CAROLINE CROSS
Prawdziwy klejnot
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- O rany, to Szaraczek! - usłyszała na powitanie.
Nora Jane zastygła w bezruchu przed drzwiam...
3 downloads
9 Views
CAROLINE CROSS
Prawdziwy klejnot
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- O rany, to Szaraczek! - usłyszała na powitanie.
Nora Jane zastygła w bezruchu przed drzwiami bungalowu i szeroko otwartymi
oczami wpatrywała się w Eliasza Wildera. Po raz pierwszy od szesnastu lat stanęła z
tym mężczyzną twarzą w twarz.
Przez ostatnie trzy dni umierała ze strachu na myśl o planowanym spotkaniu i
kiedy już do niego doszło, sądziła, że jest przygotowana na wszystko. Pogodziła się z
faktem, że nerwy ją zawiodą i nie będzie zdolna wykrztusić ani słowa. Spodziewała
się, że usłyszy to okropne przezwisko, którym Eli gnębił ją w szkole. Nawet jego
wygląd nie mógł Nory zaskoczyć, gdyż kilka razy widziała Eliasza z daleka w
mieście; zdawała sobie sprawę, że jeszcze wyprzystojniał.
Nie przewidziała tylko jednego: że otworzy jej drzwi niemal całkiem nagi.
Niedbale oparty o framugę drzwi, patrzył teraz na nią badawczo, ubrany jedynie
w nie dopięte dżinsy z obciętymi nogawkami; wysoki, złocistowłosy, jak zwykle
opanowany.
Serce Nory biło tak mocno, jakby za chwilę zamierzało wyskoczyć z klatki
piersiowej. Weź się w garść, pomyślała. Przecież on, najgorszy łobuz z miasteczka
Kisscount w Oregonie, utrapienie jej młodzieńczych lat, zawsze uwielbiał ją prowoko-
wać. Dlaczego nie miałby robić tego i teraz?
Wytarła wilgotne dłonie o zapiętą aż po szyję bawełnianą sukienkę i pilnie
bacząc, by jej wzrok nie ześliznął się poniżej twarzy Eliasza, odważyła się w końcu
otworzyć usta.
- M...mam nadzieję, ż...że cię nie obudziłam - wyjąkała drżącym głosem.
Po raz ostatni głos drżał jej wtedy, kiedy tuż po maturze Eli zaszedł ją
znienacka w szkolnym korytarzu i udawał, że chce pocałować.
Eliasz oparł się mocniej o framugę drzwi i ziewnął szeroko.
Nora wykorzystała moment, kiedy na nią nie patrzył, i szybko obrzuciła
spojrzeniem całą jego postać. To, co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. Szeroki,
R
S
- 2 -
opalony tors, płaski, doskonale umięśniony brzuch, złotawe włoski zbiegające cie-
mniejszą linią ku rozchylonemu zapięciu dżinsowych szortów...
Oszołomiona, z trudem przełknęła ślinę.
- Nic ci nie jest, Szaraczku?
Nora drgnęła, kiedy palce Eliasza dotknęły jej ramienia. Spojrzała mu prosto w
oczy i dostrzegła malujące się w nich rozbawienie. Zauważył, co się z nią dzieje. A
niech go! Znowu miał niezłą uciechę z faktu, że wprawił ją w zakłopotanie.
- N...nic. Czuję się d...doskonale - skłamała.
- To świetnie. - Eliasz przeciągnął się leniwie. - A właściwie która jest godzina?
Nora zerknęła na zegarek.
- Jeden... Jedenasta trzydzieści.
- Aż tak wcześnie? - Eliasz ziewnął po raz drugi i przesunął dłonią po włosach.
Nora z zachwytem wpatrywała się w gęstą, złocistobrązową czuprynę. - Czemu zatem
zawdzięczam przyjemność twojej wizyty? Zgubiłaś drogę? Wysiadł ci samochód? A
może - zmysłowo zniżył ton głosu - zrozumiałaś w końcu, jak bardzo za mną tęskniłaś
przez minione lata?
Nora poczuła kompletną pustkę w głowie.
Pracowicie ćwiczone przez cały ranek rzeczowe przemówienie, które
zamierzała wygłosić, zupełnie wyparowało z jej pamięci. Zahipnotyzowana
spojrzeniem błękitnych oczu Eliasza ledwo mogła sobie przypomnieć, jak się nazywa,
a co dopiero wyłuszczyć mu swoją prośbę. A przecież zamierzała przekonać go, by
pomógł jej zatrzymać Wierzbowy Dwór. Ten dom był jej sanktuarium i jedyną ostoją.
Uciekaj stąd, podpowiadał instynkt. Przecież obiecałaś Chelsea, że wymyślisz
jakiś sposób, by pomóc jej ojcu, przypominał inny głos.
Obietnica rzecz święta. Nora nie mogła zawieść dziecka.
Zwilżyła językiem wysuszone wargi.
- Cz...czy mogę wejść? - spytała.
- Proszę bardzo. - Eliasz wzruszył ramionami i zaprosił Norę do środka. Kiedy
jej oczy przywykły do panującego w domku półmroku, rozejrzała się dokoła.
W części kuchennej, oddzielonej żółtym blatem od reszty pomieszczenia, na
pierwszym planie królował zlewozmywak pełen brudnych naczyń. Dalej Nora
R
S
- 3 -
dostrzegła poobijany piecyk i starą lodówkę. Pod zapyziałym oknem stał niewielki stół
i dwa krzesła. Pozostała część pomieszczenia, sądząc po telewizorze, odrapanym
stoliku do kawy i stojącej pośrodku kanapie, miała zapewne pełnić rolę salonu. Wokół
ścian piętrzyły się kartonowe pudła, w których, jak się Nora domyślała, znajdowały się
rzeczy Eliasza i jego córki.
Eli jednym ruchem zgarnął z krzesełka walające się na nim ubrania, cisnął je na
podłogę i gestem ręki wskazał Norze, by usiadła. W domku panowała duchota,
powietrze wypełniał gęsty odór spalenizny. Nora rozejrzała się w poszukiwaniu źródła
tego przykrego zapachu i dopiero po chwili zrozumiała, że dolatuje on z kartonowych
pudeł. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
- Przykro mi, że spotkało was takie nieszczęście - powiedziała do Eliego.
Odkąd weszli do domku, przez cały czas chodził tam i z powrotem.
- Zdarza się - mruknął, nieznacznie wzruszając ramionami.
- Dobrze, że chociaż nikt nie został ranny.
- To prawda. - Eli zatrzymał się i oparł o blat.
- Podobno krążą różne pogłoski na temat przyczyny pożaru.
- Skąd wiesz? - spytał ostrym tonem.
- Chy...chyba Chelsea coś wspominała. Mówiła ci, że często wpada do
biblioteki, prawda?
- Tak. Moja mała bardzo lubi książki. - Na myśl o córce Eli uśmiechnął się
mimo woli.
- To mądre dziecko. Miłe, pełne zapału i ciekawych pomysłów.
- Zgadzam się z tobą - powiedział Eli. Na chwilę zapadła cisza. - No więc, co
cię tu sprowadza? - ponowił wcześniej zadane pytanie. - Czyżby Chelsea za pomocą
komputera w bibliotece włamała się do banku?
- Ależ skąd! - zawołała przestraszona Nora. - Coś podobnego nawet nie
przyszłoby jej do głowy.
- Jasne. - Eli znowu popatrzył na nią z rozbawieniem w oczach. - Napijesz się
czegoś? - Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę lodówki.
- Ja... Tak, chętnie.
R
S
- 4 -
Eli wyjął dwie puszki i jedną z nich podał Norze. Drgnęła, kiedy niechcący ich
dłonie otarły się o siebie. Eliasz otworzył puszkę, odchylił głowę do tyłu i z lubością
wypił potężny łyk napoju. Nora zerknęła na swoją puszkę. O Boże, to przecież piwo!
pomyślała przestraszona. Już chciała głośno zaprotestować, gdy napotkała
wyczekujący wzrok Eliego. Zrozumiała, że to kolejna prowokacja.
Z godnością odstawiła więc nie otwartą puszkę na blat i złożyła ręce na
podołku.
- Jednak nie chce mi się pić.
- Aha. - Eli z udawaną powagą przez chwilę delektował się kolejnym łykiem
piwa. - Powiesz mi wreszcie, czemu zawdzięczam twoją wizytę? - zadał po raz trzeci
to samo pytanie.
Nora z trudem przełknęła ślinę.
- Chelsea wspomniała mi, że... że miałeś niewielki kłopot z ubezpieczeniem, i
pomyślałam, że mogłabym ci pomóc.
- Czyżbyś znała kogoś w Security-Trust?
- Gdzie?
- W moim towarzystwie ubezpieczeniowym.
- Och, nie. To znaczy, być może kogoś znam, ale nie to miałam na myśli.
- Posłuchaj, Szaraczku, wierzę w twoje dobre chęci, ale nie bardzo widzę, jak
mogłabyś mi pomóc. Z góry zastrzegam, że od nikogo nie przyjmę jałmużny.
Chociaż... - popatrzył taksująco na Norę - nie miałbym nic przeciwko próbie
pocieszenia...
- To nie będzie jałmużna - zastrzegła się szybciutko Nora, nawiązując do
pierwszej części jego wypowiedzi, bo zdawała sobie sprawę, że druga była tylko
żartem. Taki mężczyzna jak Eli mógł mieć każdą kobietę, na jaką tylko miałby ochotę,
i nie musiał szukać pociechy u niemal trzydziestoczteroletniej dziewicy, którą kiedyś
przezwał Szaraczkiem, bo przypominała mu małego, wystraszonego zajączka. -
Chodzi o to, że ja też mam problem, i... - opuściła wzrok i zaczęła nerwowo miąć
palcami materiał sukienki - pomyślałam, że moglibyśmy zrobić coś, co obojgu nam
przyniosłoby korzyści.
- Ty masz problem?
R
S
- 5 -
- Nie... To znaczy... - Nora zacisnęła powieki. Uznała, że powinna to już mieć
za sobą. - Za tydzień od tej niedzieli obchodzę urodziny i muszę wyjść za mąż -
wyrzuciła z siebie szybko.
Zapadła cisza. Nora w napięciu oczekiwała na reakcję Eliego.
W końcu zebrała się na odwagę, otworzyła oczy i zerknęła na niego.
Na widok wyrazu jego twarzy serce zaczęło mocniej bić jej w piersi. Eli był
oszołomiony, przerażony i... oczywiście, zirytowany! Najwyraźniej przekroczyła
wszelkie dopuszczalne granice. Co jej przyszło do głowy, by mu złożyć podobną
propozycję!
- Powiedz mi, kim jest ten facet, a ja się z nim porachuję - powiedział srogim
tonem Eli.
Teraz Nora poczuła konsternację. Po chwili jednak zrozumiała, jak Eli
zinterpretował jej słowa. Zaczerwieniła się ze wstydu.
- Och, nie o to chodzi. Ja nigdy... Jestem... - Zamilkła na moment, by się nieco
uspokoić. - To... to mój dziadek...
- Co?! - żachnął się Eli. - Myślałem, że on nie żyje.
- Masz rację. Zmarł ponad trzy lata temu. Miał jednak bardzo staroświeckie
poglądy, więc zostawił testament, w którym...
- Noro - przerwał jej Eli zimnym, spokojnym tonem - o czym ty, do diabła,
mówisz?
- Za tydzień muszę być mężatką, bo w przeciwnym razie stracę Wierzbowy
Dwór.
Eli patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Chwileczkę. Chcesz wyjść za mnie, by zatrzymać dom?
- Tak. Pomyślałam... Wierzbowy Dwór jest taki duży, że wystarczyłoby miejsca
dla ciebie i Chelsea, zanim wyjaśnisz sprawy związane z ubezpieczeniem. Gdybyś
chciał, mógłbyś także przerobić starą wozownię na prowizoryczny warsztat sa-
mochodowy i zabrać się do pracy. Oszczędziłbyś pieniądze, bo nie miałbyś żadnych
wydatków...
Eli pokręcił głową.
- Miło, że o mnie pomyślałaś, ale naprawdę nie sądzę...
R
S
- 6 -
- Proszę cię, wysłuchaj mnie do końca! - Desperacja dodała Norze odwagi. -
Teraz już wiem, że Chelsea czegoś nie zrozumiała i ty nie potrzebujesz żadnej
pomocy, ale mnie jest ona niezbędna! Nie chcę utracić Wierzbowego Dworu.
Niedawno spłonął ci dom, więc na pewno rozumiesz, co znaczy taka strata. W końcu
proponuję jedynie tymczasowe rozwiązanie. Nasz układ potrwa zaledwie kilka
miesięcy albo nawet krócej, zależy od tego, ile czasu zajmie załatwienie spraw
spadkowych w sądzie. Chelsea mogłaby spędzić wspaniałe wakacje w mojej po-
siadłości. Miałaby własny pokój oraz dużo miejsca do zabawy dla siebie i koleżanek.
Tymczasem my moglibyśmy się nawet nie widywać, gdybyśmy nie mieli na to ochoty.
Nora skończyła przemowę i błagalnym wzrokiem popatrzyła na Eliego. Trudno
było coś odczytać z wyrazu jego twarzy.
- Mówisz poważnie, prawda? - zapytał w końcu.
- Jak najbardziej.
Eliasz postukał palcami o kuchenny blat.
- Twój pomysł jest szalony, gorzej, to, co zamierzasz zrobić, jest chyba
niezgodne z prawem.
- Mylisz się. Ten pomysł podsunął mi adwokat dziadka. Był przeciwny
zapisowi w testamencie. Uważał go za niebywały archaizm.
- No to wydaj się za adwokata.
- Obawiam się, że mógłby tu zaistnieć konflikt interesów - odparła Nora słabym
głosem. - Poza tym on jest już żonaty.
- Odpada. Ale ja również nie wchodzę w rachubę. Pomyśl o swojej reputacji. W
tym mieście zawsze uważano mnie za chuligana. Co by ludzie powiedzieli na ten
związek? Musisz znaleźć kogoś odpowiedniejszego.
- Nikogo takiego nie znam. Wszyscy tutejsi mężczyźni są albo żonaci, albo za
starzy. - Nora wstała z krzesła. - Dziękuję, że zechciałeś mi poświęcić trochę czasu.
- Nie ma sprawy. - Eli zawahał się, po czym spytał: - Co w tej sytuacji
zamierzasz zrobić?
- Jeszcze nie wiem. - Nora ruszyła w stronę drzwi. Jakiś szósty zmysł
podpowiadał jej, że Eli idzie tuż za nią, ale w tej chwili nie dbała o to. - Chyba muszę
poszukać innego kandydata. Może porozmawiam z Nickiem Carpettim...
R
S
- 7 -
- Z tym przestępcą? Słyszałem, że jest w więzieniu.
- Dostał warunkowe zwolnienie.
- Wiesz, Szaraczku, to chyba nie najlepszy pomysł.
- Nick jest moją ostatnią deską ratunku. Chyba że... - Nora przystanęła i
odwróciła się, by spojrzeć Eliemu w oczy. - Zastanowisz się jeszcze nad moją
propozycją? Bardzo cię proszę.
- Zgoda - powiedział po dłuższej chwili milczenia. - Ale nie wiąż z tym zbyt
dużych nadziei. Pomyśl o innej alternatywie.
- Obiecuję. - Nora miała ochotę roześmiać się z radości. Jeszcze nie wszystko
stracone. - Zadzwonię do ciebie. Albo lepiej ty zadzwoń do mnie. Możesz również
wpaść, jeśli zechcesz. - Sięgnęła do klamki, by wyjść, zanim Eli się rozmyśli i zmieni
zdanie. Nie zdążyła tego zrobić, bo chwycił ją za ramiona i łagodnie obrócił ku sobie.
Nora patrzyła na niego uważnie, a serce biło jej w piersi coraz mocniej na widok
figlarnych iskierek w jego oczach. Zwilżyła wargi.
- O co chodzi? - spytała.
- Doceniam twoją propozycję. - Eli oparł dłonie o framugę drzwi, tak że niemal
dotykały głowy Nory. - Już wcześniej podejrzewałem, że czujesz do mnie miętę. Teraz
jestem tego pewien.
- Co ci przyszło do głowy! - krzyknęła. Po chwili przeraziła się, że tym
gwałtownym protestem mogła niechcący obrazić Eliego. - To znaczy bardzo cię lubię,
ale nie w ten sposób.
Na twarzy Eliego pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Jesteś tego na sto procent pewna, Szaraczku? Może powinniśmy się o tym
przekonać?
Pochylił się nad nią tak nisko, że czuła świeży, lekko piżmowy zapach jego
skóry. Pisnęła przeraźliwie i zrobiła to samo, co czyniła niegdyś, przed laty, kiedy
tylko Eli się do niej zbliżał: odepchnęła go, gwałtownym ruchem otworzyła drzwi i
uciekła.
Eli stał przed domem i obserwował paniczną ucieczkę Nory. Właśnie dobiegła
do końca przecznicy i skręciła w bok. Po chwili znikła mu z pola widzenia.
R
S
- 8 -
Poczciwy Szaraczek, pomyślał. Fizycznie nic się nie zmieniła od czasów szkoły
średniej: ta sama poważna, blada twarz, proste jak drut włosy w mysim kolorze, upięte
w olbrzymi kok, który przytłaczał jej niewielką postać. Nadal ubierała się jak niewinna
panienka z pensji. W skromnej granatowej sukience z koronkowym kołnierzykiem
wyglądała jak osoba nie z tej epoki. Psychicznie również pozostała tą dziewczyną,
którą znał przed laty. Teraz też niewiele było potrzeba, by ją wprawić w konsternację.
Wystarczyła maleńka prowokacja i uciekła jak spłoszony zając.
Może nie zachowałem się, jak przystało na dżentelmena, stwierdził
samokrytycznie, ale w Norze Brown było coś takiego, co nawet
trzydziestoczteroletniemu mężczyźnie kazało się z nią droczyć.
Od chwili gdy zobaczył, kto stoi za drzwiami bungalowu, poczuł się znowu jak
szesnastolatek. Przypomniał sobie, jak niegdyś starał się zaszokować czymś Norę, by
usłyszeć, jak się jąka, zobaczyć, jak jej oczy robią się ogromne z przerażenia, a
policzki pokrywają rumieńcem. Nie znał innej dziewczyny, która by reagowała tak jak
ona.
Ciągle nie mógł uwierzyć, że zdobyła się na tyle odwagi, by zaproponować mu
małżeństwo. Właściwie nawet poczuł się tym mile połechtany. Nie znaczyło to wcale,
że zamierzał skorzystać z jej propozycji. Przyjęcie jałmużny w jakiejkolwiek formie
nie wchodziło w rachubę. Przez całe życie radził sobie sam, w dodatku nie najgorzej,
więc i teraz jakoś wybrnie z kłopotów.
Koszmar zaczął się trzy tygodnie temu, tamtej nocy, kiedy obudził go zapach
dymu i zobaczył, że jego dom i przylegający doń warsztat samochodowy stoją w
płomieniach. Na szczęście zarówno on, jak i Chelsea wyszli z tego bez szwanku,
stracili jednak dom i większość dobytku. Ponad trzy lata ciężkiej pracy poszło na
marne. Towarzystwo ubezpieczeniowe nie spieszyło się z wypłaceniem
odszkodowania, więc oszczędności topniały w błyskawicznym tempie. Tymczasem
zbliżał się koniec miesiąca, a wraz z nim termin wszelkich płatności. Eli robił dobrą
minę do złej gry, ale naprawdę truchlał na myśl o tym, co teraz będzie.
Mimo to fikcyjne małżeństwo z Norą nie wchodziło w rachubę. Współczuł i
sobie, i jej, że tak jak on utraci swój dom, jednak nic nie mógł na to poradzić. Przede
wszystkim musiał myśleć o córce. W przeciwieństwie do Nory, która dorastała w
R
S
- 9 -
dobrobycie i poczuciu bezpieczeństwa, jego mała Chelsea wiele już zdążyła przejść w
swoim krótkim życiu. Przeszłości nic już nie zmieni, ale Eli pragnął za to zapewnić
dziewczynce spokojną, bezpieczną, stabilną przyszłość. Nie chciał jej narażać na stres,
jakim byłoby dla niej ich tymczasowe małżeństwo.
Dlaczego więc w ogóle zawracał sobie tym głowę?
Wrócił do kuchni, popatrzył na zlew pełen brudnych naczyń i ostro zabrał się
do dzieła.
Frustrowało go, że od trzech tygodni zabawa w gosposię i walka z
towarzystwem ubezpieczeniowym były jego głównymi zajęciami. Brak codziennych
obowiązków zawodowych dodatkowo wzmagał przygnębienie Eliego. Zaczął cierpieć
na bezsenność.
Wycierał ręce, kiedy na schodkach przed domkiem usłyszał znajomy tupot
dziecięcych nóżek, a po chwili drzwi otworzyły się szeroko i do środka wpadła kipiąca
energią Chelsea. Cisnęła na podłogę podniszczony plecak, odgarnęła za ucho
jasnoblond loczek i porywając z pudełka stojącego na kuchennym blacie kilka
ciasteczek, zasypała ojca potokiem słów.
- Wiesz, Eli - trajkotała - kotka Sary, Micia, ma malutkie kociaczku Jest ich
sześć, urodziły się w szafie Sary, Sara to widziała i mówi, że były obrzydliwe, takie
oślizłe, i Micia je lizała, a jej chciało się rzygać, oczywiście Sarze, nie Mici, ale teraz
już są czyściutkie i puchate, tylko jeszcze ślepe, ale mama Sary mówi, że niedługo już
będą widziały, i Eli, czy jak podrosną, będę mogła wziąć jednego? Zgódź się, proszę,
bardzo proszę!
Dziewczynka zamilkła i z nadzieją w wielkich niebieskich oczach popatrzyła na
ojca.
Eli spoglądał uważnie na miniaturkę swojej twarzy; wzruszyło go błaganie,
które się na niej malowało, i już wiedział, że nie będzie w stanie odmówić córce. W
dodatku tak rzadko o coś go prosiła. Starał się nadmiernie jej nie rozpieszczać, ale tym
razem postanowił ulec.
- Zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiała karmić kotka, szczotkować,
zmieniać piasek w kuwecie...
- Wszystko zrobię! Obiecuję!
R
S
- 10 -
Chelsea podbiegła do ojca i uściskała go serdecznie, a potem rzuciła się w
stronę telefonu.
- Powiem Sarze, że się zgodziłeś!
- Chelsea, poczekaj chwilę...
- Ale ja muszę uprzedzić Sarę, żeby nie oddała komu innemu kotka, którego
sobie wybrałam. Jest pomarańczowy w paski i ma zakręcony ogonek. Nazwę go
Skręcik.
- Zadzwonisz do Sary za parę minut.
- Eli...
- Daję ci słowo, że po te kotki nie ustawi się natychmiast kolejka chętnych.
Teraz chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Chelsea z widoczną niechęcią odłożyła słuchawkę.
- O czym?
- Na przykład o tym, że rozpowiadasz obcym ludziom o naszych kłopotach.
- To nieprawda! Nikomu nic nie mówiłam!
- Nawet pannie Brown z biblioteki?
- Ach, tak. - Dziewczynka zaczerwieniła się.
- Właśnie.
- Ale to się nie liczy - odparła.
- Niby dlaczego?
- Bo panna Brown jest całkiem inna niż wszyscy. Jest miła i słucha, co się do
niej mówi, ale nigdy nie roznosi plotek. I naprawdę mnie lubi. A w ogóle to dlatego z
nią rozmawiałam, bo chciałam się dowiedzieć, jak się pisze jedno słowo.
- Jakie słowo?
- Bankructwo - mruknęła Chelsea, unikając wzroku ojca.
- Skąd, do cholery, przyszło ci to akurat do głowy? Chelsea natychmiast
wyciągnęła dłoń.
- Musisz zapłacić za przekleństwo.
- Chelsea... - zaczął Eli ostrzegawczym tonem.
- Zapłać albo nic więcej nie powiem - zagroziła mała.
R
S
- 11 -
Eli przeklął po cichu chwilę własnej słabości, kiedy to zgodził się na pomysł
Chelsea, aby za każde brzydkie słowo, które mu się wymknie, płacić jej po
dwadzieścia pięć centów, wyjął jednak z kieszeni dżinsów monety i wręczył je córce.
- Teraz słucham.
- Ty powiedziałeś to słowo. Słyszałam, jak rozmawiałeś przez telefon z
wujkiem Joe. Zwykle nie zwracam uwagi na wasze rozmowy, bo ciągle gadacie tylko
o samochodach albo o sporcie, ale tym razem byłeś taki zmartwiony...
- Trzeba było przyjść z tym do mnie.
- Pomyślałbyś, że podsłuchuję, a poza tym wiem, że nie chciałbyś mnie
martwić, bo jestem dzieckiem. Ale potem mama Sary powiedziała jej, że być może
będziemy musieli się przeprowadzić, a Sara powtórzyła to mnie. Nie chcę się nigdzie
przeprowadzać! Tutaj jest mi dobrze. Nie chcę, żeby znowu było tak jak kiedyś. Panna
Brown jest moją przyjaciółką i dlatego wszystko jej opowiedziałam. A w ogóle skąd
wiesz, że z nią rozmawiałam?
- Panna Brown - Eli z oporami użył tej oficjalnej formy - odwiedziła mnie
niedawno.
- Naprawdę? Czy da nam jakieś pieniądze? Obiecała, że się zastanowi, jak nam
pomóc. Wszyscy wiedzą, że jest bogata.
- Nie oferowała żadnych pieniędzy, a nawet gdyby to zrobiła, i tak bym ich nie
przyjął. Teraz jest nam ciężko, malutka, ale wkrótce wszystko będzie dobrze.
Obiecuję.
Chelsea nie wyglądała na prze...