1
2
Adornetto Alexandra
Blask 02
Hades
Bethany Church jest aniołem. Przysłano ją na ziemię, aby powstrzymać siły ciemności. Choć
miłość do ziemskiego ...
4 downloads
0 Views
1
2
Adornetto Alexandra
Blask 02
Hades
Bethany Church jest aniołem. Przysłano ją na ziemię, aby powstrzymać siły ciemności. Choć
miłość do ziemskiego chłopca, Xaviera Woodsa, nie była częścią planu, więź pomiędzy nim a
Beth jest niezwykle silna. Lecz ani to uczucie, ani opieka dwójki archaniołów, Gabriela i Ivy,
nie zdołają uchronić Beth przed diabelskim podstępem, który zawiedzie ją wprost do piekła.
Znany z poprzedniej części demon, Jack Thorn, zażąda za jej uwolnienie zapłaty, która nie
tylko zniszczy samą Bethany, lecz także kosztować może życie jej bliskich.Opowieść, którą
Alexandra Adornetto rozpoczęła w entuzjastycznie przyjętym Blasku, powraca wśród wartkiej,
pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. Anioły zmuszone będą stawić czoła demonom, a
potęga miłości wystawiona zostanie na próbę.
3
Każdemu, kto poznał drogę do piekła i z powrotem.
4
Wszyscy mają sie dobrze
Gdy w liceum imienia Bryce'a Hamiltona rozległ się dzwonek kończący ostatnią lekcję, oboje z
Xavierem pozbieraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy trawnikiem w kierunku wyjścia. Na popołudnie
zapowiedziano przejaśnienia, lecz pomimo iż słońce toczyło zaciętą walkę, niebo nadal miało
przygnębiającą, stalowoszarą barwę. Od czasu do czasu tylko blade promyki przebijały się przez
chmury, tworząc na ziemi tańczące plamki i grzejąc mnie delikatnie w kark.
- Będziesz dziś u nas na obiedzie? — zapytałam Xaviera, biorąc go pod rękę. - Gabriel chce
wypróbować przepis na meksykańskie naleśniki.
Xavier zerknął na mnie z ukosa i roześmiał się.
- Co cię tak rozbawiło?
- Tak sobie tylko pomyślałem - odparł - że na obrazach przedstawia się anioły wyłącznie jako
strażników tronu niebieskiego, ewentualnie walczące z demonami... Ciekawe, dlaczego nigdy nie
pokazuje się ich w kuchni, przyrządzających meksykańskie naleśniki.
- Dlatego że odpowiedni wizerunek to podstawa — szturchnęłam go łokciem w bok. - Więc
przyjdziesz czy nie?
- Nie mogę — westchnął Xavier. — Obiecałem siostrze, że zostanę w domu i pomogę przy dyniach.
5
- Ojej. Ciągle zapominam, że to już prawie Halloween.
- Spróbuj wykazać trochę więcej entuzjazmu - odparł Xavier. - Tu wszyscy podchodzą do tego
bardzo poważnie.
Wiedziałam, że nie przesadza: progi i ganki wszystkich domów ozdabiały już przygotowane
specjalnie na tę okazję wydrążone dynie powycinane w rozmaite wzory oraz sztuczne gipsowe
nagrobki.
- Zdaję sobie z tego sprawę - przyznałam. - Ale nic nie poradzę, że na samą myśl o tym wszystkim
dostaję dreszczy. Jak przebieranie się za upiory albo żywe trupy może sprawiać komuś
przyjemność? Przecież to postacie z najgorszych koszmarów.
- Beth - Xavier zatrzymał się i położył mi dłonie na ramionach. - To tylko zabawa, nie przejmuj się
tak!
Miał rację. Powinnam przestać się zamartwiać. Minęło sześć miesięcy od czasu przeprawy z Jakiem
Thornem i wszystko szło jak po maśle. Do Venus Cove powrócił spokój, a ja czułam się z tym
miejscem związana bardziej niż kiedykolwiek. To maleńkie senne miasteczko, wtulone w jeden z
zakątków malowniczego wybrzeża Georgii*, stało się moim domem. Ozdobne balkony i wymyślne
wystawy sklepowe nadawały głównej ulicy wygląd jak ze starej pocztówki. Właściwie wszystko, od
kina po staroświecki budynek sądu, emanowało dystyngowanym urokiem Południa z dawno
zapomnianych stuleci.
Przez miniony rok wpływ mojej rodziny zrobił swoje i Venus Cove mogłoby stanowić wzór do
naśladowania. Liczba ludzi uczęszczających regularnie do kościoła wzrosła trzykrotnie, misje
dobroczynne nie mogły wręcz się opędzić od wolontariuszy, a przypadki łamania prawa przytrafiały
się tak rzadko, że szeryf musiał wyszukiwać sobie dodatkowe zajęcia dla zabicia czasu. Jedyne
konflikty, jakie się teraz zdarzały, to drobne utarczki w rodzaju sprzeczek o miejsce do parkowania.
Ale taka już jest ludzka natura. Nie da się jej zmienić, zresztą nie po to zostaliśmy tu przysłani.
* Stan w południowo-wschodniej części USA.
6
Jednak tym, co sprawiało mi najwięcej radości, był fakt, że staliśmy się sobie z Xavierem jeszcze
bliżsi. Zerknęłam na niego spod rzęs. Był tak samo oszałamiająco przystojny jak zawsze. Krawat
miał rozwiązany, a szkolną marynarkę przerzuconą niedbale przez ramię. Czułam przy swoim boku
jego silne, sprężyste ciało, gdy tak szliśmy noga w nogę, idealnie zgranym krokiem. W takich
momentach nietrudno było o wrażenie, że stanowimy jedność.
Od czasu burzliwego starcia z Jakiem w zeszłym roku Xavier stał się jeszcze częstszym gościem na
siłowni i z jeszcze większym zapałem trenował rozmaite sporty. Wiedziałam, że robi to, by móc
skuteczniej mnie chronić, ale były i inne plusy tej sytuacji. Jego klatka piersiowa nabrała masy, na
brzuchu pojawiły się twarde, poprzeczne mięśnie. Nadal był szczupły i niezwykle proporcjonalnie
zbudowany, ale przez cienki materiał koszulki wyraźnie widziałam na jego ramionach muskuły.
Popatrzyłam wyżej, na subtelne rysy jego twarzy: prosty nos, wysokie kości policzkowe, pełne usta.
W słońcu jego orzechowe włosy połyskiwały złociście, a tęczówki migdałowych oczu miały kolor
płynnego błękitu. Na palcu nosił teraz masywną srebrną obrączkę - prezent ode mnie, który dałam
mu po tym, jak pomógł mi dojść do siebie po ataku Jake'a. Wygrawerowano na niej trzy symbole
wiary: pięcioramienną gwiazdę, która reprezentowała tę świecącą niegdyś nad Betlejem; trójlistną
koniczynę na cześć trzech osób Trójcy Świętej; a także inicjały IHS, skrót od Ihesus, jak zapisywano
imię Chrystusa w czasach średniowiecza. Zamówiłam dla siebie identyczną. Lubiłam myśleć o nich
jako o symbolu naszego przywiązania. Ktoś inny na jego miejscu, kto doświadczyłby tego co on,
mógłby całkowicie stracić wiarę w naszego Ojca, ale Xavier był silny duchem i umysłem. Głęboko
zaangażował się w nasz związek i wiedziałam, że nic by go nie przekonało do wycofania się z
powziętego w imieniu nas obojga postanowienia.
Dotarłszy do parkingu, natknęliśmy się na grupkę kolegów Xaviera z jego drużyny piłki wodnej, co
skutecznie przerwa-
7
ło moje rozmyślania. Niektórych z nich znałam z imienia. W ucho wpadła mi końcówka ich
rozmowy.
- Ale że Wilson się dorwał do Kay Bentley - parsknął chłopak imieniem Lawson. Miał podbite i
opuchnięte oko, zapewne z powodu jakiejś weekendowej przygody. W grę wchodziła
prawdopodobnie beczułka piwa, powiązana z rozmyślną dewastacją mienia.
- Grób se wykopał — wymamrotał ktoś pod nosem. — Każdy wie, że ona ma lepszy przebieg niż
stary chrysler mojego taty.
- Wisi mi to, dopóki nie dobierał się do niej na moim łóżku. Musiałbym spalić materac i pościel.
- Spoko, stary. Jestem prawie pewien, że widziałem ich z tyłu, na trawniku.
- Byłem tak nawalony, że za cholerę nic nie pamiętam -stwierdził Lawson.
- Za to ja pamiętam, że próbowałeś startować do mnie -odezwał się swoim śpiewnym akcentem
chłopiec o imieniu Wesley, po czym skrzywił się z obrzydzeniem.
- Oj, daj se luzu... ciemno było. Mogłeś trafić dużo gorzej.
- Wcale mnie to nie bawi - burknął Wesley. - Ktoś wrzucił foty na Facebooka. Co ja teraz powiem
Jess?
-Wyznasz jej, że nie mogłeś się oprzeć boskim mięśniom Lawsona. - Xavier walnął go w plecy,
przechodząc. — Te wszystkie godziny spędzone przy playstation doskonale mu zrobiły na rzeźbę.
Roześmiałam się, podczas gdy Xavier otwierał drzwiczki swego błękitnego kabrioletu, chevroleta
Bel Air. Wsiadłam do środka i wyciągnęłam się wygodnie na skórzanym siedzeniu, wdychając jego
znajomy zapach. Pokochałam ten samochód niemal tak mocno jak Xavier. Towarzyszy! nam od
zawsze, począwszy od pierwszej randki w „Zakochanych", po konfrontację z Jakiem na cmentarzu.
Mimo że nigdy nie przyznałabym się do tego, od pewnego czasu zaczęłam myśleć o tym aucie jak o
żywej istocie. Xavier przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik z rykiem obudził się do życia.
8
Wyglądało to tak, jakby byli idealnie zgrani - jak gdyby doskonale się znali.
- To jak, wymyśliłaś już kostium dla siebie?
- Na jaką okazję? - spytałam bezmyślnie. Xavier pokręcił głową.
- Na Halloween. Skup się, dziewczyno!
- Jeszcze nie - przyznałam się. - Ale pracuję nad tym. A ty?
- Co byś powiedziała na Batmana? - zapytał, puszczając do mnie oko. - Zawsze marzyłem o tym,
żeby zostać superbo-haterem.
- Akurat. Chodzi ci tylko o jego samochód. Uśmiechnął się ze skruchą.
- A niech to! Za dobrze mnie znasz.
Gdy dojechaliśmy pod numer piętnasty na Byron Street, przechylił się na siedzeniu i pocałował
mnie, miękko i delikatnie. Świat zewnętrzny zniknął gdzieś w oddali, podczas gdy ja rozpływałam
się w ramionach Xaviera. Pod palcami miałam jego gładką skórę, otulił mnie jego czysty i świeży
zapach, delikatny jak powietrze przesycone wonią oceanu. Unosiła się w nim też nutka czegoś
bardziej wyrazistego - jakby mieszanka wanilii i drzewa sandałowego. Trzymałam jedną z koszulek
Xaviera, skropioną jego wodą kolońską, pod poduszką, aby móc każdej nocy wyobrażać sobie, że to
on sam jest przy mnie. Zabawne, jak najbardziej nawet śmieszne zachowania zaczynają się wydawać
całkiem naturalne, gdy tylko jest się zakochanym. Zdawałam sobie sprawę z tego, ze niektórych
może drażnić nasza zażyłość, ale nawet jeśli tak było, to zbyt absorbowało nas własne towarzystwo,
byśmy się mieli tym przejmować.
Wróciłam gwałtownie do rzeczywistości, jak ktoś obudzony z głębokiego snu, gdy Xavier wyjeżdżał
z zatoczki.
- Przyjadę po ciebie jutro rano - zawołał, uśmiechając się zniewalająco. - O tej porze co zawsze.
Stałam w naszym zarośniętym ogródku, obserwując go, aż wreszcie jego samochód zniknął w
zakręcie na końcu ulicy.
9
10
W dalszym ciągu uważałam Byrona za swój własny kawałek nieba i uwielbiałam do niego wracać.
Wszystko tu było takie kojąco znajome, począwszy od skrzypiących schodków prowadzących do
frontowych drzwi, aż do przestronnych, wysokich pomieszczeń czekających wewnątrz. Otaczały
mnie niczym bezpieczny kokon, chroniąc przed zawirowaniami zewnętrznego świata. Nie da się
ukryć, że mimo iż rozkoszowałam się możliwością życia w ludzkim ciele, czasami mnie ono
przerażało. Ziemia boryka się z różnymi problemami -niektóre z nich są tak ogromne i tak złożone,
że nie sposób ich w pełni pojąć. Od samego myślenia o tym kręciło mi się w głowie. Czułam się też
przez to trochę bezradna. Lecz Ivy i Gabriel wytłumaczyli mi, że powinnam przestać tracić energię
na sprawy, na które nie mam wpływu, i skupić się na naszej misji. Polecono nam spenetrować inne
miasteczka w pobliżu Venus Cove na okoliczność ciemnych mocy, które mogłyby tam przebywać i
które należałoby wypędzić. Nie przypuszczaliśmy wówczas, że to one pierwsze nas odnajdą, i to
szybciej, niż moglibyśmy się tego spodziewać.
Gdy weszłam do domu, obiad był prawie gotowy. Mój brat i siostra siedzieli na tarasie, każde
oddając się własnej czynności: Ivy ugrzęzła z nosem w książce, a Gabriel, zamyślony, komponował
coś na swojej gitarze. Jego wprawne palce głaskały delikatnie struny, te zaś zdawały się odpowiadać
posłusznie na to milczące wezwanie. Podeszłam do nich i uklękłam, by pogłaskać Fantoma, mojego
psa, który spał głęboko z głową ułożoną na swych wielkich jedwabistych łapach. Poruszył się pod
moim dotykiem, srebrzysty i lśniący. Spojrzał na mnie smutnymi oczyma w kolorze księżycowej
poświaty, jak gdyby chciał powiedzieć: „Gdzieś ty była przez cały dzień?".
Ivy spoczywała, na wpół leżąc w hamaku, złote włosy spływały jej falami aż do pasa. W świetle
zachodzącego słońca stanowiło to oszałamiający widok. Moja siostra nie wyglądała jednak na osobę,
która potrafi czerpać autentyczną przyjemność z tej chwili relaksu. Jej poza była zbyt wystudiowana,
11
przywodziła raczej na myśl jakieś mityczne stworzenie, które bezceremonialnie upchnięto w świecie
całkowicie dla niego obcym. Miała na sobie pastelowoniebieską muślinową sukienkę, nad głową zaś
umocowała fikuśną parasolkę do ochrony przed ostatnimi promieniami słońca. Bez wątpienia wypa-
trzyła ją u któregoś z handlarzy starociami i nie zdołała sobie odmówić zakupu.
- Gdzieś ty ją znalazła? - roześmiałam się. — Takie rzeczy, zdaje się, wyszły z mody już ładnych
parę lat temu.
- Moim zdaniem jest przeurocza - odparła Ivy, odkładając na kolana książkę.
Rzuciłam okiem na okładkę.
-Dziwne losy Jane Eyre*} - zapytałam z powątpiewaniem.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to historia o miłości?
- Owszem, jestem tego świadoma - odrzekła nieco poirytowanym tonem.
- Zamieniasz się we mnie! - drażniłam się z nią.
- Poważnie wątpię, czy kiedykolwiek nauczyłabym się robić aż tak maślane oczy i zachowywać się
równie dziecinnie jak ty - odpowiedziała chłodno Ivy, ale w jej źrenicach igrały wesołe ogniki.
Gabriel przestał brzdąkać na gitarze i podniósł na nas wzrok.
- No, w tej kwestii z pewnością nikt Bethany nie dorówna
- rzucił z uśmiechem. Odłożył ostrożnie instrument na bok, wstał i podszedł do barierki, spoglądając
na morze. Plecy miał jak zwykle idealnie proste, jasnoblond włosy były związane w koński ogon.
Jego stalowoszare oczy i pięknie wyrzeźbiona sylwetka pozwalały dojrzeć w nim boskiego
wojownika, którym był. Lecz już jego ubiór - wyblakłe dżinsy i luźna koszula - nosił cechy
najzupełniej ludzkie. Twarz miał otwartą i przyjazną. Miło było popatrzeć na Gabriela ostatnimi
czasy
- wydawał się dużo spokojniejszy. Odnosiłam wrażenie, że
* Dziewiętnastowieczna powieść autorstwa Charlotte Brontë.
12
oboje z Ivy są do mnie nastawieni mniej krytycznie, że łatwiej przychodzi im akceptować moje
wybory.
- Jak to możliwe, że zawsze jesteś w domu przede mną? - zgłosiłam pretensję. - Przecież ja jadę
samochodem, a ty idziesz pieszo!
- Mam swoje sposoby - odparł mój brat, uśmiechając się tajemniczo. - Ponadto ja nie zatrzymuję się
co dwie minuty, żeby dać upust swoim uczuciom.
- My się wcale nie zatrzymujemy i niczemu nie dajemy upustu! - zaprotestowałam.
Gabriel uniósł brew.
-Więc to nie Xaviera samochód widziałem zaparkowany dwie ulice od szkoły?
- Może i Xaviera. - Uniosłam dumnie podbródek, wściekła, że jak zwykle ma rację. - Ale „co dwie
minuty" to już lekka przesada!
Trójkątną twarzyczkę Ivy rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Daj spokój, Bethany. Już przywykliśmy do tego waszego miziania.
- A skąd ty znasz takie słowa? - zapytałam zaintrygowana. Nigdy przedtem nie słyszałam, żeby Ivy
używała kolokwiali-zmów. Jej sposób mówienia był zazwyczaj taki oficjalny i staroświecki.
- Przypominam ci, że spędzam sporo czasu z młodzieżą -odrzekła. - Chcę być wporzo.
Oboje z Gabrielem wybuchnęliśmy śmiechem.
- W takim razie na dobry początek przestań mówić „wporzo" — poradziłam.
Wyciągnęła rękę, żeby zmierzwić mi czule włosy, po czym zmieniła temat.
- Mam nadzieję, że nie robiłaś żadnych planów na ten weekend?
- A czy Xavier też może jechać? - wtrąciłam szybko, zanim w ogóle zdążyła wytłumaczyć, co z
Gabrielem szykują. Xavier od dawna już był na stałe wpisany w moje życie. Nawet gdy nie
13
przebywaliśmy razem, żadna czynność, nic na świecie nie było w stanie powstrzymać moich myśli
od zawracania ku niemu. Gabriel wymownie przewrócił oczami.
- Jeśli musi.
- Oczywiście, że musi - wyszczerzyłam zęby, zadowolona. — No więc, o co chodzi?
- Około trzydziestu kilometrów stąd znajduje się miasteczko o nazwie Black Ridge - odparł mój brat.
- Podobno dochodzi tam do różnych niepokojących... sytuacji.
- Masz na myśli demona?
- Wystarczy powiedzieć, że w ciągu ostatniego miesiąca zaginęły trzy dziewczynki, a do tego
absolutnie bezpieczny i stabilny dotychczas most zawalił się znienacka na przejeżdżające pod nim
samochody.
Zamrugałam szybko powiekami.
- Wygląda na to, że to sprawa w sam raz dla nas. Kiedy wyruszamy?
- W sobotę - oznajmiła Ivy. - Więc lepiej dobrze wypocznij.
14
Uzalezniona
Następnego dnia siedziałyśmy z Molly i resztą dziewcząt na zachodnim dziedzińcu, który od
pewnego czasu stał się naszym ulubionym miejscem. Molly zmieniła się bardzo od zeszłego roku,
kiedy to straciła najlepszą przyjaciółkę. Śmierć Taylah z rąk Jake'a Thorna otworzyła mojej rodzinie
oczy. Aż do dnia, w którym poderżnął jej gardło, by pokazać nam swoją siłę, nie podejrzewaliśmy,
do czego jest zdolny.
Od tamtej pory Molly odsunęła się od swego dawnego kręgu przyjaciółek, a ja lojalnie poszłam za
nią. Nie miałam z tego powodu żadnych pretensji. Zdawałam sobie sprawę z tego, że szkoła musi
być teraz dla niej pełna bolesnych wspomnień, i chciałam okazać jej wsparcie na wszystkie możliwe
sposoby. Poza tym nasze nowe koleżanki nie różniły się specjalnie od poprzednich. Już wcześniej
spotykałyśmy się z nimi od czasu do czasu, tyle że nigdy nie trzymałyśmy się szczególnie blisko.
Znały wszystkich naszych znajomych i plotkowały dokładnie o tym samym, tak więc odnalezienie
się w ich towarzystwie nie stanowiło najmniejszego problemu.
W grupie, której częścią była niegdyś Taylah, atmosfera stała się sztuczna i napięta. Wiedziałam, że
Molly nie potrafiłaby już poczuć się tam naprawdę swobodnie. Co jakiś czas rozmowa urywała się
niespodziewanie, w sposób, który nie
15
pozostawiał żadnych wątpliwości, iż każda z nich myśli o tym samym: „Co powiedziałaby na to
Taylah?". Lecz żadna nie odważyłaby się wymówić głośno jej imienia. Czułam, że dla tych
dziewczyn nic już nigdy nie będzie takie samo. Starały się zachowywać jak gdyby nigdy nic, ale
niemal przez cały czas odnosiło się wrażenie, że ich wesołość jest wymuszona. Śmiały się
przesadnie głośno, a opowiadane żarty brzmiały jak wyuczone lekcje. Wydawało się, że wszystko,
cokolwiek mówią lub robią, przypomina im tylko o tym, że Taylah już z nimi nie ma. Molly i
Taylah stanowiły trzon tej paczki, to one zawsze znały się na wszystkim i na prawie każde pytanie
miały gotową odpowiedź. Teraz, gdy Taylah odeszła, Molly zupełnie przestała się udzielać.
Pozostałe, straciwszy obie swe mentorki, były kompletnie zagubione.
Z trudem przychodziło mi patrzeć, jak zmagają się ze swoim żalem; żalem, o którym nie potrafiły
mówić ze strachu przed tym, że mógłby im się wymknąć spod kontroli. Tak bardzo chciałam im
powiedzieć, żeby przestały postrzegać śmierć jako koniec, że oznacza ona raczej nowy początek.
Wytłumaczyć, że Taylah przeniosła się po prostu na inny poziom istnienia, taki, którego nie
ogranicza żadna fizyczna forma. Pragnęłam, by wiedziały, że ich przyjaciółka nadal żyje, tyle że
teraz jest już wolna. Marzyłam o tym, by móc opowiedzieć im o niebie i o spokoju, który można tam
odnaleźć. Lecz, oczywiście, podzielenie się tego rodzaju wiedzą było niemożliwe. Nie tylko
pogwałciłabym w ten sposób jedną z najświętszych zasad i ujawniła naszą obecność na ziemi, ale
zostałabym też momentalnie wykluczona z towarzystwa jako wariatka.
Nasze świeżo upieczone koleżanki lubiły spotykać się przy kilku rzeźbionych ławkach ustawionych
pod kamiennym łukiem - uważały je za swoją prywatną własność. Jedno, co się nie zmieniało, to ich
przywiązanie do własnego terytorium. Jeśli ktokolwiek spoza grupy zabłąkał się przypadkiem w tę
okolicę, nie pozostawał tam długo. Piorunujące, pełne nagany spojrzenia na ogół wystarczały, by
odstraszyć każdego intruza.
16
Po niebie toczyły się ciężkie, niewróżące nic dobrego szare chmury, lecz dziewczęta nie miały
zwyczaju spędzać przerw w budynku, jeśli nie wymagała tego bezwzględna konieczność. Siedziały
teraz jak zwykle, z perfekcyjnie ułożonymi włosami i spódnicami podciągniętymi wysoko, chłonąc
słabiutkie promyki, które wyglądały trwożnie zza chmur i pokrywały dziedziniec bladymi cętkami
słonecznego światła. Żadna okazja, by popracować nad opalenizną, nie mogła zostać zmarnowana.
Myśl o planowanym na piątek przyjęciu z okazji Halloween skutecznie podniosła wszystkich na
duchu i wzbudzała duży entuzjazm. Miało się ono odbyć w stojącej tuż za miastem opuszczonej
willi, będącej własnością rodziny jednego z uczniów ostatnich klas — Austina Knoxa. Wybudował
ten dom kilka lat po zakończeniu wojny secesyjnej, w roku 1868, jego dziadek, Thomas Knox.
Należał on do założycieli miasteczka i choć rodzina Knoxow nie zaglądała tam od lat, konserwator
zabytków uchronił obiekt o historycznej wartości przed wyburzeniem. Stał więc tak sobie, pusty i
niezamieszkany przez nikogo. Było to otoczone drewnianym tarasem, stare i zniszczone domostwo,
położone na odludziu, wśród pól, za jedynego sąsiada mając nieużywaną autostradę. Miejscowi
...