Louise Allen Major i panna Intrygi i tajemnice 07 Rozdział pierwszy 20 maja 1815, Bruksela Julia Tresilian nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego wpatrywa...
11 downloads
32 Views
927KB Size
Louise Allen Major i panna Intrygi i tajemnice 07 Rozdział pierwszy 20 maja 1815, Bruksela Julia Tresilian nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego wpatrywała się w nieznajomego siedzącego w pewnym oddaleniu na parkowej ławce. Była dobrze wychowaną, przyzwoitą młodą damą. Codziennie, jeśli tylko pogoda dopisała, spacerowała z Phillipem, swoim braciszkiem, po Parc de Bruxelles. Wymieniała uprzejme powitania ze znajomymi, po czym robiła zakupy i wracała do mamy, do apartamentu na Place de Leuvan. Z całą pewnością nie zaczepiała spojrzeniem obcych mężczyzn.
Napływ brytyjskich uchodźców, którzy w marcu opuścili Paryż na wieść o powrocie Napoleona, zdecydowanie ożywił życie towarzyskie w Brukseli. Rodzina Tresilianów mogła się jednak cieszyć tylko z tego, że zdążyła zająć przyzwoitą kwaterę, bo nowi przybysze w żaden sposób nie wpłynęli na poprawę pozycji towarzyskiej wdowy o bardzo ograniczonych dochodach i jej pozbawionej koneksji córki. Nowo przybyli należeli do zupełnie innej sfery niż one. Po fali uchodźców do Brukseli zaczęli stopniowo napływać wojskowi. Zajmowali kwatery zarówno w mieście, jak i w jego najbliższym otoczeniu, a punktem kulTLR minacyjnym było pojawienie się księcia Wellingtona, który przybył do miasta trzy dni temu i zamieszkał na rogu Rue Royale z widokiem na Parc de Bruxelles. Na widok naczelnego wodza wojsk sprzymierzonych ludność cywilna Brukseli wpadła, wedle słów pani Tresilian, w ekscytację. Dochodziło jeszcze poczucie, że pod opieką takiej persony miasto było bezpieczne. Z drugiej strony, przyjazd Wellingtona dowodził niezbicie, że do nieuniknionego starcia z francuskim tyranem miało dojść właśnie w tym zakątku Europy. Wynik tej konfrontacji zależał w znacznym stopniu także od młodych oficerów, którzy teraz wypoczywali beztrosko na parkowej ławce. Julia uświadomiła sobie, że nie tylko wpatrywała się w jednego z nich, ale że on spostrzegł jej zainteresowanie. Skierował wzrok wprost na nią, w wyniku czego się zarumieniła. Robił wrażenie nieco zaskoczonego, może nawet zaintrygowanego, ale bynajmniej nie zmieszanego tą milczącą wymianą spojrzeń. Natomiast Julia jeszcze nigdy nie była tak wytrącona z równowagi. Jej oddech stał się płytki, serce waliło i ogarnęło ją absurdalne onieśmielenie.
- Julio? - odezwał się Phillip. Wyrwana z transu, pochyliła się nad czteroletnim braciszkiem. - Tak, kochanie? - Rzucisz mi piłkę? Proszę. Wzięła od niego zakurzoną, żółto-niebieską piłkę i rzuciła ją na trawnik. Chłopczyk z radosnym piskiem pobiegł w tamtym kierunku. Przewrócił się, ale zerwał się znowu. Julia otrzepała rękawiczki i odwróciła się plecami do nieznajomego, udając, że podziwia kwiatową rabatę ciągnącą się wzdłuż żwirowanej alejki. - Panno Tresilian, co za niespodzianka. - Major Fellowes. - Niechętnie oderwała wzrok od nagietków. - To żadna niespodzianka. Spaceruję tutaj co rano - odparła niezbyt uprzejmie i dodała w myślach: mogę zmienić porę, żeby uniknąć spotkań z panem. Zachowanie oficera, którego poznała zaledwie tydzień temu w domu wspólnych znajomych, było zbyt poufałe. Żałowała, że nie zabrała na spacer pokojówki. TLR - Proszę zwracać się do mnie po imieniu: Frederick. Zrobi mi pani przyjemność. - To niestosowne, majorze. Nie jesteśmy w tak bliskich stosunkach. Julia energicznie otworzyła parasolkę i odgrodziła się nią od niego jak tarczą. Nawet dla młodej damy, tak jak ona wychowanej pod kloszem, jego intencje stały się oczywiste. Major bez trudu poradził sobie z zaporą, przeszedł po prostu na drugą stronę. - Zdaje pani sobie sprawę, że bardzo bym tego pragnął. - Nie przejął się jej brakiem odpowiedzi i mówił dalej: - Młoda dama, samotna w obcym mieście, potrzebuje mężczyzny do ochrony. - Nie jestem samotna.
Julia starała się przybrać znudzoną minę światowej damy, ale podejrzewała, że wygląda na zakłopotaną i zaniepokojoną dziewczynę. Bezbronną, bo doświadczenia życiowe nie przygotowały jej do radzenia sobie w podobnych sytuacjach. - Ma pani na myśli owdowiałą matkę i małego brata? Jaką ochronę oni mogą pani zapewnić? - Byłaby wystarczająca, gdybym miała do czynienia z dżentelmenami - odparła, kładąc nacisk na ostatnie słowo. - Moja droga Julio, przekona się pani, że dżentelmeni nie zbiegają się tłumnie do dam mieszkających na kontynencie ze względów ekonomicznych i nie mogących wesprzeć swych niewątpliwych wdzięków pokaźnym posagiem. W takich okolicznościach całkiem stosowny wydaje się związek oparty na wymianie usług. - W jaki sposób mam pana przekonać, by zajął się pan własnymi sprawami, majorze? Czy nie dość jasno dałam panu do zrozumienia, że nie życzę sobie pańskiego towarzystwa? Julia poczuła, że braciszek szarpnie ją za spódnicę. - Rzuć piłkę. - Oczywiście, Phillipie. - Cisnęła piłkę na znaczną odległość i odprowadziła wzrokiem oddalającego się chłopca, po czym spojrzała na stojącego przy niej mężczyznę. Powinien pan się wstydzić. Nie tylko z powodu złożenia mi tak skandalicznej propozycji, ale również z powodu wystąpienia z nią w obecności dziecka. - Proszę się zastanowić, moja droga. - Z tymi słowami major Fellowes zacisnął ręTLR kę na jej przedramieniu. - Jaka przyszłość czeka panią beze mnie? - Godna. Będzie pan łaskaw zabrać rękę? Zapewniam pana, że nic mnie nie skłoni,
bym została pańską kochanką. - Ciekawe, co się stanie z pani godnością, kiedy w towarzystwie rozejdą się pogłoski, że jest pani otwarta na negocjacje? - rzucił złośliwie. - Wystarczy, że szepnę tu i ówdzie słówko o naszej rozmowie, a szkoda będzie nieodwracalna. Julia próbowała strącić jego rękę, ale mocno zacisnął palce i przyciągnął ją do siebie. - Proszę mnie puścić. Ludzie zauważą, że dzieje się coś złego. - Bez wątpienia każdy obserwator dojdzie do wniosku, że dyskutujemy na temat ceny. Na twarzy majora malowała się taka buta, że Julia miała ochotę go spoliczkować. To tylko pogorszyłoby sprawę. Musiała się go pozbyć. Jak to zrobić, nie wywołując skandalu? - Przyjmujesz zakład przeciwko klaczy Thomasa na tym dystansie? - Major Hal Carlow zwrócił się do mężczyzny, który z zapałem przedstawiał zalety kasztanki należącej do porucznika Stronga. Kapitan Gregory zagłębił się w szczegóły, a Hal obserwował młodą kobietę, która zbliżała się ku nim ścieżką. Bez wątpienia zaliczała się do dobrze wychowanych dam, ale przyglądała mu się tak, jakby się dobrze znali. Tymczasem on nigdy w życiu jej nie widział. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo tę młodą damę trudno było zaliczyć do piękności, więc mogła umknąć jego uwagi. - Carlow? Zignorował kolegów i nadal obserwował kobietę. Podszedł do niej oficer w szkarłatnej kurtce. 92. Pułk Piechoty. Nie znał tego oficera. Dziewczyna najwyraźniej nie życzyła sobie jego towarzystwa, o czym świadczyły jej odwrócona w bok głowa i zesztyw-
niała sylwetka. - Do zobaczenia w Hôtel de Flandres - rzucił nagle Hal, rezygnując z powrotu na TLR kwaterę i paru godzin snu. Energicznym krokiem wszedł na trawnik i stanął na drodze małego chłopczyka z piłką. - Dzień dobry. - Przykucnął, by jego twarz znalazła się na wysokości buzi dziecka. - Czy ta pani w zielonej pelerynie to twoja guwernantka? - Nie, to moja siostra Julia. - W brązowych oczach malca malowała się powaga, w niezbyt zręcznych rączkach ściskał piłkę. - Pan jest w kawalerii, sir? - Tak, w 11. Pułku Dragonów. Nazywam się Hal Carlow. - Hal wziął chłopca na ręce i ruszył z nim w stronę ścieżki. - A jak ty się nazywasz? - Phillip Tresilian. Mam cztery lata. - To jesteś duży jak na swój wiek. Myślałem, że masz co najmniej sześć lat. Hal zrobił duży krok, żeby nie zdeptać posadzonych wzdłuż dróżki nagietków i ruszył w stronę pary stojącej na ścieżce. Z bliska dostrzegł rumieniec na policzkach młodej kobiety oraz zdenerwowanie malujące się w jej dużych, brązowych jak u brata oczach. Oficer nadal zaciskał rękę na jej przedramieniu. - Panno Tresilian, pewnie zwątpiła pani, że przyjdę. Bardzo przepraszam za spóźnienie! - zawołał wesoło, podchodząc do nich. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, ale nie wyparła się znajomości z nim. - Może pójdziemy do pawilonu na herbatę? Przypuszczam, że Phillip, jak zwykle, ma ochotę na lody. - Przecież pan wie, że nie wolno mu jeść lodów przed lunchem - odparła pogodnie panna Tresilian.
Bystra dziewczyna, pomyślał z uznaniem. Podał jej wolne ramię i udał, że dopiero w tym momencie spostrzegł, że mężczyzna w mundurze majora trzyma ją za rękę. Wyraz rozbawienia zniknął z twarzy Hala. - Mam wcześniejsze roszczenia wobec tej damy. - Panna Tresilian spaceruje ze mną! - Najeżył się oficer piechoty. Był sporo cięższy i o dobre trzy cale wyższy od mierzącego sześć stóp Carlowa. Hal wytrzymał jego spojrzenie i pozwolił, by po jego twarzy przemknął lekko szyderczy uśmieszek. TLR - A teraz będzie spacerowała ze mną, ponieważ byliśmy umówieni. - Mały chłopczyk objął go za szyję, jakby dla zadokumentowania bliskich stosunków Hala z całą rodziną Tresilianów. - Chyba nie miałem jeszcze przyjemności poznać pana, majorze? Moi przyjaciele również, jak sądzę. Mężczyzna najwyraźniej zrozumiał sugestię zawartą w ostatnich słowach rywala i puścił rękę panny Tresilian. - Frederick Fellowes, 92. Pułk Piechoty. - Hal Carlow, 11. Pułk Dragonów. - Miłego dnia, majorze Fellowes - powiedziała chłodnym, oficjalnym tonem Julia. Dopiero kiedy znaleźli się poza zasięgiem głosu, odezwała się do Hala: - Proszę postawić Phillipa na ziemi, jest okropnie wybrudzony. Hal postawił chłopca i rzucił mu piłkę w odległy koniec trawnika. - Jak się pani czuje, panno Tresilian? - spytał. Z bliska przyjrzał się wielkim, brązowym oczom, lekko zadartemu nosowi, podbródkowi znamionującemu stanowczość i zgrabnej figurze dziewczyny. Nie była piękna,
ale dostrzegł w niej energię, inteligencję i poczucie humoru. W dodatku rumieniła się uroczo. - Teraz już dobrze. Gdyby mnie pan nie uratował, to pewnie zdzieliłabym go po głowie parasolką i zrobiłabym z siebie widowisko. - Spostrzegła uśmiech Hala i w jej oczach pojawił się błysk podszytego smutkiem rozbawienia. - Bardzo sprytnie wyciągnął pan od Phillipa nasze imiona i nazwisko. Czy wspomniał pan o swych przyjaciołach, żeby zasugerować Fellowesowi możliwość pojedynku? Ależ bystra ta młoda dama, uznał Hal. Dziewczyna bez wątpienia była prawdziwą damą, choć wyszła na spacer bez pokojówki czy lokaja i miała na sobie bardzo skromne ubranie. - Oczywiście! Nie uchodzi narzucać się damie z niechcianymi awansami, nawet jeśli dama jest tak śliczna jak pani. - Ani występować z haniebnymi propozycjami! - zawołała i znów oblała się rumieńcem. - Ojej, nie powinnam nawet o tym wspominać, prawda? Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że znam pana od dawna, majorze Carlow. TLR - Czy dlatego mi się pani przyglądała? - zapytał. - Miałem nadzieję, że pragnęła pani zawrzeć ze mną znajomość. - Zdaję sobie sprawę, że zachowałam się bezczelnie. Odniosłam wrażenie, że dostrzegam w panu coś znajomego. Pan również na mnie patrzył - dodała obronnym tonem. - To prawda. - Hal rzucił Phillipowi piłkę w pobliże ośmiobocznego basenu z fontanną. - Jestem hulaką i rozpustnikiem, a tacy jak ja zwykli gapić się na damy i przyprawiać je o rumieńce. - Naprawdę? Jest pan rozpustnikiem i hulaką?
- Jestem takim typem mężczyzny, przed którym ostrzegała panią matka. Kiedy się nad tym zastanowić, to wpadła pani z deszczu pod rynnę. Jestem absolutnie ostatnim mężczyzną, z którym powinna pani spacerować po parku. - Ostatnim jest major Fellowes, a pan mnie uratował. Hal nie potrafił flirtować z młodymi pannami. Ilekroć pojawiał się w pobliżu którejś z nich, jej matka zaczynała się zachowywać jak kwoką na widok lisa: zgarniała pisklę pod opiekuńcze skrzydła. Zresztą, Hal nie chciał ryzykować konfrontacji z rozwścieczonym ojcem domagającym się, by zachował się przyzwoicie i uratował honor jego skompromitowanej córki. W wielkim świecie było wystarczająco dużo swobodnych wdówek i chętnych mężatek, a w półświatku uzdolnionych pań lekkiej konduity, aby dostarczyć rozrywki każdemu dżentelmenowi spragnionemu amorów. Po co szukać towarzystwa niewinnych dziewczątek, wystawionych przez troskliwych rodziców na małżeńskim targu? Panna Tresilian nie należała jednak do typowych panien na wydaniu. Doświadczone oczy Hala oceniły ją na co najmniej dwadzieścia trzy lata, zachowywała się swobodnie i miała bystry umysł. Nie spotkał się dotąd z jej nazwiskiem, więc nie zaliczała się do eleganckiego świata. Było w niej coś, co świadczyło zarazem o jej czystości, jak i o braku nudy dam z towarzystwa. - Moja reputacja jest bardziej zszargana - zauważył Hal, odnosząc się do majora Fellowesa. - Ja o nim nigdy nie słyszałem, natomiast on o mnie tak. - Miał się w pana obecności na baczności - przyznała Julia. - Zatem jest pan nie tylko znanym rozpustnikiem, ale i pojedynkowiczem. TLR - Przyznaję, że biję się z takim samym zapamiętaniem, z jakim uprawiam hazard,
piję i oddaję się rozrywkom - oświadczył Hal. Już samo to stanowiło dla reputacji panny Tresilian ogromne zagrożenie, nie musiał dodawać do listy swoich grzechów kontaktów z kobietami. Przez twarz Julii przemknął cień. - Hazard? Jakiego rodzaju? - Każdego. Karty, kości, konie, zakłady, choćby o kolor sukni panny Tresilian podczas następnego spaceru w parku. - Często pan wygrywa, majorze? - Prawie zawsze. Doskonale gram w karty, ale jeszcze lepiej potrafię liczyć. Lubię hazard, lecz nie lubię tracić pieniędzy. Pani nie aprobuje hazardu, panno Tresilian? - Mieszkamy z matką w Brukseli z powodów ekonomicznych. Innymi słowy, jesteśmy zmuszone przebywać za granicą, ponieważ tutaj jest taniej. Tymi samymi względami kieruje się znaczna część brytyjskiej społeczności tego miasta przeważnie na skutek upodobania głowy rodziny do hazardu. - Ojciec nie mieszka z wami? - Papa zmarł tuż przed narodzinami Phillipa. - Panna Tresilian rozejrzała się za bratem. Stał pod kioskiem ze słodyczami. - Bardzo dziękuję, majorze Carlow, za ratunek i eskortę. Z pewnością chce pan dołączyć do kolegów. Niezależnie od tego, z jakich powodów wpatrywała się w niego z takim natężeniem przed chwilą, bez wątpienia nie było to zaproszenie do flirtu, pomyślał Hal. Teraz próbowała uprzejmie uwolnić się od niego. - Nie. Najpierw muszę uchronić panią przed kompromitacją z powodu przebywania w moim towarzystwie. - Spojrzenie Hala pobiegło w stronę eleganckich dam, które stały w niewielkich grupkach wokół pawilonu. - Potrzebna nam teraz matrona wpływowa i o
nieposzlakowanej opinii. O, widzę odpowiednią osobę. Wsunął rękę Julii pod swoje ramię i poprowadził ją w stronę siedzącej samotnie kobiety, która zajadała lody waniliowe ze szklanego pucharka. Z tyłu za nią, w cieniu drzew, stała pokojówka. TLR - Witam, lady Geraldine. Ślicznie pani dzisiaj wygląda. - Majorze Carlow, jaka miła niespodzianka! Nieczęsto zdarza się spotkać pana przy tak niewinnym zajęciu jak spacerowanie po parku, w dodatku o tak wczesnej porze. Pewnie wcale nie kładł się pan spać po nocnych hulankach - odparła z kpiącym uśmieszkiem dama. Odpowiedział jej łobuzerskim uśmiechem, po czym wskazał Julię. - Pozwoli pani, że przedstawię pannę Tresilian? Panno Tresilian, to lady Geraldine Masters. Przed chwilą wyrwałem pannę Tresilian ze szponów pewnego oślizgłego smoka. Robiłem, co w mojej mocy, żeby z nią nie flirtować, ale obawiam się, że i tak znajdzie się na cenzurowanym, bo spacerowała w moim towarzystwie przez dobre dziesięć minut. - W związku z tym potrzebuje cieszącej się powszechnym szacunkiem przyzwoitki? Proszę usiąść przy mnie, panno Tresilian. Przede wszystkim muszę przestrzec panią przed majorem Carlowem i jemu podobnymi, choć należą się pani gratulacje z powodu uwolnienia się od smoka. Majorze, musi pan odejść, jeśli mam, na pana własną prośbę, uratować reputację panny Tresilian. - Milady. - Hal skłonił się, z trudem powstrzymując uśmiech na widok ledwo skrywanego przerażenia na twarzy panny Tresilian. Lady Geraldine, córka księcia Wilmingtona i żona nieprzyzwoicie bogatego Johna
Mastersa, wiodła prym wśród tak zwanych parkowych dam i władała Brytyjczykami zamieszkałymi w Brukseli. Była atrakcyjną kobietą przed czterdziestką, otwartą, inteligentną i lubiącą towarzystwo przystojnych młodych mężczyzn, którzy zawsze otaczali ją gromadą. Jej oddanie mężowi nie ulegało jednak wątpliwości. Nikt nie wiedział o tym równie dobrze jak Hal, który przekonał się o tym osobiście. - Zostawiam ją w dobrych rękach. Miłego dnia, panno Tresilian. - Miłego dnia, majorze. I dziękuję. - Uśmiechnęła się słodko i jej twarz, którą dotychczas uważał za zaledwie niebrzydką, zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Hal skłonił się i odszedł. Po drodze zatrzymał kelnera i kazał mu podać lody i herTLR batę do stolika lady Geraldine. - Ureguluj rachunek, tu masz odliczoną sumę - powiedział, podając małemu Phillipowi pieniądze. Z rozbawieniem przyjrzał się wyrazowi zachwytu na buzi chłopca, który podszedł do kelnera z monetami mocno zaciśniętym w pulchnej piąstce. Urocza para z tych dwojga Tresilianów, myślał Hal Carlow, zmierzając do bramy parku wychodzącej na Place Royal. Postanowił wrócić na kwaterę i się przespać. Brudny malec i cnotliwa młoda dama. Cnotliwa, podkreślił w myśli i postanowił wybić ją sobie z głowy. - Proszę mi opowiedzieć o tym oślizgłym smoku, panno Tresilian - poprosiła lady Geraldine, ale w tym momencie jej uwagę przyciągnął malec, który podszedł do stolika z szerokim uśmiechem na pucołowatej buzi. Za chłopcem podążał kelner. - To mój brat, milady - wyjaśniła przepraszającym tonem Julia. - Zazwyczaj nie
jest taki umorusany. - Chłopcy pozostaną chłopcami - zauważyła lady Geraldine, śledząc wzrokiem oddalającą się sylwetkę majora Carlowa. - Wydaje mi się, że ten mały nie powinien raczej usłyszeć opowieści o smoku. Monique! - Pokojówka zbliżyła się. - Zaprowadź, proszę, pana Tresiliana do stolika w cieniu, żeby spokojnie zjadł lody. No, teraz nikt nas nie podsłucha. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego potrzebowała pani pomocy majora Carlowa? - Fellowes uznał zapewne, że trudne warunki materialne i brak męskich krewnych w Brukseli skłonią mnie do rozważenia jego propozycji - wyjaśniła Julia. - To okropnie poniżające, że ktoś taki jak on mógł pomyśleć o mnie coś takiego. - To nie ma nic wspólnego z pani wyglądem czy zachowaniem - pocieszyła ją lady Geraldine. - Przecież major Carlow natychmiast rozpoznał w pani godną szacunku młodą damę, bo w przeciwnym razie nie przyprowadziłby pani do mnie. A skoro największy kobieciarz w Brukseli to widzi, to nie ma pani powodu do obaw. - Przestrzegł mnie przed sobą - przyznała Julia. - Co prawda, nie mam doświadczeTLR nia z uwodzicielami, ale on nie zrobił na mnie wrażenia kobieciarza. Pomimo że poczuła od niego delikatny aromat kobiecych perfum, gdy wzięła go pod rękę, a na ramieniu munduru dostrzegła coś jakby jasny puder. Maleńki czerwony znak na jego policzku mógł również być pozostałością po szmince, a nie śladem po goleniu. Dostrzegła też głębokie cienie pod jego pięknymi, niebieskimi oczami. Pojęła, że szarmancki major zapewne przyszedł do parku prosto z łóżka jakiejś kobiety. - Urok to znak firmowy każdego rozpustnika. Nie flirtował z panią? - Lady Geraldine wyglądała na autentycznie zdumioną. - Nie sądzę.
- Zadziwiające. Julia próbowała sobie wmówić, że gdyby major próbował z nią flirtować, to jej dobra opinia o nim ucierpiałaby poważnie, w głębi duszy podejrzewała jednak, że byłaby z tego zadowolona. Nikt z nią nie flirtował i czuła się rozczarowana, że nie zrobił tego nawet notoryczny kobieciarz. - Może mi pani podać swój adres? Wyrwania z rozmyślań o majorze Carlowie, Julia sięgnęła do torebki. - Proszę, to karta wizytowa mojej mamy. Dziękuję za herbatę i wsparcie, lady Geraldine. Muszę zabrać Phillipa do domu. Mało prawdopodobne, by lady Geraldine zamierzała odwiedzić Tresilianów, pomyślała Julia, ale mama z pewnością napisze do niej list z podziękowaniem za pomoc. - Spotkamy jeszcze kiedyś majora? - zapytał Phillip, kiedy opuścili park i przedzierali się przez tłum zebrany pod domem księcia Wellingtona. - Lubię go. Ja też, pomyślała Julia. - Nie sądzę - powiedziała głośno. - Miał ładny mundur, prawda? Musisz opowiedzieć o nim mamie. TLR Rozdział drugi W dwa dni później lady Geraldine przyszła z wizytą. - Moja siostrzenica niedawno wróciła do Anglii, żeby wyjść za mąż - powiedziała lady Geraldine, kiedy podano herbatę. - Nie mam córki i bardzo mi brakuje towarzystwa młodej dziewczyny. Pani Tresilian westchnęła ze współczuciem. - Jeśli zgodzi się pani pożyczyć mi Julię, to z przyjemnością będę pełniła rolę przyzwoitki, zabierając ją na przyjęcia.
- Pożyczyć? - zapytała pani Tresilian słabym głosem. - Przyjęcia? - I bale. Niemal co wieczór wydawany jest jakiś bal. Poza tym rauty, spotkania, pikniki. Lubi pani życie towarzyskie, panno Tresilian? - Tak, milady, lecz nie znam nikogo z towarzystwa i... - Ale ja znam. Pani Tresilian? Chyba nie obawia się pani, że chcę odebrać pani córkę? - Ależ skąd! - zaprzeczyła z emfazą pani Tresilian. Przyjęcia? Bale? Pikniki? Nie możemy sobie pozwolić na taki tryb życia, uznała Julia. Trzeba by kupić suknie, jedwabne pończochy, rękawiczki. Czy mama o tym nie pomyślała? TLR - Nie mam się w co ubrać - stwierdziła Julia po wyjściu lady Geraldine, która spędziła u nich przepisowe pół godziny. - Zróbmy listę rzeczy, których będziesz potrzebowała - odparła pani Tresilian. Niektóre twoje suknie wystarczy odświeżyć i przyozdobić nowymi wstążkami. Przejrzymy moje koronki i zobaczymy, co da się zrobić. Najważniejsza jest suknia balowa. Trzeba też sprawić ci suknię koktajlową i spacerową oraz coś na mniej formalne okazje. - Możemy sobie na to pozwolić? - To inwestycja, Julio. Mamy szansę, która pewnie się nie powtórzy. Akurat teraz zjechało do Brukseli wielu młodych mężczyzn, którzy nie są zmuszeni szukać żony z posagiem: dyplomaci, sekretarze stanu, kapelani, oficerowie. Oczywiście na tytuł nie mamy co liczyć, jedynie na dżentelmena, który zapewni ci utrzymanie na przyzwoitym poziomie. To też warte zachodu - podkreśliła pani Tresilian. - Jesteś dobrą dziewczyną i zasługujesz na trochę zabawy oraz szansę znalezienia godnego siebie męża.
Julia usiadła na twardej, wypchanej końskim włosiem kanapie i starała się wyobrazić sobie siebie w wirze światowego życia. Jeżeli matka wyda wszystkie ich skromne zasoby na suknie, to obowiązkiem Julii będzie znalezienie męża. Już od dawna pogodziła się z tym, że bez posagu i koneksji nie ma szansy na zamążpójście, więc idea polowania na męża wydawała jej się przygnębiająca. Musiała jednak spróbować, wbrew oporom i niechęci. - Masz rację. - Julia zdobyła się na wymuszony uśmiech. - To wyjątkowa okazja i zrobię co w mojej mocy, żeby usidlić jakiegoś dżentelmena. Niepokojące było tylko to, że pomimo podjęcia tak rozsądnej decyzji, ciągle widziała przed sobą parę chmurnych, niebieskich oczu. Hal wszedł do salonu lady Fanshaw z wybiciem jedenastej. Miał za sobą ciężki dzień. Jego jednostka stacjonowała w odległym o dziesięć mil Ninove, więc po całym dniu męczącej musztry czekała go długa jazda galopem, by wziąć kąpiel i przebrać się z pomocą lokaja w mundur wyjściowy. Dopiero wtedy mógł zasiąść w gronie przyjaciół do obiadu w jednej z rozlicznych restauracyjek, które wyrastały jak grzyby po deszczu, by TLR obsłużyć stacjonujących w mieście oficerów. Teraz, odświeżony i zrelaksowany, uśmiechał się na myśl o spędzeniu wieczoru w towarzystwie pięknych, inteligentnych, a przede wszystkim doświadczonych w amorach kobiet. Zamierzał napić się szampana, znaleźć chętną partnerkę i zaaranżować późniejsze spotkanie. Przywitał się z gospodynią i przesunął wzrokiem po tłumie gości: rozgrzanych, rozgadanych i ożywionych uderzającą do głowy mieszaninę alkoholu, ploteczek i intryg. Jego wzrok przyciągnęła kobieta, która idealnie nadawała się do jego celów: lady
Horton. Udawała, że nie zauważyła jego przybycia, ale śmiała się i wyginała ciało, by zaprezentować się z jak najlepszej strony. Ruszył ku niej, rozbawiony tym przedstawieniem. Co za figura, pomyślał z uznaniem. Bujna, pełna wdzięku i prowokująca, spowita w perłoworóżową satynę, która podkreślała wszystkie kuszące wypukłości. Jeśli lady Horton miała pod spodem jakąś bieliznę, to Hal był francuskim generałem. Założył się w duchu z samym sobą, że jeszcze przed świtem sprawdzi to osobiście. - Lady Horton. Barbaro... - zniżył głos - ...wyglądasz smakowicie. Odwróciła się ku niemu ze śmiechem, każdą linią ciała potwierdzając wyuzdane przesłanie malujące się w dużych brązowych oczach. Jeśli jej pragnął, należała do niego. - Smakowicie? - Nadąsała się i przesunęła czubkiem języka po pełnej dolnej wardze. Ciało Hala zareagowało natychmiast. - Jak czekoladka. Słodkie truskawkowe nadzienie oblane wytrawną ciemną czekoladą - szepnął Hal. - Mam ochotę cię schrupać. - Przysunęła się bliżej, by zapach jej skóry - ciepłego ciała, piżmowych perfum i pożądania - wypełnił jego nozdrza. - Jak chcesz utrzymać nienaganną figurę, skoro jesteś takim łasuchem? - szepnęła, udając, że strzepuje pyłek z munduru Hala. - Będę musiał porządnie się pogimnastykować. - Hal spojrzał jej prosto w oczy. Bardzo forsownie. Wargi Barbary rozchyliły się, a ciężkie powieki zakryły oczy. Miała reputację TLR wspaniałej w łóżku: uzdolnionej, wymagającej i niezmordowanej. - Przedyskutujemy to w wolnej chwili. Wiesz, gdzie mieszkam. Boczne drzwi będą
otwarte - powiedziała cicho, pełnym obietnic głosem. - Do zobaczenia później. - Później - powtórzył. Pochylił się nad jej dłonią i ucałował czubki palców. Gdy wyprostował się, napotkał spojrzenie innej pary brązowych oczu, szeroko otwartych, co zauważył nawet z drugiego końca salonu. Do licha, panna Tresilian tutaj?! Najwyraźniej omylił się, zakładając, że nie uczestniczyła w imprezach towarzyskich. Ukłonił się jej z daleka, a ona skinęła mu lekko głową i odwróciła się do stojącej obok młodej damy. Tego gestu nie powstydziłaby się nawet księżna, witająca dalekiego i niebyt lubianego znajomego - gdyby nie rumieniec, który upodobnił jej twarz do peonii. Hal niespodziewanie poczuł się skrępowany, że zaaranżował kolejny romans pod badawczym spojrzeniem Julii. Do licha, czy ona mnie osądza? - pomyślał z irytacją. Przecież wie, jaki jest. Sam jej o tym powiedział. Ruszył prosto ku rozszczebiotanej gromadce młodych panien, które pod czujnym okiem przyzwoitek czekały, aż zbliży się godny zaufania dżentelmen. Oczywiście Hal nie należał do grona takich dżentelmenów. To mogło być zabawne, uznał i z pewnością nauczy jego nową znajomą, by nie posyłała mu spojrzeń pełnych dezaprobaty. - Zbliża się - syknęła panna Marriott. - Kto? - zapytała Julia, choć doskonale to wiedziała. Nerwowo poruszyła wachlarzem. Naprawdę nie powinien flirtować w miejscu publicznym z tak prowokacyjnie ubraną damą. Zresztą, określenie „flirtować" nie oddawało tego, co się między nimi działo. Oni dosłownie rozbierali się wzrokiem! Położyła rękę na policzku, zakłopotana zdradzieckim rumieńcem. - Major Carlow. Myślisz, że odezwie się do nas? Widziałaś, jak rozmawiał z lady Horton? Mama będzie wściekła, jeśli do nas podejdzie. Jest taki przystojny! - Nadąsała
się, kiedy Hal zatrzymał się, by zamienić kilka słów ze znajomym oficerem artylerii. Chyba nawet on nie odezwałby się do nas, nie będąc wcześniej przedstawionym. Julia znała Felicity Marriott. Jej ojciec, baronet, od czasu do czasu przyjeżdżał do TLR Brukseli, by odwiedzić mieszkających w Belgii powinowatych. Nie musiał mieszkać na emigracji dla oszczędności. Panna Marriott uczestniczyła we wszystkich imprezach towarzyskich i jej matka zapewniła panią Tresilian, że bardzo chętnie weźmie pod opiekę również Julię. - Poznałam majora Carlowa - wyznała Julia. - Naprawdę? Jak go poznałaś? - spytała Felicity z głupawym chichotem. Julia wyczuła, że major Carlow stoi tuż obok. Odwróciła głowę i zadała sobie w duchu pytanie, jak udało mu się wbić w mundur obcisły niczym druga skóra. Rozzłościła się na siebie i na niego. Na niego, bo nie powinien nosić tak bezwstydnie opiętych spodni, a na siebie, bo nie powinna zwracać na nie uwagi. - Witam, panno Tresilian. Panna Marriott, jeśli się nie mylę? Urocze przyjęcie, prawda? - Cudowne! Znakomita zabawa! I takie śliczne kwiaty! - paplała rozpromieniona Felicity, wpatrując się w majora Carlowa z takim zachwytem, że po balu reprymenda matki była nieunikniona. - Pani również uważa, że jest cudownie, panno Tresilian? Julia zmusiła się, by spojrzeć majorowi w oczy. W świetle świec wydawały się bardzo niebieskie. Na wysokich kościach policzkowych dostrzegła rumieńce, ale na pewno nie wywołane wstydem czy zmieszaniem. Bez wątpienia były skutkiem podniecenia podbojem, choć kobieta, z którą przed chwilą flirtował, była tak chętna, że nie
wymagała zdobywania. - Wyjątkowo cudownie, majorze Carlow. Ponad jego ramieniem spostrzegła damę, z którą przed chwilą rozmawiał. Sunęła po sali w różowej jedwabnej sukni, która przy każdym kroku niemal oblepiała nogi, podkreślając ich długość i idealny kształt. - Podziwiam suknie dam. - Doprawdy? Jestem pewien, że wiele osób podziwia pani toaletę, panno Tresilian. To fason pełen bezpretensjonalnej prostoty. - Przesunął po sukni takim wzrokiem, jakby widział, co się kryło pod skromnym dekoltem i wieloma warstwami halek. Suknia Julii była wręcz pruderyjna w porównaniu z innymi. Nawet Felicity miała TLR głębszy dekolt, choć pani Marriott była bardzo surowa. Julii podobał się pomysł matki, by na jedwabną spódnicę w odcieniu pierwiosnka naszyć dwie warstwy kupionego z przeceny tiulu, kremową i bursztynową. Efekt był całkiem zadowalający, ale to nie był fason pełen bezpretensjonalnej prostoty, a skutek braku środków na koronki i falbany. Major Carlow nie powinien traktować mnie protekcjonalnie, pomyślała Julia, z trudem utrzymując na twarzy wyraz uprzejmego zainteresowania. A swoją drogą, nie potrafiła zrozumieć, jak mógł równocześnie traktować ją protekcjonalnie i rozbierać wzrokiem. - Felicity! - Lady Marriott odciągnęła córkę na bok, zostawiając Julię na pastwę majora Carlowa. Najwyraźniej w pośpiechu zapomniała o tym, że powinna chronić również drugą podopieczną. - Czy powiedziałem coś złego, że pani zesztywniała? - zapytał Hal, prowadząc Julię w stronę bufetu. Była na siebie zła, że dawała sobą powodować jak potulna owieczka.
Brak doświadczenia nie pozwalał jej się oprzeć wytrawnemu uwodzicielowi. - Proszę przyjąć kieliszek szampana, panno Tresilian, i wyjaśnić, czym panią uraziłem. - Niczym - skłamała Julia. - Nonsens. Patrzyła pani na mnie z najwyższą dezaprobatą. Nie pozwolę pani odejść dopóty, dopóki mi pani nie powie, a dziesięć minut w moim towarzystwie to wszystko, na co może pani sobie pozwolić bez uszczerbku dla reputacji. - Jest pan bezczelny - stwierdziła Julia, zdenerwowana, ale i rozbawiona wbrew jakiejkolwiek logice. - Wiem. Ostrzegałem panią. Dotarli do bufetu. Kelnerzy nalewali do kieliszków szampana z butelek ustawionych w wysokich wiaderkach z lodem. - Zrobił pan uwagę na temat mojej sukni - przyznała, skręcając w palcach tiul, jakby mogła w ten sposób zmienić swoją toaletę w kreację ze stron „La Belle Assemblée". - To był komplement! - Major Carlow podał jej kieliszek musującego wina. - To był sarkazm! - Julia wypiła łyk szampana i kichnęła - Ojej, nie przywykłam do szampana. TLR - Musi pani wypić więcej. - Wziął butelkę i napełnił oba ich kieliszki. - Wynika z tego, że aprobuje pan bardzo szeroki wachlarz stylów ubierania się, majorze Carlow! - palnęła Julia. Major milczał. Odważyła się zerknąć na niego spod rzęs. Uśmiechał się. Nie była pewna, czy to dobrze, czy źle. - Strój powinien być dostosowany do osobowości właścicielki. Pani w wyjątkowo czarujący sposób reprezentuje czystość. Inną damę może charakteryzować swoboda.
- Nawet wówczas, gdy jest zamężna? - zapytała zuchwale Julia. Z zażenowaniem doszła do wniosku, że po prostu jest zazdrosna. Poprzedniego dnia ten mężczyzna wybawił ją z kłopotu. Co nie zmieniało faktu, że stanowił zagrożenie dla każdej szanującej się kobiety. Prawdopodobnie prowokował ją celowo. Hal Carlow wzruszył ramionami z wyraźnym rozbawieniem. Zapewne bezkompromisowe, niedyskretne dziewice stanowiły dla niego zajmującą nowość. - Jeśli mąż nie otacza jej zasiekami, to musi być przygotowany na wizyty kłusowników. - Doprawdy, majorze! Damy to nie są ptaszki, które łapie się w sidła dla zabawy. - Przykro mi, ale muszę rozwiać pani iluzje. Na pewne gatunki nie ma okresów ochronnych. Można na nie polować przez cały rok. - W takim razie bardzo panu współczuję. Kiedy pan się ożeni, przez cały czas będzie musiał wznosić zasieki w obawie przed kłusownikami. - Ależ ja nie zamierzam się żenić, panno Tresilian! Mam starszego brata, który spełnił już obowiązek i zapewnił przetrwanie nazwiska, sprowadzając na świat dziedzica, więc pani współczucie dla mojej wyimaginowanej żony jest zbędne. - Jestem przekonana, że małżeństwo wyszłoby panu na dobre - powiedziała szczerze Julia. Nagle zachciało jej się płakać. Po raz pierwszy w życiu została zaproszona na bal dla ludzi z wyższych sfer i, wbrew nadziejom matki, ani jeden poważny dżentelmen o przyzwoitej sytuacji materialnej nie zwrócił na nią uwagi. A co ona robiła? Bawiła się w szermierkę słowną z Halem Carlowem, ostatnim mężczyzną w Brukseli, z którym poTLR winna być widywana. Przecież żaden godny szacunku kandydat na męża nie zechce zbli-
żyć się do kobiety, która dyskutuje ze znanym rozpustnikiem. - Zawiodłem się na pani, panno Tresilian. Nie sądziłem, że należy pani do kobiet przekonanych o tym, że każdego łajdaka można uratować i że ich obowiązkiem jest dążenie do tego. - Uratować pana? - Czyżby miał na myśli to, że spodziewała się rozkochać go w sobie? Naprostować pokręcone ścieżki jego życia i zmusić, by poddał się jej rozkazom? Majorze Carlow, może pan leżeć pijany pod stołem, spaść z konia i połamać nogi, doprowadzić się do ruiny, uprawiając hazard, i zadawać się z mężatkami, póki któryś ze zdradzanych mężów pana nie zastrzeli, nic mnie to nie obchodzi! - Wepchnęła mu do ręki swój kieliszek. - A gdyby nawet udało się panu przetrwać to wszystko, to zasługiwałby pan tylko na współczucie, bo skończyłby pan jako człowiek samotny. Przekonałby się pan, jak straszliwie puste jest życie rozpustnika. Uznała, że to znakomite zdanie na koniec, więc okręciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, nie mając pojęcia, dokąd zmierza. To odejście byłoby jednak znacznie bardziej efektowne, gdyby nie usłyszała za plecami wybuchu śmiechu. Sala recepcyjna otwierała się na biegnącą na tyłach domu galerię, skąd rozpościerał się widok na wały obronne i dalej, w kierunku Fôret de Soignes. - Wspaniałe położenie, prawda? - odezwał się przy niej jakiś głos. - Choć, oczywiście, to nie jest bezpieczne miejsce. Wczoraj do Capelów włamali się bandyci, wspięli się po drabinie zabranej z okopów. - To przykre. - Julia odwróciła się. Obok niej stał mężczyzna średniego wzrostu, w ciemnym ubraniu, o mysich włosach. - Spacery po wałach są bardzo przyjemne, jeśli tylko nie wieje zbyt mocno. - Przepraszam, że zagadnąłem panią, choć nie zostaliśmy sobie przedstawieni -
odezwał się nieznajomy. - Powinienem odejść. - Możemy udawać, że zostaliśmy sobie przedstawieni - zaproponowała Julia. Wreszcie spotkała dżentelmena, który przywiązywał wagę do przestrzegania form towarzyskich. Co za ulga! - Nazywam się Julia Tresilian. TLR - Thomas Smyth. - Skłonił się. Julia pochyliła głowę. - Mieszka pani w Brukseli, panno Tresilian? - Jesteśmy tu z matką od kilku miesięcy. - Urocze miasto. Podróżuję po Europie. Miałem nadzieję zwiedzić jeszcze Paryż, ale teraz to nie wchodzi w grę. Będę musiał pominąć ten punkt programu i wrócić do domu. - Wellington pokona Bonapartego - stwierdziła Julia. - Wtedy będzie pan mógł kontynuować przerwaną podróż. - Wątpię, czy to będzie możliwe. W sierpniu przeprowadzam się do parafii w Suffolk. Pan Smyth zwrócił się twarzą ku Julii. Miał orzechowe oczy i nijakie rysy. Co w połączeniu ze skromnym sposobem bycia sprawiało, że stwarzał wrażenie człowieka spokojnego i rozsądnego. - Jest pan duchownym? - Tak, i to najszczęśliwszym na świecie. Byłem nauczycielem, bez większych nadziei na poprawę losu, aż tu niespodziewanie ojciec chrzestny zapewnił mi patronat swego starego przyjaciela i w ten sposób trafiłem do cudownej wiejskiej parafii. Niewątpliwie z początku będę się tam czuł nieco samotnie, bo jestem kawalerem, a plebania to bardzo obszerny budynek.
Julia wtrąciła jakąś konwencjonalną uwagę, ale jej mózg pracował gorączkowo. Czyżby pan Smyth już po dwuminutowej rozmowie chciał ją powiadomić, że jest wolny? Niemożliwe! - Wynająłem na czas pobytu w Brukseli kariolkę, może któregoś dnia wybrałaby się pani ze mną na przejażdżkę? - zapytał. A więc jednak! Jedno przyjęcie, a już zainteresował się nią godny szacunku dżentelmen. Mama będzie zachwycona, pomyślała Julia. TLR Rozdział trzeci Hal cieszył się opinią człowieka, który nie traci zimnej krwi. To była bardzo użyteczna cecha, zarówno w boju, jak i w hazardzie, nie wspominając o pojedynkach. Przypomniał sobie o niej, gdy koledzy zaczęli go wypytywać o schadzkę z lady Horton. - Możesz opisać nam jej buduar? - zapytał kapitan Grey i przesunął po blacie flaszkę w kierunku Jamesona. Major złapał ją, gdy zachwiała się niebezpiecznie. - A może tak cię zaślepiła namiętność, że niczego nie zauważyłeś, stary? - Coś jednak musiałeś spostrzec - wtrącił pochlebnie Will. - Nie psuj nam zabawy, Carlow. Lustra na suficie? Jedwabne draperie? Złote sznury? Wanna z nóżkami w kształcie łabędzich głów? - Nie mogę go opisać, bo tam nie byłem - odparł Hal i pociągnął spory łyk wina. - Co? - Nogi krzesła, na którym siedział kapitan, głośno stuknęły o podłogę. Przecież widzieliśmy was wczoraj na balu. Do licha, patrzyliście na siebie w taki sposób, że równie dobrze mogliście ogłosić przez herolda, co zamierzacie robić później. - Zmieniłem zdanie. - Hal złapał butelkę, zanim major Jameson zdążył znów po nią
sięgnąć. TLR - Zmieniłeś zdanie? A niech to piekło pochłonie! - Grey wytrzeszczył na niego oczy. - Może jesteś chory? - Nie. Idziemy do Instytutu Literackiego czy nie? - Nie ruszymy się stąd, dopóki nam nie wyjaśnisz, dlaczego nie opuściłeś sypialni słodkiej Barbary na miękkich nogach - oznajmił zafascynowany Jameson. - Karty mogą poczekać. - Nigdy nie wychodzę na miękkich nogach po nocy namiętności - zapewnił Hal. Kroczę energicznie. Ostatniej nocy zmieniłem zdanie i nie zamierzam wam tłumaczyć, z jakiego powodu. Naturalnie wysłałem jej bilecik z przeprosinami. - Jaki podałeś powód? - Niecierpiące zwłoki obowiązki wojskowe. Musieli przyznać, że w obecnej sytuacji nawet lady Horton powinna przyjąć takie wyjaśnienie bez sprzeciwu. Porucznik Hayden, który nie odzywał się do tej pory i pochłaniał resztki tarty owocowej ze śmietanką, uniósł głowę znad talerza. Na jego pulchnej twarzy malowała się powaga. - Rozpoczynasz nowe życie, Carlow? To jakieś postanowienie noworoczne czy coś w tym rodzaju? - Pozostali oficerowie ryknęli śmiechem, a porucznik tylko się uśmiechnął. - Wiem, że jest maj, ale pomyślałem, że może zaczynasz dbać o kondycję przed bitwą. Wcześnie kładziesz się do łóżka i prowadzisz przykładne życie. - Westchnął. - Zaraz zaczną się zakłady i jeśli wycofasz się z wyścigu, to nie będziemy wiedzieli, jak obstawiać, i znajdziemy się w tarapatach - Nie rezygnuję ani z hazardu, ani z zakładów, ani z kobiet - zapewnił Hal, choć
serce mu się ścisnęło. Poprzedniego wieczoru parsknął śmiechem, obserwując oddalającą się Julię Tresilian w skromnej sukience domowej roboty, z wysoko zadartym noskiem. Jednak jej słowa ciągle dźwięczały mu w uszach. Były śmiechu warte! Jak on, notoryczny rozpustnik, mógł pozwolić, by zmyła mu głowę cnotka wiedząca o sprawach, na temat których robiła mu wykłady, tyle, co kanarek starej panny. Potem spostrzegł, jak mijała Barbarę Horton, i nagle poczuł przesyt, jakby zjadł TLR zbyt wiele słodyczy. Nic nie mogło go zmusić do skosztowania kolejnej łyżki. Niespodziewanie nabrał ochoty na łyk orzeźwiającej, kwaskowatej lemoniady. Zapragnął panny Julii Tresilian. Stał, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w rozbawiony tłum, i nagle ta myśl ugodziła go jak grom z jasnego nieba. Właśnie dlatego wrócił do swojego hotelu. W głowie mu huczało, w nocy budził się co godzina. Przy śniadaniu doszedł do wniosku, że zaczyna tracić rozum. Jeszcze nigdy nie miotał się niespokojnie po łóżku ani przed bitwą, ani pojedynkiem. Julia Tresilian to cnotliwa młoda dama. Dżentelmeni nie igrali z takimi kobietami, jeśli nie mieli poważnych zamiarów, a Hal zdecydowanie nie zamierzał się żenić, a już z pewnością nie z tego typu dziewczyną. Zdawał też sobie sprawę z tego, że z taką reputacją, zresztą, w pełni zasłużoną, nie był godzien jej ręki, nawet jeśli panna Tresilian nie miała posagu ani koneksji rodzinnych. Z jej brązowych oczu biła niewinność i honor dżentelmena kazał mu się wycofać, zanim zdążył ją skrzywdzić. Hal opróżnił kieliszek. Gdyby jeszcze się w niej zakochał, potrafiłby to zrozumieć. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Prawie nie znał tej dziewczyny. Zakochani mężczyźni chodzili jak we śnie, zaczynali pisać wiersze, tracili na wadze, porównywali swą najdroż-
szą do nimfy albo wróżki. Nie zamierzał chodzić jak we śnie, nie potrafił zrymować żadnej strofki i nie kojarzył Julii z nimfą czy wróżką. Była czystą i uczciwą aż do bólu dziewczyną, obdarzoną ostrym językiem i żywą inteligencją. Miło było zawiesić na niej oko, nic ponadto. Taka kobieta nie nadawała się na obiekt pożądania. Uznał, że wystarczy trzymać się od niej z daleka, a zauroczenie minie. - Do instytutu - zaordynował, głośno odstawiając pustą butelkę na stół. Instytut Literacki był szacownym miejscem, w którym gromadzili się przebywający w Brukseli brytyjscy dżentelmeni, by skorzystać z biblioteki, napisać listy, przeczytać londyńskie gazety i podyskutować o najskuteczniejszych sposobach rozprawienia się z Napoleonem. Stanowił również kamuflaż dla hazardu. Hal nie był w stanie pojąć, jakim cudem nie wywęszyły tego ostre nosy brytyjskich dam. Dżentelmeni, którzy mieszkali w Brukseli z przyczyn ekonomicznych, spowodowanych upodobaniem do hazardu, beztrosko TLR przegrywali tu co noc setki funtów, często do niego. Co tylko świadczyło o tym, że mężczyźni byli niereformowalni, wbrew przekonaniu pewnych kobiet, pomyślał Hal, podając lokajowi płaszcz, kapelusz i szablę. Julia słusznie przewidziała reakcję matki na wiadomość o wielebnym Smysie. Pani Tresilian sprawdziła go w brytyjskim kościele w Brukseli i uznała go za zdecydowanie odpowiedniego kandydata. - Co nie oznacza, że klamka zapadła - ostrzegła Julię matka. - Nie widzę przeszkód, byś spotykała się również z innymi dżentelmenami. Julia przyznała matce rację. Pozwoliła sobie na przyjemność przejażdżki elegancką kariolką pana Smytha, po czym na przestrzeni trzech dni została przedstawiona dwóm
równie odpowiednim dżentelmenom. Pan Fordyce był osobistym sekretarzem lorda Ellswortha, odpowiedzialnym za kontakty Wielkiej Brytanii z nowym królem Holandii, natomiast pułkownik Williams wdowcem z piętnastoletnią córką. Przez te trzy dni brała udział w wieczorku tanecznym, muzycznym i lunchu dobroczynnym. Na żadnej z tych imprez nie spotkała majora Carlowa, co przyjęła z ulgą. Rumieniła się, ilekroć zdarzało jej się wrócić pamięcią do ostatniej rozmowy z nim i śmiechu, jakim skwitował jej słowa. Gdy wśród czerwonych i zielonych mundurów innych formacji dostrzegała błękitny dragonów, serce biło jej przyspieszonym rytmem. To jednak nigdy nie był Hal. Na wieczorku muzycznym spostrzegła natomiast majora Fellowesa i szepnęła lady Geraldine na ucho, że jej oślizgły smok jest na sali. Patronka zatrzymała Julię przy sobie i podniosła do oczu lorgnon, gdy spojrzał w ich kierunku. Jego błyskawiczny odwrót sprawił im prawdziwą przyjemność. Julia zaczynała przyzwyczajać się do nowego życia, choć czuła się jak po kieliszku szampana: odrobinę skołowana, ale zaskakująco pewna siebie. Pani Tresilian, której córka składała szczegółowe relacje, była zachwycona. W ostatnią sobotę maja Julia wstała wcześnie, włożyła nową suknię, bez apetytu zjadła śniadanie i z niecierpliwością oczekiwała, aż zostanie zabrana na piknik do Fôret de Soignes. TLR Było to wydarzenie oczekiwane od wielu tygodni i nie mieściło jej się w głowie, że weźmie w nim udział. Popatrzyła na bezchmurne niebo. Na szczęście jej suknia była jak najbardziej stosowna. Madame Gervais, elegancka modniarka odkryta przez mamę na przedmieściach, pokazała im ilustracje w „Journal des Dames et des Modes".
- Kapelusz wykonany z liliowej i białej satyny - przetłumaczyła Julia z francuskiego. - Ozdobiony kokardami i bukiecikami kwiatów. Robe de satin lilas... Myślę, że satynę możemy zastąpić muślinem. Wokół dekoltu i na dole obszyta jasnożółtą koronką. Rękawiczki z jasnej, pantofle z liliowej koźlęcej skórki. - Przyjrzała się uważnie rysunkowi. - Podoba mi się to wygięte do góry rondo kapelusza i wzór rękawa. I oto zawiązywała gładką, grubą wstążkę pod brodą, podczas gdy mama poprawiała rękawy. Spod koronkowego rąbka sukni wystawały czubki pantofelków z ufarbowanej na liliowo koźlęcej skórki. Koronka nie była może tak suto marszczona jak na ilustracji, ale wyglądała całkiem nieźle, szczególnie że została kupiona okazyjnie po trzy szylingi i sześć pensów za jard. Ciekawe, czy Hal Carlow i ten model uznałby za pełen bezpretensjonalnej prostoty? Przypuszczała jednak, że major nie weźmie udziału w tak niewinnej imprezie jak piknik. - Pamiętaj, żeby nie siadać na ziemi - upominała ją matka. - Trochę mnie niepokoi, że piknik ma się odbyć w lesie. Proszę cię, kochanie, nie odchodź nigdzie sama ani z żadnym dżentelmenem, nawet pastorem Smythem. Powozik lady Geraldine zajechał pod dom dokładnie o dziewiątej. Pan Masters postanowił tym razem zaszczycić żonę swym towarzystwem, zdążyli też po drodze zabrać pannę Marriott, która wyglądała uroczo w kreacji z cytrynowego muślinu i koronki oraz w słomkowym kapelusiku ozdobionym sztucznymi pierwiosnkami. Felicity gawędziła przez całą drogę; Julia siedziała w milczeniu i napawała się chwilą. Wszędzie dokoła widziała śmietankę towarzyską Brukseli, która kierowała się przez Namur Gate na południe do Ixelles, do lasów otaczających jezioro, nad którym miał się odbyć piknik. Pan Smyth pomachał jej ze swej kariolki. Widziała grupki oficerów jadących konno i wiele powozów podobnych do tego, w którym siedziała. To miał
być piknik na ogromną skalę i ktoś zaplanował go z wojskową precyzją. - Zimno pani, panno Tresilian? - Pan Masters spoglądał na nią z wyraźną troską. TLR Widziałem, że pani zadrżała. - Nie, sir, nie jest mi zimno. Nagle przeszedł mnie dreszcz - powiedziała, nie wdając się w szczegóły. Nie zamierzała psuć innym zabawy swoimi złymi przeczuciami. Szkarłatne mundury, męski śmiech i okrzyki, tętent kopyt i turkot kół przypomniały jej nagle, dlaczego ci wszyscy ludzie znajdowali się tutaj. Już wkrótce, za parę tygodni, na wojnę przez tę samą bramę będą płynęły oddziały wojska w stronę francuskiej granicy. Nikt o tym nie mówił. Nie wspominano o śmierci i zniszczeniu, tylko o polityce i taktyce, jakby ci wszyscy ludzie przybyli do Brukseli na dalszy ciąg kongresu wiedeńskiego. Odbywały się bale i przyjęcia, udawano, że burza wcale nie nadciąga. Zanim Julia zdążyła uspokoić rozdygotane nerwy, dotarli na miejsce przeznaczenia - pagórek nad brzegiem jeziora. Rozstawiono już wielkie namioty, w których można było coś zjeść i wypić albo posiedzieć w cieniu i odpocząć. Orkiestra 52. Pułku Piechoty grała za zgodą swego dowódcy. Lady Geraldine zauważyła, że przypominało to przegląd wojsk w Hyde Parku połączony z garden party. Pan Smyth podbiegł, aby pomóc Julii wysiąść z powozu. Pułkownik Williams, który przechodził akurat obok wraz z córką, zatrzymał się, by zamienić z nią kilka słów, i obrzucił ją pełnym podziwu spojrzeniem. Obaj jednak zostali usunięci w cień przez pana Fordyce'a, który z pewnością siebie dyplomaty zaanektował Julię dla siebie. Pociągnął ją do namiotu, w którym podawano śniadanie. Wszystko wokoło wydawało jej się olśniewające i nierealne. Ponure wizje wojny
zniknęły wyparte przez cudowne słońce i przyozdobione kwiatami stoły. Charles Fordyce przyniósł jej gorącą czekoladę i ciasteczka. Julia była jednak spięta, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktoś ją obserwuje. Przesunęła wzrokiem po rozległej łące. Ludzie siedzieli w grupkach na kocach albo spacerowali, nikt nie zwracał na nią uwagi. Poruszyła się niespokojnie na krześle i rozejrzała z kolei po namiocie. Kręcili się tu jedynie kelnerzy oraz dżentelmeni, którzy zabierali wyładowane smakołykami tace i nieśli je dla swoich znajomych. Nie chciała się przyznać panu Fordyce'owi, że czuła się śledzona, by nie uznał jej za głupią i nerwową, więc zwróciła spojrzenie w inną stronę. I on tam był. Major Carlow TLR opierał się o pień buku rosnącego na skraju lasu i nie odrywał od niej oczu. Julia natychmiast się odwróciła, lecz jej puls w jednej chwili przyspieszył. Sięgnęła po filiżankę czekolady. - Czy lord Ellsworth bierze udział w pikniku? - rzuciła pierwsze pytanie, które jej przyszło na myśl. On tu jest, powtarzała w duchu. Uprzytomniła sobie, że podświadomie bardzo liczyła na jego obecność i wyczuła ją od razu. Jego spojrzenie niemal ją parzyło. Co to oznaczało? - Jego lordowska mość leży złożony podagrą. Zrugał mnie, kiedy przyniosłem mu pocztę. Zaraz potem złagodniał i powiedział, że nie chce mnie widzieć aż do jutra. Mam się wynosić, wałkonić się przez cały dzień i nie poświęcać ani jednej myśli jemu, samotnemu, zbolałemu i zmuszonemu do obywania się bez zaufanego sekretarza. - Wygląda na to, że chciał wzbudzić w panu poczucie winy - stwierdziła ze współczuciem Julia.
Zorientowała się już, że Charles Fordyce postawił na karierę polityczną i posadę u lorda Ellswortha traktował jako pierwszy szczebel tej kariery. - Nauczyłem się nie przejmować jego kaprysami - odparł pogodnie Charles. Julia zmuszała się do podtrzymywania konwersacji. Powinna być zadowolona, przecież siedziała w promieniach słońca, pojadała cynamonowe ciasteczka i słuchała orkiestry. Nadal czuła na sobie wzrok Hala Carlowa i z największym trudem opierała się pokusie, by obejrzeć się za siebie. Na jej twarz wypłynął rumieniec, a puls znowu przyspieszył. Dlaczego ją obserwował? Chyba nie po to, by jeszcze raz dać jej sposobność obrzucenia go nieprzemyślanymi i oburzającymi uwagami? Kiedy zniknęły ostatnie okruszki ciasteczek, Charles Fordyce wstał. - Zejdziemy nad jezioro, panno Tresilian? Julia otworzyła nową parasolkę i przyjęła jego ramię. To dało jej szansę zerknięcia w stronę drzewa. Smukła sylwetka w niebieskim mundurze zniknęła. Zmusiła się do skoncentrowania uwagi na mężczyźnie, z którym spacerowała. Był miły, inteligentny, wesoły i miał niezłe koneksje, choć mama uważała, że nie tak dobre jak pan Smyth. Julia wolała jednak jego towarzystwo. Wyrachowane polowanie na męża budziło jej weTLR wnętrzny sprzeciw, podobnie jak te wszystkie drobne rytuały, formalne gierki i udawanie, przez które każdy musiał przejść w drodze do ołtarza. Po co to było mężczyznom? A może po prostu nie protestowali przeciw temu, uważając, że coś się należy ich żonom w zamian za to, co wnosiły do małżeństwa, niezależnie od tego, czy chodziło o posag, koneksje czy dobre urodzenie. W jej wypadku o posagu i koneksjach nie było mowy, urodzenie również niespecjalne, mogła więc zaoferować przyszłemu mężowi na osłodę jedynie nieskalaną reputację. Miłość w ogóle nie
wchodziła w rachubę. Zdarzała się jedynie w powieściach i rozsądna młoda dama nie powinna nawet o niej myśleć. - Panie Fordyce! - Jakaś dama przywołała go do siebie władczym ruchem ręki. - O, nie! - wymamrotał Charles. - To siostra lorda Ellswortha, lady Margery. - Musi pan do niej podejść i zamienić z nią parę słów, to oczywiste. O, tam stoi panna Marriott. Karmi kaczki. Przyłączę się do niej. - Dziękuję, niech Bóg panią błogosławi! Lady M. zażąda drobiazgowej relacji o podagrze brata i przyjmowanych przez niego lekach. - Charles zrobił cierpiętniczą minę i podbiegł do damy. - Milady? Coś zachlupotało pod stopami Julii. Spojrzała w dół. Grunt był podmokły. Dopiero w tym momencie spostrzegła, że Felicity stała na niskim, drewnianym pomoście. Musiała wejść ścieżką na wzgórze i inną dróżką zejść na dół, aby do niej dotrzeć. Doszła do skraju lasu, oparła rękę o drzewo i spojrzała na swoje nowe pantofelki z koźlęcej skóry. Z przykrością zauważyła smugi błota. Namiot dla dam wraz z pokojówkami do pomocy znajdował się po przeciwnej stronie wzgórza. Pomyślała, że zanim tam dotrze, buty całkiem przemokną. Nie mogła jednak zdjąć ich w miejscu publicznym, gdzie każdy mógł zobaczyć jej stopy w samych pończoszkach, Na coś takiego zdobyłaby się jedynie kobieta lekkich obyczajów. Julia weszła do lasu. Niezbyt głęboko, bo nadal docierały do niej dźwięki muzyki, ale z łąki nie mogła już być widziana. Trafiła na niewielką, zalaną słońcem polankę, na której znajdował się nie tylko pień powalonego drzewa, na którym mogła usiąść, ale również wysoka, miękka trawa do wytarcia zabłoconych pantofli. TLR Julia przycupnęła na pniu i rozwiązała tasiemki wokół kostek. Zdjęła buty i przyj-
rzała się im krytycznie. Woda nie przesiąkła do środka i wystarczył wiecheć trawy, żeby niemal całkowicie usunąć z nich błoto. Poruszyła palcami stóp i podniosła głowę, żeby spojrzeć w błękitne bezchmurne niebo. Jak cudownie! Postanowiła namówić mamę, żeby wynająć któregoś dnia gig i przywieźć Phillipa na piknik nad jezioro. - Cóż to, Julio! Zawiązuje pani podwiązki w miejscu publicznym? Co za elegancja! - Major Fellowes wyłonił się spomiędzy drzew. Czerwony mundur wydawał się wyjątkowo jaskrawy na tle świeżej zieleni. - Zawiązuję buty - sprostowała chłodno, powtarzając sobie, że w pobliżu kręcą się tłumy. - Dżentelmen nie naruszyłby prywatności damy. - Chętnie wyręczę panią w zawiązywaniu tych troczków - powiedział znacząco major - albo rozwiążę parę innych. Fellowes zdawał sobie sprawę z tego, że od bezpiecznego tłumu dzieliło Julię zaledwie kilka jardów, ale wiedział również, że gdyby wypadła z lasu na bosaka i z ubraniem w nieładzie, to ludzie doszliby do wniosku, że wdała się w jakiś haniebny romans, szczególnie gdyby mignął im między drzewami jego szkarłatny mundur. Julia wsunęła stopy w pantofelki i pośpiesznie zawiązała na supeł troczki. - Proszę odejść! - zażądała. Zerwała się na równe nogi. Za nią był masywny pień drzewa, nie mogła więc uciec w tamtą stronę. Próbowała okrążyć polankę, ale major był szybszy. Dopadł jej w dwóch susach, złapał za rękę i przyciągnął do siebie gwałtownym szarpnięciem. Julia uderzyła z impetem o jego twardy tors, szwy i guziki jego munduru wbiły się boleśnie w jej ciało. - Przestań się wreszcie opierać. - Fellowes otoczył ją lewym ramieniem i unieruchomił. - Proszę mnie zostawić!
Julia przechyliła głowę, szukając odsłoniętego fragmentu ciała, który mogłaby ugryźć. Wiedziała, że nie wygra z wysokim i silnym napastnikiem, ale gdyby zdołała pozbawić go równowagi, miała szansę uciec. - Puść ją! - Te słowa zabrzmiały na cichej polance jak uderzenie dzwonu. TLR Rozdział czwarty - Psucie mi zabawy zaczyna wchodzić panu w nawyk, Carlow. - Wątpię, czy panna Tresilian podziela pańską opinię na temat zabawy. Proszę ją puścić. - Nie mieszam się do pańskich romansów, Carlow, a wiele mówi się o pana podbojach. Proponuję więc, żeby pan tę dziewczynę zostawił mnie i wrócił do swojej baletnicy. - Fellowes zaczął się cofać, trzymając Julię jak tarczę między sobą a Carlowem. - Wie pan co - Hal podszedł bliżej - myślałem, że pańskie uniżone przeprosiny i słowo honoru, że nigdy więcej nie będzie się pan naprzykrzał pannie Tresilian, mogą zakończyć sprawę. Najwyraźniej jednak trzeba dać panu bolesną nauczkę. Proszę wypuścić pannę Tresilian i przestać się za nią chować. Nie jest pan dżentelmenem, ale na pewno tchórzem. - Do diabła z tobą, Carlow. - Fellowes odwrócił Julię przodem do Hala i popchnął ją w jego stronę. Po raz drugi wylądowała na twardym męskim torsie, ale tym razem miała ochotę do niego przylgnąć. Musiała zmobilizować wszystkie siły, żeby się odsunąć. - Czy może pani usiąść na tym pniu? - zwrócił się do Julii Hal. - Tylko na chwilę, TLR póki nie rozprawię się z tym... - Machnął ręką w stronę majora.
- Oczywiście. - Julia z trudem powstrzymała się, by nie dygnąć w głębokim ukłonie, bo maniery Hala bardziej pasowały do sali balowej niż do awantury na leśnej polanie. - Chyba pan go nie zabije? - Przypominam, że pojedynki pomiędzy oficerami liniowymi są zakazane - wtrącił nerwowo Fellowes. Miał rację. Gdyby Hal w przeddzień rozstrzygającej bitwy wziął udział w pojedynku, mógłby się narazić na poważne kłopoty. A gdyby zabił kolegę oficera, nie wyzywając go formalnie na pojedynek, sytuacja byłaby jeszcze gorsza. - To ostatni łajdak, majorze Carlow - powiedziała Julia - lecz Wellington nie byłby zachwycony, gdyby akurat w tym okresie zabił pan jednego z jego oficerów. - Właśnie! - zawołał Fellowes. - Dziękuję wam obojgu za troskę oraz za słuszną ocenę, że pokonanie majora to dla mnie drobnostka. - Julia mimowolnie uśmiechnęła się rozbawiona aroganckim tonem Hala. - Zatem co z nim zrobić, panno Tresilian? Dobrze wychowana panna dawno by zemdlała. A gdyby nawet zachowała przytomność, to wybaczyłaby i poprosiła wyniośle: „Proszę odesłać go z ostrzeżeniem". Tymczasem Julia wygładziła suknię i powiedziała: - Proszę mu przyłożyć. - Z przyjemnością. Hal zacisnął prawą pięść, w dwóch susach dopadł Fellowesa i uderzył go w środek brody. Major zwalił się ciężko na ziemię, ale szybko wstał i rzucił się na przeciwnika. Nadział się jednak na lewy sierpowy, który cisnął go z impetem na drzewo. Hal przyskoczył i wymierzył cios w brzuch, potem uderzył z boku w głowę, poprawił lewą z drugiej strony i Fellowes osunął się niezgrabnie na ziemię z szeroko rozrzuconymi nogami. Hal
poderwał go za klapy i pchnął tak, że tamten wypadł, zataczając się, z polanki. - Jeśli jeszcze kiedykolwiek przyłapię pana na niechcianych zalotach do panny Tresilian, to sprawię panu prawdziwe lanie. - Odwrócił się do Julii, dmuchając na obtarte kostki. - Wszystko w porządku? - Tak. Dziękuję. Czuję się... trochę dziwnie - odparła niepewnie. - On mi nic nie TLR zrobił, po prostu nie przywykłam do widoku przemocy. - Kazała pani mu przyłożyć - zauważył Hal, nie bez racji. - Przebicie go szpadą byłoby... - ...bardziej kłopotliwe - dokończyła. - Dziękuję, majorze Carlow. Już drugi raz uratował mnie pan przed majorem Fellowesem. Może pan sądzi, że go w jakiś sposób ośmieliłam, ale zapewniam, że nie. - Wiem. Dziwię się tylko, że jemu nie zrobiła pani wykładu na temat moralności. Na mnie to podziałało. - Halowi udało się zrobić skruszoną minę. - Mam przez to rozumieć, że pan się zmienił? - Pracuję nad skłonnością do hazardu, choć muszę przyznać, że na razie bez większych sukcesów. Jeśli chodzi o upodobanie do wypitki i wybitki, to również nie odnotowałem znaczących postępów. Natomiast w innych sprawach jestem całkowicie odmieniony - zapewnił. - Hazard, picie, bójki. Co jeszcze pozostało? - zapytała Julia i nagle zrozumiała. Kobiety! Baletnice z teatru operowego. Lady Horton. - Majorze Carlow, nie powinien pan nawet wspominać o tym w rozmowie ze mną. - Starałem się omijać ten temat - odrzekł z uśmieszkiem. - Obawiam się jednak, że pani okazała wyjątkowy brak delikatności, domyślając się, o co chodzi.
- Przekomarza się pan ze mną, żebym zapomniała o tej historii z Fellowesem. - Udało mi się? - Nad podziw dobrze - przyznała. - Czy wyglądam na tyle przyzwoicie, by móc wrócić na łąkę? - Tak. - Przyjrzał jej się ze zmarszczonym czołem. - Odpiął się tylko jeden z kwiatów na kapeluszu. Spróbuję umocować go prowizorycznie, żeby wytrzymał do czasu, aż dotrze pani do namiotu, w którym czuwa służba. - Dziękuję. Julia wstała i zrobiła krok w jego stronę. Ze zbytnim pośpiechem, bo potknęła się o troczek pantofelka i straciła równowagę. Hal zdążył ją uchronić przed upadkiem, ale potem nie zdradzał ochoty, by wypuścić ją z ramion. Ona też nie chciała się odsunąć. TLR - Majorze, muszę zauważyć, że aczkolwiek wojskowe mundury prezentują się znakomicie, to jednak nie są zbyt wygodne dla tych, którzy są do nich przyciskani. Hal patrzył na nią z góry, z jego oczu zniknęło rozbawienie. On chce mnie pocałować, pomyślała Julia, która do tej pory nie całowała się z mężczyzną. Podekscytowana, stała bez ruchu, wpatrując się w chmurne oczy przystojnego majora Carlowa, który miał na nią niemal magnetyczny wpływ. Julia czeka, by on ją pocałował. Hal wyczytał to z jej spojrzenia, rozchylonych warg, przyspieszonego oddechu. Czy wcześniej poznała smak pocałunku mężczyzny? zadał sobie w duchu pytanie, znając odpowiedź. Oczywiście, że nie. Patrzył na jej uniesioną twarz w kształcie serca, świadczący o uporze podbródek, lekko zadarty nos i inteligentne oczy ocienione wygiętym do góry rondem nowego kapelusza. Do licha, dlaczego nie? Uważał opieranie się pokusie za bezsensowne. On pragnął
jej, a ona jego. Już po wszystkim uwolni się z tego nieuzasadnionego pociągu do Julii. Nie, zreflektował się, z nią nie wolno tak postępować. A gdyby ją pocałował i kochał się z nią tak, by jej nie przestraszyć? Gdyby zadbał o to, żeby nie poniosła niechcianych konsekwencji? Czy byłoby w tym coś złego? Dłonie, jakby kierowały się własną wolą, rozwiązały wstążki jej kapelusza. Gdy odrzucił go na bok, pochylił głowę i musnął wargami skroń Julii. Przesunął wargi niżej, na policzek i płatek ucha. Wstrzymała oddech, więc przerwał na moment pieszczotę, by dać jej czas na oswojenie się z nieznanymi doznaniami. Następnie wsunął palce w jej fryzurę i powoli, jedną po drugiej, wyjmował spinki. Z rozpuszczonymi włosami Julia zmieniła się w leśną nimfę. - Tak - mruknął Hal i pochylił się nad ustami Julii, które okazały się słodkie i świeże. Przyciągnął ją do siebie. Nie próbowała się opierać. Ile czasu minęło, gdy miał okazję skosztować smaku niewinności? Chyba w czasach pierwszych naiwnych porywów. Pod naciskiem jego ust Julia bez oporów rozchyliła wargi, tym samym sygnalizując, że może posunąć się dalej. Spodziewała się, że Hal pocałuje ją w usta. lecz on pieścił również jej szyję, poliTLR czek, ucho, skroń. Głośno wciągnęła powietrze, gdy wargami musnął pierś tuż ponad skrajem spienionej koronki. Zapragnęła przyciągnąć jego wargi z powrotem do ust, co wydawało się bezpieczniejsze od tych tajemniczych doznań, które sprawiały, że przebiegł ją dreszcz. Wsunęła dłonie w gęste, złotobrązowe włosy i lekko pociągnęła, by unieść głowę Hala. - Czego chcesz? - zapytał ochrypłym głosem.
- Nie wiem - szepnęła. - Pragnę czegoś, ale nie wiem czego. - Przekonajmy się. Znowu sięgnął wargami do jej ust, objął dłonią pierś i zaczął ją pieścić. Samokontrola, z którą zwykle nie miał najmniejszych problemów, tym razem go zawodziła. Porwały go emocje, których nie doznawał od lat. Nie przerywając pocałunku, opadł na kolana i pociągnął za sobą Julię w wysoką miękką trawę usianą kwiatami. Przeświecające przez gałęzie drzew słońce rzucało ruchome cienie na rozsypane na ramionach włosy Julii. Ten widok przeniósł go w przeszłość, do innego lasu i innej dziewczyny, równie niewinnej i wspaniałomyślnej jak Julia. Wróciły nagle zepchnięte w niepamięć wspomnienia: wiejska idylla, która zmieniła się w młodzieńczą namiętność i wyrwała się spod kontroli. „Rozpustny łobuzie!" - Głosy z przeszłości huczały mu w głowie, rozsadzały czaszkę. Obudziły sumienie i oddaliły żądzę. Usiadł. Do licha, przecież jest doświadczonym mężczyzną i potrafi panować nad emocjami, więc choć pozostał rozpustnym łobuzem, to przynajmniej mistrzem w swojej dziedzinie, całkowicie władającym sobą. Weź się w garść! - nakazał sobie. - Przepraszam. - Zmusił się do spojrzenia na Julię. Siedziała z ustami obrzmiałymi od pocałunków i szeroko otwartymi oczami, zakłopotana i zdezorientowana tym, że najpierw obudził jej zmysły, a potem się wycofał. - Skrzywdziłem panią? Jestem taki sam jak tamten drań. - Nie - zaoponowała Julia, poprawiając stanik sukni. - Pan przestałby, gdybym o to poprosiła, prawda? - Tak - przyznał Hal, rozpaczliwie odpychając od siebie obawę, że może jednak nie posłuchałby prośby. - Przykro mi. Ostrzegałem panią przed sobą, lecz powinienem był
TLR wiedzieć, że pani nie zrozumie. Julia nie odpowiedziała. Wstała i otrzepała spódnicę. Rozpuszczone włosy nadal spływały jej na ramiona. Wystarczył sam ten widok, by Hal zapragnął zamknąć ją w objęciach. Stanął na nogi i podniósł z ziemi kapelusz Julii. Trzymał go, czekając, aż upnie włosy tymi spinkami, które udało się jej odnaleźć w trawie. - Rzeczywiście nie rozumiem - powiedziała po dłuższej chwili. - Ani tego, co czuję, skoro wiem, że nie powinnam, ani pańskiego zachowania. Hal nie potrafił jej pomóc. Wskazał dróżkę, którą sam wszedł na polanę - Ta ścieżka wyprowadzi panią na łąkę w pobliżu namiotów. Uśmiechnęła się do niego trochę niepewnie i odeszła. Tymczasem on usiadł na zwalonym pniu, oparł czoło na złożonych dłoniach i wbił oczy w zgniecioną trawę. Postanowił trzymać się z dala od Julii. Interesowało się nią kilku dżentelmenów, miłych i wartościowych, mających poważne zamiary. Poślubi któregoś z nich i przestaną jej zagrażać tacy dranie jak Fellowes i on sam. Obok jego buta leżał maleńki strzęp jasnożółtej koronki. Hal schował go do kieszeni na piersi i kiedy uznał, że panuje nad własną twarzą, opuścił polanę. - Czy już się całowałaś, Felicity? - zapytała znienacka Julia. Siedziały obok siebie na kocu pod parasolkami i czekały, aż panowie Smyth i Fordyce przyniosą im lody. Po spędzeniu pół godziny w namiocie dla pań Julia wyglądała całkiem przyzwoicie, a plamy trawy na spódnicy mogły uchodzić za skutek wyprawy na łono natury. - Czy się całowałam? - Felicity się zaczerwieniła. - Tak, raz. - I jak było?
- Och, cudownie... - Zerknęła z ukosa na Julię i przyznała: - Nieprawda, w rzeczywistości to było wstrętne. - Wstrętne? - Pocałunek Hala wcale nie był wstrętny, pomyślała Julia. Niesamowity, trochę przerażający, ale wspaniały. - Był... mokry. On chciał, żebym otworzyła usta... - Felicity zniżyła głos - ...i próbował wsadzić mi język do środka. T L R - I co zrobiłaś? - Julii zrobiło się gorąco na wspomnienie tej intymnej pieszczoty. - Kopnęłam go - oświadczyła z satysfakcją Felicity - i powiedziałem, że zachowuje się jak zwierzę. - Dobrze zrobiłaś - stwierdziła Julia, z trudem trzymając na wodzy emocje. - Dlaczego pytasz? Czy ktoś próbował cię pocałować? - No... tak - wyznała Julia. Czy naprawdę był to jedynie pocałunek? Wydawało jej się, że coś więcej... - Pan Fordyce? - zaryzykowała Felicity. - Moim zdaniem jest całkiem miły. Pan Smyth również, ale to duchowny, więc nie podejrzewam, żeby to był on. - Nie, żaden z nich. Ciii, idą. Julia jadła lody, spacerowała, poznawała nowych ludzi, piła lemoniadę i wzbudzając powszechny aplauz, wzięła udział w zaimprowizowanym meczu krykieta. Towarzyszyła jej niepokojąca, nienazwana tęsknota, która przybierała na sile. Coraz trudniej było ją ignorować i kontrolować. Nie wolno mi się z nim więcej spotykać, powtarzała sobie w duchu. - Padła propozycja, żeby po zapadnięciu zmroku urządzić przejażdżkę z pochodniami przez las - powiedziała lady Geraldine, kiedy towarzystwo przeszło do namiotów na herbatę. - Jak sądzisz, Julio, czy twoja matka nie miałaby nic przeciw temu?
- Przecież wie, że jestem pod pani opieką, lady Geraldine. - W takim razie weźmiemy w tym udział. Jeśli któryś z wielbicieli cię zaprosi, to możesz pojechać jego powozem. Oczywiście pod warunkiem, że przez cały czas będzie się trzymał blisko mnie. Zarówno pan Smith, jak i pan Fordyce przyjechali na piknik sportowymi powozikami. Rzecz w tym, że Julia nie miała ochoty na towarzystwo żadnego ze swych przyzwoitych absztyfikantów. Chciałaby pędzić przez ciemny las u boku Hala Carlowa. Marzy ci się gotycki romans! - zadrwiła z siebie w duchu. Najwyraźniej zbyt wiele ich przeczytała, skoro perspektywa nocnej jazdy przez las z niebezpieczną prędkością wydawała jej się romantyczna. W rzeczywistości mogłaby być nieprzyjemna. Ta pokrzepiająca myśl pomogła jej przetrwać herbatę i zabiegi nie tylko panów Fordyce'a i Smytha, ale i pułkownika Williamsa, starających się o jej towarzystwo podTLR czas nocnej przejażdżki z pochodniami. Pan Fordyce był pierwszy, więc grzeczność wymagała, żeby przyjęła jego propozycję, ale gdyby wybór zależał od niej, miałaby problem z podjęciem decyzji. Wszyscy trzej byli mili, inteligentni, wartościowi i... dość nudni. Kiedy słońce schowało się za wzgórze, zerwał się chłodny wiatr i Julia otuliła się płaszczem. Zaczęto dyskutować na temat usytuowania powozów w szeregu. Ktoś przewidział, że towarzystwo nabierze ochoty na nocną przejażdżkę i przywiózł całą furmankę pochodni. Mężczyźni, którzy dosiadali koni, mieli jechać przodem i oświetlać drogę. Wreszcie wszystko było gotowe i kawalkada ruszyła w dość szybkim tempie. Pan Fordyce mocno trzymał wodze swojej pary koni. Po obu stronach powozu kłusowali jeźdźcy z pochodniami. Gałęzie drzew rzucały ruchome cienie, w ciemnościach niósł się
tętent kopyt i męski śmiech. - To scena jak z baśni - powiedziała oczarowana Julia. - Jakie piękne zwierzę - zauważył Charles Fordyce, spoglądając w prawo. Julia odchyliła się do tyłu, żeby spojrzeć spoza jego pleców. Rzeczywiście koń był wspaniały. Ogromny wierzchowiec o jasnoszarym umaszczeniu, które w świetle pochodni wydawało się niemal białe i ostro kontrastowało z czarnymi jak węgiel grzywą i ogonem. Dosiadał go major Carlow. Wszystko, o czym z takim wysiłkiem próbowała zapomnieć, wróciło w jednej chwili. - Oficer z Pułku Dragonów. - Fordyce popuścił cugli i zaprzęg przyspieszył. Siwek wydłużył krok, żeby utrzymać się na wysokości powozu. - To major Carlow - powiedziała Julia bez zastanowienia. - Carlow? Pani go zna? - spytał ostro zwykle uprzejmy pan Fordyce. - Uratował mnie przed napastującym mnie w parku mężczyzną - wyjaśniła Julia. Potem przedstawił mnie lady Geraldine, w ten sposób ją poznałam. - Roześmiała się z przymusem. - Wiem, że to rozpustnik, ale w tamtej chwili z radością przyjęłabym pomoc nawet Bonapartego. - Bonaparte stanowiłby zapewne mniejsze zagrożenie dla pani reputacji - stwierdził napuszonym tonem pan Fordyce. - Moja reputacja mogłaby ucierpieć, gdybym spacerowała po parku z majorem TLR Carlowem - odparła sztywno. - Dołożył wszelkich starań, aby zmniejszyć do minimum ryzyko, że jacyś świętoszkowie wyciągną niewłaściwe wnioski - palnęła Julia, zanim sobie uświadomiła, że pan Fordyce mógł uznać jej słowa za przytyk pod swoim adresem. Przecież miał rację: Hal rzeczywiście był bardzo niebezpiecznym mężczyzną.
- Niezamężna dama nie może być nazbyt ostrożna - orzekł pan Fordyce. - Zadaję sobie pytanie, dlaczego on postanowił jechać akurat obok tego powozu? - Odwrócił się i znacząco popatrzył na Hala. - Przemknęło mi przez myśl, żeby go wyzwać. - Nie! Proszę tego nie robić! - Przerażona Julia złapała go za rękę. - Zrezygnowałem, żeby pani nazwisko nie było łączone z żadnym skandalem. Naturalnie więcej nie będzie pani miała z nim do czynienia. - Co takiego?! Pan nie ma prawa mi dyktować, z kim mogę, a z kim nie mogę się spotykać, panie Fordyce. - Mam prawo, chyba że pani tylko ze mną igrała, panno Tresilian. Niełatwo było wieść spór, powożąc zaprzęgiem pędzącym przez noc, a pan Fordyce znalazł się w takiej właśnie sytuacji. Siwy wierzchowiec wyprzedził ich nagle, przemknął pomiędzy ich zaprzęgiem a tyłem pojazdu Mastersów i podjechał do powozu od strony Julii. - Co, u licha! - wrzasnął Fordyce. - Potrzebuje pani ochrony, panno Tresilian? - spytał od niechcenia Hal Carlow. Widzę, że jest pani zdenerwowana. Nagle Julia poczuła, że ma serdecznie dosyć całego męskiego rodu. Zdenerwowana? Gdyby nie on, byłaby spokojna jak woda w stawie. Mało brakowało, a rzuciłaby mu to prosto w twarz. Zaskoczyła ją siła własnego gniewu. - Nic mi nie jest, majorze Carlow. Dziękuję za troskę. Czy byłby pan łaskaw odjechać? Skłonił się i pogalopował naprzód, nie oglądając się za siebie. - Jak on śmiał pytać, czy nic pani nie grozi w moim towarzystwie? - odezwał się Charles Fordyce, kładąc nacisk na słowo „moim". - Ten cholerny drań uznał, że należy
panią chronić przede mną?! - Panie Fordyce! - Julia złapała za lejce, bo powóz zachybotał się niebezpiecznie. TLR Proszę pilnować koni, zamiast robić mi wykłady i grzmieć na majora Carlowa. - Oczywiście - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Proszę o wybaczenie, że panią nudziłem. - Nie ma za co - odparła sztywno Julia. Przynajmniej wiem, jaki to paskudny zazdrośnik, pomyślała. Lepiej, że dowiedziałam się o tym teraz niż po ślubie. Jak wytłumaczy mamie i lady Geraldine, że rezygnuje z jednego z kandydatów na męża? Reszta drogi upłynęła obojgu w milczeniu. Rozdział piąty Hal obudził się i leżał bez ruchu, próbując zrozumieć, dlaczego dręczy go kac, skoro wczoraj nie był na przyjęciu. Miał na sobie koszulę, spodnie i jeden but. W ustach czuł suchość, kręciło mu się w głowie. Usiadł, z trudem zmuszając żołądek do powrotu na właściwe miejsce, spojrzał na leżące na podłodze butelki i wszystko zrozumiał. Pił sam. Trącił nogą czarną butelkę, która potoczyła się po podłodze i z szarpiącym nerwy brzękiem uderzyła w następne. Brandy oraz bordeaux. - Co, do diabła? - zwrócił się z pytaniem do pustego pokoju, gdy jego wzrok spoczął na tarczy zegara: dziesiąta. Uprzytomnił sobie, że na szczęście tego dnia pełni służbę po południu. Wstał i zataczając się, podszedł do sznura dzwonka. Myślenie było piekielnie uciążliwe i nie szło mu najlepiej. Dlaczego całował i pieścił Julię? Co go naszło? Istniała tylko jedna odpowiedź: pożądanie. Potem zobaczył Julię w powozie z tym wymuskanym sekretarzem Ellswortha, więc jechał obok, żeby mieć na nią oko. Zauważył, że była zdenerwowana. Za-
pytał, czy nie potrzebuje pomocy, bo nikt nie ma prawa narażać Julii na stres. Oczywiście poza nim samym... Coś poszło nie tak... Niczego więcej nie pamiętał. - Proszę pana?! - zawołał raźno kelner, z rozmachem otwierając drzwi. TLR - Cicho! - wrzasnął na niego Hal i natychmiast zniżył głos niemal do szeptu. - Kawy czarnej, mocnej. Grzanki suche. Czy kapitan Grey jest w swoim pokoju? - Służący lękliwie kiwnął głową. - Poproś go, żeby tu przyszedł. Tylko cicho! - Ból głowy? - zapytał kapitan Will Grey, gdy po kilku minutach zjawił się w pokoju majora Carlowa. Zbliżył się do niego, omijając walające się po podłodze ubrania i butelki. - Można tak powiedzieć. - Hal siedział na brzegu łóżka i czekał, aż pokój przestanie wokół niego wirować. - Myślałem, że masz tak mocną głowę jak nikt. - Grey uśmiechnął się szeroko. Dobrze wiedzieć, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem. - Mam mocną głowę, ale w tej chwili piekielnie obolałą. Will, czy ja wczorajszej nocy kogoś wyzwałem? - Na pojedynek? Nie. - Całe szczęście. - Własna powściągliwość zdumiała Hala. Dopiero kiedy wlał w siebie trzy filiżanki kawy, zmusił się do zjedzenia dwóch bułek i wsadził głowę pod zimną wodę, przypomniał sobie, że Julia kazała mu odjechać. Zażądała tego gniewnym tonem. Wykonał polecenie, bo choć miał ogromną ochotę na starcie z towarzyszącym jej Fordyce'em, to jeszcze bardziej pragnął zyskać jej przebaczenie. - Przyszła poczta - oznajmił Will Grey i nalał sobie kawy z drugiego zamówionego
przez Hala dzbanka. Rzucił plik listów na stół, po czym zaczął je przeglądać. - A to od kogo? - zainteresował się Hal. - Nie znam tego charakteru pisma. - Otwórz - poradził Grey i złamał pieczęć na jednym ze swoich listów. Drobinki wosku posypały się na stół. W powietrzu rozszedł się silny zapach perfum, na co żołądek Hala zareagował gwałtownym buntem. - A, boska Susannah. Hal otworzył adresowany do niego list i spojrzał na czarny, nakreślony zamaszystym charakterem pisma podpis. Twój uniżony sługa, Mildenhall. Zaskoczyło go, że Monty, wicehrabia Mildenhall, do niego napisał. Lubili się, służyli w jednej jednostce, potem Monty wystąpił z armii i w lutym Hal był gościem na jego ślubie z Midge Hebden, ale nie utrzymywali regularnej korespondencji. TLR Pomimo bólu głowy Hal uśmiechnął się na wspomnienie najdziwniejszego ślubu, w jakim kiedykolwiek uczestniczył. Pan młody ciągnął opierającą się pannę młodą przed ołtarz kościoła St George przy Hanover Square i domagał się, by pastor udzielił im ślubu. Duchowny protestował, twierdził, że panna młoda ewidentnie nie chce zawrzeć związku małżeńskiego. Rodzina dziewczyny mdlała ze wstydu albo patrzyła ponuro spode łba, w zależności od płci. Sama zaś panna młoda kłóciła się ze wszystkimi. W pewnym momencie Hal dał nura pod ławkę i zasłonił usta chusteczką, żeby stłumić śmiech. W końcu Monty zdołał zapanować zarówno nad panną młodą, jak i nad duchownym. Młoda para została poślubiona jak należy. Dopiero podczas przyjęcia weselnego Hal i jego brat Marcus dowiedzieli się od Ricka Brendona, przyrodniego brata Midge, jak powstało to zamieszanie. Niejaki Stephen Hebden zatrzymał Midge na stopniach kościoła, przedstawiając się jej jako przyrodni brat. Uczuciowa i impulsywna dziewczyna zaprosiła go do środka,
skąd natychmiast został wyrzucony przez jej wuja. Wybuchła okropna awantura. Położył jej kres Monty, który wyszedł z kościoła, żeby sprawdzić, co się dzieje z jego przyszłą żoną. Do tego czasu Stephen Hebden zdążył zniknąć. Rick, którego ojciec przez wiele lat próbował odnaleźć przyrodniego brata Midge i w końcu uznał go za zmarłego, twierdził stanowczo, że mężczyzna spod kościoła był uzurpatorem. Hal wiedział jednak, że Stephen Hebden, znany również jako Stephano Beshaley, był nieślubnym synem ojca Midge i Cyganki oraz zaprzysięgłym wrogiem rodów Carlowów oraz Wardale'ów, z którego wywodziła się żona Marcusa, Nell. Przyczynę tej nienawiści dopiero zaczynali odkrywać. Wiązała się ze skandalem sprzed dwudziestu lat. Ojciec Hala i Marcusa Carlowa, hrabia Narborough, ojciec Nell Wardale, hrabia Leybourne, oraz ojciec Midge i Stephena Hebdenów, baron Framlingham, współpracowali przy zdemaskowaniu francuskiego szpiega w brytyjskim rządzie. Hebden, specjalista od łamania szyfrów, został zamordowany. Wszystko wskazywało na to, że zabójcą był Wardale, który został za tę zbrodnię skazany na śmierć i powieszony. Nawet jego najlepszy przyjaciel, hrabia Narborough, nie zrobił niczego, aby go ratować, ponieważ uwierzył w o jego winę. Hal wiedział, że ojciec nigdy nie uwolnił się od wyTLR rzutów sumienia. Rodzina Wardale'a straciła posiadłości i tytuł, z bogaczy stali się nędzarzami. Kontakty obu rodów urwały się. Matka Midge powtórnie wyszła za mąż za Brendona. Przed rokiem członkowie trzech rodzin zostali uwikłani w podejrzane i niebezpieczne sytuacje najprawdopodobniej przez Stephena Hebdena występującego jako Stephano Beshaley. Mimo pomocy zajmującego wysoką pozycję w sferach rządowych starego przyjaciela rodziny, Roberta Veryana, lorda Keddintona, nie udało się do końca
rozwikłać tej zagadki. Podczas ostatniej wizyty Hala w domu Marcus podzielił się z bratem podejrzeniami, że w tę sprawę musiał być zmieszany ktoś jeszcze poza Beshaleyem, który wypełniał klątwę, jaką jego matka rzuciła na łożu śmierci na trzy rodziny: „Dzieci będą płacić za winy ojców". Hal skupił się na liście. Drogi Carlow! Miałem pewne wątpliwości, jak postąpić w tej materii, ale ponieważ Ciebie znam lepiej niż twojego brata, postanowiłem napisać do Ciebie. Pamiętasz wydarzenia, które w lutym zakłóciły ślub? Pomimo moich wysiłków żona nadal spotyka się ze swym przyrodnim bratem, Beshaleyem. Midge nawet w Belzebubie potrafiłaby doszukać się dobra. Potwierdziły się więc obawy Hala. Zapewne została odnaleziona kolejna wizytówka Beshaleya - zapętlony jedwabny sznur podobny do tego, na jakim wieszano parów Anglii. Wybacz, że przypominam Ci plotki, które zaczęły się rozchodzić, gdy Twoja bratowa zajęła ponownie należne jej miejsce w towarzystwie. Te plotki, podobnie jak inne incydenty mające związek z trzema rodzinami, zostały skutecznie uciszone. Niestety, ostatnio znowu ożywają spekulacje na temat tamtego skandalu sprzed lat, o czym donoszą mi rozmaici intryganci, lubujący się w przekazywaniu mi plotek na temat Midge. TLR Krótko mówiąc, zrodziły się wątpliwości co do winy Wardale'a jako sprawcy morderstwa. Hebden zmarł w ramionach Twojego ojca. Piszę ci o tym, bo na Twoim miejscu wolałbym o tym wiedzieć. W najwyższych kręgach towarzyskich rozpowszechniane są
podejrzenia, że hrabia Narborough nie bez powodu nie zrobił niczego, aby pomóc oczyścić imię Wardale'a, choć byli najbliższymi przyjaciółmi. Ze względu na szacunek, jakim Cię darzę jako współtowarzysza broni, i z powodu przyjaźni Midge i Twojej siostry Verity próbowałem wywiedzieć się dyskretnie, kto jest źródłem tych plotek. Ale to jak łapanie dymu. Nie słyszałem, by łączono nazwisko Twojego ojca z perfidną zdradą. Afera szpiegowska, pierwotna przyczyna morderstwa, nie jest jeszcze powszechnie znana. Rozchodzą się jednak informacje o romansie Wardale'a z matką Midge oraz uwagi na temat wyjątkowo surowych poglądów Twojego ojca na kwestię niewierności małżeńskiej. Dopóki nic nie wiadomo o działalności, w jaką ci trzej ludzie byli zaangażowani, dopóty purytańska awersja do cudzołóstwa raczej nie może być brana poważnie jako motyw morderstwa. Kiedy jednak dołączy się do tego szpiegostwo, i to w okresie, gdy cały kraj jest wyjątkowo wyczulony na tę kwestię w związku z powrotem francuskiego zagrożenia, nie wiadomo, jakie historie zaczną krążyć wśród ludzi. Mam nadzieję, że dzięki mojemu ostrzeżeniu zwiększysz czujność i będziesz mógł w razie czego chronić ojca i rodzinę. Wyobrażam sobie, że w przeddzień konfrontacji z Napoleonem wolałbyś nie otrzymywać takich wiadomości. Zazdroszczę Ci możliwości wzięcia udziału w tej walce. Jeśli o mnie chodzi, to na jesieni spodziewamy się szczęśliwego wydarzenia i muszę strzec Midge przed zgubnymi wpływami jej przyrodniego brata. Twój uniżony sługa Mildenhall - A niech to piekło pochłonie! - Hal rzucił list na stół. - Jakieś problemy? - spytał Will Grey. - Może zamienić się z tobą na listy? W mojej poczcie są tylko rachunki i prośby Susannah o nową suknię. Czy mogłem aż tyle wy-
dać podczas ostatniej wizyty w mieście? Trudno mi w to uwierzyć. - Jestem pewny, że rachunki od twojego krawca są astronomiczne - odparł Hal. TLR Chyba powinienem napisać do brata. - W takim razie zostawię cię samego. - Grey, z filiżanką kawy w ręku, skierował się do drzwi. - Zobaczymy się na lunchu? Hal wzdrygnął się na myśl o jedzeniu, choć wiedział, że powinien coś zjeść. - Tak. - Jak tylko zamknęły się drzwi, otworzył klapę sekretarzyka i odkorkował kałamarz. Postanowił przesłać w załączeniu list Monty'ego, zamiast streszczać to, czego się od niego dowiedział. Nabazgrał w pośpiechu: Marcusie! Przeczytaj ten list. Co się dzieje, do licha? Czy nie mógłby ktoś wpakować kulki w tego drania? Przekaż pozdrowienia rodzicom i ucałuj ode mnie Nell oraz dziewczynki. Twój kochający brat Hal Wsunął złożony list Mildenhalla w swoją kartkę, zapieczętował ją w czterech miejscach i zaadresował do kraju, dodając dopisek Doręczyć adresatowi na wypadek, gdyby bratu przyszło na myśl wybrać się w podróż. Było to mocno wątpliwe. Bratowa znowu była przy nadziei i nadopiekuńczy Marcus bez wątpienia trzymał ją w wiejskiej rezydencji w Hertfordshire. Monty niedługo zostanie ojcem, Marcus miał synka i spodziewał się przyjścia na świat drugiego dziecka. Jak tylko ludzie się pobiorą, zaraz muszą niańczyć bachory, pomyślał z irytacją Hal, choć przepadał za małym Williamem George'em Carlowem. Nagle przed jego oczami pojawił się obraz Julii, kładącej opiekuńczym gestem dłoń na wypukłości brzucha. Machnął, ręką, żeby odpędzić tę szokującą wizję. Najpierw o mało jej nie
uwiódł, a teraz wyobrażał sobie, że jest z nim w ciąży! Do czego rzeczywiście mogłoby dojść, gdyby w porę się nie opanował. Próbował sobie przypomnieć, co go powstrzymało, ale bez skutku. To wszystko było zbyt skomplikowane. Jedno stało się jasne: powinien jej unikać. Julia zrobiła skruszoną minę, ponieważ mama i lady Geraldine spoglądały na nią z głębokim rozczarowaniem. Nie zwykła sprawiać nikomu zawodu, więc było to dla niej całkiem nowe, zdecydowanie nieprzyjemne doświadczenie. TLR - Pokłóciłaś się z panem Fordyce'em? - Pani Tresilian nie kryła dezaprobaty. - Nie wierzę, że mogłaś zachować się tak niestosownie. To niegodne młodej damy. - Nie wytrzymałam, bo potraktował mnie jak zazdrosny filister - oświadczyła Julia i głośno odstawiła filiżankę na spodek. Zaczynała jej się podobać rola lekkomyślnej, niepokornej młodej damy. - Miałam go serdecznie dość. - O kogo był zazdrosny? - zainteresowała się nagle lady Geraldine. - O pana Smytha czy o pułkownika Williamsa? - O majora Carlowa - odparła Julia. - O Hala Carlowa! - Przecież mówiłaś, że to rozpustnik. - Pani Tresilian przerwała milczenie, które zapadło po pełnym niedowierzania okrzyku lady Geraldine. - Co takiego z nim robiłaś, że pan Fordyce był zazdrosny? - Nic! - zapewniła Julia, ale zarumieniła się po uszy. - Julio... - zaczęła pani Tresilian, a lady Geraldine pytająco uniosła brwi. - Wymknęło mi się, że znam majora Carlowa. Wtedy pan Fordyce uraczył mnie wykładem, czym to grozi mojej reputacji. Nie
miał do tego prawa - podkreśliła Julia. - Mamo, nie chcę wyjść za mężczyznę zdolnego do zrobienia bez powodu sceny zazdrości. Lady Geraldine uśmiechnęła się i ku ogromnej uldze Julii zmieniła temat. - Czy była pani w operze podczas występów madame Catalani, pani Tresilian? - Niestety nie. - Zakup drogich biletów do opery przekraczał możliwości ich skromnego budżetu. - Podobno jest znakomita. - Zdumiewająca, pełna pasji, niezwykle dramatyczna - pochwaliła z entuzjazmem lady Geraldine. - Napisałam do niej list z prośbą o występ na przyjęciu, które wydaję na cześć księcia. - Nie było sensu pytać, jakiego księcia. W mieście pełnym arystokracji „księciem" mógł być tylko Wellington. Rozmowa zeszła na planowane przyjęcie i rozważania pani Tresilian, w czym córka powinna wystąpić. Julia nie przejmowała się kwestią swego stroju. Napomniała się w duchu, by nie zniechęciła pozostałych konkurentów, szczególnie że matka wydała tyle pieniędzy na jej suknie. Dwa tygodnie temu byłaby zachwycona i pełna niedowierzania, TLR że zainteresowało się nią aż dwóch dżentelmenów. Wtedy nie znała Hala Carlowa. Nie powinnam o nim myśleć! - pomyślała. On się ze mną nie ożeni. Następnego ranka znalazła w swojej poczcie list. Moja droga Julio! Madame C. odrzuciła moją prośbę o występ podczas przyjęcia!! Leżę w łóżku z potwornym bólem gardła i nie mogę się rozmówić z tą kreaturą osobiście. Wyobrażasz to sobie?! Julio, mam do Ciebie całkowite zaufanie - idź i postaraj się przemówić jej do rozsądku. Mój najdroższy Masters wyjechał z miasta i nie wróci na czas, by załatwić tę
sprawę. Zaproponuj jej wszystko, co zechce, byle się tylko zgodziła. G.M. Julia nie wyobrażała sobie siebie w konfrontacji z kapryśną primadonną. Jak zmusić ją do występu? Pokazała list matce. - Nie możesz odmówić lady Geraldine, która tyle dla ciebie zrobiła - orzekła pani Tresilian. - Weź Marię i idź tam od razu. - Ale, mamo, zakupy... - Zrobisz je przy okazji, kochanie. W pobliżu opery są całkiem przyzwoite sklepy i tańsze niż w śródmieściu. - Tak, mamo. TLR Rozdział szósty Julia przyjrzała się imponującemu portykowi budynku, po czym z podniesioną głową weszła po schodach. W końcu była wysłanniczką jednej z najważniejszych przedstawicielek brukselskiej elity towarzyskiej i składała wizytę śpiewaczce światowej sławy. - Zaczekaj tutaj, Mario. - Wskazała służącej jedną z nisz w bogato zdobionym holu. - Wsuń koszyk z zakupami pod ławkę. - Tak? - Pojawił się portier ze znudzoną miną. - Chcę się zobaczyć z madame Catalani - powiedziała po francusku Julia. Próbowała naśladować pewność siebie i naturalny czar, które jej protektorce przychodziły z łatwością. - Przychodzę z polecenia lady Geraldine Masters. - Podała mu jedną z kart wizytowych lady Geraldine. - Madame pani oczekuje? - Oczywiście - zapewniła Julia i pomyślała, że wyjdzie na idiotkę, jeśli okaże się,
że śpiewaczki nie ma w teatrze. - Madame jest teraz na próbie z dyrygentem. To potrwa przynajmniej godzinę. - W takim razie zaczekam. Będzie pan łaskaw zaprowadzić mnie do jej garderoby. Najwyraźniej Julia nie zrobiła większego wrażenia na portierze, bo wskazał jej tylTLR ko odpowiednie drzwi. - Tamtędy. Do samego końca i w lewo. - Wracaj na Place de Leuvan - zwróciła się Julia do służącej. Maria nie mogła przecież siedzieć z nią przez godzinę w garderobie śpiewaczki z surową rybą w koszyku. - Przyjadę do domu dorożką. Pąsowe tapety, złocenia i lustra zniknęły, gdy tylko przekroczyła wskazane przez portiera drzwi. Za nimi ciągnął się pomalowany na biało korytarz prowadzący za kulisy. W pewnym momencie Julia usłyszała dobiegający zza ściany niebiański głos. Śpiew urwał się nagle, a w jego miejsce rozległ się piskliwy wrzask wyrażający niezadowolenie. Madame najwyraźniej nie była w humorze. Julia zwolniła kroku. W gruncie rzeczy nie miała ochoty na spotkanie z diwą. Widziała już przed sobą koniec korytarza. Nagle usłyszała śmiech Hala. Nie mogła się pomylić. W pobliżu nie było nikogo. Przyłożyła ucho do najbliższych drzwi prowadzących, jak się domyśliła, do garderoby. - Wyglądam jak idiota. To ubranie jest cholernie niewygodne. - Wyglądasz rewelacyjnie! - Głos drugiego mężczyzny był zdławiony, jego właściciel ewidentnie powstrzymywał się od śmiechu. Potem zapadła cisza, jakby mężczyźni przeszli do innego pomieszczenia. Julia wpatrywała się w drzwi, coraz bardziej sfrustrowana. Nie chciała spotkać Hala. Rozsą-
dek podpowiadał, że w ogóle nie powinna się z nim widywać. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie może mu ufać. Dlaczego więc sterczała pod drzwiami? Zapewne Hal czekał z przyjacielem na jakąś tancerkę albo chórzystkę. W tym momencie na końcu korytarza rozległ się wybuch głośnego śmiechu, a zaraz potem jeden z mężczyzn pojawił się w polu widzenia Julii. Nie spostrzegł jej, bo odwrócił głowę i rozmawiał z idącym za nim kompanem. Julia spostrzegła szkarłatny mundur. Oficerowie, a ona była sama, bez służącej, na zapleczu sceny. Szybko otworzyła drzwi garderoby i wślizgnęła się do środka. W chwili zagrożenia podświadomie szukała Hala. Pokój był pusty, ale za uchylonymi drzwiami prowadzącymi do sąsiedniego pomieszczenia ktoś się poruszał. Śmiechy na korytarzu zbliżały się, TLR wreszcie zatrzymały się pod drzwiami garderoby. Julia natychmiast dała nura za drugie drzwi, zamknęła je za sobą i oparła się o nie plecami. W pokoju znajdowały się dwie osoby, żadna z nich nie była jednak Halem i żadna nie zauważyła wtargnięcia Julii. Ciemnowłosy mężczyzna o szerokich barach i imponujących bokobrodach trzymał w objęciach przegiętą przez jego ramię złotowłosą kobietę. Nieszczęsna próbowała się przed nim bronić, rozpaczliwie młóciła powietrze rękami i wreszcie zdołała trafić pięścią w bok głowy napastnika. Mężczyzna wypuścił ją bez śladu galanterii i tak raptownie, że blondynka z impetem usiadła na podłodze. - Wstawaj, do licha! Nie patrz na mnie w ten sposób. - Podał rękę kobiecie i niemal poderwał ją z podłogi. - Przy tobie mężczyźnie może odechcieć się seksu do końca życia. Mężczyzna w błękitnym mundurze był wysoki i potężny, ale Julia nie mogła stać z boku i nie reagować, gdy na jej oczach napastowano kobietę. - Pan nie jest dżentelmenem, sir! - zawołała i niezbyt delikatnie szturchnęła go w
plecy. - Nie dość, że napastuje pan kobietę, to jeszcze ją pan obraża. Kobieta chrapliwie wciągnęła powietrze, ale nic dziwnego, uznała Julia, przecież miała za sobą wyjątkowo nieprzyjemne przeżycia. Wysoki mężczyzna odwrócił się w stronę Julii. - Proszę natychmiast stąd wyjść! - zażądała. - Major Carlow jest gdzieś w pobliżu i zapewniam pana, że nie będzie tolerował podobnego zachowania. W odpowiedzi mężczyzna wybuchnął śmiechem. - Pan się ze mnie śmieje? To oburzające! Mężczyzna opadł na najbliższe krzesło, niemal płacząc z rozbawienia. Kobieta, będąca wbrew swej woli obiektem jego uczuć, odwróciła się twarzą do Julii. - Biedaczko... - Julia urwała. Spoglądały na nią niebieskie oczy, iskrzące się z rozbawienia. Blond loki opadały na szerokie ramiona i zadziwiająco obfity biust opięty błyszczącą różową satyną. Na opalonym policzku widniały smugi jaskrawej szminki. Duża dłoń sięgnęła do włosów i zrzuciła je na podłogę. - Hal? - zapytała osłupiała Julia, gdy major usiadł na krześle, zaśmiewając się do łez. TLR - Do licha! Te gorsety! - Hal Carlow! Co pan wyprawia, do diabła? Drzwi za plecami Julii otwarły się gwałtownie i do pokoju wpadło sześciu wysokich mężczyzn. - Panowie! - ostrzegł Hal. - Uważajcie, jest tutaj dama. - Masz się za... Och, pani wybaczy. - Natychmiast spoważnieli i zaczęli przyglądać
się Julii z ledwo skrywanym zaciekawieniem. - Pani uprzejmie zaoferowała nam pomoc w kwestii kobiecego kostiumu i makijażu - zełgał gładko Hal. - To z jej strony ogromna uprzejmość, ale informacja o tym nie powinna, jak chyba sami się domyślacie, wyjść poza ten pokój. - Rzucił znaczące spojrzenie trzymającemu się za boki mężczyźnie z bokobrodami. Ten kiwnął głową na znak zgody, uśmiechnął się porozumiewawczo i przyłączył do chóru podziękowań pozostałych oficerów. Julia została przedstawiona wszystkim po kolei, łącznie z pyzatym młodzieńcem, który wyznał nerwowo, że odgrywał w przedstawieniu drugą kobiecą rolę. Przedstawienie miało uświetnić przypadające za dziesięć dni święto regimentu. - Porucznik Hayden - przedstawił się. - Nie potrafię się poruszać w tym... zaraz, jak to się nazywa? Gorset? - Rozumiem, poruczniku - powiedziała Julia, z najwyższym trudem powstrzymując się od śmiechu. - Niech pan się przebierze, a ja zastanowię się, jak panu pomóc. Majorowi Carlowowi również. - Odwróciła się, by spojrzeć na Hala. - Czy chcą panowie osiągnąć efekt humorystyczny, czy realistyczny? - Humorystyczny - odparł. - Na szczęście - powiedziała z widoczną ulgą, wzbudzając śmiech panów. Porucznik Hayden wrócił po kilkuminutowej nieobecności, czerwony na twarzy, w kobiecym przebraniu. - Moje panie, stańcie obok siebie, ramiona do tyłu. Nie tak, poruczniku. Nie jest pan na paradzie. W ten sposób. Przeszła się po pokoju, a oni studiowali jej ruchy. - Drobne kroczki, widzi pan? Proszę odrobinę unieść spódnicę, tylko odrobinę. Nie TLR
może pan pokazywać kostek. - Nie kołyszą biodrami - zauważył wysoki mężczyzna, przyglądając się kolegom spacerującym po pokoju. - Jakimi mają być kobietami, kapitanie Grey? Przyzwoitymi? - Tak. - W takim razie powinni sunąć, a nie kołysać biodrami - stwierdziła Julia. - O, tak. W pół godziny później nie chodzili już jak dragoni i przynajmniej Hal był w stanie z wdziękiem rozłożyć wachlarz. Julia doszła do wniosku, że wykazywał aż nazbyt dużą biegłość w posługiwaniu się wachlarzem. - Muszę już iść - oznajmiła Julia, kiedy zegar wybił południe. - Straciłam rachubę czasu. - Pozwoli pani, że ją odprowadzę. - Hal wyłonił się z sąsiedniego pokoju, już w męskim odzieniu. - Dziękuję, panowie, i życzę sukcesu waszemu przedstawieniu. Skłonili się i podziękowali. Julia wyszła z pokoju z przyjemnym poczuciem, że zdobyła nowych przyjaciół. - Co pani tutaj robi? - zapytał Hal, gdy znaleźli się na korytarzu. - A tak na marginesie, oni nie pisną ani słowa, mogę za nich ręczyć. - Wiem. Bardzo ich polubiłam. Często robicie takie rzeczy? - Przebieramy się za kobiety? Na szczęście nie. Od czasu wojny na Półwyspie Iberyjskim mamy zwyczaj wystawiania przedstawień w regimencie. Nie wyjaśniła mi pani, co panią sprowadziło do opery. - Przyszłam na prośbę lady Geraldine. Mam nakłonić madame Catalani, żeby zaśpiewała podczas przyjęcia na cześć księcia. Lady Geraldine napisała do niej list z zapro-
szeniem i otrzymała odmowę, a ponieważ nie czuje się zbyt dobrze, nie jest w stanie osobiście zająć się tą sprawą. - W takim razie chodźmy. Gdzie jest jej garderoba? - Pomoże mi pan? Dziękuję. - Oczywiście, że pani pomogę. - Zatrzymał się i wziął ją za rękę. - Julio, czy wybaTLR czyła mi pani tamten... piknik? - Pocałunek? - poprawiła go. O dziwo, zdołała wypowiedzieć to słowo bez zająknienia. - Należało pana powstrzymać, a tymczasem oddałam panu pocałunek. Nie wiem, dlaczego zachowałam się niewłaściwie. - Chciał protestować, ale pokręciła głową. - Powinnam być rozsądniejsza. Szczególnie że ostrzegł mnie pan przed sobą. Jeśli chodzi o jazdę z pochodniami, to raczej panu należą się przeprosiny. Nie powinnam reagować tak ostro, przecież pan tylko próbował mi pomóc. - Mogę panią o coś zapytać? - Tak - odparła bez zastanowienia, ale niemal natychmiast się zastrzegła: - Nie obiecuję, że odpowiem! Parsknął śmiechem i pochwalił: - Mądra dziewczyna. Chciałem tylko zapytać, czy to bardzo męczące być tak dobrze wychowaną? Moja młodsza siostra Verity to chodząca dobroć. Czuje się wręcz zdruzgotana, jeśli nie wszyscy są o niej najlepszego zdania. Jest tak niewinna i ufna, że nie przejdzie jej nawet przez myśl, by wpakować się w tarapaty. Natomiast moja starsza siostra Honoria jest wyjątkowo; lekkomyślna... - Urwał na widok wyrazu twarzy Julii. Tak, jest podobna do mnie, ale nie tak rozpustna. Wyszła za mąż i, o ile się nie mylę, jest szczęśliwa. Wybrała mężczyznę równie niekonwencjonalnego jak ona. Pani jednak, jak
mi się wydaje, jest dobra, ponieważ uważa to pani za swój obowiązek. - Mówi pan tak, jakbym była jakimś egzotycznym stworzeniem, które trudno zrozumieć - stwierdziła zaskoczona Julia. - Człowiekowi tak zepsutemu jak ja rzeczywiście trudno panią zrozumieć. - Nadal się uśmiechał, ale coś w jego twarzy się zmieniło. - Nie ma pani ochoty się zbuntować? - W towarzystwie jest mnóstwo dobrze wychowanych panien - zaprotestowała Julia, nie odpowiadając na jego pytanie. - Niekonwencjonalne zachowanie mogłoby zostać uznane za naganne, co zmniejszyłoby szanse na zamążpójście. Proszę sobie przypomnieć, co się wydarzyło wczoraj. Hal drgnął, ale nie skomentował tego stwierdzenia. - Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. TLR Julia czuła ciepło jego dłoni, nozdrza podrażnił jej lekki zapach drzewa sandałowego - może Hal użył wody kolońskiej, a może był to zapach jego mydła. - Tak, czasami buntuję się przeciw obowiązującym normom zachowania - oświadczyła niespodziewanie. - Na przykład nie powinnam była wchodzić do tamtej garderoby ani stać tu teraz z panem. Należało uciec z leśnej polany, jak tylko zmusił pan Fellowesa, żeby mnie puścił. Nie trzeba było się złościć na dżentelmena, który w najlepszej wierze zwrócił mi uwagę na skutki niewłaściwego zachowania. - Posunął się do tego? Pompatyczny dureń - rzucił Hal. - Szkoda, że go nie wyzwałem. A jaki znalazł powód do krytyki? - Przyznałam się do znajomości z panem - wyjaśniła Julia. Hal wypuścił jej dłoń i wyprostował się. - W takim razie mu wybaczam. Miał rację, jestem niebezpieczny. Należy mnie
unikać. Niestety, społeczeństwo zawsze obarcza winą kobietę. - Odsunął się i zaczął otwierać kolejne drzwi garderób. - A więc to ja jestem winna, tak? Co pan robi? - Pani powinna zachować cnotę - odrzekł Hal, zamykając kolejne drzwi. - O, jest. Tego właśnie nam trzeba. - Wszedł do jednego z pokojów i po chwili wynurzył się z ogromnym bukietem. - Dla Catalani? Nie może pan ukraść kwiatów! - To byłaby kradzież, gdybym zamierzał pozbawić ich poprzedniego właściciela na zawsze - oznajmił Hal. - Proszę pozwolić, że ja będę mówił. To jej garderoba. Zapukał do drzwi, do których pinezką przypięto kartkę z nazwiskiem diwy. - Major Carlow i panna Tresilian do madame - poinformował starszą garderobianą, która otworzyła drzwi. Wszedł do środka i zatrzymał się tak gwałtownie, że Julia wpadła na niego. - Madame! Musiałem przyjść, gdy tylko dotarła do mnie przerażająca wiadomość, że nie czuje się pani najlepiej. - Nie najlepiej? - zapytał z urazą głęboki głos z ciężkim akcentem. - Nie najlepiej? Ja? TLR - Ależ tak, madame. Kiedy usłyszałem, że odmówiła pani udziału w najbardziej prestiżowym, wręcz historycznym wydarzeniu, od razu zrozumiałem, że powód może być tylko jeden. Proszę przyjąć ten skromny bukiet. - Śliczne - powiedziała bez przekonania madame. - Emily, poszukaj jakiegoś wazonu. O jakim wydarzeniu pan mówi? Hal przesunął się i Julia wreszcie mogła zobaczyć wyciągniętą na kanapie śpie-
waczkę. Zerknęła przelotnie na Julię, uznała ją za osobę bez znaczenia i znowu zwróciła spojrzenie ogromnych czarnych oczu na Hala. - O przyjęciu wydawanym przez lady Geraldine Masters na cześć księcia Wellingtona, naturalnie - wyjaśnił Hal. - Największego z żyjących generałów, człowieka, który pokona Napoleona w decydującej bitwie naszych czasów. Człowieka, który ocali Europę. Wszyscy tam będą, ich dzieci będą opowiadały sobie o tym wydarzeniu. Niestety, nie będą mogły powiedzieć, że madame Catalani uświetniła ten wieczór potęgą i pięknem swego głosu, a także olśniewającą obecnością. Julia podziwiała w duchu Hala, choć trudno jej było zachować powagę. Posunięta w latach primadonna mogła być jego matką. Zaczesane do góry włosy miały nienaturalny odcień brązu, a figura była najłagodniej mówiąc zmysłowa, a jednak łakomie wpatrywała się w Hala. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to tak znaczące wydarzenie - powiedziała powoli śpiewaczka. Pan mówi o nim z taką żarliwością. - Jak można mówić bez żarliwości w obecności tak wielkiej artystki i pięknej kobiety? - zapytał Hal. Julia przycisnęła dłoń do ust, żeby nie parsknąć śmiechem. - A gdy taka pasja spotyka się z potęgą Wellingtona, tworzy się historia. - Proszę mi jeszcze raz podać datę. Czy pan tam będzie? - Osiemnastego czerwca. Będę tam, madame, choćbym musiał przejść na bosaka po rozpalonych węglach. Garderobiana podała terminarz i okazało się, że madame może wziąć udział w uroczystości. - Gaża - przypomniała szeptem Julia.
TLR - Obejdzie się bez gaży - powiedziała śpiewaczka, nie odrywając wzroku od Hala jeśli to wydarzenie spełni moje oczekiwania. - Madame. - Hal zbliżył się, ukląkł na jedno kolano i ucałował upierścienioną dłoń. - Nie potrafię wyrazić swojej radości, że znajduję panią w dobrym zdrowiu. - Głuptasek. - Pogładziła go po włosach, zanim zdążył wstać. Wycofywał się z pokoju tyłem, jak w obecności królewskiego majestatu. Julia podążyła za nim i przed wyjściem dygnęła w ukłonie. Pociągnęła go korytarzem do garderoby, z której korzystał poprzednio. - Nigdy w życiu nie byłam taka zaszokowana! Ona chce pana jako zapłatę za występ! To oburzające, obrzydliwe! I co pan teraz zrobi? - wyrzuciła z siebie Julia, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. - Wezmę nogi za pas - odparł. - Nie ma pani powodu obawiać się o moją cnotę, Julio. - Wszedł pan tam z zamiarem flirtowania z nią! - Była tak przejęta wydarzeniami w garderobie, że nie mogła przestać o tym mówić. - Z zamiarem uwiedzenia jej! - Uwiedzenia? Nic podobnego! - zawołał z przekonaniem. - To nienasycona kobieta. - Spojrzał na Julię. - Pani mnie beszta? Wykorzystałem broń, jaką miałem do dyspozycji, żeby zdobyć dla pani to, czego pragnęła. - Broń? Ma pan zapewne na myśli swój wygląd i wdzięk. Jest pan człowiekiem bez skrupułów, majorze Carlow. Ożywienie zniknęło z twarzy Hala. Gdyby Julia go nie znała, pomyślałaby, że zraniła jego uczucia. Przecież major sam otwarcie przyznał, że jest rozpustnikiem i wykorzystuje swoje atuty, by uzyskać od kobiet to, czego chce. Jak jej słowa mogły go zranić?
TLR Rozdział siódmy Bez skrupułów? To stwierdzenie dotknęło go bardziej, niż przypuszczał. Zdawał sobie sprawę, że jego reakcja była irracjonalna. Skąd Julia mogła wiedzieć, co się z nim działo? Nie miała pojęcia, jak bardzo musiał się pilnować, żeby nie użyć wobec niej arsenału uwodzicielskich sztuczek, dzięki którym potrafił uwieść każdą kobietę. Podczas spotkania na leśnej polanie postąpił pod wpływem impulsu, dał się porwać namiętności, czego potem żałował. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że nadal pragnął Julii tak bardzo, że musiał się zmobilizować, by nie flirtować z nią, nie prawić jej komplementów i nie uwodzić. Działał wbrew własnej naturze, lecz nie chciał dopuścić, by Julia się w nim zakochała, a zdawał sobie sprawę, że istniało takie niebezpieczeństwo. - Przepraszam - powiedziała, przyglądając się Halowi. - Spojrzałem na panią zbyt ostro? Przepraszam. To dlatego, że miała pani rację. Rzeczywiście jestem człowiekiem bez skrupułów, jednak bardzo się staram nie postępować tak z panią. - To wcale nie było ostre spojrzenie - zapewniła z uśmiechem. - Pańskie oczy zmieniają kolor, kiedy jest pan zły. Stają się szare, znika z nich błękit. Wiem, że pan nigdy by mnie nie skrzywdził - dodała. - Ufam panu. TLR Tylko mi tego potrzeba! - zmartwił się Hal. Gdyby Julia wiedziała, jakie snuł na jej temat fantazje... Była taka niewinna... Jak zmieniłby się wyraz tych czystych, brązowych oczu, którymi patrzyła na niego z ufnością, gdyby zobaczyła prawdziwego Hala Carlowa, a nie tę fikcyjną postać, jaką stworzył na jej użytek? - Wybiera się pani na paradę kawalerii w przyszłym tygodniu? - zapytał, żeby
zmienić temat. - Nie, nie zostałyśmy zaproszone - wyjaśniła z widocznym żalem. - Zresztą, uroczystość odbędzie się w Ninove, prawda? To wiele mil stąd. Dała mu możliwość wycofania się. Wystarczyło, by wyraził żal z powodu jej nieobecności. Tymczasem Hal, wbrew wcześniejszym postanowieniom o unikaniu panny Tresilian, kontynuował: - Pewien mój znajomy, starszy dżentelmen z Brukseli, wybiera się na paradę swoim powozem. Z przyjemnością zabierze panią wraz z matką i Phillipem. To człowiek godzien szacunku, zupełnie niepodobny do mnie. - To skąd pan go zna? - zapytała złośliwie. Hal parsknął śmiechem. - Regularnie odwiedza Instytut Literacki. Baron van der Helvig nie przejawiał szczególnego zainteresowania literaturą, natomiast grał w karty o wysokie stawki. Poza tym był szacownym i poważnym dżentelmenem, bogatym, towarzyskim i przyjaznym wdowcem po sześćdziesiątce. Hal zamierzał prosić go o opiekę nad rodziną Tresilianów, kiedy dojdzie do rozgrywki z Bonapartem. Mogła zaistnieć konieczność szybkiego opuszczenia Brukseli, a baron miał liczne konie oraz kilka powozów. Hal starał się przekonać samego siebie, że właśnie dlatego namawiał Julię do obejrzenia parady. Wiedział jednak, że powód był całkiem inny. Chciał zaprezentować się jej w paradnym mundurze na wspaniałym wierzchowcu, jadąc na przedzie swojego oddziału. Uznał, że zademonstruje jej, że przynajmniej sprawdza się jako profesjonalny, doceniany przez armię oficer. - Mama wolałaby się nie narzucać - zauważyła pełna wątpliwości Julia.
TLR - Baron byłby naprawdę zadowolony. To bardzo towarzyski człowiek i chyba czuje się osamotniony po śmierci żony. Zresztą, on i tak nie odmówi sobie obecności podczas parady. - Proszę mu nie mówić, że rozmawiał pan ze mną na ten temat - zastrzegła Julia. Nie chciałabym, żeby czuł się zobligowany. - Zgoda, załatwię to bardzo taktownie - zapewnił ją Hal, otwierając drzwi. - Sprowadzę pani dorożkę. Stanęli w cieniu portyku i spojrzeli na ulicę. - O, jest dorożka. - Hal zrobił krok naprzód, ale natychmiast cofnął się w cień. Zbliża się również wielebny Smyth. Znikam, żeby nie straciła pani przeze mnie kolejnego kandydata na męża, Julio. - Pozwolił sobie na zuchwałość i podniósł do ust jej okrytą rękawiczką dłoń. - Mam nadzieję, że zobaczę panią na paradzie. - Panie Smyth! - zawołała głośno Julia, zbiegając po schodach na chodnik. - Panna Tresilian. - Pastor zatrzymał się i uchylił kapelusza. - Załatwiłam tu pewną sprawę dla lady Geraldine. Będę bardzo zobowiązana, jeśli sprowadzi mi pan dorożkę. - Oczywiście - odparł wyraźnie uszczęśliwiony, że Julia na nim polega. Stłumiła westchnienie. Był bardzo miłym, przyzwoitym człowiekiem, ale kompletnie pozbawionym życia i wigoru. Niemniej jednak to stosowny kandydat na męża, przywołała się do porządku Julia, wsiadając do dorożki, która podjechała po chwili. Pomachała ręką na pożegnanie solidnemu i uprzejmemu panu Smythowi, który pozostał na chodniku. Co Hal powiedział o jednej ze swoich sióstr? Że jest zwariowana i lekkomyślna, a
mimo to znalazła męża podobnego do niej, i wiodła ciekawą oraz szczęśliwą egzystencję. Czy życie z Halem Carlowem byłoby właśnie takie? Nie wolno mi o tym myśleć, a nawet marzyć! - nakazała sobie w duchu. - Julio. Drgnęła i z poczuciem winy podniosła wzrok znad grzanki z masłem. - Tak, mamo? Pani Tresilian pomachała arkusikiem grubego kremowego papieru. TLR - Otrzymałam właśnie ten list od barona van der Helviga, który przedstawia się jako przyjaciel majora Hala Carlowa i znajomy lady Geraldine. Co o nim wiesz? - Nie poznałam go - zapewniła Julia. - Nie o to cię pytałam. - Major Carlow wspominał o nim. To wdowiec po sześćdziesiątce. - Zaprasza nas do swojego powozu i proponuje obejrzenie parady kawalerii w Ninove. Podobno mówił majorowi Carlowowi, że wybiera się na paradę bez towarzystwa i major zaproponował, aby nas zaprosił. Wiesz coś na ten temat? - No cóż. Major rzeczywiście sugerował coś takiego, ale prosiłam, by nie wspominał baronowi o naszej rozmowie. Nie chciałam, żeby ten pan czuł się wobec nas do czegokolwiek zobligowany. Phillip byłby zachwycony, a ty miałabyś okazję wyjechać za miasto. - Chyba nie spotykasz się z majorem Carlowem? - zapytała wyraźnie zaniepokojona pani Tresilian. - Tylko przypadkiem - zapewniła Julia, tym razem z czystym sumieniem. Pani Tresilian jeszcze raz przeczytała list.
- Zapytam lady Geraldine o radę - oświadczyła po dłuższym namyśle. - Nie chciałabym pozbawiać nas rozrywki, a poza tym wojskowa parada zapowiada się na spektakl o znaczeniu historycznym. - Obudź się, Phillipie. - Julia potrząsnęła śpiącego brata za ramię. - Już dojeżdżamy. Chłopiec usiadł i przetarł piąstkami oczy. - Ooo! To dla nas? - spytał na widok łuku triumfalnego ze splecionych gałązek, zwieńczonym czymś w rodzaju wieńca laurowego. Nawet pani Tresilian wychyliła się z powozu, żeby się przyjrzeć. - Moim zdaniem raczej na cześć księcia Wellingtona i marszałka Blüchera - wyjaśniła Julia. - Oraz Księcia Orańskiego - dodał baron van der Helvig, uśmiechając się do malca. Jowialny, zażywny starszy pan był zachwycony podróżą w towarzystwie dwóch, jak się wyraził, „pięknych dam". Podczas podróży zabawiał je rozmową na temat LondyTLR nu i krajów podbitych przez Napoleona. - O której zaczyna się parada? - zapytała pani Tresilian, kiedy baron zerknął na zegarek. - W południe, a teraz jest wpół do dwunastej. Mamy zarezerwowane miejsca oznajmił. Powóz skręcił z głównej ulicy i powoli lawirował w tłumie przechodniów, jeźdźców i innych pojazdów, które zmierzały w tym samym kierunku co oni, na błonia za miastem. W pewnym momencie pani Tresilian aż sapnęła z wrażenia. Julia natychmiast wyciągnęła szyję. Przed nimi, aż do brzegu rzeki Dender i skraju lasu ciągnęło się kolo-
rowe morze ludzi i zwierząt. - Są ich chyba tysiące - powiedziała z podziwem Julia. - Sześć albo siedem tysięcy - zgodził się baron. - Czterdzieści sześć szwadronów, jak mówił major Carlow. Proszę spojrzeć tam - wskazał ręką - oddziały dragonów. Julia usiłowała wypatrzyć Hala. Musiał tam być, ale z takiej odległości nie sposób było go dostrzec. - I baterie haubic - wyjaśniał dalej baron. - Wydaje mi się, że jest również Lotna Brygada. - Zupełnie jak mur z czerwonych cegieł. - Pani Tresilian wpatrywała się z podziwem w ciężkich dragonów, ale Julia przebiegała wzrokiem błękitne szeregi. Myliły ją szerokie klapy w przynajmniej czterech kolorach. Nagle spostrzegła potężnego siwka, który wyróżniał się na tle ciemnych, karych i gniadych wierzchowców. Należał do Hala. Zadowolona, że odnalazła majora, oparła się o poduszki powozu, nie odrywając wzroku od odległej sylwetki. Dopisała słoneczna pogoda. Oddziały przemieszczały się, zataczały koła, przeformowywały się. Dygnitarze przeprowadzający przegląd wojsk przemierzyli na koniach prowizoryczny most i przejechali przed frontem oddziałów. Kosze piknikowe zostały rozpakowane i smakołyki zjedzone. Julia o mało nie oblała lemoniadą nowej sukni spacerowej, kiedy huknęła salwa z dwudziestu jeden dział. Phillip zaniemówił z wrażenia. Podekscytowany, szeroko otwartymi oczami przyglądał się konfiguracjom jeźdźców oraz TLR oddziałom artylerii. Wreszcie książę i jego goście odjechali na wielkie przyjęcie wydane na ich cześć w kwaterze lorda Uxbridge'a. Julia odetchnęła głęboko, oszołomiona spektaklem, ale trochę
rozczarowana, że to wszystko działo się w znacznej odległości od widzów. - Zaczynają się rozchodzić - zauważył baron. - Wiele oddziałów kwateruje dość daleko stąd. Jeżeli zostaniemy tutaj, to Phillip zobaczy niektórych z bliska. Chciałbyś, chłopcze, prawda? Stali obok powozu i obserwowali mijające ich grupki jeźdźców. Julia trzymała rękę na ramieniu brata. Nagle Phillip wydał radosny pisk. Potężny siwek zbliżał się do nich. - Witam, baronie. - Hal dotknął ręką czaka. - Pani Tresilian, panno Tresilian, Phillipie. Jak się podobało? Julia była wdzięczna, że major skierował to pytanie do jej brata. Gdyby zwrócił się do niej, chyba nie potrafiłaby udzielić sensownej odpowiedzi. To śmieszne, skarciła się w duchu. Przecież jest kobietą, a nie pensjonarką, która wpada w histerię na widok munduru. - Jak się nazywa pana koń, majorze? - zapytał Phillip, stojąc w bezpiecznej odległości od potężnych kopyt zwierzęcia. - Max. Koń spojrzał z góry na chłopca, który przyglądał mu się uważnie. - Jest ogromny. - Chcesz się przejechać? - Ja? - Jeśli ci mama pozwoli. - Majorze... - Zapewniam, że nic mu się nie stanie, będzie całkowicie bezpieczny - oświadczył major Carlow. - Phillipie, podnieś ręce. - Hal pochylił się, złapał chłopca za nadgarstki, poderwał z ziemi i posadził przed sobą w siodle. - Może panna Tresilian towarzyszyłaby
nam na wypadek, gdyby mały chciał zejść? - Tak, oczywiście. TLR Julia ruszyła obok konia, którego Hal skierował w stronę rzeki po długim pasie niestratowanej trawy, z dala od tłumu opuszczającego błonia. Po chwili odezwał się do Phillipa: - Max jest potomkiem jednego z moich koni myśliwskich i klaczy należącej do mojego brata, ale jest większy od obojga rodziców. Ma pięć lat, czyli jest trochę starszy od ciebie. Julia zobaczyła, że brat się uśmiecha. Z zaufaniem oparł się pleckami o trzymającego go majora Carlowa i zaczął mu zadawać pytania, na które Hal cierpliwie odpowiadał. Rozmawiał z dzieckiem jak z równym. Gawędzili niczym starzy przyjaciele, podczas gdy koń stąpał powoli w stronę rzeki. Nagle Julia doznała olśnienia. Pojęła, że zakochała się w Halu Carlowie. Nie zdawała sobie z tego sprawy dopóty, dopóki widziała w nim tylko aroganckiego, odważnego i olśniewającego oficera kawalerii. Była mu wdzięczna za to, że wybawił ją od obleśnego napastnika. W jego ramionach poznała oszałamiający smak pocałunku i doświadczyła pożądania. Podziwiała go i pragnęła. Jednak jej serce zdobył dopiero teraz, gdy okazał zainteresowanie małemu chłopcu, jej bratu, którego prawie nie znał. - Tak, proszę, sir! - zawołał Phillip i Julia zorientowała się, że coś jej umknęło. Hal zeskoczył i zostawił chłopca samego w siodle. - Trzymaj wodze tak, jak ci pokazałem - polecił i skrócił strzemiona tak, by dziecko mogło wsunąć w nie stopy. - Siedź prosto. Możesz jechać. Pochylił się i szepnął Julii do ucha.
- Wszystko w porządku, Max będzie szedł obok mnie. Zrobimy sobie spacer. - Ujął dłoń Julii i wsunął ją sobie pod ramię. - Podobała się pani parada? Max ruszył za nimi. - Była cudowna, dziękuję, że pan zorganizował tę wyprawę. Baron to niesłychanie uprzejmy i dowcipny towarzysz. - Mówiąc to, miała nadzieję, że jej głos brzmiał normalnie, choć z trudem formułowała słowa, - Proszę zwrócić się do niego, gdyby musiała pani z matką w pośpiechu opuścić Brukselę - powiedział Hal. - Odda do waszej dyspozycji powóz, który odwiezie was do Antwerpii. TLR - Naprawdę może zajść taka konieczność? Julii nie mieściło się w głowie, że jakakolwiek armia, choćby dowodzona przez Napoleona, mogła przebić się przez mur żołnierzy, których dzisiaj podziwiała. A przecież nie było tutaj piechoty. - Nigdy nic nie wiadomo. - Przycisnął jej dłoń do boku. - A ja nie chcę się o was niepokoić. - Niepokoiłby się pan? - zapytała niemal bez tchu. nie odrywając wzroku od falujących traw przed nimi. - Tak - potwierdził Hal. - I to bardzo. - Mogę kłusować? - zapytał Phillip, spoglądając na nich z wysokości końskiego grzbietu. - Sam nie, ale we dwóch możemy nawet pogalopować - odparł Hal. Zatrzymali się, a on opuścił strzemiona. - Przesuń się trochę do przodu.
Wskoczył na siodło i spojrzał z góry na Julię, a potem wsunął stopy w strzemiona i ujął wodze obok zaciśniętych na nich rączek Phillipa. - Chcę mieć pewność, że jesteście bezpieczni - zwrócił się do Julii, a chłopcu polecił: - Trzymaj się mocno. Koń ruszył galopem wzdłuż rzeki. Julia powoli wróciła do powozu, w głowie jej się kręciło. Zakochała się w Halu, a on się on nią troszczył. Obserwowała go, gdy wracał galopem, trzymając przed sobą piszczącego z podniecenia chłopca. Pragnął jej bezpieczeństwa - czy to oznaczało, że chciał ją zachować dla siebie? TLR Rozdział ósmy Pierwszy dzień miesiąca to doskonały termin na podejmowanie ważnych decyzji. Julia spacerowała szeroką, centralną aleją parku. Tym razem zabrała dla przyzwoitości służącą, która nie odstępowała jej na krok. Praktyczny kapelusik z woalką skutecznie ukrywał głębokie cienie pod jej oczami, będące rezultatem bezsennych nocy. Okazało się, że nie zawsze co z oczu, to z serca. Nie wystarczyło przestać widywać majora Carlowa, by nie mieć go stale w pamięci. Takiego, jakiego widziała ostatnio: olśniewającego kawalerzystę w błękitnym mundurze na siwym koniu. We wtorek sporządziła listę zalet pana Smytha i się rozpłakała. W środę podczas przyjęcia zainicjowała w gronie młodych panien dyskusję na temat najbardziej niebezpiecznych mężczyzn w Brukseli. Na czele listy niepoprawnych flirciarzy, z którymi nie należało pozostawać na tarasie po zmroku, ponieważ nie byli chętni ani zdolni do poważnego związku, znalazł się, zgodnie z jej oczekiwaniem, szlachetnie urodzony major Hal Carlow.
Dzisiaj zaś, w czwartek, pierwszego czerwca, zaskoczyła matkę stanowczym żądaniem, by podczas spaceru z Phillipem towarzyszyła jej pokojówka. Wysiłki, by skupić uwagę na sprawach wyższych, a przynajmniej skoncentrować się na obowiązku zachęcaTLR nia pana Smytha, spełzły na niczym. Wystarczyło, by Julia spojrzała na witraż przedstawiający scenę upadku Lucyfera. Hal Carlow mógł pozować do postaci zbuntowanego anioła, aroganckiego i zarazem pięknego. Phillip zdawał się wyczuwać nastrój siostry, bo dreptał ze zwieszoną głową, kopiąc żwir i nie próbując nawet gonić gołębi. - Dzień dobry, panno Tresilian - rozległ się głos pana Smytha, który na powitanie uchylił kapelusza. Julia uniosła woalkę i zdobyła się na wymuszony uśmiech. Modliła się o siłę, by zrobić to, co do niej należy. Musiała spróbować, to był jej obowiązek wobec matki i brata. Wydawało jej się, że policzki rozciągnięte w uśmiechu siłą mięśni zaraz jej pękną. - Śliczny dzień, panie Smyth. - Rzeczywiście, lato jest w tym roku wyjątkowo łaskawe. Mogę towarzyszyć pani w przechadzce? - Oczywiście. - Julia przyjęła ofiarowane ramię i ruszyła powoli parkową aleją w tempie, jakie pastor uznał za odpowiednie dla damy. - Ci wszyscy, którzy szukali w Brukseli bezpiecznego schronienia, znaleźli się teraz w samym centrum wojennej zawieruchy - zauważył pan Smyth. - Nie wątpię, że pani Tresilian planuje powrót do Anglii, zanim zagrożenie ze strony Francji stanie się jeszcze poważniejsze. - Nie mamy takich planów - powiedziała Julia. - Z prawdziwą przyjemnością oferuję paniom swoją eskortę, bo wkrótce wyruszam
do Anglii, by wkroczyć na nową drogę życiową. - Do Suffolk, prawda? - Julia zmusiła się, by wykazać zainteresowanie jego sprawami, choć rozdrażnił ją fakt, że pastor w ogóle nie zwrócił uwagi na jej słowa. - Zapamiętała pani? - Pan Smyth był wyraźnie zachwycony. - Może zechce pani mnie odwiedzić, kiedy już się zadomowię? - Ja... Dziękuję bardzo, ale nie planujemy powrotu... - Usiądźmy tutaj, Phillip może pobawić się piłką. - Pan Smyth wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa i starł nią niewidoczny pyłek z ławki, na której miała usiąść Julia, po czym wskazał gestem trawnik przed nimi. - Tutaj, młody człowieku. Phillip wpatrywał się w niego nieruchomym wzrokiem, przyciskając kurczowo piłTLR kę do brzucha. - Wczoraj jechałem na bardzo wielkim siwym koniu. Galopowałem - oznajmił z dumą. - Co za wyobraźnia. - Pan Smyth zachichotał. - Chłopiec potrzebuje męskiego wzorca. W tym wieku, zanim pójdzie do szkoły i trafi pod opiekę nauczycieli, dziecko wymaga silnego, ale i czułego kierownictwa. Potrzebuje kogoś takiego jak Hal, pomyślała buntowniczo Julia. Mężczyzny, który pokaże mu przygodę i wysłucha go jak równego sobie. Phillip odszedł i zaczął kopać piłkę. Najwyraźniej nie przepadał za pastorem. - Oczywiście my, biedni mężczyźni, przez całe życie potrzebujemy stabilizującego wpływu - nie przestawał ględzić pan Smyth. Julia wydała pełen aprobaty pomruk. - Cieszę się, że jest pani tego zdania - dodał. Julia pojęła, że pastor lada moment się oświadczy. To doskonały kandydat, na-
prawdę doskonały, powtarzała sobie w duchu. Mama będzie uszczęśliwiona. Powinnam się zgodzić, jeśli poprosi mnie o rękę. Spojrzała mu w oczy i zrozumiała, że to już nie kwestia „jeśli" a „kiedy". - Haniebne! - Słucham? Julii przyszło do głowy, że przejrzał jej myśli, zorientowała się jednak, że pan Smyth utkwił wzrok w grupce mężczyzn w niebieskich mundurach, którzy zmierzali jedną ze ścieżek w ich stronę. Rozpoznała poznanych w teatrze przyjaciół Hala. On sam szedł pośrodku, śmiejąc się ze słów kompanów, którzy klepali go po plecach. Bez namysłu opuściła woalkę na twarz, po czym niespokojnie zerknęła na Phillipa. Hal bez wątpienia pozna chłopca, zacznie się rozglądać za nią, a potem... - Proszę się nie obawiać - odezwał się pan Smyth. - Jeśli którykolwiek z tych zawadiaków ośmieli się choćby zerknąć w pani stronę, to już ja będę wiedział, co zrobić. - Dobrze - odparła słabo Julia. Wyobraziła sobie, jak mizernej postury pastor rzuca się samotnie na gromadę oficerów, którym najwyraźniej za całe śniadanie wystarczyła butelka alkoholu. Byli już przy końcu ścieżki, zwróceni plecami do Phillipa, który biegł w jej stronę. TLR - Bez wątpienia pijani. O tej porze! Na pewno całą noc spędzili w Instytucie Literackim - oznajmił duchowny takim tonem, jakby mówił o Sodomie i Gomorze. - Wydawało mi się, że to przyzwoity klub stwierdziła Julia, z trudem odrywając wzrok od grupy oficerów. - Przyzwoity, ale na piętrze. W podziemiach jest jaskinia hazardu. Ci bezwstydni rozpustnicy przez całą noc grali w karty i pili.
- Oburzające - przyznała Julia. Wyglądali na takich pogodnych i szczęśliwych... Dość tego! Julia uniosła woalkę i zwróciła się w stronę pana Smytha, uprzejmego, przyzwoitego człowieka. Musi spełnić obowiązek wobec rodziny, choćby miało to złamać jej serce. - Proszę opowiedzieć mi coś więcej o sobie. Mieszka pan w ładnej okolicy? Hal wszedł do pokoju hotelowego i głośno zatrzasnął za sobą drzwi. Czuł się dobrze. Jego podkomendni zaprezentowali się podczas pokazu tak znakomicie, że książę Wellington i marszałek Blücher zatrzymali się, by wyrazić im uznanie. Atmosfera w żołnierskich kwaterach była lepsza niż kiedykolwiek, ludzie wręcz rwali się do walki. W dodatku było jeszcze tych kilka chwil na łące, kiedy Julia zapytała go, czy martwił się o nią. Nie śmiał się zastanawiać, co czuła w tym momencie, bo nie potrafiłby żyć ze świadomością, że złamał jej serce. Nawet jeśli jej uczucia były tylko iluzją, pierwszym zauroczeniem. A Phillip! Hal uśmiechnął się na wspomnienie podekscytowanego chłopca, który odważnie został sam na grzbiecie potężnego wierzchowca. Uśmiech zgasł, gdy przypomniał sobie spotkanie w parku sprzed paru minut. Dziecko, na szczęście, go nie spostrzegło. Podobnie jak Julia. Oficerowie, którzy mieli dzisiaj dzień wolny od służby i wrócili nad ranem ze swoich baz, byli zbyt ożywieni po dniu pełnym wrażeń, by położyć się spać. W Instytucie Literackim był pruski książę, którego podejrzewali o szachrajstwa w kartach. Pokusa, by dokumentnie oskubać oszusta, była zbyt silna, żeby się jej oprzeć. Hal rzucił na szalę swoje umiejętności przeciw szulerce tamtego i nic dziwnego, że musiał przy tym sporo wypić. TLR
Julia siedziała skromnie obok pastora, gdy przechodzili, pijani winem i zwycięstwem. Już prawie ich mijali, kiedy spostrzegł najpierw Phillipa, a potem Julię. W trosce o nią postanowił nie gorszyć kolejnego absztyfikanta, nie był aż tak pijany, by zapomnieć o swoich postanowieniach. Na stole zobaczył plik korespondencji. Na wierzchu leżał list nakreślony ręką Marcusa. Hal jedną ręką złamał pieczęć i rozłożył kartkę, drugą zaś sięgnął po karafkę. Nie chciał wytrzeźwieć. Na trzeźwo zbyt wiele myślał o Julii Tresilian. List zaczynał się od miłych informacji. Marcus znalazł idealnego kandydata na męża dla ich najmłodszej siostry Verity. Mama zwichnęła nogę w kostce, ale lekko, i jej stan już się poprawiał. Nell, żona Marcusa, była w szóstym miesiącu ciąży. Połowę strony zajmował opis szczegółów rodzinnego życia człowieka zakochanego po uszy w żonie, zawojowanego przez synka i rozdartego pomiędzy niepokojem a radością z powodu zbliżającego się terminu przyjścia na świat kolejnego dziecka. Hal opuścił list, zirytowany, że zazdrości bratu. Przecież sam spalił za sobą mosty. Szczęście małżeńskie było nie dla niego. Został zawodowym wojskowym i z pełną świadomością doprowadził do tego, że nie mógł być uważany za dobrą partię dla przyzwoitej młodej damy. Zdecydował o swoim losie i nie czas na żale z powodu tego, że pewna panna o brązowych oczach pociągała go jak żadna inna. Sklął się w duchu od sentymentalnych idiotów i podniósł list brata. Zmusił się do skoncentrowania się na jego treści. Chciałbym, żeby ta francuska awantura dobiegła wreszcie końca i byś wrócił szczęśliwie do domu. List Mildenhalla potwierdził pogłoski, które docierają i do mnie. Choć nie mam na to najmniejszego dowodu, to nie wierzę, że tym razem to sprawka Hebdena czy Beshaleya, czy jak tam się teraz nazywa ten przeklęty typ. A przynajmniej nie
wyłącznie jego. Bez wątpienia to on był odpowiedzialny za atak na Nell, za ten szokujący epizod z Honorią. Mógłbym skręcić kark temu nędznikowi za niepokój, na jaki naraził ostatnio Nell w związku z jej siostrą Rosalind. Jednak tym razem wyczuwam jakąś różnicę, to już nie jest otwarty atak ani podrzucanie zapętlonych jedwabnych sznurów, żeby TLR nas zaniepokoić. Pogłoski rozchodzą się w najwyższych kręgach rządowych. Ludzie z pokolenia naszego ojca zatrzymują mnie, żeby szepnąć mi to i owo. Oczywiście, nie wierzą, że coś tu jest na rzeczy, ale są zaniepokojeni. Czy pamiętasz, że kiedy odzyskaliśmy w końcu dziennik ojca, brakowało w nim trzech stron, które zostały wydarte? Nadal nie udało mi się nakłonić ojca, by wyjawił, co zawierały. Twierdzi, że nie pamięta, ale że nie może tam być nic takiego, o czym nam jeszcze nie powiedział. Prędzej czy później te plotki dotrą jednak również do niego i wtedy milczenie się na nim zemści. Uważaj na siebie. Prześladuje mnie poczucie, że grozi ci niebezpieczeństwo - głupio, bo przecież jesteś żołnierzem, wiem! Nell przesyła wyrazy miłości. Nell rozrzutnie szafowała miłością, pomyślał Hal. Nie żałowała jej nawet szwagrowi, który swego czasu lubił z nią flirtować na złość bratu. Może jednak właśnie to pozwoliło Marcusowi zrozumieć, że ją kocha. Brat był tym porządnym, przyzwoitym synem. Będzie wiedział, jak uporać się z plotkami rozchodzącymi się w kręgach rządowych, przynajmniej dopóki nie dotrą one do uszu ojca. Wyczuwał niebezpieczeństwo? Hal również je wyczuwał, ale nie wiązało się ono z ogniem francuskich dział. - Kiedy doczekamy się jakichś prawdziwych wiadomości! - zawołała pani Tresilian
ósmego czerwca po wyjściu ostatniego z czwartkowych gości, którzy wpadli do niej na herbatę, drobne ciasteczka i najświeższe ploteczki. - Chyba nikt nie wie, co się dzieje, ale każdy ma na ten temat własne teorie - dodała poirytowana. - Najpierw słyszymy, że Napoleon jest nadal w Paryżu, potem że stoi już na granicy, jeszcze później, że książę Wellington szykuje się do inwazji, a na końcu, że nie ma o tym mowy. - Harringtonowie już się spakowali i wyruszyli do Ostendy - zauważyła Julia. - Natomiast Wingfieldowie, którzy, jak zapewne pamiętasz, uciekli dziesięć dni temu do Antwerpii, wrócili do Brukseli. - Bałabym się, gdyby nie kochany pan baron - wyznała pani Tresilian, siadając w najwygodniejszym fotelu i opierając stopy na podnóżku. - Świadomość, że w razie potrzeby będziemy mogły szybko stąd wyjechać, jest bardzo uspokajająca. TLR Dzięki Halowi, dodała w duchu Julia, po raz nie wiadomo który łamiąc postanowienie, by o nim nie myśleć. A co z panem Smythem? Może nie powinna go zachęcać, skoro jest zakochana w Halu? Westchnęła. Jeśli wielebny oświadczy się, to będzie musiała mu wyznać, że kocha innego. Gdyby Thomas Smyth mimo wszystko zgodził się ją poślubić, to trudno - niech tak się stanie, uznała. Jednak gdy wyobraziła sobie, że całe lata spędzi z miłym, dobrym, lecz nudnym mężem, ogarniała ją niechęć. - Czy stało się coś złego, kochanie? - Myślałam o panu Smysie - wyznała Julia. - Z pewnością oświadczy się lada dzień - oznajmiła pani Tresilian, wpędzając ją w jeszcze większe przygnębienie. - Dlatego zapytałam barona, czy byłby łaskaw zaprosić go do swojego powozu, kiedy pojedziemy we wtorek na wyścigi. - Zrobiłaś to?
- Nie mówiłam ci o tym, kochanie? W innych okolicznościach jej niewinna mina wydałaby się córce zabawna. Julia czekała z utęsknieniem na ten wyjazd, żeby choć trochę odpocząć od nieustannej i coraz bardziej absorbującej obecności pana Smytha. Z jednej strony, chciała, by jego nieuniknione oświadczyny już nastąpiły, z drugiej - truchlała na myśl o nich. - Nie mówiłaś - odparła, zdobywając się na uśmiech. - Doskonały pomysł. - Pomyślałam również - dodała pani Tresilian nieco zakłopotana - że powinnaś mieć na ten wyjazd coś nowego. Czternastego czeka cię przyjęcie u lady Conynham, a następnego dnia bal u księżnej Richmond. Uważam, że przynajmniej na bal musisz mieć nową suknię. - Nie stać nas! - zaprotestowała Julia, uważając, że kolejny wydatek zwiększa jej zobowiązania wobec rodziny. - To inwestycja. Jeśli pan Smyth się zadeklaruje, to uznam, że było warto. Wczoraj dostałam list od handlarza biżuterii. Proszę. Przez stół podała córce leżącą przy jej łokciu kartkę. Na grubym, kremowym papierze widniał imponujący nagłówek: Hebden. Najwyższej jakości biżuteria, kupno i sprzedaż. - Przeczytaj, kochanie. Zobaczymy, co o tym sądzisz. TLR Ośmielam się zwracać do szlachetnie urodzonych dam, ponieważ u nich z największym prawdopodobieństwem mogą znajdować się interesujące mnie drobiazgi. Pragnę zaoferować uczciwą cenę w funtach szterlingach i całkowitą dyskrecję. - Wydaje się rzetelny - stwierdziła Julia, przesuwając palcem po budzącym zaufanie grubym papierze. - Zresztą, orientujemy się w wartości tego, co posiadamy, bo po
śmierci papy została sporządzona wycena. - Oczywiście nie pozbędziemy się niczego, co dostałyśmy od twojego papy ani żadnych klejnotów rodzinnych - orzekła pani Tresilian. - Mamy te paskudne brosze, które zapisała mi stara panna Anderson i łańcuszki od kuzynki Marii. Nigdy ich nie nosimy. - I tę okropną spinkę do krawata, której papa nigdy nie wkładał. Nie zawadzi przekonać się, ile ten człowiek mógłby nam za nie dać. Tylko trzeba sprawdzić w banku otrzymane od niego pieniądze, żeby nie były fałszywe - dodała Julia. - Napiszę do niego od razu - oznajmiła pani Tresilian. - Gdyby Bonaparte postanowił przyspieszyć marsz na Brukselę, to będzie wielu chętnych, by zamienić biżuterię na gotówkę. Nie zapominajmy, że banki przynajmniej dwa razy w ostatnim miesiącu zostały zamknięte z powodu paniki. Pan Hebden zjawił się następnego dnia. Julia usiadła obok matki, kartkę z wyceną ich majątku miała pod ręką. Na stole leżała biżuteria, którą wybrały do sprzedaży. Zaskoczył ją wygląd mężczyzny. Nie da się ukryć, że zrobił na niej wrażenie. Przede wszystkim był znacznie młodszy, niż się spodziewała - chyba jeszcze przed trzydziestką - i niepokojąco atrakcyjny. Wyglądał na Włocha. Julia poczuła dreszcz emocji, gdy gość zwrócił na nią spojrzenie hipnotyzujących, ciemnych oczu. O dziwo, pomimo swej uderzającej urody nie próbował oczarować żadnej z pań. Jego zachowanie cechowała powaga, a głos był pełen szacunku. Jednak w sposobie, w jaki dotykał smukłymi palcami biżuterii, w melodyjnym brzmieniu głosu można było wyczuć, że był w pełni świadom kobiecości Julii, podobnie jak tego, że sam stał się obiektem jej zainteresowania jako mężczyzna. - To będzie wymagało przeróbki. - Dotykał po kolei trzech brosz. - Kamienie są dobre, lecz oprawa niemodna. Łańcuszki zbyt ciężkie jak na obecny gust, ale w niektó-
rych kręgach znajdą nabywców. - Przerzucał je z ręki do ręki. - Spinka nazbyt ozdobna, TLR lecz znajdzie amatora. - Podniósł lupę do oka i przyjrzał się emaliowanemu środkowi spinki. - Francuska robota. Jestem zainteresowany, pani Tresilian, pozwolę sobie złożyć pani ofertę. Ta biżuteria nie nadaje się dla młodej damy mającej wkrótce wyjść za mąż dodał, rzucając znaczące spojrzenie Julii. - Jestem pewien, że lepiej przeznaczyć ją na inne cele. - Za mąż? - rzuciła ostro Julia. - Co pan wie o moich planach? - Uraziłem panią. - Obcy akcent stał się silniejszy. - Nie da się prowadzić interesów bez przeprowadzenia dyskretnego wywiadu na temat potencjalnych klientów. To pomaga ocenić pochodzenie i prawdopodobną wartość kolekcji. Zapewniam, że nikt nie zorientował się, iż zamierzałem zrobić z panią interes. - Dotarły do pana pogłoski o moim małżeństwie? - Tak, aczkolwiek słyszałem, że nie zapadła jeszcze decyzja, kto będzie szczęśliwym wybrankiem. Może szlachetnie urodzony duchowny? A może wdowiec? Albo łajdak? - Łajdak? - zapytała ostro pani Tresilian. - Jaki łajdak? - Te plotki wzięły się zapewne z tego, że major Carlow przewiózł Phillipa na swoim koniu po paradzie, mamo - stwierdziła chłodno Julia. - Ludzie lubią gadać. - No, tak. - Pani Tresilian zaczęła się wachlować. Julia zerknęła podejrzliwie na pana Hebdena. Może celowo zaniepokoił mamę, żeby odwrócić jej uwagę od ceny, jaką zamierzał zaoferować? Odpowiedział jej niewinnym spojrzeniem. - I cóż? Czy jest pan w stanie podać nam cenę? - zapytała.
Suma, jaką wymienił, mieściła się pośrodku pomiędzy tą, którą Julia miała nadzieję uzyskać, a tą, której się obawiała. - To o dwadzieścia gwinei za mało, sir. - Mogę dorzucić jeszcze pięć. - Piętnaście, sir. - Dziesięć. Na więcej naprawdę nie mogę sobie pozwolić. Julia spojrzała na mamę. TLR - Zgoda. Możemy od razu pójść do banku? - Naturalnie. - Pan Hebden schował precjoza do kasetki i podał ją Julii. Droga do banku nie była zbyt daleka i pan Hebden nie próbował wyręczyć Julii w niesieniu kasetki. Podejrzliwość nasuwała jej przed oczy obraz pana Hebdena uciekającego z biżuterią, jak tylko znajdą się na ulicy. Tymczasem transakcja przebiegła gładko: bank zaakceptował gwinee i przelał je na rachunek pani Tresilian, więc już po półgodzinie opuścili budynek banku. - Miło mi było poznać panie. - Pan Hebden uchylił kapelusza i odszedł. Niemal natychmiast zniknął im z oczu w tłumie przechodniów. - Panno Tresilian! - Hal Carlow wyrósł przed nimi jak spod ziemi. - Co, do diabła, robiła pani z tym człowiekiem? Rozdział dziewiąty - Panie majorze, to chyba nie pańska sprawa, z kim się spotykamy? - zauważyła oficjalnym tonem pani Tresilian, zgorszona zachowaniem Hala Carlowa. - Proszę o wybaczenie, ale znam tego człowieka. To podstępny, niebezpieczny typ, który wiele złego wyrządził mojej rodzinie. - Hal popatrzył na szyld banku, pod którym
stali. - Czy namówił panie na jakąś transakcję? - Doprawdy, majorze, to przekracza pewne granice... - Tak. - Julia przerwała pełną oburzenia wypowiedź matki. - Właśnie sprzedałyśmy mu trochę biżuterii, a pieniądze, które nam wypłacił, zostały sprawdzone przez bank. - Dzięki Bogu. Mają panie jego adres? - Hôtel de la Poste - powiedziała Julia. - Panie wybaczą, ale pójdę tam, choć bardzo wątpię, czy wróci do hotelu. Jest nieuchwytny jak mgła. Julio, w przyszłości proszę unikać wszelkich kontaktów z nim. Zrozumiała mnie pani? - Julia kiwnęła głową i Hal zniknął w tłumie. - No, nie! - prychnęła pani Tresilian po odejściu majora. - Ze wszystkich bezczelnych, oburzających mężczyzn... I w dodatku zwrócił się do ciebie po imieniu! - Pewnie po to, żebyśmy poważnie potraktowały przestrogę. Jestem przekonana, że TLR można zaufać opinii kapitana Carlowa. Powinnyśmy unikać pana Hebdena. - Przede wszystkim więcej nie będziesz miała do czynienia z majorem Carlowem, moje dziecko. To znacznie ważniejsze. - Tak, mamo - powiedziała Julia, zamierzając dotrzymać słowa. Zresztą, przed końcem miesiąca będzie zapewne zaręczona z innym mężczyzną. - Postawiono na ciebie mnóstwo pieniędzy - poinformował Hala kapitan Will Grey. - Ja postawiłem najwięcej. - Postaw pięćdziesiąt w moim imieniu - polecił Hal, poklepując konia po szyi. Chiltern Lad poruszył się niespokojnie, rzucił łbem i stulił uszy. - Uspokój się, ty wariacie - mruknął łagodnie Hal. Koń nadstawił ucha. - Jesteś wielki, piękny i nikt cię nie pokona, słyszysz?
- Rozumie każde słowo, prawda, sir? - odezwał się chudy, kanciasty dragon, który trzymał wierzchowca za uzdę. - Każde. - Hal przyjrzał się żołnierzowi. Ospowata twarz chudzielca była mu nieznana. - Gdzie Godfrey? - Przed chwilą widziałem go za tamtym namiotem, sir. - Mężczyzna wskazał ruchem głowy jeden z najokazalszych namiotów, w którym sprzedawano pół tuzina gatunków belgijskiego piwa. - Wymiotował tak, że o mało nie wyrzucił z siebie wnętrzności. Okropnie się pochorował, ale pomyślał o obowiązku i kazał mi tu przyjść, żeby przytrzymać konia, sir. - Poruszył się niespokojnie pod badawczym spojrzeniem Hala. - Dragon Harris, świeżo przeniesiony z Dziewiątki. Hal doszedł do wniosku, że stał się chorobliwie podejrzliwy od czasu, gdy Stephen Hebden dotarł do Julii. Oczywiście nie było go w hotelu i od tamtej pory się nie pojawił. Hal przekonywał samego siebie, że to tylko zbieg okoliczności. Hebden rzeczywiście handlował klejnotami, przynajmniej w chwilach wolnych od wendety na tych, których obarczał odpowiedzialnością za śmierć swojego ojca, barona Framlighama. W Brukseli aż roiło się od ludzi, którzy chcieli zdobyć pieniądze na spłatę długów. Hal ponownie skoncentrował się na koniu. To był drugi z jego wierzchowców, jeszcze zbyt młody i nerwowy, aby brać udział w walce, ale szybki jak wiatr. TLR - Przeprowadź go, Harris. Odganiaj od niego muchy. Start za pół godziny. - Tak jest, sir. - Napijemy się? - zaproponował Will Grey. - Nie - odparł Hal. Od piątku nie tknął mocniejszego trunku. Nie potrafił nawet powiedzieć, dlaczego
przestał pić. Miał tylko mgliste poczucie, że Julia wolałaby, aby tego nie robił. Co było o tyle absurdalne, że poprzysiągł sobie trzymać się od niej z daleka, a to stanowiło wystarczający powód, by zaczął topić smutki w kieliszku. - Majorze Carlow, kapitanie Grey - rozległ się kobiecy głos. Hal zatrzymał się tak raptownie, że Will wpadł na niego. - Panna Tresilian - wydukał zaskoczony major. Towarzyszyła jej panna Marriott. Julia była wystrojona w suknię tak cudowną, że jej noszenie powinno być zabronione w obecności zaprzysięgłych kawalerów. Ocieniona rondem kapelusza twarz wydawała się nieco blada. - Zastanawiałyśmy się, z którego miejsca będzie najlepiej widać - odezwała się panna Marriott. Will Grey nie stracił głowy i zapytał: - Co chcecie oglądać, moje panie, start czy finisz? - Och, jedno i drugie. - Panna Marriott zalotnie zatrzepotała rzęsami. - Przyjechały panie z baronem? - Hal zdołał wreszcie wydobyć z siebie głos. - Tak - odparła Julia. - A także z moją mamą i panem Smythem. Mógłby pan podpowiedzieć nam, co obstawić - dodała. - Najlepiej postawić na Carlowa, moje panie - oznajmił kapitan Grey, zanim Hal zdążył odpowiedzieć. - Chiltern Lad w trzeciej gonitwie. - Pan bierze udział w wyścigach? W takim razie oczywiście. - Julia zaczęła grzebać w torebce. - Postawi pan za mnie, kapitanie? - Wyciągnęła pół suwerena i z promiennym uśmiechem podała monetę Willowi Greyowi. Długie, zielone wstążki jej kapelusza zatrzepotały w lekkim powiewie wiatru. - Mogę prosić panią o jakiś talizman na szczęście? - spytał Hal, zanim zdążył
TLR ugryźć się w język. - Talizman? - Major, wzorem dawnych rycerzy, chciałby mieć coś twojego, na przykład chusteczkę - wyjaśniła, chichocząc panna Marriott. - Może jedną z tych zielonych wstążek? - zasugerował Hal. - Dobrze - zgodziła się Julia. - Czy mogłabyś odczepić jedną ze wstążek od kapelusza, Felicity? Wydaje mi się, że są dość słabo przymocowane. Panna Marriott, wśród chichotów, odczepiła wstążkę. Julia podała ją majorowi. - Musi pani obwiązać ją wokół mojego ramienia - powiedział Hal. Za wszelką cenę chciał ją zmusić, by go dotknęła. Zarumieniła się, ale odważnie przysunęła się i obwiązała wstążką prawe ramię majora. - Życzę powodzenia, majorze Carlow. Felicity, powinnyśmy już wracać. Hal obserwował oddalającą się Julię. Nie mógł oderwać wzroku od obramowanego koronką rąbka zielonej sukni, muskającego o ton ciemniejszą trawę, od wirującej w powietrzu białej parasolki. Wyglądało na to, że kiedy w grę wchodziła Julia Tresilian, tracił silną wolę, i to niezależnie od tego, czy był trzeźwy, czy pijany. - Kiedy zamierzasz się jej oświadczyć? - zapytał Will Grey. - Ona się rumieni, ty zapominasz języka w gębie... - Nigdy, do diabła! - Hal spiorunował wzrokiem przyjaciela, odruchowo kładąc dłoń na rękojeści szabli. - Hej! - Kapitan zrobił krok do tyłu i podniósł ręce w geście kapitulacji. - Nie pisnę już ani słowa. Pójdę postawić te pieniądze.
Hal wrócił do Chiltern Lada z przykrym poczuciem, że zdradził więcej, niż zamierzał. Przynajmniej konie były proste i nieskomplikowane. W przeciwieństwie do uczuć. Julia przekonała się, że baron van der Helvig doskonale wiedział, gdzie ustawić powóz. Start obserwowali, co prawda, z oddali, ale mieli doskonały widok na główną część trasy biegnącej przez środek szerokiej łąki, zakręcającej wokół kępy drzew i kończącej się krótką prostą dokładnie przed nimi. Mężczyźni, którzy stali na koźle i na ławeczce lokaja z tyłu powozu, widzieli wszystko jeszcze lepiej. TLR Baron wykupił zakłady zarówno dla pani Tresilian, jak i dla Julii, a ich sprzeciwy zbył wyjaśnieniem, że jeśli człowiek nie jest zainteresowany wygraną, to obserwowanie wyścigów nie jest ani zajmujące, ani przyjemne. W pierwszej gonitwie trafnie wytypował dwa konie, w drugiej - żadnego, ale panie i tak podskakiwały z podniecenia i głośno dopingowały, choć takie zachowanie nie przystawało damom. Nawet mama, jak zauważyła z rozbawieniem Julia. Trzecią gonitwę śledziła z przykrym poczuciem winy. Nie powinna prosić kapitana Greya, żeby postawił w jej imieniu, a tym bardziej dawać Halowi Carlowowi wstążki. Kiedy obie z Felicity niemal na nich wpadły, w pierwszym odruchu miała ochotę zawrócić i odejść. Okazało się jednak, że nie była w stanie tego zrobić, wbrew nakazom matki oraz własnemu rozsądkowi. Chciała być blisko Hala. Ofiarowanie mu wstążki to jednak przesada, uznała. Matka byłaby wstrząśnięta. Jednak po spotkaniu z majorem dzień, już i tak przyjemny, stał się ekscytujący. - Czy mogłabym zobaczyć listę zawodników? - zwróciła się do barona, który wskazywał im w skłębionej masie koni stojących na odległej linii startu ich faworytów. Pani obstawiła tego siwka, panno Tresilian, a pani tamtego czarnego z prawej.
Chiltern Lad, gniadosz, trzylatek. Należący i dosiadany przez wielmożnego majora Hala Carlowa, przeczytała Julia. Zacisnęła kciuki i rozglądała się za jeźdźcem w błękitnym mundurze. Jest! Powodzenia, Hal, pomyślała. Rozległ się strzał startera i konie ruszyły. Początkowo szły w zbitej masie, ale kiedy wypadły na łąkę, Julia mogła już rozróżnić poszczególne wierzchowce. - Dalej, Black Knight! - zawołała niezbyt donośnie pani Tresilian, jak na damę przystało. - Saturn! - dopingował głośno baron, podskakując z podniecenia na koźle. Nawet pan Smyth dał się porwać nastrojowi. - Leć, Ajax! Leć! - wykrzykiwał, wymachując kapeluszem. Chiltern Lad, powtarzała w duchu Julia. Dalej, Hal. Dalej, Chiltern Lad. Kiedy pierwsze konie wypadły zza zakrętu, prowadził Black Knight, drugi biegł niewielki siwek, a Chiltern Lad szedł trzeci, łeb w łeb z faworytem pana Smytha. TLR Chyba nie starczy już czasu? - zmartwiła się Julia. Ścigające się konie wyszły z łagodnego zakrętu na ostatnią prostą i Hal pochylił się niżej nad grzywą wierzchowca. Gniadosz natychmiast zareagował. Wyciągnął szyję i skoczył do przodu, bez wysiłku zostawiając za sobą Ajaksa, potem minął siwka. - Naprzód, Chiltern Lad! - krzyknęła Julia, zapominając o całym świecie. - Naprzód! Black Knight przyspieszył, na sekundę wysunął się na prowadzenie, ale gniadosz z przytulonym do jego szyi Halem wydłużył krok i minął go swobodnie, jakby dotychczas tylko kłusował. Przekroczył linię mety, wyprzedzając następnego konia o całą długość. Hal wyprostował się w siodle i triumfalnym gestem wyciągnął do góry prawą rękę.
Zielona wstążka, która nie pasowała do błękitnego wojskowego munduru, zatrzepotała na wietrze. Julia opadła na poduszki powozu, bez tchu, w poczuciu triumfu. Po chwili popatrzyła na pana Smytha, który wodził spojrzeniem od zwycięskiego zawodnika do powiewających wstążek zdobiących jej kapelusz. - Zwycięzca zyskał wsparcie damy - zauważył sucho i zacisnął usta w wąską linię. - Co to znaczy, panie Smyth? - zapytała pani Tresilian, wachlując się dla uspokojenia emocji. - Niezupełnie zrozumiałam pańskie słowa. - Nic ważnego, droga pani - odparł. - Mamy dzisiaj w tym powozie sporo przegranych. Pan Smyth dostrzegł wstążkę i wyciągnął z tego odpowiednie wnioski. Julia straciła więc kolejnego kandydata na męża, i to najbardziej obiecującego ze wszystkich. Zamknęła oczy w obawie, że zaraz zemdleje. Jej obowiązkiem było dobrze wyjść za mąż. Mama zainwestowała w nią mnóstwo pieniędzy, wiązała z nią wiele nadziei, a ona nie była nawet w stanie kontrolować emocji, tak by nie przeszkodziły jej w spełnieniu obowiązku wobec rodziny. Zapomniała o zasadach i przyzwoitości, nie pamiętała o dobrym wychowaniu i ostrożności, zakochała się w człowieku, który nie zamierzał się żenić i prowadził skandaliczny tryb życia. Nie dość, że się w nim zakochała, to jeszcze zdradziła się ze swymi uczuciami! Powóz zakołysał się. Julia otworzyła oczy, gotowa stawić czoło zarzutom matki, TLR ale pani Tresilian wysiadała właśnie z powozu, wsparta na ramieniu barona. Natomiast pan Smyth wchodził do środka. - Dałam majorowi Carlowowi wstążkę na szczęście - wyznała otwarcie, kiedy
usiadł naprzeciw niej, a pozostali oddalili się od powozu na tyle daleko, by znaleźć się poza zasięgiem głosu. - Spotkałam go przypadkiem przed gonitwą. Jestem mu wielce zobowiązana, ponieważ uratował mnie kiedyś przed mężczyzną, który napastował mnie w parku. Niemniej jednak przyznaję, że moje zachowanie świadczy o braku dyskrecji. Można je nawet uznać za nieprzyzwoite. - W istocie. - Pan Smyth zmarszczył czoło. - Z pewnością jest pani świadoma moich uczuć względem pani, panno Tresilian? - Okazywał mi pan najwyższą uprzejmość. - To było coś znacznie więcej niż uprzejmość. Było, w czasie przeszłym! Zmusiła się do uśmiechu. - Tak. - Czy jest pani związana z tym mężczyzną? - Pastor nie odrywał oczu od podłogi powozu, dłonie wcisnął pomiędzy kolana. Julia popatrzyła na jego pochyloną głowę. Przynajmniej nie krzyczał na nią. - Nie. Żywię do niego wdzięczność i sympatię. Pragnę być z panem szczera. On potrafi być czarujący. Jestem w pełni świadoma, że to nieodpowiednie towarzystwo dla niezamężnej damy. Moje kontakty z nim były więc... nierozważne. - Nierozważne? - Uniósł głowę i ściągnął brwi. - Chyba ta świnia nie... - Nie - zaprzeczyła Julia. - Major mnie nie uwiódł, jeśli tego się pan obawia. - On tylko skradł mi serce, dodała w duchu. - Och. - Pan Smyth oparł się o poduszki powozu. - Rozumiem. To dla mnie wielka ulga. Tylko przez wrodzoną serdeczność i niewinność zboczyła pani z właściwej drogi i pozwoliła sobie na tak niemądrą przyjaźń. Teraz to pojmuję. Julia odetchnęła z ulgą, ale niemal natychmiast poczuła mdłości na myśl o tym, do
czego prowadzi to wyznanie. - Dziękuję - wymamrotała. T L R - Julio, to nie czas i miejsce na taką rozmowę, ale chciałbym otwarcie pomówić z panią o przyszłości. - Pochylił się naprzód i ujął jej ręce. - Mogę? - Tak, oczywiście - odparła przez ściśnięte gardło. - Może... w przyszłym tygodniu? Do tego czasu będę musiała uporać się ze swym dylematem moralnym, postanowiła. Z jednej strony, obowiązek i bezpieczeństwo pozbawione miłości. Z drugiej - beznadziejne, nieodwzajemnione uczucie. Wybór nie powinien być trudny. - Naturalnie. - Smyth pogłaskał dłoń Julii. - Oczywiście najpierw porozmawiam z panią Tresilian. Czy możemy umówić się, powiedzmy, na dwudziestego? Rano? - Tak. Pan Smyth rozejrzał się dokoła, ale w pobliżu nie było nikogo. - Panno Tresilian... Julio. - Tak? - Julia przygotowała się duchowo na kolejne trudne pytania. - Proszę wybaczyć mój zapał... - Pochylił się do przodu, schwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie. - Wygląda pani tak czarująco - powiedział i ją pocałował. Od czasu, gdy Hal całował ją i pieścił na leśnej polanie, Julia marzyła o jego ustach i dłoniach. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że inny mężczyzna, jeden z jej wielbicieli, mógłby oczekiwać od niej pocałunków. Zwalczyła odruch, by się cofnąć, i zamknęła oczy. Wargi Thomasa Smytha były ciepłe, suche i leciutko muskały jej usta. Czy to wszystko? A może oczekiwał czegoś od niej? Przy Halu instynkt dyktował jej, jak się zachować, teraz jednak milczał. Na próbę przycisnęła wargi do jego ust, a on objął jej
ramiona i przytrzymał ją. Julia otworzyła oczy i przekonała się, że pastor opuścił powieki. Z bliskiej odległości trudno było coś zobaczyć, ale odnosiła wrażenie, że był zadowolony z tego, co odczuwał. Powinna się skoncentrować. W przyszłości całowanie tego mężczyzny będzie należało do jej obowiązków. Oczywiście nie tylko całowanie. Pomyślała o małżeńskiej intymności. Pachniał całkiem przyjemnie, mydłem i krochmalem. Smak również był miły pasta do zębów i herbata. Miły, ale niezbyt podniecający. Pocałunek pastora był pełen szacunku i nie budził w niej najmniejszego niepokoju. TLR Julia pragnęła pocałunków Hala, które wstrząsnęły nią do głębi. Chciała znaleźć się w jego silnych ramionach, podniecona, oszołomiona. Bliskość Hala upajała, a jego pocałunki i pieszczoty sprawiały, że czuła w całym ciele rozkoszne dreszczyki. - Proszę mi wybaczyć. Thomas z troską posadził Julię na poprzednim miejscu i wpatrywał się w nią nieco szklistym wzrokiem, Podejrzewała, że powinno to jej pochlebiać, choć nijak się miało do lśnienia oczu innego mężczyzny. - Oczywiście. Uprzytomniła sobie, że powinna zademonstrować dziewicze zmieszanie tym, jak zapewne sądził, pierwszym pocałunkiem w życiu, więc spuściła oczy i zdobyła się na słaby uśmiech. Nie zdołała jednak przywołać na twarz rumieńca. Potem pomyślała o Halu i krew natychmiast napłynęła jej do policzków. - Porwała mnie pani uroda. Zdumiała się. Doprawdy, to już przesada! Prezentowała się nieźle, ale daleko jej było do piękności. Może ten biedak się w niej zakochał? Jeśli tak, to okropne. Poczuła
wyrzuty sumienia. - O, proszę spojrzeć, mama idzie. - Julia podejrzewała, że matka specjalnie wysiadła z powozu, żeby Thomas mógł ją pocałować. - Może to i lepiej - powiedział głosem stłumionym od namiętności, której brakowało w jego pocałunku. - Tak - przyznała Julia. - Może lepiej. TLR Rozdział dziesiąty Następnego wieczoru Julia spoglądała na tłum kłębiący się na przyjęciu u lady Conynham: dyplomaci, oficerowie, zacne matrony i młode damy, ich mężowie i ojcowie. Cały elegancki świat Brukseli. Rozeszły się pogłoski, że książę Wellington pojawi się z pewnym opóźnieniem, co z kolei stanowiło pożywkę dla plotek. Szeptano, że Napoleon nadchodzi, Francuzi przekroczyli już granicę albo właśnie teraz ją przekraczają. Inni jednak powiadali, że księżna Richmond zapytała Wellingtona, czy ma kontynuować przygotowania do jutrzejszego balu, na co podobno otrzymała następującą odpowiedź: „Może pani wyprawić bal bez obaw, że zostanie przerwany". - Miałem nadzieję, że tu panią spotkam, panno Tresilian - powiedział kapitan Will Grey. Budził zaufanie pomimo imponującego wzrostu i przerażających bokobrodów. Mam coś dla pani. - Wyjął z kieszeni zwitek banknotów i podał go Julii dyskretnie. - Pani wygrana za Chiltern Lada. - Dziękuję! - Julia szybko wsunęła zwitek do torebki. Nikt nie mógł zobaczyć, że przyjęła pieniądze od mężczyzny. - Proszę podziękować Carlowowi i jego koniowi - odparł z szerokim uśmiechem
TLR Will Grey. - Przynieść pani coś do picia? - Mam ochotę na szklankę lemoniady, ale pójdę z panem do bufetu - odparła Julia, biorąc kapitana pod ramię z miłym poczuciem, że budzi on w niej wyłącznie sympatię. Major Carlow jest bardzo dobrym jeźdźcem. - Ma nerwy ze stali, piekielną odwagę i serce do koni - pochwalił przyjaciela Grey. - Dopóki mogę stawiać na jego zwycięstwa, dopóty nie zostanę bez pensa. - Zwierzył mi się, że dopisuje mu szczęście w hazardzie. Rozmowa o Halu sprawiała Julii grzeszną przyjemność. - To prawda. Ma szczęście w kartach i w... we wszystkim - przyznał Grey. - W miłości? Najwyraźniej zakłopotany kapitan Grey nie odpowiedział, tylko wezwał kelnera, który po chwili przyniósł dla Julii lemoniadę. Popijała ją w milczeniu, zastanawiając się, czy major Carlow przybył na przyjęcie. Nagle usłyszała dobrze sobie znany męski głos. Gwałtownie wciągnęła powietrze i zachłysnęła się lemoniadą. Zaczęła kaszleć i z trudem łapała powietrze. - Przepraszam, zaskoczyłem panią - sumitował się major. - Proszę przyjąć moją chusteczkę. Przez łzy Julia spostrzegła, że Hal podał jej nieskazitelnie białą, dużą chustkę. - Dziękuję - odparła zakłopotana, że zrobiła z siebie widowisko. Hal ujął ją za łokieć. - Chodźmy, zaprowadzę panią do pokoju wypoczynkowego dla pań - zaproponował. Julia pozwoliła mu wyprowadzić się z sali, w dalszym ciągu pokasłując. Gdy się
zatrzymali, zapytała: - Zrobiłam z siebie widowisko? - Ależ skąd. Will wyjaśnił zainteresowanym, że została pani użądlona przez osę odrzekł Hal. - Przepraszam - dodał, nie potrafiąc powstrzymać się od uśmiechu - przestraszyłem panią. - Właśnie o panu rozmawialiśmy - wyjaśniła Julia, mając świadomość, że powinna odejść i zająć się swoim wyglądem, ale jakoś nie mogła ruszyć się z miejsca. TLR - Tak? - Hal w dalszym ciągu się uśmiechał. Julia odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem, ciesząc się towarzystwem ukochanego. Sprawiał wrażenie zadowolonego z ich sam na sam. Wyglądał na wypoczętego, cienie pod oczami zniknęły, spojrzenie było jasne. - Czy jest pan... Czy był pan chory? Zmienił się pan, jakby dawniej coś panu dolegało, a teraz nastąpiła poprawa. Milczał przez dłuższą chwilę i Julia skarciła się w duchu za tę nietaktowną uwagę. - Od kilku dni nie piję brandy - powiedział w końcu. - Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to odbija się na moim wyglądzie. - Nie pije pan? Dlaczego? Och, przepraszam, nie powinnam o to pytać - zakłopotała się Julia. - Przeciwnie, może pani pytać - zaoponował major. - Wydawało mi się, że pani wolałaby, abym skończył z alkoholem. Podczas pikniku zwierzyłem się pani, że próbuję się zmienić, prawda? - Czy to oznacza, że zrezygnował pan z mocnego alkoholu oraz, jak chyba pan sugerował, odrobiny... hm... muślinu? - zauważyła zuchwale Julia. - Zostały więc jeszcze
hazard i bijatyki, tak? - Zgadza się. - Nie widzę w hazardzie nic złego, póki dopisuje panu szczęście w grze. - A na temat bijatyk nie ma pani wyrobionej opinii? Hal podszedł bardzo blisko do Julii, której nagle zabrakło tchu. - Przyglądanie się, jak dał pan nauczkę majorowi Fellowesowi, było bardzo podniecające - wypaliła Julia ku własnemu zdumieniu. - Pozwolę sobie zauważyć, że to prowokujące stwierdzenie. Głos Hala zabrzmiał ochryple, a spojrzenie niebieskich oczu było bardzo intensywne. Julia mocno się zarumieniła, okręciła się na pięcie i uciekła. Wpadła z impetem do pokoju wypoczynkowego dla dam i starannie zamknęła za sobą drzwi. Dwie siedzące na sofie matrony podniosły pełne dezaprobaty spojrzenia na zaczerwienioną i wyraźnie wytrąconą z równowagi dziewczynę. TLR - Przepraszam, osa! - zawołała i wpadła do łazienki, żeby ochlapać twarz zimną wodą. Podniecające! Dlaczego musiała wybrać akurat to słowo?! A najgorsze było to, że powiedziała prawdę. Julia spojrzała na swą zaczerwienioną twarz w lustrze, na rozszerzone źrenice i obrzmiałe wargi. Jakby Hal je całował, a nie tylko patrzył tak, jakby pragnął je pocałować. Po dziesięciu minutach uznała, że wygląda już tak, iż może się pokazać w towarzystwie. Na sali roiło się od oficerów. Wśród uczestników przyjęcia, nie tylko wojskowych, dało się wyczuć panujące napięcie. Przynajmniej takie wrażenie odniosła Julia. Mówiąc sobie w duchu, że jest przeczulona, nie od razu zauważyła, iż stoi przed nią Thomas
Smyth. - Nie miałam pojęcia, że pan jest na sali. - Julia uśmiechnęła się z wysiłkiem, by ukryć zaskoczenie. - Wyszłam na chwilę do pokoju wypoczynkowego dla pań, a kiedy wróciłam, poczułam, że panujący na sali nastrój się zmienił. - Napoleon stoi na granicy - powiedział z ponurą miną pastor. - Mówi się o tym od tygodni. - Julia wzruszyła ramionami, myśląc o fałszywych alarmach. - Tym razem to komunikat wojskowy. Dlatego tu przyszedłem. Chciałem z panią porozmawiać. - To znaczy, że nie był pan zaproszony? - Pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. Skąd ten pośpiech? Przecież Napoleon błyskawicznie nie dotrze do Brukseli. - Będzie tu w ciągu kilku dni. - Wielebny Smyth wprowadził Julię do bocznej niszy, odgrodzonej od głównej sali zasłoną. - Trzeba uregulować pani status jako mojej oficjalnej narzeczonej, żebym mógł się zająć organizacją podróży dla pani rodziny. Jutro musimy opuścić Brukselę. - Mój status? - Julia znalazła się na granicy paniki. - Przecież nie poprosił mnie pan jeszcze o rękę, panie Smyth... Thomasie. - Proszę panią teraz - oznajmił, ujmując jej obie dłonie i patrząc na nią chmurnym spojrzeniem. To zupełnie nie przypominało romantycznych oświadczyn, o jakich marzą TLR dziewczęta. - Czy uczyni mi pani ten zaszczyt, Julio, i zostanie moją żoną? - Ja... no... - Nie może pani twierdzić, że moje oświadczyny zaskoczyły panią - zauważył. Zapewniam, że nie zwykłem całować młodych dam, których nie zamierzam poprosić o
rękę. To oczywiste, pomyślała Julia, przypominając sobie pocałunek, który nie sprawił na niej żadnego wrażenia. - Oczywiście, że nie - przyznała natychmiast. - Zdecydowałem się na panią, Julio - oznajmił tonem człowieka, który rozpoczyna starannie przygotowaną dłuższą przemowę. - Żywię przekonanie, że zdarzające się okazjonalnie nieprzemyślane uczynki, impulsywność i niedyskrecja, które stały się oczywiste podczas wyścigów, ale zwróciły moją uwagę również dzisiejszego wieczoru, mogą zostać bez trudu przezwyciężone i będzie pani znakomitą żoną dla osoby duchownej. Julia była tak zaskoczona oceną pastora, że wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała. - Brak dyskrecji dzisiejszego wieczoru? O co panu chodzi? Co prawda, zakrztusiła się lemoniadą i zaniosła się kaszlem, ale doprawdy trudno to uznać za, jak to on określił, nieprzemyślany uczynek. - Widziałem panią, Julio - stwierdził raczej ze smutkiem niż z gniewem pastor. Najpierw flirtowała pani z tym wysokim oficerem z bokobrodami, a następnie opuściła pani salę w towarzystwie rozpustnika Hala Carlowa. - Skoro pan uznał, że jestem zaangażowana w niestosowną znajomość z majorem Carlowem - odparła chłodno - to dlaczego nie poszedł pan za nami? Mówiłam panu przecież, że on i ja nie jesteśmy... nie mamy... Och! - Spojrzała na niego z ogniem w oczach. - Nie flirtuję z majorem Carlowem ani z nikim innym. Albo pan mi wierzy, albo nie. Jeśli nie, to... - Ależ wierzę pani - zapewnił pospiesznie Thomas. - Najdroższa Julio, spoczywa na pani obowiązek świecenia przykładem w parafii, więc pani zachowanie musi być bez
zarzutu. TLR - Jeszcze nie przyjęłam pańskich oświadczyn - podkreśliła Julia, trzęsąc się ze złości. Uprzytomniła sobie, że pastor będzie jej robił wykłady, wyrażał dezaprobatę, a następnie wybaczał każde najdrobniejsze przewinienie. Czuła, że nie będzie w stanie tego wytrzymać. - Tak, moja droga, ale musi pani rozumieć... - Rozumiem, że nie pasujemy do siebie, panie Smyth - odparła stanowczo. - Bardzo panu dziękuję za zaszczytną propozycję i wspaniałomyślne wybaczenie, ale nie zostanę pana żoną. - Julio! - Złapał ją za rękę, kiedy uniosła zasłonę, żeby wyjść z alkowy. - Czy pani igrała ze mną? Nie spodziewałem się tego po pani. - Z całą pewnością nie zamierzałam igrać z pańskimi uczuciami. Wydawało mi się, że będziemy do siebie pasować, ale najwyraźniej nie znałam pana tak dobrze, jak sądziłam. Zapewne pan również miał o mnie niewłaściwe wyobrażenie. Chyba lepiej, że już teraz zorientowaliśmy się w pomyłce, prawda? - Z pewnością tak. - Skłonił się sztywno. - Mam nauczkę na przyszłość, by być ostrożniejszym. Julia uwolniła rękę z uścisku, odciągnęła zasłonę i niemal wybiegła z alkowy. W drodze do wyjścia do jej uszu docierały strzępy rozmów. „Przekroczył Sambre, to nie ulega wątpliwości... Prusacy będą musieli go zatrzymać... Najlepiej się udać teraz do Antwerpii, statkiem przez kanał... Boże, nie mogę się już doczekać". Ostatnie zdanie sprawiło, że Julia się zatrzymała. Wypowiedział je jeden z mło-
dych oficerów, który wraz z kompanami stał w wyraźnie podekscytowanej grupie. Najwidoczniej rwali się do walki, pragnęli wielkiej bitwy, chwały. Zrobiło jej się ciężko na sercu, bo ci młodzieńcy mogli ucierpieć, a nawet zginąć na polu bitwy. Pomyślała, że matka będzie musiała opuścić Brukselę bez pomocy przyszłego zięcia, zdając się na barona i własny spryt. Hal stanie do walki. Może zostać ranny, a nawet zabity. Wydawało jej się, że to również będzie w jakimś stopniu jej wina. Julia przedarła się przez tłum do holu. Zamierzała poprosić lokaja, by przekazał liTLR ścik lady Geraldine i wezwał dla niej dorożkę. Nagle dobiegł jej uszu głos Hala. - Będziesz miał swoją wielką bitwę, Bredon. To już pewne. Hal rozmawiał z nieco młodszym od siebie mężczyzną w mundurze jednego z regimentów piechoty, szkarłatnym z żółtymi wyłogami. Na lewym ramieniu oficera Julia dostrzegła czarną opaskę na znak żałoby. Miał brązowe włosy i sympatyczną twarz. Oni wszyscy zostaną zabici, przemknęło jej przez myśl. Wszyscy ci młodzi oficerowie zginą... - Co się stało, panno Tresilian? Czyżby Hal miał oczy z tyłu głowy? Julia zdołała powstrzymać gromadzące się pod powiekami łzy i potrząsnęła głową w milczeniu. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. - Rick - zwrócił się Hal do towarzyszącego mu oficera. - Poszukaj lady Geraldine Masters. Szepnij jej na osobności, że panna Tresilian źle się poczuła i odwiozłem ją dorożką do domu. Tylko dyskretnie. - Oczywiście, jakby chodziło o reputację mojej siostry. - Młody człowiek błysnął zębami w uśmiechu i szybko odszedł. Julia odetchnęła głęboko i nakazała sobie spokój. Jej nerwy były w strzępach, to
wszystko. Odebrała swoje okrycie od lokaja i podeszła do drzwi, gdzie czekał na nią Hal. - Mam dorożkę, stoi zaraz za rogiem. Chodźmy. - Dziękuję. - Pozwoliła, by pomógł jej wsiąść i nie protestowała, gdy wskoczył zaraz za nią i zamknął drzwi. - Dokąd jedziemy? - Zaniepokoiła się dopiero wtedy, gdy dorożka ruszyła w przeciwnym kierunku, oddalając się od jej domu. - Porywam panią. - Hal usiadł, założył nogę na nogę i przyglądał się Julii w świetle padającym z ulicy. Musiał dostrzec na jej twarzy niepokój, bo zmiękł i udzielił wyjaśnień. - Kazałem dorożkarzowi jeździć wokół parku dopóty, dopóki nie zmienię polecania. - Och. Dziękuję. Chyba rzeczywiście nie powinnam wracać, zanim nie przygotuję sobie, co powiedzieć mamie. - Julia miała pustkę w głowie. - Co się stało? - zapytał łagodnie Hal. - Kto tak panią zdenerwował? TLR - Pan przynajmniej nie pyta, co ja zrobiłam. Mama zapyta o to z pewnością - odparła ze smutkiem. - Właśnie straciłam drugiego kandydata na męża. - Tego banalnego, nudnego Smytha? - Tak, i to z własnej winy - odparła Julia. - Pan Smyth uznał, co prawda, że okazjonalnie pozwalam sobie na niestosowne uczynki, bywam impulsywna i niedyskretna, jednak z pewnością pod właściwym kierownictwem będę w stanie się poprawić i świecie przykładem jego parafiankom. Uznałam, że tego nie zniosę. - Spodziewam się! Co to za uczynki? W czym miała się przejawić impulsywność i niedyskrecja? - dopytywał się wyprowadzony z równowagi Hal. - Ta wstążka na wyścigach. Widział też, jak wyszłam z panem z sali. - Czyli przeze mnie straciła pani kolejnego konkurenta. Przepraszam, Julio. To ja
wykazałem się brakiem dyskrecji. - Nie, pastor był gotów pojąć mnie za żonę pomimo wszystko. To ja odrzuciłam jego oświadczyny. - Dla własnego dobra. - Mama będzie bardzo rozczarowana. Mogłam zapewnić nam wszystkim bezpieczną egzystencję, ale odrzuciłam tę szansę. - Mocno panią zranił? Bardzo pani na nim zależało, Julio? - Hal ujął jej dłoń i zaczął ją gładzić pocieszająco. - Zależało? Nie! Jak mogłoby mi na nim zależeć skoro ko... - Urwała. Zdradzieckie wyznanie „kocham pana" cisnęło jej się na usta. TLR Rozdział jedenasty Julia obawiała się, że powiedziała to skandaliczne wyznanie na głos. - Ko... kopnęłabym go najchętniej za te jego wykłady! - dokończyła desperacko. - Rozumiem - odrzekł Hal, nie ujawniając żadnych uczuć. - Co pani teraz zrobi? - Będę się wystawiać na małżeńskim targu - odparła, nie owijając w bawełnę. Przed ucieczką Napoleona wszyscy wolni mężczyźni w Brukseli byli w równie marnej sytuacji finansowej jak moja rodzina i szukali panny z posagiem, żeby podreperować swoje finanse. Od kiedy do miasta przybyło wielu mężczyzn, a lady Geraldine łaskawie wzięła mnie pod swoje skrzydła, mama uznała, że warto zainwestować w suknie i spróbować znaleźć mi męża. - Dla młodej damy to gardłowa sprawa, prawda? - Hal przesunął się na kanapie tak, że znalazł się naprzeciwko Julii i ujął jej dłonie. Zupełnie jak Thomas Smyth wtedy, gdy siedząc w powozie obserwowali konne
wyścigi, pomyślała Julia. Tyle że wtedy czuła się zakłopotana, teraz zaś była podekscytowana bliskością ukochanego. - Czy Hebden próbował się z panią kontaktować? - zgadnął major Carlow. - Ten jubiler? Nie. Przypomniałam sobie, że oglądając biżuterię, którą chciałyśmy TLR mu sprzedać, wspomniał o panu. - Co?! - Hal wypuścił dłonie Julii i wyprostował się na siedzeniu dorożki. - Sugerował, że dotarły do niego pogłoski, jakobym miała wyjść za mąż. Wspominał o trzech kandydatach: duchownym, wdowcu i rozpustniku. Pan jest jedynym rozpustnikiem, jakiego znam - dodała na wpół żartem. - Uważa, że konkuruję do pani ręki? - upewnił się wyraźne przejęty Hal. - Nie, moim zdaniem... - Urwała zakłopotana. - Jeżeli tak sądzi, to znalazła się pani w niebezpieczeństwie - orzekł poważnie major. Julia zrozumiała, że jego niepokój spowodowany był lękiem o nią, a nie obawą, iż niewłaściwie zrozumiała jego intencje. - Hebden żywi głęboką, nieprzejednaną urazę do trzech rodów, w tym do mojej rodziny - kontynuował Hal. - Przez niego moja siostra została wykluczona z towarzystwa, porwał moją bratową i próbował zniszczyć reputację jej siostry. Pamięta pani Ricka Brendona, tego oficera piechoty, z którym widziała mnie pani w holu? Julia kiwnęła głową. - Hebden jest przyrodnim bratem pasierbicy jego ojca, co przyprawia jej męża o bezsenne noce. - Obawia się pan, że jeśli on powziął błędne mniemanie, że jestem dla pana... waż-
na, to również mogę paść jego ofiarą? Ale dlaczego miałby tak uważać? Chyba plotki nie są wystarczającą podstawą? - Pani naprawdę jest dla mnie ważna - odparł Hal. - Jeśli Hebden nas obserwuje, to wie, że jesteśmy teraz razem, i to sami. To wystarczy, by panią skompromitować. Do licha, gdybym wiedział, że on nas ze sobą wiąże, za nic w świecie nie wsiadłbym z panią do tej przeklętej dorożki. Ten człowiek ma obsesję. Na końcu języka Julia miała pytanie, czym Carlowowie oraz pozostałe rodziny tak bardzo naraziły się tajemniczemu panu Hebdenowi. Jednak dobre wychowanie wzięło górę nad ciekawością. Poza tym doszła do wniosku, że gdyby Hal chciał, aby o tym wiedziała, sam by jej powiedział. TLR - Czy to prawda, że Napoleon stoi na granicy? - zmieniła temat rozmowy. - Tak. - W tym krótkim słowie było tyle zapału, że Julia zrozumiała, iż major Carlow pali się do walki. - Kiedy dojdzie do bitwy? - Nie wiem dokładnie, ale chyba niedługo. Dzielą nas od niej raczej dni niż tygodnie. To zależy od tego, jaką drogę wybierze Bonaparte po przekroczeniu Sambre. Czy chce pani, wraz z rodziną, od razu wyruszyć do Antwerpii? - Jeśli wyjedziemy, to tak jakbyśmy spodziewały się klęski Wellingtona - zauważyła Julia. - Sugeruje pan, że należy tego oczekiwać? - Nie, chodzi o coś innego. Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, jakie niebezpieczeństwa czyhają na mieszkańców w mieście znajdującym się w pobliżu pola bitwy. Zaobserwowałem to na Półwyspie Iberyjskim. - Nie chcę uciekać! - oświadczyła, podnosząc głos Julia. - Czułabym się jak tchórz.
Poza tym wojsko zostaje i ochroni cywilów. - Oczywiście, że będziemy na miejscu po to, by stawić czoło Francuzom. Nie można jednak zapominać, że Bonaparte to jeden z największych wodzów w historii. - My mamy Wellingtona! - zawołała Julia wstrząśnięta słowami majora. - Który nigdy dotąd nie spotkał się z Napoleonem na polu walki. Chcę, żeby pani wyjechała. Niech pani poprosi o pomoc barona van der Helviga, jak tylko zostanie potwierdzona wiadomość, że Francuzi wkroczyli do Belgii. Proszę mi to obiecać. - Mogę panu obiecać, że nie narażę na niebezpieczeństwo mamy i Phillipa. - Dobrze, a teraz powinna pani wrócić do domu. Opuścił szybę i wychylił się z okna, żeby wydać dorożkarzowi polecenia. Julia bezwstydnie podziwiała gibkość jego ruchów i smukłość ciała. Oto znajdowała się sam na sam ze znanym z upodobania do kobiet uwodzicielem, a on nawet nie próbował z nią flirtować. Trzymał ją tylko za ręce jak siostrę. Gdyby starczyło jej śmiałości, sprowokowałaby go do pocałunku. Namiętnego pocałunku. A jeśli on wcale nie miał ochoty na następne pocałunki? Umarłaby ze wstydu, gdyby ją odtrącił. Najwyraźniej Hal nie chciał tracić czasu na niewinne dziewczyny, wolał kobiety z doświadczeniem. Dorożka się zatrzymała, Hal wyskoczył i pomógł wysiąść Julii. TLR - Dobranoc, majorze. Dziękuję za odwiezienie do domu. - Dobranoc, panno Tresilian - odpowiedział równie formalnie i podniósł jej rękę do ust. Wrócił do dorożki, ale zatrzymał się z nogą na stopniu pojazdu i spytał: - Będzie pani jutro na balu u księżnej Richmond? - Tak, chyba że nieprzyjaciel stanie u wrót miasta - odparła lekkim tonem. - W takim razie liczę na to, że się spotkamy. Jeśli nie, to proszę pamiętać, co mi
pani obiecała. - Z tymi słowami wsiadł do dorożki, która po chwili zniknęła za zakrętem. Julia weszła do domu. Wspinając się na schody, zastanawiała się nad dalszymi posunięciami. Jeśli Napoleon zbliży się do Brukseli, to mama z Phillipem powinna jak najprędzej wyjechać do Antwerpii. Jednak ona zostanie. Gdyby wyjechała, to tak jakby opuściła posterunek, zostawiła Hala wtedy, gdy sytuacja stała się niebezpieczna. Stojąc pod drzwiami mieszkania, zdecydowała, że na razie nie powie mamie o panu Smysie. Uznała, że przyjdzie na to czas pojutrze, po balu, gdy już będzie wiadomo, kiedy rozegra się bitwa. - Wysadź mnie tutaj! - zawołał Hal do dorożkarza, kiedy minęli pałac księcia Wellingtona, usytuowany po drugiej stronie parku. Był tak podekscytowany sam na sam z Julią, że nie potrafił usiedzieć w powozie. Musiał się przejść. Nie do końca rozumiał, co czuje do Julii Tresilian. Pragnął jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety, ale mógł to być skutek tego, że nie zdecydował się jej uwieść. Stało się tak dlatego, doszedł do wniosku, że odczuwał potrzebę otoczenia jej opieką, podobnie jak swoich sióstr. Pożądał Julii, ale także lubił ją. Doceniał jej szczerość, inteligencję i poczucie humoru. Dla niej przestał pić i uganiać się za kobietami, choć wcale go o to nie prosiła. Podziwiał determinację, z jaką starała się zdobyć męża, choć robiła to wbrew sobie, kierując się obowiązkiem wobec matki i braciszka. Z powodu jego bezmyślności straciła dwóch poważnych kandydatów. Hal zwolnił kroku i stanął, zdumiony własnym stanem ducha. Badał swoje sumienie, co nie zdarzało mu się zbyt często. Czy naprawdę była to bezmyślność? A może celowo starał się utrącić tamtych mężczyzn? Chyba wolał nie odpowiadać sobie na to pytanie. Postanowił, że jednak poinformuje Julię, że ostatni z pretendentów do jej ręki, pułkownik Williams, od wielu lat miał utrzymankę, z którą
TLR związał się jeszcze za życia żony. Panna Tresilian znajdowała się więc znowu w punkcie wyjścia, tyle że bez pieniędzy, a może nawet zadłużona na skutek wydatków na suknie. Czy w tej sytuacji on stał się odpowiednim kandydatem? Sam fakt, że zastanawiał się nad tym, wstrząsnął Halem, zaprzysięgłym kawalerem. Jednak był szczery wobec siebie, a to zawsze sobie cenił. Gdyby porzucił dotychczasowe obyczaje, to kto wie? Przecież posiada własny majątek ziemski i może zapewnić żonie wygodne życie. Jest zawodowym wojskowym. A jeśli nie będzie już zajęcia dla żołnierzy? Czy był w stanie porzucić dawny tryb życia, osiąść w majątku, zajmować się uprawą ziemi i wychowywać dzieci? To byłyby całkiem niebrzydkie dzieciaki, pomyślał, na wpół rozbawiony. Ktoś szturchnął go w plecy. Hal odwrócił się i błyskawicznie wyciągnął z pochwy lekką, reprezentacyjną szpadę. Zwalisty, niedźwiedziowaty mężczyzna w ciężkim płaszczu oddalił się pośpiesznie, powłócząc nogami. Pijak? Złodziej? A może wysłannik Hebdena? Nie mieściło mu się w głowie, że ten nieuchwytny, bezwzględny wróg jego rodziny jako siedmioletni chłopiec bawił się z Marcusem, a o dwa lata młodszy Hal włóczył się za nimi, nudząc, by wzięli go na barana. Dawny towarzysz zabaw nie tylko pragnął sprawić obu braciom ból, ale wykorzystywał do tego kochane przez nich kobiety. Czy Julia jest kobietą Hala? Czy chciałaby nią być? Reagowała na niego jak na pociągającego mężczyznę, choć była zbyt niewinna, by zdawać sobie z tego sprawę. Darzyła go sympatią i bezgranicznym zaufaniem, bo inaczej nie wyszłaby z nim dzisiaj i nie zwierzyłaby mu się z taką otwartością. Gdy zapytał
ją o Smytha, wydawało mu się, że chciała powiedzieć, iż kogoś kocha. Jego? Dotarł do głównej ulicy prowadzącej do Anvers Gate i musiał przepuścić sznur pojazdów toczących się w stronę Antwerpii. - Carlow? - Will Grey stał na schodach ich hotelu z rękami na biodrach i wyrazem rozbawienia na twarzy. - Co się z tobą dzieje, do diabła? Masz okropnie głupią minę, mamroczesz coś pod nosem, a ostatni powóz o mało cię nie przejechał. TLR Hal spojrzał na roześmianą twarz przyjaciela i uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, co powiedzieć. - A niech mnie kule biją! Zrobiłeś to! - Will zbiegł ze schodów i huknął go w plecy z taką siłą, że Hal aż się zatoczył. - Co? - Oświadczyłeś się pannie Tresilian. - Will zacisnął ręce na jego ramionach i spojrzał mu w twarz. - Niewiarygodne! Największy kobieciarz w kawalerii okiełznany! Muszę przyznać, że to odważna kobieta skoro cię przyjęła. - Nie poprosiłem jej o rękę. Hal uwolnił się z objęć przyjaciela. Krępowała go serdeczna wylewność Willa, a jego słowa raniły go niczym cięcia szpadą. Poproszenie o rękę szczerej uczciwej dziewczyny - takiej jak Julia - przez mężczyznę jego pokroju nie wchodziło w rachubę. Honor na to nie pozwalał. - Dlaczego nie, do cholery? - Z wymienionych przez ciebie powodów. Jest zbyt niewinna, aby pojąć, kim jestem i jakie życie wiodłem. - A niech to... - Na twarzy Greya odmalowało się zrozumienie.
- Posłuchaj, Will, gdybym nie... Gdybym nie był w stanie się nią zaopiekować, czy mógłbyś odwieźć ją do Anglii i poprosić mojego brata Marcusa, żeby miał ją na oku? Zbyt dobrze się znali i obaj byli świadomi ryzyka, więc Will nie wystąpił z fałszywymi protestami i nie udawał, że nie rozumie, o co przyjacielowi chodzi. - Dobrze - odparł po prostu. - Dopilnuję, żeby nic jej się nie stało. - Objął ramieniem barki Hala i ruszył wraz z nim do frontowych drzwi. - Dostaliśmy rozkaz wymarszu. Właśnie dostarczono go z kwatery księcia. Chyba nie liczyłeś na spokojny sen? Hal pokręcił głową. Po przestudiowaniu rozkazów musieli pojechać do swoich oddziałów, przygotować je do wymarszu, sprawdzić zaopatrzenie i, jeśli wszystko dobrze pójdzie, wrócić na kwaterę, aby się przebrać i zjeść obiad przed jutrzejszym wieczornym balem. TLR - Julio! - Pani Tresilian gwałtownie otworzyła drzwi i wpadła do bawialni. - W całym mieście pełno żołnierzy i wozów z bronią. Banki znowu zostały zamknięte. - Opadła ciężko na sofę i zaczęła się wachlować gazetą. - Powinnyśmy się spakować. - Julia pochyliła się, żeby rozwiązać tasiemki czepka matki. - Trzeba posłać do barona z prośbą, aby dał nam powóz na podróż do Antwerpii. - Dobrze, kochanie. - Pani Tresilian wstała z sofy. - Napiszę liścik do barona. Mam nadzieję, że odeślą nam pranie przed wyjazdem. Wbrew obawom Julii pakowanie nie trwało długo. Najwyraźniej pani Tresilian liczyła się z koniecznością pośpiesznej ucieczki, więc nie zamierzała się obciążać nadmiernym bagażem i zabierała zaledwie kilka zmian odzieży oraz wszystkie przedmioty wartościowe, czyli kilka sztuk biżuterii, trochę banknotów i koronki, które nie zajmowały zbyt wiele miejsca. Julia szybko uporała się z pakowaniem własnej torby. Nie przy-
znała się, że postanowiła zostać w Brukseli. Przede wszystkim musiała zadbać o bezpieczeństwo rodziny. O szóstej bagaże były gotowe. Zasiedli do obiadu. - Wyjedziemy jutro z samego rana - oświadczyła pani Tresilian, dla której udział córki w balu u księżnej Richmond był ważniejszy od zbliżania się francuskich wojsk. Poinformowałam barona, że będziemy gotowi o ósmej. Obawiam się, że nie zdołasz porządnie się wyspać, kochanie. - Pani Tresilian zajęła się krojeniem kurczaka. - To nieważne, mamo - zapewniła Julia i zatknęła serwetkę pod kołnierzyk Phillipa, który kręcił się na krześle. - Podejrzewam, że przez najbliższych kilka dni nikt nie może marzyć o spokojnym śnie. TLR Rozdział dwunasty - Wiesz, Julio, spodziewałam się, że przyślesz mi liścik z wiadomością, że opuszczasz miasto - odezwała się z pretensją w głosie lady Geraldine, gdy lokaj zamknął za panną Tresilian drzwiczki karety. Była dziesiąta wieczorem. - Słyszałaś wystrzały armatnie na południe od miasta? - Chyba tak, choć dobiegały z bardzo daleka i równie dobrze mogła to być burza odparła Julia i wyjaśniła: - Mama uzgodniła z baronem, że przyjedzie po nas o ósmej rano. Wygładziła niewielkie zagniecenie na spódnicy. Nowa suknia z prześwitującego, białego muślinu na żółtym jak żonkil spodzie z jedwabiu i ze stanikiem z białej koronki wydawała się niemal zbyt delikatna, by się w niej poruszać. - Pani nie opuszcza miasta, milady? - Wybieramy się do château naszych przyjaciół, jakieś dziesięć mil na północ od Brukseli - odparła lady Geraldine. - Wyjedziemy trochę później niż wy. Mąż rozdał loka-
jom broń palną, żeby bronili koni przed złodziejami. Mam nadzieję, że baron przedsięwziął podobne środki ostrożności. Droga do ogromnego gmaszyska zajętego przez Richmondów nie trwała długo. TLR - Kiedyś to była siedziba producenta powozów - zauważyła z przekąsem lady Geraldine. - Zapewne zostaniemy przyjęci w jakiejś stodole. Stodoła okazała się dawną wozownią, w której odbywały się prezentacje karet. Julia rozejrzała się po ogromnym pomieszczeniu z zaciekawieniem i doszła do wniosku, że dawne przeznaczenie budynku zostało doskonale zamaskowane. Wystarczyły gustownie rozwieszone draperie i podium dla orkiestry, by wozownia zmieniła się w salę balową. Panujący w zatłoczonej sali harmider nie zdołał zagłuszyć dobiegających z ulicy dźwięków trąbek sygnałowych i werbli. - Czuję się jak na apelu - zauważył któryś z cywilnych gości. Ten bal z pozoru nie różnił się niczym od wszystkich innych, które odbyły się w Brukseli w ciągu ostatniego miesiąca. Jednak atmosfera była odmienna, pełna napięcia, jakby wszyscy spodziewali się w każdej chwili ważnego komunikatu, choć zgodnie starali się udawać, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Julia nie mogła dostrzec Hala. Czyżby miała go już nie zobaczyć przed bitwą? Albo nawet nigdy? Zamknęła oczy, by uporać się z nagłym uczuciem paniki, a gdy je otworzyła, jeden z dżentelmenów podawał jej rękę, prosząc o taniec. Tańczyła, rozmawiała i uśmiechała się z kolejnymi partnerami, aż rozbolały ją nogi, głowa i usta od nieustannego powtarzania, co zamierza robić nazajutrz. Wreszcie orkiestra odłożyła instrumenty. Księżna weszła na podium i klasnęła w dłonie. - Gordon Highlanders! - zapowiedziała wśród powszechnego aplauzu.
Wiwaty ucichły, gdy zabrzmiały dźwięki kobzy i do sali wmaszerował wysoki major w asyście czterech okazałych sierżantów. Julia nigdy dotąd nie słyszała muzyki granej na kobzach. Zaczęła pomału przesuwać się w kąt sali, gdzie siedziały przyzwoitki. - Nie lubisz dźwięku kobzy? - rozległ się przy jej lewym uchu pełen rozbawienia cichy głos. - Hal! - Odwróciła się z widoczną radością. O mało nie wzięła go za ręce na oczach wszystkich. - Obawiałam się... Myślałam, że już pan wyjechał. Francuzi zbliżają się do miasta, prawda? - Owszem. Jesteście spakowani i gotowi do wyjazdu? TLR - Tak, opuszczamy Brukselę jutro rano. - Grzeczna dziewczynka. Chodźmy na kolację, zaraz po zakończeniu pokazu tańców szkockich wszyscy ruszą szturmem do jadalni. Najwyraźniej major bez pytania uznał, że Julia będzie jego partnerką przy stole. Zaciekawiła się, jak by zareagował, gdyby stwierdziła, że obiecała komuś towarzyszyć przy posiłku. Było jej miło, że Hal zagarnął ją dla siebie. Co nie zmieniało faktu, że gdyby została w taki sposób potraktowana przez kogoś innego, zapewne stanowczo by odmówiła. Sala, w której podawano kolację, mieściła się na piętrze. Na razie była tylko częściowo wypełniona. Przenikliwe dźwięki kobzy docierały nawet tutaj. Hal wskazał stolik w rogu sali, na uboczu, i po chwili wrócił w towarzystwie kelnera z butelką szampana i dwoma kieliszkami. - Musimy porozmawiać - zwrócił się do Julii po odejściu służącego, nalał wina do kieliszków i się zamyślił.
- Tak? - odezwała się Julia, zdziwiona przedłużającym się milczeniem Hala. Po zakończeniu występu kobziarzy goście zaczęli napływać do sali jadalnej. Pojawił się również wysoki mężczyzna z haczykowatym nosem w otoczeniu gromadki oficerów. - Proszę spojrzeć, przyszedł książę... - Jestem młodszym synem - odezwał się Carlow, nie zważając na słowa Julii. Zaskoczyło ją stwierdzenie Hala, bo wiedziała o tym, zresztą, jak większość ludzi z angielskiego towarzystwa przebywającego w Brukseli. - I żołnierzem - kontynuował Hal. - Poza tym posiadam niewielką posiadłość w Buckinghamshire. - Sięgnął po swój kieliszek i opróżnił go jednym haustem. - Julio... - Tak? - Może chciał jej przekazać list do rodziny na wypadek, gdyby coś mu się stało. Serce jej się ścisnęło. Pobladła. Drżącą ręką ujęła kieliszek i upiła łyk szampana. - Powinienem poprosić panią o rękę. Julia spojrzała ponad krawędzią kieliszka na Hala. Czy on naprawdę to powiedział? Otworzyła usta, ale zabrakło jej słów, więc zamknęła je ponownie. Powinien ją poprosić? Powinien?! TLR - Niemal panią skompromitowałem, przeze mnie straciła pani dwóch konkurentów - ciągnął. - Wczoraj jechałem z panią nocą dorożką, i to bez przyzwoitki. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem najmniej odpowiednim kandydatem na męża dla takiej młodej damy Jak pani. - Ale... ale dlaczego pan mi to mówi? - spytała zaskoczona Julia. Nie o tym marzyła. Hal wcale jej nie pragnął, powinna to wreszcie zaakceptować. Traktował ją jak siostrę, nie próbował jej znowu pocałować, choć przecież nadarzyła się okazja...
- Wczorajszej nocy ten pomysł nawet przypadł mi do gustu, doszedłem jednak do wniosku nie powinienem ulegać kaprysom - oznajmił Hal. - Nawet przypadł panu do gustu? Kaprys? Julię ogarnęła złość. Pastor Smyth wystąpił przynajmniej z porządnymi oświadczynami, aczkolwiek niezbyt romantycznymi. Uświadomiła sobie, że nadal ściska w dłoni kieliszek i bez zastanowienia wypiła wino do dna. - Uznał pan oświadczyny za swą powinność, ponieważ ma pan poczucie winy z powodu odstraszenia ode mnie dwóch konkurentów i martwi się pan o ewentualne niebezpieczeństwo, jakie grozi mi ze strony Stephena Hebdena, tak? - podsumowała coraz bardziej zła. - To właśnie chciał mi pan powiedzieć?! Potem doszedł pan do wniosku, że pańska reputacja czyni z pana nieodpowiedniego kandydata. Jakie to wygodne! - Odstawiła kieliszek tak gwałtownie, że delikatna nóżka się rozprysła. - Wie pan co, majorze Carlow? Wolałabym, żeby oszczędził mi pan tego wyznania. Obejdę się bez wyliczania powodów, dla których nie zamierza pan prosić mnie o rękę! W tym momencie Julia straciła panowanie nad sobą. Dominującym uczuciem, poza gniewem oczywiście, było rozczarowanie, że Hal zniszczył jej marzenia. W głębi duszy Julia łudziła się nadzieją, że skoro ona go pokochała, to on kocha ją również, tylko musi to sobie uświadomić. - Przepraszam. Przecież pani wcale nie chciała za mnie wyjść, prawda? - A skąd pan wie? Nie zapytał pan przecież, czego ja oczekuję. Wystąpił pan z tym wyznaniem, żeby uspokoić własne sumienie, i tylko to miało dla pana znaczenie. TLR - Pragnę pani, ale chcę, żeby była pani bezpieczna. Również przede mną. To najlepsze przeprosiny, na jakie mnie stać. Czy to nie wystarczy?
- Nie, to nie wystarczy! Julia chwyciła wachlarz oraz torebkę i tak gwałtownie zerwała się od stołu, że Hal musiał złapać krzesło, by nie upadło z łoskotem na ziemię. Biegła przez salę. lawirując pomiędzy stołami, i nagle wpadła na jakąś masywną postać. - Och! Ja... Wasza Wysokość! Książę spojrzał na nią tak, jakby ledwo ją zauważył Potem cofnął się o krok i skłonił się z lekkim uśmiechem. Julia przypomniała sobie nagle, że Wellington miał reputację kobieciarza i w jednej chwili zrozumiała dlaczego. Był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. - Proszę. - Wykonała gest ręką, by go przepuścić - Mnie się nie śpieszy. Książę Wellington skłonił się ponownie i odszedł a za nim podążyła jego świta. Julia ruszyła za nim znacznie wolniej. Hal, jak się okazało, nie zamierzał je zatrzymywać. Przepełniona smutkiem, rozgoryczona, obojętnie minęła żołnierza, który przylgnął do ściany, żeby zrobić przejście wystrojonym gościom. Pewnie jakiś posłaniec, pomyślała. Kiedy dotarła na salę balową, zorientowała się, że zarówno wśród tańczących par, jak i grup ludzi pogrążonych z rozmowie panowało poruszenie. Coś się stało! Pod jedną ze ścian, na uboczu, siedział książę Brunszwiku z malutkim księciem Ligne na kolanach. Oficer pochylił się i powiedział mu coś do ucha, na co książę zerwał się na równe nogi, zrzucając dziecko na ziemię. - Julio! - usłyszała głos Hala i pomyślała, że jednak poszedł za nią. Złapał ją za rękę i wciągnął do niszy za jedną z draperii zawieszonych na ścianach. - Prusacy zostali rozgromieni pod Ligne - powiedział. - Muszę natychmiast ruszać, podobnie jak pozostali wojskowi. Niech pani odszuka lady Geraldine i opuści z nią bal. Zaraz po powrocie do domu proszę wysłać wiadomość do barona. Musicie wyjechać z miasta o świcie.
- Hal. - Julia uczepiła się jego ramienia. W jednej chwili opuścił ją cały gniew. Bała się o niego. - Nie chcę rozstawać się z panem w taki sposób, w złości. Uśmiechnął się i przesunął opuszkami palców po jej policzku. - Nie wiedziałem, że jest pani zdolna do gniewu. Zawsze była pani taką zrównowaTLR żoną, przykładną panną. To szalenie podniecające odkrycie. - Od czasu pikniku jakoś nie znajdował pan we mnie niczego podniecającego - zauważyła uszczypliwie Julia. - A więc moje wysiłki, by zachować panowanie nad sobą, zakończyły się spektakularnym sukcesem? - zapytał i objął Julię. - Całkowitym. Traktował mnie pan jak siostrę. - Bzdura - stwierdził lakonicznie. - Po prostu nie potrafię postępować z niewinnymi, grzecznymi dziewczynkami. Nie pasuję do nich. - Nie jestem dziewczynką, i mam dość bycia grzeczną. Większej zachęty nie potrzebował. Julia doczekała się wreszcie pocałunku, o którym marzyła. Przylgnęła do Hala, nie zważając na nic, i zatraciła się w namiętnym pocałunku. Gdy dobiegł końca, Hal odstąpił o krok i objął ją w pasie rękami. - Właśnie dlatego nie powinnaś wychodzić za mnie za mąż. Znowu przekonałaś się, że nawet dziewica nie jest przy mnie bezpieczna. Nie zasługuję na zaufanie - stwierdził gorzko. - A nie sądzisz, że dziewica może mieć w tej sprawie własną opinię? - Nie. Nie, dopóki starcza mi siły, by zachować się jak dżentelmen. Do licha! Na świecie jest mnóstwo porządnych mężczyzn, nie tylko Smyth, Fordyce czy Williams, który, nawiasem mówiąc, od dawna utrzymuje kochankę, więc nie powinnaś za niego
wychodzić. Znajdź kogoś odpowiedniego i zostań jego żoną. - Nie. Dopiero teraz zrozumiałam, co było nie tak z Thomasem i Charlesem... Nie byli dla mnie ważni. - Potrafisz dłubać nożem w ranie - rzekł Hal, ale jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - To niczego nie zmienia. To, co powiedziałem przy stole, w jadalni, pozostaje w mocy. Chciała protestować, ale położył jej palec na ustach. - Uważaj na siebie. Gdyby działo się coś złego, a mnie nie było w pobliżu, zwróć się do kapitana Willa Greya. - Gdybyś zginął - szepnęła ledwo dosłyszalnie, jakby się bała, że jeśli wypowie to na głos, to ściągnie nieszczęście. T L R - Tak. To całkiem możliwe. Jestem żołnierzem. Zrobiłem to, co uważałem za najlepsze dla ciebie. Jak on może mówić o tym tak rzeczowym, beznamiętnym tonem? - zadała sobie w duchu pytanie Julia. Jak może rwać się do bitwy, wiedząc, że może zostać ranny lub zginąć? Widziała, że palił się do walki. To nie była tylko kwestia obowiązku czy honoru. Nie potrafiła tego zrozumieć. Otworzyła torebkę, powstrzymując napływające do oczu łzy. - Muszę ci dać kolejny talizman na szczęście - powiedziała. - Mocniejszy od wstążki, bo ma cię strzec w bitwie, a nie tylko zapewnić zwycięstwo w wyścigu. Wyjęła niewielki notesik, który otrzymała od ojca. Miał zaledwie dwa cale na trzy i okładkę z macicy perłowej z wygrawerowanym napisem „Julia". Nigdy się z nim nie rozstawała. Czasami zapisywała w nim jakiś wers albo frazę, która szczególnie do niej przemówiła, innym razem robiła drobne szkice ołówkiem.
- Proszę. - Wcisnęła mu notesik do ręki. Pragnęła dać mu znacznie więcej: całą siebie. Hal stał, gładząc palcem wygrawerowane imię, po czym rozpiął dwa guziki i schował talizman do wewnętrznej kieszeni na piersi. - Będę go nosił na sercu - powiedział. - Tam gdzie jego miejsce. Chodźmy. Wyłonili się zza arrasu niezauważeni. Wszystkie oczy były zwrócone na wysokiego, eleganckiego mężczyznę, który stał na podeście. - Lord Uxbridge - szepnął jej do ucha Hal. - Dowódca kawalerii. - Dżentelmenów, którzy poprosili już partnerki do tańca, proszę, by zrezygnowali z pląsów i jak najszybciej wrócili do kwater - oświadczył rozkazującym tonem lord Uxbridge. - Tych z państwa, którzy nie muszą dołączyć do armii, proszę o pozostanie - rozległ się głos księżnej Richmond. - Bardzo proszę, by państwo zostali. Hal pochylił się i przycisnął gorące wargi do usi Julii, jakby chciał wycisnąć na nich swoje piętno. Następnie uniósł głowę i objął ją mrocznym spojrzeniem. - Żegnaj. - W powietrzu zawisło niewypowiedziane: na zawsze. TLR Oficerowie w kolorowych mundurach opuszczali salę balową, która traciła barwy jak twarz mdlejącej dziewczyny. Zostawały tylko blade, pastelowe suknie dam. Wreszcie skończyło się udawanie, że nigdy do tego nie dojdzie, pomyślała Julia. Jutro, a właściwie już dzisiaj, bo była druga nad ranem, wielka bitwa zmiecie z powierzchni ziemi ich świat. Tuż za Julią stało krzesło, osunęła się na nie, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Niewiele wiedziała o pocałunkach, ale gotowa była pójść o zakład, że ten ostatni płynął z
głębi serca. Hal był zawsze taki pewny siebie, doświadczony, zahartowany w bojach. Co go skłoniło do wystąpienia z bolesnymi wyjaśnieniami przyczyn, dla których nie mógł poprosić jej o rękę? Czyżby w jakikolwiek sposób, słowem lub gestem dała mu do zrozumienia, że spodziewa się oświadczyn? Po zastanowieniu doszła do wniosku, że nie A przynajmniej nie świadomie. Może perspektywa zbliżającej się walki i śmierci sprawiła, że nie chciał pozostawić niezałatwionych spraw? Przecież Hal brał udział w wojnie na Półwyspie Iberyjskim i zapewne niejednokrotnie przeżywał napięcie przed bitwą. Zawsze uchodził z życiem, mówiła sobie, mocno zaciskając palce na torebce, jakby ściskała jego ramię. Tym razem będzie tak samo. Wyjdzie z tego cały i zdrowy. Musi. Po prostu starał się przygotować ją na najgorsze. To dobroć kazała mu być okrutnym. - Julio? - Lady Geraldine była blada i zdenerwowana. - Musimy już iść, moja droga. - Tak, oczywiście, milady. - Odebrała swoje okrycie i podążała za wyprostowaną sylwetką damy. - Milady? Lady Geraldine odwróciła się w drzwiach. - Tak, kochanie? - Czy byłaby pani tak dobra i podwiozła mnie do domu barona van der Helviga? Muszę zmienić ustalenia co do jutrzejszego wyjazdu. - Chcesz opuścić miasto o świcie? - Starsza kobieta kiwnęła głową. - Bardzo mąTLR drze. Teraz wszystko zależało od barona. Oby nie odmówił pomocy w realizacji planu.
- Prosi pani, żebym zabrał do Antwerpii pani mamę i brata, a panią zostawił? Ależ, droga panno Julio, nie może pani zostać w Brukseli sama! - oświadczył zdenerwowany baron. Wytrącony ze swej zwykłej równowagi, zerwał się z krzesła i zaczął przemierzać pokój. Jego dom, podobnie jak większość budynków w Brukseli, był jasno oświetlony pomimo późnej pory. Baron nadzorował pakowanie sreber, więc późna wizyta Julii nie wyrwała go ze snu. - Po prostu nie mogę jechać - powiedziała błagalnie. - Mam poczucie, że powinnam zostać w Brukseli. Julia nie była w stanie wyjaśnić baronowi przyczyn, dla których musiała zostać w mieście, nie zdradzając mu najgłębszych tajemnic swojego serca. Hal miał wziąć udział w bitwie, szedł spełnić swój żołnierski obowiązek, choć zdawał sobie sprawę z tego, że ryzyko śmierci lub zranienia było bardzo duże. Wyjazd z miasta oznaczał dla Julii opuszczenie ukochanego. Zresztą, pomyślała, będą potrzebne pielęgniarki do opieki nad rannymi. - A co pani mama na to? - Mama o tym nie wie - przyznała Julia. - Liczę na to, że pan jej nie powie aż do chwili wyjazdu, baronie. Ruszy pan, nie zważając na jej protesty. W przeciwnym razie mówiła, nie dając sobie przerwać - ucieknę na pierwszym postoju i będę próbowała dotrzeć do Brukseli na własną rękę. Albo ucieknę już z Antwerpii. Przyglądał jej się bez słowa, najwyraźniej starając się znaleźć argumenty, by ją odwieść od tego szaleństwa. - Muszę pana poprosić o jeszcze jedną łaskę, sir. Czy mógłby pan zostawić mi gig oraz tego wysokiego angielskiego stajennego?
Badawcze spojrzenie oczu barona przylgnęło do jej twarzy. - Chodzi o pewnego oficera, tak? Chyba znam jego nazwisko. Chce pani być tutaj na wypadek, gdyby został ranny. T L R - Tak - przyznała. - Nie mogę się zmusić do wyjazdu. Jeśli odda mi pan do dyspozycji George'a ze strzelbą, to będę bezpieczna. - Przyglądała się przez chwilę zachmurzonej twarzy barona, po czym dodała: - Przecież będę bez porównania bezpieczniejsza, zostając tutaj, w naszym mieszkaniu, niż uciekając w drodze. - Pani matka będzie odchodziła od zmysłów - stwierdził po dłuższym namyśle baron i Julia zrozumiała, że, chcąc nie chcąc, zaakceptował jej prośbę. - Najwyraźniej zrobi to pani i tak, z moją pomocą lub bez niej. Przyślę pani George'a z koniem i gigiem. Wywiozę stąd pani matkę, choć pewnie przez całą drogę do Antwerpii będzie ciskała gromy na moją głowę. - Z całego serca dziękuję, baronie. - Julia upadła na oparcie krzesła, tak osłabła z ulgi i zmęczenia, że nie przejmowała się, czy to wypada. - Czy któryś ze służących mógłby odprowadzić mnie teraz do domu? Rozdział trzynasty - Julio! - krzyczała rozpaczliwie pani Tresilian, kiedy kareta wytaczała się o świcie z Place de Leuvan. - Mamo! - Julia biegła obok karety, opierając dłonie na ramie okna. - W twojej torebce jest list z wyjaśnieniami. Będę tu bezpieczna z naszą gospodynią i George'em. Pan baron to potwierdzi. Stangret skierował pojazd w Anvers Gate i Julia się zatrzymała. Od strony parku dobiegała wrzawa, sygnały trąbek i werbli. - Zbierają się do wymarszu na Place Royale - wyjaśnił stajenny George, stając
obok Julii, gdy mijał ich oddział artylerii, z tętentem kopyt i turkotem kół lawet. George był flegmatycznym mężczyzną, znającym się na koniach i znacznie inteligentniejszym, niż wskazywałaby jego pozbawiona wyrazu twarz. - Niech panienka wraca do domu. - Nie, chcę wszystko widzieć. Och, popatrz na tę biedną kobietę. Żołnierz z tornistrem na plecach i muszkietem przerzuconym przez ramię ściskał dłoń kobiety trzymającej na ręku dziecko. Próbowała go zatrzymać i objąć jeszcze jeden, ostatni raz. TLR - Przejdę się po parku - oznajmiła Julia. Zaczęła przeciskać się przez tłum, a George nie odstępował jej na krok. Nagle wszyscy ludzie odwrócili się na dźwięk kobz. - To Czterdziesty Drugi i Dziewięćdziesiąty Drugi! - zawołał ktoś. Dźwięk był ogłuszający, ale podnosił na duchu, podobnie jak widok oddziałów szkockich górali. Ciekawe, czy w tych maszerujących szeregach byli również ci, którzy grali i tańczyli na wczorajszym balu dla rozrywki gości księżnej, pomyślała Julia. Po chwili ulicą zaczęły się toczyć wozy z ekwipunkiem wojskowym. Powoli oddziały sformowały się i wyruszyły na spotkanie Francuzów, odgłosy wymarszu wojska aliantów cichły i z wybiciem siódmej w mieście zapadła pełna napięcia cisza. Klomby i trawniki parku były stratowane i rozjeżdżone. W cieniu drzew zostały tylko ciężkie wozy, konie pasły się pod nadzorem uzbrojonych straży, a woźnice ułożyli się do snu na transporterach. - Po bitwie będą zwozić rannych - odezwał się George. - Panienka spojrzy tam. Toż to książę.
Rzeczywiście, Julia dostrzegła przejeżdżającego w pobliżu Wellingtona, któremu towarzyszyli adiutanci. Gdy zniknęli z pola widzenia, rozległo się zbiorowe westchnienie. Gapie popatrzyli po sobie i zaczęli powoli się rozchodzić, jakby nie bardzo wiedzieli, co ze sobą począć. - Wracajmy. - Julia starała się nadać głosowi dziarskie brzmienie. - Przez jakiś czas nic nie będzie się działo. Rozgościłeś się już na kwaterze, George? - Tak, panienko. Będzie mi bardzo dobrze w stajni, z koniem, gigiem i bronią pod ręką. Baron obawiał się złodziei i podejrzewam, że nie bez racji. Gospodyni podała w kuchni przyrządzony naprędce posiłek, nadzorując równocześnie męża, który kopał doły w ogródku warzywnym, by ukryć porządną, cynową zastawę i słoiki z pieniędzmi. W przeciwieństwie do wielu Belgów, którzy cieszyli się z powrotu Napoleona, ona wyrażała się o Francuzach jak najgorzej i z pesymizmem patrzyła w przyszłość. - Alianci wygrają, madame. - Julia starała się dodać jej otuchy, ale doczekała się TLR tylko wzruszenia ramion. - Co to? Burza? - To nie burza, panienko - odezwał się George ze swego końca stołu. - To armaty. Ostrzał artyleryjski trwał przez całe popołudnie, coraz bliższy i bardziej regularny. Ulice Brukseli zapełniły się uciekinierami, którzy w powozach, konno, a nawet pieszo, ciągnąc ręczne wózki, zmierzali do północnych rogatek miasta. Ci, którzy nigdzie się nie wybierali, stali na ulicach i w milczeniu oczekiwali na rozwój wydarzeń. Ożywiali się tylko w momentach, gdy docierały do nich najświeższe plotki. Mówiono, że Napoleon zmasakrował wojska sprzymierzonych, oddziały belgijskie czmychnęły i zostawiły Anglików, a na oddziały brytyjskie runęło prawie dwieście tysięcy Francuzów, którzy
wycięli przeciwników w pień. Julia starała się nie dawać wiary pogłoskom, szczególnie że nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie rozgrywała się bitwa. W końcu zostawiła George'a na straży koni, a sama wyszła na wały. Tym razem nie było tam spacerowiczów w eleganckich strojach, którzy chcieli zażyć ruchu i nacieszyć się wieczornym powietrzem, tylko gromady zaniepokojonych ludzi, zwróconych ku południowi i nasłuchujących nieustannej kanonady. - Ranni! - krzyknął ktoś. - Idą ranni. Minęło trochę czasu, zanim z urywanych słów i strzępów opowieści pokrwawionych żołnierzy zaczął się wyłaniać przebieg wydarzeń. Wysunięte najbardziej na południe oddziały holenderskie natknęły się na Francuzów na skrzyżowaniu dróg w pobliżu osady Quatre Bras i zatrzymały je, póki nie nadciągnął książę Orański, a potem Wellington z posiłkami. Później powoli zaczęły napływać nowe wiadomości, wyłącznie złe. Szkockie regimenty bardzo poważnie ucierpiały. Prusacy prowadzili ciężkie boje i nie mogli połączyć sił z oddziałami Wellingtona. Sprzymierzeni wycofywali się w stronę Brukseli. - A więc Bonaparte rozerwał nasze armie - stwierdził George, kiedy zasiedli przy kuchennym stole i dzielili się informacjami, jakie udało im się zebrać. - Cwany sukinsyn, przepraszam za wyrażenie, panienko. - Słuchajcie! - zawołała nagle Julia. - Działa umilkły. Która godzina? - Zegar na ścianie wskazywał dziesiątą. - Osiem godzin bezustannej kanonady - szepnęła. - Osiem godzin. TLR Noc ciągnęła się w nieskończoność. Zaraz po północy zerwali się na równe nogi i podbiegli do okien, bo ulicą pędziły z hurkotem lawety z ciężkimi działami. Podobno
zmierzały na linię frontu. O szóstej przejechał galopem, w kompletnej rozsypce, oddział belgijskiej kawalerii. Julia ostatecznie zrezygnowała z prób zaśnięcia i pomogła madame przygotować śniadanie. Potem zapakowała do kosza butelkę brandy i bandaże ze starych, porwanych na pasy prześcieradeł. - Idę do Hôtel de Flandres - poinformowała George'a. - Słyszałam, że ranni są odwożeni na dawne kwatery, bo szpitale pękają w szwach. Poszukam majora Carlowa. Wreszcie odważyła się powiedzieć głośno, dlaczego została w mieście. Czuła zawroty głowy, jakby była pijana. Może to skutek braku snu? - Zostań i pilnuj koni. - Ale, panienko... Wcisnęła najskromniejszy czepek na mocno splecione włosy, złapała koszyk i wyszła. Na ulicy usłyszała strzały z pistoletów i serce podeszło jej do gardła. Okazało się jednak, że dobijano ranne konie. We wszystkich domach okna i drzwi były pootwierane, widziała więc, że wewnątrz było pełno rannych żołnierzy. Siedzieli pod ścianami lub leżeli na podłogach, a pozostali w Brukseli mieszkańcy zajmowali się opatrywaniem ich obrażeń. Hotel, w którym kwaterował Hal, również był pełen ludzi, podobnie jak wszystkie mijane przez Julię budynki. Nie znalazła jednak żadnego dragona w błękitnym mundurze z żółtymi wyłogami. Rozglądała się za kimś, kto byłby w stanie udzielić jej wyjaśnień. Oparty plecami o ścianę oficer piechoty miał rękę na temblaku i bandaż zakrywający połowę twarzy, ale robił wrażenie na tyle przytomnego, by móc przekazać Julii informacje. - Jedenasty Dragonów? - Rozciągnął usta w krzywym uśmiechu. - Przybyli za późno, żeby wziąć udział w bitwie, już po zmroku. Z Ninove mieli kawał drogi - dodał, jakby chciał ich usprawiedliwić. - Teraz są już na pewno w ogniu walki. Osłaniają odwrót.
- Wojska wycofują się do Brukseli? - zapytała Julia. Wywnioskowała, że wczoraj i w nocy Hal był jeszcze bezpieczny. Ale dzisiaj? Wokół rozlegały się jęki rannych, krzątali się ludzie, którzy starali się nieść im pomoc, TLR na noszach przynoszono kolejnych żołnierzy. W powietrzu unosiły się zapachy, od których buntował się jej żołądek. - Nie, Wellington będzie bronił miasta za wszelką cenę. Kierowaliśmy się na Mont St Jean, na południe od Waterloo. - Julia wyjęła z koszyka butelkę brandy, odkorkowała ją i podała rannemu. - Dziękuję. Pani mężczyzna jest w Jedenastym? - Mój... Tak, mój mężczyzna jest w tym oddziale - odparła Julia. - Wszędzie panuje chaos. Jak mogłabym pomóc? - Najbardziej potrzebna jest woda - podpowiedział ranny, oddając jej butelkę brandy. - W takim razie zajmę się roznoszeniem wody. Julia znalazła niszę z posągiem bogini, spoglądającej obojętnie na krwawą jatkę. Włożyła swój czepek na głowę rzeźby, płaszcz i koszyk schowała za nią, podwinęła rękawy i ruszyła do kuchni. Było już prawie ciemno i padał deszcz, kiedy wyszła znowu na ulicę, zataczając się ze zmęczenia. Przez cały dzień uwijała się jak w ukropie. Uznała, że czas wrócić do domu, umyć się, zjeść cokolwiek i położyć się spać. Rano wróci do rannych. Wspinała się na wzgórze, próbując nie myśleć o tym, jak czuli się żołnierze, którzy siedzieli teraz w ciemności i mokli, mając świadomość, że następnego dnia staną do walki. Hal naciągnął na głowę gruby filcowy płaszcz i oparł się o przednie nogi Maksa. Wielki koń parsknął i uniósł kopyto, ale postawił je znowu, zrezygnowany, moknąc na
deszczu pod iluzoryczną osłoną rachitycznego drzewka. Hal sprawdził, czy poluzował mu popręg i czy porządnie okrył drugim płaszczem siodło i nakrapiany zad Maksa. Nagle rozległ się głośny chlupot, zdradzając zbliżanie się kogoś, kogo nie zraził lejący z nieba deszcz. - Kto idzie? - Dragon Harris, sir. Żołnierz, który zastąpił Godfreya w czasie wyścigów. Godfrey miał nadal kłopoty żołądkowe i ciągle wymiotował. Pewnie wolałby być teraz tutaj, zamiast leżeć na łożu TLR boleści. Natomiast Hal doskonale wiedział, w jakim chciałby być teraz łożu. Wyobraził sobie Julię, smukłą i jasną na tle pościeli z ciemnozielonego jedwabiu. Przetarł twarz zziębniętymi rękami. Co, do licha, kazało mu wygadywać na balu takie rzeczy? Zrobił Julii przykrość. Miała prawo oczekiwać uczciwych oświadczyn, bo w swej niewinności nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Hal nie mógł zaproponować jej małżeństwa. Zasługiwała na kogoś porządnego, z zasadami moralnymi i z przyszłością. A on? Wystarczy teraz na niego spojrzeć. Taplał się w błocie w oczekiwaniu na bitwę, z której prawdopodobnie wyjdzie poraniony, jeśli ocaleje. Gdyby nawet przeżył, to jaki byłby z niego mąż? Z jego charakterem i reputacją? Miał więc rację, mówiąc o tym bez ogródek, nawet gdyby przez to Julia go znienawidziła. Na wspomnienie dotyku jej niewinnych ust, instynktownej zmysłowej reakcji, zalała go fala czułości. Czy myślała o nim? Powinna już dotrzeć do Antwerpii, była więc bezpieczna. Hal pomyślał ponuro, że gdyby jutro zginął, Julia byłaby wolna również od zagrożenia z jego strony. Nie mógł się doczekać, by przystąpić do walki. Ciągle jeszcze jak zadra tkwiła w nim głęboka frustracja, gdy po długiej, wyczerpującej jeździe dotarł tu po bitwie i ode-
brał rozkazy, by osłaniać odwrót. Max poruszył się, wyciągnął szyję i kłapnął zębami. Hal odwrócił się, żeby sprawdzić, kogo zaatakował jego wierzchowiec. - Przepraszam, sir. Musiałem zanadto się zbliżyć. - To znowu był Harris. - Wielka bestia z paskudnymi zębiskami. - Tak. - Hal zamknął oczy. - Doskonale się sprawdza w roli ochroniarza. Deszcz lał jak z cebra. - Zostali rozbici! Stara gwardia rozgromiona! Krzyk niósł się wzdłuż szeregów wojsk sprzymierzonych, poczynając od prawej flanki aż po lewy skraj, gdzie stała w odwodzie lekka kawaleria. Od godziny jedenastej, kiedy rozpoczął się atak pod Hougoumont, dragoni czekali na rozkaz do ataku. Ich jedynym zajęciem było unikanie ognia, wspieranie załamujących się jednostek i pojedyncze wypady, by utrzymać najdalszy kraniec linii. Minęła siódma wieczór. Hal miał przestrzelone czako i lekko draśnięte jakąś zbłąTLR kaną kulą prawe ramię, ale najbardziej doskwierała mu frustracja. - Do diabła! - zwrócił się do stojącego przy nim kapitana Greya. - Kiedy ten cholerny Vandeleur pozwoli nam ruszyć? - Lada chwila. - Will uśmiechnął się i wskazał przyjacielowi konnego posłańca, który zbliżał się ku nim galopem z kwatery Wellingtona. - Na koń! - krzyknął Hal i wskoczył na siodło. - Formować szyk! Dragoni powitali komendę z takim entuzjazmem, że Max się spłoszył i Hal musiał go uspokajać. Vandeleur rzucił ich przeciwko znacznemu oddziałowi francuskiej kawalerii, która osłaniała trzymającą się mocno baterię artylerii. Zadanie było jasne: zdobyć
działa. Francuska kawaleria stanęła na wprost angielskich dragonów, sformowała szyk i oddała salwę z karabinów, a potem zwinęła się jak na paradzie i pokłusowała na tyły stanowiska artylerii. Kątem oka Hal zauważył, że Will osunął się bezwładnie na łęk siodła. Ściągnął wodze Maksa, posadził przyjaciela prosto, skierował jego konia do tyłu i klepnął go w zad. Tylko tyle mógł zrobić. Z wyciągniętą szablą rzucił się do ataku na najbliższe działo, przy nim pędził dragon Harris na dereszu, z wyszczerzonymi zębami i szablą w dłoni. Jednocześnie dopadli działa z obu stron, siekąc i rozdając razy na prawo i lewo. Wreszcie obsługa armaty padła martwa bądź uciekła. Przez moment zostali sami na końcu linii artyleryjskiej, w kłębach dymu. Hal uśmiechnął się do dragona Harrisa, ten odpowiedział mu uśmiechem, po czym pchnął wierzchowca wprost na Maksa i zamachnął się szablą. Siła ciosu pozbawiła Hala oddechu, potem przyszedł szok i ból. Ostrze szabli natrafiło na coś twardego, ześlizgnęło się i zjechało po żebrach, rozcinając rękę i udo. Zaskoczony Hal zachwiał się w siodle, ale odruchowo próbował odparować cios. Nagle cały świat eksplodował. Uszy rozsadzał mu potworny huk. Ból był wszechogarniający. Spostrzegł jeszcze, że Harris również padł, a potem zapadła ciemność. Julia, półżywa ze zmęczenia, przysiadła u stóp schodów w Hôtel de Flandres i rozpłakała się z ulgi. Pierwsza wiadomość o zwycięstwie przyszła o północy. Dziewiętnastego o świcie miasto wiedziało już, że zagrożenie minęło, Napoleon został pokonany, a TLR sprzymierzeni triumfowali. Po całym dniu nieustającej kanonady i niesprawdzonych pogłosek, w dodatku nie-
odmiennie złych, wydawało się wręcz niemożliwe, że już po wszystkim. Jeszcze o dziesiątej wieczorem do miasta dotarła informacja, że Prusacy nie zdołali się przedrzeć i połączyć z siłami Wellingtona. Przywieziono kilku oficerów z Oddziału Lekkich Dragonów, żaden z nich nie był ciężko ranny, ale Julia dowiedziała się od nich jedynie, że kiedy wyjeżdżali, Hal miał się dobrze. Mało to było pocieszające, zważywszy na to, że kula mogła go trafić w każdej chwili. Musiała zdrzemnąć się pomimo hałasu, bo ocknęła się, kiedy ktoś zawołał ją po nazwisku. Zamrugała powiekami i usiadła prosto, zesztywniała od leżenia na zimnym marmurze z głową opartą o rzeźbioną balustradę. - Panno Tresilian! - Kapitan Grey! - Zerwała się i podbiegła do kapitana, który stał wspierany przez równie poturbowanego kolegę. - Jest pan ranny? - Miał rękę na temblaku, a na jego mundurze dostrzegła plamy zaschniętej krwi. Skrzywił się. - Kula przeszła na wylot przez ramię. Będę żył. Julia przyglądała mu się przez chwilę, zanim zdobyła się na odwagę, by zadać pytanie: - Gdzie Hal? - Nie wrócił po szarży. Zamarła. Rozpaczliwie walczyła, by nie zemdleć, zanim nie dowie się wszystkiego. - Zginął? - Nie wiem - odparł Will Grey. - Gdzie? - Ze zdziwieniem stwierdziła, że jej głos brzmiał bardzo spokojnie. - Staliśmy na samym końcu lewej flanki, na wschód od drogi do Charleroi. Nacie-
raliśmy na baterię francuskiej artylerii, ulokowanej na wzgórzu. Ostatni raz widziałem go na dnie doliny. - Lewą ręką złapał Julię za nadgarstek. - Dlaczego pani pyta? Dlaczego? Czyżby spodziewał się, że Julia zostawi Hala i pozwoli mu skonać na polu bitwy od ran? Albo, jeśli zginął, porzuci go na pastwę padlinożerców i grabarzy, TLR którzy wrzucą go do bezimiennego grobu? Hal był jej mężczyzną, jak słusznie powiedział poprzedniego dnia ranny oficer. Tamten ostatni pocałunek na balu u księżnej świadczył o tym, że jej pragnął, może nawet kochał. A teraz jej potrzebował. - Ponieważ zamierzam pojechać i go odnaleźć. - Powiedziała to takim tonem, jakby udzielała oczywistych odpowiedzi niezbyt rozgarniętemu dziecku. - A potem przywieźć go tutaj. Rozdział czternasty Było gorąco i parno, w powietrzu unosił się smród rozkładu i chmary bzyczących much. Julia zeskoczyła z gigu, wstrząsana gwałtownymi torsjami. George błagał ją, by zawrócili, ale wsiadła i kazała jechać dalej Poranne słońce zalewało świat wesołym blaskiem, przeświecało przez gałęzie drzew, jakby kpiło z leżących trupów. Tańczyło na ciałach martwych koni, rozszarpanych żołnierzy, w błotnistych kałużach. Tempo podróży było rozpaczliwie powolne. Wyboistą drogę zatarasowały porozbijane wozy i porzucony ekwipunek, a w dodatku musieli się zatrzymywać, żeby przepuścić rannych wlokących się do Brukseli. - Panienka nie patrzy! - powtarzał raz za razem George, bo Julia wyciągała szyję na widok każdego skrawka niebieskiego munduru. - Muszę - odpowiadała nieodmiennie. Właśnie dlatego nie wyruszyła od razu poprzedniej nocy, tylko doczekała do rana.
Potrzebowała światła, żeby widzieć. Po powrocie z hotelu zmusiła się, żeby coś zjeść, a potem drzemała niespokojnie do świtu. Z pierwszym brzaskiem spakowała do gigu wszystko, co mogło okazać się potrzebne. George dorzucił jeszcze swoją sfatygowaną torbę, mrucząc, że są tam różne „przydatne drobiazgi ". TLR Wioska Waterloo, do której wedle słów Willa Greya zwieziono część rannych oficerów, była oddalona od Brukseli o dziewięć mil, a pole bitwy o kolejną milę. Na drzwiach wszystkich chat w miejscowościach, przez które przejeżdżali, były wypisane kredą nazwiska leżących w nich oficerów. Julia zsiadała z gigu i sprawdzała wszystkie, ale nie znalazła tego, którego z takim zaparciem szukała. Gig przesuwał się dalej znaczoną głębokimi koleinami drogą. Dla rannych jazda na pozbawionych resorów wozach musiała być koszmarem. Jeśli Hal został ciężko ranny, rozmyślała Julia, to nie będzie łatwo wsadzić go do gigu. Wyprostowała się z determinacją. Przywiezie go z powrotem, nieważne jak. Żywego lub umarłego. Bez tego nie mogłaby dalej żyć. W końcu dotarli do wsi Waterloo. Wzdłuż głównej ulicy ciągnęły się niewielkie domki, a na wzgórzu widniał kościół. Porządne tabliczki, różniące się znacznie od mijanych wcześniej bazgrołów kredą na drzwiach, wyznaczały kwatery, w których spędzili noc przed bitwą oficerowie: Gordon, Picton, de Lancey. - Ilu wyższych rangą - mruknęła Julia. - Nasi generałowie nie dowodzą ze stanowisk na tyłach - zauważył George. - Nie ma go tutaj, prawda? - Nie. - Julia odetchnęła głęboko. - Musimy pojechać na pole bitwy. Do końca życia nie zapomnę tego widoku, pomyślała Julia, kiedy gig zjechał z po-
chyłości do osady Mont St Jean i otworzył się przed nią widok na pole bitwy. Wokół leżały ludzkie ciała w stertach i pojedynczo; także części ciał oraz martwe konie. Nieszczęsne, poranione zwierzęta snuły się wśród żołnierzy, którzy wlekli się lub czołgali w stronę traktu do Brukseli, gdzie mogli liczyć na pomoc i ulgę w cierpieniu. Na polu bitwy pojawili się poszukujący bliskich. Tacy jak ja, pomyślała Julia na widok zapłakanej kobiety. - Przeklęte sępy! - rzucił George i Julia zrozumiała, że nie wszyscy szukali bliskich lub próbowali nieść pomoc ciężko rannym. - Gdzie zacząć? - Julia próbowała skoncentrować się na swoim zadaniu. - Kapitan Grey powiedział, że byli na lewej flance. - George skierował konia w boczną drogę i oboje spojrzeli na prawo, gdzie teren opadał błotnistym zboczem ku niewielkiej dolinie, TLR a dalej wznosił się, tworząc niewysokie wzgórze, na którym krzątali się ludzie, odciągając armaty. - Panno Tresilian! - Zbliżała się ku nim, kulejąc, jakaś postać w przemoczonym, zabłoconym mundurze. Kiedyś ten mundur był szkarłatny i złoty. Julia starała się przypomnieć sobie, kiedy i gdzie widziała tego oficera i nagle ją olśniło: na przyjęciu u lady Conynham. - Pan... Bredon? Rick? - Ten jeszcze niedawno pełen zapału i entuzjazmu mężczyzna wyglądał tak, jakby przeszedł przez piekło. - Jest pan ranny? - Z kosza u swych stóp wyjęła butelkę wody i brandy. - Proszę. - Dziękuję. - Napił się wody, potem pociągnął spory łyk alkoholu i uśmiechnął się. Zęby wydawały się olśniewająco białe w umorusanej twarzy. - Już mi lepiej. A co pani tutaj robi?
- Szukam majora Carlowa. Widział go pan? - Tak. - Uśmiech zniknął. Rick stał w milczeniu, z twarzą pozbawioną wyrazu. - Zginął? - Pytanie zabrzmiało spokojnie i pewnie, choć Julia czuła dławienie w gardle i przebiegł ją lodowaty dreszcz. - Nie. Żył jeszcze, kiedy go znaleźliśmy. Ulokowaliśmy go w stodole w Mont St Jean. Trzeba było trzech ludzi, żeby go zabrać od tego jego cholernego konia. Wzięliśmy jego i jednego z dragonów, z którym był dosłownie spleciony. Koń biegł za nami i próbował nas gryźć, wredne stworzenie. Nie było tam jeszcze wtedy żadnej pomocy lekarskiej. Napisaliśmy jego nazwisko kredą na drzwiach. Ale, szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby przeżył noc. Piekielnie mi przykro. - Szukałam, ale... nigdzie nie znalazłam... jego nazwiska. - Julia mówiła z trudem, bo miała problemy z oddychaniem. - Pewnie sprawdzała pani przy drodze. Proszę poszukać w głębi, po prawej stronie. - Wskazał kierunek i złapał za uzdę konia. - Powinna się pani przygotować. Nawet jeśli jeszcze żyje, to długo nie pociągnie. - Nie spodziewam się tego - szepnęła Julia, przełykając łzy. - Dziękuję, Rick. Mam nadzieję, że wkrótce wróci pan bezpiecznie do domu. TLR Hal zastanawiał się z pewnym zniecierpliwieniem, jak długo jeszcze potrwa to umieranie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że może istnieć tak potworny ból. Nie chciał go odczuwać, ale ciało nie zamierzało się poddać. Nie mógł nawet stracić przytomności, co w tej sytuacji byłoby prawdziwym dobrodziejstwem. Odwrócił głowę i spojrzał wprost w oczy dragona Harrisa. Może ten człowiek do-
kończy to, co rozpoczął na polu bitwy, zanim spadł na nich pocisk artyleryjski? - Dlaczego? - wychrypiał Hal. Dragon rozciągnął wargi w upiornym grymasie. - Dla pieniędzy. - Ten przeklęty Cygan. - Halowi zrobiło się ciemno przed oczami, ale nie stracił przytomności. - Nie. Harris musiał bardziej ucierpieć od wybuchu pocisku niż Hal. Zapewne wziął na siebie cały impet eksplozji, jak na ironię własnym ciałem osłonił swą ofiarę. Twarz dragona pod smugami zastygłej krwi była szara, a wargi niemal białe. - Nie znam żadnego Cygana. To był dżentelmen. Sto gwinei: pięćdziesiąt od razu, a pięćdziesiąt po pana śmierci. Miałem tylko wsadzić panu nóż między żebra i owinąć pana jakimś cholernym sznurem. Parsknął śmiechem, ale przypłacił to potwornym bólem. Jego oczy wywróciły się białkami do góry. Stracił przytomność. - Ocknij się, draniu! - Hal klął go dopóty, dopóki Harris nie spojrzał na niego przytomnie. - Co to za dżentelmen? - Prawdziwy. Mówił z takim akcentem jak pan. Starszy gość. Wyniosły jak cholera. Właściwie go nie widziałem, tylko przez moment światło odbiło się w jego oczach. Miał oczy jak śmierć... - Głos Harrisa przeszedł w charkot. Hal leżał, wpatrując się w zmarłego i zastanawiał się leniwie nad tym, co od niego usłyszał. A więc to nie Hebden-Beshaley, półkrwi Cygan, handlarz biżuterią. Hebden był tylko o dwa lata starszy od Hala i nawet kiedy starał się mówić starannie, w jego głosie nie było tego specjalnego akcentu charakterystycznego dla angielskich
TLR wyższych sfer. Ale ten sznur... To z pewnością kolejny jedwabny sznur, wizytówka Hebdena, nawiązująca do jedwabnego stryczka, na którym wieszano parów Anglii. Muszę się podnieść, pomyślał Hal z wysiłkiem. Muszę ostrzec Marcusa. Spróbował się poruszyć, ale ból był tak porażający, że Hal oblał się zimnym potem Czy stracił nogę? Albo rękę? Próbował unieść głowę, żeby zobaczyć, ale nie dał rady. Nagle usłyszał głośnie rżenie. Max? Nie, Max musiał zginąć. Zaczynało się ściemniać. Wyczuwał, że ciemność zapadała w nim, nie w pomieszczeniu. Żegnaj, Julio. A więc tak wygląda umieranie... - Hal! Otwórz oczy! Proszę, kochany! Hal! Tak szybko znalazł się w raju? Hal zdumiał się, bo przecież sporo w życiu nagrzeszył. Co robi tu Julia? A może wszystkie anioły miały głos Julii? Coś jednak było nie tak... - Dlaczego nadal mnie boli? - mruknął. - Bo jesteś ranny. Leż spokojnie. A niby co miał robić? Siodłać konia na paradę? - Nie mam innego wyjścia - powiedział z trudem. - Nie mogę się ruszyć. - A dasz radę otworzyć oczy? Uniósł powieki i spojrzał na pochyloną nad nim pełną napięcia twarz. To naprawdę Julia. - Nie! - Nie mów głupstw, przecież masz otwarte. - Zobaczył, że Julia płacze. - Nie powinnaś tutaj być - odezwał się z wysiłkiem. - Odejdź. Nie posłuchała go.
- Czy możesz zabrać stąd tego nieboszczyka, George? A potem przynieś moje rzeczy z gigu i znajdź trochę wody dla Maksa. Za plecami Julii poruszył się jakiś niedźwiedziowaty cień. Nieboszczyka? Harrisa? - zastanawiał się Hal. - Nie, najpierw go rozbierzcie. Chcę zobaczyć, co miał na sobie i w tornistrze. Halowi udało się wypowiedzieć te słowa, zanim głos go zawiódł. - Ale... Dobrze. George, zrób to, o co prosi major Carlow, jeśli to ma go uspokoić. TLR Sama przyniosę rzeczy. Hal zamknął oczy, ale kiedy Julia poruszała się w niewielkim, dusznym pomieszczeniu, poczuł jej zapach. Uśmiechnął się kącikami ust, zanim znów pogrążył się w ciemności. Julia położyła swoje rzeczy na podłodze i spojrzała z góry na Hala. Starała się myśleć trzeźwo. Leżał na pokrytej cienką warstwą słomy ziemi, w pełnym ubraniu. Cała prawa strona ciała, od ramienia aż po kolano, była pokryta ciemną skorupą zaschniętej krwi. Na sztywnym mundurze roiło się od much. Przez rozcięcia materiału widziała skórę. Należało położyć go na czymś wyższym i miękkim, rozebrać i umyć. Ściągnęła bele słomy w jedno miejsce, uformowała z nich niezbyt regularny prostokąt i przykryła ten prowizoryczny materac kocem i prześcieradłem. Drugi koc zwinęła w rulon, tworząc poduszkę pod głowę i obejrzała się na George'a, który właśnie wszedł do stodoły. - Pogrzebałem go w miękkiej ziemi na tyłach - powiedział. Zrzucił swoje brzemię w rogu i znów ruszył do wyjścia. Po chwili wrócił, prowadząc ich konia. Uwiązał go obok Maksa, po czym napoił oba zwierzęta.
- Ten olbrzym odniósł pewne obrażenia, ale to nic poważnego - stwierdził. - Przemyję to i posmaruję maścią, żeby muchy go nie oblazły. - Możesz najpierw pomóc mi przenieść majora Carlowa na to prowizoryczne łóżko? - poprosiła Julia, odgarniając z czoła zwilgotniałe włosy. - Muszę go rozebrać i obejrzeć rany. - Lepiej najpierw zdjąć mundur, a dopiero potem przenieść go na posłanie. Panienka wyjdzie na dwór, sam się tym zajmę. - George, nieprzytomny nagi mężczyzna to zapewne najmniej szokujący widok, jaki miałam dziś okazję zobaczyć - stwierdziła Julia i zajęła się zdejmowaniem buta z lewej nogi Hala. Starała się robić to ostrożnie na wypadek, gdyby noga była złamana. - W takim razie do roboty - stwierdził George i zajął się drugim butem. Julii wydawało się, że rozbieranie Hala trwa godzinami. Obie nogi były nietknięte poniżej kolan, wysokie buty skutecznie je uchroniły. Twarz i lewa strona ciała były posiTLR niaczone i pokryte drobnymi skaleczeniami, ale nie było to groźne dla zdrowia i życia majora. Natomiast z prawej strony ciągnęło się straszliwe rozcięcie - na piersi płytsze, ale bardzo głębokie na ramieniu i żebrach, na udzie zaś przerażające. - A co to? - George podniósł do góry zgruchotany drobiazg spoczywający na sercu Hala. - Mój notesik. Szabla musiała trafić w okładkę i ześlizgnęła się na bok. - To uratowało mu życie - orzekł George. - Najwyraźniej został zaatakowany w tym samym momencie, w którym spadł pocisk. Eksplozja zrzuciła z koni jego i tamtego martwego dragona. Stąd te siniaki i skaleczenia. Miejmy nadzieję, że nie ma jakichś obrażeń wewnętrznych.
Julia spoglądała na rozciągnięte na ziemi ciało Hala i powtarzała sobie stanowczo, że omdlenie to kwestia wyboru, silnej woli. Szum w uszach ucichł i zdołała odetchnąć. - Sprawdźmy jego plecy i umyjmy je, zanim przeniesiemy go na posłanie. George przewrócił bezwładne ciało Hala na lewy bok, żeby mogła zmyć z jego pleców pot, brud i krew. Nie tak dawno wyobrażała sobie, jak przesuwa palcami po smukłym, silnym ciele, i umierała z ciekawości, jaka będzie w dotyku jego skóra. Teraz jej jedynym pragnieniem było wyleczyć to ciało. Widziała stare blizny, jaśniejsze pasy na lekko opalonej skórze. Ten widok dodał jej ducha. Jeśli przeżył tamte rany, przeżyje ite. - Niech panienka weźmie go za nogi. Ja postaram się w miarę możności podnieść go równo. - George ukląkł, wsunął ramiona pod barki i biodra Hala, zaczekał, aż Julia mocno schwyci kostki nóg, a potem wstał. Julia przesunęła nogi rannego na prowizoryczne posłanie. - Kiedy go poruszyliśmy, otworzyły się rany zmartwiła się Julia, wycierając lewą stronę twarzy Hala. Najgorsze zostawiła na koniec. - To wymaga szycia - oświadczył George, otwierając swoją torbę. - Umiesz to zrobić? - Julia odwróciła się, gdy wyjął cienką, zagiętą igłę i czarną nitkę. - Tak. To znaczy zszywałem końskie rany. Wydaje mi się, że różnica nie powinna być zbyt wielka. Najpierw trzeba je porządnie oczyścić. Jeśli w ranie zostaną kawałki materiału, to zacznie się jątrzyć. Stajenni mówią, że mam konszachty z diabłem, ale ja TLR wiem swoje: czyste rany i czyste ręce, a wszystko dobrze się wygoi. - Zerknął na czubek igły. - Nie wiem czemu tak jest, ale to fakt. Nie żałuję alkoholu. - Wyciągnął butelkę brandy i szklany pojemnik, nalał do niego ciemnej brandy i wrzucił do środka igłę i nić.
Julia zaczęła przemywać rany ciepłą wodą z garścią soli, którą dał jej George. - Słona woda też dobrze robi - wyjaśnił stajenny i poszedł zająć się Maksem, Hala na razie zostawiając Julii. - Również i tego nie potrafię wyjaśnić, ale jak się zaprowadzi rannego w nogę konia do morza, to szybciej się goi. Postrzał z broni palnej byłby gorszy, pocieszała się w myślach Julia. Kula głębiej wbija materiał w ranę niż cięcie szablą. Każdą partię umytej skóry przykrywała płóciennym ręcznikiem, żeby nie siadały na niej muchy. Kiedy dotarła do piersi, gdzie spoczywał jej notesik, Hal otworzył oczy. Były bardzo ciemne, prawie czarne z bólu. - Odejdź - wychrypiał. - Powinnaś być w Antwerpii z rodziną. - Nie - odparła stanowczo. - Zaraz poczujesz się lepiej. Wypij to. Podała Halowi przegotowaną w wielkim czajniku madame wodę z brandy. Wsunęła mu rękę pod głowę, uniosła ją nieco i przysunęła mu do ust napój. Wypił wszystko i na jego twarz wróciły kolory. - Nie chcę cię. Odejdź. Postanowiła nie dać się zranić jego słowami. Uznała, że z bólu nie wie, co mówi. - Julio. - Jego oczy wpatrzone w jej twarz był teraz całkowicie przytomne i natarczywe. Zrozumiała, że Hal doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział. - Kto wie, że tutaj jesteś? - Kapitan Will Grey, Rick Bredon, moja gospodyni - wyliczała zaskoczona Julia. Baron pomógł mi zostać w Brukseli. - Rick i Will będą trzymać język za zębami. A gospodyni możesz zapłacić za milczenie. Wracaj natychmiast do Brukseli. - Nie można cię jeszcze stąd ruszyć - odparła ze spokojem, którego bynajmniej nie czuła. - Najpierw George zeszyje twoje rany, a potem będziesz musiał odpocząć. Mamy
do dyspozycji tylko gig, a w nim nie ma dość miejsca, żeby cię położyć. - Zostaw mnie - poprosił natarczywie. Poruszył prawą ręką, jakby chciał objąć jej nadgarstek i syknął z bólu. - Już i tak nie jest dobrze, ale jeśli spędzisz tutaj noc, będziesz TLR skompromitowana. - To nieważne! - Ważne! Jeśli zostaniesz, będę musiał się z tobą ożenić, oczywiście o ile i przeżyję. Wiesz, że nie powinnaś wyjść za mnie za mąż. Usiadła na piętach i spojrzała mu w twarz. - Przeżyjesz - powiedziała, jakby to zależało od siły jej woli. - Nie wolno ci się poddawać. Słyszysz? - Słyszę. Nie powinno cię tu być. Ja... zachowałem się głupio, źle. Nie zamierzam się żenić. Nie z tobą. - Wyrzucał te słowa z taką gwałtownością, że całkiem opadł z sił. Julia wpatrywała się tępo w mizerną, posiniaczoną twarz, w zbielałe usta, opuszczone powieki Hala i starała się powstrzymać łzy. Próbował się jej pozbyć, posługując się słowami jak bronią? Jeśli tak, to za mało ją znał. - Przykro mi, majorze Carlow, ale nie zdoła pan mnie przegonić - oświadczyła spokojnie. - Nie zostawię tu pana na pewną śmierć. Nie pozwala mi na to sumienie. Kiedy George skończy z Maksem, zajmie się panem. Chce pan jeszcze trochę brandy? Opuchnięte powieki uniosły się natychmiast. - Max? - Nic mu nie jest poza paroma skaleczeniami - zapewniła Hala Julia, czując lekką zazdrość o konia. - Proszę to wypić - dodała, przysuwając flaszkę do jego ust. Przyda mu się trochę alkoholu, pomyślała. Żałowała, że sama nie może się napić.
Julia zdołała przetrwać szycie, nie wyskakując ze stodoły, żeby zwymiotować. Powtarzała sobie, że jeśli Hal musiał to wytrzymać, to ona tym bardziej. Podejrzewała, że tylko jej obecność - odcinała nitkę po każdym węźle George'a, a potem bandażowała długi, równiutki szew - powstrzymała Hala przed wyrażaniem uczuć w grubych słowach. Żałowała, że nie mógł stracić przytomności. Po zakończeniu szycia, kiedy Julia chwiejnie wstała na nogi, Hal otworzył oczy i spojrzał na George'a. - Dziękuję - wyszeptał. Stajenny uśmiechnął się od ucha do ucha. - Z panem poszło znacznie łatwiej niż z koniem, wielmożny panie. Pan nie gryzł i nie kopał - powiedział George i pozbierał swoje rzeczy, po czym zostawił Julię sam na TLR sam z rannym. - Kto mnie rozebrał? - My, George i ja. Nie patrz tak na mnie! Twoja goła pupa wcale nie była najgorszym widokiem, na jaki musiałam dzisiaj patrzeć, zapewniam cię! - Jej słowa sprawiły, że Hal się zarumienił. - Nie odejdziesz, prawda? - zapytał ze znużeniem. - Przez cały dzień nie było cię w domu, potem widziano cię na polu bitwy i jeśli natychmiast nie wyjedziesz, zostaniesz przyłapana tutaj, na pielęgnowaniu mnie. O czym ty myślisz, Julio? Nie ma ratunku, będziesz musiała mnie poślubić. - Odmawiam. - Bandaż, który starała się zwinąć, wymknął się z jej rozdygotanych palców i upadł w słomę. - Nie wyjdę za mężczyznę, który mnie wcale nie chce. - Nigdy nie twierdziłem, że cię nie pragnę. Mówiłem, że nie powinienem się z tobą ożenić. - Hal wyrzucał z siebie krótkie zdania, najwyraźniej tracąc siły. - A jednak wyj-
dziesz za mnie. To mniejsze zło. Uratowałaś mi życie. Przyjmiesz moje nazwisko, czy tego chcesz, czy nie - dodał, po czym stracił przytomność. Rozdział piętnasty Na widok pierwszych promieni brzasku Julia westchnęła z ulgą, choć chciało jej się płakać z wyczerpania. Przetrwała noc, czuwając wraz z George'em przy bredzącym w malignie ciężko rannym Halu. Starali się spędzić trawiącą Hala gorączkę, przecierając jego rozpalone ciało mokrym ręcznikiem. Na szczęście, woda, którą czerpali ze studni, nie była skażona, choć w powietrzu unosił się trupi odór. Nad ranem Julia doszła do wniosku, że Hal ma coraz większe szanse na przeżycie. Przestał się rzucać w gorączce, która musiała spaść, bo był mniej rozpalony. George siedział oparty plecami o gig, który wciągnął do stodoły i chrapał w najlepsze z wyciągniętymi przed siebie nogami i ręką na kolbie karabinu. Rozłożyła trochę słomy obok posłania Hala, przykryła ją kocem i przycupnęła na niej, próbując uporządkować rozbiegane myśli. Po dłuższym rozważaniu, zmaganiach z TLR własnym sumieniem i zdrowym rozsądkiem podjęła decyzję, że wyjdzie za mąż za Hala. Zdawała sobie sprawę z tego, że on jej nie pokochał, Oświadczył się, powodowany poczuciem honoru i troską o jej los. Uznał, że z jego powodu grozi jej kompromitacja, i dlatego poczuwał się do zapobieżenia temu, chociaż podkreślał, że nie zamierzał zmieniać kawalerskiego stanu, który najwyraźniej mu odpowiadał. Może wystarczy im do małżeńskiego szczęścia, że ona darzy go miłością. Nie ulegało wątpliwości, że Hal jej pragnie. Poza wszystkim, czy przedtem mogła marzyć o takim jak on kandydacie na męża? Niesłychanie atrakcyjnym, pochodzącym z arystokracji, mającym własny majątek ziemski? Powieki ciążyły jej coraz bardziej. Wyczerpana prze-
życiami i lękiem o ukochanego, zapadła w niespokojny sen. - Cicho, proszę ich nie budzić. Julia rozpoznała głos, choć nie mogła chwilowo określić, do kogo należał, a tym bardziej nie potrafiła zrozumieć, skąd wziął się mężczyzna w jej sypialni ani dlaczego łóżko było tak niewygodne. Po chwili dobiegł ją głos Hala. - Mój Boże, cieszę się, że cię widzę! Usiadła gwałtownie i jej wzrok spoczął na Willu Greyu, który stał w drzwiach z ręką na temblaku. Za nim dostrzegła George'a. - Ani w połowie tak bardzo, jak ja cieszę się na widok was obojga - odparł kapitan Grey. Julia spojrzała na Hala. Leżał płasko na plecach i wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale mimo to lepiej niż wczoraj. Uśmiechał się do przyjaciela. - Masz dla mnie coś do ubrania? - Nie, ale przywiozłem jedzenie, a po ubranie mogę zaraz pojechać. - Will Grey podszedł do zaimprowizowanego posłania przyjaciela i przysiadł na skraju. - Dzień dobry, panno Tresilian. - Ubrania nie są mu potrzebne, nigdzie się nie wybiera - odparła stanowczo. - Jedzenie się przyda, ale jeszcze lepszy byłby wóz, którym można by przewieźć Hala do miasta. Czy pan może jeździć konno? Co z pańskim ramieniem? TLR - Uważaj - ostrzegł Hal. - Ona może napuścić na ciebie George'a z igłą i nitką. - Dziękuję bardzo, już zostałem zszyty - odparł Will, krzywiąc się na to wspomnienie. - Powadzę konia jedną ręką. Pytanie tylko, przyjacielu, czy nadajesz się do transpor-
tu? - Tak, do licha! - Nie, do licha! - Julia zerwała się na równe nogi. - Hal musi zostać tu jeszcze co najmniej dobę, zanim będzie mógł znieść jazdę po wyboistej drodze. Jeśli to w ogóle można nazwać drogą. Słyszałam krzyki rannych przewożonych wczoraj. Wyli z bólu. - Will... - Wydaje mi się, przyjacielu, że musimy zaakceptować, iż panna Tresilian objęła tu dowództwo - stwierdził kapitan Grey. - Zdaje pani sobie sprawę z tego, że on będzie okropnym pacjentem? Kiedy ostatnio został poważnie ranny, odmówił położenia się do łóżka. Dowódca musiał wydać mu rozkaz, bo miał dość tego, że porucznik Carlow pada na twarz, ilekroć stanie na baczność. - Spojrzał na poirytowanego Hala i dodał z uśmiechem: - Bądź łaskaw się nie miotać i rób, co ci każe panna Tresilian, dobrze? - Czy mógłbyś ją stąd wywieźć? - Nie. Po pierwsze, nie jestem na razie w stanie wieźć do Brukseli opierającej się kobiety, a po drugie wierzę, że ona ma rację. Na razie nie można cię ruszać. Bez spodni i pod jej kontrolą będziesz leżał plackiem dopóty, dopóki nie wrócę. Julia wyszła przed stodołę. Dlaczego Hal tak desperacko próbował się jej pozbyć? Wierzchem dłoni otarła niechciane łzy spływające po policzkach. - Wszystko w porządku? - rozległ się głos kapitana Greya. Odwróciła się do niego i spostrzegła, że ma ponurą minę. - Nie, lecz nic nie można na to poradzić. Już pan jedzie? - Tak. Przywiozę mu ubranie i w razie konieczności ukradnę wóz. Wrócę jutro. Pozwolę sobie zauważyć, że nadaje się pani na żonę żołnierza, panno Tresilian. Szczera pochwała podniosła Julię na duchu. Szkoda tylko, pomyślała, że żołnierz
nie ożeni się z nią z potrzeby serca, a z obowiązku. - Proszę uważać na to ramię, kapitanie Grey. Kiedy wróciła do stodoły, zauważyła, że Hal leżał z zamkniętymi oczami, lecz TLR otworzył je na odgłos jej kroków. - Śniadanie? - zapytała. - Nie jestem głodny, ale napiłbym się kawy. - Pójdę zaparzyć - odezwał się George z drugiego końca stodoły, gdzie stały konie. - Ugotuję też coś. Panienka Julia powinna coś zjeść. Przydałoby się również odpocząć. Zatrzymał się w drzwiach, obrzucił majora uważnym spojrzeniem i dodał: - Panienka Julia przez dwa dni pielęgnowała rannych w tym pańskim hotelu i prawie nie spała. A potem wyruszyła tutaj i po drodze chorowała na żołądek. - Pielęgnowałaś rannych? Hal przeniósł wzrok z oddalającego się George'a na twarz Julii. Zauważył głębokie cienie pod oczami i bladość twarzy. Była bardzo zmęczona, a nie tylko wstrząśnięta widokiem pobojowiska, jak mu się przedtem zdawało. - Co sobie myśli twoja matka, do licha? - Postawiłam ją przed faktem dokonanym. Baron wywiózł ją i Phillipa do Antwerpii, a mnie zgodził się zostawić, bo zagroziłam mu, że ucieknę po drodze i na piechotę wrócę do Brukseli. Zanim mama zorientowała się, co się dzieje, powóz ruszył. - A gdzie zamieszkałaś? - zapytał kompletnie skołowany Hal. To była jego Julia? Ta posłuszna, dobrze wychowana, stateczna panna sprzeciwiła się matce, przekonała barona, zamierzała uciec... - W naszym mieszkaniu. - Julia krzątała się po stodole, podnosiła z ziemi jakieś
rzeczy, przesuwała mir ski. - Madame została, a George zamieszkał w stajni z końmi i gigiem, który baron oddał do mojej dyspozycji. - A pielęgnowanie rannych? - Szpitale były przepełnione i zaczęto odwozić rannych na ich dawne kwatery - wyjaśniła. - Wiedziałam, gdzie mieszkałeś razem z kapitanem Greyem i pewnie innymi oficerami, których poznałam w operze. Poszłam tam i robiłam, co mogłam, żeby pomóc. Hal zamknął oczy. Doskonale wiedział, jak to musiało wyglądać. Znał te obrazy, te zapachy, wiedział, jaki musiała przeżyć szok. Dlaczego została w Brukseli, skoro mogła wyjechać w bezpieczne miejsce? Sumienie podpowiedziało mu dlaczego: mówił o śmierci, o tym, że nie wróci. Zmusił ją, by spojrzała na rzeczywisty obraz pola walki, TLR odarty ze wspaniałej fikcji chwały i łopoczących sztandarów. - Pracowałaś tam przez dwa dni? - Na noc wracałam do domu. Musiałam przecież coś zjeść, przespać się i umyć. Nic bym nie osiągnęła, gdybym doprowadziła się do skrajnego wyczerpania. - Julia usiadła i zaczęła porządkować bandaże w koszu. - W pewnym momencie kapitan Grey powiedział mi, że zaginąłeś. - I przyjechałaś po mnie, nie bacząc na trud i niebezpieczeństwo - stwierdził Hal. Dlaczego? - Czyżby Julia zakochała się we mnie, tak jak się tego obawiałem? - zadał sobie w duchu pytanie. - Ponieważ cię znam. - Spojrzała na niego tak, jakby jej zadał wyjątkowo głupie pytanie. - Jak mogłabym nie przyjechać? Bitwa się skończyła, a ty nie wróciłeś. Jeśli nie zginąłeś, to mogłeś leżeć ranny i umierać bez pomocy lekarskiej. - Po bitwie setki mężczyzn znalazło się w takim położeniu - rzekł szorstko Hal, nie
pojmując, dlaczego drąży ten temat. - Setkom nie mogłam pomóc - wyjaśniła spokojnie Julia, nie tracąc cierpliwości w obliczu jego złości. - Jednemu jak najbardziej. Temu, na którym mi zależało. Nawet gdybyś miał umrzeć, to dla twojej rodziny świadomość, że w ostatnich chwilach życia miałeś zapewnioną opiekę, stanowiłaby pewną pociechę. To prawda. Dla nich to niewątpliwie byłaby pociecha, przyznał Hal, wpatrując się w ciemny, pokryty pajęczynami dach stodoły. Zdawał sobie sprawę z tego, że choć bliscy zaakceptowali jego wybór drogi życiowej, to martwili się o niego za każdym razem, gdy brał udział w walce. Wierzył w swój szczęśliwy los i nie brał pod uwagę, że może się zdarzyć, iż będzie konał na polu bitwy przez wiele dni, sam, bez pomocy. - Dziękuję - powiedział, pojmując w pełni, ile Julia dla niego zrobiła, pokonując własną słabość i przeciwności losu. Miał do niej idiotyczne pretensje, złościł się na nią, podczas gdy zasługiwała na ogromną wdzięczność. Uszedł z życiem i teraz on powinien się nią zająć i zaopiekować. - Wyjdę za ciebie - oświadczyła niespodziewanie Julia. - Miałeś rację, powinnam to zrobić. Hal poczuł ulgę. Musiała odmalować się na jego twarzy, bo Julia spytała: TLR - Już się na mnie nie gniewasz? - Ulżyło mi. Postaram się być dobrym mężem - odparł i spostrzegł, że Julia odwróciła spojrzenie, więc Hal zawahał się przed wypowiedzeniem paru cieplejszych słów, których, jak sądził, mogła oczekiwać. Po chwili było na to za późno, bo usłyszeli zbliżającego się George'a. - Jest kawa. - Julia zerwała się z wyraźną ulgą.
- Znalazłem kilka desek - stwierdził stangret i postawił kubek aromatycznej kawy tak blisko, że Halowi ślinka napłynęła do ust. - Pomyślałem, że gdyby wsunąć je pod poduszkę i podłożyć pod nie klin, to mógłbym unieść pana do pozycji półsiedzącej. Bolało, ale Hal zacisnął zęby i nie jęknął. Możliwość zmiany pozycji ciała była warta cierpienia. Objął kubek lewą dłonią i z rozkoszą wypił mocny, gorący napar. Zerknął na swoich opiekunów. Wkładali plastry smażonego bekonu pomiędzy kromki chleba. Zapach gorącego, pachnącego tłuszczu rozszedł się wokół i przytłumił aromat kawy. - Zostało jeszcze trochę bekonu? Julia uśmiechnęła się. - Jak to dobrze, że odzyskałeś apetyt. To znaczy, że wracasz do zdrowia. Hal odpowiedział jej uśmiechem. - Nie chciałbym odbierać ci złudzeń, ale smażony bekon postawiłby na baczność nawet martwego żołnierza. Po jedzeniu przypomniał sobie, jak Okropnie się czuł, zanim Julia go znalazła, i jakiego cudu dokonało tych dwoje. To naturalne, że po tak poważnych obrażeniach powrót do pełnego zdrowia potrwa, ale jeśli nie wda się zakażenie, będzie żył i nie zostanie kaleką. Żywy, cały i zobowiązany do zawarcia małżeństwa z kobietą, której pragnął jak żadnej innej. Dlaczego więc się nie cieszył? - zadał sobie w duchu pytanie, na które od razu znalazł odpowiedź. Przygniatało go poczucie winy. Naraził młodziutką, niewinną Julię na koszmarne przeżycia. Gdyby nie on, nie widziałaby pola bitwy, trupów ludzi i zwierząt. Nie zamartwiałaby się, czy on wyjdzie cało z opresji, czy pokona chorobę. Przesunął lewą ręką po brodzie i poczuł drapiący zarost. Ile czasu się nie golił? - George, czy mógłbyś mnie ogolić? TLR
- Tak, majorze. Pójdę zagrzać wody. - Żeby starczyło do mycia! - zawołała Julia za stangretem. - Chociaż właściwie jesteś czysty - zwróciła się do Hala. - Przez całą noc przecieraliśmy cię wodą, żeby zmniejszyć gorączkę. - My? - Hal chciał się unieść na posłaniu, ale przekonał się, że to niemożliwe i opadł na poduszkę. - Ty? - Przypomniał sobie, że Julia również go rozebrała. - Szokujące, prawda? Pomyśleć, że widziałam nagiego mężczyznę. Na samą myśl o tym robi mi się słabo - powiedziała, z trudem powstrzymując śmiech. Hal był zaskoczony. Spodziewał się, iż widok jego nagiego ciała wzbudzi w pannie inne uczucia niż rozbawienie. Jedzenie, kawa, golenie i możliwość obserwowania, co się wokół działo, zdziałały cuda, pomyślała Julia, obserwując Hala. Był młody i szczupły, więc rany powinny dobrze się goić, choć z pewnością dla kogoś tak niecierpliwego jak on będzie to trwało zdecydowanie za długo. Tak bardzo go kochała! Był odważny, inteligentny i dobry. Miał poczucie humoru i łatwość nawiązywania kontaktu z innymi. Postępował honorowo i był szczery. Naturalnie, podziwiała jego wygląd. Zarumieniła się lekko, myśląc o jego ciele, ale zaraz uśmiechnęła się, wspominając zaskoczenie Hala, gdy dotarło do niego, że widziała go nagiego. Kiedy ona wchodziła w grę, ten hulaka i uwodziciel stawał się niemal pruderyjny. TLR Rozdział szesnasty - Przynieś mi, proszę, te rzeczy, które George zdjął z martwego dragona. Julia drgnęła, wyrwana z zamyślenia przez Hala, w którego głosie pojawiła się nuta
komendy. Pamiętał o słówku „proszę", ale znowu był oficerem. Zebrała manatki dragona złożone w kącie stodoły i położyła je obok łóżka Hala. - Możesz mi je wszystkie pokazać? - poprosił. - Sprawdź kieszenie, szwy, podszewkę. - Po co? - Julia usiadła na znalezionym w stodole stołeczku do dojenia krów i podniosła do góry kurtkę mundurową, starając się nie zwracać uwagi na plamy krwi. - Nie wiem. Milczał przez chwilę, najwyraźniej rozważając coś w duchu. Julia zaczęła obmacywać szwy, wyginać zesztywniałe rozcięcia i badać podszewkę. - Próbował mnie zabić - powiedział nagle Hal i Julia wypuściła z ręki kurtkę. - Co, tu, w stodole? Plądrował? - Nie, na polu bitwy. Chyba próbował mnie dopaść już w noc poprzedzającą bitwę, ale Max go zaatakował. Myślałem, że po prostu zanadto się zbliżył. Potem ruszyliśmy szarżą na działa. Will został ranny. - Hal urwał, najwyraźniej próbował odświeżyć paTLR mięć. - Ich kawaleria uciekła, dopadliśmy dział i wtedy on się odwrócił. Myślałem, że chciał mi coś powiedzieć, ale on ugodził mnie szablą. Nie wiem, dlaczego to cięcie mnie nie zabiło. Coś zatrzymało ostrze. Poczułem ból ręki i nogi, a potem ogłuszający huk. Pewnie pocisk rozerwał się przy nas obu. Zabrano nas razem z pola walki i przyniesiono tutaj. - Dlatego nie udało mu się ciebie zabić. - Julia pokazała mu strzaskaną okładkę z macicy perłowej. Miałeś ją na sercu. - A więc uratowałaś mi życie dwukrotnie. - Hal pociemniałymi oczami przyglądał się notesikowi. - Schowaj go, żeby nie zginął.
Julia wsunęła notesik do kieszeni i podniosła z ziemi kurtkę. - Dlaczego brytyjski dragon chciał cię zabić? - Został opłacony. Powiedział mi o tym przed śmiercią. - Hal pociągnął łyk kawy z kubka. - Dostał ładną sumkę. To mi niemal pochlebia. - Od kogo? - Pomyślała, że w grę mogą wchodzić pałający zemstą mężowie lub major Fellowes. Nagle przypomniała sobie o kimś jeszcze. - Hebden? - Też tak podejrzewałem, ale opis do niego nie pasuje - odparł Hal. Leżał z odwróconą na bok głową i obserwował poczynania Julii. Kurtka nie ujawniła żadnych tajemnic, podobnie jak spodnie, koszula i skórzana torba. Julia po kolei odrzucała je na bok. Wreszcie sięgnęła po buty. - Sprawdź obcasy. - Trochę czasu potrwało, zanim scyzorykiem zdołała je oderwać. W każdym z obcasów znajdowała się skrytka pełna złotych monet. - Wydaje mi się, że zarobiłem te pieniądze - mruknął Hal, kiedy Julia odłożyła je na bok. - A co z jego tornistrem? Powinien być w nim kawałek sznura. Zgodnie z przewidywaniem Hala w tornistrze znalazła splecioną z kolorowych włókien linkę z pętlą na końcu. Wyślizgnęła się z jej palców. - Jak żywa! - Wzdrygnęła się i rzuciła ją na łóżko. Hal sięgnął po zwój lewą ręką. - To jedwab - powiedział. - Na takich wiesza się parów Anglii. - Przecież nie jesteś parem - stwierdziła Julia. TLR - Nie, ale był nim człowiek, który zabił ojca Stephena Hebdena. Julia nie spuszczała wzroku z twarzy Hala. - Będzie lepiej, jak wszystko ci opowiem - odezwał się po dłuższej chwili. - Wej-
dziesz do rodziny uwikłanej w głośny przed laty skandal. Słuchała uważnie, starając się zapamiętać wszystkich bohaterów dramatycznej historii oraz oddzielić dawne wydarzenia od współczesnych. - Zatem handlarz biżuterią Stephen Hebden to zarazem półkrwi Cygan Stephano Beshaley, który mści się za zabójstwo ojca nie tylko na rodzinie człowieka, który zastał uznany za winnego i powieszony, czyli na twojej bratowej oraz jej siostrze i bracie, ale również na Carlowach. Uważa, że twój ojciec nie zrobił niczego, aby zapobiec zbrodni. Ma również pretensje do krewnych swego ojca, ponieważ pozbyli się go z rodzinnego domu i oddali do sierocińca. Hal kiwnął głową. - Z nieznanych przyczyn zaczął przed rokiem prześladować znienawidzonych przez siebie ludzi - podsumowała Julia. - Tak. Jest dwa lata starszy ode mnie. Zadaję sobie pytanie, czy jego poczynania mają związek z tym, że zbliża się do wieku, w którym zginął jego ojciec. - Nie wydaje mi się to możliwe. - Stephen Hebden vel Stephano Beshaley dotychczas starał się okryć swe ofiary hańbą i wywołać skandal. - Masz innych wrogów? Julia zacisnęła dłonie w pięści, żeby przypadkiem nie odgarnąć z czoła Hala niesfornego kosmyka. Z niepokojem zauważyła, że ma ochotę go dotykać. - Całkiem sporo, lecz żaden z nich nie posłużyłby się wizytówką Hebdena. - Sznur leżał na jego kolanach jak martwy wąż. - Jest coś jeszcze. Zaczynają się rozchodzić plotki na temat okoliczności zabójstwa sprzed lat. Pojawiają się pytania, dlaczego mój ojciec tak skwapliwie uznał winę przyjaciela. Jeśli Kit Hebden. baron Framlingham, nie był
winny, to prawdziwy szpieg nie został zdemaskowany i uniknął kary. - Twój ojciec jest oskarżany o szpiegostwo? - wypaliła Julia tak zdziwiona, że zapomniała o takcie. TLR - Nikt tego głośno nie mówi. Jeżeli to on był szpiegiem, to skutecznie pozbył się dwóch ludzi, którzy mogli ujawnić jego działalność. - Wierzysz w to? - zapytała, wstrząśnięta beznamiętnym tonem Hala. - Oczywiście, że nie. Jednak ojciec nie chce nam pomóc w rozwikłaniu tej sprawy, W jego dzienniku brakuje kilku stron, a on odmawia odpowiedzi, co zawierały. Jest uparty jak osioł. W dziwny sposób mówi o ojcu, pomyślała Julia, bez nienawiści czy choćby niechęci, ale z dystansem. Może Hal jest czarną owcą w rodzinie? - Dlaczego pogłoski rozchodzą się właśnie teraz? Czy Hebden ma wystarczająco mocną pozycję, by rozpuszczać plotki wśród najbardziej wpływowych ludzi? - zapytała. Zanim Hal zdążył odpowiedzieć, George zajrzał i oznajmił: - Ktoś jedzie. Stodoła znajdowała się w pewnym oddaleniu i odgłosy ruchu na drodze prawie do nich nie docierały. Julia wzdrygnęła się na myśl o tym, że gdyby nie spotkanie z Rickiem Brendonem, nie znalazłaby Hala. A gdyby podczas przyjęcia nie uciekła od Thomasa Smytha, to z kolei nie poznałaby Brendona. Gdyby zaś Hal nie odwiózł jej dorożką, nie dałaby mu notesika i szabla zabójcy wbiłaby się w jego serce. To niewiarygodne, że ludzkie życie zależy od przypadków! - Dzień dobry, panno Tresilian. Cześć, Carlow. Przywiozłem ci koszulę i luźne spodnie - oznajmił Will Grey, wchodząc do środka. - Przyprowadziłem też wóz i konia
na czterech zdrowych nogach, a zapewniam cię, że trudniej go było zdobyć niż nieprzyjacielskie działo. - Wierzę. - Hal uśmiechnął się do kapitana, po czym obaj spojrzeli znacząco na Julię. - Tak? - Popatrzyła na nich pytająco, zanim dotarło do niej, o co im chodziło. - A, tak, ubierz się. Zajmę się czymś na dworze - powiedziała. Pomyślała, że zapewne obaj panowie częściej rozbierali się w obecności kobiet, niż ona zjadła w życiu obiadów. Mimo to Hal nie chciał, by zobaczyła choć część jego ciała. - Musimy się pakować, George - zwróciła się do stangreta. Najpierw wymościła grubo słomą chłopski wóz, potem narzuciła na wierzch koc, a TLR wreszcie zajęła się zbieraniem swoich rzeczy. Will Grey i George wynieśli ze stodoły Hala na prowizorycznych noszach. Ranny najwyraźniej nie był tym zachwycony, ale starał się nie przeklinać ze względu na obecność Julii. Droga z Charleroi do Brukseli nadal przedstawiała sobą szokujący widok, mimo że połamane wozy, martwe konie i zwalone drzewa zostały odciągnięte na stronę. Gdziekolwiek jednak Julia spojrzała, widziała świeże kopczyki ziemi, niektóre z nich ledwo skrywały leżące pod nimi ciała. W oddali płonęło ogromne ognisko, nad którym unosił się czarny dym. Na szczęście lekki wiatr zwiewał smród w przeciwną stronę. Wystarczający odór bił z bajor brudnej wody ciągnących się wzdłuż drogi. Will Grey jechał wozem, na którym leżał Hal, za nim George i Julia gigiem, a Max biegł obok wozu, do którego nie musiano go nawet przywiązywać. Od czasu do czasu wsadzał wielki łeb do środka i wilgotnym pyskiem dotykał twarzy swojego pana. Hal śmiał się tylko i gładził chrapy muskające z niepokojem jego policzek.
Julia straciła rachubę czasu. Poruszali się wolno, niekiedy musieli wjeżdżać pomiędzy drzewa, by wyminąć lej po pocisku albo przepuścić szybciej poruszające się pojazdy. Zauważyła, że nadal odnajdowano na pobojowisku żywych ludzi, na szczęście tamte odrażające stosy pogrzebowe nie pochłonęły wszystkich. Zegary wskazywały czwartą, kiedy wjechali wreszcie na dziedziniec domu przy Place de Leuvan. Hal od dłuższego czasu nie otwierał oczu i Will co chwila odwracał się, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest przyjaciel. Kiedy zatrzymali się na ciemnym podwórzu, ranny ocknął się i z rozkoszą wciągnął w nozdrza powietrze. - Kawa, węgiel drzewny, gotowana strawa i, dzięki Bogu, żadnego odoru rozkładu - powiedział. - Julio... - Ty krnąbrna dziewczyno! - Pani Tresilian wybiegła z kuchennych drzwi w przekrzywionym czepku i z zaczerwienioną twarzą. - Madame powiedziała mi, co wyprawiałaś! Jesteś doszczętnie skompromitowana! To doprawdy niesłychane... - Pani Tresilian. - Głos Hala przerwał potok słów wypowiadanych histerycznym tonem. - Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Nazywam się Hal Carlow, jestem drugim synem hrabiego Narborough. Panna Tresilian zrobiła mi zaszczyt, przyjmując moje TLR oświadczyny. Mam nadzieję, że nie będzie pani zgłaszała obiekcji. Przez moment Halowi wydawało się, że pani Tresilian zemdlała, ponieważ twarz przyszłej teściowej nagle zniknęła z jego pola widzenia. Potem dopiero zrozumiał, że matka Julii usiadła na schodach. Dobiegł go też jej płacz. Julia zeskoczyła z gigu, uśmiechnęła się do niego żałośnie i bez słowa podbiegła do matki. - Jestem, jak widzisz, zdrowa i cała oraz bezpieczna. Czy u ciebie i Phillipa wszystko dobrze? Musimy wejść do domu. Major Carlow jest ranny, trzeba go natych-
miast położyć do łóżka. - Gdzie? - zapytała pani Tresilian i wstała. Hal znowu ją ujrzał. W dłoni ściskała chusteczkę do nosa. - W mojej sypialni - odparła zdecydowanie Julia. - Ja będę spała z tobą. Kapitanie Grey, pójdę pościelić łóżko, a pan razem z George'em wniesie majora Carlowa za kilka minut. Pokój mieści się na pierwszym piętrze. Chodź, mamo. W ciszy, jaka zapadła po odejściu kobiet, Will zaczął opuszczać boczne klapy wozu. - Mistrzowskie posunięcie - zauważył. - Wystarczy, że panna Tresilian podsunie matce sole trzeźwiące i jeszcze parę razy wymieni tytuł twojego ojca, a pani Tresilian będzie gotowa zarżnąć na twoją cześć tłustego cielca. - On umarł? - rozległ się nagle dziecięcy głos. - Nie - odpowiedział Hal. - Nie umarłem, Phillipie. Jestem tylko trochę sponiewierany. - To dobrze. A zabił pan jakichś Francuzów? Ma pan ich krew na szabli? - Tak i nie. Czy mógłbyś mnie wyręczyć i odprowadzić Maksa do stajni? - Will zrobił zdumioną minę, ale Hal dodał: - Idź, Max, to przyjaciel. Koń natychmiast zawrócił i odszedł. - Chłopiec siedział na Maksie i on zapamiętał jego zapach - zapewnił Willa, który kiedyś znalazł się nieopatrznie zbyt blisko zębów potężnego ogiera. - Wolę, żeby słownictwa chłopca nie wzbogaciło się o cały zestaw żołnierskim przekleństw, które jego TLR matka zapewne doda do długiej listy moich grzechów. Nie wiem, czy tytuł mojego ojca byłby w stanie to zrównoważyć.
Wejście po schodach wymagało zarówno zręczności obu mężczyzn, jak i ogromnej wytrzymałości Hala. Kiedy wreszcie znaleźli się w skromnej panieńskiej sypialni, ranny był blady jak śmierć. Pod oknem stało wąskie białe łóżko, a ściany pokrywała tapeta w gałązki. Tragarze położyli Hala w śnieżnobiałej miękkiej pościeli. Otoczył go zapach Julii i nagle poczuł, że wrócił do domu, do bezpiecznego, przyjaznego miejsca. Ogarnął go spokój. - Musi być wyczerpany - rozległ się cichy głos Julii i chłodna dłoń odgarnęła włosy z jego czoła. - Postaraj się zasnąć, Hal. - Dłoń przesunęła się na jego policzek. Zamknął oczy i wtulił twarz w tę dłoń. - Mamo, nie marudź, proszę. Naprawdę nie potrzebuję przyzwoitki, żeby przebywać w sypialni narzeczonego, szczególnie gdy jest taki słaby. - To był głos Julii. Hal rozpoznał go, wydobywając się w otchłani snu. Ale skąd te odgłosy gdakania? Przecież w stodole nie było kur. - Chyba nie, ale to wszystko stało się tak nagle, kochanie. - No, tak. Pani Tresilian. A to sypialnia Julii i jej łóżko. Niestety, leżał w nim sam... - On jest takim... cielesnym mężczyzną, córeczko - ciągnęła pani Tresilian. Hal zaniósł się kaszlem, żeby się nie roześmiać, i otworzył oczy. Obie kobiety spojrzały na niego. Przyszła teściowa wyglądała tak, jakby znalazła w sypialni egzotyczne i zapewne niebezpieczne zwierzę, Julia miała zaróżowione policzki i widać było, że z wysiłkiem powstrzymuje uśmiech. - Dzień dobry, jak się czujesz? - Julia najwyraźniej postanowiła zignorować krępującą uwagę matki. - Mam przysłać George'a ze śniadaniem? - Tak, dziękuję. Czuję się znacznie lepiej. Dzień dobry, pani Tresilian. Czy możemy później omówić całą sytuację? - spytał Hal.
Wyglądało na to, że przespał ponad dwanaście godzin, co zrobiło mu zdecydowanie dobrze, tym bardziej że przez ten czas mógł leżeć spokojnie, bez żadnych wstrząsów i ruchów. TLR - Ojej. To znaczy... tak, oczywiście. - Zaglądał kapitan Grey, obiecał przywieźć dziś rano doktora - powiedziała Julia, spokojnie wyprowadzając z pokoju matkę. - Możemy porozmawiać po południu, po lunchu. Pojawił się George, który pomógł Halowi usiąść w pościeli. Okazało się, że Julia przysłała mu wystawne śniadanie. Trafiła mi się energiczna żona, która nie wierzy w kleiki dla rekonwalescentów, pomyślał zadowolony major. Miał świadomość, że dostała mu się żona znacznie lepsza, niż na to zasługiwał. Piękna kobieta o wielkim sercu, odważna i wspaniałomyślna. - Doktor Gregson zapewnia, że będę żył, i to w dodatku władając wszystkimi czterema kończynami - oznajmił Hal, zwracając się do pani Tresilian. - Jestem zawodowym wojskowym, ale posiadam niewielki majątek ziemski w Buckinghamshire, który przynosi niezły dochód i pozwoli mi utrzymać na odpowiednim poziomie żonę i rodzinę. Może pani osiąść na wsi lub w mieście, gdzie będzie pani bardziej odpowiadało. Oczywiście zapewnię środki na edukację Phillipa. Zrobił pauzę. Julia uznała, że Hal zapewne okazałby równie mało emocji, informując o swych zaręczynach kolegów oficerów. Jednak na jej matkę to wygłoszone chłodnym tonem oświadczenie podziałało w sposób zadziwiający. Cała się rozpromieniła. - Jeśli zaś chodzi o ceremonię zaślubin - kontynuował major Carlow - to chciałbym zorganizować ją za tydzień w angielskim kościele w Brukseli.
- Hal! Nie wyzdrowiejesz do tego czasu! - zaoponowała Julia. - Z pewnością będę już na siłach stać przez pół godziny - stwierdził Hal. - Jak wiesz, mój pułkownik przyszedł zaraz po wyjściu doktora. Zostałem odkomenderowany do domu na czas rekonwalescencji i proponuję, byśmy odpłynęli do Anglii zaraz po ceremonii. Niestety, muszę cię poprosić, żebyś wzięła na siebie przygotowania. - O, mój Boże! - Matka Julii myślała już wyłącznie o ceremonii. - Jest tyle do zrobienia! Od razu sporządzę listę. Twoja wyprawa, kochanie! - Dam pani upoważnienie do korzystania z mojego konta w banku - wyjaśnił Hal. Po tym zapewnieniu zaaferowana pani Tresilian wybiegła z pokoju, zapominając, że zostawiła córkę bez przyzwoitki w sypialni mężczyzny. TLR Julia wmawiała w siebie, że szczęście matki powinno ją samą wprawiać w stan uniesienia, a jednak jej serce ściskało się z żalu. Działo się tak, bo w jej opinii Hal podchodził do zawarcia małżeństwa w chłodny i praktyczny sposób. - Co się stało? Siedział na łóżku, opierając się plecami o stertę poduszek. Wydawał się blady i wynędzniały. Może to skutek ostrego, popołudniowego światła wpadającego przez okno, pomyślała. Usiadła na krześle stojącym przy łóżku. - Nic się nie stało. Pochyliła głowę i wygładziła niewidoczne zagniecenia na spódnicy. Hal nigdy nie udawał, że ją kocha, nie powinna więc mieć pretensji o to, że podchodził do ich związku jak do małżeństwa z rozsądku. - Niepokoi mnie - powiedziała Julia, przenosząc wzrok na Hala - że przeceniasz swoje siły. Minęły dopiero cztery dni, odkąd zostałeś bardzo poważnie ranny. Tutaj jest
nam wygodnie, mogą cię odwiedzać koledzy. Z pewnością twoja rodzina wolałaby poczekać, aż będziesz silniejszy, w trosce o to, abyś lepiej zniósł podróż. - Tymczasem ja przyspieszam zawarcie małżeństwa - zauważył sucho. - Boisz się? - Boję się? - Julia nie rozumiała, czego mogłaby się obawiać, skoro Halowi nie groziło już niebezpieczeństwo. - Masz na myśli Hebdena? Może powinnam, ale zagrożenie z jego strony nie wydaje mi się zbyt realne. Zadawniona waśń i zemsta? Przypuszczalnie powinnam się lękać spotkania z twoją rodziną, ale mam poczucie, że ich polubię. - Mnie. - Patrzył z natężeniem w jej oczy, dopóki nie zrozumiała, o co mu chodziło. Gwałtownie się zarumieniła. - Nie - odparła. - Oczywiście, że nie! - dodała z mocą. - Jesteś bardzo niewinna, Julio. - Nie taka bardzo niewinna - zaprotestowała. - Chciała przesunąć datę ślubu i podróży wyłącznie ze względu na stan zdrowia Hala. Z jej punktu widzenia mógłby się odbyć choćby jutro. Niewiele wiedziała o tajemnicach alkowy, ale własne ciało wysyłało jednoznaczne TLR sygnały, że wiedziało na ten temat znacznie więcej niż jej mózg. Bliskość Hala, żywe wspomnienie jego nagiego ciała i jeszcze żywsza pamięć pocałunków, wreszcie fakt, że byli sami w sypialni - wszystko to obudziło w niej nieodpartą potrzebę dotknięcia ukochanego. - Mam nadzieję, że uznasz małżeńskie pożycie za przyjemne. - Przynajmniej ty będziesz wiedział, co robić. - W zdenerwowaniu palnęła bez zastanowienia to, co myślała.
Zapadło milczenie. Wreszcie Hal przerwał je, mówiąc z nutką irytacji w głosie: - Nie bardzo wiem, jak postępować z niewinnymi pannami. - Powinnam mieć nadzieję, że nie wiesz - Julia starała się obrócić to wszystko w żart. Hal nie odpowiedział. Z wahaniem położyła rękę na jego przedramieniu. - Dotychczas się nie bałam, ale dziś mnie przestraszyłeś. Rozdział siedemnasty Hal oparł prawą rękę na ławce, żeby odciążyć nieco nogę. W rezultacie poczuł tak silny ból ramienia i boku, że aż syknął. Nie mógł jednak wyrazić grubszym słowem tego, co czuł, stojąc tuż przy anglikańskim duchownym. - Idzie - powiedział Will, który wpatrywał się w główną nawę kościoła i Hal natychmiast zapomniał o bólu. - Cały kościół wygląda jak sala szpitalna, tyle tu bandaży i kul inwalidzkich. - Ale przynajmniej przyszli - rzekł Hal. - Nie straciliśmy wszystkich przyjaciół. Will, który bardzo poważnie podchodził do roli drużby, uprzedził Hala, że nie powinien się odwracać i obserwować zbliżającej się panny młodej. Hal nasłuchiwał więc szmeru głosów, szelestu jedwabiu i... wbrew przestrogom odwrócił się. Julia wspierała się na ramieniu barona van der Helviga. W sukni barwy pierwiosnka, z bukietem białych i żółtych róż przybranych delikatną paprocią wyglądała zjawiskowo. Twarz w kształcie serca zakrywała woalka z kremowej brukselskiej koronki, prezent ślubny od lady Geraldine. Wyglądała tak czysto i krucho, ta jego cudowna dziewczyna, która sprzeciwiła się matce i konwenansom, a potem dzielnie zniosła widok pobojowiska, by go ocalić. Hal TLR złożył sobie w duchu przysięgę, że postara się być jej wart. Zachwiała się lekko, gdy zo-
baczyła jego twarz, ale zrobiła kilka kroków i stanęła u jego boku. Baron włożył jej dłoń w rękę Hala. - Kochani, zebraliśmy się tu dzisiaj... W ilu ślubach uczestniczył w ostatnich latach? - zastanowił się Hal. W dziesięciu? Dwunastu? Puszczał mimo uszu słowa, nie przejmował się ich znaczeniem, nawet gdy przysięgę małżeńską składał jego własny brat. Pełne patosu, wypowiadane z namaszczeniem przez duchownego, te wszystkie wytarte wyrażenia, które dawniej zniechęcały go do małżeństwa, teraz stały się dla niego ważne. Powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej, po raz pierwszy naprawdę przejmując się ich znaczeniem, i słuchał Julii zwracającej się wprost do niego. Potem Will podał obrączkę, Hal wsunął ją na palec Julii i w skupieniu wysłuchał pastora, który ogłosił ich mężem i żoną. - Może pan pocałować pannę młodą. Julia zwróciła ku niemu twarz, a on delikatnie uniósł koronkową woalkę. Była blada, ale w jej ogromnych oczach malował się wyraz szczęścia. Uśmiechnęła się do niego i Hal wreszcie mógł się swobodnie uśmiechnąć. Pochylił się, by ją pocałować. Wśród zebranych rozległ się szmer aprobaty i Julia zarumieniła się, uroczo zakłopotana. Hal ruszył wraz z nią niekończącą się nawą. Julia nie upierała się, by wyszli bocznymi drzwiami, pozwalała mu udawać, że może przejść do głównych wrót jak zdrowy mężczyzna, a nie na pół kaleka. Zaproszeni na ceremonię goście, którzy zajęli ławki po obu stronach nawy, uśmiechali się do nich, kilka sentymentalnych dam podniosło do oczu chusteczki. Wielu mężczyzn miało obandażowane głowy i ręce na temblakach, ale mogli przybyć. Major Jameson musiał pozostać w łóżku, sądzili jednak, że zdoła przeżyć utratę nogi. Młody porucznik Hayden poległ, już
nigdy nie miał ich bawić w roli młodej damy ani podstępnie wyłudzać drugiej porcji puddingu. Sześciu z jego pozostałych przy życiu dragonów stało przed kościołem z uniesionymi szablami, w których odbijało się słońce. Błyszcząca stal stworzyła baldachim, pod TLR którym przeszedł wraz z Julią. W tym momencie uświadomił sobie, że ten dziwny ucisk w piersi bierze się z poczucia szczęścia. U stóp schodów stał elegancki powóz barona van der Helviga. Uśmiechnięty George przytrzymywał otwarte drzwiczki. Hal pomógł Julii wsiąść, po czym z westchnieniem ulgi opadł obok niej na miękkie poduchy kanapy. - Myślałam, że będę się czuła inaczej - powiedziała ze śmiechem Julia, kiedy George wspinał się na kozioł. Posypały się na nich płatki róż, Hal został boleśnie ugodzony deszczem ziaren ryżu. - Aha mój bukiet! - Wstała, odwróciła się tyłem i rzuciła go za siebie w tłum dziewcząt zgromadzonych na schodach kościoła. - Celowałam w Felicity oznajmiła, siadając z impetem, bo powóz ostro ruszył z miejsca. - Złapała go? - Nie mam pojęcia - odparł Hal. - Patrzyłem na ciebie. Wygląda pani pięknie, pani Carlow. - Dziękuję. - Julia zarumieniła się. - Muszę powiedzieć, że pan również wygląda szalenie przystojnie, majorze Carlow. - Rzuciła mu badawcze spojrzenie spod rzęs. - Jak zdołałeś się wbić w obcisły mundur w tych wszystkich bandażach? - Straciłem na wadze, a poza tym poprosiłem chirurga, żeby przyszedł mnie zabandażować przed samą ceremonią. Założył mi najcieńsze bandaże, żebym zmieścił się w spodnie. - Cieszę się, że jedzie z nami. Inaczej musiałabym chyba rozcinać na tobie spodnie.
- Może warto byłoby je poświęcić - szepnął i o mało nie ugryzł się w język, bo lekki rumieniec na policzkach Julii stał się jaskrawy. - Mam nadzieję, że w Gent jest dobry hotel - odezwała się po chwili zupełnie opanowanym głosem. - Baron go zarekomendował, ale nie wiadomo, jak wygląda po najeździe tłumu uciekinierów z Brukseli. - Z pewnością będzie idealny - stwierdził Hal. - Zresztą spędzimy tam tylko jedną noc. - Znów nie zastanowił się nad własnymi słowami. Jak mógł z taką obojętnością odnosić się do warunków, w jakich przyjdzie im spędzić noc poślubną? - Na barce do Ostendy będzie bardzo przyjemnie - podjął. - Zdarzało mi się już nią pływać. Jest wielki wspólny salon, a jedzenie przyrządzają znakomite. Phillip będzie zachwycony. - Z pewnością. Jak to miło ze strony barona, że zabrał mamę i Phillipa do Gent. To TLR już prawdziwa kawalkada, prawda? Nasz powóz, potem barona, a dalej wóz z bagażami, naszą służącą i twoim ordynansem. A, i jeszcze stajenny z końmi. - On pojechał bezpośrednio do Ostendy i tam będzie na nas czekał. Hal się zamyślił. Dragon Godfrey, który tak ciężko chorował, po śmierci Harrisa podejrzanie szybko wrócił do zdrowia. Hal zaczął podejrzewać, że Harris mógł go podtruć, żeby przejąć opiekę nad Chiltern Ladem i zbliżyć się do swej ofiary. Godfrey aż podskoczył z radości, gdy otwarła się przed nim szansa towarzyszenia majorowi Carlowowi do Anglii w charakterze stajennego. Hal za jednym zamachem więc pozbył się poczucia pośredniej odpowiedzialności za niedomagania Godfreya i zapewnił koniom doskonałego opiekuna. - Cieszę się, że mama postanowiła pojechać bezpośrednio do ciotki i wuja - odezwała się Julia po kilku minutach jazdy w milczeniu. - Moje przybycie będzie wystarcza-
jącym zaskoczeniem dla twojej biednej rodziny. - Będą tobą zachwyceni - zapewnił Hal. - Mama od lata namawiała mnie na małżeństwo, a obie z Verity na pewno tęsknią za Honorią. Nell, żona Marcusa znowu jest w ciąży, więc ucieszy się z towarzystwa zamężnej kobiety. Ojciec niedomaga, wyda ci się cichy i wycofany, ale nie powinnaś uznawać tego za dystans czy niechęć wobec ciebie. - Jesteś z nim blisko związany? - zapytała Julia. - Nie bardzo. Nietrudno się domyślić, że nie jestem idealnym synem. Sądzę, że ojciec będzie zadowolony, że znalazłem ciebie i wreszcie zrobiłem coś dobrego. - Ostatnio nie miałeś od nich wiadomości? - Od czasu bitwy żadnych. Podejrzewam, że w tym zamieszaniu poczta nie dochodzi - odrzekł Hal. Istniała jednak również możliwość, że w domu stało się coś złego albo że rodzina nie otrzymała wiadomości, czy przeżył bitwę, czy zginął. Niewykluczone, że zrobi rodzinie niespodziankę, zjawiając się bez uprzedzenia, w dodatku z młodą żoną. - Rozumiem - powiedziała Julia. - W takim razie mogą na nasz widok przeżyć wstrząs. TLR Hal spojrzał badawczo na jej twarz, ale nie doszukał się na niej niczego poza uprzejmym zainteresowaniem. - Dziękuję, Mario - powiedziała Julia, czując się nieswojo w hotelowym pokoju. Służąca skończyła zapinać rząd guziczków przy sukni wieczorowej i wpięła we włosy wysuwającą się spinkę. Julia przyjrzała się swemu odbiciu w wysokim lustrze. Dekolt był głębszy niż zwykle, bardziej stosowny dla zamężnej damy. Z trudem powstrzymała się, by nie podciągnąć go nieco wyżej. Nagle jej wzrok spoczął na odbijają-
cym się lustrze łóżku. Jeśli Hal przyjdzie do niej tej nocy, to za kilka godzin... Przed balem u księżnej wydawało jej się, że może rozmawiać z Halem o wszystkim. Teraz zastanawiała się, jak spytać go, gdzie zamierza spędzić nadchodzącą noc. Tego, co się stanie, jeśli mąż zdecyduje się przyjść do niej, w ogóle nie potrafiła sobie wyobrazić. Jej doświadczenie kończyło się na pocałunkach i tym trochę krępującym, ale wszechpotężnym uczuciu, które nią zawładnęło, gdy Hal pieścił ją na leśnej polanie. Julia wpięła w uszy brylantowe kolczyki, które dostała od Hala, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi do ich prywatnego saloniku. - Koronki dla twojej matki, dla lady Verity i dla lady Nell, twojej bratowej - zapisała Julia. - Ile mogę na to wydać? - Ile uznasz za stosowne. Hal ostrożnie usadowił się w fotelu stojącym przy kominku i wyciągnął przed siebie długie nogi. Julia wstrzymała oddech w oczekiwaniu na jęk bólu męża, ale wydawało się, że czuł się całkiem dobrze. - O co chodzi? - spytał, widząc, że mu się przygląda. - Nie mogę przywyknąć do twojego widoku bez munduru - odparła zgodnie z prawdą. Lokaj zdjął z Hala obcisły mundur, w którym wystąpił podczas ślubnej ceremonii, i pomógł mu włożyć luźne spodnie i ciemny surdut. Surowa czerń i biel koszuli podkreśliły jego uderzającą urodę, ale zarazem zmieniły go w kogoś obcego: w miejsce oficera hulaki pojawił się nieznajomy dżentelmen. Wieczór przebiegł całkiem nieźle, pomyślała Julia. Rozmowa nie rwała się, poruTLR szane przez nich tematy były osobiste, lecz nie intymne. Było bardzo przyjemnie, jeśli
nie liczyć narastającego napięcia, które stało się trudne do zniesienia teraz, kiedy wskazówki stojącego na kominku zegara zbliżały się do godziny dziesiątej. Julia była coraz bardziej świadoma zarówno obecności Hala, jak i reakcji własnego ciała przepełnionego nieznaną jej do tej pory tęsknotą. Była pewna, że Hal celowo odwracał oczy od jej głębokiego dekoltu, który z każdą chwilą wydawał jej się bardziej nieprzyzwoity. Drgnęła, gdy zegar wybił dziesiątą. - Chyba pójdę do łóżka - powiedziała i odłożyła haftowanie, którego nie tknęła od półgodziny. Nie patrzyła na męża i była zaskoczona, gdy okazało się, że stanął tuż obok. - Od dawna nie całowałem panny młodej - rzekł z uśmiechem. - Tak - szepnęła. W kościele, na oczach wszystkich, dotyk jego warg pieczętował małżeńską przysięgę, był częścią ceremonii. Hal przyciągnął ją do siebie, tym samym zmuszając do podniesienia się na nogi. Wziął ją w ramiona i nagle odkryła, co sprawiało, że dziwnie się czuła przez cały wieczór. Trawiła ją namiętność. Wszystko będzie dobrze, powiedziała sobie w duchu, jeśli zaufa mężowi i własnej intuicji. Tym razem złote epolety ani szamerunki nie urażały odsłoniętej skóry ponad dekoltem sukni, czuła tylko ciepło ciała Hala poprzez miękki materiał. Poruszyła się niespokojnie, ponieważ piersi jej nabrzmiały. Chciała wtulić się w Hala, ale nie śmiała ze względu na bandaże. Hal uniósł głowę, uwalniając usta Julii, i spojrzał na nią z ogniem w oczach. - Jesteś bardzo piękna, moja żono. Czy pocałunki zaczynają sprawiać ci przyjemność?
- Tak - przyznała, choć nie miała pewności, czy to nie oznaczało przypadkiem, że stała się kobietą lubieżną. Nie wiedziała również, czy ta jej lubieżność odpowiadała mu, czy wręcz przeciwnie. Był przyzwyczajony do łatwych kobiet, ale od swoich żon mężczyźni z reguły oczekiwali dobrych manier, opanowania i godności. TLR - Cieszę się. - Delikatnie przesunął palcami po jej wargach, jakby chciał odrysować ich kształt. - Bardzo się cieszę. - Ujął ją za łokieć i poprowadził w stronę drzwi sypialni. - Kochanie, musisz być zmęczona, śpij dobrze. - Z tymi słowami otworzył drzwi i zostawił ją samą. Rozdział osiemnasty - To Burlington House, jesteśmy prawie na miejscu - oznajmił Hal, wskazując przez okno powozu dom. Julia wychyliła się, próbując coś zobaczyć. Mieli tu spędzić kilka dni, odpocząć, zrobić zakupy i lepiej nawzajem się poznać. Co za eufemizm! - skarciła się w duchu. Przecież chodziło o to, by mąż przyszedł do jej łóżka. Dlaczego on nie chciał się z nią kochać? Zadawała sobie to pytanie raz po raz, ponieważ Hal ograniczał ich kontakty fizyczne do pocałunków i okazjonalnych muśnięć ręki. Pocałunki były namiętne, to musiała przyznać. Faktem jest, że podróżowali, ale z tego co słyszała, spragnionych mężczyzn nie zniechęcała szczupłość miejsca w powozie. Zresztą były przecież przydrożne gospody z pokojami do wynajęcia. Wyciągnęła z tego stanu rzeczy wniosek: nie potrafiła wzbudzić w mężu miłosnych zapałów. Ale jak miała to zrobić bez uprzedniej praktyki? Mimo braku doświadczenia Julia zdawała sobie sprawę z tego, że bez sypialnianej intymności ich
małżeństwo nie mogło dobrze funkcjonować. Tamtego dnia na leśnej polanie Hal posunął się do pieszczot. Z pewnością niewłaściwie zareagowała, skoro tego nie powtórzył. Wynajęty powóz skręcił w prawo i zatrzymał się przed wysokim, rozłożystym buTLR dynkiem. Hal wysiadł i podał rękę Julii. - Kołatka wisi u drzwi - zauważył zaskoczony. Podał pieniądze jednemu z woźniców, który wsunął je do ciężkiego, skórzanego mieszka, podczas gdy jego kolega zabrał się do wyładowywania bagaży. - Ktoś musi być w domu. Wziął Julię za rękę i zaczął wchodzić po schodach, mocno utykając. Zastukał kołatką i wkrótce drzwi otworzył łysy kamerdyner. Spojrzał na przybyłych z niezbyt przychylnie. Zaraz jednak wyniosłą minę zastąpił szeroki uśmiech. - Major Carlow! Sir, straciliśmy nadzieję... Hrabia i hrabina Narborough są w... W holu pojawiła się starsza kobieta i zbliżyła się pospiesznie z szeroko otwartymi ramionami. - Dzięki Bogu! - Objęła Hala i się rozpłakała. Na schodach ukazała się dziewczyna, pytając: - Czy to poczta? Ojej! Podbiegła do Hala i rzuciła się mu na szyję. W tym momencie Julia uznała, że powinna interweniować. - Proszę uważać na jego ramię i żebra, lady Verity - powiedziała, przypuszczając, że dziewczyna to młodsza siostra Hala. - Hal. - Męski głos należał do przygarbionego, posiwiałego, wyraźnie chorego starszego pana. Stał wsparty na lasce w głębi holu, nie podszedł do drzwi. Czekał, aż syn
uwolni się delikatnie z objęć matki i siostry i zbliży do niego. - Ojcze. Julia zauważyła, że Hal zawahał się, zanim objął starszego mężczyznę. - Nie otrzymaliście moich listów? - Jedynym listem, jaki do nas dotarł, była wiadomość od kapitana Willa Greya, że zostałeś ciężko ranny, ale istnieje nadzieja, iż przeżyjesz - wyjaśnił hrabia Narborough. Postanowiliśmy, że jeśli wraz z dzisiejszą pocztą nie nadejdzie wiadomość od ciebie, to Marcus pojedzie do Brukseli. - Wysłałem listy - zapewnił Hal. - Skoro ich nie otrzymaliście, to nie wiecie też, kto mi towarzyszy. - Odwrócił się i wyciągnął rękę do Julii. - Pragnę wam przedstawić TLR moją żonę, Julię, bratanicę sir Alfreda Tresiliana z Rochester. Julio, poznaj moich rodziców i młodszą siostrę Verity. Julia złożyła ukłon. Hrabina, nie zważając na konwenanse, porwała ją w objęcia. - Moja droga! Jakaś ty śliczna! I jakie okropne musiałaś przeżyć chwile! Witaj w rodzinie. - Pocałowała Julię i lekko popchnęła ją w stronę hrabiego, a sama uścisnęła ręce syna. - Wreszcie się ustatkowałeś, ty okropny chłopaku. Chodźmy do salonu. A może powinieneś od razu położyć się do łóżka? Julio, kochanie, musisz udzielić nam rady, jak z nim postępować? - Myślę, że Hal może sam powiedzieć, co chciałby robić - odparła Julia. - Natomiast ja byłabym bardzo wdzięczna, gdybym mogła chwilę odpocząć, Czuję się tak, jakbym podróżowała od wieków. - Ależ oczywiście. Zastanówmy się... Hal, ty możesz zająć swój dawny pokój, a Julię ulokujemy w tym, który kiedyś należał do Marcusa, a teraz przeznaczyliśmy dla go-
ści. To nie znaczy, że tak cię traktujemy, kochanie, ale jest on położony zaraz obok sypialni Hala. Rozdziela je salonik, który dawniej pełnił rolę klasy szkolnej. Wellow, zaprowadź panią Carlow na górę. Och, a pokojówkę... - Moja droga - przerwał jej hrabia Narborough. - Przyprawiasz naszą nową córkę o zawrót głowy. Idź na górę, kochanie, i zabierz ze sobą Hala. Zobaczymy się później, kiedy wypoczniesz, a my trochę dojdziemy do siebie po niespodziance, jaką nam uczyniliście. - Ja was zaprowadzę. Verity popatrzyła na nich z promiennym uśmiechem. Miała jasne włosy jak brat, ale oczy w oryginalnym, zielonoorzechowym kolorze. Wzięła Julię pod ramię i poprowadziła ją w stronę schodów. Julia zerknęła przez ramię na męża, który dał jej głową znak, by poszła z jego siostrą. - Zamartwialiśmy się okropnie, że Hal zginął albo został ciężko ranny. Bez specjalnej nadziei próbowaliśmy zdobyć informacje w dowództwie armii. Powtarzano nam tylko, że żyje, ale listy nie przychodziły. I oto zjawia się Hal, zdrowy jak rydz i w dodatku żonaty! TLR - Naprawdę był ciężko ranny - wyjaśniła Julia. - Jest okropnym pacjentem, o czym niewątpliwie pani wie, lady Verity. Nie przyzna się do tego za nic, ale bardzo potrzebuje odpoczynku. - Musisz mi mówić po imieniu, przecież jesteśmy siostrami - stwierdziła Verity, otwierając szeroko drzwi. - To tu. Ładnie, prawda? Sama wybierałam zasłony. Tamte drzwi prowadzą do garderoby, a te do małego saloniku, za którym znajduje się pokój Hala. Twoje okna wychodzą na ogród, więc będziesz miała spokój.
- Ślicznie tu. - Julia rozejrzała się wokół po obszernym pomieszczeniu. - Twoja pokojówka przyjedzie później? Oddam ci do dyspozycji swoją, ma na imię Miriam. Dawniej dzieliłam ją z Honorią, ale moja siostra wyszła za mąż i jest teraz gdzieś w Ameryce. Możesz w to uwierzyć? - Verity uśmiechnęła się i Julia pomyślała, że siostra Hala to miła, serdeczna dziewczyna. - Jak cudownie mieć nową siostrę! Wkrótce przyjechali Marcus i Nell i zostali do wieczora, wyraźnie poruszeni wiadomością o powrocie i niespodziewanym małżeństwie Hala. Rodzina zgromadziła się w salonie i Hal mógł się przekonać, że zarówno jego matka, jak i siostra oraz bratowa są zachwycone Julią. Odprężyła się wreszcie, zdenerwowanie i napięcie opuściły ją w obliczu serdecznego powitania, jakie jej zgotowano. Ojciec i brat siedzieli po obu stronach Hala i przyglądali się kobietom. - To doskonale wychowana młoda dama - stwierdził hrabia Narborough. Hal zrozumiał, że przynajmniej raz zrobił coś, co znalazło uznanie w oczach ojca. - Nie wiem, jak zdołałeś się przezwyciężyć, żeby ją poślubić - dodał hrabia, a Hal pomyślał, że ojciec nie potrafił odmówić sobie uszczypliwości. - Uratowała mi życie - wyjawił. - To ona znalazła mnie rannego po bitwie i pielęgnowała w walącej się stodole na skraju pobojowiska dopóty, dopóki można mnie było przewieźć. Gdyby nie ona, nie byłbym teraz z wami. - W takim razie mamy wobec niej ogromny dług wdzięczności - stwierdził hrabia Narborough. Hal pożałował swoich słów, widząc pobladłą twarz i zbielałe usta ojca, ale chciał, by rodzina wiedziała, ile zawdzięcza żonie. - Chyba przejdę się po ogrodzie - powiedział. - Ostrożnie podniósł się z miejsca. TLR
Sztywnieję, kiedy siedzę zbyt długo. Idziesz? - Spojrzał na Marcusa. Brat nie potrzebował większej zachęty. - Bardzo źle się czujesz? - zapytał, kiedy odeszli nieco od domu i znaleźli się poza zasięgiem głosu. - Doskonale udajesz, że nic cię nie boli, lecz mnie nie zdołasz oszukać. - Niezbyt dobrze - przyznał Hal - ale znacznie lepiej niż dawniej. Dzięki opiece Julii wszystko goi się bardzo szybko. Rana na udzie była głęboka i czasami tracę władzę w nodze. - Ojciec uspokoił się na twój widok. Zauważyłeś, prawda? Jest z ciebie dumny, choć nie do końca cię aprobuje. Chcesz pogadać o tym, jak to się stało? - spytał Marcus, stając i opierając się o posąg Diany, zdobiący ogród. - Przez cały dzień siedzieliśmy na tyłkach, ale w końcu przyszedł rozkaz szarży na francuską artylerię - wyjaśnił Hal. - I rzeczywiście, z konia zdmuchnął mnie francuski pocisk, ale najpierw próbował mnie zabić angielski dragon. To z jego ręki odniosłem te wszystkie rany. - Co takiego?! - Brat wyprostował się tak gwałtownie, że grecka bogini zachwiała się na swym postumencie. - Nie sądzę, żeby tym razem była to sprawka Stephena Hebdena - kontynuował Hal. - Harris opisał tego człowieka jako kogoś mówiącego z takim akcentem jak ja, starszego, o zimnym spojrzeniu. Niemniej Harris miał jedwabny sznur, który znajduje się teraz w moich bagażach. W owym czasie Hebden przebywał w Brukseli, nawet nawiązał znajomość z Julią, kupując od niej biżuterię. Bez wątpienia szpiegował mnie. - To potwierdza moje wrażenie, że za tymi plotkami stoi ktoś inny. To nie w stylu Hebdena. Podobnie jak zabójstwo. - Marcus chodził po wyłożonej płytami ścieżce ogrodowej w tę i z powrotem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że tamto dawne morderstwo zo-
stało popełnione w tym właśnie miejscu? - Po chwili zamyślenia dodał: - Wiemy, dlaczego Hebden to wszystko robi: obwinia nasze rodziny o śmierć swojego ojca. Dlaczego miałby mścić się na nas ktoś jeszcze? Wierzę, że każdy indywidualnie mógł sobie zrobić z kogoś śmiertelnego wroga, ale wszyscy? Wardale'owie, Carlowowie i Imogena Hebden na dodatek? - Jeżeli Wardale był niewinny - powiedział powoli Hal - to morderca i szpieg może TLR nadal funkcjonować, i to w pobliżu. - W ostatnim liście do żony Wardale, baron Framlingham, zapewnił o swej niewinności i rzucił podejrzenie na naszego ojca - przypomniał Marcus. - Jeśli przyjmiemy założenie, że i on jest niewinny, to kto nam pozostaje? - Może powinniście porozmawiać o tym ze Stephenem Hebdenem. - Obaj mężczyźni odwrócili się jak na komendę i spojrzeli na stojącą za ich plecami Julię. - Przyszłam zapytać, czy macie ochotę na herbatę i mimowolnie podsłuchałam część rozmowy. - Nie zbliżę się do tego diabła - rzucił ostro Marcus. - O mało nie doprowadził do śmierci mojej żony. - Nie uczynił tego naumyślnie. - Hal spojrzał na brata uważnie. - Zresztą, Hebden dokonuje zemsty osobiście. Atak na mnie został zaplanowany i opłacony przez zleceniodawcę. - Ciekawe, czy byłbyś równie tolerancyjny, gdyby Hebden porwał i chciał zgwałcić Julię! Nie zapominaj, że próbował skompromitować Honorię i omal nie zerwał ślubu Monty'ego. Mam wymieniać dalej? - Nie. Nie dopuszczę go do konfidencji - zgodził się Hal. Po powrocie do swojego pokoju usiadł w stojącym przy łóżku fotelu i wrócił my-
ślami do dawnego skandalu oraz jego konsekwencji. Zastanawiał się też, komu mogło zależeć na jego śmierci. W pewnym momencie z saloniku, który dawnej służył jemu i Marcusowi jako pokój do nauki, dobiegły go jakieś odgłosy. Zadał sobie w duchu pytanie, ile jeszcze czasu potrzeba, aby mógł posunąć się nieco dalej w miłosnych zapędach, nie narażając żony na wstrząs. Reagowała zmysłowo na jego pocałunki, choć przyłapywał ją czasami na przypatrywaniu mu się z rumieńcem onieśmielenia na policzkach. Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną, zaczynał się jej dopiero uczyć. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. W progu stanęła Julia z rozpuszczonymi włosami, mając na sobie nocną koszulę. - Potrzebujesz czegoś? - Chcę wiedzieć, czy przyjdziesz kiedyś do mojego łóżka. To powiedziała jego nieśmiała, niewinna żona? - Jesteśmy małżeństwem, a nie czuję się kobietą zamężną. Wiem, że nie mam doTLR świadczenia, ale chyba możesz mnie poduczyć, prawda? - Julio, doszedłem do wniosku, że jeśli przyzwyczaisz się do mnie i uwierzysz, iż staram się zmienić, to nabierzesz do mnie zaufania i wtedy będzie łatwiej. - Dla kogo? - zapytała lakonicznie. - Dla nas obojga? - zaryzykował. Rzuciła mu miażdżące spojrzenie, które - o dziwo - podniosło go nieco na duchu. - Jesteś pewna? - spytał. Przez chwilę wydawało mu się, że Julia ucieknie, ale ona weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i stanęła przed Halem. - To ci nie zaszkodzi? - zapytała. - Gdyby miało spowodować ból, to mogę się za-
dowolić leżeniem w twoich ramionach. - To akurat byłoby znacznie bardziej bolesne - odparł Hal. Julia rzuciła mu pełne zdumienia spojrzenie. Boże, jaka ona niewinna, pomyślał. Przynajmniej widziała go nagiego, aczkolwiek podniecenie spowodowało pewne zmiany, które... Podniósł się z fotela, wziął żonę w ramiona i zaczął ją całować. Natychmiast zareagowała ze znaną mu już słodyczą i przytuliła się do niego całym ciałem. Teraz, bez gorsetu i rozlicznych warstw sukien, wyczuwał wszystkie delikatne wypukłości i cudowną linię talii i bioder. Nie przerywając pocałunku, namacał troczki nocnej koszuli, rozwiązał je i zsunął ją na ziemię. Postanowił zrobić to jak najszybciej, choć kusiło go, by przedłużać przyjemność. Zrzucił szlafrok i podprowadził Julię do łóżka. Gdy się położyli, zgasił świecę i powiedział: - Nigdy nie widziałem kobiety równie pięknej jak ty. - Łgarz - mruknęła. - Niewiele widzisz. - Mam ręce. Zaczął przesuwać dłonią po jej biodrach, talii i brzuchu, który napiął się, gdy objął dłonią pierś. Pieścił ją, aż z ust Julii wyrwał się jęk. Pieszcząc żonę, ułożył się tak, by gdy dojdzie do zbliżenia, maksymalnie obciążyć lewą, zdrową nogę. Nie ustawał w pieszczotach i delikatnie rozsunął nogi żony. Mógł w nią wejść, powoli i ostrożnie, by TLR prawie tego nie poczuła. Na samą myśl, że ją przestraszy, że sprawi jej ból, drętwiał. Chciałby widzieć jej twarz, ale w ciemności czuła się bezpieczniej. Nagle straszliwy ból rozdarł jego udo i sparaliżował mięśnie. Hal szarpnął się od-
ruchowo. Z ust Julii wyrwał się cichy okrzyk, wygięła się i zesztywniała pod nim. Każdy mimowolny ruch Julii pozbawiał Hala kontroli nad własnym ciałem. Nie mógł już przerwać. Zanim nadszedł orgazm, Hal zdążył jeszcze pomyśleć, że nie zdoła utrzymać ciała i zmiażdży Julię swoim ciężarem. Rozdział dziewiętnasty Julia mrugała powiekami, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy. Ból był silny, ale szybko minął. Niczego nie żałowała, intymność połączenia ich ciał zapierała dech w piersiach, porywała. Czy to obawa przed sprawieniem jej bólu kazała mu tak długo trzymać się z dala od niej? Nie była pewna, co się teraz działo, i nie wiedziała, czego się spodziewać, więc po prostu cieszyła się, że może trzymać męża w ramionach. Starała się oswoić z poczuciem, że Hal wypełnia ją sobą. Wtulił twarz w jej ramię, serce waliło mu mocno, a wszystkie mięśnie nagle zwiotczały. Julia leżała nieruchomo z policzkiem przytulonym do jego włosów. Nagle Hal zsunął się z niej ruchem przypominającym gwałtowne szarpnięcie, niespotykanym u tak zwykle panującego nad sobą mężczyzny i Julia poczuła się pusta, porzucona. Uświadomiła sobie, że zapalił świecę. Kiedy położył się przy niej na poduszce i spojrzała na jego twarz, poczuła się okropnie. To, co wydarzyło się przed chwilą, nie dało mu szczęścia. - Do diabła - mruknął ponuro, wpatrując się w sufit. - Przepraszam. - Nie rozumiem - wyjąkała, zastanawiając się, czy to jej wina. TLR - Chciałem to zrobić wolno i delikatnie, ale ta cholerna noga zawiodła i straciłem nad sobą kontrolę. Sprawiłem ci ból, prawda?
- Tak, ale szybko minął. Z tego co wiem, za pierwszym razem zawsze boli. - Nie musi być tak bardzo źle, chyba że weźmie się do tego beznadziejny kretyn, który nie potrafi zapanować nad sobą. Julia skrzywiła się, słysząc samokrytykę męża, ale nie zamierzała teraz z nim na ten temat dyskutować. - Czy otworzyła się rana? Usiadła, zapominając o swojej nagości i nieco uniosła okrywające Hala prześcieradło, żeby sprawdzić, czy bandaż tkwi na udzie we właściwym miejscu. - Zostaw to! - Cofnęła się gwałtownie, zaskoczona ostrym tonem Hala. - Przepraszam. Nic się z raną nie dzieje - dodał znacznie łagodniej i usiadł. - Pewnie chcesz wrócić do swojego łóżka. Julia otworzyła usta, aby zaprzeczyć, powiedzieć, że woli zostać w jego ramionach, ale Hal wyraźnie nie życzył sobie jej towarzystwa. Może żona nie powinna spędzać nocy w łóżku męża? A może nie chciał, by przytulała się do niego i okazywała uczucia? - zastanawiała się. - Oczywiście. Dobranoc. Siedziała w łóżku, obejmując rękami filiżankę gorącej czekolady, i rozmyślała o minionej nocy. Już nie była dziewicą, ale to chyba jedyny plus tego, co się stało. Zamiast męża, który nie chciał się z nią kochać, miała teraz takiego, który robił sobie wyrzuty, bo sprawił jej ból. Potrzebowała rady. Nagle przed jej oczami pojawiła się twarz Nell Carlow, kobiety o ciepłym głosie, serdecznym uśmiechu i przyjacielskim spojrzeniu. Była ewidentnie szczęśliwa z mężem, co przejawiało się w ich nieustannej potrzebie dotykania się, choćby przelotnie. Julia była pewna, że Nell zgodzi się z nią porozmawiać. Gdy zeszła na dół, w pokoju śniadaniowym zastała Verity i hrabinę Narborough.
- Lady Nell wspomniała wczoraj o krawcowej i modystce - odezwała się Julia, kiedy już usiadła przy stole nad jajkiem po wiedeńsku. - Czy nie miałaby nic przeciwko teTLR mu, żebym wpadła do niej i zapytała ją o szczegóły? - Będzie zachwycona - zapewniła hrabina. - Ze względu na swój stan przedpołudnia spędza teraz w domu, żeby Marcus nie marudził, ale gościa przyjmie z radością. To tuż za rogiem, jeśli masz ochotę na spacer. Jak będziesz gotowa, poproś Wellowa, żeby posłał z tobą jednego z lokajów. - Ja też pójdę - wtrąciła Verity. - Nie, kochanie. - Spojrzenie, jakie hrabina rzuciła Julii, świadczyło zrozumieniu potrzeb młodej mężatki, która czasami chciałaby porozmawiać z inną młodą mężatką. Będziesz mi potrzebna dziś rano. Julia wyruszyła więc w asyście lokaja Richardsa. Dopiero gdy została usadowiona w buduarze Nell, uświadomiła sobie, że nie przygotowała żadnych pytań. - Z pewnością niełatwo być żoną Hala - zagadnęła Nell, kiedy Julia ciągle jeszcze próbowała zebrać myśli. - Kocham go jak brata, ale to szalony człowiek. - Obecnie nie - odparła Julia, skubiąc wmuszony w nią przez Nell biszkopt. - Z powodu odniesionych ran? Tak, sądzę, że to może uspokoić nawet Hala. Marcus twierdzi, że były ciężkie. - Hal się zmienił. - Dopiero wypowiedziawszy te słowa, Julia uświadomiła sobie, jak ponuro zabrzmiały. Przecież to nie w nawróconym grzeszniku się zakochała, a w mężczyźnie z krwi i kości, z jego wadami i słabościami. - Gratuluję! To musi być prawdziwa miłość, skoro zdobyłaś nad nim taką władzę. Julia skrzywiła się.
- Pokochałam go takiego, jaki był. To jemu się wydaje, że powinien dla mnie się zmienić. Tak jak wydawało mu się, że powinien mnie poślubić, skoro się skompromitowałam. - Ratując mu życie! - zaprotestowała Nell. - Nie wyznał ci miłości? - Przyznał, że mnie pragnie, ale zaraz potem wyjaśnił, dlaczego nie może się ze mną ożenić. Teraz nawet przestał mnie pragnąć... - Co go naszło? - Chyba wmówił sobie, że ponieważ on żył w rozpuście, a ja byłam niewinna, to TLR będę zaszokowana. Nie wiedział, czy zdoła... hm... kochać się z dziewicą. - Ale jednak? Wspomniałaś, że byłaś niewinna - powiedziała zażenowana Nell z naciskiem na „byłaś". - Do wczorajszej nocy. To była katastrofa - przyznała Julia i ku własnemu zdumieniu zalała się łzami. Później, po kolejnej filiżance herbaty i zużyciu paru chusteczek do nosa, Julia się uspokoiła, a Nell zaczęła się śmiać. - Przepraszam, wiem, że dla ciebie to okropne, ale uważam, że sprawiedliwości stało się zadość. Najbardziej skandaliczny uwodziciel, jakiego spotkałam, pokonany przez cnotę. - Co powinnam zrobić? - zapytała Julia. Czuła się podniesiona na duchu, bo skoro Nell była tak rozbawiona, to znaczy, że istniała dla niej jakaś nadzieja. - Uwieść go! Musisz nauczyć się flirtować, ale najpierw trzeba się wybrać na zakupy.
Zakupy pod przewodnictwem Nell okazały się wspaniałą przygodą. W Londynie było mnóstwo sklepików, w których można było nabyć najbardziej frywolne i urocze drobiażdżki, jeśli tylko wiedziało się, gdzie ich szukać i dysponowało się odpowiednią sumą. - Jeszcze nie rozmawiałam z Halem, ile mogę wydawać na suknie - szepnęła zaniepokojona Julia do ucha Nell. Lady Marcusowa Carlow siedziała wygodnie i dyrygowała ekspedientką sklepu, w którym cały asortyment był przezroczysty, półprzezroczysty lub koronkowy. Julia stwierdziła ze zgrozą, że ceny były odwrotnie proporcjonalne do przyzwoitości ubioru. - To z jego strony poważne zaniedbanie, ale powinien wiedzieć, że musi płacić za swoje przyjemności. Chyba nie sądzisz, że robimy te zakupy dla ciebie, prawda? Mężczyźni to wzrokowcy i kobiety muszą dostarczać im czegoś do oglądania. Myślę, że na razie wystarczy ten negliż w kolorze morskiej zieleni i ranne pantofle w tym samym odcieniu, haftowane muślinowe koszulki i nocne koszule z chińskiego jedwabiu. TLR W godzinę później wyszły od ulubionej modniarki Nell, gdzie obstalowały uroczą suknię wieczorową, która miała być uszyta w ekspresowym tempie, i skierowały kroki do najbliższej księgarni. - Następny punkt to pikantne wierszyki i troszeczkę nieprzyzwoite powieści oznajmiła Nell. - A ja usiądę sobie tutaj i przejrzę najnowsze fasony czepków w „Repository". Julia posłusznie przeszła do odpowiedniego działu i zamrugała powiekami na widok wyboru tytułów, które jej matka odrzuciłaby z oburzeniem bez otwierania. Nell twierdziła, że wprawia ją w romantyczny nastrój. Na dobrą sprawę nie potrzebowała do-
datkowej podniety... - Czy musi pani kupować poezję miłosną, pani Carlow? Julia drgnęła i o mało nie upuściła wybranych tomików. To był handlarz biżuterią, Stephen Hebden, którego poznała w Brukseli. Hal wyrażał się o nim z goryczą, a jego brat z nienawiścią. Uznała, że Hebden wygląda niebezpiecznie, a nawet drapieżnie. A może spojrzała na niego oczami braci Carlowów? - Pan Hebden! Śledził mnie pan? - Który mężczyzna by tego nie zrobił? - Oparł się ramieniem o stos książek i uśmiechnął. - Pani mnie intryguje. Zastanawiam się, czym ktoś taki jak Hal Carlow zasłużył na tak interesującą i urodziwą żonę. Hebden prezentował się jak dżentelmen, z tą różnicą, że w jego uchu połyskiwał złoty kolczyk i miał długie, falujące włosy. - Czego pan ode mnie chce, sir? - zapytała Julia. - Jeśli wezwę pomocy, to właściciel każe pana aresztować. - Może próbować - przyznał bez śladu niepokoju Hebden - ale pożałuje. - Mało panu, że usiłował pan zamordować mojego męża, postanowił pan mnie napastować? - Uważnie obserwowała jego twarz. Dzięki temu nie umknął jej krótki, zdradziecki błysk w ciemnych oczach i wyraz zaskoczenia przez chwilę malujący się na twarzy. - Zamordować? Nie tknąłem pani męża. TLR - Przez wynajętego człowieka - dodała, chociaż mu uwierzyła. - Nie posługuję się wynajętymi ludźmi. Francuzi mieli wystarczające powody do zabicia Carlowa i nie potrzebowali mojej zachęty.
- A jednak ktoś ich wyręczył, panie Hebden. Wydaje się, że zyskał pan sojusznika czy może rywala w swojej kampanii nienawiści. - To nie nienawiść - zaprzeczył z naciskiem. - Jestem wykonawcą przepowiedni czy, jeśli pani woli, klątwy. - Nie wierzę w przepowiednie. - Nie musi pani w coś wierzyć, aby to coś było prawdą - oświadczył z przekonaniem, które wstrząsnęło Julią. Nie zamierzała uciekać, choćby tego pragnął, nie chciała okazać lęku i sprawić mu tym satysfakcji. Jest żoną żołnierza. - Proszę mi powiedzieć - Zrobił krok naprzód i złapał ją za prawą rękę. - Proszę mi powiedzieć, co się stało Halowi Carlowowi. - Puść ją albo wbiję ci pod żebra tę spinkę do kapelusza - zagroziła Nell, wyłaniając się zza regału za jego plecami. Hebden skrzywił się i wypuścił rękę Julii z uścisku. - Miło znów panią widzieć, lady Carlow. - Przyjemność jest wyłącznie po twojej stronie - odparła Nell. - Pamięć pani warg ogrzewa moje zimne noce - odrzekł, odwracając się w stronę Nell. - Zostawiam panie z książkami. Będą panie łaskawe przypomnieć o mnie swoim mężom. - Och, Nell. - Julia dopiero teraz osłabła i oparła się plecami o regał. - Pytał mnie, co się stało z Halem, i stanowczo zaprzeczał, by miał coś wspólnego z zamachem na niego. Co on miał na myśli, mówiąc o twoich ustach? - Pocałował mnie, kiedy mnie porwał - wyjaśniła Nell i z niespotykaną u niej zajadłością wepchnęła spinkę do kapelusza na właściwe miejsce. - To wszystko.
- Co za ulga. - Julia wyrównała stertę wybranych książek. - To atrakcyjny mężczyzna i doskonale o tym wie - dodała. - Jeśli przyszło ci na myśl, żeby wzbudzić zazdrość w Halu, to igrasz z ogniem TLR ostrzegła Nell, zmierzając do kontuaru. - Jeśli się dowie, że Hebden choćby dmuchnął na ciebie, to go zabije. - Myślałam tylko, żeby się z nim podroczyć - odparła Julia, podając wybrane książki ekspedientowi. Zaczął w niej kiełkować pewien pomysł, choć nie miała pewności, czy starczy jej odwagi, by go wcielić w życie. - Prosi pani dwa egzemplarze tego tytułu? - Mężczyzna wskazał na Korsarza Byrona. - Nie. Czyżbym wzięła przez pomyłkę dwa tomiki? - Nie. Dżentelmen zapłacił już za jeden egzemplarz dla pani. - Ekspedient pokazał jej starannie zapakowaną paczkę. - Tylko tego nam brakowało. Mściwego Cygana, który uważa się za romantycznego bohatera - stwierdziła Nell. Hal postanowił uporać się z wydarzeniami poprzedniej nocy, udając, że nic się nie stało. Był uprzejmy, troskliwy i daleki. Julia zorientowała się, że dokonywał olbrzymich wysiłków, byle tylko jej nie dotknąć. Wobec tego, kierując się wskazówkami Nell, ona nie przepuściła okazji, żeby dotknąć męża. Kiedy otwierał przed nią drzwi albo odsuwał dla niej krzesło, muskała palcami jego rękę. Gdy znajdował się dość blisko, strzepywała wyimaginowany pyłek z klap surduta, a podając mu filiżankę herbaty po obiedzie, objęła jego palce. Jednocześnie za każdym razem skromnie spuszczała oczy. Rezultaty były zadziwiające. Okazało się, że była fizycznie tak podniecona obec-
nością męża jak nigdy dotąd, a zerkając spod rzęs spostrzegła, że Hal obserwował ją pociemniałymi oczami. Wpół do jedenastej poszła do swojego pokoju i przebrała się w nową koszulę nocną z różowego jedwabiu, owinęła się ślicznym szalem i ułożyła z książką na szezlongu w saloniku. Przedtem upewniła się, że drzwi pokoju Hala były uchylone, a na dodatek ustawiła na półce obok nich zapaloną świecę. Czas mijał i lektura tak wciągnęła Julię, że kiedy drzwi otworzyły się szeroko, podniosła oczy z autentycznym zaskoczeniem. Hal stał w progu, kompletnie ubrany i patrzył na nią. - Co to? - Wszedł do saloniku i stanął w nogach szezlongu, przesuwając gorącym TLR spojrzeniem po różowym jedwabiu, opływającym jej sylwetkę. Z pewnym wysiłkiem przeniósł wzrok na książkę. - Ładna okładka. - Tak - przyznała. Zamknęła książkę i wyciągnęła ją w jego stronę. - Korsarz, prezent od Stephena Hebdena. - Żartujesz. - Hal nie sięgnął po książkę, ale Julia wyczuła, że był spięty, choć jego twarz i głos się nie zmieniły. - Nie. Podszedł dziś do mnie w księgarni. Zarzuciłam mu, że próbował cię zabić, ale zaprzeczył. Myślę, że szczerze. Był autentycznie zaskoczony. - Dlaczego do tej pory mi o tym nie powiedziałaś? - zapytał Hal. - Przecież nie mogłam paplać w obecności twoich rodziców i siostry. Nie chciałam ich niepokoić. Poza tym nic mi nie groziło w pełnej ludzi księgarni. - Nic ci nie groziło! Powiedziałem ci, do czego ten człowiek jest zdolny, a tobie się wydaje, że byłaś przy nim bezpieczna?!
Julia wzruszyła ramionami i wstała powoli, pozwalając mężowi obserwować, jak nowa jedwabna koszula przesuwa się po jej skórze, uwypuklając kształty ciała. To nie uspokoiło jego złości. - Bez wątpienia ten człowiek jest zdolny do tego, o czym mówiłeś, a może nawet do czegoś więcej - przyznała. - Ale jest też piekielnie atrakcyjny. Dotarła niemal do drzwi sypialni, zanim Hal złapał ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. - Nawet nie myśl o kontaktach z Hebdenem. - Widać było, że ostatkiem sił powstrzymywał się, by nie podnieść na nią głosu. - Bo jeśli nie, to będę musiał go zabić. Julia objęła palcami jego nadgarstki. Hal uwolnił się od jej dotyku, ale jego oczy pociemniały, a pierś unosiła się w przyspieszonym oddechu. Najwyraźniej był wściekły. Czy dlatego, że z natury jest zaborczy? A może tak przejawia się jego opiekuńczość? zastanawiała się Julia. Powoli cofała się w stronę drzwi swojej sypialni, nie spuszczając wzroku z męża. - Powiedziałam, że jest wyjątkowo atrakcyjny. - Wyciągnęła rękę do tyłu i zacisnęła palce na klamce, patrząc mu głęboko w oczy. - Nie twierdziłam, że jest bardziej atrakTLR cyjny od ciebie. Julia wśliznęła się do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i się o nie oparła, nasłuchując. W kilku krokach Hal dopadł do drzwi. Stał po drugiej stronie, czuła to wyraźnie, jakby opierała się plecami o jego pierś, a nie o dębowe drewno. Czy będzie próbował wejść? Czy wystarczająco go zaintrygowała? A może tylko rozzłościła lub, co gorsza, zniechęciła? W końcu usłyszała jego oddalające się kroki. Z westchnieniem położyła książkę na
nocnym stoliku i rzuciła szal na krzesło. Postanowiła, że się nie podda, następnego dnia spróbuje znowu. Hal wpatrywał się w drzwi, jakby samą siłą woli mógł je przeniknąć. „Nie twierdziłam, że jest bardziej atrakcyjny od ciebie". Czy to miało oznaczać, że go pragnęła? Nie był niedoświadczonym żółtodziobem, choć poprzedniej nocy tak właśnie się zachował. Mógł przecież kochać się z żoną w inny sposób, mógł okazać jej swoje uczucia. Postanowił zrobić zakład z samym sobą: jeśli w jej sypialni będzie paliła się świeca, to wejdę, jeśli nie, zostawię ją w spokoju. Zdmuchnął świecę, przy której czytała i tę przy drzwiach, która miała go zwabić do saloniku, jak sobie teraz uświadomił, i stał w ciemności, wpatrując się w drzwi. Dostrzegł z boku cieniutką smugę światła. W hazardzie z reguły dopisywało mi szczęście, pomyślał. Nigdy żaden zakład nie był dla niego tak ważny jak ten. TLR Rozdział dwudziesty Hal zapukał do drzwi i otworzył je, nie czekając na zaproszenie. Ujrzał Julię siedzącą na łóżku i obejmującą ramionami kolana, na których oparła brodę. Wyglądała na pogrążoną w zadumie. - Mogę wejść? Julia skinęła głową i Hal przysiadł w nogach łóżka. - Uznałem, że powinienem traktować cię tak, jakbyśmy oboje byli niedoświadczeni - zaczął Hal bez wstępu, jakby próbował wyjaśnić to nie tylko jej, ale i sobie. - Wstydziłem się swojego doświadczenia. Dlatego próbowałem kochać się z tobą w najprostszy, najbardziej przyzwoity sposób. Tak kochałby się ze swą świeżo poślubioną żoną prawiczek, kierujący się instynktem, a nie doświadczeniem. Wiesz, coś w rodzaju chleba z ma-
słem. Nie pomyślałem, że to najgłupsza rzecz na świecie, kiedy się ma nogę w takim stanie jak moja. Istnieją przecież zupełnie inne sposoby, znacznie dla ciebie przyjemniejsze. - Ciasto zamiast chleba z masłem? - zapytała z uśmiechem Julia. - Placek ze śliwkami z bitą śmietaną - obiecał Hal. Poniewczasie uświadomił sobie, że jego bogate doświadczenie to nie grzech, a dar, który mógł ofiarować wybranej przez siebie kobiecie. TLR - Możliwe, że będę się domagać ciasta ze śmietaną za każdym razem - zauważyła Julia. Hal zadał sobie w duchu pytanie, jak mogło mu przyjść do głowy, że skoro była niedoświadczona, to musiała również dopiero nauczyć się, czym jest pożądanie. - Od czasu do czasu człowiek ma ochotę na zwyczajny chleb z masłem - poinformował ją Hal. Zapragnął zobaczyć żonę nagą. Wziął stojącą przy nim świecę i zapalił od niej wszystkie świece, jakie były w pokoju. - Po co tyle światła? - zapytała niepewnie Julia. - Żeby śmietana nie rozprysła się na wszystkie strony. - Hal starał się utrzymać lekki ton. Zaczął się rozbierać, nie spuszczając wzroku z Julii, by ocenić jej reakcję. - To mogłoby być zabawne - powiedziała. Hal uśmiechnął się szeroko. Była odważna, ale o tym już wiedział. Natomiast jej poczucie humoru ciągle jeszcze go zaskakiwało. - Może innego dnia - obiecał, stojąc przed nią w samej koszuli i wieczorowych bryczesach do kolan. - Pomożesz mi rozpiąć guziki? - Wolę patrzeć - odparła, zadając sobie w myślach pytanie, czy nie wprawi go w
zażenowanie. Naturalnie, że nie. Przecież wyszła za mąż za rozpustnika, a nie przyzwoitego dżentelmena, którego próbował naśladować. Kiedy wreszcie stanął przed nią całkiem nagi, wstrzymała oddech. Poprzednio widziała jego ciało ranne, wspaniałe mięśnie rozcięte, złocistą skórę posiniaczoną i pokaleczoną. Teraz prawie wszystkie bandaże zniknęły, zostały tylko przepaski na ręce i udzie, gdzie cięcia były najgłębsze. Świeże, czerwone blizny krzyżowały się ze starymi, białymi, ale dla Julii nie stanowiły one uszczerbku na jego urodzie, a raczej chwalebne świadectwa odwagi. Prawdziwa śmietanka, przyznała w duchu. Miała ochotę go... polizać. - Ojej - mruknęła, wstrząśnięta własnymi myślami. - To śliczna nocna koszulka. - Kupiłam ją dzisiaj. Nell zaprowadziła mnie do swoich ulubionych sklepów. - Teraz rozumiem, dlaczego Marcus chodzi ostatnio z taką zadowoloną miną. - Hal TLR sięgnął po brzeg prześcieradła i odrzucił je na bok. Julia położyła płasko dłonie na jego piersi, podczas gdy pochylony nad nią Hal zajął się kokardkami. Oczywiście wyrywała się i kręciła, by dać mu pretekst do łaskotania jej, turlania po szerokim łożu, udawania, że się na nią rzuca. W końcu wyczuła jednak, że czas zaprzestać oporu. Położyła się nieruchomo, pozwalając, by doświadczone dłonie męża zsunęły z niej koszulę i pieściły ją tak, aż straciła rozeznanie, czy muskały koniuszki jego palców, oddech czy włosy, gdy pochylił głowę nad jej piersiami. Zaczął badać jej ciało dłońmi w pieszczocie zuchwałej i bardzo intymnej, aż wreszcie zaczęło narastać w niej napięcie, tak jak minionej nocy. Tym razem jednak wiedziała, że ta spirala żaru wciągnie ją aż do końca. W tym momencie Hal wsunął się w
nią, powoli i wypełnił sobą. Czuła, jak stawali się jednością. - Chodź teraz ze mną - szepnął jej do ucha. Dokąd? Nagle wiedziała dokąd. Pobiegła tam razem z nim. Wyszeptał jej imię i obejmował ją mocno, dopóki świat nie wrócił na swoje miejsce, ale i później nie wypuścił jej z ramion. Wydawało jej się, że już nigdy nie będzie w stanie się poruszyć, że zostaną spleceni na zawsze. Zamknęła oczy, wtuliła twarz w jego pierś i odpłynęła. - Śpisz? Julia zamrugała powiekami i spojrzała w niebieskie promienne oczy męża. Poruszyła się lekko. - Nie ma cię we mnie. Roześmiał się. - Tak się dzieje. Zaczniemy od nowa. Kiedy następnego dnia Julia zeszła na śniadanie, wydawało jej się, że miała na czole wypisane: Usatysfakcjonowana żona. Zanim zapadli w sen, kochali się jeszcze trzeci raz, a rano po przebudzeniu znowu. Potem Hal pocałował ją i wrócił do swojego pokoju, zanim pojawiła się pokojówka. - Dzień dobry, lady Carlow - powiedział jej mąż i ponownie zajął swoje miejsce, kiedy Julia usiadła przy stole śniadaniowym. Zachowywał się i odzywał z uprzejmą troskliwością, ale jego spojrzenie słało nieprzyzwoite przesłanie, zupełnie nieprzystające do obrazu statecznego dżentelmena. TLR - Dzień dobry, majorze Carlow - odpowiedziała poważnie Julia i strzepnęła serwetkę, spoglądając znacząco na męża, by zapewnić go, że była gotowa na wszelkie niegodziwości, jakie tylko jej zaproponuje.
Nikt inny zdawał się nie dostrzegać ich gry. Hrabia Narborough wyglądał nieco lepiej niż w poprzednich dniach. Zagłębił się w lekturę gazety, podczas gdy jego żona dyskutowała z Verity na temat pożytków z nauki gry na harfie. Wszystko było idealnie, z jednym wyjątkiem, pomyślała Julia i uśmiech powoli zniknął z jej twarzy. Hal ani razu nie wyznał jej miłości. Nawet w chwilach największych uniesień czy wtedy, gdy zasypiali w swoich ramionach. Doszła do wniosku, że nie powinna zbyt wiele się spodziewać. Przecież było to małżeństwo z konieczności, a nie związek zawarty z miłości. Hal jej pragnął, cieszył się nią w łóżku, lubił jej towarzystwo, a to było nawet więcej niż oczekiwała od małżeństwa. Nie powinnam być pazerna, upomniała się w duchu. - Spotkajmy się w holu za godzinę - zaproponował żonie Hal i wstał od stołu. Julia skłoniła głowę na znak zgody i zdobyła się na uśmiech, ale została natychmiast poproszona o opinię przez Verity, której ojciec chrzestny obiecał kupić harfę, jeśli będzie miała ochotę nauczyć się grać. - Tylko, że nie wiem, czy chcę - przyznała dziewczyna. - Harfistka jest pełna gracji i bardzo kobieca. Zapewne lord Keddinton uznał, że to będzie ukoronowanie sezonu - zasugerowała Julia. Verity zmarszczyła nos. - Chodzi ci pewnie o to, że przyciągnie uwagę dżentelmenów. Nie zależy mi na takich, którym spodobam się dlatego, że gram na harfie. Chcę kogoś z fantazją, takiego jak Hal czy Marcus. Albo Gabriel - dodała, zerkając z ukosa na matkę, która zacisnęła usta na wzmiankę o zięciu. - Jestem pewna, że Verity znajdzie odpowiedniego męża - oświadczyła hrabina Narborough i z gracją wstała od stołu. - W przeciwieństwie do mojej biednej Honorii, na
Verity zawsze można liczyć, ona przez całe życie postępuje jak należy. - To wyjątkowo prowokacyjny kapelusik - zauważył Hal, kiedy Julia zeszła do hoTLR lu, by wybrać się z nim na przejażdżkę. - Między wstążką a twoim uchem jest taki kawalątek wrażliwej skóry, który mam ochotę skubnąć. - Ciii. - Julia obejrzała się z niepokojem na lokaja. - Dzięki Bogu, że zostawiłeś ordynansa w domu - dodała, kiedy chłopiec stajenny puścił uzdy koni i powozik ruszył w stronę Piccadilly. - Jeśli już musisz mówić takie rzeczy, to wolę, żeby nie było przy tym świadków. - Ja też, ale nie tylko dlatego chciałem, byśmy zostali sami. Green Park czy Hyde Park? - Green - zadecydowała Julia. - Jest tam znacznie spokojniej. - Była lekko zdenerwowana, ponieważ ton Hala stał się nagle poważny. - O czym chcesz porozmawiać? - O Hebdenie czy Beshaleyu, jeśli użyć jego cygańskiego nazwiska. Hal skierował konie w rejon parku jak najdalszy od stawu i spacerujących wokół niego pieszych, którzy przyszli rozkoszować się pogodnym letnim porankiem. - Rozumiem, że wczorajszego wieczoru chciała mnie sprowokować, ale naprawdę powinnaś być w jego obecności bardzo ostrożna. - Dlaczego nie kazaliście go aresztować, skoro dokonał tylu przestępstw? - zapytała Julia. - Albo nie wyzwaliście go na pojedynek? - Gdyby któryś z nas, Marcus czy ja, rzucił mu wyzwanie, to by go nie przyjął. Hal ściągnął wodze i jechali stępa. - On nie ma poczucia honoru. Nie jest dżentelmenem, choć w dzieciństwie był wychowywany na dżentelmena. Po śmierci ojca rodzina umieściła go w sierocińcu, z którego uciekł. Prawdopodobnie przez jakiś czas wychowywała
go ulica. Przez parę chwil jechali w milczeniu. - Żadna z jego sprawek nie nadaje się do ujawnienia dlatego, że dotyczą honoru naszych żon i sióstr. Czasem z tego powodu, że nie sposób udowodnić mu winy, jak na przykład w wypadku doprowadzenia do ataku serca mojego ojca. Jest śliski jak wąż i nieuchwytny niczym dym. - Wszystko zaczęło się od zbrodni popełnionej przed laty - powiedziała w zamyśleniu Julia. - Jego sprawca został powieszony, więc dlaczego to ciągle trwa? TLR - Może był niewinny. - A kto byłby pierwszym podejrzanym, gdyby ten skazany na szubienicę był niewinny? - Mój ojciec - odparł ponurym tonem Hal. - Nikt inny nie był w to zamieszany? Hal pokręcił przecząco głową. - Człowiek, który zapłacił dragonowi za pozbawienie cię życia, to nie był Stephen Hebden, prawda? Na jego związek z tą sprawą miał wskazywać jedwabny sznur. Uporczywe nękanie waszych rodzin przez Hebdena sprawia, że nie bierzecie nikogo innego pod uwagę. Niewykluczone, że winowajca przypuszcza, że ty i Marcus wpadliście na jakiś trop i jesteście bliscy zdemaskowania go. To tłumaczyłoby próbę morderstwa. - Nie wpadliśmy na żaden trop. Prawdę mówiąc, nie kwestionowaliśmy nigdy winy Williama Wardale'a, bo to musiałoby doprowadzić nas do konkluzji, że nasz ojciec posłał niewinnego człowieka na szubienicę. Tymczasem on nie miał wówczas wątpliwości, że jego najlepszy przyjaciel zawinił. Przecież to on zastał barona klęczącego z nożem w rę-
ku nad umierającym Kitem Hebdenem. Na domiar złego Wardale miał romans z żoną Hebdena. Mój ojciec zdecydowanie potępiał ten związek. - Wardale nie próbował zrzucić winy na kogoś innego? - W pożegnalnym liście do żony zapewniał o swej niewinności i wskazywał na mojego ojca. Nell pokazała ten list Marcusowi, a on mi o nim opowiedział. - Załóżmy, że Wardale był niewinny i przyjmijmy, że twój ojciec również nie popełnił tamtej zbrodni, a już na pewno nie nasłał mordercy na ciebie - rozważała na głos Julia. - To oznacza, że poszukujemy wyjątkowo przebiegłego człowieka, który znajdował się w odpowiednim czasie we właściwym miejscu, by zabić tego, kto stanowił dla niego zagrożenie. - My? - zapytał Hal. - My poszukujemy? - Jestem twoją żoną. - Oparła się o jego ramię i pomyślała o ubiegłej nocy. - Nie zamierzam biernie czekać na rozwój wypadków. Hal przycisnął ramię do boku, mocniej przytrzymując rękę Julii. TLR - Nawet Veryan nie znalazł żadnych podejrzanych kontaktów, żadnych słabych punktów, a on miał lepszy dostęp do akt sprawy niż ktokolwiek inny. - Veryan? - zapytała Julia. - Lord Keddinton, ojciec chrzestny Verity? - Tak. W tamtym okresie był młodszym sekretarzem, więc nic nie wiedział o tej aferze. W ubiegłym roku, kiedy Hebden rozpoczął swoją kampanię, zaczął szukać wskazówek, nawet zlecił to nowemu asystentowi. Niczego nie znaleziono. - Hal zmarszczył brwi. - Teraz sobie przypomniałem, że asystentowi zdarzył się fatalny w skutkach wypadek zaraz po rozpoczęciu dochodzenia. Wtedy wydawało się, że to zwyczajna tragedia. Teraz jednak zaczynam mieć wątpliwości.
- Hebden to inteligentny człowiek - zauważyła Julia. - Niebezpieczny, przebiegły i mściwy, ale mądry. Gdyby uwierzył, że zarówno Wardale, jak i twój ojciec są niewinni, mógłby być potężnym sojusznikiem. - Nie! - Hal ściągnął wodze i odwrócił się, by spojrzeć Julii prosto w twarz. - Nie i jeszcze raz nie. Marcus ma rację, trzeba unikać tego człowieka jak zarazy. Zawsze będzie stanowił dla nas zagrożenie. Nie mam pojęcia, co on wyprawia z kobietami, ale wy wszystkie zachowujecie się tak, jakby was zahipnotyzował. - Nie możesz tego zrozumieć - przyznała Julia. - Jesteś mężczyzną. W gruncie rzeczy on jest bardzo podobny do ciebie. TLR Rozdział dwudziesty pierwszy - Co takiego?! Wściekły okrzyk Hala spłoszył konie. Powozik stanął bokiem do drogi i zachybotał się. Uspokojenie zwierząt potrwało dobrą chwilę. Julia trzymała się bocznej poręczy i milczała. Doszła do wniosku, że w małżeństwie nie zawsze należy otwarcie mówić, co się naprawdę myśli. - Porównujesz mnie z tym bękartem? Pomieszało ci się w głowie? - Nie pod względem wartości moralnych ani honoru, oczywiście - stwierdziła Julia, z fascynacją, ale i lekką obawą wpatrując się w chmurne oczy męża. - Dziwiłeś się, czemu jest taki atrakcyjny dla kobiet. Obaj jesteście bardzo przystojni, męscy i obdarzeni wdziękiem. On wykorzystuje wszystkie swoje atuty w sposób absolutnie świadomy podjęła, przypominając sobie, jak Stephen Hebden na nią patrzył, modulował głos, jak posługiwał się mową ciała. - Zupełnie jak aktor. Doskonale zdaje sobie sprawę z własnej atrakcyjności i posługuje się osobistymi atrybutami niczym bronią, z rozmysłem. Ty, w
odróżnieniu od niego, jesteś dżentelmenem. Twoja arogancja i pewność siebie są zupełnie naturalne i nieświadome. Swojego uroku używasz, nie tracąc dobrych manier i z umiarem, co nie zmienia faktu, że jest równie zabójczy dla łatwowiernych kobiet. Mamy TLR wrodzone skłonności, by wam wierzyć. - Skłonności, by wierzyć, że jestem flirciarzem i rozpustnikiem - stwierdził sucho Hal. - Trudno mi sobie wyobrazić, żeby mężczyzna niemający twojego uroku, pozycji i urody mógł odnosić sukcesy w zdobywaniu kobiet. Nie zamierzam udawać, że nie cieszy mnie, iż mam takiego... - zarumieniła się, ale jednak dokończyła: - ...doświadczonego i przystojnego męża. Hal uśmiechnął się, ale w głębi jego oczu czaiła się troska. - Co się dzieje? Dlaczego w twoich stosunkach z ojcem jest tyle wzajemnego skrępowania? Przecież z bratem dogadujesz się z łatwością. Przed dłuższą chwilę obawiała się, że mąż nie zechce jej odpowiedzieć lub będzie udawał, iż nie zrozumiał. - Jestem drugim synem, w dodatku zawsze byłem tym przysparzającym trosk. Marcus jest poważny. Pewnego dnia będzie godnym tytułu hrabią, zajmie stosowne miejsce w Izbie Lordów i będzie robił to, co do niego należy. Nawet dziewictwo stracił w odpowiedni sposób, bez rozgłosu, w wieku siedemnastu lat, w eleganckim burdelu, który starannie wybrał. Tymczasem ja nie należałem do zbyt pilnych uczniów, chyba że chodziło o historię wojen lub matematykę, więc uciekałem naszemu guwernerowi i zajmowałem się zgłębianiem znacznie bardziej interesujących dziedzin. Po powrocie z wagarów dostawałem lanie, ale to nie była zbyt wygórowana cena za pocałunki i igraszki z
dziewczętami na sianie. Konie szły teraz stępa, czując doświadczoną rękę pana. Julia milczała, pozwalając mężowi wyrzucić z siebie wszystko, co go gnębiło. - W końcu stało się to, co nieuniknione: uznałem, że jestem zakochany. Problem polegał na tym, że dziewczyna nie była mleczarką, która gziła się z wiejskimi osiłkami i doskonale wiedziała, co robi. Była szlachecką córką. - Ile mieliście lat? - Ona siedemnaście, ja piętnaście. Nie jestem wcale pewien, kto kogo uwiódł, ale pewnego letniego popołudnia leżeliśmy w wysokiej trawie na leśnej polanie... - Julia głośno wciągnęła powietrze. - Właśnie. Podobnej do tamtej, na której ty i ja się spotkaliśmy. TLR Byłem niezręczny, ale pełen zapału. Pewnie robiliśmy mnóstwo hałasu. W każdym razie dopóki na moim młodzieńczym tyłku nie wylądowała szpicruta, dopóty nie zdawałem sobie sprawy, że wokół nas stali mój ojciec, jej ojciec i leśniczy. Hal zebrał lejce i przez parę minut jechali w milczeniu. - Przybyli dosłownie w ostatniej chwili. Gdyby nie to, zostałbym wyjątkowo młodym żonkosiem, ale możesz sobie chyba wyobrazić, jak to na mnie podziałało. Zostałem ściągnięty z łkającej dziewczyny i wyzwany przez trzech dorosłych mężczyzn od rozpustników i drani. Ojciec był mną głęboko rozczarowany, ma niezłomne zasady, więc moje zachowanie bardzo go uraziło. Teraz to rozumiem. Mogłem się zmienić, okazać skruchę, wrócić do książek i wyrzec się kobiet. Tymczasem zrobiłem wszystko, by udowodnić, że marna opinia ojca o mnie była uzasadniona. Postawiłem sobie za punkt honoru, by żadna kobieta nie miała powodu do narzekań na moje poczynania w łóżku. Julia przetrawiła jego relację, przełknęła kilka ostrych słów, które cisnęły jej się na
usta, gdy myślała o postępowaniu teścia, wreszcie powiedziała: - Naprawdę lubisz kobiety, nie tylko sam seks. Dlatego flirtujesz. - To prawda. - Wreszcie w kącikach ust Hala pojawił się cień uśmiechu. - Naprawdę chcesz się zmienić z mojego powodu? Wolałabym, żebyś tego nie robił; lubię cię takiego, jaki jesteś. - Łącznie z kochankami na boku? - zapytał, unosząc brew. - Wolałabym, żeby ich nie było, ale byłabym hipokrytką, gdybym się sprzeciwiała. Nie obiecywałeś mi małżeństwa z miłości, chciałeś mnie tylko ratować przed kompromitacją. - Nie obiecywałem - przyznał - lecz przysięgałem ci wierność przy ołtarzu. Nie zamierzałem się żenić, bo nie wierzyłem, że uda mi się spotkać kobietę, która zaakceptuje mnie takiego, jaki jestem. W moim życiu nie będzie innych kobiet, Julio, wyłącznie ty. - To było wspaniałe kazanie - stwierdziła w niedzielę lady Narborough, wychodząc wraz z rodziną z kościoła na żwirową alejkę okalającą Green Park. - W Royal Chapel nigdy nie można być pewnym, czy nie trafi się przypadkiem na książąt krwi, którzy gadają przez całą mszę. Wsparta na ramieniu Hala Julia chętnie zobaczyłaby jednego z korpulentnych, TLR szczerych aż do bólu braci regenta, ale taktownie zachowała milczenie. Verity szła z ojcem z przodu, hrabinę prowadził Marcus. - Jesteś pewna, że spacer ojcu nie zaszkodzi? - zapytał cicho. - Mógł pojechać z Nell powozem. - Myślę, że świeże powietrze dobrze mu zrobi. - Hrabina popatrzyła na wyprostowane plecy męża. - Jeśli poczuje się zmęczony, może się wesprzeć na lasce.
W tym momencie właśnie hrabia Narborough uniósł laskę na powitanie grupki osób, która zbliżała się ku nim przez trawnik i również do nich machała. - To Veryanowie - wyjaśnił Hal żonie. - Wicehrabia Keddinton jest starym przyjacielem ojca, jeszcze z tamtych czasów, nieco młodszym od niego. Wspominałem ci o nim. - Pamiętam. - Julia kiwnęła głową. - A to jego córki, widziałam je z Verity. - I Alexander, jego syn. Jest chyba wykładowcą w Oxfordzie. Mama uważa, że nadawałby się dla Verity. Julia obserwowała zbliżającego się młodego mężczyznę. Wicehrabia Keddinton był wysoki, szczupły, pełen surowej elegancji i aż onieśmielał inteligencją. Syn był jego nieudaną kopią: niższy, pulchniutki, w nie najlepiej skrojonym ubraniu. Tylko jasne oczy były równie bystre i przenikliwe jak u rodzica. Bez wątpienia nie wyglądał jak zuchwały bohater z dziewczęcych marzeń Verity. Po serii prezentacji panny Veryan wdały się w rozmowę z Verity o nowych sukniach, natomiast ich brat Alexander z wyraźnym przymusem prowadził konwersację z hrabią i hrabiną Narborough, starając się przez cały czas mieć na oku Verity. Wicehrabia Keddinton podszedł i uścisnął dłoń Julii. - Jaka śliczna róża - zachwyciła się Julia kwiatem w jego butonierce, białym pąkiem o wąskich płatkach z zielonymi brzegami. - Z pewnością niespotykana. Proszę, pani Carlow. - Wyjął kwiat i wręczył go Julii. - Bardzo dziękuję. - Wtuliła nos w delikatne płatki i wyczuła lekki zapach jabłek ze śladową ziołową nutą. - Rozmaryn. Nie przypuszczałabym, że te zapachy będą tak doskonale ze sobą współgrały. - Wsunęła kwiat w najwyższą dziurkę płaszcza i we trójkę ruszyli za pozostałymi.
TLR - Miło mi widzieć pana w lepszej formie, sir - usłyszała głos Alexandra o starannej dykcji wykładowcy. - Nic tak skutecznie nie położy kresu tym pogłoskom, jak pokazywanie się publiczne. - Jakim pogłoskom? - zapytał hrabia Narborough. Hal zaklął pod nosem i wysunął się do przodu. - O tamtej zbrodni sprzed lat i o powieszeniu mordercy - wyjaśnił Alexander, całkowicie nieświadom, że obaj synowie hrabiego piorunowali go wzrokiem, a twarz hrabiny Narborough pobladła. - Oczywiście ci, którzy pana znają, nie wierzą w tę gadaninę. Ostatnio zaczyna się mówić o jakichś francuskich szpiegach. Nie doszukuję się niczego nadzwyczajnego w tym, że nic pan wówczas w tej sprawie nie zrobił, skoro tamten człowiek był winny. - Alexandrze! - Ostry głos Keddintona przerwał paplaninę syna. - Natychmiast przestań powtarzać te wredne głupoty! - Chciałem tylko pogratulować hrabiemu Narborough, że stawił czoło tym wstrętnym plotkarzom... Ojej, sir! Dobrze się pan czuje? Marcus i Hal w jednej chwili znaleźli się przy osuwającym się na ziemię ojcu, który przyciskał rękę do serca. Jego usta były sine. Hrabina zachwiała się, ale Keddinton zdążył ją podtrzymać. Verity krzyknęła. Julia spostrzegła powóz toczący się pobliską ulicą. Rzuciła parasolkę i książeczkę do nabożeństwa i podbiegła, by go zatrzymać. - Stop! Proszę stanąć! Właścicielka powozu, starsza pani, wysłała dwóch lokajów do pomocy. Przyprowadzili hrabiostwo Narborough do powozu. Hal usiadł na koźle obok stangreta, a Marcus
wskoczył na tylną ławkę lokaja. - Jedźcie! - zawołała Julia. - Przyprowadzę Verity do domu. Zapłakana Verity wspierała się na ramieniu Alexandra Veryana, którego ojciec stał obok z ponurą miną. - Będzie pan łaskaw sprowadzić powóz? - Julia uwolniła szwagierkę od młodego człowieka. - Pojedziemy za nimi. T L R - Panna Carlow potrzebuje mojego wsparcia... - Myślę, sir, że dość pan już zrobił jak na jeden dzień - orzekła Julia. - Verity, weź moją chusteczkę i wytrzyj nos. Płacz nic nie pomoże. Dziękuję, milordzie. - Te słowa skierowane były do Keddintona, który podał jej parasolkę i książeczkę do nabożeństwa. - Mój syn wykazał się niedopuszczalnym brakiem taktu - zauważył Keddinton. Obawiam się, że życie w ośrodku akademickim nie pozwoliło mu nabrać ogłady. Julia pośpiesznie wepchnęła Verity do powozu, żeby nikt nie zauważył jej zapłakanej twarzy. Niepokoiła się o teścia, ale najbardziej bała się o Hala. Zdawała sobie sprawę z tego, jaki musiał być wściekły. Na pewno postanowi odkryć prawdę za wszelką cenę. Kiedy dotarły do domu, hrabia Narborough leżał już w łóżku, posłano też po lekarza. - To był, niestety, ciężki atak. - Wyczerpana hrabina ciężko usiadła na szezlongu. Zasnął, chłopcy są przy nim - poinformowała. Verity zadzwoniła po służącą, żeby przyniosła herbatę, po czym usiadła przy matce. - Biedny papa. Nie rozumiem, dlaczego Alexander tak go zdenerwował. Z pewnością nie chciał powiedzieć nic złego.
- Chodzi o pewną sprawę sprzed wielu lat, której wspomnienie wyprowadza twojego ojca z równowagi, kochanie. - Hrabina Narborough pogłaskała rękę córki. - Weź pokojówkę i przespaceruj się do Bruton Street. Daj znać Nell, co się stało. Pewnie zaczyna się martwić, gdzie jest mąż, a list mógłby ją za bardzo zaniepokoić. Dopilnuj, żeby nie wychodziła z domu. W swoim stanie musi dużo wypoczywać. - Oczywiście, mamo. - Verity wybiegła, najwyraźniej szczęśliwa, że może czymś się zająć. - Ten okropny, podły człowiek! - zawołała porywczo hrabina, gdy tylko za córką zamknęły się drzwi. - Pan Veryan? Rzeczywiście wykazał się wyjątkowym brakiem taktu - przyznała Julia. - Nie, kochany Alexander jest tylko trochę nieobyty. To uroczy młody człowiek, TLR stateczny i godzien zaufania, choć nie jest tak wyrafinowanym światowcem jak ojciec. Byłby idealnym kandydatem dla Verity. Na szczęście Julii udało się zapanować nad twarzą. Najwyraźniej tylko ona jedna uważała, że Alexander Veryan kompletnie nie pasuje do jej szwagierki. W tej chwili był to jednak najmniejszy problem. - Kto wzbudził w pani taki gniew? - spytała, nalała herbatę i postawiła filiżankę obok teściowej. - Wardale. - Ojciec Nell, hrabia Leybourne? Ten, który został powieszony za morderstwo? - Staram się trzymać język za zębami ze względu na Nell, doskonale rozumiem, że ona musi wierzyć w jego niewinność. Cudzołożył z żoną Hebdena i napisał list, zarzuca-
jąc mojemu mężowi okropne rzeczy. Nie przyznawał się do winy, przez co biednemu George'owi jeszcze trudniej było zeznawać prawdę. To podkopało jego zdrowie i o mało nie załamało. - Hrabina dodała śmietanki do herbaty i machinalnie pomieszała ją łyżką. Jestem przekonana, że postąpiłam słusznie, ukrywając przed nim ten list - dodała. - Bóg jeden wie, ile trucizny mogły zawierać ostatnie słowa Williama Wardale'a. - Ostatni list? - Julia odstawiła filiżankę na talerzyk. - Od ojca Nell? Nie przeczytała go pani? - Nawet go nie otworzyłam. - Został zniszczony? - Julia westchnęła. Ten list mógł zawierać wskazówkę; coś, czego Hal mógł się uchwycić. - Zniszczony? Nie, zniszczenie listu wydawało mi się niestosowne. Julia wyprostowała się, ale starała się mówić spokojnie. - Co się z nim stało? - Jest wśród moich starych listów. - Hrabina Narborough po raz pierwszy spojrzała uważniej na Julię. - Uważasz, że mógłby okazać się pomocny? - Możliwe. Gdyby dała go pani do przeczytania Marcusowi i Halowi... - Nie. - Starsza dama wstała. - Mogliby natrafić na coś bardzo dla nich denerwującego. Ja również nie zamierzam go czytać. Ty musisz to zrobić. - Z tymi słowami wyszła z pokoju. TLR Julia odprowadziła ją zdumionym spojrzeniem. - Ja? - zapytała słabym głosem. Rozdział dwudziesty drugi - Proszę. - Hrabina Narborough wcisnęła zalakowany list do ręki Julii. - Przeczytaj.
Marnej jakości papier był pożółkły i przybrudzony. Za pieczęć posłużył kawał wosku ze świecy, który pod palcami Julii rozsypał się w proch. Rozłożyła list i zaczęła czytać. George! Wkrótce po mnie przyjdą, to już koniec. Przez całą noc nie spałem i łamałem sobie głowę, jakbym przez te wszystkie miesiące w więzieniu miał zbyt mało czasu do zastanowienia. Doszedłem do wniosku, że myliłem się co do Ciebie. Jeśli nie, to czytając ten list będziesz ryczał ze śmiechu, jaki ze mnie naiwny głupiec. Jedno wiem z całą pewnością; nie zabiłem Kita i to nie ja byłem szpiegiem. Przyjaźniliśmy się od tylu lat, że zdążyłem Cię poznać - jesteś przekonany, że postępujesz właściwie, ty uparty, pryncypialny filistrze. Bóg wie, jaki byłem na Ciebie wściekły, George! Za godzinę, umrę i nie chcę odchodzić z tego świata ze złością w sercu na najstarszego przyjaciela. Naprawdę wierzysz w moją winę, czyż nie? Twoje poczucie honoru domaga się, by sprawiedliwości stało się zadość. Jestem cudzołożnikiem, przyznaję, ale na tym koniec moich win. Przysięgam na dusze moich dzieci. Uwierz mi, George, i zaopiekuj się Catherine i dziećmi. Napisałem parę słów do Catherine, żeby przyjęła Twoją pomoc. Dowiedz się, kto zabił Kita i kto jest szpiegiem. Bo Kit, mądrala, musiał być bliski rozwiązania zagadki. Zbyt bliski, by pozostać przy życiu. Ten pijanica pastor zaraz przyjdzie, żeby przygotować mnie na śmierć, więc żegnaj, George. Mam nadzieję, że nie mylę się co do Ciebie. Will Julia wpatrywała się w nabazgrane spłowiałym brązowym atramentem pożegnanie. Nie można pokazać tego listu hrabiemu Narborough, uznała, bo to by go zabiło. Nie
TLR można również pokazać go teściowej, bo zrozumiałaby, że pozbawiła rodzinę Wardale'a należnej jej pomocy. - Co pisze? - zapytała z lękiem hrabina. Nie wyciągnęła ręki po list. - Że jest niewinny - odparła Julia z trudem, bo dławiły ją łzy. To był testament ojca Nell. Wydawało jej się, że papier przesiąkł więziennym zaduchem i strachem czającym się w kamiennej celi, ale unosił się nad nim również duch piszącego te słowa. Julia uwierzyła Williamowi Wardale'owi. - Mogę dać list Halowi? - zapytała, kiedy odzyskała panowanie nad głosem. - Tak, jeśli uważasz, że to coś da. - Hrabina wypiła resztkę wystygłej herbaty i wstała. - Pójdę znowu do George'a, a ty porozmawiaj z Halem i Marcusem, kochanie. Przyślę ich tutaj. Zrób z listem, co zechcesz, byle George go nie zobaczył. Julia czekała na obu braci na dole schodów. - Co z nim? - Tak źle jeszcze nigdy nie było - odrzekł Marcus i przesunął obu rękami po twarzy, wyraźnie przejęty stanem zdrowia ojca. - Doktor twierdzi, że dojdzie do siebie, ale przez długi czas będzie inwalidą. Może nawet na zawsze. - Co to jest? - Hal zauważył w ręku Julii gruby papier. - Chodźmy do salonu, napijecie się herbaty i wszystko wam opowiem. Obaj bracia przeczytali list i byli jeszcze bardziej poruszeni niż Julia. - Do diabła! - rzucił Hal i nawet nie przeprosił za przekleństwo. Marcus nie odrywał oczu od listu. - Wierzycie mu?
- Tak - odpowiedzieli chórem Julia i Hal. - Dlaczego by kłamał? - zapytał Hal. - Napisał to na parę chwil przed śmiercią, musiałby być kompletnie pokręcony, żeby w tym momencie kłamać. Mój Boże, jeśli ojciec to zobaczy... - Nie może zobaczyć - przerwał mu Marcus. - Zdajesz sobie sprawę z tego, prawda? Trzeba znaleźć mordercę i szpiega. - Macie potencjalnego sojusznika, Stephena Hebdena - podsunęła Julia TLR - Tego bękarta?! To żaden sojusznik, to niebezpieczny, mściwy maniak. - Chce zemsty na człowieku, który zabił jego ojca - powiedziała Julia, nie tracąc cierpliwości. - Uważał, że to ojciec Nell, więc atakował jego rodzinę. Czuł się zdradzony przez legalną rodzinę ojca, więc atakował i ją. Uznał, że wasz ojciec sprzeniewierzył się jego ojcu, bo nie zrobił niczego, by go bronić, więc nienawidził was wszystkich. Jeżeli dotrą do niego pogłoski, o których mówił dziś Alexander, może dojść do wniosku, że wasz ojciec jest szpiegiem i mordercą. Tak, ten człowiek naprawdę jest niebezpieczny. Julia pochyliła się, żeby nadać swym słowom większą moc. - Z zadziwiającą łatwością potrafi poruszać się poza granicami prawa, jest pozbawiony skrupułów i cierpi na obsesję. Może robić rzeczy, których wy zrobić nie możecie. Jeśli dzięki temu listowi zdołacie go przekonać, że zarówno Wardale, jak i wasz ojciec są niewinni, to będziecie go mieli po swojej stronie. Zauważyła, że Hal rzucił spojrzenie na brata. - Sugerowałem... - Nie. - Marcus rąbnął pięścią w stół, aż zabrzęczała krucha porcelana. - Wiesz, co zrobił Nell, czym jej groził. Przysięgnij, że nigdy nie zwrócisz się do niego o pomoc.
- Przysięgam. - Hal uścisnął rękę brata. Julia upadła na duchu. Potrafiła go zrozumieć, współczuła mu, ale była przekonana, że popełnili błąd. Nemezis w osobie półkrwi Cygana mogła okazać się potężną bronią. List sfrunął na ziemię, kiedy Marcus uderzył pięścią w stół. Julia podniosła go i schowała do kieszeni. Ona, w przeciwieństwie do Hala, niczego nie obiecywała. - Wellow, gdzie mieszka wicehrabia Mildenhall? - zapytała kamerdynera po lunchu, kiedy wszyscy rozeszli się do swoich pokojów. - Przy Hanover Square, proszę pani. - Dziękuję. Chciałabym odwiedzić lady Mildenhall. Czy któryś z lokajów jest wolny? - Oczywiście. Richards jest do dyspozycji. Potrzebuje pani powozu? - Wystarczy miejski powozik. Zejdę na dół za piętnaście minut. Julia nie była przyzwyczajona do takich luksusów jak pokonywanie powozem odległości, którą bez trudu mogła przejść pieszo. Nie miała jednak pojęcia, gdzie mieszka TLR Stephen Hebden, a nie chciała być zmuszona do korzystania z publicznych dorożek. Liczyła na to, że zastanie jego przyrodnią siostrę w domu i ta ją przyjmie, bo bez jej pomocy nie mogła wykonać żadnego ruchu. Szczęście jej dopisało. Lady Mildenhall nie tylko była w domu, ale z przyjemnością powitała gościa. Julia polubiła natychmiast tę młodą kobietę o niesfornych, brązowych włosach i słodkich, szarych oczach. Pomyślała, że w niczym nie przypomina cygańskiego brata. - A więc jesteś żoną Hala, Julio! Był na moim ślubie. Pamiętam, że mój przyrodni brat droczył się z nim, pytając, kiedy on się ożeni. I proszę: już jest żonaty! Jak to do-
brze, że wpadłaś do mnie z wizytą. - Obawiam się, że powinnam z tym poczekać i przyjść z teściową lub lady Nell wyznała Julia. - Jednak nie mogłam, bo potrzebuję twojej pomocy. - Och. - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Co tym razem zrobił Stephen? - Nic - zapewniła ją pospiesznie Julia. Nie zamierzała opowiadać jej o spotkaniu w księgarni i tajemniczym ataku na Hala. - Wydaje mi się, że znalazłam coś, co może go przekonać, by zakończył wendetę. - Dzięki Bogu! - ucieszyła się Midge, zwana przez bliskich Muszką. - On nie jest człowiekiem, za jakiego go uważają. Spotkało go w życiu wiele zła. - Przygryzła wargę, jakby próbowała powstrzymać się przed szczegółowym zrelacjonowaniem całej historii, a potem się uśmiechnęła. Ten krzywy uśmieszek był pierwszym podobieństwem do brata, jakie Julia zdołała zauważyć. - Co mogę zrobić? - Pomóż mi go znaleźć. Muszę mu pokazać pewien list. Czy on jest w Londynie? - Tak. Ma dom przy Bloomsbury Square. Proszę. - Sięgnęła na sąsiedni stolik po kawałek papieru i nakreśliła kilka słów. - To numer oraz informacja dla jego człowieka, żeby cię wpuścił. Służba broni domu niczym fortecy. Julia nie była tym zaskoczona. Wyglądało na to, że Stephen Hebden robił sobie wrogów z taką łatwością, z jaką oddychał. - Dziękuję. Jestem pewna, że zdołam położyć wreszcie kres tej okropnej zemście. Wstała z krzesła. - Nie zostaniesz na herbacie? Monty lada chwila wróci do domu, bardzo bym TLR chciała, żeby poznał żonę Hala. - Wrócę - obiecała Julia, zbierając swoje rzeczy i kartkę od Midge. - Teraz muszę
się pospieszyć. Ulice były zatłoczone i Julia szybko straciła orientację. Kiedy powóz stanął, wyjrzała przez okno. Ujrzała szereg ładnych kamieniczek z ozdobnymi żelaznymi balkonami na pierwszym piętrze. Zupełnie nie kojarzyły się z cygańskim awanturnikiem. Gdy postawiła stopę na chodniku, zegar na wieży pobliskiego kościoła wybił trzecią. - Richards - zwróciła się do lokaja - jeśli nie wyjdę z tego domu przed czwartą, musisz natychmiast sprowadzić majora Hala, a gdybyś go nie znalazł, to lorda Marcusa. Powiedz im, gdzie jestem. Nie wierz temu, kto wyjdzie z tego domu i powie, że zostanę na dłużej. Zrozumiałeś? Lokaj miał zaniepokojoną minę. - Czy na pewno powinna pani tam wchodzić? Majorowi to się nie spodoba. - Mieszka tu jeden z krewnych lady Mildenhall - odparła lekko Julia. - Pewnie przesadzam z ostrożnością, ale ponieważ jeszcze nigdy tutaj nie byłam... - Dobrze, proszę pani. - Richards wszedł po schodach i zastukał do drzwi. Otworzył Hindus wystrojony w zielony surdut. - Dzień dobry, przyszłam zobaczyć się z panem Stephenem Hebdenem - oznajmiła pogodnie Julia, podając mu swoją kartę wizytową. - Ma pani niewłaściwy adres, Mem Sahib. - Mężczyzna nawet nie spojrzał na kartę. - A więc z panem Beshaleyem. - Przykro mi, Mem Sahib. - Kamerdyner zaczął zamykać drzwi. - Mam liścik od lady Mildenhall. - Podetknęła mu kartkę pod nos, który najwyraźniej nie tak dawno został złamany. Hindus cofnął się bez słowa, wpuścił ją i natychmiast zaryglował za nią drzwi. - Stephen Sahib jest w pracowni.
Hindus ruszył w głąb korytarza. Julia podążała za nim, przeszła przez drzwi obite zielonym suknem, zeszła po trzech kamiennych schodkach na niższy poziom i znalazła się w kuchni. Służący nie zatrzymywał się. Przeszedł do drzwi po drugiej stronie kuchni i zaanonsował: TLR - Carlow Mem Sahib od Imo Mem Sahib. Julia minęła go i znalazła się w pomieszczeniu, które niegdyś musiało pełnić rolę pralni. Teraz jednak wyglądało jak pracownia alchemika. Wzdłuż ścian stały półki i kredensy, na hakach wisiały dziwne instrumenty. Wszędzie dokoła porozstawiane były słoje i pudła. W kącie zauważyła stojak na parasole, z którego wystawała rękojeść szabli. Pod zakratowanym oknem znajdowała się długa ława obciągnięta popękaną skórą, a na samym środku piecyk rozpalony do czerwoności mimo ciepłego dnia. Pochylony nad nim człowiek wrzucił coś do tygla, z którego buchnęła w górę śmierdząca para. Julia zaczęła kaszleć. - Moja droga Julio! - Hebden wyłonił się z kłębów dymu, otoczył ramieniem jej barki i podprowadził ją do wysokiego stołka pod uchylonym oknem. - Ręce przy sobie! - Odpychała jego ramię, nie przestając kaszleć, ale Hebden roześmiał się i niespodziewanie pocałował jej rozchylone wargi. Zaszokowana Julia walczyła z instynktownym pragnieniem oddania mu pocałunku. Uznała, że coś musiało być w tym dymie... Oburzona własną reakcją, odwróciła głowę i jednocześnie podniosła prawe kolano, gotowa zaatakować Hebdena. Uskoczył zwinnie jak szermierz i ze śmiechem wycofał się poza zasięg rażenia. - Myślałem, że przyszła pani podziękować mi za poemat Byrona - powiedział. - Jestem zraniony.
- Niestety, nie dość zraniony! Niech pan posłucha, panie Hebden, Beshaley, czy jak się pan nazywa... - Mam wiele nazwisk. - Z jego twarzy nie schodził uśmiech. - Proszę zwracać się do mnie „Stephano". Skoro nie przyszła pani, żeby się ze mną kochać, to czym mogę służyć? - Chcę, żeby wysłuchał pan słów prawdy i przestał wreszcie prześladować moją rodzinę i ich przyjaciół. Rozłożył ręce, zapraszając ją do mówienia, przysunął sobie nogą drugi stołek i usiadł naprzeciw niej tak blisko, że ich kolana dzieliło kilka cali. - Słucham, piękna Julio. Potem przejdziemy w... wygodniejsze miejsce. TLR Rozdział dwudziesty trzeci Hal jechał powoli po Whitehall. Po tygodniach noszenia cywilnych ubrań mundur wydawał mu się bardzo niewygodny, szczególnie wysoki, sztywny kołnierzyk, który obcierał mu podbródek. Dowództwo zdecydowało, że za miesiąc stawi się i odbierze skierowanie do służby. W grę wchodziły Indie Zachodnie, Indie lub garnizon angielski. Nie miał ochoty pozostać w Anglii, bo co go tu mogło czekać? Niekończące się musztry lub tłumienie manifestacji robotniczych? Nie po to wstąpił do wojska. Jednak zarówno Indie, jak i Indie Zachodnie były tak piekielnie daleko. Oczami duszy Hal widział soczyste, zielone łąki Buckinghamshire i klacze o łagodnych oczach, pomagające źrebiętom stawiać pierwsze kroki na patykowatych nogach. I malutkie dziecko śmiejące się w ramionach Julii. Musiał dokonać wyboru. Pogrążony w zadumie, dojechał wreszcie do domu przy Albemarle Street i zsiadł z
konia. Z zamyślenia wyrwał go tętent kopyt i okrzyk: - Carlow! - Monty? - Dawny towarzysz broni ściągnął lejce i zaprzęg kasztanów zatrzymał się gwałtownie. - O co chodzi? TLR - O twoją żonę! - zawołał Monty. - Jest w domu? - Oczywiście. - Drzwi domu otworzyły się, więc zwrócił się do kamerdynera: Wellow, gdzie jest pani Julia Carlow? - Koło drugiej pojechała złożyć wizytę lady Mildenhall, panie majorze. Wzięła miejski powozik i Richardsa. Jeszcze nie wróciła. Hal zerknął na zegarek. - Dopiero minęła trzecia. To niezbyt długo jak na wizytę, Monty. - Opuściła nasz dom prawie natychmiast. Przyjechała, żeby wziąć od Muszki adres Hebdena. - Co?! - Krew odpłynęła z twarzy Hala. - Muszka jej go dała? - Tak. Twoja żona powiedziała, że ma coś, co może zakończyć jego kampanię nienawiści. - Piekło i szatani! Czy ten człowiek jest w mieście? - Tak, w domu przy Bloomsbury Square. - Monty już zawracał swój faeton. - Po północnej stronie placu. - Hal ponownie wskoczył na siodło i spiął konia ostrogami. Max ruszył galopem. Szabla obijała się o nogi Hala. Sprawdził olstry. Tak, pistolety znajdowały się na swoim miejscu. Będą mu potrzebne. Julia wyjęła z kieszeni złożoną kartkę i podniosła ją do góry. - To ostatni list napisany przez Williama Wardale'a, hrabiego Leybourne'a. W parę
minut później poprowadzono go na szafot. Bez wątpienia w obliczu śmierci człowiek mówi prawdę. W pięknych oczach Hebdena pojawiły się czujność i zaciekawienie; straciły swój zwykły, nieco kpiący wyraz. - Przysięga na dusze swych dzieci, że jest niewinny - wyjaśniła i przeczytała pełne pasji oświadczenie. - Ja mu wierzę, Hal i Marcus także. Wardale nie był zabójcą pana ojca, Stephano. Nie był nim również... Urwała, bo Hebden zachwiał się i ścisnął rękami skronie. Spojrzała mu w oczy; jego źrenice stały się maleńkie jak łebki od szpilek. - Co się stało? Jest pan chory? Mam wezwać pomoc? - Zsunęła się ze stołka i potknęła się o jego stopy. TLR - Przysiągł na dusze swoich dzieci? Przysiągł, idąc na śmierć? - Stephano chwycił Julię za przedramiona. - A one prosperują, kwitną! Są szczęśliwe. Wszystkie! Julia zrozumiała nagle, że Hebden mówił do siebie, nie do niej. - Niech pan mnie puści, Stephano. Nie rozumiem, o co panu chodzi. - O przepowiednię, o klątwę. „Dzieci zapłacą za grzechy swoich ojców". - Pan mnie przeraża. Nie czuje się pan dobrze. - Julia próbowała oswobodzić rękę. - Niech pan mnie puści, sprowadzę pomoc. - Nie. Teraz i on wstał. Przyciągnął ją do siebie i wtulił policzek w jej włosy. Zrozumiała, że potrzebował wsparcia, pewnie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, kogo obejmował. W oddali rozległy się jakieś krzyki i trzask.
- Stephano - odezwała się cicho. - Stephano! Skrzywił się, jakby go ukłuła. Drzwi pracowni otwarły się z hukiem. - Julio! Hebden odwrócił się gwałtownie, nie wypuszczając jej ręki. - Hal! - Zauważyła, że był w mundurze. W ręku miał szablę, a w oczach mord. On mi nic nie zrobił! Jest chory. - Za chwilę będzie martwy, to go wyleczy - oświadczył major Carlow, zatrzaskując za sobą drzwi. Złapał krzesło i podstawił je pod klamkę. - Co się stało? - Nic, Hal. Przyszłam powiedzieć mu o liście, ponieważ ty nie mogłeś tego zrobić. Potem zasłabł. Ja go tylko podtrzymywałam. Hebden odepchnął ją lekko do tyłu. Jego oczy były znów skupione, choć rysy twarzy pozostały ściągnięte, jakby cierpiał. - Twoja żona ma słodkie usta, Carlow, i nie skąpi pocałunków. - Ty głupcze! - warknęła Julia. - Chcesz, żeby cię zabił? - Niech spróbuje. - Nagle w dłoni Hebdena pojawił się wąski nóż z zakrzywionym ostrzem. Hal uniósł szablę. Wsunął pistolet za szarfę munduru i przez chwilę mierzyli się wzrokiem z Hebdenem. Płomienie z rozpalonego piecyka odbijały się w ostrzach ich TLR broni. Julia cofnęła się gwałtownie, jej spódnice zawirowały. Ogień na palenisku buchnął jeszcze silniejszym płomieniem, podsycony przez ruch powietrza i jakiś papier. Papier? Julia ze zgrozą spostrzegła, że płomienie pochłaniały list. Dowód przepadł. Przez moment na poczerniałym papierze widać było jeszcze fragment zdania: Na dusze moich dzieci...
Hebden zaatakował. Szabla bez trudu odparowała sztych i Hal skoczył do ataku. Skruszały papier zmienił się w popiół i rozsypał. Z kuchni dobiegały krzyki i łomotanie do drzwi. Zdekoncentrowana Julia odwróciła się w tamtą stronę. Kiedy znów spojrzała na walczących, Stephano miał już szablę w ręku, w drugiej ściskał nóż. Zniknęły ślady słabości sprzed chwili, walczył teraz ze złowieszczą gracją. Byli godnymi siebie przeciwnikami. Julia przypomniała sobie o świeżo zagojonych ranach Hala i zaczęła się modlić, podczas gdy mężczyźni toczyli zacięty pojedynek. Co chwila z trzaskiem spadały na ziemię słoje, obijając się po drodze o pudła. Walenie w drzwi stawało się coraz głośniejsze. Jakiś nieznany Julii głos zaczął wydawać rozkazy. Stephano lewą ręką złapał jeden z wysokich stołków i cisnął nim w przeciwnika. Hal uskoczył i stołek trafił w piecyk. Rozpalone węgle rozsypały się po podłodze aż pod stopy Julii. W tym momencie drzwi kuchni ustąpiły z trzaskiem i do pracowni wdarł się powiew powietrza. Przed Julią wyrosła nagle ściana ognia. Cofnęła się gwałtownie, nie widziała nic przez rozszalałe płomienie. - Julio! Hal przedarł się do niej przez zaporę ogniową. W czarnej od sadzy twarzy błyszczały bielą odsłonięte zęby. Jak Lucyfer wyłaniający się z piekła, przemknęło jej przez myśl. Mój upadły anioł. Złapał ławę, przerzucił ją przez ogień, porwał Julię na ręce i po tym prowizorycznym moście przeniósł ją w bezpieczne miejsce. - Jesteś ranna? - zapytał, wpatrując się badawczo w jej twarz. - Nie. Hal, ja... - Nie dokończyła, zaniosła się kaszlem. Wszędzie było pełno dymu. - Zabierz stąd żonę - rozległ się głos, który przed chwilą wydawał w kuchni rozkazy. - Ja pomogę gasić pożar.
- Po co? Niech spłonie! - warknął Hal. TLR - To brat mojej żony - odparł tamten. Julia zrozumiała, że nieznany jej głos należał do Mildenhalla. Pojęła, jak Hal ją tu znalazł. Mąż przerzucił ją sobie bezceremonialnie przez ramię i z pistoletem w ręku wyszedł z pracowni. Julia odwróciła głowę, żeby coś zobaczyć. W kuchni było pełno służby, Hindus trzymał w ręku zakrzywiony nóż. Kiedy przeszli, wszyscy rzucili się do pracowni, z której dobiegało wołanie męża Muszki o wodę. - Jesteś ranna? - zapytał powtórnie Hal, kiedy znaleźli się na ulicy. - Nie, postaw mnie na ziemi. W odpowiedzi uniósł ją wyżej i nagle znalazła się w siodle. Rozpaczliwie schwyciła się długiej, siwej grzywy. - Max! - W tym momencie na siodło wskoczył za nią mąż, uniósł ją i posadził na swoich udach. - Hal - zaprotestowała - nie możesz mnie tak wieźć przez miasto. - Czyżby? - Jesteś na mnie zły? - zapytała, gdy Max przemierzał dostojnym krokiem Great Russell Street. Nie widziała twarzy Hala, bo jej własna twarz była ; mocno wciśnięta w jego mundur. Guziki i galony wbijały jej się boleśnie w skórę. Uniform męża przesiąknięty był zapachem dymu i potu. Oboje byli bezpieczni. Za ich plecami pożar z pewnością lada moment zostanie ugaszony, bo do pomocy zbiegło się wiele osób. Dzięki Bogu, pomyślała Julia, która nie chciała mieć na sumieniu śmierci przyrodniego brata Muszki. - Wściekły - odparł sucho Hal. Julia zamknęła oczy i wtuliła się w niego. Nagle stało jej się najzupełniej obojętne,
co ludzie pomyślą na ich widok. - Max został na ulicy - poinformował Wellowa Hal, wkraczając do holu na Albemarle Street z Julią w ramionach. - Każ stajennemu wprowadzić go do stajni i przyślij mi na górę gorącą wodę. I, Wellow... - Tak, panie majorze? - odezwał się spokojnie kamerdyner. - Nie ma potrzeby informować domowników, że wróciliśmy do domu... w pewnym nieładzie. Nie chcę, żeby mnie niepokojono. - Oczywiście, sir. TLR Hal wbiegł po schodach, kopniakiem otworzył drzwi i bezceremonialnie rzucił Julię na łóżko. - Rozbieraj się. - Dlaczego? - zapytała. - Bo kiedy zmyję z siebie sadzę, zamierzam ci przypomnieć, kto jest twoim prawowitym małżonkiem. - Ja... Z garderoby dobiegł jakiś odgłos. Hal zaklął pod nosem i wyszedł, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. Julia pozostała tam, gdzie była, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w opartą o toaletkę szablę męża. Nie czekała zbyt długo na jego powrót. Hal wpadł znowu do jej sypialni, bez koszuli, z mokrymi włosami, trąc twarz ręcznikiem. - Już. Mów. - Poszłam tam, ponieważ ty nie mogłeś tego zrobić - powiedziała. Hal nie odrywał od niej spojrzenia. - Postanowiłam go przekonać, że Wardale był niewinny, i to mi się
udało. Najbardziej mi zależało na odkryciu, kto próbował cię zabić. Niestety, wpadłeś, zanim zdążyłam poruszyć ten temat. Nie porozmawiałam z nim o twoim ojcu. A teraz już na to za późno. List przepadł, wpadł w ogień. Hal odwrócił się do niej plecami i podszedł do okna. - Myślałem, że cię porwał, że cię skrzywdzi. A potem ten ogień... Zdawało mi się, że... Julio, czy ty masz pojęcie, jakim piekłem jest kochać kogoś i wiedzieć, że ten ktoś znalazł się w niebezpieczeństwie? Może już nie żyje? I to straszne poczucie bezsilności! Tak bardzo cię kocham, a musiałem patrzeć, jak on cię dotyka... Julia nie rozumiała w pełni słów męża. Po chwili, gdy pojęła ich sens, wstała i podeszła do Hala, który stał ze spuszczoną głową, mocno zaciskając palce na parapecie okna. Położyła dłonie na jego nagich plecach. - Owszem, wiem doskonale, jakie to uczucie - powiedziała, starając się, by głos jej nie drżał. - Zakochałam się w żołnierzu i musiałam patrzeć, jak idzie na wojnę. A kiedy nie wrócił, myślałam, że zginął. Wyruszyłam na poszukiwania, a potem czuwałam przy nim, choć wydawało mi się, że umrze i moja miłość nie zdoła go ocalić. Tak, to prawTLR dziwe piekło. Bardzo żałuję, że cię na to naraziłam. Hal odwrócił się i spojrzał jej w oczy. - Ty mnie kochasz? Polubiłaś mnie i może trochę pragnęłaś. Uważałem jednak, że nie powinnaś poślubić kogoś takiego jak ja, człowieka z przeszłością, z zszarganą reputacją. Chciałem, żebyś pozostała niewinna i znalazła mężczyznę, który byłby ciebie wart. Uznałem, że powinienem odejść i nigdy więcej nie spotykać się z tobą. Ale potem zostałaś skompromitowana... Hal zamknął oczy, jak przy spowiedzi. Nie potrafił uwierzyć, że postąpił właści-
wie. - Czułem się winny. Dostałem kobietę, której pragnąłem, którą kochałem, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nigdy dotąd nie kochałem - dodał ze smutkiem, otworzył
oczy i uśmiechnął się do Julii. - Honor kazał mi pojąć za żonę jedyną kobietę, której naprawdę pragnąłem, ale której nie powinienem mieć. - Ja kochałam cię od dawna, uświadomiłam to sobie podczas wyścigów. - Julia ujęła w dłonie twarz męża i starła kciukiem ostatnią smugę sadzy, która pozostała na jego policzku. - Kocham cię całym sercem i bardzo cię lubię, chyba że się na mnie złościsz. A pragnę cię bez przerwy, czy jesteś zagniewany, czy nie. Nie potrafię pojąć, czym sobie zasłużyłam na takiego męża jak ty. Pocałunek był kojący i podniecający zarazem. Gdy oderwali od siebie usta, Julia wtuliła się w męża i rozpłakała. Hal delikatnie starł łzy palcami z jej policzków. - Kiedy po mnie przyjechałeś, miałeś na sobie mundur - szepnęła z niepokojem. - Tak, byłem u dowództwa. - Dostałeś nowy przydział. Będę dzielna, powtarzała sobie w duchu, muszę być dzielna. - Powiedzieli, że jeśli wrócę za miesiąc, to dowiem się, gdzie zostanę przydzielony. - Rozumiem. Wyszłam za mąż za żołnierza i muszę przyjąć wszystko, co się z tym wiąże. - Nie musisz, kochanie. - Hal ujął jej rękę i ucałował. - Wystąpię z wojska. Zajmę się hodowlą koni w Buckinghamshire, ale kupimy też dom w Londynie, żeby móc TLR uczestniczyć w rozrywkach i życiu towarzyskim, kiedy przyjdzie nam na to ochota. Mu-
sisz mi tylko powiedzieć, ile sypialni ma być w naszej przyszłej rezydencji. - Dla dzieci? - Kiedy jechałem dzisiaj po Whitehall, zdarzył mi się sen na jawie - powiedział Hal. - Max spoglądał na drzwi stajni, w stronę swojej klaczy z długonogim źrebakiem u boku, a ja na moją żonę trzymającą na ręku dziecko. Zrozumiałem, że tego właśnie potrzeba mi do szczęścia. Julia uśmiechnęła się, zachwycona tą wizją. - Dziecko na wiosnę? Hal, nie mamy czasu do stracenia. - Ja też tak sądzę, kochanie. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował. - Nie traćmy czasu, choć mamy całe życie na miłość. Kochaj się ze mną, Julio. Posłowie Ludzie, którzy mieszkali w Brukseli w pamiętnym 1815 roku, pozostawili wiele relacji o miesiącach poprzedzających bitwę pod Waterloo. Pracowicie wertowałam te zapiski, żeby w pełni zrozumieć, jak mogło toczyć się życie Julii w tym mieście przed 18 czerwca oraz jak wyglądało pole bitwy. Pozwoliłam sobie na pewną swobodę, jeśli chodzi o niektóre daty i fakty - na przykład piknik w lasach Fôret de Soignes rzeczywiście miał miejsce, ale nieco wcześniej. Odbyło się wiele wyścigów konnych, lecz nie w dniu, w którym Hal odniósł zwycięstwo. I o ile mi wiadomo, nie ma w Brukseli kościoła z witrażem przedstawiającym upadek Lucyfera. Słowa Wellingtona i lorda Uxbridge'a przytoczyłam zgodnie z relacjami świadków, książę Brunszwiku naprawdę upuścił małego księcia Ligne, a madame Catalani rzeczywiście śpiewała w brukselskiej operze w czerwcu 1815 roku. Opisując wielki przegląd kawalerii w Ninove, obficie czerpałam z pamiętników kapitana Mercera.
Bruksela zmieniła się bardzo od 1815, ale park pozostał, a w Fôret de Soignes nadal odbywają się pikniki rodzinne. Na drodze do Mont St Jean niewiele pozostało śladów po dzielnych ludziach, którzy nią maszerowali, aby zwyciężyć Napoleona, podobnie TLR jak nie zostały relikty straszliwej, pełnej cierpień drogi powrotnej rannych żołnierzy do Brukseli. Kościół w Waterloo nadal stoi naprzeciw gospody, w której znajdowała się kwatera główna Wellingtona, a w tamtejszym muzeum zachował się stół, przy którym pisał rozkazy dla armii oraz wiele innych pamiątek po wszystkich armiach biorących udział w bitwie. Julia pielęgnowała Hala w stodole, podobnie jak lady de Lancey swego poślubionego zaledwie kilka tygodni wcześniej małżonka, ale naszej bohaterce bardziej dopisało szczęście. Poruszająca, tragiczna historia Magdalene de Lancey została opowiedziana w Lady de Lancey at Waterloo Davida Millera. Równie użyteczna okazała się dla mnie jego powieść The Duchess of Richmond Ball. Spośród pamiętników współczesnych wykorzystałam między innymi Journal of the Waterloo Cavalié Mercera, Paris ReVisited in 1815 by Way of Brussles and Waterloo Johna Scotta oraz The Letters of Spencer Maden. TLR
Document Outline Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty trzeci Posłowie