Adrian K. Antosik Sabin
© Copyright by Adrian K. Antosik & e-bookowo Projekt okładki: Agnieszka Barć korekta: Patrycja Żurek ISBN 978-83-7859-670-7
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl Kontakt:
[email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie I 2016
Spis treści KSIĘGA I Cień Wilka Spotkanie Siedem lat później Więzienie Wewnątrz Siebie KSIĘGA II Cień Demona Stan Krytyczny W Szpitalu Kronikarz KSIĘGA III Cień Człowieka Starzec Strumienie Krwi KSIĘGA VI Szkolenie Tajna Narada Spróbujcie mnie zabić Minotaur Wieści KSIĘGA V Pierwsza Krew Przygotowania Walka Przesłuchanie KSIĘGA VI Na Tropie W pogoni za Cieniem W Ogniu Bitwy Trochę tu już tłoczno KSIĘGA VII Nowonarodzony Bitwa w Kotlinie Śpiączka Przebudzony KSIĘGA VIII Reguła Przekory Osłabiony Bitwa Pod Ziemią Równowaga
KSIĘGA I Cień Wilka Mity i legendy powstały po to, aby człowiek mógł łatwiej przyswoić sobie to, co było dla niego niezrozumiałe oraz niepojęte. Jednak nikt nie mówi o tych legendach, „o których nie powinno się mówić”. O tych, o których świat postanowił zapomnieć. Tych lokalnych, które nie zostają wypuszczone poza obręb miasteczek. Miasteczek takich jak Pardwy położonym gdzieś w górach sudeckich. Mówiono, że zbudowała je ludność napływowa i nie mieszkała tam żadna rodzina polska. Aż do pewnego październikowego dnia, kiedy na skraju łąki, niedaleko miasteczka, postanowiła osiedlić się jedna. Miał to być ich nowy, szczęśliwy dom, lecz szczęście nie było im pisane… Spotkanie Nagły błysk rozświetlił wejście do jaskini, a ciszę rozdarł grzmot. Na zewnątrz szalała burza. Młody wilczek podniósł powoli główkę i spojrzał przed siebie. Ciemność na ułamek sekundy rozjaśniła się w blasku błyskawicy. Malec zobaczył szary kształt, powoli idący w stronę jaskini. Szczeniak warknął i wcisnął się w kąt, starając się być jak najmniej widocznym. Kolejny grzmot przerwał ciszę. Zapadła nieprzenikniona ciemność, serce wilczka zaczęło bić szybciej. W jaskini rozległ się odgłos przemoczonych butów uderzających o podłoże. Wnętrze groty znów się rozjaśniło. Ludzka postać wpatrywała się w młodego szczeniaka, który obnażył złowrogo kły i zjeżył sierść. Głuchy odgłos upadającego ciała uciszył instynkt obronny zwierzęcia. Powoli, kroczek po kroczku, zaczął się zbliżać do nieruchomego ciemnego kształtu. Wilczek trącił łapką dziwnego przybysza i odskoczył ze strachu, jakby dziwna ludzka postać miała się nagle poderwać z ziemi. Jednak nic takiego się nie stało. Nieśmiało podszedł, obwąchując leżące przed nim ciało. Szczeniak położył się przy zimnym człowieku i zasnął spokojnie… W tym samym momencie w przestrzeni poza czasem i materią otworzyła oczy potężna istota. Na jej ludzkiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Oczy zapłonęły czerwonym blaskiem. Spojrzała na dwie osoby przed nim. Kobieta była w strasznym stanie. Długie ciemne włosy były
poplątane, pozlepiane zaschniętą krwią. Ubranie miała brudne i poplamione. Siniaki i wybroczyny szpeciły niegdyś piękną twarz. Natomiast mężczyzna miał szeroko podcięte gardło. Przy krawędzi rany wciąż jeszcze pojawiały się czerwone bąbelki. Stwór poruszył się i zaczął mówić głębokim, gardłowym głosem: – Więc oferujecie mi dusze w zamian za ochronę waszego syna… Aby nic mu się nie stało… Para skinęła głowami na znak potwierdzenia. – Dobrze – powiedział spokojnie potwór. – Bardzo dobrze… Błysk rozświetlił wejście do jaskini. Gdzieś z ciemnego zakamarka wyszedł wysoki mężczyzna. Spojrzał na leżącego chłopca i wilczka. Na jego ustach pojawił się demoniczny uśmiech. Okrył płaszczem zziębnięte ciało. Szczeniak wskoczył na pierś chłopca. Mężczyzna podniósł nieprzytomne dziecko i szczeniaka, który wsunął się mu pod koszulę. Wyprostował się i powolnym krokiem wyszedł z jaskini w deszcz, niosąc na rękach młode ledwo tlące się życie. Na ułamek sekundy zapadła nieprzenikniona ciemność. Gdy blask kolejnej błyskawicy rozjaśnił wnętrze jaskini, w zasięgu wzroku nikogo już nie było. Siedem lat później – Harry, mówię ci, to będzie wspaniałe polowanie – powiedział mężczyzna w skórzanej czapce, idący polną drogą. – Tak jak za dawnych czasów. Ty, ja i Lopeer. Zapolujemy sobie na jakieś zwierzątko, tak jak nasi dziadowie niegdyś. Harry spojrzał w gęsty las, do którego wystarczyło wyciągnąć rękę i już się w nim było. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Dawno już nie polował. Prawie siedem lat minęło od ostatniego razu. Ale nie czuł się z tego powodu szczególnie szczęśliwy. Tamta zwierzyna nie była trudną zdobyczą, za to po jej zabiciu przez całe siedem lat nie mógł dojść do równowagi psychicznej. Lopeer miał rację, jego stara dobra niemiecka krew została rozrzedzona. – Może masz rację, Rulf – odparł. Spojrzał na idącego obok Lopeer’a, który niósł strzelbę gotową do strzału i rozglądał się na boki. „Od razu widać, że Hiszpan w gorącej wodzie kąpany” – pomyślał
Harry. Nagle zamarli w bezruchu. Bezszelestnie obrócili się i wkroczyli w las. Nie potrzebowali ze sobą rozmawiać. Każdy dobrze wiedział, co ma robić. Gdzieś tu kryła się zwierzyna i to dość pokaźnych rozmiarów. Powoli zwiększali odstęp. Harry szedł w środku, ostrożnie stawiając kroki. Spojrzał w lewo i zobaczył Lopeer’a. Odwrócił się w prawo, gdzie spokojnie szedł Rulf. Na jego twarzy malował się uśmiech. „Tak, Rulf – pomyślał Harry – jak za dawnych lat.” Z uśmiechem spojrzał znów na Lopeer’a i stanął jak wryty. Jego przyjaciel leżał na ziemi, a nad nim pochylał się jakiś stwór. Przez chwilę nie mógł rozpoznać, co to jest. Bestia powoli wyprostowała się. Jej postawa przypominała ludzką, jednak wilczy pysk ociekający krwią świeżej ofiary mówił zupełnie coś innego. Mężczyzna zaczął się mimowolnie cofać. Spojrzał na prawo. Ku jego przerażeniu nad ciałem nieżywego Rulfa stał wielki, czarny wilk szczerzący zakrwawione kły. Harry oparł się plecami o pień wielkiego dębu. Rozdygotanymi dłońmi próbował naładować broń, jednocześnie nerwowo przenosząc wzrok z jednej bestii na drugą. Gdy za gardło chwyciła go łapa zakończona ostrymi pazurami, nie wydał z siebie żadnego dźwięku… Zuzia siedziała w małej knajpce, przeglądając stare pożółkłe kartki. Miasteczko ją nużyło, a w duchu przeklinała samą siebie, że dała się wysłać tutaj redaktorowi naczelnemu gazety. „Zrób reportaż o miasteczku w Polsce, w którym nie mieszka żaden Polak, odkąd zostało zbudowane” – powiedział. Korpulentna kelnerka podeszła i uśmiechając się serdecznie, powiedziała: – Jeszcze jedną filiżaneczkę kawy, słoneczko? Dziewczyna nieświadomie uśmiechnęła się i skinęła potakująco głową, odpowiadając: – Tak, bardzo dziękuje. – Coś cię trapi, słoneczko? – spytała, nalewając kawę kelnerka. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w inteligentne oczy starszej kobiety. Delikatnie skinęła głową i z ciężkim sercem powiedziała: – Muszę zrobić reportaż o miasteczku, w którym nie żył żaden Polak, choć jest ono w granicach Polski – mówiąc to, Zuzia westchnęła. – Słoneczko – powiedziała kelnerka, uśmiechając się z matczyną
dobrocią. – To trochę naciągane. Jeszcze parę lat temu żyła tu jedna rodzina polskiego pochodzenia. Niestety, pewnej burzliwej nocy zdarzyło się coś strasznego i wszyscy zginęli. – Gdzie mogłabym znaleźć o tym więcej informacji? – spytała Zuzia z zapałem. – W miejskiej bibliotece, słoneczko. Prowadzona jest tam księga dziejów miasteczka. Znajdziesz w niej wszystko – odparła z uśmiechem i odeszła od stolika. – Dziękuję. Dziewczyna wzięła filiżankę kawy i powoli zaczęła pić czarny jak smoła napój. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł zarośnięty mężczyzna w stroju moro. – Rulf, Harry i Lopeer zginęli w lesie. Szeryf zaraz będzie wydawał oświadczenie w tej sprawie – wykrzyczał. Wszyscy jak na znak poderwali się z miejsca i zaczęli wychodzić na zewnątrz. Mężczyzna w średnim wieku wyszedł na podwyższenie, wokół którego zebrał się tłumek ludzi. Wszyscy spoglądali nerwowo to na niego to na trzy prostokątne kształty przykryte białym prześcieradłem. Wśród zgromadzonych panowało niezwykłe napięcie. – Proszę o ciszę – powiedział Szeryf, podnosząc do góry dłonie. Szmer nerwowych szeptów ucichł. Wszyscy skupili się na nim. Zuzia delikatnie dotknęła ramienia stojącej obok kelnerki. – Przepraszam, dlaczego nazywacie tego człowieka Szeryfem? – To taki pseudonim – odparła. – A teraz cicho, bo zaraz zacznie mówić. Mężczyzna rozejrzał się po zgromadzonych wokół ludziach, a następnie z udręką na twarzy zaczął mówić spokojnym i opanowanym tonem: – Dziś stała się straszna rzecz. Znaleźliśmy ciała trojga mężczyzn naszej małej społeczności brutalnie zabitych przez wilki. Jutro z samego rana szykujemy nagonkę na te dzikie bestie. Jednak nim te potwory zostaną zabite i las znów będzie bezpiecznym miejscem, chcę przestrzec wszystkich i każdego z osobna, aby nie udawał się tam. Na potwierdzenie moich słów zobaczcie, co się przytrafiło naszym
przyjaciołom. Gwałtownie odwrócił się i ściągnął prześcieradło. Przez tłum przebiegły stłumione szepty. Ich oczom ukazał się straszny widok. Mężczyzna z rozerwanym gardłem leżał w prostej sosnowej trumnie. W jego oczach zastygło przerażenie i strach. Plamy krwi lśniły w słońcu. Zaraz zostały odsłonięte kolejne dwa ciała. Gdy pierwsze wrażenie minęło, a Szeryf opuścił podium, tłum zaczął się rozchodzić. Ku zdziwieniu Zuzi nikt nie zadawał pytań i nie drążył tematu. Wszyscy spokojnie się rozeszli. Dziennikarka chciała pobiec za przedstawicielem prawa, ale zniknął gdzieś w tłumie. Niewiele myśląc, udała się do miejskiej biblioteki, nie zauważając, że ona również wbrew pozorom podeszła do sprawy obojętnie. John poderwał się na równe nogi. Rozejrzał się przerażony. Dopiero po chwili zrozumiał, że spał na ganku. – Znowu mi się śnił tamten dzień – szepnął do siebie. Niechętnie się rozejrzał, badając okolicę starej chaty. Wszystko było jak zawsze. Stary bujany fotel ustawiony był na wprost ścieżki wychodzącej z lasu. Osiedlił się tu po tamtej aferze. Chciał mieszkać z dala od miasteczka. Powoli usiadł i odchylił się do tyłu, zamykając zmęczone oczy. Chciało mu się spać. Nagle poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Otworzył oczy i zamarł w bezruchu. Cztery metry przed nim stał wielki wilk. Wpatrywał się w niego wściekłymi ślepiami. Gdy mężczyzna ruszył delikatnie ręką, zwierzę zawarczało, szczerząc białe kły. Trwali w bezruchu. Jakaś deska jęknęła. John odwrócił się w tamtą stronę. W tym samym momencie poczuł potężny ból w okolicy skroni. Cały świat zawirował i zrobiło mu się ciemno przed oczami. Gdy Zuzia zaczęła szukać informacji, nie myślała, że może to być aż tak absorbującym zajęciem. Podniosła głowę znad wielkiej księgi, którą właśnie wertowała. Przez okno zaglądało zachodzące słońce. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. „Biblioteka – pomyślała. – Strasznie duże słowo jak dla pokoju z dwoma stołami i czterema regałami książek.” Nagle jej oczy spotkały się ze smętnym wzrokiem otyłej bibliotekarki. Natychmiast przywołała uśmiech, aby nie okazać zdegustowania zachowaniem starszej kobiety. Ta odpowiedziała skrzywieniem warg, które miało uchodzić za odwzajemniony uśmiech.
„Boże, a ja myślałam, że to mnie tu zesłano za karę” – przemknęło jej przez myśl gdy ponownie zagłębiała się w lekturze. Jej źrenice rozszerzyły się z radości, gdy zaczęła czytać kolejny wpis. Lincz Ulicami miasteczka przeszło dwudziestu zamaskowanych mężczyzn z pochodniami. Wszyscy kierowali się w stronę nowo postawionego domu. Mieszkała w nim pierwsza w długoletniej historii Pardw polska rodzina. Młodzi mężczyźni włamali się do środka i w brutalny sposób zabili Grzegorza B. (34 lat) i Milenę B. (28 lat). Gdy na miejsce przyjechała policja, napastnicy zniknęli, nie pozostawiając po sobie śladów. Przypuszcza się, że byli to mieszkańcy miasteczka, którym nie podobało się, iż nowymi mieszkańcami mają być Polacy. Mimo starań policji, sprawców nie odnaleziono. Jednocześnie zaginął Sabin B. (10 lat), syn Grzegorza i Mileny B. Wszczęto poszukiwania chłopca, który najprawdopodobniej podczas całego zamieszania uciekł do lasu. Gdy skończyła czytać, uśmiechnęła się dumnie. Chwyciła za długopis i zaczęła pisać. Kiedy wychodziła z biblioteki za oknami było ciemno. Z samego rana szesnaścioro mężczyzn z psami ruszyło do lasu. Szli powoli w linii prostej, obserwując wszystko, co jest przed nimi. Marsz zaczęli bardzo wcześnie od miejsca, w którym znaleziono ciała mężczyzn. Nagle jedno z zwierząt zatrzymał się i wyszczerzył zęby. Gwałtownie ruszył z miejsca, ujadając. W jego ślad poszyły wszystkie pozostałe. Gdy dobiegli do wielkiego dębu, psy zamilkły nagle zgubiły trop. Jakaś gałązka strzeliła i wszyscy ludzie jak na znak podnieśli strzelby w stronę drzewa. Za nim pojawił się cień, na który skierowano lufy. Po chwili, opierając się jedną ręką o pień, wyszedł z cienia John. Miał rozszarpane gardło, z którego ściekała obficie krew. Mglistym wzrokiem odnalazł Szeryfa. Wyciągnął ku niemu rękę. – Szeryfie… To jest zems… – mężczyzna charcząc, osunął się na kolana. Z jego ust spłynęła strużka krwi. Bezwładnie upadł na ziemię. Coś poruszyło się w krzakach po prawej stronie. Między nimi na ułamek sekundy pojawił się kształt i zniknął. Ciszę panującą w lesie przerwały
strzały. Gdzieś z lewej strony strzeliła gałązka. Wszyscy mężczyzn zaczęło strzelać w tamtym kierunku. W lesie coraz częściej rozbrzmiewały kanonady wystrzałów. Nagle rozległ się skowyt ranionego zwierzęcia. Zuzia weszła do kawiarni i usiadał w tym samym miejscu, co wczoraj. Zaraz podeszła do niej kelnerka. – Jak się spało, słoneczko? – Właściwie to dobrze – odparła z uśmiechem. – Choć obudziły mnie huki i trzaski dochodzące gdzieś z lasu. No i oczywiście ofiary, które wczoraj widziałam, nie pozwalały mi zasnąć. Straszny widok. Starsza pani nalała filiżankę kawy i postawiła przed nią. – Wiesz, jesteś tutaj tylko przejazdem, ale Pardwy to bardzo zżyta społeczność. Wszyscy wiedzą prawie wszystko o tym, co się tu dzieje... Zuzi aż pojawiły się iskierki zaciekawienia w oczach. – To trochę dziwne, co pani mówi – zaczęła powoli. – Bo gdy doszło tu do prześladowania, jakoś nikt nie potrafił wskazać ludzi, którzy popełnili zbrodnię. Kobieta wpatrzyła się w oczy młodej dziennikarki. – Widzę, że poszłaś za moją radą i wybrałaś się do biblioteki – powiedziała, starając ukryć drżenie głosu. – Do dziś dzień, jak przypomnę sobie tamte wydarzenia, to ciarki przechodzą mi po plecach. Ech… To było straszne… Rozmawiały jeszcze długo. Ranek przeciągnął się do południa. Zuzia grzecznie podziękowała za kawę i wyszła. Gdy wracała ulicą do małego hoteliku, w którym się zatrzymała, zobaczyła, jak Szeryf rozmawia z potężnie zbudowanym mężczyzną, pokazując na kartkę papieru. W końcu w złości zmiął ją w ręku i cisnął na ziemię. Obydwaj mężczyźni odeszli. Dziennikarka rozejrzała się na boki. Podbiegła do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiali mężczyźni. Przykucnęła, podnosząc zmiętą kulkę papieru. Schowała ją do kieszeni i szybkim krokiem udała się przed siebie. Drzwi do małej leśnej chaty otworzyły się na oścież. Promienie słońca wdarły się do ciemnego pomieszczenia, oświetlając dwa okrwawione kształty leżące na podłodze. Do środka wszedł mężczyzna. Spojrzał najpierw na wilka, po czym przeniósł wzrok na młodzieńca,
którego twarz wykrzywiła się w wyrazie radości. – Jednak przyszedłeś… – Tak – odparł spokojnie. – Widzę, że nieźle ci poszło. – Zostało jeszcze czterech z dwudziestki. Jeszcze tylko czterech... – Czy wiesz, o co mnie prosisz? Sabinie, zdajesz sobie sprawę z konsekwencji? Młodzieniec zakaszlał, a z kącika ust pociekła strużka krwi. Na czole pojawiły się kropelki potu. – Tak – powiedział słabym głosem. Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie. – Dobrze, niech i tak będzie. Pochylił się nad nimi i dotknął delikatnie jego ręki. Całe pomieszczenie rozświetlił oślepiający blask. – Jak to nie chce pan rozmawiać ze mną?! W tej sprawie z wilkami zginęło już szesnaście osób, a pan nawet nie zawiadomił władz?! Jestem dziennikarką – wykrzyczała prawie jednym tchem Zuzia – i należy mi się prawda o tym, co tu się dzieje! Szeryf spokojnie podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Byli w jego miasteczku, w jego biurze i nic nie musiał jej mówić. Wiedział to dobrze. Uśmiechnął się pobłażliwie. – Droga pani, przedstawicielem władzy w Pardwach jestem ja. To, że wszyscy tutaj nazywają mnie Szeryfem, nie jest tylko miłym przezwiskiem. Dotyczy to również funkcji komendanta jedynego posterunku policji w całej okolicy, którą sprawuję i nie rozumiem pani zdenerwowania. Przecież sprawa została rozstrzygnięta. Całe stado wściekłych wilków zostało wybite i spalone, aby wścieklizna się nie rozprzestrzeniała. Złożone zostało już oficjalne oświadczenie oraz raport władzom wyższym. Szczerze ubolewamy nad tym, co się stało. Zuzia zmrużyła oczy i wpatrywała się w przedstawiciela prawa, próbując odgadnąć jego myśli. Po chwili uśmiechnęła się beztrosko i uprzejmie. Skinęła głową, mówiąc: – Bardzo serdecznie dziękuję za wyjaśnienia. Uspokoił mnie pan. Do widzenia. – Do widzenia pani. Jeszcze raz się uśmiechnęła i wyszła z biura komendanta
posterunku. Za oknami już powoli zapadał zmrok. Zuzia jeszcze raz rozwinęła kartkę papieru, na której krwią były namazane litery: Z dwudziestu zostało was już tylko czterech. O zachodzie słońca spotkajmy się na skraju polany John’a. Sabin B. „Sabin B. Ten sam, który zaginał siedem lat temu – pomyślała. – Ten sam, który wtedy miał zaledwie dziesięć lat. A teraz… Ech…” Narzuciła na siebie katanę i wyszła z pokoju. Niepostrzeżenie wymknęła się z hoteliku. Po chwili była poza zasięgiem świateł miasteczka. Szła szybko leśną ścieżką. Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła na skraj polany. Rozejrzała się. Wszystko było tak, jak opisano w księdze. Dawny dom polskiej rodziny znajdował się na brzegu dużej polany. Aktualnie w posiadaniu John’a R., który żył tu na uboczu od sześciu lat. Zachodzące słońce roztaczało nad polaną karminowo–czerwoną poświatę. Zuzia nagle poczuła się dziwnie. Lodowate dłonie strachu zaciskały się na krtani. Szybko obrzuciła wzrokiem otoczenie polanki, szukając miejsca do obserwacji. Dostrzegła stary dąb tuż na granicy lasu. Wspięła się na niego. Już po chwili była ukryta wśród najniższych gałęzi rozłożystego drzewa. Rozchyliła listki przed sobą. Czekała... Gdy wybiła godzina dwudziesta pierwsza, drzwi do chaty otworzyły się na oścież z trzaskiem. Ze środka wyszła czwórka mężczyzn z długimi strzelbami. Stanęli na ganku i wpatrywali się w skraj lasu. Trwali w bezruchu prawie dziesięć minut, gdy na ścieżce w oddali zamajaczył jakiś cień. Powoli podążał w ich stronę. Z każdą chwilą był coraz bliżej. W końcu cień zaczął przypominać człowieka. Karminowe światło powoli zaczynało oświetlać półnagie ciało młodzieńca, idącego spokojnie przed siebie. Zatrzymał się pięćdziesiąt metrów od ganku, wpatrując się w mężczyzn. Nagle jeden się roześmiał: – Mam uwierzyć w to, że to ty jesteś tym, który mojej farmie zrobił tyle szkód? Chłopak skoncentrował się na nim i uśmiechając się, powiedział jadowitym tonem: – Trochę więcej szacunku, gdy do mnie mówisz! Mężczyzna
zamilkł. Spojrzał na niego wściekłymi oczami. – O czym ty bredzisz, chłopcze? – O tobie, Szeryfie. A może mam ci po prostu mówić Bezimienny? Jak za dawnych dobrych czasów? Chyba się nie obrazisz z tego powodu? Mężczyzna wyprężył się gwałtownie. Zaraz za nim zrobili to pozostali. – Widzę, że nauczyłeś się kontrolować cztery ciała naraz – uśmiechnął się jadowicie młodzieniec. – Ale powiedz mi, czy nie przesadziłeś, wcielając się aż na dwudziestu? Naraziłeś się na ataki. – Kim jesteś?! – wykrzyknęła cała czwórka jednym tchem. Chłopiec przekręcił delikatnie głowę na bok i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Na pewno mnie nie pamiętasz? Szeryfowi poszerzyły się źrenice ze strachu. – Zabić go! – wykrzyknął przerażony. Wszyscy jak na znak podnieśli strzelby i wystrzelili. Chłopak upadł na plecy, z jego rozszarpanej klatki piersiowej płynęła obficie krew. Rany jednak się zasklepiły. Podniósł się. Na jego ustach rozszerzył się pogardliwy uśmiech. – Teraz moja kolej – wyszeptał. Mięśnie napięły się. Skóra zaczęła pękać. Stawał się coraz większy. Ciało powoli zaczęło się deformować. Po chwili w miejscu, gdzie stał siedemnastolatek, pojawił się stojący na tylnych łapach dwumetrowy potwór. Z jego pyska skapywała ślina. Czarne futro okrywało muskularne ciało. Zanim którykolwiek z mężczyzn zdążył się poruszyć, wilkołak powalił dwójkę z nich. Rozerwał im gardła i pozostawił, by się wykrwawili. Gwałtownie się odwrócił i runął na kolejnego mężczyznę, wbijając mu szponiastą łapę w klatkę piersiową. Raptownym szarpnięciem wyrwał ją, ściskając wciąż bijące serce. Nagle całą okolicą wstrząsnął odgłos wystrzału. Wilkołak znieruchomiał. Zaczął się powoli podnosić i obracać. Gdy się już w pełni wyprostował, ujrzał dymiący wylot lufy wycelowanej w niego. Szeryf uśmiechał się przez chwilę, ale zaraz jego uśmiech zamarł, gdy zobaczył dziwny grymas na okrwawionym pysku potwora. – Jesteś już aż tak słaby, że nie możesz się przemienić? Szeryf cofnął się o dwa kroki w tył.
– Nie możesz mnie zostawić w spokoju? Zażegnamy stare spory. – Zawsze wiedziałem, że jesteś słaby. Ale potrafiłeś manipulować innymi. A teraz mam dla ciebie małą niespodziankę. Potężną zakrwawioną łapą potwór narysował na swojej klatce piersiowej koło, a w środku odwrócony wierzchołkiem w dół trójkąt. Bestia podniosła pysk w jego stronę i wyszczerzyła złowieszczo kły. – Nie, to niemożliwe… Przecież śmiertelnik musiałby… – słowa Szeryfa zdławiły się w bulgotaniu. Z jego rozerwanej krtani płynęła krew. Osunął się na kolana. Znak nakreślony przez bestię zajaśniał oślepiającym światłem. Błysk rozjaśnił całą okolicę i tak samo jak się szybko pojawił, tak i zniknął. Bezwładne ciało Szeryfa upadło twarzą do ziemi. Gdzieś na skraju lasu trzasnęła gałąź, ktoś krzyknął i głucho spadł na ziemię. Bestia odwróciła się w tamtą stronę i zerwała się z miejsca, podrywając grudki ziemi w powietrze. Zuzia zapaliła nocną lampę. Opadła bezsilnie na łóżko. Odpaliła laptopa i zmrużyła oczy. Przypominała sobie wydarzenia ostatniej nocy. Widziała, jak bestia brutalnie zabija czterech ludzi. A później ten oślepiający blask. Do teraz czuła, jak bardzo bolą ją pośladki po upadku. Na samo wspomnienie wielkiej, okrwawionej bestii, która pojawiła się nad nią, gotowa zabić ją bez mrugnięcia okiem strach, lęk i zgroza na powrót wkradały się do serca. Ale w jakiś dziwny sposób wiedziała, że tak naprawdę Sabin nic jej nie zrobi. A teraz miała tyle do napisania, tyle do opowiedzenia. Westchnęła. – No, ale przecież obiecałam – wyszeptała do pustego pokoju. Powoli zaczęła pisać: Pardwy są jedyne w swoim rodzaju. Nie mieszkał tu żaden Polak… Więzienie Wewnątrz Siebie Sabin z samego ranka umył się w małym górskim strumyku. Wytarł się do sucha i zjadł smażonego królika, którego upolował tej nocy. Gdy już wypoczął, usiadł wygodnie w starym fotelu. Zamknął oczy, powoli odpływając z rzeczywistości. Wiedział, że znajduje się w starej chacie, gdzie spędził ostatnie siedem lat. Wiedział, że jest słoneczny dzień, a za oknem śpiewają ptaki. Ale gdy otworzył oczy, siedział na drewnianym krześle. Miał na sobie uniform policyjny, a przy boku pałkę i pistolet. U jego nogi siedział wielki wilk. Tuż przed nim
stał wyprostowany mężczyzna w takim samym umundurowaniu jak on. Jego oczy jarzyły się krwawą czerwienią. – Witaj, Sabinie. – Witaj. Demon uśmiechnął się szeroko. – Widzę, że moje nauki nie poszły na marne. Młodzieniec skinął głową. – Kazałeś nazywać się Janem. Ale powiedz, tak naprawdę to nie jest twoje imię? – Tak, miałem wiele imion. Ale pierwsze, jakie nadał mi mój ojciec, brzmiało: Przedwieczny. – Twój ojciec? – Każdy ma ojca – odparł demon. – Tak samo jak każdy ma prawo do życia i do zemsty. Ja, dzięki Tobie, mogę urzeczywistnić to ostatnie. Chłopiec zamyślił się przez chwilę. – Dlaczego pragniesz zemsty? – Sabinie, obiecałem, że odpowiem na wszystkie twoje pytania. Żeby zrozumieć motywy mojej zemsty, musisz pojąć pewien błąd historii tego świata. Otóż od zarania dziejów po świecie stąpały demony. Mieliśmy prawa, porządek i hierarchię. Byłem odpowiedzialny za przestrzeganie praw demonów. Z każdym wiekiem jednak coraz więcej niechęci było wśród moich pobratymców dla starego porządku. Nie podobało im się to, że równowaga musi być zachowana. Nie dziwię się im, bo to jest nieodłączną częścią naszej natury. W końcu w starych zapiskach wynaleźli sposób, by mnie zamknąć w miejscu poza czasem i miejscem. Zrobili to zgodnie z pradawnym prawem, przez co nie mogłem się stamtąd wydostać. Gdy tylko mnie zabrakło, moi ziomkowie zaczęli szaleć na ziemi. W historii świata czasy te zapisały się jako średniowiecze. Paskudny czas. A ja trwałem w więzieniu, nie mogąc nic zrobić. Dziś demony znacznie osłabły, gdyż nie potrafiły uszanować równowagi panującej od wieków. Teraz żyją wśród ludzi jak normalni członkowie społeczeństwa i tylko od czasu do czasu pozwalają sobie na przypomnienie dawnych lat świetności. Ale dość już opowieści. Przez wieki, kiedy byłem zamknięty, wymyśliłem idealną zapłatę za moje krzywdy. Stworzyłem więzienie, bez którego nie będą mogli żyć.
Pamiętasz, o co spytałeś, kiedy po raz pierwszy pokazałem ci to miejsce? – Tak, zapytałem, dlaczego chcesz stworzyć to miejsce we mnie. – Dokładnie! Widzisz, tego miejsca nie trzeba tworzyć. Ono jest w każdym bycie ziemskim. To jedno łączy nas wszystkich. Ja je jedynie zagospodarowałem, a mogłem to zrobić tylko wtedy, gdy jakaś istota świadomie wyrazi na to zgodę. Powiedz, jak to ci się podoba? Młodzieniec rozejrzał się po małym gabinecie. Był tam regał z półkami, krzesło, jakieś dwa pełne segregatory i jeszcze trochę innych biurowych rzeczy. – Myślałem, że to miejsce będzie trochę większe, ale jak na razie wygląda na bardzo słabo wyposażone małe biuro. Demon roześmiał się radośnie. – Owszem, bo pracuje tu tylko jeden strażnik i drugi dorywczo. Ale co do wielkości, nie oceniałbym tego aż tak pochopnie. Mówiąc to, otworzył drzwi, które się znajdowały za jego plecami i wyszedł. Sabin uczynił to samo. Jego oczom ukazał się długi szeroki korytarz, wzdłuż którego po obu stronach były cele. Młodzieniec podniósł głowę w górę i zobaczył, że do samego sufitu są jeszcze dwa ich piętra. Wszystkie oprócz pierwszej z brzegu były otwarte. – Chodź, mamy już jednego więźnia. Powoli podeszli do najbliższego miejsca oddosobnienia. W środku na pryczy siedział człowiek. Jego całe ciało pokrywały blizny po oparzeniach. Był łysy, a niebieskie lodowate oczy wpatrywały się w nich. Sabin spojrzał na zamek celi. Ku jego zdziwieniu nie było tam miejsca na klucz tylko znak. Koło i wpisany w nie trójkąt podstawą do góry. – Sabinie, mój drogi chłopcze, przedstawiam ci Bezimiennego – powiedział z jadowitym uśmiechem Przedwieczny. – To demon, przez którego powstało to całe zamieszanie. – Z mojego wnętrza zrobiłeś wiezienie dla demona? – Nie dla jednego. Jest tu miejsce dla wszystkich i nawet zrobiłem kartotekę? Widziałeś ten czerwony skoroszyt, tam jest wszystko, co dotyczy jego od początku aż po dziś dzień, kiedy trafił tutaj. Chłopiec obrócił się w jego stronę. – Co teraz będzie? Ocaliłeś mi życie. W zamian za to użyczyłem ci
mego ciała. Ale co teraz będzie? – Teraz – odparł spokojnie Przedwieczny – będziesz miał więcej przygód niż jakikolwiek ze śmiertelników stąpających kiedykolwiek po Ziemi. A teraz wracaj z powrotem do rzeczywistości. Musimy ruszać dalej. Sabin uśmiechnął się ponuro. „Moi rodzice go uwolnili, żeby się mną opiekował – pomyślał. – Oddałem mu wnętrze w zamian za zemstę.” Młodzieniec zamknął powieki, a gdy je otworzył, był z powrotem w starej chacie. Wziął z kąta starą wysłużoną torbę. Zarzucił ją na ramię. Spojrzał w stronę drzwi. Ciepłe promienie słońca oświetlały jego twarz. – Naprzód, ku porankowi dnia następnego… – wyszeptał. Powoli ruszył przed siebie.
KSIĘGA II Cień Demona Stan Krytyczny Nad miastem królowała już noc. Przed szpital z piskiem opon zajechała karetka. Boczne drzwi pojazdu otworzyły się gwałtownie. Dwaj mężczyźni ubrani w czerwone kombinezony wyskoczyli ze środka i podbiegli na tył samochodu. Otworzyli skrzydła drzwi na oścież. Chwycili za brzeg noszy. Po chwili wbiegli do holu szpitala. – Lekarza! Mamy rannego! – wykrzyknął kierowca karetki. Spojrzał na zmasakrowane ciało leżące na noszach, a po jego plecach przeszedł zimny dreszcz… Pielęgniarka podeszła do chorego leżącego na łóżku. Wyglądał fatalnie. Posiniaczona twarz bardziej przypominała karmę dla kotów niż człowieka. Kobieta przeniosła wzrok na aparaturę podtrzymującą życie. – Smutne… Taki młody, a już skazany na śmierć – westchnęła. Sięgnęła po kartę pacjenta. Pokiwała niedowierzająco głową. – Liczne sińce, złamania, wstrząs mózgu, wiele ran ciętych i kłutych – wyszeptała. – Cud, że jeszcze żyjesz. Odłożyła kartę. Podeszła do drzwi. Ostatni raz odwróciła się w stronę pacjenta. Wychodząc, zgasiła światło i zamknęła drzwi. W kominku wesoło strzelały iskry. Młoda kobieta siedziała w głębokim fotelu. Na jej kolanach spał spokojnie dziesięcioletni chłopczyk. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się szeroko. Do środka wpadł zdyszany młody mężczyzna. – Idą tu. Dróżką od strony miasta. Z pochodniami. Kobieta podniosła dłoń do ust wystraszona. – Więc to prawda – powiedziała. – Chcą nas zabić! Grzesiek, co my teraz zrobimy? Mężczyzna zatrzasnął drzwi. Chłopiec obudził się wystraszony. Spojrzał zaspanymi oczami na mężczyznę. – Tatusiu, co się stało? – Ukryj go! Nie mogą go znaleźć! Kobieta poderwała się z miejsca, podnosząc synka. Szybko
przebiegła przez pokój. Stanęła przed ścianą z trofeami myśliwskimi. Delikatnie pociągnęła za najmniejsze poroże. Coś szczęknęło. Część ściany odskoczyła, ukazując ukryte drzwi. Kobieta otworzyła je. Postawiła małego chłopca tuż za futryną. – Mamusiu, co się dzieje? – spytał wystraszony chłopiec. – Spokojnie, kochanie – odparła kojącym głosem matka. – Idź na dół. Pamiętasz? Bawiliśmy się już w to. – Dobrze, mamusiu. Kobieta zamknęła drzwi. Chłopiec zauważył, że jej oczy dziwnie lśniły w blasku płomieni kominka… Sabinie… Chłopiec rozejrzał się. Podszedł do krzesła stojącego po lewej stronie. Sabinie… Wspiął się na nie. Oparł się o ścianę i odsunął zasuwę w drzwiach. Sabinie, obudź się… Chłopiec zobaczył pokój, w którym jeszcze przed chwilą spał na kolanach mamy. Teraz na środku pokoju stali rodzice, obejmując się. Mama płakała. Nagle coś uderzyło w drzwi. Po chwili odgłos się powtórzył. Drzwi zaskrzypiały i z hukiem wyleciały z zawiasów, upadając na podłogę. Rodzice cofnęli się. Do środka weszło dwudziestu zamaskowanych mężczyzn z pochodniami. Chłopiec poczuł, że coś chwyta go za ramię. Odwrócił się… Sabin otworzył powieki. Na początku wszystko było rozmazane. Rozkojarzony rozejrzał się wokół. Po chwili rozpoznał małe biuro, w którym bywał coraz częściej. W końcu skupił się na postaci w niebieskim uniformie strażnika więziennego. – Witaj, Sabinie – powiedział Przedwieczny. – Oberwało ci się tym razem. – Tym razem? – odparł z kpiną w głosie chłopak. – To już czwarty raz z rzędu, jak ląduję w szpitalu, odkąd uparłeś się na tego demona. Przedwieczny wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Potrzebujemy go. Widzisz, on ma coś, co nam się przyda. Młodzieniec przyjrzał się dokładnie demonowi. – Czegoś mi nie powiedziałeś o tym więzieniu dla demonów, które
zrobiłeś w moim wnętrzu? – W sumie nie powiedziałem, jak ono tak naprawdę działa. Widzisz, każdy ze złapanych demonów ma siłę, władzę w świecie i cechy, którymi się charakteryzuje. Gdy są złapane wewnątrz ciebie to wszystko, co oni posiadają, zostaje uwspólnione. Tak jak demony stały się częścią ciebie, tak i ty stałeś się częścią ich. Żartobliwie mówiąc, twój ziemski byt stał się dzięki temu wzbogacony. Chłopak wpatrywał się przez dłuższą chwilę w krwistoczerwone oczy Przedwiecznego. Nagle jego uwagę przykuł ruch przy ścianie. Spojrzał w tamtą stronę. Wielki czarny wilk wstał z podłogi. Spokojnym krokiem obszedł biurko. Podszedł do siedzącego młodzieńca i położył mu pysk na kolanach. Sabin uśmiechnął się. Pogłaskał zwierze przyjaźnie. – To by się zgadzało z tym, jak połączyłeś się ze mną oraz nim. – Wskazał skinieniem głowy czarnego wilka. – Ale gdy wchłonąłem Bezimiennego, o ile można to tak określić, nic nie uległo zmianie. Demon zarechotał. – Miałem nadzieje, że starczy ci to, co dostałeś. Widzę jednak, że nie wszystkie demony dość osłabły po tym, jak została zachwiana równowaga. Za każdym razem byliśmy o krok, żeby go schwytać, a jednak zawsze się wymykał – Demon westchnął ciężko. – Chyba będziemy musieli skorzystać z dodatkowych atutów. Przedwieczny odsunął krzesło stojące naprzeciw Sabina i rozsiadł się wygodnie. Oparł się o biurko łokciami. Jego czerwone ślepia zalśniły złowieszczo. – Widzisz, żeby móc z czegoś skorzystać, musisz wiedzieć, jak to działa. Wiedziałeś, jak działam, bo pokazywałem ci wiele razy. Dodatkowo korzystasz z pełni moich sił – mówiąc to, demon pozwolił sobie na szeroki uśmiech. – Takich, którymi dysponowałem jeszcze przed zachwianiem równowagi. Taki bonus z połączenia naszych bytów. Niestety, nie byłem jednym z najpotężniejszych demonów. Gdy raz skorzystasz z jakiejś siły, będziesz mógł z niej korzystać zawsze. To jest też kolejne z udogodnień tego układu. Chłopak uśmiechnął się, mówiąc: – Ukazujesz tutaj pozytywne strony tego. A jakie są negatywne
skutki? – Gdy używasz demonów, powoli upodabniasz się do nich. Twoje ludzkie cechy ulegają atrofii. Wpływa to na ciebie praktycznie nieodwracalnie. Więc obiecaj, że będziesz z tej wiedzy korzystał jedynie w ostateczności. Chłopak pomyślał chwilę, a następnie odparł poważnie: – Przyrzekam. Przedwieczny uśmiechnął się. Energicznie wstał i podszedł do regału, na którym stały dwa grube segregatory. – Bezimienny szczycił się głównie dwiema cechami – mówił, podnosząc ciężkie tomy. – Pierwsza to szybka regeneracja sił po walce. Praktycznie w mgnieniu oka był gotowy do kolejnej bitwy. Drugim atutem było to, że potrafił przenikać przez materię. Nie istniało nic, przez co nie mógłby przejść. A teraz życzę miłej lektury – powiedział demon, rzucając przed niego opasłe tomiska. – Masz tu wszystko, czego możesz dowiedzieć się o mnie i o Bezimiennym. Chłopiec skrzywił się na widok grubości materiału, jaki miał przeczytać. Bez słowa skargi otworzył pierwszy. Powoli zabrał się do pracy. Przedwieczny zawołał wilka. Razem wyszli z pomieszczenia, po cichu zamykając drzwi. Sabin zamknął z rozmachem drugi segregator. Wyciągnął się na krześle. Jak na znak drzwi się otworzyły. Wparował przez nie Przedwieczny. – Strasznie długo czytałeś. Musisz się nauczyć robić to szybciej. Myślałem, że umrę z nudów. Do tego stopnia się nudziłem, że zacząłem rozmawiać z Bezimiennym. – Powiedział ci coś ciekawego? – spytał lodowatym tonem młodzieniec. Demon zastanowił się przez chwilę, a następnie odparł: – O, tak… Najpierw nazwał mnie Judaszem i błagał, bym go uwolnił, aby mógł się zmienić oraz naprawić zło, które wyrządził światu… Strasznie dużo gadał. Jak nawiedzony. W końcu zaczęło mnie to męczyć, więc wprost spytałem, o co mu właściwie chodzi. Wtedy dopiero się zaczęło… Bredził coś o końcu naszych dni, zbliżającej się apokalipsie i jeszcze kilku innych bzdurach. Z tego całego bełkotu
dowiedziałem się tylko, że jeżeli zaraz nie ruszysz dupy, to zginiemy. – Ale skąd… Nagle Sabin zadygotał. Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie. – Masz rację. Ktoś się zbliża i chce nas zabić… Nie tracąc czasu, młodzieniec zamknął powieki… W Szpitalu Chłopak leżący w łóżku otworzył gwałtownie oczy. Zarejestrował, że ktoś delikatnie naciska na klamkę. Zmrużył powieki. Do środka wszedł wysoki mężczyzna w stroju lekarza. Szerokie i muskularne ramiona przy każdym ruchu napinały się w przyciasnym fartuchu. Jego długie białe włosy opadały na ramiona. Powolnym krokiem podszedł do chorego. Podniósł rękę do góry. Na końcach palców wyrosły długie czarne paznokcie. Uderzył z całej siły w serce leżącego. Sabin poderwał rękę, chwytając potworną dłoń tuż nad piersią. Spojrzał zapuchniętymi oczami w oczy zdziwionego mężczyzny. Na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech. A jego siniaki i rany zaczęły znikać… W szpitalu panował spokój. Pielęgniarka ruszyła na obchód. Nie lubiła nocnej zmiany. Zawsze po niej była zmęczona i przez cały dzień nic jej się nie chciało. Zatrzymała się tuż przed drzwiami do sali, w której leżał poturbowany nastolatek. Przez krótką chwilę chciała pójść dalej. W końcu z uśmiechem otworzyła drzwi i weszła do środka. Gdy spojrzała na łóżko chorego, jej oczom ukazał się straszny widok. Nad młodzieńcem pochylał się rosły mężczyzna. Chłopak przytrzymywał ręką jego dłoń i, o dziwo – wyglądał na zdrowego. Kobieta nabrała głośno powietrza do płuc. Nagle obydwie postacie spojrzały w jej stronę. Lekarz z wysiłkiem wyrwał się z żelaznego uścisku. Podbiegł do pielęgniarki, zatrzasnął drzwi i złapał ją za gardło. – Piśnij, a skręcę ci kark – wysyczał jej do ucha. Sabin poderwał się z łóżka. Pociągając za kable oderwał przyklejone do swojej piersi czujniki aparatury i stanął wyprostowany. – Puść ją – powiedział spokojnym głosem. – Przecież chodzi ci o mnie. – To nie tak miało być – powiedział wściekle mężczyzna. – Miałeś zginąć tej nocy. Młodzieniec roześmiał się beztrosko.
– Kronikarzu – powiedział spokojnie – za bardzo wierzysz w wizję przyszłości. Tyle razy ci powtarzałem, że spisujesz tylko nasze dzieje teraźniejsze, a nie wizje. Jest to jedynie jedna z wielu możliwości wydarzeń. Ale ty zawsze uparcie twierdziłeś co innego. – I tak dzisiaj zginiesz. To tylko kwestia czasu. Tak było powiedziane i tak się stanie. – Wiedziałem, że się boisz, ale żeby zasłaniać się zwykłą śmiertelniczką? Zawodzisz mnie, Kronikarzu. Demon wyszczerzył wściekle zęby. – Inaczej byś śpiewał, gdybyś nie miał w sobie Przedwiecznego. Nie wiedziałem, Sabinie, że aż tak wiele umie. Zaskoczyłeś mnie. A teraz przygotuj się na śmierć. Mówiąc to, cisnął przerażoną pielęgniarkę o ścianę. Kobieta uderzyła głową w framugę drzwi i bezwładnie osunęła się na podłogę. Kronikarz napiął mięśnie. Materiał zaczął pękać. Po chwili w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał wysoki lekarz, teraz był dwumetrowy potwór. Jego ciało pokryte było gęstym białym futrem. Dłonie i stopy zakończone potężnymi pazurami. Monstrum skoczyło w stronę Sabina. Młodzieniec również skoczył w jego stronę. Jego ciało zaczęło się zmieniać. Po chwili w śmiertelnym uścisku splotły się dwie bestie. Czarny wilkołak zanurzył wyszczerzone kły w ramieniu białego stwora. Potwór krzyknął z bólu. Chwycił przeciwnika pod ramiona. Z dużym wysiłkiem podniósł go do góry i rzucił z całej siły o ziemię. Następnie podskoczył wysoko w górę. Odepchnął się od sufitu potężnymi łapami. W tym samym momencie wilkołak przeturlał się na bok. Sekundę później w miejscu, gdzie była jego głowa, wylądowały wielkie stopy Kronikarza. Sabin umiejętnie podciął białą bestię, jednocześnie podrywając się z ziemi. Potwór gruchnął o podłogę z głuchym łoskotem. Zaraz jednak poderwał się na nogi i celnie uderzył szponami, raniąc klatkę piersiową wilkołaka. Krew powoli skapywała na ziemię. Kolejne coraz szybsze uderzenia zostawiały na ciele przeciwnika coraz więcej ran. Nagle bestie zatrzymały się. Powoli zaczęły wpatrywać się w siebie, wściekle dysząc. Z licznych ran płynęły stróżki krwi. – Jesteś silniejszy niż poprzednim razem – powiedział Kronikarz. – Jednak to nie wystarczy, żeby mnie pokonać. Tak musi się stać, bo tak
było przepowiedziane. – Bredzisz i dobrze o tym wiesz. – Zginiesz, mówię ci! – Ryknęła biała bestia. Potwór błyskawicznie ruszył z miejsca. Złapał wilkołaka i podniósł wysoko nad głowę. Napiął z wysiłkiem mięśnie. Rycząc wściekle, cisnął Sabinem o podłogę. Ku jego przerażeniu postać czarnego potwora wniknęła w nią, nie pozostawiając żadnego śladu. W sali zapanowała głucha cisza. Białe monstrum ze strachem rozglądało się na boki. Zrobiło krok w tył. Nagle ze ściany za jego plecami wyłoniła się postać Sabina. Błyskawicznie chwycił ręką za ramię, a drugą za brodę białą bestię. – Jak to możliwe?! – wrzasnął Kronikarz. – Przedwieczny tego nie potrafił… – Mam w sobie jeszcze Bezimiennego – odparł z chytrym uśmiechem Sabin. – Nie mów, że ci o tym nie wspomniałem… Wilkołak szybkim ruchem skręcił kark przeciwnikowi. Pochylił się nad martwym ciałem demona i zamoczył potężną łapę w jego krwi. Wyprostował się. Powoli narysował koło na swojej piersi, a następnie kwadrat w nie wpisany. Wziął głęboki oddech. Na sali rozbłysło oślepiająco jasne światło… Pielęgniarka zamrugała. Na początku wszystko było rozmazane. Skupiła się z całych sił. Po chwili rozpoznała twarz młodzieńca, który się nad nią pochylał. Tego samego, który w stanie krytycznym był przywieziony do szpitala. Teraz na jego twarzy nie było żadnych ran ani siniaków. Uśmiechnął się. – Nic ci nie jest? – spytał spokojnym tonem. – Nie – odparła zaskoczona. – Tylko boli mnie głowa. Co tu się stało? Gdy się delikatnie rozejrzała, zobaczyła, że wszędzie jest pełno krwi. Na środku sali leżało bezwładne ciało nagiego mężczyzny. Poranione i splamione zaschłą krwią. – Boże, czy on...? – spytała, zasłaniając ze strachu usta. – Tak – odpowiedział kojącym tonem młodzieniec. – Nie żyje. Był bardzo złym człowiekiem. Zabijał ludzi. Teraz spotkała go kara za straszne uczynki. – Ale jak… Dlaczego? Przecież tak nie można…
– Nie było innego wyjścia. Gdyby został przy życiu bez cienia wahania zabiłby cię i pożarł. A teraz zadzwoń po policję. Powiedz, że pacjent zaatakował cię i ogłuszył. A gdy się ocknęłaś, zobaczyłaś, jak leży martwy. Przyrzeknij, że tak zrobisz. Kobieta co chwila zerkała na martwe ciało. Strach wypełniał całe pomieszczenie. Nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, uśmiechnęła się blado. – Przyrzekam. – Spotkajmy się dzisiaj wieczorem. O dwudziestej pierwszej w barze „Pod Niebieską Różą”. – Dobrze. Młodzieniec wstał. Uśmiechnął się jeszcze raz tuż przed wyjściem z sali. Spojrzała za nim, odwzajemniając uśmiech. Została sam… Sabin zarzucił torbę na ramię. Nad miastem powoli wstawał dzień. Uśmiechnął się serdecznie do jaśniejącego nieba. Sięgnął do kieszeni, wyciągając komórkę. Wszedł w kontakty i wybrał jedyny numer, który miał zapisany. Odezwał się zaspany głos: – Jeżeli to nic ważnego, to cię zabiję, Sabinie. – Spokojnie, Zuziu. Jest pewna osoba… – Kolejny świadek twojej krucjaty przeciwko złu całego świata – weszła mu w zdanie. – Mówiłam ci, że musisz być bardziej ostrożny. Co zamierzasz z tym zrobić? Chłopak zaśmiał się. – Zagryzę ją i będzie spokój. – Nie wygłupiaj się. – A co zrobiłem z ostatnim świadkiem mojej ciemnej działalności? – Zrobiłeś z niego informatora i jednocześnie uznanego demonologa w świecie witryn internetowych. – Za ile możesz być w Brzasku? – Rany! W porównaniu do ostatnich dziur, z jakich do mnie dzwoniłeś, to teraz jesteś w naprawdę cywilizowanym mieście. Jakbym zaraz wyjechała, to zdążę na dziewiętnastą. – Znajdź bar „Pod Niebieską Różą”. Będziemy tam na ciebie czekać. – Dobrze.
Sabin usłyszał pikanie w telefonie. Połączenie zostało przerwane. Uśmiechnął się i schował telefon do kieszeni. Spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Zaraz po tym jak młodzieniec opuścił pomieszczenie, pielęgniarka zadzwoniła na policję. Po piętnastu minutach zjawili się w szpitalu. Przeprowadzali standardowe dochodzenie. Zadawali wiele pytań i w końcu po trzech godzinach męczarni zwolnili ją do domu. Wróciła do pustego mieszkania. Przywitała ją cisza. Usiadała na łóżku w sypialni. Z szafki nocnej wpatrywał się w nią wysoki blondyn z dziesięcioletnim chłopcem na rękach. Wzięła do ręki ramkę ze zdjęciem. – Marku, czemu musiałeś jechać akurat teraz na ryby z naszym synkiem? A może to i lepiej... Ech… Spojrzała na zegarek. Była czternasta. Odłożyła zdjęcie na miejsce. Wygodnie wyciągnęła się na łóżku. Miała jeszcze czas do spotkania z dziwnym młodzieńcem. Zamknęła oczy. Nagle ukazała się jej postać mężczyzny z dziwną szponiastą dłonią wycelowaną w pierś leżącego na łóżku chorego. Gdy weszła do baru „Pod Niebieską Różą” do końca nie wiedziała, dlaczego tu przyszła. W środku półmrok spowijał wszystko. Nie było tam wielu gości i od razu rozpoznała osobę, z którą się umówiła na dziś wieczór. Przez cały czas kołatało jej się jedno pytanie. Podeszła do stolika, nie zważając na długie spojrzenia mężczyzn, którzy wodzili za nią wzrokiem. Usiadła bez zaproszenia. – Witaj. Cieszę się, że przyszłaś. Nazywam się Sabin – powiedział młodzieniec z szerokim uśmiechem. – Czym to było? – spytała bez owijania w bawełnę. – Demonem. Kobieta westchnęła cicho. – Więc to co mi się śniło, to była prawda? Mężczyzna z dziwną szponiastą ręką, którą trzymałeś za nadgarstka tuż nad swoją piersią. Walka dwóch włochatych potworów. Czarnego i białego? – Tak – odparł spokojnie. – Miałaś przebłyski świadomości podczas walki? – Waszej walki? – Widzisz, to ja byłem czarnym potworem. A ściślej rzecz biorąc,
zamieniłem się w wilkołaka. – Ale przecież to niemożliwe. Takie rzeczy istnieją tylko w bajkach i mitach. Nagle do stołu przysiadła się blondynka. Uśmiechnęła się do Sabina, a następnie zwróciła się twarzą do pielęgniarki. – Cześć, Lidka! Kupę lat minęło od naszego ostatniego spotkania. Kobieta wstrzymała przez chwile oddech. Ciemne oczy zamigotały w słabym świetle. – Zuzia?! A co ty tu robisz? – Sabin zadzwonił i prosił, żebym przyjechała, bo niestety napatoczył mu się nowy świadek. Nie miałam pojęcia, że to ty. – Widzę, że panie się znają – powiedział z przekąsem młodzieniec. – Ale wróćmy do meritum sprawy. Byłaś świadkiem walki dwóch demonów i na dobry początek powinnaś przyjąć, że coś takiego jak demon istnieje. Pałętają się po świecie, czyniąc krzywdę ludziom. Ja, można powiedzieć, jestem czymś w rodzaju łowcy, więzienia i kary razem wziętych. Łapię demony. Trafiają do mojego wnętrza. Nie wiem, jak to dokładnie wytłumaczyć, ale dzięki temu zostają związane ze mną. Dopóki żyję, one żyją we mnie. Ale nie mogą się wydostać i panoszyć po świecie. Lidka na początku nie wiedziała, co o tym sądzić. Wszystko, w co wierzyła, buntowało się przeciwko temu, co próbowali jej uświadomić. A jednocześnie na własne oczy widziała, że to prawda. Westchnęła i schowała twarz w dłoniach. – Nie oczekuję, że uwierzysz – powiedział spokojnie Sabin. – Też na początku nie wierzyłam, ale gdy minął pierwszy szok – powiedziała Zuzia – z czystej ciekawości zaproponowałam mu pomoc. Dzisiaj już wierzę. Gdy coś znajduję, co mogłoby zainteresować Sabina, daję mu znać. Jeśli będziesz chciała, to mogę ci wyjaśnić, jak to wszystko działa. – Sama nie wiem… To wszystko wydaje się takie dziwne. – Nie śpiesz się z podjęciem decyzji – powiedział młodzieniec uśmiechem. – A teraz skoro panie się znają, to pozwólcie, że was opuszczę. – Znowu uciekasz. Tak szybko – powiedziała Zuzia z nutką żalu w
głosie. – Wybacz, ale tak już musi być – odparł. – Do usłyszenia. Młodzieniec wstał, skinął głową i opuścił bar. Kobiety jeszcze długo rozmawiały. Wspominały dawne czasy i opowiadały o teraźniejszym życiu. Gdy się rozstawały, była czwarta rano. Lidka wróciła do domu. Zamknęła drzwi. Rzuciła się na łóżko. Gdy zasypiała, wiedziała już, że pomoże starej koleżance i dziwnemu młodzieńcowi. Nie wierzyła jeszcze w to, co opowiadali. Wydawało jej się, że jeszcze długo nie uwierzy. Ale jakaś dziwna siła kusiła ją, by im pomóc. A przecież informowanie Sabinowi, że coś wydaje jej się podejrzane, nie jest niczym złym. W gruncie rzeczy nie robi z niej nawet wariatki… Kronikarz Sabin wszedł do małego pokoiku hotelowego. Wnętrze było standardowo wyposażone. Jedno małe niewygodne łóżko, stolik, krzesło… W kącie stało coś, co miało robić za szafę, a bardziej przypominało stertę desek opartych o ścianę. Wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz. Rzucił torbę na krzesło. Podszedł do łóżka. – Już czas – wyszeptał. Położył się. Wziął głęboki oddech. Zamknął powieki. W pokoju zapanowała grobowa cisza… Otworzył oczy. Znów był w małym pokoiku. W kącie wielki czarny wilk podniósł łeb. Ziewnął przeciągle. Znów położył się spać, nie patrząc na nowego gościa. Chłopak zauważył, że w pokoju coś się zmieniło. Teoretycznie wszystko było na miejscu. Każdy mebel i rzecz tego, jak to kiedyś zażartował, „słabo wyposażonego biura” była tam, gdzie poprzednio je widział. Nagle go olśniło. W pokoju przybył dodatkowy segregator. Drzwi otworzyły się na oścież. Do środka wmaszerował mężczyzna w niebieskim mundurze. Na jego klapie lśnił srebrny medal. – A to co? – spytał Sabin, wskazując na klapę uniformu strażnika więziennego. Oczy demona zaświeciły jaśniejszym odcieniem czerwieni z radości. – Uroczyście wręczyłem sobie medal – odparł wzniosłym tonem. – Za złapanie seryjnego mordercy z gór! Bardziej znanego jako Yeti.
– Nie żartuj sobie – odparł ze śmiechem. – Przecież to tylko bajka. – Widzisz, to nie jest bajka. Gdy Kronikarz zauważył, że równowaga została zachwiana, zaszył się w górach i zaczął systematycznie raz na miesiąc zabijać jakąś rodzinkę. Pożerał ich. A pozostała ludzkość żyła spokojnie. Podczas gdy wszyscy inni szaleli po świecie, niosąc śmierć, on, cwaniaczek jeden, oszczędzał siły i wrócił do dawniej wyznawanych zasad. Dzięki temu nie stracił tak wiele z mocy. Sabin zaśmiał się wesoło. – Jak na gryzipiórka to strasznie silne z niego bydlę. – I tak nie jest najsilniejszy z nas wszystkich. Są potężniejsi. – Dziwny jest ten wasz świat. – Chodź, pokażę ci go – powiedział z uśmiechem Przedwieczny. Wyszli z małego biura. Sabin rozejrzał się. Bywał tu już wiele razy, ale za każdym razem, gdy wchodził do tego długiego korytarza, nie mógł się nadziwić, że to wszystko mieściło się w jego wnętrzu. Przeszedł koło celi Bezimiennego. Ku jego zdziwieniu poparzony mężczyzna wyglądał na zadowolonego i radosnego. – Z czego on się tak cieszy? – Używałeś jego mocy. To prawie tak samo, jakby on jej używał. A w dodatku zabiłeś opętanego człowieka. Nawet nie wiesz, jaka to radość . No i jeszcze dochodzi to, że złapałeś Kronikarza. Oznacza to, że jeszcze nie zginie. Bo ty wciąż żyjesz… Podeszli do kolejnej celi. Na pryczy siedział rosły człowiek śniegu. Miał długie białe futro okrywające prawie całe ciało. Do pryczy miał przysunięte małe biurko, na którym leżała wielka księga. Yeti pochylał się nad nią z czarnym kruczym piórem i skrobał coś na papierze. Co jakiś czas maczał końcówkę pióra w atramencie. Pod ścianą naprzeciw niego leżały opasłe tomy ksiąg poukładane aż pod sufit. – Co robi? – Pisze, Sabinie. Przecież to Kronikarz. Nagle biała bestia podniosła wzrok znad tekstu. Spojrzała na wpatrujących się w niego strażników. – Przedwieczny… – wycharczał ochrypłym głosem. – Znowu mam co spisywać. Stworzyłeś nowy rozdział w naszych dziejach… Tak… Dawno już nie pisałem. Nie miałem o czym. Myślałem, że aż do końca
nie naskrobię ani jednego słowa. Dzięki tobie okazało się, że będzie to chyba najbardziej obszerny tom ze wszystkich, jakie do tej pory napisałem. Nie czekając na odpowiedź, zanurzył końcówkę pióra w kałamarzu i znów zaczął pisać. Przedwieczny uśmiechnął się. – Chodźmy… Wrócili do biura. Sabin usiadł za biurkiem, a tuż przed nim wylądował opasły skoroszyt, który rzucił mu demon. – Znowu masz małą lektorkę. A tak z ciekawości… Jak ci się udaje wyperswadować wszystkim świadkom, żeby nikomu nic nie mówili? Ba, jeszcze żeby ci pomagali w poszukiwaniach. – „Wszystkim”? To odnosi się do bardzo dużej ilości ludzi, a my mieliśmy tylko dwa przypadki. Z Zuzią to było mimochodem. Bardzo chciałem, żeby to zrozumiała. Nie miała zginąć. No i udało się… Później dałeś mi do przeczytania te dwa duże skoroszyty. Okazało się, że każdy ma kilka „darów” podstawowych. Jednym z nich, i to najmniej rozwiniętym, jest dar perswazji. – Nie wiedziałem… – powiedział Przedwieczny. – W moich czasach zabijało się świadków i był święty spokój. – Dlatego nie rozwinęliście tej umiejętności. W twoim przypadku była w opłakanym stanie. Lepiej wygląda u Bezimiennego. – Dobra, nie była mi potrzebna… Zabieraj się lepiej do lektury. Demon otworzył drzwi. Z kąta poderwał się wielki czarny wilk i wybiegł na zewnątrz. Przedwieczny wyszedł z biura, zamykając drzwi. Sabin westchnął ciężko. – Znowu tyle do czytania – wyszeptał do pustego pomieszczenia. Odpowiedziała mu cisza. Niechętnie otworzył gruby skoroszyt. Zabrał się do żmudnej pracy…
KSIĘGA III Cień Człowieka Starzec Na środek ciemnego zaułku wybiegł czarny kot. Przystanął, nasłuchując, czy nic mu nie grozi. W końcu stwierdził, że wszystko jest w porządku. Spokojnie zaczął lizać łapkę. Powiał wiatr. Kot podskoczył jak oparzony i nastroszył grzbiet sycząc gniewnie. Skierował pyszczek w stronę niewidocznego zaułka. Przez chwilę wpatrywał się niepewnie w mroczną przestrzeń, jakby nie mógł podjąć decyzji, co zrobić. Gwałtownie zerwał się z miejsca, kierując się w stronę wyjścia z zaułku. Sam nie wiedział, co go przestraszyło, ale nie chciał tego sprawdzać. Zapanowała cisza. Powiał kolejny zimny podmuch i z mrocznego kąta wyszła lekko przygarbiona postać. Spojrzała za uciekającym w popłochu zwierzęciem i uśmiechnęła się. Podpierając się na lasce, ruszyła powoli w stronę drzwi pubu „Pod chwiejącą się Damą”. Starzec nacisnął klamkę i drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Przeszedł przez próg i zaczął schodzić schodami. Na samym dole przystanął i rozejrzał się spokojnie po pubie. Paru gości piło samotnie, wpatrując się w kufle. Barman dużą, białą szmatą czyścił blat baru. Przelotnym spojrzeniem przywitał nowego gościa i wrócił do pracy. Na starych ustach pojawił się uśmiech. Mężczyzna ruszył powoli, wpatrując się w najciemniejszy kąt pubu i w siedzącego tam młodzieńca. Przystanął tuż przy stoliku i łagodnym głosem zagadnął: – Można się przysiąść? Chłopak podniósł wzrok na przybysza i ze smutkiem na twarzy odparł półszeptem: – Wybaczy pan, ale dziś nie mam ochoty na towarzystwo. Mam za sobą ciężki dzień. – Ciężki dzień? To tym bardziej potrzebujesz towarzystwa. Nie możesz się zamykać w sobie, zwłaszcza podczas niepowodzenia w upragnionym pisaniu. Chłopak nagle się ożywił. Podniósł wzrok na starca. – Skąd pan to wie? Chyba nie jest pan pracownikiem
wydawnictwa? – Nie, nie jestem… – odparł spokojnie. – Mógłbym powiedzieć, że jestem kimś w rodzaju konesera talentów. – Konesera? – Zdziwił się młodzieniec. – Ale w jaki sposób… – Widzisz, od dwóch lat jeżdżę po świecie w poszukiwaniu talentów. Rok temu wpadłem na trop jednego. Długo go tropiłem, aż w końcu znalazłem miejsce, w którym się zaszył. Gdy się spotkaliśmy, zmienił się, ku mojemu zdziwieniu. Powiedziałbym więcej, jest całkiem inny, niż bym się spodziewał. Chłopak zrobił zdziwioną minę, jakby nie rozumiał, o co właściwie chodzi. Mimowolnie zerknął w kierunku wyjścia. – Ludzie się zmieniają. Czas zmienia punkt widzenia. Starzec roześmiał się chrapliwie. – Wiesz co, jednak jeszcze coś w tobie pozostało z dawnych czasów Nieumarły. Ale aż dziw bierze, że zmieniłeś się do tego stopnia… Nie. Wróć… Właśnie tu jest pies pogrzebany. Nie wierzę ci. – Słyszałem, że się wyrwałeś z więzienia. Ale dziwna ta twoja zemsta na tych wszystkich złych, którzy cię tam wtrącili – roześmiał się chrapliwie myśląc o sobie. – Jest nas tu więcej, nie masz ochoty się tu z nami spotkać? Mam dla ciebie wspaniałą celę. – Oj, Przedwieczny. Jak zawsze chciałbyś iść na łatwiznę. A w życiu tak nie ma. Starzec zaplótł dłonie na piersi. – No nie mów, że chcesz się teraz bić? Młodzieniec roześmiał się. – Nie biję starców, a i to nie przystoi, żebym męczył to biedne ciało. – Coś mi się zdaje, że przy tym stoliku to nie ja jestem starcem. Ile to już? Parę wieków minęło, odkąd masz to ciało? – Kilka minęło. Ciężko się żyje wśród ludzi, zwłaszcza w tych czasach. Powiedz, jak to z tobą jest? Kto ma władzę: ty czy Sabin? – Dużo o mnie słyszałeś… – Chodzą plotki po świecie, odkąd zniknął Kronikarz. Starzec wpatrzył się w oczy młodzieńca, jakby chciał zobaczyć
jego myśli. Jego rysy ściągnęły się, nadając twarzy groźny wyraz. Jednak w końcu znów uśmiechnął się dobrodusznie. – Na zewnątrz jesteśmy jednością, nie ma między nami podziału. Ale to on o wszystkim decyduje. Wewnątrz jesteśmy osobnymi bytami. A jak jest u ciebie? Zwykłe opętanie? Zepchnięcie duszy w najgłębsze czeluście umysłu? Młodzieniec wybuchnął gwałtownym śmiechem. – Znalazłem prostszy sposób. Spotkałem kiedyś umierającego na trąd chłopak. Leżał w kałuży własnych ekskrementów bardziej podobny do kupki gnijącego starego mięsa niż do człowieka. Wszyscy go omijali. Rodzina, bliscy i przyjaciele wyrzekli się go i pozostawili na pastwę losu. Ubiliśmy interes. Dałem mu sto lat życia w zdrowiu, bez chorób i zmartwień. W zamian za to zgodził się na to, by jego ciało stało się moim na czas, dopóki nie zwolnię go z danego słowa. Widzisz, ja również zagospodarowałem to specyficzne miejsce, które ma każda żywa istota. Stworzyłem tam idealne warunki bytu. – Skąd u ciebie tyle empatii? – Mniejsza z tym, Sabinie. Wezwałem cię w innej sprawie. – Wezwałeś. – Zaśmiał się starzec. – Coś mi się zdaje, że pomyliłeś wersje wydarzeń. – Myślisz, że Lidka wpadłaby ma mój trop, gdybym jej nie naprowadził? Chcę ubić z tobą interes. Dasz mi święty spokój i pozwolisz żyć tak jak do tej pory. W zamian za to pomogę ci schwytać Topornika. Starzec pochylił się gwałtownie do przodu. Dłonie zacisnął w pieści z taką siłą, aż żyły wyszły na wierzch. Twardo patrzył młodzieńcowi w oczy. Nieumarły zauważył w oczach Sabina dziwną czerwoną poświatę. – Widzę, że go pamiętasz. – Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mnie zwieść? – Możesz zaufać mojej odmienionej osobowości – odparł z półuśmiechem. – Albo możemy uwiarygodnić naszą umowę poprzez jeden ze starych rytuałów. Usta starca zmarszczyły się, a następnie rozciągnęły, wyrażając pełne zadowolenie z postawionej propozycji.
– Dobrze. Chodźmy więc, Nieumarły. Nie ma sensu tracić czasu. Dwaj mężczyźni bez słowa wstali z miejsca. Starzec sięgnął do kieszeni. Przez chwilę szukał, a następnie rzucił banknot stuzłotowy. – Niespotykana hojność – odparł sarkastycznie młodzieniec. Sabin wzruszył ramionami. Powolnym krokiem wyszli z baru. W zaułku nie było żywej duszy. Starzec zamknął oczy. Wciągnął głęboko powietrze do płuc. Uśmiechnął się. Jego twarz powoli zaczęła się deformować. Rysy zaczęły się rozmazywać. Gdy wszystko ustało, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był starzec, teraz stał młodzieniec. Uśmiechnął się beztrosko. Bezwiednie poprawił długie włosy opadające mu na twarz. – Czy takie przemiany nie są niebezpieczne? Przecież może cię ktoś zobaczyć – powiedział Nieumarły. – Nie ma nikogo w pobliżu. Czuję to. Więc jak chcesz mi pomóc? – Spotkajmy się na dworcu głównym. Jutro o ósmej rano. Tylko się nie spóźnij. Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się i wyszedł z zaułka. Sabin patrzył za nim, dopóki nie zniknął za rogiem. Został w zaułku sam. Stał tam jeszcze przez chwilę. W końcu ruszył w kierunku ulicy. Gdzieś z cienia wybiegł czarny kot. Przystanął, spoglądając na odchodzącego mężczyznę w za luźnym płaszczu. Sabin wszedł do pokoju hotelowego. Zamknął drzwi na klucz. Nie rozglądając się po pokoju, położył się w ubraniu na łóżku. Jego powieki opadły. Gdy je otworzył, siedział przy biurku w małym biurze. Spojrzał w kąt, gdzie leżało puste posłanie. Zerknął w stronę uchylonych drzwi, a następnie spuścił wzrok na blat. Przed nim leżały przybory do pisania i mała karteczka z napisem: „Jestem na obchodzie.” Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Znalazł się na początku bardzo długiego korytarza. Naprzeciwko stał odwrócony tyłem strażnik więzienny. U jego prawej nogi stał wielki czarny wilk. Młodzieniec poprawił uniform strażnika więziennego. Delikatnie odchrząknął. – Witaj – powiedział Przedwieczny. – Czekałem na ciebie. Młodzieniec ruszył powoli do przodu. Mimowolnie spojrzał w kierunku cel. W pierwszej z brzegu zobaczył mężczyznę, który na całym ciele miał blizny po poparzeniach. Siedział ze spuszczoną głową i
wpatrywał się w podłogę. W drugiej wielki człowiek śniegu groteskowo pisał coś w księdze, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Sabin zrównał się z demonem. Mimowolnie zerknął kątem oka w czerwone ślepia. Tylko one odróżniały jego fizjonomię od ludzkiej. – Nudno ci tu, co? Bezimienny i Kronikarz nie są zbyt rozmowni. – Nie jest tak źle – odparł, uśmiechając się Przedwieczny. – Ale wróćmy do tego, po co tu przyszedłeś. – Nie wyczytałem w segregatorze, że masz dar czytania w myślach. – Żartowniś z ciebie. Ale raczej chciałeś wiedzieć, dlaczego połaszczyłem się na złapanie Topornika zamiast Nieumarłego. – No nie… Chyba jeszcze raz przeczytam twoje akta. – Nie bądź bezczelny. Widzisz, wolę ją niż jego. – Ją? Trochę męskie ma imię. Demon gwałtownie obrócił się w jego stronę. Jego oczy dziwnie zaświeciły. Następnie roześmiał się głośno. – Widzisz, Sabinie, to moja żona. Jesteśmy jedynym małżeństwem wśród demonów. Aktualnie przechodzimy przez coś w rodzaju separacji. Chciałbym mieć ją tutaj. Tęsknię. Młodzieniec spojrzał prosto w czerwone ślepia demona. Skinął jedynie głową. – Niech i tak będzie. – Zamknął powieki. Opuszczone Zamczysko Gdy wybiła godzina ósma, Sabin był na peronie. Nim się obejrzał, siedział wraz z elegancko ubranym Nieumarłym w wagonie pociągu jadącego do Niemiec. W przedziale byli we dwoje. Demon spojrzał na młodzieńca wpatrzonego w okno. – Nie spodziewałeś się tak szybkiego obrotu sprawy? – Nie spodziewałem się tego, że poza całkowitą przemianą w dobre stworzenie postawisz mi jeszcze wycieczkę do Niemiec. Powiedz lepiej, jakie masz plany na najbliższy wypad? Gdzie jedziemy? – Do opuszczonego zamczyska. Tam, gdzie żaden Niemiec nigdy nie pojedzie. Na wzgórze jęczących dusz. – Groźnie brzmi. Jak chcesz to zrobić? Masz plan? – Tak. Niestety, czeka nas wysiadka w biegu i dość długa
wędrówka w górę. Później będziesz musiał pokonać ludzi Topornika, a na koniec pokonać tego potężnego demona. To nie będzie łatwe. – Jestem duży i dam radę. Hmm… Myślałem, że idziemy razem? – Owszem. Sabin spojrzał prosto w oczy Nieumarłego, jakby chciał zajrzeć w jego duszę. – Nie zapomniałeś o niczym? Demon nie odpowiedział. Powoli sięgnął do kieszeni, wyciągając nóż myśliwski. Naciął palec wskazujący. Krew zaczęła ciec obficie. Rozchylił elegancką, śnieżnobiałą koszulę. Na klatce piersiowej narysował koło i wpisany w nie sześciokąt. Młodzieniec ściągnął czarną bluzę. Odchylił podkoszulek, ukazując lewe ramię. Nieumarły uśmiechnął się. Niekrwawiącą ręką przeczesał blond włosy. Wyciągnął przed siebie ranioną dłoń. Narysował ten sam znak. – Gotowe… – wyszeptał, tracąc przytomność. Sabin skrzywił się, zamykając oczy. Wokoło panowała ciemność. Przejmująca cisza ogarniała umysły. Gdzieś w oddali jasnowłosy młodzieniec pojawił się nagle. Od jego osoby biło dziwne światło. Czerń przed nim gwałtownie zafalowała. Powoli wynurzył się z niej trupioblady chłopak. Jego zielone oczy wpatrywały się w niebieskie oczy Sabina. Wokół Nieumarłego zamigotała seledynowa poświata, sprawiając że jego postać nabrała upiornego wyglądu. Za nim w ciemności pojawił się młody mężczyzna w smokingu. Jasna aura wzmocniła się. Tuż za ramieniem Sabina wyprostował się mężczyzna w uniformie strażnika więziennego o czerwonych jak krew oczach, obok zmaterializował się inny, którego całe ciało było pokryte bliznami po poparzeniach. Po lewej stronie od Bezimiennego stanął dwumetrowy potwór o długiej, białej sierści. Kronikarz rozejrzał się mimowolnie dookoła. Nagle głębokim głosem odezwał się Nieumarły: – Zebraliśmy się tu, aby zgodnie ze starym porządkiem zawrzeć umowę. Nie trzeba jej normować. Nie trzeba spisywać. Nie trzeba ustalać. Jej warunki już dawno zostały wyznaczone. Kary za niedotrzymanie zobowiązań znamy wszyscy. Niech prawa równowagi nas prowadzą!
Wszyscy jak na znak zgodnym chórem powtórzyli: – Niech prawa równowagi nas prowadzą! Dwie postacie naprzeciw Sabina uśmiechnęły się i zniknęły w ciemnościach. Zaraz za nim zniknął Bezimienny i Kronikarz. Przedwieczny skrzywił się, rozglądając wokoło. – Nienawidzę tego miejsca. Tutaj mnie uwięzili. A wszystko przez Stare Prawa Równowagi. – Już po wszystkim? Żadnych konkretów. Brak jakichkolwiek uzgodnień? – A co my, przekupki, żeby się spierać i wykłócać o warunki umowy? Przecież wszystko jest jasne. – Dziwne to wasze prawo. – Wiesz, gdy w końcu postanowię w naszym małym biurze trochę przemeblować, to i może znajdę jakieś honorowe miejsce dla tej małej książeczki, która regulowała zasady naszego życia w dawnych czasach. A tak przy okazji… Odkąd zacząłeś korzystać ze zdolności Kronikarza, masz niestały wygląd. Miesiąc temu wyglądałeś jak brudny hipis, jeszcze wcześniej jak punk, a teraz się wystylizowałeś na czystą rasę aryjską. – To chyba dobrze, no nie? Przecież jedziemy do Niemiec. – Miałeś tego nie nadużywać. – Wiesz, masz rację i naprawdę się staram… Ale zawsze się do czegoś przydają. – Tak. Wiem, Sabinie, to strasznie uzależnia… Rozpłynęli się w ciemności, nie pozostawiając po sobie śladu. Cisza znów królowała w miejscu poza czasem i przestrzenią… Sabin poderwał się gwałtownie. Znów był w przedziale. Naprzeciw siedział spokojnie ciemnowłosy młodzieniec. Smoking gdzieś zniknął. Zamiast niego miał na sobie strój moro, czarną czapkę z daszkiem i buty wojskowe. Młodzieniec o blond włosach ziewnął i spojrzał w odbicie w szybie. Krótkie włosy idealnie współgrały z zimnymi, niebieskimi oczami. Ciemny podkoszulek opinał się na mięśniach klatki piersiowej. Chłopak westchnął i ubrał bluzę. – Długo jeszcze mamy jechać? – Cierpliwości, Sabinie. Zaraz wysiadamy.
– Tutaj? – Zdziwił się i spojrzał za szybę. Na zewnątrz rósł gęsty las. Nim się zorientował, Nieumarły otworzył okno pociągu i wyszedł. Odwrócił się do niego, puścił oko i skoczył. Sabin, niewiele myśląc, poderwał się z miejsca. Odepchnął się z całych sił od podłogi. Zanim dotarło do niego, co się właściwie stało, już spoglądał na oddalającym się pociągiem. – Chodź, długa droga przed nami. Sabin bez żadnej odpowiedzi ruszył w las. Droga była ciężka, gęsto rosnące drzewa przeszkadzały w swobodnej wspinaczce, a pochyły teren spowolniał ruch. Nim minęło pół godziny, młodzieniec upadł na kolana. Stróżki potu zalewały mu oczy i z trudem łapał oddech. Spokojnym krokiem podszedł do niego Nieumarły. – Coś cienko z kondycją u ciebie. A w takim tempie, to starość nas dogoni, zanim dotrzemy na górę. Młodzieniec podniósł gwałtownie głowę. Jego zimne, niebieskie oczy płonęły chęcią mordu. Napiął mięśnie w wściekłości. Źrenice zwęziły się, jak u gada. Zaczął rosnąć. Z piersi wyrwał się krzyk, który zamienił się w skowyt. Sabin wyprostował się. Był teraz ogromnym wilkołakiem. – Niezbyt udany kamuflaż. – Nie jest mi teraz potrzebny. Mam nadzieje, że nadążysz? – O to się nie martw. Biała bestia opadła na cztery łapy i ruszyła w górę. Nim demon się spostrzegł, już stawała się coraz mniejszym punkcikiem biegnącym coraz wyżej. – Szybki jest – wyszeptał, ruszając. Gdy minęło kolejne trzydzieści minut, stali już pod murami ponurego zamczyska wyrastającego wysoko ponad powierzchnią ziemi. Demon spojrzał w górę. Na jego ustach znów pojawił się uśmiech. Nie czekając na wilkołaka, zaczął się wspinać. W końcu stanął na murach. Zrobił dwa kroki do przodu, gdy nagle oślepiło go światło latarki. – Stać, ręce do góry! – krzyknął jakiś mężczyzna trzymający latarkę. Wartownik stał naprzeciw niego, ręce drgały mu z przerażenia. Nagle coś za nim uderzyło o podłoże. Zaczął się odwracać. Gdy światło
latarki padło na dwumetrowego białego potwora, ze strachu upuścił karabin. Szybko wykonał zwrot w stronę lasu i przeskoczył przez mur, krzycząc się wniebogłosy. Osłupiały wilkołak patrzył, jak żołnierz spada w przepaść. – To jakiś debil… – Nie mów tak, też byś wolał skoczyć, gdybyś się zobaczył teraz w lustrze. Chodźmy, tam jest klapa w murze. Bezszelestnie otworzyli pokrywę. Zaczęli schodzić w dół. Zatrzymali się dopiero przy wyjściu z muru obronnego. Roztaczał się przed nimi wielki dziedziniec. Wokoło nie było widać żywej duszy. – Coś mało tu żołnierzy – powiedział Sabin. – A niby miało być tak trudno zdobyć tę siedzibę. – Może wymarli. Podobno zaszyli się tu zaraz po wielkiej wojnie. – Taa… A tamten zaciągnął się jako embrion i w końcu po latach dorósł do tego, by nosić karabin i mundur? – Jest jeden sposób, żeby się przekonać. Poczekaj tu… Demon dumnie się wyprostował. Dziarskim krokiem ruszył przed siebie. Gdy doszedł do połowy dziedzińca, coś świsnęło w powietrzu. Pierwsza kula ugodziła go w ramię. Jak na znak z czterech stron odezwały się karabiny. Po chwili leżał zakrwawiony, nie poruszając się. Z ciemnych zakamarków wybiegli żołnierze. Zaczęli podchodzić do krwawiącego ciała. Jeden z mężczyzn, podochocony niewykazywaniem oznak życia przez ofiarę, podszedł szybciej niż pozostali. Cały czas mierząc, kopnął nieboszczyka. Ku jego przerażeniu zmarły uśmiechnął się szeroko. Rany zaczęły znikać. Poderwał się gwałtownie, przechwytując broń zszokowanego mężczyzny. Z wyrazem szaleństwa na twarzy zaczął strzelać do żołnierzy. Mężczyźni również otworzyli ogień. Gdzieś za nimi poruszyło się coś białego. Bestia ruszyła w opętańczym szale do ataku. Po pięciu minutach karabiny ucichły. Na pobojowisku stały już tylko dwie postacie. – Mówiłem, debile… – zaczął Sabin. – Nie przesadzaj. Nie są aż tacy głupi, na jakich wyglądają. Oni… Nagle Nieumarły pchnął z całej siły wilkołaka na ziemię. Sam wypiął dumnie pierś. Wszystko zaczęło się dziać w jakby w zwolnionym tempie. Powoli unosił karabin w stronę rannego żołnierza z ręczną
wyrzutnią granatów. Nacisnął spust. Nim seria z karabinu trafiła śmiertelnie grenadiera, ten zdążył wystrzelić. Pocisk z sykiem wyleciał z długiej rury. Ugodził demona prosto w pierś. Wybuch wstrząsnął dziedzińcem. Sabin podniósł się szybko. Podbiegł do demona. Klatka piersiowa ziała dziurą, na wierzch wyszły wnętrzności. – To już jest koniec dla tego ciała. Nie dam rady go poskładać. Sabinie, pochyl się… Biała bestia przez chwilę z politowaniem patrzyła na umierającego demona. Za słabego, by opuścić umierające ciało. Z oporami się pochylił. Nieumarły poderwał się gwałtownie. Wbił paznokcie w ramię bestii. Dziedziniec rozjaśniło rażące światło. Tak samo szybko, jak się pojawiło, tak i zniknęło. Bezwładne ciało opadło na ziemię. Powoli zaczęło się marszczyć. Z każdą sekundą stawało się coraz starsze. W końcu rozsypało się, a drobinki prochu porwał wiatr. Wilkołak wyprostował się. Nabrał powietrza w płuca. Jego wycie wstrząsnęło murami miasta. Był wściekły… Opętańczo wściekły… Pałała w nim żądza mordu i krwi. Pragnął zemsty. Strumienie Krwi Żołnierze barykadowali drzwi wejściowe. Było ich tu zaledwie dziesięciu. A jedyne zadanie, jakie mieli wykonać, to nie wpuścić bestii do środka. Nagle coś z łoskotem uderzyło o drzwi. Mężczyźni poderwali karabiny do góry, celując w wejście. Oczekiwali na kolejne wstrząsy. Ale nic takiego nie nastąpiło. Jeden ze stojących na samym przedzie podszedł ostrożnie do drzwi. Po cichu pochylił się, by zerknąć przez dziurkę od klucza. Z drugiej strony dziedzińca mknęła ku niemu biała bestia. Jego źrenice rozszerzyły się, a paraliżujący strach nie pozwolił się ruszyć. Coś gruchnęło o drzwi, wyłamując je z zawiasów. Masywne dębowe wrota przygniotły żołnierza, miażdżąc mu czaszkę. Nim którykolwiek z pozostałej dziewiątki zdążył się ruszyć, dwóch kolejnych leżało martwych u stóp demonicznej bestii. Nie czekając na ich reakcję, ruszyła ku pozostałym. W mgnieniu oka powaliła kolejnego mężczyznę, jednocześnie przegryzając mu gardło. Wystraszeni, zaczęli strzelać na oślep. Kule padały wszędzie, lecz żadna nawet nie drasnęła potwora. Dwa szybkie ruchy muskularnymi łapami, jedno wściekłe kłapnięcie paszczą i kolejnych trzech mężczyzn dygotało w konwulsyjnych
drgawkach, zachlapując krwią kamienną podłogę. Żołnierze zaczęli w panice uciekać ku schodom. Już nie strzelali. Jedyne, co się dla nich teraz liczyło, to uciec. Zanim dobiegli do schodów, wilkołak powalił kolejnych dwóch. Przednimi łapami uderzył z całej siły w ich potylice. Rozległ się chrzęst łamanych czaszek. Bestia nie czekała. Wściekle ruszyła przed siebie. Odnalazła uciekającego żołnierza dopiero na drugim piętrze. Mężczyzna gnał jak opętany długim, szerokim korytarzem. Kierował się w stronę wielkich drewnianych drzwi. Sabin był coraz bliżej. Z pyska kapała mu krew. Skoczył do przodu i runął na plecy uciekającego. Razem wpadli do wnętrza wielkiej sali, turlając się. Mężczyzna poderwał się przerażony. Wyciągając ręce w obronnym geście i krzyknął: – Nie strzelajcie! Bestia odwróciła się w stronę, gdzie padał wzrok przerażonego żołnierza. Kolejnych dziesięciu ludzi celowało prosto w nich z karabinów maszynowych. Tuż za nimi stał opasły starzec w mundurze ledwo dopinającym się na brzuchu. Wyszczerzył zęby w złowrogim uśmiechu, mówiąc spokojnym tonem: – Ognia. Z luf zaczęły się sypać kule jak gradobicie. Gdy skończyły się magazynki, na ziemi leżały dwa okrwawione ciała. Nagle wilkołak poderwał się na równe nogi i ruszył ku grupce ludzi. Był wściekły, a jednocześnie ubawiony, widząc, jak nieporadnie próbują zmieniać magazynki. Byli już na wyciągnięcie szponów, gdy nagle przeszył go ostry ból w czaszce. Upadł bezwładnie na ziemię. Monstrualna postać obficie zbroczona krwią zaczęła przyjmować postać młodzieńca o blond włosach. Przed oczami zrobiło się ciemno. Zemdlał… Gdzieś z oddali dobiegły go głosy kłótni. – Mówiłaś, że łatwo go pokonamy. A zabił prawie wszystkich moich ludzi! – Nie wiedziałam, jaki jest potężny. – To już kolejny raz, jak się pomyliłaś! – Nie zapominaj, kto tu jest panem, a kto sługą, staruchu… Chcesz zginąć? Wiesz, że dar młodości tak samo szybko mogę odebrać, jak i ofiarować!
– Ja przepraszam… Naprawdę nie chciałem… – Zamilcz! Sabin podniósł ociężałą głowę. Przez chwilę wszystko przed oczami było zamazane. W końcu zaczął rozpoznawać kształty. Stał przed nim opasły Niemiec i przecierał szkiełko, które następnie z powrotem włożył na prawe oko. Tuż obok stała piękna kobieta o kruczoczarnych włosach. Mocno umalowane na czerwono usta, podkreślone czarną kredką szmaragdowe oczy i obcisły lateksowy strój składający się z bardzo krótkiej spódniczki, okrojonej bluzki z szerokim dekoltem ledwo utrzymującej obfity biust oraz kozaków sięgających aż za kolano uwidaczniał bladość skóry demonicznej kobiety. – Witaj, Sabinie – powiedziała z jadowitym uśmiechem. – Jak się czujesz? Źle wyglądasz… Siedzący nago młodzieniec rozejrzał się dookoła. Był skuty łańcuchami. Od ich ciężaru ciężko mu było oddychać, a co dopiero cokolwiek powiedzieć. Jednak zaparł się w sobie i zaczął mówić spokojnym zrównoważonym tonem: – Czuję się świetnie. A ty dalej ukazujesz światu swoje bezguście, ubierając się jak panna lekkich obyczajów? – Mówisz tak, jakbyś mnie znał od zawsze. A przecież widzimy się pierwszy raz. Chłopak zaczął się śmiać: – Nie dość, że bez gustu to jeszcze tępa! Tyle razy ci mówiłem, żebyś chociażby zajrzała do tej małej czarnej książeczki, na której opierały się wszystkie założenia naszego świata… – W twojej sytuacji nie denerwowałabym mnie – powiedziała wściekłym tonem. – Może ci się stać coś bardzo złego. Młodzieniec rozejrzał się dookoła. Otaczała go dziesiątka uzbrojonych po zęby żołnierzy. Każdy patrzył z wściekłością. Ale pod tymi gniewnymi spojrzeniami chłopak dojrzał olbrzymie pokłady strachu. Obawy przed śmiercią i przed końcem istnienia. – Coś mało ludzi masz przy sobie. No i do tego wybrałaś samych debili. Pierwszy, który mnie spotkał na murach, zesrał się ze strachu i skoczył w przepaść. Dowódca podbiegł do niego. Wziął zamach ręką i z całej siły
zdzielił go w twarz. – Jak śmiesz?! Młodzieniec, nie zwracając uwagi na to, że starzec dyszy nad nim jak maszyna parowa, ciągnął dalej. – A co do naszej znajomości, to można powiedzieć, że korzystam z bazy danych twojego męża, Toporniku. – A więc zrobił to – zdziwiła się. – Ale to przecież takie nierealne. Przecież… – Sorry, myliłem się... Jesteś tak samo tępa jak tamten, co skoczył… Zamilkł, gdy dostał kolejny raz. – Zamknij pysk, plugawa świnio, on był moim synem. Był najdzielniejszy ze wszystkich znanych ludzi! Sabin spojrzał wściekle na mężczyznę. – Jeszcze raz – wysyczał. – A urwę ci rękę... Starzec zaczął się śmiać. Uniósł delikatnie dłoń i klepnął go w policzek. Młodzieniec napiął mięśnie. Łańcuchy naprężyły się i zaczęły rzęzić. Pojedyncze ogniwa pękały. W mgnieniu oka okowy opadły z brzękiem na podłogę. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał teraz pojawił się wielki człowiek śniegu. Błyskawicznym ruchem chwycił starca za ramię, zakładając dźwignię. Pociągnął z całej siły, wyrywając mu rękę. Krew zaczęła tryskać na wszystkie strony. Następnie jednym susem znalazł się przy kobiecie. Wziął zamach jeszcze krwawiącą ręką. Uderzenie powaliło demona na ziemię. Żołnierze otworzyli ogień. Kule niszczyły wszystko: krzesła, półmisy z jedzeniem, stoły. Dwaj najbliżsi bestii mężczyźni wylecieli przez wielki okno, krzycząc. Kolejnym dwóm oszalały z wściekłości dwumetrowy potwór wyrwał serca. Po minucie w ciemnej sali panowała już cisza. Dziesięciu żołnierzy było zabitych. Na podłodze zwijał się z bólu starzec, trzymając się za krwawiące miejsce, w którym jeszcze przed chwilą miał rękę. Próbował zatamować krwawienie. Człowiek śniegu powoli podszedł do leżącej kobiety. Bezceremonialnie kopną ją nogą tak, że przewróciła się na plecy. Przyklęknął i podniósł rękę w górę. – Teraz będziesz już we mnie, żono moja. Na zawsze będziemy razem.
Topornik otworzył oczy. Silnym ciosem w szczękę powalił zaskoczoną bestię na ziemię. Kobieta poderwała się z miejsca i pędem ruszyła w stronę okna. Z jej ramion wyrosły skrzydła podobne do skrzydeł nietoperza. Wyskoczyła przez rozbite okno. Zatrzymała się wysoko w powietrzu. – Nigdy mnie nie złapiesz! Zbiorę przeciwko tobie armię z dawnych czasów! Pokonam cię, a wtedy będziesz błagać mnie o to, bym darowała ci twoje nędzne istnienie! Śmiejąc się demonicznie, odleciała ku horyzontowi. Człowiek śniegu pokręcił głową z dezaprobatą. – Urażona duma kobieca… To jedno z najgorszych rzeczy, jakie mogło mnie spotkać – wyszeptał. Ktoś jęknął za jego plecami. Odwrócił się, przypominając sobie dowódcę z wyrwaną ręką. – Czy dawała ci pić własną krew, byś mógł żyć dłużej? Mężczyzna pokiwał głową. W jego oczach czaił się strach. – Widzisz, starcze, życie uzależnia. To przez to twoi żołnierze przestali być odważni. Bali się stracić ten wielki dar. Zbyt bali się śmierci, by móc żyć… Bestia odwróciła się plecami do jęczącego starca. Podeszła wolnym krokiem do rozbitego okna. „Ech… – pomyślał Sabin. – Do tej pory to ja polowałem na nich. Ale teraz kto wie, czy z łowcy nie będę musiał stać się zwierzyną… Dziwny jest ten świat…” – Czas zacząć łowy… – mruknęła wielka, biała bestia. Wyskoczyła przez okno, zostawiając za sobą trupy i strumyki krwi ściekające po kamiennej podłodze.
KSIĘGA VI Szkolenie Tajna Narada W wielkiej, półokrągłej sali panował półmrok. Naprzeciw zaokrąglonej części pomieszczenia otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi. Do środka dziarskim krokiem wszedł młody mężczyzna w długim ciemnym płaszczu. Jego czarne włosy rytmicznie podrywały się i opadały podczas szybkiego, żołnierskiego kroku. Zatrzymał się na środku pomieszczenia. Zaraz za nim wbiegło kilkunastu mężczyzn pchających dwumetrowej wysokości solidny metalowy sześcian. Postawili go dwa metry od młodzieńca i bardzo szybko wybiegli z pomieszczenia, zamykając drzwi. Zapadła cisza, jednak zaraz rozległo się głuche uderzenie, a na środku sali rozbłysnął oślepiający blask. Sabin nawet nie drgnął. Widział ich, siedzieli niby starożytni Rzymianie na trybunach areny. Rozpoznał niektórych przywódców wielkich państw, lecz nie dał tego po sobie poznać. Niewzruszenie stał i czekał. Nagle gdzieś z niewidocznych głośników rozległ się metaliczny głos syntetyzowany przez komputer: – Na początku chcieliśmy ci podziękować za wskazanie nam wielkiego zagrożenia, jakim jest wejście w drogę tym potężnym istotom – zaczął mówić powolnym, melancholijnym tonem. – Jednak po rozważeniu dostarczonych przez pana dowodów, materiałów i wyjaśnień postanowiliśmy… – Czekaj – powstrzymał go ochrypłym głosem młodzieniec. – Przepraszam – zaskrzeczał głos. Sabin szybkim ruchem zrzucił okrywający go płaszcz, który upadł na ziemię z donośnym chlupnięciem. Ciało chłopaka pokrywały krwawiące rany i zadrapania. Drgnął i wyprostował się, napinając z wysiłkiem mięśnie. Z jego gardła wydobył się straszliwy krzyk. Nagle okaleczenia zaczęły się zabliźniać. Nie minęła nawet chwila, nim wszystkie wybroczyny zniknęły, nie pozostawiając po sobie śladów. Chłopak osunął się na kolano. Po jego półnagim torsie obficie spływał pot. Podniósł się i ruszył przed siebie. Zatrzymał się po zrobieniu paru
kroków, tuż za granicą światła. Złapał za krótką linkę, a następnie wrócił na miejsce, przyciągając za sobą metalowy sześcian. – Jeszcze nie przedstawiłem panom najważniejszego powodu, dlaczego powinniście rozważyć całą sprawę dokładnie. Mówiąc to, szybkim ruchem otworzył szeroką blachę, odsłaniając wnętrze metalowego sześcianu. Za kratami stał straszliwy potwór. Czerwone ślepia wściekle wpatrywały się w mizernego człowieka, który go schwytał. Mięśnie napięły się, kiedy ogromne dłonie zacisnęły się na prętach krat. Jednak to, co naprawdę przerażało w potworze, to głowa byka na rozrośniętym ludzkim karku. – Chciałbym panom przedstawić Mrelx’a, wam pewnie bardziej znanego jako Minotaur. Specjalnie na tą okazję sprowadziłem go z jednej małej wysepki greckiej. Dla uprzedzenia niektórych pytań, nie da się z nimi negocjować, nie można ich wykorzystać, nie da się nad nimi zapanować. Jedynym znanym sposobem pozbycia się ich, jest zamknięcie w moim ciele i błagam was, nie proście o wytłumaczenie, jak to działa. – Skąd tak dużo o nich wiesz? – Po części sam jestem taką istotą. Zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu hukiem rozlegającym się spod potężnych uderzeń wierzgającego w klatce demona. Nagle bestia przemówiła. – Zabiję cię, zabiję was wszystkich, jak tylko się stąd wydostanę. Jestem niezwyciężony! Młodzieniec, całkowicie ignorując przemowę więźnia, znów zwrócił się do słuchaczy: – To jak będzie? – Skoro mówisz, że jesteś podobny do nich, to jak możemy ci zaufać? – Nie możecie – odparł, uśmiechając się złowieszczo. Spróbujcie mnie zabić Młodzieniec uśmiechnął się sam do siebie, patrząc na setkę zgromadzonych przed sobą doborowych żołnierzy ze wszystkich zakątków Europy. Żaden z zebranych nie miał oznaczeń na jednakowych zielonych mundurach, jedynie stojący obok niego starszy mężczyzna
miał żółtą okrągłą plakietkę z uśmieszkiem. – Baczność. Krótka komenda została wykonana bez szemrania, wszyscy co do jednego wyprostowali się jak struny. Na ten widok Sabin uśmiechnął się nieznacznie. Byli na jednym ze starych poligonów, ukrytych głęboko w głuszy leśnej, gdzie zwykle nie zapuszczali się żadni ludzie. – Dobrze, bardzo dobrze – mówiąc to, zaczął się powoli przechadzać wzdłuż pierwszego szeregu. – Jesteście uzbrojeni w ostrą amunicję, waszą ulubioną broń. Jesteście gotowi do walki! – Tak jest – krzyknęli chórem w swoich językach. Dopiero po chwili niektórzy zauważyli, że zrozumieli go ludzie różnych narodowości, mimo że z pewnością nie mówił po angielsku. Młodzieniec uśmiechnął się sam do siebie, wspominając, jak znalazł zapiski w segregatorach o możliwościach bycia rozumianym dzięki zdolnością demonów przez różnojęzyczne rzesze ludzi w tym samym czasie. – Dziś rozpoczniemy od małego wstępu tego, co was czeka podczas treningu. Tym, którym się nie spodoba, odejdą i zapomną o całej sprawie. A teraz waszym zadaniem jest mnie zabić i nie śmiejcie się, ani nie próbujcie mnie pojmać żywcem. Ja nie będę miał litości. Nagle Sabin zamilkł, gdy do jego uszu doleciało ciche parsknięcie. Wzrokiem wyłonił z drugiego rzędu rosłego mężczyznę, pogardliwie się w niego wpatrującego. – Wielkoludzie, chodź tu. Mężczyzna jakby tylko na to czekał, powoli wystąpił z tłumu i stanął naprzeciwko młodzieńca, który wyglądał przy nim jak małe dziecko przy dorosłym mężczyźnie. Chłopak podniósł brodę do góry. – Wal z całej siły, później ci oddam. Nim jeszcze słowa zdążyły przebrzmieć, potężne uderzenie powaliło młodzieńca na ziemię. Olbrzym odwrócił się do tłumu, unosząc ręce w triumfalnym geście, jednak ku jego zaskoczeniu nie wybuchła radosna wrzawa wśród szeregów. Już chciał splunąć pod nogi pierwszemu szeregowi w geście całkowitej pogardy, gdy nagle poczuł, jak czyjaś dłoń dotknęła jego ramienia. Zaskoczony odwrócił się na tyle szybko, by zdążyć zobaczyć uśmiechniętą młodzieńczą twarz i
nadlatującą pięść. Po czym zapadła ciemność. Sabin stał przez długą chwilę, wpatrując się w leżące u jego stup bezwładne ciało. Trącił je delikatnie nogą. Żadnej reakcji. – Jak już mówiłem, macie spróbować mnie zabić, z mojej strony możecie liczyć na tyle wyczucia, że dłużej niż miesiąc nikt z was nie spędzi w szpitalu. Zamilkł, czekając na jakikolwiek odzew na całkiem niezły żart. Jednak beznamiętne twarze żołnierzy nie wyrażały żadnych emocji. Chłopak westchnął. – Dobra. Gdy klasnę, zamkniecie oczy i liczycie do dziesięciu, a później zaczynamy zabawę. Młodzieniec spiął mięśnie i tuż przed uderzeniem dłoni zaczął przenikać w schron pod sobą. Na znak wszyscy zamknęli oczy, ale tak jak się spodziewał, sekundę później część z nich otworzyła powieki, by sprawdzić, co ten w ich mniemaniu „szczyl” znowu wykombinował. W tym momencie nad powierzchnią ziemi była jeszcze tylko jego głowa, co umożliwiło zniknięcie, gdyż wszyscy wpatrywali się w dal zamiast pod nogi za znikającym celem. Siedząc w zupełnych ciemnościach, nasłuchiwał, ale na początku panowała zupełna cisza. Dopiero po dłuższym momencie do jego uszu doleciał pierwsze odgłosy nieśmiałych kroków. Wziął głęboki oddech, donośne uderzenie dłoni o blat biurka sprawiło, że podskoczył, otwierając oczy. – Po jaką cholerę potrzebnie ci te gamonie na górze? Nie masz dość zachodu z odnajdywaniem moich ziomków? – gdy mówił, jego oczy rozpalały się krwawą czerwienią. – Wydaje mi się, że to przesada. Sabin znajdował się w małym gabinecie, siedząc za biurkiem. Powoli podniósł oczy na wściekłego demona w policyjnym uniformie. – Są mi potrzebni – zaczął, zaciskając zęby. – Gdybym podczas przedostatniej akcji miał chociażby dziesięciu takich gamoni, mógłbym się zająć naszym celem, a nie bawić się w ciuciubabkę z jego zabawkami. Dopadłbym tę twoją wampirzyce i stałbym się silniejszy! Z każdym wypowiadanym słowem młodzieniec czuł, jak narasta w nim wściekłość, której jeszcze nigdy w życiu tak potężnie nie odczuwał. Zamilkł raptownie, wpatrując się w dygocące ręce, którymi przytrzymywał się biurka. Paznokcie dłoni wydłużyły się, wpijając się w
drewno. – Sabinie, uspokój się – powiedział demon, a w jego tonacji młodzieniec wyczuł nutkę perswazji. – Nie powinieneś mojego wybuchu tak bardzo brać do siebie. – Co się ze mną stało? – spytał po długiej chwili. – To, przed czym cię ostrzegałem. Im bardziej korzystasz z demonicznych mocy, tym bardziej stajesz się podobny do demona. To jak narkotyk uzależnia i zmienia twoją osobowość. – Niezbyt przyjemna perspektywa. – Mimo wszystko rozumiem już, po co ci te ofiary losu na zewnątrz. – Cieszę się, że załapałeś, a teraz... Nagle rozległo się potężne łomotanie w kraty. Po krótkiej chwili powtórzyło się wraz z donośnym rykiem: – Przedwieczny! Chodź tu z tym gówniarzem! – No popatrz. Kronikarz wzywa klawiszy. Obydwaj wyszli z gabinetu na długi korytarz. Mijając pierwszą celę, Sabin mimowolnie wzdrygnął się na widok Bezimiennego, uniósł delikatnie głowę i z zaskoczeniem stwierdził, że cela nad ma również lokatora. Uśmiechnął się delikatnie, skinąwszy głową Nieumarłemu. Demon odwzajemnił ukłon. – Dlaczego umieściłeś go na piętrze? – spytał, gdy podchodzili do łypiących na nich zza krat wielkiej białej bestii. – A tak jakoś – odparł demon. – Następnemu możesz sam wybrać miejscówkę. Zatrzymali się. – Mam dla was wiadomość. Jest sposób, żeby zatrzymać powolną przemianę w demona... Jeden z nas to potrafi, trzeba go tylko odnaleźć i złapać... A wszystko będzie dobrze... Sabin w milczeniu wpatrywał się w ponure oblicze Kronikarza, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć, odezwał się Przedwieczny: – Niby dlaczego mamy ci ufać? – Nie mów, że tego nie poczułeś. Nasze jaźnie na ułamek sekundy stały się jedną, bardzo potężną. To było przerażające zatracenie odrębności w tym twoim więzieniu. Nie chcę tego.
– Który to potrafi? – Nie wiem. Musicie szukać – mówiąc to odwrócił się plecami i ruszył w stronę pryczy. Zatrzymał się tuż przed nią. – A i jeszcze jedno. Powodzenia. Młodzieniec wraz z Przedwiecznym powrócili w milczeniu do gabinetu, gdzie Sabin usiadł za biurkiem, opierając głowę na rękach wspartych o blat biurka. Przez długą chwilę wpatrywał się w dal zamyślony. – Wierzysz mu? – Nie ma powodu nas okłamywać, zresztą ty tego nie odczułeś, ale ta chwila dla mnie i innych demonów wewnątrz ciebie była naprawdę nieprzyjemna. Nie umiem tego opisać. – Czas pokaże, jak to będzie. Muszę wracać pokazać tym cwaniaczkom, jak to jest dostać cięgi od kogoś, kto wygląda jak dzieciak. Powiedziawszy to młodzieniec zamknął oczy, biorąc głęboki wdech, a gdy wypuścił powietrze, znów był w bunkrze ukryty głęboko pod ziemią. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co właściwie powinien zrobić. Podjąwszy decyzje, truchtem ruszył przed siebie długim korytarzem i zatrzymał się tuż przed wyjściem. Ukryty w ciemnościach bacznie wpatrywał się w zarośla przed ukrytym wyjściem. Naliczył około trzydziestu mężczyzn, w tym jednego naprawdę blisko. Nagle do głowy wpadł mu szalony pomysł. Beztrosko wyszedł z kryjówki, stanął bezpośrednio nad schowanym żołnierzem, uważnie rozejrzał się na boki, po czym rozpiął rozporek. Żółty strumień poleciał prosto na mężczyznę, który w fali wściekłości zerwał się na równe nogi. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy pod wpływem gwałtownego pchnięcia uderzył głową w drzewo i stracił przytomność. Nim którykolwiek z żołnierzy zdążył cokolwiek zrobić, młodzieniec zwinnym susem doskoczył do kolejnych dwóch. Dwa szybkie ciosy sprawiły, że obydwaj padli na ziemię bez ducha. – Co jest z wami, patałachy?! Nie macie dość jaj, by skorzystać z ostrej amunicji! Jakby na potwierdzenie jego słów, kula uderzyła w ziemię koło jego lewego buta. Chłopak pochwycił ją w locie, po czym cisnął w
strzelca. Rozległ się krzyk bólu, po którym wściekła salwa przecięła Sabinowi pierś. Młodzieniec padł na ziemię, krwawiąc obwicie, zaraz jednak podniósł się, zawodząc przejmującym do szpiku kości śmiechem. – W końcu załapaliście. – Roześmiał się, spluwając krwią. – A teraz zabawmy się trochę! Zaczął się przeistaczać tak, żeby każdy mógł dobrze się przyjrzeć. Zareagowali tak, jak się spodziewał, wpatrując się w niego otępiało, ze swego rodzajem zafascynowaniem. Niczym małe dzieci, które właśnie odkryły coś niezwykle absorbującego. Bawiło go to. Wyszczerzył zęby w czymś, co powinno przypominać okrutny uśmiech. Następnie ruszył w stronę najbliższej ofiary. Tego dnia długo rozlegały się strzały i ludzkie krzyki na opuszczonym poligonie. Minotaur Intensywny trening trwał prawie trzy miesiące. Z każdym dniem liczba chętnych zmniejszała się coraz bardziej. W końcu pozostało dwunastu, którzy przeszli całe piekło, jakie im stworzył Sabin, a po tym jeszcze dwa tygodnie straszliwych, wycieńczających ćwiczeń. Kiedy oznajmił, że pozostał przed nimi jeszcze tylko jeden ostateczny test, o mało co nie roznieśli baraku. Wspomniał im jeszcze o tym, że mają jeden dzień wolnego. Po czym wyszedł z baraku żegnany wiwatami. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy: – Przywieście go i wyrzućcie z klatką z samolotu w pobliżu obozu. Niech to będzie z samego rana. Dopóki nie zadzwonię, nie pojawiajcie się tutaj. Dla waszego bezpieczeństwa. Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się i uśmiechnął szeroko. Wiedział, że jego mały oddział nie wytrzyma i tej nocy ostro zabaluje. Młodzieniec zerknął na zegarek, dochodziła szósta. Już prawie czuł zapach zbliżającego się rozwścieczonego demona. Potężnym kopnięciem wyważył drzwi do baraku, które z hukiem zwaliły się na podłogę. Swobodnym krokiem wszedł do środka, a z jego ust nie znikał drwiący uśmieszek, gdy spoglądał na przerażone twarze zerwanej ze snu dwunastki. – No, dość tego dobrego panienki. – Roześmiał się radośnie. – Minotaur niedługo tu będzie. Ku swojemu zaskoczeniu żołnierze o wiele żywiej, niż się
spodziewał, zerwali się z łóżek w pełnym umundurowaniu i uzbrojeni po zęby. Ze śmiechem pokręcił głową, widząc rozbawione twarze dwunastki. Minotaur miał dość twarde lądowanie, uwolnienie się z pozostałości klatki zajęło mu o wiele więcej czasu, niż się na początku oczekiwał. Jednak jego prześladowca okazał się bardziej skrupulatny, niż się na pierwszy rzut oka wydawało, nie dość, że zrobił naprawdę wytrzymałą klatkę, to jeszcze zabezpieczył ją starożytnymi pieczęciami, tak że jedne chroniły drugie i dopóki chociażby część z nich nie została zerwana z zewnątrz, uwięziony demon nie miał szans ich zerwać. Jednak to było, zanim wyrzucono go z samolotu lecącego wysoko nad ziemią. Uderzenia z tak dużej wysokości poważnie naruszyło konstrukcje więzienia, jednocześnie naruszając kilka najważniejszych pieczęci. To wystarczyło. Demon przybrał postać opętanego człowieka, skrzyżował nogi i usiadł na środku podłogi. Wziął głęboki oddech, rozluźniając ciało. Powoli uniósł się parę centymetrów nad powierzchnię klatki. Trwał tak w bezruchu prawie dwie godziny, długo zajęło mu przypomnienie starych, zapomnianych już rytuałów. Nagle ciszę panującą w lesie przerwała seria trzasków metalu. Otworzył oczy, które zalśniły żółcią, na jego ustach pojawił się bardzo nieprzyjemny uśmiech. W sekundę później przybrał postać Minotaura, niszcząc pozostałości klatki, a z jego piersi wydobył się wściekły ryk. – Sabinie – wydarł się na całe gardło. – Zapłacisz mi za upokorzenia! Przygotuj się, Mrelx już do ciebie idzie! Wziął głęboki wdech. W powietrzu wyczuł wiele zapachów w tym około stu dwóch ludzkich. Jedne były już prawie zatarte, jakby pozostawione parę miesięcy temu, inne świeże. Zmrużył oczy, oddychając spokojnie i właśnie wyczuł Kronikarza, Bezimiennego oraz jeszcze paru innych uwięzionych w ciele tego przeklętego dzieciaka. Do dziś nie rozumiał, jak szczeniak mógł go wytropić, a następnie podejść jak amatora. Ruszając w kierunku zapachu jego wroga, czuł, jak wściekłość z każdą chwilą narasta. Zatrzymał się na obrzeżach lasu. Szybko przeczesał wzrokiem polane, na której stał opuszczony barak. Przez długą chwilę zastanawiał się, czy nie powinien jednak zrezygnować z zemsty na konto ucieczki gdzieś, gdzie będzie mógł żyć
spokojnie, zabijając raz na jakiś czas człowieka i pożerając go. Gdy już decydował, że ucieka, zobaczył, jak Sabin wyważa kopniakiem drzwi, wchodząc do środka baraku. Gniew znów zakipiał. Sekundę później pędził bez opamiętania z nisko pochyloną głową w stronę najbliższej ściany budynku. Pęd jeszcze bardziej go rozwścieczył, potężnym uderzeniem przebił się przez cienką ścianę, robiąc wielką dziurę. Zatrzymał się w środku, rycząc przeciągle wśród wzbitego pyłu. W końcu opanował się na tyle, żeby rozejrzeć się po baraku. Wściekłymi oczami rozglądał się po pomieszczeniu, nim jego uwagę skupił prowizoryczna barykada. Zrobił krok do przodu, wydmuchując z nosa powietrze. Czuł, jak mięśnie napinają się pod skórą. W każdej chwili był gotów rzucić się na barykadę i rozerwać ją na strzępy. Zatrzymał się gwałtownie, gdy usłyszał ciche szczęknięcie. Już miał się rzucić to przodu, kiedy nagle zza ściany materacy oraz łóżek wyleciało dwanaście zielonych przedmiotów. Upadłszy na podłogę, potoczyły się pod nogi demona, którego źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Rozpoznał granaty. Chciał się poderwać i uciec, jednak nim zdążył cokolwiek zrobić, rozległa się seria wybuchów. Pierwsza eksplozja cisnęła nim o ścianę jak szmacianą lalką. Czuł, jak odłamki, kawałki metalu oraz szkła ranią jego ciało. Podniósł się obolały i wściekły. Stróżki czerwonej lepkiej cieczy spływały po nim. Słyszał przytłumione dudnienie. Rozkojarzonym wzrokiem spojrzał na barykadę, zza której wynurzyło się dwunastu uzbrojonych mężczyzn. Nim zdążył się podnieść, otworzyli ogień. Grad kul szarpał go. Z wściekłością próbował się podnieść, jednak samo regeneracja ciała zaskakująco wolno działała. Nagle szczęknęły puste magazynki, a przed zakrwawionym Mrelx’em stanął znienawidzony młodzieniec, uśmiechając się szyderczo. – Widzę, że moi chłopcy ładnie cię urządzili. Szczerze mówiąc, zawiodłeś mnie, byczku – mówiąc to pochylił się nad ciałem osłabionego demona. – Miałem nadzieje, że co najmniej jednego trochę poharatasz... A tu proszę, ledwo zapakowałeś się do środka i zostałeś ogłuszony, a zaraz potem poszatkowany. Wciąż się uśmiechając, zaczął rozpinać koszulę. Następnie powolnym ruchem zaczął rysować okrwawionym palcem na swojej klatce piersiowej okrąg.
– Nie rób tego – wycharczał demon. – Niby dlaczego? – Nie... RÓB... TEGO! – Strasznie się spinasz... Rozluźnij się! Czeka cię niezła przejażdżka! – NIE!!! Głos demona urwał się nagle, gdy młodzieniec zrobił kropkę w okręgu. Ciało ofiary rozjaśniło się gwałtownie, po czym potworne kształty zniknęły, pozostawiając na ziemi konającego młodzieńca. Jasnowłosy chłopak splunął na ziemie krwi, a następnie uśmiechnął się do Sabina. – Dzięki ci... Wypowiedziawszy te słowa, znieruchomiał, wypuszczając powietrze z płuc. – Polak – zdziwił się Sabin, wpatrując się w martwe ciało opętanego. Pierwszy raz dotarło do niego, że ciała, które zamieszkują stwory i na które poluje, kiedyś były prawdziwymi ludźmi. Dziś to zrozumiał, jednak nie przejął się tym. Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni komórkę, wybierając numer. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w sygnał dochodzący z drugiej strony. – Tak... Przeszli... Cała dwunastka. A i miejsce jest świetne na założenie tutaj bazy, co do wyposażenia to tak jak wcześniej mówiliśmy. No i nie poszerzamy ustalonego personelu. Zrozumiano? Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Następnie bardzo powoli odwrócił się w stronę rozradowanych podwładnych. Uśmiechy znikły z ich twarzy, gdy zobaczyli krwistoczerwone oczy bez białek jarzące się wewnętrznym światłem. Zaraz jednak blask złagodniał, a po dłuższej chwili znów przybrały normalny wygląd. – Moje gratulacje, zdaliście ostatni test. Teraz już tylko musicie podjąć decyzję, czy chcecie pobawić się w łapanie potworów za całkiem niezłą sumkę przelewaną co miesiąc na konto, czy nie... Jakby na potwierdzenie jego słów z oddali dobiegł ich odgłos nadlatujących ze wschodu śmigłowców. Wieści
Sabin bardzo powoli wypuścił powietrze nosem, założył ręce za głowę, wyciągnął się na krześle i położył nogi na stole. – Widzę, że szef nieźle się zrelaksował. Młodzieniec podniósł głowę. W drzwiach stał potężny wilk z okrwawionym pyskiem oraz demon ubrany w uniform strażnika. Jego oczy lśniły krwawą czerwienią, a na ustach widniał szeroki uśmiech. Dopiero po chwili zauważył, że jego ubranie jest pokryte plamami krwi, a rękawy przesiąkły nią aż po łokcie. – Ty też miałeś trochę zabawy. – Nie powiem – dawno tak się dobrze nie bawiłem – a ten znak spowalniający regenerację, który znalazłeś w naszych aktach... Wydaje mi się, że gdyby demony były mniej próżne i bardziej skupiały się na wnętrzach niż zachciankach, ludzkość nie wyszłaby z epoki kamienia łupanego. – Coś w tym jest. Mam nadzieje, że ściągnąłeś znak z ciała Mrelxa? Kule z tym kształtem nieźle go poraniły, a teraz jeszcze to przesłuchanie. Należy mu się chyba trochę odpoczynku? – Powiedzmy, że ściągnąłem tyle znaków z niego, iż regeneracja nie jest wstrzymana... – Ale nie postępuje zbyt szybko... – Cóż, nie jestem świętym Mikołajem... Nie daje dużo prezentów jednego dnia... Młodzieniec roześmiał się głośno, przyglądając się badawczo Przedwiecznemu i kręcąc z niedowierzaniem głową. – Doprowadź się i to miejsce do porządku – stwierdził Sabin. – Zachlapałeś krwią całą podłogę! Ja tymczasem zajmę się małą lekturką. Powiedziawszy to, wstał, wziął z półki gruby skoroszyt, wrócił na miejsce i zagłębił się w lekturze. Czytanie tak go pochłonęło, że nawet nie zauważył, gdy Przedwieczny wyszedł z pomieszczenia, a zaraz po tym rozległy się potężne krzyki oraz błagania o litość. W końcu, gdy przeczytał ostatnią stronę, z hukiem zamknął zeszyt. Podnosząc głowę, napotkał zaledwie centymetr od swojej twarz demona. – Jezu – krzyknął Sabin, odchylając się gwałtownie do tyłu. – Nudziło ci się? Widzę, że posprzątałeś. – Pewnie zaraz po drugim przesłuchaniu. Później trochę
pochodziłem, zrobiłem kilka obchodów, a na sam koniec stanąłem nad tobą, odliczając każdą stronę, którą przeczytałeś. – Chcesz powiedzieć, że były tutaj huki, wrzaski, tupanie, a sam koniec nachylony nade mną dyszałeś mi w kark przez... – Trzydzieści minut. – Trzydzieści minut, a ja nic nie zauważyłem? Uśmiech na twarzy demona wyrażał odpowiedź twierdzącą tak wyraźnie, że młodzieniec poczuł zimny dreszcz na karku. – No dobra... Te akta są naprawdę wciągające. Powiedz lepiej, czy nasz nowy osadzony coś powiedział? – No cóż – powiedział z udawaną zadumą demon. – Na pierwszym przesłuchaniu dość dużo przeklinał, wyzywał nas, obiecywał zemstę, pomstę oraz śmierć w straszliwych cierpieniach. A później wspomniał, że widział się z demonem, który się nie ujawnił. – Znaczy się, że musiał trochę dłużej wpatrywać się w siebie samego niż pozostali, bo jak do tej pory tylko ty i ten nowy potrafiliście się nie ujawniać. Mógłbym powiedzieć, że gdybym miał oceniać waszą rasę po egzemplarzach, które tutaj mamy, to powiedziałbym, że to banda rzeźników. Jak do tej pory jako taką finezją wykazałeś się ty. – No chyba nas obrażasz! Sam powiedziałeś, że Minotaur umie się kamuflować... – Tak... Jednak poza tym, że ma tę umiejętność rozwiniętą jest o wiele bardziej zacofany niż wszyscy pozostali! – Uznajmy, że do tych sprytniejszych jeszcze się nie dobraliśmy! Sabin uśmiechnął się na widok urażonej dumy Przedwiecznego. – Mniejsza z tym. Lepiej powiedz, czego dowiedziałeś się na następnym przesłuchaniu. – No coś ty, nie tak szybko. – Demon udał oburzenie. – Najpierw opowiem ci, jak go złamałem. Po przesłuchaniu wrzuciłem go do celi i pozwoliłem uwierzyć, że wierzę w jego bajeczkę. Gdy poczuł się bezpiecznie, zabrałem go na kolejną zabawę bez konwencji genewskiej... Zajęło mi to trochę czasu. Okazało się, że demon, który odwiedził naszego kochanego byczka to Topornik i zebrała już niezły zespół, który ma plan, jak nas powstrzymać... – Powstrzymać?
– Widzisz, pogłoski w świecie demonów naprawdę szybko się rozchodzą, nawet jeśli demony odcinają się od świata. A pogłoski o naszych zabawach bardzo szybko się rozeszły. Jesteśmy zagrożeniem. – Dla każdego wolnego demona na tym świecie – dokończył młodzieniec, a jego źrenice nagle się rozszerzyły. Demon zamilkł, wpatrując się zaskoczony w siedzącego przed nim chłopaka, z jego twarzy zniknął pogardliwy uśmieszek, a na czole pojawiły się kropelki potu. Westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Czy to możliwe? – Wiedziałem, co powiesz. Po prostu wiedziałem, co powiesz, zanim to zrobisz – szepnął Sabin. – Naprawdę nie wiem, jak to się stało. – To jeden z objawów – odezwał się spokojnie. – Na ułamek sekundy połączyliśmy się w jedność. Wtedy mogłeś zobaczyć to, czego pragnąłem w danym momencie. To niepokojące... – Też tak sądzę. – Co zamierzasz z tym zrobić? – Na razie nic i chyba muszę wracać. Demon jedynie skiną głową, obserwując, jak młodzieniec bierze głęboki wdech. Młodzieniec otworzył oczy. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na łóżku w niewielkim pokoju. Jako dowódca miał oddzielny pokój z wygodnym miejscem do spania w nowej podziemnej bazie. Aktualnie zespół ludzi przeczesywał internet w poszukiwaniu wcześniej wskazanych przez Sabina informacji o aktywności demonów, podczas gdy dwanaścioro żołnierzy odpoczywało po ciężkiej próbie przebytej tuż przed paroma dniami. Ze zdziwieniem stwierdził, że test okazał się o wiele prostszy, niż by sobie tego życzył. Trochę go to rozczarowało, ale cóż można było zrobić, żołnierze za jego sprawą przeszli prawdziwe piekło, o które postarał się osobiście. Ćwiczenia fizyczne wyczerpujące do ostatka siły jego podwładnych, po których mieli symulacje walki z demonami. Zapewniał im tylko tyle, że przeżyją i po wyjściu ze szpitala będą w stanie dalej walczyć, jednak poza tym wszelkie zabawy były dozwolone. Wiele razy nadwyrężał mięśnie podwładnych niemal do uszkodzeń. „Dwunastu – pomyślał, uśmiechając się do siebie”. – A teraz potrzebuję tylko jakiegoś tropu, za którym mógłbym
puścić moje wściekła psy – powiedział. Położył się na , zakładając ręce za głowę. Czuł się bardzo odprężony. Nagle poderwał się, usłyszawszy dziwne buczenie. Powoli przeniósł wzrok na biurko, na którym podskakiwała jego komórka. Wyciągnął rękę i podniósł urządzenie z blatu. Na wyświetlaczu co jakiś czas migał napis „LIDKA”. Na ustach młodzieńca pojawił się szeroki uśmiech, gdy naciskał zieloną słuchawkę. – Co masz dla mnie?
KSIĘGA V Pierwsza Krew Przygotowania Zaraz po telefonie Lidki Sabin ze śmiechem podniósł się z łóżka. Przez dłuższą chwilę walczył ze sobą, by nie zatrzeć z zadowolenia rąk. Zaraz jednak opanował się. W myślach szybko wyliczył potrzebne mu rzeczy. Transportem nie musiał się martwić, wieś była na terenie państw współpracujących. Każdy z jego drużyny miał indywidualnie dobrany do swoich potrzeb sprzęt, oprócz standardowego wyposażenia. W całej bazie poza nimi było jeszcze kilku techników, naukowców oraz personel bazy. W sumie z tego, czego się dowiedział jakieś czterdzieści osób. Wiedział również, że nie wszyscy są jedynie pracownikami, jednak nie dbał o to. Położył rękę na klamce, chcąc wyjść z pokoju, gdy nagle przypomniał sobie moment, gdy zabił demona i zamknął go w swoim wnętrzu. Trwało to jedynie ułamek sekundy, po czym wpatrywał się w martwe ciało opętanego człowieka. Wtedy nie czuł nic, a i teraz nie specjalnie go to obchodziło. Z tego, co wiedział, nie dało się bezkarnie wypędzić tych demonów, zwłaszcza, że zajmowane przez nich ciała już dawno powinny nie żyć. Potrząsnął głową, jakby w ten sposób chciał odgonić natrętne myśli. Czekała go misja, nie było czasu na rozważanie tego, co robił. Wyszedł, kierując się do głównego pomieszczenia, gdzie miał właśnie sprawdzić w praktyce, jak będzie wyglądało wykonywanie procedur. Obiecał to wielu wpływowym ludziom po części po to, by dać im złudną wiarę, iż im podlega, a po części dlatego, że pomimo iście wojskowego rygoru bardzo usprawniały pracę. Przynajmniej w teorii. Wchodząc do środka skinął głową pracującym przy trzech stanowiskach mężczyzną. Uśmiechnął się, zasiadając za biurkiem. Każdy z dwunastki miał mieć dyżur przy stanowisku przeszukiwania internetu. Co prawda nie chcieli tego robić, jednak odpowiednia perswazja pozwoliła zmienić ich nastawienie. Cała trójka nagle poderwała się z miejsca, dostrzegając dowódcę. – Spocznijcie, chłopcy. – Roześmiał się. – Strasznie nerwowi jesteście jak na tak spokojną służbę. Znaleźliście coś?
– Nie! – A ja tak – odparł. – Łączcie mnie, chcę jak najszybciej zakończyć całą tę zabawę z procedurami. Gdy jego podwładni rzucili się do monitorów szybko wystukując na klawiaturach polecenia, on wygodnie rozsiadł się w fotelu. Westchnąwszy, bardzo powoli wpisał hasło, po czym spokojnie zaczął wpisywać cele, miejsce ataku, potrzebny sprzęt. Jego podwładni w błyskawicznym tempie realizowali całość przedsięwzięcia. Od momentu, gdy usiadł na krześle do chwili pełnego zmobilizowania sił minęły niecałe trzy godziny, podczas których udało mu się wypić kawę, zjeść coś oraz, był prawie tego pewien, zdrzemnąć się przez jakieś dziesięć minut. W momencie, gdy otrzymał akceptacje misji, wstał bez słowa i ruszył w kierunku podziemnego hangaru. Po drodze zabrał ze sobą torbę, przerzucając ją przez ramię. W hangarze stała w równym dwu szeregu cała drużyna. Wyprostowani jak struny, z dumnie wypiętymi klatkami piersiowymi. – Jesteście gotowi? – TAK JEST! – No to spocznij i pakować tyłki do ciężarówki. Nie czekając na wykonanie rozkazu, usiadł na miejscu pasażera w momencie, gdy miejsce kierowcy zajął jego zastępca. Samochód sprawnie zapalił i ruszyli. Po dziesięciu minutach Sabin przycisnął guzik przyciemniania szyb. – Szarłan, wszystko sprawdzone? – Ta jest – usłyszał roześmiany głos tuż za zagłówkiem. – Wszystko wyprute na lewą stronę i cały szmelc usunięty. Aktualnie jesteśmy nienamierzalni dla żadnych gryzipiórków, a o podsłuchach czy kamerkach już nie wspomnę. Samochód stracił dobre siedem kilo wagi, gdy to wszystko wyrzuciłem. – Dobra robota. – Roześmiał się. – Panowie, fajrant od grzecznej służby. Mówiąc to przekręcił gałkę radia, z którego bluznęły ostre dźwięki muzyki, co wywołało okrzyki radości. Uśmiechnął się do siebie. Lubił tę zgraję postrzeleńców. Walka
Osaczyli dom prawie godzinę temu. Podczas niej potwierdzili, iż znajdujący się w niej właściciel, jest osobą, której szukali. Nieoczekiwanie jednak okazało się, że miał on gościa, innego demona. Sabin wydał bezgłośnie rozkazy i teraz czekali, aż tamci wyjdą z mieszkania. Młodzieniec uśmiechnął się mimowolnie do siebie na myśl, że demony zwykły zajmować domostwa gdzieś na uboczach osiedlonych przez ludzi terenów. Było to wielką wygodą, gdyż mogli na spokojnie przeprowadzać akcje, nie martwiąc się o nieproszonych gości. Nagle drzwi skrzypnęły i z chatki wyszedł mężczyzna, a zaraz za nim bardzo ponętnie wyglądająca kobieta. Wyczulony słuch młodzieńca wyłapał słowa rozmowy. – Zastanów się nad tym, Lubieżna – sapnął tamten. – Tak zrobię. Na znak Sabina z pobliskich krzaków wystrzelono pocisk, który poleciał prosto pod nogi celów. Nim oboje zareagowali, silny wybuch zwalił ich z nóg. Młodzieniec wraz z drużyną wyskoczyli zza krzaków. Dym szybko opadł, ukazując ich oczom parę zdezorientowanych demonów. Na znak Sabina dwanaście luf wycelowało w bliżej stojącego mężczyznę. Nie czekając na dalsze rozkazy, grupa otworzyła ogień. Gdy pierwsza kula drasnęła ramię mężczyzny, wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Cel złapał zdezorientowaną kobietę i pociągnął ją na linię strzału. Gdy grat kul zaczął szarpać jej ciałem, on susem skoczył ku wyważonym drzwiom domu. Nim kobieta zdołała pojąć, co się właściwie dzieje, upadła na ziemię, dygocząc i krwawiąc. – Szybko za nim – krzyknął Sabin. Dwanaście osób pobiegło, osłaniając się nawzajem, za napastnikiem. On natomiast dopadł krztuszącej się własną krwią ofiary. Pochylając się nad nią, ujrzał w jej oczach przerażenie. Nie czekając, namalował jej krwią znak najpierw na jej ciele, a następnie na swoim. Szybki rozbłysk światła i było po sprawie. Z zaskoczeniem wpatrywał się w martwe ciało kobiety. Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyła nawet zaatakować. Akcja była szybka i przemyślana. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że mimo wszystko powinien obawiać trochę swojego zespołu. Poderwał głowę do góry, spoglądając na nadbiegającego żołnierza.
– Co jest, Kruszyna? – Uciekł. Chłopaki jeszcze idą jego śladem, ale wydaje się to niepotrzebne. Spieprzał aż się kurzyło, pewnie jest daleko stąd. – Dobra. Wołaj ich z powrotem na szybki rekonesans miejsca. Trzeba zrobić dokumentację, żeby było co do akt włożyć. – Ha ha. – Roześmiał się. – To już drugi złapany przez pana demon! Szybko odwrócił się i pobiegł. Sabin uśmiechnął się do siebie. Miał już w sobie pięć demonów, jednak nie wszyscy jego sojusznicy musieli o tym wiedzieć. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że roztacza wokół magiczną sieć niedopowiedzeń. Nigdy nie zaprzeczał ani nie potwierdzał faktów o sobie. Może była to niepotrzebna ostrożność, ale nie chciał kusić losu. Godzinę później wracali do domu, raźno podśpiewując. Zespół zrobił szybki rekonesans, dokumentacje i spaliły wszelkie ślady wraz z chatką. Ciało zabitej, jaki i dwanaście innych znalezionych w piwnicy, zabrali ze sobą. Był to punkt, nad którym najdłuższe batalie musiał przeprowadzać Sabin. W końcu jednak ugięli się i obiecali informować rodziny o zmarłych podczas akcji oraz zabitych przez cele. Przesłuchanie Po powrocie do bazy Sabin kazał sprawdzić sprzęt oraz uzupełnić braki, sporządzić raporty i wywczasować się swoim podwładnym. Sam natomiast zabrał zebrane przez nich materiały, po czym dość wolnym krokiem udał się na stanowisko dowodzenia, gdzie rozpoczął powolny proces wprowadzania danych. Gdy tylko wysłał ostatnie zdjęcie do sieci, otrzymał wiadomość z prośbą o ustną relację wszystkich zdarzeń. Z dość dużą niechęcią postanowił wypełnić ten obowiązek. Po godzinnej rozmowie ode chciało mu się wszystkiego. Stanęło na tym, że wmusili mu dodatkowy czteroosobowy zespół specjalistów, który miał na stałe zakwaterować się w bazie i badać wszelki dostarczone przez niego próbki. Po wejściu do pokoju zamknął drzwi na klucz. Doszedłszy do łóżka, rzucił się na nie, by pogrążyć się w spokojnym odprężającym śnie, zaraz jednak poczuł, że do wykonania ma jeszcze jedną rzecz, zanim będzie mógł odpocząć. Z ciężkim sercem zamknął powieki. Odtworzywszy oczy, poderwał się i odskoczył, zobaczywszy czerwone oczy pałające żądzą mordu tuż przed swoją twarzą.
– Co się stało? – Jak mogłeś to zrobić?! Demon najwyraźniej nie był w dobrym nastroju. Młodzieniec z dezorientacją rozejrzał się dookoła. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, było powiększenie się biura oraz pojawienie się dodatkowego biurka i krzesła. Poza tą odmiennością jak zwykle pojawił się w biurze nowy opasły segregator. – Nie podoba ci się dodatkowy wystrój wnętrza? – Nie podoba mi się – Przedwieczny zaczął sączyć słowa przez zęby. – Dodatkowy personel, który tu ściągnąłeś, nie racząc mnie o tym poinformować. A jak już ściągasz nowy personel, wypadałoby jeszcze wprowadzić go we wszystko, a nie zostawiać ten ciężar na moich barkach! Młodzieniec uśmiechnął się. – Więc jej duszę też tu ściągnąłem? – Jakiej jej? – No tej biednej kobiety, którą opętał demon… Eee… Lubieżnica, jeśli czegoś nie przekręcam. – Tak – dobiegł mnie głos od strony wyjścia z gabinetu. W progu stała przepiękna brunetka o szarych oczach. Ubrana w obcisły uniform zaplotła ręce na obfitym biuście. U jej nóg wiernie siedział czarny wilk. – Miło, że mnie tu zabrałeś – powiedziała głosem świadczącym coś innego. – Jednak nie wiem, czy akurat praca strażnika więziennego jest tym, co bym chciała robić do końca życia… – Jest strasznie gderliwa – powiedział szeptem Przedwieczny. – Ale żałuj, że nie widziałeś, co zrobiła Lubieżnicy, jak przyszło do przesłuchania. Wbrew pozorom miałem większe problemy z nią, niż z okiełznaniem nowego demona… – Co mówicie? – Przedstawiam cię Sabinowi. Sabinie to Lilja. – Miło mi poznać. Dziewczyna uśmiechnęła się. – Chodźmy do naszego osadzonego. – Wziął Sabina pod rękę. – Przepraszam za tę szopkę, ale musiałem to zrobić, bo inaczej żyć by mi
nie dała. Będzie miło mieć tu kogoś tak krewkiego. Choć w pobliże Lubieżnej nie będę jej raczej dopuszczał. Wszyscy wyszli z gabinetu prosto do dużego korytarza pomiędzy rzędami cel. Sabin, przechodząc koło osadzonych, bezwiednie skinął głową Nieumarłemu, który jako jedyny podszedł do krat, by spojrzeć na niego. Pozostali więźniowie zajmowali się własnymi sprawami. – Kiedy w końcu zaczniesz zapełniać cele na pierwszym piętrze? – rzucił Sabin. – Obiecuję, że następnego demona wkopię właśnie tam, w celi naprzeciwko celi Nieumarłego – powiedział, uśmiechając się zawadiacko. – A tymczasem spójrz tutaj. Młodzieniec zatrzymał się i spojrzał do środka. Z zaskoczeniem stwierdził, iż potwór, który siedział wewnątrz celi, nie był lubieżny… Wyglądał strasznie, wielkie kły wystające z paszczy sprawiły, że ciarki przeszły mu po plecach. – Straszna paskuda – stwierdził. – Dlaczego więc nazywał się Lubieżny? – To z powodu ciał, jakimi zawsze władał – mówiąc to. Przedwieczny delikatnie skinął głową w stronę Lilii. – Musiały wyglądać ponętnie. Zwykł zwabiać zalotników w opustoszała miejsca, gdzie ich zabijał i zjadał. W starożytnych wierzeniach bardzo przyczynił się do rozprzestrzenienia mitu o Strzydze. A teraz jest w naszej mocy. – I będzie bardzo grzeczny – powiedziawszy to, Lilia zrobiła krok w stronę celi. Potężny demon skulił się pod ścianą. W jego czarnych ślepiach Sabin dostrzegł strach. Zaskoczyła go reakcja stwora. Jego umięśnionym, pokrytym siwym futrem ciałem wstrząsnął dreszcz. – Taaak – stwierdził przeciągle Przedwieczny, po czym dodał wymijająco: – Podczas przesłuchania Lilia pomagała dość skrupulatnie. Udało mi się wyciągnąć wiele informacji. Drugi demon, którego spotkaliście to Ogar, rekrutuje inne demony dla Topornika. Chcą stworzyć armię przeciwko nam. Ponadto szukają jakiejś broni, która ma nas zniszczyć. Coś bardzo potężnego! – To coś nowego – odparł młodzieniec. Przedwieczny uśmiechnął się krzywo, po czym przeniósł wzrok na
Lilię. – Idziemy z Sabinem do biura, zrobisz obchód? Na ustach dziewczyny pojawił się uśmiech. – Sama? Pytając się spojrzała do wnętrza celi Lubieżnego, który skulił się jeszcze bardziej. – Tak… Ale masz ich nie gnębić beze mnie! Obydwaj ruszyli spokojnym krokiem, pozostawiając dziewczynę samą. Po wejściu do biura zamknęli drzwi. – Sabinie, co cię podkusiło, żeby zabrać również duszę tej dziewczyny? Młodzieniec nie odpowiedział od razu, wolnym krokiem podszedł do półki z segregatorami, po czym wziął nowo dostawiony i zajął miejsce. Przez cały czas był uważnie obserwowany przez Przedwiecznego. – Wiesz, naprawdę bardzo długo się zastanawiałem, czemu to zrobiłem i chyba z ciekawości, czy w ogóle mogę. Może chciałem też dać namiastkę życia tym, którzy je utracili? Sam nie wiem. Przedwieczny pokiwał głową, a jego krwistoczerwone oczy zalśniły. – W gruncie rzeczy nie widzę nic złego w tym, żeby sprowadzać tu dusze tych, których opętały demony. Nie znam przypadku, by demon dobrowolnie opuścił czyjeś ciało. A zwykle gdy jest przepędzony, to zaraz później dopada go jakiś inny demon. To coś na zasadzie wymiany lokatorów. To tak, jakby tuż przed wyjściem zostawiał uchylone tylne drzwi. – Rozumiem. Nagle zza drzwi dobiegł ich żałosne warknięcie demona. – No, Sabinie, do pracy, a ja idę zobaczyć, jak pracuje nasza nowa adeptka. Choć muszę przyznać, że radzi sobie niezgorzej. – Wyszedł z pomieszczenia. Młodzieniec otworzył segregator, zagłębiając się w treść pierwszej strony.
KSIĘGA VI Na Tropie W pogoni za Cieniem Od dnia, gdy pochwycili Lubieżnego, minęły trzy tygodnie. W tym czasie udało mu się zlokalizować ślad Ogara. Wraz z oddziałem zaczęli go szukać. Od tego momentu włóczyli się za nim po górach karpackich. Tygodniowa wędrówka może nie była biwakiem, ale jego podwładnym humory dopisywały. Sabin ciągle czuł na placach czyjeś ciężkie spojrzenie. Właśnie biwakowali nieopodal wejścia do jaskini, gdy do jego uszu dobiegła cicha melodyjka, płynąca dokładnie z jej wnętrza. Młodzieniec obejrzał się i wpatrywał w czarną otchłań jak zauroczony. Nagle poderwał się zaskoczony. Stojący nad nim Kruszyna bardzo powoli cofnął dłoń. – Przestraszyłem cię? W głosie rosłego mężczyzny wyczuwało się delikatną nutkę zakłopotania i niedowierzania. – Co się stało? – Jesteśmy rozstawieni, możemy się spokojnie przespać. – Rozumiem – powiedział Sabin, błądząc nieobecnym wzrokiem po wejściu do jaskini. W jego uszach wiąż rozbrzmiewała muzyka. Poderwał się nagle, tknięty jakąś myślą. – Kruszyna, przejmujesz dowództwo. Jeśli nie wrócę przed brzaskiem, rankiem wstajecie i ruszacie tropem Ogara. Nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie w kierunku wlotu do podziemi. Coś go przynaglało, by zagłębił się w te niezbadane tereny. Błąkał się po podziemiach przez godzinę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jednak jakimś sposobem czuł, że zaraz dojdzie tam, gdzie miał się znaleźć. Nagle wyczuł w powietrzu delikatny zapach gotowanego jedzenia. Przyśpieszył kroku. Zatrzymał się u wejścia do większej, oświetlonej groty. Szybki rekonesans powiedział mu, że znalazł się w miejscu, którego szukał. Na środku przy małym kociołku siedziała niewielka, zgarbiona postać, przypominająca zniedołężniałego starca. Po lewej stronie dostrzegł barłóg, stół i krzesło oraz jakieś
prowizorycznie sklecone półki z księgami. Naprzeciwko leżała przykuta kajdanami do ściany czteroosobowa rodzina. W niektórych miejscach na ziemi walały się poogryzane ludzkie szczątki. Młodzieniec skrzywił się, zacisnął pięści, po czym nie bacząc na nic, ruszył pędem ku zgarbionej postaci. Nim jednak go dopadł, istota odwróciła się i spojrzała na nieoczekiwanego gościa przekrwionymi oczami, a jego paskudna gęba rozchyliła się w uśmiechu, ukazując garnitur poczerniałych zębów. Ku przerażeniu Sabina ciało nagle odmówiło mu posłuszeństwa, zamierając w bezruchu. Czuł się tak, jakby wewnątrz wszystko zamieniło się w lity kamień, a on stał się jedynie powłoką. – Dziwne uczucie, prawda? – zarechotał starzec. – Powiedziałbym, że bardzo dziwne, wszak jesteś świadomym człowiekiem. Nieopętanym jak normalni śmiertelnicy… Starzec przyjrzał mu się uważnie, po czym zarechotał jeszcze głośniej. – Widzę, że rozumiesz, o czym mówię. Miło, że wpadłeś! Mam doprawdy dylemat, z którego z tych starych zrobić zupę? Bo widzisz, z młodych będzie pieczyste jak ta lala. Ale ze starymi jest gorzej… Mięsko nie jest takie jędrne i czasem potrafi być naprawdę żylaste. No, ale czy stary człowiek może wybrzydzać na takim wygwizdowie? Jego wzrok skierował się przy skutym pod ścianą, który zbili się w gromadkę na tyle, na ile pozwalały łańcuchy. Starzec oblizał się lubieżnie, zaraz jednak poświęcił całą uwagę nieproszonemu gościowi. Gdzieś zza pazuch złachmanionych ubrań wydobył duży, zardzewiały nóż. – Wybacz, młodzieńcze, ale będziesz mi tylko zawadzał, a żadnego z ciebie pożytku nie będę miał. Odkąd masz w sobie demony twoje mięso się zepsuło. Więc żegnaj. – Rozciągnął wargi w uśmiechu. – I pozdrów ode mnie Przedwiecznego. Sabin odpowiedział mu uśmiechem. Starzec nagle znieruchomiał, wpatrując się w niego. Coś się nie zgadzało. Jakby na potwierdzenie jego obaw, młodzieniec drgnął, po czym stanął zupełnie wyprostowany. – Sam go pozdrów! Starzec zamachnął się nożem w panicznym geście ataku na oślep. Młodzieniec bez problemu uchwycił atakującego za nadgarstek i
pociągnął w ciemność, by zniknąć z oczu nieszczęsnej rodziny. Szybkie wykręcanie ręki nagrodzone zostało chrzęstem łamanych kości, który rozniósł się w ciemności korytarza. Starzec otworzył usta, by wrzasnąć z bólu, gdy druga ręka niedoszłej ofiary złapała go za szyję, miażdżąc ją w potężnym uścisku. Zaskoczony raptownym atakiem strzec szamotał się w przerażaniu, zaraz jednak jego ciało zwiotczało. Sabin chwycił wysuwające się z bezwładnej dłoni ostrze i odruchowo wyciął na klatce piersiowej ofiary znak. Jasne światło rozbłysło oślepiająco w mrokach jaskiń i zaraz znikło. Młodzieniec powrócił do głównej pieczary oświetlonej ogniskiem. Spojrzał na czteroosobową rodzinę, która na jego widok skuliła się odruchowo. Wyciągnął otwarte dłonie w uspokajającym geście. – Spokojnie – powiedział, nadając głosowi hipnotyzujące brzmienie. – Jesteście już bezpieczni. Nie musicie się obawiać tamtego człowieka. Teraz chwycimy się za ręce i pójdziecie za mną. Dostrzegł, jak oczy całej czwórki stały się dziwnie matowe. Skinęli jedynie głowami na znak zgody. Na jego ustach pojawił się szyderczy uśmiech. Powoli uwolnił spętanych i chwyciwszy się za ręce, ruszyli w powrotną drogę. W Ogniu Bitwy Dobiegły go niepokojące odgłosy. Chciał przyśpieszyć kroku, jednak rozmyślił się. Nie mógł porzucić rodziny, która z nim szła, ani kazać im biec szybciej, bo wyczuwał ich zmęczenie. Pomimo władzy, jaką nad nimi uzyskał dzięki hipnozie, nie chciał nadwyrężać ich sił jeszcze bardziej. Szli równym krokiem, a odgłosy przybierały coraz bardziej na sile. Sabin rozpoznał huki wystrzałów i granatów. Choć coraz bardziej się niecierpliwił, szedł spokojnie, aż w końcu skręcił w kolejny zaułek i jego oczom ukazał się wylot z jaskini. Zatrzymał się, spoglądając na czteroosobową rodzinę. – Musicie tu na mnie poczekać – powiedział spokojnym głosem. – Gdybym nie wrócił za trzy godziny, wyjdźcie z jaskini… Rodzina skinęła głowami jak marionetki. Młodzieniec odwrócił się na pięcie i ruszył żwawym krokiem. Po wyjściu z jaskini dostrzegł okopanych wokół wejścia swoich ludzi, puszczających salwy we wszystkich kierunkach.
– Co jest? – Melduję, że zaatakowały nas dzikie zwierzęta. – Groszek wypruł kolejną salwę prosto w kicającego między dwoma kamieniami zająca. – Właśnie rozwaliłeś małego słodkiego zajączka – sapnął Sabin, lecz zaraz zamilkł. Polanka była usiana zwłokami zwierząt. Z zaskoczeniem dostrzegł ciała dwóch niedźwiedzi i wilka. Jednak jeszcze większa chmara przemykała pomiędzy drzewami, głazami oraz wyrwami w ziemi, próbując dostać się do strzelających. – Jeden z takich skurwysynów o mało nie zagryzł mnie we śnie. Nagle dotarło do Sabina, co się właściwie stało. – Ogar musiał zwęszyć demona w jaskini… Dlatego przestał uciekać i ją szturmuje. Wstrzymać ogień – ostatnie słowa wykrzyczał, wychodząc przed lufy obrońców. Gdy tylko salwy ucichły, z kryjówek wysypała się chmara dzikiej zwierzyny. Sabin bacznie się jej przypatrywał i nagle go dostrzegł, pędzącego między dwoma niedźwiedziami: wściekłego czarnego wilczura, nieodbiegającego im wielkością. Ogromna paszcza rozwarła się, obnażając wielkie kły. Nagle bestia zamarła w pędzie, łapy zarył głęboko w ziemię. W tej samej chwili zwierzęta również zaczęły się zatrzymywać i rozglądać niepewnie na boki, by następnie w przestrachu zacząć uciekać do lasu. Ku rozbawieniu Sabina jedynie mały zdziczały królik wciąż pędził w jego stronę z wściekłością na pyszczku. Jednak solidny kopniak, który odrzucił go na parę metrów, sprawił, że doszedł do siebie i pomknął w las za pozostałą hałastrą. Młodzieniec roześmiał się, a jego ludzie zawtórowali mu, wychodząc z ukrycia. Powolnym krokiem podszedł do stwora, dobywając zza pazuchy ostrze noża. – Dwa demony w cenie jednego. – Zaśmiał się, szepcząc. – To prawie jak promocja. Cieszę się, że w końcu postanowiłeś do mnie dołączyć. Jeszcze się spotkamy… Po czym wyćwiczonym ruchem zaciął ostrzem wyciął na ciele bestii znak. Krótki błysk i na ziemię u jego stóp upadło martwe ciało, które zaczęło się marszczyć i ciemnieć, by w końcu zamienić się w proch. – No, no – mruknął młodzieniec.
– Co to było? – spytał Groszek, stając tuż obok Sabina. – Efekt przyśpieszonego starzenia się – odparł. – Tak się dzieje, gdy długo powstrzymywana przez demona śmierć człowieka raptem dopada ciało. – To znaczy, że… – To znaczy, że nasz ostatni przyjaciel był o wiele mniejszy głupcem, niż się spodziewałem. Zamiast trwonić energię na wymianę ciał, trzymał się jednego i dbał o nie… Groszek z zakłopotaniem odchrząknął, zaraz jednak uśmiechnął się i zmienił temat. – Robimy to, co ostatnio? Szybka dokumentacja i się zwijamy? – Z tym demonem tak, możesz odesłać do roboty trzech chłopaków. Pozostałych podziel na dwie grupy, jedna idzie ze mną do jaskiń, druga będzie musiała zaopiekować się czteroosobową rodziną. – Jaką rodziną? Nie odpowiedziawszy, ruszył w stronę groty. Groszek nie zadawał więcej pytań, szybko i sprawnie wydał polecania. Już po chwili wraz z Sabinem i kilkoma chłopakami szedł ciemnymi korytarzami, pozostawiając za sobą resztę grupy zajmującą się zabitym demonem i oszołomioną rodziną. Trochę tu już tłoczno Do bazy dotarli dwa dni po wydarzeniach przy grocie. Żołnierze dostali konkretne rozkazy wypoczynku zaraz po tym, jak oporządzą sprzęt. Sam zajął się zdawaniem raportów i sprawami czteroosobowej rodziny oraz tuszowaniem ich sprawy. Gdy w końcu udało mu się dotrzeć do oazy swojego pokoju czuł się wycieńczony. Runął w pościel w ubraniu i błyskawicznie przeniósł się do wnętrza. Gdy otworzył oczy, był zaskoczony zarówno tym, że w biurze znajdowały się zaledwie jedno dodatkowe biurko oraz dwa segregatory, jak i tym, że tak szybko przenosił się do tego miejsca, gdy czuł, że jego organizm jest wycieńczony. Nie zastanawiając się, wstał od biurka i wyszedł na zewnątrz. Tuż za nimi napotkał szeroko uśmiechniętego Odwiecznego w nieskazitelnym uniformie oraz Lilię głaskającą czarnego wilka po łbie. – Witaj, drogi przyjaciel! Już nie mogłem się ciebie doczekać! Coraz więcej nas tutaj. Pozwól, że ci przedstawię. Pan Herman – mówiąc
to wskazał na staruszka z wózkiem do sprzątania, który skinął mu głową. – Będzie pomagał w utrzymaniu porządku. Oraz pan Azuko, który pomógł w przesłuchaniach demonów. A tymczasem wróćmy do biura! Sabin zdążył jeszcze skinąć głową nowemu strażnikowi, nim został bezceremonialnie wepchnięty przez Odwiecznego do biura. – Usiądź – powiedział, wskazując krzesło. Sam natomiast wziął dwa nowe skoroszyty i przyniósł je na biurko. Spoglądając krwistymi oczami na młodzieńca, uśmiechnął się współczująco. – Przeczytaj to i wracaj. Musisz odpocząć. – No coś ty… Odwieczny… Bez zwyczajowego obejrzenia nowych więźniów? To było już prawie jak zwyczaj… – Źle wyglądasz. Ta eskapada naprawdę cię wykończyła. A wiele pracy przed nami. Musisz nabrać sił i twoi żołnierze również. Młodzieniec szybko spoważniał. – Nie mów zagadkami. Czego się dowiedziałeś? – Wiemy, co planuje Topornik. Chce obudzić potężnego demona… Nowonarodzonego. – Kogo? – Nigdy nie słyszałem o nim, bo to było po tym, jak mnie uwięzili. Podobno jakiś chłopak, któremu wybito rodzinę, wpadł na ten sam pomysł, co ja. Uwięził w sobie demona i za pomocą jego mocy zaczął wchłaniać kolejne. W końcu stało się to, o czym mówiliśmy… Stali się jednością i tak oto powstał Nowonarodzony. Potężny demon! Wszyscy się go bali, więc użyli mocy, by zamienić go w posąg. Teraz Topornik chce go uwolnić i nasłać na ciebie… – On jest taki jak ja… Odwieczny skinął głową. – Podobno stał się strasznie potężny. Musimy ją powstrzymać, zanim go uwolni… Na szczęście znamy czas i miejsce, kiedy mogą to zrobić. A znając Topornika, nie pokusi się na to, by czekać cztery miesiące na kolejną szansę, nawet jak się dowie, że złapałeś Ogara. – Ile mamy czasu? – Tydzień i uwierz mi, musimy się do tego naprawdę solidnie przygotować. Jedną z najważniejszych rzeczy jest twoja regeneracja.
Musisz odpocząć! – Muszę dowiedzieć się też jak najwięcej, by w razie wypadku móc walczyć z czymś, o czym jeszcze nie słyszałeś. – Tak – skinął głową Odwieczny. – Najgorsze jest to, że możesz stanąć przed czymś, czym możesz się stać… Czym możemy się stać. Z tego, co wydusiłem z Samotnika, to jest to straszny… – Jakiego Samotnika? – Pierwszy demon, którego ostatnio schwytałeś. Otóż on był jednym z TYCH, którym udało się zamknąć potwora. Z tego, co mówił, jest straszny… – To dziwne, gdy demony mówią o kimś potwór. – Sami widzisz. A teraz zostawię cię. Uśmiechnął się i wyszedł z biura. Sabinowi przeszedł nieprzyjemny dreszcz po plecach. Powoli sięgnął po grubszy ze skoroszytów i zagłębił się w lekturze.
KSIĘGA VII Nowonarodzony Bitwa w Kotlinie Przygotowanie grupy i siebie samego zajęło Sabinowi cały czas, który pozostał do wyznaczonego terminu. Rozmieścił odpowiednio wszystkie osoby wokół samotnego posągu na nagiej skale w środku kotliny. Byli gotowi, czekali, a młodzieniec czuł mrowienie w końcówkach palców. Z każdą chwilą coraz bardziej się denerwował, jednak wiedział, że gdy tylko zacznie się akcja, wszystko to minie, a przynajmniej miał taką nadzieję. Czas wlókł się niemiłosiernie, z nudów młodzieniec zaczął się przyglądać wyniosłemu posągowi. Z zaskoczeniem stwierdził, że nie był to olbrzymi potwór wpatrujący się wściekle w otoczenie. Była to postać niskiego młodzieńca stojącego w pozycji, która przy odrobinie dobrej woli mogłaby uchodzić za opanowaną. Gdy zapadł zmrok, a promienie księżyca padły na postać Nowonarodzonego z zaskoczeniem stwierdził, że posąg wyglądał, jakby na niego patrzył. Nagle jak z podziemi pojawiło się wokoło siedem postaci rozpoczynając monotonne, przypominające śpiew zawodzenie. Coś w żołądku młodzieńca ścisnęło się raptownie. Poderwał się na równe nogi, krzycząc: – Biegiem! Brać ich! Jak na znak żołnierze ruszyli biegiem w stronę kręgu. Sabin pędził jak szalony, wiedział, że musi się zbliżyć, by móc ich powstrzymać. Jednak by go nie wyczuli, musiał rozmieścić swoich ludzi w znacznej odległości od centrum kotliny. Siedem demonów nie zważało na zbliżających się w ich kierunku napastników, dobyło zza pasków noży i nacięło wnętrze lewych dłoni, nie przestając monotonnej mantry. Po czym wyprostowali je w stronę posągu, w tym samym momencie Sabin poczuł, że jest w dostatecznej odległości. Zatrzymał się, unosząc ręce w górę, jakby chciał objąć cały krąg demonów. Wpatrzył się w nich intensywnie, podczas gdy jego żołnierze wyprzedzili go, pędząc ku przeciwnikom, by ich ująć. Nagle monotonny głos siódemki umilkł, na skroniach młodzieńca pojawiły się kropelki potu. Sabin unieruchomił
wszystkich zebranych, jego żołnierze właśnie dobiegali do kręgu, gdy raptem dostrzegł wyostrzonymi zmysłami wzroku, jak kropelki krwi z dołów dłoni spadają na ziemię. Jego serce uderzyło szybciej, gdy krople upadły na ziemię. Źrenice sabina rozszerzyły się. Dostrzegł, jak wszystko wokoło zamarło wraz z nim. Widział żołnierzy rozrywających koszule demonów i malujących na nich symbole obezwładniające. Groszka, który rzucał rozkazy i trwających w bezruchu demonów. Dopiero po chwili dotarło do niego, że spośród całego bezruchu otaczających go jedynie młody człowiek, wyglądający jak żywe uosobienie posągu bardzo powolnym krokiem idzie w jego kierunku. Z każdym krokiem coraz bardziej się uśmiechając. Dotarcie do niego zajęło mu chwilę. Zatrzymał się tuż przed nim, wpatrując się z wyczekiwaniem. Po czym uniósł w górę palec wskazujący, tak by Sabin go widział, a wieńczący go paznokieć wydłużył się i zaostrzył. – Czekałem na kogoś takiego jak ty – usłyszał głęboki głos Nowonarodzonego. – Nawet nie wiesz, jak długo czekałem na ciebie. Powoli, nie śpiesząc się, puścił dłoń i samym końcem zaczął nacinać skórę na piersi młodzieńca. – Pośpieszcie się – wrzasnął Groszek. Właśnie w tym momencie jeden z demonów, do którego jeszcze nie zdążyli dotrzeć żołnierze, rozwinął błoniaste skrzydła, zerwał się z miejsca i wzbił się w powietrze. Kilkoro żołnierzy chciało rzucić się za nim, lecz głos Groszka odwiódł ich od tego. – Zostawić! Zająć się pojmanymi! Na ustach dowodzącego pojawił się szeroki uśmiech. Udało im się złapać sześcioro z siedmiu demonów. Żołnierze uwijali się jak w ukropie. Nagle jednak dotarło do niego, że coś było nie tak. Dopiero po chwili zauważył, że nigdzie nie widział posągu. Odwrócił się w stronę, gdzie pozostał ich dowódca, jednak nie zauważył go od razu. Dopiero po chwili dostrzegł leżące w trawie ciało. – Dwóch do mnie – wrzasnął. – Reszta zająć się demonami! Nie oglądając się, ruszył pędem w stronę leżącego. Szybkie oględziny pozwoliły mu dostrzec na piersi młodzieńca krwawy symbol. Szybko sprawdził puls rannego i stwierdził, że dowódca żyje. Powstał,
pozwalając zająć się nim pozostałym dwóm żołnierzom. Teraz, gdy dowódca był nieprzytomny, na jego barkach spoczął obowiązek powrotu do bazy i musiał znaleźć się tam jak najszybciej. – Zabieramy się stąd! Śpiączka – Co z nim? – spytał Groszek lekarza, spoglądając na dowódcę. Lekarz spojrzał na spokojnie leżącego młodzieńca, po czym podniósł wzrok na olbrzymiego mężczyznę. – Stan jest stabilny – powiedział spokojnie. – Jest w śpiączce, nie wiem, kiedy się wybudzi. Z tego, co udało mi się ustalić za pośrednictwem wywiadu, może to nastąpić w każdym momencie. Sabin otworzył oczy. Wszystko dookoła było rozmazane. Dochodziły do niego huki wystrzałów, wrzaski ludzi i jeszcze inne dźwięki, których nie potrafił nazwać. Przetarł oczy, odwracając się na plecy. Z zaskoczeniem dostrzegł, że nie jest w gabinecie. Leżał na wysokości ostatnich zajętych cel, skąd dostrzegł wyrwane z zawiasów drzwi. Okręcił się, spoglądając przed siebie i ze zdziwieniem stwierdził, iż przy prowizorycznej barykadzie złożonej ostrzeliwuje się czterech mundurowych i jedne sprzątacz. W oddali dostrzegł dziesięć demonów próbujących dopaść do barykady i przebić się na drugą stronę. Trzech z nich leżało poszarpanych kulami, ciężko oddychając. – Co się dzieje? – wrzasnął. – WITAJ, SABINIE, W PIEKLE! – odkrzyknął Odwieczny, posyłając kolejną serię pocisków w najbliżej stojącego demona. – Jak widzisz, mamy tu całkiem zabawną sytuację. – Rusz dupę i pomóż – wrzasnęła Lilia. Młodzieniec wstał, dobywając z kabury pistolet, a drugą ręką sięgając po szeroki nóż. Ruszył przed siebie. Zgrabnie przeskoczył barierę, dopadając najbliżej stojącego demona. Wystrzał w ramię odwrócił jego uwagę na tyle długo, by młodzieniec ostrzem noża mógł wyciąć na jego ciele znak obezwładniający. Sekundę po tym, jak skończył, tamten padł u jego stóp. – Widzieliście! – krzyknął. – Pewnie, że tak. – Roześmiał się Odwieczny, przeskakując barykadę. – Szarża!
Obezwładnienie pozostałych zajęło im parę minut, po czym zaczynając od tych najwcześniej powalonych, zaciągali ich od cel. Gdy skończyli, Odwieczny zaprowadził młodzieńca do pomieszczenia, gdzie kiedyś było biuro. Ku zaskoczeniu Sabina najpierw przeszli przez coś przypominającego hol, gdzie znajdowały się biurka poszczególnych funkcjonariuszy, a dopiero po tym przeszli przez kolejne drzwi do kolejnego biura, gdzie stały już tylko dwa biurka. Na podłodze był położony miękki dywan, a na ozdobnych półkach znajdowały się segregatory, na których widok młodzieniec skrzywił się bezwiednie. – Tak, tak… Dziesięć nowych, czeka cię długa lektura, ale zanim zaczniesz, powiedz, jak podoba ci się nasze nowe biuro? Stwierdziłem, że będziemy potrzebować trochę miejsca dla siebie bez wścibskich oczu podwładnych. Młodzieniec rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero teraz zauważył legowisko, z którego leniwie wstał wielki, czarny wilk i przeciągnął się. – Widzę, że się nie przemęczałeś. – Roześmiał się, gładząc go po łbie. – Tak, bardzo mi się podoba… – To siadaj wygodnie. Sabin za radą demona usiadł w skórzanym fotelu. Ten nacisnął przycisk na telefonie znajdującym się na biurku młodzieńca i przysiadł na niego brzegu. – Albercie, pozwól. – Tak jest – usłyszał odpowiedź. Nim minęła chwila, drzwi otworzyły się, a do środka wszedł chłopak, który jeszcze parę chwil temu był kamiennym posągiem. Teraz był żywy i ubrany w policyjny uniform. – Sabinie, poznaj Alberta, Albercie to Sabin. – Uścisnęli sobie dłonie. – Jak miło. A teraz ważna rzecz. Albert, nasz najmłodszy nabytek, chciałby z tobą porozmawiać. – Nowonarodzony… – Już nie. W końcu jestem sobą… O ile mogę tak powiedzieć… Bo żyję w tobie. Sabin powiedział: – Sam wybrałeś ten los…
– Nie… Wszyscy go wybraliśmy. A może lepiej byłoby powiedzieć, że Nowonarodzony go wybrał. Każda cząstka jego osobowości chciała odrębności i w końcu się to udało. Wiele lat zastanawiałem się nad tym, co mnie spotkało. Jestem przekonany, że za mało czasu poświęcałem na medytację, utrzymywanie spokoju wewnątrz ciała… Teraz to rozumiem. Za mało było we mnie człowieka. Teraz widzę to jasno. Sabin uśmiechnął się, zrozumiał aluzję młodzieńca. Ten odpowiedział mu śmiechem. – Jeśli to wszystko... – spoważniał salutując. – Tak, możesz odejść – odparł Odwieczny. Młodzieniec wyszedł. – Tak… – zaczął. – Ta rozmowa wiele nie wniosła… – Mylisz się, młodzieńcze – odparł. – Powiedział to, co podejrzewaliśmy. Brakuje nam dusz ludzkich. Teraz, gdy mamy w sobie więcej demonów, może być naprawdę niebezpiecznie. Będziesz musiał naprawdę uważać przy używaniu mocy. Nagle młodzieniec zacisnął pięści, jego oczy zaszły dziwną mgłą. – Odwieczny, ja.. – zaczął, a jego oczy zrobiły się czarne. – Powinieneś wracać i to szybko… Przebudzony Sabin otworzył oczy w momencie, gdy pochylająca się nad nim pielęgniarka unosiła szponiastą dłoń. – Cześć, Toporniku… Poderwał się, próbując ją chwycić, ale pielęgniarka odskoczyła, po czym rzuciła się w kierunku okna. Młodzieniec nie podrywał się z miejsca, spokojnie patrzył, jak rozpędzona kobieta rzuca się w zamknięte okno. Tafla szkła roztrzaskała się z brzękiem, gdy ciało kobiety przeleciało przez nią. Topornik rozłożyła błoniaste skrzydła, wzbijając się w powietrze. Nagle drzwi do sali otworzyły się z hukiem. Sabin odwrócił się, by spojrzeć prosto na bacznie rozglądającego się Groszka. – No, ładnie mnie pilnujecie – powiedział, spoglądając wymownie na zwalistego mężczyznę, po czym przeniósł wymowne spojrzenie na olbrzymi karabin, który tamten dzierżył w ręce. – Wpuścili cię z tym do szpitala?
– A ja myślałem, że gapią się na mnie dlatego, że mam dobrą figurę… Ech… Pielęgniarki potrafią zwieść człowieka. – Groszek, nie pozwalaj sobie. – Dlaczego tylko do mnie mówisz, używając ksywy? Innych nie wyróżniasz żadnymi nazwami ani imionami… ani ksywkami… – To przez twoją figurę. – Wiedziałem! Podczas tej krótkiej konwersacji do środka wpadli pozostali żołnierze, bezgłośnie zabezpieczając całe pomieszczenie i przeszukując je. Jedni weszli za Groszkiem drzwiami, dwóch wskoczyło przez wybite okno. – Jak stoją sprawy? – Wszystko zrobione szefie – odparł stojący najbliżej go Gruzin. – Pomieszczenie zabezpieczone, nie ma tu innych demonów. Mieliśmy go zdjąć, jednak byłeś szybszy, szefie. – Dobra robota, Gruzin. Mężczyzna odwrócił się, skonfundowany spoglądając na półsiedzącego młodzieńca. – Nie gap się tak tylko przyzwyczaj. Bo Groszek będzie płakał, że jest taki wyjątkowy! – Ta jest! – Gdzie jesteśmy dokładnie? – W szpitalu – palnął Groszek. Nagle zza jego pleców wyłonił się roztrzęsiony mały człowieczek w białym kitlu. Wyglądał bardzo groteskowo przy zwalistym żołnierzu. – Panowie – zaczął roztrzęsionym głosem. – Czy ta demonstracja siły może się już zakończyć? Zakłócacie porządek szpitala. – Dostanę wypis i już nas nie ma – stwierdził Sabin. – Muszę jeszcze pana przebadać…Lekarz skierował wzrok na pacjenta. Nagle z jego dłoni wyleciał ściskany długopis, a on odskoczył jak oparzony, zderzając się przy okazji z Groszkiem. – Coś nie tak? – O… O… O… – Czego on tak bełkocze? – zdziwił się Sabin. – Ma pan całe czarne oczy, bez białek – rzucił Gruzin obojętnym
tonem. Młodzieniec szybko odszukał wzrokiem lustro, z zaskoczeniem dostrzegłszy, iż Gruzin miał rację, machnął lekceważąco ręką. – Taka uroda. Albo kwestia diety. Panowie, zwijamy się. Dziarsko zeskoczył z łóżka, lecz ku swojemu zaskoczeniu, poczuł, że traci równowagę. Zachwiał się i złapał łóżka, by nie upaść. – Chłopcy, pomóżcie mu – sapnął Groszek. – Trzy miesiące leżenia w łóżku trochę osłabiają. – ILE?! Jednak nikt mu nie odpowiedział. Dwaj roślejsi z ekipy ujęli go pod ręce i cała grupa skierowała się do wyjścia. Lekarz nagle przypomniał sobie o pełnionej zaszczytnej funkcji i uniósł ręce w geście wzbraniającym wyjście. – Musimy go przebadać! No i oczywiście poddać rehabilitacji! – Tym zajmie się już wojskowy lekarz – stwierdził Groszek, wychodząc. Prawie niesiony Sabin wciąż nie mógł uwierzyć, jak długi czas był w śpiączce. – Trzy miesiące tu leżałem? – Niecały tydzień. Zaliczyłeś wiele szpitali – uściślił Gruzin. – Że jak? – Topornik próbował cię zabić wielokrotnie. Pomyśleliśmy, że się ucieszysz, jakby udało się ją złapać – powiedział jeden z niosących go. – Że niby robiłem za żywą przynętę, Italiano? – Tak. – I bardzo dobrze. Jego chłopcy nie tracili czasu.
KSIĘGA VIII Reguła Przekory Osłabiony Po powrocie do bazy Sabin dowiedział się, że oprócz zwiększenia ilości personelu i utrzymywaniem w osobnych celach ośmiorga demonów nic się nie zmieniło. Młodzieniec uśmiechnął się na myśl o tym, że używając go jako przynęty, udało się jego ludziom pojmać kilka demonów wysłanych przez Topornika. Fakt, że dopiero jej samej udało się dotrzeć na tyle blisko, by móc go zaatakować, świadczył o dobrym przygotowaniu żołnierzy. Miło było mu też usłyszeć głos Zuzy i Lidii, gdy zadzwonił. Zamartwiały się o niego i było to miłe. Teraz, gdy dzięki umiejętnością regeneracyjnym demonów powoli wracał do zdrowia, mógł w końcu zacząć się zastanawiać na spokojnie, co dalej. Wiedział już, że potrzebował ludzkich dusz. Jednak nie mógł od tak wchłonąć paru przechodniów i czuć się szczęśliwy, osoba, której duszę mógł wchłonąć, musiała być napiętnowana przez demona albo przez zranienie, albo przez opętanie. To było dziwne. Powoli podniósł się z łóżka, po czym bardzo powoli ruszył w stronę wyjścia z pokoju. Idąc korytarzem w stronę sali treningowej, zastanawiał się, czy chłonięcie kolejnych demonów wraz z duszami opętanych przez nich ludzi mogłoby spowodować lepsze rozłożenie się sił w jego organizmie, a tym samym zmniejszenie ryzyka połączenia się w jedność. Westchnął. Nagle wyczuł za plecami czyjąś obecność. – Idziesz na siłownię – dobiegł go głos Gruzina. – Tak – odparł. – A wy gdzie idziecie z Hiszpanem? Od czasu obudzenia się ze śpiączki zaczął wszystkich nazywać zgodnie z ich narodowościami. Nie wiedział dokładnie, dlaczego akurat teraz zaczął to robić. Wydawało mu się, że może być to związane z przywiązaniem się do żołnierzy. – Jak się trzymasz? – spytał Hiszpan. – Jak młody demon. – Uśmiechnął się. – Wciąż nie mogę przywrócić oczu do ludzkiego wyglądu. Spokojnym krokiem ruszyli przed siebie. Sabin do teraz zdążył
przeczytać i przeanalizować wszystkie skoroszyty w sobie. Wiedza, jaką dzięki temu pozyskał, kazała mu bardziej skupić się na wnętrzu, umacniając je. Choć raz, gdy chciał użyć więcej mocy regeneracyjnej, znów na ułamek sekundy scalił się wraz ze wszystkimi w całość. Od tamtej pory starał się wyrównoważyć tak, by nie występowały chwile zbyt dużego nadużycia mocy demonów. Teraz jednak, gdy tak wiele ich było w nim, kusiło go to coraz bardziej. Gdy doszli do drzwi, Gruzin zrobił zamaszysty ruch ręką, przepuszczając go. – Inwalidzi przodem. – Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele – odparł Sabin. – Wciąż jestem twoim dowódcą. – Ta jest – zasalutował tamten i cała trójka parsknęła śmiechem. Sabin wszedł do środka i nagle drzwi zatrzasnęły się za jego plecami. – Co jest, do cholery? – Niespodzianka – usłyszał cichy, złowieszczy głos. Obrócił się, odskakując od ściany. Pozostali na zewnątrz żołnierze zaczęli walić pięściami w drzwi. Mały głośniczek krótkofalówki w jego kieszeni szczeknął dziwnie. – Dowódco, co się dzieje? Słyszysz nas? Co się dzieje? Nieprzyjemny głos roześmiał się podle. – Nie myślałeś chyba, że tak łatwo ci z nami pójdzie? Wchłonąłeś już wielu. Za wielu, Sabinie, i czas umierać. Młodzieniec rozglądał się, nie widząc nigdzie napastnika. Nagle poczuł zimny dreszcz wokół kostki. Spojrzał w dół. Jego własny cień na podłodze pochylił się, by go złapać za nogę. Sięgnął łapiąc za ściskającą go rękę, po czym potężnym pociągnięciem oderwał od podłogi szarą maź i cisnął ją o ścianę. Nagle zachwiał się, mając wrażenie, że jakby ziemia ustępowała mu spod nóg. Na ułamek sekundy scalił się z innymi. Szara plama spłynęła na podłogę, po czym zaczęła formować się w postać człowieka. – Cień – sapnął Sabin. – Witaj, a może powinienem powiedzieć: witajcie – roześmiał się demon – wszak jeszcze nie jesteście jednością. – Dowódco – znów rozległ się głos Gruzina. – Odezwij się.
Hiszpan pobiegł po materiały wybuchowe. – Aj… Nieładnie. Chcą nam przeszkadzać. Trzeba by znaleźć im jakieś zajęcie, żeby chłopcy mogli sobie postrzelać. Bitwa Pod Ziemią Nagle w pomieszczeniu rozległ się odgłos alarmu. Przeraźliwe wycie dobiegło z głośników umieszczonych w sali ćwiczeń zagłuszyło wszystko. Krótkofalówka znów szczeknęła. – Mobilizacja – wydarł się Groszek. – Demony uciekły z cel, zabijając strażników. Do broni! – No teraz nie będą nam przeszkadzać – roześmiał się Cień. Zrobił szybki wypad do przodu, celnie uderzając pięścią prosto w pierś młodzieńca. Cios był na tyle silny, że odrzuciło Sabina w tył. Jego ciało z głuchym uderzeniem upadło na ziemię. – Czyżbyś bał się użyć mocy demonów? – Kierują się w stronę mieszkalną – dobiegł głos z krótkofalówki, zniekształcony przez kakofonię wystrzałów. Sabin potrząsnął głową. Ogarnęła go nagła wściekłość, mięśnie naprężyły się, a usta rozciągnęły w demonicznym grymasie. Czuł, że coś jest nie tak. – Demony pustoszą wszystko – dobiegł go głos. – Zabijają personel. – Zaraz tu będą. – Roześmiał się Cień. – Biedny Sabinek zginie… A wraz z nim pozostałe demony. Chłopak podniósł się na równe nogi. Zwinnie się wyprostował. Oczy zaczęły się jarzyć głęboką czerwienią, a ciało zaczęło pokrywać się ciemnymi łuskami. Demon cofnął się. – Wiesz, co jest pięknego w scalaniu się wielu jaźni, Cieniu? Nie jest to proces natychmiastowy. W ułamku sekundy stanął twarzą w twarz z demonem. Po czym silnym pchnięciem rzucił go na ścianę. – Wyczytałem to w swoim wnętrzu. – Pojawił się w mgnieniu oka przy leżącym, chwycił go za kołnierz i cisnął na drugi koniec sali. – Proces ten trwa wiele godzin, a dominująca osobowość, zanim straci swą integralność, może korzystać z nieograniczonej mocy! Bo ta jest już scalona.
Błyskawicznie pojawił się przy próbującym powstać demonie. Złapał go za szyję i bez trudu uniósł wysoko nad ziemię. – Dowiedziałem się tego. Ponadto każdy nowy demon, wraz z opętanym człowiekiem, który zostanie wchłonięty po rozpoczęciu tego procesu, przedłuży go lub skróci. Wszystko to zależy od tego, ile w ciele jest demona, a ile jeszcze pozostało człowieka. Cień chwycił za rękę, która ściskała jego gardło. Próbował się wyrwać. – Nie, nie, nie możesz mi tego zrobić. – Nawet nie potrzebuję pieczęci. – NIEEEEE… Jasny rozbłysk rozświetlił pomieszczenie i sekundę później ciało Cienia zwisło bezwładnie. Sabin puścił je, łuskowata skóra nagle zaczęła się zmieniać, przypominając coraz bardziej obłoki czerni. – Potrzebujemy wsparcia – rozległ się głos Groszka z krótkofalówki. Młodzieniec zerwał się z miejsca i niczym wysłannik piekła popędził na spotkanie demonów. Pierwszego spotkał tuż za zakrętem, próbował przedrzeć się do pomieszczenia, w którym przed chwilą był. Jego łuskowata skóra upodabniała go do paskudnej jaszczurki. Powstrzymywał go ciągły ogień Hiszpana i Gruzina, który osłaniając się wzajemnie, odrzucali bestię coraz dalej od wejścia. Sabin przemknął obok. Demon rzucił się na niego. Gdy tylko dotknął jego ciała, błysk rozświetlił pomieszczenie, a na podłogę upadło ciało mężczyzny, które zaczęło się kurczyć i rozpadać. Kolejne dwa demony młodzieniec znalazł w sali laboratoryjnej, gdzie rozrywały na strzępy sześcioro naukowców. Nim ktokolwiek zdążył się ruszyć, młodzieniec podbiegł do nich. Kolejny rozbłysk rozświetlił pomieszczenie. Pozostawiając za sobą martwe ciała pobiegł dalej. – Trzy uciekły poza blok więzienny – usłyszał głos Groszka z krótkofalówki. – Czy któraś z dwójek je znalazła? Resztę wciąż trzymamy za barykadą przy celach! – Nie. – Nie. – Wszystkich załatwił dowódca – ostatni odezwał się Gruzin. –
Biegniemy za nim, wygląda dość nietypowo, więc się nie przeraźcie! Demoniczna twarz Sabina rozszerzyła się w uśmiechu. Przyśpieszył. Chwilę później przeskoczył nad barykadom z ostrzeliwującymi się żołnierzami. – Wstrzymać ogień – wrzasnął Groszek. Strzały umilkły. Alarm został wyłączony. Na środku korytarza przed nimi stał wyprostowany demon, którego ciało wydawało się być zrobione z kłębiącego się czarnego dymu, zza którego dostrzec można było czerwony, krwisty poblask. Wokoło niego leżały rozrzucone martwe ciała. Po chwili postać znów zaczęła przybierać ludzki wygląd. Gdy zbiegli się wszyscy żołnierze, po demonie nie zostało już śladu, stał przed nimi uśmiechnięty Sabin, którego oczy także przybrały normalny, ludzki wygląd. – Możne powiedzieć, że opanowaliśmy sytuację – powiedział spokojnie. – Trzeba opatrzyć rannych, złożyć raporty, określić straty, pozbierać to, co zostało z zabitych. Wszyscy wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. W końcu Groszek odchrząknął. – Słyszeliście dowódcę, do roboty! Jego głos ocknął ich z letargu. Szybko zarwali się z miejsc, sprawnie zabierając się do pracy. Zwalisty mężczyzna bardzo powoli podszedł do młodzieńca, wpatrując się w niego bacznie. – Sabinie, czy to na pewno ty? Ten uśmiechnął się w odpowiedzi i poklepał go poufale po ramieniu. – Tak, Groszek, to ja. No może nie do końca, ale to wciąż ja. – Mówiłeś, że jak zacznie się łączenie jaźni… – To stanę się demonem. Wiem. Ale jest we mnie tyle samo demonów, co ludzi. Można powiedzieć, że uzyskałem stan równowagi. Dopóki nie będę oddziaływał w żaden sposób na ten układ, nic się nie zmieni. – Reguła przekory. – Słucham? – Nie, nic. Trochę zrobiliśmy tutaj bajzlu – powiedział, rozglądając się dookoła. – To może nie spodobać się naszym… Sponsorom.
– Na pewno ucieszy ich fakt, że zlikwidowaliśmy zagrożenie płynące od wielu demonów. To na pewno stanie się zauważalne. Zwalisty żołnierz odpowiedział: – Mimo wszystko mogą tego nie zrozumieć. My ci wierzymy i tutaj jesteśmy, bo nam płacą, oraz bo widzieliśmy te potwory – urwał, zastanawiając się. – Jednak oni wierzą jedynie na podstawie tego, co im pokazałeś i o czym zapewniłeś. A to jest tak, jak mówienie ludziom z małej spokojnej osady, że coraz więcej jest na świecie morderców. Ta sprawa ich nie dotyka, więc nie odczuwają tego w ten sposób. – Tak… Powiedz, dalej monitorujesz okolice, w których znaleźliśmy demony w ich kryjówkach? – Skąd o tym wiesz? – zdziwił się Groszek. – Mam dostęp do takich danych. – Tak, cały czas. – Coś się zmieniło od tamtej chwili? – Nie odnotowano, żadnych dziwnych zaginięć. Jest mniej wypadków. Ludzie nie umierają tam tak często. Sabin uśmiechnął się delikatnie. Nagle jego uwagę zajął mały kształt drgający w kącie. Szybkim susem rzucił się w tamtą stronę, po czym powoli się wyprostował. Na otwartej dłoni trzymał dygoczące ciałko chomika, który miał rozorany bok. – Co to? – To pupilek jednego za strażników, tego który został jako pierwszy rozszarpany. Malec musiał zostać draśnięty przez demona, albo kulę… Delikatny błysk sprawił, że Groszek zamilkł, mrużąc oczy. Gdy znów spojrzał na rękę Sabina, ciałko chomika już się nie ruszało. – Do pracy – powiedziała młodzieniec. – Trzeba uporać się z tym wszystkim. Po czym ruszył ku wyjściu z więzienia. Równowaga Nim jeszcze otworzył oczy, dobiegł go głos silnego uderzenia o blat biurka. Zaraz też dostrzegł pałające, krwistoczerwone oczy Odwiecznego, wpatrujące się w niego. – Witaj – powiedział Sabin.
Demon cofnął się, a na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech. – Sprytny pomysł… – Który? – Nie udawaj, Sabinie, w tej ostatniej chwili, gdy na ułamek sekundy nasze jaźnie połączyły się, cała nasza wiedza stała się wspólna. Do tamtej chwili wiem wszystko to co ty, tak jak i ty wiesz wszystko to, co ja. – Trochę to zawiłe, ale tak. Masz racje. – Przywracasz stare prawa, użyłeś prawa równowagi. – Tak i dopóki istnieje ono w moim wnętrzu, dopóty nic się nie zmieni. Demon wyprostował się, tak że młodzieniec mógł dojrzeć w gabinecie komódkę, na której stało pokaźne terrarium z gałęziami, domkami i trocinami. Wewnątrz wesoło hasały białe myszki, na których widok Sabin uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Ty się nie śmiej, wiesz, jak trudno było to dziadostwo wyłapać? Nawet nie pytam, po jaką cholerę je zabierałeś. – Dla równowagi – odparł. – Chomik trafił do właściciela? – Tak, łącznie z klatką i innymi pierdołami. Strażnik strasznie się ucieszył. Wiesz, że mamy tu już prawdziwy komisariat i blok więzienny? Odwieczny podszedł do drzwi, otwierając je, po czym gwizdnął. Leżący dotąd na swoim miejscu wilk poderwał się i ruszył za nim. – Miłej lekturki, Sabinie – powiedział, wychodząc z gabinetu. Młodzieniec rozsiadł się wygodnie. Przypomniał sobie moment, gdy wszystkie jaźnie scaliły się. Nigdy by nie pomyślał, że demony mogą mieć tak wielkie wyrzuty sumienia. Zwłaszcza po tym, co zrobiły. Wszystkie żałowały tego, na co skazały Odwiecznego. Natomiast on żałował, iż skazał ich wszystkich na to, co jest teraz. Bo tym razem po śmierci właściciela ciała nie będzie możliwości przeniesienia się do innego. – Więzienie, z którego nie można uciec – szepnął. – Więzienie, które będzie żyć wiecznie. Wstał i poszedł do regałów z segregatorami, a na jego ustach pojawił się szeroki, demoniczny uśmiech.
POLECAMY