JARZMO ZNIEWOLENIA
Arina zaczerpnęła w płuca minimalną ilość ciężkiego, ciepłego powietrza. Do jej umysłu zaczęły docie...
19 downloads
30 Views
2MB Size
JARZMO ZNIEWOLENIA
Arina zaczerpnęła w płuca minimalną ilość ciężkiego, ciepłego powietrza. Do jej umysłu zaczęły docierać niejasne, z początku nic nieznaczące obrazy. Dopiero po dłuższej chwili była w stanie wyodrębnić poszczególne z nich. Coś boleśnie zakuło ją w piersi, gdy ze wszystkimi detalami przypomniała sobie twarz matki. Była taka pogodna i piękna. Co wieczór czytała Arinie bajki na dobranoc, bądź też snuła przeróżne opowieści, zaraz po tym jak ułożyła swą „małą córeczkę” do snu. Tamtego wieczora również tak było. Tamtego wieczora wszystko się skończyło, pomyślała Arina. Wzięła głęboki wdech i natychmiast tego pożałowała. Poczuła ostry ból, który przeszył całe jej ciało i ostał się w podbrzuszu, plecach i jednej ręce. Niechętnie otworzyła oczy, ostatecznie powracając z krainy snu do rzeczywistości. Zamrugała kilka razy powiekami, by przyzwyczaić się do panujących wokół ciemności. Mimo dobrego wzroku nie była w stanie dostrzec zbyt wiele. Wysokie sklepienie, delikatne pojedyncze błyski kryształowego żyrandola, zarysy niektórych mebli… Uświadomiwszy sobie z przykrością, gdzie dokładnie się znajduje, poczuła ciężar spoczywającego na jej piersi ramienia. Ogarnęła ją trwoga i zastygła w bezruchu. Nie wolno było jej się poruszyć. Zacisnęła powieki i skoncentrowała się na liczeniu swoich płytkich, urywanych oddechów. Musiała wytrwać do czasu, aż obudzi się śpiący obok niej mężczyzna.
Anna obudziła się tuż przed wschodem słońca. Wstała, prędko acz skrupulatnie otrzepała ubranie, włożyła zniszczone buty i płaszcz i wyszła z baraku. Mroźny wiatr szarpnął gwałtownie jej odzieniem, gdy tylko znalazła się na zewnątrz. Przytrzymując poły okrycia rozejrzała się dookoła. Wzdrygnęła się na widok zalegającego po tej stronie podwórza śniegu, opuściła głowę i śpiesznym krokiem ruszyła przez spory dziedziniec w stronę rezydencji, zręcznie wymijając zaspy i liche zabudowania gospodarcze. Przed wyjściem spostrzegła, iż posłanie obok jest puste. Nie było to zaskakujące, jednak za każdym razem wywoływało w sercu Anny bezbrzeżny lęk. Zmarszczyła czoło, przyspieszywszy kroku tuż przed podnóżem białych, marmurowych schodów. W tej części posesji zimny puch starannie odgarnięto, zimowe drzewka były równo przycięte, a szerokie stopnie wypolerowane i zabezpieczone przed zamarznięciem. Przeskakiwanie po dwa naraz przyczyniło się do braku tchu, toteż na szczycie Anna była zmuszona stanąć na sekundę, by złapać oddech i cokolwiek wolniejszym krokiem przejść dalej szerokim tarasem. Uniosła dłoń, ażeby ująć ozdobną klamkę i ledwie zdołała uskoczyć w bok, gdy drzwi nagle otworzyły się gwałtownie. Chwilę później zamknęły się z cichym kliknięciem zamka. Anna ostrożnie podniosła wzrok i ujrzawszy przed sobą szczupłą twarz Ariny, wydała z siebie ciche westchnienie ulgi wyjawione obfitym obłoczkiem pary, w którą zamienił się jej oddech. Ulgę tę nieomal bezzwłocznie zastąpiło uczucie niepokoju. Arina nawet nie raczyła obdarzyć jej spojrzeniem, a to było zdumiewające. – Chodź – szepnęła i co żywo zeszła po schodach. Rad nierad, bez słowa podążyła za drobną postacią przyjaciółki, usiłując zrównać z nią krok. Ukradkiem zdołała się jej przyjrzeć, albowiem nie uszło jej uwadze drżenie w cichym głosie dziewczyny, oraz oszołomiony wzrok. W rękach dzierżyła kosz z praniem, zaciskała usta w wąską linię, a na jej czole widniała pojedyncza zmarszczka. Zdawało się, jakby poruszanie sprawiało jej pewną… trudność.
Anna otworzyła szerzej oczy, gdy dostrzegła na bladym policzku niewielkie zadrapania. Poczuła przebiegający jej po plecach lodowaty dreszcz, którego to nie wywołała zaskakująco niska w tym roku temperatura. Arina postawiła kosz na brzegu częściowo zamarzniętego zbiornika wodnego i przyklękła tuż obok. W milczeniu poczęła wyjmować i układać na ziemi poszczególne części prania. Anna obserwowała ją uważnie przez moment, po czym opadła na kolana i chwyciła jej rękę. Zacisnęła zęby, wzmocniwszy uchwyt, gdy przyjaciółka spróbowała wyrwać nadgarstek. W ciągu kilku sekund przestała się szarpać i z wyrazem rezygnacji malującym się na twarzy opuściła głowę. Wpatrzyła się w swoje zaciśnięte palce, bądź też w spoczywające na nadgarstkach dwie złote, cieniutkie bransolety. Po jednej na każdym. Umiejscowione tuż nad dłońmi, przylegające do skóry tak, że niemal nie istniała wolna przestrzeń pomiędzy, stanowiły oznakę zniewolenia. Obowiązkowo zakładano je wszystkim niewolnikom. Wykonywane z tworzyw odpowiadających pańskiemu statusowi, wspomaganych magią danego posiadacza, nie miały żadnych zapięć, a na ogół gładką powierzchnię zdobiły jedynie grawery emblinów owych dzierżycieli. Raz założone, pozostawały na miejscu bodaj na stałe, dlatego też magia przepływająca przez cienkie krążki dostosowywała ich kształt do kształtu nadgarstków, czyniąc je tym samym na tyle elastycznymi, iż zdawały się po pewnym czasie stanowić część ciała. Arina wydała z siebie głośne westchnienie, jak gdyby na jej piersi spoczywał niewidzialny ciężar. Ciemne kosmyki włosów opadły na jej teraz mocno zmarszczone czoło, a po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast otarła wierzchem drugiej dłoni. Nawet nie będąc tak blisko niej można było dostrzec, jak bardzo jest udręczona i wyczerpana. Anna powstrzymała słowa cisnące się na usta, na myśl o tym, co ten człowiek znów jej uczynił. Stłumiła uczucie ogarniającego ją żalu i delikatnie ujęła przyjaciółkę pod brodę. Przesunęła kciukiem po jej policzku i uważnie wpatrzyła się w szkliste, ciemnozielone oczy. Pełen bólu, zrozpaczony wzrok Ariny wyrażał wszystko, co chciała wiedzieć. Przyciągnęła ją ostrożnie do siebie i czule przytuliła. Arina nie zasługiwała na taki los. Po prawdzie – żadna istota Nowego Świata nie zasługiwała na takie traktowanie. Ale też żadna istota schwytana w taką niewolę nie miała zasadniczo szans na wyzwolenie. Drobną dziewczyną zaczęły wstrząsać delikatne dreszcze, oddychała płytko i nierówno, ale Anna wiedziała, że Arina nie płacze. Nigdy nie płakała. Nigdy nie krzyczała. Niezmiennie uległa, milcząca i uniżona. Bez względu na porę, posłusznie znosiła wszelakie kaprysy i wypełniała rozkazy swojego pana. Wzdrygnęła się nagle i wzięła kilka szybkich, głębokich wdechów. Najwyraźniej próbowała się uspokoić, lecz po cichym jęku, jaki zaraz po tym wyrwał się z jej piersi, Anna wywnioskowała, że jej stan fizyczny nie jest do przyjęcia, jak oceniła go na pierwszy rzut oka. Przytuliła ją mocniej do siebie. Zdumiał ją nieco fakt, że przyjaciółka bez znacznych oporów poddała się takiej chwili słabości i to na tak długo. Zazwyczaj zaciskała zęby i w ciszy oddawała się pracom, które musiała wykonać danego dnia. Wyłącznie z wyrazu jej oczu można było wyczytać, jak bardzo jest przestraszona, czy zgnębiona. Annę ogarnęło osobliwe przeczucie, iż dziewczyna traci chęć do czegokolwiek. Co gorsza, nawet gdyby chciała umrzeć – on by jej na to nie pozwolił. Z pewnością często miewała takie myśli, jednakże jeśli pozwoliłaby sobie na całkowitą rezygnację i obojętność w stosunku do daru życia, jaki otrzymała łaskawie od swego pana, zostałoby to wykorzystane przeciwko niej. Wątpliwym było uczynienie bytu niewolnicy takiej jak Arina jeszcze gorszym, ale tylko głupiec by zaryzykował. Anna zdusiła w sobie chęć do dalszych rozmyślań i przymusiła się do powolnego oddechu. Każdy niewłaściwy ruch mógł przysporzyć jej przyjaciółce dodatkowych cierpień.
Dopiero po kilkunastu minutach dech Ariny spowolnił z lekka. Wzięła jeden, ostrożny, głęboki wdech, jakby ostatecznie próbowała nad sobą zapanować i wyswobodziła się z jej objęć. Uniosła głowę, podchwycając wzrok Anny, która żywiła nadzieję, iż w chwili obecnej wygląda na zatroskaną, lecz spojrzenie ma mocne, dające oparcie. W rzeczywistości zaś, gdy patrzyła w te szmaragdowe oczy, żal ściskał ją boleśnie za serce przepełnione uczuciem bezradności i goryczą. Arina nagle zamrugała powiekami, jakoby usiłowała pozbyć się obezwładniających ją odczuć. – Powinnyśmy zabrać się do pracy – szepnęła. Annę rozbolała szczęka od zaciskania zębów. Potaknęła skinieniem głowy powstrzymując się od komentarza. No bo cóż mogła powiedzieć? Cóż uczynić? Żadne słowa ani gesty nie przyniosłyby ukojenia. Nie licząc tych zmierzających ku wyzwoleniu. Niestety, obie były niewolnicami jednego z najpotężniejszych magów Nowej Europy, zatem nie miały szans na wyzwolenie. Zwłaszcza Arina, będąca jego ulubienicą. Piękna, zdyscyplinowana nałożnica. Nigdy nie wahał się przed robieniem jej krzywdy w ten, czy inny sposób. Nie miało znaczenia tudzież to, że Arina sama była magiem, a wręcz pogarszało jej sytuację. Gdyby nie pierścień na jej palcu, Anna nie byłaby świadoma z kim obcuje na co dzień, bowiem przyjaciółka nie nawykła do zwierzania się. Oczywistym było wyłącznie to, iż służyła Azarelowi na długo przed pojmaniem Anny i mimowolnie stała się od samego początku jakoby przewodnikiem nowej niewolnicy, choć była od niej młodsza. Przypuszczalnie, dlatego że pragnęła oszczędzić jej tego, przez co sama przechodzi. Przynajmniej w pewnym stopniu. I w pewnym stopniu – co nadzwyczajne – jej się to udało. Ponadto, Anna poprzez swoje nieposłuszeństwo i niewiedzę nieustannie sprowadzała na siebie kłopoty, za które obrywały obydwie. Przez szkliste oczy Ariny przebiegł cień bólu. Opuściła wzrok i odruchowo potarła drżącymi palcami obojczyk. Anna, zmarszczywszy brwi, przyjrzała się jej uważniej. Westchnęła ciężko i pokręciła głową ze zrezygnowaniem, po czym uniosła dłoń i niepewnie dotknęła palców Ariny. Dziewczyna znieruchomiała. Opuściła rękę i zacisnęła usta. Oczywiście, że jej się to nie podoba, pomyślała, lecz muszę sprawdzić. Drugą dłonią pchnęła nieznacznie pranie, by móc się przybliżyć i delikatnie odpięła kilka guzików jej wyświechtanej koszuli. Arina zadrżała, gdy rozsunęły się szorstkie poły materiału. Anna wciągnęła głośno powietrze w płuca i zaklęła pod nosem. Przypatrywała się przez moment jasnej skórze, a następnie przejechała bezwiednie koniuszkiem palca wzdłuż cienkiej czerwonej linii, biegnącej od prawego obojczyka Ariny, aż po zagłębienie między piersiami. Arina skrzywiła się, lecz zachowała milczenie. Pozwoliła, by Anna zakończyła oględziny, które po raz kolejny utwierdziły ją w przekonaniu, że ich pan, to despota. Ponownie poczuła wzbierający w niej, bezsilny gniew, ale stłumiła w sobie wszelkie niepożądane odruchy, by swoim dotykiem nie wyrządzić jeszcze większej krzywdy. Oceniła stan siniaków na jej plechach, długość i ilość nowych blizn, a także ich głębokość i znów zacisnęła zęby, ostrożnie naciągając koszulę na szczupłe ramiona dziewczyny. Arina szybko zapięła guziki i zaczęła segregować pranie. Nie podniosła wzroku, ani nie odezwała się do samego końca wydzielonej pracy. Anna także nie odważyła się wyrazić swojej opinii. Wiedziała, że przyjaciółka potrzebuje czasu, by sobie z tym poradzić. Przydałoby się także nieco spokoju, porządnego snu i przyzwoitego jedzenia, pomyślała z żalem. Ale to nie leżało już w ich zasięgu. Jedyną znośną stroną sytuacji, w jakiej się znajdowały, było to, że ich pan, prawie natychmiast, magicznie zasklepiał brzegi ran, które zadawał, by niewolnicza krew, jak zwykł mawiać, nie poplamiła jego łoża, czy też drogich dywanów.
Ze względu na jego ciche przymierza i ponadprzeciętną ilość mocy na ogół nie trafiali się śmiałkowie próbujący odebrać mu cokolwiek z tego, co posiadał. Zwłaszcza na jego własnym terytorium. Tygrys, którego trzymał jak udomowionego psa, także nie stanowił ku temu zachęty, toteż Anna zaczęła przyzwyczajać się do myśli, że będą mu służyć, dopóki on sam nie postanowi tego zakończyć. Tylko głupcy próbują ucieczki. I w większości przypadków nie wychodzą na tym dobrze. Gdyby nawet komuś kiedykolwiek udało się uciec – w pojedynkę nie przeżyłby ani w Europie, ani na pobliskim pustkowiu. Rozwiesiły pranie w szopie na tyłach baraków, które zajmowali niewolnicy Azarela, po czym Arina zaprowadziła Annę do kuchni tylnym wejściem rezydencji. Jej samej nie wolno było poruszać się swobodnie i własnowolnie po tym domu, chyba że robiła porządki lub została wezwana. Przeważnie zajmowała się gotowaniem, jako że jej przyjaciółka miała o tym niewielkie pojęcie, czego przyczyną był zapewne młody wiek, w którym została pojmana w niewolę. Anna nie potrafiła sobie wyobrazić, że można służyć takiemu tyranowi przez tak długi okres, przez jaki służyła mu Arina. Niewolnik jednak, choćby nie wiem jak odważny i silny, nie miał szans w starciu z tymi magami. W dodatku ona wciąż była taka młoda... Mimo tego, że Arina była milcząca przez większość czasu, zamknięta w sobie i wystraszona – choć starała się to ukryć – często dało się dostrzec błyski bystrej inteligencji w jej oczach, a w jej mowie i ruchach znamiona dobrego wychowania i szlachetnego pochodzenia. Niczego to jednak nie zmieniało. W obliczu tego, z czym musiała mierzyć się każdego dnia, a potem niemal każdej nocy, stawała się tak pokorna, jak gdyby nic innego nie miało już dla niej znaczenia. Anna potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się natrętnych myśli i uniosła wzrok znad kociołka z kolejną wymyślną potrawą, którą ich pan zażyczył sobie na obiad. Przebiegła wzrokiem po otaczającej ją przestrzeni w doskonale wyposażonej kuchni. Poczuła przebiegający jej po plecach zimny dreszcz, pojawiający się znikąd o wiele częściej, gdy nie było w pobliżu Ariny. Lękała się o nią, chociaż ona zawsze powtarzała, że nie powinna się tak angażować, bo jako jedna z niewielu ma jeszcze nikłą szansę na wydostanie się stąd. Annie wydawało się to śmieszne, tudzież po głębszym namyśle uświadamiała sobie, dlaczego przyjaciółka tak mawia. Anna także była młodą kobietą, przeciętną ludzką gospodynią. Ich pan interesował się nią tylko wtedy, gdy coś mu nie smakowało, gdy w idealnie posprzątanej rezydencji znajdywał jakiś szczegół, który mu nie przypasował. W dodatku nie służyła długo, a z nowymi niewolnicami zawsze był problem. No i czysty przypadek sprawił, że do niego trafiła. Z tego co się orientowała, Azarel nigdy nie wybierał ludzkich kobiet do służby. Bardziej przydatni byli mężczyźni, którzy na ogół także potrafili gotować i sprzątać. Gdyby nadarzyła się okazja do ucieczki i Anna by z niej skorzystała, prawdopodobnie nawet by jej nie szukano. Z Ariną zaś było inaczej. Była jego zniewolonym magiem. Jak piękny, zdolny ptaszek w złotej klatce. Magowie rzadko trafiali do niewoli, ponieważ trzymanie ich było niebezpieczne przez wzgląd na posiadaną moc. Zazwyczaj, tylko takie indywidua, jak ich pan, polowali na tych słabszych i zabijali ich, by uzyskać tę resztkę, która pozostawała po wyczerpującej walce. Magowie Nowej Europy poszukiwali wszelakich sposobów na to, aby każdego dnia powiększać swoją potęgę. Anna nie raz była świadkiem przerażających scen, mających miejsce podczas tego procederu. Nie było to dozwolone, jednakowoż miasta ówczesnej Europy cechowało całkowite bezprawie. Podobnie zresztą, jak większość miejsc na Ziemi, które przetrwały katastrofę. W przypadku Ariny o zniewoleniu zadecydował bodajże jej wiek. Była dzieckiem, gdy ją
pojmał i postanowił zatrzymać, gdyż moc dziecka nie jest tak ukształtowana jak dorosłego maga. W dodatku miał na nią sposób, po którym nie była w stanie przeciwstawić się niczemu. Anna wzdrygnęła się i wbiła wzrok w drzwi, zastanowiwszy się, gdzie też ona mogła pójść. Każdego dnia zwykła pomagać jej przy przygotowaniach. Nakrywała do stołu, zbierała poobiednie naczynia, a następnie znów jej pomagała. Starały się nawzajem odciążać od nadmiaru obowiązków. Odetchnęła głęboko, kiedy Arina nagle pojawiła się w drzwiach. Trzymała w rękach pióro i kawałek kartki, w którą wpatrywała się ze zmarszczonym czołem. Gdy drzwi się za nią zamknęły, podniosła wzrok, a kącik jej ust uniósł się nieznacznie w górę. Anna bardzo by chciała zobaczyć, jak wygląda ta dziewczyna, gdy szeroko uśmiecha się ze szczęścia. Jak wygląda, gdy w ogóle się uśmiecha... Arina podeszła do niej i rozpostarła kartkę na blacie, opierając na nim dłonie. – Trzeba wybrać się na targ – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje pismo. – Nie wiem co jeszcze mam zapisać… – ściągnęła brwi, spojrzawszy pytająco na przyjaciółkę. Anna przez chwilę bacznie się jej przyglądała, po czym rzuciła okiem na stronę. Zapisała dość długą listę zakupów. Jej pismo było eleganckie i drobne, jakoby od dziecka ćwiczyła się w kaligrafii. Przebiegła wzrokiem przez równe linijki dwa razy. Zamyśliła się. – Spodziewamy się gości? – spytała. Arina spochmurniała. Zacisnęła usta i odłożywszy pióro obróciła się, oparła o blat i założyła ręce. – W istocie – odparła sucho. Z takiej okazji jak ta chwila trzeba było natychmiast skorzystać. Arina z rzadka wdawała się w dysputy, a jeszcze rzadziej pokazywała, że coś ją złości bądź denerwuje. Anna uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do szafki z napojami. Poszperała w niej chwilę w poszukiwaniu ukrytej przez siebie butelki. Gdy wymacała szorstkie szkło, wydała z siebie pomruk zadowolenia i obróciła się w stronę Ariny. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy Anna zamachała jej przed nosem gęstawym, złotym płynem. – Oszalałaś? – syknęła, rzuciwszy pobieżne, zlęknione spojrzenie w stronę drzwi. Anna wzruszyła ramionami. – Trzeba się jakoś do tego przygotować. Widząc niechęć w oczach przyjaciółki, prędko sięgnęła po dwie szklanki i nalała do nich po krztynie napoju. Wcisnęła jedną z nich w dłoń Ariny i ponownie, z rozmysłem ukryła butelkę. Wychyliła zawartość swojej jednym haustem, lekko się krzywiąc i niemal natychmiast poczuła rozkoszne ciepło rozchodzące się jej po ciele. Uśmiechnęła się. Zaraz po tym umyła szkło i odstawiła na miejsce. Spojrzała na Arinę, która przenosiła oczy to na szklankę, to na nią. – No już, dobrze ci to zrobi – ponagliła. Arina popatrzyła na Annę, jakby w tym momencie uznała, iż jej przyjaciółka właśnie definitywnie obnażyła swą obłąkańczą naturę. Potrząsnęła głową. – To goms – odrzekła wychowawczym tonem, jak gdyby pragnęła to jej uprzytomnić. – Och, doskonale wiem co to jest, Arino. Pij – wskazała brodą wejście do kuchni. – Lepiej się nie ociągać. Dziewczyna ponownie zerknęła w stronę drzwi, wbijając niedowierzający wzrok w Annę. – Wiesz co będzie, gdy on się dowie? – Nie dowie się.
– Wyczuje… – Nie wyczuje. – Anna pozwoliła sobie na westchnienie zniecierpliwienia. – To nie wampir. Nie ma takiego dobrego węchu. Poza tym, ten zapach łatwo zagłuszyć, a my przecież wybieramy się na targ. Wyraz szeroko otwartych oczu Ariny złagodniał nieco, gdy dotarło do niej ukryte znaczenie tych słów. Wpatrzyła się w napój z cichym westchnieniem. – Nie dam rady ustać po tym na nogach… Anna uśmiechnęła się łobuzersko. – Ależ dasz. Pij! – poleciła z lekka rozkazującym tonem. Arina uniosła głowę, prychnęła cicho, dostrzegając ten uśmiech i szybko opróżniła zawartość szklanki kilkoma drobnymi łykami. Oddała szkło przyjaciółce i z zamyślonym wyrazem twarzy utkwiła spojrzenie w podłodze.
Goms był napojem wysokoalkoholowym wytwarzanym przez wampiry dla wampirów. Pozostali rzadko go pijali ze względu na jego moc i nie całkiem znane składniki. Arina zastanawiała się, jak jej obłąkana przyjaciółka w ogóle posiadła ten trunek? Niemniej jednak, niechętnie musiała przyznać, iż to złudne poczucie przyjemności jakie na chwilę dawał było jej potrzebne. Czuła rozchodzące się po ciele ciepło, które zdawało się ogrzewać jej wnętrze od głowy, aż po stopy. Nie wątpiła, iż wywoła to u niej równie przyjemne, aczkolwiek niebezpieczne odurzenie umysłu. Wszelako, żeby całkowicie była zdolna do zaprzestania rozmyślań, musiałaby wypić o wiele więcej. Goms działał na magów nieco słabiej, niż na ludzi, lecz obecne wyczerpanie jej organizmu czyniło ich odporność niemalże porównywalną. Jej przyjaciółka zaś przypuszczalnie będzie musiała chodzić przy ścianach przez resztę dnia… Arina pokręciła głową z dezaprobatą i przyjrzała się Annie, która ciągle się w nią wpatrywała, jakby chciała odgadnąć, czy ta ma zamiar przewrócić się teraz, czy za chwilę. – Jeszcze stoję, Anno – powiedziała cicho. Anna uśmiechnęła się szerzej. – Mówiłam, że dobrze ci zrobi. Arina parsknęła, ale potaknęła. – To nie oznacza, że nam wolno… Nie chcę wiedzieć skąd masz tę butelkę, prawda? Przyjaciółka pokręciła przecząco głową. – Oj nie chcesz. Szkoda byłoby dokładać ci siwizny. Kącik ust Ariny drgnął. Wiedziała, że w jej włosach nie ma żadnych siwych kosmyków. Jak na człowieka, Anna miała specyficzny sposób bycia. Nawet będąc tu trzy lata, nie straciła ukrytego gdzieś w głębi poczucia humoru i zadziorności, która zresztą często doprowadzała do tego, że to Arina musiała stawać na głowie, by obie nie dostały. O tym jednak przyjaciółka już nie wiedziała, a ona nie miała zamiaru jej wtajemniczać. Ten bezsensowny optymizm Anny – samej Arinie niekiedy był potrzebny jak powietrze. Poczuła, że ogarnia ją poczucie więzi z tą dziewczyną. Potrząsnęła głową wzdychając cicho. – Może powiesz mi zatem, co jeszcze powinnam zapisać? Anna natychmiast spoważniała. Podeszła do blatu i jeszcze raz przyjrzała się liście zakupów. Arina poczęła przeskakiwać spojrzeniem po kuchennych sprzętach, cierpliwie czekając, aż przyjaciółka się zastanowi. – Kto przyjeżdża? – zapytała Anna, nie podnosząc wzroku.
Arinę przebiegł zimny dreszcz. Zatrzymała spojrzenie na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie i ściągnęła brwi. – Sail – mruknęła. Usłyszała jak dziewczyna wciąga ze świstem powietrze. Kątem oka dostrzegła, że obraca ku niej głowę. Przyjrzała się jej uważnie. – Z bratem? – w jej tonie znać było niepokój. Potaknęła. – Owszem. Anna wzięła kolejny głęboki wdech i spojrzała na kartkę. – Zatem powinnyśmy dokupić jeszcze… Arina bez słowa obróciła się i zaczęła dopisywać wymieniane przez nią produkty. Kilkanaście minut później, starając się, by nikt ich nie zauważył, opuściły rezydencję. Przyjazd Sail nie wróżył nic dobrego. Mieszkała w tym samym miejscu co pozostali jej pobratymcy , lecz w innej mieścinie. By się tu dostać, musiała przemierzyć prawie całą Nową Europę, co znaczyło, że poprzez trud tej podróży ich pan będzie ją gościł tak długo, jak sobie tego zażyczy. Sail zwiastowała równocześnie i kłopoty i odrobinę spokoju. Była bliską przyjaciółką Azarela. Jego kochanką. Niestety, on robił wszystko, na co ona miała ochotę. Arina niejednokrotnie doświadczyła na własnej skórze okrucieństw tej kobiety. Przypuszczalnie, Sail była zazdrosna o to, że takie obrzydliwe stworzenie – jak zwykła nazywać Arinę – może być tak pożądane przez potężnego i niebywale urodziwego maga, jakim był Azarel. Mógł mieć każdą kobietę. I niezbyt się wzbraniał przed czerpaniem z tego. Jednak nigdy na dłużej żadnej przy sobie nie zatrzymywał. Według niego, magiczki były zbyt niezależnymi partnerkami. Nie mógłby robić z nimi tego, na co skazana była Arina. To przyczyniało się do niniejszego – choćby usatysfakcjonowany – zawsze wracał do swojej uniżonej nałożnicy. I to właśnie było przekleństwem Ariny i odbierało jej wszelakie możliwości wydostania się z niewoli. Ona sama była swoim przekleństwem… Arina wzdrygnęła się. Niezliczoną ilość razy widziała jak Sail traktuje swych niewolników, a miała ich o wiele więcej, niż Azarel. W ogólności, to różnica między nimi polegała wyłącznie na tym, że ona dość często po prostu zabijała służących. Choć sama przez większość czasu pragnęła, by pozwolono jej umrzeć – Arina im nie zazdrościła. Śmierć jaką umierali była… Wzdrygnęła się ponownie i przymknęła powieki. Nie potrafiła nawet opisać tego, czego nigdy nie zdoła zapomnieć. Magowie Nowej Europy stanowili jedyną frakcję magów trzymającą inne istoty w niewoli. Samozwańczy władcy określali siebie mianem Aszarte, co tłumaczono na wiele sposobów, w zależności od miejsca pobytu. Tutaj znaczenie miały wszelakie sformułowania zawierające w sobie słowo bóstwo, a także to co boskie i niezwyciężone. Rzadko kiedy zawierali między sobą przymierza. Czynili wszystko, by stać się potężniejszymi od przeciętnego maga, co gorsza zabijali innych, rabowali ich dobytki, burzyli domy… Siali zniszczenie na swej drodze. Arinę schwytano w jej trzynaste urodziny. Napaść na magiczną rodzinę była ogromnym ryzykiem. Niewielu uchodziło za stosownie silnych i śmiałych, ażeby się tego dopuścić. A jednak najwyraźniej ślepy los sprawił, że to miedzy innymi jej bliscy padli ich ofiarą. Owego czasu po raz pierwszy się zintegrowali. Utworzyli niewielką grupę powiązaną niepisanym, tymczasowym sojuszem i przeszli nocą przez Nowy Orlean. Z perfekcyjnie
dopracowanym planem nie zastanawiali się nad tym, do którego domu wejść najpierw, po prostu to wiedzieli. Każdy ich ruch był przemyślany i precyzyjny. Zgładzili wtenczas kilka wybranych potężnych rodzin magicznych, albowiem żadna nie spodziewała się jakiegokolwiek ataku. Pomimo ostrej obrony nikomu nie udało się przeżyć. Wyłącznie Arinie, której matka poleciła się ukryć, i której to Arina po raz pierwszy nie usłuchała. Sail i Azarela łączyło jedno z takich przymierzy. On za wszelką cenę zamierzał je utrzymać, boć ta kobieta była równie potężnym magiem. W obliczu większego zagrożenia zyskiwał niemal pewność, iż przybędzie mu z pomocą. I że zabierze ze sobą Pariasa – swojego brata, na równi utalentowanego maga. Dla niewolników Azarela dzień ich przyjazdu i cały pobyt w rezydencji oznaczał jeszcze cięższą pracę i jeszcze gorsze traktowanie. Arina poczuła potrząsanie i otworzyła oczy. Ujrzała przed sobą zatroskaną twarz Anny. Targ dawał im pewien rodzaj swobody. Robiły zakupy najszybciej, jak to tylko było możliwe, po czym zazwyczaj zostawało im nieco z wyznaczonego czasu, który potajemnie mogły wykorzystać w dowolny sposób. Musiały jedynie uważać, aby nikt ich nie zauważył, bo donosicielstwo było tu bardzo powszechne. Tym razem uwinęły się w błyskawicznym tempie. Arina nie wątpiła, że przyjaciółka tak gania, chcąc wydłużyć czas wolny przez wzgląd na nią. Zdawała sobie sprawę z tego, jak musi wyglądać, skoro tak źle się czuła. Sądziła natomiast, iż jej stan nie jest zanadto widoczny. Najwyraźniej się myliła. Anna zaciągnęła ją do jednego z ogrodzonych sadów owocowych. W drodze, nieustannie się rozglądając, raz po raz marszczyła czoło, zaś Arina obserwowała przyjaciółkę i zastanawiała się o czym też może rozmyślać. Siłą posadziła ją pod jednym z dobrze zarośniętych drzew i zniknęła w krzakach. Gdy wróciła, wysypała na trawę naręcze czerwonych jabłek i zmusiła ją do zjedzenia kilku z nich. Pomimo pory chłodów i zimowych temperatur sady magów były zielone i przyjemnie ciepłe. Mur stanowił podstawę bariery magicznej, która osłaniała od niekorzystnych warunków wszystko wewnątrz niego. Arina nie protestowała, choć bez ustanku odczuwała ból w podbrzuszu, a zaciśnięte gardło i żołądek niespecjalne nadawały się do czegokolwiek z racji ogólnego wyczerpania. Nawet nie była głodna, jakkolwiek jabłka okazały się bardzo smaczne i soczyste. Oparte o ten sam pień, w ciszy przesiedziały dobre dwadzieścia minut, każda pogrążona we własnych myślach. Arina była niezmiernie wdzięczna za tę chwilę spokoju, o którą postarała się jej przyjaciółka. Zamrugała powiekami, by odpędzić zmęczenie i popatrzyła pytająco w jasne oczy Anny. Anna usiadła przed nią ze skrzyżowanymi nogami, a jej miodowe włosy opadły na życzliwą twarz. – Jak się czujesz? – zapytała. W jej głosie pobrzmiewała nutka strachu. – Wyglądasz okropnie. Arina prychnęła cicho i z wysiłkiem podciągnęła kolana pod brodę obejmując je ramionami. – Nie najlepiej – odparła szczerze. Nie widziała większego sensu w mówieniu nieprawdy, jako że przyjaciółka i tak zawsze wiedziała, kiedy próbowała coś zataić. Oparła brodę na nogach. Anna zmarszczyła czoło. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że się zamyśliła. – Może… może mogłabym ci jakoś pomóc, gdy wrócimy? – zasugerowała cicho, wpatrzona gdzieś w przestrzeń. Arina uniosła brwi.
– Pomóc? Jak chcesz mi pomóc? – Mogłabym iść za ciebie do… – Nie. Anna spojrzała na nią ze zdumieniem. Ją samą zaskoczyła siła własnego głosu, ale co też ta dziewczyna sobie ubzdurała? Iść za nią? Podniosła się i otrzepała ubranie. – Wracamy – oznajmiła. Odeszła na bok, by przyjaciółka mogła wstać. Zaczęła zbierać zakupy. Anna stała bez ruchu i przyglądała się jej z zaciśniętymi ustami. – Mogę cię zastąpić i nawet nie będziesz o tym wiedziała – wypaliła. Arinę przeszedł dreszcz przerażenia. Wyprostowała się i wbiła w nią chłodne spojrzenie. – Nie będę wiedziała? – warknęła. – Czy ty zdajesz sobie sprawę z powagi swoich słów? Potaknęła. – Nie musisz przejmować na siebie tego… Urwała, gdy Arina złapała się obiema rękami za głowę i zacisnęła powieki. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Czuła, że robi jej się słabo ze strachu. Złapała kilka szybkich oddechów, otworzyła oczy i chwyciła przyjaciółkę za ramiona. Spojrzała na nią ostro. – Jeśli uczynisz coś takiego – powiedziała powoli – zniweczysz wszystko to, o co do tej pory zabiegałam. Mało tego – Arina zacisnęła mocniej palce ignorując grymas na twarzy Anny – narazisz się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie pozwolę, by on zrobił ci to, co mógłby zrobić, gdybyś do niego poszła. Mogłabyś tego nie przeżyć, a ja nie chcę oglądać później twojego martwego, zmaltretowanego ciała. Zwolniła uchwyt i wzdrygnąwszy się, odeszła na kilka kroków. Wzięła głęboki wdech. Przymknęła na chwilę powieki, a gdy ponownie spojrzała na Annę, w oczach dziewczyny malowała się skrucha. Arina przymusiła się do przybrania łagodniejszego tonu, chociaż wewnątrz niej wszystko dygotało ze strachu i gniewu. – Anno, zrozum… Nie zniosłabym takiego widoku… – powiedziała tak cicho, że ledwie sama dosłyszała swoje słowa. Anna przyglądała się bacznie jej twarzy. – Przepraszam – szepnęła, spuściwszy wzrok. Podeszła bliżej i objęła czule Arinę. – Mi także ciężko jest patrzeć na ciebie po tym, jak od niego wracasz. Jej głos zdawał się być przytłumiony przez szloch. Arina odwzajemniła uścisk. – Wiesz o tym, że moja odporność jest znacznie większa, niż twoja – szepnęła w jej włosy. Westchnęła i odsunęła ją od siebie na wyciągnięcie ramion. W jej oczach lśniły powstrzymywane łzy. – Ja przeżyję – dodała. – Dlatego proszę, nie narażaj się bezsensownie na takie niebezpieczeństwo. Skinęła nieznacznie głową. Arina obserwowała ją przez moment, po czym wypuściła z objęć i zebrała siatki z zakupami. – Powinnyśmy się pospieszyć – mruknęła, podając jej część z nich. Ruszyła w stronę wyjścia z sadu. Jej przyjaciółka czasem miewała niebywale absurdalne pomysły. Ale tenże doszczętnie wytrącił Arinę z równowagi. Nie zdołała sobie wyobrazić tego, co by było, gdyby stało się tak, jak nieopatrznie sugerowała Anna. Azarel zapewne by nie przystał na jej propozycję, ale istniało
ryzyko, że mogłaby wydać się mu kusząca. Wszak nie ma na świecie niewolnicy, która sama zaproponowałaby swojemu oprawcy zaspokojenie go w łóżku. Nałożnicą nie zostaje się własnowolnie. Po powrocie do posiadłości Azarela Arina uznała, iż zbyt długo ich nie było. Pozostali jego niewolnicy krzątali się nerwowo przy różnych zajęciach. Coś musiało się wydarzyć podczas ich nieobecności. Prędko pomogła Annie posegregować zakupy, tudzież poleciła jej pozostać w kuchni i zająć się kolacją. Sama zaś weszła w ciche korytarze domostwa. Ostrożnie, tak by nie narobić hałasu przemierzyła kilka z nich. Nikogo po drodze nie zastała. Ściągnęła brwi, zatrzymawszy się na moment w miejscu. Rozejrzała się. Wszędzie panował ład i porządek. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Jedynie ta cisza była niepokojąca. Zdawała się gęstnieć z minuty na minutę. Arina usłyszała za sobą szybkie, przytłumione kroki, ale nim zdołała się odwrócić, jakaś ręka pchnęła ją gwałtownie na ścianę i docisnęła. Poczuła chropowatą fakturę muru na policzku, a chwilę potem napierający na nią ciężar postawnego mężczyzny. – Jesteś wreszcie – szepnął chrapliwie Azarel prosto do jej ucha. Przeszedł ją dreszcz przerażenia. Zacisnęła powieki. – Odniosłem wrażenie, że pragniesz się ode mnie uwolnić – ciągnął. – Wiesz, że taka próba byłaby ostatnim pozytywnym epizodem w twym życiu? Arina zastanowiła się, czy on oczekuje odpowiedzi. Najwyraźniej nie oczekiwał. Poczuła jego szorstką dłoń wsuwającą się powoli pod jej koszulę. Nacisk na jej ciało zwiększył się do tego stopnia, że ledwie mogła oddychać. Serce waliło jej jak oszalałe, lecz zdusiła w sobie wszelakie interakcje. I tak na nic by się nie zdały. Azarel przeciągnął palcami po niedawno zadanych cięciach i zaśmiał się gardłowo, gdy zadrżała wstrząsana bólem. Zacisnęła zęby. Oddychała zbyt szybko, ale nie potrafiła się opanować. Jego wilgotne wargi przesunęły się po jej szyi, wywołując następny dreszcz. Szybkim ruchem obrócił ją przodem do siebie i docisnął do ściany. Siła pchnięcia odebrała jej na chwilę oddech. Uniosła powieki i z trudem zaczerpnąwszy powietrza, kątem oka zauważyła jakiś ruch w końcu korytarza. Anna. Arina otworzyła szerzej oczy ogarnięta paniką. Gdy Azarel rozciągnął poły jej koszuli i wpatrzył się w ledwie zasklepione blizny, posłała nierozważnej dziewczynie rozkazujące spojrzenie – tamta musiała natychmiast się stąd oddalić. Anna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Sprawiała wrażenie jak gdyby nogi całkowicie odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się lekko, a jej twarz wykrzywiło przerażenie. Gdy zrozumiała na co właśnie patrzy, bezszelestnie, acz z widoczną niechęcią wycofała się za załom. Arina żywiła tylko nadzieję, że nieopatrzna dziewczyna odeszła dostatecznie daleko, by niczego nie usłyszeć. Ostatnią rzeczą jakiej by pragnęła było to, żeby ktokolwiek, a zwłaszcza jej przyjaciółka, stał się świadkiem poczynań ich pana. Poczuła drgania magii gdzieś wewnątrz siebie. Azarel przerwał dopiero co podjętą próbę pozbycia się jej spodni i wbił w nią swój drapieżny wzrok. Niedobrze, pomyślała Arina. – Twoja magia się budzi – syknął. W nozdrza uderzył ją zapach alkoholu. Spuściła wzrok i stłumiła drżenie. Nietrzeźwy Azarel i objawy ustępowania z jej organizmu trucizny miały zazwyczaj jedno zakończenie. Ale dlaczego był nietrzeźwy? Azarel warknął cicho przez zaciśnięte zęby i szarpnął ją za ramię. Skrzywiła się. Pociągnął ją w głąb domu do swojej sypialni. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi najbardziej luksusowego pokoju w tej rezydencji,
pan Ariny pchnął ją ostentacyjnie na łóżko. W jego oczach błysnął zimny gniew. Skuliła się w sobie, jednak on nie zbliżył się do niej, a obrócił na pięcie i przemierzywszy sypialnię podszedł do komody. Wyciągnął z niej znajomą fiolkę skrzącego się płynu. Arina drgnęła na ten widok i cofnęła się aż pod wezgłowie. Objęła kolana ramionami. Azarel odwrócił się ku niej. Jego usta wygięły się w szyderczym uśmiechu. – Na nic ci się to zda, kochana – oznajmił widząc jej skuloną sylwetkę. Usiadł na brzegu wielkiego łoża i przyciągnął ją do siebie za pomocą magicznej bariery. Szarpnął ją za włosy, mocno odchylając jej głowę w tył. Arina wiedziała, że jak zacznie się szamotać, to go jedynie rozochoci, toteż zastygła w bezruchu. Wpatrzyła się w nierówności na wysokim suficie. Mimowolnie jęknęła, gdy igła przebiła cienką skórę jej szyi wbijając się wprost w pulsującą żyłę. Azarel zaśmiał się ohydnie, odpychając ją od siebie. Drżąc, oparła dłonie na miękkim materacu i utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, poczuła że jest bliska utraty świadomości. Dawka tej ziołowej trucizny, którą podał jej już po raz drugi dzisiejszego dnia, tym razem była stanowczo zbyt wysoka. Pomimo wszystko, jednak wolała pozostawać bardziej świadomą. Na jej ramieniu ponownie zacisnęła się jego stalowa dłoń. Zawartość żołądka wywróciła jej się do góry nogami, gdy Aszarte przycisnął ją swoim potężnym ciałem do materaca. Zawisł nad nią i zaczął bacznie przyglądać się jej twarzy. Arina usiłowała za wszelką cenę utrzymać kontakt z rzeczywistością, ale nie było to łatwe. Czuła zawroty głowy i mdłości, jej serce biło jeszcze szybciej, co było po prawdzie raczej niemożliwe, a oddech stał się płytki i bolesny. Przed oczami migotały jej białe punkciki. Jego dech smagał jej twarz, a lubieżny grymas wykrzywiający mu wargi mówił sam za siebie. Lewą ręką obrócił nagle jej głowę w bok i przytrzymawszy, prawą sięgnął do szuflady stojącej przy łóżku szafki i wyjął z niej srebrny sztylet. Arina poczuła, że traci zmysły ze strachu. Usiłowała zwalczyć rozchodzącą się po jej ciele truciznę blokującą jej naturalne odruchy, ale nie była w stanie. Azarel położył ostrze na poduszce obok i szarpnął gwałtownie zamkiem jej spodni. Zacisnęła powieki i zazgrzytała zębami. Na granicy świadomości usłyszała odgłos rozdzieranego materiału, następnie poczuła ciężar na biodrach i dotkliwy, raptowny moment bólu, gdy się w niej znalazł. Stłumiła jęk, oczekując nieuchronnego, lecz jej oprawca jakoby zastygł w bezruchu. Otworzyła oczy w momencie, w którym sięgał po sztylet i natychmiast tego pożałowała. Docisnął jej głowę do poduszki tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Jęknęła, czując ból rozcinanej skóry. Jego źródło przeniosło się następnie na lędźwie, kiedy wznowił ostre ruchy. Brakowało jej tchu. Narkotyk odbierał świadomość, a ten ostry ból ją przywracał. Miała ochotę krzyczeć, ale głos uwiązł gdzieś w gardle. Kilka radykalnych pchnięć i znów ból rozcinanej skóry, tym razem głęboko… w okolicy obojczyka, a może niżej… aż pociemniało jej przed oczami. Wstrząsnął nią silny dreszcz i przestała myśleć całkowicie, posłusznie poddając się woli swojego pana. Nieoczekiwanie wszystko ustało. Nacisk na jej pierś i biodra zelżał. Arina wzięła raptowny, głęboki wdech… i pogrążyła się w ciemności. Ostry zapach wdarł się w jej nozdrza, momentalnie przywracając świadomość. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza w płuca, siadając nagle. Poczuła falę piekącego bólu szybko rozprzestrzeniającą się po jej ciele i pożałowała swojej impulsywnej reakcji. Czuła, że jest na krawędzi wtórnego omdlenia. Czyjeś palce zacisnęły się na jej podbródku, szarpnęły w górę. Arina zamrugała powiekami. Przed sobą ujrzała twarz Azarela. Narkotyk tłumił jej zmysły, toteż wpatrzyła się w
jego czarne oczy z obojętnością, nie ze strachem. Zauważyła, że zaciska usta przyglądając się jej, jakby coś mu się nie podobało. Albo też niepokoiło? Nie, wszak aktualnie nie potrafiła poprawnie ocenić sytuacji... Uniósł rękę i ponownie poczuła ten zapach. Drgnęła, znów zamrugawszy. Puścił ją i wstał. Oparła dłonie na pościeli, żeby powstrzymać upadek i zmarszczyła czoło, dostrzegłszy na nich kropelki krwi. – Możesz odejść – dosłyszała z oddali. Z wysiłkiem uniosła głowę. Stał bokiem do niej przy komodzie i wycierał ostrze srebrnego sztyletu. Wyczuwając na sobie jej wzrok, obrócił się ku niej, ostrożnie go odkładając, zaś Arina, napotkawszy jego groźne spojrzenie, prędko opuściła głowę. Poczuła przypływ paniki, gdy usłyszała, że się do niej zbliża. Chwycił ją za włosy i zmusił, by na niego popatrzyła. – Powiedziałem wyjdź! – rozkazał. Odsunął się od niej z wyrazem pogardy na twarzy i wrócił do przerwanej czynności. Arina wzdrygnęła się, zacisnęła zęby i skupiła całą swoją wolę, by zmusić obolałe ciało do ruchu. Z wysiłkiem dźwignęła się na nogi i zachwiała. Musiała chwycić się ramy łóżka, by nie upaść. Zawroty głowy i mdłości powróciły, jednak przejmujący ból przechodzący przez jej ciało przywracał jasność umysłu. Azarel podszedł do niej ponownie. – Włóż to – polecił. W wyciągniętej ręce trzymał satynowy szlafrok. – I posprzątaj tu, zanim wyjdziesz. – Wcisnął jej w dłoń okrycie i szybkim krokiem opuścił sypialnię. Arina usiadła na łóżku z cichym jękiem. Ukryła twarz w dłoniach. Starała zmusić się do spokojnego oddechu, gdyż wiedziała, że jeśli zaraz się nie ruszy, to powtórnie straci przytomność. A do tego nie mogła dopuścić. Wstała obrzucając niechętnym spojrzeniem szlafrok. Niewolnicy nie nosili czegoś takiego. Musiał zatem należeć do Sail. Dlaczego kazał mi go założyć? – zastanowiła się. No oczywiście. Nie chce, by ktokolwiek oglądał ją nagą. Jako jedyny mężczyzna rościł sobie do niej pełne prawo. Sięgnęła po delikatny materiał i z trudem naciągnęła go na siebie. Następnie włożyła buty, pozbierała swoje ubrania, które nie nadawały się już do niczego, ściągnęła pościel i zawinęła wszystko w prześcieradło. Zatrzymała się, by obrzucić pokój uważnym spojrzeniem. Czuła jak z wysiłku pot spływa jej po skroni, a także coś gęstszego, na usta. Uniosła dłoń i przycisnęła palce do nosa, po czym spojrzała na nie. Opuszki pokrywała ciemnoczerwona krew. Arina otarła twarz, rozejrzała się raz jeszcze i wyszła na korytarz. Nie była w stanie stwierdzić ile czasu przebywała w jego sypialni i jak długo była nieprzytomna. Przesuwała się powoli, jedną ręką przytrzymując się ściany, a z każdym krokiem dotkliwy ból przeszywał jej ciało. Na zewnątrz uderzył w nią silny podmuch mroźnego powietrza. Zachwiała się i chwyciła barierki, rozpaczliwie usiłując złapać oddech. Pociemniało jej przed oczami. Zrobiła niepewny krok w przód i znowuż niepokojąco się zachwiała. Pomyślała, że zaraz spadnie ze schodów, ale nieoczekiwanie jakieś ręce chwyciły ją w talii i przytrzymały, zapobiegając upadkowi. Poczuła, że ktoś ją dźwiga, lecz nie miała już sił, by unieść głowę. Zemdlała. Coś wilgotnego otarło się o czoło Ariny. Gdy spróbowała się poruszyć, ogarnęło ją całkowite wyczerpanie. Zwalczyła w sobie chęć zapadnięcia w sen i wsłuchała się w strzępki rozmowy prowadzonej przyciszonymi głosami. – …tego…
– Możesz cokolwiek na to… ? Ten głos zapewne należał do Anny. Doszło ją ciche westchnienie i znów poczuła coś mokrego, tym razem w okolicach obojczyka. – Jak to możliwe, że nie zaleczył skaleczeń? – w tonie przyjaciółki znać było niedowierzanie, troskę, strach i jeszcze inne emocje. Ależ ta dziewczyna jest złożona, pomyślała Arina. Chłodne palce spoczęły na jej skroniach. – Coś musiało go rozproszyć – powiedział inny głos. Wydał jej się dziwnie znajomy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, do kogo mógł należeć. – Wygląda na to, że tym razem przeholował z Tojadem. Przeholował? Żaden z niewolników Azarela nie używał takiego słownictwa. Mokra rzecz przesunęła się nieznacznie w dół i zniknęła. Arina usłyszała plusk wody. Skoncentrowała się na odczuciach, świadoma że tego pożałuje. Wzięła ostrożny wdech. Odgłosy w pomieszczeniu ucichły nagle. – Budzi się? – spytała Anna nieco głośniej. Brak odpowiedzi. Zdołała domyśleć się, że ta mokra rzecz ocierająca się o najbardziej bolące miejsca na jej ciele, to wilgotny ręcznik. Usiłowała unieść powieki, ale okazały się jeszcze zbyt ciężkie. – Leż spokojnie… – szepnął ktoś, nachylając się nad nią. Jej twarz owionął powiew chłodnawego oddechu. Zmusiła się do zachowania owego spokoju, chociaż dotyk nieznajomej sprawiał, że jej ciałem wstrząsały dreszcze. A może ona próbowała załagodzić te przykre odczucia? Nagle przypomniała sobie, dlaczego czuje się tak, jakby spadła ze skały i skrzywiła się. No tak… Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale Azarel dbał o to, by za każdym razem było inaczej. Ból także cechował się różnorodnością. Systematycznie odczuwała go w podbrzuszu i w okolicach ud, tylko natężenie bywało odmienne. Tym razem dochodziło do tego jeszcze kłucie w płucach przy każdym oddechu, pulsowanie w skroniach, szczypanie gdzieś w okolicy szyi, które odczuwała jeszcze gdzieindziej, niżej, jakby w kilku rozproszonych miejscach i uczucie mdłości i półświadomości. Chłodne palce ponownie dotknęły jej skroni, zastygłszy w bezruchu na dłuższą chwilę. – Jest półprzytomna – usłyszała. – Ale jak ją znam, jak tylko otworzy oczy to zaraz oznajmi, że nic jej nie jest. Arina zmarszczyła brwi. Znała ten głos, wysoki, spokojny i wyniosły. Potrzebowała jeszcze kilku chwil… Nie miała siły, ani ochoty się ruszać. Nie była nawet pewna, czy zdoła, ale nieświadomość strasznie ją irytowała. Te same palce przesunęły się wzdłuż jej ciała i zatrzymały na brzuchu. Poczuła lekki nacisk i jęknęła. Nacisk zelżał, a osoba, do której należały dłonie zaczęła delikatnie masować bolące miejsca. Chłód tego dotyku przynosił ukojenie. – Spokojnie… Teraz trochę poboli, ale zaraz powinnaś poczuć ulgę. Dłonie oderwały się, w pomieszczeniu ktoś się poruszył, jakby czegoś gdzieś szukał, a następnie poczucie czyjejś obecności powróciło. – Potrzymaj. Owe ręce znów zaczęły delikatną wędrówkę po jej ciele. Tym razem skupiały się wyłącznie na zranieniach i otarciach. Arina czuła najpierw chłód, a następnie powoli rozgrzewające się ciepło, ostre pieczenie i jakby… załagodzenie bólu. Wpierw rozcięcie na szyi, niezbyt duże, następnie poniżej obojczyka, głębsze i dłuższe, ponieważ ból w tym miejscu był
niemiłosierny… Kolejne, płytsze gdzieś w okolicy brzucha, albo żeber… Ciężko było stwierdzić, bo znowuż bytowała na granicy świadomości. Szczęście, że nie była w stanie krzyczeć. A później ostatni moment bólu, po wewnętrznej stronie ud i delikatny dotyk ciepłego okrycia. – Już dobrze, dziecino… – szepnął głos. Dziecino… Arina doznała nagłego przebłysku świadomości. To mogła być tylko jedna osoba. Zamrugała i uchyliła powieki. – Cath… – wymamrotała, unosząc nieznacznie kącik ust. Nad sobą ujrzała dobrze znaną twarz nadzwyczaj pięknej kobiety. Jej czujne niebieskie oczy wpatrywały się w nią uważnie, a na ustach majaczył zawadiacki uśmiech. Arina na moment przymknęła powtórnie powieki i odetchnęła głęboko. Zaraz… Jej nie powinno tu być… Otworzywszy oczy, z rosnącym uczuciem paniki usiadła na niskim łóżku. Zdusiła w sobie jęk. – Co ty tu robisz?! – syknęła przyciszonym głosem, rozglądając się po pokoju. Z ulgą stwierdziła, że znajdują się w baraku, który Arina zajmowała razem z Anną. Cath siedziała z niewzruszonym wyrazem twarzy po turecku przy posłaniu, na którym leżała Arina, a Anna zastygła w półgestu, wyraźnie zaskoczona nagłą reakcją przyjaciółki. W rękach ściskała ubranie. – I wzajemnie: miło cię widzieć dziecino – mruknęła Cath, z westchnieniem opierając się o pobliską ścianę. Arina czuła, że rumieniec zalewa jej twarz. – Przepraszam – szepnęła. – Ale wiesz, jak niebezpiecznie jest… – Przychodzić tutaj? – dokończyła za nią. – Owszem, wiem. Za każdym razem mi to powtarzasz, a ja za każdym razem ignoruję twoje słowa. Może dasz sobie spokój? – Ale jak cię ktoś zauważy… Cath spojrzała na nią z powątpiewaniem. – Niby kto? I jak? Zapomniałaś może, że poruszam się bezszelestnie i niemalże z prędkością światła? A w dodatku teraz jest noc. A noc, to moja ulubiona pora. Arina odetchnęło głęboko i obróciła się, by móc oprzeć plecy o ścianę. Uniosła wzrok na Annę, w dalszym ciągu stojącą w miejscu. – Nic mi nie jest – powiedziała łagodnie. Cath rozpromieniła się w uśmiechu. – Ha! Mówiłam? Anna potrząsnęła głową i usiadła obok niej. Położyła ubrania na łóżku. Jej mina świadczyła o tym, że próbuje zwalczyć w sobie poczucie lęku i desperacji. – Wyluzuj kochana . – Cath uśmiechnęła się do niej. – Znam ją od urodzenia. Wiem, że zabije tego sadystę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Arina uniosła brwi. – Nie w tym wcieleniu… Cath obrzuciła ją bacznym spojrzeniem, po czym popatrzyła na milczącą Annę, a na jej gładkim czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Arina spuściła wzrok sięgając po ubranie. Skrzywiła się lekko, gdy poczuła ostre kłucie, lecz zignorowała nagłą niechęć do poruszania się. – Ostatnim razem, gdy się widziałyśmy, miałaś inne nastawienie – zauważyła po chwili namysłu wampirzyca. Arina wciągnęła przez głowę miękką tunikę z długimi rękawami. – Ostatni raz był trzy lata temu – przypomniała. Czuła na sobie uważne spojrzenia obu przyjaciółek, ale nie podniosła wzroku.
Catarina wyprostowała się. – Tkwisz tu osiem lat, Arino… – To wystarczająco długo, by mieć dość – odparowała. Szybko naciągnęła spodnie z wąskimi nogawkami i ponownie oparła się o ścianę. Ból – chociaż lżejszy – był miejscami nie do zniesienia. Zamknęła oczy. Catarina Adrianowa w istocie znała ją od urodzenia. Była jedną z urodzonych w Starym Świecie, jeszcze przed katastrofą. Na długo przed katastrofą, bo obecny kalendarz wskazywał rok 2052. Cath, wampirzyca licząca sobie ponad pięćset lat, znała jeszcze dziadków Ariny. Odwieczna przyjaciółka rodziny. Nieskończenie piękna, wiecznie młoda i mądrzejsza z każdym rokiem. Miała ostry charakter. Polowali na nią najwięksi łowcy wampirów, a ona za każdym razem im umykała. I nieustannie wracała do Ariny. Czasem zajmowało jej to lata, czasem tygodnie, w zależności od aktualnego miejsca pobytu. Prowadziła wędrowny tryb życia. Nie lubiła stałości ani nudy, nie zakochiwała się, nie współczuła, nie miała litości nad swoimi ofiarami. Była jednym z najgroźniejszych wampirów, z jakimi Arina miała do czynienia. Wyrafinowana, bezwzględna zabójczyni. Jednakże nieustająco niedostatecznie silna, by mierzyć się z magami, toteż ku własnej rozpaczy nie potrafiła zapobiec tym wydarzeniom sprzed ośmiu lat. Nie mogła również nic poradzić na niewolę Ariny. Azarel zabiłby ją w mgnieniu oka. A mimo to zawsze wracała. Przyjaźń maga i wampira niosła ze sobą wiele niebezpieczeństw, które skutecznie lekceważyły obydwie. Arinie zdawało się to być wzajemną potrzebą, jakoby siostrzaną, ale nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego tak jest. – Arino… – szept Anny był ledwie słyszalny. Arina uniosła powieki. Dwie pary oczu wpatrywały się w nią uważnie. – Naprawdę nic mi nie jest. Przywykłam do tego. – Przywykłaś – prychnęła Cath. – Jakoś odniosłam przeciwne wrażenie. Wiesz o tym, iż w dalszym ciągu układam plan odbicia ciebie. – Nie dasz sobie z tym spokoju? – Nie. Arina westchnęła, odpychając się od ściany. Wpatrzyła się w swoje ręce, na których lśniły bransoletki. – Ja nie mam szans na wydostanie się stąd. Zastanów się, racjonalnie – spojrzała na wampirzycę. – Wychowywałam się w niewoli. Myślisz, że potrafiłabym żyć inaczej? Jestem niewolnicą. A niewolnicą zostaje się na całe życie. Cath nic nie odpowiedziała. Wstała i podeszła do pozostawionej na krześle torby. Szukała czegoś przez dłuższą chwilę, ażeby następnie powrócić na miejsce z naręczem różnych rzeczy, które wysypała na łóżko. Arina przyjrzała się zbiorowisku. – To dla was – wręczyła im po zawiniętej bułce. – A to – wzięła niewielki pojemniczek, obracając go w palcach dookoła – dla ciebie. – Podała go Annie i zwróciła się w stronę Ariny. – Moja cudowna maść. Nieprzyjemna, acz jak widać skuteczna. Pomoże ci w najgorszych chwilach. Arina spuściła wzrok. – To nie jest konieczne – szepnęła, choć mijała się z prawdą. – Jasne – prychnęła Cath. – Kiedyś możesz nie wyjść z tego żywa, dziecino. – Ona to wie – wtrąciła Anna. Obie skierowały na nią spojrzenia. Anna siedziała ze skrzyżowanymi nogami. Przed sobą położyła pojemniczek z maścią i wpatrywała się w niego uważnie. Małymi kęsami gryzła
kanapkę, a jej mina świadczyła o tym, że nad czymś się zastanawia. Cath przeniosła szafirowe oczy na Arinę. – Raczysz się poddać? – spytała. – Poddać? Nie, nie zamierzam robić sobie zbędnych nadziei. Wiesz, że niebawem zjawi się tu Sail z bratem? Cath wstrzymała oddech, odruchowo obnażając kły, choć osobiście ich nie znała. – Parias nic ci nie zrobi. Azarel nie da mu przyzwolenia – zauważyła. – Ponadto ślepo słucha tej swojej stukniętej siostrzyczki. – Właśnie w tym rzecz. Sama nie wiem, co jest gorsze. Czy to, że Azarel będzie się mną popisywał i nie pozwoli mu się do mnie zbliżyć, czy to, że zarówno on i Parias wykonują jej polecenia, czy też to, że ona jest stuknięta, jak to nazwałaś. – Nie da cię zabić. – Cath ma rację – wtrąciła Anna, głośno przełykając kolejny kęs. – Jesteś dla niego nazbyt cenna. A znęcanie się nad tobą ma zwiększać jego siłę. Nie wydaje mi się, ażeby aprobował wspomaganie się jego niewolnikami. – Ostatnim razem dał świadectwo swojej nieprzewidywalności. Nie było was przy tym – zachmurzyła się. – To może nam opowiesz? – zasugerowała Cath. Arina popatrzyła na nią z niedowierzaniem. – Opowiem? Nie muszę wam opowiadać. Same przekonacie się jak to jest, kiedy oni goszczą u naszego pana. Catarina wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Spojrzała na trzymaną w ręce Ariny bułkę. – Masz to zjeść – wskazała palcem zawiniątko. Arina zamrugawszy powiekami wpatrzyła się w kanapkę. – Nie dam rady – skrzywiła się. Na myśl o tym, że miałaby przecisnąć coś przez swoje obolałe gardło, robiło jej się niedobrze. Nie czuła głodu, ból podbrzusza całkowicie przyćmiewał inne odczucia. – Aż tak boli? – spytała Anna z troską w głosie. – Zależy o co pytasz – odparła usłużnie Cath. – O gardło, czy o podbrzusze. Arina skrzywiła się znowu. Dziewczyna wstała i podeszła do zniszczonej szafki. Nalała wody z dzbanka do szklanki, wróciła na miejsce, wzięła inne pudełeczko i odkręciwszy je, nabrała na łyżeczkę jakiegoś ciemnego proszku. Wampirzyca niewątpliwie dała jej wcześniej instrukcje, bo zdawała się doskonale wiedzieć co robi. Wsypała proszek do wody i zamieszała, a ta natychmiast zabarwiła się na ciemnozielono. Anna uniosła wzrok, przekazując szklankę. – To przeciwbólowe – wyjaśniła. Arina popatrzyła na nieprzyjemnie pachnącą zawartość. – No nie wiem… – Och, przecież cię nie otruję – powiedziała Cath. – My, wampiry, jesteśmy po stokroć lepszymi medykami. Arina prychnęła cicho, lecz nie napiła się. Zacisnęła dłonie na szkle. Powinna nastawić się na to psychicznie, bo znając wampirze wynalazki płyn zapewne smakował ohydnie. Wyprostowała plecy, oparła je ścianę i zamknąwszy oczy, skoncentrowała się na powolnym oddychaniu. – Mocno odczuwasz skutki Tojadu? – spytała wampirzyca.
– Na tyle, że wiem, iż jeśli to wypiję, to zwymiotuję… – mruknęła. – Zawroty głowy? Potaknęła skinieniem głowy. – Bicie twojego serca słyszę nadzwyczaj wyraźnie, więc nie muszę pytać. Tak samo jak twój oddech, który próżno usiłujesz uspokoić. Ile ci tego wstrzyknął? Arina wzruszyła ramionami. – Nie musisz tego pić, skoro znośnie się czujesz – wywnioskowała Anna. I bez otwierania oczu, kiedy dosłyszała parsknięcie Cath, domyśliła się wyrazu jej miny. – Znośnie? – powtórzyła szorstko, nieznacznie podnosząc zirytowany głos. – Zaiste… Masz szczęście, że ciebie to omija. Milczenie. Arina odetchnęła, spoglądając na nie. Dziewczyna wpatrywała się w swoje zaciśnięte dłonie, a wampirzyca przewiercała ją groźnym wzrokiem. – Wiesz, za moich czasów takie traktowanie nazywano maltretowaniem. A to, co on jej robi – gwałtem. Ten Aszarte gwałci Arinę niemal co noc. Myślisz, że kiedykolwiek ból, który odczuwa, ustępuje? – Dosyć Catarino. Zamknęła usta, powstrzymując kolejne słowa i obrzucając przy tym Arinę badawczym spojrzeniem. Arina potrząsnęła głową i skinęła w stronę zaczerwienionej Anny. Nie miała wyboru, jak przerwać te nadzwyczaj trafne uwagi. Anna nie musiała tego wiedzieć. I tak już wystarczająco się zadręczała. – Powiedz lepiej, jak długo masz zamiar się tu motać? – zmieniła temat. Anna uniosła głowę, popatrzyła na przyjaciółkę, a w jej oczach zalśniły łzy. Arina, skinąwszy na nią, przesunęła się nieco. Dziewczyna śpiesznie przeniosła się na łóżko i objęła ją ramieniem. – To zależy – odparła Cath. – Od? – spytała, unosząc brwi. – Od tego, ile ci Aszarte będą tu siedzieć. Arina jęknęła. Jeszcze tego jej brakowało… Przesunęła się tak, by móc oprzeć plecy o ciepłe ciało Anny, która wpierw okryła ją kołdrą, obejmując ciaśniej, a następnie oparła lekko brodę na czubku jej głowy i westchnęła. Arina nie wątpiła, iż to nieco ją uspokoi. Rzadko przyzwalała zbliżać się do siebie komukolwiek, a jeszcze rzadziej pozwalała na takie gesty. Ale niekiedy było jej to tak samo potrzebne jak Annie, chcąc nie chcąc – w pewien sposób dla niej ważnej. Zbyt ważnej. Już w pozycji półleżącej uniosła szklankę do ust. Zmarszczyła nos. – Ależ to obrzydliwie pachnie… Cath zaśmiała się. Arina spojrzała na nią wymownie. – Nie możesz zostać tu tak długo – powiedziała. – A to dlaczego? Nikt mnie nie zobaczy. – To niebezpieczne. Nierozsądne. I zbyteczne ryzyko. – Ależ ja muszę zorientować się, z jakimiż to elementami trzyma sztamę ten twój pan. Arina wzdrygnęła się, zaś Anna przytuliła ją mocniej do siebie. Czuła teraz wyraźnie ciepło bijące od jej ciała i powolny, uspokajający oddech. – Nie potrafisz wysławiać się normalnie? – spytała. – To jest normalne wysławianie się. To wy, magowie, posługujecie się jakimś dziwnym językiem. – Osobliwym. Nie dziwnym – poprawiła ją. – To zwyczajna mowa.
– Tak, a połowy wyrazów nie można zrozumieć – mruknęła Cath. Anna zaśmiała się cicho, a Arina uniosła kącik ust. Uśmiechanie się jakoś jej nie wychodziło ostatnimi czasy… Spoważniała. – Nie chcę, abyś niepotrzebnie się narażała. – Ty zrobiłabyś dla mnie to samo – żachnęła się wampirzyca. Westchnęła zniecierpliwiona, obrzucając Catarinę powłóczystym spojrzeniem. Dalsza dyskusja na ten temat mijała się z celem. Ostrożnie uniosła szklankę i upiła mały łyk. Natychmiast wychyliła się do przodu, zakrywając usta dłonią. – Tylko nie wypluwaj! – ostrzegła Cath, klękając przed nią. – Powoli, połknij. – Arina potrząsnęła głową. – Jak dłużej będziesz trzymała to w ustach, toż zwymiotujesz. Rzuciła jej spojrzenie spode łba i zmusiła się do przełknięcia tego ohydztwa. – Grzeczna dziecina. A teraz wypij resztę. Tylko jednym haustem. Popatrzyła niedowierzająco na wampirzycę. – No już – ponagliła tamta. Drgnęła, spojrzała sceptycznie na ciemny płyn i skrzywiwszy się, zamknęła oczy wychylając zawartość szklanki dwoma dużymi łykami. Poczuła, że coś przewraca jej się w żołądku. Ponownie zakryła usta dłonią. – Zrobiłaś się zielona – zauważyła Cath, która zajęła się płukaniem szklanki. Nalała czystej wody i wepchnęła ją Arinie w dłoń. – Lepiej popij. Kiedy ostatnio coś jadłaś? Coś porządnego? Arina wypiła wodę i ponownie wtulając się w ramiona zdezorientowanej Anny, zamknęła oczy. Czuła się tak, jakby skręcały jej się wszystkie wnętrzności. – Ależ to obrzydliwe… – Pytałam, kiedy ostatnio coś jadłaś? – powtórzyła z naciskiem. – Trudno to stwierdzić – odrzekła Anna cicho. Arina wyczuła na plecach drgania jej głosu. – Powinnaś coś zjeść, zanim zaśniesz. Nie dyskutuj ze mną – uprzedziła, poprawnie odczytując grymas przyjaciółki. Stłumiła zatem westchnienie. W miarę jak ból ustępował, czuła ogarniającą ją falę zmęczenia. Nie była w stanie się poruszyć, a co dopiero zmusić zaciśnięty żołądek do współpracy. – Arino. Brakło jej siły, aby otworzyć oczy. Anna poruszyła się niespokojnie. – Zemdlała? – Nie. Ten lek tak działa. Ma poniekąd także nasenne właściwości. Dostosowuje się do osoby, która go zażyła. – Dostosowuje się? – Tak. Jego działanie jest zmienne, w zależności od stanu danego organizmu. Uśmierza ból, dodatkowo usypia, czasem też wywołuje inne odczucia, które mają na celu przynieść jak najszybsze rezultaty w uleczaniu niepożądanych objawów. Arino… Arina odetchnęła głęboko. – Chodź, położymy ją spać – poleciła Cath. Arina czuła, że układa ją na poduszce i okrywa. Wyczuła tudzież ciepło Anny za plecami. Przyjaciółka przyciągnęła ją do siebie i przytuliła. Wsunęła dłoń pod jej koszulkę i zaczęła delikatnie gładzić obolałe podbrzusze. Z westchnieniem ulgi Arina pozwoliła sobie na tą chwilę czułości. Chłodne palce pogłaskały ją po włosach. – Wiem, że ci dobrze, dziecino – szepnęła Cath.
– Skąd wiesz? – spytała Anna. Wampirzyca zaśmiała się cicho. – Słychać to chociażby po jej oddechu. Uspokoiła się. Jej serce bije wolniej, oddycha miarowo i głęboko… Ciekawe, kiedy ostatni raz w ten sposób oddychała? Chwila ciszy. Cath najwyraźniej się zastanawiała. – Spójrz na jej twarz. Niemal się uśmiecha. – Anna poruszyła się nieznacznie i wydała z siebie coś na kształt zadowolonego westchnienia i szlochu. – Wnioskuję, że ból ustąpił. I znów nasuwa się pytanie, jak dawno temu miała tak spokojną noc, jak ta… Westchnęła i zamilkła. Arina wsłuchiwała się przez kilka minut w oddechy przyjaciółek, po czym wyczerpana i pierwszy raz od bardzo dawna – pokrzepiona na duchu i ciele – zasnęła. Nie… Jestem zbyt zmęczona, aby wstać, pomyślała Arina. Czuła okropne znużenie, ból pulsujący w całym ciele i zupełne wyczerpanie. Było jej dziwnie ciepło i dość wygodnie, a w pomieszczeniu, w którym leżała, panowała przyjemna cisza. Mimo wszystko nieustępujące odczucie niepokoju nie dawało jej dłużej spać. Poruszyła się nieznacznie i uzmysłowiła sobie, że leży na brzuchu szczelnie okryta kołdrą. Przypomniała sobie, co takiego wyrwało ją ze snu – odgłos zamykanych drzwi. Jej serce zabiło szybciej na tę myśl. Z wysiłkiem otworzyła oczy i rozejrzała się ukradkiem. Drewniane ściany niewielkiego pomieszczenia oświetlało migające przytłumione światło. Arina dostrzegła na niskim zniszczonym stoliku przy drzwiach zapaloną lampę. Jej knot wytknięto na tyle, by widoczne były ogólne zarysy otoczenia, jedno z drewnianych krzeseł wsunięto pod stół, a na drugim leżała spora torba, będąca nieodłącznym elementem podróży Cath. We wnętrzu ponadto znajdywały się dwa niskie posłania, niezbyt wygodne, ale Arina zdążyła już przywyknąć do słomianego materaca. Jej łóżko ustawiono pod ścianą naprzeciw drzwi, zaś łóżko Anny tuż obok, pod drugą. Nieco dalej stała niewielka drewniana szafka. Wszystko to stanowiło wyposażenie baraków, które przeznaczano na mieszkania dla niewolników. Arina przekręciła się nieznacznie na bok i zazgrzytała zębami. Nie lubiła się tak czuć. Wpatrzyła się w kobietę siedzącą tuż obok niej. Catarina, usadowiwszy tyłek na jakiejś podniszczonej poduszce, opierała się o ścianę w pozycji półleżącej. Oczy miała zamknięte, jej pierś unosiła się rytmicznie w powolnym oddechu, a długie nogi splotła i wyciągnęła przed siebie. Obejmowała się luźno ramionami. Arina zdumiała się z lekka. Wampirzyca nie musiała spać, jednak wyglądało na to, że śpi. Z doświadczenia wiedziała, że niektóre wampiry zwyczajnie lubiły poświęcać się wybranym czynnościom, jakim oddawały się w ludzkiej postaci. Cath była wyjątkowo piękna. Zawsze doskonale ubrana i uczesana, pomimo wędrownego trybu życia. Długie rzęsy podkreślała tuszem, a oczy przyciemniała kredką i to był jej jedyny makijaż. Nie potrzebowała żadnych zabiegów upiększających. Miała wyraźne rysy twarzy, duże oczy i pełne, karminowe wargi. Blada cera i skóra dodawały jej uroku. Obfity biust, długie zgrabne nogi i szczupła, kobieca sylwetka czyniły z niej ponętną kobietę, która zawsze dostawała to, czego chciała. Nosiła obcisłe spodnie z materiału wyglądem przypominającego skórę, długie kozaki sięgające kolan i opiętą wydekoltowaną bluzkę z długimi rękawami podwiniętymi do łokci. Wszystko w ciemnych kolorach. Czarne włosy splotła z tyłu głowy w luźny odpowiednik koka, aczkolwiek bardziej wyszukany. Na haczyku przy drzwiach wisiał doskonale dobrany do jej sylwetki płaszcz, którego po prawdzie nie potrzebowała, lecz nie przepadała za spojrzeniami ludzi postrzegających ją jako odmieńca. – Przestań się na mnie gapić – powiedziała nagle, nie otwierając oczu. Arina podskoczyła na dźwięk jej głosu. – Słyszę, że nie śpisz od kilku minut.
Z wysiłkiem uniosła się na łokciach i obrzuciła przyjaciółkę zadumanym spojrzeniem. Cath ziewając przeciągnęła się leniwie i spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. – Powinnaś spać jeszcze co najmniej godzinę. Arina otworzyła szerzej oczy i niespokojnie rozejrzała się po pokoju. – Która… – Jeszcze zbyt wcześnie, żeby wstawać – przerwała jej, klęknąwszy przy łóżku. – Anna zaraz wróci, przestań się zamartwiać. Arina opuściła głowę i uniosła się jeszcze wyżej, zmuszając ciało do przyjęcia pozycji siedzącej. Stłumiła jęk, ale nie zdołała powstrzymać grymasu. – To lekarstwo działa tak długo, jak ciężkie są obrażenia – powiedziała Cath, widząc jej minę. Pomogła jej się wyprostować i usiadła obok. – Im cięższe, tym niestety krócej. Choć osobiście uważam, że powinno być odwrotnie. W dodatku nie możesz go przyjmować częściej niż raz na dzień. Ponoć jego cudowne właściwości przynoszące szybką ulgę w cierpieniach – uzależniają. Arina skinęła głową. Zesztywniała, gdy zwinne dłonie Catariny przesunęły się po jej plecach. Wampirzyca zaczęła rozmasowywać jej ścierpnięte mięśnie. Chciała zaprotestować, ale nie mogła nic poradzić na to, że jej dotyk zawsze działał na nią kojąco. Mimo wszystko była to oznaka słabości, a ona nie powinna być słaba. Żaden niewolnik nie powinien, jeśli zależało mu na życiu. Tylko… czy jej aby na pewno zależało? – Ani słowa – mruknęła, uprzedzając jej reakcję. – Strasznie jesteś spięta. I chuda. I na skraju wyczerpania i rezygnacji, dodała w myślach Arina. Wzięła powolny, głęboki wdech. – Chciałabym, byś coś mi obiecała, Catarino – powiedziała cicho. Cath zaśmiała się krótko. – Co takiego, dziecino? – Że gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment… i gdy akurat tutaj będziesz, żebyś… – złapała szybki wdech – żebyś zabrała stąd Annę. Cath opuściła dłonie i wbiła w nią nieruchome spojrzenie. Arina spuściła głowę, zaciskając palce. – Prędzej czy później stanie się coś niedobrego… Nie jestem w stanie określić, jak długo jeszcze będę zdolna to wszystko znosić. Nie wiem ile wytrzymam, Cath. Życie tutaj… z nim… – podniosła wzrok, by spojrzeć w przejrzysto niebieskie, zimne oczy. Skrzywiwszy się, ze zrezygnowaniem ukryła twarz w dłoniach. – Dlaczego mówisz takie rzeczy? – W głosie przyjaciółki znać było lekką nutkę strachu, nie w pełni ukrytą. Arina odetchnęła, uniosła głowę i wpatrzyła się w przestrzeń. – Proszę cię, Cath. Przez wzgląd na naszą przyjaźń… Zabierz Annę jak najdalej, gdy tylko sytuacja stanie się niebezpieczna i nadarzy się ku temu okazja. Będziesz wiedzieć kiedy. Po prostu to zrób. Dla mnie. – Zagryzła wargę spoglądając na nią. Czuła, że zbiera jej się na płacz. – Ona ma jeszcze szansę na normalne życie, wystarczy tylko pomóc jej wydostać się z tego piekła. Jeśli mi się coś przytrafi… złego… i ona miałaby zająć moje miejsce… – wzdrygnęła się i odwróciła wzrok. – Nie potrafię sobie wyobrazić tego, co by wtedy było… Cath milczała. Jej zdenerwowanie było aż nazbyt wyczuwalne, lecz Arina nie miała innego wyjścia. Nie wątpiła iż nie wytrzyma kolejnych ośmiu lat. Nie miała nawet pewności, czy zdoła przetrwać najbliższy rok, bo życie tutaj było aż tak bardzo nieprzewidywalne. Zerknęła na przyjaciółkę, która już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale zamknęła je, gdy do pomieszczenia weszła Anna. Obie skierowały się ku zmarzniętej dziewczynie.
– Azarel jest wściekły – oznajmiła Anna. Postawiła na stole wysoki pojemnik z czymś parującym i podeszła do szafki w drugim końcu. – Wściekły? – zapytała Cath, rzucając Arinie posępne spojrzenie. – No, może raczej rozdrażniony – sprostowała. Obok pojemnika ustawiła dwie miski i uniosła pokrywkę naczynia. Pomieszczenie wypełnił zapach dobrze przyprawionej zupy i pomidorów. Zamieszała i zawahała się. – Będziesz jeść? – zapytała, obracając głowę w stronę Ariny. – Oczywiście że będzie – odparła Cath podchodząc do Anny, by jej pomóc. – Przykro mi, ale nie mam nic dla ciebie… Wampirzyca zaśmiała się. – Co prawda Nowa Europa nie obfituje w nadmiar dobrego jedzenia, ale jakoś sobie poradzę. Wróciła na miejsce i podała Arinie miskę pysznie wyglądającej, gęstej zupy. – Pomyślałam, że to łatwiej przejdzie ci przez gardło niż chleb – powiedziała Anna siadając przy stole. Podkręciła knot lampy i zabrała się do jedzenia. Arina zerknęła na Cath, która wpatrywała się w nią wymownie, po czym z cichym westchnieniem również zaczęła jeść. Zupa była naprawdę dobra. Miała nieco trudności z przełykaniem, przez tę piekącą szramę na szyi, ale jej żołądek domagał się pożywienia, toteż zignorowała ból. Z każdą łyżką czuła rozchodzące się po jej ciele wewnętrzne ciepło. – Anno, dlaczego wasz pan jest rzekomo niezadowolony? – spytała Cath, gdy już upewniła się, że Arina nie ma zamiaru nigdzie wylać zawartości miski. Anna machnęła łyżką, przełykając głośno. – Przed świtem udałam się do rezydencji, ażeby sprawdzić, czy czegoś nie trzeba zrobić. Azarel już nie spał. Nadal zapewne siedzi w bibliotece. Życzył sobie, by mu nie przeszkadzać. Gdy zmieniałam pościel, jego niewolniczy ochroniarze akurat przechodzili. – Anna przerwała i przełknęła kolejną porcję. – Z ich rozmowy wywnioskowałam, że nadmierny alkoholizm i rozdrażnienie pana wynika ze zbliżającego się przyjazdu Sail. Arina odchrząknęła, czując, że coś staje jej w gardle. Spojrzała na dziewczynę szeroko otwartymi oczami. – Wiesz co to oznacza? – zapytała ochryple. Obie przyjaciółki wpatrywały się w nią uważnie. – Że musieli się pokłócić. Azarel zazwyczaj jest zadowolony z jej przyjazdu. Jednak gdy się kłócą, bądź gdy ona zajdzie mu za skórę… – potrząsnęła głową, odstawiając niepełną miskę na podłogę. Skrzywiła się z bólu i z wysiłkiem wróciła do uprzedniej pozycji. Czuła, że robi jej się słabo. Cath przygryzła wargę. – Czyli chcesz powiedzieć, że cały ten Aszarte będzie teraz nadskakiwał tej zimnej suce? – On zawsze jej nadskakuje – zauważyła Anna z ponurą miną. Arina potaknęła. – Jedyne co się zmieni to to, że może jej na więcej pozwolić, by ją ułaskawić. Jeśli nadal mu na tym zależy. – To niedobrze – mruknęła Anna. – Niedobrze – przyznała Arina przymykając powieki. Kilka następnych dni znacznie odstawało od normy. Cath uparła się, że zostanie i Arina nie znalazła na tyle przekonujących argumentów, by ją do tego zniechęcić. Poddała się za którąś z kolei próbą. Miała na głowie inne zmartwienia, a Cath doskonale potrafiła o siebie zadbać. W
dzień poruszała się jak cień, jako że słońce wpływało na nią dość niekorzystnie. Wampiry ewoluowały w tym względzie i mimo że promienie ultrafioletowe nie były już dla nich śmiertelnym zagrożeniem, to większość z nich nadal odczuwała pewien swoisty dyskomfort pod ich wpływem. Poza tym musiała uważać, aby nikt jej nie zauważył. W nocy zaś niekiedy wychodziła zapolować, ale szybko wracała i przez większość pozostałego czasu przesiadywała z nimi w baraku. Arina wiedziała, że przyjaciółka zwyczajnie się martwi. Czujnie obserwowała ją za każdym razem gdy wychodziła i wracała. Wszyscy niewolnicy mieli więcej pracy niż zwykle. Rezydencja musiała być gotowa na przyjazd Sail, a to oznaczało morderczy wysiłek, bo prócz codziennych zajęć dochodziły im jeszcze te dodatkowe. Anna zajmowała się porządkami wszędzie, gdzie tylko było to możliwe. Szykowała jadłospis na każdy dzień, a jako że nie wiedziała ile tych dni będzie, musiała przygotować się na wszystko. Zgodnie z poleceniami pana wprowadzała także drobne krawieckie zmiany, poprawki, przyozdobienia… Jakby Sail w ogóle zwracała na to uwagę. Na szczęście pogoda się zmieniała. Zima ustępowała, a w powietrzu coraz częściej dało się wyczuć ciepło. Nie umniejszało to co prawda ich obowiązków, ale nieco przyjemniej było, gdy nie dokuczało przejmujące zimno. Arina straciła rachubę w liczeniu dni. Nie miało znaczenia to, czy jest pierwszy, czy ostatni dzień tygodnia, ponieważ wszystkie siedem wypełniała praca od świtu, aż po zmierzch. Azarel był ziemskim posiadaczem – jednym z większych. Miał sad, którego nieustannie trzeba było doglądać, pole warzywne – sezonowe – zatem w zimie wszystkie niezbędne jarzyny polecił kupować, a także inne pola uprawne i zagrody ze zwierzętami. Cath niejednokrotnie drwiła z tego, że gdyby nie położenie jego włości – w środku miasta – można by nazwać go typowym wieśniakiem. Posiadał wszystko to, co posiadali rolnicy, farmerzy czy im podobni, żyjący na długo przed katastrofą. Różnica polegała jedynie na tym, że on niczym podobnym osobiście się nie zajmował. Od tego miał niewolników i chłopów. Anna i Arina były od prac typowo kobiecych. Niekiedy wychodziły pracować w polu, z rzadka na pastwiska bądź przy zwierzętach. Większość ich czasu pochłaniały zajęcia w rezydencji i jej najbliższym otoczeniu. Chłopów było kilku. Arina nawet nie znała ich imion, bo często się zmieniali, a obowiązki którym się poświęcali trzymały ich z dala od domostwa przez większość doby. Aszarte miał także dwóch ochroniarzy, którzy wszędzie za nim chodzili, gdy tylko wyjeżdżał do miasta. Na terenie posiadłości przebywali głównie w budce przy bramie, bądź pod murami – na patrolu. Arina im nie zazdrościła, ponieważ teren był rozległy na tyle, że poruszając się konno, objechanie go dookoła zajmowało nawet kilka godzin. W dodatku musieli składać raporty z dokonanych obserwacji, a gdy coś mu się nie podobało, to nie miał skrupułów przed wymierzaniem odpowiednich kar. Byli ludzkimi, dobrze zbudowanymi i potężnymi mężczyznami. Wśród prostych ludzi zapewne budziliby postrach, aczkolwiek niewolnictwo u każdego przyczyniało się do diametralnej zmiany zachowania. Choćby nie wiadomo jak potężny człowiek – schwytany w niewolę – stawał się posłuszny i nijaki. Stawał się nikim. Pozostałymi pracami zajmowali się dwaj inni mężczyźni. Na szczęście pomiędzy wszystkimi niewolnikami Azarela panowało niepisane porozumienie. Wzajemnie sobie pomagali, wspierali się i dotrzymywali sobie towarzystwa w trudnych chwilach. Nie obejmowało ono wyłącznie sytuacji zagrożenia. W momencie, gdy ich pan miał kaprys poznęcać się nad którymś z nich – pozostałym nie wolno było zareagować. Chyba że komuś istotnie nie zależało na życiu. Kara jaką wymierzał, gdy ktoś odważył się wtrącić, była dwa razy surowsza dla wszystkich biorących w tym udział. Arina pamiętała ich imiona, lecz rzadko ich widywała, toteż nie miała zbyt wielu okazji, by w ten sposób się do nich zwracać.
Podobnie jak ona byli Dziećmi Nowego Świata. Nowym Światem okrzyknięto Ziemię po zapowiadanej katastrofie, mającej miejsce czterdzieści lat temu. Był to zaiste Nowy Świat. Wszystko uległo zmianie, nawet klimat i ułożenie kontynentów. Upadły mocarstwa i potężne metropolie, a ci, którzy przeżyli, zaczęli rządzić się swoimi prawami. Ona urodziła się ponad dwadzieścia lat temu. Dzieci urodzone po tamtej pamiętnej dacie były już nazywane Dziećmi Nowego Świata. Wychowywała się w Nowym Orleanie, ale w chwili obecnej niewiele z tego okresu pamiętała. Niekiedy wspomnienia powracały w snach, czyniąc jej życie jeszcze mniej znośnym. Obecnie przebywali w Nowej Europie. Nowej, ponieważ stara całkowicie przestała istnieć. Skrawek ziemi, który ocalał, otaczały lodowce od północy, a skaliste i piaszczyste pustynie z pozostałych stron – efekt przesunięcia się i zalania kontynentów. Stała się miejscem, w którym zdołaliby przeżyć jedynie najsilniejsi i to ci najsilniejsi – magowie Aszarte – zajęli te terytoria, tworząc kilka połączonych ze sobą miast. Dzieciom Nowego Świata nadawano zmodyfikowane imiona. Znacznie krótsze i łatwiejsze do zapamiętania, bo to nie imię było najważniejsze, a nazwisko. A konkretniej Ród, do jakiego należała dana osoba. Większość zarzuciła więc posługiwanie się imieniem i nazwiskiem i starała udowodnić, że w linii ich Rodu znajdują się znaczące, potężne czy wpływowe osobistości. Bez tego równie dobrze można było nie istnieć. Członkowie Rodów uzyskiwali specjalne pierścienie poświadczające przynależność. Zdejmowanie ich czy też pożyczanie było surowo karane przez starszyzny i co nadzwyczajne – tejże zasady przestrzegali wszyscy żyjący. I nieżyjący również, bo Cath także takowy posiadała. Arina potrząsnęła głową, by położyć kres tym rozmyślaniom. Spojrzała ponuro na swój pierścień. Westchnęła podnosząc z ziemi kosz owoców, na które Anna czekała w kuchni. Między drzewami mignęła jej sylwetka Catariny. Przewróciła wymownie oczami i wyszła z sadu, kierując się w stronę domostwa. Minęły dwa dni od ostatniego incydentu. Dzięki kuriozalnym wampirzym specyfikom udało jej się powrócić do stanu sprzed tamtej nocy. Nie był najlepszy, ale na nic innego nie liczyła, bowiem niektóre przypadłości nie ustępowały w ogóle. Nauczyła się z tym żyć. Najbardziej niepokojące było to, że Azarel przez ostatnie dwie noce nie zbliżył się do niej nawet na odległość kilkudziesięciu kroków. To był ważki powód do obaw, gdyż takie zachowanie bez wątpienia zwiastowało coś groźnego. W kuchennych drzwiach pojawiła się głowa jednego z ochroniarzy. Odszukał wzrokiem Arinę i uśmiechnął się współczująco. – Pan cię wzywa – oznajmił, po czym znikł. Anna popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Arina postawiła kosz na stole, zacisnęła usta i wyszła. Na zewnątrz było już ciemno, niebawem obie miały zakończyć pracę. Miała nadzieję, że przyjaciółka uda się do baraku, zamiast włóczyć się po ciemnych korytarzach i podsłuchiwać. Zapukała trzykrotnie w ciężkie zdobione drzwi i weszła do środka. – Wzywałeś mnie, panie – powiedziała cicho, spuszczając głowę i kłaniając się uniżenie. – Zamknij drzwi i usiądź tutaj – odezwał się. Ton głosu Azarela był twardy, jak zawsze, ale o wiele spokojniejszy. Arina z wahaniem podniosła wzrok. Stał nagi obok szafy wskazując jej miejsce na łóżku. Przeszedł ją dreszcz przerażenia, lecz posłusznie wykonała polecenie. Gdy usiadła, wpatrzyła się w dywan. Azarel przesuwał zamaszyście wieszaki w szafie, jak gdyby czegoś szukał, choć na łóżku leżało już kilka bogato zdobionych ubrań.
– Nie mam pojęcia dlaczego tak się staram dla tej kobiety – warknął. – Przysparza mi ona jedynie więcej zmartwień. Spójrz na mnie i powiedz, czy to jest odpowiednie na jej przyjazd. Arina uniosła głowę i rzuciła mu pospieszne, zlęknione spojrzenie. Azarel założył jedwabną złotą koszulę i ciemnobrązowe obcisłe spodnie. Wszystko znaczone emblinami jego Rodu. – Odpowiedz. Tylko szczerze – ponaglił. – Pamiętaj, że musi to być coś specjalnego, ażeby wywrzeć na niej stosowne wrażenie. Doprawdy nie wiem, cóż takiego mógłbym jej ofiarować! Kwiaty? Arina milczała. Bała się odezwać, bo gdyby odpowiedź mu się nie spodobała mógłby ją ukarać. Odruchowo opuściła głowę. Przybliżył się do niej i potrząsnął nią gwałtownie, spojrzawszy jej w oczy. Jego wzrok zdawał się przeszywać ją na wskroś. – Patrz na mnie, Arino. Arino? Och…on wie, jak mam na imię, przemknęło jej przez myśl. Jego uścisk sprawiał jej ból, ale powstrzymała grymas i wytrzymała jego spojrzenie. Puścił ją. – A zatem? Jesteś kobietą. Wnioskuję, że orientujesz się w tych kwestiach bardziej niż ja. Nie ukażę cię więc za wyrażenie opinii. Arina ściągnęła brwi i przyjrzała mu się wnikliwiej, chyba po raz pierwszy w życiu. Założył ręce w oczekiwaniu. Niechętnie musiała przyznać, iż istotnie jest niezwykłej urody. Jak większość Aszarte zresztą. Jego ciemne włosy opadały mokrymi pasmami na czoło. Z pewnością dopiero co wyszedł z kąpieli. Szerokie ramiona i umięśnione ciało złota koszula opinała tak dokładnie, że można było dostrzec rzeźbę jego wysportowanej, potężnej sylwetki. Do tego karnację miał lekko brązową, zapewne dzięki długiemu przebywaniu na dachu rezydencji. Nie bywał tam często, ale lubił niekiedy obserwować to, co dzieje się na jego ziemiach, a stamtąd rozciągał się widok na całą posiadłość i jeszcze nieznaczną część miasta. Arina złapała krótki nerwowy wdech. Potrząsnęła głową. – Myślę, że biel będzie odpowiedniejsza, panie – odparła tak cicho, że jej głos był ledwie słyszalny w tym pomieszczeniu. Azarel wyprostował się, obróciwszy w stronę lustra. Zdjął ubranie i rzucił je na podłogę. – Podejdź tutaj – rozkazał. Arina szeroko otworzyła oczy. Zawahała się, ale nie miała wyboru, toteż podeszła do niego splatając niespokojnie dłonie za plecami. Uniósł jej głowę. Jego uścisk był mocny, lecz nie sprawiał bólu. Czuła, że serce bije jej szybko ze strachu. Patrzył na nią krótką chwilę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a następnie puścił jej podbródek i ponownie założył ręce. Utkwił wzrok we wnętrzu szafy. – W takim razie wybierz coś dla mnie – polecił. Arina rzuciła mu niepewne spojrzenie z ukosa. Wyglądało na to, że mówi poważnie. Z namysłem popatrzyła na wiszące na wieszakach ubrania. Musiało to być coś niecodziennego… Ostrożnie wyciągnęła rękę i sięgnęła po białą koszulę przetykaną złotymi nićmi. Przebiegła wzrokiem inną część szafy, odnalazła ciemne, specyficznie poobrabiane spodnie z wąskimi nogawkami oraz pas imitujący wyglądem stare złoto. Cofnęła się kilka kroków, przewiesiła ubrania przez oparcie luksusowego fotela, po czym wróciła na miejsce i schyliwszy się, wybrała prawie identyczne buty, które wyglądały tak, jakby były zrobione z niezliczonej ilości cienkich rzemyków. Zakładało się je na nogawki spodni – te akurat sięgały poniżej połowy łydki, a w jednym z nich wykonano specjalne miejsce na nóż. Wyprostowała się. Nie zdołała powstrzymać grymasu, który na chwilę pojawił się na jej twarzy. Poprzez ból w podbrzuszu nieustannie miała trudności z takimi czynnościami, ale przed nim nie wolno było okazywać jakichkolwiek słabości. Cofnęła się kilka kroków spuszczając
wzrok. Azarel przyglądał jej się przez moment, zastanawiając się nad czymś. Podszedł do niej. – Usiądź – powiedział. Gdy usłuchała, zaczął ubierać się w wybrane przez nią części garderoby. Zatrzymał się przed lustrem z wyprostowanymi plecami. Arina słyszała łomotanie swojego serca. Nie miała odwagi podnieść wzroku. – Sądzisz, iż to odpowiedni strój? Potaknęła. – Tak. – Ale buty z miejscem na nóż? – Obrócił się ku niej i założył ręce. – Dlaczego? Odpowiedz. Arina zawahała się. – Pomyślałam, panie… – odetchnęła nerwowo – że rozsądnie byłoby mieć przy sobie jakieś zabezpieczenie… – Zabezpieczenie? – powtórzył. Czuła, że ze strachu zasycha jej w ustach. Przełknąwszy ślinę, nieznacznie skinęła głową. – Na wypadek gdyby ona… gdyby pani wpadła na jakiś niemądry pomysł. Warto mieć coś, oprócz magii… – Hmm. – Azarel zamyślił się. – Może i słusznie. – Obrócił się ku swojemu odbiciu. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Co twoim zdaniem powinienem jej podarować? Kwiaty? Arina odruchowo uniosła wzrok, a napotkawszy jego badawcze spojrzenie, szybko spuściła oczy. Potrząsnęła głową. – Nie? – W tonie jego głosu pobrzmiewała groźna nuta. – Pani Sail bardziej ucieszyłaby się z dobrego niewolnika, bądź wyścigowego konia… – odpowiedziała szybko. – Nie należy do… ckliwych kobiet… Podskoczyła, gdy Azarel zaśmiał się gromko. – Tak, tu także muszę się z tobą zgodzić. Zamilkł i przez moment w sypialni panowało milczenie, przerywane tylko jej szybkim oddechem. On oddychał znacznie ciszej i spokojniej. Usłyszała kroki i zastygła w bezruchu. Poczuła jego dłoń na policzku. Zacisnęła palce tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. – Boisz się – powiedział spokojnie. Arina jeszcze nigdy nie słyszała u niego takiego tonu. – Boisz się jej, nawet bardziej niż mnie, a mimo to wypowiadasz się z szacunkiem. Chociaż nie jest twoją panią i nigdy nie będzie – urwał i przez kilka sekund stał bez ruchu. Arina zastanawiała się, o czym on też może myśleć. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co tkwi w głowie takiego sadysty i bez wątpienia wolała tego nie wiedzieć. Takie zachowanie stanowczo odbiegało od normy. Opuścił rękę i wycofał się w głąb pokoju. Usłyszała brzdęk szklanek. Gdy wrócił, podał jej jedną. – Wypij to – nakazał. Arina zadrżała odbierając od niego kryształ. Poczuła mocny zapach alkoholu. Wychyliła zawartość jednym haustem i zakrztusiła się. Trunek był tak mocny, że momentalnie oblała ją fala gorąca, niosąca wraz przyjemne odczucie… czegoś. Azarel zaśmiał się krótko i odebrał od niej szklankę. – Odważna jesteś – mruknął. Odstawił szkło na pobliski stolik i obrócił się ku niej. – Rozbierz się – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Arina zaczerpnęła niepewnie powietrza w płuca, wstała i zaczęła ściągać kolejno
warstwy swojego ubrania. Podszedł do niej po tym, jak skończyła, obrzucając ją czujnym spojrzeniem. Drgnęła, gdy przejechał palcem po ledwo zasklepionej szramie poniżej obojczyka. Stłumiła jęk bólu, ale jej ciałem zaczęły wstrząsać ledwie zauważalne dreszcze, częściowo powodowane lękiem, a częściowo dobrze znanym cierpieniem. Opuścił dłoń i cofnął się o krok. – Połóż się. Usłuchała. Kątem oka dostrzegła, że on także się rozbiera i ogarnęła ją czarna rozpacz. Nie miała pojęcia jak to zakończy się tym razem. Ułożył się obok niej, wsparł głowę na łokciu, przyciągnął ją do siebie bardzo blisko i począł przesuwać powoli wzrokiem po jej ciele. Arina, prócz hamowanej żądzy, zauważyła w jego czarnych oczach skupienie. Ona sama nigdy nic takiego nie czuła. To co musiała robić, bądź to co on jej robił, zawsze było tylko przykrym, bolesnym doświadczeniem. Lecz dlaczego się hamował? Myśli kotłowały się w jej głowie, mieszały ze strachem i bólem, wywołując jeszcze większą rozpacz i poczucie bezradności. Zazwyczaj towarzyszył jej jedynie strach i ból. Pozostałe emocje nauczyła się ignorować, aż wreszcie przestały dawać o sobie znać. Teraz jednak jej pan zachowywał się inaczej, a ona gdzieś w głębi przeczuwała, iż wkrótce srogo pożałuje, że się urodziła. – Zamknij oczy – powiedział, zakończywszy oględziny. Gdy wykonała polecenie, poczuła jego ciężką rękę między piersiami. Jej serce tłukło się tak, że wiedziała, iż on to słyszy. A jeśli nie słyszy, to niewątpliwie wyczuwa. – Czasami chciałbym, aby kierowały tobą i twoimi reakcjami inne emocje, nie zaś przerażenie – usłyszała szept. – Ale to niemożliwe. Zapewne nawet nie znasz takich emocji. – Przesunął dłoń na jej pierś. Arina zastanowiła się, czy on to na pewno powiedział, czy może jej się wydawało. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Robiło jej się słabo, lecz delikatne drgania mocy w miejscu, gdzie jej dotykał nakazywały odpędzać niepożądane reakcje. Gdyż to nie była jej moc. Wzięła głęboki wdech i znieruchomiała. On ją uleczał! To niemożliwe, pomyślała. Ale jednak ją uleczał. Ból w tym miejscu nie minął, a osłabł znacząco. Azarel przesunął palce na jej szyję powtarzając ową czynność. Następnie wyczuła nacisk całej dłoni gdzieś w okolicy żeber. Wyglądało na to, że zwyczajowo zamierza częściowo uśmierzyć ból poprzednio zadanych ran. Nie powinna się temu dziwić. Nie zrobił tego tamtej nocy, co było odstępstwem od normy. Roztargnienie – pierwszy niepokojący znak. A teraz dawał jej kolejne. Nie mieściło jej się to w głowie. Poczuła mocniejszy ucisk na brzuchu i bezwiednie wygięła się w lekki łuk. Jęknęła, krzywiąc się. Natychmiast nasunął się na nią, ale dłoń pozostawił na miejscu. Fala mocy wypływającą spod jego palców ogarnęła całe jej wnętrze i rozeszła się prędko i promieniście nieco w górę i nieco w dół, sięgając wręcz jej ud. Gdy zniknęła, jej miejsce zastąpiła ulga, jakiej nie było Arinie dane doświadczyć od bardzo dawna. Odetchnęła głęboko. Jego wargi zaczęły przesuwać się po jej szyi, ale niczego innego nie robił. Wzdrygnęła się. Nadal trzymał dłoń na jej podbrzuszu. Po chwili zsunął ją i poczuła coś, co również niosło ze sobą ukojenie. Nie potrafiła jednak tego nazwać. W końcu przestał się powstrzymywać, oparł łokcie obok jej ramion i przygniótł ją do łóżka swoim ciałem. Znajomy ból w lędźwiach powrócił, gdy Azarel poruszając się, znalazł się w niej, ale nie był tak silny, jak za każdym poprzednim razem. Założył jej nogi na swoje biodra, docisnął i przytrzymał jedną ręką. Zdusiła w sobie jęk bólu, lecz nie zdołała powstrzymać łzy spływającej po policzku, którą musiał zauważyć, bo drugą ręką chwycił jej podbródek. – Otwórz oczy – szepnął chrapliwie.
Arina zamrugała, po czym spojrzała niego. Na jego twarzy malowało się skupienie i stanowczość. Nie zdołała dopatrzeć się innych emocji. Mocno zaciskał zęby uważnie wpatrując się w jej oczy. Arina modliła się, by w końcu skrzywdził ją jakoś śmiertelnie, ale wiedziała, że są to tylko pobożne życzenia. Niedługo później wszystko ustało. Jęknęła żałośnie, kuląc się i odruchowo obracając na bok, gdy już ułożył się tuż przy niej. Nie mogła złapać tchu, robiło jej się ciemno przed oczami. Azarel trwał bez ruchu raptem kilka sekund, a kiedy wnet na powrót przyciągnął ją do siebie, przeszedł ją dreszcz przerażenia. Znów wysłał wiązkę swej mocy w głąb niej. Ból zelżał. Arina wytchnęła i spróbowała zapanować nad oddechem, by nie zemdleć. Przygarnął ją bliżej, tak że czuła prawie całe jego ciało ściśle przylegające do niej. Przejechał dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, naciągając przy tym ciepłe okrycie. Instynktownie wyprostowała się. Drżenie powoli ustępowało dzięki jego mocy. Nigdy wcześniej nie posłużył się taką jej ilością, by uleczyć niewolnicę. Arina zmusiła się do spokojniejszego oddechu. Jego dłoń zatrzymała się na jej ramionach i zastygła w bezruchu. Ostrożnie uniosła powieki. Ciemne oczy wpatrywały się w nią uważnie. Nie miała siły odwrócić wzroku, toteż przyjrzała mu się dokładniej. To zabawne, ale nigdy nie widziała go z tak bliskiej odległości. Azarel milczał, a jego mina wyrażała zamyślenie. Głowę złożył na ramieniu i z uwagą obserwował jej twarz. Chwilę później przesunął dłonią w dół i w górę jej pleców, a ona poczuła ogarniającą ją senność. Ostatkiem sił powstrzymała się przed zamknięciem oczu. – Wyzwalasz we mnie ostatnio wielce niepożądane emocje, Arino – szepnął. Tym razem Arina zamknęła oczy. Miała wrażenie, że jej się to śni. – Niebawem jednak wszystko powróci do normy… wiesz o tym – ciągnął. – Nawet tacy jak ja miewają przebłyski człowieczeństwa. Tamtego wieczoru, przez krótką chwilę myślałem, że ta dawka cię zabije… – poruszywszy się, pogłaskał jej plecy przesuwając dłoń na policzek. Czuła jak odgarnia jej włosy do tyłu, ale nie była w stanie się poruszyć, jakby obezwładniał ją jakiś nieznany narkotyk i odbierał świadomość. Pomyślała, że ma halucynacje. Azarel przecież nie… – A ty jesteś mi potrzebna jak mało kto… Poczuła delikatny dotyk jego ust za uchem. – …nie potrafię kochać, Arino… Usta przesunęły się nieznacznie w dół, przynosząc coś niespotykanego… jakby pocałunek… – …lecz przy tobie… ty mogłabyś mnie tego nauczyć… Stłumione westchnienie. I znów pocałunek, tym razem na szyi. – …byłoby to skomplikowane i trudne, ale… Pocałunek w zagłębieniu przy lewym obojczyku. I następny. I jeszcze jeden. Przesuwał usta powoli, delikatnie w dół. Nigdy nie był tak delikatny. Nigdy jej nie całował. – …ale to niemożliwe… i zapewne nigdy nie będzie. Żal w jego głosie był tak wyraźny, że Arina poruszyła się. Chciała zapanować nad swoim ciałem, ale nie zdołała. Była ciekawa wyrazu jego twarzy. Uniósł głowę wyczuwając jej reakcję. Minęła chwila, nim znów poczuła jego usta. Tym razem przesuwał je w górę, obsypując jej skórę drobnymi pocałunkami. – Sail to uwielbia – powiedział jeszcze ciszej. Arina drgnęła. – Nie przejmuj się, kochana… ja także nie przepadam za jej obecnością… Pochylił się tak, że delikatnie się obróciła. Znalazł się nieznacznie nad jej ciałem, ale nie
przyciskał się do niej. Jego usta ucałowały jej policzek. Arina odetchnęła głęboko, gdy fala mocy ponownie zalała jej wnętrze. Przesunął dłoń w dół. Czuła ogarniające ją ciepło i… – …chciałbym móc pokazać ci… nauczyć cię, jak to jest być z mężczyzną dla przyjemności… – szepnął w jej usta – …ale nie mogę. Co też on… Arina nie mogła skupić myśli, nie ze względu na to, co robił, a na drgania magii nieustannie odczuwalne wewnątrz niej. Ta magia musiała sprawiać, że zachowywała tylko tyle świadomości, na ile on jej pozwalał. Jego usta nagle musnęły jej usta. – Jesteś taka piękna, Arino… chciałbym… Urwał i pocałował ją. Gdy oderwał rękę, magiczne poruszenie ustało raptownie. Jego wargi subtelnie zmuszały jej usta do posłuszeństwa. Zdawało się, że trwa to wieczność, aż wreszcie bezwiednie zareagowała. Oddała pocałunek. Jęknęła, gdy zaczął całować ją z delikatną natarczywością, jakby niecierpliwością… Po jej ciele rozeszło się gorące mrowienie i jęknęła ponownie. Nie potrafiła nazwać tego, co się właśnie działo. I nie wiedziała czy wywołuje to jego magia… Przerażało ją jej własne zachowanie. Oderwał się od niej i zastygł w bezruchu. Czuła na twarzy jego przyspieszony oddech. – Żałuję, że nie będziesz tego jutro pamiętała – powiedział. Obrócił jej głowę i następny szept usłyszała tuż przy uchu. – Słuchaj uważnie… Spędzisz tutaj noc. O świcie obudzisz się i nie zastawszy mnie obok, opuścisz rezydencję. Będziesz mnie unikała przez następne dwa dni, a ja nie wejdę tobie w drogę. Na dzień przed przyjazdem Sail wszystko wróci do normy. Znów będę twoim panem. A ty będziesz mnie nienawidziła. Zapomnisz tą rozmowę, to co się wydarzyło, bądź wydarzy. Zapamiętasz tylko sam początek dzisiejszej nocy… – zawahał się. – Zrozumiałaś? Puścił jej głowę i obrócił ku sobie. Arina potaknęła. Wiedziała, że stanie się tak, jak powiedział. Słyszała, że ci co wzmacniają swoją moc w ten sposób co Aszarte, nabywają pewnych zdolności. Nie była w stanie wymienić jakich, bo nigdy nie miała z czymś takim do czynienia. Westchnęła, gdy pocałował ją ponownie. Tym razem długo nie odrywał ust. Poczuła jego ciepłe ciało na swoim i zadrżała. Nie potrafiła ocenić, czy teraz powoduje nią strach, czy coś innego. Zaraz po tym nastał ostry ból w lędźwiach , który jednak natychmiast ustąpił, zastąpiony innym odczuciem. Odruchowo objęła Azarela ramionami. Przerwał na moment pocałunek wydając z siebie pomruk zadowolenia, gdy jej palce wpiły się w jego plecy. Arina uchyliła powieki i dostrzegła na jego twarzy uśmiech. Nigdy wcześniej się nie uśmiechał. A ona nigdy nie spodziewałaby się po sobie takich… reakcji… Jego wzrok był łagodny, a ruchy spokojne i delikatne. Zamknęła oczy, gdy kolejna uzdrawiająca fala przebiegła jej ciało. Zaraz po niej odczuła dziwny dreszcz. Jęknęła odchylając głowę do tyłu. Jego usta zsunęły się na jej szyję, a ich ciała zdawały się jakby ze sobą… współgrać. Nie było to możliwe. A wręcz nierealne… Nie wiedziała ile to trwało, ale jej umysł zalewała gama nieznanych jej odczuć. Kiedy lekko ucichła, Azarel pocałował ją jeszcze raz, tym razem głęboko, bardziej natarczywie, jak gdyby nie chciał, by to się skończyło. Przewrócił się na plecy i pociągnął ją na siebie. Arina ułożyła głowę na jego piersi, ich oddechy wyrównały się, powoli uspokoiły. Okrył ją i począł wodzić palcami po jej ciele, wywołując przy tym przyjemny dreszcz. Przyjemny… – Śpij Arino – usłyszała.
Westchnęła i niemal natychmiast otoczyła ją ciemność. Cath odepchnęła się gwałtownie od ściany. Uznała, że chyba właśnie doznała szoku. Zatoczyła się lekko, jakby była pijana i wróciła do baraku. Anna uniosła głowę znad książki, którą ona jej dała. Zmarszczyła czoło, prostując się. – Wyglądasz, jakbyś zbladła… Czy to możliwe? Cath wzruszyła ramionami i opadła na łóżko Ariny. Anna otworzyła szerzej oczy, jak gdyby nagle coś sobie uświadomiła. – Arina…! Czy ona… Czy nic jej… – Nic jej nie jest – przerwała jej Cath i zamknęła oczy. – Ale nie wróci na noc. Kazał jej zostać. – Ach… Anna ponownie oparła się o ścianę. Bicie jej serca uspokoiło się nieco, choć wciąż było zbyt szybkie. Wampirzyca wywnioskowała, iż lepiej będzie nie wspominać o tych urywkach rozmów, które zasłyszała. A jednak Aszarte nie byli całkiem pozbawieni ludzkich odruchów. No, przeważnie byli… ale… Zastanowiła się nad tym, czego była świadkiem przed niespełna kilkoma minutami. Kiedy Arina nie wracała, panika Anny stała się nie do wytrzymania. Chociaż tamta niejedną noc spędziła poza barakiem, Cath nie mogła patrzeć na to, jak ta dziewczyna się załamuje. Arina zazwyczaj nie powracała w najlepszym stanie… Z niechęcią zaczaiła się więc pod rezydencją. Przesuwała się pod murami w poszukiwaniu charakterystycznych odgłosów, aż wreszcie natrafiła. Z dwóch dużych okien biło przytłumione przez wewnętrzne story światło. Jego sypialnia zajmowała cały róg pierwszego piętra. Gdyby chciała, mogłaby się tam dostać, ale nie miało to większego sensu, ponieważ okna były zasłonięte. Jako że nie potrafiła widzieć przez ściany, skoncentrowała się na głosach. Na początku wyglądało na to, że Azarel próbuje się z nią porozumieć. Szczerze mówiąc, to zadawał pytania i wydawał polecenia. Zdołała dowiedzieć się tyle, iż istotnie przyjazd tej… – w tym miejscu przeszło jej przez myśl przekleństwo, jakiego lepiej nie powtarzać – napawa Azarela poirytowaniem. Co najmniej. Po niemiłosiernie długiej chwili nastąpiło to, co zazwyczaj następowało w relacjach pan – nałożnica. Cath była z natury niecierpliwa i ciężko było ustać jej pod tym oknem. Zwłaszcza, że wyraźnie słyszała tłumione jęki bólu Ariny. Bezsilnie zaciskała pięści i raz za razem zwalczała w sobie chęć wparowania tam i oderwania temu sadyście głowy. Co prawda, mogło to nie zakończyć się całkowitym powodzeniem, ale… Mimo że sama lubowała się w byciu okrutną, jej ofiary szybko umierały. A jeśli wykorzystywała kogoś w ten sposób, druga osoba także odczuwała przyjemność. To, że później również zazwyczaj umierała, to była już całkiem inna sprawa. Ale on… To do czego był zdolny ten człowiek i jemu podobni, czasem przechodziło jej najśmielsze wyobrażenia. Potem jednak coś uległo zmianie. Cath rozchyliła usta w zadziwieniu, gdy ton jego głosu zmienił się diametralnie. Szeptał do Ariny niemalże z… czułością. Jakiś ruch przy murze wygonił ją w głąb ogrodu, przerywając szpiegowanie. Ze złości uderzyła pięścią w drzewo, dozując siłę na tyle, żeby nie ściągnąć na siebie niepotrzebnej uwagi. Ochroniarze Azarela kręcili się wokół budynku przez dłuższy czas, więc zaczęła niecierpliwie przechadzać się między pniami. Z takiej odległości nie słyszała zbyt wiele. Właściwie to nic, bo przeraźliwie wyjący wiatr niósł wszystkie odgłosy w przeciwną stronę. Dopiero gdy oddalili się na odpowiednią odległość, mogła powrócić na swoje
stanowisko. I wtedy doznała szoku. Słyszała, jak Azarel mówi do Ariny, że gdy się obudzi, będzie pamiętała tylko sam początek, słyszała żal w jego głosie, szybkie bicie dwóch serc, ciche westchnienia swojej przyjaciółki wywoływane zupełnie czym innym, niż zazwyczaj… Choć Arina zapewne nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, czego to właśnie doświadczała. Następnie doszły ją kolejne ciche słowa, w które tak trudno było jej uwierzyć, że stwierdziła, iż chyba z głodu zaczyna popadać w obłęd, aż wreszcie wszystko ucichło. Dałaby sobie głowę uciąć, by móc zajrzeć do tej sypialni, toteż nieroztropnie, lecz bezszelestnie wskoczyła na balkon. Przez wąziutki prześwit między zasłonami zdołała dostrzec to łóżko. Nie było to takie trudne, bo zajmowało ono całkiem niezły kawał podłogi. Zauważyła, że Azarel obejmuje śpiącą Arinę, przesuwając przy tym pieszczotliwie palcami po jej plecach. Miał zamknięte oczy, a wyraz jego twarzy zdradzał stan zamyślenia i jeszcze jakiejś innej emocji, na którą w danym momencie nie mogła znaleźć właściwego określenia. Widok ten wywarł na niej takie wrażenie, że zatoczyła się do tyłu i omal nie wypadła przez barierkę. W ostatniej chwili chwyciła się poręczy i opadłszy na ziemię oparła się o ścianę. Stała tak nieskończenie długą chwilę, próbując otrząsnąć się z odrętwienia, po czym uznała, że dopada ją szaleństwo i lepiej będzie, gdy wróci do baraku. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Bicie serca Anny ponownie przyspieszyło. – Myślisz, że tym razem będzie lepiej? – spytała cicho. – W to nie wątpię – mruknęła Cath. – Zdaje się, że ją uleczył. Panosząca się wszędzie nadmierna ilość lepkiej magii aż wywołała u mnie odruch zwrotny. Anna zachichotała. – Magia nie jest lepka – oznajmiła – a poza tym, ty istotnie posługujesz się dziwnym słownictwem – zauważyła i znów się zaśmiała. Cath uśmiechnęła się lekko. Anna westchnęła i poruszyła się, po czum ułożyła się do snu. Wampirzyca wstała w momencie, gdy dziewczyna gasiła świecę. – Idę coś zjeść – poinformowała ją. – Nie czekaj na mnie. Dobranoc. Wyszła w czarną noc odprowadzona zdumionym spojrzeniem Anny. Płomyk świecy zamigotał i w pomieszczeniu zapadła ciemność. Cath pokręciła głową uznając, że rozsądnie będzie znaleźć sobie jakieś zajęcie, by dotrwać do rana i nie oszaleć. A rano… rano będzie wszystko dokładnie obserwowała. A zwłaszcza tego Aszarte. Cath zawróciła przed nastaniem świtu. Zaczaiła się pod rezydencją. Chowała się w krzakach, zmieniała pozycję, czekała na właściwy moment. Aszarte wyszedł z budynku o wschodzie słońca i skierował się w stronę stajni. Ubrany był tak, jakby szykował się do podróży. Obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem i odczekawszy aż zniknie z jej pola widzenia, wspięła się na balkon. Przytknęła ucho do szyby nasłuchując. Arina oddychała powoli i miarowo, co znaczyło że wciąż śpi. Ciekawe, czy obudziła się, gdy wychodził, pomyślała. Wyprostowała się i energicznie zapukała w szybkę. Cisza. Zapukała mocniej i założyła ręce. Arina poruszyła się niespokojnie. Jej oddech przyspieszył, pokręciła się chwilę po sypialni, po czym Cath usłyszała kroki zbliżające się ku niej. Minęła pełna minuta, nim jej przyjaciółka ostrożnie uchyliła zasłonę. Gdy ujrzała wampirzycę, położyła dłoń na sercu i odetchnęła głęboko, ale przerażenie malujące się na jej twarzy nie zmalało ani odrobinę. Otworzyła drzwi i rozglądając się uważnie wkoło wpuściła przyjaciółkę do środka. – Co ty tu robisz? – syknęła, gdy tylko zamknęła za nią drzwi. – Uspokój się – mruknęła Cath. – Twój pan wybrał się zapewne do miasta.
Arina popatrzyła na nią z niedowierzaniem. – Obserwowałaś go? – Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie – wzruszyła ramionami i obrzuciła pokój uważnym spojrzeniem. Dostrzegła na twarzy przyjaciółki wyraz niezadowolenia. – Celowo to zrobiłam, Arino. Musiałam upewnić się, czy nie potrzebujesz pomocy, by stąd wyjść. Arina prychnęła. – Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? – Skoro tego chcesz… – Tego właśnie chcę – odparła z naciskiem i zaczęła się ubierać. Cath utkwiła w niej baczny wzrok. – Wyglądasz lepiej – zauważyła. – Jak się czujesz? – Lepiej – odparła po chwili namysłu. – Boli mnie tylko tam, gdzie powinno. – Nigdzie nie powinno. Arina zerknęła na nią z pobłażaniem. – Na to, to bym nie liczyła. Tudzież i ja jestem zdumiona tym, że przeznaczył na mnie taką ilość mocy. – Zmarszczyła czoło i zaczęła zbierać pościel. Cath przyglądała jej się wnikliwie z założonymi rękami. Wyglądało na to, że istotnie niczego nie pamiętała. W jej ruchach było jednak coś innego. Jakby mniej lęku… – Czemu mi się tak przyglądasz? – spytała Arina. Jej szmaragdowe oczy z uwagą wpatrywały się w przyjaciółkę. Cath wzruszyła ramionami. – Bo poruszasz się jakoś inaczej. – Inaczej? – powtórzyła. – Jadłaś coś? – Tak, ale nie bardzo mi podeszło. – Cath uśmiechnęła się. – Idziemy? Arina wyprostowała się i potaknęła. – Owszem, ale ty wychodzisz tamtędy – skinęła głową w stronę balkonu. Wampirzyca wydała z siebie jęk pozornego niezadowolenia i chwilę później wyskoczyła. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi, kroki oddaliły się. Westchnęła przemykając w stronę drzew. Tylko z wysokości mogła wszystko obserwować i pozostać niedostrzegalną. Dzień który nadszedł, nie wniósł niczego konkretnego do jej obserwacji. Anna kręciła się po domu, więc zasadniczo jej nie widziała, jacyś mężczyźni pracowali przy zwierzętach i to właśnie tam najwięcej się działo, a Arina zajęła się praniem, porządkami w ogrodzie, a następnie także zniknęła w głębi posiadłości. Cath przesiedziała większość dnia na drzewach, co rusz zmieniając gałęzie, by jak najwięcej zaobserwować. Azarel wrócił po południu. Wyglądał na rozzłoszczonego, toteż gdy tylko zamknął za sobą drzwi, przyczaiła się pod murami. Dreszcz ciekawości niestety szybko zastąpiło znużenie. Zjadł, przeszedł na moment do sypialni, a zaraz potem zamknął się w bibliotece. Cath wsłuchiwała się w codzienne odgłosy domu. Arina ani razu się na niego nie natknęła, toteż gdy dzień wreszcie dobiegł końca, wampirzyca odetchnęła z ulgą i wróciła do baraku. Pierwsza przez drzwi przeszła Anna. Uniosła głowę na widok rozpartej na łóżku Cath i uśmiechnęła się. – Musi ci się tu nieco nudzić – zauważyła. – Nieco? – Cath prychnęła. – Pozostawię to bez komentarza, moja droga. Anna zaśmiała się cicho. Zapaliła lampę, wygrzebała z kieszeni zawiniętą w chustkę słodką bułkę i położyła ją na stole. – Może się to wydawać dziwne, ale niekiedy nie mamy czasu nawet zjeść –
powiedziała, dostrzegając zainteresowane spojrzenie Cath. – Mogłabym się tym zająć – zaproponowała, obserwując jak Anna nastawia wodę w czajniku. – Czym? – Przyniosłabym wam coś dobrego od czasu do czasu, skoro już tu jestem… Anna pokręciła głową z lekkim uśmiechem. Nasypała jakichś drobnych ziarenek do szklanek i przyrządziła napój. Cath wyczuła lekki aromat czarnej herbaty. Dziewczyna ujęła jedną z nich w dłonie i usiadła na łóżku. Z westchnieniem wyprostowała nogi opierając się o ścianę. Była wyraźnie zmęczona. Przesiedziały kilka minut w milczeniu, aż wreszcie Anna westchnęła ponownie. – Nie widziałam dziś Azarela – powiedziała. – A ty? Drzwi otworzyły się i do środka weszła Arina. Anna odetchnęła z ulgą. Przyjaciółka opadła na wysunięte krzesło. – Ja także go dziś nie widziałam – odpowiedziała na zasłyszane pytanie. – A to niezwykle zadziwiające. W dodatku mnie do siebie nie wezwał… – To źle? – zapytała Cath, widząc jej nachmurzoną minę. – I tak i nie. – Spojrzała na stół, a kącik jej ust uniósł się nieznacznie w górę. – Nie było cię w kuchni. Wiedziałam, że nawet nie pomyślałaś o jedzeniu – oznajmiła Anna. – Dziękuję – odparła, obracając się ku niej. Wzięła bułkę i zaczęła odrywać z niej małe kawałeczki. Wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Anna spojrzała na Cath, a potem znów na Arinę i ściągnęła brwi. Arina pochwyciła jej spojrzenie. Przełknęła głośno zawartość ust. – Chyba wiem, dlaczego jeszcze Azarel był tak rozzłoszczony – oznajmiła. Obydwie spojrzały na nią pytająco. – Zastanawiał się, czy ostatnim razem nie przesadził z dawką Tojadu. A więc coś pamięta, pomyślała Cath i wbiła w nią uważne spojrzenie, próbując doszukać się w jej zachowaniu czegoś odbiegającego od normy. Na czole Ariny pojawiła się niewielka zmarszczka. – Myślał, że mogło mnie to zabić. Nie rozumiem tylko, dlaczego się tym przejął. – A mogło? – zapytała wampirzyca. – Nie sądzę, chociaż gdyby podał odrobinę więcej mogłabym zapaść w śpiączkę. Albo w coś podobnego. Cath zamyśliła się. – To oczywiste, że się przejął – orzekła Anna. – Jesteś jego ulubienicą. Byłaby to zaiste wielka szkoda, gdyby przez swoją nierozwagę stracił jedynego maga, którego dotąd udało mu się schwytać w niewolę. – Nie próbował z innymi, toteż nie wiemy, czy zdołałby uwięzić innego, czy nie – zauważyła Arina kończąc bułkę. – Wilczy Tojad jest trujący dla każdego? – zapytała Cath, wyrywając ich z zamyślenia. Arina zastanowiła się. – Tak. Chociaż… nie wiem. Nie widziałam, by jakoś specyficznie działał na wampiry. – Na ludzi działa – wtrąciła Anna. – Na magów także – Arina gestem zaprezentowała swoją sylwetkę. – Wydaje mi się natomiast, że każda istota w jakimś stopniu odczuwa jego trujące właściwości. Może nie u wszystkich wywołuje te same reakcje, ale tak silna trucizna nie może rozejść się po organizmie bez echa.
Anna potarła dłonią czoło uśmiechając się lekko. – Wszak… ten kwiat znany jest od stuleci. Czyżbyś nigdy się na niego nie natknęła? – spytała z niewinną miną. – Nie podpuszczaj mnie – mruknęła Cath. Wstała, by ustąpić miejsca Arinie. – Pójdę pozwiedzać. Arina uniosła jedną brew, a na jej czole pojawiła się niewielka zmarszczka. – Pozwiedzać? Czy tylko mi się wydaje, czy jesteś dziś z lekka nieswoja? Cath wzruszyła ramionami, uśmiechając się chytrze i wyszła. Zapomniała już, jak wysoce błyskotliwa jest ta dziewczyna. Za dziecka niewiele szczegółów jej umykało, chłonęła wiedzę szybko i chętnie, wyróżniała się sprytem, zręcznością i wewnętrzną siłą. Zapewne gdyby nie ta siła, nie zdołałaby wytrwać w niewoli tak długo. W niewoli, która uczyniła z niej cichą i prostą kobietę, radykalnie zmieniając jej osobowość. Tego najbardziej było żal Cath. Nieustannie poszukiwała choćby cienia szansy, by wyzwolić przyjaciółkę, bo im dłużej tu tkwiła, tym mniejsze szanse były na to, że kiedykolwiek uda jej się odzyskać siebie. Jak na ironię okazało się, iż Azarel nie rzuca słów na wiatr. Przez dwa dni istotnie stronił od towarzystwa Ariny, co nie znaczyło, że jej nie obserwował. Arina wspominała, że od czasu do czasu wychodził na dach, by popatrzeć na okolicę. Teraz zaś bywał tam dość często, zmuszając Cath do poruszania się głównie w konarach drzew, skoro chciała niejako uczestniczyć w tym, co działo się w posiadłości. Arina chodziła jak gdyby nieznacznie pogodniejsza, choć ciągle daleko było do tego, by na jej twarzy pojawił się bodaj cień uśmiechu. Swoją drogą ciekawe, czy Aszarte widział kiedykolwiek, jak ona się uśmiecha? Niestety Cath musiała przyznać sama przed sobą, że dłuższe przebywanie w jednym miejscu szybko ją nudziło. Dlatego należała do gromady niezależnych nomadów. A niepokój o najbliższą przyjaciółkę nijak na to wpływał. Czysty przypadek sprawił, że bestialski pan Ariny natknął się na tę dziewczynę jedynie dwa razy. Za pierwszym razem, gdy przechadzała się wśród soczysto zielonych drzew owocowych, uważnie obserwując coś na pniach. Zawsze lubiła wszystko, co miało związek z naturą, a najbardziej kwiaty. Najwyraźniej ten sad dawał Arinie namiastkę czegoś, czego potrzebowała, ponieważ Cath zaobserwowała, że jej przyjaciółka dość często tu zagląda. Mruczała coś niewyraźnie pod nosem, a w jej oczach pojawiał się na tę krótką chwilę cień zachwytu. To był widok, za jaki zapewne niejeden mógłby zginąć. Oczy Ariny były specyficzne. Przez większość dnia głęboko zielone, jakby bezbrzeżne… aczkolwiek przygaszone. Zaś gdy odczuwała jakieś pozytywne emocje, co miało miejsce niezwykle rzadko, potrafiły radykalnie zmienić odcień. Gdyby nie możliwość zaobserwowania tego u niej, gdy była dzieckiem, Cath nawet nie zdawałaby sobie sprawy z tego, że zieleń może mieć tyle odcieni różniących się nasyceniem koloru, błyskiem, intensywnością… – chociażby. Azarel tak niepostrzeżenie wszedł do sadu, że Cath wychwyciła go dopiero na tyle blisko, że nic już nie mogła uczynić. Arina stała przy jednym z drzew. Opierała dłoń na pniu i gładziła jego szorstką powierzchnię. Na jej czole widniała niewielka zmarszczka, świadcząca o frasunku. Zauważył jej niecodzienne zachowanie, zatem podszedł do niej niemal bezszelestnie. Arina musiała wyczuć czyjąś obecność za plecami, bo obróciła się tak gwałtownie, że nieszczęśliwie wpadła wprost na niego. Chwycił ją za nadgarstki i wpatrzył się uważnie w jej twarz. Ona zaś, zorientowawszy się co zaszło, aż otworzyła usta w przypływie nagłego lęku i zamarła. W oczach Azarela coś błysnęło, uwolnił jej dłonie, gdy tylko szybko spuściła wzrok i gestem nakazał jej, by się oddaliła. Cath nie potrafiła ocenić, czy dostrzegł uprzedni wyraz jej
oczu, zanim na powrót zagościło w nich przerażenie, lecz zaistniała sytuacja wydała jej się co najmniej dziwna. Drugi i ostatni raz miał miejsce w stajni. Arinie przypadło tego dnia czyszczenie koni, co odrobinę ją uradowało. Jako że było dość późno, Cath dotrzymywała jej towarzystwa kręcąc się pomiędzy boksami. Azarel posiadał naprawdę piękne okazy. Nie sposób było się nie zachwycać tymi zwierzętami. Najokazalszy był ponoć jego ulubionym. Wyglądało na to, że to także i Ariny ulubiony koń. No, może i było w nim coś niezwykłego… W każdym razie był na tyle rozdrażniony, że Arinie trudno było go uspokoić. To był zadziwiający widok patrzeć, jak przyjaciółka mocuje się z dwa razy większym od siebie ogierem. Cath z opóźnieniem uświadomiła sobie, że kilkanaście kroków od niej stoi Azarel. Opierał się o jeden z boksów, a na jego twarzy malował się wyraz konsternacji. Ku jej wielkiej uldze nie zauważył nikogo innego. Bacznie zaś obserwował Arinę, która poprzez szamotaninę ze zwierzęciem była częściowo pokryta pianą. W rezultacie dziewczyna zrobiła coś tak nieoczekiwanego, że Cath omal nie spadła z żerdzi, na której siedziała. Chwyciła zwierzę mocno za szyję i przytuliła się do niego. Zamknęła oczy, zaczęła coś szeptać, ignorując to, że koń szamocząc się, może potłuc ją chociażby o ścianę. Ale on po kilkunastu sekundach jakby się uspokoił. Arina pogłaskała go po grzywie, przytuliła głowę do jego szyi i zanuciła. Po prostu zanuciła fragment jednego ze swoich niegdyś ulubionych utworów, spokojny i wolny. Cath wiedziała, że celowo go wybrała ze względu na słowa. „ Uleczasz te blizny przez cały czas, uzdrawiasz mą duszę, kochasz mój umysł – ty jesteś jedynym aniołem w moim życiu. Jestem twoja.” Nuciła cicho, ale jej głos niósł się echem po boksie. Był tak czysty, łagodny i dźwięczny, że wampirzyca aż otworzyła usta ze zdumienia. Koń schylił łeb i poddał się pieszczocie dłoni Ariny, która sprawnie zaczęła czyścić jego sierść. Azarel stał nieruchomo, a jego twarz wyrażała zadziwienie. Arina dostrzegła go dopiero, gdy przechodziła na drugą stronę. Zamarła wpół gestu, jednak on poprosił, tak – poprosił, nie nakazał, by nie przerywała. Posłusznie wróciła do gładzenia sierści czarnego konia. Azarel podszedł do niej. W jego ruchach widoczna była łagodność i opanowanie. Pogłaskał konia po grzbiecie, przyjrzał się Arinie, której serce biło tak mocno, że Cath odniosła wrażenie, że od tych uderzeń drżą ściany, a następnie przez jego usta przemknął cień uśmiechu, który jednak szybko znikł, zastąpiony codzienną maską obojętności. Arina tego nie spostrzegła, zaś Cath zachwiała się niepokojąco z wrażenia i przez krótką, ciągnącą się w nieskończoność chwilę miała wrażenie, że runie na ziemię jak długa z tych pięciu metrów. Gdy niebezpiecznie zawisła na krawędzi, dosłyszała że Azarel zapytał Arinę, czy ta lubi konie. Arina potaknęła tak cicho, że nawet jej było trudno to usłyszeć. Zdradził jej imię zwierzęcia, odchrząknął i oznajmił już chłodniejszym tonem, że koń będzie mu potrzebny o świcie, ponieważ zamierza wyjechać Sail naprzeciw. I czar prysł. Arina znieruchomiała, zachwiała się i wbiła wzrok w ziemię, a on obrócił się na pięcie i wyszedł. Zaraz po tym Cath wypuściła belkę z dłoni i zwyczajnie spadła, co jej się na ogół nie zdarzało, chyba że pod znacznym wpływem alkoholu. Zdezorientowana Arina otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy zobaczyła jak jej przyjaciółka wampirzyca ociężale podnosi się z ziemi. To wtedy Cath uświadomiła sobie, że ten człowiek dotąd tylko wykorzystywał tę dziewczynę. Nie dostrzegał nawet tak niekiedy jasno rzucających się w oczy jej niebywałych umiejętności i zapewne nic osobistego o niej nie wiedział, poza tym oczywiście, jak wygląda bez ubrania.
Wydarzenia, jakie nastąpiły po tych nieoczekiwanych momentach, były już codziennością niewolników Azarela. W dzień przyjazdu swojej uroczej kochanki z samego rana zwołał zebranie służby. Wszyscy otrzymali nowe ubrania, typowe dla zniewolonych, acz znacznie elegantsze od tego, co zwykli nosić na co dzień. Liberie. Były ciemnoszare, składały się z nieco luźnych spodni i czegoś, co przypominało krótki płaszcz i koszulę jednocześnie. Cechowały je wyższe kołnierze, dwa rzędy złotych guzików i złote lamówki. Na rękawach Ariny widniał emblin jej Rodu. Zakrztusiła się z wrażenia, gdy to ujrzała, a w jej oczach pojawił się cień bólu. Jej twarz zaś zastygła w wyrazie wewnętrznej żałości i zupełnie nie starała się tego ukryć. Cath postanowiła pozostać obserwatorem nadchodzących wydarzeń nieco mniej się z tym kryjąc. Azarel ustawił wszystkich w szeregu i przechadzając się powoli przed nimi przypomniał im o tym, że Sail jest jego ważnym gościem i że mają wykonywać wszystkie jej polecenia. Nawet przez szybę wampirzyca widziała zaciśniętą szczękę Ariny. Azarel zatrzymał się przed nią na dłuższą chwilę, uważnie omiótł wzrokiem jej sylwetkę, uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy. Jego spojrzenie było oceniające, twarde jak stal, ale dziewczyna ani drgnęła. Wpatrzyła się w jego wrogie oczy z wyrazem gniewu i godności, jakiej Cath nie widziała u niej od czasu pojmania. Jej przyjaciółka bez wątpienia była świadoma tego, iż zasłużyła sobie właśnie na porządne lanie, ale Catarina wiedziała, co nią powoduje. Rodowe embliny na rękawach u niewolnicy były szczytem poniżenia nie tylko dla niej, ale także i dla jej najbliższej rodziny. Rodziny, której on ją pozbawił. Ten drobny rozmyślny gest wywołał oczekiwaną reakcję. Azarel puścił jej podbródek, jednak ona nie spuściła wzroku. Patrzyli sobie w oczy przez koszmarnie długą chwilę, po czym znów obrzucił ją oceniającym spojrzeniem, założył ręce i uniósł jedną brew. Arina wyprostowała się, a Cath dosłyszała nerwowy wdech Anny stojącej obok. Gdyby miała czarny płaszcz, sztylet, nie byłaby tak udręczona i słaba i gdyby do końca opanowała swoje moce, mogłaby się z nim mierzyć jako godny i niełatwy przeciwnik. Wiedział o tym i przypuszczalnie przyczyniało się to do jeszcze gorszego traktowania. Ponadto Arina była piękna. Jej włosy w kolorze mlecznej czekolady opadały miękko na ramiona, a szmaragdowe oczy błyszczały. Miała kobiecą sylwetkę, obecnie o wiele za szczupłą, jasną gładką cerę i kształtne usta, jakby stworzone do miłosnych pocałunków, których zapewne nie będzie jej dane doświadczyć. W jej rysach było coś szlachetnego, co niestety rzucało się w oczy. Była niewysoka, ale wzrost nigdy nie szedł w parze z jej odwagą i honorem. Teraz pozostało jej już z tego niewiele. Patrzenie jak ta dziewczyna, która mogłaby stać się jednym z najpotężniejszych magów – marnieje w oczach – było bolesnym doświadczeniem. Cath z żalem zastanawiała się, czy jej przyjaciółka zdołałaby naprawdę podnieść się na nogi, gdyby odzyskała wolność. Azarel wydał z siebie pomruk niezadowolenia, obrócił się na pięcie i odszedł. Anna chwyciła się za serce i zaczęła spazmatycznie oddychać, a Arina z ponurym wyrazem twarzy przysiadła na moment na oparciu fotela. Wpatrzyła się w ziemię ignorując przerażenie Anny i już do końca nie odezwała się ani słowem. Przygotowania na przyjęcie gości ruszyły pełną parą. Wampirzycy niestety nie udało się złapać przyjaciółki. Była z niej jednocześnie i dumna i na nią wściekła. I zlękniona, bo to, że Arina wpakowała się w kłopoty, stało się tak jasne jak słońce. Sail, Parias i Azarel powrócili niedługo później. Parias nawet nie wysiadł z powozu. Ją zaś, mag oprowadził po rezydencji na jej życzenie, a ona najwyraźniej czuła się jak u siebie. Patrzyła na każdego mijanego niewolnika z taką wyższością i wyniosłością, że Cath uznała, że chętnie urwie jej tą blond głowę, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Sail była wysoka, poruszała się z gracją, wyprostowana i dumna. Niewątpliwie niejedną kobietę wpędziła w
kompleksy i poczucie niższości. Niewolnicy byli dla niej jak robactwo i na każdym kroku to okazywała. Jej jasne długie loki falowały z każdym krokiem, czarne lśniące spojrzenie przenikało chłodem na wskroś, a zgrabne kształty nie dodawały ani krztyny łagodności. Ubierała się jak większość Aszarte – bogato i wytwornie, zapewne przeważnie w spodnie. Należała do magów, którzy nieustannie o coś walczyli, toteż jej strój musiał być elastyczny, by nie krępować ruchów. Cath nie zdołała dostrzec emblinu na jej pierścieniu, ale można było domyśleć się, jaką dyscypliną szczycił się jej Ród. Do jednego z butów sięgających powyżej jej kolan – po zewnętrznej stronie – przymocowana była pochwa z długim, zakrzywionym sztyletem, bogato zdobionym różnymi kamieniami szlachetnymi. Przy szerokim pasie zaś wisiały dwa inne, nieco mniejsze krzyżujące się noże, których rękojeść umieszczona była pośrodku czterech ostrzy. Cath zastanawiała się, czy jej moc jest tak słaba, skoro potrzebuje aż takiego uzbrojenia, czy to dla zmyłki postronnych. Bardziej skłaniała się ku tej drugiej opcji. Sama zresztą trochę podobnych noży miała poukrywanych w różnych częściach swojego ubioru, ale jej to akurat było potrzebne. Otwarcie nosiła ze sobą jedynie poręczny miecz, lecz jego niestety nie dało się ukryć ze względu na długość ostrza. Po zakończonym rekonesansie magowie udali się na powrót do powozu i wyruszyli w miasto, w którym było o wiele ciekawiej nawet dla przybyszy. Ciekawiej i niebezpieczniej. Wrócili dopiero na wystawną kolację. Cath przyczaiła się pod wysokimi oknami, by móc śledzić wydarzenia. Nigdy wcześniej nie natrafiła na tę kobietę i jej brata, toteż byli dla niej niejaką ciekawostką. Dotąd tylko o nich słyszała. Arina jak i pozostali niewolnicy, usłużnie podawała do stołu. – Mam dla ciebie nowinkę, Azarelu – powiedziała w pewnym momencie Sail swoim dźwięcznym, wysokim głosem. Azarel skierował na nią nieruchome spojrzenie. – Słucham zatem – odrzekł, odłożył widelec i wsparł brodę na splecionych palcach. Sail wyprostowała się z szyderczym uśmiechem. – Jeśli się odważysz, oczywiście – zaznaczyła. W jego oczach błysnęło zainteresowanie, ale milczał pozwalając jej dokończyć wypowiedź. – Dysponujemy z Pariasem potwierdzoną informacją, iż przez pustkowie ku naszym miastom zmierza mag. Ponoć w podróży utracił niewolników. Azarel uniósł brwi. – Jesteś pewna? – zapytał z nutą sceptycyzmu w głosie. – Ależ oczywiście! – oburzyła się. Arina, która ustawiała właśnie tacę na stole, drgnęła niezauważalnie. Cath zmarszczyła brwi i wnikliwiej przyjrzała się kobiecie. – Wręcz zdołaliśmy go wyśledzić. Wszelako ja nie mam czasu na coś takiego. Jego niewolnicy się zbuntowali – powiedziała drwiąco, zerkając w stronę Ariny – jednakowoż szczegóły nie są mi znane. Jakimż to trzeba być głupcem, by dopuścić do buntu niewolników. – Owszem. – Azarel naprędce obrzucił wzrokiem dziewczynę, która zbierała puste naczynia. Zdawała się tego nie zauważyć. – Takich jak oni powinno się karać śmiercią za jakikolwiek przejaw niesubordynacji – orzekła. Dolał jej wina i wzniósł kieliszek. Wyraźnie męczyło go jej towarzystwo, jednak uprzednio podjęty wątek musiał wzbudzić jego ciekawość, bo cierpliwie słuchał jej wywodów. Wypiła i wpatrzyła się w Arinę. Anna stojąca po przeciwnej stronie stołu rzuciła zaniepokojone spojrzenie w stronę okna. Cath nachmurzyła się.
Sail namyślała się nad czymś, po czym płynnym ruchem wstała, wyciągnęła sztylet z buta i w mgnieniu oka znalazła się przy Arinie. Pociągnęła ją za włosy, odchylając jej głowę do tyłu i przytknęła ostrze do jej szyi. Dziewczyna zamarła, wypuściła tacę, a szkło rozprysło się na wszystkie strony. – Oni są jak zaraza, Azarelu – wysyczała kobieta. Obłąkańcza furia zapłonęła w jej oczach. Azarel wyprostował się opierając o krzesło. Milczał. – Posprzątaj to – rozkazała Arinie, która bezwiednie zaciskała zęby. Mocnym gestem zmusiła ją do klęknięcia, wyrywając jej przy tym sporo włosów. – Takim jak ona codziennie powinno się pokazywać, gdzie ich miejsce. Inaczej nim się obejrzysz zaczną się stawiać, uważać za kogoś, kto ma jakiekolwiek prawa… – popatrzyła na drżącą Arinę z obrzydzeniem. – Żałosne, wstrętne robactwo – sapnęła opryskliwie wymierzywszy jej policzek. Cath zacisnęła pięści wbijając sobie paznokcie w dłonie. Siła jej uderzenia była tak duża, że dziewczynę odrzuciło do tyłu. Arina upadła, ale prawie natychmiast uniosła się na dłoniach. Nie zdążyła unieść głowy – ale może to i dobrze – bo następne uderzenie wbiło ją w podłogę. Uderzenie magiczne. Cath usłyszała, jak pęka drewno, nie mówiąc już o niektórych żebrach Ariny. Anna zachłysnęła się powietrzem i szybko wyszła z tacą. Uszu wampirzycy dobiegł z korytarza jej spazmatyczny oddech. Zazgrzytała zębami z bezsilności. Arina ponownie uniosła się na dłoniach. Drżała, a z jej nosa ściekała krew. Bezskutecznie próbowała złapać dech. Sail wykrzywiła się we wzgardliwym uśmiechu i ponownie chwyciła ją za włosy. – Ależ ona delikatna – stwierdziła przyciągając ją za sobą do krzesła. Usiadła i przeciągnęła się. – Jeśli pozwolisz im na zbyt wiele, Azarelu, to jeszcze i twoi się zbuntują. Azarel zmierzył Sail chłodnym spojrzeniem. – Nigdy im nie pozwoliłem – oznajmił lodowatym tonem. – Wystarczy, że staranniej przyjrzysz się tej niewolnicy. Sail namyślała się moment, po czym rozerwała kilka guzików Ariny. – No proszę – powiedziała z podziwem, widząc jej całkiem świeże blizny. Wydęła usta w grymasie niezadowolenia . – Nie rozumiem tylko, po co ją uleczasz… – spojrzała na Azarela. – Nie mam ochoty tarzać się we krwi. Lubię porządek w swojej sypialni, wiesz o tym – odrzekł sięgnąwszy po butelkę. Do jadalni weszła Anna. Trzęsącymi się rękami ustawiła na stole kolejną tacę z innym daniem. Nie podnosiła wzroku, ale też nie musiała. Ciężki oddech Ariny był słyszalny zapewne nawet przez ściany. Zebrała puste czarki i znów wyszła. Magowie wzięli się do jedzenia. Przez bardzo długą chwilę panował iluzoryczny spokój. Parias nie odzywał się ani słowem. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w skulona dziewczynę. Lepiej było nie wyobrażać sobie, o czym mógłby teraz myśleć. Była wściekła na tą sukę i wściekła na siebie za to, że nic nie mogła uczynić, nie mogła tego przerwać. Sail powiedziała coś do Azarela, czego Cath nie zdołała wychwycić i rzuciła na podłogę kawałek kości. – To dla ciebie – warknęła w stronę Ariny. – Masz to zjeść! – zażądała. Arina ani drgnęła. Wampirzyca widziała, jak zaciska pięści na dywanie. Oj niedobrze, pomyślała. Bądź rozsądna, dziecino… Sail poczerwieniała ze złości, rzuciwszy oskarżycielskie spojrzenie Azarelowi, który zazgrzytał zębami, lecz przyglądał się temu w milczeniu. Cath zastanowiła się, czy on złości się na swoją kochankę, czy na Arinę za to jej nieposłuszeństwo. Sail wbiła wzrok w Arinę. Szybkim ruchem odciągnęła jej głowę do tyłu i zbliżyła się tak
bardzo, że niemal stykały się nosami. – Kazałam ci to zjeść! – parsknęła i… zamilkła. Cath przeniosła się nieco na prawo, by móc dostrzec wyraz twarzy przyjaciółki. Zakryła usta dłonią, by stłumić jęk rozpaczy. Arina wpatrywała się w nią z tą sama dumą i odwagą, którą uprzednio dostrzegł Azarel. W jej oczach igrały niebezpieczne błyski, a usta zacisnęła ze złości tak mocno, że aż pobielały. Aszarte otrząsnęła się. – Proszę, proszę… nasz mały robaczek się złości… Cath kątem oka zauważyła, że Azarel na moment zawiesił wzrok na Arinie, jednak jego twarz była pozbawiona wszelkich emocji. – Dosyć tego, Sail! – warknął, gdy kobieta zamachnęła się ponownie. Podniosła na niego zdumiony wzrok. – Mamy lepsze zajęcia – powiedział unosząc ponownie kieliszek. Zawahała się. Spojrzała na Arinę, na niego i znów na Arinę, w ostateczności niechętnie odpychając ją na podłogę. Wampirzyca usłyszała, jak dziewczyna odetchnęła dyskretnie. Niecałe pół godziny zajęło im doprowadzenie się do stanu upojenia alkoholowego. Arina siedziała blisko krzesła Sail ze spuszczoną głową usilnie próbując powstrzymać drżenie. Grymas bólu na jej twarzy był wyraźnie widoczny. Rozmowa nadal toczyła się wokół niewolników. W pewnym momencie Azarel wstał chwiejnie i podszedł do Ariny. Zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem i przykucnął obok krzesła Sail, rozdzielając je sobą. – Mówiłem ci, że moi niewolnicy są posłuszni – mruknął bardziej przymilnym głosem. Sail popatrzyła na niego, przyciągnęła jego głowę i pocałowała go zachłannie. Cath poczuła, że zawartość żołądka wywraca jej się do góry nogami. Chyba się wyrzygam, pomyślała. – Może i tak – powiedziała kobieta, gdy już się od niego oderwała – ale tej tutaj powinno się porządnie wygarbować skórę. – Azarel uniósł brwi, na co wydęła wargi. – Nie rozumiem, dlaczego tak zależy ci na jej życiu… – Ona zaspokaja moje potrzeby, gdy ciebie nie ma – oświadczył. Sail nachmurzyła się. – Znasz mnie, wiesz jaki jestem. Zapewniam cię, że nigdy nie czerpała z tego przyjemności. I nie będzie. Trochę się pomyliłeś, poprawiła go Cath z goryczą, trzęsąc się ze złości. Na szczęście ona tego nie pamięta. Wolała bowiem nie myśleć nad tym, co by się wydarzyło w umyśle przyjaciółki, gdyby zaczęła odczuwać cokolwiek pozytywnego w stosunku do swego kata. Znając ją – popadłaby na skraj szaleństwa. Sail odepchnęła odrobinę Azarela i przyjrzała się niewolnicy. Dostrzegłszy na jej palcu pierścień, skrzywiła się. Chwyciła jej rękę. – Toż to mag, Azarelu – powiedziała, spoglądając na emblin. – I to w dodatku z Veilleur! – syknęła jadowicie. Puściła ją spoglądając Aszarte w oczy. – Ty wiesz, jak niebezpiecznie jest trzymać w niewoli magów? – zapytała. – I to jeszcze takich magów. Musisz być bardzo pewny swej siły… Azarel zaśmiał się, przerywając jej. Ujął jej dłoń w swoje. – Ależ Sail, chyba nie posądzasz mnie o nierozwagę? – potrząsnął głową. – Mam na nią pewien sposób. – Oczy Sail rozbłysły zaciekawieniem. – Wilczy Tojad. Odpowiednia jego mieszanka i dawka, czynią z niej posłuszną nałożnicę. – Nie rozumiem. – Trucizna związuje jej moc. Zamyka ją w krwi i dopóki działa, nie jest w stanie się nią posłużyć. A nawet gdyby była, to jako nieszkolony mag ma niewielkie szanse na cokolwiek. Sail uśmiechnęła się z podziwem.
– Skoro pragniesz podarować mi niewolnika, to chcę ją – wskazała na Arinę. Azarel wstał i wyprostował się. – Nie. Ona należy tylko do mnie. – Spojrzał na Arinę. – Wyjdź – rozkazał. – I doprowadź się do porządku. A ty – zwrócił wzrok znów ku Sail – jeśli chcesz, możesz jedynie wypróbować na niej działanie Tojadu. Arina zatrzęsła się i z wyraźnie widocznym wysiłkiem wstała. Zachwiała się na nogach. Azarel obróciwszy się, chwycił ją mocno za ramię i przeciągnął w stronę drzwi. Dziewczyna jęknęła, gdy ją puścił, niepewnie wyszła na korytarz, zaś on wrócił do stołu. – Jeśli chcesz mieć maga na własność, musisz go sobie schwytać – powiedział. Sail wykrzywiła się ze złości. Cath zignorowała następne słowa i natychmiast pośpieszyła ku domostwu. W tym momencie bagatelizowała to, że ktoś może ją zobaczyć. W mgnieniu oka znalazła się przy Arinie. Przyjaciółka opierała się o ścianę zgięta w pół. Zaciskała powieki przyciskając rękaw do nosa. Wampirzyca poczuła silny zapach jej krwi. Jęknęła cicho. Gdyby nie Tojad znalazłyby się właśnie w krytycznej sytuacji. Jako że ziele wiązało jej moce – tłumiło także zapach, który w normalnej sytuacji wpędziłby Catarinę w morderczy szał. Obecnie pachniała tak przyjemnie, że ślinka napływała jej do ust, a kły usiłowały rozepchnąć szczękę. Wzdrygnęła się i objęła Arinę ramionami. – Chodź, dziecino – szepnęła. Poprowadziła ją do łazienki, obrzucając przy tym badawczym spojrzeniem. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. – Złość, hę? Arina spojrzała na nią, gniewnie zacisnąwszy usta. W łazience Cath obmyła jej twarz, przytknęła ręcznik tamując krwawienie, wyciągnęła z kieszeni mały słoiczek i nałożyła odrobinę lepkiej zawartości tuż pod nosem Ariny. Krew zdawała się natychmiast krzepnąć. Posmarowała także jej rozciętą wargę i policzek, przyjrzała się siniakom pokrywającym jej ciało i westchnęła. – Na pęknięte żebra i siniaki nic nie mam. Arina zadrżała, gdy Cath posadziła ją na brzegu wanny. Uniosła głowę, aby znów spojrzeć na wampirzycę. – Chyba się zapomniałaś – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Catarina uniosła brwi, po czym wzniosła oczy do sufitu wzdychając głośno. – Nie powinnam tu być, wiem, ale… – Nie to… – Arina zachłysnęła się powietrzem. – Zapomniałaś, że magowie mają lepszy słuch, niż ludzie – sapnęła z wysiłkiem. Cath otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy dotarł do niej sens tych słów. – Nie usłyszał mnie – oświadczyła. A przynajmniej mam taką nadzieję. – Oby… – Obecnie zajęty jest rozprawianiem o zamożności tego wędrującego maga – poinformowała krzywiąca się Arinę. – Chcą przejąć jego bogactwo, a jako że ona uważa, iż Azarel byłby w stanie go pokonać, zaproponował swojej towarzyszce, że go dla niej schwyta. Arina jęknęła z rozpaczy, skrywając twarz w dłoniach. Na życzenie pana, zastąpiona przez Annę, nie powróciła do jadalni. Stąpając wolno i ostrożnie, udała się do chatki. Bagatelizowała ból, który uwidocznił się w jej oczach wraz z przerażeniem. Cath domyślała się przyczyny jej strachu. Aszarte wspomnieli o wzmocnieniu oznaczającym nadejście ciężkich czasów dla wszystkich niewolników Azarela.
Jego kochanka nie omieszkała uzmysłowić mu, iż aby schwytać pobratymca musi zwiększyć nacisk na służbę, ażeby uzyskać sporo nabytej potęgi, wspaniałomyślnie zapobiegając dzięki temu ewentualnym niepowodzeniom. Względną niewiadomą bowiem była ilość posiadanej przez przybysza mocy. Aszarte powstrzymał komentarz, a jego ton zmienił się na łagodniejszy, kiedy oświadczyła mu, iż pozostanie wyłącznie trzy dni, aby go nie opóźniać. Myślałby kto, pomyślała Cath, kierując się w stronę sponiewieranej przyjaciółki. Wyobraźnia Catariny nie sięgała tak daleko, jak barbarzyńskie fantazje Sail. Groza mająca trwać przez okrągłe długie trzy dni dała o sobie znać bardzo wcześnie. Po tym jak poznęcała się symbolicznie nad odporniejszą Ariną, obrała sobie za cel Annę. Poobijana dziewczyna wróciła do baraku późną nocą. Arina nie spała, ponieważ znacznie utrudniona możliwość oddychania i nieustający niepokój skutecznie niweczyły jakąkolwiek perspektywę odpoczynku. Co gorsza, widok zmaltretowanej przyjaciółki mocno nadwyrężył jej stan, zarówno fizyczny, jak i psychiczny – a ten ostatni pogarszał się z każdą godziną. Wprawdzie Anna nie skarżyła się ani trochę, to widać było że bardzo się męczy. Jedyne słowa, jakie wypowiedziała, były rozkazem pana dla Ariny. Miała się stawić w posiadłości o świcie. I od tego świtu się zaczęło. Sail rozpanoszyła się jak trujący bluszcz. Od samego rana wydawała rozporządzenia dotyczące niemal wszystkiego. Najpierw oberwało się przerażonej Annie za śniadanie. Następni byli jej niewolnicy, których ze sobą zabrała. Nie miała żadnych skrupułów, żadnych wyrzutów sumienia i ni krztyny litości. Jednego wychłostała dla przedpołudniowej rozrywki bodajże, ponieważ Cath nie widziała w zachowaniu chłopaka nic skandalicznego. Pozostali byli zmuszeni na to patrzeć i wyciągać wnioski na przyszłość. Jakież to można było wyciągnąć z tego wnioski? Przychodził jej na myśl tylko jeden – lepsza byłaby śmierć niż niewola u tej kobiety. Stłukła tego dzieciaka tak, że biedak w ostateczności nie był zdolny już do niczego. Bat, którym się posługiwała, miał na końcach stalowe igły rozrywające jego ciało niczym pazury drapieżnika. Ten przenikliwy krzyk wydobywający się z gardła młodzieńca wdzierał się we wszelakie zakamarki wolnych przestrzeni i niósł się przeraźliwym echem po okolicy. Aż wreszcie ucichł na zawsze. Sail nakazała zostawić jego ciało na widok publiczny, ku przestrodze. Azarel nie zareagował ani razu. Wręcz zdawał się czerpać z tego pokazu niejaką przyjemność. Jeśli ta kobieta uczyła się od niego czegokolwiek, to Cath zaczynała rozumieć, czemu jej przyjaciółka zaczyna się poddawać. Dziwiło ją wręcz to, że dopiero po tak długim czasie niemalże udało mu się ją złamać. Niemalże… Następny niewolnik zaprawdę nie trafił lepiej. Zafascynowana Zjawą Żółtego Tygrysa, Sail bardzo pragnęła ujrzeć zwierzę w akcji, zwłaszcza po tym, jak Azarel pochwalił się jego sprawnością w rozrywaniu ludzi na strzępy. Tygrys ten ani trochę nie przypominał normalnego tygrysa. Miał wydzielony spory obszar na terenie posiadłości, odgrodzony, jednakże Cath uznała, że z łatwością mógłby się wydostać. Być może był na to zbyt głupi… Nad wybiegiem utworzono specjalny podest i jak się okazało, to z niego zrzucano potencjalne ofiary wprost do tej nieudolnej klatki. Zwierzę – choć Cath miała wątpliwości, czy to istotnie zwierzę – miało grubo ponad trzy metry długości, było szerokie na rozpiętość ramion potężnego chłopa i wysokie na trzy czwarte męskiego wzrostu. Nikt niemiałby szans w starciu z tym czymś. Nawet ona – zakładając, że Tygrys potrafił (a tygrysy zwykle potrafiły) szybko biegać. Mało nie zwymiotowała na widok, jaki dane jej było oglądać tuż po tym, gdy ten człowieczek tam spadł. Kawałki jego ciała wzlatywały dosłownie na wysokość jej oczu – siedziała na jednym z drzew gęsto otaczających klatkę. Sail wręcz promieniała szczęściem, a ona sama solennie poprzysięgła sobie większą łagodność podczas własnych polowań. Chociaż ten widok sprawił, że poczuła obrzydzenie na
widok krwi i zaczęła zastanawiać się, czy będzie jej dane umrzeć z głodu… Trzecia była kobieta, jednak w porównaniu do pozostałych – umarła naprawdę dobrotliwą śmiercią. Wszystko przez to, że Azarel łypał na nią pożądliwie wzrokiem podczas obiadu. Zazdrosna Sail okazała się być łagodniejsza, niż znudzona Sail. Na środku salonu sztyletem rozcięła jej klatkę piersiową aż po sam brzuch i gołymi rękami wyrwała jej serce z piersi. Jeszcze biło, gdy rzuciła je pod nogi Azarelowi. To była szybka śmierć, ponieważ poruszała się tak zwinnie i sprawnie, że dziewczyna nawet nie zdążyła upaść. Upadła, ale już martwa i rozpłatana. Azarel wtedy pierwszy raz od jej przyjazdu się wściekł. Choć wściekł, to zbyt łagodne słowo. Cath przez moment pomyślała, że po prostu zabije tę kobietę. Zdołał się niestety opanować, kazał jej natychmiast posprzątać i zagroził, że jeszcze raz posunie się tak daleko, to nie będzie ani się powstrzymywał, ani przebierał w środkach. Jego niewolnice przypadkowo przy tym były. Anna zemdlała, a Arina zrobiła się blada jak ściana, a potem kolejno zielona i bladozielona. Nim zdążyła upaść, Azarel podniósł nieprzytomną dziewczynę, przerzucił ją sobie przez ramię, po czym pociągnął Arinę za rękę za sobą. Sail stała osłupiała na środku salonu jeszcze długą chwilę, dopóki nie zjawił się jej brat. Wyraził swą niechęć do jej praktyk i poparł stanowisko Azarela. Trzęsła się ze złości, ale nie miała innej możliwości, jak usłuchać. Po tym wydarzeniu skoncentrowała się wyłącznie na Arinie, która nie opuszczała posiadłości od czasu jej przybycia. Anna niewiele mówiła, odkąd stała się mimowolnym świadkiem poczynań tej Aszarte. Próbowała zwalczyć szok i Cath wcale to nie dziwiło. Sama miała problemy z wyrzuceniem tych obrazów z głowy. Pracy w posiadłości nie brakowało, toteż dziewczyna była zmuszona szybko wziąć się w garść. Wampirzyca pomagała jej, gdy tylko nadarzała się sposobność. Arina była niedostępna, więc na barki Anny spadły wszystkie obowiązki. Wszystkie, poza jednym – nie musiała zaspokajać Azarela. Cath zdołała zorientować się co do sytuacji nieobecnej przyjaciółki. Przebywała głównie w sypialni pana, lub w jej okolicach. Niewiele dało się usłyszeć, bo mag przezornie rzucał bariery dźwiękochłonne. Niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, czy aby nie odkrył jej obecności w jego domostwie. Jeśli tak, to czemu nie reagował? Ze strzępków rozmów i dźwięków, jakie docierały do jej uszu wnioskowała, że Sail między innymi testuje Tojad na Arinie. Niestety między innymi… Cath uniosła głowę nasłuchując. Pomagała Annie przy śniadaniu, kiedy usłyszała ciche kroki, zbliżające się ku kuchni. Anna podniosła wzrok rzuciwszy jej pytające spojrzenie. Wampirzyca położyła palec na ustach i zniknęła pomiędzy szafkami. Z pomieszczenia były dwa wyjścia. Jedno z nich prowadziło na zewnątrz, lecz na wszelki wypadek wolała pozostać w pobliżu. Miała zamiar zainterweniować, gdyby nagle Sail zechciała utopić dziewczynę w garnku z wrzątkiem. Cath słyszała przyspieszone bicie serca Anny, gdy drzwi uchyliły się powoli, a potem głośne westchnienie ulgi, gdy się zamknęły. Ostrożnie wyszła z ukrycia i ujrzała trzymającą się framugi Arinę, której przyjaciółka przyglądała się z szeroko otwartymi oczami, blada jak ściana. Była w kiepskim stanie. Dawki trującego zioła aplikowane przez Sail, zdawały się wyniszczać umęczony organizm od wewnątrz. Dygotała na całym ciele, na jej czole błyszczały kropelki potu, wargę miała rozciętą, a policzek pokrywał czerwieniejący siniak. Wampirzyca wolała nie wiedzieć, na co jeszcze pozwolili sobie magowie. Szybkim ruchem zgarnęła przyjaciółkę i posadziła ją ostrożnie na krześle. Ariną wstrząsnął tak silny dreszcz, że aż jęknęła płaczliwie i oparła się o stół, by nie spaść na podłogę.
Cath ujęła ją pod brodę. – Dziecino… Oczy Ariny były prawie czarne, co nie zdarzało jej się odkąd tu trafiła. Musieli testować w jakiś sposób jej moc. Ale jak? Pod wpływem Tojadu? W dodatku lśniły od łez, co także jej się nie zdarzało. Wyraźnie nie mogła skupić się na tym, co działo się wokół niej. Cath z westchnieniem przytuliła jej głowę do siebie, spoglądając na przerażoną Annę. – Przygotuj jej ten roztwór, tylko wsyp dwie łyżeczki. Dziewczyna potaknęła i błyskawicznie zaczęła krzątać się po kuchni. Po zaledwie dwóch minutach ściskała kurczowo szklankę z lekiem, który miał teraz barwę mokrej ziemi wymieszanej z zielenią. – Myślisz, że da radę to wypić? – spytała drżącym głosem. – Musi – odebrała szkło i ponownie uniosła podbródek Ariny. – Przytrzymaj ją. Kiedy Anna objęła przyjaciółkę, Cath wpatrzyła się w ciemne oczy. – Arino, musisz to wypić, rozumiesz? Mówiła wolno i wyraźnie, ale nie była pewna, czy do dziewczyny cokolwiek docierało. Odnotowała, że na jej skroni zaczęła szybko pulsować cienka żyłka, jakby próbowała przebić się przez barierę otępienia. – Arino – powtórzyła, tym razem dobitniej. – Musisz to wypić. Westchnęła głośno, nie doczekawszy się reakcji. – I co zrobimy? – Anna patrzyła na Arinę z rosnącym przerażeniem. Cath rzuciła jej pobieżne spojrzenie i zmarszczyła czoło. – Wlejemy to w nią. – Wlejemy? Ale jak? – Pilnuj tylko, aby się nie udławiła – odchyliła głowę Ariny lekko w tył. – Co… – Anno nie bądź dzieckiem, trzymaj ją – rozkazała zdenerwowana wampirzyca. – Musimy jej to podać, widzisz co się z nią dzieje. Anna zatrzęsła się, lecz usłuchała. Cath czuła, że Arina traci dech, a jej serce zwalnia. Niedobrze, pomyślała. Wstrzymała oddech. – Przełykaj, dziecino – szepnęła. Ostrożnie przytknęła brzeg szklanki do jej ust i przechyliła. Ciemna ciecz cieniutkim strumykiem zaczęła wpływać do gardła dziewczyny. Cath przerwała zastygając w bezruchu. Płyn przeleciał przez gardło Ariny i przypuszczalnie trafił do żołądka, bo nie nastąpiła żadna reakcja świadcząca o tym, że ma się zaraz udusić. Zerknęła na klęczącą obok Annę, która także wstrzymywała powietrze. – Chyba możemy kontynuować. Dziewczyna odetchnęła nieznacznie, potakując. Wampirzyca znów przechyliła szkło i sytuacja się powtórzyła. Dopiero po minucie usłyszała cichy odgłos przełykania. Zareagowała. Jej oczy na powrót robiły się przejrzyste, aczkolwiek bardzo powoli. Opróżniły w ten sposób szklankę do połowy, po czym Arina zachłysnęła się i zaczęła kaszleć. Natychmiast opuściła głowę między kolana. – Oddychaj dziecino – Cath poklepała ją po plecach klękając tuż przed nią. – Już dobrze. Przyciągnęła spazmatycznie chwytającą powietrze Arinę do siebie i zamknęła w ciasnym uścisku jej drobną sylwetkę. Czuła, jak ogarnia ją ulga mieszająca się z wściekłością. Anna z wrażenia usiadła na podłodze. Wpatrywała się w nie w milczeniu, najwyraźniej próbując nad sobą zapanować.
Po kilku minutach Arina uspokoiła się na tyle, że była w stanie unieść głowę. Zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca obrzucając przyjaciółki udręczonym wzrokiem. – Wyglądacie okropnie – szepnęła chrapliwie, a na jej czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Anna zaśmiała się histerycznie, by ułamek sekundy później ze szlochem rzucić się jej na szyję. Dziewczyna skrzywiła się i jęknęła. Nie miała siły odwzajemnić uścisku. Przyjaciółka słysząc ten jęk, szybko odsunęła się na bok i wbiła w nią uważne spojrzenie. Cath także. Arina ostrożnie wyprostowała się oparłszy plecami o drewnianą ramę krzesła. – Przestańcie się tak na mnie gapić. – Mówienie przychodziło jej z wyraźnym trudem. – Cóż takiego chcecie usłyszeć? – Obie milczały. Westchnęła, a jej spojrzenie sposępniało. – Nie mam zamiaru wam opowiadać, co ona… oni… – urwała, zacisnęła powieki potrząsając głową. – Przyniosłam instrukcje odnośnie posiłków – dokończyła. Wyciągnęła z kieszeni starannie złożoną, zapisaną przez siebie kartkę i wcisnęła ją w dłoń Anny. – Muszę wracać – mruknęła. – Nie! – Anna wstała impulsywnie. Arina uniosła na nią zdumiony wzrok. – Nie możesz… – dodała bliska płaczu. – Muszę – spuściła wzrok. – To się niebawem skończy – szepnęła bardziej do siebie, niż do niej. Cath zacisnęła pięści. – Ale nie dla ciebie – zauważyła. Arina wzdrygnęła się, wzruszyła ramionami i z trudem dźwignęła się na nogi. – Ale kiedyś skończy się i dla mnie. Rzuciła im ostatnie pobieżne spojrzenie i wyszła. Anna usiadła na podłodze skrywając twarz w dłoniach. Cath po długiej chwili odwróciła oczy od drzwi i spojrzała na nią. Pogłaskała ją po głowie. – Ona jest silna, Anno. Znasz ją nie od dziś – westchnęła. Dziewczyna uniosła głowę. Jej spojrzenie wyrażało niezmierzoną rozpacz. – Widziałaś ją – rzuciła oskarżycielsko. – Jak długo jeszcze będzie w stanie to znosić? Zaczęła się poddawać po ostatniej wizycie Sail. – Zauważyłam – mruknęła Cath. – Myślisz, że jak bardzo tym razem to na nią wpłynie? Bo ja myślę, że… – urwała, gdy wstrząsnął nią szloch. Wampirzyca przytuliła ją do siebie. – Lepiej więc nie myśl. Tego samego dnia Azarel zabrał swoją kochankę na miasto, aby tam mogła się zabawić. Niechybnie miał dość jej wybryków w swoim domu. Dziewczyny w jednej chwili wiedziały co robić. Tylko czekały na taką okazję. Jedyną przeszkodą mógł okazać się zabezpieczony magicznie zamek w drzwiach sypialni maga. Zebrały wszystkie rzeczy, które uznały za, być może, potrzebne i pośpieszyły do właściwego pomieszczenia. Cath ostrożnie dotknęła klamki i nacisnęła. Drzwi ustąpiły. Zerknęła na Annę uśmiechając się lekko. Najwidoczniej Azarel nie odkrył jej obecności. Albo też nie spodziewał się, że ktoś odważy się przekroczyć próg jego sypialni nieproszony, pomyślała wchodząc do pokoju. Anna podążyła tuż za nią, zostawiając uchylone drzwi, by Cath mogła słyszeć, co dzieje się na zewnątrz. Ściany nadal były wzmocnione. Rozejrzały się. Anna podeszła do łózka i wciągnęła ze świstem powietrze w płuca.
Wampirzyca błyskawicznie znalazła się obok. Wydała z siebie ciche westchnienie rezygnacji. Arina leżała w pościeli, blada jak ściana i oczywiście naga, choć okrywało ją prześcieradło. Mag musiał za nią zatęsknić, pomimo Sail do dyspozycji. Jedno jej przedramię gęsto pokrywały świeże, drobne nacięcia, z których wolno sączyła się purpurowa ciecz. Cath głośno zazgrzytała zębami. Dziewczyna natychmiast rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. – Dasz radę? Przełknęła ślinę i potaknęła. – Jest przytomna – zauważyła. Obie wbiły wzrok w Arinę. – Słyszy nas? – spytała Anna. – Niewątpliwie, skoro jest przytomna – przyłożyła palce do jej skroni, lecz natychmiast cofnęła dłonie, gdy tamta drgnęła. Arina złapała szybki wdech, a kącik jej ust drgnął. – Och, zbiera jej się na żarty – Cath przysiadła na krawędzi. – Potrzebna nam będzie woda, Anno, i… – Prosicie się o porządne lanie… Zastygły w bezruchu. Arina wpatrywała się w nie przenikliwie, lecz jej wyczerpanie było tak niebotyczne, jak gdyby balansowała na krawędzi omdlenia. Cath zamrugała oczami ze zdumienia. – Lanie? Mnie nie zdołają złapać – uśmiechnęła się wskazując na Annę. – Z nią mogłoby być gorzej. Arina prychnęła, skrzywiwszy się. – Powinnyście stąd wyjść czym prędzej. I żadnych dziwnych medykamentów – zastrzegła. – Każdy głupi przez to by się zorientował, że po jego posesji wałęsa się intruz. – Dziecino! – zagwizdała cicho. – Jakiegoż ty używasz słownictwa! Arina przewróciła oczami i zerknęła w stronę swojej ręki. Skrzywiła się ponownie, wbijając wzrok w sufit. – Wszystko w porządku? – Anna ostrożnie przycupnęła z drugiej strony szerokiego łoża. – Nie, ale do tego zdążyłam już nieco przywyknąć – padła cicha odpowiedź. – To tylko Azarel. Cath parsknęła głośno. – Tylko… – Powinnyście iść. Anna westchnęła cicho. – Nie możemy ci jakoś pomóc? – Pomożecie, jak wyjdziecie – mruknęła Arina. Przymknęła powieki, wzięła głęboki wdech, a przez jej twarz przemknął cień bólu. Cath uniosła głowę. – Chyba rzeczywiście powinnyśmy iść – powiedziała spojrzawszy na drzwi, koncentrując się zarazem na dobiegających z dołu dźwiękach. – Wrócili. – Przyjrzała się Arinie, nachyliła i ucałowała jej gorące czoło. – Trzymaj się dziecino – szepnęła czule, ciągnąc Annę za rękaw. Zniknęły za rogiem w tym samym momencie, w którym Azarel wspinał się na schody. Cath zatrzymała się przed wejściem i rozejrzała wokoło. Zmarszczyła czoło. Anna
przystanęła kawałek dalej wbijając w nią zdumiony wzrok. Wampirzycę momentalnie zmroził zimny dreszcz. Zatoczyła ręką krąg. – Czy czegoś ci tu nie brakuje? – spojrzała na nią. Dziewczyna zastanawiała się chwilę, po czym szeroko otworzyła oczy. – Och… – jęknęła, zakrywając usta dłonią. – Parias! – warknęła Cath i natychmiast obróciła się na pięcie. Wpadła do domu w zastraszającym, wampirzym tempie. Na zewnątrz nie było powozu, a to znaczyło, iż magowie wciąż są w mieście. Jedyną osobą, która prócz nich i innych niewolników pozostała w posiadłości, był pozornie spokojny brat Sail. A to zaś oznaczało, że to on wszedł do sypialni. Cath ogarnęła taka panika, że zignorowała wjeżdżający na podjazd powóz, który dostrzegła kątem oka. Zniknęła w głębi domu, zanim ktokolwiek zdołałby ją zauważyć. Dopadła drzwi sypialni jednym susem i zamarła na sekundę. Parias przygniatał Arinę do łózka. Zaciskał palce na jej gardle tak mocno, że zrobiła się jeszcze bledsza. Obejmowała jego rękę swoimi dłońmi, usiłując go od siebie odtrącić, jednak były to próżne starania. W oczach maga skrzyła się niepochamowana żądza, zaś dziewczyna wpatrywała się w niego z przerażeniem, które znacznie wzrosło, gdy zaczął rozpinać swój pasek od spodni. Dyszał ciężko, a jego wargi wykrzywiał cyniczny, lubieżny uśmiech. W tym samym momencie Cath usłyszała błagalny jęk dobiegający gdzieś z oddali, następnie odgłos szybkich kroków dwóch osób i zanim zdołała obrócić głowę, poczuła coś na kształt uderzenia, które gwałtownie odrzuciło ją za załom korytarza. Nim upadła, dostrzegła krótkie wściekłe spojrzenie Azarela, który ułamek sekundy później wpadł do sypialni jak burza. Od momentu powrotu Cath minęła może pełna minuta. Uniosła się na nogi i przykucnęła, nasłuchując. Poczuła, jak ogarnia ją strach. Jeśli on mnie zauważył, pomyślała, to sprowadzi to na wszystkich kłopoty. Nie mógł jej nie zauważyć, przecież stała w drzwiach jak słup soli. A jednak zdawał się całkiem zlekceważyć jej obecność… Skuliła się, gdy magiczne uderzenia wstrząsnęły murami. Na jej głowę osypał się tynk, usłyszała histeryczny kaszel, krzyk kobiety i głuchy odgłos uderzenia o ścianę, połączony z trzaskiem łamanego drewna. Krzyczała Sail. W jej głosie pobrzmiewała ledwie słyszalna nutka strachu. Arina przypuszczalnie próbowała złapać oddech, więc Parias już jej nie przygniatał. To zapewne on przeleciał przez pokój. Zmysły Cath przytłumiały potężne magiczne wibracje rozchodzące się po całym domu, toteż nie była do końca pewna, czy słusznie odbiera dźwięki dochodzące z sypialni. Nie odważyła się zajrzeć do środka, bo gdyby zauważył ją ponownie, mogłaby faktycznie źle skończyć. Skoncentrowała się na odgłosach, gdy już magia powoli zaczęła opadać. – …dosyć! – … wyniesie się, tylko nie rób mu krzywdy – doszedł ją błagalny głos Sail. Błagalny? A to dopiero… Parias musiał nieźle oberwać, skoro jego siostra zniżyła się do takiego poziomu. – Ma natychmiast opuścić mój dom! – zagrzmiał Azarel. Magia opadła całkowicie, włączając w to bariery dźwiękochłonne. Uszu Cath dobiegł urywany, cichy oddech Ariny. A więc żyła… Poczuła zalewającą ją falę ulgi i osunęła się na podłogę. Jakieś poruszenie w pokoju kazało jej dźwignąć się na nogi. Jęk, sapanie… Wyglądało na to, że Sail podnosi brata z podłogi. Albo zeskrobuje go ze ściany, pomyślała uśmiechając się pod nosem. – Zejdź mi z oczu – warknął Aszarte przemierzywszy pokój.
Cath natychmiast opuściła dom i w tej samej sekundzie wspięła się na balkon. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy ujrzała pomieszczenie. Było tak zdemolowane, jak po przejściu tornada. Sail z nietęgą miną podtrzymywała brata w pasie ciągnąc go ku wyjściu. Parias natomiast wyglądał niebanalnie. Był tak poobijany, że jego twarz przypominała bezkształtną masę. Jakby chirurg plastyczny rozmyślił się w połowie zabiegu. Wampirzyca zakryła usta dłonią, by się nie roześmiać. Gdy wyszli, Azarel dźwignął Arinę na nogi i usadowił ją w fotelu. Była umęczona, przygnębiona i wyglądała na kogoś, kto ma zaraz zwymiotować, zemdleć i ponownie zwymiotować. Przyklęknął przed nią i ujął jej twarz w dłonie. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji, prócz hamowanego gniewu. Po chwili na jej policzki powróciły kolory. Patrzył na nią przez kilka sekund, a potem szczelnie okrył ją kocem i raptownie obrócił się w stronę okna. Cath zdębiała. Nie była w stanie się poruszyć. I ze strachu, i dlatego że od tyłu powstrzymywała ją bariera. Była w pułapce. Jeśliby biło jej serce, zapewne teraz by się zatrzymało. Azarel wolnym krokiem podszedł do drzwi balkonowych, otworzył je na oścież i wycofał się w głąb pokoju. Założył ręce na piersi i z nachmurzoną miną wpatrzył się w intruza. Arina jęknęła cicho. Oboje rzucili jej pobieżne spojrzenie. Choć osłabiona – przeskakiwała przerażonym wzrokiem od jednego do drugiego, kurczowo zaciskając palce na poręczy. Gdyby nie była sparaliżowana lękiem, Cath zapewne usłyszałaby od niej – a nie mówiłam? Azarel ściągnął brwi, ponownie wbijając swój stalowy wzrok w Catarinę. Jego mina świadczyła o tym, że się zamyślił. – Możesz wejść – powiedział po chwili. Jego głos był cichy, ale władczy. Wampirzyca otworzyła usta ze zdumienia, ale nie ważyła się ruszyć. – Nie zabiję cię… chociaż powinienem – ponownie spojrzał na Arinę, a zmarszczki na jego czole pogłębiły się. Cath zrobiła krok w przód. I tak nie miała dokąd uciec. Pierwszy raz odkąd została wampirem poczuła się całkowicie od kogoś zależna. Wzdrygnęła się, gdy czarne oczy skoncentrowały się na niej. – Wałęsasz się po moim domu od ponad tygodnia – powiedział powoli i wyraźnie, jakoby wciąż nad czymś rozmyślał. Arina złapała się za serce. – Gdyby któreś z nich cię zauważyło, wszyscy mielibyśmy poważne problemy. To wielkie ryzyko pojawiać się w posiadłości Aszarte nieproszoną, wampirzyco – zawahał się. – Moje imię zapewne jest ci znane. Byłabyś tak łaskawa wyjawić mi swoje? Cath spojrzała na niego z ukosa. Czy jej się zdawało, czy w jego głosie pobrzmiewała nutka uznania? Wyprostowała się, dumnie unosząc głowę. – Jestem Catarina Adrianova – przedstawiła się dygnąwszy jak dama dworu. Spojrzenie Azarela znieruchomiało na moment, a potem przez jego usta przemknął cień uśmiechu. Arina omal nie zakrztusiła się powietrzem, jednak wampirzyca nie spuszczała wzroku z Aszarte. Zmrużył oczy. – Tak też myślałem – ściszył głos. – Słyszałem o tobie. Szalona, impulsywna wampirzyca. Żaden inny wampir nie odważyłby się na coś takiego dla zniewolonego maga – rzucił pobieżne spojrzenie Arinie, po czym Cath usłyszała stłumione westchnienie. – Tutaj możesz przebywać wyłącznie przez godzinę – oznajmił. – Na terenie posiadłości zaś wolno ci pozostać, dopóki Sail nie opuści tego miejsca. Zabierz moją niewolnicę do baraku i niech obie trzymają się od niej z dala przez resztę tego czasu. Nikt nie będzie rządził się w moim domu –
warknął, ale jego wściekłość była raczej adresowana do tamtej kobiety i jej brata. – Nie oznacza to jednak, że cokolwiek ulegnie zmianie. A jeśli jeszcze raz wykryję twoją obecność na moim terenie – zabiję cię. Zrozumiałaś? Cath powoli skinęła głową. Mag patrzył na nią jeszcze przez ułamek sekundy i obróciwszy się na pięcie odszedł, pozostawiając dwie kobiety gapiące w przestrzeń, w której znikł. Arina dygotała na całym ciele. – Chyba mam halucynacje… Cath oderwała wzrok od drzwi i spojrzała na nią. Na widok jej miny zaśmiała się cicho. – Wątpię, dziecino, bowiem ja przed momentem doświadczyłam tego samego. A mi daleko do psychicznego upadku. – Podeszła do niej i zaczęła pomagać jej się ubrać. – Wygląda natomiast na to, że twój Aszarte… mięknie. Arina parsknęła, a jej twarz wykrzywił grymas. – Przekonasz się co do tego, jak wrócisz tu następnym razem. Na twoim miejscu nie byłabym tak łatwowierna. Cath nachmurzyła się. Istotnie, Arina znała go o wiele lepiej i dłużej, więc ona nie mogła spierać się z nią na tematy ewidentne. A jednak coś w jego mrocznym spojrzeniu podpowiedziało jej, że darzy dziewczynę szczególnym… uczuciem – jeśli Aszarte zdolni są do odczuwania czegokolwiek pozytywnego. Może to pobłażanie ze względu na jej stan? A może efekt złości na Sail za wszystko, co jej uczyniła? Wszak on uważa się jej jedynym panem, co jest akurat prawdą, i nie przepada za tym, by ktokolwiek inny znęcał się nad jego niewolnikami. Wampirzyca stłumiła westchnienie. Miała twardy orzech do zgryzienia. Zerknęła na Arinę, która usiłowała się uspokoić. – Zbieramy się stąd dziecino – uśmiechnęła się lekko, napotkawszy jej wystraszone spojrzenie i pomogła jej wstać. Pierwszy raz odkąd się tu zjawiła przeszły spokojnie przez domostwo nie obawiając się, że ktokolwiek je zatrzyma. Parias opuścił posiadłość Aszarte z samego rana. Skryta wśród gęstych konarów Cath spostrzegła, że wyglądał już nieco lepiej, choć osobiście wolała go w wersji poprawionej. Sail chodziła zasępiona, a Azarel niezadowolony. Do tego sprawiał wrażenie człowieka głęboko coś obmyślającego. Nieznacznie przed południem zamknęli się w jego uporządkowanej już sypialni i nie wychodzili z niej aż do kolacji. Catarina przyczaiła się pod oknami tylko raz, aby sprawdzić czy nie rozważają przypadkiem jakiegoś mordu, jednakże z dźwięków jakie doszły jej uszu, łatwo było wyobrazić sobie co robili. Wolałaby tego nie wiedzieć, choć osobiście uważała taki sposób odnawiania porozumień za najbardziej interesujący i skuteczny. Przez cały dzień oddawali się cielesnym uniesieniom. Na kolacji pojawił się wyłącznie Azarel, któremu humor wbrew pozorom się nie poprawił. Ani razu nie spojrzał na Annę, która podawała mu do stołu. On był jednak najmniejszym obecnie zmartwieniem wampirzycy. Arina nieustannie zaprzątała jej myśli. Jej stan był delikatnie mówiąc – nieciekawy. Psychicznie była całkowicie rozbita, niemal nic się nie odzywała, nie była w stanie także normalnie jeść, bo jej żołądek reagował odruchem zwrotnym. Zaś organizm miała tak osłabiony i wycieńczony przez praktyki Aszarte, że według Cath, dziewczyna nieprędko zdoła odzyskać tę lichą formę, którą miała uprzednio. Ta jedna doba całkowitego spokoju była jej potrzebna jak tlen. Ostatniego dnia pobytu Sail nastroje w rezydencji niewiele się poprawiły. Ona wyglądała na odrobinę bardziej uszczęśliwioną, a o złym usposobieniu Azarela świadczyło jedynie jego
chmurne spojrzenie. Cath zaś była uradowana, bo to był dzień wyjazdu tej podłej Aszarte. Wyruszyła w drogę tuż po śniadaniu i gdy jej powóz zniknął za zakrętem, wszyscy niewolnicy odetchnęli z ulgą. Włącznie z ich panem, który natomiast starał się to ukryć. Arina dźwignęła się na łokcie, gdy wampirzyca pewnym krokiem wmaszerowała do pokoju. Uniosła brwi, widząc jej radosna minę. – Aż tak radujesz się z własnego wyjazdu? Cath z westchnieniem opadła na krzesło. – Mówiłam ci, że niebawem znów się tu zjawię. – Po to, aby dać się zabić? Uprzedzałam, że on nie jest takim głupcem, za jakiego go uważałaś. Słyszałaś co powiedział. – Och – machnęła lekceważąco ręką – mam przeczucie, że następnym razem także mnie nie zabije. Wszakże zrobiłby to teraz, gdyby chciał. Arina zaśmiała się ponuro, złowrogo mrużąc oczy. – Gdyby chciał, pozabijałby nas wszystkich za to, że… – urwała, gdy otworzyły się drzwi. Do baraku weszła Anna, niosąc w koszyczku małe bułki z bakaliami, które upiekła, aby uczcić wyjazd Sail. Arina stłumiła westchnienie, usiadła i obróciła się, by móc oprzeć się plecami o ścianę. Minę wciąż miała zasępioną. Wzięła od przyjaciółki jedną bułeczkę i nerwowo zaczęła odrywać z niej drobne kawałki. Wpychała je sobie do ust wpatrując się przy tym w podłogę. – Co ona taka nachmurzona? – Anna wskazała dziewczynę usiadłszy obok niej. – Nie podoba jej się to, że mam zamiar tu wrócić – wyjaśniła Cath. – Przecież ty zawsze wracasz – zauważyła. – Owszem, jednak tym razem zostałam zauważona i uprzedzona o swej ewentualnej śmierci. – Podeszła do Ariny i przyklękła przed nią. – Dziecino, nie gniewaj się. Przecież wiesz, że nie dam się zabić. Arina rzuciła jej spojrzenie spode łba zaciskając usta. – Twoje milczenie niczego nie zmieni. Żadna siła nie powstrzyma mnie przed upewnieniem się, czy u ciebie wszystko w porządku. – Chyba czy wciąż żyję – poprawiła ją. Cath zmrużyła oczy. – Jeśli cię nie będzie, to osobiście odnajdę twoje zwłoki i podpiszę pakt z samym diabłem, by przywrócić cię temu światu w tej, czy innej postaci. Anna wydała z siebie jęk obrzydzenia. – Ty to potrafisz pocieszyć człowieka… Kącik ust Ariny drgnął. Przełknęła głośno ostatni kawałek świeżego wypieku i objęła ramionami Cath za szyję, wzdychając cicho. – Chciałabym nie martwić się chociaż o ciebie – szepnęła. Wampirzyca przytuliła ją mocno. Poczuła przez dość grube ubranie wszystkie jej kości, a subtelny zapach jej skóry jak zawsze przyprawił ją o rewolucje żołądkowe. – O mnie nie musisz się martwić. Ja zawsze wracam. Wrócę i tym razem. – I właśnie to mnie martwi. – Arina odsunęła się i znowuż oparła o ścianę. – Ale nie zdołam cię powstrzymać. Idź zatem, skoro wnet masz pojawić się ponownie. W tonie jej głosu pobrzmiewała nutka dawnego uporu i dumy. Cath zaśmiała się, uściskała Annę, po czym już przy drzwiach obróciła się ku przyjaciółce. Ciemne oczy wpatrywały się w nią uważnie. – Mam nadzieję, że gdy wrócę, twe oczy znów będą szmaragdowe.
Na czole Ariny pojawiła się niewielka zmarszczka. Catarina Adrianova uśmiechnęła się czule, a następnie wyszła. Istotnie miała zamiar niebawem się tu zjawić. Odwróciła się, aby ostatni raz spojrzeć na niewielki drewniany domeczek. Poczuła ukłucie strachu, że ten następny raz może okazać się zbyt późnym. Arina naprawdę miała się kiepsko. Cath nie była pewna, co takiego mogłoby przywrócić jej odrobinę chęci do życia. Westchnęła głośno, i szybko, acz bezszelestnie zniknęła w głębi posiadłości. – Odważna jesteś, przychodząc tutaj. Azarel siedział za obszernym biurkiem w swojej bibliotece. Zapisywał coś na ozdobnym papierze leżącym na blacie. Mrok w pomieszczeniu rozjaśniała mała lampka stojąca na rogu. Cath stanęła w progu i przyjrzała mu się uważnie. Nawet nie podniósł na nią wzroku. Doskonale widziała w ciemności, toteż żaden szczegół nie był w stanie jej umknąć. Chyba że dobrze skrywany. Jego gęste włosy zdawały się być czarne w tym świetle, ciemniejsze niż oczy, wokół których dostrzegła ledwie widoczne, drobne zmarszczki. Ciekawe, ileż to mógł mieć lat, zastanowiła się. Był Dzieckiem Nowego Świata, więc nie liczył więcej, niż trzydzieści kilka. Jego szerokie czoło przecinała pionowa kreska, świadcząca o zamyśleniu, zaś kształtne wargi zaciskał w cienką linię. Uniósł głowę i rzucił jej przelotne spojrzenie. W jego oczach znać było zmęczenie, ale nie gniew. – Będziesz tak stała i na mnie patrzyła, czy zdradzisz mi cel swej wizyty? Cath zawahała się, bardzo powoli weszła do ciemnego pomieszczenia, położyła swoją torbę na jednym z krzeseł i założyła ręce. – Coś się zmieniło, prawda? Milczał. Słyszała jego wolny oddech i szybkie skrobanie stalówki po pergaminie. Gdy doszedł do końca kartki, złożył zamaszysty podpis, włożył list do sztywnej koperty i odłożył na bok razem z piórem. Prostując się na krześle, wbił w nią wzrok. – Mam nadzieję, że wiesz, iż ryzykujesz życiem. – Gdybyś chciał mnie zabić, zrobiłbyś to, a nie o tym mówił. Dlaczego zatem jeszcze żyję? Splótł palce i zamyślił się. – Dobre pytanie. – Sądzę, że znam na nie odpowiedź. Bo coś się zmieniło. – Zmieniło? – uśmiechnął się ironicznie. – Cóż takiego według ciebie mogło ulec zmianie? – Twój stosunek do Ariny. Spojrzenie Azarela stwardniało, po czym zaśmiał się krótko. – Nie – odrzekł. – Nie jestem taka głupia… – Stoisz tu, przede mną, więc na twoim miejscu bym się nad powyższym zastanowił – przerwał jej. – Wobec tego wyjaśnij, co masz na myśli. Cath zaczerpnęła powietrza w płuca. Nie żeby się go bała, ale w tym świetle jego potężna sylwetka robiła zaprawdę imponujące wrażenie. – Ty coś do niej czujesz – zarzuciła mu. W jego oczach zgęstniała czerń. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co mi przymawiasz? – zagrzmiał.
Cath odruchowo cofnęła się o krok. Potaknęła. – Dostrzegłam zmiany w twoim zachowaniu względem niej. Co z tego, że to niewolnica? To ty uczyniłeś z niej tą, którą jest. W rzeczywistości ona jest magiem Veilleur. Nawet nie wiesz, jak potężna mogłaby się stać, gdybyś zaczął ją uczyć. Azarel podniósł się i obszedł biurko. Założył ręce opierając się o mebel. Jego spojrzenie przewiercało ją na wylot. – Znałem magów z Rodu Veilleur – powiedział powoli. – Znam także ich potęgę. Jednakże twoja przyjaciółka jest niewolnicą i niewolnicą pozostanie… – Mógłbyś zwrócić jej wolność – przerwała mu. Uniósł brwi. – Wolność? I myślisz, że potrafiłaby żyć w inny sposób? – Mogłaby się nauczyć... Jeśli nie chcesz jej stracić, to wyzwól ją i zacznij uczyć sam. Aszarte zaśmiał się donośnie. – Stracić jej? – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Mówisz o mojej nałożnicy. Jej życie zależy ode mnie, a mi na nim nie zależy. – Gdyby ci nie zależało, nie brałbyś jej w niewolę… – Ty nic nie rozumiesz! – warknął. – Nie znasz praw, na jakich żyją Aszarte, nie znasz zasad jakimi się kierują, nawet nie wiesz dokładnie, z kim rozmawiasz. Śmiesz zarzucać mi w moim domu, że ja czuję coś do własnej nałożnicy?! Cath cofnęła się pod drzwi. Wbiła w niego nieruchomy wzrok. – Słyszałam was tamtej nocy – wypaliła. Azarel zesztywniał. Zacisnął zęby w zastanowieniu. – Ona nic nie pamięta, ale ja wiem, że ty wciąż nad tym rozmyślasz. Mógłbyś z nią żyć. Mogłaby oddawać ci się dobrowolnie, gdybyś tylko sprawił, aby ci zaufała… mogłaby pokochać… Drgnął. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknął. Zmarszczył czoło. – Nie wiesz o czym mówisz – powiedział ostro. – Między mną a twoją przyjaciółką nigdy nic takiego się nie wydarzy… – A jaki jest tego prawdziwy powód? – znów mu przerwała. Wyprostowała się i podeszła tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło. Wpatrzył się w nią stężałym wzrokiem nieco zbity z tropu jej bezpośredniością. – Zabiliby was, czyż nie? Aszarte i niewolnica. Pozostali polowaliby na was, bylibyście skazani na wieczną wędrówkę… A ona w dodatku cię nienawidzi – uśmiechnęła się przeciągle – chociaż nad tym bym się zastanowiła. Oboje musielibyście nauczyć się tego, co nawet nie mieści ci się w głowie. Azarel otworzył szeroko oczy, a następnie zmrużył je. – Opuść mój dom zanim zmienię zdanie co do ciebie. Arina pozostanie moją niewolnicą i tylko nią, dopóki będę żył. Cath zacisnęła zęby że aż zazgrzytały. – Zastanów się nad tym. Przemyśl to, czy zadawanie jej bólu w dalszym ciągu tobie sprawia przyjemność. Być może zmieniło się więcej niż myślisz. Spojrzał na nią z góry. – Nic się nie zmieniło. I się nie zmieni. Wyjdź, dopóki jeszcze możesz – ostrzegł. Poczuła drgania magii wokół siebie. Cofnęła się o kilka kroków i rzuciła mu spojrzenie z ukosa. – Wiesz, że jeśli nie zmienisz swojego nastawienia, a ona jakoś zdoła się od ciebie uwolnić, prędzej czy później wróci tu po to, by wziąć odwet za wszystko, co jej zrobiłeś.
Jego usta wykrzywił gorzki uśmiech, który zaraz potem znikł. – Wyjdź – nakazał. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy, aż w rezultacie Cath westchnęła ze zrezygnowaniem. Odeszła. Nie była pewna, czy ta rozmowa jakoś wpłynie na sytuację Ariny, która nie mogła już się znacząco pogorszyć. Warto zatem było spróbować. Ona sama nie mogła dać wiary, że pan potrafiłby… zakochać się(?)… w niewolnicy. Azarel nie wyglądał na zdolnego do takich uczuć. Jednak setki lat doświadczeń mówiło jej, że czasem niemożliwe staje się możliwe. Tylko czy aby na pewno w tym przypadku?
Przygotowania do wyprawy na tereny Nowej Europy ruszyły dnia następnego po odjeździe Catariny Adrianovej. Annę ucieszył fakt, że wyjechała, tudzież i zmartwił. W obecności wampirzycy Arina postępowała tak, jak gdyby tliła się w niej zwiększona iskierka życia, jakby jej obecność w jakiś sposób zmuszała dziewczynę do dumnego uniesienia głowy. Zaś gdy tylko zniknęła z posiadłości – przygnębienie Ariny znacznie wzrosło. Anna była bezradna, aczkolwiek brak nieproszonego gościa na terenie posiadłości mógł uczynić ich sytuację bardziej znośną. Wszak wraz z tym wyjazdem zmalało ryzyko otrzymania dodatkowych razów. Podróż po osadach i miastach Aszarte nie należała do najbezpieczniejszych. Oznaczała także, że pod rządy Azarela trafią nowi niewolnicy – kolejne dusze na stracenie. A on tymczasem jął przejawiać wybrane z najpodlejszych cech swojego charakteru. Anna namyślała się nieustannie, cóż mogło go tak rozjuszyć? Każdej nocy niepokoiła się o Arinę i o to, czy jej przyjaciółka o świcie wciąż jeszcze będzie żyła… Nie była świadkiem tego co czynił, ale jedno spojrzenie na nią wystarczyło, by mogła sobie to wyobrazić. Był bezwzględny, okrutny i nieustannie niezadowolony. Arina ledwie radziła sobie z tą sytuacją. Chodziła milcząca i roztrzęsiona, niekiedy ledwie trzymała się na nogach, a jej ciało znaczyło coraz więcej przejawów tej przemocy. W żaden sposób nie zdołała wyciągnąć z niej informacji na temat tego, co działo się w jego sypialni. – Powinnyśmy zabrać ze sobą cokolwiek więcej tych zapasów. Anna obróciła się na dźwięk cichego głosu przyjaciółki. Arina wpatrywała się zamyślonym wzrokiem w swoje zapiski. Opierała się o powóz, a jej skulona postawa świadczyła o skrajnym wyczerpaniu. Uniosła wzrok, obrzuciła powłóczystym spojrzeniem drzewa na wprost siebie, wzdrygnęła się, po czym ponownie popatrzyła na kartkę. – Będziesz musiała bardzo się starać – dodała – by w podróży zadowolić naszego pana kulinarnie. – Zamilkła na dłuższą chwilę. –Jeśli nie weźmiemy niczego więcej. Anna potrząsnęła głową. – Poradzę sobie. Zrobiła kilka kroków w jej kierunku, lecz zawahała się, gdy dziewczyna zerknęła na nią podejrzliwie. Z westchnieniem przekrzywiła lekko głowę, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów zdradzających jej faktyczny stan. Arina wzruszyła ramionami. – Skoro tak twierdzisz – odepchnąwszy się od powozu ruszyła w stronę rezydencji, by nagle zatrzymać się i obrócić w stronę Anny. W jej ruchach znać było niepewność i napięcie, a mina wyrażała zrezygnowanie. – Przepraszam – powiedziała bardzo cicho – ale będzie mi trudniej to znosić, jeśli się do mnie zbliżysz.
Anna poczuła, jak jej ciało ogarnia zimny dreszcz niosący ze sobą rozgoryczenie na widok jej udręczonej, szczupłej twarzy. Jej błyszczące oczy przepełniała rozpacz i ból, a gdzieś w ich najgłębszych zakamarkach, będących odzwierciedleniem drgnień jej duszy, czaiło się ledwie skrywane pragnienie śmierci. – Arino… proszę. Drgnęła, wróciła na miejsce i ponownie oparła plecy o powóz. Objęła się ramionami wbijając wzrok w ziemię. Anna podeszła do niej szybkim krokiem i ujęła jej twarz w dłonie. – Hej… wszystko będzie dobrze – szepnęła, choć sama w to nie wierzyła. – Nie wytrzymam tego dłużej… – przyjaciółka zacisnęła zęby, powstrzymując płacz. – Wytrzymasz. Jesteś silna. Zawsze byłaś. Pokręciła przecząco głową, a po jej policzku spłynęła łza. – Już nie… Jej oddech stał się szybki, jakby nie mogła złapać powietrza. Anna czuła drżenie rozchodzące się po jej ciele. Kolejna łza spłynęła na jej palce. Otarła ją kciukiem próbując zmusić Arinę do spojrzenia jej w oczy, ale przyjaciółka zacisnęła powieki, gdy wstrząsnął nią kolejny dreszcz. – Arino… – Urwała, słysząc szloch. Przyciągnęła ją mocno do siebie i uspokajającym gestem zaczęła głaskać jej włosy. – Może coś zmieni się po tej wyprawie. Musisz być silna… – Zmieni się? – załkała w jej ramię przytulając się mocniej, jakby bała się, że upadnie. – Nic się nie zmieni… On… ja… – Następny wstrząs zmusił ją do umilknięcia. – Gdyby chciał cię zabić, zrobiłby to. – Och… – szepnęła, usiłując powstrzymać płacz. – On nie chce… mnie zabić. Pragnie zapewne bym sama… poprosiła go o… o to. Wypowiadanie tych słów przychodziło jej z trudem, a łkanie stanowiło dodatkową przeszkodę. Anna pomyślała, że przyjaciółka lada moment zadławi się własnymi łzami. – No już, uspokój się. Arina objęła ją jeszcze mocniej. – On… Ty nie wiesz… jak to jest… – Wstrząs. – On… nigdy taki… – zaszlochała. – …to tak boli… ja dłużej nie dam… rady… nie… Anna poczuła jak robi jej się gorąco z bezsilnej złości. – Arino – odezwała się. – Weź głęboki wdech. Spróbuj. Dziewczyna zatrzęsła się znowu i złapała kilka urywanych oddechów. – Jeszcze raz, no, dalej… Więcej krótkich wdechów, stłumiony szloch, westchnienie rezygnacji i w rezultacie oddech. Anna odsunęła ją nieznacznie od siebie i przyjrzała się jej zaczerwienionej twarzy. Łzy wciąż spływały po jej policzkach, jednak powstrzymywała łkanie zagryzając wargę. – Musisz być silna – powtórzyła – choćby dla mnie. Bez ciebie ja sobie tu nie poradzę, wiesz o tym. Arina wzdrygnęła się, a jej twarz na krótką chwilę wykrzywiło przerażenie. Potaknęła. Wzięła głęboki wdech. – Nie wiem tylko… ile jeszcze moje ciało zdoła znieść… to jest… Urwała, gdy obok nich zaczęli krzątać się inni niewolnicy, ładując pakunki na drugi wóz. Szybko otarła łzy i wyswobodziła się z objęć Anny. Przygnębiona, ze spuszczoną głową wspięła się po schodach i zniknęła w głębi domu. Anna westchnęła głośno. Obrzuciła wzrokiem pozostałych. Ich miny wyrażały współczucie. – Dziewczyna istotnie wygląda, jakby miała zamiar niebawem ze sobą skończyć –
odezwał się jeden. Gdzieś z drugiej strony powozu dobiegło ich głośne parsknięcie. – Tak jak gdyby miała taką możliwość. – Racja – młody chłopak oparł się o drewniane belki i nachylił ku Annie. – To pan decyduje o życiu lub śmierci każdego z nas. – Ale dlaczego jest taki…? – Jasna głowa wyjrzała zza zaprzęganego właśnie konia. – Okrutny? Zawsze taki jest. – Teraz jest gorszy. – Koń przestąpił nerwowo o krok do przodu. – Spokojnie maleńki… Anna wzdrygnęła się. – Myślicie, że coś dodatkowo go rozjuszyło? – Coś, albo ktoś – poprawił ją młody. – Ktoś… może Sail? – Och, to na pewno – prychnęła obrzuciwszy ich niezadowolonym spojrzeniem. – Jak nie zabierzemy się do pracy, to wszystkim nam wygarbuje skórę. Wśród zgromadzonych rozeszły się ciche pomruki, lecz wrócili do przygotowywania wozów do drogi. Anna zamyśliła się. I rozejrzała. Dobrze, że przynajmniej robi się ciepło, pomyślała. Śnieg stopniał, lecz zimę można było jeszcze wyczuć w chłodnym powietrzu. Spojrzała na białe mury rezydencji. Jakieś poruszenie na dachu zwróciło jej uwagę. Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć. Azarel. Opierał dłonie o barierkę i obserwował to, co działo się w dole. Anna postarała się, by jej mina wyrażała gniew. Nie obeszło jej, że mógłby ją za to ukarać. Miała nadzieję, iż widział, w jakim stanie jest Arina i że da mu to nieco do myślenia.
Arina przeszła przez dom wychodząc kuchennymi drzwiami z koszem w dłoni. Anna opierała się niedbale o płotek oddzielający ścieżkę od warzywnego ogrodu, nad którym niebawem zaczną pracować. Czujnym wzrokiem śledziła każdy jej ruch. Arina wywróciła oczami, wcisnęła jej w ręce koszyk, następnie minęła ją bez słowa i ruszyła w stronę sadu. Usłyszała za sobą szybkie kroki przyjaciółki. Już ci lepiej? – spytała, zrównując z nią krok. Wzruszyła ramionami. Nie było lepiej, ale co mogła odpowiedzieć? Było jej właściwie wszystko jedno… Rozejrzała się po okolicy, która powoli budziła się z zimowego snu. Może wiosna przyniesie zmiany, pomyślała. Nadchodzące zmiany były oczywiste. Z samego rana miała rozpocząć się podróż po miastach Aszarte. W każdym z nich można było trafić na potencjalnego niewolnika, jeśli wiedziało się, jak szukać. Ich szeregi miały się więc niebawem powiększyć. Potem czekało ich kilka dni, a może tygodni przygotowań przed kolejną wyprawą. Po maga. A następnie Sail zapewne znów zaszczyci ich swą obecnością. Och tak… zmian czekało ich wiele… Arina wzdrygnęła się i zerknęła na Annę, która wciąż się w nią wpatrywała swymi jasnymi oczyma. – Lepiej i… Urwała, gdy jakaś żółta plama przemknęła szybko w obrębie domostwa. Zatrzymała się, marszcząc brwi. – Co się… Uciszyła przyjaciółkę gestem i wytężyła wzrok. Poczuła, że serce zamiera w niej ze
strachu, gdy uświadomiła sobie, co widzi. Tygrys. Tygrys Azarela wałęsał się po terenie zamiast siedzieć w klatce. Zaklęła głośno i rzuciła śpieszne spojrzenie Annie, a potem oddalonym od nich o kilkanaście kroków drzewom. Nie mamy szans… Tygrys zawrócił i ruszył w ich kierunku. Arina zaklęła raz jeszcze i pchnęła dziewczynę z całej siły w kierunku sadu. – Uciekaj do cholery! – krzyknęła. – Tygrys! – Co… – Anna nie rozumiała, dopóki nie ujrzała za plecami Ariny potężnej masy mięśni pędzącej wprost na nie. Wytrzeszczyła oczy, a słowa natychmiast uwięzły jej w gardle. – Uciekaj! – powtórzyła Arina, potrząsając nią energicznie za ramiona. Zerknąwszy za siebie pchnęła ją ponownie i obróciła się do niej plecami, dopiero gdy ta zaczęła biec. Zastygła z przerażenia. Tygrys zbliżał się tak szybko… Nie zdoła mu uciec, wiedziała że nawet nie dobiegnie do drzew. Wstrzymała oddech siłując wymyśleć jakieś rozwiązanie, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nie było żadnego rozwiązania. Jej serce biło teraz jak oszalałe, czuła zalewającą ją falę gorąca, a następnie przenikającego chłodu. Cofnęła się kilka kroków, gdy zwierzę przyczaiło się do skoku i wyczuła za plecami coś twardego. I dziwnie znajomego. Jakaś ręka chwyciła jej palce i szarpnęła, zmuszając Arinę do wycofania się. Jeden krok i znalazła się tuż obok… Azarela. Aż otworzyła usta w nagłym obezwładniającym oszołomieniu. Azarel pociągnął ją znowuż i zastąpił drogę potężnemu zwierzęciu, skrywając ją za swoimi plecami. Wyciągnął drugą dłoń, w mgnieniu oka kształtując swoją magię. Potężne uderzenie dosięgło Tygrysa w momencie skoku. Okolica rozbłysła jasnym światłem i zaraz potem cielsko zwaliło się z hukiem na ziemię. Arina podskoczyła słysząc ten odgłos. Po trawniku rozbiegły się białe iskry mocy Aszarte. Azarel przez sekundę obserwował bezwładnego Tygrysa marszcząc czoło, po czym bardzo powoli obrócił się i wbił wzrok w Arinę. Dygotała na całym ciele i rozpaczliwie chwytała powietrze wpatrując się przy tym w żółtą sierść. – Czy on… on… był tak… – nie zdołała dokończyć myśli, bo zamęt w jej głowie nie pozwalał się skoncentrować. – Żyje – usłyszała. – Jest na tyle ogłuszony, bym mógł go ponownie zamknąć. Arina drgnęła wstrząsana paniką, a potem wstrzymała oddech, gdy uświadomiła sobie, że Azarel wciąż zaciska palce na jej dłoni. Poruszyła się, chcąc się wycofać i uwolnić z jego uścisku, ale on przyciągnął ją bliżej i zacisnął palce jeszcze mocniej. Uspokój się. Usłyszała te słowa i jednocześnie nie usłyszała, bo on ich nie wypowiedział. Dźwięczały gdzieś w głębi jej umysłu. Zamrugała oczami ze zdumienia odruchowo podnosząc na niego wzrok. Ciemne oczy wpatrywały się w nią przenikliwie. Nerwowo zaczerpnęła powietrza, gdy doświadczyła wewnątrz siebie poczucia drwin, ale to nie były jej emocje. Po twojej nieruchomej postawie odniosłem wrażenie, że zapragnęłaś własnoręcznie stoczyć bój z tym Tygrysem. Obawiam się jednak, że nie zdołałabyś nawet mrugnąć, zanimby cię rozszarpał. Rozsądniej byłoby zatem uciekać. Dopiero po kilku sekundach Arina uświadomiła sobie, co się dzieje. Jej serce zatłukło się raptownie. Porozumiewa się ze mną mentalnie! Owszem i słyszę każde twoje słowo, więc uważaj. Poczuła, że się czerwieni. Ależ ja jestem… zreflektowała się w porę i urwała myśli w połowie, spuszczając wzrok i z konieczności porzucając chęć oswobodzenia się. Porozumiewanie się bez użycia słów było możliwe, jednak on nigdy nie stosował tego wobec niej. Pomimo że co rusz był na tyle blisko, by to robić. Do takiej komunikacji niezbędny był dotyk. Arina otworzyła szeroko oczy, gdy dotarło do niej, co jeszcze może zrobić Aszarte
rozmawiając z nią w ten sposób. Powiedziałem, byś się uspokoiła. W jego wewnętrznym głosie dało się wyczuć tłumiony gniew, jednak chwilę później poczuła drgania magii przepływające od jego palców wprost do jej. Przyjemne mrowienie niosące ze sobą ukojenie powoli rozeszło się po jej ciele. Odetchnęła głęboko. Czy powinna mu podziękować? Możliwe… Ale to przecież on przyczynił się do jej stanu. A uratowanie życia wcale nie stawiało Ariny w lepszej sytuacji. Nachmurzywszy się zerknęła na ich splecione palce. Jego dłoń wydawała się tak duża w porównaniu z jej własną. Coś poruszyło się we wnętrzu jej umysłu. Zdumiona spojrzała niepewnie na Azarela. Przez jego usta przemknął cień uśmiechu, ale zaraz wyraz jego twarzy zmienił się. Puścił ją i zrobił krok w tył. – Możesz odejść – powiedział surowym tonem. Arina spuściła wzrok, ukłoniła się i pospiesznie wycofała między drzewa. – Co to było?! Zanim zdołała zagłębić się w sad, ujrzała rękę wychylającą się zza jednego z drzew, która chwyciła poły jej koszuli i pociągnęła ku sobie. Dziewczyna zaklęła cicho i znalazła się twarzą w twarz ze zdumioną Anną. – Co to było? – powtórzyła tamta. Arina oparła się o pień i z westchnieniem ulgi osunęła się po nim na trawę. – Tygrys. O ile mi wiadomo. Anna opadła obok niej. – Pytałam o to, co było później. Później… zmarszczyła czoło przymykając powieki. Strach w dalszym ciągu nieco ją obezwładniał. – Później… Azarel – otworzyła oczy i wbiła wzrok w przyjaciółkę. – Zdaje się, że uratował ci życie. Gdyby chciał, abyś poprosiła go o śmierć, nie zrobiłby niniejszego – zauważyła. – To dlaczego jest taki… tak bardzo… – nie potrafiła wypowiedzieć tego na głos. Niektóre czyny nie miały odpowiedniego przełożenia na słowa. Podniosła się i rzuciła Annie ponaglające spojrzenie. Dziewczyna westchnęła ze zrezygnowaniem. – Wygląda na to, że sama będę zmuszona dojść przyczyny jego srogiego zachowania. – Do niczego nie będziesz dochodzić! – odparła Arina z poirytowaniem. – To jest pan niewolników. Aszarte. W jego naturze leży surowość. Nie ma tu się nad czym zastanawiać. Anna wzruszyła lekko ramionami i z błąkającym się na ustach uśmiechem zaczęła zbierać owoce. Arina popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Wzięła głęboki wdech i z wysiłkiem opanowała budzący się w niej gniew. Gniew, który wynikał ze strachu o przyjaciółkę. Na pierwszą wyprawę wyruszyli o świcie. Posiadłość Azarela opustoszała całkowicie, jednak on nie obawiał się o swoje włości, ponieważ gruntownie zabezpieczył wszystko potężną magią. Miasto było położone na południowowschodnim krańcu Nowej Europy – od wschodu skalista pustynia, a od południa piaszczysta. Obie dawały pewne zabezpieczenie przed nieproszonymi gośćmi, toteż jak na ironię należało ono do jednych z najbezpieczniejszych osad Aszarte. Azarel nie miał zamiaru zapuszczać się zbyt daleko. Już w pierwszych trzech ościennych mieścinach można było natrafić na ewentualnego kandydata na niewolnika. Miał zamiar przemierzyć sześć kolonii, które były umiejscowione promieniście od ich punktu wyjścia. W
każdej posiadał odpowiednie znajomości i wpływy, toteż nie musiał martwić się chociażby o dach nad głową. Problem mógł pojawić się dopiero dalej, gdzie zamierzał się udać, gdyby uprzednie poszukiwania go nie zadowoliły. Dlatego potrzebne były im między innymi zapasy pożywienia. Im dalej, tym było o nie trudniej ze względu na bliskość przemieszczających się lodowców. Arinę ucieszył fakt, że jego uwaga koncentrowała się niemal wyłącznie na poszukiwaniach. Po dotarciu do pierwszego miasta ulokowali się w gościńcu u jego starego znajomego. Ten dzień minął Azarelowi na powitaniach, wymianach uprzejmości i biesiadzie. Noc także należała do spokojnych. Przez następnych kilka przemierzali miasto w poszukiwaniu ofiar. Ilość tych dni zależała od wielkości danej osady. Każdego posuwali się dalej, przemierzali inne szlaki i ulice, by na wieczór powrócić do gościńca. Nie byłoby zbyt rozsądnym nocować w innym miejscu. Noce zaś, również różniły się od ostatnich w posiadłości. Azarel był dla Ariny jakby łagodniejszy, a zmęczenie codziennymi wędrówkami jeszcze się do tego przyczyniało. W każdym razie nie używał sztyletów, skupiając się na łóżkowej przyjemności. Pozwoliło jej to nieznacznie odzyskać psychiczny stan równowagi. Chwiejny, bo chwiejny, ale pragnienie śmierci zdołała zastąpić wymierną obojętnością. Ostatnia doba w danym mieście zwykła upływać mu na odwiedzaniu licznych znajomych w celu podtrzymania dobrych relacji, więc gdy wracał, od razu kładł się spać, by o świcie wstać bez przeszkód. Takową rutyną cechowały się doby podczas całej wędrówki. Zmieniało się jedynie otoczenie, które za jednym razem wzbudzało zachwyt Anny i uznanie Ariny, a za drugim razem napawało lękiem i wywoływało odrazę. Arina nie potrafiła zrozumieć, jak to możliwe, że sąsiadujące ze sobą miasta mogły się tak diametralnie od siebie różnić. Jedno z nich – trzecie na liście – wyglądało jak piękne greckie miasteczko, utworzone nieomalże w całości z białego, lśniącego kamienia, zapewne tego samego co prywatna posiadłość Azarela. Cudowne bujne ogrody wzbudzały zachwyt w każdym, kto na nie patrzył. Bogata gama przyjemnych woni rozprzestrzeniała się po całym mieście, kolorowe kramy zdobiły co drugą ulicę, a mijani, majętnie odziani ludzie nawet się do siebie uśmiechali. Arina była tym wszystkim tak oczarowana, że przez chwilę pomyślała, że mogłaby mieszkać w takim miejscu i w dodatku sprawiałoby jej to przyjemność. Anna obserwowała ją nieustannie przez cały tutejszy pobyt, a gdy napotykała jej błyszczące spojrzenie, tylko uśmiechała się pod nosem. Arina wolała nie zastanawiać się, co też może jej chodzić po głowie. Azarel również wydawał się spokojniejszy i bardziej odprężony. Zdawało jej się, że potraktował pobyt w tym mieście jako wycieczkę krajoznawczą, a nie wyprawę poszukiwawczą. Humor mu się dodatkowo poprawił, gdy drugiego dnia znalazł pierwszego ze swoich dodatkowych niewolników. Zamknął go w piwnicach niewielkiego domku, który zajmowali, a sam zaszył się w doskonale zaopatrzonej bibliotece. Późnym wieczorem Arina zdecydowała się na spacer. Upewniwszy się, że nikt jej nie potrzebuje, wzięła szybki prysznic, włożyła czystą liberię, którą nosiła nieustannie odkąd wyruszyli i wyszła na podwórze. Nie wolno jej było opuścić terenu tejże posiadłości, ale ona jawiła się jako tak obszerna, że niewątpliwie było gdzie spacerować. Zatrzymała się u podnóża schodów, by zaczerpnąć powietrza. Poczuła zapach kwiatów i czegoś słodkiego. Wolnym krokiem weszła w ogrody rozglądając się uważnie wokół siebie. Nie czuła się tak od bardzo dawna. Nie potrafiła nazwać tego uczucia, ale sprawiało jej ono lekką przyjemność. Miasto jakoby roztaczało czar swego uroku nad każdym przybyszem, który zawitał w jego mury. Przeszła przez niski labirynt z żywopłotu podchodząc do gęsto rosnących, wczesnych różanych krzewów i odetchnęła. Powietrze wokół było ciepłe i zniewalające. Blask księżyca
sprawiał, że kwiaty lśniły. Arina, powodowana impulsem, zerwała jeden z nich. Zachwyciła ją jego delikatność. Odsunęła się odrobinę i przysiadłszy na trawie, wpatrzyła się w trzymaną w ręce różę. Pogładziła opuszkami palców delikatne płatki, przytknęła kwiat do nosa, znów dotknęła płatków i westchnęła. Usłyszała za sobą przytłumione kroki. Jako że Azarel był zajęty, uznała że to Anna. Westchnęła raz jeszcze. – Wiesz – odezwała się cicho – gdybym miała przed sobą jakąś przyszłość… Pragnęłabym mieszkać właśnie w takim miejscu. Tu jest… Tym razem stłumiła westchnienie i spojrzała w górę. Ogarnął ją paniczny lęk, gdy ujrzała nad sobą Azarela. – Siedź – powstrzymał ją przed zerwaniem się na równe nogi. Przysiadł obok i utkwił w niej zaaferowane spojrzenie. Arina spuściła wzrok. Obróciła w palcach kwiat i ponownie bezwiednie przejechała opuszkami po miękkich płatkach. Jej serce biło tak mocno, że aż sprawiało jej ból. – Tu jest jak we śnie – dokończył za nią odwracając wzrok. Oparł łokcie na kolanach i przebiegł wzrokiem po rzędach różanych krzewów. – Kiedyś także miałem nadzieję mieszkać w takim miejscu, jednak los zadecydował inaczej. Czasem zdarza mi się zastanawiać nad tym, czy gdybym nie trafił na tamtych ludzi… Gdybym kilka rzeczy zrobił inaczej, kilku nie zrobił… i zdołał się tu osiedlić, to czy byłbym teraz innym człowiekiem. Arina nie miała pewności, o czym on mówi. Wydarzenia o których wspomniał, musiały mieć miejsce na długo przed jej pojmaniem. Rzuciła mu spojrzenie z ukosa. Wyczuwając jej wzrok, obrócił się nieco ku niej. – Nie wszyscy Aszarte są tacy jak ja – powiedział cicho. – Ale to już zapewne zdążyłaś zauważyć. Zacisnął usta, zastanowił się nad czymś, po czym potrząsnął głową, jakby odrzucał daną myśl. Zerknął na trzymany w jej ręce kwiat. Na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Przysunął się odrobinę bliżej. Arina drgnęła. Walczyła sama ze sobą, by się nie cofnąć. Wyciągnął rękę, ale zatrzymał się w półgestu, gdy drgnęła po wtóre. Spojrzał jej w oczy. – Boisz się – zauważył. – Ale to uzasadnione. Nie dawałem ci powodów do innych odczuć, zwłaszcza ostatnimi czasy. Wręcz powinnaś się bać. Byłoby to wielce niepożądane, gdyby kierowały tobą inne emocje względem mnie… Jednak musisz uwierzyć mi na słowo, że dzisiejszego wieczoru nie mam w zamiarze zrobić ci krzywdy. Arina zaczerpnęła gwałtownie powietrza w płuca. Uznała, że jej się to śni. Nie mogło przecież być inaczej. A może jej się nie śni, a on chce jej jakoś wynagrodzić te cierpienia ostatnich nocy? Wynagrodzić… Albo też to miejsce wywołuje jakąś specyficzną chorobę psychiczną? Tak, to musiała być choroba. Oszalała. Wreszcie oszalała… Azarel przesunął rękę w stronę trzymanego przez nią kwiatu, by dotknąć płatków. Wstrzymała oddech. Przerażenie mieszało się w niej z ciekawością. Wyrwał kilka zwiniętych jeszcze, środkowych, ułożył je we wnętrzu jej dłoni i przykrył swoją. Poczuła rozchodzące się po jej ciele ciepło. Powietrze wokół nich zgęstniało i wypełniło się słodkim, świeżym zapachem. Sprawiało wrażenie niemal namacalnego, otulając ich niczym niewiarygodnie delikatny koc. Kiedy uniósł rękę, płatki zmieniły się w drobne, białe różyczki, które zawirowały w powietrzu i wplotły się jej we włosy. Arina omal nie zachłysnęła się powietrzem. – Spokojnie – mruknął bardziej do siebie, niż do niej. – Powinnaś korzystać z tego, Arino. Powinnaś doszukiwać się w codzienności rzeczy niecodziennych, drobnych, dających nadzieję. Gdy się wie na co zwracać uwagę, nawet w najgorszych chwilach można wypatrzeć choćby jej iskierkę. Powinnaś nauczyć się magazynować takie iskierki i posługiwać się nimi, gdy
sięgasz dna… Arina poczuła, że ogarnia ją szok. Dotknęła palcami delikatnych kwiatuszków, spojrzała na Azarela i nagle zapragnęła dotknąć jego zamyślonej twarzy ażeby przekonać się, czy jest prawdziwy, czy istotnie siedzi na trawie obok niej i… Zwalczyła w sobie ten odruch niemal natychmiast. Azarel pokręcił głową po czym jednym ruchem obrócił się przyciskając ją swoim ciałem do ziemi. Nie przygniatał jej, po prostu zawisł nad nią i wpatrzył się w jej twarz. Usiłowała stłumić przerażenie, ale jej się nie udało. Nie mogła uwierzyć, że on nie chce jej skrzywdzić. Poczuła drżenie własnego ciała i jego ciepło. Drgania magii mieszały się z szeroką gamą niesamowitych woni, jego oddech owiewał jej twarz, a mocne bicie jego serca łączyło się z uderzeniami jej własnego, które biło zbyt szybko. – Spokojnie, Arino – powtórzył po raz kolejny, wprost w jej usta. Arina otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, ale zaraz je zamknęła, gdy poruszył się nieznacznie. Wyczuła jego palce przesuwające się po jej policzku, ustach, szyi, a potem znów się poruszył i poczuła jego usta na swoich. Zamarła. Czyżby ją całował? Na mą duszę, pomyślała Arina, zaiste, pogrążyłam się w obłędzie... Jego wargi z narastającą natarczywością zmuszały jej do odpowiedzi. Ale czy ona potrafiła? Czy chciała? Powiedział, że nie zrobi jej krzywdy, zatem oddając mu pocałunek mogłaby go w ten sposób sprawdzić. Po kilku sekundach zareagowała instynktownie. Odkryła, że jej wargi doskonale dopasowują się do jego, że jej ciało zaczyna współgrać z jego… Pocałował ją mocniej. Jęknęła. Po prostu jej się wyrwało. Zacisnęła palce na jego koszuli. Usłyszała stłumione mruknięcie, wykonał jakiś bliżej nieokreślony gest, jakby chciał się do niej zbliżyć i szybkim ruchem oderwał się od niej zrywając się z ziemi na nogi. Arina natychmiast usiadła. Wpatrywała się w niego z nadmierną bezpośredniością, jej ciało drżało, a usta bolały od pocałunków. Azarel przejechał dłonią po włosach, na sekundę zakrył usta, zamyślił się. Potrząsnął głową i spojrzał na nią. Widziała, że oddycha szybko, a w jego oczach czai się pożądanie. Ale miały łagodny wyraz, a nie ten wrogi, tak dobrze jej znany. Schyliwszy się lekko, wyciągnął do niej rękę. Pozwoliła mu dźwignąć się na nogi, a gdy złapała równowagę, od razu się od niej odsunął. – Wracaj do łóżka, Arino – odezwał się tak cicho, że ledwie go usłyszała. Założył ręce w oczekiwaniu. W jego spojrzeniu dostrzegła cień zakłopotania, lecz czym prędzej spuściwszy wzrok, skłoniła się i pośpieszyła do domu. Powstrzymała chęć obejrzenia się za siebie. To co się przed chwilą wydarzyło było nierealne. Niemożliwe. Niedopuszczalne. I nie miała pewności, czy istotnie się zdarzyło. Arina ścisnęła mocniej trzymaną w dłoni kartkę i rozejrzała się. Po raz kolejny na widok brudnych ulic i ludzi przeszedł ją dreszcz. Od roztaczającego się wkoło zapachu nieustannie ją mdliło. Nie żeby była przewrażliwiona bądź nieczuła wobec takich widoków, ale obecnie jej umysł zaprzątały inne problemy. A teraz jeszcze miała być przynętą. Białe Miasto opuścili jakiś czas temu, nawet nie była zdolna sprecyzować dokładnie ram czasowych. Przemierzyli kolejne dwa, w których przechwycili dwoje potencjalnych niewolników i właśnie przekroczyli granicę ostatniego z miast na liście. Obrzeża zajmowały slumsy, jakich Arina jeszcze nie widziała. Ale to właśnie takie miejsca stwarzały największą szansę na wyśledzenie, a następnie schwytanie zabłąkanych. Tu nikt nikim się nie przejmował, nikt nie reagował na przemoc, na ból czy ubóstwo. Jak już raz zgubiło się drogę w takim miejscu – zazwyczaj nie odnajdywało się jej z powrotem. Slumsy – takie bądź inne – pochłaniały w swoje matnie każdego, kto nie wiedział jak się
po nich poruszać. Ale Arina wiedziała. Na skrajach Nowego Orleanu, w którym mieszkała, również się rozprzestrzeniły. Szkoła, którą tam otrzymała dała jej nauczkę na całe życie. Wtedy jednak odnalazł ją ojciec i wytłumaczył zasady poruszania się po owych miejscach. Teraz była zdana wyłącznie na siebie, a dodatkowo groziła jej kara, gdyby coś poszło nie tak. Po incydencie wśród krzewów różanych Azarel zbliżył się do niej tylko raz, by pokazać jej, że istotnie nic się nie zmieniło. Arina nawet by na to nie liczyła. Wbiła sobie do głowy, że tamto zdarzenie w ogóle nie miało miejsca i że musiało jej się śnić. Następny dzień jakoby potwierdził jej założenia. Drugi dzień pobytu w nowym mieście. Azarel był wtedy tak brutalny, że ostatkiem sił powstrzymywała się od krzyku, a potem od tego, by nie zacząć go błagać o litość. To by go dopiero ucieszyło… Ale chociaż była niewolnicą Azarela, ta resztka dumy, której jeszcze w niej nie zabił, nie pozwoliła jej na żadną takową reakcję. Ból, jaki jej przy tym towarzyszył, był nie do opisania. Ale wszystko, prędzej czy później, kiedyś się kończy. Poczuła ogarniający ją chłód na samą myśl o tamtej nocy. Rozejrzała się znowuż, rozprostowując kartkę, na której widniał adres. Zmarszczyła czoło. Tego by jeszcze brakowało, aby się zgubiła. Choć zapewne życie tutaj mogłoby okazać się nieco lepsze, niż służba u jej pana. Zgodnie z zapisanymi instrukcjami weszła do karczmy, mieszczącej się na skrzyżowaniu dwóch uliczek. W środku było kilku postawnych mężczyzn, którzy natychmiast zwrócili na nią uwagę. Niepewnym krokiem podeszła do baru. Powietrze było ciężkie od dymu tytoniowego i unoszącego się odoru alkoholu najgorszej jakości. Wyprostowała się, rzuciwszy znaczące spojrzenie na pulchnego mężczyznę za ladą. Wyszczerzył zęby w lubieżnym uśmiechu. Arina stłumiła wstrząs podstawiając mu pod nos nadgarstek. Chwycił jej rękę, przyciągnął bliżej, uważni ej wpatrując się w złotą bransoletę. Po minucie niechętnie uwolnił jej dłoń i skinął głową. Gestem nakazał, by zaczekała. Arina odetchnęła głęboko i wnet tego pożałowała. Jej płuca po brzegi wypełniły się gryzącym powietrzem, w którym nie było tlenu. Albo też było go tak mało, że stał się niewyczuwalny. Oparła dłonie na ladzie, czekając. Nie wiedziała po co właściciel zniknął na zapleczu, ani też co ma od niego odebrać. Wiedziała natomiast, że to coś pomoże im schwytać kolejnego niewolnika – kogoś kto tu zabłądził – którego Azarel zapragnął mieć za wszelką cenę. Ciekawa była, czy za cenę jej śmierci także. Usłyszała za plecami ciche kroki w tym samym momencie, w którym jakaś ręka chwyciła ją za włosy i mocno szarpnęła do tyłu. Wpadła na stojącego za nią mężczyznę, który objął ją w pasie jeszcze bardziej do siebie przyciągając. Poczuła zimny dreszcz przerażenia na plecach i odór przetrawionego alkoholu. – Zgubiłaś się, ślicznotko? – wychrypiał wprost do jej ucha. – Takie jak ty zazwyczaj nie zapuszczają się w podobne miejsca. Jakbym o tym nie wiedziała… Jego szorstka rękę powędrowała pod jej ubranie. Dłonie Azarela także były nieco szorstkie, ale nie aż tak. Dotyk tego mężczyzny momentalnie sprawiał jej ból. Zacisnęła zęby. Zapewne nie przeżyje tego, co ten facet chciał z nią zrobić. Ale nie miała zamiaru o nic błagać. Ciekawe co też uczyni Azarel, gdy dowie się, że jego niewolnica na wyłączność została wykorzystana, a potem zabita przez takiego obleśnego typa. Przez kogokolwiek, prócz niego. Żałowała, że nie będzie jej dane ujrzeć jego miny. Zapewne rozniesie tę budę na strzępy. Mężczyzna pchnął ją z całej siły na brudną ladę, tak że była zmuszona oprzeć się o nią górną częścią swojego ciała i przycisnął jej głowę do blatu. Kolanem rozsunął jej nogi, a potem usłyszała jak szarpie się ze swoim paskiem. Jej szybki oddech zostawiał zamglone ślady na niedokładnie wypolerowanym drewnie. Usłyszała gwizd dobiegający gdzieś z tyłu. Och, pomyślała z goryczą, w dodatku będziemy mieli widownię.
Kiedy już uporał się ze swoimi spodniami, sięgnął do guzików od jej. Przeszył ją dreszcz tak silny, że aż zazgrzytała zębami. Szarpnęła się, ale on tylko zaśmiał się sprośnie, wzmacniając uścisk. Mimo wszystko nie chciała tak umierać. Wiedziała doskonale jaki ból towarzyszy przy tymże akcie przemocy fizycznej, jakie ślady zostawia w psychice i nie tylko, a obecny jej oprawca był do tego mieszkańcem slumsów, zwykłym obdartusem, człowiekiem. Zaś ona nie była zdolna mu się wyrwać. Ona. Mag. Nie wątpiła, iż jego siła i chęć zaspokojenia rozerwie ją od środka. Poczuła, że czerwieni się ze złości. Łzy napłynęły jej do oczu, szarpnęła się powtórnie, i znów nic to nie dało. Odczuła ból żeber, które wbijały się w brzeg lady i jego rękę gdzieś poniżej pasa. Pomyślała, że zaraz zwymiotuje. Była to nie tylko najgorsza śmierć, jaką mogła sobie wyobrazić, ale także ujma na jej i tak zszarganym już honorze. Była Veilleur. I w obliczu sytuacji, w jakiej się znalazła, nic to nie znaczyło. Nagle wyczuła drgania magii wewnątrz swojego umysłu, następnie pieczenie na policzku i w tym samym momencie, w którym mężczyzna puścił jej włosy, jakaś inna dłoń z hukiem uderzyła o blat tuż obok jej nosa. Jej oprawca odskoczył od niej jak poparzony. Arina szybko się wyprostowała i obróciła, dysząc ciężko. Wpatrywał się w swoją dłoń, na której istotnie widniały ślady poparzeń. – Co ty wyprawiasz?! – usłyszała donośny krzyk za plecami, ale nie śmiała odwrócić wzroku. – Ta dziwka mnie poparzyła! – wrzasnął jej niedoszły kat i zamachnął się, chcąc wymierzyć jej policzek. Arina szeroko otworzyła oczy, ale ta sama ręka udaremniła cios w ostatniej chwili. Wciąż dysząc ze strachu rzuciła ukradkowe spojrzenie w bok. Powstrzymał go barman. – Co ty do cholery wyprawiasz matole?! – powtórzył, odepchnąwszy go w tył z taką siłą, że tamten zatoczył się i opadł na pobliski stół, łamiąc go na pół. – To niewolnica Azarela! Ze zdumieniem spojrzała na obrońcę. Jego twarz wykrzywiała się z wściekłości. Niewolnica Azarela? Najwidoczniej Azarel znał to miejsce. – Wynoś się! – warknął barman. Mężczyzna niezdarnie podniósł się z podłogi i klnąc głośno, wytoczył się na zewnątrz. Arina nerwowo zaczerpnęła powietrza. Jeśli się zaraz nie uspokoi, to zemdleje, a wtedy… Wzdrygnęła się. Karczmarz obrócił się ku niej, a jego twarz złagodniała. – Nic ci nie zrobił? – zapytał. Zaprzeczyła bez słowa. Głos uwiązł jej w gardle, toteż nie była w stanie odpowiedzieć. Wątpiła też, by zabrzmiał normalnie. Właściciel obrzucił ostrzegawczym spojrzeniem pozostałych klientów i wrócił za ladę. – Usiądź – wskazał jej pobliskie krzesło. Usłuchała, aczkolwiek przez wstrząsy, które przechodziły przez jej ciało, miała trudności z wdrapaniem się na nie. Kiedy już się z tym uporała, postawił przed nią wypełniony czymś kufel. Nawet nie zwróciła uwagi na to, kiedy zdołał to przygotować. Skinął głową w kierunku nieprzyjemnie pachnącego napoju. – Wypij, dobrze ci zrobi. – Na jego twarzy odmalowało się współczucie. – Nie masz łatwo, co? Arina spojrzała na niego niepewnie i pokręciła przecząco głową. Zacisnęła palce na grubym szkle. Odkryła że było ciepłe i uważniej przyjrzała się zawartości. Wyglądała jak podgrzana mieszanka piwa i gomsu, ale czymś doprawiona. Przeszło jej przez myśl, że w środku może być jakiś narkotyk, lecz zwalczyła w sobie podejrzliwość. Barman widocznie obawiał się reakcji Azarela. Zapewne miał nadzieję, że Arina zachowa dla siebie to zajście sprzed kilku
minut. Co do tego to akurat nie miała wątpliwości. Ostatnie co zechciałaby zrobić, to poskarżyć się swojemu panu. Rzuciła mu kolejne, pobieżne spojrzenie i ostrożnie upiła łyk. Słodkawo gorzki płyn wypełnił jej usta. Miała rację, co do mieszanki alkoholi, ale było w tym coś jeszcze, czego nie potrafiła rozpoznać. Najważniejsze, że kojące ciepło rozlało się po jej ciele zaraz po tym, jak zmusiła się do przełknięcia. Uniosła zaskoczony wzrok na barmana. – Mówiłem – odparł, uśmiechając się pod nosem. Arina wychyliła zawartość kufla kilkoma małymi łykami i westchnęła. Właściciel wyraźnie czekał, aż skończy, po czym zabrał szkło i wcisnął jej w dłoń niedużą fiolkę. – To to, po co tu przyszłaś – wyjaśnił. Przyjrzała się płynnej zawartości. Coś jej przypominała. – Werbena – dodał, dostrzegając zaintrygowany wyraz jej twarzy. Zaśmiał się, gdy zdumienie Ariny wzrosło. – Twój pan nie wtajemnicza cię w swoje plany, co? – wpatrywał się w nią przez chwilę. Spuściła oczy. – Tak myślałem. Skoro się tu zapuścił, to znaczy że szuka niewolników. To – wskazał palcem trzymaną w jej ręce fiolkę – jest na jednego z nich. Od kilku dni kręci się tu pewien wampir. Zapewne… – Wampir? – przerwała mu. Zaśmiał się znowu i pokiwał głową. – A już myślałem, że nie umiesz mówić. Tak wampir. No to pięknie, pomyślała Arina. Uczynił mnie przynętą na wampira… – Nie martw się, mała – rzucił pocieszająco. – Wiem, że bycie niewolnicą nie należy do najprzyjemniejszych profesji. – Arina prychnęła. – No tak, może profesja to niewłaściwe określenie. Ale gdybyś kiedyś zdołała się uwolnić i potrzebowała pomocy i schronienia – skłonił się – jestem do twoich usług. Arina wytrzeszczyła na niego oczy. Wskazał pierścień na jej lewej dłoni. – Wiem, kim jesteś – dodał ze znaczącym uśmieszkiem. Zalała ją fala gorąca. Opanowawszy się, wzięła głęboki wdech, pożegnała się zdawkowo i wyszła. Czuła, że palą ją policzki. Następnym jej krokiem było odnalezienie tego wampira. Co nie powinno być trudne, bo razem z fiolką otrzymała adres miejsca jego pobytu. Weszła w plątaninę ulic z ciężkim sercem. Trudno jej było określić, jak długo kluczyła między brudnymi sypiącymi się budynkami. Azarel powinien otrzymać taką samą informację. Mieli spotkać się na miejscu, a gdyby pojawiły się trudności z przechwyceniem nieznajomego wampira, jej krew stanowiła wszak przedni wabik... Nareszcie dalsza część instrukcji stała się dla niej jasna. Im bliżej była celu, tym jej serce przyspieszało. Obecnie waliło tak mocno, że boleśnie obijało się o nadwyrężone żebra. Z pewnością już posiniaczone. Azarel będzie pytał, co się stało, gdy to ujrzy. A ona będzie zmuszona udzielić mu odpowiedzi. Skręciła za ostatni, według rozpiski, załom i stanęła jak wryta. Znalazła się w miejscu, w którym slumsy łączyły się z porządniejszą częścią miasta. Kontrast był tak niewiarygodny, iż na moment zapomniała po co tu w ogóle przyszła. Potrząsnęła energicznie głową rozglądając się. Azarel opierał się niedbale o róg szarego budynku oddalonego od niej o kilkadziesiąt kroków. Wbijał w nią swój świdrujący wzrok, niewątpliwie odkąd tylko wyszła zza rogu. Ręce wcisnął do kieszeni. Rozejrzała się uważniej, ignorując go. Gdzieś tu powinien kręcić się ten wampir… Zmarszczyła czoło. Nigdzie ani śladu nieśmiertelnego. Spojrzała w górę, a następnie przed siebie. Świeciło słońce, toteż powinien rzucać się w oczy. W chwili gdy miała ponownie popatrzeć na Azarela, by przekonać się, czy chociaż on go widzi, dostrzegła to czego szukała. Zamarła.
ZAKAZANE EMOCJE
Wampiry z natury były piękne. Nie żeby natura je tak wyposażyła. W momencie przemiany, wraz z nietypowymi umiejętnościami, zyskiwały też na urodzie. Ich lica miały przyciągać, wabić, sposób poruszania się miał kusić, kształty ciała nęcić, zapach zniewalać. Wampir, którego dostrzegła Arina na placu w szóstym mieście posiadał te cechy w nadmiarze. Jego włosy były jakby jasne i ciemne jednocześnie, oczy jaskrawe, jak u każdego wystawionego na działanie promieni słonecznych, lśniące, hipnotyzujące. Czuła się jak w pułapce. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Kątem oka dostrzegła poruszenie gdzieś po lewej stronie, usłyszała ciche kroki za sobą i otrzeźwiała. Wyprostowała się i utkwiła wzrok w wampirze, ale tak, by nie zostać schwytaną w pułapkę jego spojrzenia. Obok niej wolnym krokiem przeszła Anna. Płynnym ruchem przechwyciła fiolkę, którą Arina ściskała za plecami i jak gdyby nigdy nic skierowała się w stronę Azarela. Arina rzuciła mu pobieżne spojrzenie przestępując kilka kroków w stronę nieznajomego. Zauważył ją. Zatrzymała się nagle. Wampir patrzył na nią przez ułamek sekundy, by zaraz po tym podejść. Znajdowali się teraz na środku słonecznego placu, oddaleni od siebie zaledwie na wyciągnięcie ręki. Arina głośno przełknęła ślinę, gdy się uśmiechnął. Zmusiła swoje nogi do ruchu i podeszła bliżej. Tak blisko, że poczuła chłód bijący od jego ciała. Dostrzegła zbliżającego się Azarela i coś boleśnie ścisnęło ją w piersi. Wampir natychmiast zauważył zmianę w wyrazie jej twarzy, usłyszał przyspieszone łomotanie jej serca, wyczuł jak przechodzi ją dreszcz. I natychmiast uświadomił sobie, że coś jest nie tak. Widziała to w jego przenikliwym spojrzeniu. Arina spuściła oczy w tym samym momencie, w którym poczuła wokół siebie magię Aszarte. Ich ofiara nie zdążyła się nawet obrócić. Azarel jednym szybkim ruchem wbił igłę w szyję nieznajomego i wstrzyknął mu dopiero co otrzymaną Werbenę. Wampir ostatni raz spojrzał na Arinę, która dostrzegła w jego oczach żałość i opadł bezwładnie u jej stóp. Jak marionetka. Jak pokonany. Schwytany. Zniewolony… Zachwiała się. Pomyślała, że nie zdoła utrzymać się na nogach. Zrobiło się jej niedobrze, czuła ból rozchodzący się po całym ciele i odrazę do samej siebie. Rozpacz mieszała się w niej z wściekłością. Była tylko niewolnicą zmuszoną do posłuszeństwa, nauczoną posłuszeństwa, posłuszną. Zdominowaną. Dla niej nie było już ratunku. Nie było odwrotu. Ale dla takich jak ten wampir, czy choćby Anna… Azarel pociągnął ją za ramię i poprowadził w stronę budynku, w którym tymczasowo się zatrzymali. Wolała nie patrzeć za siebie, wolała nie wiedzieć, co stanie się z wampirem i co stanie się z nią, jak tylko dotrą do mieszkania. Znów ogarnęło ją poczucie bezradności i rezygnacji. Drogę powrotną do rezydencji Azarela Arina pamiętała jak przez mgłę. Głównie przez znaczną ilość Tojadu, jaki znalazł się w jej organizmie niedługo po powrocie do pokoju. Nie mogła otrząsnąć się z odrętwienia. Pełna świadomość wróciła do niej dopiero kilka dni po przyjeździe. Westchnęła i zamrugała powiekami. Leżała na brzuchu w białej pościeli. Azarel zapinał spodnie, stojąc przy odsłoniętym oknie. Na zewnątrz świeciło słońce. Chwilę obserwował coś, co
najwyraźniej działo się w dole, po czym zwrócił się do Ariny. – Zajmiesz się tym wampirem – oświadczył bezbarwnym tonem. – Dzięki bransoletom i Werbenie nie powinien sprawiać problemów, jednak zachowaj ostrożność, bo to ty będziesz odpowiadała za jego przewinienia. – Obrócił się, by sięgnąć po koszulę. – Radzę ci zatem szybko wprowadzić go w tutejsze zasady. Arina uniosła się na łokcie i usiadła. Ból, który odczuwała zelżał nieco, ale wciąż jej doskwierał. Usłyszała, że Azarel się do niej zbliża. Przysiadłszy na brzegu łóżka uniósł jej podbródek. Wpatrzył się w jej oczy z wyrazem twarzy trudnym do odgadnięcia. – Te emocje wewnątrz ciebie… – zawiesił głos. – Godność wymieszana z uniżeniem tworzy zaiste intrygujące połączenie. Przekonamy się niebawem czy jesteś warta więcej, czy zasługujesz na więcej, niż na miano mojej nałożnicy. Czy warto cię uczyć… – zamyślił się, wypuszczając jej podbródek. Arina zamrugała powiekami. Uczyć? Azarel wstał i bez dalszych wyjaśnień opuścił sypialnię. Uczyć? Czegoż to on pragnął jej uczyć? Dźwignęła się na nogi, ubrała i wyszła. Pan każe – sługa musi. Wiedziała co ma przedsięwziąć. Nie była przekonana, czy chce zaskarbić sobie choćby odrobinę jego uznania. Oznaczałoby to wiele zmian, na które nie była gotowa, zwiększony wysiłek i obowiązki, których mogła nie podźwignąć. Przeszła przez dom i tylnymi drzwiami wyszła na ścieżkę. Anny nigdzie nie było widać, aczkolwiek powinna pracować w ogrodzie warzywnym. Nastała wiosna, maj, wszystko wkoło zaczynało kwitnąć, barwnieć… Minęła zagrodę z Tygrysem i zatrzymała się przed złotymi klatkami ustawionymi w szeregu wzdłuż linii drzew. Anna stała przy jednej z nich z założonymi rękami. Uśmiechnęła się na widok przyjaciółki przestąpiwszy kilka kroków w jej stronę. – Zapewniam, iż on nie żywi do ciebie urazy – powiedziała, dziwnie z czegoś zadowolona. Arina zerknęła na zasłoniętą klatkę przed sobą i wbiła przenikliwy wzrok w dziewczynę. – On wie, że jesteś niewolnicą, że nie miałaś innego wyboru i że zapewne i tak byłaś zmuszona później wypełniać żądania naszego pana. Arina poczuła, że robi jej się słabo. Żądania… – Anno, robi jej się słabo. Obie obróciły się na dźwięk głosu dochodzącego zza kotary. Anna uniosła zdumione spojrzenie, a Arina poczuła, że istotnie robi jej się słabo. Jak ma mu spojrzeć w oczy? Nie powinien interesować ją jego los, ale dziwnym trafem interesował. Może dlatego że ona za niego odpowiadała… Zatrzymała powietrze w płucach. Jej serce tak głucho i donośnie obijało się o żebra, że czuła te miarowe uderzenia w skroniach. Skinęła na Annę, by razem ściągnęły materiał z klatki. Wampir siedział ze skrzyżowanymi nogami w jednym z rogów. Zamrugał gwałtownie, gdy oślepiło go słońce i spojrzał na nią. Nie na Annę, na cokolwiek, tylko na nią. Przyjaciółka uśmiechnęła się szerzej. – Wygląda na to, że nasz nowy towarzysz jest tobą zaciekawiony. Arina posłała jej miażdżące spojrzenie. Dziewczyna uniosła ręce w geście poddania i ze śmiechem wycofała się w stronę ogrodu warzywnego. Arina wpatrywała się w jej plecy, po czym obróciła się w stronę wampira. – Czy to moja osoba wywołuje w tobie tę niezręczność i zakłopotanie? – spytał, przechwytując jej spojrzenie. – Nie chciałbym stać się przyczyną twoich kłopotów. Arina prychnęła cicho. – Kłopoty to ja dopiero będę miała, jeśli mi się nie podporządkujesz.
Sprawnym ruchem otworzyła klatkę. Wyciągnęła do niego rękę. Obserwował ją uważnie przez moment, chwycił jej dłoń, ale sam dźwignął się na nogi. Poczuła chłód jego skóry, który okazał się być bardziej przyjemny, niż przypuszczała. Oderwała zdumiony wzrok od ich splecionych palców i pociągnęła go za sobą. Nie protestował. Zaprowadziwszy go na polanę za sadem zatrzymała się, gdy znalazła odpowiednie miejsce, szybko zwolniła uścisk i cofnęła się. – Boisz się mnie – zauważył. Potrząsnęła głową. Podszedł krok do przodu, a ona odruchowo przestąpiła krok do tyłu. – Boisz – powtórzył. Na jego ustach igrał cień uśmiechu. – Nie zrobię ci krzywdy, chociaż zapewne myślisz, że zasłużyłaś. Sam się o to prosiłem, Arino. – Zauważył jej zaskoczenie i wyciągnął rękę w jej stronę. – Jestem Max. Zignorowała jego dłoń. Ten pierwszy dotyk wywołał w niej falę czegoś nieznanego. Obawiała się następnego i tego co mógł ze sobą przynieść. Utkwiwszy w nim wzrok postarała się, by na jej twarzy odmalował się wyraz zdecydowania, a nie strachu. Właśnie otwierała usta, by coś powiedzieć, ale ubiegł ją. – Jesteś strasznie płochliwa. Jego boisz się najbardziej, prawda? Tego, co mógłby ci zrobić, gdybyś nie wywiązała się z zadania. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Odpowiedział uśmiechem. – Anna poświęciła mi chwilę, zanim do nas dołączyłaś. Rozumiem, że mam podporządkować się tutejszym zasadom, że będę szkolony do walki z innym magiem i że jeśli okażę nieposłuszeństwo – ty za to odpowiesz. Arina spuściła oczy, westchnąwszy cicho. No i co ona ma z nim począć? Uniosła głowę i przekonała się, że niepokojąco się do niej zbliżył. Złapał ją za rękę, gdy chciała się wycofać. – Fascynujące z ciebie stworzenie – westchnął. – Dlaczego jesteś tak uległa? Powinnaś być panią, a nie niewolnicą… – Dość. – Wyrwała się z jego uścisku, odchodząc na kilka kroków. – Najważniejsza zasada: nie zbliżać się do innych niewolników, chyba że chcesz ściągnąć na nich niebezpieczeństwo. Podziałało. Wampir się wycofał. Ją samą zdumiała moc własnego głosu. W jakiś sposób wiedziała, że on nie chce, by jej stała się krzywda. Cóż za ironia, pomyślała. Zaczęła krążyć nerwowo w tę i z powrotem. Splotła palce za plecami zastanawiając się, od czego zacząć. Max cały czas bacznie ją obserwował. Jego spojrzenie ją irytowało i jednocześnie intrygowało. Dlaczego jest nią tak zainteresowany? Potrząsnęła głową. Nikogo to nie zaprowadzi do niczego dobrego. Wzięła głęboki wdech, zatrzymując się w miejscu. – Jestem niewolnicą – powiedziała z uniesioną głową. – A ty niewolnikiem. – Wyciągnęła przed siebie jedną dłoń, ukazując mu bransoletę. Założono mu tożsame. – Naszą powinnością jest wypełniać rozkazy pana. Służyć mu. Kłaniać się. I milczeć. Nie wolno nam mieć własnego zdania, chyba że on sobie tego zażyczy. Nie wolno nam pytać, mówić, patrzeć, gdy nie zostanie nam to nakazane. Wolno nam wypełniać jego polecenia bez szemrania… – Nawet te, które sprawiają ból? – zapytał, przerywając jej. Zerknęła na niego z lekka zdumiona. Wpatrywał się w punkt poniżej jej szyi. Podążyła za jego wzrokiem i zaklęła pod nosem. Wychodząc z sypialni Azarela niezbyt dokładnie pozapinała guziki swojej bluzki. Dość jej się spieszyło. Zapomniała z kim idzie na spotkanie. Zapomniała, że wampiry są o wiele bardziej spostrzegawcze. Unosząc głowę rozpięła kilka kolejnych guzików, ukazując więcej czerwonych szram. Może to da mu do myślenia… – Nawet takie polecenia – odparła ciszej, rozchylając poły swojej koszulki. – Ale ciebie to nie dotyczy. Ciebie to nie spotka. Chyba że umyślnie będziesz prosił się o baty – uniosła znacząco jedną brew, zawieszając na chwilę głos. – Służba u naszego pana jest czymś w rodzaju
zaszczytu. Daru. Otrzymałeś nowe życie i powinieneś być za to wdzięczny. Nie wolno ci tego lekceważyć. Milczał przez ułamek sekundy, a następnie podszedł do niej, nim zdążyła zareagować i chwycił jej nadgarstki. W jego oczach dostrzegła błyski złości. Rozchyliła usta, ale słowa uwięzły jej w gardle. – A jeśli ja nie będę posłuszny… kara spadnie na ciebie – zauważył słusznie. Potaknęła. – Tak. Puścił jej dłonie, lecz nie cofnął się. Zmarszczył brwi. Arina wnikliwiej przyjrzała się jego twarzy. Rysy miał ostre, posiadające pewien specyficzny szlachetny powab. Włosy potargane, ale widać nie przywiązywał większej wagi do takich szczegółów. Usta o barwie bladego różu były zaciśnięte. Tknęło ją dziwne przeczucie… Max niechybnie ukończył swoje przemyślenia, bo oderwał wzrok od jej ciała i zapiął guziki wprawnym szybkim ruchem. Przeszedł ją dreszcz, gdy poczuła na skórze jego dotyk. Wpatrzył się w jej oczy. Och nie… pomyślała. Siła spojrzenia wampira była niewiarygodna. Mało która istota schwytana w te sidła była zdolna się oswobodzić. Uśmiechnął się. A potem zrobił coś, przez co całkiem straciła równowagę. Ujął jej twarz w dłonie i niespodziewanie ucałował jej usta. Pocałował ją . Jego wargi były chłodne, lecz miękkie, nie natarczywe, lekko ponaglające… a jej własne natychmiast zareagowały na ten pocałunek. Odsunął się od niej równie nagle, jak zbliżył. Arina zachwiała się, wytrącona z równowagi. Wampir chwycił ją w pasie i posadził na trawie. Usiadł obok uśmiechając się szelmowsko. – Nie wiedziałem, że aż tak dobrze całuję – mruknął. Spojrzała na niego zlękniona. Bezwiednie dotknęła czubkami palców swoich nadal rozchylonych warg i otworzyła szerzej oczy w nagłym przypływie paniki, gdy dotarło do niej, co też on najlepszego chwilę temu uczynił. Zerwała się na równe nogi nawet nie zaszczycając go spojrzeniem i pośpieszyła w stronę domostwa. Minęła po drodze zmierzającą w ich kierunku Annę, omal jej przy tym nie potrącając. Zdołała usłyszeć tylko jej wystraszony głos, zanim się oddaliła. – Coś ty zrobił?! Ona należy wyłącznie do naszego pana. Jeśli on się dowie… Weszła między drzewa, ze spuszczoną głową przemierzając trawnik, by jak najszybciej znaleźć się w obrębie murów. Jemu nie wolno było wejść do domu. Nie wolno było… Skręciła za róg korytarza i wpadła wprost na Azarela. Azarel chwycił ją raptownie za ramiona, aż wyrwał jej się cichy okrzyk zaskoczenia i przerażenia równocześnie. – Popatrz na mnie – zażądał. Posłusznie uniosła głowę. Jego brutalny dotyk sprawiał jej ból, ale zignorowała to. Serce wciąż tłukło się w jej piersi, poniekąd jak zawsze, gdy znajdowała się tak blisko swojego pana, ale o tym, że aktualnie miało to całkiem inne źródło, już nie musiał wiedzieć. Jego spojrzenie zdawało się przenikać ją na wskroś. – Chcę cię widzieć dziś u siebie – powiedział, po czym puścił ją i odszedł. Arina musiała oprzeć się o ścianę, aby powstrzymać upadek. Kilkakrotnie odetchnęła głęboko. Azarel nie musiał czekać na odpowiedź, której wręcz zapewne się nie spodziewał. Wiedział, że ona zjawi się wedle jego życzenia. Poczuła jak żałość ściska ją za serce.
Późnym wieczorem Arina zapukała trzykrotnie do sypialni Aszarte. Weszła opuszczając głowę, nie czekając na zaproszenie. W pomieszczeniu panował półmrok. – Podejdź tutaj – rozkazał Azarel. Arina zerknęła na niego. Siedział na łóżku niemalże nagi. W dłoni trzymał jakiś podniszczony notes. Zacisnąwszy usta, powoli się zbliżyła. – Uklęknij – polecił, nie odrywając uważnego spojrzenia od niewyraźnego pisma. Gdy przyklękła przed nim, poczuła że serce podchodzi jej do gardła, lecz on nachylił się ku niej i wskazał na rząd liter. – Powiedz, czy coś z tego rozumiesz. Arina zamrugała powiekami i wpatrzyła się w jego twarz ze zdumieniem. Co takiego? Szybko spuściła oczy z powrotem na notatnik, gdy napotkała jego ciemny wzrok. – Śmiało – zachęcił ją. Z trudem powstrzymała się przed powtórnym podniesieniem oczu. Zastanowiła się. – To jest dziennik Starożytnego Maga – powiedziała cicho. Przebiegła wzrokiem dwa rzędy krzywych liter. – Wygląda na to, że starał się odnaleźć innowacyjny sposób na schwytanie jemu podobnych… bez zabijania ich. – Tak – potwierdził. – Poniekąd my już znamy pewien całkiem skuteczny sposób. Wilczy Tojad. Jednakże tę roślinę dość trudno zdobyć, więc wolałbym nie marnować zapasów na maga dla Sail. Arina skrzywiła się słysząc imię tej Aszarte. – Ona mogłaby sama zapewnić sobie to ziele, panie, a także dostarczyć je nam przed wyruszeniem w podróż – odparła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Azarel milczał przez chwilę. Tym razem nie uniosła głowy, choć wiedziała, że uważnie się jej przygląda. – Owszem – przytaknął z namysłem. – Lecz Sail nie będzie miała ochoty się fatygować. Mam go dla niej schwytać, więc zapewne zjawi się tu dopiero po odbiór. – To niezbyt bezpieczne… – urwała zaciskając usta, gdy uświadomiła sobie co chce powiedzieć. Że niezbyt bezpiecznie jest wyruszać na to polowanie? Nie powinno jej obchodzić, czy ta misja się powiedzie, czy nie. Poczuła jego palce pod brodą. Delikatnie uniósł jej głowę i zmusił, by na niego popatrzyła. – Obawiasz się o to – powiedział powoli – czy ja wyjdę z tego cało? W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. I tak i nie, pomyślała Arina. Z jednej strony pragnę twej śmierci za to, że uczyniłeś mnie tym, kim jestem. Z drugiej zaś gdybyś umarł, pozostawiłbyś mnie samą sobie. I mogłabym po prawdzie gorzej trafić… Poczuła poruszenie gdzieś w głębi swego umysłu i natychmiast zdała sobie sprawę z tego, co właśnie uczyniła. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś może porozumiewać się z nią bez użycia słów. Zalała ją fala paniki i odruchowo zapragnęła się wycofać, ale Azarel wzmocnił uścisk palców spoczywających na jej szczęce. Zacisnęła zęby, lecz nie dostrzegła w jego spojrzeniu tej naturalnej wrogości. Zmrużył oczy. – Próbuję zrozumieć, co tobą kieruje Arino – odparł cicho. – Co kieruje mną, że… Umilkł. Patrzył na nią jeszcze przez ciągnącą się w nieskończoność minutę, po czym wprawnym ruchem pociągnął ją ku sobie na łóżko. Arinę przeszedł dreszcz. Gdy pozbył się jej ubrania, naparł na nią obrzucając szybkim spojrzeniem jej twarz. Odchylił jej głowę do tyłu i przejechał palcami po szyi, żebrach i dalej
wzdłuż linii jej ciała. – Zamknij oczy – polecił, a gdy usłuchała, przysunął się bliżej. – Nie mogę zapewnić cię, że nie będzie bolało – szepnął – bądź że odczujesz przyjemność. Lecz tym razem spróbuję być… delikatny. Arina poczuła, że coś miesza jej się w głowie. Żadnej magii, żadnych myśli wewnątrz niej. Tylko on. Owszem, ból był nieunikniony i pojawił się jak zwykle. Ale Azarel istotnie był łagodniejszy. Gdy skończył, przyciągnął ją do siebie i zaczął gładzić jej podbrzusze. Tępy ucisk i pieczenie ustawało powoli pod wpływem tego dotyku. Pozwolił, by bezwiednie wtuliła się w niego szukając ukojenia, cierpliwie zaczekał, aż jej serce zwolni, a oddech ponownie nabierze zdrowszego rytmu, następnie ułożył głowę tak blisko, jakby sam pragnął się do niej przytulić. Arina czuła ciepło jego ciała i szybkie bicie serca tuż przy sobie. Leżeli tak na tyle długo, że przestała zwracać uwagę na otoczenie. Azarel poruszył się dopiero, kiedy całkowicie straciła poczucie czasu. Uchyliwszy powieki zobaczyła, że sięgnął do porzuconego notatnika. Podał jej starą książeczkę i ponownie ułożył dłoń na jej brzuchu, nieznacznie nakrywając ich oboje kołdrą. – Możesz przeczytać – powiedział cicho. – Gdybyś czegoś nie rozumiała, po prostu zapytaj. Westchnął i umilkł. Ukradkiem zerknęła na jego twarz. Miał zamknięte oczy, a na jego ustach błądził leniwy uśmiech. Jej serce ponownie zatłukło się w piersi. Wstrzymała oddech. Azarel nie zareagował na to, że mu się przygląda, chociaż zapewne o tym wiedział. Dotyk jego palców odprężał ją i uspokajał. To akurat zawdzięczała jego magii, ale… Poruszył się znowuż i przyciągnął ją do siebie tak, że oparła głowę na jego ramieniu. W dalszym ciągu leżał do niej bokiem i obejmował ją, ale byli teraz jeszcze bliżej siebie. Arina odetchnęła głęboko i odwróciła wzrok. – Powiedz mi, o czym myślisz – odezwał się chwilę później. Ponownie na niego spojrzała. Kąciki jego ust uniosły się lekko w górę, ale oczy pozostały zamknięte. – Nie czytam w twoich myślach, chciałbym abyś je wypowiedziała. Milczała. Co ma mu właściwie powiedzieć? Że właśnie odkryła, że jej odbija? Jakby to ujęła Cath. Zerknęła na jego usta i przeklęła siebie w duchu. Jak ona może… to wszystko przez to, że jest do niego przywiązana, powiedziała sobie. Gonitwa myśli w jej głowie wytrącała ją z równowagi. Z tej plątaniny nie potrafiła wychwycić żadnej konkretnej. Znów wstrzymała oddech. Azarel wyglądał tak jakoś… inaczej, gdy się uśmiechał. Nigdy tego nie robił. Nie dla niej. Jej serce zatłukło się gwałtownie, co zaczynało ją już drażnić. – Miałaś czytać – mruknął. Chciała posłusznie odwrócić wzrok, lecz nim zdołała to uczynić, on uniósł się na łokciu szybkim ruchem i pocałował ją. No nie… pomyślała. Nie dokończywszy owej myśli, uświadomiła sobie, że jego usta również są delikatne, a w dodatku ciepłe i… zanim zdołała się powstrzymać, oddała pocałunek. Dziennik wypadł jej z rąk, gdy Azarel zmienił pozycję nasuwając się nieznacznie na nią. Nie chciała tego. Nie chciała ponownie poczuć tego, co uprzednio. Zapragnęła czegoś innego, przeciwnego. Tak – zapragnęła. Nie potrafiła określić czego, ale wiedziała, że dotyczy to Azarela. Objęła go ramionami. Jej serce biło teraz tak mocno, że normalny człowiek mógłby przez to dostać zawału. Azarel oderwał się od niej po bardzo długiej chwili. Muskał wargami jej piekące usta.
– Nie mogę tego zrobić – szepnął. Arina uchyliła powieki. Na jego twarzy malowało się udręczenie. Zapragnęła, by pocałował ją znowu. – Nie mogę pozwolić, byś poczuła do mnie cokolwiek innego za wyjątkiem nienawiści, Arino. To nie miałoby przyszłości. Nie w tym świecie… Lecz jednocześnie nie potrafię dłużej walczyć sam ze sobą… Arina poczuła, że kręci jej się w głowie. Co ona najlepszego wyprawiała? Azarel z ciężkim westchnieniem ułożył się w poprzedniej pozycji. Przyciągną ją do siebie, zamiast odtrącić. Powinien ją odtrącić, kazać jej wyjść… – Dobrze by było, gdyby udało ci się zasnąć – mruknął. Ha! Owszem, pomyślała. Postanowiła skorzystać z tej chwili, która równie dobrze mogła być ostatnią w jej życiu i przytuliła się do niego. Azarel był ostatnimi czasy tak nieprzewidywalny, że nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Uznała, że jutro albo nie nadejdzie, albo wróci szara rzeczywistość, albo jedno i drugie, dokładając do tego szpital psychiatryczny dla niej. Bo to wszystko nie mogło dziać się naprawdę. Zaśmiał się cicho, przypuszczalnie wsłuchując się w jej myśli. Poczuła, że się rumieni i stanowczo nakazała sobie umysłową ciszę. Zamknęła oczy. To niemożliwe, przecież ona nawet nie wiedziała, co znaczy słowo miłość… Zasnęła z przeczuciem, że źle się to wszystko skończy. Obudziła się gwałtownie, gdy pulsujący ból próbował rozsadzić jej skronie. Jęknęła cicho, zaciskając powieki. Chciała się skulić, by móc odetchnąć, ale gdy tylko się poruszyła, wyczuła bliskość czyjegoś ciała. Azarel. Arina znieruchomiała i wytężyła umysł. Przypomniała sobie minioną niedawno noc, jego zachowanie wobec niej i budzące się w niej odczucia, których nie potrafiła określić, ani zrozumieć, a zwłaszcza powstrzymać. Zadrżała. Uświadomiła sobie, że leży wtulona w niego, opierając głowę na jego piersi. Poczuła ciężar obejmujących ją ramion, a potem ból głowy znów przyćmił jasność jej myśli. Zdusiła w sobie jęk i spróbowała zmusić się do wolniejszego oddechu. Ciekawa była, czy Azarel spał. Nie zdołała wsłuchać się w jego oddech, bo nie potrafiła skupić myśli. Mięśnie także ją bolały, najwyraźniej jej ciało zaczynało dotkliwiej odczuwać efekty jego poczynań… Westchnęła. Azarel raptownie uniósł rękę i położył na jej skroni. Zdusiła w sobie zwyczajowe, naturalne już odruchy względem niego, zignorowała przyspieszające zdradliwe tętno i pozwoliła, by jego magia rozpłynęła się kojącym ciepłem po jej ciele. Rozluźniła się nieco, gdy ból ustąpił i zamknęła oczy. Odetchnęła głęboko. Nie mogła nic poradzić na to, że w tej chwili poczuła, że jest jej… dobrze. Przesunęła policzkiem po jego piersi i przytuliła się. Jeśli świat ma się skończyć, pomyślała, chyba należy mi się chwila przyjemności. Mag zaśmiał się cicho. Arina wyczuła szybkie bicie jego serca pod sobą i zarumieniła się. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję… – Przyzwyczaisz się – mruknął. – Zwłaszcza że nie w każdej chwili można odczytać myśli osoby, którą się dotyka. – Przesunął palcami po jej włosach. – Możliwe jest to wyłącznie, gdy nic nie blokuje umysłu… pokażę ci później. Arina drgnęła. Nie potrafiła zrozumieć sytuacji, w której się znalazła. Jej pan, oprawca… najwidoczniej chciał ją uczyć, w jakiś sposób zmienił do niej nastawienie, był… czuły? Och… Uniosła głowę wsparłszy się na łokciach. Chciała przekonać się, czy czasami nie ma omamów. Azarel zsunął powoli dłonie wzdłuż jej ciała, chwycił ją w talii i podciągnął ku górze, ku sobie. Miał zamknięte oczy. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Arina oparła głowę na dłoni i przyjrzała się uważnie jego twarzy. Bała się. Ale strach równoważyła teraz niezdrowa ciekawość. Czy zdołałby uczynić jej jeszcze większą krzywdę, niż zwykle? Szczerze w to
wątpiła… Przez jego twarz przemknął cień utrapienia i czegoś jeszcze, a potem kącik jego ust drgnął. Oddychał spokojnie, lecz bicie serca go zdradzało. Arina uśmiechnęła się w duchu. Wyciągnęła drugą rękę i przejechała koniuszkiem palca po jego wargach. Serce zabiło mu mocniej, ale nie poruszył się. Przesunęła drżące palce po rysach jego twarzy, szerokiej szczęce, policzkach pokrytych jednodniowym zarostem, po czole, na które opadły kosmyki rozczochranych włosów. Zmarszczyła brwi. Dotychczas uważała, że jego włosy są czarne. Teraz, w promieniach porannego słońca, które wdzierały się do obszernej sypialni przez okna, dostrzegła w nich przebłyski brązu, odcienie bursztynu. Zamyśliła się. Nigdy wcześniej nie patrzyła na niego pod tym kątem. Nie wolno jej było zachowywać się w ten sposób. A czy teraz było jej wolno? Założyła że tak, skoro nie protestował. Jej dotyk zdawał się sprawiać mu przyjemność. Opuszki palców Ariny mrowiły w zetknięciu z powierzchnią jego skóry, gdy przesuwała dłoń w dół, wzdłuż jego szyi, na pierś. Poczuła pod palcami cienką bliznę i zwróciła wzrok w tamtym kierunku. To zabawne, ale tego także wcześniej nie dostrzegła. A powinna. Przecież tak często była blisko niego. Tyle razy widziała go nago. Owszem, lecz dotąd nie myślałaś o nim w ten sposób, zadźwięczało jej w głowie. W jaki sposób o nim myślała? Przesunęła palce wzdłuż bladej szramy zastanawiając się nad tym. Uświadomiła sobie, że być może nigdy tak naprawdę nie przestanie się go bać. Przecież był dla niej taki… Potrząsnęła głową, by odtrącić te myśli. Teraz ten strach współistniał w niej razem z innymi odczuciami. Problem polegał na tym, że nie potrafiła ich określić, a wolała nie wyciągać pochopnych wniosków… – Skomplikowany masz umysł, Arino – odezwał się nagle Azarel. Spojrzała na niego. Przyglądał się jej, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji poza zmęczeniem. Ciekawe jak długo spał? Zmartwiło ją to i zaraz po tym przyłapała się na tym, że ją to zmartwiło. Uśmiechnął się. – Mnie jest tak samo trudno, jak tobie. Jeśli nie bardziej. – Jego dłonie powędrowały w górę. Dotknął palcami szramy na jej szyi. – To ja jestem tym, który wyrządził ci te wszystkie krzywdy. A teraz jeszcze mój umysł przestał mnie słuchać. Narodziło się w nim coś, czego nie potrafię określić, ani nazwać, tak jak ty. Ale nie potrafię też zwalczyć… Aczkolwiek próbowałem. Tymczasem nieustannie będę obawiał się o to, że nad sobą nie zapanuję i po raz kolejny cię skrzywdzę. Taka jest wszakże moja natura… Zamyślił się. Arina pochyliła głowę, chcąc zmusić go, aby oderwał palce od tych znaków. Przytulił dłoń do jej policzka. Zamknęła oczy poddając się temu dotykowi. – Moglibyśmy… – zaczęła nieśmiało, zastanawiając się, co chce powiedzieć. – Moglibyśmy razem… odkryć to wszystko… razem… – Wiesz – poruszył się, gwałtownie obróciwszy ją na plecy – że to nie takie proste. Potaknęła patrząc w jego oczy. – Wiem. – Nie chcę więcej robić ci krzywdy. Nie mogę też zachowywać się w ten sposób publicznie. Gdyby ktoś nas zauważył… – potrząsnął głową. – Nie mógłbym wtedy pomóc ani tobie, ani sobie. – Wiem – powtórzyła. Położyła palec na jego ustach. Nie chciała więcej słów. Bała się ich. Ucałował wnętrze jej dłoni. Arina poczuła dreszcz i strachu i czegoś jeszcze. – Podniecenie – odpowiedział na jej niezadane pytanie. – Nie znasz wszystkich odczuć ani określeń, ale to nie znaczy, że ich nie odczuwasz. Chociaż dziwi mnie to, że reagujesz akurat
na mnie… powinnaś… Ponownie zakryła jego usta. Nachylił się nad nią, ale zaraz cofnął się wracając do poprzedniej pozycji. Nie chciała o niczym myśleć, bo jej myśli obecnie ją przerażały. W dodatku było ich tak dużo, że nie mieściły jej się w głowie wywołując jedynie tępy ból. Chciała skoncentrować się wyłącznie na odczuciach… – Nie sądziłaś, że jeszcze zdołasz zapragnąć czegoś więcej, prawda? – szepnął w jej dłoń. – Oprócz wolności. Arina potrząsnęła głową. – Nie pragnęłam wolności już od dłuższego czasu. I nie wiem czego pragnę teraz… Uśmiechnął się lekko, przesuwając wargami wzdłuż jej dłoni, nadgarstka i przedramienia. Jego usta delikatnie pieściły jej skórę, wywołując przy tym przyjemny dreszcz rozsyłający ciepło po jej ciele. Obserwowała go uważnie. Obsypywał drobnymi pocałunkami jej ramię sunąc ustami w stronę szyi. Odchyliła nieznacznie głowę do tyłu, gdy sięgnął zagłębienia między obojczykami. Ostrożnie się nad nią nachylił. Zamrugała powiekami próbując wyrwać się z oszołomienia, zanim dopuści się czegoś niemądrego. Azarel w zamyśleniu wpatrzył się w jej twarz. – Sprawia ci to przyjemność – powiedział, i nie było to pytanie. – Słyszę reakcje, jakie tym w tobie wywołuję… – uśmiechnął się zbliżając do jej ust. Gdy ją pocałował, Arina zamknęła oczy. Przez jej ciało przetoczył się przyjemny wstrząs. Usta Azarela nie były natarczywe, choć wyczuwała tkwiące w nim pożądanie. Były cierpliwe, łagodne, powolne. Odsunął się od niej z lekka i odchylił jej głowę w tył. – Podniecenie – powtórzył, zsuwając wargi w dół jej szyi – wywołuje pragnienie… Im większe, tym zazwyczaj bywa przyjemniej. Pomaga… w zbliżeniu… Urwał, kiedy jego pocałunki przeniosły się poniżej jej lewego obojczyka. Serce Ariny przyspieszyło, gdy dotknął szramy, którą zostawił jako jedną z ostatnich. Potem kolejnej, jakby chciał owymi pocałunkami nieco zamazać wspomnienia z tamtej nocy i z wszystkich innych, podczas których ją krzywdził. Jęknęła, gdy zsuwał się jeszcze niżej. Nie była w stanie zaprotestować, a właściwie nie chciała protestować… Czuła jak zalewa ją fala gorąca i mimowolnie wyprężyła się. Usta Azarela krążyły po jej podbrzuszu, a magia przenikała przez skórę aż do samych kości. Jego naturalna magia i ta, którą wywoływał poprzez owe czyny. Szorstkie dłonie powoli przesuwały się po wszystkich zakamarkach jej ciała i wcale nie były szorstkie, jak to sobie z trudem uświadomiła. Ukojenie mieszało się w niej z pragnieniem, którego nie potrafiła kontrolować, ani powstrzymać. – Pragniesz, Arino… – szepnął. Wplątała palce w jego wciąż potargane włosy. – Czego? Zdradź mi, czego pragniesz… Nie mogła. Nie mogła wydobyć z siebie głosu i nie mogła wyszukać odpowiedniej myśli, jakby wszelakie uleciały z jej głowy. Ogarnęły ją przedziwne uczucia, w dodatku wszystkie naraz, a ledwie była zdolna uświadomić sobie jedno… Jęknęła ponownie, wstrzymując oddech, gdy kolejna fala gorąca przetoczyła się przez jej ciało. Azarel zaśmiał się cicho i zmienił pozycję. Ich ciała stykały się teraz na całej długości, a jego palce gładziły jej policzek. Na moment zastygł w bezruchu. Odezwał się dopiero, gdy Arina na niego spojrzała. – Pragnę cię, Arino, ale z mojej strony to normalne i oczywiste. Nie chcę jednak, by było jednostronne. Pragnę także i twojej przyjemności… – zawahał się. – Jeśli poczujesz ból, to będzie on tak krótki, że nie zwrócisz na niego uwagi. Masz moje słowo. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym pocałował ją. Tym razem jego pocałunek był delikatny, acz namiętny. Serce Ariny waliło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Kierowane przez strach i przez pragnienia, jakich dotąd nie odczuwała. Nie była świadoma nawet tego, że jest w stanie. Znów wstrzymała oddech, gdy Azarel przesunął dłoń do samego dołu i znów się wyprężyła. Urwał pocałunek, uśmiechnął się lekko, najwyraźniej z czegoś zadowolony – zapewne z efektu, jaki wywołały jego pieszczoty – a potem po raz ostatni zmienił pozycję. Czuła teraz wyraźnie ciężar jego ciała. Zastanawiał się tylko przez moment. Naparłszy na jej lędźwie, ostrożnie, acz stanowczo wszedł w nią. Ból pojawił jak zwykle, lecz Arinę zdumiała jego intensywność i długość . Szybko zastąpiło go co innego, a ona równie szybko przestała się nad tym zastanawiać. Przestała zastanawiać się nad czymkolwiek. Całkowicie pochłonęły ją nieznane doznania, przyjemność, jaką odczuwała, ciepło, delikatność Azarela, zapach jego skóry, jego oddech i bicie serca… Oderwała się od rzeczywistości, gdy przez jej ciało raz po raz przechodził słodki wstrząs. Arina wyszła z sypialni Azarela dopiero następnego dnia o świcie. I to z wielkim trudem – gdy on spał. Cały uprzedni dzień i dopiero co minioną noc spędzili w łóżku. Pokazał jej rzeczy, o jakich nie miała pojęcia, a kochał się z nią tak, że jej serce przyspieszało, a policzki pokrywały się rumieńcem na samo wspomnienie. Musiała jednak wrócić do swoich obowiązków. Anna nie była w stanie poradzić sobie ze wszystkim sama. Oboje to wiedzieli. Co więcej, Azarel uprzedził, iż nie może jej w żaden sposób odciążyć, ani też traktować inaczej w obecności innych Aszarte. Zmuszony był zachowywać powściągliwość nawet wśród swoich niewolników. Niejedna osoba chciałaby jego śmierci, a gdyby rozeszła się plotka o jego uczuciu do niewolnicy… Arina wzdrygnęła się. Przestała mu życzyć śmierci, lecz całkowite zapanowanie nad strachem nie było jeszcze możliwe. Obawiała się, że kiedy w domu pojawi się inny mag, zmusi Azarela do wyrządzenia jej krzywdy, a tego nie chciało żadne z nich. Ale niemiałby wyboru, gdyby ktokolwiek coś niewłaściwego zainsynuował. A ona przyjęła to do świadomości i postanowiła unikać takich sytuacji. Poza tym, to że się z nią kochał, a nie brał ją siłą, nie zmieniło jej uległości wobec niego. Wręcz przeciwnie. Musiała i miała zamiar być na każde jego zawołanie. Poniekąd dlatego, że nie potrafiła nic z tym uczynić. Gdy byli tylko we dwoje, mogła się swobodnie wypowiadać, wyrażać własne zdanie, aczkolwiek nie zdążyła się do tego jeszcze przyzwyczaić. Zaś przy publiczności najlepiej było zachowywać milczenie. Nie nauczono jej niczego, co tyczyło się mężczyzn, nigdy z nimi nie obcowała, rzadko kiedy nawet rozmawiała. Jej uczucia względem Azarela, a także łączący ich inny stopień zażyłości, mógł zatem nieopatrznie zdradzić jakiś niewłaściwy gest, czy zbyt śmiałe spojrzenie Ariny. Azarel uświadomił ją, że jej oczy powiedziałyby wszystko każdemu, kto by w nie zajrzał. Była jak otwarta księga, której kolejnych stron on był autorem. On stał się jej przewodnikiem, a następnie mentorem. Stał się jej kochankiem, nie tylko panem i tak też się do niej odnosił. Arina miała wrażenie, że strasznie męczą go wspomnienia tego jak ją traktował, co czynił, ale sam uznał, że zasługuje za to na wiele gorsze rzeczy, niż udręka czy koszmary. Wszystko to runęło na nią z nagła i równocześnie, toteż ciężko jej było uporządkować zarówno własne myśli, jak i uczucia bądź reakcje. Arina westchnęła ciężko i weszła do ogrodu warzywnego. Anna na jej widok poderwała się z klęczek i natychmiast do niej podbiegła. Zamknęła ją w szczelnym uścisku, aż ta straciła oddech. – Ty żyjesz! – krzyknęła przez łzy i ścisnęła ją mocniej. – To niewiarygodne! Jesteś tu! A myślałam… że… że… – zatrzęsła się, a głos uwiązł jej w gardle.
– Jeśli nie wypuścisz jej z objęć – doszedł je rozbawiony głos – to jej życie niezadługo potrwa. Anna natychmiast się odsunęła i obrzuciła Maxa ponurym spojrzeniem. Wampir wzruszył ramionami, a na jego usta wpełzł niewinny uśmieszek. – Nie widzisz jak zbladła? Myślałem, że chcesz ją udusić. Arina uspokoiła dech. Jej przyjaciółka zaśmiała się histerycznie na te słowa, po czym na nowo skierowała się ku niej. – Gdzieś ty była?! – wrzasnęła na całe gardło. Arina podskoczyła i zerknęła w stronę wysokich okien. Wolałaby, aby Azarel się wyspał… – W sypialni swojego pana – Max podążył za jej spojrzeniem. – Niestety przez tę nielubianą przeze mnie magię ani niczego nie widziałem, ani nie słyszałem. Anna, otworzywszy szeroko oczy, złapała ją za ramiona i wpatrzyła się w nią uważnie, rutynowo oceniając jej stan. Gdy skończyła, zmarszczyła czoło, oddaliła się o kilka kroków i założyła ręce. Wbiła w nią pytający wzrok. Max dla podtrzymania tego efektu stanął obok niej i także założył ręce. Ona zaciskała usta, a on szczerzył zęby. Arina przeskoczyła wzrokiem od jednego do drugiego i westchnęła głośno. – Nic mi nie jest. – To widzę – spojrzenie przyjaciółki było nieugięte i wyraźnie mówiło, że nie ma zamiaru odpuścić. Arina wyminęła ich, ruszając w stronę sadu. – Zatem co takiego chciałabyś usłyszeć? – spytała. Wiedziała, że ta dwójka podąża za nią krok w krok, uważnie śledząc jej ruchy. – Cóż takiego tam się wydarzyło, że zniknęłaś niemal na dwie doby? Arina poczuła, że się rumieni. Wzruszyła ramionami. – To co zazwyczaj. Max wyrównał z nią krok i przyjrzał się jej wnikliwie. Ach te wampiry, pomyślała krzywiąc się. Zaśmiał się głośno na widok jej miny. – Rumieniec? A to coś nowego. Anno! – zawołał oglądając się przez ramię. – Czy kiedykolwiek widziałaś rumieniec na twarzy swej przyjaciółki? Anna głośno wciągnęła powietrze. – Co takiego? – Rumieniec. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, co to takiego? Arina posłała Maxowi miażdżące spojrzenie. – Czy ty aby nie powinieneś trenować? – Wybacz kochana – Max uniósł dłonie i wzruszył ramionami z niewinną miną – ale to od naszego pana zależy, a on ostatnio był nieco zajęty… – Sugerujesz coś? Pokręcił przecząco głową. – Och uspokój się, to tylko żarty. A na poważnie to poważnie się o ciebie martwiliśmy. Arina odetchnęła głęboko i podniosła z ziemi kosz na owoce. – Wiem, ale w istocie nic mi nie jest. Wręcz dobrze się czuję. – Spojrzała na Maxa mrużąc oczy. – Skoro już jesteś bezrobotny, to zdaj się na coś. Anna zaśmiała się, gdy Arina wcisnęła mu kosz w dłonie. Max wywrócił oczami, uśmiechnął się szeroko i zniknął miedzy drzewami. Przez kilka minut był tylko przemykającą wśród pni barwną smugą. Arina z westchnieniem odwróciła się do przyjaciółki. Gestem wskazała, aby usiadły pod
jednym z drzew. – Coś się zmieniło, prawda? – spytała Anna, gdy usadowiła się na trawie. Zastanowiła się marszcząc czoło. – Widzę to w twoich oczach. Błyszczą, Arino. Dotychczas nigdy nie błyszczały. – Owszem – szepnęła możliwie jak najciszej. Wolała, by wampir nie usłyszał zbyt wiele. – W nim coś się zmieniło. Ale ja sama nie potrafię tego wytłumaczyć… zrozumieć… – W tobie także – Anna nachyliła się ku niej. – Jesteś spokojniejsza. Inna. Arina potrząsnęła głową. – Spokojniejsza? Nie. Jedynie mniej się go obawiam. – Dlaczego? – zmarszczki na jej czole pogłębiły się. – On wciąż jest tym kim był. – To prawda… Zaś nie do końca… – ponownie potrząsnęła głową. – On był… był… – Czuły. Aż podskoczyły na dźwięk głosu Maxa. Pojawił się niespodziewanie tuż obok i nawet nie zwróciły na to uwagi. Arina spojrzała na kosz pełen owoców unikając jego wzroku. Zacisnęła usta. – Czas na nas. Zbliża się pora śniadaniowa, więc mamy sporo pracy – Anna umiejętnie zmieniła temat. Wstała i pchnęła lekko wampira, który uważnie śledził zasępione rysy twarzy Ariny. Rzucił dziewczynie ponure spojrzenie, podniósł się z ociąganiem i ruszył w stronę domu. Anna uśmiechnęła się znacząco do przyjaciółki i pomogła jej podnieść się na nogi. Wyglądało na to, że Max zdołał się oswoić z nową sytuacją. A jeśli nie, pomyślała Arina, to nieźle to ukrywał. Podczas gdy one szykowały śniadanie, on kręcił się pod domem nasłuchując. Azarel świadomie podjął to ryzyko w momencie, gdy postanowił pojmać wampira w niewolę. Tylko że Azarel miał do dyspozycji magię, która na jego życzenie chroniła go przed oczami i uszami innych. One nie posiadały takiego przywileju, zatem musiały unikać rozmowy, jeśli Max miał pozostać nieświadomy. Arina widziała Azarela tylko przez moment, gdy wróciła do sypialni po pościel. Minęli się w drzwiach. Nim odstąpiła, zdołał chwycić ją za rękę i zatrzymać. Wyglądał, jakby pragnął coś powiedzieć, ale rozmyślił się, kiedy nadeszła zdyszana Anna. Otworzyła szeroko oczy widząc go, jednak prędko spuściła głowę. Azarel nachmurzył się nieco, puścił Arinę, a gdy odchodził, jego palce delikatnie ześlizgnęły się po jej dłoni. Co oczywiście nie uszło uwadze uroczo spostrzegawczej przyjaciółce Ariny, która w sypialni Aszarte mogła swobodnie zadawać pytania, bo wciąż tutejsze ściany chroniła magia. Arina powiedziała jej bodaj tyle, że nieustannie zastanawia się, czy aby czasem nie oszalała, skoro jej serce przyspiesza na jego widok i to wcale nie ze strachu. Tamta omal nie udławiła się powietrzem i zaraz po tym, gdy ponownie złapała oddech, zasypała ją gradem pytań. Była wielce zawiedziona, nie uzyskawszy satysfakcjonujących odpowiedzi. Azarel zjadł małe śniadanie w bibliotece uparcie utrzymując, że nie jest głodny. Spędził tam całe przedpołudnie, a potem udał się do miasta na jakieś spotkanie, o którym jej napomknął, lecz sam nie był pewny, czy do niego dojdzie. Ona zaś postanowiła unikać Maxa. Sama nie wierzyła, że jej postanowienie ma jakikolwiek sens. Młody wampir najwyraźniej się na nią uwziął, a unikać wampira, to nie takie proste zadanie. Byłoby jej łatwiej, gdyby mogła korzystać ze swojej mocy. Ale wciąż nie mogła. Azarel poinformował ją, że musi przemyśleć kwestię uwolnienia jej magii, która to sporo by zmieniła – nie tylko w codziennościach. Musiałby ją uczyć, a w chwili obecnej sam owej nauki potrzebował. Zwłaszcza militarnej, i choć był świetnym wojownikiem, to sam ten fakt nie
zapewniał mu zwycięstwa w narzuconym polowaniu. Mag uczy się przez całe życie – powtarzał – i wyłącznie wybitne, pilne jednostki osiągają wcześniej stan wiedzy na tyle wysoki, że zmienia się ich status w magicznym społeczeństwie. Arina, zarówno jak i Azarel byli na tym samym poziomie. Różnica polegała tylko na tym, że jej moc blokowano na tyle długo, że miała znaczące braki. Kolejną przeszkodą było to, że żadne z nich kompletnie nie wiedziało, co ich czeka w najbliższej przyszłości. Gdyby ktoś zorientował się, że jej moc nie jest wstrzymywana zadawano by zbyt wiele pytań, na które żadne z nich nie potrafiłoby odpowiedzieć, toteż Azarel doszedł do wniosku, że wpierw musi znaleźć dla nich obojga jakieś wyjście z zaistniałej sytuacji. Jakieś wytłumaczenie, które nie naraziłoby ich na śmierć. A to stanowiło nie lada wyczyn. Przez cały czas nieobecności Aszarte Arina kręciła się po domu i usiłowała uporządkować swoje myśli. Wrócił dopiero wieczorem i nie wyglądał na zadowolonego. Natychmiast zwołał zebranie wszystkich swoich niewolników. Zgromadzili się zaniepokojeni przed głównym wejściem rezydencji, niepewni o własną skórę. – Rozsądnie byłoby uprzedzić was – zaczął donośnym głosem – że niebawem w posiadłości pojawi się inny Aszarte… – urwał. – Jeden z moich sojuszników imieniem Belius, który na moją prośbę przybędzie tu po to, by odbyć wraz ze mną szkolenie przygotowawcze do nadchodzącej wyprawy. Bądźcie zatem przyszykowani na jego przyjazd. Azarel przebiegł wzrokiem po wszystkich zgromadzonych zawieszając na dłużej spojrzenie na Arinie, po czym obrócił się na pięcie i odszedł. Arina uniosła głowę i wpatrzyła się w jego potężną sylwetkę, która chwilę później zniknęła w głębi domu. – Nie lubię tego – mruknęła Anna. Arina rozejrzała się. Pozostali już się rozeszli. Spojrzała przyjaciółce w oczy unosząc nieznacznie brwi. – Czego? – spytała i ruszyła na tyły domostwa. – Wizyt innych Aszarte. – A kto lubi? – zasępiła się. – Każda taka wizyta oznacza kłopoty. A tego bym chciała uniknąć. – Ze względu na niego? – Anna wskazała brodą mijany budynek. – I tak i nie. – Wyjaśnisz mi? Arina westchnęła. – Moje odczucia są tak zagmatwane, że sama nieustannie staram się je uporządkować. Ciężko to wyjaśnić. – Nie uderzył cię ani razu od tamtej nocy, prawda? Arina ze zdumieniem podniosła na nią wzrok. Jej spostrzegawczość niekiedy bywała kłopotliwa. Pokręciła przecząco głową. – A czy… czy używał siły? Ponownie pokręciła głową i wbiła wzrok w ziemię. – Czy to znaczy, że on… nie chciał cię… – Chciał. I miał. Jak zawsze – przerwała jej Arina. – Lecz tym razem było inaczej. – Inaczej? – w głosie przyjaciółki pobrzmiewało rosnące zadziwienie, które sięgnęło zenitu, gdy Arina zarumieniła się. – To było… obopólne. Ja i on… – Och… Och! Naprawdę? – Sama się temu dziwię, Anno. Mogłabyś przestać mi dokładać – Arina skrzywiła się. – Przepraszam. Nie potrafię tego pojąć…
– Nie tylko ty – mruknęła, gdy weszły do baraku. – Ale najciekawsze i zarazem najgorsze jest to, że między nami wytworzyła się pewna zależność, jakiś rodzaj uczuć, na które ja nie znam właściwych określeń, a on nie wypowiada ich na głos. Wiem jednak, że to nie tylko kwestia… pożądania. – Och… Anna zamyśliła się, a Arina nie miała zamiaru jej w tym przeszkadzać, choć nieco obawiała się, do jakich to przyjaciółka może dojść wniosków. Obie pogrążyły się w rutynowych zajęciach nie poruszając już więcej tego tematu. Arina zapukała trzykrotnie dopiero, gdy księżyc świecił jasno na niebie. Niestety nijak mogła skrócić swoje obowiązki, których nieco się nagromadziło. Bardzo chciałaby przebywać częściej w sypialni Azarela, ale przysporzyłoby jej to tylko dodatkowych zajęć. Gdy przeszła przez próg była zmęczona, a poprzez zwielokrotniony wysiłek fizyczny bolały ją wszystkie mięśnie. Rozejrzała się i cicho zamknęła drzwi. W pokoju nie było nikogo. Mrok rozświetlała mała lampa, a łóżka nawet nie naruszono. Westchnęła, położyła tacę z jedzeniem na nocnym stoliku i na palcach przeszła do łazienki. Azarel leżał w wannie. Opierał głowę na krawędzi, oczy miał przymknięte, a wyraz jego twarzy zdradzał zamyślenie. Podeszła do niego tak cicho, jak tylko pozwalały na to jej bose stopy. Większość odgłosów w pomieszczeniu zagłuszał szum wody, która cienkim strumykiem wciąż lała się do wanny. Arina zmarszczyła brwi, podciągnęła rękawy i położyła dłonie na jego ramionach, delikatnie rozmasowując napięte mięśnie. Na jego twarzy pojawił się zmęczony uśmiech. – Hmm… – zamruczał. – Przyjemne… Uśmiechnęła się do siebie w myślach. Całkiem niedawno odkryła, że lubi sprawiać mu przyjemność. Zwłaszcza że dostawała takową w zamian. – Przyniosłam kolację – powiedziała cicho, zwiększając nacisk na jego barki. Azarel westchnął. – Wiesz, że przyjazd Beliusa oznacza pewne utrudnienia – mruknął niechętnie. Otworzył oczy, gdy jej dłonie zatrzymały się na moment i utkwił w niej ciemne spojrzenie. – Musiałem skłonić go do wizyty. Urwał na widok jej zlęknionej miny. To było oczywiste, że się bała. Może nie samego Beliusa, bo gdyby on ją skrzywdził, nie trafiłoby to do niej tak, jak gdyby zrobił to teraz Azarel. To tego się bała. Twardej ręki swojego pana, który był dla niej obecnie kimś więcej. Mag usiadł i wyciągnął do niej rękę. – Dołączysz do mnie? – spytał. Arina zamrugała powiekami ze zdumienia, by chwilę później uświadomić sobie, że ciągle nie przywykła do tego, że ostatnio on ją o coś prosi, a nie jej każe. Uśmiechnęła się niepewnie i skinęła głową. Azarel uważniej wpatrzył się w jej twarz. Jego oczy błysnęły. Gdy Arina ściągnęła ubranie i weszła do wanny, przesunął się, objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Z cichym westchnieniem oparła się o jego rozgrzany tors. – Jesteś taka piękna, gdy się uśmiechasz – szepnął jej do ucha. Gdy się uśmiecham…? – Uśmiechnęłaś się przed sekundą, Arino – wyjaśnił, gładząc jej ramiona. – Och – wyrwało się jej. Azarel roześmiał się. – Rozluźnij się. Nie potrzebowała zbyt wielkiej zachęty. Z przyjemnością wyciągnęła się leniwie, oparła
głowę na jego ramieniu i poddała się pieszczocie jego dłoni. Wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi. Azarel odezwał się dopiero gdy uznał, że napięcie opuściło ją w dostatecznym stopniu. Jego dłonie nieustannie przesuwały się po jej ciele. – Musiałem wezwać Beliusa, ponieważ jest on doskonałym wojownikiem – powiedział szeptem. Poczuła jego oddech na swoich ustach. – Należał niegdyś do oddziału Gwardii Akademii, więc jego militarne umiejętności są nieocenione. Liczę na to, że zdoła nauczyć mnie czegoś, czego nie potrafię… – Gwardii? – Arina odsunęła się nieznacznie i oparła na łokciu. Spojrzała mu w oczy. – Tak. Gwardziści przechodzą specjalne szkolenie, po którym potrafią radzić sobie w niemalże wszystkich niebezpiecznych sytuacjach. Czegoś takiego nam potrzeba, by mag, po którego wyruszymy nie sprawił nam lania. Arina prychnęła cicho. – Tobie lania nie sprawi – wytknęła go palcem. – Jesteś na tyle silny, że mógłbyś mierzyć się z Sail i jej bratem w pojedynkę. Azarel roześmiał się znowu i przytulił ją do siebie. – To miło, że masz o mnie tak wysokie mniemanie, Arino. – Odetchnął głęboko, gdy wtuliła się w niego mocno. – Lecz sam nie byłbym tego tak pewien. Nie zaszkodzi zatem się dokształcić. – Ale przyjazd twojego przyjaciela oznacza kłopoty dla mnie – zauważyła. Już raz miała do czynienia z tamtym magiem i nie skończyło się to dobrze. Azarel uniósł jej podbródek. Jego mina mówiła jej, że on także przypomniał sobie tamto zdarzenie. – Belius jest sprytny i zachłanny, ale wciąż mam nad nim przewagę. Boi się mi przeciwstawić… – ucałował jej usta. – Powinnaś… – znów pocałunek – go unikać… Odsunął się od niej nieznacznie i spojrzał na jej zarumienioną twarz. – Jeśli się postaramy, być może unikniemy większych starć. Arina potrząsnęła głową i zwiększyła dystans miedzy nimi, by jej nie rozpraszał. – On jest młody. Nieledwie w moim wieku. I łaknie mnie bardziej, niż czegokolwiek – skrzywiła się machinalnie pocierając jedną z blizn po wewnętrznej stronie lewego uda. Azarel spochmurniał i przyciągnął ją do siebie. Omiotła jego twarz szybkim spojrzeniem. – Tamtym razem niemal mu się udało… Dłoń Azarela zakryła jej usta. – Tym razem to mu się nie uda – powiedział szorstko, rozdrażniony wspomnieniem. Arina spuściła wzrok z westchnieniem. I tak nie mogła niczemu przeszkodzić, więc zadręczanie się na zapas było bezcelowe. – Wiem, że się boisz, Arino. Zwłaszcza że ja mam ograniczone możliwości w kwestii twojej obrony. Jako twój pan nie powinienem interesować się twoim losem w takim stopniu, a on nie powinien zauważyć, że jednak jest odwrotnie… – pogładził ją po policzku. – Możesz być pewna tego, że nie pozwolę, by wyrządził ci taką krzywdę i postaram się, by zanadto się do ciebie nie zbliżał. Dobrze? Arina potaknęła skinieniem głowy. – Do jego przyjazdu zostało nam jeszcze trochę czasu, który mamy do dyspozycji wyłącznie dla siebie… – Och nie, mój panie – przerwała mu, uśmiechając się lekko. W jego oczach znów pojawił się błysk zachwytu i rozbawienia, ale milczał, by mogła dokończyć. – Jeśli będziesz mnie przetrzymywał w swojej sypialni, to moja przyjaciółka, nieświadoma zmieniających się relacji miedzy nami, dostanie ataku serca – posłała mu znaczące spojrzenie, a on zaśmiał się. – Przy tym, ona nie poradzi sobie ze wszystkimi obowiązkami, które przypadają na nas dwie. A jeśli ja
swoje będę odkładała, to pod koniec tygodnia mięśnie całkowicie odmówią mi posłuszeństwa… Gdy tylko to powiedziała, wyczuła drgania jego magii rozchodzące się po jej ciele. Zmrużyła oczy widząc jego znaczący uśmiech. – Nie musisz… Nie było jej dane dokończyć, bo przyciągnął ją do siebie i pocałował zachłannie. Arina stłumiła westchnienie i obróciła się przodem do niego, sadowiąc się na jego umięśnionych udach. Woda przelała się na posadzkę, gdy Azarel odchylił się do tyłu pod naporem jej drobnej sylwetki. Nie przerwał pocałunków, kiedy wyciągnęła rękę, by wymacać kran. Musiała się wyprężyć, aby dosięgnąć, dopiero wtedy zdołała zakręcić wodę. Azarel wyprostował się i odszukał jej usta. Jego dłonie błądziły po jej ciele, a ona sama była zmuszona chwycić się brzegu wanny, ażeby nie stracić równowagi. Zaśmiał się cicho spoglądając na nią z namysłem. Oddychała szybko i płytko i nie była w stanie nad tym zapanować. Zasępił się. – Bardzo bym chciał się z tobą kochać, Arino –wyszeptał – ale nie tutaj. I nie tak. Zanim doświadczysz tej przyjemności w ten, czy inny sposób, muszę skoncentrować się na uleczaniu… – opuścił głowę. – Tyle razy robiłem ci krzywdę, że twoje ciało reaguje bólem na zbliżenie. A zadać ci ponownie ten ból to… – potrząsnął głową i spojrzał jej w oczy. – Najpierw trzeba uzdrowić wszelkie wewnętrzne urazy, a potem… Urwał, gdy nachyliła się by go pocałować. Doskonale rozumiała, o czym mówił Azarel. Mogli się tym zająć. Ale nie w tej chwili. Skoro mieli czas do przyjazdu tamtego Aszarte, równie dobrze mogli odłożyć to o godzinę… czy dwie… Azarel przyciągnął ją do siebie, uniósł nieznacznie i zastygł w bezruchu. Pocałowała go znów, łapczywie do niego przylegając. Pragnęła jego bliskości. Pragnęła jego. I nic innego nie miało teraz znaczenia. W końcu się poddał. Westchnął cicho, a jego magia zaczęła powoli przepływać przez jej ciało, nim się do niej zbliżył. Niewiele pomogła. Ucisk w podbrzuszu, wewnątrz, był tak silny, że aż jęknęła. Przytuliła się mocno do niego nie pozwalając mu się odsunąć, ale zrezygnowała po kilku minutach. Nie mogła tego dłużej znieść. Azarel zacisnął zęby, uniósł ją w ramionach nie zważając na rozlewającą się wszędzie wodę i przeszedł do sypialni. Nim ponownie się do niej zbliżył, skrupulatnie zadbał o to, by jakikolwiek ból ustąpił całkowicie, by zapragnęła go znowuż – chociaż wcale tego nie zaprzestała. A potem przyjemność rozlała się po jej ciele niczym miód, słodki nektar oblepiający każdą komórkę, przyprawiający o zawrót głowy. Poczucie jedności, przynależności i bliskości dawało jej coś, czego pragnęła, coś czego nie potrafiła ubrać w słowa. Arina stłumiła kolejne westchnienie, gdy palce Azarela przesunęły się po jej szyi. Wtuliła się w niego. Od jakiegoś czasu wodził delikatnie opuszkami po jej ciele, jakby pragnął poznać wszelkie kształty, strukturę i tajemnice, jakie skrywała jej sylwetka. Wiedziała, że uważnie obserwuje najdrobniejsze z jej reakcji, jak gdyby chciał nauczyć się jej na pamięć. Drgnęła odruchowo, gdy przyjemny wstrząs przetoczył się przez jej ciało i uśmiechnęła się lekko. Azarel zaśmiał się cicho, całując jej wciąż wilgotne od potu czoło. Orientował się doskonale w tym, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. Choć miała zamknięte oczy – jej ciało mówiło samo za siebie. Przeciągnęła się leniwie i zamruczała z zadowolenia, po czym zamrugała objąwszy go ramionami. Azarel opierając głowę na dłoni wodził wzrokiem za swoją drugą ręką. Wyglądał na zamyślonego i zmartwionego. – Kiedyś… – powiedział cicho – pozbędę się ich. – Arina przeczesała jego włosy. Przesuwał palcami po szramach, które w większości sam zostawił na jej ciele. – Kiedy już znajdę dla nas jakieś wyjście… – spojrzał na nią. Westchnęła na widok jego zdruzgotanej miny. Pogłaskała go po policzku.
– Aszarte nie pozwolą nam być razem, prawda? – zapytała, choć domyślała się odpowiedzi. Pokręcił głową. – Może się wydawać, że my nie mamy żadnych praw. Ale nawet w takim miejscu jak to istnieją pewne niepisane zasady. Ten kto nie posiada niewolników bądź się z nimi spoufala… skazany jest na śmierć. Skazaliby nas oboje. W najlepszym wypadku. – A w najgorszym? Uśmiechnął się gorzko. – Odebraliby mi ciebie, zapewne poznałbym twojego nowego pana, wybranego nieprzypadkowo, który dałby wstępny pokaz tego, jakby cię traktował… – Urwał i wziął głęboki wdech. – Musiałbym na to patrzeć, a gdy już nie byłbym w stanie… powoli by mnie zabili, a ciebie zmusiliby do oglądania tego. Arina zamyśliła się. – Dlaczego więc ryzykujesz życiem? Dla mnie? Wzruszył ramionami wpatrzywszy się w jej w oczy. – Próbowałem zwalczyć w sobie to uczucie do ciebie. Myślałem nawet, że jeśli będę cię gorzej traktował, to mi się uda… Ale poniosłem porażkę i nie mogłem już dłużej patrzeć na to, jak cierpisz. Omal nie doprowadziłem cię tym do… Wzdrygnęła się i przyłożyła mu palec do ust. Wolała sobie tego nie przypominać. Z wielkim trudem ukryła te najgorsze wspomnienia gdzieś w najdalszych zakamarkach podświadomości. Azarel nachylił się i pocałował ją lekko. – Nigdy nie śmiałbym prosić cię o wybaczenie – szepnął w jej usta – ponieważ to nie jest możliwe. – Pocałował ją ponownie i wrócił do poprzedniej pozycji. – Dopiero gdy dojdę do jakiegoś logicznego rozwiązania dla nas, będę starał się wynagrodzić ci te krzywdy przez resztę swego życia. Jeśli zdecydujesz się ze mną pozostać… – A gdzież indziej miałabym pójść? – Arina uśmiechnęła się niemrawo, powstrzymując grymas. – Niemalże mnie wychowałeś. Wątpię bym odnalazła się w innym środowisku, w którym nie byłoby ciebie. Poza tym… – drgnęła. – Nie chciałabym być gdzieś tam… bez ciebie… Azarel zaśmiał się przytulając ją do siebie. – Jesteś zbyt ufna, Arino. Wzruszyła ramionami. Ponownie uniósł się na łokciu i uważnie przyjrzał się jej twarzy. – Zrobię wszystko, aby… – potrząsnął głową, jakby nie wierzył we własne myśli. – Wiesz że gdy Aszarte się dowiedzą, nie będziemy mogli tu zostać? Być może będziemy zmuszeni uciekać przez resztę życia. A jeśli nas wytropią – zabiją. Musisz to zrozumieć… – Rozumiem – wtrąciła. – W najbliższym czasie nie pozwólmy zatem, by ktokolwiek się dowiedział. I korzystajmy z tego – uśmiechnęła się. – Tajemnice czynią życie ciekawszym. Azarel roześmiał się znowu i pocałował ją. Gdy zalała ją fala gorąca, odepchnęła go od siebie z lekka. – Co to jest… Akademia? – zapytała, próbując złapać oddech. Uśmiechnął się w zamyśleniu. Milczał dłuższą chwilę, a ona wpatrywała się w jego twarz. – Akademia – odezwał się w końcu – to szkoła. – Szkoła? Potaknął. – Tak, szkoła, w której kształcą się magowie. Nie tacy jak ja – uprzedził jej pytanie –
lecz tacy jak ty. Ci, którzy nie wykorzystują techniki Mocy Nabytej – tej z cierpienia. – Ach… – Arina zmarszczyła czoło. – Z tego co mi wiadomo, wciąż istnieje gdzieś jedna z jej placówek. Od wieków zakładano takie szkoły, by magowie mogli doskonalić swe umiejętności w bezpiecznym miejscu. Niegdyś wszystko to okrywała tajemnica. Dziś już nie, a w dodatku istnieje tylko jedna, aczkolwiek niełatwo się tam dostać. Akademia Morza Deszczów. – Czemu niełatwo się tam dostać? Azarel uśmiechnął się szerzej. – Jej położenie jest znane, lecz mało kto zdobywa się na odwagę. W jednym miejscu gromadzą się potężni magowie i niezbyt rozsądnie jest wchodzić im w drogę. Nawet jak dla mnie. Oddziały Gwardii skutecznie bronią tych włości. – Hmm… Arina zamyśliła się, acz nie zadała już żadnego pytania, pomimo że zżerała ją ciekawość. Zapewne nigdy nie będzie jej dane uczyć się w tej Akademii, toteż bezcelowym byłoby obciążanie umysłu zbędnymi informacjami. Wyciągnęła się i wtuliła w Azarela, który mocno przyciągnął ją do siebie. Nim zamknęła oczy, dostrzegła mglisty brzask. Arina z trzaskiem zamknęła książkę. Azarel uniósł na nią zdumione spojrzenie, ale nie odezwał się. Tych kilka minionych dni upłynęło im na wzajemnym poznawaniu siebie, odkrywaniu tajemnic życia we dwoje i nieco wzmożonych wysiłkach przy przygotowaniach na przybycie Beliusa. Do przyjazdu maga został tydzień i z każdym dniem Arina chodziła coraz bardziej poirytowana. Jej niepokój wzmagał się, gdy zastanawiała się nad uczuciami do Azarela, które czy chciała, czy nie – pogłębiały się. A co gorsza – ona tego chciała. Wiedziała, że Azarel także coś do niej czuje, ale nie miała odwagi zapytać. Możliwe że obawiała się odpowiedzi. Potrząsnęła głową i rozejrzała się. Wszystkie ściany biblioteki przesłaniały półki z książkami. Arina lubiła to pomieszczenie. Wolno jej było tu przebywać, gdy tylko miała na to czas i ochotę i chętnie z tego korzystała. Te wszystkie stare księgi wprawiały ją w zachwyt i dobry nastrój. Teraz jednak nie potrafiła skupić myśli. Parokrotnie czytała już to samo zdanie i usiłowała pojąć jego sens. Wstała i przemierzyła obszerny pokój w tą i z powrotem. Splotła palce za plecami śledząc wzrokiem zarysy drewnianej podłogi. Wampir na usługach Azarela tylko dokładał jej zmartwień. Gdy niejakiego dnia starała się wytłumaczyć mu, że niebawem rozpocznie się jego szkolenie, on znów usiłował ją pocałować. Wmówił sobie, że jest w niebezpieczeństwie, co było akurat prawdą, ale to już nie powinno być jego zmartwieniem. Uważał, że inne uczucie zdejmie urok. Nic z tych jego dywagacji nie rozumiała. Raz nawet pomyślała, że możliwe że oszalał, wszak wampir w niewoli był jak zwykły człowiek. Spętany, ograniczony i zapewne śmiertelnie znudzony. Starała się go zatem unikać, ale nie było to całkiem możliwe, bo jak miałaby zmylić zmysły wampira bez magii? Wolała nie wiedzieć, co też faktycznie sobie ubzdurał w tej swojej jasnej głowie, a już tym bardziej, jaki ma plan. Bo to, że jakiś miał – to było bardziej niż pewne. Czuła, że wszyscy przez niego będą mieli kłopoty, a to odczucie potęgowały inne, kotłujące się w jej wnętrzu. W chwilach takich jak ta, miała wrażenie, że nagromadzona w niej energia po prostu rozsadzi ją od środka. Arina nie potrzebowała spokoju, ani też wyciszenia. Potrzebowała rozwiązania. A tego nie miała. Azarel zmniejszył dawki Tojadu i podawał go jej rzadziej, toteż jej magia wzmagała się każdego dnia, a nagromadzone w niej emocje nie pomagały w niczym. Bardzo pragnęła dać temu upust. Obawiała się, że jeśli czegoś z tym nie zrobią, to energia sama
znajdzie jakieś ujście, a to mogłoby być nieprzyjemne. Bagatelizowała jednak szalejącą w niej burzę na tyle, na ile było to możliwe. By nie zwariować. Zatrzymała się gwałtownie w miejscu i wbiła wzrok w Azarela, który przez cały czas uważnie ją obserwował. – Czy to możliwe, bym ja się w tobie zakochała? – wypaliła. Azarel otworzył szerzej oczy, ale nie dała mu czasu do namysłu. – Chociaż nie. Zakochują to się nastolatki. To musi być coś innego – zagryzła wargę wznawiając nerwowy marsz. – Ale ja nie wiem, co to znaczy miłość, czym się objawia… Czy tym wszystkim, co jest teraz między nami? – zerknęła na niego. Zdołał odłożyć książkę. – To możliwe. I oznacza, że jeśli coś pójdzie nie tak, to gorzko tego pożałuję. – Roześmiała się histerycznie, gdy to sobie uświadomiła. – Ja i tak gorzko tego pożałuję. Ha! Kocham cię. A samo to już jest zbrodnią. Powinnam cię nienawidzić i kiedyś tak było. Z biegiem czasu zaczęła ogarniać mnie obojętność, a od niej… Wierzysz w szczęśliwe zakoń… Urwała, gdy poczuła jego rękę i zaraz potem usta. Nie zauważyła kiedy do niej podszedł. Przyciągnął ją do siebie i pocałował płomiennie. Jęknęła przyciskając się do niego. Gdy się od niej oderwał, ujął jej twarz w dłonie i wbił w nią wzrok. – Uspokoisz się, czy mam ci w tym pomóc? – Arina zachmurzyła się zaciskając usta. – Może powinienem nauczyć cię kontroli… – zamyślił się, po czym westchnął. Puścił ją i cofnął się o krok. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Arina założyła ręce i przestąpiła z nogi na nogę. Azarel zaśmiał się. – Twoja magia daje ci się we znaki, co? Powinienem był cię uprzedzić, że to niezbyt właściwy moment na jej uwalnianie. Emocje tylko potęgują doznania, a tych ci nie brakuje – oparł się o biurko i znów zamyślił. Arina prychnęła cicho, spoglądając w okno. Biblioteka znajdowała się na parterze ze względu na jej rozmiary. Zajmowała sporą część budynku. Dosłyszała jakieś niewyraźne głosy, toteż powoli zbliżyła się do jednego z przesłoniętych okien. – …ty chyba żartujesz? – usłyszała podniesiony głos Anny. – Czyżby? Jęknęła cicho i zerknęła na Azarela, gdy rozpoznała rozmówcę swej przyjaciółki. Przyglądał się jej wnikliwie, ale nie ruszył się z miejsca. Przybliżające się głosy ponownie przyciągnęły jej uwagę. – A dlaczego tak cię to interesuje, Max? – Anna była wyraźnie rozzłoszczona. Arina uśmiechnęła się do siebie. Może ona zdoła mu przemówić do rozsądku. – To się nazywa ubezwłasnowolnienie – odparował. – Ubezwłasnowolnienie? A ja odniosłam całkiem przeciwne wrażenie, wampirze. I jeśli już wysuwasz takie argumenty, to wiedz, że niewolnictwo właśnie na tym polega. Na schwytaniu, uwięzieniu, zniewoleniu, ubezwłasnowolnieniu – nazywaj to jak chcesz. – Ależ ty jesteś naiwna! – Ja?! – przyjaciółka ewidentnie traciła panowanie nad sobą. – Żyjesz ponad sto lat, a w dalszym ciągu jesteś ślepym głupcem! Powinieneś być bardziej spostrzegawczy. Max parsknął. – Ja jestem spostrzegawczy! Dlatego właśnie z tobą rozmawiam! Widziałem już tyle… – I myślisz, że jak jest w przypadku Ariny? – Myślę, że ona jest pod działaniem jakiegoś uroku… Anna zaniosła się tak głośnym śmiechem, że Arina aż podskoczyła. – Czy ty sam siebie słyszysz?! – wrzasnęła. – Urok? Uroki, to rzucają czarownice! A ani Arina, ani Azarel nie należą do tego gatunku!
– I co z tego? – To, że magowie nie rzucają uroków! Nie czarują, nie korzystają z zaklęć i tych wszystkich innych fidrygałek, które wspomagają czarownice. – Ale mają wpływ na czyjeś wspomnienia. – Wspomnienia – a tu rozchodzi się o chwilę obecną! I to nie do końca prawda. Anna warknęła tuż pod oknem. Arina poczuła, że serce przyspiesza jej ze złości. Chwyciła się parapetu, zaciskając nań kurczowo palce. – Gdyby chciał, kazałby jej zapomnieć o tym co było, zaś nie uczynił tego. A ona przebywa w jego towarzystwie dobrowolnie… Arinę nagle coś olśniło. Czyżby jej przyjaciółka właśnie kłóciła się z wampirem? Krew uderzyła jej do głowy. Zachwiała się i wzmocniła uścisk. – Arino… Rzuciła Azarelowi spojrzenie przez ramię. Stał wyprostowany w tym samym miejscu, lecz sprawiał wrażenie jak gdyby zamierzał do niej podejść. Powstrzymała go gestem i ze złością otworzyła okno. Polemizująca dwójka natychmiast zwróciła się w jej kierunku. Anna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a Max założył ręce. – Czy wyście oboje poszaleli?! – warknęła Arina. Zaparła się i wyskoczyła przez okno jednym zwinnym ruchem. Dobrze, że to parter, przemknęło jej przez myśl. Stanęła naprzeciwko Maxa i wbiła w niego groźne spojrzenie. Kątem oka widziała jak Anna zerka w stronę okna, ale zlekceważyła to. – Jak śmiesz wtrącać się w nieswoje sprawy! – ryknęła mu niemal w twarz. Niemal – bo był wyższy o głowę i nawet stanie na palcach nie dodało jej wzrostu. Max wykrzywił się ze złości. – Nie jesteś sobą! – wytknął jej. Arina prychnęła i obróciła się na pięcie, lecz zdołał chwycić ją za nadgarstek i nawrócić. Utkwił w niej swój przejrzysty wzrok. Czuła, że wszystko w niej się gotuje. Przeniosła spojrzenie na blade palce zaciskające się boleśnie na jej ręce i wyczuła drgania własnej magii wewnątrz siebie. Zbagatelizowała ewentualne niebezpieczeństwo, próbując się wyrwać. Trzymał tak mocno, że aż syknęła, gdy poczuła chrzęst kości. Z boku doszedł ją spłoszony jęk Anny. Arina uniosła głowę i wbiła ostrzegawcze spojrzenie w wampira. On jednak sprawiał wrażenie, jakby nic do niego nie docierało. Szarpnęła się raz jeszcze i wtedy wyczuła coś dziwnego. Jak jej moc przepływa przez jej ciało wzburzoną falą i mknie ku uwięzionej ręce. Gdy usiłowała wyrwać się po raz kolejny, niekontrolowane uderzenie magiczne wydostało się z niej z jasnym rozbłyskiem, wypychając Maxa na kilkanaście kroków w dal. Z impetem uderzył w ziemię, ale natychmiast się podniósł. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Arina poczuła przypływ triumfu, a jej usta na pół sekundy wykrzywiły się w zjadliwym uśmiechu. – Nie waż się mnie więcej tknąć – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Jeśli jeszcze raz to zrobisz – efektywnie cię uszkodzę. Anna przyłożyła dłoń do serca, co oderwało wzrok Ariny od stojącego naprzeciw wampira. Spojrzała na nią, a na widok miny dziewczyny wyraz jej twarzy samoczynnie złagodniał lekko. Złość wciąż w niej buzowała. Cofnęła się w obawie, że nienaumyślnie zrobi jej krzywdę. – Wolałabym, byście nie rozmawiali o mnie za moimi plecami, jakbym już została spisana na straty. Nie jestem głupia, Anno – powiedziała odrobinę ciszej. – Wiem co i za co mi grozi... – urwała, ale rozmyśliła się i nic więcej nie powiedziała. Westchnęła, wróciła do biblioteki tą samą drogą, którą z niej wyszła, zatrzasnęła okno i
policzyła do dziesięciu, zanim się odwróciła. Azarel stał teraz znacznie bliżej. Był zdumiony i rozbawiony jednocześnie, co ją jeszcze bardziej zirytowało. Powstrzymał ją przed komentarzem podchodząc do niej. Złapał ją za ramiona, przyjrzał się uważnie jej twarzy, a potem przeniósł palce na jej skronie. Zamknij oczy i weź głęboki wdech, Arino. Usłyszała to polecenie w swojej głowie. I nie była to prośba. Posłusznie je więc wykonała. Postaraj się uspokoić. Pokażę ci jak. Poczuła, że delikatnie przyciąga ją do siebie. Czuła jego rozbawienie i zatroskanie, a także niepokój. Uznała, że dziwnie jest porozumiewać się w ten sposób. Azarel zaśmiał się, a jego głos zabrzmiał czysto i dźwięcznie w jej umyśle. Zazwyczaj nie ma przeszkód, aby móc porozumiewać się mentalnie. By zablokować umysł całkowicie, potrzeba wielu lat praktyki. Nam chodzi wyłącznie o rozmowę, a jeślibyś chciała przejrzeć czyjeś wspomnienia musisz opanować sztukę równie żmudną, co kontrolowanie emocji. W dodatku wymaga to wielkiego skupienia, by dana osoba się nie zorientowała i nie obarczyła nas konsekwencjami. Poczuła ciepło jego ciała bardzo blisko siebie. Opuścił jedną dłoń i objął ją w pasie. Emocje, które się w tobie nagromadziły, muszą być nieustannie kontrolowane. Ja pokażę ci jedynie, jak rozesłać je po ciele, by złagodzić ich natężenie. Kumulują się zazwyczaj w umyśle bądź w sercu. Z tych dwóch narządów musisz rozprowadzić je do wszystkich zakamarków swojego ciała. To nie jest kontrola i nie za każdym razem przyniesie pożądany efekt. Jednak dopóki twoja moc nie uwolni się całkowicie, nie będzie konieczne uczenie cię czegokolwiek innego. Patrz uważnie, a następnie zrób to. Gdy to powiedział, Arina poczuła drgania jego magii wewnątrz siebie. Rozsyłały ciepło, ale kierowały się głównie do jej umysłu. Chwilę później ujrzała jakby… obraz, tyle że nieco zamazany. Obraz jakiejś czynności i czegoś jasnego, co przepływało przez całe jej ciało. Przypatrz się wnikliwiej. Arina skoncentrowała się na tym, co usiłował jej pokazać i dopiero po minucie dostrzegła rzędy małych kanalików wypełnionych czymś jaskrawym, skrzącym, co sprawiało wrażenie żywej substancji, w dodatku usiłującej się wyrwać z narzuconych ryz. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca. Tak, tak właśnie wygląda moc maga rozmieszczona w ciele. A teraz poszukaj emocji wewnątrz swojego umysłu. Znów pokazał jej jak to zrobić. Emocje miały nijaki kolor. Nawet nie potrafiła go określić. Inaczej sobie je animizowała. Sugerowała się utartymi ludzkimi wyobrażeniami o kolorach odruchowo przyporządkowywanych uczuciom. Złość mogłaby być dla przykładu czerwona… Arino, skup się proszę. Wyprostowała się i odetchnęła. No tak… Mag wewnątrz znacząco różnił się od człowieka. Jedynie emocje wynikające z bardzo wielkiego cierpienia mają inną barwę. Pozostałe, choćby nie wiem jak silne, są właśnie nijakie. Teraz roześlij je do tych kanalików. Rozesłać? Ale… Zrób tak. Ponownie przekazał jej myśl. Tym razem nie łatwo było ją zinterpretować. Nawet nie potrafiła nazwać tego, co ma zrobić. Jakby miała wyrwać sobie część umysłu i wepchnąć go we wszystkie komórki ciała… Chwilę później Azarel wysłał jej ścisłą instrukcję, pokaz tego, jak on
sam to robi i dopiero dzięki temu pojęła sens tejże czynności. Wykonała polecenie. Gdy nijaka bezkształtna masa wydostała się z wysiłkiem z jej głowy i dziwnie gładko rozeszła po ciele, poczuła ciepło i ulgę. Zimna wściekłość, która niebawem miała zamiar przekształcić się w furię opadła nieco, przynajmniej do poziomu zdenerwowania. To zawsze coś, pomyślała. Arina drgnęła z wysiłku i niechęci do podjętej przed momentem mentalnej czynności, a Azarel zaśmiał się i puścił ją. Zamrugała powiekami i zachwiała się. Objął ją ponownie i przytulił jej głowę do swojej piersi. Roześmiał się znowuż. Arina rzuciła na niego szybkie spojrzenie spode łba i znów się w niego wtuliła. – Potrafisz całkiem nieźle radzić sobie z wampirami – zauważył. – Nawet z powstrzymywaną mocą. Ale to zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, jakich to masz przyjaciół. Zmrużyła oczy. – Jakich…? Och – w tej samej chwili uświadomiła sobie, kogo on ma na myśli. Azarel wypuścił ją z objęć, upewniwszy się uprzednio, że nie straci równowagi i zasiadł z powrotem za biurkiem. Ona zaś podeszła kilka kroków i oparła się o ramę jednego ze zdobionych wygodnych foteli. – Catarina Adrianova złożyła mi prywatną wizytę podczas nielegalnego pobytu tutaj. Arina wytrzeszczyła na niego oczy ze zdumienia. Poczuła, że robi się czerwona na twarzy, więc spuściła głowę. – Uświadomiła mi wtedy rzecz, nad którą nieustannie się zastanawiałem – ciągnął spokojnym głosem. – Mianowicie – moje uczucie do ciebie. Jest wyjątkowo spostrzegawczą wampirzycą. Zauważyła, że moje zachowanie wobec ciebie jest nieco odmienne, podsłuchała to i owo, po czym najwidoczniej obrała sobie za cel unaocznienie mi tego. Arina spojrzała na niego niepewnie. W jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Wstał i podszedł do niej wolnym krokiem, przez cały czas czujnie się jej przyglądając. Ujął jej twarz w dłonie. – Wtedy byłem wściekły – powiedział cicho. – Może dlatego, bo gdzieś w głębi wiedziałem, że ona ma rację. W dodatku słusznie nadmieniła, że inni Aszarte zabiją nas, jeśli się dowiedzą. – Potrząsnął głową. – Dlatego byłem dla ciebie taki… – westchnął po chwili zastanowienia, ale nie dokończył myśli. – Nieco mi zeszło, nim przyznałem się sam przed sobą, że pokochałem własną niewolnicę… Arina zamrugała gwałtownie powiekami. Wciągnęła głośno powietrze w płuca i uśmiechnęła się szeroko. Azarel zaśmiał się i pocałował ją. Długo nie odrywał ust, a gdy wreszcie się odsunął, zapragnęła by tego nie robił. W jego objęciach mogłaby spędzić wieczność… – W każdym razie – powiedział siadając – wiem już, w jaki jeszcze sposób możemy wyzwalać twoje emocje. Belius zjawi się tu niebawem. Możesz obserwować moje treningi, lecz staraj się zachowywać przy nim dystans. Wolałbym, aby zanadto się do ciebie nie zbliżał… – zamyślił się. – Rozpoczniemy także trening przygotowawczy naszego nieroztropnego wampira, w którym to możesz brać udział. A jeśli znajdziemy jakąś wolną chwilę, ja potrenuję ciebie. Arina zamrugała oczami. – Jak to mnie? – Ciebie. – uśmiechnął się do niej. – Wygląda na to, że masz jakieś podstawy ludzkiej samoobrony. Tego typu wysiłek fizyczny także jest dobrą formą wyzwalania emocji. Niestety rzadko praktykowaną. Zawsze możemy jednak podjąć kilka prób. A jeśli ci się spodoba… – Ja mam stanąć naprzeciw ciebie w walce? Takiej prawdziwej…? Takiej…– Pokiwał głową. – Och! No to będzie dopiero… porażka…
Azarel zaśmiał się i skinął na nią. Gdy podeszła, wskazał na porozkładane przed sobą książki. – Lecz wpierw przyda nam się nieco teorii. Trening Maxa rozpoczął się następnego przedpołudnia. Azarel wyjątkowo przyzwolił na to, zaśby jego niewolnicy zgromadzili się w pobliżu w celach obserwacyjnych. Arina od samego początku przeczuwała, że tkwi w tym jakieś ukryte znaczenie, lecz preferowała pozostać nieświadoma. Na polanie za sadem po raz pierwszy tłumnie zgromadziło się tak wiele osób. Ośmioro stało przy drzewach tuż na skraju, a Azarel i Max naprzeciw siebie w bezpiecznej odległości, takiej która pozwalała na wychwycenie wszelakich szczegółów. Pierwszy bezdyskusyjny powód tej treningowej walki uwidocznił się zaraz na początku. Precyzując – Azarel sprawił Maxowi porządne lanie. Gdyby nie zdolność do szybkiego samoleczenia się wampirów tamten byłby tego nie przeżył. Zaś właśnie dzięki temu walka mogła trwać, dopóki jej prowodyr nie zadecydował inaczej. Obserwatorzy zostali odgrodzeni barierą magiczną, która chroniła ich przed uderzeniami. Jako że zapowiadał się długi i niecodzienny pokaz, Arina usadowiła się wygodnie na trawie wysunięta nieco przed szereg, by lepiej widzieć. Nie spuszczała wzroku z Azarela, chociaż kątem oka widziała, jak siedząca obok Anna co kilka minut z uwagą się jej przygląda. Przypuszczalnie jakieś emocje uwidoczniły się na twarzy Ariny, gdy tak wodziła spojrzeniem za swym panem, a że przyjaciółka należała do bystrych kobiet – niewiele uchodziło jej uwadze. Arina już nie raz przyłapała ją na tym, że ta obserwuje i dostrzega wszelkie zmiany w jej zachowaniu, sposobie mówienia, a nawet w tonie głosu. Czując na sobie czyjś zaciekawiony wzrok nieco trudno było zachować niepodzielność uwagi. Obaj panowie dali zaiste niecodzienny pokaz. Na wstępie Max otrzymał potężne baty magiczne – zapewne dlatego że tenże trening miał na celu przygotować go do walki z magiem, którego wszak mieli pojmać w niewolę. Anna raz po raz odwracała spojrzenie od walczących, jedni wydawali z siebie głośne okrzyki, inni patrzyli w skupieniu, a Arina powstrzymywała się przed jakimikolwiek niekontrolowanymi odruchami. Z jednej strony, bowiem obawiała się o swój wciąż chwiejny stan emocjonalny, a z drugiej, gdyż trening był nie tylko pokazem siły Azarela, ale także ostrzeżeniem, że wyjątkowo nierozważnie jest porywać się na maga nie będąc magiem. Max nie miał szans się nawet do niego zbliżyć, gdy ten używał swej mocy. Uderzenia magiczne niemal dosłownie wbijały wampira w ziemię. Jednak moc maga nie jest niewyczerpywalna, zwłaszcza przy długiej walce. Żadne z nich nie wiedziało jak potężny jest ich przeciwnik i ileż zajmie czasu wyczerpanie go. Azarel słusznie założył, że powinni być przygotowani na wszelkie ewentualności. Max musiał więc być przeszkolony w tym, jak skutecznie unikać takowych ciosów, ale jego głównym zadaniem miała być umiejętna walka wręcz, gdy tamten znacznie osłabnie. Następna część tegoż przedstawienia miała na celu rozwinąć umiejętności wampira najbardziej potrzebne podczas bezpośredniego kontaktu. Na nieszczęście Maxa, gdy Azarel nie używał mocy, był równie sprytny co przeciętny wampir. Jeśli chodziło o walkę wampiry popełniały jeden zasadniczy błąd. Ślepo ufały swojej sile, szybkości, zwinności i wytrzymałości. Wystarczyło dodać do tego trudność zabicia – ponieważ zdobycie osinowego kołka w obecnych czasach było zawikłane, a także szybkość leczenia i większość z nich zaczynała uważać się za półbogów. Minimum. Magowie nie posiadali takowych zdolności, chociaż ich zręczność i wzrok, między innymi, były cokolwiek zwiększone. Za to przeważająca liczba magów, zwłaszcza tych z odpowiednich rodów, potrafiła walczyć zarówno z magią, jak i bez niej. Azarel poruszał się tak zwinnie, że można by pomyśleć, że wśród jego przodków były jakieś wampiry. Był postawniejszy i wyższy od Maxa, ale nie czyniło go to ani gorszym, ani też niemrawym, by nie
mógł obić mu twarzy. Choć wampir w pełni korzystał ze swych spotęgowanych umiejętności – jego technika pozostawiała wiele do życzenia. Wyglądało to tak, jakby nie miał żadnego militarnego przeszkolenia. Nie myślał o tym, co robi, tylko to robił, bo wiedział, że jego siła i niebywałe zmysły dają mu przewagę. Niestety się pomylił. Azarel skutecznie przekonał go, że nie wystarczy polegać wyłącznie na zwiększonych wampirzych zdolnościach, by pokonać wyszkolonego maga wręcz. Ostatnim punktem było poinformowanie zarówno przegranego wampira, jak i pozostałych niewolników, że jakikolwiek przejaw niesubordynacji bądź zdrady będzie karany śmiercią. Arina uświadomiła sobie, że to także było ukrytym celem tej pokazowej walki. Niewolnicy Azarela teraz już doskonale wiedzieli, że nie mają szans ani na ucieczkę, ani na przystąpienie do wroga. Ich pan był po prostu zbyt silny i potężny, by komukolwiek udał się jakikolwiek sabotaż. Podróż miała przebiegać bezproblemowo, ściśle utrzymywana w wyznaczonych ryzach, o których miał zamiar powiadomić ich we właściwym czasie. Nieposłuszeństwa nie przyjmował do wiadomości, co było akurat słuszne, bo jakiż byłby z niego pan, gdyby jego niewolnicy odmówili wypełniania poleceń? Teraz zyskał tę pewność, że nie odmówią. Niemal wszystkie walki wyglądały podobnie. Z każdą jedną Max nabierał nieco doświadczenia, jeśli chodzi o sztuki wojenne, ale to nie zwalniało go z otrzymywanych razów. Arina wolała nie zastanawiać się nad tym, czy aby Azarel nie ma w tym kolejnego ukrytego celu. Na dodatek Max był wyraźnie zadowolony z tego, że ona się im przygląda. Pozostałych walk nie widział już nikt inny, prócz niej. Jak mogła, tak unikała spojrzeń wampira, a potem jego samego, wymawiając się obowiązkami. Jednak kilkakrotnie udało mu się ją przydybać. Lubiła go, lecz jego zbytnia poufałość mogła przysporzyć im problemów. Zaś on uważał wręcz przeciwnie – że jest w stanie ją ochronić i że jeśli tylko pozwoli mu się do siebie zbliżyć, będzie jej łatwiej znosić niewolę. Szkopuł w tym, że niewola dla Ariny nie stanowiła już takiego problemu, jak na początku, gdy przechwycili Maxa, czy też jeszcze wcześniej. Teraz czuła się dobrze, mimo nieustającego strachu. Miała o co się martwić i czego się obawiać, lecz w nic z tych rzeczy nie mogła wtajemniczyć nikogo, toteż wampir sprzecznie interpretował niektóre jej reakcje. Był niezwykle uprzejmy i miły, szczery i czuły i tak otwarty na innych, zwłaszcza na nią, że nie sposób było nie lubić jego towarzystwa. W dodatku jego nieustające poczucie humoru wprawiało Arinę w zadowolenie, co starała się ukryć. Najwidoczniej nieumiejętnie. Nierozsądnie było zaprzyjaźniać się z jakimikolwiek niewolnikami. Oni przychodzili i odchodzili, umierali bądź popadali w obłęd, byli niestali i zazwyczaj dbali o własną skórę. Mimo to Arina miała już dwójkę przyjaciół, którzy wiele by dla niej uczynili. Ona nie mogła zaświadczyć tym samym i to ją przerażało. Kiedyś jej stanowisko było jasne. Teraz zaś została postawiona pomiędzy przyjaciółmi, których na swój sposób kochała, a swoim panem, kochankiem, którego także kochała. Jeśliby miała wybierać… Nie potrafiła postawić się w takiej sytuacji i wiedziała, że to się nie zmieni. Nie mogłaby zdradzić Anny i Maxa, tak samo jak nie mogłaby zdradzić Azarela. To że w przyszłości, zarówno tej najbliższej jak i dalszej, mogły z tego wyniknąć jedynie same problemy, to było aż nazbyt oczywiste. Pomimo natłoku zajęć wieczorne godziny dłużyły się niemiłosiernie. Arina nie powinna się tak czuć podczas nieobecności Azarela. Powinna się z tego cieszyć, ale odkąd ich stosunki się zmieniły, jej strach wobec niego nie był już tak silny. Uprzedził ją wcześniej, iż nie wróci na noc z powodu spotkania z przyjezdnymi kupcami. Przez te ostatnie miesiące niestety przywykła zanadto do jego obecności, toteż teraz nazbyt silnie odczuwała jego brak. Nie było to rozsądne, lecz nie zdołała nad tym zapanować. Westchnęła cicho, złożyła pranie i poszła do baraku.
Anna siedziała przy piecu, wytrwale mieszając coś w garnku. Uśmiechnęła się szeroko na jej widok. – Wyglądasz, jakby ktoś ci umarł – stwierdziła. Arina wzruszyła ramionami i opadła na podłogę obok niej. – Niedobrze – powiedziała przyjaciółka, bacznie ją obserwując. – Powinnaś go nienawidzić, Arino. Nienawidziłaś go z całego serca jeszcze całkiem niedawno. Jak to możliwe, że teraz darzysz go zupełnie przeciwnymi uczuciami? Arina znów wzruszyła ramionami. Nie potrafiła na to odpowiedzieć, a sama chciałaby poznać odpowiedź. Przecież nie wpływał na nią za pomocą magii, ani innych środków odurzających. Wszystko co robiła, robiła z własnej woli. Ciężko jej było doszukać się tego momentu, który tak znacząco rzutował na jej zachowanie wobec niego. Nienawiść, zobojętnienie, a teraz miłość? Westchnęła. – Och, Anno. Nigdy nie czułam się taka… rozbita…? Nie wiem, co mam począć… Przyjaciółka nachyliła się ku niej. – Nie jesteś szczęśliwa. – Jak mogłabym być? – Arina popatrzyła na nią z niedowierzaniem. – Jestem niewolnicą, która pokochała swego ciemiężyciela. Bez względu na kierunek, w jakim to wszystko zmierza, nie może zakończyć się dobrze. I ja to wiem. A mimo to brnę w to dalej, aż w pewnym momencie nie będzie odwrotu w ogóle. – A teraz jest? – Anna zawiesiła głos na sekundę. – Czy teraz dostrzegasz jakieś wyjście, Arino? – powtórzyła z powątpiewaniem. – Pomyślałaś o konsekwencjach i niebezpieczeństwie? Arina przez krótką chwilę wpatrywała się w przyjaciółkę, po czym spuściła oczy. Anna miała rację. Nie było żadnego wyjścia. Ani teraz, ani w przyszłości. Nie było go nawet wcześniej. Już zawsze będzie zniewolona, tyle że obecnie niewola nie była tak tragiczna w skutkach. – Sama wiesz, że niebezpieczeństwo towarzyszyło nam od samego początku, bez względu na okoliczności – zauważyła. – Tak, ale cokolwiek się teraz wydarzy ty tego nie przeżyjesz. Każdy przejaw jego przemocy będziesz odczuwała dotkliwiej, zwłaszcza psychicznie, właśnie przez wzgląd na to uczucie. Jesteś tego świadoma? – Arina pokiwała głową, choć nie miała pewności co do tego. – Azarel zabije cię, jeśli zechcesz odejść, jeśli zakochasz się w kim innym, jeśli zaczniesz się buntować… – Tego nie jestem pewna – przerwała jej Arina. – Nie wiem czy byłby zdolny mnie zabić. Miał ku temu tyle powodów i okazji uprzednio, kiedy jeszcze nie było między nami takich… takiej zażyłości. Anna roześmiała się gorzko. – Ponad wszystko pamiętaj, że to Aszarte. Oni preferują patrzeć na cierpienia swych niewolników, niźli na ich śmierć, jakkolwiek byłaby długa i bolesna. Cierpienia mogą nigdy się nie skończyć. Sama ich doświadczyłaś, Arino. Arina spochmurniała. – Nie rozumiem tylu rzeczy – podniosła wzrok. – Dlaczego coś takiego się między nami narodziło? Z jakiego powodu? Anna zamyśliła się. – A Max? – zapytała. – Myślałaś o nim kiedykolwiek w ten sposób? Może on ma rację? Może inne uczucie zwalczy to pierwsze? – Arina potrząsnęła głową. – Sama przecież nie wiesz, jak to jest silne. Ani z czego się wzięło…
– Ale ja nigdy czegoś takiego nie czułam. Zrozum… – Arina nie miała pewności, czy posiada jakiekolwiek argumenty potwierdzające swoje słowa. – Nie potrafię tego wytłumaczyć. Tego jak to jest… Nigdy nie czułam się bardziej bezradna i nieświadoma, ani też bardziej zależna… zakochana. I wiem wyłącznie tyle, że do nikogo innego… Urwała, gdy drzwi chatki z hukiem uderzyły o ścianę. Anna podskoczyła i obie zwróciły zdumiony wzrok na Maxa. – Och, wybaczcie. Nieco zbyt mocno je pchnąłem. – Uśmiechnął się i zamknął drzwi. Gdy spojrzał na Arinę, jego uśmiech poszerzył się. – A więc… niewolnica zakochała się w swoim panu – stwierdził. – I nie ma już odwrotu. Arina poczuła, że się czerwieni. Oparła się o ścianę i wpatrzyła się w swoje splecione palce. Max podszedł do nich i z westchnieniem opadł na podłogę obok niej. Rozłożył się jak długi, kładąc głowę na jej kolanach. Założył ręce na piersi i wbił rozbawiony wzrok w zdumioną Arinę. – Twierdzisz więc, że nic już nie da się z tym zrobić? – zapytał z ledwie słyszalną nadzieją w głosie i zaraz potem wyszczerzył się w uśmiechu. – Ale wiesz, iż nie spocznę, dopóki twe serce nie będzie należało do mnie? Anna wybuchnęła śmiechem. – Dosłownie czy w przenośni? Och wampirze… – uspokoiła się z trudem. – Ty czasem zaprawdę dajesz namacalne świadectwo tego, że pochodzisz z innej epoki. Max spojrzał na nią. W jego oczach tańczyły łobuzerskie iskierki. – To nie zmienia faktu, że mam zamiar ją odbić. A przynajmniej będę próbował. Arina jęknęła i oparła głowę o ścianę. – Wszyscy będziemy mieli przez to kłopoty – oznajmiła zrezygnowana. – Jakże byłoby nudno bez przeciwności losu. Anna znów się zaśmiała. – W niewoli owe przeciwności i ryzyko mogą kosztować życie. Pamiętaj o tym. Anna uznała, że po raz pierwszy mroczna przyszłość niewolników Azarela stanęła pod znakiem zapytania. Za sprawą jego samego i Ariny. A precyzyjniej – tego uczucia, które się między nimi narodziło. W tym wszystkim tkwiło tak wiele niewiadomych, że trudno było przewidzieć, jaki będzie koniec. Tyleż możliwości, zarówno złych, jak i dobrych… Pierwszą próbą niewątpliwie będzie pobyt Beliusa w posiadłości. Arina wyszła z baraku przed świtem, by zaczekać na Azarela w jego sypialni. Jej zagubienie i zdezorientowanie było niemalże namacalne, lecz nic nie mogłaby zmienić. Mogła jedynie czekać na rozwój wydarzeń, zaakceptować je bądź nie i przyjąć na siebie konsekwencje. To owych konsekwencji Anna obawiała się najbardziej, ale także zachowania przyjaciółki. Oby jej zdyscyplinowanie nie uległo zmniejszeniu. Publicznie bądź przy świadkach nie wolno jej było zdradzić się ze swoimi uczuciami nawet najdrobniejszym gestem. Być może jej roztargnienie nie było tak duże, jak przypuszczała Anna? Belius przybył następnego dnia. Arina na krótko przed jego pojawieniem się powróciła do swoich obowiązków. Niewolnicy zwyczajowo otrzymali nowe liberie, aby jak najlepiej wypaść w oczach przybysza. Ku uldze Anny, Azarel nie polecił im stawić się na jego powitanie, tak jak to uczynił przy Sail. Uznała to za pierwszą widoczną zmianę w zachowaniu Aszarte, która tyczyła się, w tym przypadku proszonych, acz niechcianych gości. Gościa, bo Belius przyjechał sam. Pierwszy raz obie miały z nim do czynienia dopiero przy kolacji. Ze względu na późną
porę, nie trwała ona długo, zwłaszcza że już na następny dzień zaplanowano trening początkowy. Czymkolwiek on się znamionował. Anna przyjrzała mu się uważnie, gdy tylko nadarzyła się ku temu dyskretna okazja. Rozmowa pomiędzy magami nie cechowała się niczym nadzwyczajnym. Wymieniali uprzejmości, najnowsze wieści i żartowali. Z pozoru wyglądało na to, że dobrze się dogadują. Anna wyczuwała, że to wyłącznie złudzenie. Azarel przyglądał mu się bacznie, gdy ten łypał pożądliwie w kierunku Ariny. Arina zaś nie podniosła wzroku ani razu, nieustannie chodziła spięta, a jej lęk był aż nazbyt widoczny. Jednak takie zachowanie łatwo można było wytłumaczyć. Była niewolnicą, a każdy niewolnik powinien czuć strach i szacunek wobec Aszarte, bez względu na to, czy owy mag był jego panem, czy nie. Belius ani słowem nie napomknął o tym, o czym zapewne myślał przyglądając się dziewczynie, która na pierwszy rzut oka wydała się być niewiele od niego młodsza. Anna zakładała, że to był jeden z powodów, dla którego tak bardzo go interesowała. Azarel był od niej starszy o jakieś piętnaście lat, zaś Belius może o dwa. Z tego punktu widzenia stanowił odpowiedniejszego partnera, oczywiście gdyby miały łączyć ich zwyczajne relacje. Drugim powodem niewątpliwie była jej własna moc oraz pochodzenie. Veilleur stanowili szanowany i poważany Ród potężnych magów. Zniewolenie jednego z nich było nie lada wyczynem, za który Azarel zyskał jeszcze większe uszanowanie, zwłaszcza wśród Aszarte. Belius był nowy w tych kręgach. Był dezerterem, który wielu rzeczy jeszcze nie potrafił i nie rozumiał, lecz jego spryt i odpowiednie wyszkolenie pozwalały mu utrzymać się na względnej pozycji. Pozycja ta znacznie by wzrosła, gdyby posiadł Arinę. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na takiego, co lubował się w powszechnej w Nowej Europie tyranii. Wyraz jego twarzy mógłby wzbudzać ślepe zaufanie i zapewne w licznych przypadkach wzbudzał, sprowadzając klęskę na naiwne istoty. Jedynie jego oczy zdradzały prawdziwość charakteru. Nie odzwierciedlały drgnień duszy, a czyste nieskrywane żądze, jakie nim kierowały. Miał kasztanowe, nieco przydługie włosy, które w jasnym świetle zapewne przybierały rude odcienie. W przeciwieństwie do Azarela starannie układał swoją fryzurę. Ubierał się wygodnie, acz bogato, a skrojone na miarę stroje uwydatniały jego szczupłą, wysportowaną sylwetkę. Azarel był od niego dwa razy większy, chociaż niewiele wyższy. Fakt, że mieli ze sobą walczyć można by uznać za zabawny i niedorzeczny, gdyby nie nadzwyczajne wyszkolenie młodego maga. Umiejętności militarne Gwardzistów Akademii były szeroko pożądane wśród Aszarte, dlatego Belius miał wielu fałszywych przyjaciół. Przebywając wśród magów Aszarte nawet przez tak krótki okres, jak trzy lata życia Anny, można było się wiele nauczyć, a jeszcze więcej dowiedzieć o ich samych, jako że plotka była tu na porządku dziennym, a donosicielstwo rozpowszechniło się bardziej niż doborowi doręczyciele pocztowi. Owa wiedza pozwalała dostosowywać zachowanie tak, by nie narażać się na niepotrzebne razy, lecz nie zawsze było to łatwe. Pierwszy tydzień minął nadspodziewanie szybko. Azarelowi zależało na czasie, więc był bezpośredni i konkretny. Arina trzymała się z dala od nich obojga. Trening początkowy, jak się okazało, polegał na odpowiednim poznaniu przeciwnika. Belius na niezliczoną ilość sposobów sprawdzał umiejętności Azarela oraz to, jak daleko jest w stanie się posunąć, aby osiągnąć zamierzony cel. Obaj wychodzili z tego zazwyczaj bez szwanku. Następny tydzień już znacząco się różnił. Młody mag pokazywał Azarelowi przeróżne techniki walki, zarówno magicznej, jak i niemagicznej, a on skrupulatnie notował wszystko w pamięci, czego później dał świadectwo. Anna i Arina obserwowały kilka z tych walk i żadna nie odznaczała się niczym specjalnym, chociaż strategie Beliusa były dość interesujące… Wszystko zmieniło się trzeciego tygodnia, kiedy to rozpoczął właściwe szkolenie.
Obydwaj Aszarte przez cały czas chodzili rozdrażnieni, co było zapewne skutkiem nieustannych starć między nimi. Azarel zażyczył sobie ciągłej obecności Ariny, toteż stała się rozmyślnym świadkiem tego, jak jej pan otrzymuje niezgorsze baty. Wszak istotnie – teoria to jedno, a praktyka – drugie. Anna dotrzymywała jej towarzystwa, by mieć pewność, że dziewczyna nie zrobi czegoś niemądrego. Arina skrzywiła się i spuściła wzrok, gdy któreś z kolei uderzenie Beliusa dosięgło Azarela. Anna widziała, jak przyjaciółka drży. Chwyciła ją za rękę. – Dobrze wiesz, że nic mu nie będzie – przypomniała. Arina spojrzała na nią udręczonym wzrokiem. Nic nie powiedziała, ale jej oczy mówiły same za siebie. Nie podobało jej się to, chociaż przebywanie blisko Azarela stało się dla niej równie ważne, co oddychanie. Zwłaszcza że nieco ją od siebie odizolował, żeby zapewne nie kusić losu. W dodatku Anna spostrzegła, że Azarel jął baczniej obserwować Maxa, który dość często przebywał nazbyt blisko jego niewolnicy. Na nieszczęście, wampir ani trochę nie krył się ze swoimi uczuciami, które wedle przypuszczeń Anny, systematycznie wzrastały. Każdy głupiec zauważyłby, że zakochał się bez pamięci. Wyłącznie Arina zdawała się tego nie dostrzegać. W tak napiętej atmosferze minęło kolejnych kilka dni. Zmieniło się to, że Arina nie nocowała już w baraku, przez co nieco poprawił jej się nastrój. Jednak maleńka zmarszczka znamionująca troski była nieustannie widoczna na jej czole. Stopień zależności, która wytworzyła się między nią a jej panem był momentami przerażający. Pogoda także uległa zmianie. Powietrze stawało się nieprzyjemnie suche i coraz cieplejsze, zwiastując zbliżające się lato. Zaś Belius z widocznie wielkim trudem powstrzymywał się przed napaścią na Arinę, zapewne ze względu na to, że Azarel szybko się uczył, co też czyniło ich szanse w walce niemal równymi. Nerwy puściły mu dopiero przy kolacji ostatniego dnia tygodnia. Arina słusznie wyczuwała, że powinna trzymać się z dala od tego maga, wszelako nakaz Azarela wiązał ją u jego boku, przeto była zobowiązana służyć. Belius był bardzo zaciekawiony sposobem, w jaki Aszarte zamierza schwytać wędrownego maga, toteż zasypywał go pytaniami, na które uzyskiwał zdawkowe odpowiedzi. – Jesteś pewien, że zdołasz go schwytać? – zapytał z nieskrywanym sceptycyzmem. Azarel potaknął. – Owszem. – A jeśli on zdobył niewolników? – Nie zdobył. – Tego nie możesz być pewny – Belius wyprostował się na krześle. – Beliusie, czy ty zaprawdę uważasz, że nie wysłałem za nim swoich obserwatorów? Belius uniósł brwi. – No tak, mogłem spodziewać się, że wiele rzeczy przede mną zataiłeś. Azarel zaśmiał się krótko. – Aż tak bliskimi przyjaciółmi nie jesteśmy – przypomniał mu. – Zwłaszcza że próbujesz dobrać się do mojej niewolnicy. Belius zamknął usta powstrzymując się od odpowiedzi i spojrzał na Arinę, która niefortunnie akurat ustawiała przed nim talerz. Wstając, jednym szybkim ruchem chwycił ją za nadgarstek. Arina zacisnęła usta, a spojrzenie Azarela znieruchomiało. Anna poczuła, jak robi jej się słabo ze strachu. – Ponieważ ty jesteś dla niej zbyt dobroduszny, Azarelu – oświadczył Belius przyciągając ją do siebie. – Kobiety należy traktować tak, by doskonale wiedziały, kto nimi komenderuje. Ja bym jej to pokazał dosadnie. – Przesunął drugą dłonią wzdłuż ciała dziewczyny uśmiechając się przy tym wzgardliwie.
– Ona doskonale wie, kto jest jej panem, Beliusie. Natomiast ty zapominasz się, u kogo gościsz. Głos Azarela był twardy jak stal. Anna widziała, że stara się on zachować pozorną obojętność, lecz fanatycznie wpatrzony w Arinę Belius skutecznie mu to utrudniał. – Spójrz na mnie, niewolnico – warknął, ostentacyjnie ignorując słowa swojego tymczasowego gospodarza. Arina drgnęła, ale nie uniosła wzroku. Szarpnął nią i chwycił jej podbródek. Zacisnęła zęby. – Powiedziałem spójrz na mnie . Tak… Byłoby nam dobrze, gdybyś tego nie przerwał – powiedział do Azarela nie spuszczając z niej wzroku. Azarel z trudem teraz nad sobą panował. Arina nigdy nie opowiadała o poprzednim spotkaniu z tym magiem, ale z przebiegu tejże sytuacji Anna domyśliła się, że Belius zanadto się do niej zbliżył. Możliwe, że nawet wyrządził jej jakąś krzywdę. Belius westchnął teatralnie i wyglądało na to, że zamierza się odwrócić i wypuścić dziewczynę, ale on nieoczekiwanie wymierzył jej policzek, wraz przytrzymując i odpychając ją od siebie. Arina zachwiała się, ale zachowała równowagę, zaś Azarel wstał z miejsca i oparł dłonie o blat stołu. Belius spojrzał na niego z zadziwieniem, a następnie na nowo zmierzył wzrokiem pokorną niewolnicę. Arina oddychała szybko, ale nie uniosła głowy nawet gdy znowuż się do niej zbliżył. Na jasny dywan skapnęło kilka rubinowych kropel. Mag szarpnął ją za włosy i zmusił, by na niego spojrzała. Jej wzrok ściemniał raptem, a złość natychmiast się w nim uwidoczniła. Uderzenie Beliusa rozcięło jej wargę, lecz ona zignorowała ból. Zacisnęła zęby. Anna musiała chwycić się oparcia krzesła, by nie upaść. – Azarelu, nie dostrzegasz tego, że ona jest na skraju buntu? – zapytał w rezultacie Belius, usiłując ukryć zdumienie. – Powinieneś ją trzymać krótko – szarpnął ją mocniej – ażeby uświadomić jej, że nie ma szans na wyzwolenie. Patrzył na nią przez chwilę, całkowicie pochłonięty studiowaniem wyrazu jej twarzy. Nie zauważył nawet Azarela, który bezszelestnie obszedł stół i zatrważająco blisko do niego podszedł. Dostrzegła go natomiast Arina, w tym samym momencie, w którym Belius zamierzył się po raz drugi. Nie zdołał jej uderzyć, bo palce Azarela zacisnęły się na jego nadgarstku. Belius natychmiast zwrócił się ku niemu. – Przekraczasz granice, Beliusie – warknął. – Puść ją. Mag zawahał się, ale zwolnił uścisk. – Moi niewolnicy nie potrzebują dodatkowego szkolenia. Każdy z nich doskonale zna swoje miejsce. – Azarel szarpnął go, nieznacznie zwiększając dystans między nim a Ariną. – Zachowuj się, jeśli nie chcesz, abyśmy rozstali się w gniewie – ostrzegł uwalniając jego rękę. Młody mag zacisnął zęby, ale usiadł przy stole wbijając wzrok w blat. Najwidoczniej nie był pewny swego zwycięstwa, wobec tego rozsądnie ustąpił. Azarel spojrzał na Arinę. – Możesz odejść – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. Arina skłoniła się i wyszła. Anna odprowadziła ją wzrokiem, a gdy napotkała rozkazujące spojrzenie Azarela, wykonała pospieszny ukłon i poszła za nią. Zanim zamknęła drzwi, usłyszała jak Azarel siada. – Przecież tak się nie godzi! – ryknął Max wprost do ucha Anny. Anna wzdrygnęła się i wyprostowała. Spojrzała na niego gniewnie. – Żadna z nas nie ma problemów ze słuchem, wampirze. I przestań mi przeszkadzać – mierzyła go wzrokiem jeszcze przez moment i na powrót zwróciła się ku siedzącej na krześle Arinie. – A ty przestań się wiercić – poleciła.
Arina uniosła jedną brew i spochmurniała. Anna westchnęła. Od kilkunastu minut usiłowała zmyć krew z twarzy przyjaciółki, ale tamta, nieustannie czymś rozpraszana, nie potrafiła usiedzieć nieruchomo nawet przez chwilę. Zasadniczo, jej zachowanie nie dziwiło, ponieważ widać było jak bardzo jest rozdrażniona. Po incydencie w posiadłości wróciły do swojej chatki. Jako że przeczucia Ariny okazały się słuszne, postanowiła więcej nie natrafić na Beliusa. Choćby i dzisiejszego wieczoru. Max dołączył do nich niedługo po tym, jak Anna zmusiła Arinę, by ta usiadła na krześle. Obecnie usiłowała nasmarować jej rozciętą wargę wampirzym specyfikiem, lecz okazało się to być zaiste złożonym zadaniem. Max mruknął coś niezrozumiale pod nosem. Od jakiegoś czasu nerwowo przemierzał niedużą przestrzeń izby. Wspaniałomyślnie powstrzymał się przed rozbiciem tu czegokolwiek, ale dywagował bez ustanku. – Wszak nie ma to różnicy, który Aszarte ją uderzył. Anna delikatnie przytrzymała podbródek Ariny i uważnie przyjrzała się jej twarzy. – Owszem, ma. – Oni wszyscy są tacy sami… Rzuciła mu naganne spojrzenie. – Czy ty nie dostrzegasz tego, że jej jest już wystarczająco trudno? Mógłbyś zachować swoje zdanie dla siebie. Max zasępił się zagryzając wargę. Spojrzał na Arinę. – Mi zależy wyłącznie na twoim bezpieczeństwie. Arina wzdrygnęła się, lecz przez unieruchamiający uścisk przyjaciółki, nie była w stanie odpowiedzieć. Anna uśmiechnęła się do niej czule. Nie miała problemów z wyobrażeniem sobie, jakież to słowa cisnęły się jej na usta. Zmarszczyła czoło. – Z rozcięciem sobie poradzimy, lecz niestety nie zlikwidujemy tego siniaka – orzekła po dokładnych oględzinach. Lewy policzek Ariny był czerwony, siniak miał się dopiero wytworzyć, ale lepiej było uprzedzić fakty, żeby przyjaciółka nie dostała rozstroju nerwowego po spojrzeniu w lustro. Arina westchnęła i natychmiast skrzywiła się cierpko. Anna pokręciła głową z dezaprobatą. – Prosiłam, byś się nie ruszała – upomniała. Wypuściła jej podbródek i podeszła do szafki w poszukiwaniu maści. Arina wpatrzyła się w podłogę. – Zamierzam coś z tym zrobić – oznajmił Max podchodząc do niej. Anna obróciła się na pięcie i zaciskając palce na małym słoiczku, podeszła do niego pewnym krokiem. – Ostrzegam cię, jeśli uczynisz cokolwiek nieprzemyślanego, sprowadzisz na nas wszystkich kłopoty. – Max prychnął. – Azarel już stał się podejrzliwy! – syknęła. – Spędzasz z Ariną zbyt wiele czasu. Jeśli wyciągnie błędne wnioski – wszyscy zginiemy. Rozumiesz? – Owszem, ale… – Nie ma tu żadnego ale! – Anna postanowiła ukrócić jego bzdurne gadanie, nim zapędziłby się za daleko. – Tu chodzi o życie nas wszystkich. Włącznie z twoim. Max zamknął usta, założył ręce i oparł się o ścianę. Począł przyglądać się poczynaniom kobiet. Anna namyślała się kilka chwil. Nie chciała sprawić bólu przyjaciółce, ale nie mogła nałożyć maści nie dotykając jej. Na szczęście krwawienie ustawało. Arina nieustannie oblizywała usta, a Max zdawał się nie wyczuwać ani jej zapachu, ani nie dostrzegać tych drobnych gestów,
chociaż nie spuszczał z niej wzroku. – Możesz unieść głowę… Drzwi chatki otworzyły się raptownie, acz cicho, i równie cicho się zatrzasnęły, urywając dalsze słowa czy gesty. Cała trójka skierowała się ku zasępionemu Azarelowi, który uraczył pośpiesznym spojrzeniem każdego z nich, zatrzymując je nieznacznie dłużej na Maxie. W jego oczach zgęstniała czerń. – Wyjdź – rozkazał i bez zbędnych uprzejmości podszedł do Ariny, która spojrzała na niego przygnębionym wzrokiem. Max zniknął na zewnątrz niemal bezdźwięcznie, niepostrzeżenie, jakby noc stanowiła jego nieodłączną część. Anna spuściła wzrok, odsuwając się o krok, by ich pan mógł zbliżyć się na pożądaną odległość. Nie kazał jej opuścić pomieszczenia, a wręcz ją zignorował. Przyklęknął przed Ariną i przyjrzał się jej uważnie, po czym pogłaskał ją delikatnie po policzku. – Teraz już wiesz jak to wszystko będzie wyglądało… – szepnął. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, ale spojrzenie wyrażało taką troskę i udrękę, że Anna wytrzeszczyła oczy zapominając o konwenansach. – Zdołam pozbyć się jedynie tego obrzęku. Rozcięciem będziemy mogli zająć się dopiero po jego wyjeździe. – Przyciągnął delikatnie do siebie Arinę i znów pogłaskał jej policzek. Zaczerwienienie zaczęło znikać. Arina odetchnęła z ulgą. – Chciałbym uniknąć takich sytuacji, ale to niemożliwe, Arino… Arina potaknęła, nachylając się ku niemu. – Wiem. – Przyłożyła dłoń do jego twarzy. – Nie musisz się tak zadręczać. Azarel zaśmiał się krótko. – To niewykonalne. Już nie. Wyprostował się i spojrzał na Annę wyciągając ku niej rękę. Znieruchomiała i otrząsnąwszy się szybko, podała mu słoiczek. Usiłowała zwalczyć w sobie uczucie oszołomienia. Po raz pierwszy widziała tak ludzkie oblicze Azarela. Aszarte ponownie zwrócił się ku Arinie. Przesunął z rozmysłem palcem po jej górnej wardze. Dziewczyna zadrżała niemal niezauważenie i rozchyliła usta, a on zamknął ją w uścisku. Złożył subtelny pocałunek na jej już tylko ledwie rumianym policzku, a następnie na nierozciętej wardze. Arina przymknęła oczy i oparła się czołem o jego czoło. Azarel westchnął, nabrał odrobinę wampirzej maści i najdelikatniej jak tylko potrafił, nałożył ją na rankę, która w okamgnieniu przestała krwawić. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Anna założyła ręce. A przy mnie nie potrafiła się uspokoić, pomyślała rozbawiona. Miała zamiar jej to wypomnieć, gdy Azarel już sobie pójdzie. Ale on najwidoczniej nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Spojrzał na Annę, która czym prędzej spuściła wzrok. Potrząsnął głową, a przez jego usta przemknął cień uśmiechu. – Nie musisz się tak zachowywać – powiedział cicho. – Czy miałabyś coś przeciwko, gdybym tu jeszcze został? Anna zamrugała powiekami ze zdumienia i wbiła w niego wzrok. Uniósł pytająco brew, a Arina uśmiechnęła się lekko. – Ależ… nie, panie – odparła pospiesznie i wybałuszyła oczy na widok uśmiechu Ariny. To nie był pełen uśmiech, ale wyglądała tak uroczo i… – Nie musisz służyć – poinformował ją Azarel. – Nie mam zamiaru przeszkadzać. Anna potaknęła i wciąż wstrząśnięta zajęła się parzeniem herbaty. Nastawiła wody na trzy kubki starając się niczego nie stłuc. Azarel pomógł Arinie przebrać się w nocną koszulę,
chociaż wcale tej pomocy nie potrzebowała, a następnie ułożył się obok niej na wąskim łóżku. Ze zmieszczeniem się także nie mieli problemów, bo dziewczyna ściśle przywarła do jego szerokiego torsu, a on ciasno objął ją ramionami. Mina Ariny wyrażała wraz tyle emocji, iż podpatrywanie jej i odgadywanie ich było zaiste intrygujące, ale tudzież i ujmujące. Miło było wiedzieć, że Aszarte, do którego tuliła się z czułością, nie zniweczył w niej doszczętnie ludzkich odczuć i odruchów… Belius nie sprawiał więcej takowych problemów, aczkolwiek wyraz jego twarzy świadczył o tym, że najchętniej by istotnie stanął do walki z Azarelem, chociażby po to, ażeby przejąć jego niewolnicę. Ku wielkiej uldze Anny, młody Aszarte zachował krztynę zdrowego rozsądku i zrezygnował z wszelkich zamierzeń, poświęcając się nauczaniu swojego wciąż silniejszego przyjaciela.
Catarina Adrianova przeszła przez bramy posiadłości Maga, jak gdyby była wyczekiwanym gościem. Wydęła usta, przeczesała palcami włosy i rozejrzała się stropiona. Jego ochroniarze musieli udać się na patrol, bo nigdzie nie było ich widać. Prychnęła. Też mi ochrona, pomyślała i ruszyła przed siebie, tym razem uważniej rozglądając się wkoło. Przez wzgląd na nieprzyzwoicie późną porę nie spodziewała się napotkać jakichkolwiek trudności. Jakże grubo się myliła. Przechodząc pod budynkiem z białego kamienia usłyszała strzępki rozmów, ale zbagatelizowała je. Jej uwagę bowiem przyciągnął ruch między drzewami oddalonego na kilkadziesiąt kroków od bocznych zabudowań sadu. Coś, cokolwiek to było, poruszało się z nadzwyczajną prędkością. Zerknęła szybko w stronę baraku. W oknach migotało słabe światło, więc jej przyjaciółki jeszcze nie spały. Od drzwi dzieliło ją kilkanaście sporych kroków. Potrząsnęła głową, uznając, że popada w paranoję i w tym samym momencie, w którym obracała się na powrót w stronę drzew, ktoś powalił ją z impetem na ziemię. W niemal bezgłośnej szamotaninie dostrzegła, że zaatakował ją młody wampir, próbując bezskutecznie unieruchomić przy tym jej sylwetkę. Odepchnęła go z całej siły i co żywo podniosła się na nogi. Mężczyzna przesunął się po ziemi uderzając plecami o drzwi i również wstał. Przez nieskończenie długą sekundę mierzyli się wzrokiem szczerząc na siebie kły, gotowi do ponownego ataku. Drzwi baraku otworzyły się i stanęła w nich Anna z założonymi rękami. Obrzuciła ich nagannym spojrzeniem i uśmiechnęła się szeroko. – Widzę, że poznałaś naszego nowego niewolnika – zauważyła. Zaśmiała się, dostrzegłszy ich obronne pozycje, przesunęła się, gestem nakazując, aby weszli do środka. Cath zamrugała oczami ze zdumienia. Wyprostowała się. – No chodźcie – ponagliła dziewczyna. – Max, to jest Catarina, przyjaciółka Ariny. Cath, to jest Max, także jej przyjaciel. Bezcelowo na siebie warczycie. Cath parsknęła cicho, szybko zebrała swoje rzeczy i wyminęła wampira umyślnie go ignorując. Rzuciła torbę pod stół i rozsiadła się wygodnie. Wampir wszedł za nią, lecz nie zajął wolnego miejsca, a zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Przyjrzała mu się wnikliwie. Miał jasne zmierzwione włosy i zaczerwienione policzki, jakby dopiero co wrócił z polowania. Poruszał się sprężyście, acz nerwowo, zapewne dlatego że nie był pewny siły swojej niedawnej przeciwniczki. – Dobrze cię znów widzieć – powiedziała Anna, odwracając jej uwagę. Zerknęła na Maxa. – Cath nie jest tu pożądanym gościem, ale ostatnio często wpada z wizytą. Max zmierzył wampirzycę podejrzliwym spojrzeniem. Wzruszył ramionami i jednym szybkim ruchem usiadł na łóżku wyciągając przed siebie nogi.
Catarina z wolna odwróciła od niego wzrok i spojrzała na Annę. – Co nieco zmieniło się od mojej ostatniej wizyty – zauważyła. – Teraz już wiem, dlaczego ochrona nie musi trzymać warty – wskazała podbródkiem nachmurzonego wampira. Anna zaśmiała się. – Mamy nowych niewolników – wyjaśniła przysiadając przy palenisku. – Wyprawy do miast Nowej Europy przyniosły nieoczekiwane zmiany, tak jak zakładała Arina. Musisz uważać, bo w posiadłości gości przyjaciel Azarela. – Jeszcze jeden? – jęknęła. Anna pokiwała głową z posępną miną. – Sprawiał problemy, lecz niebawem wyjeżdża. Szkoli naszego pana. – W jakim celu? – Trening przygotowawczy przed wyprawą na polowanie – wyjaśnił Max uprzejmie. Cath spojrzała na niego. Miał ciepły, przyjemny głos. Zastanowiło ją to, dlaczego jest niezadowolony z wizyty innego wampira? Anna znowuż pokiwała głową. – To Gwardzista Akademii – dorzuciła. – Co takiego? – Cath niemal zakrztusiła się powietrzem. Wyprostowała się ignorując przebiegły uśmieszek Maxa i wpatrzyła się w dziewczynę. – Były Gwardzista. Odszedł od nich i zaczął praktykować Technikę Mocy Nabytej, więc pozwolili mu się tu osiedlić. Cath westchnęła. – Tak, jakby mało ich było na tym świecie… – mruknęła. Rozejrzała się wkoło. – Zaraz… – zmrużyła oczy. – A gdzie Arina? Max zaśmiał się. – Szybka jesteś, jak na żywą legendę. Ach więc domyślił się, z kim ma do czynienia. Rozgłos bywa czasem irytujący… Wstając, rzuciła mu miażdżące spojrzenie. Anna przewróciła oczami. – Arina jest w posiadłości – odparła. – Ale, zaczekaj! – zawołała, gdy Cath przeszła przez drzwi. – Powinnaś o czymś wiedzieć… – Zostaw ją – mruknął Max. – Sama niebawem się przekona. Cath zmarszczyła czoło. Przeszła pod balkon sypialni Azarela na tyle szybko, zaśby nie ściągnąć na siebie uwagi. Mogła zawrócić i dowiedzieć się o co chodziło tamtej dwójce, ale troska o bezpieczeństwo przyjaciółki wygrała z niezdrową ciekawością. Wspięła się na piętro i przykucnęła pod oknem wytężając słuch. Aszarte nie nałożył barier dźwiękochłonnych. Najwidoczniej nie miał już powodów do ukrywania swych amoralnych poczynań. – …tego, a nie chciałbym. – Ja jestem świadoma niebezpieczeństwa. – Ależ, Arino, ta wyprawa to nie to samo, co poprzednia. Pustynia nie jest przyjaznym miejscem… Ze strzępków rozmowy Cath wywnioskowała, że Azarel poruszył temat nadchodzącej wyprawy. Zaraz… rozmowy? Od kiedy to on z nią rozmawiał? Potrząsnęła głową. W pokoju ktoś się poruszył, dialog na chwilę umilkł. Z pozostałych dźwięków wywnioskowała, że oboje zapewne leżeli w łóżku. Niedobrze, pomyślała. Wstrzymała oddech, by lepiej słyszeć. Arina mruknęła coś niezrozumiałego, po czym westchnęła. Znów poruszenie… i przyspieszone bicie dwóch serc, jedno szybsze, drugie wolniejsze. Potem szelest pościeli… cichy jęk… Cath w zamyśleniu przejechała językiem po kłach. Usiłowała odnaleźć sens w tych
dźwiękach. Wyglądało na to, że… Arina zachichotała nagle, ale szybko umilkła, jakby ktoś zakrył jej usta. Niewątpliwie Azarel, ale… Pocałunek… Pocałunkiem?! W jednej chwili dotarło do niej co się działo. Wstała i przyłożyła dłoń do szyby. Przebiegła wzrokiem przejrzystą taflę w poszukiwaniu szczeliny między zasłonami. – Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo – powiedział Azarel tak cicho, że byłaby go nie usłyszała, gdyby nie to, że pozostałe odgłosy umilkły. Wszystkie, prócz szybkich oddechów i uderzeń serc. Arina westchnęła przeciągle. Chyba oszalałam, pomyślała Cath. On nie chce narażać jej? Zamrugała i wreszcie odnalazła. Nieco na lewo od siebie ujrzała szparę, przez którą mogła zajrzeć do środka. Musiała tylko mocno wychylić się przez barierkę. Wytrzeszczyła oczy, gdy mózg przechwycił widziany obraz i wysłał go do jej świadomości, by mogła go zrozumieć. Azarel przykrywał Arinę swoim ciałem. Nie poruszał się, wyłącznie głaskał kciukiem jej zarumieniony policzek i uważnie się jej przyglądał. Jakby rozmawiali bez słów… Arina wpatrywała się w niego z wyrazem… z wyrazem… Miłości? Nie… Cath wytężyła wzrok. Tak, z wyrazem miłości wypisanym na twarzy. Raptem Azarel uśmiechnął się, pocałował ją czule i… Wampirzyca zachwiała się, zachłysnęła powietrzem i niespodziewanie runęła w dół, zahaczając przy tym o pergolę. Wpadła w krzaki głośno przeklinając i natychmiast znieruchomiała. Zapewne ją usłyszeli. Max na pewno ją usłyszał i teraz przypuszczalnie miał niezły ubaw. Dysząc, niemrawo wsłuchała się w dźwięki dochodzące z sypialni. Kroki… Jakieś słowa, których nie zdołała zrozumieć z racji swego ciężkiego oddechu, i odgłos otwieranych drzwi balkonowych. Coś ścisnęło ją w gardle i z wolna spojrzała w górę. Azarel stał na balkonie z założonymi rękami, tak jak go Pan Bóg stworzył i mierzył ją ostrym spojrzeniem, w którym dostrzegła cień rozbawienia, czy też pobłażania. Zakrztusiła się znów. Ostatnimi czasy dość często skądś spadała, bądź krztusiła się powietrzem. Jak dla wampira, były to niepokojące objawy. Azarel obrócił się w stronę pokoju. – Nie, to nie ten wampir, o którym myśleliśmy. To ta druga, co najwidoczniej lgnie do kłopotów. Arina zachichotała, Aszarte uśmiechnął się do niej lekko i na powrót skierował się w stronę ogłupiałej Catariny. – Wejdziesz? – zapytał. – Skoro już tu jesteś… Czy może wolisz leżeć w tych krzakach i rozmawiać na odległość…? – Urwał. – Bo wnioskuję, że po to wspięłaś się na ten balkon. Patrzył na nią przez chwilę, a następnie pokręcił głową z dezaprobatą i zniknął w sypialni zostawiając otwarte drzwi. Cath wzdrygnęła się i podniosła na nogi. Szybko otrzepała ubranie, zerknęła w górę i zamyśliła się. Jej stan psychiczny pozostawiał w tej chwili wiele do życzenia. A jeśli nie trafi i znów spadnie? Westchnęła. Przecież i tak się nie zabiję… Przykucnęła i odbiła się od ziemi, starannie wyważając siłę. Chwyciła palcami chłodną poręcz, by zwinnym ruchem przeskoczyć na drugą stronę i znów przykucnęła. Znieruchomiała na moment i wyprostowawszy się, niepewnie weszła do sypialni. Azarel zdążył już wrócić na łóżko. Obejmował Arinę ramionami, zaś ona opierała się o jego tors. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech. – Zamknij balkon – polecił, bacznie ją obserwując. – Zbędni nam inni świadkowie. Cath bez szemrania wykonała polecenie, przypominając sobie słowa Anny. Zaciągnęła
zasłony i obróciła się ku nim z lekkim ociąganiem. – Usiądź – wskazał jej pobliskie wyściełane aksamitem krzesło. Cath potrząsnęła głową. Wolała stać, by móc szybko zareagować w sytuacji zagrożenia. Zaraz po tym uzmysłowiła sobie, że przecież to mag, a przed magami nie ma ucieczki. Usiadła zrezygnowana. Obrzuciła ich zaciekawionym spojrzeniem. Arina zerknęła na Azarela, jakby odpowiadała mu na niezadane pytanie. Uśmiechnął się i ucałował czubek jej nosa. Zwróciła się ku przyjaciółce. – Nie trzyma mnie tu wbrew mej woli, Catarino, nie rzucił na mnie żadnego uroku, ani też nie wymazał mi pamięci. To wszystko tak jakoś… wyszło… Arina usiłowała wytłumaczyć jej to, czego sama zapewne nie potrafiła do reszty pojąć. A odpowiedź była tylko jedna. – Pokochałaś swego oprawcę, Arino – rzuciła Cath oskarżycielsko, po czym roześmiała się perliście. – Na twoim miejscu nie próbowałabym tego zrozumieć. Takie uczucia jak miłość, rządzą się nieprzewidywalnymi prawami. Często nie mają przyczyny, są irracjonalne i nieoczekiwane. Ważne, że są – urwała na sekundę, zerkając na Azarela. – A nie mówiłam?! – wyszczerzyła się w uśmiechu. Azarel pokręcił głową. – Ja bym się z tego tak nie radował, wampirzyco – spochmurniał. – Słusznie zauważyłaś, że zabiją nas, jeśli ktokolwiek się o tym dowie. Cath wstała gwałtownie. – Nikt nie musi się dowiedzieć. Zawsze możecie uciec – podsunęła. – Uciec? I dokąd mielibyśmy się udać? Myślisz, że to uchroni nas przed czymkolwiek? Cath potaknęła. – Tak. – Nie. – Azarel potrząsnął głową. – Aszarte niezwłocznie podjęliby próby odszukania powodu mojego zniknięcia. Szybko zorientowaliby się, że nie ma także Ariny. Wystarczyłoby połączyć te jakże oczywiste fakty. Następnie zaczęliby zadawać pytania, najpewniej wśród moich niewolników. Musiałbym ich wszystkich zabić, aby żadna informacja nie wyciekła z tej posiadłości – Arina wzdrygnęła się – a i to nie dałoby mi pewności, że ktoś inny nie dostrzegł tego, czego nie powinien był dostrzec. Cath zasępiła się. To co mówił miało sens. Ale nie mogła pojąć, że w tym regionie miłość zakazana od razu skazana jest na potępienie. – A byłeś na tyle nieostrożny, że ktokolwiek mógłby domyśleć się, iż coś łączy cię z własną niewolnicą? Arina pokręciła głową i zaraz wytrzeszczyła oczy. Spojrzała na Azarela, na którego czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Westchnął ciężko. – Obawiam się, że tak. Podczas naszego pobytu w Białym Mieście. Cath jęknęła. Wolała nie znać konkretów danej sytuacji. – Zaraz… – zadumała się. – Czy aby Białe Miasto nie było ponadprzeciętnie tolerancyjne? Z tego co mi wiadomo, tam niemal nie ma niewolników. – Tamtejsi Aszarte w istocie są tolerancyjni, ale wszystko ma swoje granice. Dla nas bratanie się z… – Plebsem – wtrąciła Arina cicho. Azarel zerknął na nią wymownie. – Bratanie się z niższymi warstwami, do których zaliczani są niewolnicy, jest przestępstwem. Jeszcze nie spotkałem się z jakimikolwiek odstępstwami od tejże reguły. – Lecz jakieś rozwiązanie być musi… – Cath przysiadła na skraju fotela.
Azarel zamyślił się. – Nie wydaje mi się, by to było twoim zmartwieniem. Spojrzała na niego gniewnie. – Arina jest moim zmartwieniem. Jej bezpieczeństwo. I szczęście. – Ściągnęła brwi. – Gdybyście uciekli… – Polowaliby na nas. – Życie nomady nie jest takie złe – Cath uśmiechnęła się szeroko. – A ostatecznie, może istnieje miejsce na tej Ziemi, gdzie moglibyście się ukryć. Albo sposoby odpowiedniego kamuflażu… – westchnęła i rozparła się w fotelu. – Sama nie wiem. Arina wtuliła się w Azarela i zamknęła oczy. Widać było, że jest zmęczona i zgnębiona nieustającymi zmartwieniami. Azarel pocałował czubek jej głowy. – Jedyne co możemy zrobić – wyszeptał – to pozostawić nasz los swojemu biegowi. Zareagujemy dopiero wtedy, gdy to wszystko nieopatrznie wyjdzie na jaw. – Ale to oznacza… że każdy Aszarte, który tu zawita, będzie mógł podnieść na nią rękę, a ty nie będziesz zdolny jej dostatecznie bronić. – Dostatecznie nie… – Nie uważasz, że ona już wystarczająco wycierpiała?! – Cath wstała. – Że należy jej się spokój i odrobina szczęścia? – Chciałbym… – Ja wiem, na co się decyduję, Cath. – Arina wpatrzyła się w nią nieprzeniknionym wzrokiem. – Wszystko co robię, robię z własnej, nieprzymuszonej woli. Znam ryzyko… Cath prychnęła. – Och dziecino… Nie może tak być, wiesz o tym. Długo tego nie wytrzymasz. A co będzie, gdy sytuacja zmusi Azarela do użycia wobec ciebie przemocy? – Arina zacisnęła usta. – A no właśnie. – Zrozum, że przede wszystkim usiłuję znaleźć jakieś rozwiązanie – mruknął Azarel. Cath ponownie usiadła. Wbiła w niego sugestywny wzrok. – Ja znam takowe – powiedziała powoli. – Możesz sprawić, by zapomniała, wypuścić ją i… – Nie. – Arina usiadła raptownie, przytrzymując okrycie, by się nie zsunęło. – Nie mogłabym… – jęknęła. – Oczywiście że byś mogła. – Nie – powtórzyła. Oparła się nachmurzona o Azarela. Cath spostrzegła, że lekko drży. Azarel przesunął dłońmi po jej ramionach i drżenie ustało. Wampirzyca przewróciła oczami. – Jak to się stało, że twoje uczucie jest tak silne? Nie powinnaś była się tak angażować. – Gdybym jeszcze nad tym panowała… – Zatem ty nie powinieneś jej na to pozwolić – wytknęła Azarela palcem. – Wierz mi, próbowałem… – Oboje skrzywili się niemal jednocześnie. – Wolę nie znać efektów…? – Wolisz. – Azarel odpowiedział, a Arina potaknęła. Cath jęknęła żałośnie. – Magowie… – syknęła. – Odwieczny z nimi kłopot. Azarel uśmiechnął się. Arina ponownie przymknęła powieki rozluźniając się nieznacznie. – Jest jeszcze jeden sposób. Mógłbyś ją uczyć. Aby potrafiła się bronić. – To długotrwałe. I dość ryzykowne.
– Nie bardziej, niż życie w takim zawieszeniu. – Owszem, lecz… – Arina nie może tak żyć i dobrze o tym wiesz. Musisz coś uczynić. Cokolwiek, aby miała szansę… By całkowicie się nie pogrążyła… Azarel westchnął i zamyślił się. Przez dłuższą chwilę w pokoju panowała absolutna cisza, po czym westchnął ponownie i podniósł na nią udręczony wzrok. – Później się nad tym zastanowimy. Teraz oboje jesteśmy zmęczeni… Pozwolisz zatem, że udamy się spać? Cath potaknęła, wstając. – Oczywiście. Arina spojrzała na nią i uśmiechnęła się. Przyjaciółka patrzyła na nią przez moment z zatroskaniem. – Jakoś to wszystko się ułoży – mruknęła. Dziewczyna skinęła głową. – Wiem. Dobranoc Catarino. – Zaczekaj – Azarel poruszył się, zmieniając pozycję. Arina ułożyła się obok niego. – W posiadłości gości jeden z Aszarte. Nie pochwalam twojego pobytu tutaj, lecz jeśli już musisz zostać, to bądź ostrożna. Wolałbym, ażeby cię nie spostrzegł. I tak mamy z nim wystarczająco dużo kłopotów. Cath parsknęła cicho. – Ależ masz przyjaciół… Azarel odpowiedział uśmiechem. Potaknęła więc skinieniem głowy, wykonała pospieszny ukłon i wyszła na balkon. Gdy tylko przekroczyła próg, drzwi zamknęły się za nią cicho. Odetchnęła głęboko, opierając się o barierkę. Zanim zeskoczyła w noc, usłyszała jeszcze, jak Azarel szepcze coś do Ariny, a potem jak dziewczyna wzdycha rozkosznie, zapewne pod wpływem jego pieszczot. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Niestety musiała przyznać, że Azarel na pierwszy rzut oka był dla Ariny odpowiednim partnerem. I zarówno nieodpowiednim. Wszystko miało swoje plusy i minusy. Najważniejsze, że Arinie taka kolej rzeczy odpowiadała. Był może nieco… nieprzewidywalny, lecz doskonale wiedział, jak się o nią zatroszczyć. To nie dziwota… pomyślała Cath. Wolnym krokiem, z głową pełną myśli, ruszyła między drzewa. Zgodnie z zaleceniami pana domu, Catarina unikała nieznajomego Aszarte. Nie było to tak trudne, jak w przypadku Sail, gdyż on większość czasu spędzał na polanie wraz z Azarelem. Ich treningi były pasjonujące. Młody mag pozostał do końca tygodnia. Następnie uznał, że nie zdoła nauczyć przyjaciela niczego więcej, toteż począł czynić przygotowania do wyjazdu. Tych kilka dni minęło spokojnie i szybko, lecz Cath obawiała się, że to cisza przed mającą nadejść z nagła burzą. Ucieszył ją zaś fakt, że jej przyjaciółka jest w lepszej formie niż ostatnio. Co prawda nie ujmowało to zmartwień, wręcz przeciwnie, ale stanowiło zawsze jakiś pozytyw w całej tej pogmatwanej sytuacji. Wampirzyca zdążyła odbyć z Ariną ostatnią poważną rozmowę, obiecała wrócić zaraz po zakończeniu wyprawy i zostawiła Annie ścisłe instrukcje co do postępowania w sytuacji zagrożenia. Zresztą… do grona niewolników dołączył wszakże wampir. Więc ona sama nie powinna się tak zadręczać, ale jak zdołała sobie uzmysłowić, wampir ten i jego niedorzeczne uczucia względem Ariny stanowiły nie lada problem. Udało jej się jednak przydybać go na
osobności, gdzie dobitnie wytłumaczyła mu, że zabije go bez wahania, jeśli na skutek jego lekkomyślności i nierozwagi coś złego przytrafi się jej przyjaciółce. Musiała wyglądać przekonująco, bo gorliwie zapewnił ją, że sam nie chce krzywdy Ariny. Cath z doświadczenia wiedziała, że zapewnienia to jedno, a czyny, to drugie, lecz nie miała wyjścia, jak zdać się na jego słowo. Po wnikliwych obserwacjach uznała, że Belius zdaje się być jeszcze większym tyranem, niż Azarel. Za każdym razem, gdy łypał pożądliwie w kierunku Ariny, ją nachodziła ochota, by z zaskoczenia urwać mu głowę. Jakże kusząca to była perspektywa… jednego Aszarte mniej. Ale równie nierealna. Pocieszała się myślą, że to nie on jest panem tutejszych niewolników i że zapewne nie będzie – przynajmniej dopóki Azarel pozostawał przy życiu, zatem Arinie nie groził jeszcze niższy emocjonalny upadek. Catarina Adrianova opuściła rezydencję Azarela zaraz po wyjeździe młodego maga. Przez cały tamtejszy pobyt i czekającą ją podróż bez konkretnie określonego celu, towarzyszyło jej niepokojące przeczucie, że wydarzy się coś niedobrego. Nie była pewna czego dotyczyło to przeczucie, ale pchnięta impulsem zawróciła, zanim jeszcze na dobre oddaliła się od Ariny. Postanowiła, że będzie obserwować ich z oddali, lecz tak, żeby pozostać niezauważoną. Wyłącznie pogoda jej nie sprzyjała, ponieważ zaczynało się lato, które na pustyniach otaczających Nową Europę, miejscami było nie do zniesienia.
Arina ziewnęła odchylając się na krześle. Litery w książce, którą czytała, zaczynały zlewać się w jedną czarnobiałą plamę, a sens skomplikowanie napisanych zdań przestawał docierać do jej umysłu. Spojrzała w okno ze zmarszczonym czołem. Słońce dopiero zachodziło. Azarel wyszedł jakiś czas temu, by upewnić się, czy wszystkie przygotowania do jutrzejszej podróży zostały zakończone, a ona siedziała w bibliotece, usiłując wyczytać cokolwiek więcej na temat sposobów schwytania maga. Wyglądało niestety na to, że nie było żadnych konkretnych, chyba że brało się pod uwagę walkę do upadłego. Niespecjalnie uszczęśliwiała ją ta perspektywa. Potarła twarz i na powrót nachyliła się nad biurkiem. Przejechała palcami po tekście. Szacunek do książek żywiła odkąd pamiętała. Nie zdołałaby sobie wyobrazić życia bez pachnących drukiem stron skrywających niekiedy osobliwe tajemnice i historie. Teraz jednak zbyt wiele trosk rozpraszało jej uwagę i nie potrafiła dostatecznie skoncentrować się na czytaniu. O świcie wyruszą w planowaną od tygodni podróż, której zakończenia żadne z nich nie jest w stanie przewidzieć. Azarel uprzedził ją wcześniej, że ta noc będzie ich ostatnią, aż do samego powrotu. W spartańskich pustynnych warunkach trudno by im było o odrobinę prywatności. Oczywiście mógł ją posiąść w każdej chwili w taki sam sposób, jak niegdyś, lecz ponad wszystko, jak wywnioskowała z jego słów, nie chciał zrobić jej krzywdy, toteż miał zamiar trzymać się od niej z dala. Nie podobał jej się ten pomysł, ale wolała aby było tak, niżby miała znów doświadczyć tego… Potrząsnęła głową, by odpędzić przykre myśli. Oparła łokcie o blat, obejmując głowę dłońmi. Robiło jej się słabo na myśl o tym, że ktokolwiek z nich może zginąć podczas tego starcia. Gdyby mogła korzystać ze swej mocy, nie byłaby tak bezradna. Ale nie mogła, więc uczucia, które się w niej gromadziły, zaczynały ją przerastać. Na szczęście nie musiała już martwić się o Beliusa i jego niezdrowe zapędy, a także i o Cath, która z rzadka bywała jeszcze bardziej nieprzewidywalna od Aszarte… Podniosła wzrok, gdy do biblioteki wszedł Azarel. Obrzucił ją oceniającym spojrzeniem, przeszedł wolnym krokiem do okna i zamyślił się. Arina nie miała siły unieść głowy i nie chciała wiedzieć, dlaczego jest zdenerwowany. Sama nie była w najlepszym nastroju. Wpatrzyła się
niewidzącym wzrokiem w litery. Przez dłuższy czas w pomieszczeniu panowała cisza przerywana jedynie ich niespokojnymi oddechami. Nagle Azarel odetchnął ciężko i następnie poczuła jego dłonie na swoich ramionach. Wyprostowała się pod tym dotykiem. Bez pośpiechu, zręcznie począł rozmasowywać jej naprężone mięśnie. Odchyliła się do tyłu, ażeby móc na niego spojrzeć. Azarel patrzył na Arinę z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy, lecz w jego oczach znać było napięcie. – Wszystko jest przygotowane do drogi – oznajmił cicho. Arina skinęła głową i wpatrzyła się w regały naprzeciw siebie. – Dlaczego jesteś tak zdenerwowany? – zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce zaczynać ten temat. Azarel zwiększył nacisk. – A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Martwię się o ciebie… – Zatem powinnaś wiedzieć, że moje zdenerwowanie wynika z podobnych pobudek… – urwał. Milczał przez krótką chwilę, cofnął dłonie i obszedł biurko. – Chodź – szepnął. – To nasza ostatnia noc. Nie powinniśmy myśleć o takich rzeczach – spojrzał na nią przelotnie. – Przygotuję ci kąpiel. – Obrócił się i wyszedł. Arina westchnęła cicho. Jak mam nie myśleć? – zapytała samą siebie. Wszystko, prócz chwili obecnej, ją przerażało. Wzdrygnęła się i ociężale podniosła z miejsca. Gdy dowlekła się do łazienki, Azarel już zdążył napuścić wody. Pomieszczenie wypełniał przyjemny zapach i gęsta para. Uśmiechnął się lekko, kiedy weszła i ściągnął koszulę nie siląc się nawet na rozpięcie guzików. Rzucił ją w kąt, wyciągając rękę do Ariny, która czuła, że się rumieni, lecz nie potrafiła oderwać wzroku od jego umięśnionego torsu. Azarel zaśmiał się cicho i przyciągnął ją do siebie. Jej garderoby pozbył się nadzwyczajnie szybko. Pomógł jej wejść do wanny, sam do reszty się rozebrał i dołączył do niej. Przytulił ją mocno. Arina poczuła, że napięcie powoli się gdzieś rozpływa. Westchnęła z zadowoleniem. – Nadchodząca wyprawa – powiedział w jej włosy – nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Wiesz o tym, prawda? Arina potaknęła skinieniem głowy wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Azarel zaczął wodzić palcami po jej ciele. – Jeśli bym nie podołał… Impulsywnie zakryła mu usta dłonią. – Wiem. Znam konsekwencje – powiedziała cicho. – Nie rozmawiajmy teraz o tym… proszę… – Arino, musisz znać także i ryzyko. Chciałbym, abyś była ostrożna. Gdyby coś poszło nie tak, masz uciekać, rozumiesz? – spojrzał jej w oczy. Potrząsnęła głową. – Nie zostawię cię. – Arino – jego ton zamienił się w ten nieznoszący sprzeciwu. – To nie podlega dyskusji. Twoja moc uwolni się, ponieważ nie będziesz już pod działaniem Tojadu. Powinnaś poradzić sobie z opanowaniem większości bez dokładnych instrukcji. Będziesz miała szansę na wyzwolenie, jeśli zachowasz zdrowy rozsadek… – Ale ja nie chcę wyzwolenia! – krzyknęła, prostując się nagle. Woda rozchlapała się dookoła. – Owszem, chcesz…
– Nie możesz wiedzieć, czego ja chcę! – rzuciła gniewnie i wstała. Wyszła z wanny, okryła się ręcznikiem i zostawiła go samego. Nie powinna była tego robić, lecz on nie powinien był mówić takich rzeczy. Usiadła na łóżku i wbiła wzrok w dywan. Wzięła kilka głębszych wdechów, by odgonić łzy i nieco się uspokoić. Nie będzie płakać. Nigdy tego nie robiła, teraz też nie ma powodu. A może mam? Pogrążona w plątaninie własnych myśli nie usłyszała kroków Azarela. Drgnęła zaskoczona, gdy przyklęknął przed nią. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem i spuściła głowę, czując, że znów się rumieni. Azarel nie kwapił się, by choćby owinąć biodra ręcznikiem. Uniósł jej podbródek i wpatrzył się w jej oczy. – Wiem, czego chcesz, Arino, lepiej niż ktokolwiek inny – odrzekł mocnym głosem. – Jesteś ze mną na tyle długo, że znam cię niemal doskonale. Wiem, co sprawia ci ból, a co przyjemność, jakie są i jakie były twoje pragnienia. Nie mogę zagwarantować ci, że oboje doczekamy spokojnej starości. Wszystko to, co się teraz dzieje, niesie ze sobą pewne ryzyko, czy tego chcesz, czy nie. I oboje musimy być tego świadomi. Może nie być dla nas przyszłości. Arina westchnęła. Oczywiście miał rację. Wiedziała o tym. Znała konsekwencje każdej możliwej sytuacji i żadna nie przewidywała szczęśliwego zakończenia. Nie dla nich. Azarel pogłaskał czule jej policzek, a następnie przyciągnął ją do siebie i pocałował żarliwie. Niemal natychmiast poddała się jego woli. Całkowicie. Wyprostował plecy po kilku minutach i przesunął się wraz z nią głębiej na łóżko. Arina oddychała ciężko. W jednej chwili przycisnął ją do materaca swoim ciałem, odrzucając okrywający ją ręcznik, i znów pocałował. Arina jęknęła cicho, wczepiając palce w mokre, bursztynowe włosy Azarela. Jego dotyk sprawiał jej ból, ale jako że był znikomy, zignorowała go. Poczuła, jak robi jej się gorąco. Azarel oderwał się od ust Ariny, przesunął dłonie wzdłuż jej kręgosłupa, czym zmusił jej ciało do wyprężenia się i chwilę później poczuła ostry ból w lędźwiach. Jęknęła znowuż, wpijając paznokcie w jego szerokie plecy. Zaczęła nierówno i szybko oddychać, w zasadzie zgodnie z jego ruchami, lecz ból ustąpił nagle, zastąpiony poprzez ogarniające jej ciało pragnienie. Spojrzała na niego wytrącona z równowagi. Odpowiedział uśmiechem, nachylił się i pocałował ją równie mocno. Rozluźniła się i instynktownie do niego dostosowała, chociaż nie był delikatny. Kierowało nim pragnienie, a on umyślnie sobie na to przyzwolił. Zrozumiała dlaczego, dopiero przy samym końcu. Pozwolił zarówno sobie, jak i jej, spożytkować nagromadzone w nich negatywne emocje. Nie był to może najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę ich długotrwałe złe relacje, ale jak się przekonała – niebywale skuteczny. Przestała myśleć, w zupełności koncentrując się na rozkoszy, która ogarniała jej ciało niczym piąty z potężnych żywiołów. Po nieskończenie długim czasie jego ruchy złagodniały, a dotyk stał się lżejszy. Arina skupiła wolę na rzeczywistości, by móc uspokoić oddech choć odrobinę. Azarel uniósł się na łokcie i spojrzał na nią. Jego czoło pokrywały drobne kropelki potu, oddychał ciężko, a w oczach widniały ślady zmęczenia, lecz nie przestawał. Przejechał koniuszkiem palca po jej rozchylonych wargach, a następnie nachylił się i złożył na nich czuły, krótki pocałunek. Uśmiechnął się do niej i nagle przewrócił się na plecy pociągając ją na siebie. Arina zagryzła wargę i próbowała się wyprostować, by nie przerywać delektowania się tym zbliżeniem, ale powstrzymał ją, ponownie mocno całując. Nie zaprzestając pocałunku, zmienił pozycję z leżącej na siedzącą, prostując się wraz z nią. Poczuła go tak dokładnie, że aż jęknęła. Pocałunek miał zapewne odwrócić na ten moment jej uwagę i niemal spełnił to zadanie, gdyż nie mogła się skupić na jednej rzeczy. Przerwał dopiero, kiedy poczuł, że Arina się odpręża. Przytrzymywał ją mocno, by nie stała się jej żadna krzywda, a po kilku minutach znów się obrócił, przyciskając jej ciało swoim do chłodnej pościeli. Uśmiechnął się czule; jego ruchy były teraz miarowe i płynne, tak by sprawiać jej jak największą satysfakcję i zaspokojenie. Doskonale
wiedział co robić, a czego nie robić. Istotnie znał ją na wskroś. Po krótkim czasie Arina ponownie poddała się przyjemności rozpływającej się po jej ciele. Zapragnęła, by ta noc nigdy się nie kończyła. Westchnęła ociężale, gdy Azarel ułożył się obok niej. Przyciągnął ją do siebie. Jego dłonie bezustannie przesuwały się po wszelakich zakamarkach jej ciała, wywołując rozkoszne dreszcze, zaś Arina nie miała siły nawet otworzyć oczu. Uśmiechała się lekko i po raz kolejny ulegała jego woli. Wiedziała, że ją obserwuje. Co rusz tak robił. – Co takiego w tobie jest, Arino – zapytał po namyśle – że pożądają cię najpotężniejsi Aszarte? – Musnął jej usta. – Sail, jej brat, Belius… Obawiam się, że znalazłoby się jeszcze kilku… Dlaczego każdy z nich pragnie cię zniewolić? Arina westchnęła ponownie, gdy jego palce prześlizgnęły się po wrażliwych miejscach na jej ciele. Nie była pewna czy oczekuje odpowiedzi, czy też nie oczekuje. Zamrugała powiekami i spojrzała na niego. Miał nieobecny wyraz twarzy. Przysunęła bliżej jego głowę i pocałowała go zachłannie. – Arino… – mruknął ostrzegawczo, odsuwając się nieznacznie. Arina uśmiechnęła się. – Cóż takiego zatem ty we mnie dostrzegłeś, skoro mnie zniewoliłeś? – odpowiedziała pytaniem. Azarel spojrzał na nią uważnie. Zmarszczył czoło. – To dość złożone…. – Tudzież i pozostali mają swoje powody. Mogłabym wymienić kilka z nich, ale… Pokręcił głową. – Nie, lepiej nie… Wolę myśleć, że zawsze będziesz tylko moja. – Ależ ja zawsze będę tylko twoja – odparła rozbawiona. On jednak nawet się nie uśmiechnął. – Dlatego nakazałem ci uciekać, jeśli… Urwał, gdy znów go pocałowała. – Arino… – szepnął między pocałunkami. – Kocham cię… i nie chcę, aby… Arina zamarła. Odepchnęła go z lekka, by móc przyjrzeć się jego twarzy. Wstrzymała oddech, gdy spostrzegła te wszystkie nieskrywane emocje. Bezwiednie rozchyliła usta. Czy on dopiero co oświadczył, że ją kocha? Azarel roześmiał się. – Tak Arino, niełatwo to przyznać, lecz taka w istocie jest prawda… Ponownie był zmuszony zamilknąć, gdy jej usta odszukały jego. Przyciągnęła go do siebie. Czuła, że ich serca biją jak szalone, a jego mięśnie tężeją pod wpływem jej dotyku. Teraz, w tej właśnie chwili poczuła także, co to znaczy szczęście. Azarel warknął cicho, gdy wyprężyła się, zmuszając go by przesunął się na nią. – Arino… – uprzedził, usiłując się od niej odsunąć. Objęła go mocno ramionami. – Arino… doprowadzasz mnie… do obłędu… – wydyszał w jej usta. Arina zachichotała, umyślnie krzyżując nogi na jego biodrach. Westchnęła z zadowoleniem, gdy fala gorąca przetoczyła się przez jej ciało. Ile jeszcze razy podda mu się całkowicie? Nie wiedziała. Wiedziała zaś, że zawsze będzie uległa wobec niego, bez względu na okoliczności. Jako jedyny miał nad nią taką władzę i bez ograniczeń mógł to wykorzystywać. A ona, teraz już z czystą przyjemnością dawała mu to, czego tylko zapragnął. Jak się później okazało, czereda Azarela dotarła na pustynię w ostatniej chwili – Mag
zdążył dostać się w pobliże miasta. Arina po raz pierwszy świadomie znalazła się poza granicami Nowej Europy. Była tym tak samo zlękniona jak zafascynowana. Jedynie lato postanowiło utrudnić im tę podróż, bo słońce nielitościwie dawało się wszystkim we znaki. Zeszli na pustynię od wschodu, gdzie nieprzyjazny skalisty krajobraz roztaczał się aż po sam horyzont. Azarel trzymał się nieopodal Ariny, lecz od świtu niewiele mówił. Mimo że miasto, w którym były jego włości, znajdowało się niedaleko granicy, podróż ta zajęła im cały dzień. Gdy weszli na pustynne tereny, słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając wszystko wkoło tęczą barw. Oczarowana Arina nie mogła nasycić wzroku. Zmęczenie minionej nocy dokuczało obojgu, toteż Azarel wspaniałomyślnie przytrzymywał ją co jakiś czas za rękę, by wysłać w głąb jej ciała fale mocy odganiające je. Polepszało jej to nastrój jedynie na chwilę, ponieważ brak jego dotyku i bliskości zaczął teraz objawiać się w jej ciele niemal fizycznym bólem. Wiedział o tym, ale nie miał zamiaru zmienić zdania co do ograniczenia owych zbliżeń. Arina rozumiała tę decyzję, ale i nie znosiła jej. Słusznie zapewne uznał, iż nic nie powinno nadmiernie rozpraszać ich uwagi, ponieważ pustynia zbiera swoje żniwo częściej, niż się to komukolwiek wydaje. Ciekawe zatem, czy wędrujący w tych niesprzyjających warunkach mag jeszcze żył? Chciała zapytać o to Azarela, lecz powstrzymała się. Wolała go nie denerwować, aby nie zniweczyć jego wysiłków zachowania dobrego nastroju. Obóz rozbili niedaleko granic, pomiędzy skalnymi załomami, by niepotrzebnie nie wystawiać się na widok publiczny. Mag nie powinien dostrzec ich jako pierwszy, a sądząc po ramach czasowych, w których tu przebywał, znajdował się niespecjalnie w oddaleniu. Azarel zakładał, że natrafią na niego po około trzech dniach marszu. W dodatku przestał zachowywać się jak pan, chociaż jego żelazną rękę i zasady można było odczuć na każdym kroku, a zaczął niejako utożsamiać się ze swoimi niewolnikami. Zamiast zaszyć się w namiocie ze swoją nałożnicą, co uczyniłby każdy inny Aszarte, on usiadł niedaleko nich przy ognisku. A przecież nie musiał obawiać się, że ktoś mu przerwie, bądź wyrazi jakikolwiek sprzeciw. Z każdym z nich mógł robić co zechce. Ale nie robił nic. Milczał, pozwalając im kontynuować rozmowy, jak gdyby go nie było. Co więcej – wyznaczył warty tak, ażeby samemu czuwać przez pewną część nocy, czego również nie musiał robić. Był spokojny i zamyślony. Czasem poprawiał któregoś z mężczyzn, gdy jego założenia co do otaczającego ich terenu były błędne, lecz to wszystko. Nie unosił się gniewem, nie rozkazywał, nie poniewierał. W pewnym momencie Arina zaczęła się poważnie martwić, że dopadła go jakaś choroba, ale jak się okazało, Azarel zwyczajnie nie miał siły, by reagować we właściwy sobie sposób. Siły, ani chęci. A to już było co najmniej dziwne. Aszarte nie powinien był zarzucać czynów, które wskazywały na niepodważalność jego absolutyzmu. Zdołała zbliżyć się do niego, gdy rozemocjonowany gwar niewolników ucichł nieco, a on przeszedł spory kawałek dalej, po to aby obserwować okolicę. Jak tylko do niego podeszła, schwycił ją za rękę i impulsywnie do siebie przyciągnął, a następnie pocałował. Ale to był inny pocałunek. Pełen pragnień, pełen obaw i lęków. Jego oczy wyrażały tak wielkie strapienie, że Arina poczuła przenikający ją strach. Azarel się bał. I nie miała co do tego wątpliwości. Nie bał się tak bardzo jak ona i nie wiedziała też czego się obawiał, a to, że w ogóle odczuwał trwogę, było widoczne w jego spojrzeniu tylko przez krótką chwilę. Przez moment, który ona zdołała wychwycić. Skoro jej pan się lękał, to ona miała poważne powody, by zacząć tragizować. Po dwóch dniach wędrówki skalistymi zboczami Arina miała wszystkiego dość. Zazdrościła Maxowi wytrzymałości, a Azarelowi możliwości posługiwania się mocą w celach
uzdrowicielskich. Inni byli skazani na niewiarygodnie trudną i męczącą podróż. Aszarte rzadko teraz się do niej zbliżał, zaś Max nie dawał jej spokoju. Arina wywnioskowała, że to właśnie nieustanna obecność wampira wywoływała coraz to większe rozdrażnienie maga. Zapewne nie chciał przekroczyć narzuconych sobie granic, toteż wolał zachować dystans, choć jego przypuszczalnie tak samo to męczyło, jak ją. Anna milczała jak nigdy przedtem, jakby ktoś zakazał jej się odzywać. Rzucała niespokojne spojrzenia to na jednego, to na drugiego, a gdy Arina przechwytywała jej wzrok, znać w nim było ślady wzrastającego przerażenia. Było to zrozumiałe, ponieważ Max nie potrafił ukrywać się ze swoimi uczuciami. Każdy jego gest, słowo, bądź ruch były odzwierciedleniem tego, co działo się w jego wnętrzu – oczywiście jeśli tyczyło się to Ariny. Ona sama podzielała obawy przyjaciółki, aczkolwiek bardziej zajmował ją Azarel. Zamiast bać się jego i jego reakcji, bała się o niego. Zgodnie z przewidywaniami, na wędrownego maga natrafili trzeciego dnia o zachodzie słońca. Przyczaił się w dolinie niedaleko południowych przejść do miasta, zapewne z zamiarem rozbicia obozu. Wybrał doskonałe miejsce, zarówno na swój odpoczynek, ale też na ich zasadzkę. Plan mieli dokładnie opracowany. Nie było szczegółów, których by nie znali, ani żadnych ewentualnych odstępstw. Otoczyli go ze wszystkich stron w momencie, w którym się tego nie spodziewał. Był sam i wyglądał na zgnębionego i przemęczonego. Pustynia zaczynała na niego negatywnie wpływać. Azarel zaatakował jako pierwszy. Niewolnicy stanowili punkty bariery, którą narzucił, aby mag nie próbował ucieczki. Zaskoczyło go to na tyle, że uderzenia mocy wysłane przez Aszarte wbiły go w skaliste ściany. Niestety okazało się, że nie był słaby. Max przyczajał się pomiędzy skałami, uzbrojony, by we właściwym momencie wkroczyć do akcji, a Arina obserwowała magiczną walkę na wdechu, kurczowo zaciskając palce na dłoni Anny. Nieznajomy mag szybko stanął na nogi, odpowiadając serią równie silnych uderzeń. Obaj zaczęli okrążać się jak dzikie zwierzęta gotowe do ataku. Obrzucali się srebrzysto czerwonymi pociskami jeden przez drugiego, niemal równie silni, równie inteligentni. Arina przeklinała samą siebie, że nie udało jej się skłonić Azarela do uczenia jej. Byłoby ich teraz dwoje, a ich szanse znacznie by wzrosły. Niestety musiała przypatrywać się bezczynnie, jak jej pan traci siły. Bezskutecznie usiłowała odgonić obezwładniające ją przerażenie. Po kilkunastu minutach zaciętej walki coś się zmieniło. Azarel oddychał ciężko, ale zatrzymał się w miejscu. Wyglądało na to, że miał zamiar obrać nową taktykę. Zaczął wolnym krokiem przybliżać się do maga, który odruchowo się cofał. Za plecami miał skalistą ścianę, do której szybko został dopchnięty. Niemożność poruszania się sprawiła, że trudniej mu było utrzymać obronę i odpierać atak z niewielkiej odległości. Tarcza Azarela była niewzruszona, ale zmęczenie uwydatniło się na jego twarzy. Arina miała nadzieję, że tamten jest słabszy. Był słabszy, co okazało się niedługo później. Jego tarcza zaczęła chwiać się niebezpiecznie i migotać, a uderzenia traciły na sile. Azarel skinął na Maxa umówionym znakiem. Był tak blisko maga, że gdyby nie ta obrona magiczna, mógłby udusić tamtego gołymi rękoma. Arina przeszła kilka kroków do przodu. Z kieszeni liberii wyciągnęła bransolety, które niebawem miały znaleźć się na nadgarstkach kolejnego zniewolonego. Raptem mag zauważył ją i zrobił coś nieoczekiwanego. Osunął się na kolana, by umknąć Azarelowi, prześlizgnął się niemal pod nim i ruszył w jej stronę. Azarel i Max natychmiast zaatakowali, z tym że wampir nie bardzo mógł się zbliżyć, a obcy niestrudzenie szedł dalej, ignorując uderzenia magiczne. Zatrzymał się dopiero, gdy miał Arinę na wyciagnięcie ręki. Spojrzał zbolałym wzrokiem na trzymane przez nią bransolety, a potem przyjrzał się uważnie jej pierścieniowi. Zmarszczył czoło. Gdy podniósł wzrok, malowała się w nim rezygnacja. Łagodne rysy twarzy świadczyły zapewne o poczciwym charakterze maga, a jasne oczy błyszczały. Arina
jęknęła niemal niedosłyszalnie, zaś on opadł gwałtownie na kolana tuż u jej stóp, wyciągając przed siebie ręce. Utrzymywał tylko tarczę, aby nie dosięgły go ciosy. – Zakończ to, proszę – wykrztusił tak nieszczęsnym tonem, że jej serce zatrzymało się na moment w miejscu. Zerknęła na Azarela, którego mina wyrażała napięcie i zdumienie zarazem, po czym nachyliła się ku przyszłemu niewolnikowi. Przeniknięcie przez jego barierę nie należało do najmilszych doświadczeń, ale powstrzymała grymas i chcąc oszczędzić mu choćby dalszego wysiłku, szybkim ruchem zatrzasnęła bransolety – najpierw na jednym, następnie na drugim nadgarstku. Złote krążki zaczęły żyć własnym życiem, gdy tylko dotknęły jego skóry. Scaliły się w nierozdzielną całość, a niewidzialna siła w mgnieniu oka wygrawerowała na gładkiej powierzchni embliny – symbole przynależności – w tym przypadku do jego nowego pana. Arina chwyciła jego dłonie i złączyła je razem. Atak Azarela ustał jakiś czas temu, lecz ona bała się na niego spojrzeć. Ubolewała nad tym, że kolejny mag trafił w niewolę, i gdyby nie był jej obcy, być może byłaby zdolna poświęcić siebie w miejsce jego. Wiedziała, że tym podobne odczucia widoczne są w jej spojrzeniu, przeto sporym ryzykiem byłoby wyjawienie ich w tej chwili. Bransolety połączyły się, unieruchamiając ręce i wszelką wolę maga. Arina ze zdumieniem uświadomiła sobie, że jego dłonie są ciepłe, a dotyk delikatny. Opuścił wzrok jak tylko poczuł na nadgarstkach chłodne złoto i nie podniósł go już do samego końca. Został pokonany. Zniewolony. I w tym samym momencie stał się nic nie znaczącą istotą Nowego Świata, jakich, zwłaszcza w tych rejonach, nie brakowało. Azarel podszedł do nich, gdy tylko Arina się odsunęła. Chwycił go za ramię i szarpnął, zmuszając by ten uniósł się na nogi. Zaprowadził go do nieopodal stojącej złotej klatki, która została przygotowana odpowiednio wcześniej i zabezpieczona magicznie. Nie miał szans na ucieczkę. Wedle ustaleń pozostali niewolnicy będą stanowić jego eskortę aż do samej posiadłości, gdzie następnie Azarel odbędzie z nim właściwe szkolenie. Obława zakończyła się sukcesem.
Cath przewróciła się na plecy i odetchnęła głęboko. Przez całą podróż Azarela i posłusznych mu niewolników jej odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Dopiero, gdy nowy mag znalazł się w klatce, wszystkie emocje uleciały z nagła, a ona poczuła, jak z jej piersi spada niewidzialny ciężar. Oczywiście to był koniec starych i początek nowych problemów, ale ją bardziej przyciągało to nieznane. Arina była udręczona całym zajściem, Max zasępiony, Anna wystraszona, a Azarel rozgniewany. Żadne z nich jej nie dostrzegło, i na całe szczęście, bo coś jej się wydawało, że jej obecność tylko pogorszyłaby owe nastroje. Ona sama zresztą nie była w najlepszym. Irytowała ją bezpośredniość Maxa, który dosłownie prosił się o baty. Jeśli ją ujrzał bądź usłyszał, to wspaniałomyślnie przemilczał tenże fakt. Lecz wyłącznie za to była mu wdzięczna. Azarel postanowił, że zatrzymają się na noc w tej dolinie. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ona wydawała się być doskonałym miejscem na obóz. W drogę powrotną mieli wyruszyć o świcie. Cath w tamtym momencie nie przypuszczała, że owy świt może nie nadejść. A przynajmniej nie dla wszystkich. Nieoczekiwane zdarzenia, jakie nastąpiły niedługo po rozbiciu obozu, nie mieściły jej się w głowie ze swoją irracjonalnością. Była tylko biernym obserwatorem, bo gdyby się ujawniła, nie skończyłoby się to dobrze. Wszystko – jedno po drugim – zaczęło się sypać, jakby cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko tej grupie, jakby los karał ich za zakazaną miłość… Zaczęło się zwyczajnie. Arina wciąż wstrząśnięta, przysiadła przy ognisku. Anna
rozluźniła się nieco, a Max zszedł z drogi Azarelowi, który niespokojnie krążył nieopodal z wyrazem zamyślenia na twarzy. Cath wyciągnęła się na skale ponad nimi, skąd miała doskonały widok na niemalże całą dolinę. Niewolnicy zgromadzili się tłumnie przy ogniu, jako że pustynne noce bywały chłodne, zwłaszcza pod koniec lata. Kilka minut później Anna zaciągnęła Arinę nad pobliską rzekę, chcąc tym poprawić jej humor. Łowy zostały zakończone, jak to ujęła, więc obie mogły zrzucić z siebie choćby część zmartwień. Arina niechętnie, lecz poddała się woli przyjaciółki. Anna stała po kostki w wodzie, która dopiero teraz oddawała ciepło nagromadzone w ciągu dnia. Cath wyobraziła sobie, że jej temperatura musiała być o wiele przyjemniejsza, niż temperatura powietrza. Arina weszła głębiej, ale na tyle tylko, by nie stracić gruntu pod nogami. Zawsze była ostrożna. Gdy Azarel zaczął okrążać dolinę przejmując pierwszą wartę, do dziewczyn dołączył Max, który jak dziecko cieszył się z możliwości swobodnego popływania. Cath uzmysłowiła sobie ze zgryzotą, że powinna była urwać mu głowę na samym początku tejże znajomości. Przewróciła się na plecy, aby móc ochłonąć. Obecnie wpatrywała się w niezliczoną ilość gwiazd zaściełających niebywale czyste w tymże miejscu niebo. Nasłuchiwała. Dopiero podniesione odgłosy rozmowy ponownie skupiły jej uwagę na tym co działo się nad rzeką. Wychyliła się z urwiska. Arina stała w wodzie po pas z założonymi rękami. Nasiąknięta liberia uwydatniała jej smukłe kobiece kształty. Max natomiast usiłował coś jej wytłumaczyć. Cath wytężyła słuch. – Mogłabyś spróbować – powiedział wampir, zatrzymując się tuż przed nią. Arina roześmiała się gorzko. – Nie. – Dlaczego nie? – Ona należy tylko do jednego mężczyzny – wtrąciła się Anna. – Ileż razy można ci to objaśniać? – Nieskończenie wiele. Cath jęknęła cicho. Pogrążona we własnych myślach nie słyszała początku rozmowy, ale wyglądało na to, że tamten znów sobie coś ubzdurał. – Nie dotknął cię przez cały tutejszy pobyt – zauważył. – A jakże miałby? – Arina skrzywiła się. – Wszystko byś słyszał… – A od kiedy to Aszarte przejmują się innymi? – Odkąd… – Anno, nie – Arina obróciła głowę w jej stronę. – To mija się z celem. – Ja mam inne zdanie. – Max także założył ręce. – Ty wymyślasz iście surrealistyczne historie – Arina wytknęła go palcem. Chwycił jej dłoń i przyciągnął ją do siebie z nagła. – Co ty… – Cicho. Posłuchaj. Dziewczyna prychnęła, a Anna nerwowo rozejrzała się wkoło. Cath uczyniła to samo i upewniwszy się, że Azarel znajduje się w odpowiednim oddaleniu, ponownie spojrzała na tamtą dwójkę. Max przyłożył jej dłoń do swojej piersi i przytrzymał. – To, że nie jestem ciepły, ani że nie bije moje serce nie oznacza, iż nie mam uczuć. – Ależ ja wcale… – Cicho. – Wyglądało na to, że nie ma zamiaru pozwolić jej się wypowiedzieć. – Potrafię kochać. Mogłabyś do mnie przywyknąć. Nauczylibyśmy się żyć razem. Traktowałbym cię jak nikt nigdy… – urwał. Max patrzył na Arinę przez długą chwilę, zaś ona spoglądała na niego podejrzliwie, spode łba. Anna wycofała się na trawę, ale nie spuszczała z nich wzroku. Cath z urwiska słyszała,
jak mocno bije jej serce ze strachu. Pokręciła głową niedowierzając. Co też on znów wymyślił? Zżynała się w duchu za swoją nieostrożność. Mogła go uważniej obserwować, może zorientowałaby się o co konkretnie mu chodzi. Teraz było już za późno. Syknęła cicho, gdy zauważyła Azarela. Szedł w stronę rzeki, a żadne z nich nie było świadome niebezpieczeństwa. Cath podniosła się na kolana. Jej umysł zaczął pracować gorączkowo nad wyjściem z tej sytuacji. Potrafiłaby ześlizgnąć się po zboczu, ale było zbyt stromo. Zapewne doznałaby jakiegoś uszczerbku fizycznego, a jako że Azarel był w kiepskim humorze, mógłby wykorzystać to przeciw niej. Była nieproszonym gościem nawet tutaj. Rzuciła szybkie spojrzenie za siebie. Nie zdołałaby obejść tego załomu, by zejść łagodniejszą stromizną, po której się tu dostała. Nie zdążyłaby. Nie mogła pokazać się Aszarte na oczy, aby utrzymać siebie przy życiu, nie mogła krzyknąć, bo byłoby to zbyt nierozsądne wśród osuwających się skał, poza tym zostałaby natychmiast zauważona, a na to także nie mogła pozwolić… Nagle uświadomiła sobie, że jest jeszcze bardziej bezradna, niż Arina. Ostatecznie postanowiła, iż zaczeka na swojej pozycji na dalszy rozwój wydarzeń. Teraz i tak by jej nie pomogła. A już tym bardziej, gdyby zginęła. Być może nadarzy się ku temu okazja później, gdy już opadną emocje. Niestety nawet ona nie była w stanie przewidzieć, jak daleko te emocje zaprowadzą Azarela. Spojrzała nerwowo na Maxa, który obejmował Arinę jedną ręką w pasie. Czemu ona się nie wycofała? Odsuń się od niej, powtarzała w myślach, jakby to miało w czymś pomóc. Wstrzymała oddech, gdy Max nachylił się ku dziewczynie. Jej przyjaciółka chyba do reszty postradała zmysły… Cath wytężyła wzrok. W zapadającym zmroku łatwo było przeoczyć niektóre szczegóły. Wpatrzyła się w oczy wampira, które miały odcień… jasnożółty. No to pięknie, pomyślała. Złapać się w pułapkę wampirzego spojrzenia było nadzwyczaj łatwo. Uwolnić się – niewyobrażalnie trudno. Tylko co on chciał tym zyskać? Chciał ją ugryźć, czy jak? Catarina pluła sobie w brodę, przeklinając głupotę młodych wampirów. Poprzysięgła, że zabije go, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja i to bez mrugnięcia okiem. Azarel wyszedł zza skalnego załomu w tym samym momencie, w którym wampir postanowił dać namacalne świadectwo prawdziwości swych uczuć względem Ariny. Złożył na jej ustach subtelny pocałunek. Pocałunek śmierci. Aszarte natychmiast zauważył co się dzieje. Jego odruchowe zachowanie wybiegło ponad wszelkie moralne normy i było tak zaskakujące, że Cath była w stanie tylko klęczeć i patrzeć, jak wściekłość maga nareszcie znajduje ujście. Wydarzenia potoczyły się tak szybko, że wampirzyca nie odważyła się ani mrugać, ani oddychać, by nie pogorszyć sytuacji, bądź co gorsza niczego nie przeoczyć, o co było nietrudno. W oszołomieniu wysilała umysł. Na próżno. Anna krzyknęła głośno, gdy tylko dostrzegła Azarela. Równocześnie mag rzucił bariery na wszystko dookoła, unieruchamiając każdego ze swoich niewolników i rozdzielając przy tym Maxa i zaskoczoną Arinę, którą dopiero jego magia uwolniła z sideł spojrzenia wampira. Ta sama magia wyciągnęła ich z wody, jakby byli zwierzętami przeznaczonymi na ubój. Arina szamotała się, wraz szepcząc coś śpiesznie, ale on zdawał się ją ignorować. W ogólnym zgiełku Cath nie potrafiła zrozumieć rozgorączkowanych słów przyjaciółki. Zrobiło jej się niedobrze, gdy Azarel chwycił dziewczynę za ramiona tak mocno, że aż ta krzyknęła. Ten krótki krzyk, jak się okazało, stał się czynnikiem, który wywołał następującą po nim lawinę niefortunnych zdarzeń. Arina na próżno usiłowała wytłumaczyć Azarelowi, co tak naprawdę się wydarzyło. Do cholery! Przecież on powinien wiedzieć, jakie działanie ma jaskrawe spojrzenie nocnych istot! Cath z wściekłości zazgrzytała zębami i wbiła paznokcie w twardy kamień pod
sobą. Azarel nie słuchał. Sprawiał wrażenie jakby go coś opętało. Zimna wściekłość zelektryzowała powietrze między nimi, a w jego oczach zapłonęła obłąkańcza furia. Ale także i bezbrzeżny ból, który nadzwyczaj trudno było dostrzec. Catarina przypomniała sobie nagle, że ostatnim razem Arina wspominała jej, iż Azarel uprzedził, że każdy przejaw zdrady podczas tej wyprawy będzie karany śmiercią. Zadrżała. Czyżby uznał to za zdradę? Na Boga… Azarel warknął coś wprost w jej twarz i wypuścił ją. Szybkim krokiem podszedł do Maxa, szarpnął jego włosy unieruchamiając go swoją mocą, po czym położył palce na jego skroniach. Arina wydała z siebie niekontrolowany okrzyk przerażenia. Oparła dłonie na ledwie widocznej tarczy, której powierzchnia pod jej dotykiem zalśniła od srebrzystych błysków, i wbiła wzrok w maga. – Nie musisz tego robić! – krzyknęła zrozpaczona. – Ja nigdy bym cię… – Zamilcz! – ryknął. Cath ściągnęła brwi. Zastanawiała się, co tez on takiego robił. Oświecenie przyszło wraz ze słowami Azarela. – Miłość, hę? Czytał jego myśli! Albo też wspomnienia, jakkolwiek to działało. Niedobrze… – To nie tak! – Arina nie dawała za wygraną. Cath widziała wyraźnie, że cała się trzęsie. Max za to klęczał nieruchomo, jakby pogrążony w transie. Azarel rzucił dziewczynie wściekłe spojrzenie. Puścił jego skronie i wrócił do niej. Wampir opadł jeszcze niżej, jakby dotyk maga sprawiał mu ból, a teraz raptownie przyszło chwilowe ukojenie. Cath warknęła pod nosem, gdy Aszarte złapał podbródek Ariny i przyciągnął ją do siebie. Arina zaś zacisnęła zęby, a po jej policzkach popłynęły łzy. – Ostrzegałem! – syknął. – Myślałaś, że ciebie to nie dotyczy?! Usiłowała potrząsnąć głową, lecz trzymał ją tak mocno, że niemal nie mogła oddychać. Cath poczuła się jak zwierzę schwytane w niewidzialną klatkę. Ogarnęło ją przerażenie podsycane przez bezradność. Azarel chwycił twarz Ariny w dłonie i zmusił ją, by nieprzerwanie patrzyła mu w oczy. – Będziesz świadkiem tego, jak giną ci niewolnicy – powiedział ostro. Arina zadrżała. Nie była w stanie się poruszyć. – Za zdradę karą jest śmierć, a ty mnie zdradziłaś, Arino! Cath w ostatniej chwili ugryzła się w język, powstrzymując krzyk. Ależ on głupi! Zatrzęsła się zakrywając usta dłonią. W jej wnętrzu wszystko się gotowało. Azarel wziął głęboki wdech, jakby mówienie sprawiało mu ból, bądź jakby usiłował wyzbyć się ciężaru spoczywającego na jego piersi. – Wampir zginie za uczucie, które was połączyło. Twoja przyjaciółka poniesie śmierć za przyjaźń, którą cię obdarzyła… Anna opadła zdesperowana i przerażona na kolana, a Cath jęknęła. – … a pozostałych ukarzę dla przykładu. Nikt nigdy więcej nie odważy się mnie zdradzić. Ścisnął ją mocniej. Wampirzyca usłyszała trzask kości, lecz Arina nawet nie pisnęła. Wpatrywała się w niego zamglonymi oczami, w których malowało się bezbrzeżne przerażenie, rozpacz i rezygnacja. – A ty – warknął – zapomnisz, że cokolwiek nas połączyło. Zapamiętasz mnie jako swego oprawcę… Urwał, jak gdyby brakło mu właściwych słow. Puścił ją nagle i odsunął się, jakby była jakimś odrażającym stworzeniem. Arina upadła. Cath od razu wiedziała, że to, co lada moment będzie miało miejsce w tej dolinie, zapamięta do końca swego istnienia, czyli na całą wieczność.
Azarel wrócił do Maxa, a Arinę otoczyli dwaj inni niewolnicy. Dźwignęli ją na nogi i przeciągnęli pod jedną ze ścian, skąd miała doskonały widok na wszystko wkoło siebie. Na jej twarzy malowało się takie cierpienie, jak gdyby pękło jej serce i przestało bić. Cath jednak słyszała, że wali tak mocno, jakby pragnęło wyrwać się z jej piersi. Jeden z postawnych mężczyzn ściągnął jej gwałtownie ramiona i skrzyżował ręce za plecami. Nawet się nie broniła. Bransolety splotły się razem, tworząc swoiste kajdany. Drugi pchnął ją na kolana, ale przytrzymał tak, by klęczała wyprostowana i obserwowała sceny terroru rozgrywające się kilkanaście kroków przed nią. Pozostali niewolnicy, włącznie z Anną, zostali zamknięci pomiędzy niewidzialnymi ścianami w ciasnym kręgu. Swobodnie poruszali się tylko ci schwytani w miastach Nowej Europy podczas ostatniej podróży. Max został rozciągnięty siłą na niewidzialnym tryptyku w pozycji niemal stojącej, a Azarel z wyrazem diabolicznego szyderstwa na twarzy dał prawdziwy pokaz swych magicznych i niemagicznych umiejętności. Gdy wstrzyknął mu końską dawkę Werbeny, aby ten nie był w stanie się uleczyć, Arina przemówiła po raz pierwszy, od czasu narzucenia jej woli pana. – Nie… – jęknęła tak żałośnie i błagalnie, jakby chciała poruszyć do głębi tego niewzruszonego maga. Daremnie. Azarel nie zwrócił na nią uwagi. Zaczęła się wyrywać, gdy wyciągnął swój zdobiony sztylet, lecz niewolnicy skutecznie ją unieruchamiali. – Nie możesz tego zrobić! – krzyknęła zrozpaczona i przerażona zarazem. Zignorował ją ponownie, jakby przestała dla niego istnieć. Max zaczął się szamotać, ale mimo to ostrze błyskawicznie i głęboko wbiło się niewiele powyżej jego pępka. Krzyknął w tym samym momencie, w którym krzyknęła Arina. Catarina objęła głowę ramionami i zdusiła w sobie szloch. To był koniec. Koniec ich wszystkich. Arina nigdy wcześniej nie krzyczała. Gdy Aszarte przekręcił ostrze, zanurzając je aż po rękojeść w ciele wampira, ten zamilkł, wstrząsany spazmami bólu, zaś Arina krzyknęła tak przeraźliwie, że Cath poczuła drżenie otaczających ich skalistych ścian. Dzięki Werbenie krew nieustannie płynęła, tworząc rubinową kałużę pod stopami maga. Max nie był w stanie się uleczyć. Nie był w stanie nic zrobić. Arina szarpnęła się, gdy Azarel przesunął ostrze nieco w górę, wciąż zagłębione w jego ciele. Jej spazmatyczny oddech połączony ze szlochem unosił się wśród skał niczym pogłos katuszy wszystkich zniewolonych Nowej Europy. Usiłowała się wyrwać, lecz jeden z niewolników wymierzył jej siarczysty policzek, zapewne po to, by się uspokoiła. Upadła, niemal uderzając nosem w skały, zaś tamten natychmiast pociągnął ją za włosy, unosząc jej głowę tak, by nie ominął jej żaden szczegół. Zaczęła łkać, natomiast Anna straciła przytomność. Azarel wydał z siebie coś na kształt warknięcia i sardonicznego śmiechu, szarpnął za rękojeść dość długiego sztyletu i przesunął go po samą pierś wampira. Max zemdlał z bólu, a Arina poczęła krzyczeć tak przeraźliwie, jakby pragnęła, by zwaliły się na nich choćby te ściany, bądź by usłyszano ją w najodleglejszych zakątkach globu. Krzyczała, gdy Azarel wyciągnął ostrze, gdy rozpłatał ciało oddychającego Maxa na dwoje; krzyczała, gdy zmienił umiejscowienie tegoż ostrza i zaczął cały proces w przeciwną stronę. Krzyczała tak rozpaczliwie, że aż dławiła się własnymi łzami. Cath ogarnęło otępienie i mdłości, a łzy zaczęły przesłaniać jej widok. Wyraz twarz Ariny, gdy Azarel powoli zabijał jej przyjaciela, a jak zapewne ona myślała – także i kochanka – był nie do opisania. W całym swoim życiu Catarina nigdy nie widziała
takiego wręcz nadludzkiego cierpienia, niezmierzonego bólu i bezkresnej rozpaczy. Arina wyglądała co najmniej tak, jakby miała rozpaść się na kawałki, jakby pragnęła umrzeć, przestać istnieć, przestać odczuwać cokolwiek. Jej krzyk niósł się echem po pustynnym terenie, był zapewne słyszalny w miastach, w odległej okolicy. Tudzież i owego krzyku Cath nie zapomni nigdy. Arina krzyczała, dopóki starczyło jej sił, tak głośno i rozpaczliwie, że wampirzyca miała wrażenie, że jej samej za moment pęknie serce. Był to krzyk niewolnicy, która miała umrzeć za zakazane uczucie – do swego pana. Niewolnicy, która niczemu nie była winna, która ponosiła konsekwencje za coś, czego się nie dopuściła. Przeraźliwe konsekwencje. Przeszywał Catarinę na wskroś, aż do kości, wywołując drżenie i sprawiając, że ból dziewczyny stawał się odczuwalny dla każdej istoty, która zasłyszała tenże krzyk. Krzyczała tak, jakby to ją rozdzierano na kawałki, a odgłos ten wdzierał się we wszelkie zakątki pustyni, pozostawiając za sobą przerażającą reminiscencję śmierci. Krzykiem tym mogłaby wypłoszyć wszystkie istoty, które skrywała ta nieżyczliwa ziemia, mogłaby sprawić, że niebo zaczęłoby płakać nad jej losem, że piekło zmroziłby lód, że umarli przewróciliby się w grobach… Lecz tak naprawdę nie mogła zrobić nic. Nikt nic nie mógł zrobić. Arina umilkła, gdy osinowy kołek ostatecznie zakończył cierpienia młodego wampira. Ledwie oddychała, ale wciąż klęczała wyprostowana. Niewidzącym wzrokiem wodziła za rozwścieczonym, zakrwawionym magiem. Azarel doprowadził niewolnika do takiego stanu, że nie przypominał już ludzkiej istoty. Rozpłatał go jak upolowane zwierzę i pozostawił w kałuży krwi. Max zginął za przekonania, za wiarę w lepsze jutro, za nieszczęśliwie ulokowane uczucia. Zginął na darmo śmiercią, o jakiej Cath nie mogła nawet myśleć. Co gorsza, Aszarte nie raczył na tym poprzestać. Następna była Anna. Zabił ją szybko, ale wrzaski, które zdołały wydobyć się z jej piersi świadczyły o takim cierpieniu, jakiego Cath nie potrafiła pojąć. Arina nie była w stanie reagować. Popadła w otępienie i rozpacz, zaś gdy z trudem uprzytomniła sobie, że prowadzą jej przyjaciółkę na szafot, nieomal zemdlała. Wyłącznie łzy jej pozostały, a z niegdyś zielonych oczu ziała teraz przejmująca pustka. I ból. Ból, który – jeśli przeżyje – będzie nieustannie jej towarzyszył. To było więcej niż pewne. Tejże nocy Azarel w przypływie wściekłości zabił niemal wszystkich swoich niewolników, a pozostałych spętał tak, by nie zdołali się oswobodzić. Zamknął ich w klatkach. Kierował nim obłęd człowieka, który nieopatrznie zrozumiał to, co widział. Człowieka zdradzonego. Człowieka, który w istocie okazał się nie być człowiekiem. Ciała zabitych ułożył w jeden wielki stos, tak aby inni mieli doskonały widok. Na samym końcu podszedł do Ariny, ujął ją pod brodę niemalże z czułością, warknął, że z nią policzy się nazajutrz i zniknął w namiocie. Wnętrzności Cath wywróciły się gwałtownie. Na myśl o tym, że o świcie zginie jej przyjaciółka, jej siostra, robiło jej się słabo ze strachu i niedobrze z bezradności. Dreszcze wstrząsały jej ciałem nieustannie, a rozpacz odbierała jasność myślenia. Do świtu pozostało tylko kilka godzin, które musiała jakoś wykorzystać. Wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, nie podoła dalszej egzystencji. Nie bez Ariny. Catarina Adrianova, zdruzgotana z niedowierzania, obolała z rozpaczy i zrezygnowana poprzez przepełniająca ją bezsilność, postanowiła, że zakradnie się do obozu. Po dwóch godzinach leżenia na skale i wsłuchiwania się w urywany oddech Ariny, miała dość. Przecież
była wampirem. Max także był wampirem i jak skończył? Wzdrygnęła się, zmusiła swoje ciało do ruchu i bezszelestnie ześlizgnęła ze zbocza. Obok porozrywanych ciał przeszła tak, by nie musieć na nie patrzeć, by się nie potknąć i nie upaść, by nie zostać zauważoną. Gdy podeszła w pobliże Ariny, ta nawet nie uniosła wzroku. Opierała się o pręty ze zwieszoną głową, obejmując kolana ramionami. Nie spała, bezmyślnie wpatrywała się w jeden punkt. Jeśli kiedykolwiek zdoła zasnąć, pomyślała Cath, koszmary będą nieustannie przypominały jej o minionych wydarzeniach. Jeśli przeżyje… Wampirzyca chwyciła za chłodny metal i czym prędzej się cofnęła. Dookoła klatki przeszła jaskrawa iskra. Arina wzdrygnęła się, a Cath nerwowo rozejrzała się dookoła. Cisza. Niczym niezmącona cisza. – Arino – szepnęła, podchodząc do niej z drugiej strony. Ostrożnie, tak by nie dotknąć metalu, przełożyła rękę przez szczeble. Potrząsnęła Arinę za ramię. – Dziecino… Jakoś cię stąd wyciągnę… Arina zadrżała i głośno zaczerpnęła powietrza w płuca. Powoli uniosła na nią wzrok. Cath, dostrzegając jej spojrzenie, machinalnie cofnęła się o krok. Wszelkie możliwe negatywne emocje nagromadziły się i w nim uwidoczniły. Gdzieś pomiędzy cierpieniem a przerażeniem nieoczekiwanie wplątały się pasma determinacji. Przyjaciółka zacisnęła usta zgrzytając zębami. – Wynoś się stąd – warknęła. Cath wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i potrząsnęła głową. – Powiedziałam wynoś się! – wrzasnęła Arina i dopadła krat, jakby chciała ją zaatakować. Zacisnęła palce na chłodnych prętach, a z jej oczu ponownie popłynęły łzy. – Dla mnie nie ma już ratunku – dodała ciszej. Cath znów potrząsnęła głową, zbliżając się do niej. Oplotła palcami jej dłonie, ignorując pieczenie magii Azarela. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa, jakby po raz pierwszy zapomniała języka w gębie. Wiedziała, że nie zdoła jej oswobodzić. – Proszę – szepnęła Arina błagalnie. – Nie mogę stracić także i ciebie… proszę… Zamilkła i śpiesznie się od niej odsunęła, gdy usłyszała poruszenie wewnątrz namiotu. Spojrzała w tamtym kierunku z przerażeniem, a następnie jej przerażenie wzrosło, gdy znów zwróciła wzrok na Cath. – Uciekaj – błagała. – Uciekaj… Cath odsunęła się od klatki. Słyszała, że Azarel się przebudził. A może wcale nie zasnął? Cofnęła się jeszcze kilka kroków, po czym pędem ruszyła w stronę zbocza, gdy uświadomiła sobie, że właśnie nastał świt. Wyglądało na to, że Arina rzeczywiście nie pamiętała większości tego, co było miedzy nią, a jej panem. W dodatku ledwie żyła, a ona, Catarina Adrianova, nie po raz pierwszy nie mogła nic zrobić, by jej pomóc. Znów stała się bezwiednym obserwatorem tyranii Aszarte. Mag zebrał niewolników, których pozostawił przy życiu tuż o wschodzie słońca. Otoczył tę jakże niewielką grupkę magiczną barierą. Dwaj postawni mężczyźni znów wyciągnęli Arinę na środek. Tym razem to ona miała ponieść zasłużoną karę. Cath zakryła usta dłonią, by stłumić krzyk przerażenia. Pozostawili ją na środku, klęczącą i związaną. Odsunęli się za tarczę. Azarel okrążył ją kilkakrotnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby przez te kilka godzin wyzbył się całego swojego człowieczeństwa. Gdy zakończył oględziny, szarpnął nią, podciągając ją na nogi i zawlókł do najbliższego drzewa. Przełożył jej ręce do przodu, tak by
oplotła ramionami pień i ponownie spętał. Pień był na tyle szeroki, że ledwie zdołała go objąć, lecz Cath zdawała sobie sprawę z tego, że taki właśnie miał być. Azarel nie był głupi. Dzięki temu dodatkowo krępował jej ruchy. Obrócił się ku pozostałym. – Lepiej dla was, abyście zapamiętali to, co miało tu miejsce – oznajmił donośnym, bezbarwnym głosem. – Taka kara spotka każdego, kto zdobędzie się na zdradę. Każdego kto nadszarpnie moją reputację i choćby pomyśli o buncie. Zachowajcie w pamięci ten dzień. Cath opadła na kolana. Jakże mieliby go nie zapamiętać? Azarel wrócił do namiotu, by po chwili znów pojawić się na otwartej przestrzeni. W jednej ręce ściskał coś, co wyglądało jak… wyglądało jak… Bat. Cath zachłysnęła się powietrzem z przerażenia. Aszarte stanął za swoją nałożnicą i wpatrzył się w jej drżącą sylwetkę. Arina milczała. Gdy zwoje grubego bicza opadły na ziemię, wampirzyca zauważyła, że delikatnie lśni, jakby przepływała przez niego magia Azarela. Tylko nie to… Magia dodatkowo wzmacniała uderzenia. Magia przyczyniała się do większych obrażeń, do okrutnego bólu. Magia nie zawsze służyła dobru… Znieruchomiała, gdy Azarel zamachnął się po raz pierwszy. Bat ze świstem wzniósł się w powietrze i z przytłumionym trzaskiem opadł na plecy dziewczyny. Arina drgnęła, przylegając do chropawego drzewa, ale nawet nie jęknęła. Cath zmieniła pozycję, by widzieć zarazem wyraz jej twarzy. Na jasnej liberii przyjaciółki pojawiła się podłużna, czerwona smuga, która zaczęła rozszerzać się w miarę upływu czasu. Drugie uderzenie padło niemal równolegle do pierwszego. Arina zacisnęła powieki i zazgrzytała zębami, a Azarel wciąż miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Cath zaczęła się trząść, jakby przenikał ją lodowaty chłód. Gdy bat wzniósł się w powietrze po raz trzeci, Arina także zaczęła drżeć. Siła uderzenia była tak duża, że z płuc dziewczyny wydobył się niekontrolowany, rozpaczliwy jęk, a ona sama osunęła się po szorstkim pniu na kolana, raniąc sobie przy tym policzek i ramiona. Rozcięcie przecinało całe jej plecy, a koszulka była teraz bordowa, a nie szara. Czwarte uderzenie sprawiło, że Arina z bólu zaczęła tracić przytomność. Zawisła bezwładnie na tym naturalnym palu, którego szerokość nie pozwalała opaść niżej jej ciału. Nie krzyknęła, zapewne nie chcąc dawać na nowo satysfakcji swemu panu. Azarel nie był zachwycony, niemniej jednak nie zaprzestał. Piąty bat przyczynił się do tego, że z jej nosa obficie pociekła krew i prawie natychmiast zemdlała. Na twarzy Azarela zaraz potem odmalowała się niepomierna rozpacz i udręka. Cath omal nie spadła ze skały. Aszarte rzucił bat na ziemię, uwolnił widzów i zakazał im się zbliżać do dziewczyny. Miała tak zostać aż do odwołania. Następnie wycofał się i zniknął wśród skał, pozostawiając skołowanych i przestraszonych niewolników samym sobie. Cath opadła bezwładnie na zimną skałę. Nie miała siły się poruszyć. Nic już nie miało znaczenia, wszystko straciło sens. Jej byt również. Nie wiedziała co ma zrobić, teraz, czy później. Wiedziała natomiast, że Azarel żałował tego, co zrobił, że prawdopodobnie zdał sobie sprawę z tego, że być może zbyt pochopnie wyciągnął wnioski. Ale na jakiekolwiek zmiany było już za późno. Gdyby nawet przywrócił Arinie tę część wspomnień, którą jej odebrał, ona… przypuszczalnie prędzej zabiłaby się, niżby pozwoliła, aby ponownie się do niej zbliżył. Zabił jej rodzinę, pojął ją w niewolę i związał moc, uczynił jej życie najgorszym koszmarem, by później nieopatrznie się w niej zakochać, czyniąc tym samym tyrańską niewolę bardziej znośną. Gdy
zaczęła odzyskiwać chęć do życia, gdy jej spojrzenie zaczęło nabierać blasku, a przyszłość przestawała być taka straszna – obrócił wszystko wniwecz poprzez niewłaściwy osąd. Zabił jej przyjaciół sprawiając, że ten widok będzie prześladował ją do końca życia, a potem zadał ten ostateczny cios i skazał ją na śmierć. Śmierć w męczarniach miała być karą za coś, o czym ona nawet nie pomyślała. Sytuacja stała się beznadziejna. Jej przeznaczenie zostało przesądzone… Cath ostatkiem sił powstrzymała się przed podejściem do Azarela. Bardzo chciała z nim porozmawiać, ale mogła tylko pogorszyć sytuację i swoją i Ariny, która wbrew wszystkiemu – jeszcze żyła. Widziała jego udrękę, na którą sobie zasłużył, ale pragnęła dobitnie uświadomić mu, że skazał niczemu winną dziewczynę. Dziewczynę, która mogła stać się potężnym magiem – jego sprzymierzeńcem, i która do końca kochała go ponad życie. Mógł mieć wszystko, a został z niczym. Ostatecznie uznała, iż wszystko to będzie prześladować go przez resztę życia i nigdy nie da mu spokoju. To była odpowiednia kara. Zbyt łagodna, lecz skuteczna. Dawała nadzieję, że Aszarte prędzej czy później pogrąży się w obłędzie i sam ze sobą skończy. Jakże ona sama w tejże chwili była temu bliska… Levi zakrył usta dłonią, by nie zwymiotować na przyjaciela i osunął się po ścianie. Severio obrócił się ku niemu. Był zaniepokojony i blady, ale za nic w świecie nie przyznałby się publicznie, że sceny, jakich byli świadkami, poruszyły go do głębi. Na szczęście Levi dobrze go znał. – Wiesz, że niebezpiecznie byłoby się tam zbliżyć? – zapytał, upewniając się, czy jego przyjaciel jest wciąż poczytalny. Levi potaknął. – Owszem. Wiem to tak samo dobrze jak ty wiesz, że nie mamy innego wyjścia. Dziewczyna wciąż żyje. – Myślisz, że zdołamy jej pomóc? – W głosie Severia znać było niedowierzanie, lecz twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Widziałeś czego on się dopuścił! – Levi wstał, a poły jego płaszcza zaszeleściły złowrogo. – Uprzedźmy go chociaż, że zainterweniujemy, jeśli się stąd nie wyniesie. Będziemy mieli okazję sprawdzić, jak poważny jest jej stan. Mag westchnął i zamyślił się. Ponownie zerknął w stronę doliny, w której całkiem niedawno rozegrała się tragedia niewolników. – Nie powinniśmy wtrącać się w sprawy Aszarte – odrzekł po namyśle. – Ale mamy do tego prawo, gdy ich praktyki zaczynają sięgać poza granice Nowej Europy – przypomniał mu Levi. – Ponadto, ty jesteś równie potężny, co większość Aszarte, a nas jest tu więcej – uśmiechnął się z przekąsem. – Nie miałby z nami szans. Severio zaśmiał się krótko. – Pokładasz w moje siły zbyt wielkie nadzieje, przyjacielu. Ale dobrze. Zejdziemy w dolinę, sprawdzimy co z dziewczyną i nie będziemy wszczynać konfliktu choćby nie wiem jak bardzo prosił się o baty. Młody mag pokiwał energicznie głową. – A jeśli ona żyje, to będziemy ją obserwować na tyle długo, by poznać dalszy rozwój wydarzeń. – Pamiętaj, że gdyby Aszarte postanowił ją dobić – nie powstrzymamy go – uprzedził Severio. Levi przewrócił oczami i z westchnieniem ulgi opadł ponownie na ziemię.
Był niemiłosiernie zmęczony tą wyprawą, która miała zakończyć się poprzedniego dnia. Gdyby nie ten krzyk… Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Ich oddział Gwardii kierował się ku Akademii, gdy przeraźliwy krzyk tej dziewczyny wstrząsnął niebem i ziemią, zmuszając ich do zawrócenia. Severio był skłonny go zignorować, ale jako że przyjaźnili się z Levim od lat, ostatecznie uległ jego namowom. Obaj należeli do najpotężniejszych Gwardzistów Akademii Morza Deszczów – skupiającej magów, naukowej placówki. Młody wiek Severia był zaprzeczeniem jego licznych talentów. Gromadził wokół siebie najsilniejsze jednostki, dowodził oddziałem, z którym niewielu miałoby szansę zwyciężyć i w dalszym ciągu zachowywał zdrowy rozsądek, choć to wcale nie było łatwe. Oddziały Gwardii różniły się od siebie. Jedni strzegli Akademii, inni położonego u jej stóp miasta, jeszcze inni samego jej serca, a wybrani – pomagali najbardziej potrzebującym. Oni zaś stanowili grupę, która większość czasu spędzała poza murami, usiłując kultywować ład i porządek w tym niemal doszczętnie zrujnowanym świecie. Było to niewdzięczne i skomplikowane zadanie, a to, czemu mimowolnie się przyglądali podczas tych wypraw, niejednego maga wpędziło w obłęd. Przyjaciel Leviego nie potrafił jednakowoż usiedzieć w miejscu. Był doskonale wyszkolonym wojownikiem i stałość po pewnym czasie go nudziła. Całe zajście w dolinie obserwowali ze skalistych zboczy po zachodniej stronie. Levi znał magów Aszarte, widział skutki ich poczynań niejednokrotnie, ale tu, po raz pierwszy ujrzał takowego w akcji. Nie potrafił nawet tego opisać. I ta dziewczyna… Wiele był gotów zrobić, by ją stamtąd wyciągnąć, ale ostateczne decyzje podejmował Severio i dotychczas on nigdy mu się nie przeciwstawiał. Nie miał powodu. Miał nadzieję, że i tym razem również tak będzie. Severio był nie tylko jego bliskim przyjacielem, ale także przełożonym. Gwardziści musieli polegać na sobie w każdej sytuacji. W ich szeregi przyjmowano tylko wybranych, którzy pozytywnie przeszli niezliczoną ilość przeróżnych testów. Najważniejszy z nich sprawdzał lojalność, zaufanie i gotowość oddania życia za innego Gwardzistę z oddziału. Levi był pewny, że Severio poświęciłby się dla niego, lecz ponad wszystko starał się unikać konfliktów, które nierzadko kończyły się czyjąś tragedią. Czarny płaszcz przyjaciela mignął Leviemu tuż przed nosem. Uniósł na niego zdumione spojrzenie. Mina Severia świadczyła o tym, że intensywnie nad czymś rozmyślał. Rzadko kiedy spod maski pozornej obojętności wydostawały się i uwidaczniały towarzyszące mu emocje. Większość magów z ich oddziału na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie chłodnych, nieprzystępnych i obojętnych. Rzeczywistość zmuszała ich do takiego zachowania, lecz w głębi duszy każdy z nich wciąż pozostawał człowiekiem wrażliwym na krzywdę innych, gotowym nieść pomoc wszędzie tam, gdzie było to konieczne. Severio przystanął, nachylając się nad nim. – Dobrze się czujesz? Levi potaknął ziewając przeciągle, co wywołało cień uśmiechu na bladej twarzy kompana. – Wstawaj – polecił. – Jeśli oczywiście nadal chcesz tam zejść…? – uniósł jedną brew. Gdy młody mag natychmiast się podniósł, wyrażając swoją gotowość do rozpoczęcia nieplanowanej akcji, przyjaciel skinął na niego i odwrócił się. Severio szybko przemierzył te kilkadziesiąt kroków dzielących ich od obozu Gwardzistów, a Levi w milczeniu podążył za nim. Gdy przeszli przez magiczne bariery, dwudziestka mężczyzn zerwała się na równe nogi. – Bez nerwów – mruknął Severio. – Mam wam coś do zakomunikowania.
Po krótce opowiedział im to, czego on i Levi byli świadkami, a potem oznajmił, że obaj zejdą do obozu Aszarte, co momentalnie wywołało poruszenie i pomruki oburzenia. Severio zaczekał cierpliwie, aż magowie dadzą upust swojej niechęci. – Okrążymy obóz – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Mag jest osłabiony i na pierwszy rzut oka zdruzgotany. Nie miałby szans, jak to słusznie zauważył Levi – Levi uśmiechnął się pod nosem – aczkolwiek ostrożności nigdy za wiele. My dwaj zejdziemy w dolinę, by przeprowadzić zwiad, a wy pozostaniecie w pełnej gotowości, czekając na mój ewentualny znak. Logiczne jest, że za każdy zbędny atak wyciągnę odpowiednie konsekwencje, więc działajcie z rozmysłem. Czy to jasne? – Urwał i przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych, którzy zgodnie pokiwali głowami. – Dobrze, zatem czas najwyższy przygotować się do konfrontacji. Po tych słowach wszedł do namiotu, a pozostali Gwardziści zaczęli krzątać się po obozie, podejmując się odpowiednich czynności, odrębnych dla każdego. Musieli zwinąć obozowisko, by móc bez przeszkód oddalić się na bezpieczną odległość, gdyby Aszarte postanowił ich jednak zaatakować. A że siły ataku takiego maga nie sposób było przewidzieć, powinni być przygotowani niemal na wszystko. Weszli na tymczasowe tereny wroga, dopiero gdy słońce skryło się za horyzontem. Levi z trudem powstrzymał odruch wymiotny, gdy jego wzrok padł na stertę rozszarpanych ciał. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak wielkich cierpień musiała doświadczyć ta dziewczyna, patrząc na okrutną śmierć swych przyjaciół. Szczerze jej współczuł. Życie niewolnika zazwyczaj nie kończyło się dobrze. Może ona ma jeszcze szansę? Może im się uda? – myślał. Severio ani drgnął, gdy młody mag chwycił go odruchowo za szeroki rękaw. Pociągnął go za sobą tak cicho, że niemal bezszelestnie. Nieprzerwanie rozglądał się czujnie wkoło. Aszarte był w namiocie znajdującym się u podnóża góry. Dziewczynę przywiązano do drzewa w przeciwległym krańcu obozu, co dawało im nieco czasu na potencjalną ewakuację, bądź akcję ratowniczą. Niewolnicy zamknięci w klatkach nawet nie zareagowali, gdy dwaj magowie w czarnych płaszczach przechodzili obok. Severio ostrożnie podszedł do dziewczyny. Patrzył na nią przez chwilę, po czym zerknął na Leviego, który trzymał się tuż za nim. Levi skinął głową, więc mag przykucnął. Ostrożnie uniósł jej podbródek. Jęknęła cicho, na co serce Leviego podskoczyło gwałtownie. Niespokojnie zerknął za siebie, a nie doczekawszy się niepożądanych odzewów, zwrócił się ku niej. Żyła. A więc wciąż mieli szansę. Skrzywił się na jej widok. Z niedużego nosa wciąż wolno sączyła się krew, blady policzek pokrywały głębokie zadrapania, plecy miała rozorane niemal doszczętnie, zaś filigranowym ciałem wstrząsały dreszcze. Niechybnie była na pograniczu życia i śmierci. Ale żyła. I to było najważniejsze. On ze swoimi zdolnościami stanowił dla niej nieoczekiwany ratunek. Oczywiście, jeśli zdołają ją oswobodzić. Severio wypuścił jej podbródek i skierował ciemne oczy ku zaciśniętym dłoniom dziewczyny, przyciasno związanym bransoletami zniewolenia. Levi zamrugał, podążając za jego spojrzeniem. Wstrzymał oddech. Ona była magiem! Szybko położył rękę na ramieniu przyjaciela. Ona jest jedną z nas! Severio potrząsnął głową, nie spuszczając wzroku z pierścienia widniejącego na palcu jej lewej ręki. Była jedną z nas zapewne bardzo dawno temu. Maga niełatwo jest zniewolić. Obawiam się, że nawet jeśli zdołamy ją uratować – nie będzie potrafiła przystosować się do życia na wolności.
Levi odetchnął nerwowo, wzmacniając uścisk. Musimy spróbować. Severio nachylił się ku dziewczynie i przeciągnął palcem po jej policzku. Wzdrygnęła się. Jej oddech był ciężki i świszczący. Musiała zatem doznać także rozległych wewnętrznych obrażeń. Levi wyczuł drgania magii i uświadomił sobie, że mag właśnie sprawdzał, czy mają jakiekolwiek szanse na wyciągnięcie jej z tego stanu. Ona jest pod działaniem Tojadu, Levi. Obrócił ku niemu głowę. Wiesz, co to oznacza? Potaknął. Wiem. Severio przyjrzał się uważniej jej pierścieniowi. Po niespełna minucie dokładnych oględzin wyciągnął rękę i pociągnął Leviego w dół, zmuszając go do przykucnięcia. Wskazał sygnet palcem. Przypatrz się dobrze. Levi zmarszczył brwi. Pierścień był częściowo pokryty zaschniętą krwią, aczkolwiek można było dostrzec większość widniejącego na nim symbolu. Pod wizerunkiem oka opatrzności, które umieszczano na wszystkich sygnaturach określających magiczne Rody, mieścił się emblin jej Rodu. Cienka zapalona świeca krzyżowała się z wydłużonym sztyletem o trójkątnym ostrzu. Stróże. Levi zaczerpnął głośno powietrza. Emblin Veilleur! Severio potaknął. To musi być jedyna córka Indrii i Merina Veilleur, zamordowanych przed nieomal dziewięciu laty… Wtedy ślad po niej zaginął, pamiętasz? Została pojmana w niewolę?? Levi nie mógł uwierzyć w to, że za młodu trafiła pod rządy tego zwyrodnialca i udało jej się przeżyć tak długo bez magii. O zgrozo… Nie możemy mieć co do tego pewności, dopóki dokładnie jej nie zbadamy… Obaj magowie momentalnie wyprostowali się, gdy usłyszeli poruszenie w namiocie Aszarte. Severio zastąpił drogę Leviemu, gdy Azarel wyszedł im naprzeciw. – Czego tu chcecie?! – warknął bełkotliwie, zataczając się. Zatrzymał się po kilku krokach, opuścił głowę, a gdy ponownie ją podniósł, jego spojrzenie było przytomniejsze. – Nie szukamy kłopotów – odrzekł Severio pewnym głosem. – Twój obóz przecina trasę naszego wyznaczonego szlaku – umyślnie minął się z prawdą. – Będąc w pobliżu, zeszliśmy sprawdzić, czy nie nadużywasz swych praw. Azarel założył ręce. Jego wzrok powędrował ku zmaltretowanej dziewczynie. Levi przez moment dostrzegł w nim wyraz psychicznego załamania. – Czegóż to ona się dopuściła, skoro zasłużyła na taką karę? – spytał, nim zdążył się powstrzymać. Spojrzenie maga stężało. – Zdrady. Pozostali także. – Jesteś świadom tego, że popełniłeś wykroczenie? – upomniał go Severio, zapewne tylko dlatego, aby jego przyjaciel nie wszczynał zbytecznej dysputy. – Wasze krwawe praktyki dopuszczalne są wyłącznie na terenach Nowej Europy. W tymże miejscu mamy prawo zainterweniować. – To nie będzie konieczne – odparł mag cierpko. – Wracamy o świcie. Severio powoli skinął głową, czujnie omiótł wzrokiem otoczenie i zwrócił się w stronę Leviego. – Zatem czas na nas. Powstrzymując się od dalszego komentarza, Levi wycofał się za dowódcą, ignorując
zalegające nieopodal zwłoki. Przechodząc obok dziewczyny, rzucił jej pośpieszne spojrzenie. Oby wytrwała do rana… pomyślał. Cath zerwała się na równe nogi, gdy tylko Gwardziści opuścili obóz Azarela. Do świtu pozostała niespełna godzina, więc miała nadzwyczaj mało czasu. Swoją drogą, jak to się stało, że nie zauważyła przyczajonego na zboczach oddziału? Potrząsnęła głową wciąż ciężką od nadmiaru przeżyć. Powinnam być czujna… wszechwidząca… A tym czasem czuła się tak, jakby miała dokonać żywota lada chwila. Parsknęła cicho i zeszła po skałach. Migiem przebiegła przez dolinę wpatrując się wyłącznie w ziemię. Od kiedy to jestem taka bojaźliwa? – zżynała się w duchu. Przyklękła przed Ariną, upewniwszy się wpierw, czy aby na pewno nie została usłyszana. Westchnęła ciężko i pogłaskała przyjaciółkę po policzku. Przez bezwładne ciało Ariny przeszedł dreszcz. Cath ostrożnie uniosła jej podbródek. – Dziecino… – szepnęła z żałością w głosie, której nie potrafiła ukryć. Arina odetchnęła, a na jej spoconym czole pojawiła się niewielka zmarszczka. – Dziecino – powtórzyła, ocierając jej nos. Zapach krwi stawał się intensywniejszy w miarę ustępowania trucizny z jej organizmu, lecz wampirzyca nawet nie pomyślała o tym, że mogłaby to jakoś wykorzystać. Natomiast najwyraźniej, jej chłodny dotyk przywracał Arinie świadomość, bo ta raptem zamrugała powiekami, wbijając swój czarny zobojętniały wzrok wprost w błękitne oczy Cath. Cath ogarnęło uczucie ulgi niemalże natychmiast zastąpione paniką. – Arino… – Głupia… – parsknęła nagle Arina. Zgrzytając zębami zacisnęła mocniej ramiona na pniu i samodzielnie uniosła głowę. Zmierzyła Cath ponurym spojrzeniem. – Zabieraj stąd swój tyłek… póki jeszcze możesz… – wydyszała. Mówienie przychodziło jej z trudem, a każdy oddech sprawiał ból, ale zaprotestowała, gdy oniemiała Cath chciała jej pomóc. Wbiła w nią półprzytomny wzrok. Załamana wampirzyca opuściła bezradnie ręce. – Nie mogę… – Urwała, słysząc, że Azarel wychodzi z namiotu. W spojrzeniu Ariny pojawiło się błaganie i ponaglenie. Nie zdołała powiedzieć nic więcej. Catarina zapragnęła się sprzeciwić, ale była zmuszona natychmiast się oddalić, jeśli wciąż miała pozostać niezauważona. Przeciągnęła pobieżnie palcami po rozgrzanym czole przyjaciółki i wręcz pokonując własny opór, dźwignęła się na nogi. Zniknęła w tym samym momencie, w którym Azarel zbliżył się do Ariny. Świt nastał tak niepostrzeżenie, jak gdyby noc z ulgą ustępowała mu miejsca. Catarina zamrugała oczami, kiedy jasne światło wdarło się pomiędzy skały. Radosny poranek nijak pasował do tego wszystkiego, co miało tu miejsce. Rozejrzała się. Znieruchomiała i przykucnęła, gdy spostrzegła cały oddział Gwardii rozlokowany na zboczach po przeciwnej stronie doliny. Zamyśliła się. Dlaczego nie odeszli? Jej uwagę przyciągnęła krzątanina w dole. Azarel uwolnił niewolników i jął wydawać im polecenia. Zwijali obóz, zgodnie z jego uprzednią zapowiedzią. Gwardziści także bacznie go obserwowali, rozstawieni w bojowym szyku. Nie było możliwości, by on ich dojrzał, toteż spokojnie czekali na to, co miało nastąpić. Aszarte podszedł do dziewczyny dopiero wtedy, gdy byli gotowi do drogi. Cath poczuła przebiegający jej po plecach dreszcz przerażenia. Gdy uwolnił jej ręce, ta jęknęła cicho i
bezwładnie opadła na ziemię. Azarel wpatrywał się w nią przez ułamek sekundy, po czym przyklęknął obok niej. Chwycił ją za ramiona, unosząc nieznacznie z ziemi i przytrzymał. Cath zdezorientowana rzuciła okiem na Gwardzistów. Ten z ciemnymi włosami związanymi z tyłu głowy wpatrywał się w scenę poniżej z zamyślonym wyrazem twarzy, zaś drugi – młodszy, o roztrzepanej jasnej grzywie, wbijał zniecierpliwiony wzrok w Azarela. Jego mina wyrażała pełne napięcia oczekiwanie. Zwróciła się ponownie ku Arinie. Aszarte szeptał właśnie coś wprost w usta dziewczyny, która wodziła półprzytomnym wzrokiem po jego srogim obliczu. Wśród tylu odgłosów Cath nie potrafiła zrozumieć jego cichych słów. Po dłuższej chwili Azarel musnął wargami jej rozchylone usta i wypuścił ją z objęć. Arina zemdlała, zaś on podniósł się i z nieodgadnionym wyrazem twarzy wycofał z doliny. Odszedł. Tak po prostu. Dlaczego jej nie dobił? Czyżby ruszyło go sumienie? Cath ogarnęła tak wielka ulga i zdumienie zarazem, że omal nie krzyknęła. Pociemniało jej przed oczami. Opuściła na chwilę głowę, wzięła kilka głębokich wdechów, by się uspokoić i rozejrzała się dookoła. Po Azarelu i jego niewolnikach nie było już śladu, na środku doliny płonął stos ciał, natomiast wśród Gwardzistów zapanowało poruszenie. Zmrużyła oczy, wbijając w nich uważny wzrok. Uzmysłowiła sobie, że cały oddział schodził w dół zbocza prosto w tę kotlinę. Wysiliła umysł do cięższej pracy. Gdyby chcieli zabić Arinę – zrobiliby to. Jednak najwidoczniej mieli przeciwne zamiary. Czarnowłosy mag nachylił się nad nią, ujął jej twarz w dłonie i skinął na tego drugiego, który przyklęknął z drugiej strony. Na jego twarzy odmalował się wyraz najwyższego skupienia, gdy położył dłonie na brzuchu dziewczyny. Pierś Ariny uniosła się gwałtownie, jakby odzyskała właśnie możliwość głębokiego oddychania. Magowie spojrzeli po sobie. Jasnowłosy wstał uśmiechając się arogancko pod nosem, jakby chciał powiedzieć: a nie mówiłem, zaś ten drugi pokręcił głową z dezaprobatą i ostrożnie uniósł Arinę w ramionach. Cath usiadła zaskoczona. Bezwiednie odprowadziła wzrokiem oddział Gwardii Akademii, który szybko oddalił się wraz z Ariną w kierunku przeciwnym do tego obranego przez Azarela. Uświadomiła sobie nagle, co się stało. Gwardię stanowiły oddziały złożone z magów. Ten oddział przypuszczalnie zmierzał do Akademii. Arina była jedną z nich. Była magiem bez względu na okoliczności. Nie mogli jej zabić. Ich obowiązkiem było dołożyć wszelkich starań, aby dziewczyna przeżyła. Jeśli im się to uda, ona znajdzie się wśród swoich. Nareszcie we właściwym miejscu. Cath odetchnęła z ulgą. Zamrugała powiekami, by odpędzić cisnące się do oczu łzy. Spojrzała w niebo, próbując poukładać myśli w swojej głowie. Nadzieja powróciła… Zaraz… Co będzie, jeśli Arina – nie w pełni świadoma swych uczuć do Azarela – zapragnie zemsty? Wampirzyca jęknęła głośno. Weź się w garść! – upomniała samą siebie. Arina nie jest taka. Jest rozsądna. Minie wiele czasu, zanim podniesie się z tego upadku. Czy aby na pewno? Cath warknęła cicho, zbita z pantałyku. Zerwała się na równe nogi. To nie czas na takie rozmyślania. Przed nią długa i ciężka przeprawa, jeśli chce przekonać się co do prawdziwości swych przeczuć. Po raz kolejny ześlizgnęła się po stromiźnie.
ZACZĄTKI ABSOLUCJI
Oddział Gwardii Akademii dowodzony przez maga imieniem Severio, pochodzącego z Rodu Devlon, przez szacunkowo sześćdziesiąt dni pokonywał drogę prowadzącą do celu rozpoczętej uprzednio podróży. Levi Herrinn wychylił się przez burtę i zwymiotował. Godzinę temu był skłonny zaręczyć głową, że nie posiada już nic w żołądku. Nie miał racji. Zaiste mylić się jest rzeczą ludzką… Co gorsza był w błędzie również co do stanu zdrowia dziewczyny, którą wynaturzony Aszarte wtenczas zostawił na pewną śmierć. Dopiero teraz zaczynało się jej z lekka poprawiać. Przemierzyli część skalistej pustyni, która otaczała Nową Europę od wschodu, a także rozległą piaszczystą – znajdującą się po południowej stronie połączonych kontynentów. Obecnie znajdowali się na frachtowcu należącym do Akademii, który od czasu do czasu przepływał Atlantyk w celach handlowych. Był to krótszy i o wiele bezpieczniejszy szlak wiodący do portu w Adharze – mieście magów leżącego u bram Akademii. Severio słusznie zadecydował o wyborze tejże drogi, jako że druga trasa była mniej zachęcająca, a oni mieli towarzyszkę niemal niezdatną do jakichkolwiek samodzielnych czynów. Należałoby wówczas zmierzyć się z radykalnymi zmianami klimatycznymi, oraz pokonać ruchome połączenia lądowe scalające resztki przesuwających się kontynentów, o których to mówiono – przeżyjesz i przejdziesz – albo zginiesz. Levi odetchnął głęboko, gdy statek zakołysał się gwałtownie. Osunął się po bandzie na drewniany, wypolerowany pokład. Powinien był udać się do kajuty, w której ulokowali nieznajomą, lecz musiał odczekać kilka minut, by jego wnętrzności przestały wywracać się do góry nogami. Należał do Rodu szczycącego się znamienitymi uzdolnieniami zielarskimi, ale jego medykamenty nie były samo odnawialne, toteż nie marnował ich na siebie, pozostawiając znaczną część dla bardziej potrzebującej dziewczyny. Na szczęście jego moc miała specyficzne właściwości uzdrawiające, więc korzystał z niej gdy tylko mógł. Ależ Ilia miałaby radochę… Odetchnął głęboko po raz kolejny, podniósł się i wolnym krokiem pomaszerował we właściwą stronę, co rusz zbaczając z linii prostej przy każdym niespokojnym ruchu statku. Pod pokładem panowała cisza, gdyż członkowie załogi zajmowali się typowymi dla siebie pracami, a pozostali Gwardziści rozpierzchli się po frachtowcu. Odnalazł właściwe pomieszczenie i bez zastanowienia przekroczył próg. Rozejrzał się dookoła. W małym pokoiku panował przyjemny półmrok, było ciepło, a w powietrzu unosił się kojący zapach ziół. Dziewczyna leżała na brzuchu na wąskiej koi, przykryta od pasa w dół cienkim prześcieradłem, a jego przyjaciel z namysłem nachylał się nad jej plecami. Podniósł wzrok, gdy Levi przykucnął obok niego. Uśmiechnął się ze zmęczeniem. – Coraz częściej odzyskuje przytomność – poinformował go, marszcząc czoło. – Wydaje mi się jednak, że by ostatecznie zagoić te rany, będziemy potrzebowali czegoś więcej, niż tych wszystkich środków i uzdolnień naszej dwójki. Levi poklepał go po ramieniu i odebrał od niego mały słoiczek ze specjalnie wytworzoną maścią. – Niebawem dotrzemy do Akademii. Dopiero tam dziewczyna trafi we właściwe ręce. Severio usiadł pod pobliską ścianą, ustępując mu miejsca. Westchnął i zamknął oczy. – Teraz także jest we właściwych rękach. Gdyby nie twój upór i zdolności, już dawno by nie żyła – przypomniał mu. Mag wzdrygnął się. Zaczął delikatnie nakładać specyfik na szramy przecinające gładką powierzchnię jej pleców. – Nie potrafię sobie wyobrazić, co ona musiała przejść, by przetrwać…
Severio uchylił powieki. – Wygląda na to, że była nie tylko niewolnicą, ale także nałożnicą. Starszyzna zadecyduje co z nią zrobić. Myślę, że dostanie szansę, jako że pochodzi z tego Rodu. Wyłącznie od niej będzie zależało, czy ją wykorzysta, czy nie. Czy temu sprosta. Levi zamyślił się. Blizny pokrywające jej drobne ciało świadczyły o prawdziwości założeń Severia. Przez wszystkie te dni za pomocą swoich sił i wszelakich dostępnych środków, krok po kroku przywracali jej funkcje życiowe do odpowiedniego stanu. Wewnętrzne obrażenia – choć rozległe – zlikwidowali niemal w całości. Większość rozcięć była zasklepiona. Męczyli się już tylko z tymi na plecach, które mimo że nie krwawiły, wciąż były jak świeże. Aszarte zadał je specyficznie nasiąkniętym magią batem, przeto pozbyć się ich nie było rzeczą łatwą. Przez większość podróży dziewczyna była nieprzytomna. Jedynie kilkakrotnie wróciła jej świadomość, dzięki czemu mogli upewnić się co do faktycznego stanu jej psychiki. Był tragiczny. Niestety na to żaden z nich nie posiadał lekarstwa. Strach, ból, rozpacz, depresja, czy otępienie bodaj przyczyniały się do pogorszenia fizycznego stanu jej zdrowia, jakby sama wręcz nie chciała odzyskać sił. Od Adhary dzieliły ich zaledwie dwa dni żeglugi. Magia czyniła cuda… Gwardziści byli rozemocjonowani rychłym powrotem do domu, do rodzin. Nawet Levi przestał odczuwać przykre skutki morskiej podróży, ale do radości było mu daleko. Severio sposępniał, coraz bardziej zaniepokojony nieznajomą, a ona wciąż tkwiła w kajucie, zapewne nieświadoma tego, co się z nią działo. Przedostatniego wieczora na pokładzie odbywała się zabawa pożegnalna. Obaj magowie opierali się o reling i obserwowali upijający się tłum. Severio stronił od alkoholu, zaś Levi nie miał nic przeciwko. Należało im się nieco rozrywki po tak męczącej wyprawie. W pewnym momencie zamyślony przyjaciel Leviego zmarszczył czoło, obserwując coś w oddali. Levi spojrzał na niego pytająco, a następnie przeniósł wzrok w tenże odległy punkt, usiłując dojrzeć cokolwiek poprzez barwny tłum. Marynarze zaczęli śpiewać, przygrywając skocznie na instrumentach, które prawdopodobnie nieustannie im towarzyszyły. Levi uśmiechnął się do siebie. Nagle Severio odepchnął się od barierki i zastygł z bezruchu. – Wydawało mi się… Urwał. Potrząsnął głową, a zmarszczki na jego czole pogłębiły się. Przeszedł kilka kroków do przodu, gestem nakazując zdumionemu Leviemu, by podążył za nim, po czym sprawnie począł przeciskać się pomiędzy towarzyszami. Po kilku minutach znaleźli się po przeciwnej stronie statku, gdzie było ciszej i zarazem chłodniej. Severio zatrzymał się i uważnie rozejrzał wkoło. Levi dotarł do miejsca, w którym tamten stał, kilka sekund później, dysząc ciężko. Rzucił mu błagalne spojrzenie. Przyjaciel przewrócił oczami i przyłożył palec do ust. Wskazał na coś za plecami Leviego. Młody mag poczuł przenikający go dreszcz. Obrócił się ostrożnie… by stanąć twarzą w twarz z nieznajomą dziewczyną. Otworzywszy usta ze zdumienia, oprzytomniał nagle i powoli, by jej nie spłoszyć, cofnął się kilka kroków. Zatrzymał się obok Severia. Kiedy się obudziła? – pomyślał. Dziewczyna wpatrywała się w nich przenikliwie. W czarnych oczach uwidocznił się ból i przerażenie, ale spojrzenie miała czujne, niewzruszone. Severio omiótł wzrokiem jej sylwetkę, a następnie zdjął płaszcz i wyciągnął go przez siebie. Znalazła jedną z jego ciemnych koszul i wyłącznie ona okrywała jej wątłe ciało. Nieznajoma cofnęła się, a gdy jej plecy zetknęły się z balustradą, na jej twarzy pojawił się grymas. Zacisnęła usta usiłując uspokoić spazmatyczny oddech.
Levi westchnął. Nie mógł patrzeć jak ona się męczy. Postąpił krok naprzód. Oczy dziewczyny rozszerzyły się nieznacznie, lecz zaraz potem jej ramiona opadły nagle. Spuściła głowę wzdychając ciężko. Severio zerknął na niego. Przyjaciel odpowiedział mu wzruszeniem ramion, więc ten zrobił krok w jej kierunku. Nie poruszyła się, ale drżenie jej ciała wzmogło się. Ponownie odwrócił wzrok ku Leviemu, który tym razem skinął głową. Dziewczyna się bała, lecz najwyraźniej była na tyle zrezygnowana, że nie obchodziło ją, co mogliby z nią zrobić. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na to, przez co przeszła, choć zapewne nie ułatwi im to niczego. Severio podszedł do niej, narzucił jej płaszcz na ramiona i skinął na Leviego. Gdy Levi ujął ją pod brodę, w jej czarnych oczach lśniły łzy. Widok jej udręczonej miny poruszył go do głębi. – Opanuj się – powiedział łagodnie, gdy zaczęła tracić panowanie nad oddechem. Wiedział, że nawet tak prozaiczna i niezbędna czynność sprawia jej ból. – Nie stanie ci się żadna krzywda. Jesteś bezpieczna – uspokajał. Chyba jednak nie miał daru przekonywania. Dziewczyna niemal się podporządkowała, lecz gdy jej wzrok padł na bransolety wciąż tkwiące na jej nadgarstkach, wyrwała się i byłaby znów wpadła na barierkę, gdyby nie palce Severia, które mocno zacisnęły się na jej ramionach. Levi posłał mu dobitne spojrzenie, lecz przyjaciel zignorował go. Dziewczyna zaczynała wpadać w panikę. Potrząsnął nią. Levi syknął, a ona jęknęła cicho. – Spójrz na mnie – polecił tamten. Znieruchomiała. Zwiesiła głowę i podjęła kolejną próbę uspokojenia bolesnego oddechu. Severio rozluźnił uścisk, gdy nieufnie uniosła wzrok. – Jak będziesz się tak zachowywała, to zrobisz sobie krzywdę – powiedział cokolwiek łagodniejszym tonem. – Nic ci już nie grozi… Levi poczuł silną wiązkę mocy, którą przyjaciel wysłał w głąb jej ciała. Przestała drżeć, a na jej policzki wróciło nieco kolorów. Levi uśmiechnął się do niej, czując ogarniającą go ulgę. Rozsądnie byłoby odwrócić jej uwagę od poczynań drugiego maga, który – jak go znał – właśnie niepostrzeżenie wkradał się w jej myśli. – Zabieramy cię do Akademii – wyjaśnił, gdy ukradkiem się rozejrzała. Raptem otworzyła szeroko oczy, gdy dotarło do niej, o czym on mówi i znów się szarpnęła. Severio przytrzymał ją. – Dosyć! – warknął tonem nie znoszącym sprzeciwu. Levi założył ręce i wbił w niego wzrok. Severio rzucił mu pobieżne spojrzenie. – Nie widzisz, że jej zachowanie jest typowe dla zniewolonych? – Zwrócił się ku niej. – Nie jesteś już niewolnicą, Arino. Arino? Levi skrzywił się. Mógł mi powiedzieć, że wie jak ona ma na imię… – Wykorzystaj tę szansę. Spróbowała się oswobodzić po raz kolejny, ignorując jego słowa. Severio przeniósł uścisk na jej nadgarstki, zacisnął palce na cienkich krążkach, które po chwili pod działaniem jego mocy opadły z brzdękiem na podłogę. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy powtórnie złapał ją za ramiona. Wpatrzyła się w swoje ręce. – Nie jesteś już zniewolona, rozumiesz? – powtórzył. Potrząsnęła głową, a jej ciemne spojrzenie zalśniło od łez. Była przerażona. Severio na nowo nią potrząsnął. – To nie była miłość! – niemal krzyknął jej w twarz. – Wmówiono ci to. Nie kochałaś wampira, Arino. – umilkł na moment. – Każdy z nas musi godzić się ze stratą przyjaciół, rodziny… Weź się w garść. Jesteś magiem. Zachowuj się więc jak mag, godny nazwiska, które nosisz.
Levi odniósł wrażenie, że jego przyjaciel miał zupełnie co innego jej powiedzieć w pierwszym odruchu. Dziewczyna posłuchała – a przynajmniej przestała się wyrywać. – Wiem, że mi nie wierzysz, nie rozumiesz… – Severio ściszył głos. – Niestety tylko Aszarte, który narzucił ci swą wolę, może to cofnąć. Zatem kwestię twojej wiary w prawdziwość naszych słów pozostawiam tobie. Wypuścił ją, a ona zachwiała się. Obaj natychmiast ją przytrzymali. Tego jeszcze nam brakowało, aby wypadła za burtę, pomyślał Levi. Severio zamilkł na moment, zastanawiając się nad czymś ze zmarszczonym czołem. Spojrzał jej w oczy. – Jesteś wyczerpana – stwierdził. – Nie zrobię ci krzywdy. Zaniosę cię do twojej kajuty. Wpatrywał się w nią przez chwilę, czekając na sprzeciw, który nie nastąpił. Ewidentnie nie miała siły. – Jak chcesz… ? – spytał Levi, gdy doszło do niego, że przecież jej plecy są w nienajlepszym stanie, toteż nie może jej tak zwyczajnie unieść, lecz urwał, gdy przyjaciel podniósł ją przodem do siebie. Dziewczyna zamrugała ze zdumienia, ale oplotła udami jego biodra, by oboje poprzez jej opór nie wpadli przypadkiem do oceanu. Severio objął ją z czułością, jakiej Levi nigdy u niego nie przyuważył, przytuliwszy ją do siebie, a ona niespodziewanie oparła głowę na jego ramieniu. Westchnęła cicho, pozwalając mu zanieść się do kajuty. Levi osłupiał. Pokręcił głową, uśmiechnął się pod nosem i pospieszył za nimi. Znał Severia od dziecka. Zawsze był opanowany, dokładnie wyważał słowa, sensownie układał zdania… Nigdy nie był wylewny. Dziewczyna musiała poruszyć jakąś jego część, wewnątrz, skoro pozwolił sobie na okazanie emocji. Złość, czułość i zapewne inne, przed ujawnieniem których zdołał się obronić – to stanowczo nie było w jego stylu. Levi ciekaw był, jak rozwinie się cała ta sytuacja, czy dziewczyna zdoła się zaaklimatyzować, a zwłaszcza czy Severio znajdzie w niej odpowiednią dla siebie partnerkę. Nie żeby nie lubił kobiet – wręcz przeciwnie – nie dawały mu spokoju. Nawet spotykał się z jedną z Akademii, ale ona stanowczo nie była dla niego. Wedle Leviego, jego przyjaciel zasługiwał na kogoś o wiele lepszego. Reszta podróży upłynęła im nadzwyczaj spokojnie. Dziewczyna nie traciła już przytomności, aczkolwiek dużo spała. Nie próbowała także wyskoczyć za burtę, uciec, czy choćby popełnić samobójstwa. Ani razu się nie odezwała, jakby zapomniała jak to się robi. Wciąż była wystraszona i obolała, a jej psychika pozostawiała wiele do życzenia. Levi miał nadzieję, że w Akademii zdoła dojść do siebie. Jeśliby miała problemy z adaptacją, magowie pozwoliliby jej odejść, a on był pewny, że gdyby do tego doszło – prędzej czy później ponownie trafiłaby w niewolę. Za wszelką cenę pragnął ją przed tym uchronić i sam nie wiedział, dlaczego? Levi przekroczył podwoje Akademii z podniesioną głową, rad że wreszcie dotarli do domu. Dziedziniec był pełen ubranych na czarno i złoto magów, którzy – korzystając z dwóch wolnych dni – nadrabiali zaległości, odpoczywali z rodzinami, robili porządki, czy też zajmowali się zajęciami dodatkowymi. Gdy tylko minęli bramy, zwolnieni ze służby Gwardziści rozeszli się we wszystkie strony. Czekał ich cały miesiąc wolnego i Leviego wręcz roznosił entuzjazm. Arina Veilleur, ubrana jak jeden z wielu tutejszych magów, w płaszczu Severia, z kapturem narzuconym aż po same oczy, przeszła przez plac główny niedostrzeżona. O jej oswobodzeniu zostało poinformowanych zaledwie kilka osób. Zależało im bowiem na zachowaniu dyskrecji, przez wzgląd na jej przeszłość, która – co bardziej niż pewne – i tak nie przyniesie jej chwalebnego rozgłosu. Przed dziewczyną stało nie lada wyzwanie. Nie dość, że musiała zechcieć ostatecznie wyzdrowieć, by móc funkcjonować należycie, to jeszcze czekały ją
wzloty i upadki – a w jej przypadku zapewne w większości przypadków upadki – dotyczące codzienności w Akademii. Levi jej nie zazdrościł, lecz i on, i Severio instynktownie objęli nad nią swoistą pieczę, gotowi służyć jej pomocą, gdyby tego potrzebowała. Dyskretnie wprowadzili ją do lazaretu, gdzie szereg uzdrowicieli, felczerów, zielarzy, znachorów, a także rzadko spotykanych lekarzy natychmiast przejął nad nią opiekę. Była tak wyczerpana, że nie miała siły protestować. Ich zaś czekało konsylium, na które – chcąc nie chcąc – skierowali się zaraz po tym. Aula mieszcząca się w głównym budynku Akademii była w stanie pomieścić nieledwie wszystkich tutejszych magów. Levi rozejrzał się z westchnieniem, gdy tylko zamknęły się za nimi podwójne drzwi. Przy okrągłym masywnym stole zawzięcie debatowali najznamienitsi magowie tejże instytucji. W pierwszej chwili nawet nie zwrócili uwagi na niego i Severia. Dopiero stary dziekan Istvan, cały w czerwieni, odchrząknął głośno, wskazując pomarszczoną dłonią w stronę nowoprzybyłych. Głosy ucichły, a wszystkie głowy skierowały się ku nim. Severio skłonił się, gdy siedzący naprzeciw, również ubrany w pełną czerwoną szatę mężczyzna, uniósł zamyślony wzrok. Mag odpowiedział mu lekkim uśmiechem i gestem nakazał, aby dołączyli do pozostałych. Levi zajął miejsce obok przyjaciela, który natomiast usiadł obok swego brata – właśnie owego maga. – Ze zniecierpliwieniem oczekiwałem twego powrotu – odezwał się mocnym, głębokim głosem tamten. – Czas najwyższy zakończyć wszelkie spekulacje. Severio potaknął i wstał. – Dziewczyna jest w złym stanie – zaczął. – Zrządzeniem losu na nią natrafiliśmy i zabraliśmy z pustyni, gdzie porzucił ją wyjątkowo okrutny Aszarte. Jestem pewien, że naszym medykom uda się uleczyć wszelkie dolegliwości, natomiast jej psychika powinna ulec poprawie, gdy nieco przywyknie do nowego otoczenia… – Toż to niewolnica! – przerwał mu młody mag, z nieskrywaną pogardą w niepasującym do wyglądu głosie. Levi obrzucił go niechętnym spojrzeniem. Kto go tu wpuścił? – Nie możemy zakazywać magom nauki w Akademii tylko przez wzgląd na ich przeszłość! – zagrzmiał Nathaniel. – Jesteś tu gościnnie, Kelianie. Twoim zadaniem jest przede wszystkim słuchać, a nie mówić. Kelian zachmurzył się, Severio niezauważenie skinął w stronę starszawego maga i usiadł, a usta Leviego wygięły się w szyderczym uśmiechu. Spojrzał na Nathaniela z szacunkiem. Nathaniel należał do grona profesorów, wykładowców i mistrzów tejże szkoły. Uczył zarówno Severia, jak i Leviego, a jego wszechstronna wiedza okazała się być przydatna w wielu przypadkach. Co najważniejsze – nie osądzał ludzi pochopnie, a każdy miał u niego równe szanse. – Niemniej jednak rozsądniej byłoby uważać, komu pozwalamy przekraczać nasze progi – ostrzegła podstarzała kobieta siedząca niedaleko nich – trzecia ze Starszych. – Ino – Nathaniel zwrócił się ku niej – ty powinnaś wiedzieć, jako uzdrowicielka, jakąż to krzywdę byśmy wyrządzili dziewczynie, gdyby tak na wstępie ją skreślić. Akademia jak dotąd brała pod uwagę jedynie to, czy kandydat na oficjalnego członka naszego społeczeństwa jest prawy i godny ofiarowywanej mu wiedzy. Ina potaknęła. – Sądzę, że owszem - powinna otrzymać tę szansę, lecz po wnikliwym sprawdzeniu jej osoby, i najlepiej by było – najlepiej dla niej – gdyby żaden z rówieśników nie dowiedział się o zniewoleniu. Wszak nie ma przymusu, że każdy mag musi zostać w Akademii. Być może ona zrezygnuje i opuści nasze tereny, zanim wieść się rozniesie.
– Przecież to nierealne! – krzyknął ktoś z drugiego końca stołu. – Plotki w tej szkole rozchodzą się szybciej niż świeże bułeczki. Nathaniel uśmiechnął się na dźwięk głosu swego przyjaciela. Pokiwał głową. – Vlad ma rację. Nie zdołamy uciszyć pomówień, ani też uchronić jej przed obmowami. Prędzej czy później ta informacja się rozejdzie. Poza tym to Severio zadecydował o przywiezieniu dziewczyny, co oznacza, że zapewne miał sposobność sprawdzenia jej, jak to określiłaś. Jakaś kobieta jęknęła cicho, ale Levi nie zdołał rozpoznać głosu. – Zatem pozostaje nam przygotować tę nieszczęsną dziewczynę na to co ją czeka, możliwie jak najlepiej – stwierdził Istvan, który sporadycznie udzielał się w tego rodzaju naradach. – Severio – mag w czerwieni skierował na niego wzrok. – Zdradź nam proszę jej pochodzenie. – Urwał. – Jeśli jest ci ono znane, oczywiście. Levi uświadomił sobie właśnie, że jego najbliższy przyjaciel nikogo nie powiadomił o tym, kogo tak naprawdę eskortują do Akademii. Wiedział zapewne, że to jest najmocniejszy jej atut. Severio uśmiechnął się pod nosem. – Owszem – powiedział przyciszonym głosem. Nieliczne pomruki natychmiast ucichły. – Dziewczyna jest zaginioną przed laty córką Veilleur – powiedział spokojnie. – To niemożliwe! – krzyknęła Ina. – I trafiła do niewoli? – Z jakiego powodu? – To na pewno ona? – mag o krzaczastych brwiach podskoczył w miejscu. Liam, dyrektor Akademii, podniósł ręce. – Proszę o spokój! – zawołał. Magowie zamilkli. – Jesteś absolutnie pewny jej nazwiska, Severio? Severio spojrzał na brata. – Owszem, Ekscelencjo. Usta Beniamina wygięły się w półuśmiechu. Przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych. – Uważam zatem, że to konsylium do niczego więcej nas nie zaprowadzi. Dziewczyna miałaby prawo podjąć naukę w Akademii, nawet gdyby nie była z Veilleur. Natomiast to, że jest, wyłącznie poświadcza na jej korzyść. – Wasza Eminencjo, zaprawdę… Masz zamiar zezwolić, zaśby takie byle co swawolnie przebywało wśród nas? Mamy ją uczyć? – zapytał ktoś z głębi sali. Zapewne starszy poplecznik Keliana. – Veilleur nie są byle kim! – Słusznie… Beniamin chrząknął znacząco, urywając szepty, i spojrzał na dyrektora Liama, który skinął głową, wstając. – Arina Veilleur sama zadecyduje, czy zechce uczyć się od nas, czy woli odejść. Wszelkie jej decyzje zostaną zaakceptowane. Jeśli pozostanie, jakiekolwiek negatywy skierowane pod jej adresem będą surowo karane. Jest magiem, czy tego chcemy, czy nie i tak też będzie traktowana – spojrzał po kręgu zgromadzonych, którzy ostatecznie i niechętnie, ale mu przytaknęli. – Zebranie uważam zatem za zamknięte. Gdy to oznajmił, tłum magów zaczął się rozpraszać i w cichym gwarze rozmów opuszczać aulę. Beniamin zwrócił się ku dwójce Gwardzistów. – Mam szczerą nadzieję, że ona okaże się warta podjętej przez nas decyzji. Dotąd żaden
były niewolnik nie dostąpił możliwości nauki w Akademii. – Bo żaden niewolnik nie zdołał się wyzwolić – zauważył Levi. – A także nie był urodzonym magiem. – A i owszem – przewodniczący Akademii pokiwał z namysłem głową. – Swoją drogą, ciekaw jestem ileż to magów schwytano w niewolę od tamtego czasu? Minęło tyle lat… – Tylko Arina dysponuje takimi informacjami – mruknął Severio. – Wątpię, by w najbliższych dniach podzieliła się z nami jakąkolwiek wiedzą na temat magów Aszarte. Nie jestem pewny nawet tego, czy w pełni zdoła nam zaufać… Beniamin spojrzał na niego badawczo. – Chciałbym zatem, abyście dali jej oparcie, dopokąd tu będziecie. Oczekuję raportów dotyczących jej postępów oraz jej osoby. – Myślę, że sam się co do tego przekonasz, Beniaminie – wtrącił dyrektor Liam. – Jeśli ona jest z Veilleur, a wszystko na to wskazuje, to usłyszy o niej niejeden mag, czy to tutaj, czy gdziekolwiek. Beniamin zaśmiał się krótko. – Masz rację, przyjacielu. Owy Ród nigdy nie należał do łagodnie usposobionych. – Niewolnictwo zmienia ludzi, Beniaminie – odparł Severio. – Ona jak na razie jest… całkowitym przeciwieństwem członków swej rodziny. Beniamin zadumał się, a na jego czole pojawiła się zmarszczka, niemal bliźniacza do tej, którą Levi widywał u Severia. – Severio ma na nią dobry wpływ… tak uważam – powiedział Levi niewiele myśląc. Jego Eminencja i dyrektor równocześnie skierowali na niego pytające spojrzenia. Levi poczuł, że czerwienieje na twarzy. – A przynajmniej dziewczyna zaczyna mu ufać… – sprostował. – A to już wiele, jak na nią. – Tak, lecz nie możemy powierzyć Severio opieki nad nią. – Liam odchylił się na krześle. – Wasz oddział Gwardii nieustannie podróżuje, a ona powinna, przynajmniej przez jakiś czas, zostać tutaj. Beniamin pokiwał głową. – Kwestią opieki zajmiemy się później. – Wstał, a oni poszli w jego ślady. – Idźcie odpocząć… Severio… Mag zatrzymał się w połowie drogi do drzwi i obrócił w stronę brata. – Tak, bracie? – Niemniej jednak chciałbym, aby przez ten miesiąc waszego pobytu, ona pozostała pod twoją pieczą. Zabierz ją do siebie, jeśli możesz, wprowadź we wszelkie tajniki Akademii. Możliwie jak najlepiej przygotuj tę dziewczynę na to, co ją czeka. Zaufanie jest bardzo ważne. Zwłaszcza w takich przypadkach. – Słusznie – podchwycił Liam. – Nie powinniśmy tak od razu zsyłać ją w ręce nieznajomego maga. Severio zacisnął zęby. Potaknął skinieniem głowy po krótkiej chwili namysłu, po czym wyszedł. Levi wiedział, że mu się to nie podoba i wiedział dlaczego. Lecz był wyjątkowo zadowolony, że Arina spędzi z nim ten czas. Im obojgu wyjdzie to tylko na dobre. Ale co będzie później? – Zastanawiam się nad Kelianem – podjął wątek dyrektor, gdy obaj magowie znaleźli się na korytarzu. – Sądzę, że za tydzień będziemy mogli zwołać konsylium w tej sprawie… – Levi przystanął za drzwiami, nasłuchując. – … dopóki jest Severio, być może zdoła oswoić ją z
nowym opiekunem… – Co nie znaczy, że nie będzie żadnych… Podwójne wrota auli zamknęły się, ucinając wszelkie odgłosy ze środka. Levi zachmurzył się. Zmarszczył czoło i zastanowił się nad tym, co właśnie usłyszał. Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc. Kelian… – Severio! – krzyknął za przyjacielem, który dotarł już niemal do głównego holu i biegiem ruszył przez szeroki korytarz. Severio patrzył na Leviego, jakby ten był co najmniej z innego świata. – Naprawdę nie wiem, czemuż tak się tym przejmujesz – powiedział cicho, spokojnym głosem. – Kelian jest… To że wy dwaj nie darzycie się sympatią, nie znaczy, że Arina zapała do niego podobnym uczuciem… – Jakoś nie słychać w twoim głosie przekonania – żachnął się Levi. Mag wzruszył ramionami, kierując się do lazaretu. – Po prostu uważam, że Kelian jest zbyt młody, by się nią zająć. Lecz decyzja – która jeszcze nie zapadła – zaznaczył, spoglądając znacząco na podążającego krok za nim przyjaciela – nie należy do mnie. – Ale Beniamin to twój rodzony brat. Zawsze bierze pod uwagę twoje słowa. Zaś Kelian nie jest zbyt młody – on jest niewiele starszy od niej. – Prawo nie wspomina o tym, że nowy w społeczności mag musi obligatoryjnie trafić pod opiekę starszego – przypomniał mu Severio. Z rozmachem pchnął przeszklone drzwi, wszedł na korytarz pachnący ziołami i zaczął przeciskać się przez tłumy barwnych pobratymców ku schodom. – Ale przypadek Ariny jest inny, dobrze o tym wiesz – Poirytowany Levi uniósł nieznacznie głos. – A ja znam tamtego maga lepiej niż ty. Wiem do czego jest zdolny. Severio zatrzymał się nagle, obracając ku niemu. Wbił w niego wzrok. – Jeśli tak bardzo ci na tym zależy – powiedział po chwili namysłu – to będę go obserwował, gdy już pozna Arinę. – Ruszył dalej. – Zapomniałeś, że to podczas jej pobytu u mnie, planują wybrać opiekuna? Przekonamy się zatem, czy zdoła zapewnić jej odpowiednią pomoc… – I przede wszystkim, czy przypadną sobie do gustu – wtrącił usatysfakcjonowany Levi. Severio westchnął przeciągle, wchodząc do drugiego z kolei gabinetu na piętrze. Jedna z dziewcząt służących głównym lekarzom spojrzała na nich, gdy zamknęli za sobą drzwi. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz zaraz z bocznej sali wyszła ubrana na biało kobieta koło czterdziestki, toteż wycofała się, wracając do przerwanych zajęć. – Severio – posłała im zmęczony uśmiech. – Miło was widzieć. – Witaj Sarlo. – Służąca Nathaniela zaprowadziła Arinę do twojego domu – powiedziała, zanim którykolwiek zdążył zapytać. Severio uniósł brwi, a ona westchnęła. – Dziewczyna nie przepada za szpitalami. – Wszystko z nią dobrze? – spytał zaniepokojony Levi. Sarla usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać swoje notatki. – Wyzdrowieje – mruknęła. – Cóż więcej mogę wam powiedzieć? – rozłożyła ręce, omiatając ich posępnym spojrzeniem. W jej oczach odmalowało się zwątpienie. – Jest w kiepskim stanie. Nie chce jeść, nie może spokojnie spać, wszystkiego się boi… i jest
zrozpaczona, a to zapewne szybko jej nie przejdzie… Nie jestem w stanie stwierdzić, jak długo wytrwa w takim zawieszeniu. Bodajby fizycznie wraca do formy. – Lekarka wzdrygnęła się. – Nie potrafię sobie wyobrazić, czego ona musiała doświadczyć… – szepnęła, utkwiwszy wzrok w blacie. – A tymczasem musi nauczyć się żyć z tym cierpieniem… Severio spochmurniał. Levi poklepał go pokrzepiająco po ramieniu uśmiechając się lekko. – Wygląda na to, że czeka cię nie lada przeprawa, przyjacielu. Sarla podniosła wzrok, marszcząc czoło. – Jako jej lekarz, wolałabym aby ta dziewczyna całkowicie znalazła się pod twoją opieką. Ty jesteś najlepszym kandydatem, Severio. – To Nathaniel jest najlepszy – odpowiedział wolno, pogrążony w myślach. – Natomiast wątpię bym ja się do tego nadał – spojrzał na nią. – Dowodzę oddziałem Gwardii, Sarlo. To nie byłoby możliwe. – No tak. – Pokiwała ponuro głową. – Idźże zatem. Nie zostawiaj jej na długo samej. I nie podnoś na nią głosu. Powinna zrzucić jarzmo, a to niezwykle trudne. Musisz jej pomóc na tyle, na ile zdołasz. Severio skinął głową i niezbyt chętnie opuścił gabinet. Rozstał się z Levim pod budynkiem i niemal natychmiast udał się do swego niewielkiego domku, mieszczącego się przy murach Akademii. Zdążył jeszcze przypomnieć młodszemu magowi, że ma godziwie wypocząć i nie zamartwiać się bez potrzeby. Levi westchnął. Ze zdumieniem zauważył, że jego oddech zamienił się w obłoczek pary. Skonsternowany spojrzał w ciemne niebo. Burzowe chmury zbierały się nad Akademią i pobliskim miastem, a to oznaczało rychłą zmianę pogody. W powietrzu już dało się wyczuć chłody. Wzdrygnął się i podniósł tarczę chroniącą przed wpływami atmosferycznymi. Rozejrzał się wokół i niespiesznym krokiem ruszył w kierunku zbliżonym do tego, w którym oddalił się jego przyjaciel. Bungalowy Dobrowolnych Oddziałów Liniowych były rozmieszczone w leśnych gęstwinach w pobliżu murów, lecz umyślnie oddalone jeden od drugiego, by zapewnić magom prywatność jakże niezbędną po powrocie do Akademii. Levi zgodził się w myślach z Severio, że istotnie odpoczynek mu się przyda, aczkolwiek nie potrafiłby zaprzestać się zamartwiać. Co najciekawsze – martwił się właśnie o niego. W głowie kłębiło mu się mnóstwo pytań bez odpowiedzi, wywołując poirytowanie, a ciekawość mających po sobie nastąpić nieprzewidywalnych wydarzeń doprowadzała go do pasji. Potrząsnął głową i z ponownym westchnieniem rezygnacji przyspieszył kroku. Przez kilka następnych dni w Akademii wrzało jak w piekle. Jak zwykle po powrocie, Levi nie mógł opędzić się od zmęczenia, lecz tym razem ciekawość górowała nad wszystkimi innymi odczuciami. Severio wspomniał mu mimochodem, że gdy wszedł do domu tamtego wieczora, zastał Arinę drżącą i łkającą pod ścianą. Była przerażona, jak wywnioskował z chaotycznej opowieści przyjaciela, który w ostatnich dniach nieustannie się gdzieś spieszył. Zaniósł ją na posłanie na sofie i od tamtej pory niemal się z niej nie ruszała. Jakoby zamknęła się w sobie. Kolejny tydzień nie wniósł w jej relacje z otoczeniem nic nowego. Dziewczyna milczała, zaś Severio zajmował się nią z niemal anielską cierpliwością, co wywoływało zdumienie Leviego. Nie jego cierpliwość go zaskakiwała, lecz to, że opiekował się, po prawdzie, obcą dla siebie osobą. I to z widoczną troską. Przez dom maga przewinęło się wciągu tych kilkunastu dni więcej ludzi, niż przez całe jego życie w Akademii. Lekarze, uzdrowiciele, zielarze, przyjaciele –
każdy, kto mógł, bądź pragnął pomóc… Tudzież na niewiele się to zdało. Arina była apatyczna i nieprzystępna, aż w rezultacie Severio odseparował od niej wszystkich, prócz siebie, ażeby nie pogłębić jej mentalnej stagnacji. Niestety – nieliche poruszenie wokół osoby Severia i jego domu uświadomiło innych magów, że coś się dzieje. Skorych do roznoszenia pogłosek nie brakowało, zatem po kilku dniach większość już wiedziała, iż w Akademii przebywa nowy mag. Nie byłoby to rewelacją, gdyby nie całe zamieszanie wkoło. Wszakże co rusz pojawiali się nowi, pragnący stać się częścią tej najpotężniejszej społeczności, lecz nigdy nie poświęcano im aż tyle uwagi. Plotka zaczynała żyć własnym życiem. Levi poczuł nagły impuls magiczny, który zwrócił jego uwagę na chwilę rzeczywistą. Zamrugał powiekami i rozejrzał się. Ilia zaśmiała się na widok jego miny. – Jesteś bardziej roztargniony niż Severio, braciszku. Levi posłał jej ponure spojrzenie. Wyciągnął się wygodnie w wyściełanym fotelu i powiódł wzrokiem po zebranych. Kolacje, czy też obiady u Nathaniela nieodmiennie wprawiały go w dobre, leniwe usposobienie. Jego młodsza siostra wróciła do przerwanej rozmowy z Erlen, której z uwagą przysłuchiwał się Rafael. Severio miał nieobecny wyraz twarzy – zapewne rozmyślał nad Ariną. Siedział w fotelu naprzeciw niego, ściskając w palcach kieliszek czerwonego wina. Jasper się nie zjawił. Przypuszczalnie dyrektor zesłał na niego ogrom pracy, jak to zwykł mawiać młody sekretarz. Levi uniósł wzrok, gdy do salonu weszła pokojówka Nathaniela niosąc tacę ze słodko pachnącymi wypiekami. Zachłannie oblizał usta. – Jeszcze się nie najadłeś? – spytała Ilia z niedowierzaniem. – Och to nic takiego, moja droga – Erlen pogłaskała ją uspokajająco po dłoni. – Powinien się dobrze odżywiać. – Dobrze, a nie nadmiernie. Levi przewrócił oczami i sięgnął po ciepłą bułeczkę. – Ty nie potrafisz tak piec. – Skłonił czoło w stronę gospodyni, posyłając siostrze zjadliwy uśmiech. Erlen zaśmiała się, zaś Ilia otworzyła usta w udawanym oburzeniu. – Ciekaw jestem, kiedy wasza dwójka wyrośnie z tych dziecięcych docinek – spytał Nathaniel, wchodząc do pokoju. – Obawiam się, że nigdy – odparł Severio. Uśmiechnął się pod nosem. – Gdyby nie ja, już dawno byśmy cię zakopali – prychnął Levi. – Jesteś taki wątły i chudy… Severio i Nathaniel roześmieli się równocześnie. – Dobrze, że nie korzystacie ze służby – zauważyła Erlen, z dezaprobatą kręcąc głową – bo już całkowicie przewróciłoby wam się w głowach. – Severio przydałaby się pokojówka – zaprotestowała Ilia. – Powinien odpocząć. Levi chociaż ma mnie. – Ale to nie znaczy, że się do czegoś nadajesz – odparował śmiejąc się. Siostra pokazała mu język. – Ja preferuję samotność – wtrącił się Severio i wychylił zawartość kieliszka. – Wątpię byś w najbliższym czasie jej zaznał, przyjacielu – przypomniał mu Levi, wpychając sobie do ust kolejną bułeczkę. – Przestań się…
– Zaś istotnie, odpocząć powinieneś – dodał z pełnymi ustami, aby siostra nie mogła okazać protestu względem niezbędnej mu ilości pożywienia. – Gdyż nieustannie chodzisz pogrążony w myślach. Jeszcze spadniesz ze skały – przełknął głośno – albo, co gorsza, wpadniesz pod stojący powóz… Rafael zaśmiał się. – To byłoby raczej w twoim stylu, Levs – poprawił go. Levi uśmiechnął się głupkowato, na co Ilia natychmiast zareagowała chichotem. – Severio nigdy nie był zanadto towarzyski. Pamiętacie, że ledwie udało się go nakłonić, aby gościł wśród nas przy tych posiłkach? – przypomniał im Nathaniel. Jego żona potaknęła niezadowolona. – W ten sposób nigdy nie znajdziesz małżonki, chłopcze – pogroziła mu palcem z poważną miną. Severio westchnął cicho, zaś Levi stłumił śmiech. – On ma jeszcze czas, mamo – Rafael przewrócił oczami. – Czas? Jaki czas? Ty niemalże już nim nie dysponujesz. Dwadzieścia trzy lata to najwyższa pora na ożenek, mój synu. A żaden z was się ku temu nie kwapi – obrzuciła ich nagannym spojrzeniem. Levi dyskretnie spuścił wzrok. – Nie podoba mi się ta sytuacja. – Erlen, zostawże ich w spokoju… – Mam nadzieję, że ta dziewczyna coś zmieni – Erlen zwróciła się do Severia. – Może okazać się dobrą kandydatką na żonę. Jest z Veilleur. – Jej pochodzenie nie ma znaczenia – rzekł Severio. – Ja nie szukam żony. Zapomniałaś że to, czym się zajmuję, niewątpliwie wyklucza założenie rodziny? Ponadto, jestem bodaj pięć lat starszy od twojego syna… – Masz zamiar ożenić się na emeryturze? Skoro nie chcesz zrezygnować z Gwardii… Ilia zamilkła, gdy Severio wbił w nią ostry wzrok. – Lepiej o tym nie rozmawiać – powiedział szybko Levi. Nie wątpił, że Gwardia była całym życiem Severia i zrezygnowałby z dowodzenia oddziałem dopiero wtedy, gdyby stało się coś poważnego. Co więcej, był wybornym wojownikiem i szkoda byłoby niweczyć jego talent na… ożenek. Leviemu także się nie spieszyło. Długowieczność magów dawała im możliwość rozciągnięcia ważnych elementów życia w stosownym ku nim czasie. – Poza tym, dziewczyna już coś zmieniła – powiedział jeszcze. Wszystkie twarz zwróciły się ku niemu. – Zdołałem zaobserwować u Severia troskę, jakiej nigdy dotąd nie widziałem. Ilia potaknęła. – Ja również. Aż zazdroszczę Arinie. Severio prychnął cicho. – Nie ma jej czego zazdrościć. Jej problemy dopiero się zaczną. – Może uda nam się uczynić jej życie znośniejszym… – zatroskała się Erlen. – Jeśli zadecyduje, że pozostanie – Nathaniel dolał żonie wina. Podszedł do Severia, ale ten podziękował mu gestem. – A dokąd miałaby pójść? – Może wróciłaby do tego Aszarte? – Rafael wzruszył ramionami. Levi roześmiał się. – No co ty… – Wbił w niego wzrok. – Mówisz poważnie? – A skąd wiesz? Nie zna innego życia. – I ty byś wrócił do sadysty, który w tak okrutny sposób skazał cię na śmierć? – spytał.
– Dla niewolników służba to zaszczyt, panie – powiedział cichy głosik. Wszyscy zwrócili się w stronę Polliny, pokojówki Nathaniela, która właśnie ustawiała na stoliku tacę z gorącymi napojami. – Mów dalej, Pollino – polecił Nathaniel. Dziewczyna zarumieniła się. – Arina nadal myśli jak niewolnica, panie… – spuściła wzrok. – Zauważyłam to, gdy przy niej byłam. – Pomimo takiego traktowania? Potaknęła. – To tak, jakby podarowano im nowe życie, za które większość z nich jest dozgonnie wdzięczna, bez względu na to, jakich doznają w tym czasie okrucieństw. Trudno jest to wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie doświadczył niewolnictwa. Levi wypuścił głośno powietrze. Dziewczyna wiedziała o czym mówi. Większość służących Akademii stanowili byli niewolnicy, czy to z Nowej Europy, czy to z innych kontynentów, którym przypadkiem, bądź szczęśliwym trafem udało się wyzwolić. Przeważająca ich część niestety nie potrafiła odnaleźć się w obecnej rzeczywistości, toteż samoistnie zgłaszali się do magów, którzy, jako nieliczni, godziwie ich traktowali. Spojrzał znacząco na Severia. – Myślisz, że zdołamy jej to wyperswadować? Severio wzruszył ramionami. Przeniósł wzrok na Pollinę. – A ty jak myślisz? Pollina zarumieniła się jeszcze bardziej. – Nie wiem, panie. To zależy od tego, jak bardzo ją zmienił. Potrzebuje nowego celu w życiu, bo inaczej nie podoła. – Nie możemy maga Veilleur ubrać w liberię i zesłać do pracy na rzecz naszej społeczności – zauważył sucho Rafael. – Nie mogłaby tu służyć, nawet gdyby nie była z Veilleur – Nathaniel ujął w dłonie filiżankę, odprowadzając wzrokiem pokojówkę. – Już samo to, że posiada taką przeszłość nie przysporzy jej przyjaciół. Gdybyśmy pozwolili jej na coś takiego… – Potrząsnął głową. – Zatem jesteśmy zobowiązani naprowadzić ją na nowy cel – powiedział Levi. Severio wstał nagle. – Pójdę już. – Zwrócił się do Nathaniela i jego żony. – Wolę nie zostawiać jej samej zbyt długo. – Erlen pokiwała z zatroskaniem głową. – Dziękuję za wspaniałą kolację i miłe towarzystwo. Skłonił się i przeszedł w stronę drzwi odbierając po drodze płaszcz od Polliny. Levi poderwał się z miejsca. – Zaczekaj! – zawołał. Ukłonił się pospiesznie gospodarzom. – Odprowadzę cię – wyjaśnił zdumionemu przyjacielowi. Na zewnątrz temperatura była znacznie niższa niż po południu, kiedy to zgromadzili się na kolacji u starszych przyjaciół. Severio od razu ruszył przez ogrody w stronę głównego dziedzińca. Levi podążył za nim, rzucając ostatnie spojrzenie na trzy monumentalne apartamentowce. Magowie mieszkający w Akademii – wyłączając Gwardzistów – zajmowali okazałe mieszkania właśnie w tych budynkach. Ustawione obok siebie, całkowicie oszklone wysokie budowle sprawiały zaprawdę imponujące wrażenie. Lekka magiczna łuna nieustannie spowijała ich zarysy, rzucając przytłumiony blask na najbliższą okolicę, czyli na otaczające je ogrody. Dom
Severia umiejscowiony był mniej więcej po środku zachodniego muru, czyli mag miał z tego miejsca do przebycia kilkadziesiąt kroków, zanim znalazłby się w lesie. – Gdybyś czegoś potrzebował – wydyszał Levi doganiając go – to tylko powiedz. Severio uśmiechnął się do niego. Skinął głową i zostawiwszy zasapanego przyjaciela na brukowanym dziedzińcu, zniknął wśród gęstych drzew. Levi odetchnął i obrócił się na pięcie. Chciał uświadomić Severia, chociaż ten już o tym wiedział, że zawsze może na niego liczyć, także jeśli chodziło o wsparcie przy Arinie. Rozumiał jego zachowanie – ona nie była dzieckiem, tylko dorosłą kobietą, którą pragnął chronić i której chciał pomóc. Brak owych rezultatów każdego wpędziłby w kiepski nastrój. Podniósł wzrok, gdy usłyszał tętent koni. Powóz Veilleur powoli wjeżdżał na bruk. Jęknął cicho i zrezygnowany wyprostował się dumnie. – Wyszedłeś mi na powitanie, magu? – usłyszał drwiący kobiecy głos, jeszcze zanim magiczka wysiadła. Posłał Olenie szyderczy uśmiech i skłonił się teatralnie. – Wolałbym gryźć piach. – Uważaj, czego sobie życzysz – warknęła i wyminęła go, kierując się w stronę posiadłości Gwardzistów. Niemalże bezzwłocznie zastąpił jej drogę. – Severia nie ma. – Jak to nie ma?! – rzuciła poirytowana. – Jest w mieście – wymyślił na poczekaniu Levi. Olena założyła ręce na piersi, a on obrzucił jej sylwetkę wymownym spojrzeniem. Byłaby piękna, gdyby nie to wrodzone wzburzenie i wyniosłość. Ubrana w czarną krótką spódniczkę i obcisłą wydekoltowaną bluzkę – na przekór nakazom oczywiście – doskonale wiedziała, jakie wywiera wrażenie na mężczyznach. Wzdrygnął się z awersją i przeniósł wzrok na jej rozzłoszczoną buzię. – Byłabyś całkiem… niezgorsza, gdybyś wiedziała, do czego służą… schody, chociażby – zadrwił, bowiem Olena była istnym pomiotem próżności. – Zejdź mi z drogi, wieśniaku! – warknęła. Jej jasne oczy błysnęły groźnie i pociemniały w ułamku sekundy, nadając jej pozornie anielskiej twarzy iście szatański wygląd. Levi zaśmiał się grobowo. – Nie zagłębiajmy się w takie szczegóły. Kto tu pochodzi ze wsi, moja kochana? – wytknął jej. – A właśnie, już wróciłaś? Nie podobały ci się hodowlane zwierzęta? Och nie! – zrobił zbolałą minę, z rozmachem składając ręce jak do modlitwy. – Nie poczułaś się jak w domu? A to… Urwał, gdy rozwścieczona Olena cisnęła w niego uderzeniem. Zachwiał się i natychmiast podniósł tarczę. – Jesteś żałosnym… nędznym… insektem… – wysapała, robiąc krok w jego kierunku. Levi dałby sobie rękę uciąć, że ona kiedyś miała rogi. – Wredna diablica – syknął. – Tak czy owak, Severia nie ma – założył ręce. – Nazwisko Veilleur nie daje wyższości nad innymi magami. Przypominam uprzejmie jaśnie pani – skłonił głowę krzywiąc się w grymasie odrazy. – Nie unoś się. Złość piękności szkodzi… Ach nie - czekaj - tobie już nie zaszkodzi – wyszczerzył się cynicznie. Olena wydała z siebie przeciągłe warknięcie, zaklęła obelżywie, rzuciła mu wrogie spojrzenie i czerwona ze złości obróciła się na pięcie. Swawolne miotanie magią na wszystkie strony było niedopuszczalne w Akademii. Jako że była świadoma ewentualnego ukarania – szybkim sztywnym krokiem podążyła w kierunku jednego z apartamentowców. To by dopiero
była ujma na jej honorze, gdyby musiała służyć posługaczkom w kuchni w ramach zadośćuczynienia, pomyślał Levi głośno parskając. Odprowadził ją wzrokiem. Z niebagatelnym wysiłkiem powstrzymał żądzę sprowokowania jej, po czym rozejrzał się dookoła. W czasie ich krótkiej wymiany zdań stajenni zdążyli zabrać powóz z ozdobnego bruku, a nadmiar służby wniósł jej bagaże do budynku. Pokręcił głową i zawrócił do domu. Według niego Olena była czarną owcą, skazą na nazwisku Veilleur. Znał tylko kilku z tych magów i to ona była najgorsza. Wiecznie naburmuszona, niezadowolona, złośliwa i wyniosła. Zadzierała nosa tak wysoko, że gdyby nie to, że zajmowała jedno z najwyżej położonych mieszkań, można by było niepokoić się o podłogi sąsiadów urzędujących nad nią. A miała zaledwie dwadzieścia… ileś tam lat. Obawiał się, że jako magiczka, przyniesie światu więcej złego, niż dobrego. Odkąd sięgał pamięcią, oboje darzyli się negatywnymi odczuciami. W obecnej chwili już nawet nie był pewny jaki to miało początek. Wszystko w niej go złościło. Zarówno to, że uważała się za wyższą od innych, jak i to, że jakimś cudem rościła sobie prawo do Severia, jak gdyby ten był z nią co najmniej po ślubie. Tymczasem niemal się z nią nie spotykał. To ona nieustannie go nagabywała, obdarzając wszystkich wkoło tym swoim ociekającym słodyczą, szatańskim uśmiechem. Ku wielkiej uldze Leviego, Severio nie był ślepy i starał się stronić od jej towarzystwa. Nie jednokrotnie opowiadał Leviemu o jej nadzwyczaj bezpośrednim zachowaniu. Gdyby nie udało mu się jej pozbyć, zapewne wtargnęłaby do jego domu, rozpanoszyłaby się jak trujące ziele i ciężko byłoby ją wyprosić. Jak ją znał, udałaby wielce zmęczoną podróżą i bez zaproszenia i pozwolenia skorzystałaby z łazienki w sypialni Severia, umyślnie paradując bez ubrania, by ten skusił się na jej wdzięki. A on tylko raz, i to w dodatku nieopatrznie, ją pocałował… Levi prychnął i potrząsając głową zagłębił się w spokojnym, cichym lesie.
Arina uniosła głowę, rozejrzała się niewidzącym wzrokiem po pomieszczeniu, ponownie oparła ją na kolanach i westchnęła. Jakiś czas temu nieznane jej osoby przyprowadziły ją do tego domu. Nie potrafiła stwierdzić ile godzin i dni tu tkwiła, czyje to mieszkanie, ani też kimże byli ci wszyscy ludzie, którzy ją otaczali. Jej umysł zaczął bronić się przed bólem tworząc swego rodzaju bariery magiczne. Jej organizm zaś, zwalczył całkowicie Wilczy Tojad, toteż jej magia zaczęła się budzić i teraz mogła z niej w pełni korzystać. Ale nie korzystała. A przynajmniej nie świadomie. Serce Ariny zostało roztrzaskane na niezliczoną ilość kawałków, których poskładanie nie było możliwe. Z każdym jego uderzeniem odczuwała przejmujący ból, a cierpienie towarzyszące jej od opuszczenia pustyni wywoływało brak tchu. Ponadto wszelaki pojedynczy oddech sprawiał, że płuca bolały ja od wysiłku, jakby bat Azarela przeniknął aż do jej wnętrza. Bo przeniknął. Nie mogła przestać myśleć nawet podczas snu. Wciąż przed oczami miała żywe obrazy tragicznych śmierci swych przyjaciół, które nie tyle co powracały, lecz nie ustępowały. Przesuwały się w jej nadwyrężonym umyśle niczym kolorowy film, nie pozwalając jej zapomnieć ani na moment, nie pozwalając odpocząć, nie pozwalając na to, by przestała czuć i myśleć. I cierpieć. Ale właśnie poprzez ten nieustający ból wiedziała, że wciąż żyje. Żyła… Ona. Niewolnica Azarela. Nałożnica. Skazana na powolną śmierć w męczarniach – żyła. Dlaczego? Dlaczego Azarel jej nie zabił? Za każdym razem, gdy usiłowała poukładać sobie wszelkie dostępne jej informacje o nim, w pewnym momencie natrafiała na zamazaną plamę.
Jakby ktoś wyczyścił część jej wspomnień. Wiedziała, że on to potrafi i że to zrobił. Uzmysłowił jej to ten mag, kiedy potrząsał nią na statku. Ale w jakim celu jej pan miałby wymazywać jakiekolwiek wspomnienia? Przecież była mu oddana… Gdy intensywniej się nad tym zastanawiała, obraz Aszarte zastępował wizerunek Maxa i natychmiast ogarniały ją mdłości. Wampir zginął za miłość do niej i to tak… niebywałą śmiercią… A czy ona istotnie go kochała? Sądziła, że tak. Czemu więc nic nie zrobiła? Wszakże była magiem. Skrzywiła się z goryczą i westchnęła ponownie. Czuła się wyczerpana do granic możliwości, jakby jakaś niewidzialna istota rozpanoszyła się w jej zbolałym wnętrzu, obezwładniając ją, przytłumiając wszystkie jej odruchy, niszcząc wszelkie uczucia, pozostawiając wyłącznie wspomnienia wywołujące rozpacz. Rozpacz… Arina nie była pewna, czy dysponuje jeszcze łzami, by móc opłakiwać swych przyjaciół. A Anna? Taka radosna, miodowo włosa, niepoprawna optymistka… Kochała ją. I skończyła tak samo jak Max. Uświadomiła sobie z żalem, że sprowadziła śmierć na osoby, które odważyły się ją pokochać. Jęknęła cicho, obejmując głowę ramionami. A Catarina? Arina zadrżała, gdy wstrząsnął nią szloch. Czy Catarina zdołała uciec? Poczuła ogarniający ją lodowaty chłód. Niewątpliwie balansowała na skraju obłędu. Pragnęła umrzeć. Tylko cóż by to zmieniło? Powstrzymałoby ten rozdzierający duszę ból? Nie, bo to on był karą dla niej za to, że pozwoliła sobie na odczucia w obliczu niewolnictwa. Niewolnica nie powinna kochać, czuć czy myśleć. Powinna uniżenie służyć swemu panu, tak aby był rad. Arina uzmysłowiła sobie nagle, że nie pozostało jej już nic, prócz bezgranicznej pustki. Czuła jak popada w czeluść rozpaczy, jak ona ją otacza, pochłania, więzi, odbiera dech i jasność myśli, wolną wolę i wszelką radość… Nawet nie zdołała przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek odczuwała radość. Wstała gwałtownie, by nie stracić przytomności, co nie było najlepszym pomysłem, bo pociemniało jej przed oczami. Zachwiała się, przytrzymała ściany i przymknęła powieki, zaśby uspokoić spazmatyczny oddech. Musi zająć czymś myśli. Nie chciała wrócić do tamtej kliniki, chociaż wszyscy byli dla niej niezwykle uprzejmi. Nie mogła znieść tych współczujących spojrzeń, pokrzepiających uśmiechów i przymilnych gestów. Wolała więc nie oszaleć do reszty. Na szczęście przestali jej doglądać także i w tym domu, za co była wdzięczna czarnowłosemu mężczyźnie. Postanowiła, że najpierw musi się stąd wydostać. Uciec. Gdy tylko zdobędę odpowiednią wiedzę, by przetrwać wśród Aszarte... Przeszła przez wygodnie urządzony salon łączący się z aneksem kuchennym i zagłębiła się w ciemny korytarz. Otaczał ją mrok. I dosłownie i w przenośni. Rozejrzała się w poszukiwaniu lamp. Oczywiście nie znalazła. Namyślała się kilka chwil, po czym umiejętnie wytworzyła świetlną iskrę, która zaczęła kręcić się niespokojnie wokół niej, rozświetlając odrobinę tenże mrok. Ostrożnie zajrzała do kilku mijanych pokoi. W pierwszym była spora łazienka, następny okazał się pomieszczeniem gospodarczym, kolejny zaś spiżarnią. Na końcu korytarza znalazła sypialnię, która z pewnością należała do mężczyzny, ponieważ utrzymana była w odcieniach szarości, głębokiej czerwieni i nowoczesnej stali. Panował tu idealny porządek, jakby właściciel rzadko korzystał z jej wygód. Arina zmarszczyła czoło. Zamknęła cicho drzwi i skręciła za załom. Kilka kroków dalej była inna sypialnia, także nieużywana, gabinet… i biblioteka. Bez zastanowienia przekroczyła
próg. Rozejrzała się ponuro po pomieszczeniu zastawionym regałami. Zmusiła swoją iskrę do powiększenia się, tak że teraz przypominała raczej niebieskawy, chłodny płomień wielkości dwóch zaciśniętych pięści. Podeszła do najbliższego regału i z uwagą przyjrzała się równo poustawianym grzbietom. Historia starożytna, przeczytała. Tajniki algebry. Kaligrafia dla zaawansowanych. Przebiegła wzrokiem po sąsiadujących tytułach. Wyglądało na to, że cały regał zastawiony był podręcznikami. Przeszła do kolejnego. Westchnęła, gdy dostrzegła na nim książki o podobnej tematyce. Najwyraźniej właściciel domu uwielbiał poszerzać swą wiedzę na tematy mało znaczące. Obróciła się na pięcie i przemierzyła pokój, by rzucić okiem na regały po przeciwnej stronie. Zagryzła wargę. Astrologia. Numerologia… Tajemnice Starożytnych Magów. Och, coś znacznie bardziej interesującego. Kilka kroków w głąb pokoju zaprowadziło ją do ciemniejszej, bardziej zagraconej części biblioteki. Regały były tu poustawiane gęściej, przez co obracając się, można było sięgnąć do tytułów zarówno przed sobą, jak i za plecami. Arina opatrznie zamknęła swój płomyk w niemal niewidzialnej bańce, by przypadkiem niczego nie podpalić. Zazwyczaj nie było to możliwe za pomocą świetlnych iskier, lecz jej stan emocjonalny pozostawiał wiele do życzenia, toteż w każdej chwili taka iskierka mogłaby przemienić się w prawdziwa kulę ognia. Zapewne nie byłoby zbyt rozsądnym, gdyby na wstępie podpaliła czyjś dom. Poczuła, że ogarnia ją znużenie, ale zmusiła się do skupienia uwagi na tytułach. Gdyby pozwoliła myślom odpocząć… Wzdrygnęła się i szybko podniosła wzrok na księgi. Te tutaj były grube, stare i nieco podniszczone. Kronika Akademii, lata tysiąc – tysiąc pięćset… Arina zamrugała powiekami. Cofnęła palec o kilka ksiąg. Kronika Akademii, lata pięćset – tysiąc… Oznaczało to, że Akademia istniała od… Och… Obróciła się gwałtownie w przeświadczeniu, że ktoś ją obserwuje. Zmarszczyła czoło. Wyglądało na to, że w pomieszczeniu nadal nikogo nie ma. Westchnęła i znów spojrzała na księgi. Akademia Morza Deszczów za czasów Beniamina z Devlon. Czasy współczesne, odczytała. Kronika była z obecnego roku. Arina wyciągnęła dłoń i ostrożnie wyjęła ciężkie tomiszcze. Otworzyła na spisie treści. Okazało się, że Beniamin Devlon przewodniczył Akademii od siedmiu lat. To dosyć krótko, pomyślała. Ale to znaczyło także, że opisywany mag wciąż jest obecny w owej placówce. Odłożyła książkę na miejsce i obróciła się. Tytuły na półkach za nią okazały się znacznie ciekawsze. Magia luster. Magia świec. Panowanie nad żywiołami. Kształtowanie tworów natury. Jak wykorzystać moc by… Jej uwagę przyciągnęło kilka następnych nazw. Sekrety Czarownic, Runiczny Alfabet Rzeczywistości, Emocje a Magia… Sięgnęła po ostatnią książkę. Otworzyła ją na pierwszej stronie, pomijając wstęp od autora. Jej świetlny płomyk zawisł nad pożółkłymi stronami. Emocje to bardzo potężny atrybut Maga, zaczęła czytać. Aby dobrze zrozumieć zasady przenikania ich poprzez ciało, należy poznać wpierw naturę owych istot. Arina prychnęła cicho. Istot? Przecież jesteśmy ludźmi. Zawahała się. Czy aby na pewno? Przypomniała jej się twarz Azarela, gdy stał nad konającym Maxem. Jęknęła i oparła się o regał. Zacisnęła powieki. Wtedy nie wyglądał jak człowiek. Lecz czymże ona różni się od niego? Zapewne nie zawsze taki był. Otworzyła oczy i wcisnęła książkę z powrotem na miejsce. Moc Nabyta, pomyślała. Poszukaj czegoś o Mocy Nabytej. Przeszła trzy kroki wzdłuż regałów i zatrzymała się przed oszkloną witryną. Przyłożyła dłoń do szyby. Wejścia do piekieł… Serafini. Diabelskie istoty. Moc Nabyta, początek.
Ha! Znalazłam. Ściągnęła brwi. No tak. Tylko jak ją wydostać z zamkniętej gabloty? Arina obejrzała mebel dookoła. Był antyczny, solidny i nie zawierał żadnych defektów możliwych do wykorzystania. Westchnęła i oparła czoło o chłodne szkło. Przecież ja mam magię, pomyślała. Odsunęła się o krok i zastanowiła. Jak ma otworzyć zamknięty magicznie rygiel, aby właściciel, który jest magiem, się nie zorientował? Spojrzała na swoje dłonie. Jaskrawe iskierki zaczęły krążyć pomiędzy jej palcami z zawrotną prędkością. Zauważyła, że jej moc samoistnie współgra z jej myślami, co ją zdumiało. Wbiła wzrok w przejrzystą taflę. Z daleka czy z bliska? A może by tak ją rozpuścić? Cofnęła się kilka kroków i uderzyła plecami w coś twardego. To coś chwyciło ją w pasie, a jakaś dłoń zakryła jej usta, tłumiąc krzyk. – Uspokój się – szepnął ktoś wprost do jej ucha. Arina drżała. – Puszczę cię teraz. Porozmawiamy. Uścisk zelżał, osoba odsunęła się. Arina dysząc ciężko, gwałtownie obróciła się wokół własnej osi. Stanęła twarzą w twarz z… Znała tego mężczyznę. To był mag, który zabrał ją z pustyni. Widywała go także tutaj… – Widzę, że nareszcie zaczęłaś zwiedzanie – zauważył. Nie dosłyszała w jego głosie nagany, mimo to opuściła głowę. – Nie możesz się tak zachowywać, Arino. Spójrz na mnie. – Uniosła głowę. – Właśnie tak. – Westchnął. – Chodź, napijemy się czegoś i porozmawiamy w wygodniejszym miejscu. Odwrócił się i ruszył korytarzem pomiędzy regałami. Arina niepewnie podążyła za nim, wpatrując się w jego potężne plecy. Miał ciemne włosy związane na karku w koński ogon, czarny płaszcz… – A tak na marginesie – przerwał jej rozmyślania. – Chyba nie miałaś zamiaru roztopić tej szyby? – rzucił jej pytające spojrzenie przez ramię. Arina poczuła, że się rumieni, więc szybko spuściła wzrok. Mag zaśmiał się, kręcąc głową. Wprowadził ją do salonu, wskazał jeden z foteli na środku, a sam podszedł do gablotki w kącie. Zastanawiał się chwilę, by wrócić z jakąś butelką w jednej ręce i szklankami w drugiej. Ustawił to na stoliku. – Zasiądź proszę – polecił. Arina rzuciła mu spojrzenie spode łba, ale usiadła. Fotel był nadzwyczaj wygodny i niemal natychmiast ogarnęło ją znużenie. Odruchowo spojrzała w stronę kanapy na której przypuszczalnie spędziła sporo czasu. Zamrugała powiekami, by je odpędzić i skoncentrowała się na nieznajomym. – Jestem Severio z Rodu Devlon – powiedział zdejmując płaszcz. Przewiesił go przez oparcie innego krzesła, wrócił i usiadł naprzeciw niej. Wpatrzył się w nią uważnie, a ona wbiła wzrok w lśniący blat, jakby poznanie ułożenia słojów okazało się nagle bardziej interesujące od poznania tego maga. Zaczerwieniła się i zaraz poczuła, że ogarnia ją złość na samą siebie. Mogłaby okazać odrobinę uprzejmości, skoro uratował jej życie. Problem w tym, że ona się o to nie prosiła… – Domyślam się, co też może tkwić w twojej głowie, Arino – odezwał się. Spojrzała na niego obojętnym wzrokiem. – Na początku wiedz, że nie ma już żadnego zagrożenia. Widzę, że nie bardzo przejmujesz się tym, co się z tobą stanie. To niezbyt rozsądnie tak myśleć, ale tu jesteś bezpieczna… – Urwał i odkorkował butelkę, następnie napełnił szklanki do połowy i podsunął jedną z nich w jej stronę. – Może to ci pomoże – wyjaśnił, gdy uniosła brwi. Upił ze swojej mały łyk i gestem zachęcił ją do tego samego. Arina niepewnie sięgnęła po naczynie. Przyjrzała się wnikliwie zawartości. Zmarszczyła czoło, spoglądając na maga ze
zdumieniem. Uśmiechnął się. – Niektórzy magowie pijają goms, Arino. Arina utkwiła wzrok w szklance. Upiła maleńki łyczek i natychmiast poczuła rozlewające się po jej ciele ciepło. Ostatni raz piła go z Anną… Mężczyzna musiał zauważyć zmianę na jej twarzy, bo podjął urwany wątek. – Najważniejsze co musisz sobie uświadomić to to, że nie jesteś już niczyją niewolnicą – powiedział cicho. Nie oczekiwał reakcji z jej strony, ponieważ przerwał tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. – Musisz zrzucić jarzmo niewolnictwa. Widziałem wiele rzeczy, Arino. Bycie Gwardzistą nie należy do najprzyjemniejszych… Wiem zatem, że to niełatwe. Ale konieczne. – Urwał, napił się i rozparł się wygodnie. – Pomogę ci oczywiście, lecz wszystko w dużej mierze zależy od ciebie. My dwoje mamy miesiąc na to, aby poczynić jakieś postępy. Musisz być pilna i chętna do nauki, a twoja potęga szybko się uwidoczni. Czeka nas dużo pracy. Przez chwilę wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Arina obrzuciła go niechętnym, oceniającym spojrzeniem. Miał na sobie rozpiętą pod szyją czarną koszulę, której rękawy podwinął do łokci i czarne spodnie. Wszystko znaczone rodowymi emblinami w odcieniu czerwieni, na których krzyżowały się dwie szable. A więc należał do jednego z Rodów walczących, pomyślała. Uniosła wzrok i napotkała jego ciemne uważne spojrzenie. – Zaczekaj – powiedział, nim się wycofała. Nachylił się ku niej. – Wiem, że się boisz. Zapewniam cię, że przy mnie nic ci nie grozi. Nie powinnaś opuszczać głowy za każdym razem, gdy ktoś na ciebie patrzy, Arino. Jesteś magiem. Jeśli się nie opanujesz, to znacząco odbije się to na twoim i tak już nienajlepszym zdrowiu. Rozumiesz? Arina odetchnęła ukradkiem i niemal niezauważalnie skinęła głową. Kąciki ust Severia uniosły się nieznacznie w górę. – Znajdujesz się w Akademii, która ofiarowuje wiedzę każdemu, kto zechce się tu kształcić. Przeglądałaś Kronikę – zauważył. – Dużo przeczytałaś? – Potrząsnęła głową. Severio oparł się ponownie. – Darujmy sobie dziś lekcję historii. Akademia istniała odkąd właściwie pojawiła się ludzkość. Obecna placówka jest zarządzana przez młodego i potężnego maga, który nieco zmienił tutejsze zasady. Jesteśmy otwarci na nowicjuszy. Musisz jedynie zadecydować o pozostaniu. Arina otworzyła szeroko oczy i wpatrzyła się w niego z napięciem. O pozostaniu? To znaczy, że…? – Nie trzymamy nikogo na siłę, Arino – wyjaśnił, widząc jej minę. – Jak już wspomniałem, wszystko zależy od ciebie. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym, abyś została. Pozbawiłabyś się dostępu do wiedzy zbieranej od pokoleń, a to byłaby wielka szkoda… – zawiesił głos. – Niemniej jednak, przez jakiś czas cię tu zatrzymamy. Dopóki twój stan zdrowia się nie poprawi. Arina zmarkotniała. Oparła się wygodnie i odwróciła wzrok. Przymknęła na chwilę powieki, czując że ogarniają ją mdłości. Wątpiła, by cokolwiek uległo poprawie w ciągu tego jakiegoś czasu. – Arino… – głos Severia był spokojny i łagodny. – Sam byłem świadkiem niejednego okrucieństwa… Jako Gwardzista widziałem rzeczy, jakich… o jakich nigdy nie zdołam zapomnieć… Arina spojrzała na niego niepewnie. Mówił tak, jakby pierwszy raz ubierał w słowa swoje wspomnienia. Jego twarz na moment wykrzywiła się w cierpieniu, lecz gdy spojrzał na nią, na nowo przybrał maskę obojętności. – Z cierpieniem można żyć, choćby nie wiadomo jak było wielkie – powiedział powoli.
– Nie jest to łatwe, ale nie jest też niemożliwe. Ty przede wszystkim powinnaś jak najszybciej narzucić sobie nowy cel, do którego będziesz dążyła. Wcześniej była to służba. Teraz musi to być coś niezwiązanego z niewolnictwem, a ściśle powiązanego z życiem maga. Natomiast jak wygląda życie dorosłego maga przekonasz się niebawem. Severio urwał i zastanowił się. Rozumiała to, co usiłował jej przekazać. Nie miała jednak siły teraz się nad czymkolwiek zastanawiać. Wszystko ją bolało i nieustannie walczyła z odrętwieniem. Po dłuższej chwili jego usta wygięły się w lekki uśmiech. W Arinie serce zamarło. Wyglądał tak… tak… – Nieprzerwanie zastanawiam się nad tym, czy w bibliotece miałaś zamiar roztopić szkło, aby dostać się do gabloty, czy też wpadłaś na inny pomysł? Arina poczuła, że zaczynają palić ją policzki. – Nie odwracaj wzroku – uprzedził. Stłumiła w sobie jęk zażenowania. – Wszelkie odczucia niezwiązane z tymi, które cię prześladują, są jak najbardziej wskazane. Poza tym… Wyglądasz ślicznie gdy się rumienisz. Arina zarumieniła się jeszcze bardziej i tym razem spuściła wzrok. Dlaczego on wpędzał ją w zażenowanie? Severio zaśmiał się cicho. – Posiadasz w sobie sporo niekontrolowanych emocji, Arino. Nie panując nad nimi, podczas próby stopienia szyby mogłabyś nieopatrznie stopić pół biblioteki. Chociaż uważam, że twój pomysł był zaiste… niecodzienny, to szkoda byłoby takiego zbioru. Kącik ust Ariny drgnął. W monologu maga było coś dziwnego. W jakiś sposób odwracał jej uwagę od ponurych myśli. Był opanowany i spokojny, ale ona miała wrażenie, że potrafi być także roztargniony, zabawny… Zamrugała powiekami, by odpędzić kolejną fale zmęczenia i rzuciła mu spojrzenie z ukosa. Wpatrywał się w nią uważnie, śledząc każdą jej reakcję. – Cieszy mnie to, że postanowiłaś wrócić do życia, Arino. – W jego głosie słychać było zadowolenie i szczerość. – Usiłowałem cię do tego nakłonić przez kilkanaście dni, zarówno z pomocą innych, jak i bez. Rozumiem twoje wycofanie, dlatego nie naciskałem. Każda kolejna decyzja musi być wyłącznie twoją własną. – Westchnął zerkając w stronę okna. – Już późno. Porozmawiamy jutro – wstał i wyciągnął do niej rękę. Popatrzyła na niego sceptycznie, ale on tylko odebrał jej szklankę. Podniosła się, kiedy odnosił szkło na kuchenny blat. Nie spuszczała z niego wzroku. Severio odwrócił się do niej, zerknął na posłanie na kanapie i znów utkwił w niej uważne spojrzenie. – Myślę, że pora umieścić cię w sypialni. Chodź za mną – powiedział cicho i ruszył w stronę korytarza. Arina poczuła, jak jej serce przyspiesza. Czy prowadził ją do tej przy końcu? – Zmęczenie jest czymś naturalnym – powiedział, gdy jego ognie świetlne rozjaśniły ściany osadzone od siebie w niezbyt wielkim rozstawieniu. Ledwie trzy osoby mogłyby swobodnie przejść tu ramię w ramię. – Zdziwiłbym się, gdybyś go nie odczuwała – ciągnął. – Masz jednak tyle czasu na odpoczynek, ile tylko będziesz potrzebowała. Przeszedł do samego końca i skręcił w lewo. Otworzył pierwsze drzwi, także po lewej i omiótł gestem obszerny pokój. – Powinno być ci tu wygodnie. Jeśli nie chcesz korzystać z mocy, by oświetlać przestrzeń lub ogrzewać powietrze, znajdziesz tu i lampy i grzejniki. Tam – wskazał brodą pojedyncze jasne drzwi – znajduje się łazienka do twojej wyłącznej dyspozycji. Nie przepadam za służbą… Wobec tego o porządek musisz dbać sama. Mógłbym co prawda poprosić pokojówkę Nathaniela, aby… Arina energicznie potrząsnęła głową, więc umilkł. Ktoś miałby służyć jej? Nawet przez
myśl jej to nie przeszło. – Tak też myślałem – powiedział mag. – Zatem śpij spokojnie, Arino. – Skłonił lekko głowę i szybko zniknął w sypialni znajdującej się tuż przed załomem. Arina wpatrywała się chwilę w ciemne drzwi, po czym zamknęła swoje i oparła się o nie. Na szczęście jego sypialnia była po przeciwnej stronie, co dawało jej nieco prywatności… Rozejrzała się po ciemnym pokoju. Wymacała na ścianie włącznik oświetlenia i powoli, uważnie rejestrując każdy mijany szczegół, przeszła do łazienki. Może się nie utopi… Arina usiadła z nagła, raptem wybudzając się ze snu. Dysząc ciężko, przetarła zmarszczone czoło drżącymi palcami. Kolejna noc, kolejny koszmar. Czy krzyczała przez sen? We śnie krzyczała, z racji czego się obudziła. Nie miała jednakże pewności, czy tenże krzyk wydostał się z jej gardła w rzeczywistość. Odetchnęła głęboko, powiodła wzrokiem po ledwie widocznych zarysach sypialni i wróciwszy do pozycji leżącej wsłuchała się w odgłosy domu. Cisza. Odetchnęła raz jeszcze, aby zmusić oszalałe serce do wolniejszego rytmu. Wbiła nieruchomy wzrok w równy sufit. Znów śnił jej się Azarel. Tym razem owładnęły ją przy tym przedziwne odczucia. Nie tylko strach i ból. Jakby jej cierpienie nie wynikało wyłącznie ze śmierci najbliższych, ale z jeszcze innej straty. Czuła się zdradzona, oszukana… Ku większemu nieszczęściu, próżno usiłowała sobie przypomnieć, dlaczego? Azarel był jej panem. Dręczycielem. Katem. Czy to możliwe, żeby wiązało ich coś więcej? Obróciła się na bok z cichym jękiem i wpatrzyła w ciemność za oknem. To niemożliwe. Była wyłącznie nienawiść. Arina wierzchem dłoni otarła łzę zamykając oczy. Obudziły ją ciche odgłosy dobiegające z głębi domu. Odniosła wrażenie, jakby zaledwie przed kilkoma minutami przymknęła powieki, lecz na dworze już świtało. Wstała niepewnie, naciągnęła na siebie czarną koszulę Severia, którą dziwnym trafem miała wciąż pod ręką i na palcach przeszła przez korytarz. Salon wyglądał niezwykle przytulnie nawet w jasnych promieniach słońca. Jakiś ruch za oknem przyciągnął jej uwagę, ale nie dostrzegła nic, prócz zieleni liści i krzewów. Obróciła się w stronę kuchni. To stamtąd dochodziły owe hałasy. Muzyka. Jej gospodarz zręcznie przemieszczał się po przestrzeni zazwyczaj przeznaczonej dla kobiet i niebywale umiejętnie władał patelnią i innymi elementami wyposażenia. Wyglądało na to, że przygotowuje śniadanie. Zauważył, że przygląda mu się z zainteresowaniem i uśmiechnął się do niej. Obolałe serce Ariny nieoczekiwanie zabiło mocniej. Gestem przywołał ją do siebie. Zawahała się, rozejrzała i powoli, z przezornością, podeszła i usiadła na wysokim stołku przy najbliższym blacie. Severio utkwił w niej uważne spojrzenie i przyglądał się w milczeniu jej sylwetce, jakby coś rozważał. – Lepiej dziś wyglądasz – powiedział wreszcie, po czym zaśmiał się krótko. – Zwłaszcza w mojej koszuli. Jak się czujesz? Arina nieznacznie wzruszyła ramionami i czując, że się rumieni, rozejrzała się znów dookoła. Pamiętała, co mówił uprzedniego wieczora o tym, jak powinna się zachowywać, ale nie było to proste. Musiała zagłuszyć w sobie tak wiele emocji, w tym rezygnację, odrętwienie, zmęczenie… o innych nie wspominając, i wyprostować się, przywołać godność… Nadto – krępowała ją jego obecność, a zapewne nie powinna, gdyż niewątpliwie, jeszcze na pustyni wnikliwie przebadał całe jej ciało. Może to ją tak krępowało?
– Mam nadzieję, że muzyka klasyczna ci nie wadzi – powiedział, przyciągając jej uwagę. – To mnie... odpręża. – Postawił przed nią parujący talerz czegoś i wskazał nań palcem. – Zazwyczaj tego nie robię. Na terenie Akademii jest jadalnia i parę innych, zbytecznych budynków, aczkolwiek uznałem, że na to jeszcze nie nadeszła odpowiednia pora… – urwał. – Powinno ci smakować. Ostatnie słowa zabrzmiały niezbyt pewnie. Arina oderwała wzrok od zielono żółtej plątaniny warzyw, jajek i czegoś wciąż niezidentyfikowanego i uniosła głowę. Severio wpatrywał się w swoją porcję z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, ale w końcu zaczął jeść. Nie wyglądał, jakby miał zaraz spaść ze stołka, bądź się udławić, wobec tego i ona zaczęła szperać widelcem w zawartości. Nie była pewna co do tego co je, ale okazało się wyjątkowo smacznym. Zwłaszcza warzywa. Chyba nie dałoby się zepsuć warzyw podczas przyrządzania? Powstrzymała grymas niepewności. Bolał ją żołądek i wszystkie inne mięśnie, ale głód dał się jej wreszcie we znaki. Catarina pewnie powiedziałaby, że jest niemiłosiernie chuda… Przełknęła ostatni kęs głośniej, niż zamierzała, czując, że coś stanęło jej w gardle. Severio postawił przed nią szklankę soku. Spojrzała na niego z wahaniem, oddając mu talerz. Uśmiechał się. Ciekawe dlaczego jest taki zadowolony? – Zjadłaś – mruknął. – Tego soku nie robiłem, więc nie obawiaj się. Kąciki ust Ariny drgnęły, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, jak układa się usta do uśmiechu. Wzdychając cicho, mocniej zmarszczyła czoło. Mag zatrzymał się w półkroku, odstawił talerze do zlewu i wrócił do niej. – Daj rękę – powiedział cicho, wyciągając ku niej swoją. Tym razem miał na sobie czarną koszulkę z krótkimi rękawami, na których także widniały embliny. Arina zauważyła, że jego przedramię pokrywają gęsto cienkie blizny. Zmarszczki na jej czole pogłębiły się jeszcze. – Śmiało – ponaglił rozbawiony. – Nie mam zamiaru poprosić cię do tańca. Chociaż mógłbym. – Arina ze zdumieniem zauważyła, że zmieniła się muzyka. – Najpierw zajmiemy się twoim zdrowiem. Dopiero później będzie czas na to, co tylko zechcesz. Co ja zechce? Jej umysł nie nadążał z przetwarzaniem informacji. Niepewnie podała mu dłoń, a on niemal natychmiast zamknął ją w swoich. Jego palce były ciepłe, a dotyk delikatny. Niedługo później poczuła drgania magii ogarniające jej ciało i niosące ze sobą ukojenie. Jego moc w szybkim tempie sprawiła, że większość dolegliwości ustąpiła. Został tylko ból w podbrzuszu. Czy powinien…? Odruchowo wyrwała rękę i zsunęła się z krzesła, przestępując kilka kroków w tył. Severio patrzył na nią szczerze zdumiony przez moment, a następnie westchnął cicho. Minął Arinę bez słowa, wyjął coś z szafki niedaleko drzwi i wrócił do niej. Podał jej starannie złożone ubranie. Na widok jego miny zrobiło jej się nieswojo. Spuściła wzrok, mając nadzieję, że zdołał dostrzec w nim przepraszający wyraz. Jeśli w ogóle cokolwiek wyrażały. – W ogólnej łazience na początku korytarza jest prysznic – powiedział cicho, spokojnym głosem. – Możesz korzystać z każdego pomieszczenia w tym domu, chociaż wątpliwe, aby zaciekawiła cię moja sypialnia. Będę czekał na ciebie przy wyjściu za kwadrans. Arina spojrzała na niego z ukosa. Z pewnością mówił poważnie. Odebrała ubranie i szybko odeszła we właściwym kierunku. Po starannym odliczaniu minut Arina stawiła się niemal punktualnie we wskazanym miejscu. Severio opierał się niedbale o ścianę przy drzwiach frontowych. W rękach trzymał płaszcz. Przez jego usta przemknął cień uśmiechu, gdy ją dostrzegł, a ciemne oczy błysnęły. Uważnie śledził wzrokiem każdy jej gest.
– Obróć się – powiedział. – Tyłem do mnie. Ani drgnął, gdy wbiła w niego niechętny wzrok. Usłuchała, acz z ociąganiem. Kiedy zaś jej spojrzenie padło na przeciwległą ścianę, pojawiło się na niej ogromne zwierciadło, w którym zobaczyła ich oboje tak wyraźnie, że aż zamrugała ze zdumienia. Severio odepchnął się i przystanął tuż za jej plecami. Patrzył w lustro, ale na nią, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Jej serce waliło jak szalone. – Wysusz włosy. Na dworze jest chłodno. Arina zawahała się. Poczuła, że coś muska jej dłoń i opuściła wzrok. Chłodne palce Severia oplotły jej, zesztywniałe z odrętwienia. Uspokój się. I wysusz włosy. Za pomocą magii. Ach tak, magia. Nieustannie zapominała, że magia jest teraz na każde jej zawołanie. Uniosła lekko kącik ust i spojrzała w utrzymywane mocą maga zwierciadło. Wolną rękę wplotła w wilgotne kosmyki. Potrząsnęła nimi, jakby chciała, ażeby coś z nich wypadło. I wypadło. Ku jej zdumieniu. Wokół zaczęły sypać się miniaturowe iskierki, które zanikały tuż nad jej ramionami. Wykonała tę czynność ponownie, aż wreszcie jej włosy, całkiem suche, opadły miękkimi falami na ramiona. Arina przyjrzała się swemu odbiciu. Jej twarz była nieco zbyt szczupła, rysy uwydatnione, usta blade, lekko rozchylone. Gdy to sobie uświadomiła, natychmiast je zamknęła. Severio zaśmiał się cicho i powiódł wzrokiem po jej sylwetce. Podążyła za jego spojrzeniem. Jej jasna cera kontrastowała z błyszczącymi czarnymi oczyma i lśniącymi włosami w kolorze mlecznej czekolady. Kształt ciała niewiele się zmienił. Chyba. Nie była w stanie przypomnieć sobie jak wyglądała, gdy była… była… Drgnęła, natomiast palce Severia zacisnęły się mocniej, rozsyłając mimochodem po jej ciele przyjemne ciepło. – Jesteś Veilleur, Arino – szepnął jej do ucha. – Widzisz? Nigdy więcej nie będziesz już nikomu służyć. Ona nie była tego tak pewna… Przyszłości bała się bardziej, niż śmierci, z której to przeświadczeniem nauczyła się żyć. Spojrzała na swoje nowe ubranie, które, ku uldze Ariny, przesłaniało wszelkie szramy na jej ciele. Embliny na rękawach, jak i lamówki, były złote. Przedstawiały herb jej Rodu. Natomiast na podwyższonym, stojącym kołnierzu widniał inny, pojedynczy, z otoczoną błyskawicami, przesadnie zdobioną literą A. Zerknęła ponad ramieniem na kołnierz koszuli Severia, która tym razem była dokładnie pozapinana i spostrzegła, że i na nim tkwi identyczny symbol, tyle że czerwony. – Owszem. Magowie Akademii są oznaczeni w ten sposób – uprzedził jej myśli. – To nawet nieco ułatwia nam życie. Natomiast kolory świadczą o stopniach. Złote embliny określają wszystkich. Czerwone zaś tych, co dopuszczeni są do sprawowania pieczy nad innymi – dowódców, mentorów. Białe definiują Gwardzistów. W kolorystyce ubrań przewodzi oczywiście czerń. Złoci są nasi profesorowie, mistrzowie. – Uśmiechnął się. – Niebawem sama się przekonasz. Arina wzruszyła ramionami. Nie mogła uwierzyć w to, że oni istotnie chcieli ją w swojej społeczności… Severio westchnął przeciągle. To nie jest nasza społeczność, ale także i twoja. Z tego co mi wiadomo – jesteś magiem. Powinnaś szybko oswoić się z tą myślą. I w niczym nie ustępujesz innym w twoim wieku. Rozbawiło ją to stwierdzenie. Mówił tak, jakby był od niej nie wiadomo ile starszy.
Wpatrzyła się uważnie w jego twarz. Wokół ciemnych oczu widniało kilka drobnych zmarszczek, nieco mniej w pobliżu ust. Wszystkie to były zmarszczki mimiczne, a nie świadczące o starości. Jego oczy były mądre, ciepłe, w kolorze… Zmarszczyła czoło. W kolorze ziemi, nie czerni. Dlatego wciąż myślała, że nie zmieniają barwy. Raptem na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka, a w oczach błysnęło rozbawienie. – Wierz mi Arino – zaśmiał się. – Jestem starszy od ciebie. Nieoczekiwanie puścił jej dłoń i szybkim ruchem narzucił na jej szczupłe ramiona płaszcz. Pomógł jej umieścić ręce w rękawach i ostrożnie pozapinał rząd guzików, po czym uniósł jej podbródek, by znów popatrzyła na siebie. Arina zamrugała powiekami i otworzyła usta w przypływie nagłego zdumienia. Długi płaszcz był szyty na miarę u najlepszego krawca. Składał się z dwóch połączonych ze sobą części. Wierzchnia warstwa była grubsza, wyglądem przypominająca pelerynę z szerokim kapturem, która spływała kaskadami z jej ramion i opadała nieznacznie na ziemię. Gdy Arina stała bez ruchu – jej poły okrywały całą sylwetkę, zaś gdy wykonywała najdrobniejszy choć gest – rozwiewały się i poruszały, ukazując spodnią warstwę materiału. Wewnętrzna część bardziej przypominała płaszcz. Wykonana z lżejszej tkaniny i zapinana na szereg guzików była bardziej dopasowana w talii, jednak na tyle elastyczna, by nie krępować ruchów. Identyczną funkcję pełniły szerokie rękawy i wysoki kołnierz. Na tę część przeznaczano mniej materiału, toteż była nieco krótsza i mniej rozłożysta, a co za tym idzie – bardziej praktyczna. Lśniący czarny materiał najwyższej klasy od razu dawał do zrozumienia, że jego właściciel nie jest byle kim. Jej pochodzenie, zakres wpływów i potęgi, jaka w niej tkwiła, zdradzały bowiem złote obszycia szerokich rękawów, kaptura, czy obszernego brzegu na samym dole tejże szaty oraz niewielkie złote embliny – tak jak w przypadku spodnich ubrań – haftowane po jednym na każdym rękawie, przedstawiające jej rodowy herb. Nawet największy głupiec bądź najmniej zainteresowany żebrak byłby w stanie domyśleć się, że osoba, którą skrywają poły tak szlachetnej tkaniny musi być kimś ważnym. Jednakowoż… Arina nie czuła się ważna. Potrząsnęła głową, obróciła się i spojrzała wprost w zamyśloną twarz Severia. Chciała zapytać, czy jest pewien tego, że powinna w tym wyjść, lecz rozmyśliła się. W jego oczach widniało zarówno zdumienie, jak i uznanie. Zamknęła usta i odruchowo spuściła głowę. Jego ciepłe już palce delikatnie przesunęły się po jej policzku. Odgarnął niesforny kosmyk włosów i ponownie uniósł nieznacznie jej podbródek. Przez moment wpatrywał się z uwagą w jej oczy, a potem obrócił się i otworzywszy drzwi, gestem nakłonił ją do wyjścia. Arina z trudem zmusiła nogi do ruchu i chwilę później oboje stali wśród różnorakich drzew. Chłodne, wiosenne powietrze gwałtownie szarpnęło ich płaszczami, a włosy Ariny zawirowały. Odgarnęła je i popatrzyła na kwiaty wdzięcznie znaczące trawnik wokół wąskiej ścieżki wysypanej drobnym, białym żwirkiem. Rozejrzała się. Niski domek z szarego kamienia idealnie wtapiał się w otoczenie, które stanowił las. Okiennice z jasnego drewna zostały przymocowane do muru, w paru miejscach porośniętego zimozielonym bluszczem. Ścieżka wiodła również i za dom, przypuszczalnie do niewielkiego ogrodu, który zdołała dojrzeć z okna. Drugi jej koniec nikł wśród zarośli i to właśnie w tamtym kierunku, czego się domyśliła, mieli podążyć. Severio przystanął kilka kroków od niej, wyprostowany, z rękami w kieszeniach płaszcza nietęgo różniącego się od jej własnego. Ciemne włosy związał na karku rzemieniem, lecz kilka kosmyków oswobodzonych przez wiatr wiło się wokół jego twarzy i nieobecnych oczu. Skinął na nią, gdy spostrzegł, że się mu przygląda i poszli nieprędkim krokiem w
wyznaczoną stronę. Zanim wyszli z dosyć bujnego lasu, przypomniał jej o tym, że w każdej sytuacji może użytkować swą moc. Bodajby po to, ażeby ochronić się od wiatru. Arina wszelako znajdowała przyjemność w doświadczaniu wszystkiego, co ją otaczało, więc nie wytworzyła osłony. I to nie tylko dlatego, że nie nawykła do magii. Spełnianie wszelakich zachcianek uważała za nieodzowny przejaw próżności. A ona nie była próżna. Gdy las się skończył, jej oczom ukazał się widok tak różnorodny, że zdezorientowana, nie wiedziała na czym wprzód zatrzymać wzrok . Severio zaśmiał się na widok jej zagubionej miny. – Tąż placówkę Akademii jej obecny i jedyny przywódca odwzorował, nieomalże wnikliwie, na jednej z zamierzchłych czasów – wyjaśnił. – Pominął niechybnie niektóre dziwactwa, ale dodał nieco własnych, tedy progresywność ściera się tu na jednym gruncie z antycznością, a formalistyczne bryły budynków kontrastują z miękkimi liniami otoczenia. Pociągnął ją z lekka w stronę szerokiego traktu i poprowadził dalej drogą, biegnącą wzdłuż ściany lasu. Wskazywał co ciekawsze budynki objaśniając ich przeznaczenie. Arinie najbardziej zaimponowały apartamentowce, w których mieszkali magowie nie związani z Gwardią. Nawet w słońcu lśniły niczym klejnoty sięgające przestworzy. Severio orzekł, iż wieczorem widok ten jest bardziej majestatyczny, zwłaszcza kiedy patrzy się na nie z pobliskich ogrodów. Zobowiązał się ją tu wtenczas przyprowadzić, aby była w stanie się przekonać na własne oczy. Oczywiście, wedle jego słów, mogła poruszać się sama po terenie Akademii, ale wolała tego nie robić. Nieszczególnie przypadła jej perspektywa tegoż spaceru, a co dopiero samotniczego… Główny dziedziniec był ogromny, zdobiony okrągłą fontanną, w której środku finezyjnie ustawiono kilka szklanych trójkątów opływających zmieniającą barwę wodą. Wszystko poza tym, włącznie z murami i budynkami Akademii, odzwierciedlało kształtami trójkąty, bądź też dopasowywało się do nich. Główny gmach wyglądał jakby wyrzeźbiono go z dziewiczego białego kamienia o szorstkiej powierzchni, który zdawał się tkwić w tym miejscu snadź tysiące lat, jakby rozmyślnie wyczekując, aż magowie zamienią go, perspektywicznie, w zjawisko. Białe Miasto, pomyślała nagle Arina. Poczuła ogarniające ją przygnębienie i ten bolesny, nieodzowny ciężar spoczywający na piersi. Severio zatrzymał się bez uprzedzenia, a ona wraz z nim, omal się przy tym nie zderzając z jego postawną sylwetką, uświadamiając sobie jednocześnie, że ściska w dłoni końce jego palców. Otworzyła szeroko oczy. Zrozumiałym było to, że starał się nie pozbawiać z nią kontaktu fizycznego, boć niewiele mówiła. Nie… Nie odezwała się ani słowem, odkąd… ?Zawahała się. Tego też nie pamiętała. Tknęło ją rozdrażnienie i poczucie winy. Białe Miasto? Severio powtórzył jej myśl, zaciekawiony. Teraz, gdy skoncentrowała się na swoim umyśle, wyczuwała jego chęć poznania niemal tak dobrze, jak szczerą dbałość o nią. Bezpodstawną – według niej – ale szczerą. Pragnął dowiedzieć się czegoś o Aszarte, choć wprawdzie starał się to ukryć. Ale cóż ona mu mogła powiedzieć? Westchnęła cicho, posyłając mu krótkie, umęczone spojrzenie. Tak właśnie się czuła. Zmęczona i udręczona. Chciała to zmienić, ale nie potrafiła. I on też nie potrafił. Poprowadził ją dalej wzdłuż drogi, która w pewnym momencie przechodziła pod samym murem głównego budynku, nie licząc oczywiście tej niezliczonej ilości bocznych jej odnóg. Arina odruchowo wyciągnęła wolną rękę, przesunęła dłonią po szorstkiej fakturze lśniącego, wysokiego, kamiennego bloku i spojrzała na swoje palce pokryte drobniutkim, białym pyłem. Skupiła wolę i precyzyjnie ukształtowała w głowie obraz Białego Miasta Aszarte: barwnie
ubranych, bogatych magów rozsyłających uśmiechy napotkanym osobom, błyszczących w słońcu murów perfekcyjnie wtapiających się w krajobraz, jak gdyby były odwieczną jego częścią, ezoterycznych ogrodów, niezliczonej ilości zapachów i osobliwych kramów, oraz tej wszechobecnej, soczystej, głębokiej zieleni i nieustającego poczucia tajemnicy otaczającej miasto. Severio gwizdnął cicho. – Podobało ci się tam – stwierdził. Spojrzała na niego, ale nie doszukała się w jego wzroku niczego, prócz troski. Po raz kolejny dzisiejszego poranka wzruszyła ramionami, pozwalając magowi bezwiednie prowadzić się po wciąż częściowo uśpionej Akademii. Niemal uśmiechnęła się gorzko na myśl o tym, co działo się tuż przed przyjazdem do owego miasta, i tuż po. Powodowana nagłym impulsem, mocniej ścisnęła jego palce. Aszarte nie są tacy. Powiedziała. To tylko jedno z ich miast. Jedyne w swoim rodzaju. Wyczuła zdumienie Severia, który pierwszy raz usłyszał wyraźnie jej mentalny głos. Zaraz później zasępił się. Ponownie na niego spojrzała, tym razem nie powodowana ciekawością. Uniosła brwi pytająco. Po chwili namysłu, mag lekko, niemal niezauważenie, skinął głową. Arina westchnęła. Wpatrzyła się przed siebie nieruchomym wzrokiem i wytworzyła w umyśle wizerunki tych Aszarte, których poznała dosadnie. Severio przechwytywał ofiarowywane mu wspomnienia i przypatrywał się im uważnie, jakby każdy szczegół miał znaczenie, jakby miały mu do czegoś posłużyć. Wzdrygnęła się i wróciła pamięcią pierwej do Sail i jej bezdusznych poczynań z własnymi niewolnikami. Zdumiał ją fakt, że wspominała to z obojętnością, chociaż obraz tej kobiety uruchamiał w niej cały wachlarz negatywnych emocji . Następnie jej milczący brat, równie zdemoralizowany, gdy próbował udusić Arinę. Albo zgwałcić. Albo zgwałcić i udusić. Przyglądając się samej sobie we własnych myślach uznała, że wyglądała wtenczas jak siedem nieszczęść i ten obraz powinien zaspokoić dostatecznie ciekawość Severia. Severio odetchnął głęboko i zachowując najwyższy spokój, poprowadził ją na mniejszy, tylni podwórzec, urywając tudzież i wspomnienie. Usiedli na jednej z żeliwnych ławek ustawionych nieopodal linii lasu, skąd roztaczał się widok na jakąś dziwaczną rzeźbę ustawioną w punkcie centralnym, na bramę północną – jak jej wyjaśnił, oraz na strażnice obłego kształtu i kilka innych budowli. Wciąż trzymał jej dłoń, którą teraz ostrożnie zamknął w swoich. – Jeśli nie chcesz… – zaczął cicho. – Nie musisz. Arina znów wzruszyła ramionami, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Dla mnie to nie ma znaczenia, jak już zapewne wiesz. Gdybyś mogła… Wróciłabyś tam? Jego pytanie ją zaskoczyło. Zerknęła na niego przelotnie, po czym powtórnie utkwiła wzrok w przestrzeni. Czy by wróciła? Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Z jednej strony… możliwe, że owszem. Nie znała innego życia. I może to byłoby czynnikiem motywującym. Lecz z drugiej… Wzdrygnęła się. Aszarte uczynił mnie kimś… To ja sama byłam swoim przekleństwem. Zniewolony mag. Spuściła nagle wzrok. Wpatrzyła się w jego dłonie, męskie, wypielęgnowane, czule obejmujące jej palce. Odetchnęła tak głęboko, że aż dotkliwie, jakby same myśli wywoływały niemożność zaczerpnięcia powietrza. Marszcząc brwi, przywołała kolejne wspomnienie. Belius. Gwardzista Akademii.
Poczuła gniew ogarniający Severia i swój lęk, który on równie natychmiast wyczuł i analogicznie szybko się uspokoił. Przebiegła przez wspomnienie treningów, omijając co gorsze szczegóły oraz ich pierwsze spotkanie. Nie było warto sobie o tym przypominać. Oprócz jej niezrozumiałych odczuć i próby przejęcia nad nią kontroli przez byłego Gwardzistę, nie wydarzyło się wówczas nic szczególnego. To sam Belius był ważny. Magowie Akademii zapewne rychło dowiedzą się, iż ci doskonale wyszkoleni ludzie, powodowani głównie pożądliwością i sposobnością panowania nad innymi, przechodzą na stronę magów Aszarte, ażeby pokazać swą wyższość nad wszystkimi innymi. I zdobywają niebywale dużo popleczników. Tym razem nie podniosła wzroku. Przeszła wprost do ostatniego wspomnienia, które miała mu zamiar śpiesznie pokazać. Wspomnienia tamtej nocy, gdy Azarel omal jej nie zabił. Wytworzyła w myślach częściową sytuację, ku swojemu niezadowoleniu, ze wszystkimi szczegółami. Severio drgnął. Zbyt duża dawka Wilczego Tojadu, srebrny sztylet Aszarte… Wspomnienie bólu przecinanej skóry. Arina wciągnęła głośno powietrze do płuc i zmusiła umysł do dalszej współpracy. Natychmiast przypomniała sobie ten inny ból, intensywniejszy, długotrwały, gdy Aszarte posiadał ją całą. Jego wykrzywioną w wyrazie wściekłości twarz, swój strach i bezradność… Wszystkie odczucia, które jej natenczas towarzyszyły, wróciły z taką intensywnością, jakby wydarzenia te miały miejsce poprzedniego dnia. Jej psychiczne załamanie, niemal identyczne, jak obecne… Arina wyrwała dłoń i wstała gwałtownie. Płaszcz zawirował wokół niej, jakby chciał samoistnie wytworzyć ochronną barierę. Zamrugała powiekami i wbiła wzrok w rzędy zabudowań przed sobą. Bała się spojrzeć na tego przyjaźnie do niej nastawionego maga. Nastawienie łatwo można było zmienić. A ona nie miała już siły walczyć, nawet sama ze sobą, i chociażby po to, aby przetrwać. Nie była pewna ile zdołał ujrzeć – niezamierzenie. Jej uwagę przyciągnęła wysoka postać wyraźnie zbliżająca się ku nim. Cofnęła się bezwiednie i wpadła na Severia, który przytrzymał ją delikatnie. Nim ją puścił, zdążyła wychwycić ogarniającą go złość, lecz nie złościł się na nią. Wysoka postać okazała się być tym rosłym magiem, którego Arina w przebłyskach świadomości widywała u boku swojego Gwardzisty. Uśmiechnął się szeroko, ignorując niewyraźne przekleństwo, które wymamrotał Severio. – Tak, tudzież i ja rad jestem, że was widzę – powiedział wesoło, mocnym głosem. Przeniósł swój uważny, brązowy wzrok z Severia na Arinę i jego oczy pojaśniały raptem. – Jestem Levi Herrinn, wybitny zielarz i uzdrowiciel – wyjawił bezecnie, skłaniając uniżenie masywną sylwetkę w pół. Arina lekko skinęła głową, zaś jej towarzysz parsknął cicho. – Coś ty taki nie w humorze? – spytał tamten. – Przynoszę wieści. Nasz wymarsz przesunęli o tydzień. Masz jeszcze trzy, by obserwować Keliana. Arina, nic z tego nie rozumiejąc, trwożliwie chwyciła Severia za rękaw i przysunęła się do niego. Na nowo ujął jej palce, spoglądając na nią uspokajająco. – Nie powiedziałeś jej…? – spostrzegawczy przybysz bardziej stwierdził, niż zapytał. – Nie przejmuj się – zwrócił się do niej nie od razu. – Czas tutaj szybko upływa. Jeślibyś została, to wrócimy nim się zoczysz. Poza tym będziesz miała nowego… opiekuna. Obracając się z nagła z widocznie wymuszonym uśmiechem, podążył szeroką drogą, a oni poszli za nim, podejmując przerwany spacer o świcie. Mimo że Arinie zrobiło się niemiłosiernie słabo, a owy świt zastąpiło słoneczne południe.
– Należymy do oddziału Gwardii – powiedział cicho Severio, gdy zrównali krok z wysokim magiem – który co rusz i przewlekle przebywa poza granicami Akademii… – Natomiast nasz cel jest szczytny – wtrącił Levi – pomimo niniejszych nieobecności. Ratujemy z opresji takie damy jak ty – wyszczerzył się do niej. Arina prychnęła. Wyglądało na to, że wybitny uzdrowiciel i zielarz miał spore poczucie humoru. Severio zaśmiał się krótko, zaś tamten przewrócił oczami. – Nikt was nie nauczył, że rozmawianie bez słów jest niezbyt mile widziane w towarzystwie? – Sam stworzyłeś to towarzystwo – zauważył Severio z rozbawieniem. Levi znów się wyszczerzył. Ewentualnie – w ogóle nie przestał – którego to szczegółu Arina nie zdołała pochwycić. – Bo ty zazwyczaj straszliwie się nudzisz, gdy mnie długo nie ma… – Okropnie. – I zaczynasz tęsknić za moim optymizmem… – Niewiarygodnie. – A co ważniejsze, widzisz? Z marszu poprawił ci się humor. Zaledwie przed momentem miałeś taką minę, jakbyś optował za uśmierceniem kogoś. – Zwalczyłem w sobie tę nieoczekiwaną chęć mordu – powiedział Severio. – Czasowo. Levi posłał mu pytające spojrzenie, na co ten wzruszył lekceważąco ramionami. – Nie ma o czym mówić. – Arina poczuła ulgę. Wyglądało na to, że ma zamiar zachować dla siebie to, czego się dowiedział. – Zaś zapewniam cię, przyjacielu, że magowie Aszarte przyprawią nam frasunków. To bardziej niż pewne. No, może nie wszystko zachowa dla siebie… Jasnobrązowe oczy maga rozbłysły ciekawością. – Możesz jaśniej? – Pamiętasz Beliusa? Levi zamyślił się, by po chwili jęknąć z niedowierzania. – Owszem. Dołączył do Aszarte – potwierdził jego myśli Severio, jakby miał w nie wgląd. – Długo u nich przebywa? Severio spojrzał na Arinę, na której czole pojawiła się zmarszczka, a potem ponownie przeniósł na niego wzrok. – Bez wątpienia ponad trzy lata. – Dostatecznie długo… – mruknął. Severio potaknął. – Owszem. Ale to nie wszystko. – Levi uniósł brwi. – Praktykuje Moc Nabytą i przekazuje tajemnice szkolenia Gwardzistów innym Aszarte. Nie wszystkie i nie wszystkim, ale jednak. – To niedobrze. – Niedobrze – potwierdził. Droga zaprowadziła ich na drugą stronę Akademii, otaczając mijane budynki półkolem od północy. Od wschodu mieścił się rząd innych. Półokrągły był lazaretem, który Arina zapamiętała. Kolejne, to jakby ogrody warzywne, tyle że rozmieszczone wzwyż, a nie na ziemi, mocowane piętrowo skrzącymi, srebrnymi łańcuchami grubości jej ręki, z ziołami i czymś z tejże odległości nieokreślonym, a także rzędem wąskich, wysokich, podłużnych budynków w kolorze zieleni i szkła – po przeciwnej stronie. A następnie pojedyncza strażnica i niesamowite skwery, przy których się zatrzymali.
– Bodaj ci architekci wykazali się zdrowym rozsądkiem – oświadczył Levi patrząc na zieleńce z rozmarzeniem. – W każdym innym przypadku można dostać twórczej apopleksji. Arina uśmiechnęła się w duchu. Przypadł jej do gustu ten mag. Szczery, otwarty i radosny, jakby z lekka oderwany od rzeczywistości, aczkolwiek czujny i bystry. Spojrzała na wznoszące się apartamentowce, a on podążył za jej wzrokiem. – Ach tak. Zapomniałem o nich. Piękne są, zaiste. Ale tak małe, że omal niedostrzegalne na pierwszy rzut oka… Swoją drogą, to muszę przyznać, że wyglądasz o wiele lepiej – uśmiechnął się do niej, wywołując tym mimowolny rumieniec na jej policzkach. Severio roześmiał się kręcąc głową, lecz umilkł niezwłocznie, gdy tylko się odwrócił. Oboje w tej samej chwili powiedli za jego stężałym spojrzeniem. Levi jęknął żałośnie na widok kobiecej postaci zbliżającej się do nich w szybkim tempie. Arina zmarszczyła czoło, kątem oka zerkając na Severia, którego mina wyrażała umiejętnie dopracowaną obojętność. – Ty kłamliwy draniu! – warknęła piskliwie nieznajoma, dźgając palcem zakończonym długim paznokciem pierś Leviego. Levi cofnął się o krok i skrzywił w udawanym grymasie, pocierając klatkę piersiową. – Ty… Ty… Dziewczyna najwidoczniej się zapowietrzyła, bo jej częściowo przesłonięta lokami twarz wyglądała tak, jakby miała zaraz popękać z braku tlenu. Jasne włosy sięgające zaledwie jej ramion znaczyły się bezładnie porozrzucanymi, rudymi pasemkami. Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem całą trójkę, zatrzymując je dłużej na wciąż uprzednio rozmyślnie splecionych palcach Ariny i Severia, po czym powoli podniosła na niego wzrok. W jej oczach zapłonęła obłąkańcza furia. Arina instynktownie zapragnęła się wycofać, ale mag powstrzymał ją, wzmacniając uścisk. Levi raptownie znalazł się u jej lewego boku, prostując z godnością swą imponującą sylwetkę. – Czego chcesz, wstrętna wiedźmo? – spytał spokojnym głosem, zakładając ręce. Tamta zasyczała wściekle, przenosząc wzrok na Arinę, widocznie zdezorientowana, a następnie ponownie na Severia. Jej mina wraz wyrażała zdumienie i złość. – Dwulicowy dupek! – warknęła magowi w twarz. – Podobno cię nie było?! A jak widzę, zabawiasz się z jakimiś obcymi dziwkami! Zaskoczony Severio zacisnął zęby, a Levi przesunął się ostrzegawczo pół kroku w przód. – Uważaj na słowa… – Bo co mi zrobisz łajdaku! – wrzasnęła. – Kim ona jest?! W czym jest lepsza ode mnie… Głośny śmiech Leviego zagłuszył jej słowa. Spiorunowała go wzrokiem, utkwiwszy stalowe spojrzenie w Arinie, która w tejże chwili dostrzegła jej emblin. Czując, jak wzbiera w niej złość, z wysiłkiem odszukała tkwiące w swym umyśle pokłady cierpliwości. – Nędzna, plugawa… W oczach dziewczyny jarzyła się odraza wymieszana z innymi emocjami, których przy najlepszych chęciach nie można było uznać za życzliwe. Snadź nigdy nie doznała niczego, co choćby po części zbliżyło ją do doświadczeń Ariny. Sprawiała wrażenie rozpieszczonego dziecka z dobrego domu i znamienitego Rodu. Wszak… ja również pochodzę ze znamienitego Rodu, pomyślała Arina. Z tego samego Rodu… Wyprostowała się z wolna. Zaiste, w niczym jej nie ustępowała. Wypuściła dłoń Severia i bardzo wolno, starając się nad sobą panować, zastąpiła jej drogę, patrząc przy tym umyślnie, gdzie stawia stopy. Następnie równie wolno splotła ręce na piersi i uniosła głowę, przybliżając się do jednej z przedstawicielek Veilleur tak blisko, że niemal zetknęły się nosami. Ku jej uldze,
dziewczyna była, nieledwie, porównywalnego wzrostu, więc Arina mogła spojrzeć wprost w jej oczy. – Jeszcze jedno twoje słowo – wycedziła przez zaciśnięte zęby, oddzielając od siebie poszczególne wyrazy dłuższą pauzą, aby tamta bez wątpienia zrozumiała – a na własnej skórze doświadczysz, jak to jest być nędzną i plugawą dziwką… Cisza. Wpatrywały się w siebie nieruchomo tak długą chwilę, że Arina zdrętwiała. I choć była bliska dostania ataku serca, nawet nie drgnęła. Severio uprzedził, że jeśli będzie zachowywała się jak uniżona niewolnica wśród tych magów, to nie przysporzy jej to sympatii. Nie mogła więc pozwolić, aby obrażano ją bezpodstawnie, i to tuż na wstępie. Honor Veilleur już został niebywale nadszarpnięty… Niech zatem jedna z nich zachowuje się adekwatnie do nazwiska. Dziewczyna odchyliła się lekko do tyłu, przy czym jej jasne włosy odsłoniły rysy twarzy, i obrzuciła Arinę pogardliwym spojrzeniem, a ona odwzajemniła się czymś zbliżonym – jak miała nadzieję. – Twój przyjaciel – dodała jeszcze Arina, świadoma, że to o Severia chodzi nieznajomej – jest dorosły. I doskonale potrafi dobierać sobie bliskie mu towarzystwo, do którego ty najwyraźniej już się nie zaliczasz. – Usłyszała sapnięcie z tyłu, ale nie spuściła złowieszczego spojrzenia z nieznajomej. – Odejdź więc, zanim moja cierpliwość ulegnie całkowitemu zatraceniu. Dziewczyna parsknęła lekceważąco, a moc Ariny, jakby na potwierdzenie powagi jej słów, zaczęła ostrzegawczo krążyć maleńkimi iskierkami wokół jej już opuszczonych wzdłuż ciała, zastygłych palców. Magiczka zerknęła na jej dłonie, a przez jej ponure oczy przebiegł cień niepewności i ponownego zdumienia, zanim na powrót zamieniły się w czarną stal. Dobrze, że nie była świadoma, iż Arina jest równie zdezorientowana i zaskoczona. Wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo, obrzuciła szybkim spojrzeniem magów za plecami Ariny i ze świstem powietrza obróciła się na pięcie. Odeszła tak prędko i tak sztywnym krokiem, jakby ktoś wsadził jej… Arina odwróciła się, zaczerpnąwszy wpierw kilka głębokich wdechów. Levi w niemym zdumieniu i z założonymi rękami szczerzył się szeroko, a Severio patrzył na nią, jakby był z niej… dumny. I równie zaskoczony. Skrzywiła się. – Wygląda na to, że zyskałam właśnie pierwszego wroga – mruknęła. Wzięła kolejny głęboki wdech, by choć odrobinę uspokoić rozedrgane wnętrze. – I to z Veilleur. Młodszy z magów roześmiał się gromko, z nieustępującym wyrazem osłupienia na twarzy podszedł do niej i zamknął ją w krótkim, ciasnym uścisku. Gdy się odsunął, pokiwał z uznaniem głową, zwracając się ku Severio. – Zaiste – rozradował się. – Ona ani chybi jest z Veilleur! Severio uśmiechnął się lekko. – Niewątpliwie. I czas najwyższy zająć się twoimi emocjami, Arino. Arina westchnęła, a Levi znów się roześmiał. – Ciekaw jestem, czy posiadasz wszystkie cechy znamionujące ten Ród – zastanowił się. Uniosła jedną brew, niepewnie zerkając na drugiego z magów, którego to mina oczywiście nic już jej nie powiedziała. – Spostrzegawcza jesteś – zaczął wyliczać na palcach tamten. Obrzucił ją oceniającym spojrzeniem. – Piękna również. I ładnie dźwięczy twój głos… A już myślałem, że nie umiesz mówić. Severio pokręcił głową z cichym prychnięciem, a ona zarumieniła się.
– Złośliwa, o tak… – pokiwał znacząco głową, uśmiechając się zjadliwie. – Co do owego to nie mam wątpliwości. I dumna. Honorowa… O odwadze bezcelowym jest wspominać, bo samo to, że tu z nami stoisz, daje jej świadectwo. Podobnie o wytrzymałości… Hmm… – Ponad wszystko, Levi, Arina jest zmęczona – wtrącił Severio, powstrzymując ożywionego przyjaciela przed dalszym wygłaszaniem spostrzeżeń. Zwrócił się ku niej. – Wracamy? Potaknęła skinieniem głowy, powstrzymując westchnienie znużenia. – Och nie! – zaprotestował Levi. – Dopiero co się poznaliśmy! – Zawsze możesz… – Arina zawahała się. Spojrzała na Severia, który wciąż nieznacznie się uśmiechał. – Możesz do nas dołączyć – dokończyła, wzruszając obojętnie ramionami. Następny tydzień przeminął Arinie co żywo. Nie przypuszczała, że oswoi się z nieomalże bezustanną obecnością dwojga magów zaledwie w kilka dni. Uzmysłowiła sobie, że gdyby chcieli ją skrzywdzić, mogliby zrobić to bez przeszkód, w dowolnym momencie. Przecie mieli ku temu sposobności bez liku. Jednakże oni byli… przyjacielscy. Krótko mówiąc. A ona – zobojętniała. Severio zaiste zajął się jej emocjami, dostarczając Arinie zajęć, które skutecznie zaprzątnęły jej uwagę i myśli. Otóż – otrzymała niebywale grubą księgę do czytania, traktującą o wszystkim po trosze, włączającą w instrukcje bezpiecznego posługiwania się mocą wrodzoną zabawne opowieści magiczne, co czyniło ją początkowo niezrozumiałą. W dodatku autor o skomplikowanym imieniu, którego nawet nie próbowała wypowiedzieć, posługiwał się językiem iście homeryckim, wywodzącym się ze starożytnej epoki, a Starożytnych było trudniej zmiarkować, niż obecną, tudzież archaiczną gwarę współczesnych magów, której uczyła się od małego. Ponadto jej mentor jął trenować jej umysł w celu pozbycia się tych nadmiernych odczuć i panowania nad nimi. Zdumiał go fakt, że rozprowadzanie ich miała już opanowane, zaś kontrola okazała się być tak żmudnym i nużącym ćwiczeniem, że Arina popadała w apatię przy każdej próbie, których to jednak z rozmysłem się podejmowała, nie chcąc wyjść na przygłupią i niedouczoną wśród nowicjuszy ze swej przyszłej grupy. Pełne sprzeczności serce Ariny nie dawało się tak łatwo poukładać, jak umysł, który można było zająć czym bądź. W pewnym momencie przyłapała się na tym, iż stała się niezaprzeczalną mistrzynią w podświadomym tworzeniu wewnętrznych barier, chroniących ją przed dodatkowym bólem. Niestety, ten już nabyty nieustannie utwierdzał ją w przeświadczeniu, iż nie zdoła zapomnieć. Nigdy. Levi zaczął wprost wskazywać jej momenty, w których popadała w otępienie, nawet tego faktu nie dostrzegając. Wspomnienia, uczucia i retrospekcje powracały w najmniej oczekiwanych momentach, całkowicie wytracając ją z równowagi. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż wielce niefortunne byłoby takie zachowanie, zwłaszcza wśród rówieśników. Wobec tego stwarzała ówże bariery i z każdą kolejną takową próbą zamykała w ich ochronnym kręgu coraz to większą część siebie, co niepokoiło Severia równie mocno jak to, że od owego spaceru ni razu nie rozmawiali o Aszarte i o tym, kim dla nich była. Wychodziło na to, że oswojenie się z przyjaznymi jej magami było trywialne, w porównaniu do odnalezienia się w nowej rzeczywistości, czemu jak dotąd – nie podołała. Nie potrafiła także narzucić sobie nowego celu, nad czym intensywnie rozmyślała przed każdym udaniem się na spoczynek. Bo cóż miałaby czynić? Kim się stać? Skoro nie miała pewności co do tego, kim już jest i co przyniesie jutro? Nie mogła pomieścić w głowie faktu, że jutro zależało
całkowicie od niej. Bycie niewolnicą narzucało jasne cele, ramy egzystowania, kryteria czynów, granice możliwości. Podstawą była służba i wynikające z niej obowiązki, miejsca pobytu, rodzaje ubioru, schematy zachowania czy postepowania. A w jej przypadku również bezmierne zadowalanie pana. Wszystko było ściśle określone żelaznymi zasadami. A teraz? Akademia, owszem, miała zasady, magowie ustanawiali pewne prawo, rygory względem ubiorów, czy publicznego zachowywania się, ale stanowiło to zaledwie kroplę w morzu możliwości maga z tejże rzeczywistości. Magowie przebywający poza terenami przodującymi w niewolnictwie byli wolnymi magami. Ich granice możliwości uchodziły za niewyobrażalnie rozszerzone, niemal nieograniczone, a Arina nawet nie wiedziała, co znaczy pojęcie wolności. Nie mogła określić nowego celu w swoim życiu nie znając podstawowych wartości, jakimi kierowali się niezależni ludzie. Jej byt, wedle tych rozważań, był wielce bezcelowy, co oczywiście owi dwaj towarzyszący jej magowie starali się wyperswadować. Każdy spokojnie upływający dzień począł charakteryzować się swoistą rutyną, co pozwalało jej wdrażać się nieśpiesznie w schematy czekających ją zajęć. Poranek zwykli zaczynać od śniadania we dwoje, które przygotowywał Severio, nawet nie pytając, czy Arina potrafi gotować. Następnie wczesny spacer, podczas którego dołączał do nich Levi i pozostawał w ich towarzystwie aż do wieczora. Wieczory zaś także spędzali we dwoje, zazwyczaj na nauce i niezobowiązujących pogawędkach, nie licząc tych, podczas których jej opiekun był nieobecny, zaprzątnięty zwykłymi sobie sprawami. Wtedy była sama. I nie było to przyjemne. Jak dotąd nie spotkała innych magów, którzy zechcieliby podjąć z nią konwersacje. Mimochodem widziała siostrę Leviego i asystenta dyrektora Akademii, lecz przez wzgląd na zbliżającą się przerwę świąteczną, wszyscy zajęci byli wszelakim porządkowaniem wszelakiego… Oddział Severia miał wyruszyć na początku listopada, przeto depresja Ariny nieuchronnie się pogłębiała. Zgodnie z jej założeniami przy pierwszym poznaniu, Levi istotnie okazał się zabawnym, beztroskim i łagodnie usposobionym, młodym magiem. Sprawiał wręcz wrażenie młodszego, aczkolwiek był od niej o pięć lat starszy. Nieustannie usiłował poprawić jej nastrój, choć nie był on tak negatywny, jak przypuszczali. Razem zgłębiali tajniki opasłej księgi, której nie miał przyjemności przeczytać. Zwykli przy tym zajmować podłogę w salonie, rozkładając się na niej jak dzieci podczas wspólnego rysowania, z czego nie był zadowolony Severio. Uważał mianowicie, że do tego stworzono gabinety i biblioteki, którymi to dysponował. Levi butnie go ignorował, lecz tamten zdawał się to bagatelizować – niewątpliwie za sprawą łobuzerskiego uśmiechu, nader często goszczącego na ustach młodego maga. Oni zaś nawzajem objaśniali sobie niezrozumiałe formy i wyrażenia, zastanawiali się nad sensem zdań, przy czym Levi pomagał Arinie w racjonalnym sporządzaniu notatek, i ponad wszystko szydził z nieskładnych, często niepojętych definicji. Gdy już nie potrafili doszukać się jakiegokolwiek logicznego meritum w tekście, który studiowali, z pomocą przychodził im Severio i z niewiarygodną wręcz cierpliwością wyjaśniał wszystko to, czego wyjaśnić się zgoła nie dało. Za każdym razem w takich momentach Arinę ogarniał podziw, a szacunek, jakim go darzyła, pogłębiał się. Imponowało jej cechujące go chłodne opanowanie, dystans, którego żadne z nich nie starało się zmniejszyć, a także spokojne i ciche usposobienie. Wyglądało na to, że Severio był magiem skutecznie unikającym konfliktów, co kłóciło się z wykonywanym przez niego zawodem. Arina niejednokrotnie namyślała się, co też mogło przyczynić się do owego zachowania. Dotychczas jedynym magiem jawnie okazującym swą niechęć była Olina, tutejsza przedstawicielka Veilleur. Starała się nie wchodzić ich trójce w drogę, ale Arina przeczuwała, że
to tymczasowe. Wszak wszystko miało się zmienić po wyjeździe Gwardzistów. Magiczka ograniczyła się więc do wrogich spojrzeń, sarkastycznych komentarzy rzucanych w towarzystwie nieodstępujących jej dziewcząt, a także do zgryźliwych uwag na temat Ariny, które jak dotąd mijały się z prawdą. Arina, nie będąc pewną, czy ktokolwiek dysponuje autentycznymi informacjami, zakładała, że wkrótce dane jej będzie się o tym przekonać. Sromotnie. Arina z westchnieniem przewróciła się na plecy i przymknęła oczy. Mimo późnej pory nadal czytała książkę, choć znużenie sprawiało, że ozdobne litery zaczynały zlewać się w nieczytelną plamę druku, a sens trudnych zdań stawał się jeszcze trudniejszy. Wyciągnęła się na łóżku. Severio uprzedził ją, że będzie zajęty, toteż nie liczyła na jego towarzystwo. Omawiali z Levim i innymi Gwardzistami plany czekającej ich wyprawy, a on to wychodził z domu, to wracał, szperał w bibliotece, notował coś szybko, to kręcił się po pokojach, by po chwili znów wyjść. I tak bez ustanku. Obserwowała go przez pewien czas w milczeniu, starając się mu przy tym nie wadzić, lecz ostatecznie ustąpiła i wycofała się do sypialni. Nie zaprotestował. Zjadła słodką bułkę dołączoną do kolacji, którą dostarczył im ktoś z kuchennej służby Akademii, i którą spożyli w milczeniu, umyła się, przebrała i ułożyła na łóżku. Spędziwszy w stanie najwyższej umysłowej koncentracji kilka godzin, nie miała już siły na cokolwiek, lecz tudzież i na sen. – Arino – mocny głos Severia zabrzmiał tuż nad jej uchem. Zaskoczona, tak szybko obróciła się z powrotem, że spadłaby z łóżka. Przytrzymał ją w ostatniej chwili. Usilnie ignorując jego dłonie obejmujące ją w talii i starając się zapanować nad oddechem, usiadła i spojrzała na niego wciąż zaskoczona. Wyprostował się uśmiechając się lekko, ze zmęczeniem. – Przepraszam, że cię wystraszyłem… – urwał, a na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka, gdy dostrzegł jej ubiór. Powiódł spojrzeniem po bałaganie zalegającym sypialnię, zauważył jej iskierki świetlne, szaleńczo pląsające wokół nich i jego uśmiech poszerzył się nieco. Na powrót utkwił w niej oczy, w których błysnęło rozbawienie. – Chodź, chciałbym z tobą pomówić – rzekł cicho i przestąpił w stronę wyjścia, nie czekając na jej reakcję. Arina westchnęła. Spojrzała w dół na swój nocny strój i poczerwieniała z zażenowania. Pora snu zwalniała magów z konwencjonalnych ubiorów, pozostawiając im w tej kwestii wolny wybór. Ona preferowała wygodę, toteż włożyła cienką bawełnianą koszulkę na ramiączka, która ku jej chwilowemu nieszczęściu, przylegała ciasno do ciała, i takież spodnie – nieco luźniejsze, białe... Zmusiła się do zejścia z łóżka. Zdusiła w sobie jęk na widok porozrzucanych po podłodze ubrań, zostawionych tam przed pójściem do łazienki, a także porozkładanych wszędzie notatek, oraz tych zdradliwych świetlnych ogników, które to natychmiast obróciła w niwecz. Wzięła głęboki wdech, wstrzymała powietrze i wypuściła je powoli, aby załagodzić pieczenie na policzkach, po czym niepewnie przeszła do salonu. Severio przechadzał się niespokojnie pomiędzy meblami, lecz gdy tylko ją spostrzegł, wyraz jego twarzy złagodniał, a na ustach pojawił się ten delikatny uśmiech. Zebrał jakieś kartki ze stolika pod ścianą, wręczył je Arinie, a gdy usiadła w fotelu, przysiadł na jednej z jego poręczy, czyniąc tym samym sytuację jeszcze bardziej dla niej niezręczną. O czym oczywiście nie miała zamiaru mu mówić. – To – wskazał na pierwsze zapiski – jest lista książek, które będą ci potrzebne podczas
nauki w Akademii. Część z nich znajduje się w mojej bibliotece, a część w akademickiej. Jeśli miałabyś problem ze znalezieniem którejś, otrzymasz odpowiednie środki, by móc ją sobie kupić. Najbliższa księgarnia jest w Adharze. Przez moment oboje w milczeniu śledzili wzrokiem równe rzędy schludnego pisma. Niektóre tytuły Arina zawczasu przestudiowała, inne ongiś dostrzegła na półkach, a tych wybranych, pojedynczych, nawet nie znała znaczenia. Severio najwyraźniej sądził, iż… – Wiesz o tym – powiedział cicho, wyrywając ją z zamyślenia – że wolno ci poruszać się swobodnie wszędzie, nawet poza Akademią i przylegającym do niej miastem. Wolałbym co prawda, abyś tego ostatniego postarała się nie robić, choć zapewne perspektywa wydostania się stad jest dla ciebie niezwykle kusząca… – urwał i spojrzał na nią. Arina poczuła, że na nowo się rumieni, więc ponownie szybko wbiła wzrok w kartkę. – Zaczekaj tu na mnie Arino – w jego wyciszonym głosie pobrzmiewała prośba. – Nie sądzę, ażebyś żałowała czasu spędzonego na nauce, jako że sprawia ci ona przyjemność. Możesz jedynie zyskać. A gdy wrócę, postaram się umilić ci wolne chwile. Oczywiście, jeśli zechcesz. Bez wątpienia zdążysz do owej pory zyskać także innych przyjaciół. Arina niemrawo potaknęła skinieniem głowy. Miał rację. I nie miał jej. Istotnie – poszerzanie wiedzy sprawiało jej przyjemność. Nie wątpiła bowiem w to, że tylko odpowiednio wykształcony mag jest w stanie stać się potężny. Jej potęga była niemała już teraz. Odpowiednio ukierunkowana powiększyłaby się, poszerzając zakres jej możliwości. Mogłaby… Potrząsnęła głową, niedowierzając w to, co przed chwilą nasunęło jej się na myśl. Natomiast wątpiła w to, że znajdzie przyjaciół, gdy już rozniesie się wieść o tym, kim była. Kim nieustannie stara się nie być. Podniosła wzrok i napotkała utkwione w niej, baczne spojrzenie Severia. – Trochę tego… dużo – wyjaśniła ponuro, wymijająco wskazując listę z cichym westchnieniem rezygnacji. Wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekuje mag. – To oczywiste, że zaczekam. Dużo ci zawdzięczam, a pomimo okoliczności, jestem dobrze wychowana. Nie potrafiłabym nigdzie odejść, nie odwdzięczając ci się wpierw za… – Arino, ja nie czynię tego po to, by… – Wiem – nie pozwoliła mu się wypowiedzieć. – Ale czy tego chcesz, czy nie, to transakcja wiązana. Pomagając mi, możesz liczyć także na moją pomoc. Severio nie podjął się dalszej rozmowy na ten temat. Uśmiechnął się i wskazał brodą następne kartki. Arina niechętnie zerknęła w dół. Jęknęła cicho, gdy zorientowała się, co jest na nich napisane. – Tak – rozbawienie Severia było teraz również słyszalne w jego głosie. – To jest lista przedmiotów. Arina spojrzała na niego z niedowierzaniem. Lista opiewała na trzy duże kartki, na których widniały nazwy wraz z wyjaśnieniem. – Aż tyle? – spytała. – Nie zdołam nauczyć się całości… – Ona jest tak długa – zaśmiał się na widok jej zbolałej miny – ponieważ początkujący zdobywają podstawy wszystkiego, czego uczymy w Akademii, włączając w to przedmioty nieprzydatne w rzeczywistości. Mag powinien być wszechstronny, Arino. Arina, tłumiąc westchnienie, zagłębiła się w oparcie miękkiego fotela i ze zmarszczonym czołem poczęła przeskakiwać wzrokiem od kartek, do Severia, w niknącej nadziei, że nie mówi poważnie. Lubiła się uczyć. Ale gdyby miała pojąć to wszystko – brakłoby jej życia… – Natomiast po opanowaniu niezbędnego zakresu ogółu wiedzy – ciągnął Severio jak najbardziej poważnie – nowicjusze wybierają sobie wyłącznie te zagadnienia, które w ich mniemaniu będą przydatne później, gdy zdecydują się nas opuścić. Uściślając… – pochwycił jej
zagubione spojrzenie. – Kiedy już opanujesz to, co teraz wydaje ci się ogromem materiału, będziesz mogła wybrać kilka z tych przedmiotów, czy też jeden, bądź kilkanaście, które uznasz za stosowne, w których będziesz chciała w dalszym ciągu poszerzać swą wiedzę, które będą pasowały do zakresu twoich późniejszych możliwości, który to własnoręcznie, dowolnie sobie wyznaczysz… Oczywiście nie będziesz całkowicie zdana na samą siebie. Akademia ma szereg doradców, pomagających uczniom podejmować decyzje najwłaściwsze, ze względu choćby na predyspozycje magiczne. Od służenia radą są także mentorzy, zazwyczaj sporo czasu poświęcający podopiecznym. Arina jęknęła. – Wychodzi na to, że się tu zestarzeję – mruknęła, odwracając wzrok i przymykając powieki. Severio zaśmiał się cicho. – Zapominasz o ważnych szczegółach dotyczących naszego gatunku, Arino. Magowie są długowieczni. Nie sądzę zatem, aby brakło ci czasu na cokolwiek. – Spojrzała na niego powątpiewająco. – Po opanowaniu pierwszego stopnia nauki, sama decydujesz także, ile dodatkowej wiedzy chcesz otrzymać i jak długo. A co za tym idzie, wcale nie musisz jej poszerzać. Możesz rezygnować już po kilku tygodniach, czy miesiącach zajęć drugiego stopnia. Arina uniosła kącik ust. – To dość duża swoboda… – Uprzedzałem, iż nie trzymamy tu nikogo na siłę – zawahał się, wstając. – Te notatki są dla ciebie. Wyjaśnię ci wszystko to, czego nie zdołasz zrozumieć – spojrzał na nią, jakby w dalszym ciągu się nad czymś zastanawiał, ale nic znaczącego więcej nie dodał. – Tymczasem… odpocznij Arino… Oboje jesteśmy zmęczeni. Arina podniosła się, ukłoniła, i obdarzając go przelotnym, zaciekawionym spojrzeniem, życzyła mu dobrej nocy. Wróciła do swojej sypialni. Zaintrygowało ją jego wahanie. Jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Albo też świadomie zrezygnował z wypowiedzenia swoich myśli na głos. W dodatku odniosła wrażenie, jak gdyby jej obecność wprawiła go w zakłopotanie… Pokręciła głową, zamknęła drzwi, rzuciła notatki na biurko i z westchnieniem opadła na łóżko, nie przywołując, ani też nie zapalając żadnego światła. Po kilku minutach ciche kroki na korytarzu i odgłos zamykanych drzwi upewniły ją, że Severio także przeszedł do sypialni. Widziała jego zmęczenie, co nie było zaskakujące, bo jej obecność dokładała mu obowiązków. Z postanowieniem, że od dnia następnego postara się być mniej uciążliwą podopieczną, zagrzebała się w pościeli. Levi stłumił ziewnięcie odkładając książkę i spojrzał na Arinę, która zapalczywie śledziła wzrokiem litery w swojej. Przyniósł jej powieść, aby oderwać jej myśli od zagadnień związanych z nauką. Uważał bowiem, iż tak młody i początkujący mag powinien zajmować się zróżnicowanymi kwestiami, także sprawiającymi przyjemność, a nie bezustannie się kształcić. Jeszcze nawet oficjalnie nie wstąpiła do Akademii, a już wykazywała niebywałą chęć poszerzania wiedzy. Rozejrzał się wkoło. Po obiedzie zabrał ją na tereny sadów, gdzie wiecznie zielone drzewa i wszędobylskie ciepło niemal każdego wprawiały w dobry nastrój. Severio był na posiedzeniu Rady Starszych, a takowe posiedzenia zwykły ciągnąć się w nieskończoność, toteż Levi wyraził chęć spędzenia niniejszego czasu z Ariną. Znów na nią spojrzał. Głęboko zielone oczy dziewczyny prześlizgiwały się sprawnie po
linijkach tekstu. Niewiele ponad dzień temu zyskały naturalną barwę. Przypuszczalnie za sprawą Severia, któremu zdołała zaufać, choć jakoby niespełna. Na jasnym czole, częściowo przesłoniętym roztrzepaną grzywką, widniała niewielka zmarszczka, zaś karminowe wargi układały się w powabny, acz bliżej nieokreślony wyraz. Jeszcze nie spostrzegł, aby się uśmiechała. Zapewne dlatego, że się nie uśmiechała. Nie miała powodu, to było niezaprzeczalne. Wydarzenia z jej przeszłości, obecna zmiana otoczenia, nowe sytuacje i wyzwania… Wszystko to i wiele więcej, nad czym się nawet nie zastanawiał, nakładało się na nią wraz, a ona z trudem dawała radę dźwignąć takie obciążenie. Widział to w jej oczach. Widział cierpienie czające się gdzieś w najciemniejszych zakamarkach, które usiłowała zamaskować obojętnością, zwalczyć, przywyknąć. Na próżno. Levi był świadom tego, jak trudno jest nauczyć się żyć z czymś takim. Jego czyny w stosunku do Ariny nie skrywały żadnego sekretnego celu. Po prostu ją polubił. Owszem, była atrakcyjna, lecz on preferował beztroskie, chichotliwe dziewczęta, stanowiące niejako odskocznię od ponurej konwencjonalności Gwardzisty. Ona natomiast była poważna, roztropna i powściągliwa – nie dziwota, ale tudzież i sceptyczna, spłoszona… Nadal. Podejrzewał, że żaden mężczyzna z Akademii nie zainteresuje jej w ten sposób. Severio uprzytomnił mu, że jej pamięć w istocie – została po części wymazana, wszak nie znaczy to, że podświadomie nie wyczuwa, jakich wspomnień ją pozbawiono. Kochała. Levi wiedział kogo, lecz niebagatelnym błędem byłoby uzmysłowienie jej prawdy. Przypuszczalnie przez ową świadomość odgradzała się od niejakich elementów rzeczywistości. Przez świadomość i doświadczenia będące jej przekleństwem… Potrząsnął głową. Wprawdzie niejedno w życiu widział. Zaś tego nawet nie potrafił sprecyzować, określić... Przyjrzał się jej uważniej. Drobna sylwetka Ariny nabrała nieco krągłości w trakcie pobytu tutaj, ale wciąż była zbyt szczupła. Jednakże ta dziewczyna jedynie zdawała się być wątła, strachliwa i obojętna. Z obserwacji wiedział, że to wielce mylne supozycje. Miał przyjemność towarzyszyć jej podczas lekcji z Severio, zarówno tych teoretycznych, jak i tych praktycznych. Nie była silniejsza od nich. Nie mogła być – nie bez wyszkolenia Gwardzisty. Natomiast dorównanie im stanowiło dla niej bodaj kwestię czasu. Jej potęga była niewyobrażalna, a ona z rozmysłem poświęcała nieomal wszystek swój czas na dokształcanie się, jakoby miała w tym jakiś ukryty cel, o którym niestety nie chciała mówić. Zdolna, młoda, inteligentna… Och tak. Levi nie wątpił, że osiągnie ona więcej, niż przeciętny mag Akademii, zazwyczaj poprzez lenistwo rezygnujący z dalszej nauki. Ona nie kierowała się takowym zamysłem, co uwidaczniało się we wszelakich jej czynach. Niestety Olena zdawała się stanowić niejakie utrudnienie. Levi nawykł do tej złośliwej, zgorzkniałej magiczki. Ale Arina nie. Wprawdzie ignorowała ją i jej uwagi, jak gdyby tamta stanowiła integralny, niewidzialny element otoczenia, lecz Olena tak łatwo nie odstępowała od swych kaprysów. Kiedy już obrała sobie cel, dowolny, bez reszty frapowało ją dręczenie danej osoby, dopokąd nie doprowadziła do konfrontacji. On sam trudził się z nią od kilku lat, z tym że jemu nie sprawiało trudności odwzajemnianie się, wręcz niosło ze sobą satysfakcję. Zaś Arina starała się unikać konfliktów, niesłusznie zakładając, że stoi na przegranej pozycji, chociażby przez wzgląd na swą przeszłość. Zatem jej rozwiązanie było skuteczne, tylko nie na dłuższą metę. Olena była podła. I nie było wątpliwości co do tego, że da się jej we znaki, gdy Arina zostanie bez opieki. Arina przewróciła stronę, zawahała się, zmarszczyła czoło unosząc na niego wzrok. – Dlaczego nie czytasz? – spytała. – I czemu się na mnie gapisz?
Levi zamrugał powiekami i uśmiechnął się. – Nie dysponuję takim samozaparciem jak ty – wyjaśnił, wskazując leżącą na trawie książkę. – Szybko się nudzę. I nie gapię się, a przyglądam, a to jest różnica. – Żadna różnica – odparła. Kącik jej ust drgnął, lecz oczy pociemniały. – Zatem, czemu mi się przyglądasz? Wzruszył ramionami. – Rozmyślałem nad tobą i Oleną. – Przez twarz Ariny momentalnie przemknął grymas. – Ona nie ustanie w swych poczynaniach – ostrzegł. – Jeśli nie zaczniesz odpowiadać, będzie gorzej. – Przecież nie jest źle… – Teraz. Bo jest Severio. Arina spochmurniała. Odłożyła na bok lekturę, skrzyżowała nogi obejmując je ramionami, i z westchnieniem oparła głowę o pień drzewa, wbijając nieruchomy wzrok w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni przed sobą. – Jak mam odpowiadać? – spytała bezbarwnym głosem. – Uważam, iż jej postępowanie godne jest rozkapryszonej nastolatki. A ja nie jestem nastolatką. Byłoby to nieskończenie niedorzeczne, gdybym rozmyślnie podjęła tę grę. Nieprawdaż? – zerknęła na niego. Levi zamyślił się marszcząc brwi. – Może i prawdaż. Jednakowoż… coś mi obiecaj – powiedział, czując że niełatwo będzie ją przekonać. Wstał raptownie, aż Arina skierowała na niego uważne, zdumione spojrzenie. – Że zareagujesz, gdy jej machinacje przejdą na inny poziom – zaryzykował. – Musisz być czujna. Uniosła brwi. – Na inny poziom? – Nie oszukujmy się. Jesteśmy magami. A jako mag, Olena może w pewnym momencie wykorzystać swą moc przeciw tobie. – Ach… – kąciki jej ust drgnęły ponownie. – Sugerujesz, że mnie zaatakuje… Czy to aby nie jest zakazane? Levi wywrócił oczami. – Oczywiście, że jest zakazane. Ale dla chcącego nic trudnego. Z pewnością znajdzie sposób, by ci dokuczyć. A w takiej sytuacji, ty powinnaś odpowiedzieć na jej atak. – W jakim celu? – spytała, marszcząc brwi. – No chyba nie masz zamiaru dać się jej sponiewierać? I to magicznie? – zirytował się. Arina wzruszyła ramionami, opuszczając głowę. – Nie zależy mi na opinii publicznej, Levi. – Ale to nie o opinię publiczną tu chodzi, a o twoje bezpieczeństwo. Uderzenia magiczne to nie byle słowa – parsknął. – Może zrobić ci krzywdę. Arina zagryzła wargę w zamyśleniu. Levi wbił w nią wzrok, domyślając się, co chce odpowiedzieć. Po dłuższej chwili wpatrywania się w zieloną przestrzeń sadu westchnęła zrezygnowana, rzuciwszy mu spojrzenie spode łba. – Dobrze. Odpowiem, gdy nastanie taka konieczność. Zadowolony? Założył ręce. Nie był zadowolony. Wiedział, że przetrzyma ewentualne ataki Oleny do ostatniej chwili. Miał jednak nadzieję, że w ogóle do tego nie dojdzie. Przemilczał temat, słusznie zakładając, iż w owej kwestii nie osiągną satysfakcjonującego kompromisu. Severio by ją do tego przymusił. On nie potrafił. Nie potrafił wytłumaczyć jej, że jest teraz zupełnie kimś innym, niż sądzi. Niż była.
– Wiesz, że zostało tylko kilka dni? – spytał. – Nie musisz mi przypominać – odrzekła posępnie. – Jesteś magiem. Poradzisz sobie. Arina spojrzała na niego powątpiewająco i znów odwróciła wzrok. – Będziesz miała opiekuna – przypomniał jej, niezamierzenie zbyt oschłym tonem. – Jakoś nie słyszę radości w twym głosie – parsknęła cicho. – Bo osobiście nie darzymy się sympatią… Co nie znaczy, że ty go nie polubisz. Nie odpowiedziała. Wzruszyła obojętnie ramionami. Levi stłumił westchnienie, czując bolesny skurcz współczucia dla niej, ale z doświadczenia wiedział, że lepiej nie okazywać takich emocji. Zwłaszcza wobec Ariny. – Przejmie nad tobą opiekę, gdy my opuścimy teren Akademii – powiedział wreszcie, jak najbardziej łagodnym tonem, opierając się o pień. – Przeprowadzisz się do jednego z mieszkań w apartamentowcu, więc będziesz miała z nim do czynienia wyłącznie na otwartym gruncie i w takim stopniu, na jaki mu pozwolisz… – Chcesz mi dać coś do zrozumienia? – spytała gniewnie, podnosząc wzrok. – Nie. Tak. Po prostu… uważaj na siebie. – Pokrzepiające – mruknęła. Tym razem pozwolił sobie na westchnienie. – Poznasz go niebawem. Sama ocenisz, czy odpowiada ci jego towarzystwo. – A jeśli nie będzie odpowiadało? Levi zamilkł na moment zastanawiając się nad właściwą odpowiedzią, co Arina natychmiast podchwyciła. – Sam widzisz. To nie ma znaczenia, prawda? – wstała powoli, nie spuszczając z niego tężejącego wzroku. – Zawsze tak czynicie? Przydzielacie opiekunów wbrew woli nowicjuszy? Odepchnął się od drzewa, widząc, że jej zdenerwowanie rośnie. Wyciągnął ręce w uspokajającym geście. – Arino, to nie my o tym decydujemy, a Starszyzna. Jeśli Kelian nie zyska twej aprobaty, pozostanie twoim mentorem jedynie na czas naszej nieobecności. Po powrocie, Severio zadba o to, by zmieniono decyzję. Zacisnęła usta, cofając się o krok. – Przez trzy miesiące może wydarzyć się niewiarygodnie wiele, Levi. I zawsze jest ryzyko, że potem trafi się jeszcze gorzej. – Nie zakładaj za pierwszym razem, że wybór będzie niewłaściwy – uprzedził. – On może okazać się całkiem sympatyczny, nie dopuszczając tym samym do owego potem. – I znów nie słychać przekonania w twym głosie – zauważyła. Levi stłumił jęk zwątpienia. – Daj mu czas. I sobie również. Severio nadal będzie przy tobie. Prędko spostrzeże, gdyby coś układało się nie tak, jak powinno. – Ludzie potrafią świetnie odgrywać swe role, kiedy trzeba – odparowała. Skrzywiła się, usiłując spowolnić oddech, który zbyt szybki, najwyraźniej wciąż sprawiał jej ból. – Ponadto, ja nie potrzebuję opiekuna. Nie jestem dzieckiem – warknęła i obróciła się na pięcie, ku wyjściu z sadu, by z impetem wpaść na Severia. Levi wypatrzył go już wcześniej, ale umyślnie zachował milczenie. Sam nie zdołałby powstrzymać jej przed odejściem. Wepchnął ręce do kieszeni płaszcza i uspokojony, na powrót oparł się o drzewo. Severio chwycił Arinę za ramiona nagłym gestem, udaremniając próbę zignorowania go i wyminięcia, posyłając równocześnie krótkie, pytające spojrzenie Leviemu.
– Spokojnie – powiedział, zwracając się ku niej. Ton jego głosu był stanowczy, ale opanowany. Levi skrzywił się. Jak on to robił, że ta dziewczyna podporządkowywała się jego woli bez szemrania, a ja muszę się z nią sprzeczać i to jeszcze nie osiągając ostatecznych rezultatów? Arina szarpnęła się, wbijając wzrok w Severia, ale on nie ustąpił, dopóki zacięty wyraz jej twarzy nie zastąpiła rezygnacja. Wpatrywali się w siebie w milczeniu niepomiernie długą chwilę, aż wreszcie odetchnęła głęboko, pociągnęła nosem i oparła czoło o jego niewzruszoną pierś. Leviego coś ścisnęło za serce. Jego przyjaciel objął ją delikatnie i pieszczotliwym gestem przeciągnął palcami po czekoladowych włosach, a ona złożyła drżące dłonie na jego torsie. Ponowiła próbę zapanowania nad sobą. – Doczekam się wyjaśnienia? – spytał cicho, spoglądając na Leviego. – Arina uważa, iż nie potrzebuje patronatu. Severio uniósł znacząco jedną brew, jakby chciał przypomnieć mu, że nie powinien tak łatwo ulegać emocjom. – Kwestia opieki was poróżniła? – Ktoś powinien ją poprowadzić – Levi wzruszył ramionami. – Nie każdy nowy mag tego potrzebuje, ale… – Zaiste. – Arina szybkim ruchem wyswobodziła się z objęć Severia i wbiła wzrok w Leviego. – Nie każdy. Wobec tego, dlaczego ja? – Dlatego… – Severio pociągnął ją za rękę, by razem z nim usiadła na trawie, co rad nierad, uczyniła. Przyciągnął ją do siebie. – Bo ty jesteś nowa nie tylko w społeczności akademickiej, ale również wśród wolnych magów. Musisz przyswoić sobie to pojęcie, zrozumieć co oznacza w praktyce, aby w przyszłości nie dać się na powrót zniewolić. – Ani chybi – wtrącił Levi, uśmiechając się lekko. – Ponadto, nie słyszałem, aby jakikolwiek mag stracił na opiece mentora. Severio z przyjemnością by się tobą zajął – wyszczerzył się w odpowiedzi na ostrzegawcze spojrzenie przyjaciela. – Ale nadchodząca wyprawa mu to uniemożliwiła. Taki już nasz los – westchnął. – Przeznaczenie. – Tak bym tego nie określił – sprostował Severio. Arina zerknęła na niego, w jej oczach nadal widniał wyraz tłumionego zdenerwowania. – A jak? Spojrzał na nią ciepło, z uśmiechem. – Jako powołanie. Cel, który sobie obieramy, by do niego dążyć. Przeznaczenia nie da się zmienić, zaś cel - owszem. – Twoim celem jest zaprowadzenie pokoju na świecie? Magowie roześmieli się wraz. – To raczej niemożliwe – odrzekł Severio. – Staramy się jedynie… umniejszyć negatywne doświadczenia ludzi, których napotykamy. Uczynić ich życie lepszym, znośniejszym. – Jesteśmy trochę jak instytucja charytatywna – wtrącił Levi. – Dajemy, nie oczekując nic w zamian. Pomagamy. Wspieramy… – Wyzwalacie… – mruknęła zasępiona Arina, spuszczając wzrok. – Jesteś jedynym przypadkiem oswobodzenia, Arino – powiedział spokojnie Severio, przygarniając ją bliżej do siebie. – A tak naprawdę – Levi uniósł brwi, po raz kolejny zdumiony czułością przyjaciela – to cię nie wyzwoliliśmy. Zabraliśmy cię ino z pustyni. – I tym samym uczyniliście mnie wolnym magiem. A teraz zostawiacie mnie na pastwę losu. – To nie tak… – zafrasował się Levi, uświadamiając sobie, że dziewczyna ma nieco
racji. – Nie tak? – spojrzała na niego, by zaraz przenieść wzrok na Severia. – A jak? Wszak wędrujecie od zawsze – znów skierowała spojrzenie na młodszego z magów. – Wiedzieliście że do tego dojdzie, jeszcze zanim tu przybyliśmy. Trzeba było zostawić mnie gdzie bądź, po drodze… – Arino – mruknął Severio ostrzegawczo. Arina westchnęła, opierając głowę na jego piersi. – Ale takie są realia – rzekła cicho. – Gdybyście pozostawili mnie w slumsach jednego z miast Nowej Europy, prędzej bym sobie poradziła, aniżeli tu, gdzie wszystko jest dla mnie… obce… Znam zasady postępowania w tamtym otoczeniu. – I myślisz, że zdołałabyś uchronić siebie przed ponownym ubezwłasnowolnieniem? – spytał. – Uciekłabyś, gdyby wieść że żyjesz doszła do tamtego Aszarte, czy poddałabyś się jego woli po raz kolejny? Cóż by uczynił, jeśliby cię znalazł? – zawiesił głos na sekundę. – Arino – uniósł jej podbródek, by spojrzeć w udręczone, ciemnozielone oczy. – Co by zrobił? Arina nie musiała nic mówić. Wyczytał odpowiedź z jej myśli, które nieopatrznie udostępniała każdemu, kto miał z nią kontakt fizyczny. Severio westchnął cicho, przytulił ją do siebie, po czym spojrzał na Leviego. Z wyrazu twarzy przyjaciela Levi poznał, że obaj, równocześnie z nią, pomyśleli o tym samym. Odpowiedź była tak oczywista… Niewykluczone że udałoby jej się ukrywać przez jakiś czas, wszakże istotnie znała tamto społeczeństwo. Być może zdołałaby także nauczyć się rzeczy niezbędnych, by móc funkcjonować prawidłowo jako mag. Ale niewątpliwie uległaby, gdyby tamten Aszarte ją odnalazł. Niemożliwym do przewidzenia był jedynie rezultat owego spotkania. Mógłby ją zniewolić, zabić, zignorować – choć to mało prawdopodobne, albo wrócić jej wspomnienia… i zniewolić. Tyle możliwości, pomyślał Levi z westchnieniem. I żadna optymistyczna. Na specjalne życzenie swojej siostry, która uważała się za wyborną kucharkę, Levi zaprosił Severia na kolację do siebie do domu. Arina była zdumiona tym, że inwitacja obejmowała także ją, lecz błysk ciekawości w zielonych oczach utwierdził ich w przekonaniu, że najwyższa pora począć przedstawiać ją innym magom, na których towarzystwo będzie skazana niebawem. Jak dotąd wyłącznie mimochodem miała z nimi do czynienia. Niepokój Ariny dało się wyczuć już w progu, zanim jeszcze Levi otworzył im drzwi. Jej zdenerwowanie było naturalne, toteż aby go nie zwiększać, kolacja miała odbyć się wyłącznie w ich gronie. Ilia została dokładnie poinstruowana i jak zawsze zignorowała słowa Leviego kompletnie, zmuszając go tym samym do zasięgnięcia niebywałych, ukrytych wewnątrz, osobistych pokładów cierpliwości. Nie planował otrzymać kolejnego upomnienia od swego dowódcy, więc postanowił nie wdawać się w niepewne dyskusje. Jego niesforna siostra kręciła się po kuchni, doglądając pieczołowicie pieczeni w piecu, aby zapobiec jakiejkolwiek katastrofie. Gotowała doskonale, lecz Levi za nic w świecie nie przyznałby tego publicznie. Spojrzał na dwoje czarno ubranych magów stojących w progu. Uśmiechnął się szeroko i gestem zapraszając ich do środka, wycofał się z niskim ukłonem. Arina prychnęła cicho, obrzucając go rozpromienionym spojrzeniem, na co Severio zareagował z ledwie skrywanym zdumieniem. Odebrał od niej płaszcz, zdjął swój i oddał okrycia Leviemu, który wpatrywał się w niego znacząco. W odpowiedzi, niemal niezauważalnie wzruszył ramionami. Veilleur należeli do nacji wielce rozrywkowej. Nie wszystkim, ale większości z nich pobyt w zaufanym gronie – znacznym gronie przyjaciół, sprawiał… radość. Być może i Arina
zaliczała się do tych, którzy czerpali przyjemność z przebywania wśród ludzi, o czym nie mogli się przekonać, bo dotychczas tego unikali. – Levi wpuśćże ich do środka! – usłyszeli kobiecy głos dobiegający z głębi domu. Arina zerknęła na Severia, a gdy zachęcająco skinął głową, powoli przeszła do salonu. – Rodzinna kolacja – zaśmiał się Levi, trącając przyjaciela w ramię. Severio parsknął rozbawiony i nie spuszczając wzroku z Ariny podążył wraz z nim krótkim korytarzem do obszernego pokoju gościnnego. Arina rozejrzała się ukradkiem, wyraźnie zaciekawiona, następnie wyprostowała ramiona, odetchnęła głęboko i nadzwyczaj cicho pokonała parę niziutkich stopni prowadzących do aneksu kuchennego, umiejscowionego na niewielkim podwyższeniu. Levi dopiero teraz spostrzegł, że w palcach ściskała kilka białych stokrotek na wysokich łodyżkach. Spojrzał pytająco na uśmiechającego się z lekka Severia. – Nawet nie pytaj – szepnął w odpowiedzi. – Ona bywa niewiarygodnie uparta… Levi stłumił śmiech, spozierając na nią powtórnie. Ilia uniosła się z klęczek i odwróciła. Uśmiechnęła się szeroko na widok nieznajomej, bezceremonialnie zbliżyła się i zamknąwszy ją w szczelnym, serdecznym uścisku wyszeptała słowa powitania. Była od niej wyższa i trochę potężniejsza. Levi skrzywił się, widząc że Arina instynktownie nieruchomieje. – Udusisz ją – mruknął. Ilia zwolniła uścisk, zmierzyła brata spojrzeniem, które pozornie nie mogło być uznane za życzliwe, i z niezmiennym, radosnym uśmiechem zwróciła się ku zaskoczonej dziewczynie. – Witaj – powtórzyła. – Miło cię wreszcie poznać. Przez usta Ariny przemknął cień uśmiechu. Zerknęła szybko na wpatrujących się w nią magów, którzy to natychmiast znaleźli sobie zajęcie. Levi podszedł do oszklonego barku, a Severio niespiesznie przestąpił kilka kroków w stronę dziewcząt. – Przepraszam – zreflektowała się Arina, podając Ilii kwiaty. – Ale nieustanne przebywanie wśród wybranych, nielicznych osób nieco wpływa na subiektywną percepcję rzeczywistości, tudzież na inteligencję i ogładę. Rada jestem – skłoniła lekko głowę – że się spotkałyśmy, zważywszy na fakt, że twój brat się tobą nie chwali. Ilia roześmiała się, odbierając stokrotki, Severio zatrzymał się na ostatnim stopniu, zaś Levi omal nie wypuścił trzymanych szklanek. Jego zdumienie sięgnęło zenitu. – Twoje pochodzenie uwidacznia się na wstępie, kochana – rzekła jego siostra pogodnie. Arina mruknęła coś niezrozumiale, nachyliwszy się ku duchówce. – Chyba powinnaś to wyjąć – powiedziała w zamyśleniu. Severio zaczekał, aż Ilia napełni wazon, uściskał ją na powitanie i wpatrzył się ze zdumieniem w swą tymczasową podopieczną. – Nie pojmuję waszego zadziwienia – rzekła młoda gospodyni, przeskakując wzrokiem od jednego maga do drugiego. Usłuchała Ariny i sprawnie wyjęła pieczeń, wypełniając całe pomieszczenie przyjemnym zapachem. – Mam nadzieję, że cię nie głodzili aż do tej chwili. Arina wzruszyła ramionami. – Trochę – sięgnęła po nóż leżący nieopodal. Levi oparł się o pobliski blat z zaciekawieniem, z trudem powstrzymując napływającą do ust ślinkę. – Ale to poniekąd moja wina. Bywam… grymaśna… – Grymaśna? – żachnął się, zamykając rozwarte pod wpływem nagłego zdziwienia usta. – Zjadłaś wyłącznie śniadanie. – A już myślałam, że zaślinisz dopiero co wypolerowaną podłogę – mruknęła Ilia.
Severio zaśmiał się, zaś on wywrócił teatralnie oczami, udawanym gestem ocierając usta, czym wywołał grymas na twarzy siostry. – Dziewczyna ma do tego prawo – Przytrzymując brytfankę, by nie ześlizgnęła się podczas krojenia, obrzuciła ich ponaglającym spojrzeniem. Arina wyćwiczonym ruchem poczęła dzielić mięso na równe kawałki. – A wy się ruszcie – nakazała. – To wszystko – wskazała brodą na zastawiony blat – samo nie zaniesie się we właściwe miejsce. Severio chrząknął, tłumiąc śmiech, zebrał pobliskie dzbanki z napitkami i wycofał się pokornie. Levi poszedł w jego ślady i po dłuższej chwili wszyscy zasiedli do stołu, a atmosfera w istocie przyjęła dość rodzinną formę. – Gwardziści – Ilia machnęła widelcem – mieszkają w odosobnieniu na własne życzenie. Arina zmarszczyła brwi zerkając w ciemność za oknem. – Ale w lesie? – Często potrzebujemy spokoju po powrocie – wyjaśnił jej Levi. – A las nam go zapewnia. Bywamy mimowolnymi świadkami scen, które trudno przyjąć do świadomości i z którymi koniecznie musimy się uporać z osobna, samodzielnie … Jak dla przykładu, minione wydarzenia w dolinie. Arina pobladłszy nagle, zamarła. Z wysiłkiem przełykając zawartość ust, odłożyła widelec i powiodła po nich wzrokiem, z którego trudno było cokolwiek wyczytać. Ilia posłała bratu miażdżące spojrzenie, natomiast Severio krótkie, lecz ostrzegawcze. Arina, zerknąwszy niepewnie na swego opiekuna, zamyśliła się, wyprostowała, powoli zaczerpnęła powietrza w płuca, by po chwili je wypuścić, z wyrazem posępności na twarzy. – Minione wydarzenia… – szepnęła ledwie słyszalnie. – Stanowią nieoderwalną część mnie. Niełatwo przestać o tym rozmyślać. To wręcz… niewykonalne. Choć próbowałam – zacisnęła usta. – Niewątpliwie, Severio może dokładnie przedstawić wam tego skutki – skrzywiła się, utkwiwszy wzrok w blacie stołu. – Zatem… przeszkadzam ci od samego początku – stwierdziła. Nieoczekiwana zmiana tematu wywołała ulgę Leviego, który powstrzymał westchnięcie. Ilia parsknęła głośno. – Iście zdurniałaś Arino? Dziewczyna zamrugała oczami ze zdumienia, wbijając w nią jakże zielone, nieruchome spojrzenie. Kąciki jej ust zadrżały, lecz szybko odwróciła głowę. – Severio jakimś dziwnym trafem od początku traktuje cię jak członka rodziny – zauważył Levi, nie chcąc zbytnio tego uściślać. Wiedział bowiem, że jego przyjaciel jeszcze nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Trudno tylko było stwierdzić, jaki to niesie ze sobą kontekst. – Co nie zmienia faktu, że jako iż nie jestem oazą spokoju, on także go nie doświadcza. – Co zaś nie zmienia faktu, że widocznie mu to nie wadzi. Arina rzuciła pobieżne spojrzenie Ilii. Oparła łokieć na stole i poczęła gmerać widelcem w niedojedzonym daniu, wsłuchując się w słowa jego siostry, która podjęła jakiś niezobowiązujący wątek. Levi spostrzegł, że wciąż była blada, lecz zareagowała obojętnością na, bez wątpienia, rozpościerający się w jej wnętrzu wachlarz negatywnych emocji. Za co był jej nieskończenie wdzięczny, bo jego roztrzepana, ale mądra siostra, dałaby mu nauczkę za zbyt długi język. Ilia była starsza od Ariny, nieco bardziej niesforna i zbyt optymistyczna, a jej przyjacielskie usposobienie powalało wszelkie bariery rozmówców, co było priorytetem w przypadku odosobnienia nowej przyjaciółki. I dawało rezultaty. Bo co do ich rychłej przyjaźni to
nie miał wątpliwości. Obie dziewczyny spędziły na wspólnej pogawędce większą część wieczoru. Arina pomogła przy ostatnich przygotowaniach, jakby dla niej to było coś oczywistego, choć równie dobrze mogła zaczekać przy stole, i od tamtego momentu niemalże nieustannie wymieniały między sobą uwagi, spostrzeżenia, anegdoty. Levi przyuważył tłumione zdumienie Severia przyglądającego się młodej podopiecznej w milczeniu. Co prawda on sam odczuwał zadziwienie, gdyż dziewczyna wykazywała rozległą wiedzę na większość podejmowanych tematów, odpowiadała uprzejmie, poprawnie językowo, bez kolokwializmów, wyrażała swe opinie nie bacząc na to, czy spodobają się one jej rozmówcom, oraz odznaczała się zaiste dobrymi manierami, jak na Veilleur przystało. A przecież wychowywała się w niewoli… – Wiem, czemu mi się tak przyglądasz, Levi – wypaliła nagle, wyrywając go z zamyślenia. Rozejrzał się po zebranych i spostrzegłszy na sobie trzy pary oczu, poczuł że zalewa go fala gorąca. Jego ukochana siostra roześmiała się dźwięcznie. – Masz ci los. Wywołałaś rumieniec zażenowania u mojego brata! Jestem z ciebie dumna – z uznaniem skłoniła głowę w stronę Ariny ignorując druzgocące spojrzenie Leviego. Usta Ariny na ułamek sekundy ułożyły się w przelotny uśmiech, po czym oparła łokcie na stole, a podbródek złożyła na splecionych dłoniach, przesuwając wzrok po biesiadnikach. – Możesz zapytać, jak to możliwe – rzekła. Ton jej głosu świadczył o spokoju i opanowaniu, do którego przyczyniły się dotychczasowe lekcje, a także zapewne ta odrobina alkoholu dostawionego do kolacji. Severio powoli rozluźnił spięte mięśnie, odchylając się na krześle, a Ilia wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Levi chrząknął zakłopotany, gorączkowo formułując odpowiednie pytanie. – Chcesz wiedzieć – powiedziała pomału, w zamyśleniu, Arina – jak to możliwe, że wykazuję dobre maniery, mając za sobą osiem lat w ciężkiej niewoli u magów Aszarte… Mam rację? Severio uśmiechnął się lekko, posyłając przyjacielowi spojrzenie w stylu: uprzedzałem, a Levi poczuł, że czerwienieje jeszcze bardziej. – Przyznaję – odrzekł w końcu. – Zastanawiałem się nad tym. W oczach Ariny błysnęło rozbawienie, ale nawet nie drgnęła. Spojrzała na Severia i wolno wyprostowała się, najwidoczniej wyczytawszy coś z jego oczu. Ilia wpatrywała się w nią z niecierpliwym wyczekiwaniem, co było zrozumiałe, ponieważ nikt inny nie dysponował tak rozległą wiedzą na temat ich nieprzyjacielskich pobratymców. Arina ujęła wyciągniętą ku niej dłoń Severia i przez chwilę splatała swoje palce z jego. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że się zamyśliła. Po ciągnącej się w nieskończoność minucie, uniosła zastygły wzrok, w którym nie błyszczało już rozbawienie i zaczęła mówić bez pośpiechu, ostrożnie dobierając każde słowo. – Magowie Aszarte, wbrew pozorom, nie są niecywilizowani. Ich kultura osobista jest niemal tak wysoka, jak wielu tutejszych ludzi, a niejeden tutejszy zapewne odznacza się brakiem wychowania w przyrównaniu do nich – urwała. – Mają tylko… inne rozrywki. Ilia zagryzła wargę. – Wychowałam się w niewoli, to prawda. I to w jednej z najcięższych, choć wiem, że mogłabym trafić gorzej. Nie wyobrażasz sobie tego – powiedziała w odpowiedzi na niedowierzające spojrzenie Leviego – bo widziałeś jeden z najtrudniejszych momentów życia niewolnika. Ale nasze… – Arino – ostrzegł Severio. Zerknęła na niego z ukosa.
– Życie niewolników nie polega wyłącznie na takowych chwilach – poprawiła się. – Trudno dostrzec światło, gdy nieustannie otacza cię ciemność. – Jęknęła nagle i przewróciła oczami. – Wybaczcie. Nie będę szukać pozytywnych stron, gdyż sama ich nie odnalazłam. Życie niewolnicy takiej, jaką mnie uczyniono, to koszmar. W najłagodniejszym tego słowa znaczeniu. Gdybyście mnie wtedy stamtąd nie zabrali, poddałabym się. Nie miałam już siły, a ponoć niebywale długo to wytrzymałam. Gdyby nie zginęli moi przyjaciele, także bym zwątpiła. Może… – zawahała się. – Może gdyby Azarel nie wymazał mi części wspomnień… byłabym skłonna… dłużej to znosić – znów spojrzała na Severia. – Domyślam się czego mnie pozbawił. Ale tak trudno mi w to uwierzyć, że nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Prędzej dałabym wiarę w tę nadludzką miłość do wampira… chociaż i ona wydaje mi się absurdalna… Ilia uśmiechnęła się. – Miłość nie wybiera, Arino. – Owszem – odparła powoli – ale taka miłość? Nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby wydarzenia potoczyły się innym torem. Co uczyniliby Aszarte… – Czy oni wszyscy są tacy? Arina wzruszyła ramionami. – Wszyscy posiadają niewolników i parają się Mocą Nabytą. I wierz mi, nie wykorzystują do tego swego cierpienia. Sama sobie więc odpowiedz. Wszak… – wbiła wzrok w Leviego, który usiłował poukładać sobie w umyśle zdobytą garstkę informacji – Odpowiadając na twoje pytanie… Jak widać, dobrze mnie wychował. Przebywając wśród nich, można się wiele nauczyć, gdy jest się choć odrobinę spostrzegawczym i inteligentnym. Ponad wszystko człowiek wprawia się w taktykach jak najdłuższego zachowania życia - sama nie wiem w jakim celu; jak znosić ból, by móc z nim funkcjonować każdego dnia, jak pogodzić obowiązki, by im podołać… Istna szkoła przetrwania – skrzywiła się. – Lecz istnieje także możliwość dokształcenia się w innych dziedzinach. Niekiedy jest to możliwość, innym razem przymus. Ku przykładzie… Ja zdobyłam podstawową wiedzę na temat gotowania, niewiarygodną wręcz, jeśli chodzi o prace domowe, ogrodowe i tym podobne… Ale było mi dane także obserwować Azarela podczas walk, treningów… jak również… Urwała w poszukiwaniu własnych wspomnień, drgnęła nagle i wyrwała rękę z uścisku Severia. Wstrzymała oddech, by nie zdradził jej raptownego zdenerwowania, ale uwidoczniło się ono w jej oczach. Severio wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Co zobaczyłaś? – spytał Levi. Nie odpowiedziała. – Jak to, co zobaczyła? Rzucił siostrze szybkie spojrzenie. – Arina miewa incydentalnie retrospekcje swych wspomnień. Widziałaś jedną z nich, prawda? – Niektórzy niewolnicy otrzymują także dostęp do prywatnych bibliotek swych panów – odpowiedział za nią Severio, wciąż się w nią wpatrując. – Nie to widziała – żachnął się Levi. – Owszem, to. Tylko bardziej rozbudowane – odrzekła cicho, podejmując przerwany wątek. – W każdym razie już wiesz. Czy taka odpowiedź cię zadowala? – spojrzała na niego oczami, które nie odzwierciedlały żadnych uczuć. Levi wzruszył ramionami. – Och braciszku – wtrąciła się Ilia. – Nie będziemy tu rozmawiać o kobietach i ich mężczyznach. – Arina skrzywiła się cierpko. – Zakładam, iż nie chciałbyś ujrzeć dokonań łóżkowych naszych pobratymców – zauważyła, posyłając swej nowej przyjaciółce ciepłe
spojrzenie, która to zaś wzdrygnęła się, zbladła jeszcze bardziej, co mogłoby już zakrawać na niewykonalne i pozwoliła, by Severio na nowo zamknął jej dłoń w swoich. Ilia wyszczerzyła się, zręcznie zmieniając temat.
Ostatni tydzień pobytu Gwardzistów odznaczał się niebywałą zmiennością zdarzeń. Arina poczuła nutkę upodobania do siostry Leviego, uzmysławiając sobie podczas minionej kolacji, że bodaj wszyscy z Rodu Herrinn muszą wykazywać się ponadprzeciętnie optymistycznym usposobieniem. Rodzeństwo było do siebie bardzo podobne. Ten sam, niewyobrażalnie jasny, piaskowy odcień włosów, pokrewne rysy twarzy – łagodniejsze u dziewczyny, niemal identyczny kolor oczu, po trochu miodowy, po trochu złocisty. Wszystko świadczyło o ich bliskim pokrewieństwie i do obojga bezwarunkowo odczuwało się nieomalże jednaką sympatię. Niestety, kolacja u Herrinnów zapoczątkowała szereg nieoczekiwanych epizodów. Jednym z nich było konsylium, z którego szybko ją zwolniono i które wzbudziło w niej niepokój. Zwołano je w celu przyznania opieki nad Ariną i bez zbytecznych dysput przydzielono ją owemu magowi imieniem Kelian. Poznała go już wcześniej, lecz jak dotąd nie miała z nim tak bezpośredniej styczności. Za niespełna kilka dni miał zostać jej mentorem, pomocnikiem, powiernikiem i przyjacielem. We wszystko to szczerze wątpiła, ale nie było jej dane zadecydować samodzielnie. Odziani w czerwone pełne szaty trzej magowie od początku istnienia tejże placówki Akademii sprawowali w niej autorytarną władzę i jeszcze nikt nie zakwestionował ich decyzji. Ona także nie miała takiego zamiaru. Najważniejszym z nich okazał się rodzony brat Severia. Arinę zdumiał fakt, że Severio ukrył to przed nią, lecz złożyła to na karb ostrożności, czy zapobiegliwości. Sama nie chciałaby, aby nowicjuszka wywierała wpływ na decyzje – nie bez powodu osadzonych na najwyższych stanowiskach magów, poprzez manipulowanie członkami ich rodzin. Wprawdzie nie wyobrażała sobie, iż mogłaby kimś manipulować… I ponadto – nigdy nie pytała o rodzinę Severia. O nic go nie pytała, iście prostodusznie składając swe życie w jego ręce… Jego Ekscelencja Beniamin Devlon okazał się być poważnym, nieco wyniosłym, oziębłym mężczyzną dobiegającym wieku średniego. Przypuszczalnie. Podobieństwo braci mogło wprowadzać w błąd podczas oceny. Dzięki krótkiej wymianie zdań, Arina spostrzegła, że cechował go niemal bezmierny spokój, niebagatelna rozwaga i obiektywizm. Sprawiał wrażenie pozbawionego wszelkich zbędnych emocji czy odczuć bliskich ludziom, wykazując się chłodną kalkulacją. Cechą wspólną obu mężczyzn były niewątpliwie wybrane elementy charakteru, zapewne nabyte poprzez doświadczenia, a także ich kolor włosów. Aksamitnie czarny. Z tą różnicą, że Severio miał dłuższe, aż za ramiona, zawsze związane ciasno na karku, zaś Beniamina ledwie ramion sięgały i były zaczesane gładko do tyłu, bez jakichkolwiek wiązań. Przez krótką chwilę Arina zastanawiała się nawet, czy obdarzyłaby go taką sympatią, jak jego brata. Obecnie wzbudzał w niej szacunek i lęk. Na zebraniu zgromadziło się sporo magów, w tym Severio, Levi i Kelian, którego to obaj bezustannie obdarzali spojrzeniami na przemian uważnymi i niechętnymi, wrogimi i ostrzegawczymi. On sam zdawał się być nimi najmniej zainteresowany. Wyglądem przypominał chłopca, niewiele starszego od niej, o iście anielskiej urodzie, zaś jego wyraz twarzy był niezmienny od samego początku. Arina miała trudności z odszyfrowaniem go, aż w rezultacie dała sobie spokój, gdy przyłapał ją na uporczywym wpatrywaniu się. Tylko raz, przez wszystek
ten czas, udało jej się wychwycić lód w jego błękitnych oczach. I to wzbudziło w niej niepokój. Miała przyjemność poznać również lekarkę, która się nią zajmowała tuż po przybyciu do Akademii, dyrektora Liama, jego sekretarza – młodego chłopaka, który dzielił obowiązki asystenta i studenta, a także starszawego maga o szpakowatych włosach, który nieustannie przesyłał jej ciepłe uśmiechy. No i dwoje pozostałych członków Starszyny, których wręcz nie dało się zignorować. Inni zebrani nie zwrócili jej uwagi na tyle, by zapaść Arinie w pamięć. Oczywiście, najważniejszym wydarzeniem był początek nauki. Istvan – Starszy i zarazem dziekan Akademii, przydzielił Arinę do wiosennej grupy studentów dobranych wiekiem i umiejętnościami. Jej umiejętności zostały ocenione na ponadprzeciętne, toteż wnioskowała, że inni są równie silni. Grupa liczyła piętnaście poczatkujących magów, różniących się od siebie, poza tymi dwoma cechami, wszystkim. Nie trudziła się z zapamiętywaniem imion, ponieważ jej głowę zaprzątał przyszły opiekun, który nie odstępował jej na krok. Nie uczestniczył w lekcjach, ale poza tym, wędrował za nią jak cień, albo wrzód, na pozór pomocny – stawał się irytujący. Arina nie potrzebowała nadzoru. Zwłaszcza męskiego. Na szczęście niejakim wytchnieniem od natłoku nowych doświadczeń była możliwość pozostania w domu u Severia. Wciąż z nim mieszkała, choć doskonale wiedziała, że nie potrwa to długo. Severio uprzedził ją, że może korzystać z jego mieszkania gdy tylko poczuje taką potrzebę. Przemilczała ten fakt, nie chcąc zagłębiać się w rozmowę na temat jego wyjazdu. Nauka w Akademii rozpoczynała się o siódmej rano a kończyła po około ośmiu godzinach. Studenci mieli do dyspozycji dwie godzinne przerwy, które – jak zdążyła zauważyć – poświęcali na posiłki, naukę, bądź posiłki i naukę. Pierwsze zajęcia nie wniosły w zasób jej wiedzy nic nadzwyczajnego. Na geologii dowiedziała się, że nawet na tym kontynencie klimat jął się radykalnie zmieniać, co tłumaczyłoby fakt, że deszcz prawie nie ustępował, a tutejszą porę wiosenną – przypadającą między innymi na październik, znaczyły zwiększone chłody. Rachunki i językoznawstwo okazały się zaiste nużącymi przedmiotami, natomiast to biblioteka akademicka wywarła na niej największe wrażenie. Młoda bibliotekarka uśmiechała się życzliwie do Ariny, która nie miała okazji z nią porozmawiać, ponieważ zirytowana nieustającym towarzystwem Keliana, szybko opuściła gmach. Nie chciała wdawać się w dyskusje z innymi nowicjuszami, przeszła więc szybkim krokiem do domu Severia, gdzie nie sięgały możliwości jej natarczywego opiekuna, lekceważącego jej niechętne pojękiwania. Z rozmachem zatrzasnęła za sobą drzwi, aż zatrzeszczały w zawiasach i mrucząc coś na pożegnanie, a potem przeklinając pod nosem, przeszła przez salon jak burza. Rzuciwszy torbę z książkami i notatkami w kąt zatrzymała się dopiero w kuchni, gdzie sięgnęła szklankę, nalała sobie lemoniady z dzbanka, wychyliła ją kilkoma szybkimi łykami i oparła dłonie na blacie, odstawiając przy okazji szkło. Z boku dobiegło ją ciche chrząknięcie. Wyprostowała się nagle i stanęła twarzą w twarz z Severio, który z podwiniętymi rękawami opierał się niedbale o jeden z kuchennych mebli. Poczuła, że się rumieni. – Przepraszam – mruknęła, spuszczając wzrok. – Nie zauważyłam cię. Severio zaśmiał się krótko. – Nic dziwnego, wziąwszy pod uwagę fakt, że chciałaś wyłamać mi drzwi z futryny… – Naprawdę przepraszam – zarumieniła się jeszcze bardziej. Na czole Severia pojawiła się niewielka zmarszczka. – Mogę wiedzieć, cóż to cię tak zezłościło? Arina wzruszyła ramionami. – Arino, chyba nie myślisz, że uda ci się mnie zwieść.
– Nie – odparła, spoglądając na niego z ukosa. – Ale jak ja mam się na czymkolwiek skoncentrować, skoro ON…! – urwała i machnąwszy energicznie rękami w stronę drzwi, wbiła w nie złowróżbne spojrzenie, jakby chciała je podpalić. Poczuła chłodne palce Severia na swej twarzy, który delikatnie ujął ją pod brodę i zmusił, by odwróciła wzrok. Wpatrzyła się w jego ciemnoczekoladowe oczy, pełne emocji, których nie miała siły identyfikować. Severio uśmiechnął się lekko. – Uspokoisz się? – szepnął. Arina zmarszczyła czoło. – Dlaczego on ciągle za mną łazi?! – syknęła. Jedna z dłoni Severia zakryła jej usta. – Nie musisz wypowiadać na głos swych myśli. Są one tak donośne, że gdyby to było możliwe, słyszano by je w gmachu głównym Akademii – ściągnął brwi. – Powinienem pokazać ci, jak wytworzyć barierę, aby ich nie udostępniać… ale cóż, jeszcze zdążę. Zatem dlaczego… – Może pragnie cię lepiej poznać? – zasugerował Severio. – Mi trudno jest cokolwiek stwierdzić, Arino, ponieważ nie miałem z nim do czynienia na takim gruncie. Kelian był w grupie Leviego. Chciała coś powiedzieć, ale wciąż zakrywał jej usta. Westchnęła zrezygnowana, wyczuwając przy tym delikatny zapach jego skóry. Levi za nim nie przepada, chociaż się do tego nie przyznaje. – Owszem… – Severio obrzucił Arinę uważnym spojrzeniem, puścił ją i cofnął się o krok. Gdy to uczynił, Arina oparła się o blat, niemal namacalnie odczuwając powstałą miedzy nimi przestrzeń. Zmarszczki na jej czole pogłębiły się, gdy usiłowała przyporządkować czemuś owe odczucia. – Zachowaj ostrożność, ale nie złość się. Na niewiele się to zda – powiedział wreszcie. – Kelian ma niewielu podopiecznych, dopiero zaczyna zbierać grupę. Jego młody wiek sugeruje przecież, że ledwie nabrał w tej kwestii doświadczenia. Wciąż jest poddawany ocenie, więc może być równie zdenerwowany co ty. A to niesie ze sobą, w głównej mierze, problemy ze stosownym zachowaniem. Arina potaknęła ponuro. – Muszę iść – mruknęła. Odepchnęła się od szafki i wolnym krokiem podążyła w stronę drzwi, czując na sobie wzrok Severia. Wyciągnąwszy torbę spod stołu, obróciła się, posłała mu niemrawy półuśmiech, po czym wyszła. Kelian czekał na nią przed wejściem na salę wykładową. Wręczył jej grubawą książkę i bez słowa oddalił się bocznym korytarzem. Arina wpatrywała się ze zdumieniem w przestrzeń, w której znikł. Musiało go urazić jej nietaktowne zachowanie, którego tak czy owak – nie żałowała. Westchnęła cicho i zaczęła powtarzać sobie w myślach, że on stara się być miły. Wszak od tego jest – by, jako jej protektor, usprawniać jej życie w nowym otoczeniu. Przechodząc przez drzwi, kątem oka odnotowała, że większość studentów już się zgromadziła. Opasły, niski profesor, w swych złotych szatach wyglądem przypominający bardziej buddę niż maga, zmierzył ją nagannym spojrzeniem. Za co… pomyślała Arina. Przecież się nie spóźniłam. Uzmysłowiła sobie, że bodajże to wyraz niechęci malujący się na jej twarzy wywarł na nim nieprzychylne pierwsze wrażenie. Cudownie…
Przymusiła się do słabego uśmiechu, skłoniła nisko głowę i przybrała najbardziej przymilną minę, na jaką było ją stać. On natomiast machnął lekceważąco ręką w stronę ławek, nakazując jej zająć miejsce i zaczął szperać w swojej torbie – równie obszernej. Arina z trudem podtrzymała obecny, uprzejmy grymas, rozejrzała się i spostrzegłszy wolne miejsce pod ścianą, pospiesznie je zajęła, postponując ciekawskie spojrzenia nowych kolegów. Na szczęście, w tym pomieszczeniu ławki również były pojedyncze. Za nią siedział rudowłosy chłopak, a przed nią – niesłychanie szeroko uśmiechający się, ciemnowłosy – hipotetycznie pochodzenia japońskiego. Profesor z trudem dźwignął się z krzesła i wypowiedziawszy niezrozumiale kilka słów, zaczął przechadzać się w tę i z powrotem po katedrze, kolejno przyglądając się każdemu uczniowi. A potem przemówił klarownie. – Kontrola, moi drodzy, to nic innego jak medytacja. Jego głos był niski i chrapliwy, jakby coś utkwiło mu w gardle. Arina wpatrzyła się w swoją ławkę, czując ogarniające ją zobojętnienie. – Wasze podręczniki, które powinniście mieć właśnie przed sobą – po sali rozszedł się szmer, gdy uczniowie rzucili się w cichy wir poszukiwań – dosadnie wyjaśniają, na czym cała rzecz polega. Oczywiście podstawową część już macie opanowaną. Jednak Technika Zen jest tak zawiła i rozległa, że wasza obecna wiedza to tylko namiastka tego, czego nauczycie się na tych lekcjach… Arina stłumiła jęk. Uświadomiła sobie, że wciąż w ręce ściska książkę, którą dał jej Kelian. Obróciła ją i przyjrzała się podniszczonej okładce. Technika Zen. Kontrola i rozsyłanie emocji. Och… Skąd on wiedział, że tej akurat jeszcze nie miała? Nauczyciel kontynuował monolog, a ona niespiesznie przewracała strony. Nie była to z pewnością zajmująca lektura… Chłopak przed nią poruszył się, ale nie zwróciła na niego większej uwagi, dopokąd na jej ławce nie wylądowała zmięta w kulkę kartka. Arina zawahała się. Zerknęła na profesora, który ze spoconym czołem nie przerywał marszu, ignorując zarazem poszepty studentów szukających ciekawszego zajęcia, po czym przeniosła spojrzenie na znieruchomiałe plecy nieznajomego i sięgnęła po zwitek. Ostrożnie wygładziła papier, umieszczając go przezornie między stronami podręcznika i odczytała krótką notkę zapisaną pochyłym, nierównym pismem. Cześć. Jestem Yanni. Bloks nie należy do udatnych profesorów, ale w istocie – wszystko co powinniśmy wiedzieć, znajduje się w tym podręczniku, który o wiele jaśniej tłumaczy wszelakie zasady tego jakże nudnego przedmiotu :) Uważaj jednak, bowiem on tylko udaje, że nic nie słyszy, niczego nie dostrzega. Widziałem Twojego opiekuna. Niezbyt czarujący ma wyraz twarzy… Mogę umożliwić ci wydostanie się stąd przy pozostaniu niezauważoną. Miło Cię poznać :) Arina przebiegła wzrokiem liścik raz jeszcze, zlustrowała sylwetkę Yanniego i zamyśliła się nad responsem. A może lepiej mu nie odpisywać? Nie mogła przewidzieć jego intencji. Wychodziło na to, że mimo wszystko nie przeszła niezauważona wpośród nowych kolegów. Niedobrze… Pytanie tylko, co o niej już wiedzieli, a czego jeszcze nie byli świadomi? Na wstępie
założyła, że może gdy będzie się ich wystrzegać, to nie zwrócą na nią uwagi. Myliła się. Ale wszak… niczym nie ryzykuje udzielając odpowiedzi. Nie ma przyjaciół, nie licząc Gwardzistów, przeto nie może ich stracić za sprawą pomówień. Co najwyżej nie zyska nowych… Uniosła wzrok, ażeby zyskać pewność, czy zanadto spocony profesor kontynuuje monolog i napisała krótką odpowiedź. Cześć. Jestem Arina. Dziękuję za porady. Z chęcią skorzystam z pomocy. Mi również miło. Odłożyła pióro i dyskretnie zmięła kartkę. Kiedy to uczyniła, Yanni wyciągnął rękę do tyłu, tak zaśby nikt nie przyuważył, toteż celnie odrzuciła notkę. – … buddyzmu, japońska, zalecająca… Słowa profesora nic jej nie mówiły. Yanni śpiesznie naskrobał coś na papierze i znów na jej ławce pojawiła się zgnieciona kulka. Tym razem Arina nie namyślała się długo. Gdy wykład się skończy, zaczekam na Ciebie przy wyjściu. Zakładam, że mamy ten sam plan zajęć – to więc nasza ostatnia lekcja. Zachowaj spokój. Arina nie uznała za celowe odpowiadać. Zamknęła książkę razem z kartką, podejmując na nowo próbę zrozumienia słów Bloksa. Teoretyczny wykład na temat, który większość z nich miała już opanowany w praktyce, zdawał ciągnąć się w nieskończoność. Jej nowy kolega opierał głowę na dłoni, zapewne udając, że słucha, bo opadała mu czasem tak, jak gdyby w istocie spał. Inni studenci bazgrali coś w kajecikach i sądząc po ruchach piór – nie były to notatki, jeszcze inni wymieniali się tajną korespondencją, a pozostali poszli w ślady Yanniego. Gdy zabrzmiał gong oznajmiający koniec zajęć, wszyscy momentalnie poderwali się z miejsc. Arina wyprostowała się, wrzuciła rzeczy do torby i powoli wstała. Yanni uśmiechnął się do niej szeroko, odwracając głowę, prędko przepchnął się do drzwi i wyjrzał na korytarz. Profesor zdawał się być skrajnie wyczerpany, a wyglądał tak, jakby wymagał reanimacji. Tylko jego bystre spojrzenie wodziło od jednego kłaniającego mu się studenta, do drugiego. Pot skapywał mu z czoła na biurko, policzki pałały czerwienią, a pierś unosiła się szybko w spazmatycznym oddechu. Arina ukłoniła się i wzywana natarczywym gestem dłoni Yanniego, podążyła do wyjścia. – Chodź za mną – szepnął, gdy stanęła z nim ramię w ramię. – Ale naprawdę za mną. Arina spojrzała na niego pytająco. – Nie ma go, a jeśli będziesz trzymała się bardzo blisko mnie, to nawet gdyby był - nie zauważy cię – wyjaśnił. – Jestem mistrzem iluzji – wyszczerzył się. Wyjrzał raz jeszcze, wymacał jej rękę i pociągnął ją za sobą w tłum ludzi. Przez kilka minut lawirowali pomiędzy innymi studentami i nauczycielami, po czym jeszcze nieznanym jej, bocznym przejściem, wyszli na zewnątrz. Yanni uśmiechnął się szeroko i wyprostował dumnie. – Mówiłem. – Dzięki – odpowiedziała Arina, rozglądając się dookoła. – Zaczekaj, to jeszcze nie wszystko. Nie bardzo go lubisz, co? – spytał, grzebiąc w swojej torbie. Arina wzruszyła ramionami. – Nie można tego stwierdzić po kilku dniach znajomości. Jest nieco… natarczywy…
– Ale nie ufasz mu. A mnie zaufałaś – zauważył. – Poszłaś za mną, choć i mnie prawie nie znasz. Uświadomił jej błąd. Poczuła, że się rumieni i opuściła wzrok. – Nie przejmuj się. Ja jestem… – Głupi! – doszedł ich męski głos gdzieś z tyłu, a Yanni oberwał po głowie. – Głupi dureń z ciebie – powiedział chłopak z rudą czupryną, który siedział za nią w ławce. – Jas! – zawołał Yanni i obaj roześmieli się w głos. – Właśnie miałem wysłać czujkę. – Keliana nie ma w pobliżu – powiedział nieznajomy, obrzucając Arinę wymownym spojrzeniem. – Gwardziści go wezwali. Widać, twój mentor urządza sobie z nim pogadankę. Arina rozchyliła usta, nic z tego nie rozumiejąc. – Arino – wtrącił Yanni – to jest Jasper. Jas, to jest Arina. – Wiem kim ona jest – Jasper uśmiechnął się przyjaźnie i skłonił lekko głowę. – W całej Radzie aż huczy od plotek. – Jasper chodzi z nami na wybrane wykłady, chociaż jest w tym samym wieku. Uznano go za wybitnie zdolnego, co mija się z prawdą… – urwał, gdy kolejny cios opadł mu na tył głowy, aż jego ciemna grzywka całkowicie przesłoniła mu oczy. Zaśmiał się. – Jest asystentem dyrektora – dokończył przez śmiech. – Najbardziej poinformowany student w Akademii. Arina uśmiechnęła się blado. – Do usług – Jasper dygnął teatralnie. – Zaś ty jesteś tą uprowadzoną Veilleur – powiedział. – Ciekaw jestem ile prawdy zawierają plotki. – To zależy, co się mówi… – mruknęła Arina, czując że znów się czerwieni. – O twoim niewolnictwie się mówi – dla przykładu. Arina odwróciła wzrok i bez słowa zręcznie wyminęła Yanniego. Chwycił ją za rękę w ostatniej chwili. – Zaczekaj! – przyciągnął ją z powrotem. Rzuciła im ostrzegawcze spojrzenie. – Chyba nie myślałaś, że uczestniczymy w rozpowszechnianiu tych pogłosek? – zapytał z urazą w głosie. – To akurat nie jest plotka… – Plotka czy nie – parsknął Jasper – my nie należymy do tych, którzy czerpią przyjemność z wyszydzania innych. Mamy czyste zamiary. Przyjacielskie. – Sama się o tym przekonasz, gdy tylko porzucisz myśl o ucieczce – mruknął Yanni. – Wiadomo, że nie prosiłaś się o ten niefortunny los. Najważniejsze, że już po. Arina prychnęła cicho i zażenowana, powiodła wzrokiem po szczerych twarzach nowych kolegów. – Wybaczcie… – poprosiła. Nagle słowa utkwiły jej w gardle. – Dobra, dość gadania – zarządził Yanni. – Na wspominki przyjdzie pora. A teraz jestem głodny – pomasował się po brzuchu, wywołując tym śmiech Jaspera. – Skoro Kelian jest zajęty, uprzejmie informuję, że możemy bez przeszkód udać się na posiłek. Jasper powtórnie parsknął śmiechem. Obaj pociągnęli niezbyt zachwyconą Arinę do sali jadalnej. – Mieszkasz u tego maga z Gwardii, tak? – spytał Yanni, wpychając sobie do ust kawał ryby. Arina potaknęła. – Ale już niedługo. – Gwardziści wyjeżdżają – odpowiedział Jasper na pytające spojrzenie przyjaciela.
– Żadna strata – machnął ręką tamten, rozsypując przy okazji zielony groszek po stole. – Dostaniesz mieszkanie, jako że nie masz tu rodziny. Też bym tak chciał – niezidentyfikowany kawałek posiłku wypadł mu z buzi na talerz. Jasper skrzywił się. – Jesz jak prosie, Yan. Trochę ogłady. Przy damie. Arina parsknęła. – Nie krępujcie się. Ja jestem elastyczna i liberalna – włożyła do ust widelec z nieziemsko pysznym kawałkiem ryby pieczonej na ogniu i rozejrzała się po jadalni. Wcześniej tu nie była. Nie doznała takiej potrzeby. I tym razem mogła zjeść obiad z Severio, ale obaj koledzy uparli się na jej towarzystwo. W dodatku, wedle informacji młodego sekretarza – Severio był zajęty. Ciekawe, czego chciał od Keliana? Sala jadalna była ogromna, mieściła zapewne wszystkich studentów Akademii, którzy mieli przerwy w tym samym czasie. Wysoko sklepiony sufit zamykał się gładkim półokręgiem nad ich głowami, a masywne podłużne stoły i ławy poustawiano prostopadle do głównego wejścia, także każdy, kto wychylił głowę, widział wchodzących i wychodzących. Nie wszyscy jednak tu jadali, toteż na ostatniej przerwie nie była wypełniona po brzegi. Gwar rozmów, gama zapachów i odgłosy spożywania posiłków docierały do uszu Ariny zewsząd. Pomiędzy stołami wdzięcznie lawirowały tabuny służby, a przy oszklonych witrynach z wystawionymi daniami ustawiła się kolejka chętnych na kolację. W pewnym momencie Yanni zakrztusił się, odchrząknął i nachylił nisko nad talerzem. – Co ty… Jasper nie dokończył, bo przyjaciel machnął ostrzegawczo, wskazując w stronę owych witryn. Oboje pochylili lekko głowy i podążyli za wzrokiem Yanniego. – Wredna zmora numer jeden i upierdliwy opiekun, na dwunastej – bąknął. Arina poczuła zalewającą ją falę gorąca i zimna na przemian, kiedy dojrzała Keliana i Olenę. – Co ta dwójka robi razem? – warknął Jas. – Jak to co… Zmawiają się, zapewne… Nie znasz ich? – Chyba muszę stąd wyjść… – szepnęła Arina. Obaj natychmiast na nią spojrzeli. – Coś zbladłaś – mruknął Yanni. – Zbieramy się. Trzymajcie się blisko, to nas nie zauważą. – Tak jest, mistrzu iluzji! – Jasper zasalutował komicznie, niemal wkładając nos w niedojedzoną rybę. Cała trójka ześlizgnęła się z ławy i podążyła ku drzwiom. – Jesteś niemożliwy! – ryknął Yanni i zaniósł się śmiechem. Ponownie. Jasper mu zawtórował, a Arina uśmiechnęła się lekko. Jej nowi znajomi postanowili przed wyjściem urządzić mały pokaz złości magiczki. Mistrz iluzji – Yanni – skrzętnie ukrył Arinę za swoimi plecami, choć był prawie tak chudy jak ona. Jasper z wysoko podniesioną głową ustawił się w kolejce za Oleną i jej rozmówcą, bezczelnie i celowo im przerywając. Postraszył ich trochę dyrektorem, wywołał wyraz zimnej furii na twarzy dziewczyny, po czym zabierając trzy bułki z rodzynkami, oddalił się z przesadną uprzejmością. Miało to na celu oczywiście odwrócenie uwagi. Gdy Arina stanęła w drzwiach, do akcji wkroczył Yanni, potykając się i przewracając, jakby był pod nadmiernym wpływem alkoholu. Wpadł prosto na Olenę, która z wrzaskiem
cofnęła się gwałtownie i swym zgrabnym tyłkiem usiadła w talerzu jakiegoś mężczyzny wyglądającego na niezadowolonego z życia sportowca. Poczerwieniała z zażenowania, a gdy postać Yanniego rozpłynęła się w powietrzu, zdała sobie sprawę, iż była to perfekcyjna iluzja i że właśnie padła ofiarą dziecinnego żartu. Nim zdołała cisnąć w nich uderzeniem magicznym, cała trójka znalazła się za murami jadalni, a ze środka dobiegł ich odgłos krzyków i gniewnie rzucanych przekleństw. Żadne z nich nie wróciło, aby sprawdzić, kto krzyczy, a kto przeklina, ale obaj uparli się, że odprowadzą Arinę pod same drzwi. Zataczali się ze śmiechu przez całą drogę, a w lesie Jasper rozdał im podwędzone bułki. Zaczęli wymieniać się sposobami na uprzykrzenie życia Olenie i Kelianowi. – Ja nie wiem, z czego tu się cieszyć – mruknęła Arina, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Ona mnie zabije. – Daj spokój – wybełkotał Yanni z pełnymi ustami. – Jeszcze nie zdarzyło się, aby ktoś złamał regulamin… – A przynajmniej nie w ostatnich dziesięcioleciach. – Yhym. – Arina przełknęła kęs. – Zapewniam was, że to będzie pierwszy raz… – A widzieliście jej minę? – spytał Jasper. – Dla tego grymasu warto było się narazić. Obaj ponownie ryknęli śmiechem, potykając się na równej ścieżce. Zamilkli jak na komendę, gdy przed drzwiami pojawiła się postać Severia wpatrującego się w nich z niedowierzaniem. Severio obrzucił ich uważnym spojrzeniem, zatrzymując wzrok na Arinie, przez jego usta przemknął cień uśmiechu, kiedy jeden przez drugiego zaczęli się kłaniać. – Przepraszamy… – wymamrotał Yanni. Jasper uśmiechnął się szeroko, zwracając się ku Arinie. – No… to do zobaczenia. Jutro – puścił jej perskie oczko, odciągając w tył czerwonego kolegę. Arina wywróciła oczami. – Pamiętajcie, że ostrzegałam – uśmiechnęła się. Równocześnie parsknęli śmiechem, biegiem wycofując się z lasu. Gdy wokół zapanowała cisza, odwróciła się w stronę oszołomionego Severia i ze spuszczoną głową udała się do domu. – Nie chcę wiedzieć, prawda? – zapytał, wchodząc za nią do salonu. Arina rzuciła mu spojrzenie z ukosa i przekonawszy się, że jego twarz nie wyraża negatywnych emocji, wyprostowała się. Potrząsnęła głową. – Raczej nie. Severio roześmiał się. – Potrafisz dobrać sobie towarzystwo – odparł rozbawiony, podchodząc do barku. Arina uniosła brwi. – Obaj należą do Rodów walczących – wyjaśnił. – Nie zwróciłaś na to uwagi? – Nie. – Opowiesz mi o dzisiejszym dniu? – postawił na stoliku dwie szklanki i karafkę ze złotawym płynem. Spojrzał na nią. Arina przeniosła wzrok z gomsu na niego i tknięta dziwnym odruchem, kilkoma krokami pokonała dzielący ich dystans i przytuliła się do jego rozgrzanej piersi. Severio zesztywniał. Najwyraźniej wyczuł jej zdezorientowanie własnym zachowaniem, bo po kilku sekundach objął ją ciasno ramionami. Arina odetchnęła głęboko, zamykając oczy. Poczuła nagłą potrzebę znalezienia się blisko
niego i poddała się impulsowi. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ani nawet nie próbowała zrozumieć. To tak, jakby jego bliskość działała na nią uspokajająco, jakby wszelkie troski znikały w momencie, gdy ogarniał ją jego zapach, ciepło… Severio niewątpliwie odczytywał jej myśli, ale nie obeszło ją to. Trwali tak przez bardzo długą chwilę, w milczeniu, a potem on odsunął ją na wyciągnięcie ręki i pociągnął na sofę. Usiedli obok siebie, jak para dobrych przyjaciół, a Arina zaczęła opowiadać, jak to prawdopodobnie napytała sobie biedy. Następnego dnia niemal zaspała na zielarstwo. Siostra Leviego dotrzymywała jej towarzystwa podczas kilku następujących po sobie lekcji traktujących o ziołach, wspierając radą, lecz mimo tego pod koniec zajęć Arinę bolała głowa od natłoku informacji. Ilia wpatrywała się w nią z politowaniem. – Nie patrz tak na mnie – mruknęła Arina, gdy szły na śniadanie. – Chyba to nie jest moja dziedzina. Przyjaciółka roześmiała się. – Nie musisz być najlepsza we wszystkim, Arino. – Właśnie! – wrzasnął ktoś do jej ucha. Obróciwszy się, ujrzała jak zawsze roześmianą twarz Yanniego. – Daj szansę innym – dodał, witając się z Ilią. – Zioła, zdaje się, nie są także i twoją mocna stroną – zauważyła Arina, marszcząc nos. Wciąż wyczuwała zapach palonej szałwii. – Nie – wyszczerzył się. – Twój mentor bardzo się wczoraj wkurzył? Arina poczuła, że zalewa ją rumieniec. Pokręciła przecząco głową. Yanni zagwizdał, a Ilia otworzyła usta, wlepiając w nią pytający wzrok. – Bezcelowe to wasze wgapianie się – mruknęła Arina. – Nawet gdyby coś się wydarzyło, to i tak bym wam nie powiedziała. – No co ty! – żachnął się. – Nam? Najbliższym przyjaciołom? – chwycił się za serce udając atak. – Ugodziłaś mnie do cna! Arina wywróciła oczami. – Bredzisz, Yanni – powiedziała Ilia, wciąż wpatrując się w Arinę. – Och! Toż to mój opiekun! – syknęła Arina mierząc ich spojrzeniem. – Poza tym, ja nie mogłabym… – skrzywiła się. – Może kiedyś – szepnął jej do ucha Yanni, obejmując ją jedną ręką w talii. – Chodźcie szybciej, bo ta nawiedzona jasnowidzka da nam popalić, jeśli się spóźnimy. Na lekcję astrologii, która rozpoczęła się punktualnie po śniadaniu, dotarli na czas. Ilia usiłowała dowiedzieć się czegoś na temat minionego wieczoru, ale Arina nie miała o czym opowiadać. Nie licząc tego incydentu na samym początku, oboje z Severio rozeszli się do swoich sypialni, tak jak to mieli w zwyczaju. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogliby być dla siebie kimś innym, niż przyjaciółmi. Za to Ilia nieustannie się nad tym zastanawiała, podając całkiem logiczne argumenty. I to na głos, czym wywoływała zażenowanie Ariny. Jasper spotkał się z nimi na drugiej lekcji rachunków, a zamiast niego na czas śniadania dołączyła do nich młoda bibliotekarka – Lia, która okazała się być równie sympatyczna, co dwaj nowi koledzy Ariny. Może nieco bardziej rozsądna… Kelian złapał ją dopiero przed popołudniowym gongiem i nie miała jak się go pozbyć przez resztę dnia. Nieustannie o czymś mówił, uniemożliwiając tym samym rozmowę innych,
więc zanim rozeszli się do domów, Arinie było dane spędzić wyłącznie w jego towarzystwie całe dwie godziny. Jego natarczywość przestała robić na niej wrażenie, zaś zaniepokoił ją wyraz niechęci w błękitnych oczach. Ku jej uldze, zniknął tuż przed ostatnimi zajęciami, którymi miały być magiczne sztuki obronne. Yanni i Jasper byli tym niewiarygodnie podekscytowani. Lekcję wstępną prowadził ciemnowłosy trener po trzydziestce. Ustawiwszy piętnastkę studentów w rzędzie, jął jak dowódca przechadzać się wzdłuż szeregu. – Wojenne sztuki magiczne są wśród nas najpowszechniejszym rodzajem ataku i obrony – zaczął. – Nie wymagają zbliżania się do przeciwnika, toteż dla inteligentnego maga nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. Dziś przećwiczymy wstęp, żebyście mogli poznać na własnej skórze, co to znaczy niemoc… Och cudownie, pomyślała Arina, rzuciwszy zaniepokojone spojrzenie w stronę Yanniego. W odpowiedzi wzruszył nieznacznie ramionami. – Potraficie wznosić tarcze i bariery, lecz na tej lekcji będziemy uczyć się, jak kształtować ostrzegawczy atak, aby niósł ze sobą pożądany skutek. Arina rozejrzała się. Wokół szerokiej areny zwanej ringiem zgromadziło się sporo magów, którzy mieli zamiar obserwować popisy nowicjuszy. Gdzieś w tłumie spostrzegła przeciskające się ku nim grono studentów z równoległej grupy. Na ich czele z szyderczym uśmiechem maszerowała Olena. Ilia jęknęła cicho, chwytając ją za rękę. A ona co tu robi? Arina wzruszyła ramionami. Poczuła uścisk innej dłoni z drugiej strony. Yanni wpatrywał się w nią równocześnie ze współczuciem i zdenerwowaniem. Będziemy z nimi walczyć. Obie wbiły w niego wzrok, niedowierzając. Jak to z nimi? To dozwolone? Na to wygląda. Trener David uznał, że im nas więcej, tym lepiej. Ale mamy walczyć bez tarcz! No… właśnie w tym rzecz… Arina westchnęła. No to mamy problem. Trener podzielił ich w pary z grupą Oleny. Nie było zaskoczeniem, że to Arinie przypadła akurat ona. Ring z łatwością pomieścił trzydziestkę uczniów, lecz na samym środku pozostali tylko ci, którzy mieli się pojedynkować. – Wyróżniamy kilka magicznych uderzeń – powiedział David, zanim studenci rozpoczęli obrzucanie się nimi nawzajem. – Najpowszechniejszym jest oszołomienie. Na kilka chwil – w zależności od siły – wprowadza przeciwnika w stan oszołomienia, dając nam możliwość szybkiego zaatakowania bez obawy, że otrzymamy cios. Rezultat trwa jednak krótko, toteż należy wykazywać się sprytem, zwinnością i logicznym myśleniem. Wywołuje ono efekt odurzenia, który można szybko zwalczyć. Kolejnym, raczej niestosowanym w Akademii, jest odrętwienie, wytwarzające natychmiastowy, acz równie krótkotrwały paraliż mięśni, uniemożliwiając wszelkie czynności. W tym życiowe. Arina zerknęła na szczerzącą się do niej Olenę, która dawała jej do zrozumienia, że ona potrafi je zastosować i wykorzystać. Powiodła zrezygnowanym wzrokiem po zebranych naokoło magach, aż napotkała Severia i Leviego. Levi stał z założonymi rękami i wściekłym spojrzeniem przeskakiwał od trenera do Oleny, zaś Severio, pochwyciwszy wyraz jej rezygnacji, niemal niezauważenie pokręcił głową,
wskazując brodą na przeciwniczkę Ariny. Arina odwróciła głowę, wyprostowała się i z wielkim wysiłkiem zamieniła obecną minę na wymuszoną determinację. Niezbyt pewnie się czuła, ale dosyć rozsądnym byłoby opanować dokładne formowanie tych uderzeń. – Trzecim uderzeniem jest uderzenie pasywne. Nie jest to bezpieczne uderzenie. Odznacza się bowiem najdłuższym efektem, sprowadzając nie tylko odrętwienie i oszołomienie, ale także i bezdech. Dlatego – David powiódł ręką wokół bandy, a studenci rozejrzeli się wkoło – zebrałem tu kilkunastu uzdrowicieli, aby udzielono wam szybkiej pomocy w razie konieczności. Musicie wiedzieć, że mag trafiony tymże uderzeniem nie jest w stanie samemu się uleczyć. Żadne z wymienionych przeze mnie rodzajów na to nie pozwala, lecz w przypadku dwóch poprzednich, skutki nie są tak poważne i długotrwałe. Przede wszystkim zachowajcie zdrowy rozsądek. Będziecie walczyć na zasadzie pojedynku, stojąc naprzeciw siebie w trzech rundach. Żadnych tarcz ochronnych! Rozpoczniecie na sygnał i zakończycie na sygnał, a wszelkie nieposłuszeństwo będzie karane. Rozejść się! Zostaje wasza dwójka – wskazał na Yanniego i jakiegoś postawnego chłopaka z przeciwnej grupy. Arina, wraz z pozostałymi, wycofała się na przeciwległą stronę ringu i z nerwowym westchnieniem oparła się o bandę. – On jest niepoczytalny! – prychnęła Ilia. – Och nieprawda – mruknął Jasper. – Sama pomyśl. Odczuwając skutki danego uderzenia, dwa razy zastanowisz się nad jego użyciem. W dodatku będziesz wiedziała czym reagować w nagłych wypadkach, przy potrzebie unieruchomienia przeciwnika. Wokół nich podniesiono potężną tarczę ochronną, aby odbite uderzenia magiczne nie dosięgły obserwatorów. Arina zauważyła, że barierę wspomagają Gwardziści, w tym Levi i Severio, do którego wolnym krokiem podeszła Olena. Na widok przesłodzonego wyrazu twarzy dziewczyny Arina poczuła przebiegający jej po plecach dreszcz odrazy. I gniew. – Wredna… – zaczął Jasper, podążając za wzrokiem koleżanki, ale Arina dała mu kuksańca w bok, więc umilkł. – On może robić co zechce i z kim zechce – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Dajcie już temu spokój. Jas wzruszył ramionami i począł obserwować walkę przyjaciela. Yanni wykazał się niebywałą inteligencją. Wygrał dwa do jednego, a więc wyszedł zwycięsko z całego pojedynku. Doszedł do nich zasapany i zadowolony, głośno wyrażając się niepochlebnie o niedorozwoju swego przeciwnika. Natomiast w miarę oczekiwania na swoją kolej, zdenerwowanie Ariny rosło. Obejrzeli jeszcze kilkanaście kolejnych walk, aż wreszcie padło spodziewane imię. – Zapraszam na środek dwie przedstawicielki Rodu Veilleur! – ryknął trener wzmocnionym magicznie głosem. – Olenę i Arinę. Olena wyszła na piasek pewnym siebie krokiem, z wysoko podniesioną głową. Arina poczuła, że robi jej się słabo. – Idź – szepnął jej do ucha Yanni. – Jesteś silniejsza od niej. – Aleś blada – mruknął Jasper i obaj lekko pchnęli ją do przodu. Arina zmierzyła ich ponurym spojrzeniem, po czym usiłując wyglądać na równie pewną siebie, przeszła przez ochronną barierę i zatrzymała się kilka kroków przed zgryźliwie uśmiechającą się dziewczyną. – Jedna moja komenda i zawieszacie wszelki atak – poinformował je trener David. – Tarcz ochronnych nie wznosicie. Posługujecie się wyłącznie tymi trzema uderzeniami, równocześnie konturując je niewielką, ruchomą barierą odbijającą, utworzoną przed każdą z was.
Czy to jasne? Potaknęły. – Zatem, do pojedynku! – zagrzmiał. Skłoniły się nieznacznie ku sobie, obróciły i wycofały na kilkanaście kroków. – Gotowe?! Tym razem obróciły się ku sobie, ponownie potakując trenerowi. – Start! – ryknął nauczyciel, oddaliwszy się. Arina wzniosła tarczę w tym samym momencie, w którym Olena wysłała ku niej pierwszy cios. Wśród publiczności rozeszły się ciche pomruki. Najwyraźniej jej przeciwniczka już na wstępie zapragnęła uświadomić ją, że nie da za wygraną. Celnie kierowała w jej stronę uderzenia pasywne, jedno za drugim. Arina cofnęła się kilka kroków pod kolejnym z nich. Były silne, idealnie ukształtowane, a odbicie ich wymagało nie lada skupienia. Zmarszczyła czoło, a tamta wyszczerzyła się w uśmiechu i przybliżyła. Nie miała innego wyjścia, jak począć odpowiadać na te razy, póki jeszcze nie zapędziła jej w róg. Oberwanie uderzeniem z bliskiej odległości było tragiczniejsze w skutkach. Arina wzięła głęboki wdech i zatrzymując się w miejscu, odparła atak. Usłyszała gdzieś z tyłu głośne westchnienie ulgi, ciche głosy i jęki, ale nie mogła się obejrzeć. Natomiast niemalże doskonale widziała miny Severia i Leviego. Jeden wpatrywał się w obie magiczki z uwagą i zmarszczonym czołem, a drugi raz po raz coś mówił, a emocje na jego twarzy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Ich obecność rozpraszała nieco uwagę Ariny. Wbiła wzrok w swą przeciwniczkę, na której czoło wystąpiły kropelki potu, ale krzywy uśmiech nie zniknął. Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Olena odwróciła głowę, Arina opuściła tarczę, a ona natychmiast cisnęła w nią uderzeniem, jednakże obrywając wtenczas porównywalnym. Zachwiała się i w ostatniej chwili chwyciła bandy, by zamortyzować upadek. Arina poczuła piekący ból w ramieniu, lecz nie ważyła się spuścić wzroku z dziewczyny. Jeden krok w niewłaściwą stronę, a uderzenie tamtej trafiłoby ją w pierś. Odetchnęła głęboko, czując że czerwienieje na twarzy, i to nie z zażenowania. – Stop! – krzyknął trener. – Rundę pierwszą wygrała Arina! Z publiczności dobiegły ich gwizdy i krzyki, mające największe natężenie za jej plecami. Tylko Severio nie zmienił kontorsji. Arina spostrzegła, że do Gwardzistów, teraz już tłumnie zgromadzonych, dołączył dyrektor Liam, Sarla i dwóch starszawych magów, których imion jeszcze nie znała. Jednym z nich był ten posyłający jej ciepłe uśmiechy na minionym zebraniu. Obecnie miał podobny, opiekuńczy wyraz twarzy, ale odznaczał się zaniepokojeniem. – Start! – wrzasnął nagle trener. Arina natychmiast poczuła uderzenie. Jedno, potem drugie. Oszałamiające. Pociemniało jej przed oczami, ale zdołała odpowiedzieć. Olena zaśmiała się szyderczo, zaś ona zrobiła kilka kroków w tył, usiłując złapać oddech. To dopiero zabolało… Gdy odzyskała jasność myśli, okazało się, iż jej przeciwniczka stoi zbyt blisko, co wzbudziło w niej zdenerwowanie. Obrzucały się uderzeniami niemal na wyciągnięcie ręki, aż wreszcie Arina poczuła za plecami sznury bandy zatrzymujące ją w miejscu. Dopiero teraz, dzięki temu uzmysłowiła sobie, że się cofała. Tłum rozstąpił się, robiąc im miejsce. Coś jednak było nie tak. Olena zdawała się jakoby… łączyć uderzenia. W pewnym momencie tarcza Ariny zamigotała, ale uderzenie nie dosięgło jej z przodu, a z tyłu. Zachwiała się i osunęła na biały piasek. – Stop! Zwyciężyła Olena! Arina widziała przed oczami jasne plamy. Usiłowała skupić myśli na czymkolwiek innym, poza rozchodzącym się po jej ciele szczypiącym bólem.
– Wstawaj! – usłyszała cichy pomruk tuż nad uchem. Severio. Co on robił po tej stronie ringu? Odetchnęła głęboko, po czym dźwignęła się na nogi. Zacisnęła zęby, powracając na środek. Olena zaśmiała się gardłowo. – Masz już dość? – warknęła. Arina zamrugała powiekami i wlepiła w nią wrogie spojrzenie. Uznała, że lepiej będzie nie odpowiadać. – Gotowe? – spytał David, uważnie się im przyglądając. Skinęły głowami, lecz on spojrzał srogo na Olenę. – Uprzedzam, młoda damo. Jeszcze jeden taki wybryk, a nie zaliczysz tego przedmiotu. Olena poczerwieniała, opuściwszy wzrok. A więc połączyła uderzenia, pomyślała Arina. – Start! – krzyknął trener, wycofawszy się za osłonę. Arina natychmiast zaatakowała. Nie miała zamiaru kuglować poprzez łączenie uderzeń, ale nie chciała też znów oberwać. I po raz kolejny ciskały w siebie nawzajem magią przez kilka minut, okrążając się jak drapieżniki, wywołując rozemocjonowanie publiki. Problem pojawił się wraz z brakiem tchu. Obie opadały z sił, co świadczyło o ich zbliżonej potędze. Jednak któraś musiała być choć odrobinę silniejsza. Inaczej będą walczyły do upadłego… Olena zaklęła wściekle, gdy odrętwienie Ariny musnęło jej udo, zaraz potem cisnęła w nią serią zaciekłych oszałamiaczy, by znów dostać odrętwieniem. Arina powstrzymała jęk bólu, ale nijak to wpłynęło na jasność jej umysłu. I raptem coś zaskoczyło. Wyraz oczu Oleny sprawił, że ukształtowała potężne uderzenie pasywne. Nie wiedziała dlaczego tak zareagowała i na co. Ale jej przeciwniczka nie pozostała obojętna. Domyśliła się co się szykuje. I jakimś cudem, obie, jednocześnie wyzwoliły moc. Ostre uderzenie pasywne Oleny sięgnęło Arinę w tym samym czasie, w którym Ariny – nieco potężniejsze – uderzyło w Olenę. Arina natychmiast odczuła jego efekty. Wszystkie zmysły, jakby nagle zostały wyłączone, przestały funkcjonować całkowicie, a nie jak w przypadku oszałamiaczy – nieprawidłowo. Ból rozszedł się od miejsca uderzenia po całym jej ciele tak gwałtownie, że w tej samej sekundzie straciła grunt pod nogami. Osunęła się na kolana. A gdy owy wewnętrzny żywioł dotarł do jej płuc, zalała ją fala gorąca i straciła dech. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, ani tez wypuścić go. Czuła się tak, jak gdyby wszelkie jej reakcje na ten nieskończenie długi moment zostały brutalnie wstrzymane w miejscu. Półświadoma, zdała sobie sprawę z tego, że jakieś ręce chwyciły ją i pociągnęły w górę. Inaczej upadłaby twarzą w piach. A potem ogarnęła ją ciemność. – … niewiarygodne! – usłyszała z oddali, z głębi przytłaczającego ją mroku. – Nie mogą być aż tak równoważne! – Sama widziałaś! Ktoś się z kimś spierał… – Arino… – cichy szept tuż nad jej ustami... Poczuła ból rozchodzący się po ciele, ale powstrzymała jęk. – Otwórz oczy – kobiecy głos. Posłuchała. Ujrzała nad sobą twarz Severia, Sarli, która robiła z nią coś niezidentyfikowanego, oraz Leviego i jakiejś uzdrowicielki wykłócającej się z dyrektorem. Spojrzała w bok i uświadomiwszy sobie, że leży na piasku, natychmiast usiadła. Zrobiło jej się
niedobrze, więc oparła się czołem o pierś Severia, który objął ją i przytrzymał. – Spokojnie… – szepnął w jej włosy. – Ale żeś jej dołożyła! – sapnął Levi wprost do jej ucha. Arina drgnęła i spojrzała w bok. Olena leżała wyciągnięta na piasku, a nad nią pochylał się sztab innych magów. Odzyskiwała przytomność. Czując ulgę na ten widok, ponownie oparła się o Severia. – A ona to co? – warknęła Ilia. – Zemdlała dla zabawy? Zemdlałam? Niemożliwe… Severio zaśmiał się cicho, ale zachował milczenie. – No, to było niesamowite! – dosłyszała podniecony wrzask Yanniego i zaraz potem niezrozumiałą odpowiedź Jaspera. – Dostała współmiernie mocnym uderzeniem – dyrektor Liam tłumaczył coś swemu rozmówcy. – Obie są niemal równie potężne. A ta potęga… – Pozwól, że sam to ocenię – oznajmił chłodny półgłos. – Wasza Ekscelencjo… Och, tego tylko brakowało. – Remis – odparł Severio na jakieś niezadane pytanie. Arina poczuła drgania jego głosu i ciepło rozprzestrzeniające się po własnej sylwetce. Ogarnęła ją ulga odrobinę łagodząca ból. – Zajmującym zatem będzie obserwowanie ich przyszłych starć – rzekł Beniamin beznamiętnym tonem. – Davidzie, liczę na raporty z postępów czynionych przez te dziewczęta. – Zapewne będą stanowiły dla siebie wzajemną motywację – odrzekł trener. – Wstań, Arino – mruknął Severio. – Zabieram cię do domu. Arina stłumiła jęk i odruch zwrotny, zamrugała powiekami i z pomocą Gwardzistów dźwignęła się na nogi. – Wracamy do zajęć! – ryknął David, przy okazji wyjaśniając coś Eminencji. Wyprostowawszy się, obrzuciła ich zaciekawionym spojrzeniem. Trener uśmiechnął się do niej, zaś w oczach przywódcy Akademii Arina dostrzegła błysk zainteresowania. Strząsnęła z siebie podtrzymujące ją ręce, skłoniła się i chwyciwszy ramię Severia – tak na wszelki wypadek – pozwoliła mu wyprowadzić się z ringu. Arina jęknęła, gdy dłoń Severia zbyt mocno naparła na jej mięśnie. – Nie maż się – mruknął rozbawiony. – Trzeba było nie opuszczać tarczy... Westchnęła głośno. Po powrocie do domu, Severio odesłał ją do wanny, tłumacząc, że ciepła woda dobrze działa na mięśnie, a następnie naszykował jej mocnego drinka, wykorzystując to samo tłumaczenie. Arina przemilczała fakt, że jakikolwiek zbyt gwałtowny ruch wywoła u niej wymioty i usłuchała. Nie mogła skupić myśli na jednej rzeczy, mięśnie bolały ją jak po nadmiernym wysiłku fizycznym, toteż straciła wszystką chęć na protestowanie. Kiedy pojawiła się w salonie, wedle życzenia ubrana w swój nocny strój, Severio już siedział na sofie. Wskazał jej miejsce tuż obok siebie i od owego czasu rozmasowywał te ścierpnięte mięśnie, chociaż mógł użyć magii, by załagodzić objawy. Ona także mogła. Ale żadne z nich tego nie uczyniło, powstrzymując wtenczas wszelakie tłumaczenia. – Ach… mógłbyś… – Mógłbym – rzekł Severio łagodnie – ale wtedy nie dałoby to żadnego efektu. Wzmocnił nacisk na jej ramiona. – Ona jest popularna wśród naszych rówieśników – mruknęła Arina. – Owszem.
– I nie przepada za mną przez wzgląd na ciebie. – Niestety tak. Choć od dawna usiłuję zrozumieć dlaczego. – Zakochała się w tobie – prychnęła Arina i zaraz po tym jęknęła. – Aj! To twoja wina… przyciągasz kobiety jak magnes… – Po kolejnym mocnym uścisku wymamrotała przekleństwo. – Nie kręć się – polecił Severio, tłumiąc śmiech. – Czyżbyś była zazdrosna? Arina odsunęła się od niego gwałtownie i wbiła w niego wzrok. – Zazdrosna?! Ja? Zaśmiał się, przyciągając ją ponownie. Stłumiła jęk. – Ja nie bywam zazdrosna. – Owszem, bywasz. Tylko nie jesteś tego do końca świadoma. – Nie skomentuję niniejszego – poczerwieniała. – Nie musisz – rozbawienie Severia wzmogło się. – Słyszę. – Ech… Aj! Dlaczego to tak cholernie boli… Dłonie Severia zaczęły przesuwać się po jej ciele wolnej, pieszczotliwiej. – Mniej by bolało, gdybyś się położyła – powiedział cicho. – Nadal ci niedobrze? – Trochę. Odsunął się od niej i gestem wskazał sofę, następnie w milczeniu wycofał się do sypialni, by po chwili powrócić z poduszką. – Kładź się. Arina posłała mu spojrzenie spode łba. – Teraz druga strona – oświadczył niewinnie. Z cichym westchnieniem odebrała od niego poduszkę i ułożyła się na plecach. Severio usiadł pomiędzy jej nogami i delikatnie podciągnął koszulkę. Zmarszczył czoło. – Te siniaki moglibyśmy usunąć. Arina wzruszyła ramionami. – I tak czuję się jakby przebiegło po mnie stado koni… Roześmiał się krótko i począł rozmasowywać napięte mięśnie jej brzucha. – Ty także zdobywasz przyjaciół – przypomniał. – Sama nie wiem – szepnęła. – Nie każdy ma złe intencje. – Kelian może mieć – podsunęła. – Strasznie się złości, gdy go ignoruję… – Nie powinien. – Rozmawiałeś z nim, prawda? – spytała, obserwując jego skupioną twarz. Jego usta ułożyły się w uśmiechu. – Zapomniałem, że niebywale trafnie dobierasz sobie znajomych – zerknął na nią. – Rozmawiałem. Jęknęła, gdy zbyt mocno nacisnął na jej podbrzusze. Poczuła, że zalewa ją kolejna fala gorąca. – Dlaczego nie chcesz usunąć tych blizn? – zapytał nagle, z czułością przesuwając palcem po jednej z nich, znajdującej się w tymże miejscu. Arina ponownie wzruszyła ramionami. – Nie wiem – zamknęła oczy. – Przywykłam do nich. – Przypominają ci o tym, o czym nie potrafisz zapomnieć… – szepnął. Spojrzała na niego. Wodził oczami za swymi dłońmi zwinnie przebiegającymi po zgrubieniach na jej ciele. Dotarłszy do tego na żebrach, wymamrotał niezrozumiałe przekleństwo, zaś zmarszczki na jego czole pogłębiły się
– Twoje odczuwanie, Arino – powiedział raptem, nie podnosząc wzroku – jest nieco zniekształcone, wiesz o tym. To co myślisz, że zaczynasz do mnie czuć, zasadniczo może tym nie być… Lepiej, jeśli pozostaniesz przy twierdzeniu, że nie zdołalibyśmy, razem… – uśmiechnął się cierpko – Jesteś pełna sprzeczności. Jego słowa zabolały. Ponownie przymknęła powieki i powstrzymawszy grymas, skoncentrowała się na oddechu. – Czuję twoje rozdrażnienie – przypomniał. – I zdezorientowanie. Gdybym pozwolił ci się do mnie zbliżyć… Niepotrzebnie byś cierpiała. – Wiem – powiedziała szybko. – Nie chcę o tym rozmawiać. Po raz kolejny bardzo długo zajęło mi oswojenie się z samym faktem, że potrafię cokolwiek czuć. Cokolwiek takiego – chociaż wszystko jest… inne. Roztropnie nie wspominać niczego, zwłaszcza że trafnie przypuszczam, kto był adresatem mych poprzednich odczuć. – Owe odczucia wciąż w tobie tkwią. Nie przestałaś kochać. Po prostu zmuszono cię do zapomnienia. Zaś obecnie pojawiły się nowe, odrębne i poczęłaś zastanawiać się nad tym, czy wampir miał rację – zauważył. – Nie sądzę, aby miał. Inne uczucie może zastąpić to trwałe? – spytała powątpiewająco. Severio wzruszył ramionami. Jego palce przesunęły się ponownie na jej brzuch i sprawnie ponowiły masaż. – Levi jest podejrzliwy, jeśli chodzi o Keliana. Arina zmieniła temat, co mag przyjął z wyraźną ulgą. Ona także uważała, że rozmowa o odczuciach należy do najtrudniejszych. W dodatku wyzwalał w niej dziwne emocje, sprzeczne, i oboje byli tego świadomi. Ona, jak zawsze, miała problem ze zidentyfikowaniem ich, a on nie śpieszył z pomocą. Ale miał rację, mówiąc o cierpieniu. Jej przeszłość miała na to wpływ, jej postrzeganie, jego wyjazd, zapewne nie pierwszy, nie ostatni, jego dystans… – Musisz zaczekać na rozwój sytuacji – odrzekł po chwili. – Beniamin oczekuje raportów dotyczących twych postępów. Możesz zwrócić się do niego z każdym problemem, gdy nas nie będzie – uśmiechnął się czule na widok jej miny. – On tylko sprawia wrażenie nieprzystępnego. To jego sposób na radzenie sobie z cierpieniem, a nie zapominaj, że niemal każdy z nas doświadczył czegoś negatywnego. – Co gorsza, dotarło do mnie, iż nieprzychylna mi studentka uczęszcza ze mną na wybrane zajęcia – powiedziała, powstrzymując rozdrażnienie. – Arino – delikatnie przebiegł palcami siniaki znaczące jej podbrzusze – to przecież jest możliwe. Różnica wiekowa między członkami jednej grupy wynosi dwa lata. Masz szczęście, że dziekan nie wziął pod uwagę nazwiska i nie przydzielił cię do grona Oleny, bo miałabyś z nią do czynienia o wiele częściej. Arina jęknęła wzgardliwie. – Poza tym – dodał, bezwiednie przesuwając dłonie nieznacznie poniżej, wytwarzając niniejszym w jej wnętrzu następne uderzenie gorąca – ty także możesz zebrać popleczników. Twoi znajomi należą do bardzo błyskotliwych i obytych studentów. Jeśli tylko zechcesz, zgromadzą kilku innych – cofnął dłonie, aby ułożyć je na jej żebrach i ponowił wędrówkę tylko opuszkami palców. – A z tego co zauważyłem… Twoja grupa już się tworzy. Arina prychnęła. – Niczego nie tworzę. – Nie rozmyślnie. Ale jak zdążyłaś się ostatnio przekonać, sami się wokół ciebie skupiają. Olena gromadzi… nieszczególnie bystre dziewczęta, które zazwyczaj ślepo słuchają jej rozkazów. Twoi przyjaciele… – Aj! To są… moi koledzy – sapnęła, krzywiąc się.
Severio zmierzył ją spojrzeniem. – Należą do najinteligentniejszego i najsilniejszego grona tej uczelni. – Nie wiem, czy to dobrze, czy źle – mruknęła. – Wolałabym odpowiadać wyłącznie za siebie. Niewykluczone, że ona nie odpuści, a oni nieobiektywnie staną za mną, narażając się zgoła zbytecznie. Westchnął. – Jeszcze przekonasz się, że dobrze jest mieć takowych przyjaciół. A Olena da ci spokój, jeśli dowiedziesz jej, że niemądrze cię prowokować… – O nie – przerwała mu, siadając. – Na drugi raz mnie to ominie – wskazała gestem siniaki widniejące na jej ciele. – Zamierzasz zatem robić uniki? – Nie wiem, co zamierzam – warknęła. Severio wstał i nalał gomsu do szklanek. Wcisnął jej jedną w dłoń. – Nie starasz się, Arino. – Nie staram? – spojrzała na niego zdumiona. – Spędzam z tobą każdy wieczór. Jestem dość dobrym obserwatorem – usiadł ponownie, tym razem naprzeciwko niej. – Z nastaniem zmroku twój nastrój się pogarsza. Posępniejesz. Nie jest to dziwne, ale uważam, iż wcale nie starasz się uczyć żyć z cierpieniem, oswoić z nim, i kiedy masz zbyt wiele wolnych chwil, pozwalasz mu nad sobą panować. Nie powinnaś tak czynić. Arina zacisnęła usta, wpatrując się w niego w milczeniu. – Wszystko zależy od tego, czy jesteś to w stanie zmienić. Nie możesz zachowywać się jak zniewolona. – Stłumiła przekleństwo. – Wiem, że to boli, że to niełatwe. Ale wystarczy chcieć. Severio patrzył na jej zaciętą minę przez kilka sekund, po czym dopił drinka, odstawił szklankę i szepcząc słowa pożegnania poszedł do swojej sypialni. Arina z krzykiem usiadła na łóżku. Mocno zamroczona, instynktownie spróbowała spowolnić sprawiający jej ból, spazmatyczny oddech, zapanować nad nim, zaczerpnąć tchu, którego brak odbierał przytomność umysłu. Łzy piekły ją w oczach, spływając po policzkach zostawiały palące ślady, skapywały na drżące dłonie, zaś przerażenie wzbraniało się przed ustąpieniem, obezwładniając ją, łamiąc jej wolę… Wnet wyczuła tudzież czyjąś obecność, lecz panująca zewsząd ciemność i jej własna niemoc udaremniały jakąkolwiek ocenę sytuacji. Krzyknęła ponownie, ciszej, kiedy ktoś przyciągnął ją mocno do siebie. Rozpoznała jego zapach, jego ciepło, jeszcze zanim się odezwał i natychmiast wtuliła się w niego, szukając ukojenia. – Już dobrze – szepnął Severio. – To tylko sen. Sen… Arina nie zdołała powstrzymać szlochu. Tknięta nagłym impulsem, zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się mocniej, łkając. Objął ją ciasno, z czułością, nieustannie szepcząc uspokajające słowa. Usiłowała nad sobą zapanować, aczkolwiek przed oczami wciąż miała sceny ze snu, który nie był przyjemny, jak każdy poprzedni. Śnił jej się Azarel. Azarel ją złamał. Tak długo się broniła, ale jemu mimo wszystko się udało. I śmierć Anny, jakoby z tym powiązana... Zaszlochała znowuż, a stalowe ramiona Severia zacieśniły uścisk. Milczał. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, jak gdyby chciało ono w ten sposób wypchnąć to
wszystko tkwiące wewnątrz, w duszy, uwidocznić jej słabości, ostrym bólem w płucach przypominając, iż cierpienie to jej fatum, że wszelaki wysiłek podjęty ku zapomnieniu będzie się nim odznaczał. Aby pamiętała. Opadłszy wreszcie z sił, ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi, a on uspokajającym gestem począł gładzić palcami jej włosy. Na nowo zastygli w ciszy na kilka kolejnych, nieskończenie długich minut, aż wreszcie oddech Ariny spowolnił, a łzy przestały płynąć, tężejąc na zaczerwienionych policzkach. Tylko serce trzepotało wciąż w jej piersi dotkliwie szybko, jak u ptaka ocalałego przed pożarem w ostatniej chwili. Severio odgarnął jej włosy z rozpalonej twarzy, otarł słone krople i czule ucałował jej czoło, potem nos i policzek. Wciąż drżała, jakoby ku pamięci, ku ostrzeżeniu, iż opacznie do tego ocalałego ptaka może kiedyś nie zdążyć na ostatnią chwilę, a ogień – jej cierpienie, może ją pochłonąć. Obrócić w niwecz. – Już dobrze – powtórzył. Jego ciepły oddech owionął jej rozchylone usta. Czuła bicie jego serca, choć poprzez ogłuszające bicie własnego, wydawało się to niemożliwe. I nagle boleśnie uświadomiła sobie jego bliskość, jego dystans wobec niej, ostrożność, ten ostatni spór. Uznała, iż nie powinien tu być, ani jej obejmować, a już tym bardziej przyzwyczajać ją do tego, jeśli nie raczył być… nie pragnął… Arina zaczerpnęła gwałtownie powietrza w płuca. Ona pragnęła jego bliskości, nie chciała, aby sobie poszedł, aby ją zostawił… Nie poszedł. Uniósł jej podbródek i pocałował. Oddała pocałunek natychmiast, jakby czekała na niego całą wieczność. Cały jej żal, tęsknota, udręka – bezwiednie się w nim uwidoczniły… I pragnienia również. Z niewyjaśnionych przyczyn zapragnęła się do niego zbliżyć. Severio zwolnił uścisk i wiedziony instynktem poruszył się, przycisnął ją do rozgrzanej pościeli. Uprzytomniła sobie jego pragnienia przez przypadek, gdy pocałunek stał się żarliwy, a nią wstrząsnął dreszcz przyjemności. Wtenczas, raptem jego myśli wymknęły mu się spod kontroli. Pożądał jej. W tej właśnie chwili myśleli o tym samym. Poczuła jego dłonie pod koszulką, przesuwające się wolno w górę, jego usta na swojej szyi, gorące, czułe, delikatne… Jęknęła cichutko, wpijając nieznacznie paznokcie w jego plecy. Uświadomiła sobie przy tym, iż ubrany jest wyłącznie w luźne spodnie, jakby jej krzyk wybudził go ze snu, przywiódł tutaj… Severio nagle odsunął się i przykucnąwszy w nogach łózka wbił w nią przenikliwe, błyszczące spojrzenie. Oddychał szybko, nierówno. Arina zwalczyła ogarniające ją oszołomienie, powoli uniosła się, przysiadła na piętach i pogładziła jego gładki policzek. Przytrzymał jej dłoń. To nie jest… dobry pomysł. Usłyszała jego słowa w swojej głowie, lecz z trudem je dobierał. Odetchnęła głęboko. Oczywiście, że to nie był dobry pomysł. Wszelkie jej odczucia do niego były… autentyczne… nierozsądnym byłoby je pogłębiać, skoro… Nie o to chodzi, Arino…Jeśli odzyskasz wspomnienia… Ach. Więc to tym się tak przejmował. Westchnął ciężko, ucałował jej dłoń i zszedł z łóżka. Chwyciła i przytrzymała jego rękę w ostatnim momencie. Nie wzbraniał się. Arina spuściła nogi na podłogę, a on przykląkł tuż przed nią. Ujęła jego twarz w drżące dłonie. Powiodła opuszkami palców po jego wargach, ciepłych… Przecież pragnienia zaiste są prawdziwe, pomyślała marszcząc czoło.
Może i nie jest to miłość… Ale czy ona potrafiła jeszcze kochać? Czy wiedziała co to znaczy? Jego przyjaźń jej wystarczyła. I owe, nienazwane odczucia. Nad konsekwencjami będą zastanawiali się później, jeśli nadejdzie taka konieczność. A może z czasem… ją pokocha… Severio uśmiechnął się lekko i wyprostował, by móc powtórnie ją pocałować. Jego czułe usta niespiesznie spotkały się z jej, ucinając wszelkie rozmyślania. Arina poczuła kolejną , zalewającą ją falę gorąca, a on ponownie przygniótł ją do materaca swoim ciałem. Miała wrażenie, jakby czekała na niego przez cały ten czas. Przez te kilka miesięcy od wyzwolenia. Jakby przeznaczenie złączyło ich ścieżki celowo, by mógł ją zabrać z tej pustyni, pokazać inny świat… ofiarować inne uczucie… uwolnić od więzów tego cierpienia będącego jej fatum. Całował ją długo, zapamiętale, jak gdyby miał być to ich ostatni taki pocałunek. Postanowiła, że nie będzie ostatni, że zaczeka na niego i będzie wyczekiwała jego powrotu za każdym razem, gdy będzie wyjeżdżał, wiedząc że wróci do niej. Na przekór. Severio, odsunąwszy się nieco, z ociąganiem, jęknął cicho, wsłuchując się w jej myśli. W jego głosie pobrzmiewał niepokój, żal, niepewność… Odszukała jego usta, tym razem wyrażając pocałunkiem swoje zniecierpliwienie. A potem pojawił się strach. Przypomniała sobie wygląd swojego ciała i ból, który zawsze towarzyszył jej podczas… zbliżeń. Zadrżała. Severio natychmiast uniósł głowę i zmusił ją, aby na niego spojrzała. W jego oczach dostrzegła czułość, troskę i… Wiedziała, że za nic w świecie nie zrobi jej krzywdy. Ponadto uświadomił ją, że przecież zna jej ciało doskonale. Leczył ją. Dotykał każdej blizny… Arina westchnęła cicho, gdy jego usta rozpoczęły powolną wędrówkę od jej rozchylonych warg, po szyję, współpracując z dłońmi, które podjęły uprzednią czynność. Ostrożnie zdjął jej koszulkę i przyciągnął ją do siebie, ponawiając pocałunki. Czuła ciepło jego ciała na swojej nagiej skórze, delikatność języka, opuszków palców, które znaczyły ścieżkę wzdłuż jej sylwetki, pozostawiając za sobą palące ślady, tak jak usta, rozpalając w niej silniejsze pragnienia, na jakie nie znała właściwego określenia… Poddała się jego woli. Umyślnie. W pełni świadoma, choć nie było to łatwe, bo pod wpływem jego dotyku jej umysł nie funkcjonował właściwie. Severio przesunął wargi na jej piersi, rozpoczynając pieszczotę tak subtelną, jak dotyk aksamitu, a zarazem namiętną, żarliwą. Przeciągnął dłońmi wzdłuż jej ciała, wywołując dreszcz rozkoszy, powiódł ustami niżej, obsypując pocałunkami każdy centymetr jej skóry i sprawnie pozbył się resztek dzielących ich ubrań. Arina jęknęła i wyprężyła się, gdy poczuła palce Severia tam, gdzie przed chwilą miała spodnie. Całował szramy po wewnętrznej stronie jej ud, przesuwając się powoli w górę. Jęknęła znowuż. Severio westchnął cicho, zaś jego usta obrały przeciwny, powrotny kierunek przez całe jej ciało. Czuła palący żar zalewający ją od wewnątrz, żadnego strachu, tylko pożądanie. Pragnęła go tak bardzo, że aż bolało. Gdy dotarł do jej ust, pocałował ją namiętnie, z pasją, a potem po raz kolejny odsunął się na kilka centymetrów i przyjrzał się jej twarzy. Jego oczy błyszczały z podniecenia, a szybki oddech muskał jej rozchylone, nabrzmiałe od pocałunków wargi. Wiedziała dlaczego się jej przygląda. Chciał mieć pewność. Czy ona naprawdę tego chce, czy wie, że nie popełnia błędu, czy… Wyprężyła się i objęła go mocno. Ukłucie lęku pojawiło się w jej umyśle, ale wynikało zupełnie z czego innego. Nie zastanawiała się nad przyszłością, bo nie miało to żadnego sensu. Przyszłość była, jest i będzie nieznana. Z przeszłością zaczynała się oswajać. A przynajmniej na
jawie. Chciała żyć teraźniejszością. Arina oplotła udami biodra Severia przyzwalając mu na to, czego oboje pragnęli. Mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak piękna, po czym pocałował ją, równocześnie zagłębiając się w nią z taką delikatnością, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła. Nie było bólu, ku jej zdumieniu. Przestała zastanawiać się nad czymkolwiek, gdy pożądanie rozlało się w jej ciele niczym bezbrzeżny, gorący strumień. Jego ruchy, spokojne, stanowcze… czułość… Jej ciało dopasowujące się do niego, jakby od zawsze do siebie należeli… Cichy szept… Wyznanie… Jęk rozkoszy. Jej. Jego dłonie zapamiętale błądzące po jej rozgrzanym ciele, pomruk zadowolenia… A potem bezmierna gama różnych emocji zalewająca ich oboje, nieznanych i jednocześnie znanych, nowych i tych już nazwanych, połączonych ze sobą jednym pragnieniem – spełnienia. Arina jęknęła, gdy Severio przyspieszył. Jęknęła z rozkoszy, a potem krzyknęła cichutko, niemal równo z jego cichym jękiem, gdy dostali to, czego pragnęli. Zaspokojenie i… szczęście… Spłynęło na nich jak błogosławieństwo. Jak gdyby przeznaczenie się dokonało, pozwalając im od tego momentu podejmować decyzje samodzielnie, wyzwalając ich spod władzy przewrotnego losu… Arina odetchnęła głęboko. Nie otwierała oczu, nie było potrzeby. Emocje Severia wyczuwała doskonale poprzez dotyk, nie musiała na niego patrzeć. Wciąż szybko oddychali, a ich serca biły gwałtownym, zgodnym rytmem. Czuła się tak, jakby stanowił część jej i było jej z tym niewiarygodnie dobrze. A może im się uda? Ona skończy kształcenie się, zostanie w Akademii, będzie wyczekiwała jego powrotów w tym domu… Może pisane jest im wspólne życie? Nauka wzajemności… miłości, uczuć, które powinny przecież w nich być, którymi powinni się darzyć. A może się darzą? Tylko żadne z nich jeszcze o tym nie wie… Albo nie chcą wiedzieć. Tak jest łatwiej. Reszta przyjdzie z czasem. I wtedy wyjaśni się cel ich bliskości, ich los. Wspólny… Osobny… To nie ma teraz znaczenia. Teraz są oni. Spleceni w uścisku bliskich sobie kochanków, połączonych więzią, której nie potrafią nazwać, lecz której są świadomi. Nic innego nie ma znaczenia… Severio przesunął ustami po szramie na jej obojczyku, zatrzymując się na piersi. Arina westchnęła ponownie. – Jeśli… nie przestaniesz… – mruknęła sennie, nie kończywszy zdania. Doskonale wszak wiedział, jakie wywoływał w niej emocje. Zaśmiał się cicho, niemal nie przerywając pieszczoty. Westchnęła po raz kolejny, powodowana rozkoszą poruszając się w jego objęciach. Nagle przybliżył się do niej i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. – Powinnaś odpocząć – szepnął, przypominając sobie i jej, co go przywiodło do tej sypialni. Koszmar… – Co za ironia losu – prychnęła Arina. Potrząsnął głową. – Arino, mieszkamy razem od kilku miesięcy. Moja sypialnia mieści się na tyle blisko, że żaden twój krzyk mi nie umknął. Poczuła ogarniające ją poczucie winy. Znów potrząsnął głową, całując ją przy tym. – To nie twoja wina – wyszeptał w jej usta. – Dopiero dziś zadecydowałem się tu
przyjść. Nie wiem dlaczego. To był… impuls… – Pocałował ją ponownie. – Chyba… dobry impuls – wykrztusiła. Zaśmiał się znowu. – Przekonamy się. – Ale ja wcale nie chcę spać – mruknęła. – Powinnaś. Jutro masz zajęcia. Z porannych jestem w stanie cię zwolnić… Ale na popołudniowe już będziesz musiała pójść. Arina uśmiechnęła się, wywołując tym zachwyt Severia. – Piękna… – szepnął, całując ją po wtóre. W takim razie mamy jeszcze trochę czasu… Severio spojrzał na nią rozbawiony. Na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka. – Zbyt łatwo temu ulegasz, wiesz? Wzruszyła ramionami, przytulając się do niego. – Ciebie mam od kontroli i zachowywania równowagi między przyjemnościami, a obowiązkami. – Hmm… Żeby to było takie proste… – stwierdził, wciąż rozbawiony. A potem znów przestała zastanawiać się nad czymkolwiek, gdy zwinne palce Severia poczęły przesuwać się po zakamarkach jej ciała, na nowo rozpalając w niej pożądanie, które jeszcze nie zdążyło zbytnio osłabnąć.
Ilia Herrinn, po raz pierwszy w swym dążeniu do zakończenia kształcenia prowadzącego do zostania wybitną zielarką, nie mogła zebrać myśli na zajęciach. Zaledwie kwadrans dzielił ją od przerwy śniadaniowej, której wyczekiwała ze zniecierpliwieniem. Powodem jej zdenerwowania była nieobecność Ariny. Początkująca studentka nie powinna się spóźniać. Nie, ona nie spóźniła się, a wręcz w ogóle się nie pojawiła, zaklęła w duchu zielarka. Trzy godziny. Umysł Ilii nieprzerwanie snuł domysły. I wszystkie były nieprzyjemne. Gdyby zaspała, dotarłaby na co najmniej połowę pierwszej godziny. Jednak niewątpliwie, Severio obudziłby ją na czas. Imre, niesamowicie piękna kobieta, należąca do gatunku drapieżnych elfów, prześlizgnęła się wdzięcznie pomiędzy swymi studentami. Jej długie srebrne włosy zafalowały tuż nad nosem Ilii, która pospiesznie wbiła wzrok w podręcznik. Na szczęście nie była już drapieżna. I nie miała skrzydeł. Dziewczyna niemal uśmiechnęła się na wspomnienie wrażenia, jakie pani profesor wywarła na Arinie pierwszego dnia. Elfy niezaprzeczalnie miały wiele wspólnego z wampirami – zniewalały. Między innymi. Wyłącznie nieliczni, wykluczeni ze swej społeczności za niesubordynację – bratali się z magami. Imre, jako jedyna elfka w Akademii, niespecjalnie jednak nad tym ubolewała. Ilia podskoczyła na dźwięk gongu i poderwała się z miejsca. Ignorując zdumione spojrzenie srebrnych oczu Imre, zebrała rzeczy, wybiegła na korytarz. – Zaczekaj! – usłyszała wołanie, gdy dotarła do głównego holu. – Ilia! Jęknęła w duchu i zatrzymawszy się tuż przy wyjściowych schodach, obróciła nieznacznie głowę. – Spieszy mi się – warknęła do nadbiegającego Yanniego. – Co ty nie powiesz… – wydyszał, stanąwszy tuż przed nią. Oparł ręce na kolanach, usiłując złapać oddech. – Widziałaś Arinę? – Nie. Dlatego mi się spieszy.
– Nie dotarła na zielarstwo? – wyprostował się zdumiony. – Nie. – Ale powiesz, co się z nią stało? – spytał niepewnie, widząc jej zaciętą minę. Ilia machnęła ręką i obróciła się na pięcie. – To oczywiste! – krzyknęła, wszczynając swój bieg. Musiała znaleźć Leviego, który o tej porze mógł być w dwóch miejscach. W bibliotece, bądź w domu. Opatrznie skierowała się w stronę lasu. – Levi! – rozdarła się z progu na całe gardło. Chyżo udała się do jego sypialni. Tak jak zakładała, jej kochany braciszek wciąż jeszcze nie wygrzebał się z pieleszy. – Levi! – warknęła. – Wstawaj, do cholery! – Co… – mruknął, gdy szarpnęła go za ramię. – Ilia…? Czy ty nie… – Nie. Zamknij się i wstawaj. – Ale… – Musisz pójść ze mną do Severia – oznajmiła, podpierając się pod boki. Levi z trudem zszedł z łózka. Przetarł oczy i spojrzał na nią ze zdumieniem. – Po co? Sama nie możesz? – Nie, ponieważ tylko twoja sygnatura widnieje na jego drzwiach. – Wiesz – podniósł się i rozejrzał w poszukiwaniu spodni. Skrzywiła się na widok jego nagości. – Żeby kogoś odwiedzić, wystarczy zazwyczaj zapukać do drzwi, a nie się włamywać. Ilia prychnęła głośno. – Na pukanie nie odpowiada, a ja nie mam zamiaru się włamywać, bo masz klucz… Czy ty nie możesz spać odziany? – spytała, odwracając głowę. – Kochana siostro – uśmiechnął się zawadiacko. – Sev, jakbyś zapomniała, to dowódca Gwardii. Skoro nie odpowiada, to znaczy że go nie ma… – Ale Ariny też nie ma! – wrzasnęła, rzuciwszy w niego koszulką. – Rusz się! Levi wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jak to nie ma? – spytał wychodząc za nią do salonu. – Tak nie ma? Wcale? Oo… – Z czego się tak cieszysz? – syknęła. – A jeśli coś jej się stało?! Skoro nie otwierają, to… – Tragizujesz – przerwał jej. Zmrużył oczy, oślepiony jasnym światłem słonecznym. – Pomyślałaś może, że mogą być zajęci? Ilia rzuciła mu spojrzenie przez ramię. – Zajęci? – zmarszczyła czoło. – Co masz…? Och! – zatrzymała się nagle, obracając ku bratu, który wpadł na nią zaskoczony. – Ilia! Ilia wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – Zdziwiona? Przecież czasem, wiesz, między kobietą i mężczyzną… pojawia się coś takiego, jak seks. To bardzo fajne – roześmiał się na widok jej miny. – Powinnaś spróbować… Aj! Z rozmachem trzepnęła go po głowie, po czym szybko obróciła się na pięcie i wznowiła marsz, czując że się rumieni. – Nie, to niemożliwe – mruknęła po dłuższym zastanowieniu się. – Dlaczego nie? – Przecież to Arina – przypomniała, jakby to miało wszystko wyjaśnić. – No i co, że Arina? A ona to nie jest kobietą?
– Ale uprzednio utrzymywała, że nie potrafiłaby zbliżyć się do Severia. No właśnie – spojrzała na brata. – A to jest Severio. Levi prychnął, podchodząc do drzwi. – To znaczy? Twierdzisz, iż on nic nie odczuwa? – Nie to miałam na myśli – mruknęła zażenowana, co wywołało szeroki uśmiech jej brata. Przyłożył ucho do drewnianej powierzchni i nasłuchiwał przez chwilę. – Żebyś czasem czegoś nie dosłyszał – zirytowała się Ilia. – Otwieraj! – Jeśli oboje są w domu… – To niemożliwe! – … to nam się oberwie… – dokończył. Posłał jej znaczące spojrzenie, przesunął dłońmi po chropowatych drzwiach i zatrzymał jedną z nich w sobie tylko znanym, właściwym miejscu. Spomiędzy jego palców wypłynęła srebrzysta mgiełka mocy i usłyszeli ciche kliknięcie zamka. Levi uśmiechnął się. – Mówisz, masz – szepnął, przekraczając próg. Ilia cichutko zamknęła drzwi i na palcach przeszła do salonu. – Ty idź do sypialni Ariny – poleciła ledwie słyszalnym głosem – a ja do Severia. Levi uniósł jedną brew, ale wspaniałomyślnie powstrzymał się od komentarza. Skręcił za róg korytarza, by najciszej jak potrafił, a nie bardzo mu to wyszło, zajrzeć do środka. Gwizdnął cicho, jeszcze zanim Ilia zdołała dotrzeć we właściwe miejsce. Gestem nakazał jej, aby podeszła. Kiedy stanęła przy nim, nonszalancko opartym o futrynę, otworzyła usta ze zdumienia i natychmiast zalał ją rumieniec. – A nie mówiłem? – syknął jej do ucha Levi. Ilia obrzuciła spojrzeniem sypialnię. W pokoju panował przyjemny półmrok i ciepło. Na szerokim łóżku leżał Severio z Ariną. Oboje wyglądali na pogrążonych w głębokim śnie. Arina przytulała się do jego piersi, a on obejmował ją czule, jakby byli… jakby… Westchnęła cicho i zerknęła na brata, który szczerzył się, jakoby mu za to płacili. Severio odetchnął niezauważenie, a na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka. – Doradzam oddalenie się – powiedział raptem, schrypniętym, sennym głosem, nie otwierając oczu – na taką odległość… – urwał, gdy Arina poruszyła się w jego ramionach, które natychmiast objęły ją ciaśniej. – Aby nie dosięgła was moja magia – dokończył. Levi zachichotał, wyciągając zaambarasowaną siostrę za drzwi. – Mówiłem! – powtórzył triumfalnym tonem, gdy znaleźli się w salonie. – Mogłaś zapytać co mówił Severio, zanim zmusiłaś mnie do tego najścia. Ilia zmierzyła go spojrzeniem, które mogłoby skruszyć lód. – Severio mówił coś na temat Ariny? Jej brat wzruszył ramionami i wsadził głowę do lodówki. – Skoro już tu jesteśmy, to chociaż zróbmy im śniadanie – powiedział przytłumionym głosem. – Może dzięki temu nie urwie nam głów. – Co mówił? – spytała zaciekawiona, odbierając od niego produkty spożywcze. – Nic konkretnego, ale znam go na tyle długo, że między słowami można było wychwycić ukryte znaczenie wypowiedzi. – Czyli? – Że Arina mimowiednie zmienia nastawienie do niego. Zastanawiał się, cóż ma z tym począć. Uwierz mi – spojrzał na nią wymownie – decyzja, którą podjął, należała do jednych z najtrudniejszych w jego życiu. Ilia zachmurzyła się. Levi miał słuszność. To Severio będzie poszkodowaną stroną, gdy
Arina odzyska wspomnienia. Zapewne nieustannie towarzyszy mu przeświadczenie, że łączące ich uczucie nie jest silniejsze od wymazanego, a mimo to zdeklarował się. A Arina? Wszak każdy ma prawo do szczęścia. Bądź jego substytutu. – Wciąż tutaj? Ilia podskoczyła na dźwięk męskiego głosu dobiegającego z głębi domu. Odwróciła się i ujrzawszy Severia, spuściła wzrok. – To był jej pomysł – zaśmiał się Levi, z rozmachem przerzucając naleśnik. Posłała mu miażdżące spojrzenie. – Wybacz, martwiła się o Arinę – wyjaśnił. Severio stanął przy schodkach prowadzących na kuchenny podest. Zmarszczył czoło, założył ręce i przyjrzał się im uważnie. – Jestem to w stanie zrozumieć – powiedział wreszcie. Ilia poczuła ulgę. Uniosła głowę i jej ulga pogłębiła się, gdy dostrzegła, że Severio miał już na sobie spodnie. Koszulę również, choć jeszcze nie zdążył jej pozapinać… – Wyrażam nadzieję – odezwał się Levi, spoglądając przed siebie – że jesteś głodna – wyszczerzył się. Zwrócili się ku Arinie. Jej onieśmielenie było niemal namacalne, lecz przybliżyła się do Severia. – Mnie zaś doszły słuchy, iż niesłychanie zmartwiła was moja nieobecność – mruknęła. Zerknęła na niego niepewnie, najwyraźniej nie wiedząc, co ma począć, a on bez słowa przyciągnął ją do siebie i przytulił. Na krótką chwilę w jej oczach także zagościła ulga, niemal natychmiast zastąpiona przez radosne błyski. Jej niemrawy półuśmiech poszerzył się, gdy Severio pocałował ją w czubek głowy. Oczywistym było, że jego bliskość sprawia Arinie przyjemność, jak gdyby stanowiła wytchnienie. Wygląda tak pięknie, uśmiechnięta… pomyślała Ilia. – Porcja dla ciebie – zarządził Levi, układając na talerzu przed nią stos ociekających czekoladą naleśników. – Nie dotarłaś na przerwę śniadaniową. Muszę o ciebie dbać, jako twój starszy brat. Obie dziewczyny roześmiały się równocześnie. – Głodna? – spytał Arinę Severio. Potaknęła skinieniem głowy. – To dobrze. Należy wykorzystać to nadskakiwanie naszych przyjaciół. – W ramach zadośćuczynienia. Za najście – śniadaniowy kucharz ukłonił się z przesadną wylewnością. Arina wyswobodziła się z objęć Severia i usiadła obok Ilii na wysokim stołku przy blacie. Nachmurzyła się, wbijając wzrok w talerz. – Ja tyle nie zjem – zawyrokowała. Levi wywrócił oczami. – Musisz. – Dlaczego? Podszedł do niej w milczeniu, nachylił się i wciągnął głęboko powietrze, wdychając jej zapach. Arina przyglądała mu się ze zdumieniem. Następnie położył dłoń na jej ramieniu i utkwił w niej oczy, w których tańczyły łobuzerskie błyski. Niewątpliwie coś jej przekazywał, bo z każdą upływającą sekundą zdumienie Ariny wzrastało, zaś jej policzki z wolna pokrywały się rumieńcem. Gdy skończył swój z pewnością zajmujący monolog wewnętrzny, zarumieniona wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, rozchylając przy tym usta w zadziwieniu.
Levi skinął głową, jakby na potwierdzenie swych myśli i wrócił za kontuar, a miejsce obok zajął Severio. – Ależ będzie wściekła – rozmarzył się Levi, odwracając od niej ich uwagę. Arina zamrugała, dźgając widelcem naleśnik. – Nie powiesz jej. – Owszem, powiem. Miałbym przepuścić taką okazję? – wyszczerzył się znowu. – Poza tym, sama się domyśli. No chyba że zamierzacie ukrywać to, że ze sobą sypiacie…? – zerknął pytająco na Severia. – Niczego nie zamierzamy – odparł spokojnie mag. – Ale nie mamy tudzież w planach obnoszenia się z tym. – Zastanów się, Levi – wtrąciła Ilia, domyślając się, że ma na uwadze Olenę. – Plotki żwawo się rozchodzą . Studenci bardzo szybko powiążą mylne fakty, gdy dowiedzą się o zażyłości Ariny z własnym mentorem. Levi chrząknął. – Przypominam wam moi drodzy magowie – siadając, wepchnął sobie do ust kawał naleśnika. – Iż związki międzyludzkie nie są zakazane w Akademii – przełknął. – Bez względu na to, czy spotyka się mistrz z uczennicą, mentor z podopieczną, czy ktokolwiek tam inny. Ważny jest wiek. A w tym przypadku oboje są dorośli. – Tak, lecz… – Ponadto – wzmocnił głos, by mu nie przerwała – skoro nie przewidujecie zatajania, co byłoby wysoce absurdalne, to niebawem, czyli… jeszcze dziś, cała Akademia dowie się, iż wasze relacje wzmogły się na poziomie seksualnym. Zaś ten zapach… Urwał, a jego wargi na nowo wykrzywiły się w znaczącym, szerokim uśmiechu. – Zapach? – spytała Ilia, chociaż powątpiewała, czy pragnie poznać wyjaśnienie. Kiedy Severio zaśmiał się cicho, dostrzegła, że Arina wodzi niedbale palcami po wnętrzu jego dłoni. Ach… – Nie wzmogły się – rzekła nagle jej przyjaciółka – a rozpoczęły. Zasadnicza różnica – zmierzyła Leviego spojrzeniem. – Żadnych pogłosek nie będziemy potwierdzać. Zaprzeczymy wyłącznie tym niezgodnym z prawdą, więc skoro i tak mają się dowiedzieć, to proszę – odchyliła się na krześle z dziwnym półuśmiechem – doświadcz owej przyjemności i dopieprz Olenie. Utrzyj jej nosa. Ilia wbiła w nią wzrok, otwierając usta w nagłym przypływie konsternacji. – Ale pamiętaj – kontynuując, zniżyła głos, nachylając się nad blatem tak mocno, że jej twarz znalazła się naprzeciwko twarzy rozradowanego Leviego – że przypuszczalnie ci nie uwierzy. – Nie musi – odrzekł, podejmując jej grę. – Wystarczy, że spotka się z tobą. Natychmiast wyczuje. – Nie sądzę – mruknęła Arina. – Bo widzisz… Logicznym jest, że twe stwierdzenie, iż wciąż pachnę seksem nie mogło być oparte na faktach. – Levi uniósł jedną brew. – Osoba, która nigdy tego nie doświadczyła, nie może znać zapachu istoty rzeczy… – wyjaśniła z niewinną miną. Ilia oniemiała. Zreflektowała się po kilku sekundach, po czym parsknęła śmiechem, natomiast Arina wyprostowała się i z zadowoleniem poczęła obserwować czerwieniejącą twarz Leviego, który zastygł w bezruchu i co ważniejsze – zamilkł. Severio, ze współczuciem malującym się w jego ciemnych, błyszczących z rozbawienia oczach, uśmiechał się rozczulająco. – Dobrze – Levi podniósł obie ręce w geście poddania, przekrzykując śmiech siostry. – Uroczyście przysięgam, iż nie będę ci przygadywał.
Arina roześmiała się. – Szybko rezygnujesz. – To jednak prawda, co mówią o Veilleur – prychnął, zwracając się do Severia. – Wybacz – dodała naprędce. – W istocie, nasze zmienione relacje zrodzą kłopoty. Bez względu na twe słowa, jakie by one nie były. Ilia zdusiła śmiech. – Przejmujesz się tym? – spytała. – I tak i nie – mruknęła Arina. Severio ścisnął jej dłoń. – Czasem… – zawahała się. – Niekiedy odnoszę wrażenie, jakby wszystko to, co ma miejsce wokół mnie, wypalało mnie od wewnątrz. – wzruszyła ramionami. – Sama nie wiem, jak logicznie przekazać wam swoje myśli. Po prostu bywa, że nie mam już siły… – Nie jesteś sama – zauważył Levi. – I nie będziesz. Nawet po naszym wyjeździe. Arina spochmurniała. – Chętnie się tobą zaopiekuję – zaproponowała Ilia, uśmiechając się z czułością. – Może nie tak, jak Severio… Ale do jego powrotu coś wymyślimy. Severio roześmiał się, przyciągając Arinę do siebie. Ich ostatnie wspólne śniadanie dobiegało końca. Jeszcze tego samego dnia Levi zaiste starł się z Oleną. W przypływie wściekłości wykrzyczał jej, to, czego nie powinien i widząc dziki szał w oczach dziewczyny, zmyślnie się wycofał. Odpowiadanie na jej słowne zaczepki mijało się z celem, zważywszy na to, iż bywała zaprawdę nieznośna. Arina od samego początku lekceważyła tę kobietę, lecz widząc ową furię, Ilia nie miała pewności, jak długo jeszcze tak zdoła. Podejrzewała, iż tamta naprzód zatraci pozostałą jej wciąż krztynę rozsądku. Severio przez całe popołudnie zajmował się przygotowaniami do wyjazdu, zaś Arina nie mogła skupić na niczym myśli. Ilia, dostrzegając jej rosnące rozdrażnienie i przygnębienie, szczerze jej współczuła, ale nijak nie mogła pomóc. Na uczucie nie było rady. Zadowalały ją natomiast zmiany poczynione przez przyjaciółkę. Te dotyczące jej zachowania. Początkowe wycofanie i dystans powoli przekształcał się w otwartość i uprzejmość. Jakkolwiek wciąż incydentalnie popadała w zobojętnienie i melancholię, to zdecydowanie chętniej integrowała się z innymi. Gwardziści opuścili teren Akademii nazajutrz rano. Żal widzialny w oczach Ariny sprawiał, że bolało serce. Pożegnali się krótko, prędko, zaśby nie przedłużać trudnej dla obojga chwili. Levi wyściskał je obie aż nazbyt, ku uciesze Ilii zwracając się do Ariny, jakoby była jego drugą siostrą, częścią rodziny. Oczy przyjaciółki szkliły się, gdy przytulała się do Severia. Lecz kiedy się od siebie oddalili, wpatrywała się w niego zarumieniona i posępna. Niełatwo było sobie nawet wyobrazić cóż mogła odczuwać. A potem wszystko się pokomplikowało. Miesiąc minął tak śpiesznie, że wydawać by się mogło, iż wcale go nie było. Wraz z grudniem nastały zbliżone umiarkowanemu latu temperatury, a deszcz począł padać niemalże nieprzerwanie, zmuszając społeczeństwo magiczne do częstszego skrywania się w pomieszczeniach. Ilia z rzadka widywała Arinę i nie potrafiła tego wyjaśnić nawet sama sobie. Z tego co zdołała zaobserwować, postawa dziewczyny wobec wszelakiego ulegała niepokojącym, powolnym zmianom. Gorycz zdawała się rozpanoszyć w niej niczym trucizna, odbierając jakąkolwiek uprzednio przez nią odczuwaną szczęśliwość, skrzętnie przy tym skrywając
przyczynę. Dociekać można było w nieskończoność, jako że Arina nie udzielała żadnych informacji, odpowiadała zdawkowo, przestała się uśmiechać i za każdym razem wymawiała się zajęciami. Owszem, zajęć miała bez liku. Ilia i Lia posiadały tę przyjemność obserwowania jej podczas niemalże morderczych treningów na magicznych sztukach obronnych, gdzie udoskonalała swe techniki walki na dystans z precyzją i zapałem godnym pozazdroszczenia. Niejednokrotnie zastanawiały się, dlaczego zaczęła dążyć do doskonałości w tymże i nie tylko tym przedmiocie kształcenia, a wszystkie takowe próby przynosiły niestety wiele hipotetycznych odpowiedzi. Lecz Arina na tym nie poprzestała. Z wyłącznie sobie znanych powodów zainteresował ją fechtunek. Szermierka okazała się jej słabą stroną, ale nie dawała za wygraną, nawet wtedy gdy częstotliwość jej zwycięstw była niewspółmierna do przegranych, których to nie sposób było zliczyć. Wszelkie podstawowe przedmioty, jak kaligrafia, języki, rachunki, geologia, architektura i im podobne, cieszyły się przeciętnym uznaniem młodej Veilleur, natomiast bez reszty pochłonęła ją muzyka. Wybrała jeden z najtrudniejszych instrumentów i uczyła się grać, nie zważając na pory dnia, posiłki i własne potrzeby. W tańcu idącym niejako w parze z gimnastyką nieszczególnie musiała się dokształcać i tylko w śpiewaniu nie była dobra. Zielarstwo także sprawiało jej trudność, zaś dla Ilii te kilka godzin co drugi dzień było niepowtarzalną okazją, aby z nią porozmawiać, co bodaj utwierdzało ją w przekonaniu, iż dzieje się coś niedobrego. Medycyna niepowszechna okazała się dla Ariny najłatwiejsza, co było dość kuriozalne, bo ze swoją mocą stałaby się niebywale zdolną uzdrowicielką. Gdyby chciała. Lecz nie chciała. Wolała przyglądać się pracy felczerów i lekarzy. Jak donosiły inne źródła, między innymi Jasper i Yanni, astrologia i astronomia przychodziły jej bez większych utrudnień, natomiast wyjątkowo drażniła ją technika Zen, tarot i numerologia. O feng–shui nie zapominając. Uważała to za wierutne bzdety, jak to się niegdyś wyraziła. I tylko Huna i runy jako tako ją zaciekawiły. Nazbyt oczywisty przejaw zachodzących zmian w Arinie stanowił jej wygląd. Chodziła blada, markotna, jakoby zastraszona, zaś na widok Keliana, który wałęsał się za nią jak pies, zaciskała zęby, lecz zawsze zachowywała milczenie, okazując mu szacunek. Ilia wzięła to za przejaw łączących ich relacji mistrz – uczennica. Nie było możliwym, aby się go bała, ponieważ nigdy nie przejawiał wybitnych uzdolnień, wobec czego mogłaby z powodzeniem mu się przeciwstawić, gdyby działo się coś naprawdę złego. A te kilka nowych siniaków znaczących ciało Ariny dało się wyjaśnić w nadzwyczaj prosty sposób – wzmożonymi treningami. Niewątpliwie to tęsknota przyczyniała się do co najmniej połowy z jej niecodziennych zachowań. Jak gdyby współistniała w jej ciele współmiernie z fizycznym bólem, wywołując go, utrzymując, podsycając. Ilia poczuła potężne drgania magii, które przymusiły ją do wytężenia zmysłów. – …To wszystko przez ciebie! Żałosna… Te słowa były dość niepokojące, lecz przy nieznanym źródle niczego jej nie mówiły. Zmarszczyła czoło, opierając się o kamienną ścianę wieży astronomicznej. – …niewolnictwie. Myślałaś, że nikt się nie dowie?! Jesteś… – uderzenie. Uderzenie magiczne! Ilia otworzyła szeroko oczy, gdy uzmysłowiła sobie, co się dzieje. Jak poparzona podskoczyła do najbliższego okna i spojrzała w dół. Siedem pięter niżej milcząca i blada Arina stała naprzeciw wściekle czerwonej Oleny, która wrzeszczała na całe gardło, umyślnie stwarzając widowisko. Czując, że zalewa ją złość, zacisnęła palce na parapecie. Starsza z Veilleur przestąpiła kilka kroków naprzód, powiedziała coś niezrozumiałego, po czym cisnęła następnym uderzeniem. Magicznym! Arina zachowała milczenie, cofnęła się,
odbiła cios. Padły kolejne słowa, ciche, na które tym razem odpowiedziała, odwróciwszy się, jakoby zamierzała odejść, co widocznie nie spodobało się jej przeciwniczce. Magiczka wpadła w szał, a Ilia zaklęła siarczyście i zaczęła co żywo zbiegać w dół. Cholerne, nieotwieralne okna! Cholerne siedem pięter szczęśliwości! Nie zdążę… Zatrzymała się na szóstej kondygnacji. Drgania magii były aż nadto wyczuwalne. Olena wiedziała co robi, wybierając wczesny poranek na utarczkę z Ariną. Zbyt mało magów kręciło się na dziedzińcu, aby któryś zdołał je w porę rozdzielić. Kolejne uderzenie. Na głowę dziewczyny posypał się tynk. – Jasna cholera! – wrzasnęła, wyglądając przez okno. Olena miotała magią na prawo i lewo. Arina zręcznie odbijała razy, wycofując się, jakby za wszelką cenę chciała uniknąć kontrataku, ale jej czoło znaczyły zmarszczki wysiłku. Ilia wyjrzała znowu. Popędziła na schody, czując ogarniający ją lęk. Jeszcze jedno uderzenie. Tym razem z hukiem zawadziło o pobliskie rynny. Rzut oka na sytuację na dole. Piętro piąte. Następne przekleństwo Ilii i jak na złość, puste korytarze. Coś jakby grzmot przetoczył się nad Akademią, zmuszając ją do sekundowego, odruchowego nachylenia głowy. Nie była pewna, czy to rezultat wywołany magią, czy pogodą, która zdawała się współgrać z nastrojem Ariny. Czwarte… i znów ogłuszający huk. Ilia z przestrachem niemal rozbiła sobie nos o szybę. Uderzenia błyskały jedno za drugim… Arina zaczęła odpowiadać! Ulga spłynęła na obserwatorkę niemal jak błogosławieństwo. Trzask był efektem zderzenia się dwóch równoważnych ciosów magicznych! Ilia nieledwie zachłysnęła się powietrzem, gdy zdała sobie sprawę, co to tak naprawdę oznacza. Nagła trwoga sprawiła, że przez kilka koszmarnie długich sekund nie była w stanie się poruszyć. Uderzenie… Jedno. Drugie. Oba kontratakowane. Jeszcze trzy pietra, pomyślała. A potem czas jakby nagle stanął w miejscu. Ilia wybiegła na deszcz w tym samym momencie, w którym ujrzała Nathaniela pośpiesznie wychodzącego z budynku naprzeciw. Jego twarz wyrażała pierwej zdumienie, a potem jakiś bliżej nieokreślony wyraz. Równocześnie z ich pojawieniem się padły kolejne ciosy. Arina zachwiała się, a usta Oleny wykrzywił szyderczy grymas. – Myślałaś, że nikt się o tobie nie dowie, nałożnico?! Byłaś w błędzie! Tu nie ma miejsca dla dziwolągów! – wrzasnęła. Ilii zabrakło słów, Nathaniel poczerwieniał ze złości, zaś Olena, gdy zakończyła swój zaskakujący monolog, ponowiła uprzednie uderzenie. Na twarzy Ariny odmalował się wyraz odrętwienia, lęku, zadziwienia i rozpaczy równocześnie. Bezwiednie opuściła tarczę, wpatrując się w nią w niemal namacalnym wstrząsie. Jakby wpadła w trans. Jakby wymierzono jej najbardziej upokarzający policzek. Uderzenie okazało się celne. W tej samej minucie sięgnęło Ariny, która zaskoczona i obezwładniona, opadła na czworaki. Z jej nosa pociekła krew, lecz Olena najwyraźniej nie zamierzała na tym poprzestać. Nathaniel powstrzymał ją w ostatniej chwili, podbiegając do nich wraz z Ilią. – Dosyć tego! – zagrzmiał tak srogim tonem, że Ilia podskoczyła. Natychmiast uklękła przy Arinie. Mag podszedł do Oleny, rzucając okiem w ich kierunku, i zmierzył ją groźnym spojrzeniem. – Wypada wezwać dyrektora, nie uważasz panno Veilleur?!
Olena zatrzęsła się oniemiała. Wokół zaczęli zbierać się gapie. – To nie będzie konieczne – odezwał się dyrektor, wyłaniając się z tłumu. – Rozejść się! – ryknął. – Zabiorę ją, Nathanielu. Jej wspomnienia zostaną przejrzane i nałożymy na nią odpowiednią karę. Nathaniel skinął głową, zaś Olena zaczęła głośno protestować. Liam zdawał się całkowicie ją ignorować. Posłał zaniepokojone spojrzenie w kierunku próbującej złapać oddech Ariny, po czym poprowadził dziewczynę w stronę głównego gmachu Akademii. Nathaniel odprowadził ich wzrokiem, by zaraz po tym momentalnie znaleźć się obok Ilii. Uniósł podbródek jej przyjaciółki, która zrobiła się zielona na twarzy, wyciągnął skądś chustkę, przyłożył jeden koniec do krwawiącego nosa Ariny i przytrzymał jej twarz w swoich dłoniach. Po kilku minutach trwania w bezruchu jej oddech uspokoił się na tyle, że była w stanie podnieść się z bruku. Uśmiechnął się do nich. – Erlen zawsze gotuje jak dla Gwardii – powiedział, pomagając jej wstać. – Będzie mi niezmiernie miło gościć was na obiedzie. Przy okazji warto by było się wysuszyć – wskazał na ich przemoczone ubrania. Ilia skinęła głową na znak zgody i ująwszy Arinę pod ramię z jednej strony, pociągnęła ją w kierunku apartamentowca. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż jej przyjaciółka dostała mieszkanie w tym samym budynku co starszawy mag i że żadna z nich nie użyła osłony, aby ochronić się przed deszczem. W oczach przymuszonej dziewczyny odmalowała się niechęć, ale wciąż trzymające ją napięcie nie pozwoliło na żadne protesty. Ulga, która tym razem ogarnęła zielarkę, utrzymała się. – Wyglądało mi to raczej na pasywne połączone z ogniowym. Albo mocy – odparł Nathaniel, susząc się za pomocą swej magii. Dwa kwadranse. Tyle czasu już gościły u niego, a Arina ani razu nie odezwała się, nie licząc zdawkowego powitania gospodyni i jej niebywale uradowanego syna. Właśnie spekulowali na temat uderzenia, które otrzymała. – Dziecko – Erlen załamała ręce. – Jesteś przemoczona! – Nachyliwszy się nad drżącą Ariną, pomogła jej błyskawicznie wysuszyć ubranie za sprawą swej magii. – No, od razu lepiej – wyprostowała się. – Rafaelu, przynieś koce! – To niekonieczne – zaprotestowała cicho Arina. – Owszem, konieczne. Cała się trzęsiesz. – Nie wydaje mi się, aby trzęsła się z zimna, mamo – mruknął Rafael, lecz usłużnie okrył usadowioną na sofie nową koleżankę. – Nie wymądrzaj się. To nie zaszkodzi. – Pani – cichy głosik odwrócił ich uwagę od strapionej dziewczyny. – Kolacja gotowa – oznajmiła młoda służąca, pojawiając się w drzwiach. – Zatem zapraszam do jadalni – rzekł Nathaniel z ciepłym uśmiechem podając rękę Arinie. Ilia widziała, jak walczy przez chwilę sama ze sobą, usiłując zniwelować niechęć i osłabienie. Ostatecznie poddała się, wydostała swoją dłoń spod koca i pozwoliła mu podnieść się na nogi, ku zadowoleniu domowników. Gdy zasiedli do stołu, na widok pachnącego jedzenia na twarzy Ariny odmalował się zachwyt. Uspokoiła się dopiero po następnych dwóch kwadransach, gdy postawiono przed nią deser. Dłubała widelcem w talerzu, z uwagą słuchając Nathaniela. –Rzekłbym, doskonale potrafisz dopiero tworzyć uderzenia ostrzegające – zwrócił się
ku niej. – Natomiast ich rodzajów jest niezliczenie wiele. Wszystko jest uzależnione od wyobraźni twórcy. Olena połączyła pasywne z tym, które jako pierwsze nasunęło jej się na myśl, oczywiście nie zważając na konsekwencje. – Ale niektórych uderzeń nie wolno używać – wtrącił jego syn. – Nie w Akademii – przypomniał mu. – Ale poza nią nikt już nie nadzoruje maga. Uderzenia bowiem należy przede wszystkim odpowiednio kształtować. Magia nie zawsze służy dobru, Arino. Arina odłożyła widelec, prostując się na krześle. – Myślę, że ona to wie, tato – Rafael posłał jej przyjazny uśmiech. Nie odpowiedziała. Goodvinowie należeli do jednego z najstarszych Rodów opiekunów i nauczycieli. Ich przyjazne usposobienie niemal każdego wprawiało w dobry nastrój. Odkąd Ilia sięgała pamięcią, Nathaniel był obecny na uczelni. Złoto ubrany mag zdawał się nie mieć wrogów, a rozległa wiedza i uzdrowicielskie zdolności pomagały w nauczaniu i opiece nad studentami, których jak dotąd miał niezliczoną ilość. Jego syn, zaledwie dwa lata starszy od Ariny, nieustannie pakował się w kłopoty, zaś żona matkowała wszystkim dookoła. Automatycznie wzbudzali sympatię w nawet najbardziej opornych. – Odpowiednio ukierunkowane i ukształtowane wiązki mocy stają się ponadprzeciętną bronią – ciągnął Nathaniel. – Jedno mnie zaniepokoiło – powiódł spojrzeniem po zebranych, utkwiwszy je ostatecznie w Arinie. – Mianowicie to, iż twe uderzenia nie są dostatecznie przemyślane. Arina zmrużyła oczy. – Owszem, może to mieć różne źródła, lecz mag powinien umieć je zniwelować, zagłuszyć. Po to uczą was techniki Zen. Rafael jęknął, co wywołało blady uśmiech Ariny. – Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja za tym nie przepadam – mruknęła. Ilia poczuła jak kamień spada jej z serca. Nathaniel pokręcił głową w rozbawieniu. – Bezmyślność, to podstawowy błąd – podjął. – Odpowiednia wiedza daje magowi przewagę i nic nie zwalnia go z obowiązku myślenia. Nigdy. Kontrola pozwala wam wyćwiczyć organizm i umysł na tyle, by bez przeszkód odnaleźć się w każdej sytuacji. Odpowiednio wykształcony mag bez zastanawiania się wie, co ma robić, a czego nie. I przede wszystkim, wie jak to ma robić. Arina utkwiwszy wzrok w rozgrzebanym cieście czekoladowym, westchnęła cicho. – Powinno to być twoim priorytetem, Arino – powiedział jeszcze Nathaniel, ściszając głos. – Większość studentów nie doświadczyła niczego, co mogłoby ich zbliżyć do ciebie. Wychowywali się w przeróżnych środowiskach, ale ich przeszłość znacząco nie wadzi w teraźniejszości. Ty masz trudniej. I musisz wiedzieć, że aby być dobrym magiem, powinnaś zachować dystans do tego co było, jakie to ma odzwierciedlenie w chwili obecnej, a także do własnego cierpienia. To bardzo ważne. Arina skrzywiła się lekko, jakby słowo cierpienie sprawiło jej ból. Potaknęła skinieniem głowy. – A jak ci się układa z nowym opiekunem? – zapytała Erlen. Dziewczyna znieruchomiała, wbijając w nią trudne do rozszyfrowania spojrzenie, po czym wzruszyła ramionami. – Nie jest najgorszy. – Dogadujecie się? – Można tak powiedzieć – spuściła oczy. – Wiem, że potrafi być niezłym suk…
– Rafaelu! – Erlen przerwała mu oburzona. – Och mamo, nie udawaj, że do ciebie nie doszły te pogłoski. Arina uniosła głowę z zainteresowaniem w oczach. – Jakie pogłoski? – spytała cicho. – Że większość podopiecznych traktuje jak swych pomagierów, służących. – Ale żaden z nich się nie poskarżył, synu. Nie możesz zarzucać mu czegoś, na co nie ma dowodów. – Może dlatego, że ma ich mało? – podsunął Rafael. – Nie zaszkodziłoby z nimi porozmawiać. – Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, Rafaelu – wtrąciła Arina bezbarwnym głosem. – Są sposoby, aby ciemiężony zachował milczenie. Oczy Rafaela rozbłysły ciekawością, lecz ostre spojrzenie ojca ostudziło jego chęć zadawania dalszych pytań. Nathaniel niemal niezauważalnie pokręcił głową. Dalsza część posiłku u Goodvinów przebiegła bez nadzwyczajnych komplikacji. Erlen pospiesznie zmieniła temat na jej zdaniem – mniej szkodliwy. Mianowicie zapytała o naukę Ariny, bo to, że opuściła się w niektórych przedmiotach, w których dotychczas była najlepsza, nie było żadną tajemnicą. Wśród profesorów pogłoski rozchodziły się równie szybko, jak wśród uczniów. Natomiast Arina nie udzieliła konkretnej odpowiedzi, wymawiając się natłokiem innych zajęć. Pominęła widoczny fakt, że sama sobie narzuciła ich ilość i że opuściła się, ponieważ odczuwała niechęć, odbijającą się codziennie w jej oczach. Ilia nie czuła się usatysfakcjonowana całym tym obiadem. Ziarnko niepokoju zostało zasiane i poczęła nieprzerwanie zastanawiać się nad przyczynami zachowania przyjaciółki, jakoby dotąd mało nad tym rozmyślała. Arina sporo czasu spędzała w bibliotece, wręcz zakopana w książkach o przeróżnej tematyce. Czytała. Uczyła się. A więc powinno to być zaprzeczeniem spadku jej wyników, ocen. Ale najwyraźniej te dwie rzeczy się nie wykluczały. – Nie wiem co mam ci jeszcze powiedzieć – odparła Lia, układając książki na półce. Ilia uginała się pod ich naręczem. – Widziałaś minione starcie Veilleur? Severio mnie zabije, jak się dowie, że z Ariną coś się dzieje. Obiecałam się nią opiekować, uważać na nią… – Arina niewiele mówi – młodsza przyjaciółka odebrała od niej trzy księgi. – Jej wizyty tutaj odznaczają się przybliżonym schematem. Wchodzi, zamieniamy parę nic nie znaczących słów, przechadza się kilka minut między regałami i zasiada przy stoliku ze stosem wybranych tytułów. – Wspominała coś o Kelianie? – Nie pytałam. – A sama coś mówiła? Cokolwiek? Lia zastanowiła się, odłożywszy resztę książek i skierowała się ku biurkom bibliotekarzy. – Niespecjalnie – zmarszczyła czoło, spoglądając przez ramię. – Raz, kiedy jakieś dziewczęta rozmawiały… a właściwie chichotały tak, że nie mogliśmy ich uspokoić, padło jego imię. – Keliana? – Tak – przystanęła przy mniejszym z sekretarzyków. – Arina przysłuchiwała się przez moment ich paplaninie, a następnie zerwała się gwałtownie i bez słowa wyszła z biblioteki. – Ot tak? – Ot tak.
– A co mówiły, konkretnie? – zniecierpliwiła się Ilia. – Nie wiem dokładnie. Bywa, że ja tu pracuję – Lia spojrzała na nią wymownie, z wahaniem. – Z tego co usłyszałam, rozprawiały o młodych magach w Akademii. Wiesz, który byłby idealnym kandydatem na męża. Zielarka parsknęła. – Ty może nigdy nie myślałaś o małżeństwie? – spytała jej przyjaciółka powątpiewająco. – Owszem, myślałam. Ale nie brałam pod uwagę magów z Akademii. – To gdzie masz zamiar znaleźć męża? – A kto powiedział, że mam taki zamiar? – podchwyciła, unosząc brwi. – Co mówiły? Lia westchnęła głośno. – Że Kelian ze swą chłopięca urodą musi być zapewne świetnym kochankiem. Wiesz, czułym, troskliwym… Takie tam. Ilia roześmiała się. – Rumienisz się – zauważyła. – Lepiej mi powiedz, jak to się odnosi do Ariny. – Właśnie tego próbuję się dowiedzieć. Czy ty też spostrzegłaś, że coś jest nie w porządku? Bibliotekarka pokiwała głową z posępną miną. Z westchnieniem usiadła za biurkiem. – Odniosłam wrażenie, jakby Arina się czegoś obawiała. Porusza się tak niepewnie, jak ludzie bojący się własnego cienia, zastraszani. Ilia natychmiast spoważniała. – Zastraszani? – powtórzyła. – Mhm. Może boi się kogoś w Akademii? – Jeśli kogokolwiek się boi, to zapewne jest to ktoś stąd. Bo niby skąd indziej? Lia wzruszyła ramionami. – A jak się tego dowiemy? – Dobre pytanie . Przez następnych kilka dni nie poczyniły żadnych postępów w swym śledztwie. Arina zdawała się jakoby unikać wszelkiego towarzystwa. Swych przyjaciół również. Yanni i Jasper przestali ukrywać zaniepokojenie i skwapliwie włączyli się w wyszukiwanie całości prawdy w garstce informacji. Okazja na wypytanie Ariny pojawiła się dopiero po kolejnych paru dniach. Nieświadoma ich obecności, zaszła do jadalni. Cała czwórka przyglądała się jej z uwagą godną prawdziwych śledczych. Przeszła przez drzwi, rozejrzała się niepewnie i podeszła do witryn z jedzeniem. Namyślała się tylko momencik, wzięła jakąś sałatkę i znów się rozejrzała, robiąc kilka kroków w głąb sali. Zawahała się, spostrzegłszy przyjaciół, a następnie idąc jak na skazanie, podeszła do zajmowanego przez nich stolika. – Cześć – mruknęła, siadając. – Bardzo jesteśmy radzi, że zaszczyciłaś nas swą obecnością, Arino – wypalił Yanni. Arina rzuciwszy mu pospieszne spojrzenie, wbiła wzrok w talerz. Nie wyglądało na to, że zamierza jeść. – O przyjaciołach się nie zapomina – dorzucił Jasper. – Nie zapomniałam... – Z przyjaciółmi się rozmawia.
– I spotyka. – Przepraszam – wymamrotała. Ilia zauważyła cienie pod jej oczami i zmęczenie malujące się na bladej buzi. – Dajcie już spokój. Dobrze się czujesz? – zwróciła się do niej. Arina wzruszyła ramionami. – I tak i nie. Yanni nachylił się ku niej. – Wyglądasz, jakby ktoś ci umarł. Parsknęła. – Może i tak. – No dobra – zawyrokował Jasper. – Chcemy wiedzieć, co jest na rzeczy. Powiesz nam tu i teraz. Albo cię stąd nie wypuścimy. Arina uniosła brwi, mierząc go wzrokiem. – Nic mi nie jest – jęknęła. –Macie skłonności do przesady. – Mamy… Co mamy? – tym razem to Yanni uniósł brwi. – Martwimy się o przyjaciółkę, która ni stąd ni zowąd znika, odizolowuje się od nas… – Daj jej spokój – powiedziała Lia, wskazując znacząco brodą Arinę. – Arino – Ilia wyciągnęła rękę przez stół, ale ona jej nie ujęła. – Nie byłaś tak zmęczona od czasu przybycia tutaj. Nie wmówisz nam, że wszystko jest w porządku. W dodatku nie jesz – wskazała na pełen talerz. Arina pozieleniała i jęknęła cicho, opuściwszy głowę na stół. – Jesteś chora? Wzruszyła ramionami. – Możliwe… – Nie byłaś u Sarli? – Samo przejdzie – uniosła wzrok, który niemal natychmiast stężał. – No proszę, kogo my tu mamy – słodki głos Oleny zabrzmiał tuż za ich plecami. – Plebs. Jej dwie przyjaciółki zarechotały jak prosięta. – Po niej wszystkiego można się było spodziewać, ale po was? Takie coś? Ilia wyprostowała się równocześnie z chłopcami. – Zadajcie się z niewolnicą – orzekła Olena nieco zbyt głośnym tonem, jakby nikt jeszcze o tym nie wiedział. – Z niższym pomiotem! To odrażające – wykrzywiła się. Lia wstała, i zatrzymawszy się niebezpiecznie blisko niej, wbiła w nią wzrok. – Uważaj na słowa, suko, bo zarobisz w tę swoją śliczną buźkę, tak że własna matka cię nie pozna – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Młoda bibliotekarka była od niej niższa i chudsza, ale nieprzypadkowo uczęszczała na wybrane zajęcia już w tym wieku. Uznano ją za niebywale zdolną, a jej moc za ponadprzeciętną. Olena skrzywiła się pogardliwie i cofnęła o krok. – Zapomniałaś może – odezwała się Ilia, która czuła, że czerwienieje ze złości – iż sama jesteś niewolnicą? Swej próżności. A gdy zabraknie ci urody, zabraknie także przyjaciół. Bytujesz w fałszywym otoczeniu, moja droga. Zaś ona – wskazała gestem Arinę – na ich brak nigdy nie będzie narzekała. Olena warknęła coś niezrozumiale i z uniesioną dumnie głową obróciła się na pięcie. Odeszła, a dwie jej przyboczne podążyły za nią. – Uważaj, bo nosem zawadzisz o sufit! – zawołał Yanni i obaj z Jasperem wybuchnęli śmiechem.
– Ależ jej przygadałaś! – zafascynował się Jas, zwracając się do Lii. – Ona gówno wie o życiu, a zachowuje się tak, jakby pozjadała wszystkie rozumy – warknęła, wciąż rozzłoszczona. – Nie powinniście się w to mieszać – mruknęła niezadowolona Arina. – Wiesz… – Yanni podparł głowę na łokciu, wychylając się tak, że miał przed sobą jej nachmurzoną minę. – Jesteśmy przyjaciółmi. A przyjaciele tak właśnie robią. Pomagają sobie. Arina poczerwieniała, zamrugawszy powiekami. – Kochana, chyba nie będziesz nam tu płakać? – spytała Ilia, rozszyfrowując wyraz jej twarzy. – Już wiesz, dlaczego czujemy się urażeni tym, że nas ignorujesz? – Nie ignoruję – odparła cicho, nie patrząc na Yanniego. – Po prostu… – Po prostu co? Twój mentor nie pozwala ci się z nami zadawać? – spytał Jasper. – Możesz nam powiedzieć, co jest między tobą, a nim? – podchwyciła Ilia, korzystając z okazji. – Między mną a nim? – przyjaciółka wytrzeszczyła na nią oczy. – Nic – wzruszyła ramionami. – A może, wybacz mą niedyskrecję, on podoba ci się bardziej, niż Severio…? – zasugerował Yan. Przez twarz Ariny przemknęło najpierw niedowierzanie, a potem odraza, strach, tęsknota i ból. Powiodła po nich spojrzeniem. – Nie wiesz, o czym mówisz – powiedziała głosem, w którym dźwięczał metal. – Gdybyś nam powiedziała, to nie potrzeba byłoby spekulować – zauważyła Lia. – Kelian jest… – zawahała się. – Zwykły. – Kolejne wzruszenie ramionami, poparte chwilą ciszy. – Przecież do tego przywykłam – dodała z goryczą. Ilia otworzyła usta, chcąc dopytać, co takiego ma dokładnie na myśli, ale Arina wstała, uprzedzając wszelkie pytania. – Muszę iść. Mam dużo nauki. – Ale… Zignorowała niedokończony jęk protestu Yanniego, obróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem. – Ale to nie do końca prawda – dopowiedział zrezygnowany. – Aż tyle nauki to my nie mamy… – No dobra – Jasper zatarł ręce. – To czego nowego się dowiedzieliśmy? – Na pewno niczego dobrego. – Racja – zgodziła się z Lią Ilia. – Niczego dobrego. Wśród tłumu nowicjuszy zebranych wokół ringu rozeszły się okrzyki. – Jeszcze raz! – ryknął trener David, zarzucając swoją peleryną niczym toreador. Dwie walczące ze sobą, zdyszane i spocone osoby nierównocześnie podniosły się z ziemi. – Start! Na dobrze wszystkim znaną komendę uderzenia magiczne rozprysły się po zabezpieczonym terenie na kształt błyskawic. Lia zakryła usta dłonią. – Co ona robi? – syknął Yanni. – Jasny szlag! – warknęła Ilia, gdy jedno z nich odbiło się o tarczę tuż przed nią. – No właśnie!
– Przegrywa – Rafael wspaniałomyślnie postanowił uświadomić im oczywiste. Połączone ciosy huknęły w barierę, że aż ta zadrgała, jakby była z gumy. Tłum zaszemrał, cofną się i powróciwszy na uprzednie pozycje, wydał szereg niezrozumiałych dźwięków. – STOP! – warknął David. – Który to już raz wylądowała na piasku? – spytał zrezygnowany Jasper. – Bliżej nieokreślony. – A dlaczego? – spytał Nathaniel, nagle pojawiając się wśród nich. Jednocześnie wzruszyli ramionami. Arina jęknęła. – Nic jej nie jest? – wystraszyła się Lia. – Zapewne czuje się jak nowonarodzona – mruknął Yanni, pocierając energicznie czoło. – Nie rozumiem tego. Ona jest silniejsza od tego kretyna. – I mądrzejsza. – I rozkojarzona – zauważył Rafael. Trener podszedł najpierw do ciężko dyszącego chłopaka o wyglądzie sportowca, a potem stanął nad Ariną z założonymi rękami. – Wstawać do cholery! – wrzasnął. – Co ty wyprawiasz dziewczyno?! Chcesz się zabić?! – obrócił się ku publice. – Z uderzeniami atakującymi nie ma żartów! Dlatego się tak nazywają, bo służą do ataku! A atak ma to do siebie, że ciężko przewidzieć efekt końcowy! Dlatego… – Czy on będzie także na łożu śmierci prawił kazania innym? – zirytował się Yanni. Arina z zaciśniętymi zębami dźwignęła się wreszcie na nogi. Potarła dłonią kark, obrzuciła spojrzeniem nadal dyszącego sportowca, skierowała wzrok na otaczających ring magów i spuściła oczy. Niepewnym krokiem podeszła do trenera i ukłoniła się. Jej twarz na ułamek sekundy wykrzywił grymas. David spojrzał na nią ostro. – Zwalniam cię z pozostałych zajęć – warknął. – Doprowadź się do porządku i weź się w garść, dziewczyno. Wiem co potrafisz. Potaknęła i wycofała się. Ilia jęknęła. – No pięknie. Teraz się do niej nie dostaniemy. – Poproszę was wszystkich na rozmowę – odezwał się dyrektor tonem nieznoszącym sprzeciwu. Skąd on się tu wziął? Posłusznie oddalili się od zgromadzonych, ostatecznie tracąc z oczu Arinę. Liam podparł się pod boki, by zaraz po tym podrapać się po głowie. – Czy ktoś mi wyjaśni, co się z nią dzieje? – spytał po chwili zastanowienia. – Rzecz w tym, że nie wiemy, Liamie – odparł Nathaniel. – Możliwym jest, że nie przystosowała się do nowego środowiska? Ilia, Lia, Yanni i Jasper jednocześnie zaprzeczyli. – Nie miała większych problemów z dostosowaniem się – zauważyła Ilia. Liam obrócił lekko głowę, dostrzegając zbliżającą się ku nim Sarlę. – Dobrze cię widzieć, Sarlo – przywitał się. – Czy miałaś ostatnio styczność z Ariną? – spytał bez zbędnych wstępów. Sarla pokręciła głową. – Niestety nie, dyrektorze.
– A czy sądzisz, że ma problemy z adaptacją? – Na początku miała – zawahała się. – Ale to normalne. – Jeszcze całkiem niedawno zachowywała się tak, jakby nawykła – wtrąciła Ilia. – Sposępniała po wyjeździe oddziału Severia. Dyrektor uniósł brwi. – Zatem… Czy ją i Severia coś łączyło? – zapytał niepewnie. – Raczej łączy – poprawiła go. – Ale nie sądzę, aby jego nieobecność aż tak negatywnie na nią wpłynęła. – A Kelian? – spytał Rafael. Jego ojciec zmierzył go wzrokiem, zaś dyrektor zamyślił się. – Nie możemy zmusić jej do niczego – wtrącił Nathaniel. – Jeśli sama nie chce mówić, musimy to uszanować. – Może zbliżający się koncert wniesie coś nowego? – Do tego czasu wrócą Gwardziści – powiedział powoli Liam. – A my możemy ją jedynie obserwować. – Możemy również dowiedzieć się czegoś niepostrzeżenie – podsunął Jasper. – Jeśli ktokolwiek z nas zdoła ją dotknąć. – Ach… Ilia uśmiechnęła się powątpiewająco. – To o czym myślę, że myślisz, nie jest takie proste. Arina jest inteligentna. Zorientuje się. – Niekoniecznie – Nathaniel wyprostował się i rozejrzał. – Mogłoby się udać. Trzeba tylko wychwycić właściwą sytuację. – Czyli musi komuś pozwolić się dotknąć – dokończył swój zamysł Jasper. – To może być trudniejsze od odczytania jej myśli. – Niewątpliwie – powiedział dyrektor. – Lecz spróbować nie zawadzi. Powinniśmy o wiele szybciej zorientować się, że coś jest z nią nie w porządku. Jaka z nas instytucja, skoro nie interesujemy się studentami? Zwłaszcza takimi, którzy mogą mieć problemy wynikające z przeszłości. – Nie sądzę, aby to o to chodziło – Ilia stłumiła gniew. – Nie rozumiem, czemu każdy do tego nawiązuje. Ona jest silniejsza i bystrzejsza, niż wielu z nas. A to środowisko nie jest… trudne, a wręcz idylliczne. Gdyby na świecie istniały tylko takie problemy, jak tu... – Dobrze, zakończmy już tę dyskusję. Wiecie, co macie robić – mruknął Liam, po czym oddalił się z lekarką, a Nathaniel podążył zamyślony za nimi.
Arina podciągnęła nogi pod brodę, obracając się na bok w pościeli. Wpatrzyła się w ciemność za oknem, nadal nienawykła do tego, iż na tym skrawku kontynentu klimat cechuje się odwrotnością w stosunku do Nowej Europy. Letnia, końcowo styczniowa noc była duszna i parna, a gorące, bezustannie wilgotne powietrze utrudniało niekiedy oddychanie. Nie mogła zasnąć, choć zmęczenie niemalże zwalało ją z nóg, nie mogła także zebrać myśli, uspokoić się, odetchnąć. Nie przypuszczała, że minione miesiące staną się dla niej koszmarem. Gwardziści wrócili kilka dni temu, z prawie miesięcznym opóźnieniem. Dotychczas nie napotkała żadnego z nich, ale to było zamierzone. Po prostu nie mogła. Po ich wyjeździe wszystko uległo radykalnym zmianom. Kelian w istocie znał pewien sposób, który zmusił ją do uniżoności. Z początku złość w niej buzowała. Szybko jednak przekonała się, że tak jak uprzednio, protestowanie na nic się nie zda. Tymczasem czuła już tylko
wszechogarniającą gorycz i ból, któremu niespełna podołała. Trafiła z deszczu pod rynnę. Nie powinna bać się Keliana. Była silniejsza od niego. Natomiast on wykazał się niebywałym sprytem. Okazał się szybszy, przebieglejszy. I uczynił ją tym samym bezradną, wywołując samoczynną niechęć do wszystkiego wkoło. Kończyły jej się wymówki dla przyjaciół, którzy czujnie obserwowali ją każdorazowo, gdy się pojawiała. Cierpliwość także jej się kończyła, co utwierdzało ją w przekonaniu, iż tak niewiele brakuje, aby jej psychiczne załamanie powróciło. Tym razem powróci bez możliwości ponownego odstąpienia. O niniejszym była przekonana. I już nie będzie uśmiechów losu, światła gwiazd, czułości ukochanego, zapachu lasu w deszczowy poranek, życzliwości przyjaciół, czy żalu… Nie będzie niczego. Nawet pustki. Istny ambaras, pomyślała Arina, zaciskając zęby. Znowu, wykazawszy się kompletną ignorancją, dała podejść się niepoczytalnej magiczce. I to w lesie. Po kiego diabła ja weszłam pomiędzy drzewa? Gdzież to raczyłam się udać? Do NIEGO? W jakim celu? Ażeby narazić się na odrzucenie, kontrowersję? Arina zaklęła głośno, gdy magia Oleny strąciła na nią gałęzie drzew. Wyprostowawszy się, wyszła z lasu z uniesioną głową, bagatelizując piekący ból. Byle tylko popatrzeć… uzmysłowiła sobie. Weszłam w las mimowolnie, aby tylko go zobaczyć... Skrzywiła się spostrzegłszy Olenę uśmiechającą się drwiąco. – Tylko do tego się nadajesz, prawda? – syknęła jadowicie. – Uciekasz, jak wypłoszone zwierzę! – Przynajmniej nie miotam magią w plecy! – parsknęła. Za grosz poczucia honoru… Równocześnie ukształtowały uderzenia. Arina uformowała powietrzne, wykorzystując żar zachodzącego słońca – pierwsze, co naszło jej na myśl. Olena ciskała ogniowymi, wyraźnie jej ulubionymi. Oba zderzyły się szacunkowo pośrodku, rozwarstwiły na niezliczoną ilość maleńkich, świetlnych punkcików, by następnie połączyć się w morderczym tańcu w nieco większe, porażające iskry, rozpryskujące się raptownie na wszystkie strony. Magiczki stały naraz oniemiałe i urzeczone, popełniając przeto niemały błąd. Zespolone ciosy, jakkolwiek byłyby niedorzeczne, niewiarygodne i niesamowite, niosły ze sobą dotkliwy ładunek mocy dwóch magów tego samego Rodu. Arina zdołała osłonić się w ostatniej chwili, co nie oporowało wszystkich iskier. Syknęła wściekle, klnąc wraz ze swą przeciwniczką, która wrzasnęła i niezwłocznie wznowiła atak. Tarcza wytrzymała, ale koniec sił, tych fizycznych, nie magicznych, zbliżał się nieubłaganie. – Upraszam wybaczenia! – zawołała Olena sarkastycznie. – Zapomniałam dodać, iż nie tylko do wycofywania się nadajesz! – Skończ z tym – warknęła Arina, łapiąc oddech. – Na nic ci się to zda! – Na nic? Severio nie poświęciłby ci tyle uwagi, gdybyś nie poszła z nim do łóżka! – wypaliła. Arina pobladła, czując że zalewa ją fala i gorąca i zimna. – W tym jesteś najlepsza, co? – drwiła, ciskając uderzeniami, które coraz trudniej było kontrować. – W dawaniu… – Dosyć tego do jasnej cholery! Podskoczyły na dźwięk ostrego, surowego głosu. Tak dobrze znanego głosu…
Arina obróciła głowę, by spojrzeć na Severia i Leviego.
Levi jeszcze nigdy nie widział przyjaciela tak rozgniewanego. Potężne pokłady mocy wyczuli kilka minut wcześniej, gdy tylko wyszli z mieszkania Nathaniela. Szukając źródła, dotarli na skraj lasu, gdzie dwie magiczki Veilleur zaciekle miotały w siebie uderzeniami. Olena, jak to miała w zwyczaju, do czynów dokładała słowa, na które, co dziwne, Arina odpowiadała, zachowując przy tym ogładę. Zarówno Gwardziści, jak i walczące kobiety, nie przypuszczały, iż ich uderzenia się połączą, stwarzając nie lada widowisko. Ale na tym nie poprzestały. A potem padło o jedno słowo za dużo. Arina zbladła straszliwie, gdy dostrzegła Severia. W jej oczach odmalował się lęk, a kiedy przeniosła wzrok na Leviego, do lęku dołączył smutek. – Jeszcze jeden taki wybryk – warknął Severio, podchodząc do zaskoczonej Oleny – a osobiście dopilnuję, żebyś wreszcie poniosła odpowiedzialność za swe czyny. – Ale… – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! – przerwał jej głosem zimnym jak stal. Arina opanowała się, spuściła wzrok i bez słowa wyminęła Leviego, nie dając się zatrzymać, ani nie zaszczycając Severia choćby spojrzeniem, zanim tamten zdołał się ku niej obrócić. Olena natychmiast poszła w jej ślady. – A więc to prawda – mruknął Levi. W oczach Severia na moment pojawiło się przygnębienie. W milczeniu rozeszli się do swych domów. Ilia przechadzała się niespokojnie po salonie. – Gdzie ja wtedy byłam? – spytała. – Nie zdążyłabyś na czas. – Już drugi raz mi się to zdarzyło! – krzyknęła. – Levi, ja naprawdę nie wiem co się z nią dzieje. Nikomu nie pozwoliła się do siebie zbliżyć. A to trwa już tak długo! – załamała głos. Levi zamyślił się. Minione zachowanie Ariny, którego byli świadkami, potwierdziło słowach ich przyjaciół, iż zaiste, dzieje się coś niedobrego. Choć niedobre przypuszczalnie było zbyt łagodnym określeniem. W Akademii aż huczało od plotek. Dość że rozmawiano przeważnie o Veilleur i ich utarczkach, to responsy Ariny bezwzględnie podsycały podniecenie tych wszędobylskich magów. Owych nowin nie sposób było zliczyć, ani też zweryfikować, toteż sztuką trudną stało się już samo odnalezienie prawidłowości. – I pomyśleć, że realia tak bardzo zmieniły się w przeciągu zaledwie czterech miesięcy – mruknął Levi. – Zaledwie? – prychnęła jego siostra, mierzwiąc i tak już zmierzwione włosy. – A trzeba było odsunąć wyjazd?! Ktoś by was zastąpił. Cztery miesiące to zbyt mało czasu, aby kategorycznie odnalazła się w naszym środowisku i zbyt wiele czasu na to, aby unicestwić większość dokonań. – Jak to możliwe, że dotąd nie znacie konkretów? Wy? Z jej najbliższego otoczenia? – Wyobraź sobie, braciszku, że jeśli ktoś nie optuje za wtrącaniem się w jego prywatne sprawy, to choćbyś nie wiem jak się starał, i tak nie zdołasz zorientować się co jest prawdą, a co kłamstwem. – Cóż zatem my możemy uczynić?
Ilia zawahała się, zmarszczyła czoło i przystając, wbiła w niego wzrok. – Wiem! – w jej oczach pojawiły się błyski nadziei. – Jutro jest koncert. Tam ją zatrzymacie. – Koncert? – powtórzył. – Och, Arina włączyła się do tutejszego zgrupowania muzycznego. Jutro gra pierwsze skrzypce. – Skrzypce?! – Levi gwizdnął, rozpierając się w fotelu. – To wręcz trzeba zobaczyć. – Musimy tam pójść i zmusić ją, jeśli nie da się po dobroci, aby z nami porozmawiała. – Przymuszanie byłej niewolnicy nie jest najlepszym sposobem na osiągnięcie czegokolwiek… – ostrzegł. Ilia wzruszyła ramionami. – Wybaczy nam to. Kiedy zrozumie, że chodzi wyłącznie o jej dobro. Od świtu Akademia rozbrzmiewała muzyką. Koncerty organizowano ilekroć tylko zbiorowość muzyczna gotowa była do publicznego występu. Zajęcia na taki dzień zawieszano, a po całym terenie lokowały się grupki przyjaciół, tworząc coś na kształt festynu magów. Ten dzień nie różnił się niczym od innych tym podobnych, z wyłączeniem faktu, iż teraz wśród nich ponoć była Arina. Gdzieś tu. Levi przeciskał się przez tłumy od kilkunastu minut. Dostrzegł ją na głównym dziedzińcu, tuż przy monumentalnej fontannie. Grała. Na skrzypcach. Ubrana w czerń, ze lśniącymi w słońcu złotymi emblinami, włosami ściągniętymi wysoko w koński ogon, niemalże ujarzmioną grzywką, wyglądała… bajecznie. Dumna, wyprostowana, skupiona, z tym swoim tajemniczym półuśmiechem na ustach. Brakowało mu tego widoku. A skoro jemu brakowało, to nawet nie zastanawiał się nad tym, co musiał czuć Severio… Levi wypatrzył go w niewielkim tłumku nieopodal. Opierał się nonszalancko o drzewo, z rękami ukrytymi w kieszeniach spodni. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że jest równocześnie zafascynowany i zatroskany. Arina unikała go jak ognia. Poprzedni incydent to był pierwszy raz, gdy spotkali się od powrotu Gwardzistów. I nie wypadł dobrze. Levi podszedł do przyjaciela wolnym krokiem. – Wyglądasz okropnie – stwierdził, przystając obok. Severio milczał. Rozpięta pod szyją koszula, rozczochrane włosy i dwudniowy zarost na policzkach świadczyły o jego nieprzespanej nocy. I nieustających zmartwieniach. Muzyka ucichła na moment. Arina opuściła skrzypce, odetchnęła, potaknęła na słowa Yanniego, po czym uśmiechając się słabo, ponownie uniosła instrument. Yanni zasiadał przy fortepianie, Jasper obejmował wiolonczelę, zaś piękna Imre była niezdecydowana. Uwagę Leviego zwróciła jego siostra wykłócająca się o coś z Oleną, wskazującą grupę Ariny, która zaczęła grać. Czwarty koncert Vivaldiego, ze zbioru La Stravaganzy. Uśmiech Ariny poszerzył się już przy pierwszych taktach i natychmiast zniknął, gdy Olena zatrzymała się przed nią. Wstrzymali się z dalszą interpretacją. Severio wyprostował się i wbił uważne spojrzenie w zgromadzonych. Jasper podszedł do magiczki, mówiąc coś do niej, ale ona wpatrywała się wyczekująco w Arinę. Musiała ją o coś zapytać, ale ani Levi, ani Severio nie słyszeli ich rozmów, z powodu odległości i ogólnego gwaru. Arina po minucie skinęła głowa, wzruszając ramionami i znów uniosła skrzypce. Zaś ku
zaskoczeniu obu magów, Olena stanęła obok niej. Wychodziło na to, że pozwoliła jej zagrać. – Niebywałe – sapnął Levi, gdy ponowili próbę. Severio, uspokojony, powrócił do uprzedniej pozycji. Grające na skrzypcach magiczki zdawały się ze sobą idealnie współpracować. Jedna wtórowała drugiej, zaszczycając się niekiedy przelotnymi spojrzeniami bez emocji. W oczach Ariny błyskało zadowolenie. Aż spostrzegła Severia. Niemal niezauważalnie, na ułamek sekundy zgubiła rytm, bezzwłocznie się zreflektowała, i poczęła grać, nie spuszczając z niego lśniącego, jakże smutnego wzroku. Marszczyła czoło wykonując trudniejsze elementy, uśmiechała się przechodząc do tych żywszych, zaś smutek w jej spojrzeniu pogłębiał się przy melancholijnych. Natomiast jej ciało dostosowywało się do szybkiego ruchu smyczka, jakoby współistniała z instrumentem, jak gdyby emocje skrzypaczki przepływały od niej do niego i z powrotem. Grała dla Severia. I on doskonale był tego świadom. Jego oczy błyszczały, gdy na nią patrzył, a na ustach majaczył zmęczony uśmiech. Gdyby to było możliwe, ich połączone wejrzenia utworzyłyby palącą ścieżkę wiodącą jedno do drugiego. Levi poczuł nagle, że nadchodzący koncert zapowiada się nieziemsko. A potem muzyka ucichła znowu i czar prysł. Olena wycofała się, nie chcąc narazić się na razy Severia, przyjaciele z grupy podjęli pogawędkę na, zapewne, spontaniczny temat, natomiast Arina, gdy już oderwała wzrok od ukochanego – tak ukochanego, bo aż nazbyt oczywistym było, iż coś do niego czuje – rozejrzała się i spostrzegłszy Keliana, usiłowała wydostać się z tłumu niezauważona. Udało jej się odejść bodaj na tyle, że pozostali nie słyszeli ich rozmowy. Severio zastygł w bezruchu. Kiedy Kelian do niej podszedł, spuściła głowę. Mówił coś, żywo gestykulując, chwilę czekał na odpowiedź, a potem z przesadnym zapałem uniósł jej podbródek. Cofnęła się, mierząc go spojrzeniem czarnym jak noc i zimnym jak stalowe ostrze. Nie zniechęciło go to, a wręcz podjudziło. Wyraźnie był zły. Chwycił ją za łokieć, przyciągając do siebie gwałtownie, ale Arina na szczęście mu nie uległa. Szarpnęła się raz, mówiąc coś pospiesznie, a potem drugi raz, wyrywając się z jego uścisku. Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem, po czym dziewczyna odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę apartamentowca. Kelian nie podążył za nią. Po chwili wahania zerknął na Severia i wycofał się. – Snadź… znamy już odpowiedź na wszelkie niedomówienia – mruknął Levi. Severio wpatrzył się w niego z niedowierzaniem. – Nie patrz tak na mnie. Na kochanków to oni nie wyglądali. – Sugerujesz, iż ją do czegoś przymusił? – zapytał powoli jego przyjaciel. – Możliwe – wzruszył ramionami, czując, że złość w nim narasta. – Ostrzegałem, nieprawdaż? Nikt z was mnie nie słuchał. Zaczekaj! – Chwycił go za ramię, gdy tamten próbował odejść. – Dokąd to? – Urządzić sobie pogadankę z opiekunem Ariny – warknął. – Zdurniałeś?! – Jeśli on coś jej… – złapał nerwowy wdech – jeśli ją skrzywdził… – wzdrygnął się, wstrząsany gniewem. – Jeśli tak, a oby nie, to nie możesz do niego teraz iść. Zastanów się – znów go zatrzymał. – Musiał użyć argumentu, który sprawił, że ona się nie obroniła! Nie wiemy, co to takiego! A jeśli czymś jej groził? Możesz niepotrzebnie ją narazić! Severio zawahał się. – Cóż zatem proponujesz? – Zaczekać do koncertu – powiedział Levi. – Wszyscy magowie będą zaaferowani tym
wydarzeniem. Nie da rady nam się wymknąć. A jeśli nawet, to my zdołamy ją bez przeszkód odnaleźć. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, aż wreszcie ustąpił i z ponurym wyrazem twarzy oddalił się w kierunku lasu. Koncert był tak piękny, że zapierał dech w piersiach. Levi nieustannie zastanawiał się, czy możliwym jest opanowanie do takiego stopnia gry na skrzypcach w cztery miesiące? Odpowiedź twierdząca stała na scenie ubrana w czarną, sięgającą ziemi aksamitną suknię. Arina była piękna. Severio był oczarowany. A Levi pełen sprzeczności. Użyła iluzji, aby na te kilka wieczornych godzin pozbyć się blizn i wszelkich niedoskonałości. Jej ciało, nieskazitelnie gładkie, jasne i delikatne, zwinnie dopasowywało się do wygrywanej przez wyćwiczone ręce muzyki, jakby ten czysty, niesamowity dźwięk wydobywał się z jej wnętrza, tworząc jedność skrzypaczki i jej instrumentu. Czekoladowe włosy prostymi kaskadami spływały na odkryte ramiona niczym woda, całkowicie uporządkowana grzywka przesłaniała lekko zmarszczone czoło, sięgając szmaragdowych, lśniących oczu, a karminowe wargi układały się adekwatnie do jej nastroju, będącego odzwierciedleniem muzyki. Giętka, kobieco smukła sylwetka Ariny z niewysłowioną gracją poruszała się, ukazując emocje artystki. Tak – artystki. Levi nie znał innego określenia, które by ją w owym momencie opisało, oddając perfekcyjnie wszystko to, co widziały oczy. Natomiast po koncercie? Koszmar ujrzał światło dzienne. Pierwszym niepokojącym objawem nieprawości było zniknięcie głównej skrzypaczki. Drugim – dziwaczne odgłosy dobiegające z okolic lasu. Kłótnia. A raczej ordynarna awantura. Trzecim był odzew Ariny. To ona wykłócała swe racje. Broniła siebie. Jej odbiorcą był nie kto inny, jak Kelian. Obaj Gwardziści pierwej to zasłyszeli. Dopiero gdy dotarli na miejsce wraz z grupką przyjaciół mających odszukać ją i odbyć rozmowę – ujrzeli. Zanim ktokolwiek z nich zareagował, szereg następujących po sobie czynów zdążył się dokonać, jakby pchany niewidzialną siłą. Kelian krzyknął Arinie w twarz niecenzuralną obelgę, która nie nadawałaby się nawet do powtórzenia. Dziewczyna odpysknęła, otrzymała tęgi policzek, zachwiała się i została podtrzymana przez tracącego nad sobą panowanie maga. Nie zamierzał jej jednak przeprosić, ani wypuścić. Znów coś wykrzyknął i cios ponowił się. Tym razem wymierzony wraz z magicznym uderzeniem i tym razem już nie ustała na nogach. Severio wpadł w szał w tym samym momencie, w którym krzyk Ilii przeszył powietrze, zwracając uwagę wszystkich, którzy byli w pobliżu. Dopadł do Keliana i jął tłuc go niemiłosiernie, z taką bezwzględnością, że gdy go od niego oderwano, twarz maga przypominała bezkształtną, krwawą masę. Nie używał magii, a wyłącznie pięści wiedzione furią. Levi, ze swoją zszokowaną siostrą, natychmiast podbiegł do Ariny. Bez słowa uniósł ją w ramionach i przepychając się przez tłum , skierował się do lazaretu. Kilku magów im towarzyszyło, torując drogę, a pozostali zgromadzili się wokół Severia i Keliana, ostatecznie, choć nie zawczasu, ich rozdzielając. Zjawił się także ogarnięty gniewem dyrektor Liam i byłby sam dołożył młodemu magowi, gdyby nie rozwaga Nathaniela. Kiedy emocje zostały uwiązane, cała Starszyzna i wszyscy zainteresowani z najbliższego otoczenia Ariny, zgromadzili się w lazarecie.
Arina milczała, zacisnąwszy zęby. – Dlaczego mu na to pozwoliłaś? – zapytała po raz kolejny Sarla, obmywając ostrożnie jej twarz. Dziewczyna skrzywiła się. – Sarlo, ona nic ci nie powie – wtrącił Nathaniel. – Spójrz na nią. Jest wystraszona. Levi podniósł wzrok na Arinę. Siedziała na kozetce, blada, ze szklącymi oczyma i zaciśniętymi ustami, wiercąc się chimerycznie pod dotykiem lekarki. – Tak się nie godzi! – doszedł ich kobiecy krzyk z korytarza, poprzedzony krokami. Drzwi gabinetu otwarły się i do środka weszła Starszyzna. Yanni i Jasper przybliżyli się do drżącej Ilii, Lia stała pod ścianą z założonymi rękami, a dyrektor nerwowo przemierzał pomieszczenie. Jego Ekscelencja zatrzymał się na środku i skierował uważne spojrzenie na wpatrującą się w ziemię Arinę. – Też mi szansa! – uniosła się Ina. Istvan mruczał coś niezrozumiale pod nosem, kręcąc przy tym głową. – Czy Gwardia zatrzymała tego człowieka? – zwrócił się Beniamin do Severia przechodzącego przez drzwi. Severio potaknął. – Tak. – Nathanielu – Sarla wskazała na pościerane knykcie maga – zajmiesz się nim? – Nic mi… – Nie protestuj – powiedział łagodnie Nathaniel. – Spuściłeś mu lanie godne podziwu… – zamknął jego dłonie w swoich, ignorując wściekłe zgrzytanie zębów byłego podopiecznego. – Przydałoby mu się coś na uspokojenie – mruknął Jasper. – Wszak… Sam postąpiłbym tak samo… – Mieliśmy dać jej schronienie! – Ina odwróciła się do Beniamina. – A wepchnęliśmy ją w łapy tyrana! Nowe życie! Jak ta dziewczyna ma rozpocząć nowe życie! – Taka przewina w Akademii – Istvan kręcił głową. – To skandaliczne! – W dalszym ciągu nie wiemy, dlaczego do tego doszło – zwrócił ich uwagę Nathaniel. Beniamin zbliżył się do Ariny. – Pozwolisz, że przejrzę twe myśli? Jesteśmy zobowiązani osądzić tamtego maga… Arina z przestrachem potrząsnęła głową. Severio chciał do niej podejść, ale ostrzegawcze spojrzenie Nathaniela go powstrzymało. – Ważkim jest – podsunął Levi – zaśbyś przekazała nam, co nadto miało miejsce. – Skrzywiła się, zacisnąwszy usta.– Naówczas obnażona przemoc fizyczna, to nie wszystko, prawda? Cisza. Zerknęła prędko na wpatrującego się w nią Severia, tudzież przeniosła wzrok na Beniamina. Zagryzła wargę. – Pozwolisz? – powtórzył. Potaknęła. Przywódca Akademii podszedł do niej o krok i utkwił w niej oczy, składając palce na pulsujących nerwowo skroniach dziewczyny. W gabinecie zapadł perfekcyjny bezgłos. Mina Beniamina przeistaczała się w miarę wychwytywania myśli Ariny. Od łagodnej począwszy, poprzez wzburzoną, na gniewnej skończywszy. Kiedy się odsunął, wyglądał tak, jakby narodziła się w nim żądza mordu.
– Beniaminie? – spytała Ina. – Moje słowo ci daję, że nigdy więcej w Akademii nie dosięgnie cię jakakolwiek krzywda. Natomiast Kelian otrzyma zasłużoną karę. Wymówił jego imię niczym bluźnierstwo. Przez moment, w milczeniu patrzyli sobie w oczy, po czym obrócił się i wyszedł, dając znak, aby magowie podążyli za nim. – To niedopuszczalne! – krzyczała Ina. – Takie coś?! Jak on mógł?! – zatrzęsła się. – Trzeba go skazać! – zagrzmiał Vlad, przyjaciel Nathaniela. – Oko za oko, ząb za ząb! – Akademia nie kieruje się takowymi zasadami – przypomniał wzburzony Beniamin, przechadzając się po gabinecie dyrektora. Levi trząsł się ze złości, Ilia pociągała nosem, natomiast Yanni i Jasper otaczali Severia, na wypadek gdyby postanowił zakończyć marnie się zapowiadający żywot Keliana. Liam obejmował rękami głowę, wspierając łokcie na biurku. – To nie do pomyślenia – powiedział Istvan. – Dlaczego ta dziewczyna nie zareagowała… – Nastraszył ją – Beniamin zatrzymał się w miejscu. – Niewolnicy noszą bransolety zniewolenia, tak? – zwrócił się ku bratu. Severio potaknął wymuszonym skinieniem głowy. Wściekłość niemal z niego wypływała. – Ale my pozbyliśmy się ich już na statku – orzekł Levi, marszcząc czoło. – Kelian ma kontakty z magiem, który odszedł z Akademii… – Belius – odgadł. – Owszem. Arina boi się tego maga bardziej, niż swego uprzedniego ciemiężyciela. To niewiarygodne, jakich czynów dopuszczają się Aszarte… – potrząsnął głową i wznowił marsz. – Kelian zagroził, że jeśli mu się nie podporządkuje, zna sposób, aby oddać ją w ręce owego Aszarte. Podziałało. – Dała wiarę? – Jasper uniósł brwi. – Bez udowodnień? Żaden obcy mag nie zdoła się tu przedostać! – Ukazał jej dowód, ale wstrzymała przepływ myśli, zanim go ujrzałem. – Nie są nam znane wszystkie zdolności magów Aszarte – warknął Vlad. – A jeśli oni zaprawdę potrafiliby tu wtargnąć? – Bylibyśmy zgubieni – jęknęła Ina. – Należy uwięzić Keliana – Liam uniósł głowę – I to jak najszybciej. Miejmy nadzieję, iż owi Aszarte nie pomyśleli jeszcze o tym, by się z nami spotkać. – Jeszcze – podchwycił admirał Erydan, dowódca wszystkich Gwardzistów. – Lecz gdy okoliczności ulegną zmianie… – Zbierz wojowników, Erydanie i zajmijcie się reorganizowaniem programu szkoleniowego studentów. Zorganizujcie dodatkowe zajęcia dla tych, którzy już się nie kształcą. Nie warto ryzykować… – Beniaminie, ludzie się zorientują. – Nie zorientują się – zwrócił się ku Nathanielowi – jeśli stosownie wprowadzicie owe zamierzenia. – A uzdrowiciele? – spytała Ina. – Zwiększ nacisk na naukę, liczbę godzin, cokolwiek. Musimy być przygotowani na wszelkie ewentualności. – Co poczniemy z Kelianem? – Yanni przysiadł na biurku. Beniamin zamyślił się.
– Zamkniemy go – wyartykułował Severio mrocznym tonem. – Wypuszczony i wygnany, może stwarzać zagrożenie także dla innych. – Słusznie – mruknął Vlad. – Chociaż nadal utrzymuję, że wypadałoby mu odpłacić tym samym. Zgłaszam się na ochotnika, jeślibyście zmienili zdanie. Porachuję temu skur… – Ależ Vlad! – oburzyła się Ina. – Bądźmy poważni. – Kelian zostanie zamknięty w najcięższym więzieniu magów. Dożywotnio – oznajmił Beniamin. – Osobiście, nie liczyłbym na jego resocjalizację. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. – Jest jeszcze jedna kwestia, którą powinniśmy rozstrzygnąć – dodał. – Mianowicie, uważam iż opiekę nad Ariną powinien przejąć Severio. Severio prychnął cicho, zaś Ilia uniosła z nadzieją głowę. – Musisz się zgodzić! Ona tylko tobie ufa… – Nawet nie chce ze mną rozmawiać! – odwarknął. – Zapewniłem ją o bezpieczeństwie, a tymczasem… – Nikt z nas nie mógł tego przewidzieć – rzekł Beniamin. – Moim życzeniem jest, abyś objął patronat nad tą dziewczyną. Zażyłość, która was połączyła, wyłącznie ci w tym pomoże. Severio zacisnął zęby, acz Levi dostrzegł jego pełne sprzeczności spojrzenie. – Jeśli taka jest twoja wola – odrzekł po chwili, schyliwszy głowę. – Taka jest moja wola, bracie. Popełniliśmy kilka błędów, jednym z nich było odsunięcie jej od ciebie. Zaś żaden nie może się powtórzyć. Do odwołania będziecie stacjonować w Akademii, natomiast za wasz legion wyruszy zastępczy. Gwardziści potaknęli. – Zatem, możemy tymczasem udać się do domów, jak mniemam? – spytała Ilia. – Od naszej rażącej ignorancji aż rozbolała mnie głowa… Jego Ekscelencja potwierdził. – Erydanie, wezwij proszę oddział trzeci. Mamy obowiązek odbyć konwersację z ich dowódcami. Admirał potaknął i oddalił się, a pozostali magowie zaczęli w milczeniu rozchodzić się w swe strony.
Dzień później Arina przymusiła Sarlę Sotto, aby ta zwolniła ją do domu. Szpitale fatalistycznie na nią oddziaływały. Bez wątpienia. Na nieszczęście, tuż przy schodach przydybała ją Ilia, zmierzająca z wizytą i odprowadziła pod same drzwi mieszkania, pozbawiając ją tym samym upragnionej samotności. Dobrodusznie powtórzyła jej niemal całą minioną dyskusję magów, oznajmiając pod koniec, iż to Severio został jej mentorem, wyraził swe pretensje dotyczące jej zachowania, czyli uległości, i sprzeczne odczucia co do pozostania oddziału w Akademii, zwiększając następującym jej poczucie winy. O złym samopoczuciu nie napomykając. Przyjaciółka ucieszyła się z zaobserwowanego zjawiska jedności między dwójką magów, a mianowicie o ich równoczesnym niezadowoleniu i zadowoleniu. U obojga. Rozstały się pod drzwiami. Arina zamknęła je, nie kłopocząc się z zabezpieczeniem, ściągnęła ubranie, pośpiesznie się umyła i położyła do łózka. Marzyła tylko o tym, by choć na moment zamknąć oczy i o niczym nie myśleć. Miała zamiar wstać dopiero wtedy, gdy ciało rozboli ją od leżenia. Zanim zasnęła, poprzysięgła sobie, iż to był ostatni raz, kiedy uległa komukolwiek. Ostatni raz znów dźwignie się na nogi. Nigdy więcej.
Spędziła w mieszkaniu kilka dni. Potrzebowała tego czasu do wyciszenia, zebrania myśli, złapania oddechu. O dziwo, nikt nie zaprotestował. Jakkolwiek męczyli ją swą obecnością. Ostatecznie zrezygnowała z odizolowania i czując wewnętrzną potrzebę rychłego znalezienia się w ciepłych promieniach słonecznych, doprowadziła się do porządku i wyszła z domu. Zrezygnowała z akademickiej jadalni i skierowała powolne kroki na powrót do apartamentowca, z tym że do mieszkania Nathaniela. Zapukała trzykrotnie, karcąc się za to w duchu. Niektórych przyzwyczajeń warto byłoby się wyzbyć… Drzwi otworzyła jej Pollina. – Miło cię widzieć, pani – ukłoniła się i z uśmiechem wpuściła ją do środka. Arinę zirytował fakt, iż zwracano się do niej w tenże sposób, ale przemilczała go. Przywołała na twarz lekki uśmiech i wkroczyła do jadalni, skąd dochodziły smakowite zapachy i gwar rozmów jej przyjaciół. – Tak też sądziłam – mruknęła, stając w przejściu – iż tu was znajdę. – Arina! – Ilia poderwała się z miejsca i doskoczyła do niej. Zamknęła ją w uścisku, zaś gdy niechętnie się odsunęła, zastąpiła ją Erlen, a potem Rafael, ku zaskoczeniu Ariny i niezadowoleniu Severia. – Czy dostawić nakrycie, pani? – spytała Pollina. Erlen zlustrowała wzrokiem gościa. – Tak – uśmiechnęła się. – Zakładam, iż jesteś głodna. Arina potaknęła. – Gdyby nie twoja wyśmienita kuchnia, nie byłoby mnie tutaj – wręczyła jej wyszukany w ogrodzie, okazały kwiat. – Och! – zachwyciła się gospodyni. – Siadaj, siadaj! Ilia pociągnęła przyjaciółkę za rękę do stołu, natomiast ona, powiódłszy wzrokiem po zebranych, przysiadła na krześle. Obok Severia. Spojrzała na niego, dopiero gdy się nasyciła, a rozmowa przybrała swobodny, wesoły ton. Wpatrywał się w Nathaniela, który rozprawiał na temat wielkości ryb w tutejszym jeziorze. Jego oczy były spokojne, na pełnych, męskich wargach majaczył leniwy uśmiech, a policzki pokrywał krótki zarost, taki jak podczas koncertu. Koszulę także miał rozpiętą. Wciąż się zamartwiał… Miała nadzieję, iż nie czuje do niej urazy. Nie zdziwiłoby ją jednak, gdyby nie chciał mieć z nią więcej do czynienia. Westchnęła cicho i oparłszy brodę na dłoni, poczęła zastanawiać się, jak ma mu to zadośćuczynić. Potrzebowała go. Stanowił jej ostoję. Jej odskocznię. Stał się dla niej na tyle ważny, że odczuwała ból przez czas jego nieobecności, a brak możliwości dotknięcia go, przesunięcia palcami po tych jego wargach, szyi, przytulenia się do ciepłego torsu… – Arino! Wzdrygnęła się na dźwięk głosu Lii. Uniosła wzrok i spostrzegła, iż wszyscy wpatrują się w nią uważnie. – Przepraszam… Zamyśliłam się. Poczuła, że oblewa ją rumieniec. Przeklęła w duchu te niekontrolowane odruchy swego ciała. Yanni rozparł się na krześle z szerokim uśmiechem, zaś Jasper zagwizdał cicho. – Zdradź nam, jakież to myśli wywołują na twej twarzy tak cudny pąs. Zmroziła go wzrokiem, a następnie impulsywnie zerknęła na Severia i zarumieniła się jeszcze mocniej. Towarzystwo przy stole roześmiało się. Arina jęknęła z zażenowania, opierając głowę na stole.
– A trzeba było pozostać u siebie – prychnęła, wywołując kolejną salwę śmiechu. Wyprostowała się, aby odpowiedzieć Yanniemu, który nie mógł przestać się naigrywać, ale wpadł jej do głowy inny pomysł. Zawahała się wpół słowa i wepchnęła rękę do kieszeni. Skrzywiła się. To był odruch. Zanim wyszła, pomyślała, że może trafi się sposobność wyjaśnienia mu przyczyny… że może znajdzie chwilę, by choć porozmawiał z nią tak jak przed wyjazdem oddziału. Aby zniwelować dystans. Nie była pewna, czy zrozumie, lecz tknięta nagłym przeczuciem wsunęła chłodny metal do kieszeni spodni. A teraz go wyjęła. Bardzo powoli, jak gdyby parzył ją w palce. Unosząc go, przypatrywała się szerokiej bransolecie z awersją. Wysunąwszy zesztywniałą dłoń nad lśniący blat stołu, przyłożyła doń koniec metalu i zmusiła nieposłuszne mięśnie do wykonania ruchu. Zakręciła bransoletą Beliusa. Splotła ręce pod stołem w momencie, w którym zapadła cisza, przerywana tylko łagodnym dźwięczeniem srebra, a wszystkie oczy wbiły się w wirujący pierścień. Bransoleta, szeroka na trzy palce, lśniąca, wypolerowana, z wygrawerowanymi nań insygniami właściciela, przesuwała się po stole niczym zabawka, pochłaniając i odbijając zderzające się z nią promienie słoneczne, urzekając feerią rozbłysków świetlnych. Aż wreszcie przystanęła, nawet się nie przewróciwszy. Arina odetchnęła nerwowo. – Chciałeś… – szepnęła, nie będąc pewną brzmienia swego głosu – Chciałeś poznać powód. Jej szept był doskonale słyszalny w tej ciszy. I wszyscy wiedzieli, do kogo jest skierowany. Poczuła na sobie spojrzenie Severia, który wyciągnął dłoń i uniósł srebrna obręcz. Przyjrzał się temu uważnie, w milczeniu. Arina odchrząknęła i powiódłszy spojrzeniem po zaintrygowanych twarzach przyjaciół, odezwała się cicho: – Wszyscy pragnęliście poznać odpowiedź na to pytanie. – Jej głos zadrżał delikatnie. Odchrząknęła znowu. – Dlaczego się nie obroniłam? – wskazała brodą na bransoletę. – Dlatego. Dla… Dla mnie, to wystarczający powód, by ulec… Severio odłożył bransoletę, którą natychmiast przechwycili chłopcy. – Bransoleta zniewolenia? – spytał Yanni. Potaknęła. – Takie nosiłaś? – Ilia zerknęła na nią z przestrachem. – Nie – zaprzeczyła. – Nosiłam złote. Przyjaciółka zmarszczyła czoło. Arina westchnęła. Poczuła, że palce Severia obejmują jej, zaciśnięte, rozplątując je, rozmasowując. Wciąż milczał. – Bransolety określają przynależność danej osoby i status właściciela. Wszyscy niewolnicy Azarela nosili złote, cienkie, przez wzgląd na posiadane przez niego bogactwa i włości. Najwyższa pozycja wśród Aszarte. Ich szerokość ustalana jest wedle upodobań… – Czujecie magię? – zawołała Lia. – Ja czuję! Dlaczego? – Podczas ich tworzenia potrzebna jest moc tego, komu będą służyły. Zostaje ona zamknięta w wybranym tworzywie i pozwala kontrolować niewolnika. – Dlaczego ta jest srebrna? – Jasper odebrał bransoletę od Lii. – Ten… Mag… Jest na odpowiednio niższej pozycji społecznej. – Ale jest szeroka, a Twoje były cienkie… – Belius lubi stwarzać pozory – prychnęła Arina. – Lecz jeśli przychodzi co do czego…
– Dlatego uległaś Kelianowi? – zapytał Rafael. – Kelian udowodnił mi, iż ma możliwość wydania mnie w ręce owego maga. Bez przeszkód schwytałby mnie i wywiózł na pustynię, nim ktokolwiek z was by się zorientował. – Jesteś silniejsza! Jak miałby… – Za pomocą Tojadu – odpowiedział Severio, wychwytując myśl Ariny, a także zapewne jej zmęczenie. – Och… – Erlen zakryła usta dłonią. – Ale skoro tamten Aszarte jest niżej w statusie, to jest również słabszy, prawda? – I tak i nie – mruknęła Arina. – Belius zna wszystkie techniki szkolenia Gwardzistów. Żaden Aszarte nie posiada takiej wiedzy, przez co ma wielu popleczników. Jego moc jest słabsza od większości, natomiast cechujący go spryt i zarozumiałość, czynią go człowiekiem, którego należy unikać za wszelką cenę. – Co by było, gdyby cię przechwycił? – wypalił Yanni. Arina drgnęła. – Yanni – ostrzegł Nathaniel. – W porządku – wzruszyła ramionami, namyślając się przez moment. – Zniewoliłby mnie, jako że byłabym pod działaniem Tojadu. I spróbowałby mnie złamać. – Złamać? – powtórzyła niepewnie Ilia. – Wszyscy Aszarte są zdania, że każdy niewolnik ma swoje granice możliwości. I wytrzymałości. Testują owe granice do bólu, na niezliczoną ilość sposobów, aż nie osiągną celu. Złamany niewolnik staje się… bezmyślną istotą ślepo wykonującą rozkazy pana. Gdy rozkaże wskoczyć w ogień – sługa wskoczy, uznając to za błogosławieństwo. Niewielu jednak… przeżywa. – Toż to barbarzyństwo! – krzyknęła Erlen. – Gorzej – mruknęła Arina. – Lecz ja nie znam właściwego temu określenia. – A czy… – Rafael zawahał się. – Czy ciebie udało się… – Rafaelu! – zagrzmiał Nathaniel. Arina szybko przebiegła spojrzeniem po rozemocjonowanych magach. – Nie wiem. Severio uniósł brwi. – Nie wiem – powtórzyła. – Zapewne gdyby mu się udało, nie byłoby mnie tutaj. Lecz można powiedzieć, że zaiste… osiągnął swój cel niemal w całości. – Niemal? – Niemal, bo wciąż żyję. I na przekór wszystkiemu, wciąż o zdrowych zmysłach. Prawie – uśmiechnęła się blado. Spojrzała na Severia. – Użył w tym celu… – zatrzęsła się, zaś Severio przyciągnął ją z krzesłem do siebie i objął. – Najgorszego z możliwych sposobów. – Powiesz? – zapytał Levi, zamyślony od samego początku. – Widziałeś to, Levi – rzekł Severio przyciszonym głosem. – W dolinie. Levi zbladł. – Ty powiesz? – zapytał go Jasper. – Czy to tajemnica? – Żadna tajemnica – szepnęła Arina. – Ja, odkąd tu jestem, odkąd przechwycili mnie Gwardziści… usiłuję pozbyć się tych obrazów z głowy. Ale one wracają. I zawsze będą. A mówienie o tym… – drgnęła. Ramię Severia zacisnęło się mocniej wokół niej i zaraz potem poczuła rozpływające się po jej ciele ciepło. Westchnęła, opierając głowę na tym ramieniu. Wraz z jego bliskością powróciła niejaka stabilność. Chwiejna, bo chwiejna, lecz bez niej, bez jego oparcia… – Pokażę wam – powiedział Severio, wyciągając dłoń na stół.
– Nie wiem czy to dobry pomysł – mruknęła. – Inaczej nie da się tego przekazać – wyjaśnił. – Jeśli ktokolwiek z was będzie miał zamiar wymiotować bądź mdleć, natychmiast przerywa połączenie. Pokażę wam tylko wybrane elementy, ale wystarczą one do uświadomienia sensu i znaczenia całego pojęcia łamania. Zgoda? Pokiwali głowami, tworząc krąg splecionych dłoni. Arina wypuściła rękę Severia. Nie zniosłaby tego po raz drugi. Nie przeżyłaby. Wiedział o tym. Wszyscy byli ciekawi, prócz Leviego. – Jeśli pozwolicie – zwrócił się do Nathaniela – obsłużę się i skorzystam z barku. – Czuj się jak u siebie – gospodarz skinął głową. – Zaczekaj – Arina wstała, całując szybko policzek Severia. – Pozwól, że się przyłączę. Uśmiechnął się blado i gestem wskazał odległy o kilkanaście kroków salon. – Gotowi? – usłyszeli za plecami napięty głos Severia. – On ma nerwy ze stali – mruknęła Arina, zagłębiając się w fotelu. – Nie ma. – Levi podał jej kieliszek wina. – Omal nie oszalał, gdy się od niego odsunęłaś. A gdy dowiedział się dlaczego, zabiłby Keliana, gdyby go nie powstrzymano. Nieco czasu zajęło mu pogodzenie się z tym, iż nie zawsze jest jakieś wyjście, że nie wszystko da się przewidzieć i że cię zawiódł. Arina prychnęła. – Żadna w tym jego wina. – Mi to mówisz? W dalszym ciągu wyraźnie nie doszedł do siebie. Obawia się, że nie zechcesz z nim być… Ale chyba dziś, poniekąd, rozwiałaś jego wątpliwości. Chociaż w waszym przypadku, w najbliższym czasie, tak w pełni to nie nastąpi – uśmiechnął się, unosząc kieliszek. – Wszystko zależy od tego, jak ktoś jest zdeterminowany, Levi. Wyobraź sobie, iż mój ciemiężyciel sam mi kiedyś uświadomił sposób na dłuższe przetrwanie. Czasem wystarczą drobne, ulotne, pozytywne chwile. – Kochał cię, prawda? – Nie wiem – Arina sposępniała. – I nie chcę tego wiedzieć. Wszystko to, co się dzieje, jest jego winą. Azarela. On mnie uprowadził, zniewolił, podporządkował sobie. Uczynił moje życie koszmarem, a mnie samą swoim przekleństwem. Nawet jeśli go kochałam, teraz go nienawidzę. Nie sądzę, bym potrafiła przebywać w jego towarzystwie, nawet po zwróconych wspomnieniach. Teraz… – odetchnęła. – To Severio jest dla mnie ważny. W jakiś sposób mu się udało… – Czuje coś do ciebie – powiedział Levi, dolewając wina. – Nie wiem co to takiego, ale coś niewątpliwie. Już od samego początku. Może to przeznaczenie? – Może… Jedno wiem niezaprzeczenie. – Co takiego? – jej przyjaciel nachylił się, wspierając łokcie na kolanach. – Że jego uczucie jest odwzajemnione. Natomiast, wobec tamtego Aszarte… – spojrzała na niego. – Czuję, że muszę pokazać mu, iż nie jest wszechmocny. Że nie zawsze można wygrywać. – Chcesz się zemścić? – uściślił podekscytowany Levi. W tonie jego głosu nie było znać pytania. Arina wzruszyła ramionami. – Jeżeli się odpowiednio przygotuję… Posiadłabym sposobność na to, aby zmierzyć się z nim, należycie go ugodzić… i przeżyć. – Uśmiechnęła się zjadliwie. – Pomogę ci. Nauczę. Obrócili się na dźwięk głosu Severia. Stał oparty niedbale o futrynę, z rękami w kieszeniach. Wyrazu jego twarzy nie dało się określić, ale w oczach błyskały niebezpieczne
ogniki. Niechybnie zasłyszał dostatecznie dużo. Uśmiechnęli się równocześnie.
NIEOCZEKIWANY ZWROT
Decyzja o odwecie zapadła samoczynnie. Przelotna myśl, nagły zamysł, przeszedł do realnych czynów, do rzeczywistości, tak snadnie, jakoby tkwił w umyśle Ariny od początku, od chwili gdy przestała wierzyć. Przewrotnym trafem wszystko raptem zaczęło układać się tak, jak powinno. Jak gdyby opatrzność nieoczekiwanie zmieniła swój stan na sprzyjający. Rychło w czas, pomyślała z goryczą Arina. Nathaniel uznał, iż posiadła na tyle wiedzy, by mogła zaprzestać dalszego kształcenia i poświęcić się sztukom wojennym, treningom, które stały się priorytetem. Olena usunęła się w cień, wyjechawszy do rodziny z wizytą do chorej ciotki, spokojniejszy Severio począł przygotowywać schematy ich zajęć z nową techniką kija Jodo, trener David urządzał prawdziwe pokazy walki za pomocą jej przyjaciół, wyjaśniawszy kolejno wszelkie możliwe teorie, a Levi wraz z – ku zaskoczeniu Ariny – admirałem Gwardii jęli przekazywać jej teoretyczną wiedzę z zakresu ich systemów szkoleniowych, jako że z praktyką już miała styczność. Nawet pogoda była korzystna, zaszczycając ich słonecznymi, bezdeszczowymi dniami. Natomiast sama Arina nie czuła zdenerwowania czy strachu, a spokój. Obawiała się wyłącznie o swych przyjaciół, którzy niechybnie obmyślali coś, o czym nie chcieli rozmawiać, myśląc iż ona tego nie zauważa. Drobnym problemem w tych wszystkich superlatywach okazał się być dystans Severia, który owszem był czuły, subtelny czy troskliwy, ale nie zbliżył się do niej przez te całe dwa miesiące, ograniczając się do pocałunków i do niczego nie prowadzących pieszczot. Tego przyczyny nie znała i wolała nad nią nie rozmyślać, ponieważ przychodziły jej do głowy same przykre wyjaśnienia. Zajęcia Ariny i Severia okazały się najciekawszą sztuką walki zwaną Jodo. Dysponując ograniczonym czasem, mógł przekazać jej wyłącznie same podstawy, które musiały wystarczyć i które musiała pojąć jak najdokładniej. Nie były one takie trudne, a jako że spodobał jej się ten styl walki, uczyła się chętnie. Jodo było współczesną odmianą japońskiej szermierki. Co prawda – za zwykłą nie przepadała – ale tej nie prowadzono za pomocą szpady, a kija Jo. Cel Jodo stanowiła głównie samoobrona, powstrzymanie przeciwnika, a szybkość i częstotliwość operowania długim kijem o niewyróżniającym się początku i końcu dopuszczała wiele możliwych kombinacji ataku jak i obrony. Kij Ariny był wykonany z ciemnego drewna, lśniący, idealnie harmonizujący z jej umiejętnościami i siłą. Niepozorny kawałek drewna sam dopasowywał się do dzierżącej go dłoni, a raz wybrany, służył wyłącznie danej osobie. Stanowił przedłużenie mocy maga i jego tarcz obronnych. Dopokąd go trzymała, nieustannie przepływała przez całą jego długość jej własna moc, jakby z nią współdziałał, zwiększając zakres jej możliwości i potęgę, zarówno fizyczną, jak i magiczną. Gorzej było z treningami. Ćwiczyli codziennie po kilka godzin, a Severio sprawiał jej niezłe lanie niemal za każdym razem. Niewątpliwie, to było konieczne i nawet nie liczyła na taryfę ulgową, ale po miesiącu intensywnego wysiłku, głównie fizycznego, pragnęła choć na
jeden dzień zakopać się w pościeli i go zwyczajnie przespać. Ledwie nadążała z usuwaniem siniaków, pęknięć i rozcięć na własnym ciele. Severio tłumaczył, iż pragnąc mierzyć się z magiem Aszarte, których to ona zna najlepiej, powinna wiedzieć, że należy być przygotowanym na wszystkie ewentualności. Nie zakładał ani zwycięstwa, ani porażki. W swych zamierzeniach tkwił gdzieś pośrodku, jakoby miała spotkać się ze swym byłym panem, udowodnić mu że żyje, że się nie poddała i pokazać na co ją stać, a potem w miarę możliwości wycofać się tak, aby nie mógł bądź nie był w stanie jej schwytać. Arina przeczuwała, że w praktyce może to nie być już takie proste i wyjść zupełnie odwrotnie, niż w przypadku założeń. Wszelkie wątpliwości zachowywała dla siebie, wszelako to ona, nikt inny, zapowiedziała się z pragnieniem zemsty. Za wszystkie krzywdy, które jej wyrządził. Nie było takiej rzeczy czy czynu, jaką mógłby zadośćuczynić. – Beniamin stosuje tę technikę – zauważył Severio. Arina rozłożyła się na trawie, z przyjemnością wystawiając twarz do słońca. – Proszę cię, nie mam siły, to tylko jeden dzień… Stanął nad nią jak kat. – Gdy już wyruszymy, może nie być ani dnia na odpoczynek – założył ręce. – To nauczę się tej cholernej techniki i będzie więcej czasu – wypaliła Arina, nie otwierając oczu. – Oszalałaś! – parsknął. – Chwileczkę – uniosła się na łokcie. – Jak to wyruszymy?! Nie przewiduję… – Nie bardzo mnie interesuje, cóż takiego przewidujesz, a czego nie, Arino. Chyba nie myślałaś, że puszczę cię samą i to jeszcze TAM? – Chyba nie myślałeś, że ja cię ze sobą zabiorę? Nie ma możliwości, abym naraziła kogokolwiek, prócz siebie. – Koniec dyskusji – warknął. – Wcale nie! Severio, ja… – wyraz jego oczu sprawił, że zamilkła. Przyklęknął obok niej, nachylił się i pocałował ją. Natychmiast objęła go ramionami i pociągnęła na siebie, na miękką trawę wyściełającą sady. Tak bardzo brakowało jej jego bliskości. Poczucia ciepła i bezpieczeństwa, które zawsze odczuwała, będąc w jego ramionach, przytulając się do jego nagiego ciała… – Arino… – mruknął, oderwawszy się od niej. – To nie na tym powinnaś… teraz koncentrować uwagę… – To mnie nie rozproszy – szepnęła w jego usta. – Teraz jest teraz, a nad później będziemy zastanawiali się… później. – Nie to miałem na myśli – usiadł. – Później będzie trudniej. Nam obojgu. Arina westchnęła, rozłożywszy się na trawie. – Nie mogę pozwolić ci na takie ryzyko… – Nie mogę pozwolić ci nauczyć się techniki Mocy Nabytej. – Ależ gdybym to potrafiła, pokonałabym go bez trudu i mógłbyś spodziewać się mego szybkiego powrotu… – Nie, Arino. – Severio nachylił się nad nią i utkwił oczy w jej twarzy. – Nie zniósłbym myśli, że możesz nie wrócić. Oszalałbym, oczekując ciebie, nie wiedząc, czy jeszcze żyjesz… Zamilkł, jak gdyby słowa utkwiły mu w gardle. Arina nachmurzyła się. Bali się. Oboje. O siebie nawzajem. I nie było rozsądnego wyjścia z tej sytuacji. – Niech będzie – jęknęła. Ty wyruszysz wraz ze mną, a ja postaram się nie myśleć o dokształceniu.
Uśmiechnął się lekko. – Dopracujemy ten kompromis. A teraz chodź – wstał raptownie i pociągnął ją na nogi. – Na zebranie – przypomniał, widząc jej zdumioną minę. Arina jęknęła znowu. – Och… jak ja pragnę łóżka… Severio roześmiał się i leniwym spacerem, jakoby mu się nie spieszyło, poprowadził ją w stronę głównego budynku Akademii. Przechodząc przez dziedziniec, Arina uświadomiła sobie, iż gdy odejdzie, będzie tęskniła za tym miejscem. Nieodwołalnie. Za wszystkim. Jako że czas spędzony tutaj był nieporównywalnie lepszy od czasu jej niewolnictwa. Do gabinetu dyrektora weszli bez pukania. Ku jej zdumieniu, wszyscy, których nie powinno być na tym spotkaniu, stawili się jak na specjalne założenie. – Wolę nie wiedzieć – zwróciła się do Severia – dlaczego oni tu są, prawda? Severio wzruszył ramionami. – Każdy decyduje za siebie. – Jak to… – urwała, dostrzegłszy Beniamina. Twój brat? Uśmiechnął się. Gdy usiedli, Beniamin zaczął tłumaczyć im zasady, na których opierała się Moc Nabyta, wyjaśniając po kolei różnicę w sile maga stosującego tę technikę, a maga jej nie stosującego. Oczywistym było, iż są diametralne. Bez jakiegokolwiek nadnaturalnego wsparcia, nie miała szans. – Pierwsza kwestia – odezwał się Levi, gdy przywódca skończył mówić. – Idziemy z tobą. – Co takiego?! – Arina zapowietrzyła się. – Jesteśmy niemal jak rodzina. Nie pozwolimy ci wybrać się samej. Poczuła, że zalewa ja fala potwornego chłodu i piekielnego gorąca jednocześnie. – Zrobiła się zielona – mruknął Yanni rozbawiony. – Czy wyście wszyscy poszaleli!? – wrzasnęła, podrywając się z miejsca. – Nie mogę wam na to pozwolić! Nawet w grupie możemy nie mieć szans! Nie mogę odpowiadać za kogokolwiek… kogokolwiek… bliskiego… – Opanuj się – Ilia położyła jej ręce na ramionach. – I posłuchaj. – Poprowadziła ją na miejsce obok Severia, który bezzwłocznie chwycił jej dłoń i zamknął ją w swoich. – Wszelkie nasze decyzje zostały przemyślane po wielokroć – powiedziała jej przyjaciółka, stojąc na środku z miną sędziwego wykładowcy. – Każdy z nas, z osobna i wspólnie, rozważał za i przeciw, zagrożenia, możliwości, ewentualności, przypuszczenia i wszystko inne, co wiąże się z ostateczną decyzją. – A ostateczna decyzja jest taka – wtrącił Levi – iż nie puścimy ani ciebie, ani Severia bez naszego wsparcia. Arina jęknęła, ukrywając twarz między kolanami. – Możesz się dąsać – ciągnął. – Złościć, wykłócać, wrzeszczeć i cokolwiek bądź innego. Ale nijak wpłyniesz na to postanowienie. – Wyruszymy z tobą, czy ci się to podoba, czy nie – usłyszała głos Yanniego. – Znamy ryzyko, możliwości, szanse. Wiemy to, co powinniśmy wiedzieć. – Nikt nas nie przymusił i nie zauroczył – dopowiedziała Lia. – Wszystko co robimy i zrobimy, będzie nasza własną wolą. – Natomiast ty nie masz na to wpływu. Niemal wszyscy mamy tu jakiś bliskich. I ich
zostawimy. Bo ty również jesteś nam rodziną. Nie zamierzamy jednak nie wrócić – uśmiechnął się swym szerokim, japońskim uśmiechem. – Nie tym razem. Arina wyprostowała się. Wraz targnęły nią różnorakie emocje, a złość okazała się najsilniejszą, uwidaczniając się na jej twarzy. Z wielkim trudem zachowała milczenie. – Może przejdźmy do kwestii najistotniejszych – zasugerował Severio. – Słusznie. – Jasper zajął miejsce Yanniego. – Jako przywódca wszystkich tutejszych magów, Mistrz Beniamin – skłonił głowę w jego stronę – nie może nam towarzyszyć. Wspaniałomyślnie jednak zadbał o nasze zwiększone bezpieczeństwo i większe szanse powodzenia, zapewniając nam nadnaturalną pomoc. – My sami jesteśmy sobie nadnaturalną pomocą – zaśmiał się Rafael. – Tak, ale tu trzeba czegoś więcej. Czegoś, czego Aszarte się nie spodziewają. Kogoś. Arina uniosła brwi, opanowując oddech. – Mianowicie, moi drodzy, czarownicy. Wśród zebranych rozeszły się pomruki, a ich twarze wykrzywiły się w różnorodnych grymasach. – Czy to dobry pomysł? – Yanni spojrzał na Beniamina, a nie doczekawszy się odpowiedzi, przeniósł wzrok na Severia. Severio skinął głową. – Owszem. Wszyscy wiemy, iż magowie nie darzą się sympatią z czarownicami. Jednakowoż, owa kobieta jest naszą dobrą znajomą. Niegdyś uratowaliśmy jej życie i od tamtego czasu utrzymujemy pośredni kontakt, wspierając się nawzajem w najtrudniejszych chwilach. Zawarliśmy sojusz pomiędzy naszymi Rodami. – Czyli nie musimy obawiać się, iż wycofa się w najmniej odpowiednim momencie? Potrząsnął głową. – Zatem dobrze – Jasper uśmiechnął się. – Taka pomoc może okazać się nieoceniona. Mam nadzieję, iż nauczyła się niezbędnych zaklęć na pamięć, ażeby w chwilach śmiertelnego zagrożenia nie przewracać stronic księgi czarów. – Nie zabrałam jej ze sobą – dobiegł ich chłodny głos. Odwróciwszy się w stronę drzwi, spostrzegli kobietę opierającą się nonszalancko o ich powierzchnię. Zabawne, pomyślała Arina. Nawet nie usłyszałam, kiedy weszła. Smukła, powabna, z anielską twarzą niewyrażającą żadnych emocji. Ciemne włosy, niebywale długie, opadające luźno miękkimi falami, naznaczone były gdzieniegdzie białymi pasmami. Ubrana w dopasowaną sukienkę koloru ciemnej zieleni, uwydatniającą jej walory wraz z ledwie dostrzegalnymi, nielicznymi bliznami po ugryzieniach. Ugryzieniach wampirów. – Przedstawiam wam Emmanuelle Larochette – odezwał się Beniamin. – Emmanuelle będzie przysłuchiwała się naszej rozmowie, skoro ma uczestniczyć w całym zajściu – dorzucił Severio. Kobieta powoli powiodła spojrzeniem po zebranych, skłoniła lekko głowę, po czym zajęła miejsce w pobliżu Jego Ekscelencji. – Tak… – Jasper z trudem oderwał od niej wzrok. – Więc na czym my to stanęliśmy… Ach tak. Skład drużyny jest już jasny, zatem przejdźmy do planu. Rozsądnie byłoby wyznaczyć miejscem walki pustynię. Teren dałby nam wiele możliwości, natomiast w mieście nasze bezpieczeństwo zmalałoby… nieco. Zwłaszcza w obcym mieście. Nowa Europa jest ogrodzona murami. Zgromadzimy się tam i podejmiemy obserwacje. Potem wyślemy posłańca, aby… – Żadnych posłańców. – Arina wstała. – Żadnego dodatkowego ryzyka. Powiem wam, jak będzie. I żadnych protestów – zaznaczyła. – Otóż, do Nowej Europy wejdę sama. Miasto
Azarela – podniosła głos, uciszając protesty – znajduje się nieopodal murów, tak jak i jego posiadłość. Będziecie mieli znakomity punkt obserwacyjny. – Emmanuelle zapewni ci dodatkową ochronę – powiedział Beniamin. – A ja wejdę z tobą – dodała Lia. – Skoro mam być obserwatorem, to całkowitym. Arina westchnęła. Nie było sensu się z nimi spierać… – Szczegóły dopracujemy później. Uściślając, ustalę z nim spotkanie w wybranym barze pięć miast dalej. Tamtejszy barman zadeklarował mi niegdyś swą pomoc, z której teraz skorzystamy. Tam zaś, damy mu czas na przygotowania i zgromadzenie popleczników. Wyznaczymy termin tego… tej szarpaniny. – I rozstawimy się na pustyni – dokończył Severio. Lia będzie obserwatorem, jak już zauważyła, aby na wszelki wypadek ktoś powrócił ostrzec Akademię. Czarownica dotrzyma nam towarzystwa w takim stopniu, jaki uzna za stosowny. A pozostali… Nade wszystko będą na siebie uważać. I wycofacie się w momencie, w którym poczujecie, że nasze szanse maleją. – Chciałabym wyruszyć niezwłocznie, aczkolwiek świadoma konieczności dokonania niezbędnych przygotowań… wyruszymy za tydzień, od dziś. Gdy marzec będzie chylił się ku schyłkowi. Wtedy w tamtym rejonie rozpocznie się wiosna, co nieco ułatwi nam… życie. – Czy ktokolwiek zgłasza jakieś sugestie? Ma jakieś pytania? – spytał Jasper. Odpowiedziało mu milczenie. – Niezbędnym jest, aby wszelkie wątpliwości – rzekł Beniamin – i niedomówienia pozostały rozwikłane w przeciągu tego czasu. Zastanówcie się także nad strategią walk, zapewniającą wam jak największą przewagę. – Możemy nie mieć żadnej przewagi – mruknęła Arina, zakładając ręce. – Możemy także nie wrócić. Nie wszyscy. Czy na pewno… – Tak, na pewno – odrzekł Yanni, wypychając ją za drzwi. – Wyśpij się. – Zatem nie mamy już nic do omówienia – Beniamin wstał. Po czym wyszedł. Arina odetchnęła z ulgą, zamknąwszy za sobą drzwi mieszkania. Opadła na łóżko jak długa, nawet nie wysilając się z rozbieraniem, czymkolwiek. Miała jeszcze do przeczytania kilka rozdziałów notatnika jakiegoś starego maga, który udoskonalił Jodo, aczkolwiek w jego posiadaniu był Severio. Zapomniała go zabrać. Zmusiła się do zejścia z łóżka dopiero po godzinie. Wzięła szybki prysznic, przebrała się i wyszła w noc. Pora była późna, skoro jedyne źródło światła stanowił księżyc, lampiony i magia. Wzięła głęboki wdech, czerpiąc przyjemność ze świeżego, przyjemnie ciepłego powietrza. Zamierzenie wolnym krokiem przeszła przez ogrody, wyminęła oranżerię, przecięła brukowany dziedziniec i zagłębiła się w las, w którym cisza aż ogłuszała. Drzwi otwarły się, zanim do nich podeszła. Uśmiechnęła się lekko, pokonała niziutkie stopnie i skierowała się do salonu. Severio stał pośrodku w swych luźnych spodniach i z założonymi rękami. – Niespodziewany gość – mruknął, uśmiechając się. – Wybacz – wymamrotała, czując, że zalewa ją rumieniec. – Zapomniałam notatnika. – Masz zamiar jeszcze czytać? – zdziwił się. – Cały dzień marudziłaś, abym odpuścił zajęcia. Arina wzruszyła ramionami, sadowiąc się na wskazanej przez niego sofie. Odchyliła głowę na oparciu, gdy Severio zniknął w ciemnym korytarzu. Przymknęła oczy. Zapach tego domu przywodził jej na myśl same dobre wspomnienia. Tutaj czuła się jak u siebie. Tu była bezpieczna. Tu odpływały wszelkie troski…
– Nie powinienem dawać ci tej książki – oznajmił Severio, pojawiając się przed nią. – Wyglądasz na wykończoną. – Ty nie wyglądasz lepiej – zaśmiała się. Usiadł obok niej. – Ale skoro już tu jesteś… Napijemy się czegoś? – zaproponował. – Czemu nie? Cieszyła ją myśl spędzenia z nim choćby kilku chwil. – Arino – zaczął Severio, podając jej kieliszek. – Wiesz, że zemsta bywa… zwodnicza – na powrót usiadł obok, pozwalając jej oprzeć się o jego ramię. – Wiem – szepnęła. – Jeśli osiągnie się wszystkie zamierzenia, daje to satysfakcję, owszem, lecz na krótką metę. Gdyby coś poszło nie tak… gdyby któreś z nas poległo, będziesz żałowała. To jest… – Skomplikowane, wiem. – Arina wyprostowała się. – Proszę, nie rozmawiajmy już o niczym… takim. Mój nadwyrężony umysł nie przyjmuje w chwili obecnej żadnych poważnych kwestii. Severio zaśmiał się cicho. Objął ją ramieniem i pocałował w czubek głowy. – Z przyjemnością odwiódłbym cię od tego pomysłu. Ale wiem, że nie zdołam. Mogę cię jedynie wspomóc… Prędzej czy później i tak naszłaby cię owa myśl. – No widzisz – mruknęła. – Jak ty mnie dobrze znasz. – Jesteś śpiąca – zauważył. – Troszeczkę. – Chciałbym przypomnieć ci, iż to nadal jest twój dom. Natomiast twoja sypialnia w nienaruszonym stanie nadal jest za załomem korytarza. Jeśli miałabyś ochotę, mogłabyś tu zostać. Arina zamrugała oczami i wyprostowawszy się, popatrzyła na niego. Uśmiechał się, jego ciemne oczy były ciepłe, spokojne, przypominały jej odcieniem ziemię. Uśmiechnęła się do niego. – Rozumiem – powiedział rozbawiony. – Słyszałem. Posiedzieli w swoim towarzystwie dłuższą chwilę, do czasu aż Severio nie zarządził udania się do swych sypialni. Arina naprawdę była zmęczona. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca, gdy zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się. Miał rację, mówiąc o jej rzeczach. Nawet jej nocny strój leżał tam, gdzie go zostawiła, aczkolwiek był wyprany i poskładany. Szybko się przebrała i wsunęła pod kołdrę. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Zauważyła natomiast, kiedy się obudziła. W tym samym momencie, co minionej nocy. Gdy Azarel… Arina wepchnęła głowę między kolana, czując, że robi jej się niedobrze. Zacisnęła powieki, usiłując odpędzić od siebie tą scenę, którą na zawołanie mogłaby przedstawić w najdrobniejszych szczegółach. Pamiętała nawet kolory krwi. A teraz miała narazić na to swych nowych przyjaciół. Jęknęła rozpaczliwie, uświadomiwszy sobie, że gdy im się nie powiedzie, gdy Azarel przechwyci kogoś z nich, zabije. Zabije, a ona znów będzie musiała na to patrzeć. Będzie błagała o śmierć. Niewątpliwie. Ale ona nie nadejdzie. Nie dla niej. Jak zawsze… Objęła głowę ramionami wstrzymując szloch. – Arino – usłyszała szept tuż obok siebie. Nawet nie trudziła się, aby unieść głowę. Czuła obecność Severia i jego ciepło tak wyraźnie, jak gdyby w jej sypialni raptem spadła temperatura. Przyciągnął ją do siebie i przytulił
mocno. Znów cię obudziłam, pomyślała. Nie odpowiedział. Przygarnął ją mocniej, wyrażając w tym uścisku całą tęsknotę, którą wyczuwała niemal namacalnie. A potem, niewiele myśląc, Arina odszukała jego usta i pocałowała go. Odpowiedział tak żarliwie, jakby pozwolił powstrzymywanym dotychczas pragnieniom wreszcie dojść do głosu. Wplótł palce w jej włosy, zsunął pocałunki na jej szyję, a ona z cichym westchnieniem odchyliła głowę. Pragnęła go prawie tak bardzo, jak on jej. Nic więcej się dla niej nie liczyło. Nie w tym momencie. Severio oderwał usta od jej skóry, poruszył się i ułożył ją na miękkim materacu, całując jej rozchylone wargi. Nie oznajmił, iż nie powinni, nie zatrzymał się, nie odsunął. Przycisnął się do niej, jak gdyby bał się, że ona się rozmyśli. Nie miała takiego zamiaru. Wyciągnęła ręce, pozwalając mu ściągnąć swoją koszulkę. A potem jego usta, wyraźnie spragnione dotyku jej skóry, poczęły przesuwać się po niej, odkrywając na nowo tajemnice, znacząc palącą ścieżkę tam, gdzie uprzednio, i nie tylko, zsyłając na nią przyjemność, odsuwając bolesną tęsknotę. Jęknęła, czując na sobie jego rozgrzane ciało, zwinny język pieszczący jej piersi i palce, wodzące niemal wszędzie, rozpalające. Przyciągnęła go do siebie, czując że traci oddech i objęła udami jego biodra. Pożądanie pulsowało w niej z taką siłą, że gdyby zwlekał jeszcze moment, momencik, nie wytrzymałaby. Oboje jęknęli, gdy zagłębił się w nią ze zdecydowaniem, wypełnił sobą, stając się idealnie współgrającą jednością. Świat Ariny przestał istnieć, to Severio był jej światem. Doskonale wiedział co robić, jak się poruszać, aby sprawiać jej największą przyjemność. Bezbłędnie odczytywał jej gesty, odgłosy, czy westchnienia. Jej dotyk także oddziaływał na niego, jakoby opuszki jej palców w zetknięciu z jego skórą wytwarzały minimalistyczne ładunki elektryczne, mrowiły, sprawiając przyjemność im obojgu. Poddawał się jej woli niemal tak posłusznie, jak ona jego. Spełnienie także zstępowało na oboje, równocześnie, jakby to ich ciała decydowały za nich, wiedząc bez użycia umysłów, co należy robić, aby do tego doszło. Arina odetchnęła głęboko, wtulając się w Severia. Objął ją czule, przyciągając do siebie, wciąż rozgrzanego, delikatnie spoconego. Słyszała szybkie bicie jego serca, przyspieszony oddech, pomruki zadowolenia, gdy jej palce przesuwały się leniwie po powierzchni szerokich pleców, to rozluźniających się, to napinających, gdy trafiała niżej, zmieniała kierunek na brzuch, kark. Obróciła się tak, aby móc na niego patrzeć. Severio uśmiechnął się. Przebiegł koniuszkami palców po jej policzku, szyi, pobliskiej szramie, zatrzymując dłoń na piersi. Westchnęła. – Tak się zaczęło – szepnęła, muskając jego usta. – Pamiętam – mruknął. Arina uniosła się na łokciu, nachylając nad nim. – Wiesz… – zaczęła cicho. – Że nie jestem na tyle silna, aby zwyciężyć. Wiesz o tym, prawda? Nie odpowiedział. Objął ją mocno, przymykając oczy. – Severio… Ja nie spodziewam się zwycięstwa… Drgnął. – Natomiast liczę na to, iż los się do nas uśmiechnie. – Spojrzał na nią. – Że zdołam dobrać mu się do skóry, a potem jakimś szczęśliwym trafem wycofać się tak, by umożliwić to wpierw wam, zanim poniesiemy jakiekolwiek straty…
– Przeznaczenie? – zapytał. – Możliwe… – uśmiechnęła się. – Nie wiem, czy w nie wierzę… – Wiara, Arino – obrócił ją na plecy – To nic innego jak przekonanie, iż istnieje coś poza tobą, jak… – pocałował jej usta – nadzieja, czy miłość… Jeśli wierzysz, że coś takiego istnieje, masz nadzieję, to masz także siłę, by z wiary uczynić coś niemal namacalnego… – znów ją pocałował. Objęła go ramionami. Długo nie odrywał ust, a gdy odsunął się nieznacznie, ujrzała w jego oczach obawy, pragnienia, uczucie… – Tutaj się zaczęło… Czy tutaj się skończy? – spytała. – To co jest między nami? Pisany jest nam koniec? Severio potrząsnął głową. – To wszystko zależy wyłącznie od nas. To czy tu powrócimy, czy ktokolwiek z nas ucierpi… proszę cię – zawahał się, łapiąc oddech – abyś zachowała zdrowy rozsądek od samego początku, do końca… Arino… ja… Nie przeżyłbym, gdybym cię stracił… Nie tak, nie poprzez śmierć. Cokolwiek się wydarzy, w naszej wspólnej przyszłości, niech to będzie tylko i wyłącznie wynikiem decyzji, twoich, naszych… Nie zaś… tym. Ja… Pokochałem cię, Arino i sam nie wiem kiedy, jak… Nie mógłbym żyć, gdyby – głos mu się załamał. Wtulił twarz w jej włosy, biorąc głęboki oddech. Arina poczuła piekące łzy, spływające po jej policzkach. Nie musiała odpowiadać. Słyszał jej myśli. Objął ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać, a potem uniósł głowę i pocałował ją. Zachłannie, żarliwie. I czas znowu stanął w miejscu. Pokochała go. Nie myślała, że kiedykolwiek jeszcze będzie do tego zdolna. Ale pokochała go. Miłością silną, ale inną, trwałą, ale inaczej, bezgraniczną i głęboką. I pragnęła z nim być. Teraz, później… Zawsze. Nadzieja? Miała nadzieję. Przecież ona zawsze umiera ostatnia. Nadzieja ma wielką moc. Severio ucałował czubek jej nosa, zmarszczone czoło, mokre policzki, podniósł wzrok i spojrzał na nią. Uśmiechnął się. – Będę iść za tobą do ostatniego tchu… – wyszeptał w jej usta. – W prawdzie i wierności… Zacytował Shakespeare’a. Arina uśmiechnęła się, na powrót przyciągając go do siebie. Pocałunki przeszły w pieszczoty, pieszczoty w akt namiętności, pragnień, pożądania. Zapragnęła, aby czas naprawdę się zatrzymał, aby mogła z nim być, aby tu i teraz trwało wiecznie. Zdusiła w sobie przeczucie, iż to ich pożegnanie i poczęła cieszyć się tym, jak gdyby nic innego nie istniało. Tylko Severio. Poczucie bliskości. Spełnienie. Radość. I miłość. I nadzieja. Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę. Gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam. Twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem. Oboje uśmiechnęli się, wewnętrznie, do jej myśli. Ten cytat oddawał wszystko, a nawet więcej. Nadzieja. Miłość. Wiara. Los. Czy okaże swą łaskawość?
Lia drgnęła, gdy dwa miecze zderzyły się ze sobą hałaśliwie. Odwróciła głowę od Leviego i Ilii. – Wszyscy będziemy się o to starali, Arino – powiedział Severio, układając ostatnie
paczki na powóz. – O co? – spytała, podchodząc do nich. Arina rzuciła jej szybkie spojrzenie. Na ułamek sekundy w jej oczach zagościło przerażenie. Zniknęło, gdy spojrzała na Severia. – Abyśmy z tego wyszli – powiedziała. – To oczywiste – odparł, całując subtelnie jej usta. – Jesteśmy rodziną. Wszyscy. Lia odwróciła się i odeszła, czując że się rumieni. Szli w niepewne. Możliwe, że na śmierć. A mimo to, żadne z nich się nie zawahało. Ani razu. Wyruszyli o świcie, pierwszego kwietnia 2053 roku. Tego dnia Lia jeszcze nie była świadoma, iż zapamięta tę datę do końca swych dni. Nerwowa krzątanina utrzymywała się przez cały miniony tydzień, wypełniony wzmożonymi treningami wszystkich mających wziąć udział w potyczce. Erlen załamywała ręce, usiłując ich zatrzymać, odwieść od tego zamiaru, a gdy uświadomiła sobie, iż nie ma takiej możliwości, poczęła ich przesadnie dokarmiać, zaopatrzać w przeróżne rzeczy, typu koce, gotową żywność, jak gdyby nie mieli magii i wybierali się na biwak. Nathaniel, jego postawny przyjaciel, Beniamin, Liam, i inni magowie nieustannie wspierali ich radami, pouczali, doprowadzali do porządku. Lia w pewnym momencie odniosła wrażenie, że ich wyprawa jest czymś więcej, niż tylko zachcianką Ariny, że służy jakiemuś jeszcze nie określonemu, wspólnemu, wyższemu celowi. Jakoby całe społeczeństwo magów miało coś zyskać, stracić, bądź uzmysłowić sobie ewentualne zagrożenia, dostać ostrzeżenie. Najtrudniej było obserwować zacieśniające się więzy Ariny i Severia. Wychodziło na to, iż… pokochali się, co w obecnej sytuacji zakrawało na ironię. Arina miała najmniejsze szanse powodzenia, wydostania się, nawet z nimi u boku i wsparciem czarownicy. To ona była i stanie się celem głównym tamtego Aszarte. I tylko dwie możliwości rysowały się jasno. Albo ją zabije, albo zniewoli. Pozostałe były już mniej prawdopodobne, a ta, iż zdołają wrócić w niezmienionym składzie, zachowując wszystkie elementy własnych ciał… była niezbyt realna. Levi słusznie zauważył, iż nie ma co gdybać, trzeba iść na żywioł. Wszystko może się pokomplikować, nim jeszcze na dobre się rozpocznie. A skomplikuje się niewątpliwie, kiedy Aszarte zwróci jej wspomnienia. Kiedy powrócą odczucia. Jednym słowem, wszystko zależało od Ariny. Podróż frachtowcem minęła bez przeszkód. Ku rozbawieniu pozostałych, Levi męczył się z chorobą morską, faszerując się przez kilka dni jakimiś ziołami o obrzydliwym zapachu, na jaki nawet milcząca czarownica marszczyła nos. Port na połączonym kontynencie był niemalże opustoszały. Na trudnym terenie stacjonowała zminimalizowana jednostka Gwardii, w której pojawienie się przybyszy było traktowane niczym święto. Wybrali wędrówkę pustynnymi dolinami, aby skrócić jej czas. Nie była to łatwa droga. Nieustanne wspinanie się i schodzenie w dół, piaskowe wydmy, ruchome, niepozorne tereny i zapadający się grunt pod nogami nie stanowiły ułatwienia. Lia przestała odliczać czas, jako że zdawał się upływać inaczej, wolniej w tymże miejscu, będąc ostrzeżeniem, iż życie tu przestaje płynąć, przestaje być życiem. Piach był wszędzie. W butach, ustach, oczach, we włosach, nawet w spodniach. Nie mogli pozbywać się go za pomocą magii, aby w chwili starcia mieś jak największe pokłady wewnętrznej mocy. Używali jej się wyłącznie w razie konieczności. Aż zmienił się krajobraz. Ze złotej pustyni, nagrzanej palącym słońcem przed którym niemal nie było schronienia, weszli na skały, które okazały się przystępniejszym otoczeniem.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy złoto zmieniło się w szarości, brąz w zieleń, a oślepiająca biel w błękit. Kontrast był niesamowity, aż z początku ciężko było przywyknąć. Skalista pustynia nie była łatwiejszym terenem do wędrówki. Piach był miękki, ciepły, nawet przyjemny w dotyku. Zaś skały wręcz przeciwnie. Ich ostre krawędzie nieustannie przecinały skórę, gdy nie zachowywało się ostrożności. Wszechobecne kamienie narażały na niezliczoną ilość kontuzji i urazów. Wystarczyło tylko w niewłaściwym miejscu postawić stopę. Nagrzana słońcem ciemna skała parzyła, a twarda powierzchnia nie umilała ani snu, ani odpoczynku. Odskocznią były znajdujące się w dolinach oazy. Soczysta zieleń, obecna zarówno wśród piachu, jak i skał, aż zapierała dech w piersiach. W takich dniach, gdy spali na miękkiej trawie, przy szumie strumyka, szeleście liści poruszanych ciepłym wietrzykiem, nikt nie narzekał. Wyłącznie Arinę wprawiało to w przygnębienie, a wtedy Severio nie odstępował jej na krok. Pomagał jej, jakby sama nie mogła sobie poradzić z najprostszymi czynnościami, jak mycie, czy jedzenie. A może to był ich sposób na skradzenie kilku chwil dla siebie? Na umysłowy odpoczynek, fizyczną ulgę? Na bliskość, której brak uwidaczniał się w ich oczach tęsknym błyskiem? Czułe gesty, powłóczyste spojrzenia, powolne przesunięcie dłoni, gdy przytrzymywali się nawzajem podczas wspinaczki, ciasny uścisk, gdy schodzili ze stromizny, przytulenie podczas odpoczynku, wspólne miarowe oddechy, subtelne pocałunki podczas kąpieli… Wszystko to i wiele więcej były obecne miedzy nimi, widoczne, jakby starali się ukrywać i równocześnie nie starali. Korzystali z tych wspólnych chwil, jakoby miały być ich ostatnimi. Dotarcie pod mury Nowej Europy, jak później dowiedziała się Lia, zajęło im niecałe dwa miesiące. Gdyby nie magia, podróż ta trwałaby o wiele dłużej… Czerwiec zwiastował tu lato, natomiast w miejscu, które zostawili za sobą, które było domem ich wszystkich, stanowił zaczątek zimy. Z początku trudno było przywyknąć do tej odwrotności, lecz szybko pochłonęły ich rzeczy ważniejsze, z każdą godziną przybliżające ich do celu. Cel jawił się przed nimi niczym niebywale wielka warownia, otoczona murami na tyle wysokimi, że zatrzymywały wszelkich nieproszonych gości. Co dziwne, mury te nie były niczym wzmocnione, w niektórych miejscach nawet zrujnowane, jakby zamieszkujący ich wnętrze magowie nie obawiali się niczego. Lia szybko przekonała się co do przyczyny owego stanu. Były to tylko pierwsze mury. Wewnątrz, każde miasto odgradzało się własnymi, wzmocnionymi bądź nie, wspomaganymi magią, albo zwyczajnymi konstrukcjami, białe, szare, wysokie, niskie… Przeróżne. I idealnie spełniające swe zadanie. Na szczęście, niewielkie przesmyki pomiędzy głównym murem a miastowymi, pozwoliły im na w miarę bezpieczne ulokowanie się i prowadzenie obserwacji, pozostając niezauważonymi. Posiadłość Azarela istotnie mieściła się na skraju, przynajmniej z jednej strony, toteż wspiąwszy się na jej ogrodzenie, mogli obserwować to, co działo się wewnątrz. No, prawie. Część przesłaniały drzewa, a część zabudowania, lecz Arina zapewniła, iż Azarel nie ma ochrony, co dawało im możliwość poruszania się w wybranych miejscach wewnątrz tak, aby nikt ich nie spostrzegł. Dziewczyna uparła się, aby wejść samemu na tylko jej znany teren. Severio nie chciał na to przystać, ale uległ, gdy porozmawiała z nim bez słów. Rozlokowała ich tak, ażeby szybko mogli zareagować na jej sygnał, i aby Azarel ich nie zauważył. Wałęsali się więc pomiędzy drzewami i budynkami, jakby byli na dobrze sobie znanym terenie. Lecz to Arina znała go najlepiej. Niezaprzeczalnie.
Poruszała się z taką sprawnością, że dziwiło, iż przez ostatni rok przebywała zupełnie w innym miejscu. Weszła główną bramą. Chroniona przez zaklęcia czarownicy, szła powoli, z uniesioną głową. Włosy związała w ciasny węzeł na karku, grzywkę starannie ułożyła, jej ubranie lśniło w słońcu, a poły płaszcza powiewały zamaszyście, poruszane wiatrem, dostosowując się do jej płynnych ruchów. Nikt jej nie zatrzymał, jakby nikogo nie było w pobliżu. Obrzuciła powłóczystym spojrzeniem rezydencję z białego kamienia i przystanąwszy na moment przed szerokimi, marmurowymi schodami, jęła przeskakiwać wzrokiem od drzwi, do okien, na dach, i znów do okien. Jej oczy za każdym razem reagowały inaczej. Uwidaczniał się w nich smutek, bezgraniczny żal, gorycz, ogniki złości, to ciemniały, to jaśniały, by zaraz potem stężeć. I to ostatnie, zastygłe spojrzenie towarzyszyło jej, gdy mijała budynek. Magowie zmieniali pozycje zgodnie z ruchami Ariny. Gdy dotarła na tyły, jej oczy zaszkliły się na moment, przyuważywszy warzywny ogródek, a potem małą, drewnianą chatkę. Zamrugała powiekami, na sekundę spuściła głowę i odetchnęła głęboko. Gdy ją uniosła, jej nieruchoma mina powróciła i tylko niewielka zmarszczka na czole świadczyła o ewentualnym strapieniu. Levi musiał siłą przygwoździć Severia do drzewa, zaśby ten nie wyszedł tam do niej. Jeszcze tego brakowało, by były oprawca Ariny, który uważał, iż ona należy wyłącznie do niego, zauważył tę dwójkę w uścisku. Arina minęła baraki i skierowała się w stronę głosów, dobiegających z okolic pobliskiego stawiku. Magowie przemieścili się i rozstawili na uprzednio wyznaczonych pozycjach. Zastygli w oczekiwaniu. Dużo wcześniej narysowała im dokładny plan posiadłości, który ku ich uldze, nie zmienił się ani na jotę przez ten czas. Dziewczyna zatrzymała się raptownie, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa, kiedy ujrzała Azarela. Stał plecami do niej, oddalony o dwadzieścia kroków i tłumaczył coś głośno jakiemuś nieszczęśnikowi, który kulił się pod tonem jego głosu. A potem Lia odniosła wrażenie, że całe otoczenie znieruchomiało, czekając na to, co ma nastąpić. Azarel obrócił się powoli. Wyraz jego twarzy, gdy ujrzał Arinę i jej nieruchoma mina stanowiły bezcenny widok. Najpierw w jego ostrych rysach uwidoczniło się niedowierzanie. Potem szok, jakby zobaczył ducha. Następnie zamysł, gdy lustrował ją wzrokiem, zmarszczka na czole i zdumienie. Ostatecznie błysk uznania w jego czarnych jak węgiel oczach, krztyna dumy i coś, czego Lia nie potrafiła poprawnie zinterpretować. Coś pomiędzy tęsknotą, złością, jakimś bliższym uczuciem i obojętnością. Bardzo powoli, jakoby nie do końca wierzył w to co widzi, zmniejszył dzielącą ich odległość. Zatrzymał się na dwa sążnie. Severio najeżył się, jak gdyby chciał mu z miejsca skręcić kark, lecz skutecznie obstawiony przez Leviego, nie miał możliwości zdradzić się ze swą obecnością. Od tego sporo zależało. W starciu z magami Aszarte najistotniejszy był element zaskoczenia. Pierwszy mieli już za sobą. Arina wyprostowała się i założyła ręce na piersiach. Kącik jej ust uniósł się w zjadliwym grymasie, a oczy pociemniały tak gwałtownie, że niemal niezauważalnie. Przez nieskończenie długą chwilę mierzyli się wzrokiem. A potem padły pierwsze słowa. Powitania. – Witaj – odezwał się niskim, mocnym głosem. Arina nie odpowiedziała. – Cóż… – powiódł po niej wzrokiem. – Muszę przyznać, iż nie spodziewałem się ciebie ujrzeć… ponownie. Ale to akurat oczywiste. Nie jest jednak jasnym dla mnie, co takiego cię tu sprowadza. Uśmiech Ariny poszerzył się nieznacznie, a w oczach zatańczyły niebezpieczne ogniki. – Zostawiłeś mnie na śmierć, Azarelu – powiedziała głosem twardym jak stal. –
Uczyniłeś moje ostatnie chwile torturą, której doświadczam co dzień. Nie myślisz chyba, iż przybyłam z przyjacielską wizytą? – Dobrze wiesz, za co… – Gówno prawda! – warknęła. Zaczęła okrążać go jak zdobycz. – Nie było żadnej zdrady – zadrwiła. – Ty to wiesz. I ja to wiem. Chociaż nie powinnam, prawda? – zatrzymała się przed nim. – Widzisz… Potrafię doskonale łączyć ze sobą poszczególne elementy układanki. Przez ten czas złożyłam niemalże całą. I tylko jeden mi tu nie pasuje. – Mianowicie? – zapytał, chociaż jego mina świadczyła o tym, że zna odpowiedź. – Nie wiem, jak to się stało, że nienawiść zamieniła się w coś innego – skrzywiła się. Cofnęła się, gdy przestąpił krok w jej kierunku. – Tego bym nie radziła czynić – ostrzegła. Padające na nią promienie słoneczne na ułamek sekundy uwidoczniły osłaniające ją tarcze. Azarel zatrzymał się. I uśmiechnął. Nie był to uśmiech złośliwy czy gorzki, a… Lia zamrugała powiekami. Czuły. Uśmiechał się niemalże z czułością. Levi syknął, Ilia prychnęła cicho, natomiast inni pozostali bez ruchu. Wyraz twarzy Ariny nie zmienił się. Pokręciła głową z politowaniem. – Nie sądzę, że to, o czym zapewne pomyślałeś, dojdzie kiedykolwiek do skutku. – Azarel sposępniał, wbijając w nią wzrok. – Widzisz… Może i jestem słabsza. Ale nie jestem ignorantką. Nie zbliżysz się do mnie, choćby miało mnie to kosztować życie. Zamieniłeś moje w piekło – wycedziła. – A ja wróciłam, by pokazać ci, jak to jest. Aszarte roześmiał się gromko. – Uważasz, że jesteś w stanie mnie pokonać? Uśmiechnęła się zjadliwiej, wzruszając niedbale ramionami. – A kto powiedział, iż obnoszę się z takim zamiarem? Lia zmarszczyła czoło, słysząc łagodniejszą nutę w jej głosie. – Spotkasz się ze mną ponownie, wiedziony ciekawością. W szóstym mieście. Tam, gdzie rozpoczęły się zmiany. – W celu? – spytał, niedowierzając. – Porozmawiamy, napijemy się… Zobaczymy. Będę tam za dziesięć dni. Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę głównej bramy. – Ach – rzuciła spojrzenie przez ramię. – Znajdziesz mnie w barze. Wiesz którym – odwróciła się całkiem, zaszczycając go ostatnim, dłuższym spojrzeniem. – Postaraj się dotrzeć, bo mój czas jest ograniczony. I nie spodziewaj się zasadzki. Ja walczę czysto. To… – zawahała się. – Do zobaczenia, mój panie. Skłoniła lekko głowę i ze skrzącymi złością oczami wycofała się. Magowie natychmiast się przegrupowali. – Zawahała się! – sapnął Levi. – Celowo? – Celowo – mruknął Severio. Lia rozłożyła się na posłaniu, przysłuchując się rozemocjonowanej rozmowie przyjaciół. Czekali na Arinę, która musiała okrążyć miasto, aby dotrzeć na zewnątrz. – Idź spać, braciszku – mruknęła Ilia. – Czeka nas przeprawa przez kilka miast Nowej Europy. Możesz nie mieć ku temu wtenczas okazji. Levi wzruszył ramionami i wdał się w pogawędkę z Yannim i Jasperem. Gdy Arina wyłoniła się zza winkla, była blada jak ściana. Severio natychmiast do niej podszedł i uniósł ją w ramionach, zamykając w szczelnym uścisku. Dopiero teraz wachlarz emocji uwidocznił się na jej twarzy. Kiedy już ją puścił, ułożyli się na posłaniu nieopodal. Lia podłożyła ręce pod głowę i
wpatrzyła się w rozgwieżdżone niebo. – Mówiłam – szepnęła Arina. Zerknęła na nich kątem oka. Severio obejmował ją, a ona wtulała się w niego z ulgą, wpatrując się w jego oczy jak urzeczona. Ucałował czule jej usta. Lia odwróciła wzrok, przymknąwszy powieki. – Nie ważne są słowa, Arino – powiedział cicho Severio – a czyny. W dzisiejszych czasach istotnym jest to, co robisz, a nie co mówisz, choćby nie wiem jak było piękne. Czyny wyrażają wszystko. I wszystko mówią o człowieku. – Zatem, co ci powiedziały moje dzisiejsze czyny? Lia usłyszała odgłos pocałunku, poruszenie, ciche mruknięcie dziewczyny i tłumione westchnienie. A potem zapadła cisza. Uchyliła ostrożnie powieki i zerknęła w bok. Arina, zamknąwszy oczy, wtulała twarz w zagłębienie szyi Severia. Wodziła leniwie palcem po ciemniejącym policzku maga, a na ustach błąkał jej się lekki uśmiech. On nakrył ich kocem, zamknął ją w uścisku niczym największy skarb i z zamkniętymi oczami i takim samym uśmiechem incydentalnie muskał jej usta subtelnymi pocałunkami. Westchnęła ogarnięta tkliwością na owy widok i ułożyła się do snu. Kolejny dzień mieli za sobą. W Lii zrodziło się przemożne pragnienie, aby wszystko dobrze się skończyło. Aby wrócili. Zadowolenia właściciela obskurnego baru w slumsach, gdy tylko ujrzał magów, z Veilleur na czele, nie dało się zmierzyć żadną miarą. Natychmiast ulokował ich na piętrze, po odbyciu krótkiej dysputy z Ariną. Lia była zachwycona spędzeniem dwóch nocy w ciepłym, acz wąskim łóżku. Momentalnie rozeszli się do pokoi. Arina i Severio zamknęli się w swoim i spędziwszy tam cały dzień, pojawili się dopiero na kolacji. Zachowywali się tak, jakby odwiedzali znajomego, jakby pojutrze nie czekało ich przedostatnie spotkanie z Aszarte. Te spontaniczne chwile, przy wzrastającym napięciu, były potrzebne im jak woda, bez której można przetrwać, ale nie za długo. Kolejnego dnia ustalili ścisły plan, w który wtajemniczyli barmana, zachwyconego perspektywą utarcia nosa Aszarte. Arina odbyła z nieco opasłym, postawnym mężczyzną czasochłonną rozmowę, a potem pogrążyli się w neutralnych zajęciach, pragnąc na moment zapomnieć o tym, co dopiero ma nadejść. Wieczór następny nastał zbyt szybko. Rozstawili się na pozycje, gdy tylko powiadomiono ich, że Aszarte się zbliża. Był sam. Arina usiadła na wysokim stołku przy barze i czekała. Małymi łyczkami popijała goms. Wnętrze było zadymione, wypełnione innymi mężczyznami, którzy, ci mniej zorientowani, łypali na nią pożądliwymi spojrzeniami. Ignorowała wszystko, oprócz swojego kufla. Severio oparł się o pobliską ścianę z założonymi rękoma, natomiast Levi kręcił się przy bilardzie wraz z Jasperem, bo Yanni swą postawą raczej nie wzbudzał grozy. Wszyscy w zapiętych, czarnych płaszczach i obojętnymi minami, lecz uważnymi spojrzeniami. Natomiast płaszcz Ariny był rozpięty, jego poły opadały na brudną podłogę niczym satynowy dywan, lśniący, tak bardzo nie pasujący do otoczenia. Opierała łokcie na blacie, obejmując dłońmi kufel. Jej rodowy pierścień połyskiwał na palcu lewej ręki, zaś nogi podkurczyła, oparłszy je na stelażu krzesła. Siedziała rozluźniona, zerkając od czasu do czasu na swych magów. Lia wychylała się zza zaplecza, natomiast Ilia przebrała się i przewiązała fartuchem, usiłując wyglądać jak pomocnica barmana. Nie bardzo jej to wyszło. Z wysokiego buta Ariny wystawała nieznacznie rękojeść srebrnego sztyletu o trójkątnym
ostrzu, który dostarczyła jej czarownica, zajmująca krzesło dwa miejsca dalej. Nie był to sztylet Veilleur, a Larochette. Azarel wszedł powoli, ubrany w białą, rozpiętą pod szyją koszulę i ciemne spodnie, rozejrzał się i zbliżył do baru. Arina pociągnęła łyk, a kącik jej ust uniósł się, gdy mężczyzna zajął miejsce obok. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – To samo dla tego pana – powiedziała do barmana, który pojawił się przed nią. Ilia postawiła przed nim napitek, błyskając równymi zębami w przymilnym uśmiechu. Azarel najeżył się, dostrzegając pierścień rodowy dziewczyny. – Nie obawiaj się – ton głosu Ariny był niemal uspokajający. – Nie spotkałam się tu z tobą po to, aby cię otruć. Chcę porozmawiać. – Porozmawiać? – upił spory łyk. Arina wzruszyła niewinnie ramionami. – O czym chcesz rozmawiać? – Może o tym, ile czasu potrzebujesz, by stanąć naprzeciw mnie w walce? – Co takiego?! – uniósł głos. Levi niechcąco uderzył kijem o kant stołu, zwracając na siebie uwagę. – Ups! – zaśmiał się krótko. – Wybaczcie. Azarel zmrużył oczy i powiódł spojrzeniem po sali. Levi uśmiechał się szeroko, Jasper opierał się niedbale o stół, Ilia oparła łokcie na ladzie, wspierając na dłoniach podbródek, natomiast Severio nie zmienił pozycji. Wbijał nieruchome, mordercze spojrzenie w Aszarte. Czarownica udając, że rozmawia z barmanem, wychylała się tak, aby również została dostrzeżona. Mag gwizdnął cicho, kierując spojrzenie na Arinę, która uparcie wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Upiła mały łyk. – Jestem zmuszony przyznać, że mi zaimponowałaś. Żyłka na skroni Ariny drgnęła gwałtowniej, ale ta nie poruszyła się. – Magowie, hę? – Wszyscy jesteśmy magami – wzruszyła ramionami. – Ty, oni, ja… – Zebrałaś popleczników. – Nie zebrałam. Poszli za mną dobrowolnie. Ty również możesz zgromadzić swoich. – Nie chcesz chyba powiedzieć, iż to wszyscy twoi magowie? – spytał tonem lekko niedowierzającym. Arina obróciła ku niemu głowę. – Niczego nie mówię, Azarelu. Wszak, tajemnice czynią życie ciekawszym, nieprawdaż? Jego twarz na moment wykrzywiła się w dziwacznym grymasie. – Czego tak naprawdę chcesz? – warknął. Odwróciła wzrok. – Już mówiłam. Chcę, abyśmy stanęli naprzeciw siebie w walce. Twoja moc przeciwko mojej. Moje wyszkolenie przeciwko twemu. My przeciw sobie. Słowo my wymówiła jak bluźnierstwo kłujące jej gardło. Azarel zamyślił się, nie spuszczając z niej wzroku. – Jesteś pewna tej decyzji? – zapytał nagle. Arina odetchnęła. – Gdybym nie była, nie zjawiłabym się tu. Jak się domyślasz, całkiem nieźle mi się wiodło ostatnimi czasy. Mogłabym nie podejmować ryzyka. Ale jestem. – I jak widzę, jesteś świadoma owego ryzyka. Zadziwiasz mnie, Arino – jego głos przeszedł niemal w szept. – Stawiłaś się u mnie w posiadłości, ignorując zagrożenie. A teraz
rzucasz mi wyzwanie? Gdybym chciał, zabiłbym cię bez wahania już tam. – Nie zabiłbyś – spojrzała na niego. – Nie zabiłbyś – powtórzyła nieco głośniej. – Nie zabiłeś rok temu, nie zabiłbyś i teraz. Choć przyznaję, spuściłeś mi niezłe baty – wykrzywiła się, odwróciwszy na powrót głowę. – Nieco trudno było mi się z tego wykaraskać, ale przecież ja także jestem magiem! – rozradowała się. – Dlatego rzucam ci wyzwanie. – Nie masz szans na zwycięstwo. Zwłaszcza, jeśli ja ściągnę swych sojuszników. – Azarelu – upiła łyk. – Od samego początku wyciągasz błędne wnioski. Pewne jest jedno. Wyzwanie. Moi magowie przeciw twoim na neutralnym, pustynnym gruncie. Nieopodal. W walce na śmierć i życie. – Zemsta – powiedział, uśmiechając się. – Pragniesz zemsty. – I tak i nie – mruknęła, westchnąwszy. – Tajemnica. Pamiętaj. – Ulotne chwile. Ty pamiętasz? – zapytał. – Musisz. Iskierki nadziei. Severio poruszył się, widząc że Arina tężeje. Jasper przeszedł przez pomieszczenie, obracając w palcach kijem bilardowym. Zatrzymał się tuż obok niej. Ona zaś wyprostowała się z uśmiechem. – Może masz rację – odparła. – W każdym razie nie mamy już o czym rozmawiać. Przyjmujesz wyzwanie? Spojrzeli na siebie niemal równocześnie i w całkowitym bezruchu trwali kilkadziesiąt sekund. – Przyjmuję wyzwanie, Arino – odrzekł wreszcie. Arina uśmiechnęła się szerzej. – To dobrze. Jeśli potrzebujesz czasu na przygotowania i… – Nie potrzebuję – przerwał jej zgniewanym głosem. – Ale ty się jeszcze zastanów. Alkalia czystego pojedynku, jaki pragniesz odbyć wraz ze mną, jasno określają granice, zarówno trwania walki jak i jej wytycznych. – Znam je. I wiem także, co to honor. – W to nie wątpię – mruknął, znów lustrując ją wzrokiem. Powiódł szybkim spojrzeniem po zebranych wkoło magach, zerknął po raz ostatni na Arinę i wstał. – Zatem spotkamy się za trzy dni, wśród skał. Arina stanęła naprzeciw niego. Patrząc na rozmiary obojga magów i biorąc pod uwagę umiejętności, Lia uznała, iż bezsprzecznie polegną. Wszyscy. – Owszem – potaknęła Arina. – Znajdziesz mnie. – Nie wątpię – mruknął. Wykonał gest, jakby chciał jej dotknąć, ale coś w jej oczach powstrzymało go. Cofnąwszy się, szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz. Odprowadziła go wzrokiem, a potem spojrzała na Severia, który odepchnął się od ściany i podszedł do niej. Objął ją czule i bez słowa pociągnął na schody, skinąwszy uprzednio głową w stronę pozostałych magów. Lia nigdy nie widziała starcia magów, nie potrafiła sobie tego więc wyobrazić. Trzeciego dnia o świcie przekonała się na własne oczy. Aszarte zjawił się z czterema innymi. Arina pokrótce nakreśliła im ich sylwetki. Wystrzegać mieli się kobiety o jasnych włosach i mężczyzny o ciemnych, kręconych. Rodzeństwa, które ona sama dobrze poznała. Lia usadowiła się na skałach w miejscu, w którym miała doskonały punkt obserwacyjny. Emmanuelle kręciła się tuż obok, szepcząc nieustannie coś pod nosem. Aszarte było pięciu, natomiast ich było siedmiu, nie licząc czarownicy i obserwatorki,
która za wszelką cenę miała zachować swoją pozycję w tajemnicy. Okoliczne skały wytwarzały idealną akustykę, wzmacniając głosy zebranych na dole tak, że wszystko było słychać. Magowie stanęli naprzeciw siebie i przez kilka minut mierzyli się spojrzeniami. Najobrzydliwszy grymas wykrzywiał twarz ślicznej blondynki. Sail. To ona jako pierwsza zaatakowała. Jej uderzenie rozbłysło czerwienią i bielą, rozpraszając wszystkich zebranych. Magiczna bitwa rozpoczęła się. Arina stała się celem głównym kobiety, której wtórował Azarel. Uprzednio zastrzegła, że ostateczne starcie ma rozegrać się między ich dwojgiem, zakazując wtrącanie się. Nie przewidziała chyba, że inna Aszarte zechce się dołączyć. A może przewidziała? Lia zakryła usta dłonią, gdy na jej przyjaciółkę posypały się skały. Czarownica zaklęła wściekle, wzmacniając bariery nad wszystkimi. Jej zadanie nie należało do łatwych, choć magowie chronili się także własnymi tarczami i posługiwali bronią białą, nie tylko magią. Arina wymachiwała kijem Jo jak prawdziwy sztukmistrz. Bardzo długo wstrzymywała dwoje magów na odległość. Krzyk Ilii przeszył powietrze niczym ostrze. Jeden z przeciwników wisiał nad magiczką, przyciskając ją za gardło do skały, po powierzchni której rozchodziły się trzaskające pęknięcia. Ilia bladła i czerwieniała równocześnie. Arina rzuciwszy szybkie spojrzenie w jej stronę, posłała salwę uderzeń w tym samym momencie co Severio i Levi. Bombardowana ciosami musiała znów się wycofać. Mag unieruchamiający dziewczynę wytrzeszczył oczy i odleciał na kilkanaście metrów, ulegając samozapłonowi. Spadł ze skał w przepaść, nim zdążył krzyknąć. Ilia natychmiast stanęła na nogi, obrzucając tarczę Sail. Lia zaczęła zastanawiać się, jak to się stało, że dziewczyna pozwoliła podejść mu do siebie na taką odległość? To przecież nie było możliwe… Magowie okładali się skrzącymi, jaskrawymi i rubinowymi uderzeniami magicznymi przez czas tak długi, że nim się zorientowali, słońce stało już wysoko na niebie. Emocje Lii zmieniały się jak w kalejdoskopie. Niekiedy nie nadążała z obserwacjami. Czarownica siedziała ze skrzyżowanymi nogami mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Na jej skroni pulsowała żyłka wysiłku, a pierś unosiła się w szybkim oddechu. Zmęczeniu ulegali kolejno także walczący. Ilia wycofywała się pod naporem ciosów drugiego, niezidentyfikowanego maga, którego atakowali równocześnie Jasper i Yanni. W pewnym momencie wysłali ku niemu potężną wiązkę mocy. Wśród skał rozbrzmiało przeraźliwe echo kruszonych odłamków, które posypały się na nich wszystkich. Tarcza Ilii nie wytrzymała. Dziewczyna wrzasnęła, cofnęła się i zniknęła w przepaści. Lia zamarła, Rafael krzyknął, odpierając atak Pariasa, natomiast atakujący magowie wzmocnili salwę i w mgnieniu oka zepchnęli przeciwnika ze skał, wbiwszy uprzednio sztylet w jego pierś. Jasper dopadł krawędzi i natychmiast na jego twarzy odmalowała się ulga. Ilia zdołała się złapać. Podciągnął ją, aby zostać zasypanym przez kruszejące skały nad ich głowami. To Sail na moment odwróciła uwagę od Ariny. Yanni upewniwszy się, iż obsypani się wygrzebią, zwrócił się ku Severio i z zaciętą twarzą począł zakradać się do zajętego Rafaelem Pariasa, który ignorował ciosy Gwardzisty. Jakimś cudem przebił się przez jego osłonę. Uderzył go nożem w krtań po czym coś gruchnęło, ziemia zatrzęsła się i Yanni opadł bezwładnie. Lia zdusiła krzyk przerażenia. – Żyje – mruknęła czarownica. – Ale nie wiem, jak długo. Koncentrowała większość swej uwagi właśnie na nim. Krwawiący Aszarte skontrował uderzenie Severia, które połączyło się z jego własnym i trafiło w Yanniego, który tego się nie spodziewał. Severio się wściekł. Arina krzyknęła i zwróciwszy jego uwagę cisnęła swym kijem
wprost w niego, pozbawiając się tym samym dodatkowej osłony, dzięki której tak długo się utrzymywała. Mag chwycił Jo, wykonał imponujący półobrót połączony z wiązką mocy i zamachnął się. Trzask łamanych kości rozległ się niczym echo nadciągającej śmierci. Parias zawył głośno, co odciągnęło jego siostrę, która żwawo ruszyła w ich stronę. Była zbyt wolna. Pęknięta czaszka maga uniemożliwiała mu dostateczną koncentrację. Severio skinął na Rafaela, który w tym samym momencie wypuścił identyczne uderzenia magiczne. Aszarte wykrzywił się w przerażeniu, rzucił pobieżne spojrzenie siostrze i oberwał. Połączone, zdublowane ciosy rozerwały go na dwoje, a na ziemię opadły jego ujawnione wnętrzności, obryzgując krwią wszystkich stojących w pobliżu. Azarel warknął, by zaraz potem zostać zagłuszonym przez przeraźliwe wycie jasnowłosej. Lia zakryła uszy dłońmi. Wznowiła próbę zapanowania nad odruchem zwrotnym. Emmanuelle klnąc wściekle, z niesamowitą prędkością zsunęła się ze skał. Dopadła do Sail, kiedy tamta dosięgnęła Severia. Cienkie ostrze miecza przecięło pierś maga w poprzek, ale nie zagłębiło się. Krzyk Lii zagłuszył krzyk Ariny. Metal opadł z cichym brzdęknięciem, zanim zdołała ponowić atak. Niewidzialna siła niemal wcisnęła ją w skalną ścianę. Moc Emmanuelle błyskała na wszystkie strony, natomiast Rafael dźwignął rannego na nogi. Sail została unieruchomiona. Na amen. Ale żyła. Czarownica odciągnęła na bok ciężko rannego Yanniego, najwyraźniej uznając, iż Severio ma się dobrze. Nie miał się najgorzej, jak to uznała Lia po dłuższych oględzinach. Był śmiertelnie blady, zakrwawiony i cały się trząsł, lecz uleczał się. Odepchnął od siebie Rafaela, dając mu znak, że Arina długo się nie utrzyma. Nie utrzymała się nawet pomimo jego pomocy. Jasper i Ilia wydostali się spod wstrzymywanego rumowiska, poobijani, okaleczeni i wyczerpani, wraz z krzykiem Ariny. Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niej. Stała na środku, dysząc ciężko, wyprostowana i równie blada. Z jej skroni cienką strużką spływała krew, rozcięcie na ramieniu niemal sięgało kości, a ona sama usiłowała zachować równowagę. Pomimo oczywistego, skrajnego wyczerpania. Azarel, ku zadowoleniu Lii, nie wyglądał lepiej. Lewą część twarzy miał całkowicie zakrwawioną, niegdyś biała koszula teraz była wyświechtana, brudna i brunatna, a lewe udo znaczyło głębokie nacięcie. Arina musiała przyłożyć mu uprzednio za pomocą Jodo. Oboje zaciskali palce na sztyletach, nie osłaniając się żadnymi tarczami, żadną magią. Mierzyli się wzrokiem. – Nie dość ci jeszcze! – warknął ochrypłym głosem. Arina zatrzęsła się, potrząsając głową. – Nie łamiemy zasad – wycharczała. Słowa przychodziły jej z widocznym trudem, ale dumnie unosiła głowę. Lia zweryfikowała swój osąd, stwierdziwszy, iż ona ma się gorzej. Dużo gorzej. Azarel parsknął wściekle. – Nigdy nie przestaniesz być niewolnicą! – ryknął. – Czy to do ciebie nie dociera?! Twój umysł jest podporządkowany mojemu. Pozabijamy się tu, jeśli takie jest twe życzenie, ale umrzesz jako moja niewolnica. Byłaś nią, jesteś i będziesz! Arina otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale on nie dał jej na to czasu. Dopadł do niej niczym piorun i z impetem docisnął do ściany. Ilia krzyknęła, zaś Severio dźwignął się na nogi. Azarel osłonił ich oboje tarczą, uniemożliwiającą przeniknięcie ciosów tych, którzy jeszcze zachowali siły. Zaciskał palce na jej gardle z taką siłą, ze Lia niemal słyszała chrzęst. Ale nie dusił jej w ten sposób. Po dwóch sekundach oczy Ariny zaszkliły się, a od zaciśniętych palców maga rozeszły się ciemniejące, pękające żyłki, kierując się pajęczyną ku jej twarzy. Magia
Azarela wewnątrz niej, uniemożliwiała dziewczynie jakąkolwiek obronę. Chwyciła wolną ręką jego nadgarstek, jej czoło pokryło się zmarszczkami wysiłku, wzrok zmętniał od bólu, a oddech ustawał. Ilia krzyknęła ponownie, przybliżając się do nich. – I tak jej nie zabijesz! – wrzasnęła, opuszczając osłony. – Kochasz ją! Osądziłeś ją niesłusznie, skrzywdziłeś! A ona przeżyła! Nie zabijesz jej, bo miłość jest silniejsza niż myślisz! – załkała. Lia czuła łzy spływające po policzkach, mrugała notorycznie, aby nie przesłaniały jej widoku, myślała co zrobi, gdy oni… gdy się nie uda… Ale raptem coś się zmieniło. Coś w spojrzeniu Azarela, jakby dopiero po czasie uzmysłowił sobie sens słów Ilii, bądź jak gdyby wyczytał coś z myśli Ariny. O czym może myśleć osoba, która umiera? Wyraz jego twarzy także się zmienił. Z zawziętego przekształcił się na trudny do odgadnięcia. Puścił ją w tym samym momencie, w którym magowie wstrzymali atak. Ulga, jaka odmalowała się na twarzy Severia była tak wielka, jakby zdjęto z niego krzyż. Arina opadła na czworaki krztusząc się i plując krwią. Czarownica skierowała na nią swe ciemne spojrzenie i zaczęła znów coś szeptać. Azarel odsunął się na kilka kroków. – Wstań, Arino – donośny głos Severia rozniósł się echem po otoczeniu. – I niech to się skończy. Arina zadrżała, zdusiła w sobie wszelki jęk i z trudem uniosła się na nogi. Zachwiała się, lecz utrzymała równowagę. Przez chwilę wpatrywała się w Severia, a on odwzajemniał spojrzenie. Pełne bólu. Żalu. Udręki. Ale też wyrazu miłości. Przeproszeń. I… pożegnania… Lia zaszlochała głośno, nie zważając na Azarela. Arina Veilleur odwróciła wzrok i wbiła go w twarz swego wroga, która nie wyrażała żadnych emocji. Levi podszedł do Severia, przykucnął, położył mu dłoń na ramieniu. Ilia otarła łzy, dumnie uniosła podbródek i przybliżywszy się do brata, stanęła wyprostowana, choć jej spojrzenie odzwierciedlało bezbrzeżną rozpacz. Jasper przysiadł obok nieprzytomnego Yanniego i zastygłej w bezruchu, pięknej Emmanuelle. Rafael przystanął nieopodal, łącząc dwie grupy w całość. W szereg przyjaciół, trwających przy sobie do samego końca. Arina spojrzała na nich, a po jej policzkach pociekły łzy. Zerknęła na Lię, dając jej umówiony znak, iż niebawem ma szybko się wycofać. Lia załkała jak zbity pies. I ponownie utkwiła spojrzenie w Aszarte. Azarel powiódł wzrokiem po magach, zerknął na Sail tłumiąc wyraz odrazy, co nie do końca mu wyszło, rzucił okiem na Lię, całkowicie ją ignorując, po czym spojrzał Arinie w oczy. A potem nagle podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. Wszyscy zamarli. – Jeśli mamy zginąć – wychrypiał – to w prawdzie. Arina wpatrywała się w niego oszołomiona. Przez niemiłosiernie długą chwilę stali w milczeniu, aż zadrżała, a sztylet wciąż obecny w jej dłoni wypadł. Opadł na skały, uderzając w nie z donośnym brzdękiem. Levi jęknął cicho. Nietrudno było się zorientować, co się dzieje. Zwracał jej wspomnienia. Żywa komunikacja mentalna ujawniła się w czarnych oczach obojga. – Tak łatwo masz zamiar z niej zrezygnować? – zapytał nagle Levi Severia, na którego ramieniu wciąż tkwiła dłoń maga. Na jego twarzy nie było wyrazu zaskoczenia. Odetchnął głęboko.
– Nie mam – odparł. – Zgodnie z naszymi założeniami, to los zadecyduje za nas. – Wciąż nie zadecydował – warknął zielarz. Pozostali wpatrywali się w tamtą dwójkę w milczeniu, otworzywszy usta w zadziwieniu. Azarel poruszył się, opuścił jedną rękę i objął drżącą dziewczynę w talii, lekko przyciągając ją do siebie. Nie zaprotestowała. Wyraz jej twarzy świadczył o głębokim wstrząsie i wewnętrznych sprzecznościach. Gdy oparł się czołem o jej czoło, po jej policzkach popłynęły łzy. Ostatnie spojrzenie. Gest. Oddech. I pozornie spokojna sytuacja przemieniła się w prawdziwe piekło na ziemi. Lia ledwie zarejestrowała szereg niespodziewanych, następujących po sobie zdarzeń. Oddalone poruszenie dostrzegli mniej więcej w tym samym czasie. Wszyscy. Ilia jęknęła. Lia zakryła usta dłonią. Levi syknął. A Azarel odsunął się nieznacznie od Ariny. Spojrzeli w stronę odległych na kilkadziesiąt kroków wzgórz. Z owych wzgórz schodziło kilkunastu magów. Magów Aszarte. Gwardziści zaklęli równocześnie, gdy rozpoznali w jednym z nich swego byłego kamrata, Beliusa. W oczach Ariny pojawiło się przerażenie i w tej samej sekundzie dojrzeli magiczny pocisk. Pędził ku nim z zawrotną prędkością. – Rozproszyć się! – ryknął Severio. – TERAZ! Nastąpiło poruszenie, magowie podnieśli tarcze, równocześnie z Azarelem i Ariną, osłaniając siebie nawzajem. Przed wspólnym wrogiem. Przerażona Lia spostrzegła wyraz lęku w oczach Aszarte, tego potężnego maga, który omal nie wybił jej przyjaciół. A skoro on się bał, to… Wszyscy zginiemy, pomyślała nagle. Naprawdę zginiemy. Pocisk spadł pomiędzy odsuniętych od siebie na wyciagnięcie ręki Azarela i Ariny. Jego potęga była nie do przewidzenia. Wbił się w skałę na głębokość co najmniej kilku sążni, rozrywając ją, jakby była z papieru. Arinę wyrzuciło na kilkanaście metrów w górę i do tyłu, uderzyła plecami o skałę i wraz z potężnymi odłamkami opadła bezwładnie na ziemię, przyczyniając się do jej pęknięcia. Natomiast Azarel został odepchnięty w tył na równie daleką odległość, z tym że zapewne z powodu ciężaru ciała, ostatni odcinek przesunął plecami po powierzchni i zatrzymał się dopiero, gdy natrafił na kamień. Obrażenia, jakie wyrządziło magiczne uderzenia, były ciężkie już na pierwszy rzut oka. Żeby nie powiedzieć śmiertelne. Niewątpliwie pogruchotało im większość kości. Lia poczuła, że robi jej się słabo. Echo pękających notorycznie i walących się skał niosło się daleko. Jakby magia wywołała trzęsienie ziemi i lawinę jednocześnie. Dźwięk był ogłuszający, zmieszany z krzykami. Czarownica osłaniała Yanniego i Ilię swoją mocą, powstrzymując z wysiłkiem walące się im na głowy kamienie. Severio usiłował się unieść, osłaniając się wraz z Levim, Rafaela przycisnął ogromny głaz, zaś zakrwawiony Jasper czołgał się w kierunku Ariny. Sail, dotąd wstrzymywana barierami, uwolniona raptem, rozejrzała się i w popłochu zniknęła Lii z oczu. I nagle wszystko ucichło. Przeraźliwa cisza zapadła wśród rumowiska, tarcze opadły, magowie zostali przyciśnięci do ziemi niewidzialną siłą. Lia także. Nawet czarownica się nie obroniła. Skrząco czerwone bariery oplotły każdego z osobna. Wśród kamieni pojawił się Belius. Przyglądał się przez moment swemu dziełu z szerokim uśmiechem i wolnym krokiem zbliżył się do usiłującego się podnieść, ciężko rannego Azarela. Zaśmiał się krótko. – Witaj przyjacielu!– zawołał. – Proszę, nie szamocz się, bo zrobisz sobie krzywdę –
zadrwił. Przygniótł go mocą. – Zaiste… Czyż nie uprzedzałem cię, iż chcę tej dziewczyny? – wskazał na Arinę. – Widzisz, wbrew pozorom to ja nie jestem ślepy. Niemal natychmiast zorientowałem się, co się dzieje. A to dopiero! Aszarte pokochał niewolnicę! Azarel nie mógł mu odpowiedzieć. Wpatrywał się w niego tak, jakby milczeniem przysięgał mu zemstę. – Wybacz, iż zniweczę twe zamierzenia… Dostaniesz, hmm… – zamyślił się, potarłszy palcami podbródek. – Nauczkę. Tak, dostaniesz nauczkę – zaśmiał się znów. – Dzięki mnie! – obrócił się wkoło. Lia pomyślała, że musi być nieźle walnięty… – Ale dość gadania! Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! O, jeśli przeżyjesz – uśmiechnął się. – Może pokażesz mi wtedy, jak to jest ją kochać. Któż to wie… – mruknął, odwróciwszy się. Przeszedł kilka kroków. – Któż to wie? – powtórzył śpiewnie. – Może się nauczę, zanim zginie z wycieńczenia… Któż to wie… – zanucił. Podszedł do Ariny, dźwignął jej bezwładne ciało z ziemi i przerzucił ją sobie przez ramię, jak jakiś worek. Powiódł powolnym spojrzeniem po bezradnych, przerażonych magach, skłonił głowę i zaśmiał się ponownie. – Bywajcie, moi przyjaciele! – zaśpiewał, niczym psychopata, który nawiał z wariatkowa. Z takimż wyrazem twarzy oddalił się, zawodząc pod nosem. Kiedy Aszarte zniknęli z pola widzenia kogokolwiek, bariery ustąpiły. Nikt się nie poruszył.
EPILOG
Niewolnictwo, to pojęcie na szeroką skalę zakreślone. Wszyscy jesteśmy zniewoleni, czy nam się to podoba, czy nie. Niewolnicy innych. Niewolnicy przewrotnego losu. Niewolnicy własnych błędów. Niewolnicy czynów. Myśli. Niewolnicy przeszłości. Niewolnicy stagnacji. A nawet lenistwa. Próżności. Wymieniać można w nieskończoność. Rzeczy przyziemne i te całkiem niewyobrażalne, niespodziewane, zniewalają zarówno magów, jak i ludzi, czarownice i wampiry. Nie ma osoby, która by przed tym uciekła, zaś pojęcie wolności jest wysoce iluzoryczne. Sztuką w tych trudnych realiach jest odnalezienie iskierek nadziei. Pozorne zrzucenie jarzma – nauczenie się z nim żyć. Powinnością naszą jest doszukiwać się w codzienności rzeczy niecodziennych, drobnych, dających nadzieję. Gdy się wie na co zwracać uwagę, nawet w najgorszych chwilach można wypatrzeć choćby jej iskierkę. Powinnością naszą jest nauczyć się magazynować takie iskierki i posługiwać się nimi, gdy sięgamy dna. Powinnością naszą jest szczęście, o które czasem niebywale trudno.
Sama nadzieja wystarczy, aby odczuć choć jego odrobinę. Nadzieja bowiem jest wspólna dla nas wszystkich. Jest tym, co nas łączy. Bez względu na cokolwiek. Najgorsi wrogowie stają obok siebie ramię w ramię, gdy zagrożone są osoby, które darzą uczuciem. Catarina Adrianova nie uczestniczyła w życiu swej przyjaciółki, siostry, przez cały miniony rok. I znów wszystko szlag trafił… A teraz? Okazało się, iż tylko zjednoczeni mogą ją wyzwolić, odnaleźć, obronić i siebie i bliskich. Ale jak tego dokonać? Czy potrafią? Zamyśliła się… Owszem – potrafią. Zjednoczenie… nie jest takie trudne. Wampirzyca uśmiechnęła się do swoich myśli. Ciąg dalszy nastąpi…
PODZIĘKOWANIA Przede wszystkim dziękuję rodzicom – Lucynie i Dariuszowi, moim mecenasom marzeń, bez których wsparcia i pomocy wydanie tej części byłoby niemożliwe. Dziękuję za akceptacje, otwarte przyjęcie mnie do rodziny, jakbym należała do niej od zawsze, za rady, uśmiechy, słowa otuchy, miłość… Za wszystko. Jesteście niezwykli. Niebagatelne podziękowania należą się moim czytelniczkom: Katarzynie Kudenko – memu najsurowszemu krytykowi, ukochanej siostrze i przyjaciółce, której wsparcie, miłość i wiara było, jest i będzie mi potrzebne jak powietrze. Dziękuję za szansę, zachwyt, poświęcenie, cierpliwość, komentarze i poprawki, a przede wszystkim – za przekleństwa :) Obserwowanie targających Tobą emocji, uwidaczniających się podczas czytania, było bezcennym doświadczeniem. Natalii Wiethy – kuzynce, najrozważniejszej opiniodawczyni, również dziękuję za naniesione poprawki. A przede wszystkim za obiektywny osąd, pozytywną reakcję, komentarze i zapał towarzyszący czytaniu. Dotąd zdumiewa mnie fakt, iż bezsprzecznie wam się podobało. I jak to możliwe, że przeczytałyście tę książkę w niespełna dwa dni, a ja o wiele dłużej, hę?? ;) Beacie Bludnik – kuzynce, mojej dobrej wróżce, najwierniejszej, bezkrytycznej czytelniczce, za uśmiech, entuzjazm i ślepą wiarę w me pisarskie zdolności. Dziękuję za Twe bezwzględne, wyprzedzające fakty przeświadczenie o niemal natychmiastowym zamiłowaniu do mych tekstów.
Natomiast wszystkim Wam, me kochane czytelniczki, dziękuję za niezmierzoną cierpliwość, bez której mogłoby już nie być tak pięknie ;) I wreszcie gorące podziękowania dla Warszawskiej Firmy Wydawniczej: Pani Annie Fedorowicz, redaktor inicjującej, za fantastyczną współpracę, cierpliwość, wyrozumiałość i rzetelne poprowadzenie mnie przez najtrudniejsze etapy.
Świat bez Was nie byłby taki sam.