Copyright ®Adam Michnik Copyright ®for the Pohsh edition by Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2005 ISBN 83-60046-30-1 Zrealizowano ze środków Mi...
16 downloads
56 Views
7MB Size
Copyright ®Adam Michnik Copyright ®for the Pohsh edition by Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2005
ISBN 83-60046-30-1
Zrealizowano ze środków Ministra Kultury
ADAM MICHNIK Wściekłość i wstyd
Zeszyty Literackie
Redakcja / Zbigniew Machowski, Barbara Toruńczyk Indeks nazwisk / Hanna Wachnowska Na okładce i skrzydełku: Caravaggio, Głowa Meduzy, Galleria degli Uffizi, Florencja ®The Bridgeman Art Library
Część I. Rzeźbiarze dusz
Rzecz o Jacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
O Jacku napisano już i powiedziano niemal wszystko. Nie ma polityka w Polsce, którego by żegnano słowami tak wielkiej mi łości i tak bezspornego szacunku. Dlatego spróbuję pominąć wszystkie wielkie słowa — oczywiście prawdziwe — które zosta ły już wypowiedziane. Obaj z Jackiem nie lubiliśmy nigdy pato su i celebry w naszych — blisko półwiekowych — rozmowach. Jedno wszakże chciałbym przypomnieć. W marcu tego roku, gdy Jacek skończył siedemdziesiąt lat, pisał do niego Leszek Koła kowski: „Drogi Jacku, wszyscy, którzy Cię znają, zdumieni są, jak to się dzieje, że Ty, na którego wylało się tyle słów nienawi ści, czy to od żurnalistów ubeckich, czy klerykałów nadętych, lu dzi nie tej samej ideologii, ale tej samej mentalności, nigdy do ni kogo słowem nienawiści się nie odezwałeś. Zdaje się, że wierzysz — tak jak kwakrzy — że z każdym człowiekiem można się jakoś porozumieć”. I Jacek Kuroń nie był kwakrem. Jego ulubionym wierszem było Przesłanie Pana Cogito Zbigniewa Herberta. Powtarzał nieraz: ocalałeś nie po to aby żyć masz mało czasu trzeba dać świadectwo bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych 7
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Tak więc Jacek, ilekroć słyszał ten głos, wstawał i szedł bronić prześladowanych i bitych. Tak czynił przez całe życie. Och, jak trudno mi pisać o nim w czasie przeszłym. Spoglądam na fotografie. Roześmiany Jacek z harcerzami, walterowcami. Poznaję niektórych z nich. A tutaj znów Jacek z Ka rolem Modzelewskim — ten diabelski duet, wykreowany na wrogów najgorszych PZPR-u. A oto lato 1967, Jacek właśnie wy szedł z więzienia i spacerujemy Łazienkami z Sewkiem Blum sztajnem, Basią Toruńczyk i żoną Jacka, Gajką. A oto znów fo tografia, na którą nie mogę spoglądać bez wzruszenia, skurczu serca: Jacek z Gają — anioł miłości usiadł na ich ramionach. A tu znowu Jacek na zebraniu Komitetu Obrony Robotników w mie szkaniu prof. Edwarda Lipińskiego; a tu znowu Jacek z Vaclavem Havlem latem 1978 na tajnym spotkaniu w Sudetach. A tu, już po Sierpniu ’80, Jacek na mityngu w Ursusie. Jacek na spo tkaniu w kopalni. Znowu klatka filmowa. Jacek na sali sądowej w 1984 z Heniem Wujcem, Zbyszkiem Romaszewskim i ze mną, przedzielają nas milicjanci. I jeszcze Jacek z Leszkiem Kołakowskim w styczniu ’89 pod czas posiedzenia Komitetu Obywatelskiego, a obok Lech Wałęsa, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki. Później — pada deszcz, idziemy na inaugurację Okrągłego Stołu. A zaraz potem już Jacek minister... i tak dalej, i tak dalej... Jacek, Jacek, Jacek... Nie potrafię szczegółowo opowiedzieć naszej znajomości. Wte dy, w 57, w 58 roku, byłem jednym z dzieci Jacka, chłopcem, który przypadkiem trafił do harcerstwa walterowskiego. Jak za pamiętałem tamten czas? Oprócz przygód fascynujących dwuna stolatka, jak rozbijanie namiotów i zdobywanie sprawności, za pamiętałem jakieś ideowe przesłanie tego harcerstwa. Nosiliśmy czerwone chusty, co spotykało się z krytyką i przekąsem naszych kolegów, którzy należeli do harcerstwa zielonego, nawiązującego do tradycji Szarych Szeregów. Jacek z całą świadomością wybie rał inną tradycję, choć Aleksandra Kamińskiego, autora Kamieni na szaniec, ogromnie szanował. Jacek świadomie sięgał po trady cję lewicy. Wpajał nam: ważny jest zespół, a w tym zespole waż ny jest drugi człowiek. Każdy ma prawo do własnej opinii i każ8
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
da opinia musi być wysłuchana. Taki jest warunek istnienia ze społu. Ten zespół powinien zmieniać świat, poznając go jedno cześnie w ten sposób, i na odwrót — powinien poznawać świat, zmieniając go jednocześnie. „Filozofowie poznawali świat, a trzeba go zmieniać” — powia dał Marks w swych Tezach o Feuerbachu. Jacek po swojemu tra westował tę myśl: jedno trzeba robić poprzez drugie. Czy Jacek był komunistą? Tak sam siebie nazywał. Te jego autodeklaracje wyciągano mu później przez lata jak zdechłego kota, a pewien ksiądz dyrektor pewnej rozgłośni uczynił nawet Jacka odpowiedzialnym za katyńską zbrodnię. Było to zwyczajne łaj dactwo — i tak właśnie zostało ocenione przez opinię publiczną. Rzecz w tym jednak, że Jacek swoiście przyznawał rację takim zarzutom: czuł się odpowiedzialny za całe zło komunizmu. Dla tego napisał Wiarę i winę; dlatego w nikogo nie ciskał kamienia mi, choć jemu kamieni nie żałowano. Trudno dziś wytłumaczyć, jak to możliwe, by swój akces do komunizmu, który był przecież dyktaturą opartą na przemocy i kłamstwie, mógł zgłosić człowiek tak czysty i prawy, jak Jacek. A przecież nie był on jedynym, przecież spośród tych młodych powojennych komunistów zro dził się cały legion znanych i heroicznych działaczy opozycji de mokratycznej. Byli oni tak dzielni, odważni i konsekwentni dla tego właśnie, że mieli poczucie winy za swą młodzieńczą wiarę. I to zaangażowanie przeciw dyktaturze było dla nich swoistą for mą pokuty. Sądzę, że był to krąg ludzi prawych i odważnych, którzy pomyłkę swej młodości odkupywali przez lata swą życio wą postawą, książkami, filmami, spektaklami teatralnymi i pu blicznie wypowiadanym słowem protestu. Bunt Jacka przeciw dyktaturze był buntem w imię wartości, które zaczerpnął z prac wielkich klasyków — Marksa, Engelsa. Był to bunt przeciw rządom komunistycznej partii w imię demo kracji robotniczej. Czytywał wtedy Trockiego, ślady tych lektur były widoczne w słynnym Liście otwartym do członków PZPR i ZMS przy Uniwersytecie Warszawskim, który napisał w ’65 wspólnie z Karolem Modzelewskim. Powiadali tam, że rewolucja robotnicza została zdradzona; że rządzi partyjna biurokracja, która jest rodzajem nowej klasy sprawującej władzę; że chodzi 9
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
o to, by przywrócić władzę klasie robotniczej, która będzie zor ganizowana w system rad robotniczych. Do tego zaś potrzebna jest samoorganizacja robotników. II Przyglądałem się tej ewolucji Jacka i dostrzegałem naturalną ciągłość między ideami walterowców a przesłaniem Listu otwarte go. Była to postawa aktywnej niezgody, postawa uczestnictwa w życiu publicznym, postawa wyciągania ostatecznych konse kwencji z obserwacji kraju coraz bardziej autorytarnie rządzone go przez ekipę Gomułki. Nadzieje polskiego Października — a Ja cek był aktywnym uczestnikiem październikowej lewicy antystalinowskiej — dogorywały. W tym czasie ja sam szukałem już własnych dróg i własnego języka. Czytywałem „Kulturę” paryską, chodziłem na zebrania Klubu Krzywego Koła, z mymi rówieśni kami zorganizowaliśmy Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, gdzie zapraszaliśmy takich ludzi, jak Zygmunt Bauman, Włodzimierz Brus czy Witold Dąbrowski. Moje ówczesne lektUTy to książki i eseje Kołakowskiego i Miłosza. Tym fascynacjom do dziś pozo stałem wiemy. Latem ’64, po maturze, wyjechałem pierwszy raz w życiu na Zachód. Poznałem wtedy Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Jerzego Giedroycia i innych wybitnych ludzi z polskiej emi gracji. Wróciłem do Polski w październiku i jeszcze nie zdążyłem rozpocząć studiów na wydziale historycznym, a już gruchnęła wieść o aresztowaniu Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia. Zwolniono ich po dwóch dobach. Spotkałem się z jednym i z dru gim, pogadaliśmy, zrozumiałem, że odtąd będziemy szli razem. I z Jackiem (bowiem Karol w pewnym momencie wyjechał do Wrocławia) szliśmy razem ramię w ramię ze trzydzieści lat. Pamiętam pierwszy proces Jacka i Karola. Był to chyba lipiec 1965 roku. Ja sam byłem wtedy pierwszy raz w życiu na krótko aresztowany i mogłem odbyć turystyczną podróż po specjalnym pawilonie mokotowskiego więzienia. Spędziłem wtedy na Rako wieckiej niewiele ponad miesiąc, ale tego doświadczenia nigdy nie zapomnę. Nie zapomnę również tego korytarza sądowego, gdzie na proces prowadzono skutych kajdankami Jacka i Karola. 10
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
I zapamiętałem ich ostatnie słowo. Karol powiedział: „O nic nie proszę”, zaś Jacek poprosił o taki sam wyrok jak Karola, gdyż prokurator żądał dla niego niższego wyroku. Ale nawet ta proś ba Jacka nie została wysłuchana. III Wyszli z więzienia w 1967, kiedy już pachniało marcowymi ekscesami. Razem szukaliśmy sposobów, jak myśleć i jak działać. Razem podejmowaliśmy decyzje o zorganizowaniu protestu prze ciw konfiskacie Mickiewiczowskich Dziadów w interpretacji Dejmka na scenie Teatru Narodowego. Razem podejmowaliśmy decyzje o zwołaniu wiecu w obronie swobód obywatelskich na 8 marca. I później razem powędrowaliśmy do więzienia. A potem były marcowe procesy poprzedzone marcową propagandą antyinteligencką, obskurancką i antysemicką, największą obrzydli wością, jaką miałem możność w swoim życiu obserwować. Miałem wtedy szczęście — dostałem trzy lata, a spędziłem w wię zieniu tylko półtora roku. Jacek i Karol siedzieli po trzy i pół. W więzieniu przeżyli smutek emigrujących przyjaciół i wypadki grudniowe, które zmiotły ekipę Gomułki. Zbliżały się nowe czasy. Trochę bezradnie przyglądaliśmy się Polsce zachwyconej dzia łaniami Gierka, który uchylił granice i pozwolił ludziom odrobi nę odetchnąć. Dla nas jednak wtedy najważniejszy był proces Ru chu, grupy opozycji skupionej wokół Andrzeja Czumy i Stefana Niesiołowskiego. Było dla nas oczywiste, że tym ludziom winni śmy nieść pomoc. Jacek i Jan Józef Lipski byli duszą tej pomocy. Spotykaliśmy się, dyskutowaliśmy o książkach publikowanych przez „Kulturę” paryską, przemycaliśmy na Zachód rozmaite opracowania (m.in. zapis spotkania Gierka ze stoczniowcami szczecińskimi, który zdobył Krzysztof Kieślowski, a przemycił za granicę Bolesław Sulik). Pamiętam też z tego czasu wielką aktywność Jacka w obronie braci Kowalczyków, z których jeden skazany został na karę śmierci za próbę wysadzenia auli uniwersyteckiej w Opolu. Pa miętam również jego niezwykłą aktywność w okresie protestów przeciwko wpisaniu do Konstytucji wiernopoddańczych wobec 11
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
ZSRR zapisów. To Jacek, obok Jana Józefa Lipskiego i Jana Olszewskiego, był głównym inspiratorem tego znaczącego głosu sprzeciwu polskiej inteligencji. I w ten sposób dojechaliśmy do roku 1976, gdy Gierek ogłosił podwyżkę cen, na co robotnicy Ra domia, Ursusa i Płocka odpowiedzieli głośnym protestem. IV Przypominam te wszystkie zdarzenia, by uświadomić, że Jacek Kuroń należał do tych bardzo, bardzo nielicznych, którzy ani na moment nie złożyli broni; którzy twardo trwali w postawie opo zycyjnej; dla których opór przeciw zniewoleniu był zarazem wy borem sposobu życia i sensu istnienia. Bez przerwy inwigilowa ny, dyskryminowany, represjonowany, Jacek umiał zachować po godę ducha i wciąż skupiał wokół siebie coraz to nowych ludzi, którzy nie chcieli żyć w kłamstwie czy choćby w milczącym to lerowaniu kłamstwa. Władza postanowiła surowo ukarać protestujących robotników Radomia i Ursusa. Jacek odpowiedział na to zorganizowaniem wielkiej akcji pomocy materialnej i prawnej dla represjonowa nych. Taka właśnie była geneza Komitetu Obrony Robotników. Wcześniej jeszcze doszło między nami do ostrej kłótni, którą za pamiętałem na resztę życia. Jacek powiedział mi na początku lipca 1976, że postanowił napisać list otwarty do Berlinguera, przy wódcy Włoskiej Partii Komunistycznej. W tym liście wezwał go do protestu przeciw antyrobotniczym represjom w Polsce. Byłem temu pomysłowi bardzo przeciwny. Uznałem, że Berlinguer z pewnością zlekceważy list polskiego opozycjonisty i posłuży to jako argument dla naszej rodzimej propagandy. Kłóciłem się z Jackiem przez całą noc, tłumacząc mu, że lepiej znam od niego realia europejskie, że jego działanie jest absurdalne, że będzie oskarżony o megalomanię, a co gorsza — także o nieskuteczność. Jakże zdumiałem się, gdy wyszło na jaw, że to Jacek miał stupro centową rację, że jego list odbił się bardzo szerokim echem w Eu ropie, że Berlinguer natychmiast zareagował publiczną deklara cją, że Jacek tym listem umiędzynarodowił sprawę protestu pol skich robotników, a więc po prostu — sprawę Polski. 12
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
Kolejny raz zrozumiałem wtedy, że Jacek jest obdarzony nie zwykłą intuicją, rodzajem politycznego geniuszu, który racjonal nie trudno objaśnić, ale o którym sam się przekonałem. V Komitet Obrony Robotników, którego Jacek był duszą, współ twórcą i niekwestionowanym liderem, spowodował przełom W postawach polskiego społeczeństwa. To były te pierwsze ka myki, które miały poruszyć lawinę. To od KOR-u zaczęły się pierwsze próby studenckich komitetów solidarności, Latającego Uniwersytetu, ruchu podziemnych wydawnictw. Polska zaczy nała mówić własnym głosem i komunikować się własnym języ kiem. Jacek nie tylko był w centrum wszystkich tych inicjatyw; Jacek pierwszy przełamał barierę i otwarcie przez telefon infor mował naszych przyjaciół za granicą (niezwykle doniosłą rolę przekazicieli odegrali Nina, Irena, Aleksander i Eugeniusz Smo larowie) o tym, co się w Polsce dzieje. W ten sposób bronił ludzi prześladowanych przez reżim i bezbronnych wobec niego. Taka była filozofia KOR-u: wyszliśmy z cienia na jasne światło wolno ści. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy żyć i zachowywać się jak wolni ludzie w wolnym kraju. Ale pierwszym, który to uczynił, byl Jacek Kuroń. Pomysł KOR-u był niezwykle prosty. Jacek zdefiniował go na stępująco: zamiast palić komitety partyjne — zakładaj własne komitety; zamiast błagać cenzurę o zmiłowanie — publikuj książki poza zasięgiem cenzury; zamiast lamentować, że w szko łach uczą fałszywej historii — organizuj seminaria i nauczaj hi storii prawdziwej. Kiedy bojówki organizowane przez PZPR i aparat bezpieczeń stwa napadały na seminaria Latającego Uniwersytetu, gdy par tyjni karatecy i bokserzy z AWF bili studentów i wykładowców, w wielu z nas wzmagała się potrzeba odwetu. A Jacek powtarzał wtedy uparcie: pamiętajcie — na kije nie wygramy wojny ze Związkiem Radzieckim. Jacek zawsze myślał odważnie i naprzód; ja sam byłem bardziej ostrożny i konserwatywny. Jacek mówił — to trzeba zrobić, ja 13
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
zwykle reagowałem — to trzeba przemyśleć. Myślę jednak, że dopełnialiśmy się i w tych naszych sporach rodziły się czasem rozsądne pomysły. Uderzało mnie, że Jacek myślał i mówił hez śladu nienawiści. A przecież nikt nie był tak bardzo dyskryminowany i opluwany, jak on. Bezpieka wciąż organizowała jakieś nikczemne prowoka cje. Podczas jednego z seminariów Latającego Uniwersytetu po bity został syn Jacka, Maciej, i jego żona Gaja. Pobity został też wtedy Henio Wujec. Sięgano po środki wyjątkowo plugawe. Pies Gai i Jacka, ich ulubiona jamniczka Fisia, został otruty przez lu dzi bezpieki. A przez cały ten czas nigdy nie usłyszałem z ust Jac ka: ja się odkuję, ja im jeszcze pokażę. I rzeczywiście — nigdy się nie odkuwał. Nie potrafię myśleć o tej jego determinacji miło sierdzia — bez zazdrości. VI Na początku lipca 1980 Jacek ogłosił dla wszystkich korowców stan pogotowia. Mówił żartobliwie: odwołujemy urlopy, zbliża się czas wielkich zdarzeń. Naturalnie — jak zazwyczaj — uważałem, że Jacek przesadza. Toteż spokojnie wsiadłem w pociąg i pojecha łem na wakacje w Tatry. Jakież było moje zdumienie, gdy po po wrocie zobaczyłem, że Polska jest w stanie wrzenia. I jeszcze raz zrozumiałem, w czym tkwi sekret geniuszu Jacka. Jacek dwoił się i troił. Zbierał informacje, przekazywał je do Wolnej Europy, i w ten sposób wszyscy strajkujący robotnicy wiedzieli, że nie są sami, że ktoś się o nich upomina, że świat jest informowany o tym, co się w Polsce dzieje. Oczywistym przełomem był strajk w Stoczni. Wśród jego organizatorów byli ludzie związani z KOR-em już wcześniej: Bogdan Borusewicz, który był duszą korowskiej opozycji na Wybrzeżu, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Alinka Pieńkowska, Bogdan Lis. Do współpracowników KOR-u należał działacz wolnych związków zawodowych Lech Wałęsa. Jeśli KOR uruchomił pierwsze kamyki lawiny, to strajk w Stoczni Gdańskiej był już wybuchem wulkanu. W ciągu dwóch tygodni Polska stała się innym krajem. Grupa korowców została uwięziona i Porozumienia Gdańskie zastały nas w wię14
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
zieniu. One też nas z więzienia uwolniły. Jacek natychmiast po jechał na Wybrzeże i stał się jednym ze znaczących doradców kierownictwa „Solidarności”. O sporach i konfliktach tamtych czasów opowiedziałem ob szerniej w swojej książeczce Takie czasy, którą napisałem w wię zieniu w 1985 roku, gdy emocje były jeszcze bardzo rozgrzane. Dziś patrzę na to spokojniej i myślę, że nie czas, by tamte kon flikty przypominać. Powiem krótko: Jacek był kłopotliwy dla wszystkich. Jacek był kłopotliwy, ho nienawidził go aparat par tyjny i bezpieka. Bo nie ufał mu Episkopat, gdyż Jacek nigdy nie był człowiekiem Kościoła i człowieka Kościoła nigdy nie udawał; nie ufano mu w związku, bo każdy widział w nim rywala. Oskar żano go o ekstremizm, o bezwzględne dążenie do władzy, nawet kosztem prowokowania awantur i rozlewu krwi. Dla komuni stów Jacek był rodzajem diabła, a ja sam nosiłem zaszczytne mia no wicediabełka. Tymczasem Jacek szukał kompromisu. W jego słynnej metaforze o „Solidarności” jako pociągu, który kursuje poza rozkładem jazdy, niektórzy usłyszeli wezwanie do konfron tacji, choć służyć miała wezwaniu do debaty o nowym ładzie in stytucjonalnym. Jacek przestrzegał uparcie przed konfrontacją. Późną jesienią 1981 sformułował ideę utworzenia Komitetu Oca lenia Narodowego, czyli jakiejś wielkiej koalicji, która miała ustabilizować Polskę. Byłem wtedy przeciwny tym pomysłom i nieraz zdarzało mi się Jacka ostro krytykować. Z pozoru to ja miałem rację. Nie było żadnej szansy na wielką koalicję partyjno-solidarnościową wspieraną przez Kościół. Ale w postawie Jacka było coś wzrusza jąco konsekwentnego: on szukał nadziei wbrew nadziei; nadziei za wszelką cenę. VII Po 13 grudnia spotkaliśmy się na Białołęce. Tam również spie raliśmy się zawzięcie, bo Jacek wierzył w możliwość prędkich rozstrzygnięć, ja zaś uważałem, że „Sobdamość” czeka teraz dłu gi marsz. Był to jednak spór o taktykę, o strategię, a nigdy o sy stem wartości. Potem powieźli nas razem do więzienia na Moko15
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
towie, gdzie spędziliśmy kolejne dwa lata. Był to straszny czas dla Jacka. Zmarł jego ojciec i — co było najstraszniejszą traumą w jego życiu — zmarła jego ukochana żona Gaja. Pamiętam to straszne cierpienie Jacka i do dziś wyrzucam sobie, że nie umia łem okazać mu tyle serca i współczucia, ile on mnie okazywał, gdy w tym samym czasie umierał mój ojciec. Potem były jeszcze inne zdarzenia szeroko opisywane przez Jacka, a związane z próbą skłonienia nas do opuszczenia więzie nia za cenę podpisania deklaracji lojalności na pięć lat. Także w tej sprawie dochodziło między nami do sporów, choć tym ra zem zmieniliśmy się rolami. To Jacek był bardziej ostrożny, po wściągliwy, a ja bardziej wojowniczy i radykalny. Oswobodziła nas amnestia latem 1984. Z przerażeniem spoglą dałem, jak Jacek, schorowany i podłamany śmiercią Gajki, nie umiał znaleźć sobie miejsca. Wtedy pamiętam, namawiałem go: ,Jacku, przecież ty miałeś tak wspaniałe, ciekawe życie, tak cu downie i niezwykle opowiadasz, opowiedz historię swojego ży cia, opowiedz ją mnie, ja będę twoim medium. Czy pamiętasz — pytałem — rozmowy, które Czesław Miłosz prowadził z Aleksan drem Watem, przecież w ten sposób powstał Mój wiek, jedno z najwspanialszych świadectw polskiej literatury?” Nic z tego nie wyszło. Nie stałem się Eckermannem Jacka Kuronia. Wkrót ce potem znów powędrowałem do więzienia, na kolejne półtora roku. Ale na szczęście Jacek nie zapomniał tej rozmowy. W ten sposób powstała Wiara i wina, jeden z najbardziej niezwykłych dokumentów naszego czasu. Nie wierzycie? Sięgnijcie po tę książkę. Gdy siedziałem w więzieniu, doszło do mnie, że Jacek napisał bardzo piękny tekst po procesie gdańskim, w którym sądzony by łem wraz z Władkiem Frasyniukiem i Bogdanem Lisem. Był to tekst osobisty, piękny bardzo i wiele dałbym za to, by móc go dziś odnaleźć. Niestety, gdzieś zaginął w moich papierach. Ale w tym tekście wyczułem ton niezwykle osobisty, jakby ktoś przez kraty rzucił mi piękne kwiaty. Taki właśnie był Jacek. Wiedział zawsze to, co w życiu najważniejsze: łaska dla słabych, otucha dla prze śladowanych. 16
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
VIII Opuściłem więzienie latem 1986 roku, gdy w powietrzu pach niało już rosyjską pierestrojką. Mieszkałem na ogół w Sopocie, tam czytałem wszystkie rosyjskie gazety, po czym jeździłem do Wałęsy, by mu je relacjonować, i do Warszawy, by opowiadać Jac kowi. Było oczywiste — nadchodziły nowe czasy. Jacek wtedy skończył Wiarę i winę i dał mi do przeczytania maszynopis. Czy tałem przez całą noc, nie zmrużywszy oka, i o ósmej rano za dzwoniłem do Jacka, by mu powiedzieć, że czytałem i płakałem. Tak jak teraz piszę i płaczę. O czym opowiada Wiara i wina? Opowiada ona o tym, jak nie stać się „biesem” z Dostojewskiego; jak nie podążyć drogą, która ruch demokratycznej opozycji przeobraża w sektę religijną, która jest zarazem bandyckim gangiem. Taki był los zwycięskich jakobinów, zwycięskich bolszewików, zwycięskich brodatych partyzantów Fidela Castro. Jacek pokazał, że jest możliwe pozostać sobą. Czytałem tę książkę i wciąż myślałem, w jaki sposób Jacek potrafił uchronić się od tej pokusy, która nie ominęła tylu innych. IX Dziś myślę, że byliśmy z Jackiem jakoś dopasowani. Jacek był wielkim animatorem ruchu społecznego, ja zaś starałem się być spadkobiercą tradycji polskiej inteligencji niepokornej. Doku czałem mu często, że on jest jak Fidel Castro, co go najpierw iry towało, a później śmieszyło, tym bardziej że dorzucałem, że ja jestem skrzyżowaniem Andrieja Żdanowa z Jerzym Borejszą. Jacek patrzył na świat z perspektywy wielkich ruchów, które ten świat przekształcały. Ja spoglądałem z perspektywy inteligenta, który stara się świat zrozumieć i stawić mu opór. Jacek był twór cą wielkiej lawiny, ja zaś powtarzałem za Miłoszem, że: „Lawina bieg od tego zmienia, / Po jakich toczy się kamieniach”. I chcia łem być jednym z kamyczków zmieniających bieg lawiny.
17
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
X Razem z Jackiem stanowiliśmy tandem przy Okrągłym Stole, razem wymyślaliśmy pomysł na wybory wolne, choć kontrakto we; razem zaproponowaliśmy pierwsi ideę „wasz prezydent — nasz premier”. A i później, gdy Jacek był ministrem, a ja szefem „Gazety”, znakomicie znajdowaliśmy wspólny język. Jacek, polityk III Rzeczypospolitej, był człowiekiem dialogu, kompromisu, konkretu, reformy, a nie awantury. To on zapropo nował Pakt o przedsiębiorstwie, w którym sformułował ofertę kompromisu między załogami i właścicielami na rzecz prywaty zacji. Ideą Jacka był rynek z ludzką twarzą. Jacek był świadom, że prywatyzację można przeprowadzić tylko przez kompromis z załogami i związkami zawodowymi. Inaczej państwo polskie i polską gospodarkę czeka albo bunt, fale strajków i manifestacji, a wreszcie rozkład, albo też ujrzymy zanik ducha demokratycz nego, ucieczkę w apatię, w prywatność, w kulturę przekrętu. Warunkiem demokracji dla Jacka zawsze była aktywność oby wateli, ich uczestnictwo w masowych ruchach społecznych. Uważał on, że ani państwo, ani samorząd lokalny, ani partie po lityczne nie zastąpią owej aktywności obywateli, która składa się na instytucję społeczeństwa obywatelskiego. Jacek był przeciw ny dekomunizacji, bo wiedział, że w Polsce przeprowadzić jej nie sposób, że będzie to masowa produkcja wrogów demokracji, że będzie to masowa produkcja nowych skrzywdzonych, że będzie to zatruwanie samych siebie. Jacek szukał kompromisu, chciał go znajdować wokół spraw społecznych, które uważał za najistot niejsze, daleko bardziej istotne niż historyczne podziały. Wypo wiadał się otwarcie i szczerze podczas sporu o aborcję. Rozumiał stanowisko Kościoła katolickiego, ale był wrogiem hipokryzji prawicowych polityków, którzy realny problem zastępowali fra zesami ideologicznymi. Szukał więc kompromisu, który będzie na miarę czasu otwartych granic i aborcyjnego podziemia. Jacek był świadom, że drogą do przyszłości jest porozumienie z sąsiadami, z mniejszościami narodowymi. Miał odwagę anga żować się przeciw demagogicznej trosce koniunkturalistów o los polskiej mniejszości na Litwie. Właściwą drogą były żmudne ne18
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
gocjacje, a nie buńczuczne zaklęcia, które prowokowały i wzbu dzały nieufność strony litewskiej. Jacek wypowiadał się z nie zwykłą odwagą i konsekwencją w sprawie stosunków polsko-ży dowskich czy polsko-ukraińskich. Nie deklarował nigdy swojej wrażliwości społecznej, ale przez konkretne działania ją realizował. Tłumaczył istotę sporu o bu dżet czy o reformę systemu edukacji. Tłumaczył uparcie, że pro blem każdego rządu to problem konfliktu tego, co pilne, z tym, co ważne. Tłumaczył, że demagogiczne żądania formułowane pod czas strajków i manifestacji są drogą donikąd, że ich skutkiem jest wewnętrznie sprzeczna retoryka, która pozwala jednocześ nie domagać się podwyższenia cen na węgiel i obniżenia cen na nośniki energii. Tłumaczył uparcie, że trzeba negocjować i szu kać kompromisu, bo negocjacje i kompromis to chleb i wino mło dej polskiej demokracji. Gdy czytałem artykuły i wywiady Jacka przez ostatnie piętnaście lat, uderzyła mnie ich żelazna logika, rzetelna argumentacja i wielka odwaga mówienia rzeczy niepo pularnych. Nie mam wątpliwości — to Jacek Kuroń miał rację. Jednak czas nie sprzyjał jego racjom i tym razem Jacek przegrał ze swoim czasem. Zamiast jego idei masowych ruchów, które ne gocjują swoje interesy z demokratycznym państwem, zwycięży ła wtedy logika podziałów historycznych, zimnej religijnej woj ny domowej, a wreszcie — wilczego kapitalizmu. W ostatnich la tach miał Jacek poczucie przegranej, uważał, że państwo polskie w całej rozciągłości zawiodło nadzieje Polaków. Dał temu wyraz w jednym ze swoich artykułów, który wydrukowaliśmy w „Gazecie” z moją polemiką. Myślę, że ten nasz dwugłos dobrze obrazuje nadzieje i rozczarowania naszej formacji. XI Pomóż mi stworzyć miłość wiecznie żywą Z mojej wytrwałej ze światem niezgody, Natchnień i czynów jedyne ogniwo Nie znane tworom bezmyślnej przyrody, Rzecz tylko ludzką, w którą elektronów Rój obojętnie pociskami praży, 19
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Dzieło istoty, która w wielkim domu Samotna mieszka z pleśnią swojej skazy, Punkt nieruchomy, co dziejom na przekór Na zle i dobre dzieli to co płynne, Pomóż mi matko umocnić w człowieku, Ty co znasz moje przysięgi dziecinne. Spraw, niech mojego nie składam ciężaru. Niech wiatr od Wisły biegnie oceanem. Żeś chciała życia udzielić mi daru Bądź pozdrowiona w imię Boga. Amen. (fragment wiersza Czesława Miłosza Grób matki) Stworzył miłość wiecznie żywą. Wszystko to, co napisałem dotąd o Jacku, to tylko jakiś strzęp prawdy o tym niezwykłym człowieku. Jaki on był, ten mój najbliższy przyjaciel, pytam sam siebie, przełykając łzy. Był niezawodny. Ciepły i serdeczny — zawsze, gorący i radykal ny — często, zimny i nieczuły — nigdy. Był dobry, lojalny i odważ ny. Bywał rozumny szałem i szalony w swych niezwykłych rozu mowaniach. Miał niezwykle rzadki dar — mądrość serca. Spieraliśmy się często. Byliśmy trochę jak stare, kochające się małżeństwo. Przed kilku laty ktoś tłumaczył Jackowi, że powi nien publicznie potępić jakąś moją wypowiedź. Jacek na to od powiedział z uśmiechem: „Może i masz rację, ale ja już jestem za stary na rozwody”. Wiele w życiu wycierpiał, a przecież był człowiekiem szczęśli wym. Żył pełnią życia i zawsze w zgodzie z samym sobą. Żył w prawdzie i godności. Nie było w nim śladu zakłamania. Miał poczucie humoru, zmysł autoironii i tę dziwną, niepojętą deli katność uczuć, która kontrastowała z jego manierami słonia w składzie porcelany. Przez całe życie był tym samym: jako ko munista, młody i zapalczywy; jako wychowawca harcerski, który, takich jak ja, uczył, że trzeba żyć godnie i żyć dla innych; jako lider opozycji demokratycznej, który spędził dziewięć lat w więzieniu i nie ugiął się nigdy; jako minister i parlamenta rzysta wolnej Polski, który wszystkim umiał przebaczyć i do wszystkich umiał wyciągnąć rękę. 20
Rzecz oJacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie
Był spadkobiercą najlepszych polskich tradycji: Rzeczypospoli tej Wielu Narodów i państwa bez stosów; Polski zatroskanej 0 skrzywdzonych i poniżonych; Polski wolnej od komunistycz nego kłamstwa, ale otwartej na ludzi z PRL-u, którzy chcieli być wierni demokracji; Polski bezwzględnej wobec korupcji; Polski, która nie boi się prawdy o sobie, choćby ta prawda bywała gorzka; Polski ufundowanej na tradycji chrześcijańskiej i nie podległościowej, ale też na tradycji racjonalizmu Oświecenia 1 pozytywistów, na tradycji lewicowego ruchu robotniczego, Waryńskiego i Perlą, Daszyńskiego i Pużaka. Jacek umiał — jakże to imponujące i nieczęste — oddać hołd ludziom wartości, choćhy wywodzili się z całkiem odmiennych tra dycji: Róży Luksemburg i kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu. Nie tak dawno Aleksander Kwaśniewski napisał, że politycy myślą zwykle o następnych wyborach, zaś Jacek — o na stępnych pokoleniach. Marek Belka nazwał Jacka „sumieniem polityki polskiej”. Te dwa głosy choćby, pochodzące ze świata tak odmiennego, dobrze obrazują niezwykłość roli, jaką Jacek odgrywał. Był Jacek duchowym dziedzicem Stefana Żeromskiego — ma rzył o Polsce szklanych domów i budował to marzenie w naszych sercach, zarazem marzył o świecie szklanych domów — pod ko niec życia snuł wizję wielkiej, uniwersalnej rewolucji edukacyj nej, która odmieni oblicze świata. Bowiem Jacek nie kochał ludzkości. Jacek kochał ludzi, praw dziwych ludzi, tych z krwi i kości, w ich szukaniu i błądzeniu, w ich zmaganiu się z cierpieniem, z trudem istnienia, z chorobą, ze śmiercią. Powtórzmy: był człowiekiem walki bez nienawiści i pojedna nia bez zakłamania; odwagi bez fanatyzmu, konsekwencji bez faryzeizmu; był człowiekiem twardych zasad, ale łagodnego serca; kompromisu, który nie jest konformizmem; wyczucia czasu, które nie jest koniunkturalizmem; wspólnoty, która szanuje in dywidualność; wybaczenia, które nie jest pogodną sklerozą; ufności, która nie jest naiwnością. Był człowiekiem lojalności bez granic — nikt nie przekonał się o tym bardziej niż ja sam. Nigdy nie kłaniał się kłamstwom swo 21
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
ich czasów i dlatego był pierwszym obywatelem Rzeczypospoli tej „rogatych dusz”. Ten duch Żeromskiego, ten etos Judyma i Siłaczki, to skrzyżo wanie w jednym człowieku Cezarego Baryki i Szymona Gajowca z Przedwiośnia — jakież to polskie. Pewno nieraz pytał sam sie bie: „A czy masz ty w sobie odwagę Lenina?”. I sam sobie odpo wiadał: „Pamiętaj, do czego doprowadziła ta leninowska odwaga; nie podążaj taką drogą”. I nie podążał; wyrzekał się rewolucyjnej przemocy zawsze, choć pokus nie brakowało. Uważał jednak, że lepiej godzić się na wła sne cierpienie z cudzych rąk, niż samemu cierpienie zadawać. Myślę, że nie było w Jacku innego strachu niż strach przed własnym sumieniem i przed Bogiem, w którego nie wierzył, ale bardzo pragnął uwierzyć. Czasem mawiał o sobie, że jest chrze ścijaninem bez Boga. Józek Tischner, ksiądz katolicki, filozof i pierwszy gazda pol skich górali, pewno by powiedział: „Nie jest ważne, czy Jacek wierzył w Pana Boga; ważne jest, że Pan Bóg wierzył w Jacka”. [2004]
22
Kłopot
Leszkowi Kołakowskiemu W biografię duchową polskiego inteligenta wpisany jest kło pot. Funkcjonując od lat pomiędzy totalitarnym państwem ko munistycznym a hierarchicznym katolickim Kościołem, inteli gent polski snuć musi refleksję nad wynikającą z tego szansą i nad zagrożeniem, na równi obecnymi w jego kondycji. Może być lojalnym urzędnikiem oficjalnej państwowej instytucji — wtedy odnajdzie swe dylematy w książkach Janusza Reykowskiego i Ja na Szczepańskiego; może zdefiniować się jako katolik — wtedy opis świata wyborów przyniesie mu eseistyka Jerzego Turowicza i Tadeusza Mazowieckiego. Ale może też b y ć p o m i ę d z y tymi światami inteligent o orientacji libertyńskiej, który zerwał z totalitarnym państwem, lecz — mimo sympatii do Kościoła — nie zdefiniował się jako katolik. Interesuje mnie ten właśnie inte ligent — odczuwam z nim powinowactwo i rodzaj duchowej wspólnoty. Myślę też, że rozumiem naturę jego kłopotu: jedni wy rzucają mu odstępstwo, drudzy podejrzewają go o niecne manipulatorskie zamiary. Ów zaś zastanawia się, szuka punktów orientacyjnych, buduje na nowo własną tożsamość. I bacznie śledzi słowa i poczynania swych mistrzów, a jednym z nich jest Leszek Kołakowski. I
Myślę czasem: zrozumieć duchowe dylematy naszego inteli genta to tyle, co ogarnąć i opisać przestrzeń rozpostartą pomię dzy dziełem kardynała Wyszyńskiego a dziełem Witolda Gom browicza; dojrzeć wyrastające na tej przestrzeni wielkie dzieło papieża Jana Pawła II, Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta, 23
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
także Leszka Kołakowskiego. Bowiem to, co cenne w polskiej kulturze, powstało na przecięciu jej wielkich historycznych szla ków, w spotkaniu ducha chrześcijańskiego z duchem libertyńskim, w konflikcie idei i światów spierających się i wzbogacają cych wzajemnie. Jeśli w tezie tej tkwi choćby źdźbło prawdy, warto uważnie wsłuchać się w głosy współczesnych krytyków polskiej inteligencji. Powiadają oni: inteligent polski porzuca swój libertyński etos, wyrzeka się autentyczności na rzecz identyfikacji z Kościołem katolickim, zamienia czerwony sztandar proletariackiej rewolu cji na biało-żółtą papieską chorągiew. Wtórują temu głosy ze strony Kościoła: inteligentowi przy świecają motywy pragmatyczne lub wręcz niskie — to chęć uczynienia Kościoła instrumentem politycznej akcji kieruje go ku światu katolickich instytucji. Czy to są oskarżenia i podejrzenia absurdalne? Nie, nie są. Kontekst sytuacyjny przesądza, że nasz inteligent narażony jest na taki właśnie rodzaj pokusy i nieraz mu ulega. Dzielimy prze to obawę, że z libertyna i antyklerykała niegdyś powiązanego z totalitarnym aparatem władzy przeobrazić się można w apolo getę klerykalnej wizji porządku zbiorowego. Będzie to istotną stratą dla pluralistycznego ładu polskiej kultury i wątpliwym po żytkiem dla sprawy chrześcijaństwa. Apologetów ma Kościół za zwyczaj dosyć; na brak wrogów nie może się uskarżać, ale życz liwych i przyjaznych krytyków miewa bardzo mało. Rezygnując ze swej podmiotowości i tożsamości na rzecz iden tyfikacji z katolicką doktryną i kościelną hierarchią, inteligent polski dopuszcza się „drugiej zdrady klerków” — tak twierdzą krytycy. Jeśli bowiem akces do totalitarnego komunizmu był pierwszą „zdradą klerków”, to w wyniku tej drugiej Polska po czyna się przeobrażać w kraj specyficznie dwupłaszczyznowy: totalitarnej fasadzie komunizmu przeciwstawia się baza zorgani zowana na sposób hierarchicznej ortodoksji. Kultura zamiera w kleszczach politycznej dychotomii. Dokonuje się swoista iranizacja Polski: z państwem autokratycznej modernizacji prowa dzi zimną wojnę domową społeczeństwo obywatelskie, formują ce się w toku konserwatywnej rewolucji. Państwem rządzić bę24
Kłopot
dzie totalitarny aparat władzy, a społeczeństwem obywatelskim katolicki kler. Powróci do życia stereotyp uformowany w pierw szych latach naszego stulecia, stereotyp endecki ze swej genezy, łączący w sobie nacjonalistyczną ksenofobię z tym osobliwym typem katolicyzmu, co to potrafi zespalać nienawiść i kłamstwo w życiu publicznym z kultywowaniem cnót ewangelicznych W domowej prywatności. Nikt nie nazwie tego dzisiaj „hańbą domową”; nikt nie rozszyfruje tego zagrożenia dla narodowej kultury. Z nauki Jana Pawła II pozostaną puste frazesy, z idei „Solidarności” — zbrukane kłamstwem emblematy. Polska po grąży się w prowincjonalnym nacjonalizmie i odmętach ciemnej, plemiennej nienawiści. Tak brzmi proroctwo. Słyszę je często, coraz częściej. Na tyle często, że warto je zanotować i przez moment nad nim pomyśleć. II Spoglądam w przeszłość. Sięgam po komentarz do encykliki papieża Jana XXIII Mater et Magistra, który przed ćwierćwie czem, w 1961 roku, opublikował Leszek Kołakowski. Nie był to komentarz życzliwy. Wytknął Kołakowski encyklice „filantropij ne banały” i „treści konserwatywne”, „wykrętne niedomówie nia” i „sprzeczności”, a wreszcie — „treściową nicość”. Analizował głos Stolicy Apostolskiej z perspektywy antytotalitarnego socjalisty, zwolennika reform społecznych i emancypacji świata pracy. Cóż dostrzegał w propozycjach Jana XXIII? Zauwa żał — nie bez racji — że na formuły tej encykliki powoływać się mogą katolicy wszystkich politycznych orientacji, także tych wzajem sobie przeciwstawnych. Formuły te bowiem pomieścić w sobie umieją zarówno potrzeby integrystycznych biskupów z Ameryki Łacińskiej, jak i „pozwolą Kościołom w krajach socja listycznych na odpowiednie manewry polityczne w poszukiwa niu współistnienia z władzą państwową”; są do przyjęcia dla chadeckiej lewicy w Europie i chrześcijan z krajów zdekolonizowanych, dla Salazara i dla Adenauera; dla wszystkich. Dlatego też encyklika, dokument powstały w rezultacie tylu sprzecznych nacisków, stała się „programem zerowym, nicością”. 25
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Jak postrzegał Leszek Kołakowski naturę Kościoła w 1961 ro ku? Pisał: „[...] z wielkich instytucji międzynarodowego życia społecznego jest to [...] organizm najbardziej konserwatywny, najbardziej podległy inercji dziedzictwa i najbardziej obciążony usamodzielnionym ciężarem doktrynerstwa, stąd również naj bardziej związany ze strukturami społecznymi skrajnie uwstecznionymi, a zmieniający pozycję dopiero pod presją ostateczną wydarzeń”. Stobcy Apostolskiej przypisywał Kołakowski „tradycyjne aspi racje do totalnego zwierzchnictwa nad życiem społecznym”, odmowę współpracy z ateistami na płaszczyźnie czysto doczesne go porządku, sprzeciw wobec jakichkolwiek porozumień wol nych od patronatu Kościoła. Jasne te formuły — zauważał — za mącone są permanentną dwuznacznością, która pozwala Episko patom „odwoływać się do mglistego tekstu dla usprawiedliwienia każdorazowych posunięć w zmiennych sytuacjach politycznych”. Wyłania się z tych cytatów tekst zjadliwy i szyderczy, który nie hyl jednak — co mocno podkreślmy — utworem pisanym „na zle cenie”. Przeciwnie, modne wtedy było raczej urzędowe wychwa lanie papieża Jana XXIII, jego pokojowych deklaracji i dialogo wych inicjatyw, co przeciwstawiano uporowi i „reakcyjnej cia snocie” kardynała Wyszyńskiego. W antypapieskim pamflecie Kołakowskiego każde z szyderstw kryło w sobie autentyczną pa sję antyklerykała i stanowiło celną artykulację przekonań znacz nej części laickiej inteligencji. Także — autora niniejszych uwag. Nie będziemy w tym miejscu szczegółowo wywodzić, że rady kalny antyklerykalizm Leszka Kołakowskiego miał swoje realne źródła historyczne i był zakorzeniony w ważnym nurcie polskiej kultury (choć napisanie rzetelnej historii polskiego antyklerykalizmu zdaje się być potrzebą coraz hardziej dojmującą. Dopiero taka historia — zespolona z równie rzetelną historią katolicy zmu — pozwoli na spokojny namysł nad fenomenem przeobra żeń inteligencji i Kościoła w Polsce). Leszek Kołakowski był tych przeobrażeń współtwórcą i żywą ich egzemplifikacją. Dlatego sięgnęliśmy po jego antyklerykalny esej sprzed lat — jedyny to sposób, by uzmysłowić sobie ogrom drogi przebytej przez pol skiego humanistę i pewnych jego czytelników. 26
Kłopot
Rok 1956 jest w tym oglądzie przeszłości cezurą znaczącą. Od tąd Leszek Kołakowski jednoznacznie piętnował totalitarny sta linizm, formułował diagnozy samodzielne, we własnym imieniu wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu. Stał się jednym z ideologów młodej polskiej inteligencji, zbuntowanej przeciw partyjnej ortodoksji, szukającej nowego języka i nowych idei. Remediów na stalinowskie dogmaty szukano wszędzie: w no wej interpretacji marksizmu, w egzystencjalizmie, w racjonali stycznym duchu zachodnich demokracji. Z tej perspektywy spo glądano na Kościół katolicki krytycznie i nieufnie. Krytycznie — bo tak duch czasu kazał postrzegać każdą — wielką i hierarchicz nie zbudowaną — organizację; niechętnie — bo tak duch czasu kazał traktować każdą ortodoksję zbudowaną na dogmatach i ak tach wiary. Antyklerykalizm Europy Zachodniej — libertyński i racjonalistyczny, wolteriański i jakobiński — dobrze korespon dował z antykościelnym etosem polskiej inteligencji. Świeżo wy zwoleni z duchowej obroży stalinizmu, pamiętali dobrze polscy inteligenci historię Kościoła, a zwłaszcza jej ciemne karty. Sam Kołakowski nieufnie spoglądał na kościelne aggiornamento i ka tolickie deklaracje o wartości pluralizmu. „Czym jest dla katoli ków pluralizm?” — zapytywał. Czy wypracowaną w epoce kontrreformacji „elastycznością w metodach konwersji i w spo sobach sprawowania władzy”? Czy też postawą „zasadniczej życzliwości wobec różnorodności świata ludzkiego, postawą otwartej akceptacji wszystkiego, co może być dla ludzi warto ścią, akceptacją wielości form życia, form myślenia i form eks presji, bez rezygnowania z agitacji za wartościami własnymi?”. Kołakowski namawiał swych katolickich adwersarzy „do wy raźnego i jednoznacznego przeciwstawiania się tradycyjnym — a potężnie w świecie chrześcijańskim zakorzenionym — tenden cjom totalitarnym”. Problem historii Kościoła nie da się bowiem sprowadzić do formuły, że ludzie są omylni i popełniają błędy. Powiadał otwarcie: „Okoliczność, że katolicy sami czasem pada li ofiarą nietolerancji, nie usprawiedliwia ich własnej nietoleran cji w innych sytuacjach. Trzeba to stale podkreślać, tym bardziej że cała historia Kościoła w naturalny sposób skłania do nieufno ści wobec katolicyzmu, który jest tylko wrażliwy na każdy objaw 27
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
uszczuplenia jego praw i aspiracji, ale nie jest zdolny do jedno znacznie brzmiącej rewizji własnej przeszłości i do zadeklarowa nia w sposób niebudzący wątpliwości swojego odejścia od tych wszystkich jej elementów, które są notorycznie typowe dla Ko ścioła u władzy, a które trudno pogodzić z hasłami ideologiczny mi głoszonymi często przez katolicyzm, znajdujący się do pewne go stopnia w opozycji wobec swojego świata społecznego”. Czy Kołakowski zmienił w późniejszych latach ten osąd Ko ścioła? III Owszem, zmienił swój osąd, tak jak przeobraził się stosunek do Kościoła polskiej inteligencji. Proces tych przeobrażeń usiło wałem zobrazować przed dziesięciu laty w książce Kościół, lewi ca, dialog i nie będę tu powtarzał swych ówczesnych konkluzji. Przypomnę tylko: od pamfletu na papieską encyklikę poprzez studia nad chrześcijaństwem bezwyznaniowym, poprzez pamiętny esej o Chrystusie — proroku i reformatorze, poprzez rozprawę o obecności mitu wiodła droga Kołakowskiego ku uwa gom o „rewanżu sacrum", ku refleksjom o tak zwanym kryzysie chrześcijaństwa, ku książce o religii. A była to zarazem droga ewolucji politycznej: od próby reformy wewnętrznego realnego komunizmu ku jego bezlitosnej demaskacji, od próby reinterpretacji doktryny marksistowskiej w eseju Karol Marks i klasyczna definicja prawdy po Główne nurty marksizmu, najświetniejszą analizę totalitarnej wiary komunistów. Na tej drodze przeobra żała się wizja totalitarnej utopii i obrazu religii, nabierał nowych konturów wizerunek totalitarnego państwa i wizerunek katolic kiego Kościoła. Jeszcze w Obecności mitu przeczytać można, że „chrześcijań stwo stworzyło pierwsze w Europie modele państwa totalitarne go” — po latach będzie to dla Kołakowskiego okoliczność daleko mniej istotna. Esej Pomyślne proroctwa i pobożne życzenia, napi sany bezpośrednio po wyborze Papieża Polaka, stanowi dobrą egzemplifikację ewolucji poglądów filozofa na Kościół. „Kościół — czytamy u Kołakowskiego — jest niejako na granicy nieba i zie 28
Kłopot
mi, jest depozytariuszem łaski i strażnikiem prawa zarazem, roz daje dobra niewidzialne w świecie widzialnym”. Jakiego Kościoła ludzie potrzebują? Nie jest im potrzebny Ko ściół, który robi polityczne i seksualne rewolucje, „uświęca na sze wszystkie pożądliwości i wychwala przemoc”. Potrzebują na tomiast Kościoła, który „pomoże im wyjść poza bezpośrednie na ciski życia, który ukaże im nieuniknione granice losu ludzkiego i uzdolni do zgody na nie”. Chrześcijaństwo takiego Kościoła „nie jest ani złote, ani purpurowe, ani czerwone, ale szare”. „Szarość” owa nie ma hyć ucieczką od życia, lecz stanowczym odrzuceniem wszelkich prób instrumentalizacji Kościoła dla par tykularnych politycznych celów. Powtórzmy: wszelkich. Zarów no progresistowskich, jak integrystycznych. Przypomnijmy myśl Kołakowskiego: jeśli napięcie pomiędzy boskim i cesarskim, po między sacrum i profanum, jest nieusuwalnym składnikiem eg zystencji Kościoła w świecie, to progresizm i integryzm stanowią dwa niebezpieczne sposoby usuwania tego napięcia. Integryści tkwią duchem w epoce Syllabusa. Tęsknią do sytua cji, w której świecka władza chroni dogmaty wiary przed kryty ką z zewnątrz, Kościół zaś posiada instytucjonalny tytuł do szczegółowego nadzoru nad ładem spraw świeckich. Stąd też bie rze się ich skłonność do sojuszu czy wręcz identyfikacji z silami politycznymi, które obiecują Kościołowi przywileje. Inaczej progresiści: ci skłonni są rezygnować z autonomii wia ry i Kościoła w świecie politycznych konfliktów na rzecz podpo rządkowania wszystkiego reformistycznym czy rewolucyjnym opcjom socjalistycznej ideologii. Są tedy gotowi identyfikować się z ruchami, które deklarują „opcję na rzecz ubogich”, nie ba cząc, że regułą jest polityka niszczycielska tych ruchów wobec Kościoła wtedy, gdy sięgają po władzę. Tak to na dwa różne sposoby bywa Kościół wprzęgany w nie moralne polityczne związki. Integryści odrzucać będą totalitarny komunizm o tyle, o ile głosi on ateistyczny światopogląd i do puszcza się prześladowania religii. W imię obrony przed komu nistycznym ateizmem gotowi są bez nadmiernych skrupułów popierać wojskowo-policyjne dyktatury. Progresiści natomiast zaaprobują sojusz z komunistyczną opozycją przeciw tym sa 29
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
mym dyktaturom, nie bacząc zgoła, że przyczyniają się w ten sposób do tryumfu ładu politycznego, który zwyciężając, nie tyl ko prześladuje i niszczy religię, ale depcze ludzką godność i pra wa człowieka na skalę nieznaną tępym reakcyjnym generałom. Integryści łatwo przystają na gwałcenie praw człowieka w anty komunistycznych dyktaturach; progresiści popierając komu nizm, spełniają rolę nawozu dla totalitarnej tyranii. Integryzm i progresizm są tedy dwoma projektami rezygnacji Kościoła z konsekwentnej opcji antytotalitamej. Progresizm wyrzeka się po prostu antytotalitamego oporu w imię mirażu zinstytucjona lizowanego braterstwa, które nieuchronnie przeobraża się w ko lejny wariant totalitarnej więziennej cywilizacji. Integrystyczna krytyka komunizmu — powtórzmy — koncentruje się na filozo fii ateistycznej. Będąc proslym przedłużeniem dziewiętnasto wiecznej polemiki Kościoła z myślą liberalną, podejmuje opór na płaszczyźnie sporu doktrynalnego. Ten sposób myślenia unie możliwia poprawne odróżnienie liberalnej demokracji od totali tarnego państwa ideologicznego w rodzaju Rosji sowieckiej. Tymczasem — dowodził Kołakowski — „despotyczne formy rządzenia i w szczególności prześladowania religijne w tym ustroju nie pochodzą stąd, że komunizm jest a t e i s t y c z n y , ale stąd, że jest t o t a l i t a r n y , że zatem jest jak gdyby kon strukcyjnie napędzanym dążeniem do zniszczenia wszystkich form życia zbiorowego i wszystkich krystalizacji kultury nienarzuconych przez państwo”. Rozróżnienie powyższe ma wymiar fundamentalny. To nie ateizm jako filozofia, lecz totalitaryzm jako system, „bez względu na kostium ideologiczny — rasistowski, komunistyczny czy reli gijny — jest w tej chwili najbardziej złowrogą groźbą dla kultu ry i dla wartości chrześcijańskich”. Wynikają z tego dla chrześcijan oczywiste konsekwencje. Wal cząc o prawa dla samych siebie w państwie totalitarnym, skazu ją się na sytuację moralnej dwuznaczności, Jeśli nie opierają swych roszczeń na wyraźnej akceptacji pluralistycznych zasad życia społecznego, to znaczy na radykalnym odrzuceniu totalita ryzmu, niezależnie od jego ideologicznych treści, które mogą być ateistyczne, ale mogą być także religijne”. 30
Kłopot
Przekonanie, że istotą zła w komunizmie jest ateizm, prowadzi zawsze do fałszywych rozstrzygnięć. Progresistom, którzy apro bują projekt komunistyczny, wystarczy prawo do lojalnej afirmacji komunizmu w języku chrześcijańskiej doktryny. Z kolei integryści atakując ateizm, a przemilczając jego totalitarny kontekst, „dają jakby do zrozumienia, a przynajmniej nie wykluczają wyraźnie możliwości, że totalitaryzm nie byłby naganny, gdyby jego forma dogmatyczna określała się za pomocą Credo nicejskie go zamiast Dzieł zebranych Lenina”. Prowadzić to może do paradoksalnej zbieżności: progresistę-lojalistę z integrystą-niedomnym połączyć może zgodne przekonanie, że ich misją jest nawrócenie rządzących komunistów na prawdziwą wiarę, nie zaś opór wobec niszczycielskich praktyk totalitarnego państwa. Leszek Kołakowski — hodaj jako pierwszy — sformułował ja sno powyższe dylematy, drążące od lat umysł polskiego inteli genta. Precyzyjną artykulację tego, co przedtem pojawiało się ja ko intuicja zaledwie, uważamy za efekt postępujących przeobra żeń środowisk intelektualnych. Przeobrażał się również Kościół. Wynikiem tych procesów stał się fenomen „Solidarności” — wielomilionowej, niezależnej i samorządnej, wyrosłej z robotni czego buntu organizacji Polaków, zespalającej w sobie tradycję ruchów wolnościowych z chrześcijańskim etosem. „Solidarność” wielokrotnie manifestowała swą łączność z Ko ściołem — strażnikiem moralnej nauki Chrystusa, ale wolna by ła przecież od pokusy integrystycznej czy progresistowskiej in strumentalizacji Kościoła. Proponowała zarazem pluralistyczny ład społeczeństwa obywatelskiego i pilnie strzegła swej podmio towości. Czy ten szczególny układ zdolny jest do długiego trwa nia? Czy okaże się podatny na próbę kontynuacji? Od odpowie dzi na to pytanie zależy kształt polskiej duchowości. Powiedzmy tylko, że Leszek Kołakowski był jednym z głów nych architektów intelektualnych tego fenomenu. IV Spotkanie inteligenta polskiego z Kościołem katolickim stało się faktem. Powtórzmy zatem nasze pytanie: czy wolno uznać za 31
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
całkiem absurdalne przypuszczenie, że oto inteligent polski podążając do Kościoła — dopuszcza się „drugiej zdrady kler ków”? Odpowiedzi szukamy w próbie zrozumienia sytuacji obe cnej. Pomińmy szeroki wachlarz postaw kolaboranckich opatrzo nych katolickim szyldem reklamowym, przynależny nie tyle do historii polskich idei, ile do dziejów polskiej maskarady. Z jednej strony oczekuje się od Kościoła, hy — w warunkach delegalizacji „Solidarności” — podjął się roli przywództwa poli tycznego opozycji i poprowadził Polaków na barykady walki o odzyskanie zdobyczy z sierpnia 1980 roku. Następstwem tych oczekiwań była krytyka Episkopatu za to, że nie chce w tej roli wystąpić; oskarża się biskupów o tchórzliwy oportunizm, o mało duszne porzucenie „Solidarności” w niedoli, o dążność do zała twiania interesów partykularnych Kościoła kosztem interesów narodu. Inaczej mówiąc, wypowiadane bywa słowo ubolewania, że katoliccy biskupi nie chcą identyfikować sprawy Kościoła z in teresem doraźnym antytotalitarnej opozycji. W postawie takiej widzimy specyficznie polski wariant orientacji progresistowskiej. Istnieje wszakże tendencja odwrotna. Jej zwolennicy za punkt wyjścia przyjmują tezę, że „Solidarność” jest organizmem mar twym. W tym stanie rzeczy — powiadają — jedyną szansą reali zowania polskiej podmiotowości stał się Kościół. Tylko w Ko ściele mogą spotykać się Polacy; tylko duszpasterstwa religijne dają możliwość aktywnej postawy różnym grupom społecznym. Poparcie dla „Solidarności” bywa zastępowane demonstracyjną solidarnością z Episkopatem, zaś wypowiedzi Episkopatu inter pretowane są jak polityczne deklaracje opozycyjnej partii. Co więcej — próbuje się regenerować w obrębie katolicyzmu cały niedobry bagaż wstecznego dziedzictwa: z ciasnym szowini zmem, z agresywną ksenofobią, ze spiskową wizją procesu histo rycznego. Porzuca się fundament praw ludzkich na rzecz naro dowego egoizmu. Encykliki Jana Pawła II bywają zastępowane przez stare endeckie broszury, te dość szczególne artykulacje pewnego modelu polskiej teologii politycznej. Deklaracja pełnej identyfikacji z Episkopatem staje się wyznacznikiem politycznej tożsamości, a zarazem sposobem promowania biskupów do ran gi politycznych liderów polskiego społeczeństwa. Cóż może zda32
Kłopot
rzyć się jeszcze? Oto ogólnodemokratyczny postulat swobód oby watelskich przeobraża się w partykularne hasło praw dla spo łeczności katolickiej, walka o podmiotowość społeczeństwa zo staje zredukowana do zapewnienia katolickiej hierarchii uprzy wilejowanego wpływu na bieg spraw życia publicznego, zaś kon flikt totalitarnego państwa z pluralistycznym społeczeństwem zaczyna być artykułowany jako spór ateistycznej władzy z kato lickim narodem. Cień syndromu irańskiego pojawia się nad pol skim życiem publicznym — taki jest finał polskiego wariantu orientacji integrystycznej. Rzeczywistość obfituje w postawy daleko bardziej zróżnicowa ne i nie sposób jej pomieścić w schematycznie naszkicowanym powyżej modelu. Twierdzimy tylko, że ta sama rzeczywistość oferuje polskiemu inteligentowi dwa zarysowane sposoby doko nania „drugiej zdrady klerków”. Niejeden z nas ma to już za so bą, a wszyscy stoimy wobec wyboru. Kto tego sobie nie uświado mił, ten nieuchronnie padnie ofiarą samooszustwa. V W tym miejscu przypomnieć należy, że widmem irańskiej teokracji straszą Polaków również partyjni publicyści. Z ich punktu widzenia cały ruch „Solidarności” jest po prostu wschodnioeuro pejskim wariantem konserwatywno-religijnej rewolucji Persów przeciw nowoczesności. Ludzie „Solidarności” to „zasklepieni tra dycjonaliści, żywiący się fanatyczną mieszanką duchową, złożoną z wypaczonej odmiany katolicyzmu i zszowinizowanych form tra dycji romantycznej”. Szerzą oni wiarę, że „męczeństwo narodu zo stanie wynagrodzone za sprawą czuwających sił nadprzyrodzo nych” i „cudownej interwencji czynników mistycznych”. Są też wyznawcami „magicznych praktyk palenia świeczek, układania krzyży, pielgrzymek w intencji zwalczania złych mocy”. Upo wszechniają „zbiorowy irracjonalizm, niezachwiany w poczuciu, że akt wiary może odwrócić stosunki sił, prawa ekonomiki, regu ły interesu rządzące sferą polityki”. Ludzie „Solidarności” są późnym potomstwem tryumfu kontrreformacji nad renesansem. Tak jak w dawnych wiekach, tak w sierpniu 1980 roku kontrre 33
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
formacja katolicka zamieniła Polakowi renesansową myślącą gło wę na „kamienny łeb, poruszany tylko chciwością i zabobonem, zamknięty na postępy świata”; uczyniła zeń fanatyka wiary w pol ski mesjanizm, tępiciela kacerstwa, narodowego megalomana „zamkniętego w samochwalczej bigoterii jak w trumnie”. Po raz kolejny — dowodzą partyjni publicyści — katolicyzm polski stał się źródłem narodowych nieszczęść. To katolicyzm za mienił „kult pracy, racjonalizmu i umiejętności praktycznych” na filozofię Przedmurza, „kult szabli, opatrzności i zdobycznego łupu”. Cóż się bowiem dzieje? Powraca upiór zaduszkowych spo tkań nad grobami poległych, „okolicznościowe nabożeństwa na rodowe przekształcają się w histeryczne misteria”, tryumfuje duch „irracjonalnej męczeńskiej krucjaty”. Jakże straszni są katoliccy duszpasterze! „Owiani kontrreformacyjnym duchem kaznodzieje o głosach przepełnionych tak nieziemską słodyczą, że zdają się samoczynnie unosić ich do nie ba, dokonują interpretacyjnych cudów, odnajdując w tekstach Ewangelii fragmenty pisane najwyraźniej z myślą o Polsce współczesnej, o szatańskich mocach, które ją niewolą i o krzyżo wej drodze zmartwychwstania”. To oni utrwalają „parafialny pa radygmat”: upolityczniony Kościół plus polityczny obyczaj wy pełniony kultem obrzędowości, obsesją posłannictwa, dewocyjnym stosunkiem do mitów i symboli. Oto i współczesna polska mitologia, duchowa skamielina minio nych epok: je s t to na pół laicka, na pół konfesyjna mieszanina cu downości z misyjnością, funkcjonująca tak, że czynnik misyjny po budza do najbardziej nawet niedorzecznej aktywności, zaś czynnik cudowności pozwala zakładać, że wszystko jednak jakoś się ułoży”. Jest tedy oczywiste, że proces odzyskiwania narodowej pamię ci — dzieło nieocenzurowanej twórczości — określony zostaje mianem „przestępczej operacji, dokonywanej na umysłowości polskiej”, zaś pojęcie „sowietyzacji” to nic innego jak „wykręt samooszukującej się mentalności, zastygłej w archaicznym już stereotypie, bezradnej i ratującej swe samopoczucie zrzucaniem winy na czynnik zewnętrzny”. „Aż dziwne — konkluduje partyjny publicysta — że inteligen cja polska, mieniąca się zawsze strażniczką postępu, przeciwna 34
Kłopot
z natury swego powołania mrokom fanatyzmów, przesądów i uprzedzeń, w masie swej ciągle jeszcze nie dostrzega groźnie wzbierającej obskuranckiej fali, posypanej łudzącą pozłotką ro mantyczną”. VI Dwojako można potraktować zacytowane wywody Można je odrzucić jako manifestację świadomości zakłamanej i służalczej, nieuczciwej z intencji i dyspozycyjnej z przeznaczenia. Można wszelako spróbować dojrzeć w tych wywodach złośliwą karyka turę zagrożeń rzeczywistych i krzywe zwierciadło własnych, au tentycznych niepokojów. Można dostrzec także i przestrogę: przecież te wywody są logicznym rozwinięciem antykleiykalnego stereotypu polskiej inteligencji, rozwinięciem tendencyjnie i skrajnie jednostronnym, ale prawomocnym i konsekwentnym. Są one więc obrazem stereotypu-pułapki, która czyha na inteli genta podejmującego dziś polemikę z klerykalizacją polskiej my śli politycznej. Jakże łatwo, popadając w łatwiznę stereotypu, pa miętać o katolickim Ciemnogrodzie, a zapominać o katolickim świadectwie wiary i nadziei; jakże łatwo epatować aktami nieto lerancji katolików, a zapominać o aktach miłości i solidarnego braterstwa; jakże prosto karmić się wspomnieniem inkwizycyjnych stosów, a wygnać z pamięci obrazy katolickiego męczeń stwa. Przecież byliśmy już tego świadkami... Problem bowiem ten ma swoją długą i powikłaną historię. Odnajdujemy w niej pierwowzór wizji partyjnych publicystów, odnajdujemy w niej zarys naszych dzisiejszych dylematów. Dość sięgnąć po stare numery „Kuźnicy”, najciekawszego chyha pi sma polskich marksistów doby najnowszej. To przecież ważny — choć smutny — rozdział z historii polskiej inteligencji... Jak że łatwo odnaleźć tam artykuły, w których entuzjaści pierw szych lat panowania Przodującego Ustroju ogłaszali, że katoli cyzm walczy o „opóźnienie postępu społecznego”, że jest „mar twą ideologią”. Pisząc tak, odnotowywali z pewną irytacją two rzenie się wokół „Tygodnika Powszechnego” „paradoksalnej sekty intelektualnych przyjaciół Kościoła”. Cechą członków tej 35
Adam M ichnik / Wściekłość i wstyd
sekty miało być przeświadczenie, że choć pojęcie Boga jest „naj bardziej wstydliwym punktem katolicyzmu”, to sam Kościół jest jedynym obrońcą praw człowieka, zaś moralność katolicka J e dyną nadzieją ocalenia godności ludzkiej”. Stefan Kisielewski otrzymał miano „swawolnego Dyzia” całej tej sekty. „Iluż — przycinano mu na łamach «Kuźnicy» — mamy dziś nowych ka tolików, których wczoraj podejrzewać można było o wszystko, tylko nie o moralność ewangeliczną”. Kisielewski nie wydawał się być speszony tymi złośliwościami. Decydował się na związek ze środowiskiem katolickim, gdyż uważał katolicyzm za ideę uniwersalistyczną, a zarazem dobrze zakorzenioną w świadomości narodowej, ideę, która wytrzymu je próbę nowoczesności, a legitymuje się tradycją dwóch tysiąc leci; wytrzymuje próbę wojen i rewolucji, godząc indywidualizm z troską o dobro wspólne. Dlatego katolicyzm wydał mu się ideą właściwą na czas starcia z totalizmem. Kisiel świadom był, że formuła taka wzbudzić może protest wśród samych katolików: katolicyzm był dla nich religią, a nie sposobem myślenia o polityce, gospodarce czy kulturze. To praw da — przyznawał — „sprawa katolicyzmu jest przede wszystkim sprawą wiary, objawienia i łaski”. Wszelako „nie każdy z człon ków katolickiej społeczności umie z tej łaski korzystać, nie każ dy jest katolikiem świadomym, praktykującym”. Wielu ludziom wystarczy być uformowanym przez katolicyzm: „Kościół posiada zwolenników i wyznawców wśród ludzi niepraktykujących, swego rodzaju «katechumenów», i do tych ludzi ma prawo apelo wać publicysta świecki, pragnący szerzyć katolicki światopogląd i jego polityczne konsekwencje”. Katolicyzm to jedyna baza, na której może oprzeć się polska myśl polityczna. „Około Kościoła — twierdził Kisielewski — skupiają się narody w okresach wielkich przemian i katakli zmów, gdy walą się tradycje, gdy krańcowość tych przemian wy daje się grozić przerwaniem ciągłości życia narodu, gdy przy szłość przedstawia się ponuro i mrocznie”. W tym tkwi geneza wzrostu autorytetu Kościoła. Do obozu katolickiego schronili się wszyscy ci, „którzy w czasach ciężkich i powikłanych chcą za chować jasny pogląd na rzeczy, spokój i opanowanie wobec wy36
Kłopot
darzeń, szacunek i miłość do przeszłości, niewykluczające przy stosowania się do wymagań nowych czasów, a wreszcie — którzy potrzebują autorytetu, pionu, stałej linii”. Obóz katolicki otwarty jest również dla wyznawców „laickich ruchów wolnościowo-humanitarystycznych, które za główne zadanie postawi ły sobie obronę praw i godności jednostki ludzkiej”. Bowiem hu manitaryzm europejski wyrósł z pnia moralności chrześcijań skiej. „Choć niektóre dogmaty i praktyki religijne są wielu laic kim działaczom humanistycznym obce i obojętne, to jednak trzon moralności chrześcijańskiej zawartej w Dekalogu jest i po zostanie systemem najdoskonalej i najzwięźlej ujmującym osią gnięcia moralne Europejczyka”. Zaiste — warto sięgać po stare książki Stefana Kisielewskiego. Po ich lekturze łatwiej zrozumieć model życzliwego współistnie nia polskiego inteligenta z Kościołem w obliczu totalitarnej dyk tatury. Zwrot ku katolicyzmowi — dodajmy — cechował również znaczny krąg inteligencji związanej z „Wiadomościami Literac kimi”, ten krąg, który po wojnie znalazł się na emigracji. Rozma itym ludziom objawił się Kościół jako główny filar polskości i podstawowa baza oporu przeciw sowietyzacji. Wszelako wzór Kisiela trudny był do naśladowania. Kisielewski — niepowta rzalna mieszanina konserwatysty z libertynem — wnosił w ka tolicki krąg kulturalny całą dynamikę swej heretyckiej osobowo ści: wywoływał konflikty, wzniecał skandale i... wciąż byl tolero wany. Krąg „katechumenów” wokół „Tygodnika Powszechnego” (Herbert, J. J. Szczepański, Tyrmand) częściowo tylko podążał śladem autora Sprzysiężenia, wybierając zwykle drogi odrębne i własne. Namysł zaś nad tymi drogami — a także namysł nad tolerancją Jerzego Turowicza dla „niekonfesyjnych” współ pracowników pisma — winien być niezbędnym fragmentem refleksji o dylematach dzisiejszych. Wszelako równie istotnym zadaniem jest przemyślenie gorzkich uwag Witolda Gombrowicza. Z kim polemizował Gombrowicz?
37
Adam, M ichnik / Wściekłość i wstyd
vn Nad sowietyzowaną Polską wciąż unosiły się wieże katolickich kościołów. Ponad katolickim Kościołem trwała wielka osobowość Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Cóż myślał ten człowiek o ko munizmie? Istotą polskiego nieszczęścia był dlań konflikt „chrześcijaństwo-beżbożnictwo”. „By jednak ten konflikt nie zastał nas nie przygotowanych — zanotował w swym dzienniku — trzeba zyskać czas, aby wzmocnić siły do obrony Bożych pozycji”. W ten sposób rozumował zapewne każdy katobcki biskup. Prymas Polski szedł dalej — „przebudowę struktury społeczno-gospodarczej” uważał za konieczność. Gotów był popierać program reform, lecz „ciasny programowy ateizm stanowił tu przeszkodę”. Świadom był — rzecz prosta — i innych przeszkód, takich jak „represyjne procesy, mszczenie rozbudowanego życia społecznego, likwidacja partii i wolnych związków zawodowych”. Wszelako ateizm marksistów jawił mu się jako przeszkoda główna. Biograf Prymasa — Andrzej Micewski — tak streszcza wywód Prymasa podczas rozmowy (sty czeń 1953) z reprezentującym rząd Franciszkiem Mazurem: „Zda niem Prymasa marksizm wyrósł na gruncie protestancko-anglikańskim, a został zastosowany na terenie prawosławnym. Te fakty na rzuciły mu między innymi wrogość wobec katolicyzmu. Polska dro ga marksizmu wymagałaby rewizji stosunku do katolicyzmu. Prze szkodą zaś do tego są obciążenia XIX-wieczne, kiedy modna była walka masonerii z Kościołem i filozofii indywidualistycznej z religią. Nie ma koniecznego związku między ateizmem a marksi zmem, a tym bardziej nowym ustrojem. [...] Ateizm marksizmu opóźnia przebudowę społeczną i urzeczywistnienie dobrobytu. Walka z Kościołem odpycha najlepszych ludzi, a w życiu społecz nym wprowadza schematyzm i bezduszność”. Tak mówił Prymas do przedstawiciela komunistycznej władzy. Nie ma powodu wątpić, że mówił szczerze. Wszelako za tymi sło wami stała również pewna myśl taktyczna — pragnął pohamo wać niszczycielską politykę represji wobec Kościoła. Obserwując postępującą sowietyzację Polski, utwierdzał się Prymas w prze konaniu o „szczególnej więzi pomiędzy Kościołem a Narodem”. 38
Kłopot
W tej niezwykłej sytuacji Kościół — będący jedyną niezależną instytucją — musiał przejąć funkcję faktycznego reprezentanta narodu i obrońcy narodowej tożsamości. Dla milionów Polaków był Prymas przywódcą narodu; był — w tej epoce swoistego interregnum — interrexem. Był symbolem polskiego oporu. I z tej perspektywy powtarzał Polakom: brońcie zagrożonej tra dycji narodu, trwajcie w katolickiej wierze ojców swoich, sku piajcie się wokół Kościoła. Tak tylko — sądził — Polacy ocalić mogą swoją tożsamość. I modlił się za Polskę, wspominając jej historyczne losy: „W dniu dziękczynienia za zwycięstwo chocimskie — tylko jeden Kościół w Polsce wznosi swoje modlitwy do Boga, który obronił nas prawicą swoją. Któż z największych patriotów myśli dziś o tym zdarzeniu? A jednak może ono roz strzygnęło o dalszym rozwoju kultury w środkowej Europie? [...] Dziękuję Ci za tę siłę wiary, która oparła się na sile. Dziękuję za ten szczytny idealizm, który poniósł rody całe na pola bitew i ofiarował wszystkich niemal synów niejednej rodziny. Dzięku ję za tę potęgę, którą wlałeś w skrzydła husarii. Słyszę jej śpiew i czuję pęd zwycięski. Niech to wszystko śpiewa Tobie, Ojcze Narodów. — A gdy dziękuję za przeszłość, proszę — wspomnij na bój, który dziś toczymy, by Polska nie była zalana przez obcą przewrotność, przez materialistyczną brutalność, przez półinteligencką pychę i wyniosłość. To straszna siła, która zwycięża, ogłupiając trwogą nawet mężnych i dobrych. Upomnij się o Na ród Twój, którego jesteś Ojcem i Panem”. Pisząc te słowa podczas uwięzienia, artykułował Prymas emo cje udręczonych Polaków. Wbrew obawom uwięzionego kardy nała, znaczna część polskiej opinii tak właśnie myślała o Bogu i Ojczyźnie. Witold Gombrowicz ten właśnie sposób myślenia o zniewolo nej Polsce i o katolickiej religii uczynił przedmiotem krytycznej refleksji. VIII „Polska dzisiejsza — notował Gombrowicz w 1953 roku — jest jak kawałek suchego chleba, który z trzaskiem łamie się na dwie 39
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
części: wierzącą i niewierzącą”. Wszelako linię podziału wyzna cza stosunek do komunizmu, nie zaś do spraw wiary. Myśl pol ska tkwi w bezruchu, sparaliżowana przez komunizm. „Więc i o katolicyzmie wolno dziś myśleć jedynie jako o sile zdolnej do oporu, a Bóg stał się pistoletem, z którego pragniemy zastrzelić Marksa. To jest święta tajemnica, która chyli głowy wytrawnych masonów, z laickich felietonów wygnała dowcip anlyklerykalny, poecie Lechoniowi dyktuje wzruszające strofy do Matki Boskiej, socjalistyczno-ateisfycznym profesorom przywraca wzruszającą niewinność z czasów pierwszej komunii i w ogóle działa cuda, 0 jakich dotąd nie śniło się filozofom”. Modlitwa dziękczynna za zwycięstwo pod Chocimiem? Dla Gombrowicza był to po prostu symbol wyjałowienia. Z pasją opi sywał rocznicowe akademie na emigracji, gdzie „odśpiewawszy Rotę i odtańczywszy krakowiaka”, kolektywnie wychwalano dawne przewagi polskiego oręża i zmarłych Wieszczów, Wawel 1 Szopena, Kopernika i Konstytucję 3 maja, realizując w ten spo sób patriotyczną powinność. „Ale ja — pisał Gombrowicz — od czuwałem ten obrządek jak z piekła rodem, ta msza narodowa stawała mi się czymś szatańsko szyderczym i złośliwie grotesko wym. Gdyż oni, wywyższając Mickiewicza, poniżali siebie — i takim wychwalaniem Szopena wykazywali to właśnie, że nie dorośli do Szopena — a lubując się własną kulturą, obnażali swój prymitywizm”. Cóż ma wspólnego z Szopenem pani Kowalska? — zapytywał przekornie Gombrowicz. „Czy dlatego, że Szopen napisał balla dy, wzrasta choćby o szczyptę ciężar gatunkowy pana Powalskiego? Czy bitwa pod Wiedniem może przysporzyć choćby lut chwaty panu Ziębickiemu z Radomia?” Przecież to nonsens. Każdy odpowiada za siebie, każdy winien być z siebie dumny i sobą zawstydzony. Nikt Polaków nie będzie sądził wedle Sobieskiego i Szopena, lecz wedle tego, co obecnie robią. Cóż zaś robią? Tkwią w paraliżu polsko-katolickiej formy, która jest znakiem ich niedojrzałości, symbolem wyjałowienia, ucieczką od twórczej egzystencji. Dlatego nad życiem polskim na emigracji unosi się duch szpitalny — pacjentom oferuje się tylko dietetyczne dania. „Po cóż rozdrapywać rany? Dlaczego dokładać 40
Kłopot
jeszcze surowości do tej, którą namaściło nas życie i, zresztą, czyż nie powinniśmy zachować się grzecznie, skoro dostaliśmy klapsa?... Panują więc tutaj wszystkie chrześcijańskie cnoty, do broć, ludzkość, litość, poszanowanie człowieka, umiar, skrom ność, przyzwoitość, rozwaga, rozsądek i wszystko, co się pisze, jest przede wszystkim dobrotliwe. Tyle cnót! Nie byliśmy tak cnotliwi, gdyśmy mocniej trzymali się na nogach. Nie ufam cno cie tych, którym się nie udało, cnocie zrodzonej z biedy...” Gombrowiczowska ostrość spojrzenia nie oznaczała proklamo wania wojny duchowej z katohcyzmem. Obcy był mu — co pod kreślał — klimat kampanii Boya przeciw „czarnej okupacji”. Po lemizował z pewnym wariantem katohcyzmu, który wyrządził „wielkie szkody polskiemu rozwojowi, ponieważ spłycił się u nas do wymiaru zbyt łatwej i zbyt pogodnej filozofii, będącej na usługach życia i jego bezpośrednich potrzeb”. Tę twarz katolicyzmu reprezentowała tradycyjnie hierarchia kościelna w Polsce i ta twarz katohcyzmu była obca autorowi Ferdydurke. Wszelako historyczne zdarzenia odsłaniały Gombrowiczowi także inne oblicze katolicyzmu. Wśród wojen i rewolucyj, wśród politycznych mistyk i totalitarnych wiar został gwałtownie zrelatywizowany ideał ludzkości postępowej i oświeconej, humanistycznej i racjonalnej. Owszem, są to wartości godne szacunku, ale naj ważniejsze jest przecież — notował Gombrowicz — „aby ten drugi człowiek mnie nie ugryzł, nie zapluł i nie zadręczył”. Tu nastąpiło spotkanie z katohcyzmem: w „przenikliwym wyczuciu piekła” zawartego w naturze ludzkiej, w „lęku przed nadmierną dynamiką człowieka”. Oddzielał Gombrowicza od Kościoła taki projekt ludzkiej umysłowości, który ideał katolika dostrzegał w kimś, „kto wierzy, chce wierzyć i nie dopuszcza do siebie in nej myśli jak tylko tę, której dogmat nie wsadzi na indeks”. Próbował wszakże tę perspektywę odwrócić: „Pytanie, które sta wiam katohkom, nie jest: jakiego Boga wyznają, a tylko: jakimi pragną być ludźmi?”. Cóż bowiem się stało? „Z przerażeniem ujrzeliśmy, że otacza nas milionowy bezmiar umysłów ciemnych, które porywają nam prawdy nasze, by je paczyć, pomniejszać, przerabiać na narzę dzie swoich namiętności; i odkryliśmy, że ilość ludzi jest bardziej 41
Adam. M ichnik / Wściekłość i wstyd
decydująca niż jakość prawd. Stąd gwałtowna w nas potrzeba ję zyka tak prostego i zasadniczego, iżby mógł on być miejscem, na którym spotyka się filozof z analfabetą. I stąd podziw nasz dla chrześcijaństwa, które jest mądrością obliczoną na wszystkie umysły, śpiewem na wszystkie głosy, od najwyższych do najniż szych, mądrością, która nie musi przetworzyć się w głupotę na żadnym szczeblu świadomości. Ale, gdyby mi ktoś powiedział, że mimo to nie może istnieć żadne prawdziwe porozumienie pomię dzy człowiekiem swobodnym duchowo a człowiekiem dogma tycznym, odpowiem: — Przyjrzyjcie się lepiej katolikom. Oni także istnieją w czasie i poddani są jego działaniu”. Bowiem niespodziewanie objawił się laickiemu humaniście, uczniowi Rabelais’go i Montaigne’a, katolicyzm „głęboki i tra giczny”, który na ład totalitarny i kryzys kultury odpowiada ewolucją podobną humanistycznej. I oto chrześcijańska „nauka, która rozwaliła państwo rzymskie, jest sprzymierzeńcem na szym w walce o zburzenie wszystkich zbyt wyniosłych gma chów, jakie dzisiaj budujemy, o dotarcie do nagości i prostoty, do zwykłej, elementarnej cnoty”. Czy Gombrowicz miał rację? I cóż — w istocie rzeczy — ozna czała jego propozycja? Dla kardynała Wyszyńskiego było oczywiste, że w konflikcie z komunistycznym ateizmem należy wzmacniać spoistość narodu stawiającego opór. Komunizm bowiem był dlań systemem rozkła dającym naród, systemem gwałtu i udręczenia narodu przez obcą władzę, w którym Polacy „żyją nieustannie jak bydlęta”. Dla Gombrowicza komunizm był systemem podporządkowa nia człowieka zbiorowości, stąd — dowodził — „najesencjonalniejszym sposobem walki z komunizmem jest wzmocnienie jed nostki przeciw masie”. Nie są to różnice ani pozorne, ani błahe. Kardynał Wyszyński chciał utrwalić polski wzór kulturalny — był on dlań źródłem polskiej siły. Gombrowicz chciał ten wzór („formę polską”) obnażyć i zdestruować — był on dla niego źródłem słabości Po laków. Dla kardynała Wyszyńskiego Henryk Sienkiewicz był „hetmanem bez buławy” Polaków, ich wychowawcą w duchu służby „Bogu i Ojczyźnie”; dla Gombrowicza Sienkiewicz był za42
Kłopot
przeczeniem głębi katolicyzmu, był J a k kobieta, która pielęgnu je czystość w myśli i uczynkach nie po to, aby podobać się Bogu, lecz ponieważ instynkt ją zapewnia, że to się podoba mężczy znom”. Dla kardynała Wyszyńskiego był Sienkiewicz pierwszym „generałem” mobilizującym polską młodzież do walki o wolność i budzicielem sumienia narodu; dla Gombrowicza Sienkiewicz był tym, który „upiększał historię”, „upraszczał ludzi”, „karmił Polaków stekiem naiwnych iluzji”, „usypiał sumienia, tłumił myśl, hamował postęp”. Zapytajmy tedy dziś, gdy kardynała Wyszyńskiego nazywamy Prymasem Tysiąclecia, gdy czołowe miejsce Witolda Gombrowi cza w panteonie polskiej literatury jest zupełnie bezdyskusyjne, zapytajmy tedy — który z nich miał słuszność? IX Aleksander Wat, poeta i autor najgłębszego może z polskich rozrachunków z komunizmem, był zdania, że dla oporu antytotalitarnego Gombrowicz był całkowicie bezużyteczny. Opoką na rodu — powiadał — były nie bunty, ale „oderwanie się od nie przyjaciela, mianowicie, masowy katolicyzm narodu, właśnie ów parafialny, obskurancki, tak często obskurny katolicyzm polski, który przecież oczyścił się i pogłębił «w katakumbach* i znalazł rzeczywiście pasterza w osobie Prymasa Wyszyńskiego. Ten ka tolicyzm uczynił duszę polską nieprzenikliwą dla magii ideolo gii* oraz dla knuta praxis, i nie zbuntowani literaci, nie rewizjo niści sprawili polski Październik, ale — obok wykruszania się mocy i spoistości stalinizmu — wytrwały, ciągły, nieugięty opór psychiczny katolickiego narodu”. Myśl tę sformułował Wat w 1965 roku lub nieco później. Była ta deklaracja finałem jego długiej i trudnej drogi od komunizmu ku prawdom katolickiej wiary. Czy jednak była poprawnym opi sem rzeczywistości? Kardynał Wyszyński najistotniejsze znaczenie przywiązywał do pojęcia „wspólnoty narodowej”. Powiadał, że wspólnota wy rosła „z oparów krwi synów ziemi polskiej”; że naród umacnia się nie podziałami, ale Jed n ą wspólną miłością do Matki Ojczy43
Adam Michnik / Wściekłość i wstyd
zny, która nas karmi swoją piersią, a którą my niekiedy mamy obowiązek karmić... w ł a s n ą k r w i ą ”. Gombrowicz natomiast zapytywał Polaków: „czy gdyby wam powiedziano, że aby pozostać Polakami, musicie zrezygnować z części tej waszej ludzkiej wartości, to znaczy, że będziecie mo gli być Polakami tylko pod warunkiem, iż staniecie się gorsi, ja ko ludzie — nieco mniej zdolni, mniej rozumni, mniej szlachet ni — czy zgodzilibyście się na takie poświęcenie dla utrzymania Polski?”. Przecież — kontynuował — wartości te „mają charak ter absolutny i nie mogą być uzależnione od niczego — ten, kto mówi, że tylko Polska może zapewnić mu rozum lub szlachet ność, rezygnuje z własnego rozumu, z własnej szlachetności”. Inaczej mówiąc: w konflikcie z komunizmem, Gombrowiczowi nie wystarczało intelektualne wycofanie się w obręb narodowo-religijnej tradycji. Ta rama zdawała mu się zbyt ciasna, formacja Polaka-katolika zaś — kulturalnie jałowa, niezdolna do poprawnej diagnozy rzeczywistości, niezdolna do bezwzględnej obrony funda mentalnych wartości. Kiedy kardynał Wyszyński utrwalał spoi stość narodowej wspólnoty zagrożonej przez komunistyczny ateizm, kiedy Aleksander Wat wygłaszał pochwałę parafialnego i obskuranckiego ducha narodu, który ostał się w totalitarnym tyglu, wtedy Witold Gombrowicz notował z aprobatą diagnozę jednego ze swych krajowych korespondentów stanu umysłowości Polaków: „Boże, ta Polska to ponury sen wariata! Ta mroczność, duszność, niepewność i nuda. [...] Mnie tak śmieszy ta nowa Polsza, bo, Bo giem a prawdą, najbardziej przylgnęła do nas epoka saska i ona to największe ślady zostawiła na nas. Naród jest ciemny, endecki, za dzierżysty, chamski, leniwy, czupumy i niedowarzony, «zytkowaty» i «milusiński», a na tym wszystkim zaszczepiono kremhński ko munizm. Dopiero im się musi teraz ze łbów zadurzonych kurzyć!” Gombrowicz zapisał te słowa w 1958 roku. To, co wydarzyło się po dziesięciu latach, wypadki marcowe z 1968 roku, zmusza do odczytywania tych formuł ze szczególnie baczną uwagą. Duch obskurantyzmu okazał się nader dwuznacznym sprzymie rzeńcem sprawy polskiej. Witold Gombrowicz bardzo wcześnie wskazywał na zagrożenie skryte w stereotypowo-antykomunistycznej postawie Polaka-kato44
Kłopot
lika. Taki był sens jego wezwań do rodaków, by w Polsce umieli od kryć człowieka, by wyzwolili się z krępującej narodowo-religijnej formy, by martwy konserwatyzm ojców zastąpili wiarą w siebie i wyzwalającą młodością synów; by ojczyznę zastąpili „synczyzną”. Wszelako odczytując dzisiaj bluźnierstwa Gombrowicza, wciąż pamiętać należy o kontekście, w którym były wypowiadane. Gombrowiczowskie pamflety na inteligencję polską były nade wszystko aktem niezgody na pętlę totalitarną i jej wyniszczające konsekwencje. Świat spraw polskich jawił mu się jako pole kon fliktu pomiędzy tymi, którzy decydowali się na hańbę służby ko munizmowi, a tymi, którzy z desperacją wybierali jałowe trwa nie w oporze będącym bezrefleksyjną służbą narodowo-religijnym stereotypom. X Pomińmy, że była to diagnoza uproszczona. Przypomnijmy ra czej wnioski Gombrowicza. Zwracał się on — w apogeum stali nizmu — do kolegów-intelektualistów ze znamiennym wezwa niem: „Faryzeusze! Jeśli katolicyzm stał się wam potrzebny, to zdobądźcie się na nieco więcej powagi i próbujcie szczerze zbli żyć się do niego. Niech ten wspólny front nie będzie tylko poli tyką. Jestem po prostu za tym, aby, cokolwiek się dzieje w na szym życiu duchowym, działo się w sposób możliwie najgłębszy i najrzetelniejszy. Nadeszła chwila, w której ateiści powinni szu kać nowego porozumienia z Kościołem”. A jak w tamtych latach postrzegał postawy inteligencji kardy nał Wyszyński? Był zdania — cytujemy za Micewskim —„że Pol ska dotąd właściwie nie miała katolickiej inteligencji. Zawsze bowiem sfery wykształcone ulegały relatywizmowi umysłowemu i moralnemu. Widać to szczególnie w chwilach przełomowych, kiedy inteligencja znika z pola walki o ideał katolicki”. Inteligencja — twierdził Prymas — stawia duchowieństwu wielkie wymagania, ale sama jest nieobecna. Niechęć do komu nizmu nie przeszkadza jej w wypełnianiu ideologicznych obstalunków; w pisywaniu antykościelnych broszurek. Inteligencja czuje, że Polskę ocalić może „tylko Kościół”, ale jej samej nie ma 45
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
w tym Kościele. Inteligent przychodzi do Kościoła po „dreszczy ki polityczne”, ale nie bardzo żyje łaską. A przecież łaska jest główną siłą Kościoła. Cóż za nieoczekiwana zgodność opinii! Kardynał Wyszyński, budowniczy katolickiego ładu w Polsce, i Witold Gombrowicz, libertyński destruktor polskiej formy mieli za złe polskiemu inteligentowi płytki duchowo i politycznie powierzchowny stosunek do Kościoła. Dzisiaj, gdy spór o relację „inteligencja-Kościół” powrócił, warto mieć na uwadze te dwa rodzaje krytycyzmu. Czyż nie są one inną formułą tego samego zarzutu — „drugiej zdrady klerków”? Pytając bowiem o tę zdradę, nie mamy przecież na myśli reli gijnej konwersji. Wiemy dobrze, że praktykujący katolik — świecki czy duchowny — wcale nie musi być wyznawcą lderykalnej wizji ładu zbiorowego. Spotkanie z Bogiem nie oznacza rezygnacji z humanistycznej tożsamości. O „zdradzie” mówimy tylko w obliczu szczególnego typu konwersji, politycznej bar dziej niż religijnej, tej konwersji, która wiedzie do porzucenia solidarności z elementarnie rozumianą prawdą na rzecz wymo gów politycznej taktyki; bierze rozbrat z ładem pluralizmu i za sadą niezbywalnych praw człowieka. Do Kościoła można przychodzić z różnych powodów. Mogę przychodzić tam, gdyż postrzegam Kościół jako siłę odgrywającą istotną rolę na polskiej politycznej scenie. Ale Kościół nie jest i nie chce być siłą polityczną. Moja intencja stawia mnie przeto w sytuacji dwuznacznej: muszę zakłamywać swoje motywy, mu szę udawać katolika, muszę posługiwać się językiem zaszczepia jącym katolicyzmowi ducha politycznej sekty. Muszę tedy po wtarzać, że widmo syndromu irańskiego jest wymysłem „lewicy laickiej”, że każdy głos krytyczny pod adresem Kościoła jest em pirycznym dowodem na istnienie spisku ateistów i masonów, że o zagrożeniu duchowości polskiej ciasną ksenofobią mogą mówić tylko kosmopolici i bolszewiccy agenci. Mogę jednak przychodzić do Kościoła prowadzony odmienną intencją. Mogę szukać tam sojusznika poglądu, że temu światu potrzebna jest prawda, bo tylko ona nas wyzwoli, potrzebny jest klimat tolerancji i kompromisu, bo tylko z niego rodzi się ład de46
Kłopot
mokratyczny, potrzebne jest trwale odróżnienie dobra od zła, bo tylko tak uratować można normy moralne mojej kultury. Przy chodząc do Kościoła, porzucam tedy stanowczo ten typ relatywi zmu, który uzależnia ocenę moralną rzeczywistości od politycz nego interesu partii, klasy, narodu czy czego tam jeszcze... Istnie ją bowiem różne relatywizmy: relatywizm Gombrowicza, który jest duchowym poszukiwaniem, i relatywizm nihilisty, który jest moralną kapitulacją. Powtarzam tedy za Leszkiem Kołakowskim: ,Jeśli rzeczywiście rezygnujemy z myśli, iż istnieje odróżnienie dobra i zła, które od decyzji naszych nie zależy, które więc nie jest w naszej mocy każdorazowo wedle upodobania ustanawiać, które więc zastajemy jako rzecz gotową — wszystko jedno, czy pochodzi ono z religijnej tradycji, czy też uznaliśmy je za wymóg kantowskiego rozumu praktycznego — to nie istnieje w rzeczy samej granica, która zabraniałaby nam z powodów moralnych uczestniczyć w czymkolwiek, jeśli tylko wiarygodnym nam się zdaje, że sprzyjamy przez to uczestnictwo zwycięstwu jakiejś tendencji, która zwyciężając, jest także z definicji moralnie słu szna, choćby nosiła imiona Hitlera albo Stalina”. I powtarzam — też za Leszkiem Kołakowskim — że temu świa tu potrzebna jest sfera sacrum, albowiem racjonalność doskona ła jest ideałem samobójczym. XI Przychodzę tedy do Kościoła — nawet jeśli wiedzie mnie impe ratyw moralny Kanta — nie po to, by być po stronie siły, lecz by być po stronie prawdy. Skoro zaś tak — to mam dawać świadec two prawdzie. Także wobec Kościoła. Muszę tedy powiedzieć coś o swym stosunku do bluźnierstw Witolda Gombrowicza. A także do nauk patriotyczno-moralnych kardynała Stefana Wyszyńskiego. O Gombrowiczu łatwiej mi mówić. Nie podzielam opinii Ale ksandra Wata, że tacy jak Gombrowicz „mogą tylko zwarzyć mło de pędy” kultury niezależnej, odradzającej się w kleszczach totali tarnego komunizmu. Myślę całkiem odwrotnie: Gombrowicz — powtórzę słowa Jerzego Jarzębskiego — „patronuje temu pokole47
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
niu, które broniło się przed wszechmocą Doktryny i Instytucji, jest katalizatorem postaw buntowniczych”; Gombrowicz patronu je postawie oporu wobec fikcji oficjalnego życia kulturalnego. To on wydał czystą i uczciwą walkę „polskiemu ceremoniałowi na cjonalistycznego skarlenia” (Miłosz); to jego dzieło jest nieustan nym wezwaniem do szczerości i duchowej odwagi, permanent nym apelem o przekraczanie własnych ograniczeń, o egzystencję autentyczną i twórczą przeciw polskiej „gębie” i polskiej „pupie”. Czymże byłaby współczesna kultura polska bez Gombrowicza? Czym byłaby bez tego diabolicznego szyderstwa i piekielnej prze nikliwej inteligencji? Byłaby kulturą okaleczoną, kulturą z am putowaną połową mózgu i połową serca. Bowiem Gombrowicz, kwestionując wszystkie oczywistości, „nie wątpił o jednym: o bólu, i ten cudzy ból przywracał światu realność” (Miłosz). Aliści, czy duchowy projekt Gombrowicza mógł stać się pro jektem powszechnie obowiązującym? Czy jego „kościół między ludzki” mógł zastąpić Kościół powszechny? Pytanie takie — najoczywiściej błędnie sformułowane — wiedzie ku pytaniu o funk cję donkiszotów szyderców w obrębie zagrożonej polskiej kultu ry. Czy są oni tej kulturze potrzebni? Uważam za wysoce prawdopodobne, że Kościół katolicki musiał być taki, jaki był: nieco parafiański i nieco obskurancki. Zapew ne nie tylko nie mógł być gombrowiczowski, ale i Jerzy Turowicz jawić się w nim musiał jako niebezpieczny nowinkarz. I być mo że taki właśnie Kościół — zakrzepły w swej niezmienności i tra dycji — ocalić mógł polskie społeczeństwo przed duchową sowietyzacją. Cóż z tego jednak wynika dla polskiego intelektualisty? Intelektualista musi dochować elementarnej wierności swemu podbitemu narodowi. Intelektualiście nie wolno wykręcać się „koncepcjami”, kiedy dokonuje się zbrodnia. Ale nie wolno mu też na tej podstawowej szlachetności poprzestać. Otóż Witold Gombrowicz był solidarny ze swym narodem w sprzeciwie wobec totalitarnej presji, zaś zbrodnię nazywał zbro dnią. Wszelako przeciw kulturalnej formie polskiego oporu musiał się zbuntować — jeśli chciał okazać się wiernym swemu artystycz nemu sumieniu. Do polskiego i katolickiego arcywzoru narodowej świadomości miał stosunek ambiwalentny. Czy mogło być inaczej? 48
Kłopot
Tak oto stajemy wobec pytań najbardziej kłopotliwych. Pytań 0 pewne dwuznaczności obecne w katolickiej tradycji. Obserwu jąc bowiem ewolucję języka Kościoła w ciągu ostatniego półwie cza, łatwo spostrzec, jak wyklinana przedtem idea praw człowieka zyskała pełnię prawa obywatelstwa, jak znalazła się w centrum chrześcijańskiej refleksji. W tradycji polskiego katolicyzmu jest podobnie. Pewien franciszkanin, który w oświęcimskiej kaźni, tym wykwicie totalitarnej cywilizacji, poświęcił życie dla drugie go człowieka, został wyniesiony na ołtarze i otoczony kultem. Ten fakt ma wymiar symbolu. Prof. ks. Józef Tischner, wybitna osobo wość polskiego katolicyzmu, widzi w postaci oświęcimskiego mę czennika „żywe wcielenie naszej polskiej, gdzieś we krwi naszej zawartej, ale nigdzie do końca nieopisanej filozofii człowieka!”. To święty Maksymilian Kolbe — powiada Tischner — „odkrył polski horyzont wyjścia z polskiego kryzysu nadziei”. Myślę, że kardynał Wyszyński mógłby podpisać się pod tym stwierdzeniem. Wątpię jednak, by się pod tym podpisał również Witold Gombrowicz. Także Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski, Jan Józef Szczepański. 1 nasz inteligent, podążający do Kościoła w poszukiwaniu prawdy. Nie, żeby to była nieprawda. Ale jest to prawda skażona istotnym niedomówieniem. „Współczesny laicki świat — pisał J.J. Szcze pański w eseju Święty — potrzebuje prawdopodobnie świętości bardziej niż kiedykolwiek dotychczas. Lecz — podejrzewam — mniej niż kiedykolwiek potrzebuje hagiografii”. Zważmy bowiem: heroiczny wybór męczeństwa przez Maksymi liana Kolbe jest zdarzeniem niezwykłym i żadna dialektyka opraw ców, żadna cwaniacka „demistyfikacja” nie jest w stanie tego unie ważnić. Nic tu nie zmieni także wiedza o politycznej hipotece ojca Maksymiliana. Ale hipoteka ta — czy chce się tego, czy nie — jest częścią naszej najnowszej historii. Jan Józef Szczepański łączy przedwojenną aktywność ojca Maksymiliana z tą tradycją katolic ką, którą nazywa „wątkiem o dość niepokojącej metryce”. Kojarzy się to Szczepańskiemu z „ekscesami kontrreformacyjnej bigoterii, z sarmatyzmem, z polityczną aktywnością skrajnej prawicy, z [...] ruchami o szowinistycznym i antyintelektualnym charakterze”. Powiada dalej Szczepański, że fakty te „nie naruszają w ni czym bezgranicznego szacunku, na jaki zasłużył” ojciec Kolbe, 49
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
lecz — dodaje — „opór, który czuję, obcość, której nie umiem przeniknąć, są wyzwaniem”. Podzielam opinię Jana Józefa Szczepańskiego. Jeśli to ojciec Maksymilian Kolbe — jak chce ks. Tischner — jest symbolem „polskiego horyzontu nadziei”, to elementarnym nakazem pol skiego sumienia jest przeprowadzenie rzetelnego rachunku ze wstecznym dziedzictwem powiązań polskiego katolicyzmu z obozem nacjonalistycznej doktryny. Czasy odmieniły się i odmienił się posoborowy Kościół — świadectwa tamtego myśle nia są kłopotliwym bagażem dla współczesnych hagiografów świętego franciszkanina. Krytyczny rozbiór tamtej tradycji wciąż nie stał się jednak fragmentem kościelnego nauczania. Mam pełen ambiwalencji stosunek do formuły ks. Józefa Tischnera. Milczenie jego na temat bagażu szowinizmu i nieto lerancji jest zastanawiające: łatwiej przychodzi mu lekceważe nie mego lęku przed obskurantyzmem niż osąd z katolickiego stanowiska dawnych wezwań do bojkotu żydowskich sklepów, afirmacji getta ławkowego na wyższych uczelniach czy pacyfi kacji wsi ukraińskich. O ileż bowiem prościej powtarzać, że „nie zabijaliśmy naszych królów”, niż przypominać o zamordo waniu prezydenta Narutowicza; o ileż prościej mówić, że „nie dobijaliśmy rannych”, niż przypominać o pogromach w Przyty ku i Kielcach; o ileż prościej piętnować eksmarksistów, niż spoj rzeć z przenikliwym krytycyzmem w głąb trudnej prawdy własnych korzeni... Mogę zrozumieć — choć nie zaakceptować — ten rodzaj selek cji w nauce Prymasa Tysiąclecia; nie umiem pojąć racji, dla których od tych pytań, tak ważnych dla rachunku polskiego su mienia, uchyla się ks. Józef Tischner. Czyżby i on chciał poświę cić prawdę na rzecz hagiografii? Polemizując z ks. Józefem Tischnerem, nie ułatwiam sobie ży cia. Formułuję te pytania pod adresem wybitnego filozofa i sław nego kaznodziei, którego podziwiam i szanuję. Zastanawiam się jednak, czy jakiejś cząstki odpowiedzialności za błędne drogi i fałszywe wybory różnych młodych ludzi nie na leży szukać w milczeniu tak bezspornych autorytetów moral nych i intelektualnych, jak ks. Józef Tischner. 50
Kłopot
I znów myślę — czym byłaby polska kultura bez godnej Don Kichota prawdomówności Witolda Gombrowicza? XII Boję się zdrady klerków: tej pierwszej i tej drugiej. Niech przed tą pierwszą strzeże nas duch kardynała Wyszyńskiego; niech od tej drugiej uchroni nas przenikliwe szyderstwo Witol da Gombrowicza. Między tymi dwoma wielkimi duchami egzy stuje współczesna kultura polska. Także i my, polscy niepokorni inteligenci, żyjemy między modlitwą kardynała Wyszyńskiego i szyderstwem Witolda Gombrowicza, między prawdą Kapłana i prawdą Błazna. I obie te prawdy są nam potrzebne, bo każda z nich na swój sposób uczy nas skromności i pokory. Jaką strategię duchową — zastanawiamy się — ma obrać dzi siaj polski inteligent, zbuntowany przeciw totalitarnej władzy, z sympatią i nadzieją spoglądający na Kościół, poszukujący spo sobu obecności w antytotalitarnym ruchu oporu? Prymas Wyszyński i Witold Gombrowicz powiedzieliby — my ślę — że nade wszystko winien zachować skromność. Tak też mógłby powiedzieć i Leszek Kołakowski — autor znakomitej syn tezy kapłańskiego z błazeńskim. Inteligent nasz winien nade wszystko pamiętać o tych wszystkich fragmentach historii euro pejskiej inteligencji, które znaczone są akcesem do totalitarnych ruchów. Winien mieć on przed oczami wszystkich przywdziewa jących koszule czerwone i czarne, czy to w imię ideologicznej fa scynacji, czy to w imię pragmatycznego rozsądku. Winien pamię tać, że kiedy „intelektualiści usiłowań stawać się sami przywódca mi ludowymi lub politykami zawodowymi, wyniki zazwyczaj nie były zachęcające. Plac targowy z wszystkimi jego niebezpieczeń stwami jest w końcu dla nich stosowniejszym miejscem aniżeli dwór królewski” (Leszek Kołakowski). Reguła ta zachowuje swą ważność także wtedy, gdy chodzi o władców wyniesionych przez ruchy rewolucyjne; także wtedy, gdy rzecz tyczy książąt Kościoła. Kim masz być przeto, bezdomny, niepokorny inteligencie? Gdy głosisz potrzebę narodowego sacrum — za kardynałem Wyszyń skim, a wartość szyderstwa z tegoż sacrum — za Gombrowi51
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
czem; czy wtedy jesteś jednym z tych, co mówią, że pobożność potrzebna jest prostaczkom a libertyński sceptycyzm — intelek tualistom? Czy jesteś jednym z tych „przebudzonych”, o których Kołakowski pisze, że „zrodził ich niekonsekwentny duch manipulatorski”? „Coś jest — powiada on — niepokojąco beznadziej nego u intelektualistów, którzy sami nie mają żadnych lojalności religijnych czy wiary, a podkreślają niezastąpioną moralną i wy chowawczą rolę religii w świecie oraz opłakują jej kruchość, której sami wybitnie dają świadectwo. Nie ganię ich za to, że są niereligijni, ani za to, że mówią o kluczowych wartościach do świadczeń religijnych, nie mogę tylko przekonać się, że ich pra ca może sprzyjać zmianom, które uważają za pożądane, żeby bo wiem wiarę krzewić, potrzebna jest wiara, nie zaś intelektualne zapewnienie o społecznej użyteczności wiary”. Oto twój kłopot, bezdomny inteligencie. Wyczytujesz w tych słowach wezwanie do konwersji i trudno zaiste odczytać je ina czej. Wiesz wszakże, jak zgubne i zdradzieckie mogą być dla cie bie pewne rodzaje konwersji i wiesz również, że akt religijnej konwersji nie rozwiąże mechanicznie twego kłopotu. Bądź szczęśliwy, gdy odnajdziesz Boga. Bądź też szczęśliwy z samej ła ski szukania. I odpowiedz Leszkowi Kołakowskiemu — za To maszem Mannem — że religijność jest dla ciebie „uwagą i posłu szeństwem; uwagą skierowaną na wewnętrzną przemianę świa ta, na przekształcenie się ideału prawdy i sprawiedliwości, posłu szeństwem, które nie zwleka z dopasowywaniem życia i rzeczy wistości do tej przemiany, do tych przekształceń, aby uczynić za dość duchowi”. Nie idzie tu — wyjaśnij — o schlebianie własnej epoce, której łaskę uzyskać można tylko za cenę kłamstwa. Idzie o to, by „nie żyć w grzechu”, bowiem — powiadał Mann — „żyć w grzechu to znaczy żyć przeciw duchowi, przez nieuwagę i nie posłuszeństwo trzymać się rzeczy przestarzałych i zacofanych”. Tomasz Mann był ironicznym sceptykiem, wiesz tedy, że jego formuły nie są wolne od niebezpieczeństw. Wszelako scepty cyzm i ironia prowadzić mogą do marnych kapitulacji i do hero icznego pojedynku ze światem. Ironista i sceptyk, głuchy na we zwanie Boga, może przecież odnaleźć w sobie ów kantowski im peratyw i uczynić zeń broń przeciw nikczemnej potędze totali52
Kłopot
tarnych cywilizacji. Taki sceptycyzm będzie dzieckiem dumy, ale i pokory. Będzie również mannowską „pobożnością, która jest rodzajem mądrości”. Bądź tedy pobożny, niepokorny inteligencie, ale nie wyrzekaj się sceptycyzmu — choćby w świecie politycznych zaangażowań. Uczestnicząc w antytotalitarnej wspólnocie, chroń swą bezdom ność; dochowując wierności narodowym korzeniom, pielęgnuj swe permanentne niezakorzenienie; w świat rozchwianych norm moralnych wnoś jasną prostotę ewangelicznych nakazów („tak — tak; nie — nie”), a gładki świat wartości urzędowo skodyfikowanych nasycaj śmiechem błazna i wątpieniem libertyna. Bowiem przeznaczeniem twoim nie jest ani świętowanie poli tycznych wiktorii, ani schlebianie własnemu narodowi. Masz dochować wierności sprawom przegranym, mówić rzeczy nie przyjemne, budzić sprzeciw. Masz zbierać cięgi od swoich i ohcych — „bo tak tylko zdobę dziesz dobro, którego nie zdobędziesz”. [1987]
53
Szkice z polskiego piekła
Jerzemu Markuszewskiemu Plątanina wzniosłości i podłości, mieszanina bohaterstwa i nikczemności, ironia skrywająca patriotyzm i patriotyczny sztandar skrywający sprzedajność i zdradę — oto nasze dzieje. Marian Brandys rozumie je wybornie, a opowiadając o nich, wpisuje się precyzyjnie w najbardziej aktualne polskie spory. Tej nocy Tadeusz Kościuszko nie mógł zasnąć. Był naczelni kiem. Od jego decyzji zależało, czy wyrok śmierci na biskupa Skar szewskiego wydany przez Sąd Kryminalny Wojskowy, któremu przewodził generał-lejtnant Józef Zajączek, zostanie wykonany. Nie był to czas wyborów moralnie oczywistych. Cóż bowiem jest mniej oczywistego niż wybór pomiędzy sprawiedliwością kary a miłosierdziem łaski? I 9 maja i 28 czerwca 1794 roku odbyły się w Warszawie publicz ne egzekucje przywódców konfederacji targowickiej, którym zarzucono zdradę Rzeczypospolitej. Wśród powieszonych na szubienicy znaleźli się dwaj hetmani: Piotr Ożarowski i Józef Zabiełło oraz dwaj biskupi: Józef Kossakowski i Ignacy Massalski. W pierwszych dniach sierpnia zrewoltowany tłum zażądał głowy prymasa Polski księcia Michała Poniatowskiego. Przed Pałacem Prymasowskim zbudowano symboliczną szubienicę. Wnet Warsza wę zelektryzowała wiadomość o śmierci prymasa. Powtarzano wte dy: „Książę Prymas / zwąchał linę. / Wolał proszek / niż drabinę”. Trudno w to uwierzyć: w katolickim kraju wieszano katolic kich biskupów. Rewolucyjna sprawiedliwość przemówiła języ kiem okrucieństwa i deprawacji. Jak zwykle. 54
Szkice z polskiego piekła
Biskup chełmsko-lubelski Wojciech Skarszewski był czwartym dostojnikiem Kościoła, którego głowy żądała zrewoltowana ulica. Cóż z tego, że od Moskwy nie brał żadnych pieniędzy? „«Wotował on na rozbiór kraju, bezczelność swoją posunął do tego stopnia, że uwolnił publicznie członków sejmu od przysięgi przez nich uczynionej, że nikomu nie odstąpią posesji Rzplitej. Przyjął urząd kanclerza koronnego [podkanclerzego koronnego — M. B.] wtenczas, gdy poczciwi i sumienni uciekah od wszelkiej dostoj ności. Zapytany, dlaczego wotował na rozbiór Polski i uwolnił Sejm Grodzieński od przysięgi wykonanej przez jego członków, odpowiedział, że oboje to uczynił dla uchronienia swego biskup stwa od ruiny. Komisja więc osądziła, że wart jest szubienicy*”. Juban Ursyn Niemcewicz, wówczas adiutant Kościuszki, zapi sał w swym pamiętniku: „«Skazany dekretem Zajączka Skar szewski na szubienicę przeraził dwór, duchowieństwo, wielu więcej może jak on poczuwających się do winy. Przyjechał więc do obozu naszego nuncjusz apostolski Litta i w uczonej, długiej, patetycznej mowie prosił Naczelnika o darowanie życia biskupo wi. [...] Kościuszko, z natury z ciężkością tłumaczący się, nigdy w życiu nie mówiący w publiczności, zmieszał się na perrorę nuncjusza i zajękiwając się niezrozumiale mu odpowiedział. Na zajutrz dekret miał być podpisany. Kościuszko całą noc spać nie mógł: leżący w tymże namiocie obok niego widziałem, że się sro go pasował z sobą nie chcąc atoli nigdy najmniejszego w decyzję jego [mieć] wpływu, milczałem. Alić nade dniem: — Czy śpisz? — zapytał mnie. — Nie śpię — odpowiedziałem. — Cóż ja mam robić z tym Skarszewskim? — Co ci się zdaje najlepiej. Powiedz mi otwarcie twoje zdanie. — Powiem, jeśli tak rozkazujesz. Sądzę, że między Skarszewskim a Rzewuskim, Szczęsnym, Branickim, którzy z wojskiem moskiewskim najechali ojczyznę, między Massalskim, Kossakowskim, Czetwertyńskim etc., co brali od nich pieniądze i za nie kraj swój przedali, wielka jest różnica: a jeśli jest różnica w występkach, jakże Skarszewski, mniej winny, ma jednej z nimi karze podlegać. Nadto czy powie szenie jego stanie się dla sprawy naszej pożytecznym, czy nam doda żołnierza, pieniędzy, broni? Da tylko powód nieprzyjacio łom naszym do mieszania przez te krwawe egzekucje sprawy na55
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
szej z sprawą jakobinów francuskich; czy nie lepiej byłoby — przydałem — karę śmierci na wieczne przemienić więzienie? — Masz rację — zawołał Naczelnik i natychmiast zmianę dekretu tego podpisał. Posłany wyrok Kościuszki do Warszawy już zastał Skarszewskiego w kościele, gdzie mu zdejmowano poświęcenie biskupie. Rozgniewał się Zajączek, nie śmiał jednak wybuchnąć z popędliwością swoją. To ocalenie życia Skarszewskiemu, z końcem rewolucji powróciło go do biskupstwa. Za rządów ato li cnotliwego króla saskiego [tzn. w Księstwie Warszawskim — M. B.] nie wolno mu było się znajdować w Warszawie ni w sena cie, nigdy mu bowiem bogobojny pan ten nie mógł tego darować, że był jednym z tych, którzy sejm grodzieński od przysięgi roz wiązywali. Za cara Aleksandra Skarszewski postąpił na prymasostwo, a co się tylko w krajach rewolucjom podległych zdarzać może, tenże Zajączek, co go na szubienicę sądził, siada koło me go u stołu cesarskiego, odwiedza go i przyjmuje u siebie»”. II Opowiada o tym — także i o innych zdarzeniach — Marian Brandys w swej książce General Arbuz — barwnej opowieści 0 generale Józefie Zajączku. Mam do tej książki stosunek szczególny. Opublikowały ją Iskry w 1988 roku. Opatrzona jest dedykacją: „Adamowi”. A było to tak: gdy przeczytałem w więzieniu wspomnienia Niemcewicza, napisałem list do Mariana Brandysa z gorącą proś bą, by sporządził konterfekt generała Zajączka. Ten karierowicz 1 dzielny wojak, jakobin i towarzysz broni Kościuszki, napoleoń ski generał i carski namiestnik, wydał mi się jakimś skrótem pol skich losów, polskiego gniewu i nienawiści. Myślę czasem o tym dziwnym węźle, który złączył jakobina z biskupem. O czym ci ludzie ze sobą rozmawiali, gdy Zajączek został carskim wielkorządcą, a Skarszewski prymasem? Dzisiaj obaj — jakobin i biskup targowiczanin — staliby się wdzięcznym obiektem aktywności lustratorów. Ale może lepiej jest starać się zrozumieć tych ludzi i czas, w którym żyli, niż lu strować ich życiorysy? Czy proponując taki namysł — nad losami 56
Szkice z polskiego piekła
jakobina i biskupa — opowiadamy się za relatywizmem moral nym? Czy pijemy w ten sposób bruderszaft z Kainem? Być może... Tylko który z nich jest Kainem, a który został Ablem? Czy biskup Skarszewski, który wotował za rozbiorem Polski, czy generał Zajączek, który chciał go za to powiesić? Czy też może Tadeusz Kościuszko wypił bruderszaft z Kainem, gdy złagodził wyrok sądu, „«aby dać poznać Ojcu Świętemu, że naród wolny żadnej religii nie prześladuje ani krwi zdrajców, gdy są ludźmi, chciwy nie jest»”. Król Stanisław August Poniatowski pisał do Kościuszki: „Kto teraz nie grzeszy, kto teraz Ojczyźnie służyć ma chęć, nie powi nien hyć odstraszony zagrożeniem o dawne grzechy, jeśli były ja kie”. „Każdy głos, każda kreska, każda ręka teraz, która tylko chce pomagać, niech będzie przyjęta i nie odpychana”, a to dlatego — smutnie podsumowuje król — że „nas wszystkich jest niewiele”. A może jest jeszcze inaczej? Może jest tak, że w polemice prak tycznie nazwać kogoś Kainem można tylko wtedy, gdy samego siehie ma się za Pana Boga? Marian Brandys też świetnie by się nadawał do lustracji. Żołnierz kampanii wrześniowej, był potem więźniem oflagu, gdzie związał się z konspiracyjną grupą komunistów. Następnie był korespondentem wojennym (rzecz prosta, przy wojsku komu nistycznym), członkiem PPR, PZPR, autorem książek o Nowej Hucie i dzieciach koreańskich. Pisywał reportaże i książki histo ryczne, zaś z PZPR rozstał się dopiero w 1966 roku — po usunię ciu z niej Leszka Kołakowskiego, a w rok później przyjął nagrodę ministra obrony narodowej za książkę Kozietulski i inni. Marian Brandys był przez wiele lat „patriotą Polski Ludowej”. Chciał, by w tym państwie — jedynym wtedy państwie polskim — było więcej racjonalności i zamożności, wolności i sprawiedli wości. Temu chciał służyć swoją pracą i swoim piórem. Jakby te go było mało, należy dodać, że Marian Brandys był nader wraż liwy na przejawy antysemityzmu, który uważał za haniebny i mroczny składnik polskiej kultury. Nie był marksistą; nie interesowały go zawiłe spory filozoficz ne. Przed wojną był lewicującym liberałem, który z grozą obser wował inwazję faszystowskiej ideologii i polityki. W rozmowie 57
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
z Jackiem Trznadlem mówił: „Mój przypadek jest dość nietypo wy. Na krótko przed wojną stałem się świadkiem i ofiarą rażą cych pogwałceń praworządności, które dotknęły mnie i moją rodzinę. Ja — po ukończeniu aplikacji sądowej i pomyślnym zda niu egzaminu sędziowskiego — miałem wzbroniony dostęp do pracy w wyuczonym zawodzie, a mój ojciec — człowiek ogólnie szanowany — padł ofiarą perfidnej prowokacji, w wyniku której, bez żadnego wyroku zesłano go do obozu w Berezie Kar tuskiej (w dwa lata później zginął na Pawiaku jako więzień hi tlerowski), a mój dom rodzinny przez kilka miesięcy wystawio ny był na brutalne szykany policyjne. W czasy powojenne wszedłem więc z kompleksem krzywdy, co odegrało niewątpliwie pewną rolę w kształtowaniu się moich po glądów. Łudziłem się, że w nowej Polsce, w tworzeniu której uczestniczyłem, podobne krzywdy i niesprawiedliwości nie będą już możliwe. To zapatrzenie w nową sprawiedliwą Polskę mogło sprawiać, że nie dostrzegałem lub nie chciałem dostrzegać — krzywd i niesprawiedliwości spotykanych po drodze do mej” (Hańba domowa). Z taką wiedzą o dziejach najnowszych pisał Marian Brandys swoje książki o losach napoleońskich szwoleżerów. III Był jednym z najbardziej rozumnych pisarzy swego czasu i jed nym z najuczciwszych ludzi. Imponowała jego rzetelność w my śleniu i postępowaniu. Z pełnego wątpliwości zwolennika pań stwa rządzonego po dyktatorsku przez PZPR przeistaczał się z wolna, krok po kroku, w pełnego wątpliwości, zawsze ostroż nego i tolerancyjnego wobec innych postaw, przekonanego prze ciwnika dyktatury. Był jednym z pierwszych spośród najwybit niejszych pisarzy polskich, którzy otwarcie ofiarowali swoje na zwiska nielicznej KOR-owskiej opozycji, skazanej — według zgodnej opinii ludzi trzeźwych i „dobrze poinformowanych” — na rychłe skręcenie karku. Jakże nas wtedy było mało! Ledwie kilkaset osób w 35-milionowym państwie. 58
Szkice z polskiego piekła
Żona Mariana Halina Mikołajska, wielka aktorka teatralna, była członkiem KOR-u. Przez ich dom przetoczyły się tłumy KOR-owców i tych, którzy od KOR-u oczekiwali pomocy. Funk cjonariusze SB czynili wszystko, hy zatruć życie wielkiej artyst ki i sławnego pisarza. Odpowiedzią Mariana Brandysa hyło pisa nie dziennika. Kiedy dziś, po latach, odczytuję ten wzruszający zapis naszych ówczesnych emocji, lęków i nadziei, powraca do mnie ówczesne odczucie pogardliwej niechęci do tych plugawych chwytów, których nam wtedy nie żałowano; do tych rewizji i za trzymań na 48 godzin, do prowokacji i szantaży, podsłuchów i oszczerstw, intryg i donosów; do tej całej technologii nikczemności, którą posługiwali się szefowie Służhy Bezpieczeństwa. I zastanawiam się — czy dzisiaj jest w nich jakieś poczucie wi ny? Czy jest im choć troszkę wstyd? Notował Marian Brandys: „Niektóre rzeczy nabrały nowych właściwości. Straszny jest telefon, każdy jego sygnał przenika aż do serca. Przerażający jest dzwonek u drzwi, przerażająca jest każda wizyta listonosza. Obrzydliwe aż do ściśnięcia krtani są te stosy listów w ordynarnych .niebieskich kopertach, adresowa nych do Haliny — pełnych nienawiści i podłości”. IV Ulubionym chwytem hezpieczniackiej propagandy hyło wyty kanie pisarzom związanym z opozycją demokratyczną ich daw nych komunistycznych zaangażowań. Gdy Jerzy Andrzejewski i Kazimierz Brandys przekazali do Sejmu zbiorowe listy protesta cyjne ludzi kultury przeciw represjom, Jarosław Iwaszkiewicz, bliski władzom, powiedział: „Nie mam zaufania do Brandysa i Andrzejewskiego, bo oni byli stalinistami”. Od siebie Marian Brandys komentował: „To ulubiony argument całego biernego juste milieu. Ale przecież sam Iwacha również nie byl bez grze chów w «minionym okresie*. A poza tym Kazik i Jerzy w słowie i w piśmie od przeszło dwudziestu lat konsekwentnie występują przeciwko wszelkim próbom nawrotu do stalinizmu. Ich dawne grzechy (niewielkie zresztą i jawne) uległy już chyba przedaw nieniu”. 59
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Jednak Marian Brandys miał świadomość, że problem polskiej pamięci jest nieprosty. Zanotował opowieść kolegi literata, które go jako dziewiętnastolatka aresztowano w 1945 roku: „Wtrąco no go do celi o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych. Tłoczyło się w niej stu dwudziestu, a może stu trzydziestu więź niów. Dnie i noce musieli trwać w pozycji stojącej, bo na inną nie było miejsca. Kto nie potrafił spać na stojąco, opadał luźno w dół i wisiał na otaczających go więźniach. Mogli rozprostowy wać kości tylko raz dziennie, kiedy prowadzono ich na przesłu chania. Ale nie był to bynajmniej odpoczynek. Przystawiano mu do skroni terkoczący, ogłuszający silnik, a w oczy świecono ośle piającym reflektorem. Zadawano jedynie dwa pytania: nazwa oddziału podziemnego, do którego należał, i nazwisko dowódcy. Powtarzano to w nieskończoność. Spędził w takich warunkach trzy miesiące. Potem matka wybłagała u władz zwolnienie go z więzienia. Chorował później przez długi czas. Każdy warkot motoru, każda wibracja powietrza — wprawiały go w stan nerwowej drżączki”. „Kiedy słucham — notuje pisarz — podobnych opowieści, do brze rozumiem tych wszystkich, którzy nam mówią: «Teraz krzyczycie, zakładacie KOR-y, urządzacie głodówki protestacyj ne, ale wtedy — gdy było bez porównania gorzej — wtedy mil czeliście, wtedy współpracowaliście!®. Mam na to tylko jedną od powiedź: «Tak, wtedy milczałem. Byłem do tego stopnia zauro czony uczestnictwem w budowaniu nowej, lepszej Polski, że nie widziałem, a raczej nie chciałem widzieć tych wszystkich okrop ności, które rozgrywały się wokół mnie. Czy to znaczy jednak, że teraz również powinienem milczeć? Że nie wolno mi dostrzegać i ujawniać oznak narastającego terroru policji, fałszu i kłamstw propagandy, nieudolności zbiurokratyzowanej administracji?®”. V W tym samym czasie, wśród ubeckich pogróżek telefonicznych i anonimowych listów, kończył korektę Końca świata szwoleże rów, swej wspaniałej opowieści o polskich losach w epoce napo leońskiej, w Królestwie Kongresowym, podczas powstania listo60
Szkice z polskiego piekła
padowego i podczas Wielkiej Emigracji. Brandys pochylał się nad rzeczywistością Polski zniewolonej, uwikłanej w dialektykę przystosowania i buntu, oportunizmu i protestu, insurekcji, pra cy organicznej i kolaboracji. W Końcu świata szwoleżerów przytoczył słowa z listu Zygmun ta Krasińskiego do Henryka Reeve: „Geniusze będą wygnani lub zmiażdżeni, serca zmrożone, złamane przez prześladowanie, nie gwałtowne, nie rozgłośne, lecz kryjome, głuche prześladowanie dnia każdego, każdego ranka, każdego wieczora, zniewagi każde go rodzaju, przeciwności każdej chwili. Potem pierwszego mie siąca przyznają konstytucję, którą będą się starali zniszczyć w następnych, wykreślić w niej artykuł po artykule, usunąć ze wsząd myśl, zostawiając słowo. Prawa okaleczą, instytucje oba lą, szkolnictwu położą tamy, zmniejszą liczbę nauczycieli albo też wybiorą uniżonych i nieuków, będą popierać zepsucie oby czajów, a ze świętej religii uczynią postrach, by do niej wzbudzić wstręt w sercach szlachetnych. Wynagradzać będą uniżoną podłość, krzyżami i zaszczytami okryją nędzników i zdrajców, lud ogłupią wódką, szlachtę za pomocą urzędów i epoletów, a na tych, którzy się nie ugną, naznaczą cenę albo pozbędą się ich w odpowiednim miejscu i czasie...”. W swoim dzienniku dorzu cił własny komentarz: „Przerażająco trafne i dalekowzroczne okazały się te przepowiednie dziewiętnastoletniego wieszcza sprzed półtora wieku. Ale udziału w tym wszystkim własnego ojca rozpoznać nie potrafił”. Znamienne słowa! Przecież Wincenty Krasiński był z rodu o wspaniałych tradycjach, a sam wcześniej odznaczył się mę stwem w szwoleżerskich bojach. Brandys rozumiał jednak coś bardzo ważnego: ludzie bywają niekonsekwentni, zmieniają się raz na lepsze, raz na gorsze. Pisał o ludziach żywych, a nie papie rowych czy spiżowych; o ludziach, których okłamują i którzy sa mi kłamią, by potem przebudzić się do życia w prawdzie i godno ści. Chociażby na chwilę. Miał poczucie, że buntownicy wolności są zawsze w mniejszości: ci, którzy w noc listopadową szli na Belweder; ci, którzy w 1976 roku zaczęli organizować pomoc dla robotników Radomia i Ursu sa. Nie cofał się przed nazywaniem tchórzostwa tchórzostwem, ale 61
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
wciąż dbał o sąd wielostronny i sprawiedliwy, wciąż sobie powta rzał, że „kto bez winy, niecb pierwszy ciśnie kamieniem”. W spojrzeniu Mariana Brandysa przeszłość osobliwie przepla tała się z teraźniejszością: historii, rzeczom minionym, stawiał współczesne pytania, współczesność rozjaśniał światłem polskiej glorii sprzed 150 lat. W styczniu 1977 roku wśród ubeckiego chamstwa notował: „Dzień powszedni historii jest trudny, cięż ki i ciemny, pełen kłamstw, małostek i fałszywych pozorów. Ale właśnie to, co jest w nim najcięższe, najprzykrzejsze, najcie mniejsze, może z czasem nabrać blasku i wartości”. VI Najgorsza była beznadzieja jako normalność, codzienność. W książce o generale Zajączku Brandys cytował Handelsmana: „Przełomów od roku 1812 było aż nadto wiele — pisze znakomi ty znawca tego okresu historii Marceli Handelsman. — Od nadziei odbudowania Wielkiej Polski, na podstawie Księstwa Warszawskiego, własnym wysiłkiem zbrojnym u boku niezwycię żonego Napoleona, do żałosnej katastrofy odwrotu i zapadnięcia się wszelkich złudzeń. Od rozbudzonej wiary w pełne odnowie nie Polski przy boku Rosji przez Aleksandra do małego Królestwa Kongresowego wydanego na łup Konstantemu; do nikłej na za chodzie prowincji Rosji [...]. Od wielkich obietnic 1812-13 roku [...] głoszonych we wszystkich językach [...] do obłudnych zasad Świętego Przymierza, do reakcji umysłowej, politycznej, społecz nej i moralnej. Droga była daleka, kręta i wyboista. Niejeden zmę czył się w pół drogi, odbił się i przystać pragnął do tych, co zapo wiadali spokój. Bo [...] jedno było pewne. Wojna się skończyła. Pokój ustalony w Wiedniu był pokojem wiecznym, to znaczy miał obowiązywać niejedno pokolenie, a porządek tam zaprowadzony stawał się normą, której trzeba było się poddać. [...] Normalnym był król obcy, autokratyczny, prawosławny w spo łeczeństwie polskim, liberalnym, katolickim. Normalnym był wódz naczelny dziki, który nie wąchał prochu, mistrz w paradach i manewrach — dla żołnierza honoru i walki, a miłości ojczyzny, który w szyku bojowym przemierzył zwycięsko całą Europę, od 62
Szkice z polskiego piekła
Tagu do Moskwy, od Berezyny do Elstery i Sekwany. Normalnym miał być dozór, ucisk policji, szpiegostwo, donosicielstwo i prze kupstwo, kontrola myśli, niewola słowa w społeczeństwie ponad miarę zindywidualizowanym, zatopionym w wolności, którego młodzież nie znała już niepodległej Polski rzeczywistości i tym bardziej była rozkochana w Polsce ideału. [...] A w takiej atmosfe rze jedni, większość, ogół, przystosowują się do tej nowej miary: najsprytniejsi ratując pozory idei, dla kariery i służby, najtragicz niejsi w szczerym przekonaniu, że tylko nowa ideologia konser watyzmu, wstecznictwa, spętania dusz jest jedyną doktryną prawdziwą i ostatecznie dla Polski zbawienną”. Tak właśnie postrzegał Brandys Polskę późnego Gierka. VII Jak ocenić zachowania ludzi skazanych na egzystencję w świę cie, gdzie zniewolenie i upodlenie było normą? Czy potępiać wszystkich, którzy szli na kompromis; którzy szukali sposobu życia normalnego w świecie nienormalnym? Czy może raczej zrozumieć kontekst tego nienormalnego świata? Czym bowiem jest obrachunek? Prokuratorskim aktem oskarżenia czy raczej wysiłkiem rozumienia drugiego człowieka, jego błędów, ale też i motywów, które niekoniecznie są nikczemne? Rozumienie nie oznacza relatywizacji. Marian Brandys nie ma wątpliwości, że targowica była aktem zdrady. Nie wystarcza mu jednak ryczałtowe potępienie. Stara się zrozumieć motywy każ dego targowiczanina i nie wykazuje entuzjazmu dla tych, którzy hetmanom i biskupom budowali szubienice. Brandys cytuje króla Stanisława Augusta Poniatowskiego: „Uczyniłem akces do konfederacji — tłumaczył się przed armią jej najwyższy wódz — abym kraj i was ocalił: kraj, bo gdybym się z tern opóźnił, niniejsze onego granice byłyby w niebezpieczeń stwie; was, bo los wasz i uciski, których doznaliście, byłyby co raz sroższymi”. O ks. Hugonie Kołłątaju, podkanclerzym, pisze Brandys, że: „najbardziej nalegał na królewskie przystąpienie do targowicy [...] opętany absurdalną, oderwaną od rzeczywistości koncepcją, 63
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
że akces króla do zdradzieckiej konfederacji umożliwi przejęcie w niej steru, całkowitą zmianę jej ukierunkowania i przechytrze nie w ten sposób jej petersburskich inspiratorów”. Zaś bp Skar szewski — przypomnijmy — pragnął uchronić swe biskupstwo od ruiny. Czy próba rozumienia jego racji oznacza relatywizację, zacieranie granicy między dobrem i złem, bruderszaft z Kainem? VIII Piętno epoki można badać na przykładach ludzi wybitnych, którzy żyli wbrew mizerii swojego czasu: Waleriana Łukasiń skiego, Adama Mickiewicza, Fryderyka Chopina czy Adama Czartoryskiego. Można jednak odczytywać znaki czasu, stygmat epoki w biografiach ludzi banalnych, których konstelacja histo rycznych zawirowań wyniosła na szczyt. Taki był przypadek generała Zajączka. Powiada Marian Brandys, że Zajączek miał permanentną po trzebę autorytetu. Mógł to być hetman Branicki, mógł to być Hu go Kołłątaj, mógł to być Napoleon, mógł to być — wreszcie — ro syjski car Aleksander I. Autorytet był niejako gwiazdą przewo dnią i drogowskazem na trudnych drogach zmieniającego się świata. Ale czyż większość ludzi nie postępuje podobnie, doko nując życiowych wyborów? Niemal każdy spogląda na tych, których darzy zaufaniem: co oni uczynią, jak postąpią, jakiego wyboru dokonają? Józef Zajączek w tym sensie staje się jednym z nas, jakimś skrótem polskiej biografii miotanej burzami prze łomu wieków. Potrafi być odważnym żołnierzem i lojalnym podwładnym, ale też intrygantem, zawistnikiem, ambicjonerem. Czy był patriotą? A czy był patriotą jego pierwszy wielki protek tor, hetman wielki koronny Franciszek Ksawery Branicki? Przyjrzyjmy się Branickiemu. Przecież ten hetman: „Nawet na tle ogólnego rozkładu moralnego i obyczajowego Rzeczypospoli tej [...] rysuje się jako monstrum zupełnie wyjątkowe”. Wedle zgodnej opinii był „pensjonalistą” obcych ambasad; wiedziano, że „szantażami politycznymi wyłudza od króla najbogatsze starostwa, że lwią część majątku zawdzięcza rosyjskiej żonie Aleksandrze Engelhardt, uchodzącej oficjalnie za siostrzenicę 64
Szkice z polskiego piekła
cesarskiego generalissimusa, kniazia Grigorija Potiomkina, w rzeczywistości — córce naturalnej głównej rozbiorczyni Pol ski, carycy Katarzyny II”. Toteż jego patriotyzm był „dwuznacz ny i podejrzany”. „Gębę miał go pełną. Nie było chyba w sejmie polskim drugiego gębacza, który by tak często, jak on, odmieniał we wszystkich przypadkach słowa: ojczyzna i naród. Ilekroć sta wał na sejmowej mównicy w całej krasie sarmacko-szlacheckiego sztafażu i — odrzuciwszy wyloty kontusza, wsparty na szabli — przemawiał do «panówbraci», tak ich potrafił stumanić i omo tać patriotycznym frazesem, że miękli mu w rękach jak wosk”. Niemcewicz powiadał: „w uściech ich była ojczyzna, w czynach zdrada”. Franciszek Ksawery Branicki był kondotierem, „barwy i ko mendy zmieniał często bez żadnych oporów wewnętrznych. Raz walczył jako «wolontarz» w armii austriackiej, to znowu — we francuskiej; najchętniej i najczęściej wysługiwał się Rosjanom”. W polityce polskiej ten mąż stanu i zwierzchnik sił zbrojnych Rzeczypospolitej pogrążonej w kryzysie był mistrzem intrygi po litycznej. Pisze Brandys: „Początkowo zaprzyjaźniony ze Stanisławem Augustem i obsypywany przez niego złotem i dostojeństwami, zwrócił się przeciw niemu, kiedy król zaczął zmierzać do ograni czenia uprawnień hetmańskich, i śmiertelnie go znienawidził. Odtąd szczuł przeciwko tronowi naród szlachecki, gdzie i kiedy tylko mógł. Kiedyś groził po pijanemu monarsze, że zwoła pospo lite ruszenie i wypędzi go z kraju. Jednocześnie króla napuszczał na naród, pouczając go listownie, że «na miłość Polaków zasługi wać nie warto, lepiej ich trzymać krótko i twardo»”. Zarazem — przypomina Brandys — dla wielu współczesnych Branicki był postacią sympatyczną: „Dla tych drugich był przede wszystkim potężnym, łaskawym dobroczyńcą, szczodrym i wesołym panem pysznego dworu w Białej Cerkwi. Wodzem nadzwyczaj dbałym 0 sprawy bytowe swych podwładnych. Upostaciowaniem ideału «dobrego magnata*, jaki ukształtowała w umysłach drobnej szlachty epoka saska. Nikt tak jak on nie umiał obcałowywać się 1 popijać z bracią szlachtą, nikt tak jak on nie potrafił kupować sobie szlacheckiej gołoty za piękne gesty i dobra materialne”. 65
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Branicki „oddziaływał na swych zwolenników niezaprzeczonym wdziękiem osobistym, w jaki natura niekiedy wyposaża wierut nych łajdaków, aby uczynić ich jeszcze hardziej niebezpiecznymi dla otoczenia”. Zajączek, który był pupilem hetmana Branickiego, pasował J a k ulał do rozgrywek partyjnych w polskim Sejmie”. Zarazem — przypomina Brandys — „dla częściowego przynajmniej usprawiedliwienia Zajączka i dla pełnej jasności obrazu wypada wspomnieć, że w latach 1775-1786 popieranie Unii politycznej Branickiego nie było wcale jednoznaczne z działaniem przeciw ko interesom narodu. Opozycja magnacka występowała jeszcze wtedy we wspólnym froncie i obok Branickiego przewodzili jej ludzie, którzy już wkrótce znaleźć się mieli wśród czołowych przywódców stronnictwa patriotycznego i twórców Konstytucji 3 maja: bracia Ignacy i Stanisław Kostka Potoccy oraz generał ziem podolskich Adam Kazimierz Czartoryski”. Ta właśnie świadomość nieoczywistości ówczesnych wyborów politycznych i życiowych jest kluczowym składnikiem Brandysowego rozumienia splątanych losów ludzkich w czasach wielkich wstrząsów dziejowych. Opozycja antykrólewska bowiem rozpa dła się prędko. Jej część proreformatorska zaczęła szukać porozu mienia z Prusami przeciwko Rosji; Branicki pozostał wierny carycy Katarzynie. Zajączek „nie należał do ludzi lubujących się w dokonywaniu trudnych wyborów moralnych. Najlepiej czuł się wtedy, gdy miał nad sobą jeden mocny autorytet i mógł posłu sznie wypełniać rozkazy. Tymczasem wydarzenia postawiły go w sytuacji eksperymentalnego psa Pawłowa, któremu tak długo mącono rozeznanie, co jest dla niego dobre, a co złe, że popadł w rozstrój nerwowy. Zajączkowi rozstrój nie groził: nerwy miał jak baranie struny”. Zarazem „patriotyczny huragan Sejmu Wiel kiego wywiał Zajączka z najzaufańszej świty hetmana Branic kiego. A że były adiutant hetmański miał we krwi skłonność do rozwiązań skrajnych, znalazł się od razu w grupie najbardziej zapalonych zwolenników podkanclerzego Hugona Kołłątaja, przyszłego «polskiego Robespierre’a». Nastąpiła kolejna rotacja autorytetów. Organizm Zajączka nie wytrzymywał ani przez chwilę próżni ideologicznej: ciągle musiał czuć nad sobą zdecy66
Szkice z polskiego piekła
dowanego rozkazodawcę, wytyczającego mu drogi postępowania i myślenia”. Zajączek stał się wymownym zwolennikiem Kołłątaja: ,Jeśli chodzi o szybkość zmieniania barwy pod wpływem impulsów ze wnętrznych, Józef Zajączek herbu Świnka mógł śmiało rywalizo wać z najwrażliwszym z kameleonów. Ale kiedy już raz dokonał wyboru ideologicznego, potrafił mu być wierny i konsekwentnie według niego postępował aż do ko lejnego przełomu. W historycznych latach Sejmu Wielkiego ani razu nie przejawił oportunistycznych wahań, chociaż pogłębiają ca się przepaść między jego teraźniejszymi a poprzednimi prze wodnikami duchowymi musiała mu przysparzać niemało stra pień”. Jednak inaczej niż król i Hugo Kołłątaj, Zajączek nie przystą pił do targowicy — wybrał emigrację. W czasie powstania ko ściuszkowskiego zyskał sobie opinię „najhardziej zaciętego jako bina”, co doprowadziło do jego konfliktu z Kościuszką i dymisji ze stanowiska prezesa Sądu Kryminalnego Wojskowego. Później Zajączek był w Legionach, gdzie uczestniczył w bojach i intrygach, w potępieńczych swarach, w polskim piekle oszczer stwa i zawiści, których ofiarą padł generał Jan Henryk Dąbrow ski. Może w tym czasie — zastanawia się Brandys — Zajączek doszedł do przekonania, że „w Polsce nie ma nic do roboty dla ta kich ludzi jak oni [...], że uznania doczekać się mogą raczej od Francji, raczej nawet od nieprzyjaciół swego kraju”. Zgadza się tu z opinią Wacława Tokarza: „Ziarno raz rzucone, w dobie go ryczy, w mściwą duszę Zajączka wydało tu owoc trwały; zadecy dowało o jego francuzomanii i bonapartyzmie na emigracji, 0 nieobywatelskim stosunku do władz Księstwa Warszawskiego 1 księcia Józefa, a po części nawet i o jego działalności na stano wisku namiestnika Królestwa Kongresowego”. Zdaniem Toka rza, w służbie Napoleona Jeżeli o którym z Polaków walczących wówczas za granicą można powiedzieć z pewną słusznością, że się ezpatryował, to o Zajączku”. Służąc Napoleonowi, „zatruty naukami hetmana Branickiego, utwierdzonymi jeszcze klęską powstania kościuszkowskiego — w wolną Polskę już chyba nie wierzył i, kto wie, może nawet jej już nie pragnął”. 67
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
W epoce Księstwa Warszawskiego Zajączek pogrążony był w konflikcie z księciem Józefem Poniatowskim. W liście do Na poleona pisał: „Francja nie może ufać arystokratom z ich księ ciem Józefem, bo ci ze względu na sprawę chłopską będą zawsze ciążyć ku Rosji i przy pierwszej okazji zdradzą”. Marian Brandys zauważył, że „za pozorami obywatelskiej troski coraz wyraźniej pobrzmiewa nienawiść osobista. Rzeczowe informacje ustępują miejsca ordynarnym donosom”. Zaś Szymon Askenazy komento wał: „«Ten głos zasłużonego żołnierza, ale tylko żołnierza, głowy na pozór postępowej, radykalnej, ale naprawdę po staroświecku wstecznej, mętnej i ciasnej — to był w odnowionej postaci stary anarchistyczny głos fakcji i prywaty. Jeszcze nie było nic, nie by ło kraju, a już podnosił się zawczasu ten głos fatalny, monopoli zując z góry dla jednych dobro i prawość publiczną, odsądzając z góry innych najlepszych od rady i służby publicznej, dzieląc to, co należało jednoczyć, osłabiając to, co należało wzmocnić, pod nosił się i wciskał zgrzytliwym, przeczącym echem samobój czych błędów przeszłości pomiędzy czyste i twórcze hasła przy szłości społeczeństwa»”. Warto jednak pamiętać o okolicznościach tego konfliktu. Naj pierw polski kult Napoleona: ,Jedynie ktoś orientujący się w polskiej historii zdolny jest dzisiaj zrozumieć i usprawiedliwić ten niebywały, nie znajdujący uzasadnienia w realiach rzeczywi stości, wybuch pronapoleońskiego szału. Wynikał on bowiem stąd, że dla Polaków ówczesnych człowiek w czarnym, dwuroż nym kapeluszu i szarym redingocie stał się ucieleśnieniem marzeń i snów o odzyskaniu utraconego przed dwunastu laty n i e p o d l e g ł e g o p a ń s t w a . Jakież znaczenie mogły mieć wobec tego takie lub inne niedostatki w przyziemnych realiach czy małoduszne wątpliwości takich lub innych politycznych przemądrzalców?”. Eksplozji nadziei towarzyszyła atmosfera „polskiego piekła”. Zajączek intrygował przeciw księciu Józefowi Poniatowskiemu, w czym wspierał go wódz Legionów Jan Hen ryk Dąbrowski. Z kolei Poniatowskiego wspierali francuscy poli tycy. Trudno stwierdzić, ile w tym było politycznych różnic i ide owego sporu, a ile osobistych obsesji i animozji. 68
Szkice z polskiego piekła
IX Dziwaczne są paradoksy losów rewolucyjnych radykałów. Z ra dykalnego obrońcy demokracji szlacheckiej, z radykalnego zwo lennika obozu patriotycznego i reformatorskiego, z radykalnego jakobina — stał się radykalnym poddanym Napoleona, cesarza Francuzów. Powie Brandys: Jego światopogląd polityczny wy znaczały i ograniczały dwie wielkie namiętności osobiste: z jed nej strony — miłość do Napoleona, z drugiej — nienawiść do księcia Józefa”. A może Zajączek był kimś innym? Gdy zyskał uznanie roda ków podczas wojny w 1809 roku, „zupełnie jakby się odmienił, tryskając wesołością i pogodą ducha. Do niedawna jeszcze nie chętny czy nawet nienawistny Poniatowskiemu, teraz wypowia dał się o księciu «z największym umiarkowaniem, oddający du chowi i odwadze wojska i kraju naszego sprawiedliwość naj większą*^’. A może — zastanawia się Brandys — Jego odpycha jący sposób bycia, namiętna nienawiść do przeciwników osobi stych i politycznych, jego demonstracyjne nieliczenie się z opinią publiczną — może to wszystko było jedynie samoobronnym po zorem, za którym krył się człowiek w gruncie rzeczy niezły, spra gniony miłości i uznania ze strony bliźnich; mięknący na wosk i wyzbywający się całej złości w cieple powszechnego aplauzu?”. Jednak wkrótce wszystko wróciło do stanu poprzedniego. „Nienawiść Zajączka do Poniatowskiego wymykała się spod kon troli rozsądku. Była chyba najsilniejszą namiętnością gwałtow nej, nieopanowanej natury”. Radykalizm Kołłątajowski pełnił funkcję racjonalizacji. Jakobińskie nauki «ojca demokracji pol skiej* posiane w ciemnej duszy podolskiego warchoła sprawiały, że najbardziej samolubne odruchy mściwej, namiętnej natury Zajączka zyskiwały uzasadnienie ideologiczne”.
X A potem — wraz z klęską Napoleona — znów odwróciła się karta Historii. Polacy skazani zostali przez los na cara Rosji Ale69
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
ksandra I. Zajączek, ciężko ranny podczas działań wojennych, spędził półtora roku w niewoli rosyjskiej. Powrócił do Warszawy w lipcu 1814 roku, gdzie powitali go uroczyście towarzysze broni. „Polscy notable wojskowi, witający w bpcu 1814 roku powracającego z rosyjskiej niewoH generała Zajączka, byb — podobnie jak on sam — ludźmi do głębi porażo nymi. Poraziła ich bezprzykładna klęska Napoleona. Wszyscy oni — niezależnie od dzielących ich takich czy innych różnic — byli do niedawna entuzjastycznymi wyznawcami wielkiego cesa rza Francuzów. Pokładali w nim nadzieje na «wrócenie króle stwa* i na swoje we wróconym królestwie kariery. Zamiast tego stali się świadkami i uczestnikami nie mającej precedensu w hi storii katastrofy militarnej, która te wszystkie nadzieje pogrze bała. Był to dla nich prawdziwy koniec świata. Nie umieli sobie po prostu wyobrazić, jak dalej potoczą się losy ojczyzny i ich własne”. Czyż jednak można żyć bez żadnej nadziei? „Z czarnych dy mów, unoszących się nad pogorzeliskiem Wielkiego Cesarstwa napoleońskiego, wychylał się już ku Polakom nowy «cesarz wskrzesiciel*: zwycięski imperator Wszechrosji Aleksander I”. Zajączka nie trzeba było długo przekonywać, by wsparł nową władzę: „nie znosił po prostu braku nad sobą potężnego protek tora. Przywykły do ślepego posłuszeństwa, aż się rwał do ugięcia karku przed nowym panem. Jego «przełomy ideologiczne* wyszydza morderczy wierszyk Niemcewicza: W młodości mej konfederat, republikanin, desperat, służyłem Branickiemu i Kołłątajowi i zaprzedałem duszę Napoleonowi. Dziś, gdy panuje ein ander, wrzasnę: łotr Napoleon, wiwat Aleksander!” Z wielkim księciem Konstantym łatwo znalazł wspólny język: „Konstanty reprezentował siłę — zwycięską siłę cesarstwa rosyj skiego, które położyło kres potędze «Bohatera dwóch wieków*. Pomimo niewygasłego jeszcze sentymentu do Napoleona, 70
Szkice z polskiego piekła
Zajączka nie stać było wobec Konstantego na odprawę, jakiej udzieli później księciu Wellingtonowi. Wybrał więc ewentual ność krańcowo odmienną, do której popychała go jego kondotierska natura: ugiął kark przed Konstantym, ofiarowując mu swoje ślepe posłuszeństwo. Cesarzewicz przyjął to ze zrozumie niem. «Trudno byłoby go zastąpić kim innym — pisał o Zającz ku w opinii przesłanej swemu cesarskiemu bratu. — Człowiek ten umie być przychylnym, powoduje się zaś jedyną myślą: wy pełnić wolę Cesarza*. «Szalony» wielki książę nie najgorzej znał się na ludziach”. XI Tomasz Wawrzecki, ostatni naczelnik powstania kościuszkow skiego po klęsce maciejowickiej, gdy Kościuszko znalazł się w ro syjskiej niewoli — wygłosił w dniu przywrócenia Królestwa Pol skiego, 20 czerwca 1815 roku, głośną orację, gdyż „przewodził ceremoniom”. Powiada Brandys: „Nie bacząc na przyznaną mu rangę «niemal bohatera narodowego*, dał Wawrzecki w swym przemówieniu rażący pokaz płaszczenia się przed nowymi pana mi. Po wyniesieniu pod niebiosa «pieczołowitości Cesarza Ale ksandra nad Polakami*, po wyrażeniu najwyższego zachwytu z powodu «węzła nierozerwalnej po wszystkie wieki Unii z na rodem wielkim jednego szczepu i dyalektu, a zatem pobratym czym*, zapędził się mówca w ślady «poety» Molskiego i oddał cześć wielkiemu księciu Konstantemu, «którego talenta osobiste i wojskowe są połączone z największą prawością duszy, dobro czynnością i sprawiedliwością najściślejszą*”. Znamienne: Tomasz Wawrzecki, „człowiek o pięknej patriotycz nej przeszłości” — wychwalał nową władzę. Natomiast książę Adam Czartoryski, konsekwentny zwolennik orientacji prorosyjskiej, osobisty przyjaciel Aleksandra I, pisał do cara o Konstan tym: „Wielkiego księcia nie wzrusza żadna gorliwość, żadna ule głość. Żywi on do kraju nienawiść, wzrastającą w sposób zatrwa żający. Nie otacza względami ani wojska, ani ludności, ani nikogo z prywatnych. Drwi z konstytucji, szydzi z praw i form, a za sło wami idą czyny. Nie trzyma się nawet własnych przepisów woj 71
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
skowych. Chce kijem kierować armią. Żołnierzom rosyjskim każe «pałkować» polskich żołnierzy. Wielu oficerów zapowiada wystą pienie z armii, szerzy się dezercja, wszyscy otrzymują wrażenie, że istnieje plan zniszczenia i udaremnienia dobrodziejstw W. C. Mości, a W. Książę jest bezwiednym narzędziem tych zgub nych machinacji, mających na celu rozjątrzenie zarówno Rosjan, jak i Polaków”. Słowem — nowa epoka była otoczona mgłą. XII „Warszawa, 3 grudnia (1815 r.). Znasz ty efekt pioruna, gdy spadnie nagle i niespodziewanie, bomby pękającej tuż przy nas, iskry elektrycznej, której całą istotą naszą wstrząsa? Otóż taki efekt wywarła dziś rano na ca łą Warszawę wiadomość o wyniesieniu jenerała Zajączka na na czelnika rządu — wczoraj wieczór został nim zamianowany”. Tak pisała cytowana przez Mariana Brandysa Anna Nakwaska, „żona prefekta departamentu warszawskiego Franciszka Salezego Nakwaskiego, jedna z najbardziej rozbawionych i roztańczo nych dam stolicy”. Przyszły nowe czasy. Adam Ożarowski, „syn powieszonego w roku 1794 hetmana targowiczanina. Z natury chłodny karierowicz, ale nie wyzbyty jeszcze całkowicie poczu cia solidarności z ojczystym narodem [...] przy każdej okazji otwierał rodakom oczy na niestały charakter cesarza i studził ich nadmierny optymizm. Wiadomość o jednym z takich demaska torskich działań Ożarowskiego przetrwała w pamiętnikach An toniego Ostrowskiego, członka delegacji polskiej, wysłanej w sierpniu 1815 roku do przebywającego wówczas w Paryżu cesarza-króla z «hołdem najgłębszego uszanowania i najczulszej wdzięczności*”. Wierzono raczej Adamowi Czartoryskiemu. „Głównie dlatego, że w istniejącej sytuacji historycznej mie szkańcy kongresowego Królestwa Polskiego nie widzieli przed sobą żadnego innego wyboru poza życiem pod rządami Aleksan dra. Czekano więc cierpliwie na spełnienie się obietnic cesarzakróla i nie kompromitowano go przesadnymi żądaniami”. Zajączek rządził Polakami wedle klasycznego wzoru rosyjskie go samodzierżcy: „wszystkich pozostawiać w niepewności, 72
Szkice z polskiego pieklą
w niejasności, a potem niespodziewanym rozstrzyganiem w przeciwnym duchu i kierunku wprowadzać wszystkich w zdumienie”. Zdaniem Mariana Brandysa „nowym panom Zajączka odpo wiadał też jego wieloletni nawyk posłuszeństwa, sprawdzony w służbie Napoleona [...]. Ważne również było, że nie stała za nim, jak za Czartoryskim, potęga rodu i majątku, co gwarantowa ło, że pozostanie całkowicie uzależnionym od tych, którzy wydźwignęli go na wyżyny”. Co ciekawe — wsparł Zajączka w roli namiestnika Józef Kalasanty Szaniawski, dawny jakobin: „Nie gdyś — najwściekłejszy z polskich czerwieńców, dziennikarski paszkwilant, nadużywający wolności słowa aż do występnej prze sady — w najbliższej przyszłości naczelny cenzor życia kultural nego w kongresowej Polsce, tłumiciel wszelkich przejawów kry tyki, ostoja reakcyjnej praworządności”. Uroczystość była podnio sła. Adam Czartoryski, patriota i mąż stanu, wychwalał wtedy ca ra Aleksandra bez umiaru: „Mógł władać tylko potęgą — mówił — mógł w najtwardsze więzy bezbronną oblec krainę, ale prowa dzony światłem wyższym cnót swoich natchnieniem, wolał rzą dzić cudowną siłą, która wprowadza w miejsce postrachu obo wiązki, w miejsce przymusu poświęcenia i chęci dobrowolne, a w powszechnej zgodności wolę i interes wszystkich połączeń. Dzień dzisiejszy — mówił jeszcze — wiecznie na tej ziemi obcho dzony będzie, póki na niej wola polska da się słyszeć, póki w mie szkańcach krew przodków nie zastygnie”. „Te Deurn — pisze Brandys — zaintonował, celebrujący nabo żeństwo dziękczynne, biskup chełmsko-lubelski Wojciech Skar szewski. Ten sam biskup Skarszewski, którego w roku 1794 Za jączek chciał powiesić za zdradę ojczyzny”. XIII „Historia — zwłaszcza w okresach wielkich przełomów — czę sto bywa widownią raptownych nawróceń najwścieklej szych na wet libertynów”. Filozofia polityczna Zajączka polegała — pisał Brandys — „na ślepym posłuszeństwie wobec silniejszych i na dbałości o własny 73
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
prywatny interes”. Rządy rosyjskiego cara były rzeczywistością: historyczną, polityczną i geopolityczną. Prosty instynkt nakazy wał Polakom rozumowanie pragmatyczne: skoro geopolityki nie można odmienić, trzeba szukać w jej ramach rozwiązań opty malnych. Do rządu weszli ludzie o nazwiskach znanych z patrio tycznych życiorysów. Ci ludzie dla dobra sprawy polskiej gotowi byli do kompromisów z carem Aleksandrem. Wszelako owo do bro stało się również maską dla karier, donosicieli i zaprzańców. Zajączek byl pierwszy. Gdy współpracownicy — na przykład Józef Wielhorski, żołnierz Legionów, teraz minister wojny — przypominali mu ostrożnie o konstytucji, gwałconej systema tycznie przez Konstantego, Zajączek reagował gniewem: „Co mi tu wspominacie o tej konstytucja. Jeżeli mi w. książę rozkaże, to ją wywrócę do góry nogami. [...] Nie konstytucja, lecz cesarza Aleksandra słuchać będę, i co mi brat jego rozkaże, czjaiić będę”. Wielhorski z trzaskiem złożył dymisję, pisząc do samego cesarza-króla: „Ulegałem aż do linii, gdzie się podłość zaczjoia”. Podobnie było z Adamem Czartoryskim: „odsunięty od dawna na boczny tor kuratorstwa wileńskiego, był książę z Puław jedną z najtragiczniejszych postaci rozgrjrwającego się wówczas naro dowego dramatu. Niegdyś, razem ze swjon przyjacielem: mło dym liberalnym cesarzem rosyjskim, trudził się nad uszczęśli wianiem Rosji — po latach carte blanche uczjoiił go bezradnjon świadkiem unieszczęśliwiania Polski przez tego samego rosyj skiego cesarza, który przestał już być liberałem i przyjacielem”. W Królestwie było tak, jak powiadał Marcin Badeni: „Konstytucya na stole, a bat pod stołem”. Zaś Wacław Berent — po latach — kreśli taki obraz: „Warszawa stała się eldoradem dystyngowa nych konfidentów policyjnych po salonach, rojowiskiem tajnych agentów po kościołach, szkołach, teatrach, restauracjach, ka wiarniach, szjmkach i bordelach, wreszcie wagonem głodnej sfo ry szpiclów ulicznych, śród których nie brak było legionistów, in walidów i uczniów ze szkół. Te maski polipie władzy, sięgającej wszędy, wydławiły z woj ska i ludności obfity żer donosicielstwa i zdrad wzajemnych. Przepełniało się więzienie u karmelitów. Odmieniać się też jęło i oblicze Warszawy. Przestano patrzeć ludziom w oczy otwartym 74
Szkice z polskiego pieklą
wejrzeniem ludzi zachodnich. Kto nie spiskował, zamykał się w skorupie sobkostwa lub w twardszej jeszcze małżowinie biu rokratyzmu, spoglądając na innych nieufnym, kosym zezem ze Wschodu. Ku przerażeniu i zgrozie całego kraju wszczęto — bez sądu, mocą tylko rozkazów tajemnych — zsyłki administracyjne do karnego obozu w kazamatach Zamościa, gdzie otwierały się wro ta ówczesnemu okrucieństwu. Cuchnęło tam nie krwią tylko, lecz dziechciowym zaduchem obczyzny rosyjskiej, rozkiełznanej do znęcania się nad nienawistną polskością tych krajowych katorżników. W poniewieraniu ich ciał bezbronnych usiłowano tam tratować jakby i plugawić samego człowieczeństwa imię i godność. A przecie i w tym nawet współdziałało Polaków nie mało. Sadyzm był dotychczas potwornością obcą na ogół skłon nościom polskim”. XIV Zajączek — zdaniem Mariana Brandysa — był „nadgorliwym serwilistą”. Do tego stopnia nadgorliwym, że sam wielki książę Konstanty zwymyślał go, iż on „choć cudzoziemiec, jest przecie lepszym Polakiem od Księcia Namiestnika i że sam podejmuje się bronić Polaków przed monarchą”. Przykro czytać, że Polacy w służbie rosyjskiej gorsi bywali dla rodaków niż obcy. Postępowania Zajączka bronił Kajetan Koźmian: „Kilkakroć po sądzany i ścigany zawiścią niewinnie — przekonanie powziął, że naród polski nie umie oceniać prawdziwych przysług sobie świadczonych; podobnymi przykładami w historii się pocieszał i na tej zasadzie działał, że narodowi polskiemu prawie gwałtem narzucić trzeba to wszystko, co się z dobrem jego zgadza; inaczej nigdy by przez nałóg do anarchizmu, równie materialnej, jak pa triotycznej pomyślności nie dosięgną! i nigdy by do porządnej organizacji nie trafił. [...] Przymioty nie wyjednały mu ani pobła żania, ani wyrozumienia. Taką jest uprzedzona nienawiść ludz ka, iż tylko za złą stronę chwyta i szkaluje. Byli zawsze i są ludzie, co po drugich wymagają tego, czego by sami na ich miejscu nie 75
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
uczynili. Niejeden z takowych, gdyby czytał to moje zdanie, mo że by rzekł, po co przyjął urząd, a jeżeli zwiódł się, czemu za nie go nie podziękował. Ci ludzie wymagaliby katonizmu w wieku, w którym się Katonowie nie rodzili, a nawet nie byliby pożytecz nymi w naszym kraju; nie pamiętaliby oni, że późna potomność i historia samemu Katonowi wyrzuca niepożyteczną śmierć dla ojczyzny, nie pamiętaliby oni, że wytrwać i poświęcić się na tym m ie jscu ,k tó re b y g o r s i p o s i e d l i , j e s t w p e w n y c h c h w i l a c h p r a w d z i w y m p a t r i o t y z m e m ”. Skąd my to znamy? Argument: „odejdę ja, przyjdzie gorszy, to, komentuje Brandys — usprawiedliwienie kolaborantów wszyst kich miejsc i czasów”. XV Marian Brandys kreślił swój obraz generała Zajączka tak „ku pokrzepieniu serc”, jak i „ku przestrodze”. Rozumiał polskie dzieje wybornie: tę plątaninę wzniosłości z podłością, tę miesza ninę bohaterstwa z nikczemnością, tę maskaradę księcia Pepi, u którego pod ironią był patriotyzm, i Szczęsnego Potockiego, który pod patriotycznym sztandarem pokazywał sprzedajność i zdradę. Napisał swoją książkę w czasie trudnym dla Polski i Po laków, gdy debata o polskości była gorąca i gorzka; intensywna i przeniknięta cierpieniem. Był to czas ludzi podziemnych i ludzi więzionych, czas polskich pogrzebów — Grzesia Przemyka i księdza Jerzego Popiełuszki. Wierzyliśmy, że naprzeciw siebie stają, jak w książce Mariana Brandysa, dwie Polski: „Polska zniewolona i znikczemniała oraz Polska niepodległa i bohater ska”. U Brandysa symbolem tej pierwszej był gen. Zajączek, zaś symbolem tej drugiej dyrektor wojskowej szkoły aplikacyjnej major Józef Sowiński, „przyszły generał i obrońca Woli w po wstaniu listopadowym”. Wtedy takie słowa jak ojczyzna czy Polska brzmiały szczegól nie. Pisało się te słowa krwawymi zgłoskami, alfabetem marzenia i bólu. I może na tym polega spór o „szkielet w szafie” — zbyt wielu ludzi, którzy wtedy byli bliżej generała Zajączka niż Waleriana 76
Szkice z polskiego piekła
Łukasińskiego, nie rozumie lub nie chce rozumieć tamtego ma rzenia i tamtego cierpienia. Bowiem można zrozumieć tych, którzy nie wierzyli w sens in surekcji i spisków, a troskę o dobro kraju przekładali na pracę na rzecz reform i rozwoju gospodarczego. Takim człowiekiem był Stanisław Staszic; takim był też Ksawery Drucki-Lubecki — zre sztą obaj pozostawali ze sobą w stałym sporze. Wszelako ceną za możność pracy organicznej dla kraju była lojalna współpraca z namiestnikiem rosyjskiego cara. Najdalszy jestem od tezy, że Staszic „wypił bruderszaft z Kai nem”. A jednak sądzę, że lojalna współpraca z namiestnikiem ca ra, który poniżał polską godność i poniewierał konstytucję, po winna być jakimś powodem do moralnej autorefleksji. Walerian Łukasiński, więziony przez dziesięciolecia patriota, miał prawo sądzić, że usłyszy od tych ludzi słowa szacunku dla swego wybo ru i żalu, że było się wśród oprawców, a nie po stronie bezpraw nie uwięzionych. I nie wystarczy tu powiedzieć: są sprawy, które zawsze Pola ków będą dzielić; są wybory, które zawsze Polacy będą oceniali różnie. Bowiem istotnie — są takie sprawy. Jednak są też sprawy, które różnić nie powinny: Polska była przez 123 lata pod obcymi zaborami. Można się spierać o przyczyny upadku Rzeczypospo litej, ale nie można twierdzić, że pod zaborami Polacy byli wolni i suwerenni. Bowiem taka teza jest fałszem, zaś na fałszu nicze go uczciwego zbudować niepodobna. XVI Pisana o innej epoce książka Mariana Brandysa, książka o szwoleżerach i generałach, o służalcach i spiskowcach, wpisu je się precyzyjnie w najbardziej aktualne polskie spory. Jacy by liśmy? Po każdej wojnie zadawaliśmy sobie te same pytania; po każdej wojnie — pisała Wisława Szymborska — „ktoś musi posprzątać”. Warto tedy pamiętać, że nie była to po prostu wojna Polski ze Związkiem Sowieckim; to była także wojna polsko-polska. Zaś losy polskie w tym czasie dalekie były od stereotypów. Ani gni 77
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
dy, ani anioły; ani chamy, ani Żydy. Natomiast — owszem — tra fiali się w naszej historii zdrajcy: targowiczanie rozlicznych wcieleń — od Szczęsnego Potockiego, przez Feliksa Dzierżyń skiego, po Wandę Wasilewską. Wszelako każdej takiej zdradzie należy przyjrzeć się starannie: jaką logiką kierowała się samowiedza zdrajcy? Cóż to znaczy: zdradzić? To tyle co służyć ob cym dla zaspokojenia własnego egoizmu, działać na szkodę wła snego narodu dla materialnej wygody czy ideologicznej iluzji. Zdrada to porzucenie wierności dobru poniżanemu dla służby tryumfującej i mocarnej Konieczności Dziejowej. Jednak refleksja nad zdradą prowadzi do namysłu nad naszym własnym nieczystym sumieniem. Przez lata całe żyliśmy w mil czącym upokorzeniu między służalstwem, cynizmem a zakłama niem. Dlatego właśnie dziś chcemy wierzyć, że wszyscy byliśmy dzielnymi konspiratorami i heroicznymi powstańcami. Dlatego też namiętnie szukamy winnych, zaprzańców i kolaborantów, zdrajców, agentów obcych sił. Taki jest nasz pomysł na pozbycie się świadomości grzechu, na wyrzucenie zła poza obręb własnej odpowiedzialności. Znaleźć i ukarać winnych — oto pomysł na oczyszczenie własnego sumienia. Trzeba koniecznie o tym pamiętać, czytając mądrą książkę Mariana Brandysa o generale Zajączku. Kimże był ten Zajączek? Był dzielnym człowiekiem i ambitnym karierowiczem, walecz nym żołnierzem i zawistnym intrygantem, jakobińskim rewolu cjonistą i fanatykiem służalstwa wobec obcych potęg. A zarazem był jednym z nas — zwyczajnym człowiekiem, którego los wcisnął w burzbwą epokę, gdy naród polski został osaczony, zniewolony, zakneblowany. Taka sytuacja rodzi zaśle pienie, desperację, racjonalizację własnej klęski. Był wszakże ów Zajączek postacią wielce antypatyczną: złośhwym zawistnikiem, szmaciakiem swojej epoki. W innych cza sach te same — niezbyt apetyczne — rysy charakteru nie byłyby zapewne tak spektakularnie odrażające i tak społecznie szkodli we. Ale epoka sprzyjała łajdakom. Wszelako wybór opcji prorosyjskiej w tamtym czasie nie był po prostu wyborem łajdactwa przeciw przyzwoitości. Nie był łajdakiem Czartoryski, nie byli nimi Stanisław Staszic i Ksawery Drucki-Lubecki. 78
Szkice z polskiego piekła
Marian Brandys uczy mądrego spojrzenia na własne dzieje. By wają epoki, gdy niewiele — choć i wiele — zależy od nas samych. Niewiele — gdyż to obce potęgi decydują o polskich losach. Tak było w czasie rozbiorów, tak było po decyzjach konferencji jałtań skiej. Jednak także wtedy wiele zależało od nas samych — kształt naszej kondycji człowieczej. Ten kształt zawsze rzeźbią nieliczni — Kościuszko i książę Józef Poniatowski, Walerian Łukasiński i Adam Mickiewicz. Dlatego rozumiemy wszystkich, całą społecz ność, która żyła nieheroicznie. Pogardzamy tylko zdrajcami, ale czcimy tych nielicznych, którzy dają nam prawo do narodowej dumy. To oni nadają sens i smak naszemu życiu. [1999/2000]
79
Pułapka politycznej beatyfikacji
O tej sprawie niełatwo pisać, gdyż pułkownik Kukliński nie jest polityczną abstrakcją, lecz człowiekiem z krwi i kości, który przeżył niemało, długo egzystował w ukryciu z wyrokiem śmier ci, utracił dwóch synów. Już choćby to nakazuje powściągliwość i umiar w formułowaniu opinii. Podczas wizyty pułkownika Ryszarda Kuklińskiego stało się oczy wiste, że dla setek tysięcy ludzi jest on bohaterem narodowym; dla innych setek tysięcy natomiast pozostaje zdrajcą, który złamał przy sięgę. Kim jest w rzeczywistości Ryszard Kukliński? Nie wiem. Wiem natomiast, że jego przypadek daleki jest od jednoznaczności. Nikt jeszcze nie wzbudził tyle entuzjazmu w środowiskach prawi cy i na jej obrzeżach, co Kukliński podczas swego tryumfalnego ob jazdu Polski. Jego przyjazd porównywano do pielgrzymek papieża Jana Pawła II, a samego Kuklińskiego — do Waleriana Łukasińskie go, Piotra Wysockiego, Romualda Traugutta czy Józefa Piłsudskiego. Warto tedy przypomnieć, że ten niezwykły festiwal prawica i Ku kliński zawdzięczają dwóm polskim politykom: Aleksandrowi Kwa śniewskiemu i Leszkowi Millerowi, którzy — według świadectwa Zbigniewa Brzezińskiego — przyczynili się w decydujący sposób do decyzji o prokuratorskim oczyszczeniu płk. Kuklińskiego z zarzutu zdrady głównej. Decyzję tę wsparł wtedy — jesienią ubiegłego roku — szef postkomunistycznej „Trybuny” Janusz Rolicki. Dopiero dzięki akcji polityków z kręgów SLD stał się możliwy tryumfalny przyjazd Kuklińskiego i jego polityczna beatyfikacja. Można być tym faktem zażenowanym, ale nie należy go przemilczać. I Przed sześciu laty Wiktor Woroszylski, człowiek mądry i prze nikliwy, pisał o pułkowniku:,Jestem po stronie Kuklińskiego, bo 80
Pułapka politycznej beatyfikacji
wydaje mi się, że potrafię zrozumieć jego drogę życiową, od szes nastoletniego członka PPR i żołnierza, zapewne entuzjasty, choć — być może — jednocześnie ambicjonera, rozpieranego mło dzieńczą energią i zachłannością wobec pokus czynnego życia, w sposób naturalny robiącego następnie karierę na obranym po lu, z biegiem lat dopiero nabierającego nieufności do współtwo rzonego przez siebie świata, wreszcie definitywnie don zbrzydzonego i podejmującego niebezpieczną decyzję wypowiedzenia mu potajemnej wojny. To jeden z polskich losów naszej epoki, losów pokolenia, bardziej jaskrawy od innych, ale niepozbawiony zbieżności i z mniej barwnymi, więc — dajmy sobie na razie spokój z wallenrodyczną czy jakąkolwiek symboliką i ujrzyjmy to życie w jego ludzkich, samych przez się wystarczająco drama tycznych wymiarach”. Wiktor Woroszylski był pisarzem całkowicie wolnym od zacie trzewienia skrajnej prawicy antykomunistycznej, a jego głos nie był odosobniony. Takich opinii nie wolno lekceważyć. Ale i in nych opinii lekceważyć nie wolno. Znam wielu ludzi, którzy byli przez wiele lat w integralnej opozycji wobec reżimu komunistycznego i zapłacili za to wysoką cenę: wielu lat więzienia i szykan; ludzi, których życiu wielo krotnie zagrażało niebezpieczeństwo. Ale wszyscy oni byli zgo dni co do jednego: najbardziej nawet totalna opozycja wobec władz PRL, którą uważali za dyktaturę podległą Moskwie, nie może prowadzić do współpracy ze służbami obcego wywiadu. W tym momencie bowiem kończy się lojalność wobec własne go państwa — choćby było ono niedemokratyczne i niesuwerenne — a zaczyna się lojalność wobec państwa obcego, choćby by ło ono demokratyczne i sprzymierzone z wartościami, o które chciało się walczyć. Tym różniła się filozofia polskiej opozycji demokratycznej, która była proameiykańska, od służby amery kańskiemu wywiadowi. Oskarżenia propagandy stanu wojennego, że my, ludzie „Soli darności”, pracujemy dla obcych wywiadów, a nie dla Polski, odbierałem jako podłe oszczerstwo. Uważałem, że pracuję dla Polski, a właśnie nasi antagoniści bronią sowieckiego stanu po siadania w tej części Europy. 81
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Była nieprzekraczalna granica, która oddzielała działalność de mokratycznej opozycji na rzecz niepodległości od pracy dla obcego wywiadu. Wielu wybitnych emigrantów przestrzegało mnie przed kontaktami, a cóż dopiero współpracą z obcym wywiadem. Nie spotkałem nikogo, kto by uważał, że podziemie solidarnościowe po winno podjąć tego typu współpracę. Pamiętam raczej, że wszystkie te zarzuty komunistycznej propagandy były odpierane z pogardą. Wywiad jest wywiadem, szpiegostwo — szpiegostwem. Także amerykańskie służby specjalne posługiwały się metodami nieko niecznie eleganckimi: intrygą, szantażem, przekupstwem, a na wet skrytobójstwem. W Stanach Zjednoczonych istnieje pokaź na literatura na ten temat. Nam, ludziom opozycji demokratycz nej, którzy stawali z otwartą przyłbicą przeciw dyktaturze, te metody wydawały się brzydkie i niemoralne. Pisał swego czasu Josif Brodski: „Zawsze uważałem szpiegostwo za najpodlejsze ludzkie zajęcie, głównie chyba dlatego, że wyrosłem w kraju, w którym rozwój zdarzeń był nie do ogarnięcia przez rodowitych mieszkańców. [...] Zapewne dlatego ten kraj tak się szczycił swo imi gliniarzami oraz tajnymi agentami”. Rozumiem Brodskiego. Zawsze brzydziły mnie książki o bohater skich agentach pisane przez bezpieczniaków w rodzaju Mariana Reniaka, Kudasia-Bronisławskiego, k p i Czechowicza czy gen. Pożogi. „Wstręt do szpiegów — pisał Brodski — bierze się nie tyle stąd, że zajmują ruski szczebel na drabinie ewolucyjnej, ile stąd, że zdrada skłania człowieka do obsuwania się w dół”. Wiktor Woroszylski próbował dojrzeć w biografii Ryszarda Ku klińskiego jakiś inny wariant własnego losu: od ideowej fascyna cji komunizmem do totalnego zerwania. Josif Brodski mógłby mu odpowiedzieć, że każdy, kto podążył drogą szpiegostwa, „spo śród możliwości dostępnych człowiekowi wybrał najbardziej ja łową — zdradę jednej grupy ludzi na rzecz drugiej”. Czy spojrzeć globalnie i stwierdzić: wówczas świat był areną wal ki dwóch bloków — demokratycznego i totalitarnego, zaś Kukliński działał na rzecz wolnego świata przeciw opresyjnej ideologii? Moż na tak uczynić, ale tylko wówczas, gdy mieszka się w Waszyngtonie. W 1945 roku w ramach pewnej globalnej polityki prezydent Stanów Zjednoczonych wyraził aprobatę dla postanowień konfe 82
Pułapka politycznej beatyfikacji
rencji jałtańskiej. Czy to było zgodne z filozofią wolnego świata? Być może tak, być może amerykański prezydent nie miał innego wyjścia, ale nie było to w zgodzie z polskim interesem narodo wym. W 1982 roku w ważnej amerykańskiej gazecie ukazał się artykuł wybitnego amerykańskiego intelektualisty, politologa Normana Podhoretza, który krytycznie oceniał politykę prezy denta Reagana. Podhoretz twierdził, że Reagan powinien udzie lić tak istotnego wsparcia „Solidarności”, by doprowadzić do ro syjskiej interwencji w Polsce. Wtedy Rosja, skazana na wojnę na dwóch frontach, jednocześnie w Afganistanie i w Polsce, uwikła łaby się w sprzeczności, które doprowadziłyby do jej upadku. Jak się mieszka w Waszyngtonie, to wolno tak rozumować. Z tamtej perspektywy Polska jest takim samym polem walki z komunizmem jak Korea, Wietnam czy Afganistan. Gdy mie szka się w Polsce, to taka globalna perspektywa jest fałszywa. Po lakowi nie może być obojętne, czy w konflikcie zginie 100 osób czy też 100 tysięcy — jak w Afganistanie. Na wybór strategii amerykańskiej płk Kukliński nie miał żadnego wpływu. II Interesująca jest w tej sprawie postawa dwóch osób, które bardzo szanuję, Zbigniewa Brzezińskiego i Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Wypowiadają się oni jednoznacznie po stronie płk. Kuklińskiego. Brzeziński jest wybitnym amerykańskim politykiem o gorą cym polskim sercu. Wydaje się, że w jego amerykańskiej logice jest do pogodzenia utożsamienie interesu starego kraju z intere sem Stanów Zjednoczonych. Jan Nowak-Jeziorański byl przez lata szefem Radia Wolna Eu ropa. Z wielkim pożytkiem, pracowitością, talentem, zaangażo waniem służył sprawie polskiej. Doszedł do przekonania, że dro ga do niepodległej Polski prowadzi przez Stany Zjednoczone. Nie widzę w tym nic niestosownego. Z punktu widzenia polskiego emigranta i żołnierza AK była to decyzja w pełni racjonalna, podjęta publicznie i wielokrotnie uzasadniana przez samego No waka. Ale ten sam Nowak nie był przecież entuzjastą idei, by polscy emigranci wiązali się z amerykańskimi służbami specjal83
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
nytni. Tzw. sprawa Bergu w roku 1953 wywołała falę oburzenia na emigracji nie tylko dlatego, że cała impreza była spenetrowa na przez bezpiekę, ale też dlatego, że z bojowników niepodległo ściowej emigracji czyniła agenturę amerykańskich służb. O tym, co płk Kukliński naprawdę robił, wiemy tylko od niego samego bądź też musimy wierzyć na słowo prof. Brzezińskiemu lub Nowakowi-Jeziorańskiemu. Nie zobaczyliśmy żadnych doku mentów. Jedno wiemy na pewno: Kukliński skutecznie pracował dla amerykańskiego wywiadu. Nie mam podstaw, by kwestionować to, co mówi płk Kukliński, ale jest to jedyny ze znanych mi przypadków, że można być we własnej sprawie jedynym świadkiem. Nagle człowiekowi zapomi na się wszystko. Zapomina się, że przez lata był w partii komuni stycznej, że był na tyle doceniony — również materialnie — że stać go było na kupienie sobie willi w Warszawie, że stać go było na jacht, co nie było normą dla ówczesnych pułkowników LWĘ że pracował na tyle dobrze, by awansować na bardzo wysokie stanowiska w wojsku. Zapomina się, że był w armii w marcu 1968 roku, kiedy się działy rzeczy nikczemne (dość przeczytać prasę wojskową z tamtego okresu), że był w armii w czasie inter wencji w Czechosłowacji, a jedyny wniosek, jaki z tego wycią gnął, to nie ten, żeby publicznie napiętnować ówczesne praktyki, wyjść z wojska, wystąpić z partii i w jakiś sposób przystąpić do opozycji. Zdecydował się podjąć współpracę z wywiadem USA. Czy uznał, że w miejscu, które zajmuje, może zdziałać o wiele więcej niż w szeregach opozycji? Nie wykluczam tego, ale jeśli ktoś dochodzi do takiego wniosku, to wie, że podejmuje decyzję sam. Być może do takiego samego wniosku doszedł sowiecki szpieg Richard Sorge. Dziś jednak nikomu w Niemczech nie przyjdzie do głowy, by Richarda Sorge przyrównywać do niemiec kich bohaterów i stawiać obok Bismarcka czy Clausewitza. To był bohater służb, dla których pracował, ale nie bohater Niemiec. Józef Ignacy Kraszewski był francuskim szpiegiem, ale ten fakt dyskretnie przemilczano w szkolnych podręcznikach, nie robiono z tego cnoty, bo było w tym coś nieeleganckiego, co nie pasowało do naszego etosu walki o wolną Polskę, tak na przykład jak fałszowa nie pieniędzy w bankach zaborczych państw. Nikt też nie twier 84
Pułapka politycznej beatyfikacji
dził, że Kraszewski był wielkim Polakiem, dlatego że szpiegował dla Francuzów. Jeśli był wielkim Polakiem, to pomimo, że szpiegował. Do dziś w Niemczech trwa debata, czy „Czerwoną orkiestrę”, komunistyczną organizację, która pracowała dla sowieckiego wywiadu, można zaliczyć do antyhitlerowskiego ruchu oporu. Byli przeciwko Hitlerowi, ale pracowali dla obcego wywiadu. Nie ulega kwestii, że Ameryka jest strategicznym sojusznikiem Izraela. Jednak amerykańskie służby specjalne nie wahały się aresztować szpiega Mossadu Jonathana J. Pollarda, który działał na terenie USA.
ni Sam fakt pracy dla amerykańskich służb specjalnych nie jest jeszcze żadnym tytułem do chwały w Polsce. Przecież wielu było u nas amerykańskich szpiegów. Z niektórymi z nich siedziałem w więzieniu. Byli to zwykle wstrętni i podli ludzie. Natomiast oczywiście byli oni użyteczni dla CIA. Wielu z nich wymieniono później na Mariana Zacharskiego, ale wskutek tego nie stali się bohaterami mojego romansu. Jednak logika służb specjalnych jest odmienna. Dla nich ci ludzie mieli tytuł do chwały. Nic więc dziwnego, że pik Kukliński, tak bardzo zasłużony dla CIA, został przez nią obdarzony wysokim odznaczeniem. Porównanie Kuklińskiego z Łukasińskim, Wysockim czy Trau guttem jest nieporozumieniem. Problem nie polega na formalnym stosunku do przysięgi. Rzecz w szpiegowaniu dla obcego mocar stwa, dla cudzego państwa. To są dwie różne sprawy. Podobnie porównywanie Kuklińskiego z Piłsudskim, przypominanie, że ten jako obywatel rosyjskiego mocarstwa organizował Strzelca czy Legiony na terenie Austrii, jest nieporozumieniem. Do Japonii Piłsudski pojechał jako lider politycznego obozu z propozycją konkretnego sojuszu. Tam występował jako podmiot, wychodząc z założenia, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. W tym sensie błądzą ci, którzy porównują pracę oficerów AK dla brytyjskiego wywiadu z tym, co zrobił Kukliński. Oficerowie AK działali na polecenie swoich przełożonych. Natomiast Ku kliński cały czas działał na własną rękę albo na polecenie swych 85
Adam. M ichnik / Wściekłość i wstyd
amerykańskich przełożonych. Oddawał amerykańskim służbom wywiadowczym usługi i nie miał żadnego wpływu na to, jaki z te go Amerykanie zrobią użytek. Pracował na rzecz amerykańskich służb specjalnych i tylko one korzystały z owoców jego pracy. Porównywanie Łukasińskiego, Wysockiego, Traugutta, którzy zawiązywali spiski niepodległościowe, z Kuklińskim, który na własną rękę zdecydował się szpiegować i wszystko, co robił, ro bił na polecenie CIA, bez żadnej próby „podmiotowego” ujaw nienia się i nawiązania kontaktu z „Solidarnością”, Kościołem czy opozycją, wydaje mi się dziwaczne. Podobnie zresztą jak po równywanie pułkownika do Adama Hodysza, funkcjonariusza SB, który nawiązał współpracę z działaczami gdańskiej opozycji i zapłacił za to kilkuletnim więzieniem. Nigdy nie miałem wąt pliwości w ocenie postępowania Hodysza — on też złamał przy sięgę, ale nie działał na zlecenie zagranicznych mocodawców. Cała ta mitologia i legenda tworzona wokół osoby Kuklińskiego jest w najwyższym stopniu niestosowna i żenująca. A już przyrów nywanie jego wizyty do pielgrzymki Papieża uważam za nonsens. Nie zgadzam się z opinią ks. Józefa Tischnera, że spór wokół oceny Kuklińskiego układa się wedle dawnych podziałów poli tycznych i że ci, którzy dawniej byli za PRL, teraz go oskarżają o zdradę, a ci, którzy byli przeciw PRL, dziś wynoszą go pod nie biosa. Byłem cale życie przeciwko PRL i właśnie dlatego nie ma we mnie śladu szacunku dla szpiegów. Może również dlatego, że ich znałem. Jeśli chodzi o wallenrodyzm, odwołam się do tego, co pisał Juliusz Słowacki: „Wallenrodyczność czyli wallenrodyzm / Ten wiele zrobił dobrego — najwięcej! / Wprowadził pewny do zdra dy metodyzm, / Z jednego zrobił zdrajców sto tysięcy”. Myślę, że Konrad Wallenrod był najmniej udanym w warstwie ideowej utworem Mickiewicza. Dziełem, w którym Mickiewicz uzasadniał swój krótki okres przebywania w kręgu rosyjskich elit. Okres, kiedy nie mogąc być lwem — udawał lisa. Ale nawet Konrad Wallenrod nie uzasadnia żadną miarą pracy dla służb specjalnych. Można uznać, że Wallenrodem był Adam Czartory ski, Aleksander Wielopolski czy Roman Dmowski, ale żaden z nich nie był apologetą pracy szpiegowskiej. 86
Pułapka politycznej beatyfikacji
IV W 1983 roku, gdy wybuchła sprawa Kuklińskiego, byłem pełen podziwu dla amerykańskich służb specjalnych, że potrafiły umie ścić swojego agenta w Sztabie Generalnym. O Kuklińskim myśla łem z sympatią, że udało mu się wywieść w pole komunistyczny kontrwywiad. Dziś sądzę, że być może były ważne racje, które stały za postawą Kuklińskiego. Nie mogę odmówić racjonalności rozumowaniu, że decydując się na kondycję „kreta” w Sztabie Generalnym, chciał szkodzić Związkowi Sowieckiemu. Po ucieczce z kraju jego los był w jego rękach. Pierwszy wy wiad, który dał do „Kultury”, robił wrażenie rozsądnego obiek tywizmu. Ale potem Kukliński zachowywał się w sposób, który był dla mnie zaskakujący. Występował jako mentor, ktoś, kto po ucza i karci. Podobne tony usłyszałem podczas jego wizyty. Jeśli przyjąć, że Kukliński działał w stanie „wyższej konieczno ści”, podejmując współpracę z CIA, to trudno już zgodzić się z tezą, że to on obronił ludzkość przed IH wojną światową. Czy Zbigniew Brzeziński wierzy, że w epoce prezydentury Cartera Breżniew szy kował inwazję na Europę Zachodnią? Brzmi to jak nonsens. Jeśli uznać, że Kukliński miał prawo sądzić, że współpraca z CIA jest jego patriotycznym obowiązkiem — a tak sądzą setki tysięcy Polaków — to trzeba uznać, że stan „wyższej konieczności” działał również po drugiej stronie. Były przecież istotne racje, które mogły stać za postawą Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego. Mogli oni mniemać, że w epoce globalnego konfliktu głównym gwarantem in tegralności terytorialnej i granicy zachodniej naszego państwa — jakiekolwiek ono było, dyktatorskie i niesuwerenne — był sojusz z Moskwą. W tym kontekście na przykład pakt Gomułka-Brandt był sukcesem całej Polski, a nie tylko rządzącej nomenklatury. W tej sprzeczności jest coś z polskiego dramatu z 1914 roku, gdy Polacy, którzy kochali Polskę, służyli w armiach zaborczych państw i strzelali do siebie nawzajem. By zrozumieć ten dramat, trzeba jednak historycznej wyobraźni. Czy płk Kukliński uratował Polskę przed sowiecką inwazją? Wię cej danych przemawia za tezą, że jeśli ktoś realnie ocalił Polskę od katastrofy takiej inwazji zimą 1981-82, to były to dwa inne czynni87
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
ki. Pierwszy to rozumna postawa przywódców „Solidarności” i Ko ścioła katolickiego, którzy wybrali drogę długiego marszu i biernego cywilnego oporu. Drugi to polityka ekipy Jaruzelskiego, która nie dążyła do krwawej rozprawy i nie prowokowała krwawych reakcji odwetowych. Podczas stanu wojennego zginęło znacznie mniej osób niż na przykład w czasie zamachu majowego w 1926 roku. Również to odsunęło problem sowieckiej interwencji. V Dzisiaj prawica może mówić o sukcesie. Poprzez tę podróż płk Kukliński stał się jej nowym czytelnym symbolem, który wzbu dził entuzjazm tłumów. Po ten symbol prawica może sięgnąć w przyszłości. Sam Kukliński powiada w wywiadzie dla „Wprost”: Jeśli wrócę, nie mam żadnych politycznych ambicji i nie zamie rzam się mieszać do polityki. Mam tylko jedno marzenie — zjedno czyć Polaków wokół budowy nowego demokratycznego państwa”. Tymczasem pik Kukliński pozwolił zrobić z siebie sztandar nie tych sił, które chcą pojednania i szerokiego konsensu w drodze Polski do NATO i UE. Przeciwnie. Kukliński stał się instrumen tem tych, którzy prą do kolejnych awantur i wojen na górze. Trud no mi sobie wyobrazić bardziej kontrowersyjnego ,jednoczyciela”. Dobrze się stało, że sprawa została załatwiona od strony prawnokarnej. Dobrze się stało, że Kukliński ma dzisiaj taki sam status jak inni obywatele. Jestem zwolennikiem opcji zerowej. Niczego nie zapominając, myślę, że czas zrozumieć, iż zawsze będą w Polsce lu dzie, którzy będą uważali Kuklińskiego za bohatera, i tacy, którzy za bohatera uznają gen. Jaruzelskiego. I z tym musimy żyć. Ale jednocześnie stało się coś niedobrego w stosunkach polsko-amerykańskich. Polska winna być dla Stanów Zjednoczonych so jusznikiem i partnerem, ale Polska nie powinna sugerować, że sta nie się w przyszłości kolektywnym pułkownikiem Kuklińskim. Je żeli cały ten festiwal ma oznaczać, że stosunek do Kuklińskiego i amerykańskich służb specjalnych stanie się testem na patriotyzm Polaków, będzie to żałosny finał polskiego marzenia o wolności. [1998 ]
Część II. Wstyd za Jedwabne
Bunt i milczenie
W Warszawie wiszą dziś zgodnie dwa sztandary: polski, biało-czerwony, i izraelski, biało-niebieski z gwiazdą sześcioramienną. W Polsce odbywają się uroczystości 50. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Obchodom patronują prezydenci Polski i Izraela. Bierze w nich udział wiceprezydent Stanów Zjednoczo nych. Cały świat czuje się w obowiązku uczestniczyć w tych uroczystościach. Jakby chciał zatrzeć pamięć o samotności wal czącego getta przed 50 laty... Szmul Zygielbojm, przywódca żydowskiej socjalistycznej par tii Bund, członek Rady Narodowej, emigracyjnego parlamentu, popełnił przed 50 laty w Londynie samobójstwo w dniu, gdy warszawskie getto dogorywało. Teraz Marek Edelman, ostatni żyjący dowódca powstania w getcie, dawny działacz Bundu, kładzie kamień węgielny pod pomnik Zygielbojma. W przedśmiertnym liście Zygielbojm pisał: „Odpowiedzialność za zbrodnię wymordowania całej narodowości żydowskiej spada przede wszystkim na sprawców, ale pośrednio obciąża ona ludz kość całą, Narody i Rządy Państw Sprzymierzonych, które do dziś dnia nie zdobyły się na żaden czyn konkretny w celu ukró cenia tej zbrodni [...]. Muszę też stwierdzić — dodawał — że acz kolwiek Rząd Polski w bardzo dużym stopniu przyczynił się do poruszenia opinii świata, jednak niedostatecznie, jednak nie zdobył się na nic takiego nadzwyczajnego, co by odpowiadało rozmiarom dramatu, dokonywającego się w Kraju [...]. Przez śmierć swą — pisał — pragnę wyrazić najgłębszy protest prze ciwko bezczynności, z jaką świat się przypatruje i pozwala lud żydowski wytępić”.
91
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
I
W Warszawie wiszą dziś zgodnie polskie i żydowskie sztanda ry. Te dwa sztandary wywiesili na murze getta powstańcy z Ży dowskiej Organizacji Bojowej. W odezwie do polskiej ludności Warszawy ŻOB pisała: „Walka toczy się o Waszą i naszą wolność, o Wasz i nasz — ludzki, społeczny, narodowy honor i godność”. Premier rządu RP Stanisław Mikołajczyk pisał w rok później: „Biało-czerwone i biało-niebieskie sztandary, rozwinięte dumnie nad krwawymi ruinami warszawskiego getta stały się już symbo lem braterstwa broni i trwałej przyjaźni pomiędzy obu naroda mi, żyjącymi na jednej ziemi”. Były wszakże i inne głosy. „Nurt Młodych”, pismo skrajnie szowi nistycznej prawicy, pisał w kwietniu 1943 roku, gdy płonęło getto: „W pierwszych dniach akcji Żydzi wywiesili na Placu Muranowskim flagę polską i syjonistyczną. To podkreślenie patriotyzmu pol skiego jest co najmniej śmieszne, jeżeb nie cyniczne. Oczywiście nie pochwalamy masowych mordów hitlerowskich dokonywanych czy to na Żydach, czy na innych narodowościach, ale uważamy, że na ród wybrany ideologie, sympatie, nadzieje i interesy związał raczej z czerwonym sztandarem znad Wołgi aniżeli z polskim Orłem Bia łym. Wiemy wszyscy doskonale, jak postępowali Żydzi z Polakami na ziemiach okupowanych przez Rosję. Wiemy, jakie nieobliczalne straty poniósł naród polski za przyczyną tych właśnie Żydów i dla tego też los, jaki ich spotyka, straszny z punktu widzenia czysto ludzkiego, wydaje się jednak sprawiedliwym. Dziejowa Nemezis każe zawsze płacić za zbrodnie i winy, a karze również całe narody”. II W kwietniu 1943 roku w getcie warszawskim podnieśli bunt lu dzie, którym odmówiono prawa do człowieczeństwa i do życia; których tępiono metodą przemysłową—jak robactwo. Chcieli móc wybrać sposób umierania — powiedział po latach Marek Edelman. „My wiedzieliśmy, że trzeba umrzeć publicznie, na oczach świata”. Ten sam rodzaj śmierci wybrał Zygielbojm. Pozbawiono wszakże tej możliwości Altera i Erlicha, wybitnych przywódców 92
B unt i milczenie
Bundu zgładzonych przez Stalina; pozbawiono tej możliwości tych, których pochłonęły krematoryjne piece. Edelman ocalał. Po wyjściu z getta był uczestnikiem polskiej konspiracji, walczył na barykadach Powstania Warszawskiego. Potem był lekarzem, działaczem opozycji demokratycznej, człon kiem władz podziemnej „Solidarności”. Nade wszystko jednak — był strażnikiem grobów. Grobów zamordowanego narodu. Powstanie w getcie było pierwszym w dziejach żydowskiej diaspory, a zarazem ostatnim aktem tragicznego losu Żydów centralnej i wschodniej Europy. Do walki stanęli zgodnie syjo niści, bundowcy, komuniści i zwykli ludzie, którym świat miał już do zaofiarowania tylko komory gazowe. Czym było to po wstanie wzniecone bez żadnej kalkulacji militarnej i politycz nej, pozbawione realnej pomocy z zewnątrz bez żadnej nadziei na zwycięstwo? Był to heroiczny protest przeciw zorganizowa nej nikczemności, podjęty przez ludzi, którzy nie liczyli już na nikogo i na nic. Getto zostało zdobyte. Adolf Hitler zwyciężył. Naród żydowski został zamordowany. Naród, który miał swój język i literaturę w tym języku, swoją religię i swoje świątynie, obyczajowość i ży cie polityczne — został zgładzony. Ten fakt bez precedensu w dziejach ludzkości wyznaczył ramy żydowskiego doświadcze nia i żydowskiej pamięci. Żydzi wciąż pytają: dlaczego? Dlacze go świat pozwolił, by nazistowski wyrok śmierci wydany na ich naród został wykonany? Dlaczego milczeli sprzymierzeńcy z ko alicji antyhitlerowskiej? Dlaczego nie pomogli Polacy? Żydowski ból pomnożony jest o świadomość pośmiertnego try umfu nazizmu: każdy akt antysemityzmu po Zagładzie jest hoł dem złożonym politycznej idei autora Mein Kampf. A jednak Adolf Hitler przegrał. Zwyciężyli bundowcy z getta, którzy bro nili prawa Żydów do godnego życia w diasporze — i dziś tylko łajdak tego prawa Żydom odmawia. Zwyciężyli syjoniści z getta, którzy bronili prawa Żydów do własnego państwa w Palestynie — i dziś tylko łajdak kwestionuje prawo państwa izraelskiego do suwerennego bytu. W tym sensie, z krwi żydowskich powstań ców powstała nowa tożsamość europejskiej, wielokulturowej de mokracji; z tej krwi powstało także państwo izraelskie. 93
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Doświadczenie Zagłady jest nieusuwalnym składnikiem współczesnej świadomości żydowskiej. Każda próba banalizacji wyjątkowości tego doświadczenia napotyka gwałtowny sprzeciw Żydów. Trudno się temu dziwić: naród skazany na zagładę ma prawo do reakcji traumatycznej. Jednak doświadczenie Zagłady ma wymiar nie tylko żydowski. Spoglądając na los Ormian w Górnym Karabachu czy muzułmanów w Bośni, odczuwamy nagle z bólem, że tamta historia nie została zakończona. Znów trw a „czyszczenie etniczne”. Znów mordowani są ludzie, których jedyną winą jest przynależność etniczna czy religijna. Znów obserwujemy dramat bezsilności świadków i obojętność możnych tego świata. Żydzi zwykle protestują, gdy ich tragedię przyrównuje się do nieszczęść innych narodów. Mają właściwie rację: Zagłada była czymś wyjątkowym. Ale rzeź dokonana przez Turków była dla Ormian też czymś wyjątkowym. Dla Rosjan czy Ukraińców wy jątkowym było doświadczenie Gułagu. Dla Polaków wyjątko wym był pięcioletni hitlerowski terror, Powstanie Warszawskie, zdrada sojuszników w Jałcie. W tym sensie doświadczenie Zagłady jest przestrogą uniwer salną, wykraczającą poza żydowską specyfikę, bo adresowaną do wszystkich. Każdy bowiem może stać się oprawcą i ofiarą. Ży dowski „tryumfalizm bólu” — wedle określenia mądrego rabina — polegający na faktycznej odmowie innym prawa do własnego cierpienia i własnego dramatu, prowadzić może — paradoksalnie — do zatarcia prawdy o sensie Zagłady. Zważmy bowiem: Żydzi byli ofiarami Zagłady. Wszyscy Żydzi: dzielni i tchórzliwi, szla chetni i podli, bojownicy i zdrajcy. Nie oznacza to jednak, by hi tlerowskie ludobójstwo zacierało znaki, przeobrażało podłość w szlachetność, a zdradę w heroizm. Społeczność żydowska w gettach była podzielona i reagowała na politykę hitlerowską w sposób zróżnicowany. Pozostanie hi storyczną zasługą Hannah Arendt, że w książce o Eichmannie podjęła ten dramatycznie skomplikowany problem. Czym były Judenraty? Gdzie była dopuszczalna granica ustępstw wobec żą dań hitlerowskiego okupanta? Kiedy kompromis stawał się współudziałem w zbrodni? Kto miał rację w sporze o strategię sa 94
Bunt i milczenie
moobrony żydowskiej: szlachetny i nieskazitelnie uczciwy Adam Czerniaków, przewodniczący Judenratu, który próbował ratować społeczność żydowską na drodze legalizmu, czy też waleczny i odważny Mordechaj Anielewicz, który opowiadał się za kon spiracją i walką zbrojną? Niełatwo odpowiedzieć na te pytania, ale ostateczna Zagłada żadnego z nich nie przekreśla. III Getto, czyli wydzielona żydowska dzielnica, było rezultatem wielowiekowego dążenia społeczności żydowskiej do zachowa nia odrębności obyczajowej. Natomiast getto przymusowe było pomysłem rasistowskiego antysemityzmu. Przymusowo wydzie lono i izolowano pewną kategorię obywateli dobranych wedle kryterium rasistowskiego, by ogłosić ich winowajcami wszyst kich nieszczęść. „Żydzi roznoszą tyfus” — obwieszczały z murów hitlerowskie plakaty. Wydzielenie prowadziło do dyskryminacji. Ostatnią fazą był mord. Jak to było możliwe, że taka ideologia i taka praktyka mogła zro dzić się w sercu ucywilizowanej Europy, w obrębie kultury, która wydała Goethego i Hegla, Heinego i Marksa? Pierwszy Tomasz Mann udzielił odpowiedzi brutalnie szczerej: Hitler nie był po pro stu szefem bandy gangsterów, która przemocą zniewoliła dobre, kulturalne i demokratyczne Niemcy. Niemcy, które poparły Hitle ra na długich 12 lat, to te same dobre Niemcy, które Tomasz Mann kochał i opisywał w swoich książkach. Dlatego trzeba mówić o niemieckiej odpowiedzialności i niemieckiej winie. Dlatego Mann zatytułował swój pamiętny esej o nazizmie: Hitler, mój brat. Niemieccy Żydzi, całkowicie zasymilowani, nieliczni, nie wy różniający się ani językiem, ani obyczajem — nie stanowili w Niemczech żadnego społecznego problemu. Problem mieli Niemcy sami ze sobą i ze światem. Wciąż pytali: jakie Niemcy? w jakim świecie? Hitler zaproponował im sen o potędze i wspólnocie krwi. Niena wiść do Żydów miała być czynnikiem nowej integracji narodowej, a udział w antysemickiej zbrodni — elementem nowej wspólnoty. 95
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Żadne wykręty nie zmienią faktu, że wielka część niemieckich elit zaaprobowała ustawy norymberskie. Dlatego niemiecki spór o wi nę — wciąż odżywający na nowo — jest sporem o tożsamość. Jeśli nazizm był fenomenem spoza niemieckiej tradycji, to Niemiec nie musi zadawać sobie pytania o te elementy własnej kultury i eduka cji, które uczyniły go podatnym na pokusę nazizmu i mogą go raz jeszcze uczynić bezbronnym wobec totalitarnego wyzwania. W niemieckich miastach płoną domy dla azylantów, uzbrojone bojówki napadają na cudzoziemców. Giną ludzie. Niemcy z Za chodu źle rozumieją się ze swymi rodakami ze wschodnich lan dów. Niemcy znów szukają swojej tożsamości i znów proponuje im się integrację wokół wrogości wobec innych. I znów pojawia ją się nazistowskie symbole. Nie grozi dziś Niemcom nowy Hitler, zagraża im wszelako za gubienie pamięci o własnej historii. Niemiecki historyk odrzuca już pojęcie niemieckiej winy, woli mówić o przewinieniu. Inny niemiecki historyk przedstawia Zagładę w języku wojny żydowsko-niemieckiej — choć takiej wojny nigdy nie było. Zagłada za czyna być relatywizowana przez opis okrucieństw bolszewickich i podkreślenie ich chronologicznego pierwszeństwa. Wszystko to wyznacza kontekst sporu o nowy kształt niemiec kiego patriotyzmu. Czy ma on być zakorzeniony w aprobacie dla dziedzictwa, czy w aprobacie dla demokratycznej wizji narodu i państwa sformułowanej w konstytucji? Pytanie o odpowie dzialność za Zagładę ma tu znaczenie podstawowe. Zastanawiając się nad nazizmem, Tomasz Mann pisał o pakcie niemieckiej duszy z diabłem, który kusił absolutem, obiecywał ab solutne dobro, piękno, prawdę. Za cenę duszy... Hannah Arendt — odwrotnie — pisała o banalności zła. To nie jest sprzeczne. Polity ka przeobrażona w mistykę krwi i ziemi była diabelstwem. Posłu szeństwo zwierzchności wedle rygorów moralności urzędniczej — przypadek Eichmanna — było realizacją diabelskiej pokusy w czło wieczej codzienności. Realizacje utopii zawsze są banalne, bowiem zorganizowanie okrucieństw zawsze przeobraża się w banał. Kulturowym źródłem nazistowskiego antysemityzmu były za korzenione w niemieckiej tradycji: idea wspólnoty narodowej i idea człowieka. Idea narodu zorganizowanego przeciw innym 96
Bunt i milczenie
narodom i idea człowieka podporządkowanego etnicznej wspól nocie. Nazizm był absolutyzacją tych idei. Oznaczał tedy podep tanie: rozumu oświeceniowego, który czynił człowieka wolnym w świecie politycznych zniewoleń, oraz chrześcijańskiego Boga, który wolności ludzkich uczynków zakreślał granice. Rozum został ośmieszony, Bóg zdegradowany. Absolutem stał się wódz: jeden naród, jedno państwo, jeden wódz. W imię tej doktryny dokonano ludobójstwa. IV W imię tej doktryny Hitler napadł 1 września na Polskę, by na polskiej ziemi dokonać zagłady narodu żydowskiego. 17 wrześ nia — realizując pakt Ribbentrop-Mołotow — na Polskę napadła sowiecka armia. Bękart traktatu wersalskiego — wedle niezapo mnianej formuły Mołotowa — przestał istnieć. Polacy nigdy nie zapomną, że to właśnie ich państwo stawiło opór Hitlerowi. I że zapłaciło za to najwyższą cenę własnej krwi i sojuszniczej zdrady. Polskie doświadczenie tego czasu naznaczone jest przez pa mięć i bezsilność, przez heroizm i wstyd. Polska była państwem wielonarodowym, z trudem organizują cym swe instytucje po 120 latach zaborów. Polskę zamieszkiwa ła 3,5-milionowa mniejszość żydowska. Współżycie dwóch naro dów różniących się wszystkim: językiem i religią, obyczajem i aspiracjami narodowymi — musiało rodzić konflikty. Przez cały XIX wiek Polacy walczyli o ocalenie swej tożsamo ści narodowej i religijnej, o odzyskanie niepodległego państwa. Dla społeczności żydowskiej — mimo licznych wyjątków — sprawą nadrzędną było ocalenie narodowej, kulturalnej i religij nej odrębności oraz przystosowanie się do reguł obowiązującego prawa. Dla Polaków było to prawo zaborców. To, co dla Żydów było naturalnym aktem lojalności wobec pań stwa, w którym żyli, dla Polaków stawało się współpracą z zabor cą. Rodziło to dwa różne sposoby postrzegania świata. Koniec XIX wieku przyniósł narodziny nowoczesnego nacjona lizmu, czyli koncepcji etnicznego państwa. Dla Żydów realizacją 97
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
tej zasady była ideologia syjonizmu i budowanie żydowskiego pań stwa w Palestynie. Dla Polaków była to endecka idea — sformuło wana przez Romana Dmowskiego — Polski dla Polaków. Jakże podobnym językiem wypowiadali swoje narodowe credo polski na cjonalista Dmowski i żydowski nacjonalista Żabotyńsłri... Żabotyńsłri pragnął żydowskiego państwa dla Żydów; Dmowski domagał się polskiego państwa dla Polaków. Przeszkodą w reali zacji takich planów zawsze są znaczące liczebnie mniejszości na rodowe. W Polsce taką mniejszością byli Żydzi. Dlatego dla naro dowych demokratów i Romana Dmowskiego antysemityzm stał się instrumentem integracji narodowej. Celem realizacji tego celu była separacja w stosunkach polsko-żydowskich i dyskryminacja Żydów. Reszta była już prostą konsekwencją. Żydzi zaczęli być postrzegani już nie w roli współgospodarza czy choćby współmie szkańca, lecz w roli groźnego intruza, nieprzyjaciela, nosiciela tendencji wrogich Polsce i rozkradających. Bojkot ekonomiczny, getto ławkowe, nawet pogromy, wszystko to było już tylko zło wrogą realizacją doktrynalnej zasady etnicznego państwa. Endecka idea Polski nigdy nie zdominowała polskiej opinii pu blicznej. Była jednak tej opinii istotnym składnikiem. Przeciw stawiała się jej idea Polski jagiellońskiej, wielonarodowej, wielo kulturowej, wieloreligijnej. Przez całą epokę II Rzeczypospolitej trwał spór: jaka ma być Polska? Monoetniczna czy też obywatelska — tolerancyjna — de mokratyczna? W tym sporze krzyżowały się stanowiska i przeo brażały ludzkie postawy, ale jego jądro pozostawało niezmienne. I takim pozostało do dzisiaj. V Endecy — z prostactwem właściwym wszystkim ksenofobom — przypisywali Żydom wszystkie najgorsze cechy. Byli więc Ży dzi w endeckiej wizji świata — rekinami finansjery i zwiastuna mi bolszewickiej rewolucji, enklawą ciemnego feudalizmu i rzecznikami niebezpiecznych modernistycznych nowinek, szo winistycznymi rzecznikami interesów własnego stanu i bezojczyźnianymi kosmopolitami. 98
Bunt i milczenie
Dla endeków Żydzi byli wcieleniem zła, światowym wszechpo tężnym spiskiem, winowajcą wszystkich nieszczęść rodzaju ludzkiego i narodu polskiego. Słowem: byli Żydzi kozłem ofiar nym. Tak powstał stereotyp Żyda-plutokraty i Żyda-komunisty. Mówię tu w wielkim skrócie o sprawach dramatycznie skom plikowanych. Ten stereotyp Żyda nie był przecież polskim wy mysłem. Każdy z krajów Europy zamieszkiwany przez Żydów wyprodukował własny wariant antysemickiego szaleństwa. W partii komunistycznej istotnie wielu było Żydów, ale wszystkich komunistów w Polsce było kilkanaście tysięcy, zaś Żydów ponad 3 mi liony. Jednak endekom wygodniej było identyfikować komunistów z żydowską intrygą niż dostrzec w komunizmie wyzwanie epoki. Kiedy 17 IX 1939 roku oddziały Armii Czerwonej przekroczy ły wschodnią granicę państwa polskiego, w żydowskich miastecz kach żydowscy adepci komunistycznej utopii witali „wyzwolicie li” kwiatami. Tradycyjnie zorientowane wspólnoty żydowskie, przemysłowcy i kupcy, rabini i adwokaci, lekarze i chasydzi z ży dowskich chederów oczywiście umierali z przerażenia, widząc bolszewickich bezbożników i wrogów burżuazji. Ale zapamięta no tylko tych, którzy wyszli z kwiatami na powitanie... Elity spo łeczności żydowskiej, od pobożnych rabinów poczynając, a na Alterze i Erlichu, przywódcach socjalistycznego Bundu kończąc, poddane zostały natychmiast okrutnym represjom. Ale zapamię tano tylko tych, którzy wyszli z kwiatami na powitanie... To utrwaliło i upowszechniło absurdalny stereotyp żydokomuny. Pod okupacją hitlerowską Żydzi zostali oddzieleni murem. Po wstały dwa różne światy, dwie różne rzeczywistości, dwa różne sposoby zapamiętywania zdarzeń. Polacy zapamiętali przede wszystkim własne przeżycia: łapanki i egzekucje, cierpienia i konspirację. Żydzi zapamiętali Zagładę. Jedni i drudzy zapamię tali prawdę. Swoją własna prawdę. Ale jedni i drudzy zapamięta li także wzajemną niechęć. Polacy ze zdumieniem patrzyli na ży dowską bierność, nie rozumiejąc, że czynny opór równał się sa mobójstwu. Żydzi ze zdumieniem i przerażeniem patrzyli na pol ską obojętność, nie rozumiejąc, że akt pomocy był bohaterstwem. Iluż samobójców, iluż bohaterów może zrodzić naród? Naród ży dowski i naród polski zrodził ich ponad ludzką wyobraźnię. 99
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Wszelako, prócz swoich bohaterów, każdy naród rodzi swoich zdrajców i swoje kanalie. I jest siłą narodowej kultury to, że ma odwagę rozpoznać również swoje plugawe oblicze. Hannah Arendt — autorka książki o Eichmannie i Adolf Rudnicki — autor Kupca łódzkiego, książki o Rumkowskim z łódzkiego getta pozostaną na zawsze wzorem siły żydowskiej duchowości, która zdobywa się na odwagę mówienia o tym, co podłe we własnej wspólnocie. Karol Ludwik Koniński, Kazi mierz Wyka, Jan Błoński pozostaną na zawsze dowodem siły pol skiej kultury, która potrafi zmierzyć się z prawdą o polskiej podłości. W 50. rocznicę powstania w getcie warszawskim trzeba to po wiedzieć otwarcie, choć z goryczą: kiedy jedni nieśli pomoc giną cym Żydom, drudzy odmawiali bojowcom ŻOB prawa do pol skiego sztandaru, a ginący naród nazywali tradycyjnym wrogiem Polski. Zarówno heroizm ludzi, którzy pomagali Żydom, jak i podłość antysemitów są składnikiem polskiego dziedzictwa. I jest to dziedzictwo tym hardziej kłopotliwe, że wśród tych pierwszych byli komuniści, późniejsi gloryfikatorzy stalinow skiego terroru, a wśród tych drugich — bohaterowie antyhitle rowskiego podziemia i ofiary stalinowskich procesów. Trudne jest polskie dziedzictwo. Kiedy ofierze Zagłady wystar czy wspomnienie o człowieku, który w tamtych latach wygłaszał nikczemne antysemickie frazy, to polski publicysta nie może za pominać, że ten człowiek walczył — bywało — z Niemcami o wolną Polskę i ginął — bywało — w ubeckich kazamatach z rąk komunistycznego oprawcy o żydowskim rodowodzie. Trudne jest polskie dziedzictwo, tak jak trudne jest dziedzic two narodów poddanych próbie nieszczęścia. Lata powojenne nie ułatwiały Polakom rozrachunku z tym trudnym dziedzic twem. Najpierw pod zarzutem antysemityzmu prześladowano całą niemal antyhitlerowską konspirację. Później antysemityzm stał się instrumentem w ręku rządzących komunistów: od czy stek kadrowych w epoce sprawy lekarzy (1953), aż po rok 1968, gdy jeden z przywódców nazwał garść Żydów ocalałych z hitle rowskiej kaźni — Herrenvolkiem. Jednak i tym razem odium hańby spadło nie na komunistów, lecz na Polaków... 100
Bunt i milczenie
Polacy nie pogodzili się nigdy z twierdzeniem, że „wyssali an tysemityzm z mlekiem matki”. I nigdy z tym się nie pogodzą. Po lacy nie są narodem antysemitów, choć byli i są wśród Polaków antysemici. Ale to oskarżenie wywołało wśród Polaków — za kneblowanych przez komunistyczną dyktaturę — reakcję absur dalnie obronną: w obronie dobrego imienia Polski powiadano, że w Polsce — zawsze szlachetnej i tolerancyjnej — nigdy nie było antysemityzmu. Był w tym jakiś rozpaczliwy opór przed złowrogim stereoty pem, przełamanym przez Mickiewicza i Norwida, Miłosza i Her berta, Kołakowskiego i Konwickiego. Bowiem duch frazy zrodzo nej z antypolonizmu bywa równie okrutny i niesprawiedliwy, jak antysemicka obelga. Wiem dobrze — nie ma symetrii między antysemityzmem i antypolonizmem. Żydzi nie urządzali Polakom pogromów; Ży dzi nie twierdzili, że polski spisek rządzi światem. Ale żydow skie opinie, że tylko dzięki Polakom możliwe było dzieło Zagła dy, były splunięciem w twarz wszystkim Polakom. Także tym, którzy w Jerozolimie mają swoje drzewka Sprawiedliwych. VI Nie ma dziś w Polsce Żydów i nigdy do niej nie powrócą. Adolf Hitler morderstwem, a potem jego nieudolni naśladowcy słowem obelżywym oczyścili Polskę z Żydów. Pozostał jednak problem antysemitów. Ci — istnieją. To już nie jest problem polsko-żydowski. To jest temat rozmo wy Polaków z Polakami. O własnej tożsamości i o pamięci. O prawdzie i o uczciwości. Kultura polska nie uniknie tych pytań i odpowiedzi, które for mułują Żydzi: dlaczego nie pospieszyliście nam z pomocą? Na te pytania długo jeszcze będą Polacy odpowiadać. Sam odpowie dzieć potrafię tylko tyle: tych, którzy splamili się zbrodnią, win na spotkać kara zbiorowej pogardy; dla tych, którym zabrakło odwagi lub wyobraźni — prosić wypada o przebaczenie; przed tymi, którzy, narażając własne życie, pospieszyli mordowanym Żydom z pomocą — wspólnie pochylmy głowy. I zastanówmy się 101
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
wspólnie nad naturą świata, który przeżył Zagładę. Walczące getto pozostało osamotnione. Militarna pomoc polskiego podzie mia miała znaczenie symboliczne. Bezcenny był symbol — ale właśnie symbol. Na niemieckie stanowiska bojowe nie spadły alianckie bomby, by skutecznie zatrzymać Zagładę. Elity brytyj skie i amerykańskie, także żydowskie, przyjmowały z nieufno ścią raporty kurierów polskiego podziemia. Świat nie uwierzył Polakowi Karskiemu, gdy ten opowiadał o Zagładzie, tak jak później nie uwierzył Polakowi Herlingowi-Grudzińskiemu, gdy ten opowiadał o Gułagu. Świat nie był przygotowany do prawdy o totalitarnych ustrojach i ostatecznych rozwiązaniach. Ale dzisiejszy świat wie już wszystko. Wie, do czego sam jest zdolny. Dziś nikt już nie może tłumaczyć się niewiedzą o doko naniach dziejowych Hitlera czy Stalina. I nikt nie może z dohrą wiarą usprawiedliwiać czy relatywizować jednych zbrodni przez wskazywanie na drugie. Zbrodnia jest zbrodnią i nie wolno w niej uczestniczyć w imię żadnych politycznych uzasadnień. I świat wie także — dzięki powstańcom z warszawskiego getta — że można odmówić udziału w zbrodni, że zbrodniarzom moż na postawić opór. VII Niezwykła wielkość heroizmu Żydów z warszawskiego getta była na miarę niezwykłej wielkości Zagłady. VIII Dziś nad Warszawą powiewają zgodnie dwa sztandary. Reszta niech pozostanie milczeniem. [1993]
102
Szok Jedwabnego
Czy Polacy razem z Niemcami mordowali Żydów? Trudno 0 większy absurd i bardziej fałszywy stereotyp. Nie było polskiej rodziny, która by nie została okaleczona przez hitlerowski nazizm 1 sowiecki komunizm. Te dwie totalitarne dyktatury pochłonęły 3 miliony Polaków i 3 miliony obywateli polskich zakwalifikowa nych przez hitlerowców jako Żydzi. Polska pierwsza powiedziała kategoryczne „nie” hitlerowskim żądaniom i pierwsza podjęła zbrojny opór przeciw hitlerowskiej agresji. Polacy byli narodem, który nigdy nie wydał Quislinga, i żadna formacja wojskowa pod polskim sztandarem nie walczyła po stronie LU Rzeszy. Polacy za atakowani przez dwa totalitaryzmy w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow walczyli od pierwszego do ostatniego dnia w armiach antyhitlerowskiej koalicji. W Polsce rozwinął się sze roki ruch oporu, zbrojnej konspiracji i dywersji antyhitlerow skiej. To wtedy premier Wielkiej Brytanii składał Polakom hołd za ich udział w bitwie o Anglię, a prezydent Stanów Zjednoczo nych nazwał Polaków natchnieniem świata. Nie przeszkodziło to wszakże jednemu i drugiemu w zawarciu ze Stalinem porozumie nia jałtańskiego, którego ofiarą padła Polska. Polska wpadła w ła py Stalina. Bohaterowie ruchu oporu trafili do sowieckiego Gułagu i polskich komunistycznych więzień jako wrogowie stalinow skiego komunizmu. Wszystkie te czynniki złożyły się na polski wizerunek własnej historii — Polska była niewinną i szlachetną ofiarą wrogiej przemocy i obcej intrygi. I
Po wojnie, gdy w wolnych krajach nadszedł czas refleksji nad doświadczeniem nazizmu i Holocaustu, w Polsce nastał czas sta linowskiego terroru, który na wiele lat skutecznie zablokował 103
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
debatę o przeszłości, o Zagładzie i o antysemityzmie. Tymczasem tradycje antysemickie były w Polsce głęboko zakorzenione. W XIX wieku, gdy nie istniało państwo polskie, nowoczesny na ród polski kształtował się mając za podstawę więzi etniczne i re ligijne, a w opozycji do narodów sąsiadujących, którym polskie marzenie o niepodległości było obojętne lub wrogie. Antysemi tyzm — tak jak we wszystkich krajach tego regionu zamieszki wanych przez Żydów — hył spoiwem ideologicznym wielkiego ohozu politycznego — Narodowej Demokracji. Ten antysemi tyzm hyl podsycany przez rosyjską administrację w myśl zasady divide et impera. W okresie międzywojennym antysemityzm był już trwałym i naturalnym składnikiem radykalnej ideologii na cjonalistycznej prawicy. Mocne akcenty antysemickie można by ło napotkać również w wypowiedziach dostojników Kościoła ka tolickiego. Polska wciśnięta między hitlerowskie Niemcy i stali nowską Rosję nie umiała ułożyć sobie poprawnych stosunków z mniejszościami narodowymi, także ze społecznością żydowską. Choć w porównaniu z totalitarnymi sąsiadami Polska ciągle jeszcze była względnym azylem dla Żydów, to jednak w latach trzydziestych Żydzi czuli się i byli w istocie coraz bardziej dys kryminowani wśród jazgotu antysemickich bojówek na wyż szych uczelniach, w klimacie getta ławkowego, w atmosferze wezwań do pogromów antyżydowskich. II Jednak w latach okupacji hitlerowskiej polska prawica nacjo nalistyczna i antysemicka — inaczej niż w większości krajów Europy — nie podążyła drogą kolaboracji z nazistami, lecz czyn nie uczestniczyła w antyhitlerowskim podziemiu. Polscy antyse mici walczyli z Hitlerem, a niektórzy z nich zgoła uczestniczyli w akcji ratowania Żydów, choć groziła za to śmierć. Oto specy ficzny polski paradoks — na okupowanej polskiej ziemi można było być zarazem antysemitą, bohaterem antyhitlerowskiego ru chu oporu i uczestnikiem akcji ratowania Żydów. Przed kilku laty Jan Błoński, jeden z najświetniejszych pol skich intelektualistów, opublikował w „Tygodniku Powszech 104
Szok Jedwabnego
nym” esej o tym właśnie paradoksie. Przypomniał głośny apel katolickiego Frontu Odrodzenia Polski opublikowany w sierpniu 1942 roku. Napisała go znana pisarka katolicka Zofia Kossak-Szczucka. W apelu można przeczytać: „W ghetcie warszawskim, za murem odcinającym od świata, kilkaset tysięcy skazańców czeka na śmierć. Nie istnieje dla nich nadzieja ratunku, nie nadchodzi znikąd pomoc. Ogólna liczba zabitych Żydów przenosi już milion, a cyfra ta powiększa się z każdym dniem. Giną wszyscy. Bogacze i ubodzy, starce, kobie ty, mężczyźni, młodzież, niemowlęta, katolicy umierający z Imie niem Jezusa i Maryi, równie jak starozakonni. Wszyscy zawini li tym, że się urodzili w narodzie żydowskim, skazanym na za gładę przez Hitlera. Świat patrzy na tę zbrodnię, straszliwszą niż wszystko, co wi działy dzieje — i milczy. Rzeź milionów bezbronnych ludzi do konywa się wśród powszechnego, złowrogiego milczenia. Milczą kaci, nie chełpią się tym, co czynią. Nie zabierają głosu Anglia ani Ameryka, milczy nawet wpływowe międzynarodowe żydostwo, tak dawniej przeczulone na każdą krzywdę swoich. Milczą i Polacy. Polscy polityczni przyjaciele Żydów ograniczają się do notatek dziennikarskich, polscy przeciwnicy Żydów objawiają brak zainteresowania dla sprawy im obcej. Ginący Żydzi otocze ni są przez samych umywających ręce Piłatów. Tego milczenia dłużej tolerować nie można. Jakiekolwiek są je go pobudki — jest ono nikczemne. Kto milczy w obliczu mordu — staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia — ten przyzwala. Zabieramy przeto głos my, katolicy-Polacy. Uczucia nasze względem Żydów nie uległy zmianie. Nie przestajemy uważać ich za politycznych, gospodarczych i ideowych wrogów Polski. Co więcej, zdajemy sohie sprawę z tego, iż nienawidzą nas oni więcej niż Niemców, że czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęście. Dlaczego, na jakiej podstawie — to pozostaje tajemnicą duszy żydowskiej, niemniej jest faktem nieustannie potwierdzanym. Świadomość tych uczuć jednak nie zwalnia nas z obowiązku potępienia zbrodni. Nie chcemy być Piłatami. Nie mamy możności czynnie prze ciwdziałać morderstwom niemieckim, nie możemy nic poradzić, 105
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
nikogo uratować — lecz protestujemy z głębi serc przejętych li tością, oburzeniem i grozą. Protestu tego domaga się od nas Bóg, Bóg, który nie pozwoli zabijać. Protestujemy równocześnie jako Polacy. Nie wierzymy, by Pol ska odnieść mogła korzyść z okrucieństw niemieckich. Przeciw nie. W upartym milczeniu międzynarodowego żydostwa, w za biegach propagandy niemieckiej, usiłującej już teraz zrzucić odium za rzeź Żydów na Litwinów i... Polaków, wyczuwamy pla nowanie wrogiej dla nas akcji. Wiemy również, jak trujący bywa posiew zbrodni. Przymusowe uczestnictwo narodu polskiego w krwawym widowisku spełniającym się na ziemiach polskich może snadnie wyhodować zobojętnienie na krzywdę, sadyzm i ponad wszystko groźne przekonanie, że wolno mordować bliź nich bezkarnie”. Ten niezwykły apel, przeniknięty szlachetnością i odwagą, a zarazem jawnie skażony antysemickim stereotypem, dobrze ilustruje paradoks polskiego stosunku do ginących Żydów. Zgod nie z tradycją antysemicką każe widzieć w Żydach wrogów, ale zarazem zgodnie z tradycją polskiego heroizmu wzywa, by nieść Żydom ratunek. Ta sama Kossak-Szczucka, już po wojnie, opisywała ów para doks w liście do swojej znajomej: „Kiedy indziej na moście Kier bedzia Niemiec spostrzegł Polaka dającego jałmużnę żydowskie mu głodomorowi, dziecku. Przyskoczył i rozkazał Polakowi wrzucić dziecko natychmiast do wody, inaczej on sam zastrzeli i żydziaka, i niewczesnego jałmużnika. — Nic mu nie pomożesz — szydził — ja go zabiję tak czy tak. On nie ma prawa tu być. Ty albo możesz odejść, jeśli go utopisz, albo cię zastrzelę. Rachuję do trzech. Uwaga. Raz... Dwa... Polak nie wytrzymał, załamał się, rzucił dzieciaka przez poręcz do rzeki. Niemiec poklepał go po ramieniu. Braver Kerl. Rozeszli się. W dwa dni potem Polak się powiesił”. III Dalszemu życiu Polaków, naznaczonemu świadomością bezsil nego świadka zbrodni, musiała towarzyszyć osobliwa trauma, 106
Szok Jedwabnego
która powraca zawsze, gdy pojawia się debata na temat antyse mityzmu, stosunków polsko-żydowskich, Holocaustu. Przecież gdzieś w podświadomości ludzie w Polsce pamiętają, że to oni wprowadzili się do mieszkań opuszczonych przez Żydów spędzo nych do getta, a potem wymordowanych przez Niemców. Polska opinia publiczna jest zróżnicowana, ale niemal wszyscy Polacy bardzo ostro reagują na pojawiające się nieraz oskarżenia żydowskie, że „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”, a już szczególnie o współudział w Zagładzie. Dla antysemitów, których nie brakuje na marginesach polskiego życia politycznego, te ataki są znakomitym uzasadnieniem tezy, że istnieje międzynarodowy żydowski spisek przeciw Polsce. Dla ludzi zwyczajnych, ukształ towanych w latach fałszowania prawdy bądź milczenia o Holo cauście, oskarżenia te są aktem jaskrawej niesprawiedliwości. Dla tych właśnie ludzi strasznym szokiem stała się książka Jana To masza Grossa Sąsiedzi, która ujawniła prawdę o mordzie 1600 Żydów w Jedwabnem, dokonanym polskimi rękami. Trudno opisać rozmiary tego szoku. Książka Grossa wywołała reakcje, których temperatura jest porównywalna z żydowskimi reakcjami po publikacji książki Hannah Arendt Eichmann w Jerozolimie. Arendt pisała o współpracy niektórych środowisk żydowskich z nazistami: „Żydowskie rady starszych były infor mowane przez Eichmanna lub jego podwładnych, ilu Żydów potrzeba do wypełnienia każdego pociągu, i sporządzały listy deportowanych. Żydzi rejestrowali się, wypełniali niezliczone formularze, odpowiadali na wielostronicowe kwestionariusze dotyczące posiadanego przez nich majątku, co miało umożliwić tym łatwiejsze jego zagarnięcie, następnie zaś gromadzili się w wyznaczonych miejscach zbiórki i wsiadali do pociągu. Na nielicznych, którzy usiłowali się ukryć albo uciec, specjalna poli cja żydowska urządzała obławy. Wiemy, jak czuli się funkcjonariusze żydowscy, kiedy prze kształcili się w narzędzie mordu — czuli się jak kapitanowie, «których okrętom groziło zatonięcie, a mimo to zdołali bezpiecz nie dopłynąć do portu, wyrzuciwszy znaczną część cennego ładunku», albo jak wybawcy, którzy «za cenę stu ofiar uratowali tysiąc ludzi, za cenę tysiąca — dziesięć tysięcy»”. 107
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Wkrótce potem żydowscy krytycy stwierdzili, że według Han nah Arendt to sami Żydzi dokonali zagłady Żydów. Niektóre polskie reakcje na książkę Grossa były równie emo cjonalne. Zwyczajny polski czytelnik nie był w stanie uwierzyć, że coś podobnego mogło się wydarzyć. Muszę wyznać, że i ja nie byłem w stanie w to uwierzyć i uważałem, że mój przyjaciel Jan Tomasz Gross padł ofiarą mistyfikacji. A jednak mord w Jedwabnem, poprzedzony bestialskim pogromem Żydów, został dokona ny i musi obciążać świadomość zbiorową Polaków. Także moją świadomość indywidualną. Polska debata na temat Jedwabnego toczy się od kilku miesięcy. Nacechowana jest powagą, wnikli wością, smutkiem, a nieraz i przerażeniem, jakby całemu społe czeństwu nakazano nagle dźwigać brzemię strasznej zbrodni sprzed 60 lat. Jakby wszystkim Polakom kazano zbiorowo wy znawać winę i prosić o przebaczenie. IV Nie wierzę w winę kolektywną i w odpowiedzialność zbioro wą inną niż odpowiedzialność moralna. Zastanawiam się przeto, na czym polega moja indywidualna odpowiedzialność i moja własna wina. Z pewnością nie mogę być odpowiedzialny za tam ten tłum zbrodniarzy, który podpalił stodołę w Jedwabnem. Podobnie dzisiejszych mieszkańców Jedwabnego nie sposób wi nić za tamtą zbrodnię. Gdy słyszę wezwanie, bym wyznał swoją, polską winę, czuję się zraniony tak samo jak dzisiejsi mieszkań cy Jedwabnego, których indagują dziennikarze z całego świata. Kiedy jednak słyszę, że książka Grossa, która ujawnia prawdę o zbrodni, jest kłamstwem wymyślonym przez międzynarodowy żydowski spisek przeciw Polsce, to wtedy rośnie we mnie poczu cie winy. Te kłamliwe dzisiejsze wykręty są bowiem faktycznym usprawiedliwieniem tamtej zbrodni. Piszę ten tekst ostrożnie, ważę słowa, powtarzam zdanie Monteskiusza:,Jestem człowiekiem dzięki naturze; jestem Fran cuzem dzięki przypadkowi”. Także ja — dzięki przypadkowi — jestem Polakiem o żydowskich korzeniach. Niemal całą moją ro dzinę pochłonął Holocaust, moi bliscy mogli zginąć w Jedwab108
Szok Jedwabnego
nem. Niektórzy z nich byli komunistami lub krewnymi komuni stów, niektórzy byli rzemieślnikami, handlarzami, może rabina mi. Ale wszyscy byli Żydami — wedle norymberskich ustaw HI Rzeszy. Wszyscy oni mogli być zagnani do tej stodoły, którą podpaliła ręka polskiego zbrodniarza. Nie czuję się winny wobec tych zamordowanych, ale czuję się odpowiedzialny. Nie za to, że ich zamordowano — temu nie mogłem zapobiec. Czuję się jed nak odpowiedzialny za to, że po śmierci zamordowano ich po raz drugi — nie pochowano ich po ludzku, nie opłakano, nie ujaw niono prawdy o tej ohydnej zbrodni, a pozwolono na to, by przez dziesięciolecia upowszechniane było kłamstwo. A to już jest moja wina. Z braku wyobraźni, braku czasu, z oportunizmu i duchowego lenistwa nie postawiłem sobie pewnych pytań i nie szukałem odpowiedzi. Dlaczego? Przecież należałem do tych, którzy angażowali się czynnie w ujawnienie prawdy o katyń skiej zbrodni, angażowałem się w ujawnienie prawdy o stalinowskich procesach, o ofiarach komunistycznego aparatu represji. Dlaczego przeto nie szukałem prawdy o zamordowanych Żydach z Jedwabnego? Może bałem się podświadomie tej okrutnej praw dy o losie żydowskim w tamtym czasie? A przecież zdziczały tłum z Jedwabnego nie był wyjątkiem. We wszystkich krajach podbitych po 1939 roku przez Związek So wiecki dochodziło latem i jesienią 1941 roku do potwornych zbrodni przeciw Żydom. Żydzi ginęli z rąk sąsiadów litewskich i łotewskich, estońskich i ukraińskich, rosyjskich i białoruskich. Myślę, że nadszedł czas, by cała prawda o tych koszmarnych zda rzeniach została wreszcie ujawniona. Spróbuję do tego przyłożyć swoją rękę. Pisząc te słowa, odczuwam specyficzną schizofrenię, jestem Polakiem i mój wstyd za mord wjedwabnem jest polskim wstydem, a jednocześnie wiem, że gdybym wtedy trafił do Jed wabnego, to zamordowano by mnie jako Żyda. Kim więc jestem, pisząc te słowa? Otóż, dzięki naturze jestem człowiekiem i odpowiadam przed innymi ludźmi za to, co zrobi łem, i za to, czego nie zrobiłem; dzięki memu wyborowi jestem Polakiem i odpowiadam przed światem za to zło, które wyrządzi li moi rodacy. Czynię tak nieprzymuszony, z własnego wyboru i głębokiego nakazu sumienia. Ale pisząc te słowa, jestem jedno 109
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
cześnie Żydem, który odczuwa głębokie braterstwo z tymi, których mordowano jako Żydów. I z tej ostatniej perspektywy muszę stwierdzić, że kto próbuje wyabstrahować zbrodnię w Jedwabnem z kontekstu epoki, kto próbuje na podstawie tej zbrodni dokonywać uogólnień i twierdzić, że tak właśnie zachowywali się tylko Polacy i wszyscy Polacy, ten dopuszcza się kłamstwa równie ohydnego jak wieloletnie kłamstwo o zbrodni w Jedwabnem. Gdyż mogło zdarzyć się i tak, że to polski sąsiad wyrwał kogoś z moich bliskich z rąk oprawców, którzy go wpychali do stodoły. Wielu było takich polskich sąsiadów — gęsty jest las polskich drzewek w Alei Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w Yad Vashem w Jerozolimie. Wobec tych ludzi, którzy oddali życie za ratowanie Żydów, też czuję się odpowiedzialny, czuję się wobec nich winny, gdy czytam tak wiele w polskich i obcych gazetach o zbrodniarzach, którzy mordowali Żydów, a towarzyszy temu głuche milczenie o tych, którzy Żydów ratowali. Czy naprawdę zbrodniarzom należy się większa sława niż Sprawiedliwym? Prymas Polski i polski prezydent, polski premier i warszawski rabin powiedzieli niemal jednym głosem, że hołd ofiarom zbrod ni w Jedwabnem winien służyć sprawie polsko-żydowskiego po jednania w prawdzie. Niczego bardziej nie pragnę. Jeśli stanie się inaczej, będzie to również moja wina. Również za to będę odpo wiedzialny. [2001 ]
110
Między namysłem i krzykiem
Do Leona Wieseltiera pisarza i publicysty, redaktora „The New Republic”, USA Drogi Leonie, Masz do mnie żal, że w swoim artykule w „New York Timesie” „starannie ważyłem słowa, gdy wystarczyło wyć z bólu”. Myślę, że w stosunkach polsko-żydowskich wycia z bólu było już dosta tecznie dużo. Nasłuchałem się krzyków polskich antysemitów; dostatecznie głęboko zapadł mi w pamięć żydowski okrzyk, że „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Dlatego chcę sądu wyważonego i dobrej woli zrozumienia adwersarza. Pro blem Polaków i problem Żydów jest podobny. Te narody myślały zawsze o sobie jako o „bezwinnej ofierze”. To stereotyp obu na rodów, które ze sobą „żyły, ale się nie zżyły”, jak to napisał Isaac Bashevis Singer. Książka Jana Tomasza Grossa o zbrodni w Jedwabnem wywołała w Polsce szok moralny i wielką debatę, która trwa do dziś. Mord na Żydach, inspirowany niemiecką za chętą i przyzwoleniem, został dokonany rękami Polaków. Nikt rozumny w Polsce nie usprawiedliwia tego mordu. Przeciwnie — Polska zmaga się ze straszliwą zbrodnią, a zarazem z poczuciem utraconej niewinności. W swoim artykule opisałem ten polski szok, temperaturę polskiej debaty. Wiedziałem, że dotykam ciemnych stron polskiej pamięci zbiorowej, ale sądziłem, że tak właśnie powinien postąpić polski publicysta w obliczu ujawnio nej zbrodni. Biorąc do ręki Twoją replikę, sądziłem, że odpo wiesz tym samym — namysłem nad mrocznymi aspektami ży dowskiej pamięci. Tymczasem, Leonie, w swej replice wybrałeś sarkazm, poczyniłeś szereg uwag na temat „moralnego wyrafino 111
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
wania”, podobno obecnego w moim tekście. Pozwól, że pominę ten wymiar naszego sporu, poprzestając na przypomnieniu opi nii Spinozy, który mawiał, że „gdy Jan coś mówi o Pawle, świad czy to o Janie, a nie o Pawle”. I Napisałem, że „nie było polskiej rodziny, która by nie została okaleczona”. Ty nazywasz to „zwykłą polską apologetyką”. Tym czasem, Leonie, to jest zwykła polska prawda. Ta prawda nie mo że relatywizować zbrodni, ale jej znajomość jest niezbędna dla rozumienia stosunków polsko-żydowskich. Po wojnie przez wie le lat Polacy opłakiwali swoich zamordowanych rodaków, nie przyjmując do wiadomości, że los ich żydowskich sąsiadów był tragedią wyjątkową w skali dziejów ludzkości. Natomiast wśród Żydów zwyciężył — cytuję rabina Klenickiego — „tryumfalizm bólu”, jakby Żydzi tylko żydowską tragedię uznali za godną utrwalenia w powszechnej świadomości. Oto nasz spór. Polscy autorzy dzisiaj zmagają się z dziedzictwem antysemityzmu. To trudne i bolesne. Lektura polskich tekstów napisanych ostatnio jest przejmująca. Polacy zrywają ze stereotypem „polskiej nie winności”. Natomiast ty, Leonie, wygodnie tkwisz w żydowskich stereotypach i nie masz ani chęci, ani odwagi podjąć trudnego dialogu z Polakami. Bowiem dialog wymaga rewizji stereotypów. Leonie, Polacy też mają prawo do pamięci o własnym bólu; ma ją też prawo oczekiwać, że będą o tym pamiętali także Żydzi. Spróbuj przekroczyć żydowski stereotyp i spojrzeć na tamtą rze czywistość polskim okiem. Myślę, że Polak ma obowiązek spoj rzeć żydowskim okiem, by rozumieć żydowskie cierpienie. Ale i Ty spróbuj zobaczyć w polskim rozmówcy przyjaciela, który zmaga się z trudną historią, a nie antysemitę czy krętacza, który „nie chce pozostawić żadnej winy wyrazistą”. Polacy nie są gene tycznie skażonymi antysemitami, nie uchylają się dzisiaj od spoj rzenia w oczy prawdzie, choćby najtrudniejszej. Nie oznacza to jednak zgody na fałszywe generalizacje. Czy Polacy byli jednocześnie „ofiarami i prześladowcami”? Bo ję się takich uogólnień. Jacy Polacy? Ci, którzy ginęli w walce 112
Między namysłem i krzykiem
z niemieckim nazizmem? A może ci, którzy ratowali Żydów, tak że Twoją matkę? Czy tych Polaków czynisz odpowiedzialnymi za mord w Jedwabnem? A może to właśnie polskiego szmalcownika — a nie bohatera antyhitlerowskiego podziemia — uważasz za symbol postawy Polaków podczas okupacji? Taki sąd, którego nie mam odwagi Ci przypisać, może wynikać bądź z ignorancji, bądź z nieuczciwości. Dlatego widzę symbol w bohaterach po wstania w getcie, a nie w żydowskich policjantach, którzy wy sługiwali się hitlerowcom i — bez wątpienia — byli jednocześnie „prześladowcami i ofiarami”. II Piszesz, że polskich zbrodniarzy było więcej niż sprawiedli wych. Jak to policzyłeś? Tak, byli Polacy, którzy podczas okupacji hitlerowskiej dopusz czali się zbrodni przeciw Żydom. Jednak te zbrodnie były piętno wane przez rząd RP w Londynie i karane przez władze polskie go podziemia. Powiem więcej — także wśród bojowników anty hitlerowskiego ruchu oporu było wielu ludzi ukształtowanych w kręgu antysemickich stereotypów. Jednak przytłaczająca większość polskiej prawicy antysemickiej — inaczej niż na przy kład we Francji — uczestniczyła w antyhitlerowskim oporze, a niektórzy ratowali Żydów. Wśród nich była Zofia Kossak-Szczucka, autorka przejmującego apelu w obronie Żydów, który cytowałem w swoim artykule w „NYT”. Apel Kossak-Szczuckiej — bez wątpienia antysemicki w swej treści i heroiczny w swym przesłaniu — przeczy żydowskim ste reotypom, że antysemityzm to tyle co Zagłada. Dlatego w apelu Kossak-Szczuckiej nie znalazłeś, Leonie, nic poza antysemicką trucizną. Natomiast ja znalazłem w tym apelu zapis heroizmu najwyższej próby. Zofia Kossak-Szczucka, pisarka katolicka, więźniarka Auschwitz, przez lata, dzień po dniu narażała swoje życie, ratując Żydów. Pomyśl, Leonie — to rozpaczliwe szukanie mieszkań dla Żydów, ten lęk o bliskich, gdy wokół łapanki i uliczne egzekucje paraliżują ludzi. A ta dzielna kobieta naraża ła w każdej minucie bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich dla 113
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
ludzi sobie obcych, których specjalnie ani znała, ani lubiła. Taka postawa zasługuje na najwyższy szacunek, a nie na pogardliwe wzruszenie ramion. Polakom i Żydom potrzebna jest dzisiaj szczera rozmowa. Chciałbym służyć takiej rozmowie, przełamu jąc polskie i żydowskie stereotypy. Czuję się za to odpowiedzial ny. Natomiast nie wierzę w odpowiedzialność kolektywną inną niż moralna. Oznacza to, że nie czuję się winny ani za zbrodnie morderców z Jedwabnego, ani też za zbrodnie komunistów o ży dowskich rodowodach. (Choć za tych drugich czuję się odpowie dzialny nieco bardziej, z przyczyn całkowicie osobistych). Ozna cza to jednak tyle, że to ja siebie obwiniam, ale nikomu innemu nie przyznaję takiego prawa. Moja moralna odpowiedzialność polega także na tym, że stałem się bardzo wstrzemięźliwy w ob ciążaniu kolektywną winą jakiejkolwiek innej społeczności. III Piszesz, Leonie: .Jednostki należą do grup, a zakorzenienie moralne w owych grupach — również będących moralnymi podmiotami — jest kosztem lub dobrodziejstwem owej przyna leżności. Z tej przyczyny nie czuję się dotknięty, gdy pyta się mnie o nieprawości Żydów lub Amerykanów, bo zdecydowałem, że znany będę jako Żyd i jako Amerykanin [...]. Nie mógłbym po zwolić sobie na odczuwanie dumy z osiągnięć mojego narodu i mego kraju, gdybym nie wymagał od siebie poczucia wstydu za przewrotność mego narodu i mego kraju”. Dorzucasz: „Nie wie rzę, by Michnik nie zgodził się z tym, co właśnie napisałem”. Oczywiście, że zgadzam się z Tobą. Oczywiście, że odczuwam ból i wstyd za zbrodnie w Jedwabnem, za inne polskie zbrodnie. Ale nigdy nie zgodzę się, by oskarżono kolektywnie o te zbrod nie, dokonane przez konkretnych zbrodniarzy, moich polskich przyjaciół, mnie samego, naród polski. Rozumiem, Leonie, że jako Amerykanin masz prawo do dumy z Waszyngtona, Jeffersona, Lincolna oraz prawo do wstydu za niewolnictwo, wytępienie Indian, segregację rasową czy zdradę Polski podczas konferencji jałtańskiej. Jako Żyd masz prawo do dumy z Mojżesza, Spinozy czy Einsteina oraz prawo do wstydu 114
Miedzy namysłem i krzykiem
z powodu bolszewickich zbrodniarzy o żydowskich nazwiskach, masakry Palestyńczyków w obozach Sabra i Szatila, mordu pre miera Icchaka Rabina. Ty masz prawo do wstydu, ale ja nie mam prawa obwiniać Cię o te zbrodnie. Zresztą, prawdę mówiąc, niezbyt rozumiem, co wynika z tej dumy i tego wstydu. Przecież takie rozumowanie prowadzi do pytań zgoła absurdalnych. Czy z powodu Lincolna i Spinozy czu jesz się lepszy ode mnie, który ma tylko Kopernika, Mickiewicza i Chopina? Czy z powodu linczów dokonywanych przez bandy tów z Ku-Klux-Klanu jesteś mniej obciążony moralnie niż prze ciętny Polak z powodu Jedwabnego? Czy odczuwasz potrzebę przepraszania Polaków za Jałtę? A może chrześcijan za ukrzyżo wanie Jezusa? Bądźmy poważni! I Ty, i ja odpowiadamy za siebie, za swoje czyny, za swoich bliskich, z którymi odczuwamy identyfikację i więź. Dlatego chętnie przyjmę odpowiedzialność za Twoje grzechy, bowiem Ciebie sobie wybrałem za przyjaciela. Jednak nie poczuwam się do więzi z mordercami z Jedwabnego, tak jak ty nie poczuwasz się do więzi z żydowskimi szmalcownikami z gestapo, którzy zadenuncjowali moich bliskich. Oto powody, dla których piszę ostrożnie i ważę słowa, zamiast reagować wyciem z bólu. Polska odmawia kadysz nad grobami zamordowanych. Kadysz, Leonie, odmawia się z powagą i w sku pieniu, a nie wyjąc z bólu. Pozdrawiam Cię serdecznie. [2001 ]
115
Część III. Stygmaty tożsamości
Niewygodna rocznica
Czym była Praska Wiosna i w ogóle wydarzenia 68 roku? Zry wem wolnościowym czy komunistyczną intrygą? Reformą, której celem była destrukcja, czy maskaradą, której celem było uratowanie dyktatury? Kim byli ludzie Praskiej Wiosny: organi zatorami buntowniczego ruchu przeciw totalitarnej opresji czy też farbowanymi lisami, którzy koniunkturalnie zmienili skórę? Przynależę do pokolenia, które uformowało się wtedy właśnie, wśród studenckich wieców i policyjnych pałek, wśród nadziei, którą niosła Praska Wiosna, wśród pierwszych jaskółek rosyjskiej demokracji odnajdywanych w książkach Sacharowa i Sołżenicyna, wśród wieści dochodzących znad Sekwany, gdzie francuscy studen ci urządzili karnawał, który nazwali „Rewolucją”. Istniała zasadni cza różnica pomiędzy 68 rokiem, który stał się przeżyciem pokole niowym dla moich rówieśników z Paryża i Kalifornii, z Rzymu i Frankfurtu, a 68 rokiem, który po drugiej stronie berlińskiego muru był znakiem radości z wolności odzyskanej choćby na mo ment i goryczy z klęski tej wolności w starciu z totalitarną opresją. Dla nas, ludzi, którzy wystąpili w obronie Mickiewiczowskich Dziadów, przeciw samowoli komunistycznej cenzury, Praska Wiosna była znakiem nadziei, szansą, łykiem czystego powie trza. Nigdy nie zapomnę napięcia, które towarzyszyło nam pod czas lektury ówczesnych doniesień z Czechosłowacji. Od 8 mar ca 68 jedynym źródłem wiedzy były dla mnie komunistyczne ga zety. Jednak nawet te gazety przynosiły za kraty mokotowskiego więzienia jakąś radosną wiedzę o wielkich przeobrażeniach de mokratycznych u naszych południowych sąsiadów. Pamiętam też doskonale swój szok na wieść o wojskowej interwencji w Cze chosłowacji i głęboki uraz, który po tym szoku pozostał. Przez następnych dwadzieścia lat nie umiałem bez poczucia winy roz mawiać z moimi czeskimi i słowackimi przyjaciółmi. 119
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
I W dziesiątą rocznicę tej interwencji spotkaliśmy się na granicy w okolicach Śnieżki. Był tam Vaclav Havel i był Jacek Kuroń, tak że Jan Lityński, Antoni Macierewicz, wreszcie ja. Można nas obej rzeć na tamtej fotografii, jak siedzą koło siebie późniejsi prezyden ci, ministrowie, parlamentarzyści, wtedy tropieni przez policję kryminaliści, a potem ścigani listami gończymi. Naszym przewo dnikiem był Janusz M., wtedy student filozofii o mocno lewico wych sympatiach. Po 12 latach zobaczyłem go w jakimś programie telewizyjnym, gdzie występował jako reprezentant skrajnej, na cjonalistycznej i antysemickiej grupy politycznej. Różnie bowiem potoczyły się nasze losy. Jedni podążyli drogą „aksamitnych rewo lucji”, a więc drogą zmiany demokratycznej, bez przemocy, odwe tu i nienawiści, drudzy zaś stali się teoretykami i praktykami po lityki lustracji i dekomunizacji, tego iście bolszewickiego obyczaju niszczenia ludzi przez grzebanie w policyjnych archiwach. Ale podczas tamtych górskich spotkań byliśmy razem, złączeni prze konaniem, że komunistycznej opresji trzeba i można stawiać opór. W tych naszych kilku spotkaniach uczestniczyli rozmaici lu dzie. Dawni komuniści i dawni antykomuniści, katolicy i agno stycy. Praska Wiosna i nasz ruch wolnościowy z marca 68 to by ły zdarzenia, które wytwarzały wspólną pamięć i wspólną tożsa mość. Nikomu z nas zapewne nie przychodziło do głowy, że za 12 lat jedni będą chcieli dekomunizować drugich; że jedni drugim odmawiać będą pełni praw obywatelskich. Myśleliśmy o wolno ści, a nie o zemście; myśleliśmy o swobodzie i tolerancji, a nie o tym, jak ortodoksję komunistyczną zastąpić inną ortodoksją. Dawni komuniści wespół z dawnymi antykomunistami podlegali represjom, a łączyła ich również świadomość, że jest ich tak wie lu. Agnostycy z sympatią sięgali po słowa Ewangelii, katolicy zaś nigdy nie byli tak ekumeniczni i tolerancyjni jak wtedy. Te górskie spotkania były dla mnie przedłużeniem klimatu Praskiej Wiosny i naszych studenckich mityngów. Mieliśmy wszyscy poczucie, że wytwarzamy w naszych rozmowach jakąś nową jakość, która może okazać się w przyszłości cennym skład nikiem demokracji naszych krajów. 120
Niewygodna rocznica
I jeszcze jedno wspomnienie. Sierpień 1989 roku. W imieniu Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (OKP) zgłaszam projekt uchwały, w której polski Sejm przeprasza Czechów i Słowaków w imieniu polskiego narodu za udział w interwencji wojskowej sprzed 21 lat. Miałem poczucie, że jakieś koło historyczne zamknę ło się; że oto tamte idee polskiego Marca i Praskiej Wiosny, idee na szych górskich spotkań krystalizują się w realne fakty polityczne. W trzy miesiące później wybucha w Pradze „aksamitna rewolucja”. Przypominam tu sentymentalnie te oczywistości, by stwierdzić ze zdumieniem, że niestety wcale nie są to już banały. Praska Wiosna i polski Marzec coraz częściej zaczynają funkcjonować w zupełnie nieoczekiwanym kontekście. Z czegoś, co było praw dą i świadectwem pokolenia, stają się obiektem drwin i symbo lem komunistycznego matactwa. Coraz częściej słychać opinie, że był to po prostu czas, gdy komuniści między sobą walczyli o wła dzę, zaś z punktu widzenia interesu narodowego były to zdarze nia obojętne, bo jedni komuniści tyle samo warci byli, co drudzy. II Przypomnijmy tedy: komunizm nie powstał w 1945 czy 1939 roku. Komunizm istniał wcześniej i czas już najwyższy postawić poważnie pytanie, co powodowało, że do komunizmu przystał powieściowy Cezary Baryka czy realny już Władysław Broniew ski? Powtarzana dziś hipoteza, że komunizm był niczym innym niż sowiecką agenturą, uniemożliwia rozumienie dróg do komu nizmu, źródeł atrakcyjności tej ideologii, wreszcie — mechani zmów zrywania z komunizmem. Powody atrakcyjności komunizmu wymieniano już wielokrotnie. Była to uniwersalna idea sprawiedliwości i humanizacji stosunków międzyludzkich; był to rezultat wielkiego kryzysu duchowego po I wojnie światowej i po epoce hitlerowskiego ludobójstwa; było to historiozoficzne przekonanie o końcu cywilizacji zachodniej, która na wzór Cesarstwa Rzymskiego załamywała się pod naporem wschodnich barbarzyńców; był to wreszcie pragmatyczny rezultat oceny skutków konferencji jałtańskiej — w podzielonym przez Jał tę świecie tylko takie państwo polskie wydawało się realnym bytem. 121
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
m Od śmierci Stalina stopniowo załamywały się wszystkie te uza sadnienia. I od tego czasu coraz więcej ludzi wyzwalało się stop niowo spod narkotycznego działania komunistycznej mistyki dziejowych konieczności. 1956 rok przyniósł pierwszy wielki kryzys komunistycznego monolitu. Ciała ubeków powieszonych na budapeszteńskich latarniach i sowieckie czołgi na ulicach miasta unaoczniły dwa fakty: odrzucenie komunizmu przez na ród i przywrócenie go siłą przez Moskwę. Zdarzenia 56 roku unaoczniły również możliwość transformacji komunistów. Wę gierski komunista Imre Nagy stanął na czele suwerennego rządu, zginął jak bohater narodowy i stał się symbolem węgierskiej nie zgody na komunizm. Komunista polski Władysław Gomułka stał się na pewien czas bohaterem narodowym Polaków i był otoczo ny szacunkiem całego narodu. Gomułka zmarnował wtedy nie powtarzalną polską szansę, ale 56 rok zrodził w Polsce rozmaite sposoby krytycznego uczestnictwa w życiu publicznym. Polska, w której kardynał Wyszyński mógł tryumfalnie powrócić z uwię zienia do Pałacu Prymasowskiego, w której Leszek Kołakowski wykładał na uniwersytecie, a Stefan Kisielewski przemawiał w Sejmie, nie była już krajem w pełni totalitarnym. 1968 rok był drugim wielkim kryzysem komunizmu i w Cze chosłowacji, i w Polsce, na scenie politycznej pojawiły się środo wiska i idee, które nie mieściły się już żadną miarą w języku ko munistycznej ortodoksji. Były to ruchy i idee demokratyczne, które odrzucały ład totabtamy, choć formułowały swój protest w języku „socjalizmu z ludzką twarzą”. IV Reakcje na to oddolne ciśnienie w obu krajach były odmienne. W Czechosłowacji doszli do głosu partyjni reformatorzy, podatni na nacisk, przekonani o potrzebie demokratycznych przeobra żeń. W Polsce decydującą rolę odegrały tendencje autorytarno-nacjonalistyczne w obrębie komunizmu, związane z nazwi skiem Mieczysława Moczara. 122
Niewygodna rocznica
Sądzę, że były to dwa różne sposoby przezwyciężania izolacji przez rządzący komunizm, dwie różne metody szukania zakorzenienia we własnym społeczeństwie. W Czechosłowacji komunistyczni reforma torzy odwoływali się do idei demokratycznej przeciw stalinowskie mu dziedzictwu. W Polsce skrzydło nacjonalistyczno-autorytame — wykorzystując realne krzywdy ludzi z antyhitlerowskiego ruchu oporu w latach stalinowskich — sięgało po język antyinteligenckiej retoryki i nacjonalistycznej ksenofobii, by szukać partnera w tym wszystkim, co w tradycji polskiej zawsze było nietolerancyjne i mroczna Aleksander Dubczek, lider komunistów Czechosłowacji i symbol Praskiej Wiosny, uosabiał nadzieję na demokratyczną ewo lucję, na realny pluralizm, na pokojową drogę ku państwu prawa i swobód obywatelskich. Mieczysław Moczar podążał odmienną dro gą: nasycając komunistyczną retorykę językiem właściwym ideolo giom i ruchom faszystowskim, próbował zdobyć poparcie na drodze mobilizacji mas przeciw ,JBberalno-kosmopolitycznym inteligentom”. V Polski ruch wolnościowy przegrał w starciu z policyjną przemo cą; Praską Wiosnę zdławiły wojska pięciu państw Układu War szawskiego. Ale 68 rok w obu naszych krajach przekreślił pewne iluzje i zrodził nową polityczną świadomość. Komitet Obrony Robotników i Karta ’77, choć powstały dopiero po kilku latach, właśnie w zdarzeniach 68 roku mają swoją prawdziwą genezę. Praska Wiosna, tak jak i polski Październik, ma swoje istotne korzenie w kryzysie partii komunistycznej. W imię sprawiedli wości i prawdy, w imię nowoczesności i demokracji dziesiątki członków komunistycznej partii wypowiadało posłuszeństwo partyjnej nomenklaturze. W tym sensie, istotnie, polski Paź dziernik i Praska Wiosna są fragmentami dziejów komunizmu, bowiem wśród przywódców tych buntów było niemało wczoraj szych komunistów. Wszelako są to również kamienie milowe w dziejach najnowszych naszych narodów. Twierdzić, że były to po prostu komunistyczne rozgrywki, to nie tylko wyrzekać się doniosłego fragmentu własnego, narodowego dziedzictwa — to również zakłamywać zbiorową pamięć. 123
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd.
Stosunek do komunizmu zawsze był tematem spornym w obrę bie antykomunistycznej opozycji. Jedni odrzucali komunizm w całej rozciągłości i od samego początku — przed tymi wypada skłonić czoło, bowiem wymagało to wiele heroizmu, na który zdobywali się tylko nieliczni. Większość bowiem w taki czy inny sposób ocierała się o komunizm, czy to przez fascynacje intelek tualne, czy to przez udział w instytucjach życia państwowego, czy to przez chłodne przekonanie, że tylko akceptując realia ko munistyczne można zrobić coś dobrego dla własnego kraju. To ci ludzie, „ubrudzeni komunizmem” stanowili większość wszyst kich masowych buntów przeciw komunistycznej dyktaturze. VI Ci nieliczni, heroiczni, nie spieszyli się z potępieniami — ra czej radowali się z ewolucji postaw od posłuszeństwa do sprzeci wu. Pojawiła się natomiast nowa kategoria: „ostrożnych — nieubrudzonych”. Ci przez całe lata byli po prostu nieobecni w świę cie politycznych konfliktów. Z pewnością nie znosili komunizmu i nie wierzyli w jego wartość ani przez chwilę. Trzymali się tedy na uboczu; nie wstępowali do PZPR. Wszelako ze swego antykomunizmu i przekonania o niereformowalności systemu wypro wadzali wniosek, że należy trzymać się również z dala od opozy cji demokratycznej. Gdy inni szli do więzień i każdego dnia podejmowali ryzyko, ci „ostrożni — nieubrudzeni” całkiem bez piecznie funkcjonowali w oficjalnych, legalnych strukturach. Nie można nikomu czynić zarzutu z takiego postępowania. Co więcej: w pewnych momentach sama absencja była aktem odwa gi. Można jednak wyrazić zdumienie, że tacy właśnie ludzie dziś oskarżają uczestników Praskiej Wiosny i demokratycznej opozy cji o związki z komunizmem. Wcześniejsza ostrożność kompen sowana późniejszą agresywnością rzadko bywa moralnie uzasad niona i umysłowo pożywna. Z dzisiejszej perspektywy „ostrożnych — nieubrudzonych” wszystko to wyglądało inaczej: był heroiczny naród, który toczy nieprzerwaną wojnę z komunistyczną opresją, i była garstka sprzedajnych zdrajców, którzy służyli sowieckiemu okupantowi. 124
Niewygodna rocznica
Dlatego dziś — z tej perspektywy — ważniejsze jest, by wyelimi nować i napiętnować wszystkich „ubrudzonych” niż oddać hołd tym, którzy w narodowym oporze odgrywali istotną rolę, mimo że wcześniej „ubrudzili się komunizmem”. W tej perspektywie udział w Praskiej Wiośnie to nic innego, jak konformistyczna próba pod jęta przez komunistów przefarbowania się na nowy kolor epoki; to także rozpaczliwy wysiłek ocalenia komunistycznej władzy. Dlatego też najbardziej nawet zasłużeni uczestnicy Praskiej Wio sny podlegają dziś lustracyjno-dekomunizacyjnym procedurom.
vn Teoretycznie ten sposób myślenia powinien być mi bliski. Ma jąc 18 lat trafiłem po raz pierwszy do komunistycznego więzie nia, kiedy to naprawdę nie należało jeszcze do obowiązującej mo dy. Nigdy nie byłem w komunistycznej partii, nigdy nie próbowa łem znaleźć sobie miejsca w oficjalnych strukturach, a przecież uważam cały ten sposób myślenia „nieubrudzonych” za chorobli wy absurd, rezultat rozbratu z etyką chrześcijańską, logiką for malną i zwykłą ludzką przyzwoitością. Widzę w tym również ko lejny przykład niebezpiecznego obyczaju bicia się w cudze piersi i niechęci do rzetelnego rozrachunku z samym sobą. Komunizm był, rzecz jasna, instrumentem sowieckiego pano wania nad podbitymi społeczeństwami. Był to wzór ustrojowy obcy tym narodom i narzucony z zewnątrz, ale był to również sposób życia znacznej części tych narodów w warunkach, w których przyszło im egzystować. Jeśli Imre Nagy czy Aleksan der Dubczek stali się fragmentami narodowej legendy, to do prawdy hipoteza o wyłącznie agenturalnym charakterze komu nizmu więcej przynosi zamieszania niż ładu. VIII Dziś nadeszła pora rewidowania mitów i przywracania włas nej pamięci innych kryteriów. Słusznie przypomina się tedy, że Nagy i Dubczek byli komunistami, co czyni ich biografie wielo znacznymi. Ta sama wieloznaczność zresztą kryje się w całej tra 125
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
dycji polskiego Października czy Praskiej Wiosny. Były to w pewnych swoich aspektach kryzysy komunizmu, zwolennicy demokratycznych reform ścierali się z obrońcami stalinowskiej ortodoksji. Ten spór miał zawsze swoje limity tak geopolityczne, jak i intelektualne. Limit geopolityczny polegał na milczącym uwzględnianiu możliwości sowieckiej interwencji. Limit inte lektualny polegał na szukaniu rozwiązań w obrębie projektu so cjalistycznego. Dziś żyjemy i debatujemy w innym klimacie, wśród innych ograniczeń politycznych i intelektualnych. Wszelako jest brakiem rzetelności przekładać dzisiejsze katego rie na ówczesną epokę. „Ostrożni — nieubrudzeni” skłonni są przypominać, że wielu liderów opozycji, tych represjonowanych i więzionych, miało w biografii incydent komunistyczny. Rzadziej przypominają, że sami mają w życiorysie incydent konformistyczny. Powtórzmy: nie jest to zarzut, każdy ma prawo do ostrożności czy choćby strachu. Jednak to nie on winien stawać się sędzią odważniej szych od siebie. W okresie Praskiej Wiosny i później, w epoce demokratycznej opozycji (1976-89), najbardziej istotny spór nie miał wymiaru doktrynalnego, lecz praktyczny: nikt nie pytał najpierw, jaką doktrynę filozoficzną czy polityczną wyznajesz, lecz — czy go tów jesteś do podjęcia walki o wolność z narażeniem własnej skóry; czy gotów jesteś iść za swą walkę o wolność do więzienia, a po wyjściu z więzienia na nowo ją podejmować. Dlatego nale ży przyglądać się nie tylko dawnym komunistom, którzy porzu cili komunizm, należy również przyglądać się uważnie tym wszystkim „ostrożnym — nieubrudzonym”, którzy dziś nazywa ją Praską Wiosnę wewnątrzkomunistycznym sporem. Zapytać należy, czy ich „czystość” nie polegała przypadkiem na oportuni zmie, na tchórzliwym unikaniu sytuacji konfliktowych? Pamiętam Marzec 1968. Zrewoltowani członkowie PZPR z tytu larni profesorskimi podpisywali rezolucje solidarnościowe z wie cującymi studentami. „Ostrożni — nieubrudzeni” — milczeli. Nie wierzę w cnotę tych „ostrożnych — nieubrudzonych”. Cnota nie uprawia samochwalstwa, nie szuka zemsty, nie posłu guje się nienawiścią; cnota szuka rozumienia, przebaczenia i po 126
Niewygodna rocznica
jednania. Przemawia raczej językiem obrońcy niż prokuratora i nigdy nie posuwa się do kopania leżącego. Praska Wiosna i polski Marzec głosiły hasła elementarne: wol ność, pluralizm, tolerancja, suwerenność, niezgoda na dyktat ko munistycznej ortodoksji. Kiedy wspominam tamte zdarzenia sprzed ćwierćwiecza, widzę, rzecz prosta, nie tylko bunt, widzę także wielką iluzję, że da się przechytrzyć Kreml i bezboleśnie przeprowadzić społeczeństwo od komunizmu do demokracji. Tej naiwności jestem świadom. Wszelako nigdy nie zapomnę, że był to czas wielkiego przebudzenia narodowego, w którym potencjał wolnościowy doszedł do głosu. Nie zapomnę wszakże i o tym, że po Praskiej Wiośnie przyszła normalizacja, a po studenckich mi tyngach w Polsce — wyniszczające działanie kulturalnego barba rzyństwa. 68 rok tedy to pamięć dumy i wstydu, także polskiego wstydu za udział polskich wojsk w inwazji. IX 68 rok zarysował dwa wzory dwóch dróg transformacji społe czeństw komunistycznych, ku demokracji i ku nacjonalistycznej ideologii. Ten spór toczył się w obrębie komunizmu i przynosił wie le nieporozumień. W 68 roku rumuński dyktator zdobył sobie sym patię świata, odmawiając udziału w zbrojnej akcji przeciw Praskiej Wiośnie. Dziś nie ma już komunizmu, wszelako i dziś zmagają się ze sobą te dwa duchy: wolności i tolerancji z jednej strony oraz po litycznego odwetu i etniczno-religijnych ksenofobii — z drugiej. Powtórzmy wszakże — 68 rok był przebudzeniem: wiece i pu bliczne debaty, nowa temperatura rozmów, kawałek życia na własny rachunek. A potem wszystko znów powróciło do normy. Proces „normalizacji” przeobraził Czechosłowację w kulturalną pustynię. W Polsce rewolta robotników Wybrzeża zmiotła gomułkowską ekipę i nastąpiła epoka gierkowskiej stabilizacji na cudzy rachunek. Tylko my, dzieci 68 roku, byliśmy już inni: wy zwoleni ze złudzeń. Później robiliśmy różne rzeczy, mądre i głu pie, ale wszystkie w ramach życia na własny rachunek. Spór o 68 rok jest sporem o przeszłość i o przyszłość, o prawo do dumy z tego fragmentu własnej biografii i obowiązek chłod 127
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
nej analizy własnych pomyłek. Jest to również spór o sposób tworzenia przyszłości. Czy będzie to przyszłość społeczeństw wolnych, tolerancyjnych, otwartych, czy też oparty na kłam stwie świat dyktatur nowych ortodoksji? [1993]
128
Wściekłość i wstyd
Na strychu, gdzie suszyła się kiedyś bielizna, gdzie szło się po krętych schodach, gdzie nie wolno było zapalać zapałki, gdzie deska skrzypiała pod nogą, gdzie bajki o nietoperzach i myszy, gdzie był dziecinny strach, zapal zapałkę, zobaczysz las posągów, patos na miarę kołtuna, pajęczynę grozy i narzędzia mokrej roboty. Zapałka w palcach parzy jak wstyd. Adam Ważyk, Zapałka I
Wiosną 1957 roku odbyło się IX Plenum KC PZPR. Pierwszy sekretarz Władysław Gomułka, niedawny więzień polityczny, idol tłumów w październiku 1956, wciąż jeszcze cieszący się wielką popularnością w Polsce, zaatakował rewizjonizm. „Rewizjonizm — mówił — jest to zespół fałszywych i błędnych poglądów, sprowadzających się w swej istocie do negowania po twierdzanych przez życie, obiektywnych prawidłowości rozwoju społecznego, do negowania lub podważania podstawowych do świadczeń rewolucyjnego ruchu robotniczego, mających po wszechne zastosowanie na danym etapie rozwoju historycznego”. Wymienił wtedy trzy nazwiska: Leszka Kołakowskiego, Wikto ra Woroszylskiego i Romana Zimanda. 129
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Gomułka, zestawiając rewizjonizm z dogmatyzmem (tak nazy wano konsekwentnych zwolenników stalinowskiej ortodoksji), nazywał ten drugi „grypą”, zaś ten pierwszy — „gruźlicą”. Chcąc poznać „gruźlicę” komunizmu, sięgnąłem po artykuły i książki rewizjonistów. Nie tylko ciekawość historyka skłania dziś do refleksji nad na turą rewizjonizmu. Rewizjonizm dwukrotnie był obiektem gwał townych ataków. Po raz pierwszy atakowała go ortodoksja komu nistyczna za to, że był prostą drogą do odrzucenia komunizmu; po raz wtóry — po latach — atakowała go ortodoksja antykomuni styczna za to, że genetycznie był z komunizmem związany. Rewizjonistom zawsze zarzucano koniunkturalizm. Najpierw zarzucali im koniunkturalizm i odstępstwo od zasad stalinowscy strażnicy ortodoksji. Ten koniunkturalizm polegać miał na od stępstwie od stalinowskiego komunizmu, rewizjoniści byli prze to koniunkturalistami, gdyż stalinowcami być przestali. Wszela ko później — na przykład w 1968 roku — oskarżano ich już 0 podwójny koniunkturalizm. Ich zbrodnia polegała na tym, że koniunkturalnie komunizm przyjęli — że byli stalinowcami — oraz że koniunkturalnie go porzucib i wszczęli jego konsekwent ną krytykę. Za tę krytykę wszakże zapłacili bardzo wysoką cenę: stali się obiektem brutalnych ataków, dyskryminacji zawodowej, nieraz otwartej agresji. Zarzut koniunkturalizmu formułowany z par tyjnych trybun był odarciem ofiar represji z prawa do szacunku 1 współczucia. Koniec komunizmu, poprzedzony wieloma kryzysami, zdawał się kończyć raz na zawsze z dezawuowaniem ludzi antykomuni stycznej opozycji przez przypominanie ich dawnych związków z komunizmem. Tymczasem wraz z końcem komunizmu pojawi ła się w życiu publicznym formacja „antykomunistów jadowi tych”, a także „antykomunistów ostatniej godziny”. Zrodziły ich lata upokorzeń, które zawsze towarzyszą strachowi i bezradno ści. To zaś było udziałem tysięcy ludzi, którzy publicznie dykta turę afirmowali, lecz skrycie jej nienawidzili. Zrodził ich rów nież manicheizm epoki stanu wojennego. Rekompensował on bezradność pobtyczną struktur podziemnych i ich postępującą 130
Wściekłość i wstyd
izolację. W ramach tej retoryki patos zastępował namysł, Jaru zelski nie różnił się niczym od Stalina i Hitlera, każda próba dia logu i kompromisu z komunistami jawiła się jako Targowica. Stąd łatwo już było porozumienia Okrągłego Stołu zakwalifiko wać jako zdradę narodową, spisek zawarty przeciw narodowi. Ponieważ jednak ten kompromis zawarli ludzie o niekwestio nowanym autorytecie, uzyskanym w epoce PRL — ludzie, którzy jawnie wtedy protestowali, uczestniczyli w opozycyjnych poczy naniach i podlegali represjom — należało z tego autorytetu uczynić zarzut, punkt w akcie oskarżenia. Jesteśmy przeto świadkami paradoksu: ci sami ludzie i te same książki, które przez dziesięciolecia były symbolem buntu i odważnej krytyki, dziś są piętnowane jako świadectwo relaty wizmu moralnego i antynarodowej nikczemności. Jakby tą samą ręką pisane były oskarżycielskie artykuły; jakby pilny uczeń sta linowskiego gimnazjum oddał swe pióro na usługi nowym, kato licko-narodowym antykomunistom. II Rewizjonizm nie był frakcją w partii komunistycznej czy apa racie partyjnym. Był stylem, formacją kulturalną, modą. Był kry tyką systemu stalinowskiego podjętą przez jego potomstwo. Był wściekłą reakcją ludzi, którzy ulegli pokusie komunistycznej utopii. Był wstydem ludzi, którzy, zaślepieni, brali udział w tota litarnej destrukcji. Był tedy, trawestując Stanisława Brzozow skiego, buntem kwiatu przeciw korzeniom. Rewizjonizm bo wiem odrzucał totalitarną doktrynę i praktykę, odwołując się do marksistowskiego języka i komunistycznego systemu wartości. Formułując swą krytykę, uwzględniał realia wewnętrzne i mię dzynarodowe. W ten sposób stawał się zarazem bólem oszuka nych, którzy podążali drogą samooszustwa. Pisał Jerzy Andrzejewski w drukowanej wiosną 1957 roku w „Przeglądzie Kulturalnym” powieści Ciemności kryją ziemię-. „Nie wolno się już dłużej oszukiwać. Złudna jest nasza potęga, pozorne nasze siły. Drżą fundamenty i zarysowują się ściany gmachu, który budowaliśmy. Straszliwy to gmach. Więzieniem 131
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
i kaźnią uczyniliśmy świat. Ale to nie może trwać. Jeśli to wszyst ko nie zawali się jutro, stanie się to pojutrze. Katastrofa jest nie unikniona. Nie ma już wiary, nie ma nadziei. Połamaliśmy ludzi, zniszczyliśmy ich umysły i serca. Jesteśmy znienawidzeni i pogar dzani. Nic się z tego mrocznego szaleństwa nie da uratować. Trzeba szukać innych dróg ocalenia. Zachodzi nagląca koniecz ność, abyśmy sami zburzyli to, co musi runąć [...]. Niestety, na ca łą ziemię sprowadziliśmy ciemności. Trzeba będzie dużo światła”. Podzielić wypada opinię Leszka Kołakowskiego, że w samej esencji Marksowskiego projektu komunizmu zawarta była poku sa totalitarna. Dorzucić wszakże trzeba, że w samym centrum Marksowskiej myśli zawarta była również destrukcja totalitarne go projektu. Dlatego zbuntowani marksiści mogli sięgać do my śli młodego Marksa, do pewnych tekstów Engelsa; mogli sam marksizm poddawać analizie i krytyce wedle tych samych reguł, co inne idee i ideologie. W tym sensie wewnętrzny bunt towarzy szył komunizmowi niemal od początku: Róża Luksemburg, Lew Trocki czy Antonio Gramsci to tylko pierwsze z brzegu nazwi ska z długiej listy „heretyków” i „renegatów”. Polskie dyskusje lat 1945-48 przynoszą materiał nader zasta nawiający: już wtedy pojawiły się zalążki tych idei, które po wróciły po dziesięciu latach jako krytyka stalinowskiego komu nizmu. Stanisław Ossowski i Jan Strzelecki, Julian Hochfeld i Edward Lipiński byli myślicielami bliskimi socjalistycznej, a nie komunistycznej tradycji. Jednak Paweł Konrad (Leon Gecow), przedwojenny komunista, w głośnej polemice wokół „humanizmu socjalistycznego” wsparł punkt widzenia Strzelec kiego i Hochfelda. Te idee, rzecz prosta, zostały potępione z par tyjnych trybun, ale przetrwały jakoś w świadomości elit intelek tualnych związanych z rządzącą dyktaturą. III Destrukcja ideowa komunizmu była dziełem zbuntowanych komunistów. Ten „kościół” mogli zniszczyć od wewnątrz tylko heretycy, nigdy zaś — innowiercy. To Chruszczów był destrukto rem mitu Stalina, gdy na XX Zjeździe ogłaszał rewelacje o jego 132
Wściekłość i wstyd
zbrodniach, chociaż te rewelacje można hylo poznać z setek wcześniejszych książek. Jednak tylko głos genseka hył wiarygod ny dla komunistów. I tylko ten głos mógł uruchomić lawinę. Referat Chruszczowa byl gromem z jasnego nieba dla ortodok sów i ludzi aparatu. Jednak ten referat wpisywał się w atmosferę intelektualnego fermentu, który pojawił się w Polsce po śmierci Stalina. Rozluźnienie cenzuralne przyniosło utwory krytyczne, pod niosło temperaturę sporów, utorowało drogę myśleniu reforma torskiemu. Ten klimat umysłowy, uświadomione napięcie między ideałami i praktyką komunizmu, zrodził latem 1955 roku Poemat dla dorosłych Adama Ważyka, w tym samym klimacie powstawał krytyczny program Imre Nagya, lidera komunistów węgierskich, krytyka Milovana Dżilasa, publicystyka Władysła wa Bieńkowskiego. Pisał Ważyk w Poemacie dla dorosłych: ... o jasne prawdy, o zboże wolności, o rozum płomienny, 0 rozum płomienny, upominamy się codziennie, upominamy się Partią. Był to więc bunt przeciw partii w imię partii; przeciwko komu nizmowi — w imię komunizmu. W tej dziwacznej dosyć konstrukcji było skrzyżowanie wiary ideologicznej z chytrością epoki. Ten wiersz inicjował bunt — inna inicjacja nie była możliwa. Podobny sens miał renesans Łaźni Majakowskiego w Obronie Grenady Kazimierza Brandysa. Nowe pytania o przyszłość uruchamiały nową dynamikę: pytano publicznie o konflikt Lenina ze Stalinem, o przywódców KPP za mordowanych w ZSRR w 1937 roku, o Powstanie Warszawskie 1 żołnierzy AK. Pojawiły się też pytania o los Władysława Gomułki, lidera PPR, wyklętego w 1948 roku, a potem uwięzio nego. Najostrzej formułowali te pytania publicyści z tygodnika „Po prostu”. A przecież także oni wciąż powtarzali swe wyzna nie wiary w komunizm. 133
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Bunt robotników poznańskich w czerwcu 1956 roku brutalnie ujawnił spór w obrębie partii komunistycznej. Pytanie brzmiało: jak objaśnić ten bunt? Działaniem wrogich sil? Niedostatkiem zdrowego rozsądku w gospodarce? Brakiem swobód obywatel skich? I jaki program budować dla przyszłości? IV Czytając utwory pisarzy związanych z „Kuźnicą”, wiersze Ważyka i Mieczysława Jastruna, książki Kazimierza Brandysa i Jerzego Andrzejewskiego, Stanisława Dygata, Adolfa Rudnic kiego (Prześwity), eseje Jana Kotta, można prześledzić fascynują cą drogę polskiego inteligenta z kręgów mieszczańskiej lewicy, od przeświadczenia, że faszyzm oznaczał kres świata mieszczań skiej demokracji, przez zgodę na komunizm pojmowaną jako akt zgody z koniecznością historyczną, do huntu przeciw logice Historii, w imię tego, co ponadhistoryczne: prawa moralnego. Pisarze z pokolenia „pryszczatych” — Leszek Kołakowski, Wiktor Woroszylski, Tadeusz Konwicki i Jacek Bocheński, Ro man Zimand i Paweł Beylin — przebyli drogę podobną: od wiary w komunizm do totalnego sprzeciwu. Rewizjonizm październi kowy był fragmentem tej drogi. Gomułka został I sekretarzem 21 października 1956. Wydawa ło się, że jest to zwycięstwo nurtu krytycznego w PZPR. Zarzut rewizjonizmu pojawił się już wkrótce potem. To, co dla zbunto wanych komunistów miało utorować drogę do zmian, dla Gomułki było ich realnym zwieńczeniem. „Rewizjonistami” nazwano tych, którzy domagali się kontynuacji zmian i instytu cjonalizacji swobód obywatelskich. Czego chcieli rewizjoniści? Kogo się bali? Domagali się demokratyzacji życia politycznego, w tym demo kracji wewnątrz partii, jawności, praworządności, swobody pra sy. Postulowali niezależność związków zawodowych i rozwój rad robotniczych, w czym widzieli drogę do ludowładztwa. Opowia dali się za „polską drogą do socjalizmu”, co oznaczało likwidację dyktatu moskiewskiej centrali. W imię wartości egalitarnych żą dali likwidacji tzw. sklepów za żółtymi firankami i innych przy 134
Wściekłość i wstyd
wilejów materialnych dla ludzi aparatu władzy. Postulowali re zygnację z programu kolektywizacji wsi, decentralizację zarzą dzania i uruchomienie mechanizmów rynkowych. Głosy rewizjonistów dobrze wpisywały się w ogólnospołeczne oczekiwania i żądania, formułowane na publicznych mityngach i dyskusjach. Wyraźnie odróżniały się jednak te głosy od nurtu żądań formułowanych w języku haseł nacjonalistycznych i kato lickich. Uwolnienie kardynała Wyszyńskiego było wtedy po wszechnym żądaniem. „Kardynał Wyszyński powinien być uwolniony, ponieważ Polska jest krajem katolickim” — brzmiał postulat wiecowych rezolucji. Podczas wiecu na warszawskiej Politechnice Leszek Goździk przeformułowal to hasło: „Kardy nał Wyszyński powinien być uwolniony, ponieważ Polska jest państwem socjalistycznym i praworządnym, a w takim państwie nikt rue powinien być uwięziony z przyczyn politycznych”. Zna mienna odmienność akcentów. Rewizjoniści bali się również języka nacjonalistycznego, który nakazywał wykrzykiwać: „Precz z Ruskimi”. Bali się tego języka z przyczyn geopolitycznych — mieli świadomość zagrożenia so wiecką interwencją zbrojną. Nie był to wszakże jedyny powód — rewizjoniści byli wrodzy retoryce nacjonalizmu z przyczyn ideowych. Była to dla nich retoryka nienawiści i głupoty, którą karmił się faszyzm. Rewizjoniści nie mieli żadnej sympatii do Kościoła katolickiego. Przeciwnie, skłonni byli — zacytujmy jed nego z ich liderów — lękać się „ciemnej zmory klerykalnego, fa natycznego i tępego katolicyzmu, który od czterech stuleci przy gniata i sterylizuje naszą kulturę narodową!”. Wiecowy nacjonalizm żądał „Polski dla Polaków”. Domagał się usunięcia z aparatu władzy i z kraju „obcych”: Rosjan, Żydów i wszystkich pozostałych innoplemieńców. Do tych nastrojów — ksenofobicznych i agresywnych — odwoływała się konserwa tywna część partii komunistycznej, która łączyła prosowiecki serwilizm z otwartym antysemityzmem. Antysemityzm był języ kiem porozumienia grupy najgorliwszych zwolenników twarde go kursu w KC i Biurze Politycznym z Bolesławem Piaseckim, przedwojennym przywódcą faszyzującej organizacji ONR-Falanga, a po wojnie przywódcą PAX-u, „postępowych katolików” 135
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
wspierających komunistyczną władzę. PZPR od początku miała kompleks nieprawego pochodzenia: władzę zawdzięczała sowiec kim bagnetom i terrorowi aparatu bezpieczeństwa. Miała poczu cie, że jest w Polsce obcym ciałem. W 1956 roku partia komunistyczna próbowała zakorzenić się w polskim społeczeństwie na dwa sposoby: poprzez odwołanie się do tradycji demokratycznej i poprzez sięgnięcie do sentymen tów nacjonahstycznych. Rewizjoniści świadomie sięgali po tra dycję demokratyczną, wolnościową, tolerancyjną. Byli wrogami sowieckiego dyktatu, ale nie żywib nienawiści do Rosjan; doma gali się odsunięcia stalinowców od władzy, ale sprzeciwiaH się specyfikowaniu ich wedle kryteriów etnicznych. Radykalne ha sła demokratyczne stawiały ich w konflikcie z całym aparatem partyjnym, choć stalinowskie skrzydło było wrogiem głównym. Bolesław Piasecki, sojusznik Natolina, był dla rewizjonistów esencją wszystkiego co najgorsze. Przedwojenny faszysta, pał karz i antysemita, autor mętnych doktryn o „patriotyzmie pol skim”, obrońca totalitarnego komunizmu i wierny przyjaciel Moskwy. Tego syndromu hali się najbardziej: Polski totalitarnej, opanowanej przez ciemną masę fanatycznego katolicyzmu, gdzie obowiązywać będzie doktryna jakiegoś komunofaszyzmu, a tę piona wszelka odmienność i pluralizm. V Bunt rewizjonistów przeciw komunistycznej ortodoksji miał w sobie coś z ducha oświeceniowej rewolty encyklopedystów przeciw ortodoksji kościelnej. Najpierw była to krytyka objawo wa konkretnych nieprawości i absurdów w imię wolności i zdro wego rozsądku, potem były nieśmiałe projekty i próby reform, wreszcie nastąpiło pełne zerwanie z „komunistycznym Kościo łem” i „moskiewską wiarą”. Polski Październik był ważnym fragmentem tej drogi. Rewizjo niści przegrali. Przegrali jako politycy, bowiem kierowany przez Gomułkę aparat zwyciężył w batalii wewnątrzpartyjnej. Przegrali jako potencjalna opozycja, ponieważ nie umieb zor ganizować się wokół żadnego programu. Przegrali jako ideologo 136
Wściekłość i wstyd.
wie, bowiem ich próba modernizacji marksizmu i uczłowiecze nia komunizmu okazała się chimerą. Rewizjonizm był herezją w obrębie „komunistycznego Kościoła”, a zatem paradoksalnym dowodem żywotności marksistowskiej wiary. Wyjałowienie tej wiary unicestwiało rewizjonizm. A przecież — na innym planie — rewizjoniści zwyciężyli. Zwy ciężyli jako ludzie, którzy umieli wyzwolić się duchowo z gorsetu doktryny: przeprowadzili przenikliwą krytykę komunizmu, który utracił swą moc kusicielską; potrafili odmówić posłuszeństwa na kazom partyjnego kierownictwa i głośno wymówić słowo sprzeci wu. Zwyciężyli jako intelektualiści — ich bunt zaowocował utwo rami najwyższej próby. Leszek Kołakowski i Włodzimierz Brus, Witold Kula i Bronisław Geremek, Bronisław Baczko i Jerzy Szacki, Wiktor Woroszylski i Kazimierz Brandys, Jan Kott i Adam Ważyk, Zygmunt Bauman i Paweł Beylin, Krzysztof Pomian i Ma ria Hirszowicz, Jacek Bocheński i Stefan Bratkowski. Oto koalicja nazwisk o pierwszorzędnym znaczeniu w polskiej kulturze. Zwyciężyli jako prekursorzy: to od nich rozpoczął się nowy sposób myślenia o kulturze i polityce, to oni stali się składnikiem demokratycznej opinii publicznej. Aparat przez lata tropił zarazę rewizjonizmu w szeregach par tyjnych. Miał po temu istotne powody — rewizjoniści zaszczepi li partii ducha nieufności i krytycyzmu, który okazał się trudny do wykorzenienia. Rewizjoniści byli w PZPR politycznie bezsil ni, ale intelektualnie potężni. Kolejne kryzysy wytwarzały kolej ne „nurty reformatorskie”, a każdy z nich nawiązywał jakoś do rewizjonistycznego sposobu myślenia. Te nurty były słabe, nie konsekwentne, zawsze przegrywające. Tygodnik „Polityka”, choć powołany do wałki z rewizjonizmem, czy struktury pozio me 1980-81 to także było pokłosie rewizjonizmu 1956 roku. Trudno pomyśleć, że bez nich byłoby możliwe Porozumienie Sierpniowe 1980 i Okrągły Stół 1989. Dylemat rewizjonisty w 1957 roku był następujący — pozostać w partii i czekać na no wą koniunkturę czy też opuścić partyjne szeregi: być samemu sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Obecność w partii oznaczała zgodę na ograniczenia narzucone statutową dyscypliną. Rezygnacja z partyjnej legitymacji ozna137
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
czala utratę pola politycznego działania. Dopiero w kilkanaście lat później powstały pierwsze formy instytucjonalne organizo wania się poza partią i oficjalnymi strukturami. Ale to już inna bajka, choć wśród jej autorów byli dawni rewizjoniści. VI Jaką rolę odegrał rewizjonizm w 1956 roku? Czy był sprawcą wielkich masowych ruchów, które wstrząsnęły Polską? Czy też był pozbawionym realnego znaczenia fenomenem wewnątrzpar tyjnym, który rewizjoniści potem zmitologizowali? Rewizjonizm z pewnością był herezją wewnątrzpartyjną. Jednak artykułując swoje postulaty na lamach prasy, stawał się składni kiem świadomości powszechnej. Nie byl czynnikiem sprawczym masowego ruchu, lecz był jego istotnym fragmentem. Niezwykła popularność tygodnika „Po prostu”, który był dla aparatu inkarnacją zła, wskazuje na znaczenie polityczne rewizjonizmu. Dla setek tysięcy ludzi — rzecz prosta — ważne były w „Po prostu” artykuły piętnujące bezlitośnie stalinowski system, a nie swoiste reinterpretacje marksizmu czy komunizmu. Jednak poli tyczny język tamtej epoki nie wykraczał poza horyzont realnego socjalizmu. Tłumy skandowały hasła antysowieckie i antykomu nistyczne, ale te same hasła, przetransformowane na język pu blicznej debaty, wpisywane były w realia PRL — państwa-członka Układu Warszawskiego; państwa upaństwowionej gospodarki i kierowniczej roli partii komunistycznej. Powtórzmy! Nie był to specyficzny język rewizjonistów — tak mówili również kardynał Wyszyński, Stefan Kisielewski, wybitni emigranci. VII Radykalny antykomunizm oskarża tradycję rewizjonistyczną o chęć reformowania i „naprawiania” PRL. W tych zarzutach jest sporo prawdy — rewizjoniści nie wyobrażali sobie wtedy in nej Polski niż socjalistyczna i uwikłana w geopolityczny kon tekst Związku Sowieckiego. Drogę do wolności pojmowali jako proces reformowania tego państwa, które realnie istniało. 138
Wściekłość i wstyd
Radykalny antykomunizm nie chce wszakże uznać, że był to sposób myślenia charakterystyczny dla wszystkich środowisk tamtej epoki. Nikt nie postulował rewolucji i nikt nie prowadził rewolucyjnych działań. Kardynał Wyszyński i Stefan Kisielew ski, Jan Nowak-Jeziorański i Jerzy Giedroyc — każdy z nich wsparł Gomułkę podczas wyborów do Sejmu w styczniu 1957 roku i wybierał drogę oporu, nacisku, zmian cząstkowych. Rewizjonizm odróżniał się na tym tle stosunkiem do marksizmu i ide ologii socjalistycznej, a nie reformizmem. Nad całym polskim myśleniem unosił się cień płonącego Budapesztu. Co więcej: rewizjonizm prowadził do otwartej krytyki, do pu blicznej aktywności; radykalny antykomunizm oznaczał zazwy czaj milczenie i zewnętrzną lub wewnętrzną emigrację. Próby konspiracji podejmowane przez ludzi radykalnego antykomunizmu były rzadkie, a ich znaczenie sprowadzało się do procesów i wyroków. Rewizjonizm po 1957 roku był raczej sposobem myślenia o świecie niż metodą działania politycznego. Dla tego działania brakowało wówczas publicznej przestrzeni. VIII Rewizjonizm był zjawiskiem istotnym w obrębie polskiej kul tury. Zrodziły go wściekłość i wstyd. Wściekłość na stalinowski system, którego było się składnikiem; wstyd za własną naiwność i fanatyczną wiarę w ideologię, która była zespoleniem absurdu z grozą. Wstyd jest uczuciem rewolucyjnym, pozwala przełamać blokadę strachu, radykalizuje zmysł krytyczny. Rewizjoniści — paradoksalnie — odrzucali komunizm w imię tego samego systemu wartości, który wcześniej dyktował im aprobatę marksistowskiej Nowej Wiary. Był to syndrom antyfaszyzmu. Tym ludziom zdawało się, że faszyzm jest tryumfem ciemnych emocji nad rozumem. Komunizm był dla nich począt kowo realizacją oświeconego rozumu, konsekwencją racjonali zmu i humanizmu. W epoce „odwilży” i przełomu październikowego rewizjoniści odrzucili stalinowski komunizm w imię racjonalizmu i humani 139
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
zmu. Dostrzegli w komunizmie zaprzeczenie rozumu. Rewizjo niści atakowali komunizm jako „irracjonalną wiarę”. Jerzy An drzejewski sięgał do analogii z inkwizycją; Leszek Kołakowski tropił teologiczne dziedzictwo marksizmu; Adam Ważyk dema skował mistykę komunistycznej wiary. Konserwatysta, nacjonalista, katolik odrzucali komunizm w imię odmiennych wartości i odmiennych projektów przyszło ści. Odrzucali tradycję racjonalistyczną, w której dostrzegali za grożenie dla świata wartości trwałych, sprawdzonych, zakorze nionych. Rewizjonizm mógł hudzić ich sympatię jako destruktor komunizmu, ale musiał wzbudzić ich sprzeciw jako jego spadko bierca oraz jako kontynuator Oświecenia, pozytywizmu, Żerom skiego i Boya. Ich spór z rewizjonizmem był walką o rząd dusz. Nie był to jednak już spór z komunizmem. Był to konflikt o kształt myślenia postkomunistycznego Polaków. Oskarżenie eks-rewizjonistów o komunizm było typowym faulem polemicznym. Prawdziwy spór dotyczył idei Polski. Czy miał to być wzór „katolickiego państwa narodu polskiego”? Czy też model pluralistycznego, demokratycznego państwa wszyst kich obywateli? Ten spór wciąż trwa. IX
Mówiliśmy już, że rewizjonizm pozostawił zalążek reformator skiego ruchu w partii — z drugiej strony zalążek demokratycz nej opozycji. Pozostawił po sobie również zalążek innych ewolu cji — ku nacjonalizmowi. Powtórzmy: rewizjonizm byl podświadomą próbą zakorzenie nia komunizmu w zbiorowej świadomości. Komunizm — rewolu cyjny i destrukcyjny, terrorystyczny i internacjonalistyczny — był obcym ciałem w każdym z narodów. Pierwszą próbą zakorze nienia była polityka Tito i Komunistycznej Partii Jugosławii — konflikt ze Stalinem. Rewizjoniści chętnie nawiązywali do przy kładu jugosłowiańskiego: przykładu własnej suwerennej drogi do socjalizmu. Wszelako przykład jugosłowiański po latach ujawnił nową dwuznaczność — wybitni rewizjoniści serbscy podążyli drogą od idei wolności ku wielkoserbskiemu nacjonalizmowi. 140
Wściekłość i wstyd
Idea wolności intelektualnej i politycznej została przetłumaczona na hasło wolności narodowej. Serbowie mieli walczyć o swoje prawa w obrębie Jugosławii. Idea wielkoserbska, która miała się stać kluczem do demokracji, stała się kluczem do wojny. Przykład serbski jest skrajny, ale nie jedyny. Obecność paź dziernikowych rewizjonistów w obozie gen. Moczara w 1968 ro ku winna również zostać zapamiętana. Nacjonalizm, agresywny i ksenofobiczny, jest trzecim sposobem rozstawania się z rewi zjonistycznymi złudzeniami reformy komunizmu — najbardziej podłym i krwawym. Jednak warto pamiętać i o tym, że słabością myślenia rewizjoni stycznego był strach przed problematyką „naród i suwerenność państwa”. Strach uzasadniony świeżą pamięcią retoryki faszystow skiej i jeszcze bardziej świeżą pamięcią interwencji sowieckiej na Węgrzech. Rewizjoniści unikali tego tematu z lęku przed sowiecki mi czołgami, ale też z lęku przed upiorami obecnymi w narodowym dziedzictwie. Jednak unikając tematu, który był cząstką realnych narodowych potrzeb, rozmijali się z tymi potrzebami. W 1968 roku przyszło im za to zapłacić wysoką cenę. Cenę izo lacji. Zostali przedstawieni przez propagandę jako kosmopolici, nihiliści narodowi, Żydzi. Czy słusznie? Moczarowcy — to była polska wersja Ceaugescu. Lubili mówić o „politykach w szynelach”, by podkreślić „moskiewskość” swych adwersarzy. Dość wspomnieć Romantyczność, opowiadanie Kazimierza Brandysa o Słowackim, książkę Jerzego Szackiego o Mochnac kim czy pracę Romana Zimanda o ideologii endeckiej, by dostrzec fałszywość tych zarzutów. Pisał Zimand: „Niezbywalną przesłanką wyjściową tych propozycji jest uznanie: — iż więź narodowa stanowi najtrwalszy typ więzi społecznej, znany nam współcześnie; — że tworzy ona najdonioślejszy typ zakorzenienia społeczne go, mogąc przy tym być zarówno podstawą wielu pozytywnych rodzajów zachowań, jak i ciemnego szowinizmu; — że w społeczeństwie współczesnym żadne konflikty wynikają ce z poziomych podziałów społecznych — niezależnie od stopnia ich doniosłości — nie mogą doprowadzić do rozpadu całości narodu; 141
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
— że większość naszych działań realizuje się w oparciu o tę więź i poprzez nią. A zatem można sądzić, że godzi się: — oponować przeciw instrumentalnemu traktowaniu wartości-narodu, jako niegodnemu sposobowi zachowania, przynoszą cemu świadomości zbiorowej trudno usuwalne uszczerbki. Pa miętać zaś należy, iż jednym z najczęstszych chwytów takiego instrumentalnego podejścia do wartości narodu jest posługiwa nie się pars pro toto, przedstawianie interesów części narodu, niekiedy arcyznikomej, jako interesów całości; — sprzeciwiać się uznaniu wartości-narodu za wartość naczel ną w każdej sytuacji, to bowiem niesie w sobie nieuchronną groźbę zarzucenia takich wartości, jak wolność, sprawiedliwość, jednostka itp. Postulat ten daje się zresztą sformułować w posta ci ogólniejszej: uznanie jakiejkolwiek wartości za naczelną w każdej sytuacji prowadzi do szkodliwej deprecjacji innych wartości; — starać się osiągnąć zrozumienie, iż konflikty między warto ściami nie wynikają li tylko z niedoskonałości myślenia czy języ ka, lecz są odzwierciedleniem ludzkiej kondycji. Konfliktowość wartości obok negatywów zawiera ten doniosły skutek dodatni, że tworzy z zespołu przyjmowanych wartości istotny regulator ludzkich zachowań; — sprzeciwiać się traktowaniu narodu jako wartości aprobowanej bezrefleksyjnie. Uznanie praw mego narodu wydaje mi się oczywi ste i nie wymaga żadnych uzasadnień, żadnego sprawdzianu. Czy wobec tego, jako oczywistość nie wymagającą uzasadnień i kontro li, przyjmuję (lub odrzucam) prawa innych narodów? Bezrefleksyj ne traktowanie wartości-narodu zgodne jest ze wspomnianym uprzednio sposobem przeżywania więzi narodowej jako matu ralnej*. Dlatego też na takim stosunku do wartości-narodu jest szczególnie łatwo budować światopoglądy i instytucje typu całościo wo stronniczego, ij. światopoglądy i instytucje podporządkowujące sobie w sposób stronniczy całość życia danego społeczeństwa; — dążyć do takiego typu kultury, w którym w sytuacjach kon fliktowych wybory między wartościami dodatnimi — w tym między wartością-narodem a innymi — dokonywane byłyby w sposób możliwie świadomy, tj. z wiedzą, iż wybór taki musi 142
Wściekłość i wstyd
mieć pewne negatywne konsekwencje, których nie wolno przed stawiać jako pozytywów, ale które należy w miarę możności ograniczać; — dążyć do takiego stanu kultury, w którym żadna grupa jed nostek nie może wybrać dla siebie roli jedynej, nie kontrolowa nej emanacji wartości-narodu”. Ten cytat dobrze obrazuje, że w kręgu myśli rewizjonistycznej powstawały prace na temat więzi narodowych i teorii narodu, patriotyzmu i nacjonalizmu, z których i dziś nauczyć się można sporo. Natomiast faktem była nieobecność tematu sowieckiej do minacji w refleksji rewizjonistów. Ta nieobecność — powodowa na ograniczeniami cenzuralnymi i samoograniczeniem dobro wolnym — prowadziła do konfuzji: aparatczyk komunistycznej partii mógł insynuować, że to pokłosie luksemburgizmu, wyraz kosmopolityzmu, rezultat narodowego nihilizmu. Rewizjoniści bowiem kwestionowali prawomocność dyktatury z uwagi na jej antydemokratyzm, a nie jej status satelicki. Prawdopodobnie w ówczesnej sytuacji nie mogło być inaczej. Licytacji w nacjonalistycznych sloganach rewizjoniści podjąć nie mogli i nie chcieli. Przed jasnym nazywaniem sowieckiej domi nacji odczuwali lęk — czuli, że to igranie z ogniem. Wszelako nie odczuwali tego lęku, podejmując rozrachunek z polską tradycją. To rodziło inną osobliwą konfuzję: ostry rozrachunek z polską tradycją przy jednoczesnym milczeniu o tradycji sowieckiej mu siał prowokować podejrzenia o brudną grę. Zwykły czytelnik ga zet nie umiał zrozumieć, dlaczego książę Józef Poniatowski był bardziej wdzięcznym obiektem krytyk od Nikity Chruszczowa. I miał rację — to było absurdalne i niezrozumiałe. Prawo do dumy z własnej historii nie jest — co prawda — tożsame z obo wiązkiem samochwalstwa, ale jest nieusuwalnym składnikiem narodowej tożsamości. Zaś prawo do gorzkiego rozrachunku z tym dziedzictwem mają tylko ci, którzy są mu wierni. X Rewizjonizm, jak i komunizm, jest fragmentem narodowego dziedzictwa. Jak obchodzić się z tym dziedzictwem? Pryncypialni 143
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
antykomuniści nie chcą słyszeć, że komunizm jest fragmentem polskiej historii. Nie wydaje się to rozsądne. Do historii należą za równo wzloty, jak i upadki narodowej tradycji. Pamięć upadków jest równie ważna, jak pamięć wzlotów. Gloria i nędza polskiego dziedzictwa składają się na całość polskiej tożsamości narodowej. Traugutt był nie tylko heroicznym dyktatorem powstania stycz niowego, ale i carskim oficerem, dobrze zasłużonym w tłumieniu węgierskiego powstania. Roman Dmowski napisał znakomitą pra cę Polityka polska i odbudowanie państwa, ale także obsesyjnie an tysemicką powieść Dziedzictwo. Piłsudski jest dla nas symbolem chwały odzyskanej niepodległości, ale i hańby procesu brzeskiego. I tak dalej. Miłosz był dyplomatą PRL, Maria Dąbrowska napi sała Pochwałę Stalina, Słonimski napisał plugawy Ust otwarły do Miłosza. Taka jest polska historia. Każdy zapamiętał ją inaczej — i dlatego nie ma jednej historii polskiego Października. Ina czej zapamiętał tę epokę wypuszczony z łagru AK-owiec, inaczej zwolniony z więzienia ksiądz katolicki, a jeszcze inaczej — ide owy komunista wstrząśnięty prawdą o zbrodniach, której wcześ niej nie chciał przyjąć do wiadomości. Nie ma innej rady — trzeba wchłonąć w siebie tę przeszłość. Trzeba uczyć się rozumieć jej ukryte sensy. Trzeba bronić prawa do odmienności doświadczeń — przecież jesteśmy różni. I tylko Polskę mamy wspólną. XI Mam poczucie beznadziejności tego, co piszę. Czasem myślę z rozpaczą, że nawet Polski nie mamy wspólnej. Że nie umiemy ze sobą po ludzku rozmawiać o swej przeszłości. Że mój synek po latach zapyta mnie, czemu broniłem komunistów po 1989 ro ku. I nie wiem, czy zdołam mu to wyjaśnić. [1994]
144
Jak powstaje realna demokracja
Dlaczego upadł komunizm? Ilu zapytanych, tyle odpowiedzi. Ekonomista powie, że komunizm utracił moce rozwojowe, nie wytrzymał konkurencji z zachodnią gospodarką rynkową, prze stał zaspokajać rosnące potrzeby i aspiracje społeczne. Amery kański republikanin ze szkoły Nixona będzie twierdził, że do upadku komunizmu doprowadziła polityka detente (odprężenia), która zmusiła kraje bloku wschodniego do podpisania w Helsin kach zobowiązań (tzw. trzeciego koszyka) do respektowania praw. człowieka. Polityk z administracji Cartera odpowie, że ko munizm upadł, gdyż Stany Zjednoczone uczyniły z praw czło wieka swój sztandar ideowy. Zwolennik Reagana będzie argu mentował, że komunizm załamał się w wyniku twardej konfron tacji polityki amerykańskiej z „imperium zła”. Jednak obserwator z Watykanu ani przez chwilę nie będzie wątpił, że to papież Jan Paweł II zwyciężył komunizm — moral nie i politycznie. Bojownik afgański z Kabulu powie, że to afgańscy partyzanci zadali śmiertelny cios moskiewskiemu imperium. Wystarczy jednak pojechać do Moskwy i porozmawiać z rosyj skim demokratą, by nie mieć wątpliwości, że to pierestrojka Gor baczowa zlikwidowała sowiecki komunizm. Wszystko to prawda. Wszelako my, Polacy, wiemy, że począt kiem końca komunizmu był wielki bunt robotniczy z Sierpnia ’80, zakończony podpisaniem porozumień, które otworzyły dro gę do powstania związku zawodowego „Solidarność”. Związek, zepchnięty do podziemia i więzień, przetrwał stan wojenny i do prowadził do Okrągłego Stołu — negocjowanej zmiany ustroju. W tym ujęciu to elektryk Lech Wałęsa, lider „Solidarności”, i gen. Wojciech Jaruzelski wspólnie wynegocjowali demontaż ko munistycznej dyktatury. 145
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Jacek Kuroń — społecznik i polityk, -wychowawca i animator różnorodnych form aktywności obywatelskiej — tryumf i klęskę komunizmu opisuje przez pryzmat aktywności ruchów społecz nych. Pisze: „Wspólnym celem współczesnych ruchów społecz nych jest to, co jest powszechnym pragnieniem ludzi — stworze nie takiego świata-wspólnoty, który realizuje dążenia każdej jed nostki. Systemy totalitarne są imitacją owego celu — pod maską świata-wspólnoty oferują nam scentralizowane zarządzanie ży ciem społecznym. Na tym właśnie polega siła totalizmów, stąd bierze się poparcie społeczne dla nich. [...] Totalitaryzm — jak wszystkie inne systemy społeczno-gospodarcze — doszedł do władzy dzięki ruchowi społecznemu i tylko w ten sposób można go było przezwyciężyć, by stworzyć nowy system”. I Interpretacja Kuronia bierze za punkt wyjścia trwały konflikt między ruchami społecznymi a aparatami biurokratycznymi. Tu tkwi klucz do wizji ładu obywatelskiego, budowanego przez ru chy społeczne w opozycji do wszechwładnych aparatów biuro kratycznych. Jak każda koncepcja o ambicjach uniwersalnych, także i ta ma swoje atuty i mankamenty. Atutem jest wyrazistość. Kuroń zwraca uwagę na istotny aspekt kryzysu demokracji procedural nej, jakim jest zawłaszczenie życia publicznego — politycznego, społecznego, gospodarczego — przez aparaty partyjne, admini stracyjne, menedżerskie. W tym procesie człowiek przestaje być obywatelem, gdyż jest faktycznie ubezwłasnowolniony; staje się przedmiotem rządzonym i manipulowanym przez wszechwład ne aparaty. Jacek Kuroń ma rację przynajmniej w tym sensie, że pokazuje realną i złowrogą tendencję drążącą państwa demokratyczne. Istotnie, we współczesnym świecie coraz mniej decyzji podlega kontroli demokratycznie wybranych władz państwowych, gdyż państwo narodowe musi respektować rozwiązania, jakie przyno si globalizacja światowej gospodarki, polityki, kultury. W rezul tacie poszerza się obszar absencji wyborczej i depolityzacji mas, 146
Jak powstaje realna demokracja
trwa ucieczka w prywatność; obywatele, grupy zawodowe, spo łeczności lokalne mają poczucie narastającej bezsilności wobec wszechwładnych aparatów biurokratycznych. Nie znaczy to jednak, bym uważał, że koncepcja Kuronia — choć płodna i inspirująca — pozwala zrozumieć wszystkie kon flikty XX wieku. Czy rzeczywiście II wojnę światową da się opi sać jako konflikt ruchów społecznych? I kto ją wygrał? Zdaniem Kuronia „ruchy wyzwoleńcze świata czuły się zwycięzcami”. Ale przecież zwycięzcami czuli się również przywódcy koalicji anty hitlerowskiej. Była bowiem II wojna konfliktem militarnym, ry walizacją ekonomiczną i radykalnym sporem projektu totalitar nego z projektem demokratycznym. Paradoksem tej wojny była koalicja Churchill-Roosevelt-Stalin. Brytyjski torys, amerykań ski reformator, twórca New Dealu, i sowiecki dyktator wspólnie stanęli przeciw nazizmowi. Zwycięstwo koalicji antyhitlerowskiej było zarazem jej koń cem. Kuroń trafnie pisze o jałtańskim podziale świata. Ale prze cież temu podziałowi od początku towarzyszył permanentny konflikt — taki był sens zimnej wojny. Kuroń skłonny jest raczej podkreślać fakt współpracy apara tów biurokratycznych państw kapitalistycznych i Związku So wieckiego. To prawda, amerykańscy czy brytyjscy politycy, podobnie jak sowieccy dyktatorzy, bali się procesów rewolucyj nych wymierzonych w ich panowanie. Jeśli historię XX stulecia opisywać z punktu widzenia rewolucjonistów — od Trockiego, poprzez Che Guevarę, po buntowników paryskiego maja ’68 — to rzeczywiście, biurokracja sowiecka i kapitalistyczne aparaty władzy tworzyły wspólny front antyrewolucyjny, nowe Święte Przymierze. Jednak ta wspólnota była czysto okazjonalna. Zimna wojna by ła konfliktem imperiów, lecz także konfliktem wartości i projek tów przyszłości. Ryzyko wolności stanęło przeciw bezpieczeń stwu zniewolenia, logika rynku przeciw logice państwowej go spodarki planowej. Prawdą jest, że amerykańscy biznesmeni i sowieccy aparatczy cy przeciwni byli rewolucyjnej emancypacji świata pracy i pro jektowi nowego ładu obywatelskiego, opartego na wywłaszcze147
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
niu posiadaczy i władzy rad robotniczych. Podobnie jedni i dru dzy byli przeciw legalizacji handlu narkotykami. Tylko co z tego miałoby wynikać? II Obaj z Jackiem Kuroniem wywodzimy się z tej samej formacji. Budowała ona swą antytotalitarną tożsamość na wizji państwa, w którym robotnicy przejmują fabryki i władają nimi poprzez demokratycznie wybierane rady robotnicze. Drogę do tego idea łu pojmowaliśmy jako marsz od własności upaństwowionej ku uspołecznieniu. Projekt ów łączył radykalną krytykę totalitarnej dyktatury z krytyką demokracji parlamentarnej. Tę ostatnią skłonni byliśmy uważać za czysto formalną, proceduralną, a przez to — fikcyjną. Od kronsztadzkiego buntu w 1921 roku, poprzez doświadczenie jesieni 1956 w Warszawie i Budapeszcie, koncepcje Oskara Langego i Włodzimierza Brusa, aż po projekt Samorządnej Rzeczypospolitej przedstawiony na I Zjeździe „So lidarności” (jesień ’81) przewijała się idea demokracji robotni czej opartej na władzy samorządu pracowniczego. Był to swego rodzaju projekt „trzeciej drogi” — przeciw komunistycznej dyk taturze, w której widzieliśmy zaprzeczenie ludowładztwa, ale też przeciw kapitalistycznej gospodarce rynkowej, ufundowanej na wyzysku. Sam wielokrotnie broniłem tego projektu. Dziś sądzę, że idea władzy rad robotniczych i centralnego planowania to fałszywe odpowiedzi na prawdziwe pytania i autentyczne potrzeby. Ów model nie sprawdził się nigdy i nigdzie; nie sprawdza się również dziś w otoczeniu gospodarki rynkowej, w świecie postępującej globalizacji. Na naszych oczach projekt robotniczego ludowładztwa prze grał w 1956 roku w Polsce i na Węgrzech, w 1968 w Czechosło wacji, w 1989 — wszędzie. Czy przegrał tylko dlatego, że miał przeciw sobie wszechpotężne sowieckie czołgi? Myślę, że także dlatego, iż był złudzeniem. Gdyby zwyciężyła partia, która te idee wypisała na swoich sztandarach, to próba realizacji władzy rad robotniczych doprowadziłaby do chaosu i wojny domowej. 148
Jak powstaje realna demokracja
Władza mogłaby się obronić tylko metodami znanymi z przeszło ści, czyli antydemokratyczną przemocą. W tym miejscu chcę przypomnieć Kuroniowi pamiętne słowa Fryderyka Engelsa: „Dla wodza skrajnej partii nie ma nic gorsze go jak mus objęcia rządów w epoce, kiedy ruch nie dojrzał jeszcze do panowania klasy, którą on reprezentuje, i do przepro wadzania zarządzeń, których panowanie tej klasy wymaga. [...] Z konieczności staje on wobec nie dającego się rozwiązać dyle matu: to, co zrobić może, sprzeciwia się całemu jego dotychcza sowemu postępowaniu, jego zasadom i bezpośrednim interesom jego partii; to zaś, co zrobić powinien — nie daje się urzeczy wistnić. Słowem, zmuszony on jest reprezentować nie swoją par tię, nie swoją klasę, lecz klasę, do której panowania ruch w danej chwili dojrzał. W interesie samego ruchu musi bronić interesów obcej klasy i zbywać własną swą klasę frazesami i obietnicami, zapewniając ją, że interesy owej obcej klasy są jej własnymi in teresami. Kto znajdzie się w takim fałszywym położeniu, jest bezpowrotnie zgubiony”.
ni W 1956 roku Władysław Gomułka stał się w Polsce bohaterem narodowym. Był symbolem końca terroru stalinowskiego i koń ca przymusowej kolektywizacji, symbolem rozluźnionej cenzu ry, uchylonych granic, momentu historycznego, w którym pry mas Wyszyński powrócił do swej rezydencji w Warszawie, a so wieccy generałowie wyjechali z Warszawy do Moskwy. Kuroń ma rację, gdy pisze, że Gomułka zablokował proces re wolucyjny w Polsce. Ma również rację, gdy zwraca uwagę na we wnętrzne zróżnicowanie, które nastąpiło w tym czasie w partii komunistycznej. Nie przedstawia jednak mocnych argumentów, iż było wtedy możliwe alternatywne rozwiązanie w postaci wła dzy kształtujących się rad robotniczych. Również ocena roku 1968 wydaje się dyskusyjna. Zdaniem Ku ronia „ruch społeczny studentów i inteligencji zablokował próbę nacjonalistycznej i antysemickiej przebudowy w aparacie władzy”. Bez wątpienia, ruch studencki był ruchem wolnościowym. Czy jed 149
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
nak próbę „nacjonalistycznej i antysemickiej przebudowy w apara cie władzy” można nazwać „antykomunistyczną”? Czy nie był to raczej zwrot części aparatu PZPR ku hasłom komunizmu nacjona listycznego? Czy zwolennicy gen. Moczara nie byli polską zapowie dzią fenomenu Ceau§escu, Castro czy Miloszevicia? Z pewnością bunt pokoleniowy w aparacie partyjnym zwracał się przeciwko działaczom przedwojennej Komunistycznej Partii Polski. Nie był to jednak antykomunizm, tak jak antykomunistą nie jest dziś Ziuganow. Był to raczej komunizm nowej generacji Pisze Kuroń, że w 1968 roku studenci byli za socjalizmem. Cóż to jednak oznacza? Tylko tyle, że nie walczyli o kapitalizm, pry watyzację i rynek, lecz po prostu o wolność. W tym kontekście analiza następnego etapu, który symbolizu ją nazwiska Gierka i Kadara, winna wziąć za punkt wyjścia — słusznie zauważa Kuroń — poszukiwanie przez rządzącą no menklaturę nowych instrumentów racjonalności gospodarczej, także w świecie zachodnich kredytodawców. Tym samym jed nak nomenklatura komunistyczna, zwłaszcza w Polsce, stała się bardziej wrażliwa na nacisk świata zachodniego. W tym sensie Akt Końcowy konferencji w Helsinkach (1975) był kompromi sem świata demokracji z dyktaturą — kompromisem na rzecz współpracy gospodarczej i poszerzania wolności obywatelskich. Świat zachodni włożył nogę w drzwi wschodnich dyktatur. Komitet Obrony Robotników, a później NSZZ „Solidarność” były rodzajem odpowiedzi na nową sytuację. Wielomilionowy ruch „Solidarności” można określić jako konfederację na rzecz trzech emancypacji: świata pracy, obywatelskiej i narodowo-religijnej. Oceniając zwycięstwo „Solidarności”, zgodzę się z Jackiem Kuroniem, że najbardziej wątpliwy był sukces związku w walce 0 wyzwolenie świata pracy. Polska jest dziś państwem demokra tycznym, respektującym swobody obywatelskie. Jest państwem suwerennym, które swobodnie kształtuje swe życie narodowe 1 religijne. Czy jednak dziś, w warunkach gospodarki rynkowej i prywatyzacji, można mówić o wyzwoleniu świata pracy? Przypuszczam, że większość ludzi pracy odpowie na to pytanie negatywnie. Z drugiej jednak strony należałoby zapytać: czy w ogóle takie wyzwolenie było możliwe i na czym by miało polegać? 150
Jak powstaje realna demokracja
IV Czy „Solidarność”, a wcześniej KOR były formacjami, które dadzą się zamknąć w schemacie: prawica-lewica? Czy były głosem rewolucji bądź kontrrewolucji? Czy reprezentowały jakiś rodzaj populizmu? A może raczej mieszczą się w sporze: społe czeństwo otwarte przeciw społeczeństwu zamkniętemu? Mam świadomość, że ten podział jest równie arbitralny jak za proponowany przez Kuronia: ruchy masowe-aparat biurokratycz ny. Oba podziały mają jednak ze sobą coś wspólnego, choć zarazem zdecydowanie się różnią. Kluczem mojego rozumowania jest rady kalne odrzucenie utopii społeczeństwa doskonałego i samorządne go, bez prywatnej własności i bez nierówności. Co nie znaczy, bym twierdził, że krytyka gospodarki kapitalistycznej, wyrastająca z du cha socjalizmu, przestała być we wszystkim aktualna. „Ruch społeczny” — powiada Kuroń — stawia sobie za cel stworzenie „takiego świata-wspólnoty, który realizuje dążenia każdej jednostki”. Rzecz w tym, że jest to cel wszystkich ruchów masowych: religijnych i narodowych, socjalistycznych i komuni stycznych, ekologicznych i feministycznych. Jednak ruchy totalitarne mają swoje znaki szczególne — kłam stwo i przemoc są dla nich stałą metodą realizowania wartości. Dla tego nie mogę się zgodzić na banalizowanie różnic między aparatem biurokratycznym w krajach zachodniej demokracji a biurokracją komunistycznego państwa. Różnica polega na tym, że w jednych krajach obywatele mogą zmieniać władzę na drodze wolnych wybo rów, w jednych krajach respektuje się prawa człowieka — w innych nie. Jeśli ktoś porównuje tylko procedury i techniki działania apara tów biurokratycznych, to tak, jakby porównywał przepisy ruchu drogowego w Stanach Zjednoczonych i w komunistycznej Korei. Owszem, przepisy są podobną ale tu kończą się wszelkie analogie. Nie oznacza to jednak, bym banalizował różnice w ruchu komu nistycznym. Różne drogi wiodły ludzi do komunizmu i różne były drogi odchodzenia. Droga serbska (Miloszević) czy rosyjska (Ziuganow) to komunizm przekształcony w wielkoserbski czy wielkorosyjsłd nacjonalizm. Droga czeska czy wschodnioniemiecka to ko munizm przekształcony w agresywny, windykacyjny populizm. 151
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Droga polska, litewska czy węgierska to komunizm przekształcony w pragmatyzm rynkowej gospodarki i parlamentarnej demokracji. V Dopiero w tym kontekście wolno pytać, czy polska transforma cja poniosła klęskę. Powiada Jacek Kuroń: „Gdybyśmy my, dzia łacze dawnej «Solidarności», potrafili na progu niepodległości za inicjować ruch samorządności pracowniczej i szeroki społeczny ruch transformacji własnościowej, wówczas mielibyśmy szansę nie dopuścić do uwłaszczenia biurokracji. [...] Nie musiało to by najmniej prowadzić do spadku wydajności pracy, a mogło się na wet przyczynić do jej wzrostu. Niestety, nie umieliśmy tego zro bić. Negocjacje nad Paktem o przedsiębiorstwie rozpoczęliśmy zbyt późno i zbyt nieśmiało. Co gorsza, pozwoliliśmy starej i no wej biurokracji, by podczas głosowań w parlamencie usunęła z Paktu najważniejszy element — reprezentację załóg w radach nadzorczych przedsiębiorstw. W rezultacie, wspólnymi siłami budowaliśmy nie ład obywatelski, lecz biurokratyczny na modłę kapitalistyczno-<7 tta:si-demokratyczną. To my, politycy, ponosimy zatem odpowiedzialność za wszechobecną dziś korupcję, nie sprawiedliwe stosunki społeczne i rozkład życia politycznego”. W żadnym razie nie mogę podzielić tej diagnozy i tej konkluzji. Uwłaszczenie nomenklatury, a także nowej biurokracji, jest fak tem z pewnością mało estetycznym, ale chyba nieuchronnym w procesie tak radykalnej transformacji. Nie myślę, by była to zbyt wysoka cena za rozbrojenie sil „starego porządku” i wpisanie ich w system demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej. Czy istotnie zbudowaliśmy biurokratyczny, ^wasi-demokratyczny system niesprawiedliwości i wszechobecnej korupcji? Nie podzielam tego poglądu. Zbudowaliśmy — wciąż budujemy — system demokratyczny z jego wszystkimi niedoskonałościami. Nieusuwalnym składnikiem takiego systemu muszą być in stytucje społeczeństwa obywatelskiego, także związki zawodo we. Czy jednak samorządność pracownicza jest dzisiaj — może być dzisiaj? — czymś więcej niż iluzją rozumu szukającego nadziei na sprawiedliwość? 152
Jak powstaje realna demokracja
Pytanie o granice samorządności prowadzi wprost do pytania 0 własność. Popularność idei samorządowej w epoce „Solidarno ści” brała się z przekonania, że tą drogą można ograniczyć wszechwładzę komunistycznej nomenklatury. Podstawowym gwarantem samorządności przedsiębiorstwa miało być prawo za łogi do wybieralna dyrekcji. Rzecz w tym, że wymagało to całko witego przeformułowania praw własności tejże załogi. Doświadczenie powiada, że kolektywna własność nie skłania do myślenia długookresowego. Przeciwnie, z reguły prowadzi do przekładania konsumpcji bieżących zysków ponad inwestycje 1modernizację. Czy zatem przedsiębiorstwo samorządowe potra fi się obronić w warunkach rynkowej konkurencji? Czy na po czątku lat dziewięćdziesiątych Polskę stać było na tak ryzykow ne eksperymenty gospodarcze i społeczne? Z pewnością idea samorządności pracowniczej jest odpowie dzią na wielką potrzebę ludzką — godności pracy i godności człowieka. Nie jest jednak przypadkiem, że ruch samorządności pracowniczej po 1989 roku okazał się słaby i rachityczny. Ale może w tym momencie historycznym musiał być tak słaby? I mo że przegrał dlatego, że musiał przegrać, gdyż warunki zewnętrz ne wymuszały szokową terapię i filozofię zaciskania pasa? I wreszcie: kto wybrał tę drogę? Czy był to spisek elit solidar nościowych, które zdradziły świat pracy? Ależ nie, tę drogę wy brało w kolejnych wyborach głosujące społeczeństwo polskie. Dlatego zastanawiam się: a może do obywatelskiego ładu demo kratycznego prowadzi dziś inna droga niż odrodzenie idei wła dzy rad robotniczych? Kuroń zarzuca posłom, że nie przyjęli ustawy stanowiącej istot ny fragment Paktu o przedsiębiorstwie, gwarantującej reprezenta cji pracowników miejsca w radach nadzorczych przedsiębiorstw. W toku negocjacji nad Paktem jego zwolennicy argumentowali, że podobne rozwiązanie obowiązuje w dużych firmach niemieckich. Jestem skłonny się zgodzić, że przyznanie pracownikom puli miejsc w radach nadzorczych pozwoliłoby nam uniknąć pewnej liczby konfliktów i strajków. Nie zmienia to jednak istoty proble mu. Nikt przecież nie będzie twierdził, że w niemieckich kopal niach czy stalowniach rządzą samorządy pracownicze. 153
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Konserwatysta powie, że wyzwolenie pracy to ułuda. Liberał doda, że z ekonomicznego punktu widzenia idea ta nie ma sen su. Zdeklarowany socjalista będzie zdania, że to jedyna droga do sprawiedliwości i wyzwolenia świata pracy. A cóż powie na ten temat konserwatywno-liberalny socjalista, którego postać stwo rzył przed laty Leszek Kołakowski? Powie zapewne, że pełne wy zwolenie pracy jest mrzonką; powie też, że dzisiaj idea ta nie broni się w ramach gospodarki rynkowej, opartej na prywatnej własności. Ale dorzuci przecież, że ta idea odradza się w kolej nych epokach jak Feniks z popiołów. Co oznacza, że jest ona lu dziom potrzebna, zaś o ludzkie potrzeby należy się troszczyć. Dlatego, mimo refleksji polemicznej, składam hołd intuicji Jacka Kuronia. [2000]
154
Chamy i anioły
Pół wieku temu byłem małym dzieckiem, które niczego nie ro zumiało. Jednak 30 lat temu, obserwując wyczyny „marcowych” żurnalistów, to i owo zrozumiałem. Zrozumiałem mianowicie dynamikę chamstwa spuszczonego z łańcucha. Dlatego dobrze pojmuję publicystów, którzy z niepokojem obserwują dziś kolej ną fazę inwazji chamstwa w polskim życiu publicznym. Jednak wiązanie tego po prostu ze zdobyciem władzy przez komunistów uważam za nieporozumienie. To nieprawda, że wtedy doszli do głosu „ludzie niewykształceni i kompletnie pozbawieni wycho wania, ignoranci, chamy i prostaki”. Lamenty, które dziś słyszy my, mają długą historię. I Edmund Burkę, jeden z najświetniejszych pisarzy politycznych swojej epoki, notował w pamiętnych Rozważaniach o rewolucji we Francji: „czasy rycerstwa przeminęły. Nastały czasy sofistów, ekonomistów i kalkulatorów, a chwała Europy zgasła na zawsze. Nigdy, nigdy już nie ujrzymy tej wspaniałomyślnej lojalności wo bec urodzenia i płci, tego dumnego poddania, pełnego godności posłuszeństwa, serdecznego oddania, które nawet w niewoli oży wiały ducha podniosłej wolności. [...] Zanikło przywiązanie do zasad, nieskazitelność honoru. [...] Życie ma być brutalnie odarte z wszystkich pozorów przyzwoitości. Wszystkie wzniosłe idee, pochodzące ze skarbca moralnej wrażliwości, zadomowione w sercu, lecz aprobowane przez rozum jako niezbędne dla pokry cia defektów naszej nagiej, ułomnej duszy i nadania jej godności w naszych własnych oczach, mają zostać odrzucone jako śmie szne, absurdalne i staromodne przeżytki. [...] Gdy zasadą podda nych staje się rebelia, strategią królów staje się tyrania. 155
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Kiedy odbiera się nam dawne przekonania i zasady życia, tra cimy coś nieskończenie cennego. Od tej chwili nie mamy już kompasu, który mógłby nam przewodzić, nie wiemy też dokła dnie, do jakiego portu zdążamy”.
n 20 lat temu Piotr Wierzbicki napisał Traktat o gnidach, ostry pamflet na oportunizm i zakłamanie polskich elit kulturalnych. Tezą tamtego eseju była myśl, że elity przybrały postać gnidzią: tchórzliwych pismaków, którzy pokrętnie uzasadniają swoją służbę totalitarnej władzy. Wydał mi się ów esej niepokojąco jed nowymiarowym i prostackim obrazem świata. Poczułem się „gni dą” i skreśliłem replikę, którą zatytułowałem Gnidy i anioły. I oto, po latach, czytam esej równie świetnie napisany, ale też równie jednowymiarowy w konstrukcji: pamflet na Chamów skreślony ku chwale Jaśnie oświeconych” i Jaśnie urodzonych”. Dlatego pragnę oświadczyć: jestem „Chamem”. Albo inaczej: są dzę, że my — ludzie z KOR-u, ludzie z podziemnej „Solidarności” — wszyscy jesteśmy „Chamami”. I to nie od dzisiaj. Od dawna. III Chateaubriand, arystokrata z urodzenia i umyslowości, mistrz przenikliwej diagnozy i artysta pióra, zanotował w swych Pamięt nikach zza grobu: „14 lipca, wzięcie Bastylii. Widziałem ten atak na kilku inwalidów i nieśmiałego zarządcę: gdyby bramy trzyma no zamknięte, lud nigdy nie wszedłby do fortecy. Dwa albo trzy razy wystrzelono z armat, ale nie zrobili tego inwalidzi, tylko gwardziści francuscy znalazłszy się na wieżach. De Launay, wy ciągnięty ze swego ukrycia, po tysiącu zniewag został zmasakro wany na schodach Ratusza; Flesselles, burmistrz Paryża, miał gło wę strzaskaną kulą z pistoletu: oto widowisko, które obłudnicy bez serca uważają za tak piękne. Wśród morderstw oddawano się orgiom, jak podczas zamieszek w Rzymie za Otona i Witeliusza. W dorożkach paradowali z d o b y w c y B a s t y l i i , szczęśliwi pijacy ogłoszeni zwycięzcami w szynkach; ich eskortę stanowiły 156
Chamy i anioły
prostytutki i s a n k i u l o c i , którzy zaczynali już rządzić. Prze chodnie z czcią strachu odkrywali głowy przed tymi bohaterami, z których kilku wskutek wyczerpania nie przeżyło tryumfu. Mnożyły się klucze do Bastylii; rozsyłano je do wszystkich liczą cych się głupców na cztery strony świata. [...] Tu spotykali się najsławniejsi mówcy, najbardziej znani pisarze, najbardziej ce nieni malarze, najpopularniejsi aktorzy i aktorki, najbardziej wzięte tancerki, najznakomitsi cudzoziemcy, panowie z dworu i ambasadorowie Europy: stara Francja przyszła na to miejsce, że by zakończyć swe istnienie, nowa, żeby się zacząć”. Zdobycie Bastylii — „krwawy odpust” — otwierało nową erę. Cham wkroczył do śródmieścia wcześniej, niż Armia Czerwo na zdobyła Polskę; dla Chateaubrianda, cham wkroczył do śród mieścia z chwilą zdobycia Bastylii. IV Ostatnie sto lat historii Polski to dialektyka spotkania „Kordia na” i „Chama”. Kordian był patriotą, a Cham prymitywnym głup cem, manipulowanym prostakiem, politykiem, który nie umiał wiązać krawata, któiy ledwo porzucił widły od gnoju, a pchał się na salony. Ale Kordian potrzebował Chama. Toteż Cham bywał idealizowa ny przez insurekcjonistów, rewolucjonistów, gdyż bez Chama żad na insurekcja czy rewolucja nie mogła liczyć na sukces. Toteż Cham trafiał bez trudu do narodowego Panteonu: jako dzielny Bar tosz Głowacki, kosynier spod Racławic; jako odważny Jan Kiliński, szewc — patriota z Warszawy; jako Michał Drzymała, który swo im słynnym wozem przechytrzył niemiecką administrację. Cham bywał wyszydzany i poniżany przez konserwatystów, gdyż miał własną, odrębną pamięć, własne aspiracje, własny zapach. Widmo chama wkraczającego na salony zachwycało postępowców, a porażało tradycjonalistów. Ale cham pozostawał Chamem — symbolem „rabacji” czy „rzezi” galicyjskiej, gdy „piłą rżnęli”; sym bolem klęski w 1863 roku — gdy chłopi odstawiali spiskowców czy powstańców do rosyjskiego cyrkułu. Choć w tamtych latach napi sano, że „najdzielniej biją króle, a najgęściej giną chłopy”. 157
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Idee Wolności, Niepodległości i Rewolucji były — każda na swój sposób — elitarne; każda z nich miała swoją specyficzną Pierwszą Brygadę, która karmiła się przeświadczeniem o wła snej szlachetności niewielkiej grupy straceńców wśród morza tchórzostwa i chamstwa. Zaś Aleksander Fredro, autor Zemsty i Ślubów panieńskich, konserwatysta konsekwentny, pisał: „Władza patriarchalna dziedzicom przynależy, nikt jej skutecz nie nie zastąpi...”. Kordian konspirował z Chamem, ale hrabia, jego bliski kuzyn, umiał wskazać Chamowi jego miejsce. V Witold Gombrowicz, wspominając Dwudziestolecie, pisał nie jednokrotnie o swym lęku przed Chamem. Ten strach ma wielkie oczy i długą historię. Dotrwał do dnia dzisiejszego. Ten strach nie jest absurdalny. Ortega y Gasset, autor słynnej rozprawy Bunt mas, był zdania, że już w połowie XIX wieku rozpoczął się regres ku barbarzyństwu, czyli „nawrót do naiwności i prymitywizmu ludzi, którzy przeszłości nie mają albo o niej zapomnieli”. Bolszewizm i faszyzm — zdaniem Ortegi — to „typowe ruchy ludzi masowych, kierowane przez ludzi poślednich, pozaczasowych, pozbawionych pamięci i świadomości historycznej”. Rzecz w tym, że holszewizm i faszyzm nie zostały wymyślone przez Chama, lecz przez intelektualistów mniej (Gobineau) lub bardziej (Marks) wyrafinowanych. Dla Chama było miejsce w bojówkach lub na dolnych szczeblach aparatu władzy; wierz chołki drabiny i salony zajmować mieli ludzie z nowych elit, opę tani narkotyczną fascynacją siłą, urojeniami własnej ideologii. Nie faszyzm czy bolszewizm utorował Chamowi drogę na salo ny — uczyniła to zasada powszechnych demokratycznych wybo rów do parlamentu. Głos Chama stał się ważny; z jego opinią trzeba było się liczyć. Od Chama mógł zależeć wynik wyborów; to Cham strajkował w fabryce lub też pracował pokornie. Cham urządzał manifestacje i wiece; Cham domagał się ośmiogodzin nego dnia pracy. Cham zaczął kandydować do parlamentu. Aż wreszcie Cham przemówił własnym głosem. 158
Chamy i anioły
Gdy w 1912 roku w Sejmie galicyjskim posłowie konserwa tywni przywoływali widmo „nowego Szeli”, replikował im przy wódca ruchu ludowego Wincenty Witos: „Muszę się tu stanow czo zastrzec przeciw wywlekaniu widm z roku 1848, przeciw rozdrapywaniu tej zabliźnionej rany i przypominaniu tego aktu tym, którzy w nim nie uczestniczyli i którzy mu nie byli wcale winni. Wprawdzie już wielki poeta K. Ujejski udzielił generalne go rozgrzeszenia narzędziom bezwiednym tej strasznej rzezi, przypisując winę innym «szatanom», którzy tam byli czynni — jednak i dziś, sądzę, nie zawadzi, kiedy powiem, że ze strony lu du uczyniono ten akt straszny pod wpływem szału i namiętno ści, podniesionej uczuciem krzywdy przez wieki czynionej. Z waszej zaś strony doprowadzono do tego przez wiekowe za niedbanie wychowania sobie powierzonego ludu, przez krzywdy najstraszniejsze i nadużycia na nim dokonywane. Bo panami ży cia i śmierci wy byliście przecież, wyście szkolili, a chłop zdał eg zamin”. Tak brzmiała odpowiedź Chama, który upominał się o prawo do godności u progu XX wieku. VI A potem była długa wojna i cudowny moment odzyskania nie podległości. Cnoty Kordianów zostały wynagrodzone. Jednak eu foria trwała krótko. Już w 1920 roku los młodziutkiej Rzeczypospohtej zawisł na włosku: do Polski wtargnęła armia bolszewic ka, która głosiła hasło „cala władza w ręce Chamów”. Ale Cham nie posłuchał bolszewików: Cham poszedł do polskiego wojska i obronił Rzeczpospolitą przed krasnoarmiejskimi wyzwoliciela mi. Pisał o tym przejęty do głębi Stefan Żeromski: .Jakim się to mogło stać sposobem, że, jak niegdyś carscy komisarze, tak obe cnie sowieccy komisarze znaleźli drogę do naszych miast i wsi, do naszych kościołów, domów i skarbów sztuki? Jakim się to sta ło sposobem, że zarówno tamci, jak ci, to tu, to tam znaleźli po słuch u naszego ludu? Trzeba to wyznać otwarcie i bez osłony, że lenistwo ducha Polski, cudem z martwych wskrzeszonej, ścią gnęło na tego ducha batog bolszewicki. Polska żyła w lenistwie 159
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
ducha, oplątana przez wszelakie gałgaństwo, paskarstwo, łapow nictwo, dorobkiewiczostwo kosztem ogółu, przez jałowy biuro kratyzm, dążenie do kariery i nieodpowiedzialnej władzy. Wszystka wzniosłość, poczęta w duchu za dni niewoli, zamarła w tym pierwszym dniu wolności. Walka o władzę, istniejąca nie wątpliwie wszędzie na świecie jako wyraz siły potęg społecz nych, partii, obozów i stronnictw, w Polsce przybrała kształty monstrualne. Nie ludzie zdolni, zasłużeni, wykształceni, mą drzy, których mamy dużo w kraju, docierali do steru władzy, lecz mężowie partii i obozów, najzdolniejsi czy najsprytniejsi w par tii lub obozie. Jak po spuszczeniu wód stawu, ujrzeliśmy ob mierzłe rojowisko gadów i płazów. Gdy to dostrzec mógł każdy na widowni publicznej, w głębiach pozostało to samo, co było za dni niewoli [...] ogromna armia ludzi bezrolnych i bezdomnych. [...] Kto w chwili najazdu Moskali na kraj stawał do obrony swe go pałacu, dworu, domu w mieście, swej posiadłości, mieszkania pełnego mebli, obrazów i pamiątek, swej chaty na działku ziemi, zagrody i dobytku, swej posady i stanowiska — wiedział, czego broni, broniąc ojczyzny. Lecz ten, kto nie posiadał nic zupełnie, stając do obrony ojczyzny, nie wiedział, o co walczy. Bronił przy szłego dobra w ojczyźnie. Bronił dóbr cudzych, bronił nietykal ności pałacu, szczęśliwego prosperowania dworu, praw do ko mornego z domu w mieście, bronił mieszkań, których nigdy nie widział i nie zobaczy, bronił wreszcie władzy, która jego samego depce częstokroć bezlitosną stopą. [...] Jeżeli ten nawóz społecz ny, który my deptaliśmy, tak samo jak nasi poprzednicy we wła dzy nad nim — Moskale i Niemcy — ujął karabin i pospołu z pa nami, z mieszczaństwem, z inteligencją, z gospodarzami na roli i robotnikiem fabrycznym wyruszył na wroga, w boju krwią ociekał i zwycięstwo pospołu z innymi wywalczył, to ten jego uczynek chyba nas wszystkich obowiązuje. Nie ochłap łaski, nie nagroda za przelaną krew mu się należy, lecz oddanie wszystkie go, co jest w jego ojczyźnie. Należy podźwignąć się z lenistwa ducha. Ta sama krew ofiarna i na zawsze dla nas święta, co wytrysła na polu bitwy pod Warszawą z serca bohatera narodu księdza Skorupki, płynęła strugą z ran bezimiennych polskich żołnierzy, bezrolnych chłopów. [...] 160
Chamy i anioły
Musimy teraz czynami naszymi przekonać świat, zmusić go do uznania prawdy, iż idee, w których imię umierali nasi żołnierze w walkach z armią czerwoną, stały stokroć wyżej od praw uku tych w ciasnym zespole oligarchów Moskwy, które nam ona chciała narzucić. Jeżeli jeszcze nie wcieliliśmy ich w życie, to no simy ich obrazy w duszach. Musimy niezbitymi dowodami ode przeć opinię, jakobyśmy byli narodem panów i szlachty, krajem obskurantyzmu, jakoby nasza armia była «białą armią Piłsudskiego». Świat pracy na zachodzie i na wschodzie, w Anglii, we Francji, we Włoszech, w Ameryce, i w samych Niemczech, i w samej Rosji, musi przyznać, iż nieprawdą jest, jakoby Polska była żandarmem burżuazyjnej Europy, niosącym na ostrzu swej broni klęskę postępu świata. Nie możemy dopuścić do tego, żeby pokonanie czerwonej armii na polu bitwy w obronie granic na szej ojczyzny, w obronie naszego ludu zjednoczonego w szczep jednojęzyczny, nierozdzielny, nierozerwalny, wieczyście samow ładny, w obronie naszej mowy i wolności stanowienia praw wła sną wolą i dla samych siebie — stało się tryumfem warstwy bo gaczów, panów, posiedzicieli, a klęską ludzi ubogich i pognębie niem szybkości postępu świata. Pokonawszy bolszewizm na po lu bitwy, należy go pokonać w sednie jego idei. Na miejsce bolszewizmu należy postawić zasady wyższe odeń, sprawiedliwsze, mądrzejsze i doskonalsze. Trzeba ruszyć z posad Polskę starą, strupieszałą, gnijącą w jadach, którymi ją nasycili najeźdźcy. Sierpniowa burza [...] musi oczyścić nasze powietrze zatrute wy ziewami podłości”. Tak pisał Kordian o Chamie po zwycięskiej wojnie z bolszewi kami w 1920 roku. VII „Wyziewy podłości” — ta formuła Stefana Żeromskiego jest ty leż pojemna, co daleka od jednoznaczności. Jakie były twarze podłości w owym czasie? Z pewnością była to pogarda dla Chamów demonstrowana przez „jaśnie urodzonych” i Jaśnie oświeconych”. Wszelako była to również brutalna pazerność demonstrowana przez Chamów, 161
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
którzy wtargnęli na salony. Korupcja, koniunkturalizm, klientelizm — wszystko to naznaczyło plebejską obecność na ławach parlamentarnych. Rzecz w tym jednak, że wzorem dla egoizmu i korupcji Chama była korupcja i egoizm Jaśnie urodzonych”. Poczuwam się do związków genetycznych z Chamami: na wi dok sprytnych karier jaśnie urodzonych odczuwam snobizm i za zdrość; na widok Chama, który rozpycha się łokciem, czuję gniew i wstyd. Ale to z Chamem czuję się wewnętrznie solidarny: ma my tę samą brutalność, te same ambicje, te same kompleksy. Dlatego odporny jestem na antychamską retorykę: pamiętam, że z Chamów wywodził się Wincenty Witos, a także Roman Dmowski. Pamiętam wreszcie, że Józef Piłsudski, wielki archi tekt walki o niepodległą Polskę, sięgał nierzadko po język mało parlamentarny, gdy pisał o „wychodku” czy obrażał parlamenta rzystów; ten szlachcic zbuntowany przeciw służalstwu swojej klasy społecznej też bywał „Chamem podszyty”. Paradoksem polskich dziejów jest — pisała Maria Dąbrowska — „że przewrót majowy, zrobiony przez żywioły raczej demokratycz ne i poparty przez ugrupowania radykalne społecznie, doprowa dził niebawem do systemu rządów otwarcie przeciwnego demo kracji. Dziwność i paradoksalność tego zjawiska jest zresztą być może tylko pozorna. My, Polacy, nie potrzebujemy nawet wskazy wać na Sorela czy na socjalistyczną przeszłość Mussoliniego, Hi tlera lub Stalina, by spostrzec niewątpliwy związek między zbyt krańcowym i doktrynerskim rewolucjonizmem socjalnym a po wstającymi z niego wybitnie antydemokratycznymi ustrojami. Wystarczy nam przeczytać Powstanie poznańskie Ludwika Miero sławskiego. Znajdziemy tam w zawiązku i dyktaturę, i totalizm państwowy, i pierwiastki dzisiejszej idei «wodzostwa», i mistykę racjonalizmu, i karność wojskową całego społeczeństwa, podnie sioną do najwyższej zasady życia zbiorowego. [...] W nowym kur sie rządowym ujrzano ostoję «silnej ręki», mogącą się przeciwsta wić nieodpowiedzialnym eksperymentom społecznym®, do których ziemiaństwo zaliczało nade wszystko reformę rolną”. Skoro więc mowa o „wyziewach podłości”, to trzeba pamiętać o eksplozji demagogii, którą serwowały opinii publicznej II Rze czypospolitej wszystkie niemal obozy polityczne. Witos prze162
Chamy i anioły
strzegał chłopów: „Musicie baczyć, aby na waszych barkach nie szli do góry rozmaici puści, krzykliwi ludzie, którzy tak długo koło was tańcują, jak długo jesteście im potrzebni, a potem tyle się o was troszczą, co o sprzęt połamany. [...] JeżeH wy [...] nie będziecie umieli użyć swej siły, jeśli was ryk lada agitatora wy prowadzać będzie z równowagi, jeśli wami jak trzciną poruszać będzie wiatr każdej demagogii, to wy za wszystkie doświadcze nia na waszym ciele dokonywane bardzo drogo zapłacicie”. I płacili tę cenę — zresztą nie tylko chłopi. Polska półdyktatura, wciśnięta między hitlerowską Rzeszę i stalinowski Związek So wiecki, nie potrafiła — nawet w obliczu zagrożenia hitleryzmem — zbudować rządu „zgody narodowej”; rząd Rzeczypospolitej nie umiał zdobyć się nawet na wielkoduszny akt pojednania wobec przeciwników, tak wybitnych obywateli, jak Witos czy Korfanty, którzy powracali z emigracji. Pogarda dla Chama była mleczną sio strą pogardy dla kultury pobtycznej i ładu demokratycznego.
vni Maria Dąbrowska komentowała z goryczą polskie dzieje: „Tru jące ziarno rozbratu, siane od wieków, dostało mocną pożywkę, a zaklęty chochoł szlachecki z mściwą zawziętością pogłębił tylko wykopaną przepaść”. W swoim przejmującym Rozdrożu... Dąbrowska cytowała autora „Pamiętnika Warszawskiego”, który wierzył, że „usamowolnienie ciemnych wieśniaków będzie tym, czym miecz w ręku szalonego”. W rzeczy samej — notowała autorka Nocy i dni — „Polak umiał z godnością znosić utratę przywilejów i majątków, zabieranych mu przez wroga. Umiał z lekkomyślnością sam wyzbywać się dóbr ziemskich dla tysiąca dobrych i złych powodów. Tracił świętą i umiłowaną ziemię oj ców na karty, hulanki, fantazje. Oddawał ją za długi Żydom i Niemcom. Dla jednego tylko celu nie chciał nigdy oddać ani piędzi gruntu — dla chłopa, sedna ojczyzny i narodu”. Dla jaśnie urodzonych było oczywiste, do czego prowadzi reforma rolna. „Tak samo — mówili — zaczynało się w Rosji”. „Kampania przeciw reformie rolnej — replikowała Dąbrowska — podobnie jak wiele innych przygnębiających zjawisk naszego 163
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
życia, to tylko uboczna «dywersja» wielkiego i spontanicznego pochodu reakcji społeczno-politycznej. Nie możemy tu rozpatry wać tej najzawilszej, najcięższej sprawy naszego wieku. Jest dzi siaj może -wiele mody na reakcyjność, tak jak była kiedyś moda na postępowość. [...] Większość popularyzowanych obecnie ha seł i wprowadzanych albo nawet żądanych (tęsknota do bata) sposobów rządzenia stanowi tylko nawrót ku dawno skompro mitowanym postaciom wstecznictwa i ucisku. Nowe nazwy nie powinny nikogo w błąd wprowadzać. Reakcja, jak każde zlo, czę sto nakłada maski”. „Upiór przeszłości fałszuje sobie paszport” — powtarzała za Wiktorem Hugo. IX Jednak prawdziwe „fałszowanie paszportu” zaczęło się po 1945 roku. To wtedy, wraz z rewolucją społeczną dokonywaną pod osłoną sowieckich bagnetów, a wbrew woli narodu polskie go, zawiązał się specyficzny węzeł polski: pod sztandarem społecznej sprawiedliwości następował proces wywłaszczenia Jaśnie urodzonych”: z ich majątków, kamienic, pozycji w pań stwie i społeczeństwie. Sprawdziła się gromka przestroga Dąbrowskiej nakreślona u schyłku II Rzeczypospolitej:,Jeśli na si dzisiejsi konserwatyści pod pozorem niebezpieczeństwa ko munizmu wybierają rzeczywiście reakcję społeczną, i jeśli to jest ów drugi powód wyjaśniający tak wielkie w ostatnich czasach nasilenie kampanii przeciw reformie rolnej, to zły znak. Bo kto wybiera ucisk i reakcję — czy to będą rządzący, czy rządzeni — ten w końcu wybiera niebezpieczeństwo główne — ferment i rewolucję”. Rzecz w tym, że Wielkiej Zmianie towarzyszyła Wielka De strukcja: Cham sięgał po cudzą własność i cudzą pozycję, niszcząc „resztówkę” narodowej tradycji, demokracji i obycza jów państwa prawa. Paradoks polski polega jednak na czym in nym: koalicję Chama z bolszewizmem uzasadniali inni „jaśnie urodzeni”, dzieci mieszczańskich domów zafascynowani Rewo lucją Społeczną. Jeden z nich pisał: 164
Chamy i anioły
Samotny gniew inteligenta, Tego, co Grób Agamemnona Jak na Wawelu grób pamięta, Godny jest pieśni, ale ona Od niego dawno już odbiegła: Na rudym czołgu w furażerce Jedzie młodzieńcza, niepodległa, Pod szorstką bluzą bije serce. Niech teraz gawiedź go nie sądzi. On widzi czerwień porywistą, słucha ulicy z gniewu blady, Był z ducha rewolucjonistą — A teraz, proszę, chamstwo rządzi, Czerwonym pieczętuje lakiem Odezwy swoje do gromady. Myśmy marzyli nie o takiej. Marszałek by nie oddał szpady Czyż to nie jest celny — choć karykaturalnie złośliwy — zapis dzisiejszej świadomości Andrzeja Szczypiorskiego? Należy bowiem pamiętać, że — niestety, autentycznej — koa licji Chama z sowieckim bolszewizmem stawili czoło ludzie o chamskim, a nie jaśniepańskim, podniebieniu: Stanisław Mi kołajczyk, przywódca polskiej wsi, kardynał Stefan Wyszyński, przywódca polskiego Kościoła, Władysław Gomułka, przywódca „prawicowo-nacjonalistycznego odchylenia” wśród polskich komunistów. To oni właśnie stali się symbolami oporu przeciw stalinowskiej opresji. Także tą drogą, poprzez sprzeciw, wygna nie i więzienne cele, lud wkroczył do śródmieścia. Jaśnie oświeceni” i Jaśnie urodzeni” byli tak samo podzieleni jak Chamy. Dość wspomnieć skamandrytów — Lechoń, Wierzyń ski, Wittlin na emigracji, a Iwaszkiewicz, Słonimski, Tuwim po przeciwnej stronie; dość wspomnieć przyjaciół z ONR-u Bolesła wa Piaseckiego w PAX-ie i Wojciecha Wasiutyńskiego w emigra cyjnym Stronnictwie Narodowym, dość wspomnieć dwóch braci Bocheńskich: Józefa Marię, dominikanina, profesora z Fryburga, autora demaskatorskich prac o sowieckim marksizmie, i Aleksan 165
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
dra, posła w stalinowskim Sejmie, autora książki Dzieje głupoty w Polsce, która tępiła romantyczne mrzonki i uzasadniała potrze bę współpracy z komunistycznym reżimem. Nie należy mylić rządów komunistycznych z rządami Chamów — my, Chamy, byliśmy wszędzie: wśród oficerów Urzędów Bez pieczeństwa i wśród więźniów tychże urzędów. Tak jak ,jaśnie urodzony” i Jaśnie oświecony” nie był synonimem sowieckiego agenta, tak i Cham nie hył synonimem oportunisty i zdrajcy. Ci byli wszędzie. X Wtedy, w wyniku okupacji hitlerowskiej i sowieckiej, emigracji i egzekucji, Polska schamiała. Cała Polska — ta komunistyczna, kolaborująca, i ta antykomunistyczna, antysowiecka. To Cham Polskę ówczesną kolektywizował, ateizował, sowietyzował. I to in ny Cham stawiał temu opór. Cham sponiewierał Polskę i Cham Polskę obronił. Nie oskarżam Jaśnie urodzonych” i Jaśnie oświe conych”. Oni też byli po obu stronach barykady. Jednak na nieco innej zasadzie — oni rozumieli złożoność świata, sekrety dialektyki, tajemnice geopolityki, potrzebę ochrony substancji narodowej. Cham bezmyślnie służył komunie i rozniecał bunt równie bez myślnie. W Poznaniu w ’56 roku, w marcu ’68, w grudniu ’70. Dopiero w czerwcu ’76 spotkał się zbuntowany Cham ze zrewol towanym Jaśnie oświeconym”. ,Jaśnie oświecony” formułował teorie społeczeństwa obywatelskiego bądź cywilnej obrony; Cham reagował trzewiami raczej niż rozumem. Dlatego powia dał: tak, tak — nie, nie. Częściej mówił „tak”. Jednak swoje „nie” potrafił wypowiedzieć dostatecznie dobitnie, by wstrząsnąć fun damentami sowieckiego imperium. Dziwny był ten Cham — wśród przywódców strajków w 70 i 80 roku nie brakowało członków PZPR. Spróbujmy to zrozumieć — PRL dowartościował Chama. Dał mu ziemię, dał mu awans ze wsi do miasta. Dał mu wreszcie po czucie godności — choćby skłamanej. Cham był gloryfikowany przy każdej okazji: robotnik, rolnik, przodownik pracy, ubek. Cham słuchał z przyjemnością, że „nie 166
Chamy i anioły
matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”; Cham radował się, gdy zostawał dyrektorem z awansu społecznego. Inaczej mówiąc: Cham — rozpierający się w salonach władzy — był nie usuwalnym składnikiem komunistycznego kłamstwa o sprawie dliwości społecznej. Ale inny Cham rozpoznał kłamstwo komu nistów i salonów władzy — w imię godności, mniej skłamanej. Lech Wałęsa, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk — to oni, te Chamy z „Solidarności” — obalili komunizm. Dlatego byłem, jestem i będę po stronie Chamów. Dlatego łatwo mi powtórzyć za komunistycznym poetą: Idzie okryty kurzem człowiek, Dźwiga na plecach drwa zrąbane W lesie. Spytajcie go, odpowie: Niejeden wiek mu zadał ranę. On jest tej ziemi krwią i solą, Przez niego dawne dzieje bolą, On dźwigał ciężar cudzych win, Ale: KTO INNY JEST NIŻ GMIN? XI Wiem jednak, że to nie jest takie proste. Sojusz lewicowej inteligencji z gminem, czyli Chama z Jaśnie oświeconym”, od samego początku ufundowany był na kłamstwie i wiódł ku kłamstwom kolejnym. Cham — przypomnijmy — aprobował reżim komunistyczny, gdyż ten nie nakazywał mu ściągać czapki i całować w rękę dzie dzica; przynosił kres codziennemu upokorzeniu. Lewicowy Jaśnie oświecony” buntował się przeciw konwencjom Starego Reżimu, których składnikiem było owo upokorzenie — nie chciał w nim uczestniczyć. Dalszą część tej historii opisał po mistrzowsku Sławomir Mrożek w Tangu, a zinterpretował Jan Błoński (w książce Wszystkie sztuki Sławomira Mrożka). Mrożek, wyjątkowo przenikliwy opowiadacz i analityk tajni ków polskiego losu, sportretował dom rodzinny lewicowych 167
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Jaśnie oświeconych”. Powtarzano tam, że „być szczęśliwym — to prawo i obowiązek ludzi wyzwolonych w naszej nowej epoce. [...] Jest tylko jedna zasada — nie krępować się i robić to, na co ma się ochotę [...] Człowiek sięga po samego siebie, zrzuca sta rych bogów i siebie stawia na piedestale”. Wspominając ten czas buntu przeciw tradycji i obyczajom, powie bohater Mrożka: „Czy myślisz, że byliśmy wyłącznie ślepymi anarchistami? Byli śmy także marszem ku przyszłości, ruchem, procesem dziejo wym. [...] Bunt to opoka, na której postęp buduje kościół swój. Im większy obszar buntu, tym rozleglejsza jest ta budowla”. Rezultatem tej religii buntu i postępu „była — powiada Błoński — najpierw wiara, że zło da się usunąć ze świata wraz z przywi lejami króla, wszechwładzą kościoła albo nawet — niesprawiedli wością posiadania”, wtedy nastanie „społeczna równowaga, gdzie rozkwitną wartości, tłumione dotychczas przez instytucjonalne uwarunkowania. Będą to wolność i cnota, jak myśleli jakobini, przedsiębiorczość i dobrostan, jak mniemali utybtaryści”. Jednak rezultatem tej permanentnej kontestacji salonowych ma rzycieli nie były wolność, cnota i dobrobyt, lecz epoka Edka — pa robka, który krzepę i brak zasad uznał za Nową Zasadę regulującą stosunki między ludźmi: „Zdawało mi się — panie Jaśnie oświecony» — że to międzyludzkie rządzi nami i za to ludzkie mści się, za bijając nas. Ale widzę, że to tylko Edek”. Zaś „Edek” to „«griaduszczy cham», wolność zmieniona w dowolność”. Bunt Jaśnie oświeconych” przeciw religii, konwencji i tradycji był „żegnaniem epoki”, które „brali za początek nowej”. Zaś nowa epoka — zwycię stwo Edka — była „rewolucją nihilizmu ”. „Bunt przeciw konwen cji — pisze Błoński — skończył się w pieczarze jaskiniowca”. XII Mrożek, a za nim Błoński, precyzyjnie opisali osobliwą ewolu cję fascynacji Chamem w kręgu zbuntowanych Jaśnie oświeco nych”. Z teatru Mrożka wyłania się przeświadczenie, że po roje niach, ambicjach, manipulacjach Jaśnie oświeconych”, w chwi li klęski, wojny czy rewolucji na placu zostaje tylko Cham. Zaś „Chamem — jest ten, kto — jak Edek z Tanga — swoje wie. Ten, 168
Chamy i anioły
kto pewny swej racji i swego ciała, kto zadomowiony w bycie jak krowa czy rekin. Słowem ten, dla którego istnienie — egzysten cja — nie jest problematyczne”. Z Chamem nie ma komunikacji. „Cham jest nieprzenikalny”. Jakie uczucia hudzi Cham? „Lęk przed tłumem, który nie wy twarza niczego prócz wrzasku”. Cham nie jest społecznie zdefiniowany. „Oczywiście, kiedyś służył... on lub jego ojciec, stąd strach, że każe służyć sobie, ze mści się, dotknie ciężką, karzącą łapą. Teraz jednak jawi się ja ko fagas, chłop, prostak na dorobku, zatem drobnomieszczanin, nawet monarcha..., czyli dygnitarz”. Obyczaje Chama są po plebejsku prostackie, ale Cham „dzięki swej doskonałej aproblematyczności — jest zjawiskiem bardziej metafizycznym niż społecznym”. Kluczem wywodu Błońskiego jest teza, że „w każdym człowie ku współistnieje stereotyp i zwierzę. [...] Drzemie cham i puszy się intelektualna marionetka”. XIII Jednak owa „pusząca się intelektualna marionetka” bywała odważnym i rozumnym intelektualistą zdolnym do zachowań heroicznych; jednak ów Cham potrafił przeobrazić się w mądre go przywódcę — najpierw Wielkiego Strajku, a potem całego na rodu. Ten Cham wprawił świat cały w osłupienie i podziw. To on ruszył z posad bryłę świata. Zawiłe są polskie dzieje najnowsze. Ci sami ludzie jakby zmie niali maski, twarze, postawy, obyczaje i charaktery, niczym bo hater opowiadania Stevensona: dobry i łagodny dr Jekyll staje się panem Hyde, potworem i zbrodniarzem. Jan Błoński ma rację. Taka metamorfoza jest zakodowana w każdym z nas. Pętak potrafi zachować się jak mąż stanu, gów niarz zdobywa się na heroizm w obronie wolności i niepodległo ści. Niestety — bywa i odwrotnie: narodowi bohaterowie nikcze mnieją w nędznych intrygach, mityczni „nieprzekupni” pogrą żają się w błocie korupcji; skromność i tolerancja przeobrażają się w pychę i fanatyzm. 169
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Dotyczy to zarówno Chamów, jak i Jaśnie urodzonych” czy też Jaśnie oświeconych”. Dlaczego zatem czuję się raczej Chamem niż Jaśnie oświeco nym”? Dlatego, że my, Chamy, nie potrafimy tak dobrze łgać — nas zdradzają prymitywne maniery, prostackie słownictwo i mi mowolna szczerość, która jest dzieckiem braku wyrafinowanej wyobraźni. My, Chamy, wiemy, że nasze prostactwo i brutalność w życiu publicznym bierze się bądź — jak rewolucja — z nędzy i poniże nia, bądź też z udziału w despotycznej władzy, która pozwala po niżać innych. Jesteśmy brutalni i chamscy, ale przynajmniej nie opowiadamy przy tym bajek o tradycji historycznej, substancji narodowej i koniecznościach dziejowych objawianych dyspo nentom władzy. No i my, Chamy, spoglądając na demonstracje naszych braci, kolegów z kopalń i stoczni, hut, na ich zdesperowane twarze i ich bezsensowne hasła — rozumiemy, co jest grane. To oni „wystrajkowali” wolność — i to oni padli jej ofiarą. Wierzyli, że swy mi strajkami wywalczą spokój i dostatek, a po zwycięstwie wol ności — zajrzało im w oczy bezrobocie. To oni mają poczucie przegranej nie z własnej winy. To oni dostali w skórę. My, Chamy, rozumiemy, że gospodarka rynkowa ma swoje pra wa, ale pamiętajmy, że lęk i ból także swoje prawa mają. My, Chamy, wiemy, że tryumfujący nieuk i ignorant z dyplo mem akademickim, który udaje Kordiana, nie jest ani odrobinę lepszy od Chama z aparatu władzy. Jest tylko bardziej zakłamany. XIV Nie sądzę, by decydowało tu moje wykształcenie czy wykony wany zawód. Decyduje rodzaj identyfikacji: być chamskiej kon dycji to tyle, co aprobować aspiracje skrzywdzonych, poniżo nych, przegranych i czuć się cząstką ich świata. Można być cząst ką skłóconą ze swoim światem, byle zachować wrażliwość na los upokorzonych i przegranych. Nad piękną polską krainą unosi się Wielki Lament. To anioły lamentują nad grzeszną kondycją Polaków. Przed dziesięciu laty 170
Chamy i anioły
rozległ się lament, że intelektualiści polscy są „gnidami” — tchórzami, zakłamanymi oportunistami, kolaborantami. W sta nie wojennym słyszeliśmy lament, że Polską zawładnął zgubny duch antypaństwowego radykalizmu. Teraz zaś z różnych stron znów słyszymy, że Polska niszczeje, a to za przyczyną zakonspi rowanych rządów komunistów przeobrażonych w liberałów, a to znów za sprawą rozpanoszonej wszechwładzy Chamów. Każdy z tych lamentów jest tyleż fałszywy, co pożyteczny; fał szywy — jak każde wielkie uogólnienie, pożyteczny — jak każ dy sygnał, że „coś się psuje”. „Z małego nasienia prawdy wypro wadzaj roślinę kłamstwa” — tak oto Czesław Miłosz charaktery zował przed półwieczem zabiegi czcicieli Ducha Dziejów. Lamentującym aniołom — choć postępują podobnie — nie chciałbym przypisywać przewrotnych intencji. Można zrozu mieć ich okrzyki rozpaczy, że „ta butelka jest do połowy pusta”. Jednak w kraju, gdzie przez stulecia butelki były całkowicie pu ste, jest przecież powód do radości, że są dziś do połowy wypeł nione. Wierzcie mi, tyle w nich smakowitej wody życia... [1999]
171
Część IV. Kłopotliwy dar wolności. Kościół i nowe wyzwania
W pułapce czystego sumienia
Kościół katolicki ma kłopot z polską demokracją. Demokracja ma problem z polskim Kościołem katolickim. Jak to się stało — ma prawo zastanawiać się katolicki kapłan — że Kościół, który tyle uczynił dla polskiej wolności, dzisiaj jest przez tę wolność krytykowany? Jak to się stało — zastanawia się zwyczajny mie szkaniec polskiego miasta — że demokracja, która przywróciła Kościołowi pełnię praw, jest dzisiaj piętnowana w słowach bar dziej surowych niż niegdyś totalitamo-komunistyczna dyktatu ra? Czemu słowo „tolerancja” stało się słowem podejrzanym? I Arcybiskup Józef Michalik powiada: „Laicyzm, który narzuca no nam przez całe lata, dzisiaj przybiera nazwę liberalizmu i ka pitalizmu. Dawniej Wschód, a dziś i Zachód będzie domagał się, by Polska zaakceptowała pełny liberalizm społeczny, polityczny, a także ideowy, religijny. Stajemy oto wobec nowej formy totali taryzmu”. Od znanego kapłana-filozofa katolickiego z KUL-u sły szymy w kontekście sporu o ustawę antyaborcyjną o „nowej po staci totalitaryzmu pod maską wolności i demokratycznej zasady większości”. Wreszcie w oficjalnym dokumencie ogłoszonym przez polskich biskupów czytamy: „zarówno w praktyce syste mów totalitarnych, jak i w teoriach propagowanych przez skraj ny liberalizm usiłuje się zacierać różnice między dobrem a złem oraz traktować doraźne osiągnięcia jako ostateczne kryterium moralności”. Interpretatorzy myśli biskupów posuwają się jeszcze dalej: „Dziś niektóre środki masowego przekazu i niektórzy politycy ro bią wszystko, aby pod konarami narodowego dębu znalazł schro nienie jedynie komunista i ateista, nihilista, liberalny gracz kar 175
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
tami przykazań Bożych czy tzw. Europejczyk. Zdaje się, że nie ma tam miejsca dla Polaka, który przyznaje się do Kościoła kato lickiego”; „Nie chcemy, by Polska była królestwem szatana, Pol ska jest i będzie królestwem Maryi”. „Rzeczywiście, jesteśmy dziś świadkami konfrontacji dwu wizji człowieka. Z jednej strony jest to wizja, wedle której wielkość i godność człowieka polega na tym, że dana mu została zdolność do odkrywania obiektywnej prawdy [...]. Z drugiej strony jest to wizja człowieka, który przy znaje sobie prawo do decydowania o prawdzie”. Tak mówi kapłan Kościoła katolickiego. Skąd się bierze ten manicheizm? II W epoce komunistycznej dyktatury Kościół był nauczycielem wartości trwałych i niezniszczalnych, sumieniem zniewolonego społeczeństwa. Dlatego nie potrafię dzisiaj odnaleźć się w świecie zimnej religijnej wojny, demagogii, gdy jedni, jak na przykład ty godnik „Nie”, chcą usunąć Kościół katolicki z życia publicznego, a drudzy potrzebują Kościoła jako nowej siły kierowniczej i jedy nego posiadacza jedynej prawdy. W osłupienie wprawiają mnie biskupi, którzy przemawiają językiem krucjaty i anatemy, głosem oblężonej twierdzy, tonem nienawiści nasyconej obsesją dyskry minacji. I w przerażenie wprawia mnie zoologiczny antyklerykalizm, któiy nie respektuje żadnych świętości, żadnych symboli polskiej zbiorowej pamięci, który opluwa i wyszydza to wszystko, co było i pozostanie „istotą polskiej świętej wiary katolickiej”. Trudno rozmawiać dzisiaj o tym konflikcie. Trudno o tym rozmawiać, bowiem jedni czują się zagrożeni politycznymi aspi racjami hierarchii, a drudzy żyją w świecie, gdzie pamięci o wczorajszych represjach towarzyszy przeświadczenie o włas nej bezgrzeszności. Dlaczego ludzie Kościoła, „świętej wszetecz nicy”, nagle uwierzyli we własną bezgrzeszność? III Bohdan Cywiński odwołał publicznie swoje dawne refleksje na temat Kościoła konstantyńskiego i juliańskiego. Jednak dla mnie 176
W pułapce czystego sumienia
wciąż jest to prorocza analiza paradoksów polskiego katolicy zmu. Pisał Cywiński w Rodowodach niepokornych: „Cechą Kościoła w Polsce pod zaborami był nie konstantynizm, ale właśnie «julianizm». Julianizm —jako model sytuacji poli tycznej jest przeciwieństwem konstantynizmu. Zamiast współ działania obu władz: świeckiej i duchownej, cechuje go ich kon flikt. Kościół znajduje się w opozycji. Pozbawiony jest władzy politycznej, dysponuje natomiast autorytetem moralnym — i w tym leży jego siła. Jest to być może nawet ogólna prawidło wość określająca sytuację społeczną Kościoła w państwie: jego autorytet moralny w społeczeństwie jest odwrotnie proporcjo nalny do jego udziału we władzy politycznej [...]. Jednocześnie julianizm jest w pewien sposób związany z konstantynizmem [...], jest konstantynizmem zakwestionowa nym, rodzi się tam, gdzie władza państwowa odstąpi od poprzed niej idei współdziałania z Kościołem. Mylne jest twierdzenie, że Kościół juliański nie ma nic wspólnego z władzą polityczną: jest to Kościół od udziału w tej władzy przemocą odepchnięty [...]. Za Juliana Apostaty wspominano zapewne czasy Konstantyna jako wzór prawidłowego układu społecznego [...]. Ani na chwilę nie uznawano legalności systemu wprowadzonego przez cesarza-odstępcę, usiłowano przetrwać czas trudności, by po ich ustąpieniu odzyskać dawne miejsce w systemie społecznym. Nie wyrzeczo ne się sojuszu z władzą raz na zawsze, czekano jedynie na wła dzę taką, która dla tego sojuszu okaże się odpowiednia [...]. Dlatego też Kościół juliański przy całej swej duchowej potędze nig dy nie jest w pełni solidarny ze społeczeństwem i nigdy się z nim w pełni nie identyfikuje [...]. Pozbawiony mocy politycznej walczy o zachowanie duchowego przywództwa nad narodem. Nie przyjmu je zatem do wiadomości istnienia innych ośrodków duchowej czy ideowej integracji społeczeństwa ani innych formuł opozycji wobec władzy świeckiej niż te, które sam pobudza i kontroluje. Jeśli obec ność tej opozycji staje się ewidentna i stwarza społeczeństwu jaką kolwiek alternatywę ideologiczną, umożliwiającą mu gromadzenie się niekoniecznie pod sztandarami hierarchii, wtedy Koście ł juliań ski opozycję tę potępia lub co najmniej lekceważy [...]. W swoim kon flikcie z władzą świecką występować chce sam, bez partnerów [...]. 177
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Zrodzony w specyficznej sytuacji polskiej, Kościół juliański dysponował wielkim autorytetem moralnym i mimo swej trud nej sytuacji politycznej — a właściwie dzięki niej — mógł propo nować zniewolonemu społeczeństwu własną ideologię opozycyj ną. Kościół polski epoki zaborów skutecznie szansę tę wykorzy stał, tworząc formację powszechną, głęboko w narodzie zakorze nioną i nad podziw trwałą. Formację Polaka-katolika”. Był to katolicyzm świadectwa i heroizmu, katolicyzm oblężo nej twierdzy, który był zarazem nieusuwalnym składnikiem i znakiem tożsamości narodowej. Ten katolicyzm źle reagował na pluralizm wyznaniowy i naro dowościowy II Rzeczypospolitej; źle się czuł w świecie demokra tycznych reguł gry. Stąd bliskie związki Kościoła z siłami nacjo nalistycznej prawicy. Potem nastał czas okupacji hitlerowskiej, a jeszcze potem — komunistycznej dyktatury. Była to kolejna próba heroizmu; kolejne utrwalenie wzoru Kościoła juliańskie go; kolejny niebywały wzrost autorytetu moralnego Kościoła. Wybór Papieża Polaka utrwalił przekonanie o wyjątkowości pol skiego Kościoła. Aż nadszedł rok 1989. Partia komunistyczna od dała władzę. IV Byłoby jednak fatalnym uproszczeniem szukać źródeł konflik tu Kościoła z demokracją jedynie w polskiej tradycji historycz nej. Ten konflikt ma swe korzenie w całej historii Kościoła po wszechnego, a także w samej naturze relacji pomiędzy Kościo łem a władzą świecką. Dzieje Europy wypełnione są konfliktami Kościoła z władzą świecką; z monarchią, z republiką, z demokracją, z reformacją i rewolucją. Kościół był strażnikiem prawd niezmiennych i osta tecznych, co dawało mu tytuł do prymatu nad władzą świecką. Co więcej — dawało również tytuł do monopolu w zakresie orze kania o naturze świata i człowieka. Każda próba równoupraw nienia innych idei, miar, światopoglądów była domaganiem się praw dla błędu i grzechu; była rozmywaniem czytelnych granic pomiędzy prawdą a fałszem. 178
W pułapce czystego sumienia
Jacąues Bossuet, francuski biskup, pisarz i teolog katolicki XVII wieku, miał jasność. Był zdania — pisze historyk Paul Hazard — że „prawda pochodząca od Boga jest nade wszystko doskonała — na tej maksymie opiera się jego niezłomna wiara. Istnieje praw da, którą Bóg ludziom objawił, która zapisana jest w Ewangelii, a poświadczona przez cuda i która — jako boska — jest doskona ła, a przeto niezwruszona: gdyby się bowiem zmieniała, nie mo głaby być prawdą [...]. «Kościół Jezusa Chrystusa, troskliwy straż nik dogmatów, które zostały mu powierzone, nigdy nic w nich nie zmienia* [...]. Jednostka winna podporządkować się owej jedynej, niewzruszonej prawdzie, gdyby bowiem każdy chciał mieć swoją własną prawdę, doszłoby do chaosu, do nielogiczności, bo oczy wiste jest, że na ten sam temat nie może być milionów prawd ani też tysiąca, stu, dziesięciu czy dwóch prawd — lecz tylko jedna. «Pozwala to zrozumieć prawdziwe źródła postaw katolika i here tyka. Heretyk to ten, kto ma jakiś pogląd [...]. Co to znaczy: mieć jakiś pogląd? Znaczy to: iść za swoją własną myślą i własnym przeświadczeniem. Natomiast katolik jest katolicki, a to znaczy: uniwersalny; nie ma swojego jednostkowego przekonania, lecz bez wahania idzie za przekonaniem Kościoła...*” (P. Hazard, Kryzys świadomości europejskiej 1680-1715). Nie dziwmy się Bossuetowi. Każdy z nas wierzy w pewne oczy wistości, które pozwalają mu poruszać się w mrokach i komplika cjach świata. Rzecz w tym, że Bossuet był przeświadczony, że je go oczywistości mają obowiązywać wszystkich ludzi. Dlatego spoglądał z przerażeniem na swój XVII-wieczny świat zagrożony kartezjańską destrukcją. Obserwował „chorobę i pokusę naszych czasów”, zrodzoną z „nieumiarkowania umysłu”. Pisał: „Rozum, który wzięli za przewodnika, przedstawia ich umy słom jedynie przypuszczenia i powikłania [...]; nie chcąc wierzyć w niepojęte tajemnice, wpadają raz po raz w niepojęte błędy. Czymże jest w końcu ich nieszczęsna niewiara, jeśli nie bezkres nym błędem, zuchwałością, która waży się na wszystko, roz myślną głuchotą — słowem pychą, która [...] nie może ścierpieć prawowitego autorytetu? [...] Oto pełny pychy człowiek mniema, iż wznosi się ponad wszystko i ponad siebie, skoro wzniósł się, jak mu się wydaje, ponad religię, którą tak długo szanował. Zali 179
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
cza siebie do tych, którzy pozbyli się złudzeń [...]; a ponieważ został jedynym przedmiotem swojej kontemplacji, sam siebie czym swoim bogiem”. V Integrystyczne skrzydło Kościoła katolickiego przemawia od kilku wieków językiem Bossueta. Dopiero na tle tej tradycji ję zykowej rozpoznać potrafimy rewolucyjny sens nauk Soboru Watykańskiego II: o wolności religijnej i o autonomii sfery poli tyki. Przypomnijmy kilka myśli z konstytucji Gaudium et spes: .Jednostki, rodziny i zrzeszenia, które składają się na wspól notę obywatelską, mają świadomość własnej niewystarczalności dla urządzenia prawdziwie ludzkiego życia i uświadamiają sobie konieczność szerszej wspólnoty, w której wszyscy współpraco waliby codziennie dla coraz lepszego rozwoju dobra wspólnego. Z tej przyczyny tworzą różnego rodzaju wspólnoty polityczne [...]. Liczni i różni ludzie zbierają się we wspólnocie politycznej i mogą różnić się w poglądach. Aby na skutek upierania się każ dego przy swoim zdaniu nie rozpadła się wspólnota polityczna, konieczna jest władza, która by kierowała siły wszystkich oby wateli ku dobru wspólnemu [...], przede wszystkim jako siła mo ralna, oparta na wolności i świadoma ciężaru przyjętego obo wiązku. Jest więc jasne, że wspólnota polityczna i władza publiczna opierają się na naturze ludzkiej i należą do porządku określone go przez Boga, jakkolwiek forma ustroju i wybór władz pozosta wione są wolnej woli obywateli. Stąd też wynika, że wykonywanie władzy politycznej [...] win no się zawsze odbywać w granicach porządku moralnego dla do bra wspólnego [...], według norm porządku prawnego, legalnie już ustanowionego, lub też tego, który winien być ustanowiony. Wówczas obywatele zobowiązani są w sumieniu do posłuszeń stwa władzy [...]. Tam zaś, gdzie władza państwowa, przekracza jąc swoje uprawnienia, uciska obywateli, niech ci nie odmawia ją jej świadczeń, których obiektywnie domaga się dobro wspól ne. Niech zaś wolno im będzie bronić praw swoich i współoby 180
W pułapce czystego sumienia
wateli przed nadużyciami władzy, w granicach nakreślonych przez prawo naturalne i ewangeliczne”. Sformułowania te są otwartą akceptacją porządku demokra tycznego i akceptacją prawa obywateli do walki o demokrację oraz do jej obrony; są też akceptacją autonomii sfery politycznej czy też „słusznej autonomii rzeczy ziemskich”. W Gaudium et spes czytamy: ,Jest sprawą doniosłą, żeby zwłaszcza w społe czeństwach pluralistycznych doceniano właściwy stosunek mię dzy wspólnotą polityczną a Kościołem, i by jasno rozróżniano to, co czynią wierni jako jednostki czy też stowarzyszenia we włas nym imieniu, jako obywatele kierujący się głosem sumienia chrześcijańskiego, od tego, co czynią wraz ze swymi pasterzami w imieniu Kościoła. Kościół, który [...] w żaden sposób nie utożsamia się ze wspól notą polityczną ani nie wiąże się z żadnym systemem politycz nym, jest zarazem znakiem i zabezpieczeniem transcendentnego charakteru osoby ludzkiej. Wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach od siebie niezależne i autonomiczne. Oby dwie jednak wspólnoty, choć z różnego tytułu, służą powołaniu jednostkowemu i społecznemu tych samych ludzi. Tym skutecz niej będą wykonywać tę służbę dla dobra wszystkich, im lepiej będą rozwijać między sobą zdrową współpracę [...]. Kościół [...] nie pokłada [...] swoich nadziei w przywilejach ofiarowanych przez władzę państwową [...], winien mieć jednak zawsze i wszędzie prawdziwą swobodę w głoszeniu wiary, w uczeniu swojej nauki społecznej, w spełnianiu nieskrępowanie wśród ludzi swego obowiązku, a także w wydawaniu oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz”. W Deklaracji o wolności religijnej (Dignitatis humanae) czyta my: „Z racji godności swojej wszyscy ludzie [...] nagleni są własną swą naturą, a także obowiązani moralnie do szukania prawdy, przede wszystkim w dziedzinie religii. Obowiązani są też trwać przy poznanej prawdzie [...]. Tego zaś zobowiązania nie zdołają ludzie wypełnić w sposób zgodny z własną swą natu rą, jeżeli nie mogą korzystać zarówno z wolności psychologicz nej, jak i wolności od zewnętrznego przymusu. A więc prawo do 181
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
wolności religijnej ma fundament nie w subiektywnym nasta wieniu osoby, ale w samej jej naturze. Dlatego prawo do owej wolności przysługuje trwale również tym, którzy nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej; korzystanie zaś z tego prawa nie może napotykać przeszkód, jeśli tylko zachowy wany jest sprawiedliwy ład publiczny”. W tejże deklaracji „wol ność” definiowana jest jako „zabezpieczenie od przymusu”. Pomiędzy rozpaczą Bossueta, która ciągnie się trwałą linią po przez dzieje Kościoła, a nadzieją obecną w dokumentach Vaticanum II rozpościera się przestrzeń debaty o relacjach pomiędzy Kościołem a porządkiem demokratycznym. VI Czasem sądzę, że Kościół katolicki w Polsce przebył drogę od wrotną do Kościoła katolickiego w Hiszpanii. Kościół hiszpański ewoluował od oficjalnej religii państwowej w epoce frankizmu do aprobaty porządku demokratycznego. Polski Kościół natomiast po skutecznej walce o wolność, którą wspierał swym autorytetem, przeszedł — zdominowany przez retorykę integrystów — do ję zyka krucjaty antyliberalnej i upartego kwestionowania reguł po rządku demokratycznego. Wbrew filozofii Soboru Watykańskiego II integryści wytworzyli wrażenie, że Kościół polski stał się stro ną w konflikcie politycznym, udzielając wyrazistego wsparcia formacjom klerykalnym, szowinistycznym, antyliberalnym. Wielu ludzi Kościoła polskiego ma swój ogromny wkład w zwycięstwo demokracji w Polsce, ale potem jakby stracili dla niej serce. Pisał Jan Paweł II: „Po upadku w wielu krajach ideologii, które wiązały politykę z totalitarną wizją świata — przede wszystkim marksizmu — pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba zanegowania pod stawowych praw osoby ludzkiej i ponownego wchłonięcia przez politykę nawet potrzeb religijnych, zakorzenionych w sercu każ dej ludzkiej istoty: jest to groźba sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu, w sposób radykalny, zdolność rozpoznawania prawdy. Jeśli bo 182
W pułapce czystego sumienia
wiem «nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodni kiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm*” (Yeritatis splendor). Refleksja Jana Pawia II wywołała różne — sprzeczne — inter pretacje. Na tę różnorodność recepcji składały się: nostalgia za „starymi, dobrymi czasami”, lęk przed „nieszczęsnym darem wol ności” u ludzi nawykłych do życia w świecie dyktatury, krytyczny namysł nad procesem „samozatrucia społeczeństwa otwartego”. VII Nie po raz pierwszy Kościół odpowiadał na wielkie wstrząsy hi storyczne odmową uznania faktów dokonanych. Roger Aubert, katolicki historyk Kościoła, przypomina reakcję Piusa IX na zjed noczenie Włoch, które wiodło do likwidacji państwa kościelnego: „Realistom usiłującym przekonać go, że wcześniej czy później niezbędne jest rozpoczęcie negocjacji, przeciwstawiał mistyczną ufność pokładaną w Opatrzności, opartą na przekonaniu, iż wstrząsy polityczne, w jakie został wplątany, są jedynie epizodem w wielkiej wojnie między Bogiem a szatanem, która oczywiście może się zakończyć tylko zwycięstwem Boga. Konflikt między li beralnymi Włochami a dążeniem do utrzymania władzy doczes nej papieży przerodził się w jego przekonaniu w wojnę religijną, w której opór wobec tego, co coraz chętniej nazywał «rewolucją», nie był już tylko sprawą równowagi sił dyplomatycznych lub po litycznych, lecz sprawą modlitwy i ufności pokładanej w Bogu [...]. Starzejący się papież w coraz większym stopniu dołącza do swych żądań duchowej wolności dla Stolicy Świętej radykalną krytykę zasad liberalizmu. W ten sposób okazuje się niezdolny do rozróżnienia pomiędzy tym, co w zawiłych aspiracjach jego cza sów miało wartość pozytywną, a tym, co było niestosownym ustępstwem na rzecz przemijającej mody lub też stanowiło nie kiedy mniej lub bardziej świadomy kompromis z ideologiami ma jącymi niewiele wspólnego z duchem chrześcijańskim”. 183
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Dopiero Leon XIII „dokonał wielkiego wysiłku w dziedzinie teorii w celu włączenia instytucji liberalnych w katolicką kon cepcję państwa i społeczeństwa. Oczywiście nie mogło to nie spowodować kryzysów sumienia u ludzi, którzy na skutek czę sto rzucanych anatem Piusa IX na nowoczesne społeczeństwo nabrali przekonania, iż wiara nakłada na nich obowiązek jak najpełniejszego powrotu do form minionych. Kryzys ów był tak ostry, że w niektórych klasztorach modlono się o to, by Bóg jak najrychlej uwolnił Kościół od tego «papieża-masona»”. Belgijski biskup Alois Simon komentował tę ewolucję: „Leon XIII nie był bardziej przenikliwy niż Pius IX. To fakty stały się bardziej oczy wiste” (Aubert, Historia Kościoła, t. 5). Czemu w Polsce fakty stały się mniej oczywiste? VIII Mówiąc najprościej: przez ostatnie 20 lat komunistycznej dyk tatury środowiska opozycji demokratycznej oczekiwały od Ko ścioła raczej świadectwa niż dyplomacji, raczej stanowczego gło su w kwestiach polityki niż milczenia. Co więcej: zniewolone społeczeństwo widziało w Kościele naturalnego reprezentanta swych podstawowych nadziei i aspiracji. Czemu odmówiło bi skupom tego prawa po 1989 roku? Po 1989 roku ze znaku nadziei, który promieniował szacun kiem, tolerancją i miłosierdziem, polski Kościół stał się dla znacznej części opinii znakiem oblężonej twierdzy, której obroń cy wszędzie wyszukują wrogów i ciskają na nich gromy. Z drugiej strony myśl wolnościowa, zakorzeniona w tradycji li beralnej bądź lewicowej, była dla Kościoła naturalnym sprzymie rzeńcem w walce z komunistyczną opresją. Pomiędzy Kościołem a liberalną inteligencją toczył się owocny dialog, nasycony życz liwością i dobrą wolą współpracy. Kres komunizmu okazał się kresem tego dialogu. Co wńęcej: w Kościele górę wzięła tendencja integrystyczna, jawnie antyliberalna, sięgająca po język wojny religijnej. W kręgach dawnej opozycji liberalnej i lewicowej pojawił się — niespotykany wcześniej — radykalny anlyklerykalizm. Kościół przyjął posta 184
W pułapce czystego sumienia
wę nieufności wobec demokracji; demokracja przyjęła postawę głębokiej nieufności wobec Kościoła. IX Przenikliwy opowiadacz polskich losów, ks. Józef Tischner, powiadał, że totalitarny komunizm chciał zastąpić religię — był jej parodią w dążeniu do ustanawiania prawd absolutnych. Tischner dostrzegał w totalitaryzmie „istotną próbę wiary”. Komunizm oczyszczał wiarę, nadając jej rys heroiczny. Zaś kres komunizmu? Przypominał Tischner: „Patrząc w zamierzchłą przeszłość, odkrywamy napięcie między dwoma dążeniami: jedno można nazwać próbą upolitycznienia* chrześcijaństwa, drugie próbą «chrystianizacji» polityki. Upoli tycznienie chrześcijaństwa oznacza dopuszczenie przemocy do dzieła ewangelizacji, oznacza pierwszeństwo interesu polityczne go przed troską duszpasterską, a w konsekwencji dążenie do pań stwa wyznaniowego, czy to w postaci «świętego cesarstwa*, czy ra czej — obecnie — jakiejś «uświęconej demokracji* Chrystianiza cja polityki oznacza dążenie do ograniczenia samowoli państwa, wykluczenie przemocy z dzieła ewangelizacji, wyniesienie rozu mu duszpasterskiego ponad rozum polityczny, ale bez przekreśla nia autonomii sfery politycznej. Napięcie między obydwoma dąże niami jest niemal tak stare jak dzieje chrześcijaństwa”. Upolitycznienie chrześcijaństwa prowadzi do religii politycznej, która „rodzi się wtedy, gdy przeciwnik polityczny zostaje określo ny za pomocą treści religijnych. Religia polityczna, która stąd się wyłania, ma podobny charakter, co wzmiankowane «religie totali taryzmu*. Totalitaryzm proponuje własną ideę absolutu, natomiast religia polityczna w początkowej fazie powstawania wyzyskuje pa nującą w religii ideę Boga do celów politycznych. «Wyzysk» ów nie byłby jednak możliwy bez zafałszowania idei Boga [...]. Wiara, która stała się narzędziem polityki, traci swój ściśle re ligijny wymiar. Ale i polityka musi poddać się przemianie. Mówi się, że polityka jest troską około dobra wspólnego, do którego mają doprowadzić rządy prawa. W religii politycznej nie chodzi o rządy prawa, lecz o władzę władcy. «Wyzysk» religii ma na ce185
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
lii rządy absolutne. Władza świecka splata się z władzą religijną. Polityka identyfikuje się z dążeniem do zbawienia. Przeciwnik króla staje się tym, kto zawarł pakt z demonem. Czy można z kimś takim rozmawiać? Czy można z nim współpracować? Na wet pokazanie się w miejscu publicznym jest godne potępienia” CNieszczęsny dar wolności). Skąd się to bierze? Jeśli pozostawić na boku koniunkturalizm i cynicznie robiony użytek z religii, to korzeni szukać trzeba w kształcie polskiej religijności. Pisze Tischner: „Kluczem jest sprawa świadectwa. Cnota świadectwa! Trzeba dać świadectwo! Wyszliśmy z komunizmu jako świadkowie wia ry. Jako świadkowie wiary braliśmy kiedyś tłumny udział w na bożeństwach milenijnych. Jako świadkowie szaleliśmy w dniu wyboru polskiego Papieża. Jako świadkowie witaliśmy Jana Paw ła II w Ojczyźnie. Jako świadkowie ryzykowaliśmy życie w cza sie strajków, budowaliśmy kościoły, uczyli dzieci katechizmu, uczęszczali na nabożeństwa za Ojczyznę [...]. Ale świadcząc, świadczyliśmy zawsze przeciwko komuś. Z takiego świadczenia wyrastał nasz polski Kościół. Dziś sytuacja jest inna. Samo świadectwo nie wystarczy [...]. Nie wystarczy odnajdywać się w nurcie milenijnej historii naro du, lecz trzeba jeszcze umieć spojrzeć na tę historię w sposób krytyczny. Nie wystarczy witać Jana Pawła II, ale trzeba jeszcze znać i rozumieć Jego myśl. Nie wystarczy ryzykować strajkami, ale trzeba jeszcze umieć rozwikłać łamigłówki polskiego kryzysu pracy i polskiej reformy. Nie wystarczy katechizować, ale trzeba jeszcze pokazać, że w katechizmie kryje się dobra, a nie zła no wina [...]. Ale w ogóle najbardziej zasadnicze jest coś innego: trzeba umieć być bardziej «dla kogoś» niż «przeciwko komuś*. A «być dla kogoś*, to znaczy także: umieć przekonać — «trafić do przekonania*. Nie można powiedzieć, że religia polityczna nie jest religią świadectwa. Jest to jednak takie świadectwo, które włącza w swe świadczenie wielką jak apokalipsa obrazę na świat. Świadectwo obrażonych. Obrazili się i... świadczą. I cierpią. I jest im źle. Na wet bardzo źle. I ja to rozumiem. I dlatego mówię: nie tędy nasza droga”. 186
W pułapce czystego sumienia
X Którędy zaś wiedzie droga? Na to pytanie udzielił klasycznej już odpowiedzi Emst-Wolfgang Bockenfórde, znany niemiecki filozof nowożytnej demokracji. Pisał: „W przypadku Kościołów działanie zmierzające do dobra wspólnego polega na tym, że nie działają one podobnie do grup społecznych posiadających konkretne interesy polityczne, ale stosownie do swej misji — którą jest głoszenie chrześcijańskiej nowiny — występują w roli partnera całości państwowego po rządku. Na gruncie zagwarantowanej wolności religijnej, która istnieje w demokracji wolnościowej, mają one ku temu możli wość i sposobność. Byłoby natomiast sprzeczne z dobrem wspól nym, gdyby Kościoły czyniły ze swoich wiernych straż przednią dla przeforsowania kościelno-kulturowo-politycznych prioryte tów i interesów i gdyby próbowały tego dokonać dzięki wpływo wi urzędu pasterskiego Kościoła na decyzje wyborcze. Przeciwko takiemu postępowaniu przemawiają dwie racje: po pierwsze, w ten sposób polityczne działanie wiernych jako oby wateli zostaje zredukowane do jednego lub tylko kilku aspektów dobra wspólnego, mających zastąpić jego całość; po drugie, Ko ściół staje się wówczas niewiarygodny, ponieważ w procesie demokratyczno-politycznym [...] nie może wykorzystywać demo kracji dopóty, dopóki ma większość, gdy zaś jej nie posiada, po woływać się na swoją wyjątkową pozycję, której nie może doty czyć reguła większości. Wkład Kościoła w budowanie dobra wspólnego polega nato miast na stanowczym głoszeniu przesłania wiary. Ponieważ jest to także przesłanie dla człowieka i o człowieku, o jego powołaniu i jego prawie, jest to więc zarazem napomnienie i zachęta dla wiernych do uświadomienia sobie odpowiedzialności obywatel skiej za osiągnięcie bonum commune, jak też apel i krytyka pod adresem tych, którzy są w państwie i społeczeństwie oficjalnie za to odpowiedzialni. To właśnie jest zasada niepolitycznie-politycznego działania; orędzie to, w punkcie wyjścia niepolityczne, kierujące się tylko wolą głoszenia przesłania chrześcijańskiego, jest w skutkach w istocie polityczne, ponieważ swą treścią powo 187
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
duje polityczne skutki” (Wolność — państwo — Kościół, polskie wydanie prac Bóckenfórdego). Inaczej mówiąc: nie ma nic dziwnego w tym, że biskupi katolic cy nazywają po imieniu zło aborcji i jasno precyzują, jakie zacho wania ludzkie zasługują na aprobatę, a jakie na krytyczny osąd. Jednak czynią to na drodze kształtowania sumień, a nie poprzez uczestnictwo w walce politycznej, gdyż wtedy degradują autory tet polityki, autorytet swój własny, wreszcie autorytet religii. Każdy Kościół, zgodnie ze swoją misją — a jest nią głoszenie przesłania wiary — powinien być partnerem porządku państwo wego, nie może natomiast czynić ze swych wiernych straży przedniej do forsowania swych interesów ani wpływać na decy zje wyborcze — taka jest myśl Ernsta-Wolfganga Bóckenfórdego. Zatem biskupi katoliccy mają pełne prawo precyzować, jakie zachowania zasługują na aprobatę, a jakie na krytykę. Jednak powinni to czynić poprzez kształtowanie sumień, nie zaś po przez uczestnictwo w walce politycznej. XI Rozważmy sytuacje, w których ludzie Kościoła obierali odmien ne rozwiązania. Ks. Józef Tischner bada dwa przypadki: postawę biskupów katolickich wobec narodowego socjalizmu i schizmę ar cybiskupa Marcela Lefebvre’a — i w obu dostrzega porażkę antyliberalnego integryzmu. Niemiecki katolicyzm nie był fenome nem radykalnie odmiennym od katolicyzmu w innych krajach. Niemiecki katolik uważał, że albo jego państwo będzie katolic kie, albo będzie czuł się w nim obco. O tę obcość obwiniał ducha laickiego liberalizmu. Państwo, w którym żył — pisał Bóckenfórde — nie było w żadnej mierze jego domem; także społeczeństwo przesycone wartościami liberalnymi postrzegał jako zagrożenie. Wybrał wewnętrzną emigrację i tworzył państwo w państwie, społeczeństwo w społeczeństwie. W jego państwie i w jego spo łeczeństwie obowiązywać miały normy katolickie i prawno-naturalne. Demokracja była o tyle przydatna, o ile pozwalała two rzyć takie państwo w państwie, ale była też śmiertelnym zagro żeniem, gdyż zakładała równość obywateli. 188
W pułapce czystego sumienia
Demokracja nie rozstrzyga — pisze Tischner — „który z oby wateli «ma», a który «nie ma» prawdy, lecz przyznaje każdemu określone pole wolności. Ale takie pojęcie «obywatela» i taki po most do spraw państwa był dla katolików nie do przyjęcia. Ich racje były racjami moralnymi. Nie można na tym samym pozio mie stawiać «posiadaczy prawdy» i «posiadaczy fałszu*. Jeśli jed nak nie zgadzamy się na pojęcie obywatela, [...] pozostaje pojęcie «poddanego» — poddanego cesarza, króla, katolickiego rządu. Dziwnym zbiegiem okoliczności narodowy socjalizm miał poglą dy podobne” (wstęp do polskiego wydania prac Bóckenfórdego). Tak więc: konsekwentne odrzucenie „bezbożnego liberalizmu” i „demokracji bez wartości” doprowadziło niemieckich katolików do — na szczęście krótkotrwałej — aprobaty hitlerowskiego reżimu. Innym wariantem tej samej postawy była schizma arcybiskupa Lefćbvre’a. Oskarżał on Sobór Watykański II o detronizację Chrystusa-Króla, o aprobatę dla „zgubnych idei liberalnych”: „Tym, co najgorsze, są następstwa wolności religijnej Vaticanum II — zniszczenie publicznych praw Kościoła, śmierć władzy społecznej Pana naszego Jezusa Chrystusa, a w końcu obojętność religijna jednostek. Kościół mógłby jeszcze korzystać defacto ze specjalnego uznania ze strony państwa, ale nie ma na turalnego i przyrodzonego prawa do tego uznania, i to nawet w kraju o katolickiej większości. Tak oto dochodzi do swego kre su zasada państwa katolickiego, które było szczęściem narodów pozostających jeszcze katolickimi. Najbardziej jasną realizacją Soboru było zniesienie państw katolickich, ich laicyzacja [...] do konana na żądanie Watykanu”. Narody katolickie zostały „zdra dzone przez samą Stolicę Świętą! Przy okazji reformy konkorda tu włoskiego Jan Paweł II i kardynał Casaroli wychwalali roz dział Kościoła od państwa, widząc w tym «idealny reżim* [...]. Niektórzy mówią jednak, że Leon XIII prosił francuskich kato lików, by «przyłączyli się* do reżimu republikańskiego”. Inni kry tykują to posunięcie, określając je jako liberalne. „Nie sądzę, by Leon XIII był liberałem, a tym bardziej demokratą. Nie, on miał tylko nadzieję, że w ten sposób przyczyni się do powstania do brego układu politycznego, korzystnego dla Francji. Jasne jest jednak, że zapomniał o początkach i o konstytucji republiki fran 189
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
cuskiej, nieuleczalnie liberalnej, masońskiej i o antykościelnej demokracji francuskiej [...]. Lubię powtarzać, stając w obliczu tego demokratyzmu, który poprzez kolegialność przenika dziś w głąb Kościoła, że prawda nie jest ustanawiana przez większość; a czy można zbudować coś trwałego poza prawdą i poza prawdziwą sprawiedliwością wobec Boga?” (Oni pozbawili Go korony) . Komentując te myśli, pisał Tischner: „Kto jest integrystą? Integrystą jest ten, kto — myśląc o wierze — nie jest w stanie wyzwolić się od modelu władzy i poddania [...], kto nie jest zdol ny do dialogu [...], kto sakralizuje państwo i upaństwawia religię [...], kto nie widzi etycznego wymiaru religii [...], ten, dla kogo godność człowieka opiera się na wyznawanej przez człowieka «prawdzie» [...]. Najlepiej poznać integrystę po jego wrogach [...]. Integrystą jest ten, kto od krytyki liberalizmu przechodzi natychmiast do ataku na wolność. Dla integrysty nie ma więk szego skandalu niż wolny człowiek — ten, kto ma władzę nad każdą władzą i kto rozbija obręcze zniewolonego lękiem myśle nia” (W krainie schorowanej wyobraźni). XII Kim winien być dla Kościoła ten inny, inaczej myślący, inaczej postępujący? Grzesznikiem godnym nawrócenia? Wrogiem god nym ukarania? Partnerem dialogu godnym szacunku? Nieusuwalnym składnikiem postawy integrystycznej jest świa domość własnej bezgrzeszności. Integrystą poznał już prawdę. Jeśli czymś grzeszy, to tylko niedostatkiem gorliwości w upo wszechnianiu Prawdy. Część polskiego Kościoła — jak i duża część polskiego społe czeństwa — wyszła z komunizmu w 1989 roku w poczuciu włas nej bezgrzeszności, wyznawanej przez posiadaczy prawdy. Ta bezgrzeszność miała dwie twarze: twarz absolutysty moralnego szukającego absolutnej sprawiedliwości i twarz buntownika, który obalił komunizm, a teraz oczekiwał udziału we władzy. Obie te twarze miały wszakże swoisty rys człowieka poprzedniej epoki: epoki sowieckiego komunizmu. 190
W pułapce czystego sumienia
W epoce sowieckiej partia komunistyczna obiecywała swym Członkom udział w prawdzie absolutnej i w drodze do sprawiedli wości absolutnej: komunizm miał być tego zwieńczeniem. Komu nizm był z jednej strony ucieleśnieniem dobra absolutnego; świata ludzi wolnych, równych, sprawiedliwych, zorganizowanego do woj ny ze światem zła absolutnego, wyzysku, zniewolenia, rażących nie równości. Z drugiej zaś strony komunizm ogłosił się odkrywcą se kretu konieczności historycznych i nieomylnym przepowiadaczem przyszłości. Bezklasowy raj komunistyczny był zatem nie tylko ra jem wymarzonym, ale i rajem nieuchronnym. Przeciw komunizmo wi, który stwarzał iluzję pracy mądrze zorganizowanej, udziału we władzy i poczucia godności, mógł protestować tylko głupiec i podlec. Dlatego sowiecki komunizm nie był po prostu policyjną dyktaturą. Ten system zdobywał poparcie ludzi, ofiarowując im złudzenia. „Zawdzięczając je komunizmowi, homo sovieticus uzależniał się od komunizmu, co jednak nie znaczy, by w pewnym momen cie nie przyczynił się do jego obalenia. Gdy komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus wziął udział w buncie”. Zaś teraz: J e s t on jak niewolnik, który po wyzwole niu z jednej niewoli czym prędzej szuka sobie drugiej”, gdyż buntując się przeciw komunizmowi, wielu przyjęło logikę manichejską. Jeśli komunizm ogłaszał się absolutnym dobrem, to jego adwersarz ogłaszał komunizm absolutnym złem. Diabolizując komunizm, angelizowal samego siebie. Jeśli komunizm głosił, że „cała władza w ręce ludu”, to zbuntowany lud chciał teraz „wziąć sprawy we własne ręce”. Powracał wyniesiony z retoryki komunistów stereotyp: ten, kto pochodzi z „ludu”, jest przezna czony do odegrania szczególnej roli w historii. I drugi stereotyp: cierpienie ucisku i wyzysku gwarantuje bezgrzeszność. W ten sposób powstawał nowy konflikt buntownika z młodym demokratycznym państwem. Bowiem — przypomina Tischner — „cierpienie nie uniewinnia [...]. Cierpiący też ponoszą odpo wiedzialność i mogą być poddawani krytyce [...]. Dla niektórych wygląda to jak poniżenie godności, naprawdę jednak oznacza to jej przywrócenie”. Tej logiki jednak zraniony moralista, gorliwy katolik, skrzyw dzony działacz „Solidarności” nie może zaakceptować. Co zrobi? 191
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
— pyta Tischner. „Wybierze na zasadzie odwetu. W imię dozna nej krzywdy, przeżytego poniżenia, utraty miejsca w świecie po lityki i zagrożenia utratą pracy powie: nie! [...] Zaneguje dobro wspólne. Homo sovieticus nie zna różnicy między swym własnym interesem a dobrem wspólnym. I dlatego może podpalić katedrę, byle sobie przy tym ogniu usmażyć jajecznicę”. I tak właśnie wy biera, wskazuje kolejnych wrogów, wyklinając ich, lżąc i zohy dzając (Homo sovieticus). XIII Czy możliwy jest katolicki fundamentalizm? Czy też jest stra chem na wróble wymyślonym przez wrogów Kościoła? Wygląda na to, że w Polsce powstaje jakiś rodzaj katolickiego fundamen talizmu, który stosuje strategię typową dla wszystkich fundamentalizmów religijnych. Integryzm próbuje budować społe czeństwo w społeczeństwie: osobne katolickie szkoły, stowarzy szenia dziennikarskie i biznesowe, stacje radiowe i TV, partie po lityczne. Czyniąc tak, korzysta z wszelkich udogodnień ładu de mokratycznego. Zarazem wszakże ogłasza, że ów ład jest „bez wartości”, przeto próbuje mu swój system wartości narzucić. Oznacza to, że całe — pluralistyczne przecież — społeczeństwo ma żyć wedle norm katolickiego fundamentalizmu. Przecież jest on dysponentem prawdy objawionej o wartościach, kto więc sta wia mu opór, godzi w samego Chrystusa, prześladuje Kościół, dyskryminuje wiernych, spycha w przepaść ojczyznę. Ze szczególną jadowitością katolicki fundamentalizm tropi za razę liberalną w Kościele. W skrajnej postaci brzmi to jak u arcy biskupa Lefebvre’a: „Kiedyś związek między Kościołem a Pań stwem katolickim miał na celu Państwo katolickie, doskonałe urzeczywistnienie Królestwa społecznego Pana naszego Jezusa Chrystusa. Dzisiaj Kościół Vaticanum II, ożeniony z Państwem ateistycznym, rodzi z tego nieprawego związku społeczeństwo pluralistyczne, Babel religii, Państwo indyferentyzmu, przedmiot wszystkich pragnień masonerii”. Ten wątek powraca nieuchron nie; katolicki fundamentalizm wszędzie wietrzy spisek „obcych”: masonów, czyli „katolewicy”. To oni rozkładają Kościół od we192
W pułapce czystego sumienia
wnątrz, sieją zamęt, relatywizują prawdę. Katolicki fundamenta lizm nie jest zdolny do dialogu, ponieważ rzetelny dialog oznacza gotowość do zakwestionowania własnych założeń. A jakże kwe stionować prawdę objawioną, której jest się nosicielem? Jednak fundamentalizm ten nie jest po prostu aberracją rozu mu zarażonego fanatyzmem, dzieckiem bezradności intelektual nej wobec złożoności świata. Jest także znakiem sprzeciwu wobec procesu samozatrucia społeczeństwa otwartego; samozatrucia przez relatywizm. Relatywizacja prawd oczywistych — banalne to stwierdzenie — prowadzi do nowych odkryć, ale pro wadzi też do nowych zbrodni. Nic nie wskazuje na to, by europejska demokracja znalazła łat we rozstrzygnięcie tego dylematu. Zważmy bowiem: demokracja dopuszcza relatywizację wszystkich absolutów; absolutyzuje tylko demokratyczną procedurę rozstrzygania sporów ideowych i po szukiwania kompromisów wśród skonfliktowanych interesów. Z drugiej wszakże strony relatywizm etyczny demokracji nie jest wymysłem religijnych fundamentalistów. Bystrzy obserwa torzy współczesnej cywilizacji amerykańskiej Daniel Bell i Zbigniew Brzeziński czynią spostrzeżenia bliskie niepokojów Jana Pawła II, też odległego od fundamentalizmu. Odnotowując symptomy kryzysu duchowego Ameryki, Bell pisze: „Czy wszystko ma być dozwolone — obscena, pornografia, kazirodz two? W rozprawie O wolności John Stuart Mili powiadał, że istnieje skłonność do rozszerzania niekwestionowanej, uzasadnionej wolno ści jednostki. I tej «polityce moralnej* należy się przeciwstawić [...]. Religie Zachodu mają wspólny pogląd na naturę ludzką: gdzie nie ma ograniczeń, [...] skłonność do eksploracji wszystkiego [...] prowadzi do rozpusty, degradacji innych, do zbrodni. Nauka, jaką wszystkie religie z tego wyciągnęły, powiada, iż społeczność, która nie wie, co to wstyd, traci poczucie wszelkich norm moralnych. A co jest wstydliwe? [...] Daje się zdefiniować różnica między tym, co prywatne i publiczne [...]. Istnieć może zakaz publiczne go propagowania pornografii, obscenów, ale co robią ludzie w swoich czterech ścianach, to ich sprawa. Do czego zatem dochodzimy? Do publicznej cnoty i prywat nych grzechów — do ofiary, jaką hipokryzja składa na ołtarzu 193
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
podwójnej natury człowieka [...]. Konsekwencją tych argumen tów jest odrzucenie burżuazyjnego hedonizmu z jego utylitar nym naciskiem na ekonomiczny zbytek, a zarazem utrzymanie liberalizmu politycznego z jego troską o wolność osobistą i indywidualne różnice między ludźmi” (Kulturowe sprzeczności kapitalizmu). Natomiast Brzeziński wyraził niepokój wobec „stopniowego rozpadu regulującej funkcji kryteriów moralnych” i „dowartościo wania dóbr materialnych”; wartości moralne zastępuje filozofia przyzwolenia na wszystko: „Permisywizm rogu obfitości stanowi niemal biegunowe przeciwieństwo myślenia totalitarnego. Społe czeństwo, zdolne do niemal magicznego zaspokojenia oczekiwań jednostki, nie potrzebuje przymusu”. Lecz społeczeństwo takie „traci też wszelkie kryteria ocen moralnych. Każdy czuje się uprawniony do brania tego, na co ma ochotę [...]. Znika potrzeba rozróżniania «dobra» i «zła». Zamiast tego ważniejsze staje się roz różnienie tego, co «prawnie dozwolone®, i tego, co «prawnie za kazane® [...]. Procedura prawna, zwłaszcza sądownictwo, zastępu je moralność i jej podstawowy wyznacznik — religię [...]. Coraz bardziej permisywna kultura, oparta na zasadzie rozdziału Kościo ła od państwa, odsuwa na bok czynnik religijny, ale bynajmniej nie zastępuje go żadnym świeckim «imperatywem kategorycz nym®, co nieuchronnie prowadzi do spustoszeń moralnych [...]. Wydaje się uderzającym paradoksem, że teza, iż «Bóg umarł®, wystąpiła wcale nie w krajach marksistowskich, które z przy czyn politycznych propagowały ateizm, ale w zachodnich społe czeństwach liberalnej demokracji, których kultura wywołała apatię moralną. Faktem jest, że religia przestała być na Zacho dzie liczącą się siłą społeczną [...]. Dla zrozumienia tego fenomenu zasadnicze znaczenie mają dwie sprawy: rozumienie wolności i wzorzec dobrego życia. Pierwszy z tych czynników odnosi się do sfery postaw obywatel skich, a drugi do samej istoty osoby ludzkiej. W społeczeństwie, którego kultura skupia się na maksymalizacji jednostkowego za dowolenia i minimalizacji ograniczeń moralnych, swobody oby watelskie [...] oddzielają się od zasad odpowiedzialności obywa telskiej” (Bezład. Polityka światowa na progu X X I wieku). 194
W pułapce czystego sumienia
Dylemat wyboru pomiędzy pokusą autorytarnych rozwiązań a logiką wolności bez granic będzie najpewniej towarzyszyć trwale cywilizacji demokratycznej. Tym bardziej warto przemy śleć przestrogi Jana Pawła II, który pisał o „coraz silniejszej po kusie eutanazji”. „Stajemy tu w obliczu jednego z najbardziej niepokojących objawów «kultury śmierci*, szerzącej się zwłasz cza w społeczeństwach dobrobytu, charakteryzujących się mentalnością nastawioną na wydajność, według której obecność coraz liczniejszych ludzi starych i niesprawnych wydaje się zbyt kosztowna i uciążliwa”, a „życie nieodwracalnie upośledzone nie ma już żadnej wartości” (Evangelium vitae). Wszelako tym schorzeniom współczesnej cywilizacji nie da się zapobiec poprzez zmiany w kodeksie karnym. Leszek Kołakow ski pisał: „Nie znam [...] argumentów dobrych na rzecz mniemania, iż najlepszy sposób na utrwalanie moralności chrześcijańskiej po lega na tym, by było coraz więcej szpiegów i donosicieli, coraz więcej policji, coraz więcej więzień. Jeśli Kościół nie potrafi przez nauczanie swoje i wpływ duchowy, bez przemocy, ograni czać grzechów (mowa o tych grzechach, które wcale nie muszą być karane pod grozą rozpadu społeczeństwa, chaosu i prawa dżungli), jeśli więc posłanie jego jest mało skuteczne albo nie tak, jakby chciał, skuteczne, to raczej sam siebie winić powinien, iliż żądać świeckiego ramienia” (Krótka rozprawa o teokragi). XIV Posłuchajmy głosu katolickiego fundamentalisty: „Można wyjść z totalitarnego przekleństwa i nie porzucając chorej men talności, [...] porzucić wszystko, dzięki czemu wolność odzyska no i na czym winna być budowana, i wejść w nowe przekleństwo nowego totalitaryzmu — rodzonego brata tego pierwszego. Libe ralizm, absolutna wolność, moralny luz, krzykliwy jazgot cho rych na duchu, cynizm, nihilizm i obrzucanie błotem tych, którzy odważyli się na sprzeciw wobec totalitarnej władzy, zło nazywając po imieniu, broniąc tożsamości narodu i wprowadza jąc go w obszary wolności — oto jedyna propozycja, uznawana 195
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
za dojrzałą filozofię” — pisze ks. Marek Kaczmarek (tygodnik „Niedziela” z 20-27 X II1992). Inny fundamentalista, Jan Maria Jackowski powiada: „Toleran cja — jest to klasyczne pustosłowie. Tradycyjne zasady moralne wynikające z Dekalogu są jasne i proste: wiadomo, że nie należy zabijać, kraść, cudzołożyć, kłamać [...]. Demoliberalizm doprowa dził tolerancję do akceptacji i pobłażliwości wobec wszystkiego, nawet zła i wypaczenia [...]. Ideolodzy demoliberalizmu chcą zniszczyć tradycyjne pojęcia i religię, a zastąpić je pseudoetyką tolerancji [...]. Współczesne kraje demoliberalne mają tendencję do przekształcania się w teokracje humanizmu laickiego, dla nie poznaki nazywane demokratycznymi państwami prawa. Obowią zuje stawianie prawa ponad etyką. Ustawowo narusza się zasadę nietykalności osoby ludzkiej, gwałci prawo do jej autonomii oraz podporządkowuje się prawu państwowemu ludzkie sumienia, de kretuje się każdą dziedzinę życia” (Bitwa o Polskę). Cóż na to odpowiedzieć? Odpowiadamy najprościej: niechęć do tolerancji nie jest niczym nowym. Gorliwość religijna przeo brażona w fanatyzm ideologiczny zawsze widziała w idei i prak tyce państwa tolerancyjnego źródło anarchii i chaosu duchowe go. Tolerancja — w tym ujęciu — była rezultatem dwóch zjawisk: realizmu i pragmatyzmu politycznego obywateli Rzeczypospolitej wielu narodów i wyznań oraz ich płycizny w sprawach wiary i obojętności religijnej. „Ofiarom — odpierał ten zarzut prof. Janusz Tazbir — prześla dowań wyznaniowych we Włoszech, Francji czy Niderlandach świadomość tego, że ich przeciwnicy rozpalili stosy, powodowa ni chwalebną gorliwością religijną, niewiele jednak łagodziła męczarnie towarzyszące nieraz parogodzinnej śmierci w płomie niach”. „Doświadczenia historyczne wszystkich epok uczą — pisał — że istotne są jedynie konsekwencje pewnych kroków po litycznych, ustępstw czy kompromisów. Natomiast świadomość, że nie były one dobrowolne, lecz podyktowane sytuacją geopoli tyczną kraju czy przemożnym naciskiem strony przeciwnej, w niczym nie psuje smaku owoców politycznych, religijnych czy kulturalnych wolności, jakie w wyniku tych właśnie ustępstw uzyskano” (Szlaki kultury polskiej). 196
W pułapce czystego sumienia
Tak więc, bardziej czy mniej udolnie, sięgamy po tradycje Rze czypospolitej — „państwa bez stosów”, gdzie żyli ze sobą zgod nie, choć może bez wzajemnej miłości, wyznawcy wielu religii. Kryzys państwa tolerancyjnego nastąpił w chwili, gdy w Koście le katolickim zatryumfował duch agresywnej rekonkwisty; gdy zaczęto ograniczać prawa obywatelskie niekatolików. Górę wziął „katolicyzm czasów saskich”, który przekształcano w ideologię dominacji i megalomanii sarmackiej. Wydaje się, że do dziś ście rają się w Polsce dwie różne idee, dwa różne wyobrażenia, kształtu katolicyzmu i jego miejsca w kulturze narodowej. Jedni powiadają: katolickie państwo narodu polskiego; powia dają, że jedyny „prawdziwy Polak”, to „Polak-katolik”. I mają na poparcie swych idei spójny system tradycyjnych argumentów hi storycznych: od XVII-wiecznego teologa Bossueta do arcybisku pa Michalika. Drudzy są skromniejsi: powiadają, że dobrem jest „drugi człowiek”, a stosunek doń jest kryterium stosunku do do bra. Powiadają: miłuj bliźniego swego, miłuj nieprzyjacioły swo je, prawda cię wyzwoli. Inaczej mówiąc: drudzy sięgają po Kaza nie na Górze, by znaleźć drogowskazy moralne dla swych uczyn ków. I kluczem dla ich wiary, miłości i nadziei jest przebaczenie. Jedni mają poczucie, że Opatrzność powierzyła im misję ścigania i karania grzeszników. Inni szukają grzechu w sobie. XV Są to dwa odmienne sposoby przeprowadzania rachunku su mienia. Po epoce dyktatury każdy naród ma potrzebę takiego ra chunku. I każdy naród ma z tym problem. Co więcej, każdy czło wiek — Niemiec, Włoch, Polak, Rosjanin, Hiszpan, Chilijczyk — ma z tym własny, szczególny, osobisty problem. I każdy inaczej sobie ze swoim problemem radzi. Najłatwiej stać się Wymierzającym Sprawiedliwość: prokurato rem, sędzią czy katem w wielkim procesie przeciw dyktaturze i jej ludziom. Ten sposób ma swój urok: jest refleksją nad cudzą winą — nigdy nad własną. Jest głośnym zawołaniem: odpowie dzialni są Inni; skoro sam jestem tropicielem winnych, to ja sam jestem czysty. Co więcej, Naród jest czysty; padł ofiarą obcej prze 197
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
mocy albo garstki zdrajców, których właśnie ścigamy i sądzimy. Tylko któż może rzetelnie uwierzyć we własną bezgrzeszność? Każda dyktatura ma swoich „bezgrzesznych i sprawiedliwych”, emigrantów zewnętrznych i wewnętrznych, więźniów politycz nych, działaczy opozycyjnego podziemia. Tacy ludzie zawsze roz budzają jednocześnie podziw i niechęć: są podziwiani, gdyż arty kułują powszechną tęsknotę za wolnością i prawdą; są irytujący, gdyż posiadają najbardziej deficytowy z towarów epoki dyktatu ry — odwagę. To wzbudza zawiść, gdyż każe innym czuć się gor szym. Odwaga pozwala im żyć w moralnym komforcie, ale wzma ga codzienny dyskomfort moralny u ludzi odwagi pozbawionych. Zresztą świat ludzi opozycji, „bezgrzesznych i sprawiedliwych”, stwarza swoje własne dylematy moralne. Także i ten świat nie jest wolny od intrygi i zawiści, od korupcji i zakłamania, od fana tyzmu i nietolerancji. Ludzie podziemia czy ludzie wygnania by wali wspaniali i heroiczni, ale bywali też małostkowi i zaślepieni — jak bohaterowie Biesów Dostojewskiego. Koniec dyktatury to dobry moment także dla nich, by dokonali rachunku sumienia. Nie jest to wszakże możliwą gdy człowiek opozycji demokratycz nej staje się tropicielem i sędzią wczorajszych wrogów. A przecież ci „bezgrzeszni i sprawiedliwi” stanowili tylko nie wielką mniejszość. Ogromną większość stanowili ci, którzy w epoce dyktatury... po prostu żyli. Nie byli ludźmi władzy i nie byli ludźmi opozycji. Ale to ich postawa zdecydowała, że przez dziesięciolecia dyktatura czuła się bezpiecznie. I to ich postawa zdecydowała w kluczowym momencie o upadku dyktatury. Ci lu dzie nie byli winni żadnych zbrodni, ale to dzięki ich konformistycznej bierności i codziennemu racjonalizowaniu własnego oportunizmu dyktatura uzyskiwała faktyczne przyzwolenie dla swoich zbrodni. Dla tej kategorii ludzi nie ma nic prostszego jak zastąpić rachunek sumienia udziałem w polowaniu na ludzi dawnego reżimu. A ludzie dawnego reżimu? Ich odpowiedzialność jest najbar dziej oczywista. Jednak osądzając ich, należy unikać opinii uproszczonych i zasady odpowiedzialności zbiorowej. Nade wszystko zaś należy pamiętać, że diabolizacja wroga jest prostą drogą do angelizacji samego siebie. 198
W pułapce czystego sumienia
XVI Kościół katolicki był — bez wątpienia — istotnym czynnikiem oporu przeciw komunizmowi, ale bynajmniej nie w całości i nie bez wewnętrznych sporów. W obrębie duchowieństwa byli kapłani odważni i konsekwentnie opozycyjni, ale byli też oportuniści. Dzi siaj z każdej ambony słychać słowa piętnujące komunistyczne rzą dy; w epoce dyktatury bynajmniej nie było to regułą. Ale ten dzisiej szy rytualny antykomunizm przestał być znakiem prawdy i odwagi — stał się symbolem zakłamanego konformizmu. Liczni katoliccy kapłani nie odczuwają potrzeby rachunku sumienia; dzisiaj diabolizują postkomunistów i „liberałów”, by angelizować samych siebie; uwierzyli we własną bezgrzeszność. Dlatego bez wewnętrznego wstydu ciskają w bliźniego kamieniem lub — co najmniej — szuka ją źdźbła w cudzym oku. Dlatego chętniej sięgają po język krucjaty niż po słowa miłosierdzia, przebaczenia i pojednania. Co to znaczy: przebaczać? Znaczy to świadomie rezygnować z na leżnej nam sprawiedliwości w imię miłosierdzia; świadomie szukać pojednania z wczorajszym wrogiem, jeśli ten wróg do pojednania jest skłonny — szukać, nie wyrzekając się własnej tożsamości i nie żądając takiego wyrzeczenia od tego, z kim chcę się pojednać. To jest trudne. To jest trudniejsze, niż być prokuratorem, sędzią, katem bliźniego swego. Łatwiej wierzyć, że jest się głosem sprawiedliwości dziejowej, niż czuć się zobowiązanym do gestu miłosierdzia. Bo wiem wybrać miłosierdzie to tyle, co zrezygnować z czegoś, co się nam sprawiedliwie należy; zrezygnować nie wtedy, gdy jest to ak tem tchórzostwa i konformizmu, ale wtedy, gdy jest to aktem wiel kodusznej wdzięczności wobec widzialnego świata. Joseph Conrad mówił o „wymierzaniu sprawiedliwości widzialnemu światu”; my chcemy temu światu wymierzyć wielkoduszne miłosierdzie. Wszelako przebaczenie może być tylko aktem decyzji indywidual nej — nie można przebaczać w cudzym imieniu, zwłaszcza w imie niu tych, „których zdradzono o świcie” (Zbigniew Herbert). Przebaczenie, o którym mowa, nie jest odstępstwem od praw dy. Przebaczać prawdziwie i rzetelnie można tylko wtedy, gdy dochowuje się prawdzie wierności; tej prawdzie, którą posiadłem w swoim sumieniu. Ale jednocześnie trzeba zawsze pamiętać — 199
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
i to jest punkt trwałego sporu z fundamentalistą — że nie jest się posiadaczem prawdy absolutnej. Nie oznacza to relatywizmu aksjologicznego — oznacza to zwykłą ludzką skromność. Ozna cza to mianowicie, że wierna obrona własnej prawdy nie może prowadzić do poniżenia i unicestwienia mego antagonisty, który 0 zasadności moich racji nie jest przekonany. W świecie ładu de mokratycznego i swobodnej publicznej debaty wierność praw dzie nie może być przyzwoleniem dla nienawiści. Formacje poli tyczne posługujące się „chrześcijańskim” szyldem chętnie sięga ją po język ekskomuniki ze wspólnoty narodowej i anatemy wo bec odstępców od polityczno-religijnego konformizmu. Pisze Tischner: ,Jeśli zaś idzie o tzw. chrześcijańskie ugrupo wania polityczne, to [...] widzę w nich polską odmianę głęboko antydemokratycznego lefebvryzmu. Nie milczę o tym, ahy mi ktoś kiedyś nie zarzucił tego, co zarzuca się Heideggerowi — że jako filozof milczał, patrząc, jak na jego oczach obumierała wol ność” („Tygodnik Powszechny”, 25 V 1997). Wydaje się, że w tym sporze Jan Paweł II zajmuje pozycję odrębną. W jego nauczaniu znajdą argumenty dla siebie zarów no obrońcy „katolickiego państwa narodu polskiego”, jak 1 obrońcy „prawdy wybaczającej”. Bowiem ci ostatni wiedzą, że nie ma nic bardziej zgubnego niż przekonanie o własnej bezgrzeszności i czystości własnego su mienia. To jest najprostsza droga do fanatyzmu. Natomiast tole rancja rzadko jest dzieckiem wielkoduszności; zwykle jej źródłem jest zwykła ludzka słabość. Jeśli nie potrafię uczynić swych racji, o których prawdziwości jestem przekonany, normą dla drugich, wtedy muszę nauczyć się z tymi drugimi współist nieć w jednym, wspólnym, demokratycznym państwie. Jesteśmy różni i dlatego musimy nauczyć się żyć, tolerując się wzajemnie. Oznacza to, że państwo tolerancyjne i demokratyczne jest rezul tatem finalnym wojny — gorącej bądź zimnej — w której nikt nie jest dostatecznie silny, by odnieść integralne zwycięstwo. Od tego, czy po religijnej, zimnej bądź gorącej, wojnie domowej zdołamy zawrzeć pokój, zależy przyszłość ładu demokratycznego. [1998 ]
Kościół — prawica — monolog
Lubię jeździć tramwajem. I lubię słuchać tramwajowych dialo gów. Można dowiedzieć się z nich, co boli ludzi. Nie gustuję jed nak w tramwajowym systemie wartości zrodzonych w doku. W tłoku liczą się silne łokcie, bezwzględność akcji, spryt. Człowiek w doku wie, że każdy bliźni jest dlań przeszkodą. Tak powstaje tramwajowy model „wolnej konkurencji”, tramwajowy kodeks etyczny, tramwajowa religijność i tramwajowy ateizm. Tramwajo wa religijność sprowadza się do modlitwy, by Bóg dał moc moim łokciom wbitym w kark złego sąsiada; tramwajowy ateizm jest przeświadczeniem, że skoro nie ma Boga, to każdego wolno kop nąć w kostkę. W tramwajowym doku wszystko jest dozwolone. Jacek Zychowicz ma mi za złe stwierdzenie, że „w Polsce nie widać poważnej alternatywy dla katolicyzmu”, którą lokuje w laickim oświeceniowym racjonalizmie. Z kolei Jarosław Gowin („Przegląd Polityczny” 1992 nr 4) przypisuje „Gazecie” lan sowanie modelu „postępowo-oświeceniowego”, co ma się wyra żać w „alergicznej niechęci do wszelkich przejawów wpływania przez Kościół na kształt życia publicznego” oraz w niezrozumie niu dla „misyjnego powołania Kościoła, często traktowanego przez publicystów «Gazety» jako przejaw kościelnego ekspansjo nizmu ideologicznego”. Natomiast Ryszard Legutko („Przegląd Polityczny” 1992 n r 4) uznał „Gazetę” za „przykład imitowania liberalnej frazeologii z Zachodu”. Już z tego choćby zestawienia wynika niejednoznaczność sytu acji, w której toczy się debata o miejscu religii i Kościoła w de mokratycznej Polsce. Religia wywierała kolosalny wpływ na kształtowanie się naro dowych kultur. Niezależnie od tego, ilu Francuzów praktykuje dziś swą wiarę, kultura francuska jest niezrozumiała bez trady cji katolickiej i — w mniejszym zakresie — protestanckiej. Czy 201
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
można sobie wyobrazić Anglię bez anglikanizmu, Rosję bez pra wosławia, Izrael bez judaizmu, a Egipt bez islamu? Polska pozostaje katolicka w swej istotnej części, choć byłoby okropne, gdyby stać się miała „katolickim państwem narodu pol skiego”. Religia może być żywiej bądź chłodniej praktykowana, ale trudno przypuścić, by mógł istnieć świat bez religii. Polacy nadal są w swej większości katolikami, niezależnie od procesów laicyzacji i sekularyzacji, niezależnie od obecności ewangelików, od zainteresowania się młodzieży buddyzmem czy islamem. Myśl racjonalistyczna — bezcenny składnik polskiej kultury — nie zastąpi potrzeby religijnej, nie wypełni miejsca katolicyzmu w codziennej obyczajowości. Podobnie nie przypuszczam, by tę myśl racjonalistyczną mogły z Polski i z kultury polskiej usunąć gromy kierowane z ambon w umysłowo nieposłusznych bezbożników o postępowo-oświeceniowej proweniencji. Pozostanie na szczęście jedno i drugie; pozostaną i będą ze sobą współżyć katolik z laickim racjonalistą. Pytanie tylko: jakie to będzie współżycie? I W epoce Oświecenia idea demokratycznego państwa i praw człowieka formułowana była wbrew Kościołowi. Jednak ta idea była dzieckiem kultury chrześcijańskiej i rezultatem zakorzenio nej w chrześcijaństwie wiary w godność osoby ludzkiej. Nie ma sensu twierdzić — jak to nieraz czynią kościelne auto rytety — że Kościół zawsze stał na straży praw człowieka, zaś wszystkie nieszczęścia rodzaju ludzkiego zaczęły się od Rene sansu i reformacji, od Oświecenia i rewolucji. Ta teza nie nada je się do poważnych polemik. Kościół był instytucją wpisaną w świat porządku doczesnego, konstantyńskiego czy średnio wiecznego, a bunt przeciw tym porządkom był zarazem buntem przeciw Kościołowi. Bowiem było przeciw czemu podnosić bunt: cenzura i inkwizycja, nietolerancja i zmysł dominacji, krucjata i alians ołtarza z tronem, niechęć do wolności i duch Syllabusa — wszystko to jest nieusuwalnym składnikiem chrześcijańskie go dziedzictwa. 202
Kościół — prawica
—
monolog
Jednak fałszem jest taki obraz Oświecenia, w którym nie ma miejsca na analizę intymnego związku łączącego wolność z ter rorem, równość z grabieżą cudzej własności, braterstwo z giloty ną, a ducha Rozumu z jakobińskim kultem Rozumu, który chciał zastąpić Boga i posadził ladacznicę na ołtarzu. To także jest nie usuwalnym fragmentem dziedzictwa europejskiej demokracji. Katolicki kapłan i laicki racjonalista winni pamiętać o tym wszystkim. Winni pamiętać, że kwalifikowanie świata religii i narodowej tradycji jako „ciemnogrodu” było w obrębie polskiej pamięci artykulacją bolszewickiego nihilizmu, zaś piętnowa niem „bolszewicko-liheralnych miazmatów” zajmowali się poli tycy i publicyści faszyzującej prawicy. Inaczej mówiąc: katolicki kapłan i laicki racjonalista żyją w kraju i w świecie, który hył już poddawany zarówno próbie totalnej desakralizacji, jak i prakty ce religijnej nietolerancji. Powtórzmy: Kościół katolicki jest nieusuwalnym składnikiem polskiej historii i tożsamości. Także dlatego, że próbowano już Ko ściół z polskiej tożsamości usuwać. Robił to zaborca rosyjski i pru ski, hitlerowski okupant i bolszewicki komisarz. Zawsze atak na Kościół był cząstką ataku na świadomość kulturalną Polaków; zawsze akt konfiskaty Boga był odebraniem człowiekowi jego wol ności i godności. Pamiętają o tym polscy katolicy; powinni pamię tać o tym wszyscy Polacy. Toteż kiedy dziś padają słowa ostre i zelżywe pod adresem Kościoła, to katolikowi stają przed oczami twarze kapłanów więzionych i wywożonych na Sybir, dręczonych i mordowanych w hitlerowskich i stalinowskich obozach. Twarze kapłanów więzionych i mordowanych w epoce PRL. Odzywa się kolektywna pamięć, która sprzyja psychozie zagrożenia. Jednak — odpowie laicki racjonalista — dzieje Kościoła to również tumulty przeciw różnowiercom, to ewolucja od toleran cji i państwa bez stosów do katolicyzmu epoki saskiej i dyskry minacji religijnych dysydentów. To także biskupi-targowiczanie i serwilizm epoki zaborów. A później? Pisał Jerzy Zawieyski o la tach II Rzeczypospolitej: „Bo czymże byl Kościół i katolicyzm dla nas, byłych socjalistów i katechumenów w Dwudziestoleciu? Muszę wyznać z bólem, że Kościół w osobie swych urzędo wych przedstawicieli, czyli kleru, stanowi! dla nas największą 203
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
przeszkodę na drodze do katolicyzmu i wiary. Katolicyzm równał się dla nas z antysemityzmem, z faszyzmem, z «ciemnogrodem», fanatyzmem i wszelkimi zjawiskami antypostępowymi i antykulturalnymi. W Sejmie wojowali niewybrednym słowem i nie wybrednymi metodami ówcześni księża-poslowie. Antysemicka działalność ks. Trzeciaka, pełna jadu i nienawiści, musiała obu rzać każdego. Tak zwana młodzież wszechpolska w swym pro gramie stawiała hasła Boga i Ojczyzny, dla nas jednoznaczne. Za wierało się w nich wszystko, co wsteczne, agresywne, sycone nienawiścią. Walki na uniwersytetach, w środowiskach młodzie ży, przynosiły tylko ujmę młodzieży katolickiej. Z jej grona wy chodzili przecież ci z żyletkami i kastetami. Aktywność pewnej części katolików popierała ruchy nacjona listyczne, nawet faszystowskie, prowadząc walkę z wrogiem na wszystkich frontach myśli laickiej, z wrogiem urojonym, który wcale tej walki nie chciał i nieraz jej nie podejmował”. Warto wczytać się w te słowa pisarza, nie podejrzewanego prze cież o agresywny ateizm. Przytaczam je z pewnym zażenowa niem, które zawsze towarzyszy przypominaniu banałów. Wszela ko ten banał ujawnia korzenie urazów, które towarzyszą opiniom na temat Kościoła wypowiadanym przez laickiego racjonalistę. II Polskiemu życiu kulturalnemu towarzyszył przez dziesięciole cia spór stereotypowego Polaka-katolika z Polakiem-radykałem. Losy tego sporu pokazał Bohdan Cywiński w pamiętnych Rodo wodach niepokornych. W II Rzeczypospolitej doszło do konfrontacji, która wciąż nie doczekała się rzetelnego opisu. Spór Boya z ks. Pirożyńskim, ale też i Irzykowskiego z Boyem; spór „Prosto z mostu” z „Wiado mościami Literackimi”; mord na Narutowiczu i skandal wokół Przedwiośnia Żeromskiego; fenomen Tadeusza Kotarbińskiego — ateisty — i fenomen Maksymiliana Kolbego — franciszkani na — wszystko to zasługuje na ponowny namysł. W II Rzeczypospolitej — opisał to Jerzy Kłoczowski w świet nej historii Kościoła — Polak-radykał nie umiał dostrzec warto 204
Kościół — prawica
—
monolog
ści obecnych w katolicyzmie, a Polak-katolik bal się laickiego ra cjonalisty jak diabeł święconej wody. Później był czas hitlerowskiej okupacji, a potem wyzwolenie Polski przez Armię Czerwoną i komunistyczna dyktatura. Tota litarny terror wymuszał rewizję stereotypu. Pisałem o tym ob szernie kilkanaście lat temu w książce Kościół — lewica — dialog. Potem dialog trwał i wydawało się, że dzięki wizji demokratycz nej, niepodległej Polski możliwa jest jakaś jedność w różnorod ności, gdzie Polak-katolik i laicki racjonalista będą szanowali się wzajemnie i wspólnie tworzyli coś wartościowego. Wszelako stało się inaczej. Po upadku komunizmu i krótkiej euforii powszechnej zgody nastał czas nowych politycznych podziałów. By opisać nową strategię polityczną Episkopatu, na leżałoby posłużyć się skrótem: Kościół — prawica — monolog. W ten sposób rozpoczęła się zimna religijna wojna domowa. Ludzie, którzy tej wojny nie chcieli, stanęli wobec podwójnego wyzwania. Sądzili, że etos „Solidarności” jest rodzajem syntezy najcenniejszych wątków tradycji katolickiej i tradycji laickiego racjonalizmu. Tymczasem etos „Solidarności” sponiewierany został przez kolejne wojny na górze, katolicki biskup przemówił językiem krucjaty, zaś laicki racjonalista odpowiedział mu kla sycznymi frazami z wszystkich ksiąg typowych dla myśli antyreligijnej i antyklerykalnej. W debacie wokół ustawy o kryminalizacji aborcji jedni przywoływali widmo Holocaustu, a drudzy obraz inkwizycyjnych stosów. Jedno tylko łączyło katolickiego integrystę z laickim racjonali stą formułującym swój pogląd w języku radykalnych oskarżeń: niechęć do tych, którzy chcieli uniknąć zimnej wojny religijnej. Jestem jednym z tych ludzi. Mam świadomość porażki. Zimna wojna religijna wybuchła. III W takiej sytuacji pacyfista oskarżany jest o zdradę przez obie walczące strony i staje wobec podwójnego wyzwania. Nie chcę mówić językiem integrystycznej krucjaty i nie chcę powracać do stereotypów antykościelnego obskurantyzmu lewicy. Ów człowiek 205
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
„podwójnego wyzwania”, katolik, agnostyk czy laicki racjonalista wie, że rezultatem tej wojny może być wyłącznie klęska. Tu nie zwyciężą wartości ewangelicznej miłości, lecz integrystyczny fa natyzm, doktrynerska bezduszność, zapiekła nietolerancja. Tu nie zwycięży tolerancyjny racjonalizm, duch swobody i pluralistycz nej demokracji, lecz nietolerancyjny, fanatyczny nihilizm, wyszy dzający etyczne zasady, chciwy władzy i dóbr materialnych. Bowiem nie jest to spór filozofów. Logika wojny religijnej jest zawsze taka sama: tworzy obraz wroga, odwołuje się do motłochu. Więcej: tworzy ten motłoch spośród swoich zwolenników, wyzwalając instynkt stadny, przemawiając językiem prostackiej demagogii do ludzi stłoczonych na mityngach. Zanika kultura dialogu, spotkania, kompromisu; zwycięża kultura monologu, wrzasku, destrukcji. Zwycięża kultura tłoku. W zatłoczonym tramwaju łatwo ludziom podsuwać najprostsze recepty: „Wyrzucić Żydów i masonów!” albo „Wyrzucić księży i siostry zakonne!” — wtedy będzie luźniej... Wedle jednego z najmądrzejszych polskich intelektualistów, skądinąd katolic kiego biskupa, historia miała przyznać rację tym, których nazy wano przed wojną „ciemnogrodem” — bowiem Kolbe, twórca „Małego Dziennika”, wybrał męczeństwo, a Boy, lider nurtu postępowo-oświeceniowego, kolaborację z Sowietami. Myślę o tym wywodzie z wielkim smutkiem. Słychać tu język wojennej agitacji, a nie intelektualnej refleksji; to jest ideologi zacja przeszłości, za którą idzie pogarda dla prawdy historycznej. Pomijam złożoność oceny lwowskiego epizodu w biografii Boya: jednoznaczny i okrutny sąd, który pozwala przesłonić dorobek całe go życia chwilą słabości, strachu czy fałszywego rozeznania realiów, kryje w sobie raczej ducha policyjnego niż ewangeliczny nakaz miło ści. Ale czy indywidualny przypadek wystarczy, by wydać wyrok na całą formację? A gdyby Boy był równie heroiczny w tym okresie jak Herling-Grudziński? Albo jak Ignacy Fik, pisarz związany z PPR, ofiara hitlerowców? Albo jak Aleksander Wat, który przeszedł drogę od komunizmu do chrześcijaństwa, a też miał w biografii epizod lwowski? Albo jak Władysław Broniewski, który we Lwowie pisał antysowieckie wiersze, został aresztowany, zachowywał się w wię zieniu wspaniale, a potem w PRL napisał poemat o Stalinie? 206
Kościół ■— prawica — monolog
Czy też inaczej: Jan Emil Skiwski, prominentny krytyk literacki związany z obozem katolickim, podczas okupacji stał się kolaboran tem i redaktorem prohiderowskiego „Przełomu”. Czy jego droga mo że przekreślać formację katolicką tego czasu? Czy nie lepiej starać się rozumieć — choćby pośmiertnie — skomplikowane polskie bio grafie, skomplikowane na miarę dramatyzmu polskich dziejów? Nie jestem bezkrytycznym chwalcą Boya. Myślę, że ten znako mity pisarz najpełniej wyartykułował pewien typ światopoglądu racjonalistyczno-oświeceniowego, który okazał się bezsilny w spo tkaniu z faszyzmem i komunizmem. Nie jest to zarzut pod adre sem Boya, który nie miał ambicji filozofa czy ideologa. To po pro stu krytyczna refleksja nad kondycją laickiej inteligencji, która wyposażona w boyowski język i pogląd na świat stanęła po 1945 roku wobec totalitarnego wyzwania. I nie jest dla mnie przypad kiem, że sens tego wyzwania lepiej zrozumieli Stefan Kisielewski czy Czesław Miłosz, czujni obserwatorzy obecności Diabła w hi storii, niż spadkobiercy boyowskiego optymizmu i wiary w postęp. Rzecz w tym jednak, że krytyka formacji „oświeceniowej” nie oznacza rehabilitacji „ciemnogrodu”. „Ciemnogród” istniał prze cież naprawdę, nie był wymysłem Boya. Podejmując polemikę z zakłamaniem i nietolerancją, Boy odgrywał oczyszczającą rolę w polskim życiu umysłowym. Dlatego każda próba zohydzenia go i wyeliminowania z kanonu polskiej kultury jest działaniem równie niszczycielskim jak eliminacja jego adwersarzy: Irzy kowskiego czy Nowaczyńskiego. IV W epoce stalinowskiej Kościół był znakiem sprzeciwu, miłości i nadziei. Mimo silnej presji ze strony totalitarnej władzy, mimo licznych kompromisów, nie okazał podatności na totalitarną po kusę, podobnie zresztą jak wcześniej oparł się pokusie i presji nazizmu. O tym trzeba pamiętać, kiedy krytykuje się dzisiejszy stosunek Kościoła do aborcji, eutanazji czy rozwodu. Kościół bronił prawa do życia nienarodzonych i nierozerwalności mał żeństwa, występował przeciw nazistom, którzy posługiwali się kryteriami rasistowskimi i pewnej kategorii ludzi odmawiali tak 207
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
prawa do życia, jak i prawa do aryjskiego współmałżonka. Była to więc niezgoda na wykluczenie poza nawias wspólnoty wszyst kich skazanych na dyskryminację przez nazistowski reżim. Za odmowę relatywizacji swych norm Kościół zapłacił wysoką cenę, ale pozostał im wierny. Można tych zasad nie aprobować, ale warto rozumieć sens wiary ludzi, którzy je wyznawali. Wtedy — w obliczu śmiertelnego zagrożenia — doszło do zbli żenia pomiędzy chrześcijaninem a laickim racjonalistą. Polacy nie lubili komunizmu z rozmaitych powodów, istotnym wśród nich było prześladowanie Kościoła. Polacy nie lubili ko munizmu, ale uczyli się trudnej sztuki współżycia. Choć wśród laickich racjonalistów byli także ludzie heroiczne go oporu: Maria i Stanisław Ossowscy, Kazimierz Pużak, Jan Józef Lipski, wielu laickich racjonalistów, wychowanych na pi sarstwie Boya, okazało się podatnych na totalitarną pokusę, za aprobowało komunizm widząc w nim wroga hitleryzmu i spad kobiercę idei laickiego racjonalizmu. Tak było w wielu krajach, nie tylko w Polsce. Wstrząs moralny w 1956 roku, który przyniósł ujawnienie ogromu stalinowskich zbrodni, zapoczątkował ostry konflikt la ickiego racjonalisty z komunistyczną władzą. „Kościół milcze nia” epoki stalinowskiej zaczął po 1956 roku przekształcać się w „Kościół współżycia” z władzą komunistów, a potem w „Ko ściół spotkania” z demokratyczną opozycją, w której istotną ro lę odgrywał laicki racjonalista. Mówię tu w wielkim i ryzykownym skrócie o procesach subtel nych i skomplikowanych. Laicki racjonalista nie stawał się konwertytą, a Kościół tego od niego nie oczekiwał. Kościół dawał opozycji demokratycznej oparcie, ale oddziaływał na nią miarkująco. Aktywność opozycji demokratycznej służyła Kościołowi i wzmacniała jego pozycję jako partnera w rozmowach z władzą. Episkopat bronił praw Kościoła odwołując się do uniwersalnych zasad praw człowieka; papież Jan Paweł II deklarował, że katoli cy chcą pełni praw obywatelskich, a nie przywilejów. Kościół sta wał się otwarty dla opozycyjnych elit kulturalnych, a twórcy kul tury podjęli wiele pytań metafizycznych, nie ogłaszając się wszakże — zazwyczaj — wiernymi wyznawcami katolickiej 208
Kościół — prawica — monolog
ortodoksji. Kościół był raczej antytotalitarny niż antyoświeceniowy, co jednak nie oznacza, by rezygnował ze swych zasad. Tak to wtedy postrzegałem, choć miałem świadomość, jak sil na jest w Kościele pokusa integrystyczna. Pamiętam w jakie osłupienie wprawiały mnie już wtedy niektóre wypowiedzi hie rarchów na temat „Solidarności” czy widma kosmopolityzmu. Sądziłem wszelako, że soborowy duch dialogu okaże się silniej szy od ciasnego integryzmu. V Zwycięstwo nad komunizmem Episkopat uznał za własne zwycięstwo. Było coś zdumiewającego i zawstydzającego w tym przypisywaniu sobie wszystkich zasług, w żądaniu wdzięczno ści, w bezwzględnym dążeniu do narzucania swej woli w każdej dziedzinie życia publicznego. Niebezpiecznie zacierała się grani ca pomiędzy sacrum i profanum. Rzecz prosta, nie wszyscy biskupi przemówili językiem tryumfalizmu i dominacji, typowym raczej dla ducha ZChN niż Ewangelii. Jednak nie był to tylko margines. Odwrotnie, ten ton określił nowe oblicze polskiego katolicyzmu. Nagle okazało się, że Kościół — tak samo jak całe polskie społeczeństwo — jest zu pełnie nieprzygotowany do pełnienia swej misji w demokratycz nej Polsce. Ten sam Kościół, który znakomicie nauczył się być suwerennym głosicielem prawd Ewangelii w epoce komunistycz nej dyktatury, w warunkach wielkiej zmiany demokratycznej objawił swoją bezradność. Sięgnął po język i wzory epoki minio nej. Doszła do głosu — nazwana po raz pierwszy przez Bohdana Cywińskiego — natura Kościoła juliańskiego. Przypomnijmy: wedle Cywińskiego Kościół juliański to Kościół konstantyński, a więc składnik władzy państwowej, zepchnięty w epoce Juliana Apostaty do katakumb; to Kościół wczoraj rzą dzący, a dziś poddany próbie męczeństwa. Ten Kościół został po zbawiony przywileju udziału we władzy przez Cezara poganina, zepchnięty w otchłań prześladowań, ale wciąż oczekujący na po wrót do władzy i statusu uprzywilejowania. Jan Paweł II dekla rował, że Kościół nie pragnie przywilejów i z pewnością deklaro209
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
wal to szczerze. Natomiast dla wielkiej części katolickiego du chowieństwa powrót wolności oznaczał po prostu powrót do przywilejów i do realnego wpływu na władzę w państwie. Taki sens miały kościelne batalie o kryminalizację aborcji, o nauczanie religii w szkołach wraz z oceną na świadectwie, o wpisanie do ustawy nakazu respektowania wartości chrześci jańskich, o zwolnienie Kościoła z obowiązku płacenia podatku. Każdy z tych postulatów mógłby być przedmiotem spokojnej roz mowy i kompromisu. Ale Kościół przemówił językiem monolo gu, monitu, krucjaty. Adwersarz Kościoła — laicki racjonalista — został przyrównany do bolszewickiego komisarza, a nieraz także do hitlerowskiego zbrodniarza. W języku deklaracji Episkopatu pojawiły się sformułowania no we i zastanawiające: poczuciu wszechmocy i tryumfalizmu zaczął towarzyszyć kompleks oblężonej twierdzy, oblężonej przez libera łów, których zaczęto zwalczać nieporównanie ostrzejszym języ kiem niż komunistyczną dyktaturę. Słuchacz łych deklaracji mógł popaść w schizofrenię: Kościół był zarazem tak potężny, że obalił komunizm, i tak słaby, że lękał się publicystów z „Gazety”, którzy co prawda byli nic nie znaczącym marginesem katolickiego naro du, na tyle potężnym jednak, że zdolnym dyskryminować katoli ków w każdej dziedzinie życia publicznego, łącznie ze sportem. Na scenie politycznej pojawiły się partie, które otwarcie powo ływały się na katolicki szyld i kościelny mandat. Otwarcie nawiązywały one do tradycji i języka przedwojennej skrajnej prawicy, wytwarzając zarazem wrażenie, że stanowią polityczne ramię Episkopatu. Podczas wyborów parlamentarnych z wielu ambon padły wyraźne apele, by katolicy głosowali na partie o szyldzie katolickim i retoryce prawicowo-populistycznej. Laicki racjonalista przyglądał się temu z przerażeniem. W tym przerażeniu przypominał nieco Camusowskiego doktora Rieux z Dżumy, który po epoce zarazy nie potrafi rozpoznać wczoraj szych przyjaciół i sojuszników. Rieux w totalitarnej dżumie wy brał drogę buntu, ryzykując prześladowania w imię wolności, pluralizmu, tolerancji. I oto z przerażeniem skonstatował, że na kłada mu się nowy gorset ideologiczny, że poddawany jest presji nowej ortodoksji. Zareagował alergicznie. Zaczął szukać doktry 210
Kościół — prawica — monolog
nalnych korzeni narastającej ekspansji i — tak jak ludzie Kościo ła — sięgnął po odpowiedzi stare, czyli anachroniczne. YI
Laicki racjonalista jest dla mnie kimś bliskim. Jeśli podejmuję z nim spór, to spieram się z cząstką samego siebie, z fragmentem własnego życiorysu. Rozumiem laickiego racjonalistę, gdy po wiada katolickiemu biskupowi: non serviam — nie będę służył. Rozumiem jego dążenie do swobody w imię heroicznego ateizmu, który czyni człowieka panem stworzenia, sterem, żegla rzem i okrętem. Rozumiem jego niezgodę na sytuację, w której ktoś próbuje ograniczyć jego wolność — z takim trudem wywal czoną — twierdząc, że przemawia głosem Boga. Rozumiem — a przecież pozostaję z nim w sporze. Laicki racjonalista wyznający heroiczny ateizm jest dla mnie nieusuwalnym składnikiem europejskiej i polskiej kultury. Spójrzmy tylko: Camus, Orwell, Sacharow, Havel, Ossowski, Ko tarbiński, Gombrowicz. Mój mistrz Jan Józef Lipski, mój przyja ciel Jacek Kuroń — czymże byłoby nasze życie bez takich ludzi? Laicki racjonalista z pewnością stanowi dla chrześcijanina rodzaj wyzwania. Nie musi to jednak oznaczać zagrożenia. Może to być przecież szlachetna rywalizacja w czynieniu dobra; może to być sposób na „oczyszczenie” własnej wiary religijnej i filozoficznej. Wiele zależy od tego, czy dojdzie do rozmowy w klimacie wzajem nego szacunku, czy też trwać będzie atmosfera wojny religijnej. Nie sprzyja dialogowi pogardliwe stwierdzenie, że baba z moskiew skiego rynku więcej wiedziała o świecie niż Sartre i Merleau-Ponty. Ale nie sprzyja mu także stwierdzenie, że „z okien tramwaju oglą da się świat znacznie ciekawiej niż ze schodów świątyni”. Obawiam się, że laicki racjonalista świadomie odmawia rozu mienia fenomenu religii i Kościoła, gdy je redukuje do mroków średniowiecza i opium dla ludu. Wiara w świat bez Boga, w świat kierowany oświeceniowym rozumem i doskonale zracjo nalizowany, w świat laboratoryjnie zaprojektowany i oczyszczo ny z religii — ta wiara jest absurdem utopijnym i niebezpiecz nym. Utopijnym, bo nie potwierdza jej żadne historyczne do 211
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
świadczenie — laicyzacja i sekularyzacja prowadzą do zmiany form obecności religii, lecz nie prowadzą do likwidacji potrzeby religijnej. Ale jest to również absurd niebezpieczny. Żywiąc przekonanie, że religia i Kościół to tylko zręczna mistyfikacja wymyślona na użytek funkcjonariuszy Boga, łatwo uwierzyć w sens działań, które chcą ludzkość od tych mistyfikacji uwol nić. Przecież stąd pochodziła milcząca aprobata wielu laickich racjonalistów dla polityki antykościelnej. Dla zaniepokojonego laickiego racjonalisty chrześcijanin jest „apostołem, eremitą lub konkwistadorem”. Ale cóż to znaczy być apostołem? Różne są formy apostolatu. To przecież nie tylko gromkie mowy parlamentarzystów z ZChN czy pouczenia rozpo litykowanego biskupa. To także dzieło sióstr franciszkanek z La sek. Jaki strach może wzbudzić apostolska modlitwa zakonnic, które opiekują się niewidomymi dziećmi? A dzieło „Tygodnika Powszechnego”, najuczciwszego z polskich pism ostatniego pół wiecza? Przecież to również rodzaj misji apostolskiej nacecho wanej tolerancją i otwartością, niekoniunkturalnym szacunkiem dla inaczej myślących i duchem partnerskiego dialogu. Laicki racjonalista piętnuje chrześcijański stosunek do aborcji. Czyż jednak naprawdę można uznać, że aborcja jest aktem moral nie neutralnym? A wszelkie eksperymenty z ciałem ludzkim? A inżynieria genetyczna? A utylizacja ludzkiego ciała po śmierci? A kanibalizm? Może się zdarzyć, że runą wszystkie tabu, że za łamie się wszędzie szacunek dla sacrum. Laicki racjonalisto! Czy nie odczuwasz żadnego lęku przed światem, w którym wszystko będzie moralnie neutralne? Czy zniszczenie wszelkich granic, które tradycyjna moralność stawia suwerennemu rozumowi, nie jest zapowiedzią jakiejś ka tastrofy? Dla laickiego racjonalisty główna oś katolickiej wizji świata przebiega „między bezradną, pogrążoną w poczuciu winy jednostką ludzką a kontrolującym ją autorytetem”. „Konfesjonał — dodaje — jest przestrzenią permanentnej i totalnej lustracji”. Sądzę inaczej: osią katolickiej wizji świata jest osoba ludzka, obdarzona przez Boga tak wielką godnością, że wolno jej zginać kolana tylko przed samym Bogiem. Zaś konfesjonał jest miej scem rachunku sumienia, który potrzebny jest wszystkim. Jedni 212
Kościół — prawica — monolog
tego rachunku dokonują w konfesjonale, inni gdzie indziej, ale jedni winni uszanować wybór drugich. Laicki racjonalista widzi w figurze pasterza i owczarni świado mą rezygnację katolika z wolności. Sądzę inaczej: katolik wie, że człowiek może przyjąć Boga i nakazy Boże tylko jako wolny pod miot. Dlatego katolik zawsze winien optować za wolnością prze ciw zniewoleniu. Pozostaje jednak otwarte pytanie: jak z owej wolności korzystać? Czy można uznać to pytanie za absurdalne? Czy stwierdzenie papieża Jana Pawła II, że „wolność to nie rela tywizm moralny”, nie zasługuje na namysł? Czy nie jest potrzeb na instytucja, która odmawiając podporządkowania się kolej nym modom i koniunkturom będzie z konserwatywnym uporem przypominać o tym, co jest zle, a co dobre w świecie polityczne go zgiełku wolności? Nie twierdzę, że dzisiaj polski Kościół robi to w sposób właści wy. Chciałbym usłyszeć jego jasny głos o potrzebie opieki nad chorymi na AIDS, a przeciw barbarzyńskiej nietolerancji; chciałbym usłyszeć słowa potępienia dla pogromu Cyganów w Mławie czy też dla nikczemnego stylu politycznych polemik. VII Ale to nieprawda, że polskiej demokracji zagraża wyłącznie ka tolicki integryzm. Zagraża jej również bezreligijny nihilizm. Każ dy, kto słuchał wypowiedzi skinów i ich zaślepionego nienawiścią Hdera na temat katolicyzmu i Kościoła, wie o tym doskonale. Czy tałem niedawno książkę człowieka skazanego za współudział w morderstwie, który z całą bezwzględnością opisuje najbardziej intymne sprawy swoich znajomych, nurzając w błocie wszystko i wszystkich. Ten człowiek wypowiada się o Kościele z najwięk szą nienawiścią, czując intuicyjnie, że to Kościół twardo zakreśla granicę, której przekroczenie jest moralną niegodziwością. Boję się tego syndromu, który jest zdegenerowaną repliką na katolicki integryzm. I boję się świata, w którym rządzić będzie moralność bez ograniczeń i kultura bez sacrum. Będzie to bowiem świat bez moralności i bez kultury. Jak w tramwajowym tłoku. Łatwo odnaleźć w tym rozumowaniu podwójny lęk: przed katolic 213
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
kim integiystą i przed tramwajowym ateistą. A także strach przed logiką zimnej wojny religijnej, którą narzucić pragną ekstremiści po obu stronach barykady. Nie chcę utracić nadziei, że za czas jakiś wy czerpie się płomienny zapal demagogów, a wrzask wiecowych sloga nów zostanie zastąpiony przez dialog ludzi dobrej woli. Można przecież — jak laicki racjonalista — „nie ulegać powa bom sacrum”, ale ulegać powabom lojalności wobec innych ludzi. Można tedy unikać słów, które ranią katolików — choć trzeba bronić się przed ingerencją prokuratora w tę delikatną sferę. Można nie odwiedzać świątyni, a rozumieć Kościół — wielką złożoność jego budowli, trwałe wpisanie w polską ducho wość, naturę dawcy dóbr niewidzialnych w świecie widzialnym. Można chcieć żyć bez pasterza i bronić prawa do takiego życia, a jednocześnie nie szydzić z ludzkiej potrzeby posiadania paste rza i nauczyciela oraz nie mylić ich z cenzorem i nadzorcą — choćby niektórym pasterzom to się myliło. Inaczej mówiąc: można zdobyć się na wysiłek, by za słowami i instytucjami widzieć ludzi zasługujących na szacunek, żyjących w przekonaniu, że Chrystus przekazał im łaskę wiary, a wraz z nią wezwanie do życia odpowiedzialnego i miłosiernego, do ży cia w godności i nadziei. VIII Mam świadomość, jak bardzo upraszczam cały problem. Mam też świadomość, że rzeczywistość skrzeczy, że empiria szydzi z teoretycznych deklaracji. Oto sprawa Salmana Rushdiego, pisa rza angielskiego narodowości hinduskiej i obywatela Wielkiej Brytanii, którego sąd religijny w Iranie skazał na karę śmierci. Jest to wyzwanie rzucone przez agresywny religijny fundamen talizm całemu cywilizowanemu światu. Polski biskup ma w tej sprawie tylko jedno do powiedzenia — że książka Rushdiego nie powinna zostać w Polsce opublikowana. Ani słowa potępienia dla religijnego fanatyzmu, który żąda morderstwa. Trudno my śleć o tym bez niepokoju: czy nie jest to zapowiedź wezwań do konfiskaty i cenzury innych książek, których treści wydadzą się biskupowi niestosowne? Czy wiara, miłość i nadzieja mogą prze 214
Kościół — prawica
—
monolog
mówić językiem bezdusznej cenzury wobec książek pisarza, którego ścigają po świecie płatni mordercy? Czy nie jest to zdegenerowana replika na wyzwanie bezreligijnego nihilizmu? Mam wrażenie, że wraz z upadkiem komunizmu i sowieckiego imperium coś pękło w architekturze duchowej współczesnego świata. W odmętach etnicznej i religijnej nienawiści, wśród wil czej walki o władzę i bogactwo, załamują się autorytety, które pozwalały prowadzić debatę we wspólnym języku. Gdzie szukać twardego gruntu w takim świecie? Katolicki biskup odpowie, że w Ewangelii. Laicki racjonalista odpowie, że w rozumie obywa jącym się bez zwierzchnika. Tu tkwi istota sporu. Zabrzmi to absurdalnie, ale wierzę, że ten spÓT może zostać przekształcony w rodzaj ekumenicznej zgody. Rozum obywający się bez zwierzchnika stanie się wtedy gwarantem niezgody na każde z żądań politycznych doktryn, które w imię solidarności etnicznej, społecznej czy religijnej wzywają do bezwzględnego posłuszeństwa. Będzie to trwały sprzeciw wobec politycznych szarlatanów, ale nie wobec Ewangelii. Cóż bowiem znaczy Ewangelia jako zwierzchnik rozumu? Tyle, co przekonanie, że istnieje jakiś porządek, którego nie można bez karnie odrzucać czy relatywizować jakimś kanonem wartości usta wianych dowolnie jak pionki na szachownicy. Nie można bezkar nie ogłosić, że zdrada jest cnotą, a miłosierdzie — zaprzaństwem. W tym świecie, który niebezpiecznie zbliża się na skraj zbioro wego szaleństwa, należy raczej zaproponować katolickiemu biskupowi i laickiemu racjonaliście podwójną buchalterię szczególnego rodzaju: od siebie wymagaj, ile możesz; innym wybaczaj, ile potrafisz. Religia i myśl laickiego racjonalizmu współżyją ze sobą i będą współżyć. To współżycie może rodzić duchowe bogactwo i może rodzić konflikty degenerujące obie strony. Świat doskonale po bożny i świat w pełni laicki, zracjonalizowany, to dwie twarze tej samej utopii — rzeczywistości bez grzechu i bez konfliktu. Każda próba realizacji takich utopii wiodła do zwielokrotnienia konfliktów i grzechów. Bowiem w świat realnego ludzkiego doświadczenia nieodmiennie wpisany jest grzech — i obrona sacrum, wpisany jest absurd — i obrona rozumu. 215
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
IX Każda wojna domowa zaczyna się od destrukcji wspólnych au torytetów: tak też dzieje się w naszej zimnej religijnej wojnie do mowej. Upadek autorytetów nie jest wszakże sukcesem niepo kornego rozumu głoszącego nieufność przeciw zadufaniu. Nieuf ność wobec mocarzy nie kłóci się z szacunkiem wobec autoryte tów. Autorytet bowiem nie sięga po przemoc — gdy sięga po przemoc, staje się przemocą, a przestaje być autorytetem. Ateny miały Sokratesa i Peryklesa, i dzięki nim właśnie czcimy dziś ateńską demokrację, nie zaś dzięki tym, którzy próbowab skazać icb na pohańbienie. Polska także miała swoje autorytety. Najbardziej bezdyskusyj nym z nich był papież Jan Paweł II. Dobry Papież, który powta rzał, że miłosierdzie jest ponad sprawiedliwością; dobry pasterz, który przywrócił swej owczarni godność i nadzieję. Nikt nie zrobił więcej dla destrukcji tego autorytetu niż ci, którzy uznali, że zmiana kodeksu karnego na bardziej represyj ny i wymuszanie za pomocą ustaw respektu dla wartości chrze ścijańskich to właściwy sposób ewangelizowania Polaków. Siągając po autorytet siły, zniszczyli siłę autorytetu. Kościół znalazł się dziś na ważnym rozdrożu. Przyjdzie mu dokonać wyboru po między integrystycznym duchem Syllabusa a soborowym otwar ciem encykliki Gaudium et spes. Rzecz w tym jednak, że wraz z Kościołem cały świat znalazł się na tym rozdrożu. Znów — na różne sposoby w Bośni, w Iranie, na Kau kazie — zakwestionowany został sam rdzeń systemu wartości opar tego na filozofii praw człowieka. Taki jest kontekst refleksji nad przyszłością Kościoła. Wielką bezdyskusyjną wartość Kościoła ujaw niło doświadczenie totalitarne. Twarda, konserwatywna postawa Kościoła pokazała wtedy swoją inną twarz — dobrą twarz. Wtedy ro zum wolny od zwierzchnika raczej skłaniał do pogodzenia się z rze czywistością, której zmiana była niepodobieństwem. Natomiast do niezgody na niewolę wciąż wzywała pamięć o szaleństwie krzyża. Z tego, z tej pamięci, wywodziła się odwaga ludzka i mądrość serca. Nie twierdzę, że tylko stąd. Ossowski, Sacharow, Havel, Jan Józef Lipski nie byli ludźmi Kościoła — byli laickimi racjonali 216
Kościół — prawica
—
monolog
stami. Ale każdy z nich — myślę — był na swój sposób człowie kiem wiary. Zapewniali oni, że nie ma ważniejszej rzeczy niż ży cie ludzkie, a przecież sami wciąż własne życie narażali tak upar cie, jakby byli przekonani o istnieniu jakiegoś transcendentnego ładu, w imię którego własne życie należy narażać. Własne — nigdy cudze. Byli to ludzie podwójnego wyznania, narażeni na podwójne cięgi, których nie żałował im ani obskurantyzm religij ny, ani też obskurantyzm antyreligijny. X Wciąż wierzę, że idea spotkania chrześcijanina i laickiego ra cjonalisty wokół wartości demokratycznych warta jest troski. Także w chwili, gdy coraz mniej ludzi po obu stronach ma ocho tę na dialog. Może wbrew rozsądkowi — wciąż wierzę, że będą się oni spotykać i rozmawiać. Wierzę bowiem, że także dobro ma siłę magnetyczną. Na progu świątyni... Na stopniach tramwaju... [1993]
217
Dlaczego potrzebujemy Kościoła?
I Papież Jan Paweł n zawsze mówił Polakom rzeczy ważne. Wszyst kim Polakom. I tym świętym — bądź tym, którzy za świętych sa mi siebie uważają — i tym grzesznym, którzy swych grzechów są mniej lub bardziej świadomi. Jan Paweł II mówił do każdego z nas niejako osobiście; każdego z nas zmuszał do namysłu nad sobą, nad światem, nad własnym miejscem w świecie. Trafiał w sedno. Był w czasach zniewolenia głosem polskiej wolności, suwerenno ści polskiego ducha, tożsamości narodowej i tradycji kulturalnej. Był też najważniejszym ambasadorem sprawy polskiej w świecie. Mówił do nas i mówił za nas. Był zawsze tym, który oświecał i wyzwalał, jednoczył i nauczał, przypominał i krzepił. Był tym, który miłował. Nie umiem uniknąć tych słów, może nazbyt patetycznych, dla tego że nie potrafię wyrzucić z pamięci tej chwili, kiedy gruchnę ła wieść, że ks. arcybiskup Karol Wojtyła, metropolita krakowski, został wybrany na papieża. Osłupienie, radość, łzy szczęścia... A przecież nigdy nam nie schlebiał. Mówił do nas mową twar dą i trudną; uświadamiał nam naszą odpowiedzialność za warto ści, za Polskę, za samych siebie. Mówił jednak w taki sposób, by wyzwalać w nas to, co najlepsze: jak mądry przyjaciel, a nie jak bezduszny prokurator. Teraz znowu do nas przyjeżdża. Co nam powie? II Przyjeżdża do kraju skłóconego na wiele różnych sposobów. Do kraju, który zaakceptował nową konstytucję niewielką więk 218
Dlaczego potrzebujemy Kościoła?
szością głosów przy wielkiej absencji obywateli. Ta nowa kon stytucja przesądziła dwa istotne fakty: Polska będzie państwem o tożsamości demokratycznej, a nie antykomunistycznej; Polska będzie państwem raczej laickim, respektującym autonomię Ko ścioła i polityki, a nie państwem wyznaniowym. Co powie Jan Paweł II temu krajowi? III Uczył nas patriotyzmu. To niemodne dziś słowo po papieskim nauczaniu odzyskiwało blask szczególny. Uczyliśmy się na nowo kochać naszą ojczyznę z wiernością, ale bez złudzeń. Słowa Jana Pawła II zawsze przywodziły mi na myśl słowa Josepha Conrada 0 kraju, „który od synów swych większej żąda miłości niż jaki kolwiek inny kraj na świecie; miłości pełnej żałoby, jaką się ko cha umarłych, a niezapomnianych; niewygasającego płomienia beznadziejnego uczucia, jakie tylko żywy, ciepły ideał obudzić w nas może, na dumę naszą, na umęczenie, na triumf i zagładę. Jest coś potwornego w samej myśli o takim żądaniu, aż stanie ono przed nami pod postacią najwyższego oddania, bez bojaźni 1 bez żalu”. Wszak mówił do nas Jan Paweł II o momencie „We sterplatte”, czyli o takiej chwili, w której trzeba dochować wier ności jakiejś słusznej sprawie, o którą nie można nie walczyć, nawet jeśli ta sprawa dziś przegrywa. Wszyscy wiedzieliśmy wtedy, o czym mówił papież. Dziś rozu miemy te słowa na wiele odmiennych sposobów. Pewno także w sposób sprzeczny z intencjami Jana Pawła II. I zastanawiamy się pewno jeszcze, czemu dochować wierności. Czy temu, co wydaje się nam być głosem tak wielu z polskich biskupów? Czy temu, co wydaje się nam być głosem własnego sumienia? IV Jan Paweł II mówił o wolności: „Gdzie organizacja społeczeń stwa ogranicza czy wręcz eliminuje sferę wolności przysługują cej obywatelom, tam życie społeczne ulega stopniowemu rozkła dowi i zamiera”. I dalej: „W ustrojach totalitarnych i autokra 219
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
tycznych została doprowadzona do ostateczności zasada pierw szeństwa siły przed rozsądkiem. Zmuszono człowieka do podda nia się światopoglądowi narzuconemu siłą, a nie wypracowane mu przez wysiłek własnego rozumu i korzystania z własnej wol ności. Należy tę zasadę odwrócić i uznać w całości prawa ludz kiego sumienia, związanego tylko prawdą, czy to naturalną, czy też objawioną”. O sprawiedliwości i miłosierdziu: „Trudno nie zauważyć, iż bardzo często programy, które biorą początek w idei sprawiedli wości, które mają służyć jej urzeczywistnieniu we współżyciu ludzi, ludzkich grup i społeczeństw, ulegają w praktyce wypacze niu. Chociaż więc w dalszym ciągu na tę samą ideę sprawiedli wości się powołują, doświadczenie wskazuje na to, że nad spra wiedliwością wzięły górę inne, negatywne siły, takie jak zawzię tość, nienawiść czy nawet okrucieństwo. Wówczas chęć znisz czenia przeciwnika, narzucenia mu całkowitej zależności, ogra niczenia jego wolności, staje się istotnym motywem działania. Jest to sprzeczne z istotą sprawiedliwości, która sama z siebie zmierza do ustalenia równości i prawidłowego podziału pomię dzy partnerami sporu. Ten rodzaj nadużycia samej idei sprawie dliwości oraz praktycznego jej wypaczenia świadczy o tym, jak dalekie od sprawiedliwości może stać się działanie ludzkie, na wet jeśli podjęte jest w imię sprawiedliwości. Nie na próżno Chrystus wytykał swoim słuchaczom, wiernym nauce Starego Testamentu, ową postawę, która wyrażała się w słowach: «Oko za oko i ząb za ząb». Była to ówczesna forma wypaczenia spra wiedliwości. Formy współczesne kształtują się na jej przedłuże niu. Wiadomo przecież, że w imię motywów rzekomej sprawie dliwości (np. dziejowej czy klasowej) niejednokrotnie niszczy się drugich, zabija, pozbawia wolności, wyzuwa z elementarnych ludzkich praw. Doświadczenie przeszłości i współczesności wskazuje na to, że sprawiedliwość sama nie wystarcza, że — co więcej — może doprowadzić do zaprzeczenia i zniweczenia sie bie samej, jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych jego wymiarach owej głębszej mocy, jaką jest miłość. To przecież doświadczenie dziejowe pozwoliło, między innymi, na sformułowanie twierdzenia: summum ius — summa iniuria. 220
Dlaczego potrzebujemy Kościoła?
Twierdzenie to nie deprecjonuje sprawiedliwości, nie pomniej sza znaczenia porządku na niej budowanego, wskazuje tylko w innym aspekcie na tę samą potrzebę sięgania do głębszych jeszcze sił ducha, które warunkują porządek sprawiedliwości”. O przebaczeniu: „Ów ludzki świat może stawać się «bardziej ludzkim* tylko wówczas, gdy we wzajemne stosunki, które kształtują jego moralne oblicze, wprowadzimy moment przeba czenia, tak istotny dla Ewangelii. Przebaczenie świadczy o tym, że w świecie jest obecna miłość potężniejsza niż grzech. Przeba czenie też stanowi podstawowy warunek pojednania — nie tyl ko w stosunku Boga do człowieka, ale także w stosunkach wza jemnych pomiędzy ludźmi. Świat, z którego wyeliminujemy przebaczenie, może być tylko światem zimnej, bezwzględnej sprawiedliwości, w imię której każdy będzie dochodził swych praw w stosunku do drugiego, a drzemiące w człowieku egoizmy różnego gatunku mogą albo zamienić życie i współżycie ludzi w system ucisku słabszych przez silniejszych, albo też w arenę nieustannej walki jednych przeciw drugim”. O wydarzeniach 1989 roku: To przykład „zwycięstwa woli dia logu i ducha ewangelicznego w zmaganiach z przeciwnikiem, który nie czuje się związany zasadami moralnymi: są zatem przestrogą dla tych, którzy w imię realizmu politycznego chcą usunąć z areny politycznej prawo i moralność. Nie ulega wątpli wości, że walka, która doprowadziła do przemian roku 1989, wy magała wielkiej przytomności umysłu, umiarkowania, cierpień i ofiar”. O fundamentalizmie: „Kościół nie zamyka bynajmniej oczu na niebezpieczeństwo fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową albo religijną czują się uprawnieni do narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra”. Jan Paweł II pisał: „Kościół respektuje słuszną autonomię po rządku demokratycznego i nie ma tytułu do opowiadania się za takim albo innym rozwiązaniem instytucjonalnym czy konstytu cyjnym”. I mówił: „Liczne niesprawiedliwości indywidualne i społeczne, obejmujące regiony i narody, popełnione zostały w latach, kiedy panował komunizm, a także wcześniej; nagroma221
Adam. M ichnik / Wściekłość i wstyd
dziło się wiele nienawiści i uraz. Istnieje realne niebezpieczeń stwo, że po upadku dyktatury wybuchną one na nowo, powodu jąc poważne konflikty i rozlew krwi, jeśli zabraknie postawy mo ralnej i świadomego wysiłku, by dawać świadectwo prawdzie, jak to miało miejsce w czasach minionych. Należy życzyć sobie, by nienawiść i przemoc nie zatriumfowały w sercach tych zwłaszcza, którzy walczą o sprawiedliwość, i aby wszystkich przenikał duch pokoju i przebaczenia”. W tych słowach ludzie mojej formacji odnajdują siebie i swoje lęki, swoje prawdy i swoje nadzieje. A przecież byłbym manipu latorem, gdybym na tych cytatach poprzestał. Jan Paweł II mówił także o innych zagrożeniach: „Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu 0 poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno po szczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu praw dziwych ideałów, jak i «podmiotowości» społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa i współodpowiedzialności. Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demo kratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relaty wizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę i zdecy dowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decy duje większość czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zau ważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej 1 nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przeko nań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demo kracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamu flowany totalitaryzm”. V W 1978 roku u progu pontyfikatu Jana Pawła II pisał Leszek Kołakowski: „Dla tradycjonalistów postrzegających świat przez kategorie odziedziczone z epoki szoku po rewolucji francuskiej 222
Dlaczego potrzebujemy Kościoła?
i nieznacznie tylko skorygowane, zło komunizmu i jego ni szczycielska siła wywodzą się stąd, że jest on ateistyczny. Jest to wszakże mylący sposób percepcji. Kościół nie cierpi prześlado wań ani ograniczeń w demokratycznych ustrojach rządzonych przez ateistów lub ludzi religijnie obojętnych. Z drugiej strony, jeśli dopuścimy fantazyjne przypuszczenie, że któregoś dnia narada partii komunistycznych ogłosi, iż właśnie istnienie Boga zostało naukowo udowodnione, przy czym, zbyteczne dodawać, Bóg wyraża swoją nieomylną wolę ustami Biura Politycznego, ła two przewidzieć, że ani opresywny i antykulturalny charakter komunizmu, ani sytuacja religii i Kościoła na opanowanych przezeń obszarach nie uległyby przez to żadnej zmianie. Despotyczne formy rządzenia i w szczególności prześladowania religijne w tym ustroju nie pochodzą stąd, że komunizm jest ate istyczny, ale stąd, że jest totalitarny, że zatem jest jak gdyby kon strukcyjnie napędzany dążeniem do zniszczenia wszystkich form życia zbiorowego i wszystkich krystalizacji kultury nie narzuco nych przez państwo. Znamienna dla integryzmu katolickiego koncentracja krytyki na sprawie ateizmu, to znaczy na błędach doktrynalnych komunizmu, jest z kilku powodów myląca i nie skuteczna. Nade wszystko nie pozwala ta postawa wypracować pojęć oddzielających indyferentyzm religijny liberalnej demokra cji od państwa ideologicznego sowieckiego typu, przeszkadza za tem w uwolnieniu Kościoła od tradycji, która w liberalizmie wi działa wroga par excellence; co więcej, atakując komunizm za błędną teorię teologiczną czy antyteologiczną, utrudnia krytykę totalitaryzmu jako takiego, niezależnie od jego doktrynalnej podbudowy. Tymczasem totalitaryzm, bez względu na kostium ideologiczny — rasistowski, komunistyczny czy religijny — jest w tej chwili najbardziej złowrogą groźbą dla kultury i dla warto ści chrześcijańskich. Jest niezawodnie prawdą, że totalitarna stro na tradycji chrześcijańskiej nie jest w tej chwili żadnym niebez pieczeństwem realnym, niemniej jednak chrześcijanie, którzy walczą o prawo do życia w sytuacji totalitarnej, stawialiby siebie w niezręcznej pozycji, jeśliby nie opierali swoich roszczeń na wy raźnej akceptacji pluralistycznych zasad życia społecznego, to znaczy na radykalnym odrzuceniu totalitaryzmu, niezależnie od 223
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
jego ideologicznych treści, które mogą być ateistyczne, ale mogą być także religijne (istnieje nadal potężny potencjał totalitarny w islamie). Ponadto, przy założeniu, że jądrem zła w komunizmie jest ateizm, sprawa konfrontacji chrześcijaństwa z komunizmem zostaje umiejscowiona w ramach walki idei, co jest wszelako wa dliwą interpretacją sytuacji, przynajmniej w krajach wepchnię tych w klatkę sowietyzmu: idea komunistyczna nie ma tam bo wiem żadnej siły własnej, nie jest praktycznie wyznawana i sta nowi tylko legitymizację przemocy sprawowanej nad społeczeń stwem. Integryzm osłabia przeto skuteczność antytotalitamego oporu, dając jakby do zrozumienia, a przynajmniej nie wyklucza jąc wyraźnie możliwości, że totalitaryzm nie byłby naganny, gdyby jego forma dogmatyczna określała się za pomocą Credo nicejskiego zamiast Dzieł zebranych Lenina. Pod tym względem integryzm w osobliwy sposób zbiega się z tą formą katolickiego «progresizmu», która w komunizmie nie widzi niczego złego poza tym, iż błądzi on w sprawach teologicznych”. Jakby w odpowiedzi na te słowa, czytam w encyklice Centesimus Annus: .Jeśli zapytamy dalej, skąd bierze się ta błędna kon cepcja natury osoby i «podmiotowości» społeczeństwa, musimy odpowiedzieć, że pierwszym jej źródłem jest ateizm”. VI I oto jesteśmy w centrum debaty, której końca nie widać; deba ty o relacji pomiędzy prawdą a wolnością. Z wolności korzystać mogą wszyscy: zarówno święci, jak i jaw nogrzesznicy. Wolność oznacza równouprawnienie ludzi grzechu i cnoty, mą drości i głupoty, prawdy i oszustwa, miłości i nienawiści. Jedy nym limitem formalnym jest prawo: konstytucja i kodeks karny. Kościół — nosiciel cnoty, mądrości, prawdy i, nade wszystko, mi łości — nie może przystać na to równouprawnienie, ale też i nie może nie przystać. Nie może na to przystać szczególnie w chwi li wielkiego wstrząsu, gdy świat wartości zakolebał się niebez piecznie. Ale też nie może i nie przystać w chwili, gdy ład demo kratyczny jest bezustannie atakowany. 224
Dlaczego potrzebujemy Kościoła?
Pisał Jan Paweł II: „Istnieją też inne siły społeczne i nurty ide owe, które przeciwstawiają się marksizmowi, tworząc systemy bezpieczeństwa narodowego*, zmierzające do drobiazgowej kontroli całego społeczeństwa dla uniemożliwienia infiltracji marksistowskiej. Stawiając bardzo wysoko i zwiększając siłę państwa, mają one ustrzec społeczności przed komunizmem, jednak czyniąc tak, narażają się na poważne ryzyko zniszczenia tej wolności i tych wartości osoby ludzkiej, w imię których nale ży mu się przeciwstawić”. Tak więc Jan Paweł II przestrzega całkiem wyraźnie nie tylko przed kryzysem tradycyjnych norm moralnych w państwach de mokracji i dobrobytu, ale również przed filozofią „antykomunizmu z bolszewicką twarzą”. Jednocześnie cała myśl papieża — co oczywiste — skupiona jest na trosce o prawdę objawioną. Jan Paweł II jest przekonany, że tylko Kościół potrafi przeprowadzić człowieka przez kręty la birynt grzechów, niedoli i pokus naszego świata; że tylko Kościół katolicki potrafi odróżnić dobro od zła, prawdę od kłamstwa, po czciwość od draństwa, że tylko Kościół katolicki potrafi głośno wypowiedzieć sens tego odróżnienia. VII Jan Paweł II jest niezwykłym świadkiem naszego czasu: czasu faszyzmu i klęski faszyzmu; czasu komunizmu i klęski komuni zmu. Dlatego w myśl filozoficzną Jana Pawła II wpisane jest bez ustanne doświadczenie oporu antytotalitarnego. Ten opór łączył w sobie harmonijnie dwie cechy: wierność i niepokorność; wier ność wobec wartości, niepokorność wobec sytuacji. Obie te ce chy postawy antytotalitarnej były poddawane krytyce jako war tości formalne; Leszek Kołakowski krytykował cnotę wierności pytając: „wierność”, ale komu i czemu; ks. Józef Tischner kryty kował niepokorność pytając: „niepokorność”, ale wobec kogo i czego. Wszelako obaj ci wielcy mistrzowie polskiego myślenia według wartości byli zapewne zgodni w jednym: ostateczną mia rą jest świadectwo. Pisał Leszek Kołakowski: Jednakowoż tra dycja religijna, przynajmniej w kręgu naszej kultury, domaga się 225
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
czegoś więcej niż rezygnacji z nienawiści: mamy ponadto dobro świadczyć naszym prześladowcom, modlić się za wrogów na szych. Czy i to żądanie, gwałt naturze czyniące, może uchodzić za powszechną powinność? Na to tylko najbanalniejsza odpo wiedź się nasuwa: można być pewnym, że jest i zawsze będzie bardzo niewielu takich, którzy prawdziwie do tego wymagania dorośli; ale na barkach tych nielicznych wspiera się gmach naszej cywilizacji, i to niewiele, do czego my jesteśmy zdolni, im zawdzięczamy”. Zaś ks. J. Tischner zauważał: „Między niepokornością a nihilizmem istnieje zasadnicza różnica. A przecież bardzo łatwo udawać niepokorność, gdy naprawdę jest się tylko nihilistą. Różnicę wytwarza wartość zwana heroizmem. Niepo korni byli każdy na swój sposób heroiczni. Polegało to ostatecznie na doświadczeniu i na świadomości wolności. Bo im chodziło nie tylko o wolność dla chłopa, robotnika, dla narodu i jego myśli, lecz chodziło im także, a może przede wszystkim, o wypracowa nie w samych sobie tej niewątpliwie najtrudniejszej z wolności — wolności dysponowania samym sobą w sytuacji granicznej”. VIII Miejmy świadomość, że istotą dzisiejszego polskiego rozdarcia jest spór o to, co jest większym zagrożeniem: karykaturalna po stać wierności przeobrażonej w fanatyczną nienawiść integrystów czy też karykaturalna postać niepokorności przeobrażonej w immoralizm nihilistów. Nihilizm jest przeświadczeniem, że wszystko jest błotem, a dobro, prawda i świętość nie istnieją; że nie istnieje też żaden kanon moralny, zaś pogląd odmienny to je dynie rezultat naiwnej głupoty bądź zakłamania i hipokryzji. Integryzm jest przekonaniem, że skoro toniemy w błocie nihi lizmu, to świat uporządkowany wokół dobra, prawdy i świętości należy przywracać, sięgając po wszelkie możliwe sposoby; także po zło, kłamstwo i nienawiść: święty cel ma usprawiedliwić nik czemne środki. Wydaje się, że odpowiedź Jana Pawła II jest oczy wista: największym zagrożeniem jest nihilizm. Nie chcę wybierać „mniejszego zła”. Powiedzieć jednakowoż muszę otwarcie: jeśli jednak jestem do takiego wyboru przymu 226
Dlaczego potrzebujemy Kościoła?
szany, to w Polsce, naszej wspólnej ojczyźnie, bardziej lękam się nienawistnego, fanatycznego integryzmu. Cyniczny nihilizm go dzi w jakość demokratycznej Polski, integryzm godzi w istotę polskiej demokracji. Przez długie lata myślałem, że Jan Paweł II jest twórcą nowej polskiej syntezy: Polski wiernej z Polską niepokorną; Polski, w której nie ma zwycięzców i nie ma zwyciężonych; Polski wspólnej — Ojczyzny wszystkich obywateli Rzeczypospolitej. Dziś staję bezradny wobec bilansu mojej wiary, miłości i nadziei. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Kiedy w obecności prymasa Polski można moich najbliższych przyjaciół nazwać „różowymi hienami”, kiedy można nas przyrównać do targowiczan, którzy Polskę sprzedawali obcemu mocarstwu, kiedy można nas zesta wić z nawalą bolszewicką z 1920 roku — nic już nie wiem. Jeśli jednak pytam własnego sumienia, ono nakazuje mi po wiedzieć: Ojcze Święty — wiele grzechów jest naszym udziałem, ale to nie jest prawda. Nie jesteśmy zdrajcami ani targowiczanami, ani bolszewicką nawałą. Ale wybaczamy im to kłamstwo nie godne, bowiem oni nie wiedzą, co czynią. I prosimy w tym waż nym dniu: odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy na szym winowajcom. IX Czy można przezwyciężyć ten stan „zimnej wojny domowej”? Pisał ks. Tischner: „Dojrzewanie człowieka do bezkompromisowości w tym, co dobre, kryje pewien paradoks. Okazuje się, że tylko dzięki bezkompromisowości w tym, co dobre, może dojść do sytuacji harmonijnego współżycia międzyludzkiego, którą często nazywamy «mądrym kompromisem*. Oto paradoks: «mądry kompromis* ma być wynikiem «bezkompromisowości», a «bezkompromisowość» odpowiednikiem «mądrego kompromi su*. Lecz nie ma w tym żadnej sprzeczności! Bezkompromisowość w dobrem jest wszak warunkiem tego, by człowiek mógł dojść z drugim człowiekiem do mądrego kompromisu na płasz czyźnie wartości niższych niż najwyższe. Trzeba bezkompromi sowo chcieć sprawiedliwości, by się nie pozabijać przy rozdziale 227
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
chleba”. Pisał Leszek Kołakowski: „Duch koncyliatorski i goto wość do kompromisu bez tchórzostwa i bez konformizmu, zdol ność do usuwania nadmiaru wrogości bez czynienia ustępstw w tym, co się uważa za jądro sprawy, jest to sztuka, która z pew nością nikomu bez trudu nie przychodzi jako dar naturalny. Od naszej umiejętności przyswajania sobie tej sztuki zależy wszela ko los demokratycznego ładu na świecie”. X Polskiej demokracji potrzebny jest Kościół, bowiem Polska de mokracja potrzebuje głosu sumienia. Polskiej demokracji potrzebny jest Kościół, który mówi języ kiem Ewangelii, a nie językiem krucjaty; Kościół, który jest i po zostanie znakiem sprzeciwu, a nie znakiem przymusu. Kościół, który przywróci nam wiarę, że można zlo dobrem zwyciężać. [1997]
228
Część V. Demokracja jest szara
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji”
Rozumieć historię Polski to tyle, co wierzyć w cuda. Zważmy bowiem: żeby w 1984 roku uwierzyć, że po pięciu latach Polska odzyska wolność i niezawisłość, trzeba było wierzyć w cuda. Jed nak naród polski, katolicki i bogobojny, nie bardzo wierzył w ten cud. Zresztą: kto z nas, ludzi „Gazety Wyborczej”, był w stanie uwierzyć wtedy, że przyjdzie mu już niedługo pracować w wiel kim i ważnym dzienniku, szanowanym w Polsce i w świecie? Któż jednak przyzna, że był człowiekiem małej wiary? Spieramy się tedy: kto, jaki obóz polityczny, jakie siły przyniosły Polsce nie podległość? Nie jest to pierwszy taki polski spór. Michał Bobrzyński, konserwatywny historyk ze szkoły krakowskich stańczy ków, pisał w swych Dziejach Polski: „Ręka Opatrzności, kierująca biegiem dziejów i mszcząca zbrodnię rozbiorów, prześcignęła nasze nadzieje i doprowadziła nas do upragnionego celu. Im jaśniej jednak stawało to przed oczami moimi, jak wielu innych, tym więcej mu siałem się zżymać na prawdziwie potępieńcze swary, które w społe czeństwie polskim wszczęły się około pytania, które stronnictwo przewidziało ostateczny wynik i ma całą jego zasługę, a które stron nictwo należy potępić, chyba za to, że do wskrzeszenia Polski dąży ło na tych drogach, które zrazu jedynie były możliwe”. Bobrzyński sądził, iż prawda o tym, „że wszyscy Polacy i wszystkie stronnictwa dążyły do jednego celu i każde z nich ma w nim cząstkę zasługi, po winna działać kojąco na rozdrażnione obozy”. Całkiem inaczej postrzegał problem endecki intelektualista Zygmunt Wasilewski. Był on zdania, że w połowie XIX wieku Polacy sprawiali wrażenie „narodu niedojrzałego, ruchliwego, ale niezdatnego do życia. Takie wrażenie musiał wywierać brak skoordynowania systemu uczuciowego z rozsądkiem. Wiedzieli o tym dobrze wrogowie i umieli wytworzyć w Polsce taki system 231
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
oddziaływań, żeby te dwa żywioły pogłębiały między sobą prze paść. Masoneria w Polsce odgrywała pod tym względem rolę nie życzliwych lekarzy psychiatrów, ciągnąc w obie strony duszę polską — bądź do wybuchów uczuciowych, bądź do skrajnego oportunizmu w ugodowości — aby tylko nie pozwolić na zorga nizowanie się psychiki polskiej, w anarchii ją utrzymać, aby nie doszło do skonsolidowania się polskiej myśli politycznej [...]. Wpędzało się jednych pod hasłem uczuć patriotycznych w nieo patrzne ruchy na to, by potem drugich wpędzać w ugodę z pań stwami zaborczymi i w rezultacie pogłębiać niewolę, a w duszach psychikę niewolnictwa [...]. Tajemnicą powodzenia w pracy tego ostatniego pokolenia, które wytworzyło ruch wszechpolski demokratyczno-narodowy, było to, że ono pierwsze wyemancypo wało się spod wpływów tajnej organizacji międzynarodowej, która dotąd arkana polityczne w swojej chowała pieczy”. Natomiast Michał Sokolnicki, znany piłsudczyk, kategorycznie polemizował z takimi ujęciami. Pisał: „Nowe pokolenie Polaków uważa niepodległość i Państwo za rzeczy rozumiejące się same przez się, wynikłe z samego przyrodzenia, i sądzi, że niemożliwe jest właściwie, aby było inaczej. U starszych pamięć zmienia się także, następuje pewne, powiedziałbym, dobroduszne przeinacze nie faktów. W dobrej wierze ludziom się wydaje, że jeśli przed wojną niepodległości nie było, to przynajmniej wszyscy jej chcie li [...]. Dokładna analiza przedwojennych faktów wykazuje wręcz odwrotnie: straszliwą zatratę moralną poczucia państwowego Po laków w ostatniej dobie niewoli. Istniały wówczas w społeczeń stwie polskim dwa podstawowe pragnienia: pragnienie spokoju w dobrobycie i pragnienie utrzymania narodowości i religii [...]. Toteż jest rzeczą śmieszną, jeżeli się przedstawia sprawę tak, ja koby przed wojną wszyscy chcieli niepodległości, tylko każdy jej chciał inaczej; lub też — jakoby istniał w społeczeństwie polskim potężny prąd, dążący do odzyskania państwowości własnej. Pan Roman Dmowski w Polityce polskiej powtarza wielekroć, iż od 1906 r. począwszy, zdawał sobie sprawę z tego, że odbudowanie państwa polskiego jest rzeczą niewątpliwą i bliską; jako prezes Ko ła Polskiego w Dumie spełniał on, według siebie samego, rolę pol skiego ministra spraw zagranicznych, a cały ruch neosłowiański 232
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji"
zainicjował celem przeniesienia sprawy polskiej na teren między narodowy. Rzuca się w oczy iluzoiyczność podobnych twierdzeń. Na spełnienie w Kole Polskim w Petersburgu roli kierownictwa «spraw zagranicznych* nie ma ani jednego dowodu. Przeciwnie, ca ły szereg dowodów stwierdza niezbicie, iż Polacy stanęli wówczas szczerze i konsekwentnie na gruncie państwowości rosyjskiej. Sta nęli na tym gruncie samym faktem uczestniczenia w wyborach do ogólnorosyjskiego przedstawicielstwa Dumy Państwowej — był to bowiem pierwszy fakt dobrowolnego, uczynionego bez nakazu, spełnienia obowiązków państwowych wobec Rosji [...]. Niepodległość jako program wyszła w ostatnim pięćdziesięciole ciu z bardzo nielicznych grup ludzi, ponad które im więcej będzie my się oddalać, im historyczniej, czyli syntetyczniej będziemy pa trzyli, wyrastać będzie coraz bezwzględniej jedna postać, jedno nazwisko. Te grupy ludzi w przebiegu swoich prac i usiłowań by ły w ciągu dziesięcioleci izolowane we własnym narodzie. Obraz tych prac i usiłowań — to obraz ciągłej walki w znacznej mierze z własnym społeczeństwem. Okazało się, że olbrzymia większość narodu była w błędzie, a garstka ludzi niosła w sobie prawdę [...]. Racja i zwycięstwo w procesie historycznym pozostały po stronie nielicznej garści przeciwko ogromnej większości”. I Bobrzyński, Wasilewski, Sokolnicki — każdy z nich miał rację i ża den jej nie posiadał do końca. Bez wątpienia wszyscy jakoś chcieli niepodległej Polski i wszyscy jakoś, po swojemu, dla niej pracowali. Ale w każdym z obozów politycznych nie brakowało ludzi nędznej konduity moralnej i małej wiary, zaprzańców i chuliganów politycz nych, zdrajców narodowej sprawy i awanturników w służbie frazesu. A przecież cud się dokonał: Polska odzyskała wolność i każdy Polak miał prawo do chwili radości z „odzyskanego śmietnika”. My, ludzie „Gazety Wyborczej”, nie byliśmy i nie jesteśmy obiek tywnymi obserwatorami polskich zmagań. Byliśmy i pozostaje my aktywnymi uczestnikami sporu o Polskę. Pamiętamy czas, gdy mówiliśmy słowami Sokolnickiego, głosząc chwałę aktywnej, choć żałośnie nielicznej garstki, która przenio 233
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
sła od marca ’68 roku do powstania KOR-u buntowniczą iskrę nie zgody na dyktaturę. Pamiętamy czas, gdy w trudnym czasie stanu wojennego mówiliśmy językiem Zygmunta Wasilewskiego, gło sząc sens polityki czynnej, choć nasyconej geopolitycznym reali zmem i odrzucającej myśl o zbrojnej irredencie. Pamiętamy wre szcie czas, gdy sięgaliśmy po język Michała Bobrzyńskiego, głosząc potrzebę „Polski wspólnej”, gdzie każdy z dawnych adwersarzy ma prawo do dumy z patriotycznych dokonań własnego obozu. Polską drogę do demokracji metodą negocjacji i porozumień umożliwiło porozumienie Okrągłego Stołu. Uważam Okrągły Stół za najbardziej rozumny akt polityczny w polskiej historii XX wieku. Niemal nikt nie wierzył w porozumienie pomiędzy rządzącymi komunistami a antykomunistyczną opozycją. A jed nak stało się ono faktem — bez blokad i bez plutonów egzekucyj nych, bez jednej wybitej szyby — Polska umiała wynegocjować sama ze sobą drogę do wolności i niepodległości. Gdyby w 1984 roku polski patriota złowił przysłowiową złotą rybkę, o cóż by ją prosił? Po pierwsze, by Polska przestała być dyktaturą, a stała się demokracją, bez dyktatu policji, bez cenzu ry, bez zamkniętych granic. Po wtóre, by polska gospodarka stała się racjonalna, by logika rynku zastąpiła logikę nakazu, rozdziel nictwa i niedoboru, by rosnące zadłużenie przeobraziło się w trwały wzrost gospodarczy. Po trzecie, by Polska stała się kra jem suwerennym, by z Polski wyszły sowieckie wojska, by roz padł się Związek Sowiecki, a nasz kraj stał się trwałym składni kiem demokratycznej Europy. Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami. II Dlaczego upadł komunizm w Polsce? Czy sprawił to wybór pa pieża Jana Pawła II i jego pamiętne pielgrzymki do Polski? Czy sprawiła to polityka amerykańskich prezydentów Cartera i Rea gana, którzy uczynili z praw człowieka oręż amerykańskiej polity ki wobec totalitarnego komunizmu? Czy sprawił to Michaił Gor baczow, który chcąc zmodernizować sowieckie imperium, doko nał aktu destrukcji ostatecznej? 234
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji
Każdy z tych czynników miał bardzo istotne znaczenie. Jednak zdecydował inny czynnik: to, że Polacy chcieli rozmontować sy stem dyktatury; ci Polacy, którzy służyli dyktaturze, z tymi, którzy się przeciw dyktaturze zbuntowali, umieli się w tym celu ze sobą porozumieć. To była Wielka Polska Aksamitna Rewolucja. Jak każda rewo lucja, tak i ta nasza wyzwoliła wielkie nadzieje i przyniosła wiel kie rozczarowania. Rozczarowany był świat władzy — oni liczy li na racjonalizację i modernizację systemu, a nie na jego upa dek. Rozczarowana była „Solidarność”, która liczyła, że nadej dzie czas „sławy i chwały”, a nadszedł czas gorzkich wyrzeczeń, bezrobocia, „wojny na górze”, cwaniactwa dawnej nomenklatu ry i korupcji nowej elity władzy. Po prostu: rozczarowane było całe społeczeństwo, które wierzyło, że koniec komunizmu prze obrazi Polskę w kraj, gdzie będą zarobki amerykańskie, zabezpie czenia socjalne skandynawskie, a dyscyplina pracy gierkowska. Jednak ta manna z nieba nie spadła, bowiem spaść nie mogła. Jednak najpierw nam, ludziom „Gazety Wyborczej”, manna spadła z nieba; nasz dobry los zamienił wodę w wino. Mieliśmy świadomość, że Okrągły Stół był wielkim sukcesem: przy stole negocjacyjnym opozycja demokratyczna osiągnęła wszystko, co było do uzyskania. To, co miało być ceną za legalizację „Solidarności”, czyli udział w wyborach do kontraktowego Sejmu (35 proc.), ludzie Okrągłe go Stołu uczynili instrumentem rewolucyjnej zmiany: powstał kontraktowy Sejm i demokratyczny Senat po wyborach, które przyniosły nam miażdżące zwycięstwo. Dobrze pamiętam tamte chwile. Zwycięstwo wymagało od nas wyobraźni, odwagi i ostrożności. Było ono Szokiem dla wszyst kich: dla elity kierowniczej w PZPR, dla Episkopatu, także dla nas — ludzi „Solidarności”. Żeby iść naprzód i doprowadzić do zmiany władzy z komunistycznej na niekomunistyczną — trze ba było szukać nowych rozwiązań kompromisowych, omijać punkty zapalne, rozbrajać tereny zaminowane, unikać konfliktu z naturalnymi wrogami demokracji — „resortami siłowymi”, a także z Moskwą, gdzie wcale nie myślano jeszcze o rozpadzie Związku Sowieckiego. 235
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Powiodło się: za zgodą wszystkich aktorów polskiej sceny poli tycznej powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego, pierwszy nie komunistyczny rząd w obrębie bloku sowieckiego. Ten rząd do konał historycznego dzieła dekomunizacji Polski. Po dziesięciu la tach myślimy z wdzięcznością o tym rządzie i o ludziach, którzy temu rządowi udzielili wsparcia. Był to rząd nadziei. W sytuacji rozpaczliwego załamania gospodarczego powstał rząd zgody i po jednania, po latach konfliktu wewnętrznego wyniszczającego państwo. Powstał rząd tworzący zręby wolności i suwerenności, po latach dyktatury i podległości. Rząd Mazowieckiego i Kuronia, Balcerowicza i Skubiszewskiego umiał porozumiewać się i z pre zydentem Jaruzelskim, i z Gorbaczowem, i z politykami państw demokratycznych. Ten rząd zapoczątkował pamiętną .jesień ludów”: upadek muru berlińskiego i „aksamitną rewolucję” w Czechosłowacji. I ten właśnie rząd, i ten właśnie premier już po kilku miesiącach stali się obiektem bezpardonowego ataku ze strony tych, którzy piętnowali „grubą kreskę”, żądali „przyspie szenia lustracji i demokratyzacji” i „dokończenia rewolucji”. Na czele tego ataku stanął symbol polskiego oporu, laureat pokojowej Nagrody Nobla, przywódca „Solidarności” Lech Wałęsa. III Ktoś z kręgu Komitetu Obrony Robotników pisał wiosną 1985 roku: „Byłem zdania, że Wałęsa świadomie dąży do ustanowie nia osobistej dyktatury, do zbudowania «sułtańskiego» modelu władzy w Związku, co wiedzie do «dworskiego» podejmowania podstawowych decyzji. Uważałem ten proces za stopniowe uśmiercanie związkowej demokracji i starałem się temu zdecy dowanie przeciwstawić. Jednocześnie obawiałem się, że Wałęsa skłonny jest szukać porozumienia z rządem kosztem oczyszcze nia* Związku ze swych antagonistów. Uważałbym to za zdradę «Solidamości». Zdawałem sobie sprawę ze znaczenia Lecha. Eks ponując swoją osobę, Wałęsa zaspokajał powszechną potrzebę istnienia charyzmatycznego przywódcy, który wszystko wie, wszystko rozumie i poprowadzi Związek do zwycięstwa. Konse kwencją była rezygnacja dużej części działaczy z samodzielnego 236
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji’’
rozumowania i politycznej odpowiedzialności. W tym stanie rze czy kapitulacja charyzmatycznego przywódcy byłaby tożsama z kapitulacją Związku. Nawet w momentach krytyki linii umiar kowanej Wałęsa był akceptowany przez masy. O ugodowość oskarżano Geremka i Kuronia, Mazowieckiego i korowców — Wałęsa był poza masową krytyką. Potrafił wymodelować się na przywódcę akceptowanego przez miliony. Czasem zachowywał się jak wielki przywódca narodu (powtórzenie przysięgi Kościu szki w Krakowie), czasem wcielał się w rolę zwykłego robotnika, równego między równymi, odrzucającego dostojeństwo na rzecz bezpośredniości i humoru. Miał wspaniały, prosty i jędrny język i znakomitą intuicję. Wyczuwał bezbłędnie nastrój otaczającego go tłumu i potrafił mówić to, czego od niego oczekiwano. Polacy wyczuwali, że ich przywódca był «jednym z nich», ale zarazem był ucieleśnieniem wymarzonego sukcesu. Była w nim wielkość. Bałem się Wałęsy. Bałem się jego umiejętności żonglowania sło wem i zręczności w eliminowaniu oponentów. Bałem się jego kompromisów i jego urzeczenia rozmowami z rządem. Bałem się jego podatności na spiskowo-mafijną interpretację świata i jego otoczenia, w którym widziałem wielu ludzi marnych i przypad kowych. Bałem się jego lęku przed wybitnymi osobowościami i jego ciągłego powtarzania: «Solidamość» — to ja! Wypada mi przeto otwarcie przyznać, że pomyliłem się w global nej ocenie Lecha Wałęsy. Przewodniczący NSZZ «SoHdamość» oka zał się godnym swojej rob. Pomijając poszczególne potknięcia, Lech Wałęsa swą postawą i konsekwencją ocalił ciągłość «Sohdamości». Wracając do pracy w stoczni, spotykając się z Tymczasową Komisją Krajową NSZZ «S», komentując zdarzenia życia pubbcznego — stał się widomym symbolem polskiego oporu, latarnią morską, która z Gdańska daje całej Polsce kolejne sygnały wiary i nadziei. Łącząc upór z umiarem, uzyskał Lech Nagrodę Nobla i status powszechnie uznanego autorytetu, czego dowiodła reakcja ludzi po jego prze mówieniu nad trumną ks. Jerzego Popiełuszki. Jest dziś Wałęsa bez wątpienia symbolem «Solidamości», choć nie ma żadnej faktycznie władzy, nie dysponuje aparatem wyko nawczym, nie rozdaje posad w zarządzie regionu. Dziś Lech ni komu nie jest w stanie uniemożliwić działań, które uważane są 237
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
za słuszne. Dlatego dziś frontalne ataki na Wałęsę mają zupełnie inny sens niż przed 13 grudnia. Dziś nie jest to element walki 0 demokrację w Związku, lecz — niezależnie od intencji — po zbawienie «Solidarności» jej symbolu i autorytetu. Byłoby przeto dzisiaj pożałowania godne, aby miast szukać porozumienia i pól zgody, kontynuować przedgrudniowe polemiki, z ich bagażem pełnym urazów i goryczy...”. Taki jest i mój obraz Lecha Wałęsy. Człowiek genialnej intuicji 1 nieposkromionej miłości własnej, samorodny talent polityczny i zadufany autokrata, ojciec chrzestny polskiej wolności i jej mi mowolny niszczyciel. Nikt nie uczynił tyle dla polskiej wolności i nikt nie podeptał tylu bezcennych polskich wartości. Zarazem nikt tak twardo nie bronił gospodarki rynkowej i prozachodniej orientacji w polityce polskiej. Lech Wałęsa nie chciał i nie umiał czekać- Czy dlatego wciąż myślę o Wałęsie z przyjaźnią i niechęcią, lękiem i podziwem? Nie szanował partnerów, uznawał tylko oddanych sobie dworaków. Pragnął władzy prezydenckiej jak narkoman kokainy. Jednak nie cechy charakteru przywódcy „Solidarności” były decydującym czynnikiem w obwieszczaniu przezeń „wojny na górze”. Zdecy dował nastrój frustracji, który przesądził, że strategia ataku Wa łęsy na rząd Mazowieckiego okazała się skuteczna. IV Filozofia rządu Tadeusza Mazowieckiego polegała na polityce konsekwentnych, choć ostrożnych reform, z których najważniej szą była Balcerowicza transformacja gospodarki, później określo na mianem „szokowej terapii”. Mazowiecki chciał zneutralizować wszystkie inne konflikty społeczne. Jednak te frustracje i konflik ty były naturalną konsekwencją transformacji. W tym tkwił sens „grubej kreski” — każdemu dać szansę pracy dla demokratycznej Polski, zamiast pogrążać się w „potępieńczych” swarach. Zaś geniusz Wałęsy polegał na umiejętnym wyczuwaniu i arty kułowaniu frustracji. Sfrustrowani byli działacze „Solidarności”, którzy spodziewali się, że NSZZ „S” stanie się nową „siłą przewo dnią”, zmieniającą rektorów i dyrektorów, prezesów, ministrów 238
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji
i wojewodów. Sfrustrowani byli robotnicy z wielkich zakładów, którzy mieli poczucie, że „wystrajkowali” wolność, a zajrzało im w oczy widmo bezrobocia. Sfrustrowani byli ludzie Kościoła kato lickiego, którzy oczekiwali, że po klęsce „Polski komunistycznej” nadszedł czas „Polski katolickiej”. Sfrustrowani byli ludzie dyskry minowani w epoce dyktatury, którzy oczekiwali rekompensaty, a musieli spoglądać na uwłaszczającą się nomenklaturę partyjną. Nowe rządy lubią być kochane, lubią rozdawać pieniądze. Jed nak rząd Mazowieckiego twardo wspierał twardą politykę Balce rowicza. Teraz widać gołym okiem, że tamtym decyzjom Polska zawdzięcza swój dzisiejszy sukces. Wtedy jednak manifestowa no pod hasłem „Balcerowicz to dr Mengele polskiej gospodarki”. Taka frustracja jest naturalną formą każdej rewolucji: po hero icznym czasie walki o wolność nadchodzi moment walki o wła dzę i o beneficja. Wtedy — bywa nierzadko — dyktaturę daw nych rządów zastępuje dyktatura reżimu rewolucyjnego. Na szczęście w Polsce stało się inaczej. V Balcerowicz — polityk o stalowej woli, wielkiej i rewolucyjnej wyobraźni — od samego początku miał swych ostrych krytyków i obwiniano go o bezduszny monetaryzm, o nieludzką logikę „wilczych” praw rynku, o bezrobocie i brak wrażliwości społecz nej, o wspieranie bogatych i rujnowanie ubogich. Jednak Balcero wicz miał też potężnych sprzymierzeńców: premiera Mazowiec kiego i Jacka Kuronia, ministra od polskiej biedy; także galopują cą inflację. Sprzyjał Balcerowiczowi brak programów alternatyw nych, przekonanie o porażce innych sposobów terapii. Miał on też wsparcie większości parlamentarnej i dużej części mediów. My, ludzie „Gazety Wyborczej”, wspieraliśmy konsekwentnie politykę Balcerowicza. Mieliśmy z tym kłopot. Większość z nas wkroczyła w epokę wol ności z silnie zakorzenionym etosem obrony świata pracy: jego godności, jego praw, jego interesów. Idea emancypacji świata pra cy, zakorzeniona w tradycji socjalistycznej i w encyklikach papie ża Jana Pawła II, była w naturalnym konflikcie z polityką Balcero239
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
wieża: zamiast władzy samorządu robotniczego — prywatyzacja, zamiast wzrostu płac — wzrost cen i zaciskanie pasa, zamiast bez pieczeństwa socjalnego — widmo bezrobocia. Często stawialiśmy sobie pytanie — czy nie zdradzamy naszych idei? Z perspektywy dziesięciu lat odpowiadamy: nie. Nie wyrzekliśmy się marzeń, lecz wyrzekliśmy się złudzeń. Sądzimy, że — tu i teraz — nie było dla Polski innej drogi niż twarda ścieżka „terapii szokowej” Balcero wicza. Na tej drodze — choć realizowanej wśród błędów, niekon sekwencji i skandali — Polska osiągnęła niespotykany wcześniej wzrost gospodarczy i przełom cywilizacyjny. Mamy świadomość, że nic jeszcze nie jest definitywnie przesą dzone. Twardej logice rynkowej gospodarki nierzadko towarzy szy zimne okrucieństwo rynku, bezduszna mentalność biznesu, rygoryzm technokraty i upokorzenie ludzkiej godności. W ta kich chwilach przypominamy i będziemy przypominać, że war tością nadrzędną jest dla nas wolność Polski i wolność człowie ka w Polsce, społeczeństwo obywatelskie, gdzie każdy ma prawo żyć godnie. Sądzimy, że wolny rynek jest nieusuwalnym składni kiem transformacji naszego „pakietu”, ale bynajmniej nie uwa żamy bogacenia się jednych, a biedy innych za wynik boskiej sprawiedliwości. Przeciwnie. Sądzimy, że bogatym trzeba patrzeć na ręce, a biednym nieść pomoc i szansę wyjścia z biedy. VI Polityka twardych reguł rynku i szybkiej modernizacji wywoła ła odruch konserwatywny i reakcję populistyczną. W Polsce były to różne populizmy: od sukcesu wyborczego Stana Tymińskiego w 1990 roku, poprzez ostre wypowiedzi antyrynkowe i antyeuro pejskie licznych hierarchów Kościoła, po majowe wsparcie dla SLD i PSL w 1993 roku. Na szczęście koalicja SLD-PSL nie do trzymała przedwyborczych obietnic. Tempo reform zostało spo wolnione, ale nie nastąpił żaden powrót do gospodarki nakazoworozdzielczej. Reakcja populistyczno-konserwatywna przybrała te dy postać antykomunizmu, który sięgał po klerykalizm i nacjona lizm etniczny. Głos Radia Maryja był skrajną i może najpełniejszą artykulacją tych postaw: strach przed Nieznanym, przed Europą 240
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji”
i cudzoziemcami; niechęć do mniejszości narodowych; lęk przed życiem na własny rachunek, przed hiedą, bezrobociem, niepew nością, przed narkotykami, pornografią, rewolucją seksualną. Innymi słowy: Radio Maryja podejmowało, w sposób często prymitywny i barbarzyński, pytania istotne dla ludzi, którzy czuli się skrzywdzeni i zalęknieni. Do tych ludzi odwoływał się lider „Solidarności” z Ursusa Zygmunt Wrzodak, gdy grzmiał przeciw „różowym hienom” z KOR-u, tych ludzi pp. Świtoń i Janosz wzywali do stawiania krzyży na żwirowisku w Oświę cimiu; tym ludziom przewodził Andrzej Lepper, gdy blokowali drogi w różnych częściach Polski. Opisywaliśmy w „Gazecie” — zwykle językiem reportażu — lu dzi przegranych i nieszczęśliwych, ale zawsze opowiadaliśmy się — językiem komentarza i publicystyki — po stronie kontynuato rów polityki reform. Rozumieliśmy, że naturalną konsekwencją modernizacji jest odruch obronny. Dlatego opowiadaliśmy się za polityką dialogu społecznego, kompromisu i za Paktem o przed siębiorstwie. Jednocześnie wiedzieliśmy, że dialog kończy się tam, gdzie rozpoczyna się destrukcja zasad demokratycznego państwa prawa. Nie wzywaliśmy do zaostrzenia rygorów kodeksu karne go, lecz apelowaliśmy o twardą praktykę egzekwowania prawa wobec tych, którzy je demonstracyjnie łamią. Rozumieliśmy złożoną sytuację związków zawodowych. Zawsze są nieusuwalnym składnikiem ładu demokratycznego. Ich naturalną cechą jest rewindykacyjny charakter. W Polsce związki zawodowe były fundamentalnym wynikiem zmiany w walce o wolność i prawa świata pracy — stały się mimowiednie czynnikiem konserwatywnym w epoce transformacji od go spodarki nakazowo-rozdzielczej ku gospodarce rynkowej. Konflikt pomiędzy rządem realizującym politykę transformacji a związkami zawodowymi, które bronią interesów świata pracy jest równie nieuchronny, jak kompromis między nimi. Dziesięć lat transformacji pokazało, że bez przyzwolenia społecznego nie da się Polski zreformować, zaś uzyskanie tego przyzwolenia możliwe jest tylko na drodze dialogu i kompromisu. Kompromis wokół gospo darki — sądziliśmy — jest zadaniem priorytetowym, gdyż wzrost gospodarczy stanowił podstawowy warunek polskiego sukcesu 241
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
i w kraju, i w świecie. Gospodarka winna być obszarem wspólnie chronionym, wyjętym z ram politycznego konfliktu. Czy będzie to jednak możliwe w warunkach „polskiej zimnej wojny domowej”? VII Od początku, od 1989 roku, opowiadaliśmy się w „Gazecie” za Polską wspólną, za Rzecząpospolitą — ojczyzną wszystkich swo ich obywateli; za państwem opartym na kompromisach, a nie na dominacji jednego obozu politycznego, na bezpardonowej walce i nie kończących się porachunkach. Nie chcieliśmy, hy „Solidar ność” stała się nową „siłą przewodnią”; nie chcieliśmy, hy obo wiązujący dawniej konformizm wobec marksizmu-leninizmu czy Związku Sowieckiego przeobraził się w konformizm wobec Kościoła katolickiego czy zachodnich stolic. Z radością obserwowaliśmy, jak społeczeństwo polskie odzyskuje wolność, a państwo polskie — niepodległość. Wspieraliśmy rozum ną politykę kolejnych rządów wobec mniejszości narodowych i wo bec wszystkich sąsiadów. Radowało nas, że po raz pierwszy w swej historii Polska jest wolna od konfliktów z mniejszościami narodo wymi i sporów z narodami-sąsiadami. To jest dokonanie polityki polskiej. Jednak nie obyło się bez kłopotów. Widzieliśmy, jak w kra jach postkomunistycznych w miejsce rządzącej ideologii komuni stycznej wciska się agresywny nacjonalizm, jak powracają dawne demony. Widzieliśmy, jak rodzi się, wybucha i trwa krwawy kon flikt w Jugosławii, gdzie wczorajsi komuniści przeobrażają się w agresywnych nacjonalistów, a wczorajsi demokraci przemawiają językiem etnicznego faszyzmu; widzieliśmy też, jak etnicznym rze ziom błogosławią chrześcijańscy duchowni. Widzieliśmy, jak nacjo nalizm zrodzony z komunizmu i z antykomunizmu ogarnia Rosję i inne kraje dawnego Związku Sowieckiego; z niepokojem słuchali śmy demonstracji wielkorosyjskiego szowinizmu w wykonaniu Żyrinowskiego czy Ziuganowa. Widzieliśmy krwawe ekscesy w Ru munii, widzieliśmy rozpad Czechosłowacji, widzieliśmy płonące do my dla Afrykanów we wschodnich Niemczech. Wiedzieliśmy tedy, że musimy uczynić wszystko, by podobny scenariusz nie powtórzył się w Polsce. Byłaby to śmierć polskiej wolności. Dlatego przestrze 242
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji”
galiśmy i przestrzegać będziemy przed językiem narodowej niena wiści i przed ideologią etnicznego ekskluzywizmu. Piętnowaliśmy i piętnować będziemy rozpętywanie konfliktów polsko-niemieckich na Opolszczyźnie, polsko-ukraińskich w Przemyskiem, polsko-bia łoruskich na Bialostocczyźnie, polsko-litewskich na Suwalszczyźnie. Piętnowaliśmy ekscesy antycygańskie. Przestrzegaliśmy też przed antysemityzmem, który ogłupia Polaków i hańbi imię Polski w świecie. Byliśmy zgodni z opinią Jerzego Turowicza, który pisał do o. Stanisława Musiała: „Drogi Staszku, z prawdziwym zachwy tem przeczytałem Twój znakomity — i jakże ważny! — wywiad dla «Gazety Wyborczej». Masz rację stuprocentową, pisząc, że nacjona lizm i antysemityzm są największą słabością Kościoła polskiego. To dlatego ten Kościół nie potrafi sobie poradzić ze żwirowiskiem, z ks. Jankowskim, z o. Ryd2 ykiem i Radiem Maryja. Co prawda, co raz więcej ludzi w tym Kościele zaczyna to rozumieć (także i dzięki Tobie!), ale to jeszcze długa droga!”. Tylko na tej drodze można bronić dobrego imienia Polski w świecie przed krzywdzącymi uogólnieniami. Byliśmy zwolennikami nowego ułożenia stosunków pomiędzy państwami i narodami w Europie Centralnej i Wschodniej. Kie rując się taką intencją, publikowaliśmy dużo głosów rosyjskich, głosów „przyjaciół Moskali”, rosyjskich demokratów, którym świat ma tak wiele do zawdzięczenia. Jest dla nas zaszczytem, że tylu wspaniałych Rosjan możemy na zwać przyjaciółmi naszej „Gazety”. Ale jest też tytułem do dumy, że umieliśmy w nowy sposób spojrzeć na splątane dzieje stosunków polsko-ukraińskich. Aktywne działania na rzecz pojednania pol sko-ukraińskiego uważaliśmy zawsze za wielkie dokonanie pol skiej polityki, w czym „Gazeta” także miała swój skromny udział. Sądziliśmy, że najskuteczniejsza droga na Zachód, do struktur NA TO i UE, prowadzi przez stabilizację wewnętrzną, dobre stosunki z sąsiadami i aktywną politykę regionalną. Dlatego pisaliśmy wie le o Czechach, Słowacji, Węgrzech; dlatego publikowaliśmy obszer ne materiały o Litwie, Łotwie, Estonii, o Ukrainie i Białorusi. Mieliśmy świadomość, że opcja prozachodnia w polityce polskiej — zawsze byliśmy jej konsekwentnymi zwolennikami — ma też zagorzałych przeciwników. Dostrzegaliśmy tych przeciwników 243
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
wśród ludzi z dawnej opozycji antykomunistycznej, wśród ludzi Kościoła, wśród ludzi dawnego reżimu komunistycznego. Dlatego z radością odnotowywaliśmy każdy prozachodni zwrot wśród poli tyków z ZChN czy zdecydowany prozachodni zwrot w postkomu nistycznym SLD. Jednak przełomowe znaczenie miała wizyta pol skich biskupów w Brukseli i ich proeuropejskie deklaracje. VIII Od pierwszego numeru mieliśmy wielki szacunek dla Kościoła katolickiego. Mieliśmy świadomość wielkiej roli Kościoła w całej historii Polski, wielkich zasług Kościoła w epoce komunistycznej dyktatury i podczas Okrągłego Stołu. Żywiliśmy podziw dla wielkiego dzieła papieża Jana Pawła II. Mimo to jednak — mimo też wielkiej ostrożności w formułowaniu uwag krytycznych pod adresem pewnych deklaracji Episkopatu — byliśmy nieraz oskarżani o wrogość wobec Kościoła. Uważaliśmy i uważamy te oskarżenia za niesprawiedliwe. Nie byliśmy nigdy dziennikiem katolickim, choć zawsze uwa żaliśmy się za przyjaciół Kościoła. Sądziliśmy — za Leszkiem Ko łakowskim — że „Kościół jest niejako na granicy nieba i ziemi, że jest depozytariuszem łaski i strażnikiem prawa zarazem, że rozdaje dobra niewidzialne w świecie widzialnym. [...] siła chrześcijaństwa nie objawia się wcale w teokracji ani w mono polu na tworzenie kanonów dla wszystkich obszarów cywiliza cji. Siła jego, w tym rozumieniu, objawia się w tym, że potrafi ono w świadomości jednostek ludzkich budować zapory prze ciwko nienawiści. Istotnie, sama wiara w Jezusa-Odkupiciela by łaby próżna i martwa, gdyby nie pociągała za sobą rezygnacji z motywu nienawiści niezależnie od okoliczności; gdyby po sło wach «i odpuść nam nasze winy» chrześcijanie nie mieli powta rzać słów «jako i my odpuszczamy naszym winowajcom». Żąda nie rezygnacji z nienawiści było wyzwaniem rzuconym przez chrześcijaństwo ludzkiej naturze i takim pozostało. Jeśli chrze ścijanie są tylko wśród tych, którzy temu właśnie żądaniu umie ją sprostać, którzy więc w tym sensie są uczniami Jezusa, że nie uciekają od walki, ale wolni są od nienawiści — ilu ich było i ilu 244
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji”
jest na świecie? Nie wiem. Nie wiem także, czy było ich więcej w średniowieczu niż teraz. Ilekolwiek ich jest, są oni solą ziemi, a cywilizacja europejska byłaby bez nich pustynią”. Z takich tekstów uczyliśmy się rozumienia Kościoła. Dlatego przyj mowaliśmy z niepokojem głosy nasycone nienawiścią i pogardą, oży wione duchem odwetu i krucjaty przeciw inaczej myślącym, a wszy stko to w imię Ewangelii i pod znakiem Krzyża. Postanowiliśmy po kazać inną twarz chrześcijaństwa i Kościoła ekumenicznej wiary i nadziei, miłosierdzia i dialogu, przebaczenia i pojednania. Byliśmy i jesteśmy ludźmi dialogu, ale nie ślepego posłuszeństwa; krytycy zmu, ale nie wrogości. Byliśmy pierwszym dziennikiem, który regu larnie publikował teksty o Kościele i religii na odrębnej kolumnie. Był czas, że współpraca z „Gazetą Wyborczą” była źle widzia na w Kościele. Tym bardziej pragniemy dziś podziękować tym wszystkim ludziom Kościoła, którzy z odwagą i wyrozumiałością ofiarowali nam myśli, artykuły i eseje. Czas niesprawiedliwych ocen jest — z natury swojej — czasem trudnej próby wierności. Nie straciliśmy nigdy szacunku i podziwu dla Kościoła dzięki tym ludziom Kościoła, którzy ofiarowali nam przyjaźń w chwilach goryczy. Trudno wyobrazić sobie polskość bez katolicyzmu. Kościół katolicki w Polsce jest głęboko wrośnięty w społeczeństwo polskie. Dlatego w Kościele jest to wszystko, co w Polsce najlepsze, ale i to wszystko, co w Polsce najgorsze. Na szym szczęściem było, iż mogliśmy obcować z tym, co najlepsze. IX Często obwiniano nas, ludzi „Gazety Wyborczej”, a zwłaszcza mnie osobiście, o nazbyt łagodny stosunek do ludzi dawnego reżimu, o niechęć do rozliczeń, lustracji, dekomunizacji, a w konsekwencji — o zacieranie granicy między dobrem a złem, między prawdą a fałszem. Jeden z naszych krytyków nazwał to „bruderszaftem z Kainem”. Dziesiąta rocznica „Gazety Wyborczej” to dobra okazja, by od powiedzieć na te zarzuty. Przez wiele lat byliśmy ludźmi antyko munistycznej opozycji. Wielu z nas spędziło szmat czasu w podziemiu czy w więzieniu, na marginesie życia publicznego, 245
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
w dyskryminacji i upokorzeniu. Naszym myślom i naszym przy jaciołom odmawiano prawa do obecności w debacie o Polsce i o tworzeniu przyszłości Polski. Trwało to lata. Na łamach podziemnych gazet wystawialiśmy gorzki akt oskar żenia reżimowi komunistycznemu. Dopiero w 1989 roku, w trak cie obrad Okrągłego Stołu, uznaliśmy, że pojawiła się nadzieja dla Polski. Wtedy uznaliśmy, że szansą dla polskiej demokracji jest „droga hiszpańska”, droga ewolucji od dyktatury ku demokracji, poprzez kompromis, pojednanie narodowe. Taka filozofia zakłada, że nie będzie odwetu, nie będzie zwycięzców i zwyciężonych, zaś 0 nowych rządach zdecyduje kartka wyborcza. Jednak wiedzieli śmy, że to właśnie my, ludzie demokratycznej opozycji, KORu i „Solidarności”, byliśmy zwycięzcami. Zaś będąc zwycięzcami, odrzucaliśmy małoduszność zemsty na wczorajszych wrogach. Powiadaliśmy: amnestia — tak, amnezja — nie. Była to deklaracja odrzucenia rewanżu, ale też determinacja, by ujawnić całą prawdę. Osądu naszej przeszłości miał dokonywać historyk, publicysta, arty sta — a nie prokurator i oficer śledczy. Wierzyliśmy w sens takiej amnestii: dla tych z ONR i NSZ, choć niejedno draństwo mieli na sumieniu, i dla tych z PZPR, którzy służyli dyktaturze, choć z różnorodnych motywów i z rozmaitymi rezultatami. Sądziliśmy, że dla wszystkich musi być miejsce pod polskim niebem, gdyż tylko na tej drodze można było zbudować szeroki obóz zgody obywatelskiej wokół spraw nadrzędnych. Chcieliśmy przeto widzieć ludzi dobrej woli po wszystkich stro nach polskiej skomplikowanej barykady; chcieliśmy dotrzeć do złożonej prawdy o ludzkich losach, dramatycznie poharatanych na kolejnych zakrętach i przełomach, na skutek obcej przemocy 1 rodzimego zakłamania. Byliśmy przeciwni tworzeniu nowej mitologii dziejowej na użytek bieżących politycznych polemik. Budowę demokratycznego i suwerennego państwa pojmowali śmy jako proces rekoncyliacji, pojednania Polski Zwaśnionej, Pol ski PRL-owskiej z Polską „Solidarnościową”. Dlatego przeciwni byliśmy wszystkim pomysłom dekomunizacji i lustracji. Ustawo wą dekomunizację, czyli dyskryminację dawnych działaczy PZPR, uważaliśmy za pomysł głęboko antydemokratyczny. Ana logię z denazyfikacją w posthitlerowskich Niemczech uważali 246
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji
śmy za chybioną — ani Gomułka, ani Gierek, ani Jaruzelski nie byli ludźmi na kształt Hitlera, Himmlera czy Goebbelsa. Byli dyk tatorami, ale nie ludobójcami — zacieranie tej różnicy uważali śmy za kłamstwo. Fascynowała nas hiszpańska droga do demo kracji, spoglądaliśmy na Filipiny, RPA bądź Chile, gdzie wczoraj si wrogowie zasiadali we wspólnym, demokratycznie wybranym parlamencie. Sądziliśmy, że lepiej uczynić z ludzi „dawnego reżi mu” — a było ich niemało — zwolenników demokracji, niepodle głości i gospodarki rynkowej niż zaciętych wrogów. Rzecz prosta — pisaliśmy często o epoce PRL, nie kryjąc swej szczerej antypatii. Jednak potępiając system i jego praktyki — to szczególne przemieszanie kłamstwa z przemocą — staraliśmy się rozumieć ludzi uwikłanych w ten system. Mówiąc inaczej, bar dziej po chrześcijańsku: odróżnialiśmy grzech od grzesznika. Ko munista nie był dla nas ucieleśnieniem Zła, diabłem wcielonym, Kainem, zbrodniarzem o dłoniach poplamionych niewinną krwią. Nie chcieliśmy ludzi dawnego reżimu diabolizować, choć nieraz pisaliśmy o diabelskiej naturze totalitarnych dyktatur; nie chcieli śmy ludzi opozycji antykomunistycznej angelizować, choć byli to często nasi przyjaciele z „Solidarności”, z podziemia, z więzienia. Powtarzaliśmy wielokrotnie, że II Rzeczpospolitą tworzyli lu dzie, którzy przez lata pozostawali w konflikcie; ba — walczyli we wrogich armiach. A jednak wolność Polski umiała ich pogo dzić. Chcieliśmy tamtych ludzi naśladować. Chcieliśmy — pod oczywistymi różnicami: biograficznymi, politycznymi, ideowymi — szukać tego, co łączy. Także stąd wynikał nasz sprzeciw wobec lustracji. Oczywiście nie było nam obojętne, czy dawni konfidenci będą ministrami, am basadorami etc. Sądziliśmy jednak, że o przydatności obywatela do pracy w administracji nie mogą decydować papiery gromadzone przez funkcjonariuszy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Nie wierzyliśmy w bezpieczniackie archiwa jako źródło wiedzy o ludziach. Te papiery gromadzone były jako instrument policyj nego szantażu; to były „kompromaty” — materiały zbierane po to, by móc kompromitować ludzi dla władzy niewygodnych. Te mate riały może oglądać premier, by poznać i ten aspekt wiedzy o swo ich ewentualnych współpracownikach, ale z tych materiałów nie 247
A d a m Michnik / Wściekłość i wstyd
wolno robić politycznego spektaklu. Z przerażeniem obserwowali śmy i opisywaliśmy w „Gazecie Wyborczej” „noc długich teczek” Antoniego Macierewicza, ministra spraw wewnętrznych w rzą dzie Jana Olszewskiego, gdy rzucano podły cień na dobre imię tak wielu ludzi, tak bardzo zasłużonych dla Polski. X Polityczne konflikty i spory są naturalnym składnikiem pierw szego dziesięciolecia Polski demokratycznej. Szło nam o to, by te konflikty nie wykraczały poza ramy „wspólnego dobra”, poza granice prawa i dobrych obyczajów. Dlatego z radością rejestro waliśmy zgodę w sprawie przystąpienia Polski do NATO, a z nie pokojem — objawy „falandyzacji” prawa. Niepokoiła nas też ingerencja służb specjalnych w spór obo zów politycznych: fałszowanie dokumentów, które miały pew nych polityków kompromitować i skłócać, oskarżanie z trybuny sejmowej urzędującego premiera o „zdradę główną” przez urzę dującego ministra spraw wewnętrznych na podstawie nader ża łosnych przesłanek. Niepokoiła nas brutalizacja języka polemik politycznych: oskarżanie wiceministra spraw zagranicznych o chęć rezygnacji ze Śląska, sugerowanie agenturalnych powią zań prezydenta Rzeczypospolitej, obrzucanie jajkami polityków bądź oblewanie ich cuchnącym płynem. Cieszyliśmy się z sukcesów polskiej gospodarki. Kategorycznie odrzucaliśmy tezę, że Polską rządzą zaprzańcy i złodzieje. Jednak niepokoiła nas korupcja powstająca na styku świata polityki ze światem biznesu, co opisywaliśmy w starannie udokumentowanych reportażach. Jak ognia unikaliśmy gołosłownych oskarżeń, insynu acji i obelg. Jednak żaden rząd, żaden urząd, żadna partia politycz na nie mogły liczyć, że będziemy ich bezkrytycznymi chwalcami. XI Zawsze byliśmy dumni z naszych opozycyjnych, korowskich czy solidarnościowych korzeni. Jednak nie chcieliśmy być organem „Solidarności”, lecz jej składnikiem. Chcieliśmy bowiem pracować 248
Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji"
dla demokratycznej Polski, a nie dla kolejnych szefów NSZZ „S”, czy jakiejkolwiek innej partii politycznej. Gdy jesienią 1990 roku Lech Wałęsa wraz z Komisją Krajową „S” odebrali nam prawo do symbolu „Solidarności” w naszej winiecie — przyjęliśmy to z bólem. Dziś myślimy, że stało się wtedy coś pozytywnego — zwią zek zawodowy powinien być związkiem zawodowym, zaś niezależ na gazeta — niezależną gazetą. Rzecz w tym, by ten związek był związkiem rozumnym, a gazeta — gazetą ciekawą i uczciwą. Pisaliśmy w pierwszym numerze „Gazety Wyborczej”: „Gazeta powstaje w wyniku porozumienia zawartego przy Okrągłym Stole, ale sami ją wydajemy i redagujemy na własną odpowiedzialność. Czujemy się związani z «Solidarnością», lecz zamierzamy przedstawiać poglądy i opinie całego niezależnego społeczeń stwa, różnych opozycyjnych kierunków”. Czy dotrzymaliśmy słowa? Odpowiedź pozostawiamy setkom tysięcy naszych czytelników. Sądziliśmy, że warunkiem naszej wiarygodności jest niezależ ność: polityczna i materialna. Budowaliśmy tę niezależność przez dziesięć lat, zbierając nieprzerwanie komplementy i cięgi. Dziś jest dobry moment, by podziękować zarówno krytykom, jak i przyjaciołom. Przez niemal dwa stulecia Polacy byli dla świata symbolem mę stwa i odwagi, lecz państwo polskie nazywano „chorym człowie kiem w Europie”; o polskiej gospodarce mówiono z pogardliwym lekceważeniem: „die polnische Wirtschaft”. Dziś świat postrzega nie tylko polski heroizm, ale rozumność polityki polskiej i suk cesy polskiej gospodarki. Dziś Polska nie jest opłakiwanym obiektem współczucia w klęsce, lecz szanowanym obiektem podziwu i zazdrości w zwycięstwie. To dobry moment, by przypomnieć sobie o prze granych: o bezrobotnych i bezdomnych, o biednych i pogrążo nych w apatii, o tych, którzy nie uczestniczą w wyborach, straj kujących, blokujących drogi ze strachu przed niepewnością dnia jutrzejszego. Ci wszyscy są nieusuwalnym składnikiem Polski i polskości: ich los winien być przedmiotem wspólnej troski. Sto sunek do tych przegranych jest — sądzimy — istotną miarą współczesnego polskiego patriotyzmu. 249
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
Czymże bowiem jest dzisiaj dla nas, ludzi „Gazety Wyborczej”, patriotyzm? Spoglądaliśmy z niechęcią, gdy ludzie z „S” upominali się o materialne rekompensaty za lata spędzone w więzieniu; spo glądaliśmy z niesmakiem, gdy sięgali po rekompensatę za miesią ce, które spędzili w obozie koncentracyjnym, będąc dziećmi. Je dni i drudzy mieli do tej rekompensaty prawo, ale sądziliśmy, że patriotyzm polega na tym, że nie ze wszystkich praw korzysta my; na tym — że potrafimy wolnej Polsce darować długi, które zaciągnęła u nas komunistyczna dyktatura. Taka jest nasza pierwsza intuicja — domagać się prawdy i na prawienia krzywd, ale wyrzec się odwetu i kombatanckich przy wilejów. Nasz patriotyzm nie jest kijem, którym okładamy ina czej myślących; nie jest sposobem szantażu frazesami ojczyźnia nymi, gdy potrzebny jest wspólny namysł nad wspólnym dobrem. Nasz patriotyzm nie jest zgodą na zawłaszczenie państwa przez dowolną formację polityczną — czy to postkomunistyczną, czy też postantykomunistyczną. Nasz patriotyzm jest twardym przekonaniem, że Polska jest wspólną ojczyzną wszystkich swoich obywateli. Tylko naród — rozumiany jako całość obywateli Rzeczypospolitej — jest moco dawcą władzy, każda próba rządów grupowych, które wywodzą swe prawo do rządzenia z najbardziej nawet doniosłych zasług poniesionych w przeszłości, prowadzi do dyktatury. Nasz patrio tyzm polega na sprzeciwie wobec dyktatury. Polega on także na pamięci. Staramy się pamiętać, że w przeszło ści Polskę gubiła nie tylko obca przemoc; także nasze własne warcholstwo i prywata, nasza niezdolność do wewnętrznego kom promisu, której symbolem było liberum veto, nie „źrenica wolno ści”, ale źródło korupcji i przyczyna upadku Rzeczypospolitej. Jesteśmy szczęśliwi, że najlepsza dekada Polski w ostatnich trzech wiekach była zarazem najlepszym dziesięcioleciem w na szym życiu. „Gazeta Wyborcza” jest nie tylko naszą zasługą — to jest zasługa całej demokratycznej i niepodległej Polski. [1999 ]
Szare jest piękne
i
Ludzie z Europy Środkowej lubią anegdoty. Przez lata znajdowa li w nich azyl: w świecie żartu byli nie tylko wolni i suwerenni wśród zniewolenia i sowieckiej dominacji. Byli także roześmiani. Oto dwaj ludzie, nieźle już doświadczeni przez los, grali w piłkę. Kopnięta piłka poleciała w krzaki. Szukając jej, jeden z graczy znalazł żabę. Żaba zwróciła się doń ludzkim głosem: ,Jestem piękną królewną, przemienioną w żabę przez złośliwego czarownika. Jeśli mnie pocałujesz, znów stanę się królewną. Wtedy wyjdę za ciebie za mąż. Zostaniesz księciem, będziemy żyć wspólnie w miłości i dostatku”. Gracz schował żabę do kieszeni, poszukał piłki i kontynuował grę. Po kilkunastu minutach żaba znów odezwała się z kieszeni: „Proszę pana, pan chyba o mnie zapomniał. Ja jestem piękną królewną prze mienioną w żabę. Jeśli zostanę pocałowana, znów stanę się królewną, pobierzemy się i żyć będziemy w miłości i dostatku”. Na co usłyszała: „Droga pani żabo! Będę z panią zupełnie szczery. Jestem już w tym wieku, że wolę mieć gadającą żabę niż nową żonę”. Żabą jest Europa Środkowa stukająca do wrót sojuszu atlantyc kiego i Unii Europejskiej. NATO i Unia jeszcze nie zdecydowa ły się na pocałunek. Jeszcze nie wiedzą, czy wolą mieć gadającą żabę, czy nową żonę. II Pomińmy definicyjne spory o granicę Europy Centralnej. Przy pomnijmy natomiast stwierdzenie węgierskiego pisarza Gyórgy Konrada: „To my, mieszkańcy Europy Środkowej, rozpoczęliśmy 251
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
dwie pierwsze wojny światowe”. Inaczej mówiąc, ten obszar — wielonarodowa mozaika, podbijana przez imperia niemieckie i austro-węgierskie, rosyjskie i otomańskie — bywał i bywa źródłem konfliktów i destabilizacji. Dziś, w siedem lat po upad ku muru berlińskiego, narody Europy Środkowej stają w obliczu nowych szans i wyzwań. Jak potoczą się ich losy? Co je czeka? Przynależność do wspól noty państw demokratycznych i społeczeństw otwartych czy też prowincjonalne dyktatury, samoizolacja i oderwanie od Europy? Przed kilkunastu laty, za sprawą pisarzy, artystów i filozofów, wymyślono Europę Środkową jako królestwo ducha wolności, róż norodności i tolerancji. Milan Kundera budował ten mit przeciw dominacji sowieckiej: w miejsce anglosaskiej formuły „bloku so wieckiego” pojawiał się wizerunek Europy Środkowej: domu rów noprawnych narodów o bogatej i wielobarwnej kulturze, która karmiła się różnorodnością języków i religii, tradycji i osobowości. Nie był to pomysł absurdalny i wizerunek fałszywy. Kundera, a także Havel, Konrad i inni mieli zasadne prawo, by na nowo od czytać i zaprezentować światu dorobek duchowy tego obszaru — styku narodów, religii i kultur — jako realizację ideału społeczeń stwa wielokulturowego, „zminiaturyzowanego modelu Europy narodów, opartego na regule: maksimum różnorodności na mini mum przestrzeni”. Mieli również rozumny pomysł z zakresu stra tegii duchowo-politycznej: oto narody, których słabość i bezsil ność w zderzeniu z imperialnymi zakusami sąsiadów była ude rzająca, przekształcały słabość w siłę. Oto ziemia małych naro dów, podbijana i niewolona od pokoleń, przeobrażała się w żyzną glebę, która zrodziła Roberta Musila i Franza Kafkę, Tomasza Masaryka i Karola Czapka, Adama Mickiewicza i Josepha Conra da, Isaaca Singera i Alberta Einsteina, Miroslava Krleźę i Domi nika Tatarkę, Czesława Miłosza i Jaroslava Seiferta, Eliasa Canettiego i Emmanuela Levinasa, Eugene’a Ionesco i Gyórgy Lukacsa. Atutem małych narodów był nieimperialny charakter, co czy niło z nich naturalnego sprzymierzeńca wolności i tolerancji. To doświadczenie — dziesięciolecia i stulecia egzystencji wśród opresji i represji — produkowało specyficzną duchowość, nace chowaną honorem i autoironią, uporem trwania przy warto252
Szare jest piękne
ściach i odwagą wiary w romantyczne ideały. Tutaj świadomość narodowa i obywatelska kształtowała się jako rezultat więzi ludzkich, a nie jako nakaz instytucji państwowych. Tu łatwiej było sformułować ideę społeczeństwa obywatelskiego, gdyż su werenne państwo narodowe pozostawało zwykle w sferze ma rzeń. Różnorodność kulturowa tego obszaru stanowić miała i często stanowiła najlepszy oręż samoobrony przeciw roszcze niom mocarstw etnicznych czy ideologicznych. Co pozostało z tej wizji w siedem lat po końcu komunizmu? III Komunizm był formą zamrażalnika. Wielobarwny świat na pięć i wartości, emocji i konfliktów został pokryty grubą war stwą lodu. Proces rozmrażania następował stopniowo: najpierw ujrzeliśmy piękne kwiaty; później — błoto i ohydne szumowiny. Najpierw był patos pokojowego upadku muru berlińskiego i „aksamitnej rewolucji” w Czechosłowacji. Potem — fala kseno fobicznej furii, która ogarnęła wschodnie Niemcy w latach 1992-93, rozpad Czechosłowacji w 1992 roku, gwałtowny wzrost nastrojów antytureckich w Bułgarii, antywęgierskich w Rumunii i na Słowacji, antycygańskich w wielu krajach... Jesień narodów” 1989 roku. Do Europy Środkowej powraca wolność, zaś Europa Środkowa powraca do Historii. Powraca nie tylko jako obszar wolności i tolerancji; także jako przestrzeń dla nienawiści i nietolerancji, etnicznej i religijnej. Odżywają kon flikty niezrozumiałe dla ludzi, którzy postrzegali ten obszar po prostu jako „Soviet błock”, ale aż nadto zrozumiałe dla mieszkań ców tych ziem. Bowiem doświadczeniem świata wielu narodów i kultur była zawsze dwuznaczność idei prawa narodu do suwe rennego bytu: bywało, że prawo jednego narodu godziło w aspi racje drugiego. Co nieraz prowadziło do czystek etnicznych. Franz Grillparzer, znakomity pisarz austriacki z pierwszej po łowy XIX wieku, przestrzegał proroczo przed drogą, która wie dzie „od humanizmu przez narodowość do bestialstwa”. Dla ludzi z zewnątrz mogą się wydawać trochę egzotyczne me andry myśli demokratycznej ludzi z Europy Środkowej. Sądzę, 253
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
że myśl tę zrodziła pewna wspólna inspiracja — namiętne ma rzenie o wolności i o porządku demokratycznym. Ale ta myśl poddana była podwójnej próbie: próbie zniewolenia i próbie wol ności. Demokracja nie jest tożsama z wolnością; demokracja to wolność wpisana w reguły prawa. Wolność sama w sobie — bez ograniczeń nałożonych przez prawo i tradycję — to droga do anarchizacji i chaosu, gdzie rządzi prawo silniejszego. Każda polska formacja miała swoją drogę do wolności. Datą gra niczną drogi do wolności mojej formacji był rok 1968. Wtedy to dziesiątki tysięcy studentów wyległy na ulice, by zademonstrować swój sprzeciw wobec establishmentu. W Polsce i wszędzie indziej. Czy był jakiś wspólny mianownik dla buntu studentów Berke ley, Paryża i Berlina Zachodniego, a także Warszawy czy Pragi? Z pozoru były to zjawiska całkowicie odmienne: studenci Berkeley i Paryża odrzucali ład mieszczańskiej demokracji; studenci Pragi i Warszawy walczyli o wolność, którą demokracja mieszczańska gwarantowała. Co więcej — studentów Berkeley i Paryża fascyno wał projekt komunistyczny i retoryka rewolucyjna Mao Zedonga, której studenci Warszawy i Pragi najwyraźniej mieli dosyć. A jednak sądzę, że były też rysy wspólne: duch antyautorytarny, zmysł emancypacji i przeświadczenie, że „być realistą, to ty le, co żądać niemożliwego”. Przecież tłumaczono nam, że „realny socjalizm” jest jedynym możliwym ustrojem... Wreszcie, potrzeba buntu zakorzeniona była w przeświadcze niu, że „póki świat jest taki, jaki jest, nie warto umierać we własnym łóżku”. Taki — czyli niesprawiedliwy. Otóż to! U źródeł buntu 1968 roku tkwiła potrzeba sprawiedli wości: w dostępie do wolności i do chleba, do prawdy i do wła dzy. Było coś wspaniałego, patetycznego w tym buncie, który przeobraził świadomość zbiorową nie tylko jednego pokolenia. Ale było też coś przerażającego w buncie naszych amerykań skich i francuskich rówieśników: zdemolowane uniwersytety i zniszczone biblioteki, barbarzyńskie slogany zastępujące refle ksję intelektualną, wreszcie — przemoc, terroryzm, zbrodnie po lityczne. To wszystko także należy do dziedzictwa tamtej rebelii. Wtedy definiowałem siebie jako socjalistę i człowieka lewicy. Dlaczego dzisiaj takie formuły budzą we mnie wewnętrzny 254
Szare jest piękne
sprzeciw? Dlaczego podział na prawicę i lewicę wydaje mi się mylący? Dlaczego nie chcę przypisać się do żadnej ideologii? Zapytałem kiedyś Jurgena Habermasa: Co zostało dziś z ideali stycznej wiary w socjalizm wolnościowy lat sześćdziesiątych? Jego odpowiedź brzmiała: radykalna demokracja. Ta formuła jest mi bliska. Spróbuję ją po swojemu rozszyfrować. IV Porządek demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej od początku miał zagorzałych przeciwników. Określmy ich symbo licznymi mianami konserwatysty i socjalisty. Dla konserwatysty porządek demokratyczny był negacją tradycji, przegraną ducha chrześcijańskiego z drapieżnym nihilizmem, to talnym zwycięstwem systemu, który generował, maskował i utrwa lał nierówność i niesprawiedliwość. Konserwatysta widział w czło wieku istotę drapieżną, którą nie sposób oswoić przez odwołanie się do rozumu. Tylko silne instytucje mogą tego dokonać. Socjalista z kolei widział w człowieku istotę dobrą, którą nie ludzkie warunki społeczne zmuszają do zwierzęcych zachowań. Obaj — konserwatysta i socjalista — odrzucali ład wolności oparty na wolnej grze sił politycznych i ekonomicznych, na swoi stym dyktacie własności i pieniądza. Konserwatysta twierdził, że ten ład wyzwala w człowieku zwierzę; socjalista był zdania, że ten ład zwierzęcą drapieżność wymusza. Tak powstały dwie wielkie utopie: retrospektywna i prospektywna. Utopie harmonii hierarchiczno-konserwatywnej i harmonii egalitamo-socjalistycznej. Można dyskutować na temat związków obu tych utopii z dwo ma totalitaryzmami XX wieku. Można się spierać, czy bolszewizm żerował na idei socjalistycznej, czy też myśl socjalistyczna dostarczała bolszewizmowi argumentów intelektualnych i poli tycznych. Można także rozważać, czy faszyzm wykorzystał kon serwatywny strach przed wolnością i marzenia o powrocie do świata wartości preindustrialnych, czy też konserwatyści dojrze li w faszyzmie sposób obrony przed demoliberalną destrukcją. Wydaje się wszakże bezdyskusyjne, że takie związki istniały, choć konserwatystów odnajdujemy w opozycji antyfaszystow255
Adam Micknik / Wściekłość i wstyd
skiej, a socjalistów — w śród najbardziej konsekw entnych prze ciwników bolszewizmu. Zwieńczeniem obu utopii antyliberalnych stały się ustroje to talitarne. Żyłem w jednym z nich przez 40 lat. Ale nauczyłem się nieufności do obu. V Często pytają mnie młodzi ludzie: dlaczego wy, ludzie pokole n ia ’68, zbuntowaliście się przeciwko komunizmowi? Dlaczego woleliście stać się niewielką, prześladowaną mniejszością, niż podążać śladem większości, która żyła i robiła kariery w świecie totalitarnej dyktatury? Otóż odrzucaliśmy kom unizm z kilku różnych powodów. Po nieważ był kłamstwem, a my szukaliśmy prawdy. Ponieważ był konformizmem, a my pragnęliśmy autentyczności. Ponieważ był zniewoleniem, strachem, cenzurą, a my pragnęliśmy wolności. Ponieważ był nierównością i niesprawiedliwością społeczną, a my wierzyliśmy w tówność i sprawiedliwość. Ponieważ był ab surdalną gospodarką niedoboru, a my poszukiwaliśmy dróg do racjonalności, efektywności i dobrobytu. Ponieważ był perma nentnym atakiem na tradycję i tożsamość narodową, których czuliśmy się spadkobiercami. Ponieważ był opTesją wobec religii, a my byliśmy przekonani, że prawo człowieka do wyznawania Boga jest podstawowym ludzkim prawem. Zatem: odrzucaliśmy komunizm dla racji drogich zarówno konserwatyście, socjaliście, jak i liberałowi. Tak powstała osobli wa koalicja idei, którą Leszek Kołakowski zarejestrował w głośnym eseju Jak hyc konserwatywno-liberalnym socjalistą?. Ta koalicja rozpadła się wraz z rozpadem komunizmu. Zanim się jednak rozpadła, naznaczyła debatę publiczną specyficznym rysem — rysem absolutyzmu moralnego. Absolutyzm antyko munistycznej opozycji kazał wierzyć bezwzględnie: komunizm jest złem integralnym, imperium zła, diabłem naszego czasu, natomiast opór wobec komunizmu i komunistów jest czymś na turalnie dobrym, szlachetnym, pięknym. Opozycja demokratycz na diabolizowała komunistów, zaś angelizowała samą siebie. 256
Szare jest piękne
Wiem, o czym piszę, bowiem ten absolutyzm moralny był — do pewnego stopnia — także moim doświadczeniem. I nie żałuję te go doświadczenia ani też nie myślę go się wstydzić. Żeby wystą pić przeciw światu totalitarnej dyktatury, zaryzykować czy zgoła poświęcić bezpieczeństwo własne i swoich bliskich, trzeba było wierzyć, że „życie ludzkie jest grą, która toczy się bardzo serio” — pisał Bohdan Cywiński, historyk Kościoła epoki komunizmu. Każdego dnia należało dokonywać wyboru, który mógł mieć bar dzo wysoką cenę. Ówczesne decyzje nie były rezultatem akade mickich debat, lecz aktami moralnymi okupywanymi nierzadko latami więzienia czy choćby zdruzgotaną karierą zawodową. Sy tuacja taka sprzyjała — gdy było się aktywnym dysydentem — ostrości i surowości ocen. Głosiło się wartości humanistyczne, ale żyło się w kręgu wartości heroicznych, dla których podstawową kategorią jest wierność. Wierność własnej tożsamości i wierność przyjaciołom z opozycji, wierność zdradzanym i wyszydzanym wartościom, wierność narodowi, Kościołowi, tradycji. „Słabą stroną — pisze Cywiński — tego typu moralności jest częsty brak wyrozumiałości wobec słabości ludzkiej. Odstępcy ła two bywali potępiani, rehabilitacja przychodziła trudno. Toleran cja innych sposobów myślenia nie stanowiła problemu, natomiast tolerancja odmiennych postaw etycznych czy hierarchii przyjmo wanych wartości była tu co najwyżej tolerancją «zimną», połączo ną z wyraźnym zachowaniem dystansu. Pojęcie «postawy otwartej» nie było wówczas stosowane, ale jej sens wyraźnie był kwe stionowany pytaniem: ale na co otwarta — na dobro czy na zło? W sumie był to etos obrony wartości zakwestionowanych, nie zaś etos dialogu bezwarunkowego. Czyż jednak mogło być inaczej, skoro wartości kwestionowane były wokół nie argumentem, ale brutalną przemocą? Ta twierdza rzeczywiście była oblężona”. Najwybitniejsi świadkowie oporu w tamtych latach — Ale ksander Sołżenicyn, Vaclav Havel, Zbigniew Herbert — bronili wartości absolutnych. Pisał poeta: niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda dla szpiclów katów tchórzy — oni wygrają. 257
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Ale to myśmy wygrali. Biada absolutystom moralnym, którzy zwyciężają w walce politycznej. Choćby na chwilę. VI Absolutyzm moralny jest wielką siłą ludzi i środowisk walczą cych z dyktaturą. Jest słabością tych ludzi i środowisk w świecie procedur demokratycznych, tworzonych na gruzach totalitarnych dyktatur. Tu nie ma już miejsca na utopie sprawiedliwego i har monijnego świata ani na rygoryzm etyczny, właściwy ludziom antytotalitamego oporu. I jedno, i drugie jest anachronizmem bądź zakłamaniem; jedno i drugie godzi w demokratyczny porządek. Zważmy bowiem: po latach cierpień, upokorzeń i heroicznego oporu cnota chce być wynagrodzona. Na gruzach dyktatury — oglądaliśmy to niejednokrotnie w XX wieku — na sztandarach ludzi wczorajszej opozycji pojawiają się żądania odwetu i rekom pensaty. Udział w ruchu oporu ma teraz dawać tytuł do udziału we władzy. Trzeba wiele politycznej mądrości i cywilnej odwagi, by po wiedzieć to, co w maju 1945 roku powiedział ludziom z francu skiej Resistance Leon Blum, były premier Francji i konsekwent ny przeciwnik marszałka Petaina. Mówił: „Nie sądzę ze swej strony, by udział w ruchu oporu dawał komukolwiek prawo do władzy. W ustroju demokratycznym nikt nie ma prawa do wła dzy danego z góry. Suwerenny lud ma prawo również do nie wdzięczności. Zauważcie, że gdyby można było przyjąć, iż jakie kolwiek oddane usługi dają komukolwiek prawo do władzy, tak samo mogłyby się usprawiedliwiać prawie wszystkie dyktatury. Nie istnieją bowiem dyktatury, które nie oddałyby na początku swemu narodowi wielkich, rzeczywistych lub pozornych usług”. Porządek demokratyczny jest bowiem światem chronicznie niedoskonałym. Światem wolności — grzesznej, skorumpowanej i kruchej — który nadszedł po rozpadzie totalitarnego świata Ko nieczności. Też niedoskonałej, na szczęście... Zwycięski świat wolności wymusił rozpad koalicji idei antytotalitarnych, a także ujawnił ich konfliktowość. Egalitaryzm sta nął w sprzeczności z gospodarką liberalną; konserwatyzm rzucił 258
Szare jest piękne
wyzwanie duchowi liberalnej tolerancji. Pojawiły się nowe dyle maty, które socjalista, konserwatysta i liberał pragnęliby rozwią zywać zgoła odmiennie. Wymieńmy niektóre z nich: sposób roz liczania się z przeszłością; podstawowe reguły ustrojowe pań stwa; rola i charakter wolnego rynku; miejsce Kościoła i warto ści religijnych w nowej rzeczywistości. Dla socjalisty sprawą centralną będzie nadanie ludzkiej twarzy drapieżnym nierzadko regułom gospodarki rynkowej i obrona interesów ludzi najuboższych, a także laicki charakter państwa oraz tolerancja wobec innych wyznań i narodowości. Konserwa tysta będzie przywracał ciągłość symboliki narodowej, walczył 0 chrześcijański kształt konstytucji i instytucji państwa, będzie ostrzegał przed zagrożeniem płynącym ze strony liberalizmu i re latywizmu, będzie żądał twardych rozliczeń z ludźmi dawnego reżimu. Liberał zaś powie: najpierw gospodarka, wzrost produk tu krajowego, czytelne prawa rynku, stabilny system podatkowy, prywatyzacja, wymienialna waluta. Będzie ostrożnym obrońcą idei państwa wobec roszczeń Kościoła, tolerancji dla mniejszości narodowych i sąsiadów, spokojnego rozumienia różnorodnych wyobrażeń zbiorowych na temat przeszłości. Rzecz w tym, że każdy z nich będzie formułował swe idee w nowym kontekście. Równocześnie bowiem pojawi się nowa, populistyczna ideologia, która wciąż nie ma swojej nazwy. Bę dzie w niej trochę z faszyzmu i trochę z komunizmu; trochę ega litaryzmu i trochę klerykalizmu. Będzie tym sloganom towarzy szyć radykalna krytyka ducha Oświecenia i twardy język moral nego absolutyzmu. Zarazem pojawi się nostalgia — zaskakująca socjalistę, liberała i konserwatystę — za „dobrymi czasami ko muny”, kiedy to nie trzeba było wiele pracować, a za marne pie niądze człowiek mógł wypić i nawet zakąsić. Trzeba znać ten kontekst, by rozumieć dylematy młodych de mokracji postkomunistycznych. Spór o rozliczenie przeszłości podzielił uczestników debaty na zwolenników sprawiedliwości 1 rzeczników pojednania narodowego. Jedni domagali się konse kwentnego ukarania winnych, drudzy postulowali proces pojed nania wczorajszych wrogów w imię wyzwań przyszłości. Obie te postawy przybierały nieraz formę karykaturalną: jedni posuwali 259
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
się do żądania dyskryminacji członków aparatu partii komuni stycznej; drudzy jakby zapominali, że dyktatura kiedykolwiek istniała. Formuła, której byłem zwolennikiem: „amnestia — tak, amnezja — nie!” — okazała się zbyt trudna dla ludzi demokra tycznej opozycji. Spór o kształt gospodarki rynkowej przybrał postać konfliktu społecznego, w którym racje socjalisty i argumenty konserwaty sty zespoliły się w krytyce polityki przeobrażeń liberalnych. Bez robocie, pogłębianie się kontrastów społecznych, frustracje śro dowisk pracowniczych — wszystko to zaowocowało spowolnie niem tempa reform. Spór o kształt państwa (narodowe czy obywatelskie) okazał się zasadniczy w krajach, które odzyskały niepodległość po długim zniewoleniu. Konserwatywni zwolennicy zasady narodowej kładli nacisk na potrzebę rekonstrukcji substancji etnicznej, zniszczonej przez lata urzędowego wynaradawiania. Konserwa tysta nigdy nie miał dostatecznego zaufania do reguł liberalnej demokracji. Twierdził, że to jej zasada nadrzędna — wolność — zrodziła totalitarne dyktatury. Dlatego sądził, że sam tylko po rządek prawny, oderwany od sankcji religijnej, nie może być trwały i skuteczny. Twierdził też, że naród poddany „obróbce” przez totalitarną dyktaturę traci orientację polityczną, staje się kapryśny, cyniczny, obojętny i łatwy do manipulacji. Stąd pocho dził konserwatywny postulat szukania autorytetu „zakorzenio nego w sferze nadprzyrodzonej”, który byłby nadrzędnym arbi trem w państwie. Mógł to być monarcha, przywódca charyzma tyczny bądź urząd nauczycielski Kościoła. Zwolennicy zasady obywatelskiej bronili generalnych zasad de mokracji przed inwazją nietolerancyjnego szowinizmu. Prze strzegali także przed pogardą dla obywateli, wyrażającą się w lek ceważeniu „przypadkowego społeczeństwa”, kontestowaniu wy ników demokratycznych wyborów, gdy wypadły one nie po myśli konserwatystów, czy wreszcie — w tęsknotach do „oświeconego Pinocheta”. Liberałowie obawiali się haseł o potrzebie „wychowa nia nowego społeczeństwa”, wiedząc, że kryją się za nimi bardzo konkretne pomysły: ograniczenia wolności prasy, uczynienia z publicznej szkoły czy telewizji instrumentu indoktrynacji. 260
Szare jest pigkne
Wreszcie Kościół. Po latach ucisku Kościoły upomniały się sta nowczo o swoje miejsce w publicznej debacie. W społeczno ściach, gdzie często tożsamości narodowej towarzyszyła identy fikacja religijna, pojawiła się naturalna pokusa nadania nowym państwom tożsamości religijnej. Kościół upomniał się o taki kształt konstytucji i kodeksu karnego, który byłby zgodny z nor mami moralnymi religii. Szczególnie dramatyczny był konflikt wokół penalizacji aborcji. Czy niekaralność przerywania ciąży oznacza aprobatę dla mordowania nienarodzonych dzieci? Czy karalność jest atakiem na elementarne prawo kobiety do decydo wania o własnym macierzyństwie? Każdemu ze sporów o aksjologiczne podstawy państwa towa rzyszyło duże napięcie emocjonalne. Sięgano po argumenty mo ralne; posługiwano się językiem wojennej propagandy. Naprze ciw siebie stanęły dwa odmienne światy wartości. Z jednej stro ny: pragmatyczny, nierzadko nasycony pogardą i cynizmem świat ludzi dawnego reżimu. Z drugiej: anachroniczny patrio tyzm ludzi konserwatywnych wartości, którzy w przeszłości sta wiali opór komunizmowi. Dawny heroizm świata odpornego na represje teraz objawił swą drugą twarz: nietolerancji, fanatyzmu, odporności na idee modernizacyjne. Taka jest naturalna kolej rzeczy w krajach postkomunistycznych. VII Żaden z tych sporów nie jest zabójczy dla demokracji, która jest przecież permanentną debatą. Zabójcze może okazać się tylko takie natężenie konfliktu, w którym strony — absolutyzu jąc swoje racje — okażą się niezdolne do kompromisu. Wtedy już łatwo o podważenie procedur demokratycznego państwa. Ruchy radykalne bowiem — te z czarnymi, białymi bądź czer wonymi sztandarami — chętnie posługują się procedurami i in stytucjami demokracji, by ją w efekcie unicestwić. Radykalizm wyrasta z naturalnej ludzkiej tęsknoty za światem bezgrze sznym, harmonijnym i sprawiedliwym. Ci, którzy wierzyli, że faszyzm usunie korupcję, brud i upokorzenie zrodzone przez demoliberalizm, nie byli genetycznie skażonymi potworami. Ci, 261
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
którzy wierzyli, że komunizm usunie niesprawiedliwość, nie byli utajonymi zbrodniarzami. Ci, którzy dziś wierzą —jak fun damentaliści islamscy, żydowscy, chrześcijańscy — że państwo urządzone wedle norm religijnych usunie grzech, krzywdę i podłość — nie są cynicznymi krzewicielami przemocy, niena wiści i nietolerancji. Każdy z nich marzy o radykalnym oczyszczeniu świata, o od kryciu prawdziwej, dohrej natury ludzkiej pod skorupą grzesznej codzienności. Być może najważniejszym przesłaniem XX stulecia jest wiedza o tym, że oczyszczenie świata z grzechu jest niebezpiecznym urojeniem umysłu spragnionego dobra — jesteśmy skazani na niedoskonałość. Dlatego demokracja nie jest czarna ani biała, ani czerwona. Demokracja jest s z a r a , powstaje z trudem, a jej wartość i smak rozpoznaje się najlepiej, gdy już przegrywa pod naporem czerwonych, białych bądź brunatnych idei radykalnych. Demokracja nie jest nieomylna, bowiem w debacie wszyscy są równi. Dlatego potrafi ulec manipulacji i być bezradna wobec ko rupcji. Dlatego często wybiera banał przeciw wybitności, spryt przeciw szlachetności, pustą obietnicę przeciw kompetencji. De mokracja jest ciągłym artykułowaniem partykularnych intere sów, szukaniem kompromisów moralnych pomiędzy nimi, targo wiskiem pasji i emocji, zawiści i nadziei, jest wieczną niedosko nałością, zmieszaniem grzechu z cnotą, świętości z łajdactwem. Dlatego poszukiwacze państwa etycznego i społeczeństwa do skonale sprawiedliwego nie lubią demokracji. A jednak tylko demokracja — posiadając zdolność do kwestio nowania samej siebie — posiada również zdolność do korygowa nia swoich błędów. Dyktatury — czerwone bądź brunatne — niszczą ludzką zdolność do kreacji, zabijają smak ludzkiego życia, a potem — samo życie. Demokracja nie jest lekarstwem na grzechy ludzkie. Jest lekar stwem tylko na dyktatury. Jedynie s z a t a demokracja, z jej prawami człowieka, z instytucjami społeczeństwa obywatelskie go, może zastąpić argument siły siłą argumentu. Parlamentaryzm stał się altematywym rozwiązaniem dla wojen domowych, choć konserwatysta spierać się hędzie z liberałem i socjalistą, czy hył 262
Szare jest piękne
to wynik ludzkiego rozsądku, czy też bezradności rozumu doświadczonego nieszczęściami dyktatur. Podmiotami demokracji są ludzie, a nie idee. Dlatego w demo kratycznym państwie spotykać się mogą i współpracować oby watele — niezależnie od wyznania, narodowości, ideologii. Kla syczne ideologie — liberalizm, konserwatyzm czy socjalizm — nie dominują dziś debaty publicznej o podatkach, reformie służ by zdrowia czy ubezpieczeń. Jednak każdej z tych debat potrzeb na jest obecność socjalistycznej troski o najbiedniejszych, kon serwatywnej obrony tradycji, liberalnego namysłu nad efektyw nością i wzrostem gospodarczym. Każda z tych wartości potrzeb na jest w demokratycznej polityce. To one nadają barwę i różno rodność naszemu życiu, to one wyposażają nas w zdolność do wyboru. Dzięki ich wzajemnym sprzecznościom możemy po zwolić sobie na niekonsekwencję, eksperyment, zmianę opinii i zmianę rządu. Fanatyzm ideologicznych inkwizytorów przeciwstawia „sko rumpowanemu demoliberalizmowi” kolejne projekty „ziemi obiecanej”. Nie chcemy lekceważyć ani banalizować tego zagro żenia. Fundamentalizm — etniczny i religijny — to niebezpiecz na zaraza, którą pozostawił nam w spadku wiek XX. Pozostawił nam jednak ten wiek także nadzieję, że fundamentalizmom moż na stawić czoło. „Bo przecież — powiadał Golo Mann — jakieś nadzieje trzeba żywić; bo przecież rozpacz to postawa tyleż nie praktyczna, co niemoralna”. Fundamentaliści wszelkich odmian piętnują moralny relaty wizm demokracji, tak jakby to państwo miało być strażnikiem cnoty. My zaś, obrońcy s z a r e j demokracji, nie przyznajemy państwu tego prawa. Chcemy, by cnót ludzkich strzegły ludzkie sumienia. Dlatego powiadamy: s z a r e jest piękne. [1997 ]
263
Mantra zamiast rozmowy
Przeszłość jest równie trudno przewidzieć, jak przyszłość. Śledząc debaty, także polskie debaty wokół wydarzeń, które wstrząsają i bulwersują opinię publiczną w ostatnich latach, trudno oprzeć się wrażeniu, że upiory dnia wczorajszego żywo uczestniczą w dzisiejszych sporach. Aresztowanie Augusta Pinocheta, chilijskiego dyktatora, otwo rzyło na nowo spór o kształt zimnej wojny, o granice suwerenności, o konflikt pomiędzy logiką sprawiedliwości a logiką kompromisu. Czystki etniczne w Kosowie organizowane przez reżim Slobo dana Miloszevicia, a potem interwencja militarna państw NATO przypomniały najbardziej zasadnicze debaty o granicach suwe renności i prawie do humanitarnej ingerencji. Krwawa wojna w Czeczenii, sprowokowana wtargnięciem oddziału Szamila Basajewa do Dagestanu, nakazuje na nowo przemyśleć problem dwóch miar stosowanych przez opinię świa tową: jednej wobec słabych, drugiej wobec silnych; jednej wobec Serbii, drugiej wobec Rosji. Wreszcie skandal ostatni, który wstrząsnął Europą — wejście do rządu Partii Wolności kierowanej przez Jórga Haidera, austriac kiego populistę, który nie stroni od retoryki bliskiej nazizmowi. Każdy z tych sporów ma specyficzny kontekst w każdym z krajów. Także w Polsce wpisują się one w debaty historyków, intelektuali stów i polityków, związane z polskimi kłopotami, z polską pamięcią. I
Narody i ludzie lubią idealizować swoją przeszłość, a demoni zować przeszłość swych wrogów. Przyjemniej jest postrzegać sie bie samego jako bezwinną ofiarę cudzej agresji niż jako uczestni ka konfliktu, w którym krzywdy są po obu stronach i racje różnie 264
M antra zam iast rozmowy
rozdzielone. Dlatego niechętnie powracamy pamięcią do krzywd wyrządzonych przez nas, a chętnie przypominamy krzywdy własne. Na tym właśnie polega odwet „szkieletu w szafie” — sekretu wstydliwie ukrytego w zakamarkach pamięci. Nerwowe reakcje na każde wspomnienie o naszej niechlubnej przeszłości są osobliwym potwierdzeniem, że ta przeszłość jest wciąż żywa, że „szkielet w szafie” stuka, że „trup pod podłogą” cuchnie. Trudne rozmowy polsko-ukraińskie, polsko-litewskie czy pol sko-żydowskie to dobry przykład zderzenia się dwóch różnych pamięci zbiorowych. Mamy wspólną historię, którą jednak każ dy z nas, zresztą w dobrej wierze i bez zlej woli, zapamiętał odmiennie. I tak pewnie być musi, gdy przeszłość wypełniona jest serią krwawych bratobójczych konfliktów. A jednak lepiej rozmawiać o przeszłości z myślą o przyszłości, niż projektować przyszłość za pomocą przeszłości od nowa mitologizowanej. Ta pierwsza droga wiedzie ku trudnym kompromisom, jak choćby w stosunkach polsko-ukraińskich. Druga zaś — ku krwawym konfliktom, jak w byłej Jugosławii czy na Kaukazie. II Polska pamięć zbiorowa ma dwa „szkielety w szafie” — naro dowy i klasowy, autorytarno-nacjonalistyczny i komunistyczny. Ten pierwszy to nigdy nie dokonany rozrachunek z antysemity zmem, który był przez wiele lat składnikiem idei narodowej pol skiej prawicy, a także polityki II Rzeczypospolitej wobec sąsia dów i mniejszości narodowych; ten drugi to nigdy nie dokonany rozrachunek z czasem komunistycznej dyktatury. Antysemityzm nie był w Polsce ekscesem prawicowych radyka łów, był nieusuwalnym składnikiem i znakiem rozpoznawczym wielkiego obozu politycznego — narodowej demokracji — i ogar niał wielką część opinii publicznej, także katolickiej. Polityka wobec mniejszości narodowych — zwłaszcza wobec mniejszości ukraiń skiej — nacechowana była dążeniem do polonizacji ziem etnicznie mieszanych bądź ukraińskich. Polski represyjny nacjonalizm et niczny rodził etniczny nacjonalizm ukraiński, który podążył drogą separatyzmu i sięgał po przemoc. Ten konflikt wiódł do dramatycz265
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
nego pytania: gdzie są granice polityki państwa wielonarodowego, które w trosce o zachowanie integralności terytorialnej dyskrymi nuje mniejszości narodowe? Gdzie kończy się suwerenność pań stwa, a gdzie zaczyna się prawo uciskanej mniejszości do buntu oraz prawo do zewnętrznej interwencji w obronie owej mniejszości? Te pytania musiały powracać w trakcie sporów o Kosowo i Czeczenię. Wszelako cechą szczególną polskiej prawicy antysemickiej — odmiennie niż na przykład we Francji — była jej wrogość wobec hi tleryzmu. We Francji ludzie wyznający wiarę w prawicowy antyse mityzm byli kolaborantami; w Polsce byli bohaterami antyhitlerow skiego ruchu oporu, a później ofiarami komunistycznej dyktatury. Debata rozrachunkowa na temat polskiej odmiany faszyzmu — czy też innych odmian skrajnej prawicy antysemickiej — by ła po wojnie niemożliwa. W klimacie dyktatury nie można było osądzać ludzi dyskryminowanych i więzionych. Osąd ich postęp ków w tamtych warunkach nie byłby rozrachunkiem narodu z własną przeszłością, lecz linczem dokonywanym na przeciwni ku politycznym. Krytyka ludzi prawicy antysemickiej była akce sem do zbiorowych nagonek, organizowanych przez aparat ko munistycznej dyktatury przeciw bohaterom antyhitlerowskiego, a potem antysowieckiego ruchu oporu, przeciw ludziom prześla dowanym i urzędowo opluwanym. III Komunizm był zamrażarką zbiorowej pamięci, upadek komu nizmu spowodował przeto, że wraz z demokracją na scenę pu bliczną powróciły dawne paratotalitarne formacje, niczym upio ry innej epoki. Jednak powróciły w nowej roli — nie jako spad kobiercy rewolucji narodowo-radykalnej z lat trzydziestych, lecz jako bojownicy o wolność, niepodległość i tożsamość narodową przeciw komunistycznej dyktaturze. Staliśmy się świadkami paradoksu. Kiedyś komunizm był opatrzony znakiem dodatnim jako radykalny antyfaszyzm, dziś każdy antykomunizm został opatrzony znakiem dodatnim, choćby był bliski faszyzmowi. Traktując faszyzm jako zło absolutne, opinia publiczna nie 266
Mantra zam iast rozmowy
chciała pamiętać o terrorze i okrucieństwie Gułagu, o milionach ofiar i agresywnej ekspansji stalinowskiego państwa. Dziś, trak tując komunizm jako zło absolutne i gloryfikując każdą postać antykomunizmu, opinia publiczna zdaje się zapominać, że antykomunistą wyjątkowo konsekwentnym był także Adolf Hitler. Inaczej mówiąc: antykomunizm — tak jak i antyfaszyzm — nie jest sam w sobie legitymacją ludzkiej przyzwoitości. IV Problem rozrachunku z komunizmem ma wiele twarzy. Oto nadszedł czas ujawnienia całej prawdy o teorii i historii, o dok trynie i praktyce sprawowania władzy; czas faktów, dokumen tów, świadectw ofiar. To także czas namysłu nad losem utopijnej idei, która pozwala wierzyć w możliwość i celowość zbudowania przemocą świata doskonałej równości i sprawiedliwości, świata wolnego od konfliktów. To również czas ujawnienia prawdy 0 tzw. dyktaturze proletariatu i tzw. kierowniczej rob partii, bu dowanej wedle zasady tzw. centralizmu demokratycznego. Ale to również czas namysłu nad zbiorowym konformizmem, który umożliwił wieloletnie trwanie dyktatury komunistycznej. Nad każdą z tych debat unosi się cień mrocznej przeszłości 1 ponury kontekst bieżącej polityki. Na ten kontekst składa się walka o władzę, która przyjmuje postać walki o pamięć. Widać to dobrze na przykładzie sporów o dekomunizację i lustrację. Dekomunizacja to nic innego jak postulat dyskryminacji praw nej ludzi dawnego reżimu. Ludzie z dawnej nomenklatury, choć by nie popełnili żadnego przestępstwa, mają być dyskryminowa ni z tego tylko tytułu, że zasiadali w kierowniczych gremiach dyktatury. W ten sposób pozbawia się obywateli prawa do swo bodnej decyzji o kształcie demokratycznego parlamentu. Idea lustracji ma pomóc w ujawnieniu agentów komunistycznej policji politycznej. Rzecz w tym jednak, że czyni się to na podstawie dokumentów, których celem było terroryzowanie obywateli, sporzą dzanych przez tę pobcję przez długie lata dyktatury. Dziś dokumen ty te mają być podstawowym źródłem wiedzy o ludzkich postawach, a tymi, którzy je będą weryfikować, są dawni funkcjonariusze Służ 267
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
by Bezpieczeństwa. Trudno o bardziej paradoksalny tryumf komu nistycznej przeszłości nad demokratyczną teraźniejszością. W ten sposób debata o komunizmie staje się sposobem walki o władzę poprzez szantaż i dyskryminację przeciwnika politycz nego. Mamy oto parodię debaty rozrachunkowej. Komunizm przedstawiany po prostacku jako zło absolutne przestaje być groźnym narkotykiem ideologii wyzwalającej fanatyzm, prze moc i zniewolenie, a staje się sposobem zakłamywania rzeczywi stości. Kłamstwo stare — kłamstwo komunistów rozliczających faszyzm — zostaje zastąpione kłamstwem nowym: kłamstwem antykomunistów rozliczających komunizm. Kłamstwo rodzi kłamstwo. Przez ostatnie dziesięciolecia ko munistyczna ideologia i komunistyczna praktyka poddane były bezlitosnym analizom i osądom, których autorami bywali zresztą nierzadko dawni komuniści, zbuntowani przeciw praktyce dyk tatury zaprzeczającej obietnicom ideologii. Jednak konający ko munizm miał różne drogi odwrotu. Mógł podążyć drogą akcepta cji reguł demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej. W tym przypadku formacje postkomunistyczne przeobraziły się w partie ludzi dawnego reżimu, których łączy wspólnota biogra fii i lęk przed dekomunizacją. Znakiem firmowym tych formacji — jak w Polsce czy na Węgrzech — stał się pragmatyzm nierzad ko bardzo cynicznej proweniencji. Tu wszystko podporządkowa ne jest logice marketingu, tu najchętniej odmawia się rozmowy 0 przeszłości jako o czymś nieistotnym i nieciekawym. Respek tując reguły demokratyczne, ludzie tych formacji pozbawiają ład demokratyczny składnika o ogromnej doniosłości. Tym składni kiem jest rozmowa o aksjologii w polityce. Bez prawdy o prze szłości taka rozmowa nie jest możliwa, a politykę demokratycz ną zaczyna przenikać wirus duchowej i materialnej korupcji. Wszelako konający komunizm miał i inną drogę — ku ideologii 1 retoryce nacjonalistycznej i populistycznej. Wielkorosyjski im perializm Ziuganowa czy wielkoserbski szowinizm Miloszevicia to dwie twarze komunizmu przetransformowanego w tym ostat nim stadium w imperialny bądź etniczny nacjonalizm. W ten spo sób otrzymaliśmy mieszankę piorunującą — nowy koktajl Mołotowa, złożony ze śmieci po totalitarnych ideologiach XX -wieku. 268
M antra zam iast rozmowy
V Taki jest kontekst polskiego sporu o generała Augusta Pinocheta. Sposób rozliczania się z komunizmem i ludźmi dawnego reżimu zaciążył nad polską debatą o decyzji brytyjskich prokura torów, którzy wydali nakaz aresztowania chilijskiego dyktatora. W polskim sporze zderzyły się dwa sposoby rozumowania na te mat wychodzenia z dyktatury — droga sprawiedliwości, którą jej krytycy określali jako drogę rewanżu, i droga rekoncyliacji, której zwolenników inni krytycy oskarżali o zacieranie granicy między dobrem i złem. Ci pierwsi byli zdania, że ludzi dawnego reżimu należy usunąć z życia politycznego metodą prawnej re presji i dyskryminacji. Ci drudzy byli zdania, że trzeba ich wpi sać w system norm demokracji parlamentarnej i państwa prawa. Dlatego jedni wołali o polską Norymbergę, drudzy zaś podkreśla li zalety sposobu wychodzenia z dyktatury metodą negocjacji, prawdy i pojednania. Pierwsi wskazywali na wzór denazyfikacji w powojennych Niemczech, drudzy mówili o hiszpańskim mo delu transformacji demokratycznej. Aresztowanie Pinocheta jednych i drugich postawiło w kłopot liwej sytuacji. W latach dyktatury opozycja antykomunistyczna prezentowała dwa odmienne sposoby definiowania komuni stycznej opresji. Mówiąc metaforycznie — jedni oskarżali komu nizm ze względu na jego opresyjny charakter, drudzy piętnowa li opresję ze względu na to, że była komunistyczna. Jedni powiadali: ponieważ komunizm jest diabłem wcielonym i złem absolutnym, to każda metoda zwalczania komunizmu za sługuje na szacunek i wsparcie. W tej perspektywie Pinochet, który obalił legalny rząd drogą wojskowego zamachu stanu i za prowadził na kilkanaście lat krwawą dyktaturę, był bohaterem antykomunistycznej krucjaty, zasługującym na podziw i wdzięczność — choć pochłonęła ona tysiące ofiar. Drudzy zaś powiadali: komunizm jest złem tak wielkim nie ze względu na takie czy inne projekty filozoficzne, o których moż na dyskutować, lecz ze względu na nieludzkie instrumenty opre sji, które realizowaniu owych projektów mają służyć. Odrzuca my komunizm nie ze względu na jego prawa dialektyki czy teo 269
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
rie materializmu historycznego, lecz ze względu na stosowanie tortur, które są czymś moralnie niedopuszczalnym, bez względu na swoje uzasadnienie. Skoro jednak tortury, skrytobójstwa i terror w ogólności są czymś godnym bezwzględnego potępienia, to są one również godne bezwzględnego potępienia, gdy stosuje się je pod sztandarem zbożnej sprawy walki z komunizmem. Nie ma mordów i tortur postępowych i reakcyjnych, prawicowych i lewicowych. Tortury są zawsze torturami i jako takie zasługu ją na potępienie, tak jak systemy polityczne, które są nietoleranęyjne wobec ludzi, ale tolerancyjne wobec tortur. VI Zatem spór o Pinocheta trwał w polskiej opozycji od chwili za machu wojskowego w Chile. Po uwięzieniu chilijskiego generała w Londynie wybuchł z nową silą. Jedni powtarzali jak mantrę, że aresztowanie Pinocheta jest zemstą światowego komunizmu za jego heroiczną walkę z marksistami w Chile; drudzy powta rzali jak mantrę, że oto sprawiedliwości stało się zadość i krwa wy dyktator zostanie osądzony za mordy i cierpienia, których jest winien. Rzecz znamienna — obrońcy Pinocheta nie chcieli słyszeć o ludziach torturowanych i odrzucali ich prawo do bólu i cierpienia. Z kolei oskarżyciele bynajmniej nie domagali się uwięzienia Fidela Castro, rządzącego dyktatora, który także ma na sumieniu zbrodnie i cierpienie ofiar. W tym sporze pojawiło się jeszcze jedno stanowisko, które da się sformułować hasłem: nie karać kata. Jego rzecznicy byli przeciwni kami wszelkiej formy dyktatury, tak komunistycznej, jak i antyko munistycznej. Byli zarazem świadomi, że racje polityczne wchodzą tu w konflikt z racjami prawnymi, a niejednokrotnie zderzają się też oceny moralne. Pytanie: co jest bardziej moralne? Czy wymie rzanie sprawiedliwości za cenę ryzyka nowej wojny domowej, czy też pokój społeczny bez sprawiedliwości, jako rezultat kompromi su między wczorajszymi wrogami? I odpowiadali, że w Chile, tak jak i w Polsce, trzeba wybrać drogę rekoncyliacji. Rekoncyliacja czy amnestia nie może jednak oznaczać amnezji i sklerozy. Kompromis nie może oznaczać zgody na zakłamywanie przeszłości i na relaty270
Mantra zam iast rozmowy
wizację zbrodni. I tylko pozostawało otwarte pytanie: kto tę zbrod nię relatywizuje? Czy ci, którzy mówią, że lepsza amnestia wobec Pinocheta niż odwet prowokujący nowe konflikty, czy też ci, którzy twierdzą, że Pinochet nie był zbrodniarzem, ale godnym szacunku herosem antykomunistycznej krucjaty? Spór o Pinocheta był również sporem o granice suwerenności. Kto ma prawo karać szefa chilijskiego państwa, który oddał władzę w wyniku negocjacji z opozycją i demokratycznych wyborów? Kto ma prawo wyręczać Chilijczyków w ich trudnym rozrachunku z własną przeszłością? VII Problem granic suwerenności objawił się w brutalny sposób podczas interwencji militarnej państw NATO w Kosowie. W Pol sce nie było sporu co do oceny Miloszevicia. Ten komunista przetransformowany w wielkoserbskiego szowinistę nie miał tu wielu obrońców. Jednak bombardowanie serbskich sił zbrojnych w Kosowie i serbskich miast wzbudziło ostrą debatę. Duża część opinii publicznej nie chciała uznać prawa do interwencji w we wnętrzne sprawy Serbii, gdyż traktowano Kosowo jako integral ną część Republiki Serbskiej. Obrońcy tej interwencji twierdzili, że suwerenność państwowa kończy się tam, gdzie zaczyna się lu dobójstwo, a tak właśnie traktowano masowe mordy Albańczyków, które były rezultatem etnicznej czystki. Przeciwnicy inter wencji zbrojnej akcentowali, że hasła humanitarne są zasłoną dymną dla polityki imperialnej. Przyznajmy — w przeszłości zazwyczaj tak właśnie bywało. Przyznajmy również, że w konflikcie bałkańskim nie ma wyłącz nych winowajców i wyłącznych sprawiedliwych. Jednak w ostat nim dziesięcioleciu to wielkoserbski nacjonalizm rozpalił kilka krotnie kolejne wojny na Bałkanach. I choć pamiętamy o Ser bach, którzy padli ofiarą etnicznych czystek w Chorwacji, o Ser bach z Bośni, którym odmówiono prawa do jedności z Republi ką Serbską, wreszcie o Serbach z Kosowa, którzy dziś padają ofiarą albańskiej agresji — to pamiętamy także, że wybierając w demokratycznych wyborach Miloszevicia i aprobując jego po271
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
litykę prowokowania kolejnych konfliktów, Serbowie sami nie świadomie wydali na siebie wyrok. Krwawy węzeł bałkański jest bardzo trudny do rozplątania. Oglą dany z Polski stanowi groźną przestrogę, do jak dramatycznych skutków prowadzić mogą etniczne konflikty. Te konflikty karmią się pamięcią przeszłości złożonej z granicznych sporów, z represji wobec mniejszości narodowych, z praktyki rozpalania etnicznych nienawiści w miejsce trudnej rozmowy o kompromisie. A wojna o Kosowo przynosi jeszcze jedną przestrogę — jakże często ofiara zaraża się od kata jego mentalnością i jego metodami. Dzisiaj histe ryczny nacjonalizm albański w Kosowie godzi już nie tylko w nie wielkie enklawy serbskie, godzi także w niezależnie myślących Albańczyków, którzy nie chcą podporządkować się logice stada wy krzykującego: Kosowo dla Albańczyków! Precz z Serbami! VIII Pytają nas wszakże: ale skąd ta podwójna miara? Czemuż Ser bowie są karani przez społeczność międzynarodową za czyny nieporównanie mniej drastyczne niż rosyjska interwencja w Czeczenii? Uczciwa odpowiedź na to pytanie winna brzmieć: tak, to jest podwójna miara. I nic tu nie pomoże przypominanie, że tę wojnę rozpoczął zbrojny napad Basajewa na Dagestan. I nic tu nie pomoże przypominanie, że Afganistan opuszczony przez Rosjan stał się dyktaturą skrajnych islamskich fanatyków religij nych. I nic tu nie pomoże mówienie o wojnie z terroryzmem, przypominanie porywanych dla okupu i mordowanych zakładni ków, w czasie gdy Czeczenia miała faktyczną suwerenność. I wreszcie nic tu nie pomoże rozumienie lęku przywódców Rosji przed wojną na całym Kaukazie i przed postępującą dezintegra cją rosyjskiego państwa. Dla bombardowania miast i mordowa nia ludzi w Czeczenii nie może być usprawiedliwienia. Czemuż tedy Zachód milczy? Otóż Zachód nie milczy. Ostatnio czytaliśmy zbiorową deklarację europejskich intelektualistów, którzy przypomnieli tragiczne pasmo czeczeńskich losów: od podboju przez rosyjskich carów, poprzez zbrodnie Stalina, wy wózki całego narodu pod zarzutem współpracy z Hitlerem, aż po 272
Mantra zamiast rozmowy
wojny, które z Czeczenią toczy demokratyczna Rosja. Opinia pu bliczna krajów demokratycznych nie kryje swego oburzenia z powodu wyczynów rosyjskich generałów na Kaukazie. Ale polityka międzynarodowa nie jest sferą czystej moralności. Jest zawsze rodzajem kompromisu między tym, co moralne, a tym, co możliwe. Racje moralne w pełni uzasadniają myśl o interwencji humanitarnej w Czeczenii. Realizm polityczny uniemożliwia jed nak taką interwencję. Rosja jest państwem zbyt silnym, by ktokol wiek w świecie mógł i chciał rozmawiać z nią tym językiem, którym NATO przemówiło w Kosowie. Dylemat Zachodu jest zai ste tragiczny — czy wspierać kulawą i skorumpowaną demokrację w Rosji, czy też jej etnicznych wrogów, którzy nie tylko chcą budo wać suwerenne państwo czeczeńskie, ale myślą również o budowie islamskiego państwa na Kaukazie — wrogiego Rosji. Tej kwadra tury koła nikt dzisiaj nie potrafi rozwiązać. Tragedia czeczeńska widziana z Polski kryje w sobie jednak istotne przesłanie — nale ży uczynić wszystko, by naturalne konflikty pomiędzy Rosją i jej sąsiadami nie były rozstrzygane tym językiem, który dziś w Czeczenii stal się językiem śmierci Czeczenów i Rosjan. IX Właśnie stosunek polityki rosyjskiej do Czeczenii stał się argu mentem obiegowym w debacie na temat sankcji zastosowanych przez Unię Europejską wobec Austrii. Sukces wyborczy Partii Wolności Jórga Haidera byl kamykiem, który wywołał lawinę. Reakcje austriackie wskazują na zakłopotanie. Austria czuje się skrzywdzona i potraktowana niesprawiedliwie. Ta zamożna i stabilna demokracja nie czuje się zagrożona obecnością partii Haidera w rządzie. Czemu Austriakom nie wolno korzystać z de mokracji i głosować na Haidera, skoro Francuzom wolno było głosować na Le Pena, a Włochom tworzyć koalicję rządzącą z postfaszystą Finim? Czemu wolno uczestniczyć w koalicjach rządowych komunistom francuskim czy włoskim, a nie wolno partii Haidera? Czy Europa zwariowała? Czym można wytłuma czyć zakłopotane milczenie rządów wobec Rosji i agresywną fu rię wobec Austrii? 273
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Można jednak postawić i inne pytanie. Czy to Austria przypad kiem nie zwariowała? Czemu tyle głosów padło na Haidera? Cze mu chadecja zawarła z nim koalicję? I oto wchodzimy w krąg pytań kłopotliwych. Przez 30 lat Au strią rządziła czerwono-czarna koalicja, która przypominała ro dzaj dwupartyjnej monopartii. Instytucje państwa austriackiego zostały upartyjnione w stopniu gdzie indziej niespotykanym. Kolejne demokratyczne wybory były uczciwe, ale nie mogły nic zmienić. Zatem głosy na Haidera były głosami protestu przeciw trwaniu dotychczasowej koalicji, były głosami za zmianą. Haider nie jest nazistą i nie zapowiada nazistowskiej dyktatury. Jest zręcznym graczem, populistą, manipulatorem. Austria chciała zmiany, a głosy na partię Haidera okazały się jedyną drogą. Ale czy to była dobra droga? Są kraje, w których mniej wolno. W Stanach Zjednoczonych nie wolno posługiwać się językiem, który przypomina segregację rasową. We Francji nie wolno szydzić z Holocaustu, w Polsce nie należy szydzić z religii katolickiej i posługiwać się antysemity zmem. To samo, co w Polsce jest zaledwie chorobliwym margine sem (na przykład kłamstwo oświęcimskie czy kłamstwo katyń skie), w Niemczech czy w Rosji nabiera zupełnie innego sensu. Otóż również w Austrii „mniej wolno”. Po pamiętnym skanda lu wokół osoby Waldheima Austriacy powinni pamiętać, że i oni mają swoją piętę achillesową. Pewien niemiecki polityk powie dział mi przed laty, że największym sukcesem austriackiej dyplo macji po II wojnie było wytłumaczenie całemu światu, że Hitler był Niemcem, a Beethoven Austriakiem. Opowiedziałem nie dawno ten często dziś powtarzany dowcip znanemu dziennika rzowi austriackiemu, który natychmiast zareplikował: tak, to prawda, ale prawdą jest też, że Hitler zrobił karierę w Niem czech, a Beethoven w Austrii. Krótko mówiąc, Austria nie ma powodu do szczególnych kompleksów, ale ma tytuł do ostrożno ści. Nazizm w Austrii nie był po prostu importowany z Niemiec. Stąd można zrozumieć nadwrażliwość polityków Unii Europej skiej, których reakcja była zapewne przesadna i niesprawiedli wa, ale przecież łatwa do przewidzenia. Dlatego porównywanie Austrii z Rosją kuleje. Rosja jest spoza „klubu” państw demokra274
M antra zam iast rozmowy
tycznych. To chory olbrzym Europy. Natomiast Austria przyna leży do tego „klubu”. Od członków „klubu” wymagamy więcej. Otwarte pozostaje pytanie, dlaczego dla Haidera jest mniej tole rancji niż dla komunistów czy postkomunistów. Przecież Hitler i Stalin byli zbrodniarzami, a ich zbrodnie są w pełni porówny walne. Wszelako na dwa elementy należy zwrócić tu uwagę. U źródeł Unii Europejskiej jest pewien mit założycielski. Temu mitowi na imię antyfaszyzm. To z klęski Hitlera zrodziła się myśl o europejskiej integracji. I nic nie zdoła przekreślić faktu, że za chodnie partie komunistyczne były w tym czasie składnikiem an tyhitlerowskiej koalicji. Po wtóre, komunizm po rozpadzie Związ ku Sowieckiego i końcu zimnej wojny jest martwą propozycją ideologiczną (choć nie zawsze tak było — jeszcze w 1976 roku perspektywa wejścia włoskich komunistów do rządu była katego rycznie odrzucana przez państwa wspólnoty euroatlantyckiej). Powtórzmy: Haider nie jest nazistą, a reakcje krajów Unii Euro pejskiej były zapewne nieco histeryczne. Jednak casus Haidera jest znakomitą ilustracją kłopotu, jaki ma Europa ze swoją historią. Jest to więc czytelny sygnał dla wszystkich krajów europejskich, także dla Polski: kto glosuje w demokratycznych wyborach na polityków przemawiających językiem Haidera — językiem ksenofobii, dema gogii, relatywizacji faszyzmu — ten skazuje swoje państwo na po gardę w rodzinie demokratycznych instytucji Unii Europejskiej. Dziś Europa szuka swej nowej tożsamości wśród powikłanych konfliktów i politycznych niekonsekwencji. Szuka nowej aksjo logii, która pomoże zbudować trwały fundament demokracji po między cynizmem a rozpaczą. Trwa spór o kształt państwa tole rancyjnego i wielokulturowego, a jednocześnie pielęgnującego tożsamość narodową i tradycję własnej historii. Demokracja eu ropejska wyrasta z dwóch nurtów, z nurtu praw człowieka, który zrodził parlamentarną demokrację i tolerancję dla mniejszości, oraz z nurtu liberalnej rynkowej gospodarki, który zrodził klasę średnią, gwaranta stabilności społecznej. Rzec by można, iż mał żeństwo rynku z demokracją nie jest małżeństwem z miłości, lecz z rozsądku. Nieraz właśnie takie małżeństwa są najbardziej trwałe. Ale całkiem bez miłości — to znaczy bez wartości prze nikających wspólnotę demokratyczną — takie małżeństwa są po275
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
zbawione duszy i sensu. Jednak miłości, a więc wartości aksjolo gicznych, nie da się zagwarantować i bronić kodeksem karnym. Spoglądając w nadchodzące stulecie, wolni jesteśmy od wiary w prawdy ostateczne i recepty doskonale. Wierzymy jednak, że lad demokratyczny, choć wciąż chwiejny i zawsze zagrożony, jest możliwy do obronienia, a dialog ma więcej wartości niż przemoc, choćby skrywała się ona za najszlachetniejsze hasła. [ 2000]
276
Czego potrzebuje demokracja
Panie Rektorze, Magnificencjo, jestem bardzo wzruszony, mogąc tu, w tej auli, przemawiać do Państwa. To jest mój uniwersytet. Tu zaczynałem moje dojrzałe życie w 1964 roku, tu przeżywa łem swoje intelektualne i polityczne dojrzewanie, tu terminowa łem w opozycji demokratycznej. Tu poznałem wielkich mi strzów polskiej humanistyki, profesorów: Leszka Kołakowskie go, Włodzimierza Brusa, Witolda Kulę i Aleksandra Gieysztora, Bronisława Baczkę, Jerzego Szackiego, Mariana Małowista i Ste fana Kieniewicza, Tadeusza Manteuffla i Ninę Assorodohraj, Krzysztofa Pomiana i Zygmunta Baumana, Marię Ossowską i Klemensa Szaniawskiego. Z tego uniwersytetu, jak Pan Rektor był łaskaw wspomnieć, relegowano mnie w marcu 1968 roku, a fakt, że na to relegowanie wtedy zasłużyłem, wśród jazgotu antyinteligenckiej i antysemickiej kampanii, jest dla mnie do dzisiaj tytułem do dumy. I Każdy dyskurs ma swój horyzont czasowy. Kiedyś dyskutowa no o demokracji przed wojną i po wojnie, przed Jałtą i po Jałcie, przed Październikiem i po Październiku, przed stanem wojen nym i po stanie wojennym. Wreszcie przed 1989 rokiem i po upadku komunizmu w 1989 roku. Dzisiaj debatujemy o tym po 11 września 2001 roku, po ataku na World Trade Center i Penta gon. Ten dzień to jest koniec mitu, którym karmiliśmy się po upadku komunizmu. Mitu, że oto zwyciężył na świecie liberalny model społeczeństwa i państwa, że będziemy żyli coraz lepiej, że z roku na rok będziemy coraz lepiej zarabiali. Ale 11 września została zaatakowana ta nasza wiara. To nie Ameryka została wtedy zaatakowana, to została zaatakowana demokracja i cała 277
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
cywilizacja euroatlantycka, cywilizacja judeochrześcijańska. Od tego dnia nikt już nie może czuć się bezpieczny. Nigdzie. Bo każ dego dnia na Luwr, na Westminster, na Bazylikę św. Piotra, na madryckie Prado, na Jasną Górę, na Wawel, na ten uniwersytet może spaść pocisk terrorystów: Dobrze tedy dziś, po 11 wrześ nia, sobie powtórzyć: czego bronimy, czym jest ten lad demokra tyczny, którego bronimy szczególnie my, tu w Polsce, którzy tak długo tego ładu byliśmy pozbawieni. Otóż wydaje się, że demo kracja to system instytucji i procedur, w którym władzę w wol nych wyborach wyłania większość, a wszystkie prawa mniejszo ści są respektowane. To kultura polityczna oparta na pluralizmie i dialogu, na różnorodności i tolerancji, to zgoda na przyrodzoną niedoskonałość porządku politycznego, na samoograniczenie swobód wedle zasad państwa prawa i konstytucji. To wreszcie przekonanie o potrzebie instytucji społeczeństwa obywatelskie go, które pozwalają obywatelom organizować się do uczestnic twa w życiu publicznym. Tak ja pojmuję wzór państwa demo kratycznego i społeczeństwa otwartego. II Ten system, zawsze niedoskonały, bo zawsze tolerancyjny dla swoich wrogów, dręczą rozliczne schorzenia, które co dzień obser wujemy i w naszym kraju, i w całej Europie. Wymieńmy niektóre z tych schorzeń. Korupcja, która stała się składnikiem systemu po litycznego w krajach demokratycznych. Fenomen wykluczonych, biednych, bezdomnych, bezrobotnych, zmarginalizowanych, którzy nie znajdują dla siebie miejsca w instytucjach państwa i społeczeństwa. To wśród tych ludzi pojawia się pokusa ucieczki od wolności, to ci ludzie dają przyzwolenie na rozwiązania auto rytarne, które obiecują świat opiekuńczego poddaństwa, gdzie w zamian za posłuszeństwo nędza będzie dzielona sprawiedliwie. Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym fenomenem i przyszło mi do głowy, że istnieje coś takiego jak syndrom uwolnionego więźnia. Ci z Państwa, którzy czują tę kondycję człowieka więzio nego, zrozumieją łatwo, o co mi chodzi. Otóż, jak człowiek siedzi w więzieniu, za kratami, to marzy o jednym: wyjść na wolność. 278
Czego potrzebuje demokracja
I oto któregoś dnia wychodzi i świat wydaje mu się przepiękny — trawa jest zielona, oranżada ma swój prawdziwy kolor, ptaki śpie wają, dziewczyny siedzą w kawiarniach i w parkach. I tak sobie chodzi, chodzi, chodzi, i nagle sobie uświadamia, że on jest wol ny, ale nie wie, gdzie będzie spał, co będzie jadł, gdzie się umyje. I oto zaczyna tęsknić za światem, w którym wiedział, gdzie będzie spał, co będzie jadł, kiedy zaprowadzą go do łaźni. I to jest tęsknota za więzieniem, które dawało opiekę i zwalniało od nie dogodności wyboru, od przekleństwa wolności, kiedy trzeba żyć na własny rachunek. I w tym klimacie nostalgii za bezpieczeń stwem pojawiają się programy i ruchy populistyczne. W Europie jest takich ruchów niemało. We Francji Le Pen, w Austrii Haider, we Włoszech Liga Północna, ale też i w naszej części Europy. Na południu Mećiar, na wschodzie Łukaszenka, a myślę, że i w na szym kraju po ostatnich wyborach parlamentarnych nikt nie mo że kwestionować istnienia takich ruchów. III Spójrzmy na Bałkany. Wierzyliśmy kiedyś, że koniec komuni zmu przyniesie narodom Jugosławii demokrację, a przyniósł wy buch etnicznych separatyzmów i krwawą wojnę. Mówiąc szerzej, procesowi jednoczenia się Europy towarzyszy przyrost tendencji odśrodkowych, zapalnych. Globalizacji, której jesteśmy świadka mi, towarzyszy, jako reakcja, wybuch fundamentalizmów etnicz nych i religijnych, rezultat strachu przed modernizacją, przed zmianą, przed wolnością, przed spotkaniem z tym, co nowe, co nieznane, co odmienne. W tym sensie ksenofobia jest drugą twarzą świata otwartych granic. Płonące domy azylantów w Niemczech, sukcesy partii głoszących odrzucenie imigrantów we Francji, w Belgii, to tylko niektóre przykłady tego fenomenu. W naszej części świata zagrożenie ruchami populistycznymi jest tym większe, im demokracja jest bardziej krucha i słabiej zako rzeniona. I to jest kontekst, w którym nastąpił 11 września. Terroryzm, karmiący się specyficzną interpretacją islamu, fa natycznym antyamerykanizmem, porównywalnym tylko z reto ryką antyamerykańską Hitlera i Stalina. Rzucający hasło świętej 279
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
wojny ze światem judeochrześcijańskim w imię świata wielkiej republiki islamskiej, rządzonej przez ajatollahów i mułłów. A za tym wszystkim stoi strach i kompleks niższości, fanatyzm i nie nawiść pełna okrucieństwa. I do tego wszystkiego jeszcze pod stęp, porównywalny z podstępnym działaniem siatek terrory stycznych w epoce stalinowskiej. IV Kiedy zastanawiałem się, jak opisać ten klimat, który wytworzył terroryzm, sięgnąłem do wiersza Zbigniewa Herberta, którego część pierwszą chciałbym Państwu przeczytać. Wiersz zatytułowa ny jest: Potwór Pana Cogito. Szczęśliwy święty Jerzy z rycerskiego siodła mógł dokładnie ocenić siłę i ruchy smoka pierwsza zasada strategii trafna ocena wroga Pan Cogito jest w gorszym położeniu siedzi w niskim siodle doliny zasnutej gęstą mgłą przez mgłę nie sposób dostrzec oczu pałających łakomych pazurów paszczy przez mgłę widać tylko migotanie nicości 280
Czego potrzebuje demokracja
potwór Pana Cogito pozbawiony jest wymiarów trudno go opisać wymyka się definicjom jest jak ogromna depresja rozciągnięta nad krajem nie da się przebić piórem argumentem włócznią gdyby nie duszny ciężar i śmierć którą zsyła można by sądzić że jest majakiem chorobą wyobraźni ale on jest jest na pewno jak czad wypełnia szczelnie domy świątynie bazary zatruwa studnie niszczy budowle umysłu pokrywa pleśnią chleb dowodem istnienia potwora są jego ofiary jest dowód nie wprost ale wystarczający
281
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
V Dziś jesteśmy świadkami osobliwego sporu, który toczy się w obrębie demokracji. To jest spór o źródła tego, co się stało, i o winowajców. Uczestniczyłem miesiąc temu w Forum 2000 w Pradze, które organizował prezydent Vaclav Havel. Tam byli zaproszeni wszyscy mądrzy ludzie z całego świata, z różnych kra jów, filozofowie, pisarze, politycy, duchowni. I tam usłyszałem od powiedzi na pytanie o winę, układały się one mniej więcej w trzy grupy. Pierwsza — to była odpowiedź udzielana przez rozmaitych wybitnych ajatollahów i myślicieli islamskich, którzy mówili, że wszystkiemu są winne Stany Zjednoczone, ich polityka, imperial na i agresywna, ta polityka bowiem doprowadziła do takiej eks plozji protestu, którym był zamach na Nowy Jork i Waszyngton. Krótko mówiąc, Ameryka zasłużyła na to, co ją spotkało, szkoda ludzi, ale nie szkoda Ameryki, Ameryka się wreszcie doigrała. Druga odpowiedź, którą tam usłyszałem, to odpowiedź formu łowana przez lewicowych intelektualistów amerykańskich i eu ropejskich, którzy pytali dlaczego właśnie Ameryka padła ofiarą tej agresji? Dlaczego Amerykanie sami sobie przedtem nie umie li postawić pytania: czemu nas tak nienawidzą? Dlaczego Ame rykanie nie rozumieją, że sami prowadzą do takiej właśnie reak cji na swoje postępowanie? I usłyszałem trzeci typ odpowiedzi, która się sprowadzała do szla chetnych deklaracji humanistów, uczonych, filozofów amerykań skich, żydowskich, którzy mówili: mamy jednego Boga, nie zabijaj, nie zabijaj, nie zabijaj. Muszę powiedzieć, że wiedziałem, iż na Hradzie, wobec prezydenta Czeskiej Republiki, polityczna popraw ność wymaga zachowań uprzejmych. Jednak nie zdzierżyłem. Zabrałem głos i powiedziałem mniej więcej tyle: Ten język, że Ameryka jest winna, my w Polsce, ludzie pewnej generacji, zna my dobrze. Pamiętamy: po 17 września 1939 roku sowieckie ga zety wypełniły się publikacjami, że Polska jest winna, bo była krajem niesprawiedliwym, uciskającym klasę robotniczą i chłop stwo, a także mniejszości narodowe, krótko mówiąc, Polska zasłużyła na to, co ją spotkało. Zwieńczeniem tej retoryki było przemówienie Mołotowa, z którego Polacy się dowiedzieli, że na 282
Czego potrzebuje demokracja
reszcie zniknęła z mapy Polska, ten bękart traktatu wersalskiego. I kiedy dziś słyszę filipiki antyamerykańskie, to otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, bo wiem, że to jest retoryka, którą posługi wano się, by zniewolić i zniszczyć mój kraj. Kiedy słyszę dziś od amerykańskiego prezydenta i od polskiego prezydenta, że to nie jest wojna z islamem, to oczywiście w pełni solidarny jestem z tymi deklaracjami i rozumiem ich sens. Ale jednocześnie jako człowiek, któremu drogie są wartości i idee de mokratyczne, powiadam, że to jest początek rozmowy, a nie jej koniec. Wolno bowiem pytać, wolno pytać o to, dlaczego, w imię jakich wartości jedni ludzie mordują drugich ludzi. My, Polacy, mamy prawo pytać, w jakich szkołach i z jakich książek uczył się polskiego patriotyzmu morderca pierwszego prezydenta odrodzonej Polski, Gabriela Narutowicza. Mamy pra wo pytać, gdzie i w jakich szkołach pobierał lekcje wychowania obywatelskiego morderca Lwa Trockiego w Meksyku. Mamy prawo pytać, w jakich szkołach i synagogach uczył się judaistycz nych prawd wiary morderca premiera Izraela, Icchaka Rahina. I mamy prawo pytać, w jakich szkołach i meczetach uczyło się tych dziewiętnastu morderców, którzy odpowiedzialni są za World Trade Center i Pentagon. Wolno pytać również, dlaczego w obrębie świata muzułmań skiego nie ma dziś wielkiej debaty, która by szukała odpowiedzi na pytanie, jak świat islamu mógł wyprodukować takie mon strum, jakim była ta zbrodnia. Wolno pytać, dlaczego w tym świecie tyle religijnych autorytetów rzuciło fatwę na Salmana Rushdiego za napisanie książki, może bluźnierczej, bezbożnej, ale przecież wydano wyrok śmierci na pisarza za napisanie książki. Dlaczego nikt z tych autorytetów dziś nie rzucił fatwy, klątwy, anatemy na tych, którzy ten mord przygotowywali, ten mord pochwalali i zapowiadają następne mordy? Dlaczego, wol no pytać, ci, którzy oskarżają Zachód o aberrację antymuzułmańską, tak łatwo zapominają, że dwie ostatnie militarne inter wencje Zachodu, w Bośni i Kosowie, hyły interwencjami w obro nie ludności muzułmańskiej? Nikt z nas nie jest w stanie, ani nie ma chęci, unieważnić przy kazania „Nie zabijaj!”. Ale ja jestem bardzo nieszczęśliwy, że nie 283
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
udało mi się zabić tych dziewiętnastu morderców, którzy zrobili World Trade Center. Jestem bardzo nieszczęśliwy z tego powodu, bo nie udało mi się uratować 6000 niewinnych istnień ludzkich. I kiedy słyszę dziś od pacyfistów: „Nigdy więcej wojen”, to ja im odpowiadam: „Ta wojna już trwa, i to nie jest wojna Ameryki z talibami. To jest wojna cywilizowanego świata z siłami, które chcą naszą cywilizację przekreślić”. VI Cywilizacja europejska ma, jak się wydaje, dwa głębokie źródła. Jednym z tych źródeł jest chrześcijaństwo, drugim z tych źródeł jest duch oświecenia. Te dwa duchy europejskie często znajdowały się w konflikcie ze sobą, ale w tym zmaganiu kształ towała się europejska cywilizacja i euroatlantycki system warto ści. Wydaje się, że to, co się stało 11 września, otwiera nową fa zę we współżyciu tych dwóch wielkich duchów europejskiej kul tury. Niedawno Jurgen Habermas, sztandarowa postać niemiec kiego obozu oświecenia, wygłosił słynne przemówienie, gdzie sformułował brzmiącą bulwersująco dla racjonalistycznych uszu tezę o tym, że w świetle tego, co się dokonało, trzeba na nowo spojrzeć na relacje między duchem religijnym a duchem oświe ceniowym. I że myślenie religijne jest dla wszystkich nieusuwal ną, niezbędną korektą myślenia laickiego w społeczeństwie, w którym nastąpił rozdział Kościoła od państwa. Duch europejskiej demokracji potrzebuje tego, co relatywne, bo ten duch jest wątpieniem i szukaniem. Ale potrzebuje też te go, co absolutne, bo ten duch jest wiernością i miłosierdziem. Dopiero jeżeli z tej perspektywy spojrzymy na europejską demo krację, to zobaczymy, czym radykalnie różni się ona od wszel kich form dyktatury i świata opartego na nietolerancji. W tym kontekście spoglądamy również na polską demokrację i jej kon dycję. Analizujemy kondycję polskiej demokracji bez zachwytu, zwłaszcza po ostatnich wyborach. Spoglądamy na naszą scenę polityczną i widzimy po jednej stronie mniej czy bardziej ucywi lizowaną formację postkomunistyczną, a po drugiej stronie rozbite, skłócone formacje postsolidarnościowe. I wreszcie obser 284
Czego potrzebuje demokracja.
wujemy siły nowe, siły radykalnego populizmu, które otwarcie kwestionują i porządek demokratyczny, i ład państwa prawa, wreszcie logikę polskiej drogi do Unii Europejskiej. Należę do tej formacji, dla której wolna Polska, demokratyczna Polska to było niedościgłe marzenie, i mam poczucie, że moja ge neracja była pierwszą generacją od czasu legionistów Józefa Piłsudskiego, która doczekała się spełnienia swojego marzenia, o jakie walczyła — doczekała wolnej Polski. I kiedy dziś spoglą dam na obiekt moich marzeń, wolną Polskę, to spoglądam z niepo kojem. Boję się o przyszłość, ale nie obrażam się na demokrację. Demokracja ma swoją cenę. I choć przegrały te formacje, które najbardziej kojarzyły się z tradycją solidarnościową, to przecież najistotniejsza wartość tej tradycji zwyciężyła. To jest zasada de mokratyczna. Dziś prezydent naszego państwa mówi językiem polskiej demokracji. Premier naszego rządu mówi językiem pol skiej demokracji. I to jest największe zwycięstwo demokratycznej opozycji, ludzi KOR-u, ludzi „Solidarności”, tych ludzi, którzy tu taj, na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, bronili Dziadów Adama Mickiewicza w 1968 roku. A mimo to, kiedy spoglądam na dzisiejszą Polskę, to czuję się trochę jak rolnik po gradobiciu, rol nik, któremu w trakcie gradobicia los zniszczył i plony, i chudobę. Ale co wtedy robi rolnik, gdy na to patrzy? Adam Mickiewicz po wiadał, że w takich chwilach rolnik sieje od nowa. VII Myślę, że to, co obserwujemy dzisiaj w Polsce i w innych kra jach postkomunizmu, to nie jest spór prawicy z lewicą, to nie jest spór postsolidamości z postkomuną, bo te kategorie to bal ma skowy: wszyscy się przebierają, jedni udają socjaldemokratów, inni udają chrześcijańskich demokratów, jedni przebierają się w strój Witosa, jeszcze inni próbują nam wmówić, że są potom kami Piłsudskiego albo Dmowskiego. Myślę, że istota tego sporu tkwi w czym innym. Istota tego sporu sprowadza się do pytania: jakie państwo, jakie społeczeństwo? Czy państwo zbudowane na zasadzie obywatelskiej, czy jakiejś innej — etnicznej, wyznanio wej? Czy społeczeństwo otwarte, wielokulturowe, tolerancyjne, 285
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
czy społeczeństwo zamknięte, rządzone według jakiegoś klucza ideologicznego, wyznaniowego czy etnicznego? Jaka przyszłość? Czy Unia Europejska, przed którą nas straszą jak przed nowym Babilonem, czy też status niezależnej, suwerennej Białorusi, gro żący nam, jeżeli odrzucimy rozwiązanie europejskie? Ci, którzy nas straszą Unią Europejską, nie dopowiadają, że alternatyw nym rozwiązaniem jest Sojuz Niezawisimych Gosudarstw (SNG). I to jest realny wybór, przed którym stoimy jako naród, jako społeczeństwo, jako państwo. Nie uciekniemy od naszej historii i nie powinniśmy próbować uciekać, bo pokazaliśmy w ostatnich dwunastu latach, że jeste śmy zdolni do poważnej debaty nad własną przeszłością. To jest też wymóg dojrzewania do demokracji. Nasza historia ma swoje różne białe plamy, albo może krwawe plamy, które się dadzą określić dwoma symbolami. Jeden symbol niech brzmi Jedw ab ne”. I to jest cała wstydliwa tradycja polskiej ksenofobii. Druga krwawa plama, określmy ją mianem „Manifest PKWN”. I to jest cały złożony problem kolaboracji z dyktaturą komunistyczną. 0 jednym i o drugim musimy rozmawiać poważnie, jednego 1 drugiego nie można zamieniać ani w kicz artystyczny, atu w kij do okładania przeciwników politycznych, wreszcie w czytanki dla przedszkolaków. To są sprawy trudne, dramatyczne, tu jest potrzebny moralny historyczny rozrachunek, a nie instrumental ne i polityczne porachunki. VIII Pytanie, przed którym stoi polska demokracja, na które nie umiała jeszcze odpowiedzieć, brzmi: dla kogo jest ta demokracja? Bo to, że ona jest dla tych, którzy są beneficjentami transforma cji, to jest oczywiste, ale co zrobić z tymi, którzy czują się prze granymi, bo nie mają wielkiego sukcesu, bo ich gra o sukces się nie powiodła, bo splajtowali w swoim biznesie. Ale wielu jest przegranych dlatego, że nie mieli szansy spróbować swoich sił w tych zawodach. Jestem gorącym obrońcą rynku. Uważam, że polski sukces ma swoje korzenie w odważnej, pełnej determina cji polityce Leszka Balcerowicza sprzed jedenastu lat. Ale jedno286
Czego potrzebuje demokracja
cześnie mam to poczucie, że w tej debacie wokół rynku coś istot nego zostało zagubione. Logika debaty jest taka, że kiedy jedni krzyczą: „Balcerowicz musi odejść!”, „Balcerowicz to jest Mengele polskiej gospodarki”, to ci drudzy, tacy jak ja na przykład, mają pokusę, żeby Balcerowicza bronić en bloc, w całej rozciągło ści. W związku z tym jest coraz mniej miejsca dla debaty o tym, jaki ma być sam rynek, jak i czy ma on być korygowany. I wyda je się, że w tej debacie formułuje się jako odpowiedź na populizm coś na kształt fundamentalizmu rynkowego, tzn. przekonanie, że istnienie rynku załatwia wszystkie problemy. Otóż, mnie się wydaje, że zysk jako jedyne kryterium tego, co dobre w życiu publicznym, jest, łagodnie mówiąc, niewystarczający. Jeżeli po jednej stronie mamy takie oczywiste wartości, jak przedsiębior czość, jak kreatywność, to po drugiej stronie musimy mieć i takie wartości, jak solidarność, jak to ewangeliczne przesłanie: ,Jeden drugiego brzemiona nosi”. To jest bardzo trudny problem, dlatego że trudno jest o tym de batować w sytuacji olbrzymiej dziury budżetowej i bardzo kon kretnych wymogów, które formułują negocjatorzy w Brukseli ze strony Unii Europejskiej i europejskich stolic. Ale jednocześnie, jeżeli tej debaty nie podejmiemy dziś, to będziemy nieprzygoto wani do tego, żeby być pełnowartościowym partnerem, kiedy bę dziemy już w Unii Europejskiej. To jest debata o granicach ryn ku. Nigdy nie dawałem posłuchu tezom o tym, że tu przyjdzie ob cy kapitał i nas wykupi. Zawsze byłem zdania, że w Polsce obce go kapitału jest za mało, a nie za dużo. Natomiast dziś, po dwu nastu latach, wolno pewne pytania postawić. Wolno mianowicie postawić pytanie, czy to dobrze, że we wszystkich mediach w cen tralnej i wschodniej Europie zdecydowanie dominuje obcy kapi tał, i to jest kapitał niemiecki. Kiedyś miałem w tej sprawie publiczną debatę z Gunterem Grassem. Naturalnie, ja z pozycji polskiego Murdocha, szefa „Gazety Wyborczej”, tłumaczyłem Grassowi, że się w ogóle nie boję żadnego obcego kapitału, żeby on mnie Niemcami nie straszył, bo mnie już Niemcami straszył Władysław Gomułka. Na co Gunter Grass odpowiedział: ,Ja cię nie straszę Niemcami. Ja cię straszę konkretnymi firmami nie mieckimi. Spróbuj w jakimkolwiek kraju centralnej Europy, ty, 287
A dam M ichnik / Wściekłość i wstyd
polski Murdoch, kupić jakąkolwiek niemiecką firmę. Nikt ci nie sprzeda”. I wiecie co? Spróbowałem. Nikt nie chciał sprzedać. Niemcy sprzedają tylko sobie. Czy to na Węgrzech, czy w Słowa cji, czy w Czechach. To nie powinno, to nie może prowadzić do reakcji ksenofobicznych. To by był idiotyzm. Ale trzeba chłodno skalkulować, czy rzeczywiście to jest normalne i zdrowe, żeby media, które są tym miejscem, gdzie ludzie się z sobą komunikują, gdzie powstaje język publicznej debaty i gdzie trwa spór o wartości, żeby wszystkie te media były własnością niemieckiego kapitału. IX Dlaczego o tym wszystkim mówię? Nie dlatego, żebym uważał, że to najważniejsze, ale dlatego, że każdy z naszych krajów, wchodząc do Unii Europejskiej, będzie wnosił tam swoją własną odmienność, własne odrębne myślenie o historii, o wartościach, o dniu dzisiejszym. Kiedyś, za komuny, z upodobaniem cytowa łem słowa Aleksandra Świętochowskiego, żeby „w tej dusznej piwnicy, zarośniętej pajęczynami, zakurzonej, wybić chociaż dziurę w szybie, żeby tam trochę świeżego powietrza weszło”. Ale cóż mamy dziś? W tej naszej chacie wszystkie szyby powy bijane, obce wiatry hulają wte i wewte. Dziś jest taki moment, kiedy mamy potrzebę chronienia czegoś, co jest specyficznie na sze, w czym my się odnajdujemy. Naturalnie, to nie powinno żadną miarą blokować dostępu do obcych kultur, do literatury obcej czy kinematografii, ale jeżeli demokracja amerykańska wy myśliła pojęcie akcji afirmatywnej dla studentów afroamerykańskich, powiedzmy, czy dla niepełnosprawnych, to dlaczego my w Polsce nie możemy mieć akcji afirmatywnej dla kultury pol skiej, dla biznesu polskiego, który chce kulturę wspierać, zwłasz cza że na to wyzwanie potwora Pana Cogito każdy z nas musi odpowiedzieć we własnym języku, języku własnej kultury, własnej tradycji. Jeżeli stracimy możliwość swobodnego kreowa nia debaty o tej kulturze, to wobec potwora Pana Cogito, potwo ra fanatycznego, okrutnego terroryzmu, będziemy bezbronni. Zbigniew Herbert w części drugiej tego wiersza pisał, co nastę puje: 288
Czego potrzebuje demokracja
rozsądni mówią, że można współżyć z potworem należy tylko unikać gwałtownych ruchów gwałtownej mowy w przypadku zagrożenia przyjąć formę kamienia albo liścia słuchać mądrej Natury która zaleca mimetyzm oddychać płytko udawać że nas nie ma Pan Cogito jednak nie lubi życia na niby chciałby walczyć z potworem na ubitej ziemi wychodzi tedy o świcie na senne przedmieście przezornie zaopatrzony w długi ostry przedmiot nawołuje potwora po pustych ulicach obraża potwora prowokuje potwora
289
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
jak zuchwały harcownik armii której nie ma woła — wyjdź podły tchórzu przez mgłę widać tylko ogromny pysk nicości Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki powinno to nastąpić możliwie szyhko zanim nadejdzie powalenie bezwładem zwyczajna śmierć bez glorii uduszenie bezkształtem Co zrobić tedy, by nas nie zwyciężył ten ogromny pysk nicości, byśmy nie zostali „uduszeni bezkształtem”? Myślę, że tak jak Pan Cogito wychodzi na ulice i prowokuje tego bezkształtnego potwora, tak my dzisiaj możemy sięgnąć do klasycznych gestów z polskiej tradycji kulturalnej. Kiedy dziś słyszę, a słyszymy to często, że ta tradycja nie jest nikomu potrzebna, że ona się nada je na śmietnik historii, że właściwie inteligencja polska już nie istnieje, że zamilkła, to przypominam sobie, że tak mniej więcej ze sto lat temu powstała pierwsza książka, która ogłosiła, że pol ska inteligencja, jej specyficzna tradycja właśnie umarła. To by ła książka Romana Dmowskiego. Śmierć polskiej intebgencji ogłaszano bez przerwy, by później z pewnym zdziwieniem odno tować jej zmartwychwstanie. Myślę, że ta tradycja, tradycja wiel kich duchów kultury polskiej, które konstytuują polską inteli gencję, jej specyficzną duchowość, jej niepowtarzalny etos, że ta tradycja nigdy nie zaniknie i nie zwalczą jej komputery, inteme290
Czego potrzebuje demokracja
ty, telefony komórkowe. Ona będzie istniała tak długo, jak długo Polacy będą chcieli być Polakami. Gdy myślimy dzisiaj o takich autorytetach, oczywiście naj pierw myślimy o Janie Pawle II, tym niezwykłym kosmo-Polaku XX wieku. Kosmo-Polak, bardzo polski i bardzo kosmopolitycz ny jednocześnie. Sądzę, że to, co jest ogromnie dziś ważne, to jest spokojny namysł nad tym, co Jan Paweł II ma do zaproponowa nia światu, nam wszystkim. Spokojny namysł to nie znaczy bicie czołem przed każdą frazą, ale to znaczy poważny namysł. Wielo krotnie powtarzana jest fraza, także przez ludzi Kościoła, że Po lacy kochają papieża, wiwatują na jego cześć, ale się nie wsłu chują w to, co papież ma im do powiedzenia. Jeden z moich ko legów powiedział kiedyś, że Polacy bardzo kochają swojego pa pieża, ale gdyby to Polacy w wolnych, demokratycznych wybo rach mieli papieża wybierać, to by nigdy Karola Wojtyły nie wy brali. I to jest myśl, nad którą warto się zastanowić: co takiego ten papież, spierający się ze światem, ten papież, który jest zna kiem sprzeciwu wobec świata, co takiego ten papież światu ma do powiedzenia, i o co on się ze światem spiera. A jeśli się nie zgadzamy z konkluzjami Jana Pawła II, to warto sobie odpowie dzieć na pytanie, jakie inne konkluzje mamy do zaproponowa nia. Taki jest warunek poważnej rozmowy o teraźniejszości, o przyszłości, o polskości, o Polsce w Europie. I wydaje się, że tą ścieżką możemy iść w głąb, możemy na nowo odkryć tych wszystkich wielkich ludzi polskiej kultury XX wieku, możemy na nowo odczytać, na czym polega wielkość i autorytet, dziś czę sto podkopywany, Miłosza i Gombrowicza, Herberta i Turowicza, Kołakowskiego i Tischnera, Szymborskiej i Konwickiego. X Gdybym miał najkrócej powiedzieć, czego potrzeba demokracji dziś, hic et nunc, w Polsce, to powiedziałbym, że naszej demokra cji potrzeba odwagi, wyobraźni i miłosierdzia. Potrzeba jej także powagi, zdolności do poważnej rozmowy, do rozmowy, w której rozmówca nie jest traktowany jako ktoś, kto jest bądź łajdakiem, bądź idiotą tylko dlatego, że ma inne zdanie niż my sami. Potrze 291
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
ba nam wreszcie nowego myślenia o nowej geopolityce, o tej geo polityce, której uczyli nas Jerzy Giedroyc, Jan Nowak-Jeziorański, Bronisław Geremek. Potrzeba nam nowego myślenia o naszych sąsiadach z zachodu i wschodu, z południa i z północy. Uczmy się ich, przyswajajmy sobie wiedzę o nich i uczmy ich o nas. Pierwszy raz w swojej historii Polska nie ma żadnych konflik tów z sąsiadami i nie ma żadnych konfliktów z mniejszościami narodowymi. To jest ta wielka polska szansa. Jest wielkim zwy cięstwem elit centralnej Europy, w tym polskich elit, że tu, w tym obszarze nie było Bałkanów. To terytorium, które było pół wieku temu obszarem krwawych wojen, przesiedleń, masowych mordów, wyszło z komunizmu bez żadnych wojen, bez pogro mów, bez egzekucji, bez szubienic. Polska demokracja powinna uczyć się rozumieć, co jest jej dokonaniem. Słyszeliśmy wszyscy narzekania, że w rocznicę upadku komunizmu świętowano upa dek muru, jakby zapominając, że ten mur został najpierw zbu rzony tu u nas, w naszym kraju, zanim został zburzony w Berli nie. No, ale jakże możemy mieć pretensje do obcych, skoro my sami potrafiliśmy nazwać zdradą czy Targowicą to, co było naj większym dokonaniem polskich elit w XX wieku. Samodzielnym dokonaniem: Okrągły Stół. Demontaż dyktatury i budowanie de mokracji nie przez wykluczenie, nie przez dyskryminację, nie przez rewanż, tylko przez trudny, powolny proces rekoncyliacji, który oczywiście miał swoją cenę, miał swoje dramatyczne za kręty, ale który w sumie, po dwunastu latach, możemy ocenić ja ko sukces. To są atuty polskiej demokracji i trzeba, żeby się na uczyła posługiwać tymi właśnie atutami. Kiedyś Edward Abramowski pisał: „Walczymy o wolność Pol ski i o wolność człowieka”. Ta wspaniała formuła, jak się wyda je, dzisiaj jest w ogromnej mierze bądź zrealizowana, bądź jeste śmy na dobrej drodze, by ją zrealizować. Ale by ją zrealizować, musimy jako społeczeństwo zrozumieć, że przy wszystkim, co nas różni, przy wszystkich wewnętrznych podziałach Polskę ma my wspólną i nie możemy, i nie powinniśmy dziś na nowo roz kopywać historycznych okopów, żeby do nich wrzucać historycz nych przeciwników. Powinniśmy pamiętać o historii, uczciwie opisywać historię, wynagradzać historyczne zasługi i nie ukry 292
Czego potrzebuje demokracja
wać historycznych przewin, ale nie powinno to służyć do tego, by kogokolwiek dziś dyskryminować, by kogokolwiek dziś czy nić obywatelem drugiej kategorii. Kiedyś Sławomir Mrożek w gorzkim tekście pod adresem za chodnich lewicowych elit napisał, że w Polsce komunistycznej jest apartheid: zrozumcie, Polacy to są Murzyni, nad którymi się litujecie, wy, ludzie zachodnich elit. Murzyni, tylko że biali. Otóż myślę, że byłoby najbardziej gorzkim paradoksem, gdyby się dziś okazało, że jedni Polacy traktują drugich Polaków jak Murzy nów, tylko że białych. Mamy wolną Polskę i wolnych ludzi w Pol sce. To jest wielka polska szansa. I Polska demokratyczna, za można, sprawiedliwa i obecna w strukturach Unii Europejskiej jest w zasięgu naszej ręki. To od nas zależy, czy wykorzystamy historyczną szansę, jakiej nasz kraj, nasz naród nie miał przez ostatnie trzy stulecia. To jest historyczna szansa dla naszych dzieci i dla naszych wnuków. Kiedyś o Polakach powiedział Churchill, że są wspaniali w klęsce i straszni, obrzydliwi w zwy cięstwie. Dzisiaj od nas zależy odpowiedź na pytanie, czy Winston Churchill miał rację. Dziękuję Państwu za uwagę. [2002 ]
293
My, zdrajcy
Niemiecki publicysta opublikował w niemieckim dzienniku „Die Tageszeitung” artykuł, w którym ogłosił, że Vaclav Havel, Adam Michnik i Gyorgy Konrad, którzy przez wiele lat byli dla Europy Zachodniej autorytetami moralnymi, nagle stali się bez krytycznymi chwalcami Ameryki. Stało się to dla niemieckiego publicysty kolejnym przykładem zdrady klerków. Przeczytałem ten artykuł z nostalgicznym wzruszeniem. Oto znowu jesteśmy razem. Po raz pierwszy nasze trzy nazwiska ze stawił Timothy Garton Ash w głośnym eseju sprzed blisko 20 lat. Jeśli dobrze pamiętam, to obaj z Havlem siedzieliśmy wtedy w więzieniu, a Gyorgy Konrad obłożony był pełnym zakazem druku swych książek we własnym kraju. I Konrada poznałem wiosną 1977 roku w Paryżu, w mieszkaniu węgierskiego emigranta, socjologa i historyka Petera Kende. Za stanawialiśmy się wtedy nad możliwą współpracą środowisk opozycyjnych w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. W spo tkaniu uczestniczył również emigrant z Pragi Antonin Liehm, autor głośnego w tamtych latach eseju Nowa umowa społeczna. Myślę dziś, z pewną nostalgiczną przyjemnością, że było to mo że pierwsze spotkanie wspólnoty wyszehradzkiej. Natomiast Vaclava Havla poznałem półtora roku później, gdy latem 1978 roku na Śnieżce spotkali się przedstawiciele Komite tu Obrony Robotników i Karty 77. Postanowiliśmy wtedy nawią zać współpracę, której owocem miała być wspólna książka. Na użytek tej książki Havel napisał swój słynny esej Siła bezsilnych. Dziś wspominam to wszystko jak klatki z sensacyjnego filmu, który można by nakręcić o naszej przyjaźni. W międzyczasie 294
My, zdrajcy
Konrada spotykałem w Warszawie także podczas karnawału pierwszej „Solidarności”. Havla nie widziałem przez wiele lat, bo zwykle albo on, albo ja spędzaliśmy czas w więzieniu. Dopiero w 1988 roku spotkaliśmy się nielegalnie na granicy w Sudetach i z tego czasu pochodzi słynne zdjęcie, na którym w rozchełsta nych koszulach siedzą kryminaliści, którzy wnet mieli stać się politykami z pierwszych stron gazet. Następna klatka, styczeń 1990 roku, Praga. Świeżo wybrany prezydent Czechosłowacji Vaclav Havel zaprasza na piwo dwóch przyjaciół — Gyórgy Konrada i Adama Michnika. Havel już jest prezydentem, Konrad wnet zostanie prezesem międzynarodowe go PEN Clubu, a ja pracuję już w „Gazecie”, będąc zarazem po słem na Sejm Rzeczypospolitej. Zastanawiam się, czy Timothy Garton Ash słusznie zestawił wtedy nasze nazwiska, ale nie mam wątpliwości, że przez te wszy stkie lata, choć nie spotykaliśmy się często, to przecież zachowali śmy jakiś wspólny fundament w myśleniu o świecie wartości i świecie polityki. Myślę, że zawsze łączyło nas marzenie o wolno ści; marzenie o świecie nasyconym tolerancją, nadzieją, szacun kiem dla godności ludzkiej, niezgoda na konformistyczne milcze nie wobec zła. Konrad pisał o antypolitycznej polityce, Havel pisał o „sile bezsilnych”, a ja pisałem o nowym ewolucjonizmie, który miał metodą samoorganizacji społecznej i obywatelskiego niepo słuszeństwa rozsadzać totalitarne zasady świata komunistyczne go. Łączyła nas także specyficzna wiedza ludzi doświadczonych przez „historię spuszczoną z łańcucha”; to dojmujące doświadcze nie samotności ludzi i narodów poddanych presji totalitarnych despotyzmów i skazanych na obojętność świata. Każdy Węgier miał zakodowane doświadczenie płonącego Budapesztu w listopadzie 1956 roku; każdy obywatel Czechosłowacji miał przed oczami so wieckie czołgi na ulicach Pragi w 1968 roku; każdy Polak miał w tyle głowy pamięć o Warszawie z jesieni 1944 roku, zamordo wanej przez Hitlera i opuszczonej przez sprzymierzeńców. Nie byliśmy fanatykami jaskiniowego antykomunizmu. Widzie liśmy w komunizmie zjawisko historyczne, a w komunistach lu dzi, którzy mogą się zmienić w demokratów. W taki właśnie spo sób pisał Konrad o Imre Nagyu, a Havel o Frantiszku Krieglu. Tak 295
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
że później, już po 1989 roku, nie lubiliśmy — ani Havel, ani Kon rad, ani ja — fundamentalizmu antykomunistycznych radykałów, zwłaszcza tych, którzy w latach dyktatury siedzieli jak mysz pod miotłą, a teraz chcieli budować szubienice dla komunistów. Przypominam o tym wszystkim, by wytłumaczyć, kim są ci trzej zdrajcy najnowszej generacji, których niemiecki publicysta obwinia o ślepy konformistyczny proamerykanizm. Powtarzam, nie wiem, czy Havel i Konrad myślą podobnie, ale przedstawię swój punkt widzenia. II
Sens wojny z Saddamem Husajnem oceniać należy wedle kry teriów militarnych, moralnych i politycznych. Kryterium mili tarne: czy tę wojnę można wygrać? To jest pytanie do wojsko wych bądź znawców wojskowości. Nie będąc ani jednym, ani drugim, ograniczę się do banalnego stwierdzenia, że nie należy rozpoczynać wojny z góry przegranej. Kryterium moralne to pytanie — czy ta wojna jest sprawiedli wa? Moja odpowiedź brzmi — tak, jest sprawiedliwa, tak jak spra wiedliwa była wojna Polski z Hitlerem czy Finlandii ze Stalinem. Kryterium polityczne to problem — jaki ta wojna ma polityczny sens? Otóż sądzę, że obalenie tyrana, który wspiera terroryzm i dąży do posiadania broni masowej zagłady, jest politycznie uzasadnione. Staram się w myśleniu o świecie unikać podwójnych standar dów. Staram się przeto wedle tych samych kryteriów oceniać arogancję wszystkich wielkich mocarstw, a nie tylko arogancję administracji prezydenta Busha, która stała się kamieniem obra zy dla tylu moich przyjaciół w Niemczech i we Francji. Jak Havel i Konrad należę do ludzi, którzy dobrze zapamiętali przygody swoich narodów z totalitarnymi dyktaturami, a do te go wszystkiego jeszcze mamy niezłą pamięć — dlatego potrafili śmy wyciągnąć właściwe wnioski z tej lekcji, jaką dał światu 11 września 2001 roku. Tak jak zabójstwo Mateottiego ujawniło naturę włoskiego faszyzmu i reżimu Mussoliniego; jak wielkie procesy moskiewskie ukazały światu istotę systemu stalinow skiego; jak „noc kryształowa” obnażyła skrywaną prawdę hitle296
My, zdrajcy
rawskiego nazizmu; tak też spoglądając na walące się wieże World Trade Center, zrozumiałem, że świat stanął w obliczu nowego wyzwania totalitarnego. Przemoc, fanatyzm i kłamstwo rzuciły wyzwanie wartościom demokratycznym. Nie miejsce tu na analizę tej ideologii, która — traktując instru mentalnie, deformując religię islamu — tworzy program krucjaty przeciw demokratycznemu światu. Saddam Husajn czynił to w tej samej mierze, co przedtem Hitler i Stalin. Ogłasza, że w świętej wojnie z „bezbożnym Zachodem” wszystkie metody są dozwolone. Nic dziwnego, że po 11 września ambasady Iraku nie opuściły fla gi na znak żałoby. Czekać, aż taki reżim będzie dysponował bronią masowego rażenia, byłoby godną pożałowania lekkomyślnością. III Takiemu rozumowaniu stawiany jest zarzut, że prowadzi do idealizacji Stanów Zjednoczonych, że nie ma w nim miejsca na krytyczną refleksję o polityce amerykańskiej. Otóż zapewniam, że nie zapomniałem o amerykańskiej interwen cji w Wietnamie i o tym, że Amerykanie wspierali despotyczne reżi my antykomunistyczne w Ameryce Łacińskiej, o czym bezustannie przypominają intelektualiści zachodnioeuropejskiej lewicy. Ale nie zapomniałem również, że rezultatem Męski ameiykaósMej w Wiet namie stał się zbrojny podbój Południa przez Północ i fala okrutnych represji. Nie zapomniałem również, że piętnując latynoamerykańsMe dyktatury Trujillo czy Pinocheta, powinienem pamiętać także 0 dyktaturze Fidela Castro, bowiem zamordyzm dokonywany pod czerwonym sztandarem jest równie obrzydliwy jak ten, który rządzi pod sztandarem czarnym. Przeświadczenie, że nie ma tortur prawi cowych i lewicowych, postępowych i reakcyjnych, było fundamental ną zasadą, którą Merowaliśmy się przez całe życie. Dlatego zawsze odrzucaliśmy hipokryzję zachodniej lewicy, która głosiła, że nawet zły komunizm jest lepszy niż dobry kapitalizm, bo ten pierwszy, a nie ten drugi wiedzie ludzkość ku świetlanej przyszłości. Na czym tedy polega nasza zdrada? Dziś, tak jak i wcześniej, odrzucamy znak równości stawiany pomiędzy konserwatywnym 1 antypatycznym reżimem świata demokracji a totalitarną dykta 297
Adam Michnik / Wściekłość i wstyd
turą niezależnie od jej barwy czarnej, czerwonej czy zielonej. Dlatego nigdy już nie powiemy, że Chamberlain nie różni się ni czym od Hitlera, Roosevelt od Stalina, Nixon od Mao Zedonga, Adenauer od Ulbrichta, choć będziemy wśród tych, którzy potę pią Roosevelta za Jałtę, Chamberlaina za Monachium, Nixona za Watergate, a Adenauera za aferę „Spiegla”. Nie lubimy izraelskiego premiera Szarona za jego brutalność i prymitywną demagogię, ale nie postawimy go obok liderów Hamasu, którzy otwarcie wzywają do barbarzyńskich, samobój czych zamachów. George W. Bush nie jest bohaterem naszych marzeń, jego manicheizm może nas irytować, ale to jego będziemy popierać w wojnie z ben Ladenem, al Kaidą i Saddamem Hu sajnem. Wielu z nas brało udział w antyamerykańskich manife stacjach w 1968 roku. Dlatego z przerażeniem i z poczuciem wi ny obserwowaliśmy Wietnamczyków, którzy po zwycięstwie ko munistów uciekali z totalitarnego Wietnamu na małych łódkach, ryzykując życie swoje i swoich bliskich. Przypominamy sobie również ówczesny manicheizm wielbicieli Wietkongu, którzy palili amerykańskie flagi, a później ani jednym słowem nie potę pili totalitarnego reżimu. Dziś chcemy tego uniknąć. My nie pa limy dzisiaj flagi Iraku; my tylko nie rozumiemy tych, którzy de monstrują pod portretami Saddama Husajna. IV Nienawiść do Ameryki przybiera postać absurdalną — przestaje być postawą krytyczną, normalną w obrębie demokratycznego dys kursu, a staje się obroną okrutnych, totalitarnych dyktatur. Taki sens miały tzw. ruchy pokojowe w okresie zimnej wojny, kiedy pa lono kukły amerykańskich prezydentów, a bito czołem przed por tretami Stalina. Nie będziemy dziś naśladować tamtej maskarady. Inaczej mówiąc — rozumiemy złożoność świata, rozumiemy skomplikowaną relację pomiędzy tym, co pożądane, a tym, co możliwe. Rozumiemy dramatyzm wojny czeczeńskiej i dlatego nie nazywamy Putina nowym Stalinem. Rozumiemy trudne rela cje między Francją a Cóte-d’Ivoire i nie nazywamy Chiraca no wym Mussolinim. Z tych samych powodów nie entuzjazmujemy 298
My, zdrajcy
się amerykańskimi relacjami z dyktatorskim reżimem w Arabii Saudyjskiej, choć sądzimy, że demokratyzacja Iraku może mieć pozytywny wpływ na inne państwa na Bliskim Wschodzie. Czy podoba nam się polityka wewnętrzna rządu Busha, pomy sły inwigilowania obywateli, prawicowa retoryka chrześcijań skich fundamentalistów w Partii Republikańskiej? Nie, nie podo ba nam się, choć sądzimy, że demokracja amerykańska wzboga cona o lekcję maccartyzmu i skutki afery Watergate potrafi obro nić się przed samozatruciem społeczeństwa otwartego. Czy nie przeraża nas, że polityka rządu Busha likwiduje humanitarne zasady w stosunkach międzynarodowych, o co podejrzewa nas niemiecki publicysta? Owszem, sporo rzeczy nas niepokoi, ale sądzimy raczej, że do likwidacji humanitarnych zasad w świecie prowadzi tolerancja wobec totalitarnych dyktatur i tchórzliwe przemilczanie zbrodni totalitarnych reżimów w Iraku i Korei Północnej, w Libii czy na Kubie. Czy „europejscy przeciwnicy wojny przedstawiani są przez nas jako ślepa, manipulowana, sa molubna masa”? Czy nie szanujemy instytucji „społeczeństwa obywatelskiego”, które „również w krajach o zakorzenionej de mokracji broni norm moralnych i tworzy wartości”? Sądzę, że doskonale rozumiemy znaczenie tych niejednorodnych i zróżni cowanych ruchów przeciwko wojnie, tak samo, jak rozumieli śmy ruchy pacyfistyczne różnych epok. Widzimy istotne warto ści moralne w postawach ludzi, którzy w świecie demokratycz nym wychodzą na ulice, by manifestować przeciw wojnie. Te masowe protesty budzą krytycyzm opinii publicznej wobec postępowania rządzących. Każda wojna jest świetną okazją do te go, by krytycyzm tłumić i kneblować usta krytyków. Jakże łatwo jest oskarżyć o brak patriotyzmu kogoś, kto twierdzi, że wojna nie jest usprawiedliwieniem dla rozpatrywania nagonki na inaczej my ślących, do rozpalania szowinizmu, do tolerowania głupoty, nie kompetencji czy korupcji wśród ludzi władzy. Klimat wojny sprzy ja łamaniu procedur demokratycznych, militaryzacji życia publicz nego, wytwarzaniu przekonania, że jeden jest tylko sposób myśle nia, który zasługuje na miano patriotyzmu, a wszystkie inne poglą dy wiodą do zdrady narodowej. Dlatego widzę sens nieuchronnych protestów przeciw wojennej polityce amerykańskiego rządu. 299
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
V Jednak jesteśmy bogatsi o naszą historię. Pamiętamy o Monachium 1938 roku, które — przy entuzjastycznej aprobacie przeciwników wojny — utorowało drogę Hitlerowi; pamiętamy o doświadczeniu Jałty, która miała zapobiegać wojnom, a utorowała drogę Stalinowi do naszych krąjów. A przecież argumenty zwolenników monachij skiej ugody z Hitlerem w 1938 brzmiały logicznie i byty przyjmowa ne z aplauzem. Chamberlain i Daladier byli witani z kwiatami przez rozentuzjazmowane tłumy. Ludzie chcieli pokoju, a nie wojny. Byli uszczęśliwieni, gdy Chamberlain odczytał deklarację, którą podpisał wspólnie z kanclerzem Niemiec Adolfem Hitlerem: „My, niemiecki Wódz i Kanclerz oraz premier Wielkiej Brytanii, odbyliśmy dzisiaj kolejne spotkanie i jesteśmy zgodni co do tego, że problem stosun ków angielsko-niemieckich ma pierwszorzędne znaczenie nie tylko dla obydwu tych krajów, ale i dla całej Europy. Uważamy, iż porozumienie podpisane ubiegłej nocy oraz angielsko-niemieckie porozumienie morskie jest wyrazem pragnienia, aby między naszymi narodami nigdy nie doszło do kolejnej wojny. Postanowiliśmy, że nasze konsultacje odbywać się będą zgodnie z metodą przyjętą przez nas do rozstrzygania wszelkich proble mów dotyczących naszych narodów, i zdecydowani jesteśmy kon tynuować nasze wysiłki na rzecz usunięcia wszystkiego, co nas dzieli i różni, by w ten sposób zapewnić pokój w całej Europie”. Po odczytaniu tej deklaracji powiedział: „Oto po raz drugi w na szej historii pokój razem z honorem powróciły z Niemiec na Downing Street. Wierzę, iż jest to pokój dla naszych czasów”. Było to 30 września 1938. Po roku wybuchła II wojna światowa. Dlatego jesteśmy w sporze z dzisiejszymi pacyfistami — nie godzimy się na pokojowe torowanie drogi tym, którzy dokonali zbrodni 11 września, i ich sojusznikom. VI Wreszcie: czy znikł gdzieś nasz krytycyzm, znikła też obawa — jak pisze niemiecki publicysta — że demokratyczne systemy mo gą zbaczać na totalitarne tory? Każdy z nas, w różnej formie, wy300
My, zdrajcy
powiadał się na temat najistotniejszych spraw w życiu publicz nym własnych krajów i innych krajów. Wielokrotnie szliśmy pod prąd opinii publicznej i oskarżano nas o zdradę w naszych kra jach znacznie wcześniej, nim uczynił to niemiecki publicysta. Mówiliśmy o ksenofobii i nietolerancji, o korupcji, o duchu odwetu, o rynku bez ludzkiej twarzy, o zawłaszczaniu państwa przez grupy interesów, a nawet przez mafie. Nie sądzę, by z tych wypowiedzi Havla, Konrada czy moich można było wnioskować, że znikł w nas krytycyzm wobec tego, co dzieje się w naszych de mokratycznych krajach, i że przestaliśmy dostrzegać totalitarne pokusy i zagrożenia. Dziś jednak zagrożeniem nadrzędnym jest praktyka terroryzmu islamskich fundamentalistów. Terroryzm nie jest wyłącznie specyfiką islamskich fundamen talistów. Znamy go z Irlandii i z Kraju Basków, pamiętamy też o włoskich Czerwonych Brygadach i niemieckich terrorystach z grupy Baader-Meinhoff. Staramy się ostrzegać przed tymi za grożeniami opinię publiczną w naszych krajach, a także w mia rę możności i w innych krajach. Jednak tylko islamski fundamentalizm zrodził terroryzm wy mierzony w „reżim amerykański, który jest wrogiem wszystkich muzułmanów”, by zacytować Osamę ben Ladena. Międzynarodo wy Islamski Front na rzecz Dżihadu przeciwko Żydom i Krzyżow com deklarował wprost: „Dobrzy muzułmanie muszą walczyć i za bijać amerykańskich cywilów i żołnierzy, gdziekolwiek tylko mo gą to zrobić, w zgodności ze słowami Wszechmogącego Boga”. Atak terrorystyczny z 11 września był prostą konsekwencją tej ideologii. Światu demokratycznemu wypowiedziano wojnę. I te go świata, którego błędy i grzechy znamy aż nadto dobrze — chcemy bronić. Dla tych właśnie powodów opowiedzieliśmy się za bezwzględ ną walką z terrorystycznym, skorumpowanym, nietolerancyjnym reżimem despoty z Bagdadu. Nie można widzieć zagrożeń totalitarnych w polityce George’a W. Busha i być obrońcą Saddama Husajna. Są granice nonsensu, których nie należy lekko myślnie przekraczać. [2003 ]
301
Nota wydawcy
Wyboru szkiców z lat 1993-2004 ogłoszonych w niniejszym tomie dokonał Autor. Ukazały się one: R ze c z o Jacku. Wolność, spraw iedliw ość, m iłosierdzie. „Gazeta Wyborcza” 19-20 VI2004, oraz „Zeszyty Literackie” 2004 nr 4 (88). K ło p o t. W tomie: Obecność. L eszkow i K ołakow skiem u w 60. rocznicę u rodzin . Londyn, Aneks, 1987. S zkice z polskiego piek ła . „Gazeta Wyborcza” 31 XII1999-2 12000. P u ła p k a p o lity c zn e j b ea tyfik a cji. „Gazeta Wyborcza” 9-10 V 1998. B u n t i m ilczen ie. „Gazeta Wyborcza” 17-18 IV 1993. Szok Jedw abnego. „Gazeta Wyborcza” 17-18 III 2001, oraz pt. Poles a n d the Jews: H o w D eep the G u ilt? „The New York Times” 17 HI 2001. M ię d z y n a m y s łe m i k rz y k ie m [Polemika z tekstem Leona Wieseltiera R ig h teous. „The New Republic” 9 IV 2001, nawiązującym do tekstu A. Michnika Szok Jedw abnego], „The New Republic” 29 V-4 VI2001, oraz „Gazeta Wybor cza” 2-3 VI2001. N ie w y g o d n a rocznica. „Gazeta Wyborcza” 27-28 II 1993. W ściekłość i w s ty d . „Gazeta Wyborcza” 3-4 XII1994. J a k p ow staje rea ln a dem okracja [Polemika z tekstem Jacka Kuronia J a k u p a d ł re a ln y so cja lizm . „Gazeta Wyborcza” 1-2 VII 2000]. „Gazeta Wybor cza” 1-2 VII 2000. C h a m y i a n io ły [Polemika z tekstem Andrzeja Szczypiorskiego R ew ołu cja lu dow a trw a . „Gazeta Wyborcza” 26-27 VI 1999], „Gazeta Wyborcza” 26-27 VI 1999. W pu łapce czystego su m ien ia . „Gazeta Wyborcza” 24-25 I, 311-1II 1998. K ościół — p ra w ic a — m onolog. „Gazeta Wyborcza” 27-28 HI 1993. D laczego p otrzebu jem y K ościoła? „Gazeta Wyborcza” 31 V-1 VI1997. N iepodległość w skrzeszon a i biesy „ a k sa m itn e j rew olucji”. „Gazeta Wyborcza” 8-9 V 1999. Do artykułu wprowadzono drobny skrót dotyczący spraw okolicznościowych związanych z 10. rocznicą „Gazety Wyborczej”. S za re j e s t piękne. „Gazeta Wyborcza” 4-5 1 1997. M a n tr a z a m ia s t rozm ow y. „Gazeta Wyborcza” 1-2 IV 2000. Czego potrzebuje d em okracja [Odczyt z cyklu „9 wykładów na koniec tysiąc lecia”, zorganizowanych przez Rektora Uniwersytetu Warszawskiego. Wygłoszony w Auditorium Maximum 20 IX 2001]. „Zeszyty Literackie” 2002 nr 2 (78). M y , zd ra jc y . „Gazeta Wyborcza” 29-30 HI 2003.
303
Indeks nazwisk
Abramowski Edward 292 Adenauer Konrad 25, 298 Aleksander I Romanow, cesarz ros. 56, 64, 62, 69-74 Alter Wiktor 92 Andrzejewski Jerzy 59,131,134, 140 Anielewicz Mordechaj 95 Arendt Hannah 94, 96,100,107, 108 Askenazy Szymon 68 Assorodobraj Nina 277 Aubert Roger 183,184 Baader Andreas 301 Baczko Bronisław 137, 277 Badeni Marcin 74 Balcerowicz Leszek 236, 238-240, 286, 287 Basajew Szamil 264, 272 Bauman Zygmunt 10, 137, 277 Beethoven Ludwig van 274 Belka Marek 21 Bell Daniel 193 Berent Wacław 74 Berlinguer Enrico 12 Beylin Paweł 134,137 Bieńkowski Władysław 133 Bismarck Otto von 84 Blum Leon 258 Blumsztajn Seweryn 8 Błoński Jan 100,104,167-169 Bobrzyński Michał 231, 233, 234 Bocheński Aleksander 165,166 Bocheński Jacek 134,137 BocheńskiJózef Maria 165 Bockenforde Ernst-Wolfgang 187-189
BorejszaJerzy 17 Borusewicz Bogdan 14 Bossuet Jacąues 179,180,197 Boy zob. Żeleński-Boy Tadeusz Brandt Willy (właśc. Karl Herbert Frahm) 87 Brandys Henryk 58 Brandys Kazimierz 59, 133, 134, 137,141 Brandys Marian 54, 56-69, 71-73, 75-79 Branicka Aleksandra ur. Engelhardt 64 Branicki Franciszek Ksawery 55, 64-67, 70 Bratkowski Stefan 137 Breżniew Leonid I. 87 Brodski Josif A. 82 Broniewski Władysław 121, 206 Brus Włodzimierz 10,137,148,277 Brzeziński Zbigniew 80, 83, 84, 87,193,194 Brzozowski Stanisław 131 Bujak Zbigniew 167 Burkę Edmund 155 Bush Geoige 296, 299 Bush George W. 298, 301 Camus Albert 210 Canetti Elias 252 CarterJimmy (właśc. James Earl Carter) 87,145, 234 Casaroli Agostino 189 Castro Fidel 17,150, 270, 297 Ceausescu Nicolae 141,150 Chamberlain Arthur Neville 298, 300 305
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Chateaubriand Franęois Rene 156, 157 Chirac Jacques 298 Chopin Fryderyk 40, 64, 115 Chruszczów Nikita S. 132,133,143 Churchill Winston Leonard Spencer 147, 293 Clausewitz Karl Philipp 84 ConradJoseph (właśc. Józef Teodor Konrad Korzeniowski) 199, 219, 252 Cywiński Bohdan 176,177, 204, 209, 257 Czapek Karol (Kareł Ćapek) 252 Czartoryski Adam Kazimierz 64, 66, 71-74, 78, 86 Czechowicz Andrzej 82 Czerniaków Adam 95 Czetwertyński-Światopełk Antom 55 Czuma Andrzej 11 Daladier Edouard 300 Daszyński Ignacy 21 Dąbrowska Maria, 144, 162, 163 Dąbrowski Jan Htnryk 67,68 Dąbrowski Witold 10 Dejmek Kazimierz 11 De Launay Bernard 156 Dmowski Roman 86, 98,144, 162, 232, 285, 290 Dostojewski Fiodor M. 17,198 Drucki-Lubecki Ksawery 77, 78 Drzymała Michał 157 Dubczek Aleksander (Alexander Dubćek) 123,125 Dygat Stanisław 134 Dzierżyński Feliks 78 Dżilas (Djilas) Milovan 133 EckermannJohann Peter 16 Edelman Marek 91-93 Eichmann Adolf 94, 96,100,107 Einstein Albert 114, 252 306
Engelhardt Aleksandra zob. Branicka Aleksandra Engels Fryderyk 9, 132, 149 Erlich Henryk 92 Feuerbach Ludwig 9 Fik Ignacy 206 Fini Gianfranco 273 Flesselles Jacques de 156 Frasyniuk Władysław 16,167 Fredro Aleksander 158 Garton Ash Timothy 294, 295 Geremek Bronisław 8,137, 237, 292 Giedroyc Jerzy 10,139, 292 Gierek Edward 11,12, 63, 87, 150, 247 Gieysztor Aleksander 277 Głowacki (Bartosz) Wojciech 157 Gobineau Joseph Arthur 158 Goebbels Joseph 247 Goethe Johann Wolfgang 95 Gombrowicz Witold 23, 37, 39-49, 51, 52,158, 211, 291 Gomułka Władysław 10,11, 87, 122, 129, 133,134,136,139,149, 165, 247, 287 Gorbaczow Michaił S. 145, 234, 236 Gowin Jarosław 201 Goździk Lechosław (Leszek) 135 Gramsci Antonio 132 Grass Gunter 287 Grillparzer Franz 253 Gross Jan Tomasz 107,108,111 Guevara Ernesto, zw. Che 147 Gwiazda Andrzej 14 GwiazdaJoanna 14 Habermas Jurgen 255, 284 Haider Jorg 264, 273-275, 279 Handelsman Marceli 62 Havel Vaclav 8,120, 211, 216, 252, 257, 282, 294-296, 301
Indeks nazwisk
Hazard Paul 179 Hegel Georg Wilhelm Friedrich 95 Heidegger Martin 200 Heine Heinrich 95 Herbert Zbigniew 7, 23, 37,101, 199, 257, 280, 288, 291 Herłing-Grudziński Gustaw 102, 206 Himmler Heinrich 247 Hirszowicz Maria 137 Hitler Adolf 47, 85, 93, 95-97,101, 102,104,105,131,162, 247, 267, 272, 274, 275, 279, 295-298, 300 Hochfeld Julian 132 Hodysz Adam 86 Hugo Victor 164 Ionesco Eugfene 252 Irzykowski Karol 204, 207 Iwaszkiewicz Jarosław 59, 165 Jackowski Jan Maria 196 Jan XXIII (Angelo Giuseppe Roncalli), papież 25, 26 Jan Paweł II (Karol Wojtyła), papież 23, 25, 28, 32, 80,145,178,182, 183, 186,189, 193,195, 200, 208, 209, 213, 216, 218, 219, 221, 222, 225-227, 234, 244, 290, 291 Jan III Sobieski, król poi. 40 Jankowski Henryk ks. 243 Janosz Mieczysław 241 Janusz M. 120 Jaruzelski Wojciech 87, 88, 145, 236, 247 Jarzębski Jerzy 47 Jastrun Mieczysław 134 Jefferson Thomas 114 Józef książę zob. Poniatowski Józef Julian Apostata (Flavius Claudius Iulianus), cesarz rzym. 177, 209 Kaczmarek Marek ks. 196 Kadar Jdnos (właśc. Janos József Csermanek) 150
Kafka Franz 252 Kamiński Aleksander 8 Kant Immanuel 47 Karski Jan (właśc. Jan Kozielewski) 102
Katarzyna II (Zofia Augusta Anhalt-Zerbst), cesarzowa ros. 65, 66 Katon (Marcus Porcius Cato Maior) 76 Kende Peter 294 Kieniewicz Stefan 277 Kieślowski Krzysztof 11 Kiliński Jan 151 Kisielewski Stefan 36, 37,122, 138,139, 207 Klenicki Leon 112 Kłoczowski Jerzy 204 Kolbe Maksymilian św. 49, 50, 204, 206 Kołakowski Leszek 7, 8,10,23-31, 47, 49, 51, 52, 57,101,122,129, 132,134,137,140,154,195,222, 225,228, 244, 256, 277, 291 Kołłątaj Hugo 63, 64, 66, 67, 69, 70 Koniński Karol Ludwik 100 Konrad Gyórgy 251, 252, 294-296, 301 Konrad Paweł (Leon Gecow) 132 Konstanty Pawłowicz, w. książę ros. 62, 70, 71, 74, 75 Konstantyn I Wielki (Flavius Valerius Constantinus), cesarz rzym. 177 Konwicki Tadeusz 101,134, 291 Kopernik Mikołaj 40, 115 Korfanty Wojciech 163 Kossak-Szczucka Zofia 105,106,113 Kossakowski Józef bp 54, 55 Kościuszko Tadeusz 54-57, 67, 71, 79, 237 Kotarbiński Tadeusz 204, 211 Kottjan 134,137 Kowalczyk Jerzy 11 Kowalczyk Ryszard 11 307
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
KozietulskiJan 57 Koźmian Kajetan 75 Krasiński Wincenty 61 Krasiński Zygmunt 61 Kraszewski Józef Ignacy 84,85 Kriegel Frantiśek 295 Krleźa Miroslav 252 Kudaś-Bronislawski Jerzy 82 Kukliński Ryszard 80-88 Kula Witold 137,277 Kundera Milan 252 Kuroń Grażyna (Gajka) 8,14,16 Kuroń Henryk 16 KurońJacek 7-22,120,146-154, 211, 236, 237, 239 Kuroń Maciej 14 Kwaśniewski Aleksander 21, 80 Lange Oskar 148 Lechoń Jan (właśc. Leszek Serafinowicz) 40,165 Lefebvre Marcel bp 188,189,192 Legutko Ryszard 201 Lenin Włodzimierz I. (właśc. Władimir I. Uljanow) 22, 31, 133, 224 Leon XIII (Vincenzo Gioacchino Pecci), papież 184,189 Le PenJean-Marie 273, 279 Lepper Andrzej 241 Levinas Emmanuel 252 Liehm Antonin 294 Lincoln Abraham 114,115 Lipiński Edward 8,132 LipskiJanJózef 11,12,208, 211, 216 Lis Bogdan 14,16 Litta Lorenzo 55 Lityński Jan 120 Lukacs Gyoigy 252 Luksemburg Róża 21, 132 Łukasiński Walerian 64, 76, 77, 79, 80, 85, 86 Łukaszenka Aleksandr 279 308
Macierewicz Antoni 120, 248 Majakowski Władimir W. 133 Małowist Marian 277 Mann Golo (właśc. Gottfned Angelo Mann) 263 Mann Thomas 52, 95, 96 Manteuffel Tadeusz 277 Mao Zedong (Mao Tse-tung) 254, 298 Marks Karol 9, 28,40, 95,132,158 MarkuszewskiJerzy 54 Masaryk Tomas Garrigue 252 Massalski Ignacy bp 54, 55 Mateotti Giacomo 296 Mazowiecki Tadeusz 8, 23, 236-239 Mazur Franciszek 38 Mećiar Stanislav 279 Meinhoff Ulrike 301 Mengele Josef 239, 287 Merleau-Ponty Maurice 211 Micewski Andrzej 38, 45 Michalik Józef abp 175,197 Mickiewicz Adam 40, 64, 79, 86, 101,115, 119, 252, 285 Mierosławski Ludwik 162 Mikołajczyk Stanisław 92,165 Mikołajska Halina 59 Mili John Stuart 193 Miller Leszek 80 Milośević Slobodan 150,151, 264, 268, 271 Miłosz Czesław 10,11,16,17, 20, 23, 48, 49, 101, 144, 171, 207, 252, 291 Mochnacki Maurycy 141 Moczar Mieczysław (właśc. Mikołaj Demko) 122,123,141,150 Modzelewski Karol 8-11 Molski Marcin 71 Molotow Wiaczesław M. (właśc. Wiaczesław M. Skriabin) 97, 103, 268, 282 Montaigne Michel Eyąuem de 42
Indeks nazwisk
Monteskiusz (Charles Louis de Secondat Montesąuieu) 108 Mrożek Sławomir 167,168, 293 Murdoch Rupert 287, 288 Musiał Stanisław o. 243 Musil Robert 252 Mussolini Benito 162, 296, 298 Nagy Imre 122,125,133, 295 Nakwaska Anna 72 Nakwaski Franciszek Salezy 72 Napoleon I Bonaparte, cesarz Francuzów 62, 64, 67-70, 73 Narutowicz Gabriel 50, 204, 283 Niemcewicz Julian Ursyn 55, 56, 65, 70 Niesiołowski Stefan 11 Nixon Richard 145, 298 Norwid Cyprian Kamil 101 Nowaczyński Adolf 207 Nowak-Jeziorański Jan (właśc. Zdzisław Jeziorański) 10, 83, 84, 139, 292 Olszewski Jan 12, 248 Ortega y Gasset Jose 158 Orwell George (właśc. Erie Arthur Blair) 211 Osama ben Laden 298, 301 Ossowska Maria 208, 277 Ossowski Stanisław 132, 208, 211, 216 Ostrowski Antoni 72 Oton (Marcus Salvius Otho), cesarz rzym. 156 Ożarowski Adam 72 Ożarowski Piotr 54, 72 Pawłów Iwan P. 66 Pepi książę zob. Poniatowski Józef Perl Feliks 21 Perykles 216 Petain Philippe 258 Piasecki Bolesław 135,136,165
Pieńkowska Alina 14 Piłat Poncjusz 105 PiłsudskiJózef 80, 85,144,161, 162, 285 Pinochet Ugarte Augusto 260, 264, 269-271, 297 Pirożyński Marian ks. 204 Pius IX (Giovanni Maria hr. Mastai Ferretti), papież 183,184 Podhoretz Norman 83 PollardJonathanJ. 85 Pomian Krzysztof 137, 277 PoniatowskiJózef 67-69, 76, 79,143 Poniatowski Michał 54 Popiełuszko Jerzy ks. 76,237 Potiomkin Grigorij A. 65 Potocki Ignacy 66 Potocki Stanisław Kostka 66 Potocki Stanisław Szczęsny 55, 77, 78 Pożoga Władysław 82 Przemyk Grzegorz 76 Putin Władimir W. 298 Pużak Kazimierz 21, 208 Quisling Vidkun 103 Rabelais Franęois 42 Rabin Icchak 115, 283 Reagan Ronald 83,145, 234 Reeve Henryk 61 Reniak Marian 82 Reykowski Janusz 23 Ribbentrop Joachim von 97,103 Robespierre Maximilien 66 Rolicki Janusz 80 Romaszewski Zbigniew 8 Roosevelt Franklin Delano 82, 147, 298 Rudnicki Adolf 100, 134 Rumkowski Mordechaj 100 Rushdie Salman 214, 283 Rydzyk Tadeusz o. 243 Rzewuski Seweryn 55 309
A dam Michnik / Wściekłość i wstyd
Sacharow Andriej D. 119,211, 216 Saddam Husajn 296-298, 301 Salazar Antonio 25 Sartre Jean-Paul 211 Seifert Jaroslav 252 Sienkiewicz Henryk 42, 43 Simon Alois bp 184 Singer Isaac Bashevis 111, 252 Skarszewski Wojciech bp 54-57, 64, 73 Skiwski Jan Emil 207 Skorupka Ignacy ks. 160 Skubiszewski Krzysztof 236 Słonimski Antoni 144,165 Słowacki Juliusz 86,141 Smolar Aleksander 13 Smolar Eugeniusz 13 Smolar Irena 13 Smolar Nina 13 Sobieski zob. Jan m Sobieski Sokolnicki Michał 232, 233 Sokrates 216 Sołżenicyn Aleksandr I. 119, 257 Sorel Georges 162 Sorge Richard 84 Sowiński Józef 76 Spinoza Barach 112,114,115 Stalin Josif W. (właśc. Josif W. Dżugaszwili) 47, 93,102,103, 122,131-133,140, 144, 147, 162, 206, 272, 275, 279, 296-298, 300 Stanisław August Poniatowski, król poi. 57, 63, 65, 67 Staszic Stanisław 77, 78 Stevenson Robert Louis 169 Strzelecki Jan 132 Sulik Bolesław 11 Szacki Jerzy 137,141, 277 Szaniawski Józef Kalasanty 73 Szaniawski Klemens 277 Szaron Ariel 298 Szczepański Jan 23 Szczepański Jan Józef 37,49, 50 310
Szczęsny zob. Potocki Stanisław Szczęsny Szczypiorski Andrzej 165 Szechter Ozjasz 16 Szela Jakub 159 Szymborska Wisława 77, 291 Świętochowski Aleksander 288 Świtoń Kazimierz 241 Tatarka Dominik 252 Tazbir Janusz 196 Tischner Józef ks. 22, 49, 50, 86, 185,186,188,190-192, 200, 225-227, 291 Tito (właśc. Josip Broz) 140 Tokarz Wacław 67 Torańczyk Barbara 8 Traugutt Romuald 80, 85, 86,144 Trocki Lew D. (właśc. Lew D. Bronstein) 9,132,147, 283 Trajillo Molina Rafael Leonidas 297 Trzeciak Stanisław ks. 204 Trznadel Jacek 58 TurowiczJerzy 23, 37, 48,243, 291 Tuwim Julian 165 Tymiński Stanisław (Stan) 240 Tyrmand Leopold 37 Ujejski Kornel
159
Waldheim Kurt 274 Wałęsa Lech 8,14,17, 145, 167, 236-238, 249 Waryński Ludwik 21 Wasilewska Wanda 78 Wasilewski Zygmunt 231, 233, 234 Wasiutyński Wojciech 165 WaszyngtonJerzy (George Washington) 114 Wat Aleksander 16, 26, 43, 44, 47 Wawrzecki Tomasz 71
Indeks nazwisk
Ważyk Adam 129, 133, 134, 137, 140 Wellington Arthur Wellesley 71 Wielhorski Józef 74 Wielopolski Aleksander 86 Wierzbicki Piotr 156 Wierzyński Kazimierz 165 Wieseltier Leon 111-115 Witeliusz (Aulus Vitelius), cesarz rzym. 156 Witos Wincenty 159,162, 163, 285 Wittlin Józef 165 Wojtyła Karol zob. Jan Paweł II Woroszylski Wiktor 80-82, 129, 134, 137 Wrzodak Zygmunt 241 Wujec Henryk 8, 14 Wyka Kazimierz 100 Wysocki Piotr 80, 85, 86 Wyszyński Stefan prymas 21, 23, 26, 38, 42-47, 49, 51, 122, 135, 138, 139,149, 165
Zabiełło Józef 54 Zacharski Marian 85 Zajączek Józef 54-57, 62, 64, 66, 68-76, 78 Zawieyski Jerzy 203 Zimand Roman 129, 134, 141 Ziuganow Gienadij A. 150, 151, 242, 268 Zychowicz Jacek 201 Zygielbojm Szmul 91, 92 Żabotyński Włodzimierz 98 Żdanow Andriej A. 17 Żeleński-Boy Tadeusz 41, 140, 204, 206-208 Żeromski Stefan 21, 22, 140, 159, 161, 204 Żyrinowski Władimir W. 242
311
Spis rzeczy
Część I. Rzeźbiarze dusz Rzecz o Jacku. Wolność, sprawiedliwość, miłosierdzie / 7 Kłopot / 23 Szkice z polskiego piekła / 54 Pułapka politycznej beatyfikacji / 80 Część n . Wstyd za Jedwabne Bunt i milczenie / 91 Szok Jedwabnego / 103 Między namysłem i krzykiem / 111 Część m . Stygmaty tożsamości Niewygodna rocznica / 119 Wściekłość i wstyd / 129 Jak powstaje realna demokracja / 145 Chamy i anioły / 155 Część IV. Kłopotliwy dar wolności. Kościół i nowe wyzwania W pułapce czystego sumienia / 175 Kościół — prawica — monolog / 201 Dlaczego potrzebujemy Kościoła? / 218 Część V. Demokracja jest szara Niepodległość wskrzeszona i biesy „aksamitnej rewolucji” / 231 Szare jest piękne / 251 Mantra zamiast rozmowy / 264 Czego potrzebuje demokracja / 277 My, zdrajcy / 294
Nota wydawcy / 303 Indeks nazwisk / 305