1 Allen Louise Julia i wojownik 2 Rozdział pierwszy Rzym 24 dzień sierpnia AD 410 Odgłos budził lęk, przenikał do głębi. Taki pomruk musieli słyszeć j...
9 downloads
20 Views
1MB Size
Allen Louise
Julia i wojownik
1
Rozdział pierwszy Rzym 24 dzień sierpnia AD 410 Odgłos budził lęk, przenikał do głębi. Taki pomruk musieli słyszeć jej przodkowie tysiące lat wcześniej, chroniąc się w jaskiniach przy ogniu, gdy w mroku czaiła się groza. Julię pochwyciły czyjeś ręce, płonący filar runął na ziemię, posypały się iskry. Od strony Forum dochodziły krzyki, a tutaj słychać było trzask trawiących drewno płomieni. Trzymało ją dwóch ludzi. Czy zwodziły ją zmysły? Był to dźwięk niosący się ponad jej krzyki, ich wulgarne wyzwiska i prostackie śmiechy. Świat oszalał. Barbarzyńcy zagarnęli największe miasto świata, porządni zadawałoby się kupcy próbowali gwałcić córkę senatora... A po ulicach zaczynały krążyć wilki. Kątem oka widziała ciało niewolnicy, którą matka wysłała z nią w miasto. Mężczyźni cisnęli ją na ziemię z brutalną obojętnością i teraz leżała bez ruchu. - To wyobraźnia - mruknął wyższy z mężczyzn. - Ona też to słyszała, prawda, suko? - Odezwał się ten, któremu, broniąc się, rozorała paznokciami twarz. - Tak, to wycie wilka. Uciekajcie! - Już wilki lepsze niż tych dwóch. Bali się Gotów, którzy weszli do Miasta, ale oto nadarzała się im szansa, jakiej nigdy wcześniej nie mieli. Bogate, piękne damy, jak ta, mogli oglądać tylko w lektykach, a jeśli już przychodziły do ich sklepików, to nie zauważały kupców, traktowały jak powietrze. Teraz jedna z nich, śliczne, rozpieszczone stworzenie, wpadła w ich ręce. Świat ogarnął chaos i w tym chaosie mogli sobie przynajmniej
2
SR
wygodzić, zapomnieć o trwodze. Ten z rozoraną twarzą prychnął: - To tylko pies. Nic ci nie pomoże, ślicznotko. - Chwycił za jej tunikę i rozerwał od góry, spocona ręka dotknęła ciała. - Na ciemności Hadesu - szepnął drugi z napastników drżącym głosem, gdy wycie rozległo się bliżej i zwierzę wyszło zza zakrętu ulicy, stanęło z nisko spuszczonym łbem, obserwując ludzi. Wbiło w nich zielone oczy i ten bezruch był gorszy, bardziej przerażający, bo zwiastował atak. Spod lekko uniesionej kufy pokazał się biały kieł. Usłyszeli gwizd i wilk powoli ruszył mimo nich. Mężczyźni odwrócili się, ciągnąc Julię za ręce, lecz bacznie obserwowali zwierzę. - Poszedł. - Wyższy otarł pot z czoła. Idźmy stąd zanim pożar się rozhula, znajdźmy lepsze miejsce do zabawy z tą dziewką. Próbował mówić spokojnie i pewnie, ale minę miał nietęgą, a oczy łzawiły od dymu, w którym w miejsce wilka pojawiła się jakaś postać. Mężczyzna. Wysoki, z szerokimi barami, w hełmie, złotym pancerzu i pasie ze złotą klamrą. Stał u wylotu ulicy i przyglądał się im spokojnie, uważnie, tak jak przed chwilą robił to wilk. Twarz pozbawiona wyrazu, w dłoni żadnej broni, ale długi miecz zwisał u biodra. Nie ruszał się, ale emanowała z niego siła i to coś, co kazało myśleć, że za chwilę może zaatakować. Julia próbowała myśleć trzeźwo. Portki, broda, długie jasne włosy... Barbarzyńca. Wizygot. Wróg. Ale tuż obok też byli wrogowie, Rzymianie. Pochwyciły ją ręce napastników, uniosły i mężczyźni zaczęli się cofać. Julia znieruchomiała. - Puścić - powiedział wielki w hełmie, jakby rozkazywał psom, co pochwyciły zdobycz, i Julia wylądowała na ulicznym bruku, zachwiała się. Napastnik pchnął ją na swego kompana i w sekundę później jęknął cicho, po czym osunął się na ziemię ze sztyletem wbitym w szyję. Nie zauważyła nawet, kiedy barbarzyńca zadał cios. Drugi
3
SR
napastnik rzucił się do ucieczki lecz zaraz stanął, bo zza węgła znowu wyszedł wilk. Barbarzyńca nie zwracał na niego uwagi, patrzył teraz na Julię. Wpatrywał się w nią nieruchomym wzrokiem, jego siła przerażała, przyprawiała o zimny dreszcz. Wskazał na leżące na ziemi ciało niewolnicy. - To oni? Julia kiwnęła głową i uklękła przy dziewczynie. Barbarzyńca zrobił kilka szybkich kroków, usłyszała jak dobywa miecz, potem rozległ się jęk, łomot padającego ciała. I cisza. Nie spojrzała za siebie. Szukała pulsu na szyi dziewczyny. - Nie żyje? - Barbarzyńca wycierał zakrwawioną klingę o tunikę zabitego kupca. Szybko odwróciła wzrok. - Najpewniej nie. Cisnęli nią o ścianę, kiedy nas pochwycili. Była taka przerażona. Nie chciała iść ze mną, biedactwo, ale nic nie mogła powiedzieć, bo matka tak kazała. Got nachylił się, poczuła zapach potu, krwi, skór, w które był odziany. Obcy. Przybysz. I bardzo męski. Dotknął szyi dziewczyny, po czym niemal czułym gestem, który zdumiał Julię, zamknął szeroko rozwarte ciemne oczy. - Jak jej na imię? - Nie wiem - wyznała Julia bezradnie, spoglądając na drobne ciało. Płacz wzbierał jej w piersi, oczy zaczęły piec niebezpiecznie. Nie wolno mi się rozpłakać. Nie mogę okazać słabości przed tym dzikusem, bo jest przecież kimś niższym, gorszym. - To niewolnica mojej matki, matka posłała ją ze mną... Obie nas posłała na ten chaos, na to szaleństwo. Powinna kazać pójść któremuś z niewolników, ale wysłała nas, a sama została za murem willi, bezpieczna, zajęta ukrywaniem rodzinnych kosztowności pod kamienną posadzką perystylu. Matka zawsze wiedziała, co dla niej najważniejsze". - Szłam do Bazyliki szukać ojca i innych senatorów. Czego matka się spodziewała? Czy tego, że staną przed Bazyliką w pompatycznych pozach i równie pompatycznymi głosami nakażą tysiącom
4
SR
najeźdźców, jak ten tutaj, opuścić Miasto? A tamci grzecznie usłuchają i się wyniosą. Lecz dwie godziny wcześniej też tak myślała. Jej ojciec, Juliusz Liwiusz Rufus, od lat zaufany cesarza, i jej narzeczony, Antoniusz Justus Celsus, młodzieniec, który zawsze potrafił ocenić sytuację i podjąć odpowiednie kroki, powinni im pomóc. Tyle tylko, że od dwunastu godzin nie było od nich żadnej wiadomości. Co w tej sytuacji mogły uczynić kobiety? Zostać? Uciekać? Kryć się i wierzyć, że wysoki mur i masywne odrzwia będą stanowiły dobrą ochronę? Barbarzyńca przerwał jej rozmyślania. - Należała przecież do twojej rodziny. - Odwrócił się ku niej jakoś lekko, mimo niewygodnej, przykucniętej pozycji. Miał złotą, krótko przyciętą brodę i jaśniejsze od brody, długie blond włosy, wypływające spod hełmu. I zielone oczy, zielone jak czysta woda strumienia płynącego po kamieniach. Nigdy takich nie widziała. - Należała do domowników - sprostowała Julia. Mówił dobrze w jej języku, ale nie na tyle, by rozróżniać subtelności. Wstyd się jej zrobiło, bo czuła, że jeszcze się trzęsie ze strachu. Traciła godność, a to niedopuszczalne przed obcym. Niedopuszczalne w żadnej sytuacji. - Była niewolnicą. - Jesteś zatem za nią odpowiedzialna. - Wziął ciało dziewczyny na ręce i poniósł do płonącego sklepu. - Stój, tam płomienie. - Cóż za głupie słowa, jakby sam nie wiedział. Barbarzyńca zignorował je. Julia podniosła się, przerażona. Widziała jak mężczyzna kładzie dziewczynę na kamiennej ladzie, rozświetlonej pożarem, poprawia tunikę, składa dłonie na piersi biednej małej, coś jeszcze mówi, wypowiada kilka słów. Zdążył wyjść i strop runął z hukiem, posypały się iskry. - Lepiej tak, niż zostawić ją tutaj psom na pożarcie - rzekł i pociągnął Julię do wyjścia z uliczki, gdzie było bezpieczniej. Nie musiała już widzieć ciał swoich napastników. - Pożar zaraz się rozszerzy - powiedziała. Chciała wyjąć rękę z jego dłoni, ale nie mogła.
5
SR
- Nie pójdzie w tę stronę, bo wiatr wieje w przeciwną Podniosła wzrok i zauważyła, że on ma na napierśnicy tlący się kawałek drewna, który zaraz oparzy skórę. Zrzuciła go jednym ruchem. Sama przy tym się sparzyła. - Dziękuję. - Ujął jej dłoń i spojrzał na oparzenie. - Przestanie piec za chwilę. - Jak masz na imię? - Julia Liwia Rufa. - Nie puszczał jej dłoni, a Julii wydało się, że nie wypada jej cofać, bo w ten sposób okazałaby temu człowiekowi strach. - Jestem córką senatora Juliusza Liwiusza Rufusa. A ty kim jesteś? - Wolfryk, syn Atanagilda, syna Toryzmunda. - Powiedział to jakoś bardzo zwyczajnie, ale Julia odniosła wrażenie, że musi być kimś dobrze znanym swojemu ludowi i dla tego ludu ważnym. Widać nawykł do wydawania rozkazów i do tego, że inni mu się nisko kłaniają. - Mogłabyś mnie nazwać Wilczym Królem, tłumacząc na łacinę dodał po chwili i jego łacina, wydała się po raz pierwszy mniej pewna, zabrzmiał też obcy akcent. - Wilczy Król? To dopiero. - Julia pohamowała histeryczny śmiech wzbierający w gardle. - Dziękuję, Wolfryku, synu Ata... Atanagilda. Ciężkie to było do wymówienia imię. - Byłabym wdzięczna gdybyś mógł mnie odprowadzić do Bazyliki, tam musi być mój ojciec. Zostaniesz, ma się rozumieć, wynagrodzony za swoją fatygę. Wilk wyszedł z zaułka, przydreptał spokojnie do swojego pana, usiadł i wywalił jęzor. Wpatrywały się w nią teraz dwie pary zielonych oczu, z jednakowym, mogłaby przysiąc, rozbawieniem. - Będziesz mi wdzięczna za moją fatygę, tak, Julio? - Julia Liwia, tak należy mnie nazywać - poprawiła go. Był wszak barbarzyńcą, przychodził z dzikich stron i nie mógł wiedzieć, jak poprawnie zwracać się do córki rzymskiego patrycjusza, bo niby skąd. Teraz Wolfryk był już szczerze rozbawiony. Uśmiechał się wesoło. - Jak bardzo wdzięczna, Julio? - Mój ojciec odwdzięczy ci się złotem - odparła wyniośle. - Mój
6
SR
ojciec i mój narzeczony - dodała. - Jestem zaręczona z senatorem Antoniuszem Justusem Celsusem. - Przecież ja sam mogę wziąć wszystkie skarby tego miasta, całe jego złoto, bez dawania - powiedział spokojnie. Jak myślisz, dlaczego tu dzisiaj jesteśmy, jeśli nie dla bogactwa Rzymu? - Wasz król, Alaryk... - zaczęła - pojawiły się nieporozumienia w rozmowach z cesarzem Honoriuszem w sprawie przyobiecanych ziem. - Coś słyszała, jak jej panowie rozmawiali wieczorami przy kolacji, niewiele jednak z tego zrozumiała, część puszczała mimo uszu. Wizygoci już kilka razy wcześniej wchodzili do Imperium, zdesperowani żądali złota, ziemi, potem się wycofywali. - Żadne nieporozumienia, tylko jawne oszustwo. Od wielu lat walczymy dla waszych kolejnych cesarzy, powstrzymujemy Hunów napierających na wasze ziemie ze wschodu, choć oni zagarniają nasze własne terytoria. Honoriusz obiecał nam dać ziemie, obiecywał ziarno oraz spokój, zabezpieczenie. A daje nam same kłamstwa, tylko kłamstwa, nic poza tym. Weszliśmy tu, żeby wziąć to, co się nam należy. Dwa lata temu, kiedy najechaliśmy cesarstwo, wy, Rzymianie, nie zrozumieliście. - Stał tak przez chwilę, niewzruszony niczym kamienna kolumna, o którą właśnie się opierał, z zielonookim wilkiem u stóp i Julia była gotowa uwierzyć, że ten człowiek może zagarnąć, co zechce. Tysiące takich jak on weszły do Miasta i cała siła i piękno Rzymu okazały się zbyt wyrafinowane, za słabe, żeby się przeciwstawić najeźdźcom. Można było tylko strzępić języki i zapewniać, że nie ma rzeczywistego zagrożenia. Dwa lata temu panowie senatorowie uznali, że uspokoili Alaryka. Jakże się mylili! - Honoriusz jest w Rawennie. Przebywał za murami nowej stolicy w miarę bezpieczny, otoczony załogami, przygotowany na najdłuższe choćby oblężenie, a tu, w Mieście, żywność mogła skończyć się lada dzień. Najeźdźcy wezmą całe złoto i srebro Rzymu, ale nie będą mieli co jeść. - Wiemy i nie zamierzamy z nim rozmawiać. Czas układania się minął. Chodźmy. - Ruszył przed siebie wąską uliczką, a Julia stała
7
SR
chwilę, patrzyła na jego plecy. Szerokie bary, ciężka napierśnica, która zdawała się wcale mu nie ciążyć, jakby była utkana z lnu, gołe, opalone ramiona, skóra jasna, tylko ściemniała od słońca, gdy ona sama miała ciemną karnację z urodzenia. Portki sukienne i ciężkie, podbite żelazem buty, podobne całkiem do butów rzymskich legionistów. Pas, który miał na biodrach, też był podobny do pasa noszonego w legionach, ale był tak wysoki, tak wielki, że nic w nim nie było swojskiego, przeciwnie, przestraszał innością. Lśnił złotem, bił w oczy głęboką czerwienią stroju. Klamra przy pasie, naramienniki, nadgarstniki, miecz, hełm, wszystko to błyszczało w słońcu, rzucając refleksy. Złoty wilk. Rzadko zdarzało się widzieć tak potężnego mężczyznę, a przy tym poruszał się z gracją, niby gladiator, który musi wygrać starcie na arenie. Julia ruszyła za barbarzyńcą. - Odprowadzisz mnie do Bazyliki? - upewniła się, doganiając go szybko. - Spróbuję. Wolfryk zatrzymał się na skrzyżowaniu ulic i rozejrzał. Jakiś człowiek wychylił głowę z domu, zobaczył obcego i natychmiast zatrzasnął drzwi. Mimo przebiegła jakaś kobieta z dzieckiem na ręku, wydając głośny krzyk. Ona też się przestraszyła wrogiego woja. Dopiero teraz widać było jaki straszny zamęt i groza panują w Mieście: różne wozy i wózki, muły, osły, wrzaski przerażonych ludzi. - Co znaczy „spróbuję"? - Chwyciła go za ramię i potrząsnęła, gdy zwłóczył z odpowiedzią. Wolfryk spojrzał na nią, jeden koniuszek ust poszedł do góry, w zielonych oczach pojawiło się coś ciepłego. Julia, przytomniejąc, puściła jego ramię i cofnęła się o krok, serce zabiło jej gwałtownie. - Ty nie... Nie, nie... - Nie... - Szukał przez moment odpowiedniego łacińskiego słowa. Nie uwłaczę ci? Widziałaś przed chwilą co zrobiłem z tamtymi dwoma. Nie uznaję przemocy wobec kobiet. Nie musisz się obawiać. Chodźmy.
8
SR
- Dokąd mamy iść? - Z ulgą oparła się o niego. - Ja chcę iść do Bazyliki - powtórzyła z uporem. - Co chcesz, to nie ma już większego znaczenia. Chodź ze mną. Powiedziałem ci, weszliśmy do Rzymu wziąć, co nam się należy. I weźmiemy wszystko, co da się stąd wywieźć: ziarno, złoto, srebro, konie, niewolników, wszystko. - Chcesz ze mnie zrobić niewolnicę? Zakładniczkę? - Zdjęło ją zimne przerażenie. Wpadła z jednego nieszczęścia w drugie... - Nie - odparł. Znowu go rozbawiła. - Mamy najlepszą zakładniczkę, jaką można sobie wymarzyć, siostrę cesarza. Nie potrzebujemy innych zakładników, za dużo z nimi zachodu, pilnowania. - Pojmaliście Galię Placidę? - To szlachetna pani. Nie uciekła do Rawenny, jak brat, nie skryła się za murami w obliczu niebezpieczeństwa. - Tak. Chodźże wreszcie. - Dokąd? Po co i dlaczego? Wolfryk spojrzał na nią, jak starszy brat na wyjątkowo upartą siostrę. - Pójdziesz ze mną. Jesteś teraz moja. Potrzebuję niewolnicy w swoim domu. Będzie ci u mnie dobrze. - Ja? Niewolnicą? Kpisz sobie mój panie. - Nie, on nie żartował, mówił zupełnie poważnie. - Ja... - zatchnęła się i zatrzymała. - Ulica, jeszcze przed chwilą przerażająca, teraz wydawała się azylem. Uniosła kraj tuniki i ruszyła biegiem. Raptem zatrzymała się jak wryta na widok pazurów na bruku. Wilk. Nie odsłaniał kłów - Dobry wilczek. Siedź, nie ruszaj się. Popatrzył na nią obojętnie, podszedł. Była w potrzasku między Wolfrykiem a jego wilkiem. Gdyby tylko udało się jej przebiec ten kawałek, do najbliższych otwartych drzwi... Coś zamknęło się na jej nadgarstku, poczuła wilgotne ciepło i spojrzała w dół, to wilk chwycił jej dłoń w pysk. Nie chciał jej ugryźć, nie czynił krzywdy, trzymał delikatnie, jakby to było jajko, choć wiedziała, że mógłby zgruchotać rękę.
9
SR
Wolfryk gwizdnął głośno i pojawił się konny, sam w siodle, prowadził za sobą drugiego wierzchowca za uzdę. Chłopiec to był, dziecko prawie, mógł mieć najwyżej kilkanaście lat. W skórzanej kamizeli, płóciennej bluzie. Nie miał hełmu, ale miecz tak. Odezwał się do Wolfryka w języku, z którego Julia nie zrozumiała ani słowa. - Mów po łacinie, inaczej nigdy się nie nauczysz - upomniał go Wolfryk. - To Julia, zabieramy ją ze sobą. Chłopiec spojrzał na nią z żywym zainteresowaniem. - Nowa niewolnica? Mówiłeś, że poszukasz jakiejś, co by nam gotowała. To dobrze. Mnie znudziło się już gotować, to kobiece zajęcie. - Nie jestem niewolnicą i nie zabierzesz mnie ze sobą. Ten straszny barbarzyńca zbliżył się do niej. - Nie będziesz się ze mną kłócić i nie będziesz mi próbować zakazywać. - A co, każesz może swojemu wilkowi mnie zagryźć? Nie na wiele bym ci się wtedy przydała. - To prawda. - Podniósł ją bez żadnych ceregieli i posadził za chłopcem. Wyciągnął rzemień ze swojego pasa i skrępował jej ręce, a drugi koniec rzemienia przywiązał chłopcu do pasa. - Uważaj, Berig - prosił. - Masz ją teraz za sobą, przywiązaną. Jakbyś zeskoczył zbyt gwałtownie z konia, ściągniesz ją sobie na plecy. - O nie. - Powstrzymał Julię, która usiłowała zsunąć się z konia. Berig to jeszcze chłopiec, ale zapewniam cię, że silne z niego dziecko, więc siedź spokojnie. Sam dosiadł wyjątkowo dużego, ciężkiego siwka. - A teraz ruszajmy w poszukiwaniu złota. Wyjechali na ludną ulicę, Wolfryk pierwszy, wilk za nim, Berig na końcu. Julia trzymała się jego pasa, by nie spaść i powtarzała sobie, że prędzej czy później ją rozwiążą, a wilk też nie może cały czas jej pilnować. Wtedy ucieknie. - Jak ci na imię? Dobrze gotujesz?
10
- Jestem Julia Liwia. W ogóle nie gotuję - prychnęła Julia. - Nie muszę gotować. Mam od tego niewolnice, one dla mnie gotują. Chłopiec się zaśmiał. - To będziesz musiała szybko się nauczyć, bo mój pan lubi dobrze zjeść i bardzo nie lubi czekać na posiłek, kiedy jest głodny. Cierpliwości nie ma. Dobrze, że znalazł ciebie. Nie będę już musiał zabijać kur, gotować, biegać po wodę, szorować panu pleców. Ty to wszystko zrobisz. Szorować mu plecy? Julia rzuciła wściekłe spojrzenie na jeźdźca podążającego przodem. Wyczuł coś, bo odwrócił się i spojrzał na nią. Zrozumiała, że tu nie ma żartów, że ma do czynienia z nieczułym, gruboskórnym prostakiem. Z dzikusem. Znalazła się w prawdziwym kłopocie. Po raz pierwszy w życiu jej dobre urodzenie nic nie znaczyło. Ale jest silna, odważna i będzie walczyła z tym człowiekiem. Lecz patrząc na jego twarz i spoglądając w chłodne, zielone oczy, zlękła się, że niewiele zwojuje.
11
Rozdział drugi
SR
Odważna, dzielna, powtarzała sobie Julia kpiąco. A skąd niby wiesz, że jesteś odważna i dzielna? Czy miałaś kiedy okazję zmierzyć się z życiem i przekonać się, na co cię naprawdę stać? Kupić to albo tamto, ucztować u tych albo u innych, przyjaźnić się z jednymi, a z drugimi już nie... Być uwięzioną przez tego złotego potwora, któremu towarzyszył wilk i niedorostek było bardzo nieodpowiednie, w najgorszym tonie.... Ale jak walczyć, kiedy nie było się nigdy w życiu zmuszoną do walki? - Tutaj? - zawołał Berig, kiedy zatrzymali się przed murem, za którym musiała kryć się jakaś zamożna willa. - Biednie mi wygląda. Wolfryk wychylił się w siodle. - Mur solidny i solidna brama. Chyba nie będą chcieli nas wpuścić. Ciekawe dlaczego? Julia się uśmiechnęła. Willa jej rodziców otoczona była jeszcze wyższym murem i miała jeszcze solidniejszą bramę. Wolfryk podjechał pod sam mur, stanął w strzemionach, chwycił się zręcznie krawędzi muru, podciągnął i przerzucił ciało na drugą stronę. Zrobił to tak gracko i szybko, że Julia rozdziawiła usta. - Plądrujecie Rzym - rzuciła wściekle w plecy Beriga, rozgniewana tym, że widok prymitywnej siły napełnił ją podziwem i dodał jadu słowom. Chłopiec poruszył się w siodle i odwrócił. Miał śmieszny zadarty nos, jasne, jaśniejsze niż Wolfryk włosy i żywe niebieskie oczy. - My tylko robimy, co rzekliśmy, że zrobimy. Wasz cesarz złamał dane słowo - powiedział z pogardą. - Nie ma nic gorszego. Jeśli nie można wierzyć danemu słowu, to w co niby wierzyć? Od lat żyjemy w nędzy, zdani na waszą łaskę. Ani z niego człowiek honoru, ani, tym więcej, cesarz. - To polityka, Honoriusz robi to, co dobre dla cesarstwa zaprotestowała Julia.
12
SR
Po co ja wdaję się w dyskusje o polityce z barbarzyńskim niedorostkiem, wzruszyła ramionami. Chłopiec spojrzał na nią jakby nagle wyrosła jej na szyi druga głowa. - Czy Rzymianki nie rozumieją, co znaczy honor? Wasi cesarze od lat składali nam obietnice i nigdy się z nich nie wywiązali, teraz przyszedł wreszcie czas zapłaty. Nie musiała szukać odpowiedzi, bo brama się otworzyła i stanął w niej Wolfryk. - Gospodarze uciekli, zostawili tylko swoich niewolników. Sprawdźmy, co jeszcze zostawili. Gwizdnął, siwek ruszył za nim, i chłopiec też wjechał na dziedziniec bogatej willi. - Gdzie ukryłabyś rodzinne kosztowności, Julio? - zapytał Wolfryk, rozglądając się po perystylu. Gdzieś w półmroku dały się słyszeć szepty, błysnęły czyjeś wystraszone oczy. - Wychodźcie, nie zrobimy wam nic złego. Ku zdumieniu Julii niewolnicy wyłonili się z ukrycia, jak zahipnotyzowane przez węża myszy. - Wasz pan nie traktował was dobrze. - Było to stwierdzenie, nie pytanie, bo też ludzie byli wychudzeni, niektórzy posiniaczeni od razów. - Może ktoś z was widział, gdzie ukrył złoto zanim uciekł, zostawiając was tutaj? Pokręcili głowami, ktoś zerknął przelotnie w stronę wielkiej donicy z przywiędłym wawrzynem. - Nienajlepsza pora roku na przesadzanie krzewów laurowych zauważył Wolfryk. Podszedł do donicy i próbował ją przewrócić. Niech ktoś przyniesie mocny sznur - polecił. Najstarszy z niewolników, być może ochmistrz, nagle wyszczerzył zęby w uśmiechu, zniknął i po chwili wrócił z porządnym sznurem. Wolfryk zawiązał jeden koniec wokół cokołu donicy, drugi przytroczył do końskiej uprzęży i dał znać siwkowi. Koń pociągnął z wysiłkiem, zrobił kilka kroków i marmurowa donicach upadła z hukiem, rozbijając się o posadzkę. Posypały się złote monety - nic
13
SR
dziwnego że laur nie chciał na nich rosnąć. Służba rzuciła się zbierać te skarby do saków, które dał im Wolfryk, a robili to tak chętnie, że ich skwapliwość mówiła aż nadto dosadnie, co czują do swojego pana. Kiedy saki były już wypełnione, jakaś niewolnica podbiegła, znalazła jeszcze kilka monet. - Zatrzymajcie je - powiedział Wolfryk. - I uciekajcie. - Czemu pozwalasz im odejść? - oburzyła się Julia. - Weź do gotowania kogoś z nich. To przecież wszystko niewolnicy. - Owszem, ale ja wolę ciebie - odparł Wolfryk z uśmiechem i mimo że był to ciepły uśmiech, Julię przeszedł dreszcz. Z całych sił, desperacko chciała wierzyć w to, co powiedział, że jej nie dotknie, nie pohańbi. Chyba nie pomyślał sobie, nie przyszło mu do głowy, że ona... że mógłby... O nie, mój zadufany barbarzyńco. Jeśli uważasz, że szerokie bary i piękne ciało zrobią wrażenie na Julii Liwii Rufii, to srodze się zawiedziesz. Przejechali kawałek i zatrzymali się przed odrzwiami, dwuskrzydłowymi, wielkimi, zwieńczonymi łukiem. - O nie - zawołała Julia. - Nawet nie próbujcie, wy poganie, wstrętni złodzieje. To kościół, miejsce święte... - Wiem. - Wolfryk zsiadł z konia. - Chcę sprawdzić czy nie mają kłopotów - oznajmił i Julia po raz kolejny prawie rozdziawiła buzię. - Jesteśmy chrześcijanami - wyjaśnił jej Berig wyraźnie już zagniewany. - Czy wy, Rzymianie, nic kompletnie nie wiecie o innych ludach, o otaczającym was świecie? Jesteście aż tak zadufanymi we własnej kulturze ignorantami? - Całkiem gładko przyszło mu wygłoszenie mądrej przemowy. - Ja... nie wiedziałam - przyznała skruszona Julia Liwia. - Chyba niedawno przyjęliście wiarę chrystusową, prawda? I część z was ciągle czci starych bogów? - Jest trochę takich, co zostali przy dawnej wierze - przyznał chłopiec - ale nie plądrujemy kościołów. - Zresztą u was, w Rzymie, też są tacy, co pozostali przy dawnych bogach. „Babka, chociażby". Babka Julii ze strony ojca trzymała w domu
14
SR
figurki starych bogów. Przygryzła wargę. Jakże mało wiedziała o tych obcych ludziach. Przypomniała sobie, że Wolfryk coś szeptał, gdy kładł dziewczynkę na stole w płonącym sklepie. Czyżby modlił się wówczas za nią? Ona sama nawet nie pomyślała o modlitwie za duszę zmarłej. Zawstydzona, zakłopotana chciała coś rzec, ale nie była w stanie znaleźć w skołatanej głowie odpowiednich słów. Pojawił się Wolfryk. - Wszystko w porządku. Dwie godziny temu był tutaj Teo-fryd, zostawił im hasło. Julia ponownie się zdumiała. Tego nie oczekiwała po najeźdźcach. Prawda, pojmali ją, mieli saki wypełnione złotem, Miasto płonęło, mieszkańcy uciekali w panice. Spodziewała się, że ulicami popłynie krew, że obcy będą plądrować kościoły i pałace, że ci barbarzyńcy z wymalowanymi maskami na twarzach, bo koniecznie winni mieć wymalowane coś na twarzach, będą wyciągać kobiety z domów, targając za włosy, by robić z nimi niewysłowione rzeczy. - Jedźmy na Forum, zobaczymy, co tam zastaniemy. Julii dodało to otuchy. Na Forum z pewnością będą żołnierze. Przecież ktoś chyba stawia opór? Pojadą na Forum, trafią prosto w ręce Rzymian i ci ją wybawią. Jechali do centrum, tymczasem fala ludzi parła ku przedmieściom, wszyscy uciekali i Julia powoli traciła nadzieję na wybawienie. Czemu wszyscy uciekają? Czyżby Goci zajęli i Forum? Najpewniej tak. Zobaczyła konnych podobnych do Wolfryka, jak on jasnych i długowłosych, w podobnych hełmach, podobnie odzianych. Wymieniali pozdrowienia w języku, którego nie rozumiała. Pozdrowienia, pewnie i najnowsze wieści. Zobaczyła też zbitą ciasno grupę Rzymian w tunikach i sądząc po ich zrezygnowanych, pełnych przygnębienia twarzach już wiedziała, że zostali pojmani, że są niewolnikami. Berig coś zawołał do kogoś, kto najwyraźniej czynił sobie żarty z siedzącej za nim branki, chwalił piękną zdobycz, śmiał się, może zazdrościł... Uniosła dumnie głowę i oto napotkała spojrzenie człowieka,
15
SR
którego dobrze znała. Wystraszony, wyglądał zza uchylonych drzwi. - Markus Atyliusz! Markusie, pomóż mi! Ratuj! - Młody człowiek cofnął się przezornie. - Biegnij, znajdź mojego ojca, powiedz Antoniuszowi Justusowi, że mnie porwali - wołała. - Puśćcie mnie. Na nowo wstąpiła w nią siła i nadzieja, obudzone widokiem znajomego człowieka. Szarpnęła rzemień, który wiązał ją z Berigiem, a potem próbowała mu wrazić paznokcie w plecy. - Przestań, ty wstrętna kocico - syknął chłopiec, bo przecież mocno go zabolało, odwrócił się i w tej samej chwili podjechał do nich Wolfryk. - Przestań - powtórzył i chwycił jej dłonie. - Jeśli spróbujesz raz jeszcze zrobić coś takiego, przerzucę cię przez grzbiet mojego wierzchowca jak worek owsa, a to nie będzie licowało z godnością rzymskiej panny, prawda? Julia skapitulowała. Gdzieś tam w głowie tkwiła myśl, że wyratują ją, kiedy tylko senatorowie, ludzie władzy dowiedzą się w jakie nieszczęście popadła. Miała nadzieję, że młodzi patrycjusze chwycą za broń, będą chcieli ratować Rzym, a starszyzna w Bazylice opracuje plan walki. Skoro jednak tacy jak Markus Atyliusz chowali się za drzwiami, to kto miał stanąć w obronie Miasta? Nikt. Odpowiedź nasunęła się sama, gdy dotarli na Forum. Serce Rzymu, jego duma, najważniejsze miejsce, było już zajęte przez najeźdźców. Konni przekrzykiwali się, rzucając wieści. Były tu wozy, na nich skrzynie ze zrabowanym dobytkiem, saki z jedzeniem, beczki z winem. I grupki niewolnic pokornie czekających, kiedy wezmą ich nowi panowie. Wolfryk zatrzymał konia przy świątyni Westy. Było to chyba umówione miejsce spotkania, bo natychmiast pojawili się inni jeźdźcy, wznosząc zaciśnięte dłonie w jakimś gockim pozdrowieniu. Spragniona, głodna, odrętwiała Julia zapomniała już niemal o strachu. Była tak umęczona, że na nic nie zważając oparła się o plecy Beriga i zapadła w półdrzemkę. - Bierz. - Ktoś potrząsnął jej ramieniem. Podniosła głowę. Wolfryk
16
SR
trzymał w dłoni manierkę. - Pij. Musisz być bardzo spragniona. - Jak niby mam się napić, kiedy związałeś mi ręce? - Na myśl o wodzie zrobiło się jej sucho w ustach, ale nie zamierzała mu dziękować. Wolfryk nachylił się, uwolnił jedną dłoń: mogła teraz wziąć od niego manierkę i napić się do woli. Było w niej wino z wodą, tanie wino z jakiejś tawerny, ale smakowało jak najlepszy rocznik z rodzinnych winnic. Oddała ją, kiwnąwszy sztywno głową. Wolfryk nie przywiązał jej dłoni do pasa Beriga i zdała sobie sprawę, że może chwycić nóż noszony przez chłopca. Mogłaby przyłożyć mu go do pleców i zmusić, by zawiózł ją do domu... albo... Poruszyła się, niby poprawiając na końskim grzbiecie. - Berig, uważaj na nóż. Chłopiec przesunął szybko nóż, a ona rzuciła wściekłe spojrzenie olbrzymowi. - Masz oczy z tyłu głowy? Wolfryk się uśmiechnął. Zielone oczy rozbłysły. - Oczywiście - przytaknął. - Jakże inaczej bym przeżył? Muszę wszystko widzieć i umieć odgadywać zamiary wroga. „Jestem jego wrogiem? Co takiego uczyniłam, by zasłużyć na miano wroga?". Tuż obok przechodziła właśnie grupa niewolników. Patrzyła na nich i po raz pierwszy chyba uświadomiła sobie, jaka to mieszanina ludzi. To oni sprawiali, że cesarstwo funkcjonowało, że wszystko tu płynęło sprawnie, niczym woda w zegarze wodnym. Byli tu wysocy, jasnowłosi ludzie z północy, byli ciemnoskórzy, byli tacy o oliwkowej karnacji, ze wschodniego cesarstwa, teraz wszyscy pochwyceni przez Gotów i prowadzeni nie wiedzieć dokąd. „Cóż uczynili takiego, by zasłużyć na zły los? Barbarzyńcy uczą się od nas. A my zbieramy, co sami posialiśmy". - Wracamy do obozu - ogłosił Wolfryk. - Dość na dzisiaj. Jutro narada u Alaryka. Słowa Wolfryka znajdowały natychmiastowy posłuch. Chyba
17
SR
pięćdziesięciu wojów, wielu starszych od niego, zaprawionych w walce, ruszyło na jego komendę. - Kim on jest? - zapytała Julia Beriga, kiedy wyjechali już z tłocznego, pełnego zamętu Forum. Wino ją ożywiło. By uciec, musiała lepiej poznać swojego przeciwnika, człowieka, który wziął ją w niewolę. - Kim są ci wszyscy ludzie? - To nasi. Ziomkowie i sprzymierzeńcy. Dużo ich. Dużo? Cała armia zatem. Oddziały Wolfryka? - A ty...? Nie, on jest chyba za młody, żeby mógł być jego synem. - Nie znam właściwego słowa łacińskiego, ale siostra mojej matki poślubiła brata jego matki. - Czyli jesteście kuzynami. Raczej powinowatymi. - Ciotka Beriga wyszła za wuja Wolfryka? Dla Julii te rodzinne koligacje też były zbyt skomplikowane i jej również brakowało słów na ich określenie. Dlaczego mu zatem służysz? - Tak, powinowatymi - powtórzył chłopiec, podchwytując kolejne nowe słówko. - Jestem u niego na służbie, bo taki jest obyczaj. Uczę się, zaprawiam do walki. On mi pokazuje jak być mężczyzną. Za dwa lata dostanę własny miecz. - Rozumiem. Ale dlaczego wszyscy ci ludzie tak go słuchają? Wielu jest starszych od niego. - Bo on jest... znowu brakuje mi słowa. Królewski...? Rozumiesz co chcę powiedzieć? On im przewodzi. - Przecież waszym królem jest Alaryk. - Alaryk to dobry król, ale nie będzie żył wiecznie. - Chłopiec wzruszył ramionami. - Wolfryk jest mu wierny, choć wielu ma już dość. Od lat wędrujemy, walczymy dla was, szukamy ziemi, czekamy, żeby wasi cesarze dotrzymali słowa. Ludzie mówią, że Alaryk powinien być twardszy, bardziej stanowczy, uderzyć na Rzym wcześniej. Julia spojrzała na jadącego przed nimi olbrzyma. Przeznaczony na króla? - Jakim trzeba być człowiekiem, żeby być przeznaczonym na króla?
18
SR
- Mądrym w radzie, dzielnym w boju, sprytnym, prawym, takim, co umie rozsądzać spory, wydawać sprawiedliwe wyroki, hojnym... - Wolfryk taki właśnie jest? - Wolfryk jest najlepszy - przytaknął chłopiec z głębokim przekonaniem. - Najlepszy w radzie Alaryka. - A inni? On nie jest dziedzicem Alaryka. - Nie - zgodził się chłopiec. - Kiedy Alaryk umrze, mogą się zacząć walki o koronę. - Beriga ta myśl specjalnie nie niepokoiła. - Już prawie jesteśmy na miejscu. Julia nie zauważyła nawet, kiedy przejechali przez jedną z bram Miasta. W oddali mogła dostrzec dym ognisk obozowych, namioty, mnóstwo namiotów, więcej niż w obozach legionów, ale każdy inny, każdy innego koloru, innej wielkości. Bardziej to barwny jarmark niż obóz, jaki rozbijali legioniści. Niewiele tu było z wojskowego porządku. Sporo kobiet. Uwijały się wśród namiotów, doglądały ognisk, przywoływały do porządku rozbrykane dzieci. W zagrodach konie, woły, owce i świnie. A namioty rozbite w równych rzędach, z uliczkami między nimi. Wielkie wozy po bokach. I konni uważnie patrolujący teren, gotowi wznieść alarm, gdyby Rzymianie zdecydowali się uderzyć. - Tysiące ludzi - szepnęła i Wolfryk ją dosłyszał, czujny jak jego wilk. - Lud w poszukiwaniu własnej ziemi, na której mógłby osiąść. Teraz i ty jesteś jego częścią. - Nigdy. Za nic. - Jesteś okropnie uparta - zauważył Berig, wjeżdżając w jedną z uliczek. - A ja myślałem, że rzymskie kobiety są posłuszne, ciche. Siedzą w domu i nic nie mówią. - Gockie takie są? - Przeciwnie - zaśmiał się. - Będziesz do nich pasowała. Bardzo wątpię, pomyślała Julia ponuro. Miała co innego na głowie. Jak uciec i jak, do czasu aż uda się jej salwować, wytrzymać z tym zadufanym w sobie, umięśnionym barbarzyńcą. Jak przeżyć w takich
19
SR
warunkach. Bo chodziło o rzeczy zupełnie trywialne, ale podstawowe. Jak choćby łaźnia, latryna, bieżąca woda z akweduktów, porządne jedzenie. Ktoś do posługi, kto ugotuje posiłek. Czyste odzienie. Tego wszystkiego nie znajdzie u barbarzyńców. Wolfryk zatrzymał się przed największym chyba w obozie namiotem i zsiadł z konia. Kobiety przy kociołkach przed sąsiednimi namiotami podnosiły głowy i machały mu na powitanie, uśmiechnięte. Jakiś maluch podbiegł do niego i chwycił za rękę, ciągnął, o coś się dopytywał. Wolfryk odpowiadał cierpliwie, a potem uniósł go, posadził na swoim siwku i dał cugle w łapki. Zachwycony malec piszczał głośno, nie posiadał się z radości. Julia obserwowała scenę, myśląc o tym, co usłyszała od Beriga. Ten człowiek będzie najpewniej następnym królem Gotów. Nieustraszony wojownik. Przyszły władca. Ciekawe, czy któryś z rzymskich senatorów zatrzymałby się, by porozmawiać z takim szkrabem, nachylił nad nim, posadził dzieciaka na konia? Senatorowie nie przemieszczali się wszak konno, tylko lektykami, ale tak czy siak... Zagadałby któryś z nich do malucha? Wziął go na ręce? Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić. Odpiął teraz przytroczone do siodła króliki i duże ptaszysko, zdobycze, których Julia wcześniej nie zauważyła. - Kolacja - oznajmił, podając jej potencjalne pieczyste. Julia spojrzała z najwyższym niesmakiem na tę zwierzynę, a wilk, bezczelny, rzucił jej jeszcze jednego królika u stóp i zadowolony wywalił jęzor. - Mam ci pewnie podziękować, tak? - zwróciła się do wilka z pretensją. Mogłaby przysiąc, że otwarty pysk i wywalony jęzor oznaczały szeroki, wesoły uśmiech. - Będziemy mieli pyszną kolację dzisiaj - stwierdził Wolfryk. - A on ma na imię Smok- Zwierzak podniósł łeb na dźwięk swojego imienia. - I rozumie oczywiście jak się do niego mówi po łacinie? - zapytała Julia z przekąsem. - Oczywiście.
20
SR
- I oczywiście ten twój Smok ściągnie z królików skórę i oskubie ptaszysko. - Niewiele wiedziała, co się robi z takim królikiem czy innym bażantem albo kuropatwą, bo w życiu nie oprawiała żadnej padliny i nie miała zamiaru robić tego teraz. Niech sobie ten olbrzym wyobraża, że jest rozpieszczoną rzymską panną, tak będzie lepiej, wygodniej. Myślała, że się rozzłości, wścieknie może, ale on tylko powiedział spokojnie: - Dziś Berig przygotuje kolację, a jutro poszukamy kogoś, kto zacznie cię uczyć gotować. - To się jeszcze okaże - odparła Julia hardo. - Teraz chciałabym się umyć. - Wszyscy chcemy. Na ciemności Hadesu. Nie dało się sprowokować tego człowieka i wyprowadzić go z równowagi. - Poproś Unę - wskazał dziewczynę, która dorzucała drewna do ognia pod dużym saganem. - Da ci gorącej wody. - Uderzył siwka w zad, ten ruszył z małym jeźdźcem piszczącym z zachwytu. Berig za nim, czujny i opiekuńczy, a sam Wolfryk zniknął w namiocie. Mogłaby teraz odejść, zgubić się w tym mieście-obozie. Co by się stało? Smok podniósł się, zatrzepał uszami, jakby czytał w jej myślach. Jasne. Kosmaty strażnik doprowadziłby ją z powrotem do swojego kosmatego pana. Julia skrzywiła się i podeszła do Uny, a ta przywitała ją uśmiechem. Jasnowłosa, wysoka, w zaawansowanej ciąży. - Ty jesteś Una, tak? Mówisz po łacinie? - Trochę. Uczę się. - Una wyprostowała się i pomasowała plecy, ciągle uśmiechnięta. - Ty jesteś branka Wolfryka? Jego kobieta? - Nie. Jemu się tylko wydaje, że jestem jego branką. - Stały przez chwilę naprzeciwko siebie, przyglądając się jedna drugiej. Una najwyraźniej próbowała osądzić kim w takim razie jest Julia. Chciałabym ciepłej wody. I pójść do latryny. - Jak to wyjaśnić Unie, skoro jej łacina jest zbyt kulawa, by dziewczę zrozumiało o co chodzi? Ale Una znowu uśmiechnęła się
21
SR
tylko i wskazała drewnianą wygódkę stojącą z dala od namiotów. Julia podeszła tam, oczekując najgorszego. Wygódka była niska, ot na wzrost Julii, i miała wahadłowe drzwiczki. W środku, obok deski, stało wiadro z popiołem, było też jakieś pudło z wielkimi liśćmi. Wyjątkowo cywilizowane urządzenie, uznała. Miało tylko jeden mankament. Nie było wiadomo jak poinformować innych, że jest akurat zajęte. Podśpiewywała zatem, dokonując czynności toaletowych. Kiedy wyszła, Una miała już dla niej dwa wiadra wody na nosidle. - Wystarczy? - Podała nosidło Julii. - Wystarczy. - Wzięła nosidło. Było ciężkie, ale nawet nie o to chodziło. Ono coś symbolizowało. Poczuła się teraz w jarzmie Wolfryka. Przyjęła na siebie brzemię. Czy przyjdą za nim kolejne obciążenia? Powinności? - Jestem Julia - oznajmiła. - Julia Liwia. Una kiwnęła głową, znowu się uśmiechnęła i wróciła do ogniska, a Julia ruszyła do namiotu, zatrzymała się przed wejściem, nie roniąc ani kropli z wiader. - Tutaj - doszedł ją stłumiony głos Wolfryka, gdzieś z głębi namiotu. Weszła. Olbrzym zdążył zdjąć już hełm, pas, do którego przytroczony był miecz, a teraz zdziewał pancerz. Najpewniej oczekiwał, że podbiegnie i mu pomoże. Julia wyprostowała się pod ciężarem nosideł. Odstawiła je. A niech się barbarzyńca sam rozdziewa. Łuskowy pancerz padł na ziemię, za nim osunęła się tunika. Julia spojrzała na nagą pierś i przełknęła z trudem. Rzymianie z dobrych rodzin dbali o formę. Łaźnia, sporty na świeżym powietrzu. Nie wstydzili się pokazywać swoich ciał, a w mieście pełno było posągów ukazujących nagich czy półnagich mężczyzn. Ale ten nie miał nic z bieli marmuru. Wyglądał jak brąz, co nagle ożył. Miał wspaniałe, jakby wyrzeźbione mięśnie. Już wcześniej to zauważyła i bardzo chciała dotknąć jego złocącej się skóry, poczuć jej ciepło i bijący pod nią puls. Emanowała z niego jakaś porywająca, czysta siła, z którą dotychczas u nikogo się nie
22
SR
zetknęła. Zdała sobie sprawę, że wpatruje się w niego zbyt długo. - Czy ty kiedykolwiek się uśmiechasz, Julio? - zapytał najwyraźniej nieświadom efektu, jaki wywarł na niej jego nagi, złocący się tors. - Owszem, bez przerwy, jeśli tylko mam ku temu powody odparowała. - Kiedy będę wolna znowu będę mogła się uśmiechać. Wolfryk ujął ją delikatnie pod brodę, przesunął kciukiem po zaciśniętych ustach. - Uśmiechnij się do mnie, Julio - poprosił.
23
Rozdział trzeci
SR
Julia obnażyła zęby. Miałaby ugryźć? - Uśmiechnij się do mnie - powtórzył, ciekaw co też puella romana mu odpowie, jak zareaguje. Była jak egzotyczne zwierzę, nie do końca oswojone, jeszcze nieudomowione. Posiadłby ją z największą rozkoszą. Wszystko dałby za to, żeby ją mieć. Była zupełnie niewyobrażalnym stworzeniem, istotą z innego świata. Ani to materiał na żonę, a tej winien szukać, ani to branka czy niewolnica, która skora jest wygodzić panu w razie potrzeby. Z nagle zrodzonego impulsu. Czyżby ulegał złudzeniom? Coś sobie roił? W każdej chwili mógł pozwolić jej odejść. Rzymska, ciemnooka, ciemnowłosa panna o oliwkowej skórze. Coś go w niej pociągało. Nauczyć ją żyć, myśleć prawie niemożliwe. Rozpieszczona patrycjuszowska córeczka. Pewna swego, arogancka. Przyniosła wodę tylko dlatego, że sama jej potrzebowała. - Prędzej już uśmiechnęłabym się do twojego wilka - palnęła, unosząc brodę. Nie puszczał jej, a ona była zbyt dumna, żeby się z nim szarpać. W ciemnych oczach czaił się lęk, że on zmusi ją do innych rzeczy poza noszeniem wody. Przecież jej powiedział. Zirytowała go teraz już naprawdę. Ci z Rzymu nie mają kompletnie pojęcia, czym jest honor. Nie rozumieją, że danego słowa nie wolno cofnąć. Lud Alaryka doświadczał tego rok po roku, od dziesięcioleci. Walczyli dla cesarstwa, trzymali Hunów precz od granic Rzymu, uczyli się łaciny, a kolejni cesarze ich zwodzili, oszukiwali. Jak Wizygoci odpowiedzieli? Weszli w końcu do Miasta, pojmali siostrę cesarza, złupili całe złoto, jakie mogli znaleźć, wzięli niewolników. Ale czy cokolwiek zyskiwali? Ciągle byli ludem bez ziemi. Ludem oszukanym. Lojalność nakazywała mu wierzyć w sądy Alaryka, lecz doświadczenie i wyobraźnia podpowiadały, że efekt może być
24
SR
niepewny. Czy wolno jednak wątpić w wyroki własnego króla? - Tu masz miejsce - rzekł, wskazując oddzielony zasłoną kąt namiotu. Odsunęła się od niego i potarła brodę, jakby chciała ją oczyścić po jego dotyku. Jakby poczuła się brudna. - Masz duży namiot - powiedziała i zaniosła jedno z wiader do kąta. Była znacznie silniejsza niż na to wyglądała. - To namiot podobny do legionowego, ale większy. Wasze są na ośmiu żołnierzy, my trochę to zmieniliśmy. Od lat w nich mieszkamy, stały się dla nas domem. - Obserwował rozbawiony jak się krząta, jak po kobiecemu chce sobie zagospodarować kawałek przestrzeni, „urządzić się". - Dam ci derki do spania, a Berig przyniesie worki z sianem, zrobisz sobie posłanie. - Ależ luksus - stwierdziła cierpko, wchodząc za zasłonę. Wolfryk gwizdnął na Smoka, wilk wszedł do namiotu, podreptał za panną i usiadł, tylko ogon wystawał zza płótna. Julia coś powiedziała i ogon zamerdał. Smok chyba ją polubił. W przeciwieństwie do Beriga, który właśnie się pojawił i zapytał z wyraźną niechęcią: - Gdzie ona? - Myje się. - Wolfryk kiwnął głową w kierunku zasłony. - Ty też mógłbyś się umyć. Cuchniesz dymem i koniem. - Ty pachniesz nie lepiej - zrewanżował się hardo Berig, nalewając wody do miski. - O mnie się nie martw. - Wolfryk chciał palnąć chłopca w głowę, ale ten się uchylił. Nie wiedzieć kiedy dorósł, stało się to bardzo szybko. Był chudy, jak to wyrostek, i niezwykle oddany Wolfrykowi. Miał przy tym niewyparzony język, a z wierzchowcami potrafił wyczyniać niezwykłe rzeczy. Konie go kochały. A panny coraz częściej wodziły za nim wzrokiem. Tak, Berig z chłopca stawał się młodzieńcem. Wolfryk spojrzał na zasłonę, zza której dochodziły jakieś pluski. Czy napytał sobie biedy? Tu wyniosła rzymska panna, tu jego dorastający chłopiec. Nie. Berig, jeśli już miał się po raz pierwszy w
25
SR
życiu zadurzyć, zasługiwał na coś lepszego niż rozpieszczona córka senatora. Wyjął kawałek mydła z worka i wsunął dłoń za zasłonę. - Bierz. Chwila milczenia, a potem zobaczył wilgotną rękę. - Dziękuję. Wolfryk potrząsnął głową. To przelotne spotkanie dłoni. Jakieś dziwne rzeczy się z nim działy. Martwił się o Beriga, tymczasem chyba powinien troskać się o samego siebie. Dlaczego to dotknięcie tak na niego podziałało? Nie potrafił powiedzieć. Myślał o jutrzejszej radzie, a przy tym miał w głowie obraz nagiej Julii Liwii, oplatającej jego biodra nogami. Nie chciał o tym myśleć. Przynajmniej nie teraz. Odsunął się od zasłony, przeszedł do wyjścia. Odetchnąć. Nie podniecać się. Nie dać pola grze wyobraźni, ot co. Czemu przywiózł tę dziewczynę tutaj? Nie wiedział. W każdym razie na pewno nie po to, żeby igrać z pożądaniem. - Gdzieś tam musi być ręcznik. - Tu są ręczniki - zawołał Berig. - Razem z czystymi tunikami, co je Una uprała. - Una wam usługuje? - Una to moja siostra. Dba o nas, kiedy nie ma akurat nikogo do posługi - odparł Berig. - Ale że spodziewa się dziecka, nie może się przemęczać. Za dużo ma obowiązków. - To znajdź może dla niej jakąś niewolnicę. Albo sam jej pomagaj. Niech to, ta dziewczyna miała cięty język i potrafiła kąsać. - Doskonały pomysł. Ty jej będziesz pomagać, jak tylko oswoisz się z obozem. Z pewnością się ucieszy, że ma kobietę do pomocy rzucił Wolfryk. - Kiedy dziecko się urodzi, będzie co robić. - Czego właściwie po mnie oczekujesz? - Żebyś dla nas gotowała, utrzymywała porządek w namiocie, prała, nosiła wodę. - I pielęgnowała cię, kiedy zachorujesz? - Oczywiście. Kiedy zachoruję, albo zostanę ranny.
26
SR
Wolfryk niemal czytał w jej myślach. „Im szybciej, tym lepiej". Przerzucanie się złośliwościami sprawiło, że chwilowe podniecenie szczęśliwie minęło, ale ciągle był wstrząśnięty, że stracił nad sobą kontrolę. Powinien chyba pomyśleć o żonie. Wielu mówiło mu, że najwyższy czas na ożenek. Człowiek taki jak on, przywódca, musiał pomyśleć o synach, swoich następcach. Hilderyk chciał mu dać swoją córkę, Sunildę. To była dobra propozycja, połączenie dwóch wielkich rodów, dostałby wielu wojów, a Sunilda była mądrą dziewczyną. Mądrą i twardą. Rozumiała, co trzeba zrobić i jak walczyć, by dzieci miały ojczyznę, w której będą mogły bezpiecznie dorastać. - Jesteście przyodziani? - Ostre pytanie przerwało jego rozmyślania. - Mamy portki na tyłku, jeśli o to pytasz - odparł Berig. -Załóż tedy jeszcze koszulę - prychnął rozbawiony Wolfryk. - I zajmij się kolacją. - Już się zająłem - odparł Berig, wciągając koszulę przez głowę. Una dusi mięso razem z jarzyną. Będzie tego dość dla nas i dla nich. Zjedzą, kiedy Sichar wróci, bo musi dopatrzyć koni. Wolfryk mruknął tylko pod nosem. Szwagier Beriga miał policzyć na rozkaz Alaryka wszystkie konie i sprawdzić ich kondycję. Wkrótce mieli zwijać obóz. Nie było sensu tkwić pod murami głodnego Rzymu, gdy zagarnęli już, co było do zagarnięcia. Ale dokąd ruszą? Na północ, na południe? Ta niepewność spędzała mu sen z oczu. - Przygotuj tedy worki z sianem na posłanie dla Julii. - Sama niech przygotuje - obruszył się dzieciak. - Ma być naszą niewolnicą. Wolfryk uniósł brew i chłopiec natychmiast spokorniał. - No dobrze. Przepraszam, panie. - Berig wyszedł, tymczasem zza zasłony wyłoniła się Julia. - Trudny wiek - powiedział Wolfryk z uśmiechem. - Może masz braci i wiesz, jak to jest? - Nie chciał, by widziała w Berigu wroga, raczej już dorastającego i buntującego się przy każdej okazji chłopca.
27
SR
- Złości się, kiedy coś mu każę. - Nie mam braci - odparła Julia sztywno, zaplatając włosy w warkocz. - Sama chyba też przeżywałaś taki okres, kiedy wszystkiemu się sprzeciwiałaś. - Ładnie jej było z prostym warkoczem, ładniej niż w wymyślnej fryzurze, którą nosiła wcześniej. Wyglądała teraz młodziej i jakoś rysy twarzy bardziej się uwydatniały. - To dobrze, że Berig sprzeciwia się, że wypró-bowuje moją cierpliwość, tylko tak może się nauczyć dyscypliny i zrozumieć, co oznacza stosowanie się do poleceń. Gdy puszczę cugle, będzie musiał sam decydować o sobie. Będzie wtedy w pełni odpowiedzialny za siebie. - Mnie nigdy nie przyszłoby do głowy spierać się z rodzicami odparła Julia wyniośle. - Rzymskie dzieci wychowywane są w posłuszeństwie. Wiedzą od początku gdzie ich miejsce, czego się po nich oczekuje. - Może dlatego właśnie udało się nam zająć Miasto - stwierdził i otrzymał pełne pogardy spojrzenie. Do namiotu wrócił tymczasem Berig, targając worki z sianem. Przez podniesione wejście do namiotu Julia widziała, co dzieje się w obozie. Słońce już zachodziło, mężczyźni wracali do domu, dzieci biegły im na spotkanie, wszyscy zasiadali przy ogniskach. Kobiety kończyły warzyć strawę, całowały na powitanie swoich długowłosych wojowników. Wielcy, silni, a przy tym sprawiający wrażenie takich łagodnych. Była w nich prawdziwa czułość. Rodzice Julii pozdrawiali się w sposób niezwykle chłodny, wręcz oficjalny. Obowiązkowe cmoknięcie w policzek, to wszystko. - Zimno ci? - Wolfryk stanął za nią. Podszedł cicho jak kot. Zesztywniała, gotowa do ucieczki. - Nie. - Nie da mu odczuć wdzięczności za ten drobny, miły gest, miłe pytanie. Jest branką i musi o tym pamiętać, miłe pytania jej nie zwiodą. To byłaby słabość. Ten olbrzym jest jak jego wilk, niby udomowiony, ale przecież morderca. - Na pewno? Mogę przynieść ci opończę. - Nie. - Naprawdę było jej zimno, próbowała powstrzymać
28
SR
dreszcze, ale nie chciała się przyznać. Wieczór był ciepły po gorącym dniu, a ją zimno przenikało do kości. Gdyby tylko się rozprężyła, zaczęłaby się trząść jak osika. To zapewne szok, pomyślała, zdziwiona, że potrafi wgłębiać się w takie rzeczy. - W takim razie co to jest, Julio? - zapytał łagodnie. - Czego ci trzeba? - A jak ci się wydaje? - obróciła się ku niemu i stali teraz blisko, bardzo blisko, twarzą w twarz. - Czego mogę potrzebować, twoim zdaniem? Czego chcę? W jego oczach pojawił się gniew. „On chciał mnie sobie zjednać miłym słowem. Nic z tego. Nie podoba mu się, że potrafię ostro odpowiedzieć". - Chcesz wolności - odparł spokojnie. - Nic z tego, Julio. Jesteś teraz moja. Zrobiła dwa kroki i stanęła u wejścia do namiotu. Przed sąsiednimi namiotami dzieci pomagały matkom ustawiać stoły na kozłach, przynosiły gliniane miski, kubki, łyżki. - My też zjemy przed namiotem. Julia chciała oznajmić wyniosłym tonem, że wszystko jej jedno, gdzie będzie jadła, że o to nie dba, że nie jest wcale głodna, ale zorientowała się, że Wolfryk nie do niej to powiedział tylko do Beriga, który niósł właśnie jakąś skrzynkę. - Badi - oznajmił. - Masz już łóżko. Wzruszyła ramionami. Nie będzie przecież uczyła się ich strasznego, chropowatego języka. Po co miałaby zadawać sobie tyle zachodu? Nie zostanie tu długo. Z pewnością nie. - Inni będą się gapić. - Niech się gapią. Pomóż mi ustawić stół. W namiocie jest zbyt duszno. Przyzwyczają się do jej widoku szybciej niż Una zdąży pomyśleć o jakimś dla niej odzieniu. Julia poczuła, że coś się w niej skręca. Ma się ubrać jak Gotka? Stracić swoją tożsamość? Będzie tak spadała coraz niżej, i rzeczywiście przeistoczy się w brankę, jak chciał Wolfryk. Stanie się kimś zupełnie innym, obcym sobie.
29
SR
Jeśli upodobni się do Gotek, czy wtedy też będzie jej rzucał gorące spojrzenia? Zapewne wydaje mu się egzotyczna, stąd interesująca. Kiedy ta egzotyka zniknie, zniknie też zainteresowanie i będzie bezpieczna. A jednak, trzeba przyznać, te spojrzenia nie były jej niemiłe, choć napawały lękiem. - Chodź, Julio. Pokażę ci, gdzie trzymamy naczynia. - To Berig czynił wysiłki by być miłym i grzecznym. Julia chciała mu powiedzieć, że nie obchodzi jej, gdzie trzymają naczynia, nie obchodzi jej jedzenie i nie będzie pomagała rozstawiać stołu, ale odwróciła się posłusznie i weszła za nim do namiotu. Należy jak najszybciej zapoznać się z otoczeniem, bo tylko w ten sposób można przemyśleć plan ucieczki, ustalić możliwości. Na przykład gdzie leżą noże, a nożem można wszak rozciąć grube płótno namiotu. - Trzymaj. - Chłopiec zdjął z prowizorycznej półki miski i talerze. Tam są łyżki i kubki, widzisz? - Chcę nóż, kiedy mamy jeść mięso - zażądała. - Och. - Berig położył dłoń na własnym nożu, przytroczonym do pasa. - Prawda. Zaraz jakiś znajdziemy. Jakie to łatwe, pomyślała Julia, kładąc nóż na naczyniach. Nóż jest, chociaż nie będzie sofy do leżenia, serwet, serwetek ani delikatnego szkła, z którego pije się wino. Berig rozstawiał stołki, a ona zastawiała stół. Miski z glinki były wcale delikatne, zdobne ładnymi wzorami. Przesunęła dłonią po rączce kościanej łyżki. Musiała przyznać, że ci ludzie, chociaż niecywilizowani, i daleko im było do Rzymian, mieli całkiem zgrabnie wyrabiane przedmioty. - Brak ci reńskiego szkła i srebrnej zastawy, Julio? - zapytał Wolfryk, spoglądając na nią spod oka. Bez przerwy chyba się jej przyglądał, nie spuszczał z niej oczu. - Zadowolę się tym, co jest. - Reńskie szkła znajdziesz w trzeciej skrzyni od wejścia na lewo. Myślałem, że do duszonej dziczyzny, co ją zrobiła Una, pasować będzie raczej piwo, ale jeśli masz ochotę na wino, możesz wyjąć
30
SR
szkło. Ze srebrną zastawą większy kłopot, jeśli jednak chcesz, Berig ją dobędzie. „Duszona dziczyzna. Potrawka". Zaburczało jej w żołądku i puściła mimo uszu sarkazm. Była tak głodna, że na wspomnienie suchego chleba i wody żołądek też by się odezwał. - Tyle mu zadawać fatygi dla zwykłej branki - sarknęła i miała ochotę cisnąć w Wolfryka rogowym kubkiem, kiedy wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie okażesz ani cienia słabości, prawda, Julio Liwio? -Po raz pierwszy użył jej właściwego imienia. - Domyślam się, że najchętniej nie usiadłabyś ze mną do posiłku, na pewno nie przed namiotem. Lecz usiądziesz i zjemy razem potrawkę przygotowaną przez Unę. Musisz mieć siłę. Kiedyś widziała maleńką ryjówkę, którą wywęszył wielki pies myśliwski. Wydawało się, że maleństwo umrze ze strachu, gdy zaciekawione psisko zbliżyło do niej nos. Ale nie, maleńka ryjówka podskoczyła i wbiła ząbki w psią kufę. „Ja też będę jak ta ryjówka", powiedziała sobie z mocą. Wrócił Berig z parującym kociołkiem, a za nim jego siostra z talerzem w dłoni i czwórką dzieci, czepiających się spódnic. - Powitać - powiedziała, zachęcając dzieci, by też grzecznie się przywitały. - Powitać. - Julia nie zamierzała źle traktować tej młodej kobiety z powodu grzechów mężczyzn z jej ludu. Zasiedli do stołu. Mieli chleb, masło, ser, potrawkę, do tego dzban piwa. Niezwykły dla Julii posiłek, ale jeść trzeba, powiedziała sobie. Jeść i dbać o siły. Potrawka, jak się okazało, była pyszna i dobrze przyprawiona. Jadła ze smakiem, nie sądziła, że obudzi się w niej taki apetyt. Podniosła oczy. Wolfryk nie przestawał się jej przyglądać. Jej porywacz. Odłożyła łyżkę, zostawiła nóż i pobiegła do latryny. Jedzenie, takie przed chwilą smaczne, wezbrało jej w gardle. Zwróciła wszystko. Poczuła jak obejmują ją czyjeś ramiona, jak
31
SR
ktoś podaje jej zwilżony kawałek płótna. - Dziękuję, Uno. - Przyjęła podsunięty kubek z wodą, przepłukała usta. - Dziękuję ci bardzo - powtórzyła już trochę mocniejszym głosem. - Przykro mi - odezwał się głos i Julia zesztywniała. To wcale nie była Una tylko Wolfryk. - Powinniśmy byli jednak jeść w namiocie. - Puść mnie. - Była czerwona ze wstydu i upokorzenia. Uświadomiła sobie gdzie jest, czego ten barbarius był świadkiem. - Chodźmy. Powinnaś odpocząć. - Przeraziła się, że gotów ją wziąć na ręce i ponieść do namiotu na oczach wszystkich.- Tylko nie próbuj mnie nieść. Nie waż się nawet - syknęła, odwracając się do Wolfryka, a on uniósł ręce w geście kapitulacji. - Zostań, gdzie jesteś - nakazała, odrzucając warkocz i próbując odzyskać godność, po czym wyszła z wygódki i ruszyła prosto do namiotu, nie patrząc na boki. W środku siły ją opuściły, pierzchła gdzieś determinacja i Julia oparła się o słup podtrzymujący dach namiotu. - Do łóżka - usłyszała za plecami Wolfryka i tym razem już bez protestu pozwoliła, by wziął ją na ręce i zaniósł za zasłonę. Położył ją na posłaniu przygotowanym przez Beriga. - Masz tu wodę. - Wskazał na dzban. - I Smoka do towarzystwa. Odpocznij, wyśpij się, bo inaczej nie będę miał z ciebie pożytku. Dobrej nocy! Wyszedł, nie oglądając się. Zasłona opadła. Nie słyszała nawet jego kroków. Smok uniósł głowę, jakby śledził odejście pana, obszedł posłanie i ułożył się w nogach. Julia widziała tylko jego ogon w świetle niewielkiej lampki oliwnej. Leżała tak i masowała brzuch, jeszcze bolał. Nóż został na stole przed namiotem, wilczysko leżało u jej stóp. Dzisiaj na pewno nie uda się jej uciec. Julia usiadła, zdjęła tunikę i została w długiej, białej koszuli. Złożyła starannie ubranie, zwinęła pleciony pas i włożyła swoje rzeczy do skrzyni, w której leżały cienkie, delikatne ręczniki, Kradzione, pomyślała, tak jak kradzione były zapewne i srebra. Zdjęła sandały i umyła stopy w misce z zimną wodą, a potem
32
SR
poprawiła starannie swoje posłanie. Nienawykła do takich zajęć. Wstawała rano beztrosko i Tulia, jej niewolnica, prześcielała łoże. W miejsce zdjętego wieczorem ubrania znajdowała rano czyste suknie. Na toaletce stało lustro, leżały grzebienie, kosmetyki, olejki, puzdra z klejnotami. Ona je tylko wybierała, żeby się przystroić. Wieczorem Tulia rozczesywała jej włosy, ona nacierała twarz kremem, usuwała ślady pomad, zakładała czystą koszulę i kładła się spać. Na toaletce stały zawsze świeże kwiaty. Wszystko było ułożone, przemyślane. W domu zapadała cisza. Niewolnicy krzątali się bezszelestnie. Ojciec albo pracował w swojej komnacie, albo był gdzieś w mieście, na ważnym spotkaniu. Matka często podejmowała przyjaciółki albo jechała do którejś z wizytą. Dom zamierał i czasem miała wrażenie, że jest w nim zimno i cicho jak w grobie. Julia umościła starannie posłanie i zanurkowała pod derkę. Smok podniósł się, stanął obok niej, wywalił jęzor. Uśmiechnęła się i podrapała go za uchem. Wilczysko przymknęło oczy, polizało jej dłoń i poszło się położyć w nogach posłania. Z zewnątrz dochodził stłumiony odgłos rozmów. Słyszała wśród innych głos Wolfryka. Mówili, ma się rozumieć w swoim języku, nie miała pojęcia o czym, ale w tonie Wolfryka była jakaś siła, moc, coś władczego. Spodziewała się, że gockie słowa będą brzmieć ostro, surowo, będą przykre dla ucha, tymczasem miały w sobie jakiś niezwykły, niemal hipnotyczny rytm. Julia się rozejrzała. Teraz to jej miejsce... Zasłony odgradzały kąt namiotu. Kilka przedmiotów codziennego użytku... Powieki zaczęły jej opadać. W półśnie przemknęło jej przez głowę, że czuje się tu całkiem bezpiecznie, jak w domu. Otworzyła raptownie oczy. Umysł najwyraźniej ją zawodził. Przygryzła wargę. Byle się nie popłakać. Nie może pozwalać sobie na słabość. Nie podda się, nie ulegnie.
33
Rozdział czwarty
SR
Wolfryk obudził się i chwycił za miecz, leżący obok posłania. Coś musiało go zaniepokoić, nasłuchiwał teraz uważnie, ale poza sówkami pohukującymi w cyprysach nie słyszał żadnego podejrzanego dźwięku. Straże nie nawoływały się między sobą, psy spały. Berig spokojnie pochrapywał w swoim kącie namiotu i obrócił się we śnie na swoim posłaniu. A odgłos się powtórzył. Coś jakby łkanie. Na, ciemności Hadesu, ona tam szlocha. Puścił rękojeść miecza, opadł na materac, zastanawiając się, co ma zrobić. Nie wiedział jak obchodzić się z kobietami. Nie miał sióstr, nie miał żony. Jedyne, z którymi się stykał, to dla wygodzenia, szybko, przelotnie, ile były chętne. Płacił im potem. Tutaj sytuacja była skomplikowana. Jak ma się zachować człowiek, kiedy kobieta płacze? Niewielkie doświadczenie, a raczej domysły, podpowiadały mu, że w takiej sytuacji powinny zająć się nią inne kobiety. Ale nie mógł przecież budzić Uny w środku nocy i prosić o pociechę. Odwrócił się i próbował zignorować szloch. Twardość serca, ot co. Znowu załkała. Niech to piorun strzeli! Gdyby zawodziła, zatkałby po prostu uszy i zlekceważył histerię, ale w jej szlochu było coś, co chwytało za serce. Jęknął pod nosem i podniósł się, zrobił dwa kroki, lecz opamiętał w porę i wciągnął spodnie. Dopiero wpadłaby w histerię, gdyby stanął przed nią całkiem nagusieńki. Kiedy szedł w ciemnościach przez namiot, poczuł na dłoni zimny nos. Smoczysko. Wilk pociągnął go delikatnie za rękę. - Wiem, wiem. Słyszałem. Puść - szepnął Wolfryk i pogładził wilka po łbie. Smok w pełgających świetle poprowadził go do posłania Julii, siadł obok, przekrzywił łeb, jakby się dziwił, zastanawiał. Leżała na plecach, spała, ręce miała nad głową, odrzuciła derkę i co chwilę wydawała cichy szloch. Wilk zapiszczał cicho.
34
SR
- Zły sen - szepnął Wolfryk. Dopiero teraz, kiedy na jej twarzy nie malowała się złość ani przestrach, zobaczył jaka jest piękna. Miał ochotę dotknąć jej gładkiej, oliwkowej skóry. Poznać czym różni się od jego własnej, jasnej, choć opalonej w słońcu. Zapamiętał dobrze tę chwilę, gdy położyła mu dłoń na ramieniu, tam, w rzymskim zaułku. Czy właśnie wtedy postanowił, że zabierze ją ze sobą? Powinien ją chyba teraz zostawić z jej koszmarami nocnymi. Rano obudzi się spokojna, a teraz może ją tylko wystraszyć, wybudzając ze snu. Gotowa pomyśleć sobie nie wiadomo co, podejrzewać go o zamiary, których wcale nie miał. Przykucnął koło łóżka i obserwował jej twarz, unosząc lampkę oliwną. Niegodne myśli przychodziły mu do głowy. Niegodne i chutliwe. Najchętniej położyłby się teraz obok niej na tym posłaniu. Całował i pieścił... Jesteś po prostu sprośny, powiedział samemu sobie na wszelki wypadek. Zobaczył łzy na jej policzkach i serce mu się ścisnęło. To przeze mnie, pomyślał. Ja jestem za nią odpowiedzialny. Wziął ją ostrożnie na ręce, ułożył sobie na kolanach. Była leciutka jak piórko. Położył sobie jej głowę na piersi, przesunął dłonią po jej czole i policzku. - Cicho, Julio. Wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna. - Przytknął policzek do jej czarnych włosów. Czuł jej puls, kiedy położył dłoń na szyi. Czuł jej łzy na swojej skórze. Westchnęła głęboko, przestała szlochać, ucichła, leżała teraz zupełnie spokojnie w jego objęciach. Smok położył mu pysk na kolanie, tuż obok śpiącej Julii. - Nie przeszkadzaj, głupku - syknął Wolfryk. Wilk tylko łypnął okiem i nie ruszył się nawet, jakby wiedział, że pan go nie przepędzi. Wysunął znowu jęzor i zaczął się ślinić. Wolfryk poczuł, że powieki mu opadają. Jutro bierze udział w radzie, król będzie oczekiwał jego zdania, on powinien umieć je wybronić przed oponentami, bo od tego będzie zależał los jego ludu, los całych pokoleń Wizygotów. Jutro mogą usłyszeć, że oto cesarz jest górą i wjechał do Miasta, wtedy trzeba będzie gotować się na
35
SR
decydujące starcie. Nawet jeśli wszystko pójdzie dobrze, muszą jutro zwijać obóz i ruszać tam, dokąd postanowi Alaryk. Tymczasem zamiast spać, on siedzi z branką w ramionach, rzymską panną, która nawet nie wie, że chciał ją uspokoić, a głupi Smok ślini mu spodnie. Było mu z tym dobrze, kiedy tak trzymał Julię w ramionach. Nie wiedział nawet jak bardzo musiał być wytrącony z równowagi. Czuł, jak rozluźniają się mięśnie karku i barki, jak wydłuża i pogłębia się oddech. Wszystko raptem stało się takie proste, wszystko skupiało się na drobnej dziewczynie w jego ramionach. Poruszyła się we śnie. Jedną dłoń położyła mu na plecach, drugą na piersi. Wolfryk na moment wstrzymał oddech, prysło całe odprężenie, które czuł przed chwilą i pojawił się dojmujący ból w lędźwiach. Musi jak najszybciej położyć ją z powrotem na posłaniu. Natychmiast! Smok mruknął, kiedy pan bezceremonialnie go odepchnął. Wolfryk położył Julię na posłaniu i okrył ją derką, po czym wycofał się z jej kąta. Był tak spięty, jakby stawał do walki i miał do czynienia z wrogiem. - Leż tutaj - powiedział jeszcze do Smoka i wilk ułożył się obok Julii. Wrócił do łóżka. Julia była niebezpieczna dla jego równowagi, spokoju umysłu, pod każdym względem niebezpieczna. Przewrócił się na bok. A ból w lędźwiach przyjął jako karę za nieobyczajne porywy. Pomimo to wcale nie zamierzał rankiem odwieźć jej do Rzymu i uwolnić. Nie, mowy nie ma. Julia zostanie. I z tą myślą wreszcie zasnął. Julia obudziła się na wpół przytomna, jak to często bywa. Nie wiedziała gdzie jest, na jakim posłaniu spała. Dziwne, obce miejsce. I wilk czujnie wpatrujący się jej w oczy. Dobry Boże, zatem to nie sen. Jest w namiocie dzikiego Wizygota. Wczorajszy dzień to prawda, nie mara. Jest branką, niewolnicą tego człowieka i nie ma żadnego pomysłu jak się stąd sprytnie wyrwać. Jej kąt namiotu musi mieć wschodnią wystawę, pomyślała jeszcze,
36
SR
bo przez grubą tkaninę przebijało poranne słońce. Przypomniała sobie ten okropny sen i opadła z jękiem na wypełnione sianem worki. Wolfryk ją porwał, wziął z Miasta wbrew jej woli, a ona śniła, że zległa z nim w łożu całkiem naga, jakżeby inaczej. Śniła, że trzymają w ramionach, pieści jej twarz, szyję, a ona opiera się o niego i czuje ciepło jego aksamitnej skóry, dotyka muskułów... Chciała poczuć jego usta na wargach, ach, więcej, chciała poczuć go w sobie. - Nie. - Zarzuciła koc na głowę, zawstydzona własnymi myślami. Skąd te rozpustne myśli? Wszak to wróg! Piękny, nie mogła zaprzeczyć. Owszem, posągi nagich bogów oraz herosów to rzecz przyjęta w Rzymie, widywała je na co dzień. Wiedziała jak wygląda nagi mężczyzna, ale żeby myśleć o takim w naturze, na żywo? To rzymskiej pannie nie przystoi. - Nie śpisz już? - Berig. Najdoskonalsze antidotum na nieprzyzwoite myśli. - Nie śpię. - To wstawaj. - W głosie chłopca dało się słyszeć irytację. Wolfryk powiedział, że mam poczekać, aż się obudzisz. Wstawaj, Una ci pokaże, co masz robić. - Nie ma go w obozie? - Dzięki Bogu. - Jest w Rzymie, radzi. Ja też powinienem tam być, usługiwać mu, zamiast czekać tutaj, aż się obudzisz. - To jedź sobie do niego - sarknęła Julia. - Nie mogę - odparł chłopiec, jakby bardziej z dala. -Mam przypilnować, żebyś zjadła śniadanie, a potem zaprowadzić cię do Uny. - Nie musisz pilnować mojego śniadania, do Uny też sama trafię. Julia odrzuciła derkę i podniosła się z posłania. - Jest gorąca woda? - Jest, mości panno. W cebrzyku na ogniu, jeśli jaśnie panna łaskawie sobie ją weźmie. - Nie wiadomo czemu Berig był wyraźnie zły, przy tym ironiczny. Julia założyła tunikę, wzuła sandały i wyszła zza zasłony. Berig, ze
37
SR
srebrną bransoletą na przedramieniu, wydawał się jej starszy niż poprzedniego dnia, ale wrażenie minęło, gdy zobaczyła nadąsaną minę typową dla niedorostka. - Bardzo ci dziękuję - odparła spokojnie. - Myślałem, że zobaczę naszego króla, a siedzę tutaj. - Nie musisz. Jedź do Rzymu, zajmij się wierzchowcem swojego pana, rób, czego Wolfryk po tobie oczekuje. - Alareiks ist thiudas thizos mikilaizos thuidos thize Gutane wyrzucił z siebie chłopiec. - Is mikis guma ist. - Nie zrozumiałam ani słowa, poza tym, że mówiłeś coś o Alaryku rzuciła Julia zniecierpliwiona. Chłopiec był czerwony ze złości. Musiała w jakiś sposób, jakimś słowem obrazić jego pana. I jego króla przy tym. - Wybacz. Nie chciałam nikogo obrazić, ale twój król, to wróg Rzymu. Ja się umyję, zjem śniadanie, potem pójdę do Uny, a ty możesz jechać do miasta szukać Wolfryka. Nie ucieknę wam, bo Smok pilnuje mnie na każdym kroku. Berig zmrużył oczy. - Dajesz słowo? Można wierzyć słowu Rzymianki? Czy oszukujecie tak samo jak wasi mężczyźni? - Ja dotrzymuję słowa. - Nie obiecałam przecież, że nie ucieknę, tylko że po śniadaniu pójdę do Uny, pomyślała. - Dobrze. - Chłopiec wybiegł z namiotu i w chwilę później siedział już na koniu, galopował do miasta. Julia poszła do latryny. Z trudem wyperswadowała Smokowi, żeby jednak został na zewnątrz. Umyta, ubrana, uporządkowała swoje posłanie, potem rozejrzała się po namiocie. Naczynia po wczorajszej kolacji leżały w dużym cebrzyku, brudne. Posłanie Beriga wyglądało okropnie, obok, na ziemi, leżała sterta byle jak rzuconych ubrań. Julia pchnęła je stopą i poszła zobaczyć jak z kolei przedstawia się posłanie Wolfryka. Nie wyglądało wcale lepiej, sterta ubrań była jeszcze większa. Znalazła chleb, miód, ser, nalała sobie nawet trochę wina i zasiadła do śniadania. Umyła potem naczynia po sobie, odstawiła na
38
SR
półkę. Znalazła rzemień i zwykły kuchenny nóż obwiązany tym rzemieniem ukryła pod tuniką, po czym wyszła z namiotu, zostawiając cały bałagan. Nie będzie przecież sprzątać po Wolfryku i Berigu. Unę zastała przy praniu. - Dzień dobry, Julio - powitała ją z uśmiechem. - Przyniesiesz mi... A wasti?. Nie znam łacińskiego słowa. - Wskazała na namoczone rzeczy. - Ubrania? Una skinęła głową. - Nie. Odpowiedź najwyraźniej zadowoliła Unę. Uznała widać, że Julia sama zabrała się za pranie. - Pomóc ci? - Julia nie miała nic przeciwko temu, by pomóc miłej, niebieskookiej dziewczynie w ciąży, nie zamierzała tylko porządkować po dwóch bałaganiarzach. - Thu hilpris. - Una skinęła głową. - Przynieś mi wody. - Wskazała nosidła stojące pod ścianą namiotu. - Chętnie. - Julia uniosła nosidła z pustymi wiadrami. -Skąd? - Tam rzeczka - wskazała Una. - Bardzo mała rzeczka. Ciekawa jak też daleko Smok pozwoli jej odejść, Julia ruszyła w kierunku wskazanym przez Unę. Szła w dół, łagodnym stokiem, mijając po drodze kobiety wracające od strumienia. Spoglądały zdumione na jej rzymski strój, ale uśmiechały się przyjaźnie, gdy je pozdrawiała. Wilk wędrujący u boku Rzymianki też nie wzbudzał najmniejszego lęku. Wszyscy już wiedzieli, że Wolfryk wziął brankę. Nie wiedziała, czy rozumieją co mówi, ale w końcu dzień dobry, to dzień dobry. Zeszła ze zbocza i stanęła nad brzegiem strumyka. Ktoś ułożył w błocie kamienie, po których można było przejść suchą stopą do wody i przy nich ustawiła się kolejka kobiet, czekających cierpliwie na napełnienie wiader. - Poszukamy może innego dojścia - powiedziała Julia raźno do Smoka i ruszyła wzdłuż strumienia.
39
SR
Udawała, że interesuje ją tylko dostęp do wody. Wkrótce zniknęła za zakrętem potoku. Nie widziała już ani czekających kobiet, ani obozowych namiotów na wzgórzu. Pojawiło się natomiast zrobione z kamieni przejście przez strumień, jakiś lasek na drugim brzegu. Pozostawało tylko zwieść jakoś Smoka, odwrócić jego uwagę. Gdyby tak udało się przywiązać go pasem do najbliższego krzaka... Zanim cokolwiek zdecydowała, w zaroślach coś zaszeleściło, poruszyło się i wyskoczyło z nich kilka zwierzątek. - Smok, króliki! Goń je. Smok rzucił się chwytać króliki, a Julia szybko zeszła na brzeg, postawiła stopę na pierwszym kamieniu. Następny kamień. I jeszcze kolejny. Prawie się przeprawiła na drugi brzeg. Usłyszała głośny plusk i oto Smok czekał już na nią na drugim brzegu z przechylonym łbem. Otrząsał się z wody. Julia zachwiała się, rozłożyła ręce dla równowagi. - Miałeś łapać króliki - powiedziała z pretensją w głosie. Wilk specjalnie się nie przejął uczynionym mu wyrzutem. - Dobrze, wobec tego wracamy. Zaniesiemy wodę Unie. - I co, zapadła decyzja? Co powiedział Alaryk? - Berig niemal napadł na Wolfryka, kiedy ten wyszedł z Bazyliki, gdzie odbywała się narada zwołana przez króla. Trochę z boku czekała na rozmowę z Alarykiem grupka senatorów, wszyscy przygnębieni, z niewesołymi minami. Wolfryk spojrzał na nich ciekawie, próbując odgadnąć czy jest wśród nich ojciec Julii, albo jej narzeczony. Zrezygnowali tego dnia ze strojnych, wykańczanych haftami ubiorów, wszyscy byli odziani w proste białe tuniki i surowe, ciężkie togi, jakby podkreślenie statusu rzymskich patrycjuszy miało im coś pomóc w rozmowach z Alarykiem. - Powiedz, panie. - Uspokój się, Berig. Gdyby Alaryk chciał się dzielić z tobą zdaniem, zaprosiłby cię na naradę. - Wolfryk był mocno zirytowany, w dodatku męczył go upał. Nie zgadzał się z decyzją Alaryka, do tego w najmniej odpowiednich momentach myślał o Julii. Właściwie myślał o niej cały czas. Narada trwała prawie cały dzień. Próbował
40
SR
na wszelkie sposoby przekonywać, by szli na północny zachód, do pięknej Galii, gdzie dobre, urodzajne ziemie, wody pod dostatkiem, ale najbliżsi doradcy króla mieli inną koncepcję i nie dało się przeforsować najlepszego, zdaniem Wolfryka, rozwiązania. Hilderyk stanął obok niego, otoczyli go inni przyjaciele oraz ludzie z jego gromady, współplemieńcy. - Oni się ciebie obawiają - mruknął Hilderyk, gładząc brodę. -Alaryk wie, jaki masz autorytet, ilu możesz za sobą pociągnąć. Z nim teraz nie najlepiej. - Jestem wierny Alarykowi - żachnął się Wolfryk. - Jasne. - Hilderyk uśmiechnął się pod nosem. - Póki jego życia, ma się rozumieć. - Popatrz na siebie, popatrz na swoich popleczników, kogo tu masz, kto za tobą stoi. Policz całe złoto, jakie zagarnęli twoi ludzie. I zadaj sobie pytanie, kto będzie przewodził, gdy Alaryk odejdzie. Przed kim będą się musieli ugiąć ci tetrycy, którzy tak na niego naciskają? Wolfryk się zdumiał. Zawsze chciał przewodzić i teraz to czynił. Miał ogromne poparcie, dużą siłę po swojej stronie, chciał zapewnić swojemu ludowi korzystne układy i bezpieczeństwo. Zakręciło mu się w głowie po słowach Hilderyka, wojownika z doświadczeniem i pozycją, który oto uznawał go za przywódcę. Wobec innych jego popleczników i stojących za nim wojowników mówi teraz głośno i wyraźnie, że to on, Wolfryk, powinien zasiąść na tronie, gdy Alaryk odejdzie. Reszta potakiwała gorąco. Alaryk zapadał na zdrowiu, podejmował fałszywe decyzje, nie potrafił już rządzić, nie był pewny swego zdania. Przyjdzie dzień, gdy rzeczywiście odejdzie i na ten czas należało być przygotowanym. Wolfryk stał przed Bazyliką z dłonią na rękojeści miecza. On nigdy nie pozwalał sobie, żeby posunąć się w swoich ambicjach za daleko. Biedny Berig drżał z ciekawości. - Zostaniemy do jutra. Tyle mogę ci powiedzieć. - Pójdziemy do Rawenny? Będziemy walczyć z cesarzem? Z Honoriuszem? - Zostaniemy tutaj do jutra. To wszystko. Kiedy będę wiedział co
41
SR
dalej, powiem ci - powtórzył. - Gdzie nasze konie? - Tam, panie. - Poprowadził Wolfryka do koni, których pilnował jakiś malec i rzucił dzieciakowi monetę, po czym obaj dosiedli wierzchowców. - Wyglądasz na zmęczonego. - Siedziałem z innymi wiele godzin w dusznej sali, spierałem się, ochrypłem od gadania, nogi mnie bolą, jakbym dwa dni maszerował. Poza tym czuję się świetnie. - Będziemy mogli się posiłować? - zapytał Berig, jakby nie dotarło do niego co Wolfryk mówi. - Obiecałeś, że pokażesz mi ten chwyt, którym obaliłeś kiedyś Ratana. Wolfryk przysłonił dłonią oczy. Do obozu zostało jedna legia może. Gdy wróci, będą kolejne narady, rozmowy, zacznie się cały trud przygotowań do zwinięcia namiotów i ruszenia w drogę. Co gorsza, czekała tam kobieta, która wprowadzała go w podniecenie i rozpalała zmysły. - Pokażę. Widzisz ten lasek? Pędźmy tam. Wjeżdżali do obozu godzinę później, spoceni, z nagimi torsami, zmęczeni i roześmiani. Tuniki przewiesili przez siodła. Berig miał już interesujący siniak na bicepsie i otartą skórę na dłoni. Wolfryk podejrzewał, że za kilka godzin on będzie miał siniak pod okiem. Miał już wykręcony palec i nowy siniak pod żebrami. Berig dorastał, stawał się coraz silniejszy i sprawniejszy. Niedługo trzeba będzie poważnie się zabrać za jego naukę władania mieczem. - Mógłbym teraz zjeść konia z kopytami - oznajmił. - Dwa konie, ale najpierw gorąca kąpiel. - Wolfryk klepnął go w plecy i ruszyli do namiotu. - Popatrz, nie ma kociołka na ogniu. Gdzie Julia? - Weszli do środka. Wokół brudnych naczyń z poprzedniego dnia goniły się muchy. Posłanie Beriga nieprzesłane, jego podobnie. - Julio? - Zajrzał za zasłonę. Posłanie Julii było w idealnym stanie, lecz puste.
42
Rozdział piąty
SR
- Julio Liwio! - krzyknął. Był zmęczony, spocony, zaczynał czuć w mięśniach zmagania z Berigiem. Oczekiwał posługi, odrobiny wygody, kobiecej ręki w domu, a nie brudnych naczyń, które obsiadły muchy i sterty ubrań śmierdzących potem. - Zmyła tylko po sobie - zauważył Berig, patrząc na naczynia. Nawet posłań nie przesłała. - Julia... Zza namiotu rozległo się szczeknięcie Smoka. Julia siedziała na stołku i wygrzewała się w popołudniowym słońcu. Wyglądała ślicznie, co go wprawiło w jeszcze większą furię. Warkocz przerzuciła przez ramię. Delikatne rysy, gładka cera, patrycjuszowski profil... Obok stołka stały resztki posiłku. Zjadła coś, a teraz zajmowała się toaletą Smoka. Wilczysko przewaliło się na grzbiet, łapy trzymało w górze i wystawiało do czesania futro na brzuchu. - To mój grzebień - zawołał z dziecięcą skargą, zanim zdołał ugryźć się w język. Berig parsknął śmiechem i uskoczył na bok, kiedy Wolfryk rzucił się odzyskiwać swoją własność. - Naprawdę? - zapytała Julia obojętnie. - Leżał na ziemi. Zęby ma wyłamane. - Dobry, grzeczny piesek - przemówiła pieszczotliwie. - Gdzie nasza kolacja? Dlaczego pranie niezrobione? Czemu w namiocie taki bałagan? - Bo taki bałagan zostawiliście. Una poczęstowała mnie kolacją. Pewnie myślała, że wy zjecie w mieście. - Ty jej musiałaś tak powiedzieć - rzucił z gniewem. Był tak wściekły, że czerwono mu się robiło przed oczami, a Julia tylko wzruszyła lekko, z gracją, jednym ramieniem, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Wziął głęboki oddech. - Smok, wstawaj i przestań się zachowywać jak domowy piesek.
43
SR
Berig, rozpal ogień pod największym saganem. Potem idź kupić jakąś kurę i zapytaj Unę czy ją upiecze dla nas. Przygotuj balię z gorącą wodą. Sam możesz się wykąpać u siostry, zanim Sichar wróci. - A ty wyciągnął palec, jakby zamierzał dziabnąć Julię. - Prześcielisz posłania, zbierzesz brudne rzeczy, umyjesz naczynia, a kiedy to wszystko zrobisz łaskawie, będziesz mogła wyszorować mi plecy. Berig pobiegł wykonać polecenia, nie chcąc się narażać Wolfrykowi, co ten odnotował z zadowoleniem, Julię natomiast najchętniej przełożyłby przez kolano i przyłożył pannie w pupę. Smok podniósł się, stanął u jego boku i zamerdał kilka razy ogonem przepraszająco. A Julia siedziała sobie spokojnie, ani trochę nieprzejęta jego dziką furią. - Rusz się - ryknął i dopiero teraz wstała, spojrzała na niego z politowaniem i weszła do namiotu, on za nią. Oparł się o słup przy wejściu i obserwował jak prześciela od niechcenia posłania, wrzuca brudy do kosza, sięga po wiadro z brudnymi naczyniami. - Przesuń się, jeśli chcesz, żebym je umyła. - Stała przed nim, zaciskając wolną dłoń w pięść. Gdyby nie był tak doświadczony, gdyby nie umiał czytać, co czuje jego przeciwnik w boju i w radzie, mógłby pomyśleć, że Julia nic a nic się nie boi. Podziwiał ją, bo widział strach tlący się w tych wielkich brązowych oczach, a przecież przy całym strachu dzielnie mu się stawiała. I tylko żyłka na delikatnej skroni pulsowała szybciej niż powinna. Wiedział doskonale, że jego osoba może budzić lęk. Tak musiało być, jeśli chciał przewodzić. Podkreślał tę cechę świadomie i nie myślał jej ukrywać przed Julią. Był od niej wyższy, ważył pewnie dwa razy tyle, a ona stała przed nim, półnagim, spoconym, wściekłym olbrzymem w wyzywającej pozie. Przypomniał sobie jak walczyła z dwoma napastnikami poprzedniego dnia w zaułku. Była bez szans, ale się nie poddawała, stawiała opór ze wszystkich sił. Nie chciał niszczyć tego hartu ducha, był jak najdalszy od tego, zastanawiał się tylko czego trzeba, by potrafiła nagiąć się czasem do jego woli.
44
SR
- Może się w końcu odsuniesz? - powtórzyła, starając się panować nad głosem, aby nie zadrżał. „Straszny jest ten wielkolud. Taki potężny. A przy tym bardzo, bardzo pociągający". Budził się w niej jakiś kobiecy pierwiastek, popęd, który sprawiał, że tak silnie reagowała na jego bliskość, na tę arogancję, emanującą z niego siłę i męską urodę. Wolfryk odsunął się z kocią gracją i Julia mogła wreszcie wyjść z namiotu. Podobał się jej przez to, że choć wielki, ciężki zdawałoby się, poruszał się tak zgrabnie, właśnie jak wielki kot, lampart, albo tygrys... A przecież mógłby bardziej kojarzyć się z niedźwiedziem. Prawda, ryczał jak niedźwiedź, ale poza tym.... Nie. Kiedy był w pobliżu, nie potrafiła oderwać od niego oczu, czuła jego obecność każdym nerwem ciała. Zalała wodą brudne naczynia. Nie podnosiła głowy, ale wiedziała doskonale, że ją obserwuje. Co też by sobie pomyślał, gdyby wiedział, że śni o nim, że on ją podnieca? Że sny są tak wyraziste, że niemal realne? Dojmująco, przejmująco realne. Jeszcze czuła jak zaciska dłoń na jego ramieniu. Czuła jego skórę na swojej skórze. Opamiętaj się, nakazała sobie i potrząsnęła głową, przybierając możliwie najobojętniejszy wyraz twarzy. Rozległ się dziki hurkot i Berig, wspomagany przez innego wyrostka, przetoczył jakąś beczkę. Odmachnęli zasłonę i zniknęli w namiocie. Łoskot. Cisza. Beczka stanęła na ziemi. Julia weszła do namiotu. Nie była to żadna beczka, tylko balia. Wysoka, sięgająca jej niemal do pasa, tak duża, że olbrzym mógł w niej usiąść wygodnie. - Ojej - stwierdziła z niesmakiem - tak się będziesz kąpał? W wodzie brudnej od twojego brudu? - Wyobraź sobie, że nie mamy w obozie bieżącej wody. Nie mamy też łaźni. - Wolfryk zdjął nadgarstniki i zaczął rozwiązywać ciężkie, wysokie buty. - Julio, uważaj. - Tym razem był to Berig i jego towarzysz. Nieśli wiadra gorącej wody. - Będzie potrzebował czystych ręczników. Tam są. - Chłopiec kiwnął głową, wskazując skrzynię.
45
SR
Ciekawe ilu ręczników potrzebuje mokry olbrzym? - pomyślała, biorąc kilka. Tymczasem chłopcy wrócili z kolejnymi wiadrami wody. - Chyba dość - ocenił Berig. - Pójdę już, sam chciałbym się też wykąpać. - Wyszedł, zostawiając Julię sam na sam z Wolfrykiem. Nachylił się, sprawdził czy woda nie za gorąca, a może za zimna. Julia położyła ręczniki koło balii i chciała odejść jak najprędzej. - Poczekaj, złóż jeden tak, żebym mógł na nim oprzeć głowę. „Tak jest, panie". Chcąc nie chcąc, Julia wykonała polecenie i zrobiła z ręcznika coś w rodzaju podgłówka na brzegu balii. Wolfryk zdjął pas. „Naprawdę najwyższy czas odejść". - Dokąd to, moja panno? - Wychodzę. - Nie usłyszała plusku, co oznaczało, że ten półnagi wielkolud ciągle stoi tam za nią, nie rozebrał się do końca i nie zanurzył w balii. - Zaczekaj, mogę jeszcze potrzebować gorącej wody. Teraz usłyszała jak siada w balii i mruczy z zadowolenia. - Wspaniałe uczucie. Przynieś jeszcze jedno wiadro wody. Julia chwyciła puste wiadro i wybiegła z namiotu. W wielkim saganie była jeszcze gorąca woda, obok stało też drugie wiadro, które zostawił Berig. Zanurzyła palec. Zimna woda ze strumienia, nie zdążyła nawet się ogrzać w słońcu. Julia uśmiechnęła się i wzięła ją. Wolfryk leżał sobie wygodnie w ogromnej balii, mokrą głowę oparł na ręczniku, przymknął powieki. - Wlej tutaj. - Jak każesz. - Balia była bardzo głęboka i Julia musiała przysunąć do niej stołek, na nim dopiero ustawić wiadro. Spojrzała na nagie ciało, wilgotną skórę, zanurzone to i owo, nie do końca widoczne. Gdzie dokładnie mam lać? - zapytała słodkim tonem. Otworzył oczy, ale było za późno. Nie zdążył nic powiedzieć. Strumień zimnej wody poleciał prosto na jego pierś. Oczekiwała jakiegoś parskania, przekleństwa może. On tymczasem podniósł się, krzyknął z furią, chwycił ją w pół i wciągnął
46
SR
do balii. -Aj! Była teraz mokrzuteńka, skąpał ją całą i zanurzył. Dopiero po chwili udało się jej dobyć głowę spod wody i zaczerpnąć powietrza. - Waurms! Thaunus! Unhultha! - Chyba jednak doczekała się przekleństw. - Żmija - wyrzucał jej, zbliżając twarz do jej twarzy. - Nie jestem twoją niewolnicą, nie jestem twoją sługą, jestem wolną obywatelką Rzymu i nie będę słuchała rozkazów jakiegoś nieokrzesanego barbarzyńcy. - Przemowa mogła brzmieć bardzo godnie oraz wyniośle, gdyby nie fakt, że warkocz się rozplótł i mokre włosy spadały na twarz Julii oraz utrudniały nieco właściwą artykulację. Szarpnęła się, próbowała wyrwać się z jego objęć, wstać, zaplątała się we własną tunikę i wylądowała na pupie. Załkała ze złości, z bezradności i w tej samej chwili poczuła jak Wolfryk rozwiązuje pas przy jej tunice, a potem jednym zręcznym ruchem ściąga z niej całe ubranie. Nie pomogły wściekłe krzyki, nie pomogły pazury. „Jestem naga. Jestem naga. W balii z nagim barbarzyńcą, Nie, nie". - Puść mnie - zażądała, ale w jej głosie brzmiało coś, czego wolałaby nie dopuszczać do głosu, o czym nie śmiała nawet myśleć. Zasłoniła piersi ramionami, ale niewiele to dało. Wolfrykowi cała złość minęła. Oparł głowę o brzeg balii, ręce też ułożył wygodnie, woda spływała mu z brody i przyglądał się Julii, szczerząc zęby w pełnym podziwu uśmiechu. A ona starała się nie patrzeć na jego uda, lędźwie... Nie. Czuła tylko jak stopami obejmuje jej biodra, nie pozwalając się ruszyć. Była uwięziona między jego nogami. - Proszę. Uniósł dłoń. - Ależ proszę bardzo, wychodź z kąpieli - odparł. - Mam wstać? Teraz? Przed tobą? Na twoich oczach? - Niekoniecznie. Ja mogę wstać i się odwrócić. - Widziała, że łotr całym wysiłkiem woli powstrzymuje się od śmiechu. Spiorunowała go spojrzeniem. - Dziękuję, nie trzeba. Może po prostu zamknij oczy? - zaproponowała zimno.
47
SR
- Mógłbym, ale znacznie milej, kiedy mam otwarte - on na to beztrosko. Julia oparła dłonie o brzegi balii, już zamierzała się podnieść, ale nasunęło się jej inne rozwiązanie: wyrwała ręcznik spod głowy Wolfryka. Chwycił ją za nadgarstek. - Co teraz? - zapytał z najpoważniejszą w świecie miną. - To teraz - prychnęła i zaczęła okładać go wolną dłonią. -Puszczaj, ty... Zareagował inaczej niż mogła oczekiwać, ale zawsze reagował niespodzianie, to już powinna wiedzieć. Nie próbował nawet bronić się przed jej ciosami, po prostu przyciągnął ją do siebie. Przestraszona, wściekła i podekscytowana, wszystko to nakładało się na siebie, spojrzała w przejrzyste zielone oczy. Przygarnął ją tak blisko, że widziała chyba każdą rzęsę. - Puść mnie, ty dzikusie. Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Wolfryk uwolnił jej dłoń i zamknął usta pocałunkiem. To był sen ostatniej nocy. Objęła go i oddała pocałunek. Nie spodziewała się takiej reakcji u siebie, nie przypuszczała, że może tak gorąco odpowiedzieć. Obydwoje byli mocno rozłoszczeni. Julia nie wiedziała już czy bardziej jest zła na niego, czy na siebie, natomiast bez wątpienia doprowadziła Wolfryka do furii. Chciał ją spacyfikować, to pewne, chciał, żeby padła mu do stóp, pokorna i posłuszna. W jego uścisku nie było czułości, twardy to był uścisk, bezlitosny rzec można. I pocałunek też był twardy, zaborczy. Julia, dziewczę niewinne, nie miała żadnych doświadczeń, gdy idzie o płeć przeciwną, ale wiedziała doskonale co taki pocałunek oznacza, co może zapowiadać. Odpowiadała równie twardo, zdecydowanie. „Niech mnie pożąda. Roześmieję mu się prosto w twarz". Puścił ją równie gwałtownie, jak przygarnął do siebie i Julia uderzyła plecami o brzeg balii, potarła nabrzmiałe usta i spojrzała na niego wściekłym wzrokiem. - Jesteś dziewicą i powinnaś zachowywać się jak dziewica oznajmił.
48
SR
- Ty hipokryto. Będziesz mnie uczył jak mam się zachowywać? To ty wymusiłeś na mnie pocałunek. - Wymusiłem na tobie pocałunek? Chyba jednak się mylisz, Julio. Czuła, że pałają jej policzki ze wstydu, a na twarzy Wolfryka malowała się jawna męska bezczelność, nic poza tym. Może jeszcze arogancka chęć dominowania. Pewność, że może dominować nad innymi w każdej sytuacji. Przestała go okładać, użyła innej broni i tego nie mógł znieść. Po prostu. Tak to sobie wytłumaczyła, próbując odzyskać równowagę. - Zwierzę. - Gdybym był zwierzęciem, leżelibyśmy teraz na ziemi -stwierdził spokojnie z wyniosłą godnością i widać było wyraźnie, że go obraziła do żywego. Widać to było w tych przejrzystych zielonych oczach. Umyj mi plecy. - Co takiego? - Umyj mi plecy - powtórzył. Sięgnął do słoja stojącego obok balii i wyjął z niego kulkę mydła. - Prędzej wbiję ci w nie nóż. - Domyślam się - powiedział Wolfryk i obrócił się do niej plecami, niewiele sobie robiąc z pogróżki. Był to afront nie do zniesienia. Julia patrzyła na szerokie bary, zarys kręgosłupa, wąskie biodra, gdzieś tam w wodzie pośladki, mokre włosy przylepione do karku. - Pospiesz się - burknął. - Woda stygnie. Julia sama zaczęła się mydlić. Co prawda wspólna kąpiel nie była w jej oczach najlepszą oznaką dbałości o czystość, ale skoro już wpadła do balii, postanowiła wyciągnąć z tego jakąś korzyść. - Co ty robisz? - Myję się. - Spłukała pianę ze skóry i odgarnęła włosy z twarzy. Nie miała, niestety, pod ręką rozmarynu, ani olejków. Prawdziwie barbarzyńska kąpiel. Pokazała język plecom dzikusa. - Masz umyć mi plecy, niewolnico. Zaczęła szorować mu plecy z taką furią, żeby go zabolało. Wolfryk kilka razy mruknął i te pomruki wskazywały, że wcale go nie boli, przeciwnie, szorowanie sprawia mu wyraźną przyjemność.
49
SR
Nacierała muskuły i ugniatała, zaciskając zęby, ale nie zsunęła dłoni poniżej pasa. - Czemu przestałaś? - Dalej myj się sam. - Podała mu mydło, wyszła z balii, złapała mokre odzienie i pobiegła do swojego kąta. Wolfryk trzymał mydło w garści, pełen podziwu dla ślicznej pupy znikającej za zasłoną. - Mała wiedźma - mruknął pod nosem, kończąc kąpiel. -Jędza. Za to ładna. Nie zamierzał nic z tego, co przed chwilą zaszło, ale w Julii Liwii było coś takiego, że przestawał panować nad sobą. On, zawsze taki opanowany, nigdy nietracący kontroli nad sobą, czym się szczycił i co uważał za jedną ze swoich największych zalet, stracił głowę. Potrafiła go sprowokować jednym lekceważącym spojrzeniem, a co dopiero mówić o nagości, kiedy miał ją obok siebie w balii, na wyciągnięcie ręki. Uniósł nogę i zaczął ją mydlić, rozmasowując przy tym ścięgno nadwyrężone dwa tygodnie wcześniej. Musi dbać o swoją kondycję fizyczną, zamiast zawracać sobie głowę rzymską dzierlatką. Tylko że... Ścięgno najwyraźniej nie sprawiało już kłopotu. Opuścił nogę i podniósł drugą. Wcale nie była taką dzierlatką. W pierwszej chwili uznał, że jest niewiele starsza od Beriga, bo nosiła się i zachowywała inaczej niż kobiety z jego otoczenia, ale teraz liczył, że musiała mieć około dwudziestu lat, naprzeciw jego dwudziestu i siedmiu. Dwadzieścia. Sporo. Gotki znacznie wcześniej wychodziły za mąż. Ten jej senator, narzeczony, musi mieć chyba wodę w żyłach zamiast krwi, że do tego czasu nie ożenił się z nią. Natomiast on sam czuł aż nazbyt wyraźnie, że w jego żyłach krąży gorąca krew. Wcale nie zamierzał pocałować Julii. Te śliczne usta wykrzywione w grymasie złości... Poczuć je pod swoimi wargami... Dotknąć jej drobnego ciała, położyć dłoń na delikatnej skórze... Doskonale wiedział jakie muszą być tego skutki, nikt mu nie musiał uświadamiać.
50
SR
Pohamował się, bo honor tak nakazywał, bo odrazą napawała go myśl, że mógłby wziąć kobietę siłą. Nawet taką, która go zaatakowała, najpierw zła jak osa rzuciła się na niego z pięściami, potem użyła zmysłowych sztuczek. Przejrzał jej plan, chociaż ona sama być może nie potrafiłaby wyjaśnić do końca co robi i dlaczego. Chciała mu dowieść, że nie jest byle kim. Bała się go, to prawda, ale jeszcze większy był lęk, że może przestać zachowywać się jak rzymska dama z patrycjuszowskiej rodziny. Czy zdawała sobie sprawę w jakim znalazła się niebezpieczeństwie? Czy miała świadomość, że igra z ogniem? Zapewne tak. Gdzieś pod tą całą złością tkwiło przekonanie, że Wolfryk jej nie skrzywdzi. Zrobiła się jednak biała jak kreda, kiedy powiedział, że powinni teraz tarzać się po ziemi, ale nie traciła nic z hardości, ciągle patrzyła na niego wyzywająco, nadal go prowokowała, wiedząc jakie to groźne i ufając przy tym gdzieś w głębi serca, że ma do czynienia z człowiekiem honoru. Nie powinno go to wiele obchodzić, przywódca ludu nie okazuje uczuć, musi powściągać emocje. A jednak obchodziło. Stał i rozglądał się za ręcznikiem, który mógłby owinąć wokół bioder, gdy do namiotu wrócił Berig, wykąpany, czyściutki, z mokrymi, gładko zczesanymi do tyłu włosami. - Una prosiła powiedzieć, że gdybyś miał ochotę.... - Przerwał. - O, psiakość! Wolfryk poszedł za jego spojrzeniem. Sucha, zamiatana starannie ziemia wokół balii, zamieniła się we wstrętne, roz-paciane błocko. - Twój pan tak nachlapał - oznajmiła Julia, wychodząc zza zasłony w ciągle jeszcze mokrym, przylegającym do ciała odzieniu. - Nie przypuszczałam, że takie z niego prosię. Wolfryk stał w wystygłej wodzie, zanurzony po pas, i słuchał jej uwag z głupią miną. A ona uniosła tunikę, ominęła zgrabnie kałużę i wyszła z namiotu, zostawiając ich obu z rozdziawionymi ustami. Wolfryk zmiął ręcznik w dłoni. - Wynieś gdzieś tę balię, wylej wodę, zasyp błoto piaskiem, albo
51
SR
przynieś słomy i pomyśl co z kolacją. Wyszedł z wody, stanął na stołku i dopiero ze stołka zeskoczył na suche miejsce. - A co będzie z nią? - zainteresował się Berig. Wolfryk zastanawiał się chwilę, ale gdy zobaczył cień panny na ścianie namiotu wziął się pod boki i podniósł głos. - Z nią? Nic nie będzie. Absolutnie nic. Jeśli chce jeść, musi gotować, jeśli zechce pić, będzie musiała przynieść wodę, jeśli będzie chciała mieć czyste posłanie, będzie musiała sama prać swoje derki i płótna. „A jeśli będzie chciała uwodzić mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami i tymi różowymi usteczkami oraz różnymi kobiecymi krągłościami, to przekona się raz dwa, że potrafię być niewzruszony jak skała i wobec fochów, i wobec jej lisich zamiarów. O!”
52
Rozdział szósty
SR
Julia odsunęła się od namiotu i w tej samej chwili zza rogu wyłonił się Smok. - Oboje mamy w plecy - poinformowała swojego nowego przyjaciela, niezbyt pewna, czy wilczysko rozumie taki piękny łaciński kolokwializm, który zasłyszała w kuchennych rozmowach niewolnic. - Ty się wygłupiłeś, bo zapomniałeś, że jesteś wilkiem, a nie domowym pieskiem, a ja mam do tyłu, bo jestem po prostu, jaka jestem. Nie było sensu dłużej się stawiać i grać hardej, bo to oznaczało, że będzie chodziła głodna i spragniona. A Wolfryk da sobie radę bez niej. Una może dbać o jego namiot i jego potrzeby, jak dbała do tej pory. Słońce do krańców nieba dochodziło, dziatki wybiegały na wzgórze witać wracających ojców, z kociołków dobywał się kuszący zapach warzonych kolacji. Teraz było już zbyt późno, by brać się za gotowanie, poza tym nie miała pojęcia, jak się do tego zabierać. Jeśli Wolfryk powie Unie, by nie karmiła rzymskiej panny, to oczywiście go usłucha, ale dzisiaj chyba jeszcze okaże się pomocna. Wyszła właśnie ze swojego namiotu z małą córeczką uczepioną jej spódnic i popatrującą ciekawie na obcą damę. - Mam dla ciebie ubrania - powiedziała, zanim Julia zdążyła się odezwać. - Nie znam łacińskich nazw, sama popatrz - zanurkowała w namiocie i wróciła po sekundzie z naręczem odzienia. - Ja się już w nich nie mieszczę. - Uśmiechnęła się i poklepała po brzuchu. Nauczę cię więcej i sama sobie uszyjesz. - Dziękuję. Gotować też mnie nauczysz? Wolfryk mówi, że albo zacznę gotować, albo nie będę jadła. Una uśmiechnęła się i w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Julia aż się zaczerwieniła. Co mogła usłyszeć po sąsiedzku siostra Beriga?
53
SR
- Dzisiaj zjesz. Nie martw się. Berig przyniósł dwa kurczaki wskazała rożen. - Zaraz będą gotowe. Chleb, masło w namiocie. Julia raz jeszcze podziękowała, uśmiechnęła się do córeczki Uny i skręciła do namiotu Wolfryka, mijając się z Berigiem, który wynosił w wiadrach wodę po kąpieli. Nie chciała wchodzić do środka, przypuszczając, że dzikus pewnie jeszcze się nie ubrał. Położyła stroje, które dostała od Uny, na stołku i zabrała się za mycie wczorajszych naczyń. Kończyła właśnie swoje zajęcie, gdy Smok ostrożnie uderzył kilka razy ogonem o ziemię. Ona również uniosła głowę. Z namiotu wyłonił się Wolfryk. Z nagą piersią, ręcznikiem na szyi i kościanym grzebieniem w dłoni. Kiwnął jej głową jakby nic między nimi nie zaszło, jakby była sąsiadką z naprzeciwka, i podrapał Smoka za uchem. Nie mogę mu powiedzieć, żeby się odział przyzwoicie i nie paradował z nagim torsem, bo wtedy dowie się, jak bardzo działa na mnie ta jego nagość, pomyślała i uśmiechnęła się kwaśno. Berig wrócił ze swoim przyjacielem i zaczęli wynosić z namiotu balię. Julia rozstawiła kozły, ale ciężkiego blatu nie dałaby rady na nich położyć, przyniosła za to stołki. Wolfryk siedział pod ścianą namiotu i rozczesywał włosy, były prawie tak długie jak jej. Strasznie to musiało być niewygodne dla wojownika, a to zaczepią o pancerz, a to na wietrze wpadną w oczy, przykleją się do spoconej skóry. Widać jednak taka moda wśród Gotów, ale żeby Wolfryk też jej ulegał, nie widział niedogodności? Rzymianie nosili włosy krótkie, strzyżone niekiedy przy samej skórze i to było ładne i praktyczne. - Co robisz? Podniósł głowę. - Zaplatam włosy. - Widzę. Dlaczego? - Zaplatam końce, taki zwyczaj. - Dlaczego nosisz takie długie? - Najwidoczniej nigdy nie przyszło mu do głowy, że z krótkimi jest znacznie wygodniej. Nie
54
SR
odpowiedział, pochłonięty robieniem warkoczyków. Na półce w namiocie widziała nożyczki, przypomniała sobie. Mogłaby obciąć mu teraz te jego sploty, póki są mokre. Na zabłoconej ziemi leżała już słoma. Obeszła kałużę i sięgnęła po nożyczki, dotknęła dla sprawdzenia. Były bardzo ostre, zapewne używał ich do przycinania brody, bo znalazła na nich jasny kłaczek. Powinny nadać się doskonale do strzyżenia włosów. Wyszła z namiotu i stanęła za jego plecami. Wolfryk zdążył już pozaplatać warkoczyki po bokach i teraz sięgał za włosy z tyłu. - Pozwól. - Ujęła pasemko i przymierzała się do jego obcięcia, robiąc w powietrzu pierwszy trzask nożyczkami. Wolfryk to usłyszał, obrócił się błyskawicznie i odepchnął ją tak gwałtownie, że wylądowała na ziemi, omal nie wbijając sobie przy tym nożyczek w gardło. Do Wolfryka podbiegł pobladły z przerażenia Berig, osunął się na kolana obok stołka. - Obcięła? - sapnął. - Nie wiem - wycedził Wolfryk przez zęby. - Sprawdź. Julia podniosła się, ciągle oszołomiona i teraz patrzyła na tych dwóch, nie bardzo rozumiejąc w czym rzecz. - Nie, nie obcięła ani kosmyczka. Zdążyłeś je uratować -uspokoił chłopiec Wolfryka, przebierając w palcach mokre pasma. Sam też odetchnął z wyraźną ulgą. - Ja go nie zamierzałam zaatakować - wyjaśniła Julia. -Chciałam tylko obciąć mu włosy - dodała i zobaczyła wlepione w siebie dwie pary oczu. - Obciąć mu włosy? - Berig zatchnął się z oburzenia. - Wiesz, co byś zrobiła? - Na niebiosa... O co chodzi? Desperujesz, jak dama której przypaliły się loki przy układaniu fryzury. Takie długie włosy może i są między wami modne, ale przecież to nie sprawa życia i śmierci. - Owszem, to jest sprawa życia i śmierci. - Berig był tak zdenerwowany, że omal nie rzucił się jej do oczu. Wolfryk podniósł się ze stołka. On też był najwyraźniej wytrącony z równowagi, blady.
55
SR
- Ona nie wie. Chyba nie chciała tego zrobić rozmyślnie. - Nic nie rozumiem, mówicie zagadkami. Co to za wielka rzecz przyciąć włosy? - Nazywają nas Ludem Długowłosych Królów - wyjaśnił Wolfryk, pociągnął Julię i posadził obok siebie na stołku. -Kto ma krótkie włosy, nie może przewodzić innym, tym więcej władać. Jest nikim. Albo kapłanem. - Tak jakbyś mu chciała obciąć jaja - dodał Berig. - Dziękuję za uzupełnienie, Berig. Barwne, ale całkiem zbędne. Wolfryk uśmiechnął się blado, już trochę spokojniejszy. - Nie wiem dlaczego tak właśnie jest, ale długie włosy to u nas świętość. - Długie włosy to świętość? Jesteście przecież chrześcijanamiJulia zaczynała rozumieć, że mogła popełnić coś strasznego, ale nie pojmowała jeszcze sensu całej sprawy, jej głębszego znaczenia. - To nie ma nic wspólnego z religią. Chodzi o nasze obyczaje, o to kim jesteśmy, jacy jesteśmy, kim ja sam jestem. Nie potrafię ci tego lepiej wyłożyć. - Wszyscy nosicie długie włosy, a wszyscy nie możecie przecież być królami. - Gubiła się w tym ich myśleniu. - I wszyscy jakoś przewodzimy, odpowiednio do naszych możliwości oraz pozycji, czy to będzie rodzina, czy oddział zbrojnych idący do bitwy, czy wreszcie królestwo. - Włosy odrastają - mruknęła. - Kto by wiedział, gdybym przycięła ci je trochę. - Ja bym wiedział. - Smok podszedł do Wolfryka, dotknął nosem jego splecionych dłoni, jakby wyczuwał emocje, które jego pan starannie ukrywał przed ludźmi. - To jak z dziewictwem. Raz utraconego nie możesz odzyskać. Berig zachichotał, a przed namiotem pojawiła się Una, niosąc w misce dwa upieczone kurczaki. - Co tak się śmiejesz? - zapytała brata po łacinie, z silnym akcentem. - Z dziewictwa - wykrztusił rozbawiony jak dziecko Berig i siostra pociągnęła go za ucho, wytargała solidnie, aż Berig pisnął z bólu.
56
SR
Powiedziała kilka ostrych słów do obu panów w ich własnym języków, podała Julii jedzenie z pełnym współczucia uśmiechem i odeszła. - Co powiedziała? - Że obaj jesteśmy głupkami i prostakami. I że ja przynajmniej powinienem mieć więcej rozumu - przetłumaczył Wolfryk. - Racja - przyznała Julia, rzucając mu spojrzenie spod rzęs. Był już zupełnie spokojny, odprężony, rozbawiony reprymendą otrzymaną od Uny, ale Julia nie dała się zwieść. To, co miała zamiar zrobić, byłoby dla niego niczym cios w plecy. Gorzej, zniszczyłoby jego pozycję, status, jego tożsamość. Dał jej potężną broń do ręki. Schyliła się i podniosła nożyczki. Przeszedł ją dreszcz. Potrafiłaby chyba zabić w samoobronie, albo ratując inne życie. Gdyby miała nóż, gdy napadło ją wczoraj tych dwóch w zaułku, nie zawahałaby się go użyć. Ale zabić czyjąś duszę, zniszczyć coś, co stanowi o człowieku, tego nie mogła sobie wyobrazić. Wolfryk musiał to wiedzieć, tak jak ona wiedziała w głębi serca, że może czuć się przy nim bezpieczna, bo on nigdy nie zrobi jej krzywdy. Oderwała wzrok od nożyczek, podniosła głowę i zobaczyła, że Wolfryk ją obserwuje, przygląda się jej uważnie. I właśnie w tym momencie coś się stało, jakby porozumieli się bez słów jednym krótkim spojrzeniem. Julia nie wiedziała, co to może oznaczać, ale poczuła mrowienie, dreszcz, niczym przed zbliżającą się burzą. Przyjęła na siebie potulnie domowe obowiązki, co nie wywołało żadnego komentarza. Nawet jeśli Wolfryk domyślał się, że słyszała jego pogróżki, nie wracał już do tematu. Sprzątnęła po kolacji, namoczyła pranie, wrzuciła do niego kulkę mydła, licząc, że rano Una pokaże jej co z tym fantem dalej robić. Wolfryk poszedł naradzać się ze swoimi wojami, jak powiedział, Berig pobiegł za nim. Smok pisnął tylko smutno, ale został z Julią, a ona zaczęła przeglądać rzeczy, które dostała od Uny, rozkładać je i przymierzać. Dwie długie suknie były nawet podobne do koszul, jakie nosiła pod tuniką, z tą tylko różnicą, że miały długie rękawy i rozcięcie pod szyją. Czegoś takiego nie trzeba mocować broszami,
57
SR
wiązać pasem. Były też dwie suknie wierzchnie, jedna w brązowo-zielone paski, druga z naturalnej, niefarbowanej wełenki. Zapakowała swój nowy dobytek w opończę i tobołek związała pasem plecionym, bo i pas znalazła, na szczęście, bo przecież jej własny zniszczył Wolfryk, kiedy z niej zrywał odzienie. Założyła jedną z sukien od Uny. Była zbyt długa, ma się rozumieć, bo Una była o głowę wyższa od niej. Podwiązała ją jakoś, a jutro zapyta, jak skrócić, nauczy się podstawowych ściegów. Wrzuciła swoje mocno już zabrudzone ubranie do cebrzyka z praniem. Miała nadzieję, że jej nowa przyjaciółka znajdzie jakiś magiczny sposób na usunięcie plam z błota. Bardzo lubiła tę tunikę w kolorze bursztynu. Zrobiła wszystko, co miała do zrobienia. W namiocie zapanował wreszcie porządek. Od strony namiotu Uny i Sichara dszły ją śmiechy. Gdzieś trochę dalej ktoś śpiewał, przygrywając sobie na harfie. Kilka kobiet przeszło alejką, śmiejąc się głośno. Gdybym znała kilka słów w ich języku, przysiadłabym się do któregoś ogniska, posłuchała co planują po zwinięciu obozu, pomyślała. Zwijanie obozu, z całym zamieszaniem, jakie musiało temu towarzyszyć, dawało chyba najlepszą sposobność do ucieczki. Odłożyła nowe odzienie i usiadła na posłaniu, robiąc sobie oparcie z derek. Podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je rękami. Smok najwyraźniej uznał, że zostawiła specjalnie dla niego wolne miejsce w nogach łóżka. Ułożył się tam wygodnie, westchnął zadowolony i natychmiast zasnął. Dotknęła go stopą, ale wilk się nie poruszył. Albo będzie musiała spychać go przemocą, żeby wyciągnąć się do snu, albo pozostanie jej przesiedzieć całą noc z kolanami pod brodą. Wszyscy trzej samcy bez wyjątku, zamieszkujący ten namiot, byli chwilami naprawdę beznadziejni w obejściu. Julia się uśmiechnęła. Minęło zaledwie półtora dnia, a ona już przyzwyczajała się do tego życia. Do olbrzyma, do wyrostka, do Uny z jej życzliwością, do stałego towarzystwa Smoka. Wariactwo jakieś, którego kompletnie nie rozumiała. Smok był wielkim groźnym zwierzem, a ona nie miała
58
SR
nigdy nawet pieska pokojowego. Berig dzieciakiem ze wszystkimi nieznośnymi wadami niedorostka, który dochodzi najgorszego wieku, a Wolfryk... Wolfryka powinna naprawdę się obawiać, zachować wobec niego najwyższą czujność. Uprowadził ją, oznajmił, że będzie jego niewolnicą i chociaż momentami okazywał coś na kształt serdeczności, może i ciepła, to jednak było oczywiste, że jej od siebie nie puści. Był władczy, popędliwy i aż nazbyt męski. Owszem, była wychowywana od samego początku na żonę człowieka władzy, potężnego, ale cywilizowanego, ogładzonego i opanowanego. Nikt nie wychowywał jej tak, by pociągał ją dzikus, barbarzyńca, na widok którego krew zaczynała szybciej krążyć w jej żyłach. Przy nim czuła, że żyje, a przecież był wrogiem Rzymu, jej samej też zabrał wolność. Julia poruszyła się, zmieniła pozycję, poprawiła oparcie z derek. Sprzeczne uczucia... Trafiła w zupełnie obcy świat i była teraz całkowicie uzależniona od Wolfryka. To raz, a dwa, że uratował jej jednak życie. Tak sobie próbowała tłumaczyć własne emocje. Próbowała, ale jakoś nie zdołała przekonać samej siebie. Została tylko jedna możliwość: pociąg fizyczny, czyli tak zwane pożądanie, inaczej jeszcze zwane chucią. Niestety. Nie, to jednak coś więcej. Nie była przecież jedną z tych kobiet, które, jak się słyszało w Rzymie, podniecali gladiatorzy. Nie rozumiała Wolfryka, nie potrafiła mu wybaczyć tego, że ją porwał, ale pomimo wszystko ufała mu, chociaż nie powinna, bo nie miała po temu żadnych podstaw. - Jesteś niemądra, Julio Liwio - powiedziała do siebie i Smok się ocknął, uniósł głowę, spojrzał na nią. - Ufać możesz tylko w to, że Wolfryk nie pozwoli ci odejść. A ty... -wraziła stopy w żebra Smoka i pchnęła wygodnickiego - spadaj z mojego posłania. Wolfryk uśmiechał się szeroko, kiedy następnego ranka, tuż po wschodzie słońca wyjeżdżał z obozu w towarzystwie nieodłącznego Beriga. Julia przespała noc spokojnie. Zajrzał tam przed wyjściem:
59
SR
spała skulona, a drugą połowę posłania zajmował rozwalony jak panisko Smok. Wyglądało na to, że przy wszystkich sporach, kłótniach, napięciach, zaczynała się zadomawiać. Wkrótce nauczy się gotować, prać i wszystko się ułoży. A on przywyknie i nie będzie go już wprawiała w stan podniecenia, ten nieprzewidziany i bardzo niewygodny stan. Podobały mu się inne kobiety. Nie była w jego typie, jak ludzie mówią. Nie ukrywała przy tym, że widzi w nim wroga, a jej obecne położenie to tylko przykra konieczność. To, że zareagowała tak gorąco, kiedy wciągnął ją do kąpieli, nic nie oznaczało, przedkładał sobie, odwołując się do rozsądku. Po prostu kpiła sobie z niego, prowokowała go. Zagrała w tę samą grę, w którą on zagrał, pewna, że on się nie zorientuje, nie chwyci jej przebiegłości. - Czemu tak się zasępiłeś? - Berig był już tak wprawnym jeźdźcem, że mógł spokojnie nie zwracać uwagi na konia. - Zastanawiam się na ile jestem głupcem - odparł ponuro. Głupcem, że ma skrupuły, czy może głupcem dlatego, że jeszcze z nią nie zległ? Berig zagapił się na swojego pana. Wolfryk, jego ideał, niedościgniony wzór i niewątpliwie przyszły król, nigdy nie miał wątpliwości co do własnej osoby, nigdy nie słyszał, by trapiła go tego rodzaju smutna niepewność. - Jedźmy - powiedział, spinając swojego siwka do galopu. - Za niedługo zaczyna się rada. Tego ranka Julia nie mogła narzekać na nudę. Una z największą ochotą pokazała jej jak zrobić pranie, jak skrócić suknię i jak przygotować potrawkę z królika. - Bleeee. - Biedne stworzonko oprawione ze skóry napełniało ją współczuciem i odrazą, ale wzięła nóż do ręki. - A ty przestań się ślinić, mój panie - poinstruowała Smoka cierpkim tonem. Wilczysko dobrze jednak wiedziało, że coś mu zaraz spadnie, czuło zapowiedź małej uczty i czekało niecierpliwie, kiedy będzie mogło wreszcie obgryźć króliczy kęs.
60
SR
Potrawka bulgotała na ogniu, sałata też była gotowa. A potem odbyła się pierwsza lekcja pieczenia chleba. Wczesnym popołudniem Julia była zmęczona, zgrzana, bolały ją plecy. Ucieszyła się, widząc wracającego do obozu Wolfryka: jechał za nim potężny oddział zbrojnych. Pierwszy raz zobaczyła tylu Gotów razem, zbitych w gromadę. Kiedy usiadł w namiocie, podała chleb, ser, piwo. Jego ludzie się rozproszyli, roznosząc po obozie wieści, które przywieźli, i wkrótce powietrze wypełniło się wrzawą głosów, zrobiło się głośno. - Co się dzieje? - Julia musiała pociągnąć Wolfryka za rękaw, żeby zwrócił na nią uwagę. - Nadciągnęła armia cesarza? - Nie. - Wolfryk wzruszył ramionami. - Siedzi w Rawennie, chowa się, a wojska go strzegą. Nawet pojmanie Galii Placidii nie zrobiło na nim wrażenia, nie wywabiło go z ukrycia. Podjęliśmy decyzję. Jutro zwijamy obóz i ruszamy. - Dokąd? Dokąd ruszamy? „Jak teraz ojciec mnie odnajdzie"? Ogarnęła ją panika, ale po chwili się uspokoiła. Przecież wędrówka setek tysięcy ludzi przez Imperium nie może przejść niezauważona. Wiadomo będzie doskonale dokąd się przemieszczają, tylko jak zdołają ją odnaleźć w tym ludzkim mrowisku? - Poczekaj. Dowiesz się. Wszyscy się dowiedzą. Ludzie rozjechali się do swoich rodzin, każdy powie swoim, ja też. Mówił spokojnie, zdawał się opanowany, ale Julia doskonale wyczuwała, że stara się ze wszystkich sił powściągać targające nim emocje. Nie wiedziała tylko jakie. Nie umiała ich odczytać. Złość, gniew? Na pewno, tylko tyle potrafiła powiedzieć. Ludzie zaczynali się gromadzić: całe rodziny, młodzież, wojownicy o surowych twarzach uzbrojeni w miecze, twardzi jak skała, z założonymi na piersi rękami, w rozkroku, ze zmrużonymi oczami. Niebezpieczni wojowie Wolfryka, gotowi zabić każdego Rzymianina, jeśli padłby taki rozkaz. Ktoś przyprowadził wóz i Wolfryk stanął teraz na nim. Tłum umilkł w jednej chwili, wszystkie twarze wpatrywały się w niego
61
SR
wyczekująco. - Wiesz, dokąd pójdziecie? - Julia zwróciła się do Beriga. - Wie tylko król i rada. Posłuchajmy, Wolfryk nam powie. Wolfryk zaczął mówić i głos się poniósł przez tłum. Mówił, jakby wydawał rozkazy przed bitwą. Nie rozumiała ani słowa, ale tego stylu, tego klarownego tonu nie powstydziłby się najlepszy rzymski orator. W jego głosie słyszało się pasję i moc. To była przemowa człowieka urodzonego do rządzenia. Miał naturalną charyzmę oraz liczne, ćwiczone latami talenty. Ludzie słuchali go pilnie, uważnie, w napięciu. Rzekł coś i wszyscy się zatchnęli, a potem poszedł po tłumie szum, na twarzach odmalowało się podniecenie, zaskoczenie, obawa i przerażenie. Julia pociągnęła Beriga za rękaw. - Co on powiedział? Nie rozumiem ani słowa. - Hwa? - Chłopiec zamrugał jakby obudziła go ze snu. - Idziemy na południe. - Na południe? - Do Afryki. Na koniec świata.
62
Rozdział siódmy
SR
- Do Afryki? To niemożliwe. Dlaczego do Afryki? - Julia poczuła, że robi się jej niedobrze. Tak daleko. Tam już na pewno nikt nigdy jej nie odnajdzie. Wybuchła wrzawa, zamieszanie. Kobiety płakały, mężczyźni wykrzykiwali, dopytywali się o coś. Wolfryk odpowiedział i zapadł spokój, ludzie znowu zaczęli go słuchać. - Tam jest zboże... ziemia do wzięcia... będziemy wysyłać zboże do Rzymu... będziemy mogli kontrolować transporty zboża... - Berig tłumaczył, uspokojony po pierwszym szoku. - Wschodnie Cesarstwo wysłało cztery tysiące ludzi na pomoc Honoriuszowi. - Alaryk nie zamierza walczyć? Cztery tysiące? To oznaczałoby prawdziwą rzeź po obu stronach. - Pytają o to właśnie. - Beng podniósł dłoń, uciszając pytanie Julii. - Wolfryk mówi, że król nie przyprowadził nas tutaj na zatracenie, nie pozwoli, by rozdziobały nas kruki i wrony. Przyszliśmy po to, co się nam należało. - I jutro ruszamy? - Tak, jutro ruszamy. Musimy, w Rzymie kończą się zapasy jedzenia. A ja muszę uciekać, kiedy zaczną zwijać obóz. Będzie dużo zamieszania. To moja jedyna szansa. Julia potoczyła wzrokiem po tłumie. Rano kilka razy chodziła do strumienia po wodę. Tamtędy się wydostanie. Wolfryk, gdy się zorientuje, pośle za nią Smoka. Wilk zgubi trop na brzegu, a ona pójdzie jakiś czas strumieniem, zmyli go w ten sposób. Musi tak zrobić, by Smok jej nie towarzyszył, gdy niby to zejdzie po wodę. Ludzie zaczęli się rozchodzić powoli do swoich namiotów, rozprawiając z podnieceniem między sobą. -Będziesz musiał pomóc mi przy pakowaniu... zaczęła, gdy rozległ się głośny okrzyk. Wszyscy zatrzymali się i w tłum wszedł prawdziwy olbrzym, o głowę wyższy od Wolfryka, potężnie
63
SR
zbudowany jak niedźwiedź. Rudy, o rozwścieczonej twarzy, z obnażonym mieczem w dłoni. Wolfryk zeskoczył z wozu. - O Boże, to Ratan. Zdrajca. Zawsze nienawidził Wolfryka, był jego przeciwnikiem. - Berig pobladł, ale zaczął tłumaczyć: - Tchórz jesteś. Alaryk robi wielki błąd, wszyscy to widzą. Ty powinieneś przewodzić, zamiast ulegać szalonym planom i wieść nas na zgubę. Ja nie pójdę za tobą, Wolfryku, synu Atanagilda i moi ludzie też nie pójdą. Robisz to wszystko wyłącznie dla swojej korzyści, myślisz, że przejmiesz tron, a prowadzisz nas do zguby. Rozwścieczony olbrzym zatrzymał się i Wolfryk położył dłoń na rękojeści miecza, przemówił spokojnie, dobitnie: - Tho wurda thoei thu gast lugan, Ratan. - Wolfryk mówi, że Ratan jest kłamcą, ma się uspokoić i cofnąć swoje zniewagi. Olbrzym ryknął coś wściekły, jakieś jedno słowo, i wzniósł miecz. Berig rzucił się pędem w stronę namiotu, a za Wolfry-kiem stanął Smok, zjeżony, z obnażonymi kłami. Wolfryk dobył miecz z pochwy miękkim ruchem, odsunął się lekko: wielki kot naprzeciwko rozjuszonego niedźwiedzia. Skrzyżowali miecze, metal uderzył o metal, wszystko rozgrywało się w całkowitej ciszy, wszyscy w natężeniu obserwowali walkę rozgrywającą się na niewielkiej otwartej przestrzeni, prawie na skraju obozu. Na Julię nikt nie zwracał uwagi, Smok jej nie pilnował. Obejrzała się: za ostatnim rzędem namiotów stały konie. Nie musiałaby nawet biec w dół, do strumienia... Jakiś chłopiec przedarł się przez tłum, podał Ratanowi tarczę, ten ją chwycił, uskakując przed ciosem Wolfryka, któremu teraz Berig podawał tarczę, okrągłą, ozdobioną wypukłym wizerunkiem smoka. Widziała ją wcześniej wiszącą w namiocie. Dzięki Bogu, pomyślała. Zaczęła się przeciskać przez tłum i tak jakoś niefortunnie pokierowała swoimi krokami, że zmyliła kierunek i zamiast wyjść poza mrowie ludzkie, znalazła się w pobliżu
64
SR
walczących. Teraz już nie mogła się wycofać. Kilkanaście kroków od niej Wolfryk walczył już nie o przywództwo, nie o przewagę nad wrogiem, lecz o życie. Niewiele wiedziała o sztuce władania mieczem, ale widziała doskonale, że starcie jest poważne, groźne i musi się skończyć przelaniem krwi, albo gorzej. Po skraju pola walki krążyli obaj chłopcy z nożami w dłoniach, strzegąc każdy pleców swojego pana przed sobą nawzajem. Jeśli Wolfryk zginie, co stanie się z Berigiem? Nie sposób by wygrał z tym rozjuszonym olbrzymem, pomyślała. Julia położyła dłoń na ustach. Trudno było oglądać te zmagania bez drżenia, ale patrzyła. Zdała sobie po chwili sprawę, że Wolfryk jest znacznie szybszy, bardziej zwinny. Wstrzymała oddech, gdy zdążył uskoczyć przed wściekłym ciosem. Nie był wcale słabszy od Ratana i w przeciwieństwie do niego spokojny, lodowato spokojny. Zaczęła dostrzegać jego taktykę walki. Prowokował przeciwnika i uskakiwał przed jego ciosami, zwodził go atakami i kontratakami, najwyraźniej chciał zmęczyć tę masę mięsa. Obydwaj spływali potem. Wolfryk otarł czoło, odrzucił włosy do tyłu. Oczy olbrzyma poszły za tym ruchem, stracił na sekundę koncentrację. Wolfryk to wykorzystał i zadał niski cios w nogę, rozcinając materiał spodni. Rana nie była głęboka, ostrze poszło po nodze, nie rozcinając ciała głęboko, ale pokazała się krew i olbrzym zawył z wściekłości. Ruszył na Wolfryka, przypierając go niemal do wozu. Wzniósł miecz i Julia nie potrafiła potem powiedzieć dlaczego nie zamknęła oczu, nie wydała przeraźliwego krzyku, czy nawet nie osunęła się zemdlona. Głownia tylko mignęła i sylwetka Wolfryka zniknęła. Przekręcił się dwa razy i zerwał z ziemi. Odrzucił tarczę, w lewej ręce trzymał teraz długi sztylet, miecz pozostał w prawej. Po ręce spływała strugą krew, rana była poważna, głęboka. - Nie. - Julii wydało się, że krzyknęła, ale był to zaledwie rozpaczliwy szept. Berig zamarł, a Smok sprężył się, gotów do skoku. Wolfryk zaatakował, wrażając nóż w szyję przeciwnika tuż nad pancerzem i ten runął na ziemię jak obalone drzewo, przygniatając
65
SR
swoim ciężarem Wolfryka. Jakby tego było mało, Wolfryk padając, huknął głową w koło wozu. Berig rzucił się ku niemu, Julia dobiegła za nim. Wyrwała mu sztylet z dłoni. - Wyciągnij go szybko, trzeba zatamować krwawienie. Chłopiec Ratana ruszył na nią i Smok wyszczerzył kły, warknął groźnie. - Jeśli zrobisz jeszcze krok, to przysięgam, jedno moje słowo i ten wilk rzuci ci się do gardła. Obok pojawiła się Una, zaraz za nią mąż, który wziął nóż z rąk Julii. Obie kobiety pomogły Berigowi uwolnić Wolfryka spod Ratana. Zielone oczy spojrzały w twarz Julii. - Dlaczego nie uciekłaś, kiedy miałaś sposobność? - zapytał i zamknął oczy. - Ależ głupiec- stwierdziła Una - trzeba pytać? - Zamknęła dłonie Julii na brzegach rany i przewiązała powyżej przedramię, trochę nad łokciem, swoim plecionym pasem. - To powstrzyma krwawienie, ale takiej pętli nie można zaciskać zbyt długo i zbyt mocno. Ona mnie uczy, pomyślała Julia z podziwem, chociaż robiło się jej niedobrze, a dłonie ślizgały się w krwi. - A jego głowa? - Głowę ma twardą, nic mu nie będzie. Mężczyźni położyli Wolfryka na noszach i zanieśli do namiotu. Julia szła za nimi. Słyszała, jak Una głośno liczy, rozwiązuje na moment pas i zawiązuje go ponownie. „Mogłabym uciec teraz, wszyscy są pochłonięci czymś innym, nikt nie zauważy". W obozie panowało zamieszanie. Bliscy Ratana zebrali się koło jego ciała, kobiety głośno go opłakiwały, mężczyźni stali z opuszczonymi ramionami. Ludzie Wolfryka omawiali rozgorączkowani to, co zaszło. Berig klęczał przy swoim panu, Smok usiadł z drugiej strony, wydając ciche pomruki. „Żyje, mogę spokojnie odejść". Zamiast jednak odejść w swoją stronę, weszła do namiotu, czego sama nie potrafiła wytłumaczyć, i stanęła obok Uny. - W czym mogę pomóc? - zapytała. - Przydam ci się?
66
SR
- Przydasz. Podaj wodę i ręczniki. - Una spojrzała na brata i powiedziała do niego coś w rodzinnym języku. - Posłałam go do swojego namiotu, żeby przyniósł igłę i nić. Trzeba założyć szwy. Julia szeroko otworzyła oczy. - Zrobisz to? Potrafisz? - Oczywiście. - Una potrafiła przecież wszystko. Julia przy niej czuła się jak ostatnia niedojda, kompletnie bezradna w najprostszych rzeczach. Czasami było jej wstyd za to życie rozpieszczonej jedynaczki. - Julia to zrobi - odezwał się Wolfryk i obie utkwiły w nim zdumione spojrzenie. Był blady pomimo opalenizny, twarz miał ściągniętą bólem, mimo to uśmiechał się, bardzo zadowolony ze swojego pomysłu. - Jestem pewien, że Julia Liwia Rufa potrafi bardzo pięknie zszyć ranę. Ty, Uno, w tym stanie, nie powinnaś tkwić przy moim posłaniu. To niewskazane i dla ciebie, i dla dziecka. - Ale... Ja nigdy nie zszywałam rany - zaprotestowała Julia. „Dlaczego, do licha, on musi być przytomny"? - Na widok oprawionego królika robi mi się niedobrze i zbiera na mdłości. - Ja nie jestem oprawionym królikiem - przypomniał jej. - Nie. - Rzeczywiście, nie jest oprawionym królikiem. Julia starała się nie patrzyć na jego rękę, odwracała wzrok. - Ja nie wiem, jak to zrobić. Nie umiem. - Jeszcze wczoraj nie wiedziałaś jak zrobić potrawkę z królika, zagnieść ciasto na chleb i zrobić pranie. Teraz wiesz? Niewiarygodne, ale to pytanie wyszło z ust Uny. - Teraz już wiem... ale to co innego. - Nigdy niczego się nie nauczysz, jeśli sama tego wcześniej nie zrobisz. - Po co mam się uczyć zakładać szwy, kiedy potrafisz sama to zrobić? - upierała się Julia. - Bo jesteś jego kobietą - oznajmiła Una, podnosząc się. - Wcale nie jestem jego kobietą! - Tego już było zbyt wiele. - Uratowałem ci życie, należysz do mnie. Zatem jesteś moją
67
SR
kobietą - wyłożył jej Wolfryk teorię wzajemnych zależności. - Skoro uważasz, że nie jesteś moją kobietą, dlaczego nie uciekłaś, kiedy miałaś taką sposobność? - Bo jestem głupią kobietą - prychnęła Julia rozzłoszczona do żywego. - Powinnam była skorzystać z okazji i uciekać. Nie do wiary, ale mimo że miał rękę rozciętą niemal do kości i rąbnął się w głowę tak mocno, że inny by nie przeżył, to teraz leżał tu i prowadził z nią prowokacyjne pogawędki. Przybiegł Berig i wręczył Unie małe płócienne zawiniątko. Una wskazała głową Julię. - Ona to zrobi. - Ona? Ja jestem jego chłopcem, ja to zrobię, jeśli ty nie chcesz! Berig prawie krzyczał, deklarując swoje oddanie oraz lojalność dla pana. - Nie chcę, żeby moja ręka wyglądała potem jak pocerowane stare portki - zbył Wolfryk zimno chirurgiczne zapędy Beriga. - Julia to zrobi. Wyglądało na to, że będzie musiała jednak założyć te przeklęte szwy. Nie było wyjścia. Przyciągnęła do posłania niski stołek, Una tymczasem wydawała polecenia Berigowi, mówiąc mu co ma robić. - Będzie cię bolało. - Będzie bolało, ktokolwiek by to robił. A zostawić otwartej rany nie można. Sam bym to zrobił, gdyby to była lewa ręka. - Masz. - Berig położył jej ręcznik na kolanach, a Una podała igłę z długą, brązową nitką. - Co teraz? - Zakładaj drobne szwy i wiąż. Muszą być małe i gęste. Będzie ci mówił gdzie. Una i Berig wyszli z namiotu, zostawiając Julię samą z jej zadaniem. Wolfryk ściągnął brzegi rany u samej góry, przy łokciu. - Tu zacznij. Musiało strasznie boleć. Usiłowała o tym nie myśleć, zapomnieć, że wbija igłę w żywe ciało. Głos Wolfryka brzmiał spokojnie, a ona
68
SR
zorientowała się szybko, gdzie mocno naciskać, jak głęboko się wbijać i zakładała drobne, równe szwy w równych odstępach. Tak, głos Wolfryka brzmiał spokojnie: ani razu się nie skrzywił, tylko mięśnie drgały pod palcami Julii przy każdym nakłuciu, ale nie poruszył ani razu ręką. Krew szumiała jej w uszach, wreszcie usłyszała, jak Wolfryk mówi: - Gotowe. - Nie możesz jeszcze zemdleć, Julio - powiedział zupełnie obojętnym tonem, jakby właśnie skończyła zszywać rozpruty szew tuniki. - Zmyj krew z rany i opatrz ją porządnie. Ale najpierw umyj dłonie. Spojrzała na nie, jakby nie należały do niej. Una wszystko już przygotowała, Julia zrobiła tak, jak polecił Wolfryk, trzymając się jego wskazówek, a potem usiadła na stołku. - Spróbuj teraz zasnąć - powiedziała. - Powinieneś odpocząć. Chciała go nakryć derką, ale Wolfryk podniósł się na posłaniu, wstał. - Nie. Muszę pokazać się ludziom. Pójść do bliskich Rata-na, porozmawiać z nimi. - Nigdzie nie będziesz chodził i rozmawiał w takim stanie. - Julia oparła mu dłonie na ramionach, próbowała go zatrzymać, posadzić na stołku. Nic z tego, była zbyt słaba, by go powstrzymać, a Wolfryk pomimo potężnego ciosu w głowę trzymał się mocno na nogach. Poza tym jak chcesz z nimi rozmawiać zaraz po tym, jak zabiłeś ich wodza? To przecież niebezpieczne. -To była uczciwa walka, wszyscy widzieli. On ją rozpoczął, zaatakował mnie. Nie ma tu nic do rozsądzania. Muszę zobaczyć się z jego kobietą i dziećmi, zapytać, czy czego nie potrzebują, dać im pieniądze za przelaną krew, choć w tej sytuacji nic im się nie należy. Wolfryk stanął przy Julii, ujął ją pod brodę i spojrzał prosto w ciemne oczy. - Cieszę się - powiedział krótko. - Z czego się cieszysz? - Że właśnie zdecydowałaś się zostać. Bo chyba taką podjęłaś decyzję?
69
SR
- Powiedziałam ci, że przez czystą głupotę nie wykorzystałam szansy ucieczki, gdy ta się nadarzyła. Dlaczego miałabym chcieć zostać z człowiekiem, który mnie uprowadził i zmusza mnie, żebym dla niego pracowała, który sprawia, że... sprawia, że... - Co takiego sprawiani, Julio? - Cofnął dłoń spod brody, objął Julię i przyciągnął do siebie. - ...że muszę zszywać jego paskudne rany - dokończyła szybko, choć może niezbyt zgrabnie. - Walczyła z pragnieniem, by przytulić się do niego, oprzeć głowę na jego ramieniu, zostać w jego objęciach. On był ranny, a to pod nią ugięły się kolana. -Już nigdy w życiu nie chcę oglądać, jaki jest człowiek w środku, a tu widziałam żywe mięso i kość. Wolfryk parsknął rozbawiony. - Gdyby nie kości, nie byłoby na czym zawiesić mięsa. Usiądź, Julio, jesteś jeszcze w szoku. Odpocznij, uspokój się. - Wolfryk posadził ją na stołku, na którym ona chciała przed chwilą posadzić jego i ruszył do wyjścia z namiotu. Zawahał się przez moment, oparł dłoń na słupie, pierwszy znak słabości, jaki kiedykolwiek u niego dostrzegła. W chwilę później wyprostował ramiona i zniknął. Powitał go zbiorowy okrzyk, głośne pozdrowienie. Ożywione głosy powoli cichły w dali. Oczekujący przed namiotem ruszyli za Wolfrykiem. „Poszłam za zupełnie obcym człowiekiem, który na moich oczach w ciągu trzech dni zabił trzech ludzi". Julia spojrzała na swoje dłonie, jakby spodziewała się, że ciągle jest na nich krew. „Zostałam, chociaż mogłam uciec". Położyła się na posłaniu Wolfryka, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. „Pierwsi dwaj byli mordercami i gwałcicielami, a Ratan go zaatakował. Co innego miał zrobić? Musiał się bronić". Drżała na całym ciele. Skuliła się, sięgnęła po skotłowaną derkę i nakryła, wdychając zapach Wolfryka, który zdążyła już poznać i całkiem nieświadomie łączyła z nim zapach kulek mydła, skór i męskiego potu. „Leżę na jego posłaniu, muszę zaraz wstać. Wstanę, jak tylko poczuję się lepiej. Jedna chwila. A potem przemknę się do strumienia i ucieknę". Julii opadły powieki.
70
SR
- Ciągle śpi - mruknął oburzonym głosem Berig, przyglądając się Julii, skulonej na posłaniu Wolfryka. - Cicho bądź i nie pyskuj. Przeżyła szok - szepnął Wolfryk. Głowa mu pękała, osłabienie upływem krwi sprawiało, że namiot wirował przed oczami, ręka pulsowała dojmującym, promieniującym aż do barku bólem. Powinien się koniecznie położyć i odpocząć. Przez kilka długich godzin siedział ze swoimi współplemieńcami, ludźmi własnej gromady i wspólnie omawiali plan Alaryka, rozważali co czynić, układali prognozy, a on starał się wyjaśniać decyzję króla, z którą sam się całkowicie nie zgadzał, ale którą musiał popierać przez lojalność. Zrobił się późny wieczór, księżyc wisiał wysoko na niebie i Wolfryk posłał wreszcie wszystkich do namiotów. Jutro czekał ich długi, trudny i wyczerpujący dzień. A ta kobieta śpi na jego posłaniu. Niech to piorun strzeli. I śmiała mówić, że to on ją doprowadza do furii. Przyganiał kocioł garnkowi, że się smali. Dlaczego została? Miała dość odwagi, by podjąć ryzyko. I dość rozumu, by dojrzeć szansę dla siebie, gdy ta się nadarzyła. Pokręcił głową i w uszach zabrzmiały mu echem słowa Uny. Był na wpół przytomny, może źle zrozumiał odpowiedź Uny na swoje pytanie. „Dlaczego nie odeszłaś"? - Obudzę ją, powiem, żeby wracała na swoje posłanie. - Berig wyciągnął dłoń. - Okropnie wyziębiona. „Głupiec - tak powiedziała Una. - Po co pytać?" Jakby nie widział prawdy, którą nawet ślepy powinien dostrzec. To jakaś bardzo kobieca odpowiedź, której prosty męski umysł nie jest w stanie pojąć. - Mówiłem ci, to szok. Jak myślisz, czy rzymska panna z bogatego domu często ogląda z bliska krew i rany, słyszy szczęk mieczy? A on zmusił ją, żeby założyła mu szwy. Dlaczego to zrobił? W tamtej chwili wydawało mu się to słuszne i naturalne, teraz nie był pewien, jakie motywy nim kierowały i czuł się trochę winny. Chciał wypróbować jej odwagę? Sprawdzić dlaczego nie uciekła, kiedy mogła to zrobić z powodzeniem? A może miał ochotę znowu poczuć
71
SR
jej dłonie na swojej nagiej skórze. - Zostaw ją w spokoju - rzucił ostro i okrył ją jeszcze jedną derką. Wydawała się taka drobna, kiedy leżała zwinięta w kłębek na środku wielkiego posłania. Smok wlazł i ułożył się obok niej, wyraźnie zadowolony, że ma więcej miejsca, wygodniejsze leże. - Połóż się na moim posłaniu, a ja prześpię się na ziemi zaoferował Berig. - Chrapiesz, dzieciaku, kiedy śpisz na ziemi - Wolfryk poklepał go lekko po plecach. - A ja dzisiaj potrzebuję ciszy. -Położę się na jej posłaniu. Trochę trwało zanim ułożył się w miarę wygodnie. To boląca ręka tak mu przeszkadzała. Wcale nie chodziło o delikatny kobiecy zapach, który drażnił nozdrza. Wcale nie chodziło o widok tych kilku skromnych kobiecych drobiazgów, które dała jej Una i ułożyła na niewielkiej skrzyni - grzebień, pas, flakonik jakiegoś olejku. Jutro, kiedy ruszą na poradnie, zboczy na chwilę i zostawi ją w Bazylice, która przy innych swoich funkcjach była również miejscem azylu. Będzie tam bezpieczna, stamtąd przekaże wiadomość rodzinie, że się odnalazła. Tak pomyślał, ale wiedział, że nigdy czegoś podobnego nie uczyni. Była teraz jego i tak już pozostanie, już nie pozwoli jej odejść, już nie odda żadnym Juliuszom Liwiuszom Rufusom i innym Antoniuszom Justusom Celsusom. Tak, była jego, ale kim dla niego była? Tego nie potrafił powiedzieć. Zamknął zdrową dłoń na rękojeści miecza i próbował się odprężyć. Jakoś dziwnie trzymał miecz w lewej dłoni, chociaż uczył się walki na miecze jednoręczne, używając obydwu dłoni i obydwiema posługiwał się z równą swobodą. Z posłania Beriga rozległo się ciche chrapnięcie i Wolfryk się uśmiechnął. Mały spał smacznie, nic nie zakłócało jego snu. Dzielnie się spisał tego dnia. Wolfryk wyczuwał cały czas jego czujną obecność za swoimi plecami, widział kątem oka jak Berig krąży, jak go pilnuje, jak chroni przed chłopakiem Ratana, starszym, wyższym, bardziej doświadczonym. Da mu swój drugi, lekki miecz, najwyższa pora, by Berig zaczął się
72
SR
uczyć nim władać. - Och! - Okrzyk był cichy, stłumiony, ale go obudził. Zacisnął odruchowo palce na rękojeści miecza. Koło posłania stała Julia w długiej koszuli, ze Smokiem u nogi. Najwyraźniej przebudziła się przed chwilą i zdjęła tunikę, chcąc przejść na swoje posłanie. Teraz stała nad Wolfrykiem czerwona i zmieszana, o ile mógł coś dostrzec w blasku lampki oliwnej. - Przepraszam, nie słyszałam, kiedy wróciłeś. Wolfryk odłożył miecz. - Rozgrzałaś się już? Byłaś zziębnięta. Julia roztarła ramiona. - Znowu zrobiło mi się zimno. Powinnam była wziąć pled na ramiona. Wolfryk odrzucił ten, pod którym sam spał i posunął się, robiąc jej miejsce. - Wskakuj. - Julia ułożyła się przy nim, po lewej stronie, czym go zdumiała. Nie spodziewał się takiej reakcji, nie myślał, że usłucha, ale szybko się zorientował, że jest senna do nieprzytomności i nie bardzo wie, co robi. Opatulił ją derką, a ona przytuliła się do niego. Julio... Już spała, z głową opartą na ramieniu, wtulona w jego biodro. Wziął głęboki oddech. Nie zastanowił się nad konsekwencjami i teraz cierpiał boleśnie. Dobrze, że kładąc się, nie zdjął płóciennych gatek, które nosił pod spodniami, ale z trudem panował nad reakcją własnego ciała. Lecz uwiedzenie hardej rzymskiej patrycjuszki, kiedy włada się tylko jedną ręką, byłoby niewykonalne i nikomu nie przyniosłoby zadowolenia. Uśmiał się z siebie i zamknął oczy. „W końcu to przyznałeś. Pragniesz jej".
73
Rozdział ósmy
SR
Julia budziła się powoli: już nie spała, drzemała. Było jej dobrze, wygodnie, wtulała plecy w silne ciało, na karku czuła ciepły oddech. - Smok, przestań natychmiast. - Coś wilgotnego dotknęło jej ucha. - Paskudny wilk. Daj mi jeszcze pospać - mruknęła. Usłyszała cichy chichot i ocknęła się natychmiast. Wilki nie chichoczą. I nie są tak wielkie, by mogła się przytulać do Smoka całym ciałem. I nie mają rąk. Ani ust, które właśnie całowały ją w policzek i w szyję. - Co ty robisz? - zapytała przez włosy opadające na twarz. - Próbuję cię pocałować - w głosie Wolfryka zabrzmiało rozbawienie. - Przestań. - Bardzo przyjemne doznanie... Silniejsze niż wstyd oraz zdrowy rozsądek. - Nie powinieneś mnie całować - spróbowała raz jeszcze. - Nie podnoszę zranionej ręki - mruknął jej do ucha i zaczął całować delikatną skórę za uchem. Wąsy i broda przyjemnie łaskotały, czyniąc pieszczotę tym milszą. Poruszyła się i zdrętwiała, kiedy poczuła, do jakiego stopnia go pobudziła. - Nie chodzi o rękę i doskonale o tym wiesz - fuknęła na niego, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. - Obiecałeś mi, że nie... Aj... Jego włosy opadły na już wpół przysłoniętą twarz niczym tysiące drobniutkich piórek. - Obiecałem, że nigdy nie użyję wobec ciebie przemocy. Czy ja używam przemocy? - W takim razie próbujesz mnie uwieść. - Bez wątpienia było to uwodzenie. Teraz chwycił delikatnie jej ucho w zęby, pieścił, po chwili puścił, a Julia cicho westchnęła. - Nigdy nie mówiłem nic na temat uwodzenia. - Jestem dziewicą - oznajmiła, żeby samej sobie przypomnieć o tym fakcie, a jego przywołać do porządku. - Ja mam już za sobą pewne doświadczenia. - Wolfryk przesunął dłonią po piersi i Julia, ku własnej rozpaczy poczuła, jak pod jego
74
SR
dotykiem błyskawicznie stwardniał sutek. - To widać. Obrócił ją tak, że leżała teraz na plecach, uniósł się na zdrowej ręce i spojrzał na nią. - Czego się spodziewasz po mężczyźnie, który budzi się i znajduje kobietę w łóżku. Swoją kobietę. - Nachylił się i zaczął całować jej szyję. - Pięknie... smakujesz. - To moje łóżko - zaprotestowała słabo. Miała ochotę wyciągnąć ręce, objąć go i przyciągnąć do siebie. Jego zapach mącił jej zmysły. - Ja tu spałem, kiedy ty się położyłaś - przypomniał. -A najpierw zajęłaś moje posłanie, to gdzie, twoim zdaniem, miałem się podziać? - Przestań mnie... - Zamknął jej usta pocałunkiem. Zacisnęła z determinacją wargi. Tym razem mu się nie uda. Jakże trudno się opierać, gdy człowiek niczego bardziej nie pragnie, jak ulec. Pozostała jej jeszcze odrobina dumy i siły woli oraz lęk, że gdyby raz mu uległa, spaliłaby się jak źdźbło trawy w słonecznym żarze. Wolfryk podniósł głowę i wpatrywał się w nią z rozbawieniem. Chciała okazać słuszny gniew, stanowczy sprzeciw, tymczasem czuła, że rozpaczliwie go pragnie. - Chcesz, żebym przestał? -Tak. Wolfryk z uśmiechem obrócił się natychmiast na plecy i Julia zatęskniła za jego pocałunkami, czegoś jej nagle strasznie zabrakło. - Poza wszystkim - syknęła - nie jesteśmy w namiocie całkiem sami. - Przecież całowałem cię cichutko - stwierdził Wolfryk -bardzo cichutko. - I na pewno zamierzałeś na tym poprzestać? - zapytała podejrzliwie. - Oczywiście. Wolfryk usiadł, dając Julii możność podziwiania swego wspaniałego torsu. Splotła mocno dłonie, by go nie dotknąć. Podniósł się i natychmiast zasłoniła oczy, po czym ostrożnie zerknęła przez palce. Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że spał w
75
SR
płóciennych gatkach. Nachylił się, sięgnął po miecz prawą ręką i wtedy Julia zobaczyła krople potu na jego czole. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Dlaczego mnie całowałeś? Poza tym uważaj, nie rób tego, bo szwy mogą puścić i rana zacznie krwawić. Przełożył miecz do lewej ręki. - Całowałem cię, ponieważ jesteś moja - oznajmił z taką arogancją, że Julii odebrało głos. - Przyjdzie taki dzień, kiedy nie będziesz chciała, żebym przestał. Poczekamy na jego nadejście. Poza tym masz rację, nie powinienem jeszcze używać prawej ręki. - Odsunął zasłonę i odwrócił głowę. - Pora wstawać, Julio Liwio. Mamy przed sobą długi i trudny dzień. Julia ciągle miała zamęt w głowie, kiedy dołączyła do Uny, która przygotowywała przed namiotem poranną owsiankę. - Co się stało? Nalej mleka... Wystarczy. - Ten człowiek doprowadza mnie do wściekłości. Arogancki, władczy zarozumialec... - Łatwiej było oskarżać Wolfry-ka i ciskać epitety, niż zastanowić się czy sama nie ponosi po części winy za ten poranny incydent. - Ręka go boli. - Una zamieszała w garnku, dosypała garść suszonych owoców oraz orzechów. Obóz przypominał poruszone przez kogoś mrowisko. Ludzie, ciągle jeszcze zaspani, przeciągali z miejsca na miejsce wózki, wyjmowali z ziemi kołki od namiotów, poganiali opierające się zwierzęta. - Tak, ale za nic się do tego nie przyzna. - Odwiązała kozę i przywiązała ją w innym miejscu, z dala od jedzenia. Podejrzewała, że następny kurs użytecznych umiejętności, który urządzi jej Una, będzie poświęcony nauce dojenia. - Zły wstał? - Nie, nie o to chodzi... - Julia zorientowała co zaraz powie i szybko zamknęła usta. - Ach! Więc o to. - Una uśmiechnęła się szeroko. - On chce... Jak się mówi? - Tu wykonała powszechnie zrozumiały i szokująco wyrazisty
76
SR
gest. - Kochać się - podsunęła Julia mrukliwym tonem. - Zlec razem. Barłożyć. Owszem. - A ty tego nie chcesz? Wolfryk to bardzo piękny mężczyzna powiedziała Una z bezstronnością kobiety szczęśliwie zamężnej. - Owszem, chcę; prawda, że jest... nie, nie zamierzam mu ulec. Julii udało się zbudować wyjątkowo lakoniczną trzy-elementową odpowiedź. - Inny wziąłby cię siłą. - Una znowu zamieszała owsiankę. - Jesteś jego i musisz spełniać wszystkie jego życzenia, robić, co ci każe. - Gdyby był tego rodzaju człowiekiem, nie pragnęłabym go, zatem cały problem polega na tym gdzie znaleźć nóż, którym go zarżnę. Una parsknęła śmiechem i nagle z jej twarzy zniknęła wesołość, stała się pozbawiona wszelkiego wyrazu. Julia obróciła się i zobaczyła wysoką młodą kobietę: grube, złote warkocze przerzucone do przodu, strojna, wyszywana suknia, ciężkie bransolety na obu ramionach. Otaksowała Julię spojrzeniem i zwróciła się do Uny. Julia nie rozumiała oczywiście ani słowa, w jej całej postawie, tonie głosu, było coś takiego, że Julia miała wrażenie, iż pyta Unę o zdrowie, ale odpowiedź jej nie obchodzi. - To Julia z domu Wolfryka - powiedziała Una po łacinie. - Nowa niewolnica? Dobra? - Kobieta bez problemu mówiła w tym języku. - Gotuje? - Nie. - Una zasznurowała usta, ale w jej milczeniu było tyle znaczenia, że Julia zrobiła się czerwona jak piwonia - To dlatego Wolfryk ją wziął. - Panna obrzuciła Julię wściekłym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i odeszła. - Uno, jak mogłaś? - powiedziała Julia z wyrzutem. - Teraz ona pomyśli, że jestem... jestem... - Że jesteś tam, gdzie ona chciałyby być. W łóżku Wolfryka. To Sunilda, córka Hilderyka. Ojciec chce ją wydać za Wolfryka. Chce mieć w Wolfryku syna. A ona po prostu chce Wolfryka. - A on? Ożeni się z nią? Nie sprawia wrażenia zbyt miłej.
77
SR
- Już by się ożenił, gdyby nie to, że ma zbyt wiele spraw na głowie. Małżeństwo dałoby mu wielką siłę, wielu popleczników, a ona jest silna, zdrowa, w sam raz nadaje się na żonę wodza. I spojrzeć na nią miło. - Ale ty jej nie lubisz. Sposób, w jaki Una rozbiła jajko, był wystarczającą odpowiedzią. - Traktuje mnie z góry, jak kogoś gorszego. Odzywa się do mnie tylko dlatego, że Berig służy Wolfrykowi. - Teraz będę miała w niej wroga przez to, co jej powiedziałaś. Julia przeprowadziła oszołomioną nieco kozę na stare miejsce i znowu ją przywiązała. - Dostałaś ostrzeżenie. Chciałabyś ją za panią? - Nie. - „I nie chcę, żeby została żoną Wolfryka". - On ją kocha? - Prawie jej nie zna, ale musi dobrze się ożenić, z kobietą wysokiego rodu, tego po nim oczekują jego ludzie i jego sprzymierzeńcy. Miłość nie jest... Nie wiem jak to powiedzieć. Nie mieści się w tym garnku. - Próbujesz mi powiedzieć, że mogę powstrzymać to małżeństwo? A powinnam je powstrzymać? - Czasami dobrze jest spojrzeć daleko w przyszłość i zapomnieć o chwili bieżącej, bo rzeczy mogą się przedstawiać całkiem inaczej, niż się nam dzisiaj zdaje. - Una wpatrywała się w owsiankę, jakby odprawiała nad nią czary, niczym kapłanka ezoterycznej sekty, celebrująca swoje ryty nad kociołkiem. Podniosła głowę i spojrzała w oczy Julii. - Nie odejdziesz już? Nie uciekniesz? - Odejdę - zawołała, zanim zdążyła pomyśleć jakie to nierozważne i czym może się skończyć takie głośne wyznanie. Należałoby raczej milczeć. - Chciałabyś być niewolnicą w Rzymie? Nie próbowałabyś ucieczki? - Nie, wiedząc pierwej jak wy, Rzymianie, obchodzicie się ze zbiegami - odparła Una sucho. - Nie podoba ci się być kobietą Wolfryka, ale gdybyś uciekła i gdyby cię złapał, nie zrobiłby ci nic złego. Po prostu sprowadziłby cię z powrotem.
78
SR
- Zaczęła nakładać owsiankę do misek. - Zawołaj mężczyzn, śniadanie gotowe. Od kiedy z nami jesteś, czy widziałaś, żeby któryś z niewolników został źle potraktowany? - Nie widziałam żadnych niewolników. - Julia ustawiała miski na stole. Berig zdążył już rozebrać i zapakować na wóz stół sprzed ich namiotu, musieli więc dzielić ten Uny. - Otóż właśnie. Nie odróżnisz niewolnika od człowieka wolnego. Niewolni należą do rodziny, są traktowani jak jej członkowie. Każdy wypełnia swoje obowiązki, wolni i niewolni. Wolfryk nie mógł pojąć, że nie znała imienia małej niewolnicy. Przypomniała sobie teraz rozmowę w zaułku nad ciałem dziewczynki. Wtedy wydało się jej to dziwne, teraz zaczynała rozumieć. Kiedy trafiło się już pod dach barbarzyńców, brali za człowieka pełną odpowiedzialność i wypełniali wobec nich swoje obowiązki. We własnym domu zawsze czuła się osamotniona, tutaj nie było tego oddalenia między ludźmi. Tak, jej dom byt zimny. Często powtarzała sobie, że kiedy już wyjdzie za Antoniusza Justusa, wszystko się zmieni, że wreszcie zyska swoje miejsce na ziemi, że zostanie otoczona szacunkiem i miłością tylko za to że jest i nikt nie będzie jej traktował jak pionka na szachownicy rozgrywek o status i władzę. Teraz już nie była pewna czy małżeństwo rzeczywiście wiele by zmieniło. - Gdzie oni się podziewają? - Una wzięła się pod boki i rozejrzała. Berig! Chodź na śniadanie. - Dotknęła lekko ramienia Julii. - Siadaj i jedz, nie czekaj na mężczyzn, bo wystygnie. - Nad czym tak się zamyśliłaś? - Myślałam o człowieku, za którego mam wyjść za mąż. - Julia sięgnęła po rogową łyżkę i zabrała się za owsiankę. Nagle poczuła straszny głód. - Jaki on jest? - Jest senatorem. Ma trzydzieści lat. Zamożny, wpływowy, jeden z zaufanych ludzi cesarza. -Ale specjalnie cię nie podnieca? Una pokazała zęby w uśmiechu i
79
SR
wskazała nadchodzącego Wolfryka, za którym podążał wiernie Berig. - On nie jest... - Tu zrobiła jeden z tych swoich wyrazistych gestów, który jakimś sposobem wyrażał wzrost, moc, ale i seksualność. - Nie - przytaknęła Julia. - Nie jest... - O czym rozprawiacie, kobiety? - zainteresował się Wolfryk, gdy obie parsknęły śmiechem. - Gumans - poinformowała go Una. „O mężczyznach". Julia poznała już to słowo. Zaczynała wchodzić w obcy świat. - Czemu nigdy nie potraficie być na czas? - Wskazała miski ze stygnącą owsianką. - Jedzcie, bo to jedyny ciepły posiłek, jaki dostaniecie dzisiaj. Po śniadaniu zaczęło się pakowanie. Julia składała ubrania, pakowała naczynia kuchenne do skrzynek wypełnionych sianem, a Berig wynosił je z namiotu. Wolfryk nie żartował, kiedy mówił o reńskim szkle i skrzyniach ze srebrami. Po tym, jak w namiocie zrobiło się prawie pusto i większość dobytku została umieszczona na dwóch wozach zaprzężonych w woły, mężczyźni wynieśli z największą ostrożnością kilka ostatnich skrzyń i umieścili je na pierwszym wozie. - Gdzie całe twoje złoto? - zapytała Julia z kpiną i otarła pot z czoła. - Na swoim miejscu. - Wolfryk zmrużył oczy. W zdrowej ręce trzymał kilka włóczni, a lewą zawiesił na prowizorycznym temblaku zrobionym ze skórzanego pasa. - Czemu pytasz, chcesz na pożegnanie trochę zabrać ze sobą? Julia zasznurowała usta i wzruszyła ramionami, starając się, by wypadło to najbardziej obraźliwie jak się da. Nie zamierzała zabierać nic ze sobą, planowała zsunąć się z tyłu wozu możliwie najbliżej murów miasta. W ogromnej ludzkiej rzeszy łatwo będzie się zgubić, z kolei Smok zatraci się pośród setek zapachów. Stał teraz przed namiotem, powoli poruszał ogonem i przyglądał się wołom, mrużąc zielone oczy.
80
SR
Julia nie widziała, by kiedykolwiek uniósł choćby wargę na widok kozy czy kury, których zatrzęsienie było w obozie. Widać uznał, że woły nie należą do obozowego inwentarza i nakaz nietykalności ich nie dotyczy. - Głupie wilczysko - wyśmiał go pan. - Są za wielkie, nawet dla ciebie. - Marsz pilnować. Smok jednym susem dopadł wozu, wskoczył na skrzynkę, będącą jednocześnie ławeczką dla woźnicy, i tam się ułożył. „A więc to tu jest złoto" - pomyślała Julia, chociaż niewiele ją to obchodziło. Powinna się skoncentrować na ucieczce, o tym myśleć, dopóki zostało jej jeszcze trochę oleju w głowie. Zaczynała jednak podejrzewać, że wcale jej na tym nie zależało. Naprawdę pragnęła rzucić dumę i powinność na wiatr, zapomnieć kim była i zostać z tym człowiekiem. Wolfryk stał oparty o wóz i zaśmiewał się z czegoś, co mówił mąż Uny. Odrzucił głowę do tyłu. Cała jego postawa mówiła o pewności siebie graniczącej z zadufaniem, ale w oczach była wesołość, a w zachowaniu ostrożność, bo oto nachylił się i chwycił jakiegoś malucha, który próbował zwiedzać świat i beztrosko oddalał się teraz od matki. „Dzieci są wobec niego ufne". Przypomniała sobie chłopca, którego wsadził na swojego konia tamtego wieczoru w obozie. „Berig oddałby za niego życie, setki ludzi poszłyby z nim na koniec świata". Widziała, jak spoglądają na niego przechodzące kobiety, widziała uśmiech młodej matki, która podbiegła odebrać z jego rąk małego wędrownika. „Kobiety go pragną, a on pragnie mnie... niewolnicy, która będzie ogrzewać jego posłanie, gotować jedzenie, cerować jego ubrania albo jego rany. Będzie mnie chronił i dawał mi rozkosz - jak tej kobiecie, z którą się ożeni". - O czym myślisz, Julio? - Odwrócił się i spojrzał na nią uważnie, z uśmiechem w oczach. Julii ścisnęło się serce. - Myślałam, że pora już ruszać. - Prawda. - Spojrzał na niebo. - Słońce coraz wyżej, robi się późno. Za godzinę już nas tu nie będzie.
81
Rozdział dziewiąty
SR
Skończono ładować wozy, ich zawartość okryto namiotami i woły ruszyły na południe. Maluchy pędziły kozy i owce, starsi chłopcy prowadzili zapasowe konie, a jezdni na flankach pilnowali, by wędrówka przebiegała bezpiecznie. Gdzieś na czele tego ogromnego pochodu jechał król, jego dwór i pojmana siostra cesarza, Galla Placida. Julia nie mogła się oderwać od swoich myśli zajęta pakowaniem albo uganianiem za kozą, która zerwała się z postronka. Chciała wspiąć się na tył drugiego wozu, ale Wolfryk objął ją mocno wpół i poprowadził na przód pierwszego. - Wsiadaj - zakomenderował i podsadził. - Bierz lejce. - Nie umiem powozić. - Umiesz, umiesz, to żadna sztuka. Po prostu jedziesz za wozem przed tobą. Berig będzie jechał z tyłu, zaraz za tobą. Teraz już nie było mowy o ucieczce; chłopiec natychmiast zauważyłby, że rzuca lejce, zostawia wóz i zsiada. Wolfryk włożył jej lejce w dłonie. - Nie musisz nic robić, chyba żeby próbowały zejść z traktu. Zacisnęła palce na grubej skórze. - Ty... - Przygryzła wargę, powściągając gniewne słowa. Odgadł jej plany i postanowił je uniemożliwić. Znalazł doskonały sposób, żeby ją kontrolować. Co mogła powiedzieć? Wolfryk bez trudu czytał w jej myślach, to oczywiste. - Poznaj wroga swego, Julio Liwio - stwierdził sentencjonalnie. Dobrze jest zastanowić się, co byś zrobiła, będąc na miejscu przeciwnika - pouczył tonem, w którym zabrzmiała męska wyższość. - Doprawdy? Twoja wyobraźnia sięga aż tak daleko, że potrafisz postawić się w roli branki, z której pewien barbarzyńca robi niewolnicę i nałożnicę? Nie chciała od niego odchodzić, ale wiedziała, że musi, a on uniemożliwiał jej każdy wysiłek w tym kierunku. Doprowadzało ją to
82
SR
do furii. W ostatecznym rachunku dla obojga byłoby lepiej, gdyby pozwolił jej odejść. Czy naprawdę chciał ją mieć przy sobie, gdy sprowadzi pod swój dach wyniosłą Sunildę? Myślała, że jej słowa go rozzłoszczą, może obrażą, tymczasem ku jej zaskoczeniu Wolfryk wybuchnął śmiechem. Uspokoił się dopiero po chwili. - Nałożnica? Nie jesteś w stanie pojąć i ćwierci tego, co znaczy być nałożnicą. - Ty prymitywie! Ty nieokrzesańcu! - Julia sięgnęła po długi kij z metalowym końcem, służący w miejsce bata do popędzania wołów, ale Wolfryk wskoczył już na swojego siwka, spiął go i odjechał, śmiejąc się głośno. „Nie jest w stanie pojąć i ćwierci tego, co znaczy być nałożnicą"? Co ten człowiek miał na myśli? Kłopot w tym, że im dłużej się zastanawiała, tym bardziej ta kwestia okazywała się frapująca i podniecająca, nawet przy jej bardzo ograniczonym doświadczeniu w materii zmysłów. Skąpe, na wpół przezroczyste jedwabne szaty, Wolfryk le-żacy na kanapie, przygląda się jej spod przymkniętym powiek i czeka, aż namaści jego nagie ciało wonnymi olejkami - oto jakie nieprzystojne fantazje rodziły się w jej głowie. Zaczęła szybciej oddychać i nie dało się ukryć jak bardzo podnieciły ją obrazy, które przywołała w swojej wyobraźni. Dopiero gwałtowne szarpnięcie obudziło ją z erotycznego transu. Chwyciła za lejce, ale woły ruszyły już, postępując za wozem na przedzie. Dobre nieba, czy Wolfryk też myśli o podobnych rzeczach? Zapewne nie, nie może mieć aż tak naiwnych rojeń. Julia uszczypnęła się boleśnie w nadgarstek. „Przestań! Dość! Nie powinnaś, to bardzo niewłaściwe. Nie jesteś Gotką, nie należysz do ich ludu. Nie masz nic wspólnego z tym człowiekiem, nie wolno ci go pragnąć, tym bardziej myśleć o nim w taki sposób". Łatwo powiedzieć: nie należysz do ich ludu... nic cię nie łączy z tym człowiekiem... Wyglądało na to, że będzie z nim związana,
83
SR
choćby wbrew własnej woli. Jedyną nadzieję na uwolnienie się spod władzy Wolfryka stanowiły te cztery tysiące zbrojnych posłane w sukurs Honoriuszowi przez Cesarstwo Wschodnie. Jeśli nadciągną, wielu z tych ludzi, których zdążyła polubić i nawet podziwiała, zginie. Honoriusz przyrzekł im ziemię, rozmyślała, gdy jechali w żółwim tempie zieloną równiną. Nie zaprzeczał, nie twierdził, że było inaczej. Dlaczego w takim razie nie dotrzymał obietnicy, dlaczego Wizygoci nie otrzymali ziemi, na której mogliby wreszcie osiąść? Julia wytężała pamięć, chcąc sobie przypomnieć rozmowy, które toczyli zwykle przy stole ojciec z Antoniuszem Justusem, a ona nie zwracała na nie zbyt wielkiej uwagi, bo wydawały się jej nudne i nieważne. Obaj w każdym razie uważali, że nie ma najmniejszego sensu dotrzymywać umów niekorzystnych dla Rzymu, zgadzali się z decyzjami cesarza, a matka kiwała głową, w pełni popierając ich mądre opinie. Teraz perfidia Rzymu budziła w niej najwyższe oburzenie. Wrzała z gniewu. Jeden z wołów potknął się, wyrywając ją z zmyślenia. - Jak idziesz, tępe stworzenie? - zawołała i usłyszała własne słowa, podniesiony głos... Przez ostatnie dni na wszystko się złościła, wszyscy ją irytowali. Wolfryk, cesarz, Bogu ducha winne woły. A może po prostu odczuwała wszystko bardziej intensywnie, głębiej, od kiedy ujrzała tego złotego olbrzyma, jak wyłania się z dymu pożarów, zatrzymuje na moment, po czym wchodzi do zaułka, by wywrócić jej życie na nice. Czuła gniew, strach, namiętność, burzyła się na niesprawiedliwość, nie wiedziała jak być lojalną wobec dwóch zupełnie różnych światów. Targały nią sprzeczne uczucia, tak silne, jakich wcześniej nie doznała. Kiedy już wrócę do domu, pomyślała, prostując się. -Dom, gdzie się podział dom. Gdzie się podziało moje rodzinne miasto? Popadła w takie zamyślenie, że nie zauważyła, kiedy Rzym pojawił się w zasięgu wzroku, a potem zniknął na horyzoncie. Minęli mury Miasta i teraz posuwali się na południe Via Latina. Rozpacz. Znajoma droga pod kołami wozu, znajomy widok grobów wzdłuż
84
SR
drogi, w cieniu pinii. I kamienie milowe, znaczące w miarę wędrówki nieuchronne oddalanie się od wszystkiego co swojskie. Niepewna nadzieja, że wcześniej czy później wróci do domu, rozwiała się ostatecznie. Julia patrzyła przed siebie niewierzącym wzrokiem. Nie mogła się już oszukiwać. Znalazła się nieodwołalnie we władzy człowieka, który był dla niej obcy i tak daleki, jak gwiazdy na niebie. Miała mu ugotować, wygodzie i okazywać we wszystkim posłuszeństwo. Nałożnica? Niewolna nałożnica. Wolfryk długo jeszcze chichotał, jadąc wzdłuż niekończących się taborów, sprawdzając czy wszystko w porządku, czy zwierzęta nie są zmęczone, potem ruszył ku flankom. Oczekiwał kłopotów. Posuwali się zbyt wolno, a to było niebezpieczne, prędzej czy później mogli zostać zaatakowani. Może jeszcze nie teraz, ale powinni być czujni, liczyć się z odwetem. Zawsze musieli być czujni, przygotowani na najgorsze, od lat przecież żyli w nieustannym zagrożeniu. Przez godzinę przeprowadzał dokładną kontrolę stanu taborów i ich bezpieczeństwa, starał się skupić na swoim zadaniu, ale umysł płatał mu figle, przed oczami pojawiały się aż nadto wyraziste, przez to niepokojące obrazy sprowokowane wybuchem Julii. Nie mógł się od nich uwolnić, nie mógł skoncentrować się na innych rzeczach, musiał jednak przyznać, że ów niepokój, który wywoływały, był bardzo miły. Odnalazł swoje dwa wozy i podjechał prosto do wozu Beri-ga. Wierzchowca przywiązał z tyłu i wskoczył na ławeczkę. - Gdzie woda? - Z tyłu, zaraz za mną. Ja też się napiję. Jechali w miłym, pełnym spokoju milczeniu, przekazując sobie manierkę. Berig rozglądał się cały czas, obracał głowę w lewo i w prawo, wszystkiego ciekaw. Wolfryk chętnie podzielałby jego fascynację Kampanią, ale nie potrafił oderwać wzroku od ramion i głowy Julii widocznych nad załadowanym po brzegi wozem. Nałożnica, myślałby kto... Była taka śliczna i niewinna, zupełnie nieświadoma tego jak bardzo jest prowokująca. Najwyraźniej uznała,
85
SR
że kierują nim najniższe pobudki, że chowa w sercu niecne zamiary. Rzecz zrozumiała, zważywszy, w jakich okolicznościach ją znalazł, jakie miała za sobą przejścia. W dodatku pojmał ją. Ale przecież wiedziała, że do niczego nie będzie jej przymuszał, nie uczyni nic wbrew jej woli. Nie wiedziała natomiast tego, co wiedziało jej ciało, jak bardzo on ją pociąga. Reagowała zmysłowo, była zmysłowa, tyle że chłodna, surowa atmosfera rzymskiego domu, w którym się wychowywała, tłumiła tę zmysłowość. Nie wyglądało na to, by jakoś szczególnie skłaniała się ku swemu senatorowi. Wolfryk uśmiechnął się pod nosem. Oczami wyobraźni widział napuszonego trzydziestolatka owiniętego w togę. Zapewne nabożnie dbał o swoje ciało, pewien, że kiedyś jakiś rzeźbiarz uwieczni je w marmurze. Od żony oczekiwałby tej samej żelaznej dyscypliny w obejściu i mowie, jakiej wymagał od siebie. Ciekawe jakby zareagował, widząc Julię skąpaną w balii i przypuszczającą bardzo zmysłowy atak na swojego dręczyciela, albo gdyby zobaczył, jak zaciskając zęby, zakłada szwy na przerażającą ranę, albo jak siedząc przed namiotem w popołudniowym słońcu, wyczesuje sierść rozwalonego na grzbiecie wilka? - Wolfryku? - Od dłuższej chwili Berig coś do niego mówił. Wolfryk ocknął się z zamyślenia. - Mówiłeś, że mamy wędrować do Afryki. Dokąd dokładnie? Bardzo daleko? - Na razie naszym celem jest miasto zwane Neapolis. To jakieś czterdzieści pięć legii od Rzymu, ale przy tym tempie podróż zajmie nam dziesięć dni, o ile nic się nie zdarzy po drodze i nikt nas nie zatrzyma - Berig zmrużył oczy, doskonale rozumiał co znaczy „zatrzyma", starcie zbrojne, bitwę. - W Neapolis wsiądziemy na statki. - Na statki? Żeby przeprawić się przez rzekę? - Nie. Neapolis to duży port morski. Nie wiesz, że Afryka leży po drugiej stronie Mare Tyrrenhum? Berig pokręcił głową i teraz jemu z kolei oczy się rozszerzyły i zrobiły wielkie niczym filiżanki. Nigdy nie widział morza, nie potrafił go sobie wyobrazić. Wolfryk je widział, z brzegu, nigdy zaś nie płynął
86
SR
statkiem i wcale nie miał pewności czy ma na to ochotę właśnie teraz. Jeśli jednak chcieli dotrzeć do urodzajnych, obfitujących w zboże ziem, nie było innej drogi. - Julia wie? - Myślę, że tak. - Jakoś nie wydaje się zmartwiona. - W głosie Beriga zabrzmiała autentyczna obraza, że kobieta nie łęka się tajemniczego żywiołu, który jego przyprawiał o drżenie serca. - Nie myślała wtedy, że będzie jeszcze z nami. Ciągle marzy, że uda się jej wrócić do Rzymu. - Wolfryk uśmiechnął się złośliwie i znowu utkwił spojrzenie w ciemnej główce. Po dwunastu dniach podróży dotarli do Kapui, skąd już blisko było do Neapolu. Julia miała wrażenie, że nigdy nie pędziła innego życia jak to, które było jej udziałem w ostatnich dwóch tygodniach. Wstawali o świcie, zwijali nocleg, jedli skromne śniadanie i ruszali powoli w dalszą drogę. W południe pożywiali się chlebem i serem, nie zatrzymując się, nie zsiadając z wozów. Wieczorem kolejny popas, nocleg, i tak codziennie. Polubiła to. Porzuciła wszelką myśl o ucieczce, wystawiona cały czas na widok, przykuta do wozu spojrzeniem Beriga. Wolfryk dobrze to zaplanował, a ją zdumiewało, że brak wolności może działać uspokajająco. Nie mogła nic zrobić, podziwiała więc krajobrazy, obserwowała orły szybujące po niebie, ryby w strumieniu wyskakujące nad powierzchnię wody. Ludzie krążyli między wozami, przysiadali się do sąsiadów, żeby zamienić kilka słów, poplotkować. Do Julii przychodziła Una, przyprowadzała przyjaciółki, cierpliwie uczyła gockich słów, tłumaczyła różne tajemnice prowadzenia gospodarstwa. Z Berigiem Julia mogła porozmawiać tylko wieczorem, gdy rozbijali obóz. Wolfryka prawie nie widywała, krążył na swoim siwku całymi dniami wśród taborów, pilnując wszystkiego i nad wszystkim mając pieczę. Wydawał się mieć niewyczerpane siły. Zaganiał do stad zbłąkane zwierzęta, pospieszał maruderów, oddalał się, znikał na wzgórzach, wracał, zbierał wokół siebie swoich ludzi,
87
SR
naradzał się z nimi. Mógł się już posługiwać prawą ręką, trzymał cugle w obu dłoniach. Powinna zmienić mu opatrunki, sprawdzić czy rana dobrze się goi. Wieczorem dołączał do nich i kiedy Berig zdążył rozbić namiot, jedli razem kolację, po czym znowu znikał. Musiał sypiać, ale gdzie i jak długi był to sen, Julia nie miała pojęcia. Gdy jeszcze zaspana gotowała rano wodę na ognisku, on pojawiał się całkiem ubrany, gotowy do dalszej drogi. Trwało tak do szóstego dnia wędrówki, kiedy Julia nie wytrzymała i zapytała Beriga wprost: - Czemu Wolfryk mnie unika? Chłopiec zmrużył oczy przed słońcem. - Nie unika, jest bardzo zajęty. Po co pytasz, chciałabyś się czegoś dowiedzieć? - Nie, nie. Chodzi tylko o to, że... O co właściwie chodzi? Chciała, żeby ją uwodził? Znajdował czas na długie, przyjacielskie pogawędki? Zadurzyłaś się i rozum ci odjęło, głupia Julio Liwio. Berig wzruszył ramionami. - No to nie wiem, czemu robisz tyle hałasu o nic - mruknął niewyraźnie, bo zajadał się właśnie wędzonką. Minę miał nietęgą, widać było, że jest lekko zakłopotany. - Wiedziałaś, że będziemy się przeprawiać przez morze na statkach? - Oczywiście. Ty nie wiedziałeś? - Julia odłożyła nóż, przestała kroić chleb i przyglądała się chłopcu z rozbawieniem. Biedny Berig raptem stracił swoją zwykłą swadę i zadziorność. - Uuu, nie. Płynęłaś już kiedyś statkiem po morzu? - Julia skinęła głową. Wiele razy płynęła statkiem, ale nie zamierzała oświecać tego wystraszonego niedorostka, że były to tylko krótkie, przybrzeżne rejsy. - Jak to jest? - Wokół tylko woda, nic, tylko woda, po sam widnokrąg i jeszcze dalej. I fale, wspaniałe, wielkie fale. - Włożyła dłoń do wiadra i poruszyła nią kilka razy energicznie, by zademonstrować mu, co ma
88
SR
na myśli. - Statek zanurza się i wznosi albo kołysze z burty na burtę, musisz uważać, żeby się nie przewrócić, kiedy chcesz zrobić kilka kroków, przejść z miejsca na miejsce. Berig lekko zzieleniał i Julia dała mu spokój, przestała się z nim droczyć. Udawała odważną, mówiła z nonszalancją, ale i jej nie cieszyła perspektywa bycia na pełnym morzu. Jeszcze jeden powód, by opuścić Gotów, zanim wsiądą na statki. Pięć dni później znowu rozmyślała nad sposobami swojej ucieczki, gdy wozy jadące przed nią zaczęły się gwałtownie zatrzymywać. Powożący ściągali lejce, mężczyźni dobywali broń spod płacht okrywających pakunki, zeskakiwali z wozów i dosiadali wierzchowców. - Co się dzieje? - zawołała do Beriga, kiedy zrównały się ich zaprzęgi. -Bierzemy Kapuę. Trzymaj. - Bering rzucił jej swoje lejce. - Sama będziesz musiała przygotować nocleg. Wypakuj co trzeba do opatrywania ran. - Ja... ? Dlaczego... ? Kiedy wrócicie? Berig wskakiwał już na konia. W dłoni dzierżył tarczę Wolfryka, długi nóż przytroczył do pasa. - Jeśli zdobędziemy miasto, oczywiście - dodał jeszcze i już go nie było. Julia patrzyła za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu. Gdzie podziewa się Wolfryk? Nie pożegnał się nawet, a przecież nie wiadomo czy wróci żywy. „Dlaczego miałby się przejmować? Nie jestem dla niego nikim ważnym. Niewolnica, z którą nie warto nawet zamienić słowa". Julia ciężko opadła na stołek. Pierwszy raz od dnia, kiedy ją uprowadził, łzy napłynęły jej do oczu i toczyły się, niewstrzymywane, po policzkach. Una znalazła ją skuloną, z twarzą w dłoniach, istna kupka nieszczęścia. Jedne i drugie lejce, splątane, leżały u jej stóp. Woły stały spokojnie, spuściły łby i pożywiały się trawą, a wokół panowało zamieszanie i harmider. Ci, co zostali przy taborach, rozbijali obóz. - Co się dzieje, Julio? - Una wspięła się z niejakim trudem na wóz,
89
SR
usiadła obok Julii i objęła ją serdecznie. Ten ciepły, matczyny gest tylko pogorszył sprawę i Julia rozszlochała się w głos. - On wróci. Zawsze wraca. - Una poklepała ją po plecach. - Nie pożegnał się. - Julia podniosła głowę, zaczęła ocierać dłonią wilgotne policzki, zawstydzona, że zrobiła z siebie widowisko. - Od kiedy ruszyliśmy w drogę prawie się do mnie nie odzywa. Dodatkowego zakłopotania przysparzał jej fakt, że Una doskonale wiedziała skąd ta rozpacz, te szlochy. - Ciii. - Musisz się do tego przyzwyczaić. On jest wojownikiem, myśli o innych sprawach, co innego ma na głowie. Zeskakuj z wozu, już, szybciutko. Obmyjesz twarz i zabieramy się do roboty, trzeba przygotować nocleg. Mężczyźni wrócili następnego dnia o zmierzchu, za nimi ciągnęły objuczone kuce i wyładowane wozy. Kobiety witały swoich najdroższych, sprawdzały czy nie są ranni, czy nie potrzebują opatrunków, potem pobiegły do wozów, wypakowywać żywność. Ci, którzy zostali przy taborach, teraz domagali się głośno dokładnych relacji: każdy dostał też cząstkę zagarniętych łupów. W gęstym ludzkim mrowiu nigdzie nie mogła dojrzeć ani Wolfryka, ani Beriga, a tych kilka gockich słów, których się nauczyła i za pomocą których usiłowała formułować pytanie, ginęło w ogólnym rozgwarze. Wreszcie, kiedy już myślała, że zemdleje z niepewności i z lęku, zobaczyła Wolfryka, jak toruje sobie drogę wśród tłumu. Prowadził konia za uzdę, za nim podążał Berig. Obaj zdawali się cali i zdrowi, bez jednego draśnięcia, ale byli brudni, spoceni i ku najwyższemu oburzeniu Julii bardzo z siebie zadowoleni. - Wreszcie! - wykrzyknęła, gdy podeszli na tyle blisko, że mogli ją słyszeć. - Będzie dobra godzina jak inni wrócili do taborów, a wy łaskawie pojawiacie się dopiero teraz. Pewnie chcielibyście gorącej wody i coś do jedzenia? No to nie dostaniecie, bo nie ma ani tego, ani tego. Pomyślałam, że nie żyjecie i że kąpiel i kolacja nie będą już wam potrzebne. Odrzuciła na wpół oskubane kurczaki, nad którymi się pastwiła,
90
SR
czekając powrotu dwóch Walecznych Serc i zniknęła za wozem. - Co z nią? - usłyszała jeszcze pełen urazy głos Beriga. - Myślałby kto, że wracamy pokonani. - Wiele jeszcze musisz się nauczyć, by zrozumieć kobiety, Berigu odparł na to Wolfryk. - Im bardziej się o ciebie martwią, tym głośniej później pomstują na ciebie i okładają pięściami, kiedy wreszcie wrócisz cały i zdrowy do domu. Obszedł wóz. Nie podniosła głowy, nie poruszyła się na jego widok. - Zamierzasz mi przyłożyć? - zagadnął. Julia odwróciła się do niego tyłem i wzruszyła ramionami. - Nie zasłużyłeś nawet na to. Nie martwiłam się wcale, byłam tylko zła, że nie wiem, co się dzieje. Ta... ta twoja głupia ręka jeszcze się nie zagoiła, nie możesz pewnie władać bronią. Gdyby cię zabili, co stałoby się ze mną?... Wolfryk nie odpowiedział, położył dłonie na jej ramionach, obrócił ją ku sobie i przygarnął do piersi. - Nie wiem, po co wam było napadać na miasto? Mogliśmy je przecież ominąć, obejść bokiem. Pachniał mniej więcej tak samo jak wyglądał, pewnie już zdążył wybrudzić jej tunikę, a wtulanie policzka w kolczugę też nie było ani miłe, ani wygodne. Otoczyła go ramionami na ile tylko mogła i przytuliła się mocno. - Potrzebowaliśmy prowiantów, musieliśmy się upewnić czy nie ma tam garnizonu i czy rzymskie oddziały nie uderzą na nas od tyłu, kiedy już miniemy mury - wyjaśnił cierpliwie. - Rozumiem, że nie znaleźliście złota? - mruknęła Julia, starając się, by pytanie zabrzmiało gniewnie i kąśliwie. Opierała czoło o nagą skórę, przycisnęła je mocniej. Czuła równy, spokojny puls, gdy jej wyczyniał najdziwniejsze brewerie. To pewnie ulga sprawiła, że oszalał. - Trochę znaleźliśmy, moja ty złośliwa Rzymianko. Odsunęła się od niego i uniosła głowę. Kiedy tak patrzyła, długie rzęsy przysłaniały mu oczy i nie mogła w nie zajrzeć, ale wyraz twarzy
91
SR
miał znacznie poważniejszy, niżby wskazywał kpiący ton. - Macie rannych? A mieszkańcy Kapui, jak się z nimi obeszliście? Tylko mów mi prawdę. I jak twoja ręka? To też chciałabym wiedzieć. - Straciliśmy pięciu ludzi. Mamy około dwudziestu rannych, ale niegroźnie. A rękę możesz obejrzeć, jeśli chcesz. -Kto ci zmieniał opatrunki? - zapytała, gdy oparł się o wóz, podciągnął rękaw i zaczął powoli rozwiązywać bandaż. Nie było to, na szczęście, to samo płótno, którym zawinęła ranę, niemniej już zdążyło się zabrudzić i poplamić. - Berig. Gojąca się rana to niemiły widok. - Był jeszcze mniej miły, kiedy kazałeś mi zakładać na nią szwy. Pozwól. - Musiała oderwać koniec bandaża. Rana rzeczywiście wyglądała paskudnie. - Gdzie szwy? - zapytała przerażona i nie czekając na odpowiedź pobiegła po świeże płótno, wilgotną szmatkę i zaczęła przemywać ranę. - Wyjąłem je, kiedy rana zaczęła się goić, później miałbym z tym kłopoty. - Położył jej palec pod brodę i zmusił, by uniosła głowę. - Ty płaczesz? - Nie. Oczy mi łzawią od dymu. No dobrze, próbuję nie płakać, nie chcę płakać, jeśli już musisz wiedzieć. Nie lubię, kiedy ludzie, których... - Których co, Julio? „Niebiosa! Kocham go. Dlaczego dopiero teraz o tym wiem?" - Nie lubię, kiedy ludzie, których znam, odnoszą rany, chorują, kiedy dzieje się im coś złego. Teraz lepiej. Zaczekaj tu spokojnie, a ja przyniosę jedną z tych cudownych maści Uny. Julia odeszła, szczęśliwa, że ma powód do ewakuacji. Mało brakowało, a powiedziałaby Wolfrykowi, że go kocha, wypaliłaby prawdę o swoim uczuciu, zanim sama ją pojęła. Przyjąłby to spokojnie, ze zrozumieniem, na tyle zdążyła go już poznać, ale potem wykorzystałby to bez najmniejszych skrupułów, żeby ją uwieść. W głowie jej huczało. To, czego właśnie dowiedziała się o sobie, było prawdziwym wstrząsem, nie wiedziała jeszcze, co może oznaczać odkryte właśnie uczucie.
92
SR
„Na pewno same kłopoty, kłopoty i ból. Ale i tak cię kocham mój złoty wojowniku".
93
Rozdział dziesiąty
SR
O ile do tej pory Wolfryk trzymał się z dala od Julii, to teraz ona zachowywała dystans. Tak bardzo lękała się o jego życie, kiedy poszedł do Kapui. Ten lęk uświadomił jej, że go kocha i ta świadomość nią wstrząsnęła. Nie sądziła, że miłość tak właśnie wygląda. Sprawi, że złaje go, że rozwrzeszczy się na niego jak jakaś straganiarka na rynku, a wszystko z ulgi, że wrócił cały i zdrowy. Nie wiedziała, że miłość potrafi pozbawić człowieka rozumu, że nic z niego nie zostanie, jakby przejechał po nim rydwan zaprzężony w cztery konie. Nie wiedziała także, jak ukryć swoje uczucie. Una odgadła co się dzieje z Julią, ale milczała, kiedy mężczyźni byli w pobliżu. Julia bardzo chciała zwierzyć się jej, ale sama nie bardzo wiedziała czego się lęka, czego może oczekiwać, na co mieć nadzieję, jednym słowem miała zamęt w głowie, w sercu i nie potrafiła wyobrazić sobie swojej przyszłości. Kiedy zajęli Nolę, Wolfryk przysłał do niej Beriga z wiadomością, że są bezpieczni i że weszli do miasta bez walki. Kamień spadł jej z serca, ale nie dała nic po sobie poznać, poprosiła tylko o przekazanie Wolfrykowi, że nie musi się martwić. Zrozumiała wiadomość i ugotuje im kolację. Splądrowali kolejne miasto. Zapełniły się podróżne spiżarnie, skrzypiały pod ciężarem łupów osie wozów. Wolfryk, syty sukcesów, zabezpieczał teraz tyły taborów, a król Alaryk wiódł ich wszystkich do Neapolu, ku zatoce. - Z tej wielkiej góry idzie dym prosto w niebo - zadziwił się Berig, gdy tabory stanęły i rozpoczęły się narady nad taktyką zdobycia miasta. Morze nie interesowało go ani trochę i Julia odgadywała, że starał się usilnie nie myśleć o groźnym żywiole, przeprawie do Afryki oraz o tym, jak to będzie znaleźć się na jednym z tych statków, które kołysały się w zatoce niczym zabawki w sadzawce. - Taka góra nazywa się wulkan, ma w środku otwór, który sięga aż
94
SR
do Hadesu i czasami diabły ślą nią płynny ogień, który zagarnia wszystko, co napotka. Tak w każdym razie słyszałam. Patrząc na winnice na stokach, na szachownice małych poletek, na to wszystko, co świadczyło o urodzajnej, żyznej ziemi, trudno było uwierzyć w niszczącą siłę piekielnej lawy. - Często? - Berig był wyraźnie przerażony. - Od trzystu lat nie przebudził się ani razu - uspokoiła go Julia. Poza tym długo tu nie będziemy. Chciała powiedzieć, że ani się spostrzegą, jak Alaryk rzuci miasto na kolana i zabezpieczy potrzebne do przeprawy statki, a kotwiczyło ich w zatoce dość, by przewieźć wszystkich Gotów i cały ich dobytek przez morze. Ale miasto broniło się uparcie, dając twardy odpór łupieżcom. Głodem nie sposób było go wziąć, bo miało dostęp do morza i tędy szły prowianty. Minęły dwa tygodnie, a przed oczami Julii nadal rozciągał się ten sam widok lazurowej zatoki podziwianej z brzegu. Wolfryk wracał do obozowiska. Wojska Alaryka wycofywały się spod murów, król zrezygnował z oblegania hardego miasta. Wolfryk pokręcił ramionami, rozluźnił napięte mięśnie: po dwóch godzinach trudnej narady, wreszcie mógł rozprostować kości. Król postanowił, że ruszą dalej na południe, do Regium w Kalabrii, na południowym krańcu półwyspu. Jego szwagier, Ataulf, radził wracać na północ. Wolfryk, od początku przeciwny wędrówce na południe, nie był tego taki pewien. Przekroczyli jakiś punkt krytyczny, zbyt daleko zaszli, by teraz się cofać. Podjęta w Rzymie decyzja o ruszeniu na południe od samego początku była błędem, ale zawracać spod Neapolu oznaczało iść prosto w paszczę wroga. Dzisiaj całym swoim autorytetem poparł króla, ale nie był z tego zadowolony. - Pakujemy się i ruszamy jutro - warknął do Beriga, po czym podszedł do wozu i wydobył ze skrzyni butelkę wina. Było to szlachetne wino, zbyt dobre, żeby je wytrąbić jak cienkusza, ale musiał się napić, rozładować napięcie. - Gdzie Julia? - Nie wiem, nie widziałem jej od rana. - Berig zaczął się rozglądać,
95
SR
jakby oczekiwał, że ukryła się za wozem. Smok ułożył się w cieniu i kiwnął ogonem na powitanie pana. - Pewnie poszła do Uny. - To idź i zobacz czy jej tam nie ma. - Wolfryk przykucnął obok wilka i siłą woli powstrzymał się przed podrapaniem swędzącej jak wszyscy diabli blizny. W zamian podrapał Smoka za uchem. - Gdzie ona? - Wilk podniósł się i zaskomlił na widok wracającego biegiem Beriga, jakby czuł, że chłopak przynosi złe wieści. - Una nie widziała jej cały dzień - wysapał Berig. - Ja też jej nie widziałem od rana. - Już późne popołudnie, zaraz zapadnie zmierzch. -Wolfryk podniósł się, czuł jak serce zaczyna mu bić szybkim, nierównym rytmem. - Wzięła konia czy są wszystkie? - Są wszystkie, sprawdzałem. - Zatem poszła pieszo. - Mogła wyruszyć nawet przed sześciu godzinami. Po dwóch tygodniach w drodze była zaprawiona do trudów, zahartowana, mogła ujść nawet dwie legie albo schroniła się w jakiejś willi albo w gospodarskim obejściu, których pełno było w okolicy. „Pozwoliłbym jej odejść do swoich, niechby wracała. -Wolfryk oparł głowę o bok wozu, bijąc się z myślami. - Ale co będzie, jeśli coś się jej stanie po drodze, skręci nogę albo jeszcze gorzej. Może wpaść w łapy jakiegoś strasznego człowieka, nie jest powiedziane, że każdy Rzymianin będzie ją traktował jak córkę senatora, tym bardziej, że dawno zrzuciła rzymskie szaty i nosi się jak nasze kobiety. - Smok, szukaj Julii. Biegnij. - Wilk zaczął węszyć, zataczając kręgi. - Berig nie ruszaj się, poczekaj aż podejmie trop, wtedy pójdę za nim. Jeśli nie wrócimy na czas, znajdź jakiegoś chłopca do powożenia pierwszym wozem, nie czekaj. Dogonimy was. - Co będzie, jeśli jej nie znajdziesz? - Berig był naprawdę zmartwiony, po raz pierwszy okazał, że Julia stała mu się kimś bliskim. - To tylko dziewczyna, pewnie nigdy w życiu nie wyprawiła się sama poza miasto. - Znajdę ją. - Wolfryk gwizdnął i Smok wyszedł z cienia ogromnej
96
SR
sosny. - Przynieś mi krótką włócznię, w lasach są dziki - poprosił, odpinając tarczę z łęku. Smok zatrzymał się, uniósł łeb i ruszył stokiem pod górę, Wolfryk pogonił konia jego śladem. - Nich ci się poszczęści! - zawołał za nim Berig i Wolfryk uniósł włócznię w podziękowaniu, powtarzając sobie, że musi zachować spokój. Julia go potrzebuje, nawet jeśli nie zdała sobie z tego jeszcze sprawy. Znajdzie ją, musi ją znaleźć. Wilk szedł, nie zatrzymując się, piął się po stoku ścieżką wydeptaną przez kozy. Julia widać nie kierowała się do najbliższego domostwa, co byłoby najrozsądniejsze. Oczekiwał, że skręci na południe, do którejś z licznych rezydencji z widokiem na zatokę. Chyba nie zamierzała wspinać się na szczyt góry? Słyszał różne o niej opowieści, widział dym unoszący się z krateru. Wrota Piekieł, tak ją nazywano. Piekielne demony mogły już tam wciągnąć Julię. Mógł ją zgwałcić jakiś wieśniak, mogła wpaść do którejś ze szczelin przecinających zbocze, mogła... A niech to! Co się z nim dzieje? Nerwy miał w strzępach. Smok szczeknął, zamachał ogonem na powitanie i pobiegł przez płaski, porośnięty trawą taras zbocza. Wolfryk uniósł się w strzemionach, wyciągnął szyję, chcąc sprawdzić co tak zaciekawiło wilka. Julia siedziała sobie spokojnie na skałce, machała stopą i podziwiała widok. Na głowie miała pokraczny słomkowy kapelusz, który musiała pożyczyć od jakiegoś stracha na wróble napotkanego po drodze. Obok leżał kawałek płótna i butelka, ślady po posiłku. Była bezpieczna, nic złego się nie stało. - Hej! - zawołała beztrosko i podrapała łaszącego się Smoka za uchem. Wolfryk przerzucił nogę przez łęk, zeskoczył z konia, wbił z całych sił koniec włóczni w ziemię, ale niewielką mu to przyniosło ulgę. Podszedł do skałki, chwycił Julię za ramiona i postawił na równe nogi. - Co ty, do wszystkich diabłów, wyprawiasz? - Raptem zdał sobie
97
SR
sprawę, że potrząsa nią jak szmacianą lalką. Przestał. - Podziwiam widok zatoki - wyjaśniła. - Nudziłam się w obozie. Nie miałam nic do roboty. I nie mogłam już słuchać uwag Beriga. Próbowała uwolnić się z jego uścisku. - Puść mnie, ośle. I nie wrzeszcz. - Ja nie wrzeszczę, ja się tylko pytam. - Zniżył trochę głos i raz jeszcze nią potrząsnął. - Najgorsze myśli chodziły mi po głowie, że się zgubiłaś, że wpadłaś w jakąś skalną szczelinę, że zgwałcił cię jakiś wieśniak, że... - Uciekłam? - To też. - Zamilkli i mierzyli się złym wzrokiem. - Jesteś zły. - Julia wykazała się spostrzegawczością. - Pewnie, że jestem zły. Martwiłem się o ciebie. - Myślałam, że tylko kobiety wpadają w złość, kiedy się martwią. A mężczyźni po prostu układają sobie precyzyjny plan, po czym przechodzą do działania, spokojni, opanowani. - Kpiła sobie z niego, droczyła się, zalotnica niebieska. - No a mnie zdarzyło się jednak wpaść w złość. - „Niech się głowi co to może znaczyć, ja sam nie mam pojęcia". - Stajesz się bardzo interesujący, kiedy się złościsz - oznajmiła z namysłem, trzepocąc rzęsami, i wysunęła koniuszek języka. „Czy ona zdaje sobie sprawę, jaki to wywiera efekt? Wątpię". - Czyżby? - Czuł jak narasta w nim... coś takiego... bardzo niebezpiecznego... - Aleja się nie boję. - Powiadasz, że się nie boisz? Nie wiem czy nie jest to zbytnia lekkomyślność z twojej strony, Julio Liwio. - Dlaczego niby? - Bo mogę ci zrobić coś takiego. - Chwycił ją w ramiona, uniósł. Jej twarz znalazła się na wysokości jego twarzy. - A potem coś takiego mruknął i pocałował Julię. Gdyby próbowała się uwolnić, puściłby ją, mówił sobie, choć sam nie bardzo w to wierzył. Ale Julia nie protestowała, nie broniła się, nie próbowała uwolnić. Rozchyliła usta, a smakowały miodem,
98
SR
winem, i oddała pocałunek z taką namiętnością, że zahuczało mu w skroniach. Cudaczny słomkowy kapelusz spadł na ziemię. Miał ochotę zanurzyć palce w jej włosach, ale że unosił ją, nie mógł sobie pozwolić na tę przyjemność. Postawił Julię na ziemi. - Zde... Zdejmij tę kolczugę - wyjąkała zadyszana, oszołomiona tak samo, jak i on. Wszak powinien wykazać się opanowaniem i kontrolować sytuację. Zamierzał uwieść ją bez pośpiechu, gdy przyjdzie dobry czas. Chciał tak ją rozkochać, by błagała o pieszczoty. A później zlec z nią, pokazać jej czym jest rozkosz. Tymczasem sam był pobudzony, rozemocjonowany niczym jakiś niedorostek, kompletny żółtodziób. Rozpiął pas z mieczem i rzucił na ziemię, ściągnął kolczugę, płócienną koszulę i spojrzał na Julię. - Teraz się mnie boisz? Jeśli się boisz, powiedz. Powiedz to teraz. Julia wpatrywała się w niego szeroko rozwartymi oczami, rozchyliła lekko usta. Pomyślał, że nigdy nie widział nic równie pięknego jak postać tej smukłej panny stojącej wśród wysokich traw. Ta twarz... pełna niewinności, ufności. I pożądania. Julia go pragnęła. - Nie, nie boję się - usłyszała własny głos. Zaskoczyła samą siebie. Oczywiście, że się bała. Bała się, bo był wielki, bo nie wiedziała, co powinna robić, bała się, że go nie zadowoli, bała się, że zdradzi się ze swoją miłością do niego. Wolfryk stał wyprostowany, obnażony do pasa i rozluźniał ramiona uwolnione od ciężaru kolczugi. Opromieniony słońcem, z ozdobami ze złotej blachy na szyi, bicepsach i nadgarstkach, z tą swoją imponującą muskulaturą, wyglądał jak złoty pogański bożek pośród zielonych traw. - Rozpuść włosy. Julia wyjęła spinki, a kiedy ciężkie warkocze opadły na ramiona, rozplotła je, potrząsnęła głową i czekała z zapartym tchem. - Julio. - Podszedł tak blisko, że czuła bijący od niego żar. Przesunął palcami po rozpuszczonych splotach. Odpowiedziała podobnym gestem, uniosła dłoń i dotknęła opadających na ramiona
99
SR
jasnych włosów. Zdawałoby się, że powinny czynić go mniej męskim, tymczasem przydawały mu mocy, siły. Rozumiała teraz dlaczego nazywa się Gotów Długowłosymi Królami. Rozwiązał pleciony pas przy jej tunice, Julia zzuła sandały, poczuła pod stopami miękką trawę. Wolfryk poszedł w jej ślady, ściągnął wysokie, ciężkie buty, odrzucił je na bok. Smok rzucił się ku nim, chwycił jeden i zaczął go tarmosić niczym szczeniak. Oboje parsknęli śmiechem i napięcie odeszło Julię, zniknęło jak rozwiana wiatrem chmurka. Wolfryk podszedł do niej i ujął ją pod brodę. W zielonych oczach, czasami tak odpychających i zimnych, teraz była tylko serdeczność i czułość. - Jesteś pewna? - zapytał cicho. Julia skinęła głową. - Pewna. Dotknął kciukiem kącika jej ust i Julia się uśmiechnęła. - Chciałbym scałować ten uśmiech. - Nachylił głowę. W swojej niewinności Julia sądziła, że pozostanie bierna, że jej rola ograniczy się tylko do tego, by dać rozkosz Wolfrykowi. To wszystko bardzo proste. Tymczasem, gdy znalazła się w jego objęciach, zrozumiała, że wszystko ma się zupełnie inaczej. Instynkt podpowiadał jej, że to także jej rozkosz, że nie tylko on kocha się z nią, ale i ona z nim. Pieściła go, poznawała jego ciało, nie mogła tylko zamknąć tego olbrzyma w objęciach, na to już rąk jej nie starczało. Chciała położyć dłonie na jego pośladkach, od wielu dni prześladowało ją to pragnienie, ale wolała poczekać, aż razem wyciągną się na trawie. Taka myśl przebiegła jej mgliście przez głowę. Bo też trudno było myśleć zbornie, kiedy Wolfryk zasypywał ją pocałunkami. Niezgrabnym, niewprawnym ruchem wsunęła dłonie pod pas przytrzymujący spodnie i położyła je na biodrach Wolfryka, na co on uniósł głowę i wciągnął gwałtownie powietrze. - Tak? Nie powinnam tego robić? - Och... - Dopiero po chwili wrócił do siebie. - Mamy chyba za dużo
100
SR
ubrania na sobie - wykrztusił wreszcie. - Cztery sztuki, razem licząc - podsumowała sumiennie, idąc za jego myślą. Od kiedy zaczęła nosić gockie suknie, zrezygnowała z opaski na piersi. Pozostawała zatem tunika, koszula spodnia, jego sukienne portki i zapewne płócienne gatki pod nimi. - Nie liczyłem. - Chwycił kraj tuniki i ściągnął ją z Julii. Nigdy wcześniej nie słyszała w jego głosie tak naglącej niecierpliwości, takiego napięcia. „A więc tak na niego działam". Rozum przestał pracować, wszelką trzeźwą myśl wyparło kłębowisko odczuć i wrażeń i tylko dłonie poruszały się sprawnie, zdecydowanie, poza jej kontrolą, poza świadomością, kiedy rozsupływała troki jego spodni. Śmiało ściągnęła mu je z bioder, ale tu usuwana odzież napotkała pewną naturalną przeszkodę. Wolfryk ją wyręczył, obnażając w ten sposób jawny dowód swej męskości. - Och... - Julia zrobiła wielkie oczy i cofnęła się o krok. „Nie, to niemożliwe". - Nie martw się. - Wolfryk przygarnął ją do siebie. „Łatwo mu mówić". Panika zniknęła gdzieś pod kolejnym deszczem pocałunków, coraz gorętszych, coraz bardziej namiętnych. Nie odrywając swoich ust od niej, Wolfryk chwycił za rozcięcie jej koszuli pod szyją i rozerwał płótno, a kiedy osunęli się na trawę, położył ją na plecach i nachylił nad nią. - Czy... czy to będzie bolało? - Nie - odparł pewnym głosem, patrząc jej prosto w oczy, i zsunął dłoń między jej uda. Pieścił ją, jakby od dawna znał jej ciało, a kiedy z jękiem wygięła się w łuk, wszedł w nią. Świat zawirował, rozsypał się, przestał istnieć. Została tylko czysta rozkosz, a potem radość. I ukojenie.
101
Rozdział jedenasty
SR
Oprzytomniała po dobrej chwili, kiedy zapadał już mrok. Nie czuła bólu, tylko mrowienie i cudowną rozkosz zaspokojenia. Doświadczyła czegoś niebywałego, czego nie można pojąć, objąć rozumem. - Julio? - usłyszała głos Wolfryka tuż przy uchu. - Co... co się stało? Czy to wulkan ożył? Wolfryk się zaśmiał i dopiero teraz dotarło do niej, że ciężar, który przygniata ją do ziemi, to ciało jej mężczyzny. - Czuję się pochlebiony. Nie, wulkan nie ożył. Kochaliśmy się. - Faktycznie. - Uniosła powoli ręce i położyła je na ramionach Wolfryka, a on zaczął całować jej szyję. Julia cicho jęknęła. - Zrobimy to jeszcze raz? - Chciałbym bardzo. - Tego nie musiał mówić. - Ale... -Ale co? Nie było ci ze mną dobrze? - Otworzyła oczy i zrozumiała, że się pomyliła. Wolfryk wyglądał na bardzo, ale to bardzo zadowolonego. Po części z siebie, tu dała o sobie znać męska próżność, satysfakcja, że doprowadził ją do utraty świadomości, ale przede wszystkim z niej, mogła to wyczytać w jego pełnym czułości spojrzeniu. - Było mi z tobą bardzo dobrze, ale Berig zamartwia się co z nami, myśleliśmy już, że cię straciliśmy. „Straciliśmy", nie powiedział „uciekłaś", Julia natychmiast wychwyciła różnicę, ale nie potrafiła powiedzieć co ona oznacza. - Musimy już wracać? - zapytała, zsunęła dłonie i położyła je na pośladkach Wolfryka. - Teraz, zaraz? - Tak, musimy już wracać. Teraz, zaraz. -Nachylił się nad nią i fala jasnych włosów przysłoniła jej twarz. - Ale jeśli będziesz tak się zachowywać, grozi nam, że nie ruszymy się stąd do północy. Julia uniosła głowę i pocałowała go w jego kuszące usta. Wolfryk jęknął cicho i rozsunął jej uda kolanem. Bała się trochę, kiedy tracił panowanie nad sobą, ale rozkosznie było widzieć, że ma nad nim taką władzę.
102
SR
- O, tak... Fuj. - Ciepły, wilgotny jęzor przejechał jej po uchu i policzku, Wolfryk też dostał swoją porcję czułości. - Smok, jesteś obrzydliwy. Paskudny wilk - złajał kochające zwierzątko. - Nudzi się. - Julia parsknęła śmiechem, usiadła obok Wolfryka i potarmosiła Smoka za uchem. - Kochany, biedny staruszek. - A ja? - obraził się Wolfryk, ale oczy mu się śmiały. - Ty nie jesteś staruszkiem - mruknęła prowokacyjnym tonem. Chyba że ucieszyło cię zachowanie Smoka. - Ty... - Wyciągnął dłoń, chciał dotknąć ramienia Julii, i szybko się rozmyślił. - Jeśli cię dotknę, nigdy nie zejdziemy na dół. - Podniósł się zręcznie i nagi, jak go bogowie stworzyli, zaczął zbierać porozrzucane odzienie, chwilę zajęło mu odszukanie buta, z którego Smok zrobił sobie zabawkę. Julia przyglądała mu się zafascynowana, podziwiając grę muskułów. Był piękny, choć ten przymiotnik zdawał się brzmieć śmiesznie w przypadku kogoś tak męskiego jak Wolfryk, ale patrząc na wspaniałą, proporcjonalną sylwetkę, na złocistą skórę, nie znajdowała lepiej opisującego go słowa. Siedziała i wodziła za nim wzrokiem bezwstydnie i tylko pilnowała się, by nie uśmiechać się od ucha do ucha. - Co tak mi się przyglądasz? - zapytał Wolfryk: jedną nogę włożył już w nogawkę spodni, druga znieruchomiała w powietrzu. Nawet w tej pozycji, w której trudno wyglądać godnie, było w nim coś posągowego. „Patrzę na ciebie. Zachwycam się". - Zamyśliłam się - odparła wymijająco. „Tak bardzo go kocham. Nie może się dowiedzieć, że jestem wobec tej miłości całkowicie bezbronna. Od tej chwili nic już nie będzie takie samo". Wstrząsnął nią dreszcz, szeroko rozwarła oczy i oparła głowę na kolanach, nagle przerażona tym, co zrobili. - Ubieraj się - rzucił szorstko i gwizdnął na konia. Julia poczuła ucisk w piersi. Czy przekroczyła jakąś granicę? Nic nie wiedziała o mężczyznach, o miłości fizycznej, nie miała pojęcia co
103
SR
człowiek czuje potem, jak powinien się zachowywać. Ubrała się potulnie, choć przecież nigdy nie należała do potulnych i czekała. „Na Plutona! Ona już żałuje, uszło z niej całe światło. Patrzyła na mnie takim smutnym wzrokiem, potem się wzdrygnęła i już nie potrafiła spojrzeć mi w oczy. Nie wiem, co miałbym jej teraz powiedzieć". Wolfryk obserwował pozbawioną wyrazu twarz, opuszczone powieki. „Byłem do niczego. Sprawiłem jej ból. Jest taka drobna, krucha". Na samo wspomnienie momentu, kiedy w nią wszedł, poczuł ból w lędźwiach. „Chciałem, żeby było jej dobrze, ale chyba popełniłem błąd. Owszem, dałem jej rokosz, jednakże... Chciałbym czegoś więcej. Chciałbym, żeby mi ufała, chciałbym... Czego właściwie bym chciał? W głębi serca musi mnie nienawidzić, że zabrałem ją wtedy z Rzymu, i że wziąłem ją dzisiaj, tutaj. - Podaj mi rękę i postaw stopę na mojej stopie. - Nachylił się, chwycił ją za nadgarstek i uniósł niczym piórko, sadowiąc za sobą na końskim grzbiecie. Zawahała się, po czym objęła go w pasie i przytuliła się do jego pleców. O czym z nią rozmawiać? I jak to robić? Dotychczas jego kontakty z kobietami były proste, nie nastręczały kłopotów, pytań. Wszystko sprowadzało się do obłapki: bierzesz, dajesz, potem można jeszcze zamienić słowo, pośmiać się, wypić razem dzban wina, jeśli jest ochota i każde idzie w swoją stronę. Był dobrym kochankiem, lubił dawać rozkosz, kochał kobiety, uwielbiał ich siłę, śmiech, ich kapryśne nastroje - ale w przypadku Julii gubił się z kretesem. - Droga na dół nie zabierze nam wiele czasu - rzucił przez ramię. Miała go już dość, to pewne, czekała, kiedy wreszcie znajdą się w obozie i będzie mogła pójść do Uny, porozmawiać z nią jak kobieta z kobietą, znaleźć wsparcie. Wyprostował się i teraz czuł dotyk jej rąk obejmujących go w pasie. Miał wyrzuty sumienia i był to stan ducha zupełnie mu obcy. Pamiętał jak sam stracił dziewictwo, jak wspaniale się wtedy czuł mimo swojej nieporadności. Z kobietami jest inaczej, chociaż
104
SR
wiedział, że dał jej rozkosz, że przywierała do niego całym ciałem, całowała go gorąco. Dopóki miał ją w ramionach, wszystko było dobrze, cieszyła się jego bliskością, zdawała nienasycona. A teraz wyraźnie żałowała tego, co się stało. Czuł się tak, jakby zerwał delikatną lilię, która natychmiast zwiędła w jego wielkich dłoniach. - Jutro ruszamy dalej na południe - oznajmił lakonicznie, gdy dotarli do pierwszych namiotów. - Do Regium. Berig spakował wszystkie nasze rzeczy, poza tym, co będzie nam potrzebne jeszcze dzisiaj i jutro rano. Spodziewał się pytań, ale odpowiedziała mu milczeniem. Zanim zdążył rzucić cugle i pomóc jej zsiąść, zsunęła się z konia. Stała bez ruchu, jakby się wahała. - Julio... - Tak? - Podniosła na niego te swoje wielkie brązowe oczy, dojrzał w nich czujność i tylko czujność, nic poza tym, jakby zatrzasnęła drzwi, odcinając wszelką możliwość wzajemnego porozumienia. - Dlaczego się zgodziłaś? Dlaczego mi pozwoliłaś? Długie milczenie. Nie udawała, że nie rozumie pytania. Wreszcie usłyszał odpowiedź, której najmniej się spodziewał i której nie mógł zrozumieć. - Ponieważ należę do ciebie - powiedziała chłodno, po czym obróciła się na pięcie i poszła powoli w stronę wozu. Berig siedział na ziemi i wcierał oliwę w drewniany rewers tarczy Wolfryka. Podniósł głowę, słysząc zbliżające się kroki i uśmiechnął się szeroko na widok Julii. - Myślałem już, że cię straciliśmy. Gdzie byłaś? - Poszłam na spacer na zbocze góry. Piękny stamtąd widok na zatokę, miły wietrzyk, chłodniej niż tutaj. - Starała się, by jej słowa brzmiały lekko, pogodnie. - Co mamy na kolację? - Rybę. Oprawiłem ją, wyfiletowałem. Una przyniosła jakieś warzywa, chleb. Martwiła się o ciebie. - Berig wrócił do nacierania tarczy i dodał: - Prosiła, żebyś do niej zajrzała jak wrócisz. Ja upiekę rybę, jeśli chcesz.
105
SR
- Dziękuję, Berig. - Zaskoczył Julię i chyba dało się to słyszeć w jej głosie. Chłopiec poruszył się, zakłopotany, mruknął coś pod nosem. - Co mówisz? - Julia przyklęknęła obok młodzika. - Że się o ciebie martwiłem. Wiem, czasami byłem niegrzeczny, przepraszam. -A ty jesteś dobra dla niego. - Dla kogo? Dla Wolfryka? - Poczuła, że żar oblewa jej policzki. - Co masz na myśli? - Nie wiem - bąknął. - No, w ogóle... dobra. - Na tym kończyła się refleksja Beriga, najwyraźniej miał kłopoty z pogłębieniem swojej myśli. Julia nie wiedziała, co powiedzieć. Miała wystarczający zamęt w głowie i bez wnikania w to, co Berig miał na myśli i dlaczego raptem zaczął ją lubić, okazywać sympatię. - Dziękuję - odezwała się w końcu. - Nie dziwię się, że z początku patrzyłeś na mnie nieufnie. Ja też nie byłam zbyt miła. Nie chciałam być z wami. - A teraz już chcesz? - Ja... Prawdę mówiąc, nie wiem. - Od wielu dni nie myślała o ucieczce, ale nie z powodu apatii, braku wiary czy ze strachu. Po prostu czuła się wśród Gotów coraz lepiej, miała wrażenie, że jest tutaj u siebie. A do tego, wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz przyzwoitości, zakochała się w Wolfryku. - Idę do Uny. Potrzebowała teraz kobiecej bliskości, kobiecych rozmów. I to była kolejna odmiana. Dawniej nie zwierzała się nikomu ze swoich uczuć, nie dzieliła swoimi myślami, zamykała w sobie. W Rzymie nie powiedziałaby żadnej z przyjaciółek, że straciła dziewictwo, a już w żadnym wypadku nie zwierzyłaby się matce. Teraz potrzebowała trzeźwego zdania Uny. - Znalazł cię? - Una bawiła się z najmłodszą córeczką, ale na widok miny Julii odesłała małą do brata. - Dziecko, wszystko w porządku? - Tak, w najlepszym porządku. - Usiadła, zaplotła palce i wbiła w nie wzrok. - Chyba.
106
SR
- Kochaliście się? - Uhu. - Chcesz mnie o coś zapytać? - Ja... To było... Podobało mi się. - I bardzo dobrze. Wcale się nie dziwię. Z kimś takim jak Wolfryk. Una zaśmiała się i uściskała Julię. - Następnym razem będzie jeszcze lepiej, zobaczysz. - Przez twarz Uny przeniknął cień niepokoju. Kiedy on... - Machnęła ze złością dłonią, jak zawsze, gdy brakowało jej łacińskiego słowa. - No... kiedy kończył... To w tobie, czy zdążył wyjść? - Una... - Julia się zaczerwieniła. - Jakie to ma znaczenie? - Ma znaczenie, jeśli nie chcesz zostać matką. - Och. - W swojej naiwności nie pomyślała o tym - We mnie. - Ach. - Una wciągnęła powietrze. - Nawet jeśli będzie dziecko, Wolfryk zaopiekuje się wami obojgiem. - Na pewno - przytaknęła Julia bezbarwnym głosem. - Nie była w stanie sięgnąć wyobraźnią dalej niż jutrzejszy dzień, nie wiedziała co przyniesie przyszłość. A już to, że mogłaby zostać matką, zupełnie nie mieściło się jej w głowie. - Kochasz go, prawda? Julia była tak skołowana, że potwierdziła: - Tak, bardzo go kocham, ale nie zdradź mnie. Proszę, nie mów mu nic. Proszę cię. - Ścisnęła dłonie przyjaciółki w błagalnym geście. - Nie pisnę słowa, ale on i tak się domyśli. Nie rozumiem dlaczego jeszcze się nie połapał. Ja zauważyłam tego dnia, kiedy Ratan go ranił, chociaż wtedy ty sama pewnie nie wiedziałaś jeszcze co do niego czujesz. - Jestem jego niewolnicą... - stwierdziła Julia tym samym, bezbarwnym tonem -jego własnością, może robić ze mną, co mu się podoba. Okazuje mi dobroć, lubi mnie, ale wkrótce się ożeni... z Sunildą. Nie chcę takiej roli, niewolnicy, która... - szukała dobrego określenia. - Roli dziewczyny, którą trzyma się w domu dla odmiany, kiedy nie ma ochoty spać z żoną. Nie chcę rodzić bękartów, które nie będą miały ojca i niewolnicę za matkę.
107
SR
- Nie musi wcale żenić się z Wizygotką - powiedziała Una. - Co takiego? - Julia szeroko otworzyła oczy. - Miałby ożenić się ze mną? To właśnie sugerujesz? Wiesz doskonale, że ja się nie nadaję. Berig mówi, że Wolfryk jest przeznaczony na króla. Kiedy Alaryk umrze, on zasiądzie na tronie. Potrzebuje odpowiedniej żony, która przysporzy mu stronników. A jakich ja mu przysporzę stronników, ilu dam mu wojów? - Mówią, że brat Alaryka Ataulf ma się ożenić z Galią Placidą. Jego pierwsza żona nie żyje od dawna. - Galla jest siostrą cesarza. To drobna różnica- zauważyła Julia cierpko. - Małżeństwo z nią wzmocni jego pozycję. - Owszem. U tych, którzy myślą jak Alaryk, że będziemy kimś w rodzaju nowych Rzymian. - A Wolfryk, co on sądzi? - Zapytaj go. Nie wzięłaś z nim ślubu, ale jesteś jego kobietą. Porozmawiaj z nim. - Kiedy powinnaś mieć swój czas? - Jutro, pojutrze. - Jak będzie się spóźniał, daj mi znać. Porozmawiamy z Wolfrykiem o czymś innym niż polityka. Okres pojawił się we właściwym czasie. Wolfryk nie zbliżał się do Julii. Zastanawiała się czy Una coś mu powiedziała i doszła do wniosku, że tak było, bo obaj panowie nosili wodę, dźwigali sagany z jedzeniem i drewno na ognisko. Zrazu czuła się zakłopotana, ale potem uznała, że to całkiem wygodna sytuacja i pozwalała się wyręczać. Po raz pierwszy okres nie był bolesny, zniknęły bóle, które ją męczyły. Nie wiedziała czy to dlatego, że była teraz silniejsza, czy może miał tu znaczenie fakt utraty dziewictwa, w każdym razie czuła się dobrze i gdyby tylko mogła przestać myśleć o Wolfryku, byłaby całkiem szczęśliwa. Pod koniec tygodnia dotarli w pobliże Regium. Im dalej na południe, tym wolniej trwała podróż. Zaczynał się październik, ale dni nadal były upalne. Kalabria surowa, niewdzięczna do
108
SR
podróżowania. W taborach czuło się napięcie. Mężczyźni zdwoili czujność, patrolowali bez przerwy okoliczne wzgórza, kobiety nie pozwalały oddalać się dzieciom i pilnowały ich jak nigdy dotąd. Wolfryk trzymał się na dystans, unikał Julii, chociaż codziennie wieczorem jedli razem posiłek i każdej nocy spał w pobliżu. Może i on denerwował się? Docierali na południowy kraniec Italii, na sam czubek włoskiego buta. W razie ataku Rzymian, przyparci do morza, niewielkie mieliby szanse. A może Una jednak powiedziała mu, że Julia się w nim zakochała, i dlatego jej unikał? Może bał się, że będzie chciała kochać się z nim, a on nie miał na to najmniejszej ochoty. Porozmawiaj z nim, radziła Una. Cóż, porozmawiałaby, gdyby dał jej po temu okazję. Znalazł jednak czas na rozmowę z Sunilda. Obserwowała ich, mrużąc oczy w słońcu: stali w cieniu drzewek oliwnych, pośrodku niewielkiego lasku, przy studni. Krótki popas. Zatrzymali się na sjestę i po południu ruszali dalej. Widziała jak Sunilda podchodzi do Wolfryka, kręcąc zalotnie biodrami. Drapieżna samica wychodząca na poszukiwanie samca, pomyślała Julia i aż syknęła ze złości. Napełniła dzban i odeszła szybko, zostawiając ich samych. Ładna z nich para, dodała jeszcze w duchu i zmarkotnia-ła. Oboje wysocy, złotowłosi, podobnie wychowani, władczy. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Sunilda patrzyła Wolfryko-wi w oczy, słuchała uważnie jego słów, lekko rozchyliwszy wargi, czasami przytakiwała różnymi „ach" i „och". Wystudiowanym gestem podniosła piękną szczupłą dłoń, poprawiła włosy, rękaw tuniki opadł, zadzwoniły złote bransolety. Wolfryk przyglądał się jej uważnie. Kiedy się uśmiechnął, ona zaśmiała się perliście. I fałszywie. Ten śmiech podziałał na Julię tak jak zgrzyt żelaza o szkło. Sunilda odwróciła się, ale posłała jeszcze przez ramię pożegnalne spojrzenie. - Człowiek ma ochotę puścić pawia, nie? - skwitował całą scenę Berig.
109
SR
- Tak - przytaknęła Julia i natychmiast się połapała w niestosowności swojej reakcji. - Co to ma znaczyć, Berig? - zapytała surowo. - Dobrze wiesz - odparł chłopiec. - Leci na niego jak nie wiem co, myśli, że Wolfryk się z nią ożeni. - Wszystkich porozstawiałaby po kątach. Julia z trudem zdusiła atak śmiechu. Berig nie powinien tak mówić o córce potężnego sprzymierzeńca swojego pana. A Wolfryk, jak to facet, obserwował z dużym zaangażowaniem oddalającą się Sunildę. Tak kusząco kołysała biodrami, że trudno było oderwać od niej wzrok. - Jest... ponętna - powiedziała Julia. - E tam - prychnął młodzian. - Ma tylko niezłe cycki. - chlapnął i zrobił się czerwony jak burak. - To prawda. Ma naprawdę całkiem niezłe cycki - przytaknęła Julia z kamienną twarzą i Berig zaczął chichotać jak szalony. Bzdurny żart poprawił jej trochę nastrój, poczuła się młoda, beztroska jak Berig, a potem spojrzała na Wolfryka i serce ścisnęła jej tęsknota. Mogli sobie z Berigiem kpić ile wlezie z Sunildy, ale to ona miała śmiać się ostatnia. Kiedy zostanie żoną Wolfryka im z pewnością nie będzie do śmiechu. - Idę na spacer, Berigu. Wezmę ze sobą Smoka, więc nie musisz się o mnie martwić. Wilk ruszył za nią ścieżką nad rzeką. Po przejściu kilkuset kroków dotarli do starego, kamiennego mostu, trzyprzęsłowego, ale tak wąskiego, że z trudem mógł się na nim zmieścić wózek zaprzężony w muła. Julia oparła się o balustradę i zapatrzyła w krystalicznie czystą wodę, zieloną jak oczy Wolfryka. Widziała śmigające ryby, wodorosty pochylane prądem. A trochę dalej na brzegu krzew dzikiej róży o białych kwiatach. Doskonały spokój. Smok odwrócił łeb i szczeknął radośnie, zaczął szybko machać ogonem. Wolfryk. Julia wyprostowała się, patrzyła, jak się do niej zbliża. - Powiedziałam Berigowi dokąd idę - zaczęła na swoją obronę,
110
SR
żeby znowu nie wszczął awantury. - Wiem. Też chciałem mieć chwilę spokoju. - Stanął za nią i Julia na powrót oparła się o balustradę. - Są tu ryby, ale za małe, żeby je łowić. - Pokaż mi. - Popatrz, tam w cieniu, koło filara - Widzę. - Pochylił się i poczuła jego włosy na karku i na ramieniu, a potem usta na wrażliwej skórze. Położył jej dłonie na biodrach, przygarnął do siebie: był podniecony - Julia na moment wstrzymała oddech, próbowała się uwolnić i zaraz znieruchomiała. Wolfryk podciągnął jej tunikę. - Wolfryk! - Chciała się obrócić. - Sunilda... - Sunildy tu nie ma. Rozsunął kolanami jej nogi i wsunął dłoń między uda, trafiając nieomylnie w najczulsze miejsce. - Jesteś wilgotna. Powiedz mi, żebym przestał, a przestanę. -Tak! Nie... - Wszedł w nią z westchnieniem rozkoszy i Julia odpowiedziała takim samym westchnieniem - Zaczął ją delikatnie pieścić. - Julio, przyjmij mnie. Zrób to dla mnie - szepnął jej do ucha lekko schrypniętym, zdławionym z pragnienia głosem. To, co czuła, było o wiele intensywniejsze, silniejsze niż za pierwszym razem. Świat zawirował i rozpadł się. Miała wrażenie, że woda zakotłowała się i wir wciągnął ich oboje w bezdenne głębiny.
111
Rozdział dwunasty
SR
Wolfryk musiał ją zapewne wziąć na ręce i znieść z mostu, bo oprzytomniała dopiero w jego ramionach pod starym orzechem. Siedział oparty o pień drzewa i trzymał ją na kolanach. - Mmmm - mruknęła i oparła czoło o jego ramię. Wdychała zapach Wolfryka, zapach ich kochania i zgniecionych butami ziół. - Co to za bzdury z Sunildą? Uwolniła się z objęć Wolfryka i usiadła naprzeciwko niego na trawie. - Bzdury? Flirtujesz z nią, zaraz potem kochasz się ze mną i jeszcze się dziwisz, że o niej mówię. - Nie flirtowałem z nią. - Wolfryk zmrużył oczy. - Tylko rozmawialiśmy. Julia sarknęła na to w mało elegancki sposób. - Podchodzi do ciebie, wywija biodrami, odyma usteczka, przyklepuje sobie włoski, wgapia się w ciebie jakbyś był największym cudem Stworzenia, a ty wywalasz język, zachwycony niczym Smok. - Nie wywalałem języka - zaprotestował z godnością i zniszczył cały efekt, bo ryknął śmiechem. - Ty jesteś zazdrosna! Najwyraźniej bardzo mu to pochlebiło. Julia, choć czuła jeszcze w całym ciele rozkosz, posłała mu lodowate spojrzenie. „Pięknie wyglądał - westchnęło zdradzieckie serce - jak wielki, cichy i groźny kot, gotów w każdej chwili do skoku, do podjęcia akcji". - Nie mam prawa być zazdrosna. Jestem tylko niewolnicą stwierdziła krótko. - Mam jednak prawo oburzać się, kiedy flirtujesz z panną, a potem bierzesz ode mnie to, czego od niej wziąć nie możesz, bo przyzwoitość ci nie pozwala. Był tak szybki, że nie zauważyła, kiedy to zrobił. Siedział oparty o drzewo i oto w ułamku sekundy klęczał już przed nią, dłonie położył na jej ramionach. - Nie jesteś i nigdy nie byłaś „tylko niewolnicą", jak to łaskawie
112
SR
określiłaś - powiedział z naciskiem i powagą w głosie. - Nigdy nie śmiałbym potraktować cię w ten sposób, żeby rozładować pożądanie, które budzi we mnie inna kobieta. Za kogo ty mnie bierzesz? Uwłaczasz i mnie, i sobie. - Twarz mu poczerwieniała z gniewu. - Naprawdę uważasz, że byłbym zdolny do czegoś takiego? - Skąd mogę wiedzieć? - Julia patrzyła w zielone oczy, ale nie potrafiła nic z nich wyczytać. - Nigdy wcześniej nie byłam z mężczyzną i nigdy nie zdarzyło mi się odgrywać roli niewolnicy. Skąd mam wiedzieć w co wierzyć i co sądzić o tobie, Wolfryku? - Chyba trochę już mnie poznałaś? - Obydwoje pogubili się w tej rozmowie, podobnie zbici z tropu. Wolfryk przysiadł na piętach z ogłupiałą miną. - Widzisz mnie codziennie i zupełnie nie wiesz jaki jestem? „Widzę go codziennie. Jak przewodzi ludziom, idzie do boju, jak nosi wodę i ostrzy miecz. Widzę jak uczy Beriga i jak czuwa nad Uną, kiedy męża nie ma przy niej. Widzę jak bawi się z maluchami, jak karci niesubordynowanych wojowników. Widzę dzielnego, honorowego, niezłomnego człowieka, który dźwiga na barkach ciężar swojego przeznaczenia i ciężar odpowiedzialności za swoich ludzi. Jego publiczna twarz i twarz prywatna to jedna i ta sama twarz". Musieli tak siedzieć dobrych kilkanaście minut, nieruchomi niczym posągi. - Nie jesteś Rzymianinem - powiedziała w końcu i pokręciła głową, gdy otworzył usta, chcąc przytaknąć jej stwierdzeniu. - Wiesz jak powinien się zachowywać Rzymianin? - Jak człowiek honoru. - Rzymianin musi dbać o swój wizerunek publiczny, musi podejmować obowiązki obywatelskie i kultywować obywatelskie cnoty. To, jaki jest w zaciszu swojego domu, nikogo nie obchodzi, ale na Forum, w Bazylice, na ulicy staje się człowiekiem publicznym, człowiekiem, który służy Rzymowi, wypełnia swe obowiązki wobec Imperium. Słowa napływały, w miarę jak mówiła. Nigdy z nikim o tym nie
113
SR
rozmawiała. O tych sprawach się nie mówiło, choć niewątpliwie ojcowie przekazywali zasady obywatelskich powinności swoim synom. - Nie ma znaczenia, co Rzymianin robi za zamkniętymi drzwiami. Dopóki nie splami swojego wizerunku publicznego, może bić żonę, spać z niewolnicami, knuć chytre plany jak się wzbogacić kosztem bliźnich. Dokładnie tak samo jest z cesarstwem. Liczy się wizerunek zewnętrzny oraz rezultat, a za kulisami mogą dziać się wszelkie niegodziwości. - Wzruszyła ramionami. - Cel uświęca środki. U was jest inaczej - ciągnęła. - U was ten podział chyba nie istnieje. Jesteś tym samym człowiekiem w głębi serca i na radzie u króla. Kiedy się kochasz i kiedy walczysz. - Ujęła jego dłonie i zamknęła w swoich. Teraz dopiero zdałam sobie z tego sprawę. Wybacz. Nie cofał dłoni. - Nie, to ty mi wybacz. Powinniśmy zacząć raz jeszcze, od początku. Miałem Rzymian za zdradzieckich ludzi, ale widzę, że postępują zgodnie ze swoim rozumieniem honoru. Ty zaś uważałaś mnie za dwulicowego niegodziwca, który wykorzystuje cię, kiedy mu przyjdzie ochota. -To hipokryzja, jeśli Rzymianka krytykuje kogoś za to, że ma niewolników. Myślałam, że bierzesz, co chcesz, kiedy chcesz. Masz władzę, moc, jesteś dość potężny, by zaspokajać własne życzenia. Oczekiwałam, że będziesz traktował innie tak jak swojego konia, ani lepiej, ani gorzej, chociaż w przeliczeniu na pieniądze, pewnie jestem mniej warta od lego siwka. - Uśmiechnęła się lekko. - Chociaż to wyjątkowo nieurodziwa szkapa. - Wyjątkowo - zgodził się Wolfryk. - Nie wiem kim dla ciebie jestem. Musisz się ożenić i musi to być związek, który da ci korzyści. Sunilda to najlepsza partia. Una wyjaśniła mi dlaczego. Musisz mi wybaczyć, że nie chcę jej mieć za swoją panią. - I dlatego nie podoba ci się myśl o moim małżeństwie? Bo Sunilda zostałaby twoją panią? - Polubiłam nasze obecne życie. Jestem niewolnicą, ale czuję się wolna. Polubiłam ludzi, którzy mnie otaczają, czuję się silna, zdrowa,
114
SR
mam udział w czymś ważnym. Ale to nie będzie trwać wiecznie. W końcu znajdziecie ziemię, na której osiądziecie, będziecie budować wille na podobieństwo rzymskich, zaczniecie uprawiać ziemię. Gdzie wtedy mnie przypadnie miejsce? Powiem ci, będę na każde skinienie i każdy rozkaz Sunildy, posłuszna, potulna, jak to biedne dziecko, które zginęło tamtego dnia, kiedy mnie uratowałeś. Nie dziw się, że nie w smak mi ta perspektywa. - To się nigdy nie zdarzy. - Dlaczego? Bo nigdy się nie ożenisz? Bo pozwolisz mi odejść? Wolfryk pokręcił natychmiast głową. - Nie, nigdy nie pozwolisz mi odejść, prawda? Należę przecież do ciebie, jestem twoją własnością, nie zrezygnujesz z tego, co należy do ciebie. Spojrzał na swoje potężne dłonie uwięzione w jej kruchym uścisku. - Świat się zmienia. Nie wiem co przyniesie przyszłość, co mam robić, co będzie najlepsze dla mnie, dla moich ludzi. Wiem jedno, że król prowadzi nas na południe, do Afryki. Chce z nas uczynić nowych Rzymian, zaszczepić Wizygotom rzymskie pojęcie honoru. Ja też tego chcę, chcę dobrego, godnego życia dla moich dzieci, żeby czerpały wszystko co najlepsze z rzymskiej tradycji i z naszego dziedzictwa. - Nie wiem, czy to najlepszy pomysł - ciągnął. - Mówię to tylko tobie, ale byłem przeciwny decyzjom Alaryka. Chciałem, żebyśmy ruszyli na północny zachód, do Galii, krainy o żeglownych, pełnych ryb rzekach, zielonych łąkach, gdzie są cztery pory roku i żar nie leje się z nieba, czy to lato, czy zima, bez różnicy. Nie usłuchano mojej rady, zatem ja muszę być posłuszny królowi. Wolfryk splótł palce z jej palcami. - Kiedy dotrzemy na miejsce, będę musiał robić co do mnie należy, cokolwiek to będzie. Nie ożenię się wcześniej niż będę musiał, przysięgam ci. - Julia uniosła głowę i spojrzała w oczy Wolfryka. Zaufaj mi - powiedział z uśmiechem. - Ufam ci - szepnęła po chwili wahania. - A jeśli będzie dziecko? - Una już mnie złajała za lekkomyślność. Będę jej słuchać. Staram się uważać, ale jeśli będzie dziecko, uznam je, nie obawiaj się.
115
SR
Rozległ się przeciągły dźwięk rogu i Wolfryk podniósł się, pociągając Julię ze sobą. „Nie obawiaj się...". - Ruszamy w drogę. Trzeba wracać do obozu. Chodź. „Idź za mną. Nie. Idź ze mną". Trzymając się za ręce, wracali do obozu, z którego dochodził gwar setnych głosów; ludzie gotowali się do drogi. Jak długo potrwa ich bliskość? Julia uścisnęła dłoń Wolfryka, kiedy doszli do ostatniego zakrętu, i pobiegła przodem, żeby pomóc Berigowi. Smok biegł za nią. Dotarli w końcu bezpiecznie do Regium. Nie musieli staczać walk po drodze, do miasta weszli bez przeszkód, przez szeroko otwarte bramy. Mieszkańcy nie próbowali nawet stawiać oporu. Albo nie dotarła tu wiadomość, że zbliża się potężna armia Gotów, albo, co bardziej prawdopodobne, mieszkańcy uznali, że lepiej się poddać bez walki, niż podzielić los Noli i Capui. Julia czuła się dziwnie, bo znowu, po wielu tygodniach, była w rzymskim mieście. Powinna czuć się swojsko, patrząc na domy budowane rzymskim sposobem, przechodząc obok rzymskich świątyń zamienionych w kościoły, o fasadach takich samych, jak w całym Imperium. Targowiska opustoszały, przekupnie spakowali swoje towary i zdążyli ukryć je przed Gotami. Julia mijała puste stragany, miejskie fontanny, posągi na placach. Przeszli przez miasto jak wielka fala, przed którą mieszkańcy uciekali w popłochu, chroniąc się w domach. Weszli od strony lądu, wyszli bramami od strony portu. Ich oczom ukazała się cieśnina oddzielająca półwysep od Sycylii. Przeprawa morska stała się rzeczywistością, jedni zawodzili wystraszeni, inni głośno rozprawiali w podnieceniu, a woły porykiwały do wtóru, zaniepokojone słoną bryzą. Berig przeciskał się konno przez tłum, wołając głośno do powożących: - Skręcamy na południe, na równinę za miastem. Tam jest woda, pastwiska, miejsce do obozowania. - Gdzie Wolfryk? - Julia chwyciła go za ramię, kiedy zbliżył się do jej wozu.
116
SR
- Przy królu. - Berig jakby trochę się zasępił. - Z Alarykiem niedobrze, mówią, że cierpi jakiś ból w piersi i zaniemógł. - Biedak - powiedziała i skierowała woły na południe, zgodnie z poleceniem Beriga. - Rozumiem, że niedomaganie króla oznacza dla nas zwłokę. - Nie wiedziała już czego pragnie i co będzie dobre dla nich wszystkich. Przeprawiać się do Afryki czy zostać? W każdym razie nie mogli zostać tutaj, na samym skraju włoskiego półwyspu, przyparci do morza, gdzie wojska Imperium mogły ich z łatwością wybić w pień. Nie wiedziała jak długo Wolfryk będzie jej mężczyzną, cieszyła się każdą sekundą z nim spędzoną, ale czas płynął nieubłaganie, uciekał jak piasek w klepsydrze. - Nie wiem - odpowiedział Berig. - Będzie z nami wieczorem. Miał na myśli Wolfryka, nie króla. Wolfryk wrócił do obozu późno, kiedy większość ludzi już spała. Straże patrolowały obrzeża obozu, gdzieniegdzie ktoś jeszcze siedział przy dogasającym ognisku. Berig chrapał głośno, usłyszał go, zanim jeszcze zobaczył wóz. Smok zamerdał ogonem i doprowadził go do domu. „Do domu". Nigdy wcześniej tak nie myślał o swoich wozach, o namiocie, ale tak, to był dom. Do tej pory „domem" była dla niego wymarzona willa gdzieś w Galii, z cienistym patio, posadowiona pośród urodzajnych pól. Decyzja Alaryka zburzyła marzenie. Zarzucił je, ale teraz dom był wszędzie tam, gdzie czekała na niego drobna dziewczyna o wielkich brązowych oczach. Poczuł nęcące zapachy, zsunął się z konia i stał przez chwilę bez ruchu, opierając czoło o siodło, zbyt zmęczony, by rozkulbaczyć siwka. Ależ był skonany. Jakby wędrował przez całe życie, w dodatku w złym kierunku. Siwek odwrócił łeb i niecierpliwie uderzył kilka razy kopytem w ziemię. Wolfryk wyprostował się, smukła panna przesunęła się pod jego ramieniem i wzięła konia za uzdę. - Idź, usiądź przy ognisku. W kociołku jest kolacja, na ogniu sagan z gorącą wodą. - Popchnęła go. Jakby mały kociak popychał tygrysa, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Ruszżesz się, bo nie mogę zdjąć siodła.
117
SR
- Tak jest, domina - mruknął i powlókł się do ogniska. Zamiast na stołku usiadł wprost na ziemi, skrzyżował nogi i oparł się o koło wozu. Czekała już na niego gorąca woda, ręcznik na stołku obok. W kociołku potrawka, chleb na talerzu, miska... Nie wstając, umył ręce, zwilżył twarz, wytarł się do sucha i zamknął oczy. Siedział tak, nieruchomo, zbyt zmęczony, by myśleć o jedzeniu. Słyszał, jak Julia przemawia do konia, coś mu perswaduje, ale siwek najwyraźniej nie chciał jej słuchać, bo z tonu głosu Wolfryk wnosił, że łaje uparte zwierzę. Po chwili usłyszał jej kroki. Kiedy go zobaczyła, zaczęła stąpać cichutko, na palcach. - Nie śpię - mruknął, nie otwierając oczu. - W takim razie zjedz coś - zakomenderowała tym samym mniej więcej tonem, którym przemawiała do konia. Słyszał jak miesza potrawkę w kociołku, energicznie nakłada porcję do miski, nalewa wino do kubka, a potem padło pytanie: - Jak ty mnie nazwałeś przed chwilą? - Domina. Jesteś wszak panią domu, prawda? Prychnęła rozbawiona. - Pewnie. Spójrz tylko, panią takiego domu, co się składa z dwóch wozów, czterech wołów, dwóch pałatek i kociołka z potrawką. Wolfryk wyciągnął dłoń, szukając Julii po omacku. Natrafił na jej rękę, zamknął palce wokół nadgarstka i pociągnął ją ku sobie. - Jesteś moją panią. I panią mnie. Siadaj. - Usiądę, jeśli otworzysz oczy i zjesz coś. Potrzebujesz sił. Usłuchał bez protestów. Spojrzał na jej zatroskaną twarz oświetloną blaskiem płomieni i uśmiechnął się sennie. - Dobrze. - Uniósł łyżkę do ust. - A teraz siadaj. Julia usiadła obok niego i zaczęła delikatnie skubać palcami kawałek chleba. - Berig mówi, że Alaryk zaniemógł. - Tak, narzeka na serce, do tego gorączkuje. - Dlatego jesteś taki zmęczony? Bo musiałeś być przy nim, wspierać go?
118
SR
- Cała Rada przy nim była. - Po pierwszej łyżce stwierdził, że jednak jest głodny. - Smaczne. - Pewnie, że smaczne. Uśmiechnął się. Julia była dumna ze swoich świeżo nabytych talentów kulinarnych, ale kiedy jej to mówił, zaprzeczała gwałtownie. Wcale nie jest dumna, po prostu gotuje, bo boi się dopuścić Beriga do garnków, woli nawet nie myśleć, jakby wyglądały wówczas ich posiłki. - Ale nie cała Rada jest pod taką presją jak ty. Ty masz największe wpływy, największą odpowiedzialność. Ty i Ataulf. - Jest jeszcze Willa. Wysoki, milkliwy, zdawał się podzielać zatroskanie Wolfryka decyzjami króla. Stwarzał pozory, że dużo myśli i niekoniecznie chce się dzielić swoimi myślami. Wolfryk nie raz zastanawiał się, czy nie wejść w porozumienie z Willą, nie czekać dłużej, nie ryzykować. Ataulf nie miał charyzmy swojego brata, a pewnie i jego mądrości, ale był naznaczony na następcę Alaryka. Wolfryk był zbyt lojalny, by walczyć z nim o tron, ale potem, kiedy zabraknie Ataulfa.... - Nie śpij! - Ocknął się, zanim miska wysunęła się z dłoni i z wysiłkiem dokończył potrawkę, dopił wino i zbierał się wstać, żeby przejść na drugą stronę wozu, gdzie on i Berig mieli swoją pałatkę. - Za plecami masz posłanie, Wolfryku - powiedziała Julia, widząc, że trudno mu się ruszyć. - Twoje. - Berig postarał się, żeby Julia spała wygodniej niż oni. - Kładźżesz się, na litość boską. Myślałby kto, że nigdy nie dzieliliśmy posłania. Niezbyt często... uświadomił sobie Wolfryk. Raz jeden, mówiąc dokładnie. Od spotkania na moście kochali się na łąkach, w lesie, wymykali się z obozu jak dwójka dzieciaków i wracali cichutko, żeby nie obudzić Beriga. Ale Berig doskonale wiedział, co się dzieje, i bezczelnie szczerzył zęby. Pomimo wszystko Wolfryk starał się być dyskretny, chciał uszanować skromność Julii i jej potrzebę prywatności. Zresztą dziś nie miał siły, żeby się kochać, marzył o tym, by wyciągnąć się na
119
SR
sienniku i zamknąć oczy. Posłanie Julii przesiąknięte było jej zapachem, słodkim, kobiecym. Wolfryk zdział ubranie, położył się bez przykrycia, noc była ciepła, odetchnął głęboko... i zdał sobie sprawę, że nie uśnie. Coś, coś bardzo ważnego, ważniejszego niż wszystkie inne powinności, nie pozwalało mu zapaść w sen. - Co się dzieje? - zagadnęła Julia, wślizgując się pod pałatkę. Czemu nie śpisz? Za bardzo hałasowałam? - Wszystko w porządku, nic się nie dzieje - skłamał. Chodziło oczywiście o Julię. Jego dominę. Kiedy już znajdą się w Afryce, założą prawdziwe domy, co się z nią stanie? On musi się ożenić, dochować dzieci, odgrywać naznaczoną mu rolę we wspólnocie. Dla rzymskiej kochanki nie będzie tam miejsca. Julia już spoglądała z lękiem na Sunildę, która najpewniej zostanie jego żoną. Nie wyobrażał sobie, by mogły choć przez chwilę mieszkać pod jednym dachem. - O czym myślisz? - Zwinęła się w kłębek obok niego, przytuliła do jego boku. „O Sunildzie". Niezbyt taktowna odpowiedź, acz szczera. „Muszę zostawić Julię tutaj, kiedy będziemy wsiadać na statki. Oddam ją pod opiekę ludziom z rady miejskiej i odpłynę, zniknę z jej życia". Pogłaskał ją po ramieniu, a potem położył dłoń na jej biodrze. Zostawi po sobie wspomnienie, to wszystko. Głowa mu opadła na poduszkę. Podjął słuszną decyzję, a czuł się tak, jakby ktoś wrażał mu rozpalony do czerwoności nóż w trzewia. - Myślę o naszej przeprawie przez morze - odezwał się w końcu, widząc, że Julia wpatruje się w niego tymi swoimi wielkimi, niewinnymi oczami, czeka na odpowiedź. - Za dużo myślisz - stwierdziła, zsuwając się niżej. - Powinieneś odpocząć. - Poczuł jej włosy na brzuchu, a potem usta sięgające coraz niżej... Teraz już mowy nie było o odpoczynku. Uniósł się na łokciach. - Julio! - Nigdy wcześniej nie robiła czegoś podobnego i do głowy mu nie przyszło, żeby jej proponować taką miłość. Dopiero dzisiaj, kiedy był kompletnie wykończony... A może wcale nie był wykończony, jego ciało reagowało na pieszczotę z całkiem sporym entuzjazmem.
120
SR
- Leż spokojnie, pozwól mi kochać się z tobą. - Ale ty... - Mam ochotę, czasami jestem samolubna. Bądź cicho - zaśmiała się i wróciła do swoich erotycznych zajęć. Poddał się z cichym jękiem, opadł na posłanie, zacisnął palce na sienniku. Potrzebował całej siły woli, żeby nie wydać żadnych jęków ani westchnień. Chciał jej dotknąć, wtedy pacnęła go po dłoniach i dalej torturowała pieszczotami. Poczuł niewyobrażalną rozkosz, zdawało się, że tego nie wytrzyma, przesunęła się więc, przywarła do niego całym ciałem i zamknęła mu usta pocałunkiem, tłumiąc wzbierający w jego gardle okrzyk. Potem objęła go i utuliła w ramionach. Wolfryk zapadł w sen. Ostatnia rzecz, jaką zapamiętał, to jej wargi na skroni.
121
Rozdział trzynasty
SR
Julia obudziła się rozmarzona. Ciągle uśmiechnięta obróciła się i otworzyła oczy. Wolfryk już wstał. Westchnęła. Wróci późnym wieczorem i zrobi jej wykład, że zachowuje się rozwiąźle oraz lubieżnie, wszetecznica babilońska, można rzec. Był wobec niej bardzo opiekuńczy, czuła się przy nim jak mała, bezbronna kobietka. Smok podszedł do posłania, zaczął trącać ją wilgotnym nosem, wydając gulgot idący gdzieś z brzucha, co oznaczało, że Julia ma natychmiast wstać i nakarmić głodne wilczysko. - Idź, upoluj coś sobie, leniu jeden - zbeształa go i odsunęła natręta na bok, żeby móc się podnieść. Ruszył za nią, kiedy wychynęła z pałatki. Beriga też nie było. Obaj zostawili po sobie jeden wielki bałagan, jakby koniecznie chcieli zaznaczyć, że opuszczają obóz w największym pośpiechu, wzywani poczuciem obowiązku do niecierpiących zwłoki męskich zajęć. Kiedy już po nich posprzątała, postanowiła iść do Uny i sprawdzić czy aby nie potrzebuje pomocy. Przyjaciółka z grymasem bólu na twarzy masowała wydatny brzuch. - Co się dzieje? - zaniepokoiła się Julia. Nie miała nigdy do czynienia z ciężarną, a już zupełnie nie miała pojęcia o odbieraniu dziecka. Przeraziła się, że czeka ją koszmar, a wokół nikogo do pomocy. Trzeba przygotować gorącą wodę i stertę ręczników, na tym kończyła się jej wiedza. - Coś z dzieckiem? - Z małym wszystko w porządku. Una była przekonana, że urodzi się chłopiec, bo nosiła go wysoko. Julii wydało się to logiczne, więc przyjęła prognozę bez wątpliwości. - To ze mną coś się dzieje. Mam okropnie wysuszoną skórę, całe ciało mnie swędzi. Wary na mnie biją, pocę się, obmywam, ale to nic nie pomaga, a z takim brzuchem nie dam rady wejść do wielkiej balii, nawet gdyby udało się nam zdjąć ją z wozu.
122
SR
- Przydałaby ci się teraz rzymska łaźnia - zawyrokowała Julia. Mnie też. Tego mi najbardziej brakuje. Ale zaraz, Uno - przypomniała sobie - mamy łaźnię! W Regium musi być chociaż jedna, może nawet kilka. - Nie możemy przecież... - Dlaczego nie? Nie było walk, ludzie swobodnie wchodzą do miasta i mogą z niego wyjść. Mieszkańcy nie są nami zachwyceni, ale nie są nastawieni wrogo. - Nami? - Una uniosła brew. - Stałaś się jedną z nas, Julio? - Owszem, stałam się. Jeśli chcesz, założę rzymską tunikę, ułożę włosy na rzymski sposób. Wtedy nikt nas nie zaczepi, nikt się nie będzie dziwił. Chodź ze mną, zgódź się. Teraz, kiedy o tym pomyślałam, nie odmówię sobie wizyty w łaźni, a Wolfryk będzie wściekły, jak się dowie, że poszłam sama. - Zgoda, chodźmy. Rigunt popilnuje dzieci. Julia czuła się dziwnie w swojej bursztynowej tunice z włosami zaplecionymi w koronę ciasno okalającą głowę. Na straganie przy wejściu do łaźni kupiła olejki i dwie skrobaczki do ciała. Przekupnie zaczęli wracać na ulice, kiedy przekonali się, że Goci nie zamierzają plądrować miasta, rabować ich dobytku, przeciwnie, za wszystko uczciwie płacą. Była to dobra taktyka. Jeśli Alaryk chciał sobie zapewnić statki na przeprawę, nie powinien się narażać mieszkańcom Regium. - Ręczniki dostaniemy w środku - tłumaczyła Julia. Miejmy nadzieję, że mają osobną łaźnię dla kobiet. Miały szczęście. Łaźnia była na tyle duża, że miała osobne skrzydła dla kobiet i dla mężczyzn.. Po chwili znalazły się w apodyterium, miejscu, gdzie się rozebrały i zostawiły swoje rzeczy. Una owinęła się ręcznikiem najlepiej jak umiała, a przy mocno wydatnym brzuchu nie było to łatwe. Julia ułożyła swoje rzeczy koło ubrania Uny i wcisnęła niewolnicy pilnującej apodyterium monetę, by uważała na ich odzienie, i poprowadziła przyjaciółkę do tepidarium. - Wyciągnij się teraz wygodnie i odpoczywaj. Potem natrzemy
123
SR
ciała olejkami. W tepidarium było już kilka kobiet. Nie zwracały uwagi na nowoprzybyłe, żartowały, śmiały się i plotkowały beztrosko. Una wreszcie się rozluźniła. Kiedy Julia nacierała jej plecy, mruczała jak zadowolona kotka. - Wspaniale. Pozwól, teraz ja ciebie natrę. Wyszły po dwóch godzinach jak nowonarodzone. Chciały się szybko przemknąć, gdy oto zza węgła wyszło dwóch mężczyzn. Julia odruchowo spuściła głowę. Gołe nogi w rzymskich sandałach, kraj tuniki... I drugie, w znanych jej butach z miękkiej skóry, sięgających kostek, oraz samodziałowych spodniach. Podniosła wzrok - wilgotne włosy, skrobaczka w dłoni... Wolfryk był równie zaskoczony jak ona. - Julia? - Cóż za zrządzenie losu - odezwał się Rzymianin jowialnym głosem. - To zapewne ta da... - Dwie damy z naszego obozu - gładko wszedł mu w słowo Wolfryk, ale wszyscy troje usłyszeli, że Rzymianin użył liczby pojedynczej. Kimkolwiek był ten człowiek, Wolfryk opowiadał mu o Julii. Krew odpłynęła jej z twarzy. Dlaczego? Po co zwierzał się obywatelowi Imperium, że ma u siebie rzymską brankę? - Dzień dobry - powiedziała mocnym, pewnym głosem. - Jestem Julia Liwia. Z kim mam przyjemność rozmawiać, panie? - Ja... ehm... Decjusz Markus Cilo, pani. - Musisz być, panie, kimś ważnym w mieście - ciągnęła z niezwykłą u siebie butą. - Och, niezupełnie. - Pochlebiony taką bezpośredniością dobrze urodzonej młodej damy, Decjusz pokraśniał i uśmiechnął się. - Jestem magistratem, mam zaszczyt stać na czele rady miejskiej. - Wielkie nieba. - Julia poczuła bolesny ucisk w piersi, ale nie zdradziła się ze swoim przerażeniem. Wolfryk ją zdradził, chce ją tu zostawić. To oczywiste. Kiedy ona i Una odpoczywały, Wolfryk układał się, żeby oddać ją pod opiekę władz Regium. Nie wiedziała jak się jej to udało, ale mówiła dalej: - To niesamowite. Chyba żadna z nas nie zrobiła nic złego.
124
SR
- Skądże. Rozmawialiśmy tylko jak rozwiązać, uhm... pewien zawikłany problem. - Jestem pewna, że doskonale sobie poradziliście. - Julia uśmiechnęła się słodko. Spojrzała na przeniewiercę, ale nie była w stanie nic wyczytać z jego twarzy, widziała jednak, że usztywnił ramiona, a dłoń, spoczywająca niby to swobodnie na rękojeści miecza, zacisnęła się mimo woli. Zasunął wpół powieki, skrył emocje. A może nic nie odczuwał? Chyba ulgę. W końcu uwalniał się od kłopotu. „Moja miłość. Łudziłam się, że coś dla niego znaczę. On tymczasem pozbywa się mnie. Ułożyli się, że odeślą mnie do Rzymu. Będę w niełasce dopóki ojciec nie wyda mnie za dobrze urodzonego kretyna. A Wolfryk ożeni się z Sunildą. Łzy cisnęły się do oczu. Zebrała całą odwagę i uśmiechnęła się do Decjusza. - Żegnaj, panie. Chyba się już nie zobaczymy. - Mina rzymskiego magistrata jawnie zdradzała o czym radził z Wolfrykiem. - Chodź, Uno. Wracamy do obozu. Trzeba przygotować kolację dla naszych mężczyzn. Una odezwała się dopiero, kiedy mężczyźni nie mogli już jej słyszeć. - O co chodzi? - zapytała. - Ty wiesz. Byłaś uprzejma, ale czułam, że gotujesz się z wściekłości. - Ten drań chce mnie tu zostawić, oddać pod opiekę władz miasta - wybuchła Julia. - Nienawidzę go. - Tu się rozszlochała. - Wy odpłynięcie, ja zostanę, odeślą mnie niby pakunek do domu, tam już zajmie się mną drogi tatuś. A Wolfryk ożeni się z tą złotowłosą. Otarła łzy. - Nie będę po nim płakać. Dwulicowy przeniewierca. - Och, jesteś pewna? - Una pociągnęła Julię ku ocienionej fontannie. - Tak - odpowiedziała Julia krótko. - Co zrobisz? - Una otoczyła Julię ramieniem. - Jeśli popłyniesz z nim do Afryki, a on ożeni się z Sunildą, jak sobie z tym poradzisz, Julio?
125
SR
- Wyjdę za Beriga - odparła ponuro i zaśmiała się. - Żartuję - dodała na wszelki wypadek i zaczęła się bawić końcem pasa. - Nie wiem, co zrobię. Ciągle myślę, że zdarzy się jakiś cud i Sunilda po prostu zniknie. - Wyprostowała się. -To głupie, zawsze będą jakieś Sunildy. - Módl się - orzekła Una z absolutną powagą. - Jutro niedziela, pójdziemy do kościoła. - O co mam się modlić? Żeby Wolfryk nagle doszedł do wniosku, że jestem dla niego ważniejsza, niż jego ambicje, ważniejsza niż pragnienie zostania królem? Powiedział, że dopóki nie opuścimy Włoch, nie będzie myślał o małżeństwie, to wszystko, na co mogę liczyć. Byłam głupia, że w ogóle liczyłam na cokolwiek. Mógł jednak porozmawiać ze mną, zamiast układać się z tym Rzymianinem bez mojej wiedzy. - Co mu teraz powiesz? - Nie mam pojęcia. Nie wiem, po prostu nie wiem. - Tyle statków. - Una przysłoniła oczy dłonią i rozglądała się ciekawie. Rzeczywiście, w porcie kotwiczyły żaglowiec przy żaglowcu, jedno i dwumasztowe, statki wiosłowe, szybsze od żaglowców, małe żaglowe statki rybackie. - Alaryk nie żałował złota. Czeka na nas cała flota, przeprawimy się bez trudu. - Tak. - Julia zaczęła liczyć, ale zrezygnowała. - Jeszcze tylko prowianty i możecie ruszać w drogę. Cieszysz się? - Że zostaniesz tutaj? Nie. Że popłynę do Afryki? Nie wiem. Sichar nic nie mówi, jest zbyt lojalny wobec Wolfry-ka. Wolfryk, co prawda, obstaje za Afryką, ale w głębi serca nie jest przekonany, że to dobra decyzja. - Dlaczego w takim razie się z nią godzą? - zapytała Julia. Nagle pomyślała ze złością, że ma po dziurki w nosie męskiej tępoty. - Bo ślubowali wierność, składali hołd. Wolfryk mógł sprzeciwiać się Alarykowi, ale kiedy decyzja zapadła, słuszna czy niesłuszna, pójdzie za nią. Po powrocie do obozu Julia wymogła na Unie, by zostawiła ją samą i poszła do dzieci, po czym dała upust wściekłości. Sprzątała,
126
SR
porządkowała, trzepała i składała ubrania, siekała warzywa zamieniła się w trąbę powietrzną. Nic nie pomagało, myśli nadal wirowały w głowie, ciągle wracała do tych samych pustych, bezsensownych pytań bez odpowiedzi. Kiedy mężczyźni wrócili, była gotowa do rozmowy. - Berig, idź, proszę, do siostry, ja muszę rozmówić się z Wolfrykiem. Chłopiec zawrócił bez słowa konia i odjechał posłusznie. - Nie waż się rozkazywać moim ludziom, nie rób tego nigdy oznajmił Wolfryk, zsiadając z siwka. Najwyraźniej wykombinował sobie, że atak będzie najlepszą formą obrony. - Będę rozkazywała komu mi się podoba. - Straciłeś mój szacunek, a skoro cię nie szanuję, nie muszę cię słuchać. - Nie mam zamiaru o tym dyskutować. - Zostawił ją lekko osłupiałą i poszedł odprowadzić swojego konia. - O czym mianowicie? - zapytała, kiedy wrócił. - O tym mianowicie, co wprawiło cię w tak wyborny humor. Podszedł do cebrzyka z wodą i zaczął się myć. - Nie zagrzałam wody. W końcu obydwoje byliśmy dzisiaj w łaźni. Wolfryk wytarł twarz ręcznikiem. - Nie zamierzam rozmawiać z tobą o swoich sprawach. - Nie interesują mnie twoje sprawy, kiedy natomiast dyskutujesz o moich... Wracaj tu zaraz! Jak śmiesz odkręcać się plecami, kiedy mówię do ciebie! Obrócił się gwałtownie i znalazł tak blisko Julii, że odruchowo cofnęła się o krok. - Przy moim ognisku robię, co mi się podoba. - Powiedz jeszcze, że niewolnica nie ma prawa odezwać się słowem. - Nie jesteś niewolnicą, doskonale o tym wiesz. Jak mogłabyś być niewolnicą. Trzymałem cię w ramionach, kiedy płakałaś pierwszej nocy... - Co takiego? - Płakałaś przez sen. Poszedłem do ciebie. Uważasz, że tak się traktuje niewolnicę?
127
SR
- Myślałam, że to mi się przyśniło. - Pokręciła głową. -Uratowałeś mnie przed gwałtem, może przed śmiercią, a potem uprowadziłeś. Jesteś moja, powtarzałeś. Wyrwałeś mnie z mojego świata, pozbawiłeś domu, a teraz znowu chcesz mnie wykorzenić. Knujesz z Rzymianami jak się mnie pozbyć. Nie raczyłeś nawet porozmawiać o tym ze mną. Wolfryk wpatrywał się w Julię przez chwilę. Zachodzące słońce złociło jego twarz, wyglądał teraz jak pogański bożek. Był opanowany, jakby miał do czynienia z przeciwnikiem, z wrogiem, któremu nie wolno okazać cienia słabości. - Dbam o swoich ludzi i robię to, co dla nich najlepsze. - Uważasz, że to dla mnie najlepsze rozwiązanie? Ciężko pracowałam, żeby być taką, jaką chciałeś mnie widzieć. Nauczyłam się gotować, sprzątać, szyć. Pielęgnowałam cię, kiedy zostałeś raniony, uczyłam się waszego języka. Jedna brew uniosła się lekko. - Ik mag qithan managa waurda in razdai Gutiskai - rzuciła ze złością. - Znam sporo słów, próbuję poprawnie je wypowiadać, układać zdania. Zabrałeś mi dziewictwo. Owszem, tyle w tym mojej winy, co twojej. Pragnęłam cię. Teraz stałam ci się niewygodna i odsyłasz mnie pod opiekę człowieka, który już mną gardzi, bo doskonale wie, kim byłam dla ciebie. - Niczego się nie domyśla - powiedział Wolfryk cicho. - Z pewnością się domyśla! Wrócę do domu okryta złą sławą, córka szanowanej rodziny po długiej wizycie u Gotów! Pokochałam was, a teraz muszę odejść. - Łzy napływały do oczu, piekły pod powiekami, ale nie płakała. Widziała twarz Wolfryka przez mgłę, ale dostrzegła jak ściąga brwi. - Pokochałaś? - Una jest mi najbliższą przyjaciółką, nigdy nie miałam bliższej. Kocham ją jak siostrę, kocham jej dzieci, chciałabym wziąć w ramiona najmłodsze, kiedy się urodzi. Berig jest dla mnie młodszym bratem. A ty chcesz mnie z nimi rozłączyć. A zresztą, dlaczego nie?
128
SR
Nie daję ci niczego, czego nie mogłaby dać ci inna. Znajdziesz sobie jakieś popychadło do prania i gotowania, znajdzie się też jakaś dziewka, która będzie grzać ci łoże, dopóki nie ożenisz się z Sunildą. - Nie mów o sobie w ten sposób, nie porównuj się do żadnej dziewki! - Wolfryk był zły, maska spadła. - To prawda, nie płaciłeś mi, a ja byłam chętną uczennicą. Ktoś, komu będzie tak bardzo zależało na zaskarbieniu sobie poparcia mojego ojca, że zgodzi się wziąć mnie za żonę, choćby i bez hymenu, tylko skorzysta z twoich nauk. Wolfryk wydał jakiś nieartykułowany odgłos i pociągnął ją ku sobie. - Uderzysz mnie? - Była zbyt rozeźlona, żeby się bać. - Nigdy. - Nachylił się i pocałował ją, ciągle wściekły. Julia próbowała się uwolnić, odpychała go, okładała pięściami. Komar atakujący tygrysa. Puścił ją tak nieoczekiwanie, że się zatoczyła. - Oszukałeś mnie, knułeś za moimi plecami jak się mnie pozbyć wyrzucała mu, ocierając nabrzmiałe usta. - Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? A może w ogóle nie miałeś takiego zamiaru, tylko zostawiłbyś mnie jak zbędny pakunek pod portykiem przed radą miejską? - Zamierzałem powiedzieć ci w dniu naszego wyjazdu. Nie chciałem sprawiać ci przykrości. - Sprawiać przykrości! -- zawołała i zniżyła zaraz głos, próbowała się opanować. - Bałeś się i chciałeś odwlec moment konfrontacji do ostatniej chwili. Nie masz krzty honoru! - Co ty powiedziałaś? - Wolfryk pobladł. Kredową twarz oświetlały ogniste promienie zachodzącego słońca. Wyglądał teraz nie jak złoty bożek, ale przerażająca kreatura z piekła rodem. Zacisnął dłoń na rękojeści noża. Taką jego twarz musieli widzieć wrogowie na moment przed śmiercią. Twarz rozjuszonego barbarzyńcy.
129
Rozdział czternasty
SR
Mierzyli się wzrokiem w całkowitym milczeniu, a przecież pozostało jeszcze wiele słów, które trzeba było wykrzyczeć. Gdyby jakikolwiek mężczyzna rzucił mu w twarz, że jest człowiekiem pozbawionym honoru, już by nie żył. Ale naprzeciwko stała kobieta, której oddał duszę i serce, wbrew rozumowi i zdrowemu rozsądkowi. Zranił ją bardzo, tak samo, jak ona przed chwilą zraniła jego. Musiała gorzko żałować tego, co mu wykrzyczała w napadzie wściekłości, widział ten żal w jej oczach, on zaś przynajmniej miał świadomość, że postąpił słusznie, bo podjął najlepszą dla niej decyzję. Było w tym coś z czyszczenia jątrzącej się rany rozgrzanym do czerwoności nożem. Cierpiał, ale powtarzał sobie, że chodzi o dobro Julii. Musiał tak postąpić. I znieść ból. - Naprawdę tak myślisz? - Dopiero gdy wypowiedział pytanie, zdał sobie sprawę, że mówi w ojczystym języku i powtórzył jeszcze raz to samo po łacinie. -Nie, nie myślę tak. Przepraszam. - Julia na moment zamknęła oczy. Wolfryk stał bez ruchu, czekał na odpowiedź. - Zraniłeś mnie, przestałam panować nad sobą. Ufałam ci, a ty mnie zawiodłeś, nie dorosłeś do moich oczekiwań, ale to moja wina, bo przecież nie zawieraliśmy kontraktów, nic sobie nie obiecywaliśmy. Rozumiem, że chciałeś dobrze. Wybacz, ale nienawidzę cię za to, co zrobiłeś. Przeszedł go skurcz bólu, kiedy pokręciła głową, smutna, zrezygnowana. - Wiem, że jesteś człowiekiem honoru, przyznaję to i mam nadzieję, że nigdy już nie będę uzależniona od kogoś podobnego tobie. Odwróciła się i ruszyła do swojego namiotu. Wolfryk zrobił krok, chciał ją dogonić. - Julio... Uniosła dłoń gestem nakazującym milczenie.
130
SR
- Kolację masz w kociołku. Jeśli spróbujesz mnie dotknąć, klnę się, że użyję noża. - Uniosła płachtę przy wejściu i zniknęła w namiocie. Wolfryk westchnął ciężko i poczuł przeszywający ból w piersi. Ten mógł jeszcze znieść. Gorzej było znosić ból w sercu, wypełniający umysł i dręczący duszę, ten był chyba najtrudniejszy do wytrzymania. Stał bez ruchu, wpatrując się w ognisko, ale ledwie je widział przez łzy. Kiedy ostatni raz płakał? Tego wieczoru, gdy opuścił dom rodzinny, by służyć Alarykowi. Miał dziesięć lat, był chudy jak patyk, miał wielkie stopy i dłonie, do których jeszcze nie dorósł i był przerażony, niczym szczenię rzucone między wilki. Przepłakał całą noc, kryjąc twarz w poduszce, żeby nikt aby nie usłyszał jego szlochów, a następnego ranka Alaryk, sam król, zatrzymał się przy nim, przyjrzał się dzieciakowi i położył dłoń na jego ramieniu. - Najmniejszy z moich wojów - powiedział i od tamtej chwili Wolfryk nigdy już nie zapłakał. Kiedy wspominał teraz tamten czas, bogatszy o doświadczenie w wychowywaniu Beriga, domyślał się, że król musiał słyszeć jego łkania owej nocy. Julia była silniejsza niż on, potrafiła trzymać swoje lęki na wodzy, dopiero we śnie dały znać o sobie. Jej słowa huczały mu w głowie. Pomimo wszystko, pomimo bólu, jaki jej zadał, stać ją było na to, by odwołać rzuconą w gniewie obelgę, że jest człowiekiem pozbawionym honoru. Rozumiał, że Wizygotka wie czym jest honor i sama się nim kieruje, ale nie spodziewał się tego po Rzymiance. - Panie! - Berig stał na skraju kręgu światła bijącego od ogniska. Słońce zdążyło już zajść, zrobiło się ciemno. - Zjedz coś, o ile się jeszcze nie przypaliło. Julia... poszła spać. Chłopiec nie zbliżył się. - Una wszystko mi powiedziała. - Też myślisz, że źle robię? - Nie, panie. Skoro tak zdecydowałeś, to musi tak być -odparł Berig, zawsze lojalny, ale w jego głosie zabrzmiała żałość.
131
SR
- Mów szczerze, powiedz co myślisz, nie będę się złościł. - Ja... lubię Julię. Nie chcę, żebyś odsyłał ją do Rzymu. - A ona kocha cię jak własnego brata, tak powiedziała. - Wolfryk sięgnął po miskę, nałożył duszonego mięsa z kociołka i podsunął Berigowi. - Ty coś zjedz, ja nie mam ochoty. - Naprawdę tak powiedziała? - rozpromienił się Berig. - Jest bardzo dzielna, czyż nie? - Bardzo. - Wolfryk zdał sobie sprawę, że pokruszył na drobiny pajdę chleba, którą trzymał w dłoni. - Będzie potrzebowała siły, kiedy wróci do swoich. - Odeślesz ją? - Chociaż zafrasowany, Berig pałaszował kolację z takim apetytem, jakby kilka dni nie miał nic w ustach. Wolfryk patrzył na niego i zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie w stanie coś przełknąć. - Będzie miała przechlapane, bo była twoją kochanką. I staraj się tu człowieku być dyskretny. - Tak, nie przyjmą jej z otwartymi ramionami - mruknął Wolfryk zdławionym głosem. - Jak myślisz, co lepsze, wystawić się na gniew rodziców, czy mieć Sunildę za panią? Berig wbił wzrok w miskę, chwilę przeżuwał, wreszcie się odezwał: - Trudno powiedzieć, co jest prawdziwie honorowe, no nie? Jak byłbym dorosły, to pewnie bym wiedział, ale póki co jestem tylko takim tam niedorostkiem. „Ustami dzieci prawda przemawia". - Ucz się zatem. Za sześć dni odpływamy. Wolfryk obudził się w nocy, myślał, że ktoś kręci się koło namiotu. Nie, to był szloch. Julia znowu płakała przez sen. Na jawie nigdy nie pozwoliłaby sobie na okazanie rozpaczy. Leżał w ciemnościach i toczył walkę ze sobą: nie wolno mu teraz wstać, wziąć ją w ramiona, utulić. W końcu skapitulował. Podniósł się z posłania i przemknął do namiotu Julii. Zobaczył Beriga; przykucnięty koło siennika trzymał Julię za rękę. Już nie płakała, spała w miarę spokojnie. - Idź stąd - syknął dzieciak. Po policzkach spływały mu łzy. Nie
132
SR
chciał, żeby Wolfryk oglądał go w takim stanie, prędzej wolałby umrzeć, niż okazać słabość. Kiwnął głową i wycofał się. Berig dorastał. Serce mu się ścisnęło. Zazdrość? O dzieciaka? Ruszył przed siebie, wyszedł z obozu. Wiedział, że tej nocy nie zaśnie. Kiedy Julia się obudziła, zobaczyła Beriga śpiącego przy wejściu do jej namiotu. Smok natomiast władował się na siennik, położył głowę na jej stopach. - Berig? - Chłopiec usiadł, przetarł oczy mocno zakłopotany. - Co robisz w moim namiocie? Odwrócił wzrok. - Chcieliśmy... dotrzymać ci towarzystwa. Spałaś... trochę niespokojnie. - Dziękuję. - Dotknęła jego ramienia. - To miło z waszej strony. Gdzie Wolfryk? - Proszę bardzo, wymówiła jego imię. Bała się, że będzie to znacznie trudniejsze. - Pojechał do Regium. Tak w każdym razie powiedział w nocy. Musi pilnować aprowizacji statków. - W takim razie powinieneś siadać na koń i jechać mu pomóc. Berig skinął głową, podniósł się. - Będzie zły na ciebie, że spałeś tutaj? - Nie wiem. - Berig się zachmurzył. - Wszystko mi jedno. - On uważa, że postępuje dobrze. Troszczy się o mnie. -Julia nie chciała, żeby dzieciak rozczarował się do swojego uwielbianego pana. To byłby paskudny odwet. - Płakałaś przez niego. - Płakałam przez sen? Dlatego do mnie przyszedłeś? Berig kiwnął głową i uciekł, Smok pobiegł za nim. Julia umyła się, ubrała, dała śniadanie chłopcu i wilczysku, a potem usiadła na stołku i próbowała zastanowić się, co robić. Powrót do Rzymu oznaczał potępienie, życie z hańbą na czole. Ojciec będzie nalegał na małżeństwo z Antoniuszem Justusem, ale wątpiła, by młody senator kwapił się teraz do ożenku. Być młodą wdową, to budziło respekt, ale stracić hymen z Gotem? Mogła zapomnieć o
133
SR
ludzkim szacunku. Nawet gdyby wziął ją za żonę, nie potrafiłaby pozbyć się myśli, że zrobił to z łaski i że przy najdrobniejszym nieporozumieniu nie omieszka wypomnieć jej przeszłości. Zdecydowałaby się zamieszkać tutaj, w Regium, ale pierwszy magistrat, Decjusz Markus Cilio wiedział o niej zbyt wiele. Mógłby też na tym zyskać, zawiadamiając możnowładnego senatora o tym, gdzie podziewa się jego zaginiona córka. Wystarczyłoby jedno słowo. Poza wszystkim, z czego by się utrzymała? Nie miała w ręku żadnego rzemiosła, nie miała też pieniędzy, żeby prowadzić interesy i liczyć się między ekwitami. Spojrzała na wóz, na ławkę dla woźnicy. O ile intuicja jej nie myliła, tam właśnie Wolfryk schował złoto zrabowane w Rzymie. Miała do niego takie samo prawo jak on. Odpowiedziałby na to, ma się rozumieć, że Goci tylko w ten sposób odbierali swoje wierzytelności. Wszak Rzym od lat nie spełniał dawanych kiedyś obietnic. Wszystko jedno jakie były rachunki, wziąć złoto znaczyło tyle, co je ukraść. A znowu potraktować je jako rekompensatę za utratę wolności i dziewictwa? Wstrętna myśl. - Jesteś gotowa? - Przed namiotem pojawiła się Una, Sichar i wyszorowane do różowości dzieciaki. - Idziemy do kościoła. Chyba nie zapomniałaś? - Owszem, zapomniałam. - Julia podniosła się ze stołka. Była na tyle przyzwoicie odziana, że suknia mogła z powodzeniem ujść za „niedzielną". Mały Ulf, drugie w kolejności dziecko Uny, wsunął łapkę w dłoń Julii i wyszczerzył w uśmiechu szczerbatą buźkę. Zabawny, piegowaty rudzielec, choć może nie rudzielec, powiedzmy, że miał włosy jasnobrązowe. Sterczały na wszystkie strony, jedna wielka szopa, i nijak nie poddawały się grzebieniowi, mimo uporczywych wysiłków pani matki. Błękitne oczy wziął po ojcu. „Jak wyglądałoby dziecko Wolfryka? Jak wyglądałby nasz syn"? Czy zdoła jeszcze zlec z Wolfrykiem, zanim odpłyną? Czy jeden raz to dość? Czy wystarczy?
134
SR
Jakie życie zgotowałaby ich dziecku? Pół Got, pół Rzymianin w szanowanym patrycjuszowskim domu. Rodzice daliby jej najprawdopodobniej pieniądze, sporo pieniędzy, i poradzili wyjechać do Rawenny albo do Neapolu, gdzie mogłaby rozkręcić jakiś interes. - Rozmawiałaś z Wolfrykiem? - zapytała Una jak gdyby nigdy nic. Ot, zwyczajne pytanie, Sichar i dzieci nie zorientują się w powadze sytuacji. - Berig mówił, że może uda ci się z nim rozmówić. - Tak, rozmawiałam. - Z największym trudem podjęła lekki ton narzucony przez Unę. - Podjął już decyzję i jej nie cofnie. Nie przemówię mu do rozumu. - Przemówić Wolfrykowi do rozumu? - Odezwał się Sichar, człowiek milkliwy, rzadko dzielący się słowem. - Daj spokój. Ten facet myśli, myśli, po czym podejmuje decyzję i idzie do przodu jak taran. Albo byk. - Tępy muł prędzej - mruknęła Julia. Zastanawiała się, czy powinna się czegoś obawiać. Jakie to były dni, kiedy się kochali po raz ostatni? Czy Una coś podejrzewała, kiedy ją wypytywała? Czy ma prawo urodzić dziecko, wychować je sama, nie dając mu ojca? Nie. Jakoś będzie musiała temu zaradzić. Oczami wyobraźni widziała już wysokiego, zielonookiego syna, który: pomaga jej prowadzić cauponę. Ponieważ nauczyła się gotować i gotuje świetnie, gospoda jest zawsze pełna gości. Obraz zblakł, rozwiał się, a w jego miejsce pojawiła się wykrzywiona wściekłością twarz ojca. Julia zadrżała. - Jesteśmy na miejscu. - Una zatrzymała się przed kościołem. Miasto musiało wybudować go niedawno, w każdym razie nie była to z pewnością zamieniona na kościół dawna rzymska świątynia. Do wnętrza płynął zwarty strumień odświętnie ubranych mieszkańców Regium, w powietrzu unosił się zapach kadzidła i świec. Kobiety nakrywały głowy szalami, dzieci milkły. Sichar znalazł dla Uny miejsce na kamiennej ławie pod ścianą wysokiej nawy, stanął obok, przy nim Julia i maluchy. Była niemal pewna, że nie będzie mogła się skupić, ale ku jej zaskoczeniu rytm celebracji, zapachy przesycające powietrze,
135
SR
światło wpadające przez niewielkie okna, wszystko to podziałało na nią kojąco. Po chwili zaczęła się rozglądać dyskretnie spod na wpół spuszczonych powiek. Widok szacownych rzymskich rodzin wydał się jej tak samo egzotyczny, jak był dla niej obóz Gotów, kiedy pojawiła się w nim po raz pierwszy. Westchnęła i jej uwagę zwrócił błysk złota. Wolfryk. Przyklęknął na jedno kolano, prawą dłoń wsparł na udzie i tak znieruchomiał, pogrążony w modlitwie, może tylko głęboko zamyślony. Promień słońca rozświetlał jego długie jasne włosy, jakby przydawał im życia i odbijał się refleksami na złotych obejmach zdobiących bicepsy. Nie mogła oderwać od niego oczu, gdy tak klęczał w kornym oddaniu się Bogu, a jednak pomimo wszystko na pierwszy rzut oka widać było, że to człowiek twardy, zaprawiony do walki, wojownik. Wobec niej zawsze był delikatny. Serce przepełniała jej miłość, potężna, bezbrzeżna, bezwarunkowa. Julia miała wrażenie, że dłużej nie zniesie bólu, że jeszcze moment, a zacznie krzyczeć w głos i podbiegnie do Wolfryka, ale stała bez ruchu, zacisnęła wargi i tylko patrzyła na niego. Widziała, jak unosi przymknięte powieki, podnosi głowę, obraca się lekko, kieruje spojrzenie w tę stronę, gdzie stała. Wstrzymała oddech. Poczuł jej wzrok na sobie, poczuł jej miłość. Była tego pewna. Zaszeleściły, zawirowały błękitne spódnice... Stanęła przy nim panna wysoka, elegancka, spuściła skromnie oczy, złożyła bogobojnie dłonie, głowę okryła białym jak łabędzie skrzydło szalem. Sunilda. Wolfryk podniósł się z klęczek, nachylił się do niej, coś szepnął, a ona się zaczerwieniła. Julia poczuła ból. Z największym wysiłkiem rozprostowała zaciśnięte dłonie i zobaczyła wyraźne ślady paznokci, tak mocno wbiła je w ciało. Mruknęła do Uny jakieś słowo przeprosin, przecisnęła się przez tłum wiernych i wyszła z kościoła. Dom boży to nie miejsce na przeżywanie przypływów zazdrości i niechęci. Tworzyli piękną parę. Byli stworzeni dla siebie. Musi się z
136
SR
tym pogodzić. Berig siedział w cieniu, pilnował koni. Julia przysiadła obok. - A ty czemu nie w kościele? - zagadnęła z lekką naganą w głosie. -A ty, dlaczego wyszłaś? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Pewnie przez Sunildę. - Skrzywił się paskudnie. Nie oczekiwał odpowiedzi. Spojrzał na jasne, czyste niebo. - Zbiera się na burzę. - Co ty opowiadasz. Ani jednej chmurki. - Nie czujesz nic? Nie czujesz mrowienia pod skórą, pulsowania w skroniach? Mówię ci, że idzie na burzę. - Myślałam, że to ze mną tylko coś się dzieje. Masz rację, jest w powietrzu jakieś napięcie. - Spójrz tylko na Smoka. - Wilk kręcił się niespokojnie, zmrużył oczy w słońcu, spuścił nisko ogon. - Wrócę do obozu i okopię nasze wozy, żeby woda miała dokąd spływać. Co prawda jesteśmy na wzgórzu, ale na płaskim tarasie, jak przyjdzie oberwanie chmury, może podmyć namioty. - Takie masz doświadczenie? - Julia była pełna podziwu dla zaradności i przezorności Beriga. - W Italii nie było źle, ale tam, skąd przybyliśmy, ciągle padało. Uśmiechnął się szeroko, podał Julii cugle siwka i wskoczył na swojego konia. - Powiedz Wolfrykowi, po co wróciłem do obozu. Pomocy mi żadnej nie trzeba, dam sobie sam radę. Odjechał, zostawiając ją samą z siwkiem. Co robić? Czekać niby jakiś pachołek i wystawiać się na widok wychodzących z kościoła obywateli? Mogłaby przywiązać konia do najbliższego drzewa, przykazać Smokowi, żeby pilnował, ale nie była pewna czy Wolfryk nie skrzyczy za to Beriga. Tak się zastanawiała do końca mszy świętej, aż ich zobaczyła, jak wychodzili z kościoła. Julia zerwała się, poprawiła suknie i próbowała ukryć się za koniem. - Wielkie nieba, twój chłopak zaczął nosić suknie? - Sunilda, ma się rozumieć. Podobnie jak Wolfryk, mówiła na przemian w ojczystym języku i po łacinie, szczególnie w miejscach publicznych lubiła
137
SR
posługiwać się mową Rzymian. - Nie. - Na dźwięk głosu Wolfryka wyprostowała się godnie. Nie ukrywa się wszak i nie wstydzi, prawda? - Julia! Gdzie Berig? - Wrócił do obozu. Twierdzi, że będzie burza i chciał okopać nasze wozy. - Podała mu cugle. - Dzień dobry, Sunildo. Panna miała w oczach jad śmiercionośny, ale uśmiechnęła się słodko. - Bardzo oryginalny pomysł, Wolfryku, żeby dziewka niewol-na pilnowała koni. - Nie raczyła odpowiedzieć na powitanie. Julia poczerwieniała ze złości, ale zmęłła w ustach ciętą ripostę. Była w końcu niewolnicą, nawet jeśli Wolfryk twierdził, że nią nie jest. Tak też brzmiała jego odpowiedź: - Julia nie jest niewolnicą - poinformował pannę lapidarnie. - Czyżby? Kim w takim razie jest? Na ciemności Hadesu. To się wkopał, pomyślała Julia z jakimś ponurym rozbawieniem. - Ciekawe co odpowie. Że jestem jego kochanką? Nałożnicą? Zerknęła na Wolfryka i dojrzała w jego oczach chytry błysk. Znowu nawiązało się porozumienie między nimi. Miała ochotę roześmiać się. - Julia Liwia jest moim gościem - odparł najspokojniej w świecie i Sunildzie zrzedła mina. - Może w każdej chwili wyjechać, wrócić, robić, na co ma ochotę. Jest tak dobra, że godziła się opiekować chwilowo mną i Berigiem. - Tak? Wielu podejmujesz rzymskich gości? - Nie. - Wolfryk zachowywał spokój, co z kolei doprowadzało Sunildę do szału. - Łacina Beriga znacznie się poprawiła dzięki Julii. Sunilda prychnęła niezbyt wytwornie, okręciła się na pięcie i odeszła. - Zdenerwowałeś ją - powiedziała Julia. - Ma temperament. Cenimy bardzo takie kobiety. Z ikrą, silne. Wolfryk trochę zasępiony patrzył za odchodzącą. - Ma topór wojenny? - Nie zamierzam odpowiadać na to pytanie. - Odwrócił się i spojrzał na Julię. - Dobrze się czujesz?
138
SR
- Nie, jeśli mam być szczera. Ale przeżyję. Nic, co powiem, nie zmieni twojej decyzji, tak? - Sytuacja tak się zawikłała, że nie ma teraz dobrego rozwiązania powiedział z żalem. - Myślę, że wybrałem najlepsze spośród wszystkich złych. - Być może. - Julia się wzdrygnęła. - Myślisz, że rzeczywiście zbiera się na burzę? - Tak, popatrz tylko. Na horyzoncie, gdzie błękit nieba łączy się i miesza z błękitem morza, pojawiła się ciężka, ołowiana linia, smuga zakłócająca harmonię. Dlatego tak dzisiaj gorąco. Burza nadciąga od Afryki. Wracaj do obozu, przygotuj posiłek, pochowaj wszystko, co deszcz mógłby zniszczyć, do skrzyń. Zwiń pałatki. Berig zrobi nam miejsce na wozach, zadaszymy je płótnem i tak będziemy dzisiaj nocować. - Będzie źle? - Mnóstwo pracy jak na zwykłą burzę. - Nie wiem. Nigdy nie byłem tak daleko na południu, ale pojadę do portu, powiem ludziom, żeby przerwali załadunek i wszystko zabezpieczyli. Julio... - zatrzymał się jeszcze. - Przepraszam cię za Sunildę. Bardzo mi przykro. Nie było na to dobrej odpowiedzi, powiedziała więc po prostu: - Mnie też jest przykro.
139
Rozdział piętnasty
SR
Widnokrąg z każdą chwilą robił się ciemniejszy. Mężczyźni wracali z portu. Obóz przypominał teraz rozbite mrowisko: wyładowywano dobytek, chowano pod wozami, a same wozy zamieniano w tymczasowe schronienie. Ci, którzy obozowali na dole, przenosili się wyżej. Zdarzyły się trzy kolizje, jeden wóz się wywrócił, chociaż wszyscy starali się zachować porządek, działać spokojnie, bez paniki. Berig skończył kopanie kanalików odprowadzających wodę i teraz odpoczywał. Julia skończyła pakować ubrania do skrzyń i usiadła na tyle wozu. - Dość są głębokie i szerokie? - zapytała. - Wolfryk jest mocno zaniepokojony nadchodzącą burzą. - Wolfryk nie wie co to niepokój. - Powiedzmy zatem, że leży mu na sercu nasze bezpieczeństwo. - I coś jeszcze. Powinna zaakceptować jego decyzję i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, Wolfryk miał ważniejsze sprawy na głowie niż jej złamane serce. Na szczęście nie domyślał się nawet, że jest złamane. - Mogę je jeszcze pogłębić i poszerzyć. Z tych chmur będzie potężna ulewa. - Zasępił się na myśl o nadchodzącej burzy. Teraz widzieli już wyraźnie ołów gnany wiatrem w stronę lądu. Mroczne kłęby na błękitnym niebie. - Najpierw musimy zdjąć skrzynie i zrobić miejsce na wozie, a potem pogłębisz kanały odpływowe. Kiedy uporali się z wozami, usiedli zasapani na skrzyni, napili się wody. - Powietrze ciężkie, nieruchome - powiedział Berig niespokojnie, zaciskając dłoń na rogowym kubku. - Ptaki przestały śpiewać. - Nic dziwnego. - Berig uśmiechnął się krzywo. - Mnie też nie do śpiewu. Szkoda, że nie możemy odlecieć jak one.
140
SR
- Gdzie Wolfryk? - Julia usiłowała nie myśleć o nim, ale słowa same wymknęły się z ust. - Pewnie przy Alaryku, a wcześniej chyba był w porcie. Ja się tobą zaopiekuję. - Chłopiec wyprostował się dumnie. - Wiem, że się zaopiekujesz. Wszystko będzie dobrze. Uśmiechnęła się, próbując dodać otuchy i sobie i swojemu dzielnemu „opiekunowi". Dzielny opiekun odetchnął z prawdziwą ulgą, gdy trzy godziny później Wolfryk wrócił do obozu. Przeskoczył rów Be-riga i rzucił mu cugle. - Gdzie stoją konie? - A tam. - Berig wskazał miejsce na stoku powyżej obozu. - Pod takim jednym skalnym występem. Sichar wszystkiego dopatrzył. Ja już zaprowadziłem swojego konia i woły. Wskoczył na siwka, gdy tylko Wolfryk zsunął się z siodła. - Pora coś zjeść. - Wolfryk kiwnął głową w stronę morza. Zajęta gotowaniem kolacji, Julia od jakiegoś czasu nie sprawdzała, jak daleko jest chmura. Teraz wstrzymała oddech na widok sunącej nisko czarnej, skłębionej masy, sypiącej białymi błyskawicami. - Słusznie - przytaknęła, starając się naśladować rzeczowy ton Wolfryka. - Tylko patrzeć jak lunie. Wolfryk stanął na ławce dla woźnicy i rozglądał się po obozie. - Wszyscy przygotowani? - zapytała. - Nikt nie ma chyba takich głębokich kanałów jak nasze, ale teraz za późno cokolwiek robić. Wolfryk umieścił ostatnie pakunki pod pierwszym wozem, po czym sprawdził czy płótno osłaniające drugi wóz jest dobrze umocowane. Nie potrafił powiedzieć dlaczego akurat ta burza tak go niepokoiła, ale nigdy nie widział takiej masy czarnych, skłębionych chmur sunących od morza, nie widział tak częstych rozbłysków i prawdę mówiąc, nigdy jeszcze nie przeżył burzy na morskim brzegu. Przeszedł go jakiś pierwotny dreszcz wobec potęgi żywiołu. Niemal widział pogańskich bogów mknących gdzieś w tych czarnych chmurach na karych rumakach, głodnych pomsty na swoim ludzie,
141
SR
który w pogoni za cywilizacją przestał ich czcić, wyparł się dawnych wierzeń, zapomniał o nich całkiem, zwrócił ku nowemu bogu. Po raz ostatni omiótł spojrzeniem obóz i wsunął się pod płachtę rozpiętą nad wozem, zasznurował wejście od środka. Ledwo mieścili się tu w czwórkę: olbrzym, niedorostek, drobna dziewczyna i wielkie wilczysko. Ściśnięci, przytuleni do siebie, powinni jakoś przetrzymać tę nawałnicę. - Smok koniecznie chce się ułożyć na moich kolanach - poskarżyła się Julia. - Szuka schronienia. Poza tym przyzwyczaił się spać z tobą albo obok ciebie. - Wolfryk chwycił go za kark i ulokował w kącie. - Leż tam, bo pójdziesz na dwór. - Smok wydał pomruk, oznaczający głębokie niezadowolenie, ale ułożył się posłusznie w wyznaczonym miejscu. - Teraz trąca mnie mokrym nosem w kostkę. - Julii zbierało się na śmiech. Wolfryk pomacał wokół siebie w półmroku, próbując rozeznać przestrzeń. Julia rozesłała wcześniej na podłodze derki, teraz odsunęła się na bok i podciągnęła ku przodowi wozu. - Połóżmy się - zasugerował. - I starajcie się nie dotykać płótna, kiedy nasiąknie wodą, bo wszystko wleje się nam do środka. Julio, kładź się między nami. - Niczym pełen przesądów dzikus wbił sobie w głowę, że burza niesie ze sobą zagrożenie dla Julii. Wiedział, że to nieczyste sumienie daje w ten sposób znać o sobie. Żarliwa modlitwa podczas porannej mszy nie przyniosła mu żadnej ulgi. Przechyliła pytająco głowę, ale ułożyła się pośrodku. Berig obrócił się ku niej i uniósł na łokciu. - Zupełnie jak na rzymskiej uczcie - stwierdził. - Jak wy jecie na leżąco? - To nic trudnego, chociaż nie możesz jeść szybko - powiedziała Julia i zaczęła opowiadać o przyjęciach, które wydawali jej rodzice, o serwowanych wtedy potrawach, które wydawały się Berigowi tak egzotyczne i udziwnione, że co chwilę wybuchał śmiechem. Wolfryk słuchał jej opowieści z lekkim uśmiechem. Stroiła sobie żarty z
142
SR
Beriga, podając przepisy na Skowronie języczki w miodzie albo peklowane orzesznice. Nie wsłuchiwali się w coraz silniejsze porywy wiatru, w coraz bliżej rozlegające się grzmoty. Pierwszy piorun zakołysał wozem, jakby uderzyła w niego wielka pięść w żelaznej rękawicy. Zrobiło się zupełnie ciemno. Lunął deszcz. Poczuł raczej niż usłyszał, jak Julia zatchnęła się z przerażenia i przywarła plecami do jego boku. Wolfryk objął ją ramieniem, przygarnął do siebie. Objął przy okazji, mimo woli, drżącego Beriga. - Wszystko dobrze, nie jest tak groźnie jakby się wydawało na słuch. Deszcz bębni o płótno - powiedział, starając się, by zabrzmiało to spokojnie. Berig, okropnie zakłopotany, uwolnił się z objęcia Wolfryka i odsunął trochę. A Wolfryk przeciwnie, ani trochę zakłopotany wtulił twarz we włosy Julii i zamknął oczy. Tak lepiej, niż wpatrywać się w atramentową ciemność. Burza nasilała się z każdą chwilą, rozszalała, nieposkromiona i straszna, niby stado gnających przed siebie na oślep w dzikim cwale koni. Wolfryk nie mógł uwierzyć, że niski, wsparty na czterech mocnych kołach wóz może się zakołysać, a jednak chybotał się i skrzypiał w porywach wiatru. Grzmoty rozlegały się teraz nad samym obozem, nad ich głowami. Wolfryk przytulił mocno Julię do piersi, zasłonił jej dłonią ucho i musiał przywołać całą siłę woli, żeby nie pocałować jej w czoło. Błyskawica rozdarła powietrze, rozświetlając na mgnienie oka ich schronienie oślepiającym blaskiem, po chwili gdzieś bardzo blisko uderzył piorun. Berig obrócił się, położył chude ramię na plecach Julii, jakby chciał ją uchronić przed ogniem niebieskim. Wszyscy troje trwali tak, spleceni ze sobą, przeczekując kolejne rozbłyski, huk grzmotów, pioruny. Jakby przewalała się nad obozem armia gigantów ciskających świetliste włócznie, gnanych wiatrem i siekących deszczem. Burza powoli przesuwała się, odchodziła, ale jeszcze błyskało i grzmiało, choć już coraz dalej. Oszalały świat uspokajał się, tylko deszcz nie przestawał lać strumieniami z nieba, podobnie wiatr,
143
SR
uderzający gwałtownymi porywami w wóz, nie słabł ani trochę. Zrobiło się chłodno, jakby burza zabrała całe ciepło. Julia zaczęła się trząść z zimna i Wolfryk nakrył całą trójkę kocami. Serce krwawiło mu na myśl, że będzie musiał ją zostawić. Nie podejrzewał jej o to, że przejrzy jego plan, ale kiedy natarła na niego z furią, pomyślał w pierwszej chwili, że to z nim nie potrafi się rozstać. Lecz nie, powiedziała wyraźnie „ludzie, których pokochałam". Mówiła o Unie, jej rodzinie, o Berigu, tylko nie o nim, jakby się dla niej wcale nie liczył. „Kocham" - żadne z nich nie wypowiedziało tego słowa. Wolfryk otworzył oczy i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w ciemności. Kochał swoją gromadę, swój lud, króla, rodzinę, Boga. Ale kobietę? Człowiek z jego pozycją wybierał żonę, kierując się nakazami rozsądku i obyczajem. Jeśli miał szczęście, z czasem mógł poczuć dla żony serdeczność. To, co czuł do Julii, nie było letnią serdecznością. I niewiele miało wspólnego z rozsądkiem. „Czy ją kocham? Jestem w niej zakochany?". Przytulił policzek do jej głowy. Usnęła w jego ramionach, ufna, bezpieczna, jakby nic sobie nie robiła z burzy. Spokojny oddech Beriga wskazał, że i on usnął. Myślał z przerażeniem o tym, co czeka Julię. Bał się o nią. Czuł, że zadał jej okrutny ból, sumienie nie dawało mu spokoju, ale wiedział też, że podjął słuszną decyzję i nie wolno mu kierować się osobistymi odczuciami. Był przywódcą, a przywódcy muszą dokonywać trudnych wyborów. Tak sobie tłumaczył własne postępowanie, ale niewiele to pomagało. Zatem musi to być miłość. - Kocham cię - szepnął. Dobry Boże, przyznał się do słabości. Kochał kobietę, której nie powinien kochać, którą musiał odesłać do rodzinnego domu dla jej dobra i dla swojego własnego dobra. Jak można przestać kochać? Jak można połączyć swój los z losem wybranej na żonę kobiety, kiedy innej oddało się serce? Zostało zaledwie kilka dni. Musi być silny i wytrzymać. Jeszcze tylko parę dni, potem wsiądzie na statek i odpłynie, zostawiając Julię
144
SR
pod opieką magistrata, który zawiadomi senatora Juliusza Liwiusza i Julia wróci do Rzymu. Nawet jeśli w jej domu rodzinnym panował surowy obyczaj, było to dla niej najlepsze miejsce. Wolfryk przestał się dręczyć bolesnymi myślami i zasnął. Burza ucichła, powietrze znowu było duszne, ciężkie, panował spokój i tylko Berig chrapał, jak zwykle. Julia nie spała od dłuższej chwili. Słyszała równy oddech Wolfryka, czuła jego bezwładne ramię opasujące ją wpół. Z zewnątrz dochodził ledwie słyszalny gwar głosów, deszcz i wiatr ustały. Poruszyła się i Berig natychmiast otworzył oczy. - Burza przeszła - odezwała się do niego. - Co? - Berig usiadł gwałtownie, zawadził głową o napięte płótno. - Aj! - Polała się woda. - Pfuj! - Obrócił się i zaczął rozwiązywać wejście, wytknął głowę. - Dobry Boże... - Nie wzywaj imienia Pana nadaremno - odruchowo wyrecytował Wolfryk, przeczołgał do wyjścia i Julia zobaczyła jego znikającą piętę. Wilk skoczył za panem jak strzała. Julia usiadła na derkach zdezorientowana. Obóz z ruchomego, rządzącego się porządkiem miasta, przemienił się w grzęznący w błocie chaos. Wszędzie pełno było nasiąkniętych wodą zniszczonych rzeczy. Ludzie krzątali się wokół swoich wozów, oglądali dobytek, ustawiali na powrót poprzesuwane skrzynie i beczki. Rozmokły grunt nie pozwalał poruszać się swobodnie, trudno było zrobić krok, żeby się nie poślizgnąć, stopy zapadały się w burej, kląskającej mazi. W kojcu tuż przy wozie Wolfryka burza wybiła wszystkie kury. Obok stał jakiś chłopiec, spuścił głowę, zwiesił ramiona, był tak wyczerpany, że nie miał siły nawet płakać. Julia rzuciła Berigowi derkę, żeby osuszył malca. Mokra ziemia parowała, oddawała wodę w porannym słońcu. Wolfryk wspiął się na drugi wóz, stanął na pakunkach i zwoływał do siebie ludzi. - Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać - przemówił donośnie. - Nie widzę większych strat. Dobrze się przygotowaliśmy na przetrzymanie burzy. - Obrócił się powoli ku zatoce, mrużąc oczy, i
145
SR
skamieniał. - Co się stało? - zapytała Julia. - Nasze statki - wpatrywał się w zatokę nieruchomo, jakby nie wierzył własnym oczom. Julia wdrapała się na wóz, stanęła obok niego. Szare fale, białe grzywy... I ani jednego statku. - Odpłynęły. Wszystkie - wyjąkała w osłupieniu. - Dokąd? - spytała niemądrze. - Do piekła! - rzucił Wolfryk. Julia opadła ciężko na skrzynię służącą za ławkę dla woźnicy. - Tylu ludzi. Nieszczęśni. Nie mogę uwierzyć. Może część przynajmniej się uratowała. Potrafią przecież pływać, prawda? - Dopłynąć do brzegu w taką burzę? - Wolfryk zeskoczył z wozu. -Ale masz rację. Ktoś może się uratował, przeżył. Jadę do portu. Trzeba zorganizować poszukiwanie rozbitków. - Pojadę z tobą. To Rzymianie, kupcy, rybacy, mój lud. - Jedź jeśli chcesz, ale nie będzie to zbyt przyjemne. Podejrzewam, że znajdziemy więcej topielców niż ocaleńców. - A co za argument, że „nie będzie zbyt przyjemne"? - odparowała Julia ze złością. - To zwykli, prości ludzie, którzy ciężko pracowali na chleb. Trafiła im się okazja uczciwego zarobku, zgodzili się wynająć swoje statki i w ciągu jednej nocy stracili wszystko, łącznie z życiem. - Chcę ci tylko oszczędzić wstrząsu, chronić przed tym, co bolesne. - Nie jestem dzieckiem. Nie jestem już nawet godną szacunku, niewinną dziewicą, prawda? - Nie wiedziała dlaczego na niego tak napadła, przecież obiecała sobie, że przyjmie spokojnie jego decyzję, nie będzie się burzyć. Dopiero po chwili dotarło do niej co dla zbitych w grupki, rozglądających się bezradnie Wizygotów oznaczała utrata statków. - Co teraz zrobicie? Nie przeprawicie się przecież do Afryki, bo czym... Wolfryk obrócił się ku niej, wiatr wiał mu prosto w twarz, odgarniając włosy do tyłu, niby rzeźbiarz dobywający dłutem rysy portretowanego. Julia widziała dokładnie każdy mięsień, napięty,
146
SR
znieruchomiały. Wolfryk był wyczerpany niekończącą się wędrówką, poszukiwaniem ojczyzny. Teraz, kiedy mogli się wreszcie osiedlić w jakimś zakątku Ziemi, nieubłagany los i rozszalały żywioł, zabrały im tę szansę. - Nie przeprawimy się. Jesteśmy tu uwięzieni.
147
Rozdział szesnasty
SR
Poszukiwanie ocaleńców skończyło się żałośnie: znaleźli tylko nieliczne ciała pośród cmentarzyska wraków. Nikt nie przeżył. Wielogodzinna narada u króla przeciągnęła się prawie do wieczora. Nikt nie miał złudzeń. Tkwili w pułapce, na samym czubku włoskiego buta, i albo tu mogli czekać na atak wojsk rzymskich, albo cofać się na północ trasą, którą przybyli do Regium, i zetrzeć się z przeciwnikiem na dogodniejszym gruncie, dającym bodaj szansę odwrotu. - Nie wrócimy już pod Rzym - zdecydował Alaryk. Siedział na rzeźbionym tronie, który wszędzie z nim podróżował. Jego pradziad jeszcze na nim zasiadał, woził go na północ i na wschód. Teraz Alaryk gładził kościstymi palcami rzeźbione lwie głowy, zdobiące zakończenia poręczy. - On umiera - szepnął Willa, nachylając się do Wolfryka. - Popatrz jakie ma sine usta i przekrwione oczy. Serce odmawia posłuszeństwa, na domiar złego trawi go gorączka. Chciałby umrzeć w bitwie, polec z mieczem w dłoni, ale wątpię czy los mu pozwoli. - Nie traćmy nadziei. - Obaj podnieśli wzrok na przemawiającego. Obok, z jedną nogą na podwyższeniu, stał Ataulf, szwagier Alaryka, który teraz wysuwał własną propozycję: - Wyprawimy się w drogę bez zwłoki, będziemy iść szybko, zaskoczymy Rzymian, zanim dotrze do nich wieść o naszych ruchach. Nie zatrzyma nas Rzym, nie zatrzyma Rawenna, nie zatrzyma armia wysłana z Konstantynopola, będziemy przeć do Galii. - Jak? Przez Alpy, jak Hannibal? - Głos króla zabrzmiał piskliwie. - Nie, panie. Wybrzeżem. - Wolfryk wysunął się do przodu, Willa z nim. - Tak - poparł go Willa. - Wąsko, ale bezpieczniej. Główne trakty będą zamknięte zanim do nich dotrzemy. Alaryk odchylił się, oparł o zapiecek tronu.
148
SR
- Wy trzej zmówiliście się, żeby przeciwstawić się moim decyzjom? - Przyglądał się swoim oponentom. On wie, że umiera. Bawi się teraz, zgadując, kto przejmie po nim berło, pomyślał Wolfryk, gdy spojrzenie wyblakłych błękitnych oczu na moment spoczęło na jego twarzy. - Nie, panie - odparł spokojnie. - Jesteśmy tylko zgodni, że powinniśmy zapewnić naszemu ludowi dobrą ziemię, wszak sam tego pragniesz. - Ha! Kto będzie przewodził? - Ty, panie. - Jesteś dyplomatą, Wolfryku, synu Atanagilda, syna Toryzmunda. Moja szkoła. Będziesz tak dyplomatycznie postępował, gdy ja już odejdę, a wy trzej zaczniecie ostrzyć miecze i patrzyć na siebie wilkiem? - Kiedy odejdziesz, będziemy cię opłakiwać, a potem lud zadecyduje kogo chce za władcę. - Willa gładkim słowem wybawił Wolfryka od udzielenia odpowiedzi. - To jednak daleka przyszłość. Teraz musimy działać. Alaryk skinął na Ataulfa i tron otoczyli bliscy króla, jego gromada. Nachylili głowy i słuchali słów władcy. - Jeśli nie będziemy czujni, Ataulf weźmie koronę - szepnął Willa. Alaryk naznaczy go na swojego następcę, tym bardziej, że Ataulf ma Galię Placidę w garści. Dopóki jest jego zakładniczką, nawet ten kłamliwy cesarz nie ośmieli się nas uderzyć. - Staniesz przeciwko Ataulfowi? - A ty nie? - Na ustach Willi pojawił się niewesoły uśmiech. Będziemy walczyć ze sobą, przyjacielu. Szkoda. Lubię cię, mamy podobne zapatrywania, podobnie myślimy. Nie chciałbym cię zabijać. - Spróbuj. - Wolfryk nie odrywał spojrzenia od dwóch mężczyzn na podniesieniu. - Wolałbym mieć w tobie sprzymierzeńca niż konkurenta, rzeczywiście dobrze się nam współpracuje. Kto wie, czy nie poprę Ataulfa. - Nie masz ambicji?
149
SR
- Nie mam ochoty mordować, osłabiać nas i wystawiać na pastwę Rzymian. Nie. Jeśli jednak postanowisz stanąć przeciwko mnie, będę się bronić. - A jeśli sięgnę po koronę? - Jeśli sięgniesz, wtedy poznasz moje zdanie - odparł Wolfryk krótko. - Jeśli uznam, że nie zamierzam cię popierać, dowiesz się o tym odpowiednio wcześnie. Beze mnie nic nie osiągniesz. Willa przechylił głowę, nic nie odpowiedział. Wolfryk szanował go, szanował jego ambicje, ale nie chciał rozmawiać otwarcie i wprost o przejęciu tronu. Chętnie widziałby w Willi króla, ale pytanie czy go poprzeć, samemu walczyć o tron, czy opowiedzieć się za Ataulfem - pozostawało nierozstrzygnięte. - Czemu człowiek tak bardzo chce być władcą? - zwrócił się do Beriga, gdy wracali do obozu. - Dlaczego? Dla sławy, zaszczytów i honoru, pewnikiem. Dla chwały przodków i wyniesienia na szczyty swoich potomków. Dla przewodzenia naszemu ludowi, bo to wielka rzecz. - Chłopiec spochmurniał i zerknął na Wolfryka. - To miało być podstępne pytanie? - Nie. - Wolfryk pokręcił głową. - Chciałem po prostu usłyszeć na czym to polega. - Co ma robić? Co mówił mu głos wewnętrzny, z serca płynący? Przypominał o powinnościach, ambicjach, obyczaju? - Kiedy ruszamy w drogę? - sapnął Berig, zrównując się z Wolfrykiem. - Podsłuchiwałeś pod drzwiami, urwipołciu? - Nie. Każdy głupi widzi, że tutaj nie możemy zostać. - Ruszamy jutro, tak szybko jak to tylko możliwe, zachodnim wybrzeżem. - Ku Rzymowi? - Tak, ku Rzymowi. - Co potem? - Nie wiem. „Wszystko zależy od tego, kto zostanie królem". - Nie wiem.
150
SR
Julia wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w Wolfryka. Berig pakował z powrotem skrzynie na wóz, klnąc pod nosem, bo ciągle ślizgał się w błocie. Wokół panowało jedno wielkie zamieszanie, wszyscy się pakowali, zbierali przesiąknięty wodą dobytek. - Nie wiesz? Wracamy do Rzymu? Tyle chyba wiesz? - W kierunku Rzymu, co nie znaczy, że dojdziemy do Miasta powiedział z ociąganiem. - W każdym razie nie bez bitwy. - W takim razie będzie lepiej, jeśli zabierzesz mnie ze sobą. Kto będzie ci zszywał rany, jak nie ja? - Bała się, ale nie dała nic po sobie poznać. Mężczyźni zaprawiali się w robieniu mieczem, rozgrzewali w przewidywaniu walk, nieustraszeni, bitni, zręczni. Wolfryk też ćwiczył, obserwowała go z podziwem. Ci wszyscy dzielni wojownicy będą musieli zmierzyć się z armią rzymską, najpotężniejszą na świecie. - Nie będę zmieniał planów. Zostawię cię tutaj, pod opieką magistrata i jego rodziny. Tutaj będziesz bezpieczna. - Wolfryk mówił i przeglądał broń. Rozwijał każdą sztukę z nasączonego oliwą płótna, sprawdzał ostrza i odkładał tak, by łatwo było ją dobyć. - Ja nie... - Zrobisz jak ci każę. - Wsunął miecz do pochwy i odwrócił się do Julii ze wściekłą, nieprzejednaną miną. - Zrobisz jak mówię powtórzył - albo zarzucę sobie pannę na plecy niczym tuszę wieprzową i zaniosę pod drzwi magistrata, tam zostawię. Nie kłóć się ze mną, nie próbuj żadnych sztuczek. Podjąłem najsłuszniejszą decyzję, jaką w tej sytuacji można było podjąć. Jeśli zaczniesz teraz płakać... - Ja nie płaczę! - Warga ci drży. - Wolfryk skończył przeglądać broń, odwrócił się. Julia patrzyła na jego nagi tors, na zabliźnioną ranę, którą zszywała, na potężne ramiona i przypominała sobie jak delikatnie obejmował ją tymi wielkimi dłońmi, jak czule na nią patrzył, pieścił spojrzeniem... - Proszę - położyła mu dłoń na ramieniu, poczuła jak mięśnie mimowolnie napinają się pod jej dotknięciem, ale dalej ostrzył nóż
151
SR
na wilgotnej osełce. Przesunęła palcami po złotej obręczy na bicepsie. - Nie. Zanurkowała po jego pachą i stanęła twarzą do niego. - Proszę. Mam cię błagać, żebyś mnie tu nie zostawiał? Znudziłam ci się? Sarknął, wbił nóż w burtę wozu, odrzucił precz osełkę i chwycił ją w ramiona. - Nie, nie znudziłaś mi się. Ale jakie to ma w tej chwili znaczenie? Pocałował ją tak gwałtownie, że się zachwiała, a potem zanurzyła dłonie w gęstych, jasnych włosach i przywarła do niego całym ciałem. Wolfryk puścił ją równie nagle, jak porwał w ramiona. Stał zadyszany, w zielonych oczach widziała ogień. - Dlatego nie zabiorę cię z sobą. To namiętność, nad którą nie sposób zapanować, zaćmiewa umysł, odbiera rozsądek, nie mogę trzeźwo myśleć. Kiedy cię nie dotykam, wiem co powinienem zrobić, co jest dla ciebie dobre, i tak właśnie postąpię. - Wyciągnął nóż z deski tak lekko jakby tkwił w piasku, a nie na pięć centymetrów głęboko w twardej dębinie. - Idź już. Mam za dużo na głowie, żeby martwić się o ciebie. Ciągle podniecona, upokorzona i wściekła Julia chciała obejść wóz i wpadła na Beriga. Chłopiec zaczerwienił się, miał taką minę jakby chciał zapaść się pod ziemię. - Mężczyźni - syknęła. - Ja nic nie zrobiłem - zaprotestował bezradnie. - Julio... „Ależ ze mnie idiotka. Wiem przecież, że mnie pragnie, nie musiałam sobie tego dowodzić. A tak dałam mu doskonały pretekst, żeby mnie tu zostawił. Gdybym siedziała cicho, nie prowokowała go, być może zapomniałby, że ma mnie przekazać szanownemu magistratowi". - Julio! - To Una. Usiłowała powstrzymywać swoich dwóch najmłodszych przed taplaniem się w najgorszym błocku, jednocześnie pomagała Sicharowi w pakowaniu rzeczy. - Nie mam
152
SR
już do nich siły. Mogłabyś poszukać w skrzyni czystych spodni dla tych łobuzów? Ja mam dłonie w błocie, oni cali w błocie... Rada, że może się czymś zająć, Julia znalazła czyste ubranka, pomogła Unie doprowadzić malców do jako takiego stanu, po czym umieściła ich na wozie, w bezpiecznym oddaleniu od fascynującego błota. - Popatrz, rzeczy Beriga. - Una wskazała spodnie i tunikę leżące na dnie skrzyni. - Całkiem o nich zapomniałam. Zaniesiesz mu? W jej głowie w jednym ułamku sekundy narodził się plan. Wzięła ubranie, złożyła je starannie. - Oczywiście. Jutro Wolfryk ma mnie zawieźć do domu magistrata. - Och nie. - Una zarzuciła przyjaciółce ręce na szyję, nie zważając, że wdepnęła w potężną kałużę. - Kierujemy się przecież na północ, w stronę Rzymu, dlaczego sam nie chce cię tam odwieźć? Julia zniżyła głos, obserwując jednym okiem malców. - Twierdzi, że to niebezpieczne. Uno, nie wiem jak ci dziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Byłaś dla mnie jak siostra. Nie potrafię o tym mówić, gardło mi się ściska. - Głos się jej załamał, chociaż wierzyła, że to tylko pożegnanie na niby, modliła się, żeby tak było. Myślała, że doskonale wie co powiedzieć przyjaciółce, tymczasem zabrakło jej słów. A jeśli nigdy już nie zobaczy Uny? Kocham cię. Żegnaj. - Przycisnęła ubranie Beriga do piersi i uciekła. Następnego ranka Wolfryk wypożyczył sobie najstarszego syna Uny, Guntera; chłopiec miał od tego dnia zastąpić Julię i powozić pierwszym wozem. Stała z boku w swojej rzymskiej tunice i zbierała odwagę, by zrealizować swój plan, zwieść Wolfryka. - Siądź obok Beriga. Zboczymy do miasta i zostawimy cię w domu magistrata. - Wolfryk patrzył na nią niczym jastrząb na mysz, jakby oczekiwał, że Julia zaraz ucieknie. - Dobrze - zgodziła się z całkowitym spokojem. - Ale najpierw chciałabym prosić o pieniądze. - Jakie pieniądze? - Wolfryk lekko osłupiał. - U nas wyzwoleńcowi daje się odprawę, dostaje pełną sakiewkę na początek nowego życia, to rzymski zwyczaj. Sama będę musiała
153
SR
kupić sobie teraz niewolnicę, porządne odzienie. Chyba że chcesz, bym wróciła do domu mojego ojca w takim stanie, jakby przez ostatnie tygodnie jakiś barbarzyńca wiódł mnie na powrozie za swoim wozem. Od tego, jak się zaprezentuję rodzicom za powrotem, będzie w dużym stopniu zależało moje przyszłe życie. - Masz rację. Sam powinienem był o tym pomyśleć. Kupisz sobie więcej niż jedną niewolnicę. Zaczekaj. Wskoczył na wóz, odpiął klucz od pasa. Julia wzięła głęboki oddech i zobaczyła, że Berig przygląda się jej z błyskiem w oku. - Co? - zapytała bezgłośnie. Wzruszył ramionami. - Powodzenia. „Wie, że coś knuję i nie zdradzi mnie". Wolfryk zeskoczył z wozu z sakiewką w dłoni i Julia przybrała obojętną minę. Sakiewka była ciężka, Wolfryk hojnie ją zaopatrzył, hojniej niż się spodziewała. - Dziękuję - powiedziała z godnością, jak przystało młodej rzymskiej matronie, przytroczyła sakiewkę do pasa i zarzuciła na ramiona pelerynę. - Chodź. - Wolfryk ujął ją pod łokieć i pociągnął na tył wozu, gdzie mogli zamienić kilka słów przez nikogo niesłyszani. - Nie jesteś już moja. Muszę przyznać, że żałuję. - Ja też. Mówiłam ci. - Iskierka nadziei. Czyżby zamierzał powiedzieć, że ją kocha? - Żałujesz, że rozstajesz się z ludźmi, których jak mówisz, pokochałaś, ale nie sądzę, byś żałowała, że byłaś moją własnością. Było tak? Spojrzała w nieprzeniknione zielone oczy, w kamienną twarz człowieka, który był gotów zdławić własne pragnienia, w imię tego, co uważał za słuszne i dobre. Kochała go, ale on nie chciał zapewne wiedzieć co do niego czuje. Nie zmusi go przecież, by jej wysłuchał. - Nie będę z pewnością żałowała, że byłam czyjąś własnością. Pocałujesz mnie na pożegnanie? Na progu Domu Decjusza Markusa nie będziemy mieli okazji. Wolfryk wziął ją w ramiona, pocałował lekko w usta i odsunął od siebie.
154
SR
- Żegnaj, miens liufs. - Moja... kto? Nie znała tego słowa, a on nie przetłumaczył. Posadził ją obok Beriga i wskoczył na siwka. Chciała zapytać Beriga co oznacza liufs, ale chłopiec natychmiast by odgadł, że to coś, co powiedział jej na pożegnanie Wolfryk, zachowała więc słówko w pamięci, tak jak zachowała w pamięci dotknięcie jego warg, przelotne i czułe muśnięcie. Czuł się jak wojownik, który idzie do bitwy, pewien, że zginie. Straszne uczucie, ale rzecz chwalebna. Już sam fakt, że porównywał honor bitewny z tym, co czuł do ciemnookiej Rzymianki, świadczyło dowodnie jak bardzo ją pokochał. Wolfryk minął bramę Regium. Po raz ostatni wjeżdżał do tego miasta. Nie po raz pierwszy podejmował trudną decyzję. Teraz dręczyła go niepewność. Chciała z nim zostać. Nie wiedziała na co się decyduje. Nie rozumiała, czym jest honor i powinność w pojęciu Wizygota. Musiał tak postąpić dla dobra ich: obojga, wbrew sobie i wbrew swemu uczuciu do Julii. - Jesteśmy na miejscu. - Głos Beriga wyrwał go z zamyślenia. Zagłębianie się w sobie osłabiało wolę, hart ducha i czujność. Ktoś mógł zatrzymać wóz, rozkraść dobytek, a on pewnie by nawet tego nie zauważył, rojąc o wielkich brązowych oczach i miękkich wargach, które potrafiły rozbudzić w nim pożądanie, jakiego dotąd nie znał. Zeskoczył z wozu i zakołatał do drzwi. Otwarto natychmiast, domownicy oczekiwali niecierpliwie ich przybycia. A może Decjusz Markus i jego żona chcieli jak najprędzej pozbyć się krępującego, barbarzyńskiego gościa, zanim sąsiedzi coś zauważą...? Oboje osobiście pojawili się na progu, by przywitać Julię. Wolfryk pozdrowił ich grzecznie, starając się nie zbliżać zbytnio do pani magistratowej, która patrzyła na olbrzyma z nieukrywanym przerażeniem. Berig zdjął z wozu tobołek ze skromnym dobytkiem Julii, ona tymczasem przysiadła na skrzyni i czekała potulnie aż gospodarze się nią zajmą. . Bardzo dobrze odgrywa nieśmiałą rzymską dziewicę, pomyślał
155
SR
rozbawiony Wolfryk. Miał przed oczami dziewczynę, która stała po kolana w błocie i pomagała uprzątać szkody po burzy, dziewczynę, która z twardą determinacją zakładała mu szwy na ranę. Spojrzał w jej oczy, zobaczył w nich gniew, za którym skrywała, acz nie do końca umiejętnie, strach i rozpacz. Rozbawienie mu minęło. To ostatnie chwile z Julią. Kierowany impulsem, zdjął szeroką złotą bransoletę wysadzaną rubinami i wsunął jej na rękę. Była tak szeroka, że zatrzymała się dopiero na łokciu. - Nie mogę jej przyjąć, to zbyt drogocenny prezent. - Chcę, żebyś ją zatrzymała. - Nagle wydało mu się szalenie ważne, by miała coś po nim, materialny ślad. - Należała do mojego dziada, on ją dostał od swojego dziada, ten klejnot od pokoleń jest w naszej rodzinie. Są na niej przedstawieni nasi dawni bogowie. Dziadek powiedziałby ci, że ma szczególną moc, chroni przed nieszczęściem. Zatrzymaj ją. - Zdjąłeś ją z prawej ręki, tej od miecza. - Czyżbyś była przesądna? - zakpił delikatnie, ukrywając wzruszenie: bała się o niego, myślała o nim... - Polegam na swojej sile, nie trzeba mi talizmanów. Magistrat zaczął się niepokoić, najwyraźniej już chciał się pozbyć barbariusa. - Julio Liwio Rufo, poznałaś już Decjusza Markusa - zwrócił się do niej uroczyście, formalnie wprawiając w osłupienie panią magistratową, która widać spodziewała się, że dziki człowiek będzie wydawał jakieś nieartykułowane dźwięki. - Witaj w naszym domu, moja droga. - Magistrat znalazł się lepiej niż magistratowa. - To moja żona, pani Lucja Kornelia Macula. Julia uśmiechnęła się uprzejmie, z powściągliwością. - Dziękuję, panie, pani. Jestem wdzięczna, że zechcieliście okazać mi pomoc. - Przerwała, bo między towarzystwo wcisnął się futrzak. Smok, nie wolno tu wchodzić. -Wilk? Masz oswojonego wilka? - Przestraszona Lucja Kornelia schowała się za plecami męża. - Wilka nie oswoisz, Lucjo Kornelio - wyjaśniła grzecznie Julia,
156
SR
patrząc na Wolfryka. - I nigdy go nie zrozumiesz. Jest z tobą z własnego wyboru, na jego warunkach. „Nie mówię o Smoku" czytał w jej oczach. - To nie mój wilk, tylko Wolfryka. - Przykucnęła i potarmosiła wilczysko za uszy, a potem go przytuliła i zachwycony Smok polizał jej ucho. - Dobry wilk. Wracaj teraz do Beriga. Uściskała chłopca, dając pani magistratowej powód do kolejnego ataku osłupienia. Przyszedł czas żegnać się z Wolfrykiem. Chciał porwać ją w ramiona, wsadzić na wóz i odjechać. Czuł to pragnienie w całym ciele, w każdym mięśniu, fizyczne, dojmujące. Zacisnął dłonie z całych sił. - Żegnaj Wolfryku, synu Atanagilda, syna Toryzmunda. - Z łatwością już wypowiadała trudne gockie imiona, w jej ustach brzmiały godnie i dostojnie. Odwróciła się i zniknęła w domu magistrata.
157
Rozdział siedemnasty
SR
Odźwierny zaryglował drzwi i czekał aż państwo każą mu wskazać gościowi drogę, Julia przesunęła palcami po bransolecie i pomyślała, że klejnot chyba rzeczywiście ma moc talizmanu. - Cóż, można powiedzieć, że przeżyłaś prawdziwą przygodę, moja droga - zwróciła się do niej Lucja Kornelia tonem lekkim, pogodnym, jakby barbarzyńcy mieli zwyczaj podrzucać jej pod drzwi uprowadzone przez się rzymskie dziewice dobrych rodów tuzinami, w regularnych odstępach czasu. - To prawda - zgodziła się grzecznie rzymska dziewica, podążając za swoją gospodynią przez perystyl. - Domyślałam się, że chciałabyś skorzystać z łaźni i przebrać się przed południowym posiłkiem. Przydzieliłam ci niewolnicę, wybrałam coś spośród moich szat, noś je, dopóki czegoś sobie nie kupisz. - Nabierała ducha i swobody w miarę jak oddalała się od drzwi wejściowych. - Dziękuję, Lucjo Kornelio, to miło z twojej strony. Pójdę na zakupy z niewolnicą, nie chcę cię fatygować. - Pomyślimy. Nie przystoi, żebyś szła z jedną niewolnicą, bez służby. A oto twój pokój i dziewczyna, która będzie ci usługiwać. Spotkamy się później przy obiedzie. Uśmiechnęła się uprzejmie i zniknęła. Julia została sam na sam z chudą dziewczynką, może piętnastoletnią: burza ciemnorudych włosów, zebranych w ciężki węzeł, piegi na nosie i, policzkach, wielkie piwne oczy. Swojska buzia. Mała musiała być Wizygotką. - Hwa aithei izos? - Chciała się dowiedzieć jak rudzielec ma na imię. Przypomniała sobie jak Wolfryk na nią spojrzał, wtedy w rzymskim zaułku, gdy okazało się, że nie zna imienia swojej małej niewolnicy. Dziewczyna ożywiła się i wyrzuciła z siebie potok gockich zdań. - Ja nie za bardzo znam wasz język, zaledwie kilka słów wyjaśniła Julia. - Powiedz mi jak masz na imię.
158
SR
- Ingunda, pani. Jestem twoją niewolnicą. - Jak tutaj trafiłaś? - Julia mogła się domyślać, jak to się stało. - Nie jestem pewna. Do naszego obozu weszli rzymscy legioniści, któryś mnie ogłuszył. To było trzy lata temu. Ocknęłam się na targu niewolników. W Rzymie. No i moja pani mnie kupiła - Wzruszyła ramionami. - Tu teraz moje miejsce. Tu muszę zostać. - Dlaczego nie uciekłaś, kiedy Wizygoci rozbili obóz pod miastem? - Julia omiotła spojrzeniem komfortowy pokój, stos ubrań przeznaczonych dla niej. - Chodźmy lepiej do łaźni. Nie chciałabym spóźnić się na obiad. Dziewczynka skinęła głową, wzięła ręczniki, flakonik z olejkiem i skrobaczkę. - Kiedy pani usłyszała, że zbliżają się Goci, zamknęła mnie powiedziała spokojnie, widać pogodzona ze swoim losem. - Znasz Wolfryka? - zapytała Julia, kiedy wyszły z pokoju. Pewnie. Wszyscy go znają. To wielki człowiek, jak Ataulf, Willa i nawet sam król. - Należysz może do jego gromady? Łaźnia była niewielka. Zrozumiałe, że pan domu wolał korzystać z publicznej. - Nie. Nigdy go nie widziałam, ale dużo o nim słyszałam. - Najwyraźniej Ingunda nie miała pojęcia dlaczego gość pojawił się w domu magistrata. - Opowiem ci o sobie - powiedziała Julia. Dokończyła swojej opowieści, kiedy wróciły do pokoju i zaczęły przeglądać rzeczy dane przez Lucję Kornelię. - Chcę do nich wrócić. Lepiej mi było u Gotów niż we własnym domu. - Podsunęła bransoletę Wolfryka wysoko na ramię. - Ja też chciałabym wrócić - przytaknęła smutno Ingunda - ale jak, pani? - Mam pewien plan. Znasz się na koniach? - Pewnie. Umiem jeździć, bardzo dobrze jeżdżę, - Gdybyś miała pieniądze, mogłabyś kupić konika, silnego, żeby poniósł nas obie?
159
SR
- Pewnie, pani. - Ingundzie zabłysły oczy. - Kiedy? - Najpierw muszę poczynić inne zakupy, ale teraz prowadź mnie do triclinium. Lucja Kornelia czekała już na Julię. Magistrata nie było, udał się na jakąś naradę, jak oznajmiła dumna żona. - Pokój wygodny? - zapytała. - O tak, Dziękuję. To prawdziwa rozkosz tak mieszkać po kilku tygodniach spędzonych pod namiotem - zapewniła Julia i nałożyła sobie porcję peklowanej ryby. Prawdę powiedziawszy, czuła się w domu Lucji i Markusa jak w klatce, ale rozsądek podpowiadał jej, że im większą będzie okazywała niechęć wobec paskudnego Gota, który ją uprowadził, tym lepiej. - Dziękuję za niewolnicę, zdaje się dobrą dziewczyną. - Naprawdę? - zdziwiła się Lucja Kornelia. - Ja zawsze miałam ją za niebyt rozgarniętą i opieszałą. Wybacz, że ci ją przydzieliłam, ale nie miałam nikogo innego do dyspozycji. - Nie skarżę się. Dziewczynka bardzo mi odpowiada. Nie paple po próżnicy, umie zachować dystans. Chętnie odkupię ją od ciebie. Potrzebna mi będzie niewolnica na drogę do domu, a matka ucieszy się, że mam dziewczynę, która służyła w szacownym domu. - Moja droga, możesz ją zatrzymać tak długo, jak tylko chcesz. - Wolałabym ją kupić. Nie chcę nadużywać twojej gościnności, Lucjo. - Julia uśmiechała się słodko. - Mam wystarczające fundusze. Wymogłam na Gocie, żeby zaopatrzył mnie na drogę powrotną. Przynajmniej tyle był mi winien, gotowałam dla niego i jego chłopca, opierałam ich. - Dał pieniądze? - Oczywiście. Wobec barbarzyńców człowiek musi być twardy, stanowczy, nie sądzisz? To do nich trafia. Im trzeba rozkazywać. Myśl, że mogłaby „rozkazywać" Wolfrykowi była tak zabawna, że Julia przygryzła wargę, by nie parsknąć śmiechem. - Czy... - Lucja Kornelia rozejrzała się czy nie ma w pobliżu nikogo z domowników, pięciu niewolników służących do stołu kompletnie zignorowała, jakby nie byli ludźmi. -Czy aby cię nie wykorzystał?
160
SR
- Przebóg! - Julia nader udatnie udała zgorszenie. - Gdzieżby. Poza tym... - Tu przyszła jej do głowy przednia odpowiedź. - On miał chłopca. Rozumiesz... - No nie! Niesamowite. - Teraz z kolei Lucja Kornelia okazała zgorszenie, tyle że nieudawane. Szczęściem Wolfryk i Berig nigdy nie mieli się dowiedzieć o tym chytrym wybiegu. Julia na wszelki wypadek dotknęła złotej bransolety. Starała się przybrać zażenowaną minę, ale gospodyni nie kontynuowała tematu i podsunęła jej półmisek z jajkami na twardo w majonezie. Najwyraźniej jednak zapewnienie Julii, że wstrętny barbarzyńca nie odebrał cnoty rzymskiej pannie wysokiego rodu, uspokoiło Lucję. - Mogę odkupić dziewczynkę? - nalegała Julia. - Oczywiście. Zapłacisz za nią tyle, ile ja dałam na targu i będzie twoja. - Tu Lucja podała sumę, bardzo niewygórowaną, i zaczęła opowiadać o swojej najmłodszej wnuczce, o tym, że Goci obeszli się z Regium „całkiem przyzwoicie" oraz o szkodach wyrządzonych przez burzę. - Straciliśmy wszystkie niemal statki i teraz nie uświadczysz ryby na targu. Handel całkiem stanie - biadała. - Tylu ludzi zginęło. - Julia słuchała pani magistratowej ze zgrozą. Nieczuła, bez krzty wrażliwości, bez kontaktu z codziennością, otoczona komfortem, bez pojęcia jak żyją prości ludzie... Sama jeszcze kilka tygodni temu była taka sama. - Tak, tak. Chcesz odpocząć czy pójdziemy na zakupy? - Nie musisz się fatygować. Pójdę z moją dziewczynką -odparła Julia z miłym uśmiechem. - Chętnie się przejdę po mieście, a dzisiaj taki upał, że lepiej zostań w domu. - Skoro tak mówisz... Poproś odźwiernego, żeby dał ci niewolnika do niesienia pakunków. - Bardzo ci dziękuję. - Julia podniosła się z kanapy i ruszyła ku drzwiom. - Kupić ci coś może? Lucja machnęła ręką na znak, że niczego jej nie trzeba. W pokoju czekała cierpliwie na Julię Ingunda. - Odkupiłam cię od Lucji Kornelii - poinformowała dziewczynkę
161
SR
nowa pani. - Naprawdę? - Małej zabłysły oczy. - Więc jak pójdę z tobą, nie będę uciekinierką? - Nie będziesz, ale decyzja należy do ciebie. Nie musisz iść ze mną. Jesteś wolna, Ingundo. - Julia otworzyła sakiewkę i dała rudzielcowi dwie złote monety. - Masz tu pieniądze, będzie ci łatwiej się poruszać. - Nie mogę iść z tobą? - Zawiedziony dzieciak nie wziął monet. - Możesz, jeśli chcesz. Razem wrócimy do Gotów, ale pamiętaj, że od tej chwili sama decydujesz o sobie. - To ja wolę iść z tobą, pani. Teraz trzeba tylko kupić konika. I w drogę. - Nie tak zaraz. Oni posuwają się bardzo wolno, z łatwością ich dogonimy, ale nie za szybko, bo jak zrównamy się z nimi blisko Regium, to Wolfryk znowu mnie tu odeśle. - Ja to bym się okropnie bała nie usłuchać w czym Wolfryka, pani oznajmił rudzielec z powagą. - Mów mi Julia, kiedy nikt nie będzie nas słyszał. Masz rację, będzie się gniewał. - Julia mówiła sobie, że gniew Wolfryka jej niestraszny. No bo co jej właściwie może zrobić ten olbrzym? A jednak im więcej o tym myślała, tym gorzej robiło się jej na duszy. - Jakoś sobie z nim poradzę - zakończyła swoje rozmyślania. - On ma inne zmartwienia. Idziemy kupić konika. Obejrzały chyba z tuzin koni. Ingunda każdego potrafiła ocenić, bystrym okiem wynajdywała wady zwierzęcia, aż w końcu dobiły targu, mimo że Julia, wyniosła patrycjuszka, nie potrafiła się targować. Kupiły dwa wierzchowce z uprzężą i panny ruszyły na dalsze zakupy. Niewiele zostało w sakiewce, bo trzeba było jeszcze zaopatrzyć Ingundę w chłopięcy przyodziewek. Kupiły też noże, manierki na wodę i derki. Zostało dość pieniędzy na odkupienie Ingundy i na prowiant na dwa dni. Dogonienie posuwających się w ślimaczym tempie Wizygotów nie powinno, wedle obliczeń Julii, zabrać im więcej czasu.
162
SR
Wymknęły się z domu następnego ranka zaraz po śniadaniu. Julia zostawiła w swoim pokoju krótki, przepraszający list na tabliczce woskowej. Nie wyjaśniła dokąd się udaje, ani jakim sposobem się ewakuuje, gdyby pan magistrat uznał za konieczne posłać za nią konnych. Nie wiedziała, co sobie pomyślą jej gospodarze, i było jej trochę przykro, że ich zmartwi, ale cóż innego mogła zrobić? Obiecała sobie, że napisze do nich z najbliższego postoju, upewniając ich, że żyje, że wszystko jest dobrze, i nie muszą się o nią martwić. W łaźni miejskiej przebrały się w męskie odzienie i szybko się wymknęły, nim ktokolwiek je zauważył. Długie włosy stanowiły zagrożenie, więc skryły je pod czapkami. Nie zwiodłyby kogoś bystrego, ale Julia wierzyła, że nie trafią na nikogo. Ingunda poszła po konie, potem pomogła Julii dosiąść wierzchowca. Ta dwa razy ześlizgnęła się po końskim boku, wreszcie udało się jej złapać równowagę, ale było oczywiste, że nie ujedzie nawet kilku kroków, i wszelkie wysiłki w tym kierunku skończą się katastrofą. - Szybko złapiesz, o co chodzi - pocieszyła ją Ingunda, prowadząc oba konie przez plątaninę bocznych uliczek ku północnej bramie. Wkrótce znalazły się na Via Popilia, którą wędrowały tabory Wizygotów. Gdy wieczorem Julia zsiadła z konia, była pewna, że nigdy nie będzie w stanie rozprostować nóg, nigdy nie dosiądzie konia, a o zrobieniu bodaj najmniejszego kroku nie było mowy. Ingunda, która przestała się bać swojej nowej pani, a przez to i odnosić do niej z należnym szacunkiem, wyśmiała Julię i zaprowadziła konie do strumienia, żeby je napoić. Julia nazbierała chrustu na ognisko i rozbiły skromny biwak w bezpiecznej odległości od traktu. Posiliły się chlebem i serem, a Julia opowiedziała Ingundzie o swojej przygodzie u Wizygotów, starając się wszak jak najmniej mówić o Wolfryku. - A więc zakochałaś się w nim - podsumowała dziewczynka, aż Julia usiadła gwałtownie na swojej derce. - Co, co takiego? - zawołała zaszokowana. - Co masz na myśli? W
163
SR
kim mam niby być zakochana? - W Wolfryku. - Ingunda oplotła kolana rękami. - Nie przejmuj się, nie zdradzę cię, nikomu nie pisnę słówka. Przecież wydostałaś mnie z niewoli. Nigdy nie wyrządziłabym ci krzywdy - zakończyła z ogniem w oczach. - No... tak. Zakochałam się w nim. - Urodzisz jego dziecko? -Nie! - Pomyślałam, że dlatego chcesz do niego dołączyć. - Chcę, owszem. Tęsknię za nim, ale nie jestem w ciąży. On mnie nie kocha. A nawet gdyby kochał, to i tak musi się ożenić z odpowiednią panną, jeśli chce być królem. - Przecież Alaryk jest królem. - Alaryk coraz bardziej podupada na zdrowiu, źle z nim. Wi-zygoci zaczynają zastanawiać się kto może zostać jego następcą, kto jest najpotężniejszy, kto ma największy posłuch u ludzi. To widać. Wcześniej tego nie zauważała, dopiero teraz, z dystansu odczytywała sygnały ukryte pod codziennymi, banalnymi rozmowami. Podobnie zachowywał się jej ojciec, kiedy chciał zapewnić sobie poparcie wpływowych osób w senacie. Wracając, trafi w sam środek walki o władzę. Wolfryk musi tę walkę wygrać, a ona we właściwym momencie powinna się wycofać. Co wtedy z nią będzie? Wolfryk wyszedł z namiotu Alaryka, potarł brodę, powtarzając sobie po raz setny, że nie może okazywać zaniepokojenia. Król był ciężko chory, miał słabe serce, do tego trawiła go gorączka, przyprawiająca o poty i dreszcze. Nie mógł już podnieść się z łoża, a jego lekarze rozkładali bezradnie ręce, bo żadne remedium nie skutkowało. Wolfryk szedł przez obóz, zatrzymywał się od czasu do czasu, uspokajał zatroskanych współplemieńców. Próbowali utrzymywać stan króla w tajemnicy, ale wielogodzinne narady w namiocie Alaryka, posępne twarze jego doradców, wreszcie fakt, że od wielu dni nie pokazywał się publicznie, wszystko to budziło niepokój. Zatrzymali się na dłuższy postój pięćdziesiąt legii od Regium, koło
164
SR
Consentii, ale do miasta nie weszli, co z kolei zaniepokoiło jego mieszkańców. - To gorączka malaryczna, musiał się jej nabawić, kiedy byliśmy pod Rzymem, tam jest mnóstwo bagien - powtarzał komuś po raz dziesiąty. - Król jest bardzo osłabiony, ale jego umysł pracuje sprawnie, jak zwykle. - Była to prawda, choć niecała, bo tylko czasami był w stanie trzeźwo myśleć. Szczęście, że zostawił Julię w Regium. Dotknął odruchowo skórzanej obejmy na nadgarstku, która zastąpiła złotą bransoletę. Czy Julia ją nosi? Ile to dni minęło? Sześć. Sześć dni, a on tęsknił za nią coraz bardziej. Śniła mu się co noc, daleka, niedostępna, budził się zlany potem, podniecony. Ale to nie było tylko pożądanie, to była prawdziwa, bolesna tęsknota za Julią, dzielną, odważną. Tęsknota za tym czymś w niej, czego nie potrafił nazwać, a co czyniło go pełnym człowiekiem, kiedy była blisko. Zobaczył z daleka idącego w jego stronę Hilderyka i skręcił między namioty. Nie chciał rozmawiać o ślubie z Sunildą. Nie odwlekał decyzji, bo już ją podjął: nie zamierzał żenić się z tą panną. Głupio czynił, bo lada dzień miała rozpocząć się walka o tron, potrzebował popleczników, sprzymierzeńców. Dotarł do swojego namiotu od tyłu. Rozbili porządny obóz. Chociaż nikt nie powiedział słowa, wszyscy zdawali się wiedzieć, że zostaną tu dłużej. Berig siedział na stołku przed wejściem i czesał Smoka, który wywalił jęzor, a pysk śmiał mu się od ucha do ucha. - Znowu mój grzebień? - zapytał Wolfryk. - Owszem, jeden z twoich grzebieni. - Berig spojrzał na niego koso. Ciągle się boczył, że Julia została w Regium. Wiedział, że nie powinien gniewać się na swojego pana, ale nie potrafił mu wybaczyć i głowił się jak teraz z takim rozmawiać. - Julia czesała go codziennie, on to lubi. Wilczysko zawyło żałośnie na dźwięk imienia rzymskiej panny. Wolfryk skrzywił się, a potem potarmosił Smoka. - Mnie też jej brakuje, stary, ale tak należało postąpić.
165
SR
- Pewnie tak. - Berig wstał, rozprostował zastane kości. - Popatrz, jakieś obce konie. Wolfryk obrócił się. Jeśli Berig, który znał wszystkie konie w taborach, mówił, że to obce, znaczy, że naprawdę musiały być obce. Ale jak przybysze przejechali mimo straży? Dwa koniki i dwóch młodzików. Przysłonił oczy dłonią; jeden z jeźdźców się nachylił, mówił coś do drugiego. „Nie, to być nie może. Tęsknię za nią tak bardzo, że coś mi się zwiduje". Jeździec zdjął czapkę i na ramiona spadła fala ciemnych włosów. Julia! - Co takiego? - Berig wdrapał się na wóz. - Tak, to Julia! Julio! Podskakiwał i wymachiwał ramionami. Smok rzucił się jak szalony ku przybyszom, przestraszone koniki, niezwykłe spotkań z wilkami, spłoszyły się, stanęły dęba. Drugi jeździec przywarł do grzbietu wierzchowca, chwycił go za szyję, ale Julia po prostu zsunęła się z konia i rąbnęła pupą o ziemię. Wolfryk pobiegł za Smokiem. Julii nic się nie stało, siedziała na trawie, nogi w portkach, które miały uczynić z niej chłopaka, wyciągnęła przed siebie, ręce ułożyła za plecami, dla podparcia. Wolfryk podniósł ją, chwycił za ramiona i zaczął potrząsać. -Ty idiotko! Nieusłuchana, uparta kretynko! Powinienem teraz zamknąć cię w klatce i odesłać. I odeślę. Zaraz znajdę ludzi, którzy odprowadzą cię do Regium.
166
Rozdział osiemnasty
SR
Julia poddawała się bezwładnie atakowi wściekłości. Nogi się pod nią uginały po długiej jeździe, pupa bolała, w głowie się kręciło od tego Wolfrykowego potrząsania. Puścił ją w końcu, ale ciągle dyszał złością. - Przykro mi... - zaczęła i urwała, nic więcej nie była w stanie powiedzieć. - Przykro ci? Już ja się postaram, żeby naprawdę zrobiło ci się przykro. Tak przykro, że będziesz mnie błagała, bym czym prędzej odesłał cię do Regium. - Obrócił ją i zobaczyła, że Berig i Ingunda przyglądają się przedstawieniu, które urządził Wolfryk tyleż z przerażeniem co z fascynacją. - Co to za jedna? - Ingunda. Wyzwolenica z domu magistrata. Wizygotka. - To widzę. Szkoda tylko, że tak samo głupia jak i ty. - Chciała wrócić do swoich - sapnęła Julia. - To jeszcze mogę zrozumieć, natomiast nie pojmuję czemu ty nie czujesz podobnie i nie chcesz wracać do domu. - Właśnie, że chcę. - Julia zaparła się, wbiła stopy w ziemię i nie dała się ruszyć. Wolfryk musiał stanąć. - Idziecie do Rzymu, to pójdę z wami, tak mi się podoba. - Będziesz robiła co ja rozkażę, a nie to, co tobie się podoba. Jak długo tu jechałyście? - Cztery dni. Jak przyspieszałyśmy, to spadałam z konia przyznała niechętnie. Bolesna sprawa. - Cztery dni? Bez obstawy? Wiesz na jakie wystawiałyście się niebezpieczeństwo? - E tam, byłyśmy ostrożne - odezwała się Ingunda. - I mamy broń. - Tak? Pewnikiem wykałaczki? - Dotknął noża przytroczonego do pasa. - Ingunda to jeszcze dzieciak, ale ty przynajmniej powinnaś mieć więcej rozumu.
167
SR
- Nie wyrażaj się o mojej przyjaciółce - prychnęła Julia. - Musisz tak na nas wrzeszczeć? Pół obozu ci się przygląda. - Mocno przesadziła, ale rzeczywiście ludzie zaczęli się im przyglądać z niejakim zaciekawieniem. - Dokończymy w takim razie rozmowę gdzie indziej. - Zanim zdążyła odpowiedzieć, chwycił ją w pół, posadził na powrót na wierzchowcu, sam go dosiadł i skierował do lasu za obozem. Czuła się okropnie upokorzona, trudno było zachować w takiej sytuacji godność, a i jechało się strasznie niewygodnie. Kiedy zatrzymał w końcu konia, twarz pałała jej ze wstydu, złości i po raz dragi tego dnia rąbnęła pupą o ziemię. Wolfryk stanął nad nią, wsparł się pod boki. - Co mam z tobą zrobić? - zapytał. - Powiedziałeś, że odeślesz mnie do Regium, a ja klnę się, że znowu ucieknę. - Obawiam się, że tak właśnie będzie. - Przymknął na chwilę oczy. - Alaryk umiera. - Biedny. Jak długo to potrwa? - Nie mam pojęcia. Nie mogłaś się pojawić w gorszym momencie Julio. W każdej chwili mogą nas zaatakować Rzymianie, nie mam czasu zajmować się teraz tobą. - Nikt nie musi się mną zajmować. - Julia wykrzywiła się paskudnie na widok ponurej miny Wolfryka. Cały jego gniew gdzieś zniknął i było to chyba jeszcze gorsze niż znoszenie wrzasków. Miał teraz mnóstwo trosk, a ona stanowiła dodatkową. Powinna być teraz silna, zachować się honorowo... - Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? - mruknęła gorzko. - Wiem, że jestem dla ciebie ciężarem, rzeczywiście pojawiam się w najgorszym momencie, ale nie musisz się mną przejmować. Ingunda odnajdzie swoją rodzinę. Jest przekonana, że jej rodzice zginęli, ale ktoś z bliskich na pewno przeżył. Oni nas przygarną. - Nie - sarknął Wolfryk. - Zostaniesz ze mną. Ja cię uprowadziłem z Rzymu i odpowiadam za ciebie, dopóki nie wrócisz do domu.
168
SR
- Niezbyt rozsądna decyzja, zważywszy, że masz się żenić. - Julia usiłowała zignorować ból, związany z tą perspektywą. - Nie zostanę z tobą, kiedy w twoim namiocie pojawi się Sunilda, mowy nie ma. Skoro nie jestem twoją niewolnicą, to kim w takim razie? Ona zacznie pytać i trudno się dziwić. - Nie rozmawiałem dotąd z jej ojcem o małżeństwie. - Wolfryk usiadł obok Julii i zapatrzył się w obóz na jej brzegu. - No to powinieneś porozmawiać - stwierdziła Julia kwaśno, na co Wolfryk posłał jej zaskoczone spojrzenie. - Król umiera, mówisz, będą ci teraz potrzebni sprzymierzeńcy. Willa i Ataulf pewnie już zaczęli działać, szukają popleczników. - Tron przypadnie zapewne Ataulfowi, Alaryk naznaczy go na swojego następcę. - Chcecie go za króla? - Nie jestem pewien. Będzie się trzymał tradycji, a my potrzebujemy odnowy, świeżej myśli, nowego spojrzenia na świat. Twarz Wolfryka pozostawała poważna, a za jego słowami kryło się znacznie więcej niż tylko niepewność. - Nie chcesz sprzeciwiać się woli Alaryka. - Odgadła Julia. - Masz wrażenie, że postąpiłbyś nielojalnie. On wiele dla ciebie znaczy. Wolfryk skinął głową. - Twoi ludzie potrzebują kogoś takiego jak ty, kto połączy nasze dwa światy i stworzy z nich nowy, mocarny, daj Bóg szczęśliwy. - To mogę być ja... albo Willa. - Och - Julia żachnęła się na te słowa. Nie miała sił przedkładać oczywistej racji. - Taki jesteś wyważony, rozsądny, umiarkowany. Nie masz na tyle ambicji, żeby walczyć o koronę? Jesteś silnym człowiekiem, wykorzystaj to, stań na czele swojego ludu. Wizygoci potrzebują takiego króla, kogoś, kto pokaże im nowy świat. Chwyciła go za ręce, jakby chciała przekazać mu całą swoją wiarę w jego moc. - Mam mordować, żeby wziąć tron? Do tego mnie namawiasz? zapytał Wolfryk. - Willa jest gotów walczyć do ostatniej krwi. Jeśli ludzie opowiedzą się za Ataulfem, Willa usłyszy ode mnie, że stoję
169
SR
twardo za królewskim pomazańcem. - Jeśli tak się zdarzy, a Ataulf nie będzie potrafił stawić mu czoła, znaczy, że nie zasługuje, aby być królem - stwierdziła Julia twardo. Albo decydujesz się wziąć tron, albo całkiem się wycofaj. Narażać życie dla umierającego króla, w poczuciu lojalności, to jedno, stawać w obronie wyznaczonego przezeń następcy słabeusza, to już czysta głupota. - Tak brzmi twoje zdanie, moja rzymska doradczyni? - Wolfryk wreszcie się uśmiechnął, zniknęły zmarszczki wokół oczu. - Tak - przytaknęła Julia stanowczym tonem. - Rozmawiaj z Hilderykiem. Potrzebujesz Sunildy za żonę, bo potrzebujesz sprzymierzeńców. Nie zniechęcaj Hilderyka. I przestań być taki uczciwy. To wojna, mój panie. - Masz zmysł polityczny. Kiedy wrócisz do domu, tylko patrzyć, jak zrobisz tego swojego senatora cesarzem. - Wolfryk mężnie znosił myśl, że Julia będzie żoną innego. - Antoniusz Justus nie ma się czego bać. Nie będę wtrącała się w jego życie. Nie chcę go. -Nie? - Nie. Całuje jak zdychająca ryba. - A jak ja całuję? - Ech, twoje pocałunki to sam grzech czysty. Grzech i pienia niebieskie razem wzięte - wyznała tęsknie. - Nigdy już tego nie powtórzymy. - Powiadasz, że nigdy? - Był blisko, bardzo blisko. Ta jego charyzma, której się wypierał... Byłby wspaniałym królem, gdyby tylko uwolnił się od skrupułów, uwierzył, że na tron nie wiedzie go ambicja tylko przeznaczenie. - Może tylko ten jeden raz - westchnęła Julia, świadoma, że przecież powinna być silna oraz dzielna. - Ten jeden raz. - Zamknęła oczy i Wolfryk wziął ją w ramiona, otworzyła usta... Ostatni raz... Czuła, że Wolfryk jej pragnie, ale potrafił się powstrzymać, odsunął się, tylko w oczach widziała namiętność. Nigdy już nie przeżyje czegoś podobnego, nigdy nie spotka takiego jak on. Jakby to było, żyć z nim, być przez niego kochaną, zostać jego żoną? Koniec marzeń, powiedziała sobie. Klamka
170
SR
zapadła. Rzecz przesądzona. Przez chwilę wydawało się, że żadne z nich już nigdy nie przemówi. Skamienieją, zamienią się w martwe posągi i pasterze przez wieki będą opowiadali sobie historię dwojga nieszczęśliwych, skamieniałych kochanków... - Gdzie chcesz rozbić namiot, moja doradczyni? Nie możesz zamieszkać w moim, nie chcę też, żebyś szukała schronienia u ludzi, których nie znam - mówił zdławionym głosem i było w tym głosie coś więcej niż tylko pożądanie. Julia przyglądała mu się spod przymkniętych powiek, ale niewiele potrafiła wyczytać z jego twarzy. - Rozbiję namiot obok Uny w takim razie. Znajdziesz mi jakiś? - Pewnie będziesz chciała jeszcze garnki, miski i kubki. - Wszystko, oczywiście - przytaknęła, rada, że chwila napięcia minęła, że może na moment zapomnieć kogo traci. - Zapożyczę się u ciebie, a jak dotrzemy do Rzymu oddam. - Owszem, bardzo to ekonomiczne - przytaknął. - Jak to możliwe, że jesteś taka praktyczna i rozumna, a wiejesz z Regium, mając za całą obstawę tego dzieciaka, co go przyprowadziłaś do obozu? - Dusiłam się tam. Nie mogłam wytrzymać w domu magistrala. Wcześniej już miałam plan, jak tylko Una dała mi ubranie Beriga. Wiem, to może głupie. Zanim mnie wziąłeś do waszego obozu, nigdy nie odważyłabym się zrobić czegokolwiek z własnej woli, a teraz nikt już mnie nie powstrzyma, nikt niczego nie jest mi w stanie zabronić, ot co! Zauważyłem. Ale cztery dni w drodze? Co cię opętało? Nie wiedziałam, że okażę się takim kiepskim jeźdźcem. Myślałam, że to proste. Ingunda obiecała, że nauczy mnie dosiadać konia, ale jak widziała co wyprawiam, pokładała się ze śmiechu przyznała Julia markotnie. Wolfryk podniósł się na łokciu. - Ja cię nauczę jeździć. - Lepiej nie - orzekła. - Poza wszystkim nie przystoi mi chodzić w portkach. - Jak chcesz. - Wolfryk pokazał zęby w uśmiechu. - Czuję, że moje
171
SR
portki robią się za ciasne. Masz śliczne nogi. - Widziałeś je już bez portek. - Uff, pomyślała, to męskie libido. I moje libido. - Chodźmy. - Wolfryk wstał i pociągnął Julię. - Trzeba cię ubrać przyzwoicie, no i trzeba odszukać rodzinę twojej panny. Kiedy wrócili do namiotu Wolfryka, nie zastali Beriga i Ingundy, tylko biedne wilczysko pilnowało domu. Wolfryk wzruszył ramionami i poszedł szukać Uny. Nadeszła niebawem w towarzystwie Sichara i rzuciła się Julii na szyję. - Tak się cieszę, że znowu cię widzę, ale, ale... Te portki... Nie przystoi porządnej pannie. - Niby to ganiła Julię, ale oczy jej się śmiały i łzy wzruszenia się w nich zakręciły. - Tutaj masz namiot, Berig go ustawi raz dwa. A tutaj wielki worek w sam raz na siennik. Resztę rzeczy pożyczysz od Wolfryka. A jak z odzieniem? Una trajkotała, tuliła Julię niczym jedno ze swoich dzieci, które właśnie wróciło do domu po samodzielnej wyprawie. Wolfryk i Sichar, nie doczekawszy się Beriga, sami zaczęli rozbijać namiot dla Julii. Chłopiec wreszcie się pojawił, w towarzystwie Ingundy. - Co się stało? - Julia zatrwożyła się na widok bladej twarzy dziewczynki. - Nie odnaleźliśmy nikogo - wyjaśnił Berig. - Ludzie pamiętają jej rodzinę, ale nikt ich nie widział od tamtego dnia. - Zostaniesz w takim razie z nami - oznajmiła Una stanowczym tonem. - Możesz spać w namiocie Julii. Ja jestem Una, a to mój mąż, Sichar. Beriga już zdążyłaś poznać. - Rzuciła wiele mówiące spojrzenie bratu. - A to Wolfryk. - Wiem, że to Wolfryk - Popatrzyła na niego niechętnie. Skończyłeś już krzyczeć na moją drogą Julię? Ona nie zasługuje na to, żeby robić jej awantury. Wolfryk osłupiał, że dziecko śmie go atakować. Odpowiedział pannie z największą powagą, chociaż widać było, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu. - Owszem, skończyłem krzyczeć, proszę tylko, żebyście się
172
SR
przebrały w przyzwoite szaty. A ciebie biorę do swojej gromady Ingundo. - Naprawdę? - Dziewczynka się rozrzewniła. - Nie wierzyłam, że odnajdę kogoś z moich, ale też nie wiedziałam jak to smutno nie mieć nikogo bliskiego. Una głośno pociągnęła nosem. - Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko. A teraz czym prędzej zdziewajcie te okropne portki. Wolfryk rzucił Berigowi drewniany pobijak. - Dokończ wbijać kołki. - Chłopiec spojrzał na namiot, na swojego pana. - Co z tobą? Co to za mina? - Istotnie Berig miał tak głupi wyraz twarzy, jakby pobijak trafił go w głowę. - Ona jest śliczna - tyle zdołał wydobyć z siebie. - Kto? Julia? - Ingunda - westchnął dzieciak. - Te włosy, te oczy... - Na litość boską, nie czas teraz na amory. - „Nie będę mógł się zajmować zakochanym cielęciem. Wystarczy, że jeden z nas stracił już rozum. Tyle że ja przynajmniej potrafię to ukrywać przed ludźmi". - Nie czas, mówisz? - Berig posłał Wolfrykowi znaczące spojrzenie. „Cholera, może jednak nie potrafię ukrywać". - Przeżyła szok. Jest młodziutka. Nie narzucaj się jej. Berig zaczerwienił się, a Wolfryk poczuł się nagle jak Matuzalem. Udzielił chłopcu kilku rad w kwestii niewinnych dziewic i popędliwych młodzików, po czym poszedł w kierunku namiotu króla. Jego własny wydawał mu się teraz zbyt niebezpieczny, przesycony dławioną namiętnością. Potrzebował towarzystwa dojrzałych, statecznych mężczyzn. Wokół królewskiego namiotu panowało zamieszanie, ludzie kręcili się, wchodzili, wychodzili, czuło się niepokój i Wolfryk odruchowo chwycił za miecz. Straże nie stały już przy wejściu, królewscy przyboczni cisnęli się w środku, włócznie dzierżyli jak bądź, niedbale, a przed namiotem
173
SR
cisnęli się doradcy Alaryka. Coś upadło na ziemię, roztrzaskała się miska gliniana, rozległ się płacz i z namiotu wybiegł królewski cyrulik. Wolfryk rzucił się pędem do środka, chwycił za ramię najbliższego z przybocznych, obrócił ku sobie. - Co z wami? Stawać mi zaraz na straży. Chłopak usłuchał rozkazu, mocno chwycił włócznię, oparł o ziemię, twarz miał tylko pobladłą jak kreda. - Sa thidans diwith - wyjąkał. - Sa thiudans sauk jah daw. - Król nie żyje - powtórzył Wolfryk automatycznie. Dlaczego tak strasznie wstrząsnęła nim ta wiadomość? Wiedzieli przecież od wielu dni, że król jest umierający. Podniósł głos, zwracając się do pozostałych przybocznych. - Okażcie tedy szacunek zmarłemu. Zaciągnąć mi zaraz straż przy ciele króla, zamiast stać zbici w kupę jak plotkary przy studni. W jednej chwili ustawili się wokół namiotu na baczność. Wolfryk wszedł do środka. W namiocie panowało zamieszanie, chaos, rozpacz. Jakaś kobieta szlochała, skulona w kącie, wokół niej zebrały się inne. Przy łożu stali mężczyźni z pochylonymi głowami, jeden z medyków przedkładał komuś, że zrobił wszystko, co w jego mocy. Wolfryk dojrzał Willę, Atauifa, Hilderyka. Stanął koło Willi i wreszcie mógł zobaczyć twarz człowieka, któremu wiernie służył przez dwadzieścia lat. Ktoś zdążył już zamknąć mu powieki, złożyć dłonie na rękojeści miecza. Dziwnie odmłodzony przez śmierć, wyglądał jakby spał. Zdało się, że lada moment podniesie się z łoża i wyjdzie z namiotu, odświeżony odpoczynkiem. Kapłan skończył namaszczać zmarłego, odsunął się z głową skłonioną w modlitwie, dając przystęp do króla jego wojom. - Nie zdążył przed śmiercią naznaczyć następcy - szepnął Hilderyk obojętnym tonem, na co żywo zareagował Ataulf. - Wiemy kogo chciał widzieć na tronie i musimy być posłuszni jego woli. Willa obrócił się, gotów do ataku.
174
SR
- Nie. - Wolfryk uciął wiszącą w powietrzu awanturę, ba, krwawą walkę nawet. - Nie tak to rozegramy.
175
Rozdział dziewiętnasty
SR
Wszyscy wojowie wznieśli miecze w hołdzie dla króla. - Za twoim przykładem, Ataulfie, dobyliśmy mieczy, by pożegnać Alaryka, oddać po raz ostatni cześć naszemu władcy. Przez moment nie było wiadomo czy to rzeczywiście tylko hołd, czy Ataulf i jego ludzie chcą zaatakować. Wolfryk schował miecz do pochwy. - Znakomicie - szepnął doń Willa. - Co dalej? - Zbierzmy się w namiocie Rady, zastanowimy się co czynić, tymczasem kobiety przygotują ciało do pochówku. - Stanęli przy opuszczonym przez króla tronie. Ataulf, już spokojniejszy, nie próbował wejść na podwyższenie. - Ty powinieneś przemówić, Wolfryku, synu Atanagilda, syna Toryzmunda - oznajmił Hilderyk z emfazą. Chce ze mnie uczynić króla, pomyślał Wolfryk. - Córka zostałaby królową, a on moim najbliższym doradcą. - Nie godzi się mówić o następcy, kiedy Alaryk jeszcze niepogrzebiony - odezwał się i usłyszał pomruk zgody. - Najpierw przygotujmy godny króla pochówek, wedle starego obyczaju, i dopiero wówczas zaczniemy radzić, kto ma zająć jego miejsce. - Gdzie go pochowamy? - To Euryk, mąż zawsze trzeźwo myślący. - Tutaj. - Ataulf nie miał żadnych wątpliwości. - Usypiemy kurhan. Tak się należy, pogrzebać go, gdzie zmarł. - Pod murami rzymskiego miasta? Toż zbezczeszczą grób, zabiorą skarby jak tylko stąd odejdziemy - zaoponował Willa. - Co w takim razie proponujesz? - sarknął Ataulf. - Jedno i drugie nie godzi się - odezwał się Wolfryk. - Trzeba znaleźć miejsce, gdzie nikt nie ruszy jego kości. Trzeba powiedzieć ludziom, że król odszedł. Zbierzemy się o wschodzie słońca, wtedy postanowimy o pochówku. Wracał do swojego namiotu, zatrzymując się przy pytających, udzielał informacji, uspokajał żałobników, obiecywał, że wkrótce
176
SR
będzie miał więcej wiadomości. - Ludzie czują się niepewnie. - Una otarła łzy z policzków. Poczęstowała winem żałobników zebranych wokół jej ogniska. Wszyscy spoglądają w twoją stronę, Wolfryku. Poczuł się dziwnie, obco. Podniósł się. - Wracajcie do swoich ognisk, przyjaciele. Nie mam wam nic do powiedzenia. - Ludzie rozeszli się posłusznie, acz z ociąganiem. - Co z pochówkiem? - Sichar podał flaszkę Berigowi. - Musimy znaleźć jakieś bezpiecznie miejsce, tam go złożymy. Wolfryk zatrzymał się, zastanawiał. - Trzeba pogrzebać Alaryka z całym należnym królowi szacunkiem. Zaległa cisza. W końcu Julia odchrząknęła. Dotąd usiłował nie patrzyć na nią i nawet mu się to udawało. Teraz przybrał obojętny wyraz twarzy, zwrócił głowę ku upartej pannie. Masz jakąś sugestię, Julio Liwio? - zapytał oficjalnym tonem. Proszę, podziel się nią z nami. Julia uniosła lekko brwi, zdziwiona, ale odpowiedziała: - Kiedy jechałyśmy za wami, spostrzegłam, że posuwaliście się szerokim pasem... Ziemia zdeptana, zryta kopytami i kołami, wszystko ukryje. Wzruszyła ramionami. - To głupi pomysł. Nie pochowacie przecież króla na drodze. - Nie. - Wolfryk się uśmiechnął. Podobał mu się ten namysł na jej twarzy, zmarszczone czoło, oto cała Julia. - Niemniej dziękuję za radę. W jego głowie rodził się już pomysł, jeszcze nieokreślony, nienazwany, nie potrafił tego pochwycić, ubrać w słowa. - Przejdę się, pomyślę. Berig poderwał się, ale Wolfryk nie chciał mieć nikogo obok siebie, nie chciał słuchać pełnych strapienia głosów, nie chciał odpowiadać na pytania. - Sam pójdę - oznajmił twardo. Kiedy Wolfryk się podniósł, wstała i reszta, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Julię przeszedł dreszcz. Czuła, że Wolfryk zostanie królem i przewidywała kłopoty.
177
SR
Ataulf, dla którego nie żywiła specjalnej sympatii, będzie walczył o tron, była tego pewna. Willa stanowił kolejne zagrożenie. Dwóch rywali, dwóch niebezpiecznych przeciwników. Obu zżerała ambicja, a i Wolfryk chciał władzy. - Idź za nim - poleciła Berigowi. - I weź broń. - Kiedy on powiedział, że chce być sam - zaprotestował chłopiec, patrząc na oddalającego się Wolfryka. - To idź tak, żeby cię nie widział. - Julia popchnęła Beriga. - Nie chcesz chyba, żeby coś złego mu się przytrafiło? Spojrzał na nią zaskoczony, po czym skinął głową i pobiegł za panem. Smok zawył, ale położył się u stóp Julii. Sichar podniósł się, zaczął ostrzyć nóż na osełce, nie spuszczając wzroku z Wolfryka i Beriga. - Naprawdę myślisz, że coś mu grozi? - zaniepokoiła się Ingunda. - Nie wiem. Mam złe przeczucia. Jakby ktoś nas obserwował, śledził każdy ruch. Od momentu, kiedy dotarłyśmy tutaj coś mi się nie podoba. - Ludzie opłakują Alaryka. Nie wiedzą, w którą stronę pójdą, są niespokojni, stąd twoje odczucia - powiedziała Una, rozglądając się za dziećmi. - Chcesz Wolfryka za króla? - zapytała Ingunda. - Chcę tego, co dla niego najlepsze - odpowiedziała wymijająco Julia, wpatrując się w polana trawione płomieniami. - On sam musi zdecydować. - Drewno osunęło się, rzucając setki iskier. - Jestem Rzymianką, nie mnie mówić, kto ma być królem Wizygotów. - A jednak powiedz - odezwała się Una. - Chciałabym usłyszeć twoje zdanie. - Zgoda. - Julia oderwała wzrok od znikającej w dolinie sylwetki Wolfryka i wyłuszczyła. - Ataulf to tradycjonalista, będzie się trzymał dawnego obyczaju. Bardzo wątpię, czy potrafi wywalczyć dla was ziemię. W oczach Honoriusza jesteście ciągle obcym, dziwnym ludem. I stanowicie, w jego przekonaniu, zagrożenie dla cesarstwa. Wolfryk czy Willa będą
178
SR
dla was mniej wygodni, ale uczynią was podobnym Rzymianom, a znowu nas też odmienią trochę na wasze podobieństwo. I potrafią twardo negocjować z Honoriuszem. - Wolfryk albo Willa? - powtórzyła Una. - Nie opowiesz się za żadnym z nich? - Może bym się opowiedziała, ale Wolfryk ma szacunek dla Willi, to też dobry kandydat. - A Wolfryk? Machniesz na niego ręką? - Już machnęłam - odparła Julia z goryczą. - Kiedy dotrzemy do Rzymu, odejdę. - On wie? - Una siłą powstrzymała się przed płaczem, przygryzła wargę. - Wie i chce tego. - Wcale nie chce, myśli tylko, że tak trzeba postąpić - odezwała się raptem Ingunda. Julia nie odpowiedziała. Siedzieli w milczeniu, czekając na powrót Wolfryka i Beriga. Sichar skończył ostrzyć nóż i odszedł, mrucząc coś, że musi zajrzeć do koni. Julia miała wrażenie, że słyszy jak piasek przesypuje się w klepsydrze, a mężczyźni nie wracali. Już była gotowa prosić Unę, by posłała za nimi Sichara, gdy Wolfryk się pojawił, za nim czerwony jak burak Berig. Kończyli awanturę. - Jak będę chciał niańki, to ją sobie najmę - warknął Wolfryk. - A ty miałeś opiekować się kobietami, tu cię zostawiłem. - Ktoś cię obserwował, czaił się w krzakach - tłumaczył zatrwożony Berig. - Aha, i zniknął kiedy cię zobaczył. - Nas też obserwują - powiedziała Julia. - Owszem. Ktoś z garnizonu w mieście. - Wolfryk uniósł brew. Chcą wiedzieć co zamierzamy. - Albo ktoś nasłany na ciebie z nożem - mruknęła Una. - Kobieto, opanuj się. Gdyby ktoś był przeciwko mnie, zaatakowałby wprost. Ludzie mają poczucie honoru.
179
SR
- Willa to uczciwy człowiek - powiedziała Julia. - Ale jest ktoś jeszcze, komu nie ufasz? Kto chce mnie zabić? Potrafię dbać o siebie. Dlaczego, myślicie, noszę pancerz? - Bo pięknie się w nim prezentujesz? - zapytała Ingunda ze słodkim uśmiechem i stanęła przy Berigu. Julia wstrzymała oddech, bała się wybuchu, ale Wolfryk tylko się uśmiechnął i napięcie minęło. - Masz cięty języczek, Ingundo. Wydaje mi się, że żmije w domu chowam. - Nie w twoim tylko w moim - sprostowała Una. A ty powinieneś chyba iść na radę. - Tak, powinienem. Ty, Berigu, zostań tutaj. Wolfryk odszedł. - Naprawdę ktoś go śledzi? - zapytała Julia. - Tak, ktoś go obserwuje - przytaknął Berig. - Albo sam napytał sobie biedy albo ktoś ma coś przeciwko niemu. - Widziałeś tego człowieka? - Nie, ale myślę, że to więcej niż jeden i chyba Rzymianin, coś tak czuję. Julia pogłaskała Smoka. Ktoś czaił się na Wolfryka. - I cóż, macie rozwiązanie? - zapytał Hilderyk, gdy zebrała się rada. To on teraz przewodził, i dobrze, bo nie walczył o tron, był człowiekiem neutralnym. - Ataulfie, Euryku, Willo? A ty Wolfryku? - Owszem. - Głowy zwróciły się ku Wolfrykowi. - Rzeka. - Jak to, rzeka? Chcesz spławić ciało Alaryka na tratwie? - prychnął Ataulf. - Myślę o grobie na dnie rzeki. To bezpieczne miejsce. I nikt nic nie dojrzy. - A wody niby się rozstąpią jak Morze Czerwone przed Mojżeszem? Czujesz się aż tak potężny, Wolfryku? Wolfryk nie odpowiedział na zaczepkę. - Przyjrzałem się rzece. Możemy pochować króla w starym korycie.
180
SR
Zapadła cisza. Oczekiwał, że Ataulf go wykpi, ale że reszta Rady się nie odezwie słowem...? Może się przeliczył, nie miał już wpływów. Świetnie - odezwał się Willa. - Naprawdę świetnie. Hilderyk uderzył dłonią w stół. Kiedy Wolfryk wrócił do swojego ogniska, zastał Unę masującą ramię Sichara. Berig coś szeptał na ucho Ingundzie, a Julia czesała Smoka. Chciał odpocząć, zjeść coś, a potem porwać Julię w ramiona i... No właśnie... co? - Jest coś na kolację? - zapytał, patrząc na Unę. Nie łączyły go z tymi ludźmi więzy krwi, a traktował ich jak rodzinę, od chwili, gdy w jego życiu pojawiła się Julia. Próbował wyobrazić sobie, że siedzi przy ognisku z Sunildą i nie czuł tego samego ciepła. Ciężkie to będzie życie, pomyślał. Usiadł, wziął od Julii grzebień i zaczął czesać Smoka. Berig, zakochany po raz pierwszy w życiu, nie zauważył nawet powrotu swojego pana. - Dostanę coś do jedzenia? - powtórzył. Berig i Ingunda usunęli się w cień, Sichar podniósł głowę, udając, że wcale nie przysnął i tylko chyba jedna Una zachowała przytomność umysłu. - Mamy bardzo dobrą potrawkę. - Co się dzieje? - zapytał Berig. - Pochowamy króla na dnie rzeki. Jutro pogrzeb.
181
Rozdział dwudziesty
SR
Julia była zaskoczona tempem, w jakim postanowiono pochować króla, ale dni były gorące, a Rzymianie mogli w każdej chwili zaatakować. Należało zatem się spieszyć. - Ma autorytet - powiedziała Una. - Więcej, ma charyzmę. Teraz rozumiem co Berig ma na myśli, kiedy mówi, że Wolfryk jest przeznaczony na króla. - Tak - przytaknęła Una i krzyknęła przerażona, widząc, że jeden z obcych mężczyzn wyciąga nóż. Wolfryk obrócił się, chwycił przeciwnika za nadgarstek, wykręcił mu dłoń, nóż upadł na ziemię, potem cios i mężczyzna się przewrócił. Wolfryk rzucił kilka ostrych słów i odszedł. - Phi! - Julia opadła na stołek. - Ma charyzmę i bardzo mocną pięść Z dala doszły hałasy, podniósł się kurz. - Pójdziemy zobaczyć? - A możemy? - Julia podniosła się, poprawiła suknię. - Myślałam, że nie wolno. - Możemy popatrzyć, co robią nad rzeką. - Una ruszyła do zakola rzeki. Stali tam gwardziści z włóczniami w dłoniach. - Widzisz, udało się skierować rzekę w stare koryto. - Ludzie przyglądali się zafascynowani prądowi wody. - Willa się pojawił. Przyjaciel, myślałby kto. - Wolfryk go lubi - powiedziała Julia. - Szkoda, bo to utrudni mu walkę o tron. - Nie wiem co się z nim dzieje. - Una wsparła dłonie na krzyżu. Kopie mnie cały czas. Wydoisz kozy? Julia wzięła wiadro i podeszła do najstarszej kozy. Nie lubiły się wzajemnie, antypatia szła z obu stron. - Ataulf i Willa chcą tronu, bo są spragnieni władzy, natomiast Wolfryk z poczucia obowiązku. - Zanim się pojawiłaś tak nie myślał. - Powiedziała Una i nie zabrzmiało to jak wyrzut, ale Julia czuła skrupuły, poruszyła się
182
SR
niespokojnie na stołku. - Może nie myślał o koronie, ale miał jednak ambicje, przecież szukał sprzymierzeńców, popleczników. - Niech już odbędzie się pogrzeb króla. Im szybciej podejmą decyzję, tym lepiej - stwierdziła Julia i klepnęła kozę po zadzie, żeby ją uspokoić. - Dojdziemy do Rzymu, ja odejdę, a on ożeni się z Sunildą. - Chętnie by ci przytaknęła - rzuciła Una z przekąsem. Straże czuwały przez całą noc, mężczyźni nie wrócili do wozów. Na miejscu pochówku płonęły pochodnie, ognie błyskały między drzewami, wokół namiotów królewskich panował ruch. Pojawił się na moment Berig, zdjął bagaże z wozu, zaprzągł woły i odjechał. - To na pogrzeb - wyjaśnił. - Cztery będą nam potrzebne, najmocniejsze, żeby mogły wjechać do rzeki. Kobiety z domu Alaryka miały odziać go w najpiękniejsze szaty, opowiadała Una, gdy przygotowywały posiłek. - Możemy przyjrzeć się pochówkowi? - chciała wiedzieć Julia. - Nie znam waszych zwyczajów. Kobiety mogą brać udział w pogrzebie? - Zwykle tak, ale w tym przypadku nie. Tylko rada królewska, kapłani i mężczyźni, którzy otworzą tamę. - Można im wierzyć, że dochowają sekretu? - zapytała Julia. - To skazańcy. Na wszystkich po pogrzebie zostanie wykonany wyrok. Żaden nie opuści doliny żywy. - Och. - Julia próbowała wyobrazić sobie pogrzeb: rzeka oświetlona blaskiem pochodni, straże czuwające przy zwłokach, zmęczeni ludzie, którzy wiedzą, że to ich ostatnia noc... Było w tym coś z ofiary, z dawnych, pogańskich obrzędów i rytów: krew skazanych na królewskim miejscu pochówku. Wolfryk i Berig wrócili o świcie, brudni, zmęczeni. Obudzili kobiety. Wolfryk ze zwykłą dla siebie niefrasobliwością zaczął zrzucać brudne odzienie. Una i Ingunda skromnie odwróciły wzrok, ale Julia nawet nie próbowała udawać, że nie patrzy. Znała jego ciało na pamięć, znała zapach, czuła niemal każdy mięsień pod palcami: Skóra połyskiwała niczym jedwab w blasku idącym od ogniska,
183
SR
widać było blizny po dawnych ranach. Miała ochotę podejść, stanąć za nim, przesunąć dłońmi po jego plecach, po biodrach, a on obróciłby się i wziął ją w ramiona... - Julio, wiesz gdzie są moje najlepsze tuniki? - Wybu-dził ją swoim pytaniem z transu. Dzięki Bogu był w spodniach. Widział, że mu się przygląda. Refleksy płomieni w jego oczach sprawiały, że zdawały się gorące. - W tej skrzyni, tutaj. - Podniosła wieko, rada, że czymś może się zająć i w szarym świetle odszukała tuniki. Kiedy podsunęła mu trzy do wyboru, akurat otwierał szkatułę z biżuterią piękniejszą niż wszystko, co do tej pory nosił. - Berig! - podał chłopcu złote naramiennki, pas z ciężką klamrą, a Ingundzie wręczył tak misterną, filigranowej roboty zapinkę do opończy, że dziewczynka jęknęła z zachwytu. - Moi domownicy muszą być godnie odziani. - Mówił z namaszczeniem, ale lekko się uśmiechnął, widząc zachwyt małej. Wieczorem te wszystkie ozdoby mają wrócić do szkatuły - oznajmił i odpowiedziały mu poważne przytaknięcia. Wyjął jeszcze imponującą broszę w kształcie zwiniętego węża i kolejną agrafę do opończy, po czym spojrzał na Mię. - A ty co założysz? - Una pożyczy mi szkarłatną tunikę i czerwono-złoty szal na głowę. - To będzie pasowało. - Podał jej bransoletę, naszyjnik-łańcuch i ciężką broszę wysadzają rubinami. - Nie musisz mi tego zwracać dodał cicho. - Nie mogę przyjąć takich kosztowności. - Dlaczego nie, to dla mnie prawdziwa przyjemność, nie pozbawiaj mnie jej. - Powinieneś... - szukała słów. - Powinieneś ofiarować je Sunildzie. - Rubiny to nie dla niej, do jej urody pasują szmaragdy, szafiry. Jeśli zdecyduję się ożenić z Sunildą, ustalimy ile za nią zapłacę i wtedy dostanie klejnoty, nie wcześniej. Wolfryk odwrócił się i zaczął zakładać bransolety.
184
SR
- Pozwól. - Julia zamknęła obie dłonie na jego prawym nadgarstku. - Cieszę się, że znowu nosisz talizman. - Kapłani wyśmialiby twoje przesądy. - Wolfryk uśmiechnął się, kiedy założyła mu bransoletę i na lewy nadgarstek. Zmienił klamrę u pasa na ozdobną, a Julia podała mu opończę, zapięła ją na agrafę. - Jeszcze jeden talizman - szepnęła i położyła dłoń płasko na jego piersi tak, że czuła bicie serca. - Tak bym chciała, byś nie musiał ich potrzebować. - Ludzie się rozeszli - stwierdził, odrzucając połę opończy, by mieć swobodny dostęp do miecza. - Straże odgoniły gapiów, ale ja ciągle czuję ich obecność. - Ja też. - Wolfryk uniósł jej lekko brodę, a ona ucałowała jego palce. - Niech Bóg nad tobą czuwa Wolfryku, synu Atanagilda, syna Toryzmunda. Zobaczymy się na uczcie. Odjechali i Julia patrzyła za nimi: dwie sylwetki na tle mleczno-różanego nieba. Kobiety, wszystkie z nakrytymi głowami, zebrały się na brzegu rzeki, czekały. Nieco wyżej, na zakolu wybrano miejsce pochówku, tam stali mężczyźni, pogrążeni w milczeniu. Wszyscy z płaczem żegnali króla. Ciało umieszczono na platformie na wozie, ubrane w purpury i szkarłaty, hełm na głowie, dłonie złożone na mieczu. Za wozem z ciałem jechały inne, z przedmiotami, które miały otaczać króla pogańskim obyczajem. Ale byli i księża. Jakby przeszłość się kończy-ła, stare odchodziło, odchodził oto ostatni król, co się rodził w puszczach, gdzieś na wschodnich rubieżach Europy. Kiedy wozy zniknęły za zakrętem, kobiety zaczęły śpiewać. Julia nie rozumiała słów, ale słyszało się w nich żal, boleść, dojmujące i dotykalne. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie trwało długo gdy poniósł się po dolinie dźwięk rogów, niby surmy wzywające do bitwy. Słońce się wznosiło, zbyt jasne, jakby obrzęd potrzebował szarego, zgaszonego światła pierwszych
185
SR
porannych godzin. Lamenty stały się głośniejsze, wznosiły się ponad śpiew żałobny. A potem z nurtem popłynęło dwanaście ciał skazańcy, co grzebali króla. Przodkowie Wizygotów zapewne pochwaliliby takie ryty ofiarne, pomyślała Julia, odwracając wzrok od unoszonych prądem straconych ludzi. Tymczasową tamę usunięto, bo woda popłynęła znowu, najpierw zamulona, potem już czysta. - To koniec - szepnęła Una, a Ingunda otarła łzy z policzków. - Coś się skończyło, nasz świat się zmieni. - Popatrzcie, to kobiety z domu królewskiego. - Była wśród nich niemłoda już żałobnica, o twarzy ściągniętej smutkiem, otoczona służbą, a z boku inna, w rzymskich szatach, szczupła, ciemnowłosa, z głową przykrytą szalem. - Galla Placida, taka spokojna. - Myśli, że zostanie żoną następcy Alaryka - zauważyła Ingunda. Myślicie, że kocha Ataulfa? - Nie wiem - odparła sucho Una. - Od dawna się o tym mówiło. Ingunda poczerwieniała, speszona, że wypsnęło się jej nietaktowne pytanie i kobiety zaczęły powoli wracać do obozu. Julia, Una i Ingunda odsunęły się na bok, dając przejście grupce żałobnie. - A ty, co tutaj robisz, Rzymianko? To świętokradztwo. - Przed Julią zatrzymała się Sunilda w kosztownej błękitnej szacie, z bransoletami na rękach, z gniewem w oczach. - Przyszłam oddać hołd pamięci zmarłego króla - powiedziała Julia spokojnie. Było jej zupełnie obojętne co Sunilda sobie o niej pomyśli, ale nie chciała, by inni mogli oskarżyć ją o brak szacunku dla władcy. - Galla Placida też przyszła. Nie uwłaczam królowi w niczym, skoro inna Rzymianka pojawiła się na pogrzebie. W Rzymie to normalne, że obcy przychodzą na ważne pogrzeby. - Owszem, książęta, posłowie, ludzie utytułowani i szanowani, a nie niewolni i dziwki - powiedziała Sunilda z pogardą. Julii zaparło dech w piersiach. Ingunda wysunęła się o krok do przodu, ale Una położyła jej dłoń na ramieniu, powstrzymując dziewczynkę.
186
SR
- Nie jestem ani niewolną, ani dziwką. To ty okazujesz brak szacunku, tak się odzywając zaraz po pogrzebie. Nie lubisz mnie, ale to nie czas i miejsce, by dawać temu wyraz. - Julia poczerwieniała, scena wywołana przez Sunildę ściągnęła gapiów, kobiety otoczyły je kołem, komentowały sprzeczkę. Julia starała się zachować godność oraz spokój, ale nie było to łatwe wobec władczej, zadufanej panny. - Najlepszy czas, bo nie ma między nami mężczyzn, żebyś ich kusiła swoimi wdziękami, ladacznico. - Przestań mnie obrażać, nie jestem ladacznicą. - Zaprzeczysz, że zlegasz w łożu z Wolfrykiem? - rzuciła ostro Sunilda. - Przysięgniesz, rzymska niewolnico? - Nie zaprzeczam. - Julia nie zamierzała składać fałszywych przysiąg. - Ale być kochanką, to nie to samo co być dziwką. Jeśli sypiam z Wolfrykiem, to dla czystej radości, nie dla pieniędzy. Kobiety na moment wstrzymały oddech, ale Julia czuli, że nie potępiają jej, przeciwnie, większości spodobała się chyba harda odpowiedź. - Naprawdę? - Sunilda spojrzała na ozdoby noszone przez Julię. Kupiłaś sobie te klejnoty, wywłoko, czy je może ukradłaś? Julii mgła pojawiła się przed oczami. Biedna Ingunda nie posiadała się z oburzenia. - To prezent od Wolfryka, chciał bym była godnie ubrana na królewski pogrzeb. - Kłamiesz! To moje złoto i ja je powinnam nosić, gdy zostanę jego żoną. Jesteś złodziejką. - Sunilda przemawiała z absolutną pewnością siebie i, oczywiście, miała rację. Kilka słuchaczek pokiwało głowami. Wszyscy oczekiwali, że tak właśnie się stanie, Sunilda wyjdzie za Wolfryka. - Zostaniesz jego żoną, jeśli Wolfryk rozmówi się z twoim ojcem, ale na razie Wolfryk może robić co mu się podoba ze swoim złotem. Sunilda stała bardzo blisko. Była wysoka, postawna i Julia z trudem zapanowała nad chęcią zrobienia kilku kroków w tył. Uniosła głowę i zmierzyła rozwścieczoną rywalkę pełnym wyższości spojrzeniem. Takie spojrzenia posyłała jej matka damom, które
187
SR
uzurpowały sobie nienależne im miejsce w rzymskiej socjecie i nigdy nie zawodziło. - Ty byle co, ty szmato. - Julia takich właśnie obelg mogła się spodziewać po pannie. - Zapewne niepokoi cię, że Wolfryk dotąd nie poprosił o twoją rękę - odezwała się z udanym współczuciem. Zdała sobie za późno sprawę, że z taką przeciwniczką nie da się wygrać z pomocą słownych potyczek, bo Sunilda jest zbyt prymitywna i nie przebiera w środkach. Wściekła furia najpierw zacisnęła dłonie, a potem wymierzyła jej policzek, od którego Julia zatoczyła się do tyłu. Julia, oszołomiona, zobaczyła w dłoni przeciwniczki niewielki nóż.
188
Rozdział dwudziesty pierwszy
SR
- Na litość boską, rzuć nóż - zawołała Julia, podnosząc dłonie, ale Sunilda tylko obnażyła zęby. - Zranisz mnie. - Taki właśnie mam zamiar, rzymska dziwko. Julia zastanawiała się dokąd uciekać. Nie zamierzała stawać przeciwko uzbrojonej, wyższej od niej o głowę Gotce. Były otoczone pierścieniem kobiet, które cofnęły się trochę, ale nie rozstąpiły. Tak samo było przy pojedynku Wolfryka z Ratanem: ludzie akceptowali osobiste porachunki, uważali je za coś naturalnego. Una i Ingunda pobladły, ale żadna nie próbowała interweniować, bronić Julii. Walka Wolfryka skończyła się śmiercią, czy tego samego oczekiwały teraz kobiety, świadkowie zajścia? Dłoń powędrowała do pasa, ale ubierając się dzisiaj w piękne szaty Uny nie pomyślała, by wziąć nóż do jedzenia, który zwykle nosiła. A nawet gdyby, czy miałaby odwagę go użyć? Zadać cios innej kobiecie, nawet w obronie własnej? Sunilda krążyła wokół niej, wściekła, gotowa do ataku. Julia się cofała. Czego chcesz? - zawołała i usłyszała, że głos się jej niebezpiecznie załamał. - Chcę moich kosztowności. I dowieść ci, że nawet jako dziwka nie jesteś godna wizygockiego wojownika, przyszłego króla. Dzięki Bogu, nie chce mnie zabić tylko poniżyć, pomyślała Julia w jakimś gorączkowym przebłysku czarnego humoru. - Odrzuć zatem nóż. - Tym razem jej głos zabrzmiał spokojniej . Chyba że chcesz walczyć z kimś, kto jest dwa razy mniejszy, słabszy i nieuzbrojony. - Oczywiście była to jawna obraza i mocna przesada, ale patrycjuszki dbały o szczupłą sylwetkę. Może to powstrzyma furię przed atakiem. O dziwo, Sunilda odrzuciła nóż i napadła na Julię wręcz, wydając dziki okrzyk. Kobiety też krzyknęły i odskoczyły, gdy nóż wylądował pod ich stopami.
189
SR
Upadły na ziemię, zwarły się w walce, Julia poczuła, że upięty na włosach szal rozdziera się, spada z głowy. Sunilda przycisnęła ją z całych sił do ziemi, chwyciła za wysadzaną rubinami broszę i wtedy Julia udała, że omdlewa, a potem z całych sił ugryzła napastniczkę w rękę, nie domyślała się nawet, że stać ją na podobną zawziętość. Sunilda z krzykiem cofnęła dłoń, Julia zerwała broszę i rzuciła Ingundzie. Dziewczynka złapała klejnot i w tej samej chwili Sunilda chwyciła za złoty łańcuch na szyi Julii, ale nie próbowała zrywać, ściągać z szyi, tylko zacisnęła jak obrożę. Julia próbowała bronić się brodą, równocześnie zrzucić z siebie Sunildę, drapać w nadgarstki, ale dziewczyna miała na rękach szerokie, kute bransolety ze złota, wysadzane turkusami, tak że Julia tylko połamała paznokcie. Kotłowały się na ziemi, drapiąc i kopiąc. Julia nie sądziła, że to aż tak może boleć. Kiedy przyglądała się walkom, zawsze sądziła, że zmagania jakoś przytępiają ból. Jakby inaczej Wolfryk mógł walczyć z Ratanem, mając rozciętą rękę do kości? Zbierając całą odwagę, wykręciła palec Sunildzie i ta puściła zaciskający się na szyi łańcuch, ale uderzyła Julię w skroń. Walka stawała się coraz bardziej zaciekła i coraz bardziej chaotyczna, bez żadnej sztuki, okrutna, desperacka, pełna nienawiści. Unieś się trochę, zrzuć ją z siebie. Julia próbowała wesprzeć się na łokciach, ale Sunilda była dla niej zbyt ciężka. Poczuła, że ogniwa łańcucha pękają, zebrała w palce ziemię i cisnęła w twarz Sunildy. Ta wrzasnęła i próbowała wrazić jej pazury w oczy. Julii udało się obrócić, pozbyć ciężaru rozszalałej Wizygotki. Zabolało ją ramię, ale zignorowała ból. Skoczyła na równe nogi i ściągnęła z szyi pęknięty łańcuch. Podała go Ingundzie, także bransolety. - Nie wierzę w to, co się dzieje - wychrypiała. - Dlaczego nikt nie powstrzymał tej bestii? - To sprawa honoru - powiedziała Ingunda, zdumiona, wstrząśnięta, że Julia zadaje podobne pytanie. - Gdybyśmy was powstrzymały byłabyś zła i zawstydzona.
190
SR
- Teraz jestem zła - warknęła Julia. Odrzuciła podartą opończę, rozwiązała pas i zrzuciła śliczną tunikę Uny. Została w prostej szacie spodniej. Uwolniona od odzienia, poczuła się jak w rzymskiej łaźni, znowu była wolna, swobodna, zręczna w ruchach, silna. Rozprostowała członki, czuła, że krew szybciej krąży w żyłach, jak w czasie zabaw z przyjaciółkami. Sunilda, brudna, spocona, z czerwonymi oczami, znowu rzuciła się na nią jak Furia szukająca odwetu. Julia nie czekała na atak, rzuciła się na nią i pchnęła z całej siły w pierś. Zaskoczona Sunilda zachwiała się, Julia podcięła jej nogę i wariatka padła jak długa, przyciśnięta do ziemi kolanem Julii. - Uspokój się, słyszysz? Nie dostaniesz teraz złota, ja niedługo wrócę do domu i wyjdziesz sobie za Wolfryka - krzyknęła dziewczynie prosto w twarz. - Dość już. Koniec - powtórzyła i Sunilda przestała się szamotać. - Nie chcesz go? - zdumiała się Gotka. - Pragnę go nad życie, nad własny honor, ale nie nad jego honor. Julia, jeszcze przed chwilą pełna sił, miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Chwyciła powietrze, obróciła się i padła na stratowaną trawę. Poczuła, że ktoś ściska jej dłoń. - Wierzę ci. - Sunilda odwróciła ku niej głowę i spojrzała w oczy Julii. - To była porządna walka. - Zależy co się komu podoba. - Julia miała ochotę parsknąć śmiechem. Pewnie zmieniłoby się to w atak histerii i upokorzyło ją do końca. Była wszak rzymską patrycjuszką, a tu wdała się w obrzydliwą bójkę z barbarzynką, w dodatku leżała obok niej w samej spodniej szacie i uprawiała towarzyską konserwację z tą dzikuską, która kilka minut wcześniej rzuciła się na nią z nożem. W pobliżu dały się słyszeć głosy, które zaraz umilkły, po czym ktoś przyklęknął obok niej i uniósł do pozycji siedzącej. Wolfryk, a któż by inny? Wspaniały, mocarny Wolfryk, odziany w najpiękniejsze swoje szaty, piękny Wolfryk, przyszły król w dniu najważniejszym, dniu żałoby. I oto ratuje swoją byłą niewolnicę, byłą kochankę przy dziesiątkach gapiów, których opinia tak wiele dla
191
SR
niego znaczyła. Odwróciła głowę, nie chciała widzieć niesmaku na jego twarzy. Kochała go tak bardzo, nie chciała być dla niego powo-dem zakłopotania, zdradzać się ze swoimi uczuciami przed po-łową obozu. Hilderyk pomógł podnieść się córce. A Wolfryk się uśmiechał. Niemożliwe, ale prawdziwe. Uśmiechał się. - Ciężko wywalczony pakt o nieagresji - stwierdził. -Szkoda, że nie widzieliśmy walki, która doprowadziła was do zawarcia pokoju powiedział z rozbawieniem. - Co? Co takiego? Nie masz nam za złe, że skoczyłyśmy sobie do oczu właśnie teraz, w najgorszym momencie. - To mi tylko pochlebia - wyznał i usta mu się zaśmiały, w oczach błysnęły zielone iskierki. - Doprawdy jestem pod wrażeniem. Nachylił się tak blisko, że mogła widzieć każdy włosek w brodzie, każdą rzęsę. - Tylko mi nie mdlej teraz - szepnął jej do ucha. - Musisz wstać i wrócić do swojego namiotu. - Nie dam rady. - Owszem, dasz radę. - Podniósł ją, przytrzymał, kiedy się zachwiała. - Jesteś kobietą Wolfryka i nie będziesz mdlała na oczach połowy albo i całego obozu. - Nie jestem twoją kobietą, już to sobie wyjaśniliśmy. Odepchnęła jego dłoń. Zabolało, jak zabolały razy Sunildy. Ktoś zarzucił dziewczynie opończę na ramiona i teraz odchodziła wsparta na ramieniu Hilderyka, otoczona roześmianymi przyjaciółkami. Julia zrobiła jeden ostrożny krok i Ingunda też zarzuciła jej opończę. Ale cudowna walka. - Oznajmiła mała, uśmiechając się od ucha do ucha. - Julia nie dała sobie odebrać nic z twoich kosztowności. Widziałeś, panie? Moich kosztowności - syknęła Julia przez zęby. – Jego niech sobie bierze, co mi tam. I przestań się głupio uśmiechać zwróciła się do Wolfryka niby to z wściekłością. - Nie masz żadnych powodów, żeby czuć się pochlebionym. Kiedy potężnc babsko mnie napada, obrzuca obelgami i chce okraść, muszę się bronić. - Znowu miała wrażenie, że
192
SR
osłabła. - Użyj tych swoich cudnych muskułów i weź mnie może na ręce? Wolfryk uniósł ją i serce mu się ścisnęło: była krucha, leciutka jak piórko, tak delikatna w porównaniu z mocno zbudowaną, długonogą Sunildą. - Nie uśmiecham się głupio - zaprzeczył wbrew sobie i nadal głupawy uśmiech nie znikał mu z twarzy. Julia miała aż nadto rozumu, by unikać Sunildy, ale kobiety wałczyły o niego, nie było to takie sobie zwykłe starcie osobowości. O niego i o kosztowności, które dał Julii. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie broniła złota dla jego ceny, ale dlatego, że on je jej darował. Czuła się zraniona, obrażona. A Sunilda? Wychowana w gockim obozie nauczyła się, że kobieta musi walczyć o siebie, o dzieci, o wszystko, na czym jej zależy, tego od niej oczekiwano. - Mogłeś mnie uprzedzić - mruknęła z gniewem. - Nie ruszałabym się nigdzie bez noża, gdybym wiedziała, co może mnie spotkać. - Nóż? Groziła ci nożem? - Ciepłe spojrzenie Wolfryka zmieniło się w lodowate. - Owszem. - Julia pokiwała głową i ciemne włosy zatańczyły. Groziła nożem, spoliczkowała, a potem próbowała udusić naszyjnikiem. - Zraniła cię? - zatroskał się Wolfryk. Mała lecz głęboka rana nie musiała być widoczna na pierwszy rzut oka. - Nie. Tylko poobijana i sponiewierana. W końcu odrzuciła nóż. - Jakim cudem? - Zawstydziłam ją, że napada na kogoś nieuzbrojonego. Poza tym chciała mnie chyba dostać w swoje nagie ręce. Okropnie ją rozłościłam. - Moja najdroższa spryciula. - Usiedli przed namiotem Julii i Wolfryk próbował zachować w miarę obojętną minę. Pierś rosła mu z dumy, bo Julia walczyła o dary, które dostała od niego. Miał ochotę ucałować ją ze szczęścia, że wyszła cało z walki, był z niej okropnie dumny, bał się czy nie za bardzo jest obolała. - Powiedz, co ci zrobiła
193
SR
złego? - Nic mi nie będzie, Ingunda się mną zajmie - zbyła jego pytania zawstydzona. - Miens liufs... Nie nazywaj mnie swoim kochaniem. - Już zdążyła się dowiedzieć co znaczy nieznane słowo. Próbowała go odsunąć. Smok pojawił się bezszelestnie i zaczął ją trącać nosem, pomrukując coś. Może mu było głupio, że nie zajął się wojowniczą Sunildą? - Idź do namiotu, odpocznij - zakomenderował. - Rozbierz się, zrzuć wszystko. Smok będzie cię pilnował. I nie opuszczaj płachty wejściowej, będzie nam potrzebne światło. - Co z tobą? - zagadnął, kiedy po kilku minutach wrócił z gorącą wodą, ręcznikami i szarpiami. Julia leżała skulona na łóżku, nagusieńka, jak kazał, ale sztywna, zakłopotana. - Pozwól się obejrzeć, na litość boską, nie raz i nie dwa widziałem cię nagą. -To co innego, byliśmy kochankami, a teraz... sama już nie wiem. „Teraz czujesz, że chcę położyć się obok ciebie i pieścić biedne, poobijane ciało aż zapomnisz o wszystkim i oddasz się rozkoszy. Zdajesz sobie sprawę, że cię kocham, Julio Liwio? Zdajesz sobie sprawę, jak bolesna jest świadomość, że mam cię stracić?". Ona go nie kochała, to oczywiste, myślał, zaczynając ją obmywać i ignorując bezradne protesty. Wiedział od samego początku, że ją straci, ale w swojej głupocie zachowywał iskierkę nadziei, że może będzie inaczej, że znajdzie się jakieś rozwiązanie. Ale Julia nie okazywała cienia uczucia, nic. Miał jej przyjaźń, jej lojalność. Walczyłaby dla niego, za niego i umierała z troski, gdyby znalazł się w niebezpieczeństwie, ale uczyniłaby to dla każdego z nowych przyjaciół, mówił sobie. Nie był nikim specjalnym w jej życiu, no, chyba że wyszczególniał go fakt, iż to on pozbawił ją hymenu. Hmmm. I już tak zawsze będzie o nim myślała, jako o tym pierwszym. Obmywał posiniaczoną Julię, wcierał w skórę maści Uny. Często
194
SR
musiał w podobny sposób zajmować się Berigiem, kiedy chłopiec wracał do namiotu po jakiejś bijatyce albo zabawach z silniejszymi i roślejszymi od niego. Teraz wystarczyło tylko zapomnieć, że ma przed sobą delikatną pannę i wyobrazić, że to niezgrabny jeszcze niedorostek. A gdzie tam. Poniósł sromotną klęskę w swych wysiłkach. Kiedy owijał bandaże wokół jej poobijanych żeber, dotknęła delikatnie jego czoła. - Spociłeś się. - Boję się, że mogę cię urazić, sprawić ci ból. - Ja zakładałam ci szwy na ranę. - Zanurzyła palce w jego włosach i Wolfryk musiał użyć całej siły woli, żeby nie zamknąć oczu. - Ja jestem mężczyzną, powinienem być wytrzymały na ból. Bawiła się jego włosami, zatykała je za ucho, eksperymentowała. Powinienem nawet znieść tortury, pomyślał smutno, kończąc bandażowanie. A Julia potrafi zadawać tortury gorsze, niż zadawałby najbardziej zmyślny, pomysłowy wróg. - A kobiety nie? Kiedy rodzą dzieci? Poza tym spodobało ci się, że walczyłam, jesteś niekonsekwentny, skoro się teraz martwisz. - Proszę mnie nie zażywać racjonalnymi argumentami, kobieto mruknął. - A teraz niech obejrzę twoje gardło. - Musi być silny. Julia takim właśnie chce go widzieć. Silnym, ambitnym. On też chciał się takim postrzegać. Julia pozwalała się opatrywać i starannie ukrywała swoje reakcje na dotknięcia Wolfryka. Obchodził się z nią delikatnie, ale równie delikatnie obmywałby i nacierał maściami poturbowanego Beriga, instruując przy tym chłopca, jak można było uniknąć kilku razów oraz siniaków. Ciągle była zaszokowana jego reakcją, że stanęła do walki. Co powiedziałby Antoniusz Justus, widząc taką scenę? Na samą myśl przeszedł ją dreszcz. Gdzieś głęboko pod patrycjuszowską tresurą, która w żadnym razie nie dozwalała dobrze urodzonej pannie tarzać się w pyle i rzucać do oczu innej kobiecie, rodziła się przecież duma, że potrafiła przeciwstawić się Sunildzie.
195
SR
I ten podziw w oczach Wolfryka. Niebezpiecznie ekscytulący. Zakręciło się jej w głowie i oto ujrzała siebie jako królową, odpowiednią partnerkę u boku wizygockiego władcy. Szybko wrócił zdrowy rozsądek, zniknęły głupie rojenia. Starcie z Sunildą pokazało jej dowodnie, że musi odejść, że nie tu jej miejsce. Walcząc, odsłoniła się, zdradziła, co czuje do Wolfryka. Sunilda w każdej chwili gotowa rzucić jej to w twarz, a i dość było wokół kobiet, które słyszały jej deklaracje i wiedziały, że go kocha. A on? On pozostawał obojętny. Nie kochał jej. Tak obojętnieją dzisiaj opatrywał i namaszczał. Nie do końca obojętnie, bo kiedy ją mył i smarował, bacznie śledził czy na jej twarzy nie dojrzy grymasu bólu. Nie dojrzał, bo to dusza była obolała, nie ciało. Potrafił i umiał się nią opiekować, od samego początku. Ale też opiekował się wszystkimi, za których był odpowiedzialny. Był jej pierwszym kochankiem i to zapewne mu ciążyło, bo musiał rozumieć co oznacza zabrać dziewczynie hymen, a potem odejść, bo trzeba żenić się z inną. Ale, ale... Ona była Rzymianką, kimś z innego świata, uwiózł ją z Miasta, kierowany kaprysem, ale miał swoją rolę do odegrania, swoje przeznaczenie, które musiał wypełnić. - Spróbuj teraz usnąć - powiedział, okrywając ją, jakby była ciężko chora. - Poproszę Unę, żeby przyniosła ci któryś z tych swoich cudownych wywarów. - A uczta? Czy wieczorem zapadnie decyzja kto zostanie królem? A ona ma spać i nic nie będzie wiedziała? Podniosła się na łokciach, ale Wolfryk pchnął ją łagodnie acz stanowczo do pozycji leżącej. - Spokojnie, moja dzielna rzymska doradczyni. - Wolfryk się uśmiechnął. - Nic się nie wydarzy poza tym, że będzie w bród jedzenia i piwa, ludzie będą śpiewać, przemawiać, wznosić toasty, ronić łzy oraz pracować na porannego kaca. A ty odpoczywaj.
196
Rozdział dwudziesty drugi
SR
Julia obudziła się sztywna, obolała, ale chyba jedyna trzeźwa w obozie. Kiedy szła do latryny wszędzie widziała czerwone oczy z niewyspania i mocno wczorajsze, blade twarze oraz ludzi, pocierających sobie skronie. Una przygotowywała owsiankę, do której nikt nie spieszył siadać. - Dzień dobry, kochanie - przywitała Julię. - Jak się czujesz? Poobijana? - Okropnie. - Zastanawiała się czy Sunilda obudziła się tego ranka ze świadomością, że jej małżeństwo z Wolfrykiem zostało postanowione. - Co tak pusto i głucho? - zapytała, przyjmując kubek piwa. - Ingunda nie spała na swoim posłaniu, chyba że wstała bardzo wcześnie i zrobiła taki idealny porządek po sobie. - Ingunda siedzi nad rzeką, blada i dumna, a Berig, nie mniej blady i dumny, przy koniach, udaje, że pomaga Sicharowi. Oboje nie spali całą noc i teraz ledwie żyją. . - Zjesz coś? - Poproszę. - Julia wzięła do rąk miskę, dmuchnęła, by trochę ostudzić gorące danie. - Pokłócili się? - Przede wszystkim oboje dużo wypili. Ingunda uwodziła Beriga, ale on się nie nadawał do uwodzenia, to nazwała go wieprzkiem, a on ją rozpustnicą, dostał za to w twarz i uciekł od ogniska. Wiesz, małe dzieci to wcale nie mały kłopot, żeby jeszcze człowiek musiał się przejmować taką dwójką. - Skąd wiesz co się stało? Wydzierali się na siebie tak głośno? Rzeczywiście Ingunda próbowała zrobić pierwszy krok, zamiast czekać na inicjatywę Beriga? - Oboje przyszli zwierzyć mi się, osobno, każde przedstawiło swoją wersję, ale nie znaleźli u mnie wielkiego zrozumienia, więc wynieśli się szybko. A że Ingunda zrobiła pierwszy krok? Wiesz, dziewczynki zawsze są doroślejsze od chłopców, tak myślę. - Una nałożyła sobie owsianki i usiadła.
197
SR
- Ingunda wie doskonale, czego chce, a chce Beriga. On natomiast nic nie wie i jest przerażony, bo i chciałby się z nią kochać i postawić na piedestale, wielbić w niej czystą, niepokalaną dziewicę, opiekować się nią i zaimponować najdroższej jaki to jest wspaniały w łóżku. Wolfryk wygłosił mu wykład o szacunku dla czci niewieściej. - Co takiego? - Co słyszysz. - Una uśmiechnęła się szeroko. - Gdzie on jest? Zdarzyło się coś w czasie uczty? - Niewiele. Jak to na uczcie, mnóstwo gadania, niekończące się toasty, ale żadnych kłótni czy bójek, na szczęście. Hilderyk chciał koniecznie porozmawiać z Wolfrykiem na stronie, ustalić coś pewnie w sprawie małżeństwa, ale Wolfryk go unikał i wymigał się od rozmowy. - Dlaczego? - Wiadomość ucieszyła Julię. - Bo wypił bardzo dużo i wiedział, że w takim stanie lepiej nie pertraktować ze starym lisem. Nigdy nie widziałam, żeby pił tak dużo, jakby chciał się zatracić. - Ale zachował dość przytomności umysłu, żeby nie podejmować pertraktacji. - Właśnie, o dziwo. Jadły dalej już w milczeniu, gdy pojawił się Wolfryk. - Okropnie wyglądasz - przywitała go Julia miło. Kpiła z niego, ale rzeczywiście wyglądał okropnie, szary na twarzy, z przekrwionymi i podkrążonymi oczami. - Zjedz trochę owsianki. - Dziękuję. Ty natomiast, mam nadzieję, doszłaś do siebie. - Nie oczekując odpowiedzi na swoje retoryczne pytanie oparł się o wóz i zaczął jeść z miną człowieka przyjmującego paskudne w smaku lekarstwo. - Gdzie Berig? - Przy koniach. Ma kaca, policzek jeszcze go piecze, a w głowie brzmi echem twój wzniosły wykład o poszanowaniu czci niewieściej - poinformowała go Una. - Co takiego? - zdziwił się winowajca.
198
SR
- Chłopak i tak nie wie co to za tajemnicze stworzenia te dziewczyny, boi się, nie musiałeś jeszcze dodawać swoich przemyśleń. Idź, pogadaj z nim. Potrzebuje męskiej rady, a Sicharowi raczej się nie zwierzy. Wolfryk zaklął cicho, wyprostował się, odstawił miskę i ruszył na wzgórze, gdzie swój postój miały konie. Zatrzymał się jeszcze na chwilę, odwrócił. - Jutro ruszamy w dalszą drogę. Za dwa dni powinniśmy dotrzeć do miejsca, gdzie obozowaliśmy, zmierzając na południe. Dobre, bezpieczne, łatwe do obrony. Tam zostaniemy, dopóki nie zapadnie decyzja. Nie muszę chyba pytać, o jaką decyzję chodzi. Nikt o to nie pyta, ale każdy wie o co chodzi. O władzę. W obozie panowało napięcie i Julia wyczuwała je przez skórę, jak czuje się nadchodzącą burzę. Musieli być obserwowani, aczkolwiek patrolujące okolice obozu straże, piesi i konni, nikogo nie widzieli. - To nie znaczy, że ich nie ma. Są czujni, sprytni, wiedzą jak pozostać niezauważonymi. Pogrzeb, śledzące Gotów oczy, uczta i jej smutne skutki, wszystko to składało się na taką, a nie inną atmosferę, najważniejsze było jednak niespokojne oczekiwanie na decyzję w sprawie przejęcia tronu, która miała odmienić los ludu. - Musimy być przygotowani na potyczkę - oznajmił Wolfryk, kiedy zwijali namioty, gotując się do drogi. - Galla Placida i dwór Alaryka w centrum taborów, amy...- wskazał na otaczających go ludzi i dodał rozkazującym tonem -pójdziemy na końcu i będziemy zabezpieczać tyły. Wszyscy mężczyźni na koń, wszyscy pod bronią, kobiety i dzieci na wozach. Dzieci Uny już siedziały na wozie. Ulf, jej średni syn, nie posiadał się z zachwytu, że został mianowany „pomocnikiem woźnicy" i może usiąść przy swoim starszym bracie, Guntarze. Żaden z chłopców nie zauważył, że matka kładzie włócznie męża w zasięgu ręki. Ingunda miała powozić wozem, którym zwykle powoził Berig. Był
199
SR
uzbrojony w lekki miecz Wolfryka i długi nóż, na plecach miał tarczę. Już nie dzieciak, jeszcze nie mężczyzna, myślała Julia. - Przestań go lekceważyć. Podejdź do niego, powiedz ciepłe słowo, dotknij go. Potem możesz żałować, że zostawiłaś jakieś sprawy przemilczane. - On mnie nie chce. Myśli, że ze mnie jakaś latawica i że tylko jedno mi w głowie... Wiesz... Głupi wieprzek. Nie będę się przed nim upokarzała. Niech idzie, gdzie go oczy poniosą. Dla mnie może zostać choćby mnichem z tonsurą na tym pustym łbie, wszystko mi jedno. - Nie mówię, że masz się upokarzać - sarknęła Julia, bo traciła cierpliwość. - Po prostu zachowaj się jak człowiek, - Najpierw musiałby mnie przeprosić. - Na litość boską, nie przyszło ci do głowy, że także w tym, jak w innych rzeczach, nie ma doświadczenia? - Ingunda wzruszyła tylko ramieniem na to pytanie. - Zatem kiś się w swoim poczuciu nieszczęścia. - Julia zeskoczyła z wozu i zatrzymała się na moment przy chłopcu. - Pięknie się prezentujesz. - Przesunęła dłonią po jego nowiutkiej, lśniącej kolczudze. - Chciałabym dać ci radę. Nie masz jeszcze wielkiego doświadczenia gdy idzie o kobiety. Pamiętaj, one mogą się bać tak samo ciebie, jak ty obawiasz się ich, a kiedy człowiek się boi, łatwo popełnić błąd. Odeszła, nie oczekując odpowiedzi, ale kiedy zerknęła przez ramię, zobaczyła, że Berig z lekkim uśmiechem na ustach spogląda w stronę dumnie odwróconej Ingundy. - Co robisz? - Do Julii podjechał Wolfryk w pełnym rynsztunku, w hełmie tak głęboko osadzonym, że ledwie widziała jego oczy. - Godzę nadąsane dzieciaki. Przynajmniej próbuję. Hmm popatrzył za odjeżdżającym Berigiem. - Miej to cały czas pod ręką Wręczył jej okuty blachą, solidny kij do poganiania bydła. - Będziemy jechać przez wzgórza. Jeśli Rzymianie zdecydują się zaatakować, to właśnie tam. Będę się pilnować. „Powiedz ciepłe słowo, dotknij go. Potem możesz żałować, że zostawiłaś jakieś sprawy przemil-
200
SR
czane" - przypomniała sobie własne słowa. - Wolfryku... - Tak? - Odjeżdżał już, ale zwrócił szkaradnego siwka, pancerz zalśnił w słońcu, włosy zatańczyły jasną plamą wokół głowy. - Uważaj na siebie. - Kocham cię, kocham, mój wspaniały Gocie. Długi, upalny dzień drogi. Posuwali się powoli, tabory cały czas flankowane przez jezdnych. Wjechali na wzgórza i woły zwolniły jeszcze bardziej na stromym trakcie, ale wypoczęte, zadbane, odkarmione, posuwały się miarowo, same znajdując najstosowniejszy rytm. - Pierwsze wozy pewnie zjechały już w dolinę, tam przed nami musi być przełęcz - zawołała do Ingundy i synów Uny. i przysłoniła oczy dłonią. - Nie, to nie przełęcz, raczej wąskie przejście między, skałami, jeden wóz z trudem się tam zmieści, zaczynamy zwalniać. Zbliżył się do nich Berig. - Osunęły się głazy, ziemia, jakby lawina poszła, musimy oczyścić przejście - zdał relację. Część wozów przejechała, zostało może trzydzieści i jakichś dwudziestu konnych zabezpieczających tyły taborów. Mężczyźni zeskakiwali z wierzchowców, chwytali motyki, zabierali się do pracy, a Wolfryk na swoim siwku pospieszał ich, by się uwijali. Wtem poszedł okrzyk głośny, odbijający się echem pośród skał, że zrazu nie było wiadomo skąd się niesie. Julia zobaczyła, że siwek się narowi, że Wolfryk go uspokaja. - Zasadzka, ze stu zbrojnych na stoku nad przejściem. - To Willa zdążył zawołać, spinając swojego konia i ze wzgórz runęli pancerni. Tylna straż wizygockich taborów znalazła się w pułapce. - Do mnie! - ryknął Wolfryk potężnym głosem i konni zgromadzili się błyskawicznie wokół niego dla osłony wozów przed prącą bezlitośnie rzymską jazdą. - Za nami! - krzyknęła Ingunda i Julia odwróciła się: atak szedł również z tyłu. - Chrońmy naszych mężczyzn! - Julia szarpnęła za lejce i odwróciła wóz bokiem, tarasując drogę. Pozostałe kobiety i chłopcy
201
SR
poszli jej śladem. Powinno to powstrzymać rzymską jazdę o ile mieli trochę oleju w głowach, pomyślała Julia. Matki stające w obronie swoich dzieci potrafią być bardziej rozjuszone od kocic. Sama zaczęła szukać pospiesznie włóczni, które Wolfryk zostawił na wierzchu, razem z zapasową tarczą. Przemknęło jej przez głowę, że ma stawać wszak przeciwko swoim, ale szybko odrzuciła tę myśl. Atak był podstępny, niczym niesprowokowany. Dojrzała Willę, Wolfryka i Beriga. Próbowali powstrzymywać Rzymian, dobrzy byli w boju, wyćwiczeni, świadomi stosowanej taktyki, trzech jak jeden, elastycznie zmieniający szyk, przewidujący wzajemnie każdy swój następny ruch... Żaden nie odniósł dotąd uszczerbku, ale oddział rzymski napierał z całą siłą. Dzielny Berig wydawał się taki drobny wobec potężnych, opancerzonych Rzymian. Napór przeważających liczebnie wrogów szedł od przejścia między skałami i od tyłu, ten powstrzymywany tylko przez determinację kobiet i to skutecznie, bo jezdni wstrzymywali konie, nie chcieli najwyraźniej wchodzić w walkę z Wizygotkami, szukali przejścia bokiem. Julia chwyciła trzy włócznie i wróciła na przód wozu. - Wolfryk! - usłyszała krzyk Beriga i zobaczyła, że jej wspaniały Got przyklęka z tarczą rozpłataną w pół przez potworne uderzenie miecza. Poderwał się szybko i zamiast siec mieczem, natarł połową tarczy na atakującego. Uderzony w pierś legionista obalił się na ziemię, ale teraz już tylko Willa i Berig mieli tarcze. Julia dźwignęła tę zostawioną na wozie, ledwie mogła ją unieść, ale zaczęła targać tę osłonę pośród zamętu walki. Tuż obok niej padł jeden z Gotów przeszyty kopią wroga. Przedostała się jakoś w pobliże trójki i krzyknęła ile sił w płucach, gdy Willa uskoczył przed czyimś ciosem, a Wolfrykowi udało się uchronić Beriga. - Wolfryku! - Cofnij się! - Łap! - Pchnęła tarczę jakby toczyła koło i ta wylądowała wprost pod stopami Wolfryka. Chwycił rzemienie, wzniósł miecz w podzięce
202
SR
i wrócił do walki. „Powiedz mu, może już nie będziesz miała szansy". - Kocham cię - zawołała, ale nie wiedziała czy ją usłyszał. Może tak, bo jego usta poruszyły się i w tej samej chwili zagrała rzymska trąbka bitewna. Próbowała powtórzyć ruch jego ust. Odpowiedział „kocham cię" czy nakazywał, by się cofnęła? Za jej plecami huknął tętent kopyt. To napierający z tyłu ominęli bokiem tarasujące drogę wozy i włączali się do walki. Julia wycofała się na własny wóz, chwyciła w dłoń oszczep. Rozejrzała się, szukając celu i oto zobaczyła imponującego centuriona, który nie patrzył na walczących, lecz rozglądał się po kobietach. - Ta, ta! - krzyknął i dwóch żołnierzy ruszyło w jej stronę galopem. Poczuła rękę na ramieniu, chciała użyć oszczepu, ale Rzymianin bez trudu wytrącił jej broń z dłoni, porwał pod pachy kopiącą, wierzgającą, tak zawisła w powietrzu. Szara masa futra rzuciła się jej na pomoc, koń rzymski się znarowił, Smok musiał odskoczyć, po czym zaatakował ponownie. Żołnierz wysunął miecz, gotów siec, Julia obróciła się, chciała zablokować cios, ale ostrze przeszło mimo niej i oto leżała już na końskim grzbiecie. Na wpół przytomna, wraziła zęby w kolano żołnierza. Ten zaklął, szarpnął ją za ucho i wtedy dojrzała Wolfryka. Widział co się dzieje. Zaprzestał walki, rzucił tarczę i ruszył pędem w jej stronę. - Julio! - Biegł przez wąwóz niczym heros z mitów, gigant w lśniącej zbroi, z rozwianym włosem, z obnażonymi we wściekłym grymasie zębami, człowiek opętany, gnany pierwotną siłą, z mieczem wzniesionym do ciosu w jednej dłoni, długim nożem w drugiej. Przerażeni Rzymianie uskakiwali przed nim na boki. - Uważaj! - Dojrzała lecący oszczep, on nie. Chyba nawet nie usłyszał ostrzegawczego krzyku i grot wbił się w lewe ramię. Wolfryk zachwiał się, upadł, a jezdny odwrócił konia, umykając z pola walki. Zobaczyła jeszcze uprząż, wymierzającą cios rękę Rzymianina i zapadła w ciemną otchłań.
203
Rozdział dwudziesty trzeci
SR
- To nie Galla Placida i może dobrze, zważywszy w jakim jest stanie. Cała w sińcach, do tego jakiś nasz bałwan ogłuszył ją ciosem w skroń. Wątpię czy Honoriusz byłby nam wdzięczny, że oddajemy mu siostrę w takim stanie. Słyszała starannie modulowany głos, który musiał należeć do patrycjusza i nic nie rozumiała. Zdążyła przywyknąć do innego akcentu, do mieszaniny języków. - Gdzie ja jestem? Powinna otworzyć oczy. Znajdowała się w jakiejś komnacie, w której panował miły chłód. - To ta druga, panie. Opis by się zgadzał. Zastanów się. Głosy spokojne, modulowane, wyważone. Jakiś wysokiej rangi legionista, przemawiający z szacunkiem, ale bez tonu poddaństwa, podległości, zatem rozmawia z miejscowym urzędnikiem? Gdzie jest? Co się z nią dzieje? Przypomniała sobie wszystko w jednym przebłysku, poderwała się do pozycji siedzącej i zamroczona opadła. - Nie. Wolfryk usiłujący ją wyrwać z rąk Rzymianina. Pędzący jej na ratunek, roztrącający Rzymian, zdający się nie widzieć nikogo poza nią. Upada, powalony oszczepem. Niewielki oszczep, a potrafił zabić giganta. - Boże. - Zaniosła cichą modlitwę do nieba, bez żadnej nadziei i otworzyła ponownie oczy. Zobaczyła szpakowatego mężczyznę o surowej twarzy, w bogatej tunice. - Julia Liwia Rufa, córka Juliusza Liwiusza Rufusa, przyrzeczona Antoniuszowi Juliuszowi Celsusowi? - zapytał sucho. - Tak - przytaknęła odruchowo. - Gdzie jestem? Co z Gotami? Ja muszę wracać. - Chciała podnieść się z sofy, ale oto stanęły przy niej dwie kobiety i z szacunkiem acz zdecydowanie położyły ją znowu. - Puśćcie mnie!
204
SR
- Przeżyłaś straszne rzeczy, Julio Liwio. Jesteś w szoku, czemu trudno się dziwić - powiedział mężczyzna. - Cesarz posłał Gajusa Oktawiusza, by odbił jego najdroższą siostrę, a przy okazji i ciebie, czyniąc zadość serdecznym prośbom twego ojca, senatora. - Nikt nie musiał mnie odbijać. Wracałam do Rzymu, ale to mało ważne. Co z Gotami, których zaatakowaliście? Gdzie oni są? - Tam, gdzie ich zostawiliśmy. - W polu jej widzenia pojawił się teraz żołnierz. „Wysoki rangą. Nie znam tytułów, hierarchii. Dlaczego jestem taka oszołomiona? Moja głowa...". - Wszyscy nie żyją? „Una, Berig, Wolfryk, Ingunda...". - Niektórzy z ich wojów. Kobiety żyją. Kiedy spostrzegliśmy, że nie odbijemy Galii, wycofaliśmy się. - Wojak zasromał się. - Nie chciałem narażać moich ludzi bez potrzeby dla walki z włóczęgami. - Oni nie są włóczęgami. - Opadła na powrót na poduszki. - Nie wszyscy zginęli. Tylko niektórzy... Wolfryk. Moja miłości. - Muszę do nich wracać. - To biedne dziecko nie wie co mówi, zbyt ciężkie doświadczenie ją spotkało. Jestem Tycja Gracja, żona Gneusa Armicjusza Albusa, który sprawuje tu władzę. - Mężczyzna skłonił głowę. - Zajmę się tobą, dopóki nie wydobrzejesz, kochanie, wtedy odeślemy cię do domu. Musiałaś wycierpieć straszne rzeczy. - Dotknęła dłoni Julii, co tylko Julię zirytowało, niepotrzebnie rozpraszając i tak wystarczająco skołatany umysł. Cofnęła dłoń. - Nic nie rozumiecie - rzuciła. - Ja muszę wracać. - Dlaczego? - Patrycjusz spojrzał na nią z politowaniem. Dobre wychowanie walczyło o lepsze z irytacją wobec mocno poturbowanej panny, która wyratowana z rąk barbarzyńców, nie okazywała najmniejszej wdzięczności, w dodatku bredziła w szoku. - Powiedziałaś przed chwilą, że byłaś w drodze do Rzymu. Co się zmieniło? - Zmieniło się wszystko - wybuchnęła Julia. - Zaatakowaliście
205
SR
moich przyjaciół. - Droga Julio Liwio. - Gneus Armicjusz uśmiechnął się chłodno. Dobrze wszystkim wiadomo, że ofiara potrafi się przywiązać do swojego oprawcy, osoba uprowadzona do uprowadzającego, to znane reakcje. Kiedyś, w dalekiej przyszłości, psycholodzy nazwą to syndromem sztokholmskim. Rozumiem, że w ten sposób było ci znacznie łatwiej przetrwać u Gotów, dawało ci pewne poczucie wolności, ale teraz możesz już spokojnie wyzbyć się wszelkiego wobec nich afektu. Jesteś bezpieczna, wróciłaś znów do cywilizacji. - Do cywilizacji? - Zatchnęła się na ten protekcjonalny, wyniosły ton. - Od kilku miesięcy mieszkałam wśród bardzo cywilizowanych ludzi, panie, i powiem ci, że na świecie jest wiele kultur i sporo różnych cywilizacji. - Piękne rzemiosło, talenty i zdolności, które pomagały przeżyć tułającym się po kontynencie nomadom. Bardzo złożone, wysublimowane więzy rodzinne, poczucie pobratymstwa, więzi międzyludzkiej, solidarność, wspólnota, lojalność, przekazywanie tronu, szczęśliwe dzieci, dumne kobiety posiadające własne zdanie i umiejące walczyć ramię w ramię ze swoimi mężczyznami. Czy to nie cywilizacja? Julia rozejrzała się po wytwornym wnętrzu, spojrzała na niewolników kornie czekających pod ścianą, na kosztowne szaty swoich gospodarzy. Wiedziała, że nie uwierzyliby, gdyby im powiedziała, że długowłosi wojownicy wożący cały swój świat w wozach ciągniętych przez pracowite woły, ciągle zmuszam do walki, więcej budzili w niej szacunki niż „cywilizowane" towarzystwo zebrane w komnacie i użalające się nad jej nieszczęściem. - Chcę do nich wracać - powtórzyła z uporem. Na wszystkich czterech twarzach odbiło się najwyższe niedowierzanie. - Drogie dziecko, musisz zastosować się do życzeń swojego ojca przemówiła Tycja Gracja tonem niani napominającej łagodnie niegrzeczną podopieczną. - Miesza się umysł po tym ogłuszeniu poinformowała usłużnie panów. - Zostawcie ją pod naszą opieką, my
206
SR
już się nią zajmiemy. Przekonacie się, że jutro inaczej będzie mówić. - Dobrze, pani. - To żołnierz. - Ale zanim wyjdę, muszę zadać bardzo ważne pytanie. Julio Liwio, gdzie jest Galla Placida? Wysyłaliśmy od wielu dni naszych ludzi pod wasz obóz i nikt jej nie widział. Julia wpatrywała się w niego bez słowa. Co ma powiedzieć. Że Galla Placida wedle wszelkich oznak pokochała Ataulfa i chce zostać jego żoną? Nawet gdyby im to oznajmiła, i tak chcieliby ją odbić, powodując kolejny rozlew krwi. Tak czy nie? Co by się stało, gdyby powiedziała im gdzie jest Galla Placida. Nie potrafiła podjąć decyzji. Opadła na sofę z cichym jękiem. - Zemdlała - powiedziała Tycja Gracja. - Nalegam, by do jutra zostawić ją w spokoju, Gajusie Oktawiuszu. Niech odpocznie. Jutro z pewnością będzie spokojniejsza. Julia usłyszała zamykanie drzwi. Była pewna, że wyszli wszyscy, łącznie z niewolnikami. Dopiero wówczas wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się. Tycja wróciła pod wieczór. Nalegała, by Julia coś zjadła, zaprowadziła ją do łaźni, ale Julia miała jedną myśl w głowie. „Muszę mieć nadzieję, muszę wierzyć. Wolfryk być może żyje, może jest tylko ranny. Trzeba tylko wymyślić sposób jak się stąd wydostać". Może wszyscy jej przyjaciele przeżyli, a Galla Placida nawet nie wie, że Rzymianie próbowali ją odbić na rozkaz jej brata cesarza. A Julia musiała, za wszelką cenę musiała się dowiedzieć kto przeżył, kto zginął. I co powiedział Wolfryk w zamęcie walki. Czuła w sobie siłę, stanowczość, której jej obecni gospodarze pewnie nawet nie podejrzewali w kruchej senatorskiej córce. Jakoś się wymknie, ukradnie konia... I co dalej? Spadnie znowu z grzbietu wierzchowca? Może lepiej pieszo? Udawała słodką, spolegliwą, wszystkiemu przytakiwała, czasami coś rzuciła od rzeczy, by przekonać Tycję, że umysł ma jeszcze zmącony. Pani domu częstowała ją wszelkimi możliwymi delikatesami, dogadzała Julii jak tylko potrafiła, uśmiechnięta, opiekuńcza, w końcu życzyła jej dobrej nocy, ale kiedy Julia już
207
SR
dobrze po północy próbowała wymknąć się z sypialni stwierdziła, że jest zamknięta na klucz, a przy drzwiach w korytarzu czuwa niewolnik, bo szarpnąwszy kilka razy klamką, usłyszała basowy głos pytający czego jej trzeba o tej późnej porze. Julia rzuciła pod nosem kilka brzydkich słów zasłyszanych u Beriga i podeszła do okna, by przekonać się, że jest zakratowane. Pozbawiona wszelkiej nadziei padła na łóżko. - Moja najdroższa córka! - Matka, cała we łzach, uściskała ją, okazując stosowne wzruszenie. - Cała i zdrowa. - Uśmiechnęła się do dwóch żołnierzy i dwóch niewolnic, którzy odstawili Julię bezpiecznie do domu. - Posilcie się, odpocznijcie, zanim ruszycie w drogę powrotną, my tymczasem przygotujemy list z podziękowaniem dla szlachetnego Gneusa Arminiusza Albusa - powiedziała łaskawie. Kiedy zostały same, Wibia Oktawia nie musiała już udawać matczynej czułości. - Strasznie wyglądasz, Julio - rzuciła z wyrzutem. - Te włosy, te paznokcie, to odzienie... - Porwał mnie rzymski konny, prosto z pola walki. Mam za sobą cztery dni podróży - wyjaśniła spokojnie. Nie zamierzała z matką dyskutować, ani się obruszać na to kwaśne powitanie. - A co ty robiłaś na polu bitwy? - skrzywiła się Wibia Oktawia. - Uprowadzili mnie Goci, gdy w czerwcu weszli do Rzymu, to chyba wiesz. - Marek Atyliusz powiedział nam, że widział cię na Forum. Jak mogłaś być tak nieostrożna? Strasznie się martwiłam. - Wysłałaś mnie do miasta, nie dając niewolnika - przypomniała matce, ciągle cierpliwa. - Gdybym miała obstawę, być może nic by się nie stało, a to biedne dziecko, co ze mną poszło, nie straciłoby życia. - Zabita? Straszne! - Mamusia okazała stosowny wstrząs. - Taka była droga. I tak dobrze ubrana. A ludzie mówią, że ci barbarzyńcy nie muszą być tacy okropni, jak się o nich pisze. I proszę, pokazuje się co to za bestie. - Małą zamordowało dwóch porządnych - to słowo Julia
208
SR
wypowiedziała z całym przekąsem, jaki mogła mu nadać - obywateli Rzymu, którzy zapewne zgwałciliby i mnie, gdyby nie pojawił się Got i nie uratował mnie z ich rąk. - Gwałt... - przeraziła się Wibia. - Jesteś stracona. - Powiedziałam, że chcieli zgwałcić, a nie, że zgwałcili. Żadnego zatroskania, żadnego pytana, jedynie „stracona". I jeszcze: - Nadal zatem jesteś dziewicą? - upewniła się kochająca mateczka, ale Julia była przygotowana na to pytanie, wiedziała, że będzie ono musiało paść, zawahała się jednak w ostatniej chwili: skłamać czy powiedzieć prawdę, i to wystarczyło, by Wibia się domyśliła. - Ci koszmarni barbarzyńcy! Cóż za potwory! - Wibia zerwała się na równe nogi i zaczęła chodzić po komnacie. - Zaraz mi pewnie oznajmisz jeszcze, że spodziewasz się dziecka. Jasnowłosego i oczywiście niebieskookiego bastarda. - Jeśli już, to zielonookiego - sprostowała chłodno Julia. -Możesz spać spokojnie, ten koszmarny potwór, barbarzyńca, był bardzo ostrożny, nie zostaniesz babcią. - Cóż za niedobre z ciebie dziecko. Wyrodna córka. Julia już chciała zostawić rozwścieczoną matkę samej sobie, gdy do komnaty wszedł ojciec. - Jakiś Got ją posiadł - załkała Wibia Oktawia. - Na szczęście twierdzi, że nie jest w ciąży. - To nie ,, jakiś Got" - sprostowała Julia. - Nazywa się Wolfryk i być może zajmie tron po Alaryku. - No to już nie zajmie - odezwał się Juliusz Liwiusz. - Właśnie przyszła wieść, że na tronie zasiadł szwagier Alaryka, Ataulf. Zaraz potem ożenił się z Galią Placidą. Pod Julią nogi się ugięły. Ataulf, który nie wpadł w rzymską pułapkę, zdążył w pierwszej części taborów przebyć przewężenie między skałami. Gdyby był to Willa, mogłaby mieć nadzieję, że i Wolfryk uszedł z życiem. Teraz nie wiedziała czy po prostu Willa i Wolfryk przegrali z Ataulfem, czy polegli z rąk Rzymian. - Matka ma rację? - Juliusz stanął przed córką. - Nie jesteś w ciąży?
209
SR
- Nie. - Zatem nie wszystko stracone. Antoniusz Justus nadal chce cię poślubić, dam ci po prostu większe wiano, ale to się opłaci, jeśli tylko unikniemy tym sposobem skandalu, a ten akurat najmniej mi teraz potrzebny. - Jak to miło, że Goci nie złupili całego twojego majątku, ojcze. - Nie. Pieniądze były zabezpieczone u mojego bankiera, a matka zdołała ukryć wszystkie kosztowności, które mieliśmy w domu. Nic nie straciliśmy. - Czemu niby Antoniusz Justus ciągle chce mnie za żonę? Nie ukryję przecież przed nim, że nie jestem już dziewicą. - Julia wstała i zaczęła chodzić po komnacie. - A może się nie zorientuje? Wygląda mi, że musi być strasznie marnym kochankiem. - Cóż za wulgarność! Jak możesz porównywać Antoniusza Justusa z jakimś dzikusem? Chyba nie spałaś z Antoniuszem? - przeraziła się matka, jakby niedokładnie usłyszała, co powiedziała Julia. - Nie, ale całuje niczym zdychający karp. Wolałabym nie przekonywać się jak wyglądają inne jego zabiegi. - Wyjdziesz za niego, bo to dobra partia. Pamiętaj, moja panno, że zostałaś wychowana w szanowanym patrycjuszowskim domu i musisz zachować status. Antoniusz potrzebuje mojego wsparcia w Senacie, ja z kolei potrzebuję jego pomocy w interesach, które prowadzę ze Wschodnim Cesarstwem i nie dopuszczę, żebyś mi psuła dobry układ swoimi kaprysami. A teraz nie ruszysz się ze swojego pokoju, dopóki służebnice nie doprowadzą cię do jako takiego stanu i nie zaczniesz znowu wyglądać jak rzymska dama. Potem spotkasz się z Antoniuszem, będziesz skromna, przyjmiesz jego rękę. Bądź nam wdzięczna za troskę i nie grymaś. - A jeśli nie, to co mi zrobisz? - Nic. Nie ma żadnego jeśli. Po prostu masz być posłuszna i stosować się do mojej woli - oznajmił ojciec z gniewem. - Ani myślę. Przez chwilę ojciec i córka mierzyli się wzrokiem, wreszcie Juliusz pokręcił głową.
210
SR
- Zachowuj się rozumnie, dziecko. Przecież chciałaś wyjść za Antoniusza. Nie zmuszaj mnie, bym był surowy. My tu umieraliśmy z niepokoju o ciebie, kiedy zniknęłaś. - Tak, widać nawet jak się uradowaliście z mojego powrotu stwierdziła Julia z goryczą. - A na Antoniusza godziłam się, bo nie było nikogo innego. Moim kochankiem był prawdziwy wojownik, człowiek urodzony na wodza, dzielny, godny, a ty chcesz, żebym teraz wyszła za jakiegoś nędznego rzymskiego politykiem? - Tak cię zachwyciła prymitywna siła? - Matka odzyskała głos. Nie dyskutuj z nią, Juliuszu. Zachowuje się jak te lubieżnice marzące o gladiatorach. Może zaprzeczysz? - Miałabym zaprzeczyć, że Wolfryk jest wspaniały? Że wygląda jak bóg? Że jego skóra złoci się w słońcu? Że jest niepokonany w walce? Że podnieca mnie sama rozmowa z nim? Wasze niedoczekanie. - Och! - Wibia Oktawia zasłoniła uszy. - Rozpusta i nierząd! Sodomia z Gomorią! - gorszyła niezbyt zgodnie z biblijnymi zapisami. - Idź natychmiast do swoich pokoi i nie wyjdziesz stamtąd dopóki ojciec nie powie, że możesz. Niewolnice wiedzą już, że nie wolno ci przekroczyć progu, zatem nie próbuj nawet. Idź! - Z największą chęcią - odparła Julia godnie. - Jeśli przyślecie mi Antoniusza, detalicznie opiszę mu wszystkie atrybuty fizyczne mojego kochanka. - Wyszła, słysząc za sobą pełen najwyższego zgorszenia okrzyk znękanej matki.
211
Rozdział dwudziesty czwarty
SR
Trzy tygodnie nie wychodziła ze swoich komnat. Miała do dyspozycji niewielkie atrium, łaźnię i dość czasu, by rozmyślać nie tylko o fizycznych atrybutach Wolfryka, ale i jego znacznie ważniejszych przymiotach, czyli umyśle, charakterze i sercu. Nie wierzyła, że zginął, miała nadzieję, że jest zdrów i cały. Gdyby poległ, rodzice zapewne nie omieszkaliby jej o tym poinformować. Z satysfakcją, ma się rozumieć. Czuła, że pozostanie w zamknięciu dopóty, dopóki nie zgodzi się na ślub z Antoniuszem. Ojciec sprytnie powiedział narzeczonemu, że Julia nie doszła jeszcze do siebie po przejściach i trzeba dać jej czas. Czekał teraz cierpliwie, a Julia zdała sobie sprawę, że możliwość ucieczki zyska tylko wtedy, gdy uda, że skapitulowała. W domu trwały przygotowania do wielkiej uczty, którą rodzice wydawali z okazji urodzin Wibii. - Minio - zagadnęła przydzieloną jej przez matkę sługę i dziewczyna podniosła wzrok znad robótki. - Tak, pani? - Kogo rodzice zaprosili na dzisiejszą ucztę? - Oj, nie zliczyłabym. Wszystkich. - Antoniusz też będzie? - Tu westchnęła smutno. - Chciałabym, żeby zajrzał tu do mnie. - Chciałabyś się z nim spotkać, pani? - Niewolnica odłożyła, robotę. - Nie wiem. - Julia westchnęła ponownie. - Taka się czuję nieszczęśliwa. - Przyniosę zaraz gorącego mleka z winem i korzeniami, zaraz się lepiej poczujesz. Minia wybiegła z atrium, ale Julia zachowała żałosną minę, prawie pewna, że jest pilnie obserwowana. Minia, donosicielka, wypełniła swoje zadanie, bo pół godziny później w pokojach Julii pojawiła się matka.
212
SR
- Jak się miewasz dzisiaj, Julio? - zapytała. - Dobrze, dziękuję. Czy Antoniusz będzie dzisiaj wieczorem u nas? - Owszem. Dlaczego pytasz? - Chciałabym się z nim zobaczyć, ale on jakoś nie kwapi się odwiedzić mnie. - I nie odwiedzi, dopóki ojciec nie będzie miał pewności, że wyrazisz zgodę na ślub. Przyrzekasz, że przyjmiesz Antoniusza z należną przychylnością? - Tak... matko. Znowu jestem w Rzymie, w domu i widzę jak tu mi dobrze, jakże inaczej niż pod namiotami Gotów. Zrozumiałam co ważne. - Będziesz zatem przychylna Antoniuszowi? - upewniała się jeszcze Wibia. - O tak - zapewniła Julia z najgłębszym przekonaniem. - Ale to będzie bardzo intymna rozmowa, nie chciałabym żadnych przy niej świadków. - Ależ naturalnie - przytaknęła matka. - Kiedy skończy się kolacja i zaczną występy, Antoniusz może cię odwiedzić i zostać tak długo, jak zechce. Rozumiesz o czym mówię? - Tak, matko. - Julia złożyła dłonie w małdrzyk, spuściła skromnie wzrok i udała wstyd, jakiego można się spodziewać po dobrze wychowanej pannie. Wszak matka rozumiała, że Julia nie będzie zlegać w łożu z Antoniuszem na oczach sług. A ona, już niepilnowana, jakoś wymknie się z domu z komediantami. Pod warunkiem, że uda się jej unieszkodliwić całkiem postawnego trzydziestolatka. Przy drzwiach stała niewielka amfora na wodę, broń w pełni skuteczna, by ogłuszyć narzeczonego. - Dziękuję, matko - powiedziała od serca. - Dziękuję, że dajecie mi jeszcze jedną szansę. Wykąpana, umalowana, ubrana w piękne szaty Julia chodziła niespokojnie po pokoju. Strój nie nadawał się w drogę i nie przypominał strojów akrobatów czy muzyków. Lecz musiała udać przed swoim zalotnikiem, że wystroiła się tak przez wzgląd na niego.
213
SR
Z głębi domu dochodziły głośne śmiechy, odgłosy powitań: goście zaczynali się zbierać. Trzy razy przesuwała meble. Teraz na środku pokoju stała sofa, paliły się lampki oliwne, amfora stała w zasięgu ręki, wszystko było gotowe. Julia zmówiła modlitwę za Wolfryka. Wkrótce usłyszała zbliżające się kroki, męskie kroki. Uchyliła drzwi, przyczaiła się i w progu zobaczyła mężczyznę w sandałach i w zielonej tunice. „Dlaczego on taki wielki?" Wzniosła amforę, chciała go zdzielić w głowę, ale gość obrócił się gwałtownie, chwycił narzędzie zbrodni w obie dłonie i cisnął o podłogę. - Moja nieposkromiona rzymska panna - przemówił głos, którego, obawiała się, że nigdy już nie usłyszy. - Wolfryk? Ja myślałam... - nie dokończyła zdania, bo najdroższy Got chwycił ją w objęcia i zamknął jej usta pocałunkiem. Tak, to on... To jego wargi, ale gdzie wąsy, gdzie broda? I włosy, czemu przycięte na rzymski sposób? Nie! Wypuścił ją z objęć, cofnęła się o krok. Piękny, mógł z powodzeniem wejść między gości rodziców, powiedzmy jakiś bogaty znajomy z wysp Albionu, zadbany, doskonale odziany, ze złotym łańcuchem na szyi. Te zielone oczy, które tak dobrze znała, to spokojne, uważne spojrzenie. Ale włosy? Gdzie podziały się te długie włosy? - Coś ty zrobił? - szepnęła. - Przecież sam mi mówiłeś, że kiedy człowiek zetnie włosy, nie może przewodzić innym, a co dopiero władać swoim ludem... Że staje się wyrzutkiem, albo może co najwyżej zostać kapłanem. - Nie mam najmniejszego zamiaru zostać księdzem. - Co się stało z twoimi włosami? - powtórzyła. - Kto je obciął? Ataulf tak by go poniżył, walcząc o tron? - Sam obciąłem. Właściwie nie sam, Berig mnie strzygł, mówiąc ściśle.
214
SR
- Co takiego? Obciąłeś włosy z własnej, nieprzymuszonej woli? Czemu? - Wyobrażasz sobie, żebym wszedł do Rzymu, nie mówiąc już o uczestniczeniu w uczcie u twoich rodziców, wyglądając jak dziki Wizygot? - Obciąłeś włosy, żeby mnie odnaleźć? Och nie, Wolfryku, to zbyt wiele. - Łzy popłynęły po policzkach Julii. Poprowadziła go do kanapy i usiedli oboje. - Wszyscy twoi przyjaciele są cali i zdrowi. Także Willa. Po ataku rozbiliśmy obóz we wcześniej oznaczonym miejscu. Były długie narady. Słuchałem Willi, rozważałem jego słowa i zaczynałem rozumieć, że może być równie dobrym władcą jak ja. - Ty to ty - zaprotestowała Julia. - Jesteś lepszy. Najlepszy. - On jest twardszy, bardziej stanowczy, ma więcej ambicji. Głosowałem na niego, a ze mną cała gromada, wszyscy moi współplemieńcy, ale koniec końców Ataulf miał więcej popleczników. Ludzie byli zmęczeni, pełni obaw, a małżeństwo Ataulfa z Galią Placidą dawało nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu z Rzymem i przychylność Honoriusza. I tak oto wybraliśmy króla z domu Alaryka. - Rozumiem. Kiedy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że ty i Willa nie żyjecie. - Moja ukochana. - Wolfryk przytulił Julię. - Mogłem wreszcie przyjechać po ciebie. Rozmawiałem z moją gromadą, z najbliższymi doradcami, powiedziałem, że jadę po ciebie, ogłosiłem wszem swoje zamiary. Julio, chcę pójść na północ, do Galii, kupić tam ziemię, nie czekać aż ktoś ją nam nada, a Honoriusz i Ataulf niech się układają. Tak powiedziałem swoim ludziom, a tych, którzy nie będą chcieli osiąść przy mnie w Galii, zwolnię z przysięgi posłuszeństwa. Przejdą do Ataulfa albo do Willi. Większość powiedziała jednak, że pójdzie ze mną - uśmiechnął się dumnie. - A potem oświadczyłem, że jadę po ciebie i że będą musieli wybrać nowego wodza, bo się już nie nadam na to, by im przewodzić. - A oni, co na to?
215
SR
- Że i tak pójdą za mną. Zgodzili się, że król musi mieć długie włosy, ale wódz wcale niekoniecznie, bo świat się zmienia. - Pewnie - przytaknęła Julia. Widziała doskonale jak bardzo Wolfryk był wzruszony lojalnością swoich ludzi. - Wszystko zależy od człowieka, nie od włosów. - Nie żal ci? - Brody nie - przyznała - ale włosów bardzo. - Typowa kobieta - mruknął Wolfryk niby to z pretensją. - Gól się codziennie, człowieku, i pamiętaj pielęgnować długie włosy. Słyszysz? - Wolfryk nastawił uszu. - Ktoś idzie przez atrium. - Boże, to Antoniusz! Matka mu obiecała, że będzie mógł spędzić ze mną noc. - Co takiego? - Nie wiedziała dotąd, że można ryknąć szeptem, ale Wolfrykowi się udało. Stłumiła chichot i Wolftyk przyczaił się za drzwiami, zupełnie jak ona kilka minut wcześniej. - Moja droga Julio... - Antoniusz stanął w progu z szerokim uśmiechem człowieka, który od serca biesiadował cały wieczór. Obrócił się i dostał prawy prosty na szczękę, po którym to ciosie wylądował gładko na posadzce. - Nic mu nie będzie - uspokoił Julię Wolfryk, ciągnąc za nogi ofiarę swojej napaści. - Trzeba go tylko zamknąć gdzieś pod kluczem. Jak to, miał spędzić z tobą noc? - dodał po chwili. - Rodzice uznali, że skoro nie jestem już dziewicą, możemy. .. hmm... przypieczętować nasze zaręczyny. A ja zamierzałam go ogłuszyć i uciec. - No to masz go ogłuszonego. - Wolfryk wyjął z koszyka Minii płótno, porwał na pasy i skrępował Antoniuszowi nogi oraz ręce, dodał jeszcze knebel. - Długo nie chciałam się zgodzić. Zaraz po powrocie do domu stanowczo oświadczyłam ojcu, że przy pierwszym spotkaniu z Antoniuszem detalicznie wyliczę mu wszystkie zalety swojego barbarzyńcy, żeby dojrzał własne braki i postarał się zmienić. - Na mą duszę, kocham cię, moja mała Rzymianko. - Naprawdę? - Nigdy wcześniej nie słyszała od niego tego
216
SR
wyznania. - Kocham nad życie. Jak możesz pytać. Dobrze odczytałem z twoich ust, co zawołałaś zaraz potem, jak posłałaś mi tarczę. Przygarnął ją do siebie. - Kocham, bardzo kocham. Tak się bałam, że zginąłeś. - Objęła go za szyję i spojrzała w oczy. - Wiesz, trafił w zbroję, nie wszedł głęboko w ciało, a rana, niewielka, do wesela się zgoi. - To mają być oświadczyny? - Tak, moja ukochana. Pod warunkiem, że naprawdę nie zamierzałaś dzisiaj uwieść pana senatora. - Nie. Chciałam zdzielić go w głowę i wymknąć się z domu, a potem szukać waszego obozu. - Nie myślałaś ukraść konia? - Nie - mruknęła. - Jak się stąd wydostaniemy? - Berig od dawna obserwował dom, od kilku dni dostarcza do kuchni warzywa. Wiedział o dzisiejszej uczcie, wiedział, że będzie mnóstwo gości. Założysz szal na głowę i po prostu wyjdziemy z innymi albo będziemy musieli uciekać przez mur. Jak myślisz, za ile? - Za jakieś pół godziny, jeśli dobrze obliczam, goście powinny zacząć wychodzić, ale rodzice zapewne zostaną do końca w triclinium. - Świetnie. - Wolfryk zaczął rozwiązywać pas przy tunice Julii. Mamy mnóstwo czasu. - Na co? - Na to. - Nie musiał jej tłumaczyć rzeczy oczywistych. - Jesteś moja. Moja na zawsze. - Kocham cię - szepnęła. - I ja cię kocham - mruknął, całując ją w szyję. - Jak cudownie móc to powiedzieć i cudownie cię kochać. Bez ograniczeń. - Namiętność ogarnęła ich oboje. - Chciałbym kochać się z tobą całą noc, ale musimy wychodzić, bo twoi rodzice w końcu się zorientują, że senatorowi coś musiało się przytrafić. - Wolfryk z trudem powściągnął szalejącą namiętność. -
217
SR
Przebierz się, Julio. Dość pieszczot, bo ani się obejrzymy, jak pierwszy kur zapieje. Julia wdziała prostą tunikę i zarzuciła na głowę szal, przysłaniając twarz, jak czyni szanująca się Rzymianka przed wyjściem na ulicę. Wymknięcie się z domu pośród licznych, lekko zamroczonych gości, okazało się łatwe i proste. Za rogiem czekał wóz, a na ławeczce woźnicy drzemały dwie osoby, które przecknęły się na odgłos kroków, rozległo się stłumione szczeknięcie i mokry nos dotknął dłoni Julii. - Smok, Berig, Ingunda! Tak się cieszę, że was widzę! - Julia wyściskała i wycałowała dzieciaki: była w domu. - Nie obetnę włosów. - Berig najwyraźniej czuł konieczność kontynuowania jakiejś przerwanej sprzeczki z Ingundą. - Jestem w domu - powtórzyła na głos Julia, obejmując czule Wolfryka. - Ja też. Wiesz, myślałem, że nigdy tego nie powiem, dopóki nie osiądę gdzieś spokojnie. Tymczasem mój dom jest tam, gdzie jest moja miłość, to takie proste, chociaż tak trudno to zrozumieć, Julio, najdroższa moja. Julia dotknęła brzucha. Skądś wiedziała, że dzisiejszego wieczoru, w ciągu kilku krótkich chwil poczęli dziecko. Nie powie Wolfrykowi, bo ten zaraz zacznie nosić ją na rękach. Ale on też wiedział. - Kocham was oboje - szepnął i wóz potoczył się spokojnie w stronę jednej z bram Miasta. Ku nowemu światu i nowemu życiu.
218