SUSAN FOX
Czarna owca
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Willa Ross wspięła się na trawiaste wzniesienie,
zajmując dyskretnie miejsce z boku, w pewnym
oddaleniu od pok...
5 downloads
7 Views
SUSAN FOX
Czarna owca
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Willa Ross wspięła się na trawiaste wzniesienie,
zajmując dyskretnie miejsce z boku, w pewnym
oddaleniu od pokaźnej grupki zebranej przy grobie.
Nie przyłączyła się do cioci Tess i siostry ciotecznej,
Paige. Zerwanie z nimi i ze zmarłym wujem, Calvinem
Hardingiem, było zbyt dramatyczne, a rozbrat zbyt
długotrwały, by się mogła łudzić, że zostałaby tam
mile przyjęta. Zatrzymała się więc na kupce darni,
skąd widziała dobrze pastora i swoje dwie ostatnie
żyjące krewne i skąd mogła się później niepostrzeżenie
wycofać.
Ruch na tyłach grupki zgromadzonej przy trumnie,
koło której stał, przyciągnął ciemne spojrzenie Claytona
Cantrella, gdy tylko Willa się pojawiła na wzniesieniu.
Rozpoznał ją od razu. Ból i gniew ścisnęły mu pierś
żelazną obręczą.
Smukła, ubrana w prostą sukienkę koloru pias
kowego, stanowiącą według oceny Claytona delikatną
aluzję, że dziewczyna nie opłakuje zbytnio śmierci
wuja, Willa Ross zachowała prawie ten sam wygląd
psotnego trzpiota, który ją cechował jako nastolatkę.
Chociaż płowe włosy upięła w węzeł sugerujący większą
dojrzałość, jej twarz miała te same ładne, subtelne
rysy, co w wieku siedemnastu lat. Minione pięć lat
jedynie podniosło jej dawną urodę.
Ucisk w piersi Claytona się wzmógł. To przez Willę
Ross jego młodsza siostra, Angela, leży teraz niedaleko
stąd, w grobie za wzniesieniem, koło ich rodziców.
Gorycz, która, jak sądził, rozpłynęła się przez te
lata, wezbrała na nowo w jego sercu i pogłębiła ostre
bruzdy otaczające usta.
- Odmówimy teraz Modlitwę Pańską - zapowiedział
pastor, po czym pochylił głowę i rozpoczął: - „Ojcze
nasz, który jesteś w niebie..."
Willa nie pochyliła ze wszystkimi głowy, chcąc
skorzystać z okazji i odmawiając cicho słowa modlitwy,
przyjrzeć się cioci Tess. Minione pięć lat nie obeszło
się z nią łaskawie. Zielone oczy Willi napełniły się
łzami na widok kruchego i niezdrowego wyglądu
starszej pani, jej kredowej i pooranej zmarszczkami
twarzy, włosów przyprószonych siwizną. Małe dłonie,
lekko teraz zdeformowane, trzymała ciocia splecione
bezradnie na kolanach.
Willa wiele by dała, żeby być teraz tą, która siedzi
przy jej boku, która ją pociesza i dodaje sił, która
z nią dzieli ból. Zamiast tego jest wyrzutkiem
rodzinnym i nie ma nawet pewności, jak zostanie
przyjęte jej pojawienie się. Nie potrafiła się jednak
powstrzymać od wzięcia udziału w pogrzebie, gotowa
się zadowolić zobaczeniem choćby z oddali kobiety,
która ją wychowała po śmierci rodziców.
- „I wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy
naszym winowajcom..."
Clay Cantrell powtarzał automatycznie słowa
modlitwy, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem.
Nie spuszczał twardego spojrzenia ciemnych oczu
z twarzy Willi, ślepy na bolesny skurcz jej miękkich
warg i otaczającą ją aurę smutku.
Jakby wyczuwając jego wrogość, Willa obróciła
wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały.
Pełen niechęci wyraz ciemnych oczu sprawił, że
słowa modlitwy uwięzły jej w gardle. Raptownie
uciszona, Willa nie mogła oderwać wzroku od jego
przystojnej twarzy o regularnych rysach i męskim
wykroju ust, nie mogła się powstrzymać od ogarnięcia
okiem jego postaci o szerokich barach i wąskich
biodrach. Clay Cantrell miał ciemne włosy i był
ubrany cały na czarno. Stanowił wyniosłą, onieś
mielającą postać, niemal groźną, i niczym nie przypo
minał tolerancyjnego, pobłażliwego starszego brata
jej najbliższej przyjaciółki, jakiego znała przed paroma
laty.
- Amen.
Pastor zakończył Modlitwę Pańską, po czym
zapoczątkował zbiorową recytację hymnu, który Willa
rozpoznała jako jeden z ulubionych hymnów cioci
Tess. Zmusiwszy się do oderwania wzroku od Claya
i skupieniu go na cioci, Willa formowała niemo
ustami słowa hymnu, z piersią nagle zbyt ciężką od
bólu, by je wypowiadać głośno.
Przyjazd na pogrzeb okazał się pomyłką. Przekonał
ją o tym wrogi wyraz twarzy Claya Cantrella.
W chwili kiedy pastor przystąpił do wygłoszenia
końcowych uwag o osobie zmarłego Calvina Hardinga,
ciocia Tess odwróciła głowę i rozejrzała się zbolałym
wzrokiem po zebranych. Nie przygotowana na to
Willa nie usunęła się w tych pierwszych paru sekun
dach. A potem było już za późno.
Spojrzenie Tess Harding spotkało się ze spojrzeniem
Willi i w zaskoczeniu żadna z nich przez chwilę nie
zareagowała. Po czym, jakby raptem przestały do niej
docierać słowa końcowej przemowy, Tess niepewnie
się podniosła. Po zgromadzeniu przeszedł szmer, kiedy
położyła na krześle torebkę.. Pastor się zawahał,
a następnie spiesznie dokończył zdanie, z wyrazem
troski na twarzy. Tess zaczęła się oddalać od zgroma
dzonych. Paige również wstała z krzesła, wyraźnie
zdumiona zachowaniem matki.
Willa skamieniała, sparaliżowana obawą, kiedy
ciocia skierowała się bez uśmiechu w jej stronę.
Wszyscy obrócili się teraz, żeby zobaczyć, czemu czy
komu Tess przygląda się z takim przejęciem. Wszelki
ruch i dźwięk zamarł, gdy rozpoznano Willę.
Willa musiała zebrać wszystkie siły, żeby pozostać
na miejscu. Nerwy miała napięte do ostatnich granic,
niepewna, czy ciocia ją przygarnie, czy odepchnie.
Z przeraźliwym uczuciem, że w ogóle nie zna kobiety
zmierzającej ku niej z taką determinacją, przygoto
wywała się na pewne odepchnięcie.
Poważna twarz cioci Tess się rozluźniła. Nadzieja
wezbrała w sercu Willi, gdy na wargach Tess wykwitł
blady uśmiech. Willa ruszyła, by ująć wyciągnięte
dłonie cioci, gdy ta nagle się zatrzymała, zachwiała
i osunęła na trawę.
W ciągu pierwszych sekund nie podbiegł do niej
nikt prócz Willi, tak jakby nikt nie wierzył własnym
oczom. Kiedy klęknąwszy szukała pulsu cioci, jak
z oddali doszedł Willę pisk jej ciotecznej siostry.
Ogarnęła ją panika, kiedy nic nie wyczuła. I zaraz
powstał chaos.
- Niech ktoś przyniesie moją torbę lekarską!
Doktor Elliot podszedł i przykucnął, żeby delikatnie
obrócić Tess na wznak. Pastor przysunął się i podniósł
Willę z kolan. Przyglądała się bezradnie, jak doktor
szuka pulsu, i doznała niezmiernej ulgi, gdy go znalazł.
Ktoś podprowadzał już z głównej alei jego samochód
kombi, ktoś drugi nadbiegał z jego torbą lekarską. Po
chwili doktor to osłuchiwał pierś Tess stetoskopem,
to wydawał polecenia.
Willę poderwało piskliwe kobiece oskarżenie:
- To twoja wina!
Willa obróciła osłupiałe spojrzenie na swoją siostrę
cioteczną.
- Po coś tu w ogóle przyjechała? - nacierała Paige.
- Boże, jeśli ona umrze...
Przy boku Paige wyrósł momentalnie Clay Cantrell,
który ją objął uspokajająco ramieniem.
CZARNA OWCA 9
- Jeśli ona umrze... - powtórzyła płaczliwie Paige.
Niezdolna wypowiedzieć groźby, obróciła twarz
i ukryła ją na piersi Claya. Jej wiotkim ciałem
wstrząsnął rozdzierający szloch, skłaniając Claya do
tym ciaśniejszego utulenia jej w ramionach.
Nad jej doskonale ufryzowaną głową świdrowały
Willę ciemne oczy Claya. Rozejrzał się po gromadzie
przybyłych na pogrzeb sąsiadów - ranczerów i ludzi
z miasteczka. Ich twarze wyrażały to samo współczucie
dla Paige i bezwzględne potępienie Willi.
- Myślę, że nic tu po tobie - powiedział groźnie.
Willa musiała się usunąć, żeby zrobić miejsce dwóm
mężczyznom z noszami.
- Willo!
W głosie Claya brzmiała przejmująca dreszczem
groźba. Ważąc się na zwłokę, Willa odwróciła oczy
od jego ostrzegawczego spojrzenia.
- Czy będzie żyła? - zapytała doktora.
- Nie wiem - odparł szorstko doktor i odwrócił się
patrząc, jak mężczyźni wsuwają nosze na tył jego
samochodu. Odprawił Willę krótkim kiwnięciem głowy,
po czym zwrócił się troskliwie do jej siostry ciotecznej:
- Pojedziesz z nami, Paige?
Willa się cofnęła, a doktor Elliot zaprosił Paige na
przednie siedzenie obok kierowcy. Sam się usadowił
z tyłu koło pacjentki i wielki pojazd ruszył do
miasteczka.
Willa, chcąc jechać za nimi, udała się w miejsce,
gdzie nieprawidłowo zaparkowała auto. Dochodziła
do niego, gdy usłyszała za sobą energiczne kroki.
Czując instynktownie, kto za nią idzie, spróbowała
przyśpieszyć, lecz palce o stalowym uścisku chwyciły
ją za ramię i zdecydowanym ruchem obróciły do tyłu.
Podniosła w popłochu zielone oczy i spotkała
natarczywy wzrok Claya.
- Co ty tu, u diabła, robisz?
Spróbowała się bezskutecznie oswobodzić.
- Przyjechałam oddać ostatnią posługę - odparła
głosem, w którym zabrzmiała nuta zuchwalstwa.
Rozgniewało go to. Puścił jej ramię, świadom, że
w porywie wrogich uczuć, jakie w nim budzi Willa,
może jej zrobić krzywdę.
- Jest już po pogrzebie, więc możesz wracać.
- Jadę do szpitala - powiedziała prostując smukłe
ciało w przypływie buntu.
- Nikt cię o to nie prosi.
Clay poczuł, jak coś w nim mięknie na widok bólu,
który przemknął po jej twarzy, nim go zdołała ukryć.
Teraz, kiedy dojrzał to coś przejmującego w jej oczach,
stało się dla Claya oczywiste, że Willa wiele przecier
piała przez minione lata.
Jednakże ból i cierpienie nie były tym, co chciał
w niej widzieć, co chciał przyjąć do wiadomości.
Postępowanie tej dziewczyny kosztowało jego siostrę
życie i prędzej go diabli wezmą, niż sobie pozwoli na
współczucie dla niej.
- Wracaj tam, skąd przyjechałaś. Nikt cię tu nie
potrzebuje. - Ostrością głosu pokrył odruch współ
czucia, który nim na chwilę owładnął.
- Chcę wiedzieć, jak się czuje ciocia Tess.
- Dość już narobiłaś zła.
Zaparło jej dech, gdy sens słów Claya uderzył
ją jak cios w pierś. Więc obwinia ją i o to! Poraziła
ją ta świadomość, lecz jakoś zdołała opanować
ból i wytrzymać jego oskarżycielskie spojrzenie.
Wydawało jej się teraz niewiarygodne, że miłość
tego człowieka do siostry rozciągała się kiedyś
i na nią.
Odwróciła się i przeszła ostatnie parę kroków
dzielące ją od auta. Wyciągała rękę do klamki, kiedy
Clay sięgnął z tyłu i otworzył jej drzwiczki.
- Nie jedź do szpitala, Willo. Zirytujesz tylko
wszystkich i obudzisz na nowo wspomnienia prze
szłości.
- Może wskazane by było wreszcie je obudzić
- rzuciła mu spokojne wyzwanie.
- Tess jest bardzo chora. Jeśli chcesz wziąć na
swoje sumienie jeszcze jedną śmierć, to jedź - rzucił.
Twarz Willi zrobiła się biała jak kreda. Bez słowa
wsiadła do auta. Odjeżdżając spojrzała po raz ostatni
w lusterku na wysokiego mężczyznę w czerni, który
ją odprowadzał wzrokiem.
Willa wyszła z toalety na stacji benzynowej,
przebrana z sukienki, pończoch i pantofli na wysokim
obcasie we flanelową koszulę, dżinsy i znoszone buty
kowbojskie. Rozpuszczone jasnoblond włosy opadały
jej teraz luźno na ramiona.
Skierowała się prosto do auta, przepuszczając
ostatnią okazję, żeby coś przegryźć obok w przydrożnej
restauracji, gdzie się zatrzymywali kierowcy ciężarówek.
Nie chciała pokazywać ludziom zapłakanej twarzy,
czerwonych zapuchniętych powiek i wielkich sińców
pod oczami. Skromne kosmetyki, jakie nosiła w toreb
ce, pokryły częściowo ślady łez, lecz nie na tyle, żeby
mogła się czuć swobodnie w lokalu publicznym.
Szybko wrzuciła zdjęte ubranie do małej walizeczki
w bagażniku. Obok, jak na urągowisko, stała większa
walizka, w którą zapakowała tyle rzeczy, żeby ich
starczyło na tydzień. Pakowała je z taką nadzieją
w sercu. Teraz wiedziała, że nadzieja była płonna.
Nawet gdyby znalazła sposób, żeby zerwać zasłonę
okrutnych kłamstw okrywających przeszłość, nie
mogłaby tego uczynić bez wystawienia na szwank
zdrowia cioci Tess. Sądząc po wrogości, jaką wszyscy
jej okazywali na pogrzebie, nikt by jej teraz nie dał
więcej wiary niż wówczas. Uświadomienie sobie tego
przybiło ją do reszty.
Ostatecznie zrezygnowała z jazdy do szpitala
w obawie, że Clay może mieć rację. Nie zniosłaby
tego, gdyby drugie życie obciążyło jej sumienie.
Dostateczne brzemię stanowiła śmierć najlepszej
przyjaciółki, kiedy obie miały po siedemnaście lat.
Zatrzasnęła bagażnik, gdy tylko odżyły dawne
wspomnienia. Na jawie nauczyła się je odpychać, nie
pozwalać im całkowicie wypływać na powierzchnię.
Często jednak nękały ją w snach.
Nowy samochód zapalił jak zwykle od razu i Willa
ruszyła na autostradę, podejmując długą drogę do
domu. Ujechała dotąd wszystkiego osiemdziesiąt
kilometrów od Cascade. Osiemdziesiąt kilometrów
od prawdziwego domu, przemknęło jej przez głowę.
Od trzech lat jej faktycznym domem było małe
ranczo nieco na północny wschód od Colorado
Springs w Colorado, trzysta kilometrów od Cascade
w Wyomingu. Skromne ranczo, na którym wraz
ze swoją wspólniczką, Ivy Dayton, hodowała konie
kowbojskie, stanowiło w połowie jej własność. Willa
prowadziła ranczo i ujeżdżała konie, Ivy zaś za
jmowała się hodowlą i jeździła na targi końskie.
Willa zainwestowała w swoją połówkę rancza lwią
część pieniędzy odziedziczonych po rodzicach. Jak
dotąd przedsięwzięcie okazywało się nader docho
dowe, choć wymagało od niej długich godzin wy
tężonej pracy, ale tęgo Willa właśnie potrzebowała.
Aż Ivy dała jej znać z wystawy końskiej w Wy
omingu, że przeczytała nekrolog Calvina Hardinga.
Willa od razu zdecydowała, że musi zdążyć chociaż
na część pogrzebu.
To właśnie wujek Cal wypowiedział Willi dom, gdy
tylko ukończyła osiemnaście lat, i zakazał jej kiedykol
wiek wracać. Ciocia Tess błagała go ze łzami w oczach,
żeby zmienił zdanie, ale w końcu uległa jego dyktatowi.
Od tej chwili Willa była zdana na własne siły.
I to właśnie ówczesny opór cioci Tess przeciw
wyrzuceniu jej z domu natchnął Willę szaloną nadzieją,
że teraz, gdy wujek nie żyje, mogłaby znowu zapano
wać między nią a ciocią zgoda. Jak się okazuje,
płonną nadzieją.
Przy następnym wjeździe na autostradę z pobocza
zjechał wóz policyjny i włączył się w ruch o parę aut
za nią. Willa rzuciła odruchowo okiem na szybkoś
ciomierz i jechała dalej, upewniwszy się, że nie
przekroczyła dozwolonej szybkości.
Usłyszawszy w chwilę potem syrenę, spojrzała
w lusterko i stwierdziła, że wóz patrolowy jedzie za
nią błyskając czerwonymi światłami. Zjechała na
pobocze, gdy tylko mogła to bezpiecznie zrobić,
pewna, że policjant ją wyprzedzi, gdyż nie naruszyła
żadnych przepisów. Ku jej zdumieniu policjant
zatrzymał się, po czym wysiadł i ruszył w jej kierunku.
Bolesny skurcz ścisnął jej żołądek na wspomnienie
poprzedniego razu, gdy miała do czynienia z przed
stawicielami prawa. Nigdy tego nie zapomni. Do dziś
dnia drżała na widok policjantów, unikała ściągania
na siebie ich uwagi, bała się, że znowu nie będą
chcieli wierzyć jej słowom, poddadzą ją nowemu
koszmarnemu przesłuchaniu.
Gdy policjant zrównał się z jej autem, odkręciła
pośpiesznie okienko.
- Dobry wieczór, panienko. Czy to pani jest Willą
Ross?
Chociaż policjant był uosobieniem uprzejmości
i szacunku, Willę przebiegł ostry dreszcz niepokoju.
Kiwnęła głową.
- Przykro mi, proszę pani, ale wzywają panią
z powrotem do Cascade z powodu jakiegoś kryzysu
rodzinnego. Polecono mi panią odnaleźć i udzielić
pani eskorty, żeby pani dojechała jak najszybciej na
miejsce.
Willa poczuła ucisk w piersi. Nagle wyobraziła
sobie najgorsze.
- Nie wie pan nic bliższego?
Wypowiedziała te słowa językiem zdrętwiałym
z emocji. Ciocia Tess umarła; była tego pewna.
Policjant potrząsnął głową.
- Nie, proszę pani, niestety nie. Ale to niewątpliwie
ważne, żeby pani jak najprędzej wróciła do Cascade.
Obawiali się, że mogła pani już minąć granicę stanu.
Szczęśliwie nie przejechała pani jeszcze, dzięki temu
będzie pani mogła szybciej wrócić.
Willa z trudem powstrzymywała łzy. Skoro po
licjant mówi, że ma jak najszybciej wracać, to
pewnie ciocia żyje. Żądanie powrotu Willi pochodzi
niewątpliwie od cioci. Paige nigdy by na to nie
przystała, gdyby to nie było życzenie wyrażone
na łożu śmierci.
- Dobrze się pani czuje?
- Nic mi nie jest - uspokoiła policjanta.
- Na pewno?
W jego głosie brzmiała szczera troska, więc Willa
nieco się odprężyła. Współczucie, które się malowało
w ciepłym spojrzeniu jego piwnych oczu, nasunęło jej
gorzką refleksję, czemu choćby krztyny człowieczeńs
twa nie mógł wykazać szeryf, który ją przesłuchiwał
pięć lat temu.
- Nic mi nie będzie - zapewniła go powtórnie.
- Wspomniał pan coś o eskorcie?
- Rzeczywiście wspomniałem - powiedział z uśmie
chem, który mimo woli odwzajemniła. - Jeśli pani
jest gotowa jechać za mną, to możemy ruszać.
Po chwili włączyli się w ruch na autostradzie i,
dojechawszy do nawrotu awaryjnego, skręcili z po
wrotem na północ, w kierunku Cascade.
Policjant zaparkował auto o parę kroków od niej
i podszedł się pożegnać.
- Dziękuję za eskortę - powiedziała Willa, gdy
wysiadła przed szpitalem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł
z uśmiechem. - Życzę powodzenia.
Dowiedziawszy się, że ciocia Tess znajduje się na
oddziale intensywnej opieki, Willa ruszyła prosto do
wind. Nacisnęła przycisk trzeciego piętra, nim po
wtórnie zastanowiła się, dlaczego jej „rodzina"
posunęła się aż do wciągnięcia policji drogowej
w zadanie sprowadzenia jej do Cascade. Obawiają się
najwidoczniej, że ciocia umrze. Spadł na nią ciężar
winy. Gdyby nie przyjechała na pogrzeb i swoim
widokiem nie przyprawiła cioci Tess o szok, nie
leżałaby ona teraz bliska śmierci. Willa popatrzyła na
swoje zaciśnięte dłonie. Nie wyobrażała sobie, jak
udźwignie odpowiedzialność za jeszcze jedną śmierć.
Kiedy drzwi windy się rozsunęły, Willa podeszła
prosto do kontuaru dyżurnej pielęgniarki, skąd została
skierowana do skrzydła mieszczącego oddział inten
sywnej opieki. Idąc starała się uodpornić na przywi
tanie, którego mogła oczekiwać, lecz po wejściu do
poczekalni pełnej znajomych osób, od razu wiedziała,
że nie zdoła się oblec w pancerz ochronny. Stać ją
było jedynie na ukrycie swoich uczuć pod nieprzenik
nioną maską obojętności.
- O, jest Willa - oznajmiła jedna z najbliższych
przyjaciółek cioci, Mabel Asner, która ją pierwsza
zauważyła.
Niska, pulchna kobieta zatrzymała krytyczny wzrok
na niebieskiej flanelowej koszuli i dżinsach Willi.
W niewielkiej poczekalni zamarły przyciszone roz
mowy. Na żadnej twarzy nie malowało się przyjaź-
niejsze powitanie, wiele par oczu zwróciło się prosto
na Claya Cantrella, jakby w oczekiwaniu jego reakcji
na pojawienie się Willi.
Z kamiennego wyrazu jego twarzy nie można było
nic wyczytać. Stał oparty o ścianę. Zdjął marynarkę,
krawat i kamizelkę, pozostając jedynie w białej koszuli,
częściowo rozpiętej. Twardymi oczami zlustrował Willę
od stóp do głów, aż od jego badawczego spojrzenia
przeszedł ja zimny dreszcz.
Koło niego siedziała Paige mierząc ją oskarżycielskim
wzrokiem. W Willi odżył i wezbrał dawny gniew.
Uczucie wrogości między dwiema kuzynkami było
zbyt silne, by pozostało nie zauważone. Wyczuli je
zebrani w małej poczekalni i nikt nie miał wątpliwości
co do jego przyczyny.
Paige nadal pozostała ulubienicą wszystkich. Cza
rowała ich długimi, kruczymi włosami, fioletowymi
oczami i atłasową cerą. Niestety, powszechny szacunek,
jakim się cieszyła Tess, sprawiał, że przypisano Paige
te same zalety ducha i charakteru co jej matce. Nikt
poza Willą i samą Paige nie znał prawdy.
Willa zaczerpnęła szybko powietrza w płuca i pode
szła do siostry ciotecznej.
- Jak ciocia? - zapytała wiedząc z góry, jakiego
rodzaju odpowiedź usłyszy.
- Doktor Elliot uważa, że kryzys minął - odrzekła
Paige i dorzuciła: - Nie dzięki tobie.
- Jestem zaskoczona, że poruszyliście aż policję
drogową, żeby mnie odszukać.
Paige miała pogardliwie przymknięte powieki.
- Mamusia chce cię zobaczyć. Doktor uważa, że
nie należy jej się sprzeciwiać, w przeciwnym razie nie
byłoby cię tutaj. Ja bym nie dopuściła, żebyś się do
niej ponownie zbliżyła na odległość stu kilometrów.
Szepty, które się rozległy w poczekalni na to
oświadczenie Paige, uświadomiły Willi, że większość
zebranych myśli podobnie. Wszyscy lubili Tess, a po
niedawnej śmierci jej męża żywili dla niej uczucia
opiekuńcze. Willę dotknęło do żywego, że mogą
uważać za potrzebne chronienie przed nią cioci.
- Kiedy będę ją mogła zobaczyć?
- Jeśli o ciebie nie zapyta, gdy się przebudzi, to
nigdy.
Willa poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ale
powinna się była tego spodziewać. Ledwo dostrzegalny
grymas napięcia na twarzy jej siostry ciotecznej może
być spowodowany bardziej strachem o własną skórę,
niż żałobą po śmierci ojca i lękiem o życie matki.
Jedna Willa znała tajemnicę, którą kryła pod okrucień
stwem i wzgardą, okazywanymi jej przez Paige. Willa
mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak bardzo jej
zależy na wyekspediowaniu niepożądanej kuzynki
z Cascade i wyeliminowaniu jej na zawsze z ich życia....