Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy PPPPRRRRAAAAWWWWOOOODDDDAAAAWWWWCCCCYYYY Tom I wydane przez Powrót do Natury Kato...
10 downloads
28 Views
2MB Size
Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy
PRAWODAWCY Tom I
wydane przez
Powrót do Natury Katolickie publikacje 80-345 Gdaƒsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32
Spis rozdzia∏ów Rozdzia∏ I Rozdzia∏ II Rozdzia∏ III Rozdzia∏ VI Rozdzia∏ V Rozdzia∏ VI
str - 2 str - 10 str - 21 str - 34 str - 51 str - 66
Prawodawcy TOM I Rozdzia∏ pierwszy
S∏oƒce zachodzi∏o, zalewajàc purpurowymi promieniami olbrzymià równin´, z jednej strony obramowanà ciemnà Êcianà lasów, a z drugiej ∏aƒcuchem gór równie˝ pokrytych lasem. Niektóre spiczaste szczyty dosi´ga∏y zawrotnej wysokoÊci i by∏y pokryte Êniegiem, który zachodzàce s∏oƒce z∏oci∏o i stroi∏o w purpur´; stoki gór i doliny osnuwa∏y si´ ju˝ liliowà mg∏à wieczornà. Na ca∏ej równinie ros∏a g´sta i wysoka trawa, podobna zupe∏nie do naszych zbó˝, poÊród której, gdzie niegdzie, rozrzucone by∏y grupki drzew z olbrzymimi wierzcho∏kami i pot´˝nym ulistnieniem, tworzàcym prawie nieprzejrzanà kopu∏´. Tej okaza∏ej i jednoczeÊnie wspania∏ej roÊlinnoÊci odpowiada∏y tak˝e i liczne stada pasàce si´ w dolinie. Olbrzymich rozmiarów i dziwacznego kszta∏tu zwierz´ta swawoli∏y, lub te˝ leniwie rozciàgni´te na trawie wygrzewa∏y si´ na s∏oƒcu. D∏ugie, gibkie ich cia∏a zakoƒczone by∏y ogonem, podobnie jak u smoka; dwie pary krótkich i grubych nóg s∏u˝y∏y im dla poruszania si´ po ziemi i ogromne skrzyd∏a, podobne do orlich, pozwala∏y unosiç si´ w powietrze; wàska, z du˝ymi, rozumnymi oczami, g∏owa podobna by∏a do koƒskiej. Zwierz´ta te by∏y albo czarne jak kruki, albo srebrzysto-bia∏e, lub te˝ z∏ocisto–ksztanowate z zielonawym odcieniem. Nieopodal od tego osobliwego stada, w cieniu g´stej zieleni drzew, zebra∏a si´ liczna grupa m´˝czyzn olbrzymiego wzrostu. Za jedyne okrycie ich miedziano–czerwonego cia∏a, s∏u˝y∏a im skóra zwierzàt, opasujàca biodra. Szorstkie, czarne i kosmate w∏osy spada∏y im na ramiona, a ordynarne twarze z wystajàcymi koÊçmi policzkowymi by∏y bez zarostu. Uzbrojeni byli w grube s´kate maczugi i krótkie kamienne topory, zatkni´te za pasem; ka˝dy z nich mia∏ woko∏o r´ki okr´cony d∏ugi sznur, zaopatrzony przy koƒcu w kamieƒ. Jedni siedzieli na grubych pniach, inni znów le˝eli na trawie, rozmawiajàc ze sobà, a gard∏owe ich dêwi´ki rozlega∏y si´ doÊç daleko. Byli to najwidoczniej pasterze, a nieopodal od nich widaç by∏o wielkie kosmate zwierz´ta, ze sterczàcymi uszami i ostrymi z´bami; z których jedne le˝a∏y na trawie, a inne znów, porykujàc, snu∏y si´ poÊród stada i widocznie równie˝ ich strzeg∏y. Nagle jeden z owych m´˝czyzn powsta∏ i wskaza∏ r´kà na grup´ idàcych ku nim kobiet, które mo˝na by∏o rozpoznaç po d∏ugich w∏osach i wystajàcych piersiach. Wysz∏y one z pobliskiego lasu i szybko zbli˝a∏y si´ w stron´ pasterzy. Podobnie jak i m´˝czyzn, jedyne ich okrycie stanowi∏y fartuchy z plecionej trzciny. W koszykach, o kszta∏tach najzupe∏niej pierwotnych i w rogo˝ach kobiety te nios∏y pasterzom po˝ywienie. By∏y tam owoce, ró˝ne korzenie i surowa ryba; a w czarkach z brzozowej kory, znajdowa∏ si´ jakiÊ ˝ó∏tawy i bardzo pachnàcy p∏yn. Postawiwszy jedzenie u nóg m´˝czyzn, kobiety pad∏y przed nimi na twarz, a nast´pnie szybko si´ podnios∏y i z o˝ywieniem zacz´∏y coÊ opowiadaç, czym wywo∏a∏y widocznie poruszenie wÊród pastu-
2
chów. – Jaskiniowy cz∏owiek zwo∏uje nas! Po co? – zapyta∏ ze zdziwieniem jeden z m´˝czyzn, widocznie zafrasowany. – Czy nas tylko wzywa, czy tak˝e i innych pasterzy? – z niemniejszym zaciekawieniem spyta∏ drugi. – Pos∏aniec mówi∏, ˝e goƒcy rozeszli si´ po lasach i dolinach. Zebraç si´ zaÊ majà w dolinie Êwi´tego kamienia tylko starsi i ci, których on sam specjalnie wskaza∏ – odpowiedzia∏a jedna z kobiet. Szybko zjad∏szy przyniesione im po˝ywienie, wszyscy puÊcili si´ w drog´; pozostawiajàc stada na opiece psów. Kiedy dosi´gli lasu, wówczas weszli w g´stwin´ i skierowali si´ ledwie widocznà w zaroÊlach Êcie˝kà. Drzewa by∏y olbrzymiej wysokoÊci; wszystka zaÊ roÊlinnoÊç by∏a nad podziw pot´˝na i owocujàca, podobnie jak i owa m∏odzieƒcza ziemia, która jà rodzi∏a. Po doÊç d∏ugiej podró˝y, gromada idàcych wysz∏a na obszernà polan´, otoczonà zewszàd wysokimi drzewami; grube pnie tych olbrzymów by∏y puste i s∏u˝y∏y za mieszkanie pierwotnym ludziom. Osobliwe te legowiska wszystkie wys∏ane by∏y skórami zwierzàt, a wewnàtrz nich znajdowa∏y si´ nawet domowe sprz´ty, wykonane z kory, oraz zapasy prowiantu. Kobiety krzàta∏y si´ po gospodarstwie, a zupe∏nie nagie dzieci biega∏y wokó∏ tych dziwnych domów i weso∏o swawoli∏y na Êwie˝ym powietrzu. Takich olbrzymich drzew-chat by∏o tam przynajmniej ze sto. PoÊród mieszkaƒców dawa∏o si´ równie˝ zauwa˝yç pewne poruszenie; zebrawszy si´ grupkami omawiali coÊ g∏oÊno i ha∏aÊliwie, nowo przybywajàcy natychmiast brali udzia∏ w tych naradach. Po chwili z t∏umu oddzieli∏o si´ oko∏o pi´çdziesi´ciu ludzi obu p∏ci, udajàc si´ ku Êcie˝ce, prowadzàcej w g´stwin´ leÊnà. Uzbroili si´ oni w ostre maczugi i wzi´li ze sobà pochodni´ z grubych, smolnych ga∏´zi, które zapalili, pocierajàc jeden kawa∏ek drzewa o dugi. Szli tak d∏ugo i wreszcie znaleêli si´ na obszernej polanie, otoczonej z jednej strony lasem, a z drugiej grzebienistymi ska∏ami, poprzecinanymi mnóstwem rozpadlin. PoÊrodku tej doliny, na niewielkim wzgórku, sta∏ ogromny szczeÊcienny kamieƒ; na nim zaÊ wznosi∏ si´ drugi, w kszta∏cie sto˝ka, który przypomina∏ ma∏y obelisk. Ten czarny bazaltowy sto˝ek by∏ szlifowany i b∏yszcza∏ z daleka, a woko∏o niego zgromadzone by∏y zio∏a i ˝ywiczne ga∏´zie. Ca∏a dolina zape∏niona ju˝ by∏a ludêmi. M´˝czyêni i kobiety zwartym t∏umem cisn´li si´ u podnó˝a pagórka, a czerwone, mgliste Êwiat∏o pochodni szkar∏atnym blaskiem rozjaÊnia∏o to dziwne zgromadzenie. Nagle t∏um si´ zako∏ysa∏, zaczà∏ si´ cisnàç, rozstàpi∏ si´, utworzy∏ przejÊcie i w tej chwili rozleg∏ si´ szept: – Cz∏owiek jaskiniowy!… Cz∏owiek jaskiniowy!… Utworzonym w t∏umie przejÊciem, szed∏ powoli cz∏owiek o doÊç dziwnym wyglàdzie. By∏ on olbrzymiego wzrostu i chudy jak szkielet. Jego pod∏u˝na, koÊcista twarz z grubymi wargami, p∏askim nosem i niskim czo∏em, by∏a blada i z sinym odcieniem, jakby pod skórà u niego p∏yn´∏a krew nie czerwona, a niebieska. Oczy mia∏ osadzone g∏´boko i dziwnie szeroko otwarte; lecz co najwi´cej uderza∏o w ca∏ej tej postaci, to posiadanie trzeciego oka, które mieÊci∏o si´ w tyle g∏owy, prawie zupe∏nie nieow∏osionej. Ubrany by∏ w krótkà tunik´, uszytà ze skóry zwierz´cej, a zaÊ niezwyk∏ej wielkoÊci r´ce i nogi mia∏ zupe∏nie go∏e. Na jego widok zebrany t∏um upad∏ na kolana i uderzy∏ czo∏em o ziemi´. Odpowiadajàc na powitanie lekkim skinieniem g∏owy przybysz ów skierowa∏ si´ w stron´ pagórka i wszed∏ na jego szczyt; nast´pnie okrà˝y∏ stojàcy tam kamieƒ siedem razy, tyle˝ razy pok∏oni∏ si´ przed nim g∏´boko, po czym upad∏ na twarz i równoczeÊnie gard∏owym g∏osem zaczà∏ wymawiaç swego rodzaju zakl´cia. Po chwili wsta∏ i le˝àcà obok wiàzk´ zió∏ obla∏ g´stym jak dziegieç p∏ynem; wyjà∏ z wiszàcego u pasa woreczka dwa niewielkie kamienie i zaczà∏ trzeç jeden o drugi, dopóki nie posypa∏y si´ iskry, które zapali∏y smolne ga∏´zie, u∏o˝one wokó∏ sto˝kowatego kamienia. Rozleg∏ si´ trzask, a nast´pnie buchnà∏ g´sty dym. Wówczas trójoki olbrzym zaczà∏ po prostu ryczeç i biegaç woko∏o kamienia z niezwyk∏à szybkoÊcià, a t∏um go naÊladowa∏. M´˝czyêni i kobiety, wziàwszy si´ za r´ce, utworzyli olbrzymi ∏aƒcuch i kr´cili si´ woko∏o owego pomnika w zapami´ta∏ym taƒcu, któremu towarzyszy∏y krzyki i dzikie wycia, co prawdopodobnie mia∏o oznaczaç Êpiew, gdy˝ g∏osy
3
chwilami cich∏y, to znów si´ podnosi∏y, lecz nie by∏o w tym ˝adnego rytmu, lub jakiejkolwiek okreÊlonej melodii. Dym g´stymi k∏´bami wznosi∏ si´ w gór´ i rozpoÊciera∏ niby kaptur olbrzymi, nie màcony najmniejszym wietrzykiem. Nagle poÊród ciemnych ob∏oków dymu zab∏ysnà∏ p∏omieƒ, który ognistym s∏upem wystrzeli∏ w gór´, a nast´pnie zajaÊnia∏ wszystkimi barwami t´czy, przyjmujàc kszta∏t olbrzymiego sfinksa. G∏owa jego posiada∏a twarz ludzkà, by∏a pi´kna i innego zupe∏nie typu, ni˝ u zebranych tam ludzi; cia∏o byka z silnymi pazurami lwa, gin´∏o w k∏´bach dymu; olbrzymie skrzyd∏a dumnie podnosi∏y si´ ku niebu, a nad czo∏em Êwieci∏a oÊlepiajàco jasnym Êwiat∏em gwiazda, wydzielajàc ró˝nobarwne promienie. Jaskiniowy cz∏owiek wraz z ca∏ym t∏umem zatrzymali si´ prawie jednoczeÊnie i jakby zastygli na miejscu, a po chwili upadli wszyscy na kolana i ze czcià wpatrywali si´ w zjawisko. Nagle ta zagadkowa istota przemówi∏a. DonoÊny g∏os jak gdyby z oddali dochodzàcy, dociera∏ a˝ do ostatnich szeregów i dêwi´cza∏, niby pot´˝ny g∏oÊnik. – Pos∏uchajcie, mieszkaƒcy dolin, gór i lasów: oto nadszed∏ czas, w którym zejdà mi´dzy was bogowie i mrok si´ rozproszy, albowiem zmieszajà si´ oni z ludêmi, ods∏onià nieznane tajemnice, uka˝à wam skarby we wn´trzu ziemi i otworzà wasze oczy na pi´kno Nieba. I przemienià was oni, a w pokoleniach waszych przechowa si´ wiecznie podanie o tym, ˝e dane wam by∏o szcz´Êcie oglàdania b∏ogos∏awionych, którzy zeszli z Nieba i zamieszkali mi´dzy ludêmi. Bogowie zbli˝ajà si´! Przygotujcie si´ ludzie równin, gór i lasów do wielkiego zdarzenia: przez dwa dni nic nie jedzcie i nie pijcie, a trzeciego dnia zbierzcie si´ w dolinach i u podnó˝y gór, aby zobaczyç, jak opuszczà si´ z nieba wasi monarchowie i nauczyciele. Czas nadszed∏! G∏os umilk∏, zjawisko poblad∏o i po chwili rozp∏yn´∏o si´ w powietrzu. Jeszcze przez kilka chwil t∏um sta∏ bez ruchu, jakby pora˝ony tym, co zobaczy∏ i us∏ysza∏. Nast´pnie zako∏ysa∏ si´ i zaszumia∏ jak wzburzone morze, a ludzie otoczywszy jaskiniowego cz∏owieka, zasypywali go pytaniami. ObjaÊnia∏ on im tedy, ˝e widziana przez nich istota by∏a przys∏ana przez Bogów, zwiastujàcych w ten sposób swoje przybycie. Pouczy∏ ich tak˝e, jak majà poÊciç i oczyszczaç si´ przez obmywanie w rzekach, a w koƒcu poleci∏ im ubraç si´ w czystà i nowà odzie˝. Koƒczàc swoje pouczenia, wskaza∏ im jeszcze miejsca, w których majà si´ zebraç, ˝eby mogli lepiej widzieç nies∏ychane i niewidziane dotàd widowisko: zejÊcie Bogów z nieba – tajemniczych istot, które schodzà na ziemi´, aby przemieniç Êwiat. T∏um rozchodzi∏ si´ w poÊpiechu, ˝eby si´ podzieliç przedziwnà wieÊcià z tymi, którzy jej nie s∏yszeli. Nast´pne dwa dni po owej pami´tnej nocy up∏yn´∏y w goràczkowym podnieceniu. W t´pym Êwiatopoglàdzie dzikusów coÊ si´ rozÊwietli∏o; przebudza∏a si´ ciekawoÊç, choç mo˝e jeszcze zwierz´ca, lecz wstrzàsn´∏a ju˝ ona ich ci´˝kim rozumowaniem wciskajàc im nowe myÊli, które powinny by∏y rozbudziç umys∏ do nowego ˝ycia. Jakby instynktownie uczuwali ju˝ oni, ˝e na ziemi´ schodzi jakieÊ nowe Êwiat∏o w osobie tych nowych istot. W oznaczonym dniu, nad wieczorem, ca∏a ludnoÊç by∏a na nogach; podniecenie ros∏o z godziny na godzin´ i nie tylko ludzie, lecz i ca∏a przyroda znajdowa∏a si´ w stanie oczekiwania czegoÊ niezwyk∏ego. Powietrze dêwi´cza∏o jakoÊ dziwnie, po niebieskim sklepieniu przesuwa∏ si´ ró˝nobarwny blask, a dr˝enie atmosfery by∏o na tyle silne, ˝e liÊcie na drzewach szeleÊci∏y i szumia∏y, i nawet samotne ska∏y jakby ko∏ysa∏y si´. Zniecierpliwienie dzikiego t∏umu wzrasta∏o nieustannie a kilku m∏odych ludzi, bardziej odwa˝nych i umys∏owo rozwini´tych, którzy ju˝ poprzednio oswoili i ujeêdzili wspomniane na wst´pie skrzydlate zwierz´ta, wsiedli teraz na nie i wznieÊli si´ w powietrze, a˝eby wczeÊniej ujrzeç oczekiwanych bogów. Wreszcie, po niebie rozla∏ si´ szeroko jasny, ró˝owy blask, przechodzàcy w z∏ocisto ˝ó∏ty, a na tym promienistym tle ukaza∏a si´ tajemnicza flotylla, która szybko opuszcza∏a si´ z niebieskich wy˝yn. Z ka˝dego statku wyp∏ywa∏y strumienie oÊlepiajàcego Êwiat∏a, które czyni∏o je podobnymi do s∏oƒc i równoczeÊnie rozleg∏a si´ nies∏ychana dotychczas muzyka. Delikatne, harmonijne, a zarazem niewypowiedzianie pot´˝ne dêwi´ki przenika∏y na wskroÊ nawet tych dzikich pierwotnych ludzi, i targa∏y ka˝dym nerwem. Milczàcy, zmieszani i zdziwieni patrzyli na to
4
niezwyk∏e widowisko. Poza tym muzyka sfer wywo∏a∏a jeszcze jedno zupe∏nie nieoczekiwane zjawisko: z g∏´bi rzek i trz´sawisk z rozpadlin ska∏ i z lasów powype∏za∏y ró˝ne stworzenia i ró˝nokszta∏tne dziwaczne potwory; wielkie i ma∏e, budzàce strach w ludziach, którzy zwykle uciekali przed nimi w obawie. Lecz straszne te bestie nie zamierza∏y widocznie szkodziç ludziom, poniewa˝ jak oczarowane s∏ucha∏y poskramiajàcych je czarownych dêwi´ków, które jak gdyby przenika∏y ludzi i zwierz´ta. Tymczasem, powietrzna flotylla opuszcza∏a si´ coraz ni˝ej ku ziemi. Bijàce od niej promienie przyj´∏y ró˝nobarwne odcienie, tak ˝e góry i doliny okrywa∏y si´ na przemian to szafirowo - b∏´kitnym, to szmaragdowo - zielonym, lub rubinowo - czerwonym Êwiat∏em, a powietrze przesyca∏y powiewy dziwnie pi´knych aromatów. Teraz ju˝ mo˝na by∏o wyraênie dostrzec, ˝e przy koƒcu ka˝dego statku znajdowa∏y si´ otwarte drzwi i w nich, jakby na balkonie, stali ludzie wysocy, kszta∏tni, w bia∏ych szatach, lub owini´ci zas∏onami, przypominajàcymi srebrzystà krep´. Oblicza ich by∏y niezwyk∏ej pi´knoÊci i dla tych pierwotnych i nieokrzesanych ludzi wydawali si´ istotnie bóstwami. Powa˝nie i w zamyÊleniu spoglàdali adepci na t´ nowà ziemi´– teren ich przysz∏ej dzia∏alnoÊci – i na ludzkà mas´, do przemienienia której powo∏ano ich tutaj, a˝eby dali jej duchowe Êwiat∏o, ciep∏o serca, poj´cie o wielkoÊci Stwórcy i praw, które majà nauczyç ludzi porzàdku i skierowaç ich na drog´ doskonalenia si´. Jakby ko∏osyna na falach harmonii, cicho przep∏yn´∏a powietrzna flotylla nad równinà i lasami, po czym, wzniós∏szy si´ wy˝ej, skry∏a si´ za wierzcho∏kami wysokich gór. Prawie jednoczeÊnie skrzydlate smoki zrzuci∏y na ziemi´ swoich jeêdêców i z powrotem wzbi∏y si´ w powietrze, a pozostali wspó∏bracia ich z dolin, równie˝ poszli za ich przyk∏adem i ca∏e stado poszybowa∏o ku górom – gdzie znikn´∏a niewiadoma flotylla. Pó∏dziki t∏um pierwotnych ludzi by∏ jakby oszo∏omiony. Zrodzi∏o si´ w nim nowe uczucie – zachwyt i uniesienie wobec doskona∏ej pi´knoÊci, a jednoczeÊnie i porównanie z ich w∏asnà brzydotà. Jednak˝e, uczucie to by∏o zupe∏nie pozbawione zawiÊci, bowiem istoty te, obdarzone nieziemskà pi´knoÊcià, by∏y wszak bogami. W zachwycie, jakiego w ogóle dotychczas nie doznawa∏y, oczarowane dzikie t∏umy wpatrywa∏y si´ w ów górski ∏aƒcuch, za którym w tej chwili powinni byli znajdowaç si´ bogowie. Po chwili opanowa∏ ich zabobonny l´k, gdy nagle nad wierzcho∏kami najwy˝szych gór ukaza∏y si´ ogniste trójkàty, a nast´pnie pojawi∏ si´ olbrzymi obraz skrzydlatej istoty z ognistym mieczem. Wszyscy zrozumieli, ˝e miejsca te sta∏y si´ dla nich zakazanymi i ˝e ˝aden z mieszkaƒców dolin, lasów i gór nie ma prawa zbli˝aç si´ do mieszkaƒ bogów. Wkrótce potem pojawi∏y si´ z wy˝yn cztery skrzydlate bia∏e smoki,, a jeêdêcy ich byli istotami, jakich dotàd jeszcze nigdy nie widziano. Byli to rycerze Graala w srebrnych zbrojach; na piersiach ich, na podobieƒstwo s∏oƒc, jaÊnia∏y uwieƒczone krzy˝em kielichy, a w r´kach trzymali kopie z ognistymi ostrzami . Pok∏oniwszy si´ na wszystkie cztery strony Êwiata i wymówiwszy donoÊnym g∏osem magiczne zakl´cia, jeêdêcy znikli w ró˝nych kierunkach, aby zwiastowaç m∏odzieƒczym narodom przybycie boskiej rasy – ich królów i prawodawców. A kiedy powrócili, szczyty gór pokry∏y si´ g´stymi ob∏okami, poprzez które niejasno migota∏ olbrzymi trójkàt; nast´pnie muzyka ucich∏a, ró˝nobarwne Êwiat∏a pogas∏y i wraz z g´stym mrokiem nasta∏a cisza nocna; jedynie tam, gdzie schowali si´ bogowie, widaç by∏o jeszcze delikatnà, z∏ocistà zorz´. W jednej z gór, otaczajàcych p∏aszczyzn´, na której wylàdowa∏a flotylla adeptów, znajdowa∏a si´ obszerna grota, stworzona po cz´Êci przez samà natur´, a po cz´Êci ludzkimi r´kami – i w niej zebra∏o si´ oko∏o dwudziestu ludzi. Âciany tej podziemnej sali by∏y w wielu miejscach zdobione rzeêbà, jaÊniejàca kula, przymocowana do jednej ze Êcian, rozjaÊnia∏a jà delikatnym b∏´kitnym Êwiat∏em. W obszernym zag∏´bieniu, w rodzaju niszy, znajdowa∏ si´ wielki czerwony, wyciosany w kszta∏cie trójkàta kamieƒ do którego prowadzi∏o kilka stopni, a zaÊ na wierzcho∏ku owego kamiennego trójkàta wznosi∏ si´ du˝ych rozmiarów masywny krzy˝ z czystego z∏ota, otoczony fosforycznym blaskiem. Ze sklepienia zwisa∏o nad krzy˝em siedem z∏otych Êwieczników przedziwnej roboty, a w ka˝dym z nich p∏onà∏ osobliwy ogieƒ, odpowiadajàcy kolorem t´czy.
5
To ró˝nobarwne Êwiat∏o mieni∏o si´ dziwnie i wytwarza∏o cudownà gr´ barw na z∏ocie i krysztale wielkiego kielicha, mieszczàcego si´ u podnó˝a krzy˝a, a zaÊ z obu stron owego kielicha le˝a∏o kilka ksiàg du˝ych rozmiarów w metalowych oprawach. W niewielkiej przyleg∏ej grocie, oÊwietlonej równie˝ przymocowanà do Êciany kulà, znajdowa∏ si´ stó∏ i kamienne ∏awki. Kilku ludzi, kl´czàc przed owà grotà, modli∏o si´ goràco. Pok∏oniwszy si´ trzy razy do ziemi, zaÊpiewali chórem dziwnie melodyjny hymn, a nast´pnie przeszli do przyleg∏ej maleƒkiej groty, gdzie jedni usiedli za sto∏em, a inni spacerowali tam i z powrotem; wszyscy wszak˝e wydawali si´ wzburzeni, skonsternowani i zatopieni w g∏´bokiej, a powa˝nej zadumie. Byli to wszystko ludzie pi´kni, ró˝nych ras i typów, w kwiecie wieku, lecz szczupli, bladzi i o wyglàdzie ascetów. Wszyscy oni jednakowo jaÊnieli jakimÊ wewn´trznym Êwiat∏em, które jakby przenika∏o poprzez skór´, opromieniajàc po cz´Êci chude i energiczne twarze i Êwieci∏o w ich spojrzeniu, pe∏nym rozumu oraz silnej woli, lecz równoczeÊnie przes∏oni´tym g∏´bokim smutkiem. Ludzie ci mieli na sobie ciemne skóry, przepasani byli sznurami, a na nogach nosili s∏omiane sanda∏y. Wreszcie jeden z nich, sàdzàc z wyglàdu, starszy, przerwa∏ trwajàce milczenie i rzek∏: – Bracia, trudy nasze skoƒczone i mam nadziej´, z nimi równie˝ i nasze ci´˝kie doÊwiadczenia. – Zbli˝a si´ godzina, w której musimy stanàç przed naszymi dawnymi nauczycielami i s´dziami, a˝eby zdaç rachunek z olbrzymiego zadania, jakie na nas w∏o˝ono. Dlatego te˝ zdaje mi si´, ˝e czas ju˝ zabraç dokumenty, jako dowód naszych prac, które musimy przedstawiç nauczycielom. – Wprawdzie dzwon jeszcze nie zadzwoni∏, lecz masz racj´ bracie, przygotujmy wszystko – odrzek∏ na to jeden z m´˝czyzn, powstajàc z miejsca. Po tym przynieÊli i u∏o˝yli na stole szereg du˝ych ci´˝kich zwojów. Na jednych by∏y nakreÊlone astronomiczne po∏o˝enia gwiazd i ruchy planet, poczàwszy od niepami´tnych czasów, inne znów zawiera∏y historie stopniowego rozwoju planety i ˝yjàcych na niej ras do majàcych nadejÊç czasów, a jeszcze inne mieÊci∏y w sobie szczegó∏owy dziennik osobistej pracy ka˝dego z nich, oraz osiàgni´tych rezultatów. Zaledwie ukoƒczyli rozdzielanie i wiàzanie w paczki owych drogocennych dokumentów, gdy nagle rozleg∏y si´ trzy wyraêne dêwi´czne uderzenia dzwonu. Wszyscy drgn´li i prawie jednoczeÊnie powstali, a niektórzy nawet zarumienili si´ ze wzruszenia. – Przystàpmy do ostatniego oczyszczenia i zanim staniemy przed naszymi s´dziami, wznieÊmy oczyszczalnà modlitw´ – rzek∏ ten, który przemówi∏ na poczàtku. W milczeniu podchodzili kolejno do êród∏a, które cienkim strumieniem bi∏o w Êcianie groty i sp∏ywa∏o do kamiennego basenu; myli w czystej wodzie twarz i r´ce, a nast´pnie powracali do du˝ej groty, gdzie odmówili modlitw´ i odÊpiewali hymn; lecz posiada∏ on tym rzem ju˝ zupe∏nie innà melodi´. DonoÊne i silne dêwi´ki, przepe∏nione wielkà radoÊcià i goràcà wiarà, oddawa∏y chwa∏´ si∏om dobra i b∏ogos∏awieƒstwo oczyszczenia, a podczas gdy si´ rozlega∏y te wspania∏e pienia, grota rozjaÊni∏a si´ cudownym, ró˝owym Êwiat∏em, a kielich pokry∏ si´ w tej chwili snopem oÊlepiajàcych promieni i nape∏ni∏ si´ do po∏owy z∏ocistym p∏ynem. Uradowni i przemienieni zupe∏nie, upajali si´ zebrani tym czarownym widowiskiem. Potem jeden z nich wszed∏ na stopnie, wzià∏ kielich i napi∏ si´ z niego, a nast´pnie da∏ pozosta∏ym, którzy równie˝ pili zeƒ tajemnà zawartoÊç. Po chwili ten, który zdawa∏ si´ byç starszym, wzià∏ kielich, inny podniós∏ z∏oty krzy˝, a pozostali podzielili mi´dzy sobà ksià˝ki i zwoje, po czym, trzymajàc ka˝dy w jednej r´ce niesiony przedmiot a w drugiej p∏onàcà czerwonà, woskowà Êwiec´, wszyscy skierowali si´ ku schodom, wykutym w skale i mieszczàcym si´ za jej zr´bem. Na przodzie post´powali ci, którzy nieÊli kielich i krzy˝, a za nimi szli wszyscy pozostali; i ca∏y ten pochód wst´powa∏ po schodach nie majàcych, zdawa∏o si´, koƒca, a˝ wyszed∏ wreszcie na maleƒki plac, ukryty poÊród ostrych szczytów ska∏. Zaledwie wszyscy zatrzymali si´ tutaj, gdy nagle rozleg∏ si´ g∏oÊny, o dziwnych tonach, dêwi´k i w kotlinie zerwa∏ si´ wicher, który pochwyci∏ ich jak s∏om´ i z za-
6
wrotnà szybkoÊcià poniós∏ na szczyt góry. Znaleêli si´ teraz na obszernej p∏aszczyênie, okolonej ska∏ami i wysokimi górami; nieopodal, poÊród wspania∏ej roÊlinnoÊci sta∏ du˝y budynek o nieznanym stylu. Szerokie schody wiod∏y na galeri´ z kolumnami, które swoim kszta∏tem przypomina∏y wierzcho∏ki drzew, a pomi´dzy nimi w wielkich kamiennych naczyniach, w formie kielichów, pali∏y si´ aromatyczne zio∏a. Tutaj te˝ stan´li przybysze z groty w swoich prostych, szarych, roboczych ubraniach. Z wy˝yny tej otwiera∏ si´ przed nimi przepi´kny cudowny krajobraz. Nieopodal schodów bieg∏a w dó∏ droga, po obu stronach której, widaç by∏o kwitnàce krzewy. Droga ta wiod∏a ku obszernej polanie, na której làdowali przybyli z umar∏ej planety. Jeden za drugim przybija∏y powietrzne statki i wychodzili z nich podró˝ni, zbierajàcy si´ w grupy. Jedna z takich grup sk∏ada∏a si´ z ludzi, okrytych zupe∏nie d∏ugimi zas∏onami i poprzez t´ srebrzystà tkanin´ przebija∏o jasne Êwiat∏o, jakby od rozpalonego do czerwonoÊci metalu, a wokó∏ ich g∏ów jaÊnia∏y szerokie kr´gi z∏ocistych blasków. Dalej stali magowie w swoich Ênie˝bobia∏ych szatach z promieniami na czole, odpowiadajàcymi ich stopniom (które osiàgn´li przez swà prac´ duchowà) i z migocàcymi znakami na piersiach, a za nimi, jakby zjawy Êwietliste – maginie, rycerze Graala, przypominajàcy ul srebrzysty, adepci ni˝szych stopni i wreszcie t∏um ludzi, którzy dostàpili ∏aski przesiedlenia na drugà planet´. Ci ostatni po prostu znajdowali si´ w stanie os∏upienia, i dr˝àc skupiali si´ woko∏o swoich opiekunów. Wielcy s∏u˝ebnicy Êwiat∏a na czele z hierofantami, niosàcymi kielichy, uwieƒczone krzy˝ami, ruszyli ku pa∏acowi, gdzie oczekiwali ich pionierzy m∏odzieƒczej planety, którzy najpierw upadli przed nimi na twarz, a nast´pnie przy∏àczyli si´ do pochodu. Do wielkiej sali weszli tylko wy˝si magowie, maginie, rycerze Graala i stan´li w g∏´bi pó∏kolem; zaÊ poÊrodku, przed najwy˝szymi magami, których oblicza zakrywa∏y d∏ugie zas∏ony, ustawi∏a si´ grupka pracowników nowego Êwiata i z∏o˝y∏a u ich nóg przyniesione dokumenty; potem podeszli ku nim adepci i oddali im krzy˝, kielich i ksi´gi w metalowych oprawach. Po chwili w sali zaponowa∏a g∏´boka cisza i rozleg∏ si´ dêwi´czny g∏os jednego z tych, których twarze by∏y zas∏oni´te. – Pozdrawiam was, moje dzieci. PracowaliÊcie m´˝nie i wytrwale, i tym odkupiliÊcie grzechy swoje. Niech˝e spadnà ∏aƒcuchy, przykuwajàce was do przesz∏oÊci jak wi´êniów! Niechaj dawni wygnaƒcy powrócà oczyszczeni do rodziny s∏ug Êwiat∏a i uÊwi´cà swoje duchowe zmartwychwstanie. Promieƒ oÊlepiajàcego Êwiat∏a jak b∏yskawica b∏ysnà∏ z grupy wy˝szych magów i ognistym ca∏unem nakry∏ grupk´ pracowników, jakby spalajàc ich. A po chwili, kiedy ta jasna mg∏a si´ rozwia∏a, da∏a si´ widzieç cudowna przemiana. Zamiast poprzedniego skórzanego okrycia, pionierzy nowej planety mieli teraz na sobie Ênie˝nobia∏e szaty; na twarzach ich malowa∏a si´ podnios∏a radoÊç, która nadawa∏a im wyraz przedziwnej pi´knoÊci, a zaÊ na czo∏ach ich ukaza∏y si´ pierwsze promienie korony magów: u niektórych po jednym, a u niektórych po dwa. Przybysze ziemscy otoczyli ich ko∏em, kolejno obejmowali i sk∏adali ˝yczenia; znaleêli si´ tak˝e mi´dzy nimi i dawni przyjaciele, spotkanie z którymi sprawia∏o im wielkà radoÊç. Jednak˝e nowo wyÊwi´ceni nie zapominali obowiàzków gospodarzy na nowej planecie, którzy powinni przyjàç przyby∏ych goÊci. Przede wszystkim odprowadzili wy˝szych magów do przeznaczonych im pomieszczeƒ, a innych podró˝nych zaprosili do wielkiej sali, gdzie by∏ ju˝ nakryty stó∏ i przygotowany skromny posi∏ek, sk∏adajàcy si´ z mleka, miodu, owoców i chleba. Ebramar równie˝ znalaz∏ przyjaciela pomi´dzy wygnaƒcami i umieÊci∏ go za sto∏em obok siebie. – Jak˝e jestem szcz´Êliwy, ˝e twoja pokuta ju˝ skoƒczona, Udeo. JesteÊmy ci niewymownie wdzi´czni z przyjació∏mi za przygotowany dla nas tak wspania∏y pa∏ac, który ju˝ od chwili przybycia daje nam wygodne schronienie – powiedzia∏ Ebramar. Udea, pi´kny m∏ody cz∏owiek o powa˝nym obliczu z du˝ymi czarnymi, zamyÊlonymi oczami s∏yszàc to westchnà∏. – Czasu mieliÊmy dosyç do budowy. Lecz jest on co prawda, jeszcze za ma∏y dla pomieszczenia was wszystkich, i dlatego te˝ przygotowaliÊmy szereg grot, w których b´dziecie mogli na razie umieÊciç niewtajemniczonych. Co zaÊ si´ tyczy wygód, to sà one wi´cej ni˝ skromne, tak jak i nasze przyj´cie.
7
Nie posiadamy kulinarnego komfortu, lecz cieszyliÊmy si´, ˝e mo˝emy przygotowaç i podaç wam chocia˝ to, co mamy. Ka˝dy kamieƒ tego domu by∏ dla nas symbolem nadziei, ˝e mrok naszego ˝ycia rozproszy si´ kiedyÊ i ˝e wy zamieszkacie tutaj, a my zaÊ b´dziemy poÊród równych sobie, którzy przyniosà tu skarby przesz∏oÊci – ˝ywe wspomnienie o umar∏ej ziemi, b´dàcej niegdyÊ naszà kolebkà. – O, Ebramarze! ˚ycie, które tutaj wiod∏em, wydaje mi si´ ci´˝kim koszmarem od chwili, kiedy si´ ocknà∏em na tej planecie dzikiej i nieobrobionej, zamieszka∏ej przez ni˝sze istoty, niezdolne mnie zrozumieç. Wprawdzie mia∏em i ja towarzyszy miedoli, lecz ca∏e otoczenie by∏o strasznà udr´kà. ÂwiadomoÊç, ˝e sami byliÊmy przyczynà naszej ci´˝kiej doli, ˝al i wyrzuty sumienia przygniata∏y po prostu dusz´. ByliÊmy wszak dos∏ownie pozbawieni wszystkiego i pozostawieni sami tylko naszej wiedzy, a jako jedynà rozrywk´ mieliÊmy olbrzymià prac´. Ci´˝ko i trudno by∏o … Niekiedy myÊla∏em, ˝e padn´ pod tym brzemieniem, takie by∏o ono ci´˝kie. Lecz, na nieszcz´Êcie … by∏em nieÊmiertelny!! W g∏osie Udei dêwi´cza∏y prze˝yte cierpienia i Ebramar mocno uÊcisnà∏ jego r´k´. – Odp´dê od siebie ci´˝kie wspomnienia, tym bardziej, ˝e nie czas teraz na nie, kiedy ogrom spe∏nionego zadania i blask zas∏u˝onej nagrody powinny zrównowa˝yç ca∏à gorycz przesz∏oÊci. Z∏oty promieƒ na twoim czole, jako znak zas∏u˝ony, zdobytej na nowo nieÊmiertelnej korony magów, zetrze wszystkie b∏´dy i cierpienia. On ci oÊwieca jasnà przysz∏oÊç, a dalej pójdziemy ju˝ razem. Oczy Udei zap∏on´∏y mi∏oÊcià i goràcà wdzi´cznoÊcià. – Masz s∏usznoÊç, Ebramarze. Pod twojà opiekà i kierownictwem mam nadziej´ ju˝ bez ˝adnych przeszkód przejÊç drog´ do doskona∏oÊci. Pozwól mi podzi´kowaç sobie, wierny przyjacielu, za wszystko, co dla mnie uczyni∏eÊ. Nigdy nie opuszcza∏eÊ mnie i nawet w najci´˝szych godzinach moich prób z dalekiej ziemi dochodzi∏o do mnie goràce tchnienie twojej mi∏oÊci, aby pocieszyç, wesprzeç i ul˝yç cierpieniom wygnaƒca! Ebramar uÊmiechnà∏ si´ i zaprzeczy∏ ruchem g∏owy, mówiàc: – Dasz mi w nagrod´ to, co by∏o mojà radoÊcià. A teraz, powtarzam, odp´dê od siebie te wspomnienia. Póêniej pomówimy dowoli o wszystkim. Zatem uczta nasza skoƒczona. Pójdêmy, chc´ zaznajomiç ci´ z moimi przyjació∏mi. Podeszli obaj do nielicznej grupki osób, stojàcych przy oknie, i Ebramar przedstawi∏ Ude´ Narze i swoim uczniom ƒ). – Oto dwaj m´˝ni i wytrwali pracownicy nauki: Supramati i Dachir. Prowadzenie ich po drodze wst´powania by∏o dla mnie prawdziwym zadowoleniem. A to: Narajana, mój “marnotrwany syn”, który powróci∏ wreszcie do domu ojca. Sprawi∏ mi on wprawdzie nie ma∏o przykroÊci, lecz i radoÊç tak˝e. W jego osobie przedstawiam ci najweselszego i najbardziej ziemskiego z magów; lecz spodziewam si´, ˝e zobaczymy go w przysz∏oÊci, na tej nowej planecie, jako zdobywc´ i za∏o˝yciela jakiegoÊ wielkiego paƒstwa, którego legendarne imi´ zachowa si´ w pami´ci ludzi a˝ do najodleglejszych czasów. •) Patrz poprzednie utwory Pi´cioksi´gu: “Eliksir ˚ycia”, “Magowie” i “Âmierç Planety”.
Wszyscy si´ rozeÊmieli i po chwili przyjacielskiej pogaw´dki rozeszli si´ do pracy przy organizacji miejsca nowego swego osiedlenia. W celu bli˝szego objaÊnienia podanych wy˝ej faktów i wyt∏umaczenia obecnoÊci cz∏onków bractwa nieÊmiertelnych na nowej planecie, uwa˝am za niezb´dne podaç ni˝ej pewne wyjaÊnienia. Pomimo surowej dyscypliny i ci´˝kiej pracy, jakim podlegajà cz∏onkowie tajemnego bractwa, adepci pozostajà jednak ludêmi, i nie jeden z nich, przy ca∏ym ogromie zdobytej wiedzy, zaledwie powierzchownie ujarzmia tlàce si´ w g∏´bi jego istoty s∏abostki. Ludzie tacy ulegajà niekiedy nieujarzmionym jeszcze nami´tnoÊciom i pod ich wp∏ywem dokonujà nieraz rzeczy tak dalece ubli˝ajàcych im, jako adeptom, ˝e wydalenie przest´pców z gminy bractwa staje si´ koniecznoÊcià. Jednak˝e zwyczajne usuni´cie takich ludzi ze tego Êrodowiska wydaje si´ czymÊ nader niebezpiecznym, poniewa˝ rozporzàdzajà oni wielkà si∏à, nadu˝ycie której mo˝e spowodowaç wiele z∏ego; ponadto, b´dàc wtajemniczonymi w wielkie sekrety nauki, mogliby nawet naruszyç naturalny bieg zdarzeƒ, gdyby zechcieli rozszeczyç swoje wiadomoÊci wÊród t∏umu, dostatecznie rozwini´tego umys∏owo, a˝eby je przyjà∏, atoli zbyt ograniczonego, ˝eby u˝y∏ ich do dobrych celów. Jak jednakowo˝ uwolniç si´ od takich niebezpiecznych wspó∏braci? Pozbawiç ˝ycia tych, którzy spo˝yli pierwotnà materi´ nie jest rzeczà ∏atwà.
8
Dlatego te˝ winnym daje si´ do wyboru albo umrzeç dobrowolnà i niezwykle bolesnà Êmiercià przez powolne roz∏o˝enie organizmu za ˝ycia, albo te˝ po prostu odjazd w charakterze krzewicieli Êwiat∏a na nowà planet´, przeznaczonà dla przysz∏ych prawodawców, lecz znajdujàcà si´ jeszcze na niskim stopniu rozwoju. Tam muszà oni pracowaç do czasu oznaczonego dla nich przez nauczycieli, lub do ich przybycia. Swojà olbrzymià wiedz´ majà oni prawo i nawet sà zobowiàzani stosowaç wy∏àcznie dla dobra tego Êwiata, dzia∏ajàc podobnie, Jak Dachir i Supramati na wyspie pustynnej, a jednoczeÊnie nie majà mo˝noÊci przekazaç tej wiedzy istotom ni˝szym, bo te sà zupe∏nie niezdolne do jej przyj´cia. B´dàc pozbawieni rozkoszy i nawet wygód “Wielkich Babilonów”, gdzie szczególnie obfite sà pokusy i niskie nami´tnoÊci, i skazani na ˝ycie w pustyni, wygnaƒcy ci zmuszeni sà zajmowaç si´ ustawicznà pracà. Wiedza ich musi przyÊpieszaç rozwój nieobrobionych miejsc i obserwowaç równowag´ dziewiczej ziemi, obfitujàcej w si∏y i bogactwa przyrody. Na nich cià˝y równie˝ obowiàzek opisywania powolnego rozwoju planety i pierwotnych jej mieszkaƒców, a˝eby potem móc zdaç rachunek z przygotowawczych prac przed zwierzchnikami. Pokuta jest zwykle ci´˝ka, lecz przez nià oczyszcza si´ wielki wygnaniec, zmywa z siebie dawne b∏´dy i jednoczeÊnie tà drogà podnosi si´ z upadku. Takich skazanych, którzy jako pokut´ wybrali ci´˝kà prac´ na innym Êwiecie, Najwy˝sza Rada pogrà˝a∏a w stan letargu, a wy˝si wtajemniczeni odwozili ich na nowà, odleg∏à planet´ – teren przysz∏ej dzia∏alnoÊci wielkich kap∏anów zgas∏ego Êwiata. Wygnaƒcy zaopatrywali si´ tylko w to, co najniezb´dniejsze: instrumenty magiczne, mogàce si´ przydaç drobiazgi, przybory i bibliotek´, pomys∏owo i màdrze zestawionà, nie tylko z naukowych prac i wskazówek, lecz i takich, które s∏u˝y∏by im i dla odpoczynku umys∏u. Na proÊb´ przyjació∏ wygnaƒcom dodawano tak˝e niektóre przedmioty komfortu i wreszcie dawano im wszystko niezb´dne dla sprawowania s∏u˝by bo˝ej, aby mogli Êciàgaç czyste emanacje, potrzebne w celu zrównowa˝enia atmosferycznych pràdów i kierowania si∏ami chaosu. Grupa wygnaƒców, która tylko co uczci∏a swoje duchowe zmartwychwstanie, poprzedza∏a bezpoÊrednio nadejÊcie uchodêców z umar∏ej planety. Jedni z nich przebywali tu ju˝ dawno, a inni osiedlani bywali znacznie póêniej, lecz wszyscy bez wyjàtku zas∏u˝yli na przebaczenie i przywrócenie im praw przez wykonanie olbrzymiej pracy i przyk∏adne ˝ycie. Rozrzuceni po ró˝nych miejscach i z dala od siebie, lecz jako znakomici znawcy wszystkich ga∏´zi magii, poddajàcej ich w∏adzy duchy ˝ywio∏ów, wygnaƒcy ci szukali w takiej pracy zapomnienia przed szalonà, nurtujàcà ich dusze rozpaczà. Olbrzymy wiedzy, chocia˝ wcià˝ jeszcze dr´czeni pychà i ró˝nymi nami´tnoÊciami, ludzie ci, wyrwani ze swego Êrodowiska, byli samotni w tych bezp∏odnych pustyniach, gdzie otacza∏y ich jedynie szum fal i grzmoty burz. I tak stopniowo nadawali oni inny kierunek swoim ambicjom. Pozbawieni mo˝noÊci rzàdzenia narodami, stwarzania paƒstw i pokonywania rywali, zacz´li walczyç z chaotycznymi ˝ywio∏ami i rzàdzili armiami duchów – pracowników. Kiedy pos∏uszna ich Êwiadomej woli burza ucich∏a, ziemia wstrzàsn´∏a si´ i poddawa∏y wody, zraszajàc pustynne doliny, wtedy w ich zbola∏ych sercach budzi∏a si´ duma innego rodzaju i doznawali przyjemnej ÊwiadomoÊci swojej olbrzymiej wiedzy; w ogniu tej pracy dusze ich oczyszcza∏y si´ powoli, niskie nami´tnoÊci spala∏y si´ i zaczyna∏o oÊwiecaç ich nowe Êwiat∏o rozumu. I wówczas ∏atwo uÊwiadamiali sobie marnà bezwartoÊciowoÊç ziemskiej pychy, która by∏a przyczynà ich zguby. Jak˝e ma∏o warte okazywa∏o im si´ wówczas panowanie nad g∏upim, n´dznym, schlebiajàcym, s∏u˝alczym, wyst´pnym, wyuzdanym i rozpasanym t∏umem, lub przemijajàcymi, jak zjawy, królestwami w porównaniu z bezwzgl´dnà w∏adzà nad si∏ami przyrody. I pochylali si´ wówczas w pokorze przed Boskà màdroÊcià i mi∏osierdziem, które pozwoli∏o im odkupiç ich winy wobec niewzruszonych praw przez owocnà prac´ na tej m∏odzieƒczej ziemi, stanowiàcej w koronie Przedwiecznego nieobrobiony jeszcze brylant.
9
Rozdzia∏ drugi Od chwili przyjazdu w osiedlu ziemskich przybyszów zawrza∏a goràczkowa czynnoÊç. Jedni spoÊród uczniów wielkich magów budowali Êpiesznie woko∏o siedziby swoich nauczycieli potrzebne laboratoria, przygotowywali instrumenty itd., inni znów asystowali przy rozpakowywaniu i porzàdkowaniu drogocennych r´kopisów, zawierajàcych historie i naukowe wywody o zaginionej planecie. Wszystkie przywiezione skarby przesz∏oÊci by∏y rozmieszczane w podziemiach, przygotowanych w tym celu przez adeptów – wygnaƒców. Bardzo nieszcz´Êliwymi czuli si´ ziemianie, przywiezieni przez magów. Oderwani od swoich rodzin, przyzwyczajeƒ i dóbr ziemskich, podobni byli do przera˝onego stada, tulili si´ do siebie l´kliwie i wyglàdem swoim wzbudzali litoÊç. Lecz opiekunowie ich widzieli ten duchowy nie∏ad s∏abych dusz i szybko stosowali energiczne Êrodki, które mia∏y ich wyprowadziç ze stanu odr´twienia i rozpaczy. Rozumiejàc, ˝e najlepszym lekarstwem w takich wypadkach bywa praca, magowie podzielili ich przede wszystkim na grupy, poleciwszy zajàç si´ urzàdzeniem w∏asnych pomieszczeƒ w przeznaczonych dla nich grotach, lub te˝ pomagaç adeptom w pracach mniej skomplikowanych Bardziej rozwini´ci i czynni spoÊród ziemskich przybyszów szybko oswoili si´ i poj´li, ˝e sprawa w ogóle nie przedstawia si´ tak êle. MiejscowoÊç by∏a po prostu istnym rajem ziemskim, tak pod wzgl´dem pi´knego po∏o˝enia, jak równie˝ wspania∏ego i nie dajàcego si´ opisaç bogactwa pysznej roÊlinnoÊci i przyjemnego klimatu. A wi´c energiczniejsza cz´Êç cudzoziemców potrafi∏a o˝ywiç i zajàç innych, bardziej ograniczonych umys∏owo i o s∏abej woli, i po krótkim czasie maleƒka armia ziemian goràco wzi´∏a si´ do budowy i przygotowywania sobie chwilowych mieszkaƒ oraz rozmieszczania olbrzymiego inwentarza, przywiezionego przez powietrznà flotyll´. Zaledwie up∏yn´∏y trzy tygodnie, a ju˝ pierwsze roboty by∏y ukoƒczone. Laboratoria wy˝szych magów funkcjonowa∏y prawid∏owo, a uczniowie ich pracowli, przekazujàc polecenia nauczycieli magom ni˝szych stopni. Po czym na zgromadzeniach uczonych zosta∏y opracowane i okreÊlone programy tych szczególnie wa˝nych tajemnych prac, które mia∏y s∏u˝yç za podstaw´ przysz∏ych losów i wychowania przysz∏ych ras. – Bracia! – rzek∏ jeden z wy˝szych hierofantów, przewodniczàcy na zebraniu. – Dotàd pierwszym naszym obowiàzkiem jest zaj´cie si´ przywiezionymi ludêmi, którzy z przeznaczenia majà byç jàdrem przysz∏ych ras i cywilizacji. Uzbrojeni sà oni w silnà wiar´, dzi´ki której zostali uratowni, lecz to nie wystarczy im dla przyswojenia i przyj´cia wk∏adanego na nich obowiàzku. Nie ∏atwa to sprawa zetknàç si´ z dzikimi narodami w charakterze krzewicieli nauki, aby zaszczepiç w nich pierwsze poj´cie rzemios∏ i sztuk, rozwinàç nieokrzesany ich umys∏ i ugruntowaç prawa w celu ujarzmienia okrutnych, zwierz´cych nami´tnoÊci tych pierwotnych ludzi. Wszak i oni sami, przedstawiciele starej cywilizacji, która dosi´g∏szy swych szczytów, zag∏uszy∏a sprawiedliwie prawa swoich praojców, muszà byç oÊwieceni w poznaniu sprawiedliwoÊci i dobra. A˝eby wychowaç z nich nauczycieli ni˝szych ras, potrzebne sà nam szko∏y i czas, którego co prawda mamy na szcz´Êcie pod dostatkiem. A wi´c prac´ trzeba rozpoczàç od budowy miasta, które pomieÊci w sobie szko∏y wtajemniczenia; do celu tego wykorzystamy oczywiÊcie tajemne si∏y, jakimi rozporzàdzamy, a które umo˝liwià nam skoƒczyç dosyç szybko to pierwsze nasze dzie∏o. Z czasem poznanie tych si∏ wejdzie w sk∏ad tajemnic naszych Êwiàtyƒ, gdzie te˝ b´dà przebywaç os∏oni´te do czasu, a˝ odkryjà je przysz∏e pokolenia. Po dok∏adnym omówieniu, ostatecznym okreÊleniu i wybraniu miejsca pod budow´ boskiego miasta, rozdzieliwszy prac´ pomi´dzy cz∏onków, odpowiednio do specjalnoÊci ka˝dego z nich, zebrani rozeszli si´; a tylko nieliczna grupka naszych dawnych przyjació∏ pozosta∏a na trasie, przelegajàcym do pokoju Narajany, jaki ten˝e zajmowa∏ i dokàd zaprosi∏ ich razem z Udeà, z którym bardzo si´ zaprzyjaêni∏. W czasie podró˝y na nowà planet´ Narajana by∏ bardzo ponury; prawdopodobnie ci´˝ko mu by∏o rozstaç si´ z Ziemià, lecz tego dnia wiecznie zadowolonemu z ˝ycia i weso∏emu magowi powróci∏ jego dobry nastrój. Na tarasie sta∏ nakryty stó∏ ze smacznymi i znakomicie przyrzàdzonymi zakàskami, sk∏adajàcymi si´ z warzyw i owoców. GoÊcie raczyli si´ nimi, dajàc tym wyraz uznania gospodarzowi i Ebramar z uÊmiechem zapyta∏, czy to sam Narajana tak smacznie i po mistrzowsku przyrzàdzi∏ obiad.
10
– Uchowaj Bo˝e, ˝ebym mia∏ walaç sobie r´ce takà pracà – odrzek∏ ten˝e z wyrazem che∏pliwoÊci w g∏osie. – Przywioz∏em ze sobà kucharza z lokajem, i jak widzicie, obs∏ugujà mnie dosyç znoÊnie. Zauwa˝ywszy zdziwienie Supramatiego i innych goÊci, za wyjàtkiem uÊmiechajàcego si´ dyskretnie Ebramara, czym dobrodusznie wskazywa∏, ˝e Narajana nie zatraci∏ swoich administracyjnych zdolnoÊci, ten weso∏o rzek∏: – Pos∏uchajcie, prosz´, przyjaciele, jak to si´ sta∏o: Zdarzy∏o si´ to ostatniego dnia, kiedy nasza staruszka ziemia dr˝a∏a w konwulsjach przedÊmiertnych i ja mia∏em zamiar wsiadaç ju˝ do swego wozu powietrznego, aby jechaç na punkt zborny naszej flotylii. Przyznam si´, ˝e w duszy mojej by∏o tak samo ciemno, jak i wsz´dzie woko∏o. Nagle dwóch oszala∏ych ze strachu ludzi rzuci∏o mi si´ pod nogi, czepiajàc si´ ubrania i b∏agajàc, abym ich ratowa∏, za co obiecywali zachowaç wiecznà wdzi´cznoÊç. Chcia∏em ju˝ odepchnàç natarczywych petentów, lecz, ku wielkiemu memu zdziwieniu, pozna∏em w nich s∏ugi bogacza Salomona, którego sam przezwa∏em nowym Lukullusem. Jednego z nich zna∏em jako znakomitego kucharza, to te˝ natychmiast zorientowa∏em si´ ˝e tam, dokàd zdà˝amy przyda mi si´ niezawodnie obs∏uga. Na samà myÊl, ˝e przyjdzie mi eç jakàÊ pieczeƒ z korzeni, zmajstrowanà byç mo˝e przez ma∏p´, lub przez jakiegoÊ potwora, przeszed∏ mnie dreszcz, a samemu gotowaç nie uÊmiecha∏o mi si´ wcale. Z drugiej znów strony, pomyÊla∏em sobie, ˝e mieç za lokaja jednookiego, lub trójokiego s∏ug´, brr… To ˝e taki s∏uga widzia∏by albo zbyt wiele, albo te˝ ca∏kiem ma∏o, przej´∏o mnie wstr´tem. Wypadek przyszed∏ mi z pomocà, a ci obaj biedacy pod wzgl´dem ci´˝aru, nie przedstawiali ˝adnej prawie wartoÊci. – Wierzycie wy w Boga? – surowo zapyta∏em ich. – A jak˝e˝ nie wierzyç w kar´ Bo˝à kiedy si´ widzi straszne nast´pstwa Jego gniewu – odrzekli obaj z p∏aczem. – A czy w Pana naszego Jezusa Chrystusa wierzycie? – Bada∏em ich dalej. Obaj prze˝egnali si´, i nie przestajàc czepiaç si´ mnie, jak pijawki, zaklinali si´ na krzy˝, mówiàc, ˝e jedyna ich nadzieja w mi∏osierdziu Zbawiciela. Wówczas szybko wyjà∏em flakon z uprzednio ju˝ przygotowanà do u˝ycia pierworodnà esencjà i da∏em ka˝demu z nich napiç si´, umieÊciwszy ich przedtem w swoim samolocie. A kiedy przyby∏em na punkt zborny, Niwara obieca∏ mi zabraç tych dwóch ludzi , którzy spali cichutko, jak dwa sus∏y, i ockn´li si´ dopiero tutaj. A poniewa˝ m∏odzieƒcy ci sà bardzo pomys∏owi, to zakrzàtneli si´ ju˝ tutaj i kucharz przedstawi∏ mi spis jadalnych produktów, które przed chwilà próbowaliÊcie. Co si´ tyczy lokaja, to jest po prostu chodzàca serdecznoÊç, a nabo˝ny przy tym, jak tylko mo˝na sobie wyobraziç. Niezmiernie jestem zadowolony, drodzy przyjaciele, ˝e mog∏em was przyjàç znoÊnym obiadem! A teraz kochany Udeo, dzi´kuj´ ci i twoim przyjacio∏om za to, ˝eÊcie przygotowali tak znakomite mieszkanie dla nieszcz´snych ˝eglarzy powietrznych. Mówiàc to, Narajana kilka razy energicznie uca∏owa∏ siedzàcego obok siebie Ude´ ku wielkiej uciesze obecnych, nie wy∏àczajàc oswojonego ju˝ przyjaciela, który dawno ju˝ si´ nie Êmia∏. Nawet i inni magowie, powa˝ni i skupieni i od dawna przygn´bieni prze˝ytymi zdarzeniami, tym si´ rozweselili i serdecznie si´ uÊmieli. Kiedy po chwili wstali z za sto∏u, Ebramar po∏o˝y∏ r´k´ na ramieniu Narajany i rzek∏ przyjaênie: – Marnotrwany mój synu, jesteÊ istotnie najbardziej “ziemski” ze wszystkich magów. Pomimo czasu i prze˝ytych doÊwiadczeƒ wiekowych, pomimo wiedzy i stopnia doskona∏oÊci, zachowa∏eÊ m∏odzieƒczà radoÊç ˝ycia. Chowaj w sobie ten niebieski dar i dziel si´ nim ze wszystkimi, co ci´ otaczajà, gdy˝ radoÊç jest najlepszym wsparciem w pracy i czyni l˝ejszym ka˝de zadanie. W czarnych oczach Narajany mign´∏o zadowolenie i wdzi´czoÊç. – Dzi´kuj´ ci, drogi nauczycielu, i postaram si´ byç zawsze weso∏ym, nawet kiedy zdob´d´ siedem promieni, co nastàpi jednak jeszcze nie pr´dko. A tymczasem oczekuje mnie przyjemne zaj´cie, które zajmie mnie ca∏kowicie: budowa pa∏acu. Chcia∏bym, a˝eby on by∏ jednym z najlepszych w mieÊcie. – Mo˝esz w zupe∏noÊci zadowoliç swój smak i wznieÊç rzeczywiÊcie czarowny zamek – zauwa˝y∏
11
Udea. – Wszystkie metale znajdujàce si´ tutaj sà jeszcze w stanie pó∏p∏ynnym, a wi´c sà mi´kkie. Sà tu tak˝e kryszta∏y, posiadajàce niezwykle dziwne odcienie i w ogóle materia∏y, mogàce zaspokoiç wszystkie wymagania, a twoja intuicja artysty podpowie ci, co wybraç. – Dzi´kuj´ ci, Udeo i b´dziesz ∏askaw wskazaç mi te êród∏a dla wykorzystania ich do wynalazków. A ty zaÊ, Ebramarze, czy tak˝e zaczniesz od budowy swojego domu? Jest to, zdaje mi si´, sprawa najpilniejsza i zarazem najprzyjemniejsza. – Nie przecz´, ˝e bardzo przyjemnie jest urzàdziç w∏asne ognisko, lecz sàdz´, ˝e inne budowle sà jeszcze potrzebniejsze – odrzek∏ mag, kiwajàc g∏owà. – Nie zapominaj, ˝e jesteÊmy tu nie tylko dla naszej przyjemnoÊci, a przede wszystkim mocà wielkiego przeznaczenia jesteÊmy tu dla dojrzewania planety. Z masy przywiezionych przez nas tu ludzi, musimy wychowaç królów, kap∏anów, s∏ugi przysz∏ych rzàdów, artystów, rzemieÊlników i zwyk∏ych robotników. Nie ∏atwo jest przejrzeç i uczyniç odpowiedni wybór w tej ludzkiej masie i wykszta∏ciç jà tak, ˝eby ka˝dy z w∏asnej tylko woli wype∏ni∏ swoje krzewicielskie obowiàzki wobec otaczajàcych nas dzikich, barbarzyƒskich plemion. A zatem z tego punktu widzenia uwa˝am za najbardziej wa˝nà i potrzebà budow´ szkó∏ i Êwiàtyƒ wtajemniczenia i dopiero po dokonaniu tej pracy b´dziemy mogli przystàpiç do tworzenia paƒstw. Narajana podrapa∏ si´ za uchem. – Ty jesteÊ zawsze uosobieniem bezinteresownoÊci, Ebramarze, ale poniewa˝ dzisiaj zdecydowano rozpoczàç prac´ od za∏o˝enia naszego miasta, to przecie˝ trzeba tam b´dzie i ˝yç. – Bàdê spokojny, niecierpliwcze, zapominajàcy zawsze o tym, ˝e poÊpiech jest oznakà niedoskona∏oÊci. Wszystko b´dzie i dokona si´ bardzo pr´dko, poniewa˝ rozporzàdzamy mo˝liwoÊciami uproszczenia i sprowadzenia wszelkiej pracy do minimum. Czy˝ zapomnia∏eÊ, ˝e posiadamy si∏y i instrumenty, które krajajà granit, jak mi´kki wosk, obracajà w popió∏ wszelkie przeszkody i podnoszà ci´˝ary, równajàce si´ wadze piramidy jak snopy s∏omy. Si∏y te pomogà nam przenieÊç masy, z których zostanà wzniesione Êciany naszych pa∏aców i szkó∏; ta sama si∏a wykuje tak˝e w górach podziemne Êwiàtynie, przyozdobi je olbrzymià i zadziwiajàcà rzeêbà i wykuje groty i galerie. A w dalekich, przysz∏ych wiekach, ludzie-pigmeje b´dà z wielkim zdziwieniem oglàdaç te podziemne miasta i “cyklopowe” gmachy; i ze zdumieniem zapytajà siebie, jakie˝ to pokolenie olbrzymów i czyje˝ to r´ce zdo∏a∏y w niepami´tnych czasach wykuç w skalistych masywach takie cuda sztuki o rozmiarach nadludzkich? Nasza nieszcz´sna, zmar∏a ziemia posiada∏a równie˝ podobne archaiczne pomniki i uczeni w swojej zabawnej niewiedzy, nie umieli wskazaç epoki, do której nale˝a∏o je zaliczyç, a stworzone one by∏y istotnie przez olbrzymów, lecz olbrzymów wiedzy wczesnego zarania cywilizacji. – Drogi nauczycielu, ty jak zawsze, masz s∏usznoÊç – odrzek∏ wzruszony Narajana. – Dlatego te˝ najwi´kszym, najpi´kniejszym i najbogatszym z paƒstw, utworzonych przez nas, powinno byç to, w którym ty zasiàdziesz na tronie. Ebramar uÊmiechnà∏ si´ i przyjaênie spojrza∏ na niego. – Dzi´kuj´ ci za wyra˝ony zachwyt, lecz ja nie mam zamiaru panowaç; b´d´ nada∏ s∏u˝y∏ naszej ogólnej sprawie w charakterze kap∏ana, nauczyciela i siewcy Êwiat∏a w wielkiej Êwiàtyni naszego przysz∏ego miasta – “Miasta Bogów”, jak je nazwà w podaniach przysz∏e wieki, dokàd zstàpili mieszkaƒcy nieba i skàd wysz∏y boskie pokolenia, które nast´pnie rzàdzi∏y narodami “Z∏otego wieku”. A potem w pyle wieków, zniknà i sami bogowie wraz z ich miastem, a wielkie tajemnice i straszne prawdy, zbyt ci´˝kie dla rozumu narodów, pe∏znàcych powoli po drabinie umys∏owego i fizycznego doskonalenia si´ okryjà si´ nieprzeniknionà zas∏onà “legendy” i przechowajà si´ w pami´ci ludzkiej jedynie jako: “owoc fantazji ludowej”. A prawdy te i tajemnice, których pojmowanie b´dzie zatarte, zmienià si´ w straszne i niewidzialne potwory, uÊmiercajàce ka˝dego, kto oÊmieli∏by si´ walczyç z nimi, lub próbowa∏by ujarzmiç je… W g∏osie wielkiego maga dêwi´cza∏ g∏´boki smutek, który udzieli∏ si´ tak˝e Narajanie; jego p∏omienny wzrok przes∏oni∏ si´ mg∏à, a z piersi wydar∏o si´ westchnienie. – Ci´˝kie i niepoj´te jest prawo, które sprawia, ˝e wszystko przemija: i wielowiekowe ˝ycia i olbrzy-
12
mie dzie∏a… Nasze imiona, a z nimi tak˝e i nasze czyny rozwiejà si´ we mgle mitów; i wiele to ju˝ b´dzie, je˝eli narody zachowajà o nas pami´ç pod postacià wielkich, zastraszajàcych urojeƒ. Wszytko bez wyjàtku pocha∏ania czas… – W wiecznoÊci – WIECZNYM jest tylko Niepoj´ty, z Którego wszystko wyp∏ywa. Bàdê zadowolony, ˝e jesteÊ iskrà Bo˝à, wiecznà jak i jej Twórca; a co si´ tyczy bezwartoÊciowych praw ludzkich, to muszà one podporzàdkowaç si´ prawu powszechnemu. Pod tym wzgl´dem my jesteÊmy szczególnie uprzywilejowani i obdarzeni przez los, który zgotowa∏ nam zaszczyt byç pierwszymi prawodawcami planety; lecz dlatego nie powinniÊmy nigdy zapominaç o tym, jak wielkà odpowiedzialnoÊç wk∏ada na nas to zaszczytne miano. A wi´c synu mój, spe∏nimy swój obowiàzek i b´dziemy szczerze i gorliwie pracowali, nie troszczàc si´ o przysz∏oÊç, zbyt jeszcze odleg∏à – powa˝nym tonem zakoƒczy∏ Ebramar. W nast´pnych dniach zacz´∏a si´ bezustanna praca. Jedna cz´Êç adeptów zaj´∏a si´ grupowaniem przywiezionych ziemian, tworzàc z nich, stosownie do zdolnoÊci i stopnia rozwoju oddzia∏y robotników do budowy miasta magów. W tym samym czasie, wy˝si adepci opracowali i wykonali plany wy˝szego i podziemnego miasta, gdzie mia∏y byç wybudowane Êwiàtynie dla najÊwi´tszych tajemnic, i przechowania dokumentów, lub archaicznych skarbów, oraz pamiàtek umar∏ej Ziemi. Maginie znów ze swej strony grupowa∏y kobiety i przydziela∏y im prace przygotowawcze, które s∏u˝y∏y tak dla ostatecznego zaopatrzenia kolonii, jak równie˝ i dla przysz∏ych szkó∏. W czasie, kiedy to si´ dzia∏o w górskich krainach, gdzie wylàdowali uciekinierzy z umar∏ej planety, wÊród mieszkaƒców lasów i dolin trwa∏o wielkie poruszenie. Wsz´dzie dotar∏a ju˝ wieÊç o przybyciu bogów i ci, którzy byli nieobecni przy tym niezwyk∏ym zdarzeniu, spieszyli do szcz´Êliwych, naocznych Êwiadków. Z wielkà ciekawoÊcià spoglàdali w stron´ gór, za którymi skry∏a si´ powietrzna flotylla, lecz zbli˝aç si´ ku nim nie pozwala∏ im jakiÊ zabobonny strach. Czasami ciekawi widzieli nad szczytami górskimi dziwne znaki i snopy ognia, lub te˝ spostrzegali, jak od czasu do czasu ukazywa∏ si´ smok skrzydlaty z jeêdêcem o niespotykanym dotàd wyglàdzie i szybko znika∏ w oddali. Wówczas opowiadano, ˝e to jeden z bogów u˝ywa przeja˝d˝ki. U dzikich, oboj´tnych dotychczas narodów budzi∏o si´ nowe zainteresowanie do ˝ycia; ci´˝ki i ograniczony ich umys∏, nie by∏ w mo˝noÊci dociec, jaki cel mieli przybysze. Kim oni sà i skàd si´ tu wzi´li? Dlaczego porzucili swoje siedziby, znajdujàce si´, wed∏ug wyobra˝enia dzikusów, nad stropem niebieskim? I wreszcie, dlaczego nie uczà ich, jak by∏o obiecane, wszak˝e w tym celu chyba zeszli oni z nieba? – Nie znajdujàc odpowiedzi na swoje pytania, bardziej rozwini´ci umys∏owo zwracali si´ do trójokich ludzi, lecz i ci tak˝e wiedzieli niewiele i ograniczali si´ do powtórzenia, ˝e bogowie przybyli po to, a˝eby daç im nowà wiedz´ i obsypaç dobrodziejstawami narody, zamieszkujàce lasy i doliny. Trójokie ludy by∏y przedstawicielami prawie zupe∏nie ju˝ zanik∏ej, pierwotnej rasy olbrzymów. Podczas stopniowej ewolucji ludzkiej rasy, fizyczny ich wyglàd zmieni∏ si´, olbrzymi wzrost zmala∏, trzecie oko poczàtkowo zmniejsza∏o si´ i wreszcie zupe∏nie zanik∏o, pozostawiajàc po sobie, jako jedyny Êlad swej dawnej egzystencji, mózgowy gruczo∏ (gl. pinealis) – szaszynk´, o którym nauka mniema, ˝e jest on szczàtkiem zanik∏ego oka*). ƒ) U zielonych jaszczurek, na przyk∏ad szyszkowaty gruczo∏ (gl. pinealis) ma zwiàzek z oczami niektórych bezkr´gowców, gdy˝ Êcianka jego, le˝àca bli˝ej powierzchni, tworzy jakby kryszta∏ek; boczne zaÊ Êcianki podobne sà do siateczki i bogato barwione, a ∏àczàcy je rdzeƒ podobny jest do nerwu. Spencer i ini doszli do wniosku, ˝e gruczo∏ ten przedstawia pozosta∏oÊç nieparzystego oka, które zachowa∏o si´ do pewnego stopnia u niektórych gatunków; u wi´kszoÊci zaÊ zwierzàt zanik∏o zupe∏nie bez Êladu.
Jednak natura sama usuwa to, co urodzi∏a powoli i stopniowo w ciàgu d∏ugich wieków. Oddzielne indywidua rasy olbrzymów z trzema oczami ˝y∏y jeszcze poÊród odradzajàcych si´ narodów, tote˝ sama rzadkoÊç takich ludzi otoczy∏a ich mistycznà aureolà; i patrzono wi´c na nich, jak na istoty wy˝szeƒƒ) ƒƒ) Dowodem d∏ugotrwa∏oÊci ras ludzkich sà autralijscy tubylcy o p∏askiej czaszce – ostatnie ju˝ zanikajàce resztki trzeciej rasy g∏ównej. Ci nieszcz´Êliwi i upoÊledzeni przez los dzicy sà potomkami silnych i niegdyÊ kwitnàcych narodów, posiadajàcych swojà kultur´, rzadkie Êlady której dosz∏y i do nas. Takie, mi´dzy innymi, cyklopowe budowle Peru, lub centralnej Afryki, olbrzymie posàgi O.Pashy, wyrzuconego na powierzchni´ okrucha zatopionego kontynentu.
W tym czasie mia∏o miejsce zdarzenie zupe∏nie nieoczekiwane i nieznane dotychczas, wywo∏ujàc
13
wstrzàs wÊród ca∏ej ludnoÊci i usuwajàc na ostatni plan wszystkie inne sprawy. W jednym z plemion, które ˝y∏o w dziuplach drzew, zachorowa∏o na gard∏o dziecko i w ciàgu trzech dni zmar∏o w strasznych m´czarniach; za nim, skutkiem tej samej choroby, zmar∏a matka i kilku pozosta∏ych cz∏onków rodziny, a nast´pnie zaraza ta rozla∏a si´ woko∏o z zastraszajàcà szybkoÊcià, obejmujàc jedno plemi´ za drugim i zagarniajàc mnóstwo ofiar. Paniczny strach opanowa∏ tych prostych, nieuÊwiadomionych ludzi, którzy, nie znajàc ˝adnego Êrodka przeciwko szerzeniu si´ epidemii, niewiedzà swojà zwi´kszali jeszcze niebezpieczeƒstwo zarazy. W ob∏´dnej rozpaczy zdecydowali si´ tylko na jedno: pójÊç do trójokich, czyli “jaskiniowych”, jak ich nazywano, ludzi, po rad´ i pomoc. I oto jednemu z tych przysz∏a do g∏owy nast´pujàca myÊl: – Zrobimy podobnie, jak wtedy, kiedy to obwieÊcili nam przybycie bogów. Wszak zeszli oni tu, aby nam pomagaç? Przyzwijmy wi´c ich, niechaj wyp´dzà od nas Êmierç, która nas dusi. Z nastaniem nast´pnej nocy, wokó∏ szeÊciennego kamienia z bazaltowym sto˝kiem na szczycie, zebra∏ si´ wielki t∏um. Jak i poprzednio, znów zapalili smolne ga∏´zie, taƒczyli i kl´kali, ale poniewa˝ poprzednie zjawisko nie ukazywa∏o si´, wi´c Ipaksa (cz∏owiek o trzech oczach) rozkaza∏ krzyczeç, jak tylko mo˝na najg∏oÊniej, ˝eby bogowie us∏yszeli ich wo∏anie. Nieludzkie ryki i wycia zagrzmia∏y i rozleg∏y si´ w dolinie, jakby dziki huragan, i wtem – o wielka radoÊci – z za wierzcho∏ków gór, os∏oni´tych nocnym mrokiem, jak b∏yskawica, mign´∏o Êwiat∏o. A wi´c bogowie us∏yszeli ich wo∏anie! Ze strachem i nadziejà w sercu t∏um si´ rozproszy∏, lecz zanim s∏oƒce wzesz∏o, w opisanych wy˝ej osiedlach, je˝eli mo˝na tak nazwaç te legowiska w dziuplach drzew, opuÊci∏ si´ skrzydlaty smok, na którym znjdowa∏a si´ kobieta ca∏a w bieli. Srebrzysty woal okrywa∏ jà, jak bia∏y ob∏ok, a dwa jasno–z∏ociste promienie zdobi∏y z∏otà opask´, podtrzymujàcà wspania∏e jej w∏osy. W r´ku trzyma∏a niewielkie pude∏ko, o dziwnym nieznanym kszta∏cie i niezwyk∏ej pi´knoÊci. G∏ow´ jej otacza∏a b∏´kitnawa aureola, a z ràk i sukni, przy ka˝dym poruszeniu promieniowa∏o fostoryczne Êwiat∏o. Jak Êwietlana zjawa wchodzi∏a ona do legowisk, nawiedzonych chorobà, a ludzie ze strachem chowali si´ przed nià i nawet uciekali; lecz wkrótce uspakajali si´, widzàc, jak promienista dziewica ∏agodnie pochyla∏a si´ nad chorymi, wyjmowa∏a z pude∏ka b∏yszczàce ró˝nobarwne flakony i jednym naciera∏a gard∏a i szyje, innym piersi, a umierajàcym wlewa∏a po kilka kropel do ust, lub k∏ad∏a r´ce na g∏owy. Z pe∏nym zaparciem obesz∏a w ten sposób wszystkie mieszkania i wsz´dzie po cudownych skutkach widaç by∏o po˝yteczne Êlady takiego leczenia; charczenie ustawa∏o i oddech stawa∏ si´ pe∏niejszy, g∏´bszy, a si∏y stopniowo powraca∏y. Kiedy owa cudowna lekarka wysz∏a ju˝ z ostatniej izby i skrzydlaty smok uniós∏ nieznanà dobrodziejk´, prawie wszyscy mieszkaƒcy osiedla upadli na ziemi´, i oto, mo˝e po raz pierwszy, dziewicze ich dusze drgn´∏y uczuciem wdzi´cznoÊci, a tak˝e ubóstwiania. Od tego dnia epidemia szybko zacz´∏a si´ zmniejszaç i wreszcie, ca∏kiem usta∏a, a kilka silnych burz z ulewnym deszczem zupe∏nie oczyÊci∏o powietrze. Powoli nadchodzi∏y wieÊci, ˝e owa dobroczynna boginii odwiedza∏a wszystkie nawiedzone zarazà miejsca, i ˝aden z chorych, którego dotkn´∏a, nie umar∏. PoÊród ludnoÊci zacz´∏y krà˝yç przeto coraz dziwaczniejsze opowiadania na ten temat. I tak: uleczeni przez bogini´ twierdzili, ˝e maleƒkie, jak u niemowl´cia r´ce jej przy dotkni´ciu czyni∏y wra˝enie pachnàcych listków kwiatu, ˝e z palców jej wyp∏ywa∏o o˝ywiajàce ciep∏o, ˝e chodzi∏a, nie dotykajàc wcale ziemi, ˝e w tych flakonach, które mia∏a, by∏ prawdziwy ogieƒ itd. Natomiast, co si´ tyczy powierzchownoÊci bogini, to nie mogli dojÊç do porozumienia. Jedni mówili, ˝e oczy mia∏a ciemne i g∏´bokie, jak przepaÊç, a wed∏ug innych, ˝e w promiennych jej oczach odbija∏ si´ niebieski lazur. W czasie, kiedy zachodzi∏y owe wypadki, omawiane wÊród ludnoÊci z gór i lasów, na miejscu przysz∏ego miasta magów wrza∏a goràczkowa czynnoÊç. Najprzód w kotlinie jednej z gór wykuto wielkà podziemnà Êwiàtyni´, i dopiero kiedy w tej pierwszej Êwiàtyni przysz∏ego miasta odprawione zosta∏o nabo˝eƒstwo, przystàpiono do budowy innych gmachów. PoÊród przywizionych ziemian, którzy si´ szybko oswoili i wszelkimi sposobami starali si´ okazaç po˝ytecznymi, znajdowa∏ si´ tak˝e pewien uczony astronom, Andrzej Kalityn, nawrócony przez Dachira
14
podczas pobytu jego w Rosji i nast´pnie przywieziony przezeƒ na nowà planet´. Z natury swej energiczny i przywyk∏y doj, umys∏owej pracy, doskonale oceni∏ nieprawdopodobne zdarzenie, które uchroni∏o go od strasznej katastrofy, niszczàcej Êwiat ziemski. Z tego wi´c powodu wdzi´cznoÊç jego dla swego wybawiciela nie mia∏a po prostu granic. Podobnie jak i inni ocknà∏ si´ on zaraz po wylàdowaniu na miejscu i poczàtkowo, ÊwiadomoÊç, ˝e istotnie znajduje si´ na innym Êwiecie, po prostu przygniata∏a go; lecz gdy tylko pierwsze wra˝enie min´∏o, ze ∏zami w oczach dzi´kowa∏ Dachirowi i usilnie b∏aga∏ go, aby zosta∏ nadal jego opiekunem i nauczycielem i aby przyjà∏ go w poczet swoich uczniów, oczywiÊcie, je˝eli przy usilnej pracy oka˝e si´ tego godzien. – Zrozumia∏em dobrze swojà zupe∏nà nieÊwiadomoÊç i przekreÊli∏em ca∏à swojà wiedz´, którà zdoby∏em poprzednio, poczytawszy jà za wartà, by by∏a przywiàzana do oÊlego ogona, co i tak by∏oby dla niej nad wyraz zaszczytnym wyró˝nieniem. Natomiast goràco pragn´ teraz pracowaç wed∏ug twoich wskazówek i przyrzekam, ˝e b´d´ gorliwym i sumiennym uczniem – powiedzia∏ do Dachira. – A zatem zgoda, mój m´˝ny, m∏ody przyjacielu, rzek∏ doƒ, uÊmiechajàc si´ przyjaênie Dachir i uÊcisnà∏ mu r´k´. – Od dnia dzisiejszego jesteÊ moim uczniem. Lecz ja nie uwa˝am twoich poprzednich zdobyczy na polu nauki, a˝ za tak bardzo bezwartoÊciowe; my przerobimy tylko to, co zosta∏o mylnie, nieprawid∏owo, lub êle zrozumiane. Do powa˝nych zaj´ç weêmiemy si´ ju˝ po wzniesieniu szkó∏ wtajemniczenia, a tymczasem, w formie przygotowawczej pracy, b´dziesz musia∏ si´ zapoznaç z twojà nowà ojczyznà; poznaç jej faun´, flor´ i przyswoiç sobie wiadomoÊci o ró˝nych nowych si∏ach, których dzia∏anie poznasz z czasem. Od tego dnia Dachir umieÊci∏ nowego ucznia w pobli˝u siebie i zawsze znajdowa∏ sposobnoÊç na odbycie z nim lekcji, nie baczàc na ogrom pracy, jakà mu przydzielono; mia∏ on bowiem poruczone przestudiowanie i uporzàdkowanie dokumentów, zebranych przez wygnaƒców – nieÊmiertelnych. Ka˝dego dnia poÊwi´ca∏ on Kalitynowi godzink´ i wtedy prostowa∏ jego b∏´dy, lub wskazywa∏ prawdziwy punkt widzenia w naukowych zagadnieniach, a tak˝e kiedy wyje˝d˝a∏, zabiera∏ go cz´sto ze sobà, dajàc mu w ten sposób mo˝noÊç zaznajomienia si´ z nowym miejscem obecnego pobytu. Kierownictwo przy budowie pierwszej Êwiàtyni poruczono Narajanie, a zaÊ Supramati w duszy którego obudzi∏ si´ dawny artysta, ch´tnie przyjà∏ na siebie obowiàzek wykonania ornamentacji. Ze wzgl´du jednak na ˝yczenie najwy˝szych magów, aby ta pierwsza Êwiàtynia by∏a wzniesiona jak najpr´dzej, prace przy budowie by∏y prowadzone przy pomocy tajemnych si∏, którymi pos∏ugiwaç si´ umieli tylko wy˝si adepci. Pewnego razu, chcàc si´ rozmówiç z Supramatim, Dachir uda∏ si´ do przysz∏ej ich siedziby, zabierajàc ze sobà równie˝ i Kalityna. Do podziemnej Êwiàtyni prowadzi∏y zr´cznie ukryte galerie, które by∏y oÊwietlone delikatnym, b∏´kitnawym Êwiat∏em; takie˝ Êwiat∏o rozjaÊnia∏o wielkà o zawrotnej wysokoÊci sal´, w której pracowali obaj magowie. Narajana mia∏ na sobie krótkà, p∏óciennà bluz´ i pracowa∏ przy koƒcu Êwiàtyni, Supramati zaÊ nieopodal od wejÊcia. Obaj magowie tak byli zaj´ci, ˝e nawet nie zauwa˝yli wejÊcia Dachira z uczniem, którzy stali w milczeniu. Dachir nie chcia∏ przeszkadzaç przyjacielom i czeka∏, a˝ go zauwa˝à, sam zaÊ zajà∏ si´ oglàdaniem miejsca, w którym znalaz∏ si´ po raz pierwszy. Kalityn zaÊ z ciàgle wzrastajàcym zachwytem przeglàda∏ si´ obu adeptom, nie rozumiejàc wcale ich zaj´cia. Supramati w podniesionej r´ce trzyma∏ metalowà pa∏eczk´, b∏yszczàcà, jak wyg∏adzona stal i porusza∏ nià, to jà opuszczajàc, to podnoszàc, to wyciàgajàc, to znów cofajàc, zale˝nie od potrzeby; z koƒca owej pa∏eczki sypa∏y si´ iskry i snopami unosi∏y si´ w gór´, a nast´pnie znika∏y w powietrzu; ka˝demu zaÊ ruchowi pa∏eczki towarzyszy∏a lekka wibracja dêwi´kowa o zadziwiajàcej tonacji. Kalityna jednak najbardziej wprowadza∏o w zdumienie dziwne zjawisko, a mianowicie, ˝e bez najmniejszego dotkni´cia na kamiennej Êcianie szybko rzeêbi∏a si´ olbrzymich rozmiarów ludzka postaç. Zdawa∏o si´, jak gdyby artysta z oddali poprawia∏ swoje dzie∏o, wzmacniajàc jego rysy i rozjaÊniajàc wyraz twarzy, lub te˝ dok∏adnie dorabiajàc szczegó∏y odzie˝y i w∏osów. Praca Narajany wydawa∏a si´ jeszcze bardziej zdumiewiajàca. W r´kach jego nie by∏o widaç ˝adnego przedmiotu, a tylko od czasu do czasu, z pomi´dzy palców migota∏o Êwiat∏o jakby od b∏yszczàcego
15
metalu i sypa∏ si´ deszcz iskier; jednoczeÊnie zaÊ, jak gdyby pod dzia∏aniem jakiejÊ niewidzialnej si∏y, od tylnej Êciany groty odchyla∏y si´ wielkie bry∏y granitu i zamiast z trzaskiem upadaç na ziemi´, bez Êladu rozp∏ywa∏y si´ w powietrzu. Kalityn zupe∏nie nie pojmowa∏ tego, co widzia∏ i niemal krzyknà∏ ze zdumienia. Wówczas obaj adepci przerwali swojà prac´ i zauwa˝yli przyby∏ych goÊci. – Wybaczcie, przyjaciele, ˝e uczeƒ mój przeszkodzi∏ wam w pracy, lecz by∏ on zupe∏nie oszo∏omiony – objaÊni∏ Dachir, Êciskajàc przyjació∏. – Bo te˝ istotnie dla niewtajemniczonego praca nasza jest zupe∏nie niepoj´ta i zdolna wywo∏aç okrzyk zdumienia – rzek∏ Narajana, Êmiejàc si´. Widzàc z jakà ciekawoÊcià patrzy∏ Kalityn na jego r´ce, Narajana wyciàgnà∏ jà do niego i pokaza∏ le˝àcy na d∏oni jakiÊ dziwny przedmiot. By∏ to, zawieszony na haczyku, zupe∏nie okràg∏y pierÊcieƒ z wibrujàcymi strza∏kami na powierzchni w Êrodku jednego z wi´kszych pierÊcieni znajdowa∏ si´ drugi – jeszcze mniejszy. Lecz zdumienie tak oszo∏omi∏o Kalityna, ˝e po prostu nie móg∏ uwa˝nie obejrzeç ciekawego przyrzàdu. MyÊli wirowa∏y mu w g∏owie jak huragan i by∏ tak oniemia∏y, ˝e w ogóle nie s∏ysza∏ co mówiono woko∏o niego, dopiero g∏oÊny Êmiech Narajany i dotkni´cie Dachira wyprowadzi∏o go z odr´twienia. Uczu∏ si´ mocno zmieszany i usprawiedliwia∏ si´, lecz nie móg∏ d∏u˝ej powstrzymaç swej ciekawoÊci i prosi∏ o wyt∏umaczenie mu tego zadziwiajàcego sposobu pracy. – Wieczorem przy pogaw´dce objaÊni´ ci to, co tutaj widzia∏eÊ a do tego czasu bàdê cierpliwy, gdy˝ cierpliwoÊç, to jedna z niezb´dnych cnót dla poszukujàcego wiedzy – odzek∏ Dachir, ˝egnajàc si´ z przyjació∏mi i wychodzàc z groty. Jeszcze nigdy nie oczekiwa∏ Kalityn ˝adnego wieczoru z takà niecierpliwoÊcià, jak tego dnia. By∏ on ju˝ dosyç uÊwiadomiony, ˝eby pojàç, i˝ adepci pos∏ugujà si´ zadziwiajàco pot´˝nà si∏à natury, lecz jaka to by∏a si∏a, tego w ˝aden sposób nie móg∏ dociec i na pró˝no stara∏ si´ porównaç jakàkolwiek ze znanych mu. Kiedy wszed∏ do pracowni Dachira, spostrzeg∏ z zadowoleniem na stole uczonego takie˝ same dwa instrumenty, jakie ju˝ widzia∏ u Spuramatiego i Narajany. Przede wszystkim Dachir objaÊni∏ uczniowi sk∏ad atmosfery i potem doda∏: – Owa dziwna si∏a, która wywo∏a∏a w tobie takie zdumienie – jest niczym innym, jak tylko wibracyjnà si∏à czàsteczek eteru *), a umiej´tnoÊç pos∏ugiwania si´ nià, kryje w sobie utajone znaczenie wszystkich si∏ przyrody. *) Koncepcja eteru staro˝ytnych, owej tajemniczej formy materii, którà odrzuci∏a tak pochopnie nauka oficjalna, nie jest nie do przyj´cia, skoro mówià o niej tylokrotnie staro˝ytne systemy filozoficzno-mistyczne. Nied∏ugo nauka oficjalna b´dzie zmuszona uznaç istnienie eteru i uczyç si´ o nim b´dzie, choç od poczàtku; mimo i˝ rzecz jest od dawien dawna znana adeptom wiedzy tajemnej. Chodzi tu rzecz oczywista o prawdziwych adeptów wiedzy tajemnej wielkich staro˝ytnych cywilizacji, a nie o pysznych samozwaƒczych samochwa∏ów, którzy za takich si´ uwa˝ajà, jakkolwiek nimi nie sà.
Mówi∏em ci ju˝ kiedyÊ, ˝e dêwi´k jest jednà z najstraszniejszych, tajemnych si∏. Dêwi´k skupia i rozprasza; podobnie jak zapach i jest w rzeczywistoÊci materià nadzwyczaj subtelnà i wyp∏ywajàcà z cia∏, którà wydobywa si´ za pomocà dotkni´cia lub uderzenia. Dêwi´ki, wywo∏ane w wiadomych warunkach i odpowiednich okolicznoÊciach w taki sposób, ˝eby mog∏y poruszyç eteryczne akordy, przez rozprzestrzenianie swoich spr´˝ystych skupieƒ, przenikajà we wszystko, czego tylko dosi´gnà. Te same prawa zawarte sà w pot´dze muzyki, która albo rozdra˝nia, albo wprowadza w stan zachwytu, bàdê te˝ dzia∏a uspakajajàco; s∏owem oddzia∏ywuje na stan duchowy, tak samo jak i daje przynale˝nà si∏´ magicznym formu∏om. Formu∏y (magiczne(, podobnie jak i melodia, tworzà szczególne wibracje stosownie do celu, jaki nimi kieruje z tej przyczyny mówi si´ w wiedzy tajemnej o tzw. wymowie magicznej, która posiada specjalne zastosowanie w Magii Obrz´dowej. Z po∏àczenia takich osobliwych muzycznych skojarzeƒ ludzie cz´sto korzystajà, nie zdajàc sobie zupe∏nie z tego sprawy i nie znajàc równie˝ praw, na podobieƒstwo Jourdain, a w pieÊni Moliera, który pisa∏ prozà, bynajmniej tego nie podejrzewajàc. ˚eby daç poj´cie o subtelnoÊci pràdu eterycznego, powiem tylko, ˝e w porównaniu z nim g´stoÊç atmosfery podobna jest do platyny w stosunku do wodoru, czyli jak najci´˝sza materia w porównaniu
16
z najl˝ejszym gazem. Wszystkie cia∏a: zwierz´ta, roÊliny i minera∏y w zasadzie formowane by∏y z tego w∏aÊnie rozrzedzonego eteru; znaczy to, ˝e ró˝norodne formy w których przejawiajà si´ si∏y materii, majà jednakowe pochodzenie, znajdujà si´ we wzajemnej zale˝noÊci i mo˝na powiedzieç, ˝e mogà przemieniaç si´ jedne w drugie. Kto zdolny jest pos∏ugiwaç si´ eterycznà wibracjà, ten mo˝e tak˝e w najfantastyczniejszy sposób oddzia∏ywaç na wszelkà materi´. – Wybacz mi, nauczycielu, ˝e zadam ci jedno pytanie – rzek∏ niezdycowany Kalityn. – Z tego, co powiedzia∏eÊ zrozumia∏em, ˝e si∏a wibracji, której u˝ywajà nasi przyjaciele, posiada w∏asnoÊci rozpraszania i skupiania atomów materii, a przecie˝ ja widzia∏em coÊ wi´cej. Zdawa∏o mi si´, ˝e to nie pràd jakiejÊ niewidzialnej si∏y a r´ka artysty rzeêbi∏a statu´, która po prostu powstawa∏a w moich oczach, tego zaÊ w ˝aden sposób nie mmog´ pojàç. – A jednak to bardzo proste, podobnie jak i dzia∏anie wszelkich si∏ natury. Ska∏a, jak i ka˝da inna materia, sk∏ada si´ z odzielnych czàsteczek, znajdujàcych si´ w bezustannym ruchu i podleg∏ych dzia∏ajàcym si∏om, spoÊród których najbardziej widocznà i najszybszy wp∏yw przejawiajàcà jest ciep∏o, lecz pràd eteryczny, kierowany Êwiadomà wolà, jest jeszcze daleko silniejszy i subtelniejszy. Wewn´trzny ruch kamiennej czy metalowej masy, czyni jà dost´pnà dla myÊli obrabiajcego jà rozumnego czynnika. Kiedy zaÊ tej myÊli towarzyszy na tyle elastyczna, na ile pot´˝na si∏a eterycznego pràdu, wówczas i materia poddaje si´ równie ∏atwo, jakbby nià kierowa∏a widoczna si∏a materialna. Materia o˝ywia si´ chwilowo przez wnikajàcà w nià dusz´ i pos∏usznie poddaje si´ jej woli. – Dzi´kuj´ ci, nauczycielu; zaczynam pojmowaç, lecz nie mog´ w ˝aden sposób wyt∏umaczyç sobie tego, gdzie si´ podziewajà kawa∏ki kamienia, które bywajà od∏upywane od Êciany. Widzia∏em najwyraêniej, ˝e olbrzymich rozmiarów bry∏y, po oddzieleniu od ska∏y, znika∏y natychmiast bez Êladu. – Si∏a eterycznego pràdu, oderwawszy od ska∏y potrzebnà robotnikowi bry∏´, rozk∏ada jà na atomy, które nast´pnie rozprasza, po uprzednim roz∏o˝eniu ich na moleku∏y. – Lecz powiedz mi, na mi∏oÊç Boskà, w co zamienia je ta˝ cudowna si∏a? – zawo∏a∏ Kalityn, blady ze wzruszenia i prawie dr˝àc z ciekawoÊci. – W eter, który stanowi wspólnà dla wszystkiego “protoplazm´” – odpowiedzia∏ Dachir z uÊmiechem. – Dodam jeszcze, ˝e sposoby pos∏ugiwania si´ eterycznà si∏à wibracji sà nieskoƒczenie ró˝norodne. Jeden z nich zabija jak piorun, inny leczy ró˝ne choroby, dopomaga fizycznemu organizmowi w przywracaniu wyczerpanych si∏, z takà szybkoÊcià, ˝e mo˝e nawet przywróciç cz∏owieka do ˝ycia, je˝eli tylko jego cia∏o astralne nie oddzieli∏o si´ ostatecznie; dlatego, ˝e dêwi´k skupia elementy, w coÊ w rodzaju ozonu, którego wytworzenie nie le˝y w mo˝liwoÊciach zwyk∏ej chemii, za to posiada on niezwykle o˝ywiajàce w∏aÊciwoÊci. A teraz poka˝´ ci jeszcze instrumenty, przy pomocy których pracujà w tej chwili moi przyjaciele; oczywiÊcie jest jeszcze i wiele innych, lecz o tych pomówimy kiedy indziej. Weê najprzód t´ oto laseczk´, mo˝esz bez ˝adnej obawy dotknàç si´ jej, gdy˝ pociski nie sà za∏o˝one. Prawie z zabobonnà czcià wzià∏ Kalityn do r´ki metalowà rurk´ i zaczà∏ jà oglàdaç. Rurka ta okaza∏a si´ wewnàtrz pusta; posiada∏a r´kojeÊç z licznymi zasuwkami, kluczami, czy spr´˝ynami i zaopatrzona by∏a w mechanizm do skracania lub przed∏u˝ania. Dachir objaÊni∏, ˝e za pomocà tych spr´˝ynek daje si´ okreÊliç nat´˝enie, lub kierunek si∏y i stosownie do potrzeby jej u˝ytkowania, mo˝e ona zabijaç lub uzdrawiaç. Nast´pnie przystàpi∏ do obejrzenia drugiego aparatu. By∏ to jak ju˝ powiedziano wy˝ej, okràg∏y, pusty wewnàtrz pierÊcieƒ, zawieszony na haczyku; wewnàtrz niego znajdowa∏o si´ osiemnaÊcie rezonatorów, a na powierzchni widaç by∏o ig∏y, lub raczej wirujàce sztylety, rozmieszczone kolisto i w porzàdku spiralnym na trzech zewn´trznych rezonatorach, po∏àczonych ze sobà metalowymi drucikami. Po Êrodku znajdowa∏ si´ jeszcze drugi, pusty pierÊcieƒ, mniejszy w rodzaju b´benka, z widocznymi dwoma rz´dami okràg∏ych rureczek rozmieszczonych podobnie, jak rurki w organach. W samym zaÊ Êrodku tego drugiego pierÊcienia znajdowa∏o si´ ruchome kó∏ko (dysk), a na dolnej cz´Êci u do∏u przyrzàdu by∏a przymocowana wydrà˝ona pusta kulka, z której wychodzi∏y przewodniki si∏y. – Kiedy aparat jest czynny, kó∏ko to kr´ci si´ wówczas z nieprawdopodobnà szybkoÊcià; a si∏a tej dêwigni jest prawie bezgraniczna. W tej chwili na∏aduj´ go, a w tym celu wystarczy tylko nacisnàç raz lekko jednà ze strza∏ek diapazonu, tak oto – doda∏ Dachir.
17
– A teraz poka˝´ ci jeszcze niektóre dzia∏ania motoru. Tam przy drzwiach, na krzeÊle, le˝y trup ma∏ego zwierz´cia, przysuƒ go tu bli˝ej, a roz∏o˝ymy go na nieuchwytne i niewidzialne elementy. Kalityn po∏o˝y∏ na Êrodku pokoju martwe zwierzàtko i przyglàda∏ mu si´ jeszcze, gdy nagle b∏ysnà∏ z aparatu oÊlepiajàcy snop Êwiat∏a i zatrzyma∏ si´ na ciele zwierz´cia, które prawie momentalnie ulecia∏o w powietrze i nast´pnie znik∏o bez Êladu, nie pozostawiajàc po sobie nawet py∏ku. Po chwili Dachir po∏o˝y∏ jeszcze trzy nitki na szkle mikroskopu i kiedy oniemia∏y ze zdziwienia Kalityn zobaczy∏ pora˝ajàce powi´kszenie pod∏o˝onego przedmiotu, mag doda∏: – Czy pami´tasz ten aparat, przy pomocy którego pokazywa∏em ci rozk∏ad atmosfery naszej biednej, umar∏ej Ziemi? Otó˝ by∏ on tak˝e na∏adowany wibracyjnà si∏à eteru. Gdybym teraz obmota∏ na∏adowanà (wibracyjnà si∏à eteru) nicià jakikolwiek przedmiot, wa˝àcy nawet tysiàce kilogramów, to wówczas mo˝na by∏oby go podnieÊç i przenieÊç na drugi koniec ogrodu bez najmniejszego wysi∏ku. Wreszcie dodam ci jeszcze, ˝e owe statki powietrzne, które nas tu przynios∏y, by∏y równie˝ zaopatrzone w takie maszyny, które polaryzowane stosownie do potrzeby, nios∏y olbrzymie ci´˝ary, lekko wznosi∏y si´ w przestrzeƒ i pod dzia∏aniem eterycznego pràdu lecia∏y z nieprawdopodobnà szybkoÊcià w ˝àdanym kierunku. – Bo˝e, jakie˝ nies∏ychanie interesujàce jest wszystko, co mówisz! Lecz ja przewiduj´, ˝e wy jednak nie wyjawicie mi tajemnicy samego sposobu otrzymywania i pos∏ugiwania si´ tà si∏à – z ˝alem i wyraênym niezadowoleniem w g∏osie przemówi∏ Kalityn. – Nie mylisz si´, mój przyjacielu. Zanim otrzymasz do dyspozycji t´ strasznà i niebezpiecznà si∏´ musisz nie tylko wiele jeszcze popracowaç i uczyç si´, lecz ponadto zdyscyplinowaç swojà dusz´ i daç dowody umiej´tnoÊci kierowania sobà. – Ach! czy˝ ja do˝yj´ do tego! – westchnà∏ Kalityn. Przebieg∏y, lecz zarazem weso∏y uÊmiech mignà∏ na twarzy Dachira, pe∏nej rozumnej powagi. – Pod tym wzgl´dem bàdê spokojny, bowiem czasu b´dziesz mia∏ dosyç i sàdz´, ˝e nadesz∏a ju˝ chwila, aby ci odkryç to, czego nawet nie by∏eÊ w mo˝noÊci przypuÊciç. Otó˝ podczas pierwszego naszego spotkania da∏em ci wypiç p∏yn, który uwa˝a∏eÊ za trucizn´; wypi∏eÊ go, oczekujàc Êmierci, a tymczasem pozosta∏eÊ przy ˝yciu. Napój ten – by∏a to pierwotna materia, ELIKSIR ˚YCIA, który ka˝dego, kto go wypi∏ na naszej biednej ziemi, darzy∏ prawie nieskoƒczonym ˝yciem, bo trwajàcym tak d∏ugo, jak ˝ycie planety. W naszym nowym miejscu pobytu staliÊmy si´ znów Êmiertelnymi, lecz pomimo tego prze˝yjemy jeszcze co najmniej kilka tysiàcleci, jak równie˝ i ci, których przywieêliÊmy ze sobà. A to z tej przyczyny, ˝e dla owego trudnego dzie∏a, które obowiàzani jesteÊmy wype∏niç tutaj, krótka nasza egzystencja by∏aby bezpo˝yteczna. Adepci, których tutaj wychowamy, pozostanà po nas stró˝ami naszych tajemnic i stanà si´ naszymi spadkobiercami. Zatem, jak widzisz, pozostaje ci doÊç czasu do rozporzàdzenia; ˝aden z wrogów zwyk∏ych Êmiertelników – ani staroÊç, ani te˝ upadek si∏ – nie gro˝à nam i nic nam w ogóle nie przeszkodzi dokonaç wielkiego dzie∏a. Dr˝àc jak w febrze, Êmiertelnie blady s∏ucha∏ Kalityn. Umys∏ jego odmawia∏ pos∏uszeƒstwa i w ˝aden sposób nie móg∏ pojàç i tak nieprawdopodobnej tajemnicy i dopiero po d∏u˝szej rozmowie z nauczycielem powróci∏ mu spokój. Przez kilka nast´pnych dni by∏ on jednak˝e smutny i strapiony. Tak d∏ugie ˝ycie, jakie si´ nagle przed nim otworzy∏o, przejmowa∏o go po prostu strachem; lecz powoli silny duch jego przezwyci´˝y∏ s∏aboÊç i mocno postanowi∏ uczyniç si´ godnym tak niezwyk∏ego losu, jaki mu zgotowa∏ Ojciec Niebieski. Stosownie do polecenia Dachira, nie zdradzi∏ pozosta∏ym ziemianom nic z tego, co wiedzia∏. Przyszed∏szy z powrotem do równowagi duchowej, Kalityn znów zamyÊli∏ si´ o sile eterycznej, której widziane przejawy po prostu oszo∏omi∏y go. Pewnego wieczora, podczas zwyk∏ej lekcji, znowu nawiàza∏ rozmow´ na ten temat. – Powiedz mi, nauczycielu, czy to mo˝liwe, aby ta si∏a cudotwórcza zawsze by∏a tajemnicà tylko magów? Bo na Ziemi nikt nie podejrzewa∏ jej istnienia, gdy˝ inaczej na pewno by si´ nià pos∏ugiwali, albowiem niemo˝liwym by∏oby zapomnieç przejawienia si´ jej, a przecie˝ ja nie s∏ysza∏em nigdy o sile, któraby da∏a takiego bodêca przemys∏owi, nauce i sztuce. – Mylisz si´, mój przyjacielu. Idea sama by∏a cz´Êciowo znana. Czy zna∏eÊ dostatecznie przesz∏oÊç staro˝ytnà naszej ojczyzny – Ziemi i czy s∏ysza∏eÊ o tym, ˝e ca∏y kontynent, zwany Atlantydà, by∏ po-
18
ch∏oni´ty przez ocean? – OczywiÊcie, s∏ysza∏em i nawet studiowa∏em to zagadnienie. – Otó˝ to w∏aÊnie. Owi Atlanci znali eterycznà si∏´ i pos∏ugiwali si´ nià. Jest tu mi´dzy nami jeden z nich, imieniem Tlawat, który nale˝y do szko∏y egipskich hierofantów; zapoznam ci´ kiedyÊ z nim i porozmawiacie sobie. Lecz powrócimy do naszego przedmiotu. Atlanci nazywali owà si∏´ eterycznà Maszma*) i ta straszna si∏a astralna odegra∏a powa˝nà rol´ w zniszczeniu kontynentu. *) Warto tu nadmieniç, ˝e w wiedzy tajemnej zwanej HUNA wyst´puje równie˝ tajemnicza energia “mana” oraz “mana mana”, która posiada podobne w∏aÊciwoÊci do opisywanej tutaj si∏y eterycznej. Podobieƒstwo obydwu tych nazw nie jest chyba przypadkowe i jest wi´cej ni˝ zastanawiajàce i, jak mo˝na przypuszczaç, naprowadza prawdopodobnie na wspólne êród∏o, które by∏o prawdopodobnie ongiÊ znane wielkim m´drcom staro˝ytnoÊci – Wydawca.
W indyjskich ksi´gach tajemnych, mówi si´ równie˝ o wibracyjnej sile; podobnie w naukach, zawartych w Asztar-Widja, powiedziano ˝e na∏adowana takà si∏à maszyna, umieszczona w “latajàcym okr´cie” i skierowana na nieprzyjaciela, zamienia∏a ludzi i s∏onie w kupy popio∏u z takà ∏atwoÊcià, jak wiàzk´ s∏omy. W innej znów staro˝ytnej ksi´dze hinduskiej Wisznu-Purana ta sama eteryczna si∏a jest wspomniana w alegorycznej i niezrozumia∏ej dla profana formie – “spojrzenia Kapili” – m´drca, który spojrzeniem zamienia∏ w proch szeÊçdziesiàt tysi´cy ˝o∏nierzy króla Sagara. – Rozumiem, ˝e nauka Atlantów zgin´∏a razem z ich kontynetnem, lecz pozostali przecie˝ ludzie, którzy prze˝yli katastrof´. Wszak Egipcjanie tworzyli kolonie Atlantów. Czy˝ mog∏a wi´c zniknàç i zginàç ostatecznie tak wa˝na tajemnica? Dachir pokr´ci∏ g∏owà: – DoÊwiadczenie dowiod∏o, ˝e pos∏ugiwanie si´ tà tajemnicà mog∏o wywo∏aç nies∏ychane nieszcz´Êcia, i ludzie zacz´li byç ostro˝niejsi. Umiej´tnoÊç pos∏ugiwania si´ tà niebezpiecznà si∏à by∏a wi´c otoczona potrójnà zas∏onà tajemnicy, ukryta pod nieodgadnionymi symbolami, a udzielanie jej mog∏o byç powierzane jedynie tylko wtajemniczonym wy˝szego stopnia. Jednak˝e, choç wydaje si´ to dziwnym, w drugiej po∏owie XIX–go wieku pewien cz∏owiek odkry∏ eterycznà si∏´ i nawet wynalaz∏ sposób korzystania z niektórych jej w∏aÊciwoÊci przy pomocy dowcipnie skonstruowanych przyrzàdów, lecz … nie doprowadzi∏o to do niczego. – A czy pami´tasz, nauczycielu, imi´ tego cz∏owieka i wiesz, jakie by∏y przyczyny jego niepowodzenia, które skaza∏y na zapomnienie to cudowne odkrycie? – zapyta∏ wzruszony bardzo Kalityn. – Wszak˝e wiek XIX by∏ epokà wysokiej kultury i wielkich odkryç naukowych, które sta∏y si´ pod∏o˝em tego, co w nast´pnych okresach ludzoÊç rozwin´∏a – zachwyca∏ si´ Kalityn. – Zada∏eÊ jednoczeÊnie za du˝o pytaƒ, lecz w miar´ mo˝noÊci postaram si´ na nie odpowiedzieç. Cz∏owiek ten nazywa∏ si´ John Worrel Keli; ˝ycie zaÊ jego, pe∏ne walk i niepowodzeƒ, przedstawia jednà z najbardziej tragicznych martyrologii geniusza. Wszystko, co tylko zdolna by∏a wymyÊliç nienawiÊç, najordynarniejsza z∏oÊliwoÊç, potwarz, pogarda i drwiny – wszystko to zgromadzi∏o si´ na drodze Keliego. I czy˝ nie jest to charakterystycznym rysem wspó∏czesnego mu spo∏eczeƒstwa, ˝e w “uczonym” Êwiecie nie znalaz∏ si´ nikt, ktoby by∏ zdolny pojàç jego olbrzymie dzie∏o a w szeregach spo∏eczeƒstwa, poÊród przemys∏owców, literatów, duchowieƒstwa nie znalaz∏ si´ ani jeden dostatecznie Êwiat∏y i pozbawiony uczuç egoistycznych uczony, któryby dopomóg∏ biednemu wynalazcy, gdy ów natrafi∏ na jednà z najwi´kszych tajemnic przyrody. PrzeÊladowano go, uràgano mu w najordynarniejszy sposób nazwywano oszustem i szarlatanem, a spekulanci, chcàc si´ ob∏owiç na rachunek jego wynalazku, kiedy nie zdà˝yli tego uczyniç – grozili mu nawet wi´zieniem. Doprowadzony wreszcie do ostatecznoÊci zniszczy∏ wi´kszà cz´Êç swoich aparatów i wynalazek jego przepad∏ w wiecznoÊci. –`Jakie˝ to straszne i oburzajàce! – zawo∏a∏ niezadowolony Kalityn. Zagadkowy wyraz przeÊlizgnà∏ si´ po twarzy maga. – Sprawa nie jest taka prosta jak sàdzisz – powiedzia∏. – Jest ca∏kiem wàtpliwe, czy odkrycie Keli ego przynios∏oby szcz´Êcie ludzkoÊci, gdyby si´ sta∏o w∏asnoÊcià t∏umów. Wstr´tne to by∏y czasy, ten dziewi´tnasty wiek, który ty nazywasz “wysoko kultural-
19
nym”. Nauka wprawdzie uczyni∏a wtedy istotne du˝e post´py, by∏o du˝o wielkich wynalazków, w tej liczbie i Keli ego, a jednoczeÊnie by∏ to okres rozkwitu najgorszych nami´tnoÊci ludzkich; zwierz´cy egoizm, zawzi´ta, bezlitosna walka o rozkosze ˝ycia i zaprzeczanie Bóstwa, pogrà˝a∏y Êwiat w gruby materializm, czego nast´pstwem sta∏o si´ zniszczenie wszelkich wy˝szych i szlachetnych uczuç. W∏aÊnie w dziewi´tnastym wieku narodzi∏ si´ paradoks, najszkodliwszy ze wszystkich, jakie tylko zna∏a ludzkoÊç; pseudo–humanitarne wzgl´dy, które usprawiedliwia∏y najbardziej burzycielskie wyst´pki, przykrywajàc je pozorami ob∏´du, nerwowych chorób, zwyrodnienia – równolegle z wprowadzeniem okrucieƒstwa drogà wiwisekcji, politycznych morderstw, okropnych narz´dzi wojny, jak szrapnele, granaty p´kajàce i tak dalej. Od dziewi´tnastego wieku wzmóg∏ si´ w∏aÊnie rozkwit egoizmu, upadek obyczajów, bezgraniczny cynizm, co pociàgn´∏o za sobà rozk∏ad spo∏eczeƒstwa, zrodzi∏o fluidyczne epidemie ob∏àkania, samobójstw, bezmyÊlnych zabójstw i wywo∏a∏o z chaosu ciemne si∏y, które spowodowa∏y przedwczesnà zgub´ planety. Wyobraê sobie teraz ów wynalazek Keli ego w r´kach podobnych “artystów”, jakimi byli anarchiÊci, gwa∏towni szaleƒcy i tym podobni op´tani “kaini” ludzkiego rodu. Posiad∏szy mo˝noÊç pos∏ugiwania si´ si∏à eterycznà wed∏ug swojej krwi ˝àdnej fantazji – gubiliby oni ludzi milionami, kontynent zamieniliby na atomy i spowodowaliby nieszcz´Êç bez liku. Na to nie mo˝na by∏o pozwoliç. S∏udzy Bo˝y, Êledzàcy losy Êwiata, nie mogli dopuÊciç do tego, aby przewrotna i zepsuta ludzkoÊç mog∏a rozporzàdzaç si∏à, która w jej nieczystych r´kach sta∏aby si´ rzeczywiÊcie diabelska. Odkrycie Keli ego nastàpi∏o na wiele tysi´cy lat wczeÊniej, ni˝ nale˝a∏o i dlatego by∏o skazane na zag∏ad´, przede wszystkim na skutek niewiedzy, gdy˝ w samym cz∏owieku znajduje si´ zasada, mogàca kierowaç i pos∏ugiwaç si´ wibracyjnà si∏à eteru. Ów Keli nawet nie podejrzewa∏, ˝e jako rzadka osobistoÊç, posiada∏ on szczególnie, jemu tylko w∏aÊciwe psychiczne zdolnoÊci i dlatego te˝ nie by∏ w mo˝noÊci przekazaç innym tego, co stanowi∏o nieod∏àcznà w∏asnoÊç jego natury. Na potwierdzenie tych s∏ów mo˝e s∏u˝yç fakt, ˝e instrumenty Keli ego nie funkcjonowa∏y, je˝eli ktoÊ inny próbowa∏ pos∏ugiwaç si´ nimi; ju˝ to jedno by∏o zupe∏nà przeszkodà dla rozpowszechnienia si´ jego wynalazku. Wtajemniczeni wiedzà, ˝e za widzialnymi zjawiskami przyrody stojà rozumne istoty,, które przez ludzi sà nazywane „si∏ami´´i „prawami´, a te dzia∏ajà przy pomocy tych si∏ i praw, które znów w swej kolejnoÊci bytowej zale˝ne sà od jeszcze wy˝szych rozumów (GENIUSZE(, przedstawiajàcych znów dla pierwszych si∏´ i prawo. A˝eby uchroniç si´ od niebezpiecznego wynalazku Keli ego dostatecznym by∏o dla tych rozumnych si∏ pozostawiç ludziom swobod´ dzia∏ania. I oto niezachwiana ograniczonoÊç “uczonych”, g∏upota prasy, nienawiÊç niskich interesów i mieszaƒski strach przed utratà ∏atwego zysku – zrobi∏y swoje, wype∏niajàc te zamierzenia rzàdzàcych si∏, które kierowa∏y si´ szerszymi wzgl´dami, ni˝ cele chciwej ludzkoÊci. Rozmowa ta bardziej jeszcze ni˝ poprzednie lekcje wywar∏a na Kalitynie g∏´bokie wra˝enie. W jego umyÊle powsta∏o nowe wyobra˝enie WszechÊwiata, jego praw, Boskiej Niepoj´tej Istoty, z Której wszystko wyp∏ywa∏o i bra∏o swój poczàtek. Za ka˝dym razem, kiedy przed jego zachwyconym umys∏em otwiera∏ si´ nieznany mu dotychczas widnokràg, rozpala∏a si´ w nim wiara, a on pokornie modli∏ si´ i dzi´kowa∏ Najwy˝szej Istocie, mi∏osiernemu Ojcu wszechistnienia za te dary, którymi go obsypa∏. I niecierpliwie oczekiwa∏ tej chwili, kiedy ukoƒczone zostanie miasto magów i zacznà byç czynne szko∏y wtajemniczenia; chocia˝ Dachir obiecywa∏ mu kilka tysiàcleci ˝ycia, okolicznoÊç ta wydawa∏a mu si´ niezrozumia∏a, nie mieÊci∏a si´ w jego umyÊle i ka˝dy ubieg∏y dzieƒ by∏, zdaniem jego, stracony. Dzi´ki niezwyk∏ym Êrodkom i sposobom, jakimi rozporzàdzali przy prowadzeniu robót, budowa podziemnej Êwiàtyni zosta∏a ukoƒczona bardzo szybko i magowie przygotowywali si´ do poÊwi´cenia jej, majàc tam odprawiç pierwsze nabo˝eƒstwo. Na t´ uroczystà ceremoni´ zebrali si´ w Êwiàtyni wtajemniczeni wszystkich stopni, a zaÊ w przyleg∏ej sali umieszczono ziemian, gdy˝ ci ostatni nie mogliby znieÊç atmosfery Êwiàtyni, przesyconej silnymi armomatami. Po bokach tej olbrzymiej pieczary, której sklepienia gin´∏y w mrokach, sta∏y ogromne posàgi, trzymajàce w r´kach magiczne instrumenty; Êciany pomi´dzy nimi pokryte by∏y symbolami, magicznymi znakami i hieroglifami.
20
Obszerne wn´trze Êwiàtyni zalane by∏o bladym, b∏´kitnawym Êwiat∏em, a zarysy Êwiecàcych znaków kabalistycznych i hieroglificznych pokrywa∏y Êciany jakby ognistà fosforycznà siecià. W samej g∏´bi Êwiàtyni widaç by∏o siedem stopni, które wiod∏y na p∏aszczyzn´ w kszta∏cie pó∏kola, pustà wprawdzie, lecz najwidocznej przygotowanà na o∏tarz. Na ciemnym tle ska∏y gorza∏o ró˝nobarwnymi ogniami olbrzymie ko∏o, a w samym jego Êrodku migota∏ oÊlepiajàcym blaskiem kràg o Êrednicy oko∏o dwóch metrów. Woko∏o tego kr´gu, jakby s∏oƒca, nakreÊlone by∏o ognistymi hieroglifami tajemne i straszne imi´ Niewypowiedzianej, Niedocieczonej Istoty, woko∏o Której utrzymuje si´ i obraca wszechÊwiat. Skupieni i powa˝ni, ustawili si´ wszyscy wtajemniczeni pó∏kolem przed niszà: po jednej stronie magowie, a po drugiej maginie, wszyscy w p∏óciennnych, Ênie˝nobia∏ych szatach. Najpierw upadli wszyscy na kolana i w milczeniu zatopili si´ w goràcej modlitwie, nast´pnie rozleg∏y si´ wspania∏e pienia, które stopniowo stawa∏y si´ coraz g∏oÊniejsze. To przenikliwe, to znów delikatne dziwne melodie przechodzi∏y w ca∏e morze dêwi´ków, które zdawa∏o si´, ˝e si∏à swojà wstrzàsnàç by mog∏y ca∏à gór´ do podstaw. Po wn´trzu Êwiàtyni powia∏ burzliwy wiatr, nast´pnie rozleg∏ si´ g∏uchy huk, jakby uderzajàcy piorun przelecia∏ przez sale i galerie podziemne, a b∏yskawice ognistymi zygzakami przecina∏y powietrze. Nagle ze strasznym grzmotem i Êwistem jakby oderwa∏a si´ od sklepienia ognista bry∏a i run´∏a wprost na wzniesionà, pustà p∏aszczyzn´ w g∏´bi Êwiàtyni. Kiedy ogieƒ zgas∏ i dym si´ rozwia∏ oczom zebranych ukaza∏a si´ bry∏a kamienna, ta sama, która s∏u˝y∏a jako o∏tarz przy ostatnim êródle pierworodnej materii na Ziemi. Przeniesiony przez magów ten najdrogocenniejszy zabytek, Êwi´te wspomnienie zniszczonego Êwiata, mia∏ znów s∏u˝yç za o∏tarz w pierwszej Êwiàtyni, wzniesionej w nowym Êwiecie przez ziemskich uchodêców. Trzej najstarsi hierofanci, ozdobieni mieniàcymi si´ koronami magów, postawili na tym mistycznym o∏tarzu wielki kryszta∏owy kielich, uwieƒczony krzy˝em, w którym p∏on´∏a i wrza∏a pierwotna materia, zaczerpni´ta z jednego z dziewi´ciu êróde∏ nowego Êwiata. Z przyniesionego i ustawionego tajemnà si∏à kamienia, przed kielichem b∏ysnà∏ p∏omieƒ, mieniàcy si´ wszystkimi barwami t´czy, który mia∏ ju˝ p∏onàç wiecznie. Po skoƒczonym nabo˝eƒstwie wszyscy wtajemniczeni z∏o˝yli przysi´g´, ˝e wiernie wype∏nià w∏o˝ony na nich obowiàzek, poÊwi´cà wszystkie si∏y i mi∏oÊç nowej ziemi, która b´dzie s∏u˝y∏a im ju˝ za mogi∏´. Po zakoƒczeniu ceremonii zosta∏ odÊpiewany hymn dzi´kczyny i t∏um rozszed∏ si´ powoli; wszystkie fosforyczne znaki pogas∏y i pozosta∏ tylko ognisty kràg z imieniem Niepoj´tego, p∏onàcy bez przerwy.
Rozdzia∏ trzeci Budowa miasta magów post´powa∏a szybko. Tak adepci, jak te˝ i ziemianie pracowali gorliwie. Olbrzymie gmachy chramów, ró˝nych szkó∏ wtajemniczenia, a tak˝e i pa∏ace magów mieni∏y si´ w s∏oƒcu swoimi emaliowanymi kopu∏ami, rzeêbionymi fasadami i wspania∏à roÊlinnoÊcià, pokrywajàcà ogrody; wszystko to razem tworzy∏o czarowny doprawdy widok. Wszyscy ci budowniczowie byli jednoczeÊnie pierwszorz´dnymi artystami, rozporzàdzali przy tym zdumiewajàcymi Êrodkami, poniewa˝ liczne metale i inne materia∏y by∏y jeszcze w stanie mi´kkim, co znacznie u∏atwia∏o u˝ywanie ich do celów architektonicznych oraz przy wykonywaniu rzeêb. I bajkowe miasto, oÊrodek legendarnego “ziemskiego raju´, sta∏ si´ rzeczywiÊcie cudem harmonijnego pi´kna i subtelnego artyzmu. PoÊród obszernych ogrodów, upstrzonych ró˝nobarwnymi kwiatami i o˝ywionych tryskajàcymi fontannami, sta∏y si´ wielobarwne pa∏ace magów, dajàc obraz prawdziwych skarbów pi´kna zarówno z zewnàtrz, jak i wewnàtrz. Dawni nasi przyjaciele osiedlili si´ w pobli˝u siebie, a pa∏ace ich przedstawia∏y coÊ zupe∏nie wyjàtkowego. Przysz∏a siedziba Ebramara sta∏a poÊrodku, a woko∏o niej, po∏àczone z sobà d∏ugimi krytymi kolum-
21
nadami, w foremnym czworokàcie rozmieszczone by∏y pa∏ace: Supramatiego, Dachira, Narajany i Udei; ka˝dy z nich posiada∏ innà barw´. Pa∏ac Ebramara i przylegajàce doƒ, na kszta∏t czterech promieni, galerie by∏y bia∏e jak Ênieg, pa∏ac Supramatiego mieni∏ si´ z∏otem, Pa∏ac Dachira posiada∏ barw´ rubinowo–czerwonà, Narajany – b∏´kitnà, jak szafir, Udei – szmaragdowo–zielonà. Lecz obszerne te budowle nie by∏y przeznaczone wy∏àcznie dla zadowolenia skromnych potrzeb magów; mia∏y one dawaç schronienie du˝ej liczbie uczniów, których ka˝dy z wielkich adeptów bra∏ pod swojà opiek´, a tak˝e i ich bliskich, poniewa˝ po otwarciu miasta miano utworzyç rodziny, a nast´pnie przystàpiç do zaj´ç zarówno w szko∏ach wtajemniczeƒ, jak i w ni˝szych, gdzie przyÊli nauczyciele narodów uczyliby si´ rzemios∏, uprawy ziemi i umiej´tnoÊci kierowania dzikimi, nieokrzesanymi hordami, dla których wychowania byli przeznaczeni. Ziemanie oczekiwali wielkich uroczystoÊci, jakie mieli ujrzeç przy otwarciu miasta, lecz wi´kszoÊç z nich jednak z goràcà niecierpliwoÊcià oczekiwa∏a zapowiedzianych Êlubów. Wymuszona moralnoÊç w ciàgu ca∏ych lat budowy, nie wszystkim przypada∏a do smaku, lecz panujàca tam ˝elazna dyscyplina wyklucza∏a wszelkie mo˝liwoÊci najmniejszego grzechu. P∏eç pi´kna by∏a oddzielona od m´˝czyzn i znajdowa∏a si´ stale pod szczególnym nadzorem kobiet wtajemniczonych; przechodzi∏a kurs nauk, w których przygotowywano jà do roli przysz∏ych ˝on i gospodyƒ, przy tym w warunkach zupe∏nie niepodobnych do tych, do jakich by∏y przywyk∏e na Ziemi. W ogóle, w okresie przygotowawczym, wychowanie ró˝norodnego t∏umu ziemian by∏o trudne i skomplikowane; przede wszystkim ju˝ choçby dlatego, ˝e wchodzàcy w sk∏ad tej masy ludzie nale˝eli do ró˝nych kategorii, tak pod wzgl´dem narodowoÊci, charakterów, spo∏ecznych stanowisk, jak te˝ i umys∏owego rozwoju. Wprawdzie wszyscy oni byli wierzàcymi i posiadali dostatecznie szlachetne zamiary, aby zas∏ugiwali na zabranie ich na nowà planet´, lecz pomimo tych wartoÊci byli to jednak ludzie swej epoki, przepojeni b∏´dnymi ideami i zepsuci ca∏kiem przewrotnà kulturà. Niezale˝nie zaÊ od tego spo˝yta przez nich materia pierwotna dokona∏a dziwnej i cudownej przemiany ich organizmów, zwi´d∏ych dawniej, wyczerpanych. Chorobliwie–nerowe cia∏a ich, sta∏y si´ teraz silne i stanowi∏y jakby niewyczerpane êród∏o si∏y ˝yciowej; jednym s∏owem, stali si´ oni takimi, jakimi powinni byç pracownicy przysz∏ych cywilizacji i przodkowie bardziej kulturalnych ras. Pewnego razu w pi´kny, poobiedny czas, starzy nasi przyjaciele zebrali si´ na obszernym tarasie Ebramara, w pa∏acu, wzniesionym przez wygnaƒców dla uchodêców z Ziemi. Rozmowa toczy∏a si´ na temat ró˝nych katastrof i zbli˝ajàcych si´ nieszcz´Êç, które mieli wykorzystaç w celu bli˝szego zetkni´cia si´ z ludnoÊcià tubylczà, przez okazywanie jej pomocy, aby w ten sposób po∏o˝yç wÊród nich pierwsze podwaliny wiary w Stwórc´ i religijnego kultu w najprymitywniejszej formie. Temat pogaw´dki stopniowo si´ zmieni∏ i po chwili rozmowa zesz∏a na przedmiot najbli˝szych uroczystoÊci i przede wszystkim na temat ma∏˝eƒstw magów (jedynie wtajemniczeni wy˝szych stopni pozostawali w stanie wolnym); Êluby odbywaç si´ mia∏y w podziemnej Êwiàtyni, gdzie mieÊci∏ si´ tajemny, szeÊcienny kamieƒ, po czym adepci z ˝onami zamieszkaç mieli w swoich nowych mieszkaniach. UroczystoÊci Êlubne adeptów ni˝szych stopni i ziemian by∏y oznaczone na najbli˝sze dni. Udea wcale nie bra∏ udzia∏u w ostatniej cz´Êci rozmowy. Smutny i zamyÊlony wspar∏ si´ na balustradzie, a po wyrazie jego pi´knej, bladej twarzy i marzycielskich oczach, widaç by∏o, ˝e myÊli jego pop∏yn´∏y daleko. Obserwujàcy go Narajana, nagle klepnà∏ go silnie po ramieniu, i˝ ten drgnà∏, wyprostowa∏ si´ i by∏ tak oszo∏omiony, ˝e wszyscy obecni rozeÊmieli si´ g∏oÊno. – O czym˝e ty marzysz, niepoprawny pustelniku? Czy jest ci êle? To˝ mówimy o najciekawszej sprawie, jaka mo˝e byç na Êwiecie, o ∏adnych kobietach – zagadnienie jednakowo wa˝ne dla maga jak i dla zwyk∏ego Êmiertelnika – a ty obserwujesz lecàce wrony i nawet nie s∏uchasz. Zbudê si´, mój przyjacielu i popatrz rozsàdnie na ˝ycie. Czego ci jeszcze brakuje? Pokuta twoja skoƒczy∏a si´ ju˝, przesz∏oÊç zosta∏a wymazana, otwiera si´ teraz przed nami jasna przysz∏oÊç, a na czole twoim pali si´ ju˝ pierwszy promieƒ korony maga. Rozumie si´, ˝e to bardzo pi´kne; lecz dobrze urzàdzone ognisko, Êliczna gospodyni, która kocha, bawi, szczebioce i troszczy si´ o smaczny obiad, wszystko to jest równie˝ niezmiernie cenne i daleko l˝ej osiàgalne, pami´taj o tym!
22
Pe∏na sentymentu przemowa Narajany wywo∏a∏a nowy wybuch Êmiechu, któremu wtórowa∏ teraz ju˝ i sam Udea, zauwa˝ywszy przy tym, ˝e majàc takiego przyjaciela jak Narajana, nie b´dzie on móg∏ nigdy zapomnieç o realnej stronie ˝ycia. Kiedy ju˝ weso∏oÊç ucich∏a, Ebramar powiedzia∏ przyjaênie: – Nie baczàc na bardzo swoisty sposób przekonywania, przyznam, mój przyjacielu, ˝e Narajana ma s∏usznoÊç i ˝e postàpisz rozsàdnie, je˝eli wybierzesz sobie przyjació∏k´ ˝ycia. Sàdz´, ˝e zbyt wiele rozmyÊlasz o przesz∏oÊci, o czasach prze˝ytych na wygnaniu na tej ziemi, gdzie tak wiele cierpia∏eÊ i pracowa∏eÊ. Musisz koniecznie otrzàsnàç si´ z tego i w∏aÊnie najlepszym balsamem dla chorej duszy – jest wysubtelniajàce uczucie czystej, szlachetnej i pi´knej istoty. – Gdy tylko rozka˝esz – jest gotów to wype∏niç – odrzek∏ z westchnieniem Udea. – Co ty wygadujesz! Czy ja mog´ ci rozkazywaç w podobnej sprawie? – A czemu˝by nie? Wszak jesteÊ moim najbli˝szym przyjacielem, moim niestrudzonym opiekunem, który odnalaz∏ drog´ na t´ dalekà ziemi´, ˝eby ul˝yç, wspieraç i pocieszaç opuszczonego w ci´˝kich chwilach jego wygnania. Któ˝ lepiej od ciebie móg∏by mi radziç! Dlatego, powtarzam, ˝e je˝eli tylko uwa˝asz to za potrzebne, wybierz mi, prosz´, spoÊród magiƒ takà, któraby zechcia∏a wziàç mnie za m´˝a. – O, nic ∏atwiejszego! Id´ o zak∏ad, ˝e nie jedna wzdycha pokryjomu i pragnie dostaç takà pi´knoÊç, jakim jest Udea. Trudny jest tylko wybór– wtràci∏ Narajana. – Je˝eli ty tak dobrze znasz ukryte pragnienia naszych m∏odych dziewczàt, to dopomó˝ mu w tej delikatnej sprawie – z odcieniem ˝artu zauwa˝y∏ Ebramar. – Ja zaÊ ze swej strony pozwol´ sobie, Udeo, wskazaç ci tylko t´, którà uwa˝am za najbardziej ciebie godnà; lecz zrozumia∏ym jest, ˝e ty sam wybierzesz sobie towarzyszk´, zdolnà zagoiç rany przesz∏oÊci. – Wiesz, nauczycielu, dobrze, ˝e nie masz córki, gdy˝ w przeciwnym razie mo˝na by∏oby przypuszczaç, i˝ pragniesz jà dobrze wydaç za naszego tajemniczego i ma∏omównego wspó∏brata – rzek∏ Narajana, Êmiejàc si´ i chytrze spoglàdajàc w oczy Ebramarowi. – A ja jednak bardzo ˝a∏uj´, ˝e Ebramar nie ma córki, gdy˝ niezawodnie wybra∏bym jà za ˝on´, b´dàc przekonany, ˝e wszystko, co pochodzi od naszego niezrównanego przyjaciela przynosi szcz´Êcie – odrzek∏ Udea. – I ty masz racj´. Dlatego to w∏aÊnie pokocha∏em ci´ od pierwszego wejrzenia, gdy˝ zauwa˝y∏em jak cenisz Ebramara – zawo∏a∏ z uniesieniem Narajana i w jego du˝ych, czarnych oczach zap∏onà∏ w∏aÊciwy mu zachwyt. – Spójrz! Wszyscy zebrani tu jesteÊmy jego duchowymi dzieçmi, mówiàc inaczej – twory naszego niezrównanego nauczyciela. Jego przywiàzanie, màdroÊç i niezmordowana cierpliwoÊç uczyni∏y z nas to, czym teraz jesteÊmy; dlatego te˝ powinniÊmy si´ skupiç wokó∏ niego jak jedna rodzina zjednoczeni mi∏oÊcià i wdzi´cznoÊcià. Mówiàc to, ze ∏zami w oczach chwyci∏ r´k´ Ebramara i poca∏owa∏. Mag szybko odsunà∏ r´k´. – Nie b∏aznuj˝e, hultaju i przestaƒ wyÊpiewywaç mi niezas∏u˝one pochwa∏y. Czy˝ jest zas∏ugà ojca, który czyni wszystko co mo˝na dla swoich dzieci? Mi∏oÊç taka, ozdobiona swego rodzaju egoizmem i pychà, która cierpi, je˝eli nie mo˝e pomóc, nie zas∏uguje w ogóle na pochwa∏´. Lecz ja sàdz´, dociekliwcze, ˝e ukryty sens twojej przemowy zawiera w sobie ˝yczenie dowiedzenia si´ historii Udei; jakie okolicznoÊci spowodowa∏y w∏o˝enie na niego tej ci´˝kiej pokuty, którà tak chlubnie odby∏. – Czytasz w moim sercu, jak w otwartej ksi´dze, o najlepszy i najprzenikliwszy z ojców! – zaÊmia∏ si´ Narajana. – Tylko ciekawoÊç moja nie jest pusta, a powstaje na skutek mi∏oÊci mojej ku niemu i przekonania, ˝e pomi´dzy braçmi i przyjació∏mi mo˝e on byç szczerym. Jednak˝e, mój drogi przyjacielu, zapewniam ci´, ˝e pomimo mojej ciekawoÊci, rezygnuj´ z us∏yszenia czegokolwiek bàdê, choçby najciekawszego, je˝eli to tylko mia∏oby ci sprawiç smutek, gdy˝ sam wiem, ˝e ci´˝kie wspomnienia sà dr´czàce nawet dla doskona∏ego serca maga – doda∏, Êciskajàc mocno r´k´ Udei. Ów podniós∏ g∏ow´ i z wyrazem czu∏oÊci spojrza∏ na weso∏e oblicze Narajany. – Masz s∏usznoÊç, bracie i ja nie mam powodu do ukrywania swojej przesz∏oÊci. Wyst´pny jej cha-
23
rakter zosta∏ dostatecznie wykazany moim wygnaniem i ci´˝kà karà, a komu˝ jeÊli nie wam mog´ ch´tnie opowiedzieç histori´ mojego upadku i odkupienia. Chwa∏a Niewys∏owionemu, Którego màdroÊç i mi∏osierdzie niezg∏´bione przemieni∏y mnie, grzesznika w po˝ytecznego cz∏owieka, dajàc mo˝noÊç rozwini´cia i wykorzystania na nowo wszystkich skarbów, zaszczepionych przez Ojca Niebieskiego w duszy Jego stworzenia. Prawda, ˝e walka i cierpienia – sà ci´˝kie, straszne, lecz te˝ one tylko sà w stanie wydobyç duchowe bogactwa, utajone w g∏´bi ludzkiej istoty; rozwinàç jego s∏aby i ograniczony umys∏, uskrzydliç go Êwiadomà wolà i uzbroiç w∏adzà nad ˝ywio∏ami. Dodam, ˝e w∏aÊnie w czeluÊciach doÊwiadczeƒ, przy nieustannej zmianie walki i zwyci´stwa, tworzy si´ nowa istota, zaczynajàca rozumieç swojego Stwórc´, oddawaç czeÊç Jego niezg∏´bionej màdroÊci i dà˝yç wszystkimi si∏ami duszy, aby staç si´ rozumnym wykonawcà Jego woli. Lecz przede wszystkim, zanim opowiem wam, przyjaciele, dzieje mojego ˝ycia, nadmieni´, ˝e najwi´kszym nieszcz´Êciem ludzkoÊci i najci´˝szym dla ludzi doÊwiadczeniem, budzàcym w niej najbardziej niskie instynkty, spychajàcym jà w przepaç i zatrzymujàcym jà d∏ugo na drodze do doskona∏oÊci, jest – niesprawiedliwoÊç. – Masz s∏usznoÊç. Lecz – niestety – pierwsza, budzàca si´ w cz∏owieku idea sprawiedliwoÊci ma na widoku nie t´ sprawiedliwoÊç, która obowiàzywa∏aby jego samego, a t´ na zasadzie której uwa˝a on siebie za uprawnionego do wymagania jej od innych w stosunku do siebie – z lekkim westchnieniem wtràci∏ Ebramar. – Przychodzi to na skutek s∏aboÊci i niedoskona∏oÊci. Lecz ka˝da stworzona przez Boga istota, nosi w duszy jasne zrozumienie boskiego, niewzruszonego prawa sprawiedliwoÊci, i je˝eli naruszy to prawo, to wówczas ofiara niesprawiedliwoÊci buntuje si´, a w sercu jej wybucha uczucie nienawiÊci, okrucieƒstwa oraz pragnienie zemsty i odwetu. Z ciemnej g∏´bi istoty wydobywajà si´ wszystkie niskie nami´tnoÊci i zamieniajà cz∏owieka w demona. Sàdz´, ˝e istoty, które rozwin´∏y si´ ju˝ umys∏owo w wy˝szych sferach, uÊwiadamiajà sobie, ˝e prawo Karmy w takim wypadku, zwraca si´ przeciwko nim i dlatego znoszà cierpienia bez szemrania, w milczeniu, lecz na ni˝szych stopniach rozwoju sprawa ta przedstawia si´ zupe∏nie inaczej. Zwyk∏y pierwotny cz∏owiek ˝ywi niezachwianà wiar´ w swoje ludzkie prawa, jakie podpowiada mu nie dajàcy si´ przekonaç g∏os instynktu i moralny upadek rozpoczyna si´ w chwili przekonania, ˝e prawo sprawiedliwoÊci w ogóle w niczym nie ochrania s∏abego od ucisku silniejszego. W niesprawiedliwoÊci tai si´ jàdro wszystkich przewrotów i nieszcz´Êç; z niej biorà poczàtek kl´ski narodów, które nieuchronnie wywo∏ujà te prawa, równoznaczne z prawami rzàdzàcymi ca∏ym WszechÊwiatem. Spróbujcie naruszyç prawa chemiczne lub kosmiczne, a wówczas nast´puje rozk∏ad, na skutek zjawiajàcego si´ nie∏adu i dysharmonii; a przywróciç prawid∏owy stosunek wspó∏dzia∏ania cz´Êci sk∏adowych, czyli harmoni´, mo˝na jedynie przez walk´. Wszystkie elementy dzia∏ajà w zupe∏nej zgodzie i równowaga zachowuje si´ tylko w tych warunkach, kiedy ka˝dy atom wype∏nia swoje przeznaczenie i zachowany jest w odpowiedniej iloÊci. NiesprawiedliwoÊç zaÊ jest poczàtkiem nienawiÊci; narusza ona harmoni´, gubi ca∏e nacje i zaludnia Êwiat istotami demonicznymi. Wybaczcie przyjaciele, ˝e tak nieoczekiwanie odbieg∏em od tematu, lecz unios∏y mnie ci´˝kie wspomnienia. Rzecz polega na tym, ˝e niesprawiedliwoÊç sta∏a si´ przyczynà moich wyst´pków i ciepieƒ – zakoƒczy∏ Udea, z trudem opanowujàc wzruszenie. Narajana uÊcisnà∏ mu r´k´. – Wybacz, ˝e wywo∏a∏em tak ci´˝kie dla ciebie wspomnienia. Lepiej w takim razie pozostawmy teraz spraw´ twojej przesz∏oÊci i pomówimy o niej kiedy indziej, kiedy sam zechcesz. Chwa∏a Bogu, czasu mamy doÊç – doda∏, ˝artujàc. Lecz Udea opanowa∏ si´ ju˝ i przeczàco pokr´ci∏ g∏owà. – Nie, moi przyjaciele. Wzruszenie, jakie mnie przed chwilà opanowa∏o, dowiod∏o mi, ˝e najlepszym lekarstwem przeciwko chorobie przesz∏oÊci b´dzie odkrycie, a nie zatajenie jej w sobie. A kiedy prze˝yj´ podczas opowiadania dawno minione zdarzenia, wówczas utracà one swojà ostroÊç, a wy zaÊ, drodzy s∏uchacze, b´dziecie przecie˝ pob∏a˝liwymi s´dziami. Urodzi∏em si´ jako syn pot´˝nego cesarza, imieniem Pu∏astja; by∏em nast´pcà tronu, bogato wypo-
24
sa˝ony przez natur´, lecz nazbyt pop´dliwy, dumny do najwy˝szego stopnia, uparty i niezmiernie ambitny. Matka moja by∏a to kobieta cicha, ∏agodna i pi´kna, którà po prostu ubóstwia∏em; jej to w∏aÊnie jestem zobowiàzany za wysokie zarody dobra, jakie zosta∏y zasiane w mojej duszy. Lecz matka nie by∏a szcz´Êliwa w ma∏˝eƒstwie z ojcem. Nerwowy, przewrotny, ob∏udny, rozpustny i ordynarny a˝ do okrucieƒstwa, cesarz nie docenia∏ wcale posiadanego skarbu, bo moja matka odznacza∏a si´ nieskalanà moralnoÊcià, czarujàcà dobrocià oraz posiada∏a bardzo rozwini´ty umys∏. By∏em jedynym jej synem i zbytecznym jest mówiç, ˝e kocha∏a mnie wszystkimi si∏ami duszy. Z ojcem zaÊ ˝y∏em w stosunkach nieprzyjaznych. Nie lubi∏ mnie i dawa∏ mi to odczuç wyraênie: za najmniejszy wybryk dzieci´cy kara∏ mi´ okrutnie i cz´sto, w chwilach z∏ego nastroju, by∏em jego koz∏em ofiarnym. Taka okrutna niesprawiedliwoÊç, a i inne jeszcze liczne przyczyny, o których powiem póêniej, zaszczepi∏y w moim sercu z∏e, prawie ˝e wrogie uczucie. Ojciec mój mia∏ jeszcze jednego syna z nieprawego ∏o˝a, od jednej ze s∏ug spoÊród Êwity mojej matki i tego kocha∏ Êlepo. W jaki sposób ujarzmi∏ serce ojca, Suami – takie by∏o jego imi´ – tego nie mog∏em pojàç, gdy˝ by∏ on szkaradny, ponury, skryty i z∏oÊliwy jak ma∏pa. Mnie nienawidzi∏ z ca∏ej duszy, zazdroszczàc tytu∏u nast´pcy tronu i u˝ywa∏ ró˝nych podst´pów, przemyÊlnie sprowadzajàc na mnie podejrzenia ojca, skutkiem czego spada∏y na mnie ci´˝kie kary. Gdy Suami zazdroÊci∏ mi jako królewiczowi- nast´pcy tronu, ojciec znów zazdroÊci∏ mi popularnoÊci u narodu, którà zyska∏em dzi´ki dobroci mojej, jakà okazywa∏em najbiedniejszym spoÊród moich przysz∏ych poddanych oraz dzi´ki mej pomocy i usi∏owaniom zatarcia z∏a, wyrzàdzanego im przez niegodziwoÊci i niesprawiedliwoÊç, i bezprawia cesarza, dla którego nie istnia∏o ˝adne inne prawo, oprócz jego woli i chuci. Sam zaÊ stara∏em si´ wszelkimi si∏ami byç zawsze sprawiedliwym, gdy˝ matka wpaja∏a we mnie od samego dzieciƒstwa zasad´, ˝e sprawiedliwoÊç jest pierwszà cnotà panujàcego. Ci´˝kie po∏o˝enie moje na dworze, wytworzone nienawiÊcià ojca i utajonà z∏oÊcià Suami, który by∏ ponadto wredny i fa∏szywy, coraz bardziej podnieca∏o mój gniew i a˝eby unikàç wszelkich nieprzyjemnoÊci, sta∏em si´ nami´tnym myÊliwym, poÊwi´cajàc jednoczeÊnie sporo czasu na poznanie nauk okultystycznych, w takim zakresie, w jakim by∏y wyk∏adane w naszej g∏ównej Êwiàtyni. Póêniej zrozumia∏em, ˝e by∏ to zaledwie alfabet wielkiej nauki, lecz owe nik∏e okruchy wiedzy wzbudzi∏y we mnie wielkie zainteresowanie i poszukiwa∏em chciwie tajemnej w∏adzy panowania, ukrytej za zas∏onà nauki, której moc, choç niewyraênie wyczuwa∏em. Kiedy skoƒczy∏em ju˝ dwudziesty rok ˝ycia, doradcy cesarza zacz´li domagaç si´ mojego o˝enku i wówczas, ze ÊciÊni´tym sercem ojciec rozpoczà∏ pertraktacje w tym celu z jednym z sàsiednich domów panujàcych. W owym czasie podró˝owa∏em po jednej z naszych oddalonych prowincji i dla rozrywki zajmowa∏em si´ polowaniem w górach. B´dàc z natury odwa˝nym i Êmia∏ym, nie zna∏em w ogóle strachu i lubi∏em rzucaç w najniebezpieczniejsze przedsi´wzi´cia. W dniu tym nie mia∏em powodzenia; chocia˝ porani∏em ci´˝ko zwierz´, za którym gna∏em. Ono jednak, zanim pad∏o martwe, ostatkiem si∏ rzuci∏o si´ na mnie i mocno wpi∏o z´bami w rami´, a pazurami rozerwa∏o mi r´k´. Z ran obficie p∏yn´∏a krew i przez jej up∏yw straci∏em przytomnoÊç, opad∏em z si∏ i zb∏àdzi∏em, gdy˝ nasta∏a ju˝ noc. Prawdziwym cudem by∏o to, ˝e drapie˝ne zwierz´ta nie rozszarpa∏y mnie, lecz i jawne niebezpieczeƒstwo, w jakim si´ znajdowa∏em, powróci∏o mi si∏y. Zaczyna∏o ju˝ Êwitaç, kiedy zobaczy∏em w ustronnej dolinie, otoczonej zewszàd górami, wielki dom, widocznie zamieszka∏y, do którego te˝ przyczo∏ga∏em si´ ostatkiem si∏. Okaza∏o si´ póêniej, ˝e w tym schronisku, jakby zagubionym w niedost´pnych górach, ˝y∏a niewielka ˝eƒska gmina, cz∏onkinie której poÊwi´ci∏y ˝ycie swoje s∏u˝bie boginii, kultem swoim przypominajàcej kult boginii Westy. Âlubujàc dozgonne dziewictwo, podtrzymywa∏y Êwi´ty ogieƒ, a reszt´ czasu poÊwi´ca∏y na modlitwie i studiowanie nauk okultystycznych. W sàsiedniej, pobliskiej grocie ˝y∏ uczony starzec, który kierowa∏ ich zaj´ciami. Przyj´to mnie tam z radoÊcià i troskliwie si´ mnà zaopiekowano, nie pytajàc nawet kim jestem, a ów uczony staruszek okaza∏ si´ pierwszorz´dnym lekarzem i rany moje szybko si´ zagoi∏y. Kobiety, ˝yjàce w owej gminie w przewa˝nej cz´Êci by∏y ju˝ stare, lecz by∏y te˝ mi´dzy nimi m∏ode i nadzwyczaj urodziwe, a jedna z nich, imieniem Wajkhari, odznacza∏a si´ niezwyk∏à wprost pi´knoÊcià. Zobaczywszy jà, zakocha∏em si´ do szaleƒstwa i nie baczàc na jej Êluby, postanowi∏em za wszelkà ce-
25
n´ z nià si´ o˝eniç. Âpiesznie tedy powróci∏em na dwór i oÊwiadczy∏em ojcu, ˝e tylko Wajkhari chc´ mieç za ˝on´ i z nià tylko pragn´ si´ o˝eniç. Poczàtkowo ojciec rozeÊmia∏ mi si´ w oczy, lecz kiedy w zachwycie zaczà∏em mu opisywaç pi´knoÊç m∏odej dziewczyny, wówczas zamyÊli∏ si´ g∏´boko, a potem oÊwiadczy∏, ˝e uda si´ razem ze mnà do wspomnianej gminy w celu uproszenia Wajkhari o r´k´ dla mnie. Czu∏em si´ niezmiernie uszcz´Êliwionyi wyruszyliÊmy w drog´ w otoczeniu licznej Êwity i wielkiej liczby wojsk. Roz∏o˝yliÊmy si´ obozem nieopodal od tego bractwa i ojciec wys∏a∏ jednego z radców cesarskich z oÊwiadczynami. Stary kap∏an - lekarz sam stawi∏ si´ przed cesarzem i oÊwiadczy∏, i˝ m∏oda kap∏anka uczyni∏a Êlub, ˝e b´dzie s∏u˝y∏a bóstwu i musi pozostaç przy Êwiàtyni; lecz ojciec mój nie nale˝a∏ do tych, którzyby chcieli uznaç za wystarczajàce cudze oÊwiadczenie; za˝àda∏ wi´c, aby Wajkhari da∏a odpowiedê osobiÊcie. Wezwana, przysz∏a wielce rozstrojona i zatrwo˝ona i zacz´∏a b∏agaç cesarza, aby nie ˝àda∏ od niej z∏amania Êlubu, jaki z∏o˝y∏a boginii, lecz ów odrzek∏ stanowczo, ˝e je˝eli nie zechce ona zostaç mojà ˝onà, to wówczas zniszczy ca∏à Êwiàtyni´, ze wszystkimi urzàdzeniami, a jej mieszkanki ka˝e Êciàç. Wówczas przestraszona Wjkhari pobieg∏a do Êwiàtyni i zanosi∏a mod∏y do boginii, proszàc jà o zdj´cie Êlubu i ratunek dla sióstr. Opowiadano póêniej, ˝e w czasie, kiedy owa kap∏anka sk∏ada∏a ofiar´ na o∏tarzu boginii i pali∏a kadzid∏a, wznoszàc b∏agalne modlitwy do bóstwa, z p∏omieni wylecia∏ bia∏y go∏àbek, który na chwil´ usiad∏ na ramieniu dziewicy, poczym znik∏; jednoczeÊnie ˝elazna obràczka, jakà nosi∏a kap∏anka na r´ce na znak Êlubowania, p´k∏a i opad∏a na ziemi´, na dowód, ˝e boginii zdj´∏a z niej przyrzeczenie. Nast´pnie Wajkhari uda∏a si´ z nami na dwór. By∏em wówczas u szczytu szcz´Êcia, lecz niestety, nie wiedzia∏em, ˝e zguba moja i matki, by∏a ju˝ postanowiona w okrutnym sercu ojca, który nami´tnie zakocha∏ si´ w mojej narzeczonej. Dobra ma matka przyj´∏a Wajkhari, jak swojà ukochanà córk´ i zacz´∏y si´ Êpieszne przygotowania do uroczystoÊci Êlubnych, gdy nagle, w wigili´ mego Êlubu, zosta∏em pora˝ony jak piorunem strasznà wiadomoÊcià: oto matk´ mojà znaleziomo martwà w ∏ó˝ku. Zmar∏a od ukàszenia ˝mii, która, jak mówiono znajdowa∏a si´ w kwiatach, przyniesionych dla upi´kszenia jej komnat. Wpad∏em wówczas w strasznà, nie dajàcà si´ opisaç rozpacz i wesele moje zosta∏o od∏o˝one na trzy miesiàce, do czasu ukoƒczenia ˝a∏oby. Niezmiernie ci´˝ki by∏ to dla mnie okres, lecz przywiàza∏o mnie to jeszcze silniej do Wajkhari, która podziela∏a mojà rozpacz i pociesza∏a mnie: najwidocznej zaczyna∏a budziç si´ w niej mi∏oÊç ku mnie. Ojciec by∏ ponury, zamyÊlony, ma∏o ze mnà rozmawia∏ i znajdowa∏ rozrywk´ w ciàg∏ych samotnych polowaniach, rozkazujàc mi niekiedy towarzyszyç sobie. Suami zaÊ na odwrót, nie odst´powa∏ mnie i narzeczonej ani na krok; przekona∏em si´, ˝e Êledzi∏ nas, a jego upór nie majàcy granic doprowadza∏ mnie po prostu do wÊciek∏oÊci. Zbli˝a∏ si´ wreszcie koniec ˝a∏oby, kiedy razu pewnego wypad∏o mi znów towarzyszyç ojcu na polowanie; by∏ on wówczas jeszcze bardziej ponury i milczàcy, ni˝ zwykle i otwarcie ju˝ wybiera∏ najbardziej ustronne drogi i najniedost´pniejsze, kr´te i niebezpieczne Êcie˝ynki. Milczàc post´powa∏em za ojcem, gdy nagle zauwa˝y∏em stojàcà na urwisku dzikà koz´. Pokaza∏em jà ojcu, a sam zbli˝ywszy si´ na skraj Êcie˝ki, naciàga∏em ∏uk, lecz w tej˝e chwili poczu∏em silne uderzenie w plecy, po czym zachwia∏em si´, straci∏em równowag´ i polecia∏em w dó∏, a nast´pnie ju˝ nic nie pami´tam… Kiedy oprzytomnia∏em, spostrzeg∏em, ˝e le˝´ w rozpadlinie, otoczonej ska∏ami, ziemia woko∏o pokryta by∏a g´stym mchem, co prawdopodobnie os∏abi∏o si∏´ uderzenia przy upadku. Pomimo to rozdar∏em jednak odzie˝ o kamienie, a ca∏e cia∏o pokryte by∏o siƒcami i zadrapaniami, w plecach zaÊ uczuwa∏em straszny ból. Duchowy mój ówczesny stan , przy ÊwiadoÊci, ˝e to rodzony ojciec chcia∏ mnie zabiç, nie daje si´ po prostu opisaç! W tej chwili przysz∏o mi na myÊl, ˝e chcia∏ on pozostawiç tron dla Suami i w duszy mojej zrodzi∏a si´ okrutna nienawiÊç do nich obu. A jednak nie umar∏em i instynkt samozachowawczy zmusi∏ mnie do szukania ratunku. Przede wszystkim przekona∏em si´, ˝e kind˝a∏ pozosta∏ w ranie, lecz nie chcia∏em go wyjmowaç, ˝eby nie dopu-
26
Êciç do wi´kszego up∏ywu krwi, co spowodowa∏oby utrat´ reszty si∏. Czo∏gajàc si´ wokó∏ niewielkiej p∏aszczyzny, na której le˝a∏em, odkry∏em Êlady Êcie˝yny, prowadzàcej zygzakiem w gór´. Nawet nie próbuj´ opisaç z jakim wysi∏kiem wdrapywa∏em si´ po niej; chwilami s∏ab∏em zupe∏nie, a potem czo∏ga∏em si´ znowu. Wreszcie dotar∏em ku wielkiej radoÊci na wy˝yn´ i zobaczy∏em szumiàcy zdrój, bijàcy ze ska∏y. Poniewa˝ m´czy∏o mnie straszne pragnienie, wi´c z rozkoszà napi∏em si´ ch∏odnej, kryszta∏owo – przezroczystej wody, lecz si∏y moje by∏y zupe∏nie wyczerpane, straci∏em przytomnoÊç. Kiedy otworzy∏em oczy, zobaczy∏em, ˝e znajduj´ si´ w obszernej grocie, oÊwietlonej s∏abo zatkni´tà w Êcianie pochodnià. Le˝a∏em na pos∏aniu z mchu i liÊci, przykrytych we∏nianà tkaninà; jakiÊ starzec kl´cza∏ przy mnie i rozciera∏ mi skronie i czo∏o o˝ywiajàcà, aromatycznà esencjà. Poczu∏em si´ znacznie lepiej. Rana moja by∏a opatrzona i nie sprawia∏a mi ju˝ takiego bólu, lecz cia∏o pali∏ ogieƒ, a g∏owa zdawa∏o si´, ˝e p´knie. Póêniej dopiero, dowiedzia∏em si´, ˝e ˝ycie moje przez kilka tygodni wisia∏o na w∏osku. Kiedy niebezpieczeƒstwo ju˝ wreszcie min´∏o, os∏abienie by∏o tak wielkie i si∏y tak wyczerpane, ˝e nie mog∏em poruszyç nawet palcem i powrót do zdrowia post´powa∏ rozpaczliwie wolno. Ów dobry staruszek, imieniem Pawaka, nie przestawa∏ mnie piel´gnowaç i troszczyç si´ o mnie, jak najlepszy i kochajàcy ojciec. Cz´sto przyglàda∏em mu si´ badawczo i dziwi∏em si´, ˝e pomimo Ênie˝no – bia∏ej g∏owy i brody, na jego bràzowej twarzy nie by∏o jednej zmarszczki, a oczy jaÊnia∏y dziwnym blaskiem jak u m∏odzieƒca. OczywiÊcie, jasnym jest, ˝e zajmowa∏y mnie przede wszystkim myÊli o w∏asnym moim losie. Wyobra˝a∏em sobie jaki to pop∏och wywo∏a moje ukazanie si´ tam, gdzie wszyscy niezawodnie uwa˝ali mnie ju˝ za umar∏ego. Zamierza∏em udaç si´ do miasta, po∏o˝onego najbli˝ej stolicy, zwo∏aç mieszkaƒców i opowiedzieç im ca∏à prawd´. By∏em przekonany, ˝e naród powstanie na mój zew, zrzuci z tronu ojca i surowo go osàdzi. Lecz oprócz pragnienia zemsty, po˝era∏a mnie tak˝e ch´ç zobaczenia Wjkhari. Jednak˝e si∏y i zdrowie nie powraca∏y i kaszla∏em krwià, odczuwajàc przy tym ostry ból w plecach i piersiach. Pewnego razu, po powrocie z niewielkiej przechadzki, którà odby∏em przy pomocy Pawaki, czu∏em si´ zupe∏nie os∏abiony i zapyta∏em swego wybawcy, kiedy˝ wreszcie wyzdrowiej´, gdy˝ po prostu p∏on´ z niecierpliwoÊci, ˝eby jak najpr´dzej odjechaç. Pawaka pokr´ci∏ g∏owà, da∏ mi si´ napiç czegoÊ orzeêwiajàcego i rzek∏: – Mój przyjacielu, jesteÊ m´˝czyznà i sàdz´, ˝e nadszed∏ ju˝ czas, by ci ods∏oniç prawd´. Ty nie wyzdrowiejesz ju˝ nigdy, poniewa˝ uszkodzone zosta∏y wewn´trzne organa cia∏a; bioràc wi´c pod uwag´ naturalny rozwój twojej choroby mam wra˝enie, ˝e pozosta∏o ci jeszcze do ˝ycia nie wi´cej jak dwa lub trzy miesiàce. Zobaczywszy moje przera˝enie i krew na wargach, która wystàpi∏a na skutek wewn´trznego wstrzàsu, Êcisnà∏ mi r´k´ i dobrotliwie rzek∏: – Nie rozpaczaj. Istnieje Êrodek, który mo˝e powróciç ci dawne zdrowie i obdarzyç bardzo d∏ugim ˝yciem, lecz Êrodek ten mo˝na otrzymaç tylko drogà wielkich ofiar. – Jakich ofiar? Ja gotów jestem z∏o˝yç wszystkie, nawet najci´˝sze ofiary, byleby tylko odzyskaç zdrowie. – Najprzód musia∏byÊ si´ wyrzec wszystkiego, coÊ pozostawi∏ w kraju. – Nie, tego uczyniç nie mog´, mój czcigodny Pawako. Ja, nast´pca tronu wielkiego cesarstwa i narzeczony kochanej kobiety, która kocha mnie równie˝ i na pewno op∏akuje, jak umar∏ego, mia∏bym si´ jej wyrzec?! Wyrzec si´ jej by∏oby dla mnie ci´˝szym, ni˝ wyrzec si´ samego ˝ycia. Pawaka spojrza∏ na mnie z wyrazem wspó∏czucia. – W takim razie nie ma dla ciebie ˝adnej ju˝ nadziei. Oto, od kilku ju˝ tygodni, Wajkhari jest ˝onà Pu∏astii i … Ostatnich s∏ów jego ju˝ nie s∏ysza∏em. Zda∏o mi si´, ˝e zosta∏em uderzony m∏otem w g∏ow´ i jednoczeÊnie jakby ognisty sztylet przeszy∏ mi serce; dozna∏em wra˝enia, ˝e stoczy∏em si´ w ciemnà przepaÊç i upad∏em bez zmys∏ów. Dopiero po dwóch tygodniach otworzy∏em oczy, zupe∏nie os∏abiony i jakby rozbity, lecz zachowawszy pe∏ni´ ÊwiadomoÊci, dok∏adnie pami´tam wszystko, co zasz∏o.
27
W duszy mojej szala∏ po prostu huragan, lecz Pawaka nie pozwala∏ mi nigdy d∏ugo rozmyÊlaç i dawa∏ uspokajajàce Êrodki, które sprowadza∏y na mnie prawie nieprzerwany sen i w ten sposób si∏y moje wzmacnia∏y si´. Pewnego razu, czujàc si´ cokolwiek lepiej ni˝ zwykle, wzià∏em starca za r´k´ i rzek∏em: – Mam wielkà proÊb´ do ciebie, Pawako. Ty jesteÊ wielkim uczonym, a wi´c daj mi lekarstwo, któreby powróci∏o mi si∏y chocia˝ na kilka tygodni, gdy˝ ˝yç ju˝ nie pragn´, a chc´ tylko dokonaç zemsty na potworze, który rozbi∏ moje ˝ycie, pozbawiajàc mnie wszystkiego, co by∏o dla mnie drogie; on tak˝e zamordowa∏ mojà matk´, o czym jestem przekonany i porwa∏ mi narzeczonà. Chcia∏em opowiedzieç mu mojà histori´, lecz okaza∏o si´, ˝e Pawaka wiedzia∏ ju˝ dok∏adnie wszystko a na moje s∏owa pokiwa∏ g∏owà z wyrazem nagany: – Potwór ten to twój ojciec, a zemsta to – chciej mi wierzyç – tylko puste, ludzkie dzieciƒstwo. Nie mog´ uczyniç tego, o co mi´ prosisz; mog´ tylko albo powróciç ci zdrowie i daç bardzo d∏ugie ˝ycie, albo te˝ pozostawiç ci´ tutaj do Êmierci. Lecz zastanów si´ i obmyÊl wszystko dok∏adnie, zanim zdecydujesz si´ wybraç jedno. Wyobraê sobie, ˝e zgodz´ si´ na twojà proÊb´; uda∏byÊ si´ wi´c do stolicy, a nast´pnie zrzuci∏byÊ z tronu i zamordowa∏ swego ojca, i co byÊ na tym zyska∏? Krótkotrwa∏e, kilkumiesi´czne panowanie, zatrute ci´˝kimi wyrzutami sumienia i rozpaczà z powodu zbli˝ajàcej si´ Êmierci wobec wszystkiego, co zdoby∏eÊ i do tego w obecnoÊci kobiety, której ju˝ nie mo˝esz posiadaç. Je˝eli zaÊ odwrotnie, dobrowolnie pokonasz pych´ i zemst´, i wyrzekniesz si´ przelotnej s∏awy i w∏adzy, oraz kobiety, która ju˝ oddzielona jest teraz od ciebie przepaÊcià, to wówczas utwierdzisz sobie ˝ycie na d∏ugie setki lat, niegasnàcà m∏odoÊç i pi´knoÊç, a przy tym otworzà si´ przed tobà podwoje Êwiàtyni wiedzy. Widz´ po twojej aurze, ˝e posiadasz silny i energiczny umys∏, a wi´c zdolny jesteÊ osiàgnàç takà wiedz´, która uzbroi ci´ prawie w bezgranicznà si∏´. Zamiast panowania nad g∏upim i niewdzi´cznym t∏umem, b´dziesz kierowa∏ ˝ywio∏ami i rzàdzi∏ samà naturà, zapanujesz nad armiami istot, które b´dà twoimi wiernymi s∏ugami i wykonawcami wszystkich twoich rozkazów. S∏ysza∏em ju˝ od mego dawnego nauczyciela, g∏ównego kap∏ana, ˝e istnieje tajemne bractwo nieÊmiertelnych magów, ˝yjàcych gdzieÊ w niedost´pnych schroniskach, skàd rzàdzà Êwiatem. Czy˝by i mnie nadarza∏a si´ sposobnoÊç przenikni´cia do tego nieznanego Êwiata? Lubi∏em wprawdzie nauk´ i zawsze interesowa∏em si´ wiedzà hermetycznà, lecz najwi´cej n´ci∏a mnie obietnica tej olbrzymiej si∏y, jakà mog∏em zdobyç. W∏adza taka dawa∏a mi do ràk mo˝noÊç najprostszej i subtelnej zemsty innego rodzaju, bardziej realnej, ni˝ jakieÊ tam powstanie godnego politowania, Êlepego i zdradzieckiego t∏umu. To powiedziawszy, Pawaka odszed∏, dodawszy przy tym, ˝e pozostawia mi zupe∏nà swobod´ rozwa˝enia i powzi´cia decyzji; lecz energiczna natura moja pomog∏a mi szybko pokonaç niezdecydowanie. Po raz pierwszy po otrzymaniu rany spokojnie i z zimnà krwià rozwa˝y∏em swoje po∏o˝enie. Stan mój fizyczny wskazywa∏ wyraênie na to, ˝e ziemskie me cia∏o zaczyna si´ ju˝ powoli rozk∏adaç, a musz´ przyznaç, ˝e Êmierç nape∏nia∏a mnie strachem, równoczeÊnie obiecywana mi tajemnicza przysz∏oÊç zaczyna∏a mnie n´ciç. Czego˝ mia∏em jeszcze ˝a∏owaç w Êwiecie, je˝eli Wajkhari by∏a ju˝ dla mnie zgubiona bezpowrotnie? Dlatego te˝, kiedy Pawaka powróci∏, oÊwiadczy∏em mu, ˝e postanowi∏em wyrzec si´ ziemskich zaszczytów, aby zostaç adeptem i poÊwi´ciç si´ ca∏kowicie nauce. Wówczas to po twarzy starca przemknà∏ zagadkowy uÊmiech, którego wtedy nie rozumia∏em; odrzek∏ on, ˝e ˝yczeniu memu stanie si´ zadoÊç, o ile tylko uczyni´ Êlub, a wówczas otrzymam lekarstwo, które mnie zupe∏nie wyleczy. Pomóg∏ mi powstaç, otworzy∏ znajdujàce si´ w g∏´bi groty drzwi, zakryte wielkim kamieniem i obracajàc si´ na niewidzialnych zawiasach, których istnienia si´ nie domyÊla∏em i których dotàd nie zauwa˝y∏em, po czym wprowadzi∏ mnie do obszernej groty, której istnienia dotychczas nawet nie podejrzewa∏em. By∏a ona rozjaÊniona delikatnym, b∏´kitnawym Êwiat∏em, a w g∏´bi, na wysokoÊci kilku stopni wykutych w skale, sta∏ stó∏, nakryty obrusem, utkanym ze z∏otych nici. Na tym swego rodzaju o∏tarzu, sta∏y dwa siedmioramienne Êwieczniki z czerwonymi Êwiecami, a poÊrodku mi´dzy nimi sta∏ du˝y kielich, uwieƒczony z∏otym krzy˝em oraz metalowa skrzyneczka, wysadzana drogocennymi kamieniami. Na stojàcych po obu stronach trójnogach pali∏y si´ aromatyczne zio∏a. Przy wejÊciu do owej groty, mieÊci∏ si´ basen z wodà, dokàd wp∏ywa∏ strumieƒ bijàcego w skale êród∏a. Pawaka poleci∏ mi rozebraç si´ i zanurzyç w wod´, co z trudem zaledwie mog∏em wype∏niç; nast´p-
28
nie natar∏ mi ca∏e cia∏o jakàÊ aromatycznà esencjà i w∏o˝y∏ d∏ugà bia∏à tunik´. Poczu∏em wtedy zadziwiajàcy przyp∏yw si∏, chocia˝ by∏em jeszcze bardzo s∏aby, lecz Pawaka podtrzyma∏ mnie i podprowadzi∏ do o∏tarza; na pierwszym stopniu upad∏em na kolana. Nast´pnie Pawaka otworzy∏ metalowà skrzynk´, wydosta∏ z niej flakon i kryszta∏owy kielich w po∏owie nape∏niony wodà oraz z∏otà ∏y˝eczk´. Z flakona owego wla∏ kilka kropel do kielicha, wówczas p∏yn zawrza∏, wydzielajàc jasno–czerwonà par´, migocàcà ognistymi iskrami. Wtedy Pawaka rozkaza∏ mi z∏o˝yç przysi´g´, którà z trudem powtarza∏em za nim, poniewa˝ odczuwa∏em Êmiertelne prawie os∏abienie, poczym kaza∏ mi wypiç napój z kielicha. Nie mam potrzeby opisywaç wam, co czuje pijàcy ów straszny napój, który skazuje nas na dêwiganie przygniatajàcego ci´˝aru nieÊmiertelnoÊci, wszyscy bowiem tak˝e prze˝ywaliÊcie to sami. Wirujàc w falach ognia, straci∏em przytomnoÊç. Sen ów, czy letarg, trwa∏ prawdopodobnie doÊç d∏ugo, sàdzàc po tym, ˝e, jak si´ okaza∏o póêniej, odby∏em d∏ugà bardzo podró˝, i kiedy si´ znów ocknà∏em, znajdowa∏em si´ w jednym z dalekich, ustronnych pa∏aców w Himalajach, gdzie adepci przechodzà swoje pierwsze wtajemniczenie. Przekona∏em si´ póêniej, ˝e Pawaka mówi∏ prawd´. Z mojej Êmiertelnej choroby nie pozosta∏o ani Êladu; by∏em zdrów i silny, jak nigdy dotàd; zaczà∏em wi´c mój nowicjat. Pracowa∏em z nies∏abnàcà gorliwoÊcià i nauczyciele zdumiewali si´ mymi szybkimi post´pami. M´˝nie wytrzymywa∏em wszystkie najci´˝sze próby, które rozszerza∏y mojà ÊwiadomoÊç, dyscyplinowa∏y wol´ i zwalcza∏y niskie nami´tnoÊci. Zapa∏a∏em nami´tnoÊcià do tajemnic, które stawa∏y si´ dla mnie dost´pne i upaja∏em si´ osiàgni´tà w∏adzà okultystycznà. JednoczeÊnie czas p∏ynà∏ obok mnie, a ja nie zwraca∏em naƒ nawet uwagi. W okresie tej goràczkowej pracy i ˝mudnych zaj´ç pozna∏em Ebramara. On znacznie ju˝ wyprzedzi∏ mi´ w naukach i zosta∏ wyznaczony jako mój drugi nauczyciel. Wiedza jego zachwyca∏a mnie, a czarujàcy charakter pociàga∏ ku sobie, obaj wi´c zaprzyjaêniliÊmy si´. Jednak˝e, obserwujàc uwa˝nie wzrastajàcà si∏´ mojà w dziedzinie magii, w∏adz´ nad ˝ywio∏ami, chciwoÊç z jakà studiowa∏em tajemne si∏y przyrody i jak nad nimi panowa∏em, Ebramar nierzadko kr´ci∏ g∏owà, patrzàc na mnie troch´ ze smutkiem, a troch´ z trwogà. Pochwyciwszy pewnego razu takie spojrzenie, nie wytrzyma∏em i spyta∏em go, nieco obra˝ony, co ono mia∏o oznaczaç? – Mo˝naby pomyÊleç, ˝e nie pochwalasz mej gorliwoÊci; a przecie˝ jesteÊmy tu tylko w tym celu, by pracowaç, i nie przypuszczam wcale, a˝ebym naruszy∏ którykolwiek z w∏o˝onych na nas obowiàzków. – To prawda – odpowiedzia∏ mi wtedy Ebramar. Wyrzeczone przezeƒ s∏owa prorocze, utkwi∏y mi na zawsze w pami´ci: – twoje post´py sà zdumiewajàce, a gorliwoÊç godna jest wszelkiej pochwa∏y; koƒczysz ju˝ drugi kurs, podczas gdy uczniowie, którzy rozpocz´li prac´ razem z tobà, zaledwie przeszli po∏ow´ pierwszego. A jednoczeÊnie obawiam si´ o twojà przysz∏oÊç, Udeo: wiedza twoja przewy˝sza twojà moralnoÊç; zdobywajàc podstawowe wiadomoÊci nauki, pogardzasz pracà serca i nie opanowujesz go. Zbyt ma∏o poÊwi´casz si´ modlitwie i nie zbroisz si´ emanacjami Êwiat∏a, które pomaga przezwyci´˝aç instynkty. Wiedza twoja daje ci ju˝ prawo do pierwszego promienia korony magów; lecz gdy zostaniesz wys∏any w Êwiat, aby spróbowaç swoich si∏ lub aby wype∏niç jakàÊ misj´, to wówczas w duszy twojej zbudzi si´ stado dzikich, nieujarzmionych zwierzàt i rzuci si´ na ciebie, podobne do tygrysa, który poczu∏ krew. – Rozumiem. Obawiasz si´, a˝eby nie zbudzi∏a si´ we mnie ˝àdza zemsty – odpar∏em. – Otó˝ jeden z wielkich mistrzów, kiedy go spyta∏em, odpowiedzia∏ mi, ˝e ojciec mó, Wjkhari i Suami pomarli; a wi´c ci, którzyby mogli jeszcze zbudziç we mnie dawne nami´tnoÊci, nie istniejà ju˝, a pozostali ludzie nie interesujà mnie wcale. Ebramar pokr´ci∏ wtedy g∏owà i jakby dziÊ, widz´ jeszcze jego spojrzenie. – Mówisz tak dlatego, i˝ zapomnia∏eÊ o zaraêliwych wp∏ywach, zape∏niajàcych Êwiat ludzi, szarpanych wszelkiego rodzaju nami´tnoÊciami. Nie sàdê jednak, ˝e tak ∏atwo mo˝na oprzeç si´ tchnieniom podobnej atmosfery, nawet je˝eli si´ jest uzbrojonym w wielkà si∏´ wiedzy; a jeszcze trudniej oprzeç si´ pokusie korzystania ze swojej mocy. Je˝eli wyÊlà ci´ w charakterze misjonarza, czy jesteÊ pewien, ˝e cierpliwie zniesiesz wszystkie doznawane od ludzi przykroÊci?
29
Czy zdo∏asz ty, w ∏achmanach, bez dachu nad g∏owà, przejÊç oboj´tnie obok wytwornych pa∏aców, wiedzàc przy tym, ˝e móg∏byÊ sobie stworzyç bezmierne bogactwa, podbiç sobie paƒstwa, zajàç tron? A zamiast tego wszystkiego, b´dziesz musia∏ u˝ywaç si∏y swego magicznego s∏owa jedynie dla dobra bliênich, aby ul˝yç im w cierpieniach, przewidujàc, ˝e haniebna Êmierç b´dzie jedynà nagrodà, jakiej mo˝na oczekiwaç od tych niewdzi´cznych Êlepców, którym otworzysz oczy i wska˝esz drog´ do doskona∏oÊci. Obawiam si´ tedy, ˝e niedostatecznie rozwinà∏eÊ w sobie mi∏oÊç, a w duszy twej nie ma dobroci i mi∏osierdzia dla m∏odszych braci, które sà niezb´dne dla bojownika dobra. A wszak˝e kara za niewype∏nionà misj´ jest bardzo ci´˝ka! – Postaram si´ jednak byç pob∏a˝liwym dla tej niewdzi´cznej ho∏oty. A zabiç mnie?… Niech spróbujà, skoro jestem nieÊmiertelny! – odpowiedzia∏em, Êmiejàc si´. – Ty, Ebramarze, widzisz wszystko w nazbyt ciemnych kolorach i mam nadziej´, ˝e zadziwi´ ci´ przyjemnie, przywo˝àc po skoƒczeniu mojej misji, pe∏ny wóz zbawionych dusz. W zaÊlepieniu swoim, nie rozwa˝y∏em màdrych s∏ów przyjaciela i rozwijajàc nadmiernie umys∏, pogardzi∏em panowaniem nad zmys∏ami. Po odbytych ju˝ chlubnie ci´˝kich naukowych doÊwiadczeniach, zosta∏em nagrodzony pierwszym promieniem korony maga, a nast´pnie, po krótkim odpoczynku, nauczyciele moi zawiadomili mnie, ˝e nadszed∏ ju˝ czas rozpocz´cia próby, odpowiadajàcej stopniowi mojej wiedzy. Mia∏em wi´c udaç si´ w charakterze proroka do dalekiego kraju, ˝eby g∏osiç zasady dobra i podnieÊç moralnoÊç narodów, ugrz´z∏ych w wyst´pkach. Najstarszy z magów zada∏ mi kilka zwyk∏ych pytaƒ: czy czuj´ w sobie doÊç si∏, aby móc znieÊç niepowodzenia i poni˝enia, odp∏acajàc dobrem za z∏o i nagradzajàc przebaczeniem i mi∏oÊcià za krzywdy i niewdzi´cznoÊç, a nawet przypiecz´towaç krwià swojà prawd´ g∏oszonych przez siebie nauk, pod ˝adnym pozorem nie zdradzajàc, kim jestem i co móg∏bym uczyniç. Bez ˝adnego namys∏u odpowiedzia∏em, i˝ przyjmuj´ prób´ i mam nadziej´, ˝e godnie jà wype∏ni´. Niestety! Nie zdawa∏em sobie wtedy wcale sprawy z che∏pliwoÊci mej odpowiedzi; by∏em ca∏kiem Êlepy w stosunku do moich s∏aboÊci, wyobra˝a∏em sobie, ˝e jestem niezwyci´˝onym i stoj´ na wysokoÊci swego przeznaczenia … Albo˝ nie rozporzàdza∏em wszystkimi Êrodkami okultystycznymi wiedzy, zupe∏nie rozwini´tà wolà, poddajàcà mi dzikie zwierz´ta i ˝ywio∏y? Ju˝ sama myÊl o tym, ˝e móg∏bym nie daç sobie rady z bezbronnym i godnym politowania ludzkim stadem, wydawa∏a mi si´ Êmiesznà. Udea zamilk∏ na chwil´ i powiód∏ r´kà po bladym czole, na ustach zaÊ jego zastyg∏ gorzki uÊmiech. – By∏em szaleƒcem – ciàgnà∏ dalej po chwili zadumy, kiedy znów przyszed∏ do siebie. – Pomimo swej uczonoÊci nie rozumia∏em wcale, ˝e stado ludzkie jest to najbardziej buntowniczy i najtrudniejszy do ujarzmienia ˝ywio∏, a panowanie nad ludêmi przy pomocy si∏ dobra, jest to jedno z najci´˝szych i najbardziej skomplikowanych dzia∏aƒ magicznych. W spokojnej i harmonijnej atmosferze nauki zapomnia∏em zupe∏nie o tym, jakà si∏´ z∏oÊci i wyst´pku zawierajà w sobie ludzkie serca. Zapomnia∏em o tym, ˝e daleko ∏atwiej poskromiç stado dzikich zwierzàt, ni˝ t∏um dwunogich istot, zepsutych, ∏aknàcych rozkoszy, okrutnych i pyszniàcych si´ tym, ˝e sà “ludêmi”. Sà ono bowiem przekonani, ˝e uczynili wielki krok, dzielàcy ich od zwierz´cia, a jednoczeÊnie zachowali w sobie wszystkie instynkty zwierz´ce; porzucili tylko kaganiec, który natura nak∏ada ni˝szym istotom. Cz∏owiek przewy˝sza wszystkie zwierz´ta swojà przebieg∏oÊcià, dwulicowoÊcià, niewdziecznoÊcià, pod∏oÊcià i zimnym okrucieƒstwem. ZaÊlepiony zarozumia∏oÊcià, nie przewidywa∏em wtedy gro˝àcego mi niebezpieczeƒstwa: w swojej bezgranicznej pysze uwa˝a∏em si´ za zdolnego do poskromienia innych i siebie. Wydawa∏o mi si´, ˝e mauczyciele moi, byli jednak zmartwieni, a Ebramar ze smutkiem spojrza∏ na mnie i szepnà∏:: – Bracie, poproÊ jeszcze o zw∏ok´, wzmocnij si´ goràcà modlitwà w samotnoÊci i milczeniu, a˝eby dobrze przygotowaç si´ do tak wysokiego zadania. Nie pogardzaj gro˝àcym ci niebezpieczeƒstwem!
30
KoniecznoÊç stykania si´ z t∏umem i wdychania jego zatrutego oddechu grozi wtajemniczonemu strasznà walkà. Wówczas dopiero mo˝esz zetknàç si´ z ludêmi, kiedy b´dziesz w pe∏ni przekonany o zwyci´stwie. – Ach! gdybym by∏ us∏ucha∏ màdrej rady! Lecz nie! Nierych∏o jà pojà∏em. Uwa˝ajàc, ˝e wywo∏ana jest ona zbytecznà ostro˝noÊcià, nie chcia∏em d∏u˝ej czekaç i wyrywa∏em si´ niecierpliwie do chwili, kiedy b´d´ móg∏ wznosiç si´ po drabinie hierarchicznej i odjecha∏em… Pewnej nocy, jeden z wy˝szych magów odwióz∏ mnie do dalekiego kraju, w którym mia∏em pracowaç, umieÊci∏ mnie w jakiejÊ grocie i powiedzia∏: – MiejscowoÊç, w której si´ znajdujesz, jest wprawdzie pustynna, lecz o kilka godzin drogi le˝y wielkie miasto i w nim obecnie szaleje epidemia; znajdziesz wi´c mnóstwo chorych i opanowanych zarazà, których uzdrowisz, aby zwróciç na siebie powszechnà uwag´ i wykorzystaç to zdarzenie w celu rozpocz´cia nauk. O Êwicie dnia nast´pnego wyruszy∏em w drog´. Otaczajàca mnie okolica wyda∏a mi si´ jakby znajoma, lecz zatopiony w swoich myÊlach nie zwróci∏em na to uwagi i dotar∏em do doliny, gdzie, tonàc w ogrodach i zieleni, le˝a∏o olbrzymie miasto. Zaledwie przeszed∏em kilka ulic, gdy stanà∏em w os∏upieniu. Przede mnà wznosi∏a si´ wielka i dobrze mi znajoma Êwiàtynia – g∏ówna Êwiàtynia mojej ojczyczny. Ile˝ to razy wchodzi∏em do niej po tych stopniach, towarzyszàc ojcu i bioràc udzia∏ w ró˝nych uroczystoÊciach. Tutaj w∏aÊnie mia∏em panowaç, a wi´c wys∏ano mnie po to, abym oÊwieca∏ mój w∏asny naród ! ¸zy wzruszenia i radoÊci nap∏yn´∏y mi do oczu i wszystko we mnie zadr˝a∏o i wspomnieƒ tysiàce zwali∏o si´ jak lawina. Jednak˝e nie sàdzonym mi by∏o oddawaç si´ zbyt d∏ugiemu rozpami´tywaniu mej przesz∏oÊci. Z najbli˝szego domu wybiegli nagle m´˝czyzna i kobieta, zaledwie przykryci ∏achmanami, rozczochrani, z pianà na ustach, z wykrzywionymi skurczem twarzami i zacz´li skakaç, wyjàc dziko i wyglàdem swoim budzàc strach i odraz´. W Êlad za nimi biegli ludzie, usi∏ujàcy ich pochwyciç. Widok ten momentalnie przypomnia∏ mi w∏o˝ony na mnie obowiàzek i polecenie nauczycieli. Zapomniawszy o wzruszeniu, które dopiero co prze˝y∏em, podnios∏em r´k´ i w tej chwili oboje op´tani zastygli w miejscu, jakby wroÊli w ziemi´. Wówczas zbli˝y∏em si´ ku nim, uczyni∏em kilka passów, wymówi∏em zakl´cia, wyp´dzajàce demony, które si´ osiedli∏y w tych nieszcz´Êliwych. S∏owem uda∏o mi si´ ich od nich uwolniç. Wkrótce woko∏o nas zebra∏ si´ t∏um, a widzàc, ˝e chorym powróci∏ rozum, kilku ludzi zbli˝y∏o si´ do mnie i ze czcià pomieszanà jednak z uczuciem zabobonnego strachu, opowiedzieli, ˝e w mieÊcie szaleje epidemia gwa∏townych ob∏àkaƒ. Straszna ta choroba pora˝a starych i m∏odych; w napadzie takiego ob∏àkania, mordujà ka˝dego, kogo spotkajà, na ulicach dokonywujà wszelkich bezeceƒstw, a po krótkim czasie umierajà sami w strasznych m´czarniach. Lecz najgorszym zaÊ by∏o, ˝e choroba owa okaza∏a si´ zaraêliwà i nierzadko ci, którzy chcieli powstrzymaç chorych, sami stawali si´ ofiarami takiego sza∏u. Na skutek tego cesarz nakaza∏ chwytaç ka˝dego, kto tylko zdradza∏ oznaki takiej choroby i umieszczaç w swego rodzaju obozowiskach, znajdujàcych si´ poza miastem, odgrodzonych tak, ˝eby nikt z postronnych nie móg∏ tam wejÊç. Poprosi∏em, ˝eby mnie tam zaprowadzono i przyznam si´, ˝e bardzo trudno mi by∏o wyp´dziç z nieszcz´Êliwych owe armie larw i innych nieczystych duchów, lecz po kilku godzinach ci´˝kiej pracy to mi si´ uda∏o. Po takim zwyci´stwie nad piek∏em, wyg∏osi∏em mow´, w której podkreÊli∏em i objaÊni∏em, ˝e przyczynà choroby by∏y wyst´pki, bezeceƒstwa i przewrotnoÊç ludzi. Koƒczàc doda∏em, ˝e zawsze mo˝na mnie znaleêç w pustynnej dolinie, w grocie, w której bije êród∏o i tam poleci∏em sprowadzaç chorych. Do groty powróci∏em w nad wyraz ci´˝kim nastroju ducha. Wspomnienia nap∏yn´∏y lawinà, ca∏a przesz∏oÊç od˝y∏a, zupe∏nie jakby tamto wszystko dzia∏o si´ wczoraj zaledwie i opanowa∏a mnie ca∏kowicie; a jednak walczy∏em i stara∏em si´ wype∏niaç swój obowiàzek. Uzdrawia∏em nieuleczalnie chorych i wyg∏asza∏em kazania do t∏umu, który wzrastajàc nieustannie, otacza∏ moje schronisko; do miasta nie
31
zachodzi∏em, lekajàc si´ wra˝enia, jakie ono na mnie wywiera∏o. Dnie up∏ywa∏y na ci´˝kiej, wyczerpujàcej i nu˝àcej pracy, a noce sta∏y si´ istnymi torturami, gdy˝ przesz∏oÊç coraz bardziej opanowywa∏a mnie. Wiedzia∏em teraz, ˝e up∏yn´∏y mo˝e trzy wieki od czasu mego znikni´cia, lecz ród nasz panowa∏ jeszcze. Dowiedzia∏em si´ równie˝, ˝e Wjkhari umar∏a, wydawszy na Êwiat córk´, która nast´pnie wysz∏a za mà˝ za sàsiedniego w∏adc´, a Pu∏astja dokona∏ ˝ywota w póênej staroÊci, pozostawiwszy tron Suami; co zaÊ do mnie, to przypuszczano powszechnie, ˝e zginà∏em, upadajàc w przepaÊç. Obecnie panujàcy – m∏ody cesarz – nazwywa∏ si´ równie˝ Pu∏astja, podobnie jak i mój ojciec; charakter posiada∏, jak mówiono, okrutny i porywczy; w tym czasie zamierza∏ on w∏aÊnie o˝eniç si´ z ksi´˝niczkà, spokrewnionà z rodem, podobno bardzo pi´knà. Dowiedziawszy si´ o przygotowywanym, uroczystym wjeêdzie narzeczonej do stolicy królewskiej, zapragnà∏em koniecznie widzieç par´ narzeczonych, którzy zajmowali miejsce, kiedyÊ z prawa mnie przys∏ugujàce. Ca∏e miasto by∏o przybrane odÊwi´tnie. Pomimo pozyzskanej ju˝ u t∏umu popularnoÊci, w dniu tym ca∏a jego uwaga by∏a zwrócona jednak w innà stron´ i jedyne, okazane mi wyró˝nienie sprowadza∏o si´ do tego, ˝e zrobiono mi miejsce w pierwszym szeregu przy cesarskim pa∏acu. Wkrótce ukaza∏ si´ pochód. Twarz cesarza, wydawa∏a mi si´ jak gdyby nieznajoma, lecz natomiast widok siedzàcej w odkrytej karecie narzeczonej, obsypanej klejnotami, sprawi∏ na mnie piorunujàce wra˝enie. Wyda∏em g∏uchy okrzyk zdumienia, by∏ to bowiem ˝ywy portret Wajkhari. Okrzyk mój dos∏ysza∏ cesarz, który ze zdziwieniem odwróci∏ g∏ow´ w mojà stron´ i dumnie spojrza∏ na mnie. Spojrzenia nasze spotka∏y si´ i momentalnie pozna∏em jego oczy! Dla przenikliwego wzroku maga ca∏a tajemnica przesz∏oÊci ods∏oni∏a si´: przede mnà znajdowa∏ si´ mój dawny, a obecnie reinkarnowany ojciec… Po chwili ca∏y pochód znik∏ wewnàtrz pa∏acu, a ja Êpiesznie zmiesza∏em si´ z t∏umem i uda∏em si´ do swej groty. Noc, która nastàpi∏a po dniu owym, by∏a dla mnie okropna. W ciàgu jakichÊ niespe∏na kilku godzin run´∏a spokojna harmonia maga, a w niezbadanym wn´trzu mojej istoty rozpali∏y si´ gwa∏townie porywy nami´tnoÊci, którà dawno ju˝ uwa˝a∏em za pokonanà i zapomnianà. Z zawrotnà szybkoÊcià od˝ywa∏ we mnie dawny cz∏owiek, poch∏aniajàc sobà i niszczàc adepta, w sercu zaÊ zbudzi∏a si´ chciwa ˝àdza zaj´cia tronu ojców, panowania nad kochajàcym mnie ju˝ narodem i w równym stopniu rozp∏on´∏a we mnie na nowo nami´tnoÊç do Wajkhari. Wieki minione jakby zupe∏nie znik∏y, ˝y∏em zmartwychwsta∏à we mnie przesz∏oÊcià, a w duszy szala∏ prawdziwy huragan, ˝e zabójca mój b´dzie si´ znów upaja∏ nami´tnoÊcià, posiadajàc ˝ywe wcielenie Wjkhari. Albo˝ ja nie mog∏em byç kochanym? Wszak˝e by∏em pi´kniejszy i pot´˝niejszy od mego rywala, wszystkie zaszczyty którego zawiera∏y si´ tylko w jego tytule i bogactwie. Opanowa∏a mnie nieprzezwyci´˝ona ˝àdza zamienienia grubej w∏osienicy uzdawiajàcego na purpurowe szaty królewskie, ˝eby posiàÊç serce pi´knej narzeczonej. ZaÊlepiony szalejàcymi we mnie uczuciami nieczystej nami´tnoÊci, nie dostrzeg∏em rojàcych si´ woko∏o mnie s∏ug Sarmiela, a jednak s∏ucha∏em ich podst´pnych i chytrych podszeptów, mówiàcych mi: – Urzeczywistnienie twoich pragnieƒ jest niezaprzeczalnym twoim prawem! Spotkanie z zabójcà, który zapomnia∏ wszystkich swych ojcowskich obowiàzków, przedstawia prawo Karmy, która porazi i ukarze przest´pc´ r´kà jego ofiary! I kto ci przeszkodzi, zostawszy póêniej królem, nauczaç i czyniç jeszcze wi´cej dobra, siaç wiar´ w Bóstwo, uzdrawiaç i ratowaç twój naród? A o ile˝ wi´kszym b´dzie twój wp∏yw, gdy zostaniesz królem, a nie jakimÊ tam ubogim ˝ebrakiem, który wa∏´sa si´ jedynie poÊród t∏umu?… W umyÊle moim powsta∏y gorszàce obrazy s∏awy i mi∏oÊci. Zalewajàc si´ potem, z dr˝àcym sercem i zalejàcymi we mnie nami´tnoÊciami, walczy∏em jeszcze s∏abo z pokusami, wszak˝e nie zwróci∏em si´ o pomoc i rad´ do nauczycieli i opiekunów moich, obawiajàc si´, ˝eby nie zabronili mi pos∏ugiwaç si´ mojà w∏adzà. I nic nie przerwa∏o mego szaleƒstwa; pozosta∏em wy∏àcznym gospodarzem swoich czynów i tajemnej mocy. Ostatnie zwàtpienia rozwia∏y si´. I kiedy pierwsze promienie s∏oƒca zala∏y niebo, plan mój by∏ ju˝ zupe∏nie dojrza∏y, a niewidzialna si∏a, która mia∏a wykonaç moje zamiary, zosta∏a ju˝ poruszona do dzia∏ania. Smutne przewidywania Ebra-
32
mara sprawdzi∏y si´. Nie posiada∏em jeszcze doÊç si∏, a˝eby walczyç z trujàcym tchnieniem nami´tnoÊci, jakie przebudzi∏y si´ w duszy; by∏em bardzo niebezpiecznym, groênym czarownikiem, wielkim uczonym, lecz nie posiada∏em duchowego przygotowania prawdziwego proroka, który sk∏ada w oferze ˝ycie za zg∏oszonà przez siebie prawd´. Z nastaniem dnia Pu∏astja zachorowa∏. Ca∏e cia∏o bola∏o go i w ciàgu kilku godzin pokry∏o si´ wrzodami i ranami, a poniewa˝ zwyk∏e lekarstwa nie skutkowa∏y, wi´c do chorego wezwano mnie. WieÊci o mnie dotar∏y ju˝ do dworu cesarskiego i wzbudzi∏y ciekawoÊç ksi´˝niczki, a oprócz tego, m∏odsza jej siostra od dzieciƒstwa cierpia∏a na apopleksj´, wobec czego i ona równie˝ chcia∏a mnie widzieç. Przed udaniem si´ do pa∏acu królewskiego, ubra∏em si´ w d∏ugà, bia∏à tunik´, przepasanà zwyk∏ym, srebrnym pasem, a na g∏ow´ w∏o˝y∏em muÊlinowy he∏m. Wiedzia∏em, ˝e by∏em pi´kny, a po oczach ksi´˝niczki dostrzeg∏em, ˝e podbi∏em jej serce. Po przybyciu do pa∏acu uzdrowi∏em siostr´ królewny i Pu∏astj´; któremu surowo wytknà∏em jego liczne wyst´pki, niegodziwoÊci i niesprawiedliwoÊci, nieznane dotychczas nikomu; jednoczeÊnie oÊwiadczy∏em mu, ˝e w∏aÊnie te jego w∏asne wyst´pki sà przyczynà obecnej choroby, w celu wi´c zupe∏nego wyleczenia si´ musi on odkupiç swoje winy pokutà i oddaliç si´ w tym celu na dni trzydzieÊci do Êwiàtyni, znajdujàcej si´ za miastem. Rozgniewany, lecz jednoczeÊnie wystraszony i wyl´k∏y Pu∏astja podporzàdkowa∏ si´ temu, a ja ze z∏oÊliwà radoÊcià patrzy∏em, jak opuszcza∏ on pa∏ac, do którego nie sàdzonym mu by∏o ju˝ wi´cej powróciç. Droga do tromu by∏a teraz dla mnie otwarta; bez najmniejszego wahania przystàpi∏em do opanowania kraju, który przyszed∏em ratowaç w upadku mornalnym i zwróciç do Boga, a ju˝ na samym poczàtku rozp´ta∏em wszelkiego rodzaju nieszcz´Êcia. Pojawi∏a si´ epidemiczna choroba, którà oddali∏em; nast´pnie uciszy∏em huragan i ukazywa∏em si´ oszala∏emu ze strachu t∏umowi ca∏y otoczony ogniem i b∏yskawicami; wreszcie wywo∏a∏em okropnà powódê, tak ˝e wody zala∏y stolic´, wraz z okolicami i wtedy to Pu∏astja utonà∏. Podczas tego ostatniego nieszcz´Êcia ukaza∏em si´ na szalejàcych falach, otoczony p∏omiennà aureolà i armiami duchów ˝ywio∏ów, pos∏usznych mojej woli. Naród uwa˝a∏ mnie za dobroczynnego boga i zaproponowa∏ mi koron´, a za ˝on´ – narzeczonà zmar∏ego króla. Wyrazi∏em na to swojà zgod´ i Êlub wraz z koronacjà odby∏ si´ z nies∏ychanym przepychem. ˚ona ubóstwia∏a mnie, naród szanowa∏, czci∏, a ja, pijany mi∏oÊcià i w∏adzà, by∏em dumny i szcz´Êliwy. Zawdzi´czajàc magicznej wiedzy, nieprawdopodobna urodzajnoÊç wzbogaca∏a kraj, wzbudzajàc tym samym zazdroÊç i nienawiÊç sàsiadów. Lecz zamiast przy pomocy mojej wiedzy uspokoiç niskie nami´tnoÊci, a tak˝e obsypaç podobnymi dobrodziejstawmi inne narody, postanowi∏em ukaraç je za ich zuchwa∏oÊç i nienawiÊç, jakà oÊmieli si´ okazaç mnie. O! wtedy, jak˝e ju˝ daleko zaszed∏em na drodze z∏a. Rozpocz´∏a si´ niszczycielska wojna. Jeden z wrogich mi królów zosta∏ wzi´ty do niewoli i stracony z mego polecenia, a kraj jego zosta∏ przy∏àczony do mojego; lecz z drugim przeciwnikiem gorzej mi si´ powodzi∏o i armia moja ponios∏a takie straty, ˝e zupe∏na pora˝ka zdawa∏a si´ byç ju˝ nieuniknionà. Przyjà∏em wtedy osobiÊcie udzia∏ w boju i walczy∏em z okrucieƒstwem. Oszala∏y z wÊciek∏oÊci i pijany krwià, postanowi∏em wezwaç na pomoc ca∏à swojà magicznà pot´g´ i zaczà∏em o˝ywiaç ˝o∏nierzy, leczàc rannych, a w zabitych wcielajàc larwy i demoniczne duchy, które gorliwie pomaga∏y mi w moim wyst´pnym dziele. I w∏aÊnie te osobliwe pu∏ki przynios∏y mi zupe∏ne zwyci´stwo. Jak niszczycielski huragan przeszed∏em z tà armià przez ca∏y pokonany kraj, og∏osi∏em go za zwyci´˝ony i ob∏adowany olbrzymim ∏upem, powróci∏em do stolicy, zabierajàc ze sobà do niewoli jego króla – wroga. Po owym zwyci´stwie, odniesionym przy pomocy si∏ z∏a, roznami´tni∏em si´ wówczas i zaczà∏em uprawiaç czarnà magi´; tym bardziej, ˝e uczu∏em obaw´ zemsty moich nauczycieli, poniewa˝ zboczy∏em z nakreÊlonej mi drogi. Strzegàcy mi´ pilnie w moim upadku Sarmiel dobrze wykorzysta∏ szaleƒczy poryw, pomagajàc mi w poznaniu z∏a przy pomocy s∏ug swoich. Wreszcie spotka∏em si´ z nim osobiÊcie; zosta∏a zawarta mi´dzy nami umowa, na mocy której, w∏adca mroku zobowiàza∏ si´ pomagaç mi we wszystkich moich z∏ych i niecnych przedsi´wzi´ciach i dawaç do mej dyspozycji ciemne armie s∏ug swoich, ja zaÊ ze swej strony uczyci∏em przyrzeczenie, ˝e nie b´d´ si´ przejmowa∏ “g∏upimi” nakazami ma-
33
gów i nie przeszkadza∏ w chwytaniu dusz, majàcych powi´kszyç legiony z∏a. – Ach, jak˝e to by∏o nierozsàdnie z twej strony! Ty – mag – zawar∏eÊ przymierze z Sarmielem!… Gdzie˝ mia∏eÊ rozum? – nie mogàc wytrzymaç, zwo∏a∏ poruszony tym i zak∏opotany Narajana. – Powiedz lepiej, ˝e ja w ogóle wtedy zwariowa∏em. Posiada∏em wówczas tylko chorà g∏ow´ i zatrute chaotycznymi nami´tnoÊciami serce. Pomimo wszystko, w szaleƒstwie swoim bynajmniej nie przypuszcza∏em, ˝e kara jest ju˝ tak blisko – objaÊni∏ Udea i ciàgnà∏ dalej. – Napró˝no ˝ona moja b∏aga∏a mnie, a˝ebym uwolni∏ z niewoli wi´zionego jeƒca, króla i zaniecha∏ nowej zamierzonej wojny. By∏em na proÊby jej zupe∏nie g∏uchy. Moja bezkarnoÊç rozzuchwali∏a mnie, upoi∏em si´ swojà mocà okultystycznà oraz zdobywanymi zaszczytami, dumny, poniewa˝ potroi∏em obszar swego paƒstwa i wreszcie upojony wdzi´cznoÊcià narodu, który uwa˝a∏ mnie za geniusza, gdy˝ dokona∏em tych wielkich czynów prawie bez ofiar w ludziach. Urodzi∏ mi si´ drugi syn, postanowie∏m tedy uÊwietniç to zdarzenie szcz´Êliwie, jak równie˝ i zwyci´skie zakoƒczenie ostatniej wojny, wielkà ucztà w mym pa∏acu i powszechnymi zabawami ludowymi. W dniu tej uroczystoÊci zebra∏y si´ u mnie wszystkie znakomite osobistoÊci: dworzanie, miejscy obywatele i wojskowi, a na placach i pa∏acowych dziedziƒcach goszczono lud i rozdawano podarunki. Podczas owej uczty niebo nagle zasnu∏o si´ czarnymi chmurami, zajaÊnia∏y b∏yskawice, a grzmoty zag∏usza∏y Êpiew i muzyk´. GoÊcie wypili ju˝ sporo, a i ja równie˝ odda∏em wi´kszà czeÊç lejàcemu si´ rzekà winu ni˝by nale˝a∏o. Burza, która Êmia∏a zak∏óciç naszà uczt´, rozgniewa∏a mnie; powsta∏em z zamiarem zakl´cia jej i uciszenia, a jednoczeÊnie, chcia∏em przy tym raz jeszcze pokazaç wszystkim swojà w∏adz´ nad ˝ywio∏ami. W tym momencie oÊlepiajàca b∏yskawica ∏unà rozjaÊni∏a sal´. Uczu∏em w piersiach ostry ból, strumieƒ p∏omieni objà∏ mnie, porwa∏ silny wiatr i zakr´ci∏ mnà jak suchym liÊciem. Wreszcie jakby na g∏ow´ mojà zwali∏ si´ m∏ot i uderzenie to odebra∏o mi przytomnoÊç…
Rozdzia∏ czwarty Kiedy si´ ocknà∏em, zobaczy∏em ˝e znajduj´ si´ w miejscu prawie ciemnym, a czu∏em tak silne os∏abienie, ˝e nie mog∏em ani si´ poruszyç, ani nawet myÊleç. Powoli jednak myÊl ma zacz´∏a pracowaç, oczy przywyk∏y do ciemnoÊci i pojà∏em wówczas, ˝e le˝´ w obszernym podziemiu, na pos∏aniu z mchu i ˝e jestem przykryty we∏nianym okryciem. Nie by∏o ani okna, ani drzwi a tylko z góry sàczy∏o si´ s∏abe, zielonkawe Êwiat∏o. Z jednej strony znajdowa∏ si´ basen kamienny, do którego wpada∏ cienki strumyk wody z bijàcego w Êcianie êród∏a, z drugiej zaÊ – widaç by∏o ∏awk´ i kamienny stó∏, na którym sta∏y gliniane dzban i kubek, a obok le˝a∏ chleb. Znajdowa∏em si´ w ciemnicy, lecz gdzie? Jakim prawem i w jaki sposób? Jednak˝e chaotyczne myÊli nie dawa∏y mi odpowiedzi i os∏abiony znowu zasnà∏em. Przebudzenie by∏o dla mnie nad wyraz ci´˝kie. Odzyska∏em ju˝ pami´ç i zrozumia∏em wówczas, ˝e nauczyciele moi nie mogàc znosiç ju˝ d∏u˝ej moich wyst´pków i nadu˝yç, porazili mnie piorunem, a nast´pnie uwi´zili. Jakkolwiek nie okaza∏bym si´ wyst´pnym, to jednak by∏em przecie˝ cz∏onkiem bractwa i podlega∏em sàdowi. Zimny pot wystàpi∏ mi na czo∏o. Wi´cej ni˝ czteroletnia moja bezkarnoÊç wpar∏a we mnie przekonanie, ˝e wiedza uczyni∏a mnie nietykalnym i ˝e nic nie mog∏o mi przeszkodziç na drodze z∏a, którà sobie obra∏em. Gdy przekona∏em si´, ˝e nie mog´ ju˝ skupiç wi´cej swojej woli i ˝e zapomnia∏em zupe∏nie o ca∏ym zapasie formu∏ i zakl´ç, wówczas opanowa∏ mnie Êmiertelny strach. G∏owa moja by∏a teraz pusta, ca∏a zdobyta przy tym wiedza – wymieciona, a ja s∏aby i Êlepy robak –
34
sta∏em si´ ofiarà wszelkich przypadków, jak najzwyklejszy Êmiertelnik; wczoraj jeszcze olbrzym dziÊ zamieni∏em si´ w pigmeja i wszystkie skarby, których nadu˝ywa∏em, zosta∏y mi odebrane. Rozpacz w∏aÊciwa jest s∏abemu, nieoskrzesanemu cz∏owiekowi, który nie umie zaradziç sobie w niebezpieczeƒstwach, gro˝àcych mu ze wszystkich stron; ja zaÊ zapomnia∏em zupe∏nie o tym uczuciu, dopóki by∏em uzbrojony w wiedz´, b´dàc pewien, ˝e zawsze potrafi´ wyjÊç z trudnej sytuacji, zdo∏am odeprzeç napaÊç, pokonaç s∏abego wroga i zwyci´˝yç wszelkie przeszkody. Lecz teraz, kiedy nieoczekiwanie ujrza∏em si´ zupe∏nie bezbronnym, opanowa∏a mnie rozpacz, a serce Êcisn´∏a nie dajàca si´ opisaç t´sknota i strach. Poczàtkowo zbudzi∏o si´ w mej duszy gorzkie, choç póêne upokorzenie, a nast´pnie prze˝y∏em wszystkie stany wzburzenia; przeklina∏em i ciska∏em si´ wewn´trznie; wreszcie opanowa∏ mnie strach przed oczekujàcym mnie losem. Pomimo tego jednak nie uchwyci∏em si´ jedynej kotwicy ratunku, jakà jest dla cz∏owieka, który uÊwiadomi∏ sobie swojà s∏aboÊç: nie wzywa∏em na pomoc si∏ dobra, nie próbowa∏em szukaç pomocy w modlitwie, która przyciàga te si∏y, wlewajàc do chorej duszy dobroczynny balsam pociechy i spokoju. W duszy mojej szala∏a tylko z∏oÊç, nienawiÊç i bunt. Jak szalony rzuca∏em si´ po kamiennych p∏ytach, przeklinajàc tych, którzy dali mi broƒ do r´ki, a potem rozbroili, gdy zaledwie zapragnà∏em zu˝ytkowaç swojà wiedz´ wed∏ug swego, a nie ich upodobania. Nie wiem, jak d∏ugo trwa∏a ta moja bezgraniczna rozpacz, lecz sp∏ywajàce z mojej duszy miazmaty, jak dymem zape∏ni∏y ciemnic´ wstr´tnymi wyziewami, a cia∏o moje pokry∏o si´ ca∏e wrzodami i ranami. Cielesne cierpienia, jakie prze˝ywa∏em wówczas, by∏y tak straszne, ˝e chwilami pokonywa∏y duchowe. Wreszcie, kiedy pewnego razu tarza∏em si´ w strasznych m´czarniach na swoim legowisku, poraz pierwszy przyszed∏ mi z pomocà Ebramar i przyjacielski, serdeczny g∏os jego szepnà∏ mi do ucha. – Módl si´, Udeo, ukorz si´, oczyÊç si´ pokutà, albowiem inaczej nie mo˝esz stanàç przed swoimi s´dziami. Bo wszelka, nawet najci´˝sza pokuta lepsza jest od tej bezczynnoÊci, która stwarza myÊli chaotyczne i rozbudza nami´tnoÊci. To powiedziawszy, obla∏ mi´ strumieniem Êwiat∏a, które ul˝y∏o niewypowiedzianie w moim cierpieniu, a ÊwiadomoÊç, ˝e mam jeszcze jednego przyjaciela, który mnie nie opuÊci∏ i którego przywiàzanie dosi´g∏o mnie i w tej ciemnicy, wywo∏a∏y przewrót w mojej um´czonej duszy. Z pa∏ajàcym wzrokiem i dr˝eniem serca patrzy∏em, jak strumieƒ Êwiat∏a skupia∏ si´ i utworzy∏ promienisty krzy˝, który oÊwietli∏ kamienny basen. Ów tajemny symbol wiecznoÊci i zbawienia rozjaÊni∏ mojà ciemnic´ delikatnym b∏´kitnawym Êwiat∏em, a promienie jego wydziela∏y aromatyczne i o˝ywiajàce ciep∏o. Zachowa∏o si´ we mnie jeszcze mimo wszystko przekonanie o niezwyci´˝onej pot´dze tego znaku, który wtajemniczony nazywa Piecz´cià Najwy˝szego i nagle zbudzi∏o si´ we mnie nieprzezwyci´˝one pragnienie ukrycia si´ pod os∏onà krzy˝a, ˝eby z powrotem odzyskaç dawnà mojà czystoÊç; i poczo∏ga∏em si´ do basenu. Ze wzruszenia trzàs∏em si´ jak w febrze, wreszcie ∏zy pop∏yn´∏y mi z oczu i uderzajàc czo∏em o zimi´, zaczà∏em szeptaç modlitw´. I od tej chwili modli∏em si´ ju˝ bez przerwy. Codziennie obmywa∏em si´ w basenie i zawsze przy tym odczuwa∏em, jak z cia∏a mojego schodzi∏a kleista i cuchnàca materia. Powoli bóle zmniejsza∏y si´. Os∏abienie fizyczne równie˝ ust´powa∏o, stopniowo stawa∏em si´ coraz l˝ejszy i mog∏em ju˝ swobodnie skupiaç si´ w modlitwie. JednoczeÊnie coraz bardziej szarpa∏y mnà wyrzuty sumienia, ˝e mog∏em dopuÊciç do takiego zgubnego zaÊlepienia w nami´tnoÊci. Pewnego razu, kiedy p∏aka∏em i modli∏em si´, proszàc mi∏osiernego Stwórc´ o przebaczenie, pos∏ysza∏em gdzieÊ w oddali dêwi´k dzwonu i wówczas serce mi zamar∏o. Zrozumia∏em, ˝e dzwony te wzywajà mnie na sàd, a po chwili uczu∏em, jak oddzieli∏em si´ od ziemi i powoli wznosz´ si´ pod sklepienie. Tam, gdzie poprzednio widzia∏em zielonkawe Êwiat∏o, ukaza∏ si´ otwór, doÊç szeroki, abym móg∏ przesunàç si´ przez niego. Gdy tylko minà∏em ten otwór, natychmiast znalaz∏em si´ w drugim, sklepionym korytarzu; przy koƒcu którego znajdowa∏y si´ drzwi, do których pchany jakàÊ niewidzialnà si∏à, skierowa∏em si´ bez namys∏u. Drzwi otworzy∏y si´ same bez szelestu, a przede mnà ukaza∏a si´ znajoma mi galeria jednej z naszych Êwiàtyƒ wtajemniczenia; podczas tego dzwony dzwoni∏y pos´pnie bez przerwy, jakby na pogrzeb. W galerii spotka∏em znajomych mi równie˝ dwóch adeptów; zdenerwowani, smutni ze ∏zami
35
w oczach, zdj´li ze mnie postrz´pione okrycie i w∏o˝yli czarnà tunik´, przepasanà bia∏ym pasem; dali mi w r´k´ zapalonà czerwonà Êwiec´ i wàskim, ciemnym korytarzem poprowadzili mnie ku drzwiom, podnieÊli zas∏aniajàcà je zas∏on´, a sami pospiesznie oddalili si´. Z ci´˝kim sercem i nie dajàcym si´ opisaç smutkiem w duszy zatrzyma∏em si´ o kilka kroków od wejÊcia. Znajdowa∏em si´ podówczas w tej mianowicie cz´Êci Êwiàtyni, która zwa∏a si´ miejscem sàdu. W g∏´bi sali, pó∏kolem siedzieli moi dawni nauczyciele, wielcy magowie hierofanci. Jako mag, posiadajàcy pierwszy promieƒ, mog∏em byç sàdzony tylko przez magów wy˝szych stopni, i dlatego te˝ pozosta∏a cz´Êç sali by∏a pusta. Oczy wszystkich obecnych wyra˝a∏y smutek, lecz i surowoÊç; mnie zaÊ wówczas opanowa∏ taki wstyd i rozpacz, ˝e mimo woli kolana zgi´∏y si´ pode mnà, Êwieca wypad∏a z ràk i obiema r´kami zakry∏em twarz, po której g´sto sp∏ywa∏y gorzkie ∏zy. Nigdy tak wyraênie, jak wtedy, nie uÊwiadamia∏em sobie swej winy i g∏´bokoÊci mego upadku. – Powstaƒ, nieszcz´sny. Serca nasze oblewajà si´ krwià na widok pochylonej w prochu g∏owy, którà wieƒczy ju˝ promieƒ jasnej wiedzy. – Rzek∏ po chwili jeden z wy˝szych magów. – Wszelako najci´˝szym ze wszystkiego dla ciebie, Udeo, jak równie˝ i dla nas, jest to, ˝e nie mo˝emy nadal pozostawiç ci´ w naszym Êrodowisku. Przest´pstwa twoje – jako maga – sà straszne, a przy tym rozporzàdzasz zbyt wielkà wiedzà, ˝eby mo˝na by∏o dozwoliç ci zmieszaç si´ z t∏umem i na nieszcz´Êcie, twoje nadu˝ycia w∏adzy dowiod∏y ju˝ tego. – Ja nie posiadam ju˝ ˝adnej wiedzy, nic nie wiem … Jestem bardziej ciemny i Êlepy, ni˝ pierwszy lepszy ze Êmiertelnych – wykrzek∏em z goryczà. – Zmuszeni byliÊmy pozbawiç ci´ mo˝noÊci szkodzenia do czasu, dopóki nie rozstrzygnie si´ twój los. Obecnie chwila ta nadesz∏a. Lecz nie chcielibyÊmy, ˝eby twój olbrzymi dorobek przepad∏ bez Êladu. Pomimo b∏´dów i upadku – jesteÊ nam drogi i pragn´libyÊmy, ˝ebyÊ wszed∏ na drog´ pokuty i oczyszczenia, dobrowolnie godzàc si´ z naszym postanowieniem. Zwykli ludzie dopatrujà si´ w wyroku s´dziego aktu zemsty za naruszenie praw, w rzeczy samej jest to tylko Êrodek poprawy. – Poddaje si´ ca∏kowicie waszemu postanowieniu! – Odrzek∏em. – Zatem pos∏uchaj, co postanowiliÊmy. Udasz si´ na inny glob, gdzie spotkamy si´ kiedyÊ, po Êmierci naszej planety. Tam na tej ziemi znajdziesz dla siebie du˝o pracy, a ludzkoÊç tam ˝yjàca znajduje si´ jeszcze prawie na poziomie zwierzàt. Wiedza, która wyposa˝a ci´ w takà si∏´, b´dzie ci s∏u˝y∏a odtàd tylko w dobrym celu; nie b´dziesz ju˝ móg∏ zgorszyç ludzi, stojàcych jeszcze na niskim poziomie, gdy˝ nie zrozumiejà ci´. Jednak˝e wk∏adamy na ciebie obowiàzek krzewienia Êwiat∏a; wype∏nieniem tego obowiàzku i trudem swoim odkupisz przesz∏oÊç i odzyskasz siebie. Nie ukrywamy przed tobà, ˝e próba twoja b´dzie ci´˝ka i praca olbrzymia; dlatego te˝, w celu twego opami´tania, proponujemy ci jeszcze drugi sposób wyjÊcia. Straci∏eÊ ju˝ bezpowrotnie prawo i mo˝noÊç pozostawania tutaj, jako nieÊmiertelny i posiadacz strasznej wiedzy. Je˝eli tedy wygnanie na inny Êwiat, wydaje ci si´ zbyt okrutnym i ci´˝kim, to mo˝esz umrzeç tutaj, lecz Êmiercià powolnà i m´czeƒskà. W tym wypadku otrzymasz do za˝ycia pewnà materi´, która b´dzie rozk∏adaç twoje cia∏o, komórk´ po komórce, poch∏onie stopniowo pierwotnà materi´ i ca∏kowicie oddzieli twoje cia∏o astralne. Po ukoƒczeniu tego niszczycielskiego procesu, przejdziesz w przestworza, oczywiÊcie z tym, aby znów narodziç si´, lecz ju˝ jako zwyk∏y Êmiertelnik, a nast´pnie powoli, drogà ca∏ego szeregu wcieleƒ, zdobyç choç cz´Êci twej obecnej wiedzy. Teraz wybieraj! – MyÊl, ˝e b´d´ musia∏ porzuciç ziemi´ dla jakiegoÊ nieznanego Êwiata, napawa∏a mnie straszym l´kiem; do tego, nie rozumia∏em w zupe∏noÊci sensu wyroku, zsy∏ajàcego mnie do katorgii na najci´˝sze roboty.
36
Drugi sposób, gro˝àcy utratà ca∏ej zdobytej przezemnie wiedzy i wiecznym wykreÊleniem z bractwa, z przynale˝noÊci do którego s∏usznie by∏em dumny, wydawa∏ mi si´ tak straszny, ˝e wszystko inne by∏o lepsze. Dlatego te˝ bez najmniejszego wahania wola∏em odpokutowaç win´ i odzyskaç zaufanie drogà ci´˝kiej pracy. Magowie pochwalili moje postanowienia i byli dla mnie ∏askawi, prawdopodobnie ze wspó∏czucia jakie budzi skazany na Êmierç. Pozostawili mi krótki okres czasu na odpoczynek i na powrót do si∏, ja zaÊ wykorzysta∏em towarzystwo Ebramara, który swoim przyjacielskim wspó∏czuciem i wp∏ywem podniós∏ mi´ na duchu, pocieszy∏ i doda∏ odwagi. Nadszed∏ wreszcie dzieƒ mojego odjazdu i uroczyÊcie pob∏ogos∏awiono mi´ do przysz∏ej pracy. Kiedy zgià∏em kolano przed Najwy˝szym magiem, ów pomaza∏ mi g∏ow´ olejem, pokropi∏ wodà, udzieli∏ b∏ogos∏awieƒstwa i w tej˝e chwili z oczu wielkiego hierofanty b∏ysnà∏ piorunujàcy promieƒ Êwiat∏a i uderzy∏ mnie w czo∏o. Opanowa∏o mnie wtedy nie dajàce si´ opisaç uczucie. Mia∏em wra˝enie, jakby coÊ ci´˝kiego i zimnego spad∏o z mojego mózgu; nagle uÊwiadomi∏em sobie, ˝e odzyska∏em ca∏à mojà utraconà wiedz´ i okaza∏a si´ ona nawet jaÊniejszà i pot´˝niejszà ni˝ dawniej. By∏em w tej chwili tak szcz´Êliwy, ˝e nawet oczekujàca mnie ci´˝ka pokuta utraci∏a swojà gorycz i z silnà wiarà z∏o˝y∏em przysi´g´, ˝e b´d´ bezustannie pracowa∏ i ˝e b´d´ pos∏usznym narz´dziem woli Stwórcy. Nast´pnie po˝egna∏em si´ z braçmi magami i adeptami, a wielki hierofanta poda∏ mi kielich z ciep∏ym p∏ynem, który wypi∏em. Ebramar pomóg∏ mi u∏o˝yç si´ na ∏o˝u i zasnà∏em, uko∏ysany pot´˝nymi dêwi´kami. Zdawa∏o mi si´, ˝e fale muzyki ko∏yszà mnie w powierztu, a potem zupe∏nie straci∏em ÊwiadomoÊç… Wzruszony Udea umilk∏ i dr˝àcà r´kà odrzuci∏ z wilgotnego czo∏a czarne k´dziory. – Przestaƒ ju˝, przyjacielu, nie wzruszaj si´ ci´˝kimi wspomnieniami i wybacz mi, ˝e wywo∏a∏em je u ciebie. – Rzek∏ ˝ywo, równie˝ wzruszony Narajana. – Ale˝ nie, bynajmniej. To po prostu chwila karygodnej s∏aboÊci i nie mo˝na poddawaç si´ wra˝eniom dalekiej i zwyci´˝onej ju˝ przesz∏oÊci. A dla ciebie, Narajano, zachowujàcego dotàd tyle ludzkiej duszy, opowiadanie moje b´dzie po˝ytecznà przestrogà. Wiem, ˝e jesteÊ przeznaczony na króla w jednym z wielkich paƒstw, jakie zostanà tu w przysz∏oÊci za∏o˝one, a wszak w∏adza to bardzo niebezpieczna pokusa i zarazem ci´˝ki i odpowiedzialny obowiàzek dla tak impulsywnej natury, jak twoja. – Jedno jest tylko niewàtpliwie pewne, ˝e twoja historia – to najlepsza przestroga przeciw zarozumia∏oÊci, a szczególnie przeciw pokusie u˝ywania wiedzy wed∏ug swoich osobistych potrzeb i zachcianek, nie liczàc si´ z poglàdami nauczycieli – wtràci∏ Narajana z wyrazem, który rozÊmieszy∏ wszystkich obecnych. – A zatem, kontynuj´ dalej swoje opowiadanie i mam nadziej´, ˝e koniec jego zupe∏nie wyleczy ci´ od wszelkich pokus poddawania si´ zakazanym zachciankom. – Powiedzia∏ dobrodusznie Udea, po czym przyjà∏ poprzedni powa˝ny ton i pomyÊlawszy przez chwil´, ciàgnà∏ dalej: – Prawdopodobnie dosyç d∏ugo pozostawa∏em w stanie katalepsji i nie pami´tam ju˝ nic o przeniesieniu mnie tutaj. Kiedy si´ ocknà∏em, stwierdzi∏em, ˝e znajduj´ si´ w niewielkiej grocie, zalanej blado–b∏´kitwawym Êwiat∏em, które jakby przesàcza∏o si´ poprzez lekkà mg∏´. W g∏owie czu∏em jakiÊ ci´˝ar, r´ce i nogi zupe∏nie mi odr´twia∏y i w ˝aden sposób nie mog∏em zdaç sobie sprawy, gdzie si´ znajduj´. Podnios∏em si´ z trudem i przyjrza∏em si´ bli˝ej otoczeniu, a wówczas dopiero powróci∏a mi pami´ç i serce zabi∏o mocniej. Z ciekawoÊcià, lecz i ze smutkiem oglàda∏em swoje nowe mieszkanie i znajdujàce si´ w nim przedmioty – mizerne resztki wspania∏ej przesz∏oÊci. – Poczekaj – ciekawy jestem dowiedzieç si´, co ci wspania∏omyÊlnie pozostawiono? – zapyta∏ z ironià Narajana. – Mog´ ∏atwo wyliczyç ca∏e moje bogactwo:
37
– W g∏´bi owej groty znajdowa∏ si´ o∏tarz, ze stojàcym na nim siedmioramiennym Êwiecznikiem, oraz kryszta∏owy, uwieƒczony z∏otym krzy˝em kielich, a tak˝e magiczny, z∏oty krzy˝, który posiada∏ przy sobie wielki hierofanta w czasie mojego wyÊwi´cenia, a oprócz tego ksià˝ka w metalowej oprawie. Przy jednej ze Êcian znajdowa∏y si´ pó∏ki, na których le˝a∏y zwoje r´kopisów i ksià˝ek, s∏owem – ca∏a biblioteka, która, jak si´ póêniej przekona∏em, dawa∏a mi mo˝noÊç prowadzenia w dalszym ciàgu moich zaj´ç. PoÊrodku sta∏ wielki, kamienny stó∏ i taki˝ taboret, a na stole lampa o znanej mi konstrukcji; obok znajdowa∏y si´ dwie du˝e szkatu∏ki z ró˝nymi przyborami gospodarskimi, niektórymi instrumentami i niezb´dnymi przedmiotami toaletowymi, jak równie˝ z ró˝nymi innymi drobiazgami, w które dzi´ki swojej niezrównanej dobroci zaopatrzy∏ mnie ju˝ Ebramar. W skrzyni, stojàcej pod Êcianà, znajdowa∏o si´ wszystko, co mog∏o byç mi potrzebne do wykonywania praktyk magicznych, jak: trójnogi, instrumenty, zio∏a, kadzid∏a i ró˝ne inne przyrzàdy. W przyleg∏ej grocie urzàdzony by∏ basen z wodà, do którego wpada∏o bijàce w skale êród∏o, a obok znajdowa∏a si´ kamienna ∏awka i pos∏anie z mchu grubo przykryte. W dwóch du˝ych kufrach, mieÊci∏a si´ odzie˝: do pracy – skórzana i ciemna we∏niana, zaÊ do religijnych ceremonii – p∏ócienna; by∏ tam i ciep∏y p∏aszcz z kapturem oraz sanda∏y skórzane i s∏omiane. Obok pos∏ania na kamiennym stole sta∏a moja kryszta∏owa harfa i le˝a∏ du˝y zwój z piecz´cià wielkego hierofanty, który rozwinà∏em i przeczyta∏em co nast´puje : ´Tam, gdzie przebywasz mój synu – wszystko znajduje si´ w stanie dzikim i nieuprawionym, lecz pe∏ne naturalnych bogactw i wszystko jest dla ci´ dost´pne dzi´ki twojej wiedzy. Wykorzystaj to wszystko, a stworzysz woko∏o siebie po˝àdany dostatek. Nauka czyni ci´ panem ˝ywio∏ów, a w bibliotece, pozostawionej do twojej dyspozycji, znajdziesz wszystko, co jest potrzebne do pomno˝enia si∏y i rozszerzenia wiedzy. Ucz si´, lecz bez poÊpiechu, gdy˝ poÊpiech jest oznakà niedoskona∏oÊci. Gdy si´ zajmiesz pracà, nie zauwa˝ysz czasu i nie doznasz t´sknoty samotnoÊci, która bywa strasznym biczem dla pró˝niaków i podstawà wszystkich wyst´pków. Kto pracuje, ten poch∏ania czas. Wiesz, ˝e dla myÊli nie istnieje przestrzeƒ, wi´c wo∏anie twoje zawsze dotrze do serc naszych i uszu; zatem ani pod wzgl´dem rad, ani wsparcia, nie b´dziesz odczuwa∏ niedostatku´. Dalej nast´powa∏y wskazówki, dotyczàce dziennika, który obowiàzany by∏em prowadziç, aby oznaczaç w nim bieg moich zaj´ç i stopniowy rozwój planety. Zapomnia∏em powiedzieç, ˝e we wg∏´bieniu skalnym znajdowa∏a si´ szafa, w której znalaz∏em zapasy od˝ywczego proszku, wina i suchych owoców. Jednak pomimo uspakajajàcych s∏ów wielkiego hierofanty, dozna∏em niewypowiedzianego smutku i czu∏em si´ jakby rozbity. Wykàpawszy si´ wyszed∏em z groty, aby rozejrzeç si´ po otaczajàcej mnie okolicy. Lecz zaledwie uczyni∏em kilka kroków, gdy po prostu zmartwia∏em ze strachu. Schronisko moje wyglàda∏o jakby sztucznie wykute, lub stworzone przez natur´ w masywie czarnych, nagich ska∏, jednakowo wznoszàcych si´ poÊród obszernej, otaczajàcej je zewszàd równiny. Jak tylko mog∏o si´gnàç oko ciàgn´∏y si´ wielkie obszary b∏ot, nad którymi wzbija∏y si´ ob∏oki oparów, a gdzie niegdzie wytryska∏y strumienie, zapewne goràcej wody, wyrzucajàc kamienie na znacznà nieraz wysokoÊç. Powietrze by∏o g´ste i ci´˝kie, przesycone siarkà, a szara mg∏a zas∏ania∏a niebo niby pokrywà przepuszczajàc zaledwie blade, dzienne Êwiat∏o i zas∏aniajàc horyzont jakby liliowà mg∏à. Wprawdzie przechodzi∏em ju˝ naukowà prób´ u˝yênienia pustynnej i bezp∏odnej miejscowoÊci, lecz w porównaniu z tym, co widzia∏em przed sobà, to by∏a dziecinna zabawka. I serce Êcisn´∏o mi si´ boleÊnie… PoÊród tej bagnistej pustyni, na której nie by∏o widaç ani êdêb∏a mchu – by∏em zupe∏nie samotny i sam jeden tylko musia∏em walczyç z tà wstr´tnà przyrodà, w pó∏mroku dra˝niajàcym nerwy i atmosferze d∏awiàcej mnie prawie do utraty przytomnoÊci. P´dem prawie powróci∏em do groty i upad∏em na ziemi´. Uczu∏em zawrót g∏owy, serce zacz´∏o mi biç w tempie przyspieszonym do tego stopnia, ˝e zaledwie mog∏em oddychaç i pomyÊla∏em, ˝e ju˝ umieram, a gdy przypomnia∏em sobie swojà nieÊmiertelnoÊç,
38
wówczas po prostu wpad∏em w rozpacz. W∏o˝one na mnie zadanie okaza∏o si´ ponad moje si∏y, a ˝ycie tutaj wydawa∏o si´ bezkresnà agonià, poniewa˝ nie mog∏em wcale umrzeç. S∏owem po∏o˝enie by∏o nad wyraz ci´˝kie. Prze˝ywa∏em wówczas jednà z najci´˝szych godzin mojego ˝ycia, gdy nagle jak balsam uzdrawiajàcy rozleg∏ si´ mi∏y g∏os, pokrzepiajàcy i dodajàcy si∏. – Opami´taj si´, Udeo! Módl si´, a znajdziesz si∏y, aby wype∏niç swoje zadanie. Drgnà∏em i podnios∏em si´. A wi´c nie jestem sam; by∏a jeszcze istota, która myÊla∏a o wygnaƒcu i wspiera∏a go. I wierny przyjaciel mia∏ s∏usznoÊç: zanim mia∏em przystàpiç do tak olbrzymiej pracy, powinien by∏ oczyÊciç si´ i wesprzeç modlitwà. Otrzàsnà∏em, si´ z odr´twienia, ubra∏em si´ w bia∏e szaty, po czym zaczà∏em si´ modliç i Êpiewaç hymny magiczne przy dêwi´kach kryszta∏owej harfy. Szybko opanowa∏ mnie modlitewny zachwyt, dêwi´ki instrumentu stawa∏y si´ coraz pot´˝niejsze, ca∏a atmosfera dr˝a∏a i falowa∏a, grota nape∏nia∏a si´ Êwiat∏em, a do kielicha sp∏yn´∏a purpurowa esencja, z której unosi∏a si´ mg∏a. Wypi∏em – tajemny napój jakby ognistym strumieniem rozla∏ si´ po ca∏ej mojej istocie, nape∏niajàc mi´ cudotwrczà si∏à. Nidy jeszcze nie czu∏em si´ tak silnym, nigdy tak ∏atwo nie pracowa∏ mój mózg i nigdy prawie tak jasno i wyraênie nie przedstawia∏a mi si´ moja wiedza. Znów wyszed∏em z groty, lecz tym razem ju˝ smutny krajobraz nie budzi∏ we mnie strachu, ani odrazy, a widzia∏em w nim tylko pole mojej dzia∏alnoÊci. Nie tracàc ani chwili czasu wzià∏em si´ zaraz do pracy. Przede wszystkim wywo∏a∏em, fluidycznych olbrzymów ˝ywio∏owych – owe rozumne si∏y ognia, powietrza, wody i ziemi – i ci to w∏aÊnie, pos∏uszni woli mojej i wiedzy – pracownicy, ÊciÊle po∏àczywszy si´ ze mnà, jakby cztery jasne promienie stali si´ moimi pomocnikami i s∏ugami. Nie b´d´ si´ rozwodzi∏ o szczegó∏ach mojej pracy, poniewa˝ jesteÊcie z nià dostatecznie zaznajomieni; powiem tylko, ˝e zaj´cia te przynios∏y mi wiele ci´˝kich chwil, lecz sprawi∏y tak˝e i nie ma∏o zadowolenia. Cz´sto woko∏o mnie grzmia∏ chaos rozszala∏ych ˝ywio∏ów, lecz na widok tego, jak armie astralnych pracowników pos∏usznie poddawa∏y si´ woli moich rozkazów, nik∏ wszelki strach, wzmaga∏a si´ energia, a podniecenie dochodzi∏o do takiego napi´cia, ˝e nie odczuwa∏em nawet najmniejszego znu˝enia. W dniu, w którym trudy moje zosta∏y uwieƒczone pierwszym post´pem, kiedy szkodliwe opary znik∏y i ukaza∏ si´ ràbek b∏´kitnego nieba, a królewska latarnia rozjaÊni∏a wszystko swoimi o˝ywiajàcymi promieniami – upad∏em wówczas na kolana i z serca mojego pop∏yn´∏a goràca, dzi´kczynna modlitwa do Niewypowiedzianej Istoty, Stwórcy wszystkich tych cudów. Jak˝e naturalnym i zrozumia∏ym jest u pierwotnych narodów ów p´d do ubóstwiania s∏oƒca; instynktownie wyczuwajà oni, ˝e bije z niego êród∏o ˝ycia. Przy pomocy tego pot´˝nego pomocnika prowadzi∏em dalej swojà prac´. Pod wp∏ywem jego ognistych promieni, ziemia zacz´∏a silnie oddychaç, bagna znik∏y, szybko materializowa∏y si´ odbicia ziemskiej aury, zawierajàce w sobie materie, z których formujà si´ widoczne kszta∏ty, a gleba pokry∏a si´ wspania∏à roÊlinnoÊcià. Rozkoszujàc si´ wspania∏ymi widokami, wywo∏anymi w∏asnà pracà i wiedzà, doznawa∏em zadowolenia cz∏owieka, który sp∏aca swój d∏ug. Lecz by∏em sam, zawsze sam Niekiedy dusz´ mojà przygniata∏a t´sknota za ojczyznà, m´czy∏o prawie bolesne pragnienie us∏yszenia ludzkiego g∏osu równoczeÊnie ze znu˝eniem duchowym i nie dajàcà si´ wypowiedzieç potrzebà odpoczynku. W takich ci´˝kich chwilach nigdy nie opuszcza∏a mnie przyjaêƒ Ebramara i dobroczynne zapomnienie zamyka∏o moje znu˝one oczy. Wtedy zawsze widzia∏em mojego przyjaciela; jego goràca, jasna r´ka dotyka∏a mojego czo∏a, a oczy z mi∏oÊcià patrzy∏y na mnie i wówczas czu∏em, jak ca∏à istot´ mojà przenika∏o o˝ywiajàce ciep∏o zupe∏nie inne, ni˝ zwykle oddzia∏ywujàca si∏a natury. Czu∏em po prostu, jak strumieniem sp∏ywa∏a na mnie mi∏oÊç. Nie darmo te˝ mi∏oÊç przynosi szcz´Êcie, albowiem przedstawia ona zupe∏nie osobliwà substancj´ o takiej sile, ˝e oddzia∏ywuje nawet i na wtajemniczonego; jakà by nià by∏a jego wiedza i si∏a, zawsze on
39
szuka ˝aru mi∏oÊci, doznaje szcz´Êcia, kiedy jà otrzymuje i równie radoÊnie rozlewa jà na wszystko, co si´ zbli˝y ku niemu. Pewnego razu, kiedy mia∏em podobne widzenie, Ebramar rzek∏ mi: – Narzuç p∏aszcz, Udeo, weê podró˝ne ber∏o i harf´, idê prosto przed siebie i znajdziesz coÊ dla siebie mi∏ego. UÊmiechnà∏ si´, mocno uÊcisnà∏ mojà r´k´ i … otworzy∏em oczy. Pomodliwszy si´ goràco zabra∏em wskazane przedmioty, wzià∏em tak˝e troch´ po˝ywienia i wyszed∏em z groty, gdzie tak wiele przenios∏em cierpieƒ i tak pracowa∏em. Wydawa∏o mi si´, ˝e droga nie skoƒczy si´ nigdy. Na poczàtku w´drowa∏em po okolicy, która by∏a moim duchowym dziedzictwem, a nast´pnie zaczà∏ si´ kraj nieznany, ze wspania∏à roÊlinnoÊcià i zwierz´tami olbrzymich i dziwnych kszta∏tów, równie˝ nieznanymi mi dotàd. Zwierz´ta te ucieka∏y przede mnà, wyczuwajàc ów szczególny, w∏aÊciwy nam aromat. Wreszcie dotar∏em do szerokiej rzeki. Brzeg z mojej strony by∏ spadzisty, zaÊ drugi brzeg wydawa∏ si´ kamienisty i wznosi∏ si´ z lekka tarasami, a wierzch jego pokryty by∏ ciemnà Êcianà lasu. Krzyk ptaka i trzepot skrzyde∏ zwróci∏y mojà uwag´. Zobaczy∏em du˝ego bia∏ego feniksa; bia∏e jego pióra pomieszane by∏y z seledynowo–b∏´kitnymi, a rozumnà g∏ow´ zdobi∏ z∏ocisty czubek. Drgnà∏em i ucieszy∏em si´, kiedy zobaczy∏em mistycznego ptaka – skrzydlatego wys∏annika magów. Widzàc, ˝e pi´kne stworzenie pobieg∏o wzd∏u˝ brzegu, uda∏em si´ za nim i wkrótce zauwa˝y∏em olbrzymie drzewo, le˝àce w poprzek rzeki, a które to tworzy∏o most, po którym przeszed∏em bez namys∏u na drugà stron´. Mój skrzydlaty przewodnik czeka∏ ju˝ na mnie i pobieg∏ w stron´ lasu, od czasu do czasu oglàdajàc si´, jakby chcia∏ przekonaç si´, czy podà˝am za nim. Wszed∏szy w g´stwin´ leÊnà, zobaczy∏em z zadowoleniem, ˝e idziemy Êcie˝ynkà wijàcà si´ pomi´dzy pniami wiekowych olbrzymów. Ogromne konary ich splot∏y si´ i utworzy∏y jakby sklepienie poprzez które ledwie przedostawa∏a si´ zielonkawa poÊwiata. Idàc tak prawie godzin´, wyszliÊmy na obszernà polan´ i wówczas a˝ krzyknà∏em ze zdziwienia. Przede mnà sta∏ dobrze mi znajomy olbrzymi sfinks; zamiast jednak czerwonawego zabarwienia jakie posiada∏ sfinks na Ziemi, ten by∏ bia∏y jak Ênieg. Na Klaffie, okrywajàcym jego g∏ow´, migota∏o szmaragdowego koloru oÊlepiajàce Êwiat∏o, a u nóg znajdowa∏a si´ wysoka kamienna p∏yta, pokryta kabalistycznymi znakami i inkrustacjami, zamykajàca wejÊcie, która w tej chwili odsuni´ta by∏a na bok. Z wewnàtrz wyp∏ywa∏o jasne Êwiat∏o. Tam mój pi´kny opierzony przewodnik wyda∏ weso∏y okrzyk, uderzy∏ skrzyd∏ami i odlecia∏, ja sta∏em w dalszym ciàgu niezdecydowany. Wtem na progu ukaza∏ si´ cz∏owiek wysokiego wzrostu, w d∏ugim bia∏ym okryciu, ze z∏otym, Êwiecàcym znakiem napierÊnym, g∏ow´ zaÊ jego zdobi∏ klaff. Uczucie szcz´Êcia i radoÊci, jakie dozna∏em na jego widok, nie daje si´ wyraziç s∏owami. Nie by∏em wtedy w stanie przemówiç ani s∏owa, gdy˝ dreszcz Êcisnà∏ mi gard∏o; rzuci∏em si´ ku nieznajomem i upad∏em przed nim na kolana. Lecz natychmiast podnios∏a mnie twarda i silna r´ka, a g∏´boki i harmonijny g∏os przemówi∏: – Udeo, synu mój, czy˝ nie poznajesz mnie? Dr˝àc jeszcze ca∏y, spojrza∏em na niego i teraz dopiero pozna∏em w nim jednego z wielkich hierofantów, Narad´, którego czci∏em g∏´boko ze wzgl´du na jego ogromnà uczonoÊç i niewyczerpanà dobroç. – Nauczycielu! – zawo∏a∏em po chwili, ca∏ujàc jego r´k´. – W jaki sposób tu si´ znalaz∏eÊ? Chodê ze mnà i pogaw´dzimy – odrzek∏ ten˝e i poprowadzi∏ mnie korytarzem, oÊwietlonym fosforycznymi kulami. Po chwili, weszliÊmy do niewielkiego pokoju, urzàdzonego z takim komfortem, jakiego dawno ju˝ nie widzia∏em.
40
Narada posadzi∏ mnie i rzek∏ przyjaênie: – Pytasz dlaczego si´ znajduj´ tutaj? Czy˝ zapomnia∏eÊ o tym, ˝e wielu z braci naszych, którzy osiàgn´li ju˝ wy˝szy stopieƒ wiedzy, dorowolnie oddajà si´ na to wygnanie, ˝eby wspieraç innych, zes∏anych tutaj dla odkupienia win i pomagaç im poÊród trosk samotnoÊci tutejszego ˝ycia. Niektórzy zapragn´li z ró˝nych przyczyn powróciç na ziemi´, a w liczbie tych, którzy wyrazili ˝yczenie zastàpienia ich tutaj znalaz∏em si´ i ja. W tej chwili przypomnia∏em sobie, ˝e i sam mia∏em kiedyÊ sposobnoÊç byç obecnym przy uroczystym wys∏aniu jednego z adeptów wy˝szego wtajemniczenia na daleki Êwiat w celu kierowania i wspierania wygnaƒców; lecz wtedy nie zwróci∏em szczególnej uwagi na ten wypadek, a zaÊ póêniejsze burzliwe prze˝ycia w ogóle zatar∏y go w mojej pami´ci. RadoÊç moja z powodu spotkania wreszcie ludzkiej istoty, a tym bardziej nauczyciela, z którym mog∏em pomówiç, tak mnie wzruszy∏a, ˝e z oczu pop∏yn´∏y ∏zy, a Narada po∏o˝ywszy mi r´k´ na g∏owie rzek∏ ze wspó∏czuciem: – Uspokój si´, mój synu. Widz´, ˝e najtrudniejszy okres twojej pokuty ju˝ minà∏; teraz odpoczniesz tu przy mnie i poka˝´ ci wiele nowego i ciekawego, co upi´ksza ju˝ nasze nowe miejsce pobytu. Podnios∏em wtedy g∏ow´, a spojrzenie maga pokrzepi∏o mnie i uspokoi∏o, takie zrozumienie s∏abostek ludzkich czyta∏o si´ w jego g∏´bokich, przenikliwych oczach, wraz z wyrozumia∏oÊcià i bezgranicznà mi∏oÊcià. – Nauczycielu, powiedz mi, prosz´, czy du˝o tu takich jak ja – braci – wygnaƒców? – Zapyta∏em po chwili ju˝ nieco uspokojony. – Tak, oko∏o stu. Sà oni rozsiani w ró˝nych miejscach olbrzymiego làdu; póêniej poznajomi´ ci´ z niektórymi z nich w celu wspólnej pracy – tymczasem odpoczynij. Chodêmy – poka˝´ ci moje i twoje tymczasowe pomieszczenie. Narada zajmowa∏ trzy pokoje. Jeden s∏u˝y∏ za bibliotek´, drugi – by∏o to wspaniale urzàdzone laboratorium z ró˝nymi instrumentami, a trzeci s∏u˝y∏ za sypialni´, która by∏a jednoczeÊnie pracownià. Pokój sàsiedni przeznaczony by∏ dla mnie; wkrótce zasnà∏em w wygodnej poÊcieli mocnym, zdrowym snem. Nast´pne dni by∏y dla mnie niewypowiedzianie przyjemne; za˝ywa∏em fizycznego odpoczynku, a rozmowy z nauczycielem by∏y wypoczynkiem dla duszy. Mia∏ on przy sobie tak˝e m∏odego adepta – ucznia i od pierwszej chwili bardzo si´ z nim zaprzyjaêni∏em; ˝ywi∏ on dla mnie du˝o ˝yczliwoÊci, odbywa∏ ze mnà spacery i pokazywa∏ mi ró˝ne budowle, rozrzucone po lesie. – A czy o naszej Starej Ziemi Narada nie komunikowa∏ ci ˝adnych nowoÊci? – zapyta∏ Narajana. Wszak pozostawi∏eÊ tam przyjació∏. Nie jeden raz rozmawialiÊmy tak˝e i o naszej ziemi i pewnego razu przy tym, nauczyciel sprawi∏ mi radoÊç, poniewa˝ mog∏em zobaczyç Ebramara i zamieniç z nim kilka s∏ów. Gaw´dziliÊmy wtedy w jego laboratorium; oglàdajàc nieznane mi instrumenty, a pytajàc o ich przeznaczenie i pochodzenie, wspomnia∏em nagle, ˝e s∏ysza∏em kiedyÊ, jakoby nauczyciele mogli komunikowaç si´ z innymi planetami i zapyta∏em go, czy i on utrzymuje ∏àcznoÊç z naszà ziemià. W odpwiedzi na to Narada, uÊmiechajàc si´, odrzek∏. – Widz´, ˝e i ty wcià˝ jeszcze nie mo˝esz przywyknàç do miejsca swego wygnania i uwa˝aç je za swojà rodzonà ojczyzn´; nie masz jednak racji, poniewa˝ tak samo Êwiat ten, jak i tamten – sà drogocennymi per∏ami w koronie Stwórcy, Który i na niego tak˝e zsy∏a swoje dobrodziejstwa. Co zaÊ do twojego zapytania, odpowiem ci, ˝e komunikuj´ si´ z braçmi i dla zaspokojenia twojej ciekawoÊci, poka˝´ ci przyrzàd, którym pos∏uguj´ si´ zwykle, lecz w tym celu musimy zaczekaç nadejÊcia nocy. Kiedy ju˝ zapad∏ mrok, Narada zaprowadzi∏ mnie do jednej z najbli˝szych budowli. By∏a to bardzo wysoka wie˝a, zbudowana z ceg∏y i po wewn´trznych, kr´tych schodach weszliÊmy na gór´. Na pod∏odze sta∏ instrument w rodzaju wielkiego teleskopu, wynalezionego póêniej na ziemi; na koƒcu d∏ugiej rury by∏o wielkie ruchome ko∏o, pokryte z zewnàtrz galaretowatà materià, upstrzonà cieniutkimi fosforyzujàcymi liniami.
41
– Przy pomocy tego aparatu zobaczymy, co dzieje si´ w naszej starej ojczyênie. Wielcy wtajemniczeni wszystkich Êwiatów naszego systemu do komunikacji mi´dzy sobà u˝ywajà jednak jeszcze bardziej udoskonalonych przyrzàdów. – A która˝ z planet naszego systemu jest najbardziej zajmujàca, najbardziej doskona∏a? Wszak Ziemia znajduje si´ jeszcze na bardzo niskim poziomie, a Êwiat, w którym obecnie jesteÊmy, zamieszka∏y jest przez dzikich! – zauwa˝y∏em. – No, no! Czemu takà niezas∏u˝onà pogardà darzysz ten biedny Êwiat! PowineneÊ z doÊwiadczenia wiedzieç, ˝e i tam, skàd przyszed∏eÊ, nie wsz´dzie kwitnie cnota i harmonia, a zamieszkujàca jà ludnoÊç jest doÊç chaotyczna. Najdoskonalszà planetà w naszym systemie – jest s∏oƒce; tam w ogóle nie dopuszczane sà ni˝sze rasy i nie istnieje tam Êmierç, ze wzgl´du na to, ˝e jest ona powa˝nà przeszkodà dla prawdziwych pracowników, poniewa˝ przecina prac´ w najbardziej przykrym momencie, przeszkadzajàc w ten sposób zakoƒczyç rozpocz´te dzie∏o. To, co powiedzia∏em, pozwala zrozumieç, ˝e istoty zamieszkujàce s∏oƒce, osiàgn´∏y ju˝ ten stopieƒ oczyszczenia, który daje im mo˝noÊç przechodziç do wy˝szych systemów bez cielesnej Êmierci. S∏oƒce zawsze przedstawia ostatni stopieƒ ka˝dego systemu i jakkolwiek dziwnym wydawa∏oby si´ cz∏owiekowi nieuÊwiadomionemu, to jednak s∏oƒce jest zamieszka∏e; choç ˝aden stworzony ludzkà r´kà instrument nie mo˝e pokazaç, co si´ dzieje za ognistà zas∏onà królewskiej latarni. Lecz powróçmy do nawiàzania ∏àcznoÊci z Ebramarem. Usiàdê na tym oto taborecie i przy∏ó˝ oko do otworu tubki. Usiad∏em i zobaczy∏em, ˝e Narada nacisnà∏ palcem spr´˝yn´ i ów kràg zaczà∏ si´ kr´ciç ze zdumiewiajàcà szybkoÊcià; lecz na poczàtku nie mog∏em rozró˝niç nic oprócz ognistych linii. Po pewnym czasie kràg zaczà∏ zwalniaç i jak gdyby si´ przybli˝a∏a olbrzymia ciemna masa, a po chwili ukaza∏y si´ zarysy wielkiego kontynentu; przedmioty stawa∏y si´ coraz jaÊniejsze, wyraêniejsze i mog∏em ju˝ rozró˝niç we wszystkich drobnych szczegó∏ach, góry, doliny i tp. Czyni∏o to wra˝enie, jakbym siedzia∏ przy oknie, obok którego przesuwa∏y si´ widoki zamieszka∏ych miejscowoÊci. Nagle serce zabi∏o mi silniej; gdy˝ miejscowoÊç stawa∏a si´ znajoma i wreszcie ukaza∏ mi si´ pa∏ac Ebramara, otoczony ogrodami; na Êrodku zaÊ alei, wiodàcej na taras, sta∏ on sam ze zwojem papieru w r´ce. Zdawa∏o si´, ˝e patrzy na mnie, czyni powitalny znak r´kà i uÊmiecha si´. Na widok przyjaciela i miejsca, w którym sp´dzi∏em z nim tyle szcz´Êliwych dni, opanowa∏o mnie takie wzruszenie, ˝e dozna∏em zawrotu g∏owy. Wyprostowa∏em si´ i aparat si´ zatrzyma∏. Narada po∏o˝y∏ mi wówczas r´k´ na g∏owie i odzyska∏em spokój. – Nauczycielu, zbli˝asz przedmioty za poÊrednictwem wibracji, eteru, prawda? – zapyta∏em. – Tak. Wiesz wszak˝e, jak dalece materia ta jest subtelna, a poznawszy prawa pos∏ugiwania si´ nià, mo˝na osiàgaç najbardziej nieprawdopodobne rezultaty. Wszak˝e i myÊl jest niczym innym, jak tylko bardziej udoskonalonà formà tej˝e czu∏ej i cudotwórczej substancji. Czy jest gdzie granica myÊli? Czy znajduje si´ miejsce, dokàd ona nie mog∏aby przeniknàç? Jakie˝ przestrzenie przebiega ona szybciej od Êwiat∏a, nie znajàc ˝adnych przeszkód? A je˝eli jest dobrze wyçwiczona, mo˝e nawet pozostawiç Êlad swoich odwiedzin. Zrobimy nawet maleƒkie doÊwiadczenie w tym rodzaju. Przejdziemy do laboratorium … Wybaczcie, przyjaciele, ˝e mówi´ o znanych wam i nie ciekawych rzeczach, da∏em unieÊç si´ wspomnieniom! – Przerwa∏ nagle swoje opowiadanie zmieszany Udea. – Ale˝, przeciwnie, opowiadaj i nie pomijaj niczego, poniewa˝ w znanych nawet rzeczach zawsze zandujà si´ Êwie˝e szczegó∏y. Ponadto, obecni tu nowi nasi bracia tak ma∏o wiedzà o twoim ˝yciu i wygnaniu, ˝e dla nich, osczywiÊcie, bardzo ciekawe sà wszystkie zdarzenia, dotyczàce okresu twego odkupienia – uspokoi∏ go Ebramar, darzàc przy tym ˝yczliwym spojrzeniem, a trzej pozostali s∏uchacze zupe∏nie si´ z nim godzili. – W takim razie opowiadam dalej – rzek∏ Udea z wyrazem wdzi´cznoÊci. – W laboratorium Narada wzià∏ p∏ytk´, której powierzchnia pokryta by∏a warstwà szarej, galaretowatej materii, na samym brzegu jej by∏a przyczepiona cienka jak w∏os, spiralnie skr´cona spr´˝ynka, zakoƒczona maleƒkà ig∏à, która, w chwili, gdy nauczyciel przy∏o˝y∏ r´k´ do dolnej cz´Êci spirali, natychmiast rozpali∏a si´ do bia∏oÊci.
42
– A teraz dobrze skup uwag´, ˝ebyÊ móg∏ widzieç mojà myÊl, którà poleci jako wys∏aniec, powiedzmy, do Ebramara, z proÊbà, ˝eby nakreÊli∏ kilka s∏ów na tej oto p∏ytce. Poczem skonecntrowa∏ myÊl, a na czole jego utworzy∏a si´ jakby kula, odbijajàca obraz Narady; nast´pnie z kuli tej mignà∏ ognisty promieƒ, który znik∏ w przestrzeni, pozostawiajàc po sobie tylko fosforyczny Êlad. Po up∏ywie mo˝e sunkundy ukaza∏ si´ drugi Êwietlisty promieƒ, a przed nim jakby cieƒ unosi∏a si´ g∏owa Ebramara; owa smuga Êwiat∏a dotkn´∏a si´ p∏ytki, której powierzchnia dr˝a∏a i falowa∏a, a wówczas ig∏a ta nakreÊli∏a fostorycznymi znakami: “wed∏ug twego ˝yczenia, przesy∏am serdeczne pozrowienia tobie i Udei!”. Pochyliwszy si´ nad p∏ytkà, wyraênie pos∏ysza∏em g∏os Ebramara, mówiàcy te same s∏owa i powia∏ na mnie zapach jego ulubionych perfum. – To, co opowiedzia∏eÊ, przypomina mi znajome prze˝ycia z mojego ˝ycia, Ja podczas tego opowiadania , przypomnia∏em ze zdziwieniem, lecz i ze strachem zobaczy∏em ˝e kiedyÊ po raz pierwszy tego rodzaju zdumiewaijàce doÊwiadczenia sam prze˝y∏em – zauwa˝y∏ Dachir. – Z was wszystkich, mnie najci´˝ej sz∏a nauka, poniewa˝ by∏em dzikim i nieokrzesanym korsarzem i nie ∏atwo te˝ by∏o przemieniç mnie na maga – doda∏, Êmiejàc si´. – To prawda, ˝e niewtajemniczony cz∏owiek nie zdaje sobie sprawy z olbrzymiej, pracujàcej w jego mózgu, si∏y. Ludzie nie domyÊlajà si´ nawet, ˝e tworzone przez nich z takà ∏atwoÊcià myÊli, do których z tego w∏aÊnie powodu nie przywiàzujà wielkiej wagi – sà sprawà jednej z najwi´kszych w Êwiecie dêwigni, jakà sà wibracyjne fale eteru; im bardziej zdyscyplinowany jest umys∏, tym staje si´ on silniejszy, podatniejszy do pos∏ugiwania si´ nim i korzystania, zeƒ, delikatniejszy i wra˝liwszy, parcypujàcy we wszystkich formach, tworzàcy wszelkie dêwi´ki, zdolny do przyswajania i przekazywania wszystkich aromatów. Wy to wszak rozumiecie, lecz profan, niestety! Nie uÊwiadamia sobie, jak dalece straszna i niebezpieczna mo˝e byç ta substancja, znajdujàca si´ w rozporzàdzeniu rozwini´tego, lecz wyçwiczonego w z∏ym kierunku rozumu, ze wzgl´du na jej ogromnà si∏´ przyciàgania, lub odpychania. Oprócz tego, pomimo ca∏ej swojej zdumiewajàcej wraêliwoÊci i ∏atwoÊci oddzia∏ywania, ten cudotwórczy czynnik przedstawia przy tym ficzynà materi´, dzi´ki czemu pozostawia Êlad na ka˝dym przedmiocie, po którym si´ przeÊlizgnie, odbijajàc na nim, wyra˝anà przezeƒ w tej chwili myÊl. A odbicie to do tego stopnia jest silne, ˝e je˝eli nawet po up∏ywie szeregu lat wziàç do r´ki podobny przedmiot, to przesz∏oÊç od˝ywa, a ÊwiadomoÊç natomiast nape∏nia si´, je˝eli mo˝na wyraziç si´ w ten sposób, wra˝eniami, pomys∏ami i zdarzeniami tej chwili, które w owym czasie zetkn´∏y si´ z tym przedmiotem. – Umi´tnoÊç w∏adania i kierowania myÊlà jest jednym z kluczy do rozwiàzania problemów WszechÊwiata. Na planach ni˝szych wytwarza to dzia∏anie zniszczenia i rozk∏adu, zaÊ na wy˝szych – jednoczàcy harmonijny ruch – zauwa˝y∏ Ebramar. Lecz opowiadaj dalej, Udeo. Pewnego poranku Narada rzek∏ do mnie: – Teraz, kiedy ju˝ odpoczà∏eÊ, a dusza i cia∏o ju˝ si´ oczyÊci∏y – nadszed∏ czas, aby wziàç si´ do dalszej pracy. Jutro udamy si´ razem w pewne miejsce i oczekuje si´ tam osobliwa misja poÊród nowych braci. – WiadomoÊç t´ przyjà∏em oboj´tnie. “Nowi bracia” tego Êwiata nie budzili we mnie wielkiej sympatii, a moja rola misjonarza wÊród nich budzi∏a we mnie wstr´t; o wiele przyjemniejszà by∏a dla mnie praca nad ˝ywio∏ami, ni˝ poÊród tych wstr´tnych dzikusów. – MyÊli twoje nie by∏y zbyt dostojne jak na maga! – Wtràci∏ z uÊmiechem Narajana. – W istocie. Dlatego te˝ Narada zwymyÊla∏ mnie zaraz i zawstydzi∏ – odpowiedzia∏ dobrodusznie Udea. W tej chwili wszed∏ jeden z m∏odych adeptów i oznajmi∏ Ebramarowi, ˝e Wielki hierofanta prosi go na chwil´ do siebie, do laboratoium. Ow natychmiast powsta∏ i umówiwszy si´, ˝e jutro o tej samej porze, wys∏uchajà przerwanego opowiadania – przyjaciele rozeszli si´. Dachir skierowa∏ si´ do siebie poprzez ogród, lecz kiedy zobaczy∏ otwarte okno w pokoju swego
43
ucznia, Kalityna, przystanà∏ zdziwiony, zajrza∏ przez nie do wn´trza i zobaczy∏, ˝e ów pe∏en skupienia chodzi po pokoju i g∏oÊno czyta magiczne formu∏y, powtarzajàc po kilka razy te z nich, których nie umia∏ jeszcze na pami´ç. – Andrzeju, przestaƒ w tej chwili! Mówi∏em ci, ˝e formu∏y i zakl´cia nale˝y zapami´tywaç tylko w myÊli – zawo∏a∏ energicznie Dachir. Kalityn momentalnie umilk∏ i zawstydzony szybko podszed∏ do okna. – Wybacz mi, nauczycielu, lecz to moje stare przyzwyczajenie. Ja zawsze czyta∏em i uczy∏em si´ g∏oÊno; w ten sposób jakoÊ szybciej si´ utrwala w pami´ci. W nadmiarze gorliwoÊci, zapomnia∏em z pewnoÊcià o twoich wskazówkach i powtarza∏em g∏oÊno, nie zdajàc sobie z tego sprawy. – Pójdziemy do laboratoium i pomówimy na ten temat, a kiedy zrozumiesz swój b∏àd, mam nadziej´, ˝e b´dziesz ostro˝niejszy na przysz∏oÊç – powiedzia∏ Dachir. Kiedy ju˝ obaj usiedli w laboratoium, wówczas Dachir rzek∏ tonem przyjaznym: – Pyta∏eÊ mnie wczoraj, dlaczego w staro˝ytnoÊci religijna i ezoteryczna historia ka˝dego narodu by∏a przekazywana w mglistych symbolach a nie po prostu literalnie, s∏owami? Przyczyna stosowania tych alegorii i przypowieÊci, zakrywajàcych sens minionych zdarzeƒ, jest ta sama, dla której poleci∏em ci zamilkàç, kiedy na ca∏e gard∏o wykrzykiwa∏eÊ formu∏y i zakl´cia. Wiedz o tym mój przyjacielu, ˝e wypowiedziane s∏owo posiada moc, którego si∏y z wielkà dla siebie szkodà prostak nie uÊwiadamia sobie. Rzecz w tym, ˝e dêwi´k i rytm sà ÊciÊle zwiàzane z czterema ˝ywio∏ami; dlatego te˝ ta, czy inna wibracja w powietrzu musi nieuchronnie pobudziç odpowiadajàce si∏y, powinowactwo z którymi wywo∏uje, zale˝nie od okolicznoÊci, dobre lub z∏e nast´pstwa. Na tej zasadzie nigdy nie by∏o wolno nikomu opowiadaç historycznych, religijnych, bàdê innych rzeczywistych zdarzeƒ w dowolny sposób, z obawy, a˝eby pot´˝ne si∏y, zwiàzane z nimi, nie zosta∏y znowu wywo∏ane. Dziwi´ si´, ˝eÊ nie doÊwiadcza∏ pewnych nieprzyjemnych wra˝eƒ z powodu swej nieostro˝noÊci. – Zdarza∏y mi si´ ró˝ne przygody, lecz dziwi∏em si´ tylko i nie rozumia∏em, ˝e sam by∏em ich przyczynà – odpowiedzia∏, rumieniàc si´ Kalityn. – A có˝ tedy zasz∏o u ciebie? – z ledwie dostrzegalnym uÊmiechem zapyta∏ Dachir. – A otó˝ dzisiaj z rana ucz´ si´ i widz´, ˝e z drewnianej skrzyni z ubraniem wydobywa si´ dym; biegn´ zobaczyç, co to znaczy i ku swemu zdumieniu, znajduj´ wewnàtrz garÊç roz˝arzonych w´gli, które ju˝ przepali∏y dziury w ubraniu. I z wielkim trudem uda∏o mi si´ wreszcie ugasiç ogieƒ, gdy˝ w´gle wcià˝ zapala∏y si´. Drugi wypadek by∏ jeszcze bardziej nieprzyjemny. Zaledwie za∏atwi∏em si´ z w´glami – a przynam si´, i˝ by∏em tym oburzony, znów wzià∏em si´ do pracy, tam na maleƒkim tarasie, zabierajàc ze sobà tabliczki z formu∏ami, wypisanymi niebieskim atramentem. Nie pami´tam ju˝ dok∏adnie, czy czyta∏em wtedy, czy te˝ wymawia∏em g∏oÊno, lecz widocznie, nieÊwiadomie pope∏ni∏em taki sam b∏àd, poniewa˝ woko∏o us∏ysza∏em dziwny szum i spostrzeg∏em, ˝e woda wydobywa si´ z basenu, wyst´puje z brzegów, a z ziemi wytrysn´∏y równie˝ maleƒkie fontanny. Ze zdumieniem i przera˝eniem patrzy∏em na to widowisko, gdy w tym jak gdyby obla∏ mnie strumieƒ zimnej wody, a i ca∏y taras okaza∏ si´ równie˝ zalany, choç ˝adnego deszczu nie by∏o. Ulewa przesz∏a tak samo szybko, jak si´ pojawi∏a, lecz ja jednak przemok∏em zupe∏nie, przy tym by∏em jakby rozbity, musia∏em wi´c przebraç si´ i odpoczàç. Spójrz – ogród podobny jest do bagna, a na tarasie stoi jeszcze ka∏u˝a. Lecz czy˝ mo˝liwym jest, aby kilka nieopatrzenie wymówionych s∏ów mog∏o wywo∏aç podobne zjawiska – doda∏ Kalityn, zupe∏nie zmieszany i rozstrojony. – Zapominasz o tym, ˝e wymiawiane przez ciebie s∏owa sà tak dobrane, a˝eby mog∏y wywo∏aç dêwi´ki, lub wibracje w celu otrzymania mianowicie ˝àdanych zjawisk. Oprócz tego, powtarzam, wypowiedziane s∏owo posiada strasznà si∏´. Dodam przy tym, ˝e ju˝ od niepami´tnych czasów, nauka tajemna potrafi∏a w sposób naukowy ochroniç przejawianie si´ czterech ˝ywio∏ów. Wiedzàc o tym, ˝e przejawianiu si´ ˝ywio∏ów towarzyszà rozumne si∏y, staro˝ytni m´drcy znaleêli sposób zwracania si´ do tych kosmicznych si∏ w zrozumia∏ym dla nich j´zyku. W starych aktach, pozostawionych nam przez tych przedhistorycznych krzewicieli Êwiat∏a na naszej zmar∏ej ziemi, mówi si´ po prostu: “S∏owo ludzi ziemskich nie mo˝e dosi´gnàç w∏adców”; dlatego te˝, do ka˝dego z nich, trzeba si´ zwracaç w j´zyku odpowiadajàcego mu ˝ywio∏u´. Ten j´zyk ˝ywio∏ów nie sk∏ada si´ ze s∏ów,
44
a z dêwi´ków, liczb i form. Ten, kto potrafi zharmonizowaç wszystkie te postacie zwrotów, wywo∏uje odpowiedê kierujàcej si∏y, czyli ducha, rzàdzàcego potrzebnym w danym razie ˝ywio∏em. A wi´c j´zyk ten jest j´zykiem zakl´ç, czyli “mantr”. Powtarzam tedy, ˝e dêwi´k jest najpot´˝niejszà i najbardziej rzeczywistà dêwignià magicznà; – to pierwszy z kluczy otwierajàcych drzwi w celu skomunikowania si´ pomi´dzy Êwiat∏em widzialnym i niewidzialnym. Najwidocznej przypadkowo nada∏eÊ wymawianym przez ciebie formu∏om muzykalny rytm, potrzebny dla otrzymania cz´Êciowego efektu. Szcz´Êcie, ˝e uczysz si´ tylko formu∏, bez rytmu, melodii i kabalistycznych znaków, które wyra˝ajà sobà liczby – gdy˝ inaczej, przyjacielu, ugoÊci∏byÊ nas prawdziwà powodzià, lub te˝ wielkim po˝arem – zaÊmia∏ si´ Dachir. – Bo˝e, ile˝ otacza nas dziwnych i wielkich tajemnic, w których odbija si´ niezb´dna màdroÊç, a my przechodzimy mimo, jak Êlepi. Dêwi´k, Êwiat∏o, barwa, liczba, myÊl – wszystko to sà si∏y, które rzàdzà WszechÊwiatem – zauwa˝y∏ poruszony Kalityn. – O, tak. Wszystko oddycha ii pracuje màdroÊcià Najwy˝szej, Niedocieczonej Istoty, której boska myÊl stworzy∏a ca∏y kosmos – powa˝nie i w zamyÊleniu odpowiedzia∏ Dachir. W dalszej rozmowie Kalityn podzieli∏ si´ z nauczycielem swoimi przypuszczeniami o pochodzeniu ludzkoÊci i wyrazi∏ goràce pragnienie poznania prawdy, na co Dachir uÊmiechnà∏ si´: – S∏oƒce i ˝ywio∏y – oto sà prawdziwi rodzice cielesnej ludzkoÊci. S∏oƒce wywo∏a∏o z ziemskiej aury astralne klisze i ucieleÊni∏o je, woda zamieni∏a si´ w krew, ziemia z jej minera∏ami, utworzy∏a wapnisty koÊciec, powietrze przesz∏o poprzez p∏uca, nakazujàc im pracowaç i sercu biç, a ogieƒ nada∏ wszystkiemu ciep∏o ˝ycia. Lecz jest to zagadnienie doÊç skomplikowane i pomówimy o nim, kiedy ju˝ zapoznasz si´ z innymi zagadnieniami, które sà bardziej niezb´dne. Dnia nast´pnego, jak to by∏o umówione, przyjaciele znów zebrali si´ u Ebramara i Udea ciàgnà∏ przerwane wczoraj opowiadanie. – Jeszcze przed wschodem s∏oƒca Narada przyszed∏ do mnie i rzek∏, ˝e trzeba niezw∏ocznie udaç si´ w podró˝, o której wspomina∏ wczoraj. MiejscowoÊç przez którà w´drowaliÊmy stawa∏a si´ coraz bardziej górzysta; nast´pnie weszliÊmy w rozpadlin´ skalnà, a po przejÊciu kilku kroków rozszerzy∏a si´ ona i ku mojemu zdziwieniu, na koƒcu tego jakby korytarza ukaza∏y si´ okràg∏e wàskie schody, które doprowadzi∏y nas do szerokiego, podziemnego kana∏u, rozjaÊnionego delikatnym, lecz silnym b∏´kitnawym Êwiat∏em. Przy brzegu sta∏a przywiàzana ∏ódka, do której weszliÊmy; ja wzià∏em wios∏a, Narada usiad∏ przy sterze i odp∏yn´liÊmy od brzegu. – Teraz musz´ ci powiedzieç kilka s∏ów o kolonii, do której jedziesz – przemówi∏ po chwili Narada. – Mieszkaƒcy jej nie sà liczni, lecz ju˝ dostatecznie rozwini´ci dla przyj´cia pierwszych zasad oÊwiaty; zdolni b´dà zrozumieç nauczycieli, których przywiozà wielcy wtajemniczeni z umar∏ej planety. Postawi´ ci´ na czele tych pierwotnych ludzi, a ty obowiàzany b´dziesz przejawiaç swoje zdolnoÊci kierowania, a tak˝e zastosowywaç ku ich po˝ytkowi wszystkie naukowe i medyczne wiadomoÊci, aby wzbudziç w nich mi∏oÊç ku tobie, szacunek i l´k. Póêniej omówimy szczegó∏owo twojà prac´ i osiàgni´ty post´p, a tymczasem mam niezachwianà pewnoÊç, ˝e potomkowie twoi oddadzà czeÊç nale˝nà swemu rodzicowi. Po ich fizycznej pi´knoÊci i doskona∏oÊci mózgu, b´dziesz mia∏ mo˝noÊç obserwowaç osiàgane rezultaty, poniewa˝ sà oni Êmiertelni, a dla ciebie czas nie istnieje. Zatem nie masz potrzeby spieszyç si´. Przyznam si´, ˝e s∏owa Narady wywo∏a∏y we mnie dreszcze. Zetknàç si´ fizycznie z tymi pó∏zwierz´tami w celu uszlachetnienia ich rasy wyda∏o mi si´ szczytem mo˝liwoÊci w porównaniu z tà i tak ju˝ zbyt ci´˝kà karà. Narada spostrzeg∏ moje trwo˝liwe myÊli i rzek∏ surowo: – Strze˝ si´, Udeo! Kipi w tobie jeszcze zaródê pychy, buntu i egoizmu. Zwalcz te brzydkie resztki przesz∏oÊci. Ci, którzy pracowali przed tobà, mieli jeszcze trudniejsze zadanie. A wszak˝e oni równie˝ byli ludêmi rozwini´tymi, wtajemniczonymi i przywyk∏ymi ju˝ do pi´kna subtelnego, a mimo to, zetkn´li si´ z prawdziwymi dzikusami, ˝eby wÊród nich za∏o˝yç podwaliny doskonalenia rasy i zbli˝yç jà do naszego typu. Osiedla, podobne temu, do którego teraz udajesz si´, rozrzucone sà po ca∏ym doÊç obszernym konty-
45
nencie. Nic na to nie odrzek∏em, lecz wysi∏kiem woli stara∏em si´ pokonaç niepokój wewn´trzny; wkrótce potem przybyliÊmy do brzegu. Tam równie˝ znajdowa∏y si´ wykute w skale schody, które przyprowadzi∏y nas do ca∏ego szeregu jaskiƒ, z∏àczonych jakby w jedno pomieszczenie, oÊwietlone wsz´dzie kulami zg´szczonej elektrycznoÊci. W jednej z tych grot, najobszerniejszej, bi∏o w Êcianie êród∏o, wpadajàce do du˝ego basenu i widaç by∏o kilka kamiennych ∏awek. Przyleg∏a grota przedstawia∏a kaplic´ i pracowni´: w niej znajdowa∏o si´ wszystko niezb´dne do sprawowania s∏u˝by Bo˝ej, do zaj´ç i przybory do magicznych dzia∏aƒ. Trzecia wreszcie grota, okaza∏a si´ sypialnià i by∏a urzàdzone z takim komfortem, od jakiego ju˝ dawno odwyk∏em. Sta∏o tam ∏ó˝ko, krzes∏o z poduszkà i czara na stole, nale˝àca do mnie w czasie mojej dawnej, przelotnej w∏adzy. Przy Êcianie mieÊci∏y si´ dwie szafy i kilka du˝ych metalowych skrzyƒ, których zawartoÊç Narada poleci∏ mi zaraz spisaç. W jednej z szaf znalaz∏em dla siebie odzie˝, w drugiej – zapasy po˝ywienia: wino, miód, proszek od˝ywczy itd.; lecz zawartoÊç skrzyƒ poczàtkowo mocno mnie zdziwi∏a. Jedna z nich by∏a dos∏ownie na∏adowana ozdobami, lecz tak na pozór bezwartoÊciowymi i ordynarnymi pod wzgl´dem jakoÊci materia∏u, ˝e z pogardà zatrzasnà∏em wieko; w drugiej znajdowa∏o si´ mnóstwo kolorowych tkanin, w trzeciej zaÊ – ró˝ne drobne rzeczy, których ja ju˝ nawet nie przeglàda∏em szczegó∏owo. – Codziennie rano – rzek∏ mi Narada – w pierwszej grocie znajdziesz dla siebie koszyk z bardziej od˝ywczymi produktami, które b´dziesz spo˝ywa∏, jak mo˝na najwi´cej, poniewa˝ zetkni´cie si´ z ni˝szymi istotami b´dzie poch∏aniaç twojà si∏´ astralnà. Nie mórz si´ g∏odem i jedz ile zechcesz. Póêniej przyb´dzie do ciebie towarzysz, lecz jeÊli zajdzie potrzeba, mo˝esz porozumieç si´ ze mnà wiadomym ci sposobem. Oto przyrzàd, przy pomocy którego po∏àczysz si´ z tym, jaki znajduje si´ w moim laboratorium. A teraz pójdziemy, aby pokazaç ci twoich kolonistów. – WróciliÊmy do pierwszej groty i tam Narada pokaza∏ mi w skale szczelin´, b´dàcà prawdziwym oknem, wàskim wprawdzie, lecz przez które, mimo wszystko, mo˝na by∏o widzieç dok∏adnie wielkà równin´ z jednej strony otoczonà lesistym wzgórzem, a z drugiej jeziorem. Widok ten rozpoÊciera∏ si´ u moich nóg, na równinie poÊród wielkiego stada ró˝nych zwierzàt, widaç by∏o t∏um m´˝czyzn, kobiet i dzieci. Wszyscy oni siedzieli niewielkimi grupkami w cieniu drzew, lecz najwidoczniej nic nie robili; wszyscy byli nadzy i chciwie coÊ po˝erali, czego ju˝ nie mog∏em dostrzec. Zauwa˝y∏em jednak˝e ze zdziwieniem, ˝e nie byli oni ju˝ tak niekszta∏tni, choç wysokiego wzrostu i barczyÊci; twarze ich nie posiada∏y w sobie nic zwierz´cego, a niektóre z nich by∏y nawet doÊç rozumne. W odpowiedzi na moje zdziwienie, Narada objaÊni∏: – To, co widzisz jest ju˝ wynikiem ca∏ych milionów lat i pracy niezliczonej liczby poprzedzajàcych ci´ nauczycieli. Kontynent, na którym znajdziesz si´ obecnie, jest ju˝ czwartym z rz´du na tej planecie a i ludzie ci równie˝ sà czwartà udoskonalonà rasà; lecz na planecie znajdujà si´ tak˝e oczywiÊcie resztki dawnych ras, które sà ju˝ przeznaczone na wymarcie. Ka˝da z tych w kolejnoÊci po sobie nast´pujàcych ras mia∏a swoich nauczycieli stosownie do stopnia rozwoju. Poczynajàc od napó∏–fluidycznych olbrzymów – jako pierwszy rodzaj astralnych odbiç stwardnia∏ych klisz – którzy byli doglàdani i kszta∏towani przez duchów oÊwiecicieli, przeszed∏szy nast´pnie kszta∏t niemej, pe∏zajàcej bezkostnej ludzkoÊci, która si´ rozmna˝a∏a podobnie jak roÊliny – przez pàczkowanie – a nast´pnie, stawszy si´ dwup∏ciowa, bardziej ju˝ doskona∏à pod wzgl´dem fizycznym i umys∏owym rasà; – jak widzisz, ród ludzki przeby∏ ju˝ bardzo d∏ugà drog´. Obecnie rasa ta jest ju˝ gotowa do przyj´cia cywilizacji, którà przyniosà jej wielcy nauczyciele i mo˝e otrzymaç ju˝ pierwszych królów boskiej dynastii. Ty i inni, którym zosta∏a poruczona podobna misja, musicie przygotowaç dla nich drog´ i ugruntowaç przysz∏oÊç dla rozwoju sztuk, nauk i praw boskich i ludzkich. – Udzieliwszy mi jeszcze kilku rad i wskazówek, Narada oddali∏ si´, obiecujàc przys∏aç pomocnika, je˝eli tylko zajdzie tego potrzeba. I znów pozosta∏em sam jeden; lecz nie potrzebowa∏em ju˝ przywykaç do samotnoÊci; wzià∏em si´ przede wszystkim do poznania otaczajàcej mnie okolicy, a nast´pnie i powierzonej mojej opiece ludnoÊci.
46
Przy studiowaniu pierwszego zagadnienia odkry∏em, ˝e zbli˝a si´ miejscowy wulkaniczny kataklizm i ca∏a ludnoÊç, zamieszkujàca dolin´, zginie bezwàtpienia wskutek wylania wód jeziora. Badanie okolic przekona∏o mnie, ˝e po drugiej stronie górskiego ∏aƒcucha znajdujà si´ nie mniejsze doliny, lecz wy˝ej po∏o˝one, a wi´c i zupe∏nie bezpieczne; mo˝na by∏o do nich ∏atwo dojÊç Êcie˝kami, które zaczà∏em w energiczny sposób oczyszczaç, ˝eby uczyniç je wygodnymi do przebycia. Obserwacje moje, czynione nad ludnoÊcià, przekona∏y mnie, ˝e ludzie ci ˝yli jeszcze w stanie zupe∏nej dzikoÊci; nie dzielili si´ wcale na okreÊlone rody, i nawet nie umieli krzesaç ognia, lecz pos∏ugiwali si´ tym, który powstawa∏ od uderzenia pioruna i choç obawiano si´ go ogromnie, to jednak podtrzymywano go starannie. Skoƒczywszy swoje przygotowania i naradziwszy si´ z Naradà, uzna∏em, ˝e nadszed∏ czas pokazania si´ swoim przysz∏ym uczniom, których pierwotny j´zyk ju˝ sobie przyswoi∏em. Pewnej nocy uda∏em si´ do obozowiska, w którym pod odkrytym niebem, porozrzucana w nie∏adzie spa∏a cz´Êç plemienia. ˚eby nadaç wi´cej czaru mojej osobie, wywo∏a∏em kilka uderzeƒ pioruna i ods∏oni∏em si´ oÊlepiajàcym Êwiat∏em. Niektórzy z nich, bardziej wra˝liwi, przebudzili si´ i os∏upieli ze strachu, kiedy zobaczyli cz∏owieka w bieli, otoczonego Êwiat∏em. Wówczas wypowiedzia∏em do nich goràcà mow´ i objaÊni∏em im, ˝e jestem przys∏any przez bogów, ojców ich przodków. Musz´ dodaç, ˝e krà˝y∏a poÊród nich legenda o tym, i˝ bogowie, b´dàc wygnani z nieba, niewiadomo za jakà win´, trafili w∏aÊnie do nich, zmieszali si´ z nimi i z zazdroÊci pozabijali wszystkich samców; dla tego to ca∏e obecne pokolenie ludnoÊci pochodzi ju˝ od nich. Lecz nast´pnie bogowie ci znów powrócili do nieba i wi´cej si´ nie pokazywali. Innym razem opowiem wam szczegó∏owo t´ legend´, a teraz powróc´ do swego opowiadania. Powiedzia∏em tedy, ˝e jestem przys∏any przez bogów, od których pochodzà i oni, i ˝e bogowie ci rozgniewali si´ za to, i˝ potomkowie zapomnieli o nich i ˝yjà jak byd∏o. – Ja uka˝´ wam si´ znów i uratuj´ was najprzód od wielkiej katastrofy, która wam zagra˝a, a nast´pnie naucz´ was przeb∏agaç gniew bogów. Lecz strze˝cie si´ byç mi niepos∏uszni! – to rzek∏szy, zniknà∏em. Nazajutrz ca∏a ludnoÊç mówi∏a tylko o pojawieniu si´ wys∏annika bogów, ich praojców, a do mnie przyby∏ m∏ody adept, uczeƒ Narady, aby pomagaç mi przy ratowaniu przed zbli˝ajàcà si´ katasrofà. Zbyt d∏ugie by∏oby opowiadanie krok za krokiem o poprzedzajàcych pracach mojej misji; nadmieni´ tylko, ˝e podziemne wstrzàsy, powodzie i kilka strasznych burz wywo∏a∏y trwog´ i potwierdzi∏y moje przepowiednie. Dlatego wi´c kiedy znów ukaza∏em si´ ze swoim towarzyszem ci, którzy wiedzieli mnie poprzednio, poznali i tym razem i pos∏usznie wype∏niali moje polecenia. Zaledwie tylko ostatni mieszkaƒcy z resztkami swoich stad opuÊcili skazanà na zgub´ dolin´, gdy wybuch∏o trz´sienie ziemi, wyrzàdzajàc wiele szkód: grunt si´ obni˝y∏ i oberwa∏a si´ cz´Êç ska∏, otaczajàcych dolin´, która zamieni∏a si´ wówczas w wielkie jezioro. Tak ugruntowa∏em swój autorytet, ˝e wszyscy chylili si´ przede mnà ze czcià; mog∏em wi´c rozpoczàç ju˝ swojà krzewicielskà dzia∏alnoÊç. Najprzód rozmieÊci∏em ich w jaskiniach, nast´pnie zebra∏em najstarszych i objaÊni∏em im, ˝e w celu uspokojenia gniewu bogów – praojców, którzy panujà nad burzami, ˝yciem i zdrowiem, zarówno ludzi, jak i zwierzàt, trzeba zwracaç si´ do nich i modliç, a nast´pnie pracowaç. Bogowie, pracujàc sami bezustannie, nie znoszà lenistwa, szczególnie wÊród swoich potomków; a wi´c, nale˝y przede wszystkim wznieÊç o∏tarz ku czci bóstw–opiekunów i dzi´kowaç im za ocalenie. Rozkaza∏em znosiç kamienie i pod moim okiem wyrós∏ wysoki o∏tarz, na którym u∏o˝ono smolne ga∏´zie i kwiaty, zapalono je, poczym wszyscy upadli na twarz, bez∏adnymi krzykami objawiajàc swojà wdzi´cznoÊç dla niewidzialnej mocy, rzàdzàcej losami ludzi. W formie nagrody rozdaliÊmy im pieczony w popiele chleb i zwyczajny, przygotowany przez nas, ser; poniewa˝ moi poddani nic podobnego nigdy nie jedli, to goÊciniec ten okaza∏ si´ dla nich bardzo smacznym i wdzi´cznie te˝ przyj´li mojà obietnic´, ˝e naucz´ ich przyrzàdzaç sobie takie po˝ywienie. Od tego dnia, przy pomocy Nimi – mojego wspó∏towarzysza – rozpoczà∏em nauk´ rozniecania ognia, dojenia krów, zbierania miodu i przygotowywania chleba z ziaren, rozcieranych pomi´dzy dwoma kamieniami. Niewiasty zaÊ nauczyliÊmy wyplataç rogó˝ki z trawy i trzciny, koszyki i fartuchy, które nak∏a-
47
da∏y na biodra. Kiedy ju˝ te pierwsze poczynania zosta∏y zrozumiane i przyswojone przez ca∏à ludnoÊç, wówczas przystàpi∏em do dalszej pracy. W jednej z obszernych jaskiƒ wznios∏em o∏tarz i postawi∏em na nim posàg, objaÊniwszy przy tym, ˝e jest to wyobra˝enie boga, który ukazuje si´ Êmiertelnym ludziom w dzieƒ w postaci s∏oƒca, rozprzestrzeniajàc ˝ycie i ciep∏o na ziemi, a zaÊ nocà czuwa nad tymi, którzy, umierajàc, schodzà do królestwa mroku.Temu mi∏osiernemu bogu poÊwi´cone by∏o osobliwe nabo˝eƒstwo, a˝eby zachowaç jego dobroç i ˝yczliwoÊç; w tym celu te˝ wybra∏em kilka m∏odych ludzi, którzy mieli za obowiàzek witaç wschód i zachód boskiej latarni pieniami, których ich nauczy∏em. Uwa˝a∏em, ˝e nadszed∏ ju˝ czas, aby zaprowadziç ceremonie, któreby g∏´boko wstrzàsn´∏y umys∏em i zaszczepi∏y si´ w ich dziewiczych duszach, które dzi´ki swej m∏odzieƒczoÊci, by∏y bardziej dost´pne wszelkim wra˝eniom. W tym celu wybra∏em niektórych z poÊród m∏odzie˝y, ubra∏em ich w d∏ugie szaty–fartuchy i objaÊni∏em, ˝e wed∏ug rozkazu wielkiego bóstwa, zostali przeznaczeni do szczególnej s∏u˝by. Rozda∏em im równie˝ tràby, na których mieli graç przy wschodzie i zachodzie s∏oƒca, zwo∏ujàc innych i Êpiewajàc z nimi. W czasie tych zebraƒ, ja osobiÊcie sprawowa∏em s∏u˝b´, palàc przed posàgiem zio∏a aromatyczne i odmawiajàc odpowiednie modlitwy. Ludzie zbiegli si´ t∏umnie, upadli na twarz, Êpiewali, znosili kwiaty i owoce i najbardziej zachwycali si´ posàgiem, którego szyj´ ozdobi∏em naszyjnikiem z drogogennych kamieni, a na g∏ow´ w∏o˝y∏em metalowà koron´. Tych szeÊciu m∏odzieƒców, strzegàcych pierwszej Êwiàtyni, uwa˝a∏o si´ za wyró˝nionych zaszczytnie z poÊród t∏umu i gorliwie wype∏niali swoje obowiàzki. W tym te˝ czasie mia∏em tak˝e okazj´ wzmocniç swój wp∏yw i jednoczeÊnie pog∏´biç wiar´ moich osiedleƒców. Powódê wyp´dzi∏a z legowisk mnóstwo dzikich zwierzàt – ogromnych potworów – resztki prawie wygas∏ych ju˝ gatunków, skrywajàcych si´ jeszcze w górach, przepaÊciach i bagnach. Wszystko to ucieka∏o przed katastrofà i podobnie jak ludzie, kry∏o si´ na wy˝ynach. Zwierz´ta owe czyni∏y wielkie spustoszenia poÊród stad byd∏a, nierzadko po˝erajàc nawet i ludzi, je˝eli ich spotka∏y na drodze; a broniç si´ przeciwko takiej powodzi drapie˝ców ludnoÊç w ogóle nie umia∏a. Ludzie przybiegali wówczas do mnie z ˝alami i skargami i prosili o pomoc. Nakaza∏em wtedy przede wszystkim powszechne mod∏y, ˝eby wyprosiç pomoc u Wielkiego Boga i bogów przodków, dla obrony przeciwko temu najÊciu. W jednym miejscu zebra∏o si´ osobliwie du˝o takich potworów: skrzydlatych w´˝ów, wielog∏owych zwierzàt i innych dziwnych, olbrzymich i szkaradnych stworzeƒ; postanowi∏em tedy ostatecznie wyniszczyç te resztki zanikajàcej fauny. W towarzystwie kilku odwa˝niejszych spoÊród mieszkaƒców okolicy, uda∏em si´ wtedy w dolin´, w której kry∏o si´ najwi´cej takich zwierzàt i za pomocà wibracyjnej si∏y eteru, zamieni∏em je w proch. Ludzi opanowa∏ zabobonny strach, a znaczenie moje, jako wy˝szej istoty i wys∏annika bogów, wzros∏o do tego stopnia, ˝e pozyska∏em nad nimi po prostu bezgranicznà w∏adz´. By∏o to podwójnie po˝yteczne, poniewa˝ poÊród ludnoÊci, choç jeszcze dzikiej, lecz doÊç ju˝ rozwini´tej umys∏owo, zacz´li pojawiaç si´ buntownicy, którym nie podoba∏y si´ moje przemiany i koniecznoÊç spe∏niania pracy. Jednak˝e strach powstrzymywa∏ takich malkotentów. Potem, kiedy ju˝ zosta∏o ustanowione pierwsze nabo˝eƒstwo, nale˝a∏o zaznaczyç trzy wielkie zdarzenia w ˝yciu cz∏owieka: urodzenie, ma∏˝eƒstwo i Êmierç; a˝eby zaÊ uÊwi´ciç te obrz´dy, powinny one by∏y posiadaç czar i zawsze wzbudzaç do siebie g∏´boki i nies∏abnàcy pociàg. W tym celu tedy nale˝a∏o urzàdzaç je z weso∏oÊcià i ró˝nymi uroczystoÊciami, któreby tworzy∏y wokó∏ tego religijnego obrz´du coÊ w rodzaju magicznego pierÊcienia. Je˝eliby si´ nawet zachwia∏a wiara, to sama wspania∏oÊç ceremonii, oczarowujàca wyobraêni´, pobudzi ka˝dego do zachowania i przestrzegania tych najwa˝niejszych i z okultystycznego punktu widzenia, nawet niezb´dnych obrz´dów, a pot´˝nych si∏à rytmu, liczby itd. Koniecznym wi´c by∏o tak mocne wszczepienie tych zwyczajów i rytua∏ów, pobudzajàcych do dzia∏ania tajemne si∏y dobra, a˝eby by∏y one przekazywane z ojca na syna i z pokolenia w pokolenie i przywiàzywa∏y do siebie ludzi, choçby nawet zewn´trznymi formami, je˝eli ci nie byliby w stanie zrozumieç ich tajemnego sensu.
48
– Masz racj´ – przerwa∏ mu Narajana. – Pami´tam, jak na naszej biednej, zmar∏ej Ziemi, pomimo powszechnego umys∏owego i moralnego upadku, jednak ceremonie, dzi´ki swej wspania∏oÊci, zachowa∏y na tyle wszechmocnà si∏´ nad t∏umem, ˝e sataniÊci, podobnie jak i prawdziwie wierzàcy, u˝ywali tego pot´˝nego Êrodka, skrywajàc pod zewn´trznymi formami swoje tajemne, magiczne i mistyczne cele, stosownie do wywo∏ywanych przez nich si∏ – lecz kontynuuj jednak dalej swoje ciekawe i pouczajàce opowiadanie. Aby ustanowiç obrz´d Êlubny, nale˝a∏o przede wszystkim nadaç imiona moim “poddanym”, którzy ich w ogóle nie mieli, a nast´pnie rozwinàç ich j´zyk i przygotowaç do organizowania rodzin – ciàgnà∏ dalej Udea. – Tym te˝ zajà∏em si´ gorliwie. Pewnego razu zwo∏a∏em ludnoÊç ca∏ej doliny i og∏osi∏em im, ˝e Wielki Bóg poleci∏ przeze mnie, aby najprzód ka˝dy z ich plemienia wybra∏ sobie ˝on´, z którà nast´pnie b´dzie po∏àczony obrz´dem w grocie w obecnoÊci bóstwa, któremu podlega ˝ycie i Êmierç, zdrowie ludzi i zwierzàt, burze i powodzie. Doda∏em przy tym, ˝e je˝eli zostanà po∏àczeni w ten sposób, to dzieci ich po Êmierci wstàpià do mieszkania bogów, gdzie b´dà wiecznie upajaç si´ wszystkimi dobrodziejstwami, spokojem i radoÊcià. Og∏oszenie takie wywo∏a∏o ogromne podniecenie; lecz nikt si´ nie oÊmieli∏ sprzeciwiaç i pod moim nadzorem wszyscy gorliwie przystàpili do niezb´dnych przygotowaƒ w celu zak∏adania rodzin. Wed∏ug boskiego nakazu, ka˝da para obowiàzana by∏a zajàç oddzielne pomieszczenie i w tym celu przygotowali jaskinie i pobudowali sza∏asy; my zaÊ z przyjacielem rozdawaliÊmy im najniezb´dniejsze przedmioty i przybory domowego gospodarstwa, jak drewniane i gliniane naczynia, kawa∏ki materia∏ów na fartuchy itd. ´Wszystko to – mówiliÊmy im – by∏y dary boskich praojców dla swoich potomków;. A sprz´ty owe wzbudzi∏y w nich tyle radoÊci i zachwytu, jak i wdzi´cznoÊci i zdziwienia, kiedy nauczyli si´ nimi pos∏ugiwaç. Przygotowania takie dawa∏y równie˝ dobrà okazj´ do zaznajomienia ich z poczàtkami rzemios∏, gdy˝ na przysz∏oÊç musieli ju˝ sami przygotowywaç sobie wszystkie te przedmioty, jakimi obdarzyli ich bogowie: jednoczeÊnie niezmiernie ubogi ich j´zyk wzbogaci∏ si´ przy tym mnóstwem nowych s∏ów. Nast´pnie z m∏odzie˝y, dla której ma∏˝eƒstwa by∏y jeszcze za wczesne, z ch∏opców i dziewczàt utworzyliÊmy chóry, które Êpiewa∏y i pali∏y zio∏a pachnàce, bowiem te pierwsze w ich ˝yciu obrz´dy chcia∏em urzàdziç z najwi´kszà uroczystoÊcià i wspania∏oÊcià. Nadszed∏ wreszcie uroczysty dzieƒ. Narzeczeni obojga p∏ci, ubrani w pstre fartuchy, ozdobieni naszyjnikami i z opaskami na g∏owach, d∏ugim szeregiem udali si´ do groty. Ca∏a ludnoÊç ubrana by∏a odÊwi´tnie i przystrojona Êwiecide∏kami, które rozdaliÊmy im. Przed posàgiem na trójnogu pali∏y si´ aromatyczne zio∏a, a ja sam w bia∏ej szacie odprawia∏em nabo˝eƒstwo. Ka˝demu z nich da∏em si´ napiç ze z∏otego kielicha korzennego wina, jakiego dotàd nigdy nie kosztowali i kolejno nad wszystkimi parami odczyta∏em zakl´cia, które grozi∏y gniewem niebieskim ka˝demu m´˝owi, lub ˝onie, gdyby które z nich wstàpi∏o w zwiàzek z kimÊ innym, oprócz tego, kto by∏ im dany przed obliczem Boga – W∏adcy niebieskiego. Wra˝enie, jakie ceremonia∏ ten wywar∏ na moich dzikich poddanych, by∏o po prostu przygniatajàce; pod wp∏ywem mistycznego dzia∏ania, którego moc nieÊwiadomie odczuwali, ich silne i krzepkie cia∏a trz´s∏y si´ w zabobonnym strachu. Po skoƒczonej ceremonii, zebrali si´ wszyscy na uczt´, urzàdzonà na du˝ej ∏àce, a po uczcie ka˝dy otrzyma∏ na pamiàtk´ metalowà czar´. By∏em przekonany, ˝e odtàd ani jeden m´˝czyzna nie wzià∏by ˝ony, jak równie˝ i ˝adna kobieta nie poj´∏aby m´˝a – bez brania udzia∏u w podobnej uroczystoÊci; nawet, co Êmiechu warte i starcy obojgu p∏ci zazdroÊcili i gniewali si´, ˝e nie mogà upajaç si´ nià równie˝. Nast´pnie ustanowi∏em tak˝e obrz´dy religijne, zwiàzane z urodzeniami i pogrzebami. Po pewnym czasie wspólnie z towarzyszem opuÊciliÊmy grot´, do której ˝aden z okolicznych mieszkaƒców nie Êmia∏ wchodziç i udaliÊmy si´ w dolin´, gdzie zbudowaliÊmy sobie domki, które przy ca∏ym ich ubóstwie i prostocie dla tych pierwotnych ludzi wydawa∏y si´ pa∏acami. Pojà∏em za ˝on´ m∏odziutkà, rozumnà i przystojnà dziewczyn´. Mi∏oÊci oczywiÊcie nie wzbudzi∏a ona we mnie, a ograniczonoÊç umys∏u przeszkadza∏a jej byç dla mnie prawdziwà przyjació∏kà ˝ycia, lecz
49
by∏a pokorna, bojaêliwa i pos∏uszna, dlatego te˝ ˝ycie nasze by∏o ca∏kiem znoÊne. Nimi równie˝ o˝eni∏ si´; mieliÊmy wiele dzieci, które nast´pnie wstàpi∏y tak˝e w zwiàzki ma∏˝eƒskie. Potomstwo nasze, dzi´ki swojej pi´knoÊci, gibkoÊci cia∏a i umys∏owemu rozwojowi wyró˝nia∏o si´ bardzo spoÊród pozosta∏ej ludnoÊci. Przez d∏ugie lata zajmowa∏em si´ duchowym i umys∏owym rozwojem osiedleƒców: naucza∏em ich uprawy ziemi i hodowli winogron, rozwija∏em czeÊç ku Bogu, a w celu s∏u˝by przy Êwiàtyni i podtrzymywania Êwi´tego ognia ustanowi∏em zgromadzenie m∏odych dziewczàt, które podlega∏y szczególnej dyscyplinie, uduchawiajàcej organizm. Najbardziej rozwini´ci umys∏owo z poÊród moich synów, a tak˝e i synów Nimi, byli duchownymi i lekarzami; pierwszych nauczy∏em obrz´dów religijnych i niektórych magicznych form, drugich znów nauczycze∏m, jak przygotowywaç ró˝ne lekarstwa i mo˝liwie szczegó∏owo rozpoznawaç najbardziej znane choroby, jak goràczka, suchoty, wrzody, choroby z´bów, leczenie ran, odpowiednie formu∏y przeciwko up∏ywom krwi itd. Ca∏a ta “nauka” powinna by∏a pozostaç tajemnicà i mog∏a byç przekazywana nie inaczej, jak pod przysi´gà milczenia, najbardziej godnym tego z nast´pujàcych pokoleƒ. I jakkolwiek mizernà i pierwotnà by∏a ta nauka, to dawa∏a ona jednak przedstawicielowi bóstwa szczególny urok. PomyÊla∏em tak˝e o obronie przeciwko dzikim zwierz´tom i niespokojnym sàsiadom. Na moje polecenie wykonana zosta∏a pierwsza broƒ, którà nauczy∏em ich w∏adaç; jednoczeÊnie utworzono kilka oddzia∏ów wojsk. By∏em ju˝ wówczas pradziadem, kiedy otrzyma∏em wiadomoÊç, ˝e nauczyciele przyb´dà, aby dokonaç przeglàdu moich prac i oczekiwa∏em ich bez obawy, gdy˝ nie mia∏em powodu wstydziç si´ swojego dzie∏a. LudnoÊç zupe∏nie zmieni∏a swój fizyczny wyglàd i poglàd umys∏owy; wsz´dzie widoczny by∏ porzàdek, wrza∏a praca, a pi´kno i doskona∏oÊç form zbli˝a∏y t´ garstk´ ludzi, pomimo jej wysokiego wzrostu, do tej rasy, którà mieli przywieêç ze sobà wy˝si wtajemniczeni z umar∏ej planety i dawa∏y jej mo˝noÊç po∏àczenia si´ z przybyszami. Nauczyciele byli zadowoleni i pozwolili mi opuÊciç miejscowoÊç, co mnie niezmiernie uradowa∏o, gdy˝ by∏em niewypowiedzianie znu˝ony. A wi´c zwo∏a∏em wówczas ludnoÊç i obwieÊci∏em, ˝e bogowie wzywajà mnie z powrotem i nadszed∏ ju˝ czas, kiedy zmuszony jestem umrzeç, lecz stanie si´ to tak, aby nikt nie zna∏ i nie szuka∏ miejsca, gdzie spoczywajà moje szczàtki. Nast´pcà swoim mianowa∏em jednego z moich wnuków, cz∏owieka wykszta∏conego, energicznego i rozumnego. Od narodu wzià∏em przysi´g´, ˝e b´dzie wiernie s∏u˝y∏ nowemu w∏adcy, który umierajàc powinien by∏ wybraç sobie nast´pc´. UroczyÊcie przekaza∏em mu he∏m, tarcz´, puklerz i miecz, które powinny by∏y zawsze nale˝eç do g∏owy narodu, obowiàzanego s∏u˝yç mu we wszystkim. Dawszy jeszcze ostatnie wskazówki swemu nast´pcy i po˝egnawszy si´ z ludnoÊcià, która by∏a bardzo zasmucona z powodu mego odejÊcia – bowiem kochano mnie bardzo – odszed∏em w góry i znik∏em, a po nied∏ugim czasie wÊlad za mnà poszed∏ i Nimi. Mo˝ecie sobie wyobraziç moje wzruszenie, kiedy zrzuciwszy z siebie jakby olbrzymi ci´˝ar, skierowa∏em si´ drogà w stron´ Sfinksa. Wiele, wiele lat ju˝ up∏yn´∏o od tego dnia, kiedy po raz pierwszy p∏ynà∏em podziemnym kana∏em; lecz przy krzewicielskiej pracy czas up∏ywa∏ prawie niepostrze˝enie. Wiecie przecie˝, ˝e kto pracuje, ten czasu wcale nie spostrzega. Narada spotka∏ mnie i powita∏ mile, winszujàc mi z powodu dobrze przebytej próby i zapyta∏, jakiej pragn´ nagrody i czy mam jakieÊ ˝yczenia, które on móg∏by spe∏niç? Pytanie to zbudzi∏o we mnie ÊwiadomoÊç zm´czenia i wyczerpania, które by∏y nast´pstwem walki i prawie nadludzkiego trudu w ciàgu d∏ugich wieków. – Ach niestety! Nie mog´ umrzeç – odrzek∏em. – Lecz wzamian za to, je˝eli mo˝liwym jest, daruj mi zupe∏ny spokój, sen bez snów, ˝eby dusza mog∏a odpoczàç, nie myÊlàc i nie podlegajàc ˝adnym wzruszeniom. Ja tak pragn´ spokoju, tak jestem znu˝ony i zm´czony, ˝e podobny stan zupe∏nego zapomnienia b´dzie dla mnie najwi´kszà ∏askà. – Rozumiem ci´, mój synu i twoje pragnienie cielesnego i duchowego odpoczynku – zupe∏nie s∏uszne; – on ci si´ nale˝y.
50
Idê do swojej celi, a ja przynios´ ci upragnionà nagrod´ – odrzek∏ Narada. Po chwili m∏ody uczeƒ maga przyszed∏ do mnie i zaproponowa∏ mi kàpiel, a nast´pnie przebra∏ mnie w d∏ugà, p∏óciennà tunik´ i zaprowadzi∏ do nieznanej mi sali, gdzie powietrze by∏o przesycone czarujàcym aromatem, mi´kkie ∏o˝e, na którym po∏o˝y∏em si´, a uczeƒ okry∏ mnie. W tej˝e chwili wszed∏ Narada z kielichem w r´ku, nape∏nionym ciep∏ym p∏ynem, który z rozkoszà wypi∏em; nast´pnie, po∏o˝y∏ r´k´ na moim czole i us∏ysza∏em niewypowiedzianie dziwnà muzyk´. Cicha melodia delikatnie ko∏ysa∏a mi´ i dozna∏em wra˝enia, jak gdybym zawis∏ w powietrzu, ko∏yszàc si´ w mglistych ob∏okach, w b∏´kitnawej atmosferze, przesyconej odurzajàcymi aromatami. Wreszcie straci∏em przytomnoÊç… Jak d∏ugo tak spa∏em, nie wiem dok∏adnie, lecz sàdz´, ˝e bardzo d∏ugo. Kiedy si´ zbudzi∏em, poczu∏em wówczas, ˝e rzeczywiÊcie odrodzi∏em si´ na duszy i na ciele. Wówczas Narada zaznajomi∏ mnie z kilkoma innymi, podobnymi mi wygnaƒcami i wÊród innych jeszcze zaj´ç, zabraliÊmy si´ do budowy tego oto pa∏acu. Najci´˝szy okres pozostawi∏em ju˝ za sobà, i ani ja, ani moi wspó∏towarzysze nie czuliÊmy si´ ju˝ tak osamotnieni, a i zaj´cia by∏y ju˝ l˝ejsze. Lecz nie b´d´ si´ o tym rozwodzi∏, poniewa˝ nie zasz∏o ju˝ nic osobliwego; wreszcie przybycie wasze rozwia∏o ostatni cieƒ przesz∏oÊci i powróci∏o wszystko, coÊmy utracili. Udea umilk∏, sm´tnie patrzàc w dal, a inni równie˝ zatopili si´ w swoich myÊlach. Milczenie przerwa∏ Ebramar, który powsta∏, uÊcisnà∏ r´k´ przyjaciela i serdecznie rzek∏: – Opowiadanie ul˝y∏o ci i zdj´∏o ci´˝ar z duszy, a bracia podzielali z tobà twój smutek i twoje nieszcz´Êcia i cieszyli si´ twymi zwyci´stwami. Teraz, Udeo, podnieÊ g∏ow´, postaw krzy˝ na przesz∏oÊci i spojrzyj Êmia∏o w przysz∏oÊç: przygotowuje ci ona wiele prawdziwej i czystej radoÊci i du˝o uszlachetniajàcej pracy, którà musimy wykonaç w naszym dziwnym ˝yciu. – Masz s∏usznoÊç, prawdziwy przyjacielu! A zatem bàdê˝e i nadal moim przewodnikiem i opiekunem w tej nowej fazie mojej egzystencji. Przyrzekam ci pos∏uszeƒstwo i dobrà wol´, w miar´ moich si∏ – odrzek∏ weso∏o Udea. Po chwili o˝ywionej, przyjacielskiej pogaw´dki przyjaciele rozeszli si´.
Rozdzia∏ piàty Na wysokiej skale, szczyt której wznosi∏ si´ ponad górami i dolinami woko∏o miasta magów, siedzia∏ cz∏owiek i ponurym wzrokiem patrzy∏ na cudowny i wspania∏y obraz, który promienie wschodzàcego s∏oƒca zalewa∏y w tej chwili z∏otem i purpurà. By∏ to m∏ody cz∏owiek, wysokiego wzrostu, chudy, lecz dobrze zbudowany, rzadkiej pi´knoÊci, a wyraziste jego oblicze tchn´∏o rozumem i odwagà. G´ste, sinawo–czarne w∏osy spada∏y k´dziorami i ocienia∏y szerokie czo∏o myÊliciela; lecz w du˝ych, aksamitnych oczach pali∏ si´ ogieƒ, Êwiadczàcy o nami´tnoÊci, tajàcej si´ w jego duszy. Wzrok jego utkwiony by∏ w dalekich dolinach i lasach, a pi´Êci zaciska∏y si´ z gniewu. Targa∏o nim szalone pragnienie przedarcia si´ do tej nieznanej pustyni, nowego dlaƒ Êwiata, pe∏nego bezwàtpienia cudownych tajemnic i niespotykanych dziwów; a przecie˝ wst´p tam by∏ surowo wzbroniony. Istotnie, magowie uwa˝ali za niebezpieczne i zbyteczne, a˝eby przywiezieni przez nich ludzie stykali si´ z pierwotnà i dzikà ludnoÊcià nowej planety, dopóki nie zostanà ca∏kowicie przygotowani do przeznaczonej dla nich roli. Pomimo ukoƒczenia niezb´dnych prac i otrzymanego wtajemniczenia, sama liczba ziemian winna si´ by∏a znacznie pomno˝yç, poniewa˝ dla wielkiego làdu, potrzeba by∏o wielu pracowników, a m∏ode pokolenie musia∏o przedstawiaç sobà bardziej pos∏uszny i zdolny do obróbki materia∏. Z tych i wielu innych wzgl´dów magowie zamkn´li dost´pne miejscowoÊci ziemskim przesiedleƒcom w olbrzymie ko∏o; a temu, ktoby si´ oÊmieli∏ przekroczyç oznaczonà, magicznà granic´, grozi∏a bardzo ci´˝ka kara, a nast´pnie wyp´dzenie na zawsze z tego oÊrodka spokoju, szcz´Êcia i obfitoÊci – legendarnego ziemskiego Raju, wspomnienie o którym powtarza∏o si´ przez wszystkie wieki i u wszystkich narodów. ****Ów samotny marzyciel westchnà∏ g∏´boko, powsta∏ i przez chwil´ patrzy∏ na miasto magów cià-
51
gnàce si´ na olbrzymiej przestrzeni i otoczone wysokimi Êcianami. Ró˝nobarwne pa∏ace, wie˝e astronomiczne, olbrzymie gmachy Êwiàtyƒ i szkó∏, wszystko ton´∏o we wspania∏ej zieleni. Lecz wzrok m∏odego cz∏owieka oboj´tnie przeÊlizgnà∏ si´ po tym czarujàcym obrazie i zatrzyma∏ si´ na tymczasowej siedzibie magów, którà przygotowali wygnaƒcy. Obszerna budowla z tej wysokoÊci widoczna by∏a jak z lotu ptaka, a bystre oko obserwatora szuka∏o i znalaz∏o srebrno–b∏´kitne skrzyd∏o pa∏acu, gdzie mieszka∏ Dachir. W jednej z licznych alei ogrodu rozró˝ni∏ dwie maleƒkie postacie kobiece ca∏e w bieli, kierujàce si´ ku domowi. Twarz jego zap∏on´∏a i skoro tylko owe bia∏e postacie znikn´∏y w cieniu drzew, on natychmiast odwróci∏ si´ i zaczà∏ schodziç po kr´tej Êcie˝ynie. Twarz jego znów si´ nachmurzy∏a, brwi Êciàgn´∏y, a piersi porusza∏ gwa∏towny oddech, widocznie z powodu silnego wzburzenia. Ten m∏ody cz∏owiek by∏ to Abrasak i znajdowa∏ si´ pod opiekà Narajany, b´dàc jednoczeÊnie jego najulubieƒszym uczniem. Wypada nam powiedzieç kilka s∏ów o jego przesz∏oÊci i tym zdarzeniu, które sprawi∏o, ˝e sta∏ si´ towarzyszem tej dziwnej, lecz generalnej osobitoÊci, która pomimo ci´˝kiego brzemienia wieków i zmian w swej niezwyk∏ej egzystencji ukrywa∏a w sobie tyle “ludzkiego”. Mniej wi´cej w tej epoce, kiedy na zmar∏ej ziemi rozszala∏y si´ przeró˝ne nieszcz´Êcia, nazwane przez nas “GNIEWEM BO˚YM” *), w czasie jednej ze swoich podró˝y, Narajana przypadkiem znalaz∏ si´ w jakimÊ kraju, w którym wówczas wrza∏a rewolucja. *) “Gniew Bo˝y” – patrz tom poprzedni Pi´cioksi´gu.
Ustanowiona tam by∏a ju˝ od dawna republikaƒska forma rzàdów z w∏aÊciwà tej epoce zupe∏nà swobodà obyczajów i ˝ycia spo∏ecznego. Jednak˝e na kilka lat przedtem ustrój paƒstwowy zosta∏ nieoczekiwanie obalony przez jednego z m∏odych ludzi, potomka dawniej panujàcej dynastii, który bardzo zr´cznie i energicznie potrafi∏ zjednaç sobie stronników, podbi∏ s∏aby i zachwiany rzàd, przywróci∏ monarchi´ i zasiad∏ na tronie. Dzi´ki przenikiwoÊci umys∏u, zr´cznoÊci i ˝elaznej woli, m∏ody ów król potrafi∏ trzymaç si´ u w∏adzy przez kilka lat; lecz wrogowie jego w tym czasie tak˝e si´ opami´tali, a poniewa˝ posiadali wi´kszoÊç, to i wreszcie zwyci´˝yli. Z najokrutniejszà tedy z∏oÊcià i nienawiÊcià, w∏aÊciwà niskim i nieokrzesanym istotom, w celu dokonania nad nim okrutnej zemsty i pohaƒbienia – zwyci´scy skazali zdetronizowanego króla na Êmierç przez powieszenie w uroczystym królewskim stroju i ze wszystkimi monarszymi insygniami. W tym w∏aÊnie czasie ponad miejscem kaêni przelatywa∏ powietrzny statek Narajany i ten dziwny pochód zwróci∏ jego uwag´, a dumna postawa skazaƒca i jego nieustraszone m´stwo wobec gro˝àcej mu haniebnej i m´czeƒskiej Êmierci – wzbudzi∏y w nim goràce wspó∏czucie. Narajana szybko zorientowa∏ si´ w sytuacji, przy czym oburzy∏o go okrucieƒstwo i szydercza postawa ordynarnego t∏umu. Momentalnie wtedy powzià∏ postanowienie uratowania nieszcz´Êliwca i jeszcze pochód nie zdà˝y∏ dojÊç do wielkiego placu, gdzie si´ wznosi∏a szubienica, gdy plan ratunku zaczà∏ si´ ju˝ realizowaç. Dzieƒ by∏ wtedy pochmurny i mglisty, a niebo pokrywa∏y g´ste chmury; nagle Êciemnia∏o si´ prawie zupe∏nie, zamigota∏y b∏yskawice i spad∏ ulewny deszcz z gradem, jednoczeÊnie rozszala∏a si´ burza, jakiej nikt nie pami´ta. S´dzia odwa˝nie zaczà∏ czytaç wyrok, lecz natychmiast zwali∏ si´ z nóg, otrzymawszy silne uderzenie w g∏ow´, spadajàcym du˝ej wielkoÊci gradem i w t∏umie wszczà∏ si´ pop∏och. Korzystajàc z wynik∏ego zamieszania, Narajana przedar∏ si´ poprzez t∏um do skazaƒca, który po dwanemu sta∏ spokojnie i odwa˝nie i szepta∏ mu na ucho, mocno Êciskajàc jego r´k´: – Prosz´ natychmiast zrzuciç te Êmieszne ga∏gany i za mnà! Ja pana uratuj´. Z odwagà i przytomnoÊcià umys∏u, które zachwyci∏y Narajan´ zrzuci∏ m∏ody król p∏aszcz i ozdoby, po czym zr´cznie, jak wà˝, przeÊlizgnà∏ si´ poprzez t∏um za swoim zbawcà i obaj szybko dotarli do samolotu Narajany. Uratowanego od haniebnej Êmierci króla Narajana odwióz∏ do pa∏acu w Himalaiach. P∏omienna i goràca wdzi´cznoÊç m∏odego cz∏owieka, jego pos∏uszeƒstwo i gorliwoÊç za ocalenie ˝ycia, jeszcze bar-
52
dziej usposobi∏y doƒ dziwaka–patrona. I im cz´Êciej rozmawia∏ on z Abrasakiem, tym wi´cej zachwyca∏ si´ jego niepospolitymi zdolnoÊciami, jego sk∏onnoÊciami do nauk, szybkim pojmowaniem wszystkiego, energià i si∏à woli, dla której, zdawa∏o si´, nie istnia∏y ˝adne trudnoÊci i ˝adne przeszkody. Dlatego te˝ kiedy Abrasak prosi∏ o przyj´cie go w poczet uczniów, Narajana zgodzi∏ si´ bez najmniejszego wahania. By∏ on do tego stopnia zachwycony tym swoim uczniem, ˝e obrazi∏ si´ nawet na Supramatiego, gdy ten pewnego razu zauwa˝y∏: – Je˝eli dobrze pozna∏eÊ osob´ Abrasaka, to powineneÊ by∏ zauwa˝yç, ˝e on nie jest z tych, którzy zas∏ugujà na stopieƒ adepta wy˝szej wiedzy. Pos∏uchaj mojej rady i ostro˝nie ods∏aniaj mu sekretne tajemnice nauki. – Nie wiem z jakiej racji ˝ywicie antypati´ do tego genialnego m∏odzieƒca? Ty, Dachir i nawet Ebramar jak gdyby mu niedowierzacie, a wszak nie macie potrzeby obawiaç si´ z jego powodu: wobec was, olbrzymów wiedzy, jakie˝ znaczenie mo˝e mieç ten okruch nauki, którà mog´ mu daç poznaç? – Tonem niezadowolenia odrzek∏ Narajana. Z natury swej Narajana by∏ tak impulsywny i wykazywa∏ w sobie takà mieszanin´ odwagi, s∏abostek i wspania∏omyÊlnych porywów, ˝e wysoko ceni∏ i zachwyca∏ si´ podobnymi przymiotami i u innych. – Tego, co ty mu udzielasz z nauk tajemnych, zupe∏nie wystarczy, aby nadu˝y∏ swojej wiedzy: i kiedyÊ po˝a∏ujesz nieopatrznego zaufania. Lecz, oczywiÊcie, czyƒ, jak sam uwa˝asz – ze zwyk∏ym sobie spokojem zauwa˝y∏ Supramati. Jednak˝e Narajana by∏ uparty, a Abrasak potrafi∏ wedrzeç si´ w jego zaufanie. ¸atwo przyswajajàcy umys∏ ucznia, si∏a jego woli i nadzwyczajna bystroÊç pojmowania natrudniejszych zadaƒ – zachwyca∏y nauczyciela i z w∏aÊciwà sobie lekkomyÊlnoÊcià. Narajana wtajemnicza∏ Abrasaka w liczne i niebezpieczne arkana nauki. Jedynym realnym nast´pstwem skrytego niezadowolenia przyjació∏ by∏o to, ˝e pomimo próÊb Abrasaka, Narajana nie da∏ mu eliksiru ˝ycia i nauczy∏ go tylko podtrzymywaç si∏y i zewn´trznà m∏odoÊç osobliwym trybem ˝ycia i hermetycznà naukà.*) *) Opisano w powieÊci “Dwa Sfinksy*.
Jednak˝e Abrasak nie podda∏ si´. Z w∏aÊciwym mu ˝elaznym uporem podporzàdkowywa∏ si´ wszystkiemu czego odeƒ wymagano; wytrzyma∏ wszystkie próby, wiód∏ ˝ycie ascety, majàc na widoku koƒcowy cel, w osiàgni´cie którego nie wàtpi∏. Narajana by∏ wspania∏omyÊlny i niedba∏y, a wi´c nale˝a∏o tylko wyczekaç odpowiedniej chwili. Pewnego razu Narajana nie móg∏ si´ powstrzymaç, aby nie pochwaliç si´ przed Ebramarem post´pami swego ucznia i zdobytymi ju˝ przezeƒ wa˝nymi wiadomoÊciami, których ten jednak˝e nigdy nie nadu˝ywa. Mag spojrza∏ wówczas na niego zagadkowym wzrokiem. – Prawda, ˝e umys∏ jego rozwija si´, lecz za to serce trwa w zastoju. ¸atwo pojmuje on mechanik´ wielkiej twórczej maszyny, lecz wcale nie przyswaja sobie boskiej màdroÊci. Strze˝ si´, Narajano, bowiem stworzysz sztucznego maga, opanowanego pychà i zarozumia∏oÊcià. Podobnie jak Prometusz, zdolny on jest ukraÊç Êwi´ty ogieƒ, zapaliç nim ca∏y Êwiat; nie jest on spokojny duchem, jakim powinien byç prawdziwy mag i nigdy nie zwraca si´ do si∏ niebieskich. Wprawdzie podporzàdkowa∏ si´ wszystkiemu dla osiàgni´cia swego celu, lecz wàtpi´, ˝eby wytkni´ty przezƒ cel by∏ prawdziwym wst´powaniem ku Êwiat∏u. Przed nadchodzàcà katastrofà Dachir radzi∏ Narajanie, aby pozostawi∏ Abrasaka na Ziemi, lecz ten oburzy∏ si´ na podobne okrucieƒstwo. – Jestem pewien, ˝e przyda nam si´ tam bardzo jego umys∏, a taki uczony i dzielny cz∏owiek b´dzie po˝yteczniejszy od tego stada g∏upców, których zabieracie ze sobà – odrzek∏ niezadowolony Narajana. Zobaczywszy póêniej rozpacz Abrasaka, kiedy s∏oƒce nie pokazywa∏o si´ wi´cej i zrozumia∏, ˝e zbli˝a si´ koniec. – Narajana nie móg∏ si´ oprzeç pokusie i da∏ mu wypiç eliksir ˝ycia. Abrasak by∏ niezmiernie szcz´Êliwy i che∏pi∏ si´ ÊwiadomoÊcià, ˝e przesta∏ ju˝ byç Êmiertelnym i nawet w nowym Êwiecie ma zabezpieczone d∏ugie wieki ˝ycia.
53
Po przybyciu na nowà planet´, poczàtkowo zaj´∏y go ró˝ne prace naukowe i troski, zwiàzane z urzàdzeniem mieszkania; lecz, powoli pociàg do nauki s∏ab∏, a jego buntowniczà dusz´ nape∏ni∏y inne zamiary. Najprzód zbudzi∏y si´ w nim ciekawoÊç i pycha, z powodu tego, ˝e wiedzia∏ wszystko, rozkazywa∏ ˝ywio∏om, a jednoczeÊnie nie mia∏ jeszcze okazji zastosowania zdobytej wiedzy i w∏adzy. I nagle boskie miasto z jego spokojnà harmonià i surowà dyscyplinà, obrzyd∏o mu; zakaz opuszczania tego miejsca, wyda∏ mu si´ nieznoÊnà samowolà, a praca bez walki i praktycznego celu niedorzecznà i przykrà. Niech sobie kontentujà si´ magowie swoimi obliczeniami, badaniem si∏y, wprawiajàcej w ruch wibracj´ i studiujà niewiadome prawa; – w nim zaÊ buntowa∏o si´ wszystko i on pragnà∏ walczyç. Oto tam, za tà czarownà Êcianà, rozpoÊciera∏o si´ obszerne pole dzia∏ania – takie, jakie lubi∏; tam ˝yjà dzikie, pierwotne narody, którymi móg∏by rzàdziç dzi´ki swojej wiedzy, móg∏by ujarzmiç ich i przerobiç wed∏ug swego upodobania, za∏o˝yç paƒstwo, ustanowiç prawa, staç si´ królem i bogiem dla tych ludzkich mas. Sama myÊl o mo˝liwoÊci takiego burzliwego ˝ycia powodowa∏a bolesne bicie jego serca i w wyobraêni powstawa∏y n´càce obrazy wielkoÊci, pot´gi i upojeƒ. Jego niecne zamys∏y rozpali∏a jeszcze jedna okolicznoÊç, kiedy po raz pierwszy na nowej ziemi zobaczy∏ Ur˝ani, córk´ Dachira – p∏omienna nie gasnàca mi∏oÊç rozpali∏a ku niej jego nami´tne serce. Jak zwodnicza mara, dniem i nocà wyobraêni´ jego zape∏nia∏ obraz m∏odej dziewczyny, który ujarzmi∏ jego serce. Bia∏a i jakby eteryczna, wydawa∏a si´ niby utkana z powietrza i Êwiat∏a, a w niebieskich jej oczach odbija∏a si´ niebiaƒska czystoÊç. W burzliwej duszy Abrasaka powsta∏o szalone pragnienie zdobycia Ur˝ani, mimo, i˝ rozumia∏ on dobrze ca∏à beznadziejnoÊç swojej mi∏oÊci. Córka maga o trzech promieniach, przeznaczona by∏a niezawodnie dla jakiegoÊ wtajemniczonego wy˝szego stopnia, byç mo˝e nawet dla Udei, lub jednego z synów Supramatiego; a oboj´tnoÊç Dachira ku niemu by∏a ju˝ sama przez si´ doÊç jasnym dowodem bezcelowoÊci jego pragnieƒ. A zaÊ posiàÊç t´ m∏odà dziewczyn´ przemocà, wyrwaç jà z podobnego Êrodowiska, by∏oby wyraênym szaleƒstwem. Jednak˝e Abrasak nie by∏ z tych, którzy zatrzymywali si´ przed przeszkodami, przeciwnie, przeszkody jeszcze bardziej wzmaga∏y jego upór. Podczas ich rzadkich spotkaƒ, w których zdarza∏o mu si´ niekiedy zamieniç z nià kilka s∏ów, Ur˝ani okazywa∏a najzupe∏niejszà oboj´tnoÊç, zaledwie zdajàc si´ jego spostrzegaç, lecz i ta okolicznoÊç tylko bardziej rozpala∏a jego upartà nami´tnoÊç. Zaczà∏ unikaç towarzysta, wolàc samotnoÊç, i coraz cz´Êciej jeszcze przed Êwitem wychodzi∏ na jakàkolwiek ska∏´, skàd mo˝na by∏o upajaç si´ zabronionà krainà. Gra∏ Êwietnie na harfie i zawsze zabiera∏ jà ze sobà, a tam z pod jego zr´cznych placów wyp∏ywa∏y niezwyk∏e melodie, w których wylewa∏a si´ ca∏a zgromadzona w jego piersi burza. Z zadowoleniem zauwa˝y∏ Abrasak, ˝e dêwi´ki jego muzyki przyciàga∏y doƒ z wód i g∏´bin morskich potworów, lub te˝ dzikie zwierz´ta i wszystko to s∏ucha∏o go, jak zaczarowane. Lecz pragnà∏ on przejawiaç t´ w∏adz´ nie nad zwierz´tami, a nad dzikimi hordami pierwotnych ludzi. Wszak˝e za granicami zakazanego obszaru rozpoÊciera∏y si´ przeogromne, urodzajne kraje, w których móg∏by za∏o˝yç pot´˝ne paƒstwo, rzàdziç milionami ludzi, pobudowaç miasta, a w swojej stolicy, dostatecznie obwarowanej przeciwko wszelkim napadom, wznieÊç czarowny pa∏ac, nie gorszy od tych, jakie by∏y tu w mieÊcie i godzien tej, którà pragnà∏ w nim osiedliç. Coraz bardziej umacnia∏o si´ i dojrzewa∏o w nim postanowienie wykradzenia i porwania Ur˝ani za wszelkà cen´; lecz przed wykonaniem tego zamiaru koniecznym by∏o przygotowanie uprzednio schroniska dla swojej zdobyczy i armii wojska dla ochrony. W celu zrealizowania tych wszystkich zamiarów nale˝a∏o opuÊciç miasto magów, wi´c te˝ Abrasak postanowi∏ uciec. Kiedy owe niecne i buntownicze plany dojrzewa∏y w g∏owie Abrasaka, nie dostrzega∏ on, ˝e woko∏o niego skupia∏y si´ i cisn´∏y jakieÊ fantastyczne istoty – odbicia jego chaotycznych ˝àdz, które wrza∏y w nim jak ognista lawa. Byli to wierni i oddani wspó∏towarzysze, stworzeni przez niego samego w chwilach najwi´kszego podniecenia i wzburzenia, kiedy rozp´tane myÊli same rodzà owych sprawców buntu i nieporzàdku, to-
54
warzyszàc jego Êmia∏ym planom, jako pomocnicy – byli bardzo niebezpieczni. Nie darmo wielcy nauczyciele màdroÊci, boscy pos∏owie, zawsze nakazywali opanowanie i kontrole nad myÊlà; mózg – to tajemna, dynamiczna maszyna, która rodzi nie same tylko powszednie, p∏ytkie i nieszkodliwe myÊli, lecz czasami stwarza i ˝ywe formy, uzbrojone w najbardziej niebezpiecznà si∏´. A oprócz tej ciemnej armii, zrodzonej przez jego mózg, która, rojàc si´ wokó∏ niego, zmusza∏a go nie tylko do myÊlenia, lecz i do dzia∏ania – pojawia∏y si´ tak˝e istoty, jakby wyrzucone z mroku, o twarzach bydl´cych i okrutnych; podobnie jak Abrasak i one tak˝e by∏y po˝erane przez pych´, ˝àdnà upojeƒ i wra˝eƒ, jakie dawa∏a w∏adza, bogactwo i zaspakajanie nami´tnoÊci. Coraz bardziej blad∏o, taja∏o i rozprasza∏o si´ w mglistej dali przeznaczenie prawdziwego maga, dà˝enie wy˝szej istoty do czarownych pi´knoÊci duchowych wy˝yn; ku rozwiàzaniu wielkich naukowych zagadnieƒ, dajàcych prawo kierowania Êwiatami i dysponowania legionami pracowników przestworzy. B∏´kitne Êwiat∏o, które opromienia∏o dotàd g∏ow´ Abrasaka, powoli zamienia∏o si´ w czerwonawe i zadymione, jakby od po˝aru, a z czarnych jego w∏osów wybucha∏y od czasu do czasu z trzaskiem jakieÊ niewielkie ogniki. W stworzonych w szalonej pysze i nieczystej nami´tnoÊci pragnieniach widzia∏ on ju˝ siebie ubóstwianego przez naród – jako boga, który zstàpi∏ z nieba, w∏adc´ ˝ywio∏ów i kto wie, mo˝e z czasem potrafi on wydrzeç nieznane mu i niedost´pne dotàd tajemnice z ràk uczonych, którzy tak zazdroÊnie ich strzegà. Mo˝e si´ to wydaç dziwnym i nie bez podstawy, ˝e wyst´pne myÊli, które mocà swojà przedstawia∏y bardzo ˝ywe, astralne obrazy, mog∏y byç nieznane wielkim magom. Niewàtpliwie pod ˝adnym pozorem by∏oby to niemo˝liwe i wielcy wtajemniczeni znali dobrze plany Abrasaka, a na skutek planowanej przez niego ucieczki i Êmia∏ych zamierzeƒ odby∏o si´ nawet zebranie hierofantów przy wspó∏udziale Supramatiego i Dachira. Dachir, poniewa˝ pierwszy odkry∏ zamiary buntownika i obserwowa∏ go, przedstawi∏ jego plany i g∏ównà przyczyn´, która popchn´∏a go do wyst´pku – nami´tnoÊç do Ur˝ani, a nast´pnie zapyta∏ najstarszego z hierofantów, czy za wolà Najwy˝szej Rady mo˝e zapobiec porwaniu córki, czy te˝ ma nie czyniç przeszkód przeznaczeniu i pozostawiç swobod´ rozwijaniu si´ zdarzeƒ? – Wspólnie z braçmi rozstrzàsaliÊmy ju˝ przygotowujàce si´ zdarzenia i postanowiliÊmy nie czyniç przeszkód w ucieczce cz∏owieka, któremu los przeznaczy∏ byç dêwignià, majàcà wznieÊç narody na wy˝szy stopieƒ rozwoju. Wiesz wszak, ˝e zderzenie powoduje ogieƒ, a walka, jakà wywo∏a ten cz∏owiek, jest nieunikniona i niezb´dna dla narodów, zamierajàcych w bezczynnoÊci. Bunt zmusi ich do ruszenia z miejca, wojny rozbudzà nami´tnoÊci, a przez krew wylanà i okrutnà walk´ miliony istot wejdà na drog´ cierpienia, lecz jednoczeÊnie i pracy umys∏owej. I wówczas zarysuje si´ indywidualnoÊç, a mi∏oÊç i nienawiÊç, koniecznoÊç obrony i pragnienie post´pu poruszà ich i w ten sposób powstanà ludzie innego rodzaju. Zamiast roÊlinnej wegetacji, ograniczonej do minimalnych potrzeb, pojawià si´ bardziej skomplikowane wymagania. My, oczywiÊcie, moglibyÊmy ∏atwo zamieniç w popió∏ tych zbuntowanych pigmejów; lecz nasza misja, jako prawodawców, nakazuje nam spoglàdaç na te niskie plemiona, jak rodzice partrzà na swoje dzieci, które wypróbowujà w walce swojà zr´cznoÊç, wzmacniajà musku∏y, rozwijajà umys∏ i zdolnoÊci. Dawno wiedzieliÊmy o tym, ˝e g∏owà tego ruchu b´dzie jeden z naszych, poniewa˝ musi posiadaç wiedz´, która by umocni∏a jego czar; musi byç dostatecznie rozwini´ty umys∏owo i Êwiadomy, aby móc rzàdziç ludzkimi masami. Przeznaczenie nakazuje, a˝eby w∏aÊnie Abrasak podniós∏ znami´ buntu i on, wyobra˝ajàc sobie, ˝e zaspakaja swoje nami´tnoÊci i ambicje, jest tylko narz´dziem losu. – ˚a∏uj´ bardzo, mój drogi synu, ˝e w∏aÊnie twoje promienne czystoÊcià dzieci´ wzbudzi∏o nieczystà nami´tnoÊç w tym cz∏owieku, lecz ty rozumnie patrzysz ju˝ na ˝ycie i pojmujesz ca∏à wielkoÊç i przeznaczenie jej doÊwiadczeƒ. Co si´ zaÊ tyczy Narajany, który swoim uporem i nieogl´dnoÊcià przyciàgnà∏ do naszego Êrodowiska tego niebezpiecznego cz∏owieka, uzbroi∏ go do walki, którà teraz sam b´dzie musia∏ z nim staczaç – niech˝e otrzyma on t´ po˝ytecznà lekcj´ ostro˝noÊci. A my tym czasem postaramy si´ ju˝ o to, aby do oznaczonej chwili nawet nie podejrzewa∏ niewdzi´cznoÊci ze strony swego ulubieƒca.
55
I rzeczywiÊcie, poch∏oni´ty zupe∏nie innymi myÊlami, Narajana nie dostrzega∏ nic i bardzo ma∏o zajmowa∏ si´ Abrasakiem. Z goràczkowym zapa∏em pracowa∏ nad urzàdzeniem i upi´kszeniem swego nowego pa∏acu, który istotnie przedstawia∏ prawdziwe cudo sztuki i wysubtelnionego przepychu. Nic nie wydawa∏o mu si´ dostatecznie pi´knym dla tej, którà chcia∏ osiedliç w tym mieszkaniu, tak g∏´boka i goràca mi∏oÊç opanowa∏a serce Narajany. Ukochanà dziewczyn´ zna∏ on prawie ˝e od chwili jej urodzenia; na jego oczach wyrós∏ i rozwija∏ si´ ten zachwycajàcy kwiatek, zwany Ur˝ani, i nawet nie zauwa˝y∏, kiedy i w jaki sposób przyjaêƒ zamieni∏a si´ w mi∏oÊç. A przyjaêƒ ich by∏a bardzo dawna. Nikt tak nie potrafi∏ dobieraç rozrywek dla dziewczyny, zachwycaç jej przedziwnymi podarunkami i bawiç opowiadaniami, jak w∏aÊnie stryj Narajana. Ura˝ani zawsze ˝ywi∏a dla Narajany entuzjastycznà wdzi´cznoÊç, a w czasie ich wspólnego pobytu w Moskie, jeszcze przed Êmiercià planety, przyjaêƒ ta bardziej si´ zacieÊni∏a, a rodzice dziewczyny nieraz cieszyli si´ jej troskà, kiedy pragn´∏a ugoÊciç swego przyjaciela smacznymi i urozmacoinymi obiadami. Dachir i Edyta dawno ju˝ zauwa˝yli przemian´, zachodzàcà w uczuciach obojga przyjació∏ i nie przeszkadzali ich zbli˝eniu. Wprawdzie Edyta wyra˝a∏a pewne obawy, lecz mà˝ uspokoi∏ jà. Dachir bowiem polubi∏ Narajan´, a od chwili kiedy otrzyma∏ pierwszy promieƒ maga, w duszy jego zasz∏a wielka zmiana na lepsze. On ju˝ powinien by∏ ujarzmiç swoje ziemskie s∏abostki i podnieÊç si´, a dobre cechy jego charakteru coraz bardziej bra∏y gór´. Rozmowy o ma∏˝eƒstwach, projektowanych przez magów, rozjaÊnia∏y Narajanie istot´ jego uczuç do Ur˝ani; jednak˝e myÊl o o˝enieniu si´ z nià wywo∏a∏a w nim wewn´-trznà walk´. Po raz pierwszy, byç mo˝e, w ˝yciu poczu∏ on si´ starcem w stosunku do tego dziecka, a wspomnienia o burzliwej przesz∏oÊci nasuwa∏y mu obawy, ˝e Dachir ze s∏usznych zupe∏nie powodów odniesie si´ do niego z nieufnoÊcià i nie zechce daç mu córki. Bo przecie˝ i pod promieniem maga tai∏a si´ jeszcze nie pozbawiona ca∏kiem nami´tnoÊci i burzliwa natura dawnego cz∏owieka, aby si´ poddaç jakimkolwiek, nawet najbardziej roztropnym argumentom rozsàdku. I oto, zupe∏nie nieoczekiwanie, pomi´dzy nim a Ur˝ani nastàpi∏o decydujàce porozumienie. Podczas przechadzki po mieÊcie magów, kiedy pokazywa∏ jej swój pa∏ac, a Ur˝ani zachwyca∏a si´ wspania∏oÊcià widoku, Narajana rzek∏: – Tak jest to wprawdzie nie brzydkie, lecz naprawd´ czarujàcy pa∏ac zbuduj´ dopiero w mojej przysz∏ej stolicy. Wszak wiesz, ˝e kiedy zostanà za∏o˝one paƒstwa, w których b´dà panowa∏y pierwsze boskie dynastie, jedno z paƒstw b´dzie przeznaczone i dla mnie. Wtedy zbuduj´ stolic´ i oczywiÊcie, jak obieca∏em ci ju˝ kiedyÊ, nazw´ jà “Ur˝ana”. ZaÊ pa∏ac, w którym zamieszkam z ˝onà, b´dzie po prostu cudem sztuki. Posiadam ju˝ nawet jego projekt. Ur˝ani nagle pokraÊnia∏a i spuÊci∏a oczy, a po chwili, zupe∏nie nieoczekiwanie dla siebie zapyta∏a: – A kto b´dzie twojà królowà, stryju Narajano?… Ciemne oczy Narajany zab∏ys∏y, pochyli∏ si´ i wzià∏ jà za r´k´. – A czy chcesz byç kró∏owà w mieÊcie twego imienia – zapyta∏ pó∏ ˝artem, pó∏ serio, zaglàdajàc jej w spuszczone oczy. – Tylko wówczas ja nie zechc´ nazywaç si´ “stryjem Narajanà”. – Tak, chc´, je˝eli ojciec i matka pozwolà mi zostaç twojà królowà. Lecz musisz wówczas uroczyÊcie przyrzec, ˝e nie b´dziesz kocha∏ ˝adnej innej kobiety, poniewa˝ mówià, i˝ by∏eÊ bardzo niesta∏ym – zdecydowanie odpowiedzia∏a Ur˝ani. Narajana rozeÊmia∏ si´: – Z tego widaç, ˝e pani Ewa przyjecha∏a tutaj z nieboszczki Ziemi i ˝e we wszystkich Êwiatach kobiety podobne sà jedna do drugiej. Co si´ zaÊ tyczy g∏oszonych o mnie z∏ych opinii, jakbym by∏ dawniej nicponiem – sà to tylko stare i bezpodstawne plotki. Je˝eli chodzi o Êcis∏oÊç, to upaja∏em si´ tylko wszystkimi formami kobiecej pi´knoÊci i gdy˝ jestem z natury artystà; ale poniewa˝ jednoczeÊnie nigdy jeszcze nie kocha∏em i nie zachwyca∏em si´ niczym coby by∏o tak pi´knym, jak moja maleƒka Urzani,
56
mog´ sumiennie przyrzec, ˝e b´dà jej bezwarunkowo wiernym. Justro z samego rana udam si´ do twoich rodziców prosiç ich o twojà r´k´. Nast´pnego dnia, z rana, Dachir i Edyta znajdowali si´ na tarasie, przylegajàcym do ich mieszkania. Wspania∏e listowie otaczajàcych drzew os∏ania∏o go od s∏oƒca, a pachnàce krzewy w wielkich wazonach, g´sto rozstawionych, tworzy∏y cieniste zakàtki; w jednym z nich przy stole pracowa∏a Edyta. By∏a ona tak samo m∏oda i pi´kna, jak wtedy, gdyÊmy poraz pierwszy wiedzieli jà umierajàcà; lecz teraz w du˝ych b∏´kitnych jej oczach widaç by∏o ten dziwny wyraz nieÊmiertelnych i marzycielski smutek, jaki nadaje brzemi´ doÊwiadczeƒ wiekowego ˝ycia. Przed nià na stole sta∏y dwie doÊç du˝e, kryszta∏owe wazy, z których jedna nape∏niona by∏a z∏otem, a druga srebrem, lecz metale te znajdowa∏y si´ pod postacià masy mi´kkiej i plastycznej jak wosk. Edyta bra∏a na przemian to z jednego, to z drugiego naczynia i cienkie jej palce lepi∏y koszyk na owoce, zadziwaijàco pi´kny pod wzgl´dem artystycznym.Gorliwie zajmowa∏a si´ ona przygotowywaniem naczyƒ i sprz´tów w celu ozdobienia nowego pa∏acu w boskim mieÊcie, dokàd mieli si´ wkrótce przenieÊç. Lecz w dniu tym Edyta by∏a jakaÊ niespokojna, chwilami nawet r´ce jej opada∏y w bezruchu na kolana, a zamyÊlony wzrok zatrzymywa∏ si´ na wspania∏ym obrazie przyrody. Woko∏o tarasu rozpoÊciera∏y si´ kwietniki, a dalej niewielkie schody prowadzi∏y do du˝ego jeziora, okolonego z przeciwleg∏ej strony ∏aƒcuchem gór poros∏ych lasów. Za tym skalistym pasem ciàgn´∏y si´ ziemie, na których wznoszono “miasto bogów”. Oparty o balustrad´ tarasu, sta∏ Dachir w d∏ugiej bia∏ej tunice magów. W owej chwili przepi´kne jego oblicze powleczone by∏o ci´˝kim smutkiem i zamyÊlony wzrok by∏ utkwiony w przestrzeƒ. G∏´boko westchnàwszy, powiód∏ r´kà po czole, jakby odp´dzajàc dokuczliwe myÊli, a potem zbli˝y∏ si´ do so∏u. – Za chwil´ przyjdzie tu Narajana prosiç nas o r´k´ Ur˝ani. Musz´ ci zakomunikowaç, ˝e wczoraj wieczorem pomi´dzy nimi nastàpi∏o decydujàce porozumienie – rzek∏, zwracajàc si´ do ˝ony. – Tak, ona go kocha i to jest zupe∏nie zrozumia∏e, gdy˝ Narajana jest cz∏owiekiem czarujàcym i artystà w podbijaniu serc niewieÊcich – odpowiedzia∏a Edyta. – O, tak! Pod tym wzgl´dem jest on prawdziwym mistrzem. Lecz doszed∏em do przekonania, ˝e Narajana ˝ywi g∏´bokà mi∏oÊç do naszej Ur˝ani i oczywiÊcie, uczucie to jest najsilniejsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek powstawa∏y w jego sercu. W okresie ostatniego wtajemniczenia zmieni∏ si´ bardzo na lepsze – powiedzia∏ Dachir i twarz jego rozjaÊni∏ lekkich uÊmiech. – A mi´dzy innymi przywióz∏ on jednak ze sobà tego strasznego Abrasaka, z którego przyczyn szcz´Êcie Ur˝ani b´dzie bardzo krótkotrwa∏e i przy tym znajdzie si´ biedaczka u szczytu ci´˝kiego doÊwiadczenia. – Wiesz, Dachirze, jak niebezpiecznym jest nawet dla czystej i zrównowa˝onej duszy, otoczenie zwyk∏e, towarzystwo podst´pnych istot z niskimi instynktami i wp∏yw rozkie∏znanych nami´tnoÊci. A przecie˝ ona b´dzie ˝y∏a w∏aÊnie w takim piekle – zauwa˝y∏a Edyta, podnoszàc na m´˝a oczy pe∏ne ∏ez. – Najwidocznej dusza jej przeczuwa niebezpieczeƒstwo – smutnie ciàgn´∏a dalej Edyta, poniewa˝ Ur˝ani niejednokrotnie skar˝y∏a si´ na niedobre przeczucia i na wra˝enia, jak gdyby opada∏y na nià ci´˝kie jak o∏ów, czarne fluidy. – Prawda, ˝e ci´˝ka walka oczekuje naszà Ur˝ani; lecz wszak ˝e jest ona córkà magów i – mam nadziej´, nie zejdzie z drogi swego przeznaczenia. Nie nadzwyczajna i nie wielka to zas∏uga, je˝eli si´ jest dobrym, czystym i wspani∏omyÊlnym tam, gdzie nie znajduje si´ nic, co by mog∏o zepsuç i co by stawa∏o na przekór przyzwyczajeniom; gdzie nic nie wzbudza niskich instynktów, tajàcych si´ w niezbadanych g∏´biach duszy ludzkiej. Tylko w walce dajà si´ poznaç si∏y, a nadchodzàce zdarzenia, nakreÊlone sà w ksi´dze przeznaczeƒ. M´˝ni obroƒcy wiary po wszystkie czasy usuwali si´ od Êwiata, szukajàc w lasach i pustyniach ciszy i samotnoÊci, co pomaga∏o w skupianiu si´. Ur˝ani powinna zachowaç promiennà czystoÊç swej duszy poÊród burz i ja mam niezachwianà nadziej´, ˝e powróci do nas jako zwyci´˝czyni – pewny siebie odrzek∏ Dachir, mocno Êciskajàc r´k´ ˝ony. – Lecz oto jedzie Narajana. Na jeziorze ukaza∏a si´ niewielka ∏ódka z jednym wioÊlarzem, a w niej sta∏ Narajana w stroju rycerza Graala.
57
S∏oneczne promienie odbija∏y si´ na metalowym he∏mie i srebrnej tunice, a jego wysoka i kszta∏tna figura okazale uwydatnia∏a si´ na b∏´kitnym tle atmosfery. – Jaki˝ doprawdy pi´kny cz∏owiek! RzeczywiÊcie stworzony jest na zgub´ kobiet – powiedzia∏a, Êmiejàc si´, Edyta. Narajana zr´cznie i lekko wyskoczy∏ z ∏ódki na stopnie przystani i szybko zbli˝a∏ si´ ku nim. Podszed∏wszy do Dachira i Edyty, zatrzyma∏ si´ i powiedzia∏ z uÊmiechem, ni to wymuszonym, ni to chyrtym: – Znajdujàc si´ przed rodzicami, którzy nale˝à do liczby zwyk∏ych nieÊmiertelnych, nie potrzebuj´ oczywiÊcie wypowiadaç swojej proÊby. Znacie jà ju˝ i wiem, ˝e nie spotka mnie odmowa; tym niemniej jednak chcia∏bym jednak us∏yszeç z waszych ust, ˝e jestem niezupe∏nie niepo˝àdanym zi´ciem. Dachir mocno uÊcisnà∏ wyciàgni´tà d∏oƒ Narajany i rzek∏ tonem przyjacielskim: – Witaj nam, Narajano. Nie mamy nic przeciwko wybraƒcowi serca Ur˝ani, pewni, ˝e b´dziesz wiernie kocha∏ naszà córk´ i ˝e przy twoim boku b´dzie ona szcz´Êliwa. – I ˝e dawny Narajana – sza∏awi∏a – przemieni∏ si´ ju˝ w statecznego Narajan´ – doda∏a Edyta. – Zgad∏aÊ, droga teÊciowo i cnoty moje zadziwià Êwiat. Lecz gdzie˝ jest pani mojego serca, dla której gotów jestem nawet ustatkowaç si´? – rzek∏ weso∏o Narajana, ca∏ujàc w r´k´ gospodyni´. – Znajdziesz jà obok ptasiej altany, ale tymczasem, kiedy wy b´dziecie sobie gaw´dziç, to ja przygotuj´ tu pocz´stunek i zaprosz´ naszych przyjació∏, niechaj wypijà za zdrowie narzeczonych. Mam nadziej´, ˝e zamiar mój podoba ci si´? – spyta∏a przebiegle Edyta. – O! naturalnie. Dzi´kuj´ za dobrà myÊl. B´dzie to wyglàda∏o, jak gdybyÊmy wszyscy byli jeszcze na naszej biednej nieboszczce Ziemi. Ach! I trzeba, aby umar∏a w∏aÊnie wtedy, kiedy ja zamierzam ˝eniç si´. To doprawdy straszne! Wszystko jedno, jak tam jest, jednak jest ona zawsze bliska memu sercu – odrzek∏ z westchnieniem Narajana. – Tymczasem do widzenia. Id´ do mojej pi´knej narzeczonej. Po∏o˝ywszy na stole he∏m i miecz, zszed∏ z tarasu i szybko znik∏ w jednej z cienistych alei ogrodu. Wyszed∏ on na niewielkà polank´, poÊród której w du˝ym basenie bi∏a fontanna, a nieopodal w gàszczu zieleni kry∏a si´ altanka, pokryta ca∏a pnàcymi si´ roÊlinami. Obok altanki, na ∏awce, siedzia∏a Ur˝ani; przy niej koszyk, a w r´kach trzyma∏a czark´, nape∏nionà ziarnem, które rzuca∏a garÊciami. Woko∏o niej, na kolanach, na ramionach i na ziemi fruwa∏y i dzioba∏y rozrzucony pokarm stada najró˝niejszych jasno–piórych ptaków. G∏aska∏a ona pi´knego, seledynowo – b∏´kitnego ptaka ze srebrzystym czubkiem, który siedzia∏ na brzegu czarki. W szerokiej bia∏ej tunice, Êciàgni´tej srebrnym pasem Ur˝ani wyglàda∏a czarujàco. Zobawczywszy Narajan´, zarumieni∏a si´, postawi∏a czark´ na ∏awce i wsta∏a. – Czy˝ trudno ci b´dzie domyÊleç si´, jaka przyczyna spowodowa∏a moje tu przybycie – rzek∏ Narajana z tym czarujàcym spojrzeniem i uÊmiechem, które podbija∏y mu serca kobiet. Ur˝ani podnios∏a na niego swoje czyste i g∏´bokie oczy. – Nie by∏abym prawdziwà córkà Dachira, gdybym nie s∏ysza∏a g∏osu twego serca, mimo ˝e usta milczà? A i ty sam wiesz, czujesz i widzisz ju˝ dawno, ˝e i ja pokocha∏am “marnotrawnego syna” magów. Kocham ci´ i nie wstydz´ si´ wcale mego wyznania. Gotowa jestem dzieliç z tobà ˝ycie, trudy, niewygody i niepowodzenia; gotowam iÊç za tobà ku doskona∏emu Êwiat∏u, dopóki nie zostanie wype∏niony plan, nakreÊlony przez naszych nauczycieli – rzek∏a szczerze i otwarcie. – Postaram si´ byç zawsze godnym twej mi∏oÊci – powa˝nym tonem odrzek∏ Narajana, wzruszony jej s∏owami i przyciàgnà∏ jà ku sobie. W tej˝e chwili da∏a si´ s∏yszeç harmonijna wibracja; by∏y to delikatne, lecz pot´˝ne akordy, wstrzàsajàce wszystkimi nerwami. – To muzyka sfer w ten sposób wyra˝a zgod´ najwy˝szych magów na nasz zwiàzek i ich b∏ogos∏awieƒstwo – zawo∏a∏ uradowany Narajana, a oto i podarunek Ebramara – doda∏, wskazujàc r´kà na du˝ego bia∏ego ptaka ze z∏ocistym czubkiem, który szybko opuszcza∏ si´, trzymajàc w dziobie wianek z bia∏ych fosforyzujàcych kwiatków i po∏o˝y∏ go na g∏owie Ur˝ani. Narzeczeni oboje wiedzieli, ˝e jest to jeden z magicznych ptaków, pos∏ugiwali si´ wielcy wtajemniczeni, dlatego te˝ oboje pog∏askali i poca∏owali puszystà g∏ówk´ skrzydlatego pos∏aƒca, który wydawszy
58
nast´pnie radosny okrzyk, rozwinà∏ skrzyd∏a i odlecia∏. Podczas gdy narzecieni gaw´dzili, Edyta zaprosi∏a do pomocy kilku m∏odych uczniów Dachira, wybranych z poÊród ziemskich przybyszów, aby wspólnie z nimi przygotowaç uczt´, a tak˝e zaprosiç przyjació∏. W du˝ej jadalni sali szybko ustawiono stó∏, nakryto go haftowanym obrusem, przybrano mnóstwem kwiatów, rozstawiono koszyki z owocami, naczynia z winem i mlekiem, tac´ z ró˝nymi jarzynami, zaÊ przed ka˝dym nakryciem, znajdowa∏ si´ rzeêbiony, z∏oty kielich i le˝a∏o kilka, ulubionych przez magów, lekkich rozp∏ywajàcych si´ w ustach chlebików. Przygotowania mia∏y si´ ju˝ ku koƒcowi, kiedy zacz´li si´ zbieraç goÊcie; Ebramar przyszed∏ prawie ostatni, a jednoczeÊnie z nim w przeciwleg∏ych drzwiach ukaza∏ si´ Narajana z Ur˝ani. Szcz´Êliwym, weso∏ym i radosnym spojrzeniem obrzuci∏ Narajana obecnych przyjació∏. Zebra∏a si´ tam ca∏a jego duchowa rodzina: Ebramar z Narà, Supramati z Olgà i dzieçmi, Dachir z Edytà, Udea, Niwara i kilka innych osób. Ebramar pierwszy objà∏ i pob∏ogos∏awi narzeczonych; lecz kiedy Narajana zbli˝y∏ si´ do Nary i spotka∏ si´ z ˝artobliwym i ironicznym spojrzeniem swojej by∏ej ˝ony, wówczas g∏oÊno poca∏owa∏ jà w oba policzki i szepnà∏ na ucho: – Postaram si´ byç dla niej uczciwym m´˝em. – Wierzymy ch´tnie. Wszyscy do∏o˝yliÊmy tyle trudów nad twoim doskonaleniem, ˝e powinieneÊ usprawiedliwiç nasze starania – dobrodusznie odrzek∏a Nara. Kiedy przeszli do jadalni, Ebramar zauwa˝y∏: – Zanim usiàdziemy za sto∏em, drodzy przyjaciele, powinniÊmy odÊpiewaç dzi´kczynnà modlitw´ niewypowiedzianej Istocie, Która obsypa∏a nas tyloma nieocenionymi dobrodziejstwami. Najpierw w milczeniu i z nabo˝eƒstwem przez chwil´ trwali wszyscy w skupieniu, a nast´pnie rozleg∏y si´ pienia, jakich, oczywiÊcie, nigdy jeszcze nie s∏ysza∏o ucho ˝adnego zwyk∏ego Êmiertelnika, tak by∏y one cudowne w swej doskona∏oÊci i harmonii, a w ka˝dym dêwi´ku ich s∏ychaç by∏o wiar´, mi∏oÊç i uwielbienie. Po skoƒczonej modlitwie rozpocz´to obiad, przy którym zebrani prowadzili o˝ywionà pogaw´dk´. Jeden Narajana by∏ zamyÊlony; kiedy zaÊ Niwara wyrazi∏ zachwyt z powodu ró˝norodnoÊci bogactwa p∏odów planety, dodajàc przy tym, i˝ po prostu poÊród tej obfitoÊci mo˝na zapomnieç, ˝e si´ znajduje na innym Êwiecie, wówczas Narajana nieoczekiwanie powiedzia∏: – Masz racj´, Niwaro, nasza nowa ojczyzna tak hojnie obsypuje nas tyloma dobrodziejstwami, ˝e by∏oby niewdzi´cznoÊcià z naszej strony nie kochaç jej i nie czuç si´ szcz´Êliwymi. Tym nie mniej jednak, wypijmy za pami´ç zgas∏ej Ziemi, gdzie dokonaliÊmy najci´˝szego w naszym ˝yciu dzie∏a. Biedna nasza matka – karmicielka nic nie zawini∏a, ˝e niewdzi´czna ludzkoÊç zrabowa∏a jà, wykorzysta∏a, zniszczy∏a, wyssa∏a jej ˝ywotne soki i sprowadzi∏a na nià chaotyczne moce, które w nast´pstwie Êciàgn´∏y za sobà jej przedwczesny koniec. Spodziewam si´, ˝e w sercu ka˝dego z nas zachowa zawsze swoje miejsce, gdy˝ bezsprzecznie z nià zwiàzane sà wspomnienia o naszych niedoskona∏oÊciach, o szcz´Êliwych i z∏ych chwilach, o prze˝ytych nieszcz´Êciach, o mi∏oÊci i nienawiÊci, o zwyci´stwach i niepowodzeniach, jednym s∏owem o ca∏ej tej walce, jakà prze˝ywa niezrównowa˝ona dusza. – Wzià∏ w r´k´ kielich i powsta∏, mówiàc: – Za ciebie, Ziemio, która by∏aÊ naszà kolebkà, odÊpiewamy, drodzy przyjaciele, modlitw´ i przelejemy ∏z´. Za jego przyk∏adem wszyscy powstali, a w oczach wielu z obecnych istotnie ukaza∏y si´ ∏zy. S∏owa Narajany przebudzi∏y tysiàce dalekich wspomnieƒ; wiele drogich cieni poruszy∏o si´ z g∏´bi dalekiej przesz∏oÊci i wzruszy∏y si´ serca, którzy wolà przeznaczenia zostali wyrzuceni ze Êrodowiska zwyk∏ych ludzi. – Wdzi´cznoÊç – to najszlachetniejszy z przymiotów i konieczny obowiàzek cz∏owieka. ZaÊpiewajmy wi´c hymn “wiecznej pami´ci” na czeÊç naszej rodzinnej kolebki i niechaj dotrà do niej uczucia mi∏oÊci i wdzi´cznoÊci, nape∏niajàce nasze serca; niechaj pocieszà i ogrzejà one tych, którzy na martwej Ziemi odkupujà swój niezrozumany bunt przeciwko Stwórcy i Jego niezniszczalnym prawom – przemówi∏ Ebramar.
59
Tym razem pienia magów sp∏yn´∏y niby burza g∏´bokich i porywajàcych dusz´ dêwi´ków. Z ca∏ych ich istot promieniowa∏y strumienie ognia i oÊlepiajàcego Êwiat∏a, które nast´pnie uformowa∏y si´ w kszta∏t jakby rozpalonej kuli i ta, na podobieƒstwo komety, trzeszczàc i miotajàc snopy iskier, skierowa∏a si´ w przestrzeƒ, w storn´ dalekiej, okrytej ciemnymi chmurami, pozbawionej Êwiat∏a i ciep∏a Ziemi – strasznej ciemnicy opuszczonych. Po wznowieniu rozmowy, przedmiotem pogaw´dki by∏a zmar∏a Ziemia, szczegó∏y jej okropnej, ostatecznej katastrofy i los wegetujàcych tam ludzi. – Uwa˝am, ˝e by∏oby to bardzo interesujàce, a jednoczeÊnie by∏oby aktem mi∏osierdzia, gdyby mo˝na by∏o w jakiÊ sposób odwiedziç te olbrzymie ruiny i zbadaç czy nie da∏oby si´ wyciàgnàç z jej piek∏a niektórych spoÊród tych nieszcz´Êliwych, najmniej winnych, którzy na skutek spo˝ycia pierwotnej materii i dzi´ki swoim grzechom, zostali przykuci do tego miejsca màk i nie mogà umrzeç. Je˝eli oczywiÊcie mo˝liwym jest zbli˝enie si´ w ogóle do tej kuli – powiedzia∏ Udea, który milczàcy i zamyÊlony s∏ucha∏, dotàd ca∏ej rozmowy. – Wyrazi∏eÊ Êwietnà myÊl i ja z przyjemnoÊcià dopmog´ do jej urzeczywistnienia – odpowiedzia∏ Ebramar. – Bez wàtpienia znajdà si´ tam ludzie nie tak bardzo winni, jak owi wielcy zbrodniarze, którzy wywo∏ali zgub´ Ziemi i ponoszà zas∏u˝onà kar´. – Lecz czy˝ mo˝liwym jest zbli˝enie si´ i co najwa˝niejsze, wylàdowanie na tej zniszczonej i grzesznej Ziemi? – Z ciekawoÊci zapyta∏ niezwykle zainteresowany tym Niwara. – Dla nas jest to mo˝liwe, poniewa˝ wobec nas ˝ywio∏y sà bezsilne, a otaczajàce kul´ ziemskà jadowite miazmaty równie˝ nie mogà nam szkodziç, podobnie jak nie zabijajà ˝yjàcych tam pot´pieƒców. Znajdujà si´ u nas, sporzàdzone przez magów, szczegó∏owe spisy osób, pozosta∏ych na zmar∏ej Ziemi; przejrzyjmy je, wtedy obaj, Udeo, rozwa˝ymy szczegó∏y i wybierzemy najodpowiedniejszà por´ na wycieczk´ do dawnej ojczyzny, aby zwiastowaç nieszcz´Êliwym prawd´, pocieszyç ich i uratowaç tych, których uratowaç b´dzie mo˝na – doda∏ Ebramar. – A czy pozwolisz i mnie udaç si´ tam, Ebramarze? OpuÊci∏em Ziemi´, kiedy by∏a ona jeszcze w pe∏ni ˝ycia i pi´kna, dlatego te˝ poragnà∏bym zobaczyç jà po Êmierci, jak odwiedza si´ mogi∏´ drogiej istoty, aby si´ pomodliç i pop∏akaç na niej – rzek∏ wzruszony Udea. – Czy˝ móg∏bym odmówiç ci, twórco takiego projektu, skoro sam równie˝ zamierzam udaç si´ wspólnie z innymi. – A czy nie mo˝na by si´ przy∏àczyç do was? – zapyta∏, poruszony tym Narajana. – Nowo˝eƒcy muszà pozostaç przy swoich ˝onach, a nie wa∏´saç si´ po Êwiecie – odpowiedzia∏, uÊmiechajàc si´, Ebramar. – Wi´c mo˝e mnie zabierzcie ze sobà? Jestem ju˝ starym m´˝em – zapyta∏ dobrodusznie Supramatii. – Nie puszczaj go od siebie, Olgo, poniewa˝ ma on nadziej´ odszukania tam jednej ze swoich dawnych sympatii – Pierrety i przywiezienia jej tutaj – z odcieniem ironii zaÊmia∏a si´ Nara. ˚art wywo∏a∏ wybuch ogólnego Êmiechu; Êmia∏ si´ tak˝e i Supramatii, który zupe∏nie zapomnia∏ o swoich paryskich przygodach. W ten sposób ci´˝kie wra˝enia rozproszy∏y si´ i wszyscy wyszli na taras ju˝ w weso∏ym nastorju. WiadomoÊç o zar´czynach Narajany z Ur˝ani szybko si´ rozesz∏a wÊród mieszkaƒców boskiego miasta i ziemian; lecz dla Abrasaka by∏a ona gromem z jasnego nieba; w pierwszej chwili wiadomoÊç ta po prostu przygoniot∏a go. Ubóstwianà przez niego dziewczyn´ los przeznaczy∏ jego zbawcy, dobroczyƒcy i wychowawcy, któremu mia∏ jà porwaç. Poczàtkowo czu∏ wyrzuty sumienia z powodu takiej niewdzi´cznoÊci lecz kiedy zobaczy∏ narzeczonych, którym, wraz z innymi uczniami, musia∏ z∏o˝yç ˝yczenia, dobre myÊli rozp∏yn´∏y si´ tak szybko jak wosk na s∏oƒcu. Kiedy spojrza∏ na Ur˝ani, w duszy jego znów zawrza∏a burza, a zaÊ Narajana tylko na skutek swego zaÊlepienia i roztargnienia tego nie zauwa˝y∏. Co si´ zaÊ tyczy Ur˝ani, to ta nawet i nie spojrza∏a na Abrasaka, który b´dàc w t∏umie innych uczniów szybko usunà∏ si´ w cieƒ.
60
Lecz kiedy powróci∏ do siebie, wówczas puÊci∏ znów wodze rozpaczy i wÊciek∏oÊci; zawrza∏y wszystkie gnie˝d˝àce si´ w jego duszy z∏e ˝àdze, które zag∏uszy∏y wyrzuty sumienia, wdzi´cznoÊç i wstyd. A gdy po up∏ywie kilku godzin, wsta∏ Êmiertelnie blady, lecz spokojny, w oczach jego, b∏yskajàcych z∏ym ogniem i w okrutnej fa∏dzie zaciÊni´tych warg widaç by∏o niezachwiane postanowienie. Zdecydowa∏ on natychmiast uciec i z goràczkowym poÊpiechem zaczà∏ przygotowywaç si´ do odjazdu. Jeszcze na Ziemi by∏ zawo∏anym jeêdêcem, a tu, na nowej planecie, oswoi∏ jednego ze skrzydlatych smoków – wspania∏e, czarne zwierz´, które s∏ucha∏o go jak pies, rozumiejàc ka˝dy jego gest i s∏owo. Lubi∏ on odbywaç na nim powietrzne przeja˝d˝ki w dozwolonych granicach, lecz tego by∏o dlaƒ za ma∏o; z powodu oczekujàcej go walki z magami. Abrasak zapragnà∏ uzbroiç si´. Dlatego te˝ zawczasu i stopniowo wykrad∏ Narajanie te z magicznych przedmiotów, które póêniej mog∏y mu si´ przydaç i nie kr´powa∏y go w u˝ywaniu ich. Do ucieczki swojej Abrasak chcia∏ wykorzystaç to o˝ywienie, jakie zosta∏o wywo∏ane ostatnimi przygotowaniami do poÊwi´cenia miasta i do ma∏˝eƒskich uroczystoÊci. Pewnej nocy spakowa∏ do du˝ej, pod∏u˝nej skrzyni swoje po kryjomu zdobyte skarby, na dno schowa∏ flakon z pierwotnà esencjà z umar∏ej planety, poniewa˝ dotychczas nie mia∏ jeszcze mo˝noÊci zdobycia takiej samej w nowym Êwiecie. Zrozumia∏ym jest, ˝e esencja ta nie posiada∏a ju˝ si∏y dla planetnego ˝ycia, lecz tym nie mniej by∏a pot´˝nym Êrodkiem przeciwko wszelkim chorobom i zabezpiecza∏a bardzo d∏ugie ˝ycie. Nast´pnie umieÊci∏ on jeszcze w owej skrzyni kilka arkuszy staro˝ytnych tekstów i ksi´g´ z magicznymi formu∏ami, zaÊ w toczonym pode∏eczku schowa∏ amulety i magiczne pierÊcienie, posiadajàce wielkà si∏´, które równie˝ skrad∏ ze znacznych zbiorów Narajany. W kilku metalowych kulach, wielkoÊci orzecha, schowane by∏y nadzwyczajnie cienkie trykoty i posiadajàce nie mnie dziwne w∏aÊciwoÊci: i tak na przyk∏ad, jeden z nich czyni∏ tego, kto go nosi∏, niewidzialnym dla oczu zwyk∏ego Êmiertelnika, drugi znów – nietykalnym na dzia∏anie ˝ywio∏ów z mniejsza∏ jego ci´˝ar w powietrzu, a trzeci wreszcie, w zupe∏nym mroku, choçby nawet we wn´trzu ziemi – dawa∏ Êwiat∏o podobne do ksi´˝ycowego i aromat, niszczàcy najbardziej jadowite miazmaty. Razem z innymi schowana by∏a tak˝e i ciarna kula, wielkoÊci g´siego jajka, która przy nagrzewaniu stawa∏a si´ przezroczystà; – pokazywa∏a ona przysz∏oÊç. Wreszcie, w∏o˝y∏ jeszcze do skrzyni siedem fletów, ró˝nego co do wielkoÊci i materia∏u, z jakiego by∏y zrobione. Dêwi´ki jednego z nich ujarzmia∏y dzikie zwierz´ta, drugiego – ucisza∏y burz´, a mi´dzy nimi by∏ i taki wreszcie, którego dêwi´ki w czasie bitwy pobudza∏y walczàcych do zupe∏nego szaleƒstwa. Podobne instrumenty znane by∏y jeszcze w g∏´bokiej staro˝ytnoÊci i znajdowa∏y si´ w posiadaniu niektórych faraonów; lecz w ciàgu wieków tajemnice ich dzia∏ania zosta∏y zagubione. Wszystkie te magiczne instrumenty i inne podobne przedmioty, przy umiej´tnym pos∏ugiwaniu si´ nimi, rozwija∏y wielkà si∏´ i Abrasak z w∏aÊciwà sobie chytroÊcià i przebieg∏oÊcià wybra∏ to, co by mog∏o otoczyç go aureolà tajemniczoÊci, lub podbiç dzikie plemiona, przez wzbudzenie strachu przed jego pot´gà, wpajajàc w nich przekonanie, ˝e jest bogiem, który zstàpi∏ z nieba. – Przy pomocy takich Êrodków, zdo∏am podbiç Êwiat, spowodowaç pora˝k´ magów i dowieÊç tobie, Ur˝ani, ˝e jestem wart tyle˝, co i twój Narajana! – zadowolony z siebie burknà∏ Abrasak, zamykajàc skrzynie. Nast´pnie zawiesi∏ sobie na szyi lir´, podniós∏ skrzyni´ i poÊpieszy∏ na wysokà ska∏´, gdzie oczekiwa∏ go skrzydlaty przyjaciel i le˝a∏o ju˝ kilka poprzednio przyniesionych tam pakunków. Przywiàzawszy mocno do grzbietu zwierz´cia swój drogocenny ∏adunek, usiad∏ na nim i skierowa∏ swój lot ku dalekim lasom i równinom, które rozciàgajàc si´ po stronie zakazanej, mami∏y go swoimi nieprzeniknionymi tajemnicami. Lecia∏ on na podbój nieznanego Êwiata, sam jeden, uzbrojony tylko w swojà czarodziejskà wiedz´, nieustraszonà odwag´ i szalonà nami´tnoÊç. Na szczycie jednej z wysokich wie˝ astronomicznych boskiego Êwiata stali Ebramar i Dachir; przyrzàd optyczny skierowany by∏ w tej chwili na samotnà ska∏´, na której siedzia∏ czarny smok Abrasaka. – Oto w tej chwili przywiàzuje on do grzbietu smoka skrzynie ze skradzionymi Narajanie rzeczami – pogardliwie rzek∏ Dachir. – Niech sobie post´puje po drodze zdarzeƒ, zakreÊlonych z góry na astralnej kliszy. Wszak wiesz, ˝e nasta∏a chwila, kiedy zacznà szaleç wielkie ruchy, które przebudzà nami´tnoÊci, poruszà umys∏y
61
i stworzà wynalazców. Niech˝e Êlepe narz´dzie przeznaczenia idzie swojà drogà. Jego zapami´ta∏a pycha, która zderzy si´ z upartà obronà Narajany wywo∏a napr´˝onà walk´ wszystkich duchowych si∏ tych dwóch pot´˝nych natur i spowoduje wielki wstrzàs, tak niezb´dny dla dalszego ruchu naprzód – rzek∏ Ebramar. – W ka˝dym jednak razie, b´d´ go obserwowa∏ i przygotuj´ Ur˝ani na oczekujàcà jà walk´ – wyrzek∏ Dachir, schodzàc razem z Ebramarem z wie˝y. Ucieczka Abrasaka wywo∏a∏a wielki pop∏och i bardzo zadziwi∏a ca∏à koloni´ ziemian. Zacz´∏y si´ nieskoƒczone sàdy i przypuszczenia i wszyscy oczekiwali, ˝e magowie b´dà Êciàgaç i przyk∏adnie ukarzà niepos∏usznego ich woli; ale poniewa˝ nic podobnego nie sta∏o si´ i adepci odnosili si´ do wypadku z pe∏nà pogardà – ziemianie powzi´li przekonanie, ˝e kara ta zosta∏a tylko od∏o˝ona i ˝e winny w swoim czasie niezawodnie zostanie surowo ukarany; ze wzgl´du jednak na przygotowujàce si´ uroczystoÊci, wzburzenie ucich∏o i uwaga wszystkich powoli odwróci∏a si´ od zbiega, którego przy tym i tak nie cenili, z powodu jego pychy. Narajana by∏ bardzo zasmucony niewdzi´cznoÊcià i podst´pem swego wychowaƒca; a zobaczywszy, ile zosta∏o mu skradzionych drogocennych, magicznych przedmiotów, zupe∏nie oburzy∏ si´ i bardzo ˝a∏owa∏, i˝ nie pos∏ucha∏ rady przyjació∏, uprzedzajàcych go, aby nie dowierza∏ Abrasakowi. Jednak˝e nie podejrzewa∏ on jeszcze, jakie zuchwa∏e zamiary na jego szcz´Êcie tai∏y si´ w g∏owie niebezpiecznego zbiega. Niezadowolenie, smutek i pokrzywdzona mi∏oÊç w∏asna nie pozwala∏y mu rozmawiaç o tym z Dachirem i Supramatim, a ci równie˝ milczeli; tylko Ebramarowi opowiedzia∏, jak zosta∏ okradziony i ˝ali∏ si´ na niewdzi´cznoÊç hojnie obdarzonego przezeƒ cz∏owieka. Wielki mag w milczeniu wys∏ucha∏ go i odrzek∏ powa˝nie: – Na to nie ma rady, mój synu! NieroztropnoÊç zawsze sprowadza przykre nast´pstwa. Przy tym, tak cz´sto sprawia∏eÊ mi przykroÊç w ubieg∏ych czasach, ˝e nieprzyjemnoÊç, jakà ci sprawi∏ Abrasak – to swego rodzaju Karma, którà powineÊ znosiç. Chocia˝ musz´ przyznaç, ˝e nigdy mnie nie okrad∏eÊ i nie mia∏eÊ skrzydlatego konia dla podró˝owania po nieznanych krajach, dlatego te˝ nie porównuj´ ci´ z Abrasakiem; lecz kiedy ju˝ raz z∏o sta∏o si´, nale˝y liczyç si´ z nim. – Lecz mo˝na przecie˝ sprowadziç go z powrotem i daç mu takà nauczk´ ˝eby ˝a∏owa∏ swego post´pku. Bogu dzi´ki, posiadasz ca∏kowità pod tym wzgl´dem moc – zauwa˝y∏ troch´ zawstydzony Narajana. – Bez wàtpienia. Lecz ty ze swej strony tak dobrze uzbroi∏eÊ go we wszelkiego rodzaju wiadomoÊci, ˝e takie pojmanie zbiega kosztowa∏oby troch´ zabiegów, a nas oczekujà teraz powa˝niejsze zagadnienia. Na tym zakoƒczy∏a si´ ca∏a sprawa, a Narajana, zawdzi´czajàc swojej lekkomyÊlnoÊci i beztroskiej naturze, nie móg∏ si´ nad tym d∏ugo zastanawiaç i przy tym poch∏on´∏y go zupe∏nie przygotowania do Êlubu. W nied∏ugim czasie z wielkà uroczystoÊcià zosta∏o dokonane poÊwi´cenie miasta; a kiedy adepci osiedlali si´ w swoich nowych mieszkaniach, z niemniejszà równie˝ wspania∏oÊcià zosta∏y odprawione uroczystoÊci Êlubne. Sluby magów odbywa∏y si´ w podziemnej Êwiàtyni, zaÊ adeptów ni˝szych stopni – wielkim miejskim chramie; dalej zaÊ nast´powa∏y b∏ogos∏awieƒstwa przywiezionych ziemian. Te ostatnie odprawiane by∏y ze szczególnym przepychem i uroczystoÊcià, a to w tym celu, i˝by ten wielki, a byç mo˝e najwi´kszy akt ludzkiego ˝ycia, jakim jest za∏o˝enie rodziny – spo∏ecznej komórki, której przeznaczono byç szko∏à dla rodzaju najszlachetniejszych uczuç: wzajemnego przywiàzania, cierpliwoÊci, rozumienia s∏aboÊci ludzkich, mi∏oÊci i samozaparcia wzgl´dem dzieci, wiernoÊci i wzajemnego wsparcia w ˝yciowych doÊwiadczeniach – otoczyç najg∏´bszà czcià poszanowaniem. Po ukoƒczeniu wszystkich tych uroczystoÊci, zwykle powszednie ˝ycie wesz∏o znów w swój tryb i magowie przystàpili do niezb´dnych spraw, zwiàzanych z urzàdzaniem si´ w nowej ojczyênie. Pierwszà troskà by∏o zagadnienie, dotyczàce zabezpieczenia êróde∏ pierworodnej materii. Naliczono ich wtedy siedem, lecz niektóre z nich by∏y jeszcze pokryte wodami oceanu i nie przedstawia∏y niebezpieczeƒstwa; dlatego te˝ przede wszystkim zwrócono uwag´ na te, które znajdowa∏y si´ na kontynen-
62
cie. Nale˝a∏o przede wszystkim urzàdziç i przygotowaç podziemne groty, oczyÊciç drogi, przejÊcia, schody itd.; jednym s∏owem przygotowaç wszystko w celu rozmieszczenia adeptów, na których wk∏adano obowiàzek obserwowania cudotwórczej i tajemnej materii, b´dàcej jakby ˝yciodajnym sokiem dla wszystkich boskich stworzeƒ. Pomimo ca∏ych milionów, lat, poÊwi´conych upartemu badaniu i poznawaniu niezliczonych w∏aÊciwoÊci owej pot´˝nej si∏y – ˝yciowej esencji WszechÊwiata – zadziwiajàca moc jej w dalszym ciàgu nie by∏a jeszcze dostatecznie znana i na nowej planecie hierofanci napotykali ju˝ niektóre, ró˝niàce si´ od poprzednich, zwiàzki chemiczne. Wobec tego zachodzi∏a koniecznoÊç dalszych badaƒ naukowych i znaczna liczba magów i magiƒ, uwieƒczonych ju˝ dwoma promieniami wiedzy, ch´tnie przyj´∏a obowiàzki d∏ugotrwa∏ego przebywania w samotnoÊci w podziemnych grotach, gdy tylko zostanà one przygotowane do zamieszkania aby poÊwi´ciç si´ tam nauce i badaniom. Nie mniej energicznie przystàpiono do otwarcia ró˝nych szkó∏ wtajemniczenia. Po dokonaniu odpowiedniej selekcji wÊród ziemian, nieliczni z nich okazali si´ zdolnymi do wy˝szego wtajemniczenia; pozostali zaÊ byli rozmieszczeni po ni˝szych szko∏ach, w których przygotowywano urz´dników administracyjnych, rzemieÊlników, rolników i artystów. Magowie, stosownie do swoich wymagaƒ i umiej´tnoÊci, zatrzymali w swoich r´kach kierownictwo szkó∏ i nauczali w nich, a szko∏y ˝eƒskie zosta∏y powierzone maginiom. Zaj´ty trudnà i skomplikowanà pracà w celu skompletowania i uporzàdkowania dokumentów, zebranych i przywiezionych z ziemi przez wygnaƒców. Dachir by∏ zwolniony od wyk∏adania w szko∏ach, jak równie˝ Supramati, który przyjà∏ na siebie obowiàzek zbudowania i urzàdzenia pomieszczeƒ dla staro˝ytnych skarbów nauki i literatury, przywiezionych z umar∏ej planety. Lecz choç nie mieli oni wyk∏adów w wielkich szko∏ach, to jednak ka˝dy z nich mia∏ kilku ulubionych uczniów, których uÊwiadamia∏ w dziedzinie nauki i duchowego doskonalenia si´. Kalityn sta∏ si´ powoli ulubionym uczniem Dachira, który darzy∏ go sympatià i wyró˝nia∏ m∏odego uczonego ze wzgl´du na jego gorliwoÊç, sta∏oÊç i skromnoÊç, z jakà ten˝e dla prawdziwej wiedzy wyrzek∏ si´ swojej poprzedniej “nauki”. Dachir nierzadko zabiera∏ go ze sobà na wycieczki i codziennie wieczorem poÊwi´ca∏ mu jeszcze drugà godzin´ na pogaw´dk´, co stanowi∏o dla ucznia najszcz´Êliwszà chwil´ dnia. Jeszcze w czasie ˝ycia na Ziemi Kalityn zapali∏ si´ do botaniki, a teraz opracowywa∏ zielnik z nieznanych mu roÊlin nowego Êwiata i uk∏ada∏ je wed∏ug gatunków. Na proÊb´ Dachira Udea, jako znajàcy ju˝ flor´ planety – pomaga∏ mu i kierowa∏ jego pracami. Pewnego razu, po powrocie z botanicznej wycieczki, Kalityn przyszed∏ wieczorem do Udei i pokaza∏ mu dziwnà roÊlin´. By∏ to maleƒki bukiet czerwonawo–rudych cienkich i gibkich ga∏àzeczek z maleƒkimi listeczkami i wielkim korzeniem o jaÊniejszym, prawie pomaraƒczowym kolorze. Korzeƒ ów formà swojà w zadziwiajàcy sposób przypomina∏ ludzkie cia∏o. Pseudo–nogi i r´ce zakoƒczone by∏y mnóstwem cieniutkich i d∏ugich wyrostków, a przedziwnie sformu∏owana g∏owa posiada∏a jakby prawdziwà twarz z nosem, ustami, czo∏em z trzema wg∏´bieniami, przedstawiajàcymi zupe∏nie jakby troje oczu, rozmieszczonych podobnie jak u jaskiniowego cz∏owieka. – Znalaz∏em przypadkiem t´ niezwyk∏à roÊlin´ – opowiada∏ Kalityn - w górnej dolinie, którà poleci∏eÊ mi zbadaç. Ros∏a ona w cieniu ska∏y, a poniewa˝ dotychczas jeszcze nie widzia∏em podobnej roÊliny, zapragnà∏em wi´c zerwaç jà, lecz w tej˝e chwili uczu∏em sparzenie w r´ce i uk∏ucie, jakby od pocisku elektrycznego. Wówczas bardzo mnie to zainteresowa∏o i za wszelkà cen´ postanowi∏em roÊlin´ t´ zabraç. Rozgrzeba∏em wi´c woko∏o niej ziemi´ i choç z niema∏ym trudem, wyciàgnà∏em ten korzeƒ. Lecz wyobraê sobie, ˝e kiedy go ciàgnà∏em, korzeƒ ów jakby si´ wzdryga∏ i wydawa∏ trzask, podobny do g∏uchychy j´ków. Ze zrozumia∏ym zdumieniem zczà∏em go oglàdaç bli˝ej i nagle przypomnia∏em sobie, ˝e na Ziemi równie˝ istnia∏a roÊlina, podobna kszta∏tem do ludzkiego cia∏a tylko z daleko mniejszym korzeniem. Nazwyno jà Mandragorà. W moich czasach wprawdzie nie by∏o ju˝ jej, lub te˝ nie znajdowano wcale, lecz czyta∏em opis w starych botanicznych ksià˝kach i widzia∏em jej rysunek.
63
RoÊlin´ t´ nazywano tajemnà i przypisywano jej niezwyk∏e w∏asnoÊci lecznicze oraz opowiadano o niej najró˝niejsze legendy. – Legendy nigdy nie bywajà zupe∏nie bezpodstawne i niewàtpliwie zawsze kryjà w sobie ziarno prawdy, a czas i wyobraênia przyozdabia je w nowe szczegó∏y i skutkiem tego zmienia – odpowiedzia∏ z uÊmiechem Udea. – RoÊlina ta i wiele innych tego rodzaju istnieƒ, zawiera w sobie tajemne w∏aÊciwoÊci, lecz aby to dok∏adnie objaÊniç musimy cofnàç si´ do bardzo odleg∏ej przesz∏oÊci. To, co widzisz teraz na tej ziemi, ca∏a jej flora, fauna i ludzie – wszystko to sà udoskonalone produkty prac, przez ciàg milionów lat, natury i rozumów, które rzàdzà chaotycznymi ˝ywio∏ami. Wola ich wywo∏a∏a z aury Ziemi olbrzymie, nieociosane obrazy, które nast´pnie s∏oneczne ciep∏o ucieleÊni∏o i odbarzy∏o ogromnà fizyczynà si∏à. Istoty te – wcielenie pierwotnych si∏ – b´dàc nieokrzesanymi i nieÊwiadomymi pracownikami, kierowanymi zdyscyplinowanym rozumem, stajà si´ pot´˝nymi pomocnikami; wtedy pracujà one czynnie w tych ˝ywio∏ach z których wysz∏y, aby zlaç je (˝ywio∏y) z ziemià i spowodowaç niezb´dnà wzajemnà wymian´. Przez ciàg d∏ugich wieków takiej pracy, te eteryczne istoty do tego stopnia przesycajà si´ ci´˝kimi miazmatami ziemskiej aury, ˝e ju˝ nie mogà podnieÊç si´ w powietrze i przygwo˝d˝one swoim ci´˝arem do ziemi, zapuszczajà w niej korzenie, zachowawszy po cz´Êci nabyte podobieƒstwo do cz∏owieka. Przez pewien czas, owe istoty – amfibie tworzà specjalnà faun´; lecz wi´ksza cz´Êç ich ginie w czasie geologicznych przewrotów, a inna znów pod wp∏ywem s∏onecznego ciep∏a i ˝ywio∏ów, zmienia swój zewn´trzny wyglàd, stajàc si´ coraz bardziej i bardziej g´stà. Niektóre z nich ostatecznie zag∏´biajà si´ w ziemi´; inne znów na odwrót, oddzielajà si´ od niej, stajà si´ pe∏zajàcymi lub wijàcymi si´, s∏owem – wybierajà sobie innà drog´ rozwoju. Lecz Êwiecàcy nad czo∏em eterycznych istot p∏omieƒ, który w ogóle s∏u˝y za organ wzroku dla natur znajdujàcych si´ w stanie fluidycznym, dwóch lub trzech oczu. Zresztà, by∏oby zbyt d∏ugie i zawi∏e opisywanie ró˝norodnych form tych dziwnych istot. Mówi∏eÊ wi´c o Mandragorze? Otó˝ nadmieni´ ci, ˝e na naszej zmar∏ej Ziemi by∏a i inna jeszcze dziwniejsza roÊlina mi´so˝erna, która po˝era ludzi oraz zwierz´ta, je˝eli je mog∏a dosi´gnàç swoimi roÊlinnymii pazurami. – Jakie˝ to wszystko ciekawe i interesujàce! Jakie nieoczekiwane Êwiat∏o rozlewa si´, rozjaÊniajàc tajemnice budowy Êwiata i ewolucj´ istot! – powa˝nie i w zamyÊleniu przemówi∏ Kalityn. – Tak, ca∏a przyroda – to otwarta ksi´ga, na stronicach której nakreÊlone sà wszystkie stadia rozwoju wielkiej ziemskiej maszyny ze wszystkim, co na niej ˝yje, a trzeba znaleêç klucz do tego alfabetu. Prostak zaplàtuje si´ i gubi wÊród powodzi praw wydajàcych mu si´ najbardziej skomplikowanymi; a w samej rzeczy sà one bardzo proste i dzia∏ajà wed∏ug jednego planu. Czy˝ na przyk∏ad, nogi i ∏apy niektórych zwierzàt, lub nawet nasze koƒczyny, nie podobne sà do korzeni? Jest to przecie˝ najwyraêniejszy Êlad ewolucji, lecz nikt na to nie zwraca uwagi – zakoƒczy∏ dobrodusznie Udea. Takie i tym podobne rozmowy sprawia∏y na Kalitynie g∏´bokie wra˝enie, dlatego te˝ goràco pragnà∏ poznaç i g∏´biej zbadaç zdumiewaijàce go tajemnice tworzenia. Pewnego razu podczas zwyk∏ej pogaw´dki z Dachirem, zdradzi∏ mu swoje pragnienie poznania i dostàpienia wtajemniczenia. Mag z mi∏oÊcià spojrza∏ na niego i rzek∏: – Twoje pragnienia, mój synu, sà s∏uszne i godne pochwa∏y, lecz wszystko dzieje si´ w odpowiednim czasie. Nie zapominaj o tym, ˝e poÊpiech jest oznakà niedoskona∏oÊci i nie przestawaj gorliwie i usilnie pracowaç. Gdy tylko b´dziesz dostatecznie przygotowany, oznacz´ ci prób´ samotnoÊci, a je˝eli wype∏nisz jà z godnoÊcià, b´dzie to wielkim krokiem naprzód. – Wybacz mi, nauczycielu, lecz ja nie rozumiem celu samotnoÊci. Niewàtpliwie pomaga ona skupiaç si´ na modlitwie, lecz czy˝ sama tylko modlitwa podniesie mnie w nauce i wiedzy i czego˝ mog´ nauczyç si´ sam jeden, bez pomocy nauczyciela, któryby mnie uÊwiadamia∏? – strwo˝ony i zmieszany zapyta∏ Kalityn.
64
– Mylisz si´, bowiem samotnoÊç sama przez si´ jest pot´˝nym i màdrym kierownikiem. Sama ze sobà, majàc za towarzyszów tylko ˝ywio∏y, umys∏ przechodzi po przez dziwne wtajemniczenia; nauczycielami jego stajà si´, wówczas si∏y naury, które odpowiadajà mu na pytania, jakie zadaje mózg poszukujàcego. SamotnoÊç i milczenie – to dwie wielkie dêwignie, które s∏u˝à do wydobywania si´ si∏ astralnych. Âwiat∏o potrzebuje powietrza dla rozprzestrzenienia si´ i Êwieca gaÊnie w nazbyt szczup∏ej przestrzeni; tak te˝ i Êwiat∏o wewn´trzne podlega temu samemu prawu. W ci´˝kich, g´stych i nazbyt materialnych emanacjach t∏umu, myÊl staje si´ ci´˝ka, wewn´trzne Êwiat∏o przyçmiewa si´ i nawet gaÊnie; natomiast w g∏´bokim milczeniu samotnoÊci, z dala od ci´˝kich i zamàcajàcych wp∏ywów ludzkiego stada, cz∏owiekowi daleko l˝ej jest skupiç w samotnoÊci ca∏à pot´˝nà si∏´ swoich myÊli i skierowaç je w po˝àdanym celu. Wiesz ju˝ wszak o tym, ˝e tak zwyk∏y cz∏owiek, jako te˝ i mag, sami stwarzajà armie myÊli, które powinny im s∏u˝yç – “a gdzie przewodnik – tam i jego towarzysze”. – Tak mówi przys∏owie. Tylko w samotnoÊci staje si´ zrozumia∏ym, jakà niezwyk∏à dynamicznà maszyn´ stwarzasz, jakà olbrzymià prac´ mo˝e wykonaç jeden cz∏owiek, uzbrojony w wiedz´, si∏´ woli i duchowe Êwiat∏o. Na podobieƒstwo s∏onecznego promienia, promieƒ jego rozumu zdolny jest obejmowaç bezgraniczne przestrzenie i mo˝e zaostrzaç wszystkie jego zmys∏y, upoÊledzone u zwyk∏ego cz∏owieka. Jednym s∏owem w ko∏owrocie Êwieckiego ˝ycia, myÊl stwarza istoty chytre, kuszàce lub nikczemne; natomiast w samotnoÊci i milczeniu – zr´cznych i pot´˝nych pomocników, którzy przyniosà po˝ytek i ods∏u˝à wiernà s∏u˝b´ w pracy doskonalenia si´ … Kalityn s∏ucha∏ Dachira z p∏omiennym spojrzeniem i nagle zawo∏a∏ z uniesieniem: – Mówi∏eÊ, nauczycielu, ˝e oczekuje mnie ˝ycie w ciàgu kilku tysiàcleci? Czasami myÊl ta trwo˝y mnie i obawiam si´, aby nie straciç zmys∏ów; czasami zaÊ, jak na przyk∏ad w tej chwili, czuje si´ niewypowiedzianie szcz´Êliwym, kiedy sobie uÊwiadomi´, ˝e mam do dyspozycji taki ogrom czasu dla poznania tylu wielkich cudownych tajemnic. Lecz tak chcia∏bym pojàç, czy jest w zasadzie owa tajemna materia, która nik∏e cia∏o cz∏owieka obdarza takà ˝ywio∏owà si∏à ˝ycia, ˝e mo˝e ono oprzeç si´ prawu zniszczenia omal do nieskoƒczonoÊci. Wybacz mi, nauczycielu, je˝eli zadaj´ ci takie pytania, na które w tej chwili nie mo˝esz mi odpowiedzieç. – Nie mój przyjacielu, twoje pragnienie poznania prawdy jest tak s∏uszne, ˝e ch´tnie udziel´ ci krótkiego objaÊnienia. Co si´ zaÊ tyczy sprawy zbadania wszystkich w∏aÊciwoÊci i sposobów stosowania tej tajemnej materii, wype∏niajàcej WszechÊwiat i stanowiàcej jàdro, na którym kszta∏tujà si´ wszystkie planety i która jest sokiem ˝ywotnym Êwiatów i istot – tego nikt jeszcze dotychczas nie zbada∏. Materia ta, zwana przez nas pierwotnà esencjà, przedstawia jakby tchnienie niewypowiedzianej Istoty, której nikt nie zna i nie mo˝e dosi´gnàç, Ona zaÊ bez przerwy pracuje za tajemnà zas∏onà, otoczonà nieprzebytym ogniem. Tchnienie to zawiera w sobie wszystko: – dêwi´k, barw´, Êwiat∏o, aromat – ukazuje si´ pod postacià lekkiej mg∏y, wibracja przechodzàcej poj´cie ludzkie i przekszta∏ca si´ w p∏ynny ogieƒ, a nast´pnie rozlewa si´ olbrzymimi kroplami, które unoszà si´ w przestrzeni do czasu , dopóki nie zbierze si´ galaretowata substancja, która obcià˝a i zwalnia nie dajàcà si´ opisaç szybkoÊç wibracji. Owa galaretowata masa – mówi´ “galerowata”, jedynie dla porównania, bowiem subtelnoÊç tej materii nie daje si´ wyraziç s∏owami – przechodzi nast´pnie w ruch kolisty, powoli g´stnieje i wype∏nia astralnà form´, która momentalnie zosta∏a nakreÊlona przez jednego z budowniczych planetrarnego systmu. Wielki pracownik i mierniczy przestrzeni, swoim pot´˝nym rozumem nakreÊla geometryczne figury drogi, po której nast´pnie muszà post´powaç wielkie i ma∏e planety formujàcego si´ systemu. Pierwsze tworzà si´ i zajmujà swoje miejsca olbrzymie aglomeraty, które my nazywamy s∏oƒcami; ich ogniste promienie podtrzymujà w pracy pierworodnà materi´, która paruje i rozprasza si´ pod ich dzia∏aniem, przesycajàc sobà i o˝ywiajàc wszystkie atomy materii. Tam gdzie s∏oneczne promienie nie dosi´gajà pierwotnej materii, ona pozostaje w stanie bezczynnym, jak np, w olbrzymich przestrzeniach pomi´dzy wysepkami planetarnych systemów. S∏oneczne ciep∏o osusza galaretowatà materi´, która zawiera w sobie astralnà form´ wszystkiego: –
65
kamieni, roÊlin, zwierzàt, – i budzi w niej ˝ywotne czynnoÊci pierwotnej materii. Weêmy, na przyk∏ad, jajko. Kszta∏t ptaka jest niewidzialnie zawarty ju˝ w samej jego materii. Ciep∏o osusza bia∏ko i niewidzialna przed tym forma staje si´ widzialnà; atom pierwotnej materii, wszczepiony przez ogieƒ zap∏adniajàcy i pobudzajàcy do dzia∏ania za pomocà ciep∏a, przyciàga z przestrzeni niezb´dne mu materie dla formowania cia∏a, którego klisze by∏y ju˝ przygotowane i … praca skoƒczona: z jaja, s∏u˝àcego jakby za ko∏ysk´, wychodzi istota o okreÊlonej formie, zdolna rozwijaç si´ i nast´pnie rozmna˝aç. W zwyk∏ych organizmach owa ˝ywotna substancja znajduje si´ w okreÊlonej iloÊci i istnieje tak˝e okreÊlony przeciàg czasu, po up∏ywie którego zebrana na astralnej kliszy materia rozpada si´ i nast´puje to, co my nazywamy Êmiercià. Wprowadzona zaÊ w jakikolwiek organizm – roÊlinny, zwierz´cy, lub ludzki – w innej proporcji, materia ta nadaje mu zdolnoÊç nieustannego odnawiania komórek, tworzàcych jego organizm, podtrzymuje w nim m∏odzieƒczà si∏´ i energi´: a poniewa˝ pierwotna esencja zawiera w sobie wszystkie ˝ywio∏y, to te˝ wszystko przez nià nasycone – nie podlega ich dzia∏aniu. To w∏aÊnie stosuje si´ i do nas, nieÊmiertelnych. Nigdy si´ nie starzejemy, mo˝emy ˝yç ˝yciem planety i jesteÊmy wy∏àcznie zdolni do umys∏owej pracy. Lecz powróçmy do zwyk∏ego cz∏owieka. Jak i my posiada on mózg – t´ maszyn´, która poch∏ania najwi´kszà iloÊç pierwotnej si∏y, jaka rozlana jest po ca∏ym organiêmie, szczególnie je˝eli zajmuje si´ on czynnà pracà umys∏owà. U cz∏owieka zaÊ ograniczonego i leniwego owa pierwotna materia pozostaje w koÊciach i mi´Êniach, powi´kszajàc jego rozmiary i cz´sto si∏´ fizycznà. Przede wszystkim, cz∏owiek mo˝e przyciàgnàç ku sobie wi´kszà iloÊç pierwotnej materii przez ˝ycie wznios∏e, rozmyÊlania, a szczególnie przez wibracje modlitwy i ekstazy. Wówczas maszyna ludzka przyciàga i poch∏ania silne pràdy dobroczynnej si∏y, która sp∏ywa na cz∏owieka jakby ognistym deszczem; jego nerwowym system wstrzàsa si´, a niekiedy wyst´puje nawet zawrót g∏owy, gdy w cia∏o jego, aur´ i mózg przenikajà ˝ywotne kropelki, dajàce mu wielkà si∏´ i opromieniajàce astralnym Êwiat∏em. Tak si´ dzieje z ludêmi wtajemniczonymi, lecz Êmiertelnymi i Êwi´tymi, którzy podczas modlitewnego zachwytu sà przenikni´ci tà prawdziwie boskà si∏à, poniewa˝ sp∏ywa ona od Wszechmogàcego; otrzymujà oni wtedy mo˝noÊç dokonywania cudownych uzdrowieƒ i nawet – odnawiajàc ˝yciowà istnoÊç, mogà wskrzeszaç tych zmar∏ych, których astral niezupe∏nie jeszcze oddzieli∏ si´ od cia∏a. Nie darmo te˝ mówià, ˝e modlitwa pomaga i leczy dusz´ i cia∏o. Lecz w tym wypadku, niezb´dnym jest, aby modlitwa p∏yn´∏a z wiarà i si∏à, gdy˝ wówczas tylko wytwarza si´ ów chemiczny sk∏ad, przyciàgajàcy ∏ask´ Bo˝à, która staje si´ uzdrawiajàcym balsamem, zarówno dla modlàcego si´, jak i dla tego, za kogo si´ modlono. Wtajemniczeni dzia∏ajà tak˝e przy pomocy formu∏, zestawionych w ten sposób, ˝e wytwarza si´, ˝àdany chemiczny sk∏ad. Im wy˝sze sà ich wiadomoÊci, tym szersze i bardziej skomplikowane sposoby stosowania przez nich pierwotnej materii – tym pot´˝niejsza bywa walka z owà strasznà si∏à, która bezustannie Êciera si´ z pierwotnà materià. Chc´ w∏aÊnie wspomnieç o tej niszczycielskiej sile, która burzy i rozk∏ada wszystko, co pierwsza zbiera i jednoczy. Dwie si∏y wydzierajà sobie wzajemnie wszechÊwiat i nigdy ˝adna z nich nie mo˝e ostatecznie zwyci´˝yç. Materia, jednoczàca komórki, dajàca im ˝ycie i nakazujàca pracowaç, wznosi si´ do góry z∏otym i jasnym spiralem; zaÊ pràd niszczycielski, roz∏àczajàcy i rozk∏adajàcy, sp∏ywa tak˝e spiralem, lecz jest ciemny i ci´˝ki i zawsze stara si´ zniszczyç ˝yciotwórczy strumieƒ. Wielkie sà prawa, rzàdzàce WszechÊwiatem – jasne i proste, równie jak i boska màdroÊç; tylko ciemnota ludzka os∏ania mrokiem przyczyn´ rzeczy. Na niezachwianych niczym zasadach opiera si´ ca∏a budowa Êwiatów i pracujà wielcy s∏udzy Ojca Przedwiecznego, wykonawcy Jego woli. Najprostsza i najbardziej dost´pna cz´Êç praw tych znana jest niewtajemniczonej ludzkoÊci; lecz zamiast ˝eby korzystaç z nich i stosowaç je z umiarem, ona ich nadu˝ywa, a nadu˝ywanie takie nieuchronnie sprowadza za sobà cierpienia i Êmierç – zakoƒczy∏ Dachir, ˝egnajàc si´ z uczniem, który wyszed∏ bardzo skonsternowany i zatroskany.
66
Rozdzia∏ szósty Nie obejrzawszy si´ nawet na miasto magów – krain´ spokoju, harmonii i naukowych dociekaƒ, Abrasak skierowa∏ si´ w przestrzeƒ. Nad g∏owà iskrzy∏o si´ usiane gwiazdami dalekie niebo, a pod nim rozpoÊciera∏y si´ obszerne równiny i ciemne las zabronionej ziemi. Tam pozostawa∏y jeszcze w niewiedzy dzikie narody i w duszach ich dotychczas drzema∏y wszystkie nami´tnoÊci, które sàdzonym mu by∏o przebudziç; jak geniusz z∏a i nienawiÊci, dla zadowolenia swej w∏asnej pychy, naruszy on spokój cichych hord, wywo∏a krwawe starcia i rzuci na siebie wzajemnie ogromne masy tych mrówek. Skrzydlaty smok szybko przeszywa∏ powietrze i dawno ju˝ przekroczy∏ granice zakazanej ziemi, lecz Abrasak nie ustawa∏, pociàgany jakby jakimÊ nieÊwiadomym pragnieniem oddalenia si´ od magów, których zdradziecko porzuci∏. Po pewnym jednak czasie smok jego zaczà∏ zdradzaç zm´czenie i Abrasak postanowi∏ wylàdaç. S∏oƒce akurat wschodzi∏o, kiedy spostrzeg∏, ˝e znalaz∏ si´ w dolinie, otoczonej wysokimi, pokrytymi lasem górami. ´Mrok´ zaÊ – jak nazywa∏ swego smoka – usiad∏ na niewielkiej p∏aszczyênie, poros∏ej g´stà trwa∏à. Abrasak zeskoczy∏ na ziemi´ i zauwa˝y∏ w pobli˝u wejÊcie do jaskini, które prawie do po∏owy by∏o zas∏oni´te wijàcymi si´ roÊlinami; po chwili wszed∏ do niej. Jaskinia ta okaza∏a si´ doÊç obszernà. By∏o w niej du˝o powietrza, ziemi´ pokrywa∏ g´sty i mi´kki mech, a w jednej ze Êcian bi∏o êród∏o, które wàskim strumykiem przep∏ywa∏o przez jaskini´ i skalnà rozpadlinà sp∏ywa∏o w dolin´. Ucieszony Abrasak napi∏ si´ sam i napoi∏ smoka, a nast´pnie rozjuczy∏ go i puÊci∏ na traw´, dawszy mu przed tym wyj´te z kieszeni placuszki z màki. Wiedzia∏ on, ˝e “Mrok” nie odejdzie z placu na skutek zakazu, jaki mu uczyni∏ i spokojnie zaczà∏ przenosiç do jaskini skrzynie i paczki, a potem pomyÊla∏ o Êniadaniu. Nie opodal od wejÊcia ros∏o kilka drzew owocowych; Abrasak narwa∏ owoców i skosztowawszy stwierdzi∏, ˝e sà bardzo smaczne, nast´pnie wydoby∏ z tobo∏ka chleb i ser. Spo˝ywszy to skàpe Êniadanie, znu˝ony podró˝à, rozciàgnà∏ na mchu swój p∏aszcz, po∏o˝y∏ si´ na nim i wkrótce zasnà∏. By∏o ju˝ doÊç póêno, kiedy si´ przebudzi∏. Upewniwszy si´, ˝e “Mrok” spokojnie pasie si´ na polanie, który zobaczywszy go radoÊnie zatrzepota∏ skrzyd∏ami – Abrasak znów powróci∏ do jaskini, po∏o˝y∏ si´ z powrotem na mchu i zamyÊli∏ si´. Obecnie – jest ju˝ wolny; droga do przygód i dogodzenia swojej ambicji – by∏a otwarta i do tej pory nic nie zapowiada∏o pogoni magów; lecz mog∏o to przecie˝ nastàpiç i na myÊl o tym w g∏´bi jego duszy zbudzi∏a si´ trwoga. Pomimo ogromnej wiedzy i zdobytej si∏y magicznej, uÊwiadamia∏ on sobie, ˝e w porównaniu z wielkimi wtajemniczonymi – jest pigmejem, a wszak magowie rozporzàdzali si∏ami, które go mog∏y wsz´dzie dosi´gnàç i poraziç; zna∏ on zdumieajàce dzia∏anie tych si∏, chocia˝ nieznane mu by∏y jeszcze tajemnice rzàdzenia nimi. Lecz w ka˝dym razie, wszystko jedno, zabiç go przecie˝ nie mogà, gdy˝ jest nieÊmiertelny. Poniewa˝ jednak czas up∏ywa∏ i nic groênego nie przejawi∏o si´, to Abrasak powzià∏ przekonanie, ˝e magowie dumni ze swojej si∏y, po prostu pogardzili myÊlà przeÊladowania go i karania. I uÊmiechnà∏ si´ z∏oÊliwie: drogo zap∏acà oni za swoje zarozumia∏e postanowienie pozostawienia go w spokoju. By∏ on po prostu zaÊlepiony szalonà nami´tnoÊcià i w duszy jego dotychczas nie zbudzi∏o si´ uczucie mi∏oÊci, ani wdzi´cznoÊci do tych, którzy go uratowali, nauczyli i wyposa˝yli w wiedz´. Wiedz´ t´ chcia∏ on teraz wykorzystaç na ich szkod´; na wspomnienie zaÊ o Ur˝ani i Narajanie krew uderzy∏a mu do g∏owy i twarz poczerwienia∏a. Wysi∏kiem woli Abrasak pokona∏ wewn´trznà burz´. Musia∏ teraz dzia∏aç, a nie marzyç i aby jak najpr´dzej osiàgnàç cel nie nale˝a∏o traciç drogiego czasu. Kiedy s∏oƒce chyli∏o si´ ku zachodowi, zalewajàc purpurà i z∏otem wierzcho∏ki gór, plan jego by∏ ju˝ gotowy lecz, aby go mo˝na by∏o wype∏niç, nale˝a∏o zaczekaç do nocy. By∏ on sam jeden, a dla szybkiego urzeczywistnienia powzi´tych zamiarów, potrzebni byli pomocni-
67
cy dostatecznie rozumni, zdolni pojmowaç i wype∏niaç jego polecenia. Lecz skàd ich wziàç? Pomi´dzy przywiezionymi ziemianami znaleêliby si´ tacy, lecz w tej chwili by∏o to dla niego nieosiàgalne … Jednak˝e, mimo wszystko, po krótkim namyÊle, przebieg∏y i Êmia∏y umys∏ niebezpiecznego czarownika znalaz∏ rozwiàzanie zadania. Wzmocniwszy si´ troch´ skromnym posi∏kiem, postanowi∏ poÊwi´ciç reszt´ gasnàcego dnia na obejrzenie miejscowoÊci i idàc wzd∏u˝ p∏ynàcego strumyka, zszed∏ w dolin´, gdzie zobaczy∏ du˝e jezioro, os∏oni´te ska∏ami. Nieopodal od brzegu odkry∏ jeszcze drugà jaskini´, cokolwiek mniejszà od poprzedniej, lecz która wydawa∏a mu si´ wygodniejsza i bardziej odpowiednia dla zamierzonego dzie∏a. Nie tracàc czasu, rozpoczà∏ on swoje przygotowania i w tym celu powróci∏, aby przynieÊç niezb´dne przedmioty. Przede wszystkim wydoby∏ czerwony obrus z wyszytymi na nim kabalistycznymi znakami i naktry∏ nim kup´ nazbieranych przed tym kamieni, a woko∏o ustawi∏ w formie trójkàta trzy czerwone Êwiece; nast´pnie na maleƒkim ognisku rozrzuci∏ aromatyczne zio∏a i do kryszta∏owego kielicha nala∏ wina. U wej Êcia do jaskini zawiesi∏ metalowy dzwon, mieniàcy si´ wszystkimi barwami t´czy, a do jego serca przywiàza∏ sznurek. Uczyniwszy to, zaczà∏ wyczekiwaç odpowiedniej chwili, patrzàc na maleƒki, wiszàcy na z∏otym ∏aƒcuszku zegarek, otrzymany kiedyÊ w podarunku od Narajany. Gdy nadesz∏a pó∏noc, wyjà∏ z ma∏ego pude∏ka flakon z pierwotnà esencjà i wla∏ kilka kropel do kielicha z winem; w tej chwili wino wzburzy∏o si´ i jakby zap∏on´∏o, a nast´pnie, kiedy zakry∏ kielich, zawartoÊç jego przyj´∏a postaç p∏ynnego ognia. Uczyniwszy to Abrasak rozebra∏ si´, zawiesi∏ na szyi czerwonà, emaliowanà gwiazd´ i talizman w kszta∏cie napierÊnego znaku, zaÊ na kamieniu obok siebie po∏o˝y∏ otwartà ksi´g´ z zakl´ciami. Podniós∏szy nast´pnie ponad g∏ow´ ber∏o o siedmiu w´z∏ach zaczà∏ nim zataczaç kr´gi, dopóki na koƒcu ber∏a nie ukaza∏ si´ czerwony p∏omieƒ, który zapali∏ Êwiece. Wówczas Abrasak pok∏oni∏ si´ na wszystkie cztery strony Êwiata i zaÊpiewa∏ rytmicznà pieʃ, przy czym w odpowiednich ust´pach do Êpiewu akompaniowa∏ sobie dzwonieniem dzwonu. Po chwili niebo pokry∏o si´ ciemnymi chmurami i rozszala∏a si´ silna burza; grzmot hucza∏, pioruny uderza∏y, oÊlepiajàce b∏yskawice przecina∏y niebo, woda w jeziorze zawrza∏a i na jego wzburzonych falach, które z trzaskiem rozbija∏y si´ o ska∏y, jakby w szalonym taƒcu wirowa∏y b∏´dne ognie. Lecz silny i dêwi´czny g∏os Abrasaka zag∏usza∏ szum szalejàcych ˝ywio∏ów; nie przestawa∏ dzwoniç, wymawiajàc zakl´cia, a na ciemnym niebie b∏yskawice zakreÊla∏y teraz geometryczne i hierogilificze znaki. Nagle ukaza∏o si´ zielonawe Êwiat∏o, a na jego bia∏awym tle zarysowa∏y si´ cztery dziwne figury. Jedna z nich by∏a czerwona, jakby z rozpalonego metalu, z wielkimi ognistymi skrzyd∏ami; druga – szarawa, mglista z falujàcymi skrzyd∏ami z nieokreÊlonymi rysami i jasnà b∏´kitnawà gwiazdà; trzecia – zielonawa z ciemnym odcieniem, burzy∏a si´ zupe∏nie jakby morze i na g∏owie mia∏a koron´, przypomiajàcà kszta∏tem grzebieƒ fal; wreszcie czwarta – kar∏owata, czarniawa, jakby upstrzona purpurowymi szkar∏atnymi ˝y∏ami, nosi∏a na g∏owie przepask´, ozdobionà jakby rubinami, szmaragdami i ametystami, a poÊrodku owej przepaski p∏onà∏ jasny ogien. Na wezwanie pot´˝nego czarodzieja zjawili si´ czterej geniusze ˝ywio∏ów. – Czego od nas ˝àdasz, synu Ziemi? Wypowiedziane przez ciebie straszne zakl´cia Êwiadczà o twojej mocy – da∏ si´ s∏yszeç gard∏owy, jakby z oddali dochodzàcy g∏os. – Prosisz, aby armie ˝ywio∏owych duchów po∏àczy∏y si´ z tobà, aby okazywa∏y pos∏uszeƒstwo i s∏u˝y∏y ci? Niech si´ stanie wed∏ug twego ˝yczenia, poniewa˝ wielka jest twoja si∏a – odpowiedzia∏ drugi g∏os na proÊb´ Abrasaka. R´ce czterech geniuszów z∏àczy∏y si´ w r´kach Abrasaka, a nast´pnie pojawi∏y si´ mgliste t∏umy duchów ˝ywio∏ów i na magicznym berle z∏o˝y∏y przysi´g´ wiernoÊci i pos∏uszeƒstwa swemu nowemu w∏adcy. Z g∏uchym trzaskiem znikli geniusze, a mgliste chmury duchów ˝ywio∏ów otoczy∏y Abrasaka, oczekujàc jego rozkazów. – Oddalcie si´ duchy ziemi, ognia i wody; a wy, duchy powietrza, pozostaƒcie i wys∏uchajcie moich
68
rozkazów. Wymieni∏ d∏ugà list´ imion i nast´pnie doda∏: – Idêcie, wyszukajcie wymienione przeze mnie duchy i przyprowadêcie ich tutaj. Jakby zmiecione przez wiatr, znik∏y duchy powietrza, a Abrasak usiad∏ na kamieniu i otar∏ pot, Êciekajàcy mu po twarzy. Niepokojàca t´sknota Êcisn´∏a mu serce. Ci, których wymieni∏, byli to jego dawni przyjaciele, pomocnicy, towarzysze broni i intryg w dawnych prze˝ycia, dzi´ki którym zdoby∏ tron; pomimo to skoƒczy∏oby si´ wszystko szubienicà, gdyby go nie uratowa∏ Narajana. Jednak˝e, mimo wszystko, to byli czynni i energiczni, przedsi´biorczy i przebiegli wspó∏pracownicy, tacy w∏aÊnie, jakich potrzebowa∏ w obecnej chwili przy zak∏adaniu zamierzonego paƒstwa. Lecz czy uka˝à si´ oni, czy przyjdà? Nauka dowiod∏a mu, ˝e cz´Êç z nich by∏a ju˝ dawno dezinkarnowana, lecz wywo∏aç ich jednak˝e nie uda∏o mu si´ z przyczyn nieznanych. Znów zaczà∏ wymawiaç zakl´cia i patrzy∏ na jezioro i nagle pos∏ysza∏ niejasny szum, który powoli wzmaga∏ si´ i przechodzi∏ w g∏uchy grzmot. Woda zawrza∏a, a po falach wzburzonych zacz´∏y skakaç szybko zbli˝ajàce si´ ró˝nobarwne iskry. Abrasak wyprostowa∏ si´, zadr˝a∏, podniós∏ r´ce i nakreÊli∏ nimi w powietrzu kabalistyczne znaki, które zap∏on´∏y fosforycznym Êwiat∏em. Skakajàce teraz wokó∏ niego ogniki zamgli∏y si´, a nast´pnie przyj´∏y ludzkie kszta∏ty i b∏yszczàce ich oczy skierowa∏y si´ ku niemu. – Dawni moi przyjaciele i wspó∏towarzysze! Przywo∏a∏em was, aby uczyniç wam pewnà propozycj´. Czy chcecie wcieliç si´ znów w ludzkie cia∏o i upajaç si´ radoÊciami ˝ycia, zamiast b∏àdziç w przestrzeni? Czy w zamian za to zgadzacie si´ pomóc mi podbiç i ujarzmiç dzikie hordy, zamieszkujàce t´ ziemi´, a je˝eli zajdzie potrzeba, to i walczyç razem ze mnà? – Powróç nam ˝ycie z jego dobrodziejstwami, a my pomo˝emy ci staç si´ najpot´˝niejszym królem tej planety – odpowiedzia∏y, dêwi´czàce nami´tnym pragnieniem g∏osy. – Dzi´kuj´ wam, przyjaciele; ˝yczenie wasze b´dzie spe∏nione. Lecz czemu˝ nie przyprowadziliÊcie wszystkich wywo∏anych przeze mnie? – rzek∏ surowo, zwracajàc si´ do widmowych istot, krà˝àcych oko∏o nowych jego s∏ug. – W∏adco! Jednych nie ma wÊród przywiedzionych tutaj dusz, gdy˝ pozosta∏y i ˝yjà na umar∏ej Ziemi, a drudzy znów znajdujà si´ wÊród ziemian, przywiezionych tutaj przez magów, lecz nam nie wolno przenikaç na ich obszar – da∏y si´ s∏yszeç dziwne, s∏abe i urywane g∏osy. Abrasak zawrza∏ szalonym gniewem, lecz opanowa∏ si´. Podszed∏ do paleniska, po∏o˝y∏ na nie w´gle, które natychmiast rozpali∏y si´ do bia∏oÊci, a kiedy skropi∏ je p∏ynem z kielicha, wówczas buchnà∏ g´sty dym krwawo–czerwonego koloru, a woko∏o powia∏o odurzajàcym aromatem. Jak ogieƒ przyciàga owady, tak i grupka owych cieni rzuci∏a si´ w dym i na mgnienie oka skry∏a si´ w nim. A kiedy po chwili dym si´ rozwia∏, woko∏o trójnogu ukaza∏y si´ postacie dwudziestu ludzi. Ich zg´szczone cia∏a zupe∏nie podobne by∏y do zwyk∏ych ˝ywych cia∏ i wszyscy skwapliwie podeszli do Abrasaka. – A teraz weêcie ten kielich – rzek∏ on – i ka˝dy z was niech si´ z niego napije. Ten boski napój obdarzy was ˝ywotnà si∏à i d∏ugowiecznym ˝yciem. Wszyscy chciwie si´ napili i upadli na ziemi´, jakby doznali zawrotu g∏owy. Lecz by∏a to s∏aboÊç tylko chwilowa i kiedy znów powstali na nogi, byli to ju˝ ludzie ˝ywi, pe∏ni si∏, energii i m´stwa. Wyciàgn´li r´ce do Abrasaka i dzi´kowali mu za taki nieoceniony dar. Powita∏ on ich przyjacielsko, a jednego nawet goràco uca∏owa∏. – Znów jesteÊmy razem, przyjaciele, aby pracowaç i zwyci´˝yç przeznaczenie. Lecz czy˝ mo˝na by∏o przypuszczaç, Janie d`Igomerze, kiedy powstaƒcy zabili ci´ przy moim boku, ˝e spotkamy si´ znów w nowym Êwiecie?!… – W którym ty, królu mój i bracie, sta∏eÊ si´ bogiem, obdarzajàcym ˝yciem, a przy tym zupe∏nie nie zmieni∏eÊ si´. Pozosta∏eÊ takim, jakim by∏eÊ i wówczas, a ja od tej pory prze˝y∏em ju˝ nie jedno ˝ycie – odrzek∏ weso∏o cz∏owiek, noszàcy imi´ Jana d`Igomera – Je˝eli nie zmieni∏em si´ powierzchownie, to jednak zmieni∏em imi´. Nazwam si´ teraz Abrasakiem i jestem zbiegiem – buntownikiem, który wyrwa∏ si´ z miasta – wi´zienia, zamieszka∏ego przez szajk´ ty-
69
ranów. Lecz zanim cokolwiek przedsi´weêmiemy, przyjaciele z przestrzeni, opowiem ciekawe zdarzenia, które przywiod∏y mnie tutaj. – Dzi´kujemy za zaufanie, lecz je˝eli chcesz uwieƒczyç swoje dobrodziejstwa, to daj nam jeÊç. Po prostu umieram z g∏odu, a spodziewam si´, ˝e i wszyscy przyjaciele czujà to samo – zauwa˝y∏ jeden z ucieleÊnionych, wysoki i barczysty, o czerwonym obliczu i niewàtpliwie herkulesowej sile. S∏owa te wywo∏a∏y ogólny Êmiech, po czym Abrasak zawo∏a∏: – Randolf w niczym nie zmieni∏ swoich dawnych apetytów, lecz w obecnej chwili mog´ was ugoÊciç zaledwie bardzo skromnym Êniadaniem. Czym chata bogata – tym rada. Chodêmy tymczasem do mojego tymczasowego mieszkania i zanieÊmy tam wszystkie znajdujàce si´ tu przedmioty; tam, na górze, ka˝´ podaç wszystko, co posiadam najbardziej po˝ywnego. Doszed∏szy do jaskini, Abrasak zatrzyma∏ przyjació∏ u wejÊcia, a sam wszed∏ i wymówi∏ zakl´cia, rozkazuj´ swoim niewidzialnym s∏ugom przynieÊç mo˝liwie najbardziej po˝ywne Êniadanie. Po kilku chwilach da∏ si´ s∏yszeç trzask, podobny do szelestu suchych liÊci pod nogami, a wpowietrzu zawirowa∏y ogniste i mgliste kule; nast´pnie ukaza∏a si´ szarawa masa, otoczona powiewami istotami, poczym wszysto woko∏o rozproszy∏o si´ natychmiast. Wówczas na ziemi da∏y si´ zauwa˝yç rozstawione na szerokich liÊciach, stanowiàcych obrus, garnki, koszyk i talerze z drzewa, s∏omy i kory: wszystko to by∏o prymitywne zarówno pod wzgl´dem formy jak i wykonania. W naczyniach tych znajdowa∏y si´ ró˝ne owoce, kilka surowych ryb, miód w plastrach, mleko, lekko fermentujàcy sok owocowy i wreszcie najbardziej realne i materialne po˝ywienie stanowi∏a du˝a ˝ywa koza, mocno zwiàzana, aby nie mog∏a si´ ruszaç. – Gotowe przyjaciele. Musicie tymczasem zadowoliç si´ tym skromnym jedzeniem, poniewa˝ na ziemi tej nie istniejà jeszcze kuchnie, w których moje duchy mog∏yby przyrzàdziç po˝ywienie; a w mieÊcie tyranów, choç jest tam wszystkiego w obfitoÊci – naczynia i wszelkie smaczne rzeczy – nie mo˝na si´ niczym po˝ywiç – zauwa˝y∏ Abrasak z grymasem, przytwierdzajà do Êciany zrobine przezeƒ kule, które rozjaÊnia∏y jaskini´ jasno–b∏´kitnym Êwiat∏em. Teraz dopiero mo˝na by∏o dostrzec, ˝e wspó∏towarzysze Abrasaka, wywo∏ani z przestrzeni si∏à pierwotnej esencji, byli to ludzie pi´kni, w kwiecie wieku i si∏, o inteligentnych obliczach i Êmia∏ym spojrzeniu. Abrasak uczyni∏ dobry wybór; z takimi pomocnikami móg∏ wiele przedsi´braç. Ów, który zwa∏ si´ Randolfem, obejrza∏ przygotowane prowianty i zdecydowa∏, ˝e sà mo˝liwe do zjedzenia, lecz doda∏, i˝ jakkolwiek ryba i zwierz´ równie˝ przeznaczone na spo˝ycie, to przecie˝ surowe nie dadzà si´ zjeÊç i dla przyrzàdzenia ich zaproponowa∏, ˝e mo˝e przygotowaç niez∏à uczt´, je˝eli w∏aÊciciel ich u˝yczy ognia. Abrasak zapali∏ kilka smolnych ga∏´zi i poleci∏ przyjacielowi czyniç wszystko, co mu si´ podoba, poczym Randolf z kilku innymi przyjació∏mi wyszli z jaskini. Po up∏ywie niespe∏na godziny przyjaciele zasiedli woko∏o dymiàcej si´ pieczeni, której nie jedli, tylko Abrasak i Jan d`Igomer. Po Êniadaniu Abrasak oÊwiadczy∏, ˝e proponuje przyjacielom, aby skorzystali z tego, czego dawno byli pozbawieni – ze snu – daru niebieskiego, bez którego ziemski cz∏owiek nie by∏by w stanie znosiç ani cierpieƒ, ani radoÊci ˝ycia. Rad´ jednog∏oÊnie pochwalono i ju˝ po chwili g∏oÊne chrapanie Êwiadczy∏o, ˝e emigranci astralnego Êwiata upajali si´ pierwszym dobrodziejstwem ich nowej egzystencji. Jedynie Abrasak i d`Igomer nie spali, a le˝àc na trawie, zwierzali si´ sobie wzajemnie ze wszystkich swoich prze˝yç i w ten sposób odnawiali starà przyjaêƒ, przerwanà kilkoma wiekami. Na drugi dzieƒ, przed samotna, zapad∏à wÊród niedost´pnych gór jaskinià, zasiad∏a niezwyk∏a rada. Otoczywszy Abrasaka, wspó∏towarzysze jego uwa˝nie s∏uchali wyg∏aszanych przezeƒ planów dzia∏ania, w których nieuniknionym celem by∏a wojna przeciw magom i zdobycie boskiego miasta. Zdobycie go dawa∏o im w posiadanie wszystkie skarby nauki, wygód i rozkoszy, nie liczàc przepi´knych, jak niebieskie zjawy, kobiet, spoÊród których ka˝dy móg∏ sobie wybraç, jakà tylko chcia∏ ˝on´ i daç poczàtek królewskiej dynastii. Na olbrzymim kontynencie doÊç by∏o miejsca dla wielu paƒstwa, lecz ˝eby z powodzeniem przepro-
70
wadzaç tak wielkie i niebezpieczne przedsi´wzi´cie, potrzebna by∏a liczna armia, broƒ, ujarzmione narody, wreszcie miasta, sio∏a, osiedla i wiele t.p., na co potrzeba by∏o nie ma∏o czasu i trudów. – A czy wiesz, gdzie ˝yjà owe dzikie plemiona, które mamy podbiç? Albowiem tutaj wszystko wydaje si´ puste i nie zamieszka∏e. Dla ka˝dego z nas potrzebny jest tak˝e podobny skrzydlaty koƒ, jak i twój “Mrok”, abyÊmy mogli pójÊç za tobà; gdy˝ pieszo chodziç po takiej dziewiczej ziemi, wydaje mi si´ nie mo˝liwym – zauwa˝y∏ jeden z obcenych. – Masz najzupe∏niejszà s∏usznoÊç i mam nadziej´, ˝e jeszcze dziÊ wieczorem podobne konie otrzymam. Rozkaza∏em “Mrokowi”, aby przywiód∏ nam wspó∏braci i on, jak widzicie, poszed∏ ju˝ na poszukiwanie. – Ach! A je˝eli on przyprowadzi zwierz´ta, nale˝àce do magów, to dopiero b´dzie zabawne! Cha! cha! cha! – zaÊmia∏ si´ Randolf. – No, nie! Tymczasem jeszcze nic, co nale˝y do mnie, nie mo˝e wchodziç na terytorium magów; a z czasem mam nadziej´, zniesiemy ten zakaz – z szyderczym Êmiechem odpowiedzia∏ Abrasak. – W jaki sposób wydajesz rozkazy “Mrokowi”? Albo˝ on jest do tego stopnia rozumny, ˝e pojmuje ludzkà mow´? – zapyta∏ Jan d`Igomer. – W tym wypadku rzecz ma si´ zupe∏nie na odwrót. To ja go rozumiem i rozmawiam z nim w jego j´zyku – odrzek∏, Êmiejàc si´, Abrasak, a zauwa˝ywszy zdziwienie przyjació∏, doda∏: – Trzeba wam wiedzieç, ˝e w nauce okultystycznej istnieje pierwiastkowy j´zyk i oznaczony jest muzykalny rytm, przystosowany do dêwi´kowej wymiany ró˝nych gatunków zwierzàt, zaczynajàc od owadów do zwierz´cia, najbardziej zbli˝onego do cz∏owieka pod wzgl´dem umys∏owego i fizycznego rozwoju. To nale˝y znaç obowiàzkowo i ani jeden adept nie mo˝e przejÊç wy˝szego stopnia wtajemniczenia, dopóki nie przyswoi sobie w pe∏ni sztuki, przy pomocy której b´dzie rozumiany przez zwierz´ta, aby móg∏ je oswajaç i zmuszaç do pos∏uchu, a tak˝e i ze swej strony rozumieç je. Ca∏a tajemnica opiera si´ na dêwi´kowym rytmie. Niektóre pozosta∏oÊci tej cudownej i po˝ytecznej nauki zachowa∏y si´ na zmar∏ej Ziemi, wÊród wiejskich czarowników, cyganów i t.d., którzy potrafili rozmawiaç z koƒmi, uprowadzaç za sobà koty, szczury, wilki; tak samo i hindusi potrafili rozmawiaç ze ˝mijami. Wy tak˝e s∏yszeliÊcie o podobnych zjawiskach w dawnych czasach, lecz wypadki podobne by∏y oczywiÊcie rzadkie i odosobnione. Ja studiowa∏em t´ sztuk´ bardzo systematycznie. ¸askawy Narajana dok∏adnie i szczegó∏owo wyk∏ada∏ i objaÊnia∏ mi, zachwycajàc si´ moimi post´pami i gorliwoÊcià. O! Gdyby˝ on by∏ wiedzia∏, jakie b´dà nast´pstwa jego lekcji; – oczywiÊcie by∏by daleko mniej si´ zachwyca∏!… – i Abrasak g∏oÊno si´ rozeÊmia∏, a za nim i jego towarzysze. – Wracajàc do przedmiotu rozmowy, dodam jeszcze, ˝e ja nie potrzebuj´ si´ obawiaç drapie˝nych zwierzàt, poniewa˝ umiem z nimi rozmawiaç. I powiem wam, dla nauki, ˝e im ni˝ej stoi zwierz´, tym trudniej poznaç jego j´zyk i odwrotnie, im wy˝szy stopieƒ wtajemniczenia adepta, tym bywa szersza i bardziej ró˝norodna jego si∏a. Wy, przyjaciele, b´dziecie musieli poznaç t´ nauk´, szczególnie niezb´dnà na tej dzikiej ziemi, a˝eby nie znaleêç si´ w sytuacji zwyk∏ych ludzi, zupe∏nie bezbronnych wobec zwierzàt, których oni nie rozumiejà, a obchodzà si´ z nimi w okrutny sposób, lub karzà je Êmiercià. Wiem o tym, ˝e na ziemi tej ˝yje naród, je˝eli go tak mo˝na nazwaç, bardzo liczny i obecnie znajduje si´ jeszcze w pó∏–zwierz´cym stanie; dlatego te˝ chc´ wykorzystaç t´ sytuacj´ i u˝yç go nie tylko jako si∏´ roboczà lecz i jako wojsko. – A czy wiesz, gdzie go szukaç, gdzie on ˝yje? Wszak, jak sam mówi∏eÊ, kontynent ten jest bardzo obszerny? – zapyta∏ znów Jan d`Igomer. – OczywiÊcie. Lecz posiadam map´ planety … Có˝eÊcie tak wytrzeszczyli oczy? Czy˝ sàdzicie, ˝e magowie na swoich ptaszkach przyjechali do zupe∏nie nieznanego Êwiata? O, co to, to nie! Przygotowania do przesiedlenia si´ tutaj by∏y czynione przez d∏ugie tysiàclecia. Wys∏aƒcy na nowy Êwiat wystudiowali i poznali w tym celu wszystkie trzy paƒstwa, aby przyszli przesiedleƒcy od razu znaleêli wszystko, co by∏o niezb´dne. Wszyscy adepci i uczniowie mieli nakaz i obowiàzani
71
byli ÊciÊle i szczegó∏owo sporzàdzaç i przygotowywaç dok∏adne mapy kontynentu, jak równie˝ rysunki i wzory fauny, flory, minera∏ów, jednym s∏owem zapoznawaç si´ ze wszystkimi bogactwami planety. W miar´ mo˝noÊci wykorzysta∏em i ja te wskazówki i nawet skopiowa∏em najniezb´dniejsze mapy. W ten sposób b´d´ móg∏ si´ troch´ zorientowaç; lecz na nieszcz´Êcie, w moich wiadomoÊciach, sà tak˝e niestety pewne luki, poniewa˝ inni magowie odnosili si´ do mnie nieufnie, nie lubili mnie, o ile wiem i czynili mi ró˝ne przeszkody. – Byç mo˝e, i˝ przewidywali, ˝e oka˝esz si´ dla nich niebezpiecznym i oczywiÊcie, byliby nieroztropni, dajàc ci mo˝noÊç zdobycia tak olbrzymiej wiedzy – powiedzia∏ Jan d`Igomer. – Na szcz´Êcie Narajana nie podziela∏ ich przypuszczeƒ i niedbalstwo jego pomog∏o mi zdobyç najbardziej niezb´dne przedmioty magiczne – doda∏ z ironià Abrasak. Omówiwszy nast´pnie szczegó∏y pierwszych zamierzonych prac, Abrasak podniós∏ swojà czar´ z drewnianej kory i uroczyÊcie przemówi∏: – Za pomyÊlnoÊç naszych przedsi´wzi´ç! Podobnie, jak archaiczni zdobywcy na naszej zmar∏ej matce–Ziemi, zamierzamy podbiç nowy Êwiat i za∏o˝yç wielkie paƒstwa. Krwià zdob´dziemy zwyci´stwo i w∏adz´; wi´c na dowód tego niechaj sztandar nasz b´dzie czerwony, jak krew, a drog´ naszà b´dzie znaczy∏ ogieƒ. I dziwni ci ludzie – amfibie dwóch Êwiatów, widzialnego i niewidzialnego – wszyscy, jak jeden, podnieÊli r´ce. – Przysi´gamy wiernoÊç i pos∏uszeƒstwo temu purpurowemu znamieniu i tobie, Abrasak, jako naszemu dobroczyƒcy, naczelnikowi i wodzowi! – uroczyÊcie i stanowczo zawo∏ali wszyscy. Od tego dnia rozpocz´∏y si´ prace przygotowawcze. G∏ówny sztab Abrasaka gorliwie studiowa∏ j´zyk skrzydlatych smoków, aby staç si´ panami tych dziwnych Êrodków komunikacyjnych, wspomnienie o których zachowa∏o si´ w podaniach i bajkach, posiadajàcych zawsze prawdziwe podstawy. ´Mrok´ przywiód∏ stado wspania∏ych zwierzàt, lecz dzikich i jeszcze nieufnych; jednak Abrasak swobodnie podszed∏ do jednego z nich, pog∏aska∏ go, a kiedy przemówi∏ doƒ, zwierz´ zupe∏nie uspokoi∏o si´. To podzia∏a∏o tak˝e i na pozosta∏ych i ca∏e stado spokojnie zacz´∏o skubaç traw´ na dolinie. Kiedy ju˝ poszukiwacze przygód oswoili si´ ostatecznie ze swoimi skrzydlatymi wierzchowcami i uje˝d˝ali je, wówczas postanowili wyruszyç w drog´, zachowujàc jednak jaskini´, jako g∏ównà kwater´, w której pozostawiono tak˝e i cz´Êç rzeczy przywiezionych przez Abrasaka z miasta magów. Milczenie i trwajàca bezczynnoÊç ze strony nauczycieli sprawia∏y Abrasakowi wielkà przyjemnoÊç i uspokoi∏y go, a ciemni doradcy przestrzeni, przywo∏ani jego z∏ymi zamiarami i nami´tnoÊciami, zupe∏nie zaçmiewali jego rozsàdek, wi´c w swojej pysze powzià∏ on nawet przekonanie, ˝e magowie obawiajà si´ zarówno jego i jego wiedzy. Minàwszy górzystà miejscowoÊç, powietrzni jeêdêcy skierowali si´ ku olbrzymim równinom, gdzie na d∏ugie tysiàce kilometrów rozciàga∏y si´ dziewicze, nie przebyte lasy. Tam w∏aÊnie ˝y∏y owe ludy, które Abrasak zamierza∏ ujarzmiç i wykorzystaç dla swoich planów. Ta rasa olbrzymów, którzy zaledwie wyszli ze stanu zwierz´cego, ma∏o rozwini´tych umys∏owo, z dzikimi, okrutnymi i niskimi instynktami, ˝y∏a ju˝ rodami i tworzy∏a coÊ w rodzaju oddzielnych plemion, posiadajàc w ka˝dym z nich osobnego naczelnika i jednego, wspólnego dla wszystkich – króla. Kiedy wreszcie przybyli na skraj lasów, powietrzni jeêdêcy opuÊcili si´ na ziemi´. Poleciwszy towarzyszom pozostaç i oczekiwaç jego powrotu, Abrasak spokojnie wszed∏ w wiekowà g∏usz´ leÊnà. By∏ on sam, uzbrojony tylko w swojà wiedz´ i prerogatywy, jakie dawa∏y jego umys∏owy rozwój i zdyscyplinowana wola; i ta ÊwiadomoÊç w∏asnej si∏y tai∏a si´ w jego nieustraszonym wzroku, kiedy zdecydowanie przedziera∏ si´ pomi´dzy olbrzymimi pniami, spowitymi w pnàce roÊliny. Przeszed∏szy pewnà odleg∏oÊç, zatrzyma∏ si´ na niewielkiej polanie, przy∏o˝y∏ do ust maleƒki czarodziejski flet i zaczà∏ na nim wygrywaç dziwnà melodi´, p∏yn´∏y z niej dêwi´ki donoÊne, ostre i przenikliwe, jakby nawo∏ujàce kogoÊ, to znów powolne, pe∏ne rozpaczliwego smutku i t∏umionego ∏kania. Po up∏ywie doÊç d∏ugiego czasu las jakby si´ o˝ywi∏; poczàtkowo da∏ si´ s∏yszeç oddalony lecz szybko zbli˝ajàcy si´ szum ∏amanych z trzaskiem drzew, ci´˝ki tupot t∏umu, pod nogami którego dr˝a∏a ziemia i echo gard∏owych g∏osów, podobnych do ryków i wycia zwierzàt. Nast´pnie z zielonego gàszczu leÊnego zacz´∏y ukazywaç si´ jakieÊ wstr´ne i niekszta∏tne istoty.
72
Byli to wielkog∏owi olbrzymi ze zwierz´cymi rysami twarzy; barczyste ich cia∏a poroÊni´te by∏y czerwonawo–kasztanowatà sierÊcià, a d∏ugie muskularne i olbrzymie r´ce zaopatrzone by∏y w straszne haczykowate pazury. Jedni opierali si´ na wielkich s´katych maczugach, drudzy znów nieÊli je na ramionach. Nieopodal Abrasaka wszyscy stan´li jak wryci i wpili w niego swoje chytre i chciwe spojrzenia maleƒkich, g∏´boko osadzonych oczu. Wówczas przesta∏ graç i zaczà∏ wydwaç jakieÊ dziwne i niesk∏adne dêwi´ki, które przybysze zapewne zrozumieli, poniewa˝ powoli zacz´li zbli˝aç si´ i wydawaç równie˝ podobne dêwi´ki jak Abrasak, z widocznym zaciekawieniem przyglàdajàc si´ kszta∏tnej figurze nieznajomego w bia∏ym ubraniu. Powoli widaç porozumieli si´ i zacz´li pojmowaç si´ wzajemnie. Nast´pnie niektórzy z tych olbrzymów pobiegli w gàszcz leÊny, a reszta uwa˝nie przys∏uchiwa∏a si´ mowie Abrasaka; niektórzy nawet odpowiadali mu od czasu do czasu gard∏owym dêwi´kami. Po nied∏ugim czasie przybyli z powrotem i ci, którzy przed chwilà zawrócili w g´stwin´ leÊnà, niosàc na ramionach istot´ tej samej rasy, lecz o wiele wi´kszà wzrostem, przy czym twarz, choç nie mniej szkaradna, wydawa∏a si´ troch´ rozumniejszà. Ten od razu rozpoczà∏ rozmow´ z Abrasakiem, którego s∏owa musia∏y w nim wzbudziç uczucie zadowolenia, poniewa˝ od czasu do czasu wydawa∏ okrzyki, szczerzy∏ wielkie, ostre z´by i wymachiwa∏ maczugà, którà mo˝na by∏oby ∏atwo zabiç s∏onia. Przy koƒcu rozmowy Abrasak wyjà∏ z wiszàcego u pasa woreczka ∏aƒcuch, metalowych kó∏ek; po Êrodku znajdowa∏o si´ medalion z wisiorkami, które dzwoni∏y przy najmmniejszym poruszeniu i poda∏ go naczelnikowi plemienia, swemu przysz∏emu sprzymierzeƒcowi. Ów, oszala∏y z radoÊci, g∏oÊno krzyknà∏, zerwa∏ wiszàcy na nim naszyjnik i zawiesi∏ sobie na szyi otrzymany podarunek; nast´pnie mlaskajàc j´zykiem, zaczà∏ skakaç po polanie w takt ryku i wycia poddanych, którzy najwidoczniej w ten sposób wyra˝ali swój zachwyt. Kiedy poryw weso∏oÊci ucich∏, rozpocz´to znów powa˝ne pertraktacje. Straszny w∏adca narodu olbrzymów wydawa∏ prawdopodobnie swoim poddanym rozkazy, które ci przyjmowali krzykami, rykami i Êwistaniem. Wszyscy byli widocznie zadowoleni, sàdzàc po tym, ˝e niektórzy z olbrzymów odprowadzali goÊcia, kiedy ten wychodzi∏ z lasu, lecz nie tkn´li go ani jego towarzyszy, którzy choç spoglàdali na nich z odrazà i ze strachem, lecz na polecenie Abrasaka witali ich przyjaênie. Natychmiast wskoczyli oni na swoje skrzydlate wierzchowce i unieÊli si´ w powietrze, wzbudzajàc tym zabobonny strach wÊród dzikusów. Po powrocie do jaskini Abrasak zakomunikowa∏ przyjacio∏om, ˝e zawar∏ przymierze z tubylcami, którzy pozwolili mu wybraç sobie w ich krainach odpowiednie miejsce, w zamian za co obieca∏ im pomóc w pracy przy budowie miasta i domów dla olbrzymów, których Abrasak pogardliwie nazywa∏ “Ma∏pami”. Nazajutrz w towarzystwie kilku olbrzymów Abrasak z przyjació∏mi udali si´ do lasu i obejrzawszy go uwa˝nie wybrali miejsce pod budow´ przysz∏ego miasta. Cz´Êç rozleg∏ych i zalesionych ziem okaza∏a si´ górzystà i na jednym z wysokich p∏askowzgórzy postanowi∏ Abrasak zbudowaç stolic´. Na rozkaz naczelnika plemienia olbrzymy wzi´li si´ za robot´; pot´˝nymi r´kami wyrywali wiekowe drzewa dziewiczego lasu i w krótkim czasie plac zosta∏ oczyszczony i wyrównany. Abrasak z przyjació∏mi osiedli∏ si´ teraz w lesie; ci ostatni zaÊ nauczyli si´ ju˝ porozumiewaç z olbrzymami i pod ich kierownictwem z wykarczowanych drzew dzicy pobudowali prymitywne pod wzgl´dem formy i wykonania domy, które wydawa∏y im si´ jednak wspania∏ymi. Nast´pnie, obszar przeznaczony pod budow´ miasta otoczono olbrzymim wa∏em z kamiennych bry∏, oraz pobudowano studnie i stodo∏y dla magazynowania zapasów prowiantu. Stosunki z robotnikami by∏y zupe∏nie dobre, dzi´ki temu, ˝e korzystajàc z obfitoÊci p∏odów i owoców, Abrasak z soku ich produkowa∏ mocny napój i codziennie wieczorem, po ci´˝kiej pracy, raczy∏ nim robotników, którzy pili go i zachwycali si´ nim. Inne plemiona zacz´∏y zr´cznie naÊladowaç pierwszych, zak∏adajàc podobne osiedla w ró˝nych cz´Êciach obszernych lasów. W ten sposób, bardzo liczna ludnoÊç “ma∏p”, jak ich nazwywa∏ Abrasak, zacz´∏a powoli prowadziç ˝ycie osiad∏e. Czar Abrasaka wzrasta∏ z ka˝dym dniem, a on sam powi´ksza∏ go jeszcze pos∏ugujàc si´ niejednokrotnie swoimi wiadomoÊciami z magii.
73
Na przyk∏ad, pojawia∏ on si´ nagle i niespodziewanie wÊród robotników, wydawa∏ im rozkazy i równie niespodziewanie znika∏; niekiedy znów dom jego widziano w ogniu, którego nie mo˝na by∏o ugasiç, a jednoczeÊnie p∏omieƒ nie spala∏ wcale Êcian domu, zbudowanego ze smolnego drzewa. Ponadto, ze zdumiewiajàcà szybkoÊcià leczy∏ on wrzody, rany i najró˝niejsze choroby. Lecz najsilniejsze wra˝enie uczyni∏ na dzikusach nast´pujàcy wypadek: W czasie wznoszenia jednej ze Êcian miasta, jeden z robotników zdradza∏ lenistwo, a nawet niepos∏uszeƒstwo; a kiedy Abrasak surowo z∏aja∏ go za to, gro˝àc mu trzymanà w r´ku trzcinà, potwór wpad∏ we wÊciek∏oÊç i wymachujàc silnymi, jak m∏oty pi´Êciami, rzuci∏ si´ na Abrasaka. Choç Abrasak, w porównaniu z dzikusem – olbrzymem, wydawa∏ si´ dzieckiem, to jednak nie przerazi∏ si´ byjamniej, lecz swój nieustraszony, ognisty wzrok wpi∏ w nalane krwià oczy potwora i podniós∏ w gór´ magiczne ber∏o. Jakby piorunem ra˝ony, dzikus zamar∏ w tej pozie jak zamierza∏ skoczyç z podniesionymi r´kami i jedynie kurczowe drgania twarzy wskazywa∏y, ˝e jest ˝ywy i odczuwa si∏´, która go przygwoêdzi∏a do ziemi. Ca∏a grupa pracujàcych by∏a tym zupe∏nie oszo∏omiona i przera˝ona, po czym Abrasak zabra∏ wszystkich, pozostawiajàc winowajc´, nie mogàcego poruszyç si´. Dopiero po up∏ywie doby uwolni∏ on olbrzyma, zupe∏nie ju˝ upokorzonego, który przyczo∏ga∏ si´ ku niemu i liza∏ jego stopy. Abrasak darowa∏ mu tym razem, lecz surowo zagrozi∏ wszystkim, którzy by oÊmielili si´ w przysz∏oÊci podnosiç bunt, lub okazywaç niepos∏uszeƒstwo, albo podnieÊç r´k´ na niego, bàdê na którego z jego przyjació∏; ka˝dy zostanie tak samo ukarany i b´dzie pozostawiony bez ruchu do chwili, dopóki nie umrze z g∏odu. WiadomoÊç o tym zdarzeniu szybko rozesz∏a si´ po wszystkich plemionach, budzàc wsz´dzie strach i szacunek dla niezwyk∏ych istot, które mog∏y rozporzàdzaç ˝yciem i Êmiercià i stosownie do swej woli wzlatywaç do nieba i znikaç. I Abrasak doszed∏ do zupe∏nego ujarzmienia dzikich. Okie∏znane strachem, olbrzymy te poddawa∏y mu si´ Êlepo i Êmia∏y “lis” podbi∏ w ten sposób swoich pierwszych poddanych, tak ˝e poprzedni naczelnik plemienia by∏ mu teraz podleg∏y.
Koniec tomu pierwszego „Eliksir ˝ycia” „Magowie” „Gniew Bo˝y” tom pierwszy „Gniew Bo˝y” tom drugi „Âmierç Planety “ tom pierwszy „Âmierç Planety “ tom drugi Ciàg dalszy w ksi´gach: „Prawodawcy” 2 tomy.
74