Strugaccy B A - W krainie purpurowych ob³oków
6
Część 1
Siódmy poligon
7
8
Zasadnicza rozmowa Sekretarz spojrza...
5 downloads
8 Views
795KB Size
Strugaccy B A - W krainie purpurowych ob³oków
6
Część 1
Siódmy poligon
7
8
Zasadnicza rozmowa Sekretarz spojrza³ na Bykowa swym jedynym okiem. Z Azji rodkowej? Tak. Dokumenty... Rozkazuj¹cym gestem wyci¹gn¹³ poprzez stó³ rêkê o d³oni podobnej do kleszczy, z niezwykle d³ugim palcem wskazuj¹cym; trzech palców brakowa³o. Bykow po³o¿y³ na tej d³oni delegacjê s³u¿bow¹ i zawiadczenie. Sekretarz, nie piesz¹c siê, roz³o¿y³ papiery i czyta³: Aleksiej Bykow, in¿ynier mechanik z bazy radziecko-chiñskiej ekspedycji. Ministerstwo Geologii przysy³a wy¿ej wymienionego w celu przeprowadzenia rozmów na temat jego dalszej pracy. Podstawa: zapotrzebowanie PKKM z dnia... Po czym zerkn¹³ na zawiadczenie i zwracaj¹c je w³acicielowi, wskaza³ na obite czarnym skajem drzwi. Wejdcie tam powiedzia³. Towarzysz Krajuchin czeka. Bykow zapyta³: Czy delegacja zostanie u was? Tak, delegacja zostanie u mnie. Bykow przyg³adzi³ w³osy i obci¹gn¹³ zamszow¹ wiatrówkê. Wyda³o mu siê, ¿e jednooki sekretarz patrzy na niego jakby z ciekawoci¹ czy mo¿e z ironi¹. Naburmuszony otworzy³ drzwi i wszed³ do gabinetu. Okna du¿ego i mrocznego pokoju zas³oniête by³y bambusowymi matami. Go³e ciany z masy plastycznej matowo po³yskiwa³y 9
w sk¹pym wietle. Pod³ogê przykrywa³ miêkki czerwony dywan. Bykow rozgl¹da³ siê, szukaj¹c wzrokiem gospodarza. Obok du¿ego, ca³kiem pustego biurka dostrzeg³ dwie ³ysiny. Jedna z nich bezkrwista, o szarawym odcieniu widnia³a spoza oparcia fotela przeznaczonego zapewne dla interesantów. Druga jasnoszafranowego koloru kiwa³a siê nad roz³o¿onymi na drugim koñcu biurka kalkami technicznymi i niebieskimi fotokopiami rysunków. Po chwili Bykow zobaczy³ trzeci¹ ³ysinê. Jej w³aciciel, niezwykle têgi, ubrany w szary kombinezon, rozwali³ siê na dywanie, wcisn¹wszy g³owê w k¹t miêdzy cian¹ i szaf¹ pancern¹. Od szyi tego osobnika bieg³ pod biurko sznur... Bykow poczu³ siê nieswojo. Przestêpowa³ z nogi na nogê, kilka razy przesun¹³ suwak zamka b³yskawicznego wiatrówki i obejrza³ siê zaniepokojony na drzwi. W tej¿e chwili szafranowa ³ysina zniknê³a. Rozleg³o siê sapanie i przyt³umiony, zachrypniêty g³os stwierdzi³ z wyranym zadowoleniem : Trzyma wspaniale! Wspa-nia-le! Nad biurkiem powoli wyrasta³a wielka, przygarbiona postaæ w roboczym nylonowym kombinezonie. By³ to mê¿czyzna wysokiego wzrostu, barczysty i ociê¿a³y. Jego szara i pobru¿d¿ona zmarszczkami twarz robi³a wra¿enie maski. Zaciniête, w¹skie wargi tworzy³y liniê prost¹. Spod wysokiego wypuk³ego czo³a spojrza³y na Bykowa okr¹g³e oczy bez rzês. O co chodzi? pad³o chrapliwe pytanie. Chcia³bym siê zobaczyæ z towarzyszem Krajuchinem odpowiedzia³ Bykow, z pewnym niepokojem zerkaj¹c na le¿¹cego na dywanie osobnika. To w³anie ja. Mówi¹cy tak¿e zerkn¹³ na le¿¹cego, po czym natychmiast wlepi³ okr¹g³e oczy w Bykowa. £ysina w fotelu ani drgnê³a. Po chwili wahania Bykow zrobi³ kilka kroków w stronê swego rozmówcy i przedstawi³ siê. Krajuchin s³ucha³, pochyliwszy g³owê. Bardzo mi przyjemnie odpowiedzia³ sucho. Czeka³em na was ju¿ wczoraj. Proszê, siadajcie wskaza³ na fotel wielk¹ jak ³opata d³oni¹. Proszê, tu. Zróbcie sobie miejsce i siadajcie. Bykow, nie rozumiej¹c, o co chodzi, zbli¿y³ siê do biurka i patrz¹c na fotel, z trudem opanowywa³ nerwowy umieszek. Na fotelu le¿a³ dziwaczny ubiór, podobny do skafandra dla nurków, zrobiony z szarego materia³u. Srebrzysty he³m w kszta³cie kuli z metalowymi zapinkami wystawa³ nad oparcie. 10
Po³ó¿cie to na pod³odze powiedzia³ Krajuchin. Bykow obejrza³ siê na grub¹ kuk³ê le¿¹c¹ na pod³odze ko³o pancernej szafy. To tak¿e specjalny ubiór z niecierpliwoci¹ w g³osie odezwa³ siê Krajuchin. Siadajcie wreszcie! Bykow szybko zdj¹³ skafander z krzes³a i siad³, czuj¹c siê nieco zawstydzony. Krajuchin patrzy³ na niego bez mrugniêcia powiek¹. Tak... bêbni³ po biurku bladymi palcami. Tak... wiêc poznalimy siê, towarzyszu Bykow. Mo¿ecie zwracaæ siê do mnie po prostu: Miko³aju Zacharowiczu. Mam nadziejê, ¿e mnie polubicie i obdarzycie ¿yczliwoci¹. Bêdziecie pracowaæ pod moim kierownictwem. Oczywicie, jeli... Przenikliwy dwiêk telefonicznego dzwonka przerwa³ rozmowê. Krajuchin podniós³ s³uchawkê. Przepraszam, towarzyszu Bykow... S³ucham. Tak... to ja. Nie powiedzia³ wiêcej ani s³owa. Bykow zauwa¿y³, jak w b³êkitnawym blasku rzucanym przez ekran wideofonu na ³ysych skroniach Krajuchina nabrzmia³y ¿y³y, a twarz poczerwienia³a. Najwidoczniej rozmowa dotyczy³a spraw niezwyk³ej wagi. Aby nie wydaæ siê niedyskretnym, Bykow zacz¹³ ogl¹daæ le¿¹cy na s¹siednim fotelu skafander. Przez rozchylone wyciêcie ko³nierza widzia³ wnêtrze he³mu. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e poprzez sztywny materia³ widzi wzór na dywanie, chocia¿ srebrzysta kula, gdy patrzy³ na ni¹ z zewn¹trz, by³a ca³kiem nieprzezroczysta. Pochyli³ siê, aby lepiej przyjrzeæ siê skafandrowi, lecz w tej samej chwili Krajuchin od³o¿y³ s³uchawkê i pstrykn¹³ wy³¹cznikiem. Wezwaæ Pokati³owa! rozkaza³ ochryp³ym szeptem. Rozkaz! odezwa³ siê czyj g³os. Za godzinê! Tak jest, za godzinê! Znów pstrykn¹³ prze³¹cznik. Zapad³a cisza. Bykow podniós³ oczy i zobaczy³, ¿e Krajuchin z ca³ej si³y pociera czo³o d³oni¹. Tak odezwa³ siê spokojnym g³osem, widz¹c, ¿e Bykow mu siê przygl¹da. Ale¿ to zakuta pa³a! Jak grochem o cianê... Wybaczcie, towarzyszu. Na czym to zatrzymalimy siê... Aha, aha... Bardzo was przepraszam. Musimy porozmawiaæ powa¿nie, a czasu ma³o. W³aciwie ca³kiem go nie mamy. Zatem do rzeczy... Po pierwsze chcia³bym was lepiej poznaæ. Opowiedzcie co o sobie. Ale co? spyta³ Bykow. No, chocia¿by ¿yciorys. 11
¯yciorys? in¿ynier zastanawia³ siê. ¯yciorys mam nieskomplikowany. Urodzi³em siê w roku 19... w rodzinie marynarza ¿eglugi ródl¹dowej. Pochodzê z okolic Gorkiego. Ojciec umar³, kiedy nie mia³em jeszcze trzech lat. Do piêtnastego roku ¿ycia mieszka³em i uczy³em siê w szkole-internacie. Potem przez cztery lata pracowa³em jako motorzysta na wo³¿añskich odrzutowych lizgaczach-amfibiach. Gra³em w hokeja. Jako cz³onek reprezentacji klubu Wo³ga dwa razy bra³em udzia³ w olimpiadach. Zacz¹³em studiowaæ w wy¿szej szkole technicznej transportu l¹dowego. To dawna szko³a wojsk pancerno-motorowych. (Dlaczego, u licha, tyle gadam? przemknê³a mu przez g³owê nieprzyjemna myl). Ukoñczy³em wydzia³ transportu o napêdzie atomowo-odrzutowym przeznaczony dla uczestników ekspedycji naukowych. Potem... no có¿... pos³ali mnie w góry w okolice Tien-szan. Nastêpnie w piaski pustyni Gobi... Tam pracowa³em, tam te¿ wst¹pi³em do partii. Co by tu jeszcze? To chyba wszystko. ¯yciorys naprawdê nieskomplikowany przytakn¹³ Krajuchin. Skoñczylicie trzydzieci trzy lata? Tak? Za miesi¹c skoñczê trzydzieci cztery. Oczywicie kawaler? Pytanie to wydawa³o siê Bykowowi bardzo nietaktowne. In¿ynier nie lubi³ ¿adnych aluzji do swego wygl¹du. Tym bardziej i¿ zna³ jedn¹ kobietê, która nie zwraca³a uwagi na to, ¿e jego twarz jest spalona s³oñcem, ¿e ma nos jak kartofel i rude, sztywne w³osy. Chcia³em powiedzieæ mówi³ dalej Krajuchin ¿e jeszcze przed pó³ rokiem bylicie kawalerem. Tak lakonicznie odpowiedzia³ Bykow teraz te¿ jestem samotny. Na razie... Zorientowa³ siê nagle, ¿e Krajuchin wie o nim bardzo du¿o, a rzuca pytania nie po to, by siê czegoæ dowiedzieæ, lecz ¿eby wyrobiæ sobie osobiste zdanie, czy te¿ z jakiego innego powodu. Taka rozmowa nie nale¿a³a do przyjemnych, wiêc Bykow naje¿y³ siê. Na razie jestem samotny powtórzy³. A zatem nie macie bliskich krewnych doda³ Krajuchin. Tak wychodzi, ¿e nie mam. Wobec tego jestecie, ¿e tak powiem, ca³kiem samotni i niezale¿ni... Tak. Na razie jestem samotny. Gdzie pracowalicie ostatnio? 12
Na Gobi... Od dawna? Od trzech lat... Trzy lata! Przez ca³y czas na pustyni? Tak. Oczywicie z ma³ymi przerwami. Wyjazdy s³u¿bowe, kursy... Lecz w zasadzie ca³y czas na pustyni... Nie znudzi³o siê? Bykow zastanowi³ siê. Pocz¹tkowo by³o trudno mówi³ ostro¿nie. Potem przywyk³em. Ale wiadomo, praca nie jest tam ³atwa. Stanê³y mu przed oczyma czarne przestrzenie piasków i rozpalone jak p³omieñ niebo. Ale przecie¿ i pustyniê mo¿na pokochaæ... Czy¿by? mrukn¹³ Krajuchin Mo¿na pokochaæ pustyniê? A wy j¹ kochacie? Przyzwyczai³em siê. Jak¹ funkcjê pe³nilicie ostatnio? By³em kierownikiem kolumny atomowych transporterów terenowych, nale¿¹cych do bazy ekspedycji. Wobec tego musicie wietnie znaæ siê na maszynach. Nieprawda¿? Zale¿y na jakich? No, chocia¿by na waszych atomowych terenówkach. Bykow uzna³ pytanie za retoryczne i nie odpowiedzia³. Powiedzcie mi, proszê, czy to wy kierowalicie akcj¹ ratunkow¹ ekspedycji Daugego? Tak, ja. Gratulujê, doskonale dalicie sobie radê! Bez waszej pomocy tamci by zginêli. Bykow wzruszy³ ramionami. Dla nas by³ to w³aciwie doæ zwyk³y marsz i nic wiêcej. Krajuchin zmru¿y³ oczy A jednak ludzie z waszego zespo³u prze¿yli ciê¿kie chwile... jeli mnie pamiêæ nie zawodzi. Bykow zaczerwieni³ siê, co przy jego kolorze twarzy sprawia³o przykre wra¿enie. Prze¿ylimy czarn¹ burzê! odpar³ ze z³oci¹. Nie chwalê siê, towarzyszu Krajuchin. Maszerowaæ w takt muzyki ³atwo jest tylko na defiladach. Na pustyni sprawa jest bardziej skomplikowana. Rozmowa krêpowa³a go i poczu³ siê nieswojo. Krajuchin przygl¹da³ mu siê z tajemniczym umieszkiem. 13
Tak... tak... bardziej skomplikowana... Trzy lata w pustyni. Powiedzcie mi, towarzyszu Bykow, czy interesuje was co poza s³u¿b¹? Bykow rzuci³ mu pytaj¹ce spojrzenie. Pod jakim wzglêdem? Co robicie w wolnych chwilach? Hm... Oczywicie czytam, grywam w szachy. Zdaje siê, ¿e pisalicie jakie prace? Pisa³em. Du¿o? Niewiele. Dwa artyku³y w czasopimie Transport g¹sienicowy... Na jaki temat? Remont reaktorów napêdowych w polowych warunkach. Z w³asnej praktyki. Powiadacie, remont reaktorów napêdowych... Bardzo ciekawe. Aha, czy ze sportu interesuje was co jeszcze prócz hokeja? D¿udo... jestem instruktorem. wietnie. A czy ciekawi³a was kiedy astronomia? Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e Krajuchin drwi z niego. Nie, astronomia nie interesowa³a mnie nigdy. Szkoda! Byæ mo¿e... Chodzi o to, towarzyszu Bykow, ¿e wasza praca bêdzie, w pewnym stopniu, zwi¹zana z t¹ nauk¹. In¿ynier zasêpi³ siê. Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem... Co powiedziano wam, deleguj¹c was tutaj? Powiedziano, ¿e jestem skierowany w celu przeprowadzenia rozmów na temat ewentualnego udzia³u w wyprawie naukowej. Chwilowo... A nie powiedzieli, o jak¹ chodzi ekspedycjê? O jak¹ wyprawê na pustyniê w poszukiwaniu rzadko spotykanych rud. Krajuchin strzeli³ palcami i po³o¿y³ d³onie na biurku. Tak, to ca³kiem zrozumia³e mrukn¹³ ca³kiem oczywiste. Nic tam o tym nie wiedz¹. A zatem, towarzyszu Bykow mówi³ dalej, westchn¹wszy g³êboko ma siê rozumieæ, ¿e astronomia nie ma z tym nic wspólnego. Mówi¹c cile, prawie nic... A jeszcze cilej: wy nie macie z ni¹ nic wspólnego. Niewa¿ne, czy 14
interesowalicie siê t¹ nauk¹. W¹tpiê, czyby siê wam przyda³a. Ostatecznie przeczytacie co nieco, trochê wam opowiedz¹... Sprawa polega na tym, ¿e bêdziecie pracowaæ nie tu... nie na Ziemi. Bykow niespokojnie zamruga³ oczyma. Znów poczu³ siê tak nieswojo, jak w pierwszej chwili, gdy przekroczy³ próg tego gabinetu. Obawiam siê, ¿e nic nie rozumiem wykrztusi³. Nie na Ziemi? A mo¿e na Ksiê¿ycu? Nie, nie na Ksiê¿ycu. Znacznie dalej. Wszystko zaczê³o siê wydawaæ dziwacznym snem. Krajuchin opar³ brodê na splecionych palcach i mówi³: Co was tak zadziwi³o, Aleksieju Piotrowiczu? Ju¿ od trzydziestu lat ludzie lataj¹ na inne planety. Zwykli ludzie, tacy jak wy. Ludzie o najró¿niejszych specjalnociach. Jestem zdania, ¿e moglibycie zostaæ wietnym astronaut¹. Warto zwróciæ uwagê, ¿e wielu astronautów doszlusowa³o do nas, ¿e tak powiem, z zewn¹trz, na przyk³ad z lotnictwa. Rozumiem dobrze, ¿e wam jako in¿ynierowi tak ca³kowicie zwi¹zanej z Ziemi¹ specjalnoci nie przysz³o nawet na myl, ¿e moglibycie wzi¹æ udzia³ w takich pracach. A jednak stworzone zosta³y takie mo¿liwoci, ¿e obecnie wysy³amy wyprawê na Wenus, i jest nam potrzebny cz³owiek doskonale znaj¹cy warunki pracy w piaszczystych terenach. Nie s¹dzê, aby tamte pustynie bardzo ró¿ni³y siê od waszej ukochanej Gobi. Tyle ¿e napotkacie nieco wiêksze trudnoci... W g³owie Bykowa b³ysnê³a nagle myl: Uranowa Golkonda! Krajuchin spojrza³ na niego przenikliwie. Tak. Uranowa Golkonda. Widzicie, ju¿ wiecie prawie wszystko. Wenus... powoli mówi³ Bykow. Uranowa Golkonda... Pokrêci³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê. Ja... i niebo! Niewiarygodne! No, nie taki z was chyba wielki grzesznik. A poza tym nie wysy³amy was do rajskich ogrodów. Jednak mo¿e siê zdarzyæ... Krajuchin pochyli³ siê i zapyta³ szeptem: Boicie siê? Bykow zastanowi³ siê. Oczywicie strach mnie oblatuje przyzna³ siê. Prawdê mówi¹c, po prostu mam stracha.. Zreszt¹... mo¿e nie dam rady. Ale jeli za¿¹da siê ode mnie tylko tego, co potrafiê, to dlaczegó¿ by nie? popatrzy³ na Krajuchina i umiechn¹³ siê. Nie, nie bojê siê a¿ tak bardzo, ¿eby odmówiæ. Musicie rozumieæ, ¿e to jednak 15
by³o zaskoczenie. A przy tym, dlaczego wy... uwa¿acie, ¿e wywi¹¿ê siê ze swego zadania? Jestem najzupe³niej przekonany. Oczywicie, nie bêdzie ³atwo. Bêdziecie mieli trudnoci, bêdzie wam ciê¿ko, bardzo ciê¿ko, natkniecie siê, byæ mo¿e, na niebezpieczeñstwa, o jakich na razie nie mamy nawet pojêcia... lecz dacie sobie radê. Lepiej siê na tym znacie, towarzyszu Krajuchin. Tak mi siê wydaje. Liczymy na to, Aleksieju Piotrowiczu, ¿e nie pobiegniecie do waszego ministerstwa z prob¹ o zwolnienie ze wzglêdu na stan zdrowia czy warunki rodzinne. Towarzyszu Krajuchin! A có¿ wy mylicie? Krajuchin zaczerwieni³ siê. Nie tacy jak wy, siedz¹c na tym fotelu, sromotnie tchórzyli. Przeci¹gn¹³ d³oni¹ po twarzy. Mówi¹c szczerze, ju¿ od dawna mam was na oku i jestem rad, ¿e siê nie omyli³em. Bykow chrz¹kn¹³ za¿enowany i odwróci³ wzrok, po czym spyta³: A sk¹d mnie znacie? Z akcji ratunkowej ekspedycji Daugego. Nale¿a³a ona do naszego resortu. Od tej pory mam was na oku. Poprosi³em o opiniê o was i wszystko, co potrzeba. Teraz nadszed³ czas i zaprosilimy was tutaj. Rozumiem. Zwykle dajemy czas do namys³u, tydzieñ, a niekiedy miesi¹c. Tym razem jednak nie mo¿emy czekaæ. Decydujcie, towarzyszu Bykow. Uprzedzam was: jeli wahacie siê choæby odrobinê, rezygnujcie natychmiast. Pretensji mieæ nie bêdziemy. Bykow rozemia³ siê. Towarzyszu Krajuchin, nie rezygnujê. Jeli uwa¿acie, ¿e dam sobie radê, zgadzam siê. Oczywicie by³em trochê zaskoczony, ale to nic nie szkodzi. No to wietnie. Krajuchin spokojnie sk³oni³ g³owê i zerkn¹³ na zegarek. A teraz uwa¿ajcie. Ekspedycja potrwa stosunkowo krótko, nie d³u¿ej ni¿ pó³tora miesi¹ca. Odpowiada wam to? Odpowiada... O szczegó³ach mówiæ teraz nie bêdê. Dowiecie siê wszystkiego póniej. Czasu mamy jak na lekarstwo. Proszê wzi¹æ pod uwagê, ¿e jutro odlatujemy. Jutro? Na Wenus? 16
Nie, na Wenus nie polecimy tak prêdko. Na razie popracujemy na Ziemi. Nie mylcie tylko, ¿e w Moskwie. Bêdziemy w innym miejscu. Ale, ale... gdzie s¹ wasze rzeczy? Na dole w szatni. Rzeczy mam niewiele walizê i raportówkê. Nie przypuszcza³em... To nie jest najwa¿niejsze. Gdzie macie zamiar zatrzymaæ siê? Polecam wam Pragê... To blisko, tu¿ obok. Bykow przytakn¹³. Wiem. To dobry hotel. Bardzo dobry. Teraz jestecie wolni, a za... znów zerkn¹³ na zegarek za dwie godziny z minutami, to znaczy dok³adnie o siedemnastej, proszê was, towarzyszu kosmonauto, wracajcie tu do mnie. Dowiecie siê paru rzeczy. Jedlicie obiad? Na pewno nie! Restauracja znajduje siê na trzynastym piêtrze. Posilcie siê, odpocznijcie w klubie czy w bibliotece wszystko znajduje siê w tym samym budynku. A wiêc punktualnie siedemnasta. A teraz, jazda! Ja natomiast zabiorê siê do mycia g³owy... no... muszê komu zmyæ g³owê. Bykow, ci¹gle jeszcze podniecony, wsta³ i po chwili wahania rzuci³ pytanie, które mêczy³o go w ci¹gu ca³ej rozmowy. Towarzyszu Krajuchin, jak brzmi pe³na nazwa tej instytucji? W skierowaniu podano skrót: PKKM. Mam wra¿enie, ¿e rozszyfrowa³em go b³êdnie. PKKM to Pañstwowy Komitet Komunikacji Miêdzyplanetarnej przy Radzie Ministrów. Jestem zastêpc¹ prezesa komitetu. Dziêkujê odpowiedzia³ Bykow. Komitet Komunikacji Miêdzyplanetarnej mrukn¹³, kieruj¹c siê do drzwi. Nno, tak... A ja myla³em, ¿e Pañstwowy Komitet Komunikacji Miêdzynarodowej... Taki sam skrót... W drzwiach Bykow zderzy³ siê z jakim dryblasem pêdz¹cym do gabinetu. Zd¹¿y³ tylko zauwa¿yæ, ¿e wielkie ch³opisko mia³o du¿e okulary w piêknej czarnej oprawie odcinaj¹ce siê od niezwykle bladej twarzy. Cz³owiek ten nie zwróci³ uwagi na gocia i odsun¹wszy go na bok, ju¿ od progu wo³a³: Miko³aju Zacharowiczu! W odpowiedzi Bykow us³ysza³ grony, sycz¹cy g³os Krajuchina: Gdzie jest szósty reaktor?! Pozwólcie. Miko³aju... Pytam, gdzie jest szósty reaktor? 2 – W krainie...
17
Bykow zamkn¹³ drzwi i ruszy³ do wyjcia. Ciemnolicy sekretarz odprowadzi³ go spojrzeniem swego jedynego oka i znów pochyli³ siê nad biurkiem.
Załoga „Hiusa” Wenus jest, licz¹c od S³oñca, drug¹ z kolei planet¹. rednia odleg³oæ od S³oñca wynosi 0,723 jednostki astronomicznej, czyli 108 milionów km. Ca³kowity czas obiegu wokó³ S³oñca wynosi 224 dni 16 godzin 49 minut i 8 sekund. rednia prêdkoæ poruszania siê po orbicie wynosi 35 km/sek... Jest najbli¿sz¹ planet¹ w s¹siedztwie Ziemi. W momencie gdy znajduje siê miêdzy S³oñcem a Ziemi¹, odleg³oæ jej od naszej planety wynosi oko³o 39 milionów km... Gdy jest po przeciwnej stronie S³oñca, odleg³oæ ta wzrasta do 258 milionów km. rednica równa siê 12 400 km, sp³aszczenie jest niedostrzegalne. Przyjmuj¹c wielkoci ziemskie za 1, Wenus bêdzie mieæ nastêpuj¹ce rozmiary: rednica 0,913, powierzchnia 0,95, objêtoæ 0,92, si³a przyci¹gania na powierzchni 0,85, gêstoæ 0,88 (czyli 4,80 gr/cm3); masa 0,81.... czas obrotu wokó³ osi wynosi 57 godzin. Wenus otacza bardzo gêsta atmosfera z³o¿ona z dwutlenku wêgla i czadu, w której poruszaj¹ siê ob³oki z krystalicznego amoniaku... Badania Wenus przeprowadzane s¹ z tymczasowych i sta³ych sputników, z których dwa nale¿¹ do Akademii Nauk ZSRR. Kilka prób wyl¹dowania na tej planecie (Abrasimow, Nisidzima, Soko³owski, Szi Feñ-ju i inni) i prowadzenia badañ bezporednio na jej powierzchni skoñczy³o siê niepowodzeniem.... Bykow spojrza³ na kolorow¹ fotografiê Wenus na aksamitno-czarnym tle ¿ó³tawy dysk z b³êkitnymi i pomarañczowymi cieniami. Zatrzasn¹³ grub¹ ksiêgê. Kilka prób wyl¹dowania... i prowadzenia badañ bezporednio... skoñczy³o siê niepowodzeniem.... Krótko i wyranie. Próbowano. Bykow zacz¹³ sobie przypominaæ wszystko, co czyta³ kiedy w ksi¹¿kach i gazetach, co widzia³ na wyk³adach telewizyjnych i czego dowiedzia³ siê ze zwiêz³ych i suchych komunikatów TASS-u. Pod koniec trzeciego dziesiêciolecia, od chwili gdy cz³owiek pierwszy raz polecia³ na Ksiê¿yc, znane mu by³y wszystkie cia³a niebieskie w promieniu pó³tora miliarda kilometrów. Rozwinê³y siê nowe nauki planetologia i planetografia Ksiê¿yca, Marsa i Merkurego, wielkich sputników du¿ych planet i niektórych ma³ych 18
planet-asteroidów. Kosmonauci, a zw³aszcza ci, którzy ca³e miesi¹ce, a nawet lata pracowali daleko od Ziemi, przywykli ju¿ do lotnych warstw py³u na równinach Ksiê¿yca, do czerwonych pustyñ i jak gdyby wyschniêtych zaroli marsjañskiego saksau³u, do lodowych przepaci i rozpalonych do bia³oci p³askowy¿ów Merkurego, do obcego nieba, po którym pêdz¹ liczne ksiê¿yce, do S³oñca podobnego do jasnej gwiazdy. Setki pojazdów miêdzyplanetarnych przecina³o we wszystkich kierunkach Uk³ad S³oneczny. Zbli¿a³ siê nowy etap podboju przestrzeni kosmicznej przez cz³owieka okres podboju wielkich, trudnych planet: Jupitera, Saturna, Urana, Neptuna i Wenus. Wenus by³a jednym z pierwszych obiektów, na który zwrócili uwagê wyruszaj¹cy z Ziemi badacze kosmosu. Planeta znajduje siê blisko Ziemi i S³oñca, ma wiele wspólnych z Ziemi¹ cech fizycznych, a jednoczenie nic nie by³o wiadomo o jej budowie. Wszystko to przykuwa³o uwagê kosmonautów. Najpierw wys³ano ku niej rakiety automatyczne bez ludzi. Wyniki obserwacji i dowiadczeñ by³y niezachêcaj¹ce. Chmury, konsystencj¹ sw¹ przypominaj¹ce oceaniczny i³, otacza³y planetê i zas³ania³y wszystko. Na setkach kilometrów zwyk³ych i ultraczerwonych filmów widnia³ stale ten sam obraz: bia³a, jednostajna, nieprzenikniona zas³ona utworzona zapewne z bardzo grubej warstwy ob³oków. Nie zda³a egzaminu tak¿e radiooptyka. Fale radiowe albo odbija³y siê od górnych warstw atmosfery, albo by³y ca³kowicie przez ni¹ wch³aniane. Ekrany radiolokatorów albo jarzy³y siê równym nic nie znacz¹cym blaskiem, albo pozostawa³y czarne. Telemechaniczne i cybernetyczne tankietki-laboratoria, które tak wietnie dawa³y sobie radê podczas badañ Ksiê¿yca i Marsa, nie przesy³a³y ¿adnych meldunków. Wszystkie zaginê³y gdzie na dnie zwartego oceanu szaroró¿owej masy ob³oków. Wówczas do szturmu ruszyli najodwa¿niejsi. Trzy wyprawy, wyposa¿one w najnowsze, jak na owe czasy, urz¹dzenia techniczne, jedna po drugiej zanurza³y siê w atmosferze tajemniczej planety. Pierwszy statek sp³on¹³, zanim zd¹¿y³ nadaæ choæby jeden komunikat. (Obserwatorzy zauwa¿yli w miejscu zetkniêcia siê statku z powierzchni¹ atmosfery Wenus nik³y b³ysk). Druga ekspedycja nada³a meldunek, ¿e podchodzi do l¹dowania, a w dwadziecia minut potem wiadomoæ, ¿e tu¿ nad powierzchni¹ statek ich niesie niezwykle silny pr¹d atmosferyczny. By³a to ostatnia informacja. Trzecia ekspedycja wyl¹dowa³a szczêliwie. Jednak nie wiadomo, 19
jakie kaprysy przyrody nie pozwoli³y na nawi¹zanie ³¹cznoci przez ca³¹ dobê. Dowódca wyprawy meldowa³ póniej, ¿e wokó³ szalej¹ burze piaskowe, tr¹by powietrzne o tak potwornej sile, ¿e zwalaj¹ nawet ska³y, a wreszcie, ¿e otacza ich purpurowa nieprzenikniona mg³a. Na tym ³¹cznoæ siê urwa³a i dopiero po tygodniu kto nerwowo rzuci³ do mikrofonu: Gor¹czka, gor¹czka, gor¹czka. By³y to ostatnie s³owa, jakie us³yszano od cz³onków tej wyprawy. Zag³ada trzech ekspedycji w tak krótkim czasie to ju¿ zbyt wiele! Zrozumiano, ¿e atakowaæ Wenus mo¿na dopiero po dokonaniu nowych, bardzo dok³adnych przygotowañ. Trzeba by³o przeprowadziæ ¿mudne, wszechstronne i g³êbokie rozpoznanie. Miêdzynarodowy Kongres Kosmologów opracowa³ plan badania Wenus, którego realizacja mia³a trwaæ piêtnacie lat. Ludzkoæ zmobilizowa³a w tym celu wszystkie najnowsze rodki znajduj¹ce siê w arsenale wiedzy i techniki. Zbudowano i wys³ano w przestrzeñ kilka sputników-obserwatoriów, wyposa¿onych w setki automatów. Wprowadzono do u¿ycia automatyczne sondy-szperacze, zastosowano ultraczerwon¹ i elektronow¹ optykê, aparaty jonoskopowe i wiele innych urz¹dzeñ. Mózgi elektronowe bezustannie opracowywa³y otrzymywane informacje. Wprzêgniêto do pracy najwiêksze w wiecie elektronowe maszyny do obliczeñ. Stratosfera Wenus zosta³a zbadana tak dok³adnie, ¿e wyniki wprowadza³y w podziw nawet uczonych. W koñcu z niezbêdn¹ dok³adnoci¹ obliczono okres obrotu Wenus wokó³ jej osi. Sporz¹dzono mapê z ogólnymi zarysami ³añcuchów górskich. Zmierzono wystêpuj¹ce na Wenus pola magnetyczne. Prace prowadzono metodycznie i z pe³n¹ celowoci¹. Francuski sputnik wykry³ na Wenus i okreli³ rejon zwiêkszonej jonizacji. Po pewnym czasie odkrycie to potwierdzili uczeni radzieccy, chiñscy i japoñscy. Stwierdzono, ¿e rejon superintensywnej jonizacji obejmuje oko³o pól miliona metrów kwadratowych i okresowo koncentruje siê na cile okrelonym miejscu. Stwierdzono równie¿, ¿e jonizacja nie ma nic wspólnego z grub¹ pow³ok¹ chmur, a zatem wy³¹cza siê mo¿liwoæ jej atmosferycznego pochodzenia. Pozosta³o tylko podsun¹æ myl, ¿e rejon jonizacji zwi¹zany jest z tward¹ powierzchni¹ Wenus. Je¿eli ród³em jonizacji by³yby materia³y promieniotwórcze, to mog³y jedynie zdradzaæ obecnoæ rud radioaktywnych o niebywa³ej koncentracji. Nazwa Uranowa Golkonda narzuca³a siê sama przez siê. W takiej sytuacji sprawy przybra³y inny obrót. Jeli chodzi o ciê¿kie elementy radioaktywne, ludzkoæ ci¹gle jeszcze odczuwa³a ich 20
g³ód. Technologia wydobywania rozsianych po ca³ym globie rud rozwija³a siê powoli, natomiast zapotrzebowanie na materia³y rozszczepialne wielokrotnie przewy¿sza³o produkcjê zak³adów aglomeracyjnych, a sztuczne ich wytwarzanie by³o zbyt kosztowne. Wy³¹cznie naukowe zainteresowania, jakie budzi³a Wenus, zosta³y uzupe³nione zagadnieniami bardziej praktycznymi. Znów wyruszy³o kilka ekspedycji. Zgin¹³ Sokolowski, wiceprezes Miêdzynarodowego Kongresu Kosmogatorów*. Jako niewidomy inwalida powróci³ do Nagoi nieustraszony Nisidzima. Przepad³ bez wieci jeden z najlepszych pilotów chiñskich Szi Feñ-ju. By³o rzecz¹ oczywist¹, ¿e stare rodki ataku zawodzi³y. Wenus po prostu drwi³a z wysi³ków cz³owieka. Analiza sk¹pych wiadomoci o katastrofach ekspedycji wykaza³a, ¿e aby pomylnie wyl¹dowaæ na Wenus, trzeba wyrzec siê dotychczasowych konstrukcji i zasad technicznych, na których opiera³y siê loty miêdzyplanetarne. Miêdzynarodowy kongres wezwa³ do zaniechania lotów a¿ do chwili, gdy zostan¹ zbudowane nowe statki miêdzyplanetarne, i uchwali³ nagrodê za opracowanie takiej rakiety, która by mog³a pokonaæ pancerz wenusjañskiej atmosfery. W Zwi¹zku Radzieckim pe³n¹ par¹ prowadzono prace nad skonstruowaniem rakiety o napêdzie fotonowym. Inne pañstwa tak¿e szuka³y nowych rozwi¹zañ. Na dwa lata przed rozpoczêciem naszej opowieci w centralnych gazetach pojawi³a siê wzmianka, ¿e na najwiêkszym sputniku Ziemi Wei-ta-de Ju-i, co znaczy Wielka przyjañ, radzieccy i chiñscy mistrzowie bezgrawitacyjnego odlewnictwa metali odlewnictwa w warunkach, gdy nie istnieje dzia³anie si³y ciê¿koci rozpoczêli odlewanie kad³uba rakiety o napêdzie fotonowym. Mo¿liwe, ¿e na tej w³anie rakiecie los pozwoli Bykowowi i jego towarzyszom dostaæ siê na wenusjañskie pustynie... o których powiedzia³ Krajuchin: Nie s¹dzê, aby siê ró¿ni³y od waszej ukochanej pustyni Gobi. Zreszt¹ wszystko jedno, czy bêdzie to rakieta fotonowa, czy te¿ atomowa, czy pustynie na Wenus bêd¹ siê zasadniczo ró¿ni³y od ziemskich wiadomo by³o jedno: wyprawa mia³a do wykonania nadzwyczaj trudne zadanie. Dla dokonania podboju Wenus i jej * Autor stworzy³ nowe s³owo, którego pierwowzorem jest nawigator (przyp. tlum.).
21
na po³y mitycznych skarbów Uranowej Golkondy potrzebna jest ogromna wiedza, ¿elazne zdrowie, niezwyk³a wytrzyma³oæ... Trzeba byæ do tego prawdziwym astronaut¹, jednym z tych bohaterów, jakich ogl¹da siê w kinie i jakich wita siê z kwiatami w rêku, albo te¿... jednym z tych, co gin¹ w bezkresnej przestrzeni miêdzyplanetarnej. Czy skromny in¿ynier Bykow ma doæ wiedzy, czy wytrzymaj¹ jego zdrowie i charakter? Krajuchin zna siê na tych sprawach lepiej, jest przecie¿ zastêpc¹ prezesa PKKM, Pañstwowego Komitetu Komunikacji Miêdzyplanetarnej. Jeli Krajuchin jest przekonany, ¿e Bykow da sobie radê, to Bykow nie zawiedzie. Zreszt¹, ci astronauci to tak¿e ludzie! Potrafi¹ oni, potrafi i on. Bykow zda³ sobie nagle sprawê, ¿e uparcie wpatruje siê prosto w oczy ³adniutkiej bibliotekarki siedz¹cej przy stoliku naprzeciw. Dziewczyna najpierw zrobi³a gron¹ minê, lecz po chwili nie wytrzyma³a i parsknê³a miechem. Z kolei nachmurzy³ siê Bykow. Trzeba bêdzie wys³aæ do Aszchabadu depeszê, ¿e delegacja przeci¹gnie siê. Szkoda... nie zobaczy siê ju¿ przed wypraw¹... Ale co by to da³o? Czy w ci¹gu kilku minut zdo³a powiedzieæ wszystko, czego nie mia³ odwagi wyznaæ przez tyle lat? Niechaj los rozstrzyga! Gdy wróci... (W myli zobaczy³ fotografiê w czasopimie. Bohaterowie kosmicznych przestrzeni powrócili z trudnego rejsu kwiaty, umiechy, podniesione w gecie powitania d³onie...), gdy wróci, wemie urlop i pojedzie do Aszchabadu. Podejdzie do znajomego domu, nacinie guzik dzwonka... Bykow spojrza³ na zegarek. Do pi¹tej brakowa³o jeszcze paru minut. Wsta³, sk³oni³ siê bibliotekarce, zwracaj¹c jednoczenie tom encyklopedii. Jednooki sekretarz skin¹³ mu g³ow¹ jak staremu znajomemu. Bykow jeszcze raz spojrza³ na zegarek (by³a za minutê pi¹ta), przyg³adzi³ rêk¹ w³osy, obci¹gn¹³ wiatrówkê i zdecydowanym ruchem otworzy³ drzwi gabinetu. Odniós³ wra¿enie, ¿e wszed³ do innego pokoju. Zas³ony na oknach by³y rozsuniête; przez szeroko otwarte okna wdziera³o siê s³oneczne wiat³o, oblewaj¹c z³otem jasne, aksamitne ciany z plastiku. Fotel, który sta³ przy biurku, zosta³ odsuniêty. Nadal le¿a³ na nim, zwiesiwszy za oparcie srebrzysty he³m, strój przypominaj¹cy skafander. Pod cian¹ znajdowa³ siê zwiniêty dywan. Porodku 22
gabinetu, na wyfroterowanym parkiecie, sta³ dziwaczny przedmiot, co w rodzaju ¿ó³wia o piêciu grubych nogach. G³adki, sferyczny pancerz wznosi³ siê przynajmniej metr nad pod³og¹. Wokó³ ,,¿ó³wia przykucnê³o kilku mê¿czyzn. Gdy Bykow wszed³ do gabinetu, jeden z nich, barczysty, przygarbiony, w czarnych ochronnych okularach, zakrywaj¹cych niemal po³owê twarzy, podniós³ ³ys¹ g³owê, lni¹c¹ w s³onecznym blasku, i odezwa³ siê chrypi¹cym g³osem Krajuchina: Otó¿ i on! Towarzysze, przedstawiam wam szóstego cz³onka waszej za³ogi, in¿yniera Aleksieja Piotrowicza Bykowa. Zwróci³y siê ku niemu wszystkie twarze ros³y, bardzo przystojny mê¿czyzna w lekkim, doskonale uszytym garniturze; czerwony od upa³u grubas z ogolon¹ g³ow¹; niady, czarnow³osy m³odzian, wycieraj¹cy ¿ylaste d³onie zat³uszczonymi paku³ami, i... Dauge, stary, dobry przyjaciel Dauge, tak samo jak na pustyni Gobi wychud³y i niezgrabny, tylko ubrany inaczej, ju¿ nie w szerokich spodniach i chustce na g³owie, lecz w zwyk³ym garniturze. Dauge spogl¹da³ na Bykowa, wita³ go ¿yczliwym kiwaniem g³owy i umiecha³ siê na ca³¹ szerokoæ wielkich ust. Poznajcie siê powiedzia³ Krajuchin. W³odzimierz Siergiejewicz Jurkowski, wybitny geolog i dowiadczony astronauta. Przystojny geolog w wymuskanym garniturze jakby od niechcenia ucisn¹³ rêkê Bykowa i odwróci³ siê obojêtnie. Bykow k¹tem oka spojrza³ na Krajuchina. Wyda³o siê mu, ¿e w jego oczach zab³ys³y i natychmiast przygas³y weso³e ogniki. ...Bogdan Bogdanowicz Spicyn, pilot, jeden z najlepszych kosmonautów na wiecie. Cz³onek pierwszych ekspedycji do strefy asteroidów. Ciemny brunet b³ysn¹³ w umiechu wspania³ymi zêbami. D³oñ mia³ gor¹c¹ i tward¹ jak ¿elazo. Micha³ Antonowicz Krutikow mówi³ dalej Krajuchin nawigator. Duma radzieckiej astronautyki. Ech, jak wy co powiecie, Miko³aju Zacharowiczu, to... mrukn¹³ grubas, zmieszany jak panienka, przyjanie ogl¹daj¹c Bykowa od stóp do g³ów. Towarzysz Bykow naprawdê mo¿e pomyleæ... Bardzo mi przyjemnie poznaæ was, towarzyszu Bykow... A na koniec... tu, zdaje siê, przedstawiaæ nikogo nie potrzebujê. Bykow i Dauge ucisnêli siê. Wspaniale, Aleksieju, wspaniale! szepta³ Dauge. 23
Oczom nie wierzê, ¿e to ty! A w³anie ¿e ja, Aleksieju! Krajuchin uj¹³ Bykowa delikatnie za ³okieæ. Dowódca statku i kierownik ekspedycji. Bykow obejrza³ siê. W drzwiach sta³ niewysoki, dobrze zbudowany mê¿czyzna o bardzo bladej twarzy i zupe³nie siwych w³osach. Patrz¹c na jego regularne, wyraziste i delikatne rysy, nie mo¿na by³o mu daæ wiêcej ni¿ trzydzieci parê lat. Widocznie wszed³ do gabinetu tu¿ za Bykowem i obserwowa³ ca³¹ ceremoniê. ...Anatol Borysowicz Jermakow. Bykow, gdy us³ysza³ nazwisko, które przed kilkoma miesi¹cami nie schodzi³o ze szpalt prasy, stan¹³ na bacznoæ. S¹ ludzie, których przewagê czuje siê od pierwszego wejrzenia. Do takich z pewnoci¹ nale¿a³ Jermakow. Bykow wyczuwa³ w nim niemal olbrzymi¹ si³ê woli i wszechstronny umys³, który znamionuj¹ ¿elazna logika i konsekwencja. Mocne usta Jermakowa rozchyli³y siê w uprzejmym umiechu, lecz ciemne oczy z ciekawoci¹ i uwag¹ bada³y twarz nowego cz³onka ekspedycji. Minê³o kilka trudnych sekund milczenia. Pierwszy odezwa³ siê Jermakow: Bardzo mi przyjemnie, towarzyszu Bykow. I¿ynier delikatnie ucisn¹³ jego w¹sk¹, ciep³¹ d³oñ i odwróci³ siê do Daugego. Zauwa¿y³, ¿e czo³o starego towarzysza by³o pokryte kroplami potu. No có¿, w gabinecie by³o doæ gor¹co. A wiêc, towarzysze zacz¹³ Krajuchin zebralimy siê ju¿ wszyscy i mo¿emy zaczynaæ konferencjê, ostatni¹ w Moskwie. Zbli¿y³ siê do biurka i nacisn¹³ jeden z guzików na ebonitowej tablicy rozdzielczej wideofonu. Rozleg³o siê ciche brzêczenie i szary ¿ó³w powoli zapad³ siê pod pod³ogê, a nad ciemnym otworem zasun¹³ siê parkiet. Dauge i Spicyn rozwinêli i u³o¿yli na pod³odze dywan, a grubasek Krutikow podsun¹³ fotel na dawne miejsce przy biurku. Siadajcie, towarzysze zaprosi³ Krajuchin. Wszyscy zajêli miejsca w lekkich fotelikach z czerwonego drzewa. Zapanowa³o milczenie. Z radoci¹ mogê was zawiadomiæ mówi³ Krajuchin ¿e rozkaz zosta³ podpisany. Sta³o siê to przed dwiema godzinami, a jeli chodzi o sk³ad za³ogi, to zosta³ ostatecznie zatwierdzony. Gratulujê wam. Wszyscy siedzieli nieruchomo i tylko elegancik Jurkowski podniós³ g³owê i rzuci³ na Bykowa przelotne spojrzenie. 24
Co siê za tyczy zadania... Krajuchin zamilk³ na chwilê i podniós³ kartkê do oczu. Jeli chodzi o zadanie, to w tym punkcie komitet uzna³ za konieczne wprowadziæ kilka zmian, a raczej uzupe³nieñ. Zaczyna siê... cicho, lecz z wyranym niezadowoleniem szepn¹³ Dauge. Zaterkota³ dzwonek telefonu. Krajuchin podniós³ i od razu po³o¿y³ s³uchawkê. Nacisn¹³ prze³¹cznik i burkn¹³: Mam teraz konferencjê. Tak jest! zabrzmia³o w g³oniku. Tak wiêc, towarzysze, w zasadzie wszystko pozostaje tak, jak by³o w projekcie. Zadaniem waszym bêdzie wypróbowanie nowych urz¹dzeñ technicznych i przeprowadzenie geologicznych badañ na Wenus. Poniewa¿ mamy wród nas nowicjusza, który nie jest obeznany z naszymi sprawami, a tak¿e bior¹c pod uwagê, ¿e powtarzanie jest matk¹ m¹droci... przeczytam wam tê czêæ rozkazu. Paragraf ósmy. Zadaniem ekspedycji jest: po pierwsze, przeprowadziæ wszechstronne próby eksploatacyjno-techniczne nowego typu statku miêdzyplanetarnego rakiety o napêdzie fotonowym »Hius«. Po drugie, wyl¹dowaæ na Wenus w rejonie z³ó¿ radioaktywnych rud Uranowa Golkonda, które przed dwoma laty zosta³y odkryte przez ekspedycjê Tachmasiba-Jermakowa.... Bykow g³ono westchn¹³. Dauge ostrzegawczym gestem po³o¿y³ mu d³oñ na kolanie. ...i przeprowadziæ tam geologiczne badania. Paragraf dziewi¹ty. Zadaniem grupy geologicznej ekspedycji jest okreliæ granice z³ó¿ Uranowej Golkondy, zebraæ próbki materia³ów radioaktywnych oraz obliczyæ w przybli¿eniu zapasy tych kopalin. Po powrocie przed³o¿yæ komitetowi szacunkow¹ wartoæ z³ó¿. Wszystko to by³o w projekcie, ale teraz przeczytam punkt, który zosta³ dodany wtr¹ci³ Krajuchin. S³uchajcie! Paragraf dziesi¹ty. Zadaniem ekspedycji jest znalezienie miejsca l¹dowania w odleg³oci nie wiêkszej ni¿ piêædziesi¹t kilometrów od granicy Uranowej Golkondy. L¹dowisko musi nadawaæ siê dla wszystkich typów statków miêdzyplanetarnych, a ekspedycja wyposa¿y je w automatyczne radiolatarnie typu Usmanowa-Szwarca, dzia³aj¹ce na zakresie fal ultrakrótkich i pobieraj¹ce energiê z miejscowych róde³. Krajuchin od³o¿y³ papiery i spojrza³ na zebranych. Przez chwilê panowa³o milczenie. Ciszê przerwa³ Jurkowski. Z nonszalancj¹ uniós³ jedn¹ brew i zapyta³: A któ¿ bêdzie to robi³? 25
Dziwne pytanie umiechaj¹c siê, zauwa¿y³ Krajuchin. Wszystko to brzmi bardzo ³adnie, znajdziemy l¹dowisko jakby pospiesznie zacz¹³ mówiæ Dauge. Ostatecznie nawet je wybudujemy. Ale z tymi radiolatarniami... Sprawa specjalnego przygotowania... delikatna i wymaga specjalnego przygotowania. To ju¿, moi drodzy, nie moja sprawa. Ta troska spada na g³owê kierownika ekspedycji. Krajuchin zapali³ papierosa. Prawda, Anatolu Borysowiczu? Bykow z zaciekawieniem spojrza³ na Jermakowa. Ten machn¹³ rêk¹. S¹dzê mówi³ powoli ¿e wywi¹¿emy siê z zadania. Jeli siê nie mylê, mamy jeszcze przed sob¹ pó³tora miesi¹ca. Przez ten czas zd¹¿ymy poznaæ konstrukcjê owych latarñ i przeprowadziæ kilka próbnych monta¿y. Nie taka to znów delikatna sprawa... Musicie jednak wzi¹æ pod uwagê, ¿e nie dam wam na te prace ca³ych szeciu tygodni ani nawet miesi¹ca przerwa³ mu Krajuchin. W takim razie musz¹ wystarczyæ trzy tygodnie Jermakow opuci³ wzrok i ogl¹da³ w³asne d³onie. Ma siê rozumieæ, jeli nam to umo¿liwicie. Nie rozumiem wtr¹ci³ siê Jurkowski, nie czekaj¹c na odpowied Krajuchina co to znaczy pobieraj¹ce energiê z miejscowych róde³? Zdaje siê, ¿e tak przeczytalicie? Znaczy to, drogi W³odzimierzu, ¿e ród³o energii dla radiolatarni musicie znaleæ tam na miejscu odpowiedzia³ Krajuchin. Zreszt¹, jestem przewiadczony, ¿e dla naszych techników ta sprawa jest ca³kiem jasna. Chyba tak? Krutikow szybko przytakn¹³, a Spicyn, umiechaj¹c siê, zacz¹³: Pewnie, ¿e rozumiemy. Jeli Golkonda zawiera chocia¿by po³owê tych materia³ów radioaktywnych, o jakich siê mówi, czy te¿ termoelementy... A zreszt¹, co tu mówiæ! Rozkaz to rozkaz. Co innego wydaæ rozkaz, a ca³kiem co innego wykonaæ go ponuro mrukn¹³ Jurkowski. W ka¿dym razie uwa¿am, ¿e punkt ten trzeba by³o najpierw omówiæ z nami, a dopiero potem umieszczaæ w rozkazie. Dlaczego Krajuchin nie zgasi tego napuszonego ba¿anta? ze z³oci¹ pomyla³ Bykow. Cienkie, jakby szrama po chirurgicznym ciêciu, wargi Krajuchina rozchyli³y siê w ironicznym umiechu. W³odzimierzu Siergiejewiczu, czy uwa¿acie, ¿e to przekracza mo¿liwoci ekspedycji? 26
Nie o to chodzi... Oczywicie nie o to! ostro potwierdzi³ Krajuchin. Oczywicie nie o to! Rzecz w tym, ¿e na osiem statków, które w ostatnim dwudziestoleciu wylecia³y na Wenus, szeæ rozbi³o siê o ska³y. Zwa¿cie wiêc, ¿e Hius zostaje wys³any na Wenus nie wy³¹cznie... i nie w celu zaspokojenia waszych, W³odzimierzu, geologicznych namiêtnoci. Sprawa polega na tym, ¿e za wami pójd¹ inni... dziesi¹tki, setki nastêpców. Wenus... Golkondy nie mo¿emy pozostawiæ bez znaków nawigacyjnych. Nie mo¿emy i niech to diabli wezm¹! Albo ustawimy tam automatyczne radiolatarnie, na których bêdzie mo¿na ca³kowicie polegaæ, albo nadal bêdziemy wysy³aæ ludzi prawie na pewn¹ zgubê. Czy¿bycie tego nie rozumieli? Krajuchin zacz¹³ kas³aæ, odrzuci³ papierosa i chusteczk¹ wytar³ ³ysinê. Jurkowski obla³ siê p¹sem i opuci³ wzrok. Wszyscy milczeli. Dauge tr¹ci³ Bykowa ³okciem. W ten oto sposób ci¹ga siê nasz ludek z niebotycznych wy¿yn na ziemiê. Poczekaj, Grigorij szepn¹³ Bykow daj pos³uchaæ. Jeszcze niezbyt wyranie zdawa³ sobie sprawê z koncepcji ekspedycji i rodków, jakimi mia³a rozporz¹dzaæ. Na razie by³o oczywiste, ¿e przynajmniej jedno l¹dowanie na Wenus przebieg³o pomylnie. L¹dowanie ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Uranowa Golkonda nie by³a mitem. Przypuszczam, ¿e nie bêdziemy musieli zmieniaæ obliczeñ zwi¹zanych z lotem? spyta³ Jermakow. Nie, dane przelotu nie ulegn¹ zmianie. Towarzysz Krutikow powinien przewidzieæ start na piêtnastego, osiemnastego sierpnia. Nawigator Krutikow umiechn¹³ siê i przytakn¹³ g³ow¹. Mam jeszcze jedno pytanie niespodziewanie jeszcze raz zabra³ g³os Jurkowski. Proszê bardzo, W³odzimierzu Siergiejewiczu. Zupe³nie nie rozumiem, jakie zadanie ma spe³niaæ towarzysz... e... Bykow, zw³aszcza w takiej ekspedycji jak nasza. Nie w¹tpiê w jego wielkie walory, zarówno fizyczne, jak i duchowe, ale chcia³bym dowiedzieæ siê czegokolwiek o jego specjalnoci i zadaniach. Bykow wstrzyma³ oddech. Wiadomo wam, ¿e ekspedycja bêdzie pracowaæ w warunkach pustynnych powoli wyjania³ Krajuchin. A towarzysz Bykow jest z pustyni¹ za pan brat. 27
Hm... Myla³em, ¿e jest specjalist¹ od lotnisk. Mamy prawo przypuszczaæ, ¿e Grigorij Dauge zna pustyniê nie gorzej. Dauge zna pustyniê znacznie gorzej gniewnie zawo³a³ Grigorij. Znaczniej gorzej! Wymieniony przez Jurkowskiego nawet w prozaicznych piaskach Gobi przepad³by z kretesem, gdyby nie Bykow... Ty, W³odku, nie znasz Bykowa, ale tak¿e nie znasz pustyñ. Nie wszystkie s¹ podobne do tej w Wielkim Syrcie. Krajuchin spokojnie poczeka³, a¿ Dauge wypowie siê, i dopiero wtedy dokoñczy³ przerwane objanienie. A poza tym Aleksiej Piotrowicz jest wietnym in¿ynierem chemikiem i kierowc¹. Jurkowski wzruszy³ ramionami. Nie zrozumcie mnie le. Nie mam nic przeciwko in¿ynierowi Bykowowi. Lecz chyba powinienem wiedzieæ, jaka jest specjalnoæ moich towarzyszy wyprawy! Teraz ju¿ wiem: towarzysz Bykow jest specjalist¹ od pustyñ. Bykow zacisn¹³ zêby i milcza³. Jednak¿e Krajuchin gniewnie wbi³ wzrok w Jurkowskiego i zagrzmia³: W³odzimierzu Siergiejewiczu, jeli pope³niê b³¹d, poprawcie mnie. Zdaje siê, ¿e to wam podczas pobytu na Marsie przed piêciu laty pêk³a g¹sienica u tankietki. Prawda? A wy i Chlebnikow wleklicie siê piêædziesi¹t kilometrów na piechotê, bo nie umielicie jej naprawiæ... Jurkowski zerwa³ siê i chcia³ co t³umaczyæ, lecz Krajuchin mówi³ dalej: Zreszt¹, nie o to nawet chodzi. In¿ynier Bykow zosta³ w³¹czony w sk³ad ekspedycji nie tylko jako specjalista, lecz tak¿e dlatego, ¿e ma owe fizyczne i duchowe walory, o których nie w¹tpicie, co zreszt¹ sami przed chwil¹ s³yszelimy z waszych ust. To cz³owiek, na którym wy bêdziecie mogli polegaæ w krytycznych chwilach. A obiecujê, ¿e chwil takich wam nie zabraknie! Poddawaj siê! Krutikow trzepn¹³ Jurkowskiego po ramieniu. Tym bardziej, ¿e to on w³anie uratowa³ twojego ukochanego Daugego... Przestañ! burkn¹³ Jurkowski. Bykow zrobi³ g³êboki wdech i zaczesa³ d³oni¹ stercz¹ce na czubku g³owy w³osy. Krajuchin wyci¹gn¹³ z biurka z³o¿on¹ we czworo kartkê i znów zacz¹³ mówiæ: Przy sposobnoci co o obowi¹zkach. Wszyscy je znacie, ale... ja tak, dla przypomnienia, przeczytam jeszcze raz. Jermakow kierownik wyprawy, dowódca statku, fizyk, biolog i lekarz. 28
Spicyn pilot, radiotelegrafista, nawigator i mechanik pok³adowy. Krutikow nawigator, cybernetyk, pilot i mechanik pok³adowy. Jurkowski geolog, radiotelegrafista, biolog. Dauge geolog, biolog. Bykow in¿ynier mechanik, chemik, kierowca transportera, radiotelegrafista. Specjalista od pustyñ szepn¹³ Dauge. Bykow niecierpliwie wzruszy³ ramionami. A teraz co jeszcze... Krajuchin wsta³ i opar³ siê d³oñmi o biurko. Kilka s³ów o zagadce, o zagadce Tachmasiba... O Bo¿e! ¿a³onie szepn¹³ Krutikow. Co powiedzielicie? zwróci³ siê do niego Krajuchin. Nic wa¿nego. Zapewne chcielicie powiedzieæ, ¿e mit o zagadce Tachmasiba zanudzi³ ju¿ was na mieræ? Niezupe³nie tak... ale... Krutikow poruszy³ siê za¿enowany i zerkn¹³ na Jermakowa. Ale co w tym rodzaju. Wróæmy jednak do sprawy. W kierownictwie Akademii znaleli siê ludzie, którzy zainteresowali siê tym problemem i prosili, aby w³¹czyæ go w prace waszej ekspedycji i rozszyfrowaæ tê zagadkê. To oczywiste... z umiechem dorzuci³ Krutikow. Nie zgodzi³em siê na to, bior¹c pod uwagê wasze i tak ju¿ bardzo napiête plany. Jednak¿e, poniewa¿ bêdziecie pracowaæ w pobli¿u Golkondy, zwracam siê do was z prob¹, abycie zwrócili uwagê na wszelkie zjawiska, które w najmniejszym choæby stopniu przypomina³yby to, co wiemy... czego dowiedzielimy siê od ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Zrozumielimy siê? Wszyscy milczeli. Tylko Jermakow rzuci³ pó³g³osem: Niestety, ogólnie przyjê³a siê opinia, ¿e dziwne przygody Tachmasiba to mit. A przecie¿ jego mieræ nie jest mitem... Móg³ zgin¹æ z tysi¹ca innych powodów powiedzia³ Dauge. Ca³kiem mo¿liwe. Lecz nie nale¿y zapominaæ, ¿e czerwony kr¹g, wszystko jedno, co siê za tymi s³owami kryje, istnieje rzeczywicie i sta³ siê przyczyn¹ jego zguby. Krótko mówi¹c, nie jest to rozkaz, lecz proba doda³ Krajuchin chocia¿ obawiam siê, ¿e zagadka Tachmasiba da wam znaæ o sobie, niezale¿nie od tego, czy w ni¹ wierzycie, czy nie... To wszystko, co chcia³em wam powiedzieæ. Teraz przejdmy do spraw bie¿¹cych. Wiecie, ¿e jutro wylatujemy. Zbiórka tu u mnie o dwunastej. Pojedziemy na lotnisko Wnukowo... Towarzyszu Bykow! 29
S³ucham! Aleksiej poderwa³ siê z krzes³a. Proszê, nie wstawajcie! Gdzie zamierzacie nocowaæ? W Pradze? U mnie szybko odpowiedzia³ Dauge. A zatem wietnie! No có¿, towarzysze, jeli nie ma pytañ, mo¿ecie odejæ i szykowaæ siê do drogi. Anatolu Borysowiczu, proszê, zostañcie chwilê. Wszyscy wstali i zaczêli siê ¿egnaæ. W sekretariacie Dauge wzi¹³ Bykowa pod rêkê. Zejd na parter i czekaj na mnie w westybulu, ja skoczê po samochód. Mamy przed sob¹ ca³y wieczór. Posiedzimy, pogadamy. Spodziewam siê, ¿e masz ca³¹ masê pytañ. Prawda? Grigorij, jaki ty przewiduj¹cy! S³ów mi brakuje!
U progu Bykow westchn¹³ i usiad³ na tapczanie, odrzucaj¹c ko³drê. Nie móg³ usn¹æ. W gabinecie Daugego by³o ciemno. Na pod³odze biela³y zrzucone na pod³ogê przecierad³a. Za oknami ró¿owi³a siê nocna ³una wielkomiejskich wiate³. Bykow wyci¹gn¹³ rêkê po zegarek le¿¹cy na stoliku obok tapczanu, ale ten wylizn¹³ mu siê i upad³ na dywan. Bykow zsun¹³ siê z tapczanu i zacz¹³ szukaæ zguby, wodz¹c d³oni¹ po pod³odze. Zegarka jednak nie by³o. In¿ynier wsta³ i poprawi³ rozkopane przecierad³a. Robi³ to ju¿ trzeci raz od chwili, gdy Dauge ¿yczy³ mu dobrej nocy i poszed³ do swojej sypialni pisaæ listy. Aleksiej po³o¿y³ siê, lecz sen nie przychodzi³. Biedaczysko krêci³ siê, sapa³, uk³ada³ siê najwygodniej, liczy³ do stu, ale wszystko nadaremnie. Zbyt wiele wra¿eñ pomyla³. Zbyt wiele wra¿eñ i myli. Zbyt wiele opowiada³ Dauge, a jeszcze wiêcej zosta³o nie wyt³umaczone. Co za rozkosz sprawi³by teraz papieros. Nie! Nie wolno! Trzeba odzwyczajaæ siê. Trzeba rzuciæ palenie i zupe³nie zapomnieæ o alkoholu. Wieczorem Grigorij bez ¿adnego entuzjazmu przyj¹³ jego s³owa, ¿e ,,o tam, w walizce, czeka na swoj¹ kolej butelka najlepszego ormiañskiego koniaku. Doæ obojêtnie spyta³: Piêtnastoletnia?. Dwudziestoletnia! triumfalnie obwieci³ Bykow. Wobec czego mo¿esz j¹ wyrzuciæ uprzejmie zaproponowa³ Dauge. Wyrzuæ natychmiast do mietniczki, a ju¿ sama poleci przewodami zsypowymi, albo oddaj j¹ jutro komukolwiek. Pamiêtaj, ¿e w rakiecie nie wolno paliæ. Taki ju¿ jest nasz 30
regulamin. Na Ziemi wolno nam czasami napiæ siê trochê wina gronowego, w drodze ani kropelki! Takie s¹ zasady, towarzyszu astronauto. To ci klasztor g³êboko prze¿ywaj¹c to stwierdzenie, zamrucza³ Bykow, uk³adaj¹c siê wygodniej pod ko³dr¹. Trzeba spaæ. Muszê usn¹æ. Zamkn¹³ oczy i natychmiast wyobrazi³ sobie du¿y hall, w którym po posiedzeniu czeka³ na Daugego. Minêli go Bogdan Spicyn i t³uciutki Krutikow. Przystanêli przed kioskiem z ksi¹¿kami. Z urywków rozmowy domyli³ siê, ¿e rozprawiaj¹ o jakiej nowej ksi¹¿ce. W³aciwie Spicyn milcza³, a tylko Krutikow terkota³ wysokim tenorkiem, od czasu do czasu rzucaj¹c w stronê nowicjusza przyjazne spojrzenia. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e nowi koledzy zapraszaj¹ go do wziêcia udzia³u w dyskusji, lecz akurat zjawi³ siê Dauge z Jurkowskim. Dauge maszerowa³ zdecydowanym krokiem, zagryzaj¹c wargi, a Jurkowski z twarz¹ jakby wykrzywion¹ skurczem ciska³ w rêku zgniecion¹ gazetê. Zgin¹³ Dangée zakomunikowa³ Jurkowski, gdy podszed³ ju¿ ca³kiem blisko. Bykow zauwa¿y³, jak s³owa te star³y z twarzy czarnow³osego Spicyna weso³y umiech. Do diab³a! zakl¹³ Spicyn. Krutikow pochyli³ siê do przodu. Wargi jego dr¿a³y. O Bo¿e... Paul?! Nad Jupiterem! z wciek³oci¹ mówi³ Jurkowski. Ugrz¹z³ w egzosferze, straci³ prêdkoæ, a nie chcia³ zawróciæ... Poda³ gazetê. Bykow zobaczy³ portret w czarnej obwódce szczup³y m³ody cz³owiek ze smutnymi oczyma. Jupiter... Znów przeklêty Jupiter! zaciskaj¹c piêci, mówi³ Jurkowski. Jeszcze gorszy od Wenus, gorszy od wszystkiego na wiecie. Chcia³bym tam... machn¹³ rêk¹, zrobi³ w ty³ zwrot i odszed³, energicznie st¹paj¹c po elastycznej pod³odze. Paul Dangée. Paul... powtarza³ Krutikow ¿a³onie, krêc¹c g³ow¹. Nie zd¹¿y³em odpowiedzieæ na jego list z trudem wykrztusi³ Dauge. Wszyscy zamilkli. S³ychaæ by³o tylko chrzêst twardej ok³adki ksi¹¿ki, gniecionej w pulchnych, poroniêtych w³osami palcach Krutikowa. ...Bykow otworzy³ oczy i u³o¿y³ siê na plecach. Wypadek zaæmi³ nastrój wieczoru. Rozmowa z Daugem nie uda³a siê. Ci astronauci 31
to diabelnie dzielni ch³opcy myla³ Aleksiej. A do tego zadziwiaj¹co uparci. Prawdziwi ludzie! Ilu ju¿ ich zginê³o na Wenus!. Ruszali do ataku na niezdarnych rakietach odrzutowych, zabieraj¹cych ograniczone zapasy paliwa. Nikt ich tam nie popêdza³, raczej ich powstrzymywano, po powrocie nie pozwolono na dalsze loty... jeli oczywicie wracali. Teraz do szturmu rusza³ Hius... Bykow, jak ka¿dy in¿ynier specjalista od silników o napêdzie atomowym, zna³ teoriê napêdu fotonowego i z zaciekawieniem studiowa³ wszystko, co ukazywa³o siê w druku na ten temat. Rakieta fotonowa przetwarza paliwo na kwanty promieniowania elektromagnetycznego i dziêki temu uzyskuje najwy¿sz¹ osi¹galn¹ prêdkoæ strumienia odrzutowego, równ¹ prêdkoci wiat³a. ród³em energii silnika rakiety fotonowej mog¹ byæ procesy termoj¹drowe (czêciowe przeistaczanie siê paliwa w energiê promienist¹) lub te¿ procesy anihilacji antymaterii (pe³ne przekszta³cenie siê paliwa w energiê promienist¹). Przewaga rakiety fotonowej nad atomow¹ z p³ynnym paliwem by³a wielka i niezaprzeczalna. Po pierwsze, stosunkowo ma³a waga paliwa; po drugie, du¿y ciê¿ar u¿ytkowy; po trzecie, w porównaniu z rakiet¹ o napêdzie p³ynnym fantastyczne w³aciwoci manewrowania; po czwarte... Tyle mówi teoria. Lecz Bykow wiedzia³ tak¿e, ¿e do niedawna wszelkie próby wykorzystania zasady silnika rakietowo-fotonowego w praktyce koñczy³y siê niepowodzeniem. Jeden z podstawowych problemów tej zasady odbicie promieniowania nie dawa³ siê rozwi¹zaæ w praktyce. Aby otrzymaæ fotonow¹ si³ê ci¹gu, trzeba wytworzyæ promieniowanie o intensywnoci rzêdu milionów kilokalorii na centymetr kwadratowy zwierciad³a odbijaj¹cego na sekundê. Takich temperatur, jakie wystêpuj¹ przy tych procesach siêgaj¹cych setek tysiêcy stopni nie wytrzymywa³y ¿adne materia³y. Prototypy startuj¹ce bez pilotów spala³y siê do cna, zanim zd¹¿y³y wykorzystaæ choæby jedn¹ setn¹ energii paliwa. A mimo to rakieta Hius, maj¹ca napêd fotonowy, zosta³a zbudowana! Wyprodukowano idealne zwierciad³o opowiada³ Dauge absolutne zwierciad³o. Wytworzono materia³ odbijaj¹cy wszystkie rodzaje energii promienistej o dowolnej intensywnoci, odbijaj¹cy wszystkie rodzaje cz¹stek elementarnych o energiach do stu, stu piêædziesiêciu milionów elektronowoltów. Zdaje siê, tylko prócz neutronów. Cudowny materia³. Teoriê jego opracowa³ instytut w Nowosybirsku. To prawda, nie mylano przy tym o rakiecie fotonowej. Badano tam idealne os³ony maj¹ce zabezpieczyæ przed 32
promieniowaniem reaktorów atomowych. Krajuchin jednak od razu zorientowa³ siê, o co chodzi. Dauge, mówi¹c to, umiecha³ siê. Krajuchin to fanatyk, jeli chodzi o rakiety fotonowe. To on wypowiedzia³ znany aforyzm: Fotonowa rakieta wszechwiat podbity!. Natychmiast uchwyci³ siê on tego absolutnego zwierciad³a. Do dalszego opracowania zapêdzi³ trzy czwarte laboratoriów i pracowni komitetu, a jako wynik otrzyma³ Hiusa! Wyprodukowanie absolutnego zwierciad³a by³o pierwszym realnym osi¹gniêciem nowej, prawie fantastycznej nauki chemii mezoatomowej, chemii sztucznych atomów, w których elektrony zast¹piono mezonami. Sprawa ta poch³onê³a Bykowa do tego stopnia, ¿e na chwilê zapomnia³ o wszystkim o nieszczêsnym Paulu Dangée, o Wenus, a nawet o czekaj¹cej go ekspedycji. Niestety, o absolutnym zwierciadle Dauge móg³ powiedzieæ niewiele. Du¿o natomiast opowiedzia³ mu o Hiusie. W Hiusie zastosowano dwa ró¿ne rodzaje napêdu: piêæ zwyk³ych rakiet atomowo-odrzutowych unosi paraboliczny reflektor z absolutnego zwierciad³a. W punkcie ogniskowej reflektora rozpyla siê z okrelon¹ czêstotliwoci¹ porcje plazmy wodorowo-trytowej. Zadanie rakiet atomowych jest dwojakie: umo¿liwiaj¹ one Hiusowi start i l¹dowanie na Ziemi, gdy¿ reaktor fotonowy nie nadawa³ siê do tego celu, poniewa¿ ska¿a³by atmosferê niczym jednoczesny wybuch dziesi¹tków bomb wodorowych. Reaktory rakiet wytwarzaj¹ tak¿e energiê potrzebn¹ dla potê¿nych elektromagnesów, w których polu nastêpuje hamowanie plazmy i powstaje termoj¹drowa synteza. Wszystko to takie proste i pomys³owe: piêæ rakiet i zwierciad³o. Owa brzydka pokraka przypominaj¹ca ¿ó³wia, któr¹ Bykow widzia³ stoj¹c¹ na piêciu nogach w gabinecie Krajuchina, to w³anie makieta Hiusa. Szczerze mówi¹c, Hius nie mo¿e siê poszczyciæ wdziêcznymi kszta³tami... In¿ynier znów usiad³ na ³ó¿ku. Skurczy³ siê, opieraj¹c g³owê i plecy o ch³odn¹ cianê. Polecimy na rakiecie fotonowej Hius-2. Hius-1 sp³on¹³ przed dwoma laty podczas lotów próbnych wygada³ siê Dauge. Nikt nie zna przyczyn. Nie ma kogo spytaæ. Jedyny cz³owiek, który móg³by cokolwiek wyjaniæ, to Aszot Petrosjan czeæ jego pamiêci! Przeistoczy³ siê w atomowy py³ razem z ca³¹ mas¹ stopów tytanu, z jakich by³ zbudowany kad³ub pierwszego Hiusa. mieræ lekka i zaszczytna... 3 – W krainie...
33
Nikt z nas, to pewne, mierci siê nie boi mignê³o w mylach Bykowa. My tylko jej nie chcemy. Czyje to s³owa? In¿ynier wsta³ z tapczanu. Wiedzia³ ju¿, ¿e nie zanie. Absolutne zwierciad³o... Dangée, Hius. Petrosjan... Zrobimy ostatni¹ próbê. Wyszed³ na balkon, ca³kiem machinalnie namaca³ w kieszeni kurtki paczkê papierosów. Jeli nie mo¿na zasn¹æ, powiadaj¹, trzeba przemarzn¹æ. Bykow opar³ siê ³okciami o balustradê balkonu. Panowa³a cisza. Olbrzymie miasto spa³o w widmowym pó³mroku lipcowej nocy; daleko za horyzontem na niebie zawis³a ró¿owawa, drgaj¹ca ³una, na pó³nocy olepiaj¹co bia³ym grotem wbija³a siê w niebo iglica Pa³acu Rad. Na pewno ju¿ po drugiej myla³ Bykow. W³aciwie, gdzie posia³em zegarek? Ale¿ ciep³a noc... Wiaterek tak nagrzany, delikatny... A »Hius« po sybiracku zimna wichura, pó³nocna zawieja. Projekt rakiety o napêdzie fotonowym opracowali in¿ynierowie Sybiracy i zaproponowali to s³owo jako kryptonim. Potem nazwa przesz³a ju¿ na rakietê. Dziwne i obce nazwy. Hius na czeæ syberyjskiego mrozu. Uranowa Golkonda to, zdaje siê, na pami¹tkê staro¿ytnego miasta, w którym król Salomon przechowywa³ niegdy swoje diamenty... Aha... jeszcze zagadka Tachmasiba. Tachmasib Mechti, wybitny azerbejd¿añski geolog, pierwszy cz³owiek, który by³ na Golkondzie. Jermakow, Tachmasib i jeszcze dwóch geologów na specjalnie wyposa¿onej rakiecie sportowej pomylnie wyl¹dowali na Wenus. By³ to wielki wyczyn, a jednoczenie szczêliwy przypadek. Takiego zdania s¹ wszyscy, nie wy³¹czaj¹c Jermakowa. Wyl¹dowali w odleg³oci oko³o dwudziestu kilometrów od granicy Golkondy. Tachmasib zostawi³ Jermakowa w rakiecie, a sam ze swymi geologami wyruszy³ na rozpoznanie. Jaki by³ dalszy bieg wypadków, nie wiadomo. Tachmasib powróci³ do rakiety dopiero po czterech dniach. By³ sam. Na pó³ ¿ywy z pragnienia, straszliwie wyczerpany, pokryty ranami wypalonymi przez promieniowanie. Przyniós³ ze sob¹ próbki rud. Mia³ rudê uranow¹, radow¹, transuranow¹. (Dauge, opowiadaj¹c o tym, wykrzykiwa³: to arcybogate rudy, Aleksieju, to niezwyk³e rudy!). W specjalnym zbiorniczku znajdowa³ siê szaroró¿owy proszek. Uczony by³ ju¿ nieprzytomny. Pokazywa³ Jermakowowi zbiorniczek i co z zapa³em t³umaczy³ mu po azerbejd¿ansku. Jermakow nie rozumia³ ani s³owa 34
i b³aga³ go, aby przemówi³ po rosyjsku; domyli³ siê, ¿e chodzi o co bardzo wa¿nego. Lecz po rosyjsku Tachmasib rzuci³ tylko: Strze¿cie siê czerwonego krêgu! Uciekajcie przed czerwonym krêgiem!. Nie powiedzia³ ju¿ wiêcej ani s³owa. Zmar³ podczas startu i Jermakow spêdzi³ ze zmar³ym dwa tygodnie. Czerwony kr¹g to w³anie jest tajemnic¹, zagadk¹ Tachmasiba, tajemnic¹, która okrywa mieræ trzech geologów, zagadk¹ Golkondy. Ca³kiem mo¿liwe, ¿e nie istnieje ¿adna zagadka. Niema³o jest takich, co uwa¿aj¹, ¿e Tachmasib pokonany przez chorobê, pora¿ony promieniowaniem, bêd¹c wiadkiem mierci swych towarzyszy, postrada³ zmys³y. Szaroró¿owy py³ przyniesiony w zbiorniczku by³ skomplikowanym zwi¹zkiem organicznym krzemu znanym na Ziemi ju¿ od dawna. Dlaczego Tachmasib wlók³ ze sob¹ ten zbiornik, nie wiadomo. Tak¿e trudno jest poj¹æ, jaki zwi¹zek ma z tym czerwony kr¹g. Dauge mówi³ o tym niechêtnie, krzywi¹c siê, jakby mia³ zgagê. Osobicie nie wierzy³ w zagadkê Tachmasiba, ale za to potrafi³ ca³ymi godzinami opowiadaæ o bogactwach Golkondy. Byleby dostaæ siê do niej, dojæ, dope³zn¹æ... Bykow przysiad³ bokiem na balustradzie balkonu. Paczka papierosów przeszkadza³a mu. Wyj¹³ j¹ z kieszeni i po³o¿y³ obok. Gdzie wysoko, pomrukuj¹c cicho, przelecia³ mig³owiec. Bykow odprowadzi³ wzrokiem jego wiat³a pozycyjne czerwone i ¿ó³te. Znów mylami wróci³ do rozmowy z Daugem. Tachmasib i jego towarzysze szli do Golkondy pieszo. Nasza ekspedycja bierze ze sob¹ transporter. Dauge powiada, ¿e to pierwszorzêdna maszyna. Zreszt¹ Grigorij wszystko uwa¿a za doskona³e: Hius jest wspania³y, transporter wspania³y. Jurkowski wspania³y. Tylko na temat dowódcy wypowiada siê jako ostro¿nie. Okazuje siê, ¿e Jermakow jest adoptowanym synem Krajuchina. Jeden z najlepszych kosmonautów wiata, ale znany ze swych dziwactw. To prawda, podobno mia³ bardzo ciê¿kie ¿ycie. Dauge mówi³ o nim jako bardzo niepewnie: Prawie go nie znam... mówi¹... powiadaj¹... ¿e to cz³owiek bardzo odwa¿ny, maj¹cy du¿¹ wiedzê i równie du¿¹ dozê bezwzglêdnoci. Powiadaj¹, ¿e nigdy siê nie mieje.... ¯ona Jermakowa by³a pierwszym cz³owiekiem, który wyl¹dowa³ na sztucznym ksiê¿ycu Wenus. Wydarzy³o siê tam jakie nieszczêcie. Nikt dok³adnie nic o tym nie wie w ka¿dym razie chodzi³o o jaki zatarg wewn¹trz za³ogi. Od tej pory kobiety nie bior¹ 35
udzia³u w dalekich rejsach miêdzyplanetarnych, a Jermakow ca³kowicie powiêci³ siê zdobywaniu Wenus. Cztery razy próbowa³ wyl¹dowaæ na tej planecie i cztery razy ponosi³ klêskê. Pi¹ty raz polecia³ z Tachmasibem Mechti. A teraz na Hiusie wybiera siê na Wenus po raz szósty. Bykow przespacerowa³ siê po balkonie. Za³o¿y³ rêce do ty³u. Nie, na pewno nie zmarznie! Noc jest zbyt ciep³a. Prawie duszna. A mo¿e jednak zapaliæ? Bykow poczu³, jak ronie w nim przekonanie, ¿e najlepszym lekarstwem na bezsennoæ jest papieros. Odszuka³ palcami paczkê. Najlepszy sposób na zwalczanie pokus to ulegaæ im. Umiechn¹³ siê. Có¿ u diaska! Przecie¿ regulamin obowi¹zuje! Pude³ko polecia³o w dó³ z jedenastego piêtra. Bykow przechyli³ siê przez balustradê i patrzy³ w ciemn¹ przepaæ. Nagle b³ysnê³y wiat³a mkn¹cego samochodu, bezg³onie przelizgnê³y siê po asfalcie i zniknê³y. Niepotrzebnie namieci³em pomyla³. Ech, s³abostki i grzechy! Trzeba spaæ!. Wróci³ do pokoju i po omacku dotar³ do tapczanu. Pod stop¹ co zgrzytnê³o.,,Biedny zegarek b³ysnê³a myl, która jednak nie mog³a rozjaniæ egipskich ciemnoci. Westchn¹³ g³êboko i ciê¿ko opad³ na poduszki niewygodnego tapczana. ,,O nie, panie in¿ynierze, specjalisto od pustyñ, nie zaniesz dzisiaj! Dlaczego ten lalu Jurkowski tak siê do mnie uprzedzi³? Teraz ju¿ siê przyklei do mnie przezwisko »specjalista od pustyñ«. Ale jak siê zmieni³ na twarzy, gdy mówi³ o Paulu Dangée! Tak, taki typ na pewno nie cierpi przed lotem na bezsennoæ. »My nie boimy siê mierci, my tylko jej nie chcemy...«. Czy mam racjê, in¿ynierze? A mo¿e za pó³ roku w tym samym hallu kto oznajmi wiadomoæ: S³yszelicie ju¿, towarzysze? Zgin¹³ »Hius«. Zgin¹³ Jermakow. Jurkowski i ten... jak go tam, specjalista od pustyñ. Dêta lipa, Aleksieju! To wszystko skutki bezsennoci i nieróbstwa. Mog³aby siê ju¿ skoñczyæ ta noc. Aby prêdzej do samolotu i na lotnisko rakiet za krêgiem polarnym, na Siódmy Poligon, gdzie ekspedycja bêdzie przygotowywaæ siê do drogi, gdzie bêdziemy czekaæ na »Hiusa«, który wyruszy na próbny lot. Mamy wstaæ o ósmej, a ja nie mogê zasn¹æ, bodaj to diabli... Dauge ju¿ na pewno pi.... W tej samej chwili Bykow zauwa¿y³, ¿e drzwi sypialni s¹ uchylone i przez szparê pada w¹ski promyk wiat³a. Wsta³ i na palcach podszed³ do drzwi. Zerkn¹³ przez szparê. Przy stole stoj¹cym obok 36
przygotowanego do spania ³ó¿ka siedzia³ Dauge. D³oñmi ciska³ g³owê. Na stole nie by³o prawie nic, ale na pod³odze le¿a³ wielki plecak, na nim m³otek geologiczny o wypolerowanej od u¿ywania r¹czce. Bykow chrz¹kn¹³. W³a nie odwracaj¹c siê, zaprosi³ Dauge. E... e... zaj¹kn¹³ siê Aleksiej, zmieszany. Wiesz, zapomnia³em zapytaæ ciê... Dauge obejrza³ siê. Wchod ju¿, wchod... Siadaj, o czym zapomnia³e? No... jak by to powiedzieæ... sam rozumiesz. Po co mamy ustawiaæ na Wenus radiolatarnie, jeli jej atmosfera i tak nie przepuszcza fal radiowych? Twarz Daugego ukryta by³a w g³êbokim cieniu aba¿uru. Bykow siad³ na niziutkim, lekkim krzese³ku i energicznym ruchem za³o¿y³ nogê na nogê. Sam fakt, ¿e znalaz³ siê w jasno owietlonym pokoju, w towarzystwie wypróbowanego przyjaciela, przyniós³ mu ogromn¹ ulgê. Tak mówi³ zamylony Dauge to zagadnienie jest naprawdê bardzo wa¿ne. Teraz rozumiem, dlaczego nie mog³e zasn¹æ do tej pory. A ja ³amiê sobie g³owê: czego on dotychczas t³ucze siê po pokoju? Zêby go bol¹ czy co? A tu chodzi o radiolatarnie... hm... No tak... niepewnie przytakn¹³ Bykow, przyjmuj¹c mniej bohatersk¹ pozê. Uczucie ulgi znik³o. Na pewno wymyli³e co w tej materii! Tak? mówi³ Dauge ca³kiem powa¿nym tonem. Oczywicie, co musia³e wymyliæ podczas swojego nocnego markowania! Co, co dla wszystkich ma wielkie znaczenie... Czy nie rozumiesz, Grigorij... zacz¹³ Bykow g³osem zdradzaj¹cym wewnêtrzne przekonanie o wadze w³asnych s³ów. Stara³ siê nadaæ twarzy wiele znacz¹cy wyraz, a jednoczenie nie mia³ zielonego pojêcia, jak skoñczy zaczête zdanie. Tak, tak, dobrze ciê rozumiem przerwa³ mu Dauge, machaj¹c rêk¹. Ty tak¿e dobrze rozumiesz, o co chodzi. Masz absolutn¹ racjê! W³anie tak stoj¹ sprawy! Atmosfera Wenus rzeczywicie nie przepuszcza promieni radiowych, lecz stosuj¹c bardzo dok³adnie dobrane pasmo fal, zak³adamy, ¿e uda siê przerwaæ ow¹ radioblokadê. D³ugoæ fal okrelona zosta³a wy³¹cznie na podstawie teorii, a jednoczenie i na podstawie obserwacji jonizacji pól... czego, towarzyszu in¿ynierze? Wenus posêpnie odpowiedzia³ Bykow. 37
W³anie. Wenus! Atmosfera planety przepuszcza tak¿e, w pewnych wypadkach, fale innych d³ugoci, lecz jest to zjawisko przypadkowe i nie mo¿na na nim polegaæ. Dlatego te¿ naszym zadaniem bêdzie okreliæ pasmo, w jakim fale przedzieraj¹ siê przez atmosferê, po czym ustawiæ radiolatarnie na powierzchni... na powierzchni czego, in¿ynierze? Wenus! ju¿ ze z³oci¹ odpowiedzia³ Bykow. Wspaniale! zachwyca³ siê Dauge. Nie zmarnowa³e nieprzespanej nocy. Jednak dotychczas wszystkie próby ustawienia radiolatarni na powierzchni Wenus koñczy³y siê... jak siê koñczy³y, towarzyszu in¿ynierze? Doæ zawo³a³ Bykow, wierc¹c siê na krzele. Hm... To dziwne... Próby te, mój przyjacielu, koñczy³y siê niepowodzeniami. Prawdopodobnie radiolatarnie-tankietki rozbija³y siê o ska³y. W ka¿dym razie po l¹dowaniu nie nadawa³y siê ju¿ do u¿ytku. Nawet jeli nie rozbija³y siê, to jaki z nich po¿ytek? I tak by nam nic nie pomog³y! Za to teraz rozporz¹dzamy... czym rozporz¹dzamy? Nie rozporz¹dzamy ani odrobin¹ cierpliwoci ponuro mrukn¹³ Bykow. Dauge triumfalnie obwieci³: Teraz rozporz¹dzamy Hiusem, mamy radiolatarnie, zosta³a znaleziona luka w radioblokadzie, przez któr¹ bêd¹ mog³y przebiæ siê sygna³y okrelonej d³ugoci fal, a które tak¿e znalelimy. S³owem, rozporz¹dzamy wszystkim oprócz odrobiny cierpliwoci, ale to ju¿ jest tylko kwesti¹ przyzwyczajenia. Mo¿esz spaæ spokojnie. Aleksiej westchn¹³ g³êboko i ¿a³oliwie. Bezsennoæ rzuci³ jedno s³owo. Bywa i tak... przytakn¹³ Dauge. Bykow zacz¹³ spacerowaæ po pokoju i nagle zatrzyma³ siê przed zawieszonymi na cianie zdjêciami stereoskopowymi. Lewa fotografia przedstawia³a w¹sk¹, star¹ uliczkê w nadba³tyckim miasteczku, a prawa rakietê miêdzyplanetarn¹, przypominaj¹c¹ gigantyczny nabój karabinowy z okresu II wojny wiatowej, który wbija³ siê ostrym koñcem w czarne niebo. Na rodkowym zdjêciu Bykow zobaczy³ m³od¹ niewiastê w niebieskiej sukni zapiêtej wysoko pod szyjê. Twarz kobiety by³a bardzo smutna. Kto to? ¯ona? Tak... A w³aciwie nie niechêtnie odpowiedzia³ Dauge. To Masza Jurkowska, siostra W³odka. Rozeszlimy siê... 38
Przepraszam... In¿ynier przygryz³ wargê i podszed³ do fotelika. Usiad³. Dauge bezmylnie przerzuca³ kartki ksi¹¿ki le¿¹cej przed nim ma stole. Dok³adniej mówi¹c, odesz³a ode mnie... Bykow milcza³, obserwuj¹c wychud³¹, opalon¹ twarz przyjaciela. Owietlona b³êkitnym blaskiem lampy wydawa³a siê ca³kiem czarna. Jak widzisz, Aleksieju, ja tak¿e nie mogê zasn¹æ ze smutkiem w g³osie odezwa³ siê Dauge. Szkoda mi Paula. Tym razem nie mam wielkiej ochoty na lot. Bardzo kocham Ziemiê. Bardzo! Zapewne jeste przekonany, ¿e wszyscy astronauci to zami³owani mieszkañcy nieba. Nieprawda! Wszyscy kochamy Ziemiê i têsknimy za b³êkitem nieba. Siedzisz gdzie tam na Fobosie. Niebo nie ma dna, jest zupe³nie czarne. Gwiazdy jak brylantowe ig³y k³uj¹ swym blaskiem w oczy. Uk³ady gwiezdne s¹ jakie dziwne, ca³kiem obce. Wszystko wokó³ wydaje siê byæ sztuczne: powietrze sztuczne, cia³o sztuczne, nawet twoja w³asna waga te¿ jest nienaturalna... Bykow s³ucha³ i nie mia³ drgn¹æ. Nie znasz jeszcze tych uczuæ. Nie pisz tylko dlatego, ¿e stoisz u progu: jedna noga po tej stronie, a druga ju¿ tam. A Jurkowski siedzi teraz i pisze wiersze. Wiersze o b³êkitnym niebie, o mg³ach nad jeziorami, o bia³ych ob³okach nad lasem. Marna to poezja. Po redakcjach maj¹ jej na kilogramy, on wie o tym doskonale. Mimo to pisze. Dauge zatrzasn¹³ ksi¹¿kê i zag³êbi³ siê w fotelu, zarzuci³ g³owê do ty³u. A pulchniutki Krutikow, nasz nawigator, oczywicie ugania siê po Moskwie swym samochodem. Razem z ¿on¹. Ona siedzi przy kierownicy, a on nie spuszcza z niej wzroku. ¯a³uje, ¿e nie ma przy sobie dzieci. Zostawi³ je w Nowosybirsku u babci. Ch³opaczysko i dziewczynka, wspania³e dzieciaki... Dauge rozemia³ siê niespodziewanie. A wiesz, kto pi? Nasz drugi pilot. Bogdan Spicyn. W³aciwy jego dom to rakieta. Ja powiada i na Ziemi czujê siê jak w poci¹gu: chcia³oby siê po³o¿yæ i zasn¹æ, byle szybciej dojechaæ.... Bogdan to prawdziwy mieszkaniec nieba. S¹ tacy wród nas, zatruci na ca³e ¿ycie. Bogdan urodzi³ siê na Marsie, w naukowym miasteczku Wielki Syrt. Mieszka³ tam do pi¹tego roku ¿ycia. Potem jego matka zachorowa³a i wys³ano ich na Ziemiê. Opowiadaj¹, ¿e kiedy puszczono ma³ego Bogusia, ¿eby 39
sobie pohasa³ po trawce. Ch³opak spacerowa³, spacerowa³, a¿ wreszcie wlaz³ w jak¹ ka³u¿ê i jak nie zacznie wrzeszczeæ: Ja chcê do domu! Na Marsa!. Bykow rozemia³ siê weso³o. Czu³, jak topnieje, znika ciê¿ki zator skomplikowanych uczuæ. Wszystko takie zrozumia³e; jest rzeczywicie przed progiem jeszcze po tej stronie, ale jedn¹ nogê ju¿ postawi³ po tamtej. A có¿ porabia nasz dowódca? rzuci³ pytanie. Douge spowa¿nia³. Nie wiem. Po prostu nie potrafiê sobie wyobraziæ... Nie mam pojêcia. Te¿ na pewno pi, jak Bogdan mieszkaniec nieba... Douge pokrêci³ g³ow¹. Nie przypuszczam... Czy niebo jest pogodne? Nie, nadci¹gnê³y chmury... W takim razie zupe³nie ju¿ nie wiem. Dauge znów pokrêci³ g³ow¹. Jeszcze móg³bym sobie wyobraziæ, jak Anatol Jermakow wpatruje siê w jasn¹ gwiazdê nad horyzontem. W Wenus. A jego d³onie... Dauge zrobi³ pauzê jego d³onie zacisnê³y siê w piêci, a¿ palce zbiela³y... Nie brakuje ci fantazji, Grigorij! Nie, Aleksieju, to nie fantazja. Dla nas Wenus to ostatecznie tylko epizod. Bywalimy na Ksiê¿ycu, bywalimy na Marsie. Teraz lecimy podbijaæ now¹ planetê. Wykonujemy swoje zadania. A Jermakow... on ma z Wenus swoje porachunki, straszliwe porachunki. Mogê ci powiedzieæ, dlaczego on tam leci: pêdzi go ¿¹dza zemsty, pragnienie pokonania jej. Chce j¹ pokonaæ, bezlitonie i na zawsze. Tak sobie to wyobra¿am... Powiêci³ tej planecie i ¿ycie, i mieræ. Musisz go dobrze znaæ. Dauge poruszy³ ramionami. Nie w tym sedno sprawy. Ja to czujê. Zrozum mówi¹c to zacz¹³ liczyæ na palcach Nisidzima Japoñczyk, jego przyjaciel; Soko³owski, jego najbli¿szy przyjaciel; Katarzyna, jego ¿ona... Wszystkich poch³onê³a Wenus. Krajuchin jest dla niego drugim ojcem. Ostatni swój rejs Krajuchin odby³ na Wenus. Po tym rejsie lekarze zabronili mu lataæ. Na zawsze... Dauge zerwa³ siê i zacz¹³ spacerowaæ po pokoju. Podporz¹dkowaæ sobie i pokonaæ powtarza³. Bezlitonie i na zawsze! Dla Jermakowa Wenus to uosobienie wszystkich wrogich 40
cz³owiekowi si³ przyrody. Nie wiem, czy ktokolwiek z nas bêdzie w stanie poj¹æ takie uczucie. Byæ mo¿e to i lepiej. ¯eby to zrozumieæ, trzeba stoczyæ takie walki, jakie ma za sob¹ Jermakow, i cierpieæ tak jak on, i znieæ tyle co on... Pokonaæ na zawsze... powtórzy³ Dauge jakby w zamyleniu. Aleksiej skuli³ ramiona, jakby poczu³ dreszcze. Teraz rozumiesz, dlaczego mówi³em o zaciniêtych piêciach koñczy³ Dauge. Poniewa¿ niebo pokrywaj¹ chmury, nie mam pojêcia, co on mo¿e robiæ. Najprawdopodobniej po prostu pi. Zamilkli. Bykow zda³ sobie sprawê, ¿e pod takim dowódc¹ jeszcze nie pracowa³. A jak twoje sprawy? niespodziewanie spyta³ Dauge. Jakie sprawy? Z twoj¹ aszchabadzk¹ nauczycielk¹. Bykow od razu nad¹³ siê i posmutnia³. Tak sobie odpowiedzia³ nieweso³o. Spotykamy siê... Aha, spotykacie siê! I co z tego? ...i nic. Owiadczy³e siê? Tak. Da³a kosza? Nie. Powiedzia³a, ¿e siê zastanowi. Kiedy to by³o? Pó³ roku temu. I co? Co i co?. Nic wiêcej nie wiem. To znaczy, ¿e dureñ, bracie. Wybacz, na mi³oæ bosk¹, ale dureñ. Bykow westchn¹³. Dauge patrzy³ na niego z nie ukrywan¹ drwin¹. Osza³amiaj¹ce! wykrztusi³. Ch³op po trzydziestce. Kocha piêkn¹ kobietê i spotyka siê z ni¹ ju¿ osiem lat... Tylko piêæ. Dobrze, niech bêdzie piêæ. Po piêciu latach owiadcza siê. Proszê tylko zauwa¿yæ, ¿e ta nieszczêsna dziewczyna czeka³a cierpliwie piêæ lat... Przestañ, Grigorij! za¿enowany prosi³ Bykow. Chwileczkê! Potem z nadmiaru skromnoci lub trochê na z³oæ powiedzia³a, ¿e zastanowi siê... Doæ! 41
Dauge westchn¹³ i roz³o¿y³ rêce. Przecie¿ to tylko twoja, Aleksieju, wina! Twoje zaloty przypominaj¹ raczej znêcanie siê. Co ona o tobie pomyli? Niedo³êga! Bykow milcza³, lecz po chwili odezwa³ siê z nadziej¹ w g³osie. Kiedy powrócimy... Dauge zachichota³. Ech ty, zwyciêzco... twoja to wina, specjalisto od pustyñ! Kiedy powrócimy!. Id ju¿ lepiej spaæ! Patrzeæ na ciebie nie mogê! Bykow wsta³ i wzi¹³ le¿¹c¹ na stoliku ksi¹¿kê. La description planetographique du Fobos Paul Dangée przeczyta³. Na tytu³owej stronicy widnia³ nakrelony grubym czerwonym o³ówkiem napis w jêzyku rosyjskim: Drogiemu Daugemu od wiernego i wdziêcznego Paula Dangée. Bykow obudzi³ siê o wicie. Drzwi do sypialni by³y uchylone. Dauge w spodenkach gimnastycznych, niady i rozczochrany, sta³ przed biurkiem i wpatrywa³ siê w portret Maszy Jurkowskiej. Zdj¹³ portret i wsadzi³ go do plecaka. Bykow ostro¿nie przewróci³ siê na drugi bok i znów zapad³ w sen.
Codzienność Miasteczko by³o niewielkie kilkaset nowiutkich domków, przypominaj¹cych przytulne chatki, sta³o przy czterech równoleg³ych ulicach przeprowadzonych wzd³u¿ doliny miêdzy dwoma ³añcuchami go³ych, przyp³aszczonych wzgórz. Jaskrawe, poranne s³oñce ³agodnym blaskiem owietla³o mokry asfalt ulic, pochy³e dachy, drzewka w ogródkach. Za ³añcuchem wzgórz widnia³y wysokie, lekkie konstrukcje, tak dobrze znane z filmu i fotografii urz¹dzenia startowe miêdzyplanetarnych statków. Aleksiej Bykow owin¹³ siê w bia³y fartuch i czeka³, kiedy zawo³aj¹ go do lekarza. Przez olbrzymie okno na pó³ ciany patrzy³ na ulicê. Za³oga Hiusa przyjecha³a do miasteczka poprzedniego dnia wieczorem. W samolocie Bykow spa³ przez ca³¹ drogê, lecz widocznie nie nadrobi³ zaleg³oci, bo w samochodzie wioz¹cym za³ogê z lotniska tak¿e uci¹³ sobie drzemkê, a z wra¿eñ poprzedniego 42
wieczoru pozosta³y w pamiêci tylko fragmenty zalana z³otym blaskiem zachodz¹cego s³oñca ulica, jasny wielopiêtrowy gmach hotelu i s³owa dy¿urnej na jego piêtrze: Oto wasz pokój, towarzyszu.... O siódmej obudzi³ go Dauge, przychodz¹c z wiadomoci¹, ¿e wszyscy maj¹ stawiæ siê na badania lekarskie. Przyjaciel rzuci³ przy tym uwagê, ¿e od zbyt d³ugiego spania mo¿na dostaæ odle¿yn. Gmach z wszelkimi urz¹dzeniami medycznymi mieci³ siê tu¿ obok hotelu. Astronautom polecono tam rozebraæ siê, narzuciæ fartuchy i czekaæ. Ulice za oknem by³y puste. Przed domem naprzeciwko sta³ aerodynamiczny samochód ze srebrnym jeleniem na ch³odnicy. Po chodniku przesz³y dwie osoby w lekkich kombinezonach, nios¹c wielkie teczki z rysunkami technicznymi. Ciê¿ko przepe³zn¹³ przed oknem mocarny pó³g¹sienicowy elektrotraktor, ci¹gn¹c furgon. Do ogródka wybieg³ dwunastoletni ch³opiec, popatrzy³ na niebo, gwizdn¹³ na palcach, przeskoczy³ przez p³ot i pobieg³ ulic¹, wyranie naladuj¹c styl znanych mistrzów. Bykow odszed³ od okna. Jermakowa i Jurkowskiego ju¿ wezwano do gabinetu. Pozostali cz³onkowie za³ogi rozbierali siê bez popiechu i wieszali ubrania w ³adnych szafkach z na wpó³ przezroczystymi podwójnymi drzwiczkami. Bykow z przyjemnoci¹ spogl¹da³ na Spicyna. Zbudowany by³ potê¿nie, a jednoczenie miênie by³y suche jak u zawodowego sportowca; przelewa³y siê pod delikatn¹ z³otaw¹ skór¹ na jego szerokich ramionach. Dauge narzuci³ ju¿ fartuch i umiechaj¹c siê, z³oliwie zawi¹zywa³ rêkawy jedwabnej koszuli Jurkowskiego, dogaduj¹c: Tak, a teraz jeszcze tak.... Zakoñczywszy tak po¿yteczn¹ pracê, zachichota³ i podszed³ do Bykowa: Podoba ci siê nasze miasteczko? Niebrzydkie odpowiedzia³ Bykow. A do pola startowego daleko? To tam, za wzgórzami. Widzisz startowe dwigi? Tam znajduje siê s³awetny Siódmy Poligon, pierwszy i jak dotychczas jedyny na wiecie poligon, na którym prowadzi siê dowiadczenia próby startów i l¹dowañ rakiet o napêdzie fotonowym. St¹d wyruszy³a w wiat pierwsza rakieta fotonowa bez pilota Smok Gorynycz. Tu l¹dowaly po kolei Hius-l i Hius-2. Zapewne tu wyl¹duj¹ Hius-3, Hius-4, Hius-5. Wyl¹duj¹ czy wystartuj¹? Startowaæ te¿ bêd¹, lecz najpierw musz¹ wyl¹dowaæ. Przecie¿ nie buduje siê ich na Ziemi. 43
Aha... Bykow przypomnia³ sobie pozaziemski zak³ad odlewniczy na sputniku Wei-ta-de Ju-i. Tam, na wysokoci piêciu tysiêcy kilometrów nad Ziemi¹, gdzie nie czuje siê skutków prawa ciê¿koci, natomiast istnieje prawie idealna pró¿nia, odlewa siê gigantyczne kad³uby superciê¿kich rakiet. Dwiecie piêædziesi¹t osób uczonych, in¿ynierów, techników i robotników czuwa nad dzia³aniem s³onecznych pieców, kieruje prac¹ olbrzymich wirówek, skomplikowanych automatów odlewniczych, przeobra¿aj¹c bloki tytanu i wolframu w kad³uby miêdzyplanetarnych statków. W³anie tam zbudowano Hiusy. Proszeni s¹ Krutikow i Spicyn rozleg³o siê za plecami wo³anie Jermakowa. Przyjaciele obejrzeli siê. Krutikow rzuci³ gazetê i wszed³ za Spicynem do gabinetu lekarza, ostro¿nie zamykaj¹c za sob¹ drzwi. Siódmy Poligon to idealne miejsce! z entuzjazmem mówi³ Dauge. Twarz¹ by³ zwrócony do Bykowa, lecz zezowa³ w stronê Jurkowskiego, który ju¿ otworzy³ swoj¹ szafkê. Wokó³ nic, tylko setki kilometrów tundry, ani jednej ludzkiej osady, ani jednego cz³owieka. Na pó³nocy ocean... Jurkowski zacz¹³ wk³adaæ koszulê. ...po linii prostej do wybrze¿a oceanu mamy oko³o dwustu kilometrów... Dauge nagle parskn¹³ miechem, ale opanowa³ siê i prawie uroczystym g³osem mówi³ dalej. Miêdzy miasteczkiem a oceanem ci¹gnie siê piêæ milionów hektarów tundry naszego poligonu. Jurkowski wci¹gn¹³ ju¿ koszulê przez g³owê i stan¹³ nieruchomo w napiêtej pozie, podobny do stracha na wróble. Jermakow, ju¿ ubrany, uda³ siê do lekarza, zapinaj¹c dok³adnie wszystkie guziki fartucha. Mamy po³¹czenie z po³udniem za pomoc¹ kolei i szosy g³ono perorowa³ Dauge. Czterysta kilometrów st¹d, ko³o placówki geofizycznej... Ciekawe zastanawiaj¹c siê, pyta³ Jurkowski co to za kretyn zawi¹za³ rêkawy? ...tak wiêc ko³o tamtej placówki tory skrêcaj¹ i ³¹cz¹ siê z syberyjsk¹ magistral¹ tu¿ przed Jakuckiem... Hej, W³odku, jak zdróweczko? Dziêkujê, niczego sobie pad³a odpowied. Jurkowski ci¹gn¹³ koszulê i zbli¿a³ siê do Daugego, napinaj¹c miênie w wielce znacz¹cy sposób. Patrzy³ przy tym spode ³ba. Jestem ca³kiem 44
zdrów, ale postaram siê, ¿eby o tobie, mój drogi, nie móg³ powiedzieæ tego nawet najg³upszy weterynarz. W³odek! krzykn¹³ Dauge. Co ci siê popl¹ta³o, przecie¿ to nie ja. A kto? To on! Dauge poklepa³ Bykowa po ow³osionej piersi. To on, W³odeczku, taki kawalarz! Jurkowski ledwie raczy³ spojrzeæ na Bykowa i odwróci³ siê na piêcie. Bykow ju¿ otwiera³ usta, ¿eby co powiedzieæ, lecz tylko chrz¹kn¹³ i zamilk³. Jurkowski nie przyjmuje go do swego towarzystwa to by³o oczywiste. Dauge tak¿e tak to zrozumia³ i speszy³ siê bardzo. W tej samej chwili otworzy³y siê drzwi i Jermakow zwróci³ siê do stoj¹cych. Towarzysze, wasza kolej. Bykow, zadowolony z takiego obrotu sprawy, szybko wszed³ do gabinetu. Najpierw zbada³ ich lekarz, ognisty brunet z fantastycznym nosem. Daugemu nie powiedzia³ ani s³owa, lecz badaj¹c Bykowa, dotkn¹³ palcem d³ugiej szramy na jego piersiach i spyta³: Od czego? Awaria lakonicznie odpowiedzia³ in¿ynier. Dawno? równie lakonicznie pyta³ dalej lekarz, podnosz¹c wy¿ej nos. Przed szeciu laty. Pozosta³y jakie skutki? Nie odpar³ Bykow, demonstracyjnie patrz¹c na doktorski nos. Dauge cicho zachichota³. Lekarz zanotowa³ co w grubej ksiêdze nosz¹cej napis: Dziennik pacjenta nr 4024 Bykow Aleksiej Piotrowicz po czym przeprowadzi³ przyjació³ do s¹siedniego gabinetu. Sta³a tam du¿a matowobia³a szafa. Lekarz skierowa³ swój nochal w stronê Daugego i poleci³ mu wejæ do szafy. Bezszelestnie zamknê³y siê drzwi. Doktor nacisn¹³ jakie klawisze na tablicy rozdzielczej umieszczonej po prawej stronie szafy, z której wnêtrza natychmiast zaczê³y dolatywaæ przyt³umione szumy. Na tablicy zab³ys³y ró¿nokolorowe lampki, zaczê³y drgaæ wskazówki przyrz¹dów. Trwa³o to pó³torej minuty, aparat cicho szczêkn¹³ i nie wiadomo sk¹d wylecia³a kartka pokryta cyframi i szeregami liter. Lampki pogas³y, a doktor otworzy³ drzwi, z których, pocieraj¹c ramiê, wycofa³ siê Dauge. Lekarz z kolei zwróci³ siê do Bykowa i kiwn¹³ na niego nosem: 45
Naprzód! Aleksiej chrz¹kn¹³ i wlaz³ do szafy. Ch³odne metalowe obrêcze objê³y go za ramiona i w pasie, przycisnê³y do czego ciep³ego i miêkkiego, podnios³y, opuci³y. Rozb³ys³o czerwone wiat³o, potem zielonkawe, nastêpnie co uk³u³o in¿yniera w przedramiê i Bykow nagle poczu³ siê wolny. Drzwi otworzy³y siê. Lekarz, mrucz¹c co tam pod nosem, odczytywa³ wyrzucone przez szafê kartki. Wypisane tam by³y wszystkie dane o zdrowiu pacjenta, a tak¿e spis indywidualnych æwiczeñ oraz dieta przewidziana dla ka¿dego badanego na okres przygotowawczy przed startem. Lekarz odnotowa³ co w dziennikach pacjentów i odda³ kartki Jermakowowi, zaznaczaj¹c, ¿e takie badania bêd¹ przeprowadzane co tydzieñ. Jermakow podziêkowa³ i wyszed³. Ubieraj¹c siê, Bykow zapyta³ Daugego: Có¿ to za czarodziejska skrzynka? Inkubator dla doros³ych? Elektronowa wersja puszki Pandory? Cyberdoktor, elektronowa maszyna do stawiania diagnoz odpowiedzia³ Dauge. By³aby do zniesienia, gdyby nie robi³a zastrzyków. Nie znoszê zastrzyków! Poszli do windy i pojechali na pi¹te piêtro do sto³ówki. By³a to olbrzymia, doæ pusta sala zalana ró¿owawym wiat³em pó³nocnego s³oñca. Prawie ¿aden stolik nie by³ zajêty. niadanie albo ju¿ siê skoñczy³o, albo jeszcze siê nie zaczê³o. Patrz, tam siedz¹ nasi zawo³a³ Dauge. Za³oga Hiusa zestawi³a dwa stoliki ko³o okna. Siedzieli przy nich obydwaj piloci i Jermakow. Bykow zauwa¿y³, ¿e pulchniutki Krutikow ma strasznie nieszczêliw¹ minê. Duma radzieckiej astronautyki siedzia³a zgarbiona nad szklank¹ mleka, skuba³a suchy chleb i z nie daj¹cym siê opisaæ smutkiem spogl¹da³a na talerz Spicyna. Kruczow³osy Bogdan pastwi³ siê nad paruj¹cym kawa³em soczystego befsztyka. Mo¿e siê wydaæ dziwne, ale niadanie podano ju¿ wed³ug zaleconego przez cyberdoktora jad³ospisu indywidualnego. Bykow, nie bardzo rozumiej¹c, dlaczego dosta³ tak dziwne dania, pa³aszowa³ po kolei: ca³¹ salaterkê pachn¹cej trawki, wymiót³ talerz owsianki, spróbowa³ zaledwie dwa plasterki wietnej wêdliny i zabra³ siê do soku jab³kowego. Dauge dosta³ porcjê miêsa. 46
Grigorij podniós³ nó¿ i widelec i patrz¹c na Krutikowa, spyta³: A có¿ tobie zaleci³ lekarz, Micha³ku? Krutikow spiek³ raka i utkwi³ wzrok w szklance. Mogê wam powiedzieæ obwieci³, zbli¿aj¹c siê Jurkowski. Doktor na pewno d³ugo i troskliwie trzyma³ Micha³a za fa³dê brzucha i w sposób przystêpny t³umaczy³ mu, ¿e ob¿arstwo nigdy nie nale¿a³o do cnót astronautów. Krutikow w milczeniu dokoñczy³ piæ mleko i wyci¹gn¹³ rêkê do koszyczka z pieczywem. Jermakow chrz¹kn¹³ znacz¹co i nawigator cofn¹³ d³oñ. Po niadaniu Krajuchin zawiadomi³, ¿e przyjecha³ Usmanow, jeden z konstruktorów nowej radiolatarni. Mia³ on nauczyæ za³ogê montowania i eksploatacji owego wspania³ego osi¹gniêcia nowoczesnej myli technicznej. Przeznaczam na to dwa tygodnie powiedzia³ Krajuchin. Potem ka¿dy zacznie pracê wedle swej specjalnoci. Pierwsze wyk³ady odby³y siê w sali sportowej hotelu. Robotnicy w granatowych kombinezonach wnieli grub¹ szecioboczn¹ belkê i kilka innych przedmiotów, które w cz³owieku nie znaj¹cym siê na rzeczy z trudem mog³y wzbudziæ jakiekolwiek skojarzenie. Nawet Spicyn i Krutikow zdradzali zdumienie i ciekawoæ i tylko Jermakow ogl¹da³ nieznan¹ aparaturê z jak zwykle obojêtnym wyrazem twarzy. Wszed³ Usmanow. By³ to mê¿czyzna wysoki, o mocno zarysowanych kociach policzkowych, ubrany w roboczy kombinezon. Przedstawi³ siê i z miejsca zacz¹³ wyk³ad. Powoli rozjani³y siê zasêpione oblicza astronautów. Zaczê³y padaæ pytania, rozpali³a siê o¿ywiona dyskusja. Do rozmowy w³¹czy³ siê tak¿e Bykow, który jak ka¿dy in¿ynier mia³ ogólne pojêcie o zasadach radiolokacji i radionawigacji. Aparaty, nad którymi g³owili siê astronauci, mia³y wysy³aæ wi¹zki ultrakrótkich fal w cile okrelonym kierunku i o cile okrelonej d³ugoci. Te impulsy radiowe mia³y przedrzeæ siê przez zbite chmury py³owe i warstwy atmosfery o wielkiej jonizacji. Poszczególne impulsy trwa³yby nie d³u¿ej ni¿ dziesiêæ mikrosekund, czyli co sekunda aparaty wysy³a³yby do stu impulsów. Specjalne urz¹dzenia mia³y prowadziæ fale radiowe po spirali przecinaj¹cej w kilka sekund po³owê sfery nieba od horyzontu do zenitu i z powrotem do horyzontu. Takie dzia³anie aparatów umo¿liwia³oby statkom kosmicznym nawigowanie nad nieznanymi planetami, których powierzchnia jest zas³oniêta przed obserwacj¹ wizualn¹, a gdzie zwyk³e rodki 47
radiolokacji nie zdawa³y egzaminu wskutek zak³óceñ elektromagnetycznych i nadmiernej jonizacji. Tego rodzaju radiolatarnie nale¿a³o ustawiæ na wynios³ociach, w pobli¿u dogodnych l¹dowisk i innych takich punktów, które nale¿a³oby oznaczaæ na powierzchni planety. Za³oga Hiusa mia³a ustawiæ je w pobli¿u pierwszego l¹dowiska, na granicy Uranowej Golkondy. A jakie maj¹ byæ ród³a energii? spyta³ Jurkowski. Usmanow wyci¹gn¹³ z teczki zawini¹tko. Selenowo-cyrkonowe baterie radiowe odpowiedzia³. Dwiecie komórek na powierzchni jednego centymetra kwadratowego. Moglibymy dostarczyæ wam dodatkowo neutronowe akumulatory, ale przypuszczam, ¿e jest to zbyteczne. S¹ one zbyt wielkie. Baterie pó³przewodnikowe s¹ znacznie wygodniejsze. Za³aduje siê do Hiusa piêæset metrów kwadratowych takiej tkaniny, a waszym zadaniem bêdzie tylko roz³o¿yæ j¹ i umocowaæ w pobli¿u radiolatarni... Jeli gleba w pobli¿u Golkondy bêdzie promieniowaæ z intensywnoci¹ piêædziesiêciu, szeædziesiêciu rentgenów na godzinê, a wed³ug naszych obliczeñ promieniowanie jest tam znacznie silniejsze, to baterie otrzymaj¹ ³adunek dwóch, trzech tysiêcy kilowatów. Jest to wiêcej, ni¿ trzeba. Bykow z niedowierzaniem obmacywa³ grub¹, elastyczn¹ pow³okê. W na wpó³ przezroczystej masie widnia³y mêtnawe ziarenka. Nie ma potrzeby rozbieraæ poszczególnych czêci urz¹dzenia radiolatarni mówi³ Usmanow By³oby to nawet bardzo nie wskazane, towarzyszu Jermakow. (Dowódca statku przytakn¹³). Jak widzicie, wszystkie s¹ zaplombowane fabrycznie. Za ich dzia³anie odpowiada nasza pracownia. Reszta zadania jest ca³kiem prosta. Proszê podejæ bli¿ej, o tak... Pomó¿cie mi... Dziêkujê. Wszystkie czêci aparatury nawleka³o siê na szecioboczn¹ belkê, ³¹cz¹c za pomoc¹ zatrzasków i lizgaj¹cych siê po prowadnicach sworzni. Bykow zauwa¿y³, ¿e w ca³ej aparaturze nie by³o ani jednej ruby, przynajmniej widocznej z zewn¹trz. A teraz do tego gniazdka pod³¹czamy kabel od baterii. Tak ustawiona radiolatarnia mo¿e dzia³aæ bez obs³ugi dziesi¹tki lat. Urz¹dzenie proste i dobre mrukn¹³ Krutikow, g³aszcz¹c wypuk³¹, pokryt¹ siatk¹ niczym oko pasikonika g³owê radiolatarni. Ile to wszystko wa¿y? Zaledwie sto osiemdziesi¹t kilogramów. Niele pochwali³ Jurkowski. Krótko mówi¹c, najtrudniejsz¹ spraw¹ bêdzie ustawienie tych latarni. 48
Opracowano trzy wersje ustawienia aparatów. Na twardej, g³adkiej skalistej powierzchni mo¿na by³o wykorzystaæ potê¿ne przyssawki, jakimi by³y zakoñczone belki urz¹dzenia. W miêkkiej glebie nale¿a³o wywierciæ otwór, wstawiæ do niego podstawê latarni i zalaæ mas¹ plastyczn¹. W koñcu, jeliby zasz³a koniecznoæ ustawienia radiolatarni na gruncie sypkim, nale¿a³o przeprowadziæ miejscow¹ petryfikacjê gleby za pomoc¹ pr¹du wysokiej czêstotliwoci. Przy zastosowaniu tej metody powstawa³ szecionogi blok skalny siêgaj¹cy do dziesiêciu metrów w g³¹b gruntu. Belkê latarni oczywicie wtapiano w podstawê. Tego samego dnia przeprowadzono za miastem próby monta¿u i ustawienia radiolatarni. Bykow z zachwytem obserwowa³, jak Jurkowski z wielk¹ wpraw¹ za pomoc¹ widra wibracyjnego wywierci³ w granitowym bloku g³êboki otwór. Usmanow stwierdzi³, ¿e praca wykonana zosta³a doskonale i otwór jest idealnie pionowy. Wstawiono tam podstawê radiolatarni i uszczelniono, zalewaj¹c ohydnie woniej¹c¹ mas¹ wyt³aczan¹ cinieniem z butli opatrzonej w manometr. P³yn natychmiast stwardnia³. Spróbujcie, jak trzyma! zawo³a³ Usmanow. Bykow i Spicyn chwycili za s³up... po chwili na pomoc ruszyli Dauge i Krutikow. Nie uda³o siê im jednak wyrwaæ ani nawet poruszyæ mocno osadzonej latarni. Widzicie! Wszystko gra! dumnie stwierdzi³ Usmanow. Teraz zajmiemy siê monta¿em. Gdy za³oga Hiusa powraca³a do hotelu, s³oñce znów zawis³o nad wierzcho³kami wysokich dwigów startowych na lotnisku rakiet. Najbli¿sze dni powiêcimy na æwiczenia oznajmi³ Jermakow. Ka¿dy cz³onek za³ogi musi opanowaæ pracê widrem wibracyjnym w stopniu nie gorszym ni¿ nasi geologowie, a radiolatarnie montowaæ z zawi¹zanymi oczyma. To nasze najbli¿sze zadania. Po obiedzie Bykow skry³ siê w swoim pokoju i zacz¹³ pisaæ list do Aszchabadu. Zape³ni³ zwartym pismem siedem stronic. Przeczyta³ swoje dzie³o, westchn¹³ beznadziejnie i rzuci³ siê na tapczan. List wypad³ nieprzyzwoicie sentymentalnie. Bykow mia³ straszliw¹ ochotê na papierosa. Po³o¿y³ siê na brzuchu i wsun¹³ do ust o³ówek. A wiêc, jakie s¹ mo¿liwoci... Po pierwsze, mo¿na rozebraæ 4 – W krainie...
49
siê i przespaæ siê do jutra; po drugie, mo¿na wleæ do wanny... Do licha, co za przykre myli k³aæ siê, spaæ, k¹paæ siê... Zdecydowanym ruchem zeskoczy³ z tapczana i pobieg³ do biblioteki. W hotelu Siódmego Poligonu zaczyna³o siê wieczorne ¿ycie. Trzaska³y drzwi. Po d³ugich korytarzach pieszyli elegancko ubrani ludzie, z dolnego piêtra dolatywa³y dwiêki pe³nej temperamentu muzyki. Przy wszystkich czterech windach by³o t³oczno, wobec czego Bykow postanowi³ pójæ do biblioteki schodami. Naprzeciw p³yn¹³ strumieñ rozbawionej m³odzie¿y. Widocznie wszyscy szli do klubu. W zacisznej czytelni Bykow wzi¹³ trzy ksi¹¿ki o Wenus, jedn¹ o teorii silników fotonowych i przejrza³ ostatni numer Kosmonauty. Znalaz³ tam artyku³ Krutikowa o automatycznym sterowaniu statkami miêdzyplanetarnymi. Próbowa³ przeczytaæ go, ale ze zdumieniem stwierdzi³, ¿e nic nie rozumie zbyt wiele by³o tam matematyki. Krzywa funkcji... mrucza³ pod nosem in¿ynier, próbuj¹c choæby cokolwiek zrozumieæ z czytanego tekstu. A to ci grubas! A mo¿e tak wst¹piæ do Daugego? wpad³ na zbawienny pomys³. Ciekawe, czym siê teraz zajmuj¹ moi towarzysze z »Hiusa«? Czy¿by te¿ czytali ksi¹¿ki o Wenus? Bardzo w¹tpiê.... Dauge nie czyta³ ksi¹¿ek. Goli³ siê. Wysun¹³ doln¹ szczêkê w sposób wprost nieprawdopodobny. W pokoju s³ychaæ by³o tylko cichy szum elektrycznej maszynki do golenia. Ujrzawszy Bykowa, burkn¹³ co niezrozumia³ego. Aleksiej rzuci³ siê na fotel i przygl¹da³ plecom przyjaciela, patrzy³ na b³êkitne ciany z plastiku, du¿y, p³aski ekran telewizyjny, matowy, jakby daleki sufit. Dauge skoñczy³ golenie i spyta³: A co ciê tu przywiod³o? Przeszkadzam? Nie, nie tyle, ¿e przeszkadzasz, ale w³anie mia³em mieæ rozmowê z Jurkowskim. Bardzo powa¿n¹ rozmowê. Wszed³ do ³azienki. Zaszumia³a woda, gospodarz mrucza³ co i z przyjemnoci¹ prycha³. Po chwili Dauge ukaza³ siê znowu, wycieraj¹c cia³o rêcznikiem k¹pielowym. Nie gniewaj siê, Aleksieju, ale... Nie przejmuj siê, stary, ju¿ sobie idê... Bykow wsta³. Przyszed³em, bo mi siê nudzi³o. Powa¿na rozmowa powtórzy³ Dauge. Jeli siê nudzisz, to poszukaj pilotów. Zdaje siê, ¿e s¹ w sali gimnastycznej. Bogdan 50
gania tam Micha³a, ¿eby straci³ trochê t³uszczu. Popatrz na nich, to prawdziwy ubaw! Aha... No... Bóg z tob¹! Bykow ruszy³ do drzwi. Powiedz mi, Grigorij spyta³, zatrzymuj¹c siê czemu Jurkowski boczy siê na mnie? Dauge westchn¹³ i odpowiedzia³, oci¹gaj¹c siê: Nie przejmuj siê tym, Aleksieju. On w ogóle ma trudny charakter. Do nowicjuszy z regu³y odnosi siê w³anie w taki sposób, a poza tym do wszystkich, którzy nie przechodzili badañ w wiruj¹cej kabinie lub nie siedzieli po dziesiêæ dni w maskach w azotowej atmosferze, jak to bywa w instytucie przygotowawczym... po trzecie... widzisz, wyznaczono ciê na miejsce pewnego pilota, bliskiego przyjaciela W³odka. Krajuchin zdecydowa³, ¿e wemiemy ciebie. Teraz rozumiesz? S³owem, wszystko siê u³o¿y, a na Ziemiê powrócicie jako najlepsi przyjaciele... Bardzo w¹tpiê burkn¹³ Bykow, rozz³oszczony otworzy³ drzwi i wyszed³. Nastêpnego dnia rozpoczê³a siê ciê¿ka praca, rêce mdla³y ze zmêczenia, którego nie usuwa³y nawet gor¹ce prysznice i poobiedni odpoczynek. Przez dwa tygodnie ca³a za³oga æwiczy³a siê w montowaniu i ustawianiu radiolatarni. Montowanie wszyscy opanowali bardzo prêdko ka¿dy mia³ przecie¿ du¿¹ praktykê in¿yniersk¹. Jednak¿e wider wibracyjny okaza³ siê narzêdziem kaprynym. Zanim Jermakow wyrazi³ zadowolenie z pracy swych podkomendnych, w kamiennych morenach rozrzuconych w pobli¿u miasteczka mo¿na by³o spostrzec mnóstwo kolawych i nierównych dziur ladów praktyki adeptów sztuki pos³ugiwania siê nowoczesnym widrem. Nie mniej k³opotów mieli astronauci z przyssawkami pró¿niowymi... Nie rozumiem! zwróci³ siê pewnego razu Bykow do Daugego. Po co tracimy tyle czasu na jakie tam widrowanie? Przecie¿ ty robisz to wietnie, a Jurkowski nie gorzej. Czy to nie wystarczy? Dauge spojrza³ na niego gronie. A przypuæmy, ¿e nie dojdziemy z W³odkiem do Golkondy... powiedzia³ spokojnie.
51
Krajuchina przez ca³y ten czas widywali tylko podczas niadania. Ca³e dnie zajêty by³ przygotowywaniem wyposa¿enia i zaopatrzenia ekspedycji. Dos³ownie okr¹g³¹ dobê spêdza³ w magazynach, przedsiêbiorstwach i urzêdach zaopatruj¹cych bazê rakietow¹. Widocznie nie wszystko sz³o g³adko. Opowiadano, ¿e kogo wyrzuci³ z roboty, komu innemu zakaza³ pokazywaæ siê mu na oczy, zanim nie usunie braków w swym dziale. Opowiadano o jego wyst¹pieniu na zebraniu miejskiego aktywu partyjnego i o tym, jak obsztorcowa³ komendanta poligonu. Bykow skrycie obserwowa³ Jermakowa. Kierownik ekspedycji i dowódca statku w jednej osobie jak zwykle by³ ma³omówny, opanowany i w³aciwie nigdy siê nie mia³. A gdy siê umiecha³, to drga³y mu tylko wargi. W takich chwilach oczy stawa³y siê jeszcze bardziej zimne. Wkrótce Bykow przekona³ siê, ¿e umiech Jermakowa nie zwiastowa³ nic dobrego, zw³aszcza dla tych, do których by³ skierowany. Kiedy Dauge wsta³ od sto³u, pozostawiaj¹c na talerzu wiêksz¹ czêæ cielêciny przewidzianej dla niego przez dietetyków. Chwileczkê ³agodnym g³osem zatrzyma³ go Jermakow. B¹dcie uprzejmi skoñczyæ drugie danie! Nie mogê ju¿ wiêcej odpowiedzia³ Dauge. A mimo to bardzo was proszê, skoñczcie jeszcze ³agodniej powiedzia³ Jermakow. Dauge bez s³owa przeci¹gn¹³ brzegiem d³oni po gardle. Wówczas Jermakow umiechn¹³ siê owym dziwnym umiechem. Nie chcia³bym was martwiæ, Grigorij powiedzia³ cichutko ale odnoszê wra¿enie, ¿e wasz stosunek do przepisów obowi¹zuj¹cych podczas przygotowañ zmusi ekspedycjê do ograniczenia siê do jednego geologa. Nie mo¿emy dopuciæ, aby Wenus mia³a choæby najmniejsz¹ szansê przeciw nam. Nawet gdyby to by³ nie dojedzony przez was kawa³ek cielêciny... Dauge zaczerwieni³ siê po uszy i z wciek³oci¹ usiad³, wbijaj¹c widelec w pechowy kawa³ miêsa. Nikt siê nie odezwa³ ani nawet spojrza³ w jego stronê. Obiad zakoñczono w grobowym milczeniu. Jermakow nie spuszcza³ wzroku z Daugego, dopóki geolog nie zebra³ z talerza ostatniej kropli sosu. Bykow, nie bez zdziwienia, zauwa¿y³, ¿e incydent ten, wiadcz¹cy o surowoci Jermakowa, nie wywo³a³ ani odrobiny oburzenia wród cz³onków za³ogi. Wprost przeciwnie, tego samego 52
wieczoru Jurkowski co d³ugo t³umaczy³ pó³g³osem Daugemu, po czym geolog tylko westchn¹³ g³êboko i jakby w poczuciu winy roz³o¿y³ rêce. Pod koniec drugiego tygodnia Usmanow po¿egna³ siê z za³og¹ i odlecia³. Nastêpnego dnia, zaraz po niadaniu, Krajuchin wyda³ polecenia: Od dzi ka¿dy zajmie siê swoimi sprawami. Towarzyszu Jermakow, bêdziecie pracowaæ z Krutikowem i Spicynem, tak jak ustalilimy. Mo¿ecie wyruszaæ natychmiast. Przepustki ju¿ s¹ wypisane... Jurkowski i Dauge, poczekajcie na mnie tu na miejscu, odwiozê naszego specjalistê od pustyñ i wracam natychmiast... Jedziemy, towarzyszu Bykow. Przed gmachem sta³ silny, pó³g¹sienicowy samochód. Proszê, wsiadajcie zaprosi³ Krajuchin. Siedli w tyle za kierowc¹. Gdy minêli ju¿ ulice miasta, Krajuchin nachyli³ siê i szepn¹³: Z Daugem rozmawialicie? O czym? O wszystkim. Tak... rozmawia³em. No i co? Bykow poruszy³ ramionami. Krajuchin nie powinien by³ zaczynaæ rozmowy w ten sposób. Do obowi¹zków kierownika nie nale¿y wtr¹canie siê w cudze sprawy, w³a¿enie do serca podw³adnych bez ¿adnych do tego podstaw. Ludzie powa¿ni wol¹ prze¿ywaæ swoje sprawy w samotnoci. Przy tym Krajuchin jakby w ogóle nie zauwa¿y³, ¿e nie otrzyma³ odpowiedzi. Po chwili milczenia powiedzia³: A teraz, in¿ynierze, bêdziemy poznawaæ wasze gospodarstwo. Po kilkunastu minutach samochód zatrzyma³ siê przed du¿ym budynkiem bez okien, ale za to z drzwiami na ca³¹ cianê. Podszed³ ponury stra¿nik i sprawdzi³ przepustkê. Zawo³ajcie mechanika! poleci³ Krajuchin. Wysiedli z samochodu. Wokó³ ci¹gnê³y siê równe, miejscami tylko trochê sfa³dowane tereny, poroniête tward¹ traw¹. Po niebie pe³z³y szare postrzêpione chmury. M¿y³ deszcz. Pod nogami chlupota³a woda. Tundra... westchn¹³ szofer. Otworzy³y siê szerokie niczym wrota drzwi. Do Krajuchina zbli¿y³ siê umiechniêty mê¿czyzna w kombinezonie i wyci¹gn¹³ umorusan¹ d³oñ. 53
Przywioz³em burkn¹³ Krajuchin. Cz³owiek w kombinezonie zerkn¹³ na Bykowa. Widzê, widzê! Chodmy. Wewn¹trz budynku by³o ciemno. Krajuchin potkn¹³ siê o co i zakl¹³ z cicha. Mechanik chrz¹kn¹³ jakby w poczuciu winy. Nie zd¹¿ylimy jeszcze przeprowadziæ wiat³a, ale do jutra wszystko bêdzie jak nale¿y. Do jutra? A dzi co, trzeba siê grzebaæ po ciemku? Wzrok Bykowa powoli przyzwyczaja³ siê do ciemnoci. Zobaczy³ przed sob¹ jak¹ potê¿n¹ szar¹ masê. Rozró¿nia³ g¹sienice, otwarty luk, okr¹g³e lepe oczy reflektorów. Co to takiego? spyta³. To Malec odpowiedzia³ Krajuchin. Nasz czo³g-transporter. Ró¿ni siê nieco od zwyk³ych maszyn tego typu, lecz opanujecie go bardzo szybko. Bierzcie siê do roboty, choæby zaraz... A wy co tu robicie? zwróci³ siê nagle do mechanika. Za pó³ godziny macie pod³¹czyæ wiat³o! Tak jest! ¿ywo odpowiedzia³ mechanik i znikn¹³. Przyniecie ze sob¹ opis i instrukcje! rzuci³ za nim Krajuchin. To wszystko. Zostañcie tu i pracujcie. Przed obiadem przyjedzie po was samochód. Krajuchin po¿egna³ siê i skierowa³ siê do wyjcia. Kiedy po up³ywie dwudziestu minut pod sufitem zab³ys³a ¿arówka, Bykow krzykn¹³ z zachwytu. Sta³ przed maszyn¹, najbardziej nowoczesnym tworem r¹k ludzkich, jaki kiedykolwiek porusza³ siê na g¹sienicach. Pojazd by³ ogromny, nie mniejszy od wielkiego czo³gu-batyskafu, który Bykow ogl¹da³ na wystawie przemys³owej przed paru laty. Jednoczenie kolos sprawia³ wra¿enie lekkoci, by³ zgrabny, a nawet mia³ wdziêk. Okr¹g³y, d³ugi i sp³aszczony nieco kad³ub, podniesiona trochê rufa, ledwie zaznaczone wypuk³oci luków i peryskopów, wysoki przewit pod kad³ubem... Nigdzie nie widaæ by³o ani jednego szwu! Talent konstruktorów zespoli³ w jedn¹ ca³oæ ogromn¹ si³ê ciê¿kiego wozu transportowego ze szlachetnymi liniami superszybkich atomokarów.xxx Ale¿ to maszynka! pomrukiwa³ Bykow, ogl¹daj¹c Malca ze wszystkich stron i co chwila przysiadaj¹c, aby zajrzeæ pod jego spód. A to co za diabe³? Urz¹dzenie równowa¿ne... Morowo! A dwignie podpieraj¹ce wci¹gaj¹ siê do rodka?... M¹drze pomylane! 54
Stan¹³ przy rufie i po³o¿y³ d³oñ na g³adkiej powierzchni burty. Metal by³ ciep³y. Paliwo j¹drowe za³adowane umiechaj¹c siê, dobrodusznie powiedzia³ mechanik, który przez ca³y czas obserwowa³ Bykowa, stoj¹c przy drzwiach. Mo¿na siadaæ i ruszaæ w drogê. Bykow zasêpi³ siê. Na jazdê jeszcze za wczenie odpar³. Czy przynielicie mi instrukcje? Oczywicie! Proszê. Dziêkujê. Z niespodziewan¹ lekkoci¹ Bykow da³ nurka do otwartego luku. Pokrywy zamknê³y siê nad jego g³ow¹. Hej, towarzyszu krzykn¹³ mechanik czy bêdê wam potrzebny? Zabêbni³ po pokrywie luku. Odpowiedzi nie by³o. Mechanik wzruszy³ ramionami i odszed³. W instrukcji Bykow wyczyta³, ¿e Malec jest czo³giem-transporterem wietnie przystosowanym do pokonywania przeszkód terenowych. Przeznaczony by³ do pracy w terenach o pod³o¿u twardym, grz¹skim, sypkim i bardzo wyboistym. Móg³ dzia³aæ w atmosferze p³ynnej i gazowej, przy cinieniu zewnêtrznym dochodz¹cym do dwudziestu atmosfer i temperaturze do tysi¹ca stopni. Zabiera³ za³ogê do omiu osób i piêtnacie ton ³adunku. Napêd sk³ada³ siê z turbin o mocy dwóch tysiêcy koni pobieraj¹cych energiê z ma³ych uranowo-plutonowych reaktorów. Wyposa¿ony by³ w podczerwone reflektory, ultradwiêkow¹ armatkê i parê mechanicznych r¹k-manipulatorów (prawie takich samych jakich kierowcy atomowozów u¿ywaj¹ do wymiany ³adunków energetycznych w swoich wozach na stacjach zaopatrzenia w paliwo j¹drowe). Mia³ tak¿e zewnêtrzne i wewnêtrzne wskaniki natê¿enia iloci promieniowania, dziesi¹tki innych aparatów, o których Bykow mia³ na razie tylko zielone pojêcie. Pomieszczenie dla za³ogi, ³adunek, mechanizmy i przyrz¹dy by³y pokryte budz¹cym zaufanie pancerzem z odpornej bardziej odpornej od pancerzy tytanowych ogniotrwa³ej i radioodpornej masy plastycznej. Urz¹dzenie sterownicze Malca niewiele siê ró¿ni³o od znanych Bykowowi systemów. In¿ynier przypuszcza³, ¿e uk³ad napêdowy jest równie prosty, lecz dla pewnoci postanowi³ przejrzeæ ka¿d¹ rubkê. Na obiady i kolacje przyje¿d¿a³ do hotelu zmêczony, umazany t³ustymi grafitowymi smarami, poch³ania³ chciwie 55
swoje dania, zamienia³ tylko kilka krótkich zdañ z towarzyszami i wraca³ do gara¿u lub k³ad³ siê do ³ó¿ka. Co rano i po obiedzie przed hotelem czeka³ na niego samochód. Nie wolno by³o tylko w niczym naruszaæ indywidualnych przepisów treningu i diety przewidzianych na okres przygotowawczy. Jermakow bardzo dok³adnie tego przestrzega³. Po czterech dniach Bykow po raz pierwszy wyjecha³ Malcem w teren. Olbrzymi pojazd z zadziwiaj¹c¹ lekkoci¹ i prawie bezszelestnie wysun¹³ siê z gara¿u. Dy¿urny mechanik, umiechaj¹c siê, machn¹³ rêk¹. Bykow odpowiedzia³ tym samym gestem i zamkn¹³ luk w³azu. Nabra³ szybkoci. Malec pêdzi³ po wilgotnej tundrze w p³ynnych rozko³ysach, lekko pochylaj¹c siê na stokach wzgórz. Przera¿one ptactwo zrywa³o siê z krzykiem i wzbija³o nad krzakami; podobny do szarej kuleczki przemkn¹³ zaj¹c. Malec zbli¿a³ siê do ciel¹cego siê nisko pasma mg³y. Bykow w³¹czy³ podczerwone reflektory. Na ekranie pojawia³y siê i znika³y bia³awe zarysy du¿ych zwa³ów kamieni, dziwacznie powyginanych drzew. Bykow rozpêdza³ transporter do maksymalnej szybkoci, po czym gwa³townie hamowa³ i stawa³, robi³ ostre skrêty, zatacza³ w miejscu kó³ka i wtedy na szk³a peryskopu pada³o rude rozbe³tane b³oto, które natychmiast zmywa³y automatyczne wycieraczki. Niespodziewanie, gdy Malec by³ na pe³nej szybkoci, Bykow zauwa¿y³ przed sob¹ siatkê z kolczastych drutów, skrêci³ ostro na prawo i zahamowa³, jednak by³o ju¿ za póno. Rozleg³ siê zgrzyt i dzwonienie, pod g¹sienicami co zachrzêci³o i transporter stan¹³. Bykow wyskoczy³ z wozu. Tu¿ za nim ci¹gnê³y siê w obie strony p³oty z kolczastych drutów. Przecina³ je wyciniêty w grz¹skim gruncie lad Malca. W p³ocie powsta³a olbrzymia wyrwa. Tego jeszcze brakowa³o! mrukn¹³ Bykow, rozgl¹daj¹c siê wokó³. Gdzie¿ mnie u licha zanios³o? Zwróci³ uwagê na pó³kolisty budyneczek z jasnego betonu, ledwie widoczny we mgle, chocia¿ oddalony nie wiêcej ni¿ o dwadziecia kroków. Hej, taaam! Luudzieee! zawo³a³. Odpowiedzi nie by³o. Jedyne g³osy, jakie s³ysza³, to szum deszczu i smêtne pobrzêkiwanie drucianej siatki. Bykow waha³ siê przez chwilê, lecz wreszcie ruszy³ zdecydowanym krokiem do okr¹g³ego budynku. By³a to budowla ca³kiem niezwyk³a. W g³adkich wysokich cianach nie znalaz³ ani okien, ani drzwi, nie dostrzeg³ nawet 56
otworów wentylacyjnych, jedynie nad sam¹ ziemi¹ zauwa¿y³ niewielkie otwarte na ocie¿ kwadratowe drzwi. Nieco dalej z trawy wystawa³a betonowa rura z okr¹g³ym, zardzewia³ym daszkiem. Bykow zbli¿y³ siê do drzwi i zajrza³ do wnêtrza. Zdo³a³ jedynie zauwa¿yæ, ¿e by³o tam ciemno i ciep³o. Za plecami zgrzytnê³o ¿elazo. In¿ynier obejrza³ siê i zamar³ na widok sceny, jak¹ mo¿na zobaczyæ tylko w koszmarnym nie: daszek betonowej rury zwisa³ obok niej, a z wnêtrza ziemi wy³azi³ jaki stwór z kulist¹, pozbawion¹ oczu g³ow¹. Aleksiej nie zd¹¿y³ uprzytomniæ sobie, ¿e ju¿ gdzie widzia³ tak¹ istotê, gdy owo co rzuci³o siê na niego. Chocia¿ otwór rury znajdowa³ siê ze trzy metry od Bykowa, tajemniczy stwór pokona³ tê przestrzeñ jednym skokiem. In¿ynier ju¿ och³on¹³ z pierwszego wra¿enia, a do tego zjawa nie mia³a ¿adnego pojêcia o d¿udo... Wystarczy³o kilkanacie sekund, aby powaliæ j¹ na plecy. Aleksiej przycisn¹³ przeciwnika do ziemi i zada³ mu kilka ciosów w miejsce, gdzie u ludzi zwykle bywa twarz. Podniós³ siê w sam¹ porê, gdy¿ z rury wy³azi³a jeszcze jedna zjawa. Teraz sprawy przybra³y inny obrót. Niewiele pomog³o d¿udo. Na szczêkê Aleksieja zwali³ siê potê¿ny cios i in¿ynier rozci¹gn¹³ siê jak d³ugi. Zjawa chwyci³a go za nogi i powlok³a nie wiadomo dok¹d. Trudno siê broniæ bêd¹c mocno trzymanym za nogi. Bykow wiedzia³ o tym dobrze i nie stawia³ oporu, czekaj¹c, co bêdzie dalej. Zjawy zatrzyma³y siê, lecz nie puszcza³y swej ofiary. Aleksiej próbowa³ unieæ siê, opieraj¹c siê d³oñmi o trawê. Bola³y go rozbite w pierwszym starciu piêci. Us³ysza³ tupot i obok ukaza³a siê trzecia zjawa. Nagle Bykow poczu³, ¿e jest wolny. Odwróci³ siê b³yskawicznie i usiad³, z trudem obraca³ bol¹c¹ g³owê. Rozejrza³ siê. Le¿a³ za ruf¹ Malca. Zjawy sta³y tu¿ przy nim i wyczynia³y jakie ruchy rêkami przy swych g³owach. W koñcu b³yszcz¹ce kule zosta³y zdjête i Bykow ze zdumieniem ujrza³ znajomych zaniepokojonego Daugego, zachmurzonego Krajuchina i bladego z wciek³oci Jurkowskiego. Jurkowski dotkn¹³ nosa palcami i pokaza³ je zakrwawione Aleksiejowi. Idiota! krzykn¹³ g³ono. Ba³wan! Czy macie kapustê zamiast g³owy? Uspokójcie siê... pohamowa³ go Krajuchin. Czy nie widzicie, ¿e on nie ma pojêcia, co siê sta³o? A, to wy... wybe³kota³ Aleksiej. Nie, nie my! Rycerze krzy¿owi! Delegacja Ligi Kobiet! 57
Prosi³em, uspokójcie siê, towarzyszu Jurkowski! A wy, towarzyszu Bykow, szybciutko wyprowadzajcie st¹d wasz wózek... Dauge, zamknijcie luk i drzwi i krzyknijcie tam, ¿e odje¿d¿amy. Rozkaz! odpowiedzia³ Dauge, na³o¿y³ dziwaczny he³m i wyszed³ zza rufy Malca. Bykow usiad³ w transporterze, a za nim Krajuchin i Jurkowski, który nie przestawa³ kl¹æ. Wyje¿d¿ajcie za ogrodzenie i zatrzymajcie siê! poleci³ Krajuchin. Malec ruszy³ wstecznym biegiem. Doæ! Stop! Teraz poczekamy na Daugego. Bykow zerkn¹³ na Jurkowskiego, który ostro¿nie obmacywa³ swój opuchniêty nos. Boli? ze wspó³czuciem spyta³ Krajuchin. Jurkow tylko wykrzywi³ siê z wciek³oci¹. Po zewnêtrznej stronie kad³uba zadudni³y czyje kroki. Dauge zsun¹³ siê do w³azu. Rozkaz wykonany zameldowa³ Krajuchinowi. Jedziemy! Bykow zbli¿y³ palce do klawiszów sterowania, lecz zatrzyma³ siê w pó³ ruchu, zastanowi³ chwilê, pstrykn¹³ kilkoma prze³¹cznikami, w³¹czy³ silnik i opuci³ miejsce kierowcy. Malec lekko ruszy³ naprzód. Co ty robisz? zawo³a³ przestraszony Dauge A kto bêdzie kierowaæ? Automat skromnie odpowiedzia³ Bykow. Nie pamiêtam drogi, nie potrafi³bym wróciæ. B¹dcie spokojni, Malec jest wyposa¿ony w aparaturê elektronow¹ sprzê¿on¹ z ¿yrokompasem. Przez pewien czas jechali w milczeniu. Malec powtarza³ te same manewry, jakie przed pó³ godzin¹ wykonywa³ Bykow, tyle ¿e w odwrotnym porz¹dku. Czy macie ze sob¹ licznik radiacji? spyta³ Krajuchin Daugego. Mam! Nie bêdzie nam potrzebny. Zapomnia³em wam powiedzieæ, ¿e kiedy Bykow zbli¿y³ siê do zbiornika, ju¿ zd¹¿ylimy go zamkn¹æ. Wszystko zatem jest w porz¹dku. Krajuchin odetchn¹l z ulg¹. Niewiele brakowa³o, a narazilibycie siê na du¿e nieprzyjemnoci zwróci³ siê do Bykowa, wycieraj¹c pot z ³ysiny. Czy wiecie, gdzie was zatrzymalimy? 58
Nie mam pojêcia... Bykow czu³ siê wielce nieswojo. Za tymi zasiekami znajduje siê pod ziemi¹ potê¿ny reaktor wytwarzaj¹cy tryt paliwo dla naszego Hiusa. Betonowa budowla, do której chcielicie tak nieostro¿nie zajrzeæ, to cmentarzysko radioaktywnych odpadków pozostaj¹cych przy oczyszczaniu uranu. Akurat dzi przerzucilimy tam komplet uranowych prêtów przeznaczonych do przeróbki. Gdybycie wsunêli tam czubek nosa... Zrozumia³by to nawet je¿! zdenerwowanym g³osem dorzuci³ Jurkowski. Je¿eli co ogrodzone jest kolczastym drutem, to znaczy, ¿e wejcie wzbronione. Ale oczywicie s¹ ludzie, co musz¹ wszystko prze³amaæ... g¹sienicami... Nie mog¹ spokojnie patrzeæ na ogrodzenie i rzucaj¹ siê na nie odwa¿nie jak lwy! S³owa Jurkowskiego by³y niesprawiedliwe, ale Bykow tylko westchn¹³ ze skruch¹. Krajuchin mówi³ dalej: Pierwszy zauwa¿y³ was Jurkowski, w chwili gdy zbli¿alicie siê do bunkra. Rzuci³ siê na was, aby odci¹gn¹æ od niebezpiecznego miejsca. Spóni³ siê nieco. Bylimy przekonani, ¿e nie uniknêlicie nieszczêcia. Gnalimy na z³amanie karku odezwa³ siê Dauge. Myla³em, ¿e mi serce wyskoczy... Bykow spojrza³ na Jurkowsklego i wyj¹ka³: Ja... mnie... naprawdê jest mi bardzo przykro... nie chcia³em... zrezygnowany machn¹³ rêk¹. Diabli wiedz¹, jak to siê sta³o! Musicie zrozumieæ, ¿e siê was przestraszy³em... Jurkowski wykrzywi³ wargi w ironicznym umiechu. Dauge zachichota³. Ale ³adnie go przywita³! Wspaniale! O Bo¿e, co to by³a za walka! Biæ umiecie siê dobrze weso³o chwali³ Bykowa Krajuchin lecz na przysz³oæ przyda siê nieco ostro¿noci. Przy naszej pracy nie wolno niczego dotykaæ go³ymi rêkami, tym bardziej bez pytania. Przypomnia³em sobie wa¿n¹ rzecz dzi wieczorem Dauge wybierze dla was skafander i nauczy, jak siê z nim obchodziæ. O, Bo¿e, ale to by³a draka! powtarza³ Dauge, wycieraj¹c oczy. Bykow szybko usiad³ na miejscu kierowcy i wy³¹czy³ automat. W lekkiej mgie³ce zauwa¿y³ ju¿ sylwetkê gara¿u. Jeszcze jedno mówi³ Krajuchin. Musimy poddaæ prawdziwej próbie was i waszego,,Malca. Jestecie przygotowani? W tym terenie nie mo¿na przeprowadziæ prawdziwych prób. Wszêdzie tundra, równo jak na stole. 59
Nie martwcie siê! Znajdziemy wam, mój drogi, wspania³e miejsce! W pó³mroku b³ysnê³y z³ote zêby Krajuchina.
Próba ognia Bykow odprowadzi³ Krajuchina i geologów do wezwanej z miasta terenówki, a sam powróci³ do gara¿u. Malec sta³ o dwa kroki od bramy. Po jego ob³ych bokach sp³ywa³y stru¿ki deszczu. Próby! powiedzia³ na g³os Bykow. No có¿, jak próby, to wypróbuj¹! Wyci¹gn¹³ z kieszeni wymiêt¹ i umazan¹ smarami instrukcjê, przerzuci³ kilka kartek, westchn¹³ i wlaz³ do luku. Jak ka¿dy cz³owiek nie znosi³ egzaminów, niezale¿nie od tego, jaki mia³y mieæ charakter. Uwa¿a³, ¿e wielk¹ niesprawiedliwoci¹ bywa robienie z ig³y wide³ i z niewa¿nych szczegó³ów nie maj¹cych ¿adnego znaczenia praktycznego problemów centralnej wagi. Kiedy osobicie prowadzi³ wyk³ady, opiera³ siê na ca³kiem innych za³o¿eniach. Choæbycie mieli czo³a wysokoci siedmiu piêdzi, i tak nie zapamiêtacie wszystkiego, co zosta³o napisane i kryje siê w stosach ksi¹¿ek i wykresów. Znajduj¹ siê tam rzeczy wa¿ne, bardzo wa¿ne, najbardziej istotne, tak¿e zupe³nie niepotrzebne to, co zestarza³o siê jeszcze przed narodzeniem lub straci³o swe znaczenie z biegiem czasu. A ja, oczywicie, nie mam zamiaru wymagaæ, abycie wiedzieli dos³ownie wszystko, co znajduje siê w podrêcznikach i na tablicach czy w wykresach. Lecz jeli kto z was, towarzysze, nie bêdzie umia³ tego, co umieæ powinien to proszê siebie o to winiæ. Autorytet Bykowa, jako najlepszego specjalisty od pojazdów mechanicznych, os³ania³ tê zasadê przed atakami najbardziej pedantycznych kierowników. Jego system zdawa³ egzamin na Gobi, ale czy na pewno zda i tutaj? Tym razem on bêdzie poddany egzaminom. To prawda, ¿e Krajuchin nie robi wra¿enia doktrynera i formalisty, ale kto mo¿e wiedzieæ, czego szukaj¹ jego maleñkie oczka, ukryte za wielkimi czarnymi okularami? Takie myli zmusza³y Bykowa do dok³adnego studiowania instrukcji. G³ówn¹ uwagê zwróci³ przy tym na czêæ zawieraj¹c¹ omówienia awarii i sposób ich usuwania w warunkach terenowych. In¿ynier zdj¹³ kurtkê, ubra³ siê w kombinezon i wsun¹³ siê do maszynowni. Do hotelu wróci³ póno, zmêczony, lecz zadowolony i prawie ju¿ ca³kiem spokojny. W restauracji nie spotka³ nikogo. Nie piesz¹c 60
siê, zjad³ kolacjê i poszed³ szukaæ Daugego. Zatrzyma³ siê na drugim piêtrze, gdzie mieszkali astronauci. Jedne drzwi by³y uchylone. Bykow us³ysza³ g³os Jurkowskiego. Geolog deklamowa³ wiersze Bagrickiego : ...A wiatr jak ci gwizdnie* Jak zacznie zawodziæ I chlunie falami O dwiêczne dno ³odzi, By gwodzie dzwoni³y I maszt by ³opota³: Dobra robota, Prawdziwa robota! Bykow zajrza³ do pokoju. Jurkowski w pi¿amie le¿a³ na tapczanie z twarz¹ zwrócon¹ do okna. Obok niego siedzia³ Krutikow. Zgarbiony ssa³ pust¹ fajkê. Przy stole siedzia³, ko³ysz¹c siê na krzele, Bogdan Spicyn i umiecha³ siê do w³asnych myli. Nikogo wiêcej w pokoju nie by³o. ...Niech bije mi w ¿y³ach, Niech ciska siê, wre M³odoæ bezdomna I z³oæ, co mnie ¿re! By krew siê jak gwiazdy Sypa³a cz³owiecza, By pêdziæ jak wystrza³ Wszechwiatom naprzeciw... To by³y wspania³e wiersze. A przy tym ba¿ant deklamowa³ je naprawdê dobrze. W jego g³êbokim, pe³nym si³y i uczucia g³osie wibrowa³y nuty wyra¿aj¹ce niepokój i grozê. Bykow mimo woli pomyla³, ¿e ten przystojny mê¿czyzna na pewno jest podobny do autora recytowanych wierszy. Tak samo jest pe³en niepokoju i pragnieñ, namiêtnoci badacza, który bez cienia ¿alu powiêci³by swoje ¿ycie, aby dokonaæ wielkich i niezwyk³ych czynów. Zapewne o tym samym pomyla³ Krutikow, gdy¿ wyj¹³ z zêbów fajkê i wpatrywa³ * T³umaczy³ Zygmunt Braude (fragment Przemytników).
61
siê w Jurkowskiego, jakby pragn¹³ potwierdzenia swych przypuszczeñ. Jedynie Spicyn ko³ysa³ siê na krzele i umiecha³ siê z na wpó³ przymkniêtymi powiekami. ...Bym dusz¹c siê piewa³ Przez straszne przestworze: Ej, Czarne Morze! Ej, dobre morze!... Jurkowski przerwa³. Bykow odszed³ od drzwi i ruszy³ dalej. Pokój Daugego by³ pusty. Na ³ó¿ku le¿a³ specjalny kombinezon, który Grigorij na pewno wybra³ dla swego przyjaciela. Czerwone refleksy wieczornego nieba mieni³y siê na polerowanej powierzchni kulistego he³mu. Bykow chcia³ wyjæ, lecz zatrzyma³ wzrok na le¿¹cej na stole fotografii. Zna³ tê twarz piêknej kobiety o smutnej twarzy, ubranej tak samo, jak widzia³ j¹ kiedy, w niebiesk¹ sukniê zapiêt¹ pod szyj¹. Masza Jurkowska, przypomnia³ sobie Bykow. Westchn¹³. Biedny przyjacielu! Oto, do czego doprowadza mi³oæ... Jeste weso³y i dobry, potrafisz ¿artowaæ i miaæ siê nawet w najtrudniejszych chwilach, lecz nie potrafisz zapomnieæ o niej, nawet na kilka dni przed startem w nieznane. Najwstrêtniejsze w tej historii jest chyba to, ¿e przys³a³a taki list w³anie teraz! zahucza³ g³os Jurkowskiego... Nie uspokoisz mnie, pró¿ny trud, mnichu mi³osierny, bo¿a krówko! To drañstwo z jej strony... Jak miesz?! (Bykow pocz¹tkowo nie pozna³, kto wyda³ ten okrzyk). Jak miesz tak mówiæ o niej?! Przecie¿ ostatecznie to nie twoja sprawa! O, nie! To moja sprawa i nie tylko dlatego, ¿e jest moj¹ siostr¹! To tak¿e sprawa Krajuchina i wszystkich cz³onków naszej za³ogi, nie pomijaj¹c twojego czerwonogêbego specjalisty od pustyñ. Tam, dok¹d siê wybieramy, bycie nasze bêdzie zale¿eæ od przytomnoci umys³u ka¿dego z nas, od ka¿dego! Musimy sobie nawzajem ca³kowicie zaufaæ i móc polegaæ na towarzyszach wyprawy. W tej chwili zastanawiam siê, czy starczy ci teraz si³y, woli i chêci do ¿ycia? Czy nie zawiedziesz nas, Grigorij? Spokojnie, W³odku! Nie potrzeba spokojniej... Czy¿by jeszcze jej nie rozgryz³, tej mojej czaruj¹cej siostrzyczki? Przecie¿ to nie cz³owiek, lecz 62
kuku³ka! Tak, kuku³eczka! Odejmij jej ten lalkowaty pyszczek, a co pozostanie? Czy nie ma innych kobiet? Wiernych, kochaj¹cych, rozumnych... Dlaczego trzymasz siê jej, dlaczego? Bykow na palcach przeszed³ do swojego pokoju i zamkn¹³ drzwi. W¹tpi³, czy Dauge zechce myleæ dzi o speckombinezonie. Zreszt¹, sam te¿ nie mia³ na nic ochoty. Zbyt wiele nasuwa siê myli. Rozebra³ siê i po³o¿y³ siê do ³ó¿ka. Zamkn¹³ oczy. Najlepsze wyjcie to zasn¹æ. Wsta³, aby zasun¹æ zas³ony przy oknie. W tej samej chwili do pokoju wszed³ Dauge. Wygl¹da³ jak zwykle trochê rozczochrany, z przekrzywionym krawatem. Bykow usiad³ i wlepi³ w niego oczy. Ju¿ siê k³adziesz? spyta³ Dauge. A kombinezon? Czego tak gapisz siê na mnie? Czy co siê sta³o? Obejrza³ w³asne d³onie, po czym spojrza³ na garnitur. Nie, nic takiego... Ja tylko tak... z trudem wykrztusi³ Bykow. Myla³em, ¿e ju¿ za póno... Nic podobnego. Ubieraj siê, idziemy. Musisz dzi jeszcze poznaæ speckombinezon, gdy¿ jutro... mam pewne obawy, ¿e nie zd¹¿ymy. Gdzie tak d³ugo siedzia³? Mia³em doæ zajêcia z Malcem. Mam pietra... Nie zdam egzaminu. Jakiego egzaminu? Jak to, jakiego? Chodzi o te próby, pamiêtasz, mówi³ o nich Krajuchin, gdy wracalimy z gara¿u. A mnie siê zdaje, ¿e wszystko pójdzie jak najlepiej. Jeste wietnym kierowc¹, wiem doskonale. Kierowc¹... A jak zaczn¹ ci¹gn¹æ za jêzyk z teorii i innych tam szczegó³ów? Jêzyk, braciszku, i tak ci wyschnie na wiór. Przekonasz siê. Nie rozumiem. Przecie¿ wszystko jest oczywiste. Przeprowadzona zostanie próbna jazda. Bêdziesz musia³ jechaæ na prze³aj przez bardzo nierówne tereny, na których czekaj¹ ciê dodatkowo sztuczne przeszkody. Taki bieg z przeszkodami, jak powiadaj¹ sportowcy. Pojadê sam? Nie wiem. Byæ mo¿e pol¹ kogo do towarzystwa. No, jeste gotów? Chodmy! W pokoju Daugego Bykow zauwa¿y³, ¿e fotografia zniknê³a ze sto³u. Grigorij zdj¹³ speckombinezon z ³ó¿ka i roz³o¿y³ go na pod³odze. 63
Siadaj i s³uchaj rozkaza³ Dauge. Ta oto kapotka nazywa siê SKK-6, czyli specjalny kombinezon systemu Krajuchina, szósty model. Sporz¹dzono j¹ z bardzo mocnego i elastycznego materia³u o d³ugiej i skomplikowanej nazwie chemicznej. W zwyk³ej technicznej gwarze nazywa siê on siliket. Jest to zwi¹zek organiczno-krzemowy o arcybajkowym uk³adzie molekularnym. Na rozrywanie ma niezwyk³¹ wytrzyma³oæ. A ponadto jest ogniotrwa³y i oczywicie wodo- i gazoszczelny. Rozumiem mrukn¹³ Bykow. Przysiad³ w kucki i mi¹³ w rêku, to znów wyg³adza³ elastyczny rêkaw skafandra. Garniturków takich, jak siê domylasz, nie szyj¹ krawcy ani nawet siê ich nie wyt³acza. S¹ one odlewane w takim oto gotowym stanie: razem z kieszeniami, otworkami i wszystkimi szczegó³ami. Siliket ma dwie warstwy. Uk³ad moleku³ jednej jest prostopad³y do uk³adu moleku³ w drugiej warstwie. Zrozumiano? Jasne jak s³oñce. To zwiêksza wytrzyma³oæ i szczelnoæ. Masz racjê. A teraz obejrzyj he³m. Widzisz, umocowany jest na karku i daje siê ³atwo odrzucaæ. O, tak! Bykow zajrza³ do rodka he³mu. B³yszcz¹cy, jakby niklowany z zewn¹trz, od wewn¹trz by³ zupe³nie przezroczysty. Co to za sztuczki magiczne? To spektrolit, specjalny rodzaj plastiku odpowiedzia³ Dauge. Nielichy pomys³, co? Zapewnia widocznoæ z wewn¹trz. Grigorij usiad³ obok Bykowa i stuka³ palcem po he³mie. Sam rozumiesz, ¿e mo¿na by zastosowaæ ró¿ne inne przezroczyste materia³y, lecz spektrolit ma specjalne cenne w³aciwoci. Po pierwsze, w okrelony sposób polaryzuje wiat³o, dlatego te¿, gdy patrzysz w ciemnoci lub o zmroku na silne ród³o wiat³a, nie razi ciê ono i nie przeszkadza w widzeniu wszystkiego dooko³a. Spektrolit przepuszcza tylko promienie wietlne widoczne dla ludzkiego oka. Promienie chemiczne lub cieplne odbijaj¹ siê od powierzchni he³mu lub s¹ ca³kowicie poch³aniane. Zreszt¹, tyczy siê to tak¿e promieni rentgena i gamma. Po trzecie... no, zwyczajnie Krajuchin dokona³ wielkiego dzie³a. A to? Có¿ to takiego? Aha, chyba membrana. Pa³¹k ze s³uchawkami. Urz¹dzenie do chwytania fal radiowych, zreszt¹ aparacik niezwykle czu³y, a pa³¹k s³u¿y jako amortyzator... gdyby na przyk³ad spad³ na co twardego g³ówk¹ w dó³. Tu znajduje siê mikrofon z nadajnikiem i bateria zasilaj¹ca lampy pó³przewodnikowe. 64
Rozumiem. Garniturek jest tak¿e dwiêkoszczelny. Jeli chcesz us³yszeæ, co siê dzieje na wiecie, masz tu ten aparacik. Regulujesz go sobie zale¿nie od gêstoci atmosfery. Teraz ustawiony jest na ziemskie cinienie atmosferyczne. Rozumiem i to. wietnie! Wyk³ad teoretyczny mamy za sob¹. Teraz, Aleksieju, b¹d ³askaw wystroiæ siê w to ubranko... Poczekaj, nie tak. W³a nogami, o têdy, przez ko³nierzyk. A teraz zak³adaj he³m. Dauge kaza³ przyjacielowi zak³adaæ skafander kilka razy, zak³adaæ i umocowywaæ he³m, przerabiaæ ró¿ne æwiczenia gimnastyczne. W koñcu, gdy Aleksiej spoci³ siê jak mysz i chcia³ ju¿ b³agaæ Grigorija o zmi³owanie, w instruktorze zmiêk³o serce. Na dzi doæ! Rozbieraj siê. Zwróæ jeszcze uwagê na co. Tu przy pasku masz gniazdka na termosy z kakao, bulionem i napojami orzewiaj¹cymi. Do wnêtrza he³mu prowadz¹ przewody do picia. Aparaty tlenowe i poch³aniacze dwutlenku wêgla umocujemy na plecach. Proszê, oto one. Jeszcze zerknij na termoregulator gdy jest zbyt zimno, mo¿esz w³¹czyæ centralne ogrzewanie. Tu masz licznik radiacji. Aha, jeszcze co! W sk³ad wyposa¿enia wchodzi filtr tlenowy. Jeli nawet znajdziesz siê w najbardziej truj¹cej atmosferze, gdzie znajduje siê choæby piêæ procent tlenu, filtr przepuci do he³mu tylko tlen. ¯adne inne gazy nie maj¹ prawa przedostaæ siê przez ten doskona³y aparacik... Bykow wydosta³ siê ze skafandra i jeszcze raz obejrza³ go bardzo dok³adnie. A jak jest z radiacj¹ atomow¹? Czy toto chroni przed ni¹? Ma siê rozumieæ. W takich wypadkach siliket jest niezast¹piony. Jak absolutne zwierciad³o fotonowego reaktora? Otar³ pot z czo³a i siad³ na pod³odze obok Daugego. Grigorij wyk³ada³ dalej: Absolutne zwierciad³o jest twarde i kruche. Na takie garniturki nie nadaje siê. Siliket jest godny zaufania. Dzi rano przesiedzielimy we trójkê Krajuchin, W³odek i ja ca³¹ godzinê w bunkrze z odpadami radioaktywrnymi. Niemo¿liwe! Mówiê powa¿nie! Temperatura oko³o dwustu stopni, promieniowanie alfa i gamma i wszystko, co chcesz. Ciep³awo to nam by³o, nie ma co ukrywaæ... 5 – W krainie...
65
Bykow z podziwu klepn¹³ siê po kolanach. Kto zapuka³. Wszed³ Krajuchin. Bykow wsta³ i poda³ mu krzes³o. Dziêkujê, nie bêdê siada³ powiedzia³ Krajuchin. Ju¿ czas trochê odpocz¹æ. Dajecie sobie radê z tym speckombinezonem? Wypróbowalicie? Tak jest. Pozna³ go zupe³nie dobrze potwierdzi³ Dauge. Nale¿a³oby przeprowadziæ trening w tym stroju, ale nie mamy czasu na wszystko, nie starcza go i tak... Krajuchin wzi¹³ ju¿ za klamkê, lecz zawróci³. Najwa¿niejsze wylecia³o mi z pamiêci. Jutro, towarzyszu Bykow, pojedcie raniutko do gara¿u i wróæcie pod hotel Malcem. Tak jest! Dobranoc! Krajuchin wyszed³. Bykow tak¿e zacz¹³ siê ¿egnaæ. Przy drzwiach przytrzyma³ przez chwilê d³oñ Grigorija i powiedzia³ cichutko: S³ysza³em... ¿e podobno dosta³e list. Nieprzyjemny list. Dauge milcza³. Wiesz, tak sobie pomyla³em, ¿e jeli by³bym ci potrzebny... rozumiesz... Dziêkujê... Grigorij umiechn¹³ siê smêtnie. Id ju¿ spaæ, Aleksieju... przyczepili siê... pocieszyciele, niech was diabli wezm¹. Nie gniewaj siê... O tym nie ma mowy... Dobranoc. Dobranoc. Patrzcie go! Jeszcze pi wo³a³ Dauge, ci¹gaj¹c z Bykowa ko³drê. Wstawaj, licznotko! Odejd! odburkn¹³ Bykow, odwróci³ siê do ciany, pomrukuj¹c z przyjemnoci¹, i podci¹gn¹³ kolana pod brodê. Pamiêtasz wieczór, zamieæ szala³a..., a teraz ju¿ godzina siódma i na dole czeka na ciebie samochód. Niemo¿liwe! Dauge ledwie zdo³a³ zrobiæ unik. Bykow wyskoczy³ z pocieli i rzuci³ siê po ubranie. Poczekaj, braciszku, jeszcze zrób gimnastykê. Odwo³ana! Jak tam pogoda? Dauge odsun¹³ zas³ony. 66
Wspania³a! Ani jednej chmurki. Masz szczêcie, ale od Jermakowa i tak dostaniesz. Za co? pyta³ Bykow, zapinaj¹c koszulê. Za odwo³anie gimnastyki. Nic nie szkodzi, niech daje... Pêdzê. A niadanie? Potem, potem... Wypij chocia¿ szklankê mleka i przegry chlebem, wariacie! Jermakow naprawdê odwo³a próby. Do diab³a z tym... W restauracji Bykow pospiesznie opró¿ni³ szklankê mleka, wsun¹³ do kieszeni kilka czarnych sucharów i popêdzi³. Szczêliwej podró¿y! pokpiwa³ Dauge, stoj¹c z rêkoma w kieszeni. Przez chwilê patrzy³ na oddalaj¹c¹ siê terenówkê, ziewn¹³ i poszed³ do swego pokoju. Bykow ze zdumieniem zauwa¿y³, ¿e Malec nie wywo³uje wród mieszkañców miasta ¿adnej sensacji. Przechodnie obojêtnie ogl¹dali siê, rzucali przelotne spojrzenia na transporter, czasem tylko stawali, aby przyjrzeæ siê bardziej dok³adnie. Widocznie wszelkiego rodzaju techniczne nowoci sta³y siê tu czym ca³kiem normalnym. In¿ynier zatrzyma³ Malca przed hotelem i poszed³ zameldowaæ siê u Krajuchina. Na korytarzu wpad³ na Jermakowa. Przyjechalicie ju¿? To wietnie. Przenikliwe spojrzenie szarych oczu dowódcy spoczê³o na in¿ynierze. Bardzo le, ¿e naruszylicie program zajêæ. Ja? Mielicie jak najlepsze intencje, to rozumiem, ale... za pó³torej czy za dwie godziny czeka was wielki wysi³ek i silne napiêcie nerwów, a dzisiejszy wypadek naruszenia dyscypliny mo¿e drogo kosztowaæ. I to nie tylko was. Jermakow zamilk³ na chwilê, po czym mówi³ dalej. Gdyby nie to, ¿e macie ¿elazne zdrowie, upiera³bym siê, aby od³o¿yæ próbê dorzuci³ Jermakow. To by³o ostatni raz mrukn¹³ Bykow. Mam nadziejê. Program treningu zosta³ opracowany przez najlepszych lekarzy kraju, a ka¿dy dowiadczony astronauta mo¿e podaæ wam dziesi¹tki przyk³adów, jakie op³akane skutki miewa naruszenie dyscypliny w wype³nianiu tych prostych obowi¹zków. Gdybycie byli pilotem, dzisiejszy dzieñ by³by waszym ostatnim 67
dniem w za³odze. Na szczêcie nie jestecie pilotem. Za¿yjcie dziesiêæ tabletek toniku. A teraz chodmy. Czekaj¹ na nas. W gabinecie Krajuchina oprócz ca³ej za³ogi Bykow zobaczy³ dwóch nieznajomych przewodnicz¹cego miejskiej rady narodowej i sekretarza miejskiego komitetu partii. Gocie odnosili siê do Krajuchina z tak wielkim szacunkiem, ¿e nietrudno by³o poj¹æ, jakim autorytetem cieszy siê tu przedstawiciel Pañstwowego Komitetu Komunikacji Miêdzyplanetarnej. Nie bêdziemy marnowaæ czasu, towarzysze zacz¹³ Krajuchin, gdy tylko Bykow przywita³ siê ze wszystkimi i usiad³. Aleksieju Piotrowiczu, wy dzisiaj gracie g³ówn¹ rolê, prosimy bli¿ej na scenê. Bykow podszed³ do biurka i stan¹³ obok Krajuchina. Na twarzach sekretarza partii i przewodnicz¹cego rady narodowej zobaczy³ przyjazne umiechy. Dauge mrugn¹³ porozumiewawczo. Na biurku le¿a³a dok³adna mapa. Próby przeprowadzimy w tym kwadracie... palec Krajuchina wskaza³ pó³nocno-wschodni róg mapy. Ile to bêdzie kilometrów od nas? Bykow pochyli³ siê nad map¹. Piêædziesi¹t. S³usznie. Ile czasu potrzebuje Malec na... Pó³ godziny, a mo¿e ze czterdzieci minut. wietnie. Na terenach tych mo¿na obecnie znaleæ ró¿norodne formy i rodzaje powierzchni sztucznego pochodzenia. Na mapie oczywicie ich nie ma. Zadaniem waszym bêdzie przewieæ nas wszystkich na to wzgórze, z którego bêdziemy obserwowaæ próbê. Wy natomiast przetniecie wyznaczony rejon dok³adnie z po³udnia na pó³noc i powrócicie do nas wzd³u¿ tego strumienia. Czy rozumiecie wasze zadanie? Rozumiem. Uprzedzam: na trasie mo¿ecie napotkaæ wszelkiego rodzaju niespodzianki. Za jedn¹ mogê rêczyæ. Czy ludzie zostali ju¿ wys³ani? zwróci³ siê Krajuchin do przewodnicz¹cego rady miejskiej. Ten w odpowiedzi skin¹³ g³ow¹. Próba jest powa¿na i trudna. Pojedzie z wami towarzysz Jermakow. Odwaga i ostro¿noæ to dwa has³a! Niepotrzebna jest tylko, jak to siê mówi, zbyteczna brawura. Tak jest. To wszystko. Czy macie pytania? 68
Nie. Speckombinezon macie? Zaraz wezmê, towarzyszu Krajuchin. Zabierajcie zatem szybciutko i w drogê. My przez ten czas zajmiemy miejsca w waszym wehikule. Po kwadransie Malec by³ ju¿ za pó³nocnym pasmem wzgórz. Bykow po raz pierwszy mia³ okazjê zobaczyæ pole startowe rakiet. By³a to taka sama p³aska, równa jak stó³ tundra i tylko gdzieniegdzie widnia³y pagórki jakby poros³e szczecin¹. W niektórych miejscach widzia³ wyrudzia³e liszaje w kszta³cie gwiazd. Nie ros³a tam ani jedna rolinka. Bykow skierowa³ Malca ku jednemu z takich punktów. Miêkki, mlaszcz¹cy odg³os, jaki wydawa³y dotychczas g¹sienice, zmieni³ siê. Przez kilka sekund s³ychaæ by³o hurkot, jakby kto toczy³ pust¹ ¿elazn¹ beczkê po kocich ³bach. Tu l¹dowa³y statki miêdzyplanetarne objania³ Dauge, który siedzia³ za Aleksiejem. A to? W lewo od Malca mignê³y zardzewia³e szyny, resztki drutów kolczastych i przechylony s³up, na którym widnia³ napis ,,1R. Za ogrodzeniem Bykow dostrzeg³ olbrzymi lej wype³niony bur¹ niejednolit¹ mas¹. Z tego miejsca przed piêciu laty wystartowa³ Smok Gorynycz mówi³ Dauge. Widzisz, miejsce startu ogrodzono, gdy¿ gleba stopi³a siê, tworz¹c radioaktywny ¿u¿el. 1R oznacza, ¿e promieniowanie wynosi 1 rentgen. Tyle to wiem burkn¹³ Aleksiej. Malec pêdzi³ po tundrze, omijaj¹c polodowcowe moreny, bez zatrzymania dos³ownie przelatywa³ przez p³yciutkie bagniste jeziora. Po przejechaniu trzydziestu kilometrów Jermakow poprosi³ Bykowa, aby ust¹pi³ mu miejsca przy kierownicy. Aleksiej przeszed³ do kabiny. Wszystkie w³azy by³y otwarte. Przewodnicz¹cy miejskiej rady narodowej dyskutowa³ gor¹co z Krutikowem, a sekretarz komitetu partii przys³uchiwa³ siê ich rozmowie bez wiêkszego zainteresowania. Krajuchin drzema³ oparty o miêkkie obicie z g¹bki. Jurkowski i Spicyn siedzieli na zewn¹trz i z kabiny by³o tylko widaæ ich zwisaj¹ce z luku nogi. Bykow zajrza³ do maszynowni, pos³ucha³, jak pracuj¹ mechanizmy, rozejrza³ siê dobrze, czy wszystko w porz¹dku, i usiad³ ko³o Jermakowa. Wycie silnika przybra³o na sile, Malec zwolni³ i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze. Jestemy na miejscu powiedzia³ Krajuchin. 69
Silnik transportera jeszcze raz zawy³, wóz wykrêci³ na miejscu i stan¹³. Wszyscy szybko wyskoczyli. Bykow wyszed³ z wozu ostatni. Szczyt wysokiego kurhanu pokrywa³a twarda, szara trawa. Przed Aleksiejem roztoczy³ siê dziwny krajobraz. Równina skoñczy³a siê. Hen, daleko, a¿ do skraju widnokrêgu na pó³nocy, rozci¹ga³y siê zwa³y g³azów, wyrwy, stoj¹ce i stercz¹ce na wszystkie strony p³yty kamienne. Poszczerbione nasypy otacza³y rozleg³e leje. Prawie pionowa czerwona ciana postrzêpionym murem przecina³a ca³y ten chaos. Proszê popatrzeæ rozleg³ siê za jego plecami g³os Krajuchina moim zdaniem teren jest godzien waszego dowiadczenia i umiejêtnoci, Aleksieju Piotrowiczu, a tak¿e wietnie nadaje siê do sprawdzenia zalet naszego Malca. Jakie jest wasze zdanie? Damy sobie radê! Bykow spojrza³ w ciemne okulary zas³aniaj¹ce oczy Krajuchina. Czy mo¿na zaczynaæ? Spytajcie towarzysza Jermakowa. Tutaj on dowodzi. Tym mnie nie speszysz pomyla³ Bykow i zwróci³ siê do Jermakowa stoj¹cego na g¹sienicy Malca z lornetk¹ w rêku. Towarzyszu Jermakow, czy mo¿na zaczynaæ? Jermakow zeskoczy³ z g¹sienicy i skin¹³ g³ow¹. Wci¹gajcie kombinezon rozkaza³ i ciszaj¹c g³os, doda³. Nie denerwujcie siê... spokojniej. Bykow wzruszy³ ramionami i wdrapa³ siê do w³azu transportera. Dauge zobi³ krok w jego stronê, lecz zatrzyma³ siê i pozosta³ na uboczu. Jurkowski sta³ opodal. Pogwizduj¹c, spogl¹da³ na Malca, to znów na teren, po którym mia³ za chwilê rozpocz¹æ próbn¹ jazdê. Krajuchin przykucn¹³ nad roz³o¿on¹ na ziemi map¹ i prowadzi³ o¿ywion¹ rozmowê z ojcami miasta. Krutikow i Spicyn zajêci byli strojeniem maleñkiego odbiornika. W³¹czcie mikrofon i umocujcie he³m powiedzia³ Jermakow, siadaj¹c obok Bykowa. Pomogli sobie nawzajem zapi¹æ szerokie pasy bezpieczeñstwa. Bykow pochyli³ siê ku dowódcy. Ruszamy. Cichutko zadwiêcza³o w s³uchawkach. Aleksiej opuci³ palce na klawisze sterownicze. Malec ruszy³ z miejsca i zacz¹³ nabieraæ szybkoci, pêdz¹c po stoku. Na dole stan¹³ dêba. Wjecha³ na pierwszy wa³ kamieni i od razu da³ nurka w lej. Jazda próbna by³a rozpoczêta. Bykow nie mia³ czasu zastanawiaæ siê nad porównaniami, lecz mimo to gdzie w podwiadomoci b³¹ka³o siê porównanie: Jak ¿aba w pi³ce futbolowej. Mechanicznie zacz¹³ powtarzaæ to zdanie. 70
W kwadratowym otworze przedniego luku miga³o b³êkitne niebo, to znów pojawia³a siê czarna, jakby zwêglona ziemia lub zwa³y g³azów. Malcem rzuca³o na wszystkie strony, lizgaj¹c siê po kamieniach, zgrzyta³y g¹sienice. Tym mnie nie speszysz z uporem powtarza³ Bykow. Transporter, hucz¹c, zwali³ siê do g³êbokiego rowu. Na chwilê mignê³a w luku równa br¹zowa powierzchnia i na kolana chlusn¹³ wodospad. Na drugim brzegu rowu Malec zatrzyma³ siê. Kilka metrów przed nim wznosi³a siê prawie pionowa ciana z czerwonej gliny. ,,Z piêtnacie, dwadziecia metrów oblicza³ b³yskawicznie Bykow. Spróbujemy.... K¹tem oka dostrzeg³, jak Jermakow zacisn¹³ d³onie na porêczach fotela. Jak ¿aba w pi³ce futbolowej. Ze wzgórza transporter wygl¹da³ jak ma³y szary ¿uczek pe³zn¹cy po zaoranym polu. A teraz ¿uczek postanowi³ wdrapaæ siê na mur. W jaki zupe³nie niewyt³umaczalny sposób uda³o mu siê wedrzeæ nieco na stromiznê, lecz w pewnej chwili drgn¹³, odpad³ od ciany i otoczony k³êbami czerwonego py³u przewróci³ siê na plecy. Do diab³a szepn¹³ sekretarz. Dlaczego nie ominie przeszkody? Dauge nerwowo splun¹³. Omijaæ nie wolno spokojnie odpowiedzia³ Krajuchin. Wbrew za³o¿eniom próby. Uwaga! Pod czerwonawym murem co siê dzia³o. ¯uk nagle zacz¹³ siê ruszaæ. Na wszystkie strony wysunê³y siê z kad³uba b³yszcz¹ce nogi na przegubach, zgina³y siê, wpieraj¹c siê w grunt. Po chwili Malec znów stan¹³ we w³aciwej pozycji. Nast¹pi³y chwile pe³ne napiêcia... Trzy stalowe ³apy znalaz³y oparcie u podnó¿a ciany, a czwarta ostro¿nie szuka³a mocniejszego punktu zaczepienia. Malec metr po metrze podci¹ga³ siê do szczytu przeszkody, tam g¹sienice szarpnê³y go do przodu i transporter popêdzi³ naprzód, po drodze wci¹gaj¹c swoje ³apy. Ale¿ to chwat! Ale¿ zuch! wykrzykiwa³ podniecony Jurkowski. Prawdziwy mistrz! A mo¿e jednak wymienimy go na jeszcze jednego pilota? doci¹³ Krajuchin i podniós³ do oczu lornetkê. Bykow triumfowa³. Wszystko sz³o doskonale. Malec pokonywa³ kolejne przeszkody. Kruszy³ g¹sienicami kamienie, rozpryskiwa³ rzadkie b³oto wype³niaj¹ce g³êbokie, okr¹g³e leje. Jak grom dzia³ hucza³y wal¹ce siê g³azy. Kilka razy Jermakow prowadz¹cy 71
nawigacjê za pomoc¹ mapy i kompasu korygowa³ kurs. Bez tej pomocy Bykow móg³by po prostu zjechaæ z wyznaczonej linii prostej, która okrela³a trasê próbnej jazdy. Ile ju¿ mamy za sob¹? spyta³ Bykow. Pozosta³o jeszcze pó³tora kilometra... Nagle przed Malcem bezg³onie buchnê³y s³upy malinowego ognia. Bykow szarpn¹³ siê do ty³u i zatrzyma³ wóz. To na pewno zapowiedziane niespodzianki Krajuchina mrukn¹³ pod nosem. Ogieñ ogarnia³ coraz wiêksz¹ przestrzeñ. Odnosi³o siê wra¿enie, ¿e p³on¹ kamienie. Czarne smugi dymu wzbi³y siê zmieszane z jêzykami ognia. Suchy gor¹cy wiatr niós³ chmury kurzu. Skondensowana benzyna! zaniepokojony narzeka³ Bykow. Napalm! Te¿ pomys³y... Jermakow milcza³. Bykow umiechn¹³ siê. Zamkn¹³ luki obserwacyjne spektrolitowymi zas³onami i dotkn¹³ klawiszy sterowania. Malec na pe³nym gazie zanurzy³ siê w ogniow¹ burzê. Gdy na widnokrêgu rozpostar³a siê ciemnomalinowa kotara, sekretarz komitetu miejskiego chrz¹kn¹³, a przewodnicz¹cy rady miejskiej przysun¹³ siê do stacyjki radiowej. Krajuchin z ca³kowitym spokojem objani³: Kaza³em zapaliæ kilkadziesi¹t beczek benzyny. W ci¹gu kilku minut temperatura powinna podnieæ siê do siedmiuset, dziewiêciuset stopni. To g³upstwo. Malec wytrzyma to z ³atwoci¹. Tylko czy wytrzymaj¹ nerwy... Wytrzyma³y i Malec, i nerwy. Otoczony ob³okami czarnej sadzy transporter wjecha³ w rzeczu³kê, która oznacza³a koniec trasy. Zatrzyma³ siê. Fale pilnie omywa³y burty, sycza³y i wybucha³y k³êbami pary. Pancerz Malca och³adza³ siê powolutku. Bykow spojrza³ na zwisaj¹cego na pasach Jermakowa i potrz¹sn¹³ go za ramiê. Jermakow by³ przytomny. Ruszamy... wykrztusi³ niepewnie. Przejechalimy trasê prawid³owo g³oniej ju¿ mówi³ dowódca. Jestem z was zadowolony, z was i z siebie. Bykow nie odpowiedzia³. Po drodze wzd³u¿ strumienia nie odezwali siê ani s³owem. Dopiero gdy skrêcili w stronê kurhanu, z którego obserwatorzy machali do nich rêkoma, Bykow spyta³: 72
Nie rozumiem, co spowodowa³o, ¿e tu w rodku tundry powsta³y takie zniszczenia ? Jermakow d³ugo nie odpowiada³. Odpi¹³ pasy bezpieczeñstwa i niechêtnie mrukn¹³: Nad tym terenem wybuch³a rakieta... fotonowa rakieta, to wszystko. Tak przypuszcza³em, ¿e jaki wybuch... wyj¹ka³ wstrz¹niêty i zdumiony Bykow. Pod koniec obiadu, do którego z okazji pomylnego zakoñczenia prób podano kieliszek koniaku, zabra³ g³os Krajuchin. Jermakow i Bykow przechodz¹ na tydzieñ na sanatoryjny tryb ¿ycia. ¯adnej pracy. Mo¿ecie czytaæ powieci przygodowe, chodziæ na spacery i spaæ. Pozostali przygotowuj¹ siê do przyjêcia Hiusa. Otrzymalimy wiadomoæ, ¿e wylecia³ on ju¿ z Cio³kowskiego i przybêdzie do nas za piêæ albo szeæ dni.
Powrót „Hiusa” Jermakow wprowadzi³ Malca do hangaru. Transporter by³ rozpalony do czerwonoci, a ca³y hangar natychmiast stan¹³ w p³omieniach. Bykow rzuci³ siê do ganicy pianowej, co tylko wywo³a³o g³ony wybuch miechu Jermakowa, który z³apa³ in¿yniera za ramiê i krzykn¹³ mu prosto w ucho, zwracaj¹c siê nie wiadomo dlaczego na ty. Aleksiej, wstawaj. Obud siê! S³yszysz? Aleksiej nagle zda³ sobie sprawê, ¿e Jermakow ma na sobie b³yszcz¹cy p³aszcz plastikowy i ¿e to w ogóle nie ¿aden Jermakow, lecz Dauge. Usiad³ na tapczanie. Przecieraj¹c nieprzytomne oczy, spyta³: Co siê sta³o? Hius podchodzi do l¹dowania. Idziemy na spotkanie. Wstawaj! Dochodzi³a druga w nocy. Niebo pokrywa³y ciê¿kie szaroczarne chmury i tylko na pó³nocy widnia³y jasne, jakby poci¹gniête ró¿em pasma. La³o. Kto jeszcze idzie ich witaæ? Ca³a nasza za³oga, a na dodatek jeszcze pó³ miasta, Bykow zbli¿y³ siê do okna. Na ulicy ludzie zd¹¿ali w jedn¹ stronê. Szli, podbiegali... Pobrzêkuj¹c, powa¿nie sun¹³ traktor, ci¹gn¹c 73
jakie dziwaczne urz¹dzenie na wielkich ko³ach. Minê³o go kilka samochodów. Na dole trzasnê³y drzwi. Kto gniewnie zawo³a³. Dlaczego nie wezwano go do tej pory? Jermakow i pozostali astronauci czekali ju¿ w hallu. U drzwi sta³ Krajuchin wyró¿niaj¹cy siê wród t³umu swoim wzrostem. Otacza³a go grupa in¿ynierów w mokrych nieprzemakalnych p³aszczach i skórzanych kurtkach. Krajuchin mówi³ suchym i ostrym g³osem, po prostu jakby kto gwodzie wbija³ w drewno. Miasto powsta³o i istnieje tylko po to, aby zaopatrywaæ, wysy³aæ w wiat i przyjmowaæ statki. Zapomnielicie o tym. Mam wra¿enie, ¿e trzeba bêdzie odwie¿yæ wasz¹ pamiêæ. Ale o tym póniej. Na razie natychmiast znaleæ wszystkie samochody. Wys³aæ ludzi na stacjê tu Krajuchin zwróci³ siê do barczystego brodacza. Za stacjê odpowiadacie g³ow¹. Postaram siê, ¿eby wszystko gra³o basem przemówi³ brodacz. Wszystkie rodki deaktywizacji i przeciwpo¿arowe... Gotowe, towarzyszu Krajuchin. Dobrze. Bêdê gdzie w schronach lub w ich pobli¿u. Aha... Krajuchin wskaza³ palcem na m³odego mê¿czyznê w kapturze. Melduj mi o wszystkich depeszach ze statku. Rozkaz. Mo¿ecie odejæ... A wy, Zajczenko Krajuchin mówi³ niedbale, jakby od niechcenia tak¿e mo¿ecie odejæ, ale do aresztu. Jeli zdarzy siê jaki wypadek, oddam was pod s¹d. Zajczenko przycisn¹³ rêce do piersi. Towarzyszu Krajuchin! Powiedzia³em. Pozwólcie mi pójæ na radiostacjê chocia¿ na godzinkê! prosi³ Zajczenko. Wiem, ¿e jestem winien... tak s¹d... Zreszt¹ w tej chwili beze mnie trudno bêdzie tam cokolwiek naprawiæ. Krajuchin zastanawia³ siê. Dobrze. Mo¿ecie jechaæ do radiostacji. Na areszt bêdzie czas po wyl¹dowaniu statku. Tak jest! Wszyscy? Krajuchin liczy³ wzrokiem za³ogê. Jedziemy, towarzysze. Na dworze by³o mokro i d¹³ zimny wiatr. Przed hotelem niecierpliwie mrucza³ i prycha³ samochód. Astronauci zajêli miejsca. Maszyna ruszy³a, mijaj¹c d³ugi sznur pó³g¹sienicowych ciê¿arówek z brezentowymi budami. Bykow zapyta³ pó³g³osem: O czym by³a mowa? Co to za radiostacja, o której mówi³ Krajuchin? 74
Radiolatarnia dok³adnego naprowadzania Dauge zerkn¹³ na plecy Krajuchina. Kiedy statek zbli¿a siê do Ziemi, pilot mo¿e orientowaæ siê wed³ug trzech radiolatarni bazowych. Jedna z nich ustawiona jest tu w miecie, a dwie pozosta³e na brzegu Oceanu Lodowatego u krañców poligonu. S¹ to punkty orientacyjne nie gwarantuj¹ce jednak dok³adnej nawigacji. Statek mo¿e opuciæ siê równie dobrze na miasto, jak na powierzchniê oceanu czy te¿ gdzie w tundrze. Aby zapewniæ mo¿liwoæ precyzyjnego wyl¹dowania w oznaczonym miejscu, ustawiono dodatkow¹ specjaln¹ radiolatarniê. W³anie tê, o której by³a mowa. Zajczenko jest za ni¹ odpowiedzialny. A co siê sta³o? Wczoraj wieczorem podczas próby spali³ siê jaki wa¿ny agregat nie wiem, czy by³ to transformator, czy co w tym rodzaju. Okaza³o siê, ¿e zapasowy jest w sk³adzie, tylko nie wiadomo gdzie... znikn¹³... Lepszy skandal! W najwa¿niejszej chwili radiostacja nie dzia³a. Teraz mo¿na liczyæ tylko na umiejêtnoci Lachowa. A któ¿ to? Pilot Hiusa. A je¿eli... Najwy¿ej wyl¹duje na tundrze, ze dwiecie kilometrów st¹d. Nie stanie siê nic z³ego. Dlatego wyznaczono tak rozleg³y poligon. Lecz jeli opuci siê nad miastem, sprawa bêdzie gorsza. Nie obawiajcie siê! pe³nym przekonania g³osem dorzuci³ Krutikow. Ty, Grigorij, nie strasz ludzi. Lachow ma dowiadczenie, od razu zorientuje siê, ¿e nie ma co liczyæ na centraln¹ radiolatarniê, i zacznie przesuwaæ siê ku pó³nocy. A ¿e to jest skandal, to inna sprawa. Dzi na radiolatarni pracowano ca³¹ noc. Próbowali j¹ naprawiæ. Mo¿e jeszcze siê im uda. Dauge znów zerkn¹³ na plecy Krajuchina. Do rozmowy wtr¹ci³ siê Spicyn: Dla Lachowa to sprawa bez znaczenia. Na pewno wyl¹duje porodku poligonu, nawiguj¹c wed³ug radiolatarni bazowej. ¯eby to... chmurnie mrukn¹³ Krutikow. Lachow wyl¹duje dok³adnie porodku poligonu powtórzy³ Spicyn i zrobi³ minê wyranie daj¹c¹ do zrozumienia, ¿e dalsza dyskusja na ten temat jest bezcelowa. Jurkowski chrz¹kn¹³ i powiedzia³: Szkoda Zajczyka. Nale¿a³oby ukaraæ nie jego, ale tych innych, nieco wy¿ej. 75
Ka¿dy dostanie, co zarobi³ warkn¹³ Krajuchin, nie odwracaj¹c siê. Nikogo nie skrzywdzimy, ale Zajczenko dostanie pierwszy. Kierownik poligonu... Powiedzia³em ju¿... Krajuchin obejrza³ siê wreszcie i spojrza³ na Jurkowskiego dostan¹ wszyscy wedle zas³ug. Nie zapominajcie, W³odzimierzu Siergiejewiczu, ¿e jemu zaufano... By³ to widocznie wa¿ki argument, gdy¿ Jurkowski nie sprzeciwia³ siê d³u¿ej. Nikt wiêcej siê nie odezwa³. Samochód skrêci³ i pomkn¹³ po betonowej p³aszczynie ko³o urz¹dzeñ startowych. Z prawej, jakby przylepione do podnó¿y wzgórz, widnia³y niskie, lecz szerokie budynki bez przednich cian, a nad nimi przebiega³a linia wysokiego napiêcia gin¹ca gdzie za górkami. Tu i ówdzie sta³y szare kopulaste baszty. Schrony szepn¹³ Spicyn. A my dok¹d jedziemy? Do schronów podziemnych. Z nich bêdziemy obserwowaæ l¹dowanie Hiusa. Wyjechali na w¹sk¹ prost¹ szosê. Deszcz la³ coraz bardziej, potoki wody zalewa³y okna, po asfalcie tañczy³y jasne wodne banieczki. Samochód zahamowa³ i stan¹³. Zbli¿y³ siê mê¿czyzna w nieprzemakalnym p³aszczu z narzuconym na g³owê kapiszonem. Nachyli³ siê, ¿eby zajrzeæ do samochodu, pozna³ Krajuchina i machn¹³ rêk¹. Krajuchin uchyli³ drzwi i zawo³a³: Jak dawno przeje¿d¿ali radiowcy? Oko³o pó³ godziny temu, towarzyszu Krajuchin. Uwa¿ajcie, nikogo nie przepuszczaæ. Po kwadransie jazdy Bykow zobaczy³ wystaj¹ce z ziemi pancerne kopu³y, podobne do wie¿yczek obserwacyjnych w starodawnych schronach bojowych. Podziemne schrony rzuci³ Spicyn. Ju¿ dawno, bo przed trzydziestu laty, równina ta by³a poligonem dowiadczalnym dla rakiet miêdzyplanetarnych. Obserwatorzy kryli siê w okopach i lekkich schronach. Zdarza³o siê, ¿e wielkie, wysokoci¹ równe miejskim wie¿owcom rakiety, zamiast wzbiæ siê prosto w niebo, z powodu jakich awarii w systemie sterowania przewraca³y siê i zaczyna³y pe³zaæ po ziemi, miotaj¹c ze swych dysz p³omienie. Pewnego razu taka rakieta przewróci³a siê prosto na okop. By³y ofiary w ludziach. Od tej pory istniej¹ podziemne schrony-obserwatoria, ¿elazobetonowe pomieszczenia ukryte g³êboko pod ziemi¹, wyposa¿one w urz¹dzenia zapewniaj¹ce widocznoæ w dos³ownie 76
wszystkich kierunkach. S¹ to tak zwane kaponiry. By³y budowane z takim wyliczeniem, ¿e nawet bezporednie trafienie rakiet¹ nie zagra¿a³o bezpieczeñstwu obserwatorów. Szofer wjecha³ do g³êbokiego betonowego okopu z grubym dachem. A teraz na piechotê powiedzia³ Krajuchin. Krótki korytarz o wiec¹cych cianach doprowadzi³ astronautów do zaciemnionego pomieszczenia z niskim stropem. Bykow rozgl¹da³ siê zaciekawiony. Po prawej i lewej stronie schodki wiod³y do okr¹g³ych platforemek nakrytych stalowymi kopu³ami. Na platforemkach sta³y peryskopy o czterdziestokrotnym powiêkszeniu. Do szczelin obserwacyjnych zagl¹da³o szare, si¹pi¹ce m¿awk¹ niebo. Trzech m³odzieñców w skórzanych kurtkach odprawia³o czary przy radiostacji. Jeden z nich, widz¹c wchodz¹cego Krajuchina, zameldowa³ mu, ¿e ³¹cznoæ ze stacjami radiolokacyjnymi i radiolatarniami zosta³a nawi¹zana. Spytajcie, czy s¹ jakie wiadomoci z Hiusa poleci³ Krajuchin. Spicyn podszed³ do jednego z peryskopów. Inni usiedli na taboretach ustawionych pod cianami. G³onik zachrypia³ i odezwa³ siê skrzecz¹cym g³osem: Hius na razie milczy. Krajuchin wsadzi³ rêce w kieszenie p³aszcza i zacz¹³ kr¹¿yæ po schronie. Zatrzyma³ siê przed staruszkiem plakatem, zupe³nie wyblak³ym ju¿, g³osz¹cym: Wzrost energii j¹drowej w ogólnym bilansie energetycznym naszego kraju w latach 1900-1980. Popatrzy³ chwilê i spacerowa³ dalej. Radiowcy spogl¹dali na niego z wyranym wspó³czuciem. Jurkowski szepn¹³ do Daugego: Denerwuje siê staruszek... Znów zarycza³ g³onik: Uwaga, uwaga! Towarzyszu Krajuchin! S³ucham! krótko, nie ukrywaj¹c zniecierpliwienia, odkrzykn¹³ zawo³any. Hius znajduje siê nad poligonem. Podajê jego wspó³rzêdne z poprawk¹ na wasze stanowisko obserwacyjne. Azymut geodezyjny osiem stopni i... czterdzieci... czterdzieci cztery minuty... k¹t podniesienia szeædziesi¹t stopni. (Wyl¹duje w rodeczku poligonu szepn¹³ Spicyn). Czy na silniku fotonowym? Na razie tak. 77
Przekazaæ rozkaz: na wysokoci szeædziesiêciu kilometrów wy³¹czyæ silnik fotonowy i przejæ na rakiety wodorowe. Rozkaz... nast¹pi³a pauza, po czym dalszy ci¹g meldunku ...rozkaz zosta³ wykonany. Hius prosi o przys³anie sanitarki i lekarza. Wszyscy zwrócili w stronê g³onika zatrwo¿one twarze. ...u nich na pok³adzie znajduje siê in¿ynier z czeskiego sputnika, towarzysz Diwiszek. Czuje siê bardzo le. Wydajcie polecenia, aby przys³ano sanitarkê, i niech natychmiast szykuj¹ do startu mój samolot. Chory poleci do Moskwy. A co mu jest? Ska¿enie promieniami. Krajuchin zakl¹³ z cicha. Taka sprawa... Powiedzcie, ¿eby Lachow uwa¿a³, radiolatarnia dok³adnego naprowadzania nie dzia³a. Zawiadomilimy go ju¿. Co on na to? spyta³ Spicyn. Rozemia³ siê. G³onik zamilk³. Krajuchin wyj¹³ z kieszeni na piersiach ciemne okulary. Chodmy do peryskopów. Przez peryskopy widaæ by³o szare niebo, szar¹ tundrê, szare kopu³y s¹siednich punktów obserwacyjnych. Deszcz usta³, wilgotny, niemrony wiatr marszczy³ wodê w ka³u¿ach, bawi³ siê niskimi krzakami i twardymi ³ody¿kami trawy. Bykow spojrza³ na zegarek. Dochodzi³a pi¹ta. Panowa³o milczenie. Minuty wlok³y siê straszliwie wolno. Patrzcie! zawo³a³ Krutikow. Niebo wype³ni³ dr¿¹cy fioletowy blask. Od razu zniknê³a szaroæ, w której chmury i tundra zlewa³y siê w jedno. W jednej chwili blask wydoby³ z ka¿dej chmury jej delikatny rysunek i kszta³t. Po ziemi przebiega³y olepiaj¹co bia³e linie. Blask wzmaga³ siê. Nad tundr¹ zawis³a dziwna, nienaturalna odwrócona têcza. W ka³u¿ach zaigra³y jasne i liliowe refleksy. Uszy rozdziera³ narastaj¹cy wysoki ton. Bykow czu³, ¿e od wibracji zabola³y go zêby. Potrz¹sn¹³ g³ow¹ i zatka³ uszy. Blask olepia³, a dwiêk osi¹ga³ trudn¹ do wytrzymania wysokoæ i wibrowa³ ju¿ na granicy s³yszalnoci. Lachow melduje, ¿e za dwie minuty wy³¹czy silnik fotonowy oznajmi³ basem g³onik. Ju¿ dawno powinien by³ to zrobiæ mrukn¹³ Krajuchin. 78
Olepiaj¹ce wiat³o zgas³o i jak za dotkniêciem czarodziejskiej ró¿d¿ki zniknê³y têcza i odblaski b³yskaj¹ce po ka³u¿ach. Tundrê okry³ mrok. Po chwili wzrok obserwatorów przywyk³ do ciemnoci, monotonnej szarzyzny równiny i nieba. Nagle ca³y wiat nape³ni³ siê przera¿aj¹cym wiszcz¹cym rykiem, jakby niezliczone klucze odrzutowych samolotów defilowa³y nad l¹dowiskiem. Widaæ go! krzykn¹³ Krutikow. Patrzcie! Spod chmur wystrzeli³y s³upy czerwonych iskier. Ukaza³ siê ciemny okr¹g³y kszta³t i ziej¹c ogniem, powoli opada³ coraz ni¿ej. Rós³ w oczach. Ciê¿ki huk i grzmot wstrz¹sn¹³ powietrzem. Piêæ ognistych s³upów wysunê³o siê z opadaj¹cego Hiusa i wpar³o siê w ziemiê jak potê¿ne, idealnie proste maszty. Wzbi³y siê w górê chmury pary, bryznê³y kawa³y b³ota. Olbrzymie cielsko statku zawis³o w powietrzu i ko³ysa³o siê, lekko wsparte na p³omienistych nogach. Po chwili zaczê³o powoli opadaæ, a¿ wreszcie zniknê³o w k³êbach pary. Ziemia lekko drgnê³a i huk ucich³. Nikt nie odezwa³ siê ani jednym s³owem, jakby ka¿dy ws³uchiwa³ siê w hucz¹ce w uszach dzwony. W miejscu, gdzie wyl¹dowa³ planetolot, k³êbi³y siê nadal ob³oki brudnobia³ej pary. Czysta robota. Dok³adnoæ niezwyk³a dysz¹c jak po ciê¿kim wysi³ku, mówi³ Spicyn. Masz racjê popar³ go Krajuchin. L¹dowanie mistrzowskie. Jedziemy, bo popêkacie z niecierpliwoci. Hius wyl¹dowa³ w przewidzianym punkcie, lecz znacznie dalej od schronów obserwacyjnych, ni¿ przypuszcza³ Bykow. Szofer prowadzi³ samochód na maksymalnym gazie, osi¹gaj¹c szybkoæ, na jak¹ tylko pozwala³ teren, pokryty kêpkami trawy. Mimo to jazda trwa³a oko³o kwadransa. Pneumatyki wozu zaszumia³y po gor¹cej, spalonej, dymi¹cej wci¹¿ jeszcze ziemi. Gigantyczna kopu³a Hiusa zas³ania³a pó³ nieba. Proszê! Popatrzcie tylko! wo³a³ w uniesieniu Spicyn wyl¹dowa³ dolnym w³azem w stronê miasta! Fantastyczny pilot! Ludzie wyskakiwali z samochodu i natychmiast zadzierali g³owy. Bykow z podziwem i jakby nie wierz¹c w³asnym oczom, wpatrywa³ siê w miêdzyplanetarnego potwora, stworzonego wol¹ cz³owieka w czarnej pró¿ni, w stoczni Wei-ta-de Ju-i. Nie widzia³ jeszcze tak wielkiej i dziwacznej w kszta³tach maszyny. Na pierwszy rzut oka mo¿e i by³a nieco podobna do ¿ó³wia, lecz takie porównanie nie przychodzi³o na myl, gdy patrzy³o siê z bliska. Planetolot najbardziej chyba przypomina³ ogrodowy pawilonik dla 79
wielkoludów o kopulastym daszku i wsparty na piêciu potê¿nych s³upach. Ka¿dy s³up, wielkoci du¿ej wie¿y cinieñ, podpiera³ dach w kszta³cie soczewki. Dolna powierzchnia kad³uba tworzy³a wklês³e zwierciad³o. Bykow stan¹³ pod nim i spojrza³ do góry. Zobaczy³ swoj¹ twarz straszliwie zniekszta³con¹ i powiêkszon¹. Zwierciad³o... Cieniuteñka warstwa czarodziejskiego materia³u, który w naturze mo¿na znaleæ zapewne tylko we wnêtrzu gwiazd o najwiêkszym ciê¿arze gatunkowym. Jednak stosuj¹c przemylne sposoby, ludzie potrafili pokryæ tym materia³em wypolerowan¹ powierzchniê metalu. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e na jego twarz padaj¹ s³abe, ledwie wyczuwalne promienie ciep³a. Wiedzia³, ¿e zwierciad³o nawet podczas pracy reaktora pozostaje zimne. Tam, oko³o piêtnastu metrów nad jego g³ow¹, czerni siê otwór, stanowi¹cy rodek zwierciad³a. Podczas lotu wydobywa siê z niego rozpalona plazma i w miejscu, gdzie teraz stoi on, Bykow, nastêpuje gwa³towny proces syntezy j¹der atomowych. Bykow nerwowo poruszy³ ramionami i wyszed³ na otwart¹ przestrzeñ. Byæ mo¿e po raz pierwszy uwiadomi³ sobie, jak potê¿ne si³y podporz¹dkowa³ swej woli cz³owiek! Na górze co zaterkota³o. Nad Hiusem zawis³ du¿y mig³owiec ze znakami Czerwonego Krzy¿a. Organizacja przede wszystkim mrucza³ Jurkowski. Dlaczego oni nie wy³a¿¹? Jakby w odpowiedzi na jego pytanie miêdzy dwoma piercieniami reaktora tak nazywa³y siê nogi planetolotu tu¿ u krawêdzi kad³uba otworzy³ siê okr¹g³y w³az, z którego wyjrza³a blada, ale umiechniêta twarz. Wasia! Lachow! wrzasn¹³ Spicyn, podskakuj¹c i wymachuj¹c rêkoma. Jak siê masz, Bogdan! Witajcie, towarzyszu Krajuchin. Czeæ towarzysze! Wy³acie ju¿, wy w³óczêgi miêdzyplanetarne! ochryp³ym g³osem odpowiedzia³ Krajuchin. Dlaczego tak marudzicie? Zaraz, zaraz. Sanitarka przyjecha³a? Ju¿ czeka. Spicyn wskaza³ rêk¹ mig³owiec, który wyl¹dowa³ tu¿ przy Hiusie. Z sanitarki wysiedli ludzie w bia³ych fartuchach i podbiegli do w³azu planetolotu. W ciemnym otworze luku ukaza³ siê jaki cz³owiek i wyrzuci³ elastyczn¹ drabinê. Wecie chorego zawo³a³ Lachow. Na czterech przezroczystych cieniutkich jak szpagat linkach ostro¿nie opuszczono chorego owiniêtego w przecierad³o i przywi¹zanego 80
do hamaka. Bykow pomóg³ po³o¿yæ go na noszach przyniesionych ze mig³owca. Ze zdziwieniem patrzy³ na ³zy sp³ywaj¹ce po policzkach chorego. Zemie szepta³ Czech. Zemie i modre niebo... modre... No tak, towarzyszu Diwiszek, ju¿ jestecie na Ziemi ³agodnie mówi³ Krajuchin, nachylaj¹c siê nad chorym. Teraz ju¿ wszystko bêdzie w porz¹dku. Za kilka godzin wyl¹dujecie w Moskwie, podleczycie siê trochê i do domu! Wypoczywaæ! Diekuju, soudruhu... Proszê przekazaæ moje polecenie zwróci³ siê Krajuchin do lekarza. Natychmiast po wszystkich zabiegach, jakie mo¿na wykonaæ w naszych warunkach, odwieæ chorego do Moskwy moim osobistym samolotem. Tak jest, towarzyszu Krajuchin. Przez ten czas Lachow i dwóch jego towarzyszy zeszli na ziemiê. Szybko przywitali siê z przyjació³mi i podeszli do noszy. Do zobaczenia, Janku! mówi³ Lachow. Wyzdrowiej szybko i wracaj do roboty, braciszku! Szczup³a niewiasta w obszernym kombinezonie pog³aska³a Diwiszka po twarzy. Nie traæcie czasu, towarzyszu Diwiszek, wracajcie do zdrowia. Pozdrówcie rodzinê. Diekuju, soudru¿ko. Dziêkujê, dziêkujê szepta³ chory, ciskaj¹c d³onie swymi wychud³ymi palcami. Bardzo wam dziêkujê. Wszyscy odprowadzili spojrzeniem odlatuj¹c¹ sanitarkê. Lachow podniós³ wzrok na janiej¹ce niebo, spojrza³ na zamglone sylwetki dalekich wzgórz i umiechn¹³ siê nieznacznie. Znów na Ziemi. Znów w domu... Ale ¿ebycie wiedzieli, co to za maszyna! Nie macie pojêcia, moi drodzy! mówi³ radonie. Chwileczkê, towarzysze... wo³a³ Spicyn i ci¹gn¹³ Lachowa za rêkaw, ustawiaj¹c go obok szczup³ej kobiety. Czokan, stañ po lewej stronie, tu, ko³o Wiery... Trzeci cz³onek za³ogi, wysoki milcz¹cy Kazach, nachmurzy³ czo³o. Znów mêczysz nas fotografowaniem? Oczywicie... Spicyn cofn¹³ siê. Nie odwracaj¹c oczu od swych ofiar, wyci¹gn¹³ z kieszeni miniaturowy aparat filmowy. Przykucn¹³ i nakrêci³ kilka metrów tamy. Doæ! gronie krzykn¹³ Krajuchin. Za³oga do samochodu i jazda odpoczywaæ! Rozmawiaæ bêdziemy wieczorem. 6 – W krainie...
81
Chwileczkê. Miko³aju Zacharowiczu... Lachow podszed³ do Bykowa. Jeli siê nie mylê, nowy cz³onek za³ogi. Ojej, nie przedstawi³em was sumitowa³ siê Krajuchin. Aleksiej Piotrowicz Bykow. Chemik, in¿ynier atomista, kierowca. Wasilij Siemionowicz Lachow, pilot. Wieroczka, podejdcie bli¿ej. Wiera Niko³ajewna Wasilewska, nawigator. Czokan Kunanbajew, mechanik pok³adowy. Bykow ciska³ wyci¹gniête ku niemu d³onie. A teraz do miasta! rozkaza³ Krajuchin. Spotkamy siê wieczorem zawo³a³ Lachow do Bykowa. My, Anatolu Borysowiczu zwróci³ siê Krajuchin do Jermakowa zostaniemy tu jeszcze z godzinkê. Obejrzymy Hiusa. Wy tak¿e zostañcie, Aleksieju. Przy okazji porozmawiamy z kierownikiem grupy zaopatrzenia i obs³ugi. Proszê ju¿ pêdziæ. Reszta jest wolna. W stronê Hiusa ci¹gnê³y przez tundrê sznury pojazdów, pó³g¹sienicowe ciê¿arówki, traktory, dwigi. Powiedzcie im, ¿eby zwrócili uwagê na trzeci reaktor wo³a³ Czokan. Niech siê nim szczególnie zaopiekuj¹. Nawala trochê system reguluj¹cy... A zreszt¹, sam jutro poka¿ê, o co chodzi. Bykow z bij¹cym z podniecenia sercem szed³ za Krajuchinem i Jermakowem. Po elastycznej drabinie weszli do Hiusa. W szeciennej komorze, do której prowadzi³o wejcie, Krajuchin powiedzia³: Jest to komora przejciowa lub inaczej keson, przez który wchodzi siê i wychodzi w warunkach przestrzeni kosmicznej lub w truj¹cej atmosferze. Ciasno tu, co? Nie tak bardzo... niepewnie mrukn¹³ Bykow. Ciasno, ciasno jakby ze wstrêtem powtórzy³ Krajuchin. Podczas projektowania nie wziêto pod uwagê ca³ego mnóstwa szczegó³ów. Zaczniemy wy³adowanie, a póniej za³adunek, to zobaczycie sami. Dziesi¹tki, a nawet setki ton ³adunku trzeba przenieæ przez takie trzy igielne ucha wskaza³ palcem otwór w³azu. Wewn¹trz statku jest jeszcze gorzej. Przejcia w¹skie, pe³no w nich przegródek i progów. Z punktu widzenia warunków bezpieczeñstwa i jeli chodzi o zachowanie szczelnoci, a zw³aszcza przy mo¿liwych uszkodzeniach pow³oki przez meteoryty, ma to swoje olbrzymie zalety doda³ Jermakow. Z kesonu poszli po karbowanych stopniach schodów do jasno owietlonego korytarza. Rakieta o napêdzie termoj¹drowym, rzecz, mo¿na powiedzieæ, nowa mówi³ Krajuchin. 82
Projektowano j¹ jednak wed³ug starych zasad, jak zwyk³e rakiety, wielu mo¿liwoci, jakie siê otwiera³y, nie wykorzystano. Rutyna, na ni¹ nie ma rady... A tu, proszê, zaczyna siê nowa era. Krajuchin pchn¹³ ciê¿kie stalowe drzwi. Astronauci weszli do przestronnego pomieszczenia, gdzie Bykow zobaczy³ mnóstwo nie znanych mu przyrz¹dów i tablic rozdzielczych. To jest mostek kapitañski i sterówka objania³ Krajuchin. A tam, za tymi tytanowymi os³onami, mieci siê serce Hiusa fotoreaktor. Specjalne urz¹dzenie powoduje, ¿e przez dyszê w rodku zwierciad³a wylatuje wytworzony tu strumieñ plazmy, potok go³ych trytów, j¹der ciê¿kiego wodoru, dawkowany w maleñkich porcjach z czêstotliwoci¹ kilku tysiêcy na sekundê. Potê¿ne pole elektromagnetyczne wytwarzane przez piêæ selenoidów nad piercieniami reaktora gwa³townie hamuje drobinê plazmy, wskutek czego wywo³uje w niej reakcjê termoj¹drow¹. Punkt zatrzymania plazmy znajduje siê w ognisku zwierciad³a stanowi¹cego doln¹ powierzchniê kad³uba Hiusa. Zwarty strumieñ fal elektromagnetycznych, neutronów, j¹der helu i nie roz³o¿onych jeszcze podczas reakcji trytów uderza w zwierciad³o i wytwarza potê¿n¹ si³ê ci¹gu... Oczywicie... Krajuchin zamilk³ na chwilê ...gdyby nie owo zwierciad³o, absolutne zwierciad³o, kad³ub statku sp³on¹³by do cna. Tak zgin¹³ pierwszy Hius; najprawdopodobniej w s³oju materia³u tworz¹cego absolutne zwierciad³o powsta³a jaka rysa... Tego nikt nie wie skanduj¹c s³owa, powiedzia³ Jermakow. Chodzi³ po kabinie, ogl¹da³ urz¹dzenia i aparaty, notowa³ co w zeszyciku. Krajuchin poruszy³ jeszcze wargami, ale nic nie powiedzia³. Dopiero po pewnej chwili zacz¹³ na nowo: Rakieta fotonowa jest czym zupe³nie nowym. Osi¹gniêciem donios³ym, otwieraj¹cym drogi w przysz³oæ... zdj¹³ okulary i przeciera³ szk³a patrz¹c na Bykowa okr¹g³ymi oczyma. ,,£askawa przyroda widocznie wie lepiej, dlaczego nie pozwala cz³owiekowi spocz¹æ na laurach, gdy Ziemia przemieni siê w skromny raj, dlaczego zmusza nas do zdobywania coraz to nowych wiatów tych ostatnich krain, do których kluczem powinny siê staæ rakiety fotonowe. Przesz³o pó³ wieku temu powiedzia³ to pewien m¹dry Niemiec, kiedy napêd fotonowy pozostawa³ dopiero w strefie marzeñ. Teraz ten klucz do ostatnich, nie odkrytych jeszcze krain mamy w rêkach. Nie potrafimy wykorzystaæ go w pe³ni... Daleko nam jeszcze do doskona³oci. Wiele przed nami niepojêtego. 83
Za du¿o mamy rutyny. Wemy chocia¿by te nasze rakiety atomowe na Hiusie. W po³¹czeniu z silnikiem fotonowym przypominaj¹ chabetê zaprzê¿on¹ do najnowoczeniejszego atomokaru. Przecie¿ bez nich Hius nie móg³by wystartowaæ z Ziemi niemia³o wtr¹ci³ Bykow. Krajuchin za³o¿y³ okulary. W najbli¿szej przysz³oci na pewno zrezygnujemy ze startów z Ziemi, Hiusy bêd¹ startowaæ ze sputników. To zrozumia³e powiedzia³ Bykow. Na razie jednak Hius musi zabieraæ zapasy zwyk³ego paliwa rakietowego. Niewielkie to zapasy. Stanowi¹ zaledwie jedn¹ pi¹t¹ ciê¿aru u¿ytkowego, gdy¿ s³u¿¹ jedynie dla oderwania siê od powierzchni Ziemi i wyjcia poza atmosferê ³atwo poddaj¹c¹ siê ska¿eniu atomowemu. Tam, w dalszych rejonach, w³¹cza siê silnik fotonowy. Hius nie wie, co to niewygody zwi¹zane ze stanem niewa¿koci. Pêdzi przez przestrzeñ kosmiczn¹ ze stale rosn¹c¹ prêdkoci¹, z przypieszeniem dziesiêciu metrów na sekundê do kwadratu, odpowiadaj¹cym prawie dok³adnie sile ciê¿koci na powierzchni Ziemi. Dziêki temu za³oga Hiusa unika wielu przykroci, jakie odczuwa siê w zwyk³ej rakiecie. Hius, przynajmniej w lotach miêdzyplanetarnych, nie wie, co to s¹ d³ugie, czasami trwaj¹ce ca³e lata loty bezw³adne, rozwija fantastyczne wprost szybkoci i odleg³oci do planet pokonuje w ci¹gu dni lub tygodni. Hius jest kluczem otwieraj¹cym drogê do najbardziej odleg³ych i le¿¹cych na skraju kosmosu wiatów. Hius jest kluczem otwieraj¹cym drogi do wielkich planet zmienionym, przyt³umionym g³osem stwierdzi³ Jermakow. Sta³ schylony nad jakim aparatem i Bykow nie móg³ dojrzeæ jego twarzy. Krajuchin zacisn¹³ wargi. Chodmy, towarzyszu Bykow powiedzia³ posêpnie. Poka¿ê wam pozosta³e pomieszczenia. Zwiedzili ca³y statek, zajrzeli do kabin za³ogi, do salonu i do schronu. Wnêtrze statku by³o urz¹dzone prosto, prawie surowo. W kabinach za³ogi go³e miêkkie ciany, wysuwane koje z szerokimi elastycznymi pasami bezpieczeñstwa, szafki w cianach, niskie i miêkkie fotele na sta³e przymocowane do elastycznej pod³ogi. W salonie du¿y okr¹g³y stó³, znów miêkkie fotele, a w elastycznych cianach kredens i biblioteka. Na stole le¿a³ zapomniany przez którego cz³onka za³ogi wistek papieru zapisany nierównymi s³upkami wyliczeñ. Krajuchin popatrzy³ na papierek i powiedzia³: 84
Wiadomo, kto zostawi³. Czokan... matematyk. Gdy powrócili do w³azu wejciowego, zobaczyli wokó³ Hiusa t³um ludzi i szeregi samochodów. Jermakow mówi³ co do kierownika grupy zaopatrzenia i obs³ugi, który powtarza³ i przekazywa³ polecenia stoj¹cym doko³a robotnikom, przewa¿nie m³odym ch³opcom, którzy niedawno opucili uczelniê. Od czasu do czasu rzuca³ jakie pytania i prosi³ Jermakowa o wyjanienia. Jedziemy do domu zdecydowa³ Krajuchin. Jeli jutro zakoñczymy za³adunek paliwa dla reaktorów, pojutrze zabierzemy siê do sprzêtu i wyposa¿enia. Ale, ale! zawo³a³ nagle Bykow, wsiadaj¹c ju¿ do samochodu. Zupe³nie zapomnia³em... Co zrobimy z Malcem? Gdzie mo¿na go umieciæ? Na dachu odpowiedzia³ Krajuchin. Malec pogalopuje przez kosmos wierzchem na Hiusie! Bykow, s³ysz¹c tak¹ odpowied, tylko mrukn¹³ co z niedowierzaniem i zamilk³.
Jak starożytni Argonauci Nastêpnego dnia Lachow sk³ada³ sprawozdanie z lotu. Na zebranie przyszli nie tylko astronauci, lecz tak¿e oko³o trzydziestu osób z personelu obs³ugi l¹dowiska statków miêdzyplanetarnych i in¿ynierowie ze stoczni Wei-ta-de Ju-i. Lachow nie nabra³ jeszcze ziemskich rumieñców, by³ blady, lecz umiechniêty. Mówi³ szybko i dobitnie, w niektórych miejscach, jakby chc¹c jeszcze bardziej przekonaæ s³uchaczy, stuka³ o³ówkiem w skórzan¹ teczkê z dziennikami pok³adowymi i notatkami. Lot próbny Hiusa odby³ siê zgodnie z planem. Statek przez dwadziecia cztery godziny, bezporednio po starcie, zajmowa³ pozycjê nieruchom¹ w stosunku do S³oñca, po czym, lec¹c wokó³ niego, pomkn¹³ do punktu spotkania z Wenus, nabieraj¹c szybkoci z przypieszeniem 9,7 metra na sekundê do kwadratu. Po przebyciu dok³adnie po³owy odleg³oci, maj¹c ju¿ prêdkoæ równ¹ czterem tysi¹com kilometrów na sekundê (wród s³uchaczy wybucha o¿ywienie), Lachow odwróci³ rakietê zwierciad³em w stronê punktu docelowego i zacz¹³ hamowanie. Po omiu i pó³ dniach Hius wszed³ na orbitê Cio³kowskiego jednego z radzieckich sputników Wenus, a po nastêpnych paru godzinach dotkn¹³ jego 85
powierzchni. Wykonuj¹c plan lotów próbnych, Lachow spêdzi³ oko³o miesi¹ca, lataj¹c wokó³ Wenus, badaj¹c pracê reaktora w najbardziej wymylnych warunkach, odwiedzi³ sputniki nale¿¹ce do innych pañstw i wyl¹dowa³ na Wenicie, satelicie Wenus. Na zakoñczenie zabra³ z czeskiego sputnika chorego Diwiszka i z nim polecia³ na Ziemiê. Lachow opowiedzia³ o mo¿liwociach silnika fotonowego, o wynikach zastosowania zasady Dopplera przy okrelaniu prêdkoci rakiety, wyrazi³ swoje opinie na temat urz¹dzeñ zabezpieczaj¹cych przed uderzeniem meteorytów (Niesie... na szczêcie, jeli mam byæ szczery... nie musielimy praktycznie sprawdzaæ jego dzia³ania), poda³ nowe dane o warstwach kosmicznego py³u znajduj¹cego siê miêdzy orbitami Ziemi i Wenus, (Dane te, jestem o tym najzupe³niej przekonany, wskazuj¹, ¿e istnieje ca³kiem realna mo¿liwoæ zastosowania fotonowych silników przep³ywowych, przynajmniej w rejsach na tych przestrzeniach, gdy tylko zostanie rozwi¹zany problem silnika fotonowego pracuj¹cego na energii otrzymywanej z anihilacji). Szczególn¹ uwagê zwróci³ na pewne niepojête zjawiska, z którymi zetkn¹³ siê podczas rejsu. Zaobserwowano niczym nie wyt³umaczone przerwy w ³¹cznoci radiowej i telewizyjnej, wibracje kad³uba statku o ultrawysokiej czêstotliwoci, niewielkie zak³ócenia pola magnetycznego s³u¿¹cego do hamowania plazmy w ogniskowym punkcie zwierciad³a. Wszystkie te zjawiska mia³y miejsce w okresie tu¿ przed pocz¹tkiem hamowania, czyli przy maksymalnej szybkoci statku. Lachow uwa¿a³, ¿e przyczyn nale¿y szukaæ w olbrzymich prêdkociach planetolotu, kiedy to nale¿a³oby ju¿ kierowaæ siê zasadami mechaniki opartej na teorii wzglêdnoci. Jednak, ogólnie bior¹c, Hius nie zawiód³ nadziei. Na przekór opiniom wyg³aszanym przez asekurantów i têpaków, którzy samym swoim istnieniem kalaj¹ wielk¹ ideê komunikacji miêdzyplanetarnej, wyniki próbnych lotów dowiod³y, ¿e przysz³oæ nale¿y do rakiet o napêdzie fotonowym. (Oklaski, okrzyki uznania). Nawet tak prymitywne po³¹czenie reaktora fotonowego ze zwierciad³em absolutnym stanowi olbrzymi skok w technice lotów miêdzyplanetarnych. Drobne braki konstrukcyjne Hiusa by³y niczym w porównaniu z nie podlegaj¹cymi dyskusji zaletami i osi¹gniêciami tej maszyny. Przecie¿ na Hiusie mo¿na praktycznie nie liczyæ siê ze zu¿yciem paliwa, gdy¿ jego zapas jest w zasadzie nieograniczony, 86
mo¿na startowaæ i l¹dowaæ dowoln¹ iloæ razy, nie nara¿aj¹c za³ogi na przeci¹¿enia i szkodliwe dzia³anie si³y g, której przekroczenie poza pewn¹ granicê mo¿e nawet groziæ mierci¹, a wreszcie mo¿na lataæ w kosmosie niezale¿nie, nie zwa¿aj¹c, czy istniej¹ na trasach rejsów bazy porednie. Oczywicie innych zalet o mniejszym znaczeniu jest wiêcej. ...dosz³o do tego, towarzysze, ¿e o ma³o nie uleg³em pokusie, aby wyl¹dowaæ na Wenus. Zastanawia³em siê: ,,L¹dowaæ czy nie?. (Sala wybuchnê³a miechem. Krajuchin zrobi³ gron¹ minê, a Jurkowski pogrozi³ Lachowowi piêci¹). A co mylicie! Nikt i tak by siê nie dowiedzia³. Wystarczy³o jednak popatrzeæ na tê mi³¹ planetê z bliska, ¿eby natychmiast przypomnieæ sobie, co to jest karnoæ. Tak, muszê przyznaæ, ¿e dyscyplina to piêkna rzecz. Nigdy jeszcze nie lata³em na planety otoczone atmosfer¹ i powiem szczerze, ¿e Wenus robi wra¿enie... ale... nie najmilsze. Lachow skoñczy³. Jego miejsce zajê³a Wiera, kosmogator Hiusa. Wygl¹da³a bardzo ³adnie. Mia³a na sobie niebiesk¹ sukniê, bardzo odpowiedni¹ dla jej figury i ró¿owej, nieco za¿enowanej buzi. Wiera poda³a kilka optymalnych wariantów wyliczeñ pozwalaj¹cych okreliæ sposób wyprowadzenia statku fotonowego na tor prosty. Okaza³o siê, ¿e zainstalowany na Hiusie mózg elektronowy przeznaczony do prowadzenia obliczeñ nawigacyjnych nie bardzo odpowiada nowej technice latania po torach prostych. Kosmogator i operator musz¹ stale wprowadzaæ poprawki na zak³ócenia wywo³ane przyci¹ganiem S³oñca, co by³o ca³kiem zbyteczne podczas lotów po krzywych orbitalnych. Wierze przerwa³ m³ody w¹sacz o bujnej czuprynie, bêd¹cy przedstawicielem instytutu maszyn matematycznych. M³odzieniec zacz¹³ t³umaczyæ Krajuchinowi, ¿e w instytucie ju¿ podjêto wysi³ki, aby rozwi¹zaæ ten problem. Mówi³ z zapa³em i bardzo zawile. Dobrali siê do niego natychmiast Krutikow i jeszcze jeden z in¿ynierów. Rozgorza³a dyskusja. Nikt nie przerwa³ zacietrzewionym rozmówcom. Bykow by³ ju¿ prawie przekonany, ¿e najwa¿niejsz¹ czêci¹ rakiet fotonowych jest nawigacyjny mózg elektronowy. Po chwili zorientowa³ siê, ¿e z powa¿nego i uroczystego zebrania nic ju¿ nie bêdzie. Grupa pracowników bazy rakietowej oblega³a Czokana Kunanbajewa, który spokojnie t³umaczy³ im co i pokazywa³ o³ówkiem na rozwiniêtych arkuszach technicznych. Krajuchin i Jermakow zebrali wokó³ siebie in¿ynierów ze stoczni Wei-ta-de Ju-i 87
i przegl¹dali z nimi dziennik lotów Hiusa. Budowniczowie rakiety naradzali siê i zapisywali uwagi w swoich notatnikach. Lachow, Bogdan Spicyn i Jurkowski s³uchali wywodów komendanta Siódmego Poligonu. Jurkowski wtr¹ci³ jakie zdanie poparte ironicznym umiechem, a wszyscy trzej jego towarzysze umiechnêli siê Lachow i Spicyn weso³o, a komendant poligonu jakby czym zawstydzony. W gabinecie panowa³ gwar g³osów i szelest papierów. Bykow czeka³ do chwili, kiedy pierwsi dyskutanci ca³kowicie pognêbili w¹sacza z instytutu maszyn matematycznych. Nie wiedz¹c, co robiæ dalej, podszed³ do Daugego. Ten zaproponowa³: Chodmy do domu. Zakoñcz¹ bez nas. Warto przejrzeæ nowe dane o Wenus. Mam sporo materia³ów. Przys³a³ je Machow, komendant Cio³kowskiego. Wieczorem astronauci spotkali siê w czytelni. Wiera z ogniem w oczach mówi³a: Nie wystarczy oderwaæ siê od Ziemi i znaleæ w przestrzeni miêdzyplanetarnej, ¿eby staæ siê zdobywc¹ kosmosu. Pierwsze balony nape³niane gazem nie zawojowa³y powietrza. Uczyni³ to dopiero samolot. Mo¿e nie mam racji? Tak samo bêdzie z Hiusem! Dziêki takiej rakiecie cz³owiek stanie siê panem przestrzeni kosmicznej, zupe³nie niezale¿nym od si³y przyci¹gania, od niewolniczego podporz¹dkowywania siê tym si³om... Bogdan Spicyn patrzy³ na ni¹ rozkochanym wzrokiem, a Lachow mrucza³ co, umiecha³ siê zmieszany, jakby dopiero teraz zda³ sobie sprawê ze swego lotu. Pomylcie tylko... to przecie¿ my pierwsi zaczêlimy tê epokê! wykrzykn¹³. Jurkowski umiechn¹³ siê tak¿e. Ale mimo to na Ziemi jest przyjemniej, no, powiedz nam prawdê, przyznaj siê, Wasia! Oczywicie! Oczywicie. Ech, Wasia, Wasia, nie obdarzy³a ciê sk¹pa natura nawet odrobin¹ poezji! Dokona³a takiego lotu... Nie, na pewno nie nale¿a³ ci siê taki zaszczyt. Lachow spowa¿nia³. Wiesz co? mówi³ prawie gronie. Nie jestem sportowcem, ale zwyk³ym robotnikiem! A do tego nie widzê w tym nic z³ego. Nikt nie twierdzi, ¿e to co z³ego. Jurkowski spojrza³ na sufit. Musisz jednak przyznaæ, mon cher, ¿e drogê toruj¹ zwykle ci, jak ty ich nazywasz, sportowcy. A wiêc nawet nie na zmianê, tak na przyk³ad jeden na jeden? 88
Có¿ to za podzia³? wydziwia³ Krutikow. Sportowcy... pracownicy.... Wszêdzie i zawsze zdecydowanie powiedzia³ Jurkowski naprzód szli entuzjaci-marzyciele, samotni romantycy i to w³anie oni wytyczali kierunki, torowali drogi dla administratorów, in¿ynierów i... ...po ladach tamtych marzycieli i romantyków rusza³a chciwa, szara masa, czerñ... umiechaj¹c siê z³oliwie, cieniutkim g³osem rzuci³ Dauge. Pyskacz z ciebie, W³odeczku, nic wiêcej! Entuzjasta-marzyciel... samotny rycerz! Jurkowski gwa³townie zwróci³ siê w jego stronê, lecz przys³uchuj¹cy siê rozmowie Krajuchin podniós³ rêkê. Jeli pozwolicie zachrypia³ z wyran¹ drwin¹ w g³osie. Czy uwa¿acie, W³odzimierzu, ¿e nie ma administratorów entuzjastów? A in¿ynierów marzycieli te¿ nie ma? No có¿... co tam jeszcze nale¿y siê tej szarej masie. Czy nie? Bykow siedzia³ jak na szpilkach. Jeszcze nigdy dotychczas ba¿ant nie wyda³ mu siê tak niesympatyczny. Zerkn¹³ na Lachowa, który poblad³ ura¿ony i zagryza³ wargi. Bykow rozz³oci³ siê jeszcze bardziej. Nie czu³ siê jednak upowa¿niony do zabierania g³osu, uwa¿a³, ¿e jeszcze za wczenie. Mam wra¿enie, W³odzimierzu Siergiejewiczu, ¿e wszyscy jestemy entuzjastami i marzycielami mówi³ Krajuchin. Tylko ka¿dy na swój sposób. Na przyk³ad Wiera entuzjazmuje siê tym, ¿e Hius umo¿liwia jej, ¿e u¿yjê starego wyra¿enia, ¿eglowaæ po przestrzeni kosmicznej wszêdzie, gdzie tylko zechce, i radowaæ tym jej uskrzydlon¹ duszê. Najwidoczniej uwa¿a, ¿e takie jest zadanie pana przestrzeni. Nie to mia³am na myli... odezwa³a siê zaskoczona Wiera. Mam nadziejê, ¿e nie to... Musicie pamiêtaæ tak¿e o tym, ¿e nasze pañstwo, nasz kraj domaga siê od was nie tyle rekordów, ile... a przede wszystkim uranu, toru i innych surowców rozszczepialnych. A jednak wszyscy jestemy marzycielami. Tylko ¿e ja, dajmy na to, wcale nie marzê o tym, aby w³óczyæ siê po przestrzeni kosmicznej jak bañka mydlana po pokoju, ale uwa¿am, ¿e musimy przestrzeñ tê wykorzystaæ, wydobyæ z niej to, co mo¿e przynieæ nam korzyæ... co niezbêdne jest dla coraz lepszego ¿ycia na Ziemi, dla komunistycznego wspó³¿ycia narodów. Zwoziæ wszystko to do domu, a nie trwoniæ tego, co ju¿ w tym domu mamy! Taki jest nasz cel, to jest poezja naszego ¿ycia. 89
Jak pszczo³y w zamyleniu powiedzia³ Krutikow. W³anie tak, jak pszczo³y, a nie jak motylki. Chcia³bym jeszcze zwróciæ wasz¹ uwagê na drobny fakt, ¿e okresy przejciowe mijaj¹ obecnie bardzo prêdko. Na przyk³ad: w nastêpnym rejsie piloci Hiusa bêd¹ ju¿ wype³niali skromne obowi¹zki furmanów. Pierwsze skrzypce zagraj¹ tym razem inni specjalici. Bykow... Krajuchin pokazywa³ po kolei palcem siedz¹cych naprzeciw astronautów i wymienia³ ich nazwiska. Dauge, a mo¿e i wy, towarzyszu Jurkowski. Ludzkoæ potrzebuje skarbów ukrytych na Wenus, a nie pe³nych zachwytu sprawozdañ. Po was przyjd¹ inni, ust¹picie miejsca nowym bohaterom budowniczym zupe³nie nowych fabryk, jakie stan¹ w pobli¿u Uranowej Golkondy. Ci nowi ludzie bêd¹ prowadziæ pe³n¹ romantyzmu pracê, a nie tylko zajmowaæ siê sportem! Ludzie s¹ ró¿ni jedni odnosz¹ siê do wszystkiego jak do areny cyrkowej, na której mo¿na b³ysn¹æ swoj¹ sztuk¹ i zbieraæ oklaski, a inni jak do zwyk³ej pracy. A wy, jak to powiadacie, mon cher, wiem, ¿e pragniecie przede wszystkim dorwaæ siê do tej skarbnicy tajemnic, gdzie znajdziecie ich ca³e stosy... taki ju¿ z was sportowiec! Zapanowa³o milczenie. Jurkowski wsta³ i nie patrz¹c na nikogo, wyszed³. Dzielny ch³opak pierwszy odezwa³ siê Krajuchin. Odwa¿ny i m¹dry... Tylko ¿e ambicji ma a¿ tyle i ho, ho! Jermakow zacz¹³ mówiæ bardzo powa¿nie: Opowiada³ mi ojciec, ¿e niejaki Miko³aj Krajuchin, kiedy by³... Krajuchin, Krajuchin! Jaki znów Krajuchin? przerwa³ mu w³aciciel tego nazwiska. To by³o tak dawno... a przy tym, mo¿e ci wiadomo, ¿e wymienionego tu Krajuchina za takie same rzeczy podkrêcono, tak... wybaczcie takie s³owa, i to na zebraniu partyjnym. W³anie twój ojciec, Anatolu! Tak, twój ojciec... Krajuchin zacz¹³ gronie chrz¹kaæ, burkn¹³ co i wyszed³. Nikt nie zauwa¿y³ nawet, jak minê³y dni dziel¹ce za³ogê od chwili startu. Wszyscy byli straszliwie zajêci. Jermakow kierowa³ pracami grupy zajmuj¹cej siê za³adunkiem Hiusa. Statek pokrywa³y zawik³ane konstrukcje stalowe, opl¹tywa³y wê¿e i kable. Pod jego wielkim kad³ubem st³oczy³y siê dziesi¹tki samochodów-zbiorników z gazem, cystern, traktorów, dwigów i transporterów. Praca nie ustawa³a przez ca³¹ dobê. Grubymi rurami, pokrytymi lodem i szronem, p³ynê³y 90
gazy w stanie p³ynnym wodór dla rakiet i tlen dla za³ogi. Cienkimi wê¿ami p³ynê³a woda i smary. Transportery i dwigi ³adowa³y do otwartych luków przenone zbiorniki, worki i skrzynki z prowiantem, aparatami i wyposa¿eniem. Dziesi¹tki mechaników grzeba³o siê w uranowych reaktorach. Specjalici z Nowosybirska mikron po mikronie kontrolowali powierzchniê absolutnego zwierciad³a. Sprawdzali, czy w tej fantastycznie cienkiej warstwie, bêd¹cej jednoczenie najmocniejszym pancerzem, nie utworzy³y siê mikroskopijne skazy, które sta³yby siê przyczyn¹ natychmiastowej mierci za³ogi i zag³ady statku. Krajuchin osobicie przyjecha³ asystowaæ przy ³adowaniu do Hiusa paliwa podstawowego. Z kopu³y statku zdjêto grub¹ p³ytê tytanow¹ i do specjalnie urz¹dzonego pomieszczenia opuszczono butle z mieszank¹ p³ynnego trytu i deuteronów, po czym p³ytê u³o¿ono i zamocowano na starym miejscu, a na niej z kolei umieszczono zasobnik z Malcem. Ten zwariowany zasobnik na grzbiecie Hiusa nadaje mu jaki prymitywny wygl¹d; nie wiadomo teraz, co to jest? narzeka³a Wiera. Lachow, Spicyn i Krutikow spêdzali ca³e dnie w kabinie nawigacyjnej i sterowniczej. Dauge i Jurkowski studiowali najnowsze materia³y o Wenus, które przywióz³ Lachow. Ani na chwilê nie przerywali swoich rozwa¿añ i dyskusji, pisali jakie tajemnicze telegramy, biegali z nimi do Krajuchina, a po zatwierdzeniu wysy³ali je do radiostacji. Pewnego dnia Krajuchin wyrwa³ Bykowa z wiru pracy i pojecha³ z nim za po³udniowe przedmiecie, gdzie znajdowa³y siê podziemne sk³ady z broni¹ i amunicj¹. Znajome zabawki? spyta³ Krajuchin. Karabin automat, wzór z siedemdziesi¹tego pi¹tego roku. A to? Pistolet atomowy... Proszê, wybierajcie. Dla wszystkich? Dla wszystkich i jeszcze kilka na zapas. Bykow wybra³ osiem karabinów i kilkadziesi¹t rêcznych granatów, atomowe pistolety, fiñskie no¿e w jasnych, skórzanych pochwach. Gdzie jest amunicja i zapalniki do granatów? Wszystko siê znajdzie. Wypiszcie zapotrzebowanie i dajcie kierownikowi sk³adu. Zeszli piêtro ni¿ej. 91
Tu te¿ jest co dla was powiedzia³ Krajuchin, wskazuj¹c cylindryczne pude³ka o b³yszcz¹cych mêtnie karbowanych bokach. Miny atomowe... szepn¹³ Bykow. Znacie siê na tym? Jak¿e móg³bym siê nie znaæ. Wecie dziesiêæ kompletów, a nie zapomnijcie zabraæ tak¿e z dziesiêciu rakiet owietlaj¹cych. Po dwóch godzinach Bykow ³adowa³ ju¿ do Hiusa ciê¿kie skrzynki z masy plastycznej i dziesiêæ cylindrycznych zasobników. Wreszcie nadesz³a chwila, kiedy spod Hiusa odjecha³y wszystkie ciê¿arówki, zniknê³y rusztowania i pajêczyna wê¿y i przewodów, kiedy usuniêto dwigi i transportery. Nast¹pi³a cisza i spokój. Pozosta³y tylko wdeptane w zryt¹ g¹sienicami i ko³ami ziemiê stosy mieci. Krajuchin w towarzystwie Jermakowa i kierownika grupy obs³ugi zajrza³ do ka¿dego pomieszczenia, do ka¿dej skrytki na Hiusie. Wszystko musia³ zobaczyæ, wszystkiego dotkn¹æ. Jak profesor konserwatorium, s³uchaj¹c wykonania ulubionego utworu, przys³uchiwa³ siê podejrzliwie dwiêkom wydawanym przez w³¹czone solenoidy, rzuci³ kilka dowcipnych uwag i zszed³ na ziemiê. Wydaje siê, ¿e wszystko w porz¹dku, towarzyszu Jermakow. Podpisujcie protokó³ odbiorczy. Jermakow gestem wyrazi³ zgodê. Kierownik grupy obs³ugi westchn¹³ z ulg¹, pokrêci³ siê chwilê w milczeniu i w koñcu spyta³: A kiedy start, towarzyszu Krajuchin? Jutro? Jednak okaza³o siê, ¿e trzeba za³atwiæ jeszcze parê formalnoci. W miecie wezwano Krajuchina do radiostacji. Po powrocie (Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e Krajuchin jest bardzo niezadowolony, i¿ start zosta³ prze³o¿ony o jeden dzieñ) owiadczy³: Jutro przyje¿d¿a komisja, a wieczorem mamy... no... uroczystoæ... przyjêcie. Mo¿na przyjæ bez fraków. Jurkowski zacz¹³ co szeptaæ. Jermakow ziewn¹³, a Krutikow wzruszy³ ramionami i powróci³ do czytania ksi¹¿ki. Chod na spacer zaproponowa³ Aleksiejowi Grigorij. Wyszli z hotelu i nie piesz¹c, siê ruszyli ulicami w kierunku poligonu. Zacznie siê... toasty, górnolotne przemówienia z³oci³ siê Grigorij. Nie wytrzymujê tego! Wiesz jednak próbowa³ uspokoiæ go jako Bykow ¿e to wszystko... 92
Co wszystko? Ludzie wykonuj¹ swoj¹ pracê. Co w tym jest nadzwyczajnego? Przecie¿ nie wyznacza siê specjalnej komisji, aby wyprawiæ w podró¿ ekspedycjê geologiczn¹! Widocznie jednak zdarza siê i to! Nie wiadomo, po co. Chyba tylko, ¿eby denerwowaæ ludzi. Przez jaki czas szli w milczeniu. W takim razie, po co siê to robi? pyta³ Bykow. Diabli wiedz¹, po co? Czasem odnoszê wra¿enie, ¿e wlecze siê za sob¹ stare zwyczaje, wlecze je z czasów, kiedy jeszcze trzeba by³o napompowywaæ ludzi gadaniem, ¿eby wykonywali najzwyklejsze, elementarne obowi¹zki... Od tego czasu nie mog¹ wyzbyæ siê tych zwariowanych zwyczajów. Któ¿ lepiej od nas mo¿e wiedzieæ i oceniaæ, jakie znaczenie ma lot Hiusa? To mieszne, ¿eby jeszcze teraz wyg³aszaæ p³omienne, mobilizuj¹ce przemówienia zawieraj¹ce jakie wywiechtane truizmy. Po co to? Chyba po to, ¿eby jeszcze tysi¹czny raz powiedzieæ to, co wyssalimy ju¿ z mlekiem matki. Poszli z powrotem do hotelu. Przed wejciem do restauracji Dauge zatrzyma³ siê, cofn¹³ siê o krok i tr¹ci³ Bykowa ³okciem. Æ szepn¹³. Restauracjê wype³nia³ ³agodny blask popo³udniowego s³oñca. Na otomance siedzia³ Bogdan Spicyn i Wiera Wasilewska. Milczeli, wpatrzeni w okno. Miny mieli tak powa¿ne, a przy tym smutne, ¿e w Bykowie zamar³o serce. Bogdan wielk¹ ³ap¹ obejmowa³ delikatne ramiona Wiery. Grigorij poci¹gn¹³ Bykowa za rêkaw i obaj poszli na drugie piêtro. Tak to bywa... filozoficznie stwierdzi³ Dauge. Spotykaj¹ siê na tydzieñ, na dwa, a potem ka¿de w swoj¹ stron¹. Wiera jest starsza od Bogdana o piêæ lat... Mi³oæ... na ni¹ nie ma rady. Zamyli³ siê. Bykow ostro¿nie spyta³: Dlaczego siê nie pobior¹? Dlaczego? po chwili powtórzy³ pytanie Dauge. A po co? Spotykaj¹ siê tylko raz, mo¿e dwa razy w roku... No, dobrze mrucza³ niepewnie Bykow. Zastanowi³ siê i prawie krzykn¹³. Nic, do diab³a, nie rozumiem! Pobraliby siê, ¿yliby ze sob¹, lataliby razem... Razem? Lataæ razem nie mo¿na, zapamiêtaj to sobie, Aleksieju. Bogdan bierze udzia³ w takich wyprawach, na jakie nie puszcza siê kobiet. Có¿ to by³aby za rodzina? Spotkania tylko dwa razy do roku... 93
Nie zaprotestowa³ Bykow gdyby zechcieli, jako by tam wszystko zorganizowali. Mo¿liwe. A mo¿e oni tylko wmawiaj¹ sobie, ¿e to jest mi³oæ? Pleciesz! Ja, Aleksieju, za ukochan¹ kobietê ¿ycie bym odda³ g³os Daugego zadr¿a³. S³aby ze mnie cz³owiek... Nastêpnego dnia przylecieli gocie z Moskwy. Ku zadowoleniu i zdziwieniu Bykowa przyjêcie minê³o weso³o. Oczywicie wyg³aszano mowy (jego zdaniem ca³kiem dobre), wznoszono toasty (tylko szampanem), sk³adano ¿yczenia. Krajuchin opowiedzia³ parê anegdot z dawnych czasów, a Jurkowski zacz¹³ niespodziewanie deklamowaæ swoje ulubione wiersze Bagrickiego. Gdy skoñczy³ recytowaæ Przemytników i gdy ucich³y oklaski, powiedzia³ z ¿alem: Patrzcie, ile jest piêknych wierszy o morzu i ¿eglarzach, a o nas nie ma... Poeci znaj¹ morze od tysiêcy lat niemia³o zaczê³a Wiera a przestrzeni kosmicznej nie znaj¹ w ogóle. Poczekaj jeszcze, W³odku, a przeczytasz i takie wiersze... o nas. Jurkowski poca³owa³ j¹ w rêkê. Poczekam, Wiero. Na razie jednak tylko mo¿emy powtarzaæ: Jak staro¿ytni Argonauci, Rzuciwszy dom z ochot¹, Ruszylimy Tiram tam tam, By zdobyæ runo z³ote. Gdy wyszli gocie, Krutikow westchn¹³ i powiedzia³: Dziêki Bogu, by³o doæ przyjemnie. Tylko... Tylko w swoim gronie by³oby znacznie przyjemniej przerwa³ mu Dauge zw³aszcza przy takiej okazji. Krajuchin g³ono odsun¹³ krzes³o. Proszê o chwileczkê uwagi powiedzia³. Tylko chwileczkê, przyjaciele. Teraz ju¿ jestemy we w³asnym gronie i chcê wam jeszcze co powiedzieæ. Aleksieju, nalejcie wina, a ty, Anatolu, 94
nie denerwuj siê, tylko po kropelce. Dziêkujê wam, przyjaciele! Jestem wród was najstarszym astronaut¹. A¿ strach pomyleæ, na jakich lataj¹cych trumnach musielimy wyruszaæ w przestrzeñ, gdy zaczynalimy nasz¹ now¹ epokê. W porównaniu z Hiusem to by³y wozy drabiniaste, ¿eby nie powiedzieæ czego gorszego. Nie nale¿ê jednak przynajmniej tak mi siê zdaje do zadowolonych z siebie g³upców, co zadzieraj¹ nosa i gard³uj¹, ¿e m³odzie¿ ma znacznie lepsze warunki, ni¿ mymy mieli, i tym podobne bzdury. Zadania zawsze okrelane s¹ naszymi mo¿liwociami. Wiêksze mo¿liwoci... od razu rosn¹ i komplikuj¹ siê zadania. Nie bêdziecie mieli l¿ejszej od nas roboty, wprost przeciwnie, bêdzie ona znacznie trudniejsza, gdy¿ spada na was wiêksza odpowiedzialnoæ. Jeli natraficie na trudnoci, na straszliwe trudnoci, przypomnijcie sobie, dla kogo i w imiê czego to robicie! Znam was wszystkich doæ dobrze, aby mieæ pe³ne zaufanie, ¿e jeli przypomnicie sobie w³anie to, co mówi³em, natychmiast przybêdzie wam si³. To wszystko. Za wasz¹ pomylnoæ! Wzniós³ kielich, wypi³ i szybko wyszed³ z sali. Przez chwilê panowa³o milczenie. W koñcu wsta³ Jurkowski i zacz¹³ cichym g³osem: No có¿, Argonauci... za naszego staruszka! Tej nocy Bykow d³ugo nie móg³ zasn¹æ. Wsta³, zapali³ wiat³o i siad³ przy stole. Wpatruj¹c siê w lampkê, siedzia³ bez ruchu. Po d³ugiej chwili spojrza³ na gazetê, której nie zd¹¿y³ przejrzeæ za dnia. Odwa¿niej wprowadzaæ w ¿ycie nowoczesne zasady orki, wo³a³ artyku³ wstêpny, Uczniowie z Islandii spêdzaj¹ wakacje na Krymie. Podwodne sowchozy Dalekiego Wschodu dostarcz¹ ponad plan 30 milionów ton planktonu, Nowa elektrownia atomowa o sile pó³tora miliona kilowatów zaczê³a pracê w Wierchojañsku. Wycigi mikromig³owców podtytu³ brzmia³: Zwyciêzc¹ zosta³ piêtnastoletni ch³opiec Wasia Pticyn. Na starcie stuletni ³y¿wiarze. Bykow przerzuca³ tylko stronice. Festiwal stereofilmów krajów Ameryki £aciñskiej. Budowa anglo-chiñsko-radzieckiego obserwatorium astronomicznego na Ksiê¿ycu ,,Z Marsa donosz¹.... Bykow spojrza³ na gazetê, zastanowi³ siê. Nastêpnie szybko z³o¿y³ j¹ i wsun¹³ do kieszeni. Musi zabraæ j¹ ze sob¹. Bêdzie cz¹stk¹ Ziemi, bije w niej potê¿ny puls rodzimej planety, którego nie 95
chce zapomnieæ, który chce czuæ tam, w dalekim rejsie. Symbol! Aleksiej westchn¹³ i zgasi³ wiat³o. Dzieñ startu by³ jasny i pogodny. O pi¹tej rano nikt ju¿ nie spa³. Wszyscy zebrali siê w hotelu, siedzieli, krêcili siê bez celu. Podczas niadania jedli niewiele i niechêtnie. Jermakow udawa³, ¿e nic nie zauwa¿a. Krajuchin rozmawia³ pó³g³osem z goæmi. Nadjecha³y samochody. Nie bacz¹c na wczesn¹ porê, na ulicach by³o pe³no ludzi. Nikt nie rzuca³ hase³ ani powitalnych okrzyków, nikt nie celebrowa³ ha³aliwie wielkiej chwili. Wszyscy spogl¹dali na astronautów jak na swoich najbli¿szych, którzy wyruszaj¹ w dalek¹ i niebezpieczn¹ drogê. Samochody wyjecha³y za miasto. Bykowa nagle ogarnê³o uczucie, które póniej d³ugo wspomina³ ze wstydem. Dozna³ jakiego otêpienia. Jakby dosta³ rozdwojenia jani i z wielk¹ ciekawoci¹ ogl¹da³ sam siebie ze wszystkich stron. Nie by³ w stanie siê skoncentrowaæ. W g³owie buszowa³y urwane myli, nie móg³ siê skupiæ na ¿adnej z nich. Ko³o schronów obserwacyjnych zaczêto ¿egnaæ siê z pozostaj¹cymi na Ziemi. Bykow machinalnie podawa³ rêkê, czuj¹c, ¿e ma bardzo g³upi¹ minê. Jednak i tym razem nie potrafi³ temu zaradziæ. Krajuchin mówi³ co do niego, nastêpnie uciska³ go i uca³owa³. Aleksiej potakiwa³, gdy zwróci³ siê do niego przewodnicz¹cy rady narodowej miasteczka bazy. Odszed³ na bok, nogi mia³ jakby z drewna. Jak na ekran filmu patrzy³ na Spicyna obejmuj¹cego Wierê, g³adz¹cego d³oñmi jej twarz. Dauge wzi¹³ go wreszcie za rêkê i zaprowadzi³ do samochodu. Stanêli. Bykow podniós³ wzrok. Wznosi³a siê nad nim, b³yskaj¹c matowo, wypuk³oæ piercienia reaktora. Zrozumia³ nagle, co go tak niepokoi³o. W podwiadomoci têtni³a wci¹¿ ta sama myl: ,,Ostatni raz, ostatni raz. Nie przypomina³ sobie, kiedy siê zrodzi³o to nieustêpliwe brzêczenie, od którego nie by³ w stanie siê uwolniæ. Za³oga na miejsca! zawo³a³ Jermakow niezwykle rzekim g³osem. Bykow obejrza³ siê. Samochody, którymi przyjechali, ju¿ zniknê³y w oddali. Wokó³ s³a³a siê równa, pustynna tundra. Aleksieju, nie marud! ,,Ostatnie kroki na Ziemi ws³uchiwa³ siê w swoje myli z dziwn¹ uwag¹. Podszed³ do trapu. Ostatni ³yk ziemskiego powietrza dudni³o w g³owie. Zag³êbi³ siê we w³az. Kto, chyba Jurkowski, tr¹ci³ go i warkn¹³: Ostro¿niej!. Jeszcze raz trzeba 96
spojrzeæ na b³êkitne niebo.... Zatrzaniêto pokrywê w³azu. Bykow nagle poj¹³, ¿e siê boi. Zwyczajnie tchórzy. To wystarczy³o, ¿eby natychmiast uspokoiæ siê. Razem z Daugem wszed³ do salonu. Zasiedli w fotelach. Przy³¹czy³ siê do nich Jurkowski. Za³o¿yli i zapiêli pasy bezpieczeñstwa. Jermakow, Spicyn i Krutikow znajdowali siê prawdopodobnie w kabinie kapitañskiej. Bykow spojrza³ na Jurkowskiego. Twarz geologa by³a powa¿na. Na jego nosie dostrzeg³ ¿ó³taw¹ plamkê. Jednak wtedy porz¹dnie dosta³ wspomnia³ walkê przy bunkrze. Przygotowaæ siê! rozleg³ siê z niewidzialnego g³onika g³os Jermakowa. Zapad³a martwa cisza. Bykow na chwilê poczu³ dusznoci i os³abienie. Wysi³kiem woli opanowa³ odra¿aj¹ce uczucie bezsilnoci i zerkn¹³ na Daugego. Ten w skupieniu patrzy³ prosto przed siebie. Start! Gdzie z do³u dolecia³ straszliwy szum. Wszystko nagle przesunê³o siê, drgnê³o. Fotele zaczê³y potwornie napieraæ na cia³a astronautów. Bykow ze wszystkich si³ zaciska³ oczy, przed którymi kr¹¿y³y i miga³y ró¿nokolorowe krêgi. Szum przybiera³ na sile, potem zacz¹³ cichn¹æ i w koñcu siê urwa³. Bykow ostro¿nie zwróci³ siê w stronê Daugego. Ju¿ wiêcej nic nie zaboli weso³ym g³osem powiedzia³ Grigorij. Wystartowalimy. Jurkowski nagle z ca³ej si³y uderzy³ siê w czo³o. Co ci siê sta³o? zaniepokoi³ siê Dauge. Diablica! Kto? Maszynka do golenia. Zapomnia³em elektrycznej maszynki do golenia, a do tego nie wy³¹czy³em jej. Bykow z pewnym wysi³kiem przyj¹³ postawê siedz¹c¹, mocno potar³ d³oñmi skronie i westchn¹³ z ulg¹.
7 – W krainie...
97
98
Część 2
Kosmos i ludzie
99
100
Krajuchin Przed wieczorem pogoda siê zepsu³a. Od oceanu nadci¹gnê³y masy zimnego, lodowatego powietrza. Nad tundr¹ pop³ynê³y zbite fale szarej mg³y. Niebo pokry³y niskie chmury. wiat otuli³ prawie nocny zmierzch. W gabinecie kierownika g³ównej radiostacji Siódmego Poligonu by³o jasno i ciep³o. Przy stole zag³êbiony w niskim fotelu, opuciwszy g³owê na piersi, drzema³ Krajuchin. Wyci¹gn¹³ niezgrabnie d³ugie nogi w zab³oconych butach, a mocne, ¿ylaste d³onie bezw³adnie opar³ o porêcze fotela. Nad drzwiami zegar dwiêcznie odmierza³ minuty. Krajuchin co chwila unosi³ sine z przemêczenia powieki. Na brzegu sto³u sta³a nietkniêta, wystyg³a szklanka herbaty. Przez nie domkniête drzwi zajrza³ dy¿urny, sta³ przez chwilê niezdecydowany, ale jednak wszed³ do gabinetu, po³o¿y³ na stole plik depesz. Jest co nowego? ochryp³ym g³osem spyta³ Krajuchin. Dy¿urny drgn¹³. Nie, nie ma. Pó³ godziny temu Hius nadawa³, ¿e wszystko w porz¹dku. Czy ³¹cznoæ telewizyjna nawi¹zana? Jeszcze nie. Na razie siê nie udaje. Krajuchin milcza³ przez d³ug¹ chwilê (dy¿urny niemia³o chrz¹kn¹³), po czym siê odezwa³: Tak wiêc, powiadacie, ¿e nie ma? Nie, nie ma. 101
Dziêkujê... Krajuchin spojrza³ na plik radiogramów i znów zamkn¹³ oczy. Têpym bólem dokucza³o zmêczone serce, ³ama³o w lewym ramieniu. Wyprostowane nogi zdrêtwia³y, lecz nie mia³ ochoty wstawaæ. Zmusi³ siê jednak do podniesienia rêki. Wzi¹³ szklankê z herbat¹, która wyda³a siê mu s³odk¹ a¿ do md³oci. To wszystko nerwy mrucza³ do siebie. Nerwy i staroæ. Do tego dnia nie mia³ pojêcia, co to znaczy zdenerwowanie, mia³ siê z lekarzy, którzy twierdzili, ¿e nie wolno siê mu denerwowaæ. Wydawa³o siê mu, ¿e nigdy siê nie denerwowa³... a¿ do dnia startu Hiusa. 18 sierpnia 19... roku dok³adnie o godzinie pi¹tej rano wed³ug czasu moskiewskiego doczeka³ siê zrealizowania lotu, o jakim marzy³ ju¿ od piêtnastu lat. Start rakiety miêdzyplanetarnej o napêdzie fotonowym stanowi³ pocz¹tek nowej ery w komunikacji miêdzyplanetarnej. Od tej chwili on, Krajuchin, przestawa³ mieæ wp³yw na dalszy bieg wypadków. Piêtnacie lat poszukiwañ naukowych, walki, olbrzymich napiêæ psychicznych i wysi³ku fizycznego... A oto, jaki rezultat: siedzi sobie spokojnie i ws³uchuje siê w têskne zawodzenie jesiennego wiatru, s³ucha, jak monotonnie krople deszczu wybijaj¹ werblem na szybach jakie sygna³y, jak p³yn¹ strugami, jak szumi¹... Szeciu wybranych specjalistów, wspania³ych ludzi, przejê³o od niego pa³eczkê sztafety i na najdoskonalszym z wybudowanych do tej pory statków pomknê³o dalej, aby urzeczywistniæ jego najg³êbsze marzenie. A on musia³ zostaæ. Od razu poczu³ siê s³aby, jakby z³amany. Teraz czeka, czeka, czeka... Na chwilê szarpnê³a nim zazdroæ i jednoczenie poczu³ do samego siebie pretensjê, lecz zdo³a³ opanowaæ te uczucia, gdy¿ mimo wszystko najbardziej drêczy³ go strach, obawy o tych szeciu... w³anie to poczucie spycha³o na dalszy plan wszystkie inne. No, dobrze... Próbne loty Hiusa dowiod³y, ¿e maszyna jest dobra. Procesy zachodz¹ce w tytanowym pancerzu fotoreaktora zosta³y zbadane do najmniejszego szczegó³u. In¿ynier mo¿e z absolutn¹ dok³adnoci¹ powiedzieæ, co siê tam dzieje w ka¿dej miliardowej cz¹stce sekundy, i przewidzieæ, co bêdzie siê dzia³o w nastêpnych, równie króciutkich momentach. Wziêto pod uwagê dos³ownie wszystkie zjawiska: fantastycznie wysokie temperatury, równie fantastyczne prêdkoci, cinienia i naprê¿enia. A jednak pierwszy Hius sp³on¹³ nie od uroku... Krajuchin z trudem prze³kn¹³ kilka ³yków herbaty. 102
Gard³o mia³ wyschniête i piek³y go oczy. Ca³e cia³o przenika³ ohydny ch³ód. Po szybach nieprzerwanie cieka³y stru¿ki wody. Ohyda... mrucza³ Krajuchin, kurcz¹c siê i wci¹gaj¹c jeszcze g³êbiej g³owê w ramiona. Niepowodzenie wyprawy sta³oby siê klêsk¹, znaczy³oby, ¿e przegra³ ca³e ¿ycie. W³anie teraz, gdy du¿o jest jeszcze takich, co nie wierz¹ w Hiusa, gdy nie umilk³a jeszcze wrzawa wywo³ana przez niedowiarków po katastrofie pierwszego Hiusa. Gdy rozlegaj¹ siê jeszcze g³osy asekurantów. Wydawa³o siê, ¿e przysz³oæ napêdu fotonowego zosta³a przes¹dzona, ¿e nawet pomys³ zosta³ zdyskredytowany na zawsze. Grupa niedowiarków, ludzi ma³ych, którzy czepiali siê wielkiej sprawy, przesta³a gard³owaæ dopiero na skutek interwencji specjalnej komisji pañstwowej. W³aciwie to nie mo¿e narzekaæ. Za¿¹da³ olbrzymich sum, wk³adów finansowych i materia³owych otrzyma³ wszystko z nawi¹zk¹, wiêcej, ni¿ siê spodziewa³. Za¿¹da³ usuniêcia pracowników, których uzna³ za szkodliwych lub niepotrzebnych, chocia¿ znajdowali siê wród nich ludzie o wielkich zas³ugach zgodzono siê z nim. Prowadzi³ odwa¿ne eksperymenty wierzono mu, zaufano. Bi³a z niego potê¿na si³a, niewzruszone przekonanie o s³usznoci swego dzie³a. A przy tym, trzeba przyznaæ, ¿e mia³ szczêcie. Krajuchin pierwszy zbada³ dwie wielkie planety i kilka ksiê¿yców, zaprojektowa³ piêæ wielkich sputników, by³ wychowawc¹ i bo¿yszczem trzech pokoleñ najodwa¿niejszych na wiecie astronautów... W tej chwili Krajuchin zosta³ faktycznym dowódc¹ najpotê¿niejszej na wiecie floty miêdzyplanetarnej. Zachowa³ w pamiêci towarzyszy, którzy padli w akcji, godziny straszliwych zw¹tpieñ i strachu. Wie, co to ból bezpowrotnych strat... zna smak triumfu, chwile ogromnego szczêcia, przys³aniaj¹cej rzeczywistoæ dumy. Zwyciêstwa by³y trudne, ale nie mo¿na ogl¹daæ siê wstecz. Trzeba pieszyæ w przysz³oæ. Wielki naród powierzy³ mu swych najlepszych synów, odda³ do dyspozycji najbardziej nowoczesn¹ technikê, ale za zaufanie ¿¹da³ zdobycia kosmosu, odkrycia jego tajników, jego skarbów. Czy podo³a temu? Czy on, Krajuchin, jest w stanie zapewniæ zwyciêstwo? Tak... jeli Hius powróci szczêliwie na Ziemiê, wówczas ju¿ nikt nie odwa¿y siê podnieæ g³osu przeciwko budowaniu rakiet fotonowych. A jeli... Krajuchin wsta³ i aby rozruszaæ nogi, zacz¹³ spacerowaæ z k¹ta w k¹t. Takie postêpowanie do niczego nie doprowadzi powiedzia³ g³ono. Wró¿ê sobie jak stara baba. Jeli, jeli.... 103
W rzeczywistoci by³ ca³kiem przekonany, ¿e nikt i nic nie potrafi zahamowaæ rozwoju silników fotonowych. Od momentu, kiedy to zosta³y wyodrêbnione pierwsze najmniejsze okruchy absolutnego zwierciad³a, los starych rakiet reaktywnych by³ przes¹dzony. Teraz przestrzeñ kosmiczna bêdzie cofaæ siê przed nacieraj¹cymi. Bêdzie jeszcze walczyæ, poch³aniaæ nowe ofiary, lecz cofn¹æ siê musi! Najpierw otworzy swoje granice, zwali s³upy graniczne w Uk³adzie S³onecznym (kto wie, mo¿e jeszcze za ¿ycia Krajuchina) i pustynnych przestrzeniach miêdzygwiezdnych. Jak potê¿na jest myl. Pomys³ rakiet miêdzyplanetarnych od pierwszej chwili mia³ swoich przeciwników, przewa¿nie tych, co spoczywali na laurach i nie chcieli siê ruszyæ dalej, tych, którzy ca³e swe ¿ycie powiêcali udowodnianiu, ¿e silnik fotonowy to utopia, którzy od pierwszej chwili krytykowali tê nowoæ, a póniej nie mieli odwagi przyznaæ siê do pope³nionego b³êdu, i tak¿e tych, którzy szczerze, z uczciwych pobudek, nie chcieli ryzykowaæ ludzkim ¿yciem i bali siê trwoniæ spo³eczne pieni¹dze. Ludzi tego pokroju by³o wielu, znacznie wiêcej, ni¿ pragnêli Krajuchin i jego towarzysze. Uda³o siê jednak prze³amaæ opory. Konserwatyci krzyczeli: Fantazja nie maj¹ca ¿adnego uzasadnienia! Sprawa dalekiej przysz³oci!. ¯¹dali od Krajuchina, ¿eby wyliczy³ siê z dziesi¹tków modeli, które sp³onê³y bez ladu a on w odpowiedzi wys³a³ w przestrzeñ Smoka Gorynycza rakietê fotonow¹ z mechanicznym pilotem. Ludzie ci próbowali wykorzystaæ przeciwko niemu tragediê pierwszego Hiusa, lecz i te próby spe³z³y na niczym. Drugi Hius wystartowa³. A mo¿e Krajuchin pope³ni³ b³¹d, daj¹c za³odze Hiusa od razu tak karko³omne zadanie? A mo¿e nale¿a³o wykorzystaæ rakietê do zwyk³ych rejsów miêdzyplanetarnych, przyzwyczaiæ siê do niej, uczyniæ z niej powszechny rodek komunikacji? Wszystko mo¿liwe... Lecz ile czasu musia³by straciæ na takie sprawy? Tymczasem skarby Uranowej Golkondy le¿¹ bezu¿ytecznie, czekaj¹. Tylko Hius umo¿liwi cz³owiekowi ich opanowanie. Krajuchin znów zag³êbi³ siê w fotelu i zastyg³ bez ruchu, skrzy¿owawszy rêce na piersi, jakby kurczy³ siê i chroni³ siê przed mrozem. Przejmowa³ go zi¹b, wstrz¹sa³y nim dreszcze. Zdawa³o mu siê, ¿e stan ten wywo³any jest biernym wyczekiwaniem i drêcz¹cym niepokojem. Stokroæ lepiej by³oby samemu stan¹æ na czele wyprawy, lecz nikt nie puci³by go. Nie przyda³by siê tam, na strasznej planecie, najstraszliwszej ze wszystkich w Uk³adzie S³onecznym, 104
có¿ bowiem móg³by robiæ tam cz³owiek z przepalonymi p³ucami, sztucznym ¿o³¹dkiem i przemêczonym, chorym sercem? Móg³by przydaæ siê jedynie jako dowiadczony doradca zrównowa¿ony i ostro¿ny. Umia³ przecie¿ wycofywaæ siê w porê... M³odzie¿ zapomina³a czêsto o tej prawdzie, która warta jest wiêcej od innych. Wszyscy to zapaleñcy i ludzie niecierpliwi. Nie wiedz¹, co to strach, i nie doceniaj¹ bezcennego skarbu, jakim jest ostro¿noæ. Nie bêd¹ oszczêdzaæ nawet ¿ycia, zapominaj¹c albo nie rozumiej¹c, ¿e swoj¹ mierci¹ mogliby zadaæ straszliwy cios ca³ej wielkiej sprawie lotów miêdzyplanetarnych. Nie ma takiej Golkondy na wiecie, któr¹ mo¿na by wyrównaæ ich stratê. Nikt nie dowiedzia³by siê, co siê sta³o za bia³¹ mg³¹ okrywaj¹c¹ oblicze niedostêpnej planety, wszystko z³o¿ono by na karb niedoskona³oci Hiusa, którego projekt i obliczenia, rysunki techniczne, wszystko posz³oby do archiwum, aby schn¹æ tam jak pergaminy pod narastaj¹c¹ pow³ok¹ kurzu i staroci. Na wiele lat wróci³oby panowanie rakiet reaktywnych. Lepiej nie myleæ o tym. Nie ma ¿adnych podstaw, aby nie wierzyæ w sukces bohaterskiej szóstki. Jermakow... M¹dry, opanowany, zawsze spokojny Anatol Jermakow. Chyba on najlepiej wie, jak w istocie przedstawiaj¹ siê sprawy. W ka¿dym razie ma doæ dowiadczenia, aby oceniæ nale¿ycie, czym jest w komunikacji miêdzyplanetarnej rakieta o napêdzie fotonowym. Nic zreszt¹ w tym dziwnego. Ca³e ¿ycie spêdzi³ pod okiem Krajuchina. Z nim to polecia³ na pierwszy rejs... z nim to dzieli³ siê swymi mylami i pomys³ami, które sw¹ mia³oci¹ i rozmachem robi³y wra¿enie fantazji. Bra³ przyk³ad z Krajuchina, jak nale¿y nienawidziæ rutyny i konserwatyzmu, od niego uczy³ siê rozumieæ ludzi, tak jak on pragn¹³ s³u¿yæ swemu narodowi. A jednak... Leci na Wenus, tak jak chodzili ¿o³nierze do ataku, bez namys³u padnie w boju, rzucaj¹c siê na przeciwnika Anatol dyszy zemst¹, pragnie pomsty za wszystko, za straszn¹, niepotrzebn¹ mieræ ¿ony, mieræ strawionych przez ogieñ towarzyszy. Pokonania Wenus nie ³¹czy nawet z podbojem ca³ego kosmosu... Mani¹ Daugego s¹ legendarne ju¿, nie ocenione skarby Uranowej Golkondy. Widocznie ten zdolny geolog, specjalista od poszukiwañ materia³ów rozszczepialnych, czuje siê jak zapalony myliwy, który przez d³ugi czas musia³ siê zadowalaæ tylko sk¹pym zwierzostanem podmiejskich lasków, a który nagle dosta³ zaproszenie na polowanie do dziewiczego lasu roj¹cego siê od zwierzyny. To 105
prawda, ma jeszcze Maszê Jurkowsk¹... Lecz ten cz³owiek nie mo¿e pozwoliæ sobie na zbyt powa¿ne prze¿ywanie rodzinnych niesnasek. Dla Jurkowskiego, tego szczêciarza, lot jest jeszcze jednym osi¹gniêciem sportowym, zapowiedzi¹ nowych prze¿yæ. Nie uderzaj¹ mu do g³owy s³awa i szacunek. Sam wielokrotnie drwi³ z upojonych dowodzeniem pilotów, których wdziêczna ojczyzna troskliwie otacza³a zas³u¿on¹ opiek¹. Bra³ ju¿ udzia³ w najbardziej ryzykanckich wyprawach, lecz nie widzia³o siê wiele jego zdjêæ w prasie ani nie widywano go zbyt czêsto w programach telewizyjnych. Po prostu lubi niebezpieczeñstwa i ich przezwyciê¿anie. Rozkoszuje siê zwyciêstwami jak smakosz zapachami wietnej kuchni. To prawda, ¿e ma s³abostki, które ukrywa pieczo³owicie przed cudzymi domys³ami, a które Krajuchin nazwa³ najgorszego gatunku czkawk¹ po romansach w rodzaju hrabiego Monte Christo. Romantyk... Szkoda, ¿e nie uznaje wartoci Bykowa i nie lubi go. Przez swoj¹ kastow¹ pysza³kowatoæ oskar¿a go o têpotê i uwa¿a za cz³owieka ograniczonego, bez odrobiny wyobrani. A przyczyn¹ tego jest niew¹tpliwie nadmiernie rozwiniêta wyobrania Jurkowskiego. Bogdan Spicyn... Zupe³nie nie potrafi poj¹æ, jak mo¿na interesowaæ siê czym innym ni¿ prowadzeniem rakiet przez przestrzenie kosmosu. Obecnie, gdy poczu³, ¿e pêk³y bariery ograniczaj¹ce mo¿liwoci kosmogacji, poczu³ siê prawdziwym panem wszechwiata, mieszny facet! Poza Kosmosem i tablic¹ sterownicz¹ statku istnieje dla niego wy³¹cznie Wiera, mi³a, delikatna Wiera, jego zdaniem jedyna kobieta na wiecie i jedyny cz³owiek, który rozumie go ca³kowicie. Lecz i tu pozostaje wierny swoim podstawowym zami³owaniom. Robi wra¿enie rycerza... pewnie gdy prowadzi statek, uwa¿a, ¿e robi to dla chwa³y swej damy. Micha³ Krutikow... Po prostu najlepszy kosmogator w kraju. Dobroduszny, delikatny, lubi towarzyskie spotkania i okaza³e uroczystoci, gdzie zjawia siê w towarzystwie rodziny z ¿on¹ i dzieæmi doskona³y matematyk, który opracowa³ kilka nowych zasad i wzorów umo¿liwiaj¹cych bardziej proste i szybsze rozwi¹zywanie skomplikowanych problemów kosmogacji. Z tak¹ sam¹ satysfakcj¹ pozuje przed fotoreporterami, jak ugania siê ca³e dnie z dzieæmi. Nigdy nie odmawia wykonania najbardziej niepozornych poleceñ ani nie waha siê, gdy trzeba lecieæ w karko³omny rejs. Gdyby nie Krajuchin, Krutikowa zawsze wysy³ano by w nudne rejsy, gro¿¹ce jednak miertelnym niebezpieczeñstwem w rejsy do przestrzeni kosmicznej wype³nionej asteroidami. W tej chwili 106
kosmogator zajmuje swoje zwyk³e stanowisko obok starego przyjaciela Spicyna i prostodusznie zachwyca siê tym. Na wspomnienie Aleksieja Bykowa Krajuchin umiechn¹³ siê. Stanê³a mu przed oczyma jego czerwona jak wie¿o wypalona ceg³a twarz, ma³e, blisko osadzone oczy, ³uszcz¹cy siê kartofel nosa, szczeciniaste, nastroszone w³osy nad wysokim, ³ukowato wygiêtym profilem czo³a. Nie mo¿na twierdziæ, ¿e to przystojny m³odzieniec, oczywicie nie Jurkowski... W poezji te¿ na pewno niezbyt mocny... Ale za to jaki praktyk! Jaki u niego refleks! Wystarczy przypomnieæ sobie zajcie przy bunkrze, do którego prawie wjecha³ podczas próbnej jazdy... Dla Aleksieja lot na Wenus to zapewne jeszcze jeden nieco niezwyk³y wyjazd s³u¿bowy, który na jaki czas oderwa³ go od pracy w azjatyckich pustyniach. Nadarzy³a siê mu okazja, aby w ca³ej okaza³oci popisaæ siê swym mistrzowskim opanowaniem pojazdu, popisaæ siê umiejêtnociami in¿yniera atomisty i oczywicie kiedy pochwaliæ siê w gronie kolegów udzia³em w miêdzyplanetarnej podró¿y. Z drugiej za strony na pewno odczuwa³, jak ka¿dy nowicjusz, strach przed gronymi, a potê¿nymi tajemnicami pozaziemskiego wiata. To bardzo dobrze, ¿e taki cz³owiek bierze udzia³ w wyprawie. Wszyscy tworz¹ razem doskona³¹ dru¿ynê reprezentacyjn¹. Ich tak ró¿norodne indywidualnoci cementuje jedno wszyscy s¹ komunistami, ludmi honoru i pracy. Maj¹ swoje s³abostki i wady, lecz nawzajem uzupe³niaj¹ siê doskonale. Krajuchin czu³, ¿e mo¿e byæ dumny ze swej umiejêtnoci dobierania ludzi. Zamkn¹³ oczy. Od nowa robi przegl¹d za³ogi Hiusa. Jermakowa, pilotów, geologów, specjalisty od pustyñ. Gdyby tak nie pêtali siê pod nogami ostro¿nisie bez wiary w wielkie sprawy! To prawda, ich sceptycyzm przynosi³ nie tylko szkodê. W walce z prze¿ytkami nowe nabiera si³. Trzeba przyznaæ, ¿e dziêki tej walce Hius sta³ siê mocniejszy i bardziej odporny. Jednak¿e szkód przeciwnicy przysporzyli znacznie wiêcej. Na walkê z nimi zu¿ywa³ mnóstwo energii, a oni ze wszystkich si³ starali siê podwa¿yæ wiarê twórców Hiusa we w³asne dzie³o. Szkoda, ¿e wród przeciwników znaleli siê dawni przyjaciele i towarzysze, na których tak bardzo liczy³... Dy¿urny znów zajrza³ do gabinetu. Krajuchin obrzuci³ go takim gniewnym spojrzeniem, ¿e ten stan¹³ jak wryty i tylko zamruga³ ze 107
zdziwienia oczyma. Jednak Krajuchin natychmiast siê opanowa³.xxxxx Co nowego? rzuci³ krótko. Radiogram z komitetu. O co chodzi? Pytaj¹ o Hiusa. Przeka¿cie, ¿e wszystko... jak dotychczas wszystko w porz¹dku. Tak jest. Ale... Co? Wasz podpis... Ju¿... o tak. Krajuchin z³o¿y³ podpis na blankiecie. Jak z ³¹cznoci¹ telewizyjn¹? Dy¿urny jakby w poczuciu winy roz³o¿y³ rêce. No, dobrze ju¿... idcie... idcie! Krajuchin powróci³ do swoich wspomnieñ. Na przyjêciu przed startem nie powiedzia³ tego, co chcia³. Nie móg³ przecie¿ wygarn¹æ prosto z mostu: Jeli zginiecie, to wszystko, nie tylko wy, przepadnie.... Nie móg³ nawet wtr¹ciæ nic w tym stylu. A mo¿e trzeba by³o? Niepewnie podniós³ siê z fotela. Najwyraniej by³ chory. Czu³, ¿e ma gor¹czkê i dreszcze. Dobrze by by³o poprosiæ o co gor¹cego do picia. Wyci¹gn¹³ rêkê do wideofonu. W tej samej chwili us³ysza³ szybkie kroki. Drzwi otworzy³y siê gwa³townie i umiechniêty dy¿urny zawo³a³: Towarzyszu Krajuchin! Nawi¹zalimy ³¹cznoæ! Jermakow prosi was do ekranu! Idê! odpowiedzia³ o¿ywiony na chwilê Krajuchin, lecz przez moment nie ruszy³ siê z miejsca, patrz¹c gdzie nad g³ow¹ dy¿urnego. Muszê uprzedziæ Jermakowa ko³ata³o siê mu w mylach. Czy aby potrafiê?. Dy¿urny zatrzyma³ na nim zaniepokojone, pytaj¹ce spojrzenie. Jakby pod jego wp³ywem Krajuchin ockn¹³ siê. Idziemy! W wielkim pokoju ³¹cznoci telewizyjnej jasne, ra¿¹ce wietlówki rzuca³y blask na kilka fotelików ustawionych przed okr¹g³ym, srebrzystym ekranem. Krajuchin za³o¿y³ ciemne okulary. W³¹czajcie powiedzia³, zbli¿aj¹c siê do ekranu. Dy¿urny stan¹³ przy telewizorze. Na ekranie zamigota³y szare cienie i z zielonkawej 108
pustki wy³oni³a siê twarz Jermakowa. Krajuchinowi mignê³a myl, ¿e fale radiowe, aby dotrzeæ do Ziemi, potrzebuj¹ ju¿ kilku sekund. Jak siê masz, ch³opcze? zawo³a³. Jak mnie widzisz? Doskonale. Czy wszystko w porz¹dku? Przed pó³ godzin¹ wyszlimy ju¿ na kurs po prostej. Pierwszy raz w ¿yciu lecê przez przestrzeñ miêdzyplanetarn¹ po linii prostej. Namêczylimy siê sporo, zanim wykrelilimy tor pierwszego etapu. Elektronowe przeliczniki kosmogacyjne trzeba bêdzie udoskonaliæ. Szybkoæ mamy oko³o piêædziesiêciu kilometrów na sekundê. Fotoreaktor pracuje równo, temperatura zwierciad³a zero. Radiacja zwyk³e natê¿enie. Jak za³oga? Doskonale. Bykow? Trzyma siê dobrze. Martwi siê, ¿e nie mo¿e spojrzeæ na Ziemiê. A zrób tak, ¿eby móg³... poka¿ mu. Tak jest. Jak by³o podczas startu? Wspaniale. Jurkowski rozczarowa³ siê. Powiada, ¿e taki start nie obudzi³by nawet dziecka. Za to musisz podziêkowaæ Bogdanowi. Jego mistrzostwu. To zupe³nie oczywiste. Przez chwilê milczeli, przypatruj¹c siê sobie poprzez dziel¹ce ich miliony kilometrów. A jakie s¹ twoje wra¿enia? Jak ty siê czujesz? O mnie proszê siê nie martwiæ, Miko³aju Zacharowiczu. Jermakow rzuci³ odpowied tak szybko, jakby ju¿ oczekiwa³ tego pytania. Krajuchin zasêpi³ siê. Dy¿urny! zawo³a³. Jestem! Proszê was, wyjdcie na dziesiêæ minut. Dy¿urny popiesznie wycofa³ siê z pokoju, starannie zamykaj¹c za sob¹ drzwi. B¹dcie o mnie spokojni powtórzy³ Jermakow. Przecie¿ nie niepokojê siê o ciebie wolno wypowiadaj¹c ka¿de s³owo, odpar³ Krajuchin. Ja, mój drogi, w ogóle bojê siê. Jermakow przymru¿y³ oczy. 109
Boicie siê? Czy co siê sta³o? Krajuchin zdj¹³ okulary. Jak mu to wyt³umaczyæ? myla³, przecieraj¹c je chusteczk¹. Chcia³bym ciê prosiæ: b¹d ostro¿ny. Tak... Zw³aszcza tam na Wenus. Nie jeste dzieckiem i powiniene rozumieæ. Jeli natkniecie siê na wielkie niebezpieczeñstwa, jeli bêdzie wam co zagra¿aæ, pluñ na wszystko i wycofuj siê. W tej chwili nie chodzi o Golkondê, nie ona jest najwa¿niejsza. Czu³, ¿e Anatol nie rozumie, o co mu chodzi. Nie móg³ jednak wykrztusiæ prostego polecenia: Ograniczyæ ryzyko do minimum. W tej chwili najwa¿niejsze zadanie to szczêliwie powróciæ na Ziemiê, bo jeli z wami co siê stanie, trzeba bêdzie na d³ugo zrezygnowaæ z rakiet fotonowych. Zawsze uwa¿a³, ¿e astronauci nie powinni zbytnio wg³êbiaæ siê w ró¿nice zdañ, w szczegó³y walki, jaka toczy³a siê w komitecie. Wydawa³o mu siê, ¿e znajomoæ wszystkich tajników tych spraw mo¿e poderwaæ zaufanie do kierownictwa. Strze¿onego Pan Bóg strze¿e mówi³, czuj¹c z przera¿eniem, ¿e plecie bez sensu i naprawdê nieprzekonuj¹co. Nie ryzykuj niepotrzebnie... Oczywicie, jeli bêdzie ciê¿ko, jeli stanie siê niebezpiecznie? Taki by³ w³anie Tolek Jermakow! Z mlekiem matki wyssa³ pogardê dla wszelkich waruneczków i niedomówieñ. Wstydzi³ siê teraz za Krajuchina i by³o mu ¿al staruszka. By³ zaniepokojony. Przybli¿y³ siê na ekranie i przygl¹da³ siê Krajuchinowi. Ten natychmiast siê cofn¹³. Przez kilka sekund panowa³o napiête milczenie. A zatem proszê s³uchaæ, towarzyszu Jermakow Krajuchin stara³ siê ze wszystkich si³ panowaæ nad podcinaj¹c¹ nogi s³aboci¹ s³uchaæ uwa¿nie. Nie mam zamiaru prowadziæ jêzykowej szermierki, przynajmniej teraz... Rozumiesz? Tak jest! cicho odpowiedzia³ Jermakow. Nie bêdê niepotrzebnie ryzykowaæ. Zgadzam siê, ¿e najwa¿niejszym zadaniem wyprawy jest szczêliwy powrót na Ziemiê statku i ludzi. Statek potrafiê uchroniæ przed niebezpieczeñstwami, lecz czy potrafiê opanowaæ swoich towarzyszy... oni przecie¿... Jeste dowódc¹! Tak, jestem dowódc¹, lecz ka¿dy z nich ma swój rozum, swoje myli i swoje w³asne serce. Nie bêd¹ chcieli mnie zrozumieæ i nie wiem, czy potrafiê w razie potrzeby zmusiæ ich do odwrotu. Nie mam waszego autorytetu. 110
Nie zrozumia³e mnie, mój ch³opcze... Mam wra¿enie, ¿e jednak zrozumia³em, Miko³aju Zacharowiczu. Na wasz rozkaz jestem gotów wykonaæ wszystko, nawet jeliby to uw³acza³o mojemu honorowi. Czy jednak reszta by³aby gotowa uczyniæ to samo, nie wiem. Jermakow wwierca³ siê swoim wnikliwym spojrzeniem prosto w sam mózg Krajuchina. Rozumia³... wszystko rozumia³. Mogê siê tylko domylaæ, co macie na myli... Krajuchin ciê¿ko opuci³ g³owê na piersi i wyszepta³: Dobrze wiêc, postêpuj zgodnie z tym, co wiesz. Widocznie nie ma na was rady. Ca³a moja nadzieja w twoim rozs¹dku. A teraz wybacz... muszê ju¿ iæ. Zdaje siê, ¿e trochê siê rozchorowa³em. Powinnicie wypocz¹æ. A powinienem. Sprawdzaj dok³adnie dzia³anie automatów radiowych. Co pó³ godziny musimy otrzymywaæ od was sygna³. Co dwie godziny twoje osobiste sprawozdanie. Nie spóniajcie siê nawet o sekundê! Tak jest! No, to trzymaj siê! Krajuchin wsta³ i chwiejnym krokiem ruszy³ do drzwi. Czu³, jak ko³ysze siê pod³oga, jak staje dêba. Muszê zd¹¿yæ... b³ysnê³o mu w mylach, po czym zwali³ siê w czarn¹ przepaæ. Ockn¹³ siê w ciep³ym ³ó¿ku u siebie w hotelu. Za oknem wieci³o s³oñce. Na nocnym stoliku zobaczy³ plastikowe, ró¿nobarwne ampu³ki i pude³eczka. Obok wpatrzeni w niego siedzieli doktor i Wiera, ubrani w bia³e fartuchy. Która godzina? zapyta³, z trudem poruszaj¹c niepos³usznym jêzykiem. Dwunasta piêæ natychmiast odpowiedzia³a Wiera. A jaki dzieñ? Dwudziesty sierpnia... To ju¿ trzeci dzieñ. Wiera przytaknê³a. Krajuchin zaniepokoi³ siê, próbowa³ siê unieæ. Jak Hius? W porz¹dku. Doktor delikatnie po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu. Proszê le¿eæ spokojnie. Przed chwil¹ by³ telefon z radiostacji mówi³a Wiera. Wszystko w porz¹dku. To dobrze mrukn¹³ Krajuchin. To bardzo dobrze... 111
Doktor dotkn¹³ ramienia chorego jednym z plastikowych zbiorniczków. Rozleg³o siê syczenie i lekarstwo zosta³o wprowadzone pod skórê. Krajuchin zamkn¹³ oczy. Po chwili powiedzia³ wyranie: Proszê przekazaæ Jermakowowi. Wszystko, co mówi³em, nie liczy siê. To by³a panika... by³em chory... Bredzi... szepnê³a Wiera. Krajuchin chcia³ zaprotestowaæ, lecz usn¹³. Obudzi³ siê w nocy i od razu poczu³ siê znacznie lepiej. Wiera poda³a mu bulion i sucharki, do picia przynios³a wywar z indyjskich zió³ek. W³¹czcie radiogramy za¿¹da³ Krajuchin. Musicie jeszcze wypoczywaæ zaprotestowa³a Wiera. Powiedzia³em: w³¹czcie radiogramy! Wiera pos³usznie w³¹czy³a magnetofon. S³ucha³, ale nie potrafi³ siê skoncentrowaæ. Patrzy³ w sufit i zastanawia³ siê, czy Hius zacz¹³ ju¿ wytracaæ szybkoæ. Zasn¹³ nie wiadomo kiedy. Nastêpny dzieñ przeszed³ bez wa¿niejszych wydarzeñ. Stan Krajuchina poprawia³ siê z ka¿d¹ chwil¹. Doktor zezwoli³ na ustawienie obok ³ó¿ka wideofonu, a nastêpnie telewizora. Zaczêli przychodziæ gocie. Do pónej nocy nap³ywa³y z Hiusa sygna³y i raporty Jermakowa. Przychodzili do Krajuchina in¿ynierowie, majstrowie, kierownicy s³u¿b. Po kolacji chory przejrza³ gazety, popatrzy³ na telestereoskopowy program z Moskwy, porozmawia³ z Wier¹ i Lachowem. Poczu³ siê zmêczony, jak zwykle ka¿dego wieczoru, uspokoi³ siê wiêc i u³o¿y³ do snu. Rano wpad³a do pokoju Wiera. By³a blada, nieuczesana. Zbyt g³ono, przynajmniej takie odniós³ wra¿enie, wykrzyknê³a: Hius nie podaje sygna³ów! Zamilk³ noc¹... zamilk³... i nie odzywa siê ju¿ od piêciu godzin. Ukry³a twarz w d³oniach i rozp³aka³a siê.
Atak ...Albo wszystko, co pisali powieciopisarze i dziennikarze, to wielka bujda, albo nasz lot jest jaki nietypowy. Nie odczuwam nic miêdzyplanetarnego. Wszystko jest takie zwyk³e, codzienne. A jednoczenie... Owo jednoczenie zawadza ju¿ o uczucia i prze¿ycia. Jeli zastanawiaæ siê nad faktami, to po prostu nie mogê sobie wyobraziæ, ¿e znajdujê siê w planetolocie, który z fantastyczn¹ 112
szybkoci¹ pêdzi w kierunku S³oñca. W tej samej chwili, kiedy piszê te s³owa, Jurkowski i Dauge lêcz¹ nad map¹ Wenus tak nazywaj¹ dwa ko³a wyrysowane na du¿ej karcie papieru i pokryte ró¿nokolorowymi znakami. Widniej¹ tam szeregi czerwonych i niebieskich kó³ek, niewielkie plamki zakrelone zielonym tuszem. Jurkowski wyjania³, ¿e czerwone kó³ka to szczyty górskie, których pozycje zosta³y dok³adnie okrelone, natomiast kó³ka niebieskie to szczyty zaobserwowane, ale niedok³adnie naniesione na mapê, zielone plamki to anomalie magnetyczne. Jest wreszcie du¿y czarny kleks... to Uranowa Golkonda. Nic wiêcej na tej mapie nie ma. Naprawdê planeta doæ zagadkowa! Geologowie spêdzaj¹ nad t¹ map¹ ca³e godziny, mierz¹, sprawdzaj¹ co z notatkami, k³óc¹ siê pó³g³osem, dopóki Jermakow nie wyjdzie ze swojej kabiny, aby zjeæ obiad, i nie przegoni ich od sto³u. W tej chwili na wachcie jest Krutikow, a Bogdan w s¹siedniej kabinie czyta, le¿¹c na koi skrêcony niczym chiñski paragraf. Nie zapomnia³ przywi¹zaæ siê pasem bezpieczeñstwa widocznie taka ju¿ jest si³a przyzwyczajenia. Jermakow za zamkn¹³ siê u siebie i nie pokazuje siê od dwóch godzin. W ogóle Jermakow to osobny rozdzia³... ...Ostatnia doba przesz³a bez szczególnie ciekawych wydarzeñ. Zanim uda³o siê wejæ na w³aciwy kurs wiod¹cy po linii prostej do miejsca spotkania z Wenus, piloci i mózg elektronowy musieli siê sporo namêczyæ. Aby to osi¹gn¹æ, Jermakow i Krutikow jeszcze na Ziemi obliczyli jak¹ szatañsk¹ krzyw¹, trójwymiarow¹ spiralê wytyczaj¹c¹ tor Hiusa. Planetolot, lec¹c po niej, eliminowa³ si³y orbitalnego i obrotowego ruchu Ziemi i wydostawa³ siê na p³aszczyznê orbity Wenus. Krutikow zwierza³ siê potem, ¿e mózg elektronowy Hiusa nie znalaz³ siê na wysokoci zadania. Przez ca³y czas wyprowadzania Hiusa na kurs po prostej siedzielimy z Jurkowskim i Daugem w salonie i wyczuwalimy lekkie wstrz¹sy, ³agodzone przez cudown¹ amortyzacjê foteli, tak ¿e wszelkie niemi³e wra¿enia, jakie odczuwa³em, skoñczy³y siê na lekkich md³ociach. Po tych manewrach przygotowa³em obiad. Mamy obfite zapasy gotowych obiadów w termokonserwach, ale nie zapomnielimy tak¿e o ,,¿ywym miêsie w plastikowych bakach, które sterylizowano promieniami gamma. Mamy równie¿ dostateczne zapasy warzyw i owoców. Postanowi³em zab³ysn¹æ sztuk¹ kulinarn¹. Wszyscy mnie chwalili. Jurkowski nie omieszka³ wykorzystaæ okazji i powiedzia³: Cieszê siê, ¿e przynajmniej mamy dobrego kucharza. Rozz³oci³em siê. Jermakow przygada³ 8 – W krainie...
113
Jurkowskiemu: Za to do waszego pichcenia mo¿na zbli¿aæ siê tylko od nawietrznej. Próbowalicie? spyta³ zaciekawiony Dauge. Krajuchin ostrzega³! Tak czy owak, bêdê kucharzy³ do koñca lotu. Z przyjemnoci¹! Jednak ba¿ant stale nabija siê ze mnie. Zreszt¹ gwi¿d¿ê na tego b³êdnego rycerza! To wszystko drobiazgi. Zaniepokoi³y mnie trzy rzeczy: pierwsza to spotkanie z meteorytem, druga rzut oka w przestrzeñ miêdzyplanetarn¹ i trzecia rozmowa z Jermakowem. Opowiem o wszystkim po kolei. Nie mielimy takiego szczêcia jak Lachow podczas lotu próbnego. Nied³ugo po starcie Hius napotka³ meteoryt. Tak, zwyczajnie pod³oga usunê³a siê spod nóg i serce stanê³o jakby podczas jazdy jakim ultraprêdkim dwigiem. Przestrzeñ przed Hiusem znajduje siê pod sta³¹ obserwacj¹ ultrakrótkich fal specjalnego radaru. Jeli tylko w niebezpiecznej bliskoci zjawia siê meteoryt, urz¹dzenie to na podstawie odbitych fal okrela jego tor i szybkoæ, przeprowadza kalkulacjê i okrela, czy nie znajdzie siê on na drodze naszego statku. Jeli zagra¿a zderzenie, planetolot automatycznie zwalnia lot lub nabiera szybkoci, ¿eby omin¹æ niebezpieczny punkt. Okazuje siê, ¿e spotkanie z meteorytami nie nale¿y do rzadkoci i jest grone. Urz¹dzenie do wymijania takich przeszkód dzia³a jak dot¹d znakomicie. ...Chocia¿ moi towarzysze nie zdradzaj¹ ¿adnego niepokoju, pracuj¹ spokojnie, odpoczywaj¹, dyskutuj¹, ja reagujê nieco inaczej. Dauge powiada, ¿e u nowicjuszy to rzecz czêsto spotykana, ¿e jest to instynktowne uczucie lotu przez przestrzeñ, co w rodzaju choroby morskiej. Nie zgadzam siê z tym! Jakie uczucie lotu przez przestrzeñ mo¿e mieæ cz³owiek, który nie widzia³ na oczy przestrzeni kosmicznej? Na Hiusie nie ma nawet jednego iluminatora, a jedyny ekran obserwacyjny znajduje siê w sterówce, do której w zasadzie nikt poza wachtowymi nie wchodzi. Kiedy w³anie rozmyla³em nad tym zagadnieniem, uczyniono dla mnie wyj¹tek, zreszt¹ w warunkach, które tylko zwiêkszy³y mój niepokój. Od kilku godzin mielimy ju¿ ³¹cznoæ telewizyjn¹ z Siódmym Poligonem. Krajuchin wezwa³ Jermakowa na jak¹ widocznie bardzo wa¿n¹ rozmowê, gdy¿ nasz dowódca wyprosi³ z kabiny dowodzenia nawet pe³ni¹cego wachtê Bogdana i osobicie zamkn¹³ za nim drzwi. Rozmowa nie trwa³a d³ugo. Po chwili Jermakow odszed³ 114
prosto do swojej kabiny, nie mówi¹c nikomu ani s³owa. Dauge i Jurkowski, ¿artuj¹c, zaczêli robiæ domys³y, lecz Bogdan przerwa³ im doæ stanowczo. Po dwóch godzinach na wachtê wyszed³ Jermakow. Po drodze poprosi³ mnie, abym wszed³ do kabiny dowodzenia. Towarzysze ledwie nie wyskoczyli ze skóry ze zdziwienia i patrzyli na mnie zdumieni. Rozumiem ich. Mo¿na by³o pomyleæ, ¿e Krajuchin rozmawia³ z Jermakowem w³anie na mój temat. Mnie samemu przysz³o to do g³owy i przestraszy³em siê co niemiara. W sterówce by³o gor¹co, przez tytanowy pancerz dolatywa³ huk fotoreaktora. Jermakow nie spojrza³ mi w oczy, unika³ mojego wzroku. Spyta³, czy chcia³bym zobaczyæ Ziemiê. Zdaje siê, marzylicie o tym? Uczu³em przykry skurcz w sercu, wysch³o mi w ustach. Bez s³owa Jermakow podprowadzi³ mnie do aparatu podobnego do olbrzymiej lodówki, z której stercza³y jakby okulary lornetki. Zaproponowa³ mi, abym spojrza³ przez te szk³a. Zobaczy³em czarn¹ przepaæ otoczon¹ s³abiutkimi fioletowymi b³yskami. Na dnie przepaci skrzy³y siê miliardy b³yszcz¹cych i matowych punkcików, a porodku dostrzeg³em wyrany krzy¿ celownika. Nieco w prawo ku górze od przeciêcia siê linii zobaczy³em zielonkawy kr¹¿ek, a obok niego jasno wiec¹c¹ gwiazdkê. By³a to Ziemia z Ksiê¿ycem... Mamy przed sob¹ doln¹ pó³kulê sfery niebieskiej wyjania³ Jermakow. Te b³yski na obwodzie przepaci to odbicie wybuchów termoj¹drowych w ogniskowej zwierciad³a. Od razu uspokoi³em siê: nieprzyjemnie robi³o siê na myl, gdyby tak zechciano mnie wysadziæ ze statku i wys³aæ na Ziemiê. Obraz ten nie sprawi³ na mnie jakiego potê¿nego wra¿enia. Prawie to samo mo¿na ogl¹daæ w aszchabadzkim planetarium. Podzieli³em siê swoim spostrze¿eniem z Jermakowem. Przytakn¹³. Oczywicie, mielicie przed sob¹ tylko elektronowe odbicie rzeczywistoci. Korzystamy z niego, aby sprawdzaæ dok³adnoæ naszego kursu. Jasny krzy¿ wskazuje punkt przeciêcia siê naszej osi z niebiesk¹ sfer¹. Zaciekawi³o mnie, jaka odleg³oæ dzieli nas od Ziemi. Oko³o trzydziestu milionów kilometrów... chcecie zerkn¹æ w przód, zobaczyæ, co jest przed nami? Jermakow manipulowa³ przez sekundê jakimi prze³¹cznikami i na ekranie zobaczy³em jaskrawy ¿ó³ty dysk. Przeciêcie celownika le¿a³o na samym jego rodeczku. Wokó³ miga³y gwiazdy. 115
To s³oñce objania³ Jermakow spójrzcie w prawo od niego... widzicie? To Wenus! W chwili, kiedy Hius wejdzie na jej orbitê, ona tak¿e znajdzie siê na celowniku... Jermakow wy³¹czy³ aparat. Zaproponowa³, ¿ebym usiad³, i zerkn¹³ jakby ukradkiem na tablice rozdzielcze, na dziesi¹tki wskaników i wskaniczków, barwnych wiate³ek i wskazówek. Zaczê³a siê rozmowa. Postaram siê odtworzyæ j¹ jak najdok³adniej. Jermakow jak zwykle wygl¹da³ na ca³kiem spokojnego, lecz podkr¹¿one oczy i mars na czole wskazywa³y na to, ¿e sta³o siê co niezwyk³ego. Powiedzcie mi, towarzyszu Bykow, jak zapatrujecie siê na wasze stanowisko w ekspedycji? Mówi¹c to, Jermakow wpatrywa³ siê we mnie przenikliwym wzrokiem. Odpowiedzia³em natychmiast: Nie wiem, o co wam chodzi. Chodzi o sprawy subordynacji... podporz¹dkowania siê... Teraz zastanowi³em siê d³u¿ej, ale odpar³em, ¿e w swojej pracy przywyk³em do wykonywania poleceñ bezporednich prze³o¿onych. To znaczy... W tym wypadku wy jestecie moim dowódc¹ na statku i kierownikiem wyprawy. Jermakow milcza³ przez chwilê i rzuci³ pytanie: A jeli wytworzy siê sytuacja, ¿e otrzymacie dwa sprzeczne rozkazy? Wykonaæ nale¿y ostatni... póniejszy. Stara³em siê mówiæ spokojnie, lecz muszê przyznaæ, dostawa³em gêsiej skórki, gdy¿ rozmowa budzi³a najdziwaczniejsze przypuszczenia. Zacz¹³em ju¿ nawet przemyliwaæ nad planem dzia³ania, jeli nagle Jermakow oka¿e siê piratem, który zechce podnieæ czarn¹ banderê i uprawiaæ w kosmosie korsarstwo. Tymczasem pada³y dalsze pytania: Wobec tego, jeli mój rozkaz bêdzie sprzeczny z rozkazami przewodnicz¹cego Komitetu Pañstwowego, wykonacie tylko mój? Oczywicie... w tym momencie jak jaki g³upek obliza³em wargi i doda³em: Nie jestemy w wojsku, lecz wykonam ka¿dy rozkaz, jeli nie bêdzie godzi³ w interesy naszego pañstwa... i partii. Jestem komunist¹. Jermakow rozemia³ siê. Tylko proszê, nie wyobra¿ajcie sobie, ¿e jestem spiskowcem. Nie pos¹dzajcie mnie tak¿e, ¿e nie dowierzam 116
waszemu poczuciu dyscypliny. Chcê po prostu wiedzieæ, jakie zajmiecie stanowisko, gdy warunki, w jakich mo¿emy siê znaleæ, zmusz¹ nas do odst¹pienia od linii wytyczonej przez komitet. Bardzo siê cieszê, ¿e nale¿ycie do ludzi, którzy wiedz¹, co to znaczy dyscyplina i ... ¿e wyjanilicie swoje na tê sprawê pogl¹dy. Ja, dajê s³owo, tak¿e by³em rad z takiego obrotu sprawy. A jednak chcia³bym wiedzieæ... zacz¹³em pytanie. Wyjaniê, a raczej naprowadzê was na lad, a dalej ju¿ sami zrozumiecie, o co chodzi. W obecnej sytuacji, tam, na Ziemi, najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest szczêliwy powrót Hiusa. Wa¿niejsz¹ ni¿ cokolwiek innego. Od tego zale¿y bardzo wiele... zbyt wiele, abymy mogli ryzykowna podczas obserwacji i badañ Golkondy, nawet gdyby chodzi³o tylko o wykonanie zadañ przewidzianych przez komitet. Jermakow da³ mi do zrozumienia, ¿e mogê odejæ. Nie ma co, jest nad czym pomyleæ. Aleksieju, miej siê na bacznoci! Nie bardzo rozumiem, o co mu chodzi³o. Jermakow... no i Krajuchin to ludzie, którzy nie lêkaj¹ siê byle czego. Tacy, aby rozpocz¹æ odwrót, musz¹ zmobilizowaæ ca³e swe mêstwo... o co mu chodzi³o? Bykow postawi³ kropkê i starannie wsun¹³ zeszyt do podniszczonej raportówki. Poszed³ do salonu. Zasta³ tam Jurkowskiego, Daugego i Spicyna. Grigorij zwiedza³ na mapie ca³¹ Wenus, a Jurkowski i Spicyn wiedli gor¹c¹ dyskusjê, której Bykow pocz¹tkowo nie móg³ zrozumieæ. Wydawa³o mu siê, ¿e rozmowa toczy siê o sprawach, o których nie ma zielonego pojêcia, gdy¿ dyskutanci u¿ywali wzorów matematycznych z arsena³u rachunku ró¿niczkowego i co chwila ciskali w przeciwnika cytatami z klasyków, co, trzeba przyznaæ, nie dodawa³o jasnoci ich rozmowie. Niektóre uwagi by³y bardzo ciekawe i niezwyk³e. Nie minê³a minuta, jak Bykow siedzia³ obok nich w fotelu przysuniêtym do biblioteki i po³yka³ chciwie ka¿de s³owo, ca³kiem zapominaj¹c o swoich niedawnych troskach. Przy takim podejciu, kochaniutki, zwalisz siê w b³oto, w bagno niutoñstwa wo³a³ Jurkowski. Przecie¿ twoje twierdzenia sprowadzaj¹ siê do uznawania absolutu przestrzeni. Gdzie ty to wszystko studiowa³? Zasada Lorentza... A fakty, setki faktów... I ty omielasz siê je odrzucaæ! I do tego kiedy? Prawie sto lat po narodzeniu siê teorii wzglêdnoci... 117
Nie mam zamiaru broniæ rozumowania Lorentza mówi³ Bogdan nie mam nawet zamiaru twierdziæ, ¿e jeste jedynym kontynuatorem i obroñc¹ myli staruszka Einsteina. Chcia³em powiedzieæ, ¿e... S³uchamy, s³uchamy... ...¿e w naszym zawodzie i przy obecnym stanie techniki jeszcze daleko nam do zetkniêcia siê w praktyce ze skutkami teorii wzglêdnoci. Aha, wiêc o to chodzi! A o to! Powiadasz, ¿e daleko nam... Tak, daleeeko! Przestrzeñ dla astronautów jest jednorodn¹ pustk¹. Jeli nie braæ pod uwagê meteorytów nie odwracaj¹c g³owy, dorzuci³ Dauge. Pustka! Latam od dziesiêciu lat i ani razu nie musia³em robiæ ¿adnych poprawek na teoriê wzglêdnoci. Przez chwilê dyskutuj¹cy milczeli, patrz¹c na siebie rozgor¹czkowanymi oczyma jak koguty przed walk¹. A powiedz mi, kochaniutki podstêpnie zacz¹³ znów Jurkowski czy s³ysza³e o ekspedycji na Wejanê? Dok¹d? Na Wejanê... Nie s³ysza³e? Pierwszy raz dociera do ciebie ta nazwa? ¯al mi ciê, Bogdanku! W³aciwie, co to jest? spyta³ Dauge. Wejana maleñka planetka, której orbita znajduje siê wewn¹trz orbity Merkurego. Jej rednia odleg³oæ od S³oñca wynosi oko³o dziesiêciu milionów kilometrów. Trzy lata temu odkryli j¹ chiñscy towarzysze i nazwali Wejan czyli Stra¿nik S³oñca, czy co w tym rodzaju. Poniewa¿ planetka kr¹¿y blisko S³oñca, masa jej szybko wyparowuje i trzeba siê liczyæ z tym, ¿e za sto lat mo¿e ju¿ znikn¹æ. Czy¿by naprawdê nic o niej nie s³ysza³? ponownie zwróci³ siê Jurkowski do Bogdana. Ten tylko pokrêci³ g³ow¹. S³uchaj wiêc... powtórzê ci, co w zesz³ym roku opowiedzia³ mi Fiedia, który wzi¹³ udzia³ w wyprawie do tego mikrusa. W tak niewielkiej odleg³oci od S³oñca nie mo¿na by³o lekcewa¿yæ ¿adnych nieznanych figlów, jakie mo¿e nam sp³ataæ jego potê¿ne pole grawitacyjne. Owe figle o ma³o nie kosztowa³y ekspedycjê ¿ycia. 118
Opowiadaj, jak ju¿ zacz¹³e! Liu Szi-erowi nie uda³o siê podejæ do samej planetki, ale doæ dok³adnie okreli³ jej orbitê. A tu proszê, pierwsza niespodzianka. Nasi astronauci znaleli planetkê zupe³nie w innym miejscu, ni¿ poda³ Liu Szi-er. Liu pope³ni³ jaki b³¹d mrukn¹³ Bogdan. Za³ó¿my, ¿e tak. Aby nie upiec siê ¿ywcem, rakieta pokryta by³a lustrzan¹ powierzchni¹. Pocz¹tkowo wszystko sz³o g³adko. Odnaleziono planetê i ukryto siê w jej cieniu. Wejan by³ maleñki i mia³ kszta³t gruszkowaty, taki kawa³ krystalicznego ¿elaza kilkukilometrowej rednicy, który obraca siê bardzo szybko i nie mo¿e ostygn¹æ. Nasi, ukryci w cieniu, chcieli przeprowadziæ obserwacje. Ale to nie takie proste... Jurkowski zrobi³ efektown¹ pauzê i triumfuj¹co spojrza³ na Spicyna. Im bardziej przybli¿a³a siê planetka do S³oñca, tym dziwniejsze dzia³y siê rzeczy. S³oñce zmienia³o barwê, stawa³o siê ciemniejsze, to znów zupe³nie czerwone, rozmiary jego pozornie zwiêksza³y siê szybciej, ni¿ nale¿a³o, szybciej ni¿ wedle zasad perspektywy. W koñcu... znów triumfuj¹ce spojrzenie na Spicyna zaczê³o nagle grzaæ i wieciæ z dwóch stron jednoczenie! Cieñ znikn¹³. Fiodor opowiada³, ¿e wszystkich przej¹³ strach. Planetolot prawie dotyka³ rozpalonej powierzchni Wejana, a cienia ani ladu. S³oñce, wielkie, gorej¹ce, otacza³o rakietê ze wszystkich stron. Tam, gdzie nie... mia³o prawa byæ w tej samej chwili, co pierwsza rozpalona gwiazda, wieci³ potê¿ny, przes³aniaj¹cy ca³e niebo purpurowy dysk. Mira¿ z przekonaniem powiedzia³ Bogdan. Mira¿ w pró¿ni! Mira¿, który zionie ¿arem i bombarduje strumieniami protonów! Dobrze, przyjmijmy i to za³o¿enie. Ale czym wyt³umaczyæ, ¿e urz¹dzenia ¿yroskopowe na planetolocie przesta³y dzia³aæ? Czy to tak¿e mira¿? A choæby fakt, ¿e wszystkie chronometry, nie wy³¹czaj¹c zwyk³ych zegarków, opóni³y siê, co stwierdzono po powrocie, wszystkie jak jeden o równo dwadziecia trzy minuty, czy to tak¿e zaliczasz do z³udzeñ optycznych? Bogdan milcza³. Czym mo¿na to wszystko wyt³umaczyæ? nie wytrzymuj¹c, rzuci³ pytanie Bykow. Tylko tym, ¿e pole grawitacyjne w takiej bliskoci od S³oñca zniekszta³ci³o i zmieni³o wszelkie absoluty czasu i przestrzeni. Na pociechê pozostaje tylko jedno Jurkowski teatralnym gestem wyci¹gn¹³ rêkê do Spicyna ¿e wszystkie te zjawiska nie daj¹ siê 119
wyjaniæ nawet za pomoc¹ teorii wzglêdnoci. Fakt pozostaje faktem: przestrzeñ to nie zwyk³a pustka, o jakiej przed pó³ godzin¹ tak lekkomylnie gada³e. wiadcz¹ o tym siwe w³osy Fiedii, któremu uda³o siê odprowadziæ planetolot od Wejana dopiero po pi¹tej czy szóstej próbie. Jurkowski przerwa³ i pogwizduj¹c, spacerowa³ po saloniku. Bykow zastanawia³ siê, co znaczy³y s³owa: Pole grawitacyjne zniekszta³ci³o i zmieni³o wszelkie absoluty czasu i przestrzeni. Nie zd¹¿y³ jednak zadaæ tego pytania, kiedy Dauge, ironicznie spogl¹daj¹c na Jurkowskiego, przerwa³ dyskusjê: Doæ gadaniny! Nakrywajcie do sto³u i wo³ajcie Anatola. Czas na kolacjê. Po kolacji od sto³u odszed³ tylko Krutikow, który mia³ wachtê. Jermakow, chocia¿ trochê zaspany, ale jak zawsze g³adko uczesany i ubrany jak na przegl¹d, siedzia³ z fili¿ank¹ w rêku, rozkoszuj¹c siê kaw¹. Bogdan i Jurkowski swoim zwyczajem rozweseleni wspominali jakie kawa³y z okresu studenckiego. Dauge w skupieniu, z niezwykle powa¿n¹ min¹, miesza³ jaki koktajl z co najmniej dziesiêciu ró¿nych soków owocowych. £agodne wiat³o wype³nia³o salonik. Wszystko wydawa³o siê trwa³e, przytulne i spokojne. Bykow po raz setny pomyla³, ¿e nic nie kojarzy siê z metalowym pud³em pêdz¹cym z fantastyczn¹ szybkoci¹, po³ykaj¹cym miliony kilometrów czarnej przestrzeni. O czym tak dumasz, Aleksieju? cichutko spyta³ Dauge. Bykow umiechn¹³ siê. Tak zwyczajnie... myli siê! Siedzimy sobie, gawêdzimy... Zupe³nie inaczej wyobra¿a³em sobie lot. Jak w ogóle mog³e to sobie wyobra¿aæ zdziwi³ siê Grigorij. Na podstawie ksi¹¿ek? Czy mo¿e wed³ug opisów w gazetach? Chocia¿by... Jurkowski górnolotnym tonem stwierdzi³: Bohaterscy astronauci odwa¿nie pokonywali wszystkie przeciwieñstwa na trasie ich niebezpiecznego lotu. Dzielnie kroczyli na spotkanie niebezpieczeñstwom. Tak... co w tym rodzaju. A ponadto spodziewa³em siê prze¿yæ wszelkie wra¿enia zwi¹zane z niewa¿koci¹ i inne nie znane mi dotychczas... 120
Bój siê Boga, ch³opie! Wiedzia³em dobrze, ¿e na statku poruszaj¹cym siê ze sta³ym przypieszeniem stanu niewa¿koci nie odczujê, ale mimo to rozczarowa³em siê. Bogdan i Grigorij rozemiali siê. Wierzcie mi, Aleksieju powa¿nie zacz¹³ Jurkowski ¿e bez niewa¿koci ¿yje siê znacznie lepiej. Mielicie szczêcie. Jakie szeæ lat temu lecielimy na Ksiê¿yc. Wybra³ siê z nami, wecie to pod uwagê, równie¿ pewien specjalista. Tylko nie od pustyñ, lecz selenograf. Przez wiele lat pisa³ o Ksiê¿ycu, bada³ go, dyskutowa³ na jego temat, ale na naszym satelicie nigdy nie stan¹³ w³asn¹ nog¹. Po prostu ba³ siê lotu... tak ju¿ bywa w tym ¿yciu. Chodzi ci o G³uzkina? spyta³ Dauge. No pewnie, ¿e o G³uzkina z umieszkiem odpowiedzia³ Jurkowski. Wystartowalimy. Lecimy. Wy³¹czylimy reaktor i pasa¿erowie mogli opuciæ komory amortyzacyjne. Wszyscy a¿ dr¿eli z ciekawoci. Co to bêdzie uczucie niewa¿koci, inne nieznane wra¿enia... sami rozumiecie. G³uzkin te¿ cieszy siê co niemiara, chocia¿ trochê przyblad³. Po dwóch godzinach zbli¿a siê do mnie i pyta: Gdzie toaleta, towarzyszu?. A ja, no tak siê z³o¿y³o, zapomnia³em, ¿e to nowicjusz, i powiadam: Prosto korytarzem i pierwsze drzwi na prawo.... Nic wiêcej nie powiedzia³em, a on, moi najmilsi, maszeruje. Na twarzach Daugego i Bogdana, a nawet Jermakowa pojawi³y siê umieszki. Bykow s³ucha³ powa¿nie. Zamkn¹³ siê tam jak nale¿y opowiada³ dalej Jurkowski i siedzi. Mija piêæ minut, dziesiêæ, kwadrans... nie wychodzi z toalety! Nagle zjawia siê, ca³y mokry... od stóp do g³owy. Klnie, a doko³a niego lataj¹ wodne baloniki... Chowamy siê, gdzie kto mo¿e. W³¹czylimy wentylatory na pe³ny gaz, ale korytarz oczycilimy z wielkim trudem. Kl¹³ nasz ksiê¿ycowy specjalista, a¿ uszy puch³y! Do dzi rumieniê siê, kiedy to wspomnê. A trzeba wam wiedzieæ, ¿e by³y wród nas kobiety. Niewa¿koæ potrafi p³ataæ figle, towarzyszu Bykow uroczycie zakoñczy³ Jurkowski. W ogóle niewa¿koæ nie nale¿y do wra¿eñ najmilszych potwierdzi³ Dauge, gdy tylko umilk³ g³ony miech. Zanim nauczysz siê, jak nale¿y zachowywaæ siê w takich warunkach, wycierpisz wiele... Pamiêtam, jak jeden towarzysz... zacz¹³ Bogdan, ale umilk³. Przerwa³ mu Jermakow: 121
Chwileczkê... Wszyscy nadstawili uszu. Gdzie z góry dolatywa³ ledwie s³yszalny cieniutki pisk. Narasta³ i cich³ falami, zupe³nie, jakby komar lata³ po namiocie. Bykow widzia³, jak bladoæ pokrywa³a zarumienion¹ twarz Jermakowa, jak Dauge zrobi³ siê w jednej chwili prawie siny, jak Spicyn wytrzeszczy³ oczy, a Jurkowski zacisn¹³ zêby, a¿ widaæ by³o ka¿dy miêsieñ na jego twarzy. Wszystkie oczy by³y zwrócone ku górze. Bykow obejrza³ siê. Pod sufitem, w za³amaniu skórzanego obicia saloniku, b³yska³ równomiernie czerwony punkcik. Kto zakl¹³ ochryp³ym g³osem i zerwa³ siê z miejsca. Przewróci³a siê szklanka i po bia³ej serwecie rozpe³z³a siê powoli czerwona plama. W tej¿e chwili rozleg³o siê og³uszaj¹ce dzwonienie. Sufit, twarze, rêce, bia³y obrus wszystko jakby zosta³o nasycone przera¿aj¹cym malinowym wiat³em. Promieniowanie! rykn¹³ Bykowowi nad uchem czyj zupe³nie obcy g³os. In¿ynier jak urzeczony nie móg³ oderwaæ wzroku od b³yskaj¹cej lampki ostrzegawczej. Dzwonek alarmowy brzêcza³ jak oszala³y. Gwa³townie otwar³y siê drzwi i wpad³ Krutikow. Promieniowanie krzykn¹³ od progu. Stê¿a³¹ twarz pokrywa³ pot. Jermakow, ledwie poruszaj¹c poblad³ymi wargami, odpowiedzia³ spokojnie: Widzimy i s³yszymy. Dlaczego? Sk¹d? mrucza³ Bogdan. Jurkowski jakby w odpowiedzi wzruszy³ ramionami. Niepotrzebne pytanie! Wcale nie zbyteczne! popiesznie, jak po ciê¿kim wysi³ku, mówi³ Dauge. Mo¿e jeszcze zdo³amy siê os³oniæ... Speckombinezony? A chocia¿by! Bzdura z przekonaniem w g³osie hukn¹³ Bogdan przecie¿ promieniowanie przebi³o pancerz ochronny i warstwê izoluj¹c¹. Dzwonek alarmowy nie przestawa³ brzêczeæ natarczywie. Przed tym nie zdo³asz siê os³oniæ wyszepta³ Krutikow. Dauge umiechn¹³ siê gorzko. Musimy czekaæ mrukn¹³ cichutko. Krutikow z jak¹ czupurn¹ powag¹ podniós³ przewrócon¹ szklankê i usiad³ miêdzy Bykowem i Jermakowem. Nie mniej ni¿ sto rentgenów rzuci³ Jurkowski. Chyba wiêcej poprawi³ go Spicyn. 122
Sto piêædziesi¹t! Kto da wiêcej? Dauge wzi¹³ ze sto³u ³y¿eczkê i zacz¹³ wyginaæ j¹ dr¿¹cymi palcami. Dajê wam s³owo, ¿e czujê, jak przewiercaj¹ mnie protony! Ciekawe, jak d³ugo to potrwa? kurcz¹c siê, warkn¹³ Jurkowski i spojrza³ na lampkê indykatora. Jeli d³u¿ej ni¿ piêæ minut, zagrasz marsza pogrzebowego... Minê³y dwie minuty oznajmi³ Jermakow cicho. Krutikow poprawi³ ko³nierz kombinezonu i zaci¹gn¹³ zamek b³yskawiczny. Siêgn¹³ rêk¹ po fajkê, któr¹ zawsze mia³ w kieszeni. Dzwonek alarmowy nie przestawa³ dwiêczeæ natarczywie. Siedz¹c pod ulew¹ promieni mierci, s³uchali cudownej muzyki deklamowa³ Jurkowski. S³uchajcie, czy nie mo¿na wy³¹czyæ tego przeklêtego dzwonka? Nie jestem przyzwyczajony do umierania w takich warunkach. Dauge wreszcie pokona³ ³y¿eczkê, z³ama³ j¹ i rzuci³ na stó³. Wszyscy wlepili wzrok w po³amane kawa³ki metalu. Pierwsza ofiara ataku kosmosu wzniole oznajmi³ Jurkowski. Grigorgij, b¹d moim przyjacielem i wpakuj ³apy do kieszeni! Bykow zachmurzy³ siê, przymru¿y³ oczy. Jeli nie minie za piêæ minut koniec! A najgorsze, ¿e nic nie mo¿na przeciwdzia³aæ. Nic a nic! Dzwonienie nagle usta³o. Zgas³a czerwona lampka indykatora. Cisza. Siedzieli bez ruchu, zbyt oszo³omieni, aby siê cieszyæ. Pierwszy odezwa³ siê Jermakow, zwracaj¹c siê do Jurkowskiego. A jednak jestecie fircyk, W³odzimierzu. Pozer... Dauge rozemia³ siê nerwowo. Krutikow dosta³ ataku czkawki i wyci¹gn¹³ rêkê do syfonu z wod¹ sodow¹. Przepraszam, towarzyszu Jermakow! Bijê siê w piersi, ale niezbyt mocno klepa³ Jurkowski. W m³odzieñczych latach wystêpowa³em w teatrze amatorskim. Przeci¹gn¹³ siê, a¿ stawy mu zatrzeszcza³y. Miejmy nadziejê, ¿e obejdzie siê bez gronych konsekwencji. Na bie¿¹cym rachunku mam ostatnio ca³¹ okr¹g³¹ sumkê tych rentgenów. Bykow nieprzytomnie krêci³ g³ow¹. Czy¿by tylko dwie minuty? Tak wiêc, drodzy towarzysze, mo¿emy uwa¿aæ incydent za skoñczony zduszonym g³osem powiedzia³ Jermakow. Teraz natychmiast bierzemy siê do sprawdzania wewnêtrznej warstwy izolacyjnej! 123
A po co? Przecie¿ takie wypadki zdarzaj¹ siê raz na dziesiêæ lat! basem zawo³a³ Krutikow. Jaka mog³a byæ przyczyna tego wszystkiego? Nawet je¿ to zrozumie! Promieniowanie kosmiczne! odpowiedzia³ za wszystkich Jurkowski. Jeli tak, to wspaniale. A ja, grzesznik nieczysty, mia³em wra¿enie, ¿e nawali³ pancerz reaktora. Bogdan spojrza³ na zegarek. Muszê ruszaæ na wachtê. Czas podawaæ sygna³y na Ziemiê. Zawiadomimy ich? Nie! krótko odpar³ Jermakow. Nie ma powodu niepotrzebnie denerwowaæ ludzi. Nadaæ jak zwykle. Wszystko w porz¹dku. Aha, teraz proszê wszystkich do gabinetu lekarskiego na zastrzyki i dezaktywizacjê. Dauge pierwszy. Potem, jak powiedzia³em, ruszamy na sprawdzanie izolacji. Na razie mo¿na pozwoliæ sobie na fili¿ankê kawy weso³o stwierdzi³ Krutikow. E, ca³kiem ostyg³a! Aliosza, przyjacielu, w³¹cz czajnik! A jednak bohaterscy astronauci musz¹ pokonywaæ niebezpieczeñstwa g³ono powiedzia³ Bykow, zerkaj¹c na Jurkowskiego. Ten wybuchn¹³ miechem. Nie niebezpieczeñstwa, drogi Aleksieju, lecz tylko strach przed mierci¹. Niebezpieczeñstwa i trudnoci le¿¹ przed nami, za to mogê rêczyæ, jak przepowiedzia³ Krajuchin.
Sos Po kilku godzinach zagadka kosmicznego ataku zosta³a wyjaniona. W odpowiedzi na ostro¿nie zadane pytanie Jermakowa otrzymano komunikat Krymskiego Obserwatorium Aktynograficznego, z którego wynika³o, ¿e dok³adnie w tej samej chwili, gdy za³oga Hiusa czeka³a na wyrok, na S³oñcu mia³ miejsce potê¿ny wybuch j¹drowy zjawisko doæ czêste i dobrze ju¿ zbadane. Zwarty strumieñ j¹der atomów wodoru protonów z olbrzymi¹ szybkoci¹ pomkn¹³ w przestrzeñ i trafi³ na planetolot przecinaj¹cy jego drogê. Zaledwie cz¹stka protonów przedosta³a siê przez tytanowy pancerz Hiusa, wzmocniony warstw¹ absolutnego zwierciad³a, lecz 124
w³anie te cz¹stki wielkiego promienia wywo³a³y w jego warstwie niezliczone ród³a gwa³townego promieniowania gamma, które w praktyce nie znaj¹ ¿adnych przeszkód. Promienie gamma wprowadzi³y w ruch urz¹dzenia alarmowe i niewiele brakowa³o, a zniszczy³yby za³ogê planetolotu na samym pocz¹tku podró¿y. By³o to wydarzenie bardziej grone ni¿ spotkanie z meteorytem. Gdyby atak promieni potrwa³ chocia¿ kwadrans, nikt z za³ogi Hiusa nie pozosta³by wród ¿ywych. Nawet znacznie krótsze nawietlanie promieniami o takiej sile mog³o wywo³aæ w organizmach powa¿ne zak³ócenia: astronauta, który ju¿ by³ pora¿ony promieniowaniem, na pewno by zachorowa³. Na szczêcie Jermakow mia³ na pok³adzie najnowsze preparaty, dostarczone do komitetu przez jeden z instytutów biofizycznych. Preparaty te, wprowadzone do organizmu, ca³kowicie lub prawie calkowicie likwidowa³y skutki pora¿enia radiacj¹. S³ysza³em ju¿ o takich wypadkach powiedzia³ Bogdan, gdy Jermakow skoñczy³ czytaæ komunikat. Zdaje siê, ¿e jakie piêtnacie lat temu w ten sposób zgin¹³ niemiecki kosmozbiornikowiec. Jeli wybuchy na S³oñcu nie nale¿¹ do rzadkoci, to czemu tak ma³o jest wypadków zderzenia siê z wi¹zkami wysy³anych przez nie promieni? Rzecz prosta, mielimy szczêcie westchn¹³ Dauge. To ca³kiem jasne z miejsca wyjani³ Jurkowski. Powiedzia³bym, ¿e nale¿y siê dziwiæ, ¿e w ogóle trafilimy na nie. Strumieñ protonów pêdzi w przestrzeni bardzo cienkim strumieniem, u¿ywaj¹c ziemskich wyra¿eñ, i prawdopodobieñstwo natrafienia na tak¹ niebezpieczn¹ wi¹zkê jest minimalne. Rzecz prosta, mielimy szczêcie westchn¹³ Dauge. G³upie uczucie, gdy czujesz, ¿e ciê zabijaj¹, a ty nie mo¿esz nic przeciwdzia³aæ. Najgorsze to, ¿e nie znoszê, zupe³nie nie znoszê zastrzyków, a od tych boli mnie do tego krzy¿. Czy speckombinezony naprawdê nic by nie pomog³y? spyta³ Bykow. Jakie tam speckombinezony! Dauge machn¹³ rêk¹. Od tych promieni nie ochroni¹ ciê ¿adne fata³aszki. Energia rzêdu miliardów elektronowoltów! Na szczêcie mamy to ju¿ za sob¹. Na razie jeszcze nie wszyscy pocieszy³ go Jermakow. A dlaczego? W kabinie sterowania jeszcze migaj¹ indykatory. 125
Jurkowski b³yskawicznie zwróci³ siê do dowódcy. Migaj¹? Jermakow przytakn¹³. Migaj¹ jak cholera! potwierdzi³ Bogdan. Mocno? Nie za bardzo, tak na jedn¹ setn¹ rentgena, ale mimo to migaj¹. Wniosek: atak nie min¹³. Dauge zamyli³ siê. Przecie¿ lecimy w pobli¿u osi wi¹zki protonów. Nic podobnego! z min¹ nauczyciela zaprotestowa³ Jurkowski, zachowuj¹c siê, jakby gani³ têpego ucznia. S³oñce obraca siê, a wraz z jego obrotem zmienia po³o¿enie punkt wybuchu; teraz ju¿ dawno promieniuje w innym kierunku. Nie, tu musi byæ jaka inna przyczyna. Wtórne ród³o radiacji powiedzia³ Jermakow. Oczywicie! ucieszy³ siê Dauge. Trzeba by³o siê tego spodziewaæ. Pod dzia³aniem bombardowania protonowego czêæ atomów w masie pancerza sta³a siê radioaktywna. To wszystko. Dobre mi to wszystko. Bêdziemy mieli z tym kupê k³opotów. Nie przypuszczam sprzeciwi³ siê Spicyn. Przecie¿ radiacja nie jest silna, nie przekracza dopuszczalnego natê¿enia. Dobrze, ¿e chocia¿ trochê os³oni³ nas Malec wtr¹ci³ Bykow. W³anie Jermakow skrzywi³ siê. Malec móg³ tak¿e staæ siê radioaktywny, a to by³oby niezbyt przyjemne. Wyjdziemy na zewn¹trz i sprawdzimy! zaproponowa³ Jurkowski. Dopiero wtedy, gdy odwrócimy siê zwierciad³em do S³oñca, czyli mniej wiêcej za dwadziecia cztery godziny. I pomyleæ tylko, ¿e jeliby takie bombardowanie trwa³o kilka minut d³u¿ej, by³oby po wszystkim! Hius z martw¹ za³og¹! A za piêædziesi¹t godzin jako rozpalony ob³oczek wbijamy siê w ¿ar s³oneczka. Martwy planetolot z martw¹ za³og¹! Bogdan, mówi¹c to, patrzy³ na Jermakowa. Taki los... bywa i tak... prawda Anatolu Borysowiczu? Miêdzyplanetarny Lataj¹cy Holender, s¹ ju¿ takie. Co siê dzieje z takimi statkami? rzuci³ pytanie zaciekawiony Bykow. Co by³o przyczyn¹... 126
Choroby przywiezione z innych planet lub takie jak nasze spotkania ze strumieniami protonów. Rozmowa urwa³a siê. ¯ycie w planetolocie sz³o swoim trybem. Jermakow mia³ baczenie na urz¹dzenia silnika fotonowego i opracowywa³ z Krutikowem jaki nowy problem kosmogacji; geologowie po raz setny przegl¹dali plan prac badawczych na Golkondzie; Bykow czyta³ ksi¹¿ki astronomiczne; Bogdan Spicyn ca³y wolny czas spêdza³ przy aparatach radiowych. Pewnego dnia Bogdan zawo³a³ wszystkich do kabiny sterowniczej. S³uchajcie mówi³ radonie. Mówi Mars. Piaszczysta Zatoka. Specjalna audycja dla nas. ... i to wkrótce mówi³a kobieta wysokim, weso³ym g³osem. W dolinie os³oniêtej przed mronymi burzami wykrylimy otoczone odga³êzieniami Centralnego £añcucha p³ytkie jeziorka i rozleg³e ³¹ki, tworz¹ce razem obrazek jakby wziêty z dziecinnej bajki, ¿ebycie tylko mogli zobaczyæ, jaki to piêkny widok! Wspinacie siê na szczyt wzgórza i spogl¹dacie w dó³: fioletowa powierzchnia jeziora, nieruchoma jak lustro, cudowny dywan wysokich traw pomarañczowego koloru i wielkich zielonych kwiatów, a nad tym rozpiêty ciemnofio³kowy namiot nieba. Chcia³oby siê zerwaæ skafandry.... Bykow zauwa¿y³, jak na twarzach przyjació³ zachwyt i radoæ zmagaj¹ siê z niedowierzaniem. Jak wreszcie zaczynaj¹ janieæ ciep³ymi umiechami, a w oczach zapalaj¹ siê b³yski. To Mars! szepn¹³ Dauge. Pomylcie tylko, ch³opcy, to ten pozornie martwy Mars! Nazwalimy tê dolinê »Dolin¹ Hiusa«. Nie mo¿emy podaæ wam wody z jej jezior ani kwiatów z ³¹k, nie jestemy nawet w stanie pokazaæ jej wam, lecz chcemy, aby na wasz¹ czeæ nosi³a imiê waszego statku! Jeszcze, chwileczka... Musimy koñczyæ i ¿yczymy wam, Anatolu Jermakow, i tobie, W³odku Jurkowski, tobie, Michale Krutikow, tobie, Bogdanie Spicyn, i wam, Grigoriju Dauge i Aleksieju Bykow, serdecznie ¿yczymy zwyciêstwa!. Minê³o piêædziesi¹t godzin lotu i Jermakow zapowiedzia³, ¿e pora przygotowaæ siê do zwrotu. Hius mia³ siê obróciæ zwierciad³em w kierunku S³oñca i zacz¹æ hamowanie. Statek osi¹gn¹³ ju¿ 127
szybkoæ tysi¹ca dwustu kilometrów na sekundê. Przez nastêpne czterdzieci godzin Hius mia³ lecieæ z przypieszeniem ujemnym wzglêdem S³oñca, aby w punkcie spotkania z Wenus wytraciæ ca³kowicie swój pêd. Dauge wyjani³ dok³adnie ca³y manewr Aleksiejowi podczas porz¹dkowania i zamykania szaf bibliotecznych, kredensu, bufetu, umocowywania wszystkich przedmiotów, jakie mog³yby przy gwa³townych zmianach, mówi¹c ostro¿nie, zmieniæ swoje po³o¿enie. Szykowano siê do wa¿nego momentu. Za³oga zapiê³a pasy bezpieczeñstwa dopiero na rozkaz z kabiny sterowniczej. Bykow spodziewa³ siê prze¿yæ, jakich dostarczy³a mu próbna jazda Malcem. Tym razem jednak wszystko przesz³o znacznie spokojniej. Dziêki niezwyk³emu artyzmowi, z jakim sterowa³ Spicyn, Hius wykona³ zwrot szybko, a zarazem p³ynnie. Ledwie zdo³ano zauwa¿yæ króciutk¹ chwilê niewa¿koci. Cz³onkowie za³ogi przebywaj¹cy w saloniku odnieli wra¿enie, ¿e pod³oga uciek³a na chwilê w bok, zatrzyma³a siê w pozycji pionowej i ponownie wróci³a na swoje miejsce. Hius pêdzi³ w stronê S³oñca zwrócony ku niemu zwierciad³em. Fotoreaktor pracowa³ jak przedtem, zmniejszaj¹c nabyt¹ szybkoæ w tempie dziesiêciu metrów na sekundê do kwadratu. Po obiedzie Bykow przypomnia³ dowódcy, aby sprawdziæ, czy Malec nie sta³ siê radioaktywny. A przy okazji mówi³ in¿ynier warto zobaczyæ, czy podczas zwrotu nie zosta³y uszkodzone jakie elementy przytrzymuj¹ce zasobnik z Malcem na kad³ubie Hiusa. Tak zwyczajnie zobaczyæ? Jermakow przymru¿y³ oczy. Nie wydaje mi siê to takie proste. Przecie¿ w poprzednich rejsach nieraz wychodzilimy na zewn¹trz wtr¹ci³ Jurkowski. Bardzo mo¿liwe, ale proszê pamiêtaæ, ¿e by³o to w poprzednich rejsach. Teraz lecimy ze sta³ym przypieszeniem. No tak... Jurkowski zamilk³. Zdajecie chyba sobie sprawê z tego, co by siê sta³o po opuszczeniu statku! dorzuci³ Jermakow. Hius leci dalej, a ty wpadasz w tryskaj¹ce spod niego p³omienie, w samo ognisko atomowej reakcji wyjani³ krótko Dauge. Bykow zdecydowanie ruszy³ do ataku. Towarzyszu Jermakow, Malec zosta³ oddany pod moj¹ opiekê. Proszê zatem o pozwolenie sprawdzenia, w jakim jest stanie! 128
Artyku³ osiemnasty Instrukcji dla pilotów miêdzyplanetarnych powiada: Podczas lotów nie wolno wypuszczaæ na zewn¹trz pasa¿erów... szybko zacytowa³ Jurkowski. Ma racjê! popar³ go Dauge. S³uszna uwaga. Ale ja nie jestem pasa¿erem! ostrym tonem stwierdzi³ Bykow. Chwileczkê. Jermakow mówi³ powa¿nym g³osem. Towarzyszu Bykow, naprawdê nie mam prawa wypuciæ was z kabiny na pancerz statku. Zreszt¹, gdybym nawet mia³ prawo, nie uczyni³bym tego. W razie wypadku nikt z nas nie potrafi zast¹piæ was na Malcu... Zbyt wielkie ryzyko straciæ takiego kucharza. Nie móg³ powstrzymaæ siê od docinków Jurkowski. Bykow obrzuci³ ba¿anta lodowatym spojrzeniem, nie odci¹³ siê, lecz tylko podszed³ do Jermakowa. Wy³¹czymy fotoreaktor i nie bêdzie ju¿ ¿adnego ryzyka mówi³ Jermakow (Jurkowski zrobi³ kwan¹ minê). A jeli chodzi o odpowiedzialnoæ, za wszystko odpowiadam osobicie, za ludzi i sprzêt. Nie w tym jednak rzecz. Spicyn ma w tej chwili wachtê. Krutikow szykuje siê do odpoczynku, zreszt¹ jego te¿ nie nale¿y wysy³aæ do takiej pracy, zbyt ociê¿a³y... Hm... czerwieni¹c siê, chrz¹kn¹³ Krutikow. Pozostajê ja? umiechaj¹c siê, znowu zawo³a³ ba¿ant. W³odzimierz przeszed³ specjalne kursy, a poza tym nabra³ wprawy podczas poprzednich lotów koñcz¹c rozmowê, stwierdzi³ Jermakow. Sprawdzaæ pójdzie albo on, albo... Paragraf szesnasty g³ono wykrzykn¹³ Dauge paragraf szesnasty mówi, ¿e dowódca statku nie mo¿e opuszczaæ go podczas lotu. Prawdê mówi! rozemia³ siê Jurkowski i wyszed³. Bykow zasêpi³ siê, niezadowolony. Dauge klepn¹³ go po ramieniu. Nie przejmuj siê, Aleksieju! Do tej roboty potrzeba nie tylko odwagi, ale i wprawy. Nie przesadzajmy. Dobrze, ju¿ dobrze. A czy masz, bracie, pojêcie o skafandrze pró¿niowym? O czym? O skafandrze pró¿niowym! Takim garniturku do pracy w kosmicznej pró¿ni. A nasz speckombinezon nie wystarcza? 9 – W krainie...
129
Oj, bracie, bracie! Zrobi³by siê z ciebie balonik. Ani by rêk¹, ani nog¹ nie móg³ ruszyæ. Widzia³e taki rozdêty kombinezon w gabinecie Krajuchina? Bykow westchn¹³. Taki los... Mia³em wielk¹ ochotê popatrzeæ na tê wasz¹ kosmiczn¹ przestrzeñ. Zgadzam siê z Daugem, nie przejmujcie siê. Na tê przestrzeñ napatrzycie siê jeszcze do syta spogl¹daj¹c serdecznie na in¿yniera, powiedzia³ Jermakow. Powróci³ Jurkowski, nios¹c dwa ciê¿kie szarawe pakunki. A mo¿e nie bêdziemy wy³¹czaæ fotoreaktora? rzuci³ nie wiadomo do kogo pytanie i zacz¹³ rozpakowywaæ swój baga¿. Wyci¹gn¹³ z niego przezroczysty cylinder, podwójne butle i jeszcze jakie aparaty. Bezwzglêdnie musimy wy³¹czyæ. Aha, Aleksieju, macie okazjê popróbowaæ, jak wygl¹da wiat bez pola grawitacyjnego. Radzê nie wychodziæ z saloniku i nie wykonywaæ gwa³townych ruchów. Jak tylko wy³¹czy siê fotoreaktor, przestanie dzia³aæ przypieszenie i Hius bêdzie lecia³ z niezmienn¹ szybkoci¹. A jeli nie ma przypieszenia, nie ma te¿ wra¿enia ciê¿koci. Humor Bykowa wyranie siê poprawia³. Zatar³ rêce. Bardzom ciekaw, bardzom ciekaw. Nawet wstydzi³bym siê przyznaæ, ¿e bra³em udzia³ w takim locie, a nie prze¿y³em ani chwili niewa¿koci. Gotowe... meldowa³ Jurkowski. Sta³ w drzwiach zakuty w dziwaczny pancerz z metalowych elastycznych obrêczy, podobny do olbrzymiego skorupiaka z ludzk¹ g³ow¹. Pod pach¹ trzyma³ przezroczysty he³m. Bykow nieraz ogl¹da³ tego rodzaju skafandry na filmach i zdjêciach, lecz nie móg³ siê powstrzymaæ i obszed³ wokó³ geologa, ogl¹daj¹c go z wielk¹ ciekawoci¹. Chodmy! powiedzia³ Jermakow. Bykow usiad³ w fotelu i odprowadzi³ wzrokiem towarzyszy. Na korytarzu ucich³y kroki. Dwiêcznie zamknê³y siê drzwi. Dauge zapyta³ g³ono Jermakowa, gdzie znajduje siê uchwyt linki asekuracyjnej. Zapad³a cisza. Uwaga! rozleg³ siê w g³oniku g³os Spicyna. W tej samej chwili Bykow poczu³, ¿e zaczyna siê lekko unosiæ w powietrzu. Kurczowo wpi³ palce w porêcze fotela. Us³ysza³ cichy wist i po saloniku przelecia³ zimny powiew. Bykow g³ono 130
westchn¹³. Odniós³ wra¿enie, ¿e nie sta³o siê nic nadzwyczajnego. Puci³ porêcze fotela i ostro¿nie wsta³. Gdy po kwadransie Jermakow, Dauge i pokryty bia³ym szronem Jurkowski wrócili do saloniku, trzymaj¹c siê mocno porêczy okalaj¹cych wszystkie pomieszczenia, zobaczyli Bykowa wisz¹cego g³ow¹ w dó³, zdenerwowanego, spoconego i czerwonego ze wstydu. In¿ynier próbowa³ nadaremnie dosiêgn¹æ rêk¹ fotela. Na ten widok Jurkowski rykn¹³ z zachwytu, wypuci³ porêcz i sam wylecia³ w powietrze, stukn¹³ g³ow¹ o sufit i z powrotem wpad³ do korytarzyka. Dauge i Krutikow, dusz¹c siê ze miechu, dope³zli do ponuro umiechaj¹cego siê in¿yniera i ci¹gnêli go na pod³ogê. No, jak znajdujesz wiat bez si³y przyci¹gania? j¹kaj¹c siê ze miechu, pyta³ Dauge. Mia³e prze¿ycie? A mia³em! Bykow nie zdradza³ ochoty do weso³oci. Uwaga! szczekn¹³ g³onik. Po w³¹czeniu reaktora wszystko powróci³o do normy. Jurkowski opowiedzia³ o wynikach swego wypadu. Zasobnik z Malcem promieniuje, lecz bardzo s³abo. Uchwyty nie naruszone, w ka¿dym razie nie mo¿na by³o tego zauwa¿yæ, a przecie¿ zewnêtrzne uchwyty by³y najwa¿niejsze. Sierp Wenus widaæ go³ym okiem. Wokó³ S³oñca widnieje korona jak aureola z diamentów! Dlaczego nie jestem poet¹?! Jurkowski wsta³ i zacz¹³ deklamowaæ wiersz Czarna przepaæ. Gor¹ca przepaæ ca³kiem powa¿nie zawo³a³ Bogdan Spicyn, który wpad³ do saloniku, aby ³ykn¹æ kawy. Jurkowski popatrzy³ na niego, jakby go wcale nie zauwa¿a³, i zacz¹³ od pocz¹tku: Otch³añ czarna skrzyd³a rozpostar³a. Gwiazdy krople iskrz¹cych siê ³ez...
E... e... jak tam idzie dalej? Z¿ar³a zaproponowa³ Bogdan. Milcz, przeklêty. To niech bêdzie: star³a. Poczekaj... ju¿ mam... Otch³anie mroczne, nieprzeniknione. Gwiazdy krople iskrz¹cych siê ³ez... Tam gdzie bezkres lodowej pustyni... 131
Tam parowóz teraz dymi! lirycznym tonem dokoñczy³ Bogdan. O pechowej przygodzie Aleksieja w krainie niewa¿koci nikt nie wspomnia³ ani s³owem. W planetolocie znów zapanowa³y spokój, cisza i prawie ca³kiem ziemskie ¿ycie. Bykow i Dauge grali w szachy. W pewnej chwili przerwa³ im Krutikow. S³yszelicie ostatnie nowiny? Bykow spojrza³ na kosmogatora pytaj¹co, a Dauge spyta³ zdawkowo: No, co siê wydarzy³o? £¹cznoæ siê zerwa³a. Z kim? Ze wszystkimi. Nie mo¿emy nawi¹zaæ kontaktu ani z Ziemi¹, ani z Cio³kowskim. Dlaczego? Krutikow wzruszy³ ramionami, wyci¹gn¹³ rêkê po wafel. Jak dawno nie mamy ³¹cznoci? Przesz³o od godziny. Kosmogator chrupa³ wafel. Jermakow i Spicyn sprawdzili wszyciutko i próbowali na setki sposobów, na ka¿dej fali. Pusto i cicho jak w dzikim stepie. A co najwa¿niejsze, ¿e zwykle trafia siê na czyj¹ rozmowê. W tej chwili jednak wokó³ nas panuje cisza jak na morskim dnie. Ani jednego dwiêku, ani jednego nawet trzasku w s³uchawkach. Mo¿e nawali³y aparaty? pyta³ Dauge. Wszystkie trzy zespo³y jednoczenie? W¹tpliwe! A anteny? Kosmogator znów potrz¹sn¹³ ramionami. Dauge mrucza³ co pod nosem i przy okazji zwali³ figury na szachownicy. Gdzie W³odek? Na pewno u siebie w kabinie. Mo¿e tylko nie dzia³aj¹ nadajniki, a oni nas s³ysz¹. Wszystko mo¿liwe. Ale tak, miêdzy nami, g³upie uczucie. Ni z tego, ni z owego przesta³y dzia³aæ wszystkie aparaty radiowe. Jeszcze nigdy co takiego siê nie przydarzy³o. Lachow wprawdzie ostrzega³ nas, ale sam rozumiesz, w jednej chwili zrobi³o siê jako nieprzyjemnie, nieprzytulnie... Bykow popatrzy³ na Micha³a ze wspó³czuciem. Na pulchnej twarzy kosmogatora b³yska³y maleñkie smutne oczy. Rozumiem to... dobrze rozumiem. 132
Niew¹tpliwie zrobi³o siê dziwnie. Bykowa opanowa³o smutne przeczucie, jakby przed jakim powa¿nym nieszczêciem. Byæ mo¿e tylko dlatego, ¿e ka¿da najmniejsza niedok³adnoæ urasta³a w jego oczach do powa¿nego problemu. Krutikow najwyraniej podziela³ ten niepokój, a jego przecie¿ nie mo¿na by³o pos¹dzaæ o brak dowiadczenia, jaki zdradza³ nowicjusz. Tylko nie zwieszaæ nosów na kwintê z nienaturaln¹ weso³oci¹ wo³a³ Dauge. Na razie nic powa¿nego siê nie sta³o. Prawda, co nie? Z jakich nieznanych powodów przerwa³a siê ³¹cznoæ. Ale silniki pracuj¹ jak nale¿y, prowiantu mamy doæ, Hius leci po wytyczonym kursie. Krutikow westchn¹³. Bykow rozumia³ go bardzo dobrze. Dla nich, dzieci Ziemi, ³¹cznoæ radiowa by³a jedyn¹ uchwytn¹ nici¹ ³¹cz¹c¹ z rodzim¹ planet¹. Zerwanie siê tej niteczki, nawet na chwilê, dzia³a³o przygnêbiaj¹co. Bykow ka¿d¹ komórk¹ swego cia³a odczuwa³ straszliw¹ samotnoæ Hiusa. Dziesi¹tki, setki milionów kilometrów milcz¹cej przestrzeni jak o³ów zwali³y siê na jego ramiona, odciê³y od pozosta³ych wiatów, od emanuj¹cej matczynym ciep³em Ziemi. Dziesi¹tki, setki milionów kilometrów lodowatej pró¿ni... Te nie daj¹ce siê poj¹æ zmys³ami kosmiczne pustkowia wcale nie s¹ niczym, ¿yj¹ swoim w³asnym niezrozumia³ym ¿yciem, kierowanym przez nieznane prawa, skomplikowane, podstêpne... Bykow spojrza³ na Daugego, który spokojnie przestawia³ figury na szachownicy. Zawstydzi³ siê swych myli. Wystarczy³o, ¿e przestraszy³ siê raz, podczas startu. Przecie¿ najgorsze, co mo¿e go spotkaæ... A dlaczego koniecznie co musi siê staæ? Nowe igraszki naszego ukochanego kosmosu wchodz¹c, obwieci³ Jurkowski. Jak wam siê to podoba? Wcale siê nie podoba! odburkn¹³ Dauge. Przestañ wreszcie pajacowaæ! Znudzi³o siê nam... Na Ziemi Krajuchin oszaleje... O staruszka mo¿esz siê nie baæ! Mocniejsz¹ ma g³owê ni¿ my obydwaj. Wydaje mi siê, ¿e ³¹cznoæ zosta³a przerwana dlatego, ¿e rejon przestrzeni, przez który w tej chwili lecimy, nie przepuszcza fal radiowych. Dlaczego tak jest, wyjaniæ nie potrafiê... W ka¿dym razie nie ma co zwalaæ winy na stacje radiowe, a tym bardziej na anteny. Fantasta! westchn¹³ Micha³ Krutikow. Gdzie widzia³, ¿eby pró¿nia nie przepuszcza³a fal radiowych? Do dzisiaj nigdzie! Ale Lachow mówi³ o tym. A ja jestem tego wiadkiem w obecnej, o w³anie w tej chwili, chocia¿ nale¿ê 133
do ogólnie znanych sceptyków. Ciebie nawet faktami nie da siê przekonaæ. Jeste wiadkiem? Jestem! Tylko figê widzisz, W³odeczku! Powiadasz, ¿e figê widzê? z przesadn¹ uprzejmoci¹ spyta³ Jurkowski. Ano, tak! Jurkowski zrobi³ w ty³ zwrot i skierowa³ siê do drzwi. Przed progiem zatrzyma³ siê. Polecam wszystkim tu obecnym, aby poszli do drzwi kabiny sterowniczej. Mo¿e uda siê wam us³yszeæ kilka ciekawych zdañ. Krutikow skrzywi³ siê z niesmakiem i siêgn¹³ po nastêpny wafel, szepcz¹c: Fantasta, fantasta. Dauge milcza³, a Bykow w duszy przyznawa³ racjê Jurkowskiemu. Obydwaj wstali i podeszli do otwartych drzwi kabiny sterowniczej, gdzie na stopniu siedzia³ ju¿ Jurkowski. Z kabiny dolatywa³ monotonny g³os Spicyna. Ziemia. Ziemia... Wu szesnacie, dlaczego siê nie odzywacie? Raz, dwa, trzy, cztery, piêæ... Cisza. Dauge i Bykow spojrzeli na siebie pytaj¹co. Jurkowski w zamyleniu g³adzi³ brodê. Pstryknê³y niepowa¿nie jakie prze³¹czniki. Bogdan przerwa³ milczenie. Nic nie s³ychaæ, towarzyszu Jermakow. Cicho jak w rodzinnym grobie. Spróbujcie na d³ugich falach. Tak jest. Po chwili Bogdan zaczyna³ od pocz¹tku. No dobrze, przyjmijmy, ¿e co jest nie w porz¹dku z antenami. Jednak tak¹ radiostacjê, jak¹ ma Siódmy Poligon, mo¿na przyjmowaæ nawet bez anteny. Ale co u licha mog³o staæ siê z antenami? Nic nie rozumiem! Ani jednego dwiêku, nawet najl¿ejszego szmeru... Lachow mia³ racjê. To winna nasza szybkoæ... Ziemia! Ziemia? Wu szesnacie, dlaczego nie odpowiadacie? Mówi Hius... Raz, dwa, trzy, cztery, piêæ. Jurkowski ma racjê. Pewnie wpadlimy w jak¹ dziurê le¿¹c¹ w czwartym wymiarze oznajmi³ swoj¹ konkluzjê Jermakow. Jurkowski chrz¹kn¹³ dwiêcznie. Jermakow podszed³ do drzwi. Jestecie wszyscy? Siedzimy i czekamy. 134
Jakie jest wasze zdanie? Co to znaczy? Ja swoje ju¿ powiedzia³em owiadczy³ Jurkowski. Mo¿e macie racjê, ale te deformacje pró¿ni zalatuj¹ matematyczn¹ mistyk¹. Jak uwa¿acie spokojnie odpowiedzia³ Jurkowski. Ja nie uwa¿am tego za mistykê. Przypuszczam, ¿e najbardziej realne s¹ nasze osobiste dowiadczenia i odczucia zmys³owe. Jermakow zastanawia³ siê. Gdzie Micha³? Zosta³ w saloniku. Wcina wafle. Warto by... Radosny okrzyk Bogdana nie pozwoli³ Jermakowowi skoñczyæ zdania. Odezwali siê! Odpowiadaj¹! Wszyscy zerwali siê na równe nogi. Suchy, skrzypi¹cy nieco g³os mówi³: Tu wu szesnacie. Wu szesnacie, Hius. Hius, proszê odpowiadaæ. Hius, proszê odpowiadaæ. Wu szesnacie. Raz, dwa, trzy, cztery... cztery, trzy, dwa, jeden, Hius, proszê odpowiadaæ. To Zajczenko szepn¹³ Jurkowski. Bogdan zacz¹³ popiesznie swoj¹ litaniê. Wu szesnacie, s³yszê was dobrze. Wu szesnacie, s³yszê was dobrze. Tu mówi Hius. Dlaczego tak d³ugo nie odpowiadalicie? Mówi wu szesnacie, mówi wu szesnacie wyranie, nie zwracaj¹c uwagi na s³owa Bogdana, mówi³ dalej Zajczenko. Hius, dlaczego nie odpowiadacie? Czemu milczycie? Hius, proszê odpowiadaæ. Mówi wu szesnacie... My ich s³yszymy, ale oni nas nie s³ysz¹ mówi³ Dauge. Jedna godzina nie lepsza od drugiej, czy na odwrót... Mówi Hius, s³yszê was dobrze monotonnym g³osem powtarza³ Bogdan. Mówi Hius, s³yszê was dobrze. Wu szesnacie, mówi Hius... Tak minê³a nastêpna godzina. Siódmy Poligon takim samym monotonnym g³osem, jakby ju¿ pozbawiony nadziei, wzywa³ Hiusa, a Bogdan odpowiada³ nie mniej monotonnie. Siódmy Poligon nie s³ysza³ go. Kosmos pozwala³ Hiusowi s³yszeæ Ziemiê, lecz nie przepuszcza³ jego fal radiowych do bazy. Jermakow bez przerwy spacerowa³ po kabinie. Jurkowski zamkn¹³ oczy i nie rusza³ siê. Dauge wybija³ werbel knykciami po kolanie. Bykow wzdycha³ i g³adzi³ siê po udach. Do kabiny, ss¹c pust¹ fajkê, wszed³ Krutikow. 135
Mówi wu szesnacie, Hius, proszê odpowiadaæ... W eterze co zaszumia³o i rozleg³y siê trzaski. Nowy, nieznajomy g³os wtr¹ci³ siê do rozmowy. Kto zd³awionym g³osem, jakby dusz¹c siê, wo³a³. Hilfe! Hilfe! Save our souls! Na pomoc! Na pomoc! Take our bearings! Jurkowski wsta³ natychmiast. Zamar³ bez ruchu Jermakow. Dauge cisn¹³ Aleksieja za rêkê. Hilfe! Hilfe! wo³a³ nieznajomy g³os. In three hours we are done... Ballonen... na pomoc! Umiera... wo³anie zag³uszy³y straszliwe trzaski i piski. Co to? jakby nie wierz¹c w³asnym uszom, pyta³ Bykow. Kto ginie, wo³a pomocy... ledwie poruszaj¹c wargami, wyszepta³ Dauge. ...koordinaten... zwei und zwanzig... dwadziecia dwa... Dusimy siê... Zum alles... Spicyn do pelengatora, piorunem! rozkaza³ Jermakow. Rozkaz! Our bearings... take our bearings... Unseren pelengen. Musimy natychmiast lecieæ w jego kierunku! zawo³a³ Jurkowski. W jakim kierunku? Spicyn, z³apa³e co? Po krótkiej przerwie Spicyn zmienionym g³osem oznajmi³: Nie mo¿na wzi¹æ namiaru! Jak to nie mo¿na? Nie mo¿na! dr¿¹cym tenorkiem t³umaczy³ Bogdan. Przekonajcie siê sami... Nie naradzaj¹c siê, jak na rozkaz, Jurkowski, Dauge i Bykow weszli do kabiny. Bykow zerkn¹³ przez ramiê Jermakowa. D³uga smuk³a strza³ka powoli, niechêtnie kr¹¿y³a po tarczy, nie zatrzymuj¹c siê. Lekko drga³a i nic poza tym. Jurkowski zakl¹³. Hilfe! Hilfe! Na pomoc! Tasukete kure! Nasze namiary... Astronauci spogl¹dali jeden na drugiego. Bogdan z wciek³oci¹ obraca³ namiernikiem, w³¹cza³ i wy³¹cza³ jakie kontakty. Namiaru nie udawa³o siê uchwyciæ. Zaklêta strefa mrucza³, wycieraj¹c pot z czo³a. Jaki to wstyd dla nas... tam gin¹ ludzie... szepta³ Dauge. Jermakow gwa³townie zwróci³ siê do niego. Dlaczego weszlicie do kabiny? Kto wam pozwoli³? Proszê wyjæ. Wszyscy trzej. 136
Na stopniach Jurkowski usiad³ na swoim miejscu i opar³ g³owê na d³oniach. Bykow i Dauge stanêli obok. Na pomoc! Na pomoc! wo³a³ ochryp³y g³os. Everybody who hears us, please help! Bykow s³ucha³, wstrzymuj¹c oddech. Nie wiedzia³, kto wzywa pomocy, nie mia³ pojêcia, co siê sta³o tam w dalekiej pró¿ni, czu³ tylko ca³ym swoim jestestwem straszn¹ rozpacz przenikaj¹c¹ ka¿de s³owo wo³aj¹cego. Gdybymy wiedzieli, gdzie siê znajduj¹! szepta³ Jurkowski. Niech to diabli! z wciek³oci¹ wykrzykiwa³ Dauge. Czy¿by nikt prócz nas nie s³ysza³ ich wo³ania? O ile wiem, w tej chwili znajduje siê w przestrzeni oko³o siedmiu statków. Ze wszystkich tylko dwa, chiñski i angielski, maj¹ pewn¹ rezerwê na dodatkowe przeloty. Zreszt¹ wszystko jedno... zanim obliczyliby nowy tor, minê³aby godzina... Ciekawe jednak, dlaczego nie s³yszymy ich? Kogo? Tych innych... Tylko Hius móg³by lecieæ na pomoc bez obliczania toru, prosto na namiar powiedzia³ Dauge. Gdyby zna³ ten namiar. W drzwiach pojawi³ siê Jermakow. Oczy mia³ b³yszcz¹ce, szklane. By³ blady. Zejdcie, towarzysze, do swoich kabin! rozkaza³. Uk³adamy siê na kojach i zapinamy pasy. Spróbujemy wyrwaæ siê z tego zaczarowanego worka. Przypieszenie przekroczy czterokrotnie zwyk³e normy. Proszê mieæ to na uwadze. Dauge, wyt³umaczcie Bykowowi, jak nale¿y siê zachowaæ podczas przeci¹¿enia. Tak jest! Jurkowski pierwszy ruszy³ w dó³. Z kabiny dolecia³y nowe g³osy. Czyj dwiêczny, pewny siebie g³os pyta³: Who speaks? Do you hear me? I take your bearing. Wzywaj¹cy pomocy odpowiedzia³ zdenerwowanym g³osem: I hear you all right! Do you speak Chinese? No... Do you speak Russian? Da, da... znam rosyjski... jestecie Rosjaninem? Nie. Mówi dowódca gwiazdolotu ChRL Jan-tsy Liu Szi-er. S³yszymy was od dawna, ale dopiero przed chwil¹ uda³o 137
siê nam naprawiæ nadajnik i wzi¹æ wasz namiar, z kim rozmawiam? Profesor uniwersytetu w Cambridge... Robert Lloyd ze statku Star... straszliwa awaria... Dalej rozmowa potoczy³a siê po angielsku. Lecimy po waszym namiarze oznajmi³ Liu. Dziêkujê... Gdzie jestecie? Przed pó³ godzin¹ wystartowalimy z miêdzynarodowej bazy na Fobosie. S³owom Liu zawtórowa³ krzyk pe³en rozpaczy. Nie zd¹¿ycie! Nie, w ¿adnym wypadku nie zd¹¿ycie! Jestemy skazani... Postaramy siê zd¹¿yæ. Do startu szykuj¹ siê kosmiczne zbiornikowce. Zabierzemy was z uszkodzonego statku. Nie zd¹¿ycie. Anglik mówi³ ju¿ zupe³nie spokojnie. Nie zd¹¿ycie, bo tlenu zosta³o nam tylko na dwie godziny. Podajcie wasz¹ pozycjê. Podajcie wspó³rzêdne. Wspó³rzêdne heliocentryczne... Profesor wymieni³ jakie niezrozumia³e dla Bykowa cyfry. S³ychaæ by³o, jak Jermakow i Bogdan przerzucaj¹ jakie kartki i w³¹czaj¹c maszynê elektronow¹, obliczaj¹ pozycjê. Przez chwilê panowa³a cisza. Awaria w strefie asteroid. Jedna trzecia astronomicznej jednostki od Marsa poda³ wyniki obliczeñ. Piêædziesi¹t milionów kilometrów ponurym g³osem dorzuci³ Jurkowski. Nawet Hius, gdyby znajdowa³ siê w pobli¿u Marsa, nie zd¹¿y³by. Wsta³ i wyprê¿y³ siê w postawie na bacznoæ. Rozumiem, o co chodzi mówi³ Liu. Czy nie macie ¿adnej mo¿liwoci wytrwaæ jeszcze chocia¿ dziesiêæ godzin? Zastanówcie siê... pomylcie! W ¿adnym wypadku. Uszkodzone s¹ glicerynowe anestezatory... Powietrze ucieka... Widocznie w poszyciu statku powsta³y mikroskopijne otworki... Po chwili profesor doda³: Zosta³o nas dwóch. Jeden le¿y bez przytomnoci. Nie traæcie ducha, profesorze! Jestem zupe³nie spokojny profesor rozemia³ siê. Teraz ju¿ jestem zupe³nie spokojny! Panie Liu... S³ucham pana, profesorze! Jest pan ostatnim cz³owiekiem, z jakim rozmawiam. 138
Profesorze, w tej chwili s³ysz¹ pana na pewno setki ludzi... To wszystko jedno... Pan jest ostatnim, z kim rozmawiam. Za ile tam godzin odnajdziecie nasz statek i nasze cia³a. Proszê i zaklinam was, abycie przekazali wszystkie materia³y zebrane podczas tego rejsu Miêdzynarodowemu Kongresowi Kosmogatorów. Czy pan obiecuje mi to? Obiecujê, profesorze Lloyd! Wszystkich, którzy nas s³uchaj¹, biorê na wiadków. Materia³y wk³adam do teczki... teczki ze skóry krokodyla... o tak. K³adê j¹ na stole w kabinie sterowniczej. S³yszycie mnie? S³yszê pana doskonale, panie profesorze! Doskonale, z góry panu dziêkujê, mister Liu. Mam jeszcze jedn¹ probê. Kiedy wrócicie na Ziemiê... wrócicie na Ziemiê... przez chwilê s³ychaæ by³o tylko spazmatyczny oddech profesora. Przepraszam, mister Liu... Kiedy wróci pan na Ziemiê, na pewno odwiedzi pana moja ¿ona, pani Lloyd, i syn. Proszê przekazaæ im moje ostatnie pozdrowienia i powiedzieæ, ¿e pozostawa³em na posterunku do koñca. Czy mnie pan s³yszy? S³yszê, panie profesorze! To by³oby wszystko... A wiêc ¿egnajcie... ¯egnajcie wszyscy, którzy mnie s³uchaj¹! Wszystkim ¿yczê szczêcia i powodzenia. ¯egnaj profesorze! Schylam przed panem czo³o. Nie potrzeba takich s³ów, mister Liu! Pelengator bêdzie pracowa³ bez przerwy. Tak jest. Luki bêd¹ otwarte. Po chwili milczenia Liu odpowiedzia³ krótko: Tak jest, panie profesorze. Tym razem to ju¿ na pewno wszystko. Good bye! Zapad³o milczenie. Czy nie moglibymy zd¹¿yæ... w ¿aden sposób? spyta³ Bykow, ledwie poruszaj¹c zdrêtwia³ymi wargami. Nikt nie odpowiedzia³. Wszyscy bez s³owa zeszli do saloniku, usiedli w fotelach, staraj¹c siê nie patrzeæ na siebie. Po chwili do³¹czyli siê do nich Jermakow i Krutikow. Bykow z trudem uwiadamia³ sobie, co siê dzieje wokó³ niego. Myli jego uczepi³y siê obrazu us³u¿nie narysowanego wyobrani¹: siwy mê¿czyzna, dusz¹c siê, nie mog¹c z³apaæ tchu, czo³ga siê po korytarzu i po kolei otwiera masywne stalowe drzwi. Przed lukiem wejciowym zastanawia siê przez chwilê, spogl¹da wstecz nieprzytomnym wzrokiem. Na koñcu korytarza 139
widaæ stó³, na którym le¿y teczka ze skóry krokodyla. Mê¿czyzna pociera czo³o rêk¹, ostatni raz g³êboko wci¹ga rozrzedzone powietrze. Aleksieju! Bykow drgn¹³ i podniós³ wzrok. Pochylony nad nim sta³ Jermakow. Idcie do swojej kabiny i postarajcie siê zasn¹æ. Id. Aleksieju, id ju¿. Twarz ci zapad³a... dorzuci³ Dauge. Bykow bez s³owa wsta³ i wyszed³ z saloniku. Przechodz¹c ko³o schodów wiod¹cych do kabiny sterowniczej, us³ysza³, jak Bogdan monotonnie powtarza: Wu szesnacie, wu szesnacie... mówi Hius. Wu szesnacie, wu szesnacie... mówi Hius. W saloniku Jermakow mówi³ pó³g³osem: Zna³em profesora Lloyda. Niedawno z nim rozmawia³em. Dobry astronauta. Nieprzeciêtny uczony... Czeæ jego pamiêci! Trzyma³ siê dzielnie... wyszepta³ Jurkowski. Nagle Dauge zerwa³ siê na równe nogi. Niech to diabli porw¹! Odnoszê wra¿enie, ¿e zamarlimy w jednym miejscu, ¿e wpadlimy w jak¹ przepaæ, ¿e zostalimy zasypani... Tylko bez paniki... zmêczonym g³osem, umiechaj¹c siê, strofowa³ go Jermakow. Nikt nie kwapi³ siê do obiadu. Po chwili pierwszy wsta³ Jermakow, aby pójæ do siebie. Krutikow po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Jurkowskiego i powiedzia³ za¿enowany: Wygl¹da na to, ¿e mia³e racjê, W³odku. Niewa¿ne! odpar³ Jurkowski. Stan¹³em wobec jeszcze jednej zagadki. Wzrok towarzyszy spocz¹³ na nim, jakby domagaj¹c siê natychmiastowej odpowiedzi. Liu powiedzia³, ¿e przed chwil¹ naprawi³ nadajnik. No tak. A przecie¿ s³yszelimy go doskonale przez ca³y czas. Krutikow roztargnionym spojrzeniem popatrzy³ na Jermakowa. Co w tym dziwnego? Tylko to, ¿e Hius w stosunku do Liu znajdowa³ siê na ca³kiem innym namiarze ni¿ statek Lloyda. W¹ska smuga promieni wysy³anych w jednym kierunku nie mog³a dotrzeæ do nas. Dauge chwyci³ siê za g³owê. 140
Mam doæ zagadek! To staje siê nie do zniesienia! Lecz Jermakow i Krutikow natychmiast zabrali Jurkowskiego do kabiny sterowniczej,
Wenus z lotu ptaka Po dwudziestu czterech godzinach ³¹cznoæ zosta³a nawi¹zana równie niespodziewanie, jak nast¹pi³o jej przerwanie. Widocznie Hius min¹³ zaklête miejsca, dziwny obszar przestrzeni majcy nie zbadany jeszcze wp³yw na fale radiowe. W salonie dyskutowano wiele na ten temat i oczywicie wysuniêto kilka hipotez, wród których znalaz³y siê tak¿e ca³kowicie bzdurne. (Dauge sk³onny by³ przypuszczaæ, ¿e wszyscy cz³onkowie za³ogi stali siê ofiarami zbiorowej psychozy). Jurkowski zacz¹³ opracowywaæ hipotezê jakich odbiæ w czwartym wymiarze. Przy pomocy najlepszego matematyka na pok³adzie, Krutikowa, próbowa³ wprowadziæ fizycznie prawid³owe pojêcie punktu przestrzeni, przez który fale radiowe mog¹ przechodziæ tylko w jedn¹ stronê. Jeli chodzi o Bykowa, to czu³ ¿al do przyjació³, ¿e tak spokojnie podeszli do mierci Lloyda. Rozmowy o teoriach i nowych wzorach matematycznych, jakie rozpoczê³y siê ju¿ w dwie godziny po tragedii, której byli wiadkami, uwa¿a³ prawie za blunierstwo. Katastrofa angielskiego planetolotu Star zrobi³a na nim wstrz¹saj¹ce wra¿enie. Oszo³omiony, przybity, wa³êsa³ siê po statku. Do Wenus pozostawa³o jeszcze piêtnacie milionów kilometrów. Lot mia³ siê ku koñcowi. Zbli¿a³a siê najtrudniejsza dla za³ogi chwila, l¹dowanie na gronej planecie. Uda³o siê to zaledwie kilku astronautom. Na Hiusie wszyscy pracowali wytrwale i spokojnie. Próby zrozumienia zagadki zaklêtych miejsc by³y wyrazem ca³kiem naturalnej troski o tych, co kiedy mieli lecieæ ich ladem. Bykow, aby wyraziæ dla nich swój podziw i szacunek, przygotowa³ wspania³y pilaw, tak ¿e Krutikow dwa razy biega³ po repetê, za co dosta³o mu siê od Jermakowa. Gdy tylko ³¹cznoæ z Ziemi¹ zosta³a na nowo nawi¹zana, Jermakow w krótkich s³owach opisa³ ostatnie wydarzenia i przekaza³ treæ rozmowy Lloyda z Liu. Zdenerwowalimy siê porz¹dnie j¹kaj¹c siê z wra¿enia, mówi³ Zajczenko. Wiera odchodzi³a od zmys³ów. A o Starze... 141
Ju¿ wszystko wiemy. Ca³y wiat s³ysza³ tê rozmowê. Liu dotar³ do statku i zabra³ cia³a astronautów i dokumenty. Co siê tam sta³o? Dok³adnie nie wiadomo. Istniej¹ przypuszczenia, ¿e nast¹pi³ wybuch w reaktorze. Czêæ statku, w której by³y silniki, rozniesiona w strzêpy. Liu pokazywa³ nam fotografie... przez telewizjê.xxx Ile osób zginê³o? Liu znalaz³ dwa cia³a, ale Anglicy mówi¹, ¿e na statku by³o omiu astronautów. Czeæ ich pamiêci! Czeæ ich pamiêci! Towarzyszu Jermakow, a jakie jest wasze zdanie, jeli chodzi o przerwê w ³¹cznoci radiowej? Na razie nie mam w tej sprawie wyrobionej opinii. Faktów oczywicie mamy niewiele. Ca³kiem mo¿liwe, ¿e pewn¹ rolê odgrywa tu szybkoæ, z jak¹ leci Hius. Lachow zdaje siê mówi³ o tym. Ca³kiem mo¿liwe... A mo¿e wpadlicie w ob³ok metalowego py³u? Tym niczego nie da siê wyt³umaczyæ, pozostawimy ten problem do rozwi¹zania specjalistom. Co u Krajuchina? Ju¿ ma siê lepiej. Wyrywa³ siê lekarzom, ¿eby tu przyjæ, ale mu nie pozwolili. U nas tu bez przerwy lej¹ deszcze. Pozdrówcie staruszka jak najserdeczniej w imieniu ca³ej za³ogi i ode mnie osobicie. Polecenie przyjêto! weso³o odpowiedzia³ Zajczenko. Zagada³em siê z wami, a tu dla was od dwóch dni le¿y jaka wiadomoæ. Czytajcie, czego zwlekacie? Zaraz, zaraz... Anatolu, wszystko, co mówi³em w ostatniej naszej rozmowie, puæ w niepamiêæ. Najwyraniej starzejê siê i robiê siê coraz bardziej miêkki. K. Co? Ka. Jedna litera. Wystarczy zamiast podpisu. Zrozumiano: Wszystko, co mówi³em, puæ w niepamiêæ. Tak jest: ...puæ w niepamiêæ. Jermakow spojrza³ zezem na Spicyna, który siedzia³ przy tablicy rozdzielczej odwrócony do niego plecami. Zrozumia³em. Istnia³a pewna ró¿nica zdañ. Czy to wszystko, co mielicie dla nas? 142
Wszyciutko, towarzyszu Jermakow. Czy rozk³ad audycji pozostaje ten sam? Tak, taki sam. Do us³yszenia! Podczas obiadu Spicyn poruszy³ nowy temat. Ju¿ czas braæ namiary u Machowa mówi³. Czy nie za wczenie? zdziwi³ siê Jermakow. Mamy jeszcze dziesiêæ godzin. Jeli pozwolicie, wola³bym zacz¹æ namierzaæ siê wczeniej. Lecimy w nowych warunkach, warto mieæ wiêcej danych. Hius zbli¿a siê do Wenus Dauge wyjania³ Bykowowi sens rozmowy. Trzeba teraz obliczyæ tor dolotu do Cio³kowskiego, musimy zbli¿yæ siê do niego. Dotychczas przypuszcza³em, ¿e bêdziemy tylko utrzymywali z nimi... no, z tymi na Cio³kowskim, ³¹cznoæ radiow¹ i wyl¹dujemy na Wenus, omijaj¹c jej sputnik. A jednak musimy porozumieæ siê z Machowem i u³o¿yæ wspó³dzia³anie. Ciekaw jestem, jak d³ugo tam zabawimy! Nie mam pojêcia. Anatolu Borysowiczu, jak d³ugo bêdziemy staæ przy Cio³kowskim? Piêæ, szeæ godzin, nie wiêcej. Przeka¿emy pocztê, ksi¹¿ki, owoce, naradzimy siê i dalej w drogê. Jasne. Przy okazji. Aleksieju, poznasz znacznie lepiej wszystkie wra¿enia zwi¹zane z niewa¿koci¹. Napatrzymy siê... Bykow przypomnia³ sobie niefortunny incydent i nie podnosi³ wzroku. Podejcie Hiusa do Cio³kowskiego zajê³o oko³o trzech godzin i nie nale¿a³o do ³atwych. Pilotom du¿o k³opotów sprawia³ fakt, ¿e p³aszczyzna orbity Cio³kowskiego, po której sputnik kr¹¿y³ wokó³ Wenus w odleg³oci oko³o kilku tysiêcy kilometrów, by³a prawie prostopad³a do p³aszczyzny orbitalnego obrotu planety. Krutikow i Spicyn nie mogli narzekaæ na brak roboty. Problem jednak rozwi¹zali i planetolot po sto¿kowej spirali zbli¿a³ siê do punktu, w którym w oznaczonej chwili mia³ tak¿e znaleæ siê Cio³kowski. Pasa¿erowie spêdzili ten czas w salonie przywi¹zani pasami do foteli i co chwila czuli, ¿e wa¿¹ tyle, co wielkie balony wype³nione wodorem, to znów cia³a ich stawa³y siê ciê¿kie jak o³ów. Bykow odnosi³ wra¿enie, ¿e ko³ysze siê na jakiej gigantycznej 143
hutawce. Kurczowo chwyta³ porêcze, boj¹c siê ulecieæ do sufitu, to otwiera³ usta, usi³uj¹æ z³apaæ nieco powietrza, gdy¿ czu³, ¿e ¿ebra wgniata mu w p³uca niesamowity ciê¿ar. Zmiany natê¿enia przypieszeñ skoñczy³y siê i w pewnej chwili zamiast zwyk³ego przy ko³ysaniu siê na hutawce wzlotu czu³, ¿e zapadaj¹ siê w straszliw¹ przepaæ. Wreszcie z g³onika odezwa³ siê Spicyn: Wszystko w porz¹dku, mo¿ecie odpinaæ pasy. Cio³kowski znajduje siê sto kilometrów od nas, a Wenus ju¿ tylko trzy tysi¹ce kilometrów. Poczekaj. Aleksieju, nie odpinaj siê ostrzeg³ Bykowa Dauge, sam zdejmuj¹c pas bezpieczeñstwa. Razem z Jurkowskim przeci¹gn¹³ przez salonik nylonowe linki, aby mo¿na by³o poruszaæ siê swobodnie i mieæ za co uchwyciæ w razie potrzeby. Robi¹c to, sami chwytali siê wszystkiego, co wpad³o im w rêce, nie tylko porêczy przewidzianych do tego celu, lecz tak¿e przymocowanych do pod³ogi mebli. Linki nylonowe przeci¹gniêto równie¿ i w kabinach. Gdy wszystkie te przygotowania zosta³y zakoñczone, Dauge zwróci³ siê do Bykowa: Teraz mo¿esz uwolniæ siê z uwiêzi... Bykow wsta³ bardzo ostro¿nie, lecz mimo to uniós³ siê nagle w powietrze, zd¹¿y³ uchwyciæ porêcz fotela. Zaczerwieni³ siê, uj¹³ rêk¹ linkê, machn¹³ niezgrabnie nogami i znów stan¹³ na pod³odze. Zupe³ne wariactwo... burcza³ niezadowolony. Wiesz co, Aleksieju, warto by potrudziæ siê i przygotowaæ jaki wspania³y obiadek dla ch³opaków z Cio³kowskiego wchodz¹c do saloniku, mówi³ Krutikow. Zaraz siê wezmê... z wielkim wysi³kiem odpowiedzia³ Bykow. Nawet nie próbuj, Alku! zatrzyma³ go Krutikow. Na razie musisz z³o¿yæ grzecznie r¹czki i niczego nie dotykaæ. Dlaczego? A potrafi³by ugotowaæ co w tych warunkach? Woda przecie¿ nie leci z kranu, tylko lata po kabinach w formie banieczek. Kotlety skacz¹ po patelni jak wciek³e ¿aby i niedosma¿one lataj¹ w powietrzu... Wynurzenia kulinarne kosmogatora przerwa³ doæ silny wstrz¹s. Po zewnêtrznej stronie kad³uba co zgrzytnê³o, a salonik zako³ysa³ siê. Co siê tam wyrabia? mrukn¹³ Dauge. 144
Bykow spojrza³ na Krutikowa. Na czole kosmogatora b³yszcza³y krople potu. Micha³! rozleg³o siê wo³anie Spicyna. Witaj goci. Diab³y weneckie! Dauge odetchn¹³ g³êboko, a Micha³ siêgn¹³ do kieszeni po chusteczkê. Rzeczywicie, diab³y zakl¹³ st³umionym g³osem, z trudem chwytaj¹c oddech. W taki sposób mo¿na unieszczêliwiæ cz³owieka na ca³e ¿ycie... Wsadzi³ chusteczkê do kieszeni i chwytaj¹c za linki, wywlók³ siê dos³ownie za drzwi. Dauge mrucza³ niezadowolony: Prawie za ka¿dym razem dzieje siê tak samo i zawsze serce ucieka mi w piêty, a duszê mam na ramieniu. Przycumowa³a do nas rakietka z Cio³kowskiego. Taka miêdzyplanetarna taksówka. Niepotrzebne popisywanie siê... na pewno przylecia³ Machow z³o¿yæ nam swoje uszanowanie... Poczekaj, Alku, nie odlatuj! Dok¹d ci pieszno? Bykow zrobi³ zbyt gwa³towny ruch i przelecia³ miêdzy linkami. Trzasn¹³ g³ow¹ o sufit i znów wyl¹dowa³ na pod³odze. Dauge pochwyci³ go za nogi. Szarpn¹³ i ustawi³ w pozycji pionowej do pod³ogi. Spokojniej, anio³ku niebiañski, nie trzeba siê denerwowaæ. Czy pamiêtasz wzór m2 dzielone na dwa? Tak, w³anie na dwie po³ówki, w³anie to ciê uratowa³o, bo inaczej rozwali³by swój ³ebek tak¿e na po³ówki. Bykow wtuli³ siê w bezpieczny i przyjazny fotel, postanawiaj¹c twardo, ¿e nie ruszy siê z niego, dopóki nie odlec¹ i przypieszenie znów stworzy pole grawitacyjne. W tej¿e chwili w korytarzu podniós³ siê jaki tumult i radosne powitania, g³one uderzenia d³oni i, zdaje siê, wielkie ca³owanie. Czo³em, przyjaciele! Witajcie, ziemscy ludkowie! hucza³ czyj bas. Witaj, Micha³, co siê z tob¹ dzieje? Chudniesz coraz bardziej! Witaj, ptaszyno! Najprzód ciê uciskam, a potem na³o¿ê grzywnê za naruszanie przepisów ruchu miêdzyplanetarnego! Bogdan! Nie móg³by na chwilê przestaæ? Zaczyna na powa¿nie, zamiast siê cieszyæ. Towarzyszu Jermakow, cieszê siê, ¿e was widzê! Poznajcie siê, towarzysze, mój zastêpca, in¿ynier Grigorij Sztirner. To w³anie on bêdzie bezporednio wspó³pracowa³ z wami. S³ysza³em ju¿, bardzo siê cieszê... 10 – W krainie...
145
Bardzo mi przyjemnie. Sztirner mówi³ oschle i jakim przenikliwym g³osem. Prosimy do salonu zaprasza³ Jermakow. O nie, moi drodzy, nic z tego! Zabieramy pocztê i was wszystkich do nas. Czekalimy tak d³ugo. Wybaczcie, towarzyszu Machow, tym razem ograniczymy siê do rozmowy tu, na pok³adzie Hiusa, a w drodze powrotnej z³o¿ymy wam wizytê. Zapad³o dziwne milczenie. Niepotrzebnie tak powiedzia³ szepn¹³ Dauge, patrz¹c na drzwi rozszerzonymi oczyma. Powtórzy³ dok³adnie s³owa Tachmasiba... Bykow poczu³ siê nieswojo. Wiem, wiem, co macie na myli! znów zacz¹³ Jermakow. Nie nale¿y byæ takim pewnym siebie. Musimy siê pieszyæ. Skoñczy³ i umiechn¹³ siê. Jak uwa¿acie, towarzyszu Jermakow niepewnie odpar³ Machow. Pójdziemy, gdzie sobie ¿yczycie. Proszê wiêc têdy... Gocie weszli pierwsi. Wysoki niedwiedziowaty Machow, a za nim przypominaj¹cy ch³opaczka Sztirner. Obaj byli ubrani w miêkkie wytarte kombinezony z odrzuconymi na plecy he³mami. Sztirner trzyma³ pod pach¹ teczkê. Gdy weszli do salonu, Machow zawo³a³: Witajcie, towarzyszu Dauge! A to na pewno towarzysz Bykow. Prawda? Postêpuj¹c ju¿ zgodnie ze zdobytym dowiadczeniem, Aleksiej nie wypuci³ linki, ciskaj¹c j¹ w lewej rêce, i ostro¿nie podawa³ praw¹ Machowowi i Sztirnerowi. Zasiedli do sto³u. A teraz opowiadajcie, jak stoj¹ sprawy zwracaj¹c siê do Machowa, zacz¹³ Jermakow. Machow odchrz¹kn¹³ g³ono, a Sztirner otworzy³ teczkê. Zaczê³a siê rzeczowa rozmowa. Zdania by³y zwiêz³e i pe³ne treci. Pada³o wiêcej wzorów ni¿ s³ów. Dyskutuj¹cy wodzili palcami po wykresach i tabelach obliczeñ, które przyniós³ zastêpca Machowa. Tematem rozmowy by³o znalezienie jak najlepszego sposobu, aby Hius móg³ wyl¹dowaæ dok³adnie na granicy Uranowej Golkondy i utrzymaæ ³¹cznoæ z Cio³kowskim. Machow i Sztirner oraz towarzysze z dwóch innych sputników Wenus opracowali dok³adny system ³¹cznoci radiowej, który przed³o¿yli dowódcy Hiusa 146
do wykorzystania w celu doprowadzenia statku do punktu po³o¿onego oko³o piêædziesiêciu, stu kilometrów od granicy Golkondy. System nie zosta³ jeszcze wypróbowany w praktyce, ale podczas æwiczeñ doskonale zdawa³ egzamin i wydawa³ siê doæ dobry, aby zapewniæ powodzenie. My musimy teraz wykazaæ siê jak najwiêksz¹ dok³adnoci¹, a wy, towarzysze, uwag¹ i umiejêtnoci¹ manewrowania mówi³ Sztirner. O ile siê dobrze orientujê, to Hius nie jest tak bardzo ograniczony w zdolnoci manewrowej jak zwyk³e rakiety i w ka¿dych warunkach mo¿e dok³adnie lecieæ po namiarach. Moim zdaniem najwa¿niejsza rzecz to skoncentrowanie uwagi. Jeli Hius oderwie siê od promienia radiowego, istnieje mo¿liwoæ, ¿e wyl¹dujecie tysi¹ce kilometrów od ¿¹danego miejsca. Uradzono, ¿e Hius bêdzie lecia³ po promieniu naprowadzaj¹cym i trzyma³ siê na skrzy¿owaniu trzech promieni radiowych, dziêki którym wyl¹duje dok³adnie w wyznaczonym punkcie. Na wysokoci oko³o dziesiêciu lub piêtnastu kilometrów nad powierzchni¹ Wenus impulsy namierników radiowych nikn¹ lub zostaj¹ poch³oniête ca³kowicie przez atmosferê albo te¿ s¹ odbite przez ni¹ w przestrzeñ. Od tej wysokoci planetolot powinien opuszczaæ siê pionowo. Niewykluczone, ¿e zdradziecka atmosfera Wenus mo¿e skrzywiæ promienie radiowe, co z kolei wywo³a³oby powa¿ne komplikacje. Aby temu zapobiec, bêd¹ dzia³aæ kontrolne radiostacje wysy³aj¹ce promienie równoleg³e do podstawowych. Spicyn i Jermakow zapisywali jakie cyfry, porównywali swoje obliczenia z przyniesionymi przez Sztirnera i stwierdzili, ¿e nie maj¹ ¿adnych pytañ. Machow przeszed³ do drugiego punktu rozmowy. Poniewa¿ wedle wszelkiego prawdopodobieñstwa nie uda siê nawi¹zaæ trwa³ej ³¹cznoci radiowej miêdzy Hiusem znajduj¹cym siê na powierzchni Wenus a sputnikami, nale¿a³o zastosowaæ umowne sygna³y optyczne. Zdaniem Machowa niezbêdne by³yby tylko dwa sygna³y, prowiant i woda oraz czêci zapasowe i paliwo. Spisy czêci zapasowych i aparatury przygotowano ju¿ zawczasu. Przywielimy wam przenone wyrzutnie i dwie rakietki atomowe. Jeli, na psa urok, wydarzy siê co... no rozumiecie... co pójdzie niepomylnie i bêdzie wam potrzebna nasza pomoc, skierujecie jedn¹ rakietkê prostopadle w górê. Wybuch nast¹pi na wysokoci oko³o dwustu kilometrów. Oczywicie nie mo¿na wysy³aæ jej w dowolnej chwili. Proszê, tu jest tablica, wed³ug której zorientujecie siê, kiedy mo¿emy zaobserwowaæ wybuch. Nasi obserwatorzy 147
bêd¹ czuwali w wyznaczonych terminach, maj¹c na oku rejon waszego l¹dowiska. I co z tego? spyta³ Jermakow. I... nic. Dowiemy siê, ¿e co nie w porz¹dku, i bêdziemy starali siê wam pomóc. W jaki sposób? Wystrzelimy automatyczne rakiety z niezbêdnymi zapasami awaryjnymi. Rakiety te polec¹ dok³adnie po waszym namiarze. Doskonale! odpowiedzia³ Jermakow. A do czego potrzebna druga rakieta sygnalizacyjna? Wystrzelicie obie rakietki w wypadku, jeli l¹dowanie nie uda³o siê i planetolot jest powa¿nie uszkodzony. Zapanowa³o milczenie. Bardzo mo¿liwe, ¿e wówczas nie bêdzie nikogo, kto móg³by wys³aæ sygna³y zauwa¿y³ Dauge, krzywi¹c siê. Mój pesymizm nie siêga a¿ tak daleko spokojnie, ³agodnie odpar³ Machow. Po zakoñczeniu rozmów Dauge zaproponowa³ Bykowowi: Chod popatrzeæ na piêkn¹ Wenus. Jermakow pozwoli³ zabraæ ciebie na zewn¹trz Hiusa. Po dziesiêciu minutach, ubrani w krêpuj¹ce ruchy pancerze, z przezroczystymi he³mami na g³owach stali w szeciennym kesonie przed w³azem. Dauge zamkn¹³ drzwi na g³ucho, w³¹czy³ pompê i wpatrywa³ siê w manometr umieszczony na cianie. Cienka strza³ka nierównymi skokami polecia³a w dó³. Gdy stanê³a, Dauge odrzuci³ szeroki metalowy pas zamykaj¹cy w³az. Gruby p³at metalu leciutko usun¹³ siê pod jego rêk¹. Bykow oczekiwa³ widoków, o jakich czyta³ setki razy w reporta¿ach, opowiadaniach i powieciach: czarno-fioletowa przepaæ, utkana olepiaj¹co jasnymi punktami gwiazd. Tymczasem okr¹g³y otwór w³azu zajania³ matowym ¿ó³toró¿owawym blaskiem. Planetolot wisia³ nad olbrzymim, ³agodnie owietlonym, mglistym krêgiem. Szarawe cienie leniwie pe³z³y po jasnym pomarañczowym polu, zbli¿a³y siê do siebie, oddala³y, tworzy³y ko³a, to znów rozpada³y siê w niewyrane plamy. Na skrajach kr¹g by³ ciemniejszy, lecz nie mo¿na by³o wyranie zobaczyæ jego brzegów, które w jaki niepojêty sposób, zupe³nie niedostrzegalnie, z fioletowomêtnych tonów przechodzi³y w ca³kowit¹ nieprzeniknion¹ czerñ. Porodku natomiast splata³y siê ró¿owe, ¿ó³te i szare wstêgi, lecz nie zlewa³y siê, a tylko widnia³y wyranie za rudaw¹ mgie³k¹... 148
Wiêc to tak wygl¹da Wenus, najstraszliwsza z planet w Uk³adzie S³onecznym? Bykow natychmiast zorientowa³ siê, ¿e owe wolno pe³zaj¹ce cienie to nic innego jak tylko oddalone o tysi¹ce kilometrów zmiany atmosferyczne, potworne burze o fantastycznych szybkociach, tajfuny, tr¹by i zawirowania, do których nie mo¿na porównaæ nic ze zjawisk spotykanych na Ziemi. Jedna d³uga, szara plama wyci¹gnê³a siê, zrobi³a siê cieñsza, wygiê³a siê i zwinê³a siê w kr¹g... Mo¿na by³o sobie wyobraziæ gigantyczny wir i potworne masy chmur, które pêdzi³y, skrêca³y siê w jej rodku z fantastyczn¹ szybkoci¹. Nie wygl¹da zachêcaj¹co, przypomnia³ sobie Bykow czyje s³owa. Nie móg³ oderwaæ wzroku od tego strasznego i jednoczenie wspania³ego widoku. Tam pod t¹ wrz¹c¹ stale pokryw¹ chmur kryje siê wielki wiat, kryj¹ siê góry i pustynie.... a, byæ mo¿e, oceany i morza. Gdzie tam ukryte le¿¹ skarby, które ma odnaleæ za³oga Hiusa. Tam spoczywaj¹ wraki i szcz¹tki zdalnie sterowanych rakiet, rozbite planetoloty, mogi³y odwa¿nych astronautów... Bykowa opanowa³o przygnêbiaj¹ce uczucie podobne do zabobonnego strachu. Uwiadamia³ sobie, z jak¹ wciek³oci¹ planeta odpiera³a ataki mia³ków, którzy chcieli j¹ podbiæ. Jednak rozum ludzki jest silniejszy od ¿ywio³ów, cz³owiek to rozum i si³a, wsparte uporem. Jeli nawet za³oga Hiusa z³o¿y g³owy w tej bitwie, nie powstrzyma to tych, którzy wyrusz¹ jej ladem. Na janiej¹c¹ tarczê wpe³z³a z lewej strony czarna chmura nierówna, pe³na g³êbokich przepaci i wzniesieñ. Przelatujemy nad nocn¹ czêæ planety zadwiêcza³y w he³mie s³owa Daugego. Hius zanurzy³ siê w ciemny sto¿ek cienia rzucanego przez Wenus. Zapad³ mrok, tylko zarysy planety otacza³a wiec¹ca korona. Wkrótce jednak Bykow zauwa¿y³ na czarnym tle s³abe ró¿owawe b³yski. Co to mo¿e byæ? spyta³. Dauge poruszy³ siê i obserwowa³ z napiêciem. Po chwili Bykow us³ysza³ odpowied: Chyba wulkany. S³ysza³em, ¿e s¹ tam rejony nieprzerwanej dzia³alnoci wulkanicznej. Na razie nikt nie wie o tym nic pewnego. Po prostu przypuszczenie... Przyjaciele opucili keson, gdy znów zbli¿yli siê do strefy dziennej, a Wenus wygl¹da³a jak Ksiê¿yc w nowiu, b³yskaj¹c w¹skim jasnym sierpem. Chcia³bym zobaczyæ Cio³kowskiego zawo³a³ nagle Bykow. Gdzie siê podzia³ nasz sputnik? 149
Nie zobaczymy go st¹d wyjani³ Dauge. Lecimy zwróceni lukami w stronê Wenus. Cio³kowski znajduje siê nad nami. Na razie nie mo¿esz ³aziæ po kad³ubie Hiusa, do tego trzeba mieæ du¿o wprawy. Zobaczysz go w drodze powrotnej. Bykow skojarzy³ s³owa Daugego z jego niedawn¹ reakcj¹ na temat zapowiedzi Jermakowa. Westchn¹³, ale nic nie powiedzia³. W kad³ubie czekano ju¿ na nich. Jermakow zaprasza³ wszystkich na obiad. By³ to pierwszy posi³ek w warunkach niewa¿koci. Bykow wyrazi³ cich¹ nadziejê, ¿e ju¿ wiêcej nie bêdzie jada³ obiadów w tak niemi³ej sytuacji. Astronauci ssali jedzenie przez smoczki po³¹czone z naczyniami elastycznymi rurkami. Kawa³ki chleba i zak¹ski brali z talerzy nakrytych siatkami i za ka¿dym razem zamykali je starannie. Opiekun Malca na pewno cierpia³by g³ód, gdyby nie zaopiekowa³ siê nim siedz¹cy obok Krutikow. Podczas obiadu rozmowa toczy³a siê o ¿yciu na sputniku i o planach wybudowania ca³ej armady Hiusów, o specjalnych kursach i konsultacjach dla studentów pracuj¹cych na sputnikach i studiuj¹cych korespondencyjnie. Machow uskar¿a³ siê na bezmylnoæ zaopatrzeniowców, którzy przys³ali na Cio³kowskiego seriê filmów o technice jazdy na nartach. Sztirner mia³ siê, ¿e kto przywióz³ na Cio³kowskiego myszy i teraz za³oga b³aga o przys³anie kota. To bêdzie niecodzienne widowisko: polowanie kota na myszy w warunkach niewa¿koci.... Mówiono o koncertach wietnego zespo³u indonezyjskiego i wstrz¹saj¹cej symfonii swierd³owszczanina Gada³owa Droga do gwiazd. Nie oby³o siê bez odpowiedniej porcji dowcipów wywo³uj¹cych salwy miechu. Ani s³owem nie wspomniano o zadaniach, jakie czeka³y za³ogê Hiusa. W pewnej chwili Jermakow spojrza³ na zegarek, a Machow natychmiast zorientowa³ siê, o co chodzi, i wsta³. Ju¿ na nas czas, towarzysze! Po¿egnania trwa³y krótko. Astronauci ucisnêli sobie d³onie. Bykow ze zdziwieniem zauwa¿y³, ¿e Machow denerwuje siê do tego stopnia, i¿ blednie i w jego zmienionej twarzy zapadaj¹ siê policzki. Oznaki zdenerwowania wystêpowa³y u Sztirnera mniej widocznie. Nie zapomnijcie odejæ od nas przynajmniej na piêædziesi¹t kilometrów przypomina³ Jermakow bo mo¿emy was porz¹dnie przypiec. Dziêkujemy za ostrze¿enie, ale naprawdê nie martwcie siê o nas wyb¹ka³ Machow. ¯eg... No, to do widzenia! Trzymajcie siê, przyjaciele! 150
Odwróci³ siê i szybko wyszed³ do korytarza, przeci¹gaj¹c siê po lince. Sztirner machn¹³ przyjanie rêk¹ i ruszy³ za nim. Dwiêcznie zatrzasnê³a siê klapa w³azu. Zapad³a cisza. Z tego wszystkiego zapomnielimy opowiedzieæ im o kosmicznym ataku zauwa¿y³ Jurkowski. Jermakow spojrza³ na niego roztargnionym wzrokiem. Nie opowiedzielimy... To nic wa¿nego, proszê szykowaæ siê... Spicyn, idziemy. Bykow szeptem spyta³ Daugego: Micha³ zostaje z nami? Tak. W kabinie sterowniczej nie ma dla niego ¿adnego zajêcia... Dauge potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby odpêdza³ jakie myli. No có¿, zajmujemy swoje miejsca. Micha³ i W³odek siedzieli ju¿ w fotelach i zapinali pasy. Dauge pomóg³ Aleksiejowi przywi¹zaæ siê. Zdj¹³ linki i stan¹³ niezdecydowany. Na co czekasz? krzykn¹³ Jurkowski. Pozosta³o nam dziesiêæ minut oznajmi³ Jermakow przez g³onik. Dauge popiesznie zaj¹³ swój fotel. Znów zapad³o milczenie. Bykow zamkn¹³ oczy i pogr¹¿y³ siê we wspomnieniach. Widzia³ ukochan¹ twarz dziewczyny, czu³ zapach perfum, rozpociera³a siê nad nim ciemna azjatycka noc. To by³o bardzo dawno! Co cisnê³o go za gard³o. Startujemy... Zaczyna siê opuszczanie! rykn¹³ g³onik. Pod³oga saloniku drgnê³a. Oparcie fotela zaczê³o uciskaæ plecy. Uszy rozdziera³ narastaj¹cy ryk reaktora. Machow i Sztirner rozp³aszczyli nosy o okr¹g³e iluminatory kosmicznej taksówki. Patrzyli, jak z Hiusa, przypominaj¹cego czarn¹ meduzê rozpostart¹ na tle wielkiego pomarañczowego dysku Wenus, b³ysnê³y p³omienie. Pocz¹tkowo s³abiutki blask sta³ siê nagle olepiaj¹cy jak fioletowe s³oñce. Po chwili, gdy odwa¿yli siê otworzyæ oczy, Hiusa ju¿ nie by³o. Pozosta³ po nim tylko lekki ob³oczek.
Życie pełne jest niespodzianek Nikt z za³ogi Hiusa nie robi³ sobie nadziei na ³atwe l¹dowanie. Kiedy Jermakow, wyg³aszaj¹c sprawozdanie z lotu i przebiegu wyprawy Tachmasiba, opowiedzia³, jak trudno pilotowaæ 151
rakietê w wenusjañskiej atmosferze, jak potwornej si³y pr¹dy atmosferyczne rzuca³y ni¹ niby piórkiem, jakiego nadludzkiego wysi³ku trzeba by³o, aby utrzymaæ rakietê w pozycji dyszami w dó³. Opisywa³ wichury, lodowe wiry nad rozpalonym do stu stopni terenem. W takich warunkach ca³kowicie zawodzi³y najnowoczeniejsze urz¹dzenia ¿yroskopowe, które w spokojniejszych atmosferach automatycznie utrzymywa³y statek miêdzyplanetarny na kursie i we w³aciwej pozycji, nie pozwalaj¹c na nadmierne rzucanie nim, nie dopuszczaj¹c do przewracania i kozio³kowania. Nawigacja Hiusa opiera³a siê na niezbyt dok³adnych, mog¹cych lada chwila urwaæ siê sygna³ach nadawanych ze sputników. W elektromagnetycznych polach wytwarzanych przez Wenus przestawa³y dzia³aæ radiolokatory ostrzegaj¹ce planetolot przed meteorytami, statek wiêc móg³ siê nadziaæ na ka¿dy wysoko stercz¹cy skalny szczyt nie wy³owiony przez radar. Burze i wiry powietrza wenusjañskiego mog³y znosiæ Hiusa jeszcze bardziej ni¿ zwyk³e rakiety, bo chocia¿ statek ³atwiej dawa³ ustawiaæ siê dyszami w dó³, to jednak nie móg³ pochwaliæ siê op³ywowymi kszta³tami. A mimo to Hius mia³ wiêksze szanse wyl¹dowania w przewidzianym punkcie, gdy¿ zdolnoci manewrowe w p³aszczyznach pionowych mia³ nieporównanie lepsze i móg³ opuszczaæ siê bardzo powoli, dos³ownie centymetr po centymetrze, a tak¿e w razie potrzeby natychmiast nabieraæ wysokoci, aby wybraæ inne l¹dowisko. Pod tym wzglêdem przewy¿sza³ wszystkie dotychczasowe rakiety reaktywne. Jermakow twierdzi³, ¿e Hius jest panem przestrzeni miêdzyplanetarnych, a teraz musia³ tego dowieæ. G³upstwa, wszystko to g³upstwa! mrucza³ Krutikow, sprawdzaj¹c po raz dziesi¹ty, czy trzymaj¹ go pasy bezpieczeñstwa. Wszystko musi pójæ jak z p³atka, jestem tego pewien. Byæ mo¿e potrzêsie nas nieco. Pomylcie tylko, jaki przewrót w historii lotów miêdzyplanetarnych nast¹pi po tym rejsie Hiusa! Owa myl podnios³a dodaje mi otuchy w obliczu czekaj¹cych nas prób górnolotnie, a ¿artobliwie wydeklamowa³ Jurkowski. I bêd¹ ludziska mówiæ: To Krutikow... tak, tak, ten sam, co pierwszy budowa³ l¹dowiska rakiet na Wenus! ¯eby tylko szczêliwie wyl¹dowaæ... wycedzi³ przez zêby Dauge. Micha³ wyszuka³ w kieszeni pust¹ fajkê i zacz¹³ j¹ ssaæ. 152
Rzeczywicie, ¿eby to ju¿ prêdzej by³o po wszystkim! powiedzia³ cicho. A jednak wszystko jest podobne do poprzednich rejsów. Prawda? Prawda! powtórzy³ za nim Dauge. wiêta prawda. Podczas l¹dowania na cichych planetach nie maj¹cych atmosfery samopoczucie bywa³o ca³kiem inne. Dlaczego? z wysi³kiem spyta³ Bykow, zastanawiaj¹c siê jednoczenie, czy inni tak¿e odczuwaj¹ nudnoci i czy krêci siê im w g³owach. Dlatego, mój drogi, ¿e maj¹c takich pilotów, jak Jermakow i Spicyn, mo¿na przy l¹dowaniach i startach spaæ, czytaæ czy graæ w szachy. Widocznie jednak wszêdzie, tylko nie na Wenus. Tak z g³êbokim westchnieniem doda³ Krutikow tylko nie tu na Wenus. Ju¿ mam doæ waszego glêdzenia hukn¹³ Jurkowski. Czego jêczycie? Zachowajcie swoje prze¿ycia dla siebie. Bierzcie przyk³ad z Bykowa, zzielenia³, ale trzyma siê i nic nie gada. Lepiej zapiewajmy! G³onik przekaza³ im pe³en napiêcia g³os Jermakowa. Uwaga! Pod³oga zako³ysa³a siê i zaczê³a stawaæ dêba. Z tego, co siê dzia³o przez nastêpne trzy godziny, w pamiêci Bykowa pozosta³y tylko strzêpy urywkowych wra¿eñ. Póniej nie potrafi³ nawet ustaliæ ich kolejnoci. Zdawa³o siê mu, ¿e Jurkowski dotar³ do Daugego, któremu g³owa opad³a na piersi, i poda³ mu tlen z butli. Pamiêta³, jak Spicyn zmienionym nie do poznania g³osem zawiadomi³ ich, ¿e Jermakow rozbi³ sobie g³owê. By³o to chyba po tym, jak pas, którym Bykow by³ przywi¹zany do fotela, pêk³ niczym sparcia³y sznurek. Nie pamiêta na pewno, co by³o dalej. Jakie niesamowite si³y igra³y Hiusem, tak ¿e przypomnia³ sobie próbn¹ jazdê w Malcu, jak ¿aba w pi³ce futbolowej. Zdaje siê, ¿e myl ta zawita³a mu w g³owie dopiero wtedy, gdy lecia³ z kawa³kiem pasa w rêku i wyr¿n¹³ plecami o przeciwleg³¹ cianê salonu. Elastyczne obicie ciany odrzuci³o go i zapewne straci³ wtedy przytomnoæ, bo obudzi³ siê ju¿ mocno przykrêpowany do fotela. Nie pamiêta³ tak¿e, w jaki sposób miêdzy jego kolanami zosta³ umocowany zbiorniczek z aktywnym ozonem, ani momentu, kiedy Jurkowski zwis³ na swoich pasach zalany krwi¹... W jednej chwili poczu³, ¿e Micha³ potrz¹sa go za ramiê i wrzeszczy mu co do ucha... Wszystkie te obrazy miga³y w mylach przes³oniête 153
¿ó³to-zielon¹ mgie³k¹, rozdzielane okresami ciemnoci, kiedy traci³ przytomnoæ. Sufit ucieka³ gdzie w bok, to znów b³yskawicznie wraca³ na swoje miejsce, po czym pod³oga zaczyna³a unosiæ siê, pr¹c na stopy. Statek ani na chwilê nie pozostawa³ w spokoju, ale gdy ko³ysa³ siê nieco ³agodniej, Bykow odchyla³ g³owê do ty³u i otwieraj¹c usta, robi³ g³êbokie wdechy. Planetolot znów zaczyna³ swój opêtañczy taniec i wiat przewraca³ siê od pocz¹tku. Reaktory nie rycza³y ju¿, lecz tylko szumia³y dyskretnie, nie zag³uszaj¹c jêków i rzucanych co chwila dowcipów. Zahartowane wilki kosmiczne mimo wszystko ¿artowa³y. Bykow jednak nie zapamiêta³ ani jednego powiedzonka. Zbyt absorbowa³y go w³asne prze¿ycia i doznania, które wynika³y z przekonania, ¿e ka¿dy nastêpny skok Hiusa ostatecznie wytarmosi z niego resztki ducha. Czasem próbowa³ sobie wyobraziæ pilotów znajduj¹cych siê w kabinie sterowniczej. Ponure by³y to obrazy. Widzia³ ich okaleczonych, przybory i aparaty rozbite, a planetolot spadaj¹cy na ostre ska³y Wenus. Prawdopodobnie Hius wpad³ w jaki potê¿ny pr¹d atmosferyczny, a nie maj¹c dostatecznej szybkoci wytraconej przed l¹dowaniem, zosta³ uniesiony daleko od miejsca przewidzianego w planie. Prawdopodobnie Jermakow i Spicyn czynili szalone wysi³ki, aby utrzymaæ go w granicach namiarów. Jak póniej opowiada³ Spicyn, jeszcze ani razu w ca³ej karierze nie l¹dowa³ w tak trudnych warunkach. Nagle zapanowa³a cisza. Ca³kowity, niczym nie zak³ócany spokój... Nie s³ychaæ by³o ani jednego dwiêku, nie czu³o siê najmniejszej wibracji. Ludzie odczuli tê ciszê jak uderzenie pioruna. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e stan¹³ nawet czas. Przed oczyma jeszcze miga³y mu ró¿nobarwne plamy, po ciele sp³ywa³y strugi potu, dr¿a³y rêce i nogi. Opanowa³a go obezw³adniaj¹ca apatia. Poczu³ nieprzemo¿n¹ potrzebê snu. Pragn¹³ jednego, wyprostowaæ nogi i spaæ, spaæ... Przez zmru¿one powieki zobaczy³, jak Jurkowski porusza³ siê i po chwili wsta³, zrobi³ kilka niepewnych kroków, otar³ d³oni¹ twarz i ze zdziwieniem patrzy³ na umazane krwi¹ palce. Co ci siê sta³o? cicho zapyta³ Dauge. Nnnic taakiego j¹kaj¹c siê, odpowiedzia³ Jurkowski. Zdaje siê, ¿e to z nosa... Straszliwie bol¹ mnie oczy. Mogê was zapewniæ, ¿e to by³o prawdziwe trzêsienie... ³api¹c powietrze otwartymi ustami, mówi³ Krutikow. Jurkowski podniós³ rêce, zrobi³ kilka gimnastycznych ruchów i nagle zamar³. 154
Towarzysze! Jestemy na Wenus! wrzasn¹³. Jestemy na Wenus... i ¿yjemy! Hius stoi ca³y, w jednym kawa³ku! Niech to diabli. Dauge, wstawaj! Czy rozumiesz? Jestemy na Wenus! Nie mów hop pohamowa³ jego entuzjazm Dauge. Zdaje siê, ¿e Jermakow mia³ osobist¹ awariê... Ja te¿ s³ysza³em, co mówi³ Bogdan dorzuci³ Krutikow. Chodmy! Ruszyli do kabiny sterowniczej, lecz zanim doszli do drzwi, ukaza³ siê w nich Jermakow. Blady, ociekaj¹cy potem, z g³ow¹ obanda¿owan¹ nie¿nobia³¹ elastyczn¹ opask¹. Wszyscy ¿ywi? spyta³, obrzucaj¹c zebranych zmêczonym spojrzeniem. Wszyscy odpowiedzia³ Dauge. Gratulujê szczêliwego l¹dowania! Po kolei ciska³ d³onie za³ogi. Co siê dzieje z Bogdanem? zaniepokoi³ siê Micha³. pi. Hm... Le¿y jak zabity. Co siê dziwiæ? umiechn¹³ siê Krutikow. Przesz³o trzy godziny takiej zabawy... Sam ledwie trzymam siê na nogach. Ciekawe, co z Malcem? Czy nie zerwa³ siê z uwiêzi? niespodziewanie zapyta³ Bykow. Wyjdziemy sprawdziæ? bez entuzjazmu spyta³ Jurkowski. Nie. Jermakow jeszcze raz przyjrza³ siê ka¿demu po kolei i powtórzy³: Nie. Absolutnie nie. Odpocznijcie, zajmijcie siê trochê doprowadzeniem samych siebie do porz¹dku, o wychodzeniu bêdziemy rozmawiaæ za jakie cztery godziny, kiedy otrzymamy wszystkie dane z zewnêtrznego laboratorium. W³¹czcie jonizatory, wyk¹pcie siê i spaæ! Nie zaszkodzi³oby co przek¹siæ... zmartwiony takimi rozkazami b¹kn¹³ Krutikow. ... i wypiæ kieliszek koniaku pomyla³ Bykow. To ju¿, jak kto woli. Ja osobicie skaczê do wanny, a stamt¹d prosto do ³ó¿ka. Aleksieju, pomó¿cie Bogdanowi, zaprowadcie go do jego kabiny. Dobrze? Oczywicie, towarzyszu Jermakow. Nie. To nie to, co sobie wyobra¿a³ Bykow. Sprawy uk³ada³y siê prociej i lepiej. Po przesz³o pó³ godzinie, wygrzany w k¹pieli 155
i zaczerwieniony jeszcze bardziej ni¿ zwykle, wsun¹³ siê miêdzy przecierad³a. Znów stan¹³ mu przed oczyma domek w Aszchabadzie... Umiechn¹³ siê po dzieciêcemu szczêliwy i zasn¹³. Jak zwykle obudzi³ go Dauge. Chuda twarz Grigorija wydawa³a siê jeszcze bardziej poci¹g³a, czarne oczy zapad³y g³êbiej i b³yszcza³y jak w gor¹czce. Ubieraj siê, Aleksieju. Wk³adaj speckombinezon i przychod do salonu mówi³ zachrypniêtym g³osem. Za chwilê wychodzimy na zewn¹trz. Wychodzimy na zewn¹trz! Jak b³yskawica przemknê³a myl, ¿e oto on znajduje siê na planecie, z któr¹ w walce zginê³o tylu mia³ków. Teraz zacznie siê wykonywanie zasadniczego zadania, jakie ich tu sprowadzi³o. Ubiera³ siê popiesznie. Wyci¹gn¹³ ze schowka speckombinezon i wcisn¹³ siê w niego. W salonie czekali ju¿ wszyscy cz³onkowie za³ogi Hiusa. Stali wokó³ sto³u. Spektrolitowe he³my mieli odrzucone na plecy. Milczeli. Szeroko otwarte oczy Jermakowa wieci³y siê jak u kota. Micha³ ssa³ swoj¹ fajeczkê. Podaæ kawy? zwróci³ siê do wszystkich od razu Bykow. Mylê, ¿e lepiej potem robi¹c marsa, odpowiedzia³ Jurkowski. Nie ma co zwlekaæ, ruszajmy lepiej. Rzecz niebywa³a! Minê³o piêæ godzin od chwili l¹dowania, a my jeszcze nie otworzylimy w³azów! Chodmy jako zwyczajnie zaproponowa³ Jermakow. Czy zabraæ broñ? Bykow rzuci³ na dowódcê pytaj¹ce spojrzenie. Jermakow skin¹³ na znak zgody. Wszyscy ruszyli na korytarz do wyjcia, a Bykow popêdzi³ na górê do magazynu. Po chwili do³¹czy³ do towarzyszy z automatem przewieszonym przez pier i dwoma granatami za pasem. Aleksiej zdobywca! za¿artowa³ Spicyn. Jurkowski jeszcze bardziej siê skrzywi³. St³oczyli siê w komorze przejciowej, przed zewnêtrzn¹ pokryw¹ w³azu. Bogdan zamkn¹³ szczelne drzwi. Za³o¿yæ he³my! pad³ rozkaz Jermakowa. Od tej chwili Bykow nie widzia³ twarzy towarzyszy i zrobi³o siê mu nieprzyjemnie. Zaszumia³a pompa. Drgnê³a strza³ka manometru. Jermakow opar³ d³oñ na dwigni otwieraj¹cej drzwi. Odsunê³a siê ciê¿ka stalowa p³yta. Pokrywa w³azu drgnê³a i pod nogi chlusnê³a ohydna, t³usta szaro¿ó³ta ma. Masa ta by³a gêsta i lepka, lecz 156
p³ynê³a lekko. Na jej bulgocz¹cej powierzchni zadrga³o wiat³o reflektora. Efekt by³ tak nieoczekiwany, ¿e przez kilka sekund nikt nie ruszy³ siê z miejsca. Jurkowski ze zd³awionym w gardle okrzykiem rzuci³ siê do pokrywy. Jednak Bykow wyprzedzi³ go o u³amek sekundy. Chwyci³ za brzeg pokrywy i nacisn¹³ j¹ z ca³ej si³y. Nogi lizga³y siê w mazi. In¿ynier upad³ na kolana. Lecz Jurkowski i Dauge przytrzymali go i pomogli napieraæ na pokrywê. Inni nie czekali na wyniki wysi³ków przyjació³, lecz tak¿e wziêli siê do pomocy. Metalowa p³yta drgnê³a i z mlaszcz¹cym dwiêkiem powróci³a na swoje miejsce. Jermakow nacisn¹³ dwigniê zasuwy. Astronauci wyprostowali zgiête z wysi³ku karki. Pod nogami parowa³a, rozlewa³a siê mêtna masa. Bykow podniós³ automat, otar³ kolbê rêkawem i zajrza³ do lufy. Dopiero wtedy starannie wytar³ kolana. O ile mog³em siê zorientowaæ odezwa³ siê Dauge to ani trochê nie przypomina piasku! Ja te¿ mogê stwierdziæ, ¿e to nie przypomina pustyni popar³ go Jurkowski i doda³ po chwili ...chocia¿ nie jestem w tych sprawach specjalist¹. Jermakow przykucn¹³ i przygl¹da³ siê b³otnistej ka³u¿y. Jeli mam mówiæ powa¿nie, to po prostu Hius wyl¹dowa³ w bagnisku. I wlaz³ po uszy w b³oto przytakn¹³ Jurkowski. Ale gdzie s¹ pustynie? ¯ycie pe³ne jest niespodzianek filozoficznie podsumowa³ Krutikow. Oto, jak Sztirner przys³u¿y³ siê nam swoimi namiarami! A co winien jest Sztirner? Jeli Hius ca³kowicie pogr¹¿y³ siê w to trzêsawisko... zacz¹³ Bogdan. Przerwa³ mu zniecierpliwiony Jurkowski. Wyjdziemy przez górny w³az i zobaczymy, co siê tam dzieje. To bêdzie najprostsze. Wyszli z komory przejciowej i zostawiaj¹c na linoleum rdzawe lady, wdrapali siê do w¹skiego korytarza przed w³azem towarowym. B³oto na Wenus, pomylcie tylko, co za niespodzianka wydziwia³ Krutikow. Górny w³az otwierali, zachowuj¹c jak najwiêksz¹ ostro¿noæ, aby móc zatrzasn¹æ go w jednej chwili. Nie sta³o siê jednak nic 157
strasznego. Cichy wist wpadaj¹cej do komory atmosfery wenusjañskiej zamilk³ natychmiast. Hura! cicho i spokojnie powiedzia³ Jurkowski. Wszystko w porz¹dku. Mo¿na otwieraæ. Odrzucona pokrywa zadwiêcza³a o kad³ub. Stoj¹cy przy w³azie Jermakow wychyli³ siê i wysun¹³ siê na zewn¹trz. Za jego plecami st³oczyli siê Jurkowski i Krutikow. Dauge przecisn¹³ siê miêdzy nimi, wydaj¹c jaki niezrozumia³y dwiêk. Po wyjciu z w³azu przez chwilê nie widzieli nic a nic. Ca³y wiat otula³a nieprzenikniona ¿ó³tawa mg³a. Poni¿ej, nie dalej ni¿ pó³tora metra, mêtnie b³yska³a powierzchnia trzêsawiska. Dolatywa³y jakie niezrozumia³e odg³osy, przypominaj¹ce st³umiony kaszel czy te¿ bulgotanie. Astronauci d³ugo nie mogli oderwaæ siê od widoku mêtnych bia³awych fal unosz¹cej siê nad bagniskiem pary. Chwilami odnosili wra¿enie, ¿e przed nimi majacz¹ jakie cienie, ukazuj¹ siê jakie straszyd³a, lecz nap³ynê³y nowe fale mg³y i wszystko zniknê³o. Doæ oznajmi³ Jermakow. Ju¿ mi siê w oczach m¹ci. Musimy u¿yæ podczerwonych promieni. Wyprostowa³ siê i spojrza³ do góry. Zdaje siê, ¿e Malec siedzi na swoim miejscu. Porz¹dnie wpadlimy pomrukiwa³ Spicyn, le¿¹c na brzuchu i rozgl¹daj¹c siê we wszystkich kierunkach. Piercienie reaktorów wcisnê³y siê w b³ocko do koñca. Nic nie szkodzi. Rozejrzymy siê nieco i spróbujemy wyrwaæ siê z topieli. A co bêdzie, jeli kad³ub zapadnie siê jeszcze g³êbiej? Promienie podczerwone nic nie pokaza³y. Na ekranie k³êbi³y siê liczne cienie, grunt wydawa³ siê mieæ ró¿n¹ konsystencjê; miejscami by³ sypki, w innych miejscach jakby ubity, to znów grz¹ski. Wyjdmy i przyjrzyjmy siê z bliska, co to za licho zaproponowa³ Jurkowski. Ju¿ szykowa³ siê do skoku, lecz Bykow chwyci³ go za ramiê. O co chodzi? zirytowanym tonem spyta³ geolog. ,,¯ycie pe³ne jest niespodzianek odpar³ Bykow. Tym razem ja pójdê pierwszy. Niby dlaczego? Bykow podniós³ automat. Przestañcie udawaæ lorda Rockstona! Jurkowski strz¹sn¹³ rêkê Aleksieja. 158
Bykow ma racjê wtr¹ci³ siê Jermakow. Przepraszam, W³odku, przepuæcie mnie. Nic nie rozumiem... Proszê przepuciæ mnie i Bykowa. Wracamy za trzy minuty. Wszyscy wiedzieli, ¿e dowódca nie powinien opuszczaæ statku po l¹dowaniu w nieznanym miejscu. Jednoczenie wszyscy rozumieli Jermakowa. Jurkowski odsun¹³ siê na bok. Bykow wprawnym ruchem przygotowa³ automat i skoczy³ za Jermakowem. Po kolana zag³êbi³ siê w rzadk¹ masê.
159
160
Część 3
Na granicy Uranowej Golkondy
11 – W krainie...
161
162
W bagnisku Bagnisko na Wenus... Wyda³o siê to astronautom ca³kowitym absurdem. Znacznie wiêksz¹ niedorzecznoci¹ ni¿, dajmy na to, palmowe gaje na Ksiê¿ycu czy stada krów na go³ych ska³ach asteroidów. Mleczna mg³a zamiast ognistego nieba i rzadkie b³ocko zamiast suchego, gor¹cego jak ogieñ piasku. Wywraca³o to na nice stare i dawno ustalone pojêcia, bêd¹c jednoczenie odkryciem wielkiej wagi. Jednak niespodzianka komplikowa³a sytuacjê. Nic przecie¿ nie przeszkadza tak bardzo w powa¿nej pracy jak niespodzianki. Nawet odwa¿ny kierowca, który na swych wozach terenowych przemierzy³ pustyniê Gobi, cz³owiek, który nie mia³ wielkiego dowiadczenia w naukach teoretycznych tycz¹cych siê Wenus i przez to nie wyobra¿aj¹cy sobie tej planety, nie maj¹cy ¿adnego wyrobionego o niej zdania, by³ ca³kowicie zaskoczony i straci³ nieco na minie. To, co zobaczy³ przez otwarty w³az Hiusa, w ¿aden sposób nie kojarzy³o siê z jego zadaniami jako przewodnika, specjalisty od pustyñ. Jeli chodzi o innych cz³onków za³ogi, to rzecz jasna, ¿e spodziewali siê zastaæ powierzchniê Wenus ca³kiem inn¹, i w³anie dlatego obawy ich by³y znacznie powa¿niejsze. A przecie¿ zarówno piloci, jak i geologowie zawsze byli przygotowani na wszelkiego rodzaju niespodzianki i trudnoci. Ka¿dy z nich zdawa³ sobie sprawê, ¿e bior¹c pod uwagê szybkoæ Hiusa, mogli wyl¹dowaæ o tysi¹ce kilometrów od wyznaczonego punktu na granicy Golkondy. Mogli opaæ na góry, przekozio³kowaæ, wreszcie rozbiæ siê 163
o ska³y. Tego rodzaju komplikacje by³y jednak¿e brane pod uwagê, chocia¿ wiadomo, ¿e grozi³y mierci¹. Przy wykonywaniu wielkich zadañ zawsze istnieje ryzyko lubi³ mawiaæ Krajuchin a ci, co bardzo boj¹ siê mierci, nie nadaj¹ siê do naszego towarzystwa. Ale ¿eby znaleæ bagnisko na Wenus?! Pomimo du¿ego dowiadczenia i wytrzyma³oci nerwowej astronauci z trudem potrafili taiæ przed towarzyszami w³asny niepokój. Ka¿dy z nich wiedzia³, ¿e losy wyprawy zale¿¹ w tej chwili od ca³ego ³añcucha nie znanych jeszcze czynników. Ka¿dy zadawa³ sobie coraz to inne, trudne pytania. Jaki obszar zajmuje bagnisko? Jaki jest jego charakter i struktura? Czy Malec bêdzie móg³ poruszaæ siê po jego powierzchni? Czy Hius nara¿ony jest na niebezpieczeñstwo ca³kowitego pogr¹¿enia siê w lepk¹ ma? Czy mo¿na bêdzie zaryzykowaæ i oderwaæ planetolot od gruntu, aby wyl¹dowaæ w innym miejscu? Tu¿ przed startem Dauge powiedzia³ Krajuchinowi: Abymy tylko wyl¹dowali szczêliwie, a tam pójdziemy dalej, chocia¿by przez samo piek³o. Ka¿dy by³ przygotowany przedzieraæ siê przez piek³o, lecz czy mo¿na by³o przypuszczaæ, ¿e bêdzie ono przedstawiaæ siê jako bulgocz¹ca, mêtna i dziwna masa? Dla Bykowa niespodzianka by³a tylko przygod¹. Jego brak dowiadczenia w sprawach astronautycznych, g³êboka wiara w cudowne w³aciwoci i mo¿liwoci Hiusa, a przede wszystkim w swoich towarzyszy spowodowa³y, ¿e by³ ca³kiem spokojny. Fakt, ¿e Jermakow stan¹³ po jego stronie w maleñkim sporze z Jurkowskim, po³echta³ jego pró¿noæ. Z trudem wyci¹gaj¹c z b³ota nogi, zrobi³ kilka kroków za dowódc¹, który nagle zatrzyma³ siê i zacz¹³ nas³uchiwaæ. Otacza³ ich nieprzenikniony ¿ó³tawy mrok. Widzieli jedynie maleñk¹ przestrzeñ bezporednio ko³o siebie, lecz za to s³yszeli wiele. Niewidzialne przestrzenie bagniska rozbrzmiewa³y dziwnymi g³osami. S³ychaæ by³o ochryp³e westchnienia, kaszel, chrz¹kania. Gdzie z daleka dolatywa³y przyt³umione jêki, to wybucha³ basowy ryk, któremu wtórowa³o przeci¹g³e buczenie. Bardzo mo¿liwe, ¿e dwiêki te powstawa³y w samym bagnisku, lecz Bykow wyobrazi³ sobie tysi¹ce fantastycznych potworów, ukrywaj¹cych siê za kurtyn¹ mgie³, i szybko namaca³ rêk¹ wsuniête za pas granaty. Jak opowiem to wszystko swoim kompanom z ekspedycji gobijskiej, to i tak nie uwierz¹ pomyla³. Opanowa³o go nieprzyjemne uczucie samotnoci. Obejrza³ siê na 164
potê¿ny kszta³t Hiusa, chwyci³ porêczniej automat i szybko wysun¹³ siê przed Jermakowa. Niespodziewanie zatyka³ licznik promieniowania. Nie wykazuje wiêcej ni¿ jedn¹ tysiêczn¹ rentgena uspokoi³ siê natychmiast. W tej samej chwili nast¹pi³ nog¹ na co twardego. Nachyli³ siê i zacz¹³ macaæ przed sob¹ woln¹ rêk¹, z t³ustej rdzawej mazi stercza³y jakie kanciaste bry³y oblepione b³otem. Cocie znaleli? zawo³a³ Jermakow. Na razie nic nadzwyczajnego. Mam pod nogami co w rodzaju kamieni czy od³amków... Potykaj¹c siê, ruszy³ przez teren pokryty twardymi przedmiotami. Bardzo wsysa bagnisko? Nie bardzo! odpowiedzia³ Aleksiej i wpad³ po pas. ,,¯eby tylko nie uton¹æ przypadkiem mignê³o mu w mylach. Lufa automatu uderzy³a o co twardego. Bykow popatrzy³ zdumiony. Przed nim ci¹gnê³a siê szara p³aszczyzna otoczona b³yszcz¹cym jak polewa brze¿kiem. Towarzyszu Jermakow! zawo³a³. S³ucham! Mam przed sob¹ asfaltowe bagnisko. Nic nie rozumiem. Ju¿ idê! Powiadam, ¿e bagnisko pokryte jest dalej asfaltem! Co pleciesz, Aleksieju? dolecia³ z daleka g³os Daugego, który z reszt¹ za³ogi sta³ na kad³ubie Hiusa i ws³uchiwa³ siê w ka¿de s³owo zwiadowców. Wygl¹da jak prawdziwy asfalt czy takyr*, jaki znam z naszych pustyñ! Bykow zarzuci³ automat na ramiê i uchwyciwszy rêkoma za brzeg platformy, z g³onym mlaniêciem wyrwa³ siê z bagniska. Licznik promieniowania o¿ywi³ siê. Prawdziwy asfalt, towarzyszu Jermakow! Mo¿e to ju¿ brzeg... Nie wiem... ale chyba nie... to tylko skorupa na bagnisku. Jermakow sta³ ju¿ przy nim i bada³ gruboæ skorupy. Nie grubsza ni¿ na trzydzieci, trzydzieci piêæ centymetrów powiedzia³. * Takyr rodzaj naturalnego klepiska z gliniastych i³ów spotykany na pustyniach Azji rodkowej.
165
Ju¿ wiem, co to jest! wo³a³ Krutikow. Hius opada³ na fotoreaktorze... Niech to diabli... zakl¹³ Jurkowski. Ca³kiem jasne... p³omieñ stopi³ powierzchniê, a Hius pokruszy³ swym ciê¿arem piêknie przygotowan¹ p³ytê l¹dowiska odkrzykn¹³ Jermakow. Nie mniejsza od Placu Czerwonego w Moskwie... medytowa³ Bykow tylko straszliwie popêkana. Malec przejedzie? Malec wszêdzie przejdzie! Ja ju¿ wracam... Za³oga mo¿e wychodziæ. Jurkowski i Spicyn, do³¹czcie do Bykowa. Tak jest! Naprzód, zwyciêzcy kosmosu! ¿artobliwie zanuci³ Jurkowski. Uwa¿aj, Bogdan! A ja? jak ura¿one dziecko zawo³a³ Dauge. Przeprowadzimy razem analizê gruntu i atmosfery! To co innego! Towarzyszu Krutikow, spróbujcie rozpoznaæ teren za pomoc¹ radaru. Jermakow wydawa³ polecenia, otrzepuj¹c siê z b³ota przed w³azem. Towarzysz Bykow ju¿ na was czeka zwróci³ siê do Jurkowskiego i Spicyna. On jest dowódc¹ grupy rozpoznawczej. Nie wypuszczaæ siê za daleko. Tak jest! odkrzykn¹³ Bykow. Ma racjê myla³. Nie warto b³¹dziæ na lepo po pas czy po szyjê w b³ocie! Mamy do takich wycieczek »Malca« z odpowiednimi podczerwonymi reflektorami. Ale, ale, przecie¿ trzeba zdj¹æ mój wózek. Gdzie w pobli¿u siarczycie kl¹³ Jurkowski. Bogdan pokrzykiwa³ st³umionym g³osem: W prawo. W³odku, jeszcze bardziej w prawo. Bykow s³ysza³ ka¿dy krok, któremu akompaniowa³o ohydne mlaskanie bagniska, z mg³y wy³oni³y siê wreszcie sylwetki towarzyszy. Gdzie jestecie? A bodaj to diabli, nic nie widaæ. Nie po¿ar³y ciê jeszcze miejscowe potwory? Bóg zachowa³! odburkn¹³ Aleksiej, pomagaj¹c kolegom wydostaæ siê na platformê. Jurkowskl tupn¹³, aby sprawdziæ wytrzyma³oæ asfaltu. Bogdan, wycieraj¹c d³oni¹ przedni¹ czêæ zab³oconego he³mu, kl¹³: To idiotyzm! 166
Co? Nazwaæ takie paskudztwo imieniem bogini mi³oci! Jurkowski rozemia³ siê. Wolniutko posuwali siê po p³ycie, przeskakuj¹c przez ziej¹ce par¹ szczeliny. Bogdan, slyszysz...? odezwa³ siê Bykow. B³oto promieniuje. Ka¿dy s³yszy! Nasze liczniki s¹ bardzo czu³e. Wszystko, co znajdowa³o siê pod reaktorem, musi promieniowaæ pouczaj¹cym tonem wtr¹ci³ Jurkowski. Uwaga! Aleksiej podniós³ rêkê. Stanêli. Dalekie odg³osy rozmowy na Hiusie ledwo dociera³y przez ustawiczne szmery i trzaski w s³uchawkach. Jak daleko odeszlimy od naszych? spyta³ Spicyn. Nie wiêcej ni¿ siedemdziesi¹t metrów natychmiast odpowiedzia³ Bykow. To znaczy, nasze radiotelefony maj¹ zasiêg niewiele wiêkszy. Niezbyt wielki dorzuci³ Jurkowski. Zapewne przeszkadza jonizacja. Ruszyli dalej. Niesamowite dwiêki, chrz¹kania i ryk rozlega³y siê coraz bli¿ej. Gdzie od prawej dolecia³o gromkie chrapanie. ...ryknê³y spi¿e... mrukn¹³ Jurkowski. Proszê, ju¿ koniec! Czego? Naszego asfaltu! Skraj olbrzymiego placka upieczonego z b³ota ogniem fotoreaktora ³agodnym pó³kolem zapada³ siê w bagnisku. We mgle ko³ysa³y siê widmowe sylwetki szarawych rolin. Wyrasta³y z b³ota nie dalej ni¿ dziesiêæ kroków od astronautów, lecz przes³oniête ruchomymi falami mg³y widnia³y podobne do niesamowitych sylwetek. Nie mo¿na by³o rozró¿niæ ¿adnych szczegó³ów. Wenusjañski las szepn¹³ Jurkowski tak dziwnyn tonem, ¿e Bykow mimo woli obejrza³ siê w jego stronê. Chocia¿ wenusjañski, ale moim zdaniem... ohydny! wyrazi³ swoj¹ opiniê Bogdan. Milcza³by! oburzy³ siê Jurkowski. Pleciesz g³upstwa! Przecie¿ to nowe, nie znane jeszcze formy ¿ycia... a my... w³anie my je odkrylimy! Uwaga, cicho zawo³a³ Bykow. Macie, o ile siê nie mylê, jeszcze jedn¹ formê tego ¿ycia. Na skraju p³yty ukaza³a siê powoli rozszerzaj¹ca siê plama. Gdzie? Jurkowski spojrza³ we wskazanym kierunku. 167
Plama zniknê³a równie niespodziewanie, jak siê pojawi³a. Zdawa³o mi siê... uspokoi³ go Bykow. S³uchajcie! Tu¿ obok nas! O tam... Spicyn pokaza³ rêk¹ gdzie w prawo. Tak, w³anie tam szepta³ Bykow. A wiêc nie omyli³em siê. Wyci¹gn¹³ zza pasa granat i rozgl¹da³ siê bacznie. Czy du¿e? Du¿e! Znów co ryknê³o. Tym razem ca³kiem blisko. ¯adne stworzenie na Ziemi nie wydawa³o tak przejmuj¹cego g³osu, podobnego do mechanicznego wycia syreny, a jednak przera¿aj¹cego. Ale¿ ryczy... szepn¹³ Bykow. Podejdmy bli¿ej zaproponowa³ Jurkowski, nieco schrypniêtym g³osem. ¯eby to by³o na Marsie! To jest cudowna i porz¹dna planeta! Po prostu sanatorium! Niepotrzebna brawura. Moim zdaniem nie ma co chodziæ, gdzie nie trzeba spokojnie odpowiedzia³ Spicyn. Bykow milcza³. Jurkowski zdecydowanie ruszy³ naprzód. Jak boicie siê, to ja sam rzuci³ wyzywaj¹co. Zdarzenia potoczy³y siê b³yskawicznie. Na asfalt spad³ jaki miêkki kszta³t, jakby kto rzuci³ wór z mokr¹ bielizn¹. Kulista ciemna masa sunê³a na ludzi. Jurkowski krzykn¹³ i przewróci³ siê w bagnisko. Spicyn cofn¹³ siê. Na mgnienie oka Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e zapad³a ca³kowita cisza. Padnij krzykn¹³. Spicyn przylgn¹³ do p³yty. Bykow odskoczy³ do ty³u i po kolei rzuci³ dwa granaty. Wybuchy oszo³omi³y go. Mg³ê rozdar³y olepiaj¹ce b³yski. Bykow dostrzeg³ olbrzymie oliz³e cielsko przypominaj¹ce skórzany worek, pokryty g³êbokimi zmarszczkami. Finita la comedia! sil¹c siê na spokój, powiedzia³ Spicyn, z trudem staj¹c na nogi. Gdzie Jurkowski?! krzykn¹³ Bykow. Jestem tu... Podajcie mi rêkê! Koledzy wci¹gnêli na asfalt unurzanego w b³ocie W³odka. Ba¿ant, nie trac¹c czasu na podziêkowanie, rzuci³ siê w stronê, gdzie ukaza³ siê tajemniczy stwór. Nic nie ma zawo³a³ pe³en rozczarowania. Po nowej formie ¿ycia nie zosta³ nawet lad. Przecie¿ widzielimy je! Jurkowski nie dawa³ za wygran¹ i chodzi³ po brzegu, wpatruj¹c siê w niewyrane zarysy dziwacznych rolin, kryj¹cych siê we mgle. 168
By³o... Ale nie ma... Rozp³ynê³o siê... Spicyn mówi³ jakby w zamyleniu. A mo¿e nie trafilicie? spyta³ Jurkowski, staj¹c przed Bykowem, który ogl¹da³ swój automat. Bykow i tym razem nie odpowiedzia³ na prowokacyjne pytanie Jurkowskiego. Zniknê³o i pozostaje nam tylko podziêkowaæ Allachowi mówi³ dalej Spicyn. Ciekawe, jaki mia³o to do nas interes? Mo¿e chcia³o zjeæ obiad? Có¿ za bzdura! oburzy³ siê Jurkowski. Zupe³na bzdura. Nie mam pojêcia, sk¹d bior¹ siê takie g³upie przypuszczenia, ¿e istoty z innych planet musz¹ byæ ludo¿ercami. Rozumiem jeszcze, gdy mówi¹ tak powieciopisarze czy inni scenarzyci, ale ¿eby ty... stary astronauta... Wracali w milczeniu. G³osów kolegów na Hiusie nie s³yszeli zupe³nie. Zanim zeszli z platformy i pogr¹¿yli siê w bagnisko, Jurkowski powiedzia³: Jedno jest pewne. Na Wenus znajduj¹ siê istoty ¿ywe. To jest wa¿ne. Tylko, Aleksieju, czy jestecie przekonani, ¿e nie chybilicie? Tego by³o ju¿ za wiele. Bykow przyspieszy³ kroku. Liczniki promieniowania tyka³y bez przerwy. Bykow straci³ trochê czasu na dok³adne czyszczenie broni. Gdy wszed³ do salonu, trafi³ akurat na dyskusjê przypominaj¹c¹ raczej k³ótniê. Jurkowski i Dauge, stoj¹c na przeciwleg³ych krañcach sto³u, krzyczeli co do siebie, a Krutikow i Spicyn siedzieli, s³uchaj¹c ich z ironicznymi umieszkami przylepionymi do twarzy. Jermakowa w salonie nie by³o. W takim razie, jak mo¿esz to wyt³umaczyæ? Najwidoczniej nie pierwszy raz Dauge rzuca³ to samo pytanie. Mówi³em ci ju¿... S³ysza³em... s³ysza³em, ale chcê wiedzieæ, dlaczego to rzuci³o siê na was? A kto ci powiedzia³, ¿e rzuci³o siê na nas? Bogdan powiedzia³! A ty sam potwierdzi³e... Nic podobnego! To po prostu natknê³o siê na nas przypadkowo. To jeszcze nie wszystko: jestem przekonany, ¿e do chwili, 169
kiedy bohaterski Aleksiej nie poczêstowa³ go swoimi bombami, nie mia³o pojêcia o naszym istnieniu! Osobicie w takich wypadkach wolê spodziewaæ siê wszystkiego najgorszego i jestem wdziêczny Aleksiejowi, ¿e przegoni³ toto. A ja wtr¹ci³ siê Bykow, spogl¹daj¹c spode ³ba na Jurkowskiego nie mog³em post¹piæ inaczej! Jurkowski lekcewa¿¹co wykrzywi³ usta. Odbieglimy od tematu zwróci³ siê do Daugego. Spicyn mu przerwa³: Uwa¿asz zatem, ¿e istoty z ró¿nych planet nie mog¹ mieæ apetytu na osobniki przybywaj¹ce z innych wiatów, gdy¿ te powsta³y dziêki innej ewolucji i maj¹ inne ustroje... Czy tak? Ogólnie bior¹c: tak! Nie wiem. Bardzo mo¿liwe, ¿e masz racjê. Tylko czy przypominasz sobie Walê Biezuchow¹ i ca³¹ jej grupê? Powiniene j¹ dobrze pamiêtaæ. Mia³a psa... takiego kundla... skrzy¿owanie jamnika z buldogiem, straszliwie g³upie psisko. Kiedy Woronow przywióz³ z Kalisto bia³¹ jaszczurkê, kundel dobra³ siê do jej klatki, poobgryza³ biedaczce ³apy. Nikt nie zd¹¿y³ nawet krzykn¹æ, tak siê uwin¹³. To prawda, chorowa³ potem przez tydzieñ na ¿o³¹dek. O proszê! bez przekonania rzuci³ Jurkowski. Krutikow i Bykow wybuchnêli miechem. Taki tragiczny koniec mia³o spotkanie dwóch istot z ró¿nych wiatów mówi³ Spicyn kundla z Ziemi i jaszczurki z satelity Jupitera. Przecie¿ nawet je¿ zrozumia³by... zacz¹³ Jurkowski, lecz machn¹³ rêk¹ i mrukn¹³ tylko jaskiniowcy... Do salonu wszed³ Jermakow. Usiad³ przy stole i roz³o¿y³ brulion w skórzanej oprawie, schylaj¹c nad nim obanda¿owan¹ g³owê. Bykow usiad³ tak¿e i czeka³. A teraz, towarzysze odezwa³ siê dowódca musimy zastanowiæ siê nad planem dalszego dzia³ania. Czekam na sprawozdanie towarzysza Bykowa. S³uchamy! Bykow wsta³. Otacza nas bagnisko. Dziesiêæ kroków od Hiusa... zacz¹³ Aleksiej relacjê, staraj¹c siê nie opuciæ ¿adnego szczegó³u, a jednoczenie zdawa³ sobie sprawê, ¿e kierownik jego departamentu geologicznego nazwa³by go fajt³ap¹. Jednak Jermakow s³ucha³ bardzo uwa¿nie, potakuj¹co kiwa³ g³ow¹ i robi³ jakie notatki. 170
Aleksiej zdziwi³ siê nieco, gdy podczas opowiadania incydentu z nieznan¹ istot¹ ¿yw¹ dowódca nie zdradzi³ ani cienia ciekawoci i tylko umiechn¹³ siê z lekka, gdy Jurkowski zacz¹³ krêciæ siê niecierpliwie, protestuj¹c widocznie w ten sposób przeciwko zbyt realistycznemu przedstawieniu przez Bykowa jego zachowania. To by³oby wszystko zakoñczy³ nagle Bykow. Jermakow podziêkowa³, a Dauge rzuci³ Aleksiejowi porozumiewawcze spojrzenie i ³ypn¹³ okiem w stronê Jurkowskiego. Bykow z kamienn¹ twarz¹ nie zwróci³ na to uwagi. Podsumowuj¹c to wszystko mówi³ Jermakow wiemy tylko, ¿e wyl¹dowalimy w bagnisku nie dalej ni¿ sto kilometrów od granicy Uranowej Golkondy. Odleg³oæ wprawdzie niewielka... i w innych warunkach moglibymy osi¹gn¹æ nasz cel w ci¹gu doby. Tymczasem siedzimy w b³ocku i to wedle naszych obserwacji radarowych niezbyt bezpiecznym. Otaczaj¹ nas bowiem ze wszystkich stron skaliste góry, miêdzy którymi jak dotychczas nie znalelimy ¿adnego przejcia. Wulkany? spyta³ Dauge. Ca³kiem mo¿liwe, ¿e znajdujemy siê w kraterze wielkiego wulkanu. A wulkan ten nie nale¿y do zwyczajnych. Analiza wody z otaczaj¹cego nas bagna wykazuje, ¿e jest to woda... ciê¿ka i superciê¿ka, zmieszane mniej wiêcej pó³ na pó³. Jurkowski zerwa³ siê ze swego miejsca. Trytowa woda? Tak... T2O potwierdzi³ Jermakow. Ale... W³anie, w³anie... Okres po³owicznego zaniku T2O wynosi zaledwie oko³o dwunastu lat. To znaczy... To znaczy, ¿e nasz wulkan albo powsta³ dopiero niedawno, albo istnieje tu jakie ród³o uzupe³niaj¹ce ubytek trytu... wtr¹ci³ Dauge. Bykow nie potrafi³ wyobraziæ sobie, jakie to mo¿e byæ ród³o, które dostarcza superciê¿kiego wodoru, produkowanego na Ziemi w skomplikowanych urz¹dzeniach, specjalnie do tego celu budowanych reaktorach. S³ucha³ wiêc uwa¿nie. Na tym jeszcze nie koniec ci¹gn¹³ dalej Jermakow. Krater, oczywicie, jeli wyl¹dowalimy w kraterze, po prostu nie ma dna. Nasze echosondy okaza³y siê bezsilne. Jaka jest rednica krateru? spyta³ Jurkowski. Krater ma kszta³t prawie regularnego ko³a o promieniu oko³o piêtnastu kilometrów. Hius wyl¹dowa³ bli¿ej pó³nocno-wschodniego 171
brzegu i do ³añcucha górskiego mamy zaledwie osiem kilometrów. Jurkowski wsta³, przyg³adzi³ w³osy i powiedzia³: S³owem, pod nami setki metrów bagna, a przed nami sto kilometrów... Z tego dziesiêæ po topieli i ile tam przez skaliste góry. Tak potwierdzi³ Jermakow. Po³owê b³ota stanowi woda trytowa. Pozwolê sobie przypomnieæ towarzyszom, ¿e tryt rozpada siê przy jednoczesnym wypromieniowywaniu neutronów, a promienie te, chodzi mi o d³u¿sze dzia³anie, nie wp³ywaj¹ dodatnio na organizm, nawet jeli siê chodzi w speckombinezonach... Racja... Przy tym Bykow zapewnia nas, ¿e Malec przejedzie zarówno przez bagnisko, jak i przez góry. Czy na pewno przejedzie przez skaliste progi i doliny? Malec, jak powiedzia³em, przejedzie wszêdzie z uporem powtórzy³ Bykow. W najgorszym wypadku bêdê oczyszczaæ drogê, wysadzaj¹c przeszkody. A jednak uwa¿am, ¿e chodzi tu o Hiusa, nie chcia³bym zostawiæ go w tym raczej niezbyt bezpiecznym miejscu. Jurkowski usiad³. Nie przypuszczam, abymy musieli uciekaæ siê do wysadzania ska³, ¿eby zrobiæ przejazd dla Malca zabra³ g³os Dauge. Trudno wyobraziæ sobie ³añcuch górski bez ¿adnych przerw, a jeli s¹, to trzeba ich poszukaæ. Proszê mieæ na uwadze powiedzia³ Spicyn ¿e Hius nie jest przystosowany do lotów poziomych i z ³atwoci¹ mo¿na przelecieæ kilka tysiêcy kilometrów za daleko. Nie mamy zielonego pojêcia, jak¹ si³ê osi¹gaj¹ pr¹dy atmosferyczne na tej przemi³ej planecie. W koñcu lepiej siedzieæ w b³ocie, ni¿ le¿eæ na ska³ach... Jeli dobrze rozumiem, chodzi wam o to, co zrobiæ, aby zmniejszyæ ryzyko. Odezwa³ siê milcz¹cy dotychczas Krutikow. Czy pozostawiæ Hiusa tu, gdzie siedzi, czy próbowaæ wyrwaæ go z bagniska. Prawda? A co, waszym zdaniem, nale¿y zrobiæ w tej sytuacji? Jeli Alek... to jest towarzysz Aleksiej gwarantuje, ¿e Malec przebrnie przez przeszkody, a geologowie stwierdz¹, ¿e Hius nie utonie, proponujê pozostaæ na miejscu. Co to znaczy stwierdz¹, ¿e nie zatonie? wykrzykn¹³ Jurkowski. 172
To znaczy udowodni¹, ¿e Hius nie zapadnie siê ani te¿ nie przewróci kosmogator spokojnie wsadzi³ miêdzy zêby pust¹ fajkê. Jermakow wsta³. Wobec tego Hius pozostaje na miejscu owiadczy³ zdecydowanym tonem. Przeprowadzilimy z Daugem niezbêdne pomiary i odnoszê wra¿enie, ¿e planetolot stoi doæ pewnie. W ka¿dym razie ryzyko zapadniêcia siê w bagno nie jest wiêksze ni¿ rozbicia siê o ska³y przy próbie zmiany miejsca. Bykow zerkn¹³ na Jurkowskiego, który siedzia³ z pokerow¹ twarz¹. Oczywicie, nie zostawimy Hiusa bez opieki. Na Malcu wyruszy piêæ osób, a jeden z pilotów zostanie w statku. Spicyn drgn¹³ i zaniepokojony spojrza³ na dowódcê. Krutikow wyj¹³ z ust fajkê. Czekali na decyzjê. Hiusem zaopiekuje siê Krutikow. Czy s¹ jakie sprzeciwy? Mam na myli jakie uzasadnione sprzeciwy... S¹dz¹c po wyrazie twarzy kosmogatora, nie by³ on przekonany, czy sprzeciwy, które chcia³ wyraziæ, s¹ uzasadnione. Jermakow mówil dalej: Doskonale zatem. Nie traæmy czasu. Musimy wyruszyæ w ci¹gu najbli¿szej doby, mam na myli dwadziecia cztery godziny. Obecnie wed³ug czasu wenusjañskiego jest wieczór, a start wypadnie w nocy, nie przypuszczam jednak, aby ciemnoci przeszkodzi³y nam bardziej ni¿ mg³a. A teraz zjedzmy co... ...co Bóg da³... wzdychaj¹c, rzuci³ Krutikow. ...i zabierzemy siê do zdejmowania Malca. Narada zosta³a zakoñczona. Aleksiej zauwa¿y³, ¿e wszyscy w jaki dyskretny sposób chcieli wyraziæ Micha³owi swoje wspó³czucie. Jak to dobrze, ¿e Hius siedzi w b³ocie po szyjê. Zdejmuj¹c Malca, nie bêdziemy musieli zawracaæ sobie g³owy ca³ym systemem bloków, którego, mówi¹c szczerze, ca³kiem nie rozumiem. Drobiazgi owiadczy³ Dauge. Nie ma tam nic skomplikowanego, a i tak nie ominie ciê okazja, gdy bêdziemy Malca ³adowali ponownie na Hiusa. Oczywicie, ¿e w tej chwili dopisa³o nam nie byle jakie szczêcie. Prawda, Aleksieju? Bykow mrukn¹³ potakuj¹co. Malec opuci³ swój gara¿ na grzbiecie planetolotu bez ¿adnych trudnoci. Odmontowano przedni¹ cianê zasobnika i Bykow pe³nym powagi tonem poprosi³ towarzyszy, ¿eby schronili siê w komorze przejciowej Hiusa. 173
Tam bêdzie bezpieczniej doda³, widz¹c ich zdziwione miny. Astronauci, umiechaj¹c siê, wykonali polecenie. Bykow zamkn¹³ wszystkie w³azy transportera i usiad³ przy urz¹dzeniu sterowym. Dotkn¹³ klawiszy na tablicy rozdzielczej. Silnik Malca warkn¹³ cicho. Zgrzytnê³y g¹sienice. A teraz zaimponujemy wszystkim postanowi³ Bykow. Silnik rykn¹³ na pe³nych obrotach i Malec skoczy³ lekko jak ¿aba do sadzawki. Mignê³o we mgle potê¿ne cielsko i z pluskiem wpad³o do bagniska, Hius zako³ysa³ siê jak ³ódka na falach. Po chwili astronauci us³yszeli, jak Malec, dr¹c g¹sienicami asfaltow¹ skorupê, zatoczy³ ³uk i nie wiadomo, p³yn¹c czy jad¹c, zbli¿y³ siê do planetolotu. Kierowca zatrzyma³ maszynê przed wyjciowym lukiem. Przenikliwe wiat³o reflektorów rozdziera³o sk³êbione nad oparzeliskiem mg³y. Prawdziwy mistrz! mrukn¹³ Jurkowski. Zachwycony Krutikow bi³ brawo. Przed w³azem zjawi³ siê nagle wy³aniaj¹cy siê z mgie³, niezdarnie poruszaj¹cy siê kszta³t i w s³uchawkach wszystkich astronautów rozleg³ siê nieco skrzypi¹cy g³os: Towarzyszu dowódco, Malec gotów do drogi. Jeli ju¿ mówi³o siê o sportowym stusunku do pracy i ¿ycia, to Bykow bezwzglêdnie zawsze mia³ w sobie jakie cechy dawnego zawodnika. W ka¿dym razie ws³awi³ siê skokami z miejsca na wszelkiego rodzaju pojazdach g¹sienicowych, co stawia³o go na pierwszym miejscu wród mistrzów kierownicy. Bykow wiedzia³ o tym i by³ z tego dumny. Pomys³, aby zaimponowaæ towarzyszom, wpad³ mu do g³owy w ostatniej chwili. Nie mia³ pojêcia, jak ustosunkuje siê do tego rodzaju popisów dowódca. Lecz Jermakow widocznie jak wszyscy by³ zachwycony i gor¹co ucisn¹³ mu d³oñ. W ka¿dym razie powinnicie byli uprzedziæ nas! To niemo¿liwe zaprotestowa³ Spicyn. Ka¿dy prawdziwy mistrz ma w sobie co z magika. Przecie¿ trzeba mieæ jak¹ satysfakcjê! Z miejsca przyst¹piono do pakowania sprzêtu i za³adowywania go na transporter. Przez kilka godzin astronauci nosili skrzynki z prowiantem, sprzêtem i worki z witaminizowan¹ wod¹. Zapad³a noc. Nieprzeniknione ciemnoci otoczy³y planetolot. Wokó³ rozbrzmiewa³y przera¿aj¹ce odg³osy ¿ycia, a na ich tle ledwie dos³yszalnie tyka³y dozymetry. Gdy zakoñczono ¿mudne ³adowanie, Jermakow i Bykow sprawdzili Malca, pocz¹wszy od peryskopów do g¹sienic. Zajrzeli do ka¿dego k¹cika i dok³adnie obejrzeli umocowanie ³adunku, zape³niaj¹cego 174
prawie ca³¹ woln¹ przestrzeñ w kabinie dla za³ogi. Bykow dok³adnie pozamyka³ wszystkie w³azy. A teraz, proszê iæ spaæ! poleci³ Jermakow. Sprawdzam za kwadrans. Astronauci zmêczeni, lecz zadowoleni, wpadli do salonu, aby jak najszybciej zjeæ kolacjê. Krutikow, który bieg³ na przodzie, przewróci³ siê, polizn¹wszy. Niech to diabli! Któ¿ to porozlewa³ takie obrzydlistwo? krzykn¹³ oburzony. Co mówisz? Patrzcie, tu rzeczywicie co jest... zaniepokoi³ siê Jermakow. Pod³ogê salonu pokrywa³a cienka pow³oka przezroczystego, czerwonawego luzu. Dopiero widz¹c ow¹ masê, Bykow zda³ sobie sprawê, ¿e w powietrzu wisi odór gnij¹cych owoców. Jurkowski tak¿e co poczu³, bo poci¹gn¹³ nosem i zacz¹³ prychaæ. A sk¹d ten smrodek? wo³a³. Jermakow schylony nad pod³og¹ bada³ dziwn¹ pleñ. Krutikow, ogl¹daj¹c siê wokó³, wskaza³ na kredens. Patrzcie zawo³a³ tam te¿ to wlaz³o! Zza nie domkniêtych drzwiczek kredensu zwisa³y festony br¹zowych nici. Ko³o lodówki widnia³a du¿a rudawa plama. Talerzyk stoj¹cy na stole pokrywa³a ruda, puszysta pajêczyna. Pleñ? Nie pomylelimy o tym wczeniej... mrukn¹³ Jermakow. Jurkowski ogl¹da³ najpierw talerz, póniej wzi¹³ siê do bli¿szego badania pleni na pod³odze i ko³o lodówki. Nno... tak. Wpucilimy do naszej twierdzy powa¿nego przeciwnika. Jakiego znów przeciwnika? Pleñ... grzyb... wyrêczy³ Jurkowskiego Jermakow. Wnielimy do Hiusa zarodniki wenusjañskiej flory... a mo¿e fauny... i oto mamy skutki. Jak moglimy o tym zapomnieæ? Odwo³ujê poprzednie polecenie. Zabieramy siê, towarzysze, do roboty. Musimy dok³adnie przegl¹dn¹æ wszystkie zak¹tki na Hiusie i przeprowadziæ dezynfekcjê za pomoc¹ ultradwiêku. Na razie, miejmy nadziejê, nie sta³o siê nic gronego, ale na wszelki wypadek radzê, aby wszyscy natychmiast wyk¹pali siê i natarli spirytusem. A mo¿e po zrobieniu porz¹dków? zaproponowa³ Jurkowski. Jermakow jednak powtórzy³ polecenie, dodaj¹c: Po sprz¹taniu mo¿emy tak¿e... nawet musimy. A teraz do roboty. 175
Pracy nie brakowa³o. Skórzane obicia w niektórych kabinach upstrzone by³y bia³awymi pêcherzykami nie wiêkszymi ni¿ g³ówki od szpilek. Plastikowe obicia i przedmioty nie ucierpia³y od tej niezwyk³ej inwazji. Za to wszystkie rzeczy zawieraj¹ce nieco wilgoci poros³y pleni¹ podobn¹ do przêdzy. Na we³nianych dywanikach w ³azience, na rêcznikach i przecierad³ach utworzy³y siê puszyste plamy rdzawych nalotów. Krutikow z przera¿eniem skonstatowa³, ¿e wszystkie prowianty niezbyt dok³adnie zabezpieczone zosta³y ca³kowicie zniszczone. Nie ocala³ nawet, upatrzony zawczasu, kawa³ek wêdliny zostawiony pod przykryciem w kredensie. Przemieni³ siê w ohydn¹ br¹zow¹ masê wyzwalaj¹c¹ straszliwy odór. Astronauci musieli dotrzeæ aparatur¹ ultradwiêkow¹ do wszystkich zakamarków statku. Widaæ wyranie, ¿e miejscowa mikrofauna bardziej lubi zwyk³¹ ziemsk¹ wodê od niezwyk³ej wenusjañskiej. Niestety... mrukn¹³ Jermakow. Bykow na wszelki wypadek wydezynfekowa³ tak¿e powierzon¹ jego opiece broñ i amunicjê. Gdy po trzech godzinach za³oga zebra³a siê w salonie, aby zjeæ co Bóg raczy³ ocaliæ, jak to ze smutkiem powiedzia³ Krutikow, dowódca Hiusa zacz¹³ opowiadaæ, nie patrz¹c na nikogo: Przed piêciu laty zginê³a, zaatakowana przez nieznan¹ chorobê, za³oga amerykañskiego planetolotu Astra-12. Wyl¹dowali na Kalisto i po piêtnastu godzinach zmarli. Mam nadziejê, ¿e nam nie grozi podobny los, ale musimy zachowaæ wiêksz¹ ostro¿noæ. Przy najmniejszych niedomaganiach natychmiast proszê meldowaæ. Przez chwilê bêbni³ palcami po stole i doda³: Po kolacji proszê, ¿eby wszyscy jak najszybciej udali siê na spoczynek. Mamy przed sob¹ tylko siedem godzin na sen. Towarzysza Krutikowa poproszê na chwilê do siebie. Z jak¹ rozkosz¹ wypi³bym teraz kieliszek koniaku westchn¹³ Bykow. Dauge przytakiwa³ ze zrozumieniem.
Czerwone i czarne Malec pe³z³ powoli miêdzy dwiema wysokimi, pionowymi cianami, które jakby wypolerowane b³yska³y czerni¹ antracytu. Nie koñcz¹cy siê korytarz górski zdawa³ siê zamykaæ siê gdzie daleko w czerwonej mgle. Popêkane, nierówne dno rozpadliny 176
pokrywa³a gruba warstwa czarnego ciê¿kiego py³u, który wzbija³ siê ciemn¹ chmur¹ tu¿ za Malcem i opada³ natychmiast, zasypuj¹c lady g¹sienic. Nad sun¹cym przez niezwyk³¹ dolinê transporterem p³onê³o pomarañczowoczerwone niebo, ze wciek³¹ szybkoci¹ przelatywa³y ³aciate purpurowe ob³oki. Straszne i dziwne uczucie ogarnê³o ludzi, gdy znaleli siê w tej szczelinie, jakby no¿em wyciêtej wród bazaltowych ska³. Na pewno nie inn¹ drog¹ schodzi³ Dante do piek³a w swej Boskiej Komedii. ciany by³y tak g³adkie, ¿e robi³y wra¿enie specjalnie wypolerowanych, jakby dzia³a³y tu rozumne si³y. Oczywicie Dauge i Jurkowski nie zaniechali okazji, aby wyg³osiæ kilka hipotez. Obijaj¹c siê o kolegów, uderzaj¹c g³owami o nisko zawieszony elastyczny sufit, rozgadali siê, jak zwykle w takich wypadkach. Dyskutowali o synklinach i epigenezie, oskar¿ali siê nawzajem o ignorancjê w najbardziej podstawowych prawdach, co chwila zwracaj¹c siê o poparcie do Jermakowa i Spicyna. Skoñczy³o siê na tym, ¿e dowódca na³o¿y³ he³m i wy³¹czy³ s³uchawki. A Bogdan na czysto retoryczne pytanie, co myli na temat wp³ywu granitowych orodków magmy na kszta³towanie siê powierzchniowych warstw geologicznych Wenus, odpowiedzia³ ca³kiem powa¿nie: Moim zdaniem recesja okresu aluwialnego wp³ywa na fenotyp tylko wtedy, gdy genotyp jest dostatecznie homozygotyczny... Pozbawione sensu zestawienie uczonych s³ów wywo³a³o oburzenie dyskutantów, lecz przygasi³o ich zapa³ krasomówczy i przywróci³o spokój. Bykow odczu³ jakby wielk¹ ulgê, gdy¿ namiêtna, a pozbawiona podstaw dyskusja o hipotezach wydawa³a siê mu doæ niew³aciwa w obliczu dzikiego, niepojêtego, a realnego wiata, w jakim porusza³ siê Malec. Dzieñ przedtem, po wydostaniu siê z trzêsawiska, wlok¹c za sob¹ d³ugie warkocze bladych rolin wodnych, transporter czas jaki kr¹¿y³ po kamienistym gruncie, zanim uda³o siê znaleæ przejcie przez otaczaj¹cy krater ³añcuch górski. Ska³y poroniête gêstym, a mocnym jak ¿elazo szarawym bluszczem wygl¹da³y na ca³kiem niedostêpne. Dopiero przy zastosowaniu radaru odkryto w kilka minut szczelinê zaroniêt¹ krzakami, a raczej kêpami go³ych pêdów z wielkimi, pó³metrowymi cierniami. Rycz¹c i zgrzytaj¹c, Malec wdar³ siê w owe ¿elazne d¿ungle. Pomagaj¹c sobie wysuwanymi ³apami, ³ami¹c i odrzucaj¹c na bok oporne pnie, przebi³ drogê do rozpadliny. Astronauci wyszli na chwilê z transportera i w milczeniu spogl¹dali 12 – W krainie...
177
na wypolerowane ciany doliny i krwaw¹ wstêgê nieba zawieszon¹ nad ich g³owami, na p³omienisty pas widniej¹cy w oddali. Gdy wrócili do maszyny, Dauge powiedzia³ cicho: A grunt dr¿y pod nogami... Bykow nie czu³ nic, lecz Jermakow dorzuci³ równie cicho i powa¿nie, jak Dauge: To Golkonda. Po czym, zwracaj¹c siê do Bykowa, spyta³: Przejedziemy? Zaryzykujemy weso³o odpowiedzia³ Aleksiej. Jeli jednak napotkamy zwaliska skalne lub dolina oka¿e siê lep¹ uliczk¹. trzeba bêdzie zawróciæ i szukaæ w innym miejscu. A mo¿e spróbujemy wysadziæ przeszkodê... Malec ruszy³ dalej. Po³yka³ kilometry i przez d³ugi czas nic nie zapowiada³o, ¿e dolina oka¿e siê zamkniêta lub przegrodzona. Aleksiej siê uspokoi³. Silnik pracowa³ równo, poskrzypywa³y nieco skrzynki i przytrzymuj¹ce je rzemienie. Wszyscy posnêli. Nie opar³ siê znu¿eniu nawet pe³en niepohamowanej energii Jurkowski. Bykow widzia³ wnêtrze kabiny w lustrze umieszczonym nad ekranem infraczerwonego reflektora. Spa³ Bogdan, opar³szy g³owê o radiostacjê. Spa³, le¿¹c na pakunkach, Jurkowski, a obok wyci¹gniêty Dauge, marszcz¹c przez sen swoj¹ dobroduszn¹ twarz. Jermakow kiwa³ siê, siedz¹c w na³o¿onym he³mie. Po obu stronach maszyny przesuwa³y siê, dr¿¹c i przechylaj¹c siê, b³yskaj¹ce czerni¹ ska³y rozpadliny. Blask reflektorów tañczy³ po nierównej nawierzchni zasp z czarnego py³u. Dalej mrok... czarna pustka. Gdzie tam skalne mury rozst¹pi¹ siê i Malec wyjedzie na pustyniê. A jeli po drodze napotkaj¹ nieprzebyte przeszkody?. Czarne obrze¿a doliny naprawdê robi¹ wra¿enie, jakby przechyla³y siê i podskakiwa³y. Ukazuje siê co chwila gorej¹ce niebo. Transporter wype³za z g³êbokiego do³u, reflektory znów g³aszcz¹ fale czarnego py³u. Znów dó³, za nim wzniesienie... tak bez koñca... Malec pe³znie powolutku. Pokona³ dwadziecia kilometrów trzêsawiska i przejecha³ mniej wiêcej tak¹ sam¹ przestrzeñ po dnie skalnej szczeliny. Bykow od piêciu godzin siedzi przy tablicy rozdzielczej sterowania. Zdrêtwia³y mu ju¿ nogi i kark. Czarne i czerwone barwy, którymi nasycony jest ten wenusjañski wiat, mêcz¹ oczy. Lecz przecie¿ nie powierzy transportera nikomu, nawet dowódcy. Droga jest zbyt trudna dla niewprawnego kierowcy. 178
Oczywicie Malcowi nic by siê nie sta³o, lecz jak¹ osi¹galiby szybkoæ... Nawet Bykow przy swej wprawie nie zdobywa siê na ryzyko wyci¹gania wiêcej ni¿ szeciu, omiu kilometrów na godzinê. ¯eby chocia¿ skoñczy³y siê te przeklête ska³y! Jermakow wyprostowa³ siê i zdj¹³ he³m. Jak droga, Aleksieju? Bez zmian! Zmêczylicie siê? Bykow niezdecydowanie poruszy³ ramionami. Mo¿e przeka¿ecie mi sterowanie i odpoczniecie? Droga bardzo trudna. Taak... nienadzwyczajna. Ale ju¿ nied³ugo powinnimy wyjechaæ na pustyniê. ¯eby to... Obudzi³ siê Jurkowski. Usiad³ i tar³ d³oñmi twarz. wietnie siê pospa³o! Dauge! Co... co? Wstawaj! Co siê sta³o? Tfu... ale¿ mia³em sen... tfu! Grigorij zachrypniêtym g³osem zacz¹³ opowiadaæ sen, lecz Bykow nie s³ucha³ go. Za pancerzem Malca dzia³o siê co dziwnego. Niebo pociemnia³o i nabra³o koloru brudnobr¹zowego. W wietle reflektorów, jak k³êby niegu podczas zamieci, zawirowa³y czarne punkty. Czarny py³ sypa³ siê gdzie z nieba jak piekielny nieg. Po chwili nie by³o ju¿ widaæ ani drogi, ani ska³. Lampki alarmowe po³¹czone z zewnêtrznymi licznikami i dozymetrami zab³ysnê³y malinowym wiat³em, strza³ki na tarczach radiometrów alfa i beta zadrga³y nerwowo. Bykow zahamowa³ pojazd. Transporter zelizn¹³ siê praw¹ g¹sienic¹ w dó³ i wykrêci³ siê, staj¹c w poprzek doliny. wiat³a reflektorów zm¹cone czarnym py³em wpar³y siê w g³adk¹ cianê bazaltu. Co siê sta³o? spyta³ Jermakow. Bykow bez s³owa otworzy³ zas³onê przedniej szyby. Jermakow milcza³ przez chwilê i po chwili, gdy napatrzy³ siê na zamieæ, powiedzia³: Czarna burza. Ju¿ siê z ni¹ kiedy zetkn¹³em. Co siê tam dzieje? rozleg³ siê zaniepokojony g³os Daugego. Spicyn, spogl¹daj¹c na szybê, mrukn¹³: Karnawa³ kominiarzy. Co siê tu dzieje!? 179
Czarna burza g³oniej wyjania³ Jermakow. Jeszcze jeden dowód, ¿e znajdujemy siê blisko Golkondy. Wy³¹czcie silnik, Aleksieju. In¿ynier wykona³ rozkaz, lecz Malec nie przesta³ wibrowaæ. Pobrzêkiwa³ jaki le umocowany metalowy przedmiot. Wyjdziemy? niecierpliwi³ siê Jurkowski. Po co? Py³ jest radioaktywny, przecie¿ widzicie! Musielibymy straciæ mnóstwo czasu na dezaktywizacjê. Dobrze by by³o wzi¹æ próbkê tego wiñstwa... To lepiej za pomoc¹ mechanicznych r¹k wtr¹ci³ siê Bykow. Mo¿na, towarzyszu Jermakow? a zwracaj¹c siê do Daugego, zawo³a³: Grigorij, dawaj zasobnik. Jurkowski i Dauge usadowili siê w komorze przejciowej przed górnym w³azem Malca. Po chwili przed transporterem znalaz³ siê ju¿ o³owiany cylinder. Bykow, dziwacznie poruszaj¹c rêkoma, manipulowa³ sztucznymi, mechanicznymi palcami na d³ugich metalowych prêtach. Napierw chwyci³ w nie zasobnik. Stoj¹cy obok niego Spicyn nie wytrzyma³ i mrukn¹³: No... no... teraz... Nie nokaj mi nad g³ow¹ burkn¹³ gronie Bykow. Sztuczne rêce odkrêci³y pokrywê cylindra, potrzyma³y chwilê otwarty zbiorniczek pod czarnym niegiem i poda³y go do górnego w³azu. Mamy go! krzykn¹³ uradowany Dauge. Bykow wci¹gn¹³ sztuczne rêce do schowków i wytar³ pot z czo³a. Jermakow szepta³, siedz¹c ko³o niego: Dwa razy widzia³em czarn¹ zamieæ, ale za ka¿dym razem odczuwalimy przed tym silne wstrz¹sy podziemne... to jest chyba nale¿y powiedzieæ podgruntowe. Tym razem nic takiego nie zauwa¿ylimy rzeczowo stwierdzi³ Bykow. Mo¿e nie zwrócilimy uwagi podczas jazdy. Za to obecnie grunt dr¿y coraz silniej... dorzuci³ Spicyn. Gdy bylimy w g³êbi doliny, nie czulimy nic podobnego... a teraz... Jestemy bli¿ej Golkondy. Jurkowski i Dauge wrócili z komory przejciowej, ¿ywo rozprawiaj¹c. Jermakow poleci³ jechaæ dalej. Bykow w³¹czy³ infraczerwony reflektor. Bazaltowe ciany rozpadliny drgnê³y i zaczê³y cofaæ siê w ty³. Po pó³ godzinie czarny nieg przesta³ sypaæ i niebo 180
na nowo sta³o siê pomarañczowoczerwone. W napiêciu prowadz¹c transporter, Bykow jednoczenie przys³uchiwa³ siê rozmowom tocz¹cym siê za plecami. Z o¿ywionej dyskusji, jak¹ wiedli Jurkowski i Dauge, dowiedzia³ siê, ¿e: po pierwsze czarny nieg na pewno jest popio³em pochodzenia wulkanicznego; po drugie ¿e powa¿nie mówiæ o radioaktywnym popiele wulkanicznym mo¿e tylko cz³owiek, który nie jest w stanie nawet obliczyæ prostej funkcji ca³kowej (tego rodzaju okrelenie naukowej impotencji wyda³o siê in¿ynierowi doæ mgliste, lecz w ka¿dym razie utwierdzi³o go w przekonaniu, ¿e geologowie nie potrafi¹ rozmawiaæ powa¿nie o popiele wulkanicznym); po trzecie ¿e czarne zamiecie zwi¹zane s¹ niew¹tpliwie z dzia³alnoci¹ Golkondy, i po czwarte, ¿e na ten temat nie mo¿na jeszcze powiedzieæ nic pewnego. Nie bacz¹c na nie wyjanion¹ sytuacjê, astronauci zjedli niadanie. Bykow zmniejszy³ szybkoæ, wypi³ ca³y termos czekolady i zjad³ dwie kanapki z wêdlin¹. Po przek¹sce Jermakow, Dauge i Jurkowski zanotowali obserwacje dokonane przez zewnêtrzne laboratorium automatyczne. W miarê oddalania siê od bagniska wilgotnoæ atmosfery spada³a i podczas sprawdzania zapisów dosz³a prawie do zera. Zwiêkszy³a siê zawartoæ izotopów gazów szlachetnych, tlenku wêgla i tlenu; temperatura waha³a siê miêdzy siedemdziesiêcioma piêcioma a stoma stopniami. Ku zdumieniu wszystkich i dzikiemu po prostu zachwytowi Jurkowskiego laboratorium wykry³o w atmosferze wyrane lady ¿ywej plazmy jakie mikroorganizmy, bakterie czy te¿ wirusy, które potrafi³y przetrwaæ w suchym i rozpalonym powietrzu wenusjañskim. W wyniku tych obserwacji Jermakow zaleci³ jeszcze wiêksz¹ ostro¿noæ przy wychodzeniu z wozu i zapowiedzia³, ¿e przy pierwszej nadaj¹cej siê okazji zrobi wszystkim zastrzyki silnych antybiotyków. Dauge wzdycha³, wyra¿aj¹c pobo¿ne ¿yczenia, ¿e chcia³by doczekaæ chwili, kiedy Wenus zostanie opanowana ca³kowicie i zmieniona w kwitn¹cy sad, po którym bêdzie mo¿na spacerowaæ bez speckombinezonów, nie obawiaj¹c siê jakich z³oliwych choróbsk. W ogóle celem ludzkiego ¿ycia doda³ po zastanowieniu siê jest przekszta³cenie ka¿dego miejsca, do którego cz³owiek dotrze, w kwitn¹cy sad. Jeli my nie doczekamy tej chwili, kiedy tu na Wenus zakwitn¹ sady, to nasze dzieci do¿yj¹ tego na pewno. Po takim spokojnym wstêpie zaczê³a siê zwyk³a d³uga i g³ona dyskusja z Jurkowskim na temat mo¿liwoci przeobra¿ania przyrody 181
w skali ca³ej planety. Obydwaj zgadzali siê, ¿e w zasadzie nic temu nie stoi na przeszkodzie, ale kiedy zaczêli rozwa¿aæ, jak to praktycznie wykonaæ i jakie zastosowaæ metody dzia³ania, ró¿nice ujawni³y siê bardzo szybko. Niewiele brakowa³o, by dyskusja zmieni³a siê w prawdziw¹ k³ótniê. Rozpadlina skoñczy³a siê ca³kiem niespodziewanie. Skalne ciany nagle obni¿y³y siê i oddali³y. Blask reflektorów zblad³ przy czerwonym wietle sp³ywaj¹cym z nieba. Bykow doda³ gazu, Malec jeszcze kilka razy podskoczy³ na nierównociach i wjecha³ na kamienist¹ równinê, czarn¹ i rozleg³¹. Pustynia z ulg¹ w g³osie oznajmi³ Bykow. Zatrzymaj siê, Aleksieju, na chwilê wo³a³ Dauge. Malec stan¹³. Astronauci natychmiast za³o¿yli he³my i wysiedli z wozu. Bykow wyszed³ ostatni. Góry mieli za sob¹. Daleko na widnokrêgu stercza³y postrzêpione jak zêby wielkoluda czarne ska³y, równy jak ciêcie no¿em w¹wóz. Pustynia, lub raczej to, co w pewnym stopniu przypomina³o pustyniê, by³o now¹ niespodziank¹. W ka¿dym razie Spicyn, który nigdy w ¿yciu nie widzia³ prawdziwej pustyni, wyobra¿a³ sobie, ¿e zobaczy ¿ó³te i szare piaski i wydmy. Tymczasem wokó³ Malca ci¹gnê³a siê równa jak stó³ czarna przestrzeñ, po której sunê³y przezroczyste jak mgie³ka strumienie drobniutkiego py³u. Daleko, na samym krañcu widnokrêgu zas³oniêtego czerwonaw¹ kotar¹ mgie³, leniwie przesuwa³y siê wdziêcznie wyginaj¹ce siê cienie jak gigantyczne wê¿e próbuj¹ce stan¹æ na ogonach. Ca³y ten wiat pokrywa³a pomarañczowoczerwona kopu³a nieba, po którym pêdzi³y ciemne, purpurowe ob³oki z wciek³¹ szybkoci¹ zbli¿aj¹ce siê do Malca. Jak siê wam podoba taka nawierzchnia? spyta³ Jermakowa, podchodz¹c do Bykowa. Pustynia... spokojnie odpowiedzia³ in¿ynier. Ma siê rozumieæ. Dla was to ojczysty krajobraz. Nie spotkacie tu wprawdzie saksau³ów, ale macie prawdziw¹ Gobi, najprawdziwsze czarne piaski. Czarne to one s¹... Bykow zaj¹kn¹³ siê. No i nawierzchnia wygl¹da ca³kiem przyzwoicie. Szeroka, równa... teraz popêdzimy. Dauge wyg³upia³ siê i wrzeszcza³. Astronauci w weso³ych nastrojach wracali do maszyny. Bogdan Spicyn zatrzyma³ siê na chwilê przy w³azie i powiedzia³: Zupe³nie jak u Stendhala. 182
Co takiego? zdziwi³ siê Bykow. Wszystko czerwone i czarne... Rozumiesz, nigdy nie lubi³em Stendhala... Bykow znów usiad³ przy tablicy rozdzielczej sterowania. Malec drgn¹³ i zacz¹³ nabieraæ szybkoci. Gna³ naprzód, lekko ko³ysz¹c siê. Wiatr pêdzi³ ogon kurzu, niós³ po pustyni smugi py³u, wierci³ nimi i podnosi³ w formie tr¹b powietrznych. Oto maleñki wir py³u ronie, powiêksza siê, rozszerza i wytryska w niebo pionowym s³upem. Na horyzoncie widnieje ju¿ ca³a masa takich wiruj¹cych tr¹b. Lepiej nie zbli¿aæ siê do tych diab³ów rzuci³ ostrzegawczo Dauge. Pewnie, ¿e lepiej odpowiedzia³ Bykow, przypominaj¹c sobie spotkanie ze znacznie mniejsz¹ tr¹b¹ powietrzn¹, która zniszczy³a obóz geologów na Gobi, zmieniaj¹c go w zwyk³¹ wydmê. Wiatr przybiera³ na sile. W pobli¿u bazaltowych ska³ ledwie siê go czu³o, lecz na otwartej przestrzeni hula³, wyj¹c w antenach i sypi¹c piaskiem w przedni¹ cianê wozu. Droga wiod³a nieco pod górê. Transporter wdrapywa³ siê na rozleg³y p³askowy¿. W niektórych miejscach warstwa czarnego piasku by³a zmieciona przez wiatr i wówczas g¹sienice turkota³y po go³ej, popêkanej skale. Spicyn, ju¿ nie wiadomo który raz, próbowa³ nawi¹zaæ ³¹cznoæ z Hiusem. Dauge i Jurkowski rozmawiali o planie poszukiwañ geologicznych, od czasu do czasu gestykuluj¹c zaciekle, jakby chcieli uszanowaæ uszy przyjació³. Bykow przekaza³ sterowanie dowódcy, rzuci³ mu kilka po¿ytecznych rad, a sam u³o¿y³ siê na baga¿ach z mocnym postanowieniem uciêcia drzemki. Do Golkondy, zdaniem Jermakowa, pozosta³y jeszcze ze dwie godziny jazdy, mia³ wiêc troszkê czasu, lecz sen nie przychodzi³. Bogdan Spicyn podniós³ nagle rêkê i poprosi³ o ciszê. Jurkowski uradowany zacz¹³ pytaæ, czy ju¿ z³apa³ radiostacjê Hiusa. Nie... ale poczekajcie chwileczkê. Bogdan jeszcze chwilê stroi³ aparat, po czym wyszepta³: Namiary. Czyje? Hiusa? Nie. Ale pos³uchajcie. Jurkowski i Dauge pochylili siê nad nim. Jermakow tak¿e nas³uchiwa³. 183
Poczekajcie chwilê... zastanawia³ siê na g³os Dauge. To znaczy, ¿e prócz nas kto tu jest na tej planecie. Tak wygl¹da! W prawo od kursu... Ciekawe! Jermakow nagle zwróci³ siê do Aleksieja. Towarzyszu Bykow, obejmijcie sterowanie. Dowódca wsta³ i za³o¿y³ s³uchawki. Na twarzach wyranie malowa³ siê niepokój. Trzy kropki, trzy kreski... Jermakow zdj¹³ s³uchawki. W ci¹gu ostatnich dziesiêciu lat w rejonie Golkondy znalaz³o siê szeæ ekspedycji badawczych i co najmniej z tuzin rakiet bez obs³ugi ludzkiej. Wszystko jest mo¿liwe! Dauge mówi³ podnieconym g³osem. Tam mog¹ znajdowaæ siê ludzie! Wzywaj¹ przecie¿ pomocy! Bardzo w to w¹tpiê zaprotestowa³ Jurkowski. Jakie jest wasze zdanie, Anatolu Borysowiczu? Krzywicki wytrzyma³ na Marsie trzy miesi¹ce, ale on znalaz³ wodê... Moim zdaniem jest to automatyczny pelengator. Bykow niespokojnie krêci³ siê przy sterze. Skrêcamy czy nie? wykrzykn¹³ wreszcie zniecierpliwiony. Jermakow zastanawia³ siê. Wszyscy domylali siê, ¿e nie mo¿e podj¹æ decyzji, lecz trudno by³o dociec dlaczego. Musia³y to jednak byæ wa¿ne przyczyny, tego byli pewni. Chodzi o wodê... powiedzia³ wreszcie Jermakow. O wodê... jak echo powtórzy³ Jurkowski. A mo¿e to bêdzie ca³kiem blisko... jakby prosz¹c, wyszepta³ Dauge. Jedziemy zatem zdecydowa³ Jermakow. Mo¿e potrafimy dotrzeæ tam za dwie godziny. Jedziemy, Aleksieju, zmieniajcie kurs... wed³ug ¿yrokompasu... pochyli³ siê nad radiostacj¹ szeædziesi¹t stopni, o tak... a teraz na pe³ny gaz. Malec pomkn¹³, przecinaj¹c ruchliwe strugi py³u nadlatuj¹ce z pó³nocy. Wiatr uderza³ o praw¹ burtê wozu czasem z tak¹ moc¹, ¿e Bykow szóstym zmys³em kierowcy wyczuwa³, jak maszyna traci statecznoæ. Zmienia³ wówczas kurs o parê stopni, nastawiaj¹c na uderzenia wichury i piasku przedni pancerz, to znów wystawia³ praw¹ ³apê, aby w razie czego podeprzeæ siê ni¹. Bogdan ze s³uchawkami na uszach siedzia³ przy radioaparacie i pó³g³osem korygowa³ kurs. W lustrze Bykow widzia³ poblad³¹ twarz Daugego. Mija³y minuty, przelatywa³y nad pustyni¹ purpurowe 184
ob³oki... W pewnej chwili Jurkowski pochyli³ siê nad Bykowem i krzykn¹³ mu do ucha kilka s³ów. Aleksiej w tej samej chwili zauwa¿y³ przed Malcem wielki wypalony kr¹g, porodku którego zia³ du¿y lej o postrzêpionych brzegach. G¹sienice zadudni³y po twardym jak ska³a gruncie. In¿ynier rzuci³ Daugemu pytaj¹ce spojrzenie, lecz ten albo nie zauwa¿y³ leja, albo uwa¿a³, ¿e na Wenus nie ma siê czemu dziwiæ. Jeszcze jedna zagadka tej planety pomyla³ Bykow. Zerkn¹³ na strza³kê szybkociomierza. Drga³a ko³o stu dwudziestu. Niesamowity czarno-czerwony wiat miga³ przed oczyma, a¿ zaczyna³y ³zawiæ. Popiesz siê, Aleksieju! Prêdzej! szepta³ b³agalnie nad uchem Dauge. Bykow przymru¿y³ oczy i potrz¹sn¹³ g³ow¹. W tej chwili Jurkowski krzykn¹³: W lewo! Skrêcajcie w lewo! O tam... Planetolot! wykrzykn¹³ Dauge. Nawet Bykow swym niedowiadczonym okiem móg³ zobaczyæ, jakiego rodzaju katastrofa zniszczy³a ten wielki metalowy sto¿ek. Najwyraniej by³o widaæ, ¿e statek, podchodz¹c do l¹dowania, dosta³ siê w potê¿ny wir i zosta³ rzucony bokiem na szczyt bazaltowego wzgórza. Pozosta³ tak ju¿ na zawsze, tkwi¹c miêdzy powywracanymi jakim kataklizmem ska³ami. Jak kawa³ki blachy wyrzucone na mietnik le¿a³y pogiête wielkie p³aszczyzny stateczników, ca³a rufowa czêæ rakiety przeciêta by³a nierówn¹ lini¹ pêkniêcia, które ju¿ zasypa³ czarny piasek. Nad sam¹ ziemi¹ widnia³ niewielki otwór otwarty na ocie¿ w³az. Taak, namiary na pewno by³y automatyczne... ponurym tonem powiedzia³ Jurkowski. Bykow obejrza³ siê na towarzyszy. Dauge gryz³ wargi. Piêkna twarz Jurkowskiego zastyg³a. Spicyn krêci³ g³ow¹, jakby zobaczy³ co, co jest ca³kiem oczywiste. Jermakow z ponurym wyrazem twarzy nie odrywa³ wzroku od iluminatora. Podjedcie bli¿ej, Aleksieju wyda³ nieg³one polecenie. Gdy Malec przedosta³ siê wreszcie przez zwaliska kamieni i stan¹³ przed w³azem do planetolotu, wszyscy cz³onkowie za³ogi zaczêli zak³adaæ he³my. Jermakow jednak rozkaza³, aby pozostali w transporterze, po czym dorzuci³: Ze mn¹ pójd¹ tylko Bykow i Spicyn. Przywiecaj¹c sobie latarkami, pe³zli po ciemnych korytarzach przewróconego planetolotu. Dotarli do stalowych drzwi. Bykow 185
s³ysza³, jak poskrzypuje siliketowy kombinezon, jak wali w skroniach puls. Jermakow mocowa³ siê z drzwiami, lecz nie da³ rady ich otworzyæ i zwróci³ siê do Bykowa. Nie mam si³y, bracie. Wasza kolej. Spróbujcie. Bykow nacisn¹³ ca³¹ wag¹ cia³a, napi¹³ miênie. Drzwi ze zgrzytem ust¹pi³y. Droga otwarta szepn¹³, wskazuj¹c na w¹sk¹ szparê. W pustym szeciennym pomieszczeniu, zapewne w komorze przejciowej, zobaczyli zniszczony aparat tlenowy i le¿¹cy na pod³odze ³uskowy pancerz astronautyczny. Jermakow nachyli³ siê, ogl¹daj¹c go. Butle z tlenem puste. Spójrzcie zduszonym g³osem zawo³a³ Spicyn. Bykow cofn¹³ siê. Pod nogami co zabrzêcza³o. W planetolocie, przewiecaj¹c przez szpary i nie domkniête drzwi, pali³o siê wiat³o, wskazuj¹c drogê do dalszych kabin. Minêli owietlony mlecznymi ¿arówkami salon, zawalony jakimi zetla³ymi ju¿ szmatami, na których mo¿na by³o rozró¿niæ br¹zowe plamy, weszli do kabiny sterowniczej. Na cianie, która w nienaturalnej pozycji rakiety wisia³a nad nimi jak sufit, b³yska³a matowa ¿arówka. Tablica rozdzielcza, zerwana ze swego miejsca, trzyma³a siê na nadpalonych przewodach. W radioaparacie miga³o zielone wiate³ko. Aparat dzia³a³. Przed nim siedzia³ cz³owiek. G³owê owiniêt¹ zrudzia³ymi banda¿ami pochyli³ na piersi i nie zwraca³ uwagi na nieustannie migaj¹ce wiate³ko, rzucaj¹ce przez rozbite szk³o os³onki zielony promyk. Witaj, pandicie Bidchanie Bondepadchaju, bohaterski Hindusie! opieraj¹c d³onie na oparciu krzes³a, cicho wypowiedzia³ Jermakow. Oto, gdzie siê spotkalimy. Zgin¹³e na posterunku jak prawdziwy cz³owiek... Milcza³ przez chwilê, próbuj¹c opanowaæ zdenerwowanie. W koñcu, wznosz¹c ciniêt¹ piêæ i skanduj¹c s³owa, powiedzia³: Czeæ twojej pamiêci! U³o¿yli cia³o martwego astronauty na pod³odze. Lepszego pomnika ni¿ ten planetolot nie mo¿na wymyliæ powiedzia³ Jermakow, pochylaj¹c g³owê. Zostawimy go na miejscu. Bykow wpatrywa³ siê w chude, poranione cia³o, niestarannie owiniête w banda¿e i porwane przecierad³a. Wyda³o mu siê, ¿e ten bojownik nauki nie ba³ siê mierci, która docig³a go tu, miliony kilometrów od Ziemi. Tacy ludzie nie za³amuj¹ siê, nie cofaj¹. Spicyn zbli¿y³ siê do radioaparatu. 186
Sam go naprawia³... o proszê, widaæ, ¿e naprawi³ automat nadajnik namiarów. Nie potrafiê tylko poj¹æ, w jaki sposób uda³o siê mu zachowaæ ¿ycie przy tak silnym uderzeniu. Wszystko przecie¿ rozbite jest w drzazgi. A gdzie s¹ jego towarzysze? spyta³ nagle Bykow. Kto? Jego towarzysze... Bondepadchaj lecia³ samotnie odpowiedzia³ Jermakow. Astronauci zabrali ze sob¹ dziennik pok³adowy, filmy z automatycznych obserwatoriów, notatki i dok³adnie zamknêli za sob¹ drzwi. Gdy maszerowali do Malca, Jermakow cichym g³osem powiedzia³, jakby w formie rady: Nie opowiadajcie zbyt wiele o tym, co widzielimy. Towarzyszu Spicyn, zróbcie kilka zdjêæ statku i chodmy. W kabinie transportera Jermakow zaj¹³ miejsce kierowcy i w kilku zdaniach opowiedzia³ o tragedii Bondepadchaja. Dauge spyta³ tylko, czy chodzi o tego samego uczonego, który za³o¿y³ obserwatorium na Ksiê¿ycu. Nie dosta³ odpowiedzi na swoje pytanie. Dopiero po d³ugiej przerwie Jermakow powiedzia³ z nutk¹ wciek³oci w g³osie: Potworna planeta... ale my j¹ pokonamy! My j¹ opanujemy! Malec pêdzi³ na pó³noc, omijaj¹c po drodze wiruj¹ce tr¹by powietrzne. W pewnej chwili ca³kowicie zmieniaj¹c barwê nieba, wybuch³a nad horyzontem olepiaj¹ca b³êkitna zorza. Na jej tle astronauci zobaczyli wyranie rysuj¹cy siê ³añcuch górski ci¹gn¹cy siê daleko na skraju widnokrêgu. Zorza drgnê³a, mieni¹c siê b³êkitem i biel¹, i po paru minutach zgas³a równie nagle, jak rozb³ys³a. To Golkonda umiecha siê do nas zwodniczo powiedzia³ Jermakow. Zbli¿a siê nowa czarna burza, Aleksieju, siadajcie przy sterach. Teraz bêdziecie mieli okazjê pokazaæ wszystkie swoje umiejêtnoci.
Wenus obnaża kły Bykow z trudem potrafi³ póniej uwiadomiæ sobie przebieg wydarzeñ, jakie rozegra³y siê dos³ownie w kilka sekund po s³owach dowódcy. Inni cz³onkowie za³ogi tak¿e nie zorientowali siê, co zasz³o. Nie zd¹¿yli nawet pozapinaæ pasów bezpieczeñstwa. Czarna burza Golkondy nie nadchodzi jak huragan! Po prostu 187
powstaje jak odbicie w lustrze w jednej chwili. Bykow zd¹¿y³ zaledwie zauwa¿yæ na podczerwonym ekranie czarn¹ masê, która wpad³a na Malca. W tym momencie koñczy³y siê wszelkie wra¿enia, a zaczyna³y mechaniczne odczucia. Transporter jakby zderzy³ siê z poci¹giem popiesznym. Bykow uderzy³ g³ow¹ o przedni¹ cianê i jêkn¹³ z bólu. W oczach zamiga³y mu wszystkie gwiazdy kosmosu. Poczu³, jak Malec staje dêba i lada chwila przewróci siê na plecy. Da³ pe³ny gaz, w³¹czy³ maksymalne obroty, jakie móg³ wyci¹gn¹æ silnik. Jednoczenie wyrzuci³ raczej, ni¿ wysun¹³ ³apy. Prawa tylna zgiê³a siê po kilku sekundach. Transporter zakrêci³ siê w miejscu i zwali³ na bok. £apy unios³y go nieco, a burza od razu rzuci³a na g¹sienice. Jak zwykle w chwilach prawdziwego niebezpieczeñstwa mózg pracowa³ niezawodnie. Bykow sta³ siê jedn¹ z czêci wielkiego organizmu maszyny. Nieprzytomnymi oczyma widzia³, jak w czarnej otch³ani burzy co chwila wybuchaj¹ b³êkitem jasne kule. Kule wybucha³y bezg³onie, sypi¹c ogniem. Silnik zapewne rycza³, lecz nie by³o go s³ychaæ w straszliwym gromie huraganu, który spycha³ Malca do ty³u. G¹sienice bezskutecznie obraca³y siê z olbrzymi¹ szybkoci¹. Tytanowe ³apy wygina³y siê jak trzciny, ale Malec cofa³ siê. Znów staje dêba i pada na bok. Bykow naciska jakie klawisze urz¹dzeñ kieruj¹cych dzia³aniem maszyny... Na ekranie b³yskawice wybuchaj¹ kulistymi plamami, Malec podnosi siê, znów siê przewraca i nagle... Wszystko ucicha. Bykow ustawia maszynê... wy³¹cza silnik i zdejmuje rêce z klawiszów. Przez przedni¹ szybê widzi czerwono-czarny wiat, tym razem piêkny i mi³y. W ciszy s³ychaæ gwa³towne tykanie liczników promieniowania i dozymetrów. Bykow zajrza³ do kabiny. Jermakow zdrêtwia³ymi palcami próbowa³ rozpl¹taæ pasy, jakimi by³ przymocowany do fotelika. Spicyn bez he³mu na g³owie siedzia³ na pod³odze pod radiostacj¹. Wiecie co, ¿eby tak ¿yæ... zacz¹³ Bogdan, ale urwa³ i filozoficznie umiechaj¹c, siê zapyta³: Czy¿by m³odoæ naszej planety by³a równie niespokojna? Spod stolika umocowanego pod cian¹ wylaz³ Dauge, kln¹c po ³otewsku. Usiad³, opar³ siê o baga¿e i znów zakl¹³ w ojczystym jêzyku. Zdj¹³ he³m. By³ blady i ostrzega³, ¿e zaraz dostanie morskiej choroby. Jurkowskiego musieli szukaæ pod stosami baga¿ów. Le¿a³ przez chwilê bez przytomnoci, lecz prêdko przyszed³ do siebie i spyta³: Co siê sta³o? Gdzie jestem? 188
Bogdan powa¿nie odpowiedzia³: W Malcu... to taki transporter... Do diab³a ze szczegó³ami! Na jakiej jestem planecie? Wyj¹tkowe zdolnoci... rykn¹³ ni z tego, ni z owego Dauge. Przy ka¿dej okazji powtarzaæ stare kawa³y. Jurkowski zerwa³ siê i patrz¹c na Daugego, wycedzi³ przez zêby. Cher Grégoire! A wiesz, jaki przybra³e kolorek? Wydaje mi siê, ¿e ¿ó³ty. Nie. Jeste purpurowy, widocznie poddajesz siê prawu mimikry. Tu wszystko jest purpurowe. Przerwa³ mu rozkazuj¹cy g³os Jermakowa: Towarzysze! Alarm! Natychmiast za³o¿yæ he³my! Bykow akurat mia³ zamiar zdj¹æ he³m, ale zatrzyma³ siê w pó³ ruchu. Jermakow wyjania³: Spójrzcie, co siê tu dzieje! Do Malca dosta³a siê radioaktywna sadza. Przygotowaæ siê do dezaktywizacji. Bykow zrozumia³, ¿e sta³a siê rzecz na pozór niemo¿liwa. Przez mikroskopijne, nieledwie w³oskowate szczeliny w³azu huragan wcisn¹³ do wnêtrza wozu czarny py³. Bogdan Spicyn, który umazany by³ sadz¹, rzuci³ siê do umywalni. Dauge waha³ siê chwilê, lecz spojrzawszy na Jermakowa, na³o¿y³ he³m. Aleksieju, obejrzyjcie Malca z zewn¹trz poleci³ dowódca. Wokó³ transportera panowa³a cudowna cisza. Przesta³ nawet wiaæ wiatr, który dotychczas d¹³ od strony Golkondy. Zniknê³y gigantyczne tr¹by powietrzne, tañcz¹ce do niedawna na widnokrêgu. Bykow zeskoczy³ z maszyny i zapad³ siê po kolana w czarnym pyle. Grunt dr¿a³ tak silnie, ¿e Bykowowi dzwoni³y zêby. W s³uchawkach co chwila dwiêcza³ g³uchy grzmot. Golkonda! Bykow wpatrywa³ siê w ³añcuch wzgórz na widnokrêgu. W purpurowej mgie³ce zjawia³ siê, to znów gin¹³ postrzêpiony grzbiet, drga³ w rozpalonych gazach atmosfery. Grzmot dudni¹cy gdzie w trzewiach planety nie milk³. Malec sta³ z uniesionym dziobem, lekko przechylony na prawy bok, przypominaj¹c wielkiego, czarnego paj¹ka, który stoczy³ przed chwil¹ ciê¿k¹ walkê. Pod dnem maszyny uros³a pokana wydma z czarnego py³u, a ³apy Malca tonê³y w niej g³êboko. Obchodz¹c transporter dooko³a, Bykow przygl¹da³ siê bruzdom wyrytym podczas cofania siê pod naporem czarnej burzy. Wydawa³y siê byæ ca³kiem p³ytkie, lecz w rzeczywistoci kry³ siê w nich po pas. 189
Tylna prawa ³apa dos³ownie wisia³a na paru metalowych ¿y³kach. Napór wichury wywichn¹³ ow¹ niezwykle mocn¹, sporz¹dzon¹ z tytanu koæ i rzuci³ niezdatn¹ w czarny proch. Uszkodzenie mo¿na by³o naprawiæ, ale Bykow, zabieraj¹c siê do roboty, wiedzia³, ¿e ³apa nie uzyska ju¿ dawnej si³y. Niewiele brakowa³o do zakoñczenia pracy, gdy us³ysza³ nad uchem g³os Jermakowa: Jak wasze sprawy? My swoje ju¿ za³atwilimy. Dowódca przykucn¹³ obok in¿yniera. My nie mielimy wiele k³opotu, ale i wy, zdaje siê, ju¿ koñczycie. Tak... dysz¹c ciê¿ko, odpowiedzia³ Bykow. Szkoda Malca, pokaleczy³ nó¿kê, biedaczek. Teraz nadaje siê do spokojnych spacerów. Patrz¹c krytycznym okiem na swoj¹ robotê, doda³: Trzeba by³o cofaæ siê, nie po³ama³bym koci. Dowódca umiechn¹³ siê. A macie pojêcie, jak d³ugo trwa³ huragan? spyta³ niespodziewanie. Chyba ze dwadziecia minut. Nie patrzy³em na zegarek odpowiedzia³ bez zastanowienia Bykow. Akurat! Tylko trzy i pó³ minuty! Niemo¿liwe. Trzy i pó³ minuty powtórzy³ Jermakow. Przez ten czas cofnê³o nas tysi¹c metrów. Gdybycie pozwolili unieæ siê, Malec by³by sto kilometrów st¹d. A do tego le¿a³by rozbity na kawa³ki. Nie zdajecie nawet sobie sprawy, co zrobilicie. Jermakow przyjanie pog³aska³ metalow¹ ³apê Malca. Teraz musimy ruszaæ. Droga otwarta, a Golkonda tu¿ przed nami. S³yszycie, jak grzmi?... Nie dalej ni¿ sto piêædziesi¹t kilometrów st¹d. Ju¿ j¹ widaæ... Tam na widnokrêgu to nie góry, lecz w³anie têtni¹ca energi¹ Golkonda. Bykow, zanim ruszy³ za dowódc¹, spojrza³ na cel swej jazdy. W oczach mieni³y mu siê przez chwilê szerokie fio³kowe pasma, po czym nagle znik³y. Aleksiej potrz¹sn¹³ g³ow¹. Pasma zniknê³y. Jeszcze tego brakowa³o! mrukn¹³. Mam halucynacje. Weso³a historia! Nie ma co! Ca³e wnêtrze Malca by³o wyszorowane i b³yska³o czystym metalem i plastikiem. £adunek zosta³ porz¹dnie u³o¿ony i zamocowany. Nastroszony, z mokrymi jeszcze w³osami, zaró¿owiony po k¹pieli Bogdan siedzia³ przy radiostacji. Geologowie zajêli swój 190
ulubiony k¹cik za sk³adanym stolikiem. Jurkowski przegl¹da³ jak¹ broszurê i pogwizdywa³ przez zêby. Wnêtrze maszyny zrobi³o na Bykowie wra¿enie, jakie robi ciche i przytulne mieszkanie. Poczu³ nagle, ¿e chce mu siê straszliwie spaæ. Oczy same siê zamyka³y. In¿ynier czu³, ¿e odbija siê na nim napiêcie ostatnich godzin. Anatolu Borysowiczu... Idcie spaæ... nic innego tylko spaæ! Z rozkosz¹! Bykow przysiad³ na pakunkach i zdj¹³ he³m. Dauge obserwowa³ go bacznym przyjacielskim okiem. Gdy Aleksiej zdj¹³ he³m, Dauge poblad³. Jednoczenie Jermakow zawo³a³: Aleksieju, macie ca³¹ twarz umazan¹ krwi¹! Stukn¹³em siê twarz¹ mrukn¹³ kierowca, obmacuj¹c nos. Nie dotykajcie! Zaraz przemyjê siniec... W³odku, podajcie lustro... Bykow zobaczy³ na czole olbrzymi siniec. Nos mia³ spuchniêty, a dolna warga nabra³a jakich groteskowych kszta³tów. Na policzkach widnia³y dziwaczne wzory. Jermakow, przemywaj¹c krwawe nacieki, mówi³: Nic gronego, chocia¿ wygl¹da bardzo efektownie. Nie rozumiem, jak moglicie nie poczuæ takiego pot³uczenia. Bola³o trochê, ale nie bardzo. Kto móg³ przypuszczaæ?... Ja wierzê wiêcie w to, co on mówi. Sam sta³em po³owê drogi na g³owie i przytrzymywa³em ¿o³¹dek jêzykiem. Bujasz! Nie sta³e na g³owie, tylko do góry nogami! Bykow powiesi³ he³m i ledwie zd¹¿y³ po³o¿yæ siê, ju¿ spa³. Jurkowski mówi³ co do niego, ale by³o za póno. Aleksiej p³yn¹³ bia³ym stateczkiem po szerokiej b³êkitnej rzece. Brzegi zas³ania³a leciutka mgie³ka. Nad wod¹ unosi³ siê dziwaczny, olepiaj¹co bia³y ptak. Nagle pok³ad usun¹³ siê w bok. Bykow wypad³ za burtê. Kto krzykn¹³: Co za piekielna droga!. In¿ynier machn¹³ nogami i usiad³. Jermakow siedzia³ przy tablicy rozdzielczej sterowania, a reszta towarzyszy sta³a za nim, wlepiaj¹c oczy w ekran. Bogdan Spicyn rozprawia³: Podstarza³a bogini piêknoci, a jakie to zêbiska pokazuje. Piêkny widok: Wenus obna¿a k³y! A my leziemy do jej paszczêki. Bykow zwlók³ siê ze swego twardego ³o¿a i przecisn¹³ siê miêdzy Bogdanem a Grigorijem. Pustynia skoñczy³a siê. Omijaj¹c zwa³y g³azów, Malec sun¹³ przez las g³adkich kamiennych s³upów. 191
Nad g³azami stercza³y wysokie, ostro zakoñczone, naturalne obeliski. Bogdan mia³ racjê, z daleka przypomina³y one potê¿ne starcze zêby. Grunt by³ popêkany i pokryty licznymi lejami, na których ros³y twarde bluszcze. Cierniste ga³êzie oplata³y kamienne s³upy otaczaj¹ce Malca ze wszystkich stron. Trzês³o niesamowicie. Jurkowski na jakim podskoku transportera przygryz³ sobie jêzyk i a¿ kwikn¹³ z bólu. Bykow dotkn¹³ ramienia Jermakowa i powiedzia³ stanowczym tonem: Musimy zatrzymaæ wóz, towarzyszu Jermakow. W tym terenie moglibymy z ³atwoci¹ przebiæ brzuch naszego Malca. Jermakow skin¹³ g³ow¹ na znak zgody. Podprowadzi³ transporter pod najbli¿szy cokó³ i wy³¹czy³ silnik. Nale¿a³oby przeprowadziæ rozpoznanie drogi doradza³ Bykow. Bardzo mo¿liwe, ¿e bêdziemy musieli zawróciæ i szukaæ nowego dojazdu do Golkondy. Nie! krótko zaprotestowa³ Jermakow. Nie mamy na to czasu, a pasmo kamieni ci¹gnie siê bardzo daleko. Wobec tego trzeba bêdzie wysadzaæ ska³y. Kilka min powinno wystarczyæ powiedzia³ tym razem Spicyn. Jermakow zastanawia³ siê przez chwilê. Wsta³ i oznajmi³: Rozpoznanie przeprowadzimy we czwórkê. Kierowca zostaje w wozie. Tak jest. Rozpoznanie! Nareszcie rozpoznanie! wykrzykiwa³ Dauge, chwytaj¹c za m³otek geologiczny. M³otek zostawcie poleci³ Jermakow. Bierzemy tylko broñ. Anatolu Borysowiczu... przecie¿ nie bylimy ani... razu w terenie... Teraz nie czas na to. Jurkowski, Spicyn i Dauge za mn¹. Bykow, nie odchodziæ na krok od maszyny. Nawet jeli us³yszycie wystrza³y. Czy wszyscy gotowi? Idziemy wiêc. Aleksiej razem ze wszystkimi wyszed³ z wozu i usiad³ na jego zewnêtrznym pancerzu. Z niewielkiego podwy¿szenia, jakie stanowi³a umieszczona na wierzchu kad³uba wie¿yczka dowódcy, widzia³ dobrze, jak w ró¿nych kierunkach pe³zn¹ maleñkie ludzkie figurynki, tak maleñkie w porównaniu z kamiennymi olbrzymami, ¿e robi¹ wra¿enie drobniutkich owadów. Jurkowski z Bogdanem udali siê w prawo, a Jermakow i Grigorij prosto. Przez d³ug¹ chwilê s³ysza³ wynurzenia W³odka Jurkowskiego, ¿e maszeruj¹ przez 192
najcudowniejszy na wiecie rezerwat geologiczny, weso³e odpowiedzi Bogdana i dziarskie pokrzykiwania Grigorija, który basem zacz¹³ piewaæ piosenkê o Argonautach. Jednak¿e wkrótce ucich³y wszelkie g³osy i Bykow pozosta³ sam. Po niebie, jak i przedtem, pêdzi³y szalone chmury. W szczytach kamiennego lasu wiatr wypiewywa³ ponure melodie. Bykow kilka razy us³ysza³ g³ony trzask i wówczas zrywa³ siê na równe nogi, rozgl¹da³ dooko³a, bo odnosi³ wra¿enie, ¿e jest to wystrza³ sygnalizacyjny. Po pewnym czasie zorientowa³ siê, ¿e to wichura zwala kamienne drzewa lub obala jedne na drugie. Zszed³ jednak do kabiny i wzi¹³ automat. Teren dr¿a³ od ciê¿kich uderzeñ. Okolica by³a wyj¹tkowo ponura. Bykow wyobrazi³ sobie, ¿e znajduje siê w ruinach jakiego wielkiego pa³acu. Nie mia³ on komnat, lecz tylko wspania³e kolumny z czarnego kamienia. Miêdzy kolumnami z godnoci¹ przechadzali siê bia³o ubrani mêdrcy, piêkne kobiety, wojownicy w miedzianych he³mach z tarczami w rêku... Niby na rysunku, jaki widzia³ w historycznej powieci o Atlantydzie... Pewnego dnia rozhula³a siê czarna burza. Zwali³a dach, który run¹³ miêdzy kolumny. Wszystko zginê³o i pozosta³ tylko kamienny las. Nagle in¿ynier zerwa³ siê. Zdawa³o mu siê, ¿e za jednym z kamiennych wzgórz poruszy³ siê ciemny kszta³t, nie mniejszy od sporej kamienicy. Tajemnicze stworzenie okaza³o siê tylko wielkim g³azem. Kamienie przybra³y tak dziwaczne kszta³ty, ¿e niektóre do z³udzenia przypomina³y wielkoludy. Bykow uspokoi³ siê i zacz¹³ obserwowaæ najbli¿sze kamienie, doszukuj¹c siê wród nich znanych mu obrazów. Oto le¿y wyci¹gniêty pi¹cy lew, tam rozemiana twarz wygl¹da spod wysokiej czapy; dalej gigantyczna ¿aba czai siê do skoku; obok niej dziwaczny zwierz z rogami i wy³upiastymi oczyma... Kamienne konie wyci¹gniête w cwale ¿y³y swym nieruchomym ¿yciem. Na pewno ca³y ten zwierzyniec dysza³, obserwowa³ wiat spod przymru¿onych powiek, niezauwa¿alnie robi³ bokami po ciê¿kim wysi³ku... Patrzy³y na przybysza z obcej planety kamienne tygrysy, jaszczury, smoki... Aleksiejowi przysz³o na myl, ¿e jednak ta planeta nie ma tak bogatego ¿ycia jak Ziemia. Tam nawet na pustyni by³y wê¿e, skorpiony, tarantule... na skraju wielkich pustyñ widywa³o siê antylopy. Co prawda w tamtym b³ocku wokó³ Hiusa ¿ycie a¿ têtni³o, ale za to na pustyni istnia³y tylko twarde ciernie, wyrastaj¹ce prosto z kamieni kolce. Gdy Malec próbowa³ wydostaæ siê za skalist¹ 13 – W krainie...
193
barykadê okalaj¹c¹ krater, Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e mign¹³ mu jaki cieñ i skry³ siê w k³uj¹cych zarolach. Lecz na pewno by³o to z³udzenie optyczne... Nêdzna planetka. Co to wszystko jest w porównaniu z zielon¹ traw¹, z ga³¹zkami brzozy. Gdzie tu szukaæ bia³ych chatek i szemrz¹cych strumieni? westchn¹³ têsknie: Ech, Ziemio, Ziemio!. Daleko za zwa³ami kamieni przesunê³a siê postaæ id¹cego. Spieszy³, wymachuj¹c rêkoma, jakby ba³ siê straciæ równowagê. Potkn¹³ siê i o ma³o nie upad³. W s³uchawkach Bykowa ledwie dos³yszalnie zabrzêcza³ g³os. Jurkowski! Jak przyjemnie dojrzeæ znów ¿ywego cz³owieka w tym martwym lesie na kamiennym cmentarzu! Idzie i ju¿ nie pieszy siê... g³os brzmi posêpnie, widocznie nie ma przejazdu... Niedobrze, trzeba bêdzie wysadzaæ ska³y... marnowanie czasu. Bykow rozemia³ siê. Ale nim kiwa! Jak na morzu! Geolog zamacha³ rêkoma i podnosz¹c jedn¹ nogê, zjecha³ z wielkiego g³azu. W s³uchawkach rozleg³o siê kilka bardziej soczystych s³ówek. Aleksiej umiecha³ siê. Cieszy³ siê widokiem cz³owieka! Jurkowski w koñcu wcale nie taki z³y ch³op, nawet nieprawdziwy ba¿ant. Lubi zadzieraæ nosa, to jasne! A w ogóle poeta! Bykow nie zna³ siê na wierszach, a do wszelkiego rodzaju romantyki odnosi³ siê sceptycznie. Jurkowski zbli¿y³ siê, oddychaj¹c z trudem. Zdj¹³ z szyi automat i ze wstrêtem rzuci³ go na pancerz Malca. Usiad³ na kamieniu. Bykow po chwili milczenia rzuci³ pytanie: Drogê znalelicie? Jurkowski machn¹³ rêk¹. Zwa³y kamieni, do³y i diabli wiedz¹ co. Sterczy to wszystko z piasku na metr... na pó³tora metra... Ka¿dy taki kamyczek ostry jak brzytwa. Wskaza³ rêk¹ kierunek, z którego tylko co wróci³. Dwiecie metrów w tamtym kierunku z¹bki naszej Wenus tworz¹ nieprzebyt¹ cianê. S³owem, lepa uliczka. Zdaje siê, ¿e szanowny in¿ynier bêdzie musia³ zawróciæ swoje pancerne dyszle. Jaki mêdrzec proponowa³, abymy zabrali na Hiusa mig³owiec. Dziwad³o! Tu ka¿dy najmocniejszy samolot rozlecia³by siê w kawa³eczki w ci¹gu jednej sekundy. Mo¿e jednak Dauge i Jermakow znajd¹ przejcie. Mo¿liwe, chocia¿ osobicie bardzo w to w¹tpiê. Najprawdopodobniej bêdziemy musieli szukaæ objazdu. Nie zdo³amy przecie¿ wysadziæ wszystkich przeszkód na naszej drodze! Na waszym miejscu ju¿ zacz¹³bym szykowaæ maszynê. 194
Jurkowski wlaz³ na transporter i usiad³ obok Bykowa. Wyprostowa³ nogi i uderza³ stop¹ o stopê. S³yszycie? Czujecie, jak oddycha Golkonda? Wspania³a kraina zagadek i tajemnic... Dzika... dziewicza przyroda. Atmosfera nie ska¿ona ¿adnym ludzkim oddechem, wiat, przestrzenie nie tkniête ludzk¹ stop¹. Bykow mrukn¹³ co. Sposób, w jaki rozmawia³ Jurkowski, denerwowa³ go. Wspania³y romantyk wyda³ mu siê niedorzeczny i pozerski. O, proszê, jeszcze jedna zagadka... ba¿ant wyci¹gn¹³ rêkê. Nad szczytami zab³ys³y na nowo fioletowe pasma. Bykow o¿ywi³ siê. Widzicie je? Wy je tak¿e widzicie? Nie rozumiem, co znaczy tak¿e? Trudno nie zauwa¿yæ! Ukaza³y siê dwie nowe figurki. Wdrapa³y siê na zwa³ kamieni i pomacha³y rêkoma. Bykow odpowiedzia³ takim samym znakiem. Wraca Jermakow i Dauge. A gdzie siê podzia³ Bogdan? Rozeszlicie siê czy co? Widocznie zgubilimy siê roztargnionym tonem odpowiedzia³ Jurkowski. W takim terenie wystarczy parê kroków i ju¿ mo¿na siê zgubiæ. A Bogdan dawno wyruszy³? Co za pytanie? Przecie¿ poszed³ razem z Wami! Co? wykrzykn¹³ Jurkowski. Bykow zastanawia³ siê w milczeniu. Zgrywa siê »ba¿ant« czy naprawdê nic nie pamiêta?. Bogdan przecie¿ wróci³ do Malca, ¿eby zmieniæ butle z tlenem... co mu nawala³o... kaza³ mi iæ samemu i wróci³... Bykow patrzy³ na mówi¹cego, jakby nie rozumia³, o co chodzi. Jurkowski widzia³ tylko nieruchomy he³m. Powtórzy³ raz jeszcze zdanie: Bogdan nie powróci³ do Malca z trudem wyj¹ka³ Bykow. Nie wróci³? Obydwaj zerwali siê na równe nogi. Bykow tak¿e nie widzia³ twarzy swego rozmówcy, ale nie s³ysza³ nawet jego oddechu... Jurkowski skamienia³. Ostro¿niej... ostro¿niej, towarzyszu Jermakow! rozbrzmiewa³ blisko g³os Daugego. Bykow obejrza³ siê. Dauge wy³oni³ siê zza kamieni, prowadz¹c pod rêkê dowódcê wyprawy, a na szyi mia³ zawieszone dwa automaty. Jermakow silnie utyka³ na praw¹ nogê. 195
Szykujcie siê do jazdy. Tam mo¿na przejechaæ. Wszyscy do wozu! Jurkowski zeskoczy³ na kamienie. Po drodze porwa³ automat i pobieg³ swym starym ladem. Bykow krzykn¹³ do Daugego: Grigorij! Natychmiast oddaj jeden pistolet dowódcy i biegiem za Jurkowskim. Po czym zwróci³ siê do Jermakowa: Anatolu Borysowiczu, z Bogdanem co siê sta³o, wypadek, czy pozwolicie iæ? Ruszajcie! Dauge ju¿ pêdzi³. Ton, jakim Bykow wyda³ rozkaz, nie pozwala³ na zastanowienie siê. Po kilku chwilach biegu po stercz¹cych kamieniach, po ostrych jak brzytwa krawêdziach, po g³adkich p³ytkach Bykow czu³, ¿e oblewa siê potem. Trzeba braæ pod rozwagê kilka mo¿liwoci myla³. Albo co napad³o na Bogdana, bo, byæ mo¿e, ska³y nie s¹ martwe, albo upad³ i rozbi³ siê... le¿y gdzie i czeka na pomoc. Dlaczego zatem nie strzela...? Nie wzywa pomocy? W tej samej chwili zaterkota³a seria z automatu. Bogdan? Nie, to Jurkowski. Zuch, nie straci³ g³owy. W³¹czy³ sygna³owy magazynek i grzeje! Nie ma ¿adnej odpowiedzi!. Bykow siedzia³ oparty o tobo³y z prowiantem. Powoli ¿u³ prasowan¹ wêdlinê, chciwie popijaj¹c sokiem. Obok chrapa³ Dauge. niada twarz zapad³a, nie golone policzki wydawa³y siê jeszcze chudsze, ni¿ by³y w istocie. Od czasu do czasu mrucza³ co po ³otewsku. Nad radioaparatem drzema³ Jermakow. Chocia¿ mia³ zamkniête oczy, szuka³ w eterze najmniejszego dwiêku. Próbowa³ nawi¹zaæ ³¹cznoæ z Hiusem. Dawniej zawsze robi³ to Bogdan. Po pancerzu miarowo, powoli stuka³y kroki. To Jurkowski. Uwa¿a siê za winnego. Nie powinien by³ pozwoliæ wracaæ Bogdanowi bez opieki. Szkoda Bogdana, ale szkoda tak¿e Jurkowskiego. Przesz³o dwanacie godzin spêdzili na poszukiwaniu zaginionego towarzysza. Znajdywali tylko ³uski od wystrzelonych nabojów... ich w³asnych nabojów. Znajdywali lady butów... swoich w³asnych butów. Bogdan nie odpowiada³. Gdy Jurkowskl lub Dauge chcieli na chwilê chocia¿ od³¹czyæ siê od grupy, Bykow rozkazywa³ im, aby wrócili, rozkazywa³ takim tonem, ¿e nie poznawa³ go 196
sam! Kilka razy mieli wra¿enie, ¿e gdzie daleko rozlegaj¹ siê wystrza³y. Biegli w tamt¹ stronê. Odpowiadali wystrza³ami, lecz wszystko na pró¿no! Pot zalewa³ im oczy. Nogi ugina³y siê ze zmêczenia. Coraz czêciej potykali siê i przewracali. W koñcu Jurkowski upad³, a Dauge, który chcia³ mu pomóc, zwali³ siê na niego. Bykow zbli¿y³ siê do nich i przysiad³, z trudem zginaj¹c zbola³e nogi. Jurkowski, dysz¹c z wysi³kiem, próbowa³ wstaæ. Uda³o mu siê to po wielkich trudach. Bykow powiedzia³ cicho: Musimy wróciæ do Malca i odpocz¹æ. Odpowiedzia³ mu histeryczny krzyk W³odka: Nie, za ¿adne skarby! Nie! Jednak wrócili. Bykow niós³ wszystkie trzy automaty i trzyma³ pod rêkê Jurkowskiego. Dauge, chwiej¹c siê na nogach, szed³ przed nimi, wybieraj¹c drogê. Gdy zatrzymywa³ siê, opieraj¹c siê o g³azy, Bykow popycha³ go, przynaglaj¹c do marszu. Geolog z trudem odrywa³ siê od kamienia i szed³ dalej. Wydawa³o siê, ¿e olep³ ze zmêczenia, ale mimo to w³anie on pierwszy zauwa¿y³ czarn¹ rozpadlinê, nad któr¹ le¿a³ automat Bogdana. Dauge krzykn¹³ i osuwaj¹c siê na kolana, wskazywa³ dr¿¹c¹ d³oni¹ kierunek... Do tego miejsca podjechali Malcem i gdy Bykow umocowany na stalowej lince opuci³ siê w przepaæ, wszyscy z zapartymi oddechami czekali na wiadomoci. Aleksiej s³ysza³, jak na górze Jurkowski bez przerwy nawo³ywa³: Bogdan! Bogdan!. Po pó³godzinnych poszukiwaniach Bykow wiedzia³, ¿e Bogdana nie znajdzie. Widzia³ tylko zwa³y kamieni, nawiany do szczeliny piasek, kawa³ki wenusjañskich cierni i ga³êzi, drobny t³uczeñ... Dotkn¹³ ka¿dego kamienia, zajrza³ do ka¿dej rozpadliny i szczeliny. Nie... Bogdana tam nie by³o. Ledwie ¿ywy ze zmêczenia wydosta³ siê na równinê i ostatkami przytomnoci zawlók³ siê do kabiny transportera. Upad³ i zasn¹³... Za³oga wypoczywa³a po potwornym wprost zmêczeniu i napiêciu nerwów. Bykow poczu³ g³ód i wzi¹³ siê do jedzenia. Akurat wyrzuci³ opakowanie i okruchy do przewodu-mietniczki, gdy Dauge zerwa³ siê i patrz¹c na Aleksieja, krzykn¹³: Bogdan, Bogu! Znalaz³ siê nareszcie! Jermakow podniós³ siê na ³okciu. Dauge oprzytomnia³ i zacz¹³ przepraszaæ, t³umacz¹c siê jakim snem. Bykow zwróci³ siê do dowódcy. 197
Towarzyszu Jermakow, spróbujemy jeszcze raz? Nie odjedziemy chyba... Tak ledwie poruszaj¹c wargami, odpowiedzia³ Jermakow. Czterdzieci osiem godzin trwa³y dalsze poszukiwania. Napiêcie i wyczerpanie ros³y z ka¿d¹ chwil¹, tak samo jak mala³a nadzieja, ¿e natrafi¹ chocia¿by na jeszcze jeden lad Bogdana. W promieniu kilometra nie by³o szczeliny, do której nie zajrzeliby astronauci. Do rozpadliny, nad któr¹ znaleli automat, opuszczali siê ze cztery razy. Nie mogli uczyniæ nic wiêcej. Gdyby Bogdan zgin¹³ na ich oczach, gdyby przywali³a go kamienna lawina, gdyby znaleli jego cia³o, czuliby siê znacznie lepiej. Jermakow milcza³. Gdy towarzysze wyruszali, wychodzi³ z kabiny i k³ad³ automat na kolana. Czeka³ na sygna³. Nie móg³ ruszyæ siê z miejsca, gdy¿ bola³a go skrêcona noga. Próbowa³ po³¹czyæ siê z Krutikowem. By³y to trudne próby. Jermakow ba³ siê rozmowy z kosmogatorem, lecz gdy wreszcie z g³onika wród trzasków i wistów zdo³ano wy³owiæ g³os Krutikowa, Jermakow zacz¹³ rozmowê tonem tak spokojnym i chwilami nawet ¿artobliwym, jakby siê nic z³ego nie sta³o. Mówi³, ¿e cel jest ju¿ blisko, ¿e wszystko jest w porz¹dku i tylko z³e warunki terenowe opóni³y nieco marsz. Pozdrowi³ Krutikowa w imieniu wszystkich cz³onków za³ogi. S³uchaj¹c tej rozmowy, geologowie potakuj¹co kiwali g³owami. Micha³ nie musi wiedzieæ o wszystkim. Samotnoæ i tak nie jest lekka do zniesienia. Tego dnia Jurkowski podj¹³ ostatni¹ rozpaczliw¹ próbê. Jako dowiadczony alpinista wspi¹³ siê na wysok¹ kamienn¹ wie¿ycê odleg³¹ oko³o stu metrów od Malca. Znalaz³ w niej stosunkowo w¹ski komin i wspieraj¹c siê w jego ciany, dosta³ siê na szczyt. Przyjaciele oczekiwali go z resztkami z³udnych nadziei. Jurkowski zszed³ na dó³ i powiedzia³ tylko: Golkonda ju¿ widoczna jak na d³oni... Jermakow czeka³ na nich przy w³azie do Malca. Gdy za³oga znalaz³a siê w kabinie i zdjê³a he³my, powiedzia³ krótko: Za godzinê wyruszamy. Bykow oczekiwa³ takiego rozkazu. Nawet gdyby Bogdan mia³ pe³ne butle tlenu, nie móg³by wytrzymaæ tak d³ugo. Zapas skoñczy³ siê ju¿ dawno, a tlen, jaki mo¿na by³o pobieraæ za pomoc¹ filtru z atmosfery wenusjañskiej, przed³u¿y³by tylko agoniê o trzydzieci, mo¿e czterdzieci godzin. Bogdan Spicyn nie móg³ tak d³ugo utrzymaæ siê przy ¿yciu. 198
Jermakow po wydaniu rozkazu zobaczy³ tragiczny wyraz twarzy Jurkowskiego, zauwa¿y³, jak zmieni³ siê nagle Dauge. Nie rozporz¹dzamy ju¿ rezerw¹ czasu. Pozostawanie na miejscu uwa¿am za niemo¿liwe i... bezcelowe owiadczy³. Jurkowski miota³ siê. Zaciska³ piêci. Dauge zwiesi³ g³owê. Milczenie sta³o siê nie do wytrzymania. Bykow usiad³ przy tablicy rozdzielczej sterownicy. Nagle Jurkowski zawo³a³: Nie ruszê siê st¹d! On musi byæ tu, gdzie blisko, tu¿ obok nas... Jermakow odezwa³ siê cichym, uspokajaj¹cym tonem. Drogi W³odku, musimy ruszaæ. Bogdan umar³. A my musimy wykonaæ nasze zadania. Nie mamy prawa... Czy mylicie, ¿e na Ziemi, podczas pierwszych wypraw na Antarktydê, by³o ³atwiej? Barens, Siedow, Scott, Amundsen... Nasi dziadowie pod Stalingradem? mieræ nie mo¿e zatrzymaæ natarcia. Jeszcze nigdy Jermakow nie mówi³ tak du¿o naraz. Jurkowski traci³ poczucie rzeczywistoci. Plujê na to wszystko! Plujê na Golkondê! Nie ruszê siê st¹d. Zostanê choæby sam! Jermakow poblad³, ale mówi³ tak spokojnie jak przed chwil¹. Towarzyszu Jurkowski, nie histeryzujcie. Wecie siê w garæ! Rozkazujê wam na³o¿yæ he³m i przygotowaæ siê do drogi podszed³ do sterów. Bykow ust¹pi³ mu miejsca. Jurkowski za³ama³ siê ostatecznie. Zwali³ siê na baga¿e. Dauge przysiad³ obok i t³umaczy³ jak dziecku: W³odku, zrozum, musimy ruszaæ. Tego nie da siê unikn¹æ. Prowadzimy straszliw¹ bitwê... bitwê...
Nad brzegiem Morza Dymiącego Tu... Tak jest, towarzyszu Jermakow. Poczekajcie... pomogê. Grigorij, nie pij. Bykow wyjrza³ z w³azu. Przymru¿y³ oczy. Wydosta³ siê na pancerz Malca i poda³ rêkê dowódcy. Za Jermakowem wyszed³ ponury jak noc Dauge. Jurkowski le¿a³ w kabinie, odwrócony do ciany. Przed astronautami zionê³a ogniem i hucza³a Golkonda! Nie dalej ni¿ kilometr od Malca ci¹gnê³a siê w lewo i w prawo, hen, a¿ do widnokrêgu, ruchoma wrz¹ca chmura dymu i py³u. Potê¿ne 199
fale przebiega³y przez tê niezwyk³¹ chmurê, kolebi¹c ni¹ i unosz¹c. Daleko stercza³a czarna jak wêgiel ska³a zas³aniaj¹ca pó³ nieba. Co chwila pada³ na ni¹ blask ró¿nokolorowych wiate³. Szczyt ton¹³ w pêdz¹cych purpurowych ob³okach, z tego olbrzymiego kipi¹cego kot³a dolatywa³ nieustanny grzmot. Grunt dr¿a³ pod nogami, zdawa³ siê usuwaæ jak ¿ywe stworzenie. Bykow przygryz³ wargi i odgrodzi³ siê od zewnêtrznych g³osów. Wy³¹cz mikrofon! S³yszysz? dar³ mu siê nad uchem Dauge. Ju¿ dawno wy³¹czy³em! Nie ha³asuj! I tak nie mogê przekrzyczeæ tej burzy... Z k³êbi¹cych siê chmur wytrysn¹³ ognisty k³¹b, wzbi³ siê w niebo i rozerwa³ z og³uszaj¹cym hukiem. To by³o wspania³e zawo³a³ z zachwytem Dauge. Pójdê zawo³aæ W³odka. Nie nale¿y go niepokoiæ z jak¹ niechêci¹ szepn¹³ Jermakow. Bykow nie móg³ oderwaæ wzroku od góry tak wielkiej, ¿e przekracza³a jego wyobraniê. W koñcu zrozumia³, ¿e to olbrzymi s³up dymu. Trudno by³o uwierzyæ, ¿e tak wielkie i pozornie trwa³e dzie³o natury sk³ada siê z pary, rozpalonych gazów i py³ów. Tylko po bardzo dok³adnym przyjrzeniu siê mo¿na by³o dostrzec, ¿e g³adkie ciany powoli pe³zn¹ ku niskiemu pu³apowi purpurowych ob³oków. Przez chwilê czu³ siê bardzo nieswojo. Jaki gigantyczny komin tkwi¹cy a¿ w g³êbi cia³a planety wyrzuca³ tysi¹ce ton piasku, py³u i kamieni. Tam po stokach tej góry z niepojêt¹ szybkoci¹ pêdz¹ chmury mineralnego kruszywa rozpalone do olbrzymich temperatur. Bykow ockn¹³ siê. Jaka bêdzie dalsza trasa, towarzyszu Jermakow? Co bêdziemy robiæ teraz? Jermakow siedzia³ na wie¿yczce i obserwowa³ Golkondê przez lornetkê. To powiedz¹ nam geologowie. Najprawdopodobniej pojedziemy skrajem Golkondy i bêdziemy zbieraæ materia³y... Po drodze musimy znaleæ miejsce, gdzie wytyczymy l¹dowisko dla rakiet. Geologowie wyszli wreszcie z maszyny. Dauge w podnieceniu wymachiwa³ r¹koma. Tylko popatrz, W³odku! Mamy przed sob¹ geologiczn¹ katastrofê, kataklizm! Uszczypnij mnie! Czy czasem nie ulegam z³udzeniom? 200
Jurkowski doæ obojêtnie s³ucha³ przyjaciela i usiad³ przy dowódcy. Odnosi³o siê wra¿enie, ¿e jest mu absolutnie wszystko jedno, co siê dzieje. Dauge zeskoczy³ w dó³ i jego he³m pochyli³ siê nisko nad gruntem. Przez chwilê medytowa³ nad czym, a¿ wreszcie wsun¹³ w czarny py³ d³oñ i zawo³a³, podnosz¹c garæ gleby do góry: Jurkowski, popatrz. Smo³owe piaski! Czy tu zaczniemy? zwróci³ siê do Jermakowa. Chyba nie. Wdrapa³ siê na pancerz wozu. Nie, raczej jedmy dalej. W³aciwe skarby znajdziemy dopiero tam wskaza³ rêk¹ zas³onê szarego dymu. Grigorij, to niebezpieczna sprawa. Diabli wiedz¹, co siê tam dzieje. Niebezpieczna?! unosi³ siê Grigorij. Po co ¿e tu w ogóle przylecia³? Rozpoznanie jest zawsze niebezpieczne. Oko³o pó³tora kilometra od Malca wyrós³ wysoki s³up szarego dymu, w którym b³yska³y bia³e p³omienie. S³up wznosi³ swój wierzcho³ek, stawa³ siê coraz bardziej olepiaj¹cy. W jednostajny szum, ha³as i dudnienie wplót³ siê potê¿ny grom. Malec zako³ysa³ siê. Bykow straci³ równowagê i przytrzyma³ siê ramienia Daugego. Zdo³a³ jednak zauwa¿yæ, ¿e nad s³upem dymu ukaza³a siê b³êkitna kula, ulecia³a w niebo i spad³a w sk³êbione mg³y. Widzia³e? To ju¿ nie jest przypuszczalne niebezpieczeñstwo, ale co bardziej realnego. A wiêc musimy dostaæ siê tam, bli¿ej Golkondy. Tak zaczê³a siê realna, codzienna praca wyprawy. Malec sun¹³ wzd³u¿ ciany dymu w odleg³oci nie mniejszej ni¿ trzysta metrów. Jermakow nie zgodzi³ siê na ¿¹dania Daugego. Dopóki nie urz¹dzilimy l¹dowiska dla rakiet i nie ustawilimy na nim radiolatarñ, nie mam prawa ryzykowaæ. Zaczniemy dzia³aæ, kiedy ju¿ Hius przeniesie siê na nowe l¹dowisko. Co dwa, trzy kilometry Malec zatrzymywa³ siê i zwiadowcy wychodzili na poszukiwania. W maszynie zostawa³ tylko Jermakow. Dauge i Jurkowski zbierali próbki geologiczne, a Bykow ustawia³ aparaty do obserwacji geofizycznych, które zabierali w drodze powrotnej. Bykow zwykle szed³ na koñcu, przeklinaj¹c geologów w ¿ywy kamieñ za to, ¿e ³adowali na niego takie stosy swoich przyborów i wszelkiego drañstwa. Drañstwo by³o straszliwie 201
ciê¿kie. Bykow dwiga³ tak¿e olbrzymie iloci próbek gruntu. Ponadto geologowie przez ca³y czas rozmawiali miêdzy sob¹, a do Aleksieja zwracali siê tylko w wyj¹tkowych wypadkach. Ka¿dy zwiadowca mia³ przy sobie automat. Przeszkadza³o to geologom i pewnego razu Dauge próbowa³ oddaæ swój Aleksiejowi. In¿ynier zaprotestowa³. Ka¿dy musi mieæ przy sobie swoj¹ broñ. Nios¹c dwa pistolety, Bykow nie tylko nie móg³by stan¹æ w obronie kolegów, lecz tak¿e sam by³by bezbronny. T³umaczy³ geologom, ¿e chocia¿ automaty przeszkadzaj¹ im, nie ma na to rady. Dauge upiera³ siê przy swoim: Aleksieju, kochasiu! Zwraca³ siê przymilnie do przyjaciela. A któ¿ to ma zamiar na nas napadaæ? A có¿ to my takiego mamy nadzwyczajnego, ¿e boisz siê napaci? Asekurant! Bezpieczni! Otwórz oczêta... przecie¿ wszystko wokó³ martwe. Przy tym natê¿eniu radiacji nie potrafi utrzymaæ siê przy ¿yciu ¿adne ¿ywe stworzenie, oczywicie prócz takich gruboskórnych jak ty! Bykow nie ust¹pi³. W koñcu Dauge z du¿¹ doz¹ z³oliwoci spyta³, co Bykow zrobi, jeli on, Grigorij Dauge, wyrzuci ten kawa³ ¿elaza i nie bêdzie mia³ zamiaru braæ go wiêcej do rêki? Bykow zareagowa³... absolutnym milczeniem i zwyciê¿y³. Las ostrych ska³ek, nazwany K³ami Wenus, podchodzi³ prawie do samego skraju Morza Dymi¹cego pokrytego szar¹ mas¹ gêstych mgie³ kot³a Uranowej Golkondy. Nie uda³o siê znaleæ miejsca dla sta³ego l¹dowiska rakiet. Teren by³ a¿ nazbyt niepewny. Ska³y i leje ziej¹ce ogniem i wygas³e pêkniêcia i szczeliny w gruncie wszystko to dzia³a³o raczej odstraszaj¹co. Wprawdzie wyprawa mia³a ze sob¹ dziesiêæ min atomowych i dwadziecia granatów, lecz do oczyszczania gruntu by³ to zapas niewystarczaj¹cy. Do przygotowania l¹dowiska w tym terenie potrzebna by by³a ca³a armia budowniczych, uzbrojona w maszyny i wielkie iloci materia³ów wybuchowych. Dopiero wtedy mo¿na by pomyleæ o zwyciêstwie. Kiedy, w przysz³oci, takie lotniska rakiet zostan¹ tu wybudowane. Rozb³ysn¹ potê¿ne radiolatarnie, powstan¹ wielkie zak³ady produkuj¹ce paliwo atomowe, opasz¹ Wenus szerokie autostrady... na razie jednak... trzeba znaleæ w najbli¿szej okolicy dostatecznie rozleg³¹ i równ¹ p³aszczyznê, na której mo¿na by urz¹dziæ l¹dowisko dla pierwszych statków z Ziemi. Trzeba znaleæ! Ale gdzie szukaæ? Na jednym z króciutkich posiedzeñ Jermakow powiedzia³: 202
Geologowie niecierpliwi¹ siê i chc¹ siê dostaæ na Morze Dymi¹ce. Maj¹ racjê, zapewne zagadka Golkondy kryje siê w³anie tam. Lecz my jestemy pierwszymi prawdziwymi zwiadowcami. Zadanie nasze polega na zgromadzeniu i przywiezieniu na Ziemiê niewielkiej kolekcji minera³ów i ¿ywych organizmów. Powinnimy oceniæ wartoæ Golkondy i zastanowiæ siê nad op³acalnoci¹ jej eksploatacji. Zbadaæ i podaæ dane orientacyjne co do skorupy geologicznej Wenus. Proszê to dobrze zrozumieæ. Na Ziemi wszyscy pojmowali to doskonale... Czy¿by opanowa³a was gor¹czka z³ota? Nie mamy prawa zapomnieæ o równie wa¿nym zadaniu o przygotowaniu l¹dowiska dla rakiet. Nie wykonawszy tej czêci naszego programu, nie mo¿emy st¹d wyruszyæ. Brak wody ogranicza czas naszej wyprawy Malcem. Jeli w ci¹gu dziesiêciu dni nie potrafimy znaleæ nic odpowiedniego w tych okolicach, bêdziemy musieli wprowadziæ Malca na tamt¹ stronê ³añcucha górskiego i szukaæ miejsca do l¹dowania w innych rejonach. Tak. Woda bardzo ogranicza³a czas przebywania w terenie. Niespodziewanie du¿o zu¿yto jej na dezaktywizacjê. Zwiadowcy po ka¿dym powrocie z rozpoznania musieli dok³adnie myæ siê w komorze przejciowej. W fa³dach speckombinezonów zbiera³ siê lepki czarny py³, który mo¿na by³o jedynie wyp³ukaæ silnym strumieniem dezaktywizuj¹cej wody. Jermakow licznikiem promieniowania sprawdza³ czystoæ kombinezonów i zdarza³o siê, ¿e p³ukanie musiano powtarzaæ kilkakrotnie. Zapas dezaktywizuj¹cej wody zmniejsza³ siê b³yskawicznie. Najlepsze filtry i poch³aniacze jonowymienne pomaga³y niewiele. Woda po p³ukaniu kombinezonów stawa³a siê radioaktywna i trzeba by³o j¹ wylewaæ. Widocznie w smolistym pyle znajdowa³y siê jakie cia³a koloidalne, których radioaktywnoci nie niwelowa³y stosowane dotychczas urz¹dzenia. Po opró¿nieniu zbiornika z wod¹ dezaktywizuj¹c¹ mo¿na by³o liczyæ tylko na wodê do picia wiezion¹ w nylonowych workach. Malec wêdrowa³ stale na zachód, pozostawiaj¹c po prawej burcie sk³êbione fale Morza Dymi¹cego. Grunt drga³ i czêsto ko³ysa³ siê, poruszany dalekimi wstrz¹sami. Wichry nios³y radioaktywny kurz i pary. Za widnokrêgiem w potworny sposób rycza³ grony s³up dymów nawis³y nad kipi¹cym uranowym kot³em. Tam bez przerwy powstawa³y nowe transuranidy: zaczyna³ siê niewielki proces i wybucha³a maleñka bomba atomowa o ekwiwalencie trotylowym kilkudziesiêciu ton. Przez lornetkê mo¿na by³o widzieæ, jak w wielkiej górze dymów b³yskaj¹ setki takich wybuchów. W olbrzymim 203
kotle o rednicy setek kilometrów warzy³y siê straszliwe masy skoncentrowanej energii. Ciekawe, co by siê sta³o, gdyby nie by³o tam du¿ej iloci materia³ów poch³aniaj¹cych neutrony. Bomba atomowa wagi rzêdu stu milionów ton dzia³aj¹ca bez chwili spoczynku. Miejsce to nie nale¿a³o do najprzyjemniejszych. W cianie dymów ukazywa³y siê tajemnicze pasma fioletowego wiat³a i po chwili niknê³y, nabieraj¹c przed tym blasku, który stawa³ siê olepiaj¹cy, a¿ wreszcie wybucha³y ulew¹ wiec¹cego py³u. Izolacja g³osowa kombinezonów nie t³umi³a potê¿nego huku. Pewnego dnia uderzy³a w transporter nowa czarna burza. Chmura wysunê³a siê z kot³a Golkondy i Bykow zd¹¿y³ tylko odwróciæ Malca, aby próbowaæ ucieczki. Nie uda³o siê. Burza ogarnê³a ich w jednej chwili, uderzy³a po pancerzu kamieniami, sypnê³a piaskiem. Na ekranie zape³ga³y jasne b³yski wy³adowañ. Potem wszystko zamaza³o siê. Za³oga siedzia³a z bij¹cym sercem, czekaj¹c na koniec tej szalonej jazdy, która zakoñczy³a siê gwa³townym zahamowaniem transportera. Zd¹¿yli jeszcze dojrzeæ gin¹c¹ za widnokrêgiem chmurê. Golkonda dysza³a. Niekiedy na Malca wali³y siê niewidoczne fale radiacji. Liczniki zaczyna³y tykaæ ze zdwojon¹, zwielokrotnion¹ moc¹. Stosowano wszelkie dodatkowe rodki zabezpieczaj¹ce, wzmacniano ochronê kombinezonów. Jermakow codziennie obdziela³ za³ogê zastrzykami aradiatinu preparatu zapobiegaj¹cego rozwijaniu siê choroby popromiennej. Geologowie pracowali os³oniêci specjalnymi tarczami, chroni¹cymi przed promieniowaniem. Mimo tych ostro¿noci nad za³og¹ Malca zawis³o grone niebezpieczeñstwo. Wszyscy zaczêli traciæ apetyt. Pojawi³y siê oznaki bezkrwistoci pierwsze symptomy choroby popromiennej. Os³abienie fizyczne i rozdra¿nienie nerwowe dope³nia³y obrazu. Jermakow w milczeniu prowadzi³ Malca wzd³u¿ brzegów Morza Dymi¹cego. Ju¿ wkrótce po przybyciu nad Golkondê Bykow poczyni³ pewne dziwne obserwacje, zwi¹zane jakby z tajemniczym wp³ywem Golkondy na dowódcê. Dok³adnie o godzinie dwudziestej, wed³ug czasu Hiusa, jako ¿e astronauci liczyli czas wed³ug warunków ziemskich, Jermakow, utykaj¹c na okaleczonej nodze, wdrapywa³ siê do wie¿yczki dowódcy na grzbiecie Malca i po ustawieniu szerokok¹tnego dalmierza na po³udnie, w kierunku pustyni, wyczekiwa³, jakby spodziewaj¹c siê jakiego sygna³u. Bykow nie bardzo rozumia³, o co chodzi, lecz nie odwa¿y³ siê zapytaæ. 204
Wyniki rozpoznania geologicznego okaza³y siê wspania³e. Golkonda by³a prawdziw¹, jak tego oczekiwano, skarbnic¹. Uran, tor, rad... transuranity... pluton, kaliforn, ameryk, kiur pierwiastki, których wydobycie na Ziemi poch³ania olbrzymie rodki, wymaga budowania specjalnych urz¹dzeñ, poch³aniaj¹cych ogromne sumy po prostu le¿a³y pod nogami. Bez specjalnych k³opotów mo¿na by³o u¿ytkowaæ je na skalê przemys³ow¹ w nieograniczonej praktycznie iloci. Dauge a¿ pia³ z zachwytu. Nawet Jurkowski, od pewnego czasu ponury i przygaszony, o¿ywi³ siê i zachwyca³ coraz to nowymi odkryciami. Nie mo¿na by³o nie doceniaæ tego, co znajdowano. Zbli¿a³a siê prze³omowa era w energetyce, technice, przemyle, a nawet medycynie. Za³oga Hiusa, a w tej chwili Malca, widzia³a oczyma wyobrani swoj¹ ojczyst¹ Ziemiê, zdrowych, nie znaj¹cych chorób ludzi, ¿yj¹cych w dobrobycie, we wspania³ych miastach i osadach wród zieleni, widzia³a olbrzymie zak³ady produkcyjne i energetyczne, którym z pomoc¹ mia³y przyjæ ich odkrycia, osi¹gniête nie wiadomo jeszcze kosztem jakich ofiar. Ta garstka ludzi nie cofa³a siê przed niczym. Dauge zacz¹³ traciæ w³osy. Wychud³ i os³ab³. Jedynie oczy by³y b³yszcz¹ce i pe³ne ognia, jak zawsze. Gor¹czkowa³, lecz nie przerywa³ pracy. Grypa? Trzeba mieæ niezwyk³y talent, by przeziêbiæ siê, nie wychodz¹c ani na chwilê ze speckombinezonu! Tego siê po sobie nie spodziewa³em oburza³ siê Grigorij, patrz¹c na termometr. Na pewno nic innego tylko grypa! Jermakow kiwa³ g³ow¹. Sam czu³ siê nie najlepiej. Wywichniêta noga nie przestawa³a boleæ, przeciwnie dokucza³a coraz bardziej. Jurkowskiego mêczy³y wrzody. W³odek posêpnia³ coraz bardziej. Bykow pozornie czu³ siê ca³kiem dobrze. Na pewno lepiej od innych, lecz mia³ k³opot z oczami. Widzia³ coraz s³abiej, po prostu stawa³ siê krótkowidzem. Jermakow zbada³ go i zaaplikowa³ jakie krople, po czym zaleci³ specjaln¹ dietê i codziennie dawa³ podwójny zastrzyk z aradiatinu. Pomimo ¿e temperatura radioaktywnego gruntu dochodzi³a do stu stopni, teren by³ widocznie zamieszka³y przez jakie ¿ywe istoty. Podczas jednej z wycieczek rozpoznawczych Bykow ogl¹da³ lady nieznanego metalu wtopionego w kamienny blok, gdy nagle do jego uszu dolecia³y krzyki. 205
Szykuj¹c automat do strza³u, rzuci³ siê w tamt¹ stronê. Naprzeciwko biegli geologowie. Jurkowski ogl¹da³ siê, wymachuj¹c pistoletem. Dauge ci¹gn¹³ go za pasek. Mówiê ci, Aleksieju, co za bestia... opowiada³ podniecony. Prosto z kamienia wylaz³a taka piêciometrowa szyja z dziobem i paszcz¹, widzia³e, W³odku? Chwyci³em automat... widzia³e, W³odku? Ni cholery nie widzia³em zasêpiony odpowiedzia³ W³odek Jurkowski, poprawiaj¹c plecak. Krzykn¹³e, r¹bn¹³e seriê z automatu, przeszywaj¹c mierciononymi promieniami diabli wiedz¹ co, i rzuci³e siê do ucieczki, wlok¹c mnie za sob¹... Nie, nie widzia³em. Przez chwilê stali, obserwuj¹c bacznie okolicê, a Dauge znów zacz¹³ opowieæ o tym, jak podczas ogl¹dania jakiego bardzo ciekawego kamienia przesun¹³ siê po nim d³ugi cieñ, jak on, Dauge, podniós³ wzrok i zobaczy³ tu¿ nad g³ow¹ Jurkowskiego potê¿n¹ szyjê ni to smoka, ni to innego zwierzêcia. Szyja by³a zakoñczona ma³¹ g³ow¹ z potê¿n¹ paszcz¹. Oczu zwierzê nie mia³o. Dauge wrós³ w ziemiê, lecz natychmiast och³on¹³, odda³ seriê z automatu, porwa³ Jurkowskiego i zmyka³ co si³. Co mnie oszo³omi³o ca³kowicie, to fakt, ¿e bestia wysuwa³a g³owê prosto z kamienia... Wyda³o ci siê! Jurkowski lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹. Po prostu zwierz siedzia³ za ska³¹ i tylko odnios³e wra¿enie, ¿e wy³azi z kamienia. Zapewne przestraszy³ siê, ¿e pewien roztargniony Dauge chce mu nadepn¹æ na ³eb, wobec czego... Nie wyg³upiaj siê krzykn¹³ powa¿nie Grigorij. Chodmy lepiej zobaczyæ, co to by³o. Aleksieju, masz granaty? Granaty mam, ale iæ chyba nie warto. Dlaczego? We trójkê damy sobie radê! A przy tym jestem pewien, ¿e go zrani³em. Co ty na to, W³odku? Jurkowski sta³ niezdecydowany, manipuluj¹c przy bezpieczniku automatu. Bykow jeszcze raz zaapelowa³ do towarzyszy. Mówiê wam, nie warto. Nie podobaj¹ mi siê te ska³y. Lepiej przyjechaæ tu naszym czo³giem... Malcem. A jednak chodmy niespodziewanie odezwa³ siê Jurkowski. Jeli go ut³uk³, Grigoriju, to bêdzie rzecz arcyciekawa do obejrzenia. Nasi biologowie zapiej¹ z radoci. W najgorszym wypadku Bykow mo¿e wróciæ do swojego czo³gu. Bykow mia³ ochotê zwróciæ uwagê, ¿e to on jest dowódc¹, ale zrezygnowa³: a nu¿ to naprawdê wa¿na dla nauki sprawa? 206
Posuwali siê ostro¿nie, ogl¹dali siê doko³a i szli obok siebie. Bykow trzyma³ gotowy do rzucenia granat. To tu! powiedzia³ Dauge. S¹dz¹c po tym, co widzimy, chybi³e! uszczypliwie odezwa³ siê Jurkowski. Chodmy do domu, czas na obiad. Bykow rozgl¹da³ siê po okolicy. Ska³y, zwa³y kamieni, piach i t³uczeñ. Na jednym z g³azów, na wysokoci oko³o czterech metrów, widnia³y wypalone lady wystrza³ów. Wielki to musia³ byæ gad, nic dziwnego, ¿e Dauge zmyka³ co si³ w nogach. Widocznie chybi³em ¿a³onie przyzna³ siê Grigorij. A szkoda! Mielibymy wspania³y eksponat dla naszego muzeum. W drodze powrotnej Jurkowski nabija³ siê z Daugego, przezywaj¹c go pogromc¹ smoków. Podczas obiadu wszyscy mówili niezwykle du¿o. S³uchaj¹c weso³ych miechów i ¿artów, Bykow doszed³ do wniosku, ¿e nie ma tego z³ego, co by na dobre nie wysz³o bo przecie¿ ostatnio atmosfera w kabinie Malca stawa³a siê ca³kiem przykra. Wydarzenie to wnios³o jakie odprê¿enie i zlikwidowa³o dotychczasowy nastrój. Jurkowski ca³kiem przyjanie zrobi³ kilka uwag o wygl¹dzie Bykowa i nawet zwróci³ siê do niego bezporednio, aby poda³ mu nó¿ do konserw, czym niezmiernie zdumia³ Aleksieja. Po obiedzie Jermakow skorzysta³ z okazji, aby upomnieæ astronautów, i podkreli³, ¿e zachowanie siê maleñkiej grupy by³o bardzo nieostro¿ne. Patrz¹c na Jurkowskiego, powtórzy³ dobitnie, ¿e odpowiedzialnoæ za bezpieczeñstwo wycieczek spoczywa na Aleksieju. Grigorij, umiechaj¹c siê szeroko, odpowiedzia³ tylko tak jest, ale Jurkowski zasêpi³ siê jak skarcony dzieciak. W godzinê potem Bykow prowadzi³ transporter, ostro¿nie wymijaj¹c zwa³y kamienia, a Jermakow siedzia³ nad notatkami. Ciszê przerwa³ nagle g³onym szeptem Dauge: W³odeczku spójrz tylko! Mam tu co! Oho! Grigorij... Jurkowski krzykn¹³ z nie ukrywanym zachwytem i dopiero po d³u¿szej chwili doda³: To przecie¿ sensacyjne odkrycie. Gdzie to znalaz³? Pod t¹ ska³¹, gdzie mieszka smok. Na oko zwyk³y kawa³ek ska³y, ale uderzy³a mnie jego forma. Trylobit... Zupe³ny trylobit! Nasi ch³opcy na Ziemi ca³kiem oszalej¹! Trylobit na Wenus? zahucza³ zdziwiony g³os Jermakowa. Czy jestecie pewni? 207
Jeli mamy byæ dok³adni, to nie jest to typowy trylobit zacz¹³ wyjaniaæ Dauge. Nawet na oko widaæ pewne ró¿nice, chocia¿ nie jestem specjalist¹. Podobieñstwo jednak uderzaj¹ce. Zreszt¹ najwa¿niejszy jest sam fakt, ¿e mo¿na znaleæ tu skamieliny! O ile siê nie mylê, nie spotkano ich jeszcze na ¿adnej planecie. Niezwyk³y okaz zacz¹³ kr¹¿yæ z r¹k do r¹k. Bykow spogl¹da³ na szary kamyczek, w którym odcisnê³y siê delikatnie wyrane wzory g³ówki, ca³ego stworzonka i licznych zgiêtych ³apek. Dauge t³umaczy³, ¿e stworzonko to musia³o przebywaæ w gruncie przez wiele milionów lat, zanim skamienia³o. Doda³ przy tym, ¿e na Ziemi znajduje siê skamieliny ca³kiem podobne do tej wenusjañskiej. ...no có¿, wokó³ nas same zagadki i tajemnice mówi³ z zapa³em. Golkonda wielka zagadka; K³y Wenus zagadka; purpurowe ob³oki wielka niewiadoma; bagno, w którym tkwi Hius, czarne burze; wybuchy nad Golkond¹; a teraz mamy trylobita... Czy¿by rozlewa³o siê tu niegdy morze? Zapomnia³e o swoim smoku, Owidiuszu Dauge dorzuci³ Jurkowski. Zagadka Tachmasiba przypomnia³ Jermakow. Same zagadki... Bykow, milcz¹c, myla³ o Bogdanie. Widocznie wszyscy pomyleli o nim, gdy¿ weso³y nastrój prysn¹³ nagle jak mydlana bañka. Min¹³ nastêpny dzieñ. Malec cierpliwie wêdrowa³ na zachód, szukaj¹c wygodnego l¹dowiska dla rakiet. Znów przypomnia³y o sobie tajemnicze istoty zamieszkuj¹ce te okolice. Pewnego dnia Dauge, wychodz¹c z Malca, cofn¹³ siê z krzykiem, twierdz¹c, ¿e zobaczy³ wielkiego wê¿a wype³zaj¹cego spod transportera. Bykow natychmiast zacz¹³ skrêcaæ prawie w miejscu, aby zabiæ gada. Zatañczy³ maszyn¹ kozaczka, jak potem mówi³ Jurkowski. Wprawdzie pod Malcem utworzy³ siê pokany dó³, lecz wê¿a nie znaleziono. Jermakow poleci³ Aleksiejowi zachowaæ jak najwiêksz¹ czujnoæ. In¿ynier zabiera³ ze sob¹ po cztery granaty i stale trzymaj¹c automat w pogotowiu, nie odstêpowa³ geologów ani na krok. Mija³y dalsze dni, lecz smoki nie pokazywa³y siê. Napiêcie s³ab³o. Bykow zauwa¿y³, ¿e geologowie pracowali spokojniej i stali siê weselsi. Czasami jednak zachowywali siê jak mali ch³opcy, zaczynali miaæ siê z byle czego, popychali siê i baraszkowali. Przekomarzali siê, mówi¹c, ¿e maj¹ zamiar wybraæ siê dalej w g³¹b 208
Morza Dymi¹cego , nie pytaj¹c o zezwolenie Jermakowa. Aleksiej udawa³, ¿e siê z³oci, krzycza³ na nich i cieszy³ siê, ¿e nast¹pi³a tak wielka zmiana w nastrojach. Od chwili zaginiêcia Bogdana dopiero teraz wszystko wraca³o do normalnego stanu. Wieczorami, gdy po dziesiêciogodzinnym dniu pracy siedzieli przy kolacji, Jurkowski i Dauge g³ono marzyli o wielkiej wyprawie w g³¹b Golkondy, dyskutowali nad przypuszczalnymi mo¿liwociami powstania tego gigantycznego krateru lub rozprawiali o zagadnieniach nowych badañ w kosmosie. Jurkowski, przyciskaj¹c d³onie do serca, przysiêga³ na wszystkie wiêtoci, ¿e gdy tylko skoñcz¹ z t¹ Golkond¹, bêdzie walczy³ i wywalczy rodki do zorganizowania wyprawy na straszliwy Jupiter, gdzie niedawno zgin¹³ Paul Dangée. Na to Dauge odpowiada³ ze z³oci¹, ¿e Jupiter to nic innego, jak tylko olbrzymi balonik nape³niony wodorem i geologom nic po nim, a w ogóle Jupiter jeszcze za daleko i za wysoko, a ludzie do niego nie doroli, chocia¿ maj¹ ju¿ statki o napêdzie fotonowym. Przypomina³ pewne chiñskie powiedzonko o nosoro¿cu: Gdy nosoro¿ec patrzy na ksiê¿yc, to tylko szkoda, ¿e siê w nim w¹troba od tego psuje.... Jurkowski irytowa³ siê, zaczyna³ wyk³adaæ swoje racje, zaginaj¹c palce i licz¹c: Po pierwsze... po drugie..., i tak do koñca wieczoru. Bykow rozkoszowa³ siê atmosfer¹ tych sporów i dyskusji, czuj¹c, jak bardzo zbli¿yli siê wszyscy do siebie, jak pog³êbi³y siê uczucia przyjani i ka¿dy pe³en by³ wiary w powodzenie wyprawy, pe³en energii i nadziei. Lecz zdarzy³ siê niespodziewany wypadek. Pewnego dnia Bykow wybra³ siê na rozpoznanie z Daugem. Jurkowski pozosta³ w maszynie, aby uporz¹dkowaæ materia³ i zrobiæ szkic sprawozdania z dotychczasowych badañ i obserwacji Golkondy. Aleksiej niechêtnie zgodzi³ siê na wymarsz tylko we dwójkê. Wcale nie umiecha³o siê mu spotkanie ze smokami. Przyjaciele wêdrowali przez dwie godziny i nie zauwa¿yli nic nadzwyczajnego. Gdy ju¿ wracali, Bykow, znu¿ony apodyktycznymi uwagami Daugego i zmêczony noszeniem ciê¿kich zasobników z próbkami, poczu³ siê le. Z trudem opanowywa³ straszliwy ból g³owy, bez wiêkszej energii próbowa³ wygodniej u³o¿yæ na plecach ciê¿ary. Kl¹³ przyjació³ geologów, zastanawiaj¹c siê, jak d³ugo jeszcze maj¹ zamiar u¿ywaæ go jako zwierzê juczne do noszenia tych brukowców... Czu³ 14 – W krainie...
209
ucisk i palenie w oczach. Wokó³ stercza³y, doprowadzaj¹ce swym widokiem do md³oci, K³y Wenus, a na pó³nocy jak granica legendarnego piek³a snu³a siê zas³ona z dymów. Wygl¹da na to, ¿e zachorowa³em... myla³ obojêtnie. Mia³ wielk¹ ochotê po³o¿yæ siê i odpocz¹æ. Ledwie s³ysza³ monotonny huk Golkondy. O, znów! krzyk Daugego przywróci³ mu przytomnoæ. Okropnie nie lubiê takich dziwacznych formacji. Stali nad du¿ym lejem, porodku którego widnia³a bezdenna studnia, od której rozchodzi³y siê szczeliny. Spójrz, brzegi leja s¹ wyranie stopione mówi³ Dauge. Musia³a tu panowaæ straszliwa temperatura. Tysi¹ce stopni! Podziemny wybuch? leniwie spyta³ Aleksiej, czuj¹c, ¿e z trudem porusza jêzykiem. Pragn¹³ jednego: spaæ, spaæ za wszelk¹ cenê. Tak, podziemny wybuch atomowy... Dauge dorzuci³ co po ³otewsku. Bardzo nie lubiê takich ladów. Nie podoba mi siê nawet kolor gleby. Wokó³ leja wszystko by³o pokryte jakby nalotem o intensywnym czerwonym kolorze. Wszystko tu jest czerwone, czerwone i czarne Bykow przypomnia³ sobie Bogdana. Chodmy, Grigorij. Jestem bardzo zmêczony. Zrobili zaledwie parê kroków, gdy Dauge krzykn¹³ przeraliwie, z dzik¹ nut¹ w g³osie. Bykow obejrza³ siê. Co siê sta³o? Granat! Aleksieju, prêdzej, dawaj granat! wrzeszcza³ nieprzytomnie Dauge, szarpi¹c go za ramiê. Bykow wyci¹gn¹³ granat zza pasa, nie rozumiej¹c, o co chodzi przyjacielowi. Dauge, trzymaj¹c automat pod pach¹, sypa³ seriê za seri¹. Wokó³ widnia³y tylko go³e dzikie ska³y. Bykow widzia³, jak miotacz miertelnych promieni rysowa³ na popêkanych kamieniach czarne smugi. Smok! wrzeszcza³ Dauge. Rzucaj granat! Na chwilê nie przerywa³ ognia, celuj¹c do jakiego niewidzialnego stworu, stoj¹cego gdzie nie dalej ni¿ dziesiêæ metrów przed nim. Bykow wypatrywa³ zmêczone oczy. Nie widzia³ nic a nic. Dauge powiedzia³ wreszcie zmienionym g³osem. Grigorij... co siê z tob¹ dzieje, przyjacielu? W koñcu Dauge opuci³ automat. 210
Uciek³! mrucza³, ledwie wyrzucaj¹c s³owa. Uciek³. A mog³e zabiæ go granatem. Dlaczego nie rzuca³e? Bykow rozgl¹da³ siê jeszcze wokó³, gdy¿ chcia³, naprawdê chcia³ dojrzeæ chocia¿ lad czego podejrzanego. Doko³a nie by³o widaæ nic prócz g³azów. Bykow zdecydowanym ruchem wsun¹³ granat za pas. Grigorij, chodmy... chodmy ju¿, kochany... Powlekli siê powolutku dalej. Dauge szed³, najwyraniej zataczaj¹c siê. Mówi³ co, pl¹cz¹c rosyjskie i ³otewskie s³owa. Ko³o Malca czekali na nich towarzysze. Co siê sta³o? zacz¹³ dopytywaæ siê Jermakow. Zupe³nie niezwyk³e zwierzê opowiada³, j¹kaj¹c siê Dauge. Potê¿ne zwierzaki... czarne, d³ugoci co najmniej dziesiêciu metrów. Skórê maj¹ b³yszcz¹c¹, jakby by³a mokra. Dlaczego nie rzuci³e w niego granatem? zwróci³ siê do Aleksieja. Towarzysze pomogli Daugemu wejæ na Malca, wsun¹æ siê do kabiny i zdj¹æ he³m. Geolog by³ mokry od potu, wytrzeszcza³ oczy. Nie rozumiem tylko, dlaczego s¹ przezroczyste? wyrzuci³ z siebie prawie z jêkiem i upad³ twarz¹ na poduszki. U³o¿ony wygodniej natychmiast zapad³ w kamienny sen. Jermakow wys³ucha³ sprawozdania Bykowa i zanim rzuci³ pytanie, minê³a d³uga chwila milczenia. Czy jestecie, Aleksieju, ca³kowicie przekonany, ¿e nie by³o ¿adnego smoka? Na pewno nie by³o tam ¿adnego smoka z przekonaniem powiedzia³ Aleksiej. Niedobrze... mrukn¹³ Jurkowski, przygryzaj¹c wargi. Jermakow wzi¹³ apteczkê i przysiad³ obok pi¹cego. Jurkowski usiad³ przy nim. Rozleg³y siê jakie dziwne szmery, po kabinie rozszed³ siê zapach ozonu. Grigorij jêkn¹³ ¿a³onie. Po wszystkim ³agodnie powiedzia³ Jurkowski. Bardzo niedobrze, W³odku powiedzia³, wstaj¹c, Jermakow. Dauge jest powa¿nie chory i... Jurkowski podniós³ g³owê. Wyranie czeka³ na dalsze s³owa dowódcy, który zrobi³ d³u¿sz¹ pauzê, jakby siê namyla³. ...i przypomina Tachmasiba ponuro mówi³ dalej Jermakow. Symptomy s¹ takie same. Co w rodzaju halucynacji. Gdy Malec ruszy³ w dalsz¹ drogê, Dauge ockn¹³ siê, zaczesa³ rêk¹ niesforne w³osy i spokojnie zapyta³: 211
Czy ju¿ jedziemy? Drzemi¹cy obok niego Bykow uniós³ siê na ³okciu. Grigorij umiechn¹³ siê do niego. Przepraszam, ¿e ciê rozbudzi³em, Alku! pij dalej... Jurkowski zamar³ nad swoim stolikiem i patrzy³ na przyjaciela ze zdumieniem i radoci¹. Jermakow zatrzyma³ Malca i powiedzia³ z ulg¹: Zdaje siê, ¿e tym razem uda³o nam siê...
Urodziny Bykow podniós³ rêkê, aby otrzeæ spocone czo³o, i ze z³oci¹ opuci³ j¹ z powrotem. Stale zapomina³ o tym he³mie! Czasami palce same unosz¹ siê, aby podrapaæ siê po g³owie w trudnej sytuacji, czy w zamyleniu chcesz w³o¿yæ do ust kawa³ek czekolady i trafiasz na g³adk¹ przezroczyst¹ zas³onê. Dawniej podczas rozmylañ lubi³ szarpaæ doln¹ wargê teraz musia³ siê od tego odzwyczaiæ. Dauge zauwa¿y³ to i nie omieszka³ wyg³osiæ krótkiego referatu na temat: Wp³yw astronautycznych speckombinezonów na odzwyczajanie cz³owieczeñstwa od g³upich przyzwyczajeñ. Ju¿ drugi dzieñ z nieba sypa³ czarny nieg, k³êbi³ siê w porywach niezbyt mocnego wiatru, pokrywa³ z lekka pofalowany teren, na którym sta³ Malec. Bykow rozgl¹da³ siê po równej powierzchni, wietnie nadaj¹cej siê na l¹dowisko rakiet. Mieli szczêcie! W³aciwie, jeli nie braæ pod uwagê kilkudziesiêciu stercz¹cych wysoko naturalnych ska³, to rakietodrom mia³ powierzchniê oko³o dwóch tysiêcy kilometrów kwadratowych, pokrytych smolistymi piaskami. Od po³udnia granicê stanowi³o pó³koliste pasmo K³ów Wenus. na pó³nocy za cian¹ Morza Dymi¹cego hucza³a Golkonda. Odleg³oæ do niej wynosi³a nie wiêcej ni¿ czterdzieci kilometrów, nie za blisko i nie za daleko. Grunt by³ na tyle radioaktywny, ¿e dostarcza³ doæ energii niezbêdnej dla zasilania selenowych baterii róde³ pr¹du, na jakich pracowa³y radiolatarnie. Radiolatarnie mia³y byæ ustawione na wierzcho³kach olbrzymiego równobocznego trójk¹ta przewidzianego na lotnisko. Jako pierwsze zadanie astronauci postawili sobie wysadzenie niebezpiecznych ska³. Mo¿liwoæ wyl¹dowania na nich by³a doæ powa¿na, gdy¿ stercza³y w dwóch du¿ych grupach akurat porodku trójk¹ta. To zadanie mo¿na by³o wykonaæ w³asnymi si³ami. Bykow 212
przy pomocy geologów z³o¿y³ dwie miny porodku pó³nocnej grupy ska³. Wybuch wed³ug jego obliczeñ powinien by³ wyrwaæ g³azy i sproszkowaæ je. Drug¹ grupê po³udniow¹ zdecydowa³ siê zlikwidowaæ z góry. Minê postanowi³ umieciæ na szczycie jednego z kamiennych s³upów. Wybuch mia³ zniszczyæ wszystkie nierównoci, jak to powiada³ Dauge, wbiæ ska³y w ziemiê. Na jak¹ czêstotliwoæ nastawiaæ zapalnik? dopytywa³ siê Jurkowski, gdy dotar³ ju¿ do szczytu kamiennego s³upa i nie bez wysi³ku wci¹gn¹³ tam ciê¿k¹ minê. Podzia³ka osiem! odkrzykn¹³ Bykow, zadzieraj¹c g³owê. Rozumiem... na tle purpurowych chmur, w smugach czarnej zadymki, widnia³a sylwetka Jurkowskiego. Gotowe! Zdaje siê, ¿e wszystko powinno graæ! Z³acie! wo³a³ Aleksiej. Strasznie jestem ciekaw twojej miny, gdy oka¿e siê, ¿e ska³y po wybuchu bêd¹ sta³y jak przedtem medytowa³ Dauge siedz¹cy obok Bykowa na wie¿yczce transportera. Nie bój siê! Nie bêd¹ sta³y! odpowiedzia³ Bykow, niespokojnie obserwuj¹c, jak Jurkowski z olbrzymi¹ wpraw¹ z³azi z góry po prawie pionowej g³adkiej cianie. Po kiego diab³a pcha siê taki bez linki asekuracyjnej? Oczywicie, nie mo¿e wytrzymaæ bez swoich sztuczek i popisów, o, proszê, ani w tê, ani w tamt¹. Jurkowski dos³ownie przylepi³ siê do ska³y na wysokoci oko³o siedmiu metrów nad powierzchni¹. Wydawa³o siê, ¿e ca³kiem znieruchomia³. Tylko z niezwyk³ej pozycji, jak¹ przyj¹³, i szumi¹cego w s³uchawkach schrypniêtego, urywanego oddechu mo¿na by³o domylaæ siê, z jak wielkim pracuje wysi³kiem. Dauge zaniepokojony zawo³a³: W³odek, co siê dzieje? Jurkowski nie odpowiedzia³, lecz jak kamieñ zelizn¹³ siê po cianie ska³y. Bykow mimo woli zamkn¹³ oczy, a gdy je otworzy³, zobaczy³ geologa zawieszonego na rêkach trzy metry ni¿ej. Jurkowski trzyma³ siê jakiego, niewidocznego z wie¿yczki transportera, wystêpu. W³odek! Grigorij rzuci³ siê w stronê ska³y. Dauge, uspokoiæ siê! zabrzmia³ ¿artobliwie rozkazuj¹cy g³os Jurkowskiego, dr¿¹cy jednak z napiêcia. Ile mi zosta³o? Ze cztery metry jêkn¹³ Dauge. Pot³uczesz siê, wariacie! Odsuñ siê! krzykn¹³ W³odek i odbijaj¹c siê od ciany, skoczy³. Upad³ wed³ug wszelkich prawide³ sztuki. Przygi¹³ kolana 213
i zwali³ siê na bok. Bykow zeskoczy³ z transportera, lecz nie by³o potrzeby. Geolog siedzia³ ju¿, rozgl¹daj¹c siê. Wtedy Bykow zabra³ g³os, i to jak! Có¿ to za chuligañstwo, towarzyszu Jurkowski? warkn¹³ gronie. Jakim prawem nara¿acie siê na niebezpieczeñstwo? Natychmiast idcie do dowódcy i zameldujcie o tym. Co za historie o takie g³upstwo! mówi³ Jurkowski tonem wyranie pojednawczym. Cztery metry to przecie¿ zupe³ne g³upstwo! Sami zastanówcie siê... Jednak Bykowa ponios³o. Moglicie najspokojniej zjechaæ na linie! Zachowujecie siê jak sztubak! Znalelicie w³aciw¹ porê, aby zabawiaæ siê w sportowca! A zreszt¹, diabli was wiedz¹! Przesta³by, Alku! wtr¹ci³ siê Dauge, obejmuj¹c jednoczenie W³odka ramieniem. Wiadomo, ¿e sztubak! Co mo¿na z takim zrobiæ, wiadomo odwa¿niak! ,,Odwa¿niak! To co z tego? Skrêci sobie jaki gnat i musisz, bracie, ci¹gn¹æ siê z inwalid¹. Przepraszam, Aleksieju niespodziewanie powiedzia³ Jurkowski. Moja wina. Bykow od razu uspokoi³ siê. Zameldujcie o swoim postêpowaniu dowódcy powiedzia³ i podniós³ linê. Geologowie pomogli mu j¹ zwin¹æ. Dauge dogadywa³: Taka piêkna ska³ka, a¿ szkoda j¹ niszczyæ mówi³, gdy ju¿ byli przy w³azie transportera i patrzyli na przes³oniête czarn¹ zadymk¹ kamienne sto¿ki. To po prostu barbarzyñstwo zniszczyæ pomnik, który natura wystawi³a na czeæ W³odzimierza Jurkowskiego. Rozgadany Grigorij r¹bn¹³ d³oni¹ po plecach W³odka, który zsuwa³ siê do w³azu. Jermakow skierowa³ Malca na po³udnie i zatrzyma³ na skraju K³ów Wenus. Skazane na zag³adê ska³y zniknê³y ju¿ z oczu astronautów, przes³oniête zawieruch¹. Czy mo¿na zaczynaæ, towarzyszu Jermakow? spyta³ Bykow. Mo¿na! Bykow po³o¿y³ d³oñ na prze³¹cznik radiozapalarki i nacisn¹³ go. Na ekranie rozb³ys³o jasne bia³e wiat³o, potem na ciemniejszym tle unios³y siê przechylane wichur¹ trzy krwawoczerwone ogniste s³upy, zakoñczone u wierzcho³ków grzybami dymu. Z daleka, zag³uszaj¹c huk Golkondy, jak grom z piekielnej czeluci 214
dolecia³o mocarne stêkniêcie i g³os wybuchu potoczy³ siê nad ,,Malcem, ulatuj¹c w pustyniê. Tego samego dnia przesta³ sypaæ czarny nieg, ale zapanowa³a niezwyk³a ciemnoæ. Zgas³y wiec¹ce purpurowe ob³oki. Nad pustyni¹ rozpostar³a swe skrzyd³a upiorna noc. Lekko fosforyzowa³y smolne piaski, ze szczelin w gruncie wiatr unosi³ wiec¹ce dymy. Astronauci przyst¹pili do ustawiania radiolatarñ. Pracowali w ciemnociach, przywiecaj¹c sobie latarkami umocowanymi, jak u górników, na he³mach lub korzystali z reflektorów Malca. Przyda³y siê teraz æwiczenia przeprowadzane na Siódmym Poligonie. Z ³atwoci¹ zmontowali radiolatarnie, lecz u³o¿enie i przysypanie piaskiem wielkich, bo licz¹cych setki metrów kwadratowych, baterii selenowych zajmowa³o du¿o czasu. Praca by³a nudna i mêcz¹ca. Pod wieczór wszyscy opadali z si³ i niechêtnie po³ykali nieco bulionu z chlebem, aby jak najprêdzej zwaliæ siê na pos³ania. Ca³a praca spad³a na geologów i Bykowa, gdy¿ Jermakow nadal nie móg³ poruszaæ siê swobodnie i spêdza³ ca³e godziny przy radiostacji, utrzymuj¹c ³¹cznoæ z Hiusem oraz próbuj¹c naprawiæ telewizor. Prowadzi³ dziennik wyprawy, zapisywa³ wskazania zewnêtrznego laboratorium automatycznego, pracowa³ nad sporz¹dzeniem mapy okolic Golkondy, dok³adnie nanosz¹c czarnym i czerwonym tuszem znaki konwencjonalne na nylonowy arkusz. Bywa³o, ¿e siada³ ko³o worków z wod¹, obmacywa³ je i zagryzaj¹c poszarza³e wargi, oblicza³ co w pamiêci, mru¿¹c przy tym zaczerwienione powieki. Co noc dok³adnie o godzinie dziewiêtnastej piêædziesi¹t piêæ wed³ug czasu Hiusa gasi³ w kabinie wiat³o i wychodzi³ do wie¿yczki dowódcy na grzbiecie Malca. Przylepia³ siê do dalmierza i obserwowa³ po³udniowy horyzont. Za ka¿dym razem, gdy koñczono uk³adanie baterii radiolatarni, wychodzi³ z transportera, podpierany przez Bykowa, sprawdza³ instalacjê urz¹dzenia i uruchamia³ j¹. Niekiedy ³¹cznoæ z Hiusem dzia³a³a znakomicie widocznie takie by³y kaprysy wenusjañskiej atmosfery. W te dni Jermakow rozmawia³ z Krutikowem co cztery godziny. Micha³ dopytywa³ siê o szczegó³y ich ¿ycia, przysy³a³ pozdrowienia. Mówi³, ¿e ma siê doskonale, ¿e wszystko jest w jak najlepszym porz¹dku, lecz wyranie mo¿na by³o wyczuæ w jego g³osie têsknotê za towarzyszami, za Ziemi¹, co robi³o na Bykowie przygnêbiaj¹ce wra¿enie. A przecie¿ kosmogator nie wiedzia³ jeszcze nic o losie Bogdana. 215
To by³y najmilsze minuty przerywaj¹ce monotoniê codziennej pracy. Usi¹æ wygodnie, rozluniæ obola³e miênie i s³uchaæ zachrypniêtego, dalekiego g³osu kosmogatora tak jak melomani s³uchaj¹ piêknej muzyki. Przyjemnie by³o myleæ, ¿e Micha³ czuje siê dobrze, ¿e ju¿ nied³ugo Hius przyleci tu na nowe lotnisko, aby zabraæ ich i powróciæ na Ziemiê. Jednak zdrowie za³ogi znów zaczê³o przysparzaæ k³opotów. Ka¿dy stara³ siê ukryæ w³asne niedomagania, lecz nie zawsze siê to udawa³o. Bykow czêsto budzi³ siê w nocy drêczony straszliwym bólem oczu i widzia³, jak Jermakow obmacuje, jêcz¹c przy tym, swoj¹ opuchniêt¹ kostkê. Jurkowski w tajemnicy przed przyjació³mi banda¿owa³ wrzody, jakie pootwiera³y mu siê na nogach i rêkach. Dauge czu³ siê chyba najgorzej. Wygl¹da³ ca³kiem zdrowo, lecz trawi³a go nie rozpoznana tajemnicza choroba. Stale mia³ wysok¹ temperaturê i wychud³ straszliwie. Jermakow robi³, co by³o w jego mocy dawa³ mu rodki uspokajaj¹ce, stosowa³ elektroterapiê, lecz wszystko na pró¿no. Choroba nie ustêpowa³a i Dauge dostawa³ dziwnych ataków, podczas których bredzi³ lub z krzykiem ucieka³ przed wyimaginowanymi potworami. Objawy by³y straszliwe, lecz nikt nie wiedzia³, jak im przeciwdzia³aæ. W chwilach, gdy nastêpowa³ atak, Dauge nikogo nie zauwa¿a³, a gdy przychodzi³ do siebie, nic nie pamiêta³. Astronauci koñczyli monta¿ drugiej radiolatarni. Zosta³o jeszcze kilka godzin do jej uruchomienia. Bykow zmêczony i spocony poszed³ do transportera, aby obetrzeæ pot z czo³a i nieco odpocz¹æ. Geologowie uk³adali ostatnie metry baterii. Jermakow siedzia³ przy radiostacji, z³y i zasêpiony. Bykow spyta³: Czy co powa¿nego? Jermakow drgn¹³ i obejrza³ siê. Rozmawia³em z Micha³em... i... dowódca zawaha³ siê nagle ³¹cznoæ zosta³a zerwana. Czy nawali³y aparaty? O to chodzi, ¿e nie. Aparat jest w ca³kowitym porz¹dku. A do ostatniej chwili mielimy doskona³e warunki. W tonie, jakim mówi³ dowódca, Bykow wyczu³ co niezwyk³ego. Przez chwilê obydwaj patrzyli na siebie badawczo. W koñcu Jermakow rzuci³ pytanie: Na d³ugo macie jeszcze roboty? 216
Mniej wiêcej na dwie godziny. To dobrze dowódca spojrza³ na zegarek. Aleksieju, czy nie zauwa¿ylicie kiedy b³ysków daleko na po³udniu? Na po³udniu? W kierunku Hiusa? Nie, nie widzia³em. Przecie¿ na po³udniu, tam, gdzie odkrylimy b³otny krater, nigdy nie wieci³y ¿adne zorze. W ka¿dym razie do tej pory nie wieci³y. Nno, tak... macie racjê. Jermakow mówi³ ju¿ bardzo spokojnie. Koñczcie robotê i idcie odpoczywaæ. Bykow za³o¿y³ he³m i ruszy³ do wyjcia. Nagle poczu³ siê rzeki i wypoczêty. Przy komorze przejciowej zatrzyma³ siê. Za chwilê wrócê, ¿eby pomóc wam wydostaæ siê z kabiny powiedzia³. Jermakow spojrza³ naprzód na Aleksieja, potem na zegarek i wyskandowa³: Miejcie baczenie na po³udniowy widnokr¹g! Na widnokr¹g? Tak. Obserwujcie, co siê dzieje na po³udniu, w kierunku bagniska. Oczywicie, bêdziemy! Bykow obudzi³ siê w nocy i zobaczy³ Jermakowa siedz¹cego przy radiu. £¹cznoci nie by³o, Hius milcza³ ju¿ ca³y dzieñ. Astronauci ustawili trzeci¹ radiolatarniê, co zajê³o im stosunkowo niewiele czasu, bo tylko dziesiêæ godzin. Jermakow, utykaj¹c na nogê, sprawdzi³ wszystko i w³¹czy³ sygna³ nadajnika. Astronauci stali obok matowo pob³yskuj¹cej wie¿yczki i milczeli. Nic siê tu nie zmieni³o. Tam, gdzie hucza³ kipi¹cy energi¹ kocio³ Golkondy, jak dawniej wznosi³a siê purpurowa kotara wiat³a. Pod nogami dr¿a³ grunt. Na po³udniu nad czarn¹ pustyni¹ przelatywa³y tr¹by powietrzne i burze. Radiolatarnia ledwie dos³yszalnie wyrzuci³a sygna³y skierowane przede wszystkim w stronê nieba, od horyzontu do zenitu i od zenitu do horyzontu, jakby wij¹c niewidzialn¹ spiralê promieni radiowych. Najwa¿niejsze zadanie zosta³o wykonane. Teraz z olbrzymiego bagniska wystartuje Hius, zabierze Malca, ich ladem przylec¹ tu dziesi¹tki planetolotów kieruj¹cych siê g³osem ustawionych ju¿ radiolatarni, wyrzucaj¹cych w przestrzeñ sygna³y, które astronauci bêd¹ odczytywali jako ca³kiem wyrane zdanie: Tu znajduje siê lotnisko, tu znajduje siê Golkonda. Tu, w³óczêdzy niezmierzonych przestrzeni kosmosu, jest cel waszego lotu. Jermakow wysokim, dwiêcznym g³osem owiadczy³: 217
Rakietodrom Uranowa Golkonda numer jeden gotów do przyjêcia planetolotów. Godzina siedemnasta czterdzieci piêæ, szesnastego wrzenia 19... roku. Podniós³ rêkê i doda³ uroczystym tonem: My, za³oga radzieckiego planetolotu Hius, owiadczamy w imieniu Zwi¹zku Socjalistycznych Republik Radzieckich, ¿e Uranowa Golkonda wraz ze wszystkimi jej skarbami jest w³asnoci¹ ca³ej ludzkoci. Do latarni zbli¿y³ siê Bykow i przymocowa³ szerokie czerwone p³ótno. Wiatr rozwin¹³ sztandar Zwi¹zku Radzieckiego, który w purpurowym blasku wyda³ siê prawie czarny, tym mocniej b³yskaj¹c z³ot¹ gwiazd¹ i starym herbem sierpem i m³otem. Jurkowski krzykn¹³: Hura!, a Dauge bi³ brawa. Na tym oficjalna czêæ uroczystoci zosta³a zakoñczona. Po powrocie do transportera Jermakow natychmiast siad³ przy radiostacji. Jurkowski rozebra³ siê i le¿¹c ju¿ na ³ó¿ku, spyta³: A teraz, Grigorij, jaki przewidujesz poczêstunek? Bykow nagle uwiadomi³ sobie, ¿e to urodziny Daugego. Jeszcze na pocz¹tku pracy, gdy stawiali pierwsz¹ radiolatarniê, Dauge zapowiada³, ¿e tak wielk¹ uroczystoæ jak jego urodziny musz¹ oblaæ, czym siê da, a nie bêd¹ sk¹piæ ani jad³a, ani frykasów. Zaproszenie wyg³osi³ wierszem: Na wieczór ku mej czci wydany Mam zaszczyt prosiæ o przybycie. I proszê, bycie przyszli Schludnie ubrani i wymyci. Bykow, umiechaj¹c siê, pyta³ o zapowiadane frykasy. Dauge natychmiast zacz¹³ grzebaæ w swoim plecaku. Wyci¹gn¹³ starannie owiniêt¹ w papier butelkê, dwie puszki rolmopsów i spory kawa³ wêdzonej po ³otewsku s³oniny. Wszystkie te przysmaki nie wchodzi³y do jad³ospisu astronautów, ale Dauge przemyci³ je dawno, przewiduj¹c, ¿e nie wymiga siê byle czym. Bykow roz³o¿y³ serwetkê i wyj¹³ z plastikowego opakowania sztuæce i kieliszki. Poda³ chleb. Jurkowski chrz¹kn¹³ i w znacz¹cy sposób mrukn¹³ a jednak, po czym przysun¹³ siê do improwizowanego biesiadnego 218
sto³u. W pancernym wozie od razu zapanowa³a przytulna domowa atmosfera. Zrobi³o siê przyjemnie i jako inaczej ni¿ dotychczas. Dauge odwin¹³ butelkê, postawi³ porodku serwetki i zatar³ rêce. Jurkowski przyczesa³ w³osy. Bykow, zastanowiwszy siê chwilê, na speckombinezon za³o¿y³ krawat, co wywo³a³o u solenizanta radosny zachwyt. Podczas tych doæ d³ugich przygotowañ Jermakow lêcza³ przy aparacie radiowym. Zrobi³ jakie obliczenia i wywo³ywa³ Hiusa. Odbiornik milcza³. Wprawdzie g³onik chrypia³ i skrzecza³, ale by³y to jedyne dwiêki, jakie mo¿na by³o z niego wydobyæ. Jermakow wy³¹czy³ aparat, zmêczonym ruchem zdj¹³ he³m i starannie powiesi³ go na wieszaku. Bykow ze zdziwieniem zauwa¿y³, ¿e twarz dowódcy sta³a siê bardziej surowa i jakby pociemnia³a. Jermakow najwyraniej niepokoi³ siê czym bardzo powa¿nie. Niepokoi³ siê w³anie teraz, gdy mieli za sob¹ olbrzymi szmat drogi, gdy wykonali ju¿ zadanie i pozostawa³o im tylko czekaæ na przybycie Hiusa. Czekaæ... Ale na razie nie mogli zawiadomiæ Krutikowa, ¿eby przylecia³. To dziwne... tak dziwne, ¿e Aleksiej starym zwyczajem znów zacz¹³ szarpaæ doln¹ wargê. Towarzysze, chcia³bym, abycie wypoczêli... Jermakow zamilk³ i patrzy³ zaskoczony na zastawiony stó³. Co to za pomys³? Na wieczór ku mej czci wydany... Dauge urwa³, przerazi³ go bowiem wyraz twarzy dowódcy. Towarzyszu Jermakow, dzi moje wiêto, w pewnym stopniu zakoñczenie... To noworodek, towarzyszu Jermakow weso³o wyjani³ Jurkowski, walcz¹c z korkiem od butelki. Wypijemy po ³yku koniaku, pogadamy sobie. Jermakow spojrza³ na niego, potem na zaczerwienionego Grigorija i Bykowa, który nie wiadomo dlaczego zas³oni³ d³oni¹ krawat. Umiechn¹³ siê ³agodnie. W takim razie, nalewajcie! z³o¿y³ mapê, le¿¹c¹ na stoliku ko³o radia. Wszyscy usiedli. Czy wzniesiecie jaki toast? pyta³ Jermakow, bior¹c z r¹k Jurkowskiego kieliszek. Bez tego ani rusz! odpowiedzia³ W³odek i zacz¹³ górnolotnie. wiêcimy podwójn¹ uroczystoæ! Dzi urodzi³ siê wielki Grigorij Dauge i maleñkie lotnisko dla rakiet Uranowa Golkonda. Oba noworodki maj¹ przed sob¹ wspania³¹ przysz³oæ, oba s¹ bliskie naszym sercom. ¯yjcie i ronijcie, a mnó¿cie siê! Hura, hura, hura! 219
Za pancerzem Malca gwizda³ gor¹cy wiatr. Wokó³ transportera ros³y zaspy ciemnego piasku. Obca, czarna noc otuli³a ze wszech stron maleñki, przytulny k¹cik ¿ycia i wiat³a. wietne rolmopsy chwali³ Jurkowski, w skupieniu nadziewaj¹c na widelec ulubiony przysmak. Bardzo lubiê rolmopsy. Grigorij pokrêci³ g³ow¹ i zwróci³ siê do Jermakowa. Kiedy mia³em z rolmopsami ciekaw¹ historiê. Raczej chodzi³o nie o rolmopsa, ale... Wyobracie sobie Gobi, pustynia, kilka namiotów... ekspedycja geologiczna. W promieniu trzystu kilometrów ani ¿ywej duszy, dziki kraj, rozkosz! A my, m³odzi praktykanci, mielimy w zapasach butelczynê koniaku i puszkê rolmopsów. Czekalimy tylko na jak¹ godn¹ okazjê, ¿eby... no wiadomo co. Dauge porozumiewawczo strzeli³ palcami. Doczekalimy siê wreszcie. Tak jak dzi obchodzilimy urodziny jednej... jednego z naszych towarzyszy. Przed naszym praktykanckim namiotem zebrali siê wszyscy, szeæ osób. Otworzylimy koniak, pokroilimy chleb, umylimy nawet rêce. Roz³o¿ylimy zapasy na futerale od teodolitu, a ja zacz¹³em, poganiany po¿¹dliwym wzrokiem kolegów, otwieraæ puszkê z rolmopsami. Sami rozumiecie, stale baranina, wêdliny i takie tam, a tu a¿ linka cieknie, ¿eby zjeæ co kwanego, ostrego! Ledwie otworzy³em puszkê, a tu... Dauge zrobi³ pauzê, a Bykow niecierpliwie chrz¹kn¹³ i spyta³: No, otworzy³e puszkê i co? Nawet nie zapamiêta³em, jak to siê sta³o. Wszyscy nachylili siê nad puszk¹, a ja akurat spojrza³em nad ich g³owami i zobaczy³em na najbli¿szej wydmie gigantyczn¹ liszkê. Zwija³a siê, pe³zn¹c jak prawdziwy boa dusiciel, z³o¿ony z takich wielkich cz³onów. K³amiesz! z przekonaniem powiedzia³ Jurkowski. Cierpliwoci! skarci³ go Bykow. Pozwólcie mu skoñczyæ. Nie k³amiê. W³odku, to by³ o³goj-chorchoj. O³goj... kto? spyta³ Bykow. O³goj-chorchoj powtórzy³ Dauge. Zdaje siê, jedyne l¹dowe zwierzê na Ziemi uzbrojone w broñ elektryczn¹. Jurkowski ci¹gn¹³ brwi i przypomina³ sobie. O³goj-chorchoj... zdaje siê, pierwszy raz zosta³ opisany w jednym z gobijskich opowiadañ Iwana Jefriemowa jeszcze przed pó³ wiekiem. W³anie, w³anie podchwyci³ Dauge. Potem okaza³o siê, ¿e w ci¹gu piêædziesiêciu lat bylimy trzeci¹ czy czwart¹ ekspedycj¹, która widzia³a to stworzenie. 220
Ale co siê wreszcie sta³o? niecierpliwi³ siê Bykow. Dauge westchn¹³. Nic takiego, oczywicie, siê nie sta³o. Wrzasn¹³em na ca³e gard³o. Zerwalimy siê na równe nogi, rolmopsy spad³y na ziemiê, w piach. Rzucilimy siê po broñ, a gdy wrócilimy... Dauge bezradnie roz³o¿y³ rêce. Nie mielimy ¿adnych szans. Elektryczna liszka ukry³a siê. Dosta³e na pewno od kolegów stwierdzi³ Jurkowski i znów wyci¹gn¹³ widelec, celuj¹c w rolmopsa. No, pewnie, ale nie tak, jak to sobie wyobra¿asz. Do koñca ekspedycji nie mówiono o niczym innym jak tylko o o³goj-chorchoj. A ja nigdy nie widzia³em czego podobnego w mojej pustyni przyzna³ Bykow. Dauge wyjania³, ¿e o³goj-chorchoj przebywa jedynie w najbardziej upalnych rejonach mongolskiej Gobi. Mam pewien projekt znów zabra³ g³os W³odek. Przepraszam... na chwileczkê przerwa³ mu Jermakow. Wsta³ i w³¹czy³ radioodbiornik. Kabinê nagle wype³ni³y trzaski i zgrzyty. Geologowie spogl¹dali na siebie. Nie ma ³¹cznoci? zaniepokojony spyta³ Dauge. Nie mamy jej ju¿ drug¹ dobê cicho odpowiedzia³ Bykow, zerkaj¹c na dowódcê. Jermakow przekrêci³ ga³kê odbiornika. Trzaski umilk³y. Za godzinê z minutami ruszamy w kierunku Hiusa powiedzia³, spogl¹daj¹c na zegarek. Oczywicie, jeli sytuacja nie ulegnie zmianie. Astronauci têpo patrzyli na siebie. Towarzyszu Jermakow, a Morze Dymi¹ce? zaniepokoi³ siê Jurkowski. Czy mamy zrezygnowaæ z Morza Dymi¹cego? pyta³ Dauge. Zreszt¹, umówilimy siê, ¿e Micha³ przyleci do nas Hiusem. Lotnisko gotowe do przyjêcia maszyny. Micha³ tylko czeka na wasz rozkaz. Nie mamy ³¹cznoci beznamiêtnie odpowiedzia³ Jermakow. Wielka rzecz! Przecie¿ i przed tym rwa³a siê stale upiera³ siê Jurkowski. Mo¿emy poczekaæ. ...a przez ten czas zbadamy tajemnicze Morze Dymi¹ce popar³ go Dauge. W ten sposób po³¹czymy przyjemne z po¿ytecznym. Jermakow pokrêci³ przecz¹co g³ow¹. 221
Nie. Pojedziemy do Hiusa. Powiedzia³ to tak ³agodnym tonem, ¿e po raz pierwszy astronauci odnieli wra¿enie, ¿e dowódca prosi ich o zgodê. £¹cznoæ mo¿e uda siê nawi¹zaæ, a mo¿e siê nie uda. Nie mo¿emy jednak czekaæ. Musimy natychmiast wracaæ do Hiusa. Wody zosta³o nam na niepe³ne cztery doby. Od jutra ograniczamy porcje. Wycofywaæ siê? W po³owie dzie³a? Zrywaj¹c siê z miejsca, zawo³a³ Jurkowski. Mamy ograniczyæ badania do jakich okruchów i zrezygnowaæ, stoj¹c ju¿ na brzegu tajemnic i zagadek? Powierzono nam odpowiedzialn¹ pracê... Bykow od razu zorientowa³ siê, ¿e nadesz³a decyduj¹ca rozmowa. Zaczyna³a siê ju¿ kilka razy, geologowie czêsto i natarczywie dopominali siê o zezwolenie na wszczêcie rozpoznania zasnutego dymami obszaru, lecz dowódca albo zbywa³ ich milczeniem, albo dawa³ odpowiedzi tak ma³o wi¹¿¹ce, ¿e geologowie, nie chc¹c naruszyæ dyscypliny, pêkali wprost ze z³oci, zmuszeni d³awiæ w sobie najbardziej wa¿kie argumenty. Bykow wprawdzie nie spodziewa³ siê, ¿e do decyduj¹cej rozmowy dojdzie w³anie teraz, gdy siedzieli spokojnie, aby spêdziæ w mi³ym nastroju kilka godzin. Wieczór zepsuty ca³kowicie. Pozosta³o jedno milczeæ i s³uchaæ, a zabraæ g³os, kiedy bêdzie to konieczne. A o tym, ¿e bêdzie musia³ przewa¿yæ szalê, nie w¹tpi³ ani na chwilê, wystarczy³o popatrzeæ na te poblad³e, zapadniête twarze. Ka¿dy z tych ludzi by³ zdecydowany i ca³kowicie przekonany o w³asnej racji. Czy nie uwa¿acie, ¿e obserwacje i wstêpne badania geologiczne daj¹ nam pe³ny obraz najbli¿szych okolic Golkondy? przerwa³ Jurkowskiemu Jermakow. Tylko na dalekim przedpolu? Jurkowski przymru¿y³ oczy. Tak. Tak, zebralimy dok³adne dane wtr¹ci³ siê Dauge lecz... Zakoñczylicie pierwsze, przybli¿one rozpoznanie jakociowego i ilociowego sk³adu wartociowych kopalin zalegaj¹cych okolice Golkondy. Jermakow mówi³ g³ono i ostro. Udowodnilicie, ¿e w okolicy Golkondy warto rozpocz¹æ eksploatacjê odkrytych z³ó¿. Zgromadzilicie podstawowe materia³y dotycz¹ce naturalnych warunków, poznalicie geografiê i klimat tych rejonów. Okrelilicie radioaktywnoæ. Macie ju¿ mapy geologiczne i topograficzne. Dokonalicie geofizycznego rozpoznania Wenus w tym rejonie... 222
Lecz wszystkie te dane s¹ jeszcze doæ p³ynne i niezupe³nie dostateczne wtr¹ci³ siê Jurkowski. Mamy okazjê zdobyæ znacznie dok³adniejsze wiadomoci. Nie mamy ¿adnych mo¿liwoci dobitnie odpar³ Jermakow. Jak to, nie mamy? Powiedzia³em ju¿. Jestem gotów powtórzyæ jeszcze raz. Zapasy wody wystarcz¹ na cztery dni. £¹cznoæ przerwana, Hius zosta³ na miejscu l¹dowania w bagnisku, co nie jest zbyt bezpieczne. Badanie Morza Dymi¹cego by³oby w tych warunkach przedsiêwziêciem awanturniczym. Najmniejsza awaria transportera mo¿e staæ siê przyczyn¹ zupe³nej klêski. A ponadto... Jakie awanturnictwo, kiedy chodzi o wykonanie zadañ powierzonych przez rz¹d? Jurkowski zerwa³ siê podniecony do najwy¿szego stopnia. Powierzono nam odpowiedzialne zadanie, a my wykonujemy tylko jego czêæ. To hañba. Nie tak szybko jeszcze bêd¹ tu ludzie... Jeli wycofamy siê, przylec¹ na pewno, jeli zostaniemy, nie dotr¹ tu... Mo¿e spróbuj¹ za jakie dwadziecia lat... Nie mamy zatem prawa ryzykowaæ i wystawiaæ na niebezpieczeñstwo dotychczasowych wyników ekspedycji. Ryzyko! Niebezpieczeñstwo! unosi³ siê Jurkowski. Nie bojê siê ani jednego, ani drugiego! Mówcie, co chcecie, towarzyszu Jermakow, ale nie mo¿ecie robiæ z nas tchórzy. Jermakow mimo woli drgn¹³. To przecie¿ by³y jego w³asne s³owa. Jurkowski mówi³ podniecony. Podstawowe zadanie ekspedycji nie zostanie wykonane! Nie macie racji! wtr¹ci³ siê wreszcie Bykow. Wiedzia³ dobrze, dlaczego Jermakow musi zachowaæ ostro¿noæ. Geologowie przyzwyczajeni, ¿e Aleksiej nie zabiera³ do tej pory g³osu w dyskusjach, wlepili w niego zdziwione spojrzenia. Jermakow nawet poruszy³ siê. Bykow mówi³. Podstawowe zadanie ekspedycji nie polega na tym, co wy mówicie. le zrozumielicie rozkaz komitetu. Podstawowym zadaniem jest wypróbowanie Hiusa. Bykow ma racjê. Naszym podstawowym zadaniem jest udowodniæ, ¿e statki tego typu co Hius mog¹, s¹ w stanie opanowaæ Wenus. Musimy tego dowieæ, poza tym zawieæ na Ziemiê wyniki naszego pierwszego rozpoznania. Materia³ ju¿ znajduje siê w naszym posiadaniu. Lotnisko dla rakiet przygotowane. Pozostaje nam jedno powrót. 223
Niefortunny solenizant z obrzydzeniem zacz¹³ dojadaæ rolmopsa najwyraniej poddawa³ siê. Jurkowski jednak nie zrezygnowa³ jeszcze i wykrzykn¹³ z ¿alem: I mamy porzuciæ tak¹ robotê! Lepiej jest najwiêkszym wrogiem dobrego, W³odku. A poza tym robota nasza jest w³aciwie zakoñczona. Wy nie jestecie specjalist¹ bezczelnie powiedzia³ Jurkowski. Ale jestem dowódc¹! na twarzy Jermakowa zadrga³y miênie. Mówi³ dalej, powstrzymuj¹c siê od gwa³towniejszych s³ów. Odpowiadam za wszystko. Móg³bym zwyczajnie wydaæ rozkaz, lecz wys³ucha³em waszych opinii i doszed³em do wniosku, ¿e s¹ nieprzekonuj¹ce. Nie bêdziemy wracaæ do tej sprawy. Poza tym, jeli Micha³ nawi¹¿e z nami ³¹cznoæ w ci¹gu najbli¿szej godziny, dam wam jeszcze dwa, trzy dni czasu na wasze prace. Nastrój siê zepsu³. Geologowie usiedli obok siebie i ponuro zwiesili g³owy. Jermakow powróci³ do radioodbiornika. G³onik tylko piszcza³ i warcza³. Czas up³ywa³, a ³¹cznoci nawi¹zaæ siê nie udawa³o. Zapomniana butelka samotnie sta³a na rodku stolika. G³onik nie zmienia³ swej nieprzyjemnej symfonii trzasków, a do tego zab³ys³y wiate³ka indykatorów radiacji i zabrzêcza³y liczniki. Wenus przesy³a ci pozdrowienia. S³yszysz, Grigorij? bezdwiêcznym g³osem odezwa³ siê Jurkowski. Oj, Bo¿e, Bo¿e... jêkn¹³ solenizant i zacz¹³ g³ono kl¹æ po ³otewsku. Jurkowski zanuci³ sentymentaln¹ piosenkê: Czy s³yszysz to smêtne kabestanu granie? Jak liny napiête nuc¹? To Mgie³ Synowie wyp³ywaj¹ z przystani. Ach, dok¹d? Kiedy powróc¹? Dauge podchwyci³ melodiê, fa³szuj¹c straszliwie: To Mgie³ Synowie wyp³ywaj¹ z przystani. Ach, dok¹d? Kiedy powróc¹? Czy s³yszysz, jak mewa krzykliwie zawodzi, Muskaj¹c falê spienion¹? 224
Ju¿ maszty sczernia³e znikaj¹ na wodzie Za deszczu szar¹ zas³on¹... W morze burzliwe, w porann¹ wichurê, w sk³êbione fali odmêty Ci ludzie pogodnie o wicie ponurym Prowadz¹ swoje okrêty. Nie straszna im w sztormy wachta przy szturwale. Przybój o dzikie ska³ zrêby I ryk tej dziewi¹tej rozszala³ej fali, I wyszczerzone raf zêby. W noce upalne zwilgotnia³e sieci I szelest ¿agli na rei, Czu³e muniêcie wiatru, co przyleci Z dalekiej, przybrze¿nej kniei. Trzech oceanów czekaj¹ tam na nich Brzegi, gdzie fale siê k³óc¹... To Mgie³ Synowie wyp³ywaj¹ z przystani... Kiedy z podró¿y tej wróc¹? A mo¿e tak lepiej wypiæ po jednym? Wypili. Jurkowski rozrzewni³ siê i jeszcze bardziej posmutnia³. Jermakow zastanawia³ siê nad czym w wielkim napiêciu i co chwila spogl¹da³ na zegarek. Bykowa opanowa³ smutek. Wyci¹gn¹³ siê na fotelu i zamkn¹³ oczy. Wraca³ mylami daleko na Ziemiê... czu³ lekki pieszczotliwy powiew wiatru, widzia³ b³êkitne niebo, bia³e ob³oki odbijaj¹ce siê jak w zwierciadle w du¿ej ka³u¿y. Jermakow podniós³ siê zdecydowanie. Spokojnie zwróci³ siê do towarzyszy: Przepraszam, ale muszê na chwilê zgasiæ wiat³o i obejrzeæ okolicê. Pomó¿cie mi, Aleksieju. Wyszli do wie¿yczki dowódcy. Jermakow wy³¹czy³ wiat³a i jak zwykle skierowa³ dalmierz na po³udnie. Bykow przylgn¹³ do drugiego dalmierza. Na o³owianoczarnym tle poprzecinanym fosforyzuj¹cymi smugami zab³ys³y czerwone jaskrawe gwiazdy, unosz¹c siê tu¿ nad czarn¹ smug¹ widnokrêgu. Odleg³oæ niespodziewanie krzykn¹³ zachrypniêtym g³osem Jermakow. Nie przegapcie 15 – W krainie...
225
kierunku ani odleg³oci. Bykow machinalnie nastawia³ bêbny dalmierza. Gwiazdki zniknê³y. Jermakow zapali³ wiat³o i odczyta³ dane. A ile u was? rzuci³ pytanie. Wysokoæ: dziesiêæ stopni zero osiem minut, azymut trzydzieci stopni dwadziecia szeæ minut... Ale co to... Nie poruszajcie tego tematu. Jermakow zapisa³ dane w notesie. Proszê was, Aleksieju, o tym potem! Bykow zacz¹³ szarpaæ doln¹ wargê. wiat³o, w³¹czcie wiat³o! wo³a³ z do³u Jurkowski. Z Daugem znów co siê dzieje.
Ostatnie słowo Golkondy Malec gna³ co si³ w motorze. Na ekranie miga³y zarysy ska³, kamienny chaos. Na potê¿nych barach zwa³ów kamieni tañczy³y dalekie b³yski zórz Golkondy. Kierowca transportera móg³ nawet na takiej drodze wyci¹gn¹æ wiêksz¹ szybkoæ, lecz za ka¿dym razem, gdy Malec podskakiwa³ na nierównociach, le¿¹cy na ³ó¿ku Jurkowski jêcza³ i budzi³ siê, zgrzytaj¹c zêbami. Cia³o mia³ obsypane wrzodami. Jazda mêczy³a go bardziej ni¿ innych. Równy szum silnika nie móg³ zag³uszyæ trzasków radia, które prawie bez przerwy by³o w³¹czone. Dowódca siedzia³ przy sk³adanym stoliku nad papierami. Wstrz¹sy wywo³ane jazd¹ zapewne mu przeszkadza³y, lecz nic nie mówi³. Jak to wszystko wygl¹da inaczej, ni¿ sobie wyobra¿a³ Bykow! Rozpoznanie zakoñczone, radiolatarnie stanê³y na rogach nowego wielkiego l¹dowiska rakiet... powinien by³ przylecieæ Hius, powinno nast¹piæ wspania³e spotkanie. Siedzieliby teraz w przestronnych wygodnych kabinach, serdeczny druh Micha³ wióz³by ich na ojczyst¹ Ziemiê. Tymczasem na po³udniu stale b³yskaj¹ niepokoj¹ce wybuchy. Transporter urz¹dza jakie wciek³e wycigi po nierównym terenie, a dowódca siedzi z pe³n¹ napiêcia twarz¹. Bykow jeszcze nigdy nie widzia³ go w takim stanie. Czemu tak gnaj¹? Oczywicie, trudno czekaæ na Hiusa, maj¹c ograniczony zapas wody, chorego cz³onka za³ogi i... pozostaj¹c bez ³¹cznoci. Rzecz zrozumia³a, ¿e powrót jest konieczny, ale takie tempo... Dlaczego dowódca przywi¹zuje tak wielkie znaczenie do 226
wybuchów na po³udniu? Przecie¿ czeka³ na nie. Czy¿by to by³o zwi¹zane z Micha³em? Niemo¿liwe! Aleksieju, chcia³em z wami porozmawiaæ cicho odezwa³ siê dowódca. S³ucham! odpowiedzia³ Bykow, nie odwracaj¹c siê, gdy¿ ca³a jego uwaga skupiona by³a na prowadzeniu maszyny po nierównym terenie. Wpadli w jaki dó³. Transporterem rzuci³o, Jurkowski jêkn¹³. Zatrzymajcie wóz poleci³ Jermakow. Tak jest! Jermakow siedzia³ przy stoliku. £agodne b³êkitnawe wiat³o pada³o na mapê, na bawi¹ce siê o³ówkiem smuk³e palce dowódcy. Proszê, s³uchajcie bardzo uwa¿nie. Sprawa jest niezmiernej wagi. Pamiêtacie te dwa wybuchy na po³udniu? Okreli³em wspó³rzêdne, bior¹c pod uwagê mo¿liwoæ, ¿e by³y to rakiety sygnalizacyjne. Hius? Nie wiem na pewno. Spójrzcie... Jermakow wskaza³ na now¹ mapê sporz¹dzon¹ podczas wyprawy Malca. Bykow zobaczy³ prawie regularne ko³o bagniska b³otnego krateru, na którym widnia³ krzy¿yk oznaczaj¹cy miejsce l¹dowania Hiusa. Drobnymi punkcikami by³a wytyczona trasa transportera wiod¹ca przez pustyniê, kamienny las, K³y Wenus i teren wokó³ lotniska Golkonda-l. Wyranie odcina³a siê ciemna plama Golkondy, otoczona morzem dymów. Jermakow koñcem o³ówka wskaza³ maleñkie czerwone kó³ka na po³udniowy wschód od bagniska. Ten punkt to wyliczona pozycja b³ysków. W³anie tam wybuch³y rakiety, jeli oczywicie by³y to rakiety. Pozycja obliczona z dok³adnoci¹ piêciu do siedmiu kilometrów. Ale dlaczego Hius mia³by zmieniaæ miejsce i przelatywaæ w³anie tam? Nie twierdzê, ¿e sygna³y pochodz¹ z Hiusa. Ale... S³ucham. Jermakow skuli³ siê i podrapa³ po bol¹cej nodze. Zrozumcie mnie. W tej chwili jedziemy do miejsca l¹dowania Hiusa, w stronê bagniska. Rakiety mog³a wystrzeliæ jaka inna ekspedycja, wiedz¹c, ¿e znajdujemy siê gdzie w tej okolicy. Bardzo mo¿liwe, ¿e by³a to kosmiczna ciê¿arówka, rakieta z prowiantem sterowana automatycznie i przys³ana z Cio³kowskiego. 227
A równie dobrze mo¿e tam nic nie byæ. Mo¿e s¹ to tylko jakie zjawiska atmosferyczne... chocia¿ bardzo dok³adnie odpowiadaj¹ naszym umownym sygna³om. Czy równo o dwudziestej? O dwudziestej dwanacie spokojnie poprawi³ Jermakow. Micha³ mia³ podawaæ sygna³y równo o dwudziestej? Tak. W serce Bykowa wkrad³ siê niemi³y ch³ód z³ego przeczucia. Jermakow mówi³ dalej: £¹cznoæ zerwa³a siê w sposób bardzo dziwny. G³onik zaszumia³, tak ¿e prawie nie s³ysza³em Krutikowa, chocia¿ odnios³em wra¿enie, ¿e zawo³a³ co jakim nieswoim g³osem. Jakby bardzo siê zdenerwowa³. Potem nasta³a cisza, która trwa ju¿ trzy doby. Nachyli³ siê do ucha Bykowa i szepta³. Oczy zawieci³y mu na moment jak u kota. Jedn¹ mapê dajê wam. Schowajcie j¹ i trzymajcie zawsze przy sobie. Drug¹ bêdê mia³ ze sob¹, w³o¿ê j¹ tu do szuflady stolika. Nie bacz¹c na to, co mo¿e siê staæ, trzymajcie kurs na bagnisko. Nie szukajcie nowych przejæ, nie nale¿y traciæ czasu. Kierujcie siê prosto na Hiusa i dopiero, jeli nie znajdziecie go na bagnisku... Bykow powstrzyma³ oddech. Oczywicie mam nadziejê, ¿e wszystko pójdzie jak najlepiej zakoñczy³ Jermakow takim tonem, ¿e Bykow zrozumia³ od razu: dowódca prawie nie liczy³ siê z pomylnym przebiegiem wydarzeñ. Przez kilka sekund milczeli obydwaj. To wszystko, co chcia³em wam powiedzieæ. Trzymajcie kurs na bagnisko! Jermakow chrz¹kn¹³ i odwróci³ siê do odbiornika. Malec, gniot¹c g¹sienicami rozkruszone kamienie, ruszy³ z miejsca. Bykow nie zwraca³ ju¿ ¿adnej uwagi na jêki Jurkowskiego. Strza³ka szybkociomierza przekroczy³a liczbê trzydzieci. Transporter nabiera³ szybkoci. Co z Hiusem? zastanawia³ siê Aleksiej. Co z Micha³em? Czy¿by sta³o siê co z³ego? Czy¿by planetolot zagin¹³?. Dauge z chorobliwymi wypiekami na twarzy chrapa³. Okrutna, nie daj¹ca siê opanowaæ choroba! Co to jest? Nie pomagaj¹ ¿adne leki. Gor¹czka, która zniszczy³a za³ogê czeskiego statku! powiedzia³ Jurkowski. Pustynna gor¹czka. Dlaczego jednak zachorowa³ tylko Grigorij? Za³oga Malca przez ca³y czas znajdowa³a siê w takich samych warunkach. To prawda, ¿e podczas poszukiwañ 228
Bogdana Dauge w pewnej chwili wyskoczy³ z komory przejciowej bez skafandra i zdrowo ³ykn¹³ py³u i wenusjañskiej atmosfery. Jeli to naprawdê jest pustynna gor¹czka, to biednego, dzielnego Grigorija nie czekaj¹ ³atwe chwile. Jermakow twierdzi³, ¿e niebieskie niebo leczy wszystkie choroby lepiej od najdoskonalszych lekarzy. No dobrze... lecz jeli do tego nieba jeszcze daleka droga, mo¿e trzeba bêdzie poczekaæ, zanim siê je zobaczy... Szkoda Grigorija. Bykow czu³, jak coraz bardziej bol¹ go oczy. Oderwa³ lew¹ rêkê od klawiszów kierowania i przetar³ oko. Bol¹? spyta³ Jermakow. Bol¹ jak echo odpowiedzia³ Bykow. Jermakow ostro¿nie przedosta³ siê od stolika przy radioaparatach na siedzenie obok kierowcy i spojrza³ na szybkociomierz. Jechali z szybkoci¹ czterdziestu piêciu kilometrów na godzinê. Zbyt wolno. Transporter podskoczy³ i rozgniataj¹c g¹sienicami kamienie, pojecha³ dalej. Do diaska jêkn¹³ Jurkowski. Strza³ka szybkociomierza drga³a ju¿ ko³o siedemdziesi¹tki. Malec zbli¿y³ siê do skalistej bariery otaczaj¹cej bagnisko, gdy Bykow zauwa¿y³ przed sob¹ czerwone plamy i pasma, nad którymi unosi³ siê ciê¿ki fioletowy dymek. Niezwyk³y p³omienny potok zagradza³ transporterowi drogê. Bykow zatrzyma³ maszynê i zawo³a³ po cichutku Jermakowa. Przez d³ug¹ chwilê wpatrywali siê w tajemnicze zjawisko. Spróbujemy sforsowaæ? zapyta³ Bykow. Jermakow niezrozumiale poruszy³ g³ow¹. Nie powiedzia³ po chwili. Nie warto ryzykowaæ. Lepiej spróbujemy omin¹æ. Co to mo¿e byæ? Nie mam pojêcia. Podjedcie bli¿ej. Malec powolutku przejecha³ jeszcze dwiecie metrów i zatrzyma³ siê. Na czarnym tle gleby b³yska³y jaskrawe czerwone smugi, wyginaj¹ce siê jak ¿ywe. Dalej, za woalem czerwonawej mgie³ki, tworzy³y jednolit¹ czerwon¹ plamê. Robi³o to wra¿enie, ¿e na pustyniê wylewa siê z jakiego krateru rozpalona lawa. Bykow zauwa¿y³, ¿e czerwona lawa podp³ynê³a do wielkiego g³azu, zatrzyma³a siê na chwilê i zaczê³a wpe³zaæ na niego. To pe³znie... wyszepta³ Jermakow. 229
G³az nikn¹³ pod ruchomym czerwonym ciastem. Ki diabe³?! Chodmy zobaczyæ z bliska zdecydowa³ Jermakow. Poderwa³ siê szybko i jêkn¹³, st¹pn¹wszy chor¹ nog¹. Z powrotem zwali³ siê na fotel. Nie bardzo nadajê siê do marszu... Zbudcie geologów. Nie od razu wyszli z transportera. Od czerwonej masy bi³ jaki straszliwy, pe³en grozy nastrój. Nawet Jurkowski nie odezwa³ siê, gdy Bykow zaproponowa³, aby zbadaæ masê, pobieraj¹c próbkê sztucznymi ³apami Malca. Mo¿e... zgodzi³ siê Dauge lecz moim zdaniem to nie jest lawa. Jermakow nachyli³ siê i krzywi¹c siê, obmacywa³ nogê. Zachowajcie jak najdalej id¹c¹ ostro¿noæ. W razie najmniejszego niebezpieczeñstwa natychmiast wracajcie do transportera. Zawsze zd¹¿ycie uciec. To p³ynie bardzo wolno. Przed wejciem do komory przejciowej Bykow obejrza³ siê. Jermakow, siedz¹c zgarbiony, nie spuszcza³ oka z czerwonej lawy sun¹cej na maszynê. Nie ubra³ siê w speckombinezon i Bykow wyranie widzia³, jak jego d³onie zacisnê³y siê w piêci. Drgaj¹ca masa sunê³a pó³kolem, obejmuj¹c transporter. D³ugie zagony wysuniête do przodu, jakby bada³y teren. Nad ca³ym ¿ywym dywanem unosi³a siê fio³kowa mgie³ka. W s³uchawkach hucza³a daleka Golkonda i rozlega³y siê szelest i zgrzyt. To czerwona lawa nios³a ze sob¹ kamienie i od³amki ska³. Strasznie przypomina ¿yw¹ istotê mrukn¹³ Dauge. Nie pleæ g³upstw skarci³ go Jurkowski. To naprawdê jest ¿ywa istota. Spójrz tylko, jak owe zagony wysuwaj¹ siê przed g³ówny potok, szukaj¹c drogi... Niczego nie szukaj¹. Dauge nachyli³ siê, podniós³ kamieñ i wo³aj¹c, a niech tam! cisn¹³ nim w czerwon¹ masê. Bykow nie zd¹¿y³ go powstrzymaæ, naprê¿y³ siê ca³y, gotów na przyjêcie wszelkich niespodzianek. Jednak nic siê nie sta³o. Kamieñ uderzy³ o czerwon¹ powierzchniê, podskoczy³, potoczy³ siê i le¿a³ spokojnie. Wokó³ niego wznios³y siê tylko smu¿ki fio³kowego dymu. Po chwili znikn¹³, jakby rozp³yn¹³ siê. Czerwona masa wessa³a go. Temperatura normalna oznajmi³ Jurkowski, spogl¹daj¹c na termometr piêædziesi¹t cztery stopnie i trzy dziesi¹te. Jak na te okolice, ca³kiem normalna poprawi³ siê. To nie mo¿e byæ lawa. 230
Podeszli do samej granicy lawy. Tu¿ przed nimi unosi³a siê zas³ona z dymu czy mgie³ki. Jeszcze kilka kroków i mogli wst¹piæ na ów czarodziejski kobierzec. Nie warto chodziæ dalej powiedzia³ Bykow. Mój licznik radiacji ju¿ ca³kiem oszala³. Racja mrukn¹³ Dauge. Promieniowanie zwiêkszy³o siê wyranie, ta masa jest silnie radioaktywna. Uwa¿aj, W³odku. Widzê przecie¿ i s³yszê. Jurkowski przykucn¹³ tu¿ przed law¹ i obserwowa³. Grunt pokrywa³a gruba wiec¹ca warstwa czego w rodzaju twardej porowatej g¹bki, która powoli sunê³a po powierzchni, w niektórych miejscach zagarniaj¹c kamienie i pchaj¹c je przed sob¹. Gruboæ piêtnacie centymetrów. Podawa³ Jurkowski. To nie mo¿e byæ ¿ywa istota! Wo³a³, patrz¹c, jak masa napiera na ostr¹ krawêd kamienia. To nie reaguje na bodce zewnêtrzne. Dziwak jeste, W³odku mówi³ Dauge. Przecie¿ g¹bka tak¿e nie reaguje na bodce zewnêtrzne. Jestem przekonany, ¿e to kolonia jakich mikroorganizmów. Mikroorganizmy przy takim natê¿eniu promieniowania! Jurkowski myla³ g³ono. Chocia¿ wiadomo, ¿e ¿ycie mo¿e przystosowaæ siê do ka¿dych warunków. Tym bardziej, ¿e to samo jest radioaktywne. Mo¿e masz racjê, Grigorij. Wemy próbkê. W domu zbadamy. S³owem, uwa¿acie, ¿e Malec mo¿e przejechaæ przez to czerwone pole? Raczej tak ni¿ nie powiedzia³ po chwili zastanowienia siê Dauge. W ka¿dym razie to na pewno nie jest lawa. W takim razie chodmy do Malca. Jermakow czeka. Poczekaj, Aleksieju. Musimy wzi¹æ próbkê. Transporter sta³ nie dalej ni¿ sto metrów od zwiadowców. Jego burty b³yska³y na czerwonym tle. Czernia³ otwór w³azu. Lawa otoczy³a ju¿ Malca z trzech stron. Chodcie szybciej do transportera ponagla³ Bykow. Nie podoba mi siê zachowanie tego czarodziejskiego dywaniku. Chwileczkê... pobiegnê po zasobnik dla wziêcia próbki upiera³ siê Dauge i ruszy³ do maszyny. Bykow patrzy³ w lad za nim, lecz po chwili znów przygl¹da³ siê, jak Jurkowski próbowa³ odci¹æ fiñskim no¿em kawa³ek lawy. Po co siê tak mêczycie, W³odku? Wemiemy, co potrzeba, manipulatorem, ma mocniejsze paluszki. 231
Jurkowski zapali³ siê i tylko dysza³ z wciek³oci, manipuluj¹c no¿em. Nó¿ z ³atwoci¹ wchodzi³ w masê, lecz nie móg³ jej odci¹æ. Zamyka³a siê za jego ostrzem. Geolog zacz¹³ rwaæ elastyczn¹ ruchliw¹ masê i w koñcu uda³o mu siê oddzieliæ spory kawa³ek. Buchn¹³ wiec¹cy gaz. Jurkowski rzuci³ kawa³ek masy na grunt i odtr¹ci³ go nog¹. Na czarnym piasku zawieci³a jaskrawa czerwona plama. Za nimi co zagrzmia³o. Obejrzeli siê. Dauge siedzia³ w dziwnej pozycji ko³o Malca. Widocznie spad³ z niego przy wchodzeniu. Jurkowski zakl¹³. Dauge podniós³ siê i ci¹gn¹c na pasku zasobnik, szed³ szybkim krokiem w stronê kolegów. Bykow zauwa¿y³, ¿e ogniste macki otoczy³y transporter z trzech stron i ¿e wokó³ maszyny ko³o lawy zamknê³o siê, tworz¹c regularny kr¹g o rednicy oko³o trzystu metrów. Ko³o... ogniste ko³o... nie ognisty kr¹g uwiadomi³ sobie nagle straszliw¹ nazwê, ostrze¿enie, jakie pozostawi³ po sobie Tachmasib. Oto zagadka Tachmasiba. wiadomoæ tego sparali¿owa³a go na chwilê. Zanim jednak zd¹¿y³ och³on¹æ, poczu³, jak grunt pod nogami siê usuwa. Straci³ równowagê, k¹tem oka dojrza³, jak Dauge przewraca siê, a Jurkowski stara siê wstaæ. Na czarnym niebie wybuch³a jaskrawa, olepiaj¹co bia³a zorza. Drugi wstrz¹s zwali³ Bykowa z nóg. Rozleg³ siê huk i grzmot. Jakby z wielkiej odleg³oci dolecia³ krzyk Jurkowskiego. Bykow wlepi³ siê w grunt. Zobaczy³, jak obok Malca utworzy³ siê lej, z którego buchn¹³ s³up dymu. Malec wylecia³ w górê i jakby pragn¹c uciec, bezsilnie me³³ g¹sienicami wenusjañsk¹ atmosferê. Bykow zobaczy³, ¿e Grigorij upad³, uniós³ siê i znów leg³ jak martwy. Siliketowy kombinezon nie os³oni³ Bykowa od straszliwego ¿aru, jaki cisn¹³ ca³e cia³o, pozbawiaj¹c je prawie ca³kowicie czucia. Trac¹c przytomnoæ, Bykow podniós³ siê i zdo³a³ zaledwie zrobiæ kilka kroków w kierunku transportera, gdy ziemia znów zako³ysa³a siê i Aleksiej upad³. Grzmot ucich³. Poprzez pot zalewaj¹cy oczy Bykow widzia³, jak spêkana ziemia staje siê winiowoczerwona, zaczyna wieciæ jak roz¿arzone ¿elazo, jak zapada siê rozpalony do czerwonoci transporter. Za plecami s³ysza³ wo³anie Jurkowskiego. Aleksiej zacisn¹³ mocno zêby, ostatkiem przytomnoci przezwyciê¿y³ obezw³adniaj¹c¹ go s³aboæ i poczo³ga³ siê w kierunku g³osu. Jurkowski wyci¹ga³ do niego sczernia³e, jakby zwêglone rêce. Aleksiej zdo³a³ wykrzesaæ z siebie jeszcze doæ si³y, aby uchwyciæ je 232
i odci¹gn¹æ krzycz¹cego wci¹¿ geologa od malinowoczerwonej drgaj¹cej masy. Straci³ przytomnoæ. Gdy odzyska³ j¹, zobaczy³ obok siebie le¿¹cego Jurkowskiego, grunt nieco ciemniejszy, jednak jeszcze dysz¹cy straszliwym ¿arem, i Malca w³aciwie tylko sczernia³y wrak zapadniêty g³êboko w roztopion¹ pustyniê. Transporter dymi³ jeszcze i zmienia³ kolor niby dogorywaj¹cy kameleon. Na niebie nie by³o ju¿ olepiaj¹cych bia³o-b³êkitnych smug. Uszy rozrywa³ nieustanny, og³uszaj¹cy brzêk. Bykow dopiero po chwili zda³ sobie sprawê, ¿e to licznik radiacji. Dziesi¹tki, setki rentgenów przemknê³o mu przez myl. Podniós³ siê i chwyci³ Jurkowskiego pod pachy, próbuj¹c dowlec go do Malca, aby dalej od pieni¹cej siê, buchaj¹cej ró¿ow¹ par¹ lawy. Po czterdziestu krokach natkn¹³ siê na Daugego. Grigorij le¿a³ na plecach, kurczowo ciskaj¹c palce na fa³dach kombinezonu pod gard³em. Bykow po³o¿y³ obok niego W³odka Jurkowskiego i pochyli³ siê, nas³uchuj¹c. Dauge oddycha³ prêdko, ochryple. Dolna czêæ speckombinezonu porwana by³a w strzêpy. Aleksiej odkrêci³ kurek butli z tlenem, a sam trzês¹cymi siê palcami zdj¹³ pas od automatu i cisn¹³ nim kombinezon Grigorija, aby nie dopuciæ do twarzy radioaktywnego py³u i nie pozwoliæ wdychaæ go wraz z ubogim w tlen powietrzem. Dauge jêkn¹³ i g³êboko wci¹gn¹³ w p³uca o¿ywczy gaz. Jurkowski tak¿e ockn¹³ siê z omdlenia. Rzuci³ siê gwa³townie i usiad³. Dauge charcza³. Aleksieju... Malec... mówi³ jakby bez zwi¹zku Jurkowski. Prêdzej... Bykow pomóg³ mu podnieæ siê i potykaj¹c siê, obydwaj ruszyli ku transporterowi, stoj¹cemu nie dalej ni¿ sto kroków od nich. Jurkowski pierwszy dosta³ siê do w³azu, ale siê zelizn¹³. Bykow ruszy³ nastêpny. Pokrywa w³azu nadtopi³a siê i przybra³a kszta³t owalu. Pancerz by³ jeszcze rozpalony do tego stopnia, ¿e piek³ nawet przez siliketowy kombinezon. Bykow dosta³ siê wreszcie do komory przejciowej, lecz nie mog¹c znaleæ kontaktu elektrycznego, w³¹czy³ lampkê na he³mie. Rzuci³ siê do drzwi wiod¹cych do kabiny transportera. Nie móg³ ich otworzyæ. Zawo³a³ kilka razy dowódcê, lecz nie otrzyma³ odpowiedzi. Anatolij Jermakow zgin¹³. Temperatura wybuchu by³a zbyt wysoka, aby móg³ prze¿yæ tak d³ugo w rozpalonym kad³ubie transportera. Do tego, gdy wychodzili, Jermakow by³ bez he³mu. We wnêtrzu transportera wszystko na pewno spali³o siê do cna. Wszystko... a wiêc i Jermakow. 233
Jurkowski piekli³ siê, nie wiedz¹c, o co chodzi. Otwieraj w³az! Prêdzej, czego marudzisz! W koñcu Jurkowski dosta³ siê do komory przejciowej i rzuci³ siê na drzwi do kabiny. Bykow pomóg³ mu. Bez skutku. Jurkowski z wciek³oci¹ zacz¹³ waliæ w drzwi piêciami. Musimy ci¹æ... burkn¹³ Bykow. Ale czym? przytomniej¹c nagle, zawo³a³ Jurkowski. Chodmy prêdzej do zapasowego w³azu! Prêdko! Bykow wyskoczy³ z komory. Nigdy nie u¿ywany zapasowy w³az znajdowa³ siê na rufie wozu. Teraz, gdy Malec osiad³ g³êboko w roztopionym gruncie, drzwi znalaz³y siê pod powierzchni¹ twardej, pokrytej szkliwem stopionych minera³ów skorupy. Transporter przemieni³ siê w niedostêpn¹, martw¹ twierdzê. Jermakow nie ¿y³ i by³ ca³kowicie odciêty od reszty wiata. Bykow podniós³ d³onie do twarzy i opar³ je o g³adk¹ powierzchniê he³mu. Daugego przynieli pod sam transporter i u³o¿yli jak najwygodniej. Grigorij jeszcze nie odzyska³ przytomnoci. W³odek i Aleksiej wyci¹gali, jakie siê da³o, szmaty i improwizowanymi banda¿ami owijali rany przyjaciela. Próbowali stosowaæ sztuczne oddychanie, sami nie wiedz¹c po co. Strzêpami kombinezonu okrywali spalone cia³o przed porywami gor¹cego wiatru. Bykow co chwila spogl¹da³ na rêczny termometr, lecz temperatura opada³a bardzo powoli. Umrze ponuro stwierdzi³ Jurkowski. Oparzenia drugiego stopnia. Milcza³by! wrzasn¹³ na niego Bykow. Aleksy, spójrz jêkn¹³ Jurkowski. Zobacz tylko, ona pe³znie... Kto? Aleksiej obejrza³ siê i od razu zrozumia³. Doko³a Malca zacienia³ siê ognisty kr¹g lawy. Purpurowa masa napiera³a ze wszystkich stron, kieruj¹c siê koncentrycznie do miejsca straszliwego podziemnego wybuchu, który zniszczy³ Malca, zostawiaj¹c obok krateru zwa³y pokrytych glazur¹ stopionego minera³u g³azów. Nad lejem wznosi³ siê s³up dymu. Poch³onie nas jak w malignie mówi³ Jurkowski. Zdusi, rozdepcze... musimy uciekaæ. Dok¹d? Bykow omiót³ oczyma widnokr¹g. Czerwony dywan napiera³ ze wszystkich stron. Jurkowski wsta³. Ostro¿nie wzi¹³ Daugego za ramiona. 234
Bierz siê, Aleksy, do roboty. Schronimy siê w komorze przejciowej Malca. Mo¿e przeczekamy. Grigorij ¿a³onie jêkn¹³, gdy tylko zaczêli przeci¹gaæ go przez w³az. W komorze przejciowej by³o straszliwie gor¹co. Temperatura na pewno znacznie wy¿sza ni¿ na zewn¹trz. O Bo¿e jêkn¹³ Bykow. Dziewiêædziesi¹t stopni. Po³o¿y³ siê na rozpalonej pod³odze i wci¹gn¹³ Daugego na siebie. Jurkowski próbowa³ zamkn¹æ pokrywê w³azu, lecz bezskutecznie. Pokrywa zmieni³a kszta³t i nie pasowa³a ju¿ do otworu. Przyci¹gn¹³ wiêc, ile siê da³o, zwichrowany p³at pancernego plastiku i obserwowa³ przez szczelinê, co siê dzieje wokó³ Malca. Za chwilê to wiñstwo zacznie wdrapywaæ siê na nasz czo³g. To nie zna przeszkód, nie omija ich, prze³azi przez nie. Zobaczymy, co siê stanie. Odszed³ od szczeliny i wtuli³ siê w ciemny k¹t. Aleksiej milcza³, ws³uchuj¹c siê w charczenie Grigorija i szmery dochodz¹ce z zewn¹trz. Czu³ nieznony ¿ar przypiekaj¹cy plecy. Byli skazani. Malec zgin¹³. Nie maj¹ wody, nie maj¹ tlenu ani prowiantów. Grigorij wygl¹da³ coraz gorzej. Co mo¿na dla niego uczyniæ, jak mu pomóc? A chcia³oby siê zrobiæ cokolwiek... Malec drgn¹³. Czerwone wiat³o przedostaj¹ce siê przez szczeliny w³azu sta³o siê bardziej intensywne, janiejsze. Zachrzêci³o, zgrzytnê³o... czerwona masa powoli wch³ania³a zniszczony transporter. Po pó³ godzinie temperatura spad³a do szeædziesiêciu stopni. Aleksiej u³o¿y³ Daugego obok siebie. Ostro¿nie zdj¹³ mu he³m i wla³ w usta nieco cytrynowego soku. Grigorij otworzy³ oczy. Bykow pog³aska³ go po nieogolonej brodzie i znów za³o¿y³ he³m. Gdzie jestemy? W Malcu. Jeste ranny. Nogi... strasznie bol¹ mnie nogi. Co siê sta³o? Dlaczego jest ciemno? Dlaczego stoimy? Prze¿ylimy wybuch... powiedzia³ Jurkowski, lecz nie zdoby³ siê na wyjawienie ca³ej straszliwej prawdy. Tak... pamiêtam... wybuch. Rzuci³o mn¹ o ziemi¹. W³odku, czy ty rozumiesz, co to by³o? Pod powierzchni¹ wybuch³ atomowy kocio³... pamiêtasz, sprzeczalimy siê na ten temat... nie uda³o siê nam... akurat pod nami. Dauge oddycha³ urywanie i szybko. Aleksy odkrêci³ kurek tlenowy do samego koñca. 235
O dobrze... tak... tak... jeszcze. Dauge wdycha³ tlen g³êboko, po¿¹dliwie. Gdzie jest Jermakow? Dlaczego milczycie? Aleksy, co siê sta³o? Malec zniszczony Jurkowski milcza³ przez chwilê i powoli dokoñczy³: Jermakow zgin¹³. Dauge westchn¹³ i straci³ przytomnoæ. Malec dr¿a³. Co zgrzyta³o po pancerzu, w szczelinach b³yska³o czerwone wiat³o. Jurkowski nagle zacz¹³ mówiæ bardzo g³ono: Grigorij. Grisza, obud siê... wydostaniemy siê st¹d... Poniesiemy ciê na rêkach... Grisza! Daugego chwyta³y kurcze. Bredzi³, wo³a³ Maszê. Bykow uj¹³ w d³onie jego bezsiln¹ g³owê zamkniêt¹ w he³mie i przytuli³ do siebie. Dauge zamilk³. Umar³? nieswoim g³osem spyta³ Jurkowski. Bykow a¿ zgrzytn¹³ zêbami. Nie, nie umar³. Poniesiemy go. Rozumiesz? Dopóki sami bêdziemy ¿yæ. Poniesiemy. Jurkowski przycisn¹³ siê do w³azu. Szeæ lat razem... Ksiê¿yc... marsjañskie pustynie... szeæ lat. Gwa³townym, niespodziewanie silnym ruchem odrzuci³ pokrywê w³azu. Na wiecie panowa³a ciemnoæ, g³êboka noc. Daleko, drgaj¹c od nadmiaru w³asnej si³y, hucza³a Uranowa Golkonda, podnosz¹c nad horyzontem mglist¹, nasycon¹ b³yskami wybuchów zorzê.
Sto pięćdziesiąt tysięcy kroków Zostali we trzech. Dauge stale by³ nieprzytomny. Przyjaciele z wielkim wysi³kiem wydostali go z komory przejciowej. Przez d³ug¹ chwilê nie ruszali siê, jakby nie maj¹c odwagi opuciæ tego strasznego miejsca. Jak zwykle grunt dr¿a³ pod nogami. Czerwona lawa zniknê³a. Zd¹¿yli jeszcze zobaczyæ jej resztki na brzegach krateru pozostawionego przez podziemny wybuch. Czerwona masa szybko wci¹ga³a siê do bezdennego otworu leja, jednoczenie gasz¹c fio³kowe wiat³o. Mrok sta³ siê jeszcze bardziej gêsty. Bykow podniós³ ju¿ automat, aby oddaæ ostatni salut, lecz rozmyli³ siê. Pozosta³ mu tylko jeden 236
magazynek z amunicj¹ sygna³ow¹ zaledwie szeædziesi¹t nabojów, a mieli przed sob¹ sto kilometrów marszu przez pustyniê, przez skalisty w¹wóz, przez bagnisko... Sto kilometrów, sto tysiêcy metrów, sto piêædziesi¹t tysiêcy kroków, z których ka¿dy po nieznanym, niebezpiecznym gruncie. Salwê honorow¹! za¿¹da³ Jurkowski, a Bykow znów podniós³ automat i odda³ krótk¹, bardzo sk¹p¹ seriê. Z kawa³ków selenowego materia³u, jakie znaleli w komorze przejciowej w Malcu, sporz¹dzili co w rodzaju noszy, na których u³o¿yli Daugego. Dobry, mocny materia³. Starczy³o go jeszcze na obmotanie ca³ego cia³a Grigorija, a¿ po he³m. Maszerowali, uginaj¹c siê pod ciê¿arem towarzysza, brn¹c przez piekielne ciemnoci z rzadka owietlane b³êkitnawymi b³yskawicami bez grzmotów. W takich chwilach Bykow widzia³ przed sob¹ he³m Daugego spoczywaj¹cy na noszach i zgiête, ko³ysz¹ce siê plecy Jurkowskiego, a dalej dysz¹ce groz¹ mierci piaski i niskie chmury z migaj¹cymi w nich pasmami wiat³a. B³yskawica jak krótkotrwa³a zorza gas³a powoli i wiat znów gin¹³ z oczu otulony nieprzeniknionym mrokiem pod nogami chrzêci³ wsysaj¹cy stopy piach, w s³uchawkach zawodzi³ wicher... Szli w milczeniu. Aby zaoszczêdziæ zapasy tlenu, w³¹czyli filtry i czerpali o¿ywczy gaz z wenusjañskiej atmosfery. Oddychali z trudem. Powietrze dochodz¹ce do he³mów by³o rozpalone, brak tlenu zmusza³ ich co chwila do niepowstrzymanego ziewania... Chciwie otwierali spieczone wargi jak ryby wyrzucone z wody. Pragnienie! Zdawa³o siê, ¿e krtañ zasypa³ ju¿ gor¹cy piasek pustyni, jêzyk jak zeschniêty ko³ek ledwie da³ siê poruszaæ w ustach. A tu u samych warg, wystarczy je tylko nieco wyci¹gn¹æ, siêgn¹æ nimi, jest ustnik, którym pop³ynie cudowny cytrynowy napój... pachn¹cy, kwaskowy. Wystarczy tylko odrobinê pochyliæ g³owê i poci¹gn¹æ tego najwspanialszego na wiecie napoju! Choæby kropelkê, jeden ³yk... ¿eby tylko zwil¿yæ jêzyk. Nie wolno! Aby na to zarobiæ, trzeba przejæ piêædziesi¹t tysiêcy kroków. Do celu pozosta³o jeszcze oko³o stu tysiêcy, a do tego Grigorij... Grisza... Bykow oblizuje wargi. Czuje, ¿e piêæ centymetrów od warg sterczy z he³mu ustnik z ch³odz¹cym napojem... Prawdê mówi¹c, po co to wszystko? Zadanie i tak ju¿ skoñczone. Daleko nad Uranow¹ Golkond¹ ³uny igraj¹ na g³adkiej stali s³upów radiolatarñ. Wkrótce, mo¿e ca³kiem nied³ugo, wyl¹duj¹ tu planetoloty i odwa¿ni, weseli ludzie rozpoczn¹ prawdziwy atak. 237
Silni, wypoczêci, zaopatrzeni w zapasy wie¿ego, ch³odnego soku cytrynowego, który bêd¹ mogli piæ bez ograniczeñ. Golkonda podda siê. To ju¿ zupe³nie nie zale¿y od dwóch ledwie trzymaj¹cych siê na nogach wraków ludzkich w siliketowych kombinezonach. A co stoi na przeszkodzie, aby zatrzymaæ siê, lec na piasku, napiæ siê do syta ch³odnego p³ynu i zasn¹æ? Niechaj wichury usypuj¹ nad nimi wydmê z czarnego piasku. Na razie warto by zdj¹æ i wyrzuciæ automat. Po kiego licha jest potrzebny tu, w g³uchej pustyni? Tu przecie¿ wszystko i tak wymar³o ju¿ dawno! Piæ!!! W termosie pozosta³o jeszcze pó³ litra soku! Piæ i czekaæ, a¿ wiatr dokona reszty... Ale nie! Jeszcze marsz przez bagnisko, a tam broñ bêdzie potrzebna. Bagnisko... W Hiusie czeka Micha³. Bêdzie tak siedzia³, nie dosypiaj¹c, wyczerpany, nie ruszaj¹c siê od radioodbiornika. Nie odleci bez nich, nie odleci, dopóki nie otrzyma jakiejkolwiek wiadomoci.... byæ mo¿e wbrew zakazowi sam wyruszy na poszukiwania. Wie przecie¿ doskonale, ¿e nie mo¿na utrzymaæ siê tu przy ¿yciu bez wielkich zapasów wie¿ej, ch³odnej wody. Nie wolno po³o¿yæ siê! Trzeba nieæ Daugego! Micha³ czeka. Krajuchin tak¿e czeka... i Machow, ten opanowany in¿ynier z Cio³kowskiego, czeka tak¿e dziewczyna z Aszchabadu... Czekaj¹ wszyscy ludzie, ca³a ukochana planeta. Jeli po³o¿¹ siê tu na piasku, to zrobi¹ wszystkim straszliwy zawód... Mog¹ dojæ, mog¹ mog¹... Nie chce siê a trzeba! powiada³ Grigorij. ...Ju¿ ca³¹ dobê wlok¹ siê po piasku, w którym coraz g³êbiej grzêzn¹ nogi. Ju¿ ca³¹ dobê zmagaj¹ siê z wiatrem, który chce ich powaliæ. Przez ostatnie dwie doby jedli tylko raz. Pili tak¿e tylko raz. Jurkowski upada ze zmêczenia, wypuszcza z r¹k nosze. Bykow stara siê mu pomóc. Do diab³a... zaczyna kl¹æ geolog. Jak to do diab³a, kiedy nie wolno im siê zatrzymaæ. Pozosta³o tylko sto tysiêcy kroków... no, mo¿e trochê wiêcej... Bykow siada ko³o wycieñczonego W³odka. Czeka. Nie ma na co czekaæ... Nie wolno! Czas to koñcz¹ca siê woda, a woda to ¿ycie. Bykow tr¹ca Jurkowskiego. Ten mruczy co bez zwi¹zku. Chodmy, W³odku! Chodmy, niewiele ju¿ nam pozosta³o! Jurkowski znów co mruczy, ale nie rusza siê z miejsca. Bykow przysuwa siê do niego po omacku, znajduje kran butli tlenowej, 238
otwiera go na parê sekund. Jurkowski oddycha g³êboko, po czym powoli wstaje. Aleksiej pomaga mu... Wlok¹ siê ju¿ czwart¹ dobê. Pierwsza doba to by³a pustynia. Jurkowski upad³ i nie chcia³ wstaæ. Bykow w³¹czy³ mu dodatkow¹ dawkê tlenu. Drugi dzieñ... aha... Co by³o na drugi dzieñ? Bykow zapad³ siê w lej wype³niony lotnym piaskiem i Jurkowski ledwie zdo³a³ go wyci¹gn¹æ. Prawie przez godzinê odpoczywali w tamtym miejscu i napili siê soku. Grigorij oddycha³ nieco ³atwiej, ale nie odzyskiwa³ przytomnoci. To by³ dobry dzieñ. A co siê dzia³o w ci¹gu trzeciej doby? Rêce omdlewa³y i drêtwia³y. Coraz trudniej by³o nosiæ Griszê. Zrobili wiêc pêtle, które pozak³adali na szyje, i w ten sposób uda³o siê im nieæ towarzysza. Potem, gdy spali, wichura usypa³a wokó³ nich zaspê. Dzi, gdy zaczynali marsz, znów musieli wygrzebaæ siê z piaszczystej wydmy. Jurkowskiego i Grigorija Bykow musia³ wygrzebywaæ w³asnorêcznie. No tak, minê³y ju¿ trzy doby. W ci¹gu dnia udaje siê im przejæ trzydzieci tysiêcy kroków. Bykow ma przy sobie krokomierz. Przeszli ju¿ sto tysiêcy kroków. A ca³a droga ma sto piêædziesi¹t tysiêcy kroków... Pozosta³o zatem tylko piêædziesi¹t tysiêcy. Dzi obejrzeli oparzenia na nogach Grigorija. Skóra zlaz³a, pozostawiaj¹c brocz¹ce krwi¹ rany. Bykow opatrzy³ je, jak umia³. Potem zabra³ od Jurkowskiego termosy Daugego. Odniós³ wra¿enie, ¿e W³odzimierz dwa razy poci¹ga³ z nich... Bykow wszystko dwiga na w³asnym grzbiecie. Jurkowski znów przewróci³ siê. B³yskawica zorza rzuca na rozpostarte na piasku cia³o niesamowity dr¿¹cy blask. Wstawaj! Nie... Mówiê ci, wstawaj! Nie mogê... Wstawaj, bo zabijê! wytê¿aj¹c si³y, krzyczy Bykow. Zostaw mnie i Grigorija! z wciek³oci¹ wyrzuca z siebie Jurkowski. Id sam... Jednak podnosi siê. Aleksiej przez wpó³przymkniête powieki widzi w³asny cieñ d³ugi, niezgrabny. Cieñ ko³ysze siê i szarpniêciami stara siê utrzymaæ równowagê. Wiatr zmienia kierunek. Teraz wieje im w plecy, pomaga maszerowaæ, a gdy ucicha, cia³o zdaje siê ci¹¿yæ niezmiernie. 239
Dobrze, ¿e nie wybuch³a czarna burza. W³odek pada. Le¿y nieruchomo, szarpi¹c palcami piach. Wstawaj! Na postoju Bykow kompletnie wyczerpany, pozbawiony resztek energii zasn¹³. Jurkowski mia³ czuwaæ. Czwartego dnia przeszli nie wiêcej ni¿ dwanacie tysiêcy kroków. Gdy tylko Bykow zasn¹³, Jurkowski zdj¹³ z siebie termosy z resztkami p³ynnej czekolady i lemoniady, zdj¹³ butlê z tlenem, w³o¿y³ to wszystko do worka i zostawi³ przy noszach. Umocowa³ he³m i poszed³ samotnie umrzeæ. Bykow obudzi³ siê akurat w porê. Odnalaz³ geologa, gdy ten nie maj¹c ju¿ si³ odczo³gaæ siê dalej, próbowa³ ci¹gn¹æ z g³owy he³m, który na szczêcie zaczepi³ siê o co. Bykow powlók³ Jurkowskiego z powrotem na miejsce postoju. Pomóg³ mu umocowaæ he³m jak nale¿y i pod³¹czyæ butle z tlenem. Obydwaj nie wymówili ani s³owa. Dopiero po chwili Bykow powiedzia³: Jestem bardzo zmêczony. Chce mi siê spaæ. Daj s³owo, ¿e nie uciekniesz, gdy bêdê odpoczywa³! Jurkowski milcza³. Bardzo chcê spaæ... bardzo... A ty, W³odku, nie dajesz mi odetchn¹æ nawet na chwilê. Jurkowski milcza³ uparcie, w s³uchawkach by³o s³ychaæ tylko jego przypieszony oddech. W³odku, mówiê ci chcê spaæ! Porozmawiamy, kiedy siê obudzê. B³agam ciê, W³odku! Dobrze odezwa³ siê Jurkowski. pij, wszystko w porz¹dku. Bykow chcia³ mu podziêkowaæ, lecz ju¿ nie zd¹¿y³. Zasn¹³ kamiennym snem. Na niebie znów pokaza³y siê purpurowe ob³oki. Wia³ silny wiatr, wia³ z pó³nocy i pomaga³ w marszu. Chmury nadci¹gnê³y znad Golkondy podczas snu Bykowa. Na widnokrêgu zwija³y siê wê¿owe cienie tr¹b powietrznych, zupe³nie tak samo, jak przed trzema tygodniami, gdy Malec pêdzi³ pod wiatr w kierunku Uranowej Golkondy. Malec pozosta³ daleko jako pomnik wielkiego marszu. Pozostali tam dwaj towarzysze, lecz wielki marsz nie skoñczy³ siê jeszcze. 240
Jurkowski ca³kiem opada³ z si³. Bywa³y chwile, ¿e Bykow nienawidzi³ go. Geolog coraz czêciej opuszcza³ nosze na piasek. Aleksiej wcieka³ siê. Nie wolno straciæ tego ba¿anta. Teraz tylko on jeden na wiecie mo¿e okreliæ dok³adnie, jak¹ bezcenn¹ wartoæ maj¹ te przeklête piaski, dro¿sze od z³ota, od wszystkiego, co zdo³ano dotychczas odkryæ. Bykow z trudem wstawa³ po ka¿dym postoju. Otwiera³ kran butli tlenowej i liczy³ do dziesiêciu. Bez tej dodatkowej dawki nie mia³by si³y ruszyæ w dalsz¹ drogê. W pewnej chwili sam musia³ unieæ bezw³adne cia³o Daugego i zarzuciæ sobie na ramiê. Jurkowski nie wsta³, nieruchomo siedzia³ na wydmie czarnego piasku. Wiesz co, Bykow, tak nie mo¿na... g³os jego brzmia³ ochryple, ale spokojnie. Ja protestujê. Bykow ma ochotê rozerwaæ go na strzêpy, nie ma jednak si³ i dlatego tylko mo¿e wykrztusiæ: Pyskaczu, wstawaæ i marsz! Zostaw nas! Po co siê tak mêczysz? Przez nas sam zginiesz... Nie twój interes! Wstawaj i marsz! Jurkowski waha siê. A ty co, chcesz zdobyæ laury bohatera? Mêczennika? K³amiesz! Bêdê ciê popêdza³, dopóki sam nie padnê. A jeli nawet padnê, to ty sam poczo³gasz siê dalej. Zrozumia³e? Wstawaj! Jurkowski pos³usznie wstaje. Dobry, morowy ch³opak, prawdziwy radziecki cz³owiek, chocia¿ trochê s³aby. Bykow od razu zapomina o nienawici, jak¹ czu³ przed chwil¹. Kocha W³odka jak brata. Ani s³owa nie powiedzia³. Milczy sukinsyn... Nie skar¿y siê, chocia¿ w³osy wy³a¿¹ mu garciami, a twarz ma bardziej szar¹ ni¿ ta pustynia. Chwieje siê. Kochany W³odek! Dojdziemy jako. Spójrz, bracie, znów odwalilimy dziesiêæ kilosów. Naprzód. Raz, dwa! Raz, dwa! Jurkowski mruczy: Pos³uchaj, Alku! Na wszelki wypadek, gdybym nie doszed³. Jeli chodzi o zagadkê Tachmasiba, o czerwony kr¹g... ja uwa¿am, ¿e to bakterie. Jestem o tym przekonany. Kolonie bakterii. Nie naszych ziemskich. Tu istnieje ca³kiem odmienne ¿ycie. Nieorganiczne... ¿ycie nieorganiczne. Bakterie ¿yj¹ce dziêki promieniowaniu. Pobieraj¹ promienie z materia³ów i reakcji radioaktywnych i ¿yj¹, wykorzystuj¹c tê energiê. Bykow, s³yszysz, co mówiê? 16 – W krainie...
241
Oczywicie. Bykow s³yszy i stara siê zapamiêtaæ: Bakterie i promieniowanie.... ...Zbieraj¹ siê w miejscach, gdzie powinien nast¹piæ wybuch atomowy mówi³ dalej Jurkowski. Zbieraj¹ siê, tworz¹c kr¹g, i czekaj¹. Malec znalaz³ siê w³anie w takim miejscu. Pod nim wybuch... podziemny atomowy... wybuch. Bakterie czuj¹, gdzie ma to nast¹piæ... Czekaj¹ zg³odnia³e... S³yszysz? Jestem prawie przekonany... Oczywicie. Bykow s³yszy. Wlecze siê wzd³u¿ kamiennej bariery i wypatruje, gdzie skry³ siê w¹wóz. Powinien byæ gdzie blisko... a tam za nim woda. ...powiedz to wszystkim mówi Jurkowski. Powiedz, ¿e gdzie czerwony kr¹g bakterii, tam nast¹pi wybuch. Niech siê strzeg¹ czerwonego krêgu. Powiesz wszystkim ? Czy s³yszysz? Tak, tak, powiem. Sam powiesz! Trzeba liczyæ kroki... jeden... dwa... Po szeciu dniach dotarli do w¹wozu. Bykow zostawi³ Jurkowskiego przy kamiennej cianie i d³ugo b³¹dzi³, aby znaleæ wejcie. Wylot czarnej szczeliny zarós³ k³uj¹cymi krzakami i wygl¹da³ gronie w czerwonym wietle ognistego nieba. Bykow powróci³ do Jurkowskiego, wzi¹³ Daugego na plecy i ruszy³ wzd³u¿ kamiennego muru. Przy wejciu do w¹wozu zwali³ siê i le¿a³ na wpó³ przytomny. Chwilami wraca³a mu wiadomoæ i s³ysza³, jak Jurkowski ogarniêty wciek³oci¹ wykrzykiwa³, ³ykaj¹c s³owa: Wrócimy tu jeszcze... przyjdziemy! Zap³acisz nam za nasze mêki, za mieræ! Przeklêta planeto! Bêdziesz harowaæ na nas jak niewolnica... Bêdziesz pracowaæ, daj¹c wiat³o i ¿ycie... Zakujemy siê w stal i beton! Bêdziesz pracowaæ. Bykow podniós³ siê i wspieraj¹c siê o spêkany kamieñ, zawo³a³: Doæ! Nie. Maszerowaæ ju¿ dalej nie ma si³. Mo¿na jednak czo³gaæ siê. Mo¿na posuwaæ siê na czworakach i wlec za sob¹ Daugego. Tak jest znacznie l¿ej, ni¿ nieæ go na plecach. Jurkowski tak¿e czo³ga siê. Bykow zatrzymuje siê, w³¹cza lampkê elektryczn¹ i spogl¹da za siebie. Jurkowski jest tu¿. Le¿y za nieruchomym cia³em Grigorija. Wpiera rozstawione ³okcie w piasek i patrzy na niego lepym owalem he³mu. Wszyscy po³¹czeni s¹ rzemieniem zdjêtym 242
z plecaka. Trzeba uwa¿aæ na ten ³¹cz¹cy ich pasek. Ju¿ raz rozwi¹za³ siê niepostrze¿enie i Bykow odczo³ga³ siê za daleko. Musia³ wracaæ i szukaæ Jurkowskiego, który bezradnie krêci³ siê porodku w¹wozu. Robi³ wra¿enie lepego. Gdy trzyma siê za pasek, nie zostaje. Widaæ lady Malca poczernia³e, pogniecione ga³êzie twardych jak ¿elazo rolin le¿¹ wyrwane wród pogruchotanych g¹sienicami transportera kamieni. W¹wóz zd¹¿y³ ju¿ zarosn¹æ, jednak mo¿na przedzieraæ siê po starym ladzie. Do pokonania pozosta³o jeszcze kilka tysiêcy kroków... Bykow siada i podci¹ga pozbawione czucia nogi. Skóra na kolanach popêka³a, lecz nie wiadomo dlaczego nie czuje bólu. Wszystko w porz¹dku, tak jest lepiej. Niedaleko ju¿ nasze bagnisko. W³odku, zosta³ jeszcze tylko kawa³ek drogi. Ruszamy! Ruszamy! powtarza W³odek Jurkowski. Naprzód. Naprzód! Na bagnisku w wietlistej mgle majaczy³y d¿ungle bezbarwnych rolin. Ros³y ciasno splecione i wêdrowcy musieli przeciskaæ siê miêdzy nimi, ocieraj¹c siê o liskie grube pnie. Trzêsawisko mlaska³o, cmoka³o i usi³owa³o wessaæ astronautów swoj¹ oblen¹ b³otnist¹ gêb¹. Przed ostatnim decyduj¹cym odcinkiem marszu zatrzymali siê na d³u¿szy odpoczynek. Bykow wyci¹gn¹³ bezcenny, upragniony termos Daugego ostatni¹ nadziejê i pomoc. Pozosta³ tam prawie dwa litry soku cytrynowego i gdy Bykow mign¹³ termosem owietlonym promieniem lampki elektrycznej, Jurkowski umiechn¹³ siê. Bykow pozwoli³ Jurkowskiemu i sobie wypiæ po piêæ du¿ych ³yków ¿ycia, a Daugemu wla³ w spieczone usta ca³¹ szklankê. Potem spali po kolei, po trzy godziny, i znów poci¹gnêli po piêæ ³yków. Gdy ruszyli, Bykow obci¹¿ony le¿¹cym na jego plecach Daugem zapad³ siê w bagnisko i Jurkowski z trudem zdo³a³ ich wyci¹gn¹æ. Jakim cudem od razu znaleli miejsce, gdzie przed miesi¹cem wyl¹dowa³ Hius. Tylko ¿e... Hiusa nie by³o. Tam, gdzie sta³ ich statek, pozosta³a tylko rozleg³a, o szeædziesiêciu metrach rednicy twarda platforma ze spieczonego, przypominaj¹cego asfalt b³ota. Od jej rodka rozchodzi³y siê pêkniêcia, przez które ju¿ wytryska³y w górê bia³awe wenusjañskie roliny. 243
„Hius” versus Venus Micha³ Krutikow najwiêksz¹ rozkosz ¿ycia odczuwa³ wtedy, gdy móg³ usi¹æ w ogródku przy swojej willi w Górach A³tajskich, roz³o¿yæ na stoliku ustawionym pod roz³o¿yst¹ olch¹ ksi¹¿ki i pracowaæ, nie piesz¹c siê, spokojnie i metodycznie. Interesowa³ siê niektórymi zagadnieniami teorii kosmogacji i od lat ho³ubi³ marzenie, ¿e kiedy napisze niewielk¹, lecz pe³n¹ treci ksi¹¿kê, w której usystematyzowa³by wszystkie osi¹gniêcia ostatnich dwudziestu lat, zwi¹zane z tym przedmiotem. By³ matematykiem, absolwentem wydzia³u matematyczno-mechanicznego Uniwersytetu Leningradzkiego i pocz¹tkowo, zaraz po studiach, pracowa³ w Instytucie Kosmogacji. Lubi³ swoj¹ pracê, prawdziw¹ przyjemnoæ sprawia³o mu obserwowanie wyników obliczeñ, gdy spod pióra wyp³ywaj¹ skomplikowane, lecz wysublimowane piêkne wzory zawieraj¹ce g³êbok¹ treæ. Nie spostrzeg³ siê nawet, jak poch³onê³y go ca³kowicie problemy automatycznego sterowania na nowych reaktywnych rakietach atomowych, niedawno wprowadzonych w³anie do eksploatacji. To zdecydowa³o o jego dalszych losach. Uparty Krajuchin wci¹gn¹³ go w kr¹g swej dzia³alnoci, namówi³ do ukoñczenia szko³y kosmogatorów astronautów i jako jednego z pierwszych skierowa³ na loty w strefê asteroid. Wszystko to dzia³o siê przed piêtnastu laty. Micha³ bywa³ na Ksiê¿ycu i na Marsie, lata³, jak ju¿ wiemy, w strefie asteroidów, sta³ siê doskona³ym kosmogatorem praktykiem. Nie ominê³y go liczne przygody, widzia³ to, czego nigdy nie by³by w stanie poznaæ, siedz¹c w instytucie naukowym przy pracy teoretycznej. Jednak¿e ponad wszystko przek³ada³ pracê w cieniu roz³o¿ystego drzewa, grzebanie siê w grubych ksiêgach i matematyczne obliczenia, których szeregi wygl¹daj¹ jak tajemniczy szyfr uczonych; lubi³ ws³uchiwaæ siê w szelest lici nad g³ow¹, gdy nieruchome s³oñce wisi na najczystszym z b³êkitów, gdy wieje leciutko wiatr, a przy stoliku stoi w zasiêgu rêki wiaderko z lodem, a w nim butelki z o¿ywczym narzanem. Niechaj ¿ona z córeczk¹ zbieraj¹ porzeczki na pobliskich krzewach, a synek, dzielny ch³opak, siedzi przed mrowiskiem i dzieciêcym szczebiotem wyra¿a swoje najg³êbsze zdumienie. Niebo 244
jest czyste, nie widaæ na nim ani jednej chmurki, a przede wszystkim jest nasycone g³êbokim b³êkitem. Gdy Krutikow owego pamiêtnego dnia po¿egna³ towarzyszy i zosta³ sam na Hiusie, d³ugo jeszcze sta³ w otwartym w³azie i obserwowa³, jak w k³êbi¹cej siê mgle nikn¹ wiate³ka na rufie Malca. Transporter przepad³ gdzie w b³otnistej d¿ungli, zniknê³y wiate³ka, wiat od razu sta³ siê ciemniejszy, bardziej ponury. Minê³a doba. Nad bagniskiem niemia³o zawita³ dzieñ. Mg³y przybra³y ró¿owy odcieñ. Lepkie opary bezszelestnymi falami unosi³y siê nad powierzchni¹ b³otnistego krateru, ciê¿k¹ opoñcz¹ przykry³y planetolot i otaczaj¹cy go fantastyczny las powykrzywianych pni, grzybów, traw powyginanych, niesamowitych... W nieprzeniknionej mgle ko³ysz¹ce siê roliny sprawia³y wra¿enie, ¿e p³yn¹ obok statku i nie ma im koñca. Czasami zaczyna³ padaæ deszcz, warkliwe bulgotanie gor¹cych róde³ zag³usza³ szum ulewy. Micha³ mia³ doæ pracy. Zrobi³ dok³adny przegl¹d planetolotu. Wymieni³ kilka czêci uszkodzonych podczas l¹dowania, sprawdzi³ wszystkie aparaty i urz¹dzenia i posprz¹ta³ w kabinach kolegów. Spod poduszki Daugego wypad³a paczka listów pisanych na maszynie, na b³êkitnym papierze z czerwonym brze¿kiem. Listy Marii Jurkowskiej. Micha³ z³o¿y³ je i schowa³ w szufladce stolika. W kabinie Jurkowskiego le¿a³ czarny, oprawny w skórê brulion. Micha³ pozna³ od razu, ¿e to zbiór wierszy W³odka, który wpisywa³ tu swoje utwory od wielu ju¿ lat. Stronice brulionu by³y pokryte rysunkami fregat o dumnych kszta³tach, lecz zawsze z jednakowymi garbatymi dziobami. Micha³ przeczyta³ kilka wierszy: Szarej jesieni wierna przyjació³ko, Wszak wci¹¿ pamiêtasz i ci¹gle mnie czekasz? Westchn¹³. Nie porywa³a go ta poezja, lecz schowa³ brulion do kieszeni. Poczyta siê na sen. Jurkowski nigdy nie ukrywa³ wierszy przed przyjació³mi, zw³aszcza przed najbli¿szymi. Przez pierwszy dzieñ ³¹cznoæ dzia³a³a nienadzwyczajnie. Odbiornik milcza³. Micha³ ca³e godziny przesiadywa³ przy aparacie, szukaj¹c g³osu przyjació³ i bezskutecznie nawo³uj¹c Malca. Za³oga transportera nie odzywa³a siê. Tylko raz Micha³ z³apa³ tajemniczy sygna³, który wstrz¹sn¹³ nim do g³êbi: trzy kropki, 245
kreska, kropka; trzy kropki, kreska, kropka... Kosmogator próbowa³ nawi¹zaæ ³¹cznoæ z tajemniczym radiotelegrafist¹, nadaj¹cym sygna³ wzywaj¹cy pomocy. Dopiero w kilka dni póniej dowiedzia³ siê od Jermakowa, ¿e to sygna³ namiarowy z rozbitego statku Bondepadchaja. Nadszed³ jednak dzieñ, kiedy w odbiorniku, pokonuj¹c zgrzyty i trzaski, zadwiêcza³ spokojny g³os Jermakowa. Micha³ promienia³ z radoci. Od tej chwili ³¹cznoæ zaczê³a dzia³aæ sprawnie. Dowódca zawiadamia³, ¿e wszystko jest w porz¹dku. Cel zosta³ osi¹gniêty. Jermakow opowiada³, jak prowadzone s¹ badania, jak siê czuj¹ cz³onkowie wyprawy. Micha³ za ka¿dym razem prosi³, ¿eby ich pozdrowi³, ¿eby pozdrowi³ serdecznie! Przyszed³ dzieñ, kiedy dowódca oznajmi³, ¿e skrêci³ nogê i od tej chwili on osobicie bêdzie pe³ni³ obowi¹zki radiooperatora, gdy¿ reszta za³ogi jest straszliwie przeci¹¿ona prac¹. Zdarza³o siê jednak, ¿e odzywa³ siê Aleksiej. T³umaczy³, ¿e Bogdan nie ma szczêcia i nie mo¿e po³¹czyæ siê z Hiusem w czasie swoich dy¿urów. Krutikow, który bardzo lubi³ Bogdana, prosi³ o przekazywanie mu specjalnie gor¹cych pozdrowieñ. To przecie¿ stary druh! Ju¿ od piêtnastu lat. Bardzo czêsto odbiornik milcza³ lub trzeszcza³ jak oszala³y. Wówczas kosmogator odczuwa³ samotnoæ i têsknotê za ludzkim s³owem. Ciê¿kie jest ¿ycie, gdy nie mo¿na porozmawiaæ, pomiaæ siê czy te¿ posprzeczaæ... Nawet obiady nie smakowa³y, trudno by³o prze³kn¹æ choæby kês chleba. Micha³ próbowa³ pracowaæ, lecz nie potrafi³ napisaæ jednej linijki. Bra³ siê do czytania. Pocz¹tkowo sz³o to jako tako. W bibliotece Hiusa by³ spory wybór dobrych ksi¹¿ek, a w ci¹gu ostatnich lat Micha³ nieczêsto mia³ czas na beletrystykê, zbyt by³ zajêty, nawet w tak zwanych wolnych chwilach. Namiêtnoæ czytania minê³a... zwyciê¿y³y myli o rodzinie, o przyjacio³ach. Têsknota wypêdzi³a Micha³a z kabiny Hiusa. Pewnego razu, ³ami¹c rozkaz dowódcy, ¿e nie wolno opuszczaæ planetolotu bez jakiej bardzo wa¿nej przyczyny, wzi¹³ automat i przez godzinê w³óczy³ siê we mgle po d¿unglach wielkich skrzypów. Niespokojnie ogl¹daj¹c siê za ka¿dym westchnieniem trzêsawiska, za ka¿dym szelestem, zbiera³ do zasobnika okazy miejscowej flory kawa³ki bladych rolin, okr¹g³e fosforyzuj¹ce kapelusiki grzybów, a do specjalnego pude³ka nabra³ ohydnego z wygl¹du i³u. Potem zgubi³ to wszystko, gdy¿ zapad³ siê w jak¹ dziurê, i z trudem wydosta³ siê na 246
twardszy grunt, gubi¹c przy tej okazji tak¿e i automat. Bezbronny d³ugo szuka³ drogi do planetolotu. Po prze¿yciu takich przygód postanowi³ nie robiæ wiêcej wypadów z Hiusa. Ograniczy³ siê do obserwowania otaczaj¹cego go wiata z w³azu planetolotu. Sam musia³ przyznaæ, ¿e nie zabrak³o ciekawych wra¿eñ. Pewnego razu wype³zn¹³ z bagniska na spieczon¹ wokó³ Hiusa skorupê jaki stwór o b³yszcz¹cej skórze. Prychaj¹c i pochrapuj¹c, wlepi³ w kosmogatora bezczelne spojrzenie bia³ych oczu. Micha³ siêgn¹³ po broñ, lecz dziwad³o zniknê³o we mgle. Po pancerzu Hiusa pe³za³y wielkie fio³kowe miêczaki. Spada³y ciê¿ko, uderzaj¹c o bagnisko i nikn¹c w b³ocie. Czasami nad g³ow¹ przelatywa³y jakie cienie. Miêso¿erne roliny rozdziera³y na czêci rozpaczliwie broni¹ce siê olbrzymie g¹sienice; z mg³y dolatywa³y przeraliwe, chrypi¹ce krzyki; nad planetolotem ukaza³ siê pewnego razu cieñ przypominaj¹cy d³ugiego wê¿a z³o¿onego jakby z k³êbków we³ny. Micha³ szybko zamkn¹³ w³az, nie czekaj¹c na ewentualn¹ wizytê stworzenia. Kiedy, drzemi¹c przy aparatach, poczu³, jak Hius siê zako³ysa³. Gdy wyjrza³ z w³azu, zobaczy³ w bagnisku wielkie owalne do³y i drogê wy³aman¹ przez d¿unglê przez jakiego gigantycznego potwora. Micha³ przeprowadzi³ do komory przejciowej po³¹czenia od radiostacji i nie schodz¹c do kabiny, nawo³ywa³ przyjació³. Móg³ teraz pogodziæ obowi¹zki z pasj¹ zaspokajania ciekawoci. Trzymaj¹c palec na wy³¹czniku, obserwowa³ i s³ucha³, co siê dzieje wokó³. Asfaltowy kr¹g wokó³ Hiusa szybko porós³ bezbarwnymi rolinami. Od pierwszego dnia Micha³ obserwowa³, jak zaciska siê piercieñ otaczaj¹cej go d¿ungli. W koñcu roliny ca³kowicie oplot³y planetolot, który siedz¹c g³êboko w bagnisku, co raz bardziej ton¹³ w napieraj¹cym na niego wiecie planety nosz¹cej imiê bogini mi³oci i piêknoci. Atmosfera sk³adaj¹ca siê z dwutlenku wêgla, azotu i gor¹cej mg³y, ciê¿ka woda zawieraj¹ca du¿y procent wody deu- i trytowej, wilgotny upa³ dochodz¹cy do stu stopni Celsjusza, flora i fauna, których wygl¹d z miejsca przes¹dza³, ¿e nie da siê ich u¿yæ jako po¿ywienia, by³y tym wiatem, jaki coraz mocniej wch³ania³ Hiusa. Dobrze, ¿e wasza Golkonda nie jest podobna do tego bagniska... mówi³ do Jermakowa przez radio. W odpowiedzi dowódca tylko chrz¹kn¹³ znacz¹co. Wkrótce po tej rozmowie rozszala³a siê burza. We mgle zadr¿a³o zielonkawe wiat³o, rozleg³y siê grzmoty, rozb³ys³y b³êkitne 247
kuliste b³yskawice. Uderzy³ upalny wiatr. Micha³ patrzy³ na wskazówkê termometru, która pe³z³a szybko w górê i przekroczy³a liczbê dwiecie. Hius ko³ysa³ siê jak statek na morzu. W pewnej chwili fala rzadkiego b³ota chlusnê³a do w³azu. Kosmogator, lizgaj¹c siê w ile, nie móg³ od razu zamkn¹æ pokrywy, a póniej nowe uderzenie wichury cisnê³o ni¹ w Micha³a, który straci³ przytomnoæ. Ockn¹³ siê prawie po godzinie. Huragan przeszed³. W komorze przejciowej przelewa³o siê rzadkie b³oto, a na pancerzu planetolotu le¿a³y stosy wenusjañskich rolin. Nastêpnego dnia po burzy Jermakow zawiadomi³ Krutikowa o chorobie Daugego. Nie by³a to mobilizuj¹ca wiadomoæ. Micha³ odczu³ to jako pierwszy powa¿ny cios. Zaczyna³a siê pechowa seria. Samotny astronauta tak¿e rozchorowa³ siê. Termometr wskazywa³ tak¹ sam¹ temperaturê, jak¹ mia³ Dauge trzydzieci dziewiêæ stopni. Micha³ le¿a³ na koi i rozmyla³. Ssa³ ustnik pustej fajki i przypomina³ sobie wszystkie ponure przypuszczenia, jakie nasuwa³y siê przed tym lotem. Rozmyla³ o zagadce Tachmasiba, o tajemniczych chorobach. Byæ mo¿e towarzysze powróc¹ do Hiusa a on nie bêdzie w stanie wpuciæ ich do rodka. Musi zatem pamiêtaæ, aby nie zamykaæ w³azu... No dobrze, a jeli do komory przejciowej dostanie siê jaki potwór... czy potrafi go wypêdziæ? Micha³ zastanawia³ siê d³ugo, ale nie móg³ siê zdecydowaæ. Na wszelki wypadek sprawdzi³ dwie rakiety sygnalizacyjne pó³metrowej d³ugoci stalowe cygara pokryte grub¹ warstw¹ smaru. Obejrza³ masywne trójnogi stanowi¹ce podstawy do montowania rakiet przed odpaleniem. Urz¹dzenie startowe nie by³o skomplikowane. Ko³o stateczników rakiety znajdowa³ siê rodzaj bezpiecznika. Wystarczy³o w³¹czyæ go, a wówczas ju¿ mo¿na by³o odpalaæ za pomoc¹ fal radiowych. Jeli dostanie silnych ataków choroby i bêdzie czu³, ¿e jest z nim niedobrze, wystrzeli rakietê, jak by³o ustalone, dok³adnie o godzinie dwudziestej zero, zero wed³ug czasu Hiusa. A potem pozostanie tylko czekaæ, pozostawiaj¹c pokrywê w³azu otwart¹. Zaczê³a siê nowa d³uga wenusjañska noc. Micha³ wys³uchiwa³ informacji dowódcy o przebiegu dzia³añ w okolicy Golkondy, o tym, jak ustawia siê radiolatarnie, jak praca dobiega koñca. Ju¿ nied³ugo Micha³ bêdzie móg³ wystartowaæ i kieruj¹c siê wed³ug radiolatarñ, wyl¹duje na nowym lotnisku. Czeka go wkrótce spotkanie z przyjació³mi i najcudowniejsza podró¿! Bêd¹ lecieæ na 248
Ziemiê! Wst¹pi¹ na Cio³kowskiego. I wreszcie Ziemia... a tam najwspanialsze ze wszystkich powitania, najradoniejsze... Micha³ wspomina swój pierwszy powrót z kosmosu. Kwiaty, muzyka, t³umy ludzi, a wród nich Zoja. M³odziutka, ale ju¿ starszy laborant instytutu Krajuchina. Starszy laborant ¿artowa³ z niej Micha³ i docina³: Jeli ty jeste starszym laborantem, to jak wygl¹daj¹ m³odsi?. Wspomina, jak przyjêto w wiecie naukowym pomys³ wykorzystania absolutnego zwierciad³a. Jak atakowano jego odkrywcê, Szrajbera, obrzucaj¹c go tysi¹cem epitetów. Nazywano go szalonym starcem, ,,redniowiecznym alchemikiem, fantast¹. Pamiêta³, jak Krajuchin stan¹³ w obronie Szrajbera, jak zacz¹³ toczyæ zaciêt¹ walkê, aby absolutne zwierciad³o wykorzystaæ do budowy silnika fotonowego, jak nara¿a³ siê ró¿nym ludziom i niewiele brakowa³o, aby przegra³ tê trudn¹ rozgrywkê. Teraz Micha³ siedzia³ we wnêtrzu Hiusa, który by³ owocem tych zmagañ. Hius versus Venus powiedzia³ na g³os, wyczerpuj¹c dwie trzecie swej znajomoci ³aciny. Hius versus Venus! Jak na razie to wszystko idzie jak najlepiej! Tfu... ¿eby tylko nie zauroczyæ. W dwanacie dni po odjedzie Malca Krutikow obudzi³ siê przera¿ony, s³ysz¹c czyj g³os. Zda³ sobie sprawê, ¿e to on sam mówi. Zmierzy³ temperaturê, by³a normalna, tylko g³owa bola³a i czu³ mrowie w palcach. Opieraj¹c siê o ciany korytarza, s³aniaj¹c siê na nogach, podszed³ do radioodbiornika. Zacz¹³ nawo³ywaæ Malca. Za³oga transportera nie odpowiada³a. Trzeba koniecznie przewietrzyæ siê mówi³ na g³os. Jestem chory i muszê siê przewietrzyæ. Wróci³ pustymi korytarzami do kabiny i wszed³ do magazynu, gdzie przechowywano speckombinezony. W blasku matowych lamp zobaczy³ stare br¹zowe lady na cianach. Pami¹tka po wizycie wenusjañskiej pleni. Uderzy³a go nagle cisza... ta cisza, która otacza³a go prawie od dwóch tygodni, a która w³anie teraz, w tej chwili, zaczê³a ci¹¿yæ... cisza oczekiwania, cisza samotnoci. Na zewn¹trz... koniecznie muszê siê przewietrzyæ!. 249
Z wielkim trudem dotar³ do górnej komory przejciowej. He³m ci¹¿y³ jak nigdy, rêce z wysi³kiem otworzy³y pokrywê w³azu. Micha³ bezsilnie opad³ na obramowanie w³azu. Mg³a zniknê³a. Nad g³ow¹ rozpociera³a siê nieprzenikniona ciemna czasza nieba, obramowana na horyzoncie czerwonym piercieniem. Micha³ rozsun¹³ porastaj¹ce Hiusa zielska. Równina krateru wieci³a s³abym blaskiem. Ciemnoæ... pustka... Czerwona smuga na widnokrêgu p³ynê³a powoli, jakby po¿eraj¹c ciemnoæ. Kosmogator a¿ krzykn¹³ ze zdziwienia tu¿ przed sob¹ zobaczy³ pustyniê, nad któr¹ prawie nieruchomo sta³a gigantyczna tr¹ba powietrzna, a wokó³ niej szala³a wichura. Obraz ko³ysa³ siê przez chwilê i znikn¹³. Zamiast piaszczystej pustyni widnia³o tylko fosforyzuj¹ce bagnisko, a za nalanymi purpur¹ szczytami gór zapala³o siê i gas³o jakie silne wiat³o. Micha³ zszed³ do kabiny. Nie bardzo rozumia³, co przed chwil¹ prze¿ywa³. Fatamorgana czy zwyk³e halucynacje?. Wzi¹³ aparat filmowy i tak uzbrojony poszed³ z powrotem do komory przejciowej. Czerwona smuga znów zaczyna³a nabieraæ ¿ycia. Nad Hiusem zamigota³y nowe obrazy. Krutikow nie ¿a³owa³ filmu. Gdy zjawisko zniknê³o, natychmiast wróci³ do kabiny i wywo³a³ film. A wiêc jednak nie halucynacje... na filmie wyranie widzia³ drzewa i ska³y. Jak to dobrze, ¿e na tej planecie istniej¹ tak¿e inne widoki ni¿ bagniste równiny. Jak to dobrze, ¿e mo¿na sfilmowaæ zjawisko fatamorgany i upewniæ siê, ¿e to nie chorobliwe z³udzenia. Rozmylania przerwa³ dwiêk p³yn¹cy z g³onika. Micha³ rzuci³ siê do aparatu. Mówi³ Jermakow. Rozmowa nagle siê urwa³a. Micha³ nie zd¹¿y³ nawet rozpytaæ o wszystko, czego by³ ciekaw. Poczu³, jak pod³oga ucieka mu spod nóg. Krzykn¹³ co do Jermakowa, lecz odbiornik zawy³ tylko tysi¹cem syren. Micha³ próbowa³ podnieæ siê z krzes³a, lecz drugi silny wstrz¹s zwali³ go z nóg. Upadaj¹c, zaczepi³ o radiowy aparat, który zwali³ siê tak¿e. Trzêsienie ziemi... nie, raczej trzêsienie Wenus mignê³o w mylach. Kosmogator podniós³ siê i zacz¹³ nawo³ywaæ Jermakowa. G³onik jednak tylko wiszcza³ i trzeszcza³. Hius pochyli³ siê. Kosmogator znów run¹³ jak d³ugi i potoczy³ siê a¿ pod deskê rozdzielcz¹ urz¹dzeñ napêdowych i sterowniczych. G³onik zmienia³ swój ton na coraz ni¿szy, a¿ wreszcie urwa³ siê jakby pod ciê¿kim uderzeniem.
250
Przy l¹dowaniu na Wenus planetolot zapad³ siê g³êboko w i³. Niezbyt zapewne gruba warstwa pokrywaj¹ca bezdenne bagnisko ustêpowa³a mikron po mikronie, centymetr po centymetrze pod naporem tysi¹ctonowej masy. Podczas rozmowy Krutikowa z dowódc¹ przerwa³a siê ostatecznie i Hius jak kamieñ poszed³ w dó³... Micha³ siedzia³ oniemia³y. Towarzysze, gdy powróc¹ z wyprawy, zobacz¹ tylko ciemn¹ ³ysinkê wród zaroli, stawik wype³niony radioaktywn¹ wod¹. Zgin¹ pozbawieni tlenu, wody, ¿ywnoci. Nie bêd¹ mogli nawet wys³aæ rakiet sygnalizacyjnych, aby zawiadomiæ Cio³kowskiego. Micha³ uchwyci³ rêkoma za skraj tablicy rozdzielczej. Czu³, jak planetolot przechyla siê. Jeli zwali siê na bok, to koniec! mieræ! Naprê¿aj¹c miênie, dosta³ siê wreszcie do g³ównych urz¹dzeñ napêdowych. Po³o¿y³ palce na klawiszach. Radonie zape³ga³y ró¿nokolorowe wiate³ka indykatorów. Trzêsawiskiem wstrz¹sn¹³ potê¿ny podmuch bij¹cy z dysz planetolotu. Buchnê³y k³êby pary i rozpalonego b³ota. Z bagniska, jak z piekielnej czeluci, wy³oni³ siê potê¿ny kszta³t Hiusa, jak piêcionogi potworny skorupiak zawis³ nad kraterem i uniós³ siê lekko w górê. Na bagnisku pozosta³a wypalona ¿arem rakiet twarda platforma z biegn¹cymi od jej rodka pêkniêciami. Malec, Malec, tu mówi Hius! S³ucham was! Tu mówi Hius! Malec, Malec, tu mówi Hius, przechodzê na odbiór, przechodzê na odbiór! Micha³ nawo³ywa³, czeka³, lecz w odpowiedzi g³onik przynosi³ tylko wycie samorodnych fal radiowych, trzaski wy³adowañ. Nie otrzymywa³ odpowiedzi. Od piêciu dni za³oga Malca nie odpowiada³a. Co mog³o siê staæ? Dlaczego nie przesy³aj¹ polecenia, aby l¹dowaæ na nowym lotnisku? Hius po wydostaniu siê z bagniska wyl¹dowa³ na twardym kamienistym gruncie. Jego piêæ ³ap kolumn reaktorów znalaz³o wreszcie oparcie na sta³ym l¹dzie. Dziwna to maszyna ten Hius. Cechuje j¹ ³atwoæ obs³ugi i olbrzymia statecznoæ podczas lotu. Tylko dziêki swym potê¿nym silnikom móg³ wyskoczyæ z b³ota, przelecieæ nad otaczaj¹c¹ krater barier¹ wysokich ska³ i delikatnie opuciæ siê na grunt, jakby nie by³o pr¹dów atmosferycznych i straszliwych tr¹b powietrznych. Hius poddawa³ siê pos³usznie rozkazom dowiadczonego, lecz przera¿onego wydarzeniami pilota, którego nerwy napiête by³y do ostatnich granic wytrzyma³oci. Nie zosta³y zmarnowane bezsenne noce Krajuchina, Priwa³owa i setek innych, który w³o¿yli w stworzenie tej maszyny ca³e swe dowiadczenie 251
i wiedzê, ca³¹ duszê twórców nowego statku rakiety o napêdzie fotonowym. Hius zwyciê¿y³ w okolicznociach, w jakich ka¿dy inny typ statku uleg³by ca³kowitej zag³adzie. Hius sta³ w nieprzeniknionych ciemnociach, ca³y i nienaruszony, jeli nie liczyæ drobnych uszkodzeñ radiostacji naprawionych natychmiast przez Krutikowa. Hius wyl¹dowa³, lecz kosmogator nie móg³ zorientowaæ siê dok³adnie, jaka jest jego dok³adna pozycja. Zreszt¹ nie jest to sprawa najwa¿niejsza. Czeka³ przecie¿ na sygna³ z Malca, aby przenieæ siê na nowe lotnisko. Micha³ wstaje i zaczyna spacerowaæ tam i z powrotem po kabinie. Jeli nie uda siê nawi¹zaæ ³¹cznoci, Malec pojedzie na miejsce pierwszego l¹dowania. Za³oga bêdzie szukaæ Hiusa, a przecie¿ nie ma ju¿ wody... Dlaczego nie podaj¹ sygna³u? A mo¿e ju¿ nadali? Micha³ wytê¿a³ wszystkie si³y, aby opanowaæ zdradzieckie ataki s³aboci. Uspokój siê, cz³owieku! mówi³ sam do siebie. Tylko spokój jest potrzebny w takich chwilach, z ka¿dej sytuacji s¹ dwa wyjcia, tak przynajmniej zawsze powtarza³ Grisza Dauge. Planetolot jest ca³y i w pe³nej gotowoci do lotu, a zatem kosmogator mo¿e czuæ siê bezpiecznie. Nie o to jednak chodzi! Czy iæ na bagnisko i zostawiæ tam znak, wskazówki, gdzie siê podzia³? Brr... dziesi¹tki kilometrów po straszliwym b³ocie... Hius pozosta³by bez opieki. A gdzie siê znajduje owo bagnisko? W jakim maszerowaæ kierunku? Nagle przypomnia³ sobie! Przecie¿ mo¿e wystrzeliæ sygna³owe rakiety dok³adnie o godzinie dwudziestej zero, zero. Tak umówili siê z Jermakowem. Micha³ zszed³ do dolnej komory przejciowej. Otworzy³ w³az i wyszed³ na pustyniê, po której hula³ przenikliwy, upalny wiatr. Spuszczenie rakiet na powierzchniê Wenus nie przysz³o ³atwo. Musia³ jednak wystrzeliæ obie rakiety! Jedna mo¿e byæ nie zauwa¿ona... Tak mówi³ Jermakow. Micha³ oddali³ siê, wlok¹c za sob¹ obie rakiety na odleg³oæ stu metrów od Hiusa. Wytê¿a³ przy tej pracy ca³¹ wolê i wszystkie miênie. Ustawi³ je na trójnogach i w³¹czy³ urz¹dzenia odpalaj¹ce. Dla bezpieczeñstwa powinien by³ wejæ do Hiusa, lecz nie móg³ znaleæ trapu rozhutanego wichur¹. Micha³ prawie nieprzytomny z wysi³ku ukry³ siê za kolumn¹ reaktora. Nie zauwa¿y³ nawet, jak rakiety jedna po drugiej wystrzeli³y w niebo i gdzie wysoko za chmurami rozerwa³y siê, wybuchaj¹c olepiaj¹co bia³ymi b³yskami. 252
Gdy wreszcie oprzytomnia³ i wszed³ do przytulnej kabiny w Hiusie, zrzuci³ z siebie speckombinezon i zwali³ siê na kojê. Przele¿a³ parê godzin, po czym spokojniejszy ju¿ wypi³ kubek bulionu i poszed³ do kabiny sterowania. Dopiero tam zorientowa³ siê, ¿e jego zegarek opónia siê w stosunku do idealnego chronometru Hiusa, dzia³aj¹cego na zasadzie rozpadu moleku³ metalu. Rakiety zosta³y zatem wystrzelone z dwunastominutowym opónieniem. Jermakow móg³ ich nie zauwa¿yæ. Lecz kosmogator nie mia³ si³ na g³êbsze rozwa¿ania, na zastanawianie siê, jakie z takiej pomy³ki mog¹ wynikn¹æ skutki. Pozostawa³o mu jedno: czekaæ. Le¿¹c ju¿ w koi, Micha³ zerwa³ siê nagle na równe nogi. Trzeba byæ ostatnim idiot¹ wymyla³ sobie. Powinien by³ natychmiast w³¹czyæ stacjê namiarow¹ i podawaæ w³asne namiary radiowe. Wczeniej czy póniej Jermakow us³yszy namiary i okreli kurs Malca, przyjedzie prosto do Hiusa. Manipuluj¹c przy tablicy rozdzielczej, podpiewywa³ z uciechy, patrz¹c na wiec¹ce ekrany radiolokatora. Minê³y nastêpne cztery doby. Malec, Malec, bierzcie moje namiary! D³ugoæ fal... wo³a³ do mikrofonu. Atmosfera Wenus mia³a swoje humory. Nie zawsze przepuszcza³a fale radaru. Micha³ uzbroi³ siê w cierpliwoæ. Mówi Hius, mówi Hius... bierzcie moje namiary powtarza³ jak urzeczony. Ciekawe, co pomyleli sobie na Cio³kowskim, gdy zobaczyli rakiety? Na pewno og³osili ¿a³obê. Machow szykuje do startu kosmiczne ciê¿arówki z automatycznymi pilotami. Krajuchin poczu³ siê nagle starcem i siedzi w swym gabinecie, ponuro rozmylaj¹c nad tym, co siê sta³o przepad³y jego nadzieje, przepad³y wszystkie marzenia jego ¿ycia Hius zgin¹³! Nie, Hius nie zgin¹³! Hius jest wspania³¹ maszyn¹! S³ucham was... odezwijcie siê. Tu mówi Hius, Malec, s³ucham was, przechodzê na odbiór... Mija³y dni, Malec nie odzywa³ siê. Musia³o staæ siê co powa¿nego. Na pró¿no czeka? Nie! Musi czekaæ! Oni musz¹ wróciæ! Micha³ znów nawo³uje przyjació³. Dziewi¹tego dnia kosmogator jeszcze raz sprawdzi³ radiolokator, sprawdzi³ speckombinezon, wzi¹³ automat i zszed³ na kamienisty, twardy grunt pod Hiusem. Po niebie mknê³y purpurowe 253
ob³oki. Pod nogami chrzêci³ rudy, drobny piach. Wiatr podnosi³ go i niós³ burymi chmurami, szumia³ w s³uchawkach, ha³asowa³ w twardych suchych zarolach porastaj¹cych pustyniê o dwiecie kroków od planetolotu. Drzewa z p³askimi koronami by³y zwêglone nawet w odleg³oci pó³ kilometra od Hiusa. Micha³ rozejrza³ siê, pog³aska³ pieszczotliwie jedn¹ z wielkich ³ap Hiusa, na której spiek³y siê grudki b³ota, i ruszy³ w kierunku drzew. Nie potrafi³ czekaæ d³u¿ej ani chwili. Tamci zginêli, to by³o oczywiste. Nie mo¿e jednak odlecieæ, zanim nie znajdzie ich cia³. W spalonym lesie prawie natychmiast natkn¹³ siê na trzech towarzyszy. Pierwszy czo³ga³ siê, skrêcaj¹c siê jak g¹sienica, czepiaj¹c palcami nierównoci gruntu. Na plecach wlók³ owiniêty brudnymi szmatami kszta³t, ledwie przypominaj¹cy cz³owieka. Nastêpny po³¹czony rzemieniem z pierwszym czo³ga³ siê jego ladem. Sunêli powolutku prosto na skamienia³ego z wra¿enia Micha³a. Pierwszy z nich uderzy³ srebrzystym he³mem o pieñ. Jêkn¹³ i jakby ze z³oci¹ zacz¹³ omijaæ ³ukiem przeszkodê. Micha³ krzykn¹³ i rzuci³ siê ku towarzyszom. Pierwszy podniós³ siê b³yskawicznie na kolana i b³ysn¹³ automatem. Kto? zaskrzecza³ obcym g³osem. Aleksiej! zawo³a³ Krutikow. Przyklêkn¹³ ko³o Bykowa, obj¹³ go w serdecznym ucisku. Pod nogami Krutikowa zaszeleci³a mapa. Na twardym papierze kosmogator zobaczy³ czarny kszta³t Golkondy, kr¹g oznaczaj¹cy krater bagniska, a obok maleñkie czerwone kó³ko. Gdyby zna³ w³asn¹ pozycjê, odgad³by od razu, ¿e w³anie tu stoi Hius. Jermakow wyznaczy³ miejsce z dok³adnoci¹ do kilku kilometrów. Bykow koñczy³ opowiadanie. Jurkowski le¿a³ na fotelu, obok którego sta³ bia³y, matowy cylinder, gdzie w specjalnym leczniczym roztworze umieszczono Daugego. Grigorij pok³uty zastrzykami ¿y³ i czeka³ na wyzdrowienie. Krutikow przeciera³ ³zawi¹ce nagle oczy... Nadrabia³ min¹. Jurkowski upomina³ go: Nie rozp³acz siê tylko. W³¹cz lepiej radio na fale radiolatarñ Golkondy. Micha³ pos³usznie wykona³ probê. W g³oniku odezwa³y siê wyrane sygna³y... Czy potrafi³by kierowaæ siê nimi? spyta³ szeptem W³odek, zwracaj¹c siê do kosmogatora. 254
Te¿ pytanie? Przecie¿ to proste! Nawet nowicjusz by potrafi³! odpowiedzia³ Micha³. A ty, Aleksy, w³ó¿ okulary. Znów chcesz dostaæ ataku lepoty? krzykn¹³ na Bykowa. Do Cio³kowskiego pozosta³o jeszcze tysi¹c piêæset kilometrów... dorzuci³ i tym razem ju¿ nie ukrywaj¹c ³ez, siêgn¹³ po chusteczkê. Nie rozp³acz siê! powtórzy³ Jurkowski. Zadanie zosta³o wykonane... Nie moglimy uczyniæ nic wiêcej... Droga zosta³a utorowana. Jeszcze tu wrócimy. Wszyscy i Aleksy, i Grisza, i ty, i ja! W przestrzeñ, jakby przywo³uj¹c astronautów, lecia³y sygna³y radiolatarñ. Pêdzi³y nad rozbitymi statkami, nad zniszczonym Malcem, nad nieznan¹ mogi³¹ Bogdana, nad hucz¹cymi gardzielami Golkondy. Wylatywa³y nad purpurowe ob³oki i podawa³y radonie wieæ, ¿e droga otwarta.
255