje jej randkę. Już bardzo dawno żaden mężczyzna nie chciał się z nią umówić. – Nie obawiasz się, że damy powody do plotek? – Przyznam ci się szczerze, że nie dbam o to. A ty? – Cóż, mnie też jest to obojętne. To prawda. Prywatnie mało ją obchodziło, że szpital będzie huczeć od plotek, niemniej wiedziała, że jej misja może na tym bardzo ucierpieć. Ludzie zaczną milknąć na jej widok. Poza tym musi dostać się do mieszkania Harry’ego. – Czyli przyjmujesz zaproszenie. – Harry raczej stwierdzał fakt, niż pytał. – Przykro mi. Nie mogę. Muszę się pouczyć. Dobra wymówka. Stażyści dużo czasu poświęcają na naukę. – A nie mogłabyś zrobić sobie wolnego? Kim roześmiała się. – Zapomniałeś już, jak to jest? – spytała, podając mu filiżankę z kawą. Harry wypił łyk. – Nie zmienisz zdania? – Przykro mi, ale nie. Może weźmiesz Tammy? – Dopiero przed chwilą ją poznałem. Nic o niej nie wiem. – O mnie również nic nie wiesz. – Więcej niż o niej. – Doprawdy? Na przykład co? Nie spuszczając z niej oczu, Harry podniósł filiżankę do ust, wypił jeszcze jeden łyk kawy i dopiero wtedy odpowiedział: – Wiem, że podczas operacji potrafisz przewidzieć następny ruch, co wróży ci dobrą przyszłość w zawodzie. – Urwał,
przestąpił z nogi na nogę, a Kim miała nieodparte wrażenie, że odrobinę się do niej zbliżył. – Jesteś praworęczna, nie masz samochodu i irytuje cię, kiedy włosy wymykają ci się spod opaski. – Przysunął się jeszcze bliżej. Kim wstrzymała oddech, a Harry wyciągnął rękę, odgarnął pasemko włosów z jej twarzy i założył za ucho. – Masz zielone oczy, które rzucają szmaragdowe błyski, kiedy cię coś rozzłości, a szczególnie wtedy, kiedy jesteś podniecona. – Teraz znalazł się tuż przy niej. Jego oddech muskał jej twarz. – Nie zaprzeczysz, że się wzajemnie pociągamy. Żadne z nas o to nie prosiło, ale tak jest. – Delikatnie pogładził ją po policzku, palcem przesunął po wargach. Z ust Kim wyrwało się westchnienie. – Kimberlie – szepnął. – Kawa gotowa? – Głos Tammy wyrwał ich z transu. – Prze... przepraszam – wybąkała Tammy i wycofała się. – Lepiej już pójdę – stwierdził Harry. – Do widzenia – rzucił w stronę salonu. Kim na sztywnych nogach odprowadziła go do drzwi. – Przepraszam cię – sumitowała się Tammy, kiedy zostały same. – Nie przepraszaj. Dobrze się stało, że weszłaś. Przecież Harry to jeden z podejrzanych! Zachowałam się jak kretynka. – Wcale nie. – Przyjaciółka podeszła, objęła ją i usadziła na kanapie. – Harry jest przystojnym mężczyzną bez zobowiązań, bardzo tobą zainteresowanym, i nie ma w tym nic złego. – Tammy! – Najwyższy czas, żebyś doszła do siebie po tragedii z Chrisem. – Doszłam do siebie. – Na pewno? – Tak. Nie mogę się tylko pogodzić z tym, że Chris postąpił tak głupio i że w naszej pracy częściej niż zwykli ludzie ocieramy się o śmierć. – Chciałabyś wrócić do normalnego życia? – Nie wiem. Mama wciąż mi powtarza, że powinnam się
ustatkować, założyć rodzinę. Skończyłam trzydzieści dwa lata, mój zegar biologiczny bije i wiesz... dochodzę do wniosku, że ona ma rację. Harry bardzo mi się podoba, ale zdaję sobie sprawę z tego, że wykonując powierzoną mi misję, mogę narazić go na niebezpieczeństwo. Chris był moim podwładnym i jak to się skończyło? – Chris był inny. Nie posłuchał rozkazu. Kim potarła dłonią czoło. – Nie, nie... Skoncentruję się na zadaniu. Nie będzie więcej „momentów” z Harrym. – Słusznie. Dziś wieczorem pojedziesz do jego mieszkania, poszukasz dowodów na to, że w taki czy inny sposób jest uwikłany w tę sprawę. Jeśli natomiast, zgodnie z tym, co podpowiada ci intuicja, okaże się, że jest czysty, wówczas zastanowisz się, co dalej, zgoda? – A praca? Jak i kiedy będę mogła mu powiedzieć, dla kogo pracuję? Jak mu wyjaśnię, że kłamałam nie tylko w sprawie moich kwalifikacji zawodowych, ale i w wielu innych kwestiach? – Nie ma idealnych związków – stwierdziła filozoficznie Tammy. – On już kiedyś się sparzył. – Kim ruchem ręki wskazała kuchnię, gdzie w szafce na filiżanki leżały teczki. – Okazuje się, że jego żona była bigamistką! To musiał być dla niego straszny cios. Pielęgniarki w szpitalu ostrzegły mnie, żebym nigdy przed nim nie kłamała, a ja co? Każda chwila spędzona z nim podlana jest fałszem. – Tego wymaga twoja praca. Kim jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. – Wiem, ale on jest taki słodki. – To prawda. – Przyjaciółka poklepała ją po plecach. – A może byśmy pojechały na salę gimnastyczną powalić w worki treningowe? – zaproponowała. – Co ty na to? – To niezbyt ładny sposób rozmawiania o Mossie – odparła Kim i spróbowała się uśmiechnąć. – No, już lepiej – pochwaliła ją Tammy. – Obiecuję, że nie
powtórzę Mossowi, że myślałaś o nim jak o worku. – Dzięki. Szefom należy się szacunek – odparła Kim, starając się odwrócić myśli od drugiego „szefa”. Tuż po wpół do dziewiątej wieczorem wytrychem otwierała zamek w drzwiach mieszkania Harry’ego. Szybciej, szybciej, powtarzała w duchu, słysząc nadjeżdżającą windę. Łatwiej by jej było manipulować przy zamku, gdyby zdjęła rękawiczki, lecz ze zrozumiałych względów nie mogła tego zrobić. Kiedy rozległ się cichy szczęk, pchnęła drzwi i wśliznęła się do środka. Umocowała deszyfrator do alarmu zainstalowanego wewnątrz i w ciągu kilku sekund uzyskała odpowiedź. Szybko schowała urządzenie do kieszeni długiego czarnego płaszcza, który miała na sobie. – Udało się – rzekła przyciszonym głosem, wiedząc, że mikrosłuchawka z nadajnikiem wychwytuje wszystkie dźwięki. – Świetnie. Idź prosto do gabinetu – rozkazała Tammy. Kim wyciągnęła z kieszeni latarkę, włączyła ją i poświeciła. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła porozrzucane na podłodze rozmaite części garderoby, a gdy przyjrzała się im bliżej, stwierdziła, że to ubranie, które Harry miał na sobie w pracy. Nie wiedziała, dlaczego, ale spodziewała się, że jest pedantem i ucieszyła się, że ma też swoje małe ludzkie wady. Stłumiła w sobie impuls, by schylić się, pozbierać i poskładać rzeczy. Nie przyszłaś tu sprzątać, upomniała się w myślach. Przeszła z jednego pokoju do drugiego. – Jestem w gabinecie – zameldowała. – Zobaczymy, co tu mamy. – Pst! – Dobry wieczór, pani Pressman. Jak noga? – Ona wróciła. – Starsza pani zignorowała pytanie i palcem wskazała drzwi mieszkania Harry’ego. – Nie – jęknął. – Jeszcze tylko tego mi dziś trzeba! – Właśnie wysiadałam z windy, kiedy dostrzegłam jakąś postać, chyba kobietę, całą ubraną na czarno, wchodzącą do pańskiego mieszkania. Zaraz zadzwoniłam do Clarry’ego, ale
powiedział, że nikogo nie wpuszczał. Po tym ostatnim incydencie dostał od szefa niezłą reprymendę. Obiecał dać mi znać, że pan wraca, żebym mogła pana uprzedzić. – Dziękuję. Ale powinna pani oszczędzać nogę. – Będę uważać. Dobranoc. – Dobranoc. Harry ostrożnie zbliżył się do mieszkania i nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Przypomniał sobie, że poprzednim razem Elaine zostawiła je otwarte. Otworzył zamek kluczem, wszedł do środka i zawołał: – Wróciłem! – Zanotował w pamięci, by po wyjściu nieproszonego gościa zmienić kod alarmu. Zapalił światło. – Elaine! Nie chowaj się. Wiem, że tu jesteś. – Zajrzał do kuchni. – Pani Pressman cię widziała... Przyczajona w gabinecie Kim zmobilizowała całą siłę woli, by zapanować nad przyspieszonym biciem serca. Kiedy w słuchawce usłyszała wiadomość od Tammy, że Harry wchodzi do budynku, zaczęła gorączkowo zacierać ślady swej bytności. Miała nadzieję, że uda jej się w porę opuścić mieszkanie. Nie zdążyła. Dlaczego on uważa, że Elaine tu jest? Później się nad tym zastanowi, teraz trzeba jakoś się stąd wydostać. Podeszła do drzwi i na wszelki wypadek schowała się za nimi. – Elaine? Przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę. Nie jestem w nastroju! – wołał Harry. Kim domyśliła się, że musi być w którymś z pokoi od frontu. Ostrożnie wyśliznęła się na korytarz. Nieraz była w podobnej sytuacji i zawsze udawało jej się uciec, ale teraz różnica polegała na tym, że znała właściciela mieszkania. Lubiła go. Jeśli przyłapie ją na węszeniu w jego domu, już nigdy nie zaproponuje jej randki. Harry zbliżał się, po drodze zapalając kolejne światła. Teraz! Udało jej się zgasić lampę najpierw w kuchni, potem w holu, lecz w tej samej chwili Harry pojawił się na korytarzu łączącym hol z resztą mieszkania. – Dość tego, Elaine – mówił. – Twoje żałosne gierki nie robią na mnie wrażenia.
Przyklejona do ściany Kim centymetr po centymetrze przesuwała się ostrożnie w stronę drzwi. Wyciągnęła rękę, dotknęła klamki. Już miała ją nacisnąć, gdy Harry skoczył na nią i triumfalnym głosem wykrzyknął: – Mam cię!
ROZDZIAŁ CZWARTY Kim błyskawicznie obróciła się, wystawiając łokieć, a trafiony w szczękę Harry puścił ją i zatoczył się do tyłu. Szarpnięciem otworzyła drzwi, lecz wówczas on rzucił się, by ją zatrzymać. Barkiem uderzył ją w żołądek i przygniótł do ściany. Jęknęła. Zaimponowało jej jednak, że dzielnie walczy. Chwyciła go za włosy i odgięła mu głowę do tylu. Zawył z bólu. Jego okrzyk ugodził ją w samo serce, lecz głos Tammy w słuchawce ponaglał, by uciekała, i to szybko. Kim wykonała kolejny obrót, stopą trafiła Harry’ego w splot słoneczny, a łokciem w kark. Harry osunął się bezwładnie na ziemię. – Uciekaj! – denerwowała się Tammy. – Znokautowałam go – szepnęła przerażona Kim. Stała, jak gdyby przykuta do miejsca. – Uciekaj – powtórzyła Tammy. – Rozkaz! Kim jeszcze raz spojrzała na ciemny kształt na podłodze, potem wybiegła, zatrzaskując za sobą drzwi. Na schodach ściągnęła z głowy czarną trykotową czapeczkę osłaniającą włosy, wepchnęła ją do kieszeni płaszcza, potem zdjęła płaszcz, zwinęła go i gdy dopadła samochodu operacyjnego, wrzuciła go do środka. Dopiero wówczas zsunęła z dłoni rękawiczki. – Wracam na górę – oświadczyła, wyjęła słuchawkę z ucha i wręczyła ją Tammy. – Meldowałam, że w mieszkaniu nie udało mi się znaleźć niczego, co wskazywałoby na udział w zamachu, ale nie zawadzi jeszcze raz się rozejrzeć. – Teraz? – Tammy nie kryła zdziwienia. – Dlaczego nie? Chociaż wracam głównie po to, żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. – A czym wytłumaczysz swoją wizytę? Kim sięgnęła po firmową torbę z eleganckiego magazynu leżącą na przednim siedzeniu. – W ramach rekompensaty za oblanie kawą kupiłam mu
koszulę. – Sprytne – pochwaliła ją przyjaciółka. – Idź. Sprawdź, w jakim jest stanie. – Tylko jeszcze zamieńmy się bluzkami, dobrze? Tammy zdjęła czerwony sweterek z wycięciem w serek, a Kim wręczyła jej swój czarny z długimi rękawami. – Ale weź też słuchawkę – poprosiła Tammy. – Na wszelki wypadek. Tym razem Kim weszła frontowymi drzwiami, zameldowała się w recepcji, a kiedy w mieszkaniu Harry’ego nikt się nie zgłaszał, Cłarry zostawił na posterunku kolegę i sam pojechał z nią na górę. – Doktorze Buchanan? – zawołał, pukając do drzwi. – Może bierze prysznic? – zasugerowała Kim. – Doktorze Buchanan? – portier zawołał odrobinę głośniej i ponownie zapukał. – Nic panu nie jest? Zza drzwi dały się słyszeć jakieś stłumione dźwięki i Kim odetchnęła z ulgą. Portier wyciągnął z kieszeni klucz uniwersalny i otworzył zamek. – Doktorze Buchanan! – powtórzył, wszedł do środka i zapalił światło. Odpowiedział mu jęk bólu. – Harry! – Kim upuściła torbę z koszulą i podbiegła do niego. – Co ci się stało? – Po... potknąłem się – wymamrotał. – Może wezwać lekarza? – zaoferował się Clarry. – Nie trzeba. Ja jestem lekarzem – wyjaśniła Kim. – Wszystkim się zajmę i... dziękuję, że mnie pan wpuścił. Jestem pewna, że doktor Buchanan – ciągnęła, odprowadzając Clarry’ego do drzwi – nie chciałby rozgłaszać tego incydentu. Rozumiemy się, prawda? – Oczywiście. Dobranoc, doktor Mason. – Dobranoc. – Chociaż Harry zapewniał ją, że czuje się dobrze, Kim nalegała, że go zbada. Ujęła jego głowę w obie dłonie i dokładnie ją obejrzała. Na widok guza nad prawym łukiem
brwiowym i drugiego na karku ogarnęły ją wyrzuty sumienia. – Naprawdę się potknąłeś? – Nie – burknął Harry. – Powiedziałem tak, żeby pozbyć się Clarry’ego. Zostałem zaatakowany. Kim czuła do siebie wstręt, musiała jednak wziąć się w garść. – Przyniosę lód i paracetamol – odezwała się łagodnie i poszła do kuchni. – Czuję się strasznie winna – szepnęła, wiedząc, że Tammy ją usłyszy. W jednej z szafek znalazła apteczkę, potem z zamrażalnika wyjęła dwie torebki z kostkami lodu i owinęła je w ścierki. Ze szklanką wody, środkami przeciwbólowymi i zimnymi kompresami wróciła do salonu. Harry posłusznie poddawał się wszystkim zabiegom. Kiedy już leżał na kanapie z zimnymi okładami, zapytała: – Zostałeś napadnięty? – Tak – odparł. – Czuję się jak ostatnia oferma – dodał. – Dlaczego? – Bo nie zdołałem złapać tego drania. – Dobrze – wtrąciła Tammy. – On sądzi, że atakującym był mężczyzna. – Nie obwiniaj się. Drzwi były otwarte, kiedy przyszedłeś? – Tak. – Opowiedz mi wszystko – poprosiła. – Wróciłem z bankietu wcześniej, bo nudziłem się niemiłosiernie. Szczególnie bez ciebie... – Aha. Czyli to wszystko moja wina? – zażartowała. O ironio, pomyślała, nigdy nie byłam bliższa prawdy. – Oczywiście. Gdybyś zgodziła się pójść ze mną, nie miałbym ochoty wracać wcześniej. – Ale wróciłeś i... – ponaglała go. – Drzwi były zamknięte, alarm wyłączony i przez moment pomyślałem... – spojrzał na nią niepewnie – że to znów Elaine. – Elaine? – Elaine Parkinson, wiesz, dyrektor administracyjna. W zeszłym roku przez pewien czas byliśmy razem, ale to już
skończone. – Ona też tak uważa? – Tak. Wczoraj rano jednak całkiem niespodziewanie się tu zjawiła i dlatego pomyślałem o niej. – To wiele wyjaśnia – wtrąciła Tammy. Słysząc tak znienacka jej głos, Kim omal nie podskoczyła przestraszona. – Ale to nie była ona. – Nie. – Wiesz kto? – Nie. – Dlaczego ktoś chciałby się dostać do twojego mieszkania? – spytała, bacznie go obserwując. – Nie mam pojęcia – odparł bez zająknienia. – Zwykły złodziej? – Złodziej czy nie, ale fachowiec. Drzwi były zamknięte, alarm wyłączony. – Przyniosę telefon. Trzeba zawiadomić policję – stwierdziła, lecz Harry wyciągnął rękę i ją powstrzymał. – Nie trzeba. – Jak to? Przecież nie co dzień ktoś włamuje się do twojego mieszkania i na dodatek napada na ciebie! To poważna sprawa. – Znowu sprawdzała, jak Harry zareaguje na jej słowa, lecz on tylko przymknął powieki. – Posłuchaj, naprawdę nie wiesz, dlaczego ktoś się tu włamał? Harry odetchnął ze świstem i skrzywił się z bólu. Kim popatrzyła na niego ze współczuciem. – Jedyna dziwna rzecz, jaka ostatnio mi się przytrafiła, to... – zawiesił głos, uniósł powieki i poszukał jej wzroku – to śmierć Japarlina. Kim zrobiła wielkie oczy. – Sądzisz, że napad ma związek z tą śmiercią? – Bystry facet – pochwaliła Tammy. – Nie wiem. – Chcesz, żebym sprawdziła, czy czegoś nie brakuje? – Kim rozejrzała po pokoju. Patrząc wymownie na porozrzucane ubranie,
zażartowała: – Oprócz kamerdynera, oczywiście. – No tak, nie należę do pedantów – rzekł z uśmiechem. – Dziękuję za propozycję, ale skąd mogłabyś wiedzieć, co zniknęło? – Racja. Chciałam się na coś przydać... – Już się przydałaś. – Ujął jej dłoń. – I to bardzo. Mógłbym się szybko przyzwyczaić do twojej troskliwej opieki. – Doprawdy? Harry zmarszczył brwi. – A w ogóle to skąd się tu wzięłaś? Jest bardzo późno. Mam nadzieję, że przyjechałaś taksówką, a nie kolejką. Kim rozczuliła jego troska o nią. – Tammy mnie podrzuciła, wracając do siebie. – To ona z tobą nie mieszka? – Nie. – Czyli mieszkasz sama? – Tak. – Jeszcze jedna rzecz, która nas łączy. – Czyżby zaczynał pan ze mną flirtować, doktorze Buchanan? – A jeśli? – Skąd mogę wiedzieć, czy na serio, czy wskutek silnego uderzenia w głowę? – Jak sądzisz? – szepnął i pogładził ją po policzku. Siedziała jak przykuta do miejsca. Jeszcze żaden mężczyzna nie działał na nią tak paraliżująco. Czuła, że przyciąga ją do niego jakaś dziwna, tajemnicza siła, jak gdyby złapał ją na lasso. Harry wprawiał ją w takie podniecenie, że wątpiła, czy kiedykolwiek ochłonie. – Przy... przyniosłam ci koszulę – wybąkała i ruchem głowy wskazała firmową torbę. – Miałam wyrzuty sumienia, że oblałam cię kawą. – To miło z twojej strony. Kim jak zahipnotyzowana śledziła ruchy jego warg, nie słysząc słów, jakie wypowiadał. – Uhm? – Kimberlie? Muszę cię pocałować. Serce zabiło jej szybciej. Zrozumiała, że ona też musi go
pocałować. Harry objął ją, lecz gdy przywarła do jego piersi, aż syknął z bólu. – Przepraszam, że cię poturbowałam – szepnęła. Nawet nie zwrócił uwagi na jej wyznanie. Ujął jej twarz w dłonie i zamknął jej usta pocałunkiem. Potem przesunął się, robiąc dla niej miejsce obok siebie. – Pozwól się przytulić... Po chwili usłyszała równomierny oddech. Wyśliznęła się z jego ramion. – Zrobię herbatę – szepnęła mu do ucha. Harry mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. W kuchni napełniła czajnik wodą i włączyła go. Zajrzała do salonu, sprawdziła, że Harry, pogrążony we śnie, spokojnie leży na kanapie, i weszła do gabinetu. – Zasnął – powiedziała do Tammy. – Nareszcie! Dobrze się bawiłaś? Kim jęknęła. – Szczęście, że to ty mnie ubezpieczasz, a nie ktoś inny. Spaliłabym się ze wstydu. – Dobrze całuje? – Cudownie. – Opowiesz mi później, a teraz do roboty. Jesteś w gabinecie? – Tak, ale mówiłam ci już, że tu czysto. – Sprawdź sypialnię. – Dobry pomysł – rzuciła Kim i wyszła na korytarz. Przed drzwiami sypialni zawahała się jednak. – Nie mogę tam wejść. Co będzie, jak się obudzi i mnie tam zastanie? – Rzucisz się na łóżko i powiesz, że nie mogłaś się doczekać, kiedy wreszcie przyjdzie. – Tammy! – Pospiesz się. Nie będziemy się martwić na zapas. W razie czego coś wymyślimy. Prawie całą sypialnię zajmowało ogromne łoże. Nie było posłane, jedna z poduszek zsunęła się na podłogę. Na stoliku nocnym piętrzył się stos książek. Kim wzięła każdą do ręki, odwróciła grzbietem do góry, potrząsnęła. Nic. Potem zajrzała do
szufladki i pod materac. – Na razie zero – zakomunikowała. – Idę sprawdzić, co robi. Harry wciąż leżał na kanapie pogrążony we śnie, więc wróciła do sypialni. Przejrzenie szafy na ubrania nie zajęło jej dużo czasu, za to kiedy otworzyła szufladę z bielizną, musiała zmobilizować całą siłę woli, żeby trzymać wyobraźnię na wodzy. – Znalazłaś coś? – dopytywała się Tammy. – Dowiedziałam się tylko, że lubi bokserki. Tammy zachichotała. – Coś jeszcze? – Nic. Chyba naprawdę jest czysty. – A łazienka, kuchnia, schowek? – Cierpliwości. Zaraz tam dotrę. – Weszła do łazienki. – Na ścianie wiszą aż dwie szafki z lustrami. – Ciepło, ciepło... Kim podeszła do pierwszej z nich, były w niej przybory toaletowe. Otworzyła drugą. – Bingo! – Sejf? – Tak. – Dasz radę otworzyć? – Zamek cyfrowy. – Sprytne. Użyj deszyfratora. – Jest w kieszeni płaszcza. – Nie rozumiem. – Płaszcz został w samochodzie. – Bardzo śmieszne. Kim zamknęła sejf i starannie wytarła ślady palców z lustra. Potem w desperacji uderzyła pięścią w brzeg umywalki. – Coś nie tak? – usłyszała za plecami. Obróciła się gwałtownie. Śledził ją? – Harry! Przestraszyłeś mnie! Dlaczego wstałeś? – Podeszła do niego i dotknęła guza na czole. Zaczął już nabierać sinej barwy. – Powinieneś leżeć. Już dawno odkryła, że w takich sytuacjach najlepszą obroną
jest odwrócenie uwagi pytającego. Zaprowadziła Harry’ego do salonu, posadziła na kanapie, sprawdziła reakcję źrenic na światło, zmierzyła ciśnienie, a kiedy otworzył usta, by coś powiedzieć, zręcznym ruchem wsunęła mu termometr między zęby. Skończywszy, zapakowała wszystko do apteczki, zabrała kompresy z torebkami lodu i zaniosła je do kuchni. – Mogę coś powiedzieć? Znowu nie słyszała jego kroków! – Nosisz jakieś cichochody, czy co? Przestań mnie tak zaskakiwać! – Dlaczego jesteś dziś taka nerwowa? Zmusiła się do uśmiechu. – Zawsze jestem nerwowa, nie tylko dziś – odparła i sięgnęła po czajnik. – Napijesz się herbaty? Zaparzyłabym już wcześniej, ale tak smacznie spałeś, że nie miałam sumienia cię budzić. – Rozumiem. – Harry usadowił się na wysokim stołku przy barze i obserwował, jak gość nalewa herbatę. – Bez cukru, za to z odrobiną mleka – rzucił. – Dokładnie odwrotnie niż kawa – zauważyła, – Masz dobrą pamięć. – Jego spojrzenie stało się teraz czujne. – Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Byłabyś świetną pielęgniarką. – Mam nadzieję, że zasłużę na podobną ocenę jako lekarka. – Pracowałaś kiedyś jako pielęgniarka? – Nie. Zawsze chciałam być lekarzem. – Nie obraź się, ale intryguje mnie twój wiek. Stażyści zazwyczaj są znacznie młodsi. Kim wzruszyła ramionami. – W życiu różnie bywa. – Masz rodzeństwo? Twoi rodzice żyją? – Nie i tak – odpowiedziała na oba pytania. – A ty? – Mam dwie siostry. Lidia jest nauczycielką. Razem z mężem przepracowali kilka lat w Rwandzie. – Podziwiam takich ludzi. – Druga siostra, Zoe, mieszka w Melbourne i kończy medycynę.
– Obie są młodsze od ciebie? – Znacznie. – A rodzice? – Są już na emeryturze i cieszą się życiem. Ostatnio wybierali się w rejs na pokładzie „Queen Elizabeth II”. – Wspaniale! – Kim wzięła łyk herbaty i westchnęła. – Szkoda, że moich rodziców nie stać na nic podobnego. Prowadzą spokojne życie w gronie rodziny i przyjaciół i martwią się o mnie. – Martwienie się o dzieci to przywilej rodziców. – Wiem. – Mieszkają w pobliżu? Często się z nimi widujesz? Kim wahała się, co powiedzieć. Nie lubiła ujawniać szczegółów prywatnego życia. Z natury była podejrzliwa, a jeśli Harry jest wplątany w sprawę Japarlina, w grę wchodzi bezpieczeństwo najbliższych. – Niezbyt daleko i odwiedzam ich tak często, jak mogę. – Jesteś nieufna – zauważył, obserwując ją bacznie. – To źle? – odparła. Pociągnęła duży łyk herbaty, połykając przy tym haust powietrza. Oczywiście natychmiast zaniosła się kaszlem. Harry zerwał się i poklepał ją po plecach. – Dobre posunięcie – mruknęła Tammy. Ingerencja przyjaciółki przypomniała Kim, że powinna się zbierać. Wylała resztę herbaty do zlewu. – Lepiej żebym już więcej nie piła. – Kiedy się odwróciła, spostrzegła, że Harry stał tuż za nią. Natychmiast poczuła podniecenie. – Harry... to, co zdarzyło się między nami wcześniej... – Nic nie mów. – Położył jej dwa palce na wargach. – Miałem złe doświadczenia z kobietami, kilkakrotnie się sparzyłem i przysiągłem sobie, że już nigdy nie umówię się z żadną koleżanką ze szpitala, ale pojawiłaś się ty i nie wiem, czy nie złamię postanowienia. Bardzo chciałbym jeszcze się z tobą zobaczyć. – Zobaczymy się. W pracy. – Nie udawaj, że nie wiesz, co mam na myśli. Kim ukryła twarz
w dłoniach. – Nie, Harry. Nie – potrząsnęła głową, opuściła ręce i spojrzała na niego błagalnie. – Nie rób tego, proszę. – Czego mam nie robić? – Chwycił ją za ramiona. – Powiedz. O co chodzi? – Nie mogę się angażować. Po prostu nie mogę. – Dlaczego? Czy jest w twoim życiu jakiś mężczyzna? – Nie – wyrwało jej się, zanim zdążyła wymyślić jakieś kłamstwo. Chwyciła się więc ostatniej deski ratunku. – Muszę się skoncentrować na pracy. – To przynajmniej jest prawdą. – Zbyt wiele wysiłku włożyłam w to, żeby dojść do etapu, na którym teraz jestem, a przede mną jeszcze daleka droga. Przez następne cztery, pięć lat, dopóki nie zrobię specjalizacji, nie mogę sobie pozwolić ani na stały związek, ani nawet na randki. Z pewnością zdajesz sobie z tego sprawę. Harry przytaknął ruchem głowy, lecz nie zdjął dłoni z jej ramion. Ciepło płynące z jego rąk ją przenikało. – Czy przynajmniej możemy wspólnie dociekać prawdy o śmierci Japarlina? – Pewnie, chociaż i to odbywać się będzie kosztem nauki. – Jeśli nasze dochodzenie zajmie ci za dużo czasu, zawsze możesz się wycofać. A na razie będzie dobrym pretekstem do spotkań. Platonicznych – dorzucił, przysunął się bliżej i szepnął: – Prawie... Pochylił się i dotknął jej warg. To było silniejsze od niej. Zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek. Tym razem całowali się mocno, namiętnie, żarliwie. Czuła, jak ogarniają pożądanie. Harry całował teraz jej szyję, jego usta zbliżały się do jej ucha. Do prawego ucha! W panice chwyciła go za włosy i odgięła mu głowę do tyłu. Grymas bólu wykrzywił mu twarz. – Przepraszam, nie chciałam – zapewniała go. Wywinęła się z jego objęć. – Przykro mi, Harry, ale naprawdę nie mogę... – rzuciła i wybiegła z mieszkania. Nie pobiegł za nią. Dotknął głowy. Ciekawe, pomyślał, że Kim
i tajemniczy napastnik zastosowali ten sam chwyt. Wrócił myślą do chwili, gdy rzucił intruza na ścianę i przycisnął go barkiem. To nie było ciało mężczyzny, uświadomił sobie nagle. Na studiach grał w drużynie rugby i wiedział, jak wyglądają zapasy z facetem. To była kobieta! A potem zjawiła się Kimberlie... Co o niej wiem? Jest starsza niż zazwyczaj stażyści i nie chce zdradzić, dlaczego. Jej zachowanie w sali operacyjnej wskazuje, że ma większe doświadczenie, niż się przyznaje. Nie chciała powiedzieć niczego o swojej rodzinie. Uderzyła pięścią w umywalkę, jak gdyby ze złości, że co? Że mnie pocałowała? Harry poszedł do łazienki, otworzył sejf. Czy go znalazła? Czy doszła do wniosku, że mam coś do ukrycia? Szybko wprowadził kod i sprawdził zawartość schowka. Wszystko leżało na swoim miejscu: dokumenty dotyczące pracy, testament, lista podejrzanych o udział w zamachu na Japarlina. Jego wzrok padł na nazwisko Kimberlie Mason. Czy rzeczywiście maczała w tym palce? Czy usiłuje go omamić czarem i urodą? Czy sam nie pcha się w zastawione przez nią sidła? Pytań było więcej niż odpowiedzi. Intuicja podpowiadała mu, że kluczem do rozwiązania zagadki jest Kimberlie Mason.
ROZDZIAŁ PIĄTY Nie wiedziała, czy w niedzielę Harry był w szpitalu, czy nie. Mieli takie urwanie głowy, że dopiero około trzeciej mogła wyrwać się na lunch. W bufecie przysiadł się do niej Jerry. – Ale młyn – westchnął znad filiżanki kawy. – Uhm. – Dobrze się spisałaś – pochwalił ją, mając na myśli zakończoną przed chwilą operację, w której asystowała. – Dziękuję. – Moim zdaniem nie powinnaś mieć kłopotów z dostaniem się na specjalizację. Słyszałem, że szef też jest pod wrażeniem twoich umiejętności i jeśli uzyskasz jego rekomendację, droga przed tobą otwarta. Kim uśmiechnęła się, wzruszyła ramionami i ugryzła kęs kanapki z sałatką jarzynową. – Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca – odparła wymijająco. – A ty długo musiałeś czekać, zanim cię przyjęli? – spytała, chociaż wszystko o Jerrym wiedziała. – Mnie się poszczęściło. Pochodzę z lekarskiej rodziny i odkąd skończyłem piętnaście lat, marzyłem o chirurgii. – Jesteś wyjątkiem. Większość nastolatków, kończąc szkołę, nie wie, co chce robić dalej. Zresztą, czy można im się dziwić? Jeny pokiwał głową i spytał: – Jak było z tobą? – Zawsze chciałam studiować medycynę. – Co się właściwie stało, że dopiero teraz starasz się o przyjęcie na specjalizację? – No wiesz, różnie się w życiu układa... – zaczęła i, przybierając żartobliwy ton, dodała: – W końcu nie jestem aż taka stara. – Najważniejsze, że dopięłaś celu. Gratuluję. – Dziękuję.
Kilka godzin później Tammy podjechała pod szpital i zabrała przyjaciółkę do domu. – Co z doktorem Mayberrym? – spytała, kiedy po raz kolejny przeglądały teczki. – Wydaje mi się, że jest w porządku. Nie ma związków rodzinnych z Tarparnią, nigdy tam nie był, a podczas operacji stał tuż przy mnie. Poza tym kiedyś poznałam jego szwagra, nawet zaprosili mnie z żoną na kolację. To mili, uczciwi ludzie. – Potrząsnęła głową. – Gdyby się okazało, że Jerry maczał w tym palce, byłabym bardzo zdziwiona. – Aż tak jesteś go pewna? – Aha. Chociaż oczywiście będę go miała na oku. – Tylko nie przesadź, bo Harry zrobi się zazdrosny. – Och, daj spokój. – Nie obawiasz się, że Jerry mógłby wspomnieć o tobie w rozmowie z siostrą? – Nie pomyślałam o tym. – Kim zmarszczyła brwi. – Ech! Nie będę się martwić na zapas. – Dobrze. Co z tym instrumentariuszem, Ni Kartu? – Może jutro uda mi się go złapać. Po dyżurze spróbuję wyciągnąć go na kawę. Ma opinię podrywacza, więc powinien się zgodzić. – Najlepiej umów się z nim w jakieś kawiarni. Zawiadom mnie, gdzie będziecie, żebym miała czas się przygotować. – Dobrze. – Kto następny? – Tammy przerzucała teczki. – John McPhee, anestezjolog. – Nieprzystępny. Jako stażystka nie mam wiele okazji do kontaktów ze szpitalną elitą. Muszę coś wymyślić. – No tak. Szkoda, że nie poszłaś na ten bankiet. – Może, ale za to miałam okazję rozejrzeć się w mieszkaniu Harry’ego. – Został ci jeszcze sejf.
– Wiem. Pomyślałam, że wpadnę do niego pod pretekstem... no, że niby chciałam się dowiedzieć, jak się czuje po... – Po wczorajszym pobiciu? Kim przymknęła powieki. – Mam takie wyrzuty sumienia – wyznała. – To się ich pozbądź – poradziła przyjaciółka. – Stało się. Zresztą doktor Buchanan wciąż figuruje na liście podejrzanych. – Tylko że ja się z nim całowałam! – Właśnie. Obiecałaś opowiedzieć mi wszystko z detalami. – Niczego nie będę opowiadać! Na szczęście dzwonek telefonu wybawił ją z kłopotliwej sytuacji. – Doktor Mason. Słucham... Harry! – Nie przeszkadzam? – Ależ skąd. – Masz chwilkę? Dasz się wyciągnąć na kawę? Pół godziny, nie dłużej, obiecuję. Kim spojrzała na zegarek. Wpół do dziewiątej. Dobrze, mogę się z nim umówić, pomyślała. – Pół godziny? Zgoda. Masz mi coś szczególnego do powiedzenia? – Nie przez telefon – odparł. Z głosu Harry’ego znikła uwodzicielska nuta, toteż Kim natychmiast się domyśliła, że sprawa musi dotyczyć tajemniczej śmierci Japarlina. – Gdzie się spotkamy? – Niedaleko szpitala jest mała kawiarnia. Możemy się spotkać tam, albo jeśli wolisz, przyjadę po ciebie i pojedziemy gdzie indziej. – Nie, nie. Tamara mnie podrzuci. – Za kwadrans wystarczy? – Tak. – Zadzwonię, żeby przysłali samochód operacyjny – rzuciła Tammy, kiedy Kim skończyła rozmawiać. – Nie zdążą. Wezmę dyktafon. – Jesteś pewna?
– Oczywiście. – Na wszelki wypadek będę krążyć w pobliżu. Na widok Kim, Harry wstał i odsunął dla niej krzesło. – Pięknie wyglądasz. – Dziękuję. – Ładne kolczyki. Kim dotknęła małych diamencików w uszach. – Prezent od rodziców. – Moja matka nigdy nie daje mi prezentów, którymi mógłbym się pochwalić przed szerszą publicznością. Kim uniosła brwi. – Jak już zacząłeś, to musisz dokończyć. – Daje mi bieliznę. Na każde urodziny, odkąd pamiętam. Twierdzi, że to przywilej matki. Kim przypomniały się bokserki w kiczowate wzroki w szufladzie jego komody i zachichotała w duchu. – Pewnie wybiera bardzo elegancką i dystyngowaną. – Wręcz przeciwnie. Jest wielbicielką komiksów. Kim oparła łokcie na blacie stołu, pochyliła się do przodu i konfidencjonalnym szeptem spytała: – Jakie masz teraz na sobie? – Harry skrzywił się. – Sam zacząłeś. No powiedz, jakie? – W uśmiechnięte buziaczki. Takie „Keep smiling!”. – „Keep smiling!” Ho, ho. Kto by pomyślał, że sławny doktor Buchanan pod eleganckim garniturem ma bokserki w śmieszne wzorki. – Uprzedzam, że jeśli w szpitalu zaczną się na ten temat plotki, będę wiedział, kto je rozpuszcza. – Nie zapominaj o Elaine. – Zazdrosna? – Gdyby łączyło nas coś więcej, a nie tylko śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci zagranicznego polityka, może byłabym zazdrosna. Chociaż Elaine Parkinson nie wydaje mi się kobietą w twoim typie. – Bo nie jest.
– To dobrze. – Kelner podał im kawę, a kiedy odszedł, Kim spytała: – O czym chciałeś ze mną rozmawiać? Harry wypił kilka łyków, dosypał trochę cukru do filiżanki i dopiero po chwili odpowiedział: – Kilka godzin temu przybyła delegacja Tarparnii. Kim kiwnęła głową. Nie było to dla niej nic nowego. – Znam jednego z członków – ciągnął Harry, nie patrząc na nią. Wydawał się całkowicie pochłonięty mieszaniem kawy. – Zdradził mi, że dotarły do nich informacje o przygotowywanym zamachu na Japarlina tu, w Australii, podczas planowanej operacji. Kim zrobiła wielkie oczy. – Mają dowody? – O dowodach nie wspomniał. – A więc to było morderstwo. – Rząd Tarparnii uważa śmierć ministra za mocno podejrzaną. Sekcję zwłok wyznaczono na jutro rano, ale wyniki zostaną podane do publicznej wiadomości, dopiero kiedy Tarparńczycy wypowiedzą się na ten temat. – Jeśli coś znajdą, jakieś niezbite dowody, to czy twoim zdaniem ogłoszą, że to było morderstwo, czy będą się trzymać wersji o śmierci z przyczyn naturalnych? – Nie wiem. – Czy w sekcji zwłok weźmie udział ktoś z naszej strony? Kim doskonale znała odpowiedź, lecz chciała sprawdzić, jak dobrze poinformowany jest znajomy Harry’ego. – Owszem, lecz Tarpareńczycy stawiają warunek, że sekcji dokona ich lekarz, zresztą właśnie ten mój kolega. Jest cenionym specjalistą w dziedzinie medycyny sądowej. – Ufasz mu? – Tak. To porządny człowiek. Wielokrotnie współpracowaliśmy podczas moich wizyt w Talrparnii. Zawsze społecznie robił badania histopatologiczne. – Mamy przynajmniej gwarancję, że sekcja będzie przeprowadzona uczciwie.
– To prawda, ale teraz zaczynam bać się o niego. A jeśli znajdzie dowody zabójstwa? Jaki to będzie miało wpływ na stosunki między naszymi państwami? – Sądzisz, że któraś ze stron będzie chciała zatuszować sprawę? – Nie wiem. Mój znajomy twierdzi, że niektórzy z urzędników biorących udział w delegacji chcieliby widzieć Japarłina martwym. – No, no... – Właśnie. – Możemy coś zrobić? – Mie mojego znajomego na oku. – Jak to sobie wyobrażasz? Żadne z nas nie jest ekspertem w dziedzinie medycyny sądowej. Nie pozwolą nam nawet zbliżyć się do kostnicy. – Ponieważ to ja operowałem ministra, mój znajomy poprosi, żebym był obecny w charakterze obserwatora. – Czyli jutro nie będzie cię na oddziale? – Nie, ale jestem pewien, że Jeny i doktor Edington znakomicie poradzą sobie beze mnie. – Oczywiście. Zawiadomisz mnie przez pager, kiedy skończycie, dobrze? – Kim dotknęła jego dłoni i dodała: – Proszę. W jej oczach Harry dostrzegł autentyczną troskę. Zaskoczyło go to, a nawet wzruszyło. Dawno nie spotkał kobiety takiej jak Kimberlie. Czasami wydaje się szczerze o niego zaniepokojona, a czasem robi coś, co stawia pod znakiem zapytania jej szlachetne intencje. – Postaram się – obiecał. – Dzięki. To dla mnie bardzo ważne. Czy będziesz miał wgląd w analizy? – Nie wydaje mi się. Sądzę, że Tarpareńczycy położą na nich rękę. – Będą musieli to sobie wywalczyć z naszym rządem... – wyrwało jej się, lecz natychmiast się zreflektowała i dodała: – Tak mi się wydaje. – Dopiła kawę, spojrzała na zegarek. – Miło mi się tu z tobą siedzi, ale...
– Wiem. Musisz wracać do nauki. – Skinął na kelnera i zaproponował: – Odwiozę cię. – Będzie mi miło. Wstając od stolika, Kim wyłączyła dyktafon, który przez cały czas miała w torebce. Kiedy doszli do sportowego ciemnozielonego jaguara Harry’ego ze skórzanymi fotelami, wyznała: – Podoba mi się twoje auto. Od dawna je masz? – Kupiłem je, kiedy zostałem konsultantem. – Ja też coś sobie sprezentuję, ale na pewno nie samochód. – Nie masz prawa jazdy? – Mam, ale wolę nie siadać za kierownicą. – Dlaczego? – Bo za bardzo lubię szybką jazdę, więc gdybym miała sportowy wóz, to nie wiem, czym by się to skończyło. Za to wyżywam się na torze. – Brzmi to groźnie. Kim wzruszyła ramionami. – Przynajmniej znam swoje wady. – Wszystko przygotowane? – spytała Tamarę następnego dnia rano. Siedziała w maleńkim pokoiku za biurkiem zarzuconym kartami pacjentów, które dostała do przejrzenia. Za dwie minuty miała się stawić u Harry’ego na porannej odprawie. – Tak. Ivan zainstalował miniaturową kamerę nad stołem prosektoryjnym, więc wszystko zobaczymy i usłyszymy. – Znakomicie. Spotkamy się wieczorem? U mnie? – Świetnie. Przynieść chińszczyznę na kolację? – Uhm. Zawiadom mnie przez pager, jeśli czegoś jeszcze będziesz potrzebowała. – Dobrze. Do zobaczenia. Po skończonym obchodzie Harry zwrócił się do Kim: – Przed rozpoczęciem dyżuru proszę na słowo do mojego gabinetu, doktor Mason. Gdy weszła, sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego. – Coś się stało? Chodzi o sekcję?
– Nie – odparł. – Chodzi o ciebie. Nie mogę spać, nie mogę myśleć! – wybuchnął. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Podobam ci się? Powiedz... – Słucham?! – Przepraszam, że pytam tak obcesowo, ale muszę wiedzieć! – Posłuchaj, Harry... – zaczęła łagodnym tonem. Musi mu powiedzieć, że wszelka zażyłość między nimi jest wykluczona. Znalazła się tu, bo powierzono jej misję, której szczegółów nie wolno jej zdradzić. Okłamuje go, chociaż wie, że on nienawidzi kłamstwa. Jej praca związana jest z podróżami po całym świecie, a jego życie jest tu, w Sydney. Nie, nie może się przyznać, że Harry się jej podoba, że ją pociąga. To nie byłoby fair ani wobec niego, ani wobec niej samej. – Tak? – Chcesz wiedzieć, czy mi się podobasz? – powtórzyła pytanie. – Oczywiście, że tak, ale ja nie... Nie pozwolił jej dokończyć. W okamgnieniu znalazł się tuż przy niej i pocałował ją – władczo i namiętnie, dokładnie tak, jak pragnęła. Świat wokół niej zawirował. Poczuła się lekka, bezwolna, marzyła, żeby ta chwila trwała wiecznie. Dźwięk interkomu sprowadził ją na ziemię. Drgnęła, lecz Harry nie spieszył się. Powoli oderwał od niej wargi, podprowadził ją do krzesła, pomógł jej usiąść i dopiero wtedy podniósł słuchawkę. – Doktor Buchanan. – Czekają na pana w kostnicy – zawiadomiła sekretarka. – Dziękuję. – Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Kim. – Muszę iść. – Uważaj na siebie. – Obiecuję. – I zawiadom mnie, jak będzie po wszystkim. – Oczywiście. Kiedy zabrzęczał pager, Kim sprawdziła numer i ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że nadawcą wiadomości nie jest Harry, lecz Tammy. Pobiegła do podziemia, gdzie odkryła automat telefoniczny, z którego można było dyskretnie rozmawiać, i
szybko zadzwoniła. – Mamy problem – wyznała przyjaciółka. – O co chodzi? Coś z Harrym? – zaniepokoiła się Kim. – Tak. Ukradł próbkę tkanki wątroby Japarlina.
ROZDZIAŁ SZÓSTY – Musisz się dowiedzieć, dlaczego to zrobił – mówiła Tammy. – Kamera wychwyciła, jak ten jego koleżka, który przeprowadzał sekcję, podaje mu preparat. Nikt jakoś niczego nie zauważył, ale możesz mi wierzyć, nie dwa, ale trzy razy obejrzałam taśmę. Widać jak na dłoni! Niezły numer z tego twojego Harry’ego. – Podejrzewam, że będzie się starał jak najszybciej oddać preparat do analizy. Dobrze by było sprawdzić laboratoria i skopiować wyniki. – Uważasz, że nie skorzysta z laboratorium w szpitalu? Może mieć tam kogoś zaufanego... – Sprawdzę. – Nie. Niech Ivan się tym zajmie. Ty musisz zbadać sejf. A wracając do tematu, po co mu taka analiza? – Pewnie sądzi, że to coś wyjaśni. – W jakim kierunku szłoby twoje rozumowanie? – Po pierwsze chciałabym wiedzieć, czy do kroplówki nie dodano żadnej substancji, która nie powinna się tam znaleźć. Badanie wątroby to wykaże. – Może też chcieć zatrzeć ślady. Kim przymknęła oczy i potrząsnęła głową. – Nie. Nie sądzę. Harry nie miał nic wspólnego z tą śmiercią. On chce się dowiedzieć, co ją spowodowało. – Intuicja ci to podpowiada? – Tak. – Nie hormony? – Nie! – Nie irytuj się tak. Zadałam tylko zwyczajne pytanie. Dla twojej informacji dodam, że zgadzam się z tobą. Moss jest zadowolony z tego, co „do tej pory dostarczyłaś i on też przychyla się do twierdzenia, że Harry jest czysty. Musimy jeszcze tylko sprawdzić jego sejf. – Dziś wieczorem się tym zajmę, ale ja i bez tego mam taką
pewność. – Moss chce, żeby wszystko było zrobione jak należy. Słowa Tammy zastanowiły Kim. – Dlaczego Moss tak się nim interesuje? – Powiedzmy, że facet zrobił na nim duże wrażenie. – Nie! – Co nie? – Pamiętasz, jak było ze mną? Powiedziałaś, że zrobiłam na nim duże wrażenie i zanim się zorientowałam, już dla niego pracowałam. Nie chcę, żeby Harry został wciągnięty w takie życie. – Rozumiem, co czujesz, ale to nie twoja sprawa. – To niech Moss go do siebie wezwie i spyta wprost, dlaczego ukradł tkanki – napadła na nią Kim. – Uspokój się. Na razie każę go śledzić, żeby się dowiedzieć, do którego laboratorium się zwróci. Kim westchnęła. Wiedziała, że Tammy ma rację. – Pogadam z nim. Może sam mi wszystko powie? – Moss czeka na raport do końca dnia. – Kim milczała. – Jesteś tam? Kim? – Uhm. – Spójrz na to od innej strony. Jeśli Moss chce zwerbować Harry’ego... nie, wcale nie twierdzę, że tak jest – wtrąciła szybko – to znaczy, że uważa go za niewinnego. – Chyba tak. Wiecie, co było w odpadach? Do tej pory wyniki powinny już być. – Moss już je nawet dostał. Za godzinę się z nim zobaczę, wtedy dowiem się czegoś konkretnego. Przerwał im sygnał pagera Kim. Miała nadzieję, że to nareszcie Harry się odezwał, lecz wyświetlił się nie jego numer. – Muszę pędzić. Wzywają mnie na salę operacyjną. – Harry ma teraz dyżur? – Powinien, ale jak będzie, nie wiem. Zazwyczaj Jerry go zastępuje, ale mam nadzieję, że kiedyś się zjawi. – Jeśli ci się uda...
– Oczywiście. Spróbuję wysondować, dlaczego to zrobił. No, porozmawiamy później. – Kim odwiesiła słuchawkę i pobiegła na blok operacyjny. – Więc kogo dzisiaj mamy? – zagadnęła Jerry’ego. – Nie wiesz? Przecież sama układałaś listę pacjentów. Zgadza się, przypomniała sobie. Dwa pęcherzyki żółciowe, dwa wyrostki robaczkowe, jedna przepuklina i dwie operacje wycięcia nasieniowodu. Harry dołączył do nich, akurat kiedy myli się do usunięcia przepukliny. – Jak leci? – zwrócił się do Jerry’ego. – W porządku, prawda, Kim? – W absolutnym – potwierdziła. Powie jej o tej skradzionej próbce czy nie? Miała ochotę zaciągnąć go w jakiś kąt, przywiązać do krzesła, oślepić reflektorem, wydobyć z niego prawdę, a potem całować aż do utraty tchu. Przymknęła powieki, by się uspokoić. Tak, w ciągu ostatnich kilku dni Harry stał się kimś bardzo dla niej ważnym. – Kimberlie? Dobrze się czujesz? – Jego głos sprowadził ją na ziemię. Gwałtownie otworzyła oczy. Wyprostowała się, zmusiła do uśmiechu. – Oczywiście. Jak sekcja? – zapytała cicho. Harry zwlekał z odpowiedzią, lecz cały czas patrzył jej prosto w oczy. – Masz dziś wolny wieczór? Zjemy razem kolację? Tym razem uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, nie był udawany. – Dobrze. Świetnie. Cudownie. Od razu humor jej się poprawił. Harry opowie jej, co zaszło podczas sekcji. – Długo jeszcze będziecie tak stali i robili do siebie słodkie oczy? – zirytował się Jeny. Harry zgromił swego podwładnego wzrokiem, lecz on tylko wzruszył ramionami. – Wolałbyś, żeby instrumentariuszka cię zobaczyła albo podsłuchała, jak zapraszasz stażystki na kolację? – Dziękuję za troskę.
Harry nalegał, by drugą operację usunięcia nasieniowodu Kim przeprowadziła samodzielnie i chociaż nie było to dla niej nic nowego, świadomość, że Harry z uwagą śledzi każdy jej ruch, trochę jej przeszkadzała. Kiedy skończyli, Jerry pierwszy pobiegł do przebieralni i na chwilę zostali sami. – Przyjadę po ciebie o siódmej, dobrze? – Tak wcześnie? – Tak, żebyś potem mogła się jeszcze pouczyć. – Aha. Pamięta pan o wszystkim, doktorze – odparła. – Będę gotowa. – Stali wpatrzeni w siebie jak zahipnotyzowani. W końcu Kim nadludzkim wysiłkiem zmusiła się do zrobienia pierwszego kroku. – Do zobaczenia – rzuciła, odwróciła się i odeszła. W szatni puściła zimny prysznic, by ostudzić rozbudzone zmysły. To nie fair, myślała. Kiedy spotkałam faceta, który naprawdę mi się podoba, z którym świetnie się rozumiem, jest dla mnie nieosiągalny. Zakręciła kran, wytarła się, ubrała i jak najszybciej opuściła blok operacyjny. Zajrzała jeszcze do kilku pacjentów, by sprawdzić ich stan, i przed szóstą wyszła ze szpitala. Gdy znalazła się na zewnątrz, włączyła telefon komórkowy. W poczcie głosowej miała dwie wiadomości, obie od Tamary. Pierwsza brzmiała: „Zadzwoń, jak tylko będziesz mogła. Spotkanie u Mossa bardzo interesujące. „ Druga: „Będę u ciebie koło siódmej. Mam coś. Cześć. „ Szkoda, że jeszcze nikt nie wynalazł sposobu, jak być w dwóch miejscach naraz. Kim usiadła na ławce, westchnęła i zaczęła wystukiwać numer przyjaciółki. Nagle tuż nad głową usłyszała: – Ciężki dzień? Ze zdziwieniem zobaczyła, że przysiada się do niej Ni Kartu, instrumentariusz asystujących przy operacji Japarlina. – Jak każdy – odparła i schowała telefon. – Co u ciebie? – zagadnęła. – Nic szczególnego. Bez oporów wykorzystała nadarzającą się okazję.
– Wiesz, kawa postawiłaby mnie na nogi – rzuciła. Ni uniósł brwi, zdumiony jej bezpośredniością. – Mnie też. To może razem poszukamy jakiegoś baru? – Świetnie – podchwyciła. Wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Musi wyciągnąć z Ni, co się tylko da, potem wymienić uwagi z Tammy i jeszcze zdążyć przyszykować się na randkę z Harrym. Harry zatrzymał się przed samochodem, sięgnął do kieszeni po kluczyki i podniósł głowę akurat w chwili, kiedy Kim z Ni opuszczali teren szpitala. Zacisnął zęby. To po prostu zbieg okoliczności, tłumaczył sobie. Przy przejściu dla pieszych pewno każde pójdzie w swoją stronę. Jednak nie, dalej też szli razem. Mocniej zacisnął palce na rączce teczki. Co prawda Kim przyznała, że się jej podoba, ale to nie znaczy, że ma monopol na jej towarzystwo. Starał się opanować wzbierającą złość. – Harry! – John McPhee szybkimi krokami zmierzał w jego stronę. – Dobrze, że cię złapałem. W piątek wydajemy z żoną przyjęcie i chcieliśmy cię zaprosić. Żadna okazja, po prostu dużo picia, dużo jedzenia i tłum ludzi. Przyjdź z dziewczyną, jeśli masz ochotę. – Dzięki. – Natychmiast pomyślał o Kimberlie. – Widziałem cię wczoraj wieczorem w kawiarni w towarzystwie tej nowej stażystki. Niezła. – Tak. Bardzo atrakcyjna – przyznał Harry i jeszcze raz spojrzał w kierunku, w którym oddaliła się Kim. Potem przeniósł wzrok na Johna. – Było dość późno – zauważył. – Sądziłem, że odkąd zostałeś szefem anestezjologów, nie bierzesz już tych okropnych nocnych dyżurów. Czy mu się tylko wydawało, czy John uśmiechnął się z wyraźnym przymusem? – Nie miałem dyżuru, ale musiałem nadgonić papierkową robotę. Wiesz, jak to jest. Harry ze zrozumieniem pokiwał głową. – Wiem. Mnie też się zebrało sporo zaległości.
– Miałeś jakieś wiadomości o sekcji? – spytał John wciąż z tym samym sztucznym uśmiechem. – Byłem tam. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. – Byłeś tam? – To był wyłącznie gest kurtuazji wobec mnie jako szefa zespołu chirurgów operujących Japarlina. – Nie rozumiem. Byłem anestezjologiem odpowiedzialnym za pacjenta. Też zasługiwałem na podobny gest. Dlaczego mnie nie poproszono? – Nie mam pojęcia. Jeśli chcesz, spytaj jutro Elaine. – Nieważne. – John, wyraźnie wzburzony, machnął ręką. – Kiedy będą wyniki? Harry wzruszył ramionami. – Najwcześniej jutro. Sądzę, że władze poruszą niebo i ziemię, żeby dostać je jak najszybciej – odparł, a widząc, że John jest zdenerwowany, spytał: – Coś nie tak? – Nie, nic. Po prostu cała ta sprawa wytrąciła mnie z równowagi. Nie wiem, jak możesz tam jeździć operować. – Ludzie, bez względu na to, gdzie mieszkają, potrzebują pomocy. Jeżdżę nie tylko do Tarparnii. – Racja. No, nie będę cię zatrzymywać. Kim starała się nakierować rozmowę na temat, który był na ustach wszystkich – śmierć ministra Japarlina. – Opowiedz mi o swoim kraju – poprosiła. – Nigdy tam nie byłam. – Mamy najpiękniejsze na świecie plaże i dlatego przemysł turystyczny kwitnie – zaczął Ni. – A zachody słońca... – Urwał rozmarzony. – Tęsknisz? – Jasne. – Masz tam rodzinę? – Z wyjątkiem młodszej siostry wszyscy moi bliscy nadal tam mieszkają. – Denerwujesz się, prawda? Cała ta niepewna sytuacja polityczna powoduje, że w Tarparnii nie jest bezpiecznie.
– Każdy kraj ma swoje problemy – odparł Ni, przybierając lekko defensywny ton. – Przepraszam. Nie chcę nikogo krytykować, próbuję tylko zrozumieć. – Dlaczego? Kim wzruszyła ramionami. – Bo mnie to interesuje. I dlatego wyciągnęłam cię na kawę – wyznała i skromnie spuściła wzrok. – Wiesz, chyba zrobiłam coś bardzo nierozsądnego... – Zawiesiła głos, jakby się wahała. – Zaczęłam trochę badać śmierć tego waszego ministra – dokończyła. – Dlaczego? – spytał znacznie poważniejszym głosem. – Bo byłam wtedy w sali operacyjnej. Cieszyłam się, że nareszcie mam okazję obserwować, jak doktor Buchanan operuje, ale nigdy bym nie przypuszczała, że pacjent umrze mu na stole. Wszyscy byli zdziwieni. – Mnie już niewiele dziwi. – Ni wypił kilka łyków kawy i dodał: – Dziś robili sekcję, ale nie znam wyników. – Cóż, z tego miejsca, gdzie stałam, wyglądało to na atak serca. Ni milczał chwilę. – Czasami pozory mylą – odezwał się w końcu. – Co masz na myśli? Ni rozejrzał się po sali, nachylił do Kim i ściszając głos, rzekł: – Po powrocie do kraju Japarlin miał stanąć przed sądem pod zarzutem zbrodni przeciwko narodowi. Kim także pochyliła się i szeptem zapytała: – Jakie jest twoje zdanie? Słusznie? – Według mnie zasłużył sobie na to, ale teraz większość Tarpareńczyków będzie zawiedziona, że uniknął sprawiedliwości. Zastanawiam się, czy nie uśmiercono go tutaj, żeby ocalić twarz. – Taka polityczna zagrywka? – Coś w tym rodzaju. – Kto ci o tym powiedział? – Ojciec. Mówił, że gazety pisały, że dla dobra kraju Japarlinowi zostanie wytoczony proces.
– Kiedy to było? – W piątek w południe tutejszego czasu. – Czyli już po śmierci Japarlina – szepnęła. – Zdumiewające! – Potrząsnęła głową. Nagle w jej plecaczku odezwała się komórka. – Przepraszam... – Gdzie jesteś? – dopytywała się Tammy. – W kawiarni. – Z Harrym? – Nie. Jestem potrzebna na oddziale? – spytała. – Aha, rozumiem. – Zaraz tam będę – rzuciła, rozłączyła się i zwracając się do Ni, dodała: – Obowiązki wzywają... Zanim Tammy dojechała na miejsce, Kim zdążyła wziąć prysznic i się przebrać. – Dlaczego nie oddzwaniałaś? – Nie miałam czasu. Harry zaprosił mnie na kolację, za dziesięć minut już tu będzie, a jeszcze muszę wysuszyć włosy. Porozmawiajmy w łazience, dobrze? – Z kim byłaś na kawie? – Z Ni Kartu. – Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? Kim powtórzyła jej usłyszane przed chwilą rewelacje, lecz Tammy już znała te nowiny. – Dziś po południu Moss mi o wszystkim powiedział. – Wiesz coś jeszcze? – spytała Kim. – Mamy raport w sprawie odpadów. Przyniosłam go, żebyś sprawdziła, czy na liście coś wzbudza twoje podejrzenia. – Zaraz się tym zajmę. Pomóż mi umalować rzęsy, bo sama zawsze rozmazuję sobie tusz... – Co to jest propofol? – spytała Tammy, kiedy skończyła z jednym okiem. – Środek znieczulający niezawierający barbituranu, stosowany w chirurgii jednego dnia. Ma lekkie działanie uspokajające. Dlaczego pytasz? – Ponieważ wśród odpadów znaleźliśmy całkiem sporo fiolek
po tym specyfiku. Kim uniosła brwi. – Nie ruszaj oczami! – zdenerwowała się Tammy. – Przepraszam. Skończyłaś? – Tak. – To pokaż tę listę. – Tammy wyjęła z teczki kartkę. – Czy propofol to niebezpieczny środek? – Nie, jeśli stosuje się go zgodnie z zaleceniami. Niewłaściwie podany może mieć fatalne skutki, zresztą jak każdy inny lek. – Więc nie jest niebezpieczny dla zdrowia? – Istnieją przeciwwskazania, na przykład przy alergii na soję i jajka, ale o ile mi wiadomo, minister nie był uczulony na te produkty. – Sprawdzimy. – Dobrze. Kim odwróciła kartkę i potrząsnęła głową. – Tu jest stanowczo za dużo fiolek jak na jedną operację. – O ile za dużo? – Przynajmniej o pięćdziesiąt mililitrów. – Czy takie przekroczenie dawki mogłoby wywołać atak serca? Kim uśmiechnęła się do przyjaciółki. – Zabiłoby go na miejscu. – Czyli już wiemy. – Tak. – Jak się nazywa ten anestezjolog? – John McPhee. – Okej. Odtąd podejrzany numer jeden. – Dzwonek do drzwi przerwał im rozmowę. Kim szybko oddała protokół przyjaciółce. – Nie za wcześnie? – zdziwiła się Tamara. Kim zerknęła na zegarek. – Kilka minut. Dobrze wyglądam? – Wspaniale. Tylko nie zapomnij o słuchawce. – Nie zapomnę. Coś jeszcze? – Przekręć spódnicę. Włożyłaś tył na przód. Kim poprawiła spódnicę i otworzyła drzwi.
– Świetnie wyglądasz – pochwalił Harry, wchodząc. – Dziękuję. Jestem gotowa – oznajmiła Kim, a zwracając się do Tammy, rzuciła: – Zamkniesz, wychodząc, dobrze? – Oczywiście. Bawcie się dobrze. Kim wiedziała, że jak tylko znikną z pola widzenia, Tammy popędzi do samochodu operacyjnego i podąży za nimi. Chcąc dać jej czas, udała, że musi sprawdzić, czy wzięła klucze i grzebała w torebce dopóty, dopóki kątem oka nie zobaczyła, że przyjaciółka wyszła z budynku. Wówczas jej klucze natychmiast się odnalazły. Harry zabrał ją do modnej restauracji w samym centrum Sydney. Szef sali przywitał Harry’ego z wielką rewerencją i zaprowadził ich do stolika. Kim od razu zaczęła rozmowę o porannej sekcji, lecz Harry ją powstrzymał: – Później – rzekł i położył rękę na jej dłoni. – Przez kilka godzin postarajmy się po prostu cieszyć nawzajem swoim towarzystwem, dobrze? – Jak na prawdziwej randce? Zamiast odpowiedzi, uśmiechnął się uwodzicielsko, i Kim natychmiast straciła głowę. Ilekroć spoglądał na nią w ten sposób, z uśmiechem na ustach, z hipnotyzującym błyskiem w oczach, ilekroć czuła na skórze ciepły dotyk jego dłoni, zapominała o wszystkim. W jej pracy z pewnością było to bardzo niebezpieczne. A niech tam, pomyślała, poddając się magii chwili. Kolacja minęła w cudownym nastroju, a kiedy skończyli deser, Harry zaproponował kawę. Kim zastanawiała się chwilę. – Czuję się najedzona, ale – zawiesiła głos – dam się poczęstować trochę później, już u ciebie, dobrze? Uniesione brwi Harry’ego niemal dotknęły linii włosów. – Cała przyjemność po mojej stronie – odparł i dał znak kelnerowi, że chciałby zapłacić rachunek. – Dobra robota – w słuchawce odezwał się nagle głos Tammy, która do tej pory milczała. Kim drgnęła, zaskoczona. – Co ci jest? – spytał Harry.
– Nic, nic. Wszystko w porządku. Przepraszam, chciałabym jeszcze pójść do toalety. Zaraz wracam. – Korzystając z chwili samotności, Kim skarciła przyjaciółkę: – Mogłabyś darować sobie komentarze i odzywać się, kiedy masz coś ważnego do powiedzenia. W samochodzie Harry powiedział: – W piątek wieczorem John McPhee wydaje przyjęcie. Pójdziesz ze mną? Kim zgodziła się z ochotą. Po pierwsze, miło jej się zrobiło, że Harry zaproponował jej następną randkę, po drugie, nadarzała się okazja poznania Johna McPhee. Gdy dojechali przed dom, Harry odpiął pas, przechylił się w stronę swej towarzyszki i pocałował ją w usta. – Dziękuję, że się zgodziłaś – szepnął. Obszedł samochód, otworzył drzwi i pomógł Kim wysiąść. Ucieszył się, gdy zaproponowała, by wypili kawę u niego, nie tylko dlatego, że mogli swobodnie porozmawiać o porannej sekcji, ale ponieważ zamierzał zadać jej kilka poważnych pytań. Postanowił dowiedzieć się prawdy, nawet gdyby miał wymusić odpowiedź pocałunkami. Uśmiechnął się do siebie na tę myśl. Właśnie przechodzili przez hol, kiedy kątem oka dostrzegł panią Pressman wysiadającą z taksówki. – Poczekamy na moją sąsiadkę – powiedział do Kim. – Zabierzemy się jedną windą. – Co jej dolega? – zainteresowała się, widząc, że starsza pani podpiera się laską. – Owrzodzenie żylakowe. W tej samej chwili kamienicą wstrząsnął silny wybuch. Harry i Kim wybiegli przed dom. Z okna na trzecim piętrze sypały się odłamki szkła zmieszane z gruzem, buchały płomienie. Przestraszona hukiem pani Pressman odwróciła się, straciła równowagę i upadła na trotuar. – Dzwoń po straż, policję i pogotowie! – krzyknął Harry do Clarry’ego, który wybiegł na ulicę. – Co to było? – odezwała się Tammy.
– Nie wiem. Jakaś eksplozja. W budynku wybuchł pożar.
ROZDZIAŁ SIÓDMY W ciągu lat pracy w służbach specjalnych Kim nieraz znajdowała się w sytuacji, kiedy musiała myśleć w biegu, lecz dzisiaj, zamiast błyskawicznie ustalić kolejność działań, martwiła się przede wszystkim o bezpieczeństwo Harry’ego, który rzucił się na pomoc pani Pressman. A jeśli nastąpi drugi wybuch? Jeśli coś mu się stanie? Wiedziała, że powinna odegnać od siebie te myśli, lecz nagle osaczyły ją wspomnienia. Zmobilizowała całą siłę woli, by nad sobą zapanować. Rozejrzała się dookoła, czy nie zauważy czegoś podejrzanego. – Tammy? Jesteś tam? – spytała półgłosem. – Właśnie parkuję. Uch! Ale demolka! Chcesz, żebym wezwała służby ratunkowe? – Ochrona budynku już się tym zajęła – poinformowała i podbiegła do Harry’ego klęczącego przy sąsiadce. – Zostań z panią Pressman i sprawdź, czy nie doszło do złamania kości udowej – poprosił, wstając. – Nic mi nie jest, chłopcze – zaprotestowała starsza pani, lecz gdy Kim dotknęła jej biodra, skrzywiła się z bólu. – Gdzie idziesz? – zaniepokoiła się Kim. – Pomóc. – Ale trzecie piętro się pali! – Czuła, jak wzbiera w niej panika. – Zaczekaj! To niebezpieczne! Możesz... – Uspokój się – przerwał jej, odrobinę zdziwiony tą histeryczną reakcją. – Wiem, co robię. – Kim?? Co się tam dzieje? – denerwowała się Tammy. – Harry wszedł do środka! – Opanuj się i skoncentruj! – rozkazała przyjaciółka. – Clarry! – zawołała Kim do portiera, który przyszedł powiedzieć im, że służby ratunkowe są już w drodze. – Znajdź jakieś koce i okryj panią Pressman. Nie wolno jej ruszać, dopóki ratownicy jej nie zbadają. Podejrzewam złamanie kości udowej. I
trzymaj gapiów z daleka – dodała. – Ja... pobiegnę pomóc doktorowi Buchananowi. Aha, i zaopiekuj się tym. – Wręczyła mu swoją torebkę. – Nie musisz tego robić, Kim – odezwała się Tammy. – Muszę. Nie mogę go stracić. Potrzebuję go. Serce jej waliło jak młotem, dłonie zwilgotniały, a przecież jeszcze nawet nie zbliżyła się do płomieni. Przystanęła na moment, przymknęła powieki i skupiła się na ćwiczeniach, jakie lata temu zalecił jej terapeuta. – Kim? Otworzyła oczy i gwałtownie wypuściła powietrze z płuc, jak gdyby chciała się pozbyć wzbierającego w niej gniewu. – W porządku, Tammy. Nie martw się o mnie. – Uważaj na siebie i bądź w stałym kontakcie. Kim weszła na pierwsze piętro. Przez uchylone drzwi zaniepokojeni lokatorzy wyglądali na klatkę schodową. – Wybuchł pożar. Proszę zachować spokój i opuścić budynek – przemówiła do nich tonem nakazującym posłuch. Podeszła do zawieszonego na ścianie alarmu przeciwpożarowego, zdjęła but, obcasem zbiła szybę i nacisnęła przycisk. Gdzie jest Harry? Dlaczego nie włączył alarmu? Może coś mu się stało? Może ktoś go napadł i ogłuszył? Znowu zaczęła ją ogarniać panika. Na drugim piętrze natknęła się na grupkę zdezorientowanych ludzi. Niektórzy byli bliscy histerii. – Nie wsiadajcie do windy – ostrzegła. – Zejdźcie schodami. Straż zaraz tu będzie, a z nimi policja i pogotowie. Nic się pani nie stało? – zwróciła się do płaczącej starszej kobiety. – Mnie nie. – Ktoś został w mieszkaniu? – Nie, ale te hałasy! Kiedy je usłyszałam, serce zaczęło mi bić tak mocno i... i nie mogę się uspokoić. Brak mi tchu. – Wszystko będzie dobrze, proszę mi wierzyć. – Mam na imię Enid, córeńko. – Ja nazywam się Kim Mason i jestem lekarką – przedstawiła
się, wzięła przestraszoną kobietę za przegub i sprawdziła puls. Był bardzo przyspieszony. – Musi pani zejść na dół, Enid. Tam już są ratownicy, którzy się panią zajmą. – Widząc młodego człowieka, który kierował się na schody, złapała go za ramię i poprosiła: – Mógłby pan pomóc sąsiadce? – Oczywiście. – A co z tobą, dziecko? Nie schodzisz? – zaniepokoiła się Enid. – Muszę sprawdzić, co się dzieje na ostatnim piętrze. – Uważaj na siebie, moja droga. Dobry znak, pomyślała Kim, jeśli biedaczka jest w stanie troszczyć się o innych. Kiedy dochodziła na trzecie piętro, duszący dym zaczął wypełniać klatkę schodową. Nie, nie, powtarzała sobie w myśli, teraz sytuacja jest inna, całkiem inna niż cztery lata temu, kiedy zginął Chris. – Harry! – zawołała, lecz nie otrzymała odpowiedzi. – Kim? Co tam się dzieje? – usłyszała głos Tammy. – Nie mogę go znaleźć. Harry! – krzyknęła głośniej. – Kimberlie! Tutaj! – Zaczęła iść po omacku za jego głosem. – Pochył się! Kim przypomniała sobie polecenia instruktorów podczas szkoleń i natychmiast padła na kolana. Dalej już pełzała na czworakach. Trzeba było włożyć spodnie, pomyślała. – Słyszysz syreny? Jadą – informowała Tamara. – Straż jest blisko! – Kim krzyknęła do Harry’ego. – To dobrze. Wszystkie mieszkania są puste, z wyjątkiem tego jednego, skąd wydobywa się dym. – Poczekajmy na strażaków. Wyważą drzwi. – Właśnie z nimi rozmawiam i zdaję relację – w słuchawce znowu odezwał się głos Tammy. Kim wyciągnęła rękę i napotkała dłoń Harry’ego. Przyciągnął ją do siebie i przytulił. Ogarnęło ją poczucie ulgi. Na schodach słychać już było głośne tupanie. Nareszcie! Jej modlitwy zostały wysłuchane.
– Doktorze Buchanan! Doktor Mason! – Tutaj! – zawołał Harry. – Dym wydostaje się z tego mieszkania, ale drzwi są zablokowane. Macie apteczkę? Strażacy wręczyli im obojgu maski. – Proszę nałożyć maski i odsunąć się – rozkazali i natychmiast przystąpili do wyważania drzwi. Kim ukryła twarz na piersi Harry’ego. Nie mogła na to patrzeć. Drżała. – Co ci jest, Kimberlie? – zaniepokoił się. W odpowiedzi jeszcze mocniej przytuliła się do niego. Nie chciała go puścić. Zabroniła Chrisowi iść w płomienie, lecz on pobiegł i nie wrócił. Teraz zaś zrozumiała, że kocha Harry’ego. Podejrzewała go, sprawdzała, okłamywała, a jednak darzyła miłością. Nienawidziła świata, w którym żyła. Jak może dalej oszukiwać mężczyznę, który stał się dla niej najważniejszy na świecie? – Jak tam? – odezwała się Tammy. – Strasznie – mruknęła Kim. – Pamiętaj – uspokajała przyjaciółka – teraz okoliczności są zupełnie inne. Strażacy już przystąpili do akcji, Harry jest z tobą. Musisz się skoncentrować na ofiarach. Jesteś przede wszystkim lekarzem. Skoncentrować się. Słusznie. Uniosła głowę, a Harry natychmiast wypuścił ją z objęć. Napotkała jego wzrok, dodający jej otuchy. – Tutaj! – krzyknął strażak, który wraz z kolegą wyciągał na kocu pierwszą ofiarę, nieprzytomną kilkunastoletnią dziewczynę. – Pożar zaczął się od piekarnika piecyka gazowego. Niewykluczone, że ktoś jeszcze został w mieszkaniu. Zajmijcie się nią. Harry i Kim natychmiast przystąpili do badania. – Będzie potrzebny tlen – rzuciła Kim. Podczas gdy Harry badał puls i osłuchiwał serce, zajęła się sprawdzeniem, czy oprócz lekkich ran na rękach, nogach i twarzy nastolatka nie doznała poważniejszych obrażeń. – Przydadzą się nosze – dodała po
chwili. – Już się robi – wtrąciła Tammy. – Ci faceci chyba czytają w naszych myślach – odezwał się Harry, kiedy niecałe pół minuty później na górę wbiegli ratownicy z noszami i dodatkową maską tlenową. Tymczasem strażacy wydobyli z mieszkania drugą ofiarę, kobietę w średnim wieku. Była nieprzytomna, twarz i ręce miała silnie poparzone, a z jej podbrzusza wystawał kawałek stłuczonego talerza. – Musimy ją stąd zabrać – zadecydował Harry. Zmienił rękawiczki, zbadał puls. – Niedobrze. Potrzebna aparatura do reanimacji, plazma, sól fizjologiczna. Natychmiast! – Słyszałaś? – mruknęła Kim do Tammy. – Tak. Błyskawicznie pojawiła się druga ekipa ratowników z noszami. – Jest tam jeszcze ktoś? – zawołał Harry do strażaków, a kiedy zaprzeczyli, dodał: – Ta kobieta wymaga reanimacji. Schodzimy na dół. – Dobra. My zostajemy. Ogień został opanowany, ale musimy wszystko zabezpieczyć. Kim i Harry dogonili ratowników, którzy zaczęli już schodzić. Na ulicy zdjęli maski, wręczyli je policjantowi i wsiedli do karetki. Tuż przed zamknięciem drzwi Kim dostrzegła Tammy, która podniosła kciuk, gratulując jej zwycięstwa nad sobą. – No, nareszcie napijemy się tej obiecanej kawy – stwierdził Harry, kiedy kilka godzin później opuszczali blok operacyjny. – Kawa? Zdecydowanie tak! Harry wziął Kim za rękę i zaprowadził do bufetu. Oszalał czy jest aż tak zmęczony, że jest mu wszystko jedno? Na szczęście o tej porze, tuż nad ranem, niewiele osób ich widziało, niemniej doskonale wiedziała, że zaraz szpital zacznie się trząść od plotek, że ona i Harry są parą. Ale czy rzeczywiście? Wiele muszą sobie jeszcze wyjaśnić i obawiała się, że gdy tylko Harry pozna prawdę, nie będzie chciał mieć z nią do czynienia. W pustym bufecie usiedli przy stoliku. Kim zastanawiała się,
czy nie przyznać się Harry’emu do wszystkiego. Wiedziała jednak, że gdyby tylko powiedziała choć słowo o swojej pracy bez pozwolenia zwierzchników, wpędziłaby się w nie lada kłopoty. Czy warto? Czy Harry jest tego wart? Powiodła palcem po brzegu filiżanki. Starała się sobie wyobrazić, jak by zareagował, gdyby wyznała mu miłość. Chyba to nie jest zabronione? Harry, mówiła w myślach, znamy się od niedawna, ale dzisiaj, w tym wypełnionym dymem budynku, uświadomiłam sobie, że cię kocham. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Nie, to bez sensu. Nie tak wyznaje się komuś miłość. Nie w szpitalnym bufecie, nie tuż po kilkugodzinnej skomplikowanej operacji. – Dlaczego nie lubisz pożarów? – Głos Harry’ego zabrzmiał tak niespodziewanie, że Kim aż drgnęła i jak zwykle oblała sobie dłonie kawą. Harry chwycił garść serwetek, wytarł jej ręce i blat stołu. – Chyba powinnaś przerzucić się na kawę mrożoną, najlepiej w kartoniku z rurką – zażartował. Kim zamknęła oczy i westchnęła. Kiedy uniosła powieki, zobaczyła, że jej towarzysz wpatruje się w nią z zachwytem pomieszanym ze zdumieniem, jak ktoś, kto odwinął z papieru piękny prezent i nie bardzo wie, co z nim zrobić. Na twoje nieszczęście, pomyślała, do odwinięcia został jeszcze niejeden papier. – Dlaczego nie lubię pożarów? – Wiedziała, że Harry ma prawo znać odpowiedź. Musi tylko ostrożnie dobierać słowa, by nie zdradzić szczegółów, których nie wolno jej ujawnić. – Bo w pożarze zginął mój narzeczony.
ROZDZIAŁ ÓSMY – Twój narzeczony? Kiedy to się stało? Kim spodziewała się, że teraz Harry puści jej dłoń, lecz on, ku jej ogromnej radości, nie cofnął ręki. – Cztery lata temu. Poznaliśmy się w pracy i tydzień, może dwa tygodnie później już byliśmy zaręczeni. – Urwała, wzruszyła ramionami. – Jak widzisz, cokolwiek robię, robię szybko – dodała i ponownie umilkła. Po chwili westchnęła, wzięła głęboki oddech i ciągnęła: – Zostaliśmy oddelegowani do Papui-Nowej Gwinei. Po wykonaniu zadania... to jest zakończeniu zmiany – poprawiła się szybko – mieliśmy już wracać, kiedy wydarzyła się ta tragedia. Szliśmy w odwiedziny do znajomych. Nagle rzucono bomby zapalające, dwa domy stanęły w płomieniach. – Kim odwróciła wzrok. – Trwały tam wówczas zamieszki, było bardzo niespokojnie. – Przymknęła powieki. Nie powinna była tego robić, bo natychmiast powróciły wspomnienia, żar płomieni, swąd dymu, krzyki ludzi. Harry lekko uścisnął jej dłoń. – Chris zawołał tylko do mnie, że musi biec na pomoc i pobiegł, ignorując mój rozkaz... – Twój rozkaz? – przerwał jej zdumiony. – No wiesz, wołałam za nim, błagałam – gorączkowo usiłowała naprawić błąd – ale on nie zdawał sobie sprawy z tego, na jakie niebezpieczeństwo się naraża. Kiedy nie wracał, chciałam biec za nim, wyciągnąć go, ale znajomi, którzy tam byli, siłą mnie powstrzymali. Kim powoli otworzyła oczy i przez łzy spojrzała na Harry’ego. Wyciągnął rękę i delikatnie otarł jej mokry policzek. – A dziś to ja wbiegłem do budynku – zauważył. – Teraz rozumiem twoje zdenerwowanie, ale wierz mi, gdyby coś mi groziło, zaczekałbym na strażaków. Jak to dobrze, że wszyscy mieszkańcy wyszli tak spokojnie i nikomu nic się nie stało. – Dlaczego nie włączyłeś alarmu przeciwpożarowego? – Włączyłem. Ten na parterze. Kiedy nie usłyszałem żadnego
dzwonka, pomyślałem, że to jakiś nowy system. Chwilę potem, kiedy rozległa się syrena, doszło do mnie, że alarm po prostu nie zadziałał. A ty się zlękłaś, że coś mi się stało, tak? – Uhm. Nie puszczając dłoni Kim, Harry wstał, obszedł stolik i usiadł obok niej. – Wbiegłaś na górę mnie szukać. Wykazałaś się ogromną odwagą. – Tak mnie szkolono. – Znowu wyrwało się jej niewłaściwe słowo! – Lekarz nie może być tchórzem – dodała szybko. – Jesteśmy narażeni na straszne widoki, spieszymy z pomocą tam, gdzie możemy. Zniosę wszystko z wyjątkiem... z wyjątkiem ognia. – Dzięki, że mi zaufałaś. Teraz potrafię jeszcze bardziej docenić to, na co się zdobyłaś. – Delikatnie pogładził wnętrze jej dłoni. – Stałaś się bardzo mi bliska, Kimberlie – szepnął. Palcem dotknął jej ust, a ona instynktownie rozchyliła wargi. – Kompletnie straciłem dla ciebie głowę i... jest mi z tym bardzo dobrze. Patrząc na niego, Kim czuła, że serce jej pęka. Jakże pragnęła przyjąć wszystko, co jej ofiarowywał! Wiedziała jednak, że nie wolno jej tego uczynić. Nie wolno! Na jedną chwilę odsunęła od siebie te myśli i poddała się magii dotyku Harry’ego, czekając na pocałunek. – Jeśli nie chcecie, żeby cały szpital o was plotkował, całujcie się w bardziej ustronnych miejscach! – Nad ich głowami zabrzmiał głos Jerry’ego. Kim podskoczyła jak oparzona, lecz Harry się nie speszył. Dotknął wargami jej warg, palcami przeczesał jej włosy i dopiero potem spojrzał na intruza. – O co chodzi, Jeny? – spytał. – Uliczny karambol. Ortopedzi już badają pacjentów, ale tworzy się kolejka. Wiem, że nie macie teraz dyżuru, ale nie dajemy sobie rady. Możemy liczyć na waszą pomoc? – Obowiązek przede wszystkim. – Harry wstał i pociągnął Kim
za sobą. Uścisnął jej dłoń, ucałował i dopiero wówczas puścił. Nie zwracając uwagi na Jeny’ego, rzekł: – Dzięki. – Nie musiał mówić nic więcej, z jego oczu wyczytała całą resztę. W drodze na oddział ratunkowy Harry pytał: – Jaki jest stan ofiar pożaru? Znamy już ich nazwiska? – Louanne Curruthers, lat czterdzieści siedem, wciąż jest na sali operacyjnej. Teraz zajmują się nią specjaliści od oparzeń. – A ta młoda dziewczyna? – To jej córka, Cynthia. – Dopilnuj, żeby mogła zobaczyć matkę, jak tylko wybudzi się po operacji. Może wejść na OIOM, oczywiście z zachowaniem wszelkich zasad regulaminu. Wiadomo już, jak doszło do pożaru? – Strażacy znaleźli w piecyku jakieś danie spalone na żużel. Ktoś powiedział, że to prawdopodobnie deser z beżów. Do upieczenia beżów potrzebny jest bardzo mały ogień, a w przypadku piecyka gazowego płomień może po prostu zgasnąć, jeśli się go zbytnio zmniejszy. I tak się chyba stało. Louanne, która pali, z papierosem w ręku otworzyła piecyk, a nagromadzony gaz wybuchł. Ogień szybko się rozprzestrzenił, zajęły się firanki, obicia... Kim wzdrygnęła się, a widząc to, Harry położył jej dłoń na ramieniu. – Co z moją sąsiadką, panią Pressman? – Zrobiliśmy prześwietlenie. Ma złamaną kość udową i najprawdopodobniej konieczna będzie operacja wszczepienia protezy stawu biodrowego. – Na czyją listę ją wpisaliście? – Jeszcze się pytasz? – Dzięki. – Nie ma za co. To bardzo sympatyczna starsza pani. – Co mamy robić? – spytała Kim już na miejscu. – Dwójka i czwórka dla ciebie, proszę. – Jeny wręczył jej karty. – Dla ciebie, Harry, jedynka, proszę. A dla mnie trójka, piątka i dziewiątka. Kim zauważyła, że z chwilą, kiedy Harry dostał do ręki
kopertę, wszystko inne, łącznie z nią, przestało dla niego istnieć. Wzięła z niego przykład i udała się do wskazanego boksu. Na łóżku zobaczyła dwudziestokilkuletniego mężczyznę z zielonymi i czerwonymi włosami postawionymi na sztorc, kolczykami w uszach, nosie, brwiach i wargach, tatuażami na piersi i ramionach. Leżał z zamkniętymi oczami i przez słuchawki słuchał nastawionej na pełny regulator dudniącej muzyki. Kim uśmiechnęła się z niedowierzaniem. Na brzuchu pacjenta zauważyła tymczasowy opatrunek. Czytając wpis z izby przyjęć, ze zdziwienia aż uniosła brwi. Odłożyła kartę, podeszła do łóżka. – Panie Switch... – Żadnej reakcji. Bębnienie w słuchawkach zagłuszało wszystko. Lekko dotknęła ramienia chłopaka, który podskoczył jak oparzony i wykrzyknął: – Ach! Zaraz potem jedną ręką dotknął opatrunku, a drugą ściągnął z głowy słuchawki. – Przepraszam – wybąkała. – Przepraszam – powtórzyła i sama aż podskoczyła przestraszona, kiedy nagle zasłona boksu rozsunęła się z chrzęstem i do środka wkroczył Harry w asyście dwóch pielęgniarek. Rzucił okiem na pacjenta, podszedł bliżej i stanął pół kroku przed Kim, jak gdyby chciał ją chronić. – Co się tutaj dzieje? – zażądał wyjaśnień. – Nic – obruszyła się Kim. – Po prostu pacjent, pan Switch, miał na uszach słuchawki, więc nie usłyszał, co do niego mówię, i chyba się przestraszył, kiedy go trąciłam w ramię. Potem ja z kolei się przestraszyłam, jak wszedłeś. Ale już jest dobrze. Harry przyjrzał się jej uważnie i zwracając się do jednej z pielęgniarek, zadecydował: – Siostra zostanie z doktor Mason, dobrze? – Dziękuję. – Kiedy Harry z drugą pielęgniarką wyszli, Kim przystąpiła do badania. Zaczęła od przeprowadzenia wywiadu. – Co się właściwie stało? – Tam jest wszystko napisane.
– Wiem, przeczytałam opis zajścia, ale chciałabym usłyszeć to z twoich ust, Switch. Pozwolisz, że będę się zwracać do ciebie po imieniu, dobrze? – Proszę. Dlaczego mam jeszcze raz o tym opowiadać? – W ten sposób sprawdzimy twoją sprawność umysłową. Wiem już, że brałeś udział w bójce, zostałeś uderzony butelką w głowę... – Zgadza się, ale najgorsze jest to. – Urwał i wskazał swój brzuch. Kim ostrożnie uniosła opatrunek i oczy omal nie wyszły jej z orbit. W brzuchu tkwiła pałeczka do perkusji. – Dostałeś jakiś środek uśmierzający ból? – Nie. Niczego nie potrzebuję. – Wziął do ręki słuchawki. – To jest mój główny środek na ból. Poza tym wypiłem kilka drinków, więc chyba lepiej nie brać żadnych leków. – Nie boli cię? – Tylko wtedy, gdy się śmieję – zażartował – albo przestraszę – dodał, patrząc na nią znacząco. – Zrobiono prześwietlenie, siostro? – Oczywiście. Proszę – odrzekła pielęgniarka i przypięła klisze do ekranu negatoskopu. Kim aż potrząsnęła głową ze zdumienia. – Masz szczęście – rzekła do Switcha. – Jakimś cudem pałeczka ominęła wszystkie ważne narządy. – Świetnie. Pogratuluję precyzji temu, który mnie tak załatwił – odparł Switch i podnosząc słuchawki, spytał: – Mogę? Kim kiwnęła potakująco głową, potem zwróciła się do pielęgniarki: – Zastosuję znieczulenie miejscowe. – Siostra natychmiast zaczęła przygotowywać narzędzia potrzebne do zabiegu. Kiedy Kim wzięła do ręki strzykawkę, Switch nastawił swojego discmana na pełny regulator. Przez cały czas bacznie śledził jej ruchy, a kiedy wyjęła pałeczkę, kiwnął z aprobatą głową. – Po wszystkim – oznajmiła, kończąc zakładać sterylny opatrunek. – Dzięki. Mogę już iść do domu? – Nie. Musisz zostać jeszcze przynamniej godzinę, żebyśmy
mogli monitorować twój stan. – Nic mi nie będzie. – Proszę. Dla mojego spokoju. – Zgoda. Poczekam, ale zrobię to tylko dla ciebie... – spojrzał na jej identyfikator – Kim. – Jeśli nie będę zajęta w sali operacyjnej, zajrzę jeszcze do ciebie – obiecała. – Super. Aha, kiedy tylko zechcesz się zabawić, zajrzyj do King’s Cross. – Kim znała nazwę tego modnego klubu, lecz nigdy w nim nie była. – Dobra muzyka, a ludzie nie tacy wcale straszni, jak opowiadają. Gram na perkusji z Crazy Shadows. Kim oniemiała. – Jesteś tym sławnym perkusistą? – Słyszałaś o mnie? – Moja przyjaciółka was uwielbia. Kim już sobie wyobrażała, jak Tammy zareaguje, kiedy usłyszy, kogo opatrywała. – To wybierzcie się obie. – Skończone, doktor Mason? – Za plecami Kim rozległ się głos Harry’ego. – Proszono mnie, żebym to pani oddał. Podniósł do góry słoik ze złamaną pałeczką do perkusji, a Kim przekazała go Switchowi. – Na pamiątkę. – Dzięki. I nie zapomnij wpaść do klubu. – Kiedy opowiem Tammy, komu dziś zszywałam brzuch... – Znasz Tammy? Taką krótko obciętą odjazdową blondynkę z brązowymi oczami? – zdziwił się, a kiedy potwierdziła, dodał: – Dawno jej nie widziałem. Pracuje w jakichś obłędnych godzinach. – Zgadza się. No, muszę już iść. Pacjenci czekają. Do zobaczenia. – Przyjdźcie koniecznie – zapraszał Switch. – Ma pan fajną dziewczynę, doktorze – dodał, patrząc na Harry’ego. – Niech jej pan dobrze pilnuje. – Postaram się. – Kiedy znaleźli się na korytarzu, rzekł: – Jesteś potrzebna na bloku operacyjnym.
– Ale ja muszę jeszcze zbadać pacjenta w czwórce. – Właśnie o niego chodzi. Kamienie żółciowe. Pacjent już dwukrotnie zgłaszał się do nas z bólem i był poddawany litotrypsji ultradźwiękowej, ale tym razem ból jest znacznie silniejszy. Kiedy ty byłaś zajęta usuwaniem tej pałeczki, Jerry zbadał chorego. Konieczne jest nacięcie pęcherzyka żółciowego. – Nie chcecie spróbować kolejnej litotrypsji? – Za późno. Pacjent jest już znieczulony. Pomyślałem, że może zechcesz samodzielnie zrobić ten zabieg. Metodą laparoskopową nie będzie to trudne. – Dobrze. Spróbuję. Z lekką tremą weszła do sali operacyjnej. W życiu zrobiła setki takich zabiegów, więc dlaczego miałoby jej się teraz nie udać? Czy dlatego, że Harry tu jest? Zrobiła centymetrowe nacięcie na brzuchu pacjenta nad pępkiem, wpompowała do jamy otrzewnej dwutlenek węgla unoszący powłoki brzuszne, potem wprowadziła laparoskop połączony z kamerą. Następnie wykonała kolejne nacięcia pod żebrami dla narzędzi mikrochirurgicznych, potem jeszcze jedno dla lasera chirurgicznego. Zerknęła na Harry’ego i dopiero wówczas zorientowała się, że popełniła błąd. Każdy ruch powinna konsultować z nim! Za późno. Dokończyła operację. – Dobra robota – pochwalił ją, kiedy już przebrani opuszczali blok operacyjny. – Domyślam się, że zanim do nas przyszłaś, dużo operowałaś – dodał. – Mam tylko nadzieję, że pewnego dnia zaufasz mi na tyle, że wyjaśnisz, po co ta cała mistyfikacja. Kim westchnęła. Wiedziała, że kiedyś musi wyznać mu prawdę. Może uda jej się uzyskać zgodę Mossa? Będzie musiała poprosić Tammy, by się za nią wstawiła. Uniosła oczy, napotkała jego spojrzenie. Kochała Harry’ego i pragnęła być w stosunku do niego uczciwa. – Naprawdę bardzo chciałabym ci wszystko powiedzieć, ale... nie mogę. Jeszcze nie. – Co jest grane, Kimberlie? – zirytował się. – Mam tyle pytań,
tyle rzeczy nie trzyma się kupy! – Wiem. To tylko dobrze świadczy o twojej przenikliwości. Dostrzegłeś, że coś jest nie... tak. Daj mi jeszcze kilka dni. Proszę. Harry wahał się, zanim odpowiedział: – Nienawidzę kłamstw. – Wiem. – Na pewno znasz historię mojego nieudanego małżeństwa. – Kiwnęła głową. – Minęło sporo czasu i już nie odczuwam bólu, ale nie mogę ścierpieć, że zostałem okłamany nie tylko przez nią, ale i przez innych. W relacjach między ludźmi nie toleruję fałszu. – Wiem o tym. Moje uczucia wobec ciebie są szczere. Musisz mi uwierzyć, że mówię prawdę. – Jak możesz tego ode mnie wymagać? Jesteś taka skryta. Musimy być uczciwi wobec siebie we wszystkim, a jak dotąd ty nie byłaś ze mną szczera. – Masz rację. – Więc powiedz mi – nalegał, kładąc jej ręce na ramionach. – Zaufaj mi, Kimberlie. Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. – Ufam ci. Naprawdę ci ufam, ale nic nie mogę powiedzieć. Nie teraz. Harry popatrzył na nią przeciągle, potem opuścił ręce i odszedł. Jakże pragnęła za nim pobiec! Zamknęła oczy, by nie widzieć, jak się od niej oddala. Stała jeszcze chwilę, mobilizując siłę woli, by się opanować, lecz nie udawało jej się zwalczyć wszechogarniającego odrętwienia. W końcu zmusiła się do zrobienia pierwszego kroku. Zajrzała do sali pooperacyjnej, by sprawdzić, jak ma się jej pacjent. Potem zeszła na oddział ratunkowy poszukać Harry’ego, lecz go nie znalazła. Switch został wypisany do domu, poszła więc zobaczyć, jak się czują Louanne, jej córka Cynthia i Enid. Mimo że dochodziła czwarta nad ranem, Enid leżała z szeroko otwartymi oczami. Nie spała. – Jesteś, moja droga – ucieszyła się na widok Kim. – Tak się o ciebie martwiłam.
– To dlatego nie może pani spać? – Och, już taka jestem. Co z moimi sąsiadkami z trzeciego piętra? Nic im się nie stało? – Cynthia nawdychała się dymu, ale czuje się coraz lepiej. Dostała środki uspokajające. – A jej matka? – Jest na oddziale intensywnej opieki medycznej. – To brzmi poważnie. – Właśnie od niej wracam. Najważniejsze są najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Jest poparzona, ma złamaną rękę i bark, poza tym głęboką ranę brzucha. – Jesteś chirurgiem? Kim potwierdziła skinieniem głowy. – Operowaliśmy ją natychmiast po przewiezieniu. – Od dawna pracujesz w szpitalu? Wyglądasz tak młodo... Kim uśmiechnęła się. – Ale czuję się staro. To była ciężka noc. – Na pewno. Idź odpocząć, córeńko. – Uda się pani zasnąć? Mogę poprosić pielęgniarki, żeby dały pani środek nasenny. – Dziękuję. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Wiesz, cała rodzina zapowiedziała się na dziś po południu z odwiedzinami. Chcą, żebym z nimi zamieszkała... – A pani? Co by pani wolała? – Zaczęłam się nad tym poważnie zastanawiać – odparła Enid i westchnęła. – Po tym wypadku zrozumiałam, że życie bywa nieprzewidywalne. Obojętne, jak się zabezpieczę na przyszłość, są rzeczy całkowicie ode mnie niezależne. – To prawda, pomyślała Kim. Ja na przykład wcale nie planowałam, że zakocham się w Harrym. – Kocham moje dzieci i wnuki – ciągnęła Enid. – Myślałam, że dobrze by było częściej do nich jeździć, spędzać z nimi więcej czasu. Rodzina, korzenie, to wszystko ogromnie się w życiu liczy. Córka już planuje dobudować dla mnie samodzielny pokój na tyłach domu, żebym była bliżej nich. – To bardzo... dobry plan – rzekła Kim poruszona. – Domyślam
się, że pani już podjęła decyzję, prawda? Starsza pani przymknęła powieki i wyszeptała: – Tak, córeńko. Kim pożegnała się z Enid, pewna, że teraz chora zaśnie, i poszła na ortopedię zajrzeć do pani Pressman. W drzwiach sali zatrzymała się, widząc, że Harry siedzi przy łóżku sąsiadki i trzymają za rękę. Wezbrała w niej miłość i czułość. Stąpając cicho, podeszła bliżej. – Chyba będę zazdrosna – szepnęła. Harry odpowiedział uśmiechem, który dodał jej otuchy. Może pogodził się z tym, że istnieją pewne tajemnice, których nie może mu zdradzić, chociaż bardzo by pragnęła? – Biedaczka. Ostatnio wiele przeszła. W zeszłym roku straciła męża, potem zachorowała, potem porobiły jej się wrzody na nogach. A teraz jeszcze ta operacja wszczepienia protezy. – Był wyraźnie zmartwiony. – Ma rodzinę? – Pięciu synów. Często ją odwiedzają. – I ma jeszcze ciebie. Harry kiwnął głową. – Kiedy słyszy, że wracam, zawsze wygląda. To przyjemne uczucie. – Jak przebiegła operacja? – Bez komplikacji. – To dobrze. Milczeli chwilę, potem Harry pocałował rękę pani Pressman i spytał: – Jesteś już wolna? – Tak. – Spojrzała na swój biały fartuch. – Przebiorę się, a potem mogę nareszcie wypić obiecaną kawę. – A ta w naszym bufecie? – Nie liczy się. Prawie całą wylałam. – No tak. Mój samochód został przed domem, więc złapię taksówkę i podrzucę cię do mieszkania. Kim przypomniała sobie, że musi zajrzeć do sejfu i chociaż była śmiertelnie zmęczona, postanowiła skorzystać z nadarzającej
się okazji. Poza tym wcale nie chciała rozstawać się z Harrym. – Klucze mam w torebce, a torebkę zostawiłam twojemu portierowi. – Więc musisz jechać ze mną. – Na to wygląda. – Przebieraj się. Daję ci dwie minuty. Była gotowa nawet wcześniej. Nie miała gdzie schować mikrosłuchawki z nadajnikiem – nie miała ani torebki, ani żadnej kieszeni, a nie chciała, by Harry zauważył, że trzyma coś w ręce – włożyła ją więc do ucha. Rozwiązała włosy, tak że zakrywały uszy, potem spłukała twarz wodą, by otrzeźwieć. Im szybciej dostanie się do tego sejfu, tym szybciej całe to szpiegowanie się skończy. Jeszcze tylko sprowokuje go, by się przyznał, dlaczego ukradł preparat, i już. Koniec. Potem skoncentruje się na Johnie McPhee i jak tylko będzie to możliwe, uwolni się od całej sprawy. Nareszcie zajmę się swoim życiem, planowała. W korytarzu zatrzymała się przy automacie telefonicznym, by zawiadomić Tammy, że wychodzi ze szpitala i podejmuje trop. – Do kogo dzwonisz o tak wczesnej porze? – zaskoczył ją Harry. – Do Tammy. Na pewno się denerwuje. Nagram się na sekretarkę, żeby wiedziała, że jestem bezpieczna. Harry’ego najwyraźniej usatysfakcjonowała ta odpowiedź. Zachowywał się tak, jak gdyby zawarli milczący układ, że nie będą wracać do trudnej rozmowy sprzed paru chwil. Całą drogę trzymał Kim za rękę, a kiedy znaleźli się w jego mieszkaniu, objął ją i pocałował żarliwie, nie miękko i delikatnie jak w szpitalnym bufecie. – Od kilku godzin chcę to zrobić – szepnął. – Szaleję za tobą, Kimberlie. Nie mogę spać, nie mogę jeść, z trudem koncentruję się na pracy. Wiem, że to obłęd, ale to jest silniejsze ode mnie. – Wiem. – Wplotła palce w jego włosy, przyciągnęła jego głowę do siebie i oddała pocałunek. – Muszę się trochę odświeżyć – powiedziała, kiedy nareszcie wypuścił ją z objęć. – Zaparz kawę, dobrze?
Schyliła się po torebkę. Ku swojemu przerażeniu spostrzegła, że jest otwarta i że na samym wierzchu leży deszyfrator. Zatrzasnęła ją i zniknęła w łazience. Odetchnęła głęboko, potem podeszła do lustra maskującego sejf. – Tammy? – Tak? – Przepraszam, jeśli cię obudziłam, ale jestem w łazience. – Odkręciła kran, wyjęła deszyfrator i w mgnieniu oka dostała się do sejfu. Zobaczyła plik papierów: dokumenty dotyczące mieszkania, samochodu, polisa ubezpieczeniowa, a na samym spodzie lista nazwisk. Domyśliła się, że są to osoby, które Harry podejrzewa o związek ze śmiercią ministra. Na kartce znajdowało się i jej nazwisko, a nazwisko Johna McPhee było podkreślone na czerwono. Natychmiast poinformowała o tym Tammy. – Prowadzi własne śledztwo. No, no... – Kimberlie? – dobiegło zza drzwi. – Już idę! – odkrzyknęła. Szybko odłożyła dokumenty na miejsce, ręcznikiem wytarła wszystko, czego dotykała, i zamknęła sejf. Opłukała ręce i wyszła z łazienki. – Dobrze się czujesz? – Tak. Co z kawą? – Możesz dostać mrożoną. Będzie bezpieczniej. – Chwycił ją w ramiona i dodał: – Nie mogę się tobą nacieszyć. – Ja tobą też nie. Ich usta spotkały się. Kim przymknęła powieki i odchyliła głowę do tyłu. Nagle Harry znieruchomiał. – Co się stało? – spytała, otwierając oczy. Przed sobą zobaczyła beznamiętną maskę. – Co to jest? – spytał, odsłaniając jej ucho. Kim wydała z siebie stłumiony okrzyk. Chciała się cofnąć, lecz on trzymał ją w stalowym uścisku. – Co to jest? – powtórzył.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY – Jeden z naszych ludzi przetrząsnął gabinet Johna McPhee w szpitalu, ale niczego nie znalazł, więc jutro koniecznie musisz iść z Harrym na to przyjęcie – mówiła Tammy. – Kim? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Kim beznamiętnym wzrokiem patrzyła przed siebie. – Wątpię, czy zechce mnie zabrać na to przyjęcie albo w ogóle gdziekolwiek – odezwała się w końcu. – Zechce. – Skąd ta pewność? Słyszałaś, co się stało w poniedziałek! On mnie nienawidzi! – Nieprawda. Czuje się oszukany, ale ciebie nie nienawidzi. – Skąd możesz to wiedzieć? – Kim wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że dałam się tak ponieść emocjom! Gdybym się pilnowała, nie znalazłby tej siu... tej pluskwy! – To jeszcze nie koniec świata. Najważniejsze, że nie zdradziłaś tajemnicy zawodowej. – A jak się miałam zachować? Powiedzieć: cieszę się, że sam odkryłeś, że jestem szpiegiem? Właśnie ci miałam o wszystkim... – Nie jesteś szpiegiem – przerwała jej Tammy. – Jego szpiegowałam. – Ale to skończone. Moss ucieszył się, że Harry nie przyłożył ręki do śmierci Japarlina... – Co z kradzieżą tkanek? – Zajęliśmy się tym. Jego motywy były uczciwe. – Oczywiście – obruszyła się Kim. – Ale wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że szpiegowałam mężczyznę, którego kocham. – Nie szpiegowałaś, tylko sprawdzałaś. Kim jęknęła z rozpaczą i wybiegła z pokoju. – Przepraszam, że to tak zabrzmiało! Kim zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni, rzuciła się na łóżko i
ukryła twarz w poduszce. W pamięci wciąż miała obraz Harry’ego trzymającego inkryminujący dowód rzeczowy w dwóch palcach, jak gdyby to była miniaturowa bomba, która zaraz ma wybuchnąć. Przez ostatnie trzy noce wciąż od nowa, słowo po słowie, rozpamiętywała ich rozmowę. Ilekroć w szpitalu napotykała jego wzrok, natychmiast wracały tamte dramatyczne chwile. – Kimberlie? – Wypowiedział jej imię z nieukrywaną odrazą. – Co tu jest grane? Oswobodziła się w końcu z jego rąk, wyrwała mu słuchawkę z ręki i włożyła z powrotem do ucha. – Harry, posłuchaj... – zaczęła. – Czego? Kolejnych kłamstw? Kim przymknęła oczy, starając się zebrać myśli. Wiedziała, że obojętne, co w tej chwili powie, on i tak jej nie uwierzy. Otworzyła oczy i spojrzała na niego poważnie. – To – podniosła rękę do ucha – nie ma nic wspólnego z uczuciem, jakim cię darzę – zaczęła. – To? A co „to” właściwie jest? Czy „to” ma coś wspólnego z twoimi znakomitymi kwalifikacjami zawodowymi? Dlaczego zataiłaś przede mną, że jesteś lekarką z dużym doświadczeniem? – Kim pokręciła głową, westchnęła ciężko, wzięła torebkę i ruszyła w stronę drzwi. – Tak, odejdź bez słowa wyjaśnienia. W ten sposób dopiero udowodnisz, co do mnie czujesz. Z ręką na klamce zatrzymała się, odwróciła i spojrzała mu w twarz. Całą siłą woli powstrzymywała łzy. – Cokolwiek powiem, nie będzie miało żadnego znaczenia, Harry. Przecież ty już mnie osądziłeś. – A więc między nami koniec? Kiwnęła głową. To nie był odpowiedni moment na wyjaśnienia. Bardzo pragnęła sprzeciwić się rozkazom, jakie otrzymała, lecz nie mogła. Była żołnierzem, rozkaz był dla niej święty. – Koniec. – Kogo słyszysz w tej słuchawce? – dopytywał się. – Oni słyszą, co teraz mówimy? Kim przełknęła dławiące ją łzy.
– Muszę iść. Wyszła z mieszkania i nie czekając na windę, ruszyła w stronę schodów. Harry nie wybiegł za nią, mimo że bardzo tego pragnęła. Od tamtej pory prawie się do niej nie odzywał, czasami tylko zamienili kilka słów w sprawach zawodowych. Jerry przejął od niego opiekę merytoryczną nad nią jako stażystką i taktownie nie zadawał żadnych pytań, dlaczego ona i Harry unikają się. Natomiast jedna sprawa się wyjaśniła. Badania patologiczne tkanek pobranych podczas sekcji wykazały, że przyczyną zgonu Japarlina była nadmierna dawka propofolu. Harry zapewne dostał takie same wyniki analizy skradzionej próbki, więc wiedział, w jaki sposób zmarł jego pacjent. Najdziwniejsze jednak było to, że rząd Tarparnii trzymał się wersji o śmierci z przyczyn naturalnych. Kim zastanawiała się, dlaczego. Możliwe, że podanie prawdy do publicznej wiadomości zaogniłoby już i tak napiętą sytuację wewnętrzną w kraju, lecz ją wciąż zastanawiały rewelacje usłyszane od Ni Kartu. Gdyby Japarlin żył, stanąłby przed sądem. Dlaczego John McPhee go zabił? Sprawiedliwości miało stać się zadość, więc po co było to morderstwo? Służby specjalne wiedziały teraz, kto i w jaki sposób dokonał zbrodni, lecz motyw nadal pozostawał nieznany. I właśnie jej kolejnym zadaniem było wyjaśnienie tej sprawy. Przysięgła sobie, że gdy rozwikła tę zagadkę, odszuka Harry’ego i wyjawi mu prawdę. Wyzna, że go kocha, będzie błagać, aby dał jej jeszcze jedną szansę, a on... Cóż, miała nadzieję, że się zgodzi i że odtąd będą żyli długo i szczęśliwie. Proszę, modliła się w duchu, zaciskając mocno powieki i zwijając dłonie w pięści. – Kim? – Tammy zapukała do drzwi sypialni, odczekała chwilę i weszła do pokoju. – Musisz wziąć się w garść. – Położyła się na łóżku obok przyjaciółki i ciągnęła: – A może wybrałybyśmy się posłuchać Crazy Shadows? Widziałam wczoraj Switcha. Pokazał mi szwy. Kim roześmiała się przez łzy. – Chyba oszalałaś.
– Rozerwiesz się trochę. Zobaczysz. – Akurat. Uważasz, że przyglądanie się wam, jak robicie do siebie słodkie oczy, dobrze mi zrobi? Wykluczone. Tammy uniosła się na łokciu. – Czyli z Harrym to coś naprawdę poważnego, tak? – Kocham go, a on mną gardzi. – Nieprawda. Jest zdezorientowany, bo nie znajduje odpowiedzi na nurtujące go pytania. Kiedy tylko skończymy tę robotę, będziecie mogli paść sobie w ramiona. – Co z wywiadem? Co z wojskiem? – Właśnie. Co? Powiedz, jak ty to widzisz. – Lubię moją pracę – zaczęła Kim – lubię wojsko, podróże, ale teraz... – zawahała się. – Któregoś dnia rozmawiałam z jedną z ofiar tego pożaru, starszą już kobietą. Powiedziała, że rodzina namawiają, żeby się do nich przeprowadziła. Z początku uważała, że chcą jej odebrać niezależność, ale teraz zrozumiała, że chcą, żeby była bliżej nich. – A ty chcesz być blisko Harry’ego, tak? Skoro go kochasz, to chyba naturalne. – Lubię też moją pracę. – Bardziej niż jego? – Nie. I tu leży pies pogrzebany. Czy mam poświęcić wszystko dla niego? Złożyć ofiarę z siebie na ołtarzu miłości? – Wszystko? Przecież możesz nadal być lekarzem, tyle że nie w wojsku. – Cokolwiek zrobię, zrobię dla niego. – Na pewno? A nie dla siebie? W każdym razie musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy on jest tego wart. Przez cały piątek Kim bezskutecznie próbowała skontaktować się z Harrym. Od drugiej nad ranem do drugiej po południu była na bloku operacyjnym, potem miała dyżur na oddziale, a gdy skończyła, poszła sprawdzić, jak czuje się Louanne. Kobietę przeniesiono na oddział oparzeń. Gdy Kim weszła, Cynthia siedziała przy łóżku matki i czytała kolorowy magazyn. – Jakieś ciekawe nowiny z eleganckiego świata? – zagadnęła
Kim i sięgnęła po kartę chorej. Ucieszyła się, widząc, że rokowania są dobre. – Nic specjalnego, ale mama uspokaja się, kiedy jej czytam na głos, i potem przysypia. Jak teraz. – Co u ciebie? – spytała Kim i przysunęła krzesło. – Da się wytrzymać. – Gdzie mieszkasz? – U jednej starszej pani, sąsiadki z drugiego piętra. Ma na imię Enid. Jest kochana. Właściwie wszyscy nasi sąsiedzi są kochani. Pani Enid szykuje się do przeprowadzki do rodziny, ale powiedziała, że zostanie, dopóki mama i ja będziemy potrzebowały pomocy. – Poznałam ją. Jest przemiła. – Co jeszcze... Strażacy powiedzieli, że nasze mieszkanie da się odremontować. W przeciwnym razie cały budynek trzeba by rozebrać i tyle ludzi straciłoby dach nad głową. Na szczęście to nie będzie konieczne. – Super! – ucieszyła się Kim. – Skontaktował się z wami ktoś z towarzystwa ubezpieczeniowego? – Tak. Niech go! Co za ludzie! – Potrzebujesz pomocy w załatwianiu tych wszystkich spraw? – Dziękuję. Jamie, taki chłopak też z drugiego piętra, zna się na tym i obiecał, że mi pomoże. Kim spostrzegła błysk w oczach Cynthii, kiedy wymawiała jego imię, i uśmiechnęła się do dziewczyny. – To świetnie. – Spojrzała na zegar. – Teraz muszę już iść, ale zajrzę jutro, to pogadamy. Nie zapomnij pozdrowić ode mnie mamę, jak się obudzi. – Dziękuję. Będzie niepocieszona, że przespała pani wizytę. Bardzo lubi, jak ją pani odwiedza, pani doktor. – Ja też lubię ją odwiedzać. Po wyjściu od Louanne Kim po raz kolejny zajrzała do gabinetu Harry’ego, lecz sekretarka poinformowała ją, że szef jest na zebraniu. Czy naprawdę jest na zebraniu, czy to wymówka? Odczekała, aż sekretarka pójdzie do domu, i spróbowała jeszcze
raz. Drzwi gabinetu były zamknięte, ale to wcale nie oznaczało, że Harry’ego nie ma. Z kieszeni spodni wyjęła wytrych i szybko otworzyła zamek. Gabinet był pusty. Zmarszczyła brwi. Może sekretarka rzeczywiście mówiła prawdę? Może miał jakieś zebranie? – Kimberlie? – Na dźwięk swojego imienia drgnęła przestraszona. Harry podszedł do biurka i rzucił na blat naręcze segregatorów. Potem spytał bez ogródek: – Czego chcesz? Widzę – popatrzył wymownie na wytrych w jej dłoni – że nie miałaś trudności z dostaniem się do środka. Szybko schowała wytrych do kieszeni i zrobiła krok do przodu. Harry uniósł brwi. – Chciałam się upewnić – zaczęła – czy twoje zaproszenie na przyjęcie u Johna McPhee jest wciąż aktualne. Harry zwlekał z odpowiedzią. Kim zaczęła się już nawet zastanawiać, czy istotnie zadała to pytanie na głos. – John z żoną spodziewają się nas obój ga – przemówił w końcu. – W porządku. Mam przyjechać do ciebie? – Tak będzie najlepiej. Bądź o ósmej. A teraz, jeśli pozwolisz... – Urwał i wskazał papiery na biurku. – Przepraszam... – wybąkała. – Do zobaczenia wieczorem. Aha, myślała, wychodząc. Nadal chce, żebym poszła z nim na przyjęcie. Dziwne. Sądziła, że po tym, co się stało, nie będzie chciał mieć z nią do czynienia, a jednak... Może Tammy ma rację? Pogrążona w rozmyślaniach, piechotą poszła do domu. Harry przyłapał ją w swoim gabinecie z wytrychem w ręku! Dziwne tylko, że tak spokojnie przeszedł nad tym do porządku dziennego. Druga wpadka, wyrzucała sobie. Do tej pory nic podobnego nigdy jej się nie przytrafiło. No tak, ale od samego początku Harry rozpraszał jej uwagę. Wygląda na to, że akceptuje jej działania, co samo w sobie jest zastanawiające. Czyżby Moss go zaangażował? Przeczucie mówiło jej, że szef się nim poważnie interesuje. Ile mu powiedzieli? Potrząsnęła głową. Nie chciała, by Harry został
wciągnięty w takie życie, szczególnie że ona, właśnie z miłości do niego, bardzo chętnie by się teraz z tego wszystkiego wycofała. Zanim to jednak uczyni, musi wywiązać się z powierzonego zadania. Dopiero potem będzie mogła usiąść z Harrym i wszystko mu wytłumaczyć. Zapewnić go, że w przyszłości już niczego nie będzie przed nim ukrywać, że między nimi nie będzie żadnych kłamstw czy tajemnic. Już nigdy nic nie stanie między nimi, jeśli tylko on da jej drugą szansę... W domu zastała Tammy. – Wybierasz się na bal, Kopciuszku? – powitała ją przyjaciółka. – Tak – ucięła krótko Kim i spytała: – Czy Moss rozmawiał z Harrym? – Tammy milczała, lecz wyraz jej twarzy świadczył o tym, że wie coś więcej na ten temat. – Niech zgadnę... Nie wolno ci niczego ujawnić? – Nie. – Czyli rozmawiał. – Kim ze złości zacisnęła wargi i walnęła pięścią w kanapę. – Po co go w to miesza? Podejrzewam, że chce wykorzystać jego wiedzę o stosunkach panujących w Tarparnii i innych krajach, które odwiedza. Dla Mossa życie ludzkie się nie liczy, ważna jest tylko służba i to, jak może nami manipulować. Tammy wzdrygnęła się, słysząc te gorzkie słowa. – Uspokój się. Nie masz zbyt wiele czasu na przyszykowanie się na przyjęcie. Zobacz, co ci przygotowałam do włożenia. – Podejrzewam, że w kieszeniach mam wszelkie rutynowe gadżety: deszyfrator, proszek do pobierania odcisków palców, broń laserową i ręczną wyrzutnię granatów. Tammy uśmiechnęła się. – Cieszę się, że poczucie humoru cię nie opuszcza. No, idź pod prysznic – zarządziła. Jazda do willi Johna McPhee nie trwała długo, lecz milczenie w samochodzie było trudne do wytrzymania. – Dziękuję, że mnie zabrałeś, inaczej musiałabym pojechać taksówką – mruknęła Kim, kiedy stanęli na czerwonym świetle. Harry milczał. Siedział z zaciętą miną, a ona zastanawiała się,
czy dzisiejszego wieczoru w ogóle się do niej odezwie. Nie miała do niego pretensji. Gdyby była na jego miejscu, gdyby to on ją oszukał, trudno by jej było mu wybaczyć. Chociaż z drugiej strony miło by było trochę pogawędzić. Kiedy dojechali na miejsce, Harry odpiął pas i wysiadł. Kim szybko zrobiła to samo. Nie spodziewała się, że dziś okrąży auto i przytrzyma dla niej drzwi. – Im szybciej będziemy mieli to z głowy, tym lepiej – burknął i poszedł przodem. Kim zdołała go dogonić, a kiedy podnosił rękę, by nacisnąć dzwonek, rzekła: – Postaraj się robić dobrą minę do złej gry, proszę. Zachowaj pozory. Zamiast odpowiedzi, Harry spojrzał na nią takim wzrokiem, że najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Nerwowo obciągnęła granatową jedwabną bluzeczkę. Miała na sobie swój ulubiony dwuczęściowy komplet ze spodniami, ulubiony, bo w szwach były ukryte liczne kieszenie, w których doskonale mieściły się wszystkie narzędzia pracy. Dziś Harry zupełnie nie przypominał mężczyzny, którego pokochała. Jego błękitne oczy były zimne jak lód, a spojrzenie mrożące. Nagle drzwi otworzyły się i ukazała się w nich pani McPhee. Harry zmusił się do uśmiechu. – Witajcie. Jestem Kat – przedstawiła się i szerokim gestem zaprosiła gości do środka. Kim starała się nie przyglądać jej zbyt natrętnie. Kat McPhee. W dossier Johna niewiele było informacji na temat żony, jedynie wzmianka, że jest obywatelką Nowej Zelandii. – Kat? Ładnie imię. Czy to jakieś zdrobnienie? – Tak. Od Kateka. – Och. Po kim je nosisz? – Po babci. Oznacza: wybawicielka. – To w języku Maorysów, prawda? – wtrącił Harry. W nagrodę za szybki refleks Kim miała ochotę go ucałować. – Nie. W języku plemion Tarparnii – wyjaśniła Kat i
pomachała ręką do męża, który stał w drugim końcu salonu. – Cieszę że, że was widzę – rzekł gospodarz, podchodząc do nowych gości. – Czego się napijecie? – Ręką, w której trzymał kieliszek, wskazał bar, wylewając przy tym czerwone wino na podłogę. – Przepraszam, pójdę po ścierkę – rzuciła Kat i zniknęła. – Dla mnie kieliszek szampana, jeśli jest – poprosiła Kim. – Och, dziś mamy mnóstwo szampana – zapewnił John. – Harry nie mówił, z jakiej okazji jest to przyjęcie. Świętujemy czyjeś urodziny? – zapytała. – Nie. Po prostu świętujemy dla świętowania – odparł John i puścił do nich oko. Widząc, że gospodarz chwieje się już trochę na nogach, Harry zaproponował: – Może ja naleję? – A ja tymczasem pójdę się odświeżyć – wtrąciła Kim. – Gdzie łazienka? – W głębi korytarza skręć w prawo i trzecie drzwi po lewej. Nie, chyba czwarte... Zresztą znajdziesz. Kim bez trudu odnalazła łazienkę, a także gabinet gospodarza. Wśliznęła się tam, powiodła wzrokiem po pokoju i odezwała się: – Tammy? Macie jakieś informacje o żonie Johna? – Właśnie sprawdzamy. Na razie nie podejmuj żadnych działań. Potrzebujemy jeszcze co najmniej godzinę. Kim wróciła do salonu. Uśmiechnęła się promiennie do Harry’ego, a on zerknął na nią zagadkowo. Dziwne, pomyślała po raz kolejny tego wieczoru, po czym wzięła z jego rąk kieliszek. W takich sytuacjach zawsze na początku prosiła o jakiegoś drinka, którego potem przez całe przyjęcie bardzo powoli sączyła. Godzinę później przyjęcie rozkręciło się na dobre, a goście rozeszli się po całym domu. Harry wyraźnie się odprężył i w pewnej chwili nawet objął swoją towarzyszkę. Kim wsparła się na nim. Jak cudownie było czuć emanujące z niego ciepło. Na przyjęciu było wielu znajomych ze szpitala, którzy w zabawny sposób reagowali na wiadomość, że Harry i Kim przyszli razem.
– Przecież prawie się nie znacie – zdziwiła się jedna z pielęgniarek. Kim poczuła, że Harry sztywnieje, i rzuciła: – Cóż, ja żyję szybko. Może nie znamy się długo – urwała i spojrzała na Harry’ego – ale za to dobrze. Ich oczy spotkały się. Włożyła w to spojrzenie wszystko, czego nie powiedziała słowami. Wydawało się jej, że zna Harry’ego od zawsze, że całe życie szukała właśnie jego i nareszcie go odnalazła. Teraz pragnęła tylko jednego, by pocałunkiem ją zapewnił, że nie zniszczyła uczucia, jakie do niej żywił. Lecz Harry tego nie uczynił. Spuścił głowę, wbił wzrok w ziemię, potem przeprosił i podszedł do baru nalać sobie kolejnego drinka. – To takie urocze – szczebiotała pielęgniarka. – W szpitalu nikt nic nie mówił. Jak wam się udało uniknąć rozgłosu? – Kim? – W słuchawce odezwał się głos Tammy. Kim uśmiechnęła się do pielęgniarki i rzekła: – Doprawdy nie wiem. Przepraszam, pójdę mu pomóc. – Przeciskając się przez tłum, szepnęła: – Tam? – Mamy dane. Kateka McPhee, nazwisko panieńskie Zefari. Jako kilkunastolatka wstąpiła do prawicowej bojówki. Nasz ekspert od spraw Tarparnii poinformował, że od ponad dziesięciu lat jest poszukiwana w związku z pewnymi wydarzeniami, lecz nie udało się ustalić jej miejsca pobytu. Do teraz – dodała. – Przygotowujemy nakaz aresztowania i wysyłamy policję. Powinni tam dotrzeć za około piętnaście, dwadzieścia minut. Gdyby udało ci się zdobyć konkretne dowody, że maczała palce w zamachu na Japarlina, bardzo by to pomogło ją oskarżyć. – Rozejrzę się. Kim odszukała wzrokiem Harry’ego. Stał przy barze, oparty o blat, śledząc jej każdy ruch. Uśmiechnęła się i na migi pokazała, że idzie do łazienki. Skinął głową i odwrócił się do Johna, który nalewał sobie kolejnego drinka. Przed drzwiami łazienki ustawiła się już kolejka. Świetnie, ucieszyła się i poszła dalej, udając, że ogląda zawieszone na ścianie obrazy. Kiedy się upewniła, że nikt na nią nie patrzy, wśliznęła się do
gabinetu Johna i zaczęła przeglądać szuflady biurka i teczki leżące na wierzchu, następnie otworzyła szafę z dokumentami. – Nic – zameldowała. – Okej. Sprawdziłaś już oczywiste miejsca, zajmij się tymi mniej oczywistymi. Kim zajrzała kolejno za wszystkie obrazy. Nic. Już miała się wycofać, kiedy nagle pod stopą skrzypnęła jedna z klepek w podłodze. Przystanęła, spojrzała pod nogi, potem uklękła i na czworakach wczołgała się pod biurko. – Zaraz, zaraz... – Zaczęła opukiwać klepki. W pewnym momencie usłyszała głuchy odgłos. – Chyba coś mam. – Wstała, z biurka wzięła nóż do papieru i podważyła jedną z deseczek. – Dokumenty. Mnóstwo tego – meldowała na bieżąco. – Faksy z instrukcjami... trasa podróży Japarlina... – Wspaniale. Sfotografuj co smakowitsze kąski. Kim wyjęła z kieszeni miniaturowy aparat cyfrowy i zrobiła kilka zdjęć. – Mam coś stąd zabrać? – Nie. Zostaw wszystko, jak jest. Niech policja sama znajdzie dowody. Powiemy im, gdzie mają szukać. – Dobrze. Kim schowała papiery na miejsce, zamknęła skrytkę, i właśnie kiedy wyczołgiwała się spod biurka, usłyszała: – Co tu robisz!? – Oczy stojącej w progu Kat błyszczały złowrogo. – Tu nie wolno wchodzić! Nikomu! Kim uśmiechnęła się do niej, ostrożnie przesuwając ręką nóż do papieru na właściwe miejsce. – Przestraszyłaś mnie. – Podniosła drugą rękę do ucha, jak gdyby chciała poprawić kolczyk. – Przepraszam, że tu weszłam, ale kiedy zobaczyłam, że przed łazienką ustawiła się kolejka, postanowiłam zwiedzić dom. Na biurku twojego męża zobaczyłam bardzo ciekawy artykuł. – Wskazała otwarte czasopismo medyczne. – Usiadłam, zaczęłam czytać i bezwiednie bawiłam się kolczykiem. Odpiął się, upadł na podłogę... Jeszcze raz przepraszam za wtargnięcie, ale to taki ładny pokój. – Skierowała się w stronę drzwi.
– Jestem dopiero na stażu przed specjalizacją, więc wszystko, na co mnie stać, to dwupokojowe mieszkanie, które zresztą dzielę z przyjaciółką. Wiele bym dała za gabinet taki jak ten, szczególnie że tyle czasu muszę ślęczeć nad książkami. – Uśmiechnęła się nerwowo do Kat. Miała nadzieję, że wypadła wiarygodnie. – Zobaczę, czy kolejka do toalety się zmniejszyła – dokończyła i wyszła. Odrobinę zaniepokoiło ją to, że gospodyni nie podążyła za nią. – Chyba mnie sprawdza – powiedziała do Tammy. – Kiedy przyjedzie policja? – Kimberlie? – zawołał Harry, doganiając ją na korytarzu. – Co tu jest grane? – Możemy już iść? – spytała naglącym tonem. – Proszę. – Zamiast jej posłuchać, Harry przystanął zdezorientowany. Kim obejrzała się za siebie. Kątem oka dostrzegła, że Kat wychodzi z gabinetu. Chwyciła Harry’ego za klapy marynarki i pociągnęła ku sobie. – Pocałuj mnie. Szybko! – szepnęła. Na szczęście spełnił jej prośbę. W tej samej chwili wszystko uleciało jej z głowy. Sądziła, że już nigdy to się nie zdarzy, że już nigdy nie poczuje jego ciała tak blisko, że już nigdy zapach jego skóry nie pobudzi jej zmysłów. Ten pocałunek był mocny, gorący, jak gdyby Harry chciał ją ukarać za udrękę ostatnich dni. Poddała mu się z rozkoszą. Ona też przeżywała katusze i była to próba ponad siły. Nagle Harry odsunął się od niej i szepnął: – Nie rób mi tego, Kimberlie. W jego oczach dostrzegła ból i uświadomiła sobie, może dopiero teraz w całej pełni, jak bardzo go zraniła. – Ja... ja... – zaczęła się jąkać, łzy przesłoniły jej wzrok. Jak mogła go tak zranić? – Ja... – Znowu urwała, pamiętając, że nic nie może mu powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Ale już niedługo. Jeśli tylko poczeka jeszcze kilka godzin... Tylko kilka godzin i jej misja będzie zakończona. Harry cofnął się o krok. – Nadal nie możesz powiedzieć, co tu jest grane?
– Zrozum, nie chodzi o to, że nie chcę. Niczego na świecie nie pragnę bardziej – tłumaczyła błagalnym tonem, lecz on potrząsnął głową i spojrzał na nią z pogardą. – Ach, tu jesteś! – wykrzyknęła Kat i nie zwracając uwagi na Harry’ego, chwyciła Kim za ramię. – Chodź! – Pociągnęła ją za sobą. – Co się tam dzieje!? – W słuchawce odezwał się bardzo zaniepokojony głos Tammy. – Puść mnie! – syknęła, oswobodziła ramię, wyminęła Kat i wybiegła do ogrodu. – Spadaj stamtąd! Natychmiast! – rozkazała Tammy. – Nie tak prędko. – Kat dogoniła ją, chwyciła za ramię i obróciła ku sobie. – Co robiłaś w gabinecie mojego męża? Czego szukałaś? – Tłumaczyłam ci już – odparła Kim. – Zainteresował mnie artykuł w czasopiśmie medycznym, więc usiadłam, żeby go przeczytać i zaczęłam bawić się kolczykiem. Odpiął się, upadł na podłogę, więc schyliłam się, żeby go podnieść, a wtedy ty się pojawiłaś. Harry, który wyszedł za nimi, przystanął i uważnie przyglądał się tej scenie. Nie wiedział, o co chodzi, lecz nie podobała mu się agresja żony Johna wobec Kim. Na trawniku przed domem stała grupka gości. Słysząc podniesione głosy, zaczęli się przysłuchiwać. – Nieprawda! – Z oczu Kat biła nienawiść. – Przyznaj się, że szperałaś w dokumentach! Dla kogo pracujesz? – Nie rozumiem. W odpowiedzi Kat wymierzyła jej policzek. Kim odruchowo przyłożyła dłoń do twarzy. Jej zdumienie nie miało granic. – No, no! – wtrącił się natychmiast Harry i stanął między kobietami. – Co tu się wyprawia? – Nie udawaj, że nie wiesz! Nie wierzę, że na ochotnika zgłosiłeś się operować tego padalca! – wykrzyknęła Kat i zręcznym wymachem nogi kopnęła Harry’ego w pierś. Harry z jękiem zatoczył się na Kim i oboje upadli na trawę.
– Nic ci cię nie stało? – zapytała Kini. – Harry! Harry charczał, Kim zaś aż zagotowała się z wściekłości. Jak ona śmiała go zaatakować! Kat krzyczała coś teraz w swoim języku. Kim rozumiała tylko pojedyncze słowa, lecz z wyrazu twarzy przeciwniczki i intonacji domyśliła się reszty. Podniosła się z ziemi, odeszła kilka kroków w bok, żeby w razie czego mieć swobodę ruchów. – Dlaczego to zrobiłaś? – odezwała się. – Bo jest jednym z nich – syknęła Kat. – Ty też! – Rzuciła się naprzód, chcąc zaatakować, lecz Kim zrobiła błyskawiczny unik, schyliła się i głową trafiła ją w brzuch. Wiedziała teraz, że Kat jest doskonale wyszkoloną przeciwniczką. Harry w osłupieniu przyglądał się pojedynkowi. Ręce i nogi migały tylko w powietrzu. – Kimberlie! – wyrwało mu się, gdy zobaczył, jak Kim stopą trafia żonę Johna w pierś, a kiedy tamta zgina się w pół, łokciem zadaje cios w kark. – To ty mnie znokautowałaś... Odwrócił głowę. Zrozumiał, że kolejny raz zrobiono z niego głupka. Gdy odkrył, że jest zdradzany, ogarnęło go poczucie głębokiego zawodu, poniżenia. Teraz, gdy pokochał Kimberlie, mocniej i żarliwiej niż jakąkolwiek kobietę, a ona zakpiła sobie z niego, uraz psychiczny sprzed lat odezwał się ze zdwojoną siłą. Nie mógł zmusić się do spojrzenia na nią. Powoli podniósł się z ziemi. Ból rozsadzał mu piersi, utrudniał oddychanie. Kątem oka dostrzegł Johna, który pojawił się w drzwiach i na widok walczących kobiet wypuścił kieliszek z ręki. Potem z zaciętym wyrazem twarzy pobiegł do stojącej nieopodal ogrodowej rzeźby, zerwał ją z postumentu i zamierzył się na Kim. Harry nawet nie miał czasu krzyknąć, by ją ostrzec, toteż rzucił się na Johna. Anestezjolog padł jak długi, posąg rozprysł się w drobny mak. – Nie mieszaj się do tego, Harry – ostrzegł, zręcznie odwinął się i wystawionym łokciem uderzył Harry’ego w twarz. Harry zatoczył się, lecz szybko złapał równowagę i zaczął
odpierać ciosy. – Wiem, co zrobiłeś. To było morderstwo z zimną krwią – syknął przez zęby. Poczuł przypływ adrenaliny. Wściekłość dodawała mu sił. Zadał ostatni cios, po którym John zwalił się na ziemię. Uniósł pięść, lecz powstrzymał go okrzyk Kim. – Nie! Otrzeźwiał. Wówczas zobaczył, że Kat, która przed chwilą leżała nieruchomo, ocknęła się, zamachnęła nogą i podcięła Kim, która upadła płasko na plecy i jęknęła z bólu. Harry zerknął na Johna – ten nie dawał znaku życia. Tymczasem syreny policyjne wyły coraz głośniej. Goście zebrani przed domem zaczęli znikać. Kimberlie natomiast z podrapaną twarzą, w podartym ubraniu leżała na trawniku. Nagle Kat zaczęła się podnosić. – Kimberlie! – Tym razem udało mu sieją ostrzec. Z zadziwiającą zwinnością Kim odepchnęła się rękami i poderwała na nogi. Harry patrzył na nią szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Kobiety ponownie zwarły się w zacieklej walce. Kat kilkakrotnie uderzyła Kim, lecz ta nie zamierzała się poddać. Harry widział, z jaką determinacją zadaje ciosy, aż w końcu potężnym kopniakiem powala napastniczkę i sama pada przy niej na kolana. Czy to już koniec? Czy Kat znowu udaje? Gra na zwłokę, zbiera siły, szykuje się do kolejnego ataku? Radiowozy policyjne z wyciem syren i błyskami kogutów podjechały pod dom. Kim sprawdziła puls Kat, uniosła jej powieki, zajrzała w źrenice, i dopiero potem osunęła się na ziemię. – Tammy? Znokautowałam ją. – Masz aparat? Kim pomacała kieszenie spodni. – Mam. – Do kogo mówisz? – dopytywał się Harry, który sprawdzał, czy John oddycha.
Kim zamknęła oczy. Nie miała siły teraz z nim rozmawiać. Czuła się kompletnie wyczerpana. – Do Tammy. – Przez ten nadajnik w uchu? Kim milczała. Teraz Harry zajął się Kat. Sprawdził jej puls i źrenice. Żałował, że nie ma przy sobie latarki. Zbadał także ramiona i nogi. – Kość promieniowa złamana – oznajmił. – Upadła na nią – mruknęła Kim. – Potrzebne będzie prześwietlenie. – Po chwili spytał: – Co o niej wiesz? – Kateka Zefari. W Tarpamii poszukiwana listem gończym. – Spróbowała usiąść, lecz tylko jęknęła z bólu. – Co jest? – Kostka.. – Przecież przed chwilą stałaś na tej nodze. – Agent Mason? – policjant zwrócił się do obojga. – To ja – odezwała się Kim i machnęła ręką w stronę Kat. – Jest wasza. – Gdzie jej mąż? – Tam – wskazał Harry, a potem spytał: – Agent Mason? Kim wzniosła oczy do góry i ciężko westchnęła. – Doktor Mason, agent Mason, major Mason, co wolisz. – Była wykończona. Wyciągnęła się na trawie, zamknęła oczy i starała się o niczym nie myśleć. – Wezwaliście karetkę? Dlaczego głos Harry’ego dochodzi jak gdyby z oddali? – Jest w drodze. Odpowiedź policjanta też się rozmywa. Dlaczego? Przecież to nie oni stoczyli właśnie najzacieklejszy, najbardziej szalony pojedynek w życiu, a ja, myślała Kim. – Kiedy przyjedzie, chciałbym zamienić słowo z ratownikami. – Oczywiście. – Kimberlie? – Harry przyklęknął obok, a kiedy nie zareagowała, poklepał ją po twarzy. – Kimberlie?
– Jęknęła, skrzywiła się, mocno zacisnęła powieki. Sprawdził jej puls, potem zbadał ręce, nogi, dotknął kostki. Krzyknęła z bólu. – Kimberlie? – Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy, dotknął małżowiny usznej i znalazł słuchawkę. Wyjął ją, włożył sobie do ucha. – Halo? Tammy? – Harry! Co tam się dzieje!? – Kimberlie potrzebuje pomocy. Ma skręconą prawą nogę w kostce. Chcesz, żeby ją przewieziono do naszego szpitala, czy gdzie indziej? Może wasz konsultant medyczny sam zechce ją zbadać? – Ona jest naszym konsultantem. – W takim razie zabieram ją do siebie. – W porządku. Przyjadę i odbiorę aparat fotograficzny. – Aparat? – Zadajesz za dużo pytań. – Racja. – W jego głosie zabrzmiała nuta goryczy. – Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi. – Przykro mi. Harry spojrzał na Kimberlie i odrzekł: – Mnie też. – No, nareszcie się obudziłaś – ucieszył się Jerry, wchodząc do boksu na oddziale ratunkowym, gdzie umieszczono Kim. – Kiedy niedawno do ciebie zaglądałem, jeszcze spałaś. Kim chciała się uśmiechnąć, lecz twarz jej wykrzywił grymas bólu. – Czuję się, jak gdybym wpadła pod ciężarówkę. Jerry roześmiał się z tego porównania. – Obawiam się, że tak też wyglądasz. – Zdjął przypiętą do ramy łóżka kartę chorobową i przeczytał wpisy. – Boli? – W normie. – Nie odgrywaj bohaterki. Jeśli potrzebne ci są środki przeciwbólowe, powiedz. – Kim powoli skinęła głową. Jerry uniósł prześcieradło i zbadał nogę. – Miałaś szczęście. Zobacz. – Pokazał jej klisze rentgenowskie. – Żadna kość nie jest złamana.
Kim westchnęła. – Cieszę się. – Pamiętasz, skąd cię przywieziono? – Nie. Jak przez mgłę przypominała sobie Harry’ego ostrym tonem wydającego polecenia ratownikom. Potem już go nie widziała. – Muszę przyznać, że nieźle nabroiliście, ty, John i jego żona. – Co z nimi? – John ma pękniętą szczękę, a Kat złamaną rękę i kilka żeber. Za to ty jesteś jak z gumy. – Widocznie lepiej odpierałam ciosy. Jeny potrząsnął głową. – Wciąż trudno mi uwierzyć, że stoczyłaś pojedynek jak w filmie. Szpital aż się trzęsie od plotek. Podobno jesteś tajną agentką. To prawda? Kim spojrzała mu prosto w oczy i odrzekła: – Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić. Jeny spoważniał. – Przyjmuję to za odpowiedź twierdzącą. – Przerwało im wejście Harry’ego. Kim serce zabiło mocniej, jej oddech stał się płytki, szybki, urywany. Odezwij się do mnie, powiedz coś, zaklinała w myślach, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. – To ja już pójdę, nie będę robił tłoku – bąknął Jeny. – Zajrzę później. Po jego wyjściu zaległo kłopotliwe milczenie. W końcu Kim nie wytrzymała i szepnęła: – Powiedz coś. – Harry wciąż milczał. Stał przy jej łóżku z rękami splecionymi na piersiach i patrzył jej w oczy, jak gdyby chciał wejrzeć w jej duszę. Czuła się obnażona, lecz nie miała do niego o to pretensji. Dobrze, że nareszcie może zobaczyć mnie taką, jaka naprawdę jestem, pomyślała. Szkoda tylko, że przedstawia sobą tak opłakany widok. Ale przynajmniej prawda wyszła na jaw. Teraz muszę tylko znaleźć w sobie dość odwagi, żeby zrobić następny krok i postarać się zasypać przepaść pomiędzy nimi. – Wiem, że chcesz mi zadać wiele pytań... – I teraz na nie odpowiesz? – Czy John i Kat zostali aresztowani? – spytała.
– Tak. – Gdzie mój aparat fotograficzny? – Tammy go ma. Kit odetchnęła z ulgą. – Tyle przynajmniej wiesz. – Od jak dawna pracujesz w służbach specjalnych? – Od pięciu lat. – Powiedziałaś, że twój narzeczony zginął cztery lata temu. Czy to się stało na służbie? On także był agentem? – Tak. Chris nie posłuchał mojego rozkazu i wszedł do płonącego budynku. Harry w zamyśleniu pokiwał głową. Wracał myślami do rozmowy w szpitalnym bufecie. To wówczas wyrwało jej się, że nie posłuchał rozkazu. Co jeszcze powiedziała niechcący, a on był zbyt głupi, zbyt zaślepiony miłością, że nie zwrócił na to uwagi? – Czy kiedykolwiek powiedziałaś mi prawdę? – Oczywiście – żachnęła się. – Posłuchaj, musisz mi uwierzyć... – Uwierzyć ci? Dobre sobie! – Jego głos nabrzmiały był bólem. – Cały czas mnie okłamywałaś. Podejrzewałaś, że przyłożyłem rękę do śmierci Japarlina! – Na tym polegała moja praca, moja misja. Oddelegowano mnie tu, żebym przeprowadziła śledztwo. – Ale zjawiłaś się, zanim Japarlina zamordowano. – Tylko dlatego, że wywiad otrzymał tajną informację o zamierzonym zamachu. Chcieliśmy wzmocnić jego ochronę podczas rekonwalescencji, tylko że do rekonwalescencji nie doszło. Otrzymałam listę osób, które mają jakiś związek z Tarparnią. Figurowało na niej i twoje nazwisko. Kazano mi za wszelką cenę dostać się do zespołu operacyjnego. – Aha, czyli sama tak wszystko zorganizowałaś, żeby Edington musiał poprosić cię o zastępstwo. – Tak. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, do momentu kiedy... kiedy poznałam ciebie. Harry zaciął wargi. – Zrobiłaś ze mnie głównego podejrzanego! – wybuchnął. –
Chciałaś mnie prześwietlić! – Nie! To wcale nie było tak! – Ale tak wyglądało. Już niczego nie jestem pewny. Nawet nie wiem, czy Mason to twoje prawdziwe nazwisko. – Prawdziwe. Znasz mnie lepiej, niż ci się wydaje. Przyznaj szczerze. – Szczerość! Kpisz sobie ze mnie? Szpiegowałaś mnie! – I wzajemnie. – Co? – obruszył się Harry. – Zaglądałaś do sejfu – domyślił się. – Wykonywałam rozkazy. – Tylko to potrafisz. Ślepo wykonywać rozkazy. – Harry, nie rozumiesz... – Tu się nie mylisz. – Odwrócił głowę, potem znowu spojrzał na nią. – Czy chwile intymności między nami cokolwiek dla ciebie znaczyły? – Tak. – Boże, jak mam go przekonać? – Znaczyły bardzo wiele – zapewniła go. – W szczególny sposób to okazałaś – zakpił. Przełknęła łzy. – Wykonywałam swoją pracę. – Cóż, wypada tylko pogratulować zapału. Czy uwodzenie mnie także należało do planu? – Nie! – Jak on mógł coś takiego pomyśleć! – Ja ciebie kocham! – Kochasz? – Prychnął pogardliwie. – Czy ty w ogóle wiesz, co to słowo znaczy? Jak możesz twierdzić, że mnie kochasz, jeśli nie potrafisz zdobyć się na uczciwość wobec mnie? Próbowała otrzeć łzy, lecz tylko skrzywiła się z bólu. Wściekła była na siebie za swoją słabość, bezbronność w momencie, który wymagał szczytowej formy. Przecież musi mu udowodnić, że tworzą idealną parę! – Każda chwila z tobą była dla mnie bezcenna. Prawdziwa. Z całej siły broniłam się, żeby się w tobie nie zakochać, ale to się stało i nie żałuję. – Chwila ze mną? Dobre sobie! Ze mną, z Tammy na
podsłuchu i cholera jeszcze wie z kim! – Harry – chciała zaprzeczyć, lecz głos odmówił jej posłuszeństwa. – Daruj sobie, Kimberlie. Odwrócił się od niej i zrobił krok w stronę wyjścia. – Harry – błagała – Harry, zostań, nie odchodź... Obejrzał się i zmierzył ją takim wzrokiem, jak gdyby była mu zupełnie obca. – Nie wiem, kim jesteś, Kimberlie, i nie jestem pewien, czy chcę się dowiedzieć. – Z tymi słowami odszedł, a ona nie mogła go zatrzymać.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY – Kochanie? – Eileen Mason ze słuchawką telefonu bezprzewodowego w ręce podeszła do drzwi pokoju córki i zapukała. – Kimmy, kochanie, dzwoni Tammy... Kim wytarła oczy i nos. – Wejdź, mamo, proszę. Eileen otworzyła drzwi i podeszła do łóżka. – Córeńko – szepnęła, siadając na brzegu. Objęła Kim i przytuliła do siebie. – Czas leczy rany. Zobaczysz. – Widząc, że Kim na nowo zalewa się łzami, podniosła słuchawkę i powiedziała do Tammy: – Ona zadzwoni później, dobrze? Co, kochanie? Wychodzisz? No to tymczasem. – Potem wyłączyła telefon i wyjaśniła: – Tammy sama do ciebie zadzwoni, bo teraz musi wyjść. Kim odsunęła się od matki i wymamrotała: – Są tu gdzieś chusteczki? – Proszę. Eileen podała jej całe pudełko. Kim wyciągnęła ligninową chusteczkę, wytarła nos i odezwała się: – Tammy to sprawdzona przyjaciółka... – Martwi się o ciebie tak samo jak ojciec i ja. Powiedz, kochanie, czy... jest jeszcze ktoś, kto może też o tobie teraz myśli? – Nie rozumiem. – Pytałam, czy jest... – O co ci chodzi, mamo? – Jak on się nazywa, Kimmy? – nalegała Eileen. – Wiem, że nie rozpaczasz z powodu kostki. Tylko mężczyzna, i to mężczyzna, którego kochasz, może być przyczyną takiego morza łez. Pozwoliłam ci się wypłakać, miałam nadzieję, że sama się jakoś uporasz z tym problemem, ale teraz doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli porozmawiamy. Wyrzuć to z siebie, kochanie. – Och, mamo, strasznie zagmatwałam sobie życie – westchnęła
Kim i łzy znowu napłynęły jej do oczu. – Wszystko da się naprawić. – Nie sądzę. Harry nie chce mieć ze mną nic wspólnego i nie obwiniam go za to. – Nonsens. Jesteś jedną z najszlachetniejszych osób, jakie znam. Masz takie dobre serce i... – Nie jesteś obiektywna, mamo. – Właśnie że jestem. A jeśli ten Harry nie widzi, jaki był głupi, to może nie jest ciebie wart? – Jest, mamo, jest. I świetnie do siebie pasujemy. – Więc na czym polega problem? Kim wzięła głęboki oddech i wyjaśniła: – Widzisz... ja go okłamałam. Musiałam – dodała szybko. – Dlatego nie obwiniam go za to, że nie chce mnie więcej widzieć. – Musiałaś go okłamywać? Dlaczego? – Nie chciałam, żeby stała się mu jakaś krzywda. – Więc działałaś ze szlachetnych pobudek. – Objęła córkę i przytuliła. – Jeśli Harry zna cię wystarczająco dobrze, jestem pewna, że ochłonie. Opowiedz mi o nim. – Oczy jej zabłysły z ciekawości. – Przystojny? Kim westchnęła rozmarzona. – I to jak... Matka miała rację. Opowiadanie o ukochanym przyniosło jej ulgę, a gdy skończyła, ujrzała nagle promyk nadziei rozświetlający mroczną rzeczywistość ostatnich tygodni. Kiedy ojciec zawołał je na lunch, ze smakiem spałaszowała kanapkę i nabrała ochoty na spacer. – Przewietrzę się trochę – oznajmiła. – Gdzie się wybierzesz? – spytał ojciec. – Na Black Mountain, chociaż... – zawahała się – chociaż nie, zajrzę do Ogrodu Botanicznego. – Dasz radę prowadzić z chorą nogą? Może ja cię zawiozę – zaproponował. – Dziękuję. Kochany jesteś. – Kim przystała na propozycję ojca. Od czasu do czasu miło jest znowu znaleźć się pod
opiekuńczymi skrzydłami rodziców. – Ale czuję się coraz lepiej i już nie potrzebuję kul – dodała. – Miałaś szczęście, że nie złamałaś nogi, moja droga – wtrąciła matka. – Cud boski, że przy tych wszystkich wyczynowych sportach, jakie tam w wojsku uprawiacie, nigdy dotąd nie... – Nie zaczynaj od nowa, mamo – błagała Kim. – Przepraszam. – Eileen uniosła obie dłonie. – Wiem, że uwielbiasz podróże i ten dreszczyk emocji, jakiego dostarcza ci twoja praca, ale latka lecą i nie możesz do końca życia rozbijać się po świecie. Musisz zapewnić sobie jakąś przystań. Kim wielokrotnie słyszała podobne przemowy i wiedziała, że gdyby jej rodzice poznali prawdę o tym, czym rzeczywiście się zajmuje, martwiliby się jeszcze bardziej. Tym razem jednak słowa matki trafiły w czuły punkt. Przecież odkąd spotkała Harry’ego, zaczęła poważniej zastanawiać się nad życiem, odczuwać, że czegoś w nim brak. Harry. Wszystko sprowadza się do niego. – Gotowa? – spytał ojciec, biorąc kluczyki. – Tak. – Odpocznij, córeczko – życzyła Eileen. – Zawsze lubiłaś Ogród Botaniczny. – Tak, mamo. – Podeszła, objęła ją i szepnęła do ucha: – Dziękuję, że jesteś ze mną. Nikt mi ciebie nie zastąpi. – Och, daj spokój! – żachnęła się Eileen, lecz Kim dostrzegła w jej oczach łzy wzruszenia. – I nie zapomnij komórki. Kiedy będziesz miała dość, zadzwonisz i ojciec po ciebie przyjedzie. Kilka godzin później Kim czuła się już znacznie lepiej. Leżała na trawie pod rozłożystym drzewem rzucającym miły cień i przez gałęzie spoglądała na obłoki sunące po niebie. – Jak ja kocham to miejsce – szepnęła do siebie i westchnęła. Chwilę później zadzwonił telefon. Kim usiadła, wyciągnęła z kieszeni komórkę. Na wyświetlaczu pojawił się numer rodziców. – Nie chcesz już wracać, córeńko? – zapytała matka. – Która godzina? – Kim spojrzała na zegarek i wykrzyknęła: – Ale zrobiło się późno!
– Widać dobrze odpoczywałaś, skoro straciłaś poczucie czasu. – Wspaniale. Leżę sobie pod moim ulubionym eukaliptusem i patrzę w niebo. Czuję się jak w raju. – W takim razie przepraszam, że ci przeszkodziłam. Więc jak? Przyjechać już teraz? – Dobrze. – Zostań dłużej, jeśli masz ochotę. – Nie, nie. Przecież mogę tu przyjechać jeszcze jutro. To czekam. Pa. Kim wyciągnęła się z powrotem na trawie i znowu spojrzała w niebo. Po chwili przymknęła powieki. Ostatni miesiąc wyczerpał ją nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Podczas składania raportu z wykonania zadania, kiedy dowiedziała się, że John i Kat McPhee zamordowali Japarlina na zlecenie rządu Tarparnii, myślała głównie o Harrym. Kiedy Moss nawrzeszczał na nią, że staczając publiczny pojedynek z Kateką Zefari, zdekonspirowała się i spaliła jako agentka, wcale się nie przejęła. Teraz, gdy wszyscy wiedzieli, że pracuje dla służb specjalnych, jej możliwości działania zostały znacznie ograniczone. Dalsza praca w szpitalu przestała mieć sens, została więc wysłana na zwolnienie lekarskie. Tammy miała na ten temat własną, całkiem oryginalną teorię. Uważała mianowicie, że Kim chciała, oczywiście podświadomie, się zdekonspirować, by pomniejszyć swoją przydatność do służby. Po głębszym zastanowieniu Kim przyznała jej rację. Chciała zrezygnować ze służby i w wywiadzie, i w wojsku. Chciała gdzieś osiąść, mieszkać w jednym miejscu dłużej niż jeden miesiąc i każdą wolną chwilę spędzać z Harrym. Harry. Wszystko sprowadza się do niego. Poczuła, że znowu ogarniają beznadziejny smutek. A już była w tak dobrym nastroju! Westchnęła, spojrzała na obłoki. Przecież się nie rozpłacze, nie zrobi z siebie widowiska. Zmobilizowała całą siłę woli, by się opanować. Nie będzie myśleć o tym, co zaszło. Dopóki ojciec po nią nie przyjedzie, poobserwuje niebo, uspokoi się. Nagle usłyszała blisko siebie czyjeś kroki. Otworzyła oczy.
Nad sobą zobaczyła mężczyznę, bacznie się jej przyglądającego. Serce zabiło jej jak młot. Usiadła, niemal uderzając czołem w pochylającego się nad nią... – Harry! – Dlaczego za każdym razem, kiedy się do ciebie zbliżę, podskakujesz jak oparzona? – spytał żartem. Kim oniemiała. Siedziała na trawie i wpatrywała się w ukochanego. Harry usiadł tuż obok, spojrzał na nią i uśmiechnął się tym swoim rozbrajającym uśmiechem, któremu nie mogła się oprzeć. – Jak... jak mnie znalazłeś? – Dzięki twojej mamie. – Mojej mamie! – wykrzyknęła. – Tak. Dzwoniła do ciebie przed chwilą, prawda? – Dzwoniła, ale... – Uważasz, że tylko ty nadajesz się na szpiega? – Posłuchaj, Harry, to nie... – Tammy podała mi adres twoich rodziców, a oni skierowali mnie do Ogrodu Botanicznego. Potem twoja matka telefonicznie udzieliła mi dalszych wskazówek, gdzie cię znajdę. – Przecież nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego. – Głos odmówił jej posłuszeństwa, oczy zaszły łzami. – Nonsens, głuptasie – zaprzeczył łagodnie i ujął jej twarz w dłonie. – Oczywiście, że chcę. Kocham cię. – Jak to? Znienawidziłeś mnie, odszedłeś... Nie pozwolił jej dokończyć, bo zaczął ją całować. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Harry jest przy niej. Pragnie jej. Kocha ją! Westchnęła. Wplotła palce w jego włosy, rozkoszując się ich miękkością. Ten gest pomógł jej uświadomić sobie, że to nie sen, a rzeczywistość. Zapach jego ciała, który przez ostatnie tygodnie ją prześladował, budził ją teraz do życia. – Kimberlie – jęknął cicho i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. – Tak się za tobą stęskniłem... – Odsunął się, spojrzał w jej przepełnione namiętnością oczy. – Byłem strasznie głupi.
– Nie mów tak. – Położyła mu palce na ustach. – Miałeś pełne prawo mnie porzucić. Bardzo cię zraniłam. – Mnie nie, może moją dumę – rzekł z uśmiechem. – Wiesz, co czuję, kiedy się tak uśmiechasz? – A ty wiesz, co ja czuję, kiedy tak reagujesz na mój uśmiech? – Nie. – Czuję w sobie niezwykłą moc. Czuję, że mogę być władcą świata, dokonać wszystkiego. Żadna kobieta nie miała na mnie takiego magicznego wpływu – ciągnął, muskając oddechem jej twarz. – Sprawiasz, że czuję się silny, a jednocześnie bezradny, zdany na twoją łaskę. Nigdy nie mam ciebie dość. Uzależniłem się. Szaleję za tobą. Tym razem, kiedy ją pocałował, był to najbardziej władczy pocałunek w jej życiu. Wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. W końcu Harry wypuścił ją z objęć i rozejrzał się dookoła, jak gdyby nagle przypomniał sobie, że znajdują się w miejscu publicznym. – Jeszcze trochę i poszedłbym na całość – szepnął. – Ja też. – Pochyliła się i wargami delikatnie uszczypnęła go w ucho. – Przestań! – A jak nie przestanę? – zaczęła się z nim droczyć. – Usychałam z pragnienia, w spiekocie czołgałam się przez pustynię, a gdy nareszcie znalazłam oazę, zabraniasz mi się napić do woli? Nie jesteś fatamorganą, prawda? – Nie. Odczuwam to samo pragnienie, co ty, ale wiem, że jeśli zbyt dużo wypiję, mogę się rozchorować. – Wstręciuch. Wszystko psujesz. – Łakomczucha. – Kim wybuchnęła serdecznym śmiechem. Czuła, że z jej ramion spadł przygniatający ciężar. – Wyjdziesz za mnie? – spytał Harry znienacka. – Wyjść za ciebie? – Kim nie wierzyła własnym uszom. – Niczego bardziej nie pragnę – odpowiedziała i spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym miłością. – Naprawdę?
Westchnęła i czułym gestem pogładziła go po policzku. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – szepnęła. – Tammy wie? – spytała po chwili. – Dzwoniła do mnie, ale... Nie dokończyła. Nie chciała mu mówić, że z rozpaczy nie była w stanie z nikim rozmawiać. – Ale? Wzięła głęboki oddech. Żadnych tajemnic. – Byłam tak zapłakana, że nie mogłam z nią rozmawiać – przyznała się. – Przepraszam... Wiem, że powinienem przyjechać wcześniej, ale potrzebowałem czasu, żeby to wszystko w sobie przetrawić. – Miałeś pełne prawo mnie znielubić. Okłamywałam cię. – Zrozumiałem, że twoje motywy były uczciwe. Wiem, że to brzmi jak paradoks, ale cóż... Zrozumiałem, że jesteś kobietą, której mogę zaufać. Masz zasady, mocny kręgosłup moralny i... – spojrzał na nią przekornie – dobrze opanowane techniki walki, szczególnie cios łokciem w kark. – Och, nie! Przepraszam! Ale wróciłam, żeby cię pielęgnować. – Wiem. Tammy mi powiedziała. – Tak? I co jeszcze ci powiedziała? – Masz na myśli instrukcje, jak wypełniać formularze przed wstąpieniem do służb specjalnych? – Co! – wykrzyknęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Kiedy? – Co kiedy? – Kiedy cię zwerbowali? – Oficjalnie? W zeszłym tygodniu. Kim potrząsnęła głową. – Nie! Harry, nie! Nie wiesz, w co się pakujesz. Niepotrzebne ci takie życie. – To jest twoje życie. – Już nie. Walcząc z Kat McPhee, zdekonspirowałam się. Teraz szef wydziału operacyjnego, Moss... – Poznałem go – wtrącił Harry. – Moss powiedział, że odtąd mogę pracować... – Wiem. Tylko za granicą. Wiem też o kamerze zainstalowanej
w kostnicy. Mnóstwo myśli przemknęło przez głowę Kim. Coś się jej w tym wszystkim nie zgadzało. – Widziałeś się z Mossem jeszcze przed przyjęciem u Johna? – Tak. – Więc wiedziałeś, że dla nich pracuję? – Nie. Powiedziano mi tylko, że mają w szpitalu swojego człowieka. Podejrzewałem, że chodzi o tego sprzątacza z kostnicy i dopiero na przyjęciu zorientowałem się, że mówili o tobie. – Tak mi przykro. Harry położył palec na jej ustach. – Przestań przepraszać, kochanie, i pozwól mi wytłumaczyć. W trakcie naszej rozmowy Moss spytał, dlaczego ukradłem tkanki. Powiedziałem mu. – Chciałeś sprawdzić, czy do organizmu Japarlina nie wprowadzono jakieś podejrzanej substancji. – Tak. – Sama im to wyjaśniłam. – Domyśliłem się. Moss powiedział mi także, że zainteresowali się mną, bo dużo operuję za granicą. Mam więc już znakomity kamuflaż, ale kiedy wynikła afera z Japarlinem, chciał zyskać absolutną pewność, że nie przyłożyłem ręki do jego śmierci. – Co jeszcze powiedział ci Moss? – Że jeśli mnie zwerbują, będę potrzebował partnera. Warunek: ta osoba musi być agentem tajnych służb i wykwalifikowanym lekarzem... – Harry zawiesił głos. – Miał na myśli mnie? – Tak. – Jestem zaskoczona. To już oficjalne? – Jeszcze nie, ale będę prosił, żeby przydzielono mi ciebie. Nikogo nie zdziwi, że jako moja żona będziesz ze mną podróżowała. Spełniasz warunki przedstawione przez Mossa, więc nie widzę powodu, dlaczego nie miałby się zgodzić. Jedyne, co wciąż budzi moje wątpliwości, to twoje prawdziwe kwalifikacje jako lekarza.
– Nie wierzysz, że odbywam staż podyplomowy i staram się dostać na specjalizację? – Absolutnie nie. Masz takie nawyki, że nikogo nie nabierzesz. Od razu wydawało mi się to podejrzane – dodał z uśmiechem, a kiedy milczała, zaniepokoił się. – O co ci chodzi? – Nie wiem, czy to dobry pomysł. Kiedy Moss mi powiedział, że w Australii jestem praktycznie spalona, postanowiłam się wycofać z wojska. Chciałam dostać etat w szpitalu i nareszcie stać się normalną kobietą. Ku jej zdumieniu Harry wybuchnął śmiechem. – Kimberlie, kochanie, ty nie jesteś normalną kobietą! Jesteś wyjątkowa, niespotykana i wcale nie chcę, żebyś się zmieniła. Jesteś wszechstronnie uzdolniona i posiadasz wybitne predyspozycje do pracy wywiadowczej. Moss wprost nie mógł się ciebie nachwalić. – Naprawdę? – Kim była kompletnie zbita z tropu. – Powiedz szczerze, czy praca w wywiadzie nie daje ci satysfakcji? Nie lubisz tego, co robisz? – Lubię, ale zrozumiałam, że w życiu są ważniejsze rzeczy. – Jakie? Dom, codzienna rutyna? Kochanie, znudziłoby ci się już po miesiącu. – Naprawdę tak sądzisz? – Nie sądzę, wiem. Jestem taki sam. Jak ci się wydaje, dlaczego jeżdżę operować za granicą? Bo muszę oderwać się od szpitalnego kieratu. Owszem, pomagam ludziom, których nie stać na przyjazd na leczenie tutaj, ale sam też wiele korzystam. Taki wyjazd pozwala mi skoncentrować się na tym, co w życiu naprawdę ważne. Praca w wywiadzie da mi okazję pomagać w inny sposób, a ty zaspokoisz moją tęsknotę za miłością. – Pocałował ją lekko. – Powiedz, co tak naprawdę cię dręczy? Kim, zaskoczona jego dociekliwością, stwierdziła w myślach, że zdążył bardzo dobrze ją poznać. – Kocham cię i dlatego nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł, żebym ci partnerowała w pracy. Jak zareaguję, jeśli coś ci się stanie? Boję się, że się załamię.
– Tak jak po śmierci Chrisa? – Tak. Potrzeba było kilku lat, żebym odzyskała równowagę i chęć do życia. – Chris zginął, ratując innych. Niektórzy nazwaliby go bohaterem. – Niektórzy, bo inni oskarżyliby go o głupią brawurę. Zawsze trzeba rozważyć ryzyko dla życia swojego i innych. Chris naraził na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i mnie. Przekreślił powodzenie misji, zdekonspirował się. Strasznie długo byłam na niego po prostu wściekła, co tylko pogłębiało moje wyrzuty sumienia. Nie chcę po raz drugi przeżywać czegoś podobnego. Za bardzo cię kocham. Przywarła do niego, a on objął ją mocno i zapewnił: – Nic takiego się nie stanie. – Skąd pewność? Kiedy zobaczyłeś pożar, wbiegłeś do budynku, prawda? – To było zupełnie co innego. Starannie rozważyłem ryzyko. Pamiętasz, że nie forsowałem drzwi do tamtego mieszkania, chociaż mogłem je wyważyć? Wiedziałem, że najrozsądniej jest czekać na pomoc, i tak też uczyniłem. Nie chcę zostać bohaterem, ty też nie, prawda? I dlatego mamy szansę razem zdziałać coś dobrego dla świata. Czy nie tym się kierowałaś, zostając agentką? Nie chciałaś zmienić świata? Poza tym, we wszystkim, co robimy, istnieje element ryzyka, ale jeśli oboje zachowamy ostrożność, jestem przekonany, że nic nam się nie stanie. – A co z dziećmi? Harry spojrzał na nią poważnie. – Chcesz, żebyśmy mieli rodzinę? – Chcę. Ty nie? – Oczywiście, że chcę, ale... – zająknął się – z jakiegoś powodu zakładałem, że ty jesteś typem kobiety, która nie myśli o dzieciach. Cóż, jeszcze dużo musimy się nawzajem o sobie nauczyć. – Więc jak będzie z dziećmi? – drążyła. – Kiedy pojawią się na świecie, wszystko będzie wyglądało
inaczej. Proponuję, żebyśmy wtedy oboje wycofali się ze służby operacyjnej i ewentualnie pracowali jako doradcy. – Położył jej ręce na ramionach. – Wierzę, że nam się uda, Kimberlie. – A jeśli wystąpię z wojska? – Nie widzę problemu, oczywiście jeśli zrobisz to z poważnych pobudek. – Napodróżowałam się już – oświadczyła. – Chcę zamieszkać w Sydney. Chociaż chcę też wyjeżdżać z tobą na operacje, po to, żeby jak powiedziałeś, dać coś z siebie innym. – W takim razie dobrze. Załatwię ci etat w naszym szpitalu, oczywiście jeśli masz odpowiednie kwalifikacje. Kim poczuła się tak, jak gdyby zdjęto jej z barków kolejny ciężar. – Jesteś dla mnie taki dobry – rzekła i pocałowała go namiętnie. – Nie zmieniaj tematu, Kimberlie. Odpowiedz na moje pytanie. – Mam specjalizację z medycyny ogólnej, chirurgii ogólnej i ortopedii. – Co! – wykrzyknął Harry, wyraźnie pod wrażeniem. – Wiesz, jak to jest, kiedy pracujesz za granicą. Lekarz musi być omnibusem, znać się na wszystkim. Kiedyś nawet drutowałam szczękę i operowałam wrośnięte paznokcie. – To powiedz jeszcze, że masz doktorat. – Nie, ale zastanawiałam się nad tym. – Może się tym zajmiesz, kiedy dzieci będą małe? – Podoba mi się ten pomysł. Więc kiedy pojawią się te dzieci? – Za kilka lat – odparł i przygarnął ją do siebie. – Bo wpierw chcę cię mieć wyłącznie dla siebie. Nagle odezwał się dzwonek telefonu komórkowego. Kim sprawdziła numer na wyświetlaczu i poinformowała: – Mama. – Wszystko u ciebie w porządku, córeczko? – W absolutnym, mamo. – Rozumiem, że Harry cię znalazł... – Tak. – Robi bardzo miłe wrażenie. A jaki przystojny.
Rozmawialiście już o ślubie? – Tak, mamo. Możesz zacząć przygotowania. Do zobaczenia. – Rozłączyła się i z przekornym uśmiechem rzekła do Harry’ego: – Teraz już nie możesz się wycofać. Harry z poważną miną pokiwał głową i rzekł: – Rodzice nie wiedzą, że pracujesz w wywiadzie. Było to stwierdzenie, nie pytanie. – Nie. – Widząc w jego oczach błysk dezaprobaty, Kim wyjaśniła: – Chcę ich chronić. Pomyśl, jak twoja rodzina by zareagowała, gdyby się dowiedzieli, że wstąpiłeś do służb specjalnych. Nasi przeciwnicy są bezwzględni i nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć potrzebne informacje. W odpowiednim momencie im powiem, ale jeszcze nie teraz. Oszukuję ich z miłości... – Jak mnie? – Jak ciebie, chociaż bardzo chciałam przyznać się przed tobą do wszystkiego. – Czy Tammy słyszała wszystkie nasze... rozmowy? Kim uśmiechnęła się domyślnie. – Prawie wszystkie. Znamy się jak łyse konie i wiedziała, kiedy się rozłączyć. Bardzo się cieszę, że to właśnie ona była moją partnerką w tej misji. Zresztą to właśnie ona zachęcała mnie, żebym nie tłamsiła w sobie rodzącego się uczucia do ciebie. – Przypomnij mi, że muszę jej kiedyś za to specjalnie podziękować. – Poprosimy, żeby była naszą druhną i zmusimy do włożenia sukienki z falbankami! Harry roześmiał się na samą myśl o tym. – Nie spodoba się jej ten pomysł – rzekł. – Wiem, że nie – odparła i także wybuchnęła śmiechem. – No, komu w drogę... – Dobrze, chodźmy – zgodziła się Kim. Wsiedli do samochodu, a kiedy Harry przejechał skrzyżowanie, na którym powinien skręcić do domu jej rodziców, zapytała: – Dokąd mnie wieziesz? – Do jubilera. Przecież musimy kupić pierścionek
zaręczynowy. Ale błagam, nie wybieraj takiego z wystającym kamieniem, żebyś mnie nie podrapała, kiedy będziemy ćwiczyć sztuki walki. Koniecznie musisz mnie nauczyć tego ciosu, no wiesz... – Jak długo masz zamiar mi to wypominać! – obruszyła się i czułym gestem położyła mu rękę na udzie. Harry. Wszystko sprowadza się do niego. Ale teraz już należy do mnie, pomyślała i poczuła się szczęśliwa.