Freethy Barbara Zatoka Aniołów 04 Ukryte wodospady przełożyła Dorota Jankowska-Lamcha Rozdział pierwszy Ciemne chmury przesłoniły blask słońca i rozpo...
8 downloads
20 Views
2MB Size
Freethy Barbara Zatoka Aniołów 04 Ukryte wodospady przełożyła Dorota Jankowska-Lamcha
Rozdział pierwszy Ciemne chmury przesłoniły blask słońca i rozpostarły się nad całym oceanem. Groźba nadchodzącego sztormu sprawiła, że po plecach Isabelli Silveiry przeszły ciarki. Kobieta zacisnęła dłonie na kierownicy, gdy droga nad brzegiem Pacyfiku przerażająco zakręciła na wysokim klifie spadającym stromo wprost w dzikie, rozbijające się o niego fale. Działała zwykle spontanicznie, ale w czasie tej jazdy kłębiło się jej w głowie mnóstwo niejednoznacznych myśli. Była wyczerpana, ponieważ przez ostatnie dwa tygodnie nękała ją seria męczących snów. Zaczęły się wkrótce po otrzymaniu prezentu urodzinowego od brata Joego - starego złotego wisiorka z turkusem. Brat znalazł go w domu odziedziczonym po swoim wuju Carlosie w Zatoce Aniołów. Powiedział, że turkus przypomina mu jej niezwykłe oczy. Cała reszta rodzeństwa miała oczy brązowe, ale jakimś cudem u Isabelli irlandzko-hiszpańska mieszanka krwi rodziców objawiła się czarnymi włosami, ciemną cerą i oczami barwy głębokiego błękitu. Oczy te stanowiły część szczególnego daru. Wedle słów jej babki Eleny był to dar nadzwyczajnej przenikliwości przekazanej potomstwu przez przodków – In-
dian Majów. Dar ten posiadały tylko nieliczne kobiety w ich rodzinie. Żartujące z niej rodzeństwo wmawiało jej, że ów „dar" to tylko bajka wymyślona przez babkę po to, żeby Isabella poczuła się lepsza od innych. Nie wyjaśniało to jednak, dlaczego dotykanie pewnych rzeczy należących do innych ludzi wywoływało u niej dziwne sny i wizje przyszłości. Niestety, owe przebłyski wizji nie okazywały się szczególnie przydatne. Nawet jeśli próbowała kogoś ostrzec, często w stanie najwyższego napięcia docierała na miejsce poniewczasie, już tylko po to, żeby pozbierać rozbite szkło. Po kilku niepokojących incydentach nauczyła się unikać głębokiego emocjonalnego angażowania się w związki, ponieważ to one właśnie przynosiły owe niepokojące przebłyski. Łatwiej było ślizgać się po powierzchni, nie zatrzymując się nigdy zbyt długo w jednym miejscu i przy jednej osobie. Mogła się bawić, mieć przyjaciół, nawet uprawiać seks, miłość jednak była czymś zupełnie innym. Miłość mogła doprowadzić ją do szaleństwa. Przez długie miesiące jej umysł odpoczywał od wizji, dopóki nie włożyła na siebie wisiorka. W nocy przyśniła się jej Zatoka Aniołów. Nigdy nie była w miasteczku, dokąd przed rokiem przeniósł się Joe, obejmując tam stanowisko komendanta policji. Prześladujące Isabellę obrazy zawierały jednak tę szosę i tablicę Zatoki Aniołów, którą minęła cztery kilometry wcześniej, a także cienie i sylwetki wirujące wokół fragmentów krajobrazu oraz ludzi, którzy zdawali się dawać jej coś do zrozumienia, jednak w niepojmowalny sposób. Kiedy docierała już prawie do rozwiązania, budziła się spocona i drżąca, czując niezachwianą pewność, iż powinna coś zrobić, kogoś ocalić. Nie wiedziała jednak ani co zrobić, ani też kogo miałaby ocalić.
Zajęła się ćwiczeniami, bieganiem, wędkowaniem i kickboxingiem - czymkolwiek, co wyczerpywałoby ją na tyle, żeby już nie miała snów. Straciła trzy kilogramy, ale sny nawiedzały ją dalej. W końcu przestała z nimi walczyć. Wisiorek pochodził od Joego. Jeżeli to właśnie on miałby kłopoty, a ona nic by w tym względzie nie uczyniła, nigdy by sobie nie darowała. Na szczęście miała przerwę między dwoma projektami filmowymi. Pracowała jako projektantka kostiumów i tak się złożyło, że datę rozpoczęcia kolejnego filmu przełożono na styczeń, co dało jej dwa miesiące wolnego czasu. Zazwyczaj pomiędzy pracą dla filmu pomagała siostrze w butiku, tym razem jednak postanowiła dla odmiany pojechać do Zatoki Aniołów. Nawet jeśli jej sny się nie wyjaśnią, przynajmniej zobaczy się z bratem. Poza tym bardzo ją ciekawiło to miasteczko. Joe zdawał się po uszy zakochany w Zatoce Aniołów, i to tak szaleńczo, że wolał raczej rozwieść się z żoną niż wrócić do Los Angeles. Kiedy na przedniej szybie rozprysnęły się pierwsze krople deszczu, włączyła światła i wycieraczki. Droga stała się szersza, góry po prawej stronie ustąpiły miejsca przestronnym łąkom, zamkniętym straganom na granicach farm oraz poprzecznym wiejskim drogom prowadzącym w głąb lądu w stronę gór. Samochodów i świateł było bardzo mało. Poczuła się samotna i niewytłumaczalnie spięta. Podskoczyła, kiedy zagrzmiało. Ten dźwięk słyszała już w swoich snach. Teraz to nie sen, przypomniała sobie, kiedy na ramionach poczuła gęsią skórkę. To działo się naprawdę. Włączyła ciepły nawiew na szybę, która zaczęła zachodzić parą. Powtarzała sobie, że nic się złego nie dzieje. Jeszcze tylko kilka kilometrów i dojedzie do Zatoki Aniołów.
Kiedy wzięła kolejny zakręt, oślepił ją błysk światła, snop rzucany przez reflektory zbliżającego się samochodu, który beztrosko jechał po szosie zygzakiem. Nacisnęła hamulec, kiedy samochód niespodziewanie zakręcił tuż przed nią i wjechał w wiejską drogę prowadzącą w stronę gór. Hamulec zawiódł na mokrej od deszczu nawierzchni i wpadła w poślizg. Skupiła się na kierownicy, próbując odzyskać kontrolę, znosiło ją jednak na klif po tej stronie szosy, gdzie był ocean. Wcisnęła hamulec aż do oporu, nie mogła się jednak zatrzymać. Samochód przebił się przez barierkę i podskakując, w szalonym rajdzie potoczył się po skalistym zboczu. Uderzył o coś z przodu i przednia szyba się roztrzaskała. Isabella poderwała w górę ręce, kiedy otworzyła się poduszka powietrzna, a przed oczami eksplodowały gwiazdy. Po upływie paru minut, a może godzin, usłyszała czyjeś wołanie. Otworzyły się drzwi. Poczuła na twarzy deszcz i zaskoczona zmrużyła oczy. Przednie okno było potrzaskane, a spod maski samochodu wydobywał się dym. - Nic się pani nie stało? - zapytał mężczyzna. Popatrzyła na niego zmieszana. Miał przemoczone ubranie, mokre włosy, a w ciemnych oczach widać było zatroskanie. - Miała pani wypadek - powiedział. - Czy jest pani ranna? Położyła rękę na czole i syknęła na widok krwi na palcach. - Skaleczenie na głowie nie wygląda źle - powiedział mężczyzna. - Może się pani poruszyć? Chcę panią stąd zabrać. Nie wiadomo, jak długo wytrzymają głazy.
Ledwo wypowiedział te słowa, a samochód obsunął się o parę centymetrów. Isabella złapała jego rękę w panicznym strachu. - Niech mi pan nie pozwoli spaść. Zacisnął szczęki w wyrazie determinacji. - Nie pozwolę. Zamierzam panią zaraz stąd wyciągnąć. W jego głosie brzmiała taka pewność siebie, że poczuła się spokojniejsza. Samochód jednak zatrzymał się w bardzo stromym miejscu. Mężczyzna sięgnął do pasów, by je odpiąć. Uczyniła ruch, by wyjść, jednak jej lewa noga ugrzęzła z tej strony, z której samochód uderzył o głaz. - Mam zakleszczoną stopę. - Spróbowała ponownie się uwolnić i przeszył ją dreszcz trwogi. - Spokojnie. Zaraz sprawdzę, co blokuje pani nogę. - Kucnął przy samochodzie i przesunął rękę wzdłuż jej łydki. Poczuła jego palce na kostce, a potem, że wgniata jakąś blachę. Na jego twarzy pojawił się wyraz wysiłku. Mogła teraz wyrwać stopę. Po tym ruchu samochód znów obsunął się o parę centymetrów. Głazy, które powstrzymały jego spadek wprost do oceanu, zaczęły się teraz same obsuwać. Mężczyzna złapał ją za rękę i wyciągnął z samochodu w tej samej chwili, w której pojazd gwałtownie się przechylił. Nieznajomy przeturlał się przez nią i wbił mocno stopy w podłoże, podczas gdy samochód ześlizgiwał się dalej po zboczu. Patrzyła z przerażeniem, gdy wraz z lawiną kamieni przeleciał przez krawędź klifu. Niemal równocześnie usłyszała łoskot pochłaniających go fal. Mało brakowało, żeby znajdowała się tam w środku. Mało brakowało, a już by nie żyła.
Oddech ugrzązł jej w piersi. Zacisnęła ramiona wokół człowieka, który przyszpilał ją do podłoża. Przeraziła się, że i oni ześlizgną się w dół tak jak samochód. - Nic pani nie jest - powiedział uspokajająco. - Jest pani bezpieczna. Bezpieczna? Leżała na śliskim zboczu, kilka metrów zaledwie od krawędzi klifu. Ciężar jego ciała dodawał jej jednak odwagi. Nie spadnie. On na to nie pozwoli. Nie rozumiała dlaczego, ale wiedziała to na pewno. - Teraz usiądę - powiedział powoli, nie spuszczając jej z oka. A pani przestanie mnie tak ściskać. Przełknęła z trudem i potrząsnęła przecząco głową. - Nie sądzę, żebym mogła pozwolić panu odejść. - Nie pozwoli mi pani odejść, a tylko przejść w górę, gdzie podłoże jest bardziej stabilne. - Uśmiechnął się do niej lekko, jakby prosił o jakąś najzwyklejszą rzecz. - Wszystko będzie w porządku. Miał w oczach coś takiego, jakąś niezłomną pewność, co sprawiło, że czuła do niego zaufanie. Powoli zwolniła uścisk i wczepiła dłonie i stopy w ziemię, kiedy się podniósł. Nie puścił jej całkiem, trzymał ją mocno za ramię. Usiadł, po czym szybko ruszył do góry, ciągnąc ją za sobą, aż dotarli do równiejszego gruntu i skupiska głazów. Westchnęła ciężko, po czym nareszcie usiadła bez obawy, że za chwilę zsunie się w przepaść. Deszcz ustał, a spomiędzy chmur wynurzył się kawałek księżyca. Mogła się lepiej przyjrzeć swojemu wybawcy. Miał na sobie garnitur i krawat i wyglądał niezupełnie jak superbohater. Jak zdołał zejść po zboczu w skórzanych pantoflach? Kiedy wzrok Izabelli skupił się na jego twarzy, wstrząsnął nią dreszcz. Uświadomiła sobie, że widziała już jego twarz w swoich snach.
- To ty - mruknęła zdumiona. Popatrzył na nią niepewnie. - Poznaliśmy się już? - Śnił mi się pan. - Słowa wyrwały się z jej ust, zanim zdołała je zatrzymać. - Nie wiedziałam tylko, że to pan. Wyraz jego twarzy świadczył wymownie, że nie miał pojęcia, o czym ona mówi. Ona też nie była tego pewna. O ile rysy jego twarzy były znajome, we śnie nie znalazła się nigdy na zboczu klifu w burzy i deszczu. - Dobrze, proszę się już nie przejmować. Pomoc jest w drodze - zapewnił. Podniosła głowę na odgłos syren w oddali. - Zadzwoniłem na numer alarmowy, gdy tylko zobaczyłem, że wypada pani z drogi - wyjaśnił. - Co się stało? - Jakiś samochód skręcił w prawo tuż przed moją maską. Hamowałam, ale na mokrej nawierzchni nie było tarcia. Kręciłam kierownicą, jednak samochód i tak zjechał w stronę klifu. Zadrżała i przyciągnęła kolana do piersi, obejmując je mocno ramionami. Znów przeszył ją dreszcz przerażenia. - Nie widziałem tamtego samochodu, tylko pani tylne światła znikające za barierką. Gdyby to było minutę później, nie widziałbym w ogóle niczego. Nie jestem nawet pewien, czy zobaczyłbym połamaną barierkę. Myślałem już o powrocie do domu. - Przerwał i zmarszczył brwi. - Jest pani zimno. - Zdjął marynarkę i owinął wokół jej ramion. - Lepiej? Kiwnęła głową, szczękając z zimna zębami. W głowie pulsował jej ból i wszystko zdawało się nierzeczywiste, jak we śnie. Na ubraniu miała jednak błoto i krew, a do głowy przylepione mokre włosy. Wszelkie oznaki rzeczywistości. Popatrzyła raz jeszcze na swojego zbawcę.
- Jak się pan nazywa? - Nick Hartley, a pani? - Isabella - szepnęła, patrząc w jego ciemne oczy. Wyciągnęła rękę, a kiedy poczuła uścisk jego palców, w jej wyobraźni zatańczyła feeria barw, ognistych niczym płomienie. Chciała puścić tę dłoń, ale nie mogła. Czy to dlatego, że ocalił jej życie? Czy też dlatego, że był częścią jej snów, które kazały jej jechać tą właśnie drogą? Nick Hartley uwolnił rękę z jej dłoni, po czym wstał i odwrócił się w stronę szosy, gdzie migotały już światła wozu strażackiego. - Powinni za parę minut panią stąd wyciągnąć - rzekł. - Jak pan tu się w ogóle dostał? - spytała zdziwiona. Zbocze było strome, skaliste i słabo widoczne w ciemnościach. A on tymczasem popędził w dół bez zastanowienia. - Nie pamiętam dokładnie. Byłem na adrenalinie. Dostać się na górę nie będzie łatwo, ale damy sobie radę. - Ocalił mi pan życie. Nie wiem, jak mam panu dziękować. - Nie musi mi pani dziękować. Znalazłem się po prostu we właściwym miejscu o właściwym czasie. Miała pani dziś szczęście. Kiwnęła głową. Kiedy jednak przeszyła ją kolejna fala dreszczy, pomyślała, że szczęście nie miało nic wspólnego z ich spotkaniem. *** Pól godziny później Nick stał na skraju szosy, obserwując ambulans odjeżdżający w stronę Zatoki Aniołów. Odetchnął z ulgą. Nie miał dotąd czasu, aby myśleć, a tylko działać, teraz jednak prawda o tym,
przez co właśnie przeszedł, dotarła do jego świadomości. Przemókł cały na deszczu, pobrudził ubranie, ale przynajmniej uratował kobietę. Miała diabelne szczęście. Zatrząsł się, wracając myślą do chwili, kiedy wyciągnął ją z samochodu, przycisnął swoim ciałem do zbocza i modlił się, żeby się na nim utrzymali. Była przerażona, oczy miała otwarte i nie całkiem przytomne. Uczepiła się go, jakby tylko jego obecność dzieliła ją od niechybnej śmierci. Bo tak było. Nadal czuł siłę spadającego do morza samochodu i strach, że pociągnie ich za sobą. Trzeba było maksymalnego wysiłku, żeby ją stamtąd uwolnić. Dzięki Bogu, że mu się udało. Sposób, w jaki na niego patrzyła, rozstroił go zupełnie, a jej palce trzymały go tak mocno, jakby nie miała zamiaru nigdy już go puścić. Przez chwilę poczuł rozdzierający lęk, że i on nie będzie chciał jej nigdy pozwolić odejść. Co byłoby szaleństwem, ponieważ jeżeli szło o kobiety, zawsze odchodził pierwszy. Jedyny raz, kiedy tego nie uczynił, zakończył się bolesną klęską. Wsiadł do samochodu, uruchomił silnik i włączył ogrzewanie. Swoją marynarkę dał Isabelli. Zamierzał udać się do szpitala i sprawdzić, jak ona się czuje, ale najpierw musiał się dostać do domu. Miał jeszcze jedną, o wiele młodszą kobietę, o którą musiał się troszczyć - swoją córkę, Megan. Wyjął komórkę. Nie znalazł nieodebranych połączeń, co było niepokojące. Próbował skontaktować się z Megan od trzeciej, kiedy powinna wrócić do domu po lekcjach. Próbował po jej przyjeździe wprowadzić parę zasad, ale jak dotąd tylko on ich przestrzegał. Wybrał jej numer, ale znów odezwała się poczta głosowa.
Odłożył telefon na deskę rozdzielczą i wjechał na szosę. Zapewne powinien był pomyśleć o Megan, zanim rzucił się w dół śliskim zboczem, ale do tej pory nie był przyzwyczajony do myślenia o kimkolwiek poza sobą. Córka, teraz piętnastoletnia, znikła z jego życia na dwanaście lat i wróciła do niego dopiero trzy tygodnie temu. Nie chciała z nim mieszkać ani też pozostawać w Zatoce Aniołów, nie chciała mieć w ogóle nic wspólnego z ojcem, który jej zdaniem po prostu ją porzucił. Miał tylko dwadzieścia jeden lat, kiedy matka Megan odeszła od niego, zabrała małą i pojechała do Europy. Nie miał pieniędzy, pracy ani też środków, by walczyć o dziecko. Do czasu, kiedy je zdobył, minęły długie lata. Myślał, że dziewczynka czuła się szczęśliwa przy matce i ojczymie i że zbyt późno na to, by zostawać ojcem. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że jego była żona Kendra wyśle kiedyś Megan do niego, twierdząc, że teraz jego kolej, by się nią zajął. Wiedział, że córka jest urażona i wściekła na nich oboje. Nie wiedział tylko, jak sprawić, by poczuła się lepiej. Nie wiedział także, jak być ojcem. Megan nie była już słodką trzylatką, którą zapamiętał. Ufarbowała blond włosy na czarno, poprzetykała je fioletowymi pasemkami, nosiła w nosie kolczyk i zachowywała się tak, jakby była doroślejsza niż w rzeczywistości. Nie miał pojęcia, jak z nią postępować. Dzwonek telefonu wywołał w nim nadzieję, że to ona. Na ekranie wyświetlał się jednak numer matki. - Co się stało? - zapytała z troską w głosie Pamela Hartley. Dostałam telefon od Phyllis, która usłyszała od syna, że miałeś jakiś wypadek. - Pośpieszyła się. Nie miałem wypadku. Wyciągnąłem tylko kobietę z rozbitego samochodu.
- Nic jej się nie stało? - Tak sądzę. Odniosła parę niegroźnych obrażeń. - A ty? - Zmokłem, zmarzłem i jestem brudny, ale poza tym w porządku. Jadę już do domu. Bardziej martwię się o Megan. Sprawdziłaś, czy wróciła ze szkoły? - A miałam? - zapytała matka. - Zadzwoniłem rano, gdy jechałem na spotkanie przypomniał. - Och, no tak, prawda. Tak pochłonęła mnie praca, że kompletnie zapomniałam. Na pewno wszystko u niej w porządku. To była cała matka, wiecznie improwizująca i niezdolna do skupienia się na czymkolwiek lub kimkolwiek poza teatrem. Dlaczego go to nie zdziwiło? Matka często zapominała odebrać go ze szkoły, gdy sam był jeszcze dzieckiem. Powinien poprosić raczej siostrę, Tory, by sprawdziła, co się dzieje z Megan. - Cóż, ja za to nie jestem pewien, że wszystko jest w porządku - powiedział. - Nie odbiera telefonu. - Pewnie chce cię rozzłościć. Wyrwano ją z jej dotychczasowego życia i się mści. Musisz jej dać trochę czasu. W jednej chwili zmienił się cały jej świat i jeszcze się do tego nie przyzwyczaiła. - Ja czuję się dokładnie tak samo. Nigdy bym na to nie wpadł, że Kendra ni stąd, ni zowąd pozbędzie się córki. - Powinieneś się domyślić, że to kiedyś nastąpi. Kendra zawsze była samolubna. Nigdy nie rozumiałam, co ty zobaczyłeś w tej dziewczynie. Zobaczył długie nogi, obfity biust i namiętne usta. Wtedy miał tylko osiemnaście lat. Spotkali się w czasie letniego sezonu w teatrze należącym do jego rodziny. Połączył ich namiętny romans, który zakończył się niechcianą ciążą. Pobrali się, uważając, że to wła-
ściwe posunięcie i że ich miłość będzie trwać wiecznie, ale nie trwała. Kendra otrzymała lepszą ofertę i wyjechała. - Nie wiem, co mam robić z Megan - rzekł. Nie oczekiwał, że matka będzie miała na to odpowiedź, ale chciał z kimś o tym porozmawiać. - Masz być dla niej ojcem. - Trochę na to za późno. Megan mnie nienawidzi. - Wypowiedzenie tych słów na głos było bolesne. - Uważa, że ją opuściłem, i w pewnym sensie ma rację. - Nie zna całej historii. Dojdzie do niej z czasem. Lubi przebywać w naszym teatrze. W końcu nic dziwnego, ma to we krwi. Porozumiała się też z Tory. Uda się, Nick, na pewno. - Mam taką nadzieję. Gdy w jego życiu zjawiła się Megan, zawiózł ją do Zatoki Aniołów. Chociaż denerwowały go ekscentryczne osobowości członków rodziny, czuł, że będzie potrzebował wsparcia. Poza tym do miasteczka ściągnęli już wszyscy na zimowe warsztaty. Zatem zamiast zamieszkać z Megan w małym mieszkaniu z jedną sypialnią, które miał w Los Angeles, przywiózł ją do zakupionego parę lat wcześniej, wymagającego remontu domu w Zatoce Aniołów. - Dzisiaj rozpoczęliśmy przesłuchania - ciągnęła matka. Przyszło paru miejscowych. Kara Lynch wypadła o wiele lepiej, niż się spodziewałam. Oczywiście będziemy musieli przesłuchać jeszcze wiele osób. No i jest mnóstwo do zrobienia, żeby przygotować sam teatr. Z trudem mi przychodzi uwierzyć, że to ostatni sezon w starym budynku, ale nie mogę się także doczekać, by zobaczyć twoje projekty odrestaurowania teatru i przywrócenia mu dawnej świetności.
Myśli Nicka odpłynęły daleko od paplaniny matki o planowanym przedstawieniu. Teatr był jej całym życiem, jak również życiem pozostałych członków tej rodziny. Hartleyowie prowadzili bowiem Regionalny Teatr Zatoki Aniołów od sześćdziesięciu lat. Nick był jednym z nielicznych, którzy się wyłamali. - Mamo, skręcam już na podjazd. Zadzwonię później. Wyłączył silnik i zauważył, że w domu nie pali się światło. O córce zaś wiedział już tyle, że kiedy była w domu, zapalała wszystkie lampy. Wszedł drzwiami kuchennymi i włączył górne światło. Zawołał Megan, po czym sprawdził, czy nie ma jej w sypialni. Nie zauważył jednak nawet śladów, by tam była. Wrócił do kuchni, rozważając, co powinien teraz zrobić. Od chwili swojego przyjazdu Megan wystawiała na próbę wytyczone przez niego granice, dlatego wątpił, żeby się zgubiła bądź znalazła w miejscu, w którym nie chciała się znaleźć. Zapewne powinien czuć się zadowolony, że miała jakieś zajęcie, poznała nowych przyjaciół, wyszła z domu. Z drugiej strony mogła ściągnąć na siebie kłopoty, a on nie mógł pozostać wobec tego bezczynny. Może siostra będzie coś wiedziała. Miał już zadzwonić do Tory, kiedy otworzyły się kuchenne drzwi i Megan wbiegła do środka. Na twarzy miała rumieńce, włosy mokre, jakby szła gdzieś po deszczu. Brązowe oczy błyszczały i miały nieco skruszony wyraz. Coś zbroiła, był tego pewien. - Gdzie byłaś? - zapytał. Popatrzyła na niego wzrokiem pochmurnym jak aktualna pogoda. - Mogłabym zapytać ciebie o to samo. Coś ty robił, wpadłeś do jakiejś dziury? Popatrzył w dół na swoje pokryte błotem ubranie.
- Coś w tym rodzaju. Nie zmieniaj tematu. Miałaś po szkole zostać w domu i miałaś odbierać telefon, kiedy dzwonię. - A ty miałeś być moim ojcem. Tylko zniknąłeś na dwanaście lat. Co przy tym znaczy, jeśli wyrwałam się na godzinę albo dwie? Sporo brakuje do wyrównania rachunku. - Pobiegła korytarzem i trzasnęła drzwiami swojej sypialni. Nick wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze. To był długi dzień i zanosiło się na to, że prędko się nie skończy. Poszedł za nią i zastukał do drzwi, po czym nacisnął klamkę. Szczęśliwie drzwi nie miały zamka, Megan więc nie mogła go trzymać za progiem, nawet gdyby chciała. Siedziała po turecku na łóżku przed laptopem. Skrzywiła się na jego widok. - Nie weźmiesz prysznica? - Za chwilę. Gdzie byłaś? - Na mieście z przyjaciółmi. - Wydawało mi się, że mówiłaś, iż nie masz przyjaciół. - No cóż, już mam. Czy nie tego chciałeś? - rzuciła wyzywająco. Chciał, żeby mogli rozmawiać bez dzielącej ich ściany gniewu i bólu. Jednak dziś wieczorem nie było na to szans. Złapała słuchawki i włożyła, wyraźnie go tym odprawiając. Musiał znaleźć drogę porozumienia. Była jego córką i kochał ją. Bez względu na to, jak bardzo czuła się teraz przy nim nieszczęśliwa, nie zamierzał stracić jej znowu.
Rozdział drugi Joe Silveira wszedł do oddziału ratunkowego centrum medycznego Redwood z mocno bijącym sercem. Kończył już pracę na posterunku policji i szykował się do wyjścia domu, kiedy nadeszło zawiadomienie z numeru alarmowego o wypadku samochodowym na szosie na południe od miasta. Zostawił zgłoszenie podwładnym, nie spodziewając się, że kierowcą okaże się jego młodsza siostra. Nadal nie mógł uwierzyć, że to prawda, lecz kiedy recepcjonistka dała mu ręką znak, żeby wszedł, zastał Isabellę siedzącą na kozetce lekarskiej w męskiej marynarce na ramionach, z długimi włosami pokręconymi od deszczu i uwalanymi błotem, spuchniętym czołem i drobnymi skaleczeniami na bladej twarzy. Na jego widok otworzyła szeroko błękitne oczy, a wargi zaczęły jej drżeć. Przypomniał sobie zdarzenie z dzieciństwa, kiedy jego sześcioletnia wówczas siostrzyczka przeleciała przez kierownicę roweru. Przez całą drogę do domu trzymała się dzielnie i zaczęła płakać dopiero, kiedy go zobaczyła. Miał wtedy osiemnaście lat i czuł się tak samo bezradny jak teraz. Isabella była pupilką całej rodziny i wszyscy poczuwali się do opieki nad nią.
- Hej, Joe - powiedziała, a głos jej drżał, kiedy próbowała się uśmiechnąć. - Izzy? Coś ci się stało? - Tylko parę zadrapań i siniaków, może też złamałam nadgarstek. - Wyciągnęła spuchniętą lewą rękę. - Poza tym nic mi nie jest. Żyję. - Po policzkach popłynęły jej strumienie łez. Podszedł szybko i otoczył ją ramionami, podczas gdy ona wypłakiwała mu się w pierś. - Już dobrze. Wszystko będzie dobrze - uspokajał, choć nigdy nie radził sobie nadzwyczajnie ze łzami. Miał wprawdzie praktykę przy czterech siostrach, zazwyczaj jednak wycofywał się, by pocieszały się nawzajem. Teraz nie mógł tak uczynić, bo miał tu tylko ją jedną. Szczęśliwie Isabella wzięła się dość szybko w garść i odsunęła od niego, pociągając nosem. - Przepraszam. Myślę, że zbyt długo powstrzymywałam się od płaczu. Wziął z pulpitu recepcji pudełko chusteczek higienicznych i jej podał. - Z tego, co usłyszałem, wiele przeszłaś. To cud, że przeżyłaś. - Zadrżał. - Chcesz mi opowiedzieć, jak to się stało? - Wyjeżdżałam z zakrętu. Jakiś samochód nadjechał z drugiej strony wprost na mnie. Skręcił w jedną z bocznych dróg. Nacisnęłam hamulec, ale nawierzchnia była mokra, wpadłam w poślizg i zarzuciło mną w bok. - Wciągnęła drżąco powietrze. Pewien mężczyzna, Nick Hartley, zobaczył, że samochód przebił barierkę, więc zbiegł w dół i zdołał mnie uwolnić, zanim... zanim wóz spadł do oceanu. Serce aż mu podskoczyło na myśl, jak bliska była śmierci.
- A co, u diabła, w ogóle robiłaś na tej szosie? Dlaczego tu przyjechałaś? - Parsknął gniewnie, tym wybuchem dając upust strachowi. - Chciałam się z tobą zobaczyć, Joe. - Tak więc po prostu wskoczyłaś do samochodu i trzy godziny jechałaś na północ, dla kaprysu? - Czemu nie? Jesteś moim bratem. Zmarszczył brwi, kiedy odwróciła wzrok. Nie mówiła mu całej prawdy. - A co z twoją pracą? - Jestem między projektami. To go nie dziwiło. Isabella nigdy zbyt długo nie pozostawała w jednym miejscu. - Pomyślałam, że przyda ci się wsparcie rodziny - dodała. Byliście z Rachel razem od tak dawna. Wszyscy się o ciebie martwimy. Nie mógł kłamać i udawać, że rozwód go uszczęśliwił. Rachel stanowiła ogromną część jego życia, chociaż przez ostatnich parę lat było naprawdę ciężko. Nie lubił przegrywać, nie leżało w jego naturze się poddawać, musiał jednak przyjąć do wiadomości fakt, że ich małżeństwo jest przeszłością. Widząc, że Isabella mu się przygląda, pośpieszył z zapewnieniem: - Czuję się dobrze. Nie musiałaś przyjeżdżać. Mogłaś po prostu zadzwonić. - Dzwoniłam. Wszyscy do ciebie dzwonili. A ty zawsze unikałeś odpowiedzi na nasze pytania. - To moja sprawa, Izzy - przypomniał. - To prawda, ale zawsze udzielałeś nam wsparcia. My w zamian także chcemy jakoś ci pomóc. - A więc to rodzina cię tu oddelegowała? - Nie podobała mu się myśl, że rodzeństwo żywi dla niego współczucie.
- Zgłosiłam się na ochotnika. Chciałam nie tylko się z tobą spotkać, lecz także poznać Zatokę Aniołów. Rachel powiedziała, że to miasto skradło twoje serce. - Przerwała i rzuciła mu skruszone spojrzenie. - Nie było moim zamiarem pojawić się w tak dramatycznych okolicznościach. Pokręcił głową, nadal poruszony jej przyjazdem. - Możesz powiedzieć coś więcej o samochodzie, który zajechał ci drogę? Zastanawiała się przez chwilę. - To stało się bardzo szybko. Widziałam światła, a potem już tylko ślizgałam się po szosie. - Zadygotała i skrzyżowała ramiona. Nie podobało mu się, że po raz drugi przeżywała swój strach, ale chciał odnaleźć tego, kto o mało jej nie zabił. - Nie chcę pogarszać ci samopoczucia, ale jeślibyś sobie coś przypomniała: markę samochodu, kolor, ile osób było w środku... - Dwie. Tak mi się wydaje. Teraz jednak wszystko mi się miesza. Boli mnie głowa. - Nie powinienem był nalegać, jest na to za wcześnie. - Wszystko straciłam, Joe. Walizkę, komórkę, torebkę. Wszystko, co było w samochodzie, jest teraz w oceanie. - Ale żyjesz. Tylko to się liczy! - Dzięki Nickowi Hartleyowi - rzekła. - Był niesamowity. Zaryzykował własnym życiem, żeby zejść do mnie po tym zboczu. Wielu ludzi po prostu czekałoby na górze na wezwaną pomoc. Wtedy byłoby już po mnie. - Jestem mu bardzo wdzięczny, że tam był i ci pomógł. Poruszył się niecierpliwie. - Gdzie jest lekarz?
- Już był. Kazał mi prześwietlić nadgarstek. Powiedział, że ktoś powinien przyjść i mnie zaprowadzić. - A co mówił o głowie? - To tylko guz. - Uśmiechnęła się do niego słabo. - Nic mi nie jest, Joe. Naprawdę potrzebuję jedynie zanurzyć się w gorącej kąpieli. - Gdy tylko cię tutaj obsłużą, zabiorę cię do domu. Najpierw jednak poproszę swoją przyjaciółkę, żeby ci się przyjrzała. Pracuje tu jako lekarz. Zadzwoniłem już do niej, żeby zeszła i cię zbadała. - Tamten lekarz wydawał się wystarczająco kompetentny. - Możliwe, ale jesteś moją małą siostrzyczką. Do Charlotte mam zaufanie. - Chrząknął, widząc wyraz zamyślenia w jej oczach. Zapomniał już, jak to jest przy rodzinie. Jak to jest mieć przy sobie kogoś, kto wie o nim o wiele więcej niż to, że jest szefem policji. Wobec mieszkańców Zatoki Aniołów utrzymywał dystans, poza jedyną Charlotte. Jednakże ich przyjacielski flirt nie pogłębiał się. Joe był przecież żonaty, przynajmniej do niedawna. Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju weszła Charlotte. Za każdym razem, kiedy ją widział, coś go w środku ściskało, a dzisiejszy wieczór nie stanowił wyjątku. Miała na sobie biały fartuch narzucony na jedwabną bluzkę i do tego czarne luźne spodnie. Blond włosy zaczesała z twarzy do tyłu, a w jej błękitnych oczach pojawiło się zaciekawienie, kiedy przyglądała się na zmianę to jemu, to Isabelli. - Dziękuję, że przyszłaś - powiedział. - To moja młodsza siostra, Isabella. W oczach lekarki pojawił się błysk zaskoczenia, po czym zwróciła się do Izzy. - Bardzo mi miło cię poznać. Jestem Charlotte Adams. Wyglądasz, jakbyś wiele przeszła.
- Miałam wypadek na drodze do miasta. Zazwyczaj robię lepsze pierwsze wrażenie - rzekła lekko Isabella. Musiał jej przyznać, że była doskonała w zbieraniu się po całkowitej klęsce. - Rozmawiałam z doktorem Sawyerem, który zreferował mi twój stan - ciągnęła Charlotte. - Może powinnyśmy na chwilę zostać same? Nie będziesz miał nic przeciwko temu, Joe? - Oczywiście, nie ma sprawy - rzekł zadowolony, że zostawia Isabellę pod opieką Charlotte. *** - Joe jest nadopiekuńczy - powiedziała Isabella, gdy tylko za bratem zamknęły się drzwi. - Zostałam już zbadana bardzo dokładnie. - Wiem - odparła Charlotte z figlarnym błyskiem w oczach. Dlaczego jednak nie miałabym przeprowadzić krótkiego badania, żeby ulżyć twojemu bratu? - Proszę bardzo, I tak muszę czekać na prześwietlenie. - Możesz się położyć na plecach? - spytała Charlotte. - Jestem ginekologiem, jednak zajmuję się także innymi chorobami. - Nie jestem w ciąży, nie ma więc powodu... Charlotte uśmiechnęła się. - Którym z kolei dzieckiem jesteś w rodzinie Silveirów? - Najmłodszym. Między mną a bratem jest dwanaście lat różnicy. - Macie też kilka sióstr, prawda? - Trzy. Dwie z nich to już mężatki z dziećmi. Trzecia jest zaręczona.
Kiedy Charlotte ją badała, Isabella nie mogła się powstrzymać od myśli, że z wyglądu, ze swoimi jasnozłotymi włosami, błękitnymi oczami i lekką opalenizną lekarka jest idealnym przeciwieństwem Rachel. Poruszała się z wdziękiem osoby wysportowanej, miała ciepły uśmiech i sposobem zachowania się przy chorym dodawała otuchy. Rachel zaś, z kruczoczarnymi włosami, ciemnymi oczami i bladą skórą miała urodę modelki. Dlaczego jednak Isabella czyniła takie porównanie, tego nie umiała sobie wyjaśnić. Było coś szczególnego w spojrzeniu Joego, kiedy patrzył na Charlotte. - Nie widzę żadnych oznak obrażeń wewnętrznych - powiedziała Charlotte. - Sugerowałabym jednak, żebyś odpoczęła przez parę dni. - Dziękuję - rzekła Isabella i usiadła. - Jesteście z moim bratem bliskimi przyjaciółmi? - Nie wiem, czy bliskimi, ale jesteśmy przyjaciółmi. Zatoka Aniołów to niewielkie miasteczko. Wszyscy się tutaj znają. - Joe zdaje się kochać to miejsce. - Jest doskonałym komendantem policji. I zazwyczaj bardzo opanowanym człowiekiem, Jednak, kiedy tego wieczoru do mnie zadzwonił, w jego głosie brzmiała czysta panika. Nigdy nie słyszałam go takiego przejętego. - Zawsze był bardzo opiekuńczy wobec sióstr. - Przerwała, po czym dodała: - Martwiliśmy się trochę o Joego, kiedy postanowili z żoną, że się rozwiodą. Znałaś Rachel? - Spotkałyśmy się parę razy - rzekła Charlotte obojętnym tonem. - Przykro mi, że im nie wyszło. - Nie pamiętam czasów, żeby Joe i Rachel nie byli razem. Była dla mnie jak jeszcze jedna siostra. Chociaż nie potrzebowałam więcej sióstr - powiedziała
otwarcie Isabella. - Nadal mam nadzieję, że dojdą do porozumienia. Charlotte pokiwała głową. - Nie cierpię patrzeć na rozpad małżeństwa. Powiem Joemu, żeby tu wszedł, a potem znajdę kogoś, żeby cię zawiózł na prześwietlenie. Z pewnością chciałabyś być już najdalej stąd. - Rzeczywiście tak. - Ledwie wypowiedziała te słowa, pojawiła się siostra z wózkiem. - Wygląda na to, że mój pojazd już tu jest. Dziękuję, doktor Adams. - Proszę, mów mi Charlotte. - Pomogła Isabelli wstać i usiąść na wózku. Joe stał za drzwiami. - Zaczekam tutaj aż wrócisz - powiedział. Kiedy siostra popychała wózek, Isabella zauważyła, że Joe położył rękę na ramieniu Charlotte w sposób, który kazał się domyślać, że to coś więcej niż przyjaźń. Może to nie Zatoki Aniołów Joe nie chciał opuszczać. Może chodziło o Charlotte. *** - Jak ona się czuje? - zapytał Joe, przez chwilę jeszcze trzymając rękę na ramieniu Charlotte. Czuł się wyprowadzony z równowagi, co mu się nie podobało. Zawsze miał życie pod kontrolą, zwłaszcza odkąd przyjechał do Zatoki Aniołów, gdzie mógł się już martwić tylko o siebie. Teraz wdarła się w jego życie Isabella, przy czym omalże nie umarła. Nie wyobrażał sobie, że miałby z taką wiadomością zadzwonić do rodziców. - Szybko wróci do zdrowia - rzekła Charlotte z uśmiechem. Bardziej martwię się o ciebie. - Isabella o mały włos nie zginęła. Gdyby Nick Harley nie zobaczył, że zjeżdża z drogi...
- Nawet o tym nie myśl - przerwała mu. - Ani słowa więcej. - Nie mogę myśleć o niczym innym. Isabella jest naszym oczkiem w głowie. Przywykłem się nią opiekować, albo przynajmniej wiedzieć, że ma opiekę. - Już jest dorosła, Joe, i wygląda na osobę bardzo odporną. - Odwagi nigdy jej nie brakowało. - Ma niesamowite oczy, prawda? Skąd wzięły się u was takie niebieskie oczy? - Według mojej babki po naszych przodkach ze strony Majów. - Jest piękna. - Tak sądzę. - Zamilkł, gdy zauważył ciemne cienie pod oczami Charlotte i jej znużenie. - Dziękuję, że do nas zeszłaś. Jestem twoim dłużnikiem. Machnęła ręką. - To żaden kłopot. - Wyglądasz na zmęczoną. - Kilka ostatnich dni spędziłam bardzo pracowicie - przyznała. - Nadal dochodzę do siebie po ciężkim porodzie Annie. Zazwyczaj nie jestem osobiście w to zaangażowana. Tymczasem Annie została moją małą siostrzyczką i chciałam, żeby miała jak najlepszą opiekę. - I miała - powiedział z uśmiechem. Annie zaczęła rodzić w niedzielę wieczorem w trakcie przyjęcia u Kary Lynch z okazji Haloween. - Przez parę chwil myślałem wtedy, że urodzi mi w samochodzie. - Nie pierwszy raz odbierałabym poród w aucie - uśmiechnęła się Charlotte. - To klęska dla tapicerki. - Zbyt szczegółowa informacja - syknął. - Tak czy inaczej, przyjęłam jeszcze dwoje dzieci, które od porodu Annie przyszły na świat, a to dopie-
ro wtorek. Na szczęście nie mam już więcej pacjentek z bliskim terminem rozwiązania. Najwcześniej zacznie się coś dziać za parę tygodni. - A jak czuje się Annie? - Wczoraj wróciła do domu. Fizycznie czuje się doskonale. Psychicznie i emocjonalnie nie może się pozbierać. Doprowadza się do szaleństwa rozważaniem, czy powinna oddać dziecko do adopcji. Rodziny adopcyjne, z którymi rozmawiała, naciskają na nią, żeby się zdecydowała, i trudno je o to winić, położenie Annie jest jednak dalekie od idealnego. Trzymała już synka w ramionach. Jak ma znaleźć siły, żeby go oddać? Może, gdyby to uczyniła w tej samej chwili, w której go urodziła... Przyszedł jednak na świat dziesięć dni wcześniej, a ona nie przygotowała się na pożegnanie. Jest rozdarta pomiędzy pragnieniem zatrzymania go i pragnieniem ofiarowania mu lepszego życia w stabilnej rodzinie. Nie wiem, co w końcu zrobi. - To poważna decyzja. Zostanie z tobą i z twoją mamą, póki się nie zdecyduje? Charlotte i jej matka, Monica, wzięły Annie do siebie sześć miesięcy wcześniej. Osiemnastolatka nie miała żadnych żyjących krewnych poza chorym psychicznie ojcem i potrzebowała pomocy. Charlotte jej udzieliła. Nie mogła stać z boku i przyglądać się ludzkiemu cierpieniu. To była jedna z rzeczy, która najbardziej się w niej podobała Joemu. Zastanawiał się jednak, czy obie z matką są naprawdę gotowe, by zaangażować się na długie lata i pomóc Annie wychować dziecko. - Na razie u nas zostanie. Zobaczymy, jak to będzie. Nadal pozostaje nierozwiązana sprawa ojcostwa, ale nie wszystko naraz. - Zerknęła na zegarek. - Powinnam iść do domu. Matka siedzi z Annie i dzieckiem już cały dzień i żadna z nas nie wyspała
się dobrze w nocy. Trzy i pół kilograma radości potrafi ryczeć. Annie boi się karmić piersią, bo uważa, że jeszcze bardziej się przywiąże, dlatego karmimy wszystkie po kolei butelką. Dziecko szybko nabiera sił na jej niezdecydowaniu. - Wygląda na to, że masz pełne ręce roboty. - Ty też - rzekła z uśmiechem. - Miło było poznać twoją siostrę. Może namówię Isabellę do zdradzenia twoich tajemnic. Pewnie zrobił błąd, że je ze sobą poznał, ale było już za późno. - Wyznałem ci już wszystkie sekrety - rzekł lekkim tonem. - Ledwie musnęłam ich powierzchnię. Mam jednak dość próbowania - zażartowała. To była świetna okazja, żeby zaprosić ją na randkę. Chociaż miał tę propozycję na końcu języka już od kilku dni, cały czas się powstrzymywał. Oficjalnie jeszcze nie był rozwiedziony. Nie był też gotów wiązać się z inną kobietą, a Charlotte nie była pierwszą lepszą kobietą. To osoba, na której mu zależało. Nie był gotów zanurzyć się w głębokim i intensywnym uczuciu, a z nią nie mogło być inaczej. Może jednak był po prostu tchórzem. Ponieważ, gdyby ją zaprosił, za nic w świecie nie chciałby usłyszeć odmowy, a jeszcze nie był całkiem pewien, że uzyska zgodę. Możliwe, że zgodziłaby się na flirt, ale nie wiadomo, czy byłaby gotowa aż na tak poważny krok. Telefon komórkowy Charlotte zawibrował. - To moja matka. Zaczekaj chwilkę, dobrze? - Odeszła parę kroków i stanęła we wnęce. Nie zamierzał przeszkadzać jej w rozmowie, lecz kiedy usłyszał słowa: - Co to znaczy, że jej nie ma? - zbliżył się do niej.
- Muszę wracać do domu - rzekła Charlotte, kończąc rozmowę. - Coś się stało? - Annie wyszła na spacer kilka godzin temu i jeszcze jej nie ma. Dziecko spało i przyszła w odwiedziny przyjaciółka. Matka zorientowała się dopiero teraz, że Annie nie wróciła. Nie mam pojęcia, gdzie może być. - Charlotte spojrzała na zegarek. - Jest po ósmej. - Może poszła na rozmowę z ojcem - wysunął przypuszczenie. Tożsamość ojca dziecka była tajemnicą dla wszystkich poza Annie. - Musi uzyskać jego zgodę, żeby oddać dziecko. - Można tak przypuszczać, ale z drugiej strony miała na tę rozmowę dziewięć miesięcy. Może zresztą masz rację. Annie nie ma właściwie żadnych przyjaciół, więc to całkiem prawdopodobne. Jednak wyjść na tak długo zaraz po powrocie ze szpitala i zostawić maleńkie dziecko... Mam niedobre przeczucia. On miał je także. - Jest jeszcze jeden scenariusz do rozważenia. - Nie uwierzę, że uciekła - powiedziała szybko Charlotte, kręcąc głową. - Znalazła się pod ogromną presją. Mogła się załamać. - Nie zostawiłaby dziecka. Kocha synka. - Jest jednak także wyczerpana i zdezorientowana. - I pod niepohamowanym wpływem hormonów - dodała Charlotte. - Obyś się mylił. - Zadzwoń, kiedy dowiesz się czegoś więcej. Zrobię, co będę mógł, by pomóc. *** - Masz psa - powiedziała zdumiona Isabella, kiedy weszła do mieszkania Joego i ogromny golden retrie-
ver skoczył i serdecznie wycałował ją jęzorem. - Naprawdę bardzo przyjacielskiego. Joe złapał psa za kark. - Przepraszam. Siad, Rufus! W odpowiedzi pies zaszczekał wesoło. - Należał do wuja Carlosa - wyjaśnił Joe. - Tymczasowo wzięli go do siebie sąsiedzi. Kiedy się wprowadziłem, wrócił na podwórko i został. Za chwilę się uspokoi. Zawsze się cieszy, kiedy wracam do domu. Prawda, kolego? - dodał i podrapał psa za uchem. - Ulżyło mi, że nie wracasz do głuchego, pustego domu rzekła. - Rufus jest dobrym kumplem. Najlepszy przyjaciel człowieka. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Zawsze chciałeś mieć psa. Teresa jednak miała alergię i nie mogliśmy mieć w domu zwierzaka. A Rachel nie lubiła zwierząt. Myślę, że nareszcie masz, czego pragnąłeś. - Rezultat rozwodu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - Przy tych słowach spochmurniał. Kiedy Isabella zaczęła się trząść z zimna, podszedł do termostatu w ścianie i rzekł: - Zaraz zrobi się ciepło. Ten dom nie nagrzewa się długo. Isabella rozejrzała się po niewielkim domku, który przed rokiem jej brat odziedziczył po wuju. Pokoje były umeblowane oszczędnie. Brązowy japoński materac i fotel przed telewizorem o dużym ekranie, parę krzeseł i stół w jadalni. Żadnego sprzętu nie rozpoznała. Meble nie pochodziły z domu, w którym Joe mieszkał razem z żoną. Swoje stare życie zostawił za sobą pod każdym względem. - Dom wymaga remontu - powiedział Joe, podążając za jej wzrokiem. - Wuj Carlos zostawił wszystko swojemu biegowi. Dach przeciekł przy ostatnich
deszczach, za to widok z piętra jest wspaniały. Chcesz popatrzeć? Potrząsnęła głową. Ciemna noc i szum oceanu mogły jej tylko przypomnieć okropne chwile na klifie. - Później. - Wzięła z komody fotografię. - To jest wuj Carlos? W ogóle go nie pamiętam. - To on. Był w Los Angeles tylko parę razy. Ojciec przywoził mnie tutaj na ryby, kiedy miałem dziesięć, dwanaście lat. Carlos był właściwie wujem ojca, czyli naszym stryjecznym dziadkiem. Był oryginałem, a opowiadał bajecznie jak nikt inny. Polubiłabyś go. - Pewnie tak. Spodobał mi się wisiorek, który mi przysłałeś. Wyciągnęła go spod bluzki. - Dobrze, że miałam go na sobie, inaczej też bym go straciła. - Ładnie w nim wyglądasz. Ten turkus przypomniał mi twoje oczy. Znalazłem go w drewnianej skrzyni w piwnicy razem ze starymi kostiumami i innymi sztukami biżuterii. Jest tutaj wiele pudeł, których jeszcze w ogóle nie przejrzałem. Cokolwiek znalazłem, co wyglądało, jakby miało mieć jakąś sentymentalną wartość dla rodziny, poutykałem tam także. - Mogę uporządkować te rzeczy, skoro tu jestem zaproponowała. - Kto wie, co tu jest i czeka jeszcze na odkrycie. Dziwię się, że zostawiłeś to na tak długo. Gdzie twoje zamiłowanie do przygód? - Mam dość wrażeń w pracy. - W Zatoce Aniołów? - spytała powątpiewająco. - Dzieje się tyle, że mam co robić - rzekł nieco sucho. - Ja przecież niczego ci nie zarzucam. Jestem ostatnią osobą, by osądzać kogoś za zmiany w jego życiu. - Przerwała i palcami dotknęła wisiorka. - To zabawne, że wuj Carlos miał taki wisiorek, a nigdy nie był żonaty. Ciekawe, do kogo on należał.
- Nie mam pojęcia. - Zmrużył oczy w zamyśleniu. - Nagle strasznie cię zaciekawił wuj Carlos. Czy coś się dzieje? - Nie wiem, o co ci chodzi. - Uważam, że nie podałaś mi prawdziwego powodu swojego przyjazdu. - Chciałam cię zobaczyć, Joe. Martwiłam się o ciebie. - I nic poza tym? Może coś, co ma związek z wisiorkiem? Zapomniała, jaki jest spostrzegawczy. - Możemy porozmawiać o tym później? Chciałabym wreszcie wziąć kąpiel. - Oczywiście. Przepraszam. Zmarzłaś na kość, a ja cię przesłuchuję. - Machnął dłonią w stronę korytarza. - Do łazienki pierwsze drzwi po lewej. Znajdę ci dres i T-shirt. A zanim się wyszorujesz, zrobię jakąś kolację. Pewnie konasz z głodu. - Konam, ale... ty gotujesz? - zapytała z powątpiewaniem. - Potrafię przyrządzić parę potraw - powiedział krótko. - To nie będzie pyszne meksykańskie tamale, jakie robi ojciec, ani duszone mięso po irlandzku naszej mamy. Umiem za to roztrzepać jajka i zrobić tosty. - Może być. Nie zaczynaj od razu. Zamierzam posiedzieć trochę w wannie. - Siedź sobie, ile chcesz. Izzy, cieszę się, że nic ci się nie stało. - Ja też. - Skierowała się do łazienki, gdzie przejrzała się w lustrze. Wielki błąd! Nic dziwnego, że Joe tak się przeraził na jej widok, bo wyglądała jak upiór. Twarz miała pobladłą, co sprawiało, że skaleczenia wyglądały groźnie. Potargane włosy były pozlepiane błotem, a oczy nadal zdradzały lęk przed zbliżającą się śmiercią.
Odwróciła wzrok, odkręciła kurek i rozebrała się. Syknęła z bólu, kiedy zdejmowała rękaw z lewej ręki. Dzięki Bogu, że jej nie złamała, tylko zwichnęła. Kiedy wanna była już pełna, Isabella z westchnieniem wdzięczności zanurzyła się w ciepłej wodzie. Oparła ręce o brzegi wanny, zamknęła oczy i starała się wyrównać oddech. Chciała, by serce zaczęło bić wolniej, a ciało się zrelaksowało. Przywołała w pamięci mantry z zajęć jogi. Joga uznawała życie teraźniejszą chwilą, co jej odpowiadało. Patrzenie w przyszłość wydawało się bowiem nie przynosić ludziom szczęścia, a już w najmniejszym stopniu jej. Umysł Isabelli zdawał się jednak być innego zdania. Kiedy usiłowała znaleźć kojący spokój, wyświetlił się w jej wyobraźni obraz Nicka Hartleya. Coś do niej mówił, ale nie słyszała co. W uszach jej huczało. Czy był to wiatr? Czy też waliło jej serce? Miała nadzieję, że jej wcześniejsze wizje przewidywały wypadek i że już się skończą. Nie mogła strząsnąć z siebie przeczucia, że to dopiero początek.
Rozdział trzeci Godzinę później, ubrana w za duży dres Joego i T-shirt, Isabella usiadła przy stole w jadalni i rzuciła się na talerz jajecznicy. - Całkiem niezłe - powiedziała zaskoczona. Joe dodał usmażone plasterki bekonu i przyprawę warzywną. Była pod wrażeniem jego starań. W miarę jak napełniała żołądek, napięcie spadało. Była czysta, rozgrzana i żywa. Na razie wystarczyło. - Skąd wiesz, że to dobre? - spytał rzeczowo Joe. - Polałaś sosem salsa. - Wszystko smakuje lepiej z ostrym sosem - rzekła z uśmiechem, powtarzając ulubione zdanie ich ojca. - Uwielbiam jeść śniadanie na kolację. - Zatem nie będziesz tutaj chodzić głodna. Uśmiechnęła się. - Naprawdę miło cię widzieć, Joe. - Rozsądnie. - Rzeczywiście? Przecież właściwie rodziny nie zapraszałeś. Wzruszył ramionami. - Bo się urządzałem. Wiesz, że zawsze jesteś mile widziana. Co się dzieje u ciebie w pracy?
- Następny film został przesunięty na termin po Bożym Narodzeniu, mam więc trochę czasu do zabicia. - A co z tym facetem, z którym się spotykasz? Nie będzie tęsknił? - Z Jarodem rozstałam się pół roku temu - rzekła z lekceważącym machnięciem ręki. - Przykro mi. Trudno nadążyć za twoimi sercowymi sprawami. - Dlaczego czuję, że zanosi się na wykład starszego brata? Nie spotkałam tego właściwego faceta, Joe. Wiem, że ty i cała reszta rodziny uważacie, iż powinnam się ustatkować i coś wybrać: faceta, pracę od dziewiątej do siedemnastej, stały adres. Będę wiedziała, jeśli odkryję w końcu swoje miejsce i swoją drugą połówkę. I wtedy będę się tego trzymać. - Nie zamierzałem robić ci wykładu - rzekł z uśmiechem. - Tak naprawdę to podziwiam twojego ducha przygody i niechęć do ustatkowania się. Większość ludzi powinna się tak zachowywać. Isabella zdziwiła się, ale zrobiło się jej przyjemnie. Nasłuchała się mnóstwo od sióstr i rodziców na temat często zmienianej pracy i wielu partnerów. Przez większą część życia nie dotrzymywała kroku poglądom rodziny. Joe podniósł szklankę piwa, żeby się stuknąć z siostrą. Jego twarz przybrała wyraz melancholii. Isabella poczuła, że myślał raczej nie o jej życiu uczuciowym, ale o swoim. - Co się wam przytrafiło, tobie i Rachel? - zapytała. - Nie pomyślałabym ani przez chwilę, że kiedykolwiek się rozstaniecie. Wszyscy doznaliśmy wstrząsu. - Stopniowo oddalaliśmy się od siebie - odparł krótko.
Zdawało się, że nie zamierza rozwinąć tematu, dlatego zapytała: - I to wszystko? Tylko tyle się dowiem? - A co chcesz, żebym jeszcze powiedział? - Kiedy widziałam Rachel parę tygodni temu, była wychudzona i wydawała się zmęczona. Zapytałam, jak się czuje, a ona niemal się rozpłakała. Wydaje mi się, że nie cieszy się z rozwodu. Joe zacisnął zęby. - To był jej pomysł. - Jeśli nie chciałeś tego, to dlaczego podpisałeś papiery? odparowała. - Nie chcę o tym mówić, Isabello. - Wiem, że nie zwykłeś mi się zwierzać. Dzieli nas duża różnica wieku. Jestem jednak twoją siostrą i dawno wyrosłam z wieku dziecięcego. Wysłucham cię, jeśli zechcesz mówić. - Nie ma o czym mówić. Rachel i ja pragniemy różnych rzeczy. Wypaliłem się w Los Angeles. Stawałem się kimś, kogo nie poznawałem i nie lubiłem. A kiedy przyjechałem tutaj, wszystko się zmieniło. Miałem nadzieję, że Rachel pokocha Zatokę Aniołów, ale tak się nie stało. Wyjechała stąd. Isabella pokręciła głową. - To nie tylko to, Joe. - Nie tylko - przyznał. - Nie umieliśmy z Rachel rozwiązać wielu problemów, które nie miały nic wspólnego z Zatoką. - Chcę ci pomóc to naprawić. - Wiem, bo taka właśnie jesteś. Zawsze byłaś naszą dziewczynką „naprawię wszystko" - powiedział z lekkim uśmiechem. - To musi mieć związek z twoim talentem do szycia. Pragniesz wszystko pozszywać, pocerować, żeby dalej dobrze służyło i jakoś wyglądało.
To była prawda. Nic jej nie cieszyło tak bardzo, jak naprawienie rzeczy, która zdawała się nie do naprawienia, i podarowanie jej nowego życia. - Skoro mówimy o tobie - powiedział Joe. - Wiem, że jestem twoim ulubionym bratem... - Moim jedynym bratem - poprawiła. - A także to, że zależy ci na Rachel i na mnie, ale nie ma przypadkiem innego powodu, dla którego wybrałaś się z wizytą? Masz może jakieś kłopoty? Potrzebujesz pomocy? Jak wiele chciała mu powiedzieć? - Kiedy przysłałeś mi wisiorek, zaczęłam miewać niedobre sny. Widziałam drogowskaz do Zatoki Aniołów, szosę, po której hulał wiatr, i cień mężczyzny, któremu zdawało się grozić niebezpieczeństwo. - Ten mężczyzna to ja? - Myślałam, że tak, ale nie jestem już teraz tego pewna. - Nie chciała rozwijać myśli, że mógłby to być Nick Hartley. Byłoby to zbyt głupie. Jej wizje zawsze brały się ze związku emocjonalnego z kimś, na kim jej zależało. - Te sny... Czy przypominają te, które miałaś w przeszłości? zapytał, starając się utrzymać neutralny ton głosu. - Tak. - Jak większość członków rodziny Joe twardo stąpał po ziemi i kierował się logiką. Jej wizje traktowano z przymrużeniem oka. - W porządku, nie musisz mi wierzyć. - Wizje chyba zawsze wpędzają cię w tarapaty. - Według babci to dlatego, że jeszcze nie przyjęłam tego daru i wizje nie są dla mnie dostatecznie czytelne. Nadal zwalczam swoją wewnętrzną naturę. Muszę się wyciszyć i pozwolić się ponieść tej mądrości. - Cała babcia - rzekł krótko.
Kiwnęła głową. Babcia Elena była drobną Meksykanką o gorącym, kochającym sercu, wierzącą w legendy o przodkach i w siłę wszechświata. Z całego rodzeństwa to Isabella spędziła z nią najwięcej czasu, bowiem matka po jej urodzeniu wróciła do pracy w pełnym wymiarze godzin. To od Eleny Isabella nauczyła się szyć, od Eleny nauczyła się śnić i od Eleny wzięła przekonanie, że obdarzona jest szczególną duchową mocą. - Babci podobałoby się to miasteczko - rzekła. - Czyżbyście mieli tu anioły? - Osobiście nie widziałem żadnego, są jednak inni, którzy twierdzą, że doświadczyli ich obecności. - Może się tutaj nawrócisz. - Nie bardzo wierzyła w to, co właśnie powiedziała. Joe był pragmatyczny jak cała reszta rodziny. - A zatem przyjechałaś, by mnie ratować, i przez to sama omal nie straciłaś życia. Coś tu nie gra w tej całej zagadce, Isabello. - Jest, jak jest. - No widzisz, jestem cały i zdrowy. - Wziął ze stołu telefon, bo zaczął dzwonić. Przyjrzał się numerowi. - Muszę odebrać. - Śmiało. Zebrała naczynia ze stołu. Joe więcej słuchał niż mówił, domyśliła się jednak z wyprostowanej i sztywnej postawy, jaką przybrał, że działa w trybie komendanta policji. Uwielbiała w bracie to, że zawsze pragnął znajdować się w samym środku kłopotów. Był najodważniejszym ze wszystkich znanych jej ludzi. Jednak w młodości ta odwaga doprowadziła go do kilku ryzykownych sytuacji. Starsze siostry opowiadały jej czasami, że wcale nie było pewne, po której stronie prawa ostatecznie skończy Joe.
- Policyjna robota? - zagadnęła, kiedy zakończył rozmowę. - Zaginęła nastolatka. Możliwe, że uciekła. - Ile ma lat? - Osiemnaście - rzekł i wstał. - Annie parę dni temu urodziła dziecko. Nie ma rodziny i kilka miesięcy mieszkała u Charlotte Adams i jej matki. - To Charlotte dzwoniła? - Tak. Nie zabawię długo. Dasz sobie radę sama? - Nic mi nie będzie, Joe. Rób, co masz robić. - Przerwała. - Ty i Charlotte jesteście ze sobą całkiem blisko, prawda? - Przyjaźnimy się - powiedział z ostrzegawczym błyskiem w oku. - Nie snuj zbyt wielu domysłów, Izzy. Nic nie wiesz o moim życiu. A cokolwiek opowiedziała ci Rachel, to wcale nie jest pełna historia. *** Przez głowę Charlotte przebiegło już kilkanaście pomysłów, dlaczego Annie jeszcze nie wróciła. Nie mogła uwierzyć w to, by dziewczyna uciekła, ani też nie mogła sobie wyobrazić najmroczniejszej wersji wydarzeń. Potrzebowała Joego, aby pomógł jej ułożyć zdarzenia w jakąś sensowną całość, i co najważniejsze: aby znalazł Annie. W miarę jak dziecko płakało coraz głośniej, Charlotte przechadzała się po salonie, próbując znaleźć rytm, który by ukoił frustrację malucha. Dziecko zostało nakarmione, przewinięte i dokładnie zbadane na okoliczność wystąpienia jakiejkolwiek fizycznej dolegliwości. Zdawało się po prostu bardzo nieszczęśliwe, a ona nie wiedziała dlaczego. Zwykła pomagać dzieciom w przychodzeniu na świat, a nie opiekować się nimi. To była dla niej dziedzina całkowicie nieznana.
- Ja go wezmę - powiedziała Monica Adams, wchodząc do salonu. Na jej twarzy malował się wyraz znużenia i zatroskania. Nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Wiem, co robić. Charlotte usłyszała niewypowiedziane „a ty nie wiesz", ale uznała, że to nie jest dobra pora na sprzeczkę. Obie były zmęczone i bardzo zaniepokojone. Oddała dziecko matce i z westchnieniem opadła ha kanapę. - Chciałabym, żeby miał już jakieś imię, którym można by było go nazywać - rzekła Monica, kładąc sobie niemowlę na ramieniu i klepiąc łagodnie po pleckach. - Annie myślała, że ciężej jej będzie go oddać, jeśli da mu imię. Usta matki się zacisnęły, a w oczach błysnął ogień, kiedy powiedziała: - Annie jest kompletnie nieodpowiedzialna. Nie spodziewałam się po niej czegoś takiego. Wie, jakie ją spotkało szczęście, że nas ma. Dotąd wydawała się za to wdzięczna. Jak mogła nam zrobić coś takiego? Pierwszy raz od sześciu miesięcy, od kiedy zamieszkały razem, matka skrytykowała Annie. Dotąd dogadywały się obie tak doskonale, aż Charlotte zadawała sobie wiele pytań, dlaczego Annie dogaduje się z jej matką lepiej niż ona sama. Jednak z drugiej strony Annie nigdy jeszcze nie wystawiła na próbę autorytetu matki, a Charlotte przez większość życia kwestionowała jej opinie i zasady. A prawdziwy rozpad więzi między matką a córką dokonał się dawno temu... kiedy chodziło o inne dziecko i inną nastolatkę. Miała siedemnaście lat i była w szkole średniej, kiedy musiała wyznać matce, że zaszła w ciążę. W oczach matki zobaczyła wtedy rozczarowanie i gniew, a w jej słowach i czynach mnóstwo okrucieństwa. Charlotte przyniosła wstyd rodzinie. Jej ojciec był pastorem.
Mówił w kazaniach o powściągliwości i odpowiedzialności, a tymczasem ona nie zastosowała się do żadnej z tych cnót. Lecz to przecież nie z ojcem podzieliła się swoim sekretem, a z matką. Ich stosunki nigdy się już nie poprawiły. Dzieliło je coraz więcej sekretów i kłamstw. Nigdy nie rozmawiały o tamtych okropnych wydarzeniach sprzed piętnastu lat, niemniej one zawsze były obecne w tle, burząc jakąkolwiek nadzieję na odbudowanie niegdysiejszej więzi. - Już dobrze, wszystko dobrze. Śpij, maleńki - szeptała do dziecka Monica miękkim i pieszczotliwym tonem. Matka wyraźnie schudła. Nigdy nie była tęga, bowiem nadmiernie dbała o to, by się nie przejadać i nie folgować sobie w czymkolwiek. Teraz jednak wyglądała na jeszcze bardziej kruchą i delikatną, co zdawało się nie do pomyślenia. Monica Adams była zawsze w oczach Charlotte osobą silną, władczą i niezwyciężoną. Doprowadziła swoją rolę żony pastora do perfekcji, pochylając się nad fizycznymi i emocjonalnymi potrzebami członków religijnej wspólnoty, podczas gdy ojciec sprawował pieczę nad ich potrzebami duchowymi. Po śmierci ojca matce zabrakło roli do odgrywania. Przeszła z pozycji osoby niezwykle ważnej do pozycji osoby bardzo samotnej. Śmierć ojca stała się bezpośrednią przyczyną powrotu Charlotte do Zatoki Aniołów. Siostra i brat nie myśleli o samotności matki, a poza tym oboje mieli inne obowiązki, dlatego padło na nią. Nie planowała wtedy, że zostanie tutaj tak długo. Tymczasem zadomowiła się w rodzinnym miasteczku i przyjęła pracę w centrum medycznym Redwood. Odnowiła kontakty ze starymi przyjaciółmi i pomogła matce przeprowadzić się do nowego domu. Zakorze-
nila się w tym miejscu jeszcze bardziej, kiedy zaoferowała Annie pobyt w ich domu na okres ciąży. Nie mogła po tym tak po prostu wyjechać i mówiąc prawdę, nawet tego nie chciała. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Płacz dziecka ucichł, czkawka się skończyła, rozległo się ostatnie chlipnięcie i w końcu zapadła błogosławiona cisza. Charlotte westchnęła z ulgą. - Tak jest lepiej - powiedziała z uznaniem Monica, zadowolona z osiągniętego sukcesu. - Położę go teraz do łóżeczka. Charlotte poszła za matką do pokoju Annie. Monica ostrożnie ułożyła dziecko w łóżeczku przy łóżku Annie. Niemowlę pokręciło się trochę, po czym znów zapadło w drzemkę. Płacz je wyczerpał. Popatrzyła na niepościelone łóżko Annie. Szlafrok kąpielowy został rzucony na krzesło przy biurku. W pokoju panował wyjątkowy bałagan. Annie była wręcz obsesyjnie porządna, jakby się bała, że zostanie wyrzucona, jeśli uczyni jeden nieprawidłowy ruch. Obecny nieład w pokoju zdawał się odzwierciedlać bezpośrednio stan emocji Annie. Charlotte żałowała, że nie dość pocieszała dziewczynę, nie dość ją wsparła, nie zrobiła nic, co mogłoby ulżyć ogromnej presji, jaką teraz musiała odczuwać. Nigdy się jednak nie spodziewała, że Annie tak po prostu się stąd zabierze. Nie wyobrażała sobie także, jak da sobie radę sama, bez pieniędzy, bez samochodu i bez żadnych właściwie umiejętności. Miała nadzieję, że to tylko tymczasowy wypad, że Annie potrzebowała po prostu wyrwać się stąd, aby spokojnie pomyśleć. Monica poprawiła kamerę nad łóżeczkiem i dała córce znak, by wyszły. Zdążyły zejść do salonu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Charlotte pobiegła otworzyć i powitała Joego uśmiechem ulgi.
- Dzięki, że przyszedłeś. Nie mamy pojęcia, co zrobić. - Żaden kłopot. Cieszę się, że mogę pomóc - rzekł ze spokojnym, dodającym otuchy uśmiechem. Zwrócił się zaraz do jej matki: - Pani Adams, jak się pani czuje? - Nieszczególnie. Napije się pan kawy albo herbaty? - Nie, dziękuję bardzo - odparł. Weszli do salonu i usiedli na kanapach. - Kiedy ostatni raz widziała pani Annie? - Koło trzeciej po południu - odparła matka. - Dziecko spało. Annie powiedziała, że pójdzie do sklepu po mleko dla malucha. Siedziałam w kuchni z koleżankami. Rozmawiałyśmy o planowanej sprzedaży ciast domowych po mszy na cele kościelne. Przypuszczałam, że Annie wróciła do domu podczas naszej rozmowy i dopiero kiedy się obudziło dziecko, czyli koło szóstej wieczorem, zrozumiałam, że nadal jej nie ma. Joe spojrzał na zegarek. - Już prawie dziesiąta. Ma telefon komórkowy? - Zostawiła w pokoju - wtrąciła Charlotte. - Czy czegoś brakuje? Ubrań? Walizki? Miała pieniądze? - Miała trochę pieniędzy - rzekła Monica. - Kilka rodzin przysłało jej karty z gratulacjami i załączonym czekiem lub gotówką. Może brakuje jakichś ubrań, nie jestem pewna. - Co o tym myślisz, Joe? - zapytała Charlotte, nie mogąc nic wyczytać z jego obojętnego wyrazu twarzy. - Jeszcze nie wiem. Jak się zachowywała przed wyjściem? zapytał, kierując to pytanie do matki Charlotte. - Była bardzo roztrzęsiona od czasu urodzenia dziecka odparła Monica. - Dzisiaj tak samo. Była
cicha, miała w oczach łzy, czuła się wyczerpana. Nie poruszała się szybko. Właściwie zdziwiłam się, że chciała wyjść do sklepu. - Czy dostała jakieś telefony? Czy rozmawiała z kimś? Matka potrząsnęła głową. - Nie sądzę. O ile wiem, Annie nie miała wielu przyjaciół. Do kościoła przychodzi młoda kobieta i jest także w ciąży. Annie rozmawiała z nią parę razy po mszy. Nazywa się Kim Swanson. Dzwoniłam tam, ale nikogo nie było w domu. - Ja z nią porozmawiam - rzekł Joe. - Czy jest ktoś jeszcze? - Ojciec dziecka - rzekła Charlotte. Wzrok Joego powędrował do niej. - Nie wiesz jednak, kim on jest, prawda? Zawahała się, a kiedy nie udzieliła natychmiast odpowiedzi, matka wtrąciła się ostro: - Charlotte, czy czegoś mi nie powiedziałaś? Zastanawiała się, czy złamać obietnicę, którą dała Annie kilka tygodni wcześniej. Nie miała wyboru, dziewczyny nie było już zbyt długo. - Wiem, że to jeden z pięciu mężczyzn - powiedziała wreszcie. Osłupiała matka otworzyła szeroko usta. - O czym ty mówisz, Charlotte? Skrzywiła się, widząc burzę wzbierającą w spojrzeniu matki. Zapłaci za ten sekret, nawet jeśli niczemu nie jest winna. - Annie wyznała mi, że ojcem jest jeden z mężczyzn spośród pięciu par, które starają się o adopcję. Nie chce, by jego żona dowiedziała się, że miał romans, i rozwiązaniem dla Annie jest oddać mu dziecko i nic nikomu nie mówić. Matka zacisnęła usta.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Miałam prawo to wiedzieć. Pozwoliłam Annie zamieszkać w swoim domu. Mogłabym jej pomóc podjąć decyzję. - Kazała mi obiecać dyskrecję. Chciała decydować sama. Musiałam to uszanować. - Nie mogę uwierzyć, że nie miała do mnie zaufania! Myślałam, że jesteśmy sobie bliskie - mruknęła matka i z rozdrażnieniem pokręciła głową. - Potrzebuję listy tych ludzi - rzekł Joe. Była zadowolona, że w jego oczach nie widać było potępienia. Z drugiej zaś strony przybrał postawę policjanta na służbie. Przypuszczała, że sama zachowuje się podobnie przy pacjentkach. Mimo to bardzo się ucieszyła, że starał się zachować obiektywizm. - Mam ich spis. Zabrałam wcześniej z pokoju Annie. - Wzięła z biurka skoroszyty i rozłożyła na stoliku do kawy. Na początku każdego skoroszytu znajdowała się fotografia. Był tam Dan McCarthy, strażak, żonaty z Erin, która pracowała w sklepie z narzutami. Następny był Steve Baker, dentysta, z żoną Victorią Hartley Baker, która z rodzicami prowadziła miejscowy teatr. Potem Adam Goldman, prawnik żonaty z Louise Jennings Goldman, pielęgniarką z centrum medycznego. Mitch Lowell, przedsiębiorca budowlany z żoną Corinne urzędniczką bankową, zamieszkałą dawniej w Zatoce Aniołów, a obecnie w Montgomery. Wreszcie Kevin Holt, rybak ożeniony z Donną Holt, florystką. - Może to być każdy z nich - rzekła Charlotte i podniosła wzrok, by popatrzeć Joemu w oczy. - Znam paru z nich, ale żadnego nie podejrzewałabym o niewierność. Co zrobić, zacząć z nimi rozmawiać? Zanim Joe zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi. Matka wstała, by otworzyć. Wróciła
do pokoju z Andrew Schillingiem, na którego twarzy malowało się zatroskanie. Andrew był atrakcyjnym mężczyzną o włosach barwy złocistego blondu i o jasnobłękitnych oczach. W czasach szkolnych był chłopakiem Charlotte, najpoważniej przez nią traktowanym. Związek nastolatków zakończył się jednak klęską. Nie widywali się przez ponad dziesięć lat. Dopiero parę miesięcy temu Andrew wrócił do miasteczka, aby - jak na ironię - przejąć obowiązki pastora po jej zmarłym ojcu. Od powrotu Andrew cały czas krążyli wokół tematu umówienia się na randkę. Jednak już raz złamał jej serce i Charlotte nie była pewna, czy chce spróbować po raz drugi. Andrew nie ustawał w wysiłkach i chciał ją nakłonić, by dala mu szansę. Wszystko było na odwrót, bo w szkole średniej to ona się za nim uganiała. Mogła więc mieć satysfakcję, że on się o nią starał. Teraz jednak najważniejszym zmartwieniem była Annie. Andrew pełnił rolę łącznika pomiędzy nią a rodzicami adopcyjnymi i chociaż Charlotte cieszyła się z jego pomocy, to obecność Joe i Andrew w jednym miejscu równocześnie, zwłaszcza kiedy ona tam była, zdawała się drażnić ich obu. - Jak mogę pomóc, Charlotte? - zapytał Andrew i podszedł bliżej. Wstała i przyjęła zaoferowany jej uścisk. - Nie mam pojęcia. Właśnie rozmawiamy o tym, co robić. Cofnęła się, czując się niezręcznie pod czujnym spojrzeniem Joego. -1 widać, że Annie miała sekret, o którym wiedziała tylko Charlotte - wtrąciła matka. - Jaki? - spytał Andrew. Zanim zdołała się odezwać, matka wskoczyła jej w słowo:
- Jeden z mężczyzn ubiegających się o adopcję jest biologicznym ojcem. Oczy Andrew rozszerzyły się ze zdziwienia. - Poważnie? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś, Charlie? - To nie była moja tajemnica - powiedziała raz jeszcze, widząc ten sam gniewny błysk w oczach Andrew, który przed chwilą widziała na twarzy matki. - Annie jest dorosła. Ma prawo do prywatności, prawo do podejmowania własnych decyzji. - Wobec prawa może jest dorosła, ale emocjonalnie jest jeszcze dzieckiem - powiedziała ostro Monica. - Potrzebowała od ciebie pocieszenia i dobrej rady, a nie tego, byś się bawiła w konspirację, Charlotte. - Powiedziałam jej, że powinna wyznać prawdę - odparła Charlotte. - Annie jednak była rozdarta. Jeśli miała nie wychowywać tego dziecka, to myślała, że lepiej mu będzie z biologicznym ojcem. Nie była przekonana, że zdobędzie się na oddanie małego komuś zupełnie obcemu. Jednak czuła się bardzo niewygodnie, trwając w kłamstwie. - Gdybyś mi powiedziała - rzekł cicho Andrew - mógłbym jej pomóc podjąć dobrą decyzję. Jestem przeszkolonym doradcą rodzinnym, Charlotte. Zobaczyła w jego wzroku rozczarowanie, ale nie mogła poczuć winy z tego powodu, że dotrzymała obietnicy wobec Annie. Dziewczyna była przecież także jej pacjentką, nie tylko przyjaciółką. - Musimy zrobić tak - odezwał się Joe, ucinając narastające napięcie. - Odtworzyć to, co Annie robiła w ciągu ostatnich paru dni, wszystkie czynności po kolei. W tej chwili nie ma dowodu, że zaistniało tu przestępstwo. Wszystko wskazuje, że opuściła to miejsce zgodnie z własną wolą. W tej chwili potraktujemy ją jak osobę zaginioną. Tymczasem sprawdzimy
w sklepie, przekonamy się, czy w ogóle tam była. Każę ludziom popytać wśród sąsiadów, właścicieli sklepu i wśród wszystkich, którzy mogli ją widzieć po drodze. Spotkam się też z rodzicami ubiegającymi się o adopcję. Może sama tutaj wróci. A jeśli chodzi o dziecko... - Zaopiekujemy się nim doskonale - powiedziała szybko Charlotte. - Mogę się zgodzić tylko na jeden wieczór. Jednak jeśli Annie nie wróci do jutra, będę musiał zawiadomić Służbę Ochrony Dziecka. - Mam licencję na rodzinę zastępczą - wtrąciła Monica. - W przeszłości braliśmy z mężem dzieci pod opiekę. - Nie wiedziałam - powiedziała zaskoczona Charlotte. - Gdybyś częściej dzwoniła albo przyjeżdżała do domu, tobyś wiedziała - odparowała matka. - To mogłoby być ułatwienie - rzekł Joe. - Skupmy się jednak na jednej czynności. - Wstał. - Zadzwonię. - Odprowadzę cię - zaproponowała Charlotte. Wyszła z nim aż na werandę, drżąc w chłodnym wieczornym powietrzu. Dziękuję, że przyszedłeś o tak późnej porze, Joe. Wiem, że pewnie wolałbyś, aby zajęli się tym twoi funkcjonariusze. - Cieszę się, że mogę się tym zająć. Coś ci jestem winien. - Nic nie jesteś mi winien. Jak się czuje Isabella? - Jest zmęczona i posiniaczona, ale ogólnie czuje się dobrze. Kiedy wychodziłem, kładła się już spać. - Przypomniałam sobie. Zapakowałam dla niej parę rzeczy, żeby miała co na siebie włożyć. Powiedziała, że jej walizka przepadła razem ze wszystkim, co było w samochodzie. Charlotte cofnęła się do domu i wyniosła stamtąd płócienną torbę. - To zaledwie pa-
rę rzeczy. Nie byłam pewna, czy Rachel zostawiła u ciebie jakieś ubrania. - Nie zostawiła. - Wziął z jej ręki torbę. - Jestem naprawdę wdzięczny. Jesteś bardzo szlachetna. Nie przestajesz myśleć o innych, nawet kiedy sama masz kłopoty. Westchnęła, żałując, że naprawdę nie jest aż tak mało samolubna. - Nieprawda. Teraz myślę o sobie i o tym, jak bardzo nie chcę wracać do środka. Andrew i matka są niezadowoleni, że utrzymałam w tajemnicy sekret Annie. - Zrobiłaś to, co musiałaś. - Tak uważasz? - Nie mogła się powstrzymać przed tym pytaniem. - Chcę w to wierzyć, tylko teraz Annie zaginęła, a jej dziecko nie ma matki. Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu. - Odnajdziemy Annie. Tymczasem wygląda na to, że zostaniesz tymczasową nianią. - Razem z matką. Nie stanowimy zespołu marzeń. - Moim zdaniem Andrew też chce wejść do waszego zespołu. Ujrzała pytanie w jego oczach. - Myślę, że Andrew czuje się trochę winny zamieszania z Annie. Bardzo ją naciskał, by poważnie zastanowiła się nad adopcją. I właściwie nie wiem dlaczego. - Może dlatego, że to mu dało powód, by być bliżej ciebie podsunął Joe. Zaskoczyły ją te słowa. - Jestem przekonana, że to nie miało z tym nic wspólnego. - Naprawdę? - Dotknął palcami czoła i zszedł po schodach. Charlotte zastanawiała się jeszcze nad odpowiedzią, kiedy on wsiadł już do samochodu i odjechał.
*** Przednie światła ją oślepiły. Isabella zmrużyła oczy w obronie przed jasnością. Samochód nadjeżdżał wprost na nią. Widziała na przedzie dwie osoby. Sprzeczały się albo walczyły, czy coś w tym rodzaju... Nacisnęła hamulec, ścisnęła mocno kierownicę, modląc się, by wyjść z poślizgu, ale leciała... a potem był tam on i krzyczał. Nie słyszała słów, widziała tylko strach w jego oczach. Próbowała się poruszyć, ale coś trzymało ją w miejscu. Czyżby poduszka powietrzna? Nie znajdowała się już na klifie. A on skrył się gdzieś w mroku. Odwrócił się od niej i poszedł w innym kierunku. Nie wiedział jednak, co się zaraz zdarzy. Musiała go złapać, zanim... Isabella obudziła się nagle, cała drżąca i spocona. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zmieszały się teraz ze sobą. Dlaczego? Z powodu Nicka Hartleya? Czy naprawdę to on był mężczyzną z jej snów? Czy nadała jego twarz mglistej sylwetce tylko dlatego, że ją uratował? Kiedy pojawił się po raz pierwszy w deszczu, była otumaniona i zagubiona. Czy umysł płatał jej figle? Odwróciła się na bok i popatrzyła na wyświetlacz zegarka. Była siódma. Udało jej się pospać kilka godzin, pomimo bólu w mięśniach. Usiadła i przeciągnęła się, spuszczając nogi na podłogę. Opuchlizna na nadgarstku nieco się zmniejszyła, chociaż nadal bolała przy dotknięciu. Wstała z łóżka i podeszła do okna, drżąc w chłodzie porannego powietrza. Odsunęła na bok zasłonę i stanęła urzeczona widokiem.
Za domem z tyłu nie było już nic, tylko ocean i przejrzyste błękitne niebo. Żadnego śladu wczorajszej burzy. Dostrzegła na wodzie kilka łodzi, poza tym jednak horyzontu nic zasłaniało. Nic dziwnego, że Joe tak pokochał to miejsce. Było dalekie w klimacie od ulic Los Angeles, gdzie się wychowali. Zapach kawy wyciągnął ją z pokoju. Joe już się obudził i oparty o ladę stał, czytając gazetę i popijając z kubka. - Myślałem, że jeszcze śpisz - powiedział z troską w oczach. - Nie sypiam ostatnio zbyt dobrze - odpowiedziała, po czym wzięła pusty kubek i nalała sobie kawy. - Jak twoja głowa? - Boli. Bolą mnie też wszystkie mięśnie. Kiedy jednak pomyślę o tym, co mogło mnie spotkać, a nie spotkało... - Przestań. - Ruchem głowy pokazał torbę na blacie. Charlotte podała dla ciebie trochę ubrań. Poczuła zaskoczenie i wzruszenie. - To bardzo miło z jej strony. Będę miała co na siebie włożyć, gdy wybiorę się dziś na zakupy. - Usiadła na taborecie i zaczęła popijać kawę. - Jaki to dramat rozegrał się wczoraj wieczorem? - Nastolatka, o której ci mówiłem, znikła i zostawiła dziecko. Wygląda to tak, jakby uciekła. Miejmy nadzieję, że zmieni zdanie i wróci. - Charlotte opiekuje się dzieckiem? - Razem z matką. Wzięły do siebie Annie kilka miesięcy temu i utrzymywały podczas ciąży. Teraz zostały z jej dzieckiem. Na pewno nie przewidywały, że tak się to skończy. - Charlotte wygląda na bardzo szlachetną osobę. - Popatrzyła na niego z zamyśleniem. - Lubisz ją, prawda?
Wyraźnie się nastroszył. - Jeśli myślisz, że zdradziłem Rachel... - Wcale nie. Nigdy bym tak nie pomyślała - zapewniła prędko. - Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, Joe. - To dobrze, ponieważ Charlotte nie miała nic wspólnego z rozpadem mojego małżeństwa. - Chrząknął. - Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Nie wiem, co Rachel naopowiadała ludziom. - Nie powiedziała zbyt wiele, poza tym, że skłonny jesteś prędzej ją zostawić, niż przeprowadzić się z powrotem do Los Angeles. - Nasz rozwód nie wynika tylko z geografii. Pragniemy zupełnie różnych rzeczy. Trzymaliśmy się oboje kurczowo czegoś, czego już dawno nie było. - Rozumiem, ale byliście ze sobą bardzo długo i trudno mi uwierzyć, że żadne z was nie mogło ustąpić drugiemu i przeprowadzić się dla dobra sprawy. - To nie była łatwa decyzja. Rozwód był ostatnią rzeczą, której bym pragnął. Po prostu nie mogłem już dłużej mieszkać w Los Angeles. - Dlaczego? - Nie mam teraz czasu w to się zagłębiać. Muszę dojechać do pracy. - W porządku, zostawiam temat, ale tylko na teraz. Jestem po twojej stronie, cokolwiek by to miało znaczyć. Łączą nas więzy krwi. To proste. Uśmiechnął się. - Dziękuję. Zamierzam dzisiaj zająć się twoim wypadkiem. Czy coś sobie jeszcze przypomniałaś? Myślała przez chwilę. Błysk przednich świateł sprawił, że wszystkie inne obrazy w pamięci się zamazały, chociaż... - W samochodzie były dwie osoby - rzekła powoli. - Może coś jeszcze? Kolor, marka, wielkość wozu, cokolwiek?
- Nie, niestety. Nie pomogę ci wiele. - No cóż, coś pamiętasz. Może z czasem przypomnisz sobie więcej szczegółów. - Czy nie jest za późno? Nie będę w stanie niczego udowodnić. Jeżeli nawet odnajdziemy kierowcę, będzie tylko moje słowo przeciwko jego słowu. - Mimo to chciałbym z nim porozmawiać. Na skraju miasteczka jest stacja benzynowa, a pracujący tam staruszek ma oko na wszystko i wszystkich, którzy przyjeżdżają i odjeżdżają. Może coś widział. - Joe odstawił kubek po kawie. - Jeśli chcesz mnie podrzucić do pracy, możesz wziąć moje auto, a ja przesiądę się dziś do wozu policyjnego. - To by mi ułatwiło życie, dzięki. - Czujesz się dość dobrze, żeby prowadzić? Musisz być jeszcze trochę w szoku. Sprawdzę też, czy da się wyciągnąć samochód z oceanu. - Nie chcę go widzieć. Przypomni mi tylko, jak blisko byłam śmierci. To wstrząsające jak szybko się wszystko dzieje. W jednej chwili oczekiwałam, że zaraz wjadę do miasteczka, a w drugiej już walczyłam o życie. Szaleństwo. - To było przestępstwo. I ja znajdę tego, kto odpowiada za twój wypadek, Isabello. Zdarzyło się to w moim mieście, na mojej zmianie. Chcę to rozwiązać.
Rozdział czwarty Isabella podwiozła Joego na posterunek policji, a potem zatrzymała się przy pralni, by oddać do prania marynarkę Nicka Hartleya. Następnie przespacerowała się po centrum miasteczka mile zaskoczona liczbą butików z ubraniami, antykwariatów, galerii sztuki, przytulnych kawiarenek i restauracji. Mieszanka sporego wyrafinowania i małomiasteczkowego uroku okazała się pociągająca. Miała za plecami góry, a przed sobą ocean i gdzie tylko popatrzyła, przed jej oczami rozciągał się pocztówkowy krajobraz. Mijani na ulicy ludzie uśmiechali się do niej. Poczuła większy spokój niż kiedykolwiek w życiu. Nawet przedtem, zanim zaczęły nawiedzać ją złe sny, czuła się niespokojna i niepewna. Chociaż uwielbiała projektowanie odzieży, to praca w przemyśle filmowym nie była spełnieniem jej marzeń. Jej ostatni projekt z powodu egoistycznego, gburowatego reżysera przyprawił ją o ból głowy i sprawił, że zaczęła wątpić w sens tego, co robi. Decyzje w tej sprawie to było zadanie na inny dzień. Teraz miała do zrobienia zakupy. Wstępując do butiku Jutrzenka, poczuła przypływ podniecenia. Chociaż moda zawodowo może dała się jej we znaki, nadal
kochała ubrania - dotyk tkaniny, paletę barw, kształty i kroje. Szyć nauczyła się od babci wcześniej, niż poznała alfabet. Sukienki dla lalek zaczęła projektować, kiedy była w trzeciej klasie. Chociaż przez lata bardzo wiele strojów sobie szyła, uwielbiała także kupować u innych projektantów, zwłaszcza takich, którzy nie bali się używać koloru. Podobały się jej desenie, duże wzory, mieszanie i dobieranie elementów, które pozornie nie zawsze do siebie pasowały. Chociaż jednak w Los Angeles miała szafę pełną ubrań, dziś potrzebowała tylko tyle spodni, swetrów i bielizny, żeby wytrzymać tutaj parę tygodni. W ostatnim sklepie kupiła parę dżinsów, czarne długie buty i czerwony sweter z topem bez rękawów w komplecie. Poprosiła sprzedawczynię o usunięcie metek z cenami, aby mogła w tych rzeczach wrócić do domu. Kiedy sprzedawczyni zajmowała się jej zakupami, Isabella wzięła z lady ulotkę. Lokalny teatr w Zatoce Aniołów zapraszał miejscowe talenty do pomocy w zimowych warsztatach i wystawieniu Niebezpiecznych związków. Poza aktorami do epizodów szukano pomocników za kulisy - garderobianych, malarzy, krawcowych i pracowników budowlanych. Po plecach przeszedł jej dreszczyk. Projektowanie strojów dla teatru było czymś zupełnie innym niż projektowanie dla filmu. Bardziej realnym i pilniejszym. Aktorzy tworzyli pełne wyrazu postaci w wymyślonych przez nią strojach przed pełną publiczności widownią. Nie zrobiła nic dla teatru już od wielu lat, ale nie zapomniała, jaką sprawiało jej to radość. - Zamierza pani spróbować? - zapytała kobieta stojąca za nią w kolejce. Miała ciemnorude włosy i przyjaźnie spoglądające brązowe oczy. Popychała lekko wózek do przodu i do tyłu, aby śpiące w nim dziecko się nie obudziło.
- Nie wiem. Przyjechałam do miasta wczoraj wieczorem. Kobieta szeroko otworzyła oczy. - Wczoraj wieczorem. Czyżby była pani siostrą Joego Silveiry? - Tak, Isabella Silveira - rzekła zdziwiona. - Jak pani to zgadła? - Wszyscy w kafejce Diny od rana opowiadają o wypadku na obrzeżach miasteczka, a ty mówisz, że właśnie przyjechałaś. Wyciągnęła rękę. - Jestem Kara Lynch. Mój mąż, Colin, jest policjantem, więc dobrze się znamy z twoim bratem. Joe jest świetnym facetem i doskonałym szefem policji. Isabella uścisnęła rękę Kary i pokiwała głową. - O tak, z pewnością. Od lat próbuję dorównać jego reputacji. - Wiem, jak to jest. Sama mam rodzeństwo z ponadprzeciętnymi osiągnięciami - rzekła Kara i uśmiechnęła się ciepło. - Jak się czujesz? Z tego, co słychać, wypadek był okropny. - Było kiepsko - przyznała. - Wszystko stało się tak szybko. Teraz wydaje się wręcz nierzeczywiste. - Wyobrażam sobie. Bardzo się cieszę, że nic ci się nie stało. - Ja też. Straciłam tylko wszystkie ubrania i dlatego robię zakupy - dodała i zamachała ręką do sprzedawczyni. Przepraszam, że kazałam ci czekać. - Nic nie szkodzi. Faith śpi, więc nie ma kłopotu. - Śliczne dziecko. Oczy Kary zabłysły. - Prawda? Aż trudno się od niej oderwać. Zostaniesz w mieście na trochę, prawda, Isabello? - Taką mam nadzieję. - Bardzo bym chciała, żebyście przyszli z Joem na obiad. Z tego, co wiem z ostatniego pokazu goto-
wania chili, twój brat nie jest specjalnie dobrym kucharzem a nie chciałabym, żebyś chodziła tu głodna. - Joe ugotował chili? - Niespecjalnie mu wyszło - odparła ze śmiechem Kara. Isabella odpowiedziała uśmiechem. - W ogóle bym się nie spodziewała. - Proszę, porozmawiaj z bratem i zobacz, kiedy ma czas. Wtedy ustalimy jakiś termin. Jeśli zatrzymasz się w mieście na dłużej, powinnaś spróbować w teatrze. Główne role obsadzane są gościnnie przez członków zespołu z Los Angeles, ale zawsze są jakieś epizodyczne rólki, które dają miejscowym, a ponadto potrzebują pomocy za kulisami. Warsztaty zimowe to taka nasza doroczna tradycyjna impreza. - Jestem projektantką kostiumów. Kilka ostatnich lat przepracowałam przy filmach. - Wprost idealnie! Na pewno skorzystają z takiej pomocy. Jeśli oczywiście będziesz chciała. Czasami przyjeżdża się tutaj po to, by uciec od pracy. - Nie, ja przyjechałam, żeby trochę pobyć z bratem i poznać Zatokę Aniołów. Już dawno nie pracowałam dla teatru, ale to frajda. Poza tym Joe będzie bardziej zadowolony, jeśli się czymś zajmę i nie będę się wtrącała w jego sprawy. Nie kocha wścibstwa sióstr. - Ma zatem coś wspólnego z moimi braćmi - rzekła Kara. Mam trzech braci i jedną siostrę, a także wiele dalszego kuzynostwa. A skoro szyjesz, to powinnaś zajrzeć do sklepu z pasmanterią i tkaninami Pod Sercem Anioła. Prowadzi go moja rodzina. Babcia, Fiona Murray, jest królową haftu i szycia patchworków. Jeśli ktoś potrzebuje tkanin, Pod Sercem Anioła to ich najlepsze źródło. Poza tym odbywa się tam wiele imprez, na których można poznać rozmaitych ludzi.
- Dobrze wiedzieć. - Kiedy sprzedawczyni nabiła na kasę wszystkie jej zakupy, Isabela wręczyła jej gotówkę, którą Joe pobrał dla niej z bankomatu, by miała pieniądze, póki nie wyrobi sobie nowych kart płatniczych i kredytowych. - Miło było cię spotkać - powiedziała i zebrała torby. - Joe był dla mnie naprawdę bardzo dobry - dodała już poważnie Kara. - Mój mąż kilka miesięcy temu dostał kulę, będąc na służbie. Bardzo długo leżał w śpiączce. Joe bardzo mnie wspierał. Już od dawna chciałam się zrewanżować obiadem w podziękowaniu. Gdyby udało ci się go jakoś przekonać, będę wdzięczna. - Przykro słyszeć o twoim mężu - powiedziała Isabella. Jej rodzina, od kiedy tylko Joe poszedł do Akademii Policyjnej, żyła w strachu, że stanie mu się jakaś krzywda. Z bratem gliniarzem było na tyle kiepsko, że nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to może być z mężem gliniarzem. - Colin prawie już wyzdrowiał, więc jest całkiem w porządku. Jeśli będzie ci czegoś trzeba, pytaj. Wychowałam się w Zatoce Aniołów, więc wiem niemal wszystko o wszystkich. - Od razu mam pytanie. Czy znasz Nicka Hartleya, a jeśli tak, to gdzie mogłabym go znaleźć? - Pewnie, że znam Nicka. Dorastał tutaj. Ma biuro na rogu ulic Grand i Lark. To zaraz za tym rogiem. Nie zawsze siedzi w biurze, ale na pewno zawsze można tam zostawić mu wiadomość. - W jej wzroku pojawiła się ciekawość. - To on wyciągnął cię z rozbitego samochodu, prawda? - Tak. - Nick to interesujący mężczyzna - zauważyła Kara. - Było z niego ladaco, kiedy byliśmy bardzo młodzi, ale w końcu dojrzał, jak większość.
- Dzięki - uśmiechnęła się Isabella i wyszła ze sklepu. Kiedy szła w kierunku zatoki, a słońce świeciło jej w twarz, sny, które ją przez długie tygodnie prześladowały, zdały się bardzo odległe. Nie wydawało się w ogóle możliwe, żeby jakieś zło mogło czaić się w ciemnościach w takim urokliwym miasteczku. Gdy jednak próbowała przekonać siebie, że jej wizje nic nie znaczą, jakiś głos w środku ripostował, żeby nie była aż tak głupia. Już w przeszłości szła tą samą drogą i ilekroć próbowała walczyć z instynktem lub go odpędzić, tylko pogarszała tym sprawę. Włożyła torby do samochodu Joego, zamknęła drzwi i skręciła w uliczkę naprzeciwko. Dwupiętrowy budynek z cegły na rogu opatrzony był szyldem firmy Hartley Architekt. Może, kiedy ujrzy Nicka w świetle dziennym, przepędzi go ze swojej głowy i uczyni bardziej realnym niż fragment snów. Wjechała na drugie piętro windą. W recepcji kobieta w średnim wieku kończyła rozmawiać przez telefon. Uśmiechnęła się i zapytała: - W czym mogę pani pomóc? - Chciałabym zobaczyć się z panem Hartleyem, jeśli nie jest zajęty. - Rozmawia przez telefon. Jeśli zechce pani zaczekać parę minut... - Oczywiście. - Wygląda pani jak ktoś, kogo już znam - powiedziała, zastanawiając się, kobieta. - Nie mogę tylko sobie przypomnieć, kto. - Zapewne to mój brat, Joe Silveira. - Jest pani siostrą komendanta? - wykrzyknęła zdumiona. - Tą dziewczyną, która miała wypadek wczoraj wieczorem? Tą, którą Nick uratował? - To ja. Isabella Silveira. - Nie miała pojęcia, że jej przybycie do Zatoki Aniołów wywoła taką lawinę plotek.
- Colleen Lawrence, daleka krewna Nicka - powiedziała kobieta, wstając i wyciągając rękę. - O nikim innym nie było dziś mowy rano w kafejce Diny. I proszę, oto pani tu jest. - Bardzo mi miło panią poznać - powiedziała Isabella i potrząsnęła wyciągniętą dłonią. - Jeszcze nie byłam w kawiarni Diny. Dobrze tam karmią? - Mają najpyszniejsze pod słońcem gofry z jagodami. Można mi wierzyć, bo zjadłam ich całkiem sporo - powiedziała ze śmiechem i położyła ręce na tłustych biodrach. - Mój mąż tak samo, więc pasujemy do siebie. - Odchyliła głowę do tyłu. Chociaż nie wiem, czy przypomina mi pani tylko szefa policji. On nie ma takich uderzająco błękitnych oczu. Pewna jednak jestem, że sobie przypomnę, bo jestem świetna w zapamiętywaniu twarzy. A skoro o tym mowa, wygląda pani, jakby panią pobito. Dobrze się pani czuje? Może przynieść trochę wody? - Nie, czuję się nieźle. Dzięki pani krewnemu. Uratował mi życie. - To właśnie słyszałam, chociaż to nie on mi o tym wszystkim opowiedział. Nigdy nie był aż tak nieśmiały, jeśli szło o przechwałki. - Colleen jeszcze nie skończyła, kiedy otworzyły się drzwi. Isabella się wyprostowała i kiedy Nick pojawił się w recepcji, przeszył ją dreszczyk emocji. - Colleen, czy masz... - Głos zamarł mu w gardle, kiedy ją zobaczył. W jego ciemnych oczach pojawiło się zaskoczenie, a potem nieznaczna czujność. Niezniekształcony zamazanym obrazem w snach ani mglistym półmrokiem z chwili wypadku wydał jej się jeszcze bardziej pociągający niż dotąd. Zamienił służbowy garnitur na ciemny sweter i dżinsy, a rękawy podciągnął do łokci. Ciemne fale włosów dotykały ramion. Miał silnie zarysowaną szczękę, długi nos
i pełne zmysłowe usta. Był wysoki, ponad metr osiemdziesiąt, i miał krzepką, choć smukłą sylwetkę. Powinna się odezwać. Milczenie między nimi trwało stanowczo za długo. On jednak odwzajemnił spojrzenie, przyglądając się jej równie badawczo. Zastanawiała się, co teraz zobaczył, kiedy nie była mokra, ubłocona ani sztywna ze strachu. Wreszcie Colleen chrząknęła i odezwała się pierwsza: - Pani Silveira chciała z tobą porozmawiać. - Tak - powiedziała Isabella, wreszcie odzyskując mowę. Chciałam z panem zamienić parę słów. - Może wejdziemy? - Nick cofnął się i pokazał gestem ręki wnętrze gabinetu. Kiedy weszli, zamknął drzwi. Pokój był wielki i przestronny, miał okna po obu stronach, co wnosiło do środka wiele światła i dawało śliczny widok na zatokę i pływające po niej łodzie. Przed jednym z okien stało wielkie dębowe biurko, stół konferencyjny ustawiono przy ścianie, a na przeciwległym końcu gabinetu były stoły do rysowania. Cóż za wspaniałe miejsce do tworzenia! Uwielbiała projektować w studiach podobnych do tego. - Piękny gabinet - zauważyła. - Musi pan tutaj czuć inspirację. - Odwróciła się i stanęła przodem do niego. - Tylko okazjonalnie - powiedział i wetknął ręce do kieszeni. Próbowała uciszyć nerwowe poruszenie z brzuchu. Z natury nie była nieśmiała, lubiła ludzi. Ten człowiek jednak sprawił, że język zawiązał się jej na supeł. Było między nimi coś, czego nie rozumiała i nie potrafiła wyjaśnić, ale tak namacalne, że zastanawiała się, czy on też to czuje. - Oddałam pana marynarkę do pralni - powiedziała wreszcie. Chłopak o imieniu Otto obiecał, że będzie gotowa na jutro. Odbiorę ją i przyniosę panu.
- To nie jest konieczne. Sam się tym zajmę. - Wczoraj wieczorem uratował mi pan życie. Bez pomocy nie wydostałabym się z samochodu. Nie jestem pewna, czy panu podziękowałam. - Podziękowała mi pani, i to kilka razy. - Słowa zdają się nie wystarczać. - Cieszę się, że tam byłem - powiedział nieco zakłopotany jej wdzięcznością. - Jak się pani dzisiaj czuje? - Jakbym zjechała z klifu. W oczach zaigrał mu wesoły błysk, a na usta wypłynął uśmiech. - Dobrze, że nie straciła pani poczucia humoru. - Tylko wszystko, co było w samochodzie. Wiem jednak, jakie miałam szczęście. - Parę minut temu rozmawiałem przez telefon z pani bratem rzekł Nick. - Wyjaśniłem, że nie widziałem tamtego drugiego samochodu. Szkoda, że nie mogę być bardziej pomocny. - Nie wiem, czy to w tej chwili ma jakiś sens, ale Joe nie pozwoli, by jakiekolwiek wykroczenie uszło komuś na sucho, jeśli ma w tej sprawie coś do powiedzenia. - Powinna już iść i pozwolić Nickowi pracować, ale nie była jeszcze gotowa na pożegnanie. Kto wie, kiedy będzie miała okazję znów z nim porozmawiać? Musiała dowiedzieć się o nim czegoś więcej, aby zrozumieć, dlaczego coś ich łączy. - A zatem projektuje pan domy? - Koncentrowałem się na projektach komercyjnych, głównie w Los Angeles. W Zatoce Aniołów nie buduje się drapaczy chmur. - Raczej nie. Rozejrzała się po studiu i zauważyła makietę budynku na stole konferencyjnym. Podeszła, żeby się jej lepiej przyjrzeć.
- Co to jest? - Nowy ratusz w Montgomery. - Zdumiewające detale. Podobają mi się luki okien i majestat kolumn. Połączył pan w tym projekcie przeszłość z przyszłością. Robi wrażenie. - Dziękuję - powiedział. - W przyszłym tygodniu zaczną kopać pod fundamenty. - Musi pan się cieszyć, kiedy pana projekty się urzeczywistniają. - To wspaniałe uczucie - przyznał. Popatrzył na nią uważnie. Czy życzy sobie pani czegoś jeszcze, Isabello? Spodobał jej się sposób, w jaki wypowiedział jej imię, jakby smakował każdą jego głoskę. Teraz, kiedy mówił, poruszał się i patrzył na nią, było w nim coś powolnego i rozważnego. Wieczorem na klifie poruszał się z prędkością światła. - Zaryzykował pan życie, schodząc po mnie. - Prawdopodobnie powinienem się powstrzymać i wpierw rozważyć możliwości udzielenia pomocy. Po raz pierwszy od dawna tego nie uczyniłem - dodał, jakby mówił do siebie. Potem potrząsnął głową, jakby odganiał myśli. - Przykro mi, ale muszę wyjść na spotkanie, tak więc... - Powinnam dać panu spokój. - Chciała podzielić się z nim swoimi wizjami, ale nauczona dotychczasowym doświadczeniem wiedziała, że to nie był dobry pomysł. Zamiast tego zapytała: Czy my nie spotkaliśmy się kiedyś w przeszłości? Wydawał się zaciekawiony. - Na pewno nie. Gdyby tak było, pamiętałbym. Bo pani, Isabello, nie sposób zapomnieć. - Powędrował wzrokiem do jej ust, a ona z trudem przełknęła ślinę. Pukanie do drzwi sprawiło, że oboje aż podskoczyli. Colleen wetknęła głowę do środka.
- Zadzwoniła Tory, Nick. Powiedziałam, że jesteś w drodze. Dobrze zrobiłam? - zapytała i podniosła brwi. - Dobrze - rzekł szybko. - Właśnie wychodzę. - Kiedy Colleen zniknęła, rzekł: - Przepraszam, Isabello. Muszę wyjść. - Oczywiście. - Podeszła i wyciągnęła rękę. - Dzięki raz jeszcze, Nick. Zawahał się, zanim uścisnął jej dłoń. Podobnie jak poprzedniego wieczoru poczuł falę gorąca. I podobnie jak poprzedniego wieczoru wyrwał rękę, zanim ją puściła. Potrząsnął głową z wyrazem zadziwienia w oczach. - Jest w tobie coś takiego, że... - To jest w nas obojgu - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Ja też to czuję. Pokręcił głową, słysząc tak śmiałe słowa. - Jesteś piękną kobietą, Isabello, ale nie chcę się z nikim wiązać. Może kiedy indziej, może w innym miejscu, ale na pewno nie teraz. - Zazwyczaj mężczyźni najpierw zawierają ze mną znajomość, a potem dopiero mnie odtrącają - powiedziała lekko, zastanawiając się, dlaczego czuje się tak absurdalnie rozczarowana tym, co powiedział. Prawdopodobnie miał rację. Przeżyli wspólnie coś wzniośle intensywnego i potrzebne im było zejście na ziemię. - Moje życie jest skomplikowane. - Przeczesał palcami włosy. - Mam córkę, którą zaniedbywałem przez większą część jej życia. To ona musi być teraz moim priorytetem. Serce jej stanęło na chwilę. - Jesteś żonaty? - Rozwiedziony. To było dawno temu. Zastanawiała się, dlaczego poczuł potrzebę, aby to dodać. Jakby chciał, by wiedziała, że nie zadaje się z eks małżonką.
Nie miała w zwyczaju rzucać się na mężczyzn, którzy nie byli nią zainteresowani, lecz Nick był wyraźnie zainteresowany. Widziała to w jego oczach, słyszała w głosie i czuła w jego dotyku. On tylko nie chciał się temu poddać. A ona nie chciała poddać się jego przyciąganiu. Przyjechała do Zatoki Aniołów, aby przepędzić z głowy wizje i odnaleźć spokój. Zaangażowanie się w związek z mężczyzną ze snów nie było częścią tego planu. Więź emocjonalna mogła tylko wszystko pogorszyć. - Do widzenia, Isabello - powiedział stanowczo. Usłyszała ostateczność w jego głosie, wiedziała jednak, że to nie koniec, nawet jeśli on tego jeszcze nie wiedział. - Natkniemy się na siebie pewnie nie raz. *** Nick wypuścił powietrze, kiedy Isabella wyszła. Wczorajszego wieczoru swoją reakcję na nią przypisał nadmiarowi adrenaliny, teraz jednak nie miał już takiej wymówki. Już dawno żadna kobieta nie wzbudziła w nim tyle niepokoju. Wcale mu się to nie podobało. Nie miał po prostu czasu na rozpraszanie się obecnością Isabelli. Boże drogi, ależ była wspaniała ze swoimi długimi, gęstymi, czarnymi włosami, uderzająco turkusowo-błękitnymi oczami, gładką opaloną skórą i pełnymi ustami, które zdawały się tak łatwo uśmiechać. Kiedy jej dotknął, przez głowę przebiegły mu najdziwniejsze myśli, zupełnie jakby trzymanie jej było najważniejszą rzeczą pod słońcem, tak ważną, że aż musiał przezwyciężyć swój opór, żeby wyrwać rękę. Cholera! Wziął jeszcze jeden głęboki oddech, ponieważ z jakiegoś powodu nadal ciężko mu się oddychało.
Do gabinetu weszła Colleen. - A więc to jest kobieta, którą ocaliłeś wczoraj wieczorem. Naprawdę ładna. I nie próbuj mi nawet mówić, że nic nie zauważyłeś, bo nie widziałam cię tak roztrzęsionego od czasu, kiedy zaprosiłeś na szkolny bal Beth Haldeman. Oto, czego się doczekał za to, że dał pracę krewnej w swoim biurze. - Zauważyłem. Ale to nie znaczy, że mam zamiar cokolwiek z tym robić. - A czemu nie? Jesteś singlem. Może i ona jest singielką - powiedziała z nadzieją w głosie Colleen. Sama w szczęśliwym małżeństwie ze swoją szkolną miłością próbowała go ożenić już od wielu lat. - Przestań mnie swatać! Jestem zajęty Megan. Poza tym Isabella przyjechała tu tylko na jakiś czas. - Jest z Los Angeles. Nie tak dawno słyszałam, że ty też masz tam mieszkanie. - Teraz akurat moją bazą jest Zatoka Aniołów. Megan potrzebuje całej rodziny, ponieważ w chwili obecnej nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Colleen zmarszczyła czoło. - Stosunki się nie poprawiają? - W ogóle nie ma żadnych stosunków. Mieszkamy w jednym domu i to wszystko. Ledwie ze mną rozmawia. - Musisz cały czas próbować. - Próbuję, ale do niczego mnie to nie prowadzi. - Nie chcę dodawać ci zmartwień, Nick, ale Cord mi powiedział, że Megan trzyma z paczką skejtów i on się o nią martwi. Najstarszy syn Colleen, szesnastoletni Cord, był uczniem na szóstkę i pod każdym względem układnym chłopcem. Dlatego była to nie najlepsza wiadomość.
- Nie mam pojęcia, co zrobić. Nie mogę jej wybierać przyjaciół, prawda? - Nie, nie możesz - powiedziała ze wzrokiem pełnym zrozumienia. - Porozmawiamy o tym później. Teraz czekają na ciebie Tory i reszta rodziny. - Powinienem był dobrze się zastanowić, zanim zgodziłem się na rozmowę w sprawie renowacji teatru. - Dlaczego miałbyś tego nie robić? Przecież potrzebują twojej pomocy. Ironia losu, ponieważ kiedy on potrzebował pomocy, rodzice nie mieli dla niego czasu. To była jednak przeszłość, a rodzice mieli dość krótką pamięć, jeśli chodziło o ich własne błędy. Pożegnał się z Colleen i zszedł na dół, po czym pojechał przez miasto do teatru. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół Megan i Isabelli. Drażniło go, że Isabella tak utkwiła mu w głowie. Pół nocy się rzucał i przekręcał z boku na bok, próbując wymazać z pamięci jej obraz. Kiedy ją wyciągnął z samochodu, przywarła do niego i błagała, żeby jej już nie puszczał. Co oczywiste, wtedy tego nie uczynił, teraz jednak musiał. Potrzebne mu było zapomnienie tego przypływu przyciągania, który parę minut temu pokonał go przez zaskoczenie. Nie czuł niczego takiego już od bardzo dawna. Może wspólne spoglądanie śmierci w oczy w jakiś sposób ich ze sobą połączyło. Mieli wspólne, bardzo obciążające doświadczenie, ale teraz było już po wszystkim. Nigdy więcej nie będzie wchodził w emocjonalnie intensywne związki. Po katastrofalnym małżeństwie zakrył szczelnie serce i jego związki były płytkie i krótkotrwałe. Nie chciał tego teraz zmieniać. Niepotrzebnie się także zaangażowałem w plany rodziny, pomyślał, wjeżdżając na parking przed Teatrem Regionalnym w Zatoce Aniołów. Udało mu się
dość długo trzymać z dala od rodzinnego interesu. Kiedy jednak przywiózł tu Megan, zaczęto go zaraz męczyć, by przywrócił osiemdziesięcioletniemu obiektowi dawną świetność i przebudował zgodnie ze współczesnymi standardami zabezpieczeń przed trzęsieniem ziemi. Chociaż w głębi duszy nie miałby nic przeciwko temu, by ujrzeć teatr w gruzach, wiedział, że nie wolno mu przejść obojętnie nad pracą pokoleń Hartleyów, której poświęcili całe życie. Musiał przynajmniej się przyjrzeć tematowi. Victoria siedziała na stopniach frontowych drzwi prowadzących do teatru. Dwa lata od niego młodsza, była smukłą, dynamiczną kobietą o jasnobrązowych włosach i zielonych oczach. Zawsze zdawała się zajmować kilkunastoma rzeczami jednocześnie. Miała więcej cierpliwości niż on, więcej taktu i trochę więcej miłosierdzia. Była także najbardziej opanowaną osobą w rodzinie królowych i królów dramatu. Sądząc po wyrazie jej twarzy, coś jednak wytrąciło ją z równowagi. - Nie spóźniłem się chyba za bardzo? - zapytał, gdy stanął przed nią. Potrząsnęła głową. - Nie chodzi o ciebie. Annie Dupont zniknęła. Nastolatka, której dziecko mieliśmy adoptować - przypomniała. - O czym ty w ogóle mówisz? - Usiadł na schodach przy niej. - Nikt nie widział Annie od wczoraj. Właśnie miałam telefon od Joego Silveiry. Chciał dziś wieczór porozmawiać ze mną i Steve'em. Zamierza się spotkać ze wszystkimi potencjalnymi rodzicami adopcyjnymi w nadziei, że Annie może coś komuś powiedziała. - A powiedziała? - Mówiła tylko, że według niej będę wspaniałą matką. - Jej głos załamał się przy ostatnim słowie
i wciągnęła drżąco powietrze, wyraźnie ledwo się trzymając. Walka Tory z niepłodnością trwała już ponad siedem lat. Dopiero niedawno pogodziła się z myślą o adopcji. - Tak mi przykro. Wiem, że pokładałaś w tym wiele nadziei rzekł. - Myślisz, że powinnam się już nauczyć nie mieć nadziei? Annie rozmawiała także z innymi rodzicami, ale ja już wyobrażałam sobie, że trzymam to dziecko w ramionach. Pokręciła głową. - Ależ byłam głupia. - Powiedziałaś, że nikt nie widział Annie, ale co z dzieckiem? - Zostawiła je z Charlotte i jej matką. Wygląda na to, że konieczność podjęcia decyzji stała się dla niej zbyt dużym ciężarem i po prostu uciekła. Nie wiem, co teraz będzie. Może komendant dowie się czegoś więcej do czasu umówionego spotkania. - Przerwała. - Pomijając już wszystko inne, martwię się o Annie. Jest młoda, nieszczęśliwa i całkiem sama. To pewne, że jest krucha emocjonalnie, a nie chciałabym, żeby sobie coś zrobiła. - Czy istnieje taka groźba? - No cóż, Charlotte poznała Annie po tym, jak ta skoczyła z falochronu do zatoki, kiedy była w pierwszych miesiącach ciąży. - A zatem nie jest emocjonalnie stabilna. - Miała ciężkie dzieciństwo. Jej ojciec to weteran wojenny i szaleniec, z tego co zrozumiałam. Matka zmarła parę lat temu. Ale Annie rozkwitła przy Charlotte i jej matce. Chcę, żeby wróciła, nawet jeśli postanowi nie oddawać tego dziecka. Ono potrzebuje przecież matki. Nick otoczył Tory ramieniem i uścisnął. Siostra zawsze miała miękkie serce.
- Wiem, jak bardzo ci zależy na nich obojgu. Może to chwilowe załamanie. Dziewczyna się przestraszyła i uciekła, żeby spokojnie wszystko przemyśleć. Wróci i podejmie słuszną decyzję. - Obyś miał rację. - Westchnęła i dodała: - Odkąd jesteś takim optymistą? Uśmiechnął się. - Nie oswajaj się z tą myślą. Wstała. - Powinniśmy wejść do środka. Matka z ojcem doprowadzili mnie do obłędu, ustawicznie pytając, kiedy wreszcie przyjedziesz. Chcą, żebyś zaczął projektować jak najszybciej. - Na nic się jeszcze nie zgodziłem - przypomniał jej, kiedy wstał. - Powiedziałem tylko, że się temu przyjrzę. - Och, proszę. Kiedy już postawisz nogę w środku, nie będzie odwrotu. Poza tym, że wszyscy będą bezlitośnie cię prześladować, zaraz pochłonie cię ekscytacja, magia. Wiesz, że tak będzie. W głębi duszy jesteś Hartleyem, a w twoich żyłach płynie krew teatru. Chciał zaprzeczyć, ale nie mógł tego uczynić. Kiedy spoglądał na wysoki budynek, z którym jego rodzina powiązała wiele marzeń, nie mógł się oprzeć urokowi jego architektury, mieszaniny hiszpańskiego odrodzenia ze stylem kolonialnym. Zaprojektowany w latach dwudziestych zeszłego wieku przez znanego kalifornijskiego architekta teatr został zbudowany z rozmachem. Przez prawie sto lat przychodzili do niego ludzie, aby uciec od nudnej rzeczywistości codziennego życia. Choć teatr był położony nieco na uboczu, publiczność dopisywała. Zimą i latem widzowie ściągali z całej okolicy, a widownia była zapełniona dosłownie na każdym spektaklu. Idąc za siostrą przez bramę na dziedziniec, oczami wyobraźni ujrzał dni przedstawień - letnie wieczory,
kiedy z figur na fontannie tryska woda, a widzowie zasiadają przy stolikach i w czasie przerwy popijają koktajle. Bez świateł, stolików i ludzi dziedziniec wyglądał na stary i zniszczony, podobnie jak reszta teatru. Gdy przekroczył próg głównego wejścia, zauważył, że hol także nie uchronił się przed zębem czasu. Z fresków zeszła farba, a na suficie widniały liczne pęknięcia. Dywan na schodach prowadzących do balkonów był miejscami całkiem wytarty. - Jest tu wiele do zrobienia - rzeki Nick. - A to dopiero wstępne szacunki. - Wiem, ale musimy znaleźć jakiś sposób, by to zrobić. - To będzie kosztować masę pieniędzy. Matka i ojciec muszą być realistami. - Nikt w naszej rodzinie nie radzi sobie z rzeczywistością rzekła z uśmiechem. - Powinieneś już to wiedzieć. Wiedział to aż nadto dobrze. Były czasy, kiedy on sam pogonił za marzeniami i świat iluzji chwycił go w pułapkę. - Gotów? - zapytała Tory i wyciągnęła rękę do drzwi prowadzących na widownię. - To może być ostatnia chwila na wycofanie się. - Do niczego się nie zobowiążę, póki nie przeprowadzę swojej inspekcji. Potrząsnęła głową. - Nigdy bym nie pomyślała, że wyrośniesz na kogoś tak powściągliwego. Byłeś zwykle o wiele bardziej spontaniczny, Nick. Czasami ledwo cię poznaję. Czasami sam siebie nie poznawał, ale spontaniczność uczyniła z niego ojca w wieku dziewiętnastu lat. Teraz uważnie patrzył, gdzie skacze. Idąc za Tory na widownię, zdał sobie sprawę, że nie był w teatrze od prawie dziesięciu lat. Zawsze
udawało mu się unikać tego miejsca w czasie odwiedzin u rodziców. Wnętrze teatru było bogato ozdobione, podobnie jak elewacja. Loże na poziomach antresoli były pięknie rzeźbione i oddzielone grubymi aksamitnymi zasłonami. Sklepienie wysoko nad głową wymalowano w gwiazdy, aby publiczność miała wrażenie, że przedstawienie odbywa się pod gołym niebem. Gdy tak zagłębiał się w szczegóły, ogarnęło go dziwne poczucie oczekiwania na coś. To w teatrze zakochał się w projektowaniu i budownictwie. Wuj Richard nauczył go, jak się buduje dekoracje, kiedy tylko dorósł na tyle, żeby wziąć do ręki młotek. Zachwycało go obserwowanie, jak w ciągu paru dni można zbudować nowe światy, i złapał przynętę. Z profesjonalnego punktu widzenia ten projekt architektoniczny mógł być spektakularny. Nick miał jednak wiele osobistych zastrzeżeń. Stał mocno nogami na ziemi, tymczasem stary teatr miał moc przekonywania ludzi, by uwierzyli w niemożliwe, co zazwyczaj prowadziło ich do bolesnego zawodu. Dzisiaj wiele się tutaj działo. Powyciągano siedzenia, by zmienić w nich tapicerkę. Dwóch ludzi montowało ramę z tyłu sceny, a członkowie rodziny zgromadzili się wokół długiego stołu na scenie. Jak zwykle zdawali się mówić wszyscy jednocześnie. Tam, gdzie w grę wchodziło aktorstwo, ego każdego z nich domagało się należytej uwagi. Wchodząc po schodach na scenę, Nick wziął głęboki wdech. Kochał rodziców, dziadków, ciotki, wujów i kuzynów.... Wszyscy jednak byli wciągnięci bez reszty w świat teatru, a od czasu związku z Kendrą trudno mu było pozostać częścią tego świata. Matka spojrzała w bok i zobaczyła go. Machnęła do niego zapraszająco ręką. Pamela Strathmore
Hartley poznała jego ojca, Paula, podczas prób do sztuki Upiór w operze w Nowym Jorku. Była debiutantką, a ojciec zakochał się w jej nadzwyczaj pięknym głosie i ślicznej twarzy. Nosiła teraz znacznie krótsze włosy z pasemkami koloru ciemnej czerwieni, ale nadal umiała uśmiechem rozświetlić całą scenę. Ojciec zaś był urodzonym przywódcą o wyglądzie przystojnego bruneta, dzięki któremu przy bocznym wejściu gromadziły się tłumnie kobiety. Dziadek Harrison Hartley był także człowiekiem sceny. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, wyrazistą fizjonomię i głęboki, dudniący głos dobrze słyszalny w ostatnim rzędzie widowni. W swoich najlepszych czasach zagrał wiele ról złoczyńców, wykorzystując złowieszczy, groźny wygląd i charakterystyczne rysy twarzy do udanej kariery. Babka Alice, znacznie niższa od męża, w przeciwieństwie do reszty członków rodziny, stworzonych do grania głównych ról, była aktorką charakterystyczną, która grywała zawsze najlepsze przyjaciółki, siostry albo nianie. Miała okrągłą twarz, jasnoblond włosy i zachowywała się, jakby zawsze miała tremę. Potrafiła płakać na zawołanie, co stanowiło jej najbardziej rynkowy talent. Grupę dopełniał wuj Richard - mężczyzna o chłopięcym uroku, ze wspaniałą osobowością i jeszcze wspanialszym uśmiechem. - Spóźniłeś się, Nick - warknął dziadek, idąc na scenę. - To moja wina, dziadku - wtrąciła się Tory. - Zatrzymałam go po drodze. Pomimo że była młodsza, Tory zawsze próbowała go chronić. Wcześnie się zorientowała, że potrzebny jest pomost lub tłumacz pomiędzy nim a resztą rodziny. - Jesteś gotów, by nam zrobić parę szkiców, przedstawić jakiś plan? - zapytał ojciec.
- Mogę wam umożliwić start, ale nie jestem pewien, na ile będę się mógł zaangażować w to przedsięwzięcie. Mam kilka innych rozpoczętych projektów i Megan na głowie. Szczerze mówiąc, powinniście najpierw ustalić, ile zdołacie zebrać pieniędzy na odrestaurowanie obiektu. - Pracujemy nad koncepcją zbierania funduszy - wtrąciła matka. - Sponsorzy, fundacja, tego typu rzeczy. Musimy znaleźć jakieś wyjście, bo jeśli nie dostosujemy teatru do nowych wymagań prawa budowlanego, będziemy musieli go zamknąć. A to nie może się stać. Nie wyobrażał sobie, co jego rodzice i dziadkowie zrobiliby bez teatru. Niemniej taka była rzeczywistość, z którą musieli się zmierzyć. - Richard ma parę pomysłów dotyczących renowacji - ciągnął ojciec. - Chcemy zachować z wartości historycznej tego budynku, ile się tylko da. Nick pochylił się nad stołem i rzucił okiem na surowe szkice wuja. - To nie to, co ty potrafisz zrobić - powiedział Richard. Jednak chciałem ci ułatwić szybki start. - Widzę, do czego zmierzasz. - Potrzebujemy twojej pomocy - rzekł Richard z uśmiechem. Wiem, że to wielka praca, ale potrafisz sobie z nią poradzić, prawda? Któregoś dnia byłem w Morro Bay i widziałem to, co zrobiłeś w ich bibliotece. Przeszedłeś długą drogę od chwili, kiedy nauczyłeś się wbijać gwoździe w ścianę. - Zawsze lepiej mi szło z konceptem niż jego wykonaniem przyznał Nick. Wczesne rozpoczęcie praktyki przy pracach budowlanych bardzo mu pomogło być lepszym architektem. Mogę to ze sobą zabrać? - Jasne, zabieraj.
- Naprawdę potrzebujemy twojej pomocy - dodała błagalnym tonem matka. - Nie wyobrażam sobie, że ktoś z rodziny przeżyje bez tego teatru. To całe nasze życie. - Przecież zawsze są jakieś inne teatry, inne miasta - rzucił. Połowę dzieciństwa spędził w drodze, zamieniając jeden plac zabaw za kulisami na drugi, kiedy rodzice przyjmowali role w innych produkcjach poza sezonem. - Jesteśmy już za starzy, aby się tułać po świecie - rzekła Pamela. - Wiemy, że chciałbyś wymówić się od tej pracy - wtrącił ojciec. - Nie mamy jednak zamiaru ci tego ułatwiać. Jesteś doskonały w tym, co robisz, a my potrzebujemy kogoś najlepszego. Nick poczuł nieoczekiwaną falę zadowolenia po dumnych słowach ojca. Do tej pory nie wiedział naprawdę, co rodzice myślą o jego pracy. Chociaż... kiedy się wpatrywał w otaczające go poważne twarze, nie mógł się powstrzymać od myśli, że po prostu grają i manipulują nim. Taka obsada sztuki mogła bowiem wmówić wszystkim wszystko. - Potrzebujecie też najtańszego - rzekł pragmatycznie. Bądźmy realistami. Wujek się uśmiechnął. - To prawda. A skoro mowa o realizmie muszę pojechać do sklepu i trochę się tam zaopatrzyć. Paul, pojedziesz ze mną? - Tak. - Paul zwrócił się do Harrisona: - Tato, masz listę zakupów? - Jest w biurze - odparł Harrison. - Pójdę z tobą. - Nick, pogadamy wkrótce - rzekł ojciec. - Oczywiście. Po ich wyjściu Nick zwinął w rulon szkice. - Naprawdę się cieszymy, że trochę pomieszkasz w mieście, Nick. Bardzo tęskniliśmy za tobą i Melanie
- powiedziała babka Alice i uśmiechnęła się do niego słodko. Kochał ją, ale była roztrzepana i zapominała o wszystkim jeszcze wcześniej, nim można było winić za to jej podeszły wiek. - To Megan - przypomniał. - Moja córka ma na imię Megan. - A co ja powiedziałam? - Melanie. - Och, cóż, to przecież blisko - odparła, po czym odeszła. - Babcia dobrze się czuje? - zapytał matkę. Pamela wzruszyła ramionami. - Trudno powiedzieć. Uwielbia grać, nawet kiedy nie dajemy przedstawienia. - Jak cała wasza reszta - powiedział sucho. Matka przewróciła oczami. - Nie jesteśmy tacy źli. - Wszyscy żyjecie w krainie snów. Renowacja tego teatru jest jeszcze jednym przykładem waszego braku poczucia rzeczywistości. - A może przykładem naszej wiary i oddania się sprawie, by podtrzymać życie tego miejsca. Zatoka Aniołów potrzebuje tego teatru tak samo jak nasza rodzina. A gdzie jest dobra wola, znajdzie się też i droga. - Nawet nie próbuj wyperswadować matce tego pomysłu ostrzegła Tory. - Stracisz tylko głos. - Chcę, żebyśmy zrobili sobie rodzinny obiad - przerwała matka. - Od przyjazdu Megan nie usiedliśmy ani razu razem przy stole. Uczynimy to w ten weekend. Skinął głową. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby obiad nie doszedł do skutku, zwłaszcza że matka proponowała go już trzykrotnie bez żadnego dalszego ciągu. - Halo! Przepraszam!
Nick odwrócił się i aż się zatrząsł, gdy ujrzał Isabellę wchodzącą po schodkach. Co ona tutaj robi? - Mogę w czymś pomóc? - zapytała Tory. - Zobaczyłam ulotkę i pomyślałam, że zaoferuję swoje usługi rzekła Isabella i pokazała żółtą karteczkę. - Nazywam się Isabella Silveira. - Obrzuciła Nicka uważnym spojrzeniem. - Cześć. Nie wiedziałam, że twoje spotkanie odbywa się właśnie tutaj. - Jest pani siostrą Joego - rzekła Tory. - A to oznacza... - Jej wzrok jął wędrować między Isabella a Nickiem. - Jest pani tą osobą, którą Nick uratował wczoraj wieczór. - To pani jest tą kobietą? - zawtórowała jej matka z ciekawością w oczach. - Jestem Pamela, matka Nicka. - A ja Tory, siostra Nicka. - Milo mi poznać wszystkich państwa - rzekła Isabella. Wracając do tematu, jestem projektantką kostiumów i zazwyczaj pracuję w Los Angeles. Będę jednak w miasteczku jakiś czas, dlatego pomyślałam, że zobaczę, czy nie potrzeba jakiejś pomocy przy kostiumach. Z radością podejmę się nieodpłatnie każdej pracy. Wspaniale, pomyślał z westchnieniem Nick. Isabella była nie tylko wyjątkowo ładna i miała ciało, za które mężczyźni byliby gotowi oddać życie, oraz dotyk, pod którym czuł, że zaraz wybuchnie ogniem, to jeszcze na dodatek była osobą związaną z teatrem. Nic dziwnego, że w jego głowie zadźwięczał dzwonek alarmowy. - Zawsze potrzebna jest pomoc przy kostiumach - zapewniła Tory. - Zwłaszcza osób z doświadczeniem. - I zwłaszcza w tym roku - dodała matka. - Nasza projektantka, Mariah Olin, ma kłopoty ze zdrowiem i nie wiem, jak sobie poradzimy. Mamy parę szyją-
cych pań, ale żadnej projektantki - nikogo, kto by nam pomógł stworzyć nowy wizerunek związany z nowym przedstawieniem. Jesteś, Isabello, niczym anioł zesłany z kostiumowego nieba. Uśmiechnęła się do Nicka. - A ty tego anioła dla nas ocaliłeś. Czyż to nie wspaniale? - Wspaniale - przeciągnął głoski. - Muszę już wracać do biura. - Przepraszam, jeśli przeszkodziłam - rzekła szybko Isabella. - W niczym nie przeszkodziłaś - powiedziała Tory, zbywając gestem ręki przeprosiny. - Zaprowadzę cię na dół do pracowni kostiumów, żebyś się zorientowała, w co wchodzisz. Nadal ustalamy, które kostiumy nadają się do powtórnego użycia, a co musimy stworzyć na nowo. Kiedy się odwróciły, by wyjść, wpadły na dziadka. Harrison zatrzymał się jak wryty ze wzrokiem utkwionym w Isabelli. Twarz mu zbladła, zaczął dyszeć szybko i położył rękę na piersi. - Dziadku, dobrze się czujesz? - zapytała Tory. Harrison pokonał jeszcze dwa stopnie w górę, nie spuszczając z niej wzroku. - Twoje oczy - mruknął i pokręcił z niedowierzaniem głową. To nie możesz być ty. To niemożliwe. Kiedy dziadek zaczął osuwać się na ziemię, Nick podbiegł do jego boku. Siostra złapała krzesło. Oboje pomogli mu na nim usiąść. - Zadzwonić po pogotowie? - zapytała zatroskana Tory. - Nie, już mi lepiej - rzeki szybko Harrison i podniósł rękę, kiedy Tory sięgnęła po telefon komórkowy. - Dajcie mi tylko wody. - Przyniosę - zaoferowała matka Nicka i zbiegła po schodach.
- Czy to serce? - zapytała Tory i położyła mu rękę na ramieniu. - Nic mi nie jest - rzekł Harrison już mocniejszym głosem. Poklepał ją po ramieniu. - Już dobrze. Nie chciałem was przestraszyć. Muszę tylko chwilkę sobie posiedzieć. Nic dzisiaj jeszcze nie jadłem. - Jego spojrzenie znowu powędrowało do Isabelli. Nick też zerknął na nią, a ona odwzajemniła jego spojrzenie z milczącym zapytaniem. Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Było oczywiste, że dziadek zdenerwował się na jej widok. - Możesz zaprowadzić Isabellę do pracowni kostiumów? zaproponował Tory. - Ja zostanę tu z dziadkiem, póki mama nie przyniesie wody. - Dobrze - rzekła Tory, choć z lekkim wahaniem. - Dziadku? - W porządku, idź! - Machnął ręką przyzwalająco. Kiedy odeszła z Isabella, Nick przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko dziadka. Dziadek się nastroszył. - Czuję się świetnie. Nie potrzebuję żadnej niańki. - Cóż, ale ja potrzebuję wyjaśnienia. Co się stało? Popatrzyłeś na Isabellę, jakby była duchem. Myślałem, że zaraz tutaj skonasz. - Przez chwilę przypomniała mi kogoś, to wszystko. Mówiłeś, że jak się nazywa? - Isabella Silveira. Jej brat jest tutaj komendantem policji. A kogo ci przypomniała? - Uważam, że nie powinna pracować przy przedstawieniu rzekł nagle Harrison z nieobecnym wyrazem oczu. - Dlaczego tak mówisz? - Musisz się jej pozbyć, Nick. Ona nie jest dla ciebie. Słowa dziadka sprawiły, że ciarki przeszły mu plecach.
- Ani przez chwilę nie pomyślałem, że to dziewczyna dla mnie. Dziadek popatrzył mu w oczy. - Wciągnie cię i już nie wypuści. Rzuci na ciebie urok. I wszystkie twoje plany, wszystkie cele, wszystko zostanie odstawione na bok. Musisz ją przepędzić, póki nie jest za późno. Harrison Hartley był wprawdzie mistrzem sceny, lecz tym razem w jego głosie dźwięczał prawdziwy lęk, jakiego Nick nigdy u niego nie słyszał. - Znajdź na to sposób - dodał dziadek, kiedy Nick wstał. - Jeśli chcesz, żeby odeszła, to ty coś z tym zrób - odparł Nick. - Nie mam nic do powiedzenia w kwestii tego, co się dzieje w teatrze. Jeśli Isabella chce pracować przy kostiumach, to jej nie powstrzymam. - Ona nie przyszła tutaj, żeby tworzyć kostiumy. Przyszła tutaj po ciebie. - Ledwie się znamy. - Kiedy jednak skończył to mówić, wrócił myślą do chwili, kiedy Isabella patrzyła mu w oczy i powiedziała „to ty", zupełnie jakby go rozpoznała, jakby cały czas wiedziała, że to on się tam zjawi, by ją ocalić. Czy była wariatką? Czy on był wariatem? A może pozwolił, żeby wyobraźnia dziadka zasiliła jego własną? Zadzwonił jego telefon komórkowy, a na ekranie pojawiła się nazwa szkoły. A niech to! To nie wróżyło niczego dobrego. - Muszę już iść, dziadku. Przyjął rozmowę, wybiegając z teatru.
Rozdział piąty Isabella nie wiedziała, dlaczego tak ją zdziwiło spotkanie z Nickiem w teatrze. Od kiedy wybrała się tu z wizytą, cały czas miała wrażenie, że tańczy tak, jak jej ktoś zagra. Jej przeznaczeniem było mieć wypadek i spotkać Nicka, znaleźć ulotkę i wreszcie przyjść do teatru. Nie wiedziała dlaczego, ale z czasem się dowie. Przy jej wizjach dociekanie i wyciąganie wniosków nigdy nie działało. Nie będzie wiedziała, dopóki nie nadejdzie stosowny czas. - Mam nadzieję, że dziadkowi nic się nie stało - powiedziała do Tory, kiedy zeszły po schodach i wkroczyły do przyległego budynku, gdzie mieściły się kostiumy i rekwizyty. Reakcja starszego mężczyzny na jej widok była niepokojąca. Patrzył na nią tak, jakby była kimś innym, jakby ją znał. - Ja także mam taką nadzieję. Jest obdarzony tak mocnym głosem, że czasami zapominam, iż ma osiemdziesiąt trzy lata. Tory przerwała i popatrzyła na Isabellę w zamyśleniu. Powinnam właściwie zapytać, czy chcesz się zająć pracą już teraz. Musisz nadal odczuwać następstwa wypadku. - Jestem trochę obolała, ale czuję się dobrze. Bardzo bym chciała obejrzeć pracownię kostiumów.
- Oto ona. - Tory popchnęła drzwi i zaprosiła Isabellę gestem ręki. Zaledwie przekroczyła próg, poczuła dreszcz podniecenia. Znieruchomiała, żeby wchłonąć w siebie atmosferę pomieszczenia z wieszakami pełnymi strojów, stojakami pełnymi butów, zwojów tkanin, półek zapchanych kapeluszami, guzikami, sprzączkami do pasów, suwakami i innymi akcesoriami, które miały przedzierzgnąć zwyczajnych ludzi w nadzwyczajne postaci. Pod ścianą stały trzy maszyny do szycia, a na środku pomieszczenia wielki stół do krojenia. Otaczały go manekiny. To był jej świat, świat, który kochała. - Zebrało się tego mnóstwo przez te wszystkie lata - rzekła Tory. - Do aktualnie przygotowywanego przedstawienia potrzebujemy kostiumów przerobionych i całkiem nowych. Zaczynamy za cztery tygodnie, licząc od piątku, i muszę powiedzieć, że aż słyszę, jak bije mi serce. Uwijamy się jak w ukropie, ale zawsze jakoś zdążamy na czas. - Cieszę się, że mogę pomóc. Już dość długo nie pracowałam w teatrze i będzie to dla mnie miła odmiana... - Isabella przerwała. - Nie wiem tylko, czy twój brat jest zadowolony, że tutaj będę. Poszłam do jego biura podziękować za uratowanie życia i odniosłam wrażenie, że raczej nie chciał ze mną rozmawiać. Tory machnęła lekceważąco ręką. - Cały Nick. Trzyma większość ludzi na dystans. Nie brałabym tego do siebie. Jest teraz trochę wyprowadzony z równowagi przez córkę, Megan. To ona stanowi dla niego problem przez duże P. - Jak większość nastolatek. - To prawda, ale Megan dźwiga dodatkowe obciążenie emocjonalne. Matka zabrała ją od Nicka, kiedy
dziewczyna miała zaledwie trzy latka. Dopiero niedawno ją tutaj przysłała. - Tory odetchnęła i uśmiechnęła się. - A Nick by mnie zabił, że o tym paplam. Mam nadzieję, że znajdą sposób, by się dogadać. Oboje potrzebują siebie nawzajem, nawet jeżeli nie wiedzą, jak się do tego przyznać. Była żona Nicka to Kendra Livingston. Może o niej słyszałaś. - O rety! - szepnęła Isabella. Kendra Livingston była uznaną aktorką filmową i teatralną i miała na koncie kilka nagród. Była ponadto piękna, długonoga i podobna do Marilyn Monroe. - Właśnie. To żywe dzieło sztuki. - Tory przerwała i omiotła wzrokiem pracownię. - Wiem, że Mariah zostawiła listę rzeczy, które chciała zrobić najpierw. Spróbuję ją znaleźć, żebyś zobaczyła, nad czym pracujemy. Kiedy Tory szukała listy zadań, Isabella przeszła się po pracowni. Na jednej ze ścian wisiały zdjęcia aktorów i aktorek z różnych przedstawień z minionych lat. Wielu sławnych ludzi grało w tym teatrze. Byłby wstyd, gdyby nie znalazł się sposób na jego utrzymanie. - Właściwie, wystawiliśmy już raz tę sztukę - rzekła Tory, przeglądając papiery na pobliskiej ladzie. - Zdjęliśmy ją jednak z afisza, bo wybuchł pożar. Straciliśmy prawie wszystkie kostiumy, prócz tych paru tutaj. - Wskazała głową wieszak najbliżej drzwi. Isabella zbliżyła się, by popatrzeć. Kiedy palcami pomacała materiał jednej z sukien, ogarnęło ją napięcie i zalała fala gorąca. Głos Tory oddalił się gdzieś. Jakaś kobieta wołała o pomoc, kiedy płomienie podeszły bliżej, a dym zgęstniał. Czuła żar, pieczenie w gardle i strach zatętnił jej w żyłach. - Isabello? Głos Tory przywrócił ją do rzeczywistości.
Odsunęła się od sukni i wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić rozdygotane nerwy. - Wszystko w porządku? - zapytała Tory i podeszła bliżej. W ręku trzymała notatnik. Isabella założyła pasmo włosów za ucho. Musiała wykonać jakiś ruch, by zapanować nad nagłym przypływem adrenaliny. - Widocznie jestem bardziej zmęczona, niż sądziłam. - Cóż, możesz przyjść jutro albo nawet pojutrze. Pewnie powinnaś odpocząć trochę w domu. - Czy ktoś zginął w tym pożarze? - zapytała Isabella, nadal roztrzęsiona swoją wizją, emocjonalnym połączeniem z kimś z przeszłości. Jeszcze nigdy kostium nie wywołał u niej wizji. Stroje były częścią wymyślonego świata, noszone przez postaci ze sztuki, a nie prawdziwych ludzi, i nigdy dotąd nie wywierały na nią żadnego wpływu. Dlaczego teraz? Tory spojrzała na nią dziwnie. - Tak, siostra dziadka, Caitlyn, zginęła w pożarze. Miała wtedy szesnaście lat. Dziadkowie nie lubią o tym wspominać. Niektórzy uważają, że wznowienie tej sztuki to wielki błąd, że przedstawienie jest przeklęte, ponieważ było to jedyne przedstawienie, jakie musieliśmy zdjąć z afisza. Ludzie teatru mają skłonność to przesądów. Mam nadzieję, że to cię nie przerazi. Ciało Isabelli przeszył chłód, co stanowiło duży kontrast z gorącem, które poczuła chwilę wcześniej. - Ależ skąd - powiedziała. Miała jednak uczucie, że pożar to kolejny trop od odszyfrowania jej snów. *** Nick wszedł do budynku szkoły średniej w Zatoce Aniołów, mając mieszane uczucia. Sam był okropnym uczniem, zainteresowanym bardziej muzyką
i dziewczętami niż nauką. Rodzice przeprowadzali się tak często, że czul się obco w każdej szkole, zatem urywał się z lekcji, kiedy się tylko dało. Spędził także całkiem sporo czasu w gabinecie dyrektora. Widocznie córka podążała w jego ślady. Megan siedziała na krześle w sekretariacie. Obok niej niedbale zalegał na siedzeniu jakiś chłopak z włosami do ramion, kolczykiem w uchu i zaczepnym uśmiechem na twarzy. Megan nie wyglądała na równie pewną siebie - przynajmniej nie na widok Nicka. Zesztywniała i przybrała charakterystyczną dla siebie minę mówiącą: Mam gdzieś, co o mnie myślisz. - Nic ci się nie stało? - zapytał. - Czuję się obłędnie - rzekła sarkastycznie z lekkim brytyjskim akcentem. Jeździła z matką po całym świecie i właściwie nie była pewna, które miejsce powinna nazywać domem, poza oczywistą pewnością, że domem nie jest miejsce przy Nicku. - Kim jest twój kolega? - Nikim. Nick spojrzał na chłopaka, który zdawał się w ogóle nie martwić swoim losem. O tak, znał tę postawę. Prezentował ją sam kilkakrotnie w tym samym miejscu. - Pan Hartley? - Sekretarka wskazała mu drzwi gabinetu dyrektora. - Może pan wejść. Kiedy Nick zajął miejsce przed biurkiem dyrektora, pan Donohue obdarzył go surowym spojrzeniem charakterystycznym dla pracownika oświaty, który ma do przekazania złą wiadomość. - Megan została przyłapana z alkoholem na szkolnym podwórzu - rzekł, od razu przechodząc do rzeczy. - To oznacza automatycznie dwudniowe zawieszenie. Będzie musiała także zaliczyć zajęcia edukacyjne o złych skutkach picia alkoholu. Wyjął świstek papieru i wręczył Nickowi. - Tutaj znajdzie pan szczegóły.
- Megan jest w szkole nowa - zaczął Nick, pragnąc usprawiedliwić córkę. - Walczy, by znaleźć sobie jakieś miejsce i przyjaciół. Naturalnie dokonała fatalnego wyboru, ale czy nie może jej pan udzielić ostrzeżenia? - Nie mogę. - Czy inni uczniowie także zostali przyłapani? - zapytał Nick. Jest pan pewien, że tylko Megan piła? - Była z dwoma chłopcami, J. R. Remingiem i Willem Harlanem. To chłopcy, którzy nie mają dobrego wpływu na pańską córkę. Przyłapano ich z dwoma butelkami piwa w zagajniku na skraju kampusu podczas lunchu. Możliwe, że w ogóle nie piła, ale nie mamy możliwości tego ustalić, dlatego też każdy uczeń zostaje ukarany tak samo. Taką mamy szkolną politykę. - Kiedy będzie mogła przyjść na lekcje? - W poniedziałek. Mam nadzieję, że w tym czasie pan z nią porozmawia na temat dobierania sobie przyjaciół. - Oczywiście - zapewnił Nick, choć miał poczucie, że ta rozmowa nie doprowadzi do niczego lepszego niż inne, które tutaj toczył. - Ciężko przeżywa zmianę w życiu, ale to dobre dziecko. Niech pana nie wprowadzą w błąd fioletowe pasemka we włosach. - Jestem dyrektorem publicznej szkoły od dwudziestu lat, panie Hartley, i widziałem tu już wszystkie odcienie farb do włosów. Nie mam wątpliwości, że pana córka tylko próbuje sobie znaleźć miejsce w nowej szkole, musi jednak przestrzegać regulaminu. Nie mogę czynić żadnych wyjątków. Powiadomiłem jej nauczycieli, którzy przygotują dla niej na ten czas pracę do domu. Otrzyma pan dzisiaj e-mail z oficjalnym zawiadomieniem. Kopię e-maila otrzyma Megan. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
- Nie - rzeki Nick, widząc stal w oczach dyrektora. W tym miejscu nie udało mu się wygrać żadnej bitwy, ale Megan to zupełnie inna historia. Wyszedł z gabinetu, skinął głową i rzekł: - Idziemy. Megan wstała, zarzuciła plecak na jedno ramię i zamieniła z chłopakiem krótkie spojrzenie. Nick nie miał dobrych przeczuć na temat tego, co znaczył ten wzrok. Nie odezwała się przez całą drogę do domu, a Nick cały czas próbował wymyślić sposób, jak przemówić jej do rozsądku. Kiedy weszli do domu, rzuciła plecak na stół kuchenny, a potem otworzyła drzwi lodówki. Dłuższy czas przyglądała się jej zawartości po czym zatrzasnęła je z powrotem. - Jesteś głodna? - zapytał. Potrząsnęła głową. - Jesteś pijana? Oczy jej błysnęły i zacisnęła mocno usta, ale tylko potrząsnęła przecząco głową. - Chodź tu, Megan. Powiedz, co się stało. Piłaś? - Nie, rozmawiałam tylko z Willem. - To on pił? - A co cię to obchodzi? - Wyszła z kuchni i poszła korytarzem do pokoju, zamykając za sobą z hukiem drzwi. Przez chwilę się wahał, po czym poszedł za nią i zapukał. Dał jej chwilę, po czym zapukał znowu i powiedział: - Wchodzę! Kiedy wszedł, zastał ją siedzącą na łóżku z buntowniczą miną. - Tak dłużej nie będzie, Megan. Zbyt wiele razy pozwalałem ci uciekać od siebie. Teraz porozmawiamy.
- Pozwoliłeś mi odejść dwanaście lat temu. Trochę zbyt późno zainteresowałeś się moim życiem. Wytrzymał jej wyzywające spojrzenie, wiedząc, że jeśli Megan znajdzie w jego oczach poczucie winy, pozwoli jej poczuć, iż jej postawa jest usprawiedliwiona. Usiadł w rogu łóżka i powiedział: - Jeśli chcesz zacząć od początku, to tak zrobimy. Oczy Megan rozszerzyły się ze zdziwienia, ale szybko zamaskowała tę reakcję lekceważącym wzruszeniem ramion. - Rób, co chcesz. Nick nabrał powietrza do płuc. Czy Megan osądzi go jeszcze surowiej, jeśli usłyszy całą historię? Czy może też już ją słyszała? Nie miał pojęcia, co powiedziała jej matka o ich separacji, a potem o rozwodzie, nie mógł jednak dłużej omijać tego tematu. - Miałem osiemnaście lat, kiedy się urodziłaś, trzy lata więcej niż ty teraz. Kiedy twoja mama zaszła w ciążę, ożeniłem się z nią. Myślałem, że zostaniemy ze sobą. - Tak, pewnie - burknęła, skubiąc fioletowy lakier na paznokciach. - Przeprowadziłem się z Kendrą do Nowego Jorku, bo chciała pracować na scenie. Mieszkaliśmy w maleńkiej kawalerce niewiele większej od szafy na ubrania, a ty przez pierwsze pół roku życia spałaś w szufladzie. Byliśmy jednak rodziną. Nie wiem, czy cokolwiek pamiętasz z tamtych lat... - Nie pamiętam - rzekła szybko, przerywając mu. - Byliśmy sobie bliscy. - W gardle urósł mu czop. Kiedy Kendra była w teatrze, to on usypiał Megan, dawał jej butelkę, czytał bajki na dobranoc i nosił na rękach, gdy płakała. Te dni zdawały się odległe o miliony lat. Jak mógł oczekiwać, że Megan będzie je pamiętać?
- Zawsze chodziliśmy razem do zoo - ciągnął. - Podobały ci się żyrafy i małpy, ale słonie brzydko ci pachniały. - Megan nie patrzyła na niego, ale zdawała się słuchać. - Pewnego dnia wróciłem z pracy i zastałem mamę pakującą walizki. Dostała propozycję zagrania na scenie w Londynie. Prosiłem, żeby nie jechała, ale usłyszałem, że to zbyt wielka okazja dla jej kariery, żeby ją przepuścić. To miało być tylko parę miesięcy. Co to jest parę miesięcy wobec całego życia, mówiła. Nie miałem dość pieniędzy na samolot do Londynu. Pracowałem w dwóch miejscach na część etatu za marną płacę. Gdybym się zresztą nawet tam dostał, nie miałbym możliwości zarobienia pieniędzy ani utrzymania ciebie. Powiedziałem więc mamie, że będę na was obie czekał, kiedy sztuka się skończy. Sztuki jednak nie przestawano grać. Szła i szła. A potem pojawiła się nowa sztuka i nowa okazja. Matka odwlekała powrót do następnej wiosny, do następnego lata, na następne Boże Narodzenie. Nie wyobrażałem sobie, że może nie wrócić już nigdy. Ze pozna kogoś innego, rozwiedzie się ze mną, wyjdzie drugi raz za mąż, potem znów się rozwiedzie... - Powinieneś był przyjechać i mnie od niej zabrać - powiedziała Megan i podniosła na niego wzrok. Ból w jej oczach sprawił, że coś omal nie rozerwało mu serca. Po raz pierwszy nie patrzyła na niego jak zbuntowana nastolatka, ale jak smutna mała dziewczynka, jego mała dziewczynka. Serce zabolało go z tęsknoty za tym, co dawno temu stracił. - Dlaczego nie przyjechałeś? - zapytała. Wargi jej drżały. - Jak mogłeś pozwolić mi odejść? - Przyjechałem, Megan, ale zabrało mi to parę lat, żeby się pozbierać. Poszedłem do college'u, pracowa-
lem i oszczędzałem, żeby mieć co zaoferować tobie i twojej mamie. Minęły jednak aż trzy lata. - Nie - pokręciła głową. - W ogóle nie przyjechałeś. Nie widziałeś mnie. - Widziałem. Miałaś wtedy już sześć lat, prawie siedem. I byłaś szczęśliwa. Poszedłem do szkoły. Widziałem, jak biegniesz w ramiona narzeczonego mamy. Uśmiechałaś się do niego tak samo, jak uśmiechałaś się do mnie. A potem z samochodu wysiadła twoja mama i cala wasza trójka była razem. Byliście rodziną. - Dlaczego ze mną nie porozmawiałeś? - Poszedłem później do domu. Twoja matka potwierdziła to, co już wiedziałem. Ze jest za późno. Byłaś szczęśliwa i nie mogłem burzyć ci życia. Twoja matka mnie przekonała, że walka o opiekę nad tobą nie będzie dobra dla nikogo. Poza tym nie mogłem konkurować ze stylem życia, które mogła ci zaoferować. Ale co ważniejsze, Kendra powiedziała mi, że jeśli się z tobą zobaczę, to tylko namieszam ci w głowie. Że jeśli chcę być naprawdę dobrym ojcem, to powinienem cię zostawić. - To popieprzone! - Oczy Megan zabłysły złością. - Chcesz, żebym ci teraz uwierzyła, że jesteś jakimś bohaterem? Że chciałeś, żebym miała tamto świetne życie w wyższych sferach? To bzdury! - Nie to mówię. Zrobiłem wielki błąd, Megan. Powinienem był wtedy zostać i walczyć o ciebie. - Ale nie zostałeś. Zobaczyłeś, że możesz się wycofać i się wycofałeś. Nigdy mnie nie chciałeś. Byłam wpadką, przyznaj to. - Byłaś nieplanowana, ale pragnąłem cię od pierwszej chwili, kiedy na USG zobaczyłem, jak ci bije serce - powiedział stanowczo, chcąc, żeby mu uwierzyła. - Gdybym mógł się cofnąć i zmienić to, co było, to bym
tak uczynił. Ale nie mogę. Wszystko, co mogę, to iść do przodu. A ty jesteś teraz tutaj. - Nie dlatego, że ty tego chciałeś. - Mocno ścisnęła poduszkę, a w jej oczach nadal widniały bunt i ból. - Tylko dlatego, że mama mi cię wcisnęła. Nie mógł zaprzeczyć, że to było właśnie to, co uczyniła Kendra. Megan była bystra i przyjęłaby to jako obrazę. Potrzebowała od niego prawdy. - A co z wszystkimi tymi latami? - zapytała. - Przyjechałeś tylko jeden raz i to miało być wszystko? - Wysyłałem do ciebie listy, prezenty na urodziny i Boże Narodzenie. Dawałem mamie pieniądze na twoje utrzymanie. Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym zrobić. Naprawdę myślałem, że jest na wszystko za późno, Megan. - Przerwał. Nigdy nie odpisałaś, poza grzecznościowymi kartkami z podziękowaniem za prezent. I tylko tyle. - A dlaczego miałabym napisać coś jeszcze? - zapytała zaczepnie. - Mnóstwo obcych ludzi dawało mi prezenty. To nie było znów nic wielkiego. Zabolało, zgodnie z jej zamiarem. Nigdy nie kochał nikogo bardziej niż Megan. Nie okazał jej tego, ale teraz dostał drugą szansę. - Być razem to wielka zmiana dla nas obojga - powiedział. - Mamy jednak cudowną okazję, aby się jeszcze raz poznać. Co o tym sądzisz, warto spróbować? - A mam jakiś wybór? - Gdybyś mi wyszła naprzeciw, byłoby łatwiej. - A jeśli powiem „tak", dasz mi poprowadzić? Uśmiechnął się, widząc w jej oczach błysk zdecydowania. Nie miała zamiaru się poddać bez negocjacji. Pierwsze, co zrobiła po przyjeździe do Kalifornii, to był egzamin na prawo jazdy, a on bardzo chciał uczestniczyć w jej nauce. Mogła to być bowiem jedna z tych pa-
ru istotnych okazji w relacji ojca z córką, które jeszcze nie przeleciały mu koło nosa. - Dobrze, ale musisz mi przyrzec, że będziesz jeździć prawą stroną ulicy - zażartował. - Ale śmieszne. - Zrobiła minę. - Możemy wyjechać teraz? Miał pracę, telefony do oddzwonienia i plany do rysowania, ale wyraz oczekiwania na twarzy Megan zmienił jego priorytety. Czekała długie lata na jego uwagę. - Dobrze. Jadłaś lunch? - Właściwie nie. - To proponuję, żebyś nas zawiozła do Rusty'ego, gdzie będziemy sobie mogli zamówić pizzę. - Wyjął z kieszeni kluczyki i zamachał nimi przed jej twarzą. Pochwyciła je z łapczywością zupełnie niepasującą do jej charakteru i zeskoczyła z łóżka. - Chodźmy! Poszedł za nią do samochodu. Dziwnie było znaleźć się na siedzeniu pasażera i przyglądać się córce zajmującej miejsce za kółkiem. Poprawiła lusterka, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce. - Dobrze - rzeki. - Zacznijmy od początku. Teraz wrzucisz wsteczny bieg i cofniesz powoli i ostrożnie. Przewróciła oczami. - Przecież już jeździłam. - Nie wiedziałem. A gdzie? - Pod Londynem. Wziął mnie kiedyś na przejażdżkę chłopak mamy. Próbował zrobić na mamie wrażenie. Właściwie w ogóle nie zależało mu na mnie. Nickowi nie podobał się jej cynizm, ale częściowo ponosił za niego odpowiedzialność, dlatego nic nie powiedział. Megan wycofała się z podjazdu i pojechała ulicą, zatrzymując się gwałtownie na światłach. Nick miał
już coś na ten temat powiedzieć, ale kiedy ujrzał na jej twarzy uśmiech, powiedział tylko, żeby skręciła w prawo, i modlił się, by dojechali do Rusty'ego w jednym kawałku. - To co to byli za chłopcy, z którymi byłaś w czasie lunchu? zapytał, kiedy siedzieli nad pizzą i wodą sodową. Miał nadzieję, że dobry nastrój Megan uczyni ją bardziej rozmowną. - J. R. i Will - odparła krótko i odgryzła duży kęs pizzy. - Są w porządku. - Tyle że piją, prawda? - W naszej szkole wszyscy piją - powiedziała i przewróciła oczami. -A ty? Wzruszyła ramionami. - Piłam, i jeśli będę chciała, znów się napiję. - A jeśli powiem, że ja tego nie chcę? Popatrzyła mu prosto w oczy. - Mogę zacząć kłamać i nigdy nie będziesz wiedział, co naprawdę robię. Mama nie wiedziała. Ale też wcale się tym nie martwiła. Nick zastanowił się nad jej słowami. - Nie układało ci się z matką? - Niewiele się widywałyśmy. Więcej czasu spędzałam z niańkami niż z nią. Nie wiem, po co w ogóle mnie ze sobą zabrała. Przypuszczam, że lepiej wyglądała ze mną na fotografiach. Ilekroć w domu zjawiali się fotoreporterzy, stroiła mnie w najdziwaczniejsze sukienki i kazała kręcić włosy w loczki. Byłam takim jej pudelkiem. - No, nie wiem. Kendra była dobrą matką, kiedy jeszcze byliśmy razem. Może nieco przesadnie pochłoniętą sobą, ale wiem, że cię kochała i chciała cię mieć przy sobie. Może wpadła w pułapkę własnej kariery, ale ciągle jesteś dla niej bardzo ważna, Megan.
- Po co jej bronisz? Nie znasz jej wcale lepiej niż mnie. Megan powiedziała to z mądrością przerastającą jej wiek. - Ona jest naprawdę dobrą aktorką. Kiwnął głową. - Wiem, jak to jest dorastać przy rodzicach, którzy potrafią grać. Czasami trudno powiedzieć, czy są szczerzy, czy też odgrywają rolę. Pamiętam, jak kiedyś usłyszałem ich kłótnię, a oni po prostu odgrywali sprzeczkę ze sztuki, którą grali przed laty. To było niemal śmieszne. Nie wiem nawet, czy zdawali sobie sprawę, jak zamazana jest granica pomiędzy ich pracą a światem realnym. - Ty też grałeś? - Grałem, kiedy byłem młody i mnie do tego zmuszano, ale zawsze bardziej interesowała mnie muzyka. Grałem na wszystkim, co tylko wpadło mi w ręce: na gitarze, pianinie, saksofonie. Niemal mieszkałem w kanale dla orkiestry, kiedy rodzice byli na scenie. To było moje ulubione miejsce. Po raz pierwszy córka zdawała się zaciekawiona. - Byłeś dobry jako muzyk? - Grałem w zespole. Jakiś czas myślałem, że zostanę gwiazdą rocka, ale ta ścieżka kariery jakoś nie wypaliła - powiedział z uśmiechem. Nie uśmiechnęła się. - To przeze mnie. Dlatego, że mama zaszła w ciążę - rzekła smutno. - Z wielu powodów. Nie można winić ciebie, że nie dałem sobie rady w przemyśle muzycznym. Oparła łokcie na stole. - To co zrobisz, kiedy mama postanowi mnie zabrać z powrotem? Jej małżeństwa zazwyczaj nie trwają długo. - Jeśli trzeba będzie podjąć jakieś decyzje, to myślę, że podejmiemy je wspólnie, a ty?
- Nikt jeszcze mnie nie pytał, czego chcę. - Cóż, to się zmieni. Tylko, Megan, muszą być jednak jakieś zasady. Picie i zawieszenie w szkole nie jest w porządku. Nie musisz robić takich rzeczy, żeby zwrócić na siebie moją uwagę. Już ją masz. - A kto powiedział, że to o twoją uwagę chodziło? - odparła. - Podoba ci się któryś z tych chłopaków? - Ten pomysł go przestraszył. Wzruszyła ramionami. - Możliwe. Nie masz czym się martwić. - Dlaczego? - Bo nie jestem głupia. Załatwić się jak matka to ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła. Nick miał nadzieję, że jest tak bystra, za jaką ją uważał. Pamiętał jeszcze dni, kiedy młodość, lekkomyślność i głupota zdawały się doskonale harmonizować. - Skoro jesteś zawieszona - powiedział - powinnaś pomóc w teatrze. Jutro będę musiał pojechać na parę godzin do Montgomery. - Mogę zostać w domu sama. - Wiem, ale teatr to nasz rodzinny interes, a ty jesteś członkiem rodziny. Powinnaś zaoferować swoją pomoc. - Ty nie pomagasz. - Pracuję teraz nad projektem renowacji teatru. - Myślałam, że nienawidzisz tego miejsca. - Kto ci tak powiedział? - Cord - rzekła. - Powiedział, że wróciłeś do Zatoki Aniołów tylko z mojego powodu. Że nie żyjesz dobrze z nikim w rodzinie. - To nieprawda. Nie we wszystkim zgadzam się z rodzicami, ale ich kocham. Nie są doskonali, ale ja także nie. - Uśmiechnął się do niej. - I wierz mi lub nie, ty także nie jesteś doskonała.
Megan wzruszyła ramionami i sięgnęła po kolejny kawałek pizzy. - Guzik mnie to obchodzi. *** Kiedy Isabella wróciła z teatru do domu, wypakowała ubrania i jedzenie, które kupiła, zabrała Rufusa na krótki spacer, a potem postanowiła, że pomyszkuje w domu Joego. Powiedział, że znalazł wisiorek w skrzyni w piwnicy, dlatego tam powinna zacząć. Mała piwnica była zawalona pudłami. Stała tam także stara skrzynia na ubrania i podgrzewacz do wody. Otworzyła najpierw skrzynię i ze zdziwieniem odkryła w niej same tkaniny. Wyciągała jeden materiał po drugim, zdumiona ich przeważnie niespłowiałymi barwami i jedwabistością. Niektóre jednak wyblakły ze starości. Z jakiego powodu wuj kawaler trzymał skrzynię pełną tkanin? Usiadła po turecku na podłodze i sięgnęła głębiej. Wyjęła suknię z ciemnoniebieskiego jedwabiu, która wokół wyciętego dekoltu miała naszyte drobne srebrne cekiny. Pogładziła dłońmi miękki materiał i poczuła, że się gdzieś wymyka. Cienką igłą przekłuwała materiał to z jednej, to z drugiej strony, aż rozbolały ją palce. Nie chciała szyć sukni kobiecie, którą on miał poślubić. Taką jednak miała pracę, taką sobie wybrała. Ale to nie było w porządku. Nie było też w porządku, że go pożądała, choć należał do innej kobiety. Nawet jeśli nie miał żony, nie był jej pisany, Latynosce bez pieniędzy; był biały i bogaty. Żyli w różnych światach. On kreował życie na scenie, był prawdziwym gwiazdorem. Ona zaś pracowała za sceną, w małym zagraconym pokoiku z kostiumami.
Kochała go jednak. A on kochał ją. Nie powiedział jej tego, ale to czuła, kiedy ją obejmował, całował i kiedy zapominał na chwilę, że nigdy nie będą mogli być razem. Gdzieś nad głową Isabelli trzasnęły drzwi, przywracając ją do rzeczywistości. Odrzuciła suknię z powrotem do skrzyni. Serce jej waliło, a dłonie miała spocone. Nie znała kobiety, z którą się połączyła, ale czuła, że są sobie bardzo bliskie, tak jakby ta kobieta siedziała w jej głowie i w duszy. W taki sam sposób odczuwała więź z teatrem. Kobieta w pracowni kostiumów próbowała jej coś powiedzieć. Dlaczego? Co miała przeszłość do przyszłości? Kiedy Joe pojawił się na szczycie schodów, Isabella wstała i otrzepała kurz z dżinsów. - Tutaj jesteś - powiedział i rzucił w jej stronę zaciekawione spojrzenie. - Co robisz? - Rozglądam się - rzekła i weszła na górę po schodach. Zaintrygował mnie wisiorek, który mi przysłałeś. Wuj Carlos nie był żonaty, dlatego zastanawiam się, do kogo należał. - Może do ukochanej - rzucił. - Albo do jakiejś krewnej. W ciągu tych wszystkich lat ktoś jeszcze z rodziny z jego strony do nas kiedyś przyjechał. - Zjadłam wcześniej chińszczyznę - powiedziała. - Jesteś głodny? - Mogę coś zjeść. Co dzisiaj robiłaś? - zapytał, kiedy szli do kuchni. - Byłam na zakupach. - No, jasne - rzekł z przekąsem. - Hej! Moje ubrania są na dnie oceanu. - No takiej wymówki to nie słyszałem jeszcze od żadnej z moich sióstr - zażartował.
Pokazała mu język, po czym wyjęła talerze z szafki i postawiła na ladzie. - Natknęłam się na bardzo miłą kobietę o imieniu Kara. Powiedziała, że jej mąż jest policjantem i chciałaby, żebym cię kiedyś do nich przyprowadziła na obiad. Widocznie jesteś też jednym z tych, którym trudno podziękować. Joe wzruszył ramionami. - Kara nie ma mi za co dziękować - powiedział, nakładając sobie na talerz ryż z warzywami. - Ona mówi co innego. - Jej mąż dostał postrzał na służbie. Wszyscy zrobiliśmy dla niej i dla Colina, co mogliśmy. - Otworzył lodówkę. - Czego się napijesz? - Zamierzam napić się tylko wody - odparła, kiedy nałożyła porcję dla siebie, a potem poszła za Joem do stołu. - Kara powiedziała, że miejscowy teatr poszukuje wolontariuszy do pomocy przy spektaklu. Pomyślałam sobie, że to będzie dobra zabawa, poszłam do teatru i zaoferowałam pomoc przy kostiumach. - A ja myślałem, że spędzasz dzień, odpoczywając. - Wiesz, że nie mogę siedzieć z założonymi rękami. - Oczywiście. Zawsze miałaś zdumiewający potencjał energii, a przyjaciół zdobywasz szybciej niż ktokolwiek inny, kogo znam. - Uśmiechnął się do niej. - Już dojrzałem do myśli, że będę mieszkał sam, więc tym bardziej miło mi mieć ciebie w domu. - Z Rufusem zbyt wiele nie pogadasz, prawda? - zapytała z uśmiechem, kiedy Joe wsunął kawałek wołowiny pod stół, gdzie siedział pies trzymający mu głowę na kolanach. Joe wybuchnął śmiechem. - Za to jest dobrym słuchaczem. Przynajmniej się nie odcina ani mnie nie karci, że jestem w błędzie.
- Najlepszy przyjaciel człowieka. Uśmiechnął się szerzej. - Właśnie. Czyli będziesz pracowała w teatrze. Hartleyowie to ciekawa rodzina, jest tam wiele barwnych indywidualności. - Na to wygląda. Zadaję sobie pytanie, czy wuj Carlos nie miał czasem nic wspólnego z teatrem - zażartowała. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Dlatego, że jest tu skrzynia zapakowana tkaninami, sukniami i biżuterią. - Może się przebierał za kobietę - zażartował Joe. - Po pierwsze, czy w ogóle wiesz, skąd wuj Carlos wziął się w Zatoce Aniołów? Czy ktoś z rodziny tutaj już mieszkał? Czy odziedziczył po kimś ten domek? - Powiedziano mi, że Silveira był na statku poszukiwaczy złota, który zatonął w tysiąc osiemset pięćdziesiątym - rzekł Joe. Fiona Murray nie ustaje w próbach, by opowiedzieć mi tę historię, ale do tej pory udawało mi się przed tym umknąć. - Dlaczego? Nie chcesz dowiedzieć się niczego o swoich przodkach? - Jakoś nieszczególnie mi na tym zależy. - Naprawdę? A ja uwielbiam rodzinne historie i odkrywanie pokrewieństw. - Jak mogła nie lubić, skoro wizje w jej głowie jasno wskazywały na to, jak bardzo połączone są ze sobą przeszłość z teraźniejszością? - Wobec tego powinnaś porozmawiać z Fioną. Prowadzi sklep z narzutami. Myślę, że może nawet mamy swój kwadrat w makacie, którą stale tam odtwarzają.
- Z całą pewnością z nią porozmawiam - rzekła Isabella podekscytowana tą myślą. Dotknęła palcami wisiorka rozgrzanego od swojego ciała. Czuła, że ten naszyjnik jest także częścią jej historii rodzinnej. Wezwał ją do Zatoki Aniołów z jakiegoś powodu. Musiała tylko odgadnąć, z jakiego.
Rozdział szósty Następnego poranka Isabella zbudziła się po nieoczekiwanie wolnym od wizji śnie, zapakowała Rufusa do samochodu i pojechała z nim na szlak, o którym powiedział jej Joe. Szlak prowadził w góry, doskonale się więc składało, ponieważ wypadek jak z nocnego koszmaru sprawił, że unikała widoku morza. Rozbity samochód znaleziono u podstawy klifu, nie było jednak śladu po walizce i portfelu, widocznie zabrał je przypływ. Nie zdradzała najmniejszego zainteresowania obejrzeniem samochodu, który tylko by jej przypomniał, o jak mały włos uszła śmierci. Zaczęła iść szlakiem energicznym marszowym krokiem, aby rozgrzać mięśnie. Ból i napięcie malały, ale nie przeszły całkiem. Poranne powietrze było zimne, a opary mgły unosiły się w nim niczym dym z wypalanych łąk. Otoczenie było wspaniałe, a szlak wił się pod gęstymi koronami sekwoi, gdzieniegdzie przerzedzającymi się i otwierającymi na szczególnie piękne widoki. Po drodze minęła parę osób, z których każda ją pozdrowiła. Zatoka Aniołów była pod tym względem niepodobna do Los Angeles, gdzie ludzie odwracali wzrok bądź zbyt zajęci byli pisaniem esemesów albo
rozmowami przez komórkę, aby powiedzieć „dzień dobry" komuś obcemu. Dotarcie na szczyt zajęło jej około pół godziny. Rozciągała się z niego piękna panorama oceanu i zatoki, centrum miasteczka, rynku i urwisk okalających linię brzegową. Napiła się wody z butelki, a Rufus położył się na ziemi szczęśliwy z powodu chwili przerwy. Ostatni kilometr trzeba się było wspinać ostro pod górę, ale ten wysiłek dobrze jej zrobił. Poza tym zawsze uwielbiała poranki, kiedy rzeczywisty świat przeganiał sny. Na odgłos kroków odwróciła głowę. Jeszcze jeden amator joggingu podbiegał pod górę. Mężczyzna miał na sobie granatową wiatrówkę narzuconą na ciemną bluzę. Zanim jeszcze mu się przyjrzała, już wiedziała, że to Nick Hartley. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Kiedy się zbliżył, usłyszała jego sapanie - pokonał górę w szybszym tempie niż ona. Miał włosy wilgotne od mgły, policzki zaczerwienione, a oczy błyszczące i nieco czujne, gdy ją dostrzegł. - Znowu się spotykamy - rzekła. - Tak. Musisz się już czuć dobrze, skoro wspięłaś się na górę. - Szłam wolniej niż zazwyczaj. - Pokazała ręką horyzont. Widok wart był tego wysiłku. - Jest całkiem, całkiem. - Pochylił się, by pogłaskać Rufusa. Pies zaczął go obwąchiwać. - Jak się masz, chłopie? To twój pies czy brata? - Joego. Wabi się Rufus. Należał do wuja Carlosa, a Joe odziedziczył go razem z domem. - Omiotła Nicka zamyślonym spojrzeniem. - Znałeś mojego wuja? Nick wyprostował się i potaknął.
- Znałem, ale niezbyt dobrze. Jeden z moich kolegów, Shane Murray, wypływał z nim na ryby, kiedy byliśmy jeszcze w szkole. - Brał udział w jakichś produkcjach teatralnych? - Nie wiem. Dlaczego o to pytasz? - Usiłuję więcej się o nim dowiedzieć. Joe powiedział, że nasze drzewo genealogiczne może brać początek od rozbitków z zatopionego statku, dlatego się tym zainteresowałam - odrzekła z uśmiechem. - Cóż, na pewno znajdziesz dość ludzi w miasteczku, którzy będą zachwyceni, mogąc odpowiedzieć na te pytania. Potomkowie rozbitków są u nas bardzo popularni, zwłaszcza że starsze pokolenie stara się, by legenda była ciągle żywa. - Czy twoja rodzina także się od nich wywodzi? - Nie. Moi prapradziadkowie przyjechali do Zatoki Aniołów i wybudowali w nim teatr w latach dwudziestych zeszłego wieku. - Skoro to prapradziadkowie zbudowali teatr, rozumiem, dlaczego twoja rodzina chce, byś go odrestaurował. Tory opowiedziała mi o planach - dodała. - Tak, chcą, żebym się w to zaangażował, ale teatr jest pewnie ostatnim budynkiem na świecie, który chciałbym ocalić. Oferuje świat iluzji, fałszywych wierzeń, jest hołdem składanym pozorom. Ludzie gubią się w takim świecie. Zapominają, że nie jest prawdziwy. Popatrzyła na niego z zaciekawieniem. - Tak się stało z tobą, Nick? Zgubiłeś się? Znieruchomiał, jakby dopiero zdał sobie sprawę, jak wiele prawdy odsłonił. Po chwili wahania rzekł: - Tak. Porwała mnie magia pewnego letniego przedstawienia i poślubiłem aktorkę, która nie od razu pokazała mi, kim jest naprawdę, a dopiero kiedy zrobiło się już za późno. Powinienem być mądrzejszy,
całe życie spędziłem w otoczeniu aktorów. Wszyscy byli diabelnie dobrzy w graniu ról. - Przykro mi. Wzruszył ramionami. - To skończyło się już dawno temu. Jednak przebywanie w pobliżu teatru przypomina mi tamten czas. - Odrzucisz tę pracę? - Chciałbym - powiedział z westchnieniem. - Nie mogę sobie jednak wyobrazić rodziny bez teatru. Są za starzy na cygańskie życie. Dziadkowie mają po osiemdziesiąt łat. Ojciec ma kłopoty ze zdrowiem. Muszą zostać w jednym miejscu i mieć ten teatr działający jeszcze przez przynajmniej dziesięć lat. Niezależnie od tego, czy będę skłonny zrobić projekt, czy nie, i tak muszą zebrać mnóstwo pieniędzy na renowację. A dawanie sobie rady z rzeczywistością nigdy nie było ich najmocniejszą stroną. - Za to twoją jest. - Przynajmniej na razie. A zatem zgłosiłaś się do pracy przy przedstawieniu? - Tak, bo zapowiada się dobra zabawa. - Chrząknęła, kiedy natarczywy wzrok Nicka sprawił, że załaskotało ją w brzuchu. Pracowałam dotąd przy filmach, a to będzie mila odmiana. - Mój dziadek ostrzegł mnie przed tobą - rzekł Nick. - Dlaczego? - zapytała zaskoczona. - Nie mam pojęcia. Wyprowadziłaś go z równowagi. Odchylił głowę i z uwagą studiował jej twarz. - Masz zadziwiające oczy. Błękitne, ale ani w kolorze nieba, ani w kolorze morza. To niezwykła barwa. - Według mojej babki tylko parę kobiet w rodzinie miało taki odcień. - Zawahała się przez chwilę. - Legenda mówi, że wszystkie zostały obdarzone błogosławionym darem jasnowidzenia przekazanym im przez przodkinię pochodzącą z Indian Majów.
Podniósł brwi. - Naprawdę? To dopiero ciekawa historia. - Według moich sióstr to tylko bajka opowiedziana mi, żebym czuła się lepiej. Być najmłodszą z pięciorga rodzeństwa, z których każde jest najlepsze w tym, co robi, nie jest łatwo. Miło było więc mieć jakiś powód, żeby się wyróżniać. - Nie mogę sobie wyobrazić, że nie wyróżniałaś się zawsze. Przywarł do niej wzrokiem, aż poczuła wzrastające między nimi napięcie. - Jesteś piękna, Isabello. Serce podskoczyło jej do gardła. - Powinienem już iść - powiedział, ale nie uczyni! żadnego ruchu. - To nie jest to... - Głos zamarł mu na ustach. - To, co byś chciał czuć - dokończyła i popatrzyła mu w oczy. - Pociągam cię, ale nie jesteś z tego powodu zadowolony. Wstrzymał oddech. - Tniesz od razu do sceny kulminacyjnej, tak? Nie miała wyboru. Musiała dotrzeć do Nicka dostatecznie blisko, aby zrozumieć, dlaczego jej się śnił. - Ja czuję do ciebie takie samo przyciąganie. Chrząknął, a oczy mu pociemniały. - Posłuchaj, Isabello, musiałbym być nieboszczykiem, żebyś mnie nie pociągała, ale to nie znaczy, że mam zamiar coś z tym zrobić. - Może zatem ja zrobię - rzekła pod wpływem impulsu. Podeszła bliżej, położyła mu ręce na ramionach, po czym go pocałowała. Chłód jego warg przeszedł w żar w chwili, kiedy poczuł jej dotyk. Trwała w pocałunku tylko chwilę, po czym odsunęła się, nie chcąc przeciągać struny.
Wzrok Nicka zapłonął z intensywnością, która ją zaszokowała. Wtem poczuła jego ręce na biodrach i jego usta na swoich wargach. Krótki całus, który skradła, przekształcił się w zapierający dech, wstrzymujący bicie serca taniec splątanych języków i morze ognia. Nick zdawał się nie mieć jej dość, bo przyciskał ją mocno do twardego ciała na całej długości. Nie mogła myśleć ani oddychać. Umiała jedynie odczuwać. Było to aż za wiele, ale ani trochę dość. Wślizgnęła ręce pod koszulę i poczuła spocone ciepło jego skóry. Był silnym, umięśnionym mężczyzną, a jej ciało zapragnęło dostać się jeszcze o wiele bliżej. Nick jęknął w jej usta. Łapczywymi dłońmi powiódł po jej włosach, po plecach i pochwycił pośladki. Urok zdjęło warczenie Rufusa. Pies naparł na nią, wychłostał jej nogi smyczą i ogonem, po czym wskoczył w las. Isabella, rozdygotana, odsunęła się od Nicka. Nie miała pojęcia, co się stało Rufusowi. Nie chciało jej się wierzyć, że stary pies może aż tak szybko się ruszać. Oszołomiona popatrzyła na Nicka. - Muszę ściągnąć tu psa. - Ruszyła za Rufusem, żeby go złapać, zanim zapędzi się głębiej w las. Poza ścieżką krzaki rosły gęsto, a wysokie drzewa rzucały cienie pod jej stopy. Kiedy przedarła się przez gęstwinę zatrzymała się nagle na widok kaskady pięknych wodospadów, które spadały do sporego zbiornika czystej, migoczącej wody. Rufus stał po drugiej stronie zbiornika i obszczekiwał coś, co siedziało na drzewie. Wiedziała, że powinna jak najszybciej złapać za smycz, zanim pies ucieknie jej znowu, ale wodospady ją zahipnotyzowały. Ogarnęło ją dziwne uczucie, że już tutaj była. Kiedy patrzyła na spadającą wodę, poczuła na ciele mrowienie, zupełnie jak wtedy, kiedy dotykała czegoś, co
wyzwalało wizję. Teraz niczego wprawdzie nie dotykała, ale czuła się tak, jakby coś dotykało jej. Pociągnął ją w ramiona, szorstkimi pożądliwymi dłońmi. - Spóźniłaś się - powiedział z cieniem rozpaczy w głosie. Myślałem już, że nie przyjdziesz. - Alice zażądała dodatkowych przeróbek. Ona coś podejrzewa. - Nie, skądże znowu. - Nawet jeśli nie, nie powinnam tutaj przychodzić. To źle. W snach widzę nadciągającą klęskę. Nie ma tam nic prócz bólu. - Masz niesamowitą wyobraźnię - powiedział z pojednawczym uśmiechem. - Czasami moje sny się spełniają. - Chciała sprawić, by jej uwierzył, to jednak wykraczało poza jego zdolności. Nazbyt kierował się logiką, a ona nie chciała tracić na sprzeczki tego czasu, który mieli dla siebie. Jednak przytłaczało ją zmartwienie. - Martwi mnie twoja siostra. Caitlyn pakuje się w kłopoty z tym chłopcem... Położył jej palec na ustach. - Cii. Nie chcę z tobą rozmawiać o siostrze ani o nikim innym. - Patrzył jej prosto w oczy. - Może nie mamy przed sobą wieczności, ale mamy obecną chwilę. Pragnęła więcej niż tylko tego, co teraz, ale za bardzo go kochała, aby prosić o to, czego nie mógł jej dać. - Tak, tylko tę chwilę - wyszeptała, kiedy pociągnął ją w ciemną wnękę za wodospadami. - Isabello? Głos Nicka wyrwał ją z zadumy. Mężczyzna popatrzył na nią pytająco, po czym złapał smycz Rufusa. Pies rzucał się na pień wielkiego drzewa i szczekał na kota, którego nie mógł dopaść.
Podeszła do nich. Joe ją ostrzegł, że Rufus uwielbia gonić koty, ale nie spodziewała się, że natknie się na jakiegoś w lesie. Kot przeskoczył na inną gałąź, po czym umknął. Rufus zawarczał z bezradności i usiadł, patrząc, jak kot mu znika. - Dziękuję - powiedziała i wzięła smycz z rąk Nicka. - Nie miałam pojęcia, że Rufus może być taki szybki. - Jak widać może, kiedy mu na czymś zależy. Jest w tym podobny do ciebie. Nie była pewna, co na to odpowiedzieć, zmieniła zatem temat. - Nie miałam też pojęcia, że tak blisko szlaku jest taki piękny wodospad. - Pewnie stąd się wzięła nazwa Ukryte Wodospady. Przychodziliśmy tutaj w szkolnych czasach. Świetne miejsce, by pić i opowiadać historie o duchach. - Wyobrażam sobie. - Dobrze się czujesz? - zapytał Nick, a w jego oczach zalśniła ciekawość. - Oczywiście. Zmrużył oczy. - Jeśli idzie o to, co się stało wcześniej... To była pomyłka. - Nie odczułam tego jak pomyłki - powiedziała, napotykając jego wzrok. - Czułam się wspaniale. - Ach tak - mruknął ochryple. - Ale już po wszystkim. - Naprawdę? - Tak. Próbuję teraz zrozumieć, jak zostać ojcem dla córki, którą mało co znam. Do tego mam na karku całą zwariowaną rodzinkę. I to jest wszystko, co mogę udźwignąć. Próbował z całych sił przekonać samego siebie, ale czuła żar jego poplątanych uczuć. Kiedy się odwrócił, żeby odejść, położyła mu rękę na ramieniu.
Blask wizji niemal ją oślepił. Nick popatrzył na nią z rozpaczą, wbił pałce w jej skórę. Jego głos brzmiał łękiem, kiedy się odezwał: - Pomóż mi. Puściła jego ramię z drżącym oddechem. Serce zaczęło walić jej w piersi, a krew szybko krążyła w żyłach. - Co się stało? - zapytał Nick. Przez głowę przebiegło jej wiele wspomnień, innych osób patrzących na nią z takim samym zatroskaniem, zadających to samo pytanie. Inne chwile, kiedy dokonywała złych wyborów i kiedy przywoływała do porządku serce i duszę. - Nic takiego - powiedziała wreszcie. Dostrzegła w jego oczach ulgę, kiedy odpowiedział: - To dobrze. Cóż, muszę iść do pracy. Zaprowadzę cię do szlaku. - Ruszył energicznie, nie dając jej wyboru, jak tylko pójść za nim. Kiedy dotarli do ścieżki, zapytał: - Poradzisz sobie? -Tak. Nick ruszył sprintem w dół, wzbijając za sobą kurz. Rufus zaszczekał i popatrzył na nią pytająco, jakby chciał się dowiedzieć, dlaczego nie biegną za nim. - Nie martw się - uspokoiła psa. - Daleko nie odbiegnie, choćby biegał bardzo szybko. Ich historia jeszcze się nie skończyła, chociaż on tego mocno pragnął. *** Charlotte czuła się tak, jakby opuszczały ją zdrowe zmysły. Płacz niemowlęcia pulsował bólem w jej głowie. Czy nigdy nie ucichnie? Tuliła dziecko w ramionach, próbując pocieszyć je kołysaniem, huśtaniem i uspokajającymi słowami. Nic nie działało. Dziecko
płakało prawie całą noc. Spało może ze dwie godziny, a ona najwyżej godzinę, ponieważ między napadami płaczu wsłuchiwała się w każdy oddech malucha. - Nie wiem, co ci dolega - powiedziała. - Nakarmiłam cię. Przewinęłam. Nosiłam, żeby ci się odbiło. Dolna warga dziecka drgnęła, kiedy nabrało powietrza do następnego krzyku. - Nie, proszę, przestań. Proszę, proszę, proszę. - Łzy wyczerpania gromadziły się jej pod powiekami. Usiadła w fotelu na biegunach. Bujała się w stałym rytmie i głaskała główkę maleństwa. Przyszła jej do głowy stara kołysanka, którą zaczęła nucić. Słowa nadeszły z odległego wspomnienia. Zadziałało. Po kilku chwilach krzyki ucichły do bezgłośnej czkawki, po czym oczka niemowlęcia zamknęły się i usnęło. Westchnęła głęboko i bała się poruszyć. Wyglądało jednak na to, że dziecko wreszcie się zmęczyło. - Nie wiedziałam, że pamiętasz jeszcze tę kołysankę. - W drzwiach stanęła jej matka z dziwnym wyrazem w oczach. - Ja też nie wiedziałam. Słowa po prostu same wróciły. - Zawsze śpiewałam ci tę piosenkę, kiedy zasypiałaś. - Naprawdę? Nie pamiętam, żebyś mi śpiewała. - Już sama myśl zdawała się niezwykła. - Kiedyś śpiewałam także w kościele. Potem jednak zajęłam się tobą, twoim bratem, siostrą i wszystkimi potrzebami ojca. Westchnęła. - Te czasy wydają się teraz odległe o milion lat. - Jej miękkie zadumane spojrzenie stwardniało. - Powinnaś go położyć. Przyzwyczai się do trzymania i nie będzie umiał sam zasnąć. - Na razie wydaje się, że nie umie w ogóle zasypiać. - Jednak gen posłusznej córki kazał jej wstać i poło-
żyć dziecko w łóżeczku. Niemowlę przeciągnęło się, ale się nie obudziło. Wracając, poczuła boleśnie, że górę od piżamy ma cuchnącą wymiocinami dziecka, a dół pomięty i nieświeży. Nie wyszczotkowała włosów ani nie umyła zębów. Dzięki Bogu przełożyła godziny przyjęć pacjentów na następnych kilka dni. W tej chwili bowiem nie byłaby w stanie wzbudzić niczyjego zaufania. Jej matka natomiast wyglądała kwitnąco. Miała na sobie spódniczkę, jedwabną bluzkę i buty na wysokich obcasach. Powieki pomalowała cieniem, a usta błyszczykiem. - Dokąd idziesz? - zapytała Charlotte, kiedy zeszły do holu. Matka się zarumieniła. - Mam do zrobienia parę rzeczy. - Co na przykład? W oczach matki omalże pojawił się wyraz skruchy. - Umówiłam się z Peterem w sklepie z antykami. Poprosił mnie o pomoc w wyborze mebli. Peter Lawson? Nic dziwnego, że Monica się zarumieniła. Przystojny starszy pan kręcił się dość często w pobliżu. Charlotte nie była pewna, czy jest to w smak matce. Jeszcze nie minął rok od śmierci ojca, a rodzice byli małżeństwem od ponad czterdziestu lat. Trudno było wyobrazić sobie ją z innym mężczyzną... z jakimkolwiek mężczyzną. - Zdaje się, że nader często potrzebuje twojej pomocy skomentowała, kiedy weszły do kuchni. Nalała sobie filiżankę kawy, rozpaczliwie potrzebując kofeiny. - Nie ma zbyt dużo umiejętności, jeśli idzie o wystrój wnętrz odparła Monica. - Wiesz, jak to jest z mężczyznami. Charlotte popijała kawę oparta o ladę, zatrzymując swoje myśli dla siebie.
Matka chrząknęła. - Musimy porozmawiać o tym, co zrobimy, jeżeli Annie nie wróci. - Nie rozmawiajmy jeszcze o tym - ucięła Charlotte. - Nie chcę w ogóle rozważać takiej możliwości. - Nie można chować głowy w piasek. Charlotte uśmiechnęła się, słysząc te słowa. - Co w tym zabawnego? - zapytała ostro Monica i z zagniewaniem uniosła brew. - Ironia tego, co właśnie powiedziałaś. Wszak jesteś królową w niewidzeniu tego, czego nie chcesz dostrzegać. - Pożałowała zaraz stwierdzenia, bo w oczach matki pojawiły się chmury burzowe. Monica Adams może i zasłużyła na te słowa, ale zdecydowanie nie miała ochoty ich słuchać, zwłaszcza od córki przynoszącej jej wieczne rozczarowania. - To ty udawałaś przez dwa miesiące, że nie jesteś w ciąży. Kto wtedy unikał prawdy? - rzuciła wyzywająco matka. Oto stanął między nimi ten potwór, którego starały się przez tyle lat nie widzieć. - Ale to ty kazałaś mi czekać jeszcze miesiąc z pójściem do doktora, bo chciałaś mnie zaprowadzić do kogoś spoza miasteczka, kto nas nie znał i kto nie puściłby plotki o moim bezwstydnym zachowaniu - odpowiedziała. Matka zacisnęła usta. - Winisz mnie za to, że poroniłaś. A tak widocznie musiało być. Miałaś szczęście. - Szczęście? - powtórzyła wstrząśnięta i zagniewana Charlotte. - A myślałaś może, że mając siedemnaście lat, jesteś gotowa do wychowania dziecka? Myślisz, że zostałabyś lekarzem, że twoje życie byłoby podobne
do obecnego, gdybyś miała to dziecko? Na pewno nie. Jestem przekonana. - Możesz to sobie racjonalizować, jak chcesz, ale nie zdołasz zmniejszyć bólu, który czułam. Nosiłam w sobie dziecko i je straciłam, bo byłam młoda i głupia i pozwoliłam ci się namówić, żebyśmy utrzymały to w tajemnicy. Nie czułam się dobrze. Powinnam była iść do lekarza. Nigdy nie powinnam ci była mówić i pozwolić na to, byś mnie zmusiła do zwlekania. Powinnam była tam pójść sama. - Niczego by to nie zmieniło, wiesz o tym. Na litość boską, Charlotte, jesteś lekarką. Poronienia zdarzają się ciągle. Logicznie biorąc, Charlotte o tym wiedziała, ale kiedy wracała myślą do swojego nieszczęścia, jej serce i głowa nie były zgodne. Nieważne, jak bardzo przerażała ją myśl, że będzie miała dziecko, przepełniał ją także żal nad życiem, które straciła. Nadal czuła się winna, ponieważ wiele rzeczy zrobiła nie tak, jak powinna i popełniła wiele błędów. Nie za wszystkie mogła winić matkę. Co gorsza, przeszła przez to sama, ponieważ matka zdołała ją przekonać, że z przyznawania się po fakcie nic dobrego nie wyniknie. Lepiej zachować milczenie. Może i tak było, ale dla wszystkich innych, nie dla niej. Jej bowiem ból pochłonął kawałek serca, którego miała już nigdy nie odzyskać. Minęło wiele lat od tamtego zdarzenia. Opieka nad dzieckiem Annie wskrzesiła wspomnienia w niej i w jej matce. - Charlotte - powiedziała niepewnie Monica. - Nie powinnyśmy tego teraz zaczynać. Jesteś zmęczona, a ja wychodzę. - Ta rozmowa nadchodziła już bardzo długo. - Charlotte się zatrzymała. - Wiem, że poronienie by-
ło zapewne nieuniknione, ale ty zrobiłaś źle, nie dając mi iść do doktora. Twarz matki pobladła, a z oczu posypały się iskry złości. - Zrobiłam to, co uważałam za najlepsze dla nas wszystkich. Chodziło tylko o parę tygodni. A ty byłaś silną, zdrową dziewczyną. Nigdy nie pomyślałam, że stracisz dziecko. - Cieszyłaś się jednak, że je straciłam. Matka wbiła w nią spojrzenie. - Co byś chciała usłyszeć? Nie pragnęłam dla ciebie życia samotnej siedemnastoletniej matki. Chciałam, żebyś miała więcej. W końcu dostałaś więcej. Sprawy potoczyły się tak, jak miały się potoczyć. - Kłamstwo nas podzieliło. A utrzymywanie tej tajemnicy przed ojcem zniszczyło też naszą relację. - Byłby zdruzgotany, gdyby wiedział. - Czy naprawdę szczerze w to wierzysz? - Był przecież duchownym. - Był człowiekiem, który rozumiał, że ludzie czasami popełniają błędy. Monica założyła ręce na piersi. - To był błąd, Charlotte? A może to było umyślnie? Jeszcze jeden bunt? - Myślisz, że zaszłam w ciążę na złość tobie? Charlotte nie dowierzała własnym uszom. - To znaczy, że nigdy mnie nie znałaś. - Nienawidziłaś życia według naszych zasad. Zawsze rzucałaś mi jakieś wyzwanie. Nie mogłaś nigdy tak zwyczajnie się dostosować i zaufać mojej wiedzy o tym, co jest dla was najlepsze. - Nie zawsze wiedziałaś. - Właśnie że wiedziałam. Byłam twoją matką. Robiłam dla ciebie to, co ty robisz dla dziecka Annie. Siedziałam przy tobie całą noc, kiedy płakałaś. Nosiłam
cię na rękach, karmiłam, kołysałam i kochałam w każdej sekundzie twojego życia, od twojego pierwszego oddechu. - Głos matki zadrżał z emocji. - Chciałam, żebyś miała wszystko, Charlotte. Żeby świat należał do ciebie. Żebyś była szczęśliwa. Żebyś odniosła sukces. Ty mnie jednak nie słuchałaś. Walczyłaś ze mną za każdym razem. A kiedy doroślałaś, obserwowałaś, jak żyję, i postanowiłaś nigdy nie mieć nic wspólnego z takim życiem. - Wzrok matki zaczął ją palić. - Uważasz, że nie czułam, jak źle mnie oceniałaś? - Źle oceniałam? - powtórzyła zdumiona Charlotte. - Przecież to ty mnie krytykowałaś. - A ty robiłaś to samo, za każdym razem, kiedy mi się przeciwstawiałaś. Nie chciałaś życia, które pragnęłam ci dać. Monica wzięła głęboki oddech, po czym dodała zapalczywie: Cokolwiek uczyniłam, zrobiłam z miłości do ciebie. Chciałam cię chronić, dlatego ustalałam zasady. Byłam skłonna pozwolić ci na nienawiść do mnie, jeśli to miało znaczyć, że będziesz miała to, czego dla ciebie pragnęłam. Ty jednak nie umiałaś tego zrozumieć. Charlotte pokręciła głową w zdumieniu. - A ja chciałam tylko czuć więź ze swoją matką. - To nieprawda - powiedziała niedowierzająco Monica. Nigdy nie chciałaś spędzać ze mną czasu. - A czy kiedykolwiek o to zapytałaś? Zawsze byłaś z Doreen. Świetnie się razem dogadywałyście. A Jamie był twoim małym bobasem. Nigdy nie robił niczego złego. To z nimi wolałaś spędzać czas. - Co takiego? Ciebie w ogóle nie dało się znaleźć. Kiedy zaczęłaś dojrzewać, zawsze się wymykałaś. A po poronieniu nawet na mnie nie spojrzałaś. - Nie mogłam patrzeć nie tylko na ciebie - wyznała Charlotte. Na siebie też. Czułam przecież, że zawiodłam.
Monica popatrzyła na córkę. - Chyba nigdy wcześniej tego nie powiedziałaś. - I prawdopodobnie nie powiem tego już nigdy więcej odparła. - To jednak była wyjątkowo długa noc. W oczach matki zamigotało współczucie. - Jesteś wyczerpana, prawda? Charlotte pokiwała głową. - Mogłabym teraz zasnąć na stojąco. - Przykro mi, że zostawiam cię teraz samą. - Nie szkodzi. Położę się, póki dziecko śpi. Zmieniłam na dziś grafik przyjęć. - Gdy tylko skończyła to mówić, zadzwonił jej telefon komórkowy. To był numer Joego. Chrząknęła i odezwała się: - Słucham? - Słowa Joego były zwięzłe i rzeczowe. Przeszedł jej po plecach dreszcz niepokoju. - Jesteś pewien, że to należy do Annie? - zapytała, po czym wysłuchała odpowiedzi. Oczywiście, przynieś. Jestem w domu. Kończąc rozmowę, spojrzała na matkę. - Joe powiedział, że znaleźli torbę z zakupami Annie. Była rzucona za ogrodzenie podwórza dwa skrzyżowania za marketem. A na chodniku znaleziono urwany złoty łańcuszek z krzyżykiem. Zrozpaczona Monica zacisnęła wargi. - Łańcuszek Annie? - Ma go przynieść. - Zamilkła, czując nagły przypływ niepokoju i widząc taki sam niepokój w oczach matki. - On już nie uważa, że Annie uciekła. - To jednak nadal możliwe - odezwała się matka. - Annie mogła wyrzucić torbę, kiedy podjęła decyzję, że nie wróci. Przez krótką chwilę Charlotte pragnęła, by matka miała słuszność.
- To prawda. Ale w głosie Joego dźwięczało jeszcze coś dziwnego. - To policjant. Zwykł mieć do czynienia z najgorszymi scenariuszami. Rozległ się dzwonek do drzwi. - Peter - powiedziała matka i rzuciła przez ramię pełne wahania spojrzenie. - Chcesz, żebym została, Charlotte? - Nie, zrób, co masz do zrobienia. Ja porozmawiam z Joem. - Zadzwoń, jeśli cokolwiek się okaże. - Oczywiście. - Wrócę przed pierwszą. Zajmę się dzieckiem po południu. - To doskonale. Kiedy dzwonek do drzwi zadźwięczał ponownie, Monica odwróciła się, by wyjść, ale Charlotte nie mogła się powstrzymać przed zadaniem jednego pytania, którego nie zadała jeszcze nigdy. - Mamo?... Matka zatrzymała się i podniosła brwi w przedłużającej się ciszy. - Tak? - Dlaczego nigdy mnie nie zapytałaś o ojca dziecka? Monica zbladła, ale patrzyła niewzruszonym stalowym wzrokiem. - Ponieważ nie chciałam tego wiedzieć. I nadal nie chcę. Oto była jej cała matka, działająca na swoich własnych warunkach. Przynajmniej jednak udało im się przegonić największego potwora. Na dobry początek. *** W zwykłych okolicznościach Joe wysiałby do Charlotte jednego z funkcjonariuszy. Chodziło jednak
o Charlotte. Nie potrzebował więcej powodów, by wybrać się tam osobiście. Rozmowy z potencjalnymi rodzicami adopcyjnymi dziecka były przygnębiające i nie rzuciły nowego światła na sprawę. Widział i słyszał, jak bardzo rozpaczliwie niektórzy z nich pragną dziecka, ale co nie było zaskoczeniem, nikt nie wystąpił do przodu, by przyznać się do ojcostwa. Zwykły test DNA dostarczy dowodu na to, kim jest ojciec, a teraz, kiedy Joe miał w ręku dowód, że Annie nie uciekła, zamierzał zlecić wykonanie takiego testu. Kto jednak mógłby chcieć usunąć ją z drogi dopiero teraz? Przecież już wcześniej mogła zdradzić, kto jest ojcem dziecka. Co się tak nagle zmieniło? Myślał o tym nadal, kiedy pukał do drzwi Charlotte. Otworzyła po paru chwilach, lekko zarumieniona i zdyszana. Miała na sobie dżinsy i przylegającą do ciała bluzeczkę, która podkreślała wszystkie jej krągłości. Dech mu w piersiach zaparło. Nie miała makijażu, a pod oczami widniały sińce ze zmęczenia. Wyglądała na osobę, która właśnie wstała z łóżka, co przypominało mu, jak bardzo właśnie pragnął widzieć ją w łóżku. - Joe, bardzo szybko przyjechałeś - powiedziała z uśmiechem. - Wejdź. Dziecko zasnęło, ale nie wiadomo na jak długo. Zdumiewające, jak niewiele można zrobić, opiekując się takim maluchem. Ledwie zdołałam wziąć prysznic. Odpowiedział uśmiechem. - Słyszałem już swoje siostry, które mówiły dokładnie to samo. - Napijesz się kawy? - zapytała, kiedy przestąpił próg. - Jeśli to nie kłopot.
- Żaden kłopot. Trzymamy ekspres włączony non stop. Zaprowadziła go do kuchni, wzięła kubek z szafki i napełniła. - Dziękuję. Wskazała gestem ręki mały okrągły stolik kuchenny. - Przyszedłeś mi coś pokazać? Wyjął z kieszeni plastikowy woreczek i położył na stoliku. W środku widniał łańcuszek z krzyżykiem. - Może należeć do każdego - powiedział. Pokręciła głową, a w jej oczach pojawiło się zatroskanie. - Annie miała właśnie taki. A to, że znaleziono go niedaleko torby z zakupami... Joe, co to może znaczyć? - Oznacza, że wszczynamy w tej sprawie śledztwo. Posiałem Jasona, by popytał w sąsiedztwie marketu. Jeśli ktoś cokolwiek widział, dowiemy się tego. Kiwnęła głową zmartwiona. - Kto jednak miałby porywać Annie? Czy nie uważasz, że to przypadek? - Nie sądzę. Jednak nie mam nic na poparcie poza tym, że tak mi mówi mój nos. - Ufam twojemu instynktowi. Jeżeli nie przypadek, to kto? - Tego nie potrafię powiedzieć. - Rozmawiałeś z parami starającymi się o adopcję? - Z czterema. Dziś po południu będę rozmawiał z piątą. Jak dotąd nikt nie przyznał się do ojcostwa. - Kiedy tylko skończył wymawiać te słowa, z głośnika odezwał się krzyk dziecka. Syknął. - Faktycznie, ma płuca. - Co ty powiesz? - Wstała od stolika i pośpieszyła korytarzem do sypialni. Joe poszedł za nią i przyglądał się od drzwi, jak podniosła dziecko i położyła na stoliku do przewijania. Krzyczało i kopało nóżka-
mi, rozzłoszczone nie na żarty, a Joe jeszcze nie widział Charlotte w takim popłochu. - Nie idzie mi to najlepiej - przyznała się. - Jak możesz być tak roztrzęsiona? Przecież cały czas odbierasz takie maluchy przy porodzie. - Od razu oddaję je matkom. Poza tym myślałam aż do tej pory, że radzę sobie z dziećmi. A on mnie wyraźnie nie znosi. Widocznie nie zostałam stworzona do macierzyństwa. Jej słowa przypomniały mu wieczór przed kilkoma tygodniami, kiedy powiedziała mu o ciąży i poronieniu. Nieoczekiwanie stało się jasne, skąd brał się jej brak pewności siebie. Joe przeszedł przez pokój i położył jej rękę na ramieniu. Popatrzyła na niego nerwowo. - Co takiego? Spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się pokrzepiająco. - Jesteś najbardziej kochającą, szlachetną i pełną dobroci kobietą, jaką znam. Z tego, co widzę, przepełniają cię same macierzyńskie instynkty. Przełknęła z trudem a jej oczy zamgliły się łzami. - Jestem taka zmęczona, Joe. Przez ciebie zaraz się rozpłaczę. - No cóż, to w niczym nie pomoże - powiedział lekkim tonem. - Ufaj sobie, Charlotte. Nie jesteś już tamtą przestraszoną nastolatką w ciąży, a ten chłopiec nie jest tamtym dzieckiem, które straciłaś. Wciągnęła nosem powietrze i podniosła podbródek. - Masz rację. To z braku snu. Wariuję przez to. - Może ja zmienię pieluszkę? - Odsunął ją lekko na bok. - Dobrze, proszę bardzo. Dziecko próbowało go obsiusiać, kiedy zdjął mokrą pieluchę, ale Joe był na to przygotowany. Szybko
przypudrował chłopcu pupę i zapakował w suchą pieluszkę. - O rety - szepnęła Charlotte. - Gdybym nie widziała na własne oczy, pewnie bym nie uwierzyła. Komendant policji zmienia pieluchy. - Mam siedmioro siostrzeńców i siostrzenic. To nie był mój pierwszy raz. - Podniósł dziecko i przytulił, po czym pomasował po pleckach, aż się uspokoiło. - Dobry jesteś - rzekła Charlotte. - Czemu nie masz jeszcze dzieci? O przepraszam, to zbyt osobiste pytanie - dodała szybko. - Zdawało się zawsze, że to nie jest dobry czas - odparł cicho. Rozmawialiśmy o tym z Rachel wiele razy, ale nie mogliśmy dojść do porozumienia, kiedy miałoby to nastąpić. I to nie zawsze ona odkładała sprawę dziecka. Ja także odkładałem. - Jeszcze nie jest za późno. Jesteś młody. - Mam czterdziestkę na karku. - No cóż, ciągle masz czas. Oddał jej dziecko, które z zadowolonym westchnieniem wtuliło się w jej miękką pierś. - Zobacz, lubi cię. - Niektóre partie ciała - odparła ze śmiechem. - Całkiem ładne partie - uśmiechnął się. Pokręciła głową. - Sama się podłożyłam. - Zgadza się. - Zamilkł. - Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś o Annie. Posłała mu serdeczny uśmiech. - Dziękuję, Joe... za wszystko. - Proszę bardzo. Zrobię dla tego dziecka coś więcej niż zmiana pieluszki. Zwrócę mu jego mamę - obiecał. - Wiem, że to zrobisz - rzekła Charlotte z wyrazem przekonania w oczach. Niech go pokręci, jeśli miałby ją zawieść.
Rozdział siódmy Po spacerze Isabella wzięła prysznic, przebrała się w dżinsy, zarzuciła jaskrawoczerwony sweter na kremowy top. Do kompletu dodała kozaczki na wysokich obcasach. Wysuszyła długie włosy, ale zostawiła je skręcone i rozpuszczone, nie chcąc tracić czasu na prostowanie. Śpieszyła się do teatru. Nie tylko chciała rozpocząć pracę przy kostiumach, ale była także pewna, że teatr jest powiązany ze snami, które ściągnęły ją do Zatoki Aniołów. Po niepokojącym widzeniu przy wodospadzie bardziej niż kiedykolwiek była zdecydowana znaleźć odpowiedzi. Kiedy weszła do holu, zobaczyła, że tętni tam życie. W kasie tłoczyli się wolontariusze, organizując przedsprzedaż biletów, a w korytarzu formowała się kolejka do przesłuchań. Zaczekała, aż Tory zakończy ogłaszanie planu zajęć na dziś, i podeszła do niej. - Hej, Isabello - Tory przywitała ją z uśmiechem. - Miałam nadzieję, że cię nie wystraszyliśmy. - Nie ma takiej możliwości. Jesteś zajęta? - powiedziała Isabella widząc stertę skryptów w ramionach Tory. - Przed premierą to miejsce przypomina dom wariatów.
- Ekscytujące - rzekła Isabella, czując energię wypełniającą stare mury budynku. - Zaraz wsiąkniesz - powiedziała Tory z błyskiem przekonania w oczach. - Widzę, że już poczułaś tę magię. - To prawda - przyznała Isabella. - Zdążyłam zapomnieć, co człowiek czuje w teatrze. Tę niewiarygodną energię. - Potrzebujemy tej energii, żeby wykonać całą pracę. Pójdę z tobą. Właśnie szłam do pracowni kostiumów zostawić nowe skrypty. Maria, nasza główna projektantka, ma dzisiaj rano wolne, ale Erin pomoże ci zacząć. - Nie mogę się doczekać. Zeszły po schodach i korytarzem podążyły do pracowni kostiumów. Erin była ładniutką bladą brunetką w dżinsach i T-shircie z włosami zaczesanymi w koński ogon. Wstała od maszyny do szycia, kiedy Tory dokonywała prezentacji. - Miło mi cię poznać - powiedziała. - Naprawdę przyda się tutaj twoja pomoc. Pomimo serdecznego przyjęcia za uśmiechem Erin czaiło się napięcie, a w oczach widniało zmartwienie. - Nie będę się nikomu wtrącać do pracy - zapewniła szybko Isabella, wiedząc, że niektóre projektantki pilnie strzegą swojego terytorium. - O to nie musisz się martwić. Pracy jest dość. - Erin zwróciła się do Tory: - Miałam właśnie iść i cię poszukać. Słyszałaś ostatnie plotki o Annie? - Nie - powiedziała Tory, kładąc skrypty na stoliku. - Co się dzieje? - Jeden z potencjalnych adopcyjnych ojców jest biologicznym ojcem dziecka Annie - rzekła Erin. - Co takiego? - Tory otworzyła usta i przytrzymała się ręką stolika. - To jakieś szaleństwo. Kto coś takiego wymyślił?
- Nie wiem, ale huczy na ten temat już cale miasto. Zadzwoniłam do Dana, ale jest poza zasięgiem i jeszcze nie oddzwonił. Będzie wściekły. - Steve też - wymamrotała Tory. - Po wszystkim, przez co przeszliśmy, teraz coś takiego? To za wiele. Isabella dostrzegła porozumiewawcze spojrzenie wymienione przez obie kobiety. Zastanawiała się właśnie, czy nie zostawić ich samych, kiedy Tory popatrzyła na nią przepraszająco. - Obie z Erin jesteśmy na liście rodzin adopcyjnych - wyjaśniła. - Razem z trzema jeszcze innymi parami. Annie znikła, zanim podjęła jakąkolwiek decyzję. Wszyscy czekamy w zawieszeniu. - Bardzo mi przykro - rzekła Isabella. - To rzeczywiście straszna sytuacja. - I z każdą chwilą robi się coraz gorsza - oświadczyła ponuro Erin. - Nie wierzę w to, co jeszcze niektórzy będą na ten temat pleść. - Plotka się w ogóle nie liczy - powiedziała Tory. - Ważne, żeby Annie się znalazła. Teraz muszę już zejść na przesłuchania. - Uścisnęła szybko Erin. - Nie trać wiary. Erin otarła Izę z oka, kiedy Tory wyszła z pracowni. - Przepraszam - wybąkała do Isabelli. - To był pełen napięcia poranek. - Co mam robić, żeby pomóc? - zapytała Isabella, ogarnięta przypływem współczucia dla Erin. O ile Tory dumnie podniosła głowę i w obliczu plotki wskrzesiła swojego ducha walki, Erin zdawała się bardzo chwiejna, na krawędzi załamania. - Muszę pobiec załatwić parę spraw i pozbierać myśli powiedziała Erin. - Może zacznijmy, zanim wyjdę. - Podeszła do wieszaka, wybrała sukienkę i położyła ją na stole. - Trzeba tu naprawić wzór wyszyty perełkami. Reżyser chce też unowocześnić de-
kolt i obramować go w taki sposób. - Wyjęła szkic i położyła obok sukni. - Co o tym sądzisz? - To świetna przemiana - rzekła Isabella po przestudiowaniu szkicu. - Z radością się tym zajmę. A przy okazji, kim jest reżyser? - To Blake Hammond. Przyjeżdża w przyszłym tygodniu i na pewno będzie miał jeszcze inne nowe pomysły. A tutaj jest lista drobnych przeróbek, którymi trzeba się zająć. - Wręczyła Isabelli kartkę. - Wszystko znajdziesz na wieszaku pod oknem. Czuj się jak u siebie w domu. Gdy Erin wyszła, Isabella odetchnęła głęboko i rozejrzała się wokół. Cieszyła się, że na chwilę została tutaj sama. Uczucia Erin stworzyły ciężką atmosferę, która wciąż tu zalegała. Albo też emocje, które wyczuwała Isabella, pochodziły nie ze zmartwienia Erin, ale z bardziej odległej przeszłości. Położyła rękę na wisiorku. Spoczywał ciężki i rozgrzany od skóry, dodając jej pewności, ale także sprawiając, że czuła dziwne oczekiwanie. Czekała, że nawiedzi ją jakaś wizja, ale nic takiego się nie stało. Niemniej nadal miała wrażenie, że pracownia kostiumów była w jakiś sposób istotna. Wzięła do ręki listę przeróbek i zasiadła do szycia. Wkrótce zanurzyła się całkowicie w świecie, który zawsze był jej drugim domem. Szycie stanowiło dla niej wręcz terapię. Kiedy czuła się smutna, samotna albo nie mogła zebrać myśli, chwytała igłę i nici, znajdując wielką radość w przywróceniu kostiumowi jego dawnej świetności albo w tworzeniu czegoś nowego i cudownego. Kiedy szyła, całkowicie panowała nad wynikiem swojej pracy. Mogła też naprawić to, co naprawy potrzebowało.
Pochłonięta szyciem nie zauważyła, że ktoś wchodzi; usłyszała dopiero stuk plecaka lądującego na pobliskim stole. Nastolatka rzuciła się na fotel z posępną miną. Pomimo czarnych włosów z fioletowymi pasemkami, oczu podmalowanych grubą kreską, kolczyka w nosie i obfitości nastoletniej dumy, rozdrażniony wzrok dziewczyny był wypisz wymaluj spojrzeniem Nicka. To musiała być jego córka. - Cześć - powiedziała Isabella i uśmiechnęła się. - Jestem Isabella. - Megan - odparła krótko dziewczyna. - Babcia mówi, że dasz mi coś do zrobienia. - Megan założyła ręce na piersi i spojrzała na Isabellę z taką samą miną oznaczającą „nie podchodzić", jaka przelotnie pojawiła się tego ranka na twarzy jej ojca. - Umiesz szyć? - zapytała Isabella. - Żartujesz sobie ze mnie? - Traktuję to jako odpowiedź przeczącą. A chcesz spróbować? - Na pewno babce chodziło o to, żebym umyła tu podłogę, wyniosła śmieci czy coś w tym rodzaju. - No cóż, w tej chwili nie ma śmieci do wyniesienia. - Zdjęła sukienkę z wieszaka. - Mam za to do przyszycia dwadzieścia guziczków na plecach tej sukienki. Mogę ci pokazać, jak to się robi. Megan zawahała się, po czym wzruszyła ramionami. - Wszystko mi jedno. Isabella przyniosła pudełko z guzikami, po czym pokazała Megan, jak się je przyszywa. Nie było to zadanie trudne, ale wymagało pewnej uwagi i staranności. Pomimo początkowego oporu dziewczyna bardzo szybko nabrała wprawy. Przez dobre pól godziny pracowały w całkowitej ciszy. Z każdą mijającą chwilą napięcie ustępowało.
Isabella skończyła naprawiać aplikację z pereł i sprawdziła pracę Megan. - Bardzo dobrze - rzekła z uznaniem. - Jesteś urodzoną krawcową. - To chyba każdy potrafi. - Nie, wcale nie. Wierz mi, dobrze się na tym znam. Jedna z osób, którą uczyłam szyć, przyszyła sobie do kostiumu własny rękaw. - To musiała być jakaś idiotka. - Po prostu niezdara. - Gdzie się nauczyłaś szyć? - zapytała Megan i sięgnęła po kolejny guzik. - Od babci. To była niewiarygodnie utalentowana projektantka, ale się zestarzała i artretyzm przeszkadzał jej w szyciu. Z czasem musiała przejść na emeryturę. To był akurat dobry moment, bo moja mama musiała wrócić do pracy i rozglądała się za opiekunką dla mnie. Byłyśmy z babcią bardzo blisko. Dobrze było mieć ją tylko dla siebie. Byłam najmłodszym z pięciorga dzieci. Rodzice zajmowali się głównie starszymi i mieli tendencję do zapominania o mnie. - Moja matka zapominała o mnie cały czas - burknęła Megan. A niań kompletnie nie obchodziło, co robię, byleby tylko dostały pensję. Isabella ucieszyła się, że Megan nareszcie przemówiła, wyczuła jednak, że nadal niewiele trzeba, by zamilkła, dlatego nie odpowiedziała, licząc na to, że Megan sama rozwinie myśl. - Moja mama mnie nie chciała - ciągnęła Megan. - Tato też nie. Byłam ich wielką pomyłką i zmarnowałam im życie. - „Zmarnowałam" to chyba zbyt mocne określenie - zauważyła Isabella. - Twoja matka jest popularną aktorką, a ojciec wziętym architektem. Zdaje się, że sobie poradzili.
- Tylko dlatego, że oboje mnie zignorowali - parsknęła Megan i w jej oczach błysnęło cierpienie. W Isabelli natychmiast odezwało się współczucie. Sama wprawdzie nigdy nie wątpiła w miłość rodziców, nigdy jednak nie czuła się tak samo chciana jak reszta rodzeństwa. - Teraz tata ma mnie na karku, bo mama znowu wychodzi za mąż i nie chce mnie mieć przy sobie. Jest zakochana. - Megan powiedziała to, przewracając oczami i z wyrazem szczerego obrzydzenia. - Chce uprawiać seks w całym domu. Jestem za stara, by mieć niańkę, i dlatego muszę siedzieć tutaj. A Zatoka Aniołów wsysa. Nie cierpię tu wszystkich. Isabella podejrzewała, że Megan nienawidziła wszystkich dlatego, że bała się ich kochać, bała się narażać na kolejne odepchnięcie. Któż mógł ją za to winić? Dlaczego Nick był aż tak długo nieobecny w życiu swojej córki? Sprawiał wrażenie odpowiedzialnego człowieka. - Jak to się stało, że nie jesteś dziś w szkole? - zapytała. - Zostałam zawieszona. - Za co? - Rozmawiałam z chłopakami podczas lunchu. Oni pili piwo. Ja nie, ale to nie miało znaczenia, wykopali nas wszystkich na dwa dni. Tak jakby to była jakaś kara - dodała sarkastycznie. - Myślałam, że nie cierpisz mieszkańców Zatoki Aniołów powiedziała łagodnie Isabella. - A tymczasem dowiaduję się, że jednak masz paru przyjaciół. Megan nie odpowiedziała od razu, ale po chwili wyznała: - Jest jeden gość, który wygląda na spoko faceta. - Jak ma na imię?
- Dlaczego chcesz to wiedzieć? Powiesz ojcu? - spytała podejrzliwie Megan. - Nie. Pytam z ciekawości. - To Will - powiedziała po chwili Megan. - Wychował się tutaj i nie może się doczekać, kiedy się stąd wyrwie. Zamierza wyjechać zaraz po skończeniu szkoły w czerwcu. - W takim razie jest trochę starszy od ciebie? - A czy to ma jakieś znaczenie? Moja matka wyszła za faceta dziesięć lat od siebie młodszego. On o tym nie wie, bo ona nie mówi prawdy o swoim wieku i robi sobie operacje plastyczne. To jeszcze jeden powód, dla którego nie chce mieć mnie przy sobie. Jestem już za stara, a ona jest wściekła na samą myśl, że mogliby nas razem sfotografować. - Może w takim razie dobrze, że jesteś teraz ze swoim tatą. W oczach Megan zapłonął gniew. - Tak jakby on mnie chciał. Nie widział mnie od dwunastu lat. Tyle go obchodzę. Nie mogę się doczekać, kiedy mi stuknie osiemnastka. Będę mogła robić, co mi się żywnie podoba. Megan rzuciła igłę i wstała. - Nudzę się i jestem głodna. Pójdę na jakiś lunch. - Ja też mogłabym coś zjeść. - Isabella zerknęła na zegarek. Było po pierwszej. - Może przyda ci się towarzystwo? - A ty kim jesteś, strażniczką w więzieniu, czy co? Isabella się roześmiała. Nie mogła się powstrzymać, bowiem Megan była chodzącym przykładem klasycznego buntu nastolatków. - Nie, możesz iść i nakarmić swój wściekły humor sama, jeśli chcesz. Pomyślałam tylko, że wiesz, gdzie w pobliżu dają dobre cheeseburgery. Jestem w mieście dopiero od paru dni.
Megan obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem, ale wreszcie wydusiła z siebie: - Znam takie miejsce. - Wspaniale. Musisz powiedzieć komuś, że wychodzisz? - Czy naprawdę myślisz, że ktokolwiek w tym teatrze dba o to, co ja robię? - odparowała Megan. - Moi dziadkowie i pradziadkowie są tak pochłonięci przedstawieniem, że zapewne nie zauważyliby nawet, gdybym stanęła przed nimi z włosami w płomieniach. Isabella uśmiechnęła się. - Cóż, dam znać Tory, że wychodzimy na lunch, w razie gdyby się okazało, że jednak nie jesteś tak niewidzialna, jak ci się wydaje. *** Po dwudziestu minutach Isabella i Megan zamawiały frytki z chilli i cheeseburgery. Już dawno Isabella nie jadła tak jak piętnastolatka, więc miała niezłą zabawę. Budka z hamburgerami U Jaxa usytuowana była na urwisku nad plażą. Dwóch chłopaków, z których jeden miał na imię Jax, smażyło hamburgery oraz frytki i pakowało zamówienia do czerwonych koszyków. Zabrały lunch i wyniosły do stolika na patio, skąd rozciągał się piękny widok na zatokę. Było już po południowym szczycie, w szkole odbywały się akurat lekcje, siedziało tu zatem tylko paru klientów. - Doskonały cheeseburger - powiedziała do Megan, która pochłaniała swojego w rekordowym tempie. - Zawojowałaś moje serce. - Nie wierzę, że jesz podwójnego cheeseburgera - powiedziała Megan, sięgając po waniliowy shake. - Moja matka prędzej by umarła, nimby wzięła do ust choćby kęs.
- Jest wegetarianką? - Nie, tylko dba o linię, ma bzika na punkcie ćwiczeń i chyba też bulimię. Parę razy słyszałam, jak wymiotuje. Nie przejdzie koło lustra, żeby w nie nie spojrzeć. Obrzydliwość. Isabella zastanawiała się, czy Megan nie zmieniła swojego wyglądu po to, by nie porównywać się z piękną matką. - Jaki masz naturalny kolor włosów? - Nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać. Dziewczyna skrzywiła się. - Taki brudny blond, nudny. - Teraz nie jest nudny. - Mogę zmienić w każdej chwili. Nie mogę się tylko zdecydować. Nick pewnie będzie szalał, kiedy je ufarbuję na czerwono. - Jak doszło do tego, że nie mówisz do niego „tato"? - spytała z zaciekawieniem Isabella. - Ponieważ zawiódł jako ojciec. Nie chcę o nim rozmawiać odparła szybko Megan. - Dobrze. Powiedz mi w takim razie coś o chłopaku, z którego powodu masz kłopoty. Megan zawahała się, po czym rzekła: - Will jeździ motocyklem. Nie dba o to, co myślą o nim inni. A poza tym nawet nie słyszał o mojej matce. Inni patrzą na mnie, jakbym była z Marsa tylko dlatego, że jest aktorką i sypia ze sławnymi facetami. Przy czym większość z nich to fiuty. Isabella dostrzegała za szorstkim językiem i światowym obyciem Megan wrażliwość, która ją zmartwiła. Miała nadzieję, że Will to dobry dzieciak i nie manipuluje nią, mówiąc jej tylko to, co dziewczyna chce usłyszeć. - To musi być trudne, jeżeli wszędzie, gdzie się znajdziesz, idzie przed tobą reputacja twojej matki.
Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić. Moi rodzice nie wyróżniają się niczym szczególnym. - To masz farta. - Megan skończyła hamburgera i popatrzyła na wodę, po której w tę i z powrotem kursowały liczne łodzie. - Nigdy o tym tak nie pomyślałam, ale możesz mieć rację. Za to ja wyrastałam w cieniu bardzo zdolnego rodzeństwa. Mój brat jest w Zatoce Aniołów komendantem policji. Główny glina dodała z uśmiechem. - W takim razie nie możesz zrobić nic przeciw prawu. - Na pewno by wolał, żebym niczego takiego nie zrobiła. Megan przez chwilę nie mówiła nic, po czym rzekła: - Zawsze chciałam mieć brata albo siostrę, moja mama jednak nigdy nie zdecydowała się na drugie dziecko. Jedyny powód, dla którego miała mnie, to wpadka, i to przez jej własną głupotę. - W oczach dziewczyny pojawił się ból samotności. Megan zbyt wielu ludzi odstawiło na bok, pomyślała Isabella. Potrzebowała miłości, poczucia bezpieczeństwa. Zdawało się, że Nick próbował jej to zapewnić, ale nie zamierzała mu na to pozwolić bez walki. Isabella nie miała do niej o to pretensji. Nie wiedziała, dlaczego Nick był tak długo nieobecny w życiu swojej córki, i nie potrafiła sobie wyobrazić sytuacji, która by tę nieobecność usprawiedliwiała. Teraz jednak próbował wszystko naprawić. Wyjaśni! jej wyraźnie, że jego priorytetem jest w tej chwili Megan. Czy równie wyraźnie oznajmił to córce? Megan oparła łokcie o stół i skrzyżowała dłonie. - A ty będziesz miała dzieci? Isabellę zaskoczyło tak bezpośrednie pytanie. Nie słyszała go wprawdzie po raz pierwszy. Matka i siostry zawsze ją namawiały, żeby znalazła sobie męża, ustatkowała się i miała dzieci.
- Chciałabym je mieć, na którymś etapie życia. Nie wiem jednak, co życie dla mnie przygotowało. Megan podniosła brwi ze zdziwienia. - Co to znaczy? - Odkryłam, że układanie sobie planów to zazwyczaj strata czasu. Moje życie przewraca się do góry nogami, ilekroć najmniej się tego spodziewam. Megan pokiwała głową ze zrozumieniem. - Wiem, co masz na myśli. Za każdym razem, kiedy zaczynam kogoś lubić... - Westchnęła ciężko. - Nieważne, teraz żyję dniem dzisiejszym i wolę nie myśleć o przyszłości. Taką samą filozofię zdawała się wyznawać przez ostatnich parę lat Isabella, słysząc jednak takie słowa z ust młodziutkiej, czupurnej dziewczyny, nie mogła się opędzić od niepokoju. Megan prosiła wprost o kłopoty - o kogoś, kto by ją pokochał, o kogoś, kto by jej poświęcił trochę uwagi. Chciała znaleźć dla siebie miejsce na świecie, wyjść z cienia matki. Wszystko to powinno się stać, ale wymagało od niej dojrzałości i mądrości. A ona miała dopiero piętnaście lat i nic nie wskazywało na to, by posiadła choć odrobinę jednego lub drugiego. Czym innym było przyjąć swój los, a czym innym go kusić. - Megan, gdybyś kiedykolwiek potrzebowała kogoś, żeby się wygadać, to ja jestem dobrą słuchaczką. - A jak długo zostaniesz w mieście? - zapytała wyzywająco Megan. - Jakiś czas na pewno. To nie była dobra odpowiedź. Megan potrzebowała przyjaciółki, która byłaby stale przy niej, a Isabella z uwagi na swoje położenie nie mogła jej niczego takiego obiecać.
*** Kiedy Nick kolo drugiej przyjechał do teatru, ze zdziwieniem ujrzał swojego szwagra, który z pośpiechem wypadł z budynku. Steve Baker miał zazwyczaj pełen uroku uśmiech i serdeczny sposób bycia, który dobrze się sprawdzał w jego codziennej praktyce dentystycznej. Dziś jednak pozbawiony był swojego zwykłego czaru. - Steve - odezwał się Nick, kiedy spostrzegł, że szwagier tak bardzo zatopił się w myślach, że nawet go nie widział. - Co takiego się stało? Steve zatrzymał się w pół kroku, po czym wpatrzył się w niego speszony. - Nick, w ogóle cię nie zauważyłem. - Wyglądasz na piekielnie wkurzonego. Kłóciliście się z Tory? - Można tak powiedzieć. Twoja siostra może myśleć tylko o dziecku i o swoim macierzyństwie - rzekł sfrustrowany. - Nigdy jej nie wystarczyło, że jesteśmy dwoje. Myślałem, że adoptowanie dziecka Annie nareszcie ją uszczęśliwi, a to tymczasem jeszcze jeden kłopot więcej. - Słyszałem, że dziewczyna zniknęła. Co się stanie z dzieckiem? - Nikt jeszcze nie wie. Policja uważa, że ktoś porwał Annie. - To jakieś szaleństwo. - Nick nie mógł sobie wyobrazić, by coś takiego zdarzyło się w Zatoce Aniołów. - Ta cała sytuacja to jakiś koszmar. Nick wiedział, że jego siostrę ogarnęła obsesja na punkcie dziecka, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężko przeżywa to Steve. - Czy mógłbym w czymkolwiek pomóc?
- Kiedy będziesz rozmawiał z Tory, to przypomnij jej tylko, że ją kocham. Kiedy Steve odszedł, Nick zastanowił się, czemu jego siostrze trzeba było o tym przypominać. Może miała w małżeństwie więcej problemów niż te, o których wiedział. Wprawdzie on i Tory zbliżyli się do siebie, kiedy przeprowadził się do Zatoki Aniołów, jednak najwięcej czasu spędzali, omawiając kłopoty z Megan. Kiedy wszedł do teatru, zobaczył Tory wychodzącą z biura i wyglądającą na równie zdenerwowaną jak jej mąż. - Muszę z tobą porozmawiać - powiedział. - Czy to nie może poczekać? Jestem zajęta. - Nie może. - Podprowadził ją do schodów prowadzących na balkon, gdzie mogli liczyć na odrobinę prywatności. - Przed wejściem wpadłem na Steve'a. Był wyprowadzony z równowagi. - No cóż, ja także jestem zdenerwowana - parsknęła gniewnie ze złością w oczach. - Opowiedział ci o plotkach? O tym, że jeden z potencjalnych adopcyjnych ojców jest biologicznym ojcem dziecka? Popatrzył na nią wstrząśnięty. - Nie mówisz poważnie. - Ależ mówię - odrzekła. - A kiedy powiedziałam o tym Steve'owi, nie pośpieszył z oświadczeniem o swojej niewinności, tylko wściekł się na mnie, że w ogóle mogę dopuścić myśl, iż on uczynił kiedykolwiek coś złego. Potem na mnie naskoczył, żądając odpowiedzi, dlaczego nie mogę być po prostu szczęśliwa z nim samym, dlaczego tak bardzo potrzebne mi dziecko. Potrząsnęła głową. - Wiem, że moja obsesja macierzyństwa wprowadziła napięcie do naszego związku. Myślałam jednak, że on także chce mieć rodzinę. Potrzebuję, żeby pragnął tego równie mocno jak ja.
- Jestem pewien, że pragnie - powiedział Nick. - Tory, nie możesz wierzyć w te plotki. Znasz swojego męża lepiej niż ktokolwiek inny. - Tak właśnie sobie powtarzałam. Nie jest jednak między nami równie dobrze jak kiedyś. - Steve cię kocha, Tory. Skup się na tym. - Próbuję. Chcę być szczęśliwa jak kiedyś, Nick. Czy to zbyt wiele? Ujrzał błagalny wyraz jej oczu i zapragnął móc naprawić jej życie. Była jego małą siostrzyczką. Stanowili dla siebie oparcie, kiedy rodzice pozostawiali ich samych sobie w zbyt wielu sytuacjach, aby dało się je policzyć. Teraz jednak byli dorośli, a Tory miała kłopoty, którym nie mógł zapobiec. Którym może nawet nikt nie mógł zapobiec. - Ty masz Megan, choć nawet nie starałeś się o dziecko ciągnęła Tory. - W ogóle nie wiesz, jak to jest rozpaczliwie pragnąć dziecka. Wiedział, jak to jest, ale inaczej niż ona. Nie mógł twierdzić, że utrata Megan na rzecz Kendry była tym samym, ponieważ on miał wybór. Tylko nie dokonał właściwego. Tory zaś nie uczyniła niczego złego. - Mam nadzieję, że będziesz miała okazję zostać matką powiedział cicho. - Bo będziesz fantastyczną matką. W jej oczach zalśniły łzy. - Byłabym - powiedziała, uśmiechając się niepewnie. - Znajdziesz sposób, by tak się stało. Jeśli nie uda się z tym dzieckiem, to uda się z następnym. - Mam nadzieję. - Zamilkła i przechyliła głowę. - Skąd nagle w tobie taki optymizm? - Zawsze byłem optymistą, jeśli chodziło o ciebie. - O, ja też, jeśli idzie o ciebie - odwzajemniła się. - Chcę, żeby wszystko ci się szczęśliwie ułożyło, Nick.
- Pracuję nad tym. Widziałaś Megan? - Wyszła na lunch z Isabella. Ścisnęło go w żołądku. Większość poranka spędził, próbując zapomnieć o płomiennym pocałunku, którego nie miał w swoim planie zajęć. Chociaż to ona zainicjowała pocałunek, on go wprowadził na wyższy poziom. Nadal czuł jej smak na wargach. Nigdy dotąd nie zareagował tak silnie na żadną kobietę. Musiało mieć to coś wspólnego z sytuacją, w której się poznali, uratowaniem jej życia, bliską obecnością śmierci. Te przeżycia połączyły ich w jakiś głęboki, pierwotny sposób, którego nie pojmował. Pominęli wszelkie zwyczajne etapy poznawania siebie nawzajem i wskoczyli prosto w coś pokręconego i skomplikowanego. A teraz Isabella wyszła z jego córką i wdarła się tym sposobem w jeszcze jeden fragment jego życia. - Megan miała tu siedzieć - prychnął gniewnie. - Jest zawieszona, a nie na wakacjach. - Je tylko lunch, nie popłynęła w rejs wycieczkowy. - Tory zmrużyła oczy. - Och, już rozumiem. - Nic nie rozumiesz - burknął. - Isabella jest śliczna tak jak jej imię - powiedziała siostra z porozumiewawczym uśmiechem. - A ty ją ocaliłeś. - Co nie oznacza, że przez resztę życia muszę ją co chwilę oglądać, nawet przez przypadek. - Podoba ci się. - Nie mam zamiaru angażować się w związek z osobami z teatru - fuknął. - Jest projektantką kostiumów. - Jeszcze jedna uliczka w świecie na niby. - Jest twórcza i myśli do przodu. Jak ty. Ona projektuje ubrania, ty domy. Możecie mieć ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje.
Jedyne, co mieli ze sobą wspólnego, to dzika żądza zdarcia z siebie nawzajem ubrań, ale nie zamierzał dzielić się tą prawdą z siostrą. - Powiedz Megan, że podjadę po nią później. - Sam jej powiedz. - Wskazała głową drzwi. - Wydaje się, że twoja córka nareszcie znalazła sobie powód do uśmiechu. Widocznie też polubiła Isabellę. Twarz mu się wydłużyła na widok jego naburmuszonej zwykle córki, która śmiała się serdecznie z czegoś, co powiedziała Isabella. Megan była jakaś inna, rozpromieniona, zupełnie jakby wtarła w siebie trochę ciepła Isabelli. Cieszył się, że wreszcie się uśmiechała, ale czul się rozczarowany, że to nie on sprawi! jej tę radość. Kiedy Megan go dostrzegła, uśmiech znikł z jej twarzy. Wydawało mu się, że częściowo przezwyciężył linię jej obrony już tego wieczoru, kiedy razem poszli na obiad do Rusty'ego, widocznie jednak było to tylko pobożne życzenie. - Skąd wracacie? - zapytał, idąc przez hol na ich powitanie. - Megan zabrała mnie do najlepszego miejsca z hamburgerami przy plaży - odparła Isabella. - Najadłyśmy się aż za bardzo. - Byłyście U Jaxa? Tam dają najlepsze hamburgery. - To prawda - zgodziła się. - No, to idę skończyć szycie - powiedziała Megan, ledwie zaszczycając go spojrzeniem. - Zaczekaj - odezwał się Nick. - Jeśli chciałabyś wrócić teraz ze mną do domu, to możesz. Skończyłem swoje spotkania na dziś. - Mam tutaj coś jeszcze do zrobienia. Ktoś podwiezie mnie później. Megan odeszła, zanim zdążył jej powiedzieć, że chciałby spędzić z nią trochę czasu.
- Powinnaś się ze mną skonsultować, zanim zabrałaś Megan na lunch - zwrócił się do Isabelli. - Jest zawieszona w szkole i nie powinna wałęsać się po mieście i dobrze bawić. Isabella podniosła brwi ze zdziwienia, słysząc jego ton, a on wiedział, że zachowuje się bezsensownie. Był jednak sfrustrowany niemożnością zbliżenia się do własnej córki, a to, że Isabella w ciągu godziny zdążyła się z nią zaprzyjaźnić, było trudne do przełknięcia. - Spytałyśmy Tory przed wyjściem - powiedziała spokojnie Isabella. - Powiedziałem Megan, że ma do mnie zadzwonić, jeśli będzie miała zamiar wyjść z teatru. - Nie wspomniała o tym. - Isabella popatrzyła na niego w zamyśleniu. - Chodź ze mną na chwilę. - Po co? Nie odpowiedziała, tylko odwróciła się i skierowała do drzwi, nie mówiąc ani jednego słowa, póki nie dotarli do przeciwległego końca dziedzińca. Wtedy powiedziała: - Przepraszam, jeśli niepotrzebnie się wtrąciłam w nie swoje sprawy, jedząc lunch z twoją córką. Pomagała mi w pracowni kostiumów i obie poczułyśmy się głodne. Nic w tym więcej nie było. - Megan rozmawiała z tobą o mnie? - Trochę. Powiedziała tylko, że długo cię nie widziała. - Jestem pewien, że powiedziała o wiele więcej. - Nie. Twoja córka nie jest zbyt rozmowna. - Umilkła. - Wiem, że to nie moja sprawa, Nick, ale dlaczego się z nią nie widywałeś? Nie wyglądasz na człowieka, który odwróciłby się plecami do swojego dziecka. - To długa historia. - Nie możesz przybliżyć jej pokrótce?
Dzielenie się tak prywatnymi sprawami z Isabella mogło tylko ją do niego zbliżyć, ale poczuł, że chce jej to powiedzieć. - Miałem osiemnaście lat, kiedy Megan się urodziła, a dwadzieścia jeden, kiedy moja była żona zabrała ją do Londynu. Kendra dostała główną rolę w sztuce a ja nie miałem środków, żeby ją zatrzymać. Nie myślałem, że to będzie rozstanie na zawsze. Jednak z miesięcy zrobiły się lata, a kiedy wreszcie stanąłem na nogi, było już za późno. Kendra wyszła za mąż za kogoś innego a Megan miała nowego ojca. Chciałbym teraz cofnąć się w czasie i to zmienić, ale nie mogę. Popatrzyła na niego wzrokiem, który nie zawierał w sobie potępienia. - Cóż, Megan jest teraz tutaj. - I w ogóle nie udaje mi się skłonić jej do mówienia. Od czasu do czasu opuszcza na krótko gardę, a po dwóch minutach znów mnie czymś mrozi. Trudno ją za to winić. Ma słuszność, że mnie nienawidzi. - Nick westchnął. - Nie sądzę, by Megan chciała cię nienawidzić. Chce cię kochać i być przez ciebie kochana. Ona się boi. - Myślałem, że jej dobrze u matki. Dopiero kiedy się do mnie przeprowadziła, zrozumiałem, że kupiłem iluzoryczny świat Kendry. Ona mi wmówiła, że Megan jest szczęśliwa, a tymczasem dziewczyna maluje zupełnie inny obraz. - Wygląda na to, że nie tylko ty porzuciłeś Megan. Ale tylko ty masz szansę, żeby wszystko naprawić. Zrób to więc. - Jak? Megan jest piętnastoletnią dziewczyną. A ja nie rozumiałem nastolatek nawet wtedy, kiedy sam byłem kilkunastoletnim chłopcem! A wiedz, jeśli tego nie zauważyłaś, Megan nie jest małym aniołkiem w różowej sukience.
Isabella uśmiechnęła się. - Nie, nie jest. Pragnie, by poświęcono jej uwagę. Jeśli nie dostanie jej od ciebie, sięgnie po nią w kolejnym dobrym miejscu: u chłopaka o imieniu Will, który jeździ motocyklem i mówi jej rzeczy, które ona chce słyszeć. Wciągnął głęboko powietrze. - Nie sądzę, bym kiedykolwiek w życiu bal się bardziej. - Słusznie, że się boisz. Hormony w tym wieku to potężna rzecz. - To jak mam zatrzymać Megan? Nie jestem modelowym ojcem! - Nie musisz być idealny. Ona tylko chce, żebyś przy niej był. Nick milczał przez chwilę. - Masz słuszność. - To, jak łatwo Isabella unieszkodliwiła linię jego obrony, zrobiło na nim wrażenie, ale też wzbudziło bezradność. Poza rodziną nigdy nie opowiadał o Kendrze ani o Megan, nigdy nie prezentował tej części swojego życia ani nie poddawał jej osądowi czy analizie. Aż do tej chwili. - Może będę mogła trochę pomóc - dodała Isabella. Po plecach przeszedł mu ostrzegawczy dreszcz. - W jaki sposób? - No cóż, byłam nastolatką, więc mam nieco doświadczenia w tej kwestii. - Farbowałaś włosy i uganiałaś się za złymi chłopcami na motocyklach? - Raz zrobiłam sobie rude pasemka. Nie miałam chłopaka z motocyklem, ale jeden kolega jeździł super mustangiem kabrioletem. Miał na imię Tony i był przystojny, z ciemnymi włosami i ciemnymi oczami. Jeździliśmy często do Santa Monica i parkowaliśmy przy molo. - Jej wzrok spochmurniał.
- Co się z nim stało? - To nieistotne. - Ale to nie odpowiedź. - Powinnam już wracać do pracy - rzekła szybko. - Twoja rodzina pomyśli, że jestem obibokiem. - Nick? - Przerwał im głos matki. - Potrzebuję, żebyś mi pomógł. - Zaraz przyjdę. - Popatrzył na Isabellę. - Mówię ci teraz: do widzenia, ale mam dziwną pewność, że spotkamy się później. *** Kiedy Nick odszedł, Isabella odetchnęła z ulgą. Nie miała zamiaru wspominać Tony'ego ani tamtego okresu swojego życia. Zostawiając przeszłość z tyłu, gdzie było jej miejsce, powróciła do pracowni kostiumów. W środku zastała Megan pracującą pilnie nad guzikami. Dziewczyna nie podniosła nawet wzroku, z czego Isabella skorzystała i usiadła do swojej pracy. Minęło pięć minut i Megan podniosła głowę. - Skąd znasz mojego tatę, skoro dopiero przyjechałaś do miasta? - zapytała podejrzliwie. - Uratował mi życie - odpowiedziała Isabella. - Myślałam, że wiesz. Miałam wypadek przed wjazdem do miasta, a twój ojciec był niesamowity. Wyciągnął mnie, zanim samochód zatonął w oceanie. - To byłaś ty? - zapytała zaskoczona Megan. - Tak. Twój tata zszedł po dużej i bardzo śliskiej stromiźnie, żeby mnie uratować, zupełnie nieznaną mu osobę. Niewielu ludzi zrobiłoby to co on. - Na pewno nie było to aż tak niebezpieczne. - Było - rzekła Isabella, nie chcąc umniejszać zasługi Nicka.
- Nie próbuj mnie przekonywać, żebym go polubiła - ostrzegła Megan ze stalowym błyskiem w oczach. - A nie chcesz go polubić? - odparowała Isabella. - A po co? Żebym się źle czuła, kiedy mnie znowu zostawi? I nie próbuj mi wmówić, że tak nie będzie. Nie znasz go. - A ty znasz? Dlaczego nie skorzystasz z okazji, żeby dowiedzieć się, jaki jest naprawdę? - Wiem, jaki jest. To człowiek, który pozwolił matce mnie sobie odebrać. Nigdy nie przyjechał w odwiedziny. Jedyny powód, dla którego jestem z nim teraz, to że moja matka mnie mu podrzuciła. Wystarczy mi, że wiem tyle. - Megan skoczyła na równe nogi tak gwałtownie, że aż przewróciła krzesło. Skończyłam. Tylko dlatego, że ty go lubisz, nie znaczy, że ja muszę. Mnie nie uratował życia. Ja nie mam u niego żadnego długu. Isabella westchnęła ciężko, kiedy Megan wyszła z pracowni. Zagniewane, pełne smutku dziecko z mętlikiem w głowie, ale z czasem może to ulec pomyślnej zmianie, pomyślała. Po paru minutach jakiś dźwięk zwrócił jej uwagę. Podniosła wzrok i zaskoczona zobaczyła wchodzącego do pracowni dziadka Nicka. Harrison Hartley może i miał osiemdziesiąt parę lat, ale nadal był wysokim onieśmielającym mężczyzną. Isabella mimo woli stała się czujna, pamiętając sposób, w jaki się z nią przywitał. - Mogę panu w czymś pomóc, panie Hartley? - zapytała. - Nigdy nie myślałem, że wrócisz. Nigdy bym nie pomyślał, że cię kiedykolwiek znowu zobaczę - powiedział cicho z wyrazem oczu świadczącym, że przebywa gdzieś daleko. Z kimkolwiek teraz rozmawiał, nie była to ona. - Dlaczego? - zapytała.
Przełknął z trudem. - Bo mnie zostawiłaś, kiedy najbardziej cię potrzebowałem. Zaszurał nogami, chrząknął i obrzucił ją zakłopotanym spojrzeniem, jakby zdawał sobie sprawę, że odpłynął. - Nie powinnaś tutaj być. Nikt więcej już nie może ucierpieć. - Nie jestem tutaj, by kogokolwiek ranić. - Tak samo mówiła ona. - Kto? - naciskała Isabella - Leticia. - Imię wyślizgnęło mu się przez zaciśnięte wargi. Wyglądasz tak samo jak ona, co jest niesamowite. I siedzisz tutaj, w tej pracowni, gdzie zwykle siedziała ona. Serce zabiło jej szybciej, bowiem ułożył się kolejny kawałek puzzli. - Leticia była krawcową? - zapytała. Kiwnął głową. - Miała talent. Kiedy nosiłem kostiumy przez nią uszyte, stawałem się niepokonany. - Co się z nią stało? - Wyjechała bardzo dawno, będzie już ponad pięćdziesiąt lat temu. - Skierował na Isabellę skupione spojrzenie. - Jesteś jej wnuczką? Musicie być spokrewnione. Podobieństwo jest uderzające. - Nie jestem jej wnuczką, ale być może jest między nami więź krwi. - Położyła dłoń na dekolcie i wyjęła wisiorek spod bluzki. Czy to należało do niej? Harrison jął dyszeć ciężko i wstrząśnięty wlepił wzrok w wisiorek. - Skąd to masz? - zapytał ostro. - Z domu mojego wuja. - Dałem go Leticii na urodziny. Myślałem, że go ze sobą zabrała, ale widocznie go zostawiła. - Powiedział to głosem przepojonym bólem. - Kochał ją pan, prawda?
- Nie powinienem był. To największy błąd w moim życiu. Podniósł wzrok z wisiorka na jej twarz. - Nie pozwolę, by Nick popełnił taki sam. Pozbierał się w życiu. Nie potrzebuje nikogo takiego jak ty. Wprowadzisz zawieruchę w jego życie i ściągniesz z dobrej drogi. Nie może sobie pozwolić na to, by uwiodły go twoje oczy. - Tak jak pana uwiodły oczy Leticii? - Wyjedź stąd i nigdy nie wracaj. - Nie mogę tego zrobić - powiedziała Isabella. - Dlaczego? Wytrzymała jego wzrok. - Ponieważ jestem potrzebna Nickowi. - Do czego? - Jeszcze tego nie wiem. Pokręcił głową w przerażeniu. - Naprawdę jesteś taka jak ona. - Wpatrywał się w nią przez dłuższy czas i cisza, która zapadła, trwałaby pewnie w nieskończoność, gdyby nie Tory, która wsadziła głowę do pracowni. - Dziadku - powiedziała z ulgą. - Wszędzie cię szukałam. Potrzebujemy cię na górze. Przesłuchujemy teraz mężczyzn. Popatrzyła dziwnie na Izabellę, czując napięcie panujące w pomieszczeniu. - Wszystko w porządku? - W porządku - zapewnił prędko Harrison. Tory została w pracowni i zapytała z ciekawością: - Co się dzieje między tobą a dziadkiem? - Bardzo przypominam mu kobietę o imieniu Leticia. Była tutaj przed laty krawcową. Czy kiedykolwiek o niej słyszałaś? - Nie, ale pewnie pracowała tu długo przed moim urodzeniem. Te ściany kryją w sobie wiele historii. - Wzrok Tory podążył do wisiorka, który Isabella gła-
dziła bezwiednie. - Jakie to śliczne! Turkus podkreśla kolor twoich oczu. - To prawda. Czy twoi dziadkowie od dawna są małżeństwem? - Od pięćdziesięciu ośmiu lat. A rodzice od trzydziestu czterech. Kochali się, żyli i pracowali razem codziennie. Przerwała. - Nie wiem, kim jest ta Leticia, ale proszę, nie pytaj o nią babci. Przez ostatni rok była dość słaba i jeśli mój dziadek miał kogoś na boku pięćdziesiąt lat temu, lepiej niech się o tym nie dowiaduje akurat teraz. - Nie martw się, nie wiedziałabym nawet, jak to powiedzieć. Twój dziadek był bardzo tajemniczy. Nie mam pewności, jakiego rodzaju związek łączył go z Leticią. Myślę jednak, że ona może być członkiem mojej rodziny. - Powinnaś zapytać o to Fionę Murray. Jest matroną rodu Murrayów, jednego z tych, którzy założyli Zatokę Aniołów. Prowadzi sklep Pod Sercem Anioła i wie o wszystkim, co się tu dzieje. Jest mniej więcej w wieku mojego dziadka, mogła więc znać tę Leticię. - Zapytam, dzięki. Kiedy Tory wyszła, Isabella ścisnęła mocniej wisiorek. Czy dlatego zaczął jej się śnić Nick, że wisiorek podarował Leticii dziadek Nicka? Czy to stąd biorą się jej wizje? Nie było wątpliwości, że drogi życiowe ich rodzin się skrzyżowały. Porozmawia z Fioną Murray, najpierw jednak zadzwoni do swojej babki. Wyjęła telefon komórkowy, ale nie było zasięgu, wyszła więc na dziedziniec. Elena odebrała po trzecim dzwonku. - Halo! - Przestała mówić po hiszpańsku, kiedy miała dziesięć lat, nigdy jednak nie straciła meksykańskiego akcentu.
- To ja, Isabella. - Dobrze się czujesz? - zapytała troskliwie Elena. - Matka powiedziała mi, że miałaś wypadek. Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie? W rozmowie z rodzicami pomniejszyła wypadek do błahej stłuczki. Babka jednak zawsze potrafiła przejrzeć na wylot każde jej kłamstwo i dlatego właśnie do niej nie zadzwoniła. - Czuję się doskonale. Mam nawet pracę w Zatoce Aniołów, w tutejszym teatrze. Przygotowują zimowe przedstawienie i potrzebują kogoś do kostiumów. Zdawało się, że to tylko miły zbieg okoliczności, póki nie odkryłam, że kobieta, która miała takie same oczy jak ja, pracowała tutaj przed pięćdziesięciu laty. Wisiorek należał właśnie do niej. Miała na imię Leticia. - Czekała na odpowiedź babki, ale po drugiej stronie zapanowało milczenie. - Wiesz może, kim była i gdzie jest teraz? Pewnie teraz miałaby z osiemdziesiąt lat. - Leticia Cardoza - powiedziała powoli babka. - Od bardzo wielu lat nie słyszałam o niej. Była naszą kuzynką i rzeczywiście miała takie oczy jak ty. Umarła już dawno temu. Miała wtedy dwadzieścia parę lat. Po plecach Isabelli przeszedł dreszcz. Instynkt podpowiadał jej, że Leticia nie żyje, poczuła jednak dziwną falę cierpienia. Może dlatego, że stąpała po jej śladach, wykonując taką samą pracę i nosząc jej wisiorek, rozmawiając z tymi, którzy ją kiedyś kochali. - Co jeszcze możesz mi o niej powiedzieć? - zapytała Isabella. Babka zdawała się wahać, co tylko zwiększyło niepokój Isabelli. - Babciu? - Mówiło się, że popełniła samobójstwo. Słowa te zaparły Isabelli dech w piersiach. Wreszcie wykrztusiła:
- Dlaczego? - Może to właśnie twoje zadanie, by się tego dowiedzieć. Miała ten sam dar co ty, Isabello. Masz poza tym jej wisiorek. Może to właśnie jej duch ściągnął cię do Zatoki Aniołów. Isabella położyła rękę na wisiorku. - Jeżeli się zabiła, nie ceniła sobie naszego daru. - Ty nie jesteś nią, Isabello. Ty masz siłę. Czyżby? Czasami z powodu snów zdawało jej się, że traci zmysły. Isabella odetchnęła głęboko. - Kiedy pokazałam ci wisiorek, wiedziałaś, że należał do niej? - Nie. Zapomniałam, że Carlos wprowadził się do domu po kuzynce. Myślałam, że wisiorek ma związek raczej z nim albo z twoim bratem. - Chciałabym wiedzieć, co mam robić. - Będziesz wiedziała, co robić, kiedy nadejdzie czas. Kiedy naprawdę przyjmiesz ten dar od Boga, wtedy odzyskasz też wiarę w siebie. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Isabella pożegnała się. Czy Leticia naprawdę się zabiła? Harrison powiedział, że wyjechała z miasta. Czy kłamał? A może nic nie wiedział?
Rozdział ósmy Wychodząc z domu późnym piątkowym popołudniem, Charlotte pomyślała, że już upłynął cały tydzień. Opiekując się dzień i noc dzieckiem, straciła poczucie czasu. Teraz wreszcie zrozumiała, dlaczego wszystkie świeżo upieczone mamy przychodzące na kontrolę lekarską sześć tygodni po porodzie były tak zadowolone z wyjścia z domu. Zdumiewające, ile uwagi może wymagać takie maleńkie dziecko. Po tym doświadczeniu zaczęła bardziej cenić własną matkę. Monica teraz przejęła opiekę nad dzieckiem, a ona miała wolne. Zadzwoniła do Joego w nadziei, że usłyszy najnowsze wieści, ale nie odebrał telefonu, wybrała się więc do kościoła. Andrew nie było w biurze, lecz jego sekretarka skierowała Charlotte do domu, informując, że wyszedł zjeść późny lunch. Widok okazałego dwupiętrowego domu z wielką werandą od frontu i rozległym zielonym trawnikiem sprawił, że coś ścisnęło Charlotte w gardle. W tym właśnie domu dorastała, kiedy ojciec był pastorem. Tutaj spędziła całe dzieciństwo i miała z tym miejscem związanych wiele wspomnień, zarówno dobrych, jak i złych.
Uśmiechnęła się, kiedy weszła po schodach na werandę i przypomniała sobie, że właśnie tutaj zerwała z Andrew. Połączył ich namiętny młodzieńczy romans i myślała, że chłopak odwzajemnia jej uczucia aż do chwili, kiedy ją zdradził. Romans zakończył się bardzo szybko. Po ukończeniu szkoły rozjechali się w różne strony i ponad dziesięć lat się nie widzieli. Aż do teraz, kiedy oboje skończyli w Zatoce Aniołów, sprowadziwszy się tutaj kilka miesięcy temu. Dziwne, że Andrew poszedł w ślady jej ojca. Nie wyobrażała sobie wcześniej, że mógłby zostać pastorem. Nigdy nie uważała go za kogoś szczególnie uduchowionego, coś się jednak wydarzyło, co popchnęło go w tym kierunku. Nadal szukał swojej drogi, ale miał wrodzony talent do duszpasterstwa i doradzania ludziom. Niektórzy starsi członkowie wspólnoty nie byli jeszcze wystarczająco przekonani, by go zaakceptować jako duszpasterza, ale powoli zdobywał ich wdziękiem, którego miał aż w nadmiarze. Utworzyła się też kolejka samotnych kobiet, z których każda miała nadzieję zostać dziewczyną pastora, a może nawet jego żoną. Chociaż Andrew flirtował z nią, odkąd wrócił, ona ociągała się z angażowaniem w ponowny związek. Równie mocno zwlekała z całkowitym wycięciem go ze swojego życia. Było to głupie, ale głęboko w środku, gdy tylko spojrzał na nią z tym swoim chłopięcym, słonecznym uśmiechem, poczuła się tak samo, jak tamta niepewna siebie nastolatka, która nie mogła uwierzyć, że najpopularniejszy chłopak w szkole chce z nią chodzić. Drzwi otworzyły się, jeszcze zanim zapukała. - Charlie - powiedział zdziwiony Andrew. - Miałem właśnie cię odwiedzić i zobaczyć, co słychać.
- Chciałabym móc powiedzieć, że nic nie słychać, ale dziecko Annie hałasuje w całym domu. Uśmiechnął się. - Jak smakuje macierzyństwo? - Jest dużo trudniejsze, niż się wydaje. - Wejdź. Podać ci coś do picia? - Nie, dziękuję, nie trzeba. Wchodząc do przedsionka, musiała się zmierzyć z nieoczekiwanym przypływem wspomnień. Niemalże czuła zapach obiadu dochodzący z kuchni, słyszała matkę i ojca rozmawiających z przyjaciółmi przy kuchennym stole, zobaczyła brata popychającego w przedpokoju samochodzik i usłyszała siostrę szczebioczącą przez telefon ze swoim chłopakiem. - Dobrze się czujesz? - zapytał Andrew i przyjrzał się jej baczniej. - Przykro ci widzieć moje rzeczy w twoim domu, prawda? Odetchnęła głęboko. - To teraz jest twój dom. - Nadal potrzebna mi pomoc w urządzeniu wnętrz. Poprowadził ją do pokoju dziennego, gdzie nie było nic prócz sofy i dwóch foteli, które w ogóle nie pasowały do gustu Andrew. - Ciotka przysłała mi trochę mebli - wyjaśnił, odpowiadając na jej milczące pytanie. - Byłem tak zajęty sprawami kościelnymi, że nie zastanowiłem się, czy nie powinienem ich wymienić. - Nie, wyglądają całkiem dobrze - powiedziała i usiadła. Słyszałeś coś więcej na temat Annie? - Komendant policji nie informuje cię na bieżąco? - Informuje, ale nie słyszałam już nic więcej od czasu znalezienia łańcuszka z krzyżykiem i torby z zakupami. Nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek w miasteczku mógłby chcieć rozdzielić Annie i jej dziecko.
- To mógł być przypadek. - Jeszcze trudniej w to uwierzyć, zważywszy okoliczności. Rozległ się dzwonek do drzwi, trzy niecierpliwe brzęczenia. Masz powodzenie. - Na to wygląda. Została w pokoju dziennym, kiedy Andrew podszedł do drzwi. Gdy dobiegł do niej zagniewany głos Joego, skoczyła na równe nogi i wyszła do przedsionka. Joe podparł się pod boki, a jego oczy ciskały błyskawice. Na jej widok wściekł się jeszcze bardziej. - Co się dzieje? - Twój chłopak zepsuł całą sprawę - powiedział Joe. - O czym ty mówisz? - Andrew podzielił się sekretem Annie z kandydatami na adopcyjnych ojców podejrzanymi o ojcostwo i to wbrew mojemu wyraźnemu życzeniu - wyjaśnił, posyłając pastorowi zabójcze spojrzenie. - A jakie to ma znaczenie? - odparł z uporem Andrew. Musimy dowiedzieć się prawdy, a ja mam dobre kontakty z tymi parami. To ja zorganizowałem spotkania z nimi i z Annie. Pomyślałem, że mam największą szansę doprowadzić do tego, by ojciec się przyznał. -1 co? Nie podziałało, prawda? Andrew zmarszczył brwi. - Jest przecież jeszcze czas. - Właśnie nie mamy czasu. Dan McCarthy i Steve Baker wynajęli adwokata. Odmawiają udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek pytania, a także oddania materiału do testów DNA. Mogę uzyskać nakaz sądowy, ale to zabierze trochę czasu. Jeśli mieliśmy jakąś szansę dowiedzieć się czegoś lub nakłonić potencjalnych ojców do oddania materiału do badań genetycznych, to właśnie teraz przepadła.
Charlotte nie wierzyła własnym uszom. - Dlaczego wynajęli adwokata, Joe? - Aby uniknąć wpakowania się w oskarżenie o porwanie albo zszargania sobie opinii w mieście. Plotka jest już znana w całej Zatoce Aniołów. - Nie zdawałam sobie sprawy. Cały dzień siedziałam w domu szepnęła. - Andrew chciał tylko pomóc. Joe skrzywił się jeszcze bardziej. - To śledztwo policyjne. Oboje powinniście się trzymać od niego z daleka. - Co teraz zrobisz? - zapytała. - Nadal będę szukał Annie i próbował zorganizować testy DNA. Ustalenie ojcostwa niekoniecznie doprowadzi nas do dziewczyny, ale odpowie na pytanie, kto w świetle prawa jest odpowiedzialny za to dziecko. Przynajmniej ty i twoja matka uwolnicie się od opieki. Serce na chwilę jej stanęło. Przywiązała się już do chłopca i czuła się zobowiązana wobec Annie zapewnić mu opiekę do jej powrotu. Kimkolwiek był jego ojciec, do tej pory nie zachowywał się honorowo ani odpowiedzialnie. - Dlaczego aż dwóch mężczyzn wynajęło adwokata? Obaj nie mogą poczuwać się do winy. Wątpię, żeby Annie sypiała z więcej niż jednym mężczyzną. - Są przyjaciółmi. Chcą się wspierać. Spojrzała na Andrew. - Co o tym myślisz? - Ja też bym tak przypuszczał - powiedział z naciskiem i błyskiem niezadowolenia w oczach. Joe i Andrew nie przepadali za sobą, co wydawało się jej zaskakujące, ponieważ obaj byli nastawieni na służenie ludziom. Gdzieś w głębi ducha zadawała sobie pytanie, czy ta niechęć nie była czasami wywołana przez ich zainteresowanie jej osobą, chociaż
do niedawna Joe był żonaty, a Andrew zniknął z jej życia na bardzo, bardzo długo. - Czy może Dan albo Steve coś ci powiedzieli, Andrew? zapytała. - Nie, zupełnie nic - odparł. - Obaj byli zaskoczeni. Erin i Tory nie było z nimi, kiedy im powiedziałem o ojcostwie. Rozmawiałem z każdym na osobności. - Ktoś kłamie. - Joe przyszpilił Andrew wzrokiem. - Byłbym wdzięczny, gdyby się pan już nie kontaktował z żadną z zaangażowanych w to stron. - Nie będę się wychylał, ale jeśli ktoś będzie chciał ze mną rozmawiać, wtedy go wysłucham. - Odprowadzę cię, Joe - powiedziała szybko Charlotte, wyczuwając, że Joemu nie podoba się ta wypowiedź. Porozmawiamy później, Andrew. - Stanowczo musimy. Wyszła na werandę, zamknęła za sobą drzwi i poszła z Joem na podjazd. - Nigdy nie widziałam cię tak rozzłoszczonego - powiedziała, gdy zatrzymali się przy jego samochodzie. - Andrew wszystko zepsuł. - Jestem pewna, że nie miał takiego zamiaru. Rozumiem, że nie chcesz, żeby ci się wtrącał do śledztwa. Tyle tylko, że to całkiem możliwe, iż to z nim ludzie rozmawiają bardziej otwarcie, ponieważ już powierzyli mu dużo osobistych tajemnic. Powinniście obaj znaleźć sposób na współpracę. - Ciężko to będzie wykonać, kiedy stoisz między nami ty. Szybko wciągnęła powietrze. Oboje krążyli na palcach, nie dotykając sprawy swojej znajomości, od kiedy podpisał papiery rozwodowe. - Nie stoję między wami. - Bądź pewna, że stoisz.
- Posłuchaj, Joe, nie możemy teraz tego sobie robić. - Zgoda - rzekł. - Ale pewnego dnia... niezadługo. Obietnica w jego oczach wywołała na jej plecach dreszcz. Prawie go sprowokowała, ale nie mogła posunąć się dalej. Jeszcze nie teraz. Musiała najpierw znaleźć Annie, a rozwód Joego musiał stać się faktem. Zmieniła temat. - Myślałam o tym, kto mógłby porwać Annie, i zastanawiam się, czy nie powinniśmy odszukać jej ojca. - Ostatni raz, kiedy próbowali z nim porozmawiać, człowiek ów, z bronią w ręku, przegonił ich ze swojej działki. - Doszedłem do tego dziś rano. Ojciec Annie nie mieszka już w tamtej chacie. Stoi pusta od kilku tygodni. Swój ostatni czek odebrał z poczty ponad dwa tygodnie temu i nie pojawił się od tamtego czasu. Nigdy nie pomyślała o tym, że ojciec Annie prawdopodobnie przez ostatnich kilka miesięcy mieszkał w Zatoce Aniołów. - Czy myślisz, że krążył wokół domu i widział Annie? - A ty jak sądzisz? Zastanawiała się przez chwilę. - Nie wyobrażam sobie, żeby Annie nic nam o tym nie powiedziała. Bardzo się go bała. - Annie mogła nie chcieć was niepokoić - podsunął Joe. - Było jej dobrze z twoją mamą i z tobą. Nie chciałaby ryzykować, że ją wyrzucicie. - Ojciec Annie umył ręce, kiedy zaszła w ciążę. Był nieugięty kilka miesięcy temu, twierdził, że dla niego umarła. Tylko jeśli nie on, to kto? Przypadkowy obcy? Czy jeden z potencjalnych ojców adopcyjnych? Wynajęcie adwokata może sugerować poczuwanie się do jakiegoś rodzaju winy. Nie wyobrażam sobie, co
muszą sobie myśleć Tory i Erin. A ci faceci tylko opóźniają to, co nieuniknione. Nietrudno będzie udowodnić ojcostwo w teście DNA, a wtedy koniec z kłamstwem. Nie rozumiem tego. - Ludzie robią różne dziwne rzeczy, kiedy się boją. Ich działania nie zawsze są wtedy logiczne. - Tylko w jaki sposób porwanie Annie może komuś pomóc? - Może ona wie o tym człowieku więcej niż tylko to, że zdradził żonę. Dostała gęsiej skórki. - Musisz ją znaleźć, Joe. - Zamierzam to zrobić. Podobała jej się ta pewność siebie, ale Annie nie było już kilka dni. Trop stygł. - Jeśli odnajdziesz ojca, czy on automatycznie dostanie dziecko? - O ile nie będzie dodatkowych powodów, które w tym przeszkodzą, to tak. - Gdyby chciał mieć swojego syna, ujawniłby się już zauważyła. - Uznanie syna może oznaczać koniec jego małżeństwa. Charlotte westchnęła. - Znam parę tych żon. Żadna z nich nie zasługuje na to, co ma nadejść. - Ludzie rzadko dostają to, na co zasługują - powiedział z trudem Joe. - Nauczyłem się tego już dawno temu. - Błysk bólu w jego oczach zgasł równie szybko, jak się pojawił. - Będę w kontakcie. Kiwnęła głową. - Jeśli mogłabym w czymkolwiek pomóc, daj mi znać. Wiem, że nie chcesz mieć amatorów mieszających się do śledztwa. Ale bardzo mnie obchodzi los Annie i jej dziecka. Jeśli postanowi je oddać, chciała-
bym, żeby to była jej decyzja, a nie czyjaś inna. Mam tylko nadzieję, że nie jest za późno. *** - Chodźmy już, bo się spóźnimy - oświadczyła Megan. Nick zdziwił się, że jego córce zależy na czasie. Kiedy jednak chwyciła kluczyki samochodowe, zrozumiał dlaczego. - Domyślam się, że ty prowadzisz. - Muszę nabrać wprawy. A ty powiedziałeś, że mi pozwalasz przypomniała. - Dobrze. - Złapał marynarkę, kiedy Megan otworzyła tylne drzwi. Oświadczyła, że zgodziła się zaopiekować dzieckiem młodszej córki jego kuzynki Colleen. Doceniał, że Megan chce pracować, ale miał nadzieję, że spędzi z nią trochę czasu. Ona natomiast, jak widać, miała ochotę spędzać czas wyłącznie za kółkiem jego samochodu. Jak przypuszczał, powinien się cieszyć nawet z tego. - O której wróci Colleen? - zapytał, siadając na miejscu pasażera. -1 dlaczego to Cord nie zaopiekuje się młodszą siostrą? - Cord idzie na imprezę. A Colleen powiedziała, że wróci koło północy. Widocznie nic w tym mieście nie trwa dłużej niż do północy. - Przyjadę po ciebie. - Nie planowałam spaceru. Westchnął. Megan tak bardzo się bała dopuścić go do siebie bliżej, choćby tylko odrobinę. - Jak poszło ci dzisiaj w teatrze? - Dobrze - odparła, zapinając pasy. - Gdzie pracowałaś?
- Głównie w pracowni kostiumów. - Obrzuciła go spojrzeniem. - Isabella uważa cię za super bohatera, bo uratowałeś jej życie. Powiedziałam, że cię w ogóle nie zna. To go użądliło i był pewien, że taki był zamiar Megan. Włączyła silnik i ustawiła lusterka. - Zaczekaj. Zanim ruszymy i będziemy musieli skupić się na drodze, chciałbym cię o coś zapytać. Westchnęła. - O co? - Czy pamiętasz cokolwiek ze swojego życia, zanim mama zabrała cię do Londynu? Patrzyła prosto przed siebie i milczała tak długo, iż pomyślał już, że nic nie pamięta, albo że nie ma zamiaru udzielić odpowiedzi. Wreszcie się odezwała: - Pamiętam miejsce z paskami na oknie, okrągłymi stołami i lodami. - Słodki Rożek. To była lodziarnia przy ulicy, gdzie mieszkaliśmy. Odbierałem cię z przedszkola i szliśmy na lody. Lubiłaś lody waniliowe, zupełnie jak ja. Odwróciła się, żeby na niego popatrzeć. - Dlaczego odbierałeś mnie z przedszkola? Nie miałeś pracy? - Pracowałem gdzie popadło - byłem kurierem, barmanem, pomocnikiem kelnera. Brałem każdą pracę, którą znalazłem. Nie miałem żadnych kwalifikacji, tylko dyplom szkoły średniej i doświadczenie wyłącznie w teatrze. - To dlaczego nie zatrudniłeś się w teatrze, jak mama? - Nigdy nie chciałem być aktorem. - Zamilkł. - Cokolwiek myślę o twojej mamie, nigdy nie zwątpiłem w jej talent. Kendra była naprawdę dobra.
- O tak, potrafi sprawić, że uwierzysz we wszystko - powiedziała Megan. Pod koniec zdania pociągnęła nosem. Spojrzał na nią szybko i dostrzegł łzy w jej oczach, zanim zdążyła odwrócić twarz. - Kochała cię. I nadal kocha. - Najbardziej kocha samą siebie - oświadczyła Megan. Jego córka mogła udawać, że niczego nie dostrzega, ale widziała wszystko. - Zawsze chciała cię mieć przy sobie, Megan. - Byłam wygodnym rekwizytem, póki za bardzo nie urosłam. Nie podobał mu się lodowaty cynizm w jej tonie. - Miałeś szczęście, że zabrała mnie z sobą do Londynu dodała. - Mogłeś iść na studia i zostać architektem. - Tak. Ale to ty byłaś głównym motorem napędzającym mnie do tego, żeby znaleźć zajęcie, w którym będę dobry i odniosę sukces. - Wyrażanie uczuć nigdy nie przychodziło mu łatwo i był to jeden z powodów, dla których nie został dobrym aktorem. Chciałem być kimś, kogo mogłabyś szanować, Megan. - Ja? Czy moja matka? - zapytała wyzywająco. - Zrobiłeś to, żeby ją móc odzyskać? Czy nie dlatego pojechałeś do Londynu i wyjechałeś, choć się nawet ze mną nie zobaczyłeś? Wyszła już wtedy za mąż za kogoś innego i zrozumiałeś, że się spóźniłeś. - To wcale nie było tak. - Naprawdę poważnie chcesz mi wmówić, że nic do niej nie czujesz? Jest piękna. Wszyscy mężczyźni jej pożądają. - Nie czuję do niej nic poza skrajnym rozczarowaniem i złością. Namieszałem, ale ona także. A za nasze błędy zapłaciłaś głównie ty. Będę tego żałował aż do dnia śmierci.
Megan patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. - Mogę już jechać? Nie mógł odgadnąć, jakie zrobił na niej wrażenie, ale przynajmniej nie wystąpiła z sarkastycznym komentarzem. - Pewnie, jedźmy. Megan była lepszym kierowcą, niż mógł się spodziewać, i widać było, że uwielbia prowadzić samochód. Miało to zapewne coś wspólnego z poczuciem pełnej kontroli przynajmniej nad kawałeczkiem życia. Po paru minutach skręciła przed dom Colleen i wyłączyła silnik. - Colleen powiedziała, że mnie odwiezie do domu. - Dobrze, ale jeśli się coś zmieni, zadzwoń, a ja przyjadę. Nieważne, o której to będzie godzinie. Wysiadł i przeszedł na stronę kierowcy, podczas gdy Megan pobiegła do drzwi. Colleen otworzyła i ją uścisnęła. Jej ośmioletnia córeczka zapiszczała z radości i też rzuciła się w objęcia Megan. Ucieszył się, widząc okazywane córce uczucie. Megan potrzebowała miłości. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo, aż do tej chwili. Odjechał spod domu i skierował się do centrum miasteczka na drinka. Bar Murraya był pełny po brzegi, kiedy tam wszedł. W rogu sali przygotowywał się do grania jakiś zespół, stoły bilardowe w salce z tyłu były obstawione. Nick przedarł się do baru i już miał zamówić piwo, kiedy barman, Michael Murray, zawołał, że stawia piwo na koszt firmy, bo jego brat Shane się żeni. Nick uśmiechnął się, kiedy Shane zmierzył brata ponurym spojrzeniem. Shane nigdy nie lubił stać w centrum uwagi, a teraz właśnie się tam znalazł. Nick nie miał mu za złe, że nie chciał, by padało na niego światło reflektorów. Shane był czarną owcą
w rodzinie Murrayów, i nie chodziło tylko o to, że miał ciemne oczy i włosy, podczas gdy wszyscy inni w rodzinie byli blondynami. Był samotnikiem z humorami, który w szkole pakował się we wszystkie możliwe kłopoty. Najgorsze zaś przyszło, kiedy oskarżono go o zabicie siostry jego dziewczyny. Nick cieszył się, że czarne chmury ostatecznie odpłynęły. W szkole byli z Shane'em dobrymi przyjaciółmi i choć czasem razem wpadali w tarapaty, Nick wiedział, że Shane w głębi duszy był bardzo dobrym chłopakiem. Kiedy tłum trochę się przerzedził, Nick podszedł bliżej. - Gratulacje. Chyba ogień w piekle wygasł, skoro się żenisz. Shane się uśmiechnął. - Miałem wielkie szczęście, że odzyskałem Lauren. Muszę to jakoś przypieczętować. - Zwolniło się obok niego miejsce na taborecie, zaprosił więc Nicka: - Siadaj. Słyszałem, że wróciłeś tu na dobre. - Na to wygląda. - Nick przyjął piwo do Michaela, dziękując mu skinieniem głowy. - Nie mogę uwierzyć, że ty i Lauren ostatecznie się dogadaliście. Nigdy bym nie pomyślał, że to się uda po tym wszystkim, co się wydarzyło. - Ja też nie. - Shane obrzucił go zamyślonym spojrzeniem. - Ja także bym nie pomyślał, że wrócisz, ani też że będziesz miał ze sobą córkę nastolatkę. Jak to się stało, że nic o tym nie wiedziałem? - Poznałem Kendrę tego lata, kiedy wyjechałeś z Zatoki Aniołów. Byłem na tyle głupi, że zrobiłem jej dziecko. Próbowaliśmy jakoś ułożyć ten nasz związek, ale bez powodzenia. Zabrała córkę ze sobą do Europy i dopiero co odzyskałem ją z powrotem. Megan ma piętnaście lat i serdecznie mnie nienawidzi.
- To, zdaje się, prawidłowa sytuacja. My w tym wieku także nie byliśmy wyrozumiali dla naszych rodziców - powiedział Shane i podniósł do ust kufel z piwem. - Megan ma więcej powodów do złości niż przeciętna nastolatka. Nie da się jednak z nią wytrzymać. - W takim razie to wykapana córeczka tatusia. - W swoim czasie przekroczyłem kilka granic, co uczyniło ze mnie idealny model nastolatka. Jak mam jej powiedzieć, że ma nie robić tego, co ja robiłem? I jak mogę oczekiwać, żeby mnie słuchała, skoro sam miałem za nic zdanie swoich rodziców? Shane pokręcił głową. - Nie mam zielonego pojęcia. Zdobądź się na uczciwość. Przynajmniej nie będziesz jej wciskał kitu. Poza tym nie jesteś punkiem, z którym zakumplowałem piętnaście lat temu. Zmieniłeś się. Nosisz garnitur do pracy i masz pewnie pieniądze na koncie w banku. - Niewiele. - Zawsze myślałem, że skończysz, grając w jakimś zespole powiedział Shane. - Byłbyś świetnym gitarzystą. - Starałem się kształcić muzycznie, kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku, ale nic z tego nie wyszło. - Umilkł. - A co z tobą? Wróciłeś pracować przy łódkach czarterowych ojca? Co się stało z żeglowaniem po najniebezpieczniejszych morzach na świecie? - Byłem tam, łowiłem ryby. Zrozumiałem jednak, że to, czego naprawdę pragnę, jest tutaj. Zespół zaczął przygrywać na rozgrzewkę. Nick odwrócił głowę, by popatrzeć i rozpoznał Hanka Bremmera. W szkole grywali razem. Poczuł żal, że nie został przy muzyce. Był tak pochłonięty staraniem, by uczynić z siebie kogoś innego, kogoś lepszego, że zerwał zupełnie z tamtym kimś, którym był kiedyś.
Przeżył dotychczasowe życie w dwóch skrajnościach. Niegdyś był całkowicie nieodpowiedzialny i lekkomyślny, żyjąc pod dyktando chwilowych emocji, jakiekolwiek były, i nie sięgając myślą poza najbliższych pięć minut. To doprowadziło go do wszelkiego rodzaju kłopotów. Teraz szedł wytyczoną drogą, nigdy nie łamał zasad, oszczędzał na przyszłość i próbował nie troszczyć się zanadto o nic i o nikogo. To jednak także mu nie służyło. Przez długi czas nie mógł sobie znaleźć miejsca, a teraz czuł także, że zmierza gdzieś na oślep. Podnosząc do ust kufel z piwem, dojrzał w drugim końcu baru lśniące czarne włosy. Przez chwilę myślał, że to Isabella. Kiedy kobieta się odwróciła i zobaczył inną osobę, zaskoczyło go rozczarowanie, które poczuł. *** Isabella wędrowała uliczkami śródmieścia zaskoczona, że przechadza się nimi tak wielu ludzi. Jak na tak małe miasteczko działo się tu sporo w piątkowy wieczór. Joe zjadł z nią obiad i szybko wrócił do pracy. Zdawał się całkowicie pochłonięty zadaniem odnalezienia zaginionej dziewczyny. Mieszkańcy Zatoki Aniołów mieli szczęście, że trafił im się jej brat, glina pełen nadzwyczajnego poświęcenia. Ona jednak na tym traciła. Zbyt wiele samotności pozostawiało zbyt wiele czasu na myślenie, co w jej przypadku było niebezpieczne. Dlatego najlepszym rozwiązaniem wydawał się spacer. Chociaż większość sklepów była zamknięta, z barów i restauracji dochodziły śmiech i dźwięki muzyki. W powietrzu unosiła się zaraźliwa lekkość, jakby zaraz wydarzyć się miało coś dobrego. Może chodziło właśnie o weekend. Są-
dząc po barwnych plakatach w oknach barów, było to miejsce dla wszelkiego rodzaju wydarzeń artystycznych. Joe powiedział jej, że miasteczko korzysta z każdej okazji do świętowania. Pomyślała, że przesadza, ale widocznie nie. Cieszyło ją, że znalazła się wśród ludzi o tak silnym poczuciu wspólnoty. Zaczęła rozumieć, dlaczego jej brat tak bardzo polubił to miejsce. Rozumiała także, czemu Rachel nie czuła się tu równie dobrze. Bratowa była wielkomiejska - od wyszukanej fryzury po wysokie obcasy. Rachel lubiła premiery filmowe i ubrania od projektantów. Dobrze jej się powodziło, ponieważ sprzedawała nieruchomości sławnym i bogatym. Nic dziwnego, że znaleźli się z Joem w impasie. Jedyną rzeczą, której obojgu nie brakowało, był bowiem upór. Serce poczęło jej bić żywiej, kiedy dotarła do sklepu Pod Sercem Anioła. Minęła już dziewiąta, ale drzwi wejściowe były otwarte, a wewnątrz paliło się światło. Isabella zamierzała zajrzeć tu jutro, ale może teraz też była dobra pora. Gdy weszła do środka, usłyszała dochodzący z góry śmiech. Schodziły stamtąd trzy kobiety zajęte rozmową. Mijając ją, uśmiechnęły się przyjaźnie. Żadna nie zareagowała źle na jej obecność, zatem Isabella postanowiła się rozejrzeć. Mnóstwo czasu spędzała z tkaninami, nigdy jednak nie wykonywała patchworków. Zawsze bardziej interesowały ją stroje i noszący je ludzie. Kiedy jednak przyglądała się pięknym wyrobom, którymi udekorowane były ściany, poczuła silną potrzebę spróbowania swoich sił i wykonania choć jednej takiej tkaniny. Za szkłem wisiała historyczna makata Zatoki Aniołów, o której opowiedział jej Joe. Każdy kwadrat
przedstawiał inny temat i zrobiony był z innego materiału. Pod spodem widniał napis: „Pamięci tych, którzy stracili życie na »Gabrielli«, 1850". Studiowała uważnie kwadraty, zastanawiając się, który z nich wykonała jej przodkini. Joe powiedział, że będzie to wiedziała Fiona Murray. Mając to w pamięci, Isabella podążyła na piętro. Kilka kobiet ustawiało krzesła przy ścianie, a kilka innych zgromadziło się wokół stołu z deserami i kawą. Ucieszyła się na widok dwóch znajomych twarzy - Charlotte Adams i Kary Lynch. - Cześć, Isabello - przywitała ją Charlotte. - Jak się czujesz? - Doskonale, dziękuję. - Znasz Karę? Uśmiechnęła się do Kary. - Tak, poznałyśmy się już. Joe obiecał, że gdy tylko upora się z bieżącą sprawą, z przyjemnością przyjdzie na obiad. - Wspaniale. Mam nadzieję, że to będzie już wkrótce powiedziała Kara, a jej uśmiech nieco zbladł. - Miejmy nadzieję - zawtórowała Charlotte. Sięgnęła po butelkę czerwonego wina stojącą na stole. - Napijesz się, Isabello? - Chętnie. Co się tutaj będzie działo? - To jeden z naszych wieczorów szycia i haftowania - wyjaśniła Kara. - Szyjesz patchworki? - Nigdy nie próbowałam, ale teraz, kiedy tu jestem, aż palce mnie świerzbią. - Nie zacznij tylko ich drapać, bo ci już nigdy nie przejdzie poradziła ze śmiechem Charlotte. - Charlotte bawi wyłącznie szycie ludzi - rzekła Kara i się skrzywiła. Isabella wzdrygnęła się na samą myśl.
- Nie umiem sobie tego wyobrazić. - Pociągnęła łyk wina i rozejrzała się wśród pozostałych kobiet na sali. - Zastanawiałam się, czy jest tutaj twoja babka. Joe powiedział, że na statku, który zatonął, mogła być przodkini naszej rodziny i że na historycznej makacie możemy mieć swój kwadrat. - Owszem, macie - potwierdziła Kara. - Próbowałam wytłumaczyć to Joemu już dawno, ale mnie nie słuchał. Nie był tym zainteresowany. - Wyobrażam sobie - mruknęła Charlotte. - Nazwisko rodziny brzmiało Cardoza - rzekła Kara. - Miguel, jego żona Beatriz i ich synowie przeżyli zatonięcie statku. Pochodzili z Meksyku i do San Francisco ściągnęła ich gorączka złota. On szukał złota, a Beatriz zajmowała się szyciem i naprawianiem odzieży, żeby jakoś związać koniec z końcem. Znam na pamięć historię tych, co się uratowali ze statku oraz ich rodzin. Moja babka organizowała Dzień Założycieli od dnia moich narodzin. - To zabawne, że twoja przodkini także zarabiała na życie szyciem - zauważyła Charlotte. Podobnie jak Leticia, pomyślała Isabella. Pociąg do szycia miała, okazuje się, w genach. - Wiesz coś o Leticii Cardozie? Mieszkała tutaj pięćdziesiąt lat temu i pracowała w teatrze. - To nazwisko nie wywołuje u mnie żadnych skojarzeń, ale jestem pewna, że moja babka może ci pomóc. Przyjdź do sklepu jutro. Ona o niczym nie lubi tak rozmawiać, jak o rodzinie i historii Zatoki Aniołów. - Kara przerwała, kiedy podeszła do nich smukła brunetka z błyszczącymi błękitnymi oczami. - Hej, a dla mnie nic nie zostało? - spytała z wyrzutem w głosie i wskazała pustą butelkę. - Spóźniłaś się - powiedziała Charlotte. - To jest Isabella Silveira. A to Lauren Jamison.
- Silveira tak samo jak komendant Silveira? - zapytała Lauren. - To mój starszy brat - wyjaśniła Isabella. - Doskonale! Wreszcie zdobędziemy trochę plotek o szefie policji. Isabella się uśmiechnęła. Brat zawsze miał swoje wielbicielki. - Twój brat jest człowiekiem zagadką - rzekła Kara. Zachowuje się wobec wszystkich przyjaźnie, ale nikogo nie dopuszcza blisko. - Musi zachowywać dystans z uwagi na zawód - wtrąciła Charlotte. - Czy to, co jest między wami, też nazwiesz profesjonalnym dystansem? - zażartowała Kara. Charlotte się zarumieniła. - Nie mam pojęcia o czym mówisz. W dodatku przekazujesz Isabelli jakiś zafałszowany obraz sytuacji. Z twoim bratem, Isabello, jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Jest żonaty, to znaczy, był żonaty, a ja zawsze to szanowałam - oświadczyła mocno. Isabella w dniu wypadku dostrzegła sposób, w jaki oboje patrzyli na siebie. Może do tej pory jeszcze nic się nie wydarzyło, ale zastanawiała się, czy naprawdę tak zostanie. - Dobrze, skończyłyśmy z rozmową o tobie i twoim nieistniejącym związku z komendantem - ucięła Lauren. Musimy porozmawiać o moim wieczorze panieńskim. Szczęki Charlotte i Kary opadły zgodnie. - Co? - Nie żartujesz? - Kiedy? - Jak to się stało? Pytania padały z ust Charlotte i Kary, a Lauren stała oszołomiona, uśmiechając się lekko.
- Shane oświadczył się oficjalnie - powiedziała w końcu, a jej oczy się zaszkliły. - W domku na drzewie. - Czy tylko na to stać było mojego brata? - zapytała z niedowierzaniem Kara. - A ty się zgodziłaś? - To było romantyczne - broniła się Lauren. - A także bardzo sexy. Kara natychmiast podniosła rękę. - Proszę, nie chcę wiedzieć, co się działo po tym, jak powiedziałaś „tak". Moi bratankowie się tam bawią. - Kiedy będzie ślub? - zapytała Charlotte. - A przy okazji, wiedz, że się bardzo cieszę. - Dziękuję - odparła Lauren. - Chcemy wziąć ślub kolo Bożego Narodzenia albo Nowego Roku. Narzeczeństwo będzie trwało tak krótko, bo chcę, żeby ojciec poprowadził mnie do ołtarza. A chcę też, żeby podczas tego wiedział jeszcze, kim jest i kim ja jestem. - Lauren spojrzała na Isabellę. - Ojciec choruje na alzheimera, dlatego czas odgrywa tu istotną rolę. - Bardzo serdecznie gratuluję - powiedziała Isabella. - To wymaga uczczenia. Chodźmy do baru. Opiekunkę mam do dziesiątej, zostało mi jeszcze pół godziny, a tutaj nie mamy już wina. - Wchodzę w to - rzekła Lauren. - Shane poszedł do baru pochwalić się Michaelowi i wszystkim, których tam zastanie. Możemy się do nich przyłączyć. - Chciałabym, ale muszę wracać do domu - rzekła z żalem Charlotte. - Matka opiekuje się dzieckiem Annie i zbliża się czas mojej zmiany. - A ty, Isabello? - zapytała Kara. - Och... - odparła z zaskoczeniem, kiedy oczy wszystkich spoczęły na niej. - Na pewno nie chcecie świętować tej okazji w swoim gronie? - Nie bądź niemądra - rzekła Lauren. - Jest piątek wieczór. Nie masz przecież nic lepszego do roboty,
prawda? Poza tym nadal nie opowiedziałaś nam żadnej smakowitej anegdoty o swoim bracie. - Obawiam się, że nie mam nic do powiedzenia. Joe jest bardzo skryty. - Tak czy inaczej, chodź z nami - namawiała Kara. - Poznasz nowych ludzi. Lauren i ja znamy ich tu wielu, nawet kilku atrakcyjnych mężczyzn, jeślibyś była zainteresowana. - Zawsze jestem zainteresowana - powiedziała. - Nie planuję jednak pozostać w Zatoce Aniołów. - Wszyscy tak mówią. - Kara i Lauren wymieniły cieple uśmiechy. - Czasami jednak w drogę wchodzi im miłość.
Rozdział dziewiąty Kara i Lauren rozmawiały przez całą drogę do baru. Jasne było, że obie znają się od dawna i łączy je głęboka przyjaźń, która teraz miała zostać wzmocniona więzami krwi, skoro Lauren wychodziła za mąż za brata Kary. Ich bliskość przypomniała Isabelli, jak wielu przyjaciołom pozwoliła odejść. Było też wielu, od których ona odeszła. Zanim zrozumiała, że mówienie ludziom o wizjach tylko ich odstraszy, próbowała dzielić się swoim sekretem z innymi. Kończyło się zawsze odtrąceniem. Przyjaciółki stawały się nerwowe albo zaczynały się bardzo pilnować w jej towarzystwie, robiło się bardzo niezręcznie, po czym wkrótce znajomość się kończyła. Isabella, w miarę jak doroślała, nauczyła się ukrywać tę część swojego życia. Tymczasem Kara i Lauren zdawały się nie mieć żadnych sekretów. Poczuła ogromne pragnienie, by i ją spotkała podobnie bezwarunkowa przyjaźń. W barze Murraya było tłoczno. Przecisnęły się przez salę bez stolików do baru i ujrzały grający zespół. Isabella poczuła dziwny dreszczyk oczekiwania, po czym jej wzrok spoczął na jednym z członków zespołu. To był Nick. Grał na gitarze niczym gwiazdor rocka.
Otworzyła usta ze zdumienia. Znikł gdzieś architekt w garniturze. Na jego miejscu pojawił się pełen temperamentu mężczyzna w spłowiałych dżinsach i rozpiętej koszuli na czarnym T-shircie. Wyglądał na młodszego, nieujarzmionego i bardziej pociągającego. Nie mogła wprost oderwać od niego wzroku. - Czy to Nick Hartley? - zapytała Lauren z zaskoczeniem w głosie. - Nie widziałam go od wielu lat. - Przez ostatnie dziesięć wpadał do miasteczka tylko na trochę, ale teraz na dobre tu zamieszkał z córką nastolatką - rzekła Kara, podnosząc głos, żeby przekrzyczeć muzykę. - Nadal jest niezły, prawda? Jest bardzo dobry, pomyślała Isabella, przyglądając się jego palcom przesuwającym się po strunach. Przeszedł ją dreszcz, kiedy przypomniała sobie te same dłonie wędrujące wcześniej po jej ciele, jego język w jej ustach, jego palce przeczesujące jej włosy, i jego ciało tak pięknie silne i twarde. Zalała ją fala gorąca. Poczuła już posmak ognia płonącego pod jego zewnętrznym chłodem. Teraz zobaczyła ten ogień tuż pod skórą. Nick czuł muzykę sercem i duszą. Kiedy mówił, zawsze się pilnował, lecz kiedy grał, odsłaniał się cały. Popatrzył w tłum i ich spojrzenia się spotkały. Dłuższą chwilę patrzyła mu w oczy, a wszystko inne wokół zbladło i znalazło się na drugim planie. Jego oczy pochłonęły ją tak bardzo, że minęła dłuższa chwila, zanim spostrzegła, że muzyka umilkła, a wrzawa, która się rozpętała, to oklaski. Zespół zrobił sobie przerwę, a zebrani podnieśli się z krzeseł. Nick zniknął jej z oczu. Odetchnęła z ulgą, cała rozdygotana z powodu silnego z nim połączenia i nieodpartej potrzeby, by się znaleźć przy nim nago i zatracić w jego ramionach, pod jego wzrokiem i dotykiem. Poczuła, że palą ją policzki, i przetarła twarz ręką. Kara uśmiechnęła się do niej.
- Bardzo tu gorąco, prawda? Kiwnęła głową. Miała nadzieję, że Kara nie wychwyciła wymienionych z Nickiem spojrzeń. Sądząc jednak po błysku w oczach, wychwyciła. Na szczęście Lauren odciągnęła uwagę Kary. - Jest tu Shane - powiedziała podniecona i złapała Karę za rękę. - Chodźmy się zobaczyć z moim narzeczonym. O Boże, uwielbiam to słowo! Isabella poszła za nimi do baru, gdzie została przedstawiona Shane'owi Murrayowi. Był to pociągający brunet o nieco szorstkim wyglądzie. Miał wygląd człowieka pracującego fizycznie i wiele czasu spędzającego na dworze. Był całkiem niepodobny do Kary, która miała rude włosy i jasną karnację. Szorstkość Shane'a natychmiast złagodniała, gdy tylko zobaczył Lauren. Wstał, otoczył ją ramieniem i przytulił z uśmiechem wyrażającym miłość w najczystszej postaci. - Shane, nie mogę uwierzyć, że oświadczyłeś się w domku na drzewie - zbeształa go Kara. - To zupełnie nieromantyczne. - Dla nas to szczególne miejsce - odparł z uśmiechem niewyrażającym żadnej skruchy. - Poza tym było bardzo romantycznie - dodała Lauren. Shane, chcę cię poznać z Isabella Silveirą, siostrą Joego. Jest nowa w mieście. Shane wyciągnął rękę. - Miło mi. Czego się napijecie? Michael stawia. - Tylko pierwszą kolejkę, bracie - powiedział barman. - Cześć, Karo. Widziałem tu wcześniej Colina. Od kiedy to nie prowadzacie się rączka w rączkę? - Od kiedy poszłam do sklepu z narzutami na imprezę, a Colin postanowił zagrać w karty z Jasonem i paroma innymi chłopakami. Wezmę czerwone wino. A ty, Isabello?
- To samo - odparła Isabella. - Michael jest moim najmłodszym bratem - wyjaśniła Kara, kiedy barman poszedł nalać im drinki. - Najstarszy jest Patrick. Nie mieszka tutaj. Mam też młodszą siostrę, Dee. Jestem średnią siostrą. - Biedactwo - zadrwił Shane. - Nie liczy się zupełnie, która jesteś z kolei, bo i tak rządzisz w tej rodzinie, i dobrze o tym wiesz. - No cóż, ktoś musi - odparowała. Kiedy Kara zaczęła przepytywać Shane'a na temat planowanego ślubu, zespół znów zaczął grać. Przed muzykami stanęła z mikrofonem w ręku jakaś dziewczyna i śpiewała rzewną piosenkę o miłości i stracie. Miała dobry głos, ale Isabella prawie jej nie słyszała. Wsłuchiwała się bez reszty w grę Nicka. Podobało jej się, jak grał, całkowicie oddany władzy muzyki. Czy było na świecie jakiekolwiek inne miejsce, gdzie czułby się równie wolny? Trudno jej było w to uwierzyć. Kara podała jej kieliszek wina. - Nick łamał w szkole wszystkie dziewczęce serca - rzekła. - Która dziewczyna oprze się chłopakowi grającemu na gitarze? Isabella odpowiedziała uśmiechem. - Tak, to pociągające. - A Nick jest bardzo atrakcyjny. Bardzo się zmienił, ale wyszło mu to na dobre - dodała szybko Kara. - Rozbijali się z Shane'em na motocyklach, wagarowali, pili i Bóg wie, co jeszcze. Przypuszczam, że w końcu stał się dorosły. Doroślejemy na dobre, kiedy rodzą nam się dzieci. - O, tak - mruknęła Isabella, prawie nie słuchając Kary. Nick odszukał ją bowiem wzrokiem i miała wrażenie, że gra tylko dla niej. Kiedy piosenka się skończyła, wręczył gitarę innemu członkowi zespołu, a sam pomału jął przesuwać
się w stronę baru, zatrzymując się co chwila przy słuchaczach chwalących jego występ. Nareszcie dotarł do niej. Kara i Lauren przywitały go uściskami i zachwytami nad występem, co zbył jedynie rozbrajającym uśmiechem. Nie widziała go jeszcze tak odprężonego i szczęśliwego. Kiedy rozmowa potoczyła się dalej, wzrok Nicka od czasu do czasu kierował się niej. Za każdym razem żywiej biło jej serce. Wreszcie Kara oświadczyła, że musi zmienić opiekunkę przy dziecku i idzie do domu. Shane i Lauren zajęli się rozmową z innymi przyjaciółmi. Isabella postanowiła zatem też wyjść. - Odprowadzę was obie - zaoferował się Nick. Kiwnęła głową na znak zgody i poczuła dreszcz oczekiwania. Cieszyła się z obecności Kary. Czuła się bowiem tego wieczoru tak, że z pewnością nie powinna pozostawać sam na sam z Nickiem. - Zaparkowałam zaraz za rogiem - powiedziała Kara, gdy wyszli z baru. - Pojadę sama. - A ty, Isabello? - zapytał Nick. - Mam samochód pod wzgórzem - odparła. - Kiedy przyjechałam do centrum, nie wiedziałam, gdzie ostatecznie wyląduję, więc tam zaparkowałam. - Odprowadzimy Karę, a potem pójdę z tobą do twojego samochodu. - To nie jest konieczne... - Isabella przerwała, bo obie z Karą powiedziały to jednym głosem. - Spokojnie, moje panie, poradzę sobie. - Cudownie było usłyszeć, jak grasz - odezwała się Kara, kiedy ruszyli. - Już zapomniałam, jaki byłeś świetny. - A ja zapomniałem, jaki byłem drętwy - odparł. - Puściłem kilka fałszywych tonów. - Nikt nie zauważył. Gdzie twoja córka?
- Opiekuje się dziećmi mojej kuzynki, Colleen. - Podejmuje się takich odpowiedzialnych zadań? - Ma swoje dobre chwile. Zaraz za rogiem Kara przystanęła przy minivanie. - To mój. Dziękuję za towarzystwo, Nick. Isabello, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. - Dobranoc - powiedziała Isabella. Zaczekali, aż Kara odjedzie, i dopiero potem poszli dalej. Nick zatrzymał się przy Jawajskiej Chacie. - Pachnie dobrą kawą. Zajrzymy? Powinna zdecydowanie odmówić, tymczasem powiedziała: - Chętnie. Nick otworzył przed nią drzwi i przytrzymał. Weszła do niewielkiej, ciepłej kawiarenki, gdzie pachniało mieloną kawą i wanilią. U młodziutkiej kelnerki zamówili dwie kawy z mlekiem i usiedli. Panująca tu cisza przyjemnie koiła nerwy po pobycie w hałaśliwym barze. - Byłeś naprawdę doskonały - odezwała się Isabella. - Nie miałam pojęcia, że masz taki talent. Kiedy nauczyłeś się grać? - Miałem sześć, może siedem lat, kiedy po raz pierwszy wziąłem do ręki gitarę ojca. To była miłość od pierwszego wejrzenia. - Czy kiedykolwiek myślałeś, żeby grać zawodowo? - O, tak. Zamierzałem zostać gwiazdą rocka, ale mi się to nie udało. Uśmiechnęła się i przechyliła głowę, żeby mu się przyjrzeć. - Jesteś dziś zupełnie inny, mniej spięły. - Muzyka zawsze mnie odprężała. Cieszyło mnie, gdy mogłem zerwać się z uwięzi i uciec w ten inny świat. Już prawie zapomniałem, jak to było.
- Opowiedz mi więcej o czasach, kiedy grałeś na gitarze. - Grałem w zespole w szkole średniej. Występowaliśmy na zabawach szkolnych, festiwalach w miasteczku, wszędzie, gdzie była jakaś impreza. Snuliśmy plany, żeby po skończeniu szkoły ruszyć z naszą muzyką w trasę i nagrać płytę. Kiedy jednak byłem w ostatniej klasie, przeprowadziliśmy się do Chicago, bo rodzice grali w przedstawieniu. Kiedy wróciłem, w zespole był już nowy gitarzysta. - Nie mogłeś poszukać sobie innego zespołu? - Jeszcze parę rzeczy weszło mi w drogę. - Megan. Potaknął skinieniem głowy. - Ciąża Kendry stanowiła poważną przeszkodę. - Wstał, żeby odebrać kawę, po czym usiadł z powrotem i podsunął Isabelli filiżankę. - No, ale dość już o mnie. Jaka jest twoja historia, Isabello? Jak to jest z rodziną Silveirów? Upiła łyk kawy. - No cóż, jestem najmłodsza z pięciorga rodzeństwa. Matka jest Irlandką, ojciec Latynosem. Kłócą się i kochają z energią i namiętnością. Nie ma nudy. - Joe jest najstarszy? - Tak. Poza nim mam jeszcze trzy siostry. Jeśli wierzyć rodzicom, byłam szczęśliwą wpadką, ale właściwie nigdy nie dowierzałam, że moje pojawienie się na świecie rzeczywiście tak ich uradowało. Gdy tylko poszłam do przedszkola, mama jakoś znikła z mojego życia. Nie brała dyżurów na placu zabaw, ani nie udzielała się w komitecie rodzicielskim, nie pomagała przy urządzaniu imprez, jak robiła to przy moim starszym rodzeństwie. Poświęcała więcej czasu na własne sprawy i właściwie trudno mi nawet mieć o to do niej pretensję.
- Nie masz? - zapytał w zamyśleniu. Potarła czoło. - Nie powiem, że nigdy nie byłam zła, ani że nigdy nie czułam się zaniedbywana. Możliwe jednak, że tak jest ze wszystkimi młodszymi dziećmi. Takie dzieci zwykle mniej już ekscytują swoich rodziców. Powinieneś zobaczyć, ile jest w domu albumów z fotografiami Joego i sióstr. Bez przerwy robili im zdjęcia. Ja mam ich znacznie mniej. - Westchnęła lekko. - A z drugiej strony źle się czuję, kiedy daję do zrozumienia, że nie miałam dobrego dzieciństwa, bo w gruncie rzeczy miałam. A moi rodzice to cudowni ludzie, bardzo szanowani i kochani w najbliższym otoczeniu. Nie mam w zasadzie na co się skarżyć. - Możesz ich bardzo kochać, ale jednocześnie uważać, że nie wszystko zrobili dobrze. Bóg świadkiem, że moi rodzice cały czas nawalali. A błędy, które popełniłem przy Megan... Jest ich zbyt wiele, żeby wyliczać. - Pociągnął łyk kawy. - No, i co dalej? - Co dalej? - Powtórzyła jego słowa, zastanawiając się, jak daleko chce poprowadzić tę rozmowę. - Jesteś ni stąd, ni zowąd nadspodziewanie ciekawy. - Muszę wiedzieć, czym żyje Isabella Silveira - powiedział z uśmiechem. - Proszę bardzo. Uwielbiam szyć i projektować kostiumy. Gryzmolę, kiedy tylko nadarzy się wolna chwila. Czasami nawet robię szkice do projektów na serwetkach i kopertach. - Mnie też to się zdarza. - Bo przecież nie można pozwolić uciec żadnemu dobremu pomysłowi, prawda? Trzeba go zaraz utrwalić. - Tak, to prawda. - Właśnie... Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, kiedy cię zobaczyłam z gitarą. - Wyjęła z torebki
Ołówek i naszkicowała coś szybko na serwetce. – Co o tym sądzisz? - Podsunęła mu rysunek. - To mam być ja czy Mick Jagger? Roześmiała się. - To nie jest żaden z was, a tylko styl ubrania rockmana. W filmie, przy którym zacznę pracować w styczniu, pojawiają się postaci muzyków, myślałam już więc nad kostiumami dla nich. - Podoba mi się - rzekł. - Nie bardzo znam się na strojach. Mam skłonność trwania przy wciąż tym samym, starym stylu. Chodzę w garniturze albo w dżinsach. - Mogę ci podrzucić parę nowych pomysłów. Uśmiechnął się. - Na pewno możesz. Wracajmy jednak do ciebie. Co robisz, kiedy nie gryzmolisz ani nie szyjesz? - Ogromnie lubię ćwiczyć - wszystko, od kickboxingu po tai chi. Poza zajęciami zorganizowanymi biegam, jeżdżę na rowerze, chodzę na piesze wędrówki i tańczę. Jest to jedyny sposób, jaki znam, żeby się pozbyć nadmiaru energii. Rodzina mówi na mnie Izzy Wierci-pięta. Ojciec zwykł mawiać, że robię mu z głowy wirówkę, która obraca się nie w tę stronę, co trzeba. - Jak to? - Zawsze zmieniałam plany, zamiary, zdanie i adres zamieszkania - odparła z uśmiechem. - Moje rodzeństwo natomiast dokładnie wiedziało, czego chce, i to już od wczesnego dzieciństwa. Jak raz coś postanowili, to się tego trzymali. Joe ożenił się z dziewczyną, w której się zakochał, kiedy miał piętnaście lat. - A czy teraz właśnie się nie rozwodzi? - wytknął Nick. - To prawda. - Przy niektórych wyborach nie trwa się całe życie - zauważył.
- Też tak sądzę. Pociągnął łyk kawy. - Ja też odstaję od rodziny. Rozczarowałem ich, bo nie poszedłem w ich ślady. - Może kiedyś tak, ale teraz są z ciebie dumni. Od kiedy pracuję w teatrze, słyszałam na twój temat mnóstwo pochwał. Uśmiechnął się ironicznie. - Próbują na siłę znaleźć we mnie jakieś dobre strony, żeby uwierzyć, iż pociągnę renowację teatru. - Kochają cię. - Wiem, że kochają. Nie zawsze stawiali mnie na pierwszym miejscu i ich decyzje w sprawie pracy czasem nie pokrywały się z moim interesem, ale nigdy nie wątpiłem w ich miłość. Chciałbym móc dać Megan takie oparcie, jakie oni dali mnie. - Nie jest jeszcze za późno. - Mam nadzieję, że nie, ale ona ze mną walczy. - Musisz też walczyć. Jeśli tego nie zrobisz, wtedy naprawdę ją zawiedziesz. - Nie mam pojęcia, jak być dobrym ojcem. Kiedy sam byłem nastolatkiem, nikogo nie słuchałem. Jak mogę teraz wymagać tego od Megan? - Już nie jesteś nieokiełznanym młodzieńcem. Chociaż podobałeś mi się, kiedy grałeś. Poczułam, że patrzę na twoją prawdziwą twarz. - Przerwała przekonana, że pozwoliła sobie na zbyt osobistą uwagę, ale skoro zapędziła się tak daleko... Dlaczego otaczasz się takim murem, Nick? Czego aż tak mocno próbujesz bronić? Zesztywniał i zmarszczył brwi. - Gdybym miał ochotę na psychoanalizę, odwiedziłbym psychiatrę. - To jest unik. - Dlaczego miałbym ci o tym mówić?
- Ponieważ o to pytani. - W ogóle cię nie znam. - A czy właśnie nie próbujemy się poznać? - odparowała. Odetchnął głęboko, a jego oczy zdradzały toczącą się wewnątrz bitwę. - Jest w tobie coś takiego, że nawet chciałbym ci powiedzieć, choć już bardzo dawno nie miałem ochoty z nikim o tym rozmawiać. - Dlaczego nie? - Chociaż zapytała, nadal się wahała, czy ma prawo wnikać w jego życie, skoro miała także własne sekrety. Było jednak za późno, by się wycofać. Przyglądał się jej dłuższą chwilę. - Ponieważ straciłem w życiu zbyt wiele czasu na gadaniu zamiast działaniu. Teraz jednak ułożyłem sobie wszystko, mam dobrze prosperującą firmę, własny dom. To jest pewne i mi wystarczy. Mimo że wyraził to tak dobitnie, dosłyszała w jego głosie niepewność. - Oczywiście. W głębi duszy jednak jesteś nadal tamtym chłopakiem, który pragnął zostać gwiazdą rocka. - Ten chłopak już wydoroślał i niczego nie cofnie. - To w takim razie dlaczego dzisiaj wkręciłeś się do zespołu? - Chwilowa niepoczytalność. - Westchnął. - Cóż, byłeś w swojej niepoczytalności świetny. Czy rzeczywiście musi być tak, że albo jedno, albo drugie? - Nigdy nie potrafiłem tego wypośrodkować. To właśnie mnie martwi w przypadku Megan. Widzę w niej dużo z siebie. Teraz akurat to chodząca prowokacja i rewolta. Wystarczy spojrzeć, jak ona się ubiera. - Włosy, ubranie i makijaż to jedyne rzeczy, nad którymi obecnie ma kontrolę.
- Wiem. Widzę w niej jednak niebezpieczną lekkomyślność, która i mnie dopadła, kiedy odeszła Ken-dra. Gdy zabrała Megan i wyjechała, rzuciłem się w trwającą dziewięć miesięcy balangę. Piłem i przesiadywałem w klubach do samego świtu. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że nigdy nie odzyskam rodziny, jeżeli nie zmienię trybu życia. - Zatem wytrzeźwiałeś, wróciłeś na studia i znalazłeś dla siebie dobry zawód. Powinieneś być z tego wszystkiego dumny. - Jestem. -1 uwięziłeś gdzieś głęboko tamtego lekkomyślnego zbuntowanego chłopaka, aż do dziś. Dlaczego do dzisiaj? Co takiego się zmieniło? Skrzywił się. - Nie wiem. Byłem już dość zadowolony ze swojego życia, a wtedy przyjechała Megan. Potem uratowałem ciebie na klifie. Nieoczekiwanie dla siebie zapragnąłem rzeczy, o których, jak sądziłem, już zapomniałem. Zrobiłaś wirówkę także z mojej głowy - dodał i przylgnął wzrokiem do jej ust. - Dlaczego musiałaś pojawić się właśnie teraz, Isabello? Powinna mu odpowiedzieć, że to przeznaczenie, ale by jej nie uwierzył. Nick pozostawał w błędnym przekonaniu, że panuje nad swoim życiem, jeżeli tylko nosi krawat i postępuje według paru zasad. Dopiła kawę i wstała. - Przejdźmy się. Wyszli i ruszyli w stronę zatoki. Łodzie leniwie kołysały się w swoich miejscach na przystani. Zaraz za falochronem rozbijały się fale, ale zatoka była osłonięta i dość spokojna. A nad głowami na pogodnym nocnym niebie świeciło milion gwiazd. - W Los Angeles nie ma takich widoków - powiedziała. Musiało być fajnie wychowywać się tutaj.
- Dla mnie to był raj w obłędzie całej reszty życia. Kiedy tu, w Zatoce Aniołów, kończył się sezon, rodzice pakowali się i zabierali mnie i Tory w trasę. Autobusy, motele, garderoby i przebieralnie - taki był nasz świat. - Czy ty i Tory byliście sobie bliscy? - Zawsze. Starałem się być dla niej starszym bratem, ale mówiąc prawdę, Tory wydoroślała na długo przede mną i wkraczała zawsze do akcji, kiedy między mną a rodzicami zdarzał się konflikt. A zdarzał się często. - Przerwał. - Po wyjeździe Kendry poprosiłem rodziców o pieniądze na podróż do Londynu i odzyskanie Megan. Isabella przystanęła, słysząc napięcie w jego głosie. -1 co powiedzieli? - Nie mieli żadnych oszczędności - odparł z ponurą miną. - Nie chodziło jednak tak naprawdę o pieniądze. Nie podobało im się moje życie. Ojciec rzekł, że najwyższy czas, bym wydoroślał. Zaśmiał się krótko i ostro. - Śmiesznie było usłyszeć to właśnie od niego, bo zawsze był Piotrusiem Panem żyjącym w świecie, w którym nikt nie dorośleje ani nie musi się mierzyć z rzeczywistością. Nawet w sprawie renowacji teatru chowają głowy w piasek. - Wciągnął powietrze i przez chwilę szedł w milczeniu. - Może dobrze, że mi nie pomogli, bo zmusili mnie, bym sam stanął na nogi. Zawsze jednak w głębi duszy będę się zastanawiał, czy nie odzyskałbym Megan wcześniej, gdyby mi pomogli. - Teraz bardzo im zależy na wnuczce - wtrąciła, bo była świadkiem kilku krótkich rozmów między Megan a Hartleyami. - Zawsze im zależało. Pisali do niej i posyłali prezenty, ale przez długi czas uważali, że Megan lepiej jest przy Kendrze. Rozumieli Kendrę, bo była jedną
z nich. Zajęło nam dość dużo czasu, by się przekonać, jaka naprawdę jest. To świetna aktorka. - Musiało być dziwnie wychowywać się wśród ludzi, którzy tak łatwo potrafią się przemienić w kogoś innego. Mnie było ciężko się nauczyć, kiedy aktor jest postacią realną, a kiedy tylko gra rolę - zauważyła Isabella. - Uczysz się, że nie wolno zbyt szybko ufać. - To wyjaśnia obecność murów wokół ciebie. - Znowu do tego wracamy? Przez kilka chwil przechadzali się w milczeniu, po czym Nick zapytał: - Jak długo będziesz w Zatoce Aniołów? - Nie wiem. Poza życiem zawodowym rzadko robię plany na przyszłość. Idę tam, gdzie mnie wiatr zawieje. Rzucił jej z ukosa szybkie spojrzenie. - Naprawdę? A co wtedy, kiedy wiatr pędzi cię tam, gdzie nie chcesz się znaleźć? - Zawsze znajdzie się wiatr w jakimś innym kierunku. Potrząsnął głową. - Kiedyś zostawiałem życie na pastwę przypadku, ale to donikąd mnie nie zaprowadziło. Musisz pójść zawsze za tym, czego chcesz, bo inaczej najpewniej nigdy tego nie dostaniesz. Pomimo tego, co powiedziałaś, nie uwierzę, że pozostawiasz wszystko przypadkowi. Muszą być rzeczy, których pragniesz. Popatrzyła na niego przeciągle. - A jeśli powiem, że chcę ciebie, Nick? Co będzie, jeśli pójdę za tobą? Oddech mu przyśpieszył. - Rozczarujesz się. - Dlaczego? - Dlatego, że jestem okropnym partnerem, i jeszcze gorszym mężem.
- A kto powiedział, że chcę, byś był dla mnie kimś takim? Nie każdy związek musi mieć etykietę. Zatrzymał się i popatrzył jej w oczy. - Czy krótkotrwały flirt naprawdę ci wystarczy, Isabello? Większość kobiet pragnie więcej. Przetestowała go trochę, a teraz on to samo robił z nią. - To, czego pragnę - zaczęła, starannie dobierając słowa - to przeżyć życie do samego kresu, niczego nie żałując. - To piękne marzenie, ale nikt nie dociera do kresu życia, nie żałując przy tym niczego. - Ty na pewno tego nie zrobisz, jeżeli nadal będziesz udawał, że ktoś, kim teraz jesteś, nie ma nic wspólnego z tamtym chłopakiem, którym kiedyś byłeś. Boisz się, Nick. - Nazywasz mnie tchórzem? - zdziwił się. - Przecież uratowałem ci życie. - Nie boisz się zostać bohaterem. Boisz się być kimś, kim jesteś naprawdę. Jego oczy zalśniły mieszaniną złości i pożądania. - Lubisz żyć niebezpiecznie, prawda? - Czasami. - Czasem i ja to lubię. - Objął ją w pasie i przysunął do siebie. - Wiesz, do czego to prowadzi, prawda? - Mam nadzieję - wyszeptała tuż przed tym, jak jego usta zamknęły się na jej ustach. To był głęboki pocałunek. Jego język wsunął się między jej wargi. Miał smak kawy, pożądania i wielu jeszcze innych rzeczy. Ręce Nicka przesunęły się po jej włosach i przytrzymały jej głowę. Była daleka od myśli, by powstrzymywać tak cudowny szturm. Chciała dotykać go całego, zedrzeć z niego ubranie, zburzyć otaczający go mur i dotrzeć do środka prawdziwego Nicka Hartleya. Sposób, w jaki ją całował, budził w niej pra-
gnienie badania wnętrza jego ust, całego ciała, serca i duszy, choćby miało to trwać całe jej życie. Zadrżała od siły ogarniających ją uczuć i poczuła, że zawtórował jej dreszcz, który przeszył jego ciało. Nick oderwał się od jej ust i jego przyśpieszony oddech rozwiał się parą w chłodnym nocnym powietrzu. Oczy płonęły mu dzikim, niebacznym na nic pożądaniem, aż jej serce zgubiło rytm. Potem jednak ujrzała walkę o odzyskanie panowania nad sobą i odwrót. Wyprostował się. - A niech to! - mruknął. -1 co ja mam z tobą zrobić? - Dlaczego tak bardzo walczysz ze sobą, by się ode mnie odsunąć? - Ponieważ nie chcę kogoś takiego jak ty. Zaczęła oddychać szybko, boleśnie. Nie wiedział, że słyszała już wcześniej te słowa. Padły w niezupełnie takim samym kontekście, ale zabolały tak samo. Odwróciła się szybko i poszła do samochodu Joego. Nick podążył za nią po chodniku. Zanurzyła rękę w torebce, szukając kluczyków. - Przepraszam, Isabello. To nie miało zabrzmieć aż tak źle. Odwróciła się, by popatrzeć mu prosto w oczy. - Powód, dla którego się dziś zatrzymałeś, Nick, jest taki, że chcesz kogoś właśnie takiego jak ja. Kogoś, kto potrząśnie tą klatką, w której się zamknąłeś, i kto ci przypomni, kim naprawdę jesteś. - A kim ty jesteś, Isabello? Kobietą, która co tydzień zmienia pracę, mężczyzn i mieszkania? Myślisz, że to jest życie, które warto przeżyć? To się nazywa nieustanna ucieczka. Przełknęła z trudem, bo jego słowa padły niedaleko celu. - Tak się boisz porzucenia, że zawsze uciekasz pierwsza dodał.
- Rzeczywiście. - Weszła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Przekręciła kluczyk w stacyjce i odjechała. Ściskało ją w żołądku, drżała na całym ciele, a w jej duszy wrzały emocje. Nick nie trafił dokładnie w jej czułe miejsce, ale był piekielnie blisko. W dodatku zarzucanie mu, że udaje kogoś, kim nie jest, było czystą hipokryzją. Czyż ona nie robiła tego samego przez większą część życia? Czyż nie ukrywała cząstki siebie, której nie lubiła? Było jednak znacznie łatwiej analizować zachowania kogoś innego niż własne. Westchnęła. Ich wzajemna relacja zyskiwała na intensywności i łamała wszelkie reguły, które Isabella narzuciła sobie od czasu Tony'ego. Chciałaby dotrzeć dostatecznie blisko Nicka, żeby mu pomóc, lecz nie aż tak blisko, by sama miała na tym ucierpieć. Jednak granice się zacierały. Poza tym obawiała się, że przez przyjazd do Zatoki Aniołów puściła w ruch coś, czego nie da się już zatrzymać. *** Do diabła, co z nim było nie tak? Nick, zły na siebie, energicznie kroczył ulicą. W tej samej chwili, kiedy ujrzał Isabellę w barze, wiedział, że nie będzie w stanie zostawić jej w spokoju. Odkąd wyciągnął ją z samochodu, czuł do niej niesamowite przyciąganie, jakby uratowanie jej życia przywiązało ich do siebie w jakiś potężny i żywiołowy sposób. Nie podobało mu się to. I nie chciał, by ona mu się podobała. Rzuciła wyzwanie jego decyzjom, sposobowi na życie i sprawiła, że zaczął myśleć, iż zagalopował się w drodze do celu, którym było wydoroślenie. A z drugiej strony była niczym Kendra, gotowa skorzystać z najlepszej oferty.
Nie, to nieprawda. Isabella była delikatniejsza, cieplejsza, lepsza, i miała uśmiech, który rozświetlał jej oczy. Każdy mężczyzna mógł utonąć w jej spojrzeniu i umrzeć powolną śmiercią w jej ramionach. A niech to! Już od bardzo dawna nie czul pożądania, które pochłaniało go aż do tego stopnia. Odetchnął głęboko i przyśpieszył kroku, aż zaczął biec. Przebiegł około pół kilometra, kiedy zadzwonił telefon komórkowy. Odebrał, z trudem łapiąc oddech. - Słucham? - Mówi Colleen. Właśnie odwiozłam Megan do domu. Nie zobaczyłam nigdzie twojego samochodu, więc postanowiłam ci dać znać, że wróciła. - Właśnie tam jadę - rzekł Nick wdzięczny, że oderwano go od tematu Isabelli. - Jak przebiegło pilnowanie dziecka? - Świetnie. Alina szybko zasnęła, a dom nadal stoi. Uważam, że wieczór był udany. - Cieszę się. - Megan nie jest taka zła, jaką stara się być. Pozmywała mi nawet naczynia. Był zaskoczony. Córka dotychczas nie okazała w domu skłonności do porządku. Kiedy zaproponował, by pozbierała swoje rzeczy, odszczeknęła, że to zazwyczaj robiła za nią gosposia. Nie był biedny, ale Kendra kasowała dziesięć milionów za film. Megan musiała się teraz czuć tak, jakby mieszkała w lepiance. - Zobaczymy się w niedzielę, prawda? - zapytała Colleen, ściągając jego uwagę z powrotem na rozmowę. - Co jest z niedzielę? - Coroczny konkurs budowania zamków z piasku. Powiedziałam o nim Megan. Powinieneś wziąć w nim udział razem z nią. - To wciąż jeszcze organizują ten konkurs? - zapytał zdziwiony.
- Tak, a ja pamiętam, jak ty i twój ojciec go kiedyś wygraliście. Może to rodzinna tradycja, którą powinieneś się podzielić z córką. - Czy ty naprawdę poważnie sądzisz, że moja punkowa córka zechce ze mną zbudować zamek z piasku? - Nie dowiesz się, jeśli nie zapytasz. Do zobaczenia, Nick. Nie musiał pytać, by poznać odpowiedź Megan. Zaśmieje mu się w twarz. Przypuszczał jednak, że przynajmniej powinien jej to zaproponować. Może zyska jakieś punkty za to, że próbował. Kiedy wszedł do domu, usłyszał telewizor w dziennym pokoju. Na jego widok Megan wyłączyła go błyskawicznie. - Nie musisz tego robić - rzekł. - Jutro nie idziesz do szkoły. Co oglądałaś? - Nic takiego - odparła, ale w oczach miała skruchę. Wstała. Idę spać. - Zaczekaj. Jak ci minął wieczór? - Dobrze. - Przechodząc koło niego, obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. - Dlaczego tak się spociłeś? Gdzie byłeś? - Biegałem koło portu. - O północy? W tym ubraniu? Nie musisz kłamać. Mnie możesz powiedzieć, że uprawiałeś seks. Tak jakby matka nie robiła tego, gdzie i kiedy tylko mogła. - Ja tego nie robiłem - odparł, czując się niezręcznie, że o seksie rozmawia z nim jego nastoletnia córka. - Poszedłem do baru zobaczyć się z przyjaciółmi, a potem pobiegłem do portu, żeby się przewietrzyć. - Wszystko jedno - powiedziała i wyszła z pokoju. Westchnął, zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda mu się skutecznie z nią rozmówić. Rozsiadł się na kanapie i włączył telewizor zaciekawiony, co takie-
go oglądała Megan, co mogło nadać jej aż tak skruszony wygląd. Zszokowany zobaczył na ekranie twarz Kendry. Nie widział jej od bardzo dawna. Ukrył wspomnienia najgłębiej jak mógł, a tymczasem zjawiła się przed nim ze swoimi lśniącymi oczami, idealną cerą i zmysłowym kocim uśmiechem. Kipiała seksapilem - od długich nóg po duży biust, który z pewnością sobie powiększyła. Jej usta także wyglądały na pełniejsze. Była doskonałą aktorką, bez wysiłku okazującą rozmaite uczucia. Zawsze umiała być kimś na zawołanie i grać swoją rolę przekonująco. Grała rolę żony przez parę lat i rolę matki o kilka lat dłużej. Porzuciła jednak obie. Wyłączył telewizor i wyszedł do korytarza. Zatrzymał się przy otwartych drzwiach pokoju Megan i zobaczył, że jeszcze nie śpi. Leżała w łóżku ze słuchawkami na uszach, ale oczy miała otwarte. Zabrał z fotela jej ubrania i usiadł. Zdjęła słuchawki. -Co jest? - Chcesz ze mną w niedzielę wybudować zamek z piasku? Jest konkurs. Skrzywiła się. - To jakiś cholerny żart? Uśmiechnął się tylko. - To nie jest odpowiedź. - Nie jestem dzieckiem. - To nie jest konkurs dla dzieci, ale dla rodzin. Tylko ja i ty. I nie mów, że ci wszystko jedno - dodał, widząc, że już otworzyła usta. - Chciałbym, żebyś wzięła udział. Ryzykował, mówiąc jej, jak bardzo tego chciał. Zazwyczaj bowiem w takich przypadkach uzyskiwał efekt przeciwny do zamierzonego.
Wpatrywała się w niego przez długą chwilę, po czym westchnęła. - No dobra, zrobię to. Czy mogę już iść spać? Ich oczy się spotkały. - Nic w tym złego, że tęsknisz za mamą. - Wcale nie tęsknię. Nienawidzę jej. - Nienawidzi się tylko tych, których się kochało. A ja wiem, że ją kochasz, pomimo że jesteś na nią zła. Cokolwiek zrobiła, zawsze pozostanie twoją matką. - Czy ty nic nie rozumiesz? Ona nie chce być moją matką powiedziała Megan i pociągnęła nosem. - To dlatego mnie odesłała. Nie mogła już dłużej wbijać mnie w słodką różową sukienkę i obnosić się ze mną jak ze swoją uroczą małą córeczką. - To dlatego ufarbowałaś włosy i wsadziłaś sobie do nosa kolczyk? - Chciałam wyglądać jak ja sama, a nie jak jej wystrojona lala. - Udało ci się. - Wstał. - Zapamiętaj sobie, Megan, że mnie nie obchodzi, jakiego koloru masz włosy i co nosisz na sobie. Zawsze będziesz moją córką. A ja zawsze będę twoim tatą. - Jak mam ci uwierzyć? Dobrze ci było, kiedy nie byłeś moim ojcem i kiedy dzielił nas ocean. - Byłem wtedy młody i głupi, co mnie zresztą nie usprawiedliwia. Chcę, byś mi dała szansę, Megan. - Poczuł w gardle dławiące emocje. - Nie zasługuję na nią, ale naprawdę jej potrzebuję. Jego słowa zawisły na długą chwilę w powietrzu. Wreszcie powiedziała: - Wszystko mi jedno. - Wykrzywiła usta w złośliwym grymasie. - Wszystko ci jedno? - warknął. - To ja ci pokażę wszystko jedno. - Złapał poduszkę. - Dalej, to wojna - oświadczył.
Kiedy bombardowali się poduszkami, Megan zapiszczała z zachwytu jak tamta mała dziewczynka, która się z nim bawiła. Nie wiedział, czy to pamiętała, ale nie miało to w tej chwili znaczenia. Przez chwilę była to tylko czysta zabawa. Wreszcie opadli ze zmęczenia. - Pobiłam cię - oświadczyła dumnie Megan. - Nic podobnego, to ja wygrałem - zażartował. Cisza sprawiła, że odwrócił do niej głowę. - Zawsze pozwalałeś mi wygrać - powiedziała z nieobecnym spojrzeniem. Wstrzymał oddech. - Tak, to prawda. - Siedziałeś w nogach mojego łóżka, póki nie zasnęłam. - Tylko dlatego, że byłem zbyt zmęczony, żeby wstać. Uśmiechnął się. Odpowiedziała uśmiechem, po czym wsunęła się pod kołdrę i podłożyła sobie poduszkę pod głowę. - I zawsze opowiadałeś mi taką głupią historyjkę. - O księżniczce Dandelion - przypomniał sobie. - O Boże, zupełnie zapomniałem. - I o księciu Phillipe - dodała. - Najpierw się nie znosili. A potem żyli długo i szczęśliwie... - Głos Megan odpłynął gdzieś daleko, oczy się zamknęły, a pod policzek podłożyła sobie zaciśniętą dłoń, tak jak to robiła jako mała dziewczynka. Nick został przy jej łóżku, póki nie zasnęła głęboko. Starał się przedłużyć tę chwilę, na ile tylko się dało. Jutro Megan powróci do swojego zbuntowanego „ja" wylewającego na wszystkich pomyje. Dziś wieczorem jednak... cóż, dziś wieczorem była znowu jego małym aniołkiem.
Rozdział dziesiąty Coś ty narobiła?! - krzyczał Nick. - Nie chciałem tego! Nie chciałem ciebie! Wszystko pokręciłaś. Dlaczego nie odeszłaś? - Nick. - Wyciągnęła do niego rękę, ale on jak burza pomknął w ciemność, do cienia. Było tam przyzywające światło i głosy wśród nocy. On nie chciał, by z nim została, a ona nie mogła pozwolić, by odszedł. Była mu potrzebna. Nie wiedział tylko, jak bardzo. Isabella usiadła, dysząc ciężko. Serce jej waliło, a policzki miała mokre od potu. Popatrzyła na snop słońca przedzierający się przez szparę w zasłonach i poczuła ulgę, że jest już poranek. Wstała i poszła pod prysznic. Resztki snu kołatały się w jej głowie. Czy to rzeczywiście była wizja czegoś, co miało nastąpić, czy też przetworzyła w coś więcej wspomnienie tego, jak wczoraj Nick ją odtrącił? Czy próbuje przekonać samą siebie, że on jej potrzebuje, ponieważ musi mieć pretekst do pozostania w Zatoce Aniołów? I jeszcze nie jest gotowa, by się od niego oddalić? Już bardzo dawno nie czuła do żadnego mężczyzny takiego pociągu fizycznego. Poza tym podobał jej się.
Podziwiała to, w jaki sposób ułożył sobie życie po rozwodzie, jego pragnienie, by być dobrym ojcem, lojalność wobec rodziny, która przecież nie zawsze go wspierała. Popełnił w życiu błędy, ale chciał żyć lepiej. Któż mógł tego nie docenić? Życząc sobie, by w jej głowie w miejsce pytań pojawiły się wreszcie odpowiedzi, wyszła spod prysznica, wytarła się i ubrała. W kuchni zastała gorącą kawę i wiadomość od Joego, że jest w pracy. Naprawdę robił wszystko, by odnaleźć Annie. Zniknięcie dziewczyny odbiło się na sporej liczbie osób, z których część już znała, jak Tory, Erin czy Charlotte. Zdumiewające było to, że już tak mocno poczuła się częścią społeczności. Nic dziwnego, że Joe nie był w stanie stąd wyjechać. Zauważyła, że w Zatoce Aniołów rany na jego nieco sponiewieranej duszy się wygoiły. Przez lata pracy w policji Los Angeles zrobił się cyniczny i twardy. Dotarł z tym niebezpiecznie blisko samej krawędzi przepaści, która teraz wydawała się jakby mniej urwista. Dziwiło ją, że Rachel tego nie dostrzegła, że jej to nie cieszyło. Przeciwnie, odwróciła się od Joego. Możliwe jednak, że to Joe odwrócił się od Rachel. Bez względu na to, jak było, nic się nie zmieni, jeśli jedno z nich nie uczyni kroku, by zmniejszyć dzielący ich dystans. Nalała sobie kawy, po czym złapała torebkę i pojechała do miasta. W drodze do teatru chciała się bowiem jeszcze zatrzymać przy sklepie Pod Sercem Anioła. Może Fiona Murray powie jej coś o Leticii i jej rodzinnej historii, co mogłoby dostarczyć Isabelli tropu do wiedzy, jak i dlaczego przeszłość połączyła się z przeszłością.
*** Fiona Murray była starszą i bardziej energiczną wersją Kary rudowłosa, o błękitnych oczach i pokrytej piegami opalonej twarzy. Liczyła sobie już ponad osiemdziesiąt lat, ale wzrok miała bystry, głos donośny, a rękę Isabelli potrząsnęła mocno, co świadczyło, że zachowała jeszcze sporo siły. Wskazała jej miejsce na kanapie w kantorku na tyłach sklepu. - Spodziewałam się twojego przyjścia - rzekła. - Kara mi powiedziała, że interesujesz się historią rodziny. Teraz, kiedy cię zobaczyłam, już wiem, dlaczego. Wyglądasz jak Beatriz. -Tak? - O, zdecydowanie. - Fiona położyła na stoliku do kawy album fotograficzny. - Mam kilka zdjęć Beatriz z czasów, kiedy była od ciebie sporo starsza, ale pozwól, że najpierw opowiem ci pokrótce jej historię. - Z radością jej wysłucham. - Beatriz i jej mąż, Miguel Cardoza, dotarli do brzegu z dwoma chłopcami, Isaakiem i Nathanielem, wówczas dopiero uczącymi się chodzić. Byli jedną z paru zaledwie rodzin, które w całości uratowały się z zatopionego statku. Beatriz oraz jedna z moich przodkiń, Rosalyn Murray, były twórczyniami historycznej makaty, którą mogłaś widzieć na dole. - Widziałam. Nie udało mi się jednak zgadnąć, który kwadrat należał do Beatriz. - Beatriz nie wszyła do makaty żadnego kwadratu. Isabella była zaskoczona i zbita z tropu. - Myślałam, że wszyscy, którzy ocaleli, mieli swoje kwadraty. - Ona nikogo nie straciła, chciała natomiast uhonorować pamięć tych, którzy odeszli. Przyszyła kwadraty rodzin, z których nikt nie ocalał, żeby przedłu-
żyć pamięć o nich. Na nieszczęście lista pasażerów statku także zatonęła, Beatriz mogła więc jedynie polegać na innych rozbitkach, którzy pamiętali mniej więcej, kto był na pokładzie. Wiele dziesiątków lat spędziła, próbując ustalić wszystkie nazwiska. Podróżowała tam i z powrotem do San Francisco, nie chcąc nikogo pominąć. Nazwiskami tymi zostały obszyte boki makaty i wkomponowane we wzór całości. Fiona otworzyła album. Pierwsza fotografia przedstawiała makatę. Isabella pochyliła się, by ją lepiej obejrzeć. Fiona powiodła palcem wzdłuż ozdobnych ściegów, które widniały na wszystkich czterech bokach kwadratów. - Jeśli się wpatrzysz, zobaczysz nazwiska. - Widzę - odparła Isabella. Naprawdę jednak, wpatrując się w fotografię, miała obraz zamazany przez zbierające się pod powiekami łzy. Poczuła, jakby cofnęła się w czasie. Rozpacz i poczucie winy wypełniały jej serce, kiedy przebijała igłą materiał. Tak wiele nazwisk. Tak wiele ofiar. Słyszała w głowie krzyki za każdym razem, kiedy wieczorem zasypiała. Widziała trwogę w oczach otaczających ją osób, bowiem groziło im, że ocean pochłonie ich wszystkich. - Jej naprawdę na nich zależało - szepnęła Isabella i podniosła wzrok, żeby popatrzeć na Fionę. - Beatriz czuła się związana z tymi, którym nie udało się przeżyć. Fiona przyjrzała się jej uważniej. - Tak. Była po temu konkretna przyczyna. - Przerwała. Beatriz miała takie same oczy jak ty, Isabello. Puls Isabelli przyśpieszył. - Skąd pani to wie?
Starsza kobieta przewróciła kilka stron i znalazła tę właściwą. - Ta fotografia jest czarno-biała, ale nawet na niej oczy przykuwają uwagę. Isabella przyjrzała się podobiźnie Beatriz i położyła drżącą rękę na sercu. W twarzy i oczach kobiety, która żyła sto pięćdziesiąt lat temu, zobaczyła siebie. Zdawało się to czymś nadprzyrodzonym. - Beatriz powiedziała mojej prababce, że widziała zatopienie statku, zanim się to stało - ciągnęła Fiona. - Próbowała to wyjaśnić kapitanowi, ale on myślał, że ma do czynienia z histeryczką. Przekonała jednak męża i parę innych osób, łącznie z moją prababką, które dostały się do pierwszej szalupy ratunkowej, podczas gdy pozostali próbowali jeszcze wypłynąć całym statkiem ze sztormu. Ocaliła moją i swoją rodzinę, ale cały czas czuła się winna z powodu tych, którym się nie udało. Isabella dokładnie znała rodzaj uczucia, które dręczyło Beatriz, jej frustrację oraz żal, że nie była w stanie zapobiec straszliwemu nieszczęściu. - Przynajmniej jednak uwierzyli jej bliscy, i ich życie udało się ocalić. To już coś. - Beatriz nie była jedyną osobą z twoimi oczami. - Fiona odwróciła kartkę. Fotografia była kolorowa i została zrobiona przed teatrem prawdopodobnie we wczesnych latach pięćdziesiątych, sądząc po strojach, fryzurach i samochodach. Wszystko na zdjęciu odeszło jednak w tło, kiedy Isabella wpatrzyła się w młodą kobietę z długimi, czarnymi włosami i niezwykłymi, niebieskimi oczami, które patrzyły prosto w obiektyw, prosto w oczy Isabelli. Był w nich smutek, a może znużenie. - Leticia - szepnęła Isabella. - To musi być ona. Powiedział, że wyglądam dokładnie jak ona. – Pod-
niosła wzrok na Fionę. - Harrison Hartley o mało nie zemdlał na mój widok. Myślę, że ją kochał. - I ja zawsze tak myślałam - rzekła Fiona i kiwnęła głową. Jednak poślubił Alice niedługo po tym, jak Leticia wyjechała z miasta. I nikt już więcej o niej nie mówił. - Znała ją pani? - spytała Isabella, chcąc bardzo usłyszeć więcej o kobiecie, której naszyjnik wezwał ją do Zatoki Aniołów. - Jaka ona była? - Bardzo spokojna, prawie jak cień. - Spojrzenie Fiony penetrowało pilnie twarz Isabelli. - Była trochę jak ty, a trochę nie. Macie podobne rysy twarzy, ale w tobie jest życie, ty masz siłę, energię w oczach. Ona tego wszystkiego nie miała. - Fiona westchnęła głęboko. - Leticia wyjechała z miasta po pożarze w teatrze, w którym zginęła młodsza siostra Harrisona, Caitlyn. Znaleziono ją podobno w pracowni kostiumów albo gdzieś w pobliżu. Hartleyowie byli wprost zdruzgotani, Leticia na pewno też. Caitlyn była śliczną dziewczyną, pełną życia - doskonałą już aktorką i trochę niesfornym dzieckiem. - Moja babcia powiedziała, że Leticia się zabiła. Czy pani wie, jak umarła? - Jej samochód stoczył się z szosy do oceanu koło Big Sur. W zdarzeniu nie brały udziału inne auta, ale mimo wszystko to mógł być wypadek. Po plecach Isabelli przeszedł dreszcz. Leticia zginęła w wypadku takiego samego rodzaju, jaki przytrafił się jej zaledwie parę dni temu. Uratował ją Nick - wnuk mężczyzny, którego Leticia kochała. Nazbyt wiele podobieństw, by przejść nad tym obojętnie. - A pani uważa, że to nie był wypadek? - zapytała. Fiona wzruszyła ramionami. - Szczerze powiem, że nie wiem. Leticia zdawała się dźwigać na ramionach ciężar całego świata.
Isabella nader dobrze znała to uczucie. - Dziękuję, że poświęciła mi pani swój czas - powiedziała i podniosła się z kanapy. - Dobrze się czujesz? - zapytała Fiona i także wstała. W jej oczach odmalowała się troska. - Wszystko to zdarzyło się bardzo dawno temu. - Tak, ale boję się, że teraz nadchodzi coś jeszcze - rzekła, a słowa te wyrwały się z jej ust, zanim zdołała je powstrzymać. - Ponieważ zajęłaś miejsce Leticii w pracowni kostiumów? Erin powiedziała mi, że jesteś projektantką. - Szyję kostiumy jak Leticia. I mogła pani pewnie się domyślić, że czasami widzę różne rzeczy w wyobraźni, w taki sam sposób jak ona. W sposób, w jaki widziała też Beatriz. Nie zdarzyło się jednak, żeby którakolwiek z nas była zdolna powstrzymać nieszczęścia. - Beatriz ocaliła rodzinę. - A Leticia? Co ona zrobiła? - Myślę, że nie znamy jej całej historii. Całkiem możliwe, że dlatego się tutaj znalazłaś. *** Isabella myślała nad słowami Fiony w drodze do teatru. Teraz, gdy wiedziała, że obie, Beatriz i Leticia, miały takie same oczy jak ona oraz posiadały ten sam dar, rozumiała, że to przeznaczenie ją tu przywiodło. Co jednak powinna zrobić? Mgliste sny o niebezpieczeństwie grożącym Nickowi nie wyglądały tak strasznie jak zatopiony statek albo pożar w teatrze. Nie znała w ogóle wroga, przeciw któremu walczy, nie mogła dać nikomu żadnego ostrzeżenia, przynajmniej jeszcze nie teraz. A gdyby nawet znała szczegóły, czy ktoś by jej uwierzył? Jaki był
sens w przewidywaniu przyszłości, jeśli nie można nic z tym zrobić? Sfrustrowana zatrzymała się na czerwonym świetle i klepnęła kilka razy kierownicę. Próbowała niejednokrotnie porzucić swój dar, od kiedy zginął jej chłopak ze średniej szkoły i kiedy utraciła najlepszą przyjaciółkę. Dobrowolnie zgodziła się prowadzić życie bez intensywnych uczuć, które zdawały się bezpośrednio wyzwalać wizje. Przez jakiś czas to nawet działało - dopóki wszystkiego nie zmienił ten przeklęty wisiorek. Sięgnęła pod włosy na kark i próbowała go odpiąć. Chciała go zdjąć. Podobnie jak dwukrotnie wcześniej, kiedy usiłowała się od niego uwolnić, zapięcie nie puściło. Szarpnęła łańcuszek, ale się nie zerwał. Jezu, czy trzeba będzie aż nożyc do metalu, żeby zdjąć taki drobiazg? Kierowca w samochodzie z tyłu zatrąbił niecierpliwie. Światło zmieniło się na zielone, a za nią stał sznur pojazdów. Wcisnęła pedał gazu. Kusiło ją, żeby wyjechać z Zatoki Aniołów. Może sny przestaną się pojawiać, kiedy oddali się od tego styku z przeszłością. Czy jednak zazna spokoju, jeśli wyjedzie i coś złego stanie się Nickowi albo Joemu? Jeśli zostanie w miasteczku, to przynajmniej będzie mogła sobie powiedzieć, że zrobiła wszystko, co się dało. Pozbiera potłuczone szkło i poskleja znów w całość, czyli uczyni to, co do tej pory zwykle robiła. *** Kiedy Isabella dotarła do teatru, Nick stał na dziedzińcu i rozmawiał z ojcem i jeszcze jakimś mężczyzną. Mówił z ożywieniem i gestykulował. Opowiadał
o renowacji fasady teatru. Pomimo niechęci, by się zaangażować w to zadanie, wydawał się do niego wręcz stworzony. Budynek, ze swoim solidnym fundamentem i mocnymi kolumnami w zestawieniu z lekkością i fantazją detali architektonicznych, stanowił prawdziwe studium kontrastu. Podobnie jak sam Nick. Teatr zmusi go do korzystania w równym stopniu z obu półkul mózgowych. Kiedy rozmowa się zakończyła, Nick przesunął na Isabellę spojrzenie. Powiedział coś rozmówcom, prawdopodobnie, że dołączy do nich za chwilę w środku, po czym podszedł. Kiedy się zbliżał, poczuła mrowienie w zakończeniach nerwów. Myślała o tym, co chciała mu powiedzieć, kiedy znów go zobaczy, niemniej nic nie przyszło jej do głowy. - Isabello. - W jego tonie było coś z czujności, tak jakby nie był pewien, jak zostanie przyjęty. Ona poczuła się podobnie. Ich ostatnie spotkanie nie zakończyło się dobrze. - Hej, Nick. Jak leci? - Doskonale. Właśnie omawiam wstępne plany z ojcem i jednym z miejscowych wykonawców. - Na pewno wykonasz tu wspaniałą robotę. W jego oczach błysnęło zaskoczenie. - Nie zadeklarowałem się jeszcze. - Ale się zadeklarujesz. - Poskubała palcami rąbek bluzy, po czym rzekła: - Cóż, powinnam wejść do środka. Na dziś mamy mnóstwo poprawek. Położył jej rękę na ramieniu. - Zaczekaj. - Palce zacisnęły się mocniej, a jego spojrzenie spoczęło na niej. - Nie podoba mi się sposób, w jaki sprawy się wczoraj zakończyły. - A chciałeś, żeby jak się zakończył wczorajszy wieczór?
- Nie wiem, ale nie tak, jak się skończył. Lubię cię, Isabello. - Wiem - powiedziała cichutko. - I w tym jest cały kłopot, prawda? - Czas nie jest odpowiedni. - Nie sądzę, żeby chodziło tu o czas. Chodzi raczej o lęk. Rozumiem to, Nick, ponieważ ja też się boję. Ty i ja razem to coś bardzo energetycznego. Aż za bardzo. Byłeś na tyle bystry, by się powstrzymać. Jeśli jednak pragniesz utrzymać między nami większy dystans, musisz puścić moje ramię. Cofnął rękę. - Dobrze - rzekła, zmuszając się do uśmiechu. - Zamierzam pozostać w miasteczku tylko przez jakiś czas. Nie ma sensu zaczynać czegoś, czego nie dokończymy. - Tak - zawtórował. - Nie ma sensu. - Zobaczymy się później. - Kiedy szła do teatru czuła na sobie jego wzrok. Nie zawołał jej, ponieważ dała mu właśnie dokładnie to, czego potrzebował. A przynajmniej sądził, że tego potrzebował. *** Pracownia kostiumów była pełna. Mariah przedstawiła Isabellę kobietom, które zgłosiły się do pracy przy przeróbkach i naprawianiu strojów. Wszystkie przyjęły ją z otwartymi ramionami. W Zatoce Aniołów nikt nie czul się obcy. Z chwilą przekroczenia granicy miasteczka należało się już do niego. Tak było i w życiu teatru, gdzie wszyscy dzielili tę samą pasję i to samo dążenie do perfekcji. Nie miało znaczenia, skąd się pochodzi i kim się jest, jeśli wykonywało się swoje zadanie. Wszystkich obchodziło tylko to. Isabella świetnie się czuła w tym żywiole. Nie chcia-
la mieć czasu na myślenie o Nicku czy Leticii lub kimkolwiek innym, chciała poświęcić się pracy. Krótko po południu przyszła po swój kostium Kara Lynch. - Babcia mówiła, że rozmawiałyście dzisiaj rano - zagaiła, kiedy Isabella pomagała jej się ubrać. - Tak, dowiedziałam się sporo o Beatriz. Nie miałam pojęcia, że była tak związana z twoją rodziną. - Narzuta była naprawdę pomysłem Beatriz, chociaż przypisywano ją Rosalyn Murray. - Kara uśmiechnęła się do Isabelli. - Przypuszczam, że to oznacza, iż jesteś jedną z nas. Odpowiedziała uśmiechem. - Przypuszczam, że tak. - Uklękła, by sprawdzić długość sukienki Kary. - Trzeba skrócić o dwa centymetry. - Zaznaczyła szpilką właściwe miejsce, po czym wstała, żeby popatrzeć, jak leży strój. - Wczoraj wieczorem bawiłam się świetnie - rzekła Kara. - Nie mogę uwierzyć, że mój brat w końcu się żeni. Kochał się w Lauren, od kiedy skończył siedemnaście lat. Bardzo się cieszę, że nareszcie znaleźli drogę do siebie. On zawsze był typem włóczykija, kogoś, komu trudno się ustatkować. Tymczasem teraz zapuszcza korzenie w Zatoce Aniołów, jedynym miejscu, gdzie nigdy nie chciał mieszkać. Zabawne, jak toczy się życie. - Jak leży sukienka w biuście? - zapytała Isabella. - Nie popuścić troszeczkę? - Możliwe. Karmię piersią i biust mam o wiele większy niż zwykle. Colin się zachwyca - dodała z uśmiechem. - Nie wiem, co biedaczysko pocznie, kiedy wreszcie przestawię Faith na butelkę. Isabelli podobało się ciepłe poczucie humoru Kary i całkowity brak udawania. Przy Karze widziało się to, co się dostawało. Chciałaby być tak przeźroczysta.
- Przy okazji, zamierzam wydać imprezę zaręczynową dla Shane'a i Lauren w najbliższą sobotę wieczorem - dodała Kara. Musisz przyjść. Mam nadzieję, że Nick także przyjdzie. Kiedyś byli z Shane'em dobrymi przyjaciółmi. - Kara obrzuciła Isabellę zamyślonym spojrzeniem. - Ty i Nick wyglądaliście wczoraj, jakbyście się dobrze dogadywali. Chrząknęła. - No cóż, w końcu uratował mi życie. - Tylko o to chodzi? Bo ja odebrałam między wami silną wibrację. Miałam nawet wrażenie, że Nick grał tylko dla ciebie. Ona także odniosła takie wrażenie, ale zaliczyła to do swojego szalonego zauroczenia jego osobą. - Nickowi potrzebny jest ktoś taki jak ty - ciągnęła Kara. Jej słowa stały w jaskrawej sprzeczności z tym, co powiedział wczorajszego wieczoru Nick. - Dlaczego tak sądzisz? - zapytała zaciekawiona Isabella. - Ponieważ w tym, co robisz, jesteś twórcza i oddajesz się pasji. A Nick, choć się przemienił w biznesmena w garniturze, ma duszę. Wystarczy posłuchać jego muzyki, żeby to dostrzec. - On akurat teraz nie poszukuje żadnego związku. Ma dużo pracy przy córce i w interesach. - Zazwyczaj w takich okolicznościach dopada nas miłość rzekła z uśmiechem Kara. - Ja nie szukam miłości. - Dlaczego? Jest ktoś w Los Angeles? - Nie dlatego. - To dlaczego? - naciskała Kara. Isabella wzruszyła ramionami.
- Miłość zazwyczaj oznacza ból, a ja nie jestem zainteresowana tym, by złamano mi serce. Chcę się bawić. To wszystko. - Wyobrażam sobie, że Nick jest całkiem zabawny. A przynajmniej na pewno miał taką reputację w szkole. Isabella się roześmiała. - Przestań mnie swatać, proszę. - Nic na to nie poradzę. Chcę wyswatać wszystkich swoich samotnych przyjaciół, żeby byli tak samo szczęśliwi jak ja. Isabella poczuła wzruszenie, że Kara już uważa ją za przyjaciółkę. Była to osoba z wielkim sercem. Zakończyła przymiarkę i powiedziała: - To wszystko. Będzie gotowa do ostatniej przymiarki w przyszłym tygodniu. - Wspaniale. Kiedy Isabella pomagała Karze zdjąć kostium, do pracowni weszła Tory i oznajmiła, że w pokoju przesłuchań są kanapki i napoje dla tych, którzy poczują się głodni. Po jej słowach wyszli niemal wszyscy. - Wiedziałaś, jak wyludnić pracownię - rzekła Kara, wkładając sweter na luźną bluzkę i obciągając go na legginsy. - Chyba tak - rzekła słabo Tory. - Dobrze się czujesz? - zapytała Isabella, widząc jej podkrążone oczy. - Wyglądasz, jakbyś nie spała. - Bo nie spałam. - Co się dzieje? - zapytała Kara ze współczuciem w oczach. Martwiłaś się o Annie? - Nie tylko o to. - Tory wzięła głęboki oddech, po czym wypuściła powietrze. - Na pewno i tak o tym wkrótce usłyszycie, o ile już nie słyszeliście. Poprosiłam wczoraj Steve'a, żeby nocował u swojej matki. - Przygryzła dolną wargę. - Wynajął adwokata i nie
odpowiedział mi na pytanie o swoje stosunki z Annie. Czy w takiej sytuacji mogę nie zakładać najgorszego? - Dan McCarthy także wynajął adwokata - rzekła Kara. Wczoraj wieczorem powiedział mi o tym Colin. Może po prostu starają się bronić swojej reputacji. - Albo siebie nawzajem - odparła z goryczą Tory. - Są od dawna dobrymi przyjaciółmi. Gdyby tylko jeden wynajął adwokata, od razu byłoby wiadomo, kto jest winien. Nigdy bym nie pomyślała, iż nadejdzie taki czas, że stracę zaufanie do własnego męża. - Założyła kosmyk włosów za ucho. - Nie wierzę, że powiedziałam to głośno. A co, jeśli się mylę? A co, jeśli mam rację? Boże, co będzie, jeśli mam rację? - Nie przyjmuj najgorszego scenariusza - poradziła Kara. Zaczekaj, aż zbierzesz więcej faktów. - Ale to Steve unika rozmowy o faktach - odparła gorzko Tory. - Jeśli mnie zdradził, to powinien mi to powiedzieć, bo bez względu na to, czy ma prawnika, czy nie, będzie musiał oddać próbkę do testu DNA. Jeśli on tego nie zrobi, ja to zrobię. Mam jego szczoteczkę do zębów, jego grzebień. Prawda i tak wyjdzie na jaw. Nie wiem tylko, czy jestem gotowa się z nią zmierzyć. Potrząsnęła głową. - Zresztą i tak nie mam teraz na to czasu. Przepraszam, zawracam wam głowę. Kiedy Tory wyszła, Kara zwróciła się do Isabelli: - Cóż, nie wygląda to dobrze. Mam nadzieję, że Joe odnajdzie Annie i będzie można wszystkie te plotki wyjaśnić. - Też mam taką nadzieję. Po wyjściu Kary Isabella skorzystała z panującego spokoju, żeby zająć się szyciem. Po godzinie postanowiła zrobić sobie przerwę. Poszła do budynku głównego z ciekawości, jak przebiegają przesłuchania. Usiadła na widowni w ostatnim rzędzie i patrzyła na dwie kobiety odgrywające jakąś scenę. Chociaż
wokół trwały prace przy dekoracjach, kobiety zdawały się całkowicie pochłonięte odgrywanymi przez siebie postaciami. Rodzice Nicka siedzieli przy stole nieopodal, robili notatki i od czasu do czasu wtrącali wskazówki do prowadzonego dialogu. Kiedy jakiś mężczyzna zajął miejsce przy Isabelli, spojrzała w tę stronę i ze zdziwieniem ujrzała Harrisona Hartleya. - Miałem nadzieję, że pojechałaś do domu - powiedział. - Czego pan się boi? Że czegoś się doszukam? - zapytała wprost. - Wiem już, że był pan zakochany w Leticii. Nie wiem jednak, dlaczego Leticia wyjechała z miasta. Ani też dlaczego jej samochód wypadł z drogi. - Popatrzyła mu prosto w oczy, lecz nie zobaczyła w nich zdziwienia, tylko cierpienie. - Powiedział mi pan, że wyjechała, a nie że zginęła. I zapytał mnie pan, czy jestem jej wnuczką. Jak mogę być jej wnuczką, skoro ona straciła życie tydzień po opuszczeniu teatru? - Nie byłem pewny, czy naprawdę nie żyje - odparł szybko. Samochód wpadł do oceanu i nigdy nie znaleziono jej ciała. Wmawiałem sobie, że cuda się zdarzają, że może przeżyła i uciekła, by wieść życie, jakiego pragnęła. Isabella wlepiła w niego spojrzenie, wstrząśnięta myślą, że gdyby nie Nick, mogłaby skończyć jak Leticia, gdzieś na dnie oceanu. Nick ją jednak uratował. A Harrison pozwolił Leticii odjechać. - Dlaczego tutaj jesteś? - zapytał ponownie. - Wisiorek - odpowiedziała po prostu. - Mój brat znalazł go w domu wuja i mi przysłał. Tamtego dnia przyśniła mi się Zatoka Aniołów. - To jakieś szaleństwo. - To samo mówił pan Leticii, kiedy dzieliła się z panem swoimi wizjami? Że jest szalona?
Przez długą chwilę nic nie odpowiadał. Mocno zacisnął usta ze wzruszenia. Wzrok miał utkwiony w scenie, ale myślami był daleko, bardzo daleko. - Leticia próbowała mnie ostrzec, że nadchodzą kłopoty. Uważałem jej wyobraźnię wyłącznie za uroczą, fascynującą część jej osobowości. Chciała, żebym jej posłuchał, żebym jej uwierzył, tymczasem ja tego nie uczyniłem. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Gdybym posłuchał Leticii, moja siostra żyłaby. - Co zobaczyła Leticia? - zapytała Isabella. - Powiedziała, że Caitlyn ma spore kłopoty, że umawia się z chłopcem, który może jej zrobić krzywdę. Tego wieczoru, kiedy podarowałem Leticii naszyjnik, była szczególnie niespokojna. Miała jakąś wizję, kiedy ubierała Caitlyn do przedstawienia. Ja jednak nie chciałem jej wysłuchać. To był dzień urodzin Leticii, a ja miałem dla niej niewiele czasu. Isabella położyła rękę na naszyjniku. Emocje się w niej zagotowały, a szepty z przeszłości nalegały, by się w nie wsłuchać. - Leticia powtarzała, że powinniśmy wracać do teatru. Ja zaś wiedziałem, że to dla nas ostatnia okazja na spotkanie. Alice bowiem nalegała, żeby ustalić datę ślubu. - Dlaczego nie zerwał pan z Alice, skoro był pan zakochany w Leticii? - Bo to Alice była kobietą, którą należało mieć za żonę. Pasowała do mojego życia. Leticia, niestety, nie. Miałem wtedy wielkie ambicje. Nie chciałem, żeby cokolwiek mnie ciągnęło w dół. Przynajmniej jest na tyle uczciwy, żeby wyznać prawdę, pomyślała Isabella, chociaż przez to nie zaczęła go bardziej lubić. Przyszło jej do głowy, że Leticia była głupia, zakochując się w kimś takim.
- Powiedziałem jej, że nie chcę zmarnować czasu, który moglibyśmy ze sobą spędzić, na coś, czego ona nawet nie potrafi nazwać. Isabellę przeszył niezmierzony smutek. Poczuła rozczarowanie Leticii, jej cierpienie z tego powodu, że ukochany mężczyzna nie chciał jej ujrzeć taką, jaka naprawdę była. - Później tego wieczoru ujrzałem ze wzgórza płomienie rzekł. - Byliście przy Ukrytych Wodospadach - powiedziała, bo jeszcze jeden element układanki trafił na swoje miejsce. - Skąd o tym wiesz? - Proszę mówić dalej. - Tak, byliśmy przy wodospadach. To było przepiękne miejsce, ciemne, romantyczne, na osobności. Kiedy dotarliśmy do teatru, strażacy wynosili już ciało Caitlyn z budynku. Nie żyła. - Odwrócił się, by na nią popatrzeć. - Leticię zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Mnie także. - Żadne z was nie podłożyło tego ognia - zauważyła Isabella. - Możliwe jednak, że mogliśmy zapobiec pożarowi. Popatrzył jej prosto w oczy. - Ty też widzisz różne rzeczy tak jak Leticia, prawda? - Myślałam, że pan nie wierzył w jej wizje. - Powinienem był. - Zamilkł. - Czy coś się stanie? Jeśli tak, tym razem tego nie zlekceważę. - Nie wiem. - Kiedy będziesz to wiedzieć, nie pozwól nikomu, by cię powstrzymał od mówienia. Leticia powiedziała, że jej największy błąd polegał właśnie na tym, że nie dość wierzyła w siebie, by móc mnie przekonać. Nie zrób tego samego błędu. Nie pozwól, żeby komuś jeszcze stalą się krzywda.
- Nie wiem, czy jestem w stanie cokolwiek powstrzymać powiedziała bezradnie. - Zaglądanie w przyszłość nie daje mi takiej władzy. - Czyżby? - rzucił wyzywająco. W tej samej chwili podeszła do nich Tory. - Dziadku, potrzebuję twojej pomocy. Mogę cię wypożyczyć na chwilę? - Oczywiście - rzekł i wstał. Skinął krótko głową na pożegnanie. Patrzyła za odchodzącymi. Dziadek Nicka podszedł do jego rodziców przy scenie. Objął ramieniem żonę, która ciepło się do niego uśmiechnęła. Może Harrison był zafascynowany Leticią pięćdziesiąt lat temu, przeżył jednak życie z Alice i stworzył rodzinę, która rozrosła się już do paru pokoleń. Isabella nie chciała się w to wszystko mieszać. I choć intrygowała ją historia, w głębi duszy nadal czuta pewność, że jej sny nie dotyczą przeszłości, ale przyszłości. Nick bowiem nie należał do przeszłości. Skoro mowa o Nicku... Wstrzymała oddech, bo zobaczyła go wychodzącego zza kulis ze swoim wujem. Trzymał rulony z rysunkami. Stanął i pokazał ręką prywatną lożę najbliżej sceny. Wuj skinął głową i powiedział coś, czego Isabella nie słyszała. Podniosła się z miejsca, czując w brzuchu dziwny ucisk. Czy wyprowadziła ją z równowagi rozmowa z Harrisonem, czy też chodziło o coś zupełnie innego? Uczucie niepokoju ściągnęło ją bliżej sceny. Nick jej nie widział, pogrążony w rozmowie z wujem. Kiedy jednak skończyli, odwrócił się i ich oczy się spotkały - znowu. Oblała ją znajoma fala ciepła. Ilekroć przebywali w tym samym pomieszczeniu, czuła się tak, jakby byli tam tylko oni dwoje. Wszystko inne bladło i stapiało się z tłem. Nie wiedziała, czy ktoś jeszcze zwraca
na nią uwagę, lecz nie miało to żadnego znaczenia. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Dał jej znak ręką, a ona podeszła do schodków. Przeszedł przez całą scenę, żeby podejść do Isabelli. - Właśnie omawiałem pomysły na renowację balkonów. Spojrzała na widownię. Ze sceny wyglądała całkiem inaczej. Taki widok nie był dostępny dla wszystkich. - Musi być dziwnie stać tutaj w świetle reflektorów. - Nadal nie mogła otrząsnąć się z osobliwego uczucia, które stawało się coraz silniejsze. - Nigdy tego nie lubiłem - oświadczył Nick. - Czy dobrze się czujesz, Isabello? - Dobrze. - Ale kiedy wypowiedziała te słowa, poczuła, że kręci się jej w głowie. Położyła mu rękę na ramieniu, żeby nie upaść. W głowie zabłysło jej światło i eksplodowało odłamkami szkła wśród kakofonii krzyków. Instynktownie pociągnęła Nicka w tył sceny, nie zwracając uwagi na jego protest. Protest szybko ucichł, kiedy z góry runął ciężki reflektor i rozbił się o scenę dokładnie w miejscu, gdzie przed chwilą stali. Tak, jak wcześniej w jej głowie, szkło rozprysnęło się na tysiąc odłamków, a w teatrze rozległ się okropny krzyk.
Rozdział jedenasty Oddech Nicka przyśpieszył i serce tłukło mu się w piersi, kiedy patrzył na miejsce, gdzie był zaledwie przed sekundą. Wszyscy zamarli w miejscu bez ruchu, łącznie z nim. Jedyne, co czuł, to ciało Isabelli bardzo blisko siebie. Objęła go ramionami, on także ją tulił. Ocaliła mu życie. Skąd wiedziała? Usłyszała coś? Coś zobaczyła nad ich głowami? Po chwili wuj zaczął wołać, ktoś przybiegł zza sceny i ekipa obsługi ruszyła do akcji. Tory i jej matka rzuciły się ku scenie, wołając równocześnie: - Nic wam się nie stało? - Jak to się mogło zdarzyć? - Dzięki Bogu, odskoczyliście w samą porę. - W samą porę - powtórzy! Nick i popatrzył na Isabellę. Dzięki tobie. Masz wspaniały refleks. Skinęła głową, po czym odsunęła się od niego. - Miałam szczęście. To samo powiedział on, kiedy ją wyciągnął z rozbitego samochodu. Przeszył go chłodny dreszcz. Czy to szczęśliwy traf ich zetknął? W ciele nadal krążyła adrenalina - w równym stopniu wynik otarcia się
o śmierć i bliskości ciała Isabelli. Instynkt kazał jej przede wszystkim osłaniać jego, nim pomyślała, że powinna chronić też siebie. - Dziękuję, Isabello - odezwała się Tory i uścisnęła dziewczynę mocno. - Czasem bywa nie do zniesienia, ale to mój jedyny brat. - Powinnam wrócić do pracy - powiedziała cicho Isabella. Zobaczymy się wszyscy później. - Było naprawdę blisko - rzekła Tory, kiedy Isabella odeszła. - Na pewno nic ci nie jest? - zapytała zmartwiona matka. - Nie mogę uwierzyć, że spadł reflektor. Nie mieliśmy tego typu wypadku przez długie lata. Wszyscy tutaj są bardzo staranni i ostrożni. - Jestem cały - odparł Nick. - Powinniśmy jednak zbadać, co się stało. - Zajmuje się tym już wuj Richard - uspokoiła go Tory. - Mam nadzieję, że to nie jest żaden znak - rzekła ze zmartwieniem w głosie matka. - Przekleństwo? - spytała Tory. - Jakie znowu przekleństwo? - oburzył się Nick. - Przedstawienie, nad którym pracujemy, to ta sama sztuka, której nigdy nie wystawiliśmy z powodu pożaru - wyjaśniła Tory. - Próbowaliśmy ją zagrać piętnaście lat temu, ale wplątaliśmy się w cały szereg kłopotów, tak że z czasem postanowiliśmy wybrać coś innego - dodała matka, a w jej oczach pojawiło się prawdziwe zatroskanie. - Z całą pewnością urwany reflektor ma więcej wspólnego z niedbalstwem robotnika niż z jakimś tam przekleństwem powiedział Nick, który nie zgadzał się z tym pomysłem. - Obie macie zbyt bujną wyobraźnię. Dość mam na dziś. Muszę poszukać Megan. - Zerknął
na zegarek. - Obiecała, że się tu zjawi po meczu futbolowym, który powinien się już skończyć. - Świetnie, że znalazła sobie przyjaciół - zauważyła Tory. - Nie jestem pewny, czy to odpowiedni przyjaciele. Pozbierał plany z miejsca, gdzie je rzucił, i popatrzył na odłamki szkła pokrywające całą scenę. Nie widział ani nie słyszał niczego: ani trzeszczenia, ani odgłosu pękania, niczego. Jakim cudem Isabelli udało się tak szybko zareagować? Kręcąc głową, zszedł ze sceny po stopniach na widownię. W holu znów natknął się na Isabellę. Wychodziła, a w ręku trzymała kluczyki. - Idziesz - rzekł nieco zaskoczony. - Mam dzisiaj trudności z koncentracją - powiedziała i wyszła szybko frontowymi drzwiami. Podążył za nią aż na dziedziniec. - Reflektor, który spadł, na pewno cię zdenerwował. - Tak, owszem. - Isabello, poczekaj - powiedział, kiedy przyśpieszyła kroku. Zatrzymała się, widocznie zniecierpliwiona. - Co takiego? - Skąd wiedziałaś, że reflektor się urwie? Popatrzyła niepewnie z wyrazem oczu, którego nie mógł rozszyfrować. - Przeczucie. To nic takiego. - Uratowałaś mi życie. - Nie sądzę, żeby reflektor cię zabił. Prawdopodobnie ocaliłam cię od paru szwów. - Byłaś na tyle blisko, że też mogłaś ucierpieć. - No cóż, może, ale nic nam się nie stało - powiedziała krótko. - Tak nagle zaczęłaś się śpieszyć.
- A ty nagle się nie śpieszysz - powiedziała zirytowana. - Czy to nie ty zawsze powtarzasz, że powinniśmy trzymać się od siebie z daleka? - Zupełnie jakbym siebie słyszał - rzekł z uśmiechem, który trochę złagodził wyraz jej twarzy. - Jakie masz plany na resztę dnia? Zawahała się. - Jeszcze nie wiem. Kiedy zaparkowałam w śródmieściu, ktoś zostawił mi ulotkę za wycieraczką na temat czegoś, co nazywa się pogoń za indykiem. Pomyślałam, że sprawdzę, co to takiego. - Pogoń za indykiem? Z czym jeszcze wyskoczą w tym mieście? Jej wargi uniosły się w uśmiechu. - Wygląda na to, że każdego dnia odbywa się tutaj jakieś nowe wydarzenie. - Ruszyła. - Lubię atmosferę zabawy, uczucie, że coś się świętuje. Nie ma czegoś takiego w dużych miastach. - To prawda, Zatoka Aniołów nie widziała jeszcze święta, którego nie chciałaby celebrować. Większość ostatniej dekady spędziłem w Los Angeles i już zapomniałem o takich klimatach. Przyzwyczajam się jeszcze... - Przerwał nagle, kiedy zobaczył dwoje nastolatków przejeżdżających tuż przy nich na motocyklu. - Do diabla, co ona wyprawia? - Weź głęboki oddech, Nick - poradziła Isabella. Ogarnęła go wściekła furia. Smarkacz miał język wetknięty głęboko w usta jego córki. - Megan! - krzyknął i rzucił się do przodu. Córka odskoczyła od chłopaka, a jej twarz pokryła się głębokim rumieńcem. Patrzyła to na ojca, to na chłopaka. - Co ty wyprawiasz? - zażądał wyjaśnienia. - A na co to wygląda? - bezczelnie zapytał punk i wykrzywił twarz.
Nick postąpił jeszcze krok do przodu. Chłopak musiał wyczuć jego złość, bo szybko wskoczył na motocykl, rzucił: - Do zobaczenia, skarbie! - po czym ruszył w stronę ulicy. - Czy to ten sam chłopak, przez którego zawieszono cię w szkole? - zapytał Nick. - Ten, który pił? - Will nie jest zły - broniła się Megan. - Nie robiliśmy nic niestosownego. Podwiózł mnie tylko. - Nic nie robiliście? - powtórzył. - Kpisz sobie ze mnie? - Pocałowaliśmy się. Mam piętnaście lat. Co w tym takiego strasznego? - wykrzyknęła Megan, przechodząc do obrony. - Ty na pewno w tym wieku robiłeś więcej niż tylko całowanie. - To co innego - palnął, wiedząc doskonale, że nie ma racji. Nie mógł jednak wymyślić lepszej odpowiedzi. Nie wiedział też, co powinien zrobić. - Idę do środka - oświadczyła Megan i przeszła kolo niego tak, jakby jego zdanie w ogóle się dla niej nie liczyło. Bo prawdopodobnie się nie liczyło. Odetchnął głęboko i popatrzył na Isabellę, która ofiarowała mu spojrzenie pełne współczucia. - Jestem okropnym ojcem. - Nie masz zbyt dużego doświadczenia. Poprawisz się. - Kiedy? Ona jest już prawie dorosła. - Skrzywił twarz. - Nie podoba mi się ten chłopak, któremu wisi na szyi. Widziałaś jego minę? Ja znam taki wyraz twarzy, bo sam starałem się taki przybierać. Co powinienem zrobić? Dać jej spokój, czy się z nią poważnie rozmówić? - Nie wiem, Nick. Nie mam dzieci. - Byłaś przecież nastolatką. - Cóż, moje nastoletnie ja byłoby na śmierć przerażone, gdyby to mnie ojciec przyłapał na całowaniu
się z chłopakiem. Wtedy na pewno wolałabym przeczekać, żeby trochę o tym zapomniał. Właściwie miałabym nadzieję, że ojciec nigdy o tym nie wspomni. - Ja mam zamiar z nią porozmawiać, tylko jeszcze nie teraz. Westchnął. - Przesadzam, prawda? To nie było aż tak złe? - Przypomniałam sobie, co my sami robiliśmy wczoraj wieczorem. - Jesteśmy dorośli. - O tak, zachowaliśmy się bardzo dorośle - rzekła sucho. Kiedy odwróciła się, by wsiąść do samochodu, poczuł, że chce ją zatrzymać. - Skoro Megan potrzebuje czasu, żeby ochłonąć, może powinienem sprawdzić razem z tobą, co to jest pogoń za indykiem? Przy każdej imprezie dają zwykle coś do picia. - Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, żebyśmy spędzali czas razem? - Już raz umknęliśmy dzisiaj śmierci. Co gorszego może nam się przydarzyć? *** - Nie pamiętam, by były tutaj jakieś bary - rzekł Nick, kiedy skierował Isabellę na obrzeża miasteczka. Ulotka zawierała informację o imprezie, adresie, dacie, godzinie i datku dobroczynnym. Ogarniały go coraz większe wątpliwości, kiedy wjechali w boczną drogę prowadzącą przez małe farmy i stajnie. Kiedy Isabella skręciła w lewo w kolejną błotnistą drogę, zobaczył powiewające w oddali kolorowe chorągiewki i parking zapełniony samochodami. Ledwie wysiadł z samochodu, zrozumiał, że na pewno nie będzie tu żadnych drinków.
- Wywiodłaś mnie na manowce. - Popatrzył na zagrodę pełną indyków. - Nie miałam pojęcia. Jestem przecież tutaj obca. - Zatrzasnęła drzwi samochodu i obdarzyła Nicka uśmiechem bynajmniej niewyrażającym skruchy. - Tak, racja - przytaknął i nie mógł się powstrzymać, by się do niej nie uśmiechnąć. Policzki miała zarumienione, włosy rozwiane przez wiatr, ani grama makijażu na twarzy, ale i tak wyglądała pięknie. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, nie mógł oderwać wzroku. - Jak myślisz, o co tutaj chodzi? - zapytała. - Złap dzikiego indyka i wygraj obiad na Święto Dziękczynienia - wyczytał na pobliskim banerze. - Opłaty przeznaczone są na schronisko dla rodzin Dobry Samarytanin. Wygląda na to, że za dziesięć dolarów można kupić pięć minut na złapanie indyka. Jeśli go nie złapiesz, nie masz nic. Pieniądze idą jednak na szlachetny cel. - Niezła zabawa i w dodatku można wesprzeć potrzebujących. Powinieneś w to wejść, Nick. Po głowie chodziło mu wiele innych rzeczy, które wolałby z nią robić, niż ścigać indyka, ale jak zwykle trudno mu było wydobyć z gardła słowo „nie". - Nick? - naciskała Isabella. - Właśnie cię zapytałam, czy chciałbyś złapać indyka. - A jeśli odpowiem, że wolałbym złapać ciebie? - Ja nie uciekam - odparła. - Jeszcze nie, ale będziesz. Powiedziałaś, że nigdy nie zostajesz długo w jednym miejscu. Czy kiedykolwiek był ktoś, dla kogo chciałaś zostać? - Ponieważ milczała, nacisnął: - Czy byłaś kiedyś zakochana, Isabello? Odetchnęła szybko. - To bardzo osobiste pytanie. - Jak te, których mi nigdy nie zadałaś?
Milczała chwilę, po czym powiedziała: - Raz. Bardzo dawno temu. I to nie ja go zostawiłam, ale on zostawił mnie. - Trudno w to uwierzyć. - To prawda. A teraz pójdę łapać indyka. - Odeszła, by kupić bilet. Nick przyglądał się odbywającemu się właśnie pościgowi w zagrodzie. Nastolatek nie odniósł sukcesu w łowach, ale zrobił wrażenie na nastolatce, która siedziała na ogrodzeniu i zagrzewała go do walki okrzykami. Nick zapragnął uczynić to samo. Podszedł do biletera i poprosił o dwa bilety. - Złapiemy go wspólnie - powiedział do Isabelli. - Brzmi to tak, jakbyś miał plan. - Uśmiechnęła się. Przyglądali się ostatniemu wysiłkowi chłopaka, aż stoper wskazał, że jego czas się skończył. Chłopak był brudny, spocony, a przede wszystkim zawstydzony porażką na oczach swojej dziewczyny. Nick poczuł, że jeżeli szesnastoletni, zręczny chłopak nie zdołał schwytać indyka, on i Isabella nie mają tu czego szukać. - Masz jakiś pomysł, jak to zrobić? - Absolutnie żadnego. - Gotowi? - zapytał mężczyzna. Nick złapał siatkę obiema rękami, przyjrzał się indykom i wybrał potencjalną ofiarę. - Zaczynamy. Mężczyzna zagwizdał i zaczęli. Nick ruszy! od razu na indyka, założywszy, że im mniej czasu pozostawi mu na reakcję, tym lepiej. Ptak jednak okazał się szybszy, niż można się było spodziewać. Nick szybko porzucił sieć, ale się poślizgnął i upadł twarzą w błoto. Zachłysnął się, wypluł błoto i wstał nagrodzony salwą śmiechu. Śmiała się nie tylko Isabella, ale wszyscy widzowie zebrani wokół ogrodzenia.
- Zobaczmy, czy tobie się uda - rzucił wyzwanie Nick. Isabella spróbowała łagodniejszego podejścia, wdzięczyła się i przymilała do indyka, chcąc go do siebie zwabić. W końcu jednak, kiedy zarzuciła siatkę, odskoczył od niej, wściekle machając skrzydłami. Upadła na pośladki. Na jej twarzy pojawił się wyraz bezradności, niemal rozpaczy. - Zagoń indyki w moją stronę, a ja zarzucę sieć zaproponował Nick. - Może będziemy mieć więcej szczęścia. - Dobrze. - Odgarnęła włosy z twarzy, zostawiając sobie na czole smugę błota, po czym łagodnymi wymachami ramion skierowała ptasią gromadę w stronę Nicka. On zaś jął się skradać za jednym z nich, trzymając sieć rozprostowaną i gotową do rzutu na głowę niespodziewającego się niczego ptaka. - Została minuta! - zawołał mężczyzna, a jego głos wystraszył indyka. Isabella zaśmiała się. - Dzięki, chłopie - rzekł Nick. Ten wzruszył ramionami. - Lepiej się pośpieszcie. Czas wam się kończy. Isabella zagoniła jeszcze jedną parę ptaków w jego kierunku, a on podszedł do nich spokojnie, mając nadzieję ich nie spłoszyć. Był blisko, bardzo blisko. Podobnie jak Isabella. Miała sieć gotową do rzutu na wypadek, gdyby jeden z ptaków uciekał w jej kierunku. Wymienili spojrzenia. Isabella bezgłośnie odliczyła: - Raz, dwa, trzy. Zaatakowali rzucając naraz swoje sieci. Oboje poślizgnęli się w błocie, a ptaki zagulgotały w proteście.
Następną rzeczą, którą Nick zarejestrował, było to, że leży w błocie z siecią na głowie. Indyki dawno uciekły. Odgarnął siatkę z oczu. Isabella skręcała się ze śmiechu, a jej twarz wyrażała szczere rozbawienie. Uwielbiał sposób, w jaki się śmiała - całym sercem i duszą, nawet wtedy, kiedy to on był powodem jej rozbawienia. - Co dostanę za to, że złapałam ciebie? - zapytała, ocierając łzy. Podniósł się. - Czy zrobiłaś to specjalnie? - Pewnie, że nie - zaprzeczyła, kiedy zmierzali do furtki. Wszedłeś mi w drogę. Kiedy wyszli z zagrody, Nick zauważył jednego ze swoich szkolnych przyjaciół, Jasona Marlowa. Jason był miejscowym policjantem i od niedawna umawia! się na randki z Brianną Kane, wdową po innym ich wspólnym przyjacielu. - Świetna robota, Nick - pochwalił go Jason i ze śmiechem poklepał po plecach. - Zobaczmy, jak ty się sprawisz, a potem zaczniesz nade mną triumfować - odparował Nick. - Znasz Briannę? - zapytał Jason. - Witam ponownie - przywitał się z uśmiechem Nick. Kiedy się poznali przed wieloma laty, była narzeczoną Dereka Kane'a. Uścisnę ci rękę, ale jak widzisz, jestem trochę brudny. A to jest Isabella Silveira. Isabello, to Jason Marlow. Pracuje razem z twoim bratem. - Słynna Isabella - rzekł mężczyzna i uśmiechnął się szerzej. Słyszałem o twoim dramatycznym przyjeździe do miasta. Joe kazał mi sprawdzić wszystkie farmy, domy i warsztaty w pobliżu tego odcinka drogi w poszukiwaniu samochodu, który zepchnął cię z drogi.
- Powiedziałam mu, żeby przestał się tym zajmować - rzekła Isabella. - Teraz i tak już nie będzie można nic zrobić, a ja chciałabym o wszystkim zapomnieć. - Twój brat łatwo nie odpuszcza. - Jest uparty - zgodziła się Isabella. - To pewnie cecha rodzinna - wtrącił Nick. Isabella odpowiedziała grymasem, po czym zwróciła się do Brianny. - Nie wchodziłabym do środka w tak porządnym ubraniu. Jest tam bardzo ślisko. - Jason sam będzie łapał indyka - uśmiechnęła się Brianna. - I na pewno go złapię. - Muszę zrobić wrażenie na czteroletnim chłopcu. - Mój syn, Lucas - wyjaśniła kobieta. - I tak już uważa Jasona za superbohatera, zatem to nie będzie konieczne. Lucas przybiegł z biletami. Jason wziął go na ręce i widać było, że obaj bardzo się kochają. Zatwardziały kawaler stal się nagle bardzo rodzinny. Tak wiele rzeczy się zmienia, pomyślał Nick. Shane żenił się z Lauren. Jason spotykał się z kobietą, która miała dziecko. A on sam mieszka z piętnastoletnią córką i próbuje ignorować najgorętszą pod słońcem kobietę. Taką, jakiej jeszcze nigdy nie spotkał. - Popatrzycie? - zapytał Jason. - Żeby się ucieszyć z twojego niechybnego upokorzenia? odparł Nick. - To będzie na pewno doskonała zabawa, ale sądzę, że powinniśmy już iść. Jason roześmiał się. - Cieszę się, że cię poznałem, Isabello. - Ja także. Na pewno jeszcze się zobaczymy. Jason, Brianna i Lucas podeszli do ogrodzenia, by oczekiwać na swoją kolej, a Nick odprowadził Isabellę do samochodu.
- Jak to się dzieje, że za każdym razem w twoim towarzystwie ląduję w biocie? - zapytał. - Musimy przestać się widywać w takich okolicznościach zgodziła się. - Przyznaj jednak, że zabawa była przednia. - No, nie wiem. To na pewno jest lepsza zabawa. - Przytulił ją do umazanego błotem torsu i pocałował w usta. Kiedy tylko dotknął wargami jej ust, przytulił ją jeszcze mocniej i pocałował głębiej. Bardzo tego pragnął. Jej natychmiastowa odpowiedź rozpaliła w nim ogień. Kiedy w końcu ją puścił, popatrzył na jej gorące słodkie usta. Jej piersi falowały w głębokim oddechu ściągając jego wzrok niżej. Palił się, by ujrzeć ją nagą, położyć ręce na jej piersi, na jej pośladkach, na każdym centymetrze jej pięknego ciała. Widząc płomień takiego samego pożądania w jej oczach, przełknął z trudem. - Powinniśmy już jechać - powiedziała pośpiesznie. - Tak. Słusznie. Jechać, tylko gdzie? - zapytał, mając mętlik w głowie. - Do twojego samochodu. Zostawiłeś go przed teatrem? Musiał chwilę pomyśleć. -Tak. Wsiadła za kierownicę, a Nick otrzepał spodnie, po czym usiadł na siedzeniu pasażera. Opuścił szybę w oknie, gdy wyjeżdżali z parkingu, by świeże rześkie powietrze znad oceanu ostudziło żar, któremu na imię było Isabella. Nie rozmawiali ze sobą w drodze do teatru. Kiedy zaparkowała obok jego samochodu, nawet na niego nie spojrzała. Dlaczego? - Coraz ciężej mi się z tobą rozstawać - powiedział.
- Chciałeś się ze mną rozstać już w chwili, kiedy się po raz pierwszy zobaczyliśmy - przypomniała. - Wtedy cię jeszcze nie znałem. Jej spojrzenie zasnuł cień, kiedy odwróciła się do niego. - Teraz też mnie nie znasz, Nick. - Jesteś piękna, zabawna, niezależna, twórcza, dobra... Czego nie wiem? - Bardzo wiele. - To dlaczego mi nie powiesz? - Dlaczego powinnam? W jednej chwili mnie chcesz, a w drugiej już nie. Prosisz mnie, żebym została, a potem mówisz, żebym sobie poszła. Pójdę sobie. Kiedy tylko wysiądziesz z samochodu. Gdy przyglądał się, jak odjeżdża, zrozumiał, że pozwolić jej odejść to ostatnia rzecz, której by chciał. Nie był jednak jeszcze gotów poprosić ją, by została.
Rozdział dwunasty Ledwie Isabella zrzuciła z siebie zabłocone ubranie, rozległ się dzwonek. Narzuciła na siebie szlafrok Joego i podeszła do drzwi. Była poruszona, gdy zobaczyła na werandzie Nicka. - Czego chcesz? - zapytała. - Próbowałem pojechać do domu. - Wcale na to nie wygląda. - Próbowałem też nakłonić Megan do wspólnego powrotu do domu, żeby mieć powód, by tu nie przychodzić. Była jednak bardzo zajęta, pomagała mojej mamie i nie chciała jeszcze wychodzić. - Jeśli ci się nudzi, pewna jestem, że mógłbyś sobie znaleźć coś do roboty, co nie ma ze mną nic wspólnego. - Nie nudzi mi się. - Popatrzył jej w oczy. - Powiedz, żebym sobie poszedł, Isabello. Powiedz mi, że mnie nie chcesz. Powiedz, że to szaleństwo. Przełknęła z trudem. - Nie zwalaj wszystkiego na mnie, Nick. To musi być też twój wybór. - Mój wybór to ty - oświadczył. Wypowiedziane wprost wyznanie odebrało jej mowę.
Wyciągnęła rękę, a jego palce owinęły się mocno wokół jej palców, jakby już nigdy miał jej nie wypuścić. Wszedł do środka i zamknął drzwi. - Twojego brata nie ma, prawda? Potrząsnęła głową. - Właśnie z nim rozmawiałam. Wróci późno wieczorem. Przyciągnął ją do siebie, usta do ust, biodro do biodra, palce do palców. Jego usta opadły na jej wargi, szorstko, pożądliwie i łapczywie, a jego język wsunął się w głąb jej ust. Niecierpliwe ręce odwiązały pasek szlafroka i wsunęły się pod spód, aby pieścić jej piersi. Jęknęła. - Pozbądźmy się twojego zabłoconego ubrania. - Pociągnęła go korytarzem wprost do łazienki i odkręciła prysznic. Potem odwróciła się do Nicka, trzymając ręce na połach szlafroka. Nick wlepił w nią pełne pożądania spojrzenie. Kazała mu czekać dłuższą chwilę, pozwalając, żeby pożądanie jeszcze się wzmogło, po czym zsunęła szlafrok na podłogę. Nick wstrzymał oddech. - Jesteś cudowna. Położył dłonie na jej biodrach i pochylił się, żeby ją pocałować. Powiódł ustami wzdłuż jej policzka, a potem szyi i obojczyka. Pochylił się niżej, by posmakować jej sutka, najpierw jednego a potem drugiego. Przeszyła ją fala rozkosznej przyjemności. Wyciągnęła ręce do jego koszuli, rozpięła ją, a potem wsunęła ręce pod pasek. Wybrzuszenie, które tam się pojawiło, robiło wrażenie. Zatrzymała się w tym miejscu, podczas gdy on w rekordowym czasie pozbył się dżinsów i bokserek. Jego pięknie wyrzeźbione ciało sprawiło, że zaschło jej w gardle. Był zdumiewający i cały jej!
Kiedy para wokół nich zgęstniała, weszła pod prysznic. Nick wszedł tam za nią i wziął z półki kostkę mydła. - Umyjemy cię teraz - powiedział z żartobliwym uśmiechem, kiedy namydlił sobie ręce i położył na jej piersiach, kciukami wodząc dookoła brodawek. Westchnęła głęboko, kiedy grał na niej zmysłowymi dłońmi i namiętnymi ustami. Woda spływała jej po głowie. Przesunęła rękami po jego muskularnych plecach, palcami zaczęła ugniatać mu pośladki, przyciągnęła go bliżej, a jego usta zsunęły się po jego szyi. Uklęknął na jedno kolano i ustami powiódł po jej wzgórku łonowym, rękami rozchylił uda, po czym pocałował ją w najintymniejszy sposób, drażniąc i smakując w rozkosznej torturze, która sprawiła, że cała drżała z pożądania. Gdy woda zrobiła się chłodniejsza, Nick zakręcił kran i wyprowadził Isabellę spod prysznica, zawinął ją w wielki ręcznik kąpielowy, po czym pocałował. Pocałunek był głęboki, długi, pełen obietnicy. Chwiejnym krokiem poszli do sypialni. Mokry ręcznik opadł z niej, kiedy na nogach poczuła brzeg łóżka. Położył się na niej, a jego ciemne spojrzenie spotkało się z jej wzrokiem. Trzymając jej głowę w rękach, całował ją raz po raz. Zdawało się, że nigdy nie będą mieli dość. Popchnęła go na plecy, po czym usiadła na nim okrakiem. - Teraz moja kolej na zabawę - powiedziała z uśmiechem. Jego oczy zapłonęły pożądaniem. - Czego tylko chcesz. Bylebyś nie przestawała. - Nie planuję przestawać, aż oboje... - jej glos zamilkł, kiedy zsunęła się na jego erekcję - ...będziemy bardzo, bardzo zaspokojeni. - Poruszając się na nim, miała uczucie, że zabierze to dużo, dużo czasu.
*** Boże, była taka piękna, ze swoimi oczami nie z tej planety, ciemnymi włosami i przepiękną skórą. Nickowi bardzo się spodobała, gdy dosiadła go z taką swobodą i radością. W Isabelli nie było niczego nudnego ani oswojonego. Nie powstrzymywała namiętności. Nie pozwoliłaby także na to, by on się powstrzymywał. Chciała od niego wszystkiego, a on pragnął jej to dać. Napięcie stało się nie do zniesienia, kiedy znalazł się rozdarty pomiędzy chęcią, by trwało wieczni, a potrzebą błogosławionego spełnienia. Ścisnął dłońmi jej pośladki, a krew szybciej popłynęła mu w żyłach. Pochyliła się i przycisnęła usta do jego ust. - Dalej, Nick - wymruczała. Jej delikatny glos był wszystkim, czego potrzebował do skoku. Przycisnął ją do siebie i pchnął mocno i pożądliwie, pieszcząc przy tym jej skórę, aż Isabella krzyknęła, a on zadygotał pod wpływem potężnego orgazmu. Nie mógł złapać oddechu, a serce waliło mu jak oszalałe. Isabella ułożyła się przy nim z głową na jego piersi. Zamknął oczy, objął ją mocno i pragnął tak zostać na zawsze. Jej oddech uspokoił się, a powieki zamknęły. Westchnął głęboko i ostrożnie wypuścił powietrze. Umysłowi groziło, że wskoczy nagle w tryb analizowania, ale ciało nie było gotowe, by się do tego przyłączyć. Po raz pierwszy w życiu czuł się tak spełniony, zupełnie jakby znalazł jedyną osobę na świecie, która naprawdę coś dla niego znaczyła. Ta myśl go przestraszyła. Nie wierzył w braterstwo dusz. Nie był nawet przekonany do niekończącej się miłości.
Isabella jednak sprawiła, że chciał uwierzyć. Wciągnął do płuc powietrze i wypuścił. Nie musiał teraz jeszcze decydować. Ona z pewnością go o to nie prosiła. Spała z policzkiem przyciśniętym do jego serca i z ręką przytuloną do jego podbrzusza w słodkiej pieszczocie. Teraz liczyła się tylko ta chwila. Naprawdę piękna chwila. *** Drzewa rosły gęsto, a gałęzie drapały jej twarz, kiedy szła za nim głębiej w las. Nick parł do przodu, ale to ona pierwsza zobaczyła niebezpieczeństwo. - Nie, stój, Nick! - krzyknęła głośno. - Isabello, zbudź się! Głos Nicka wyciągnął ją z przerażającego mroku. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Nick patrzy na nią zatroskany. Jej palce wbijały się mocno w jego bicepsy. Z trudem je rozluźniła. - Ja... Ja przepraszam. - Miałaś jakiś zły sen. Jeszcze się trzęsiesz. Usiadła na łóżku i owinęła się prześcieradłem. - W ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że usnęłam. - Dziwiło ją, że odpłynęła w krainę snu, mając w łóżku Nicka. Seks to było jedno, ale spanie z mężczyzną było czymś, czego nie robiła zbyt często. - Musiałem cię bardzo wyczerpać - powiedział ochryple. - Wyczerpałeś. - Uśmiechnęła się. - Byłeś niesamowity. - Ty też. Co ci się śniło? - Ja... właściwie nie wiem. - Wołałaś mnie po imieniu. - Usiadł i oparł się o zagłówek. Co się dzieje, Isabello?
- Nic, to po prostu senny koszmar. Przez chwilę jej się przyglądał. - Kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy, wtedy na tym klifie, powiedziałaś mi, że ci się śniłem. Miała nadzieję, że o tym zapomniał. - Uderzyłam się w głowę. Nie wiem, co wtedy plotłam. - Jak mógł ci się śnić ktoś, kogo nigdy wcześniej nie spotkałaś? - Cóż, nie mógł. Masz swoją odpowiedź. Chce mi się pić. A ty napijesz się czegoś? - Zaczekaj - powiedział i złapał ją za ramię. - Dlaczego nagle tak się bronisz? - A ty dlaczego nagle tak nalegasz? Jakie znaczenie ma to, co mi się przyśniło? Teraz już nie śpię. Daj sobie spokój, Nick. - Dlaczego? - Ponieważ nie chcesz się ze mną wiązać i ponieważ nie spodoba ci się odpowiedź. Zniszczy tylko idealnie cudowne popołudnie. - Wiedziała to na pewno, tak jakby wiedziała już wszystko. - Teraz już naprawdę zżera mnie ciekawość. Powiedz, Isabello. Proszę. Prosił ją, by mu zaufała, a ona tego chciała. Lubiła go. Zależało jej na nim. Nie pragnęła niczego więcej, jak tylko prawdy. Czy mogła zaryzykować? - Boisz się - powiedział zdumiony Nick. - Widzę lęk w twoich oczach. Co się stało, Isabello? - Założył jej za ucho kosmyk włosów. - Porozmawiaj ze mną. Wzięła głęboki oddech, żeby znaleźć w sobie siłę. - Powiedziałam ci już, że moja babcia wierzy, iż mam szczególny dar. Czasami widzę rzeczy, które jeszcze się nie zdarzyły. - Jak dziś w teatrze. Widziałaś spadający reflektor.
- Kiedy cię złapałam za ramię, widziałam tłukące się szkło. - Czy to właśnie śniło ci się przed chwilą? Potrząsnęła przecząco głową. - Nie, wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, kiedy Joe przysłał mi ten naszyjnik. Znalazł go w domu wuja. - Ładny - powiedział Nick, gdy jego wzrok opadł na chwilę na wisiorek. - Dostała go moja krewna o imieniu Leticia. Miała takie same oczy jak ja. A osobą, która go jej podarowała, był twój dziadek. W jego oczach błysnęło zaskoczenie. - Bez żartów. Kiedy to się działo? - Około pięćdziesięciu lat temu. Kiedy dostałam wisiorek, zaczęła mi się śnić Zatoka Aniołów. Widziałam mężczyznę, który zawsze pozostawał w cieniu, i zaczęłam się martwić, że Joe będzie miał jakieś kłopoty. Nie mogłam spać przez ostatnie dwa tygodnie, aż wreszcie postanowiłam przyjechać i zobaczyć, czy może uda mi się ustalić, co się dzieje. Tamtego wieczoru, kiedy mnie wyciągnąłeś z samochodu, wiedziałam już, że człowiekiem z moich snów byłeś ty. Grożą ci jakieś kłopoty, Nick. A ja nie wiem, jak to powstrzymać. Przeczesał dłonią włosy. - O jaki rodzaj kłopotów chodzi? - Tego nie wiem. - Nie pomagasz mi. - Dlatego właśnie nie chciałam ci powiedzieć. Mam ciągle nadzieję, że zobaczę coś jeszcze, bardziej wyraźnie. - Może właśnie chodziło o ten reflektor. Pokręciła głową.
- Sny zawsze się kończą, jeśli to, co się ma zdarzyć, już się zdarzy. - Powiedziałaś przecież, że nie zawsze masz rację. Dostrzegła w jego wzroku powątpiewanie. Musiała sprawić, by jej uwierzył. - Do tej pory miałam aż za dużo racji. - Na przykład kiedy? - spytał. - Czy to ważne? - Chcesz, bym ci wierzył. Potrzebuję jakiegoś dowodu. Westchnęła, po czym powiedziała: - Dobrze. Kiedy miałam szesnaście lat, zakochałam się w chłopcu, który nazywał się Tony Gallardi. Był dla mnie wszystkim. Nigdy dotąd nie odczuwałam tak intensywnych emocji i to mnie przerażało, ponieważ emocjonalna więź z drugą osobą zazwyczaj czyniła moje sny jeszcze bardziej koszmarnymi. Nie mogłam jednak tego powstrzymać, zakochałam się po uszy. Pewnego dnia zaskoczył nas deszcz i Tony pożyczył mi swoją marynarkę. Włożyłam ją na siebie i położyłam się w niej do łóżka, ponieważ w tej marynarce było mi tak, jakby to on sam mnie obejmował. - Przerwała, żeby zaczerpnąć oddechu, wspomnienie nagle ożyło. - Przyśniło mi się, że Tony będzie miał wypadek samochodowy. Zadzwoniłam do niego w środku nocy, żeby go ostrzec, ale on tylko się śmiał i powiedział, że jestem niemądra, i że był to tylko zły sen. To samo śniło mi się jeszcze przez dwie noce. Nic mu już nie powiedziałam, pewna, że mi nie uwierzy, a za to zacznie myśleć, że jestem wariatką. Straciłam już wtedy dość przyjaciół przez opowiadanie o swoich wizjach. Nick zacisnął zęby. - On miał wypadek samochodowy, prawda? Isabella potaknęła ruchem głowy.
- W weekend jechał z dwoma kolegami do domu z jakiejś dyskoteki, zaliczyli czołowe zderzenie. Zginął na miejscu. Zamrugała, żeby powstrzymać łzy. - Nie mogłam sobie wybaczyć, że nie postarałam się bardziej, żeby mi uwierzył. Nick objął ją ramionami. - To nie była twoja wina, Isabello. - Logicznie biorąc, też to wiem, ale ja to widziałam, Nick. Widziałam to i nie powstrzymałam. - A co mogłaś z tym zrobić? Zabronić mu wsiadać do samochodu aż do końca życia? Poza tym nie wszystkie twoje sny stają się rzeczywistością - przypomniał. - Skąd mogłaś wiedzieć, że ten akurat się spełni? - Dostatecznie wiele z nich staje się rzeczywistością. Próbowałam to sobie wytłumaczyć niezliczoną ilość razy. Nie chcę mieć tych wizji! Nikt nie chce znać przyszłości, zwłaszcza że nie da się jej zapobiec. Kiedy próbuję zatrzymać jakąś klęskę, wszystko się gmatwa jeszcze bardziej. Parę lat temu powiedziałam koleżance, że nie pójdę z nią na obiad, bo mam złe przeczucia. Dlatego nieoczekiwanie zjawiła się w domu i przyłapała narzeczonego w łóżku z kimś innym, i to mężczyzną. Zerwali ze sobą. - W takim razie wyświadczyłaś jej przysługę. - Ale ona obwiniała mnie za to, że zniszczyłam jej życie. Jest tak, jak mówię: nikt nie chce znać przyszłości. Czasami niewiedza jest wygodniejsza. - Popatrzyła badawczo w jego oczy, szukając odpowiedzi na pytanie, co sobie pomyślał, ale wyraz spojrzenia Nicka nie zdradzał zbyt wiele. - Teraz wiesz już, dlaczego nie zbliżam się do ludzi, często się przeprowadzam i nie robię planów. Wiem lepiej niż ktokolwiek inny, że czasami przeznaczenia nie da się zmienić.
- Nie możesz uważać, że jesteś odpowiedzialna za czyjeś życie, Isabello - powiedział łagodnie Nick. - Trudno jest tego nie robić, zwłaszcza jeśli się widzi, że coś złego ma się stać osobie, która nie jest ci obojętna. Ty też nie stałeś z boku bezczynnie, tylko zbiegłeś po śliskim zboczu w ulewnym deszczu, żeby uratować kogoś zupełnie dla ciebie obcego. - To zupełnie co innego. Dla ciebie mogłem zrobić coś konkretnego. Mogłem cię wyciągnąć z samochodu. Ty tymczasem, żeby zmienić to, co stało się z Tonym, nie mogłaś zrobić absolutnie nic. - Może gdybym była bardziej otwarta na swoje wizje, zobaczyłabym więcej. Mogłabym wtedy wiedzieć, kiedy się zdarzy wypadek, albo w jaki sposób. Tymczasem za bardzo się bałam patrzeć. Nadal się boję. Ćwiczę tak dużo, żeby nic mi się nie śniło, kiedy śpię. Nie utrzymuję zbyt głębokich relacji, bo miłość tylko wszystko pogarsza. - Nie wydaje się jednak, żeby wybór powierzchownego życia cokolwiek w twoim przypadku zmienił, przynajmniej nie wtedy, kiedy wysłano ci naszyjnik - zauważył. - Próbowałam się opierać, ale za mocno mnie tu ciągnęło. Ty i ja zostaliśmy połączeni, jeszcze zanim się poznaliśmy. Sądzę, że to dlatego, iż naszyjnik jest powiązany z Harrisonem i Leticią, a my jesteśmy związani z nimi także. - Co było między moim dziadkiem a tą kobietą? - Był w niej zakochany, chociaż zaręczył się z twoją babką. - W porządku, ale to się działo bardzo dawno. Dlaczego teraz stało się ważne? - Myślę, że dlatego, iż łączy nas. Nie ma związku z niebezpieczeństwem z moich snów.
- Jeśli mam się znaleźć w niebezpieczeństwie, to sobie z nim poradzę. Chociaż nie mogę sobie wyobrazić, jak miałbym się znaleźć w takim położeniu. Nie szaleję już tak, jak w młodości. - Chciałabym to wiedzieć, Nick. Myślałam, że jeśli zbliżymy się do siebie, to sny staną się bardziej szczegółowe i będę wiedziała, co powinnam robić. - W takim razie posłużyłaś się seksem ze mną, żeby sobie rozjaśnić w głowie? - Nie chciałam, by to tak wypadło. - Dostrzegła żartobliwe błyski w jego oczach i napięcie jej opadło. - Uważasz, że zwariowałam? - zapytała, nie będąc pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź. - Czyż wszyscy nie jesteśmy trochę zwariowani? - odparł z ciepłym wyrazem oczu. - Wierz mi lub nie, Nick, nie wyjadę, dopóki sny nie ustaną i póki nie będę pewna, że jesteś bezpieczny. Ocaliłeś mi życie. Mam wobec ciebie dług. - Nie masz żadnego długu, Isabello. Jeśli chcesz zostać, to zostań, jeśli chcesz odejść... - To odejdź? - dokończyła za niego, kiedy zamilkł w trakcie. - Jeszcze nie teraz - rzekł. - Nie odchodź jeszcze teraz. - Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Popchnął ją na prześcieradło. - Wszystko, czego teraz chcę, to ty, cała ty. A jeśli chcesz wykrzyczeć przy tym moje imię, to proszę bardzo. Uśmiechnęła się. - Daj mi do tego dobry powód, to zobaczę, co się da zrobić.
*** Isabella westchnęła z zadowoleniem, kiedy po raz trzeci tego dnia wyszła spod prysznica. Czuła się niemal przerażona swoim szczęściem, ponieważ nic tak wspaniałego nie mogło długo trwać. Wróciła do sypialni i szybko się ubrała, po czym podniosła z podłogi T-shirt Nicka i rzuciła na łóżko. Musiał o nim zapomnieć, kiedy z ociąganiem włożył ubłocone ubranie i pojechał do domu, do córki. Drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły. Joe zawołał ją po imieniu. Wciągnęła przez głowę bluzę od dresu, kiedy stanął w drzwiach. - Cześć - powiedział. - Przyniosłem pizzę. Nie wiedziałem, czy już jadłaś. - Nie jadłam, dziękuję. Wyglądasz na zmęczonego skomentowała, zauważając ciemne sińce pod jego oczami. - Długi dzień i zszedł na niczym - rzekł z westchnieniem. Wybrałem się w góry na poszukiwanie ojca Annie, ale nie znalazłem nawet śladu. Nie mam żadnego tropu. Nie wiem, gdzie jest Annie. - Dajesz z siebie wszystko. - Wysiłek się nie liczy. Liczą się wyniki. - Jego wzrok spoczął na T-shircie Nicka i rozgrzebanej pościeli na łóżku. Isabella widziała, że kojarzy fakty, a jego śledczy umysł nie pomija żadnego szczegółu. - Do kogo to należy? - zapytał i podniósł T-shirt. - Do Nicka - powiedziała bez cienia skruchy. - Jakoś ciągle wpadają ci w ręce jego ubrania - zauważył. - Co się między wami dzieje? - Jesteśmy... przyjaciółmi. - Wygląda mi to na więcej. - To nic wielkiego, Joe. Popatrzył na nią uważnie.
- Nick ma córkę i z tego, co słyszałem, zamierza mieszkać tu na stałe. Ty nie zamierzasz tu zostać. Masz swoje życie w Los Angeles. - Skończyłeś już mówić o rzeczach oczywistych? - zapytała niezadowolona z kierunku, w którym podążała ta rozmowa. - Nie chcę, żebyś cierpiała. - Wiem, co robię - rzekła, chociaż w głębi duszy nie była tego wcale pewna. - Mam nadzieję. Wezmę teraz prysznic. Kiedy wyszedł z pokoju, próbowała uspokoić napięcie oddechem. Poczuła się lekko zakłopotana jego praktycznymi pytaniami. Nie chciała myśleć o przyszłości - nie teraz, kiedy chwila obecna była tak przyjemna. Może dzisiejsze popołudnie okaże się wszystkim, co będą mieli, a może nie. Nie zamierzała jednak żałować tego, co się między nimi wydarzyło. A jednak gdzieś w głębi serca chciała, żeby dzisiejszy dzień stał się początkiem czegoś, a nie końcem. A skoro mowa o tym, że Nick ma dziecko, lubiła Megan. Podobał jej się pomysł, że może pomóc Nickowi i Megan znaleźć do siebie drogę. Zszywanie poprutych szwów to było to, co robiła najlepiej. A co z jej poprutym losem? Kiedy wreszcie zaryzykuje i zajmie się sobą? Nie miała pojęcia. Nigdy dotąd nie miała wizji dotyczących jej własnej przyszłości. Wydawała się całkiem poza zasięgiem. Dlaczego? W głowie zadźwięczały jej słowa babci: „To dlatego, że nie jesteś połączona sama ze sobą, Isabello. Patrzysz tylko na zewnątrz, a nie patrzysz do środka. Nie troszczysz się o to, co najważniejsze - o własną duszę". Możliwe, że babcia miała słuszność, ona jednak nie wiedziała, w jaki sposób ma zaakceptować tę część siebie. Do tej pory dusza przyniosła jej jedynie ból. Isabella odpędziła tę przygnębiającą myśl i poszła do kuchni.
Ledwie położyła sobie na talerz kawałek pizzy, kiedy jej uwagę zwróciło buczenie telefonu komórkowego Joego. Z prysznica nadal lała się woda. Isabella wiedziała jednak, że Joe czeka niecierpliwie na wszelkie informacje, które mają związek z Annie. Wzięła telefon do ręki i zobaczyła na ekranie wyświetlony numer z Los Angeles. Przez ułamek sekundy pomyślała, że najlepiej będzie, jeśli włączy się poczta głosowa, ale ciekawość wzięła górę. - Cześć - odezwała się. - Czy to ty, Rachel? Mówi Isabella. - Och, to ty. - W głosie Rachel zabrzmiała ulga. Teresa powiedziała mi, że pojechałaś do Joego. Czy go zastałam? - Bierze prysznic. Chcesz, żebym mu przekazała, by oddzwonił? - Tak. Powiedz mu, że to ważne. Naprawdę muszę z nim porozmawiać. W głosie Rachel słychać było napięcie i pośpiech, który zmartwił Isabellę. - Czy mogę ci jakoś pomóc? Wydajesz się zdenerwowana. - Muszę porozmawiać z Joem. Myślę... myślę, że może zrobiłam błąd. Coś przewróciło się we wnętrznościach Isabelli. - Namów go, żeby do mnie zadzwonił, Isabello. Wiem, że nie będzie chciał, ale jest mu to potrzebne. Łączy nas długa wspólna historia. - Zrobię, co będę mogła. Odłożyła telefon. Czyżby Rachel chciała wrócić do Joego? Joe wszedł do kuchni, zobaczył ją z ręką na jego telefonie i popatrzył pytająco. - Dzwoniła twoja komórka. Myślałam, że to może z komisariatu, ale nie.
- Kto to był? - Rachel. Chce, żebyś do niej zadzwonił. Była bardzo kategoryczna. - Isabella zauważyła zaciśnięte szczęki brata. Uważa, że popełniła błąd. Wciągnął głęboko powietrze, po czym wypuścił. Otworzył lodówkę i wyjął piwo. - Zadzwonisz do niej? - Nie mogła się powstrzymać przed tym pytaniem. - Nie wiem. Teraz akurat zamierzam najpierw zjeść pizzę. - Joe... - To nie twoja sprawa, Izzy - rzucił ostrzegawczo. - Rachel chce, żebyś pamiętał, ile czasu poświęciłeś na wasz związek. - A ty myślisz, że zapomniałem? - zapytał. - Wierz mi, że pamiętam wszystko. Każdą najmniejszą rzecz.
Rozdział trzynasty Charlotte nie mogła sobie już przypomnieć, co właściwie robiła nocami, zanim przejęła za Annie rolę matki. Teraz jej życie skupiało się wyłącznie wokół dziecka. Rozprostowała nogi, oparła je o stolik do kawy w salonie i karmiąc maluszka, przerzucała kanały telewizyjne. Jak zwykle w sobotni wieczór nic nie nadawało się do oglądania, zostawiła więc reality show na temat gospodyń domowych, które prezentowały się zgoła odmiennie od znanych jej gospodyń domowych. Matka wyszła znowu z nowym przyjacielem, Peterem. Charlotte nie miała pojęcia, dokąd zmierza owa przyjaźń, ale starała się nie myśleć o swojej matce z mężczyzną. To było jakieś dziwaczne. Uśmiechnęła się, kiedy maluch zamachał piąstkami, pijąc z butelki. Dzisiaj czuł się szczęśliwszy. Miała wrażenie, że to jej rosnąca pewność siebie ma na niego dobry wpływ. Zaczęli się czuć ze sobą wygodnie. A teraz, kiedy nie płakał już tak wiele, umiała się nim cieszyć. Był śliczny, miał idealnie miękką, gładziutką skórę. Jego maleńkie paluszki u stóp i rączek były niczym filigranowe dzieła sztuki, a jasne włoski na główce rozczulająco miękkie. Zrozumiała, że za-
kochała się w tym małym facecie aż po uszy. Mogła spędzać całe godziny, tylko się mu przyglądając. A przecież ani trochę nie był jej. Westchnęła, czując tęsknotę, którą udawało jej się jak dotąd spychać na bok. Dziecko przestało ssać, a powieki mu opadły. Odstawiła butelkę i położyła sobie niemowlę na ramieniu, delikatnie klepiąc po pleckach, póki mu się nie odbiło. Potem wytarła mu buzię i położyła sobie dziecko na kolanach, a ono odpłynęło w sen. Chociaż ostatni tydzień był ciężki, nie żałowała swoich gorzkich doświadczeń. W istocie trudno było jej sobie wyobrazić, że nie zajmuje się dzieckiem. Stało się bowiem już ważną częścią jej życia. Co nie oznaczało, że nie będzie skakać do góry z radości, kiedy Annie wróci. Mały potrzebował bowiem matki daleko bardziej niż jej. Nie można było jednak zaprzeczyć, że ten chłopczyk skradł jej serce. Był taki niewinny i zasługujący na wszystko, co najlepsze na świecie. Pragnęła tego dla niego z całą żarliwością, która ją zaskakiwała i trochę przerażała. Musiała sobie przypominać, że to nie jest jej dziecko i jeśli Annie nie wróci, zdarzą się jeszcze inne rzeczy. Test DNA odkryje, kto jest biologicznym ojcem, ojciec zatem też wejdzie do gry. Nie było także wątpliwości, że opieka społeczna także się w to zaangażuje. Miały już jedną wizytę pracownika opieki społecznej, który upewniał się, czy dziecko przebywa w bezpiecznym środowisku. Na szczęście jej matka cieszyła się doskonałą opinią jako matka zastępcza, dlatego tymczasowo pozwolono je im zatrzymać. Fakt, że biologiczny ojciec nie ujawnił się po zniknięciu Annie, naprawdę niepokoił Charlotte. Jeśli to ktoś z miasteczka, musiał wiedzieć, że jego syn nie ma teraz żadnego rodzica. A jeśli ten człowiek nie był
kompletnie głupi, musiał też wiedzieć, że odkrycie jego tożsamości to tylko kwestia dni. Zatem na co, u diabła, jeszcze czekał? Napięcie sprawiło, że mocniej przytuliła dziecko, a ono w odpowiedzi się poruszyło. - Przepraszam, maluszku - wyszeptała. Pokołysała go delikatnie, aż zasnął znowu, po czym pochyliła się i włożyła do fotelika samochodowego stojącego na stoliku do kawy, gdzie wyraźnie maluch lubił sypiać. Matka ją napominała, by nie trzymała śpiącego dziecka za długo na rękach. Mogło się do tego przyzwyczaić i nie chcieć spać nigdzie indziej, jak tylko w czyichś ramionach. Monica wychowała troje dzieci, Charlotte wyobrażała sobie zatem, że wie, o czym mówi. Ona jednak byłaby szczęśliwa, mogąc potrzymać malucha jeszcze troszeczkę, kiedy spal. Było coś takiego w tym ciepłym zawiniątku w ramionach, co sprawiało, że czuła się z nim bardziej szczęśliwa niż kiedykolwiek. Nagły hałas z tyłu domu zerwał ją na równe nogi. Puls jej przyśpieszył. - Kto tam jest? - krzyknęła. Wybiegła na korytarz, czując podmuch powietrza, jakby gdzieś otwarte były drzwi. Sięgnęła do szafy i złapała parasolkę w charakterze broni. Zajrzała do sypialni matki. Była pusta. Obok znajdował się pokój Annie. Ze zgrozą ujrzała na podłodze roztrzaskane szkło. Ktoś wybił szybę w oknie. Ruszyła do salonu, złapała fotelik z dzieckiem i telefon, po czym wbiegła do łazienki. Z walącym sercem zamknęła drzwi na zasuwę na wypadek, gdyby ktoś był jeszcze w domu, i wybrała numer alarmowy. Było cicho, ale ona i tak niczego nie słyszała prócz szumu krwi w uszach i głosu dyspozytora, zapewniającego, że policja jest już w drodze.
Po paru chwilach usłyszała syrenę, a dyspozytor oznajmił, że policjant jest przed drzwiami. Na odgłos dzwonka wzięła dziecko w ramiona i wyszła otworzyć. Z ulgą zobaczyła, że to Jason Marlow. - Dzięki Bogu! - Co się stało, Charlotte? - Słyszałam brzęk i okno w pokoju Annie jest stłuczone. - Zostań tutaj - polecił i wszedł do środka. Została w drzwiach gotowa do szybkiego wyjścia, gdyby była taka potrzeba. Dziecko ułożyło się jej wygodnie przy piersi obojętne na wszystko, co się działo dookoła. Kolejny samochód pojawił się na ulicy. Światła oślepiły ją przez chwilę. Zatrzyma! się za wozem patrolowym Jasona. Wyszedł z niego Joe i wbiegł po schodkach ze wzrokiem pełnym zatroskania. - Nic ci się nie stało? - zapytał. - Nic. Jason sprawdza pokój Annie. Szyba w oknie jest stłuczona. Nie wiem, czy ktoś nie próbował się włamać. - Sprawdzę podwórko. Zaczekała przy drzwiach wejściowych. Po chwili usłyszała rozmowę Joego i Jasona. Pewna, że tego, kto stłukł szybę, dawno już tu nie ma, poszła do pokoju Annie. Jason stał przy oknie, a Joe był na zewnątrz i świecił latarką po ziemi. - Ktoś rzucił kamieniem - rzekł Jason i wskazał ciężki, nierówny odłamek leżący koło toaletki. - Będzie niestety trudno zdjąć z tego odciski palców. Była wstrząśnięta. - Dlaczego ktoś miałby wrzucać mi przez okno kamienie? - Wyjaśnieniem może być zwykły wandalizm – rzekł Jason. - A inne wyjaśnienia?
- Włamanie. - To jakiś dziwny zbieg okoliczności, że ktoś wybiera akurat nasz dom i akurat okno Annie - zauważyła. - Zgadzam się - potaknął Joe, wchodząc do pokoju. - Na zewnątrz nikogo już nie ma. Jason, nie popytasz u sąsiadów, czy ktoś czegoś przypadkiem nie widział? - Dobrze - Jason uśmiechnął się do Charlotte krzepiąco. Złapiemy go, kimkolwiek jest, Charlie. Nie martw się. - Chodźmy do innego pokoju - powiedział Joe i wskazał jej wyjście na korytarz. Wróciła do salonu i usiadła na kanapie. Teraz, kiedy był tutaj Joe, czuła się znacznie bezpieczniej. W jego ciemnych oczach pojawiła się troska. - Gdzie jest twoja matka? - Na spotkaniu ze znajomym. O co, twoim zdaniem, tutaj chodzi, Joe? - Pewnie o Annie. - Przerwał. - Przed domem nie ma twojego samochodu. - Oddałam go dziś do warsztatu, a matka swoim pojechała na kolację. Dlaczego ma to jakieś znaczenie? - Może ktoś myślał, że nikogo nie ma w domu. Zareagowałaś na odgłos tłuczonego szkła? - Tak. Krzyknęłam głośno: „Kto tutaj jest?". Trochę głupie, prawda? Tak jakby włamywacz miał mi odpowiedzieć. - Wcale nie głupie. Prawdopodobnie ich wystraszyłaś. - A oni na pewno wystraszyli mnie. Ukryłam się w łazience wyznała. - Doskonały pomysł - pochwalił. - Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Nie chciałam wybiegać z domu, miałam dziecko, a wszystko nastą-
piło bardzo szybko. Takie rzeczy nie zdarzają się w Zatoce Aniołów. Joe usiadł przy niej i gestem pocieszenia położył jej rękę na udzie, co nią wstrząsnęło. W roli obrońcy był jeszcze bardziej sexy. - Dowiem się, kto to zrobił - obiecał. - Teraz już jesteś bezpieczna. - Jaki związek może mieć wybicie szyby w oknie z Annie? Może... ktoś chce zabrać dziecko? - Nie sądzę - powiedział i pokręcił głową. - Może raczej coś tutaj zostawiła, coś, co może być w jakiś sposób istotne. - Znamy już grono przypuszczalnych ojców. Co jeszcze mogłaby ukrywać? - Cokolwiek. Może jeszcze coś wiedzieć o ojcu dziecka. Coś takiego, o czym on nie chciałby informować nikogo więcej. Facet nie ucieknie przed wynikami DNA, ale jeśli chce ukryć coś jeszcze... - Joe wzruszy! ramionami. - Nie mogę się powstrzymać przed myślą, że to dziecko jest wierzchołkiem góry lodowej. - Znam te pary, tych mężczyzn i ich żony. Nie umiem sobie wyobrazić, by którekolwiek z nich to zrobiło. - Nigdy nie wiesz, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami. - Przypuszczam, że nie. - Jak sobie radzicie, ty i ten mały gość? - zapytał, kiedy jego wzrok spoczął na dziecku. Pogładziła maluszka po pleckach. - O wiele lepiej. Zawarliśmy coś na kształt zawieszenia broni. Joe uśmiechnął się i popatrzył na nią. - To dobrze. - Kiedy wymiana spojrzeń przedłużała się, chrząknął. - Przyniosę jakąś płytę, żeby zakryć okno, póki nie wstawicie szyby.
- Byłoby cudownie. - Kiedy wstali, dzwonek do drzwi zadzwonił ponownie. To był Andrew. Uśmiechnął się do niej zmartwiony i skinął głową w stronę Joego. - Widziałem obok Jasona. Powiedział mi, co się stało. Nic ci nie jest, Charlie? - Nie, skądże. - Jak mogę pomóc? - zapytał. - Trzymając się od tego z daleka - rzekł ostro Joe. - Rozmawiam z Charlotte - odparował spokojnie Andrew. - Może wejdziesz? - Zaprosiła go do środka, nie chcąc, by rozmowa toczyła się dalej na werandzie. Jeszcze trochę i ściągną tutaj wszyscy sąsiedzi, zwłaszcza jeśli usłyszą o próbie włamania. - Sprawdzę, co z Jasonem - rzekł krótko Joe. - Załatwię ci też tę płytę. - Bardzo ci jestem wdzięczna. I dziękuję, że tak szybko przyjechałeś. Andrew wszedł do domu, kiedy Joe z niego wyszedł. - Naprawdę dobrze się czujesz? - Jestem trochę wytrącona z równowagi. Chciałabym wiedzieć, kto rzucił kamieniem i dlaczego. Czy był to tylko przypadkowy wandalizm, czy postępek całkowicie umyślny. Mama zacznie się bać, kiedy wróci do domu. - A gdzie jest? - Na kolacji ze swoim facetem. Andrew podniósł brwi. - Z facetem? Czyżby działo się coś nowego? - Twierdzi, że to jej przyjaciel, ale spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Nazywa się Peter Lawson. - No tak, oczywiście. Któregoś dnia przyprowadziła go nawet do kościoła.
- Naprawdę? - Charlotte była zaskoczona. Kościół był domeną i schronieniem jej ojca. Dla matki jak dotąd nie do pomyślenia byłoby przyjść tam z innym mężczyzną. - Zdaje się, że to miły gość - dodał Andrew, kiedy wrócili do salonu. - Lubisz go? - W ogóle go nie znam. Wynieśli swoją przyjaźń z domu, a odkąd zniknęła Annie, nie wiem o niczym, co się dzieje poza tymi ścianami. Andrew podszedł, żeby przyjrzeć się śpiącemu dziecku. - Wygląda jak aniołek. - Czasami tak - rzekła z uśmiechem. - Ale nie zawsze. Wybierałeś się do mnie z wizytą, czy po prostu wpadłeś na Jasona i postanowiłeś sprawdzić, co ze mną? - I tak szedłem do ciebie. Dzisiaj rozmawiałem z Danem McCarthym i Steve'em Bakerem. - Myślałam, że trzymasz się z dala od tematu. - Doceniam chęci komendanta, by poprowadzić śledztwo czysto i gładko, ale znam tych chłopaków. Dan chodził z nami do szkoły, Charlie. - Wiem. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby to on był ojcem. Steve tak samo. Tory i Erin są kochane. To jakiś obłęd. Jednak Joe miał prawo się zdenerwować, że upowszechniłeś tę informację. Ja też jestem o to zła. To była tajemnica Annie, a ja udzieliłam informacji wyłącznie policji, do użycia jej w śledztwie, a nie dla ciebie, żebyś się nią podzielił z całym miastem. Andrew się nastroszył. - Przepraszam, jeśli się zagalopowałem, ale myślałem, że ktoś się przede mną otworzy. Poprosiłem Steve'a i Dana, żeby przemyśleli swoje stanowisko i mieli na względzie całokształt. Dziecko potrzebuje ojca. A jeśli to jeden z nich, powinien się zgłosić, bo i tak prawda wyjdzie na jaw po testach DNA.
- A czy oni o tym nie wiedzą? Są kompletnymi idiotami? - Nie mogła się powstrzymać. - Są przerażeni. I od długiego czasu się przyjaźnią. Ich przyjaźń zacieśniła się jeszcze wraz z walką z bezpłodnością. - Uważasz, że to jeden z nich, prawda? - zapytała, a w brzuchu poczuła dziwny ucisk. - Chciałbym, żeby nie. Myślałem, że lepiej umiem oceniać charaktery. Nigdy jednak żadnego z nich wcześniej nie podejrzewałbym o to, że będzie upierał się przy tak poważnym kłamstwie. - Zamilkł. - A o Annie coś wiadomo? Zdarzyło się coś nowego? - Nie. - Kiedy znowu zadzwonił dzwonek, wstała, żeby otworzyć drzwi. Stali za nimi Joe i Jason. Coś się stało. Widziała to w ich oczach. - Co się dzieje? - zapytała przestraszona. - Delia Simmons widziała jakiegoś człowieka w wojskowym moro prowadzącego poobijaną furgonetkę - powiedział Jason. Tylko jeden człowiek mógł odpowiadać temu opisowi. - Ojciec Annie? - Możliwe - wtrącił Joe. - Pani Simmons go nie rozpoznała, ale jej opis pasuje do Carla Duponta. Serce Charlotte zaczęło szybko bić. - Po co ojciec Annie miałby się włamywać do domu? Nie kontaktował się z nią już od wielu miesięcy. Myślicie, że chciał zobaczyć dziecko? Albo... - Kilka innych scenariuszy przewinęło się w jej głowie, a żaden nie poprawił humoru. Ojciec Annie cierpiał na zaburzenia psychiczne, a ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. - Tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć - odparł Joe. Zostawię patrol przy twoim domu, ale nie są-
dzę, by się tu pojawił jeszcze dziś wieczorem, Charlotte. Uciekł, kiedy krzyknęłaś, a to dobry znak. Czegokolwiek tu szukał, nie chciał, by go przyłapano, ani też nie miał zamiaru używać siły. - Pan Hooper, twój sąsiad, znalazł dla ciebie płytę z dykty. Właśnie ją przybija do ramy - dodał Joe, kiedy usłyszeli odgłos stukania. - Kiedy wróci mama? - Dość późno - rzekła Charlotte. - Ja tu zostanę - zaoferował się Andrew. - Mogę się przespać na kanapie. Chciała powiedzieć, że nie jest to konieczne, ale była nadal trochę roztrzęsiona, zwłaszcza kiedy pomyślała, że mógł w tym maczać palce ojciec Annie. - Może zastanowisz się nad noclegiem u jakiejś przyjaciółki podsunął Joe. Czy jego sugestia wzięła się z chęci, by nie nocowała w domu, czy też, by pozostała z dala od Andrew? - To by było trudne ze względu na dziecko i moją matkę powiedziała. - Łatwiej mi będzie zostać tutaj. Matka wróci przecież później do domu. Nic nam się nie stanie. - Nie martw się, Charlotte - rzekł pokrzepiająco Jason. Jestem na służbie dziś wieczorem, będę więc krążył w pobliżu. Miała zaufanie do wszystkich otaczających ją mężczyzn. - Dziękuję wam bardzo. Jestem niezmiernie wdzięczna. - Zamierzam głębiej sięgnąć do przeszłości ojca Annie - rzekł Joe. - Zadzwoń, jeśli będziesz miała jakiekolwiek obawy, Charlotte. - Obrzucił Andrew mrocznym spojrzeniem, po czym podążył z Jasonem do samochodu. Charlotte zamknęła za nimi drzwi i wróciła do Andrew.
- Będzie miło, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa do powrotu matki. Nie musisz tu jednak spędzać całej nocy. Musisz być gotów na jutrzejsze msze. - Możesz mi pomóc popracować nad kazaniem - odparł z uśmiechem. - Taki miałem plan na dzisiejszy wieczór. - Na sobotni wieczór? Tylko praca i żadnej zabawy, Andrew? - Osoba, z którą chciałbym się bawić, stale mi odpowiada, że nie ma czasu - rzeki z naciskiem. - W takim razie nie rozumiem, czemu stale pytasz. - Nie zostało mi nic prócz wiary. Jest taka piękna i pod wieloma względami zdumiewająca, że nie mogę od niej odejść. Pokręciła głową. - Wiedziałeś doskonale, co trzeba mówić dziewczynom, kiedy miałeś siedemnaście lat, i teraz nadal to wiesz. - W przeszłości miałem lepsze wyniki - powiedział otwarcie. Uśmiechnęła się. - Co byś powiedział, gdybyśmy zamówili coś do jedzenia? Jest późno, ale ja jestem głodna. Czekałam, aż dziecko uśnie. - Wchodzę w to. Cokolwiek rozkażesz. - Myślałam, żeby zamówić od Antonia. Uwielbiam ich spaghetti bolognese. - Zamów dwie porcje pieczywa czosnkowego i dwie sałatki. Ja też zgłodniałem. Zanim zdążyła się ruszyć, dziecko zaczęło się kręcić i popłakiwać, a z pieluszki doszedł specyficzny zapach. - No, no, kogoś trzeba przewinąć. - Popatrzyła na Andrew nieco złośliwie. - Co o tym sądzisz? - O czym? - zapytał nieufnie.
- O zmienianiu pieluszek. Jego twarz wyrażała najwyższe przerażenie. - Nie mam pojęcia, jak zmienia się pieluszki. - To nie jest trudne, a przyda ci się trening. Pewnego dnia zostaniesz ojcem rodziny. - Zaczekam raczej do tego pewnego dnia - bronił się. - A ja myślałam, że chcesz mi pomóc - droczyła się. - Mam swoje ograniczenia. Roześmiała się. - Nareszcie. Chłopak, którego znałam, znowu powrócił. - O czym mówisz? - zapytał zmieszany. - Jest dosyć trudno połączyć twoją nową, idealną i wielebną osobowość z chłopakiem, na którego ramieniu wisiałam w szkole, który nie zawsze był dobry i nie starał się przez cały czas. - Częścią mojej pracy jest świecić przykładem. - Ja jednak nie jestem częścią twojej pracy - przypomniała. Nie musisz być pastorem w moim towarzystwie. - Właśnie dlatego chcę z tobą być - powiedział poważnie. Wszystkie inne stawiają mnie na piedestale. Charlotte stwierdziła, że będzie lepiej powrócić do tematu, który miała na rękach. - Przewinę malucha, a ty zamów jedzenie. - Znów ostatnie słowo należy do ciebie. Charlie, mogę ci obiecać, że jeśli za mnie wyjdziesz i urodzisz moje dzieci, będę zmieniał im pieluszki. Jego słowa przeniosły ją do miejsca, gdzie nie chciała znów się znaleźć. - Obietnice, obietnice - rzuciła lekko i wyszła na korytarz. W pokoju Annie było zimno. Okno zostało zasłonięte, ale na podłodze nadal leżały odłamki szkła.
Położyła dziecko na stoliku do przewijania pod ścianą naprzeciw okna i szybko zmieniła pieluszkę. Szło jej coraz lepiej. Nie przejmowała się tak jak wcześniej tym, że dziecko się kręci. Zmieniła mu też śpioszki, po czym wzięła na ręce. - Gotowe, maluszku - powiedziała do niego, kiedy wlepił w nią wzrok i zamrugał. - Powinieneś teraz trochę powstrzymać się od snu, bo mogę potrzebować przyzwoitki. *** Godzinę później skończyli już kolację i przesunęli łóżeczko dziecka do sypialni Charlotte. Jej pokój był nieco wyżej, wchodziło się do niego po paru schodkach. Znajdował się nad garażem i trudno było dostać się do niego wprost z ulicy. Położyła niemowlę i przyglądała się, jak się mości do snu. Andrew oparł się o klamkę i uśmiechnął. - Pasujesz do tej roli jak ulał. - Zdobywam mnóstwo wprawy. Wszedł do pokoju i usiadł na jej łóżku. Jak na jej gust rozgościł się za bardzo. Przechylił głowę i poklepał materac. - Usiądź, Charlie. Przysiadła czujnie na krawędzi łóżka. - Jeśli matka wróci do domu i zastanie nas tutaj razem, będzie bardzo niezadowolona. Jego wzrok spoważniał. - Charlotte, chcę z tobą poważnego związku. Związku, który mógłby doprowadzić do małżeństwa. Niemal wstrzymała oddech, słysząc tak bezpośrednie słowa. - Przez ostatnie dziesięć lat nie byliśmy nawet na randce.
- Tylko dlatego, że starasz się mnie unikać. Czego tak się boisz? Naprawdę uważasz, że znów mógłbym cię zranić? - Możliwe. Nie wiem, czy to mądre i czy to w ogóle możliwe, by wzniecić płomień, który palił się bardzo dawno temu. - Lauren i Shane to zrobili - zauważył. - Oni są wyjątkiem. Większość ludzi dorasta i się rozstaje. - Mamy tak wiele wspólnego. Pragniemy tych samych rzeczy. Skubała palcami rąbek prześcieradła. - Nie jestem tego pewna. - Spojrzała na niego. - Nie jestem pewna, czy chcę mieć dzieci. Otworzył usta zaskoczony. - Naprawdę? A przecież tak dobrze ci idzie z dzieckiem Annie. No i kochasz dzieci. - Można kochać dzieci i niekoniecznie pragnąć zostać rodzicem. A to dla ciebie stanowiłoby podstawę zerwania związku, prawda? Nie odpowiedział od razu. - Nie wiem. Musiałbym to przemyśleć. Zawsze pragnąłem założyć rodzinę. Mieć dzieci, z którymi grałbym w piłkę. Małą dziewczynkę, która będzie wyglądała tak jak ty. Czy to źle? Te słowa zadały jej ostry, głęboki ból. W oczach wezbrały łzy. - Co się stało? - zapytał, badając ją wzrokiem. - Możesz mi powiedzieć, Charlie. Widziałem już wcześniej coś takiego w twoim spojrzeniu, ale zawsze próbujesz to ukryć. Na pewno zraniłem cię swoją zdradą w czasach szkolnych, ale mam nadzieję, że teraz już wiesz, iż można mi ufać. - Nie mogę... - Potrząsnęła głową i zagryzła wargę, kiedy słowa, które nigdy nie powinny zostać wy-
powiedziane, wezbrały i niemal wykipiały na powierzchnię. - Nie możesz mi zaufać? - Nie mogę z tobą rozmawiać - powiedziała z trudem. - Coś cię gryzie. Co to takiego? Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Może powinna mu powiedzieć. To na zawsze zmieni ich stosunki, ale też wiadomość była już mocno przedawniona. - W szkole średniej zaszłam w ciążę - padły pośpieszne słowa. Andrew zamrugał. - Co ty mówisz? - To, co słyszysz. - Nagle poczuła się lekko. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była zmęczona od dźwigania tej tajemnicy. Zaszłam w ciążę w ostatniej klasie liceum. Pobladł. - Nie, to niemożliwe. Popatrzyła mu prosto w oczy. - Tak, zaszłam. - Nie rozumiem. Nie było widać żadnej ciąży. Nigdy nie słyszałem nic o dziecku. Jak mogłaś to ukryć? - Straciłam je. Poroniłam w trzecim miesiącu. - W trzecim miesiącu? - powtórzył. - Byłaś w ciąży przez trzy miesiące? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - Zerwał się na równe nogi i zakipiał gniewem. - Jak mogłaś utrzymać to przede mną w tajemnicy? - A co byś zrobił? Byłeś już z kimś innym. - Ja bym wtedy... Nie wiem, co bym zrobił, ale powinnaś mi była powiedzieć, Charlie. Czy aż tak mnie nienawidziłaś? W ogóle niczego nie rozumiał. - Ja cię bardzo kochałam, Andrew. Złamałeś mi serce. Oddałam ci swoje dziewictwo, a dwa dni później ty już spałeś z inną. A potem robiłeś to jeszcze
wiele razy i nie tylko z nią. Specjalnie chciałeś mi udowodnić, że nic dla ciebie nie znaczę. - Nie mogłem dać sobie rady z tym, co czułem do ciebie wyznał. - Miałem wtedy wielkie marzenia, Charlie. Zamierzałem zostać zawodowym baseballistą. Nie chciałem z nikim się wiązać. Nie chciałem zmieniać swoich planów. - To po pierwsze nie powinieneś sobie pozwalać na seks ze mną - zauważyła, nadal cierpiąc z bólu odrzucenia sprzed tak wielu lat. - Nie wiedziałem, co zrobić. Bałem się. Zachowywałem się jak skończony dupek. - Tak, owszem. - Niemniej powinnaś mi była powiedzieć, że jesteś w ciąży powtórzył z większym jeszcze ogniem w głosie. - Jak to się w ogóle mogło stać? Używaliśmy prezerwatywy. - Może nieskutecznie. Albo też... może nie ty byłeś ojcem. Nigdy dotąd nie wypowiedziała tych słów głośno, nawet sama do siebie. Na jego twarzy odmalował się wstrząs. - Był ktoś jeszcze? - A uważasz, że powinnam pozostać ci wierna po tym, co mi zrobiłeś? - Kto to był? Kiedy to się stało? - To było w czasie zabawy na plaży. Ty i Pamela rozebraliście się do naga i pobiegliście do oceanu. Pamiętasz? Nie musiał nic mówić. Zobaczyła odpowiedź w jego oczach. - Upiłam się i było mi bardzo smutno. Chciałam po prostu się urwać - ciągnęła. - Poszłam przez las na parking zobaczyć, czy ktoś nie mógłby mnie podrzucić do domu. Ten ktoś tam był. Odetchnęła głęboko. - I stało się, co się stało.
Andrew opadł na łóżko. - Co ty w ogóle mówisz? Napadnięto cię? Czy dobrowolnie uprawiałaś seks z tym kimś, kto tam był? Co? - Przekonał mnie, że najlepszą drogą do ciebie jest pokazać, że nie jesteś mi potrzebny. Że w ogóle mnie nie obchodzisz. W stanie zalania i głębokiej depresji, w jakim wtedy byłam, zabrzmiało to jak całkiem niezły plan. Pocałował mnie, ja odwzajemniłam pocałunek. A potem... - Głos jej zadrżał. - Cała rzecz zajęła może ze trzy minuty. Było mi strasznie wstyd, że na to pozwoliłam. Byłam też wściekła. Zbyt wiele uczuć kłębiło się w mojej głowie. Shane mnie potem znalazł, jak siedziałam tam i beczałam, i odwiózł do domu. Kazałam mu obiecać, że nic nie powie. Sama nigdy dotąd nie powiedziałam o tym nikomu ani słowa. Aż do dziś. Andrew wpatrzył się w nią gniewnym wzrokiem. - Kto to był? Kim był tamten? - To nie ma znaczenia. - Ma i to jeszcze jakie! - Nie ma - wysyczała. - To było bardzo dawno. Chciałeś poznać moją tajemnicę, proszę, oto ona. Tyle tylko mam ochotę powiedzieć. Wstał znowu i zaczął przechadzać się po sypialni, jakby rozpaczliwie pragnąc spalić adrenalinę, która w nim wezbrała. Wreszcie się zatrzymał. - W porządku. Masz słuszność. To wszystko stało się ponad dziesięć lat temu. Popełniliśmy wtedy błędy, ale wyciągnęliśmy z tego wnioski. Cieszę się, że mi powiedziałaś. Może teraz będziemy mogli ruszyć z miejsca. - Przerwał i obrzucił ją jeszcze jednym pytającym spojrzeniem. - Nie rozumiem jednak, dlaczego nie pragniesz mieć dzieci w przyszłości.
- Ponieważ utrata dziecka była najgorszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła, Andrew. Sądzę, że nie mogłabym jeszcze raz przetrwać takiego bólu. A jako lekarz wiem, że nie można temu zapobiec. Czasami tak się po prostu zdarza. Może macza w tym palce sam Bóg. Potrząsnął głową, a jego wzrok wypełniło współczucie. - Nie, Charlie. To nie była kara boża. - Tego nie wiesz. - Wiem - powiedział z cichym przekonaniem. Usiadł na łóżku i położył jej ręce na ramionach. - Nie zrobiłaś niczego złego. - Nie poszłam do lekarza, Andrew. Najpierw nie powiedziałam mamie, aż minęły dwa miesiące, a potem ona chciała jeszcze trochę zaczekać. A mój ojciec w ogóle o niczym nie wiedział. - Czyli jedynymi osobami, które o tym wiedzą, jesteśmy ty, twoja matka i ja? Andrew nie podobałaby się myśl, że mogła powiedzieć o tym także Joemu, i to wcześniej. - Parę innych osób także wie. - Tamten chłopak? Potrząsnęła głową. - Nie. - Ja naprawdę chciałbym, żebyś mi o tym wtedy powiedziała. Mógłbym ci jakoś pomóc przez to przejść. Nie sądzę, żebym był wtedy aż takim draniem. - Nie jestem przekonana, czy mógłbyś mi pomóc, Andrew. W ogóle nie rozmawialiśmy od czasu, kiedy zatrzymał mi się okres. I tak jak już powiedziałeś, miałeś wtedy wielkie marzenia, w których dla mnie nie było miejsca. Gdybym się przyznała, że jestem w ciąży, po prostu byś zwiał. Mężczyzna, którym jesteś teraz, to nie tamten chłopak.
- Mam tego pełną świadomość - rzekł. - A ty możesz mieć rację, mógłbym cię wtedy zostawić. Wówczas nie myślałem jasno. - A kiedy zacząłeś myśleć jasno? - spytała z ciekawością. Pomiędzy nami jako siedemnastolatkami a nami teraz jest wielka przepaść. Minęło wiele lat. - Te wszystkie lata się nie liczą. Potrząsnęła głową. - To tak, jakbyś powiedział, że nie liczy się ogromna część twojego życia. Nie wiem nawet, dlaczego postanowiłeś zostać pastorem, Andrew. - Zamilkła, bo usłyszała samochód na podjeździe. - Matka wróciła do domu. Nie możemy o tym przy niej rozmawiać. - Musiała myśleć, że to ja byłem ojcem. Nie rozumiem, dlaczego nigdy.... - Nie potraktowała cię źle? - dokończyła Charlotte. - Sama się nad tym zastanawiałam. Może w tamtym czasie cię nie lubiła, ale skoro wróciłeś tu jako pastor, widocznie nad twoją głową zawisła aureola. Nic nie zachwyciłoby jej bardziej niż zobaczyć mnie na ślubnym kobiercu z pastorem, a potem widzieć, że prowadzę takie samo życie jak ona. - Mnie by to też zachwyciło najbardziej pod słońcem powiedział. - A teraz, skoro oczyściliśmy już atmosferę i wpuściłaś mnie znów do swojego życia, nie zamierzam nigdzie się oddalać. Przedtem cię zawiodłem. Chciałbym dostać drugą szansę. Czy mi ją ofiarujesz? - Jeszcze nie wiem. - W takim razie będę o nią prosił tak długo, aż będziesz to wiedziała.
Rozdział czternasty Nick wybrał się pobiegać wczesnym rankiem w niedzielę. Piękny słoneczny dzień nie pasował do jego niespokojnego nastroju. Noc spędził, myśląc głównie o Isabelli, wspominając, jak niewiarygodnie czuł się w jej ramionach, i zastanawiając się, co teraz powinien zrobić. Może była dla niego tą jedyną, ale czas był nieodpowiedni. Najważniejsze dla niego było odbudowanie relacji z Megan. Do chwili, gdy dziewczyna dorośnie i zacznie żyć swoim życiem, nie pozostało zbyt wiele czasu. Już stracił go dość i nie mógł sobie pozwolić, by stracić jeszcze więcej. Megan jednak nie była tak samo chętna do przebywania w jego towarzystwie. Wieczór spędziła z kuzynami i wróciła do domu najpóźniej jak się dało. Potem od razu poszła do łóżka. Nie wiedział, czy po prostu czuła się zawstydzona przyłapaniem na pocałunku, czy też była zła na jego reakcję. Powinien był zachować się lepiej, ale widok córki i tamtego punka błyskawicznie podniósł mu ciśnienie. Stoczył ze sobą walkę, by nie przyłożyć temu kogucikowi w ironicznie wykrzywioną gębę. Musiał wziąć się w garść. Megan z pewnością będzie miała chłopców,
a on musi wymyślić, w jaki sposób powinien ich traktować. Kiedy wbiegł na szczyt wzgórza, zatrzymał się, by złapać oddech, i poczuł rozczarowanie. Przyszła mu do głowy szalona myśl, że Isabella może tu znowu być. Zbyt wiele już razy dochodziło do przypadkowych spotkań, bo zawsze trafiali w to samo miejsce o tej samej porze. Na myśl o niej wydłużył krok. Ciągle nie ochłonął z wrażenia, jakie na nim zrobiła. Nie był pewien, czy jest w stanie kupić historię o jej wizjach, ale przecież wyciągnęła go spod spadającego reflektora, który mógł go poważnie zranić. Tak czy inaczej, miała niewiarygodny instynkt. Co jednak z pomysłem, że grozi mu nadal jakieś niebezpieczeństwo? Nic nie wiedział o tym, żeby miał wrogów. Nie sądził też, by ostatnio komuś się naraził, nie licząc swojej córki. Dziwne jednak było tak, że sny rozpoczęły się z chwilą, gdy Isabella otrzymała naszyjnik, który jego dziadek podarował jednej z jej przodkiń. W dodatku starszy pan próbował Nicka przed nią ostrzec. Możliwe, że sny miały więcej wspólnego z dziadkiem niż z nim, z jakimś nieszczęściem, które rozdzieliło pięćdziesiąt lat temu Harrisona i Leticię. Możliwe też, że wizje Isabelli były jeszcze jednym powodem, dla którego powinien trzymać się od niej z daleka. Dorastał wśród ludzi, którzy karmili się zmyślonymi historiami. Ożenił się z aktorką i zapłaci! słono za to, że nie wiedział, kiedy była szczera, a kiedy grała. Teraz z kolei angażował się w związek z projektantką kostiumów z wybujałą wyobraźnią, lubiącą pracować w świecie fantazji, który on odrzucał. A przy tym twierdziła, że jest medium.
Jednak to nie ją można było posądzać o utratę zmysłów, a jego. Isabella może i była piękna, interesująca, miała uśmiech, który chwytał za serce, ale oznaczała także kłopoty. A jednak, ilekroć pomyślał o tym, by nie spotykać się już z nią więcej, nie mógł sobie tego wyobrazić. Nawet teraz już za nią tęsknił. Jak to możliwe? Była obecna w jego życiu tak krótko, a on czuł, jakby była tam od zawsze. Ona czuła to samo. Samopoczucie poprawiało mu jedynie to, że zakochanie się w nim martwiło ją równie mocno jak jego zakochanie się w niej. Ona także straciła kogoś, kogo kochała. Była w niej delikatność, która sprawiała, że chciał opleść ją ramionami i powiedzieć, że nie musi już uciekać ani też udawać, że nic jej nie dręczy. Powiedziała, że otoczył się murami obronnymi, ale ona także się obwarowała. Tyle tylko, że maskowała je uśmiechem. I podobnie jak on trzymała innych ludzi na dystans, nawet wtedy, kiedy nie zdawali sobie z tego sprawy. Westchnął i skierował się w dół szlakiem na skróty, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Kiedy wszedł do kuchni, zastał tam Megan ze słuchawkami na uszach, siedzącą przy stole i zajadającą płatki śniadaniowe. Przeglądała jakieś czasopismo. Gestem dał jej znak, żeby ściągnęła słuchawki. Uczyniła to z ociąganiem i grymasem niezadowolenia. - Co jest? - zapytała niecierpliwie. Córka była świetna w przechodzeniu do ataku, ale zaczął się do tego przyzwyczajać. - Dobrze, że już wstałaś. Konkurs budowania zamków z piasku zaczyna się za godzinę. Przez twarz przemknął jej wyraz konsternacji.
- Myślałam, że żartowałeś. - Ani trochę. Jestem świetny w budowaniu różnych rzeczy. Mamy dużą szansę wygrać. - Wziął płócienną torbę, którą wcześniej pożyczył od rodziców, i wytrząsnął z niej czerwoną łopatkę i równie czerwone wiaderko. - Mam sprzęt. - Dla pięciolatków - skwitowała z obrzydzeniem. - Wystarczy. - Nie mogę wziąć udziału. Mam inne plany. -Och, tak? A jakie? - Chcę spędzić czas z przyjaciółmi. - Takimi jak ten na motocyklu? Czy to był Will Harlan? Zarumieniła się lekko na wspomnienie. - Jest fajny i mnie lubi. Nie rozumiem, dlaczego wczoraj zachowałeś się jak narwaniec. - Nie wiedziałem, że masz chłopaka. - To nie jest mój chłopak. Tak sobie... rozmawialiśmy. - To niezupełnie wyglądało na rozmowę. Poczerwieniała z gniewu. - Co jest z tobą? - Jestem twoim ojcem. - Zobaczył, że przewróciła oczami, ale nie zamierzał się poddawać. - Może powinniśmy porozmawiać... o tych rzeczach. - Masz na myśli seks? - spytała wprost. - A czy uprawiałaś już seks? - zapytał, zaniepokojony tą myślą. - Nie, niezupełnie. - Pomimo bezczelności w rozmowie oblała sie rumieńcem. - Nie zamierzam rozmawiać o tym z tobą. Zastanawiał się, co może oznaczać „niezupełnie", ale nie wystarczyło mu śmiałości, by spytać. - Powinnaś o tym z kimś porozmawiać. Musisz się zabezpieczyć.
- Wiem, jak się zabezpieczyć. Nie jestem idiotką. - Wstała od stołu, zaniosła miskę do zlewu i tam zostawiła. Odwróciła się potem do niego, ręce oparła na biodrach, a w jej oczach pojawił się upór. - Przestań próbować być moim ojcem. Jest na to za późno. - Nie próbuję być twoim ojcem. Ja jestem twoim ojcem - rzekł stanowczo. - Będę ci zadawał pytania i oczekuję na nie odpowiedzi. Zrobię wszystko, co mogę, żeby cię ochronić i utrzymać z dala od kłopotów. Chcę dla ciebie jak najlepszego życia. Czy jest późno, czy też nie, jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram. - Dostrzegł powątpiewanie w jej oczach. - Musisz w to uwierzyć, Megan. Nie dałem ci w przeszłości powodów, byś mi ufała, ale wiem, co mówię. Jesteś dla mnie najważniejsza. - Teraz tak mówisz, ale... - Ale nic. Wierzę w to, co mówię - powtórzył. - Nie jestem taki jak twoja matka. - Po raz pierwszy otwarcie wyraził się krytycznie o Kendrze, ale już było za późno. Megan zdawała się z lekka zaskoczona, jakby nie wierzyła, że ktokolwiek może postrzegać matkę podobnie jak ona. - A skąd mogę wiedzieć, że taki nie jesteś? - Musisz dać mi trochę czasu, żeby ci to pokazać. Nie kłamię. Dla ciebie zrobię wszystko. Wzruszyła ramionami. - Nic mnie to nie obchodzi. Włożyła słuchawki i poszła do pokoju. Dwa kroki do przodu, krok do tyłu. Czynił jednak jakieś postępy. *** - Nareszcie wyciągnęłam swojego dużego brata na śniadanie powiedziała Isabella, kiedy kelnerka
w kawiarni Diny postawiła przed nimi dwa wielkie talerze z zamówionym posiłkiem. Pofolgowali sobie i zamówili naleśniki, jajka z bekonem oraz siekane mięso z cebulą i ziemniakami. - Przepraszam - rzekł Joe z uśmiechem pełnym skruchy. - Od kiedy przyjechałaś, nie poświęciłem ci zbyt wiele czasu. - Miałeś dużo pracy. Jak poszły poszukiwania? - Joe opowiedział jej o kamieniu rzuconym w okno Charlotte i pośpiesznie zorganizowanej wyprawie, która wyruszyła w góry na poszukiwanie Annie. Miał teraz przeczucie, że to ojciec Annie, odludek, przyczynił się do jej zniknięcia. - Niczego nie znaleźliśmy, ale teren poszukiwań nie był zbyt duży. Mam nadzieję, że jutro zorganizuję większą grupę. W tygodniu mniej ludzi będzie się mogło zaangażować. - Pójdę z radością. - W takim razie cię przyjmę. - Zamilkł, a w oczach pojawił się błysk zatroskania. - Coś mi przyszło do głowy. - Co takiego? - spytała. - Czy twój szósty zmysł działa, jeśli chodzi o poszukiwanie zaginionych osób? - Nie wierzysz przecież w szósty zmysł - rzekła, mając nadzieję, że temu zaprzeczy. - Wiem, że choć pracowałeś już z osobami o zdolnościach parapsychicznych, zawsze myślałeś, że są mistrzami w oszukiwaniu. - To prawda, ale ty jesteś moją siostrą, i wiem że jesteś szczera. - O co właściwie mnie prosisz, Joe? - Czy masz jakieś przeczucie, gdzie może być Annie? - Nie. Ale... - Zawahała się, niepewna, czy powinna się teraz odkrywać.
- Ale co? - nalegał. - Jeśli dasz mi jakąś rzecz, która do niej należała, którą nosiła lub jej dotykała, możliwe, że coś zobaczę. Nie twierdzę, że na pewno. Zazwyczaj mam wizje dotyczące osób, z którymi jestem związana emocjonalnie. - Była wzruszona, że brat w ogóle pomyślał, by poprosić ją o pomoc, miała jednak wątpliwości. Większość z tego, co widzę trudno jest odcyfrować. - Wiem, że to strzał z daleka, ale poproszę Charlotte o coś, co należy do Annie. Tak na wszelki wypadek. - Jak się miewa Charlotte? - Rozmawiałem z nią przez chwilę rano. Nic złego się już nie działo, więc jest w porządku. - Cieszę się. - Pociągnęła łyk kawy. - Wiem, że byłeś zajęty pracą, ale czy pomyślałeś, żeby oddzwonić do Rachel? Jego wzrok wyrażał chłód i upór. - Nie naciskaj, Izzy. Są rzeczy, których nie da się naprawić. - Podoba ci się Charlotte, prawda? Westchnął. - Ile razy mam powtarzać, że to nie jest twoja sprawa? - Daj spokój, Joe, jestem twoją siostrą. Jeśli nie możesz porozmawiać o tym ze mną, to z kim? - Nie mam potrzeby, by rozmawiać o tym z kimkolwiek. A jeśli ty nie przestaniesz wtykać nosa w moje sprawy, zacznę wtykać swój w twoje. Może powinienem uciąć sobie pogawędkę z Nickiem Hartleyem. Szybko podniosła dłonie. - Dobrze, wycofuję się. Przez chwilę jedli w milczeniu, po czym Isabella się odezwała: - Chcę ci powiedzieć, że rozmawiałam z Fioną o zatopionym statku i naszych przodkach. Okazuje się, że
Beatriz, która współtworzyła oryginalną makatę, jest z nami spokrewniona. Ona, jej mąż Miguel, a także ich dwóch synów przeżyli zatonięcie statku. Byli jedyną rodziną, która w całości dotarła do brzegu. Nabrał jajecznicy na widelec. - Masz już ten wyraz oczu. - Jaki wyraz oczu? - Miasteczko już cię złapało na haczyk. Widziałem to nie raz, zwłaszcza u tych, którzy się dowiadują, że są spokrewnieni z jego założycielami. - To miejsce ma fascynującą historię - powiedziała. - Ciekawe, czy ktoś kiedyś znajdzie wrak. - Kto wie? W ciągu paru ostatnich miesięcy ocean wyrzucił na brzeg kilka rzeczy z wraku łącznie z dzwonem pokładowym. Jest w muzeum, gdybyś chciała go obejrzeć. - Dlaczego przy wszystkich osiągnięciach elektroniki i techniki nikt nie był w stanie zlokalizować wraku? Wzruszył ramionami. - Nie wiem, ale mam nadzieję, że Zatoka Aniołów nie stanie się nieoczekiwanie miejscem operacji ratunkowej. Od czasu kiedy morze wyrzuciło dzwon pokładowy, postawiono wiele nowych pytań. I jeszcze te cholerne anioły - burknął i pociągnął kolejny łyk kawy. - Jakie anioły? - spytała zaintrygowana. - Niektórzy twierdzą, że je widzieli nad północnym punktem klifu, gdzie rzeźbią w skałach jakąś mapę do ukrytego skarbu czy inną zaszyfrowaną informację. Dla mnie to wygląda jak spękania i szczeliny powstałe na skutek działania wiatru, fal i mgły słonej wody. - No proszę, oto mój pragmatyczny brat, którego znam i kocham. Chciałabym zobaczyć anioła! Ależ by to było wspaniałe! Roześmiał się.
- Byłoby i wspaniałe, i kompletnie niemożliwe. - Nie wierzę, by cokolwiek na świecie było kompletnie niemożliwe. Muszę rzucić okiem na ten klif. Może coś zobaczę. - Może ci się uda - potwierdził z uśmiechem. - Ty też kochasz to wszystko, Joe. To dlatego nie chcesz wrócić do domu. - Moim domem jest teraz Zatoka Aniołów - rzekł. Pokiwała głową. - O tak, widzę. Czujesz się z nią związany. Przyszyły cię do niej wszystkie nici z przeszłości. - Nie wszystko da się wyjaśnić metaforą szycia. Jeszcze chwila, a sama zasiądziesz do tworzenia makaty z Zatoki Aniołów. - To byłaby dla mnie wielka radość - powiedziała z entuzjazmem. - Czyżby szyto jej kopie? - Przy każdej możliwej okazji - potwierdził. - Jakie masz plany na ten dzień? - Słyszałam, że coś się będzie działo na plaży. Pomyślałam, że pójdę zobaczyć. Chcesz iść ze mną? - Chciałbym, ale muszę wpaść na posterunek. - Masz przecież ludzi do pracy - przypomniała. - Wiem, ale im dłużej nie ma Annie, tym mniej mamy szans na jej odnalezienie. - Jest jakiś trop w sprawie biologicznego ojca? - Zorganizowałem testy DNA na jutro, ale wyniki przyjdą dopiero po jakimś czasie. - Siostra Nicka, Tory, wydaje się bardzo zmartwiona swoim mężem. - Prawdopodobnie słusznie - powiedział z trudem Joe. Facet nie zachowuje się jak niewinny człowiek. Isabella westchnęła. - Naprawdę ją lubię. Bardzo serdecznie mnie przyjęła. Mam nadzieję, że nie okaże się, iż to właśnie jej mąż ją zdradził.
*** Po wyjściu z kafejki Diny Isabella poszła na plażę. Był naprawdę piękny dzień, a w powietrzu unosiła się świąteczna atmosfera, jakby wszyscy wiedzieli, że słoneczne jesienne dni wkrótce ustąpią miejsca zimie i najwyższy czas nacieszyć się piękną pogodą, dopóki ją mają. Isabella dołączyła do tłumu ludzi schodzących górską ścieżką prowadzącą z urwiska na szeroką piaszczystą plażę. Na tymczasowym podniesieniu stał stół sędziowski zastawiony pucharami i wstęgami. Spikerzy siedzieli na swoich miejscach, a zespól młodych muzyków rozgrzewał się do koncertu. Pola, na których miały być budowane zamki, wytyczono cienkimi palikami z chorągiewkami. Kiedy poczuła na ramionach ciepło promieni słonecznych, zdjęła sweter i przewiązała go w pasie. - Hej, Isabello! - zawołała Tory. Odwróciła się i ręką ocieniła oczy, by ujrzeć zbliżającą się Tory, ubraną w dżinsy i T-shirt. Niosła wiaderko z łopatką. Wyglądała na bardziej odprężoną niż ostatnio. - Cześć, jak się masz? - Świetnie. Będziesz budować czy się przyglądać? - Zdecydowanie przyglądać się. A ty wyglądasz, jakbyś miała tu kopać. - Nie, przynoszę tylko dodatkowy sprzęt - odparła z uśmiechem Tory. - Nick i Megan zgłosili się do konkursu. - Naprawdę? Gdzie oni są? - A tam! - Tory pokazała ręką miejsce nad samą wodą. Pójdziesz ze mną? Isabelli nawet nie przyszło do głowy, by odmówić. Pragnęła znów zobaczyć Nicka. Nie śnił się jej ostat~
niej nocy, a jeśli nawet, to tego nie pamiętała, ponieważ po raz pierwszy od jakiegoś czasu wstała rześka, chętna zmierzyć się z kolejnym dniem, z podnieceniem oczekująca następnego spotkania. Nie liczyła na ciepłe przyjęcie. Nick bez wątpienia obwarował się z powrotem murem. Z chwilą, gdy włożył na siebie ubranie, zaczął się wycofywać, czego nie miała mu za złe. Intensywność wspólnych doznań zmiotła ich oboje z równą siłą. A ona nie była ani trochę bardziej niż on pewna tego, co z tym zrobić. Pokryje zatem całą rzecz lekkim i swobodnym zachowaniem w sposób, który już dobrze znała... Kiedy jednak Nick podniósł wzrok i ją zobaczył, zrozumiała, że nie będzie to takie łatwe. Oddech jej przyśpieszył z chwilą, kiedy jego ciemne oczy spoczęły na jej ustach i wspomnienia o wspólnie spędzonym popołudniu wyświetliły się w jej pamięci, rozpalając wszystkie zmysły. Chrząknęła, mając nadzieję, że nie dała nic po sobie poznać. Nie spodziewała się, że poczuje tak wiele pod jednym jego spojrzeniem. Na szczęście Tory odciągnęła uwagę Nicka, wręczając mu wiaderko i łopatkę. - Proszę, masz - powiedziała. - Dziękuję - odparł Nick, zaszczycając siostrę przelotnym spojrzeniem. - Jak się czujesz, Isabello? - Dobrze. Doskonale - odparła. Mimo usilnych starań czuła się niezręcznie. Na jego ustach zagościł lekki uśmiech. - Ja też. Rozejrzała się szybko. Musiała popatrzeć na kogoś, kto nie podnosił jej aż tak ciśnienia. - Cześć, Megan. - Cześć - odparła dziewczyna z właściwym sobie smętnym i znudzonym wyrazem twarzy. Siedziała na plaży po turecku ze wzrokiem utkwionym w oce-
an, jakby w ogóle jej nie obchodziło to, co się działo za jej plecami. - Macie szczęście, że przypadło wam miejsce tak blisko wody - wtrąciła Tory. - Ważne, by zbudować fundamenty z mokrego piasku. Nick obrzucił siostrę niechętnym spojrzeniem. - Wiem, co robić. Jestem przecież architektem. - Architektem budowli z piachu? - zapytała z ironicznym uśmiechem. - To wcale nie taka wielka różnica. A jeśli chcesz zbudować własny zamek, zapłać wejściówkę i wybierz sobie placyk. - A nie mogę pomóc? - zapytała Tory. - To taka dobra zabawa. - Może nam pomóc - powiedziała Megan, rzucając spojrzenie przez ramię. - Nie ma mowy. To projekt ojca z córką - oświadczył dobitnie. - Siostrom wstęp wzbroniony. - To głupi projekt - rzuciła Megan, po czym wstała i podeszła bliżej. Pomimo znudzonej postawy nastolatki Isabella miała wrażenie, że wysiłek Nicka, żeby przełamać niechęć córki, nie był całkiem bezskuteczny. Megan nie chciała tylko okazać, że na czymkolwiek jej zależy. W jej świecie kochać kogoś znaczyło zazwyczaj tyle, co go stracić. Kiedy wzrok Isabelli powędrował do Tory, dostrzegła przelotny wyraz smutku na jej twarzy. Rzucona od niechcenia uwaga Nicka o projekcie ojca i córki widocznie w jakiś sposób ją zabolała. - Wrócę jeszcze - mruknęła Tory i odeszła. - Teraz odtrąciłeś ją - powiedziała Megan. Nick skrzywił się i patrzył to na córkę, to na Isabellę. - Dlaczego miałaby się przejąć tym, że chcę budować zamek tylko z Megan?
- Myślę, że pomyślała w tej chwili o dziecku, którego nie ma. Na pewno nie pragnęłaby niczego bardziej, jak czasu spędzonego z własnym dzieckiem. - A niech to! - rzucił szybkie spojrzenie córce. - Lepiej pójdę z nią porozmawiać. Chcesz zacząć sama? - Zaczekam - rzekła bez entuzjazmu Megan i znów opadła na piasek. Isabella usiadła obok niej, kiedy Nick poszedł poszukać Tory. Przez chwilę patrzyły tylko na fale. - To takie niedorzeczne - westchnęła Megan. - Mam dzisiaj lepsze rzeczy do robienia. - Sprawiasz przyjemność tacie. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego - powiedziała ze szczerym zakłopotaniem. Isabella uśmiechnęła się do siebie. - Może dlatego, że to twój tata. On się stara, Megan. Nastolatka wzruszyła ramionami. - A czy ty robiłaś jakieś rzeczy wyłącznie z ojcem? - Niewiele - przyznała Isabella. - Głównie dlatego, że nie byliśmy tylko we dwoje. Zawsze był jeszcze ktoś z rodzeństwa, zazwyczaj Teresa. Owinęła sobie naszego tatę wokół małego palca. Doskonale wiedziała, co zrobić czy powiedzieć, żeby dostać to, czego chciała. Zawsze byłam pełna zachwytu nad mocą jej manipulacji. Teraz praktykuje ją na swoim mężu - dodała ze śmiechem. - A on zdaje się to uwielbiać. Megan wzięła garść piasku i pozwoliła, by przesypał się jej między palcami. - Wszystko w porządku? - zapytała Isabella, trochę zaniepokojona milczeniem Megan. Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Po chwili odwróciła głowę i rzekła: - Nie wiem, czego on ode mnie chce.
- Mówimy o twoim ojcu, czy chłopaku, z którym wczoraj byłaś? - Wiem, czego chce ode mnie Will. Seksu - odparła otwarcie. Ale on... - wskazała ruchem głowy Nicka, który rozmawiał z Tory. - Jego nie rozumiem. Nic do mnie nie miał prawie przez całe moje życie, a tu nagle zachciało mu się zostać moim najlepszym przyjacielem. - A ty nie możesz uwierzyć, że jest szczery. Rozumiem to. Megan odwróciła wzrok i zapatrzyła się w ocean. - Zniknie, zupełnie jak to zrobił przedtem. To tylko kwestia czasu. Pomimo że oświadczenie Megan było fatalistyczne, Isabella wyczuła, że jest to ostatnia rzecz, której dziewczyna by chciała. - Nie sądzę, by Nick się gdzieś wybierał, bez względu na to jak bardzo go wypróbowujesz. Jesteś jego priorytetem. Może nie zasługuje na drugą szansę, ale co ty właściwie masz do stracenia? Możesz się co najwyżej mile rozczarować. - Doznałabym raczej szoku - rzekła cynicznie Megan. - Jesteś optymistką, prawda? - Nie zawsze, ale myślę, że w tym wypadku naprawdę istnieje szansa, byście oboje z ojcem znaleźli sposób na ułożenie stosunków. Przede wszystkim oboje chcecie, by tak się stało. - Zobaczymy. Isabella spojrzała w stronę, skąd nadchodził Nick, kopiąc piach bosymi stopami. - Z Tory już w porządku? - spytała. - Jest tylko zestresowana tym wszystkim, co się dzieje w jej życiu. - Wziął do ręki łopatkę. - Megan, uważaj! - Kiedy dziewczyna spojrzała w górę, rzucił jej sprzęt.
Złapała niechętnie i przewróciła oczami. - Musiałeś załatwić łopatki w takim obciachowym różowym kolorze? Roześmiał się. - Hej, i tak wyglądasz z taką łopatką lepiej niż ja. No, to jak uważasz, powinniśmy zbudować klasyczny zamek z fosą? Wieżyczki, mosty zwodzone i tym podobne rzeczy? Megan popatrzyła na niego zdumiona. - No, dobrze. A umiesz to wszystko zrobić? - Pewnie, że potrafię - rzekł z przekonaniem. - Wygramy główną nagrodę, zobaczysz. Nikt nas nie doścignie. - Nie obchodzi mnie jakaś głupia nagroda. - A czy obejdzie cię, gdy obiecam, że jeśli wygramy, pozwolę ci odwieźć się do Montgomery w następny weekend? Oczy Megan zalśniły. - No, teraz gadasz z sensem. Burmistrz zadął w trąbkę i ogłosił początek współzawodnictwa, które miało potrwać sześćdziesiąt minut. Po upływie tego czasu zwycięzcę miał wybrać zespół sędziów. Megan wstała. - Co mam teraz zrobić? - Weź wiaderko i nabierz w nie mokrego piachu - poinstruował. - Ja zacznę kopać. - Ukląkł. - Zdaje się, że znowu się ubłocisz - powiedziała Isabella, kiedy Megan podwinęła nogawki spodni i pobiegła do wody. Odpowiedział uśmiechem. - Będzie mi po tym wszystkim potrzebny prysznic. Zainteresowana? Policzki zaczęły ją palić. - Cii, twoja córka jest blisko.
- Wątpię, żebym ją zszokował. Nie uwierzyłabyś, jakie rzeczy potrafi wygadywać. Sądzę, że matka nie pilnowała jej jak należy. - Nie sądzę, by Megan otrzymywała od niej cokolwiek. Miałeś dobry pomysł. Może wybudowanie zamku z piasku będzie pierwszym krokiem do odbudowania rodziny. - Będę zadowolony, jeśli się okaże, że wybudujemy po prostu zamek z piasku. Próbuję stawiać sobie realne cele, które da się osiągnąć. Nie mogę sobie pozwolić na zepchnięcie z wytyczonej drogi. - Zatem pora, abym sobie poszła. Oczy mu pociemniały. - To ostatnia rzecz, której bym pragnął, ale... - Ale to twój czas z Megan. Jasne. Megan wróciła, ale zamiast opróżnić wiaderko z mokrym piaskiem nad dziurą wykopaną przez Nicka, opróżniła je na jego głowę z wyrazem złośliwej przyjemności na twarzy. Nick zaczął pluć, a Isabella parsknęła śmiechem. - Ojoj - pisnęła Megan. - Nie trafiłam. Zaraz przyniosę następne. - Oddaliła się pośpiesznie. Nick zaś ścierał mokry piach z oczu. - Dobrej zabawy - powiedziała z uśmiechem Isabella i odskoczyła szybko, kiedy cisnął garścią błota w jej stronę. - Do zobaczenia później. Idąc plażą, natknęła się znów na Tory, która zatrzymała się na pogawędkę ze znajomym. - Nie odeszłaś zbyt daleko. - Pan Walker chce spróbować sił w przedstawieniu - rzekła Tory i wskazała ruchem głowy grubego łysiejącego mężczyznę w średnim wieku, który się od nich oddalał. - Próbuje co roku, idzie mu okropnie, ale wierzy, że jest gwiazdą, która czeka tylko na odkrycie. - To musi być trudne... odrzucanie przyjaciół.
- Co roku staramy się, by epizodyczne role albo zajęcia za kulisami wykonywali mieszkańcy Zatoki Aniołów - powiedziała Tory, równając krok z Isabella. - To dopiero czyni przedstawienie ważnym dla lokalnej społeczności. Poza tym każdy zaprasza swoich przyjaciół i dzięki temu sprzedajemy więcej biletów. - Przerwała. - Mam ochotę na kawę. Przyłączysz się? - Bardzo chętnie. - Świetnie - Tory spojrzała na Isabellę z ukosa. - A po drodze możesz mi opowiedzieć, co się dzieje między tobą a moim bratem. - Nie wiem, o czym mówisz - odparła Isabella z całą niewinnością, na jaką potrafiła się zdobyć. Tory się roześmiała. - Musisz się postarać lepiej skrywać swoje uczucia. *** - Kto jest najfantastyczniejszym bobasem na świecie? Charlotte zadała to pytanie niemowlęciu, które wierzgało nóżkami w czasie przewijania. - Ty jesteś, na wypadek, gdybyś tego nie wiedział. Jesteś najśliczniejszym małym chłopczykiem, który kiedykolwiek przyszedł na świat. - Niemowlę zdawało się uśmiechać. - Dzisiaj nie będziesz za dużo płakał, prawda? Musimy być zgranym zespołem. - Powieki dziecka opadły. Czemu mam wrażenie, że w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi? Czuła się idiotycznie, rozmawiając z niemowlęciem, ale w pobliżu nie było nikogo innego, a ona była niespokojna. W swoim dawnym życiu poprzedzającym opiekę nad dzieckiem miała dzień rozplanowany co do minuty, podzielony między pracę, jogging i kontakty z przyjaciółmi. Jednak od kiedy pojawił się mały chłopczyk, mnóstwo czasu spędzała w domu.
Piękny słoneczny dzień zapraszał do wyjścia, ale matka poszła do kościoła i planowała lunch na mieście, więc Charlotte przez jakiś czas miała być sama. Wyjście musiało poczekać. - Musisz mieć imię - powiedziała. - Boję się jednak ci je dać. Nie chciałabym wprowadzać zamieszania, jeśli twoja mama wróci do domu i zechce je zmienić. Nie spodobało jej się, że pomyślała „jeśli", a nie „kiedy" Annie wróci do domu. Dźwięk dzwonka do drzwi przyniósł ulgę. Wreszcie ktoś, z kim można będzie porozmawiać i kto będzie do niej mówił. Wzięła dziecko na ręce i poszła otworzyć. Serce jej stanęło na chwilę, kiedy na werandzie zobaczyła Joego. Był ubrany w dżinsy i T-shirt i wyglądał bardziej seksownie niż zazwyczaj. Po plecach przeszedł jej lekki dreszczyk. - Cześć, Charlotte - odezwał się. - Chciałem cię poinformować o wynikach naszych porannych poszukiwań. Wnioskując z tonu jego głosu, wieści nie były nadzwyczajnie dobre. - Nic złego się nie stało - dodał szybko, widząc zmartwienie w jej oczach. - Właściwie nic. Nie znaleźliśmy śladu Annie ani jej ojca. Jutro zamierzamy objąć poszukiwaniami większy obszar. Westchnęła. - Przypuszczam, że brak wieści jest lepszy od złych wieści. Chcesz wejść? - Jest tu Andrew? - Nie, jest w kościele - powiedziała, prowadząc go do pokoju dziennego. - Spał tutaj, prawda? - Na kanapie - odparła, patrząc mu w oczy. - Twoja mama go lubi, prawda?
- Jest nim zachwycona. To pastor, a ona chciałaby, żebym poszła w jej ślady. Powinieneś zobaczyć ten błysk w jej oku, kiedy tu weszła wczoraj wieczorem i go zobaczyła. - Włożyła dziecko do fotelika samochodowego i usiadła na kanapie. Wiem, że Andrew wszedł ci w drogę w czasie śledztwa, ale miał jak najlepsze intencje. To nie jest zły człowiek. - Brzmi to tak, jakbyś wróciła do koła wielbicielek Andrew skomentował, sadowiąc się naprzeciwko. - A w czyim kole powinnam się znajdować? - spytała, czując, że to nierozważne pytanie. Joe z nią flirtował, po czym zawsze przyhamowywał. Joe wciągnął głęboko powietrze, a potem powoli je wypuścił. - Powinniśmy porzucić ten temat. - Sam zacząłeś - przypomniała. - To był zły pomysł. Ty i Andrew macie za sobą długą historię znajomości. - To prawda - przyznała. Chwilę się wahała. - Powiedziałam Andrew o tym, że jako nastolatka byłam w ciąży. Rozmawialiśmy o dziecku Annie, o moim wkroczeniu w to przejściowe macierzyństwo i tak jakoś samo wyszło. Myślałam o tym, by mu to powiedzieć, od kiedy wrócił, ale nie byłam pewna, czy warto wracać do czegoś takiego po tak długim czasie. - Jak to przyjął? - spytał Joe. - Był wstrząśnięty i zły, że nie wyznałam mu tego wtedy. Chociaż na dłuższą metę nie miało to znaczenia. - Andrew wie, że mi powiedziałaś? Potrząsnęła głową. - A dlaczego powiedziałaś to mnie pierwszemu? - spytał ciekawie Joe. - Z tobą jest łatwiej rozmawiać. Ty mnie nie osądzasz, co jest dla mnie nowe. Rodzice mieli wobec
mnie zawsze wygórowane oczekiwania. Przy Andrew pastorze czuję - i nic na to nie poradzę - że także będę wypadała źle. A tymczasem nie chcę udawać, że jestem kimś, kim nie jestem. - Zamilkła. - Czego natomiast jeszcze nie powiedziałam tobie, to że nigdy nie miałam pewności, iż to było dziecko Andrew. Przytrafiła mi się przygoda jednej nocy, a ściślej pięciominutowa przygoda, kiedy byłam pijana i przygnębiona. I to wszystko na ten temat, chociaż na pewno cię to nie interesuje. - Wiesz, że mnie interesuje, Charlotte. Poruszyła się, czując się nagle niezręcznie pod intensywnym spojrzeniem jego oczu. Próbowała rozgęścić atmosferę. - Te bezsenne noce sprawiają, że zrobiłam się nazbyt rozmowna. Wcześniej gawędziłam z maluszkiem, a on zasnął w połowie mojej błyskotliwej przemowy. Joe uśmiechnął się. - Niewyobrażalne. Jak on mógł? Odpowiedziała uśmiechem. - To wstrząsające, wiem. Zapadła między nimi cisza. Atmosfera nie była tak swobodna, jak by Charlotte chciała. Nie umiała dobrze odczytywać Joego. Świetnie wyćwiczył nieujawnianie swoich emocji, co - jak przypuszczała - czyniło z niego znakomitego policjanta, ale sprawiało też, że ciężko go było poznać. - A zatem między tobą a Andrew jest zgoda? - spytał. - Tak sądzę. Dałam mu wiele do myślenia, ale ostatecznie utrzymywanie przed nim takiej tajemnicy nie uczyniło mu nic złego. Przeciwnie, oszczędziłam mu trzech miesięcy zmartwienia, co z tym fantem zrobić. - A dlaczego mu tego oszczędziłaś? - zapytał Joe.
- Z powodu tego drugiego. Wstydziłam się, złościłam i czułam się skrzywdzona. - Westchnęła. - Byłam taka zagubiona. W pewien sposób chciałam tego poronienia. Kiedy jednak stało się faktem, czułam się winna, tak jakby moje życzenie mogło się do niego przyczynić. - Wiesz przecież, że to nie jest prawda. - Logicznie biorąc, tak. Moje serce jednak nie było tak samo przekonane. - Z tego, co mi powiedziałaś, Andrew nie traktował cię w liceum zbyt dobrze. Czy to cię teraz powstrzymuje przed tym związkiem? - Częściowo. - Druga część to było jej zainteresowanie Joem. Popatrzył na nią z zamyśleniem. - Co? - prowokowała odpowiedź. - O czym myślisz? - Zastanawiam się, jak dobrze znasz Andrew. Nie widziałaś go ponad dziesięć lat, prawda? Co robi! przez ten czas? - Większą część tego czasu chodził do szkoły. Właściwie to nie wiem. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele o tych latach. Pokiwał głową. - Właśnie tak myślałem. - Co takiego? Uważasz, że on coś ukrywa? - Andrew stara się trochę za bardzo. - To trudne podjąć się roli duchowego przywódcy społeczności, która była świadkiem twojego dorastania. Stara się zaskarbić sobie szacunek. Dlaczego tak podejrzliwie go traktujesz? - Bo czasami wydaje się zbyt dobry jak na szczerego człowieka - odparł po prostu Joe. Czy Joe uchwycił coś, co umknęło jej uwagi?
- Czy jesteś świadomy czegoś konkretnego, czym chciałbyś się ze mną podzielić? - Nie. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem. - Zatem wróćmy do Annie - powiedziała. - Chciałabym wyjść i sama jej poszukać. - Robisz rzecz najważniejszą, bo opiekujesz się jej dzieckiem. - Wiem, że to prawda, ale nie czuję się z tym tak, jakby to było dość. Poza tym wkrótce nabawię się klaustrofobii. Jak sądzisz, czy będzie dobrze, jeśli wyjdę z małym na spacer? Nie chciałabym narażać go na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. - Jestem pewny, że nic ci nie grozi, ale dlaczego nie miałbym pójść z tobą? - zaproponował. - Jest śliczna pogoda i mnie także przyda się spacer. - Zgoda - powiedziała i wstała. - Ogromnie tęsknię za sojową latte z orzechami. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko małej przerwie. - Ależ skąd - zapewnił. Złapała torebkę i przymocowała fotelik dziecka do stelażu wózka. Byli gotowi do wyjścia. - Nigdy nie czułam się tak podekscytowana, wychodząc z domu - rzekła ze śmiechem, kiedy Joe otworzył drzwi wejściowe. - To pierwsza wyprawa dziecka, odkąd przyjechało tu ze szpitala. - Mam nadzieję, że nie prześpi jej w całości. - Ja doskonale się czuję, kiedy śpi. Kiedy się budzi, robi okropny hałas. - Isabella taka była jako niemowlę - powiedział Joe, idąc za Charlotte na werandę. - Pamiętam, że kiedy się urodziła, spałem ze słuchawkami w uszach. - Jak się podoba Isabelli w Zatoce Aniołów? - Przystosowuje się, pracuje w teatrze, poznaje przyjaciół.
- Może zostanie. Byłoby ci milej mieć w pobliżu kogoś z rodziny. - Byłoby, ale wątpię, czy się tak stanie. Izzy nie zostaje nigdzie na długo. - A to dlaczego? We wzroku Joego pojawiło się zamyślenie. - Wiesz, nie jestem właściwie tego pewien. Jej nieustannie zmieniające się plany stanowiły zawsze obiekt rodzinnych dowcipów, ale im więcej spędzam z nią czasu, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że nie znam jej tak dobrze, jak myślałem. Miałem dwanaście lat, kiedy się urodziła, i wyszedłem z domu na długo przedtem, zanim dorosła do liceum. Zawsze myślałem o niej jako o wolnym duchu z nieco dziwaczną osobowością, a tymczasem ona ma swoją poważną stronę i wrażliwość, której wcześniej nie zauważałem. - Może ją ukrywa - zauważyła Charlotte, kiedy ruszyli ulicą. - Dlaczego miałaby to robić? - Dlatego, że wszyscy próbujemy dorosnąć do tego, co sądzą o nas inni ludzie. W mojej rodzinie ja byłam tą najgorszą. Czasami nawalałam umyślnie tylko po to, żeby sobie dalej o mnie źle myśleli. - Może zmieniliby o tobie zdanie, gdybyś nie próbowała nawalać - podsunął Joe. - Ten pomysł był dla mnie wówczas zbyt logiczny - odparła z uśmiechem. - Z kolei ty jako najstarszy i jedyny syn prawdopodobnie byłeś rozpieszczany. Twoi rodzice bez wątpienia cię uwielbiali. Siostry starały ci się dorównać. Założę się, że byłoby całkiem fajnie być na twoim miejscu. Roześmiał się. - Czułem się w domu całkiem nieźle.
- Mam nadzieję, że poznam twoich rodziców. Jak sądzisz, przyjadą kiedyś do Zatoki Aniołów? - Mogą, jeśli ich zaproszę. - A dlaczego nie zapraszasz? - Rozczarowało ich moje postanowienie o rozwodzie. Są bardzo religijni. Charlotte chciała dowiedzieć się więcej o jego rozwodzie, ale też wahała się podjąć ten temat. Z pewnością nie była obiektywną obserwatorką. Tych parę razy, kiedy miała kontakt z Rachel, nie była wcale nią zachwycona. Czy dlatego, że Rachel nie była wcale takim cudem, czy też dlatego, że Charlotte pragnęła Joego dla siebie, ta kwestia podlegała dyskusji. - Tak, czy inaczej - dodał Joe - pogodzą się z tym. - A czy myślisz, że ty też? - zapytała. Popatrzył na nią przez chwilę. - O tak. Sądzę, że tak.
Rozdział piętnasty Jesteś bardzo popularna, Tory - zauważyła Isabella, kiedy otworzyła drzwi Jawajskiej Chaty. Siostrę Nicka zatrzymywano bowiem kilka razy po drodze z plaży. - Po prostu życie w małym miasteczku - odparła z uśmiechem Tory. Podała kasjerce zamówienie, po czym zwróciła się do Isabelli: - Tym razem ja stawiam. - Dziękuję - powiedziała, kiedy usadowiły się przy małym stoliku do kawy. - Wyglądałaś wcześniej na trochę zmartwioną. Wszystko w porządku? - Tak. Widok Megan i Nicka przypomniał mi tylko o tym, że ja nie mam rodziny, której zawsze pragnęłam. Nie, żebym miała za złe Nickowi. On i Megan zawsze powinni byli być razem. Bardzo długo byłam na niego zła, że nie starał się mocniej, by się tak stało, a teraz ogromnie się cieszę, że Megan wreszcie jest tutaj. Pragnę po prostu takich nieważnych, krótkich, rodzinnych chwil z własnym dzieckiem. - Mam nadzieję, że będziesz je miała. - Ja też - Tory wstała, by odebrać zamówioną kawę. - Martwię się też o Steve'a. Wynajęcie adwokata nie ma dla mnie sensu i o ile pragnę mu wierzyć, to
mam z tym teraz kłopoty. - Wzięła oddech i rozejrzała się, czy w zasięgu jej głosu nikogo nie ma. - Myślę, że Steve mógł mnie zdradzić z Annie. Isabella starannie dobierała słowa. - Czym innym jest tak myśleć, a czym innym wiedzieć na pewno, że tak było. - Dlatego według mnie Steve nie chce oddać próbki do testu DNA. Ponieważ dopóki tego nie zrobi, to ciągle będą tylko podejrzenia. - Albo broni po prostu swojej prywatności - rzekła Isabella, grając rolę adwokata diabla. - Byłoby mi ciężko nie do wyobrażenia, gdybym się dowiedziała, że Steve mnie zdradzał. Lecz jeszcze gorzej by było, gdybym wiedziała, że odwrócił się plecami do swojego dziecka. Biologiczny ojciec powinien się teraz ujawnić. Dlaczego zostawił syna z Charlotte? Oczywiście jest wspaniałą opiekunką, zna się na rzeczy, ale przecież ten mężczyzna ma obowiązek wobec własnego dziecka. - Zgadzam się. Czy to możliwe, żeby Annie skłamała? Nie znam jej, dlatego to może ślepy strzał, ale wydaje mi się dziwne, że tak wiele już czasu minęło od jej zniknięcia, a nikt nie wystąpił z szeregu i nie przyznał się do dziecka. - Sądzę, że to możliwe, ale... - Głos Tory ucichł nagłe. Isabella obejrzała się przez ramię, by zobaczyć, co przykuło uwagę Tory. Z zaskoczeniem zobaczyła przez szybę w witrynie Joego i Charlotte. Charlotte pchała wózek, a Joe trzymał jej rękę z tyłu poniżej pasa. Uśmiechał się do Charlotte. Takiej czułości w spojrzeniu brata Isabella nie widziała już od dawna. Kiedy weszli do kawiarni, Charlotte obdarzyła je szerokim ciepłym uśmiechem. - Isabello, Tory, witajcie! - rzekła.
Tory zbladła, kiedy Charlotte podjechała wózkiem do samego stolika. Dziecko jest prześliczne, pomyślała Isabella. Natychmiast zasnęło z rączkami po bokach. Miało takie malutkie paluszki, a wyraz buzi bardzo słodki. - Jego pierwszy spacer - wyjaśniła Charlotte. - Oboje potrzebowaliśmy wreszcie wyjść z domu. - Przyniosę ci kawę, Charlotte - rzeki Joe. - Latte sojową z posypką orzechową, tak? Nie chcesz bezkofeinowej, prawda? - O Boże, nie - odparła ze śmiechem Charlotte. - Potrzebuję czegoś, co mnie utrzyma na nogach. - Jest idealny - powiedziała Tory, wpatrując się zafascynowana w dziecko. - Po prostu prześliczny. - Głos jej się załamał. - Jak ktoś może go nie chcieć? Wzrok Charlotte złagodniał. Położyła dłoń na ramieniu Tory. - Przepraszam, kochanie. Biorąc go ze sobą, nie pomyślałam. - Nie wygaduj głupstw. To oczywiste, że musisz wychodzić na spacery. Musisz robić wszystko, co chcesz. Powinnam już iść. Tory poderwała się na nogi i podbiegła do drzwi w pośpiechu, nieomal zderzając się z jakąś kobietą. - Co się dzieje? - spytał Joe, gdy wrócił do stolika. - Tory właśnie zobaczyła dziecko, które miała nadzieję adoptować - powiedziała cicho Charlotte. - Nie pomyślałam. Obawiałam się tylko, że wpadnę na ojca Annie, a nie pomyślałam o rodzicach czekających na adopcję. - Pójdę za nią. - Isabella wstała. - To nie twoja wina, Charlotte. Musiała przecież kiedyś zobaczyć to dziecko. - Powiedz, że ją przepraszam. - Dobrze.
Isabella złapała Tory na rogu, dokładnie w chwili, kiedy ta już miała wejść na jezdnię pod rozpędzony samochód. Złapała ją za ramię, a kierowca użył klaksonu. - Stój. Czekamy na zielone światło. - To dziecko... ono miało być moje - powiedziała Tory; w jej oczach lśniły łzy. - Naprawdę myślałam, że będę mogła zostać matką. Pchałabym wózek po miasteczku, a ludzie by przystawali i mówili mi, jakie śliczne mam dziecko. A nie wszyscy przecież wiedzieliby, że został adoptowany i mogliby powiedzieć nawet: „Wygląda zupełnie jak mama". - Łzy pociekły jej po policzkach. - Pozwól, że podwiozę cię do domu. - Isabella zaprowadziła Tory do samochodu Joego zaparkowanego parę domów dalej. Tory nie odzywała się przez całą drogę. Jej milczenie jeszcze bardziej wzbudzało lęk. Zdawało się, że w ogóle nie przebywa w rzeczywistości. Kiedy podjechały do domu Tory, Isabella odprowadziła ją pod same drzwi i weszła z nią do środka. Tory znikła w głębi domu. Isabella wahała się. Nie chciała się narzucać, ale nie wyobrażała sobie, by mogła teraz zostawić Tory samą w takim stanie. Podążyła więc w głąb korytarza i zatrzymała się przy otwartych drzwiach. Pokój był oszczędnie umeblowany. Stał tam bujany fotel i podwójne łóżko. Ściany były pomalowane na jasnoniebiesko, a górą biegł pas różnobarwnej tapety z literami alfabetu. Tory siedziała w bujanym fotelu, obejmując ramionami białego misia. - Przyjaciółka podarowała mi tego misia, kiedy pierwszy raz zaszłam w ciążę. Nie wiedziała, że z prezentami należy poczekać do czwartego miesiąca. Ja też tego nie wiedziałam.
- Chcesz, żebym zadzwoniła do twojej matki albo Nicka? Tory potrząsnęła głową. - Nie. - Usta jej drżały, a z oczu popłynęło więcej łez. Starła je ręką, po czym zaczęła się bujać w fotelu. - Kiedy kilka lat temu kupiliśmy ten dom, Steve powiedział, że to będzie świetny pokój dla dziecka. Mogliśmy tu założyć ogród, a na podwórzu zaaranżować kamienny wodospad. Siedząc tutaj, moglibyśmy podziwiać go z okna i kołysać nasze dziecko do snu. To był najpiękniejszy obraz stworzony w wyobraźni, a ja zachowałam go w głowie przez te wszystkie długie lata. Ten fotel kupiliśmy, kiedy drugi raz zaszłam w ciążę. Kiedy minęły już trzy miesiące i jeszcze tydzień, myśleliśmy, że niebezpieczeństwo minęło. Myliliśmy się. - Westchnęła. - Nigdy nie urodzę dziecka. Nie zostanę matką. Muszę znaleźć sposób, by się z tym pogodzić. Isabella nie miała pojęcia, co powiedzieć w obliczu tak namacalnego cierpienia. Musiała jednak spróbować. - Nawet jeśli ta adopcja nie dojdzie do skutku, dostaniesz na pewno inną szansę. Jesteś młoda, Tory. Masz jeszcze dużo czasu na rodzinę. - Czyżby? Nie wiem nawet, czy jeszcze mam męża. Przez ostatnich parę lat dostałam obsesji na punkcie posiadania dziecka. Po dwóch poronieniach nic się nie działo przez trzy lata. Spróbowaliśmy więc in vitro. Robiłam sobie zastrzyki, wydałam mnóstwo pieniędzy, ale bezskutecznie. Kiedy Steve opowiedział mi o Annie, dziecku i ich sytuacji, po raz pierwszy pomyślałam, by się poddać i zamiast starać się o własne dziecko, adoptować cudze. Milczała chwilę, po czym mówiła dalej. - Po rozmowie z Annie naprawdę wstąpiła we mnie nadzieja. Dziewczyna okazała się po prostu
słodka, jak ją zwięźle scharakteryzowaliśmy. Kiedy położyłam rękę na jej brzuchu i poczułam, jak dziecko się porusza, pomyślałam, że to będzie najlepsza decyzja, jaką mogłabym podjąć. Wiedziałam, że są także inne pary pragnące tego maleństwa i że ojciec jest nieznany, kiedy jednak poczułam kopnięcie nóżki, połknęłam już haczyk. To ono miało zostać moim dzieckiem. Prawda, jakie to głupie? Isabella poczuła wielką niemoc. Kobieta załamywała się na jej oczach. Trzeba było sprowadzić kogoś na pomoc. - Zaraz wrócę - powiedziała. Tory nie odpowiedziała, tylko bujała się w przód i tył ze wzrokiem utkwionym w okno, prawdopodobnie skupionym na pięknym wyobrażeniu, które zachowała w pamięci. Isabella przeszukała torebkę Tory, znalazła jej komórkę i nacisnęła numer do Nicka. Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, czy nadal jest na plaży. Telefon zadzwonił tyle razy, że miała już porzucić nadzieję, kiedy Nick odpowiedział głosem, w którym brakowało tchu. - Tory? - spytał. - Nie, tu Isabella. Jestem w jej domu, a Tory jest naprawdę w rozpaczy, Nick. Wiem, że masz co robić na plaży, ale natknęłyśmy się na Charlotte z dzieckiem i sądzę, że Tory przechodzi teraz coś na kształt załamania nerwowego. - Zaraz tam będę - odparł błyskawicznie. Nick nigdy się nie waha, jeśli ktoś ma kłopoty, pomyślała, odkładając telefon. Po prostu działa. To sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, dlaczego ona sama była taka oporna, by się zaangażować w swoje wizje. Może powinna mieć jego odwagę.
Wróciła do sypialni i zastała tam Tory kołyszącą się i ściskającą misia przytulonego do piersi, jakby było to jej upragnione dziecko. - Przynieść ci coś? - zapytała. Tory potrząsnęła głową. Przynajmniej zareagowała na pytanie, a to już było coś. Isabella wyszła z pokoju i skierowała się ku wyjściu, żeby zaczekać na Nicka. Zajechał przed dom po upływie zaledwie pięciu minut. Kiedy wysiadł z samochodu, osypał się z niego piasek. Musiał przyjechać prosto z plaży. Podbiegł prosto do niej ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. - Gdzie ona jest? - Siedzi w pokoju dziecinnym, buja się w fotelu, płacze i patrzy przez okno. Nick wszedł do domu. - Tory? - wszedł do pokoju i ukląkł na kolano przed nią. Dobrze się czujesz? Potrząsnęła głową. - To już koniec, Nick. Moje marzenie... już po nim. Miałeś słuszność. Miłość to nic innego jak tylko ból. To tak boli. - Glos jej się załamał. - Nie zostanę matką. Po prostu nią nie jestem. Twarz jej poszarzała, ramiona zadrżały i opadła na Nicka, zanosząc się od płaczu. Isabella zostawiła ich samych i poszła do kuchni, Nalała wody do czajnika i postawiła na kuchence. Przeszukała szafki Tory i znalazła uspokajającą herbatkę rumiankową. Z czajnika zaczęła unosić się para, kiedy wszedł do kuchni Nick. Wyglądał, jakby właśnie przeszedł przez wyżymaczkę. Westchnął i usiadł na stołku przy ladzie. - Położyłem ją do łóżka. Zasnęła po minucie.
- Jest wyczerpana - rzekła Isabella. - Potrzebny był jej ten płacz. - Nienawidzę patrzeć, jak cierpi. - Napijesz się herbaty? - Nie jestem amatorem herbaty. Jest coś zimnego do picia? Otworzyła drzwi lodówki. - Sok pomarańczowy, mleko i przecier owocowy. - Napiję się soku. Szklanki są w szafce po lewej. Nalała mu i postawiła szklankę na ladzie. - Przepraszam, że musiałam przerwać budowę zamku z piasku. Wiem, jak bardzo chciałeś spędzić czas z Megan. - Nie przerwałaś, skończyliśmy. Zajęliśmy drugie miejsce. Pokręcił głową z niezadowoleniem. - Wygrał kuzyn burmistrza, po znajomości. Nasz zamek był o wiele lepszy. - Gdzie jest teraz Megan? - Porzuciła mnie, jak tylko rozdali nam puchary. Poszła gdzieś z dwiema koleżankami, ale nie jestem wcale pewien, że to z nimi będzie spędzać czas. Bardzo mgliście mówiła o swoich planach. - Megan ma piętnaście lat. Podobają jej się chłopcy. - Nie przypominaj mi. - Wypił resztę soku. - Powiedz, co się stało mojej siostrze. Tory zobaczyła dziecko Annie i się załamała? - Właśnie tak. Byłyśmy na kawie i weszli tam Charlotte z Joem i dzieckiem. Tory nie mogła oderwać oczu od malucha. Wyglądała tak, jakby widziała przed sobą własne życie. Zobaczyłam, jak jest roztrzęsiona, i przywiozłam ją tutaj. Myślę, że wreszcie dotarło do niej, że nie będzie miała tego dziecka. W głębi duszy nadal żyła nadzieją. Nick zaciął ponuro usta.
- Tory zasługuje na to, by być matką. Całe życie pragnęła tylko tego. Kiedy byliśmy dziećmi, zawsze bawiła się lalkami i udawała, że jesteśmy rodziną, odgrywaliśmy role taty i mamy. To było jej marzenie. Lubi pracę w teatrze, ale zawsze traktowała ją jako tymczasową, zanim zostanie matką. - Przecież nadal może mieć dzieci. Są jeszcze inne maluchy potrzebujące rodziny i niemowlęta, które dopiero się urodzą. Isabella przerwała. - Tory zdaje się także wątpić w swojego męża. - Słyszałem, że wynajął adwokata, co jest dziwne. Jeśli to jego dziecko, powinien się do tego przyznać i zrobić, co należy. Ja nigdy nie planowałem ciąży Kendry, ale też nigdy nie pomyślałem, bym mógł odejść. Do diabła, ożeniłem się z nią, chociaż byłem nastolatkiem! Steve jest dorosłym mężczyzną. Ma praktykę dentystyczną i pieniądze w banku. - Jednak uznając to dziecko, będzie się musiał przyznać do zdrady. Jest oczywiste, że tego nie chce. - Nie będzie przecież w stanie uciec przed swoim DNA. Isabella położyła ręce na ladzie. - Ironia losu tkwi w tym, że jeśli Steve jest ojcem, to istnieje poważna szansa, że oboje z Tory dostaną dziecko, jeśli Annie nie wróci. Nie sądzę jednak, żeby Tory połączyła te fakty. Nick wlepił w nią spojrzenie. - Masz rację. Nie wiem, czy Tory się zgodzi być ze Steve'em, jeśli ją zdradził i okłamywał przez wszystkie te miesiące. - Jeśli będzie musiała przyjąć go z tym dzieckiem, nie wyobrażam sobie, żeby go mogła odrzucić. - Słuszna uwaga. - Przeczesał włosy palcami. - Miłość czasami bywa wredna. - Czasami - zgodziła się, patrząc mu w oczy.
Popatrzył na nią przeciągle, po czym sięgnął ręką przez ladę i położył dłoń na jej dłoni. Zaczęła oddychać szybciej, czując ciepło jego dotyku. - To nie przechodzi - mruknął zdziwiony. - Za pierwszym razem, kiedy złapałaś mnie za rękę wieczorem na tamtym klifie, czułem, jakby wypalano mi piętno. Żar był niewiarygodny, jakby między nami płynęła jakaś energia. Zacisnął palce na jej dłoni. - Ale nie chodzi tylko o sposób, w jaki mnie dotykasz. - Nie? Potrząsnął głową. - Byłoby łatwiej, gdyby chodziło tylko o to. Za każdym razem, kiedy się żegnamy, mówię sobie, że to koniec. Że następnym razem, kiedy się spotkamy, rozegram wszystko na zimno. Że nie zamierzam cię już więcej dotykać ani całować, ani... - Umilkł, kiedy jego wzrok spoczął na jej ustach. Odetchnęła szybko. - Nick, jeżeli rzeczywiście chcesz rozegrać to na zimno, nie możesz patrzeć na mnie w taki sposób. - Nic na to nie poradzę. - Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. - Dziadek mi powiedział, kiedy po raz pierwszy cię zobaczył, że rzucisz na mnie urok. Miał rację. - Nie jestem czarownicą. Uśmiechnął się. - To w takim razie, dlaczego czuję się oczarowany? Odpowiedziała uśmiechem. - Jeśli potrafisz zaglądać w przyszłość, powiedz mi, jak to się skończy - ciągnął. - Nigdy nie miałam wizji na swój temat - przypomniała mu. - Śniłem ci się ostatniej nocy? - Nie.
- Może sny się teraz skończą, skoro mnie już ostrzegłaś, że grozi mi niebezpieczeństwo. Może tylko to miałaś uczynić. - To możliwe, ale sądzę inaczej. - Jeśli wizje rozpoczęły się z chwilą otrzymania naszyjnika, dlaczego nadal go nosisz? Czy nie miałabyś więcej spokoju, gdybyś go po prostu zdjęła? - Nie daje się zdjąć. Zapięcie się zacięło. Mogłabym go przeciąć, ale szkoda mi posuwać się tak daleko. - Pozwól, że ja spróbuję - powiedział. Wstał i stanął za nią. Podniosła włosy, żeby zobaczył zapięcie. Majstrował przy nim przez kilka minut, po czym rzekł: - Wydaje mi się, że nie da się rozpiąć. - Jego ręce zsunęły się do jej pasa, po czym dotknął jej szyi wargami. - Ale to jakie jest miłe. Boże, jak ty ślicznie pachniesz. Odwróciła się w jego objęciach. - Co się stało z postanowieniem trzymania rąk z dala ode mnie? - Nie mogę się powstrzymać. - Pochylił głowę i pocałował Isabellę długo i czule, a pocałunek obiecywał o wiele więcej. Serce zaczęło jej bić mocniej, kiedy przywarła do niego, objęła go ramionami, przycisnęła piersi do jego twardej klatki piersiowej, wsuwając mu nogę między uda. Intymne chwile ostatniego wieczoru błysnęły w jej głowie i wywołały mrowienie. Nie pragnęła niczego więcej, jak ściągnąć z niego ubranie i kazać mu uczynić to samo. Jego dłonie już pieściły jej ciało, kciukami masując jej piersi, i sprawiały, że drżała z podniecenia. Nie był to jednak jego dom ani jej. Użyła całej siły woli, by odepchnąć Nicka.
- Nick, nie możemy. Nie tutaj - powiedziała, ledwie łapiąc oddech. - Możemy gdzieś pójść. - Powiedziałeś, że chcesz z tym skończyć. - A ty powiedziałaś, że możemy żyć chwilą. Twoja filozofia życia podoba mi się bardziej. Kiedy jego usta ponownie zamknęły się na jej ustach, poczuła, jakby odnalazła dom. Ich ciała, umysły i serca - wszystko zlało się w jeden rytm i na świecie zapanował idealny ład. Wtedy trzasnęły drzwi wejściowe. Odskoczyli od siebie. Isabella jeszcze łapała oddech, kiedy do kuchni wszedł Steve, wołając Tory po imieniu. Kiedy ich zobaczył, stanął jak wryty. - Co się stało? Gdzie jest Tory? - Jego wzrok spoczął na Isabelli. - Kim pani jest? - Jestem Isabella. Spotkaliśmy się już w teatrze przypomniała. - Tory śpi. - W środku dnia? - Nie czuła się dobrze. - Z twojego powodu - przerwał Nick. - Tory jest w rozsypce przez tę adopcję i plotki o twojej niewierności. Przeleciałeś tę dziewczynę, Steve? Skłamałeś na temat dziecka? Z każdym zadanym wprost pytaniem brzmiącym niczym wystrzał strzelby Steve tężał i Isabella dostrzegła błysk poczucia winy w jego oczach. Nick także go dostrzegł. - Ty sukinsynu! - skoczył do przodu i jego pięść wycelowała w szczękę Steve'a. Steve stracił równowagę, wpadł na ścianę i strącił obraz. Nick rzucił się do niego z żądzą zemsty w oczach. Isabella zdawała sobie sprawę, że sparaliżowany strachem, miękki duchem dentysta nie jest dla niego żad-
nym przeciwnikiem. Złapała Nicka za rękę, kiedy zamierzył się do kolejnego ciosu. - Daj spokój - powiedziała. Rzucił jej wściekłe spojrzenie. - Zasłużył sobie. - Nie od ciebie - rzekła. - To nie jest twoja walka, tylko walka Tory. To jest jej mąż i ona musi to załatwić. - To moja siostra. Moim zadaniem jest jej bronić. - Chyba złamałeś mi nos. - Steve zdjął rękę z twarzy i przyglądał się krwi na palcach i na koszuli. - Co się tu dzieje? - zapytała Tory, wchodząc do kuchni. Po jej oczach znać było niewyspanie, ale jej głos zabrzmiał mocno i trzeźwo. - Twój brat mnie uderzył - rzekł Steve z wściekłością w spojrzeniu. Isabella urwała papierowy ręcznik i podała Steve'owi, żeby zatamował krew z nosa. Tory przeniosła spojrzenie ze Steve'a na brata i z powrotem. - Dlaczego? Co się stało? Nick zacisnął zęby. - Zapytaj męża, Tory. Tory ciężko przełknęła ślinę i wyglądała tak, jakby była to ostatnia rzecz, którą chciałaby zrobić. Wiedziała, zrozumiała Isabella. W głębi duszy Tory wiedziała, ale usłyszeć oznaczało uczynić to bardziej rzeczywistym. - To jest sprawa między mną a Tory - oświadczył Steve. - Czy możecie sobie pójść? - Nie, chcę, żeby tu zostali - powiedziała szybko Tory. Steve wyciągnął rękę do żony z milczącym błaganiem o przebaczenie za to, co miał za chwilę powiedzieć, lecz kobieta cofnęła się i przysunęła do Nicka z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wyglądała tak, jakby szykowała się na przyjęcie postrzału.
Steve westchnął głęboko i wreszcie to powiedział: - Dobrze, jeśli tak mamy to zrobić, to powiem wam wszystkim. W zeszłym roku miałem przelotny romans z Annie. Jego słowa jakby zabrały powietrze z pomieszczenia i zostawiły pełne napięcia, gęste milczenie. Kiedy Tory się nie odezwała, Steve mówił dalej: - Jest mi przykro, Tory, nigdy nie miałem zamiaru cię zranić. To właściwie nic nie znaczyło. Czułem się samotny. Znużyło mnie już planowanie seksu w okolicach owulacji i zastrzyki. Chciałem po prostu czegoś nieprzemyślanego i lekkiego. To była głupia, bezmyślna pomyłka. - Pomyłka? - powtórzyła zdziwiona Tory. - To tak o tym myślisz? Zmajstrowałeś dziecko dziewczynie, do tego bardzo młodej. I zostawiłeś ją potem samą na dziewięć długich miesięcy. - Zrobiłem błąd. Kocham ciebie, Tory, a nie ją. - A co z jej dzieckiem? - W ogóle nie wiedziałem o dziecku, póki Annie nie zeskoczyła z falochronu. Nic mi nie powiedziała. - To było kilka miesięcy temu. Kiedy się już dowiedziałeś, jak mogłeś się nie ujawnić i nie oświadczyć, że to twój syn? Spojrzał na nią ze zdziwieniem. - A jak mogłem to zrobić, kiedy ty tak rozpaczliwie starałaś się o dziecko? Uważałem, że wiedza o tym, iż spłodziłem dziecko z inną kobietą, zabije cię. Pomyślałem, że Annie odda małego jakiejś rodzinie daleko stąd. Tymczasem Andrew zaangażował do adopcji miejscowe rodziny. Musiałem coś zrobić. Pomyślałem, że to my go adoptujemy i w ten sposób wszyscy na tym wygramy. - Wszyscy wygramy? - powtórzyła z niedowierzaniem Tory.
- No tak. Annie będzie mogła żyć dalej swoim życiem bez brania na siebie ciężaru macierzyńskiej odpowiedzialności, ty dostaniesz dziecko, którego zawsze pragnęłaś, a ja wywiążę się ze swojego obowiązku wobec niego. Z każdej strony biorąc, było to dobre rozwiązanie. Isabella zrozumiała, jak bardzo to sobie zracjonalizował. Tory jednak w widoczny sposób nie chciała tego kupić. Nick także nie. Nadal wyglądał tak jakby zamierzał skopać Steve'owi tyłek. - Nie, to nie było dobre rozwiązanie. Wszyscy żylibyśmy w kłamstwie - powiedziała Tory. - Ile wieczorów ty i ja przegadaliśmy na temat Annie i zastanawialiśmy się, kto może być ojcem? To ty wymyślałeś więcej nazwisk. Cały czas mnie okłamywałeś. - Wpatrywała się w męża takim wzrokiem, jakby go jeszcze nigdy nie widziała. - Wpadłem w pułapkę - przyznał. - Musiałem to ciągnąć. Nie wiedziałem, co innego mógłbym zrobić. - Powinieneś powiedzieć mi prawdę od razu, kiedy się dowiedziałeś, że Annie jest w ciąży. Do licha, powinieneś mi powiedzieć, że masz romans. - Nie mogłem tego zrobić. Kochałem cię i nadal kocham powtórzył Steve. - Jesteś jedyną kobietą, z którą chcę spędzić życie. Tory zaczęła kręcić głową, zanim jeszcze skończył. - Jak mogę jeszcze ci ufać? - Daj mi tylko drugą szansę - błagał. - Uczynię, cokolwiek zechcesz. Przysięgam, że to się już więcej nie powtórzy. I pomyśl, będziemy mogli razem wychowywać małego synka. Będziesz miała rodzinę, której tak zawsze pragnęłaś. - Wiesz, gdzie jest Annie? - spytała Tory ze wzrokiem płonącym złością. - Miałeś coś wspólnego z jej zniknięciem?
Steve popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Boże, ależ skąd! Nie mam pojęcia, co się mogło wydarzyć. Myślę, że może uciekła. - Policja w to nie wierzy. - Cóż, nie miałem nic wspólnego z jej zniknięciem. - Przedtem kłamałeś. Teraz też możesz kłamać. - Tory wypowiedziała to ze smutkiem. - Już cię w ogóle nie znam. - Ależ znasz. Jestem mężczyzną, za którego wyszłaś za mąż powiedział z rozpaczą w głosie. Pokręciła z przekonaniem głową. - Tamten mężczyzna nie zraniłby mnie w taki sposób. Steve przełknął z trudem, widząc na twarzy żony rezygnację. - Nie poddawaj się. Nie rezygnuj ze mnie... z nas. - Ty z nas zrezygnowałeś. Ile to było razy? Ile razy uprawiałeś z nią seks? - Nie potrzebujesz tego wiedzieć, Tory. - A właśnie, że potrzebuję. Ile razy? - Trzy, może ze cztery. Tory pokiwała głową i mocno zacisnęła zęby. - Wiedziałam, że to nie było tylko jeden raz. - Nadal możemy wszystko jakoś urządzić. Annie wróci i odda nam dziecko. Wahała się wcześniej, bo ty nic o tym nie wiedziałaś. Teraz, kiedy znasz prawdę, będzie jej łatwiej podjąć decyzję. Możesz zostać matką, Tory. Możemy razem wychować syna. Isabella poczuła, że przewraca jej się coś w żołądku, kiedy widziała Steve'a i jego wabienie Tory tak ostateczną dla niej nagrodą. Jeśli Tory zignoruje zdradę, otrzyma to, czego zawsze pragnęła. Jednak kosztem jakich uczuć? Spojrzała na Nicka i ujrzała w jego oczach tę samą obawę, że Tory może popatrzeć teraz na to z innej strony i będzie dla niej ważniejsze, że dostanie dziecko, któ-
rego zawsze tak bardzo potrzebowała do spełnienia. Do jakiego jednak życia wciągną razem to dziecko? - Tory, proszę. Nie rób pochopnych kroków - prosił Steve. - Nie nalegaj - wtrącił Nick. - Ona może postanowić, co tylko zechce. - Nie wiem - powiedziała Tory. - Kiedy Annie wróci, może w ogóle nie będzie chciała oddawać dziecka. - Wahała się tylko z mojego powodu - rzeki Steve. - Ona także nie cierpi kłamstwa. - Dlaczego wynająłeś adwokata? Dlaczego zachowałeś się jak rozwścieczony byk, kiedy rozeszły się plotki? - spytała Tory. Miałeś tak wiele okazji, żeby się oczyścić, Steve. Za każdym jednak razem wybierałeś kłamstwo. Nie rozumiem tego. Byłeś tak głupi, czy też tak zadufany w sobie, że nie pomyślałeś nigdy, że cię zdemaskują? - Będę cię za to przepraszał do końca swoich dni - zarzekał się. - To nie zmieni tego, co się stało. - Chęć Tory do walki zdawała się już mijać. Usiadła na stołku. - Musisz teraz wyjść. - Słyszałeś - odezwał się Nick. Objął siostrę, tworząc z nią jednolity front. - Dam ci czas do namysłu, ale ja z nas nie zrezygnuję, Tory oświadczył Steve. - Kochamy się. Chcę z tobą wychować to dziecko. Chcę, żebyśmy zostali rodziną. Jego nikt nigdy nam nie odbierze. Nawet jeśli Annie nie chce już oddać dziecka do adopcji, podzielimy się opieką nad nim. Annie nie ma przecież pieniędzy. Nie może konkurować z tym, co my mamy do zaoferowania. - Wyjdź - powiedział dobitnie Nick, kiedy w oczach Tory pojawiły się znów łzy. - Ona do ciebie zadzwoni, jeśli będzie chciała porozmawiać.
- Wyjdę teraz, ale tu wrócę. Isabella poszła za Steve'em. Popatrzy! na nią zmieszany, sięgając po klamkę drzwi wejściowych. - Ona mi wybaczy, prawda? - Tego nie wiem. Niektóre decyzje bardzo trudno jest przebaczyć. Steve poszedł do samochodu. Wyglądał na pokonanego. Dom oparty na kłamstwie, który zbudował, właśnie się zawalił. Tory otrzymała niszczycielski cios. Isabelli trudno było sobie wyobrazić, ile czasu będzie dochodziła do siebie. Nick będzie musiał pomóc jej się pozbierać. Oboje potrzebowali czasu, by znaleźć wyjście z tej sytuacji. Wzięła torebkę ze stolika w przedpokoju i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Rozdział szesnasty Późnym niedzielnym wieczorem Nick zajrzał do pokoju Megan i zobaczył córkę zwiniętą w kłębek na łóżku. Wcześnie zasnęła. Pomimo jawnej pogardy wobec konkursu budowania zamków z piasku puchar za drugie miejsce ustawiła dumnie w widocznym miejscu na komodzie. Nick się uśmiechnął i cichutko odszedł. W swojej sypialni zrzucił buty i wyciągnął się na łóżku. Było już po dziesiątej, zbyt późno na telefon... Kiedy przymykał oczy, widział tylko Isabellę. Zupełnie jakby zamieszkała w każdym jego oddechu i z każdym mijającym dniem stawała się coraz bardziej wplątana w jego życie. Pomyślał o naszyjniku, który jak twierdziła, sprowadził ją do Zatoki Aniołów. Jego dziadek podarował go jej przodkini i tak ich połączyli. Po prostu jeszcze jeden dziwny, budzący dreszcz zbieg okoliczności. Isabella powiedziałaby, że nic z tego nie stało się przypadkiem, że brało w tym udział przeznaczenie. Trudno było się z nią nie zgodzić. Uwierzyć jednak, że spotkali się jako sobie przeznaczeni, także nie było łatwo.
Otworzył oczy i wpatrywał się w sufit, rozważając możliwości. Serce mu podskoczyło, kiedy zadzwonił telefon. Nie wiedział, czy udzieliła mu się intuicja Isabelli, czy też po prostu miał nadzieję na telefon od niej. Jakimś cudem jednak wiedział, że to ona. - Przepraszam, że dzwonię tak późno - powiedziała. - Cały wieczór myślę jednak o Tory i zastanawiałam się, jak się czuła po moim wyjściu. - Już się pozbierała. Stanąć twarzą w twarz ze Steve'em i poznać prawdę nie było aż tak trudno, jak przeżywać niepewność. Potrzebuje jednak czasu, aby to wszystko, co się stało, przetrawić i zaplanować jakiś następny krok. - Powiesz rodzicom? - Zostawię to jej. Nie pali się do tego, żeby być kolejnym obiektem plotek w miasteczku. - Zdążyłam zauważyć, że mieszkańcy Zatoki Aniołów bardzo kochają twoją siostrę. Na pewno ją wesprą. - Niemniej będzie musiała przez to przejść. Chciałbym móc naprawić jej życie - rzekł z westchnieniem. - Wiem, że chcesz. Pod tym względem jesteśmy podobni odparła Isabella. - Ja bym chciała naprawić związek Joego. - A czy on chce, żeby go naprawić? - Sądzę, że chce tego jego była żona. Dzwoni do niego, ale Joe nie oddzwania. Rachel tak długo była z Joem, że myślę o niej jak o jednej z moich sióstr. Wzięli ślub, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły, więc dla mnie ona zawsze należała do rodziny. Teraz jednak widzę, jak zmieniło się życie Joego, a także i to, że jest szczęśliwy. Może więc powinnam zostawić to w spokoju. - Wątpię, że zdołałabyś wpłynąć na zmianę planów swojego brata, nawet gdybyś bardzo się starała.
- Prawdopodobnie nie - zgodziła się. Nick wygodniej ułożył się w łóżku. - Co robiłaś dzisiaj wieczorem? - Zjadłam obiad z Joem, wyprowadziłam Rufusa na spacer, a potem rozejrzałam się po skrzyniach wuja w piwnicy, aby znaleźć więcej na temat Leticii, ale niczego nie znalazłam. Wzięła głęboki oddech i dokończyła: - A przez ostatnią godzinę starałam się do ciebie nie zadzwonić. Potem się poddałam. Puls mu przyspieszył. - Zadzwoniłbym do ciebie, ale nie masz komórki, a pomyślałem, że jest za późno, żeby dzwonić do domu. - Joego nie ma. Wrócił na komisariat. Dostał obsesji na punkcie zorganizowania ekip poszukiwawczych i wytropienia ojca Annie. Powiedziałam mu o wyznaniu Steve'a dotyczącym ojcostwa. Może nie miałam do tego prawa... - Ucichła speszona. - Hej, bronienie tyłka Steve'a nie jest priorytetem na mojej liście. - Dzisiaj okazałeś się dobrym bratem. - A ty dobrą przyjaciółką. - Nie odpowiedziała, a cisza sprawiła, że zaczął się zastanawiać, czy ta uwaga była zręczna. Jesteś tam jeszcze? - Tak. Milczę, bo przyjaźnie bywały dla mnie zawsze trudne. Odstraszałam ludzi i utrzymywałam taki dystans, że przyjaźń stawała się niewiele warta. - Jeśli tak łatwo dawali się odstraszyć, nie byli warci tego, żeby ich nazywać przyjaciółmi. Nie możesz wciąż uciekać, Isabello. Nie możesz wciąż czekać na wiatr, żeby cię zaniósł tam, gdzie powinnaś pójść. - Nie wiem, dokąd powinnam pójść. Dlatego pozwalam, żeby wiatr decydował o tym za mnie. - Myślę, że wiesz, czego chcesz. - Zrobił przerwę, by się zastanowić nad swoimi wyborami. - Ja zawsze wiedziałem, czego chcę, nawet kiedy tego nie robi-
łem. Udawałem tylko, że nie wiem. Może ty robisz to samo. - Chciałabym być normalna - powiedziała, wzdychając. - Wtedy byłabyś piekielnie nudna. Poza tym wszyscy mamy jakieś dziwactwa. Tu, w Zatoce Aniołów, mnóstwo ludzi utrzymuje, że widzieli anioły. - A ty kiedykolwiek widziałeś choć jednego? - Nie mogę powiedzieć, bym widział. - Nie wierzysz ani w anioły, ani w wizje, prawda? - spytała Isabella. - Lepiej się czuję wśród realnych rzeczy. - Jak budowle. Usłyszał uśmiech w jej głosie. - O tak. Projektowanie budynków, które przetrwają setki lat, oprą się trzęsieniom ziemi i innym naturalnym klęskom, daje mi poczucie, że naprawdę coś osiągam. Możesz taki dom zobaczyć, dotknąć go. On ci nigdzie nie ucieknie. - To wspaniałe, że znalazłeś jeszcze coś, co pokochałeś, prócz muzyki. Jesteś niesamowitym gitarzystą, ale także dobrym architektem. Masz wyobraźnię i rozmach w widzeniu, i nawet, kiedy budujesz coś solidnego i statecznego, jest w tym odrobina kaprysu. Zobaczyłam to w twoich szkicach teatru, w zwieńczeniach okien, w giętych liniach między prywatnymi lożami. Może i odwróciłeś się plecami do świata rodziców, ale coś z tego, co oni kochają w teatrze, już weszło ci pod skórę. Sięgasz myślą poza to, co oczywiste. Czy to nie o tym są sztuki, zajmując wyobraźnię, wywołując emocje i przenosząc nas w inne miejsce? Nigdy w ten sposób nie pomyślał, nie chciał przyznać, że wniósł do swego życia coś z rodzinnej przeszłości. - Myślę, że cię ukołysałam do snu - rzekła Isabella, przerywając wydłużającą się ciszę.
- Nie, dałaś mi tylko temat do przemyślenia. Ale dziś już nie chcę myśleć. - Chce ci się spać. - Tak naprawdę, to chce mi się z tobą kochać. Chcę słyszeć twoje ciche jęki, kiedy trafiam w to właściwe miejsce. - Zaczęła oddychać szybciej, a jego puls także przyśpieszył. - Co teraz masz na sobie? - zapytał. - Spodnie od piżamy i kaftanik. Bardzo sexy - rzekła z niskim gardłowym śmiechem. - Na pewno. Jesteś pewna, że nie jest ci za gorąco? - Trochę się tu ociepliło. Może zdejmę coś z góry. Usłyszał odgłos ściąganej dzianiny, od czego ścisnęło go w kroczu. - Już lepiej - rzekła z westchnieniem. Wyobraził sobie ją leżącą w łóżku z długimi włosami wijącymi się między pięknymi piersiami. - Zadajesz mi śmiertelny cios, wiesz o tym? - Może i ty powinieneś coś z siebie zdjąć. - Spodnie robią się za ciasne - rzekł. - To w takim razie, na co czekasz? - Czy my naprawdę to robimy? - zapytał trochę zdziwiony. - Nie wiem, co ty robisz, ale ja po prostu robię tak, żeby się czuć wygodnie - zażartowała. - Ja też - zgodził się i zdjął dżinsy. - Dobrze, spodnie zdjęte. Teraz twoja kolej. - Teraz gaszę światło. - Westchnęła ciężko. Chciałabym, żebyś naprawdę tu był i mnie dotykał. Wyłączył lampkę przy łóżku, pozwalając, by ciemność zabrała resztkę rzeczywistości. - Ja też. A tymczasem... Oto, co chciałbym, żebyś robiła. Powiedział jej to szczegółowo głosem przesyconym czułością. Roześmiała się. - Oj, ty naprawdę masz wyobraźnię.
- Jesteś ze mną? - spytał, a jego nerwy napięły się w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie dlatego, że chciał się zabawić, ale dlatego, że chciał, by z nim była. Pomimo że ją odpychał i mówił, że nie ma czasu na żadne związki, pomimo że ona twierdziła, iż jest wolnym duchem i nie ma zamiaru w najbliższej przyszłości nigdzie osiąść na dobre. - Jestem z tobą, Nick - rzekła. - Przynajmniej dziś wieczór. Nie było to ani trochę wystarczające, ale w tej chwili przyjmował z wdzięcznością i to. *** W poniedziałek rano Isabella obudziła się, czując się bardziej rześko niż kiedykolwiek. Nigdy wcześniej nie zażywała seksu przez telefon i chociaż ani trochę nie przypominał rzeczywistego aktu miłosnego, to wspólne przeżycie czegoś takiego z Nickiem ożywiło w niej poczucie bliskości z nim. Przespała potem całą noc bez śladu trapiących ją wizji. Może miał słuszność, może wszystko, co miała uczynić, to ostrzec go, by się pilnował. Praktyczna część jej duszy zastanawiała się jednak, co pożytecznego mogło z tego wyniknąć. Tymczasem wybrała się do pracy. Kiedy przyjechała, w teatrze było pełno ludzi. Zasiadła do szycia z innymi chętnymi. Nie zdawała sobie sprawy, ile minęło czasu, zanim po lunchu Tory wstąpiła do pracowni i gestem dała jej znać, by wyszła na korytarz. Uśmiechnęła się przepraszająco. - Przykro mi, że musiałaś się mną wczoraj zaopiekować. Czuję się jak idiotka. - Proszę, nie mów tak. Masz powody do zmartwienia.
- Nigdy wcześniej się aż tak nie rozkleiłam. Jestem w rodzinie tą osobą, która siebie i wszystko wokół mocno trzyma w garści. - Najwyższa już była pora z tym skończyć. Tory pokiwała głową, - Możliwe. Tak czy inaczej, chciałam ci po prostu podziękować. To było bardzo miłe z twojej strony, że się mną zajęłaś. Cieszę się, że zadzwoniłaś po Nicka. - Nie byłam pewna, czy powinnam dzwonić do twoich rodziców. - Na Boga! Pewnie, że nie - rzekła Tory. - To znaczy, nie żeby nie chcieli pomóc, ale są teraz tak pochłonięci przedstawieniem. Niepotrzebne są im jeszcze moje problemy. - Myślałam, że dzisiaj wykroisz dla siebie trochę wolnego czasu. Tory potrząsnęła głową. - Jest zbyt wiele roboty. Muszę zorganizować grilla na środę i przedrzeć się przez milion innych drobiazgów. Rodzice by się zdziwili, gdybym się dzisiaj nie pokazała z powodu użalania się nad sobą. Przedstawienie musi trwać, wiesz - dodała z odważnym uśmiechem. - Jeżeli czegokolwiek się od nich nauczyłam, to właśnie tego. Do zobaczenia później. Po wyjściu Tory reszta dnia minęła jakby we mgle. Kobiety chętne do szycia przychodziły i wychodziły. Za każdym razem, kiedy Isabella wychodziła z pracowni, łapała się na tym, że szuka Nicka i zastanawiając się, czy może tutaj zajrzy, kiedy będzie pracował nad swoimi planami. Nie zobaczyła go jednak. O siódmej wieczorem wszyscy już poszli do domu, a Isabella została, by dokończyć jeden szczególnie trudny kostium. Po całym dniu pracy oczy jej zaczęły łzawić, a szyja bolała. Dziewczyna odłożyła materiał i wstała, by wyciągnąć ręce nad głową. Chwyciła su-
kienkę i powiesiła na wieszaku. Był najwyższy czas zakończyć ten dzień. Kiedy jednak drzwi się otworzyły, a w jej żołądku coś podskoczyło, wiedziała już, że cały dzień czekała właśnie na tę chwilę. Do pokoju wszedł Nick. Wyglądał sexy w dżinsach i swetrze z owczej wełny z podwiniętymi do łokci rękawami. Przeszedł przez pracownię i objął Izabellę w pasie, przytulił do siebie i pocałował długo, głęboko, aż zaczęła cała drżeć. Podniósł głowę. - Hej - powiedział ochryple. Wydała z siebie drżące westchnienie. Żaden jeszcze mężczyzna tak łatwo jej nie rozpalał. Tęskniła za nim w każdej chwili, której nie spędzali razem, pożądała prawie do bólu. Przerażające było stawianie sobie pytania, jak mogła w ogóle iść przez życie bez niego. - Pozostań w tej chwili i przestań martwić się jutrem. - Witaj. Myślałam, że masz zamiar wytrwać w utrzymywaniu dystansu - przypomniała. Zacisnął ręce na jej talii. - Jestem od ciebie uzależniony. Będzie mi potrzebny program dwunastu kroków. - Czy pierwszy krok to pozbycie się mnie? - To by zapewne nie był zły pomysł - powiedział, ale jego ręce objęły ją jeszcze mocniej. - Albo rozpoczniesz program innego dnia? - zasugerowała. - Jesteś moim przewodnikiem? - zapytał z uśmiechem. - Tak, a ty jesteś cały mój. Miałam nadzieję, że cię dzisiaj zobaczę. Za każdym razem, kiedy stąd wychodziłam, rozglądałam się za tobą.
- Musiałem się powstrzymywać, żeby tutaj nie przybiec. Stałaś się przekleństwem dla mojej etyki zawodowej. Uśmiechnął się. - Śniłaś o mnie dziś w nocy? - Nie, za bardzo mnie wyczerpałeś. - To była dobra zabawa, ale następnym razem zróbmy to razem. - Załatwione. - Zobaczyła, że popatrzył na zegarek, i poczuła, że następny raz nie zdarzy się zbyt szybko. - Gdzieś się śpieszysz? - Muszę odebrać Megan. Chce się dzisiaj zobaczyć z tym swoim chłopakiem. Próbowałem jej wyperswadować, że to przecież tydzień szkolny, ale roześmiała mi się w twarz. Pomyślałem więc, że będę grać na zwłokę, na ile się da. - W takim razie jestem tylko częścią planu grania na zwłokę, tak? - Najlepszą częścią - rzekł i skradł jej całusa. - Dobra odpowiedź. Megan jest na widowni, jak sądzę. Wcześniej pomagała w przesłuchaniach i zdaje się, że jej się to spodobało. Widziałam nawet chyba, że się uśmiechnęła parę razy. O, i pytała mnie o sukienki, i o to, jaką wypada włożyć na zbliżającą się zabawę. Powiedziałam, że pójdę z nią na zakupy, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko temu. - Ależ skąd. - Przesunął dłonią po jej włosach i dotknął karku, by znów ją pocałować. - Powinieneś zabrać Megan - powiedziała, ale jego usta na jej wargach sprawiły, że trudno jej było dokończyć. - Za chwileczkę, wpierw jednak pozwól, że ci pokażę, jak bardzo cię pragnę... Głośny brzęk sprawił, że od siebie odskoczyli. Isabella spojrzała w bok i ujrzała w drzwiach wściekłą
Megan. Dziewczyna cisnęła pudełko z przyborami na podłogę. - To ty tak się tutaj zabawiasz, kiedy ja czekam na ciebie na górze - powiedziała ze złością. - Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy, że na mnie czekasz. - Już od godziny. - Aż tak się nie spóźniłem. - Właśnie że się spóźniłeś i spóźniłbyś się jeszcze bardziej, gdybym tutaj nie weszła. - Jej oskarżycielski wzrok przeniósł się na Isabellę. - Cały czas chodziło ci tylko o niego. Dlatego byłaś dla mnie miła. Chciałaś mojego ojca, a ja byłam tylko wejściówką. - To wcale nie jest prawda - zaprzeczyła Isabella wstrząśnięta, że Megan mogła dojść do takiego wniosku. - Byłam taka głupia - powiedziała dziewczyna, zupełnie ignorując jej słowa. - Zupełnie jakby milion facetów nie robiło dokładnie tego samego z moją matką. Popełniłam tylko błąd, bo pomyślałam, że jesteś moją przyjaciółką. - Bo jestem twoją przyjaciółką. - Nieznośna była dla niej myśl, jak bardzo źle Megan odczytała całą tę sytuację. Dziewczyna była jednak tak zajęta sobą, że nie widziała niczego prócz swojego bólu. - Z tobą jest to samo - powiedziała, strzelając teraz do Nicka. Ta cała gówniana gadka, że to ja jestem twoim priorytetem. Nie chcesz mnie. Chcesz jej. - Jesteś moją córką, Megan - powiedział dobitnie Nick. - Nasz związek nie ma nic wspólnego z Isabella. - Dopóki nie postanowisz się z nią ożenić albo z nią zamieszkać! Wtedy wyrzucisz mnie z domu na zbity pysk. - Tak nigdy się nie stanie - zapewnił solennie.
- Cóż, w ogóle mnie nie obchodzi, co się stanie. Możecie zajść z tym jeszcze dalej i nawet się tutaj pieprzyć, bo ja z wami już skończyłam. - A niech to jasna cholera! - zaklął, kiedy Megan wybiegła z pracowni. - Biegnij za nią - poleciła Isabella. - Walcz o nią. Ona tego od ciebie oczekuje. Kiedy Nick wyszedł, oparła się dłonią o stół, żeby zachować równowagę. Czuła się okropnie, że rozgniewała Megan aż do tego stopnia i zniszczyła bardzo kruchą więź między ojcem a córką. Czy oboje kiedykolwiek jej to wybaczą?
Rozdział siedemnasty Nick dopadł chodnika przed teatrem tylko po to, żeby zobaczyć Megan znikającą w głębi ulicy na tylnym siedzeniu motocykla. Musiała już wcześniej zadzwonić do Willa, kiedy sprzykrzyło jej się czekanie. A żeby to wszyscy diabli! Podbiegi do samochodu i wskoczył do środka, ale kiedy wyjechał na ulicę, po motocyklu nie było już ani śladu. Cóż, i tak ich znajdzie. A kiedy już znajdzie, zabierze Megan do domu i sprawi, by zrozumiała, że ją naprawdę kocha i że naprawdę jest jego priorytetem. Jeśli zaś idzie o Isabellę, musi wreszcie sprawę raz na zawsze zakończyć. Musi zakończyć, powtórzył sobie dobitnie. Musi udowodnić Megan, że to ona jest u niego na pierwszym miejscu. Odszukanie Megan nie było wcale takie proste, jak mu się z początku zdawało. Sprawdził wszystkie ulubione kryjówki miejscowych nastolatków, a potem podjechał do Colleen przepytać jej syna, Corda, o to, gdzie mogła pójść Megan. Colleen zgodziła się podjechać do niego do domu i czekać tam, w razie gdyby dziewczyna wróciła. On tymczasem nadal jej szukał. Zajrzał do pizzerii, do kina i na pasaż handlowy pod arkady. Pojechał nawet do domu Willa Harlana,
ale jego matki nie zastał, a ojciec był pijany i nie miał pojęcia, co robi jego syn. Po dwóch godzinach, sfrustrowany i rozgorączkowany, zajechał przed dom Isabelli. Otworzyła drzwi. Z jej wzroku wyczytał zatroskanie. - Nie mogę jej znaleźć - powiedział. - Pojechała gdzieś z tym chłopakiem na motocyklu. Objechałem całe miasto. Musisz mi pomóc. - Wejdź. Wszedł do domu. - Jest twój brat? - Nie, nie widziałam go w ogóle po powrocie z teatru. Rozmawiałeś z przyjaciółmi Megan? - Ona nie ma tu jeszcze przyjaciół poza tym chłopakiem. Rozmawiałem z jej kuzynem, Cordem. Podsunął mi trochę pomysłów, żaden się jednak nie sprawdził. - Przechadzał się po salonie. - Schrzaniłem to, Isabello. Straciłem ją. - Wcale jej nie straciłeś. Jest tylko wściekła i ciągle liże rany. Wróci do domu. - Nie mogę tak po prostu siedzieć w domu i czekać. Już to robiłem. - Wspomnienia tych pierwszych strasznych chwil sprzed kilkunastu lat stanęły mu przed oczami. Wrócił do domu z pracy i zastał opróżnioną połowę szafy, pustkę po ulubionych lalkach Megan i karteczkę na lodówce. Wtedy zupełnie nie wiedział, co robić, wyszedł więc i się upił. Tym razem taka kuracja nie mogła mu pomóc. - Nick, teraz nie jest tak samo jak przedtem. - Głos Isabelli przywrócił go rzeczywistości. - Zatoka Aniołów nie jest taka wielka. Możemy ją znaleźć. Pomyślmy. - Przerwała. - Byłeś kiedyś nastolatkiem w tym mieście. Gdzie szedłeś, kiedy miałeś ochotę na kłopoty?
Przeczesał ręką włosy. - Jest kilka plaż na południe od miasteczka, gdzie rozpalaliśmy ogniska, ale raczej latem. Chodziłem także w inne miejsca, nawet do nawiedzonego domu Ramseyów, gdzie zazwyczaj piło się w piwnicy. W końcu jednak ogrodzili ten dom i zabili płytami drzwi i okna, żeby nikt już tam nie wchodził. - Nadal przechadzał się po pokoju, po czym zatrzymał się gwałtownie. - Zostały jeszcze Ukryte Wodospady. - Tam szukali schronienia twój dziadek i Leticia - odezwała się Isabella z zagadkowym wyrazem twarzy. Nie spodobał mu się ten zbieg okoliczności. - Nie sądzę, aby romans sprzed pięćdziesięciu lat miał cokolwiek wspólnego z Megan. - Powinniśmy mimo wszystko to sprawdzić. Zawahał się. - Nie wiem, czy powinnaś tam iść. Megan uciekła, bo zobaczyła nas razem. - Wiem, ale bardzo chciałabym pomóc. Siedzenie tutaj i nierobienie niczego doprowadza mnie do szału. Nie miałam nigdy zamiaru zadawać bólu Megan. Pomogę tylko ci ją znaleźć, a potem zniknę. Obiecuję. Nie chciał, by znikała, ale nie mógł o tym teraz myśleć. Megan była gdzieś poza domem, zagniewana, dotknięta i lekkomyślna. To bardzo niebezpieczna mieszanka. - Wezmę latarkę - powiedziała Isabella i podeszła do biurka. Wzięła też płaszcz, po czym skierowała się do drzwi. - Nie martw się, Nick. Znajdziemy ją i wszystko naprawisz. Nie był pewien, czy zdoła naprawić rzeczywiście wszystko, był za to przekonany, że gotów jest oddać życie, próbując.
*** - Czy kiedykolwiek przywiozłeś tu dziewczynę? - spytała Isabella, kiedy zaparkowali u podnóża przy szlaku i wyszli z samochodu. - Jak dla mnie to za długa piesza wycieczka. Byłem zbyt leniwy na taki podryw. Pośpiesznie podążyli ścieżką do góry. - W Los Angeles mieliśmy zwyczaj parkować przy Mulholland Drive na wzgórzu Hollywood. Było tam parę miejsc widokowych, były też imprezy, gdzie udawało się zdobyć trochę alkoholu. Można było podziwiać piękny widok. Rzecz jasna, nie chodziło nam o widoki. - Zdaje się, że w przeszłości pozwalałaś sobie na szaleństwa. - Skutkiem ubocznym braku zainteresowania rodziców było to, że miałam dużo mniej zakazów niż moje rodzeństwo. Moja siostra Teresa zawsze się skarżyła, że jej nigdy nie pozwolili choćby na połowę tego, co mnie. Zawsze prowadziła staranne obserwacje tego, co kto dostawał i jak był traktowany. Joego doprowadzało to do wściekłości. - Nie potrafię sobie wyobrazić posiadania czterech sióstr. Jedna całkowicie mi wystarcza. - Tak, ale Joe jako jedyny syn był w rodzinie niemal królem. Kiedy przychodziła pora na obiad, od dziewcząt oczekiwano, że pomogą gotować, nakryją do stołu i pozmywają, podczas gdy Joego to omijało. - Potknęła się o wystający korzeń i Nick złapał ją za rękę. - Może być to wyprawa na próżno - rzekł. - Dzieciaki wprawdzie mają zwyczaj tu przychodzić, ale zapomniałem już o tych egipskich ciemnościach. Poza tym jest dość stromo pod górę.
- Na motocyklu łatwiej wjechać. Miejsca jest dość. - To prawda - potaknął ponuro. - Nie wybiegaj zanadto do przodu, Nick. Megan nie jest łatwa. - Jest dziewczyną. Bardzo wrażliwą. - Przywykła troszczyć się o siebie. - Wychowała się w bogactwie, Isabello. Miała służbę i szofera, chodziła do prywatnych szkół. Co wie o prawdziwym świecie? - Wie doskonale, że ludziom nie zawsze można ufać. - O tak, to akurat wie - zgodził się z ciężkim westchnieniem. Zbliżając się do wodospadu, usłyszeli śmiech i dźwięk muzyki. Nick zaczął maszerować bardzo szybko. Aby dotrzymać mu kroku, Isabella musiała biec. Był jak żołnierz na misji skupiony na zadaniu odbicia swojej córki. Miała tylko nadzieję, że przygotował się na możliwą klęskę. - Zaczekaj, Nick - wysapała bez tchu i położyła mu rękę na ramieniu, by się zatrzymał. - Co takiego? - spytał niecierpliwie. - Większość nastolatek nie życzy sobie być wyciągana z towarzystwa przyjaciół przez rozsierdzonych ojców. Jest różnica pomiędzy daniem jej odczuć, że się o nią troszczysz, a przyniesieniem jej wstydu. Pomyśl tylko przez chwilę. Nic strasznego się nie wydarzyło. Spędza czas z przyjaciółmi. Zdaje się, że dobrze się bawią - dodała, kiedy przez las przetoczyła się kolejna salwa śmiechu. - Popatrz na to pod odpowiednim kątem. - Dobrze, masz słuszność. Muszę jednak z nią pogadać. Nick podążył dalej między grubymi drzewami. Nie starał się zachowywać cicho, ale wątpiła, czy ktokol-
wiek go usłyszy przez dźwięki muzyki i szum wody z wodospadu. Kiedy dotarli na polanę, zobaczyli trójkę młodych ludzi wyciągniętych na kocu obok dwóch motocykli. Na ziemi walały się puste butelki po piwie, a wilgotne powietrze przesycał zapach palonej trawki. Nie było z nimi Megan, był tylko jej chłopak. Kiedy się zbliżyli, jedyna w grupie dziewczyna skoczyła na równe nogi. Chłopcy wstali wolniej, ociągał się zwłaszcza Will. - Gdzie jest Megan? - zażądał odpowiedzi Nick. - Poszła - odparł ponuro Will. - Co to znaczy? - spytał Nick. - Dokąd poszła? - Nie spodobała jej się impreza, więc się zerwała. - Pozwoliliście jej pójść stąd samej? Macie rozum w tych swoich popieprzonych głowach? - krzyknął Nick. - No co, facet, prysnęła prosto w las - powiedział Will, na wszelki wypadek robiąc krok w tył. - Szukaliśmy jej, ale nie mogliśmy znaleźć. Sama wróci, kiedy jej się znudzi świrowanie. - W którą stronę poszła? - przerwała Isabella, wyczuwając, że za chwilę dojdzie do bijatyki, która ani trochę nie przybliży ich do znalezienia Megan. Zwróciła się do dziewczyny, która zdawała się zdenerwowana. - Widziałaś, dokąd poszła? - Poszła tamtędy, między drzewami. - Dziewczyna wskazała miejsce po drugiej stronie polany. - Powiedziała, że wraca do domu. - To przecież nie jest droga do domu - warknął Nick. - Próbowałem jej to wytłumaczyć - rzekł Will. - Nie chciała słuchać. Była wkurzona, już zanim tu przyjechaliśmy. Isabella widziała, że pięści Nicka zacisnęły się, i szybko się wsunęła między niego a chłopaka.
- Musimy poszukać Megan. Później się z nim porachujesz. - Na pewno się z tobą policzę - obiecał. Kiedy weszli do lasu, Isabella usłyszała silniki odjeżdżających motocykli. W miarę jak oddalali się od wodospadów, robiło się coraz ciszej. Było także ciemniej. Gęsty las nie przepuszczał zbyt wiele księżycowego światła. Szczęśliwie latarka trochę oświetlała drogę. - Megan! - Wołali ją na zmianę. Odpowiedź nie nadchodziła. Las był gęsty i ciemny, a Isabella nie mogła sobie wyobrazić, jak bardzo przerażona musi być Megan. Gdzie teraz jest? Może odnalazła drogę do szlaku i wróciła do domu? To bystra dziewczyna. Zdawało się nieprawdopodobne, żeby bez celu błąkała się po lesie, nawet jeżeli coś ją wyprowadziło z równowagi. - Gdzie ona jest? - Nick powtórzył na głos zadane przez nią bezgłośnie pytanie i przeciągnął dłonią po włosach. Przystanął, by zebrać myśli, po czym wyjął telefon komórkowy. - A niech to, nie mam tu zasięgu. A jeśli nie ma jej w tym lesie? Jeżeli odnalazła ścieżkę i szlak i wróciła do miasteczka? Może być tak, że nadal jest kilkanaście kilometrów od domu. - Mogła zabrać się jakąś okazją. Wielu ludzi znają z teatru. Każdy mógł jej pomóc. - Isabella umilkła na chwilę. Dobiegł do niej słaby szum wody. - Myślę, że powinniśmy się cofnąć do wodospadów. Jeśli Megan będzie próbowała odnaleźć drogę, to właśnie do nich. Cokolwiek się wydarzyło między nimi, to w końcu jej przyjaciele. - W takim razie czemu od nich uciekła? Myślisz, że ten punk chciał od niej czegoś więcej? Isabella dostrzegła, że Nick zaczął wariować ze strachu.
- Nie wierzę, że zrobił jej jakąkolwiek krzywdę. Chodź, wracamy. - Wyciągnęła rękę, którą Nick ujął dopiero po chwili wahania. Kiedy wrócili na polankę, było na niej już pusto. - Zobaczę, czy złapię Joego - powiedziała i wyjęła swój telefon. - Tutaj możemy mieć lepszy zasięg. - Dodzwoniła się na pocztę głosową Joego i szybko wyjaśniła ich położenie. - Jestem z Nickiem. Oboje szukamy Megan. Zdenerwowała się i pobiegła gdzieś w las. Jesteśmy przy Ukrytych Wodospadach. Zadzwonię do ciebie później, ale nie martw się. Kiedy się rozłączyła, zobaczyła, że Nick także z kimś rozmawia. Po chwili skończył. - Colleen mówi, że Megan nie wróciła, ale ona zostanie w moim domu do naszego powrotu - rzekł zwięźle. - Co teraz? Nie mogę jechać do domu, wiedząc, że ona może tu gdzieś być. - W takim razie poczekajmy tutaj trochę. Może Colleen zaraz zadzwoni i powie, że wróciła. Isabella usiadła na kocu porzuconym przez nastolatków. Nick tymczasem zataczał kręgi, aż się zmęczył na tyle, żeby usiąść. - Nie podoba mi się to - oświadczył. Kilka chwil siedzieli w milczeniu. Jedynym dźwiękiem był plusk wody rozpryskującej się o skały. Chociaż to Isabella zaproponowała czekanie, zaczęła się już zastanawiać, czy nie należy tego przemyśleć ponownie. Robiło się coraz chłodniej i coraz ciemniej. W głowie zaczęły jej się kłębić wspomnienia z przeszłości. Im dłużej pozostawała w Zatoce Aniołów, tym jaśniej zaczęła pojmować, że łączy ją więź nie tylko z Nickiem, ale z całym miasteczkiem. - Powinienem odwieźć cię do domu - rzekł bez przekonania Nick. Potrząsnęła głową.
- Nie ma mowy. Siedzimy w tym razem. - Nasze razem rozpętało to piekło. - Położył się na boku. Wiesz, że Kendra przysłała Megan do mnie, bo ponownie wyszła za mąż. Parę dni temu Megan mnie zapytała, jak długo będzie dla mnie najważniejsza. Co się wydarzy, jeśli kogoś poznam? Czy nie odstawię jej na bok, tak jak uczyniła to jej matka? Kiedy dziś wieczór zobaczyła nas razem, musiało jej się wydawać, że to wszystko wydarzy się raz jeszcze. - I zamiast czekać, kiedy ją porzucisz, porzuciła ciebie. Isabella pojmowała to doskonale i nie miała do Megan żalu o tak silną reakcję po tym wszystkim, co dziewczyna już przeżyła. Dostaniesz jeszcze szansę, Nick. Jestem tego pewna. Megan się uspokoi. To był tylko pocałunek. Musisz nabrać do tego dystansu. - Położyła się na boku twarzą do niego. - A czy ty kiedyś uciekłeś z domu? - Zwiałem kiedyś rodzicom z tournee i wróciłem do domu. Czy to się liczy? - Co się stało? - Byliśmy w San Francisco. Było to pod koniec wakacji. Miałem czternaście lat. Mój najlepszy przyjaciel urządzał na plaży świetną imprezę i chciałem na niej być. Rodzice zapowiedzieli, że nie wyjadą jeszcze przez tydzień, wskoczyłem więc do autobusu i wróciłem tu sam. Byli wściekli. Jednak zanim mnie dopadli, byłem już na imprezie, niewiele mnie to więc obeszło. Ich kary nigdy nie trwały długo. Odgrażali się, że uziemią mnie na miesiąc, ale zapomnieli już po dwóch dniach. Konsekwencja nie była nigdy ich mocną stroną. Pokiwała głową. - Wiele uchodziło ci na sucho. - Zapewne zbyt wiele. Zacząłem nawet myśleć, że można robić wszystko bez konsekwencji.
- Opowiedz mi o latach, kiedy skończyłeś już szkołę i zacząłeś żyć po swojemu, ale jeszcze nie miałeś Megan. Byłeś wtedy z kimś związany? - Nie miałem poważnych związków. Poszedłem na studia w Los Angeles, potem dostałem pracę i wynająłem mieszkanie w Santa Monica. Zaprzyjaźniłem się z kilkoma osobami, które nie były muzykami ani nie były związane z teatrem, i miałem swoje życie. Większość czasu pracowałem. - Tęsknisz za życiem w Los Angeles? - Myślałem, że będę tęsknił. Wróciłem, bo miałem tu dom i chciałem, żeby Megan była otoczona rodziną. Pomyślałem, że to będzie dla niej lepsze środowisko niż duże miasto. Nawet zaczynałem się tu czuć, jakbym był w domu - powiedział. Straciłem kontakt z wszystkimi przyjaciółmi. Kiedy jednak zobaczyłem tu któregoś wieczoru Shane'a, Karę, Charlotte, Lauren, Jasona... Nawet jeśli większość z nas wyjechała, to wszyscy w końcu wrócili. Szczęśliwie, moja firma w Los Angeles nie ma nic przeciwko temu, bym pracował przez internet i telefon, co pozwala mi wykonywać dla nich zlecenia, jak również prowadzić własną firmę tutaj, na miejscu. - Popatrzył na nią z ciekawością. - A jak jest z tobą? Jak wygląda twoja praca? - Jestem freelancerką. Pracuję sama albo we współpracy z innymi projektantami, głównie przy filmach. Dojrzewałam zawodowo na zapleczach najważniejszych studiów, a poza tym moja babka miała trochę znajomych w tej branży. To pozwoliło mi na dobry start. - Zawsze projektowałaś tylko kostiumy czy też modę współczesną? - Robiłam obie te rzeczy, ale wolę tworzyć ubrania, które są częścią jakiejś opowieści. Kostiumy historyczne to świetna przygoda, bo wiele sukien to
mnóstwo warstw materiału z aplikacjami i haftami. Dziś nikt już nie robi takich ubrań. Lubię także projektować do filmów współczesnych, gdzie subtelne różnice w ubiorach podkreślają jakąś intrygę albo stanowią część charakteru postaci. - Przerwała, widząc uśmiech na jego twarzy. - Co w tym śmiesznego? - Zapala się w tobie światełko, kiedy opowiadasz o pracy. - W tobie też. Oboje lubimy odciskać swój ślad, realnie i namacalnie. - Nigdy nie pomyślałem o tym w ten sposób. - Nie? No proszę cię. Zbyt mocną masz pozycję wśród konkurencji, żebyś nie wiedział, że się mówi o zaprojektowanych przez ciebie budynkach. - Masz rację, przyznaję - rzekł. - A ty? Na pewno ktoś czeka w Los Angeles na twój powrót. - Spotykałam się z kimś przez parę miesięcy, ale skończyło się to jakiś czas temu. - Dlaczego? Rysowała palcem kółka na kocu. - Ponieważ nie chciałam mu powiedzieć, kim naprawdę jestem. Ułatwił mi to zresztą, bo nigdy nie zapytał. - A dlaczego mnie powiedziałaś? Podniosła na niego wzrok. - Ty to co innego. - Jak to? - Po pierwsze, sny i wizje, które mam, dotyczą ciebie. Pomyślałam więc, że powinieneś wiedzieć. - A po drugie? - Wiedziałam, że tobie mogę zaufać - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Może dlatego, że ocaliłeś mi życie, może dlatego, że poznaliśmy się w chwili, kiedy wszystko było rzeczywiste i szczere. Nick odpowiedział podobnym spojrzeniem.
- Kiedy śniło ci się, że mam kłopoty, widziałaś coś z tego? Wskazał ręką wodospad. - Nie jestem pewna. Miałam wizje dotyczące tego miejsca, które w żaden sposób nie wiązały się z tobą. Kiedy dotykałam rzeczy należących do Leticii, zobaczyłam obraz jej i twojego dziadka na spotkaniu przy wodospadach. Później twój dziadek powiedział mi, że to było ich miejsce schadzek. Byli tutaj tego wieczoru, kiedy spłonął teatr. Ze zbocza góry ujrzeli płomienie, kiedy wracali stąd szlakiem. Gdy dotarli do teatru, siostra twojego dziadka, Caitlyn, już nie żyła. - Dziadek opowiedział ci to wszystko? - spytał zaskoczony Nick. - Któregoś dnia w teatrze. Leticia czuła się winna. Miała bowiem wizje, że Caitlyn jest w niebezpieczeństwie, że spotyka się z jakimś chłopcem, który nie jest dla niej odpowiedni. Tego jednak wieczoru dziadek nie chciał rozmawiać o Caitlyn ani też o wymysłach wyobraźni Leticii, jak je nazywał. Chciał podarować jej wisiorek, bo miała urodziny, i spędzić z nią ostatnią noc, ponieważ musiał już się żenić z twoją babką. Po śmierci Caitlyn czuł się winien, że przedłożył swój romans ponad siostrę. Leticia wyjechała z miasta. Stoczyła się z samochodem do oceanu na północ od Big Sur. Nikt nie wie, czy zrobiła to umyślnie, czy też brał w tym udział inny pojazd. - Ależ historia - powiedział powoli. Po plecach przeszedł jej dreszcz, kiedy myślała o wszystkich podobieństwach między historią Leticii i jej własną. - Ty mnie uratowałeś, ale Harrison nie uratował Leticii. I żadne z nich nie uratowało Caitlyn. Nick usiadł, czując w ciele przypływ energii. - Caitlyn miała szesnaście lat, była niewiele starsza od Megan.
- To się przecież nie skończy tak samo - pośpieszyła z uwagą. - Wiesz to na pewno? - zapytał i zerwał się na równe nogi. - Jeśli chcesz zapytać, czy zobaczyłam coś na temat Megan, to nie zobaczyłam. Zaczął przechadzać się po polance. - Zupełnie nie wiem, co robić. - Teraz nie mamy już nic do zrobienia, Nick. Musimy zaczekać do świtu, żeby podjąć poszukiwania. - Może Megan jest już w miasteczku. Może to my jesteśmy w złym miejscu. Isabella była innego zdania. Nerwy miała napięte i czuła mrowienie, a miejsce wydawało się jej znajome. Czy to z powodu Leticii? Czy z powodu Nicka? Wyczuwała, że kłopoty znów ku niemu zmierzają. Jakiego są rodzaju? - Co chcesz zrobić? - A co ty myślisz? Nie chciała się pomylić. Nie tym razem, nie w przypadku tego mężczyzny. - Zaczekajmy jeszcze. Nick usiadł na kocu. - Zabija mnie myśl, jak bardzo teraz Megan musi się bać. Pyskuje odważnie, ale w środku jest jeszcze małą dziewczynką. To moje dziecko i dałbym sobie za nią odciąć rękę. - Wiem. Wyciągnął się na plecach, a ona zwinęła się przy nim w kłębek i położyła mu głowę na piersi. Usłyszała szybkie bicie jego serca. Z czasem bicie zwolniło i nabrało równego rytmu. Isabella westchnęła i próbowała się uspokoić. Nie wiedziała, kiedy zasnęła, natychmiast jednak zaczęła śnić.
Gałęzie drzew drapały jej ręce. Nick biegł szybciej i szybciej, popychany strachem i nadzieją. Wyczuwała dym. A także zapach jedzenia. Przez drzewa zamajaczył zarys namiotu, a także grill i turystyczna lodówka. Serce jej stanęło. Megan płakała, a łzy spływały po jej brudnej twarzy. We włosach miała patyki i liście, a w oczach czyste przerażenie. Siedziała na ziemi naprzeciwko namiotu. Kiedy się zbliżyli, poderwała się na nogi i zaczęła krzyczeć. Czy to był okrzyk przywitania, czy też ostrzeżenie? Coś zalśniło w słońcu, a potem pojawił się długi cień. Nick nie dostrzegł zbliżającego się niebezpieczeństwa. Musiała go powstrzymać. Och, Boże, co będzie, jeżeli znowu się spóźni? Nick! - zaczęła krzyczeć. - Nick! - Isabello, obudź się - powiedział Nick. - Isabello! Trzymał ją za ramiona i potrząsał, by oprzytomniała. Oszołomiona zamrugała. - Śniło ci się coś, i to o mnie. Skinęła głową. Gardło miała tak ściśnięte, że nie mogła wypowiedzieć słowa. - Co zobaczyłaś? Przełknęła i poczuła w gardle suchość od krzyku. Przez gałęzie docierało na ziemię światło wczesnego poranka. - Isabello - powtórzył. - Nie jestem pewna - powiedziała wolno, bo szczegóły już zamazywały się w jej pamięci. - Boisz się tylko. Nie chcesz się pomylić. - Już się przedtem pomyliłam. - To było przedtem. Chodziło o innych ludzi - powiedział dobitnym tonem. - Teraz chodzi o mnie i o ciebie, Isabello. Jesteśmy połączeni jakąś więzią. Przyjechałaś tutaj z mojego powodu. Przyszłaś tu dla
tej właśnie chwili. To jest tutaj. - Odczekał, by jej słowa zapadły jej w świadomość. - Wierzę w ciebie. Serce jej podskoczyło, a oczy wypełniły się łzami. Czy naprawdę tak myślał? - Mówię poważnie - potwierdził cicho, gdy wyczytał powątpiewanie w jej wzroku. - W moim życiu było niewiele osób, o których mogę powiedzieć, że w nich wierzę. Ty jednak jesteś jedną z nich. Teraz ty musisz uwierzyć w siebie. Nie ma znaczenia, czy w przeszłości miałaś rację, czy się myliłaś. Teraz chodzi tylko o chwilę obecną. - Zobaczyłam Megan siedzącą na ziemi przed namiotem. Płakała, a ty się rzuciłeś do niej biegiem. Ktoś jednak wyszedł z cienia. Myślę... Myślę, że miał broń. Nick zbladł. - Gdzie był ten namiot? - Gdzieś w lesie. Biegliśmy tam wśród drzew. - Usiłowała sobie przypomnieć jak najwięcej. - Za jej plecami widać było jakieś zbocze. Czułam też, że w pobliżu płynie potok. - W głowie miała jeszcze plusk wody, czy pochodził jednak ze snu, czy też z pobliskiego wodospadu? - Chodźmy - powiedział. - Pójdziemy za wodą. Zrozumiała, że mówił o potoku spływającym spod wodospadów. Wstała i rzuciła: - To dość słaby trop. - Lepszy taki niż żaden. Było coś jeszcze? - spytał, kiedy się zbliżali do wodospadu. - Stał tam grill, a także turystyczna lodówka. Jakby jakieś obozowisko. Megan musiała je spotkać na swojej drodze. - Płakała - powiedział z naciskiem Nick. - Ktoś, kto rozbił tam namiot, musiał ją skrzywdzić albo przestraszyć.
Isabellę ścisnęło w żołądku na myśl o tym, jak wiele godzin minęło i co mogło się przez ten czas stać z Megan. Dlaczego jej sny nie były bardziej szczegółowe? Dlaczego nie starała się bardziej wywoływać swoich wizji? Nick złapał ją za rękę. - Nie cofaj się. Zostań ze mną. - Czytasz teraz w moich myślach? - Jeśli nie przestaniesz się winić, będzie ci to przeszkadzać. Jego uścisk stał się mocniejszy. - Ty i ja, Isabello. Poczuj mnie. Poczuj moją więź z Megan. Wszyscy jesteśmy połączeni. Przyjechałaś do Zatoki Aniołów, żeby mnie uratować. Teraz potrzebuję twojej pomocy, żeby uratować córkę. W którą stronę? Popatrzyła na drzewa przed sobą. - W lewo - powiedziała, zdając się na instynkt i modląc w duszy, żeby jej nie zmylił. Nick podążał do przodu i niemal biegli wśród drzew. Towarzyszył im cały czas wartki potok. Słońce podniosło się na niebie, ułatwiając widzenie. Po kilku minutach Isabella wyczuła dym. - Zbliżamy się - powiedziała. - Czuję ogień. - Nerwy miała napięte do granic możliwości. Czuła, jakby na powrót znalazła się we śnie, gdzie gałęzie drapały ją po rękach, a prześwit w lesie stawał się coraz bliższy. Wreszcie dotarli do polanki. Było tam wszystko: namiot, grill, chłodziarka i Megan siedząca przed namiotem. - Megan! - zawołał Nick. Dziewczyna podskoczyła z ulgą. Po policzkach spływały jej łzy. Isabella rozejrzała się. Drzewa rzucały długie cienie, ale żaden z nich się nie poruszał. Jednak niebezpieczeństwo nadchodziło. Czuła je, chociaż nie mogła jeszcze zobaczyć.
Megan postąpiła krok w stronę ojca, po czym znieruchomiała. - Tatusiu, uważaj! - wrzasnęła, kiedy zza drzewa wyszedł jakiś mężczyzna ze strzelbą w rękach. Nick podbiegł do Megan i zasłonił ją własnym ciałem jak tarczą. Isabella zobaczyła, że mężczyzna podniósł broń i serce jej stanęło, kiedy wycelował. Jego wzrok skupiał się na Nicku i Megan. Jej nie widział. Nie wiedział, że tu jest i że tym razem nie ma zamiaru pozwolić, by stało się najgorsze. Rzuciła się na strzelca z boku i powaliła przez zaskoczenie. Chwyciła go w pasie i usłyszała wystrzał ze strzelby, kiedy upadli na ziemię. Jego ciężar ją rozgniatał. Chciała go z siebie zrzucić, ale uderzył ją pięścią w twarz. Głowa odbiła jej się o ziemię. Oszołomiona pomyślała przez jedną przerażającą chwilę, że może przyszedł koniec dla nich wszystkich. Nie widziała nigdzie Nicka i nie miała pojęcia, czy nie został czasem trafiony, ale słyszała płaczącą głośno Megan. Kiedy napastnik sięgał po strzelbę, Nick wyłonił się zza niego i ponownie powalił na ziemię. Rzucił się na niego z pięściami, dając upust bezlitosnej wściekłości człowieka walczącego o życie swojego dziecka. Mężczyzna opadł bezwładnie, ale Nick nadal go okładał. - Przestań! Stracił przytomność! - zawołała Isabella i wstała. Przestań, Nick. - Nawet jeśli napastnik zasługiwał na śmierć, nie chciała, by Nick go zabił. - Megan cię potrzebuje - dodała. Jej słowa wreszcie do niego trafiły. Podbiegł do córki, która padła mu w ramiona. Isabella podniosła strzelbę i odsunęła się od mężczyzny o parę kroków, nie spuszczając z niego wzroku na wypadek, gdyby się jednak ocknął.
- Jesteś cała? - spytał Nick, przyglądając się badawczo twarzy córki i gładząc jej ramiona. Megan chlipnęła, ale kiwnęła głową. Nick przytuli! ją mocno. - Jesteś już bezpieczna, kochanie. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Będę się lepiej o ciebie troszczył. W oczach Isabelli zebrały się łzy. Miała nadzieję, że Megan mu uwierzy, bowiem widok ich dwojga mocno się do siebie tulących, stanowi! dowód na to, jak bardzo byli sobie nawzajem potrzebni. Nagły ruch wewnątrz namiotu sprawił, że zesztywniała. - Nick! - zawołała ostrzegawczo, kiedy klapa namiotu zaczęła się unosić. Popatrzył w tę stronę i popchnął Megan za siebie. - Kto tu jest? - zapytał. - W porządku, tato - powiedziała Megan. - To tylko dziewczyna. Była dla mnie mila. Z namiotu wyłoniła się twarz, po czym dziewczyna wyczołgała się na zewnątrz. Rozpuszczone długie blond włosy sięgały jej do pasa, twarz miała pobladłą, a w błękitnych oczach przerażenie. Patrzyła to na nich, to na mężczyznę na ziemi. - Czy on... czy on nie żyje? - zapytała i chwiejąc się, z trudem stanęła na nogach. - Nie, jest nieprzytomny - powiedział Nick. - Kim ty jesteś? - Annie. Isabella otworzyła usta. - Jesteś tą dziewczyną, której wszyscy teraz szukają? Annie wskazała ruchem głowy człowieka, który ich zaatakował. - To mój ojciec. Porwał mnie i nie chciał wypuścić.
- Nic ci nie jest? - zapytała Isabella i szybkim krokiem podeszła do dziewczyny. - Zrobi! ci coś? Annie potrząsnęła głową. - Spoliczkował mnie tylko parę razy. - Wszyscy bardzo się o ciebie martwią. Mój brat, komendant policji, wysłał na poszukiwanie oddziały ochotników, którzy przeczesują góry. - Tak? Ojciec powiedział, że nikt się nie zmartwi moim zniknięciem. Wszyscy chcą tylko mojego dziecka. O Boże, jak ono się czuje? Nic mu nie jest? - zapytała łamiącym się głosem. Isabella opuściła strzelbę i otoczyła Annie ramieniem. - Miewa się świetnie. Opiekuje się nim Charlotte. Wiem, że wszyscy bardzo się ucieszą, że wróciłaś. Musimy zadzwonić na numer alarmowy - dodała, zwracając się do Nicka. - Tutaj nie ma zasięgu - powiedziała Annie. - Zabierzemy cię do domu. - Spojrzała na Nicka. - Wiesz w ogóle, gdzie my jesteśmy? - Znam drogę - powiedziała Annie. - Za drzewami jest samochód ojca, ale kluczyki są w jego kieszeni. - Wyjmę je. - Nick podszedł do mężczyzny i ukląkł przy nim. Ten jęknął, kiedy Nick wyciągnął mu kluczyki, ale nie otworzył oczu ani nie uczynił żadnego gestu, żeby o nie walczyć. - Czy nic mu nie będzie? - spytała Annie; w jej oczach odmalowało się zmartwienie. - To wojna zrobiła z niego wariata, wiecie? Nie zawsze był taki jak teraz. - Kiedy znajdziemy się w zasięgu, wezwiemy do niego karetkę - obiecał Nick. - Zabierajmy się stąd. Kiedy podeszli do poobijanej starej furgonetki, Isabella poczuła, jak ogarnia ją napięcie. Carl Dupont nadal leżał nieruchomo na ziemi, dlaczego zatem tak się zdenerwowała? Kiedy przechodziła przed maską
samochodu z przodu, stanął jej bowiem przed oczami inny obraz. Samochód zmierzał prosto na nią, dwoje ludzi szarpało się na przednim siedzeniu. Skręcił w ostatniej chwili, a ona wcisnęła hamulec... - Isabello? - spytał Nick, kiedy otworzył drzwi z tyłu przed Annie. - Co się stało? - To jest ten samochód, który strącił mnie z drogi na przybrzeżnej szosie - powiedziała w zdumieniu. Popatrzyła na Annie. - Prowadził twój ojciec. Jechaliście wprost na mnie, a w ostatniej chwili on skręcił. To wtedy cię porwał, prawda? - Widziałam w drodze z miasteczka jadący z naprzeciwka samochód, ale zupełnie nie wiem, co się stało dalej. To była pani? - Tak. - Isabella powinna już była przywyknąć do nieoczekiwanych powiązań, ale to nią wstrząsnęło. - Próbowałam go skłonić, żeby zawrócił - powiedziała Annie. - Rozzłościłam go tylko i dlatego przyśpieszył. Przez chwilę myślałam nawet, że mnie zabije. - Ale nie zabił - powiedział Nick. - I nigdy już nikogo nie skrzywdzi. A teraz jedźmy. - Megan, usiądź z przodu przy ojcu - powiedziała Isabella. - Jesteś pewna? - spytała nieśmiało dziewczyna. Isabella uśmiechnęła się do niej. - Oczywiście. Nie sądzę, żeby twój tato w ogóle był w stanie prowadzić, nie widząc cię przy sobie. Bardzo się o ciebie martwił. - Usiadła na tylnym siedzeniu obok Annie, podczas gdy Megan i Nick usadowili się z przodu. - Bardzo żałuję, że uciekłam - powiedziała Megan. - A ja żałuję, że w ogóle poczułaś potrzebę ucieczki - odparł Nick, po czym popatrzył na nią z czułością. - Nie chcę, by to się kiedykolwiek jeszcze zdarzyło.
- Jak mnie odnaleźliście? - spytała dziewczyna. - Poszliśmy do Ukrytych Wodospadów - odparł Nick. Zastaliśmy tam twojego chłopaka. On nie jest dla ciebie odpowiedni, Megan. - Wiem - powiedziała spokojnie. - Zrobił ci krzywdę? - zapytał Nick zdenerwowanym tonem. Megan szybko potrząsnęła głową. - Nie, tylko zachowywał się głupio. Tak się wściekłam, że nie chciałam już z nim siedzieć. Nie sądziłam, że mogę zabłądzić, a jednak zgubiłam drogę w tym lesie. Próbowałam wrócić do wodospadów, ale nie mogłam ich znaleźć. Kiedy zobaczyłam namiot, pomyślałam, że to jakaś rodzina zrobiła sobie biwak. Wtedy jej ojciec wypadł na mnie z bronią i powiedział, że nie mogę stamtąd ruszyć się na krok, bo inaczej wróg dowie się, gdzie oni są. - Głos Megan się załamał. - Przestraszyłam się, ale Annie mnie uspokoiła, że on nic mi nie zrobi. - Megan skierowała ku Annie pełne wdzięczności spojrzenie. - Przykro mi, że cię porwał, ale się cieszę, że tam byłaś. Anie pokiwała głową, a w jej oczach, które nie powinny wyglądać tak staro jak wyglądały, pojawiło się śmiertelne znużenie. Isabella nie potrafiła sobie wyobrazić męki, przez którą przeszła ta dziewczyna. Pomimo wyczerpania miała jeszcze na tyle energii, by ich pokierować plątaniną wąskich gruntowych dróg, które w końcu zaprowadziły na obrzeża miasteczka. Kiedy wyjechali z gór, Isabella wyjęła telefon i zadzwoniła do brata. - Joe, mam dobrą wiadomość. Znaleźliśmy Annie. - Jak, u diabła, wam się to udało? - zapytał zdumiony.
Mogła mu powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu jej dar widzenia okazał się prawdziwym darem, ale powiedziała tylko: - To długa historia, a my jesteśmy w drodze. Zawieziemy Annie do domu Charlotte. Jej ojciec został w lesie i potrzebny jest ambulans. Dam teraz telefon Annie. Wytłumaczy wam, jak go znaleźć. - Wręczyła telefon dziewczynie, która łamiącym się głosem, ale jasno, opisała Joemu, jak trafić na ich biwak. Po skończeniu rozmowy wręczyła telefon Isabelli. - Powiedział, że będzie na nas czekał w domu Charlotte. Jest pani jego siostrą, tak? - Tak. Jechałam do miasteczka tego samego wieczoru, kiedy przez twojego ojca wypadłam z drogi. Na szczęście uratował mnie Nick. - Uśmiechnęła się, kiedy spojrzenie Nicka spotkało się z jej spojrzeniem we wstecznym lusterku. - Wszystko stało się tak, jak miało się stać. - Zachowałaś się jak szalona, rzucając się na ojca Annie rzekł. - Mógł cię zastrzelić. - Myślałam, że za chwilę zastrzeli was. - Chybił, bo go przewróciłaś. - Byłaś bardzo odważna, Isabello - potwierdziła Megan. Wszystkim nam uratowałaś życie. Uśmiechnęła się. - Dawno temu Joe nauczył mnie, jak atakować przeciwnika. Ucieszy się, gdy się dowie, że wreszcie mi się to przydało.
Rozdział osiemnasty Charlotte odłożyła telefon podniecona wiadomością przekazaną właśnie przez Joego. Annie była cała i zdrowa i wracała już do domu. Dzięki Bogu! Koszmar się skończył. Wyszła do przedpokoju i otworzyła drzwi do pokoju dziecka. Niemowlę spało w kołysce. - Wraca, maleńki - wyszeptała. - Twoja mama wraca już do domu. - Kiedy wypowiedziała te słowa, poczuła lekkie ukłucie. Teraz wiedziała, że sprawy pójdą swoim torem i że ona przestanie być już najważniejszą opiekunką dziecka. To było głupie. Miała pracę, do której powinna wracać, a dziecko potrzebowało Annie, nie jej. Przy drzwiach rozległ się dzwonek. Pobiegła otworzyć. Oczekiwała Annie albo Joego, więc zdziwił ją widok Steve'a i Tory Bakerów. W jednej chwili wiedziała już, co mieli zamiar oświadczyć, i poczuła ból rozczarowania, że Steve zdradził Tory. Myślała, że to dobry człowiek, a tymczasem potraktował żonę, Annie i dziecko w sposób zawstydzający. Zauważyła jego podbite oko i nabrała podejrzeń, że to ktoś inny zmusił go do wzięcia odpowiedzialności za swe zachowanie. - Muszę z tobą porozmawiać, Charlotte - powiedział Steve. Chodzi o dziecko. Możemy wejść?
- Oczywiście. Trafiliście w samą porę. Właśnie zadzwonił Joe i powiedział, że Annie jest w drodze do domu i że nic jej się nie stało. - Dzięki niebiosom - westchnęła Tory z autentyczną ulgą. - Co się z nią działo? - Nie znam szczegółów, ale miało to coś wspólnego z jej ojcem. Siądźcie, proszę. - Wskazała ręką kanapę w salonie. - Gdzie dzidziuś? - zapytała Tory, rozglądając się po salonie. - Śpi w innym pokoju. - Przykro mi, że tak się wzburzyłam poprzednio - rzekła Tory. - To był dla mnie wstrząs zobaczyć dziecko i zrozumieć... - Głos jej się załamał. - To znaczy, nie dlatego tutaj przyszliśmy. Charlotte usiadła w fotelu naprzeciwko. - Chcecie zaczekać na Annie? - To nie ma znaczenia - rzeki z trudem Steve. - Ty też możesz się już teraz tego dowiedzieć. Jestem ojcem tego dziecka. Odetchnął głęboko, jakby nie mógł uwierzyć, że wreszcie to powiedział. - Annie pracowała w serwisie sprzątania Myry. Sprzątała w moim gabinecie późnym wieczorem, kiedy wszyscy wychodzili do domu. Pewnego dnia wpadłem na nią przypadkiem i zaczęliśmy rozmawiać. Była naiwną młodziutką dziewczyną, która patrzyła na mnie z podziwem. Jednego wieczoru sprawy zaszły dalej, niż powinny. - Nie musisz mi tego opowiadać - przerwała Charlotte, gdy zauważyła ból w oczach Tory. - To sprawa między tobą, Tory i Annie. - Zajmowałaś się dzieckiem i masz prawo wiedzieć, co się stało - powiedział. - Powinienem się przyznać już dawno, ale zajście Annie w ciążę, kiedy Tory się nie udawało, zakrawało na okrutną ironię.
Trudno mi było znieść myśl, że miałbym powiedzieć o tym Tory, więc tego nie zrobiłem. Annie zdecydowała, że odda dziecko. Pomyślałem, że na pewno będzie to rodzina spoza Zatoki Aniołów, potem jednak Andrew zaczął rozmawiać, z kim się dało, i wiedziałem już, że dojdzie do adopcji bez mojego udziału. - Dlatego obmyśliłeś świetny plan - powiedziała Charlotte, nie mogąc powstrzymać złośliwego tonu. Steve Baker wykorzystał młodą, niewinną dziewczynę i nie zasługiwał na wybaczenie. Nie zasługiwał także na Tory. - Pomyślałem, że wszyscy na tym skorzystają - wyjaśnił. - Tory dostanie dziecko. Annie odzyska swoje życie, a ja spełnię ojcowski obowiązek. - Nie chcesz go zobaczyć? - przerwała mu Tory. - Siedzimy tu już kilkanaście minut, a ty nie zapytałeś nawet, jak się czuje twój syn ani też, czy możesz go zobaczyć. Żyły wystąpiły mu na twarz. - Ja... ja nie wiem, jak się zachować w tej sytuacji. Co zaboli ciebie bardziej, czy to, że będę chciał zobaczyć syna, czy też to, że nie będę tego chciał. - Chcesz go zobaczyć? - spytała Charlotte. - To śliczny chłopczyk. Ja to wiem, bo go nosiłam, karmiłam i pocieszałam, jak mogłam, kiedy jego matka zaginęła, a ojciec się nim nie zainteresował. Steve wlepił w nią spojrzenie. - Chciałem mieć dziecko równie mocno jak Tory. Ale chciałem mieć syna z żoną. - Skierował błagalne spojrzenie na Tory. - No cóż, nie zawsze dostajemy to, czego chcemy - powiedziała ostro. Dźwięk głosów i kroków na werandzie przerwał im rozmowę. Charlotte wstała, by otworzyć drzwi, a Tory ze Steve'em wybiegli, depcząc jej po piętach.
Pierwszą osobą, którą zobaczyła, była wyczerpana i spłakana Annie. - Och, kochanie - powiedziała i mocno ją uścisnęła. - Dzięki Bogu, że jesteś cała. Annie odpowiedziała uściskiem tak mocnym, że Charlotte poczuła w ciele wszystkie kości. Nie widziała po Annie żadnych śladów fizycznej przemocy, ale podejrzewała, że psychice dziewczyny zadano niemało ran. - Ojciec zabrał mnie wprost z ulicy - wyjaśniła Annie. Powiedział, że skoro dziecko się urodziło, to on potrzebuje mnie teraz w domu. Nie chciałam z nim nigdzie iść, Charlotte, ale nie zostawił mi wyboru. Byłam przerażona, a w pobliżu nikogo nie było. - Teraz jesteś już bezpieczna - powiedziała Charlotte i uścisnęła ją ponownie. Przez ramię Annie zobaczyła zbliżającego się Joego. Nick, Isabella i nastolatka, w której odgadła córkę Nicka, także tu byli. Puściła Annie i rzekła: - Nie wiem, po co tu wszyscy przyszliście, ale proszę was bardzo, wejdźcie. Kiedy się cofnęła, by wpuścić wszystkich do środka, wzrok Annie wypatrzył na Steve'a. Twarz się jej wydłużyła. Zaczęła się przyglądać w panice to Steve'owi, to Tory. - Powiedział, że jest ojcem - wtrąciła Charlotte. - Wszyscy o tym wiecie? - zapytała zakłopotana dziewczyna. - Usiądźmy może - zaproponowała Charlotte. Kiedy do salonu weszli wszyscy pozostali, Annie się zawahała. - Czy mogę go zobaczyć? - Oczywiście, że możesz, kochanie - odparła natychmiast Charlotte. - Tęsknił za tobą wściekle. - Nie wiem, czy mnie teraz w ogóle pozna. Tak długo mnie nie było - powiedziała niepewnie Annie. - Nie chciałabym go przestraszyć.
- To zupełnie niemożliwe. Jesteś jego mamą. - Byliśmy razem tylko parę dni. - Byliście razem przez dziewięć miesięcy. On zna twój zapach, twój glos, twój dotyk. Będzie dobrze. - Kiedy Annie zdawała się nadal nieprzekonana, Charlotte dodała: - Wiesz co? Usiądź tutaj w salonie, a ja go do ciebie przyniosę. Charlotte pobiegła do przedpokoju. Dziecko już się budziło. Zamrugało do niej i wykrzywiło usteczka w grymasie, który na pewno miał oznaczać uśmiech. Serce rozpadło jej się na pół. Naprawdę będzie jej teraz brakowało opieki nad nim. Nawet, jeśli nadal będą mieszkać pod jednym dachem, zależnie od tego, co postanowi Annie, wszystko potoczy się odtąd inaczej. Tak jednak być powinno. - Mamusia wróciła, maluchu - powiedziała i wzięła dziecko na ręce. Ciepły ciężar w dłoniach przyprawił o ból jej serce. - Ale ty i ja zostaniemy na zawsze przyjaciółmi. Stoi? - Wycisnęła pocałunek na czółku dziecka, wciągnęła do płuc słodki niemowlęcy zapach i otarła szybko łzę. Ta chwila nie należała do niej. Szybko zmieniła dziecku pieluszkę i zabrała ze sobą do salonu. Goście siedzieli w zadziwiającym milczeniu, zważywszy wszystkie niezadane pytania, które musiały przychodzić im do głowy. Wszyscy czekali na nią i na dziecko, ponieważ o nie głównie dzisiaj chodziło. Annie siedziała w fotelu, a Charlotte włożyła niemowlę w jej ramiona. - Naprawdę dobrze się nim opiekowałam w twoim imieniu. On jednak czekał tylko na ciebie od chwili, kiedy wyszłaś. Po policzkach Annie popłynęły łzy, kiedy z zachwytem wpatrzyła się w synka.
- Jaki jest już duży - wyszeptała. Dziecko wyciągnęło rączkę i złapało kosmyk długich jasnych włosów Annie. - Myślisz, że on wie, kim jestem? Charlotte odpowiedziała natychmiast na jej pytający wzrok. - Absolutnie. Krzyczał całymi godzinami, kiedy zniknęłaś. Szukał cię. Usta Annie zadrżały. - Powinnam była bardziej się starać, by się stamtąd wydostać. Nie wiedziałam, co robić. Ojciec jest taki silny i taki szalony, że nie wiem, co by się stało, gdybym z nim nie pojechała. Przyszło mi do głowy, że może nawet próbować skrzywdzić dziecko. Mając mnie, zostawił je w spokoju. Charlotte przykucnęła przed nią. - Broniłaś dziecka. Tak właśnie czynią matki. Annie popatrzyła nad głową Charlotte na Steve'a i Tory. - Muszę przeprosić - powiedziała, skupiając wzrok na Tory. Za to, że byłam z pani mężem - dodała odważnie. Tory tylko kiwnęła głową, jakby nie ufała, że zdoła wykrztusić słowo. Annie popatrzyła na Steve'a. - Czy ty i twoja żona nadal chcecie go adoptować? Wstrząs na twarzy Steve'a zmienił się w wyraz czujności. - Ja nie wiem. Tory? Tory zesztywniała, a Charlotte trudno było sobie nawet wyobrazić presję, pod którą się teraz znajdowała. Miała nareszcie sposobność, by wychowywać upragnione dziecko, ale dziecko to zawsze będzie uosabiało niewierność jej męża. Charlotte nie potrafiła powiedzieć, czy chce, by Tory powiedziała „tak". Czy to w porządku, aby nie-
winne niczemu dziecko znalazło się między świeżo skłóconym małżeństwem? - Annie, nie musisz decydować o tym teraz - powiedziała. Jesteś wyczerpana. Poza tym wszyscy mają wiele do przemyślenia. - Charlotte ma słuszność - poparła ją Tory, choć jej oczy przepełniał ból. - Musisz pomyśleć o tym, co chcesz zrobić. Musisz także porozmawiać o tym ze Steve'em. - Wzięła drżący, ale zdecydowany oddech. - Chciałabym nade wszystko stać się częścią życia twojego dziecka, Annie, ale ty je kochasz i myślę, że chcesz być dla niego mamą. - Nie mam pewności, czy to mu wyjdzie na dobre. - Będziesz dobrą matką - zapewniła ją Tory. - Bo jesteś matką. A ja nie jestem. - Jest pani dla mnie taka dobra - powiedziała Annie. - Nie zasłużyłam na to. Tory wstała. - Cokolwiek zdarzyło się w przeszłości, nie wolno dopuścić, by się odbiło na dziecku. Zrób to, co będzie dla niego najlepsze, Annie. Tylko o to cię proszę. Bo być matką to bardzo cenny, najcenniejszy dar. Nie jest dany każdej z nas. Nie odrzucaj go, póki nie będziesz absolutnie pewna, że tego właśnie pragniesz. Charlotte z trudem powstrzymała łzy, bowiem słowa Tory przypomniały jej o dziecku, które straciła dawno temu. Tory podeszła do maleństwa, dotknęła jego czoła czubkiem palca i przyjrzała się przez chwilę jego buzi. Potem odwróciła się do męża i powiedziała: - Nie zasługujesz na niego. Teraz jednak zachowaj się przyzwoicie. Tętnica w szczęce Steve'a zaczęła drgać trzy razy szybciej niż zwykle.
- Zrobię, co należy - powiedział, patrząc to na żonę, to na Annie. - Będę utrzymywał ciebie, Annie i dziecko. Powinienem był się ujawnić już dawno temu. Teraz się poprawię. Ani Annie, ani Tory nie zdawały się skłonne mu uwierzyć. - Powinieneś już iść - powiedziała mężowi Tory. - Nick podwiezie mnie do domu. - Dobrze. Jeżeli tak sobie życzysz, kochanie. Po wyjściu Steve'a Tory zwróciła się do brata: - Chciałabym się teraz dowiedzieć, jak to się stało, Nick. Dostałam wczorajszą twoją wiadomość, że Megan zniknęła, i rozmawiałam z Colleen, która powiedziała, że nie ma cię w domu, bo wszędzie jej szukasz. Jak doszło do tego, że się wszyscy razem spotkaliście? Jak znalazłeś Annie? - Megan pojechała do Ukrytych Wodospadów z przyjaciółmi i skończyło się to tak, że zabłądziła w lesie - zaczął opowiadać Nick. - Isabella i ja wybraliśmy się jej szukać i znaleźliśmy dopiero dziś rano. Megan zabłąkała się do miejsca biwakowania ojca Annie. Nie obyło się bez walki, ale go pokonaliśmy. - Isabella go powaliła na ziemię - wtrąciła Megan. - Co takiego? - zapytał rozgniewany i zaskoczony Joe. - Co ty sobie myślałaś, Izzy? - Nick i Megan potrzebowali mojej pomocy. Celował do nich ze strzelby - wyjaśniła Isabella. - Musiałam działać. Skoczyłam na niego tak, jak mnie tego uczyłeś, Joe. A potem Nick wykonał resztę. - Przeszukamy ten teren później - rzekł Joe. - Żałuję, że nie dotarliśmy do ciebie wcześniej, Annie. - Joe pracował non stop, żeby cię znaleźć - wtrąciła Charlotte. - Wszyscy ogromnie się o ciebie martwiliśmy. Co się działo dalej, kiedy już byłaś z ojcem?
- Niewiele. Kilka razy się przenosiliśmy. Powtarzał, że może nadejść wróg. Ciągle płakałam, ale to go denerwowało i kilka razy mnie uderzył. Mówił, że to dla mojego dobra. Tłumaczyłam mu, że tęsknię do dziecka. - Annie mocniej przytuliła synka w ramionach. - A on powiedział, że nie zasłużyłam na nie z powodu swoich grzechów. Ze lepiej mu będzie beze mnie i że wszyscy w miasteczku chcą tylko mojego dziecka, a nie mnie. Byłam tak zmęczona, że wszystko mi się poplątało. Przez chwilę myślałam nawet, że może ma rację. W głębi duszy jednak wierzyłam, że nie. To tylko bardzo chory człowiek, który potrzebuje pomocy. - Postaramy się, żeby ją dostał - powiedział cicho Joe. - Służył krajowi. Pora, żeby ten kraj uczynił coś dla niego. Jest teraz w szpitalu. Musimy dopilnować, żeby nie stanowił zagrożenia dla ciebie ani nikogo innego, jak również dla siebie samego. - Myślę, że twój ojciec próbował się włamać do domu parę wieczorów temu - powiedziała Charlotte. - Mówił ci o tym? Annie kiwnęła głową. - Powiedział, że zabierze stąd moje rzeczy, żebym wreszcie zrozumiała, że nigdy nie wrócę. Przyjechał jednak z pustymi rękami. - Spłoszyłam go - wyjaśniła Charlotte. - Jak ja się cieszę, że jest już po wszystkim i że nareszcie wróciłaś. - Powinniśmy się zbierać - powiedział Nick. - Megan miała długą noc. Tory, jesteś gotowa? Tory wstała. Wzrok miała nadal utkwiony w dziecku. - Tak, jestem gotowa. - Przepraszam - powtórzyła Annie, zwracając się do Tory. Nie chciałam, żeby się pani kiedykolwiek dowiedziała. Okazała się pani dla mnie naprawdę
bardzo miła, kiedy się poznałyśmy. Czuję się teraz bardziej winna. - Wszyscy popełniamy błędy - powiedziała Tory wspaniałomyślnie, ze szlachetnością, która wzbudziła podziw Charlotte. - Najważniejsze, by teraz uczynić rzecz najwłaściwszą. - Ja zabiorę się z Joem - zdecydowała Isabella i wymieniła szybkie spojrzenie z Nickiem. Charlotte odprowadziła gości do drzwi. Kiedy Nick, Megan i Tory wyszli, zobaczyła, że do domu zbliża się Andrew. Instynktownie zamknęła za sobą drzwi i wyszła przywitać się z nim na werandę. - Co się dzieje? - zapytał. - Coś się wydarzyło? - Annie wróciła. Nick i Isabella znaleźli ją w lesie. - Bogu niech będą dzięki. Nic jej nie jest? - Pozbiera się. Ojciec chciał, by do niego wróciła, kiedy urodzi dziecko. Nick i Isabella musieli się z nim szarpać, by odebrać mu broń. Joe zamierza osobiście dopilnować, by się znalazł pod dobrą psychiatryczną opieką i nie zbliżał więcej do Annie. Andrew pokiwał głową. - Doskonale. Naprawdę bardzo się cieszę, że wszystko się dobrze skończyło. Nie wygląda jednak na zbytnio ucieszonego, pomyślała Charlotte, zastanawiając się, czy nie poczuł się dotknięty, że nie miał nic wspólnego z rozwiązaniem sprawy. Może jednak źle go odczytywała. - A co z adopcją? - Steve Baker przyznał się do ojcostwa. Annie naturalnie nie miała czasu, żeby podjąć jakąkolwiek decyzję, ale podejrzewam, że będzie chciała zatrzymać dziecko. Steve obiecał zapewnić dziecku utrzymanie. Nie jestem pewna, czy jego małżeństwo z Tory przetrwa, ale możliwe, że ona znajdzie sposób, by mu przebaczyć. To niezwykle szlachetna osoba.
- Zupełnie jak ty - uśmiechnął się do niej Andrew. - Biorąc Annie do siebie i matkując jej dziecku, zrobiłaś o wiele więcej niż proste wywiązanie się z obowiązku. Byłaś w tym doskonała. Ciekawe, czy to doświadczenie pomoże ci przemyśleć sprawę posiadania własnych dzieci. Nie była gotowa, by się do tego przyznać. - Zobaczymy. - Czy będziesz miała coś przeciwko temu, żebym wszedł i przywitał się z Annie? Zawahała się. - Są u mnie Joe i Isabella. Annie jest wyczerpana. Może lepiej, jeśli przyjdziesz później. - Dobrze. - Zamilkł na chwilę. - Może teraz, kiedy Annie wróciła, będę mógł cię zaprosić na tę randkę z kolacją, którą mi obiecałaś. Miałem okazję przemyśleć to wszystko, co mi wyznałaś, i zastanawiałem się, czy to nie ta tajemnica przeszkadzała ci widywać się ze mną. Nie była pewna, co powinna odpowiedzieć. - Częściowo na pewno, ale nie tylko o to chodziło. - Cóż, zostawmy to w spokoju i ruszmy z miejsca. Chciałbym zacząć od zera, z czystym kontem. Co na to powiesz? - Nie jestem pewna, czy jest to w ogóle możliwe. - To przynajmniej obiecaj mi jedną rzecz. - Co takiego? - Daj mi możliwość, bym mógł konkurować z komendantem. Najeżyła się. - Joe i ja nie umawiamy się na randki. - Jeszcze nie - powiedział Andrew. - Chcę mieć możliwość pokazać ci, kim jestem teraz. Przemyśl to tylko. Znamy już nawzajem siebie od najgorszej strony. Pora, byśmy znaleźli w sobie tę najlepszą.
*** Joe przechadzał się po salonie. Widział przez okno Charlotte rozmawiającą z pastorem. Jak zwykle podskoczyło mu ciśnienie. Wyglądało na to, że Andrew się zjawił, kiedy cała robota została wykonana, i próbuje ugrać coś na świętowaniu sukcesu. Nie lubił Andrew i nieszczególnie mu ufał, chociaż zdawało się, że jest w swojej opinii osamotniony. Pastor bardzo szybko zdobywał bowiem popularność, a jego charyzmatyczne kazania sprowadzały do kościoła coraz więcej wiernych. - Kto jest na zewnątrz? - spytała ciekawie Isabella i podeszła do niego, kiedy Annie zabrała malucha do kuchni, by go nakarmić. - Wielebny Schilling. Chłopak Charlotte z liceum - wyjaśnił krótko. Isabella uniosła z zaciekawieniem brwi, słysząc jego ton. Joe był na siebie wściekły, że aż tak bardzo się zdradził. Postanowił zmienić temat rozmowy. - Kiedy wczoraj zostawiłaś mi wiadomość, nie miałem pojęcia, że całą noc spędziłaś w lesie. Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie i nie poprosiłaś o pomoc? - Nie potrzebowaliśmy pomocy. Zamierzaliśmy tylko posiedzieć przy wodospadach i poczekać, aż Megan wróci. Nie sądziłam, żeby cokolwiek dało się zrobić w ciemności. Zamierzałam zadzwonić do ciebie rano, ale straciliśmy zasięg. - Nie mogę uwierzyć, że zaatakowałaś szalonego Carla Duponta - powiedział, kręcąc niedowierzająco głową. - Mam nadzieję, że Nick w pełni się orientuje, jaka jesteś wspaniała. - Zdaje się, że jest obecnie ze mnie całkiem zadowolony odparła z uśmiechem. Odpowiedział też uśmiechem.
- Lubisz go? - Tak. - Westchnęła. - O wiele za bardzo. - Dlaczego za bardzo? - Bo nie wiem, czy możemy być razem. Megan uciekła dlatego, że zobaczyła, jak się całowaliśmy. Matka wysiała ją do Nicka, żeby sobie spokojnie wyjść za mąż, i wszystko, co Megan widziała w tamtej chwili, to że Nick zrobił jej to samo. Potrzeba jej więcej czasu i uwagi ojca. - A nie uważasz, że Nick jest w stanie dać wam obu to, czego potrzebujecie? - Musi odpracować wiele wyrzutów sumienia. Nie wiem, czy potrafiłby usprawiedliwić przyjęcie szczęścia, które otrzymałby kosztem Megan. A ja nie mogę mieć do niego o to pretensji. Oni siebie nawzajem naprawdę potrzebują. Myślę jednak, że pamiętając, jak ojciec rzucił się, by zasłonić ją własnym ciałem przed kulą, Megan zacznie przyjmować do wiadomości, że on ją naprawdę kocha. Tak więc nieważne, co się dzieje, i tak może wypłynąć z tego wiele dobra. - Zdumiewające jest to, że Megan natknęła się na Annie i że jakimś cudem ty i Nick byliście w stanie ją znaleźć. - Popatrzył na nią porozumiewawczo. - Chcesz mi opowiedzieć, jak to się stało? Skinęła głową. - Miałam wizję. Była słaba i niewyraźna, jak zwykle, ale Nick naciskał na mnie, żebym się jej lepiej przyjrzała, żebym ją przyjęła. Powiedział mi, że nawet, jeśli ja nie wierzę w siebie, to on we mnie wierzy. Joe zobaczył uczucie w jej oczach i wiedział, jak wiele to dla niej znaczy. - On jest w tobie zakochany. - Sądzę, że to niewykluczone - powiedziała miękko. - I wie, że jestem trochę stuknięta, co czyni jego miłość jeszcze szlachetniejszą.
- Masz mnóstwo do zaoferowania swojemu mężczyźnie. Mam nadzieję, że ten jest tego wart. - Ocalił mi życie. - A ty ocaliłaś życie jemu i możliwe też, że jego córce. Może powinnaś przyjść do mnie do pracy. Rozwiązałaś w tym tygodniu więcej zagadek kryminalnych niż ja. Uśmiechnęła się. - Dziękuję, ale będę się trzymać swojego szycia. - Zamierzasz zostać w Zatoce Aniołów? - Nie wiem. Joe przerwał, a jego wzrok spoczął raz jeszcze na parze rozmawiającej na werandzie. - Joe - odezwała się Isabella. - Czy to Charlotte jest powodem, dla którego nie chcesz oddzwonić do Rachel? Chrząknął. - Do Charlotte stoi kolejka mężczyzn, którzy chcieliby ją poderwać, łącznie z tym za drzwiami. - Nigdy dotąd nie obawiałeś się konkurencji. - Bardzo dawno już nie musiałem walczyć o dziewczynę. Myślałem, że chciałabyś mnie pogodzić z Rachel. - Chcę, żebyś był szczęśliwy, Joe. - Ja także pragnę twojego szczęścia. Może powinnaś tutaj jeszcze zostać i zobaczyć, co się będzie działo. *** Nick położył Megan do łóżka, jakby była małą dziewczynką. Po odwiezieniu Tory do domu zrobił Megan porządne śniadanie, zachęcił, by wzięła gorący prysznic, a teraz ułożył do snu. Mościła się wygodnie, by zasnąć. Nie spała w nocy ani trochę i czuła się tak wyczerpana, że omal nie zasnęła nad naleśnikami.
- Przepraszam, tato. - Popatrzyła na niego. - Pokręciłam między wami... tobą i Isabella. Usiadł obok niej na łóżku. - Isabella jest dla mnie kimś wyjątkowym, ale ty masz w moim sercu obszerne miejsce, które należy wyłącznie do ciebie, Megan. Byłem przy tobie, kiedy się urodziłaś, kiedy po raz pierwszy otworzyłaś oczy. Nosiłem cię na rękach, gdy byłaś niemowlęciem. W nocy zawsze do ciebie wstawałem. - Nabrał powietrza, by dodać sobie siły. - Kiedy matka zabrała cię ode mnie, byłem zdruzgotany. - Nadal jestem na ciebie zła, że mnie tak łatwo oddałeś powiedziała. - Nie chcę jednak, żebyś mnie odsyłał. Chcę mieszkać z tobą, a nie z mamą. Nie spodziewał się nigdy, że coś takiego od niej usłyszy. - Ja też chcę, żebyś ze mną mieszkała. - Będę cię wkurzać - ostrzegła. - Ja pewnie też będę cię denerwować. Nigdy cię jednak nie odeślę, bez względu na to, co zrobisz. Kocham cię, Megan. Nigdy tak bardzo się nie balem jak dziś w nocy, kiedy zrozumiałem, że jesteś zupełnie sama gdzieś w lesie. - Skoczyłeś przede mnie, kiedy ten facet chciał nas zastrzelić powiedziała. - A co innego miałem zrobić? Jesteś moim dzieckiem. Dla ciebie gotów jestem umrzeć. - Była to najszczersza prawda. - Wolałabym, żebyś nie umierał. Chcę, żebyś nauczył mnie prowadzić samochód. I może też grać na gitarze. Wstrzymał oddech, widząc w jej oczach błysk najprawdziwszej miłości. Po raz pierwszy nie bała się jej okazać. - Załatwione.
- Będę teraz bardzo długo spała - powiedziała i westchnęła. Powinieneś iść porozmawiać z Isabella. Poruszył się, czując się nagle niezręcznie. - Przepraszam, że zobaczyłaś, jak się całujemy. - To w końcu nic takiego. Uniósł brwi. - Uciekłaś. - Wiem, ale ostatniej nocy miałam dużo czasu, by to przemyśleć. Przecież musisz z kimś być, dlaczego więc nie z nią. Jest mila. No i dzisiaj uratowała nam obojgu życie. - Popatrzyła na niego z zabawnym grymasem. - To okropne, że wy dwoje ciągle wyświadczacie sobie tę przysługę. Jeśli wy nie jesteście sobie przeznaczeni, to nie wiem, kto jest. Powinieneś iść i z nią pogadać. - Zostanę tu z tobą. Obrzuciła go spojrzeniem wyrażającym niesmak. - Tato, nie bądź głupi. - Megan, czuję się szczęśliwy. Zostańmy na razie tylko we dwoje. Uśmiechnęła się sennie. - Będzie nam fajnie. Z tymi słowami odpłynęła w krainę snu. *** Isabella stanęła na tarasie domu Joego i popatrzyła na ocean. Na horyzoncie zobaczyła białe punkciki i pomyślała o zatopionym statku, który zostawił w oceanie tak wielu ludzi, i o nielicznych, którym udało się dotrzeć do brzegu i rozpocząć tu nowe życie. Ten obraz jej nie opuszczał i czuła smutek na myśl o wyjeździe. Zostać tutaj i nie być z Nickiem zdawało się nie do pomyślenia. Nie mogli utrzymać rąk z dala od sie-
bie, ale on musiał być z Megan. Kochała go jeszcze bardziej za determinację, by właściwie ułożyć sobie stosunki z córką. - Wybieram się na posterunek - powiedział Joe i wyszedł na taras. - Nic ci nie potrzeba, Izzy? Spojrzała na niego. - Dziękuję, jest w porządku, Joe. - Odwróciła się z powrotem, by podziwiać widok, i zadawała sobie pytanie, czy więcej odwagi będzie wymagało pozostanie tutaj, czy wyjazd. Po paru chwilach usłyszała za sobą jakiś dźwięk. Odwróciła się, myśląc, że może Joe czegoś zapomniał. Przed nią stał jednak Nick. - Twój brat mnie wpuścił - wyjaśnił. - Jak się czuje Megan? - Śpi. - Podszedł do niej. - Powiedziała mi, że pozwolić ci odejść to niemądry pomysł. Isabella przełknęła z trudem. - Widziałam jej twarz, kiedy całowaliśmy się w pracowni. Czuła się zdradzona. - Jej punkt widzenia uległ zmianie w ciągu ostatniej nocy, zwłaszcza kiedy zobaczyła cię atakującą człowieka ze strzelbą, by uratować mi życie. Jej życie zresztą też. - Otrzymuję zbyt wielką szansę za podjęcie impulsywnej i ryzykownej decyzji. Ich spojrzenia spotkały się i mierzyły intensywnie przez długą chwilę. - Joe powiedział, że zastanawiasz się nad wyjazdem. Nie chcę, by do tego doszło. Serce podskoczyło jej z radości. - Chcę, byś zagościła na dobre w moim życiu, Isabello. Ostatniej nocy stanęłaś przy moim boku w ciemności i chłodzie. Walczyłaś przy mnie i za mnie.
Jesteś silna i odważna. Jesteś kimś, na kogo mogę liczyć. Pokazałaś mi, jak to jest mieć partnera. Nie chcę cię stracić. Potrząsnęła głową, a jej wzrok zamgliły łzy. - Och, Nick, jeśli cokolwiek zrobiłam dla ciebie, ty zrobiłeś dla mnie dziesięć razy więcej. Uwierzyłeś we mnie, kiedy sama nie potrafiłam w siebie uwierzyć. Dałeś mi odwagę, bym zaakceptowała część siebie. Przez całe życie uciekałam. To ja winna ci jestem wdzięczność. Podszedł bliżej i objął ją. - Potrzebujemy siebie, Isabello. Razem jesteśmy lepsi niż osobno. Popatrzyła mu w oczy i ujrzała w nich obietnicę przyszłości, którą za wszelką cenę chciała poznać. - Wszystko zdarzyło się tak prędko i było tak intensywnie. - Nie sądzę, żeby kiedykolwiek zwolniło tempo, bo jesteśmy połączeni na niewiarygodnie głębokim poziomie. Nie proszę cię, żebyś dla mnie porzuciła swoje życie. Mogę wybudować nam dom w Los Angeles, tutaj, czy gdziekolwiek indziej. Ty, Megan i ja możemy być rodziną. Razem damy sobie z tym radę. - Kocham cię, Nick. Tak bardzo, że w ogóle nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. - Przestań więc ze mną walczyć. Wszechświat pragnie widzieć nas razem. Nie wiesz tego jeszcze? - Powiedziałeś, że nie wierzysz w przeznaczenie. - Zmieniłem zdanie. Poza tym ocaliłem ci życie. To oznacza, że teraz należysz do mnie. - A ja ocaliłam twoje. Zatem ty też do mnie należysz - odparła z uśmiechem. - Właśnie. - Dotknął ustami jej warg i rozpalił żar, który rozgrzał ją po czubki palców u stóp.
- Musisz od razu wracać do Megan? - zapytała. - Nie. Powiedziała, że zamierza spać bardzo, bardzo długo rzekł, uśmiechając się chytrze. - To zabawne, bo ja także pomyślałam o drzemce odpowiedziała z uśmiechem Isabella. - Chcesz może się przyłączyć? - Już myślałem, że nigdy nie poprosisz.