Virginia Andrews
A jeśli ciernie... (If There Be Thorns) PrzełoŜył Jarosław Foppke
Nota amerykańskiego wydawcy PogrąŜ...
3 downloads
15 Views
2MB Size
Virginia Andrews
A jeśli ciernie... (If There Be Thorns) PrzełoŜył Jarosław Foppke
Nota amerykańskiego wydawcy PogrąŜeni w głębokim smutku zawiadamiamy o niedawnej śmierci naszej ukochanej autorki V. C. Andrews. Pozostawiła po sobie nie tylko bogatą spuściznę literacką, ale równieŜ poniŜsze słowa, które powinny stać się inspiracją dla wielu z nas: „Wychowywałam się w środowisku robotniczym. Mój ojciec kochał ksiąŜki równie gorąco jak ja. Kiedy miałam siedem lat, zaprowadził mnie do biblioteki publicznej i załoŜył mi pierwszą kartę. Wrócił do domu z dwiema ksiąŜkami, ja zaś wypoŜyczyłam dziewięć. KsiąŜki otwierały przede mną drzwi, o których istnieniu nawet mi się nie śniło. Wyrywały mnie z mojego jestestwa. Przenosiły w przeszłość i przyszłość; przenosiły na KsięŜyc, do ogromnych pałaców, w dzikie dŜungle – wszędzie. Dzięki nim poznałam Londyn i ParyŜ, jeszcze zanim zdąŜyłam tam pojechać. Kiedy ksiąŜki nie mogły dać mi tego, czego potrzebowałam, marzenia zaspokajały moje potrzeby. Wiele lat temu marzyłam o bogactwie i sławie – wtedy właśnie zobaczyłam kwiaty rosnące na strychu... Marzenia moŜna urzeczywistnić bez względu na to, jakie los zgotuje nam przeszkody, pod którymi musimy się przeczołgać, które musimy przeskoczyć lub obejść. Mnie zawsze udawało się przedostać na drugą stronę. To, Ŝe pomimo tak wielu przeciwności zdołałam osiągnąć swój cel, jest tylko i wyłącznie moją zasługą. Dając kilku milionom czytelników radość i ucieczkę od codzienności, robiłam to równieŜ dla siebie”.
Prolog Było juŜ późno, więc cienie stały się znacznie dłuŜsze. Siedziałam nieruchomo obok jednej z marmurowych rzeźb Paula. Słyszałam, jak posągi szepczą do siebie o przeszłości, której nigdy nie zapomnę, i napomykają o przyszłości, którą chciałabym się nie martwić. Kiedy błyszczały w trupio bladym świetle księŜyca, były niczym wyrzut sumienia, przypominały, Ŝe mogłam i powinnam zachować się inaczej. Jestem jednak taka, jaka zawsze byłam – jestem osobą, którą rządzą instynkty. I chyba nigdy się juŜ nie zmienię. Dzisiaj dostrzegłam na głowie pierwszy kosmyk siwych włosów, który przypomniał mi, Ŝe wkrótce i ja mogę zostać babcią. ZadrŜałam. Jaką teŜ będę babcią? Jaką właściwie jestem matką? W nikłym świetle zmierzchu czekałam, aby przyszedł do mnie Chris i Ŝeby jego błękitne oczy powiedziały mi, Ŝe jeszcze nie gasnę, Ŝe nie jestem papierowym, lecz prawdziwym kwiatem. Przyszedł wreszcie i połoŜył dłoń na moim ramieniu. Oparłam na nim głowę. Oboje wiedzieliśmy, Ŝe nasza historia dobiega końca i Ŝe Bart i Jory sprawią nam jeszcze zarówno wiele radości, jak i wiele bólu. To ich opowieść – Jory’ego i Barta. Opowiedzą wszystko tak, jak to przeŜyli.
Jory Ilekroć ojciec nie przyjeŜdŜał po mnie do szkoły samochodem, korzystałem z Ŝółtego szkolnego autobusu, który dowoził mnie na odludny przystanek, gdzie kaŜdego ranka ukrywałem w zaroślach rower. Później, aby dotrzeć do domu, musiałem pokonać spory odcinek wąskiej, krętej ścieŜki, wiodącej przez prawdziwe pustkowie. Po drodze mijałem zaledwie jedną budowlę – starą, opuszczoną willę, która za kaŜdym razem przykuwała mój wzrok. Zawsze byłem ciekaw, kto tu mieszkał i dlaczego opuścił te strony. Kiedy zbliŜałem się do niej, odruchowo zwalniałem, czując bliskość domu. Nasz dom znajdował się kilkaset jardów dalej. Stał samotnie przy drodze, która miała więcej zakrętów niŜ labirynt. Mieszkaliśmy w Fairfax, w hrabstwie Marin, jakieś dwadzieścia mil na północ od San Francisco. Nie opodal znajdowały się porośnięte sekwojowym lasem góry, których zbocza opadały łagodnie w stronę oceanu. Było to raczej zimne i posępne miejsce. Zdarzało się czasem, Ŝe nadciągająca od oceanu mgła przez cały dzień szczelnie spowijała okolicę, czyniąc wszystko jeszcze bardziej tajemniczym. Było w tym jednak równieŜ coś romantycznego. Kochałem nasz dom, lecz mimo to pozostały we mnie jakieś niewyraźne wspomnienia południowego ogrodu, pełnego drzewek magnolii obrośniętych hiszpańskim mchem. Pamiętam takŜe wysokiego męŜczyznę o szpakowatych włosach; męŜczyznę, który nazywał mnie swoim synem. Niestety, nie potrafię sobie przypomnieć jego twarzy, pamiętam jedynie poczucie bezpieczeństwa i ciepło, które znajdowałem w jego ramionach. Chris był trzecim z kolei męŜem mamy. Mój prawdziwy ojciec umarł, zanim się jeszcze urodziłem. Nazywał się Julian Marquet i był światowej sławy baletmistrzem. O drugim męŜu mamy, doktorze Paulu Scotcie Sheffieldzie, nie słyszał prawie nikt poza mieszkańcami Clairmont w Karolinie Południowej. W tym samym stanie, w Greenglennie, mieszkała moja babcia ze strony ojca – Madame Marisha. Pisała do mnie co tydzień, a kaŜdego lata odwiedzałem ją wraz z rodzicami. Zdawało mi się, Ŝe babcia równie gorąco jak ja pragnie, bym stał się największym tancerzem, o jakim kiedykolwiek słyszał świat. W ten sposób udowodniłbym wszystkim, Ŝe mój ojciec pozostawił godnego spadkobiercę swego dorobku i talentu. Nie moŜna powiedzieć, Ŝeby babcia w jakiś sposób róŜniła się od innych staruszek. Kiedyś była bardzo sławna i nie chciała, aby ktokolwiek o tym zapomniał. Obowiązywała mnie pewna zasada: w towarzystwie obcych nie mogłem nazywać jej babcią. Sądziła, iŜ dzięki temu nikt z postronnych nie będzie w stanie domyślić się jej wieku. Pewnego
razu szepnęła mi nawet do ucha, Ŝe nic by się nie stało, gdybym mówił do niej po prostu „mamo”, ale wydawało mi się, Ŝe to nie jest w porządku wobec mojej ukochanej matki. Nazywałem ją więc tak jak inni – Madame Marisha albo Madame M. Uwielbiałem coroczne wyprawy do Karoliny Południowej, a jeszcze bardziej moment, gdy wracaliśmy do naszej małej doliny i przytulnego domku z sekwojowego drewna. „Bezpieczni w dolinie, gdzie nie wieją wiatry” – mawiała często mama, jakby wiatr napawał ją lękiem. Dotarłem wreszcie do domu. Zostawiłem rower na podjeździe i wszedłem do środka. Psiakrew! Ani śladu Barta i mamy. Wpadłem do kuchni, gdzie Emma przygotowywała obiad. Spędzała tam większość czasu. Nawiasem mówiąc, kuchnia pasowała do jej ujmującej tłuściutkiej
figury.
Emma
miała pociągłą,
surową twarz,
która
nabierała znacznie
sympatyczniejszego wyrazu, kiedy się uśmiechała; na szczęście Emma chodziła uśmiechnięta prawie cały dzień. Mogła kazać zrobić to czy tamto, ale jej ciepły uśmiech sprawiał, Ŝe nie traktowało się tego jak boŜego dopustu. Trochę inaczej miała się sprawa z moim bratem Bartem, który często odmawiał wykonywania jej poleceń. Podejrzewałem zawsze, Ŝe Emma zajmuje się nim częściej niŜ mną. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, poniewaŜ mój brat był strasznym niezgrabą. Rozlewał mleko, gdy próbował nalać je sobie do szklanki. Przewracał się, niosąc kubek wody. W całym domu nie było dosłownie niczego, na co by nie wpadł. Zderzał się z meblami, przewracał lampy. A jeśli na podłodze leŜał rozciągnięty kabel, to moŜna było mieć pewność, Ŝe Bart zaczepi o niego butem i albo sam się wywróci, albo pociągając kabel za sobą, rozbije radio czy teŜ mikser. – Gdzie jest Bart? – spytałem Emmę, która właśnie obierała pomidory, by nafaszerować nimi pieczeń. – Mówię ci, Jory, Ŝe będę szczęśliwa, kiedy ten dzieciak będzie siedział w szkole tak długo jak ty. Nie cierpię, gdy włazi mi do kuchni. Muszę zaraz rzucać całą robotę i uwaŜać na niego. Dzięki Bogu, ma ten mur, na którym moŜe sobie przesiadywać. A propos, co wy tam, chłopcy, właściwie robicie? – Nic – odparłem. Nie chciałem opowiadać jej o tym, Ŝe przekradamy się do stojącej za murem opuszczonej willi. Nie wolno nam było tam chodzić, a tym bardziej bawić się. – A gdzie mama? – spytałem po chwili. Emma powiedziała, Ŝe mama wróciła dziś wcześniej, bo odwołano lekcje baletu. O tym akurat wiedziałem. – Połowa jej klasy jest chora – wyjaśniłem. – Ale gdzie ona jest teraz? – Jory, nie mogę przecieŜ mieć wszystkich na oku i jednocześnie zajmować się kuchnią. Parę minut temu mówiła mi, Ŝe musi iść na poddasze i zrobić coś ze starymi obrazami. Dlaczego nie
przyłączysz się do niej i nie pomoŜesz jej w pracy? Emma dała mi tym sposobem do zrozumienia, Ŝe nie powinienem jej przeszkadzać. Ruszyłem w stronę schodów wiodących na poddasze. Wejście do nich było ukryte w olbrzymiej szafie na bieliznę, znajdującej się na samym końcu korytarza. Dokładnie w chwili, gdy przechodziłem przez salon, usłyszałem, Ŝe otwierają się drzwi frontowe. Ku mojemu zdumieniu zobaczyłem w przedpokoju ojca. Jego błękitne oczy zdradzały głębokie zamyślenie. Chciałem go zawołać, ale się powstrzymałem, gdyŜ z pewnością zakłóciłbym tok jego rozmyślań. Zatrzymałem się, nie wiedząc, co mam zrobić. Ojciec odstawił czarną torbę lekarską i skierował się w stronę swojej sypialni. Po drodze musiał jednak przejść obok bieliźniarki, której drzwi były teraz lekko uchylone. Przystanął, nasłuchując dobiegającej ze strychu muzyki. Co mama tam robi? CzyŜby znowu tańczyła? Za kaŜdym razem, gdy ją pytałem, dlaczego tańczy w tym brudnym pomieszczeniu, wyjaśniała, iŜ czuje, Ŝe musi tańczyć właśnie na strychu, pomimo panującego tam zaduchu i bałaganu. – Tylko nie mów o tym ojcu – prosiła mnie kilkakrotnie. Kiedy po raz ostatni zadałem jej to pytanie, przestała chodzić na poddasze – teraz jednak znowu zaczęła to robić. Byłem ciekaw, co teŜ się stanie. Zastanawiałem się, co mama powie tacie, gdy ten przyłapie ją na strychu. Cichutko poszedłem za nim po stromych, wąskich schodach. Stanął dokładnie pod zwisającą z sufitu nie osłoniętą Ŝarówką. Wpatrywał się w mamę, która nie dostrzegła jego obecności. Trzymała w dłoni miotełkę do kurzu i naśladowała w figlarnych ruchach Kopciuszka, bo z pewnością nie była to księŜniczka Aurora ze Śpiącej królewny, pomimo Ŝe na staromodnym adapterze kręciła się płyta z muzyką właśnie z tego baletu. O BoŜe! Ojczymowi chyba serce skoczyło do gardła. Wyglądał na przeraŜonego. Wyczułem, Ŝe widok mamy tańczącej na strychu sprawia mu ból. CzyŜ to nie dziwne? Nie pojmowałem, co się między nimi dzieje. Miałem dopiero czternaście lat, Bart miał dziewięć, musieliśmy przeŜyć jeszcze wiele, aby stać się dorosłymi. Miłość, jaką Ŝywili do siebie moi rodzice, róŜniła się znacznie od uczuć łączących rodziców moich przyjaciół. Ich miłość wydawała się bardziej namiętna, burzliwa i intensywna. Kiedy sądzili, Ŝe nikt ich nie widzi, zamykali oczy i przytulali się do siebie. Teraz, w związku z tym, Ŝe wydoroślałem juŜ trochę, zaczynałem dostrzegać coraz więcej. Często zastanawiałem się nad rolami, jakie moi rodzice przyjmowali w Ŝyciu. Inaczej zachowywali się wobec obcych, inaczej przede mną i Bartem, a w jeszcze inny sposób w stosunku do siebie samych. (Skąd niby mogli wiedzieć, Ŝe ich synowie nie zawsze byli na tyle dyskretni, by odwrócić się i wyjść” chociaŜ naleŜało to zrobić?)
A moŜe zachowywali się tak wszyscy dorośli, zwłaszcza ci, którzy mieli dzieci? Tata obserwował mamę wirującą w szybkich piruetach. Poruszała się tak prędko, Ŝe jej długie jasne włosy unosiły się w powietrzu, kreśląc półkolistą aureolę. Miała na sobie biały trykot i baletki. Byłem oczarowany jej tańcem i sposobem, w jaki wymachiwała miotełką. Zdawać by się mogło, Ŝe to miecz, którym walczy ze starymi meblami. Na podłodze i na półkach leŜały porozrzucane zabawki, popsute samochodziki i hulajnogi, a takŜe rozbite talerze, które czekały cierpliwie, by wreszcie ktoś je posklejał. KaŜdy ruch miotełki wyrzucał w górę miriady drobinek złotego kurzu. Wyrwane z letargu usiłowały czym prędzej opaść, zanim mama ponownie zaatakuje i raz jeszcze zmusi je do lotu. – Wynocha! – krzyczała tonem królowej strofującej niewolników. – Wynoście się stąd i nie wracajcie! Nie męczcie mnie juŜ więcej! I wciąŜ wirowała tak szybko, Ŝe nie mogłem za nią nadąŜyć wzrokiem. W końcu zaczęło mi się od tego kręcić w głowie. Robiła fouettes z wirtuozerią, jakiej nigdy dotąd nie widziałem na Ŝadnej scenie. Jak opętana krąŜyła coraz szybciej i szybciej, dostosowując się do muzyki. Chciałem być jej partnerem i tańczyć z nią tak, jak robił to kiedyś mój prawdziwy ojciec. Jednak mogłem tylko stać ukryty w purpurowym cieniu i oglądać coś, czego, jak mi się zdawało, nie powinienem być świadkiem. Tata przyglądał się mamie z rosnącym napięciem. Ona zaś wyglądała tak pięknie i delikatnie. Miała trzydzieści siedem lat, lecz wydawała się znacznie młodsza i łatwo było ją zranić niezbyt uprzejmym słowem, jak jakąkolwiek początkującą tancerkę. – Cathy! – zawołał tata. – PRZESTAŃ! Co robisz? Usłyszała go i udając przeraŜenie, zamachała rękoma. Przytańczyła do niego małymi kroczkami zwanymi bourres. W sekundę później wykonała wokół taty serię piruetów. KrąŜyła dookoła niego, bez przerwy omiatając go miotełką. – PRZESTAŃ! – wrzasnął, wyrywając jej z ręki miotełkę, którą zaraz odrzucił daleko za siebie. Błękitne oczy mamy rozszerzyły się i stały jakby ciemniejsze. Jej pełne usta zaczęły drŜeć. Powoli, bardzo powoli, z wyraźną niechęcią odwróciła głowę, Ŝeby spojrzeć na to, co wskazywał palcem ojciec. Popatrzyłem w to miejsce i, ku memu zdziwieniu, zobaczyłem dwa jednakowe łóŜka, ustawione w tej części poddasza, która wkrótce miała być przebudowana. Tata obiecał mamie, Ŝe zrobi tu pokój rekreacyjny. Ale po co wśród tych gratów postawiono łóŜka? – Chris? Jesteś w domu? Zwykle nie wracałeś tak wcześnie... – odezwała się mama; jej głos był matowy i pobrzmiewała w nim nutka strachu. UlŜyło mi. Ojciec wreszcie ją przyłapał. Teraz będzie mógł zakazać mamie tańczyć w tym suchym, zakurzonym pomieszczeniu, co z pewnością wyjdzie na korzyść jej zdrowiu.
ZauwaŜyłem, iŜ mama za bardzo nie wie, jak ma się wytłumaczyć. – Cathy, wiem, Ŝe to ja przyciągnąłem tu te łóŜka, ale dlaczego zestawiłaś je razem? – pytał tata. – Jak wniosłaś materace? Przerwał na chwilę i zainteresował się piknikowym koszykiem stojącym koło łóŜek. – Cathy! – wrzasnął, przeszywając ją wzrokiem. – Czy ta historia musi się powtórzyć? Czy nie moŜemy się uczyć na błędach popełnionych przez innych? Czy naprawdę musimy powtórzyć to wszystko?! Powtórzyć? O czym on mówi? – Catherine – kontynuował tata. – Nie stój tak i nie próbuj udawać niewiniątka, jak jakieś podłe dziecko przyłapane na kradzieŜy. Dlaczego są tu te łóŜka? Po co te materace i nowe koce? Po co ten koszyk? Czy nie widzieliśmy juŜ zbyt wiele takich koszy przez całe nasze Ŝycie? Myślałem, Ŝe mama zestawiła te łóŜka po to, Ŝebyśmy mogli się na nich wyciągnąć, zmęczeni wspólnym tańcem. A kosz piknikowy to po prostu jeszcze jeden typ kosza. Podszedłem bliŜej i ukryłem się za belką podpierającą krokiew. Między rodzicami działo się coś smutnego i bolesnego; przy tym świeŜego, ale tak jak rana, która nie chce się goić. Mama wyglądała na zawstydzoną i zakłopotaną. MęŜczyzna, którego nazywałem tatą, stał oszołomiony. Zdawało mi się, Ŝe chciałby wziąć ją w ramiona i wybaczyć jej. – Cathy, Cathy – błagał udręczonym głosem. – Pod Ŝadnym względem nie bądź taka jak ona! Mama uniosła głowę i wyprostowała ramiona. Spoglądała na ojca z wyrazem aroganckiej dumy. Odrzuciła do tyłu długie włosy i uśmiechnęła się urzekająco. Robiła to wszystko tylko dlatego, Ŝeby przestał zadawać pytania, na które wolała nie odpowiadać? Pomimo panującego na strychu zaduchu nagle poczułem chłód. Po plecach przebiegły mi dreszcze. Chciałem stąd natychmiast uciec. Zrobiło mi się wstyd, Ŝe podglądam rodziców, czym zwykle zajmował się Bart, nie ja. Ale jak mogłem uciec, nie zwracając ich uwagi? Musiałem więc pozostać tam, gdzie stałem. – Spójrz na mnie, Cathy – zaczął tata. – Nie jesteś juŜ młodziutką, naiwną dziewczyną, a to nie są Ŝarty. Nie ma Ŝadnego powodu, dla którego miałyby tu stać te łóŜka. A koszyk powiększa tylko moje obawy. Co ty, do cholery, zamierzasz zrobić? Jej ramiona rozwarły się szeroko. Wyglądało na to, Ŝe chce tatę objąć, on jednak odepchnął ją i mówił dalej. – Nie usiłuj mnie uwodzić, bo robi mi się od tego niedobrze. Codziennie zadaję sobie pytanie, jak mogę wracać do domu i nie mieć ciebie dość, i ciągle czuć to samo, jak wiele lat temu, czuć to po tym wszystkim, co zaszło. Lecz mimo to mijają lata, a ja wciąŜ cię kocham, wciąŜ cię potrzebuję i ufam ci. Nie wykorzystuj więc mojej miłości dla jakichś niecnych celów! Widać było, Ŝe mama jest oszołomiona. To samo zresztą moŜna było powiedzieć o mnie.
CzyŜby ojczym juŜ jej nie kochał? Czy to właśnie starał się dać jej do zrozumienia? Mama znów wpatrywała się w łóŜka, jak gdyby była zaskoczona, widząc je tutaj. – Chris, pomóŜ mi! – rzekła zduszonym głosem i otwierając ramiona, podeszła do niego. Tata powstrzymał ją przeczącym potrząśnięciem głowy. – Proszę, nie kręć głową i nie zachowuj się tak, jakbyś mnie nie rozumiał – prosiła. – Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek kupowała ten koszyk. Naprawdę! Śniło mi się zeszłej nocy, Ŝe przyszłam tu i zsunęłam łóŜka, ale gdy dzisiaj zobaczyłam, Ŝe stoją jedno przy drugim, pomyślałam, Ŝe ty to zrobiłeś. – Cathy! JA TEGO NIE ZROBIŁEM! – Wyłaź z tego cienia! Nie widzę cię! – krzyknęła mama i uniosła drobne białe ręce. Próbowała chyba pochwycić jakąś niewidoczną pajęczynę. Przez moment przyglądała się dłoniom tak, jakby te odmówiły jej posłuszeństwa – a moŜe rzeczywiście widziała pajęcze nici spowijające jej palce? Idąc za przykładem ojca, rozejrzałem się dookoła. Nigdy przedtem strych nie był taki czysty. Podłoga była wyszorowana, a kartony z rupieciami starannie ułoŜone. śeby poddasze wyglądało przytulniej, mama powiesiła na ścianach obrazy przedstawiające najprzeróŜniejsze kwiaty. Tata patrzył na nią jak na wariatkę. Zastanawiałem się, co on sobie teraz myśli i dlaczego, skoro jest najlepszym lekarzem w okolicy, nie powie, co jej dolega? MoŜe starał się ocenić, czy mama udawała tylko ten nagły zanik pamięci? A moŜe pełen zakłopotania wyraz jej oczu powiedział mu zupełnie coś innego? Zdaje się, Ŝe tak, bo zwrócił się do niej delikatniej niŜ dotychczas. – Cathy, nie musisz się juŜ martwić. Nie pływasz juŜ w morzu zakłamania. Nie porwała cię fala odpływu. Nie toniesz. Nie pogrąŜasz się. Nie dręczą cię juŜ koszmary. Jestem przy tobie, więc nie musisz, jak tonący, chwytać się brzytwy. Przytulił ją do siebie. Mama przywarła do niego tak, jakby ratowała się przed utonięciem. – Nic ci nie jest, kochanie – wyszeptał tata i dotykając jej policzków, otarł łzy, które zaczynały po nich spływać. Czule podniósł jej głowę i przybliŜył usta do jej warg. Pocałunek trwał tak długo, Ŝe aŜ zaparło mi z wraŜenia dech w piersiach. – Babka nie Ŝyje. Foxworth Hall spalił się doszczętnie. Foxworth Hall? O co tu chodzi? – Nie, Chris, to nieprawda. Słyszałam, jak przed chwilą wchodziła po schodach. Wiesz przecieŜ, Ŝe zawsze bała się małych, ciasnych pomieszczeń, jak więc mogła wejść po tych schodach? – A moŜe spałaś, kiedy słyszałaś jej kroki? ZadrŜałem. O czym, do diabła, oni mówili? O jakiej babce? – Tak – wymamrotała z ustami przytulonymi do jego twarzy. – Zdaje się, Ŝe zasnęłam
podczas kąpieli i znów musiałam mieć koszmar. Nie pamiętam nawet, jak się tu znalazłam. Nie wiem, dlaczego tu przyszłam. Dlaczego tańczyłam. Chyba tracę zmysły. Czasem wydaje mi się, Ŝe jestem nią. śebyś ty wiedział, jak bardzo się wtedy nienawidzę! – Nie, nie jesteś nią, a mama jest daleko, bardzo daleko i nigdy juŜ nas nie zrani. Wirginia leŜy trzy tysiące mil stąd, a to, co było wczoraj, nigdy się juŜ nie powtórzy. Ilekroć będziesz wątpić, zadaj sobie jedno pytanie: jeŜeli udało się nam przeŜyć najgorsze, jak moŜna wątpić, Ŝe nie poradzimy sobie z najlepszym? Miałem ochotę zaraz stąd uciec, a jednocześnie coś mnie zatrzymywało. Czułem, Ŝe ja teŜ tonę w tym ich morzu zakłamania. Tonę, jeśli nawet nie rozumiem, o czym oni mówią. Patrzyłem na dwoje ludzi, na moich rodziców, lecz widziałem ludzi zupełnie obcych, młodszych, słabszych i mniej samodzielnych. – Pocałuj mnie – szepnęła mama. – Obudź mnie i rozpędź zmory. Powiedz, Ŝe mnie kochasz i Ŝe zawsze będziesz mnie kochał bez względu na to, co zrobię. Tata spełnił jej prośbę z wielkim zapałem. Potem poprosiła go, Ŝeby z nią zatańczył. Umieściła igłę na płycie. Ponownie rozbrzmiała muzyka. Obserwowałem, jak tata niezgrabnie usiłuje stawiać baletowe kroki, które nie nastręczały najmniejszej trudności. Brakowało mu zarówno wprawy, jak i wdzięku, aby być odpowiednim partnerem dla mamy. Czułem się trochę zawstydzony, podglądając jego starania. Po chwili mama nastawiła inną płytę, tak Ŝe teraz on mógł ją prowadzić. „Tańczymy w ciemnościach. Póki trwa muzyka, tańczymy w ciemnościach...” Tata poczuł się znacznie pewniej. KrąŜyli dookoła pokoju, tuląc się mocno do siebie. – Brakuje mi tych papierowych kwiatów, którymi zawsze cię budziłam – odezwała się mama. – A na dole bliźniaki siedziały w milczeniu przed ustawionym w kącie małym czarno-białym telewizorem – mówił tata miękkim, rozmarzonym głosem. – Miałaś tylko czternaście lat, a ja juŜ wtedy kochałem się w tobie. To wszystko moja wina. Wina? Dlaczego? PrzecieŜ nawet nie znał jej, kiedy miała czternaście lat. Zmarszczyłem czoło. Usiłowałem przypomnieć sobie, kiedy i gdzie spotkali się po raz pierwszy. Mama i jej młodsza siostra Carrie uciekły z domu wkrótce po tym, jak ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Pojechały autobusem na południe. Tam Murzynka imieniem Henny przedstawiła je swojemu pracodawcy, doktorowi Paulowi Sheffieldowi, który pozwolił im zamieszkać u siebie. Mama zaczęła znowu uczęszczać na lekcje baletu, dzięki czemu poznała Juliana Marqueta – mojego ojca. Urodziłem się niedługo po jego śmierci. Potem mama wyszła za Paula. I Paul został ojcem
Barta. Miało to miejsce długo, długo przed tym, zanim mama poznała Chrisa – młodszego brata Paula Sheffielda. Jak więc mógł ją kochać, kiedy była czternastolatką? CzyŜby do tej pory rodzice nas okłamywali? O BoŜe, mój BoŜe... Kiedy skończył się taniec, na nowo rozgorzała sprzeczka. – Dobrze, skoro czujesz się lepiej – zaczął tata – chcę, abyś mi przyrzekła, Ŝe gdyby coś mi się stało, niewaŜne, czy jutro, czy za kilkanaście lat, nigdy, ale to nigdy, i niech Bóg ci w tym dopomaga, nie będziesz ukrywała na strychu Barta i Jory’ego, by móc ponownie wyjść za mąŜ! Byłem oszołomiony. Zobaczyłem, Ŝe mamę aŜ zatkało. – Więc za taką mnie uwaŜasz? – rzekła z uniesioną głową. – Niech cię diabli wezmą, jeŜeli myślisz, Ŝe jestem taka jak ona! MoŜe i zestawiłam te łóŜka. MoŜe naprawdę przyniosłam tu ten kosz. Ale nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, Ŝeby... Ŝeby... Chris, wiesz, Ŝe tego bym nie zrobiła! Nie zrobiła czego? Czego? Zmusił ją, by przysięgła. Mama wypowiadała słowa, a jej błękitne oczy z wściekłością patrzyły na ojczyma. Stałem zlany potem, byłem zły i czułem się zawiedziony postawą ojca, który powinien lepiej znać mamę. Nie zrobiłaby tego. Nie byłaby w stanie! Kochała mnie. Kochała teŜ Barta. Nawet jeśli czasami spoglądała na niego chmurnym wzrokiem, to jednak nigdy, przenigdy nie zamknęłaby nas na strychu. Tata zostawił ją na środku pomieszczenia i poszedł po kosz. Otworzył okno i wyrzucił go na podwórze. Patrzył, jak spada na ziemię, potem odwrócił się gniewnie w stronę mamy. – Być moŜe, Ŝyjąc ze sobą, potęgujemy grzechy naszych rodziców. Być moŜe, w końcu okaŜe się, Ŝe ucierpią na tym Bart i Jory, więc kiedy wieczorem znajdziemy się w łóŜku, nie szepcz mi do ucha o adoptowaniu jeszcze jednego dziecka. Nie stać nas na to, aby uwikłać w całe to zamieszanie jeszcze jedno dziecko! Czy nie rozumiesz, Cathy, Ŝe kiedy wstawiłaś tu te łóŜka, nieświadomie planowałaś, co zrobisz, jeŜeli nasza tajemnica wyjdzie na światło dzienne? – Nie – oponowała, rozkładając bezradnie ramiona. – Nie zrobiłabym tego! Nie byłabym w stanie tego zrobić... – Mam nadzieję – wtrącił tata. – Bez względu na to, co się wydarzy, nie będziemy, ani ty nie będziesz, zamykać dzieci na poddaszu po to tylko, Ŝeby nas uratować. – Nienawidzę cię za to, Ŝe uwaŜasz, iŜ potrafiłabym to zrobić! – Staram się być cierpliwy. Usiłuję w ciebie wierzyć. Wiem, Ŝe ciągle dręczą cię koszmary. Wiem, Ŝe wciąŜ jeszcze cierpisz z powodu tego, co się stało, gdy byliśmy młodzi i niewinni. Ale jesteś juŜ dorosła i musisz być szczera wobec siebie samej. Czy nie rozumiesz, Ŝe podświadomość często kształtuje rzeczywistość? Podszedł, aby wziąć ją w ramiona, by ją pocałować i uspokoić. Mama rozpaczliwie
przywarła do jego ciała. (Dlaczego ogarnęła ją taka rozpacz?) – Cathy, serduszko kochane. – Jego głos znów stał się łagodny. – Zapomnij o strachu i okrutnej babce, która chciała, Ŝebyśmy uwierzyli w piekło i nie kończące się męczarnie. Nie ma Ŝadnego piekła oprócz tego, jakie ludzie nawzajem sobie gotują. Tak samo jak nie ma raju innego niŜ ten, który sami sobie stworzyliśmy. Wiesz, Ŝe Ŝyję tylko dla ciebie, dlatego proszę, nie wystawiaj na próbę mojej miłości i wiary. Nie igraj z moimi uczuciami poprzez te swoje nieświadome uczynki. – Więc nie odwiedzaj matki tego lata. Uniósł głowę i popatrzył na mamę wzrokiem pełnym bólu. Cichutko osunąłem się na podłogę, nie odrywając oczu od moich rodziców. O co tu chodzi? Czemu nagle ogarnął mnie strach?
Bart „A siódmego dnia Bóg odpoczywał” – zacytował Jory, kiedy skończyłem uklepywać ziemię. Posadziłem właśnie bratki, którymi piątego maja mama chciała uczcić rocznicę urodzin cioci Carrie i wujka Cory’ego. Wcale ich nie znałem. Oboje umarli, zanim się urodziłem. W mojej rodzinie ludzie umierają bardzo łatwo. (Ciekawe, czemu tak bardzo lubili bratki? Małe, głupie, niepozorne kwiatki o dziwacznych płatkach). Właściwie to wolałbym, Ŝeby mama nie przywiązywała tak duŜej wagi do obchodzenia urodzin ludzi, którzy odeszli. – Powiem ci coś jeszcze – odezwał się Jory takim tonem, jakby uwaŜał kaŜdego dziewięciolatka za kompletnego głupka, a sam był dorosły. – Na początku, kiedy Bóg stworzył Adama i Ewę, Ŝyli oni w raju i nie nosili w ogóle Ŝadnych ubrań. Pewnego dnia zły wąŜ powiedział im, Ŝe to grzech chodzić nago, więc Adam przykrył swój wstyd listkiem figowym. O BoŜe... Nadzy ludzie, którzy nie wiedzieli, Ŝe to, co robili, było grzechem. – A co nałoŜyła Ewa? – spytałem, rozglądając się wokoło w nadziei, Ŝe znajdę gdzieś listek figowy. Jory czytał dalej monotonnym głosem, co sprawiło, Ŝe wyobraźnia przeniosła mnie do tych zamierzchłych czasów, gdy Bóg opiekował się wszystkimi ludźmi – nawet tymi gołymi, którzy rozmawiali z węŜami. Jory powiedział, Ŝe w głowie układa sobie muzykę do biblijnych opowieści. Przeraziło mnie to – on tańczący w rytm muzyki, której ja nie mógłbym słyszeć! Poczułem się głupio. – Jory, gdzie moŜna znaleźć figowe liście? – Dlaczego pytasz? – Gdybym miał taki liść, rozebrałbym się i nałoŜyłbym go. – Dobry BoŜe, Bart, jest tylko jeden sposób, w jaki chłopcy mogą nosić figowe listki – roześmiał się Jory. – Z pewnością wstydziłbyś się tak chodzić. – Nie! – Sądzę, Ŝe tak. – Nigdy się niczego nie wstydzę! – Skąd moŜesz wiedzieć, jak to by wyglądało? A poza tym, czy widziałeś kiedyś, Ŝeby tata nosił taki liść? – Nie... Powiedziałem Jory’emu, Ŝe skoro nigdy nie widziałem figowego liścia, nie mogę wiedzieć, jak się go uŜywa.
– Jeszcze się dowiesz – zaśmiał się kpiąco. Potem, nie przestając szczerzyć zębów, jednym długim susem przeskoczył wszystkie marmurowe schodki. Zrobiło to na mnie wraŜenie, bo wiedziałem, Ŝe ja nigdy nie dałbym rady tak skoczyć. Powlokłem się za nim. śałowałem, Ŝe nie jestem taki sprawny jak on. śałowałem, Ŝe nie potrafię tańczyć i być tak czarujący, Ŝeby mnie wszyscy lubili. Jory był ode mnie większy, starszy i mądrzejszy. Ale chwileczkę. MoŜe i ja będę kiedyś mądrzejszy, jeśli nie większy. Mam duŜą głowę, muszę więc mieć w niej duŜy mózg. Będę coraz wyŜszy i wyŜszy, dorównam Jory’emu, a potem przerosnę go. Przerosnę tatę i olbrzyma z Jacka i łodygi fasoli, a przecieŜ ten olbrzym jest największy na świecie. Dziewięć lat... szkoda, Ŝe nie mam juŜ czternastu. Jory siedział na ostatnim stopniu i czekał, aŜ go dogonię. To była prawdziwa zniewaga. Nie było to miłe ze strony Boga, Ŝe stworzył mnie niezdarą. Pamiętam, jak pięć lat temu, kiedy miałem cztery lata, Emma podarowała kaŜdemu z nas małego kurczaczka. Były naprawdę cudowne, całe pokryte Ŝółtym puchem, i cichutko piszczały. Nigdy przedtem nie dostałem nic równie wspaniałego. Od razu pokochałem swojego kurczaczka, pieściłem go, obwąchiwałem, potem delikatnie postawiłem na ziemi – a to przeklęte pisklę przewróciło się i zdechło. – Za mocno je ścisnąłeś – powiedział tata, który zna się na tych sprawach. – Przestrzegałem cię, Ŝebyś go nie ściskał. Małe pisklęta są bardzo delikatne i trzeba się z nimi obchodzić ostroŜnie. Ich serduszka znajdują się tuŜ pod skórą, a więc następnym razem uwaŜaj, dobrze? Myślałem, Ŝe Bóg zaraz mnie za to ukarze, choć w gruncie rzeczy to była przede wszystkim Jego wina. Czy moŜna mnie było winić za to, Ŝe końcówki moich nerwów są tak krótkie, iŜ nie dosięgają do skóry? Czy to moja wina, Ŝe w odróŜnieniu od innych nie mogę odczuwać bólu? To Jego wina! Struchlałem wówczas na samą myśl, Ŝe Bóg moŜe mi coś zrobić. Ale był litościwy i w godzinę później wszedłem do małego kurnika, gdzie przechadzał się samotnie kurczak Jory’ego. Wziąłem go w dłonie i powiedziałem mu, iŜ jestem jego przyjacielem. Świetnie się bawiliśmy, najpierw ja go goniłem, potem on biegał za mną, a potem niespodziewanie, po dwóch godzinach zabawy, biedak wyzionął ducha. Dlaczego tak łatwo się umiera? – O co ci chodzi?! – krzyczałem. – PrzecieŜ cię nie ścisnąłem! Nie dotykałem nawet! UwaŜałem. Przestań więc udawać nieŜywego, bo tata pomyśli, Ŝe zrobiłem to specjalnie! Kiedyś widziałem, jak tata wyciągnął z wody tonącego i uratował mu Ŝycie, udzielając pierwszej pomocy. Pomyślałem, Ŝe mogę zrobić to samo z kurczakiem, ale on nadal był martwy. Potem się modliłem – nic nie pomogło. Byłem do niczego. Nie potrafiłem nawet dbać o czystość. Emma mawiała, Ŝe pranie moich ubrań to strata czasu. Nie umiałem utrzymać talerzy, kiedy je wycierałem. Nowe zabawki psuły się w chwilę potem, jak znalazły się w moich rękach. Nowe buty po
dziesięciu minutach noszenia wyglądały jak stare łapcie. To nie moja wina, Ŝe tak szybko się zdzierały. Ludzie po prostu nie mają pojęcia, jak się robi porządne buty. Nie było dnia, Ŝeby moje kolana nie były pokryte nowymi strupami albo plastrami. Gdy grałem w baseball, potykałem się i wywracałem pomiędzy bazami. Trzy razy spadłem z drzewa. Za pierwszym razem złamałem sobie prawą, a potem lewą rękę. Przy trzecim upadku skończyło się jedynie na siniakach. Jory nigdy niczego sobie nie złamał. Nic dziwnego, Ŝe mama wciąŜ powtarzała, Ŝebyśmy nie chodzili do tego starego domu z tyloma schodami. Wiedziała, Ŝe prędzej czy później potknę się na jakimś stopniu i sturlam na dół, łamiąc sobie wszystkie kości! – Wielka szkoda, Ŝe masz tak nie skoordynowane ruchy – mruknął Jory, po czym wstał ze schodka i zawołał: – Bart, przestań biegać jak dziewczyna! Pochyl się bardziej do przodu i lepiej pracuj nogami. WłóŜ w to całe serce i biegnij! Zapomnij o upadkach. Nie przewrócisz się, jeŜeli nie będziesz o tym myślał. Jak mnie złapiesz, dam ci moją superszybką piłkę! O kurczę, nie było niczego na całym świecie, czego pragnąłbym bardziej. Jory potrafił ją nawet podkręcić. Kiedy celował w puszki ustawione na murze, strącał jedną po drugiej. Ja nigdy nie byłem w stanie trafić w to, do czego celowałem – ale trafiałem w przedmioty, których nawet nie widziałem, na przykład w okna, a czasem i w ludzi. – Nie chcę tej twojej piłki – wysapałem, choć oczywiście nie była to prawda. Jego piłka była o niebo lepsza od mojej. Zresztą Jory zawsze dostawał lepsze rzeczy. Popatrzył na mnie ze współczuciem, co sprawiło, Ŝe chciało mi się płakać. Nienawidzę litości! – MoŜesz ją dostać, nawet jeśli nie wygrasz tego biegu. MoŜemy się po prostu zamienić. Nie próbuję cię dotknąć. Chcę tylko, abyś przestał się bać, Ŝe wszystko, co zrobisz, zrobisz źle. MoŜe wtedy nie będziesz tak niezdarny, czasem odrobina szaleństwa pomaga zwycięŜyć. Uśmiechnął się, a ja pomyślałem, Ŝe jeŜeli mama by go widziała, zapewne byłaby urzeczona blaskiem jego białych zębów. Moja twarz była stworzona do naburmuszonej miny. – Nie chcę twojej piłki – powtórzyłem, woląc nie ryzykować poraŜki w wyścigach z kimś, kto był ode mnie starszy, przystojniejszy i poruszał się z wdziękiem; z kimś, kto zasili szeregi mistrzów baletu i oŜeni się z piękną baleriną. Co właściwie było wspaniałego w tancerzach? Nic, nic! Bóg uśmiechnął się do nóg Jory’ego i uczynił je pięknymi, podczas gdy moje wyglądały jak patyki, z których, na dodatek, ciągle leciała krew. – Nienawidzisz mnie, prawda? Chciałbyś, Ŝebym umarł, co? Spojrzał na mnie rozbawiony. – Nie, nie nienawidzę cię i nie chcę, Ŝebyś umierał. Kocham cię jak brat brata, pomimo Ŝe
jesteś niezdarny i cały czas na wszystko narzekasz. – Wielkie dzięki. – No, dobrze... Nie przejmuj się juŜ. Chodźmy lepiej popatrzeć na dom. KaŜdego dnia, po powrocie ze szkoły, przesiadywaliśmy na wysokim białym murze; ale zdarzało się równieŜ, Ŝe przekradaliśmy się do wnętrza stojącej za nim okazałej willi. Niebawem skończy się szkoła i oprócz zabawy nic nie pozostanie nam do roboty. Miło jest mieć świadomość, Ŝe ten dom stanie się miejscem naszych całodziennych zabaw. Będziemy się bawić w nawiedzonej willi – pełnej pokojów, długich korytarzy i kufrów kryjących nieprzebrane skarby. W wysokich staromodnych pokojach Ŝyło tysiące pająków, których lepkie sieci pokrywały ekstrawaganckie Ŝyrandole. Wszędzie biegało mnóstwo myszy, znacząc swe szlaki masą odchodów. Po ścianach i drewnianych podłogach pełzało setki owadów, a przez kominy wlatywały do wnętrza ptaki, które jak opętane fruwały tam i z powrotem, próbując wydostać się na zewnątrz. Czasami roztrzaskiwały się o ściany i okna, tak Ŝe gdy przychodziliśmy, znajdowaliśmy ich Ŝałosne zwłoki. Niekiedy udawało nam się przyjść w porę i pootwierać okna i drzwi, aby biedactwa mogły uciec ze swojej pułapki. Jory doszedł do przekonania, Ŝe mieszkańcy musieli opuścić to miejsce w pośpiechu. Pozostawili połowę mebli, które pokrywała teraz gruba warstwa kurzu i pleśni. Wszystko wydzielało ohydny smród. Wielekroć wdychałem ten odór i zastanawiałem się, co mi przypomina. Kiedy siedzieliśmy w milczeniu na zakurzonej, obitej aksamitem kanapie, z piwnic dochodziły nas ledwo uchwytne szmery, jak gdyby nawiedzające ten dom duchy chciały szepnąć nam coś do ucha. – Nigdy nie mów nikomu, Ŝe rozmawiasz z duchami, bo ludzie pomyślą, Ŝe ci odbiło – ostrzegał mnie Jory. Mieliśmy juŜ jedną pomyloną osobę w rodzinie – matkę naszego taty, która była zamknięta w domu wariatów w Wirginii. KaŜdego lata jeździliśmy na wschód, by ją odwiedzić i złoŜyć kwiaty na starych grobach. Mama nigdy nie wchodziła do długiego budynku z czerwonej cegły, wokół którego spacerowali ładnie ubrani ludzie, tak Ŝe nikt nie wiedziałby, Ŝe to wariaci, gdyby nie kręcił się wśród nich personel w białych kitlach. Za kaŜdym razem, gdy tata wracał od babci, mama zadawała mu to samo pytanie: – No i co, czuje się lepiej? Wówczas tata spoglądał na nią smutnym wzrokiem i zwykle odpowiadał: – Nie. Tylko nieznaczna poprawa... ale poczułaby się lepiej, gdybyś jej wybaczyła. To zawsze denerwowało mamę. Zachowywała się tak, jakby chciała, Ŝeby babcia do końca Ŝycia pozostawała pod kluczem. – Posłuchaj mnie, Christopherze Dollu – mówiła gniewnie. – Jest dokładnie na odwrót! To
ona powinna błagać mnie o przebaczenie. Powinna błagać, byśmy oboje jej przebaczyli! Zeszłego lata nie pojechaliśmy na wschód. Nie cierpiałem tych wszystkich grobów, nienawidziłem Madame Marishy i jej okropnych czarnych ubrań, i jej wielkiego koka z siwych i czarnych włosów – i nie dbam o to, czy te dwie staruchy jeszcze kiedyś nas zobaczą. To samo dotyczy równieŜ tych, co leŜą zakopani w grobach – po co im w ogóle jakieś kwiaty?! W naszej rodzinie jest zbyt wielu zmarłych! – No, dalej, Bart! – wrzasnął Jory, który wdrapał się juŜ na drzewo rosnące po naszej stronie muru. Siedział teraz na górze i czekał na mnie. Z wielkimi trudnościami udało mi się jakoś wleźć na górę i usadowić obok niego. Jory nalegał, abym na wszelki wypadek opierał się plecami o pień drzewa. – Wiesz co? – odezwał się. – Pewnego dnia kupię mamie dom tak duŜy jak ten. Kiedyś podsłuchałem rodziców, jak rozmawiali o duŜych domach. Zdaje się, Ŝe mama chciałaby mieszkać w domu większym od tego, który mamy. – Tak, z pewnością często rozmawiają o duŜych domach. – Ja jednak wolę nasz – rzekł Jory, podczas gdy ja bębniłem obcasami o ścianę, pod której białym tynkiem kryły się czerwone cegły. Kiedyś mama zobaczyła, Ŝe spod odpryśniętego kawałka tynku przezierają cegły. Pamiętam, jak powiedziała, Ŝe to „interesujący kontrast”. Robiłem, co mogłem, Ŝeby mur był jeszcze bardziej interesujący. W tak ogromnym budynku jak ten moŜna było naprawdę się zgubić i przez wiele dni wędrować po ciemnych korytarzach. W willi wszystkie łazienki były nieczynne. Po prostu nie było tam wody. To idiotyczne oglądać zlewy, w których nie ma wody, i piwnice, gdzie nie moŜna znaleźć Ŝadnych owoców ani wina. – O Jezu! Czy nie byłoby fajnie, gdyby wprowadziła się tu jakaś liczna rodzina? – odezwał się Jory. Mój brat, tak jak ja, marzył o tym, Ŝebyśmy mieli w sąsiedztwie wielu przyjaciół, z którymi moglibyśmy się bawić. Po powrocie ze szkoły byliśmy bowiem zdani na siebie. – A gdyby mieli dwóch synów i dwie córki, to byłoby najlepiej – ciągnął rozmarzonym głosem. – W sumie nie byłoby źle, gdybyśmy w sąsiedztwie mieli same dziewczyny. Na pewno. ZałoŜę się, Ŝe chciałby, aby nie kto inny, tylko Melodie Richarme zamieszkała w tej willi. Wtedy widywałby się z nią kaŜdego dnia i całowaliby się tak jak wówczas, gdy ich podglądałem. Dziewczyny. Na samą myśl o nich robiło mi się niedobrze. – Nienawidzę dziewczyn! Chcę samych chłopców! – stwierdziłem. Jory roześmiał się, mówiąc, iŜ mam dopiero dziesięć lat i Ŝe wkrótce polubię dziewczyny bardziej niŜ chłopców. – Co moŜe być ciekawego w dziewczynie o imieniu Melodie? – spytałem.
– Czy zdajesz sobie sprawę, jakie pleciesz głupstwa? A Melodie to po prostu imię i nic ono nie znaczy. Dokładnie w chwili, gdy chciałem mu powiedzieć, Ŝe sam jest głupi, bo imiona muszą przecieŜ coś znaczyć, bo w przeciwnym razie po co by je nadawano, pod willę zajechały dwie cięŜarówki. O rany! Do tej pory nie bywał tu nikt oprócz nas. Siedzieliśmy ciągle na murze i obserwowaliśmy robotników, którzy wysiedli z samochodów. Biegali dookoła i robili najprzeróŜniejsze rzeczy. Kilku z nich weszło na dach, by sprawdzić dachówki. Inni, niosąc drabiny i puszki z farbą, weszli do środka. Niektórzy nosili olbrzymie rolki tapety. Jeszcze inni sprawdzali okna, a paru przyglądało się krzewom i drzewom. – Hej! – rzucił Jory, wyglądający na podekscytowanego. – Ktoś musiał chyba kupić ten dom. Idę o zakład, Ŝe wprowadzą się zaraz po remoncie. Nie chciałem mieć Ŝadnych sąsiadów, którzy przeszkadzaliby mamie i tacie w ich prywatności. Przez cały czas rodzice mówili, Ŝe to dobrze nie mieć Ŝadnych sąsiadów mogących zakłócić ich prywatność. Kiedy zrobiło się ciemno, wróciliśmy do domu, ale nie powiedzieliśmy nic rodzicom – bo przecieŜ wiadomo, Ŝe jeśli mówisz o czymś na głos, to musi być prawda. Domysły nie wchodzą w grę. Następnego dnia była niedziela i pojechaliśmy na piknik na plaŜę Stinson. A potem nastał poniedziałek. Wróciwszy ze szkoły, pognaliśmy wraz z Jorym na nasz mur. Było mgliście i zimno, lecz dostrzegliśmy wystarczająco duŜo, aby się zmartwić. Nie mogliśmy juŜ tam chodzić. A więc gdzie będziemy się bawić? – Hej! Dzieciaki! – zawołał do nas tęgi męŜczyzna. – Co wy tam robicie?! – Nic! – odkrzyknął Jory. (Ja nigdy nie rozmawiałem z nieznajomymi. Jory zresztą zawsze naigrawał się ze mnie, Ŝe nie rozmawiam z nikim oprócz siebie samego). – Nie mówcie mi, dzieciaki, Ŝe nic nie robicie, skoro widzę was tam, na murze! Ten dom to prywatna własność, więc trzymajcie się z daleka! Widać było, Ŝe męŜczyzna jest stanowczy i łatwo wpada w gniew. Jego roboczy drelich był zakurzony i porządnie sfatygowany. Kiedy nieznajomy podszedł bliŜej, zobaczyłem największe buty, jakie kiedykolwiek w Ŝyciu widziałem. Byłem zadowolony, Ŝe mur ma dziesięć stóp wysokości, dzięki temu mieliśmy nad nim jakąś przewagę. – Jasne, Ŝe się tu trochę bawimy – mówił Jory, który nikogo się nie bał. – Ale nic nie zniszczymy. Zostawimy to tak, jak było, zanim przyszliśmy. – Od tej pory trzymajcie się z daleka! – wrzasnął męŜczyzna, patrząc wpierw na Jory’ego, a potem na mnie. – Pewna bogata dama kupiła tę posiadłość i z pewnością nie Ŝyczyłaby sobie, Ŝeby się tu pałętali jacyś smarkacze. Nie myślcie, Ŝe będziecie mogli tu dokazywać, bo jest to staruszka, która mieszka sama. Nie!
PrzyjeŜdŜają z nią jej słuŜący. O rany! SłuŜący. – Bogaci ludzi potrafią sprawić, Ŝeby było tak, jak chcą – wymamrotał olbrzym na odchodne. – Zrób to, zrób tamto i zrób to na wczoraj. Pieniądze... O BoŜe, czego bym nie zrobił, aby mieć ich trochę. Mieliśmy jedynie Emmę, więc nie moŜna powiedzieć, Ŝebyśmy byli bogaci. Jory mawiał, iŜ Emma to taka ciocia-kucharka. Nie była więc ani krewną, ani słuŜącą. Dla mnie była kimś, kogo znałem przez całe Ŝycie; kimś, kto nie lubił mnie tak, jak lubił Jory’ego. Ja teŜ jej nie lubiłem, dlatego nie obchodziło mnie to. Mijały tygodnie. Rozpoczęły się wakacje, a robotnicy wciąŜ pracowali w posiadłości. Mama i tata zdąŜyli juŜ zauwaŜyć to wszystko i nie byli zbyt zadowoleni z sąsiadów, których nie zamierzali odwiedzać ani gościć. Obaj z Jorym zastanawialiśmy się, czemu rodzice są tacy niechętni wobec sąsiadów. – To przez miłość – szeptał Jory. – Oni są wciąŜ jak nowoŜeńcy. ChociaŜ Chris jest trzecim męŜem mamy, ona kocha go tak, jakby po raz pierwszy wyszła za mąŜ. A to ci dopiero. Jory dostał się do szkoły średniej z wynikiem celującym, podczas gdy ja nieźle się namęczyłem, by ukończyć czwartą klasę. Nie cierpiałem szkoły tak, jak nie cierpiałem tej starej willi, która wyglądała teraz jak zupełnie nowa. Na zawsze odeszły te wspaniałe czasy, kiedy bawiliśmy się w jej niesamowitym, pełnym tajemnic wnętrzu. – Musimy poczekać, póki nie będziemy mogli przekraść się tam i zobaczyć tej starej damy – wyszeptał Jory w taki sposób, Ŝeby nie usłyszeli nas ogrodnicy sadzący krzewy i przycinający gałęzie drzew. Kupując dom, nowa właścicielka willi nabyła równieŜ co najmniej dwadzieścia akrów ziemi. Oczyszczenie całej posiadłości wymagało mnóstwa roboty. Podwórze było zaśmiecone masą papierów, gwoździ i przeróŜnych rupieci, doliczając do tego takŜe śmiecie, które wiatr wywiewał przez Ŝelazną bramę na łąkę, zwaną przez Jory’ego „polaną kochanków”. Nieprzyjemny szef robót otworzył puszkę piwa i skierował się w naszą stronę. Zaczął na nas krzyczeć, choć nie robiliśmy nic złego. – Ile razy mam wam, chłopcy, powtarzać?! – wydzierał się. – Nie zmuszajcie mnie, bym robił to raz jeszcze! Ostrzegałem was juŜ, Ŝebyście trzymali się z dala od tego muru. Wynocha stąd! Jory nie miał ochoty schodzić z muru, skoro nie było nic złego w tym, Ŝe siedzieliśmy tu i przyglądaliśmy się robotnikom. – Czy obaj jesteście głusi?! – znów krzyczał męŜczyzna.
W jednej sekundzie twarz Jory’ego zmieniła się z uprzejmej w pełną gniewu. – Nie, nie jesteśmy głusi! Mieszkamy tutaj. Ten mur wznosi się na granicy i jest tak samo nasz jak jej. Tak powiedział nasz tata. Będziemy więc siedzieć tu i patrzeć, dopóki będziemy chcieli. I niech pan nie krzyczy na nas, Ŝebyśmy się wynieśli. – Zuchwały dzieciak, nie ma co – rzekł męŜczyzna i odszedł, nawet nie oglądając się na mnie, choć ja byłem równie zuchwały.
Przeprowadzka Jedliśmy właśnie śniadanie. Mama opowiadała tacie o jednej ze swoich uczennic. Bart siedział po przeciwnej stronie stołu i mrucząc pod nosem, dłubał widelcem w zimnej kaszy. Nie lubił niczego oprócz kanapek, które według taty nie były jedzeniem odpowiednim dla dorastającego chłopca. – Chris, nie sądzę, Ŝeby Nicole udało się z tego wyjść – mówiła mama zmartwionym głosem. – To straszne, Ŝe samochody ranią tak wielu ludzi. Jej córeczka ma zaledwie dwa latka. Widziałam ją kilka tygodni temu. Bardzo przypomina mi Carrie, gdy była ona jeszcze maleństwem. Tata ze znudzeniem kiwnął głową. Jego wzrok koncentrował się na porannej gazecie. WciąŜ jeszcze prześladowała mnie scena, jaka rozegrała się między rodzicami na strychu. Myślałem o tym zwłaszcza nocą, kiedy nie mogłem spać. Czasami po prostu przesiadywałem samotnie w swoim pokoju i usiłowałem przypomnieć sobie coś, co kryło się w najdalszych zakamarkach mojego umysłu. Byłem pewien, Ŝe to coś waŜnego, nie mogłem jednak przypomnieć sobie, co to było. Nawet teraz, kiedy tak siedziałem i przysłuchiwałem się rodzicom rozprawiającym o Nicole i jej córce, rozmyślałem o zdarzeniu na poddaszu. Zastanawiałem się, o co właściwie im chodziło i kim była ta babka, której się tak obawiali. Zastanawiało mnie takŜe to, jak mogli się znać, kiedy mama miała zaledwie czternaście lat. – Chris – nagabywała mama tonem zmuszającym ojca do zaniechania lektury strony sportowej – ty wcale mnie nie słuchasz! Nicole nie ma Ŝadnej rodziny, słyszysz, co mówię? Nie ma nawet wujka czy ciotki, którzy mogliby zaopiekować się Cindy. I wiesz przecieŜ, Ŝe nigdy nie poślubiła chłopca, którego kochała. – Hmmm – zamruczał, po czym ugryzł kawałek tostu. – Nie zapomnij podlać dziś ogrodu. Zmarszczyła brwi. Była naprawdę wściekła. – UwaŜam, Ŝe błędem było sprzedanie domu Paula i przeprowadzenie się tutaj. Jego rzeźby nie pasują do naszego ogródka – mama próbowała przyciągnąć uwagę ojca. Fortel się udał. – Cathy, przyrzekliśmy sobie, Ŝe nigdy nie będziemy Ŝałować tego, co się stało. Są waŜniejsze sprawy niŜ posiadanie tropikalnego ogrodu, w którym wszystko rośnie dziko. – Dziko? Paul miał najbardziej zadbany ogród, jaki w Ŝyciu widziałam. – Doskonale rozumiesz, co mam na myśli. Po sekundzie milczenia mama znów powróciła do tematu Nicole i jej dwuletniego dziecka, które zostanie sierotą, jeśli jego matka umrze. Tata powiedział, Ŝe w takiej sytuacji na pewno
znajdzie się ktoś, kto zaadoptuje małą. Wstał, by włoŜyć swoją sportową marynarkę. – Przestań widzieć wszystko w czarnych kolorach. Nicole moŜe jeszcze wyzdrowieć. Jest młoda, silna, ma zdrowy organizm. Ale skoro tak bardzo się o nią martwisz, wpadnę do szpitala i pogadam z jej lekarzami. – Tatusiu – wtrącił Bart, który przez cały ranek prezentował swój zły humor – nikt nie zmusi mnie, Ŝebym w tym roku pojechał na wschód! Nie pojadę tam za Ŝadne skarby świata! – Oczywiście – rzekł tata. – Nikt nie będzie cię zmuszał. Mam tylko nadzieję, Ŝe będziesz wolał pojechać z nami, niŜ sam zostać w domu. Pochylił się, aby pocałować mamę na do widzenia. – Jedź ostroŜnie. – Mama powtarzała to kaŜdego ranka, gdy tata wyruszał do pracy. Ojczym uśmiechnął się jak zwykle i odparł, Ŝe będzie uwaŜał. Ich oczy spotkały się, wyraŜając uczucie, które dobrze znałem. – „Mieszkała raz pani w starym bucie... – podśpiewywał sobie Bart – nie wiedziała, co począć z gromadką swych pociech”. – Bart, czy musisz tu siedzieć i robić takie zamieszanie? Jeśli nie zamierzasz kończyć swojego dania, powiedz „dziękuję” i odejdź od stołu. – „Peter, Peter zjadacz dyni, trzymał Ŝonę w wielkiej skrzyni”. – Bart wyszczerzył zęby, wstał i poszedł sobie. Zachowywał się tak prawie codziennie. Wielki BoŜe, miał juŜ bez mała dziesięć lat, a wciąŜ nucił piosenki, których nauczył się w przedszkolu. Podniósł swój ulubiony sweter i próbując przerzucić go przez ramię, strącił ze stołu kartonik mleka. Mleko rozlało się na podłogę, skąd natychmiast zaczął je zlizywać Clover. Mama była tak bardzo pochłonięta oglądaniem fotografii córki Nicole, Ŝe w ogóle tego nie zauwaŜyła. Emma momentalnie przystąpiła do wycierania podłogi. Skarciła Barta gniewnym spojrzeniem, lecz ten wytknął jedynie język i powłócząc nogami, jak gdyby nigdy nic wyszedł z kuchni. – Przepraszam cię, mamo – rzuciłem i pognałem za Bartem. Znów siedzieliśmy na murze i wpatrywaliśmy się w wyremontowany budynek. Marzyliśmy o tym, Ŝeby nowa właścicielka wprowadziła się wreszcie do willi. Kto wie, moŜe miała jakieś wnuki? – Brakuje mi juŜ zabaw w tym starym domu – uskarŜał się mój brat. – Nienawidzę ludzi, którzy się tam wprowadzają i zajmują miejsce naleŜące do nas. I znów cały dzień zmarnowaliśmy, robiąc róŜne głupstwa. Sialiśmy nowe nasiona, pełliśmy grządki. Zacząłem się zastanawiać, jak spędzimy lato, jeŜeli nie będziemy mogli bawić się w sąsiednim domu. Podczas obiadu Bart był w złym humorze. Bezmyślnie gapił się w talerz.
– Musisz to zjeść, Bart – rzekł tata. – Inaczej nie będziesz miał dość siły, by nacieszyć się Disneylandem. Bart rozdziawił usta. – Disneylandem? – Jego czarne oczy nagle się rozszerzyły z radości. – Naprawdę tam pojedziemy? Nie jedziemy na wschód, Ŝeby odwiedzić stare groby? – Disneyland to część twojego prezentu urodzinowego – wyjaśnił tata. – Urządzimy ci tam przyjęcie, a potem polecimy do Karoliny Południowej. Nie próbuj nawet narzekać. Musimy równieŜ brać pod uwagę potrzeby innych. Babcia Jory’ego chce gościć go u siebie przynajmniej raz w roku, a skoro nie mogliśmy odwiedzić jej zeszłego lata, teraz oczekuje Jory’ego z podwójną niecierpliwością. No i jest jeszcze moja mama, która teŜ chce zobaczyć się z rodziną. Spojrzałem na mamę. Wyglądała na zakłopotaną. Było tak co roku, kiedy tata wspominał o odwiedzaniu „swojej” matki. Zawsze było mi trochę wstyd, Ŝe nie rozumiała, jak waŜne są matki. Tak długo była sierotą, Ŝe chyba o tym zapomniała albo była po prostu zazdrosna. – Nie zamieniłbym Disneylandu nawet na niebo! – wykrzyknął ucieszony Bart. – Disneylandu nigdy nie moŜna mieć dość. – Wiem – sucho odparł tata. Lecz wkrótce Bart ponownie marudził na temat podróŜy na wschód. – Mamusiu, tatusiu, ja tam nie pojadę! Dwa tygodnie to zbyt długo na odwiedzanie tych wszystkich grobów i babć! – Bart! – ostro odezwała się mama. – Okazujesz taki brak szacunku wobec zmarłych. Nie chcesz nawet odwiedzić grobu własnego ojca, nie mówiąc juŜ o cioci Carrie. Ale pojedziesz tam, czy tego chcesz, czy nie. A jeŜeli raz jeszcze otworzysz buzię, nie będzie Ŝadnego wyjazdu do Disneylandu! – Mamusiu – zaczął Bart, chcąc załagodzić sytuację – dlaczego twój tatuś, który zmarł w Gladstone, w Pa... – Nie mów „Pa”, tylko „Pensylwania”. – Dlaczego na zdjęciu jest tak podobny do naszego obecnego taty? Błysk bólu zagościł w jej oczach. Odezwałem się, bo nie cierpiałem sposobu, w jaki Bart ranił wszystkich dookoła. – O Jezu, Dollanganger to kolos nie nazwisko. ZałoŜę się, Ŝe byłaś szczęśliwa, mogąc je zmienić. Mama odwróciła się, by spojrzeć na fotografię doktora Paula. – Tak. To był cudowny dzień, gdy stałam się panią Sheffield – odparła krótko. Tata wyglądał na zdenerwowanego. Wcisnąłem się głębiej w miękki plusz mojego krzesła. Wszędzie wokół mnie – w powietrzu, na podłodze, w ciemnych kątach kuchni – kryły się fragmenty przeszłości, którą oni pamiętali, a której ja za nic nie mogłem sobie przypomnieć.
Miałem czternaście łat, ale wciąŜ jeszcze nie miałem najmniejszego pojęcia o tym, co się dzieje dookoła mnie, a zwłaszcza o tym, co się dzieje pomiędzy rodzicami. W końcu nastał dzień, w którym robotnicy opuścili starą willę. Ich miejsce zajęły sprzątaczki, myjące okna i szorujące podłogi. Jednocześnie z nimi pojawili się męŜczyźni, którzy zajęli się strzyŜeniem trawników. Byliśmy tam przez cały czas. Kryjąc się, zaglądaliśmy przez okna, ciekawi, co teŜ zmieniło się w środku, a potem ostroŜnie, tak Ŝeby nikt nas nie zauwaŜył, wycofaliśmy się z ogrodu i usiedliśmy na naszym murze. – Niedługo przyjedzie! – wyseplenił podniecony Bart. – Lada dzień zjawi się tutaj ta stara dama! Willa była tak wspaniale odremontowana, Ŝe spodziewaliśmy się sławnej gwiazdy filmowej, Ŝony prezydenta albo innej waŜnej osobistości. Pewnego dnia, kiedy tata był w pracy, mama pojechała na zakupy, a Emma jak zwykle pitrasiła coś w kuchni, ujrzeliśmy podjeŜdŜającą pod sąsiedni dom olbrzymią czarną limuzynę. Dwa tygodnie wcześniej brukowany podjazd do willi został wyrównany cementem i wyasfaltowany. Wdrapaliśmy się na rosnące przy ogrodzie drzewo i ukryci w gęstym listowiu obserwowaliśmy całą tę scenę. Co chwila musiałem dawać Bartowi kuksańca, chcąc w ten sposób osłabić jego podniecenie. Szofer bardzo powoli podjechał pod budynek, po czym wysiadł i okrąŜywszy samochód, podszedł do drzwiczek, by wypuścić pasaŜerów. Patrzyliśmy na to wszystko z zapartym tchem. Za moment mieliśmy ją zobaczyć – zobaczyć tę bogatą kobietę, którą stać było na wszystko! Szofer był młody i zachowywał się beztrosko. Nawet z tej odległości mogliśmy dostrzec, Ŝe jest bardzo przystojny, ale stary człowiek, który wysiadł z limuzyny, był jego przeciwieństwem. Trochę mnie to zaskoczyło. Od robotnika dowiedzieliśmy się, Ŝe nowa właścicielka przybędzie wraz ze słuŜbą. JednakŜe nigdy dotąd nie słyszałem o tym, Ŝeby słuŜący podróŜowali razem ze swymi pracodawcami. – Spójrz – szepnąłem do Barta. – To musi być jej lokaj. – Nienawidzę ludzi, którzy wprowadzają się do naszego domu – mamrotał Bart. Stary lokaj wyciągnął rękę, by pomóc swej pani wysiąść z samochodu. Ta jednak zignorowała go, przyjmując pomoc młodego szofera. O mój BoŜe! Cała była ubrana na czarno. Spowita w czerń od stóp do głowy niczym arabska kobieta. Kryła twarz pod czarną woalką. Była wdową? A moŜe muzułmanką? Wyglądała tak tajemniczo. – Nie cierpię czarnych sukni, które ciągną się po ziemi. Nienawidzę staruch, które ukrywają twarze pod czarnym welonem. Nienawidzę duchów – mówił Bart. Wszystko, co byłem w stanie zrobić, to patrzeć. Byłem zafascynowany. ZauwaŜyłem, Ŝe stara dama porusza się z wielką gracją. Obserwując jej zachowanie, doszedłem do wniosku, iŜ gardzi swym lokajem. O Jezu! Jakie to wszystko było tajemnicze! Rozglądała się ciekawie dookoła. Przez dłuŜszą chwilę patrzyła w kierunku muru
i wystającego zza niego dachu naszego domu. Wiedziałem, Ŝe nie uda się jej zobaczyć zbyt wiele. PrzecieŜ niejeden raz stałem tam, gdzie ona, i patrząc w stronę domu, widziałem tylko sam szczyt dachu i kawałek komina. Dopiero z drugiego piętra moŜna było zobaczyć okna kilku pokojów. Lepiej będzie, jeŜeli powiem mamie, Ŝeby zasadzić przy murze kilka wysokich drzew. Dotarło teraz do mnie, dlaczego robotnicy ścięli te wysokie eukaliptusy. MoŜe stara kobieta zamierzała nas podglądać? A moŜe po prostu nie chciała mieć drzew rosnących tak blisko domu. Pod willę zajechał drugi samochód. Najpierw wysiadła zeń pokojówka w czarnej sukni i fantazyjnym białym fartuszku. Po chwili dołączyli do niej dwaj słuŜący ubrani w szare uniformy. Zaczął się wielki ruch. SłuŜba uwijała się, wnosząc do domu walizki, pudła na kapelusze, rośliny doniczkowe i inne rzeczy. Przez cały czas dama w czerni stała nieruchomo i wpatrywała się w nasz komin. Zastanawiałem się, co teŜ ona tam widzi. Potem pod budynek podjechał olbrzymi meblowóz, z którego zaczęto wyładowywać eleganckie meble, a dama wciąŜ stała zapatrzona, pozwalając słuŜbie decydować o tym, co i gdzie postawić. Dopiero kiedy jedna z pokojówek podbiegła do niej i zadała jakieś pytanie, kobieta odwróciła się i zniknęła wewnątrz willi. PodąŜyli za nią wszyscy słuŜący. – Bart, popatrz na kanapę niesioną przez tych męŜczyzn. Czy widziałeś juŜ kiedyś tak wspaniałą kanapę? Bart juŜ dawno przestał się interesować całą tą krzątaniną. Przyglądał się bacznie Ŝółtoczarnej gąsienicy pełznącej po cienkiej gałązce poniŜej jego zabrudzonych trampek. Wokół śpiewały ptaki. Po błękitnym niebie płynęły białe, puszyste chmurki. W świeŜym, chłodnym powietrzu czuło się zapach sosny i eukaliptusów. Wszystko wokół było piękne, lecz Bart zainteresował się jedyną brzydką rzeczą w całym tym otoczeniu. Cholerną oślizgłą gąsienicą. – Nie cierpię paskudnych pełzających stworzeń z rogami na głowie – mruczał do siebie mój brat. Znany był z tego, Ŝe zawsze chciał wiedzieć, co jest w środku. – Ta kleista paskuda – ciągnął dalej – ma chyba zielone wnętrzności pod tą kolorową skórką. Nie wchodź mi w drogę, obrzydliwy mały smoku. ZbliŜysz się do mnie i stracisz Ŝycie! – Skończ z tymi głupimi gadkami – strofowałem go. – Spójrz na stół, który ci faceci wnoszą do willi. Chłopie, załoŜę się, Ŝe pochodzi z jakiegoś europejskiego zamku. – Jeszcze jeden cal i spotka cię coś złego! – Wiesz? Ta dama musi być raczej przyjemną osobą. Ktoś, kto ma tak dobry gust, nie moŜe być zły. – Jeszcze cal... i po tobie! – ostrzegał Bart gąsienicę. Wraz z zachodem słońca niebo zrobiło się czerwone, a szerokie pasma fioletu sprawiły, Ŝe zmierzch był jeszcze piękniejszy. – Bart, popatrz na niebo. Widziałeś kiedyś piękniejsze kolory? Według mnie barwy są jak muzyka. Jestem w stanie słyszeć ich śpiew. Gdyby Bóg sprawił, Ŝe stałbym się teraz ślepy
i głuchy, wciąŜ słyszałbym muzykę kolorów i widziałbym je pomimo swej ślepoty. I tańczyłbym w ciemnościach, nie myśląc o tym, Ŝe niegdyś było jasno. – Pleciesz bzdury – skarcił mnie brat. Bez przerwy wpatrywał się w robaka, który coraz bardziej zbliŜał się do jego buta. – Ślepota jest czarna jak smoła, nie ma Ŝadnych kolorów, Ŝadnej muzyki. Nie ma nic. Umarli nic nie widzą. – Ślepcy... ś-l-e-p-c-y, a nie umarli. I właśnie wtedy Bart rozgniótł trampkiem gąsienicę. Potem zeskoczył z drzewa i wytarł but o trawę. – Zrobiłeś naprawdę coś okropnego, Barcie Winslowie! Gąsienice przechodzą metamorfozę i stają się motylami. Ta, którą rozdeptałeś, przekształciłaby się w pięknego motyla. Nie zabiłeś więc smoka, ale najsłodszego kochanka róŜ, cudownego króla lub królową. – Głupia baletowa paplanina. – Taka była jego opinia, choć wyglądał na lekko przestraszonego. – Jakoś sobie odrobię tę stratę – mówił z zakłopotaniem i nerwowo rozglądał się wokoło. – Zastawię pułapkę, złapię Ŝywcem jakąś gąsienicę i będę ją trzymał w domu, i będę czekał, póki nie zmieni się w motyla. Potem dopiero go wypuszczę. – Teraz tylko Ŝartowałem sobie. Ale w przyszłości nie zabijaj owadów, które nie niszczą róŜ. – A jeŜeli będą niszczyć róŜe, to czy mogę zabić je wszystkie? Zadziwiające, Ŝe Bart tak bardzo chciał zabijać robaki. Pewnego razu przyłapałem go na tym, jak wyrywał po kolei nogi pająkowi i dopiero po wyrwaniu ostatniej rozgniótł w palcach okaleczone stworzenie. Potem zainteresował się czarną krwią pająka. – Czy robaki czują ból? – zapytał. – Tak – odparłem. – Ale nie przejmuj się tym, wcześniej czy później ty równieŜ zaczniesz czuć ból. Więc nie płacz. To był jedynie kosmaty robal, a nie jakieś cudo. Chodźmy juŜ do domu. Współczułem mu, wiedząc, jak bardzo jest mu cięŜko z tego powodu, iŜ nie odczuwa bólu tak jak inni ludzie, choć w gruncie rzeczy powinien się z tego cieszyć. – NIE! Nie chcę iść do domu! Chcę wejść do tej willi. Dokładnie w tym samym momencie Emma zaczęła bić w gong, oznajmiając nam porę obiadu. Czym prędzej pognaliśmy do domu. Następnego dnia znów przesiadywaliśmy na murze. Przeprowadzka zakończyła się widocznie poprzedniej nocy, poniewaŜ na podjeździe nie było juŜ Ŝadnych cięŜarówek. Ranek i przedpołudnie spędziłem na zajęciach baletu prowadzonych przez mamę. W tym czasie Bart siedział w domu, próbując jakoś się rozerwać. Uśmiechnął się na mój widok. – Gotowy? – spytałem. – Gotowy! – przytaknął. Zawczasu wszystko ustaliwszy, przedostaliśmy się na drugą stronę muru. Staliśmy na gruncie, po którym nie wolno nam było stąpać, lecz ziemię tę, słusznie czy teŜ nie, uwaŜaliśmy
za swoją własność – jakkolwiek by było, my pierwsi tu byliśmy. Niczym dwa cienie prześlizgnęliśmy się przez ogród. Bart przyglądał się krzewom, które przycięto w kształty zwierząt! CóŜ za dziwaczny pomysł! Stąpający dumnie kogut tuŜ za kurą siedzącą na gnieździe. Wariactwo, istne wariactwo. Kto by się spodziewał, Ŝe tamten stary Meksykanin potrafi za pomocą sekatora stworzyć takie cuda? – Nie cierpię krzaków, które wyglądają jak zwierzęta – narzekał Bart. – Nie lubię zielonych oczu. Zielone oczy to złe oczy. Jory, te krzaki na nas patrzą! – Cicho, nie gadaj. UwaŜaj, jak stawiasz stopy. Idź po moich śladach. Obejrzałem się przez ramię i spostrzegłem, Ŝe niebo nabrało koloru ciemnej śliwki i było pokryte smugami karmazynu, który wyglądał jak świeŜa krew. Wkrótce miała zapaść noc, a światło księŜyca nie zawsze było przyjaznym światłem. – Jory – usłyszałem szept Barta i poczułem, jak brat ciągnie mnie za koszulę – czy mama nie kazała nam wrócić przed zmrokiem? – Jeszcze nie jest ciemno – odrzekłem. Białe za dnia ściany budynku miały teraz przeraŜający czerwony odcień. – Nie lubię starych domów, które wyglądają jak nowe. To był cały mój brat i jego marudzenie. – Na pewno powinniśmy juŜ wracać. Oparłem się jego szarpnięciom. Skoro dotarliśmy tak daleko, bez trudu dojdziemy aŜ do samej willi. Przytknąłem palec do ust. – Zostań tu – rozkazałem szeptem i samotnie podkradłem się do jedynego okna, z którego dobywało się światło. Zamiast posłuchać mnie, Bart deptał mi po piętach. Zrugałem go za to, po czym wspiąłem się na niewielki dąb, na tyle jednak mocny, by udźwignął mój cięŜar. Znalazłem się na odpowiedniej wysokości, Ŝeby móc zajrzeć do wnętrza. Na początku nic nie dostrzegłem
oprócz
przestronnego,
tonącego
w półmroku
pokoju,
zawalonego
nie
rozpakowanymi jeszcze kartonami. Widok przesłaniała mi lampa pokaźnych rozmiarów. Musiałem wychylić się znacznie, by zobaczyć resztę wnętrza. OdróŜniłem
niewyraźną
postać
odzianej
w czerń
właścicielki,
która
siedziała
w niewygodnym drewnianym fotelu bujanym. Fotel wyglądał dosyć dziwnie pośród tych wszystkich miękkich luksusowych kanap i krzeseł, które dzień wcześniej wniesiono do domu. Czy pod czarnym welonem kryła się ta sama kobieta, którą widzieliśmy wczoraj? Czy to w ogóle była kobieta? Arabowie teŜ noszą suknie, więc mógł to być stary lokaj. Potem jednak ujrzałem bladą, drobną rękę, przyozdobioną mnóstwem pierścionków. Wtedy juŜ byłem pewien, Ŝe jest to pani tego majątku. Balansując znalazłem lepszą pozycję do oglądania, ale kiedy to uczyniłem,
oberwała się gałąź, na której się opierałem. Kobieta podniosła głowę i popatrzyła w moją stronę. Jej oczy powiększyły się i pojawił się w nich lęk. Przypomniałem sobie, Ŝe będąc w oświetlonym pomieszczeniu, nie moŜna nic zobaczyć, gdy patrzy się w ciemność. Serce biło mi trzy razy szybciej i miałem kłopoty ze złapaniem tchu. Małe skrzydlate owady bzyczały dookoła mej głowy i kąsały nie osłoniętą twarz. Stojący pode mną Bart robił się coraz bardziej niecierpliwy. Potrząsał drzewem. Usiłowałem utrzymać się na gałęzi i jednocześnie machałem, Ŝeby przestał. Na szczęście do pokoju weszła słuŜąca, która niosła przed sobą srebrną tacę załadowaną talerzami. – Pośpiesz się! – ponaglał mnie wystraszony Bart. – Chcę juŜ do domu! Czego on mógł się bać? PrzecieŜ to ja prawie spadłem z tego dębu. Brzęk zastawy, ustawianej na niskim stoliku, zagłuszył hałas czyniony przez mojego brata. Dama nie uniosła rąk, by zdjąć woal, dopóki pokojówka nie opuściła pomieszczenia. Zaczęła jeść. Kiedy nabrałem pewności, Ŝe nie usłyszała odgłosów, które towarzyszyły naszym poczynaniom, niechcący złamałem jeszcze jedną gałązkę. Kobieta odwróciła głowę. Miałem teraz okazję zobaczyć ją bez zasłony i tak teŜ się stało. Naprawdę ją zobaczyłem! Ale nie widziałem ani jej nosa, ani ust, ani oczu; widziałem tylko blizny na obu policzkach. Czy to kot ją tak podrapał? Niespodziewanie zrobiło mi się Ŝal tej starej damy, która musiała w samotności spoŜywać posiłki. Wyobraziłem sobie okrutną pustkę jej osamotnionego, pozbawionego miłości bytu. Zrobiło mi się głupio, Ŝe zobaczyłem, w jaki sposób czas zabrał urodę kobiecie, która kiedyś mogła być równie piękna jak moja matka. – Jory...? – Cicho... Przez dłuŜszą chwilę stara dama patrzyła w kierunku ogrodu, potem szybko ukryła oblicze pod welonem. – Kto tam jest?! – zawołała. – Odejdź stąd natychmiast, kimkolwiek jesteś! Odejdź albo wezwę policję! Zeskoczyłem na ziemię i chwyciwszy Barta za rękę, popędziłem w stroną muru. Biedak potykał się i upadał. Co chwila szarpałem go, zmuszając w ten sposób do szybszego biegu. – Jory! Nie tak szybko! – sapał. – Co tam zobaczyłeś?! Powiedz mi zaraz: czy to był duch? O wiele gorzej. Zobaczyłem, jak moja mama moŜe wyglądać za trzydzieści lat, jeśli oczywiście będzie Ŝyć wystarczająco długo, by zniszczył ją czas. – Gdzie się podziewaliście? – spytała mama, blokując nam drogę do łazienki. Zamierzaliśmy tam przemknąć, Ŝeby się umyć, zanim rodzice zobaczą nasze umazane twarze i wymięte ubrania.
– Wracamy z ogrodu – skłamałem i natychmiast poczułem się winny. Musiała chyba spostrzec rumieńce na moich policzkach, bo zrobiła się bardziej podejrzliwa. – Gdzie naprawdę byliście? – Tutaj, na tyłach... – Jory, czy usiłujesz, tak jak Bart, udzielać wymijających odpowiedzi? Zarzuciłem jej ramiona na szyję i przytuliłem się do jej piersi. Byłem juŜ zbyt duŜy, Ŝeby to robić, ale owładnęła mną nagła potrzeba odczucia ciepła i bezpieczeństwa. – Jory, kochanie, co się stało? Właściwie nic się nie stało. Nie miałem pojęcia, co tak naprawdę mnie przeraziło. Widywałem juŜ ludzi starych, choćby własną babcię, Madame Marishę, ale ona zawsze była stara. Tej nocy przyśniła mi się mama. Była cudownym aniołem, który rzucił na świat zaklęcie – dzięki zaklęciu nikt się nie starzał. Widziałem dwustuletnie kobiety, które wyglądały tak młodo, jakby miały zaledwie dwadzieścia lat. Wszyscy byli młodzi. Wszyscy oprócz jednej, samotnej, odzianej w czerń kobiety, która przez cały mój sen huśtała się na bujanym fotelu. Nad ranem Bart wślizgnął się do mojego łóŜka. Wspólnie obserwowaliśmy szarą mgłę, która zamazywała kształty drzew i tłumiła wszelkie oznaki Ŝycia, sprawiając, Ŝe cały świat wydawał się martwy. Bart zaczął mruczeć coś pod nosem. – Ziemia jest pełna zmarłych. Zmarłych ludzi, zwierząt i roślin. Wszystko wokół umiera. Śmierć. Śmierć była obsesją mojego przyrodniego brata. Było mi go Ŝal. Czułem, jak tuli się coraz mocniej, kiedy tak wpatrywaliśmy się w mgłę, która była częścią naszego Ŝycia. – Jory, nikt nigdy mnie nie lubił – Ŝalił się Bart. – AleŜ skąd! Wszyscy cię lubią. – Nie, to nieprawda. Oni wolą ciebie. – To dlatego, Ŝe ty nikogo nie lubisz, a ludzie to widzą. – A dlaczego ty wszystkich lubisz? – Nie lubię. Ale uśmiecham się do ludzi i udaję, Ŝe ich lubię. Być moŜe lepiej by było, gdybyś nauczył się od czasu do czasu zakładać maskę na twarz. – Po co? PrzecieŜ to nie Halloween. Martwił mnie. Tak samo jak te łóŜka na strychu. Tak jak to, co działo się pomiędzy rodzicami, a co przypominało mi, Ŝe oni wiedzą o czymś, o czym ja nie mam pojęcia. Zamknąłem oczy i doszedłem do wniosku, Ŝe wszystko będzie dobrze.
Polowanie Patrzyli na mnie, ale wcale mnie nie widzieli. Nie wiedzieli nawet, kim naprawdę jestem. Dla nich byłem jedynie osobą zajmującą miejsce przy ich stole i usiłującą przełknąć to, co leŜało na talerzu. Siedziałem zamyślony, lecz oni nie umieli czytać w moich myślach, nie mogli więc odgadnąć, co się ze mną dzieje. WyobraŜałem sobie, Ŝe idę do willi, gdzie zostałem zaproszony. A kiedy wreszcie się tam znalazłem, pamiętałem, Ŝeby poprawnie wymawiać to moje „prz-”. Zawsze mi powtarzano, bym o tym pamiętał. Mówiłem teraz jak naleŜy. Robiłem to wszystko dla niej – dla damy z sąsiedztwa. Zamierzałem pójść tam sam, nie mówiąc nic bratu. Jory nie potrzebował nowych przyjaciół. Miał tę swoją klasę w szkole baletowej. Kolegował się z ładnymi dziewczętami i to mu wystarczało. Zresztą wystarczała mu sama Melodie. A ja? – ja nie miałem nikogo oprócz rodziców, którzy mnie nie rozumieli. Podziękowałem i wymknąłem się do ogrodu, podczas gdy Jory ciągle jadł naleśniki z syropem klonowym. Świnia – oto czym był... śarłoczny wieprz! Dzień był gorący. Słońce jasno świeciło, rzucając długie cienie. Biały mur stawał się coraz wyŜszy, w miarę jak się do niego zbliŜałem. Byłem niezdarą, a „oni” zbudowali taki wysoki mur, Ŝeby było mi trudniej. Na szczęście potrafiłem wspinać się na drzewa. Droga, jaką musiałem przebyć, była bardzo męcząca dla moich krótkich nóg. śałowałem, Ŝe nie mam takich długich, zgrabnych nóg jak Jory. Zawsze się przewracałem i kaleczyłem dotkliwie, lecz nigdy nie czułem bólu. Tata był zdziwiony, kiedy to odkrył. – Bart, poniewaŜ twoje nerwy nie dochodzą do powierzchni skóry – powiedział wtedy – będziesz musiał podwójnie uwaŜać na wszelkiego rodzaju infekcje. Mógłbyś powaŜnie się zranić i nawet o tym nie wiedzieć. A więc zawsze przemywaj wodą i mydłem wszystkie skaleczenia i zadrapania i nigdy nie zapominaj, by nam powiedzieć, Ŝe coś sobie zrobiłeś. Dzięki temu będziemy mogli ci zawczasu pomóc. Mydło zabija zarazki. Ciekawe, czy po śmierci idą one do piekła czy teŜ do nieba? Ciekawe, jak w ogóle wyglądają? Jory mówił, Ŝe to prawdziwe potwory, malutkie paskudne monstra. Na czubku igły moŜe usiąść ich miliard. Szkoda, Ŝe nie mam oczu jak mikroskopy. Jeszcze raz popatrzyłem na rozległy ogród starej kobiety. Po czym zamknąłem oczy, Ŝeby nie widzieć ziemi, i zeskoczyłem z muru. Wylądowałem w kępie róŜanych krzewów, zdobywając do mojej kolekcji dodatkowe skaleczenia i zadrapania. No i oczywiście nowe zarazki. Nie dbałem o to. Przykucnąłem, zmruŜyłem oczy i starałem się wypatrzyć dzikie drapieŜniki, które zwykle czyhały w takich ciemnych, tajemniczych miejscach jak to. Spójrzcie tylko! Za tym wielkim krzakiem czai się tygrys! Podniosłem karabin i wziąłem go
na muszkę. Zwierzę uniosło ogon i wpatrywało się we mnie Ŝółtymi oczyma, a potem oblizało się chciwie. Pociągnąłem za spust. BANG! BANG! BANG! Mam cię! Jesteś martwy jak kłoda! Zarzuciłem karabin na ramię i ruszyłem ścieŜką wiodącą przez dŜunglę. Nie zwracałem uwagi na małe tygrysiątka, które miauczały Ŝałośnie. („śałosny” to było jedno ze słów, jakich miałem uŜywać. Codziennie tata uczył nas nowego wyrazu. Dał mnie i Jory’emu listę siedmiu słów i polecił, Ŝebyśmy kaŜde z nich stosowali co najmniej pięć razy dziennie. Nie potrzebowałem tego. I tak potrafiłem się ze wszystkimi dogadać). Przypomniała mi się stara piosenka z filmu o West Point, który wczoraj leciał w telewizji. Szła ona mniej więcej tak: „Czy to dobrze być Ŝołnierzem? O tak! O tak! O tak!...” Maszerowałem w rytm muzyki. Niosłem karabin na ramieniu, wypiąłem pierś i dumnie zadarłem głowę. Skierowałem się ku drzwiom budynku. A gdy juŜ tam dotarłem, zapukałem w nie mosięŜną kołatką w kształcie głowy lwa z ruchomą dolną szczęką. Wiedziałem, Ŝe dama w czerni będzie pod wraŜeniem mojej nienagannej wojskowej postawy. Lekarze nie potrafili się tak zachowywać, tancerze zresztą teŜ. Ale generał armii – tak, to mogło zaimponować! Nikt nie miał nazwiska dłuŜszego niŜ moje: generał Bartholomew Scott Winslow Sheffield. Jory Janus Marquet Sheffield nie było tak długie i nie brzmiało tak dobrze. Poczekajcie tylko, a zobaczycie, co się stanie, gdy wróg dowie się, kto dowodzi w tej wojnie. Otwieranie drzwi naleŜało chyba do obowiązków tego starego, człapiącego lokaja, ale otworzyła mi sama właścicielka. Widziałem ją przedtem kilka razy, kiedy przechadzała się przed domem. Przez uchylone drzwi wpadały do wnętrza promienie słońca, oświetlając podłogę. – Bart...? – wyszeptała kobieta głosem, w którym dało się słyszeć zaskoczenie i nutkę radości. CzyŜby rzeczywiście ucieszyła się na mój widok? O Jezu, przecieŜ jeszcze nigdy nie zostałem jej przedstawiony. – Jak cudownie, Ŝe przyszedłeś! Miałam nadzieję, Ŝe to zrobisz. – Proszę się odsunąć! – rozkazałem. – Moi ludzie otoczyli pani dom. Starałem się, aby słowa brzmiały jak najbardziej stanowczo. Chciałem ją porządnie nastraszyć. – Opór nie ma sensu. Lepiej będzie, jeŜeli wywiesicie białą flagę i od razu się poddacie. W przeciwnym razie uŜyjemy siły. – Och, Bart – śmiała się. – Jak to miło, Ŝe przyjąłeś moje zaproszenie. Usiądź i porozmawiaj ze mną. Opowiedz mi o bracie i o rodzicach. Chcę wiedzieć o tobie wszystko! Tak jak przystało na generała, mocno kopnąłem drzwi, które zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Przyglądałem się jej twarzy. Był to dość niesamowity widok – para błękitnych oczu
ponad czarną woalką. Moje Ŝołnierskie maniery ustąpiły miejsca zwykłej ciekawości. Dlaczego właściwie stara dama ukrywała swoją twarz? – Proszę pani? – odezwałem się cicho. – Wczoraj wołała mnie pani zza muru. Mówiła pani, Ŝebym przyszedł, kiedy będę sam. Więc wymknąłem się z domu... – Wymknąłeś się? – spytała zaskoczona. – Musisz kryć się przed rodzicami? Czy oni cię za to ukarzą? – Nie – odparłem. – To by im nic nie dało. Klapsami nie mogą sprawić mi bólu; nie mogą teŜ mnie głodzić, bo i tak nie lubię jeść. Zwiesiłem głowę. – Mama i tata zakazali mi niepokoić bogate starsze panie, które mieszkają w sąsiedztwie. – Ach! – westchnęła. – To znaczy, Ŝe znasz całe mnóstwo bogatych starych dam, które mieszkają w tej okolicy? – No... Nie, proszę pani – wycedziłem, a potem niespiesznie podąŜyłem za nią do salonu. Oparłem się o ścianę i wydobywszy z kieszeni tytoń i bibułki, zrobiłem sobie skręta. Kobieta usiadła w bujanym fotelu i obserwowała, jak palę wyimaginowanego papierosa. Uśmiechała się, widząc, jak puszczam kółka dymu. Głupi woal falował w rytm jej oddechu. Zastanawiałem się, czy rozstaje się z nim podczas snu. – Bart, często słyszę, jak ty i twój brat rozmawiacie na podwórku. Czasem obserwuję was z przystawionej do muru drabiny... Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu? Nie odpowiedziałem, wypuściłem jedynie kółko w stronę jej twarzy. – Proszę, porozmawiaj ze mną, Bart... Usiądź i rozluźnij się. Czuj się jak u siebie w domu. Chcę, aby mój dom stał się równieŜ twoim domem. Chciałabym, Ŝebyś odwiedzał mnie razem z bratem. Moje Ŝycie jest bardzo samotne. Nie mam nikogo oprócz Johna Amosa, lokaja. Wspaniale jest mieć prawdziwą rodzinę, która mieszka tuŜ obok. MoŜesz rozmawiać ze mną, o czym tylko zapragniesz, moŜesz mówić o wszystkim. Nie miałem właściwie nic do powiedzenia – a oto siedziała przede mną dorosła osoba, która chciała mnie słuchać. O czym moglibyśmy ze sobą gawędzić? – Ludzie nie powinni szpiegować mnie i mojego brata. – Nie szpiegowałam was – rzekła spiesznie. – Po prostu zajmowałam się róŜami, które trzeba było przyciąć. To nie moja wina, Ŝe przez przypadek was podsłuchiwałam, prawda? Szpieg – oto czym była. Przydeptałem niedopałek papierosa zabrudzonym obcasem. Słońce ponownie świeciło mi w oczy, co zmusiło mnie, do ukrycia ich pod rondem kapelusza. Upał sprawił, Ŝe zachciało mi się pić. – Proszę pani, zaprosiła mnie pani tutaj, więc jestem... Przejdźmy juŜ do rzeczy. – Bart, zechciej usiąść. Za chwilę dostaniemy jakieś smakołyki. Widzisz ten dzwonek?
SłuŜąca zaraz przyniesie lody i ciastka. ZdąŜysz jeszcze zgłodnieć, zanim nadejdzie pora lunchu. Mogłem równie dobrze stać jeszcze trochę, lecz opadłem na miękki fotel. Zwróciłem uwagę na jej stopy, które były ledwie widoczne. Ciekawe, czy nosiła buty na wysokim obcasie? MoŜe fantazyjne sandały? A moŜe miała pomalowane paznokcie? Wtem w drzwiach stanęła piękna meksykańska dziewczyna, trzymająca tacę pełną pyszności. O rany! Pokojówka uśmiechnęła się do mnie, ukłoniła się pani domu i odeszła. Grzecznie przyjąłem to, czym mnie poczęstowano, i przystąpiłem do pałaszowania łakoci. Nigdy nie mogłem się zmusić do jedzenia tego, co było ponoć zdrowe, nie cierpiałem smaku tych potraw, wolałem słodycze. Podniosłem się, by odejść, gdy tylko uporałem się z całym poczęstunkiem. – Dziękuję pani za tak uprzejme potraktowanie starego wojaka, który nie nawykł do tego rodzaju gościnności. Proszę mi wybaczyć, ale muszę juŜ iść... – W porządku, skoro musisz, to idź – odparła smutno. Zrobiło mi się jej Ŝal. Mieszkała jedynie ze słuŜbą i nie miała Ŝadnych dzieci. – Wróć tu jutro, jeśli będziesz miał ochotę, i zabierz ze sobą Jory’ego. Przygotuję dla was jakąś niespodziankę... – Nie chcę sprowadzać tu Jory’ego. – Dlaczego? – Pani jest moją tajemnicą! On ma tyle rozrywek, a ja zawsze się nudzę! I nie mam nikogo, kto by mnie lubił. – Ja cię lubię. Chryste Panie! Jej słowa przeszyły mnie dreszczem radości. Spojrzałem na nią, lecz zobaczyłem tylko błękitne oczy. – Dlaczego pani mnie lubi? – spytałem zaintrygowany. – Nie tylko cię lubię, Barcie Winslowie – odpowiedziała z czułością. – Ja cię kocham. – Dlaczego? – Nie wierzyłem jej. Kobiety zakochiwały się w Jorym, nigdy we mnie. – Miałam kiedyś dwóch synów, teraz juŜ ich nie mam – rzekła, spuściwszy wzrok. W jej głosie brzmiał smutek i ból. – Potem chciałam mieć jeszcze jednego syna z moim drugim męŜem, niestety nie mogłam. Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. – Pragnę więc, Ŝebyś ty właśnie zajął miejsce mojego trzeciego syna. Jestem bardzo bogata, Bart, mogę ci dać wszystko, co ci się tylko zamarzy. – Spełnić moje najskrytsze marzenia? – Tak, jestem w stanie ofiarować ci wszystko, co moŜna kupić za pieniądze. – Ale nie wszystko da się kupić. – Niestety, masz rację. Niegdyś myślałam, Ŝe jest inaczej, teraz jednak wiem, Ŝe nie moŜna kupić tego, co w Ŝyciu najwaŜniejsze. Och, gdybym tylko mogła przeŜyć swoje Ŝycie raz jeszcze,
jakŜe inną byłabym kobietą! Popełniłam tak wiele błędów, Bart. Dziś pragnę jedynie twojego szczęścia... a jeśli juŜ musisz zachować nasze spotkanie w sekrecie, być moŜe pewnego dnia... Lepiej nie mówmy o tym teraz. Odwiedzisz mnie jeszcze, co? To, co mówiła, było bardzo smutne. Poczułem się zaŜenowany. Odwróciłem się, sądząc, Ŝe lepiej będzie, jeŜeli pójdę, zanim zechce mnie pocałować. – Przykro mi, ale muszę wracać do obozu. Moi ludzie będą się o mnie niepokoić. Proszę jednak pamiętać, Ŝe pani dom jest otoczony i nie wygra pani tej wojny! – Wiem – przytaknęła smutnym głosem. – Nigdy nie udało mi się wygrać. Zawsze ponosiłam klęskę, nawet wtedy, gdy wydawało mi się, Ŝe mam w ręku same asy. Zupełnie tak jak ja. Było mi jej coraz bardziej Ŝal. – Proszę, niech się pani nie martwi, będę przychodził tu co dnia i odwiedzał panią. Czasem moŜe nawet dwa lub trzy razy dziennie. – Dziękuję ci, Bart. Powiedz mi, czego pragniesz, a otrzymasz to ode mnie. Musiałem pomyśleć. Było tyle rzeczy, które chciałem mieć, lecz nigdy ich nie dostałem. Nie chciałem juŜ ksiąŜek, gier, zabawek czy innych zwyczajnych podarunków. Pragnąłem mieć jedną jedyną rzecz. Pełen nadziei patrzyłem na kobietę w czerni... moŜe to właśnie ona spełni moje marzenia. – Jak się pani nazywa? – Powiem ci, jak tu wrócisz. Jasne, Ŝe wrócę. Byłbym głupi, gdybym tego nie zrobił. Wszedłem do domu w taki sposób, Ŝe nikt nie zauwaŜył mojego powrotu. Mama bez przerwy rozprawiała o tej małej dziewczynce, którą chciała wziąć na wychowanie, gdyby umarła jej matka – Nicole. „BoŜe, nie pozwól umrzeć Nicole” – modliłem się w duchu. – Jory, chodź, zagramy w piłkę. – Nie mogę. Mama zabiera mnie na popołudniowe lekcje, a potem jestem zaproszony przez rodziców Melodie na obiad i do kina. Nikt nigdy i nigdzie mnie nie zabrał – nie licząc rodziców, oczywiście. Nie miałem Ŝadnych przyjaciół. śadnych zwierzątek. Przeklęty Clover wolał Jory’ego. Był obraŜony na mnie za to, Ŝe czasem przez przypadek stawałem mu na ogon albo potykałem się o niego, a to wszystko przez to, Ŝe zawsze bezmyślnie kręcił się pod nogami. W kilka dni później ponownie skierowałem się ku tylnemu wyjściu. – Dokąd idziesz? – spytała mama, która przyglądała się fotografii tej małej dziewczynki, którą chciała adoptować. Czy nie wystarcza jej, Ŝe ma dwóch chłopców? Musi jeszcze mieć córkę! Jakąś głupią dziewuchę. – Odpowiedz mi, Bart, dokąd idziesz.
– Nigdzie. – Za kaŜdym razem, kiedy cię pytam, co robisz lub gdzie idziesz, odpowiadasz, Ŝe nic albo nigdzie. Teraz chcę usłyszeć prawdę. Jory roześmiał się i przytulił do niej. – Mamo, powinnaś juŜ chyba go znać. Kiedy Bart wychodzi tylnymi drzwiami, jest praktycznie wszędzie. Nikt nie widział dzieciaka równie zwariowanego na punkcie udawania. On jest tym, jest tamtym, ale nigdy nie moŜe być sobą. Siła, jaką włoŜyłem w stanowczy, przenikliwy wzrok, powinna na zawsze zamknąć usta Jory’emu, on jednak mówił dalej. – Bart woli fantazję niŜ rzeczywistość, to wszystko. To nieprawda. Byłem po prostu znudzony. Nie otrzymawszy dość tego, czego pragnąłem, szukałem w wyimaginowanych zabawach spełnienia marzeń. Mama i Jory śmiali się wesoło. Byłem na nich wściekły. Niech będą przeklęci wszyscy, którzy się ze mnie śmieją! Nienawiść wywoływała jednak złe samopoczucie i tylko udawanie mogło mnie wprawić w dobry nastrój. Co miałem do stracenia, idąc do starej damy? Nic, zupełnie nic. Ryzykując Ŝycie w najciemniejszej z najniebezpieczniejszych dŜungli, przebijałem się przez gąszcz do jej domu. Posuwałem się dzielnie naprzód. Zaglądałem śmierci w oczy tylko po to, by ją odwiedzić... Wdrapałem się na to ogromne drzewo, które pragnęło, bym z niego spadł. Przedostałem się przez niebotyczny mur i dalej wytrwale maszerowałem ku niej przez deszcz i śnieŜyce, które mnie oślepiały i przez które odmraŜałem sobie stopy. Po raz piąty w ciągu trzech dni przestępowałem jej próg. Zawsze oczekiwała mnie w salonie. Kochała mnie jak nikt inny. Czułem się szczęśliwy, gdy na powitanie rozwierała ramiona. Wpadałem w jej objęcia, tuliłem się do niej. Ochoczo sadowiłem się jej na kolanach, oczekując czułych pieszczot. Ona mnie potrzebowała. Pragnęła kochać mnie jak rodzonego syna. Z początku obawiałem się usiąść na jej kolanach, ale potem bardzo to polubiłem. Było mi przyjemnie, kiedy całowała mnie po policzkach, choć jej pocałunki były szorstkie – niech diabli wezmą ten przeklęty woal! Kochała mnie i ja ją teŜ kochałem. Miałem w jej domu własny pokój, w którym trzymałem prezenty od niej. Były wśród nich dwie elektryczne kolejki z całym wyposaŜeniem, samochodziki i inne przeróŜne cudeńka. A wszystko po to, bym mógł się bawić, i to w dodatku nie w swoim, lecz w jej domu. Czas mijał. Z kaŜdym dniem kochałem ją coraz bardziej. AŜ tu kiedyś, pamiętam, Ŝe to był wtorek, natknąłem się w salonie na tego starego, człapiącego lokaja – Johna Amosa. Grzebał w jej rzeczach, mrucząc do siebie, Ŝe wkrótce cały jej majątek zostanie podzielony. Nie podobało mi się, Ŝe dotyka jej rzeczy. Nie podobało mi się, Ŝe mówi o niej za jej plecami.
– Wynoś się stąd natychmiast! – krzyknąłem do lokaja. – Powiedz swej pani, Ŝe przyszedłem. I powiedz, Ŝe dziś mam ochotę na lody czekoladowe, ale nie z biszkoptami, tylko z ciastkami „Oreo”. Zrobił srogą minę. – W Ŝyciu trudno jest znaleźć kogoś, komu moŜna zaufać. Jest się prawdziwym szczęściarzem, mając chociaŜ jedną osobę, na której zawsze moŜna polegać. O czym on mówi? Odwróciłem się w stronę wyjścia. Odrazą napawała mnie sztuczna szczęka Johna Amosa, która bez przerwy stukała, gdy mówił. Chyba była nie dopasowana, bo ciągle ją poprawiał. – Lubisz właścicielkę, co? – spytał, uśmiechając się chytrze. Jego głowa trzęsła się na wszystkie strony, co doprowadzało mnie do szału. – Jeśli będziesz chciał poznać całą prawdę o sobie i o niej, przyjdź do mnie. Na schodach rozległy się kroki, co najwidoczniej wystraszyło lokaja, który oddalił się pośpiesznie. Poczułem, Ŝe mam gęsią skórkę. Ten staruch rzeczywiście mnie przeraŜał. Znałem przecieŜ prawdę o sobie – zawsze wiedziałem, kim jestem. Zostałem zupełnie sam. Usiadłem i załoŜyłem nogę na nogę, jak to zwykle robił mój tata, po czym zapaliłem drogie cygaro, czego tata nigdy nie robił. (Mama nie lubiła palących męŜczyzn). Według mnie w paleniu nie było nic złego – tak właśnie myślałem, puszczając kółka, które szybowały aŜ nad Pacyfik, a potem dalej, do Japonii, by unosić się nad FudŜi-jamą. – Dzień dobry, Bart. Tak się cieszę, Ŝe znów cię widzę – pozdrowiła mnie moja pani, sadowiąc się w bujanym fotelu. – Czy masz juŜ dla mnie kucyka? – Kochanie – zaczęła zmartwionym głosem – wiem, Ŝe obiecałam spełnić twoje najskrytsze marzenie i dać ci kucyka, ale składając tę obietnicę, nie miałam pojęcia, ile z tego powodu moŜe wyniknąć kłopotów. – Obiecałaś! – krzyknąłem. CzyŜbym zaufał niewłaściwej osobie? Komuś, kto nie spełnia przyrzeczeń? – Kochanie, kucyk potrzebuje stajni, a poza tym wydziela specyficzny zapach. Kiedy będziesz wracał do domu, rodzice i Jory od razu zgadną, co dostałeś ode mnie. Zamiast odpowiedzieć, zacząłem płakać. – Całe Ŝycie chciałem mieć kucyka – załkałem. – Całe Ŝycie. Teraz będę musiał dorosnąć bez niego... Popłakałem jeszcze przez chwilę, a potem ze zwieszoną głową ruszyłem do domu, by nigdy tu nie powrócić. – Bart... istnieje rasa wielkich, pięknych psów, które nie śmierdzą jak konie i nie zdradzą
twojego sekretu. Bernardyny – psy tak duŜe, Ŝe mógłbyś na nich jeździć jak na kucyku. Jeśli dbałbyś o takiego psa i często go kąpał, jego zapach nie zdradziłby nas... Odwróciłem się wolno, Ŝeby na nią spojrzeć. – Nie ma psów tak duŜych jak kuce! – Doprawdy? – NIE MA! Próbujesz ze mnie zakpić. JuŜ cię nie lubię! Idę do domu i juŜ nigdy tu nie wrócę; nie wrócę, póki nie będziesz miała dla mnie kucyka, którego nazwę Jabłko. – Złotko, moŜesz równie dobrze nazwać tak psa, choć, rzecz jasna, nie będzie on jadł jabłek. Pomyśl tylko, jak Jory będzie ci zazdrościł, jeŜeli dostaniesz psa ładniejszego od Clovera. Zwróciłem się ku drzwiom. Byłem zdegustowany. – Tylko ludzi naprawdę bogatych stać na wykarmienie bernardyna, Bart. Byłem jak igła, a ona jak magnes. Bezwolnie odwróciłem się do niej. Posadziła mnie na kolanach i zaczęła leciutko kołysać. Sprawiło mi to przyjemność. – Jeśli chcesz, moŜesz nazywać mnie babcią. – Babcia. JakŜe wspaniale było wreszcie mieć własną babcię. Przytuliłem się bardziej i czekałem, kiedy nazwie mnie wnukiem, lecz ona bujała się jedynie w fotelu i nuciła kołysankę. Wetknąłem kciuk do buzi. Miło było być tulonym i całowanym i odczuwać miłość, jaką mnie darzyła. I na szczęście nie śmierdziała naftaliną. – Czy nosisz ten woal dlatego, Ŝe jesteś brzydka? – spytałem, gdyŜ zawsze ciekawiło mnie, jak właściwie ona wygląda. Woal utkany był ze zwiewnego, lecz niestety niezbyt przezroczystego materiału. – Obawiam się, Ŝe tak, ale kiedyś byłam prawdziwą pięknością, tak jak twoja mama. – Znasz moją mamę? – zdziwiłem się. Drzwi otworzyły się i do salonu weszła moja ulubiona pokojówka, niosła na tacy lody czekoladowe. – Na razie musisz zadowolić się samymi lodami. Jeśli przyjdziesz po lunchu, z pewnością dostaniesz coś ekstra. Jak zwykle mówiła mi, iŜ nie moŜna jeść tak łapczywie, nie naleŜy to bowiem do dobrych manier, a co więcej – moŜe mi zaszkodzić. Moje maniery nie były najgorsze. Mama starała się wychować mnie jak najlepiej. Takie gadanie zdenerwowało mnie bardzo, więc zeskoczyłem z kolan kobiety i pobiegłem szukać Johna Amosa, który miał mi do powiedzenia coś ciekawego. Jak tylko wyskoczyłem na korytarz, wpadłem na chytrze uśmiechającego się lokaja. Pokiwał głową i podał mi niewielką ksiąŜkę obłoŜoną w czerwoną skórę. – Wydaje mi się, Ŝe nie jesteś zbyt pewny siebie – wyszeptał, sycząc niczym wąŜ.
– JuŜ czas, byś się dowiedział, kim naprawdę jesteś. Ta kobieta, która kazała ci nazywać się babcią, jest twoją prawdziwą babką. O wielkie nieba! Nie wiedziałem, Ŝe mam swoją własną babcię. Sądziłem, iŜ moje babki albo nie Ŝyją, albo siedzą zamknięte w domu wariatów. – Tak, Bart, ona jest twoją babcią i nie tylko. Kiedyś była Ŝoną twojego ojca. Twojego rzeczywistego ojca. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, oprócz tego, Ŝe byłem szczęśliwy z posiadania, tak jak Jory, swojej babki, która w dodatku nie była wariatką, no i oczywiście Ŝyła. – Posłuchaj mnie teraz, chłopcze, a juŜ nigdy więcej nie poczujesz się bezsilny i zagubiony. KaŜdego dnia przeczytaj sobie fragment tej ksiąŜki. Dzięki niej nauczysz się, jak być takim jak twój pradziad Malcolm Neal Foxworth. Nigdy nie było na świecie człowieka mądrzejszego niźli twój pradziadek, ojciec twojej babci, która przesiaduje w bujanym fotelu i zasłania twarz tą paskudną czarną woalką. – Ale pod nią ma piękną buzię – odparłem. Nie podobał mi się sposób, w jaki lokaj na mnie patrzył, i miałem juŜ dość słuchania tego, co mówił. – Nigdy nie widziałem jej twarzy, ale po jej głosie poznałem, Ŝe musi być ładna, ładniejsza od ciebie! Zaczął się ze mnie śmiać, po chwili jednak spróbował być milszy. – W porządku, myśl sobie, co chcesz. Kiedy w końcu przeczytasz pamiętnik swojego pradziadka, zrozumiesz, Ŝe kobietom nie moŜna ufać, zwłaszcza tym pięknym. Są bardzo przebiegłe, mają sposoby, Ŝeby wymusić od męŜczyzn to, czego pragną. Sam zresztą to pojmiesz, kiedy dorośniesz. Twój ojciec był przystojnym męŜczyzną, a ona zrobiła z niego niewolnika, psa, który jadł jej z ręki. To samo zrobi z tobą. Nie jestem jej psem, nie jestem! – Bartholomew Winslow był jej drugim męŜem. Był od niej młodszy o osiem lat. UwaŜał, Ŝe potrafi ją wykorzystać, ale to ona go wykorzystywała. Pragnę uchronić cię przed tym, co spotkało twojego ojca – przed śmiercią. Śmierć. Prawie wszyscy w mojej rodzinie byli martwi. Nie dziwiło mnie to, co mówił lokaj, oprócz tego, co powiedział o kobietach. Nie wiedziałem, Ŝe są tak nikczemne. Zawsze to podejrzewałem, lecz nigdy nie byłem tego pewien. Powinienem chyba ostrzec Jory’ego. – Jeśli chcesz uchronić swoją nieśmiertelną duszę przed ogniem piekielnym, musisz przeczytać ten pamiętnik i stać się tak silny jak twój pradziad. Wówczas kobiety nie będą mogły tobą rządzić. To ty będziesz im rozkazywał. Spojrzałem na jego wychudzoną twarz. Zobaczyłem niewielki wąsik i Ŝółtawe zęby, przez które tak strasznie syczał, a czasem nawet pogwizdywał. Był brzydszy od wszystkich ludzi, których dotąd poznałem. Przypomniało mi się jednak porzekadło Emmy, Ŝe piękna buzia nie
zawsze idzie w parze z pięknymi uczynkami. Pomyślałem więc, Ŝe mogę zaryzykować i spróbować przeczytać rękopis pradziadka. Czytanie nie było moim ulubionym zajęciem, ale nie miałem nic innego do roboty. Poszedłem do stodoły, która niebawem miała się stać domem mojego kucyka. JakŜe bardzo pragnąłem go mieć. Nie obchodziło mnie, czy jego zapach spowoduje jakieś problemy. Zakopałem się w sianie i otworzyłem ksiąŜkę, która wyglądała na bardzo starą. „Rozpoczynam ten pamiętnik od najsmutniejszego dnia w moim Ŝyciu: od dnia, w którym moja ukochana matka zostawiła mnie i uciekła ze swym kochankiem. Pamiętam, jak się czułem, gdy ojciec powiedział mi o tym. Pamiętam, jak bardzo płakałem i jak wielka była to dla mnie strata. Pamiętam samotne wieczory, kiedy tęskniłem za matką, która zwykle przychodziła pocałować mnie na dobranoc i posłuchać moich modlitw. Miałem wtedy zaledwie pięć lat. Zawsze mówiła, Ŝe jestem dla niej najwaŜniejszy. Jak więc mogła opuścić mnie, swego jedynego syna? Co ją opętało, Ŝe nagle się ode mnie odwróciła? Byłem taki niewinny, taki naiwny. Dopiero czytając Biblię, zacząłem pojmować, iŜ począwszy od Ewy, kobiety zawsze zdradzały męŜczyzn. Czyniły tak nawet matki. Corrine, Corrine, jakŜeŜ znienawidziłem to imię”. To ciekawe. Poczułem się dziwnie, gdy oderwałem oczy od pisma, które ścieśniało się na dole kaŜdej strony. Jak gdyby jego autor chciał wykorzystać choćby najmniejszy skrawek papieru. Ja równieŜ zawsze się bałem, Ŝe mama mogłaby mnie porzucić – odejść, nie chcąc mnie mieć przy sobie. Zostałbym pod opieką ojczyma, który nie kochałby mnie tak samo, jak by kochał swoje rodzone dziecko. Jory poradziłby sobie, wszak miał balet, a ten znaczył dla niego więcej niŜ cokolwiek innego. – I co, podoba ci się ta ksiąŜka? – spytał John Amos, który ukradkiem wszedł do stodoły i obserwował mnie szklistymi oczyma. – Jasne. To dobra ksiąŜka – wykrztusiłem, choć prawdę powiedziawszy, jej lektura bardzo mnie przygnębiła i podsyciła niepokój, Ŝe mama mogłaby uciec z człowiekiem, który nie jest lekarzem. Cały czas skarŜyła się, Ŝe tata jest doktorem i dlatego nigdy nie ma go w domu. – Czytaj ją codziennie – poradził John Amos, który chyba polubił mnie, choć jego twarz wciąŜ była nader surowa. – Dowiesz się z niej wszystkiego o kobietach, a zwłaszcza tego, jak naleŜy z nimi walczyć. Bardziej wolałem go słuchać niŜ oglądać. – Nauczysz się równieŜ, jak postępować z ludźmi. Ta mała ksiąŜeczka uchroni cię przed popełnieniem błędów, które tak często stają się udziałem męŜczyzn. Pamiętaj o tym, kiedy zmęczysz się czytaniem. Pamiętaj, Ŝe Bóg powołał męŜczyzn do dominacji nad kobietami, które z natury są słabe i głupie.
Jezu, nie zdawałem sobie sprawy z tego, Ŝe mama jest słaba i głupia. Myślałem, Ŝe jest silna i piękna. A moja babcia hojna i miła... Na swój sposób nawet lepsza od mamy, zawsze zbyt zajętej, aby się o mnie troszczyć. – Malcolm był człowiekiem szanowanym przez innych. Był typem człowieka, którego ludzie się boją. Kiedy nauczysz się wzbudzać w ludziach strach, będziesz czczony niczym Bóg. Nie musisz mówić swej babce o tej ksiąŜce. Lepiej będzie, jeśli tego nie zrobisz. Nadal udawaj, Ŝe ją kochasz. Pamiętaj, nie pozwól nigdy Ŝadnej kobiecie poznać twoich myśli, zachowaj je wyłącznie dla siebie. MoŜe miał rację. Być moŜe, jeŜeli przeczytam tę ksiąŜkę, będę mądrzejszy od Jory’ego i wzbudzę podziw całego świata. Tego wieczoru leŜałem w łóŜku i uśmiechałem się do siebie. Tuliłem do piersi pamiętnik Malcolma. Miałem oto narzędzie, dzięki któremu stanę się najbogatszym człowiekiem na ziemi – takim jak Malcolm Neal Foxworth, mieszkający niegdyś w odległym miejscu zwanym Foxworth Hall. Zyskałem dwoje przyjaciół – odzianą w czerń babcię i Johna Amosa, który opowiedział mi więcej niŜ tata. Jakie to dziwne, Ŝe obcy, co dopiero pojawili się w moim Ŝyciu, dali mi więcej niźli rodzice.
Cud, miód, ultramaryna Mama kupiła szkołę baletową, noszącą imię swojej załoŜycielki. A poniewaŜ zachowała nazwę: Szkoła Baletu Marii Dubois, uczniowie brali ją za Marię Dubois. Mama wyjaśniła mnie i Bartowi, Ŝe pozostawienie nazwy było łatwiejsze i o wiele korzystniejsze niŜ jej zmienienie. Tata teŜ się z tym zgadzał. Szkoła znajdowała się na drugiej kondygnacji dwupiętrowego budynku w San Rafael. Było stąd niedaleko do gabinetu taty. Rodzice często jadali razem lunch bądź spędzali wieczór w San Francisco – mogli pójść do kina lub opery bez potrzeby jeŜdŜenia do domu i z powrotem. Emma zostawała z nami, więc nie przejmowaliśmy się ich nieobecnością. Czasami jednak czekałem na nich. Lubiłem patrzeć na ich roześmiane, uszczęśliwione twarze, choć niekiedy widok ten rodził obawy, Ŝe nie jesteśmy dla nich tak waŜni, jak byśmy tego chcieli. Pewnej nocy długo nie mogłem zasnąć, wpadłem więc na pomysł, Ŝeby coś przekąsić. W chwili gdy wyszedłem z sypialni, dobiegły mnie głosy rodziców. Kłócili się! A przecieŜ do rzadkości naleŜały nawet drobne sprzeczki. Nie wiedziałem, co robić – zostać czy wracać do łóŜka. I wtedy przypomniała mi się scena na poddaszu. Poczułem, Ŝe muszę dowiedzieć się, o co im chodzi. Musiałem to wiedzieć, by chronić Barta i siebie. Mama wciąŜ miała na sobie tę ładną błękitną suknię, w której pojechała z tatą na obiad. – Nie rozumiem, jak moŜesz się nie zgadzać! – burzyła się, nerwowo przemierzając pokój. – Wiesz równie dobrze jak ja, Ŝe Nicole nie wyzdrowieje. Jeśli będziemy czekać na jej zgon, państwo zaopiekuje się małą Cindy i potem będziemy mieć nie lada problemy, Ŝeby ją zaadoptować! Musimy działać juŜ teraz. Własność to dziewięć dziesiątych prawa. Chris, proszę, zdecyduj się wreszcie! – Nie – oświadczył chłodno. – Mamy dwoje dzieci i to nam powinno wystarczyć. Są inne młode małŜeństwa, które z radością zaadoptują Cindy. MałŜeństwa, które w przeciwieństwie do nas nie mają nic do stracenia, jeśli biuro adopcyjne zacznie przeprowadzać dochodzenie... Mama podniosła w górę ręce. – O tym właśnie mówię! JeŜeli dostaniemy Cindy przed śmiercią Nicole, biuro nie będzie miało podstaw do wszczęcia dochodzenia. Po zajęciach odwiedzę Nicole i powiem jej, co planuję. Jestem pewna, Ŝe się zgodzi i podpisze wszystkie niezbędne dokumenty. – Catherine – odezwał się ojczym stanowczym tonem – nie powinnaś w ten sposób podchodzić do tej sprawy. Nicole moŜe wyzdrowieć za parę tygodni i gdyby nawet była na zawsze przykuta do wózka, z pewnością pragnęłaby zachować swoje dziecko. – Ale jaką byłaby matką?
– Nie wolno nam tego osądzać. – Ona nie da rady wyzdrowieć! Ty to wiesz i ja to wiem. Co więcej, Christopherze Dollu, byłam juŜ w szpitalu u Nicole. Ona chce, Ŝebym zaopiekowała się jej córką. Był ze mną adwokat Simon Daughtry oraz jego sekretarz. Nicole podpisała wymagane dokumenty. No i co teraz zrobisz, aby mnie powstrzymać? Mój ojczym doznał szoku. Ukrył twarz w dłoniach, podczas gdy mama dalej mówiła: – Christopher, przestań skrywać twarz. Spójrz mi w oczy i miej odwagę przyznać, Ŝe to twoja wina. Byłeś przy narodzinach Barta, wpatrywałeś się we mnie proszącym wzrokiem. Gdyby nie twoja obecność i błagania, nie dałabym lekarzowi namówić się na sterylizację! Urodziłabym jeszcze jedno dziecko, nawet gdybym miała umrzeć przy porodzie. Ale ty stałeś przy mnie, no i się poddałam, przez wzgląd na ciebie. Niech to diabli! Przez wzgląd na ciebie! Łkając upadła na podłogę. LeŜała skulona, a jej palce rwały puszysty dywan. Szlochała i szlochała, przeklinając ojczyma i siebie za to, co zrobili. Za to, co zrobili? Przekręciła się na plecy i rozrzuciła szeroko ramiona. Tata odsłonił twarz i przyglądał się jej zbolałym wzrokiem. – Masz rację, Christopher! Zawsze masz rację! Ja miałam ją tylko jeden jedyny raz w Ŝyciu, ale mogło to uratować Ŝycie Jory’ego. Nie przestając szlochać, odsunęła się od taty, który właśnie uklęknął koło niej i usiłował wziąć ją w objęcia. Odepchnęła go od siebie. – Miałeś rację, kiedy mówiłeś mi, Ŝebym nie wychodziła za Juliana! ZałoŜę się, Ŝe byłeś szczęśliwy, gdy okazało się, iŜ moje małŜeństwo to straszna pomyłka. ZałoŜę się, Ŝe cieszyłeś się, gdy Julian pozwolił Yolandzie Lange zepsuć to wszystko, co posiadaliśmy. Stało się tak, jak to przewidziałeś, a ty byłeś szczęśliwy. A potem Bart zginął w poŜarze, który doszczętnie strawił Foxworth Hall. Czy wtedy teŜ śmiałeś się w duchu? Cieszyłeś się, Ŝe juŜ go nie ma? Czy myślałeś, Ŝe rzucę się w twoje ramiona i zapomnę o tym, ile zawdzięczam Paulowi? Czy wątpiłeś w moją miłość do niego? – Głos mamy stał się teraz przeraźliwym wrzaskiem. – Gdy Paul został moim kochankiem, nigdy nie pomyślałam nawet, Ŝe jest dla mnie za stary. Było tak, dopóki ty nie zacząłeś bez przerwy ględzić o jego wieku. Być moŜe nie zwróciłabym uwagi na słowa Amandy, gdybyś ciągle nie odradzał mi związku z męŜczyzną starszym ode mnie o dwadzieścia pięć lat. Było mi wstyd, Ŝe stoję tu i podsłuchuję, lecz jednocześnie brakowało mi siły, aby odejść – usłyszałem chyba zbyt wiele. Mama zachowywała się jak nakręcona, jak gdyby przygotowywała się do tej kłótni od bardzo dawna, gotowa w kaŜdej chwili rzucić ojcu w twarz te okrutne słowa – tak teŜ się stało. Zaskoczyła go gwałtowność jej ataku.
– Pamiętasz dzień, w którym poślubiłam Paula?! – wrzeszczała. – Pamiętasz?! Przypomnij sobie, co się z tobą działo, gdy podawałeś Paulowi obrączkę, którą miał mi wsunąć na palec. Wahałeś się tak długo, Ŝe aŜ pastor musiał cię szeptem ponaglić. I przez cały czas wpatrywałeś się we mnie błagającymi oczyma. Wtedy ci się oparłam. Powinnam była zrobić tak równieŜ po jego śmierci. CzyŜ nie Ŝyczyłeś mu rychłej śmierci, byś mógł zająć jego miejsce? Spełniające się Ŝyczenie Christophera Dolla! I ZNÓW ZWYCIĘśYŁEŚ! TY ZAWSZE ZWYCIĘśASZ! SIEDZISZ I CZEKASZ, PÓKI NIE NADARZY SIĘ OKAZJA, BY ZAGMATWAĆ MI śYCIE! NO I OTO JESTEM! TAM GDZIE CHCIAŁEŚ MNIE MIEĆ! W TWOIM ŁÓśKU, JAKO TWOJA śONA. Jesteś zadowolony z siebie? JESTEŚ? – Łkała, a potem wymierzyła mu tęgi policzek. Zachwiał się, lecz nie powiedział ani słowa. A mama wciąŜ nie przestawała mówić: – Czy nie pojmujesz, Ŝe nie zainteresowałabym się Bartem, gdybyś nie właził pomiędzy mnie i Paula, przypominając mi o krzywdzie, jaką matka wyrządziła tobie i mnie? Musiałam odebrać jej Barta. To był jedyny sposób, w jaki mogłam ją ukarać. A ty, po tym wszystkim, co zrobił dla nas Paul, nie jesteś na tyle wielkoduszny, by przygarnąć małą dziewczynkę, która lada dzień zostanie sierotą. Nie chcesz się na to zgodzić nawet teraz, gdy tak załatwiłam wszystkie formalności prawne, Ŝe nie będzie Ŝadnego urzędowego dochodzenia. Ty ciągle pragniesz mieć mnie tylko dla siebie. Sądzisz, iŜ dwóch synów wystarczy, by nie zniszczyć naszej prywatności, i boisz się, Ŝe jeszcze jedno dziecko mogłoby zburzyć nasz domek z kart. – Cathy, proszę... – błagał ojczym. Zaczęła okładać go małymi piąstkami, po czym znowu rozległy się jej krzyki: – Zdaje się, Ŝe nie zabroniłeś Paulowi uprawiać seksu po to jedynie, by dostał kolejnego zawału! A potem mama ucichła. Dyszała cięŜko, po policzkach pociekły jej łzy. On jednak ani drgnął, siedział w kucki nieruchomy, jak gdyby zmroziły go wypowiedziane słowa. Chciało mi się płakać. Zrobiło mi się go Ŝal. Zrobiło mi się Ŝal mamy, Barta i siebie, choć prawie nic z tego nie rozumiałem. Nagle tata zaczął drŜeć, jakby w naszym salonie nieoczekiwanie zagościła zima. Czy mama mówiła prawdę? CzyŜby tata był osobą, która kryła się za tymi wszystkimi zgonami? Byłem przeraŜony. PrzecieŜ go kochałem. – Wielki BoŜe, Catherine – odezwał się wreszcie. Wstał i ruszył w stronę sypialni. – Spakuję się i za godzinę moŜe juŜ mnie tu nie być, jeśli o to ci chodzi. Mam nadzieję, Ŝe jesteś zadowolona. Tym razem ty wygrałaś! Mama momentalnie zerwała się na równe nogi i pobiegła za nim. Chwyciła go za rękę
i odwróciła do siebie. Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła kurczowo do jego torsu. – Chris – płakała – przepraszam. Przepraszam cię. Nie chciałam powiedzieć tego wszystkiego. To było okrutne, wiem o tym. Kocham cię, zawsze cię kochałam; kłamię, oskarŜam, plotę co mi ślina na język przyniesie tylko po to, aby się oczyścić. Zwalam winę na kogokolwiek, bo nie potrafię znieść świadomości, Ŝe to wszystko przeze mnie. Nie bądź taki przybity, taki zdruzgotany. Masz rację, nie zgadzając się na adopcję, bo ja zawsze ranie tych, których kocham. Niszczę to, na czym mi najbardziej zaleŜy. Gdybym nie była taka podła, wiedziałabym, jak rozmawiać z Carrie, ale ona nigdy nie usłyszała ode mnie dobrego słowa, tak samo zresztą jak Julian. WciąŜ tuliła się do ojca, on jednak stał sztywno w jej objęciach. Nie robił nic, by odwzajemnić namiętne pocałunki, słowa i uściski. Mama uniosła jego zwisającą bezwładnie rękę i spróbowała uderzyć się nią w twarz. Nie pozwolił na to, więc uderzyła się sama, własną dłonią. – Dlaczego mnie nie uderzysz, Chris? Dałam ci przecieŜ dzisiaj wystarczające powody. I nie muszę mieć Cindy, nie potrzebuję jej, skoro mam ciebie i synów... Ojczym stał, bezsilny wobec udręki, jaka malowała się na jej obliczu. Zapędziła go do naroŜnika swoimi teatralnymi gestami. Widać było, Ŝe tata usiłuje zebrać myśli, lecz mama nie pozwoliła mu na to, znów krzycząc: – Nareszcie! Jestem taka jak ona, prawda? Tak właśnie zachowywała się w ostatnią noc w Foxworth Hall. Kiedy goście bawili się wokół ustawionej w salonie choinki, ona wrzeszczała w bibliotece tak jak ja teraz! Wykrzyczała opowieść o ojcu, który biciem zmuszał ją do posłuszeństwa. Szkoda, Ŝe ciebie tam nie było. Więc krzycz na mnie, Chris! Uderz mnie! Wrzeszcz tak, jak ja wrzeszczę, i pokaŜ, Ŝe jesteś człowiekiem! Powoli tata tracił spokój. Bałem się, Ŝeby nie wydarzyło się coś strasznego. Chciałem wpaść między nich i skończyć to wszystko, bo jeśli podniósłby rękę na mamę, pośpieszyłbym jej na ratunek. Nigdy nie pozwoliłbym mu tknąć mamy. CzyŜby usłyszała moje ciche prośby? Odsunęła się od ojczyma i ponownie opadła na podłogę. Czułem się zaŜenowany, będąc świadkiem całej tej sceny. I dlaczego nazwa Foxworth Hall budziła we mnie podświadomy lęk? O kim krzyczała jej matka? I gdzie był wówczas tatuś Paul? PrzecieŜ mama nie znała jeszcze jego młodszego brata – tak mi mówili. A moŜe rodzice nas okłamują? Foxworth Hall, czemu ta nazwa wydaje się taka znajoma? Tata uklęknął tuŜ obok mamy. Delikatnie i czule przytulił ją do siebie. Nie stawiała oporu. Zaczął całować jej bladą twarz. Wargami usiłował zdusić słowa mamy, lecz ona nie przestawała mówić: – Chris, jak moŜesz mnie kochać, skoro jestem taką suką? Jak moŜesz być tak wyrozumiały?
Wiem, Ŝe jestem taką samą suką jak ona, tylko Ŝe poświęciłabym Ŝycie, by naprawić te szkody, które wyrządziła. Bez słowa zamknął oczy i zaczął ją całować. Wkrótce ich oddechy stały się szybsze. Ta namiętność, która bez przerwy tliła się w nich, znów zapłonęła jasnym płomieniem. śeby nie zobaczyć zbyt wiele, ostroŜnie wycofałem się do swojej sypialni. JednakŜe nie opuszczała mnie wizja rodziców pieszczących się na podłodze. Przytuleni do siebie, leŜeli na przemian jedno na drugim, toczyli się po dywanie w przypływie dzikiej namiętności. Ostatnią rzeczą, jaką słyszałem, był odgłos otwieranego suwaka. Nie wiedziałem, czy był to jego czy jej zamek. Zastanowiło mnie to. Czy kobiety, nawet Ŝony, zawsze dobrowolnie rozpinają męŜczyznom rozporki? Pobiegłem do ogrodu. Tutaj w ciemnościach, nie opodal wysokiego białego muru, obok nagich marmurowych rzeźb upadłem na ziemię i rozpłakałem się. Rzeźba Rodina „Pocałunek” była pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, gdy podniosłem wzrok. Była to jedynie kopia, lecz powiedziała mi prawie wszystko o dorosłych i ich uczuciach. Kiedy byłem dzieckiem, wierzyłem, Ŝe związek moich rodziców jest nieskazitelnie czysty. Teraz został splamiony i utracił swój blask. MoŜe rodzice często się kłócili, a ja po prostu nie wiedziałem o tym? WytęŜałem pamięć, jednakŜe nie mogłem sobie przypomnieć, by przedtem mieli podobnie ostrą awanturę. Zdarzały się tylko krótkie konflikty, które rozwiązywano najpóźniej następnego dnia. Powiedziałem sobie, Ŝe jestem za stary, Ŝeby płakać. Wszak czternaście lat zmuszało do bardziej męskiej postawy. Wyrosło mi juŜ kilka włosów nad górną wargą, a takŜe w innych miejscach. Pociągając nosem i ocierając łzy, pobiegłem w stronę muru. Wdrapałem się na drzewo, a potem usiadłem na swoim ulubionym miejscu. Wpatrzony w połyskujące w świetle księŜyca białe ściany willi, pogrąŜyłem się w rozmyślaniach. Myślałem o Barcie i jego ojcu. Dlaczego mój brat nie nosi imienia taty, Paula? Z pewnością syn powinien dziedziczyć imię zmarłego ojca. Dlaczego więc Bart, a nie Paul? Kiedy tak się gapiłem i zastanawiałem, od morza nadciągnęła poranna mgła. W chwilę później spowiła willę białym całunem. Wszystko wokół mnie stało się tajemnicze i przeraŜające. Od starej willi zaczęły dobiegać dziwne, przytłumione odgłosy. CzyŜby ktoś tam płakał? Usłyszałem rozpaczliwy szloch, przerywany jękami i błaganiem o przebaczenie. O BoŜe! CzyŜby ta samotna stara kobieta płakała tak jak moja mama? Dlaczego ona płacze? CzyŜby wszyscy wokoło ukrywali przed światem jakąś przeszłość zasługującą na potępienie? Czy kiedy dorosnę, będę taki sam jak oni? – Christopher – usłyszałem jęk. Znieruchomiałem. Rozejrzałem się, próbując ją wypatrzyć. Skąd mogła znać imię mojego taty? A moŜe chodziło o męŜczyznę naleŜącego do niej?
Wiedziałem jedno. Coś ciemnego i złowrogiego wisiało nad naszą rodziną. Bart zachowywał się inaczej niŜ dotychczas. Ktoś lub coś wpływało na niego w sposób, który wymykał mi się spod kontroli. JednakŜe to, co się działo z Bartem, nie miało nic wspólnego z rodzicami. Czułem, Ŝe ich problemy nie są kluczem do zrozumienia mojego brata. Lecz czułem równieŜ, Ŝe cały świat spoczywa na moich barkach, a nie były one jeszcze zbyt silne. Pewnego popołudnia specjalnie wróciłem wcześniej z lekcji baletu. Chciałem dowiedzieć się, co robi Bart, kiedy mnie nie ma. Nie było go ani w jego pokoju, ani w ogrodzie. Pozostało więc jeszcze tylko jedno miejsce, gdzie mógłbym go znaleźć – sąsiednia willa. Odszukałem Barta bez problemów, lecz ku mojemu zdumieniu znajdował się w środku i siedział sobie w najlepsze na kolanach naszej tajemniczej zawoalowanej damy. AŜ mnie zatkało z wraŜenia. Podkradłem się jak najbliŜej okna, przy którym siedzieli. Ona śpiewała mu cichą kołysankę, on zaś wpatrywał się w jej okrytą czernią twarz. Jego ciemne oczy były pełne niewinności, potem jednak ni stąd, ni zowąd stały się podejrzliwe. – Przyznaj się, tak naprawdę wcale mnie nie kochasz? – odezwał się jakŜe dziwnym tonem. – AleŜ skąd, kocham cię – odparła czule. – Kocham cię bardziej niŜ kogokolwiek. – Bardziej niŜ mogłabyś kochać Jory’ego? A co, u diabła, ja miałem z tym wspólnego? Zawahała się, spoglądając gdzieś w dal. – Tak... – odpowiedziała po chwili. – Ty jesteś dla mnie szczególnym dzieckiem. – Zawsze będziesz mnie kochała najbardziej ze wszystkich? – Zawsze, zawsze... – I dasz mi wszystko, czego zapragnę, bez względu na to, co to będzie? – Oczywiście... Bart, mój kochany, kiedy przyjdziesz następnym razem, znajdziesz tutaj to, czego najbardziej pragniesz. – Lepiej, Ŝeby tak było – rzekł Bart twardo, co mnie zaskoczyło. Nagle zdawać by się mogło, Ŝe jest o wiele lat starszy. Ale on zawsze zmieniał sposób mówienia, poruszania się itd. Cały czas coś lub kogoś udawał. Zastanawiałem się, czy nie wrócić do domu i opowiedzieć rodzicom o wszystkim. Bart powinien przyjaźnić się z rówieśnikami, a nie z jakąś leciwą kobietą. To niedobrze, jeŜeli chłopak w jego wieku nie ma kumpli, z którymi mógłby się wyszaleć. A potem znów zacząłem rozmyślać o rodzicach. O tym, Ŝe nigdy nie zapraszają do siebie przyjaciół, tak jak to robią inne małŜeństwa. śyliśmy zupełnie sami, odizolowani od sąsiadów – póki ta „muzułmanka” nie sprowadziła się tutaj, by podbić serce mojego brata. Właściwie powinienem się z tego cieszyć, czułem jednak niepokój. W końcu Bart wstał, by ją poŜegnać. – Do widzenia, babciu – przemówił normalnym, chłopięcym głosem, lecz co, do licha, miał na myśli, mówiąc babcia?
Czekałem cierpliwie, dając Bartowi czas na dotarcie do naszego podwórka, po czym, okrąŜywszy willę, zapukałem do frontowych drzwi. Spodziewałem się ujrzeć w nich starego lokaja, dlatego teŜ byłem zaskoczony, usłyszawszy kobiecy głos, pytający, kim jestem. – Jory Marquet Sheffield – odrzekłem dumnie, jak zrobiłby to mój ojciec. – Jory – wyszeptała. A w chwilę potem drzwi uchyliły się, ukazując stojącą w nich właścicielkę. – Proszę, wejdź – zapraszała radośnie, odsuwając się na bok, by mnie wpuścić. – Tak się cieszę, Ŝe przyszedłeś. Co prawda twój brat, który dopiero co mnie opuścił, powaŜnie nadweręŜył moje zapasy lodów, ale mogę cię poczęstować colą i ciastkami. Nie dziwota, Ŝe Bart nie chciał jeść potraw ugotowanych przez Emmę. Ta kobieta tuczyła go słodyczami. – Kim pani jest? – spytałem gniewnie. – Nie ma pani prawa karmić mojego brata czymkolwiek. Cofnęła się o krok. Wyglądała na zakłopotaną. – Cały czas mówię mu, Ŝeby nie jadł słodyczy zamiast konkretnych posiłków, ale on jest uparty. Proszę, nie osądzaj mnie tak surowo, dopóki nie dasz mi szansy wytłumaczyć się. Zaprosiła mnie gestem, abym podąŜył za nią. ChociaŜ chciałem się stąd ulotnić, rosnąca ciekawość kazała mi przyjąć to zaproszenie. Kobieta wprowadziła mnie do pomieszczenia, które było największym pokojem, jaki w Ŝyciu widziałem. Stały tu: koncertowy fortepian, staromodne sofy, wielkie krzesła, ogromne biurko i długi marmurowy kominek. Odwróciłem się, aby lepiej się jej przyjrzeć. – Czy ma pani jakieś nazwisko? – Bart nazywa mnie po prostu... babcią. – Próbowała się uśmiechnąć. – Ale pani nie jest jego babcią – mówiłem. – Namieszała mu pani w głowie, a tego z pewnością on nie potrzebuje. Jej czoło zarumieniło się powoli. – Nie mam własnych wnuków. Jestem samotna, potrzebuję kogoś... a Bart chyba mnie lubi... Zrobiło mi się jej Ŝal. Czułem, Ŝe nie wykrztuszę z siebie tego, co zamierzałem jej powiedzieć. Cudem zebrałem się jednak na odwagę. – Nie sądzę, Ŝeby przychodzenie tu wyszło Bartowi na zdrowie, proszę pani. Na pani miejscu próbowałbym zniechęcić go w jakiś sposób. On potrzebuje przyjaciół wśród rówieśników... – W tym momencie głos mi się załamał, bo jakŜe mogłem jej powiedzieć, Ŝe jest za stara! I Ŝe dwie babcie – jedna zamknięta u czubków, a druga zwariowana na punkcie baletu – to i tak juŜ za duŜo. Następnego dnia Bart i ja dowiedzieliśmy się, iŜ zeszłej nocy zmarła Nicole i Ŝe od dziś jej córka Cindy będzie naszą siostrzyczką. Spojrzeliśmy po sobie. Tata siedział z oczyma
utkwionymi w talerzu, ale nic nie jadł. Rozejrzałem się dookoła. Zaskoczył mnie płacz dziecka. – To Cindy – wyjaśnił tata. – Byliśmy z mamą przy Nicole w godzinie jej śmierci. W ostatnich słowach prosiła nas, Ŝebyśmy zaopiekowali się małą. Kiedy pomyślałem sobie, jak czułbym się na miejscu Nicole, doszedłem do wniosku, iŜ byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, Ŝe będziecie mieli dobry dom... Więc pozwoliłem mamie powiedzieć to, co chciała rzec od chwili tego nieszczęsnego wypadku. Mama weszła do kuchni. Trzymała na ręku małą blondyneczkę o niebieskich oczach, jakŜe przypominających oczy mamy. – CzyŜ nie jest rozkoszna? – zwróciła się do nas mama. Pocałowała małą w policzek. Znad obu policzków obserwowały nas zaciekawione oczy. – Cindy ma dokładnie dwa latka, dwa miesiące i pięć dni. Właścicielka domu, w którym mieszkała Nicole, z radością pozbyła się naszej malutkiej, bo uwaŜała ją za kulę u nogi. – Mówiąc to, mama uśmiechnęła się do nas. – Pamiętasz, Jory, jak kiedyś prosiłeś mnie o siostrzyczkę? Powiedziałam ci wtedy, Ŝe nie mogę mieć więcej dzieci. Jak widzicie, niepojęte są wyroki boskie. W duszy płaczę po Nicole, która powinna była doŜyć co najmniej osiemdziesiątki. Niestety, miała złamany kręgosłup i rozległe obraŜenia wewnętrzne... Nie dopowiedziała reszty. To straszne, Ŝe moje marzenia o siostrze mogły się spełnić tylko przez śmierć dziewiętnastoletniej Nicole Nickols. – Czy Nicole była twoją pacjentką? – spytałem tatę. – Nie, synu. Nie była. Ale poniewaŜ była uczennicą i przyjaciółką mamy, informowano nas o wszelkich zmianach jej stanu zdrowia. Przypuszczam, Ŝe Ŝaden z was nie słyszał telefonu dziś o czwartej nad ranem. Przyglądałem się swojej nowej siostrze. Wyglądała cudownie w róŜowych śpioszkach. Na twarz opadały jej jaśniutkie loczki. Tuliła się do mamy i spoglądała na otaczających ją obcych ludzi, po czym zawstydziła się i spuściła wzrok. – Bart – zaczęła mama, uśmiechając się słodko – ty robiłeś zupełnie tak samo. UwaŜałeś, Ŝe nie moŜemy cię widzieć, dlatego Ŝe ty nas nie widzisz. – Zabierz ją stąd! – wrzasnął Bart, a jego twarz zrobiła się aŜ czerwona z gniewu. – Zabieraj ją stąd! Zakop ją w grobie razem z jej matką! Nie chcę Ŝadnej siostry! Nienawidzę jej. Nienawidzę jej! Zapadła cisza. Nikt nie wiedział, jak zareagować na ten wybuch. Wtem Bart rzucił się z pięściami w stronę Cindy. Mama była tak zaskoczona, Ŝe aŜ zaparło jej dech w piersiach. Na szczęście tata czuwał nad wszystkim. Złapał Barta i posadził go sobie na kolanie. Cindy zaczęła płakać, a Emma z wściekłością wpatrywała się w mojego brata. – Bart, nigdy przedtem nie słyszałem nic równie okrutnego – strofował go ojciec, podczas gdy on robił wszystko, by uwolnić się z jego uścisku. – Pójdziesz teraz do swojego pokoju
i zostaniesz w nim dopóty, dopóki nie nauczysz się współczucia dla innych. Gdybyś znalazł się na miejscu Cindy, nie byłbyś taki hardy. Mrucząc pod nosem, Bart pomaszerował do pokoju i zatrzasnął głośno drzwi. Tata podniósł czarną torbę i przygotowywał się do wyjścia. Spojrzał ostro na mamę. – Zrozumiałaś juŜ, czemu byłem przeciwny tej adopcji? Wiesz równie dobrze jak ja, Ŝe Bart jest bardzo zazdrosny. Tak cudowne dziecko jak Cindy nie spędziłoby nawet dwóch dni w sierocińcu. Ktoś z pewnością by je adoptował. – Tak, Chris, jak zawsze masz rację. JeŜeli Cindy otrzymałaby prawną opiekę, na pewno ktoś by ją adoptował, a my nigdy nie mielibyśmy córki. A tak mam dziewczynkę, która tak bardzo przypomina mi Carrie. Ojciec wykrzywił się, jakby przeszył go ostry ból. Zostawił mamę, trzymającą Cindy na kolanach. Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, nie pocałował jej na do widzenia ani ona nie krzyknęła za nim swego „Jedź ostroŜnie”. Cindy po prostu oczarowała mnie. Chwiejnym krokiem, jak to dzieci, chodziła to tu, to tam, chcąc wszystkiego dotknąć i wszystko wziąć do buzi. Była naprawdę cudowną dzidzią, taką wypieszczoną i wychuchaną. Obserwowałem, jak mama się z nią bawi. Obydwie wyglądały jak matka i córka, obie w róŜowych ubraniach, z róŜowymi wstąŜkami we włosach, z tą tylko róŜnicą, Ŝe Cindy miała białe skarpetki. – Kiedy podrośniesz, Jory nauczy cię tańczyć – powiedziała mama, pokazując mnie małej, po czym podała ją Emmie i wyszliśmy. – Jory, mam nadzieję, Ŝe Bart wkrótce polubi Cindy. Jak myślisz? – odezwała się, gdy ruszyliśmy na lekcje baletu. Miałem juŜ powiedzieć, Ŝe nie sądzę, by tak się stało, lecz opamiętałem się i przytaknąłem, nie chcąc, Ŝeby dowiedziała się, jak bardzo martwię się o brata. – Nieszczęścia zawsze chodzą parami... – Co tam mruczysz? O Jezu nie miałem pojęcia, Ŝe powiedziałem to na głos. – Nic takiego, mamo. Powtarzam tylko to, co Bart mówił przez sen ostatniej nocy. On krzyczy przez sen, wiesz? Woła ciebie i płacze, bo uciekłaś od nas ze swoim kochankiem. – Uśmiechnąłem się, usiłując wyglądać na rozradowanego. – A ja nawet nic nie wiedziałem. Zignorowała moją Ŝartobliwą uwagę. – Jory, czemu nie powiedziałeś mi wcześniej, Ŝe Bart miewa koszmary? Jak miałem to zrobić? Jak miałem powiedzieć jej prawdę? – Ŝe była za bardzo przejęta małą Cindy, by zwracać uwagę na innych. Jak miałem jej powiedzieć, Ŝe nikomu nie powinna poświęcać tyle uwagi, co Bartowi?
– Mamo, mamusiu! – Tej nocy Bart znów krzyczał przez sen. – Gdzie jesteś? Mamusiu, proszę, nie zostawiaj mnie. Nie kochaj go bardziej niŜ mnie. Ja nie jestem zły, naprawdę. Nic nie poradzę, Ŝe czasem robię to, czego nie chcę. Mamo... Mamusiu...! Tylko szaleńcy robią to, czego nie chcą. Wystarczy nam jedna wariatka w rodzinie. Nie potrzebujemy następnych. Pojąłem, Ŝe muszę ratować Barta przed nim samym. śe muszę wyprostować coś, co zaczęło się krzywić wiele lat temu. A w najdalszych zakątkach mojego umysłu kryły się mgliste, rozproszone wspomnienia czegoś, z czym się juŜ kiedyś zetknąłem; czegoś, co mnie niepokoiło, lecz czego nie byłem w stanie ogarnąć. Byłem wtedy zbyt młody, by dopasować elementy tej układanki. Ostatnio tak często rozmyślałem o przeszłości, Ŝe powoli zaczęły się budzić odległe wspomnienia. Przypomniałem sobie męŜczyznę o ciemnych włosach, męŜczyznę niepodobnego do Paula. MęŜczyznę, którego mama nazywała Bartem Winslowem – a takie właśnie imiona nosił mój brat.
Moje najskrytsze marzenie Grzeszna dziewczynka z tej małej Cindy. Nie obchodzi jej, czy ktoś ujrzy ją nagą. Nie obchodzi jej, czy ktoś zobaczy, jak siedzi na nocniczku. Nie stara się nawet zachować pozorów przyzwoitości. Zabrała i zepsuła moje samochodziki. Lato nie było juŜ takie fajne. Nie było co robić. Nie miałem dokąd pójść, nie licząc oczywiście sąsiedniego domu. Ta stara pani wciąŜ obiecywała mi kucyka, ale jakoś nie mogłem się go doczekać. Zwodziła mnie i draŜniła się ze mną, ale ja jej jeszcze pokaŜę! Nie będę jej wcale odwiedzał, niech siedzi całkiem sama! Tak, ukarzę ją! Zeszłej nocy usłyszałem, jak mama opowiadała tacie o tym, Ŝe widziała damę w czerni, stojącą na drabinie opartej o mur. – I patrzyła na mnie, Chris. Naprawdę patrzyła! Tata roześmiał się. – Doprawdy, Cathy? A co to szkodzi? Ona jest obca na obcej ziemi. ZałoŜę się, Ŝe byłoby jej miło, gdybyś pomachała do niej i krzyknęła „Halo!” albo przedstawiła się. Zachichotałem po cichu. Babcia by nie zareagowała. Była nieśmiała i unikała obcych, wyłączając mnie, rzecz jasna. Byłem jedyną osobą, której ufała. Kolejny dzień zachowywałem się niemiło wobec Cindy, co spowodowało zaostrzenie mojej kary. Ale ja byłem sprytny. Wymknąłem się z domu i pognałem tam, gdzie mieszkali ci, którzy mnie lubili. – Gdzie jest mój kucyk?! – krzyknąłem piskliwie, gdy zobaczyłem, Ŝe stodoła wciąŜ jest pusta. – Obiecałaś mi go, Moje najskrytsze marzenie więc jeśli mi go nie dasz, powiem mamie i tacie, Ŝe próbowałaś mnie porwać! Zdawało się, Ŝe stara dama skurczyła się w tej swojej czarnej sukni, podczas gdy jej blade, chude ręce powędrowały w kierunku szyi i wydobyły sznur pereł, który zwykle nosiła pod ubraniem. – Jutro, Bart. Jutro spełni się twoje najskrytsze marzenie. Wracając do domu, spotkałem Johna Amosa. Zaprowadził mnie do naszej kryjówki i zaczął szeptać o „męskich sprawach”. – Kobiety jej pokroju rodzą się bogate i dlatego nie potrzebują mózgów – mówił John Amos, patrząc na mnie szklistymi, przymruŜonymi oczyma. – Posłuchaj mojej rady, chłopcze, i nigdy nie zakochaj się w głupiej kobiecie. A one wszystkie są głupie. Kiedy zaczniesz zadawać się z kobietami, musisz od razu, na samym początku pokazać im, kto jest szefem, i nie pozwól im o tym zapomnieć. To tyle. A teraz sprawdzę, ile się nauczyłeś. Kto to jest Malcolm Neal Foxworth? – To mój pradziadek, który umarł, ale nie przestał być potęŜny – odparłem, nie w pełni rozumiejąc znaczenie wypowiadanych słów.
– Kim jeszcze jest Malcolm Neal Foxworth? – Świętym. Świętym zasługującym na miejsce w niebie. – Dobrze. Ale powiedz wszystko. Niczego nie pomiń. – Nigdy nie narodził się człowiek mądrzejszy od Malcolma Neala Foxwortha. – To jeszcze nie wszystko, czego cię nauczyłem. Powinieneś wiedzieć o nim znacznie więcej, jeśli czytasz jego pamiętnik. Czytasz go aby codziennie? Opisał w nim całe swoje Ŝycie. Czytałem go co najmniej tuzin razy. Czytać go to znaczy uczyć się i dorastać. Więc nigdy nie przestawaj czytać pamiętnika swego pradziadka, póki nie będziesz tak mądry i sprytny jak on. – Czy spryt to jest to samo, co mądrość? – Nie, oczywiście, Ŝe nie! Spryt polega na tym, Ŝeby nie pokazać ludziom, jaki naprawdę jesteś mądry. – Dlaczego Malcolm nie lubił swojej mamy? – spytałem, choć wiedziałem, Ŝe uciekła z innym męŜczyzną, ale czy dlatego ja będę musiał nienawidzić mojej mamy? – Nie lubił mamy? Dobry BoŜe, Malcolm miał bzika na punkcie mamy, dopóki ona nie uciekła z kochankiem i nie zostawiła Malcolma z ojcem, który był zbyt zajęty, Ŝeby dbać o niego. JeŜeli będziesz czytał dalej, wkrótce dowiesz się, co uprzedziło twego pradziada do wszystkich kobiet. Czytaj i zdobywaj wiedzę. Mądrość Malcolma stanie się twoją mądrością. On nauczy cię, Ŝe nie wolno ufać kobiecie; Ŝe gdy będziesz jej potrzebował, jej nigdy nie będzie przy tobie. – Ale moja mama jest dobrą mamą – broniłem się słabo, nie będąc juŜ pewnym, czy mam rację. śycie było takie „skomplikowane” (nowe słowo na dzisiaj). – Teraz, Bart – mówił tata dziś rano, kiedy starannie napisał to słowo – chcę, abyście ty i Jory znaleźli jakiś sposób, by uŜyć wyrazu „skomplikowany” minimum pięciokrotnie podczas dzisiejszych rozmów. S-K-O-M-P-L-I-K-O-W-A-N-Y znaczy tyle, co trudny, zagmatwany, daleki od prostoty. O BoŜe, nawet przeliterował je dla mnie. Nie znosiłem Ŝycia w tym „skomplikowanym” świecie, a to przeklęte nowe słownictwo czyniło to wszystko jeszcze bardziej skomplikowanym. – Teraz cię zostawiam, tak Ŝebyś mógł poczytać sobie ksiąŜkę Malcolma – oświadczył John Amos, zanim poczłapał do domu. Otworzyłem pamiętnik na tej stronie, gdzie znajdowała się skórzana zakładka. „Dzisiaj miałem ochotę posmakować tytoniu naleŜącego do mego ojca, więc nabiłem jego fajkę tym, co udało mi się znaleźć w jego gabinecie, po czym wymknąłem się z domu i zacząłem palić, ukrywając się za wozownią. Nie mam pojęcia, jak się o tym dowiedział – moŜe doniósł na mnie któryś ze słuŜących. W jego oczach zapłonęły ognie, kazał mi się rozebrać do naga. Kuląc się wrzeszczałem pod razami rózgi, a potem zostałem zamknięty na poddaszu, gdzie miałem zrozumieć, czego Ŝąda ode
mnie Bóg i jak odpokutować moje grzechy. Siedząc tam, odnalazłem stare fotografie mojej matki z czasów, gdy była jeszcze dziewczynką. Jaka była piękna, jaka niewinna i słodka. Nienawidziłem jej! Chciałem, Ŝeby natychmiast umarła, gdziekolwiek się znajdowała. Pragnąłem, Ŝeby cierpiała, tak jak ja cierpiałem od krwawiących ran na plecach, gdy dusiłem się na tym pozbawionym powietrza strychu. Odkryłem tam wiele ciekawych rzeczy. Znalazłem na przykład gorset, dzięki któremu kobiety podkreślały figurę, zwodząc męŜczyzn, Ŝe posiadają więcej wdzięków, niŜ miały w istocie. Wiedziałem, Ŝe nigdy nie dam się omamić Ŝadnej kobiecie, bez względu na to, jak bardzo byłaby piękna. Nie co innego bowiem, tylko piękno zamknęło mnie na tym poddaszu. I piękno wysmagało mnie rózgą. To, co mnie spotkało, nie było sprawką mego ojca, gdyŜ on takŜe cierpiał, zupełnie jak ja. Teraz juŜ wiedziałem, Ŝe to, co zawsze powtarzał, było najszczerszą prawdą – nie wolno ufać Ŝadnej kobiecie. A zwłaszcza tym o pięknych twarzach i uwodzicielskich ciałach”. Uniosłem wzrok i gapiłem się w przestrzeń. Widziałem nie tylko stodołę i siano, ale równieŜ cudowną twarz mojej mamy. Czy ona była skomplikowana! Czy potrafiłaby któregoś dnia uciec z „kochankiem” i zostawić mnie samego z ojczymem, który nie kochał mnie tak bardzo, jak kochał Jory’ego i Cindy? Co ja bym począł? A moŜe przygarnęłaby mnie babcia? Zapytałem ją o to jakiś czas potem. – Tak, mój najdroŜszy, przygarnę cię. Zaopiekuję się tobą. Będę o ciebie walczyć. Zrobię dla ciebie wszystko, bo jesteś rodzonym synem mojego drugiego męŜa, Barta Winslowa. Nie powiedziałam ci jeszcze o tym? Ufaj mi, wierz we mnie i trzymaj się z dala od Johna Amosa. On nie jest człowiekiem, który nadawałby się na twojego przyjaciela. Syn jej drugiego męŜa. Czy to znaczyło, Ŝe mama była równieŜ jego Ŝoną? Ciągle za kogoś wychodziła! Zamknąłem oczy i pomyślałem o Malcolmie, który od dawna leŜał w grobie. Bujany fotel skrzypiał miarowo w tym samym rytmie, w jakim grudki piasku spadały na wieko mojej trumny. Było ciemno, ciasno i duszno. Niebo... gdzie ono jest? – Bart, dobrze się czujesz? – Jestem zmęczony, babciu. Bardzo zmęczony. – JuŜ niedługo spełni się twoje najskrytsze marzenie. Pieniądze. Chciałem pieniędzy. Pragnąłem mieć stosy zieloniutkich dolarów. W tym momencie rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Zeskoczyłem z jej kolan i szybko się ukryłem. Do pokoju wpadł Jory, za którym podąŜał John Amos. – Gdzie jest mój brat? – spytał Jory, rozglądając się po salonie. – Nie podoba mi się to, co się
z nim dzieje, i uwaŜam, Ŝe ma to coś wspólnego z jego wizytami w tym domu... – Jory – przerwała mu babcia, nieznacznie gestykulując błyszczącymi od klejnotów dłońmi – nie patrz tak na mnie. Nie zrobię mu Ŝadnej krzywdy. Daję mu jedynie lody po posiłkach. Usiądź i porozmawiajmy. Zaraz poślę po jakieś smakołyki. Zignorował ją i niby pies myśliwski ruszył prosto w moim kierunku. – Nie, dziękuję – odparł chłodno, wyciągając mnie zza rozłoŜystej palmy. – W domu karmią mnie tak, Ŝe nie muszę dojadać u obcych. A wracając do tematu, uwaŜam, Ŝe pani towarzystwo źle wpływa na Barta, proszę więc, Ŝeby nie pozwalała mu pani tu przychodzić. Pociągnął mnie za sobą. Kiedy wychodziliśmy z salonu, zauwaŜyłem, Ŝe ledwo widoczne pod woalem usta babci zacisnęły się w grymasie bólu, a w jej oczach zakręciły się łzy. – Nie waŜ się tam więcej wracać! – wrzeszczał na mnie Jory, gdy znaleźliśmy się po naszej stronie muru. – Barcie Sheffieldzie, ona nie jest twoją babcią! Patrzysz na nią tak, jakbyś kochał ją bardziej niŜ mamę! Byli tacy, którzy mówili, Ŝe Bart Winslow Scott Sheffield jest za niski jak na dziewięciolatka. Ale ja wiedziałem, Ŝe gdy tylko skończę dziesięć lat, wystrzelę w górę niczym młode drzewo, a wycieczka do Disneylandu będzie doskonałym bodźcem, by tak się stało. – Dlaczego jesteś taki naburmuszony? – spytała babcia następnego dnia, kiedy jak zwykle siedziałem na jej kolanach. Kucyka jak nie było, tak nie było. – Nie przyjdę juŜ więcej do ciebie – odrzekłem ponuro. – Tata podaruje mi kucyka na urodziny, jeśli go o to ładnie poproszę. Twój nie będzie mi potrzebny! – Bart, chyba nie powiedziałeś o mnie rodzicom, co? – Nie, proszę pani. – Jeśli kłamiesz, to Bozia cię pokarze. No jasne, dlaczegóŜ by nie, przecieŜ i tak dostawało mi się od wszystkich. – Nigdy nikomu nic nie mówiłem – mruknąłem. – Mama i tata nie lubią mnie. Mają swojego ukochanego Jory’ego, a teraz jeszcze Cindy. To im juŜ wystarcza. Pośpiesznie rozejrzała się dookoła, zwracając uwagę na boczne drzwi. – Widziałam, jak rozmawiałeś z Johnem Amosem – szeptała. – Prosiłam cię, Ŝebyś go unikał. To zły człowiek i moŜe być bardzo okrutny. Pamiętaj o tym. O Jezu! Komu miałem wierzyć? On prawie tak samo wyraŜał się o niej. Niegdyś wydawało mi się, Ŝe moŜna zaufać kaŜdemu, teraz jednak dowiadywałem się, iŜ ludzie wcale nie muszą być tacy, za jakich się ich bierze. W mojej rodzinie nikt mnie nie kochał, nikt się o mnie nie troszczył. Być moŜe na całym świecie jedynie babcia i John Amos tak naprawdę przejmowali się moją osobą. A potem znów nawiedziły mnie wątpliwości. Czy aby na pewno John Amos jest moim przyjacielem?
JeŜeli nim jest, to prawdą jest wszystko, co opowiedział mi o babci. Musiałem dokonać wyboru. Ale kogo miałem wybrać? Potem, gdy babcia objęła mnie czule, a moja głowa spoczęła na jej miękkich piersiach, zrozumiałem, Ŝe ona jest tą osobą, która kocha mnie najbardziej. Czułem, Ŝe rzeczywiście jest moją rodzoną babcią. Ale... jeŜeli było inaczej? Widziałem babcię przynajmniej z tuzin razy. John Amos został moim przyjacielem zaledwie kilka dni temu. MoŜe gdybyśmy spotkali się siedem razy pod rząd, nabrałbym wtedy do niego większego zaufania. Siódemka oznacza przecieŜ szczęście. Lecz z drugiej strony, wystarczyło juŜ pięć spotkań, Ŝebym dowiedział się o nikczemności i przebiegłości kobiet. – Bart, kochanie – szeptała babcia, przyłoŜywszy usta do mojego ucha – nie bój się, po prostu nie zadawaj się z Johnem Amosem i nie wierz we wszystko, co on mówi. Pogłaskała mnie po buzi i uśmiechnęła się pod czarną zasłoną. – JeŜeli teraz pobiegniesz do stodoły, znajdziesz w niej coś, o czym marzy kaŜdy chłopiec i czego wszyscy będą ci zazdrościć. Mówiła jeszcze coś, ale ja zeskoczyłem z jej kolan i ile sił w nogach pognałem do stodoły. O BoŜe! O Jezu! Codziennie przynosiłem jabłko w kieszeni, przez cały czas nie tracąc nadziei. KaŜdego dnia miałem przy sobie kilka kostek cukru. Co wieczór modliłem się o tego kucyka, którego po prostu musiałem mieć. Ten kucyk miał kochać mnie bardziej niŜ ktokolwiek inny! Pędziłem teraz do stodoły i nie przewróciłem się ani razu. Otworzyłem wrota i zajrzałem do środka. To nie był kucyk! To był tylko pies. Wielki, włochaty pies, który stał sobie i machał ogonem, a jego oczy patrzyły z zachwytem, choć nic jeszcze nie zrobiłem, by zdobyć jego miłość. Chciało mi się płakać. Był przywiązany smyczą do palika wbitego w brudną podłogę stodoły. Pies biegał tam i z powrotem, jakby się cieszył, Ŝe mnie widzi – a ja nienawidziłem go. W chwilę później nadbiegła zdyszana babcia. – Bart, złociutki, nie gniewaj się. Naprawdę chciałam ci podarować kucyka, ale jak juŜ niejeden raz powtarzałam, gdybym to zrobiła, twoi rodzice wyczuliby od ciebie zapach końskiej sierści i na pewno zabroniliby ci odwiedzać mnie. Opadłem na kolana i zwiesiłem głowę. Pragnąłem umrzeć. Jadłem te wszystkie lody, cierpliwie znosiłem wszystkie jej pocałunki i uściski... a mimo to nie dostałem wymarzonego kucyka. – Okłamywałaś mnie – krztusiłem się, zanosząc się płaczem. – Zmarnowałem tyle czasu, przychodząc do ciebie, a mogłem spoŜytkować go znacznie lepiej. – Bart, kochanie, widzę, Ŝe nie masz za grosz pojęcia o bernardynach – mówiła, tuląc mnie do siebie. – Ten pies to jeszcze szczenię, a zobacz, jaki jest wielki.
Za kilka miesięcy stanie się tak duŜy jak przeciętny kucyk. Będziesz mógł go siodłać i jeździć na nim. Czy wiesz, Ŝe w górach te psy ratują Ŝycie ludziom przysypanym przez lawiny? Wiesza się im na szyi beczułkę brandy, a one bez niczyjej pomocy szukają ludzi zasypanych w śniegu. Bernardyn to największy psi bohater na świecie. Nie
wierzyłem
jej.
Przyglądałem
się
jednak
szczeniakowi
z coraz
większym
zainteresowaniem – czy to istotnie był tylko szczeniak? Rzucił się do przodu, usiłując skoczyć na mnie. Niestety, jego ruchy ograniczała smycz. Ale doceniłem jego wysiłek i nawet trochę go za to polubiłem. – Naprawdę będzie tak duŜy jak kucyk? – Bart, on ma dopiero sześć miesięcy, a juŜ jest tak duŜy jak niektóre kuce! – roześmiała się babcia i chwyciwszy mnie za rękę, poprowadziła w głąb stodoły. – Spójrz. – Wskazała czerwone siodło i uprząŜ, a potem mały, dwukołowy, równieŜ czerwony, wózek. – Będziesz mógł go dosiadać albo zaprzęgać do wózka i bawić się z nim albo tak jak z psem, albo jak z kucykiem. Musisz tylko posługiwać się swoją wyobraźnią. – Czy on mnie nie ugryzie? – Oczywiście, Ŝe nie. Popatrz, jak się cieszy na twój widok. Wyciągnij teraz ręce i daj mu powąchać swoje dłonie. Bądź dla niego miły, karm go dobrze i dbaj o czystość jego sierści, a będziesz miał nie tylko najpiękniejszego psa pod słońcem, ale takŜe najlepszego przyjaciela, jakiego w ogóle moŜna mieć. Ze strachem podsunąłem ręce pod nos psa, a on zaczął je lizać, jakby to były lody. Roześmiałem się, bo mnie to łaskotało. – Idź juŜ, babciu! – poleciłem. Odwróciła się niechętnie, podczas gdy ja uklęknąłem przed psem, Ŝeby powiedzieć mu to, o czym powinien wiedzieć. – Słuchaj teraz – mówiłem stanowczo – i zapamiętaj moje słowa. Nie jesteś psem, ale kucykiem. Nie jesteś przeznaczony do noszenia brandy i szukania zasypanych w śniegu ludzi – jesteś przeznaczony do tego, Ŝeby nosić mnie i tylko mnie. Jesteś moim prywatnym kucykiem! Spojrzał na mnie tak, jakby był oszołomiony. Przechylił w bok swój kudłaty łeb i usiadł na zadzie. – Nie siadaj w ten sposób! – krzyknąłem. – Kucyki nie siadają, robią to jedynie psy! – Bart – rozległ się głos babci – miałeś być miły, pamiętasz? Zignorowałem ją. Kobiety nie miały nic do gadania w takich męskich sprawach jak ta. Powiedział mi o tym John Amos. MęŜczyźni rządzą światem, a kobiety muszą siedzieć cicho. Musiałem rzucić zaklęcie i przemienić psa w kucyka. Czarownicy, których widziałem w telewizji i w teatrze, wiedzieli doskonale, jak to się robi. Dosyć długo głowiłem się nad tym problemem, na szczęście w końcu przypomniałem sobie, jak naleŜy rzucać czary.
Potrzebowałem długiego, zakrzywionego nosa i wystającej szczęki, a takŜe głęboko osadzonych
oczu
i kościstych,
powykręcanych
palców,
zakończonych
dwucalowymi
sczerniałymi paznokciami. Pech chciał, Ŝe miałem tylko czarne, stanowcze oczy – moŜe to wystarczy? Dobrze wiedziałem, jak nadać oczom stanowczy wyraz. Podniosłem ramiona wysoko nad głowę, zgiąłem palce i pochyliłem się nad szczenięciem. – Będziesz nazywał się Jabłko! Ten magiczny eliksir, który ci daję, i to zaklęcie, jakie rzucam na ciebie, zamienią cię w kucyka! – Dałem mu eliksir, którym było po prostu jabłko. – Od teraz jesteś juŜ mój. Tylko mój! Od tej chwili nigdy nie przyjmiesz wody ani poŜywienia od nikogo innego. Nigdy nie będziesz kochał nikogo poza mną. I kiedy umrę, ty umrzesz razem ze mną. MÓJ, JABŁKO, JESTEŚ MÓJ! TERAZ I NA WIEKI... MÓJ!!! Zaklęcie poskutkowało, bo Jabłko powąchał owoc, który mu podałem, lecz zamiast jeść, zaskomlał i cofnął pysk. Wykazał większe zainteresowanie kostką cukru, którą zachowałem na później. – Przestań rŜeć i postaraj się jeść wszystko, co ci daję – strofowałem go, odgryzając kęs jabłka, chcąc w ten sposób pokazać mu, jak się to robi. Ponownie podsunąłem mu owoc, a on powtórnie odsunął biało-złoty łeb. Jeszcze raz ugryzłem kawałek i Ŝułem go długo, by udowodnić zwierzęciu, jak wiele traci. – Bart! – zawołała do mnie babcia. – Chyba popełniłam błąd. Oddam szczeniaka do sklepu i kupię ci jednak tego upragnionego kucyka. Popatrzyłem na nią, potem na mojego pupilka, po czym spojrzałem w stronę domu. Rodzice z pewnością wyczują kucyka, jeśli rzeczywiście kuce pachną jak konie. Zapach psa nie powinien ich zdziwić: pomyślą, Ŝe w końcu Clover przekonał się do mnie i pozwolił mi zbliŜyć się do siebie. – Babciu, zatrzymam na razie tego psa-kucyka. Będę go uczył, jak ma udawać konia. Jeśli nie nauczy się ze mną bawić przed wyjazdem do Disneylandu, wtedy moŜesz go oddać, ale nie będę mógł juŜ cię odwiedzać. Zrobiło mi się nagle wesoło. Rzuciłem się na stertę siana i zacząłem dokazywać z moim nowym przyjacielem – jedynym psem-kucykiem na całym świecie. Jego wielkie, ciepłe ciało okazało się miłe w dotyku, i to nawet bardzo miłe. Popatrzyłem na babcię i zrozumiałem, Ŝe John Amos był w błędzie. Kobiety nie były wcale złe i przewrotne. I naprawdę ulŜyło mi, kiedy uświadomiłem sobie, Ŝe to nie kto inny, tylko właśnie John Amos był niegodziwcem, a mama i babcia były najwspanialszymi osobami w moim Ŝyciu – zaraz po Jabłku, rzecz jasna. – Babciu, ty naprawdę jesteś moją prawdziwą babcią, a mój prawdziwy tatuś był twoim drugim męŜem? – Tak, to prawda – odparła, chyląc głowę. – Ale to tajemnica. Lepiej, Ŝeby zostało to między
nami. Obiecaj, Ŝe nikomu o tym nie powiesz. Wydawało mi się, iŜ nagle posmutniała, ale ja byłem tak szczęśliwy, Ŝe w ogóle się tym nie przejąłem. Mój pies-kucyk i rodzona babcia, która w dodatku była kiedyś Ŝoną mojego rodzonego taty. Wreszcie i do mnie uśmiechnęło się szczęście! I wtedy stał się cud. Zacząłem wymawiać „prz-” Oto co uczyniła miłość mojej babci i Jabłka. Nie sepleniłem juŜ. W jeden dzień dokonali więcej niŜ mama i tata przez tyle długich lat. Dość szybko spostrzegłem, Ŝe jedzenie ma duŜo wspólnego z miłością. Im częściej karmiłem Jabłko, tym bardziej on mnie kochał i bez pomocy Ŝadnych zaklęć był mój, tylko mój. Kiedy rano przychodziłem do niego, biegł mi na spotkanie, skakał na mnie i machając ogonem, lizał mi buzię. Gdy zaprzęgałem go do wózka, brykał jak najprawdziwszy koń. Kiedy zaś go siodłałem, niczym mustang robił wszystko, by zrzucić z siebie siodło. Ciekawe, czy Jory kiedykolwiek nauczy Clovera czegoś podobnego? – Niedługo będę miał jedenaście lat – powiedziałem któregoś dnia do babci, w nadziei, Ŝe podsunie jej to jakieś pomysły. – Dziesięć – poprawiła mnie natychmiast. – Teraz będziesz miał dziesięć. – Jedenaście! – krzyczałem uparcie. – Przez cały rok zbliŜałem się do dziesięciu, teraz muszę mieć jedenaście! – Bart, nie skracaj sobie Ŝycia, czas i tak pędzi jak oszalały. Ciesz się młodością i nie próbuj się postarzać. – Babciu, opowiedz mi o swoich synach – poprosiłem, nie przestając głaskać Jabłka po głowie. Posmutniała. Odgadłem to nie po wyrazie jej twarzy, ale po sposobie, w jaki opuściła ramiona. – Jeden poszedł do nieba – wyszeptała. – A drugi uciekł. – Dokąd uciekł? – spytałem, sądząc, Ŝe kiedyś moŜe zrobię to samo. – Na południe – odparła krótko. – Ja teŜ jadę na południe. Nie znoszę tamtych stron! Pełno tam starych grobów i starych babć. Jedna siedzi w domu wariatów, a druga to jędza o paskudnej twarzy. Ty jesteś moją najlepszą babcią. – I wtedy uświadomiłem sobie, Ŝe nawet nie wiem, jak się nazywa. – Corrine Winslow – odpowiedziała, gdy ją zapytałem. Siedziała z opuszczoną głową. Dostrzegłem fragment jej twarzy w miejscu, gdzie woalka odstawała od policzków. Zobaczyłem równieŜ jej włosy. Były siwe z pasemkami złota. Zrobiło mi się jej Ŝal. Z pewnością będzie tęsknić, kiedy wyjadę. – Jadę do Disneylandu, babciu. Zatrzymamy się tam przez tydzień. Tam teŜ rodzice wyprawią mi przyjęcie urodzinowe. Dostanę prezenty od mamy i taty, od Jory’ego i od Emmy. A potem wszyscy polecimy na wschód i zmarnujemy całe dwa tygodnie na same odwiedziny...
– Wiem – przerwała mi śmiejąc się. – Dwa tygodnie stracone na odwiedzanie grobów i starych babć. Ale mimo wszystko nie będziesz się nudził. Pochyliła się, aby mnie pocałować i ciaśniej objąć. – Kiedy cię nie będzie, zaopiekuję się Jabłkiem. – NIE! – wydarłem się, przeraŜony tym, Ŝe po moim powrocie Jabłko będzie kochał ją bardziej niŜ mnie. – Zostaw go w spokoju. On naleŜy do mnie. Nie wolno ci go karmić i przyzwyczajać do siebie. Zgodziła się na to. Powiedziałem jej, Ŝe postaram się zrobić tak: pojechać do Disneylandu, a potem wrócić tu, by samemu opiekować się moim zwierzakiem. Nie wiedziałem jeszcze, jak mam to uczynić – zresztą wyraz jej oczu świadczył o tym, Ŝe ona teŜ nie wiedziała. Po tej rozmowie znów siedziałem w stodole i bawiłem się z Jabłkiem. W pewnym momencie stanął nade mną John Amos. Kiedy rozłoŜyłem się wygodnie na sianie, zaczął rozprawiać o złu tkwiącym w kobietach i o tym, jak doprowadzają męŜczyzn do „grzechu”. – Nikt nie robi niczego bezinteresownie – podkreślał. – Nie łudź się, Ŝe skoro mówi, Ŝe cię kocha, nie knuje czegoś przeciw tobie, Barcie Winslowie. – Czemu tak mnie nazwałeś? – To twoje nazwisko, czyŜ nie? Wyszczerzyłem zęby, pełen dumy, Ŝe mam najdłuŜsze nazwisko na świecie. – To nieistotne – uciął pośpiesznie. – Posłuchaj mnie uwaŜnie. Wczoraj zapytałeś mnie, czym jest grzech. Chciałem ci to dokładnie wytłumaczyć, ale musiałem dobrać takie słowa, które byś zrozumiał. A więc grzechem jest to, co robią ze sobą męŜczyzna i kobieta, kiedy juŜ zamkną drzwi do sypialni. – A co w tym złego? Zmierzył mnie wzrokiem i wyszczerzył zęby. Zapadłem się głębiej w sianie. Pragnąłem, Ŝeby juŜ sobie poszedł i pozwolił mi bawić się z Jabłkiem. – Grzechem jest to, co robią kobiety, aby osłabić męŜczyzn. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Musisz zrozumieć, Ŝe męŜczyźni mają pewne słabości, a kobiety wiedzą, jak je wykorzystać. Kuszą męŜczyzn swym powabem i rozbudzając poŜądanie, niszczą ich wolę. Poobserwuj trochę mamę, zobacz, jak uśmiecha się do taty, jak maluje twarz i paznokcie, jak przechadza się w skąpym stroju, i zobacz, jak wtedy błyszczą oczy twego ojczyma. Kiedy tak się dzieje, oboje są na najlepszej drodze do grzechu. Poczułem się jakoś dziwnie. Nie chciałem, Ŝeby moi rodzice robili jakieś złe rzeczy, za które Bóg mógłby ich ukarać. – Chyba juŜ czas posłuchać słów Malcolma – stwierdził John Amos i zaczął czytać mi pamiętnik pradziadka. „Płakałem przez całe pięć lat po tym, jak mama odeszła i zostawiła mnie z ojcem, który
nienawidził mnie za to, Ŝe byłem jej dzieckiem. Powtarzał mi częstokroć, Ŝe przez cały okres małŜeństwa matka zdradzała go z wieloma kochankami. Dlatego nie mógł mnie kochać. JakŜe trudno było mi Ŝyć przy nim i wzrastać w osamotnieniu w tym wielkim domu, w którym nikt się o mnie nie troszczył. Ojciec bez końca powtarzał mi, Ŝe przeze mnie nigdy juŜ nie będzie mógł się oŜenić. Nie lubiła mnie Ŝadna z jego nałoŜnic. Ale wszystkie bały się mnie. Mówiłem im to, co o nich myślałem. Mówiłem, Ŝe będą się smaŜyć w piekielnym ogniu”. – Co to jest nałoŜnica? – spytałem, gdyŜ czasem nie mogłem zrozumieć słów uŜywanych przez Malcolma. – Grzeszna dusza, która pójdzie do piekła. – John Amos wpił we mnie wzrok. – I nie myśl, Ŝe moŜesz pojechać na wakacje i zostawić Jabłko pod opieką kogoś innego. Kiedy przyjmuje się miłość zwierzęcia, staje się za nie odpowiedzialnym. Musisz go poić, karmić i pielęgnować w przeciwnym razie Bóg cię ukarze! ZadrŜałem i rzuciłem okiem na mojego psa-kucyka, który właśnie gonił swój ogon. – Bart, w twoich oczach tkwi ogromna siła, taka sama jaką miał Malcolm. Bóg zesłał cię, byś dokończył to, czego nie zdąŜył zrobić twój pradziad. Malcolm nie zazna spokoju w grobie, dopóki całe diabelskie nasienie nie zostanie rzucone z powrotem w głąb piekieł! – W głąb piekieł – powtórzyłem tępo. – Dwa ziarna juŜ się tam znalazły... zostały jeszcze trzy. – Zostały jeszcze trzy. – Ziarno zła daje coraz to nowe plony. – Nowe plony. – A kiedy wreszcie skończysz to, co on zaczął, Malcolm znajdzie spokój w grobie. – Znajdę spokój w grobie. – Co powiedziałeś? Zmieszałem się trochę, czasem udawałem Malcolma. John Amos uśmiechnął się pod wąsem, jakby był zadowolony. Potem pozwolił mi w końcu iść do domu. Jory podszedł do mnie i zasypał pytaniami. – Gdzie byłeś? Co tam robiłeś? Widziałem, jak rozmawiałeś z tym starym lokajem. Co on ci mówił? Poczułem się jak mysz stojąca przed lwem. I wtedy przypomniałem sobie sposób, w jaki Malcolm radził sobie w podobnych sytuacjach. Zrobiłem nieprzeniknioną minę. – John Amos i ja mamy wspólne tajemnice, ale nic ci do tego! Jory stał, zaskoczony moją odpowiedzią, ja zaś oddaliłem się w swoją stronę. Mama huśtała Cindy na huśtawce zwisającej z gałęzi. Ta głupia smarkula musiała być przywiązana paskiem, aby nie wypaść. – Bart, gdzie się podziewałeś? – spytała mama.
– Nigdzie! – burknąłem. – Bart, wiesz, Ŝe nie lubię takich odpowiedzi. Zatrzymałem się i postanowiłem, Ŝe postąpię z nią tak, jak by to z pewnością zrobił Malcolm. Miałem się juŜ odezwać, lecz ku mojemu zdumieniu spostrzegłem, Ŝe mama ma na sobie tak krótką bluzkę, Ŝe nie sięga ona jej szortów, odsłaniając światu pępek. Pokazywała nagie ciało! Grzech wiązał się z nagim ciałem. Jak mówi Biblia, Pan rozkazał Adamowi i Ewie przyodziać się, by zasłonili plugawe ciała. CzyŜby moja mama była tak samo grzeszna jak ta podła Corrine, która uciekła z kochankiem? – Bart, nie gap się tak, jakbyś nie wiedział, kim jestem. Przyszedł mi na myśl fragment Biblii, na który powoływał się często John Amos. Powoli dowiadywałem się, czego Bóg oczekuje od ludzi. – StrzeŜ się, mamo. Bóg widzi wszystko i będzie karał grzeszników. Mama zamarła w bezruchu, po czym przełknąwszy ślinę, odezwała się suchym głosem: – Dlaczego to powiedziałeś? Popatrzcie tylko, jak się trzęsie, pomyślałem sobie. Odwróciłem głowę w kierunku nagich posągów, ustawionych w tym ogrodzie grzechu. Nikczemni nadzy ludzie sprawiali, Ŝe Malcolmowi nawet po śmierci nie było dane zaznać spokoju. Mimo wszystko kochałem ją; była moją matką. Czasami przychodziła wieczorem, Ŝeby pocałować mnie na dobranoc i pomodlić się razem ze mną. Zanim pojawiła się Cindy, była duŜo lepsza i poświęcała mi znacznie więcej czasu. I nic nie świadczyło o tym, Ŝe mogłaby mieć jakiegoś kochanka. Nie wiedziałem, co mam zrobić. – Jestem zmęczony, mamo – rzekłem i odszedłem. Czułem, Ŝe jestem w niezgodzie z resztą świata. A jeśli to, co napisał Malcolm i co John Amos tak często cytował, było prawdą? Czy to znaczyłoby, Ŝe mama jest zła i grzeszna i Ŝe uwodziła męŜczyzn, wydobywając z nich zwierzęce instynkty? Czy to źle zachowywać się jak zwierzę? Jabłko nie był ani zły, ani grzeszny. Clover teŜ nie był, chociaŜ w ogóle mnie nie lubił. Wszedłem do pokoju Jory’ego. Stanąłem przed trzydziestogalonowym akwarium. Wydobywające się z pompki powietrze ulatywało ku powierzchni wody niczym bąbelki szampana, którego mama pozwoliła mi kiedyś skosztować. Nie miałem szczęścia do rybek, Ŝadna piękna ryba nie chciała Ŝyć w moim akwarium, za to rybki Jory’ego nigdy nie umierały. W moim akwarium znajdował się teraz jedynie okręt piracki, który zatonął z ładunkiem brylantów i osiadł na dnie oceanu. U Jory’ego zaś rosły wspaniałe wodorosty, a kolorowe rybki pływały wokół raf koralowych. Jory robił wszystko o wiele lepiej niŜ ja. Miałem juŜ powyŜej uszu bycia Bartem. Teraz Bart nie mógł nawet pojechać do Disneylandu, bo był odpowiedzialny za swojego psa-
kucyka. Taki zwierzak moŜe stać się naprawdę wielkim cięŜarem. Rzuciłem się na łóŜko. Malcolm nie potrzebował juŜ swej siły czy teŜ swego wielkiego umysłu. Umarł i jego zdolności poszły na marne. Kiedy był dorosły, nikt nigdy nie zmusił go, by zrobił coś wbrew sobie. Nie chciałem juŜ być chłopcem. Chciałem być męŜczyzną. Takim jak Malcolm – wielkim finansowym czarownikiem. Ludzie zrobią wszystko, co im rozkaŜę. Będą drŜeć na mój widok i kłaniać mi się, gdy będę ich mijał. A dzień, w którym to się stanie, juŜ nadchodził. Czułem, Ŝe nadchodzi.
Cienie – Jory – odezwała się mama, kiedy szliśmy w stronę samochodu – nie mogę pojąć, co się dzieje z Bartem w te wakacje. To nie to samo dziecko. Jak sądzisz, co on robi, kiedy tak znika na całe dnie? Poczułem się trochę niezręcznie. Chciałem w jakiś sposób kryć Barta i dać mu szansę spotykania się z tą starszą panią, która kazała mu się nazywać babcią. – Nie martw się o niego, mamo – uspokajałem ją – po prostu zajmuj się Cindy. To takie słodziutkie dziecko. ZałoŜę się, Ŝe ty kiedyś teŜ byłaś taka. Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek. – JeŜeli mnie oczy nie mylą, jest jeszcze jedno słodziutkie dziecię, które ci się podoba. Czułem, Ŝe się rumienię. Odwróciłem się bezwiednie, by popatrzeć na Melodie Richarme. Była taka piękna z jasnymi włosami, zaledwie odrobinę ciemniejszymi od włosów mojej mamy, i z błękitnymi oczyma o subtelnym spojrzeniu. Pomyślałem sobie, Ŝe nigdy nie pokocham dziewczyny, która nie ma błękitnych oczu. I właśnie w tym momencie Melodie podbiegła do samochodu swojego ojca. Dopiero teraz spostrzegłem, Ŝe nabiera kobiecych kształtów. Wielki BoŜe, jakaŜ to cudna metamorfoza, kiedy młodym dziewczętom nagle zaczynają rosnąć biusty i zaokrąglać się biodra. Stają się wtedy o wiele bardziej interesujące. *** Kiedy przyjechaliśmy do domu, mama poleciła mi odszukać Barta. – JeŜeli bawi się po tamtej stronie muru, masz mi o tym obowiązkowo zameldować. Nie chcę, abyście zawracali głowę tej starej samotniczce, bo i tak mam juŜ serdecznie dość tego, Ŝe mnie obserwuje. Upłynęło trochę czasu, nim odnalazłem Barta w starej stodole, która niegdyś była tym, co nazywano „wozownią”. Gdy przyszedłem, Bart właśnie wygrabiał siano. Gapiłem się na niego, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Towarzyszył mu młody bernardyn, który prawie dorównywał mu wzrostem. Bez trudu moŜna było stwierdzić, Ŝe to tylko szczeniak. Zdradzała go figlarność i piski, jakie wydawał. Bart cisnął grabie na ziemię i zaczął ochrzaniać psa. – Jabłko, przestań tak skakać wokół mnie! Kucyki skaczą jedynie przez przeszkody. No, a teraz jedz to siano albo jutro nie dostaniesz nic do jedzenia. – Bart... – odezwałem się delikatnie, opierając się o ścianę i obserwując jego zachowanie. – Psy nie jedzą siana.
Jego twarz zrobiła się purpurowa. – Wynoś się stąd! Wynoś się! To nie twój teren! – Ani twój! – Wynoś się. – Rozpłakał się i przytulił do włochatego szczeniaka,?-?? mój pies. Zamiast niego miałem dostać kucyka, więc teraz uczę go, jak być psem i kucykiem jednocześnie. Nie śmiej się ze mnie i nie myśl, Ŝe mi odbiło. – Wcale nie uwaŜam, Ŝe ci odbiło – odrzekłem ze ściśniętym gardłem. Nigdy dotąd nie widziałem go tak zdenerwowanego. Było mi głupio, Ŝe zwierzęta darzyły mnie większą sympatią niŜ jego, tak jakby przeczuwały, Ŝe będzie im nadeptywał na ogony lub kopał, potykając się o nie. Prawdę powiedziawszy, nawet ja nie czułem się bezpiecznie, gdy leŜałem na podłodze, a mój brat kręcił się w pobliŜu. – Kto dał ci tego psa? – Moja babcia – odparł z dumą w oczach. – Ona mnie kocha, wiesz, Jory, ona mnie kocha bardziej niŜ mama. I kocha mnie bardziej niŜ ta stara Madame Marisha kocha ciebie! I tu zaczęły się problemy. Nie pozwalał mi się zbliŜyć do siebie i nawet uderzył mnie w twarz. PoŜałowałem, Ŝe zawsze byłem w stosunku do niego zbyt pobłaŜliwy. Nie pogłaskałem jego ulubieńca, choć ten łasił się do mnie. Ponownie ustąpiłem Bartowi. Być moŜe tym razem uda mu się wzbudzić zaufanie zwierzęcia. Gdy szliśmy do domu, uśmiechnął się do mnie przepraszająco. – Nie jesteś na mnie zły? – spytał. Jasne, Ŝe juŜ mu wybaczyłem. – Nie naskarŜysz na mnie, Jory? To bardzo waŜne, Ŝeby mama i tata nic nie wiedzieli. Nie lubiłem niczego ukrywać przed rodzicami, ale Bart tak gorąco prosił, a poza tym co mogło być złego w tym, Ŝe pewna miła pani podarowała mu kilka drobiazgów i psa? Dzięki niej czuł się kochany i był szczęśliwy. W kuchni Emma karmiła Cindy kaszką. Nasza przybrana siostrzyczka miała dziś na sobie niebieskie rajtuzy i białą bluzeczkę z wyszytymi róŜowymi króliczkami. Te króliczki to była robota mamy. Złociste włosy małej były związane w koński ogon i ozdobione błękitną aksamitką. Cindy wyglądała tak czysto i świeŜo, Ŝe miałem ochotę ją przytulić, ale skończyło się wyłącznie na uśmiechu. Dobrze wiedziałem, Ŝe Bart byłby zazdrosny, gdybym w jego obecności zaczął okazywać siostrzyczce serdeczność. Dziwiłem się, Ŝe mimo wszystko Bart fascynował ją bardziej ode mnie. MoŜe dlatego, Ŝe był ode mnie o wiele mniejszy. Mój brat opadł na krzesło tak energicznie, Ŝe omal go nie wywrócił. Emma spojrzała na niego i zmarszczyła czoło. – Umyj ręce i buzię, jeśli masz zamiar zasiąść przy moim stole. – To nie twój stół – odpyskował, kiedy ruszył w stronę łazienki. Idąc rozpostarł ręce na całą
szerokość korytarza, a jego brudne dłonie zostawiały na ścianach ciemne smugi. – Bart, przestań brudzić ściany! – krzyczała za nim Emma. – To nie twoje ściany – odburknął. Mycie rąk trwało całą wieczność, a gdy wrócił do kuchni, okazało się, Ŝe umył jedynie dłonie. Patrzył z niesmakiem na zupę i kanapki przygotowane przez Emmę. – No, jedz, Bart, albo całkiem zmarniejesz – rzekła Emma. Kończyłem juŜ drugą kanapkę i drugi talerz domowej zupy jarzynowej, podczas gdy Bart zmęczył zaledwie połowę kanapki, nie ruszywszy wcale zupy. – Co sądzicie o waszej nowej siostrze? – zagaiła Emma. – Czy nie wygląda jak chodząca lalka? – Tak, jest cudowna – przytaknąłem. – Cindy nie jest naszą siostrą! – wrzasnął Bart. – Jest jeszcze jednym rozwrzeszczanym bachorem, którego nie chce nikt oprócz naszej mamy! – Bartholomew Winslowie... Nie waŜ się nigdy mówić przy mnie takich rzeczy. – Emma spojrzała na niego oczyma pełnymi gniewu. – Cindy to milutkie dziecko, jest tak bardzo podobna do waszej mamy, jak gdyby była jej rodzoną córką. Bart nie przestawał miotać groźnych spojrzeń na Cindy, na Emmę, na mnie, a nawet na ściany. – Nie znoszę jasnych włosów i czerwonych warg, które nigdy nie przestają być mokre – mruczał pod nosem, po czym pokazał Cindy język. Mała roześmiała się radośnie. – Gdyby mama nie latała tak wokół niej, nie układała jej włosów i nie kupowała nowych ubrań, to Cindy byłaby brzydka. – Cindy nigdy nie będzie brzydka – zaprotestowała Emma, spoglądając na dziewczynkę z podziwem. A potem pochyliła się, by ucałować jej ładniutkie policzki. Pocałunek jeszcze bardziej rozgniewał mojego brata. Siedziałem spięty, czekając na to, co się jeszcze wydarzy. KaŜdego ranka budziłem się ze świadomością, Ŝe będę musiał stawić czoło bratu, który robił się coraz dziwniejszy. Kochałem go tak, jak kochałem rodziców i jak zaczynałem kochać Cindy. Miałem dziwne przeświadczenie, Ŝe muszę ich wszystkich bronić – ale przed czym, nie miałem najmniejszego pojęcia.
Zaklęte dziecko Niech diabli wezmą Jory’ego i Emmę, pomyślałem, przemierzając gorącą pustynię Arizony. Jak to dobrze, Ŝe miałem Jabłko, który kochał mnie tak samo jak babcia. Gdyby nie oni, jakŜe byłbym samotny. Moja dama w czerni oczekiwała mnie z otwartymi ramionami. Czekała, by mnie przytulić i obsypać tyloma pocałunkami, Ŝe nawet Cindy z pewnością by mi zazdrościła. Poczęstowała mnie zupą, która była przepyszna i w której pływał starty ser. – Dlaczego nie mogę powiedzieć rodzicom, jak bardzo cię lubię i jak ty mnie kochasz? Bardzo chciałbym się tobą pochwalić. Nigdy jej nie powiedziałem, iŜ nie wierzę w to, Ŝe jest moją prawdziwą babcią. UwaŜałem, Ŝe mówiła tak tylko po to, aby sprawić mi przyjemność. No i po to, bym bardziej ją kochał, bo wiadomo, Ŝe członkowie rodziny muszą się nawzajem kochać, a obcy – nie. Zanim odpowiedziała na moje pytanie, postawiła na jednym ze stolików olbrzymią plastykową wywrotkę. Posmutniała i widać było, Ŝe jest zakłopotana, choć jeszcze przed chwilą była taka szczęśliwa. – Bart, twoi rodzice mnie nienawidzą – wyszeptała cichutko. – Proszę, nie wspominaj im o mnie. Chcę być twoją tajemnicą. – Znałaś ich? – Tak, bardzo dawno temu, kiedy byli jeszcze bardzo młodzi. – A co takiego zrobiłaś, Ŝe zaczęli cię nienawidzić? – Nienawidzili mnie prawie wszyscy, więc nie zdziwiło mnie to, Ŝe ktoś moŜe nienawidzić i jej. Wyciągnęła ręce w moim kierunku. – Bart, czasem nawet dorośli popełniają błędy. Zrobiłam coś, za co teraz pokutuję. KaŜdej nocy modlę się do Boga o przebaczenie; modlę się równieŜ do moich dzieci. Ilekroć patrzyłam w lustro, widziałam w nim swoją nikczemną twarz, zaczęłam więc nosić ten woal i przesiadywać w tym niewygodnym bujanym fotelu po to, by nigdy nie zapominać o krzywdzie, jaką wyrządziłam tym, których najbardziej kochałam. – Co się stało z twoimi dziećmi? – CzyŜbyś zapomniał? – Westchnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Uciekły ode mnie. To takie bolesne. Bart, nigdy nie uciekaj od swoich rodziców. Na Boga, nawet nie przyszło mi to do głowy. Świat był dla mnie za duŜy. Za bardzo mnie przeraŜał. Wolałem zostać tam, gdzie było bezpiecznie. Podbiegłem do babci, Ŝeby ją objąć. A później zacząłem się bawić nową wywrotką. Właśnie wtedy do pokoju wkroczył rozgniewany
John Amos. – Madame! Wypacza pani młode charaktery, folgując wszystkim dziecięcym kaprysom. Powinna pani się juŜ tego nauczyć. – John – odparła wyniośle – nigdy więcej nie wchodź do tego pokoju bez pukania. Pamiętaj, kim jesteś. Stanowcza. Moja babcia była stanowcza. Uśmiechnąłem się do Johna Amosa, kiedy ten wycofywał się z salonu, mrucząc coś pod nosem. Zapomniałem o nim, gdy tylko zniknął z pola widzenia, i powróciłem do przerwanej zabawy. Byłem pod wraŜeniem mechanizmu, który wprawiał w ruch ten wielki samochód. Wkrótce dowiedziałem się, jak to działało – być moŜe moja ciekawość była niebezpieczna, bo wszystkie zabawki, które dostawałem, po godzinie były juŜ w częściach. Babcia westchnęła i zrobiła smutną minę, widząc koniec wspaniałej wywrotki. Długie letnie dni upływały bardzo wolno. John Amos godzinami opowiadał mi o Malcolmie i uczył mnie, jak być takim jak mój pradziad. Ten stary lokaj był fascynujący na swój sposób. Pociągały mnie: jego cudaczny chód i kościste nogi, bardziej krzywe od moich. Bawiły mnie świsty, jakie wydawał, kiedy mówił, a takŜe wąziutki wąsik i łysa głowa, na której rosło kilka białych włosów. Postanowiłem, Ŝe kiedyś mu je wyrwę. Ciekawe, czemu babcia go nie lubiła? On zresztą teŜ jej nie cierpiał. Mnie jednak było dobrze między nimi. Z jednej strony babcia rozpieszczała mnie całą masą podarunków i czułymi pieszczotami, z drugiej zaś John Amos uczył mnie, jak stać się znaczącym człowiekiem, który potrafi zmuszać kobiety do wykonywania jego rozkazów. No i co najwaŜniejsze, wreszcie znalazłem kogoś, kto mnie kochał, nie zwracając uwagi na to, jak wielką jestem niezdarą. Zacząłem wreszcie czuć ten niesamowity rodzaj magii, który łączył mamę i Jory’ego. Zdawało mi się, Ŝe teraz ja równieŜ będę w stanie słyszeć muzykę kolorów. Miałem Jabłko, swego psa-kucyka, i czekał na mnie Disneyland, i juŜ niedługo miały nadejść moje urodziny. Skoro zacząłem się robić tak genialny jak Malcolm, doszedłem do wniosku, Ŝe muszę wymyślić jakiś sposób, by Jabłko nie przestał mnie kochać, kiedy wyjadę na te trzy tygodnie. Ta sprawa nie dawała mi spokoju ani we dnie, ani w nocy. Kto będzie go karmił podczas mojej nieobecności i przez to skradnie jego miłość? Kto? Poszedłem sprawdzić, co się dzieje z zasadzoną przeze mnie brzoskwinią. Powinna juŜ zakiełkować, lecz tak się nie stało. Potem sprawdziłem, co z groszkiem. Jego głupie łodygi leŜały na ziemi i nie miały ochoty się podnieść. To jakaś klątwa. Byłem przeklęty. Rzuciłem okiem na część ogrodu, którą zajmował się Jory. Wszystkie jego kwiaty zdąŜyły juŜ zakwitnąć. To nie było fair, Ŝe nawet kwiaty nie chciały dla
mnie rosnąć. Podpełzłem do miejsca, gdzie rosły malwy Jory’ego. Po drodze moje kolana rozgniatały petunie i portulaki. Co zrobiłby Malcolm na moim miejscu? Z pewnością powykopywałby wszystkie kwiaty Jory’ego i przesadził je do swojej części ogrodu. Kciukiem narobiłem dołków w ziemi, a potem po wsadzałem w nie wszystkie malwy mojego brata. Nie chciały stać, więc poustawiałem je tak, Ŝe opierały się jedna o drugą – wreszcie i u mnie coś kwitło. To było sprytne. Podstępne i niegodziwe, ale mądre. Spojrzałem na moje ubrudzone kolana i spostrzegłem, Ŝe podarłem nowe spodnie na budzie, którą jakiś czas temu zacząłem budować dla Clovera. Miała to być forma przeprosin za to, Ŝe tak często na niego wpadałem. Właśnie w tej chwili leŜał sobie na werandzie i nie spuszczał mnie z oczu, obawiając się zasnąć, gdy ja byłem w pobliŜu. JuŜ go nie potrzebowałem. Kiedyś owszem, lecz teraz miałem lepszego psa. Owady gryzły mnie po twarzy. Przetarłem oczy rękami umazanymi ziemią. Emma nie będzie zadowolona, widząc moją nową białą bluzkę w tak opłakanym stanie, i chyba nawet mama nie da rady zacerować tej paskudnej dziury w spodniach. Zagryzłem mocno wargi. Soboty były po to, Ŝeby się bawić, ale mnie to nie dotyczyło. W przeciwieństwie do Jory’ego nie miałem nic ciekawego, czym mógłbym się zająć. Nie byłem stworzony do tańca, lecz jedynie do zdobywania coraz to nowych siniaków i zadrapań. Mama miała Cindy. Tata miał swoich pacjentów. Emma sprzątała i gotowała. Nikogo nie obchodziło to, Ŝe się nudzę. Spojrzałem gniewnie na Clovera. – Mam psa lepszego niŜ ty! – krzyknąłem. Clover cofnął się w stronę domu, a potem wlazł pod krzesło. – Jesteś jedynie miniaturowym pudlem francuskim! – kontynuowałem. – Nie wiesz nawet, jak ratować ludzi zasypanych śniegiem! Nie wiesz, jak nosić czerwone siodło i jeść siano! Codziennie dawałem Jabłku coraz więcej siana zmieszanego z poŜywieniem dla psów, Ŝeby się przyzwyczaił jeść siano zamiast mięsa. Clover najwyraźniej się zawstydził. Wczołgał się jeszcze głębiej pod krzesło i spojrzał na mnie z tym swoim psim smutkiem w ślepiach, który zawsze działał mi na nerwy. Jabłko nigdy tego nie robił. Westchnąłem, wyprostowałem się i otrzepałem kolana i dłonie. NajwyŜszy czas odwiedzić Jabłko. Kiedy szedłem do niego, zdenerwował mnie ten biały mur, który potrzebował znacznie więcej kontrastu. Zacząłem rzucać w niego kamieniami, Ŝeby odłupać trochę tynku. O BoŜe, co by było, gdyby ten mur nie miał końca? Mógłby sięgać aŜ do Chin i powstrzymać mongolskie hordy. Ciekawe, jak wyglądali ci Mongołowie? A moŜe to były małpy? Tak, to musiały być małpy – gatunek okrutnych olbrzymich małp, które zjadały ludzi. Fajnie by było, gdybym był King Kongiem, mógłbym wtedy rozdeptywać wszystko, czego nie cierpię. Najpierw rozdeptałbym nauczycieli, potem szkoły – ale uwaŜałbym na kościoły.
Malcolm szanował Boga, a ja nie chciałem Go rozgniewać. Zerwałbym gwiazdy z nieba i załoŜyłbym je sobie na palce jako diamentowe pierścienie, takie jakie nosiła babcia. UŜywałbym księŜyca zamiast czapki. Słońce zostawiłbym w spokoju, bo mogłoby poparzyć mi ręce, ale gdybym wyrwał Empire State Building, mógłbym posłuŜyć się nim jak kijem do baseballa i wybić słońce z naszego wszechświata. Wówczas wszystko zrobiłoby się czarne jak smoła. Nie byłoby dnia, lecz jedynie wieczna noc. Ciemność jest jak ślepota albo śmierć. – Bart – usłyszałem słodki głos, który mnie przestraszył. – Odejdź! – poleciłem. Bawiłem się teraz. A w ogóle co ona znów robiła na tej drabinie? Szpiegowała mnie? Usiadłem na ziemi. – Bart! – zawołała ponownie. – Jabłko czeka na ciebie, abyś go nakarmił i dał mu świeŜej wody. Obiecałeś być dobrym panem. Gdy zdobyłeś juŜ jego zaufanie i miłość, to musisz się o niego troszczyć. Dziś jej oczy nie były zakryte, woal spowijał tylko dolną część twarzy. – Potrzebuję kowbojskich butów, nowego kowbojskiego siodła z prawdziwej skóry i kapelusza, spodni z koźlej skóry, ostróg i oczywiście kociołka i fasoli, Ŝebym mógł gotować nad ogniskiem. – Co ty tam wykopałeś? – Wychyliła głowę, aby lepiej widzieć. Wyglądało to śmiesznie: głowa ustawiona na murze. O rany... tu naprawdę było coś zakopane. To był jakiś szkielet. Ale gdzie podziało się futerko i miękkie białe uszy? Zacząłem drŜeć. Byłem nieźle wystraszony. – To tygrys. Byłem tu zeszłej nocy, bezbronny, miałem na sobie jedynie pidŜamę i wtedy z ciemności wyszedł ten ludojad o zielonych ślepiach. Zaryczał, a potem rzucił się na mnie. Chciał mnie poŜreć, ale na szczęście udało mi się odszukać karabin i w ostatniej chwili zdąŜyłem strzelić mu między oczy. Zaległa cisza. A więc nie uwierzyła mi. Kiedy się odezwała, w jej głosie rozbrzmiewało rozgoryczenie. – Bart, to nie jest szkielet tygrysa. Widzę kawałek futra. Czy to ten kot, którego przygarnęłam? Ten przybłęda, którym się zaopiekowałam? Bart, dlaczego zabiłeś mojego kota? – NIEEE! – wrzeszczałem. – Nie zabiłem tego kotka! Nigdy bym tego nie zrobił! Lubię koty. To tygrys, jeden z tych mniejszych. Te kości były tu jeszcze przed moim urodzeniem, leŜą tu od bardzo dawna! Niestety, były to jednak kości kota. Pośpiesznie wytarłem oczy. Chciałem, Ŝeby nie widziała łez. Malcolm by tak nie płakał. On byłby twardy. Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Stary John Amos przez cały czas powtarzał mi, Ŝebym był taki jak Malcolm i nienawidził
kobiet. Doszedłem do wniosku, Ŝe lepiej będzie, jeŜeli zachowam się jak on, a nie jak zrozpaczona istota, którą właśnie byłem. Nie warto było być King Kongiem, Tarzanem czy Supermanem; najlepiej było być Malcolmem. Miałem przecieŜ jego pamiętnik, wiedziałem, jak rozegrać tę sytuację. – Bart, robi się późno. Jabłko jest głodny i czeka na ciebie. Byłem zmęczony, bardzo zmęczony. – Idę – odparłem ponuro. Jezu, jak trudno było udawać starego człowieka. CięŜko jest być tak starym, lepiej znów być chłopcem. Starość oznaczała brak czasu na zabawę i robienie pieniędzy za wszelką cenę. Ruszyłem naprzód, powłócząc nogami. Nadciągała mgła. Lato nie jest tak gorące, kiedy jest się starym człowiekiem. Mamo, mamusiu, gdzie jesteś? Dlaczego nie przychodzisz, kiedy tak bardzo cię potrzebuję? Dlaczego nie odpowiadasz, kiedy cię wołam? Czy juŜ mnie nie kochasz? Mamo? Mamusiu, dlaczego nie chcesz mi pomóc? Zatrzymałem się, Ŝeby zebrać myśli. I wtedy znalazłem odpowiedź. Nikt nie mógł mnie lubić, bo nie naleŜałem ani do rodziców, ani do babci. Nie naleŜałem do nikogo.
Opowieści pełne zła Zmiotłem z talerza cały bekon i jajecznicę z kwaśną śmietaną i szczypiorkiem. Zabrałem się do trzeciej z kolei grzanki, podczas gdy Bart wciąŜ męczył się ze swoją porcją tak, jakby w ogóle nie miał zębów. Jego grzanka zdąŜyła juŜ wystygnąć, a on powoli sączył sok pomarańczowy. Nawet konający mógłby pochwalić się większym apetytem. Spojrzał na mnie spode łba, a potem przeniósł wzrok na mamę. Byłem wstrząśnięty. Wiedziałem, Ŝe bardzo ją kocha. JakŜe więc mógł patrzeć na nią w ten sposób? Z Bartem działo się coś niesamowitego. Gdzie podział się ten mój mały, nieśmiały, introwertyczny braciszek? Powoli zmieniał się w podejrzliwego, agresywnego i okrutnego chłopca. Teraz gapił się na tatę tak, jakby ten zrobił mu coś złego – ale i tak najwięcej jadowitych spojrzeń Barta koncentrowało się na mamie. Czy ten głupek nie wiedział, Ŝe mieliśmy najlepszą mamę na świecie? Chciałem wrzasnąć na niego i zmusić go, by znów stał się tamtym starym Bartem, mruczącym do siebie, ilekroć przewracał się, udając, Ŝe jest myśliwym, Ŝołnierzem czy teŜ kowbojem. Gdzie się podziała jego miłość i to uwielbienie, jakim zawsze darzył mamę? Jak tylko nadarzyła się okazja, przyparłem Barta do muru. – Co, do cholery, dzieje się z tobą, Bart? – spytałem, gdy złapałem go w ogrodzie. – Dlaczego patrzysz na mamę z taką złością w oczach? – Bo juŜ jej nie lubię. Schylił się i rozpostarł ramiona, udając samolot. To było normalne – w przypadku Barta, oczywiście. – Oczyścić pas! – rozkazał. – Zrobić drogę dla odrzutowca startującego w daleką podróŜ! W Australii rozpoczął się sezon polowań na kangury! – Barcie Sheffieldzie, czemu zawsze chcesz zabijać? Stanął jak wryty. Skrzydła samolotu opadły, a silnik przestał pracować. Zmieszał się i patrzył mi prosto w oczy. Przez krótką chwilę wydawał się znów tym samym słodkim dzieckiem, jakim był jeszcze na początku tego lata. – Nie chcę zabijać prawdziwych kangurów. Złapię sobie jednego małego kangurka, schowam go w kieszeni i będę go tam nosił, póki nie urośnie. Głupek, prawdziwy głupek! – Przede wszystkim nie masz kieszeni z sutkiem, z którego kangur mógłby ssać mleko – uświadomiłem go, po czym pchnąłem na ławkę. – Bart, czas najwyŜszy, Ŝebyśmy pogadali jak męŜczyzna z męŜczyzną. Co się z tobą dzieje, kolego? – W wielkim jasnym domu, zbudowanym na wysokim, wysokim wzgórzu, gdy noc zapadła, strzeliły w niebo czerwone i Ŝółte płomienie. Płatki śniegu zrobiły się róŜowe. W tym wielkim
starym domu była stara kobieta, która nie mogła chodzić i mówić, a mój prawdziwy tatuś, który był prawnikiem, pobiegł ją ratować. Nie udało mu się i spłonął! Spłonął! Spłonął! On chyba zwariował. Zrobiło mi się go Ŝal. – Bart – zacząłem ostroŜnie – wiesz przecieŜ, Ŝe tatuś Paul nie umarł w ten sposób. Dlaczego właściwie tak się wyraziłem? Bart urodził się zaledwie kilka lat przed śmiercią Paula. Ile to było lat? To było tak dawno, Ŝe ledwo sięgałem pamięcią do tych czasów. Mógłbym zapytać mamy, ale jakoś nie chciałem jej o tym przypominać. Poprowadziłem Barta w stronę domu. – Bart, twój prawdziwy tata umarł, siedząc na werandzie i czytając gazetę. Nie zginął w ogniu. Miał kłopoty z sercem, które doprowadziły do zawału. Tata mówił nam o tym, pamiętasz? Patrzyłem, jak jego brązowe oczy stają się ciemniejsze, jak rozszerzają się jego źrenice. W chwilę potem wrzeszczał w przypływie gniewu. – Nie chodzi mi o tego tatę! Mówię o moim prawdziwym ojcu! O wielkim, silnym prawniku, który nigdy nie miał chorego serca! – Bart, kto ci nagadał tych bredni? – Spłonął! – krzyczał, biegając jak oślepiony dymem człowiek, który usiłuje znaleźć wyjście. – John Amos powiedział mi, jak to się stało. Cały świat płonął, gdy zapaliła się jedna choinka. Ludzie krzyczeli, biegali i tratowali tych, co upadli! I w tym wielkim palącym się domu zginął mój prawdziwy tata, a więc umarł, umarł, umarł! Tego juŜ było za wiele. Chciałem iść prosto do domu i opowiedzieć rodzicom o wszystkim. – Posłuchaj mnie, Bart! Jeśli nie przestaniesz chodzić do tamtego domu i słuchać tych bzdur i kłamstw, mama i tata dowiedzą się o tobie. I o tych ludziach z sąsiedztwa. Mocno zamknął oczy, jak gdyby próbował przywołać jakąś scenę z przeszłości. Zdawało się, Ŝe zagląda głęboko w otchłań swojej duszy. Wtem jego oczy rozwarły się szeroko. Jego wzrok był dziki i szalony. – Pilnuj swoich spraw, Jory Marquecie, jeśli nie chcesz mieć kłopotów. Schylił się i podniósł kij baseballowy, który przypadkiem leŜał tuŜ obok. Błyskawicznie zamachnął się nim i gdybym nie zrobił uniku, z pewnością rozbiłby mi głowę. – JeŜeli naskarŜysz na mnie i na moją babcię, zabiję cię, kiedy będziesz spał. Wypowiadał te słowa zimnym, stanowczym tonem, nie przestając ani przez chwilę patrzeć mi głęboko w oczy. Przełknąłem ślinę, czując ciarki strachu przechodzące mi po karku. CzyŜbym się go bał? Nie, to niemoŜliwe. Kiedy tak na niego patrzyłem, pierzchła jego odwaga i zaczął cięŜko dyszeć, łapiąc się za serce. Uśmiechnąłem się. Doskonale znałem jego sekret – ucieczkę przed prawdziwą walką.
– W porządku, Bart – odezwałem się chłodno. – Koniec zabawy. Idę teraz do naszych sąsiadów i porozmawiam z tymi staruchami, którzy robią ci wodę z mózgu. Momentalnie przestał zachowywać się jak starzec. Rozdziawił usta. Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, lecz ja odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, Ŝe Bart moŜe coś zrobić. JakŜe się myliłem! Upadłem na twarz, przygnieciony jego cięŜarem. Bart naskoczył na mnie. Zanim zdąŜyłem mu pogratulować szybkości i dokładności ataku, zaczął okładać mnie pięściami. – Nie będziesz juŜ taki ładny, kiedy skończę! – krzyczał. Zrzuciłem go z siebie szybkim ruchem i dopiero wtedy zauwaŜyłem, Ŝe bił mnie z zamkniętymi oczyma. Uderzał na ślepo, tak jak to robią dzieci, i dyszał przy tym głośno. Przysięgam, Ŝe mimo wielkiej ochoty nie mogłem się zdobyć na uderzenie mojego małego brata. – Jesteś przeraŜony, co? – Uniósł górną wargę i zachichotał, zadowolony z siebie. – Teraz juŜ chyba wiesz, kto tu jest szefem? Nie jesteś taki odwaŜny, jak myślałeś, co? Popchnąłem go mocno. Upadł na plecy, ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli byłbym w stanie uderzyć takie dziecko, które jest silne tylko wtedy, gdy wpada we wściekłość. – Przydałoby ci się porządne lanie, Barcie Sheffieldzie, a ja chętnie bym to zrobił. Następnym razem pomyśl dwa razy, zanim mnie uderzysz, bo oberwiesz tak, Ŝe zapamiętasz to do końca Ŝycia. – Nie jesteś moim bratem – mówił płacząc, utraciwszy nagle całą zadziorność. – Jesteś tylko półbratem, a to znaczy tyle, co nic. Przyciskał pięści do oczu, zawodząc coraz głośniej. – Zrozum! Ta stara kobieta pakuje ci do głowy same głupoty, a to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz. Ona nastawia cię wrogo wobec twojej własnej rodziny. Zamierzam jej to wszystko powiedzieć. – Tylko spróbuj! – wrzasnął. Nagły powrót gniewu uciszył jego płacz. – Zrobię coś okropnego. Naprawdę! Przysięgam, Ŝe zrobię! PoŜałujesz, jeśli tam pójdziesz! Uśmiechnąłem się złośliwie. – Naprawdę? A kto ci w tym pomoŜe? – Wiem, czego chcesz – mówił teraz jak dziecko. – Chcesz zabrać mi mojego psa-kucyka. Ale on nie będzie ciebie lubił. Nie będzie! Chcesz, Ŝeby moja babcia kochała cię bardziej niŜ mnie, ale nie będzie! Chcesz mi wszystko zabrać, ale nie dasz rady! Znowu zrobiło mi się go Ŝal, lecz zbyt długo zaniedbywałem swój obowiązek. – Idź lepiej ssać swoją butelkę! – rzuciłem na odchodne. Dobiegały mnie jego złorzeczenia. Słyszałem, jak mi grozi i powtarza, Ŝe będę Ŝałował. – Jeszcze będziesz płakał, Jory! – wygraŜał mi. – Będziesz płakał bardziej niŜ kiedykolwiek
przedtem! Droga była mozaiką promieni słońca i cieni. Dosyć szybko Bart i jego gniew pozostały daleko w tyle. Clover wstał i radośnie szczekając, pobiegł za mną. Odwróciłem się i przyklęknąłem, czekając, aŜ mnie dogoni. W chwilę później znalazł się w moich objęciach i lizał mi twarz z takim samym zapałem, z jakim robił to jeszcze wtedy, kiedy miałem trzy latka. Trzy latka. Pamiętam, gdzie wówczas mieszkaliśmy. To było w górach Wirginii. Mieszkałem z mamą i tatą w malutkim domku wzniesionym u stóp gór. Pamiętam wysokiego męŜczyznę o ciemnych oczach, który podarował mi nie tylko Clovera, ale i kota imieniem Calico oraz papugę, którą nazwaliśmy Jaskier. Pewnej nocy Calico poszedł na przechadzkę i nigdy juŜ nie wrócił. A Jaskier zdechł, kiedy miałem siedem lat. – Czy chciałbyś zostać moim synem? – usłyszałem w pamięci głos tego męŜczyzny. Tego męŜczyzny, który nazywał się... Jak on się nazywał? Bart? Bart Winslow? O BoŜe, czyŜbym właśnie zaczynał rozumieć to, czego od tak dawna nie mogłem sobie przypomnieć? Czy to moŜliwe, Ŝe mój przyrodni brat Bart był synem tamtego męŜczyzny, a nie Paula? Dlaczego mama nie nazwała swojego syna imieniem męŜa? – Powinieneś iść do domu, Clover – zwróciłem się do psa – masz juŜ jedenaście lat, więc lepiej, Ŝebyś nie przebywał tak długo na słońcu. Wracaj do domu i czekaj na mnie w swoim ulubionym miejscu, dobrze? Nie przestając machać ogonem, odwrócił się posłusznie i ruszył w stronę domu. Kilkakrotnie jednak zatrzymywał się i spoglądał za mną w nadziei, Ŝe być moŜe zmieniłem zdanie. Obserwowałem go, póki na dobre nie zginął mi z oczu za zakrętem, po czym ruszyłem dalej.
Przez
moją
głowę przelatywały zamglone
wspomnienia
odległej przeszłości.
Przypominałem sobie bal boŜonarodzeniowy i przystojnego męŜczyznę, który podarował mi moją pierwszą kolejkę elektryczną. Próbowałem odegnać te wspomnienia, nie chcąc uszczuplać szacunku, jaki Ŝywiłem wobec mamy, i miłości, jaką darzyłem przybranych ojców: Paula i Chrisa. Nie, nie mogłem sobie pozwolić na zbyt wiele wspomnień. PrzecieŜ kaŜdemu zdarzają się jakieś romanse, powtarzałem sobie w myślach. Nie wiedzieć kiedy, znalazłem się pod bramą willi. Wcisnąłem przycisk domofonu i zaŜądałem, by mnie wpuszczono. Stalowe wrota rozsunęły się pomału, niczym kraty więzienia. Przebiegłem kręty podjazd i stanąłem przed dwuskrzydłowymi drzwiami domu. Z całej siły uderzyłem parokrotnie mosięŜną kołatką. Z niecierpliwością czekałem na pojawienie się tego dziwacznego starego lokaja. Usłyszałem, jak za moimi plecami zatrzasnęła się brama, i poczułem się tak, jakbym właśnie wpadł w pułapkę. Jezu, zachowywałem się prawie tak samo jak Bart, układając sobie
w wyobraźni ten scenariusz. Czułem się jak jakiś nieszczęśliwy, nie chciany ksiąŜę, który zapomniał hasła otwierającego bramy. Tylko Bart mógłby mnie teraz zrozumieć. JednakŜe po chwili nagły przypływ Ŝalu zachwiał moim zdecydowaniem. Wszak stałem nie przed zamkiem baśniowej złej królowej, lecz jedynie przed wielkim staromodnym domem samotnej leciwej kobiety, która potrzebowała Barta w takim samym stopniu, w jakim on jej potrzebował. Ale nie mogła to być jego babcia, ona po prostu nie mogła nią być. Jego babcia była daleko stąd – w Wirginii, gdzie została zamknięta za coś strasznego, co zrobiła dawno temu. Wokół mnie zalegała cisza. Mój dom zawsze był pełen kuchennych hałasów, muzyki, pisków Cindy, wrzasków Barta i poleceń Emmy. Z tej willi jednakŜe nie wydobywał się nawet najcichszy odgłos. Zacząłem nerwowo szurać nogą. Pomyślałem, Ŝe moŜe nie powinienem spotykać się z tą kobietą. Wtedy właśnie zauwaŜyłem w oknie ciemną postać, wyglądającą zza niezbyt cięŜkich zasłon. ZadrŜałem. Chciałem juŜ odejść, ale w tym momencie drzwi się uchyliły, tworząc wąską szczelinę, przez którą zezowało na mnie szkliste oko lokaja. – MoŜesz wejść – odezwał się lokaj tonem dalekim od gościnności. – Ale nie siedź za długo. Nasza pani jest słabowita i łatwo się męczy. Spytałem, jak się ona nazywa. Czułem się dość niezręcznie, nazywając ją bezustannie starszą panią czy teŜ damą w czerni. Moje pytanie zostało zignorowane. Zaintrygował mnie chód lokaja, jego utykanie, jego laseczka z kości słoniowej, która głośno stukała o posadzkę. Zwróciła moją uwagę błyszcząca róŜowa łysina, a takŜe cieniutki biały wąsik, zwisający znad zaciśniętych groźnie ust. Pomimo Ŝe lokaj wydawał się bardzo stary i słaby, wciąŜ jeszcze wyglądał złowrogo. Wskazał mi drogę, ja jednak zawahałem się przez chwilę. Widząc to, uśmiechnął się cynicznie, pokazując swoją zbyt duŜą i zbyt Ŝółtą sztuczną szczękę. Wzruszyłem ramionami i odwaŜnie ruszyłem za nim. Byłem przekonany, Ŝe zaraz wszystko wyjaśnię i Ŝycie naszej rodziny znów będzie tak szczęśliwe jak przed przybyciem tych ludzi. Nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe moje myśli pełne są podejrzeń. Sądziłem, Ŝe to tylko ciekawość. Zaskoczył mnie wygląd pokoju, w którym zwykle przesiadywała dama w czerni. Nie mogłem jednakŜe uzmysłowić sobie dlaczego. MoŜe to dlatego, iŜ story były zaciągnięte, pomimo Ŝe za oknem był taki cudowny letni dzień. Mało tego, Ŝaluzje teŜ były opuszczone, co sprawiało, Ŝe na zasłonach migotały wąskie pasemka światła. Zasłonięte okna chroniły salon przed słonecznym skwarem, dzięki czemu pomieszczenie było niespodziewanie chłodne. W naszych stronach nie zakładało się klimatyzacji. Bliskość Pacyfiku czyniła klimat dość chłodnym. Tutejsi mieszkańcy nawet w środku lata musieli wieczorami wkładać swetry. Lecz ten dom wydawał się nienaturalnie zimny. Właścicielka, jak zwykle, siedziała w bujanym fotelu i przyglądała mi się uwaŜnie. Chudą ręką wykonała nieznaczny gest, zapraszając, bym podszedł bliŜej.
Instynktownie wyczułem, Ŝe ta kobieta zagraŜa bezpieczeństwu moich rodziców, zagraŜa mojemu bezpieczeństwu, a co najwaŜniejsze – psychicznemu zdrowiu Barta. – Nie musisz się mnie bać, Jory – powiedziała słodkim głosem. – Mój dom naleŜy do ciebie tak samo jak do Barta. Zawsze będziesz tu mile widziany. Usiądź i porozmawiaj ze mną przez chwilę. MoŜe napijesz się herbaty i zjesz kawałek ciasta? Byłem oczarowany – to wczorajsze słowo, którym tata starał się wzbogacić nasze słownictwo. – Świat naleŜy do tych, którzy potrafią umiejętnie się wysławiać – powtarzał zawsze tata. – A fortuny zdobywają ci, którzy wiedzą, jak pisać. Muszę przyznać, Ŝe naprawdę mnie oczarowała ta kobieta, siedząca na niewygodnym bujaku. Choć nie była juŜ młoda, to wciąŜ jeszcze była dumna. – Dlaczego nie podniesie pani Ŝaluzji i nie odsłoni okien, by wpuścić tu trochę światła i powietrza? – spytałem. Jej nerwowe gesty spowodowały, Ŝe zwróciłem uwagę na dłonie ozdobione mnóstwem lśniących klejnotów. Na palcach błyszczały rubiny, szmaragdy i diamenty. Ale biŜuteria ta nie pasowała do czarnej sukni i kilku warstw szyfonu okrywającego twarz. Dzisiaj oczy kobiety nie były zakryte czarnym woalem. Dostrzegłem więc ich błękit. JakŜe znajomy błękit. – Nadmiar światła przyprawia mnie o ból oczu – wyjaśniła słabym matowym szeptem, kiedy tak jej się przyglądałem. – Dlaczego? – Dlaczego bolą mnie oczy? – Tak. Westchnęła lekko. – PoniewaŜ przez długi czas Ŝyłam zamknięta w małym pokoiku, a co gorsza, byłam zamknięta sama w sobie. Kiedy po raz pierwszy w Ŝyciu jest się zmuszonym zajrzeć do swego wnętrza, zazwyczaj doznaje się szoku. Tak teŜ się stało, gdy po raz pierwszy zajrzałam głęboko w siebie. Stałam wtedy przed lustrem, które wisiało w moim pokoju, i byłam przeraŜona. Teraz więc mieszkam w domu pełnym luster, ale przez cały czas ukrywam twarz, bym nie mogła zobaczyć zbyt wiele. Staram się, Ŝeby w pokojach panował półmrok, abym juŜ nigdy nie podziwiała twarzy, którą niegdyś tak uwielbiałam. – W takim razie niech pani zdejmie lustra. – JakŜe łatwo to zrobić. Ty jeszcze jesteś młody, a młodzi zawsze myślą, Ŝe wszystko jest proste. Ja nie chcę zdejmować luster. Chcę, Ŝeby wisiały i ciągle mi przypominały o tym, co zrobiłam. Zamknięte okna, duszne pomieszczenia to moja kara, nie twoja. Jeśli chcesz, Jory – ciągnęła, a ja siedziałem bez słowa – otwórz okna, rozsuń zasłony i wpuść światło do tego pokoju, a ja zdejmę woal i pozwolę ci zobaczyć twarz, lecz nie będzie to przyjemny widok. Moja uroda przeminęła, ale to niewielka strata w porównaniu z tym wszystkim, co utraciłam, a o co
powinnam była walczyć jak desperatka. – Desperatka? – spytałem. Był to wyraz, którego znaczenia nie znałem dokładnie; po prostu słowo w jakiś sposób związane z rozpaczą. – Tak, Jory, jak desperatka. Powinnam była bronić tego, co było moje. Byłam wszystkim, co posiadali, i zawiodłam ich. UwaŜałam, Ŝe mam rację, Ŝe to oni się mylą. KaŜdego dnia mówiłam sobie, Ŝe to ja mam rację. Nie słuchałam pełnych goryczy wymówek, co gorsza, wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele kryje się w nich goryczy. Wmawiałam sobie, Ŝe robię, co mogę, bo przecieŜ przynoszę im wszystko. Oni zaś stracili do mnie zaufanie, znienawidzili mnie, a to boli, boli bardziej niŜ cokolwiek innego. Ja równieŜ znienawidziłam się za to, Ŝe byłam taka słaba, tchórzliwa, Ŝe dałam się tak głupio zastraszyć, kiedy naleŜało obstawać przy swoim i walczyć do końca. Powinnam była myśleć tylko o nich i zapomnieć o sobie. Jedynym usprawiedliwieniem dla mnie jest fakt, Ŝe byłam wówczas młoda, a młodzi są samolubni nawet wtedy, gdy chodzi o ich własne dzieci. UwaŜałam, Ŝe moje potrzeby są większe niŜ ich. UwaŜałam, Ŝe kiedy nadejdzie ich czas, jakoś to sobie odbiją. Czułam, Ŝe mam ostatnią szansę na szczęście. Musiałam się śpieszyć, zanim czas uczyni mnie mało atrakcyjną. W moim Ŝyciu pojawił się męŜczyzna, którego pokochałam. Był ode mnie młodszy i nie mogłam o nich powiedzieć. O nich? O kim ona właściwie mówi? – O nich, to znaczy o kim? – zapytałem nieśmiało. Z jakiegoś powodu wolałem, Ŝeby nie odpowiedziała na to pytanie albo Ŝeby przynajmniej nie powiedziała mi zbyt duŜo. – O moich dzieciach, Jory. O czworgu dzieciach, spłodzonych przez mego pierwszego męŜa, za którego wyszłam, kiedy miałam zaledwie osiemnaście lat. Zakazano mi tego związku, lecz mimo to pragnęłam wyjść za tego człowieka. Byłam przekonana, Ŝe nigdy nie znajdę wspanialszego męŜczyzny... i jeśli mam być szczera, nie znalazłam nawet takiego, który by mu dorównywał. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać jej opowieści, lecz ona wręcz błagała, bym został. Przysiadłem na krawędzi jednego ze stylowych krzeseł. – Tak więc – mówiła dalej – dałam się kierować moim obawom i pozwoliłam, aby miłość do tego męŜczyzny uczyniła mnie ślepą na potrzeby dzieci. Zabrałam im wolność, a teraz dręczy mnie sumienie i kaŜdej nocy płaczę przed zaśnięciem. CóŜ mogłem jej powiedzieć? Ni w ząb nie pojmowałem, o czym ona właściwie mówi. Doszedłem do wniosku, Ŝe musi być szalona. Nie dziwota, Ŝe Bart zaczął zachowywać się jak wariat. Pochyliła się, Ŝeby lepiej mi się przyjrzeć. – Jesteś wyjątkowo przystojnym chłopcem. Przypuszczam, Ŝe juŜ ci ktoś o tym powiedział. Skinąłem głową. Przez całe Ŝycie słyszałem uwagi na temat mojej urody, talentu i uroku. Ale dla mnie waŜny był tylko talent, wygląd wcale się nie liczył. Moim zdaniem uroda bez talentu była niczym. Wiedziałem równieŜ, Ŝe z biegiem czasu piękno przemija, lecz mimo to kochałem
je nadal. Rozejrzawszy się wkoło, zauwaŜyłem, Ŝe ta kobieta tak samo jak ja uwielbia piękne rzeczy, ale... – Jaka szkoda, Ŝe siedzi ciągle w ciemnościach i nie pozwala słońcu uczynić tego miejsca jeszcze piękniejszym – wymamrotałem bezmyślnie. Ona jednak dosłyszała moje słowa i cicho odparła: – To dlatego, Ŝeby bardziej siebie ukarać. Pozostawiłem to bez odpowiedzi i siedziałem w milczeniu, podczas gdy ona bez końca opowiadała o swoim Ŝyciu. Rozprawiała o tym, jak będąc jeszcze młodą dziewczyną, popełniła błąd i zakochała się w swoim przyrodnim wuju, który był o trzy lata starszy od niej. To właśnie z tego powodu została wydziedziczona przez ojca. Ale dlaczego mówiła mi o swoim Ŝyciu? PrzecieŜ w ogóle mnie to nie obchodziło. Co jej przeszłość miała wspólnego z Bartem? WszakŜe z jego powodu znalazłem się tutaj. – Powtórnie wyszłam za mąŜ. Znienawidziła mnie za to czwórka moich dzieci. Przyglądała się swoim dłoniom spoczywającym na kolanach, potem zaczęła bawić się pierścieniami. – Dzieciom zawsze się wydaje, Ŝe dorośli potrafią znieść wszystko, a to nie zawsze jest prawdą. Dzieci uwaŜają, Ŝe ich owdowiała matka nie potrzebuje nikogo oprócz nich – westchnęła. – Sądzą, Ŝe wystarczy jej tylko ich miłość, nie rozumieją, jak wiele jest rodzajów tego uczucia, nie rozumieją, jak trudno jest kobiecie Ŝyć bez męŜczyzny, zwłaszcza takiej kobiecie, która była juŜ zamęŜna. Niespodziewanie, jakby dopiero teraz zauwaŜyła moją obecność, zerwała się ze swego miejsca. – Och! Kiepska ze mnie gospodyni. Jory, czego się napijesz? A moŜe masz ochotę coś zjeść? – Nie, dziękuję. Przyszedłem tu tylko po to, Ŝeby powiedzieć pani, Ŝe nie powinna pani zapraszać do siebie Barta. Nie wiem, co pani mu opowiada ani co on tu robi, ale w domu dziwacznie się zachowuje, jest zdezorientowany. – Zdezorientowany? UŜywasz trudnych słów jak na chłopca w twoim wieku. – Ojciec nalega, Ŝebyśmy codziennie uczyli się nowego słowa. Jej nerwowe ręce zaczęły się bawić zwisającym z szyi sznurem pereł z diamentową klamrą w kształcie motyla. – Jory, gdybym zadała ci jedno pytanie, czy mogłabym liczyć na twoją odpowiedź? Na szczerą odpowiedź? Podniosłem się, Ŝeby wyjść. – Naprawdę wolałbym nie odpowiadać na Ŝadne pytania... – Gdyby mama albo tata kiedyś cię rozczarowali, gdyby cię zawiedli w jakiejś bardzo waŜnej
kwestii, czy twoje serce zdolne byłoby im przebaczyć? Jasne, oczywiście, pomyślałem natychmiast, chociaŜ nie mogłem sobie wyobrazić, Ŝeby mnie kiedykolwiek zawiedli. Ani mnie, ani Barta, ani Cindy. Powoli cofałem się w kierunku drzwi, podczas gdy ona wciąŜ czekała na moją odpowiedź. – Tak, proszę pani, sądzę, Ŝe byłbym w stanie wszystko im wybaczyć. – A morderstwo? – spytała szybko, podnosząc się ze swego fotela. – Czy to takŜe byłbyś w stanie im wybaczyć? Oczywiście, przypadkowe morderstwo. To była wariatka, zupełnie jak jej słuŜący. Chciałem wydostać się stąd, i to szybko! Jeszcze raz ostrzegłem ją, by nie przyjmowała Barta. – Jeśli zaleŜy pani na zdrowiu psychicznym Barta, niech zostawi go pani w spokoju! Jej oczy rozszerzyły się, po czym skinęła głową i zaczęła wpatrywać się w podłogę. Zraniłem ją, wiedziałem o tym. Musiałem bardzo się starać, Ŝeby nie powiedzieć: „Przepraszam”. I właśnie wtedy, w momencie kiedy miałem juŜ wyjść, do drzwi zapukał doręczyciel. Otworzyłem je, by mógł wnieść do środka olbrzymią prostokątną pakę. Potrzeba było dwóch męŜczyzn, aby usunąć przybitą gwoździami pokrywę. – Nie odchodź jeszcze, Jory – błagała właścicielka domu. – Zostań! Chciałabym, Ŝebyś zobaczył, co jest w środku. Co za róŜnica. Mogłem zostać. Zresztą byłem ciekaw, co teŜ moŜe w sobie kryć ta wielka skrzynia. W holu pojawił się stukający laseczką stary lokaj, lecz kobieta natychmiast go przegnała. – John! Nie dzwoniłam po ciebie. Proszę, nie wychodź ze swojej części domu, póki po ciebie nie poślę. Spojrzał na nią uraŜony i pokuśtykał do swojej nory, gdziekolwiek ona była. Przez ten czas skrzynia została juŜ otwarta i męŜczyźni zaczęli wyciągać z niej słomę, po czym wydobyli olbrzymi przedmiot, owinięty szarym płótnem. Stan, w jakim się znajdowałem, przypominał oczekiwanie na wodowanie statku. Stałem z zapartym tchem. Powodem tego była moja wzrastająca ciekawość i wyraz twarzy pani domu, która wyglądała tak, jakby nie mogła się doczekać chwili, kiedy ujrzę zawartość przesyłki. CzyŜby chciała mi coś podarować, tak jak obdarowywała Barta? Nawiasem mówiąc, mój brat był chyba najchciwszym dzieckiem na świecie i wymagał dwa razy tyle uczucia, co jego rówieśnicy. Nagle do reszty zaparło mi dech w piersiach i aŜ cofnąłem się z wraŜenia. Przedmiot wydobyty ze skrzyni okazał się olejnym obrazem. Widziałem oto podobiznę mojej pięknej mamy, odzianej w odświętną białą suknię. Stała na najniŜszym stopniu schodów, a jej delikatna ręka spoczywała na bogato zdobionej poręczy. Ciągnęły się za nią całe jardy lśniącego białego materiału.
Kręcone schody, na których stała, wznosiły się wysoko w górę i tonęły w kłębiących się oparach, dzięki którym udało się artyście stworzyć atmosferę tajemniczości. – Wiesz, czyj to portret? – zapytała stara dama, gdy męŜczyźni zawiesili obraz w jednym z rzadziej uczęszczanych saloników. Skinąłem głową. Byłem tak osłupiały, Ŝe nie mogłem wykrztusić słowa. Co ona robiła z portretem mojej mamy? Czekała, póki męŜczyźni nie wyszli z pokoju. Uśmiechnęli się pod wraŜeniem napiwków, jakie otrzymali. Dyszałem cięŜko i byłem zaskoczony odrętwieniem, które niespodziewanie mnie ogarnęło. – Jory – zwróciła się do mnie delikatnie. – To mój portret. Mój drugi mąŜ zamówił go krótko po naszym ślubie. Miałam trzydzieści siedem lat, gdy pozowałam do tego obrazu. Na portrecie ta kobieta wyglądała dokładnie tak, jak wygląda teraz moja mama. Przełknąłem ślinę i chciałem czym prędzej pobiec do łazienki, lecz jednocześnie coś sprawiało, Ŝe chciałem zostać tu, gdzie stałem. Chciałem, Ŝeby mi wszystko wyjaśniła, choć równocześnie bałem się usłyszeć to, co mogła mi powiedzieć. – Mój drugi mąŜ był młodszy ode mnie i nazywał się Bartholomew Winslow – powiedziała pośpiesznie, jak gdyby bała się, Ŝe zaraz ucieknę. – Kilka lat później uwiodła go moja córka. Skradła mi jego miłość tylko po to, aby zranić mnie, obdarzając go dzieckiem. Dała mu dziecko, którego ja nie mogłam juŜ mu dać. Chyba domyślasz się, co to było za dziecko, prawda? Poczułem ciarki przebiegające mi po plecach. PrzyłoŜyłem dłonie do uszu, nie chcąc usłyszeć juŜ nic więcej, i zacząłem cofać się w stronę drzwi. – Jory, Jory, Jory – mówiła monotonnie – czy naprawdę mnie nie pamiętasz? Przypomnij sobie czasy, kiedy mieszkałeś w Wirginii. Przypomnij sobie tę małą pocztę i bogatą kobietę w futrze. Miałeś wtedy jakieś trzy latka. Kiedy mnie zobaczyłeś, uśmiechnąłeś się i podszedłeś, by pogłaskać moje futro. Powiedziałeś mi wówczas, Ŝe jestem piękna, pamiętasz? – Nie! – wykrzyknąłem śmielej, niŜ wynikałoby to z mojego samopoczucia. – Nigdy przedtem nie widziałem pani! Poznałem panią dopiero wtedy, gdy się pani tu sprowadziła! A poza tym wszystkie blondynki są do siebie bardzo podobne! – Tak – przerwała mi. – Chyba masz rację. Po prostu pomyślałam sobie, Ŝe zabawnie będzie zobaczyć, jak zareagujesz. Nie powinnam była traktować cię w ten sposób. Wybacz mi, proszę. Nie mogłem się zmusić, by spojrzeć w te błękitne oczy. Chciałem czym prędzej uciec z willi. Czułem się nieszczęśliwy, gdy wolno wlokłem się do domu. Dlaczego siedziałem tam tak długo? Dlaczego przyniesiono ten portret, kiedy tam byłem? Dlaczego miałem dziwne przeczucie, Ŝe ta kobieta stanowi większe zagroŜenie dla mojej mamy niŜ dla ojczyma? Czego
właściwie dokonałem? Czy to naprawdę ty, mamo, byłaś tą, która uwiodła jej męŜa? Czy to ty? Musiało coś w tym być, skoro Bart nazywał się tak samo jak on. Wszystko, o czym mówiła ta kobieta, potwierdzało podejrzenia, które przez tyle lat były uśpione w moim umyśle. Jej słowa otworzyły drzwi, przez które napływały coraz to nowe, jakŜe przeraŜające skojarzenia. Mozolnie wspiąłem się na schody prowadzące na ganek, który mama nazywała Ŝartobliwie „kalifornijską werandą w stylu Paula”. Ganek, rzecz jasna, w niczym nie przypominał typowej kalifornijskiej werandy. Dziś jednak brakowało tu czegoś. Być moŜe gdybym był mniej zatroskany, natychmiast zauwaŜyłbym, czego brakuje, lecz fakt, Ŝe byłem w takim, a nie innym stanie, sprawił, iŜ minęło parę dobrych minut, zanim nie spostrzegłem, Ŝe nie ma tu Clovera. Zmartwiło mnie to, zacząłem więc rozglądać się dookoła i nawoływać psa. – Na miłość boską, Jory – skarciła mnie Emma przez okno kuchni. – Nie wrzeszcz tak głośno, bo obudzisz Cindy. Dopiero co zasnęła. Widziałam Clovera kilka minut temu. Pobiegł do ogrodu w pogoni za motylem. Kamień spadł mi z serca. JeŜeli cokolwiek mogło obudzić szczeniaka w tym starym pudlu, to jedynie kolorowy motyl. Wszedłem do kuchni. – Emmo – zwróciłem się do kucharki – od dłuŜszego czasu chciałem cię zapytać, kiedy dokładnie mama wyszła za doktora Paula? Ani na moment nie przestała pochylać się nad otwartą lodówką i mruczeć do siebie. – Mogłabym przysiąc, Ŝe był tu kawałek pieczonego kurczaka. Schowałam go po wczorajszej kolacji. Dziś wieczorem będzie wątróbka z cebulą, pomyślałam więc, Ŝe warto zostawić ten kawałek dla Barta. Mam nadzieję, Ŝe twój grymaśny brat nie będzie miał nic przeciwko jedzeniu resztek. – Nie pamiętasz, kiedy się pobrali? – Byłeś wtedy bardzo mały – odparła krótko, nie odrywając wzroku od lodówki. Emma zawsze miała kłopoty z datami. Nie pamiętała nawet, kiedy się urodziła. MoŜe robiła to rozmyślnie? – Opowiedz mi, w jaki sposób mama poznała młodszego brata doktora Paula... No wiesz, naszego obecnego ojczyma. – Tak, pamiętam Chrisa z tamtych lat. Był bardzo przystojny, wysoki i zawsze opalony, ale nie prezentował się lepiej od doktora Paula... to był wspaniały człowiek – twój ojczym Paul, oczywiście. Taki miły, taki delikatny. – Czy to nie dziwne, Ŝe mama od razu nie zakochała się w Chrisie, tylko w jego starszym bracie? Czy nie uwaŜasz, Ŝe raczej powinno być na odwrót? Wyprostowała się i przytknęła dłoń do pleców, które jak mówiła, zawsze ją bolały. Potem wytarła ręce w nienagannie czysty fartuch.
– Mam nadzieję, Ŝe twoi rodzice nie wrócą dziś zbyt późno. Powinieneś odszukać Barta i go zmusić do kąpieli. Przykro mi się robi, kiedy twoja mama widzi go tak umazanego. – Emmo, nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła szybko siekać zieloną paprykę. – Jory, jeŜeli interesują cię takie sprawy, idź do rodziców i zapytaj ich o to. Nie przychodź z tym do mnie. MoŜe i uwaŜasz mnie za członka rodziny, ale ja wiem, gdzie jest moje miejsce. Jestem jedynie waszą przyjaciółką. No, leć szukać brata i pozwól mi skończyć obiad. – Proszę, Emmo, nie chodzi tylko o mnie, ale i o Barta. Muszę coś zrobić, by doprowadzić go do porządku, a jak mam tego dokonać, skoro nie wiem, co jest grane. – Jory – odparła na to, uśmiechając się do mnie ciepło – powinieneś być szczęśliwy, Ŝe masz tak cudownych rodziców. Ty i Bart jesteście prawdziwymi szczęściarzami. Sądzę, Ŝe kiedy Cindy dorośnie, będzie błogosławić dzień, w którym wasza mama wzięła ją pod opiekę. Ściemniało się juŜ powoli. Szukałem Clovera wszędzie, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Usiadłem bezradnie na schodach i gapiłem się na niebo, które z kaŜdą chwilą robiło się coraz bardziej róŜowe. Gdzieniegdzie rysowały się na nim pomarańczowe i fioletowe smugi obłoków. Ogarnął mnie jakiś niewymowny smutek. Pragnąłem z całego serca, aby rozwiały się te wszystkie tajemnice nagromadzone wokół mojej rodziny. A do tego Clover. Gdzie teŜ się podziewał? Nigdy dotąd nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wiele znaczył dla mnie ten psiak. JakŜe by mi go brakowało, gdyby przepadł na dobre. BoŜe, proszę, pozwól mi go odnaleźć. Proszę cię, Panie BoŜe. Raz jeszcze rozejrzałem się po naszym podwórku, a potem wpadłem na pomysł, Ŝe najlepiej będzie, jeśli wrócę do domu i zadzwonię do gazety. Wyznaczę nagrodę za odnalezienie Clovera – duŜą nagrodę, Ŝeby tylko odzyskać mojego ukochanego psa. – Clover! – krzyknąłem po raz kolejny. – Czas coś przekąsić! Moje nawoływania wyciągnęły Barta z jego kryjówki w Ŝywopłocie. Stanął przede mną jak zwykle brudny i w porozdzieranych ciuchach. Patrzył na mnie tym swoim dzikim wzrokiem. – Czemu tak wrzeszczysz? – Nie mogę znaleźć Clovera – wyjaśniłem. – A przecieŜ wiesz, Ŝe on nigdy nie odchodzi daleko od domu. To domowy pies. Kiedyś czytałem o ludziach, którzy kradną psy i sprzedają je do laboratoriów, gdzie robi się na nich doświadczenia. Bart, umarłbym chyba, gdyby ktoś skrzywdził Clovera. Wydawał się wstrząśnięty. – Oni nie zrobią tego... prawda? – Bart, ja muszę znaleźć Clovera. JeŜeli nie wróci, to się rozchoruję. Rozchoruję się tak bardzo, Ŝe chyba umrę. A moŜe przejechał go samochód?
Zobaczyłem, Ŝe mój brat przełyka ślinę i zaczyna drŜeć. – Co się stało? – Właśnie przed chwilą zabiłem wilka. Naprawdę. Zastrzeliłem wielkiego, złego wilka. Wyszedł na mnie z krzaków, oblizując pysk, ale ja go przechytrzyłem, byłem szybszy i strzeliłem mu między ślepia. – Och! Przestań juŜ, Bart! – przerwałem mu natychmiast. Działało mi na nerwy to, Ŝe nigdy nie mówił prawdy. – W tych stronach nie ma Ŝadnych wilków i ty wiesz o tym doskonale. Szukałem Clovera aŜ do północy. Przetrząsnąłem całą okolicę. Wołałem go, ale łzy zatykały mi gardło. Miałem przeczucie, Ŝe Clover nigdy juŜ nie wróci. – Jory – odezwał się tata, który pomagał mi w poszukiwaniach – dajmy juŜ sobie spokój i chodźmy do domu. Poszukamy go jutro, jeśli nie powróci przez noc. I nie zamartwiaj się tak bardzo. Clover jest co prawda starym psem, ale nawet psy w jego wieku miewają romantyczne przygody. To nie miało sensu. Clover przestał uganiać się za suczkami juŜ bardzo dawno temu. Wszystkim, czego teraz pragnął, było spokojne miejsce, gdzie mógł się wylegiwać bez obawy, Ŝe Bart zaraz nastąpi mu na ogon. – Idź spać, tato, i pozwól mi szukać dalej. Lekcje w szkole baletowej zaczynają się dopiero o dziesiątej, nie muszę więc zrywać się tak wcześnie jak ty. Przytulił mnie do siebie, po czym Ŝyczył mi szczęścia i ruszył do domu. W godzinę później doszedłem do wniosku, Ŝe próŜny jest mój wysiłek. Clover nie Ŝył, w przeciwnym razie juŜ dawno siedziałby w domu. Zdecydowałem, Ŝe muszę o swoich podejrzeniach opowiedzieć rodzicom. Stałem obok ich łóŜka i patrzyłem na nich. Światło księŜyca wpadało przez okno i oświetlało ich uśpione ciała. Mama spała na boku, wtulona w tatę, który leŜał na plecach. Jej głowa spoczywała na jego nagim torsie, on natomiast ułoŜył rękę na jej biodrze. Kołdra osłaniała ich nagość. Poczułem się trochę nieswojo; nie powinienem był tu wchodzić. Byli pogrąŜeni w głębokim śnie, co sprawiało, Ŝe nagle wydali mi się tacy bezbronni i młodzi. Poruszył mnie ten widok, ale jednocześnie bardzo zawstydził. Zastanawiałem się dlaczego. Tata juŜ dawno temu opowiedział mi o sprawach seksu, tak Ŝe wiedziałem, co robią ze sobą męŜczyzna i kobieta, by począć nowe Ŝycie albo po prostu dla zabawy. Westchnąłem i odwróciłem się, Ŝeby odejść. – To ty, Chris? – spytała mama zaspanym głosem, przewracając się na plecy. – Jestem tu, kochanie. Śpij spokojnie – odparł sennie. – Babcia nie moŜe juŜ nic nam zrobić. Zamarłem. Ich głosy brzmiały tak dziecinnie. No i znowu ta babcia. – Boję się, Chris. Tak bardzo się boję. Jeśli oni dowiedzą się o nas, co im powiemy? Jak im to wytłumaczymy?
– Sssz – rozległ się szept taty. – Wszystko będzie dobrze. Nie trać wiary. Oboje wycierpieliśmy juŜ zbyt wiele. Nie moŜe spotkać nas juŜ nic gorszego. Wymknąłem się i pognałem do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóŜko. Czułem w sobie ogromną pustkę, samą pustkę zamiast miłości i zaufania, które zawsze wypełniały moje serce. Utraciłem psa, mojego ukochanego małego pudelka, który nigdy nie uczynił nic złego. A Bart zabił dziś wilka. Co jeszcze wymyśli? Czy wiedział, co zrobiłem? MoŜe to właśnie dlatego zachowywał się tak dziwnie? Patrzył na mamę z taką nienawiścią, jakby chciał ją zabić. Łzy napływały mi do oczu. WszakŜe niepodobna wymazać z pamięci wszystkich wspomnień. Teraz juŜ wiedziałem, Ŝe Bart nie był synem doktora Paula. Bart był synem drugiego męŜa tej starej kobiety, który nazywał się tak samo jak on. Był synem tego wysokiego, szczupłego męŜczyzny, który razem z doktorem Paulem i moim prawdziwym ojcem tak często pojawiał się w moich snach. Nasi rodzice zawsze nas okłamywali. Czemu nigdy nie powiedzieli nam prawdy? Czy prawda była tak okrutna, Ŝe nie mogli nam jej wyjawić? CzyŜby nie ufali naszej miłości? O BoŜe, ich tajemnica musi być czymś tak przeraŜającym, Ŝe nigdy nie będziemy w stanie im tego wybaczyć! No i jeszcze do tego Bart. On rzeczywiście moŜe stać się niebezpieczny. Z kaŜdym dniem dziwaczał coraz bardziej. Chciałem biec do rodziców i powiedzieć im o wszystkim, lecz kiedy nastał poranek, nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Teraz juŜ rozumiałem, dlaczego tata tak bardzo upiera się, Ŝebyśmy codziennie uczyli się nowego słowa. Do wyraŜenia delikatnych spraw potrzeba było odpowiednich słów, a ja jeszcze nie znałem ich tyle, by móc wyrazić to, co czuję. Jak zresztą miałem to zrobić, kiedy siedział przede mną Bart, świdrujący mnie ciemnymi, stanowczymi oczyma? O dobry BoŜe, jeśli jesteś gdzieś tam w górze, spójrz w dół i wysłuchaj mych modlitw. Napełnij spokojem serca moich rodziców, tak Ŝeby mogli spać spokojnie. NiewaŜne, czy postąpili dobrze czy źle, ja wiem, Ŝe zrobili to, co mogli zrobić najlepszego. Czemu właściwie modliłem się w ten sposób? Bezpieczeństwo było słowem, które utraciło juŜ swój sens, tak jak zmarli, którzy byli jedynie cieniami w mojej pamięci. Wszystko traciło sens. Została tylko nienawiść Barta, która rosła z dnia na dzień.
Lekcje Lipiec. Mój miesiąc. – Poczęty w ogniu, urodzony w upale – rzekł John Amos, gdy mu powiedziałem, Ŝe niedługo będą moje dziesiąte urodziny. Nie miałem zielonego pojęcia, o co mu chodzi, zresztą mało mnie to obchodziło. Za parę dni powita mnie Disneyland. Hip-hip-hurra! Ten głupi Jory psuł mi całą radość swoim nieszczęśliwym wyglądem. Snuł się smutny z powodu idiotycznego małego kundla, który nie chciał wrócić do domu. Przez cały czas zastanawiałem się, co tu zrobić, Ŝeby zaraz po wizycie w Disneylandzie wrócić do Jabłka. Kiedy, jak zwykle, szedłem do mojego psa-kucyka, zatrzymał mnie John Amos i zaciągnął do swojego pokoju. Panował tam straszny zaduch, a w powietrzu unosiła się jakaś kwaśna woń przypominająca zapach lekarstw. – Usiądź na tym krześle, Bart, i przeczytaj mi coś z pamiętnika Malcolma. Mówisz, Ŝe czytasz go codziennie, ale pamiętaj, jeśli mnie okłamujesz, to Bóg cię ukarze. Nie potrzebowałem juŜ Johna Amosa tak bardzo jak kiedyś, więc patrzyłem nań wzrokiem pełnym pogardy. Takiej pogardy, jaką zapewne okazywał Malcolm wszystkim starym, kulejącym ludziom, którzy nie potrafili mówić, nie świszcząc przy tym i nie opluwając swoich rozmówców. Usiadłem jednak i zacząłem czytać kolejny fragment oprawionego w czerwoną skórę rękopisu. „Zmarnowałem młodość wśród ziemskich rozkoszy i kiedy zbliŜałem się do trzydziestki, zrozumiałem, Ŝe celem mojego Ŝycia nie powinny być bynajmniej pieniądze. Religia. Potrzebowałem religii i odkupienia za wszystkie moje grzechy, za to, co robiłem wbrew przyrzeczeniom złoŜonym w dzieciństwie. PoŜądałem kobiet, a im bardziej były one lubieŜne, tym bardziej mnie podniecały. Największą przyjemność czerpałem z poniŜania pięknych, wyniosłych kobiet i zmuszania ich do robienia rzeczy sprzeciwiających się wszelkim nakazom przyzwoitości. Znajdowałem przyjemność w chłostaniu ich, w oglądaniu czerwonych pręg szpecących ich delikatną skórę. Podniecała mnie ich krew. I wtedy właśnie pojąłem, Ŝe potrzebuję Boga. Muszę uchronić duszę przed ogniem piekieł”. Podniosłem wzrok, zmęczony czytaniem tych długich słów, które nic dla mnie nie znaczyły. – Rozumiesz, chłopcze, o czym pisze Malcolm? On mówi, Ŝe jeśli nawet nienawidzi się kobiet, wciąŜ moŜna wykorzystywać je dla swej przyjemności, ale za to się płaci, chłopcze, płaci się wysoką cenę. Na nasze nieszczęście Bóg obdarzył nas zmysłową Ŝądzą. Kiedy dorośniesz, będziesz musiał nauczyć się, jak trzeba trzymać ją w ryzach. Niestety, Ŝądza zakorzeniona jest tak głęboko, Ŝe nie sposób jej usunąć. Lecz pamiętaj, iŜ kobiety mogą cię zniszczyć, tak jak zniszczyły mnie. Sprawiły, Ŝe przez całe Ŝycie byłem nędznym sługą, choć mogłem stać się kimś
wielkim. Wstałem i wyszedłem, miałem dość Johna Amosa. Poszedłem do babci, która kochała mnie bardziej niŜ sam Bóg. Bardziej niŜ ktokolwiek inny. Kochała mnie takim, jakim byłem. Kochała tak bardzo, Ŝe nawet mnie okłamywała i mówiła, Ŝe jest moją prawdziwą babcią, choć wiedziałem doskonale, Ŝe to nie mogła być prawda. Sobota była najlepszym dniem tygodnia. Ojczym zostawał w domu, co strasznie cieszyło mamę. Mama zaś wynajmowała asystentkę, która zastępowała ją na sobotnich lekcjach baletu, a ta wstrętna babcia Jory’ego ucieszy się nawet, Ŝe do niej nie przyjechałem. Pobiegłem tam, gdzie najłatwiej moŜna było przejść przez mur. Wdrapałem się na drzewo, przeskoczyłem na drugą stronę i popędziłem do stodoły na spotkanie Jabłka, który znacznie juŜ urósł. Wsadziłem mu do pyska kawałek biszkopta. Ciastko zniknęło w ciągu sekundy. Pies skoczył i przewrócił mnie na plecy. – A teraz zjedz tę marchewkę. Ona jest jak szczoteczka, którą wyczyścisz sobie zęby! Jabłko powąchał marchew. Zamachał ogonem, po czym odtrącił ją nosem. Za nic nie mógł się nauczyć udawać kucyka. Trochę później zaprzągłem go do mojego nowego wózka i zaczęliśmy jeździć po podwórzu. – Wio! – wrzeszczałem. – Goń tych koniokradów! Szybciej! Szybciej, głupi koniu, jeśli chcesz dowieźć mnie do domu na obiad! ZauwaŜyłem jakiś ruch na wzgórzach. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem Indian – łowców skalpów, którzy gonili nas długo, póki nie zgubiliśmy ich w górach. Potem wjechaliśmy na pustynię. Ja i mój koń byliśmy zmęczeni i spragnieni. Szukaliśmy oazy. Przed naszymi oczyma pojawiła się fatamorgana. A potem zobaczyliśmy kobietę wyłaniającą się z miraŜu. Miała na sobie zwiewne czarne szaty. Jej nogi, obute w sandały, parzył gorący piach. Ucieszyła się na nasz widok i powitała nas w oazie, w której nie groziło juŜ Ŝadne niebezpieczeństwo. – Wody – wysapałem. – Daj mi zimnej, czystej wody. Usiadłem cięŜko na jej luksusowym krześle i rozprostowałem nogi, moje chude, zmęczone nogi w znoszonych, brudnych butach. Otarłem twarz z piasku. – Daj mi lepiej piwa – poleciłem dziewczynie usługującej w saloonie. Przyniosła mi piwo. Spienione, brązowe, zimne piwo, moŜe nawet za zimne, bo skręciło mi Ŝołądek, jak mocny cios. Trąciłem ją łokciem i mrugnąłem do niej. – Co taka miła dziewczyna robi w takim podłym miejscu jak to? – Jestem miejscową nauczycielką, zapomniałeś? – Spuściła oczy i zamrugała powiekami pod welonem. – Kiedy nastają złe czasy, Ŝeby przeŜyć, trzeba robić najprzeróŜniejsze rzeczy. A więc babcia bawiła się ze mną. Nikt nigdy ze mną się nie bawił. Wspaniale było mieć wreszcie koleŜankę do zabaw. Uśmiechnąłem się do niej po przyjacielsku.
– Zaopiekuj się Jabłkiem. On jest taki niewinny, Ŝe nie moŜe umrzeć. – Kochanie, bawisz się stanowczo za ostro. A poza tym to niedobrze myśleć tak duŜo o umieraniu. Chodź tu i usiądź mi na kolanach. Zaśpiewam ci piosenkę. Jakie to było miłe. Traktowała mnie jak malutką dzidzię. Wtuliłem się w jej miękkie piersi i słuchałem, jak śpiewa mi do ucha. Z kaŜdym ruchem fotela zapadałem w trans. Spojrzałem w górę, próbując zobaczyć cokolwiek przez welon. CzyŜbym zaczynał kochać ją bardziej niŜ mamę? ZauwaŜyłem, Ŝe tkanina okrywająca jej twarz była przyczepiona do grzebieni wsuniętych we włosy. Dzisiaj babcia wyjątkowo nie przykryła swoich włosów. W większości były juŜ siwe, tylko gdzieniegdzie widniały złote pasemka. Nie chciałem, Ŝeby mama zestarzała się i miała siwe włosy. Mama zaniedbywała mnie teraz ze względu na Cindy; troszczyła się o innych, a zapominała o mnie. Dlaczego to wstrętne dziecko musiało zniszczyć mi Ŝycie? – Nie przerywaj, proszę – wyszeptałem, kiedy przestała się kołysać. – Czy kochasz mnie bardziej, niŜ Madame M. kocha Jory’ego? Gdyby powiedziała, Ŝe tak, Ŝe kocha mnie o wiele bardziej, byłbym najspokojniejszym dzieckiem pod słońcem. – Czy babcia Jory’ego kocha go aŜ tak mocno? – spytała. CzyŜby w jej głosie słychać było zazdrość? Ogarnęła mnie prawdziwa wściekłość. Musiała to dostrzec, bo zaczęła mnie całować. Jej pocałunki były jakieś szorstkie. To przez ten przeklęty welon. – Babciu, muszę ci coś powiedzieć. – Dobrze... tylko pamiętaj, Ŝebyś poprawnie wymawiał to swoje „prz-”. MoŜesz mi wszystko powiedzieć, będę cię słuchać przez całą resztę Ŝycia. Odrzuciła opadający mi na czoło kosmyk włosów i usiłowała poprawić mą fryzurę. Oczywiście nie dała rady. – Dwa dni przed moimi urodzinami jedziemy do Disneylandu. Spędzimy tam tydzień i polecimy na rodzinne groby. Będziemy musieli chodzić na cmentarze, kupować kwiaty i ustawiać je tak, Ŝeby szybko nie zwiędły. Nienawidzę grobów. Nie cierpię babci Jory’ego, która nie lubi mnie tylko dlatego, Ŝe nie umiem tańczyć. Pocałowała mnie po raz kolejny. – Bart, powiedz rodzicom, Ŝe w twojej rodzinie jest zbyt wiele grobów. Powiedz im, Ŝe odwiedzanie cmentarzy strasznie cię przygnębia. – Nie będą mnie słuchać – odparłem ponuro. – Nigdy nie pytają mnie o to, co chciałbym robić, po prostu kaŜą mi robić to czy tamto. – Jestem pewna, Ŝe posłuchają cię, jeŜeli opowiesz im o swoich snach, o tym, Ŝe śni ci się, iŜ umarłeś. Zrozumieją wówczas, Ŝe zbyt często zabierali cię na cmentarz. Po prostu powiedz im
prawdę. – Ale... ale... – bełkotałem w rozterce. – Chciałbym pojechać do Disneylandu. – Zrób tak, jak mówiłam, a ja będę dbać o Jabłko. Znowu się rozgniewałem. JeŜeli choć raz pozwoliłbym komuś opiekować się Jabłkiem, to on nie byłby juŜ wyłącznie moją własnością. Prawie się rozpłakałem. śycie było takie skomplikowane. Mój plan ucieczki musiał się powieść, musiał i juŜ... WciąŜ kołysaliśmy się na bujanym fotelu, a babcia mówiła, Ŝe oto płyniemy przez lekko wzburzone morze ku cudownej maleńkiej wysepce, na której panuje wieczny spokój. Zbyt długo nie miałem lądu pod nogami, więc kiedy tam dotarliśmy, straciłem równowagę i upadłem. Babcia zniknęła. Byłem sam, samotny jak palec. Czułem się tak, jakbym wylądował na Marsie – a tam, hen, na Ziemi, czekał na mnie mój pies-kucyk. Biedny Jabłko, w końcu musiałby umrzeć. Obudziłem się. W pierwszej chwili nie wiedziałem, gdzie jestem. Czemu wszyscy byli tacy starzy? Mamusiu... dlaczego ukrywasz twarz? – Zbudź się, kochanie. Sądzę, Ŝe lepiej będzie, jeśli zaraz pobiegniesz do domu. Twoi rodzice mogą zacząć się denerwować. Zdrzemnąłeś się trochę, więc teraz chyba czujesz się juŜ duŜo lepiej. *** Następnego ranka siedziałem na podwórzu i usiłowałem dokończyć budę dla Clovera. Nieszczęsny Clover powinien juŜ dawno dostać swój własny domek, nie musiałby wtedy uciekać i szukać sobie innego. Z warsztaciku taty zabrałem młotek, gwoździe, piłę i parę desek. Zataszczyłem to wszystko na podwórko. Przystąpiłem do pracy. Przeklęta piła nie wiedziała, jak naleŜy ciąć prosto. No cóŜ, zrobię trochę krzywą budę, a jeŜeli Clover będzie narzekał, dostanie kopniaka. Wziąłem swoje nierówno przycięte deski, które miały stanowić dach. Cholerny gwóźdź! Nie chciał stać prosto, przez co uderzyłem się młotkiem w palec. Czy ten głupi młotek nie widzi moich palców?! Nie zwaŜając na trudności, kontynuowałem swoje dzieło. Jak to dobrze, Ŝe nie czułem bólu, bo chybabym się rozpłakał. I wtedy właśnie ponownie walnąłem się w paluch. Tym razem było to porządne uderzenie. O BoŜe! Zabolało mnie! Czułem ból jak normalny chłopiec! Jory wyskoczył z wrzaskiem z domu. – Po co budujesz budę dla Clovera, skoro nie ma go juŜ od dwóch tygodni? Nikt nie odpowiedział na nasze ogłoszenia. Nie ma się co łudzić, Ŝe on jeszcze Ŝyje. A jeśli nawet by wrócił, to jak zawsze sypiałby pod moim łóŜkiem. Miał mnie za głupca. Po prostu myślał, Ŝe jestem głupi. A Clover i tak moŜe wrócić. Biedny Clover.
Kątem oka zauwaŜyłem, jak Jory ukradkiem wyciera łzy, które napłynęły mu do oczu. – Pojutrze jedziemy do Disneylandu i to powinno cię uszczęśliwić – powiedział ochryple. Czy to mogło mnie uszczęśliwić? Mój spuchnięty palec zaczynał coraz bardziej boleć. Jabłko z pewnością zdechnie z tęsknoty. I wtedy wpadłem na genialny pomysł. John Amos zawsze mi powtarzał, Ŝe modlitwa do Boga moŜe sprawić cuda, bo przecieŜ Bóg siedzi tam, na górze, i opiekuje się zwierzętami i ludźmi. Mama i tata mówili, Ŝebym w swoich modlitwach nigdy o nic nie prosił, chyba Ŝe o błogosławieństwo dla innych i dla siebie. Tak więc jak tylko Jory poszedł sobie, cisnąłem młotek na ziemię i pobiegłem tam, gdzie mogłem w spokoju pomodlić się za mojego psa-kucyka i za Clovera. Potem popędziłem do Jabłka. Tarzaliśmy się w sianie, śmiałem się, a on usiłował nauczyć się rŜeć. Lizał mnie po buzi mokrym jęzorem, a ja całowałem go w mordę. Gdy uniósł nogę pod krzakiem róŜy, zdjąłem spodnie i dołączyłem do niego. Wszystko musieliśmy robić razem. I wtedy właśnie pojąłem, co mamy zrobić. – Nie martw się, Jabłuszko. Pojadę tylko na tydzień do Disneylandu i zaraz potem wrócę do ciebie. Schowam twoje biszkopty pod sianem i zostawię odkręconą wodę, tak Ŝeby kapała do twojej miski. Ale nie jedz i nie pij nic, co da ci John Amos albo babcia. Nie pozwól nikomu kupić się za smakołyki. Machnął ogonem, chcąc w ten sposób powiedzieć mi, Ŝe będzie posłuszny i wykona wszystkie moje polecenia. W tym momencie zobaczyłem, Ŝe zrobił wielką kupę. Wziąłem ją do ręki i mocno ścisnąłem, aby Jabłko zobaczył, Ŝe jest częścią mnie i moją wyłączną własnością. Wytarłem ręce o trawę i obserwowałem, jak do kału zlatują się muchy i mrówki. – Czas na twoje lekcje, Bart! – zawołał John Amos, wystawiając głowę zza wrót stodoły. Jego łysina lśniła w promieniach słońca. Poczułem się tak, jakbym został przyłapany na robieniu czegoś niegodziwego. Spojrzałem na jego postać górującą nade mną. Roztaczał się wokół niego zapach stęchlizny. – Czy regularnie czytasz pamiętnik Malcolma? – spytał. – Tak, proszę pana. – Czy uczysz się rozumieć Boga i nie zaniedbujesz modlitw? – Tak, proszę pana. – Bóg sprawiedliwie osądzi tych, którzy idą jego śladem, i tych, którzy tego nie robią. Pozwól, Ŝe przytoczę ci pewien przykład. Była raz sobie piękna, młoda dziewczyna, pochodząca z bardzo bogatej rodziny. Miała wszystko, co moŜna kupić za pieniądze, ale czy doceniała to wszystko? Nie, aleŜ skąd! Gdy dorosła, zaczęła swą urodą mamić męŜczyzn. Paradowała przed nimi w nader skąpym stroju.
Była bogata i miała duŜe wpływy, lecz Bóg przez cały czas ją obserwował i w końcu ukarał, choć trwało to dość długo. Pan, za pośrednictwem Malcolma, sprawił, Ŝe ta grzesznica kajała się, płakała i modliła się o przebaczenie. I Malcolm w końcu miał ją u swoich stóp. Malcolm zawsze miał wszystkich u stóp – i tego właśnie musisz się nauczyć! Święci pańscy, ten człowiek wiedział, jak opowiadać nudne historie. Po naszym ogrodzie prawie wszyscy chodzili półnadzy, a ja jakoś nigdy nie odczuwałem Ŝadnych pokus, o których tyle mi gadał. Westchnąłem, Ŝycząc mu w duchu, Ŝeby wreszcie znalazł inne tematy do swoich opowieści i przestał wciąŜ rozprawiać o Bogu, Malcolmie... i jakichś pięknych dziewczynach. – StrzeŜ się kobiecej urody, chłopcze. StrzeŜ się kobiet, które pokazują męŜczyznom nagie ciała. StrzeŜ się tych wszystkich kobiet, które kłamią, by pochwycić cię w swoje sidła, i bądź jak Malcolm. Bądź sprytny! Nareszcie pozwolił mi odejść. Byłem szczęśliwy, Ŝe nie muszę juŜ udawać, iŜ jestem taki jak Malcolm. Wszystko, czego potrzebowałem, aby czuć się naprawdę dobrze, sprowadzało się do moŜliwości pełzania po ziemi, nasłuchiwania odgłosów dŜungli i polowania na dzikie bestie, które czaiły się w gęstych zaroślach i gotowe były zaraz mnie poŜreć. Podniosłem się i wytęŜyłem wzrok. Nie! To niemoŜliwe. To nie było fair ze strony Boga, Ŝe wysłał przeciwko mnie dinozaura. Był on wyŜszy od drapacza chmur i dłuŜszy od pociągu. Musiałem natychmiast popędzić do Jory’ego i uprzedzić go o tym, co moŜe zobaczyć na podwórku za domem. TuŜ przede mną rozległy się jakieś głosy. Zatrzymałem się, wstrzymując oddech. Głosy? CzyŜby to były gadające węŜe? – Nie obchodzi mnie, Chris, co teraz powiesz. Nie uwaŜam, Ŝebyś musiał odwiedzać ją tego lata. Dosyć to znaczy dosyć. Zrobiłeś, co mogłeś, Ŝeby jej pomóc, lecz to nie poskutkowało. Więc zapomnij o niej i skoncentruj się na nas, na swojej rodzinie. Przyczaiłem się za kępą krzewów. Rodzice siedzieli obok siebie w najpiękniejszej części ogrodu, gdzie rosły najwyŜsze drzewa. Mama trzymała w ręku sekator. Widocznie przed chwilą przycinała róŜe. – Cathy, czy zawsze musisz być taka dziecinna? – zapytał tata. – Czy wreszcie nauczysz się przebaczać i zapominać? Być moŜe ty potrafisz udawać, Ŝe jej nie ma, ja jednak tak nie umiem. PrzecieŜ stanowimy jej rodzinę. Wstał i pomógł mamie wstać, po czym przyłoŜył palec do ust, gdy próbowała coś powiedzieć. – W porządku, trzymaj się tej swojej nienawiści, ale ja jestem lekarzem i przysięgałem pomagać wszystkim, którzy tego potrzebują. Choroby psychiczne są o wiele bardziej groźne od zwykłych schorzeń. Chcę, Ŝeby była zdrowa. Chcę, Ŝeby mogła opuścić tamto miejsce. Proszę, nie patrz tak na mnie i nie próbuj mi wmawiać, Ŝe ona nie jest chora, Ŝe jedynie udaje. Ona musiała być szalona, Ŝeby uczynić to, co uczyniła. I mogę cię zapewnić ze ściśle medycznego
punktu widzenia, Ŝe bliźniaki i tak nigdy nie osiągnęłyby normalnego wzrostu. Było z nimi dokładnie tak samo jak z Bartem. On równieŜ jest za mały na chłopca w jego wieku. O Jezu, naprawdę? – Cathy, jak mógłbym czuć się w porządku wobec siebie, jeśli zaniedbałbym własną matkę? – Dobrze! – wzburzyła się mama. – Jedź ją odwiedzić! Jory, Bart, Cindy i ja zostaniemy u Madame Marishy albo polecimy do Nowego Jorku, Ŝebym mogła się spotkać z kilkoma starymi przyjaciółmi. Później do nas dołączysz. Uśmiechnęła się krzywo. – Jeśli, oczywiście, będziesz chciał do nas dołączyć. – Dokąd niby miałbym pójść, jak nie do ciebie? Nikogo oprócz ciebie i dzieci nie obchodzi, czy Ŝyję, czy teŜ nie. Pomyśl o tym, Cathy – dzień, w którym odwróciłbym się od mojej matki; byłby dniem, w którym odwróciłbym się od wszystkich kobiet, nawet od ciebie. Rzuciła się w jego ramiona i okazywała mu swoją miłość w sposób, którego najbardziej nie cierpiałem. Odwróciłem się, wciąŜ pozostając na czworakach. Zastanawiało mnie to, co powiedziała mama, i to, dlaczego tak bardzo nienawidziła jego matki. Niespodziewanie poczułem mdłości. A jeśli babcia mieszkająca w sąsiednim domu naprawdę była matką mojego ojczyma? Jeśli naprawdę była szalona i kochała mnie tylko dlatego, Ŝe musiała to robić? MoŜe John Amos wcale mnie nie okłamywał? Tak trudno było się w tym wszystkim połapać. Czy Corrine rzeczywiście była córką Malcolma, tak jak mówił John Amos? Czy to ona była tą, która „kusiła” Johna Amosa? Czy to właśnie z tego powodu Malcolm nienawidził pięknych kobiet? Czasami mieszało mi się w głowie podczas czytania pamiętnika mojego pradziadka; opisywał wspomnienia z dorosłego Ŝycia, a potem ni stąd, ni zowąd przeskakiwał do czasów dzieciństwa, jakby jego dzieciństwo było waŜniejsze niŜ wiek męski. Jakie to było dziwne. Nie mogłem się juŜ doczekać, Ŝeby dorosnąć. Potem znów usłyszałem głosy rodziców. Szli w moją stronę, wpełzłem więc szybko pod najbliŜszy krzak. – Kocham cię, Chris, równie mocno jak ty mnie. Czasami wydaje mi się, Ŝe kochamy się nawet zbyt mocno. W nocy budzę się, kiedy nie ma cię przy mnie. Chciałabym, Ŝebyś nie był lekarzem, lecz kimś, kto zostaje w domu kaŜdej nocy. Chciałabym, Ŝeby nasi synowie dorośli jak najszybciej. Z kaŜdym dniem są coraz bliŜsi odkrycia naszej tajemnicy. Tak bardzo boję się, Ŝe kiedy się wszystkiego dowiedzą, znienawidzą nas i nie będą potrafili nas zrozumieć. – Zrozumieją – odparł tata. Skąd mógł być pewien, Ŝe zrozumiem, skoro nie pojmowałem nawet najprostszych rzeczy, duŜo prostszych od tego, co spędzało mamie sen z oczu. – Cathy, czy my jesteśmy złymi rodzicami? Czy nie robimy wszystkiego dla naszych dzieci?
Po tylu latach spędzonych z nami jak mogłyby nas nie rozumieć? Opowiemy im, jak to było, wyjaśnimy, tak Ŝe pojmą wszystko, nie tracąc zmysłów. John Amos miał rację. Mają na sumieniu wiele grzechów, w przeciwnym razie nie baliby się, Ŝe ich nie zrozumiemy. Ciekawe, co to za tajemnica? Co teŜ przed nami tak ukrywają? Nie opuściłem schronienia nawet wtedy, kiedy rodzice weszli juŜ do domu. Miałem kilka ulubionych kryjówek w krzakach naszego Ŝywopłotu. Kiedy się w nich chowałem, czułem się jak leśne zwierzę, bojące się kaŜdej ludzkiej istoty, która zabiłaby je, gdyby tylko mogła. Myślałem teraz o Malcolmie i jego wielkim umyśle. Myślałem o Johnie Amosie, który uczył mnie o Bogu, Biblii i grzechu. Dopiero później pomyślałem o Jabłku i o babci. Poczułem się dzięki temu lepiej, ale tylko trochę lepiej. Padłem na kolana i zacząłem węszyć wokoło. Usiłowałem znaleźć coś, co zakopałem w zeszłym tygodniu, a moŜe miesiąc temu. Zajrzałem do malutkiego stawiku, którego domagał się tata po to, Ŝebyśmy mogli widzieć, jak rodzą się małe rybki. Obserwowałem przez chwilę, jak z ikry wykluwają się maciupkie rybki i jak ich rodzice pływają dookoła i poŜerają swoje dzieci! – Jory! Bart! – zawołała mama przez otwarte kuchenne okno. – Obiad! Zobaczyłem w tafli wody swoje odbicie. Jakie to było śmieszne. Moja twarz poruszała się na falach, a włosy były jedynie niewielkimi ciemnymi punktami. Na buzi spostrzegłem coś ciemnoczerwonego – ta brzydka twarz nie pasowała do tego pięknego ogrodu, do którego zlatywały się ptaki, by wypluskać się w naszym małym stawie. Rozpłakałem się i właśnie wtedy zauwaŜyłem krew na nodze – mnóstwo krwi, która zaczynała juŜ krzepnąć na kolanie. Nie przejąłem się zbytnio, bo przecieŜ nie czułem bólu. Ciekawe, jak sobie to zrobiłem? Przebiegłem wzrokiem trasę mojej wędrówki. Ach, to ta deska z zardzewiałym gwoździem – czy on się wbił w moje kolano? Podczołgałem się do niej i dotknąłem jej dłonią. Koniec deski był lepki od krwi. Tata nazywał dziury w ciele „punkcjami”, zdaje się, Ŝe właśnie dorobiłem się jednej z nich. – To bardzo waŜne, Ŝeby rana krwawiła – przypomniałem sobie jego słowa. Moja jednak nie krwawiła. Rozdrapałem skrzep, aby krew mogła płynąć swobodnie. Ludzie tacy jak ja mogli robić sobie takie okropne rzeczy, podczas gdy osobom pokroju mamy robiło się słabo na sam widok krwi. Krew, która zaczęła ciec z mojej rany, była ciemna i gęsta jak ta budyniowata masa, którą dziś rano zrobił mój psiak, a która potem ściśnięta w dłoni wyłaziła mi przez palce. Nawiasem mówiąc, lubiłem zgniatać w ręku takie maziste rzeczy. MoŜe nie byłem aŜ tak dziwnym dzieckiem, bo nagle poczułem silny ból. Naprawdę silny. – BART! – wydzierał się tata z tylnej werandy. – Natychmiast wracaj do domu! Chyba Ŝe chcesz dostać porządne lanie!
Siedząc w jadalni, nie mogli widzieć, jak wchodzę do domu. Wykorzystałem to i ostroŜnie przekradłem się do łazienki. Umyłem ręce i załoŜyłem pidŜamę, Ŝeby ukryć przed nimi moje krwawiące kolano. Cicho i potulnie usiadłem za stołem. – NajwyŜszy czas – rzekła mama, która dzisiaj wyglądała przecudnie. – Bart, dlaczego za kaŜdym razem, gdy siadamy do posiłku, sprawiasz tyle trudności? – spytał tata. Zwiesiłem głowę, ale nie dlatego, Ŝe czułem jakieś wyrzuty sumienia, tylko dlatego, iŜ było mi coraz gorzej. Kolano aŜ zarywało bólem i teraz zrozumiałem, Ŝe to, co John Amos mówił o karze spotykającej tych, którzy są wobec Boga nieposłuszni, musiało być prawdą. Zostałem ukarany, a ta rana była moim prywatnym ogniem piekielnym. Nazajutrz znów byłem w ogrodzie i siedziałem w jednej ze swoich kryjówek. Przesiedziałem tam, bez mała, cały dzień, ciesząc się bólem, który oznaczał, Ŝe jednak jestem normalny. Nie byłem więc wybrykiem natury. Zostałem ukarany jak wszyscy grzesznicy odczuwający ból. Nie chciało mi się iść na obiad. Czułem, Ŝe powinienem pójść do Jabłka. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy byłem u niego ostatni raz. Napiłem się wody ze stawiku. Chłeptałem ją tak, jak to robią koty. Mama od samego rana zajęta była pakowaniem. Uśmiechnęła się nawet do mnie, chowając do walizki moje ubrania. – Bart, dla odmiany spróbuj być dzisiaj grzecznym chłopcem. Nie spóźniaj się na posiłki, bo rozzłościsz tatę. On, co prawda, nie lubi cię karcić, lecz musi to robić, Ŝeby wpoić ci jakieś poczucie dyscypliny. I postaraj się jeść więcej, bo nie będziesz miał dość siły, by nacieszyć się Disneylandem. Zachodzące słońce zalało niebo gamą cudownych kolorów. Jory wybiegł na zewnątrz, by się im przyglądać. Mawiał, Ŝe barwy są jak muzyka. Jory potrafił teŜ „czuć” kolory; to one czyniły go radosnym, smutnym, samotnym albo wprawiały go w „mistyczny” nastrój. Mama równieŜ „czuła” kolory. MoŜe niebawem i ja nauczę się tej sztuki, skoro juŜ odczuwałem ból. Nadciągała noc. W ciemnościach mogły pojawić się duchy. Emma uderzyła w gong, co znaczyło, Ŝe powinienem biec na kolację. Tak bardzo chciałem to zrobić, ale nie byłem w stanie. Dobiegł mnie zapach zgnilizny wydobywający się z dziupli w rosnącym nie opodal starym drzewie. Wyczołgałem się spod krzaka i podpełzłem w tamtą stronę. CzyŜby były tam jakieś zgniłe jaja? Fuj! Podniosłem się i powoli wsunąłem rękę do dziupli. Próbowałem namacać źródło tego odoru. Dotknąłem czegoś zimnego i sztywnego. Poczułem sierść pod palcami! Zwłoki zwierzęcia miały na szyi obroŜę z metalowymi kolcami, o które się skaleczyłem – to nie była obroŜa, lecz drut kolczasty! CzyŜby to był Clover? Rozpłakałem się ze strachu. Wszyscy będą myśleć, Ŝe ja to zrobiłem.
Zawsze obwiniali mnie o wszystko. A ja przecieŜ kochałem Clovera! naprawdę! Zawsze pragnąłem, Ŝeby lubił mnie bardziej niŜ Jory’ego. Biedny Clover, juŜ nigdy nie zamieszka w budzie, którą dla niego przygotowywałem. Jory szedł przez ogród, nawołując mnie bez przerwy. – No, wyjdź juŜ, Bart! Nie rób problemów, skoro jutro mamy wyjechać! Schowałem się w swojej najnowszej kryjówce, o której Jory jeszcze nie zdąŜył się dowiedzieć. Mocno przywarłem do ziemi. Przeszedł obok. Potem jednak pojawiła się mama. – Bart! – nawoływała. – Jeśli nie przyjdziesz... Proszę, Bart. Przepraszam, Ŝe rano dałam ci klapsa. Otarłem łzy, które napłynęły mi do oczu. To był przypadek, Ŝe wsypałem do zmywarki całe pudełko proszku. Po prostu chciałem pomóc. Skąd miałem wiedzieć, Ŝe z jednego małego pudełka będzie tak duŜo piany? Piany, która zalała kuchnię. Potem usłyszałem głos taty. – Bart! – wołał tata w miarę spokojnie. – Chodź do domu i zjedz kolację. Przestań się dąsać. Wiemy, Ŝe zrobiłeś to niechcący. Nie gniewamy się na ciebie. Rozumiemy, Ŝe chciałeś pomóc Emmie. No, chodź juŜ! Trwało to i trwało. Poczułem się głupio, Ŝe sprawiam im tyle cierpienia. W głosie mamy dosłyszałem najprawdziwszy strach, tak jakby naprawdę mnie kochała. Lecz jak mogła mnie kochać, skoro zawsze robiłem wszystko nie tak jak trzeba? Nie moŜna było mnie kochać. Ból w kolanie ciągle narastał. A jeśli to był tęŜec? Dzieciaki w szkole opowiadały mi, Ŝe ta choroba powoduje szczękościsk, tak Ŝe nie moŜna nic zjeść. Lekarze wybijają choremu przednie zęby, aby wsadzić mu do buzi lejek, przez który moŜna pić zupę. Za chwilę pojawi się tu ambulans, który zawiezie mnie na syrenie prosto do szpitala. W sali przyjęć lekarz z maską na twarzy zapewne krzyknie: – Obciąć mu tę gnijącą, śmierdzącą nogę! Zostanę z krótkim kikutem, w którym będzie jeszcze tyle zarazków, Ŝe to wystarczy, abym przejechał się na tamten świat. Pochowają mnie na cmentarzu w Clairmont, w Karolinie Południowej. Spocznę koło cioci Carrie, która wreszcie będzie miała obok siebie kogoś swojego wzrostu, kto dotrzyma jej towarzystwa. Ale to nie będzie Jory, tylko ja – czarna owca w naszej rodzinie; tak właśnie nazwał mnie kiedyś John Amos, zły, Ŝe bawiłem się jego laseczką. Będę leŜał na plecach, z rękoma skrzyŜowanymi na piersiach. Będę tak leŜał, niczym Malcolm Neal Foxworth, gapiąc się w górę i patrząc, jak nadchodzi i mija zima, a potem nastaje lato, które sprowadzi na mój grób mamę, tatę, Jory’ego, Cindy i Emmę. ZałoŜę się, Ŝe nie
przyniosą mi Ŝadnych pięknych kwiatów. Uśmiechnę się krzywo w swoim głębokim grobie, Ŝe nie wiedzą, iŜ zawsze wolałem trujący hiszpański mech niŜ wonne cierniste róŜe. A gdy juŜ odejdą, będę leŜał otoczony wieczystą ciemnością. Kiedy wreszcie znajdę się pod ziemią, nie będę musiał udawać, Ŝe jestem taki sam jak Malcolm Neal Foxworth. Wyobraziłem sobie, jak on mógł wyglądać na starość. A więc był niedołęŜny, miał przerzedzone włosy i utykał zupełnie jak John Amos, tyle Ŝe był trochę ładniejszy od niego. Mama nie będzie miała juŜ tylu problemów, a Cindy zyska po prostu święty spokój. Moja śmierć rozwiąŜe bardzo wiele spraw.
Wojenne rany Obiad był gotowy, potem został zjedzony. Nadeszła pora spania, a Bart wciąŜ się nie pojawiał. Szukali go wszyscy; ja robiłem to najdłuŜej. Wszak najlepiej go znałem. – Jory – zwróciła się do mnie mama – jeŜeli nie znajdziesz go w ciągu dziesięciu minut, zadzwonię na policję. – Znajdę go – odparłem, lecz wcale nie byłem tego pewien. Nie podobało mi się to, co Bart robił naszym rodzicom. PrzecieŜ dawali nam wszystko, co tylko mogli. Zdaje się, Ŝe po raz czwarty nic nie wyjdzie z naszej podróŜy do Disneylandu. Bart sam sobie szkodził i był zbyt głupi, by to pojąć. A w dodatku był zły. Mama i tata powinni surowo go za to ukarać. Nie powinni byli zawsze mu tak folgować. Wiedziałby przynajmniej, Ŝe nie moŜe sobie pozwolić na takie głupie numery. Parokrotnie napomykałem im o tym, ale zawsze powtarzali mi, Ŝe przekonali się na własnej skórze, co to znaczy mieć surowych i okrutnych rodziców. Wydawało mi się to trochę dziwne, Ŝe oboje wychowywali się w podobnych warunkach, ale mój nauczyciel zwykł był mawiać, Ŝe podobieństwa bardziej niŜ przeciwności zbliŜają ludzi do siebie. Wystarczyło tylko spojrzeć na rodziców, by przyznać mu rację. Zarówno mama, jak i tata mieli ten sam odcień blond włosów, oboje mieli błękitne oczy, gęste, ciemne brwi i długie, czarne, lekko podkręcone rzęsy, które mama co rano malowała tuszem. Z powodu malowania rzęs tata droczył się z nią, uwaŜał bowiem, Ŝe ona w ogóle nie potrzebuje tego robić. Nie, oni nie byliby w stanie srogo ukarać Barta, nawet gdyby był największym niegodziwcem; zbyt dobrze wiedzieli, jakie psychiczne urazy powoduje takie traktowanie. Ostatnimi czasy Bart bez końca rozprawiał o nikczemności i grzechu. Wyglądało to tak, jakby naczytał się Biblii i zaczerpnął z niej idee, jakie niektórzy duchowni wykrzykiwali ze swych ambon. Cytował ją nawet – najczęściej był to fragment Psalmów Salomona, coś o miłości brata do siostry, której piersi były jak... Jezu, nie lubiłem nawet myśleć o tych rzeczach. Wprawiało mnie to w zakłopotanie, większe niŜ to, jakie odczuwałem, gdy Bart mówił o grobach, starych kobietach, cmentarzach i innych okropieństwach. Nienawiść była uczuciem, które nie opuszczało go ani na chwilę. Biedny dzieciak. Sprawdziłem zarośla, gdzie zwykle przesiadywał, i znalazłem strzępek materiału pochodzący z jego koszuli. Lecz Barta tu nie było. Podniosłem z ziemi deskę, jedną z tych przeznaczonych na budę dla Clovera. Mój wzrok padł na wystający z niej zardzewiały gwóźdź, na którego końcu widoczne były ślady krwi.
MoŜe skaleczył się o ten gwóźdź i poczołgał gdzieś, by umrzeć w spokoju? Umieranie stało się ostatnio ulubionym tematem jego rozmów, wyłączając, rzecz jasna, rozmowy o tych, którzy juŜ nie Ŝyli. Zawsze lubił pełzać i wąchać ziemię tak, jak robią to psy. Nawet załatwiał się tak jak pies. Ludzie, on naprawdę był pomylony. – Bart, to ja, Jory. Jeśli zamierzasz spędzić tutaj całą noc, nie mam nic przeciwko temu i nie powiem rodzicom... Daj mi tylko jakiś znak, Ŝebym wiedział, Ŝe Ŝyjesz. Nic. Nasz ogród był dość duŜy i pełen zarośli, drzew i kwitnących krzewów, posadzonych przez mamę i tatę. OkrąŜyłem krzew kamelii. O BoŜe, czy to bosa stopa mojego brata? Znalazłem go. Tułów był skryty pod krzakiem, jedynie nogi wystawały na ścieŜkę. Usiłowałem mu się przyjrzeć. Skąd on tu się wziął? PrzecieŜ nie była to jedna z jego kryjówek. Zrobiło się juŜ bardzo ciemno, a co gorsza, znad oceanu nadciągała mgła, trudno więc było cokolwiek zobaczyć. OstroŜnie wyciągnąłem go spod krzaka. Zdziwiłem się, Ŝe nie stawia najmniejszego oporu. Spojrzałem na jego rozognioną twarz i parę nieprzytomnych oczu. – Nie dotykaj mnie – jęknął. – JuŜ prawie umarłem... juŜ po mnie. Wziąłem go na ręce i pobiegłem do domu. Płakał i mówił mi, Ŝe boli go noga... – Jory, ja naprawdę nie chcę umrzeć. Nie chcę. Zanim tata zaniósł go do samochodu, był juŜ nieprzytomny. – To mi się nie mieści w głowie – rzekł tata. – Jego noga napuchła tak bardzo, Ŝe jest trzykrotnie grubsza niŜ normalnie. Modlę się, Ŝeby tylko nie miał gangreny. Słyszałem juŜ o gangrenie – mogła być przyczyną śmierci! W szpitalu Bart natychmiast znalazł się w łóŜku. W chwilę później zaroiło się od lekarzy, którzy badali jego nogę. Próbowali zmusić tatę do opuszczenia sali, poniewaŜ etyka lekarska wymaga, Ŝeby lekarze nie leczyli swoich bliskich. Chodziło chyba o zbyt duŜe zaangaŜowanie emocjonalne, tak mi się przynajmniej wydawało. – Nie! – sprzeciwiał się tata. – To mój syn i zostanę tu, Ŝeby widzieć, co się z nim dzieje! Mama przez cały czas płakała i kurczowo trzymała bezwładną rękę Barta. Czułem straszne wyrzuty sumienia, uwaŜałem, Ŝe zrobiłem dla Barta zbyt mało. – Jabłko, Jabłko – chlipał Bart, ilekroć otwierał oczy. – Muszę mieć tu Jabłko. – Chris, czy moŜemy dać mu jabłko? – spytała mama. – Nie. Nie moŜe jeść w tym stanie. Z nim naprawdę było niedobrze. Pot perlił się na jego czole, a chudziutkie ciałko zdąŜyło juŜ przemoczyć całą pościel. Mama popadała w coraz większą rozpacz. – Zabierz stąd mamę – polecił mi tata. – Nie chcę, Ŝeby na to patrzyła. Kiedy mama płakała w poczekalni na końcu korytarza, ja wkradłem się z powrotem do
pokoju Barta. Tata właśnie wstrzykiwał mu w ramię penicylinę. Wstrzymałem oddech. – Czy on nie jest uczulony na penicylinę? – spytał jakiś lekarz. – Nie wiem – ze stoickim spokojem odrzekł tata. – Nigdy przedtem nie miał powaŜnej infekcji. W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak ryzykować. Przygotujcie wszystko na wypadek reakcji. Odwrócił się i ujrzał mnie skulonego w kącie. – Idź do mamy, synku. Nie moŜesz tu wiele pomóc. Nie mogłem się ruszyć. Z jakiegoś powodu, być moŜe czując się winnym, Ŝe zaniedbałem Barta, musiałem tu zostać i upewnić się, Ŝe nic mu nie grozi. W kilka minut później jego stan znacznie się pogorszył. Tata zmarszczył czoło i zadzwonił po pielęgniarkę, z którą przyszło jeszcze dwóch lekarzy. Jeden z nich wsadził rurkę w nos Barta. Potem zaczęło się dziać coś tak potwornego, Ŝe nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Na ciele Barta pojawiły się czerwone pręgi. Musiały chyba go swędzieć, bo bez ustanku drapał się po nich. Tata przeniósł Barta na nosze. – Tato! – krzyknąłem. – Dokąd go zabieracie? Nie obetniecie mu chyba nogi, prawda? – Nie, synku – odpowiedział spokojnie. – U twojego brata wystąpiła powaŜna reakcja uczuleniowa. Musimy natychmiast zrobić mu tracheotomię, zanim tkanki gardła spuchną i odetną dopływ powietrza. – W porządku, Chris! – zawołał jeden z lekarzy zajmujących się Bartem. – Tom oczyścił drogi oddechowe. Tracheotomia jest niepotrzebna. Minął dzień. Stan Barta nie poprawił się ani na jotę. Bałem się, Ŝe chłopak nie wyliŜe się z tego. Z przejęciem patrzyłem, jak jego opuchnięte palce zginają się konwulsyjnie, próbując drapać swędzące miejsca. Jego ciało było purpurowe. Po wyrazie twarzy ojca widziałem, Ŝe z Bartem jest bardzo źle. Świadczyła o tym równieŜ postawa innych doktorów, którzy nie odstępowali od jego łóŜka. Kiedy patrzyło się na nabrzmiałe powieki Barta, odnosiło się wraŜenie, Ŝe w jego oczodołach znajdują się dwa czerwone, ogromne gęsie jaja. Napuchły mu takŜe wargi, które miały teraz chyba z cal grubości. Nie mogłem uwierzyć, Ŝe to wszystko jest wynikiem jakiegoś uczulenia. Minęły dwa dni. Zdawało się, Ŝe choroba Barta trwa wieki. Spędził dziesiąte urodziny w szpitalnym łóŜku. Przez cały czas majaczył. Po raz czwarty z rzędu nie udało mu się pojechać do Disneylandu, no i oczywiście nasza podróŜ do Karoliny Południowej została przełoŜona na przyszły rok. – Spójrz – rzekł tata z błyskiem nadziei w oku – zanika jego pokrzywka. Pomyślałem, Ŝe Bart będzie juŜ szybko zdrowiał. Myliłem się jednak. Obrzęk nogi jeszcze się powiększył, a wkrótce okazało się, Ŝe mój brat jest uczulony prawie na wszystkie leki. – I co my teraz poczniemy? – płakała mama.
Robiła to tak często, Ŝe zacząłem się juŜ obawiać o jej zdrowie. – Robimy wszystko, co w naszej mocy. – Tylko tyle tata mógł jej odpowiedzieć. – O Panie, czemuś mnie opuścił – mamrotał Bart w gorączce. Łzy spływały mi po policzkach i niczym deszcz skapywały na koszulę. – Bóg cię nie opuścił – odpowiedział mu tata. Uklęknął przy łóŜku Barta i zaczął się modlić, ściskając w rękach dłoń syna. Mama spała skulona na dziecinnym łóŜku, które przyniesiono tu specjalnie dla niej. Nie wiedziała, Ŝe tata zamiast tabletek od bólu głowy dał jej środki uspokajające. Tak bardzo była zdenerwowana, Ŝe nawet nie zwróciła uwagi na ich kolor. – Synu, idź do domu i prześpij się – mówił tata, głaszcząc mnie po głowie. – Nie moŜesz mu pomóc. I tak wiele juŜ dla niego zrobiłeś. Wstałem wolno, zesztywniały od zbyt długiego siedzenia, i powlokłem się w stronę drzwi. Kiedy zamykałem je za sobą, zobaczyłem, Ŝe Bart rzuca się niespokojnie, a tata usiłuje połoŜyć się koło mamy. Następnego dnia mama urwała się z zajęć w szkole i pognała do szpitala. Zostawiła mnie rozgrzewającego się przy akompaniamencie pianina. – śycie toczy się swoim własnym rytmem, Jory. Na chwilę spróbuj zapomnieć o problemach brata. Dołączysz do nas później. Nie zdąŜyła jeszcze zniknąć mi z oczu, gdy doznałem olśnienia. Jabłko! No jasne! Bart nie chciał jabłka... on miał na myśli swojego psa. Swojego psa-kucyka! Wyskoczyłem z trykotów i juŜ po dziesięciu minutach znalazłem się w budce telefonicznej. – Co z Bartem? – spytałem tatę. – Nie najlepiej. Nie wiem, Jory, jak mam to powiedzieć mamie, ale specjalista zajmujący się Bartem chce amputować nogę, zanim infekcja się rozprzestrzeni. Nie mogę mu na to pozwolić, lecz z drugiej strony w grę wchodzi Ŝycie Barta. – Nie pozwól na amputację! – wrzasnąłem prawie. – Powiedz Bartowi – tylko tak, Ŝeby cię zrozumiał – Ŝe jadę do domu zaopiekować się Jabłkiem. Proszę, zrób wszystko, Ŝeby uratować tę nogę. Dobry BoŜe, przecieŜ Bart wpadłby w jeszcze większe kompleksy, gdyby ją stracił. – Jory, twój brat leŜy w łóŜku i nie chce nam pomóc. Brakuje mu woli wyzdrowienia. Wygląda to tak, jakby chciał umrzeć. Nie moŜemy mu podać Ŝadnego antybiotyku, przez co jego gorączka ciągle rośnie. Całym sercem jestem z tobą. Musi przecieŜ być jakiś sposób, Ŝeby mu pomóc. Pierwszy raz w Ŝyciu jechałem do domu autostopem. Pewna miła pani podrzuciła mnie prawie do naszej doliny. Dalszą drogę pokonałem biegiem. Kiedy Bart dowie się, Ŝe z Jabłkiem jest wszystko dobrze, na pewno wyzdrowieje. Zdaje się, Ŝe traktował tę chorobę jako rodzaj kary. Przedtem teŜ często się karał. Ilekroć zepsuł coś w domu, biegł do ogrodu i kaleczył sobie ręce,
uderzając nimi o pień jakiegoś drzewa. Napłynęły mi łzy do oczu, gdy uświadomiłem sobie, Ŝe mój brat jest dla mnie o wiele waŜniejszy, niŜ sądziłem. Szalony dzieciak, który tak bardzo nie cierpiał siebie. Szukał schronienia w świecie wyobraźni, opowiadał niezliczone bajki, które na wszystkich robiły wraŜenie. – Ustępuj mu, Jory – powiedział mi niegdyś ojciec. Ale zdaje się, Ŝe za bardzo mu ustępowaliśmy. Westchnąłem, widząc Jabłko w stodole. Był przywiązany łańcuchem do pala wbitego w ziemię, a miskę z psim jedzeniem postawiono tuŜ poza jego zasięgiem. Jego zapadnięte boki świadczyły o głodzie, jaki musiał odczuwać. LeŜał z rozdziawionym pyskiem i dyszał cięŜko, świdrując mnie swym błagalnym wzrokiem. Kto mu to zrobił? Próbując się uwolnić, wykopał w ziemi głęboką dziurę. Na domiar złego ktoś pozamykał okna, przez co w stodole panował mrok. – W porządku, chłopie – uspokajałem psa, podsuwając mu pod pysk miskę pełną wody. Zaczął chłeptać wodę tak łapczywie, Ŝe aŜ musiałem mu ją zabrać. Wiedziałem co nieco na temat zdrowia. Psy, tak jak i ludzie, nie mogą pić zbyt wiele po długim okresie pragnienia. Następnie spuściłem go z łańcucha i podszedłem do półki, na której stały puszki z karmą dla psów. Wybrałem puszkę, która według mnie wyglądała najlepiej. Jabłko schudł chyba o połowę. Kiedy dotykałem jego boków, czułem, pomimo grubego futra, Ŝebra. Gdy wreszcie napił się i najadł, przystąpiłem do rozczesywania skołtunionej sierści. Potem usiadłem na ziemi i połoŜyłem sobie na kolanach jego włochaty łeb. – Bart niedługo wróci do ciebie. Będzie miał obydwie nogi, obiecuję. Nie wiem, kto ci to zrobił i dlaczego, ale moŜesz być pewien, Ŝe się dowiem. Tym, co najbardziej mnie martwiło, było straszne podejrzenie, Ŝe mogła mu to zrobić ta sama osoba, która tak bardzo go kochała. Bart rozumował w tak dziwaczny sposób. Mógł sądzić, Ŝe jeśli Jabłko będzie cierpiał podczas jego nieobecności, to potem jeszcze bardziej ucieszy się z jego powrotu. Czy Bart naprawdę mógł postąpić aŜ tak okrutnie? Na zewnątrz było słonecznie i ciepło. Kiedy zbliŜałem się do willi, dobiegły mnie głosy dwojga ludzi. Ta stara kobieta i jej budzący odrazę lokaj siedzieli na werandzie. Wokół nich stały okazałe palmy i kamienne urny, w których rosły rozłoŜyste paprocie. – John, uwaŜam, Ŝe powinnam sprawdzić, jak się czuje pupil Barta. Ten szczeniak tak się cieszył na mój widok, kiedy byłam tam dziś rano. Nie rozumiem tylko, dlaczego był taki głodny. Naprawdę. Czy rzeczywiście musiałeś uwiązać go na łańcuchu? W tak piękny dzień powinien chociaŜ trochę pobiegać. – To wcale nie jest piękny dzień, proszę pani – odparł rozzłoszczony lokaj. Siedział rozwalony na ogrodowej kanapie i popijał piwo. – Wydaje się pani, Ŝe jest ciepło, bo ma pani na sobie tę czarną suknię.
– Nie Ŝyczę sobie uwag na temat tego, jak się ubieram. Chcę wiedzieć, czemu uwiązałeś Jabłko? – PoniewaŜ pies mógł uciec w poszukiwaniu swojego małego pana – odrzekł z duŜą dozą sarkazmu. – Zdaje się, Ŝe nie pomyślała pani o tym. – Wystarczyło zamknąć stodołę. Pójdę zaraz do niego. Ostatnio strasznie schudł i robi wraŜenie zdesperowanego. – Jeśli juŜ pragnie się pani czymś martwić, lepiej będzie, jeŜeli zacznie się pani przejmować swoim wnukiem, który moŜe stracić nogę! Wstawała właśnie z krzesła, ale usłyszawszy tę wiadomość, aŜ siadła z wraŜenia. – Och, jego stan się pogorszył? Czy Marta rozmawiała dziś z Emmą? Westchnąłem. Wiedziałem, Ŝe Emma lubi plotkować, choć nie powinna tego robić. Właściwie mogłem być spokojny, Ŝe nie wypapla Ŝadnych sekretów, przecieŜ nawet mnie nie zdradzała rodzinnych tajemnic. W gruncie rzeczy potrzebowała kogoś, z kim mogłaby sobie pogawędzić, a mama była zawsze zbyt zajęta, Ŝeby jej słuchać. – Oczywiście, Ŝe tak – zaświszczał lokaj. – Czy słyszała pani kiedyś o kobiecie, która by tego nie robiła? Te dwie codziennie przystawiają do muru drabiny i plotkują ze sobą. – John, powiedz mi, czego dowiedziała się Marta o Barcie? – Zdaje się, proszę pani, Ŝe ten dzieciak wbił sobie w kolano zardzewiały gwóźdź i ma teraz gangrenę. Grozi mu amputacja. W przeciwnym razie moŜe umrzeć. Ze swojego ukrycia przysłuchiwałem się ich rozmowie. Kobieta bardzo się przejmowała losem Barta, lokaj zaś prowadził dość swobodną konwersację i wydawało się, Ŝe bawią go reakcje jego pani. – Kłamiesz! – wykrzyknęła kobieta, zrywając się na równe nogi. – Okłamujesz mnie, John, i robisz to tylko po to, Ŝeby powiększyć moje cierpienie. Jestem pewna, Ŝe Bart wyzdrowieje. Jego ojciec wie, jak mu pomóc. Wiem, Ŝe mu pomoŜe. Musi... Mówiąc te słowa, wybuchnęła płaczem. Zdjęła welon i zaczęła ocierać łzy. Spojrzałem na jej twarz. Patrzyłem nie na blizny, lecz na rozpacz malującą się na tym obliczu. Czy kobieta naprawdę tak bardzo martwiła się o Barta? CzyŜby to rzeczywiście była jego babcia? Nie, to niemoŜliwe. Jego babcia leczyła się w szpitalu dla obłąkanych w odległej Wirginii. Wysunąłem się z ukrycia, aby mogli dostrzec moją obecność. Kobietę zaskoczył mój widok. Potem przypomniała sobie o odsłoniętej twarzy i czym prędzej nałoŜyła czarny welon. – Dzień dobry – zwróciłem się do niej, kompletnie ignorując starca, którego po prostu nie znosiłem. – Przypadkiem usłyszałem, co mówił pani lokaj. On ma rację tylko do pewnego stopnia. Mój brat jest bardzo chory, ale nie ma gangreny. I nie odetną mu nogi. Tata jest zbyt
dobrym lekarzem, Ŝeby do tego dopuścić. – Jory, jesteś pewien, Ŝe Bart wyjdzie z tego? – spytała z przejęciem. – On znaczy dla mnie tak wiele... Nawet nie potrafię tego wyrazić. – Tak, proszę pani – potwierdziłem. – Gdyby Bart nie był uczulony na większość leków, jakie mu podano, juŜ dawno pozbyłby się tego zakaŜenia. Ale to i tak nie ma znaczenia, bo tata będzie wiedział, co zrobić, aby go z tego wyciągnąć. Mój ojciec zawsze wie, co robić. Odwróciłem się do lokaja i przemówiłem doń stanowczo: – A jeśli chodzi o Jabłko, to nie powinno się go trzymać na łańcuchu w dusznej stodole, w której pozamykano wszystkie okna. I nie powinno się stawiać mu jedzenia poza zasięgiem łańcucha. Nie wiem, co się tu dzieje i dlaczego znęca się pan nad tym psem, ale lepiej będzie, jeŜeli przestanie pan to robić, bo inaczej powiadomię Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do domu. – Jory! – zawołała dama w czerni. – Poczekaj! Nie odchodź jeszcze. Chcę, Ŝebyś opowiedział mi o Barcie. Spojrzałem na nią. – Jeśli naprawdę chce pani pomóc mojemu bratu, proszę zrobić tylko jedno: zostawić go w spokoju! Kiedy wróci ze szpitala, wymyśli pani jakiś powód, dla którego nie będzie mógł tu więcej przychodzić, ale powinno to być coś, co nie zrani jego uczuć. Mówiła jeszcze, nalegała, Ŝebym został, ja jednak nawet nie przystanąłem. Czułem, Ŝe wreszcie zrobiłem coś, by obronić Barta; by obronić go przed czymś, o czym nie miałem najmniejszego pojęcia. Tej nocy Bart dostał jeszcze większej gorączki. Lekarze zalecili, Ŝeby owinąć go kocem termicznym, który działał jak lodówka. Obserwowałem rodziców, widziałem, jak na siebie patrzą, jak przytulają się, dodając sobie otuchy. Nagle oboje sięgnęli po kostki lodu, którymi zaczęli nacierać najpierw ręce i nogi Barta, a potem jego klatkę piersiową. Robili to tak, jakby byli jedną osobą, nie potrzebowali Ŝadnych słów. Byłem poruszony ich miłością i wzajemnym zrozumieniem. Chciałem im powiedzieć o kobiecie z sąsiedztwa, lecz przypomniałem sobie obietnicę złoŜoną bratu. Po raz pierwszy w Ŝyciu znalazł przyjaciela i zwierzaka, który go tolerował. Bałem się jednak, Ŝe im dłuŜej będę dochowywał tajemnicy, tym bardziej rodzice na tym ucierpią. Czego właściwie się bałem? Czy ta kobieta była w stanie im zaszkodzić? Miałem przeczucie, Ŝe tak właśnie być mogło. Czułem, iŜ któregoś dnia tak się stanie. śałowałem, Ŝe wciąŜ jeszcze jestem dzieckiem. Gdybym był dorosły, wiedziałbym, jak im pomóc. Powoli zasypiałem i wówczas przypomniało mi się jedno z ulubionych powiedzonek taty:
„Bóg działa w tajemniczy sposób, który wprawia ludzi w zdumienie”. Następną rzeczą, jaką pamiętam, było silne szarpnięcie, które wyrwało mnie ze snu. – Z Bartem jest lepiej! – krzyczał tata. – Wyzdrowieje i nie straci nogi! Powoli, dzień po dniu, ta szkaradna, spuchnięta noga powracała do normalnych rozmiarów. Stopniowo odzyskiwała normalny kolor. Bart jednak pozostawał apatyczny. Patrzył nieprzytomnym wzrokiem i nie odzywał się do nikogo. Któregoś ranka przy śniadaniu tata poinformował nas o czymś zaskakującym. – Nie uwierzysz, Cathy, ale laboranci odkryli coś dziwnego w próbce pobranej z rany Barta. Podejrzewaliśmy, Ŝe powodem tęŜca jest rdza i faktycznie znaleźli w próbce ślady rdzy, ale znaleźli w niej równieŜ rodzaj gronkowca występującego często w świeŜym zwierzęcym kale. To cud, Ŝe Bart ma jeszcze obie nogi. Mama, która była teraz tak blada, Ŝe sama mogła uchodzić za powaŜnie chorą, pokiwała nieznacznie głową. – Gdyby Clover nie zginął, mogłabym przypuszczać, jak to się mogło... – Dobrze wiesz, jaki jest nasz Bart – przerwał jej tata. – JeŜeli w promieniu mili znajdą się takie paskudztwa, moŜna być pewnym, Ŝe on w nie wdepnie, przeczołga się po nich albo nawet weźmie je do ręki, Ŝeby zobaczyć, co to jest. Wiesz, kiedy zeszłej nocy jak zwykle bredził coś o jabłkach, dałem mu jedno, a on wypuścił je z ręki, nie wykazując Ŝadnego zainteresowania. Mama zamknęła oczy, podczas gdy tata ciągnął dalej. – Kiedy powiedziałem mu, Ŝe nie polecimy w tym roku na wschód, odniosłem wraŜenie, Ŝe się ucieszył. Spojrzał na mnie. – Mam nadzieję, Jory, Ŝe nie jesteś rozczarowany. Odwiedzisz swoją babcię dopiero następnego lata, no chyba Ŝe uda mi się wziąć urlop w okresie BoŜego Narodzenia. Ogarnęły mnie ponure myśli. Bart zawsze dostawał to, czego chciał. Znalazł sposób, Ŝeby uniknąć odwiedzenia starych babć i grobów, choć zrobił to za cenę podróŜy do Disneylandu. To jednak nie było w jego stylu, wszakŜe nigdy dobrowolnie z niczego nie rezygnował. *** Wieczorem byłem sam na sam z Bartem. Mama i tata zostali na korytarzu, aby porozmawiać z przyjaciółmi. Opowiedziałem mu o podsłuchanej rozmowie pomiędzy naszą starą sąsiadką i jej lokajem. – Oboje siedzieli na tarasie. Ona bardzo martwi się o ciebie. – Bo ona mnie kocha – dumnie wyszeptał Bart osłabionym głosem. – Kocha mnie bardziej niŜ ktokolwiek inny.
Przerwał na chwilę, jakby chciał zebrać myśli. – No, moŜe z wyjątkiem Jabłka – dokończył. Bart, stwierdziłem w duchu, nie powinieneś myśleć w ten sposób. Ale nie odwaŜyłem się powiedzieć mu tego. Nie chciałem go zranić. Był taki szczęśliwy, Ŝe wreszcie ktoś go pokochał. Z mieszanymi uczuciami obserwowałem jego twarz. Jakie dziwne było to dziecko. Bart musiał przecieŜ być świadom uczucia, jakie Ŝywili dla niego rodzice. – Babcia boi się tego starego lokaja – oświadczył. – Ale ja wiem, jak sobie z nim poradzić. Jest we mnie ukryta moc. – Bart, dlaczego ciągle tam chodzisz? Wzruszył ramionami i spojrzał na ścianę. – Nie wiem. Po prostu chcę tam chodzić. – Wiesz, Ŝe tata teŜ kupiłby ci psa. Takiego, jakiego byś tylko zapragnął. Wystarczy, Ŝe go poprosisz, a da ci szczeniaka takiego jak Jabłko. Przewiercił mnie na wylot oczyma pełnymi wściekłości. – Nie ma drugiego takiego psa jak mój pies-kucyk. Jabłko jest wyjątkowy. Spróbowałem zmienić temat. – Skąd wiesz, Ŝe ta kobieta boi się swojego lokaja? Powiedziała ci o tym? – Nie musi mi mówić. Ja to wiem. On patrzy na nią z nienawiścią, a ona na niego ze strachem. Ze strachem, czyli w ten sam sposób, w jaki ja zaczynałem patrzeć na wszystko wokół.
Powrót Spodobało mi się, Ŝe mama tak mi nadskakuje. Niestety, nie trwało to długo. Zmieniła się, jak tylko poczułem się lepiej. W tym śmierdzącym szpitalu, w którym chciano pozbawić mnie nogi, spędziłem dwa, ciągnące się w nieskończoność, tygodnie. Byłem naprawdę szczęśliwy, Ŝe wciąŜ mam obydwie nogi. Poczekajcie tylko, aŜ wrócę do szkoły i opowiem wszystkim o tym, jak prawie „amputowano” mi nogę. Mój organizm musi być zbudowany z porządnych tkanek, skoro nie chciał zgnić i umrzeć. I wcale nie płakałem. Byłem więc odwaŜny. Pamiętałem, jak w czasie choroby tata biegał wokół mnie. Był taki smutny i zmartwiony. MoŜe rzeczywiście mnie kochał, chociaŜ nie byłem jego rodzonym synem. – Tato! – zawołałem do niego. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Mogę mówić. – Nie wiesz nawet, jak się cieszę, widząc cię w tak dobrej formie. Usiadł na łóŜku i wziął mnie w ramiona. Potem pocałował. – Bart, ja równieŜ mam wspaniałe nowiny. Masz juŜ normalną temperaturę, a twoje kolano cudownie się goi. Bycie synem lekarza ma swoje dobre strony. Wypisuję cię dzisiaj ze szpitala. Boję się, Ŝe jeśli tego nie zrobię, zmizerniejesz do reszty. Kiedy wrócisz do domu, Emma nie pozwoli, Ŝebyś składał się wyłącznie ze skóry i kości. Patrzył na mnie, jakbym – tak jak Jory – rzeczywiście coś dla niego znaczył. Rozczuliło mnie to. – Gdzie mama? – spytałem. – Musiałem wyjechać z domu bardzo wcześnie, zostawiłem więc ją, Ŝeby przygotowała specjalne przyjęcie powitalne. Nie masz chyba jej tego za złe, prawda? Jasne, Ŝe miałem! PrzecieŜ chciałem, Ŝeby tu była! ZałoŜę się, Ŝe nie przyjechała, bo jak zwykle zajmowała się tą paskudną małą Cindy. Pewnie znów plotła jej warkocze. Nie powiedziałem juŜ ani słowa i pozwoliłem tacie zanieść się do samochodu. Wspaniale było znowu ujrzeć słońce i jechać do domu. W przedpokoju stanąłem na chwiejących się nogach. Patrzyłem na mamę, która najpierw podeszła do ojca i pocałowała go w policzek. Zrobiła to, pomimo Ŝe ja stałem obok i chciałem być pocałowany pierwszy. Wiedziałem, dlaczego tak postąpiła. Brzydziła się mną. Zobaczyła wychudzone ciało i brzydką, kościstą twarz. Kiedy spojrzała w moją stronę, zmusiła się do uśmiechu. Uchyliłem się, gdy wreszcie raczyła podejść do mnie, by wypełnić matczyny obowiązek wobec syna, który niestety nie umarł. Przejrzałem jej fałszywą radość. Wiedziałem, Ŝe mnie nie kocha i Ŝe najchętniej pozbyłaby się mnie. TuŜ obok stał Jory. Uśmiechał się i udawał, Ŝe jest szczęśliwy, widząc mnie powracającego do domu. Ja jednak wiedziałem
doskonale, Ŝe wszyscy cieszyliby się, gdybym był martwy. Poczułem się tak, jak czuł się w dzieciństwie Malcolm. Byłem nie chciany i niepotrzebny, i taki nieszczęśliwy. – Bart, skarbie! – odezwała się mama. – Dlaczego masz taką Ŝałosną minę? Czy nie cieszysz się, Ŝe znów jesteś w domu? Przytuliła mnie i usiłowała pocałować, ale wyrwałem się energicznie. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, lecz to nie mogło zrobić na mnie Ŝadnego wraŜenia. Ona po prostu udawała, zupełnie jak ja przez całe swoje Ŝycie. – To cudownie, Ŝe wreszcie jesteś z nami, kochanie – nie szczędziła kłamstw. – Emma i ja byłyśmy od rana bardzo zajęte przygotowywaniem niespodzianek, które mają uświetnić twój powrót. PoniewaŜ narzekałeś na szpitalne jedzenie, przyrządziłyśmy dla ciebie twoje ulubione dania. Uśmiechnęła się raz jeszcze i wyciągnęła do mnie ręce. Nie dałem się jednak zwieść „kobiecym fortelom”, o których tak wiele naopowiadał mi John Amos. Dobre jedzenie, uśmiechy i buziaki były najczęściej stosowanymi „kobiecymi fortelami”. – Nie bądź taki sceptyczny, Bart. Wraz z Emmą naprawdę przygotowałyśmy wszystkie twoje ulubione potrawy. Popatrzyłem jej głęboko w oczy. Zarumieniła się, po czym rzekła z wysiłkiem: – No wiesz, te które lubisz najbardziej. Nie przestawała starać się, aby być dla mnie jak najmilszą. Wtedy podszedł do mnie tata i wręczył mi krótką laskę. – Podpieraj się nią, póki twoje kolano nie będzie zupełnie zdrowe. Było coś zabawnego w utykaniu, tak jak stary człowiek, jak Malcolm Foxworth. Ubawiły mnie ich zmartwione miny i cała krzątanina, która nastąpiła, kiedy nie chciałem jeść. śaden z prezentów, jakie od nich dostałem, nie mógł się równać z tym, co z pewnością przygotowała dla mnie babcia. – Na Boga, Bart – wyszeptał Jory podczas obiadu – czy naprawdę musisz być aŜ taki niewdzięczny? Wszyscy tak się namęczyli, Ŝeby cię zadowolić. – Nie znoszę szarlotki. – Wcześniej mówiłeś, Ŝe szarlotka to twoje ulubione ciasto. – Nigdy tak nie mówiłem! Nienawidzę teŜ kurczaka i ziemniaków puree, i sałaty. Nienawidzę wszystkiego! – Jestem w stanie w to uwierzyć – skomentował mój zdegustowany brat. Odwrócił się ode mnie plecami, ignorując tak waŜną osobę jak ja. Zabrał mi z talerza nóŜkę kurczaka. – No, skoro nie masz ochoty, szkoda, Ŝeby się to zmarnowało. ZeŜarł wszystko, do ostatka. Teraz juŜ nie miałem po co zakradać się w nocy do kuchni, by
najeść się, gdy nikt mnie nie będzie widział. Pozwolę, Ŝeby zagłodzili mnie na śmierć. Kiedy znajdę się w zimnym grobie, zrozumieją, jak bardzo mnie brakuje. – Bart, proszę, spróbuj zjeść choć troszeczkę – błagała mama. – Co jest nie tak z tym ciastem? Rzuciłem jej groźne spojrzenie, a potem uderzyłem wyciągającą się po mój kawałek szarlotki rękę Jory’ego. – Nie mogę jeść placka, na którym nie ma lodów. Mama uśmiechnęła się wesoło, po czym zawołała do Emmy: – Emmo, przynieś nam lody! Odsunąłem talerz i rozsiadłem się wygodnie na krześle. – Nie najlepiej się czuję. Potrzebuję spokoju. Nie lubię takiego zamieszania wokół mojej osoby. To niszczy mi apetyt. Tata chyba powoli tracił juŜ cierpliwość. Odczytałem to w jego wzroku. Nawet nie skrzyczał Jory’ego za to, Ŝe wziął równieŜ mój kawałek ciasta. A więc tak to wyglądało – wystarczyła godzina, Ŝeby mieli juŜ mnie dosyć i Ŝałowali, Ŝe nie umarłem. – Cathy – odezwał się tata – przestań przejmować się Bartem. JeŜeli nie chce jeść, moŜe odejść od stołu. Zje, kiedy zgłodnieje. JuŜ teraz burczało mi w brzuchu. Nie mogłem jednakŜe zabrać się do tego, co miałem na talerzu, skoro Jory zjadł moje ulubione rzeczy. Siedziałem więc głodny, podczas gdy reszta, kompletnie zapomniawszy o mnie, zaczęła sobie rozmawiać, śmiać się i w ogóle zachowywać się tak, jak gdybym ciągle był w szpitalu. Wstałem i pokuśtykałem do swojego pokoju. – Bart! – zawołał za mną tata. – Wolałbym, Ŝebyś nie bawił się na dworze, dopóki w pełni nie odzyskasz sił. Idź się zdrzemnąć, tylko postaraj się, Ŝeby noga była podparta. Później będziesz mógł pooglądać telewizję. Telewizja. To miało być przyjęcie powitalne? Zachowując pozory posłuszeństwa, wszedłem do pokoju. Stanąłem w otwartych drzwiach i krzyknąłem do siedzących w jadalni: – Niech nikt mi nie przeszkadza! Trzymali mnie w szpitalu przez dwa tygodnie, a teraz gdy nareszcie znalazłem się w domu, znów miałem siedzieć zamknięty w czterech ścianach. Ja im pokaŜę! Nikt nie będzie trzymał mnie z dala od świata przez następny parszywy tydzień! Lecz przez sześć kolejnych dni zawsze znajdował się ktoś, kto dzień i noc nie spuszczał mnie z oka. W końcu jednak udało mi się uciec przez okno. Straciłem juŜ i tak zbyt wiele wakacji, no i oczywiście moją wycieczkę do Disneylandu. Nie mogłem sobie pozwolić na następne straty. Ogromne stare drzewo, rosnące przy murze, było teraz znacznie mniej przyjazne i musiałem się sporo namęczyć, zanim wdrapałem się na górę. Nie zdołałem jeszcze dojść do muru, gdy
mnie rozbolała noga. Ból nie był wcale tak przyjemnym uczuciem, jak mi się przedtem zdawało. Bycie „normalnym” nie okazało się aŜ tak wspaniałe. Pewnego razu Jory skręcił sobie kostkę, lecz mimo to nie przestał tańczyć, nie zwracał uwagi na ból. Ja takŜe potrafiłem zignorować ból. Kiedy wlazłem na mur, odwróciłem się, aby sprawdzić, czy nikt za mną nie idzie. Nikogo nie zobaczyłem. A więc nikt się nie przejmował, czy nie spotka mnie czasem coś złego. Poczułem dziwny zapach – cóŜ to za odór wydobywał się z dziupli w starym dębie? Ach, tak, juŜ sobie przypomniałem. Były tam jakieś zwłoki. Ale co to było? Tego nie pamiętałem. Choroba przyćmiła mój umysł. Jabłko, lepiej będzie myśleć o Jabłku. Zapomnieć o sztywnym, obolałym kolanie i udawać, Ŝe naleŜy ono do takiego starego i zniedołęŜniałego człowieka, jakim u schyłku swych dni stał się Malcolm. Moja młoda noga chciała biec, lecz to właśnie ta stara kontrolowała wszystkie ruchy, przejęła nawet kontrolę nad mózgiem, zmuszając mnie do podpierania się laską. Och! JakiŜ Ŝałosny widok przedstawiałoby leŜące w stodole martwe ciało Jabłka. śałosna kupa sierści, skóry i kości. Na pewno bym się rozpłakał, krzyczałbym w rozpaczy i złorzeczył tym, którzy próbowali zmusić mnie do podróŜy na wschód i porzucenia najlepszego przyjaciela. Jedynie zwierzęta wiedzą, jak naleŜy kochać z poświęceniem. Od chwili, kiedy szedłem tędy po raz ostatni, minęło chyba ze sto lat. Upłynęło jeszcze więcej, zanim dokuśtykałem do wrót stodoły. Opanuj się, pomyślałem. Wyprostuj kręgosłup tak jak robił to Malcolm. Przygotuj oczy na przeraŜający widok. Jabłko kochał cię zbyt mocno i musiał, biedaczysko, zapłacić za to najwyŜszą cenę. Nigdy, przenigdy nie znajdę juŜ tak oddanego przyjaciela, jakim był mój pies-kucyk – moje Jabłuszko. Miałem powaŜne kłopoty z utrzymaniem równowagi i kołysałem się na wszystkie strony, tak Ŝe aŜ kręciło mi się w głowie. Wyczułem za sobą czyjąś obecność. Spojrzałem przez ramię, ale nikogo nie dostrzegłem. Nie było tam nic oprócz tych okropnych krzewów, przyciętych w kształty zwierząt. Ci idiotyczni ogrodnicy powinni byli znaleźć sobie jakąś porządną robotę, zamiast marnować czas na takie głupstwa. Mogli przecieŜ zarabiać kupę pieniędzy, robiąc coś innego. Prawdziwe pieniądze leŜą na ulicy, trzeba jednak mózgu, aby wiedzieć, jak się po nie schylać. Myślałem teraz zupełnie tak samo jak Malcolm; John Amos będzie ze mnie dumny. Muszę odnaleźć tego starego lokaja, tylko on jest w stanie jeszcze bardziej wykształcić mój umysł. Pełen najgorszych przeczuć podszedłem do miejsca, które Jabłko lubił najbardziej. Nie mogłem nic zobaczyć. Chyba oślepłem! Macałem drogę swoją laseczką. Mrok. Dlaczego panował tu taki nieprzenikniony mrok? Posuwałem się cal po calu, usiłując wypatrzyć cokolwiek. Ktoś pozamykał wszystkie okiennice. Biedny Jabłko dokonał Ŝywota pogrąŜony w ciemnościach. Ze ściśniętym gardłem wykrzyknąłem imię zwierzęcia, które kochało mnie ponad Ŝycie.
Bałem się zrobić choćby jeszcze jeden krok. Widok nieŜywego psa zraniłby moją duszę, moją nieśmiertelną duszę, która zgodnie ze słowami Johna Amosa musiała pozostać czysta, bym mógł przestąpić perłowe bramy nieba, gdzie oczekiwał mnie Malcolm. Posunąłem się jeszcze o krok i stanąłem. Tu był mój Jabłko – i wcale nie był martwy! Znalazł sobie miejsce oświetlone nikłymi promieniami słońca prześwitującymi przez szpary okiennicy i bawił się czerwoną piłeczką. Uderzał ją swymi potęŜnymi łapami. Obok niego znajdowała się miska pełna Ŝarcia i druga, wypełniona wodą. Stałem, drŜąc na całym ciele, a Jabłko kompletnie mnie ignorował i wciąŜ bawił się piłką, tak jakby w ogóle mnie tu nie było. On wcale za mną nie tęsknił! – Ty! TY! – wrzeszczałem. – Jadłeś sobie i piłeś, dobrze się bawiłeś! A ja w tym czasie walczyłem ze śmiercią! W ogóle się o mnie nie martwiłeś! Myślałem, Ŝe mnie kochasz. Myślałem, Ŝe za mną tęsknisz. A ty nawet nie szczekasz na mój widok, Ŝeby mi pokazać, jak bardzo się cieszysz! NIENAWIDZĘ CIĘ, JABŁKO! NIENAWIDZĘ ZA TO, śE NIE OBCHODZI CIĘ MÓJ LOS! Dopiero wtedy zwrócił na mnie uwagę i przybiegł do mnie. Skoczył i połoŜywszy mi łapy na ramionach, zaczął lizać moją twarz. Machał ogonem jak oszalały, ale mnie nie mógł oszukać. Znalazł sobie kogoś, kto troszczył się o niego bardziej niŜ ja – niech mnie diabli wezmą, jeśli to ja tak ładnie wyszczotkowałem jego sierść. – Dlaczego nie zdechłeś z tęsknoty?! – wykrzyknąłem. Patrzyłem na niego z nienawiścią, chciałem, Ŝeby zniknął mi z oczu. Wyczuł mój gniew i opadł z powrotem na cztery łapy. Stał teraz ze spuszczonym ogonem i zwieszoną głową. Bał się nawet na mnie spojrzeć. – ODEJDŹ ODE MNIE! MUSISZ CIERPIEĆ TAK, JAK JA CIERPIAŁEM! WTEDY BĘDZIESZ SZCZĘŚLIWY, śE DO CIEBIE WRÓCIŁEM! Zabrałem mu całe jedzenie i wodę. Wyrzuciłem je do drewnianej beczki. Złapałem jego czerwoną piłkę i cisnąłem ją tak daleko, Ŝe nigdy nie będzie mógł jej znaleźć. Jabłko patrzył na to, co robię. Chciał mnie odzyskać, lecz było juŜ za późno. – Teraz zaczniesz za mną naprawdę tęsknić! – krzyczałem, wybiegając ze stodoły. Zostawiłem go w nieprzeniknionych ciemnościach. – Siedź tu i zdychaj z głodu! Nigdy tu nie wrócę! Nigdy! Zanim jednak zamknąłem za sobą wrota, przypomniałem sobie o mięciutkim sianie, na którym mógł się wylegiwać. Natychmiast wpadłem do środka. Wziąłem widły i rozstrząsnąłem całą stertę siana. Skamlał teraz Ŝałośnie, ocierając się o mnie pyskiem. Nie pozwoliłem mu jednak tego robić. – Będziesz leŜał na twardej i zimnej ziemi! Rozbolą cię od tego wszystkie kości, ale co mnie to obchodzi. Teraz juŜ ciebie nie kocham! Byłem wściekły. Otarłem łzy, które ciekły mi po policzkach.
W Ŝyciu miałem tylko troje przyjaciół: Jabłko, moją babcię i Johna Amosa. Jabłko zabił miłość, którą go darzyłem, pozostała dwójka zdradziła mnie, karmiąc go i kradnąc mi jego miłość. John Amos by tego nie zrobił – więc musiała to być moja babcia. Kompletnie załamany, powlokłem się do domu. Tej nocy noga bolała mnie tak bardzo, Ŝe tata musiał dać mi tabletkę. Usiadł na brzegu łóŜka i wziął mnie w objęcia. W jego ramionach czułem się bezpiecznie, a on tulił mnie do snu. Znalazłem się w odraŜającym świecie. Wszędzie leŜały nagie kości, a w rzekach nie płynęła woda, lecz krew, unosząc ludzkie szczątki do oceanu ognia. Nie Ŝyłem. Byłem martwy. Na ołtarzu stały Ŝałobne kwiaty. Na mój grób przychodzili zupełnie obcy ludzie i składając na nim kwiaty, mówili, Ŝe bardzo się cieszą, iŜ wreszcie umarłem. Szum morza płomieni był jak diabelska muzyka. Czułem, Ŝe teraz bardziej niŜ kiedykolwiek nienawidzę muzyki i tańca. Przez okno wpadły do pokoju promienie porannego słońca i oświetliły mi twarz. To dzięki nim wyrwałem się z mocy szatana. OstroŜnie otworzyłem oczy, bojąc się ujrzeć coś okropnego, lecz zobaczyłem jedynie pochylającego się nade mną Jory’ego. Patrzył na mnie ze współczuciem. Nie potrzebowałem niczyjego współczucia. – Bart, znów krzyczałeś przez sen. Tak mi przykro, Ŝe wciąŜ boli cię ta noga. – Wcale mnie nie boli! – wrzasnąłem. Wstałem i poszedłem do kuchni, gdzie mama karmiła Cindy. Przeklęta Cindy. Emma smaŜyła mi na śniadanie bekon. – Dla mnie tylko kawę i grzankę! – krzyknąłem. – Nie przełknę nic innego. Mama wykrzywiła twarz, a kiedy spojrzała na mnie, zobaczyłem, Ŝe strasznie pobladła. – Bart, proszę nie krzyczeć. I nie dostaniesz kawy. Dlaczego w ogóle prosisz o kawę? – Nadszedł czas, bym zaczął robić to, czego wymaga mój wiek! – warknąłem. Jak najostroŜniej opuściłem się na krzesło taty. W chwilę potem tata wszedł do kuchni i zobaczył, Ŝe zająłem jego miejsce, ale nie kazał mi wstać. Najspokojniej w świecie usiadł na moim krześle, po czym wziął kubek i nalał do niego kawy, ale tylko do połowy. Następnie dodał śmietanki i podał mi kubek. – Nie lubię kawy ze śmietanką! – Skąd moŜesz wiedzieć, skoro nigdy jej nie piłeś. – Po prostu wiem. Nie chciałem pić białej kawy. (Malcolm pił tylko czarną, więc od dziś ja teŜ będę tak robił). Tata zabrał kubek. Miałem teraz przed sobą jedynie suchą grzankę. JeŜeli chciałem być taki jak Malcolm, nie mogłem posmarować jej masłem i dŜemem truskawkowym. To było niestrawne. Tak jak on musiałem uwaŜać na niestrawność. – Tato, co to jest niestrawność?
– Coś, czego nie powinieneś mieć. CięŜko było przez cały czas być Malcolmem. Kilka minut później tata klęczał na podłodze i sprawdzał moją nogę. – Dzisiaj wygląda gorzej niŜ wczoraj – powiedział, podnosząc głowę, by spojrzeć mi w oczy. – Nie pełzałeś na kolanach, co, Bart? – Nie! – oburzyłem się. – Nie jestem idiotą! Otarłem sobie skórę o pościel. Te powłoki są zbyt szorstkie. Nie znoszę bawełnianej pościeli. Wolę jedwabną. (Malcolm sypiał jedynie w jedwabnej pościeli). – Jak moŜesz być tego taki pewny? – zapytał tata. – PrzecieŜ nigdy nie spałeś w jedwabiach. Ani na chwilę nie przestawał zajmować się moją nogą. Najpierw ją przemył, a potem posypał jakimś białym proszkiem i przykleił do rany opatrunek z gazy. – Mówię całkiem serio, Bart. Proszę, abyś nie nadweręŜał tego kolana. Zostaniesz w domu. MoŜesz co najwyŜej posiedzieć na werandzie. I broń cię Panie BoŜe przed jakimkolwiek pełzaniem po brudnej podłodze. – To nie weranda, lecz ganek – poprawiłem go, by wiedział, Ŝe wcale nie jest taki mądry, jak sądzi. – W porządku, ganek. Czy teraz jesteś zadowolony? Nie. Nigdy nie byłem zadowolony. Głębiej się nad tym zastanowiłem i doszedłem do wniosku, Ŝe czasem byłem zadowolony, ba! nawet szczęśliwy. Działo się tak, gdy udawałem, Ŝe jestem Malcolmem, Ŝe jestem najpotęŜniejszy, najbogatszy i najmądrzejszy. Wcielić się w postać Malcolma było o wiele łatwiej, niŜ udawać kogokolwiek lub cokolwiek innego. Wydawało mi się, Ŝe jeśli będę się trzymał tej roli, to w końcu stanę się taki jak on – będę bogaty, potęŜny i kochany. Dzień był nudny i strasznie mi się dłuŜył. Przez cały czas ktoś mnie pilnował. Nadciągnął zmierzch i mama zajęła się swoją toaletą. Poprawiła makijaŜ, aby kiedy wróci tata, wyglądać jak najlepiej. Emma pitrasiła coś w kuchni, a Jory jeszcze nie wrócił z zajęć. Wreszcie nadarzyła się okazja, by niepostrzeŜenie uciec z ganku. Zniknąłem w ogrodzie. Śpieszyłem się, Ŝeby nikomu nie udało się mnie zatrzymać. Wieczór miał swoją niepowtarzalną atmosferę. Na ziemi kładły się długie, złowieszcze cienie. Wszystkie bzyczące stworzenia wyfrunęły ze swoich kryjówek i roiły się wokół mojej głowy. Odgarniałem je rękoma. Szedłem do Johna Amosa. Stary lokaj siedział samotnie w swoim pokoju i czytał jakieś czasopismo, które ukrył szybko, gdy wszedłem bez pukania. – Nie powinieneś tak robić – rzekł szorstko i nawet się nie uśmiechnął, widząc mnie Ŝywego i na obu nogach. Natychmiast zrobiłem ponurą minę, jaką z pewnością w podobnej sytuacji zrobiłby równieŜ
Malcolm. – Czy to ty karmiłeś Jabłko, kiedy byłem chory? – spytałem, przeszywając go wzrokiem. – Oczywiście, Ŝe nie – odparł bez chwili wahania. – To twoja babcia karmiła go i pielęgnowała. Mówiłem ci, Ŝe kobietom nie moŜna wierzyć. Corrine Foxworth nie róŜni się niczym od reszty kobiet, które poprzez róŜne sztuczki czynią męŜczyzn swoimi niewolnikami. – Corrine Foxworth to jej nazwisko? – Oczywiście. PrzecieŜ ci juŜ to kiedyś mówiłem. Jest córką Malcolma. Nazwał ją imieniem swojej matki, Ŝeby nigdy nie zapomnieć o tym, jak podstępne są kobiety, o tym, Ŝe nawet córka potrafi zdradzić własnego ojca. Dał jej to imię, mimo Ŝe bardzo ją kochał. Według mnie, aŜ za bardzo. Zaczynałem mieć juŜ dość opowieści o kobietach i ich „fortelach”. – Dlaczego nie dajesz do naprawy swoich zębów? – spytałem. Denerwowały mnie świsty i gwizdy wydobywające się z jego nie dopasowanej protezy. – Wspaniale! Powiedziałeś to zupełnie jak Malcolm. Uczysz się. Choroba dobrze wpłynęła na twoją duszę, tak jak jego wszystkie choroby. Posłuchaj mnie teraz, Bart. Corrine to twoja prawdziwa babcia i swojego czasu była Ŝoną twojego rodzonego ojca. Była ukochanym dzieckiem Malcolma i zdradziła go, czyniąc coś tak grzesznego, Ŝe musi ponieść za to karę. – Musi ponieść karę? – Tak, musi być srogo ukarana, ale ty nie moŜesz dać jej poznać, Ŝe uczucia, jakimi ją dotąd darzyłeś, uległy zmianie. Udawaj, Ŝe ciągle ją kochasz i uwielbiasz. Tym sposobem uśpisz jej czujność. Wiedziałem, co to znaczy uśpić czyjąś czujność. Znaczyło to tyle, co osłabić. Wiedziałem teŜ, Ŝe niedobrze jest być słabym. John Amos poszedł po Biblię, po czym połoŜył moją dłoń na jej czarnej, sfatygowanej i popękanej okładce. – To Biblia Malcolma – objaśnił. – Pozostawił mi ją w spadku... choć mógł pozostawić mi znacznie więcej. Miałem świadomość, Ŝe John Amos był jedynym człowiekiem, który mnie nigdy nie zawiódł. Oto prawdziwy przyjaciel, jakiego mi trzeba. Był stary – ale ja teŜ mogłem być stary, jeśli tylko miałbym na to ochotę, chociaŜ, rzecz jasna, nie mogłem wyjąć zębów i włoŜyć ich do kubka z wodą. Gapiłem się na Biblię, chcąc czym prędzej zabrać z niej swoją rękę; obawiałem się jednak rozgniewać lokaja. – Przysięgnij na tę Biblię, Ŝe będziesz postępował tak, Ŝeby nie zawieść oczekiwań pradziadka, Ŝe zemścisz się na tych, którzy najbardziej go zranili. Jak mogłem mu to przyrzec, skoro jakaś mała cząstka mnie wciąŜ ją kochała? MoŜe John Amos kłamał? MoŜe to Jory karmił Jabłko?
– Bart, czemu się wahasz? CzyŜbyś słabł? Brakuje ci ducha? Przypatrz się tylko swojej matce. Spójrz, w jaki sposób uŜywa ciała, pięknej twarzy, czułych pocałunków i objęć, by dzięki nim omamić twojego ojca i zmusić go, Ŝeby spełniał wszystkie jej zachcianki. Zobacz tylko, jak cięŜko pracuje twój ojciec, jaki jest zmęczony, gdy późnym wieczorem wraca do domu. I spytaj się, dlaczego tak się dzieje. Czy robi to dla siebie, czy teŜ dla niej? CzyŜ nie zamęcza się jedynie po to, aby móc jej kupić modne stroje, futra, biŜuterię i wielki dom, w którym mogłaby mieszkać? Tak właśnie kobiety wykorzystują męŜczyzn, zmuszając ich do pracy, podczas gdy same trwonią czas na rozrywkach. Zaschło mi w gardle. Mama miała pracę. Uczyła w szkole baletowej. Ale robiła to raczej dla przyjemności. Czy kiedykolwiek kupiła sobie coś za swoje pieniądze? Tego nie mogłem sobie przypomnieć. – Idź zobaczyć się z babcią, ale pamiętaj, Ŝebyś zachowywał się tak jak zawsze. Wkrótce sam się przekonasz, kto cię zdradził. To nie byłem ja. Wejdź do jej pokoju i udawaj Malcolma. Nazwij ją Corrine, a zobaczysz, jak rumieniec wstydu i poczucia winy zaleje jej twarz, zobaczysz strach w jej oczach. Wtedy zrozumiesz, które z nas jest lojalne i godne zaufania. Przysiągłem, co prawda, Ŝe pomszczę Malcolma, lecz wcale nie byłem z siebie zadowolony. Czułem się dziwnie, kiedy kuśtykałem w stronę jej ulubionego salonu. Stanąłem w drzwiach i przez moment przyglądałem się babci. Serce łomotało mi w piersiach. Pragnąłem pobiec w jej objęcia i usiąść jej na kolanach. Czy to było w porządku zachowywać się jak Malcolm, skoro nie dałem babci nawet moŜliwości wytłumaczenia się? – Corrine – odezwałem się grubym głosem. Och, to była cudowna zabawa. Będąc Bartem, nigdy nie czułem się bezpiecznie, będąc zaś Malcolmem, byłem taki silny, taki nieomylny. – Bart! – zawołała radośnie. Wstała, rozkładając ramiona. – Nareszcie przyszedłeś mnie odwiedzić! Tak się cieszę, Ŝe znów cię widzę i Ŝe jesteś cały i zdrowy. Zawahała się przez chwilę. – Kto ci powiedział, jak mam na imię? – John Amos – odrzekłem, marszcząc brwi. – Powiedział, Ŝe podczas mojej nieobecności karmiłaś Jabłko i dawałaś mu wody. – Tak, skarbie, oczywiście, Ŝe robiłam dla Jabłka, co tylko mogłam. Tak bardzo za tobą tęsknił, Ŝe było mi go Ŝal. Chyba się na mnie nie gniewasz? – Zabrałaś mi go – rozpłakałem się jak dziecko. – Był moim najlepszym przyjacielem; jedynym, który mnie naprawdę kochał, a ty mi go ukradłaś. Teraz lubi cię bardziej niŜ mnie. – Nie, skądŜe znowu, Bart. Lubi mnie, to prawda, ale kocha ciebie. Była uśmiechnięta i wyglądała na zadowoloną. Było dokładnie tak, jak mówił John Amos.
Sądziła, Ŝe wciąŜ jeszcze moŜe mnie nabierać na swoje sztuczki. Nie przestawała mnie okłamywać. – Nie mów do mnie w tak niegrzeczny sposób – prosiła. – To nie przystoi dziesięcioletniemu chłopcu. Kochanie, nie było cię tak długo. Ogromnie się za tobą stęskniłam. Czy naprawdę nie moŜesz okazać mi choć trochę uczucia? Nagle, nie zwaŜając na dopiero co złoŜoną obietnicę, pognałem do niej i mocno się przytuliłem. – Babuniu! Naprawdę powaŜnie się zraniłem! Miałem wysoką gorączkę i tak się pociłem, Ŝe aŜ zamoczyłem całe łóŜko. Zawinęli mnie w zimny koc, a mama z tatą nacierali mnie lodem. Był tam taki niedobry lekarz, który chciał odciąć mi nogę, ale tata mu nie pozwolił. Tamten doktor powiedział, Ŝe cieszy się, Ŝe nie jestem jego synem. Przerwałem, by zaczerpnąć powietrza. Teraz juŜ całkowicie zapomniałem o Malcolmie. – Babciu, zrozumiałem, Ŝe tata rzeczywiście mnie kocha, inaczej nie przejmowałby się tak moją nogą i pozwoliłby ją uciąć. Babcia wyglądała na wstrząśniętą. – Bart, jak w ogóle mogłeś wątpić w jego miłość? PrzecieŜ on zawsze cię kochał. Musiał ciebie kochać, a poza tym Christopher zawsze był cudownym, kochającym chłopcem... Skąd ona wiedziała, Ŝe tata ma na imię Christopher? ZmruŜyłem oczy. Zakryła dłonią usta, jakby przed chwilą wydała jakąś wielką tajemnicę. Potem zaczęła płakać. Łzy. Łzy to jeden ze sposobów, za pomocą których kobiety oszukują męŜczyzn. Odwróciłem się. Nie cierpiałem łez. Nie cierpiałem ludzi słabych. PrzyłoŜyłem rękę do piersi, Ŝeby przycisnąć do serca ksiąŜkę Malcolma. Ta ksiąŜka dodawała mi mocy. Prosto z jej stron moc Malcolma przenikała do mojej krwi. Co z tego, Ŝe miałem słabe i niedoskonałe ciało dziecka? Jakie to mogło mieć znaczenie, skoro juŜ wkrótce ta kobieta miała się dowiedzieć, kto jest jej panem? Dom. Musiałem wrócić do domu, zanim odkryją moje zniknięcie. – Dobranoc, Corrine – rzuciłem odchodząc. Pozostawiłem ją pogrąŜoną w płaczu. Nie przestawałem zastanawiać się, skąd znała imię mojego taty. Przechodząc przez ogród, zboczyłem nieco, aby sprawdzić, co się dzieje z moją brzoskwinią. WciąŜ jeszcze nie wypuściła pędów. Potem zobaczyłem, co z groszkiem, on takŜe nie zamierzał kiełkować. Nie miałem szczęścia do niczego. Do niczego oprócz udawania Malcolma. W tym robiłem się coraz lepszy. Uśmiechnąłem się i z radością w sercu udałem się na spoczynek.
Trudny wybór Barta nigdy nie było tam, gdzie być powinien. Wspiąłem się na drzewo i przysiadłem na murze. Dostrzegłem go w ogrodzie naszej sąsiadki. Chodził na czworakach, węsząc jak pies. – Bart! – wrzasnąłem. – Clovera nie ma, a ty go nam nie zastąpisz! Znałem tę zabawę – zakopywał gdzieś kość, a potem usiłował ją znaleźć po zapachu. Podniósł na mnie błędny wzrok i zaczął warczeć. Krzyczałem, Ŝeby wstał, lecz nadal udawał psa, po czym nagle się podniósł i przeistoczył w utykającego starca. Przez pomyłkę utykał na niewłaściwą nogę. Co z niego za czubek! – Wyprostuj się, Bart! Masz dziesięć lat, a nie sto! Jeśli ciągle będziesz się garbił, to urośniesz krzywy. – No i co ci do tego? – Nic. Tylko martwię się o ciebie. – A Pan powiedział: „Czyń drugiemu, co on uczynił tobie”. – Błąd. Powinieneś powiedzieć: „Czyń drugiemu, co uczyniłbyś sobie”. Podszedł do muru. Wyciągnąłem rękę, Ŝeby mu pomóc wleźć na górę. Kiedy stanęliśmy na ziemi, Bart zaczął stękać, sapać i łapać się za klatkę piersiową. Potem narzekał, Ŝe boli go serce, Ŝe powinien wystrzegać się takiego wysiłku jak łaŜenie po drzewach. – Bart, mam juŜ cię dosyć. Jedyne, co potrafisz, to sprawiać kłopoty. Miej choć odrobinę litości dla rodziców i dla mnie. Kiedy wrócimy do szkoły, będzie mi głupio, Ŝe mam takiego brata. Wlókł się za mną i przez całą drogę do domu mamrotał pod nosem, Ŝe jest rekinem finansjery. – Nigdy nie narodził się umysł większy niŜ mój – mruczał do siebie. Jemu rzeczywiście odbiło. CóŜ innego mogłem sobie pomyśleć, słuchając jego bredni? Westchnąłem, kiedy na polecenie wyszorował sobie ręce szczoteczką. To nie było w jego stylu, nigdy dotąd nie dbał o czystość. Musiał więc znowu udawać, Ŝe jest kimś innym. W chwilę potem umył zęby i poczłapał do łóŜka. Czym prędzej pobiegłem do rodziców. Znalazłem ich w salonie, tańczących przy wolnej muzyce. Lubiłem patrzeć, jak to robią. W ich tańcu zawsze było coś delikatnego i romantycznego. Wzruszyła mnie czułość, z jaką mama patrzyła na tatę, urzekł mnie sposób, w jaki on ją obejmował. Chrząknąłem głośno, próbując zwrócić ich uwagę. Nie zmieniając pozycji, spojrzeli na mnie pytająco. – Tak, Jory? – odezwała się mama, patrząc na mnie błękitnymi, rozmarzonymi oczyma.
– Chciałbym porozmawiać z wami o Barcie – wyjaśniłem. – UwaŜam, Ŝe jest parę spraw, o których powinniście wiedzieć. Na twarzy ojca odmalował się wyraz wyraźnej ulgi. Usiedli na kanapie. Mama wyglądała tak, jakby usiłowała zamknąć się w sobie. – Mieliśmy nadzieję, Ŝe w końcu przyjdziesz do nas z sekretem Barta – wyznał tata. CięŜko było o tym mówić. – No... – zacząłem wolno, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Przede wszystkim musicie wiedzieć, Ŝe Barta dręczą koszmary i w nocy budzi się z krzykiem. Zbyt często udaje. Nie chodzi mi o to, Ŝe udaje, iŜ bierze udział w jakimś wielkim polowaniu, albo wymyśla sobie inne zabawy typowe dla dzieci w jego wieku. Ale kiedy pełznie na kolanach po podwórku, niosąc w zębach starą kość, by ją gdzieś zakopać, to chyba nie jest normalne? Przerwałem i czekałem, aŜ mi coś odpowiedzą. Mama odwróciła głowę, jakby wsłuchiwała się w szum wiatru. Tata przechylił się w moim kierunku i obserwował mnie uwaŜnie. – Mów dalej, Jory – zachęcał. – Nie przerywaj. Nie jesteśmy ślepi. ZauwaŜyliśmy, Ŝe Bart się zmienia. Bałem się powiedzieć jeszcze więcej. Zwiesiłem głowę i prawie szeptałem. – JuŜ kilka razy próbowałem o tym z wami porozmawiać, ale zawsze brakowało mi odwagi. Tak bardzo martwicie się o Barta, Ŝe bałem się cokolwiek powiedzieć. – Niczego nie ukrywaj, proszę – wtrącił tata. Patrzyłem tylko na ojca, nie mogąc spojrzeć w pełne przeraŜenia oczy mamy. – Ta dama, która tu mieszka, daje Bartowi bardzo drogie prezenty. Podarowała mu młodego bernardyna, którego Bart nazwał Jabłkiem, i dwie kolejki elektryczne razem z makietą wsi – to taki komplet. Bart ma w jej domu osobny pokój do zabaw. Chciała mnie teŜ dać parę rzeczy, lecz Bart nie pozwolił jej na to. Byli oszołomieni. Spojrzeli po sobie. W końcu tata przerwał ciszę, która zaległa w pokoju. – Co jeszcze? Przełknąłem ślinę i usłyszałem swój dziwaczny, ochrypły głos. – Wczoraj, kiedy przycinałem Ŝywopłot, przypadkowo znalazłem się pod tym starym drzewem... No, wiecie, tam koło muru. Wtedy poczułem odór zgnilizny. Wydobywał się z dziupli. Gdy sprawdziłem... Znalazłem... Musiałem jeszcze raz przełknąć ślinę, zanim byłem w stanie wykrztusić z siebie cokolwiek. – Znalazłem Clovera. Zaczął się juŜ rozkładać. Zakopałem go w ogrodzie. Odwróciłem się pośpiesznie, by wytrzeć łzy. Dopiero potem dopowiedziałem resztę. – Wokół szyi miał zaciśnięty drut kolczasty. Ktoś z premedytacją zabił mojego psa! Nie odezwali się do mnie słowem. Siedzieli nieruchomo na kanapie. Widziałem, Ŝe byli wstrząśnięci tym, co usłyszeli. Mama usiłowała powstrzymać się od płaczu; ona równieŜ kochała
Clovera. Nie dała rady. DrŜały jej ręce, gdy sięgała po chusteczkę. Wytarła nos, po czym skrzyŜowała ręce na łonie. Ani ona, ani tata nie zapytali, kto zabił Clovera. Domyśliłem się, Ŝe oboje posądzają o to tę samą osobę, co ja. Przed pójściem do łóŜka tata przyszedł do mojego pokoju i rozmawiał ze mną przez dobrą godzinę. Zadawał mi mnóstwo pytań. Pytał, co po całych dniach robi Bart, dokąd chodzi. Wypytywał o tę kobietę z sąsiedztwa i o jej lokaja. Teraz, kiedy juŜ wszystko wiedzieli, nareszcie spadł mi kamień z serca. Teraz mogli zrobić coś z Bartem. Tej nocy po raz ostatni opłakiwałem Clovera, który był moim pierwszym i, na dobrą sprawę, jedynym zwierzątkiem. Kończyłem juŜ czternasty rok Ŝycia, byłem juŜ prawie męŜczyzną, a tylko dzieci mogły ronić łzy – nie wypadało płakać komuś, kto miał blisko sześć stóp wzrostu. – Odczep się ode mnie! – odburknął Bart, gdy poprosiłem go, by nie chodził juŜ do willi. – Przestań na mnie skarŜyć, bo poŜałujesz. Powoli zbliŜał się wrzesień, a wraz z nim szkoła. Widziałem, Ŝe Barta coraz bardziej draŜni troska naszych rodziców, którzy, moim zdaniem, i tak byli dla niego zbyt wyrozumiali. – Posłuchaj mnie, Bart, i przestań udawać, Ŝe jesteś jakimś starym Malcolmem Foxworthem! Lecz on za nic w świecie nie chciał zrezygnować z roli. WciąŜ utykał i narzekał na chore serce. – Nikt nie oczekuje twojej śmierci, Ŝeby odziedziczyć twoją fortunę. Mój mały, drogi braciszku, ty nie masz Ŝadnej fortuny! – Mam dokładnie dwadzieścia miliardów dziesięć milionów pięćdziesiąt pięć tysięcy sześćset dolarów i czterdzieści dwa centy – udawał, Ŝe liczy na palcach. – Tyle mam w gotówce, ale nie pamiętam, ile warte są moje akcje, moŜesz więc potroić tę liczbę. Człowiek jest bogaty dopiero wówczas, gdy nie jest w stanie dokładnie określić swojego kapitału. Nie przypuszczałem nawet, Ŝe zna tak wielkie liczby. Miałem właśnie powiedzieć coś uszczypliwego, kiedy Bart zawył przeraźliwie i upadł na podłogę. – Moje pigułki... szybko. Umieram! SparaliŜowało mi lewą rękę. Ratuj mnie! Poślij po moich lekarzy! Wyszedłem z domu. Usiadłem na krześle ogrodowym i wyciągnąłem z kieszeni ksiąŜkę, Ŝeby sobie poczytać. Bart zaczął mnie juŜ naprawdę denerwować. PrzeraŜał mnie. śyć z nim to tak, jakby mieszkać pod jednym dachem z Jekyllem i Hyde’em. JeŜeli naprawdę musiał kogoś udawać, dlaczego, do cięŜkiej cholery, nie wybrał sobie kogoś lepszego od jakiegoś kulawego, starego faceta o chorym sercu. – Jory, czy nie obchodzi cię, Ŝe mogłem umrzeć? – spytał Bart, wychodząc na podwórko. – Nie. – Nigdy mnie nie lubiłeś! – Lubiłem cię, kiedy zachowywałeś się jak dziesięciolatek.
– Czy wiesz, Ŝe Malcolm Neal Foxworth był ojcem tej damy, która mieszka w willi, a ona jest moją babcią, moją prawdziwą babcią? – Ona ci to wszystko powiedziała? – Nie. Trochę powiedział mi John Amos, a trochę ona. John Amos mówi mi duŜo ciekawych rzeczy. Powiedział, Ŝe tata Paul i tata Chris wcale nie byli braćmi, Ŝe mama wymyśliła to, Ŝebyśmy nie dowiedzieli się o jej grzechu. On mówi, Ŝe moim prawdziwym ojcem był Bartholomew Winslow, który zginął w płomieniach, ale przedtem uwiodła go nasza mama. Uwiodła? Przyjrzałem mu się badawczo. – Czy ty w ogóle wiesz, co znaczy to słowo? – Nie, ale wiem, Ŝe to coś złego, coś bardzo złego! – Kochasz naszą mamę? Zmartwienie pojawiło się na jego twarzy. Usiadł cięŜko na ziemi i zaczął wpatrywać się w trampki. Powinien na to pytanie odpowiedzieć bez chwili namysłu. – Bart, zrób coś dla mnie i dla swojego dobra. Idź do domu i powiedz rodzicom, co cię gryzie. Oni wszystko zrozumieją. Wiem, Ŝe myślisz, iŜ mama kocha mnie bardziej niŜ ciebie, ale tak nie jest. W jej sercu starczy miejsca i dla dziesięciorga dzieci. – Dla dziesięciorga?! – krzyknął Bart. – To znaczy, Ŝe chce jeszcze kogoś adoptować? Mówiąc to, zerwał się z ziemi i uciekł. Biegł pokracznie, jak gdyby przez bezustanne udawanie starca do reszty stracił swoją i tak mizerną zwinność. Ten pobyt w szpitalu pozbawił go wielu rzeczy – tak przynajmniej uwaŜałem. To było podłe z mojej strony, lecz musiałem wiedzieć, o czym Bart będzie rozmawiał z mamą. Siedziała na werandzie. Posadziła sobie Cindy na kolanach i czytała jej bajeczki. Kiedy stanął przed nią Bart, natychmiast odłoŜyła ksiąŜkę i przesadziła małą na wolne krzesło. Mój brat stał nieruchomo i wpatrywał się w mamę błagalnym wzrokiem. – Jak ci na imię? – zapytał ni stąd, ni zowąd. – PrzecieŜ wiesz – odparła. – Czy zaczyna się ono na literę „C”? – Tak, oczywiście. Wyglądała na zaniepokojoną. – Ale... ale... – jąkał się Bart. – Znam kogoś, kto płakał, kiedy odeszłaś. To jest ktoś tak mały jak ja. Ktoś, kogo okrutny ojciec zamyka w szafach i innych strasznych miejscach. Kiedyś nawet za karę zamknął go na poddaszu, na wielkim, ciemnym, strasznym poddaszu, pełnym myszy, pająków i przeraŜających cieni. Mama aŜ znieruchomiała z wraŜenia. – Kto ci naopowiadał tych okropności? – Jego macocha miała rude włosy, a potem dowiedział się, Ŝe to była tylko konkubina ojca.
Nawet w miejscu, w którym się chowałem, słyszałem przyśpieszony oddech mamy. Zdawać by się mogło, Ŝe ten mały chłopiec, którego teraz posadziła sobie na kolanach, niesamowicie ją wystraszył. – Kochanie, czy ty wiesz, co to jest konkubina? Wpatrywał się w jakiś punkt w oddali. – To była smukła kobieta o jasnej cerze i rudych włosach. I nie była nawet Ŝoną jego ojca, którego nie obchodziło, co robi syn, jak płacze. Nie obchodziło go nawet to, czy syn jeszcze Ŝyje. Usta mamy zaczęły drŜeć, ale jakimś cudem zmusiła się do uśmiechu. – Bart, zdaje się, Ŝe wyrośnie z ciebie prawdziwy poeta. Potrafisz pięknie opowiadać i masz literacką wyobraźnię. Zmarszczył czoło i posłał jej groźne spojrzenie. – Gardzę poetami, artystami, muzykami i tancerzami! ZadrŜała. Nie mogłem powiedzieć, Ŝe ją o to obwiniam. Mnie równieŜ nieźle wystraszył. – Bart, muszę cię o to zapytać, a ty musisz mi szczerze odpowiedzieć. Nie bój się. Bez względu na to, co powiesz, nie zostaniesz ukarany. Czy zrobiłeś coś Cloverowi? – Clover uciekł i nigdy nie wróci, aby zamieszkać w budzie, którą dla niego budowałem. Zepchnęła Barta z kolan i szybko wstała, by opuścić ganek. Potem przypomniała sobie o Cindy i wróciła po nią. Cała ta scena nie wpłynęła bynajmniej na poprawę mojego samopoczucia. Bart, jak to miał w zwyczaju, doznawszy jednego z tych powaŜnych „ataków”, poczuł się bardzo zmęczony, więc zrezygnował z obiadu i poszedł do łóŜka. Dziś wieczór mama tryskała radością. Z uśmiechem na ustach przygotowywała się do przyjęcia wydawanego na cześć taty, którego awansowano na stanowisko kierownika do spraw personalnych. Stałem w oknie i patrzyłem, jak tata dumnie prowadzi mamę do samochodu. Było juŜ sporo po drugiej, gdy usłyszałem, Ŝe wrócili. Jakoś nie mogłem zasnąć i zupełnie niechcący podsłuchiwałem rozmowę, którą prowadzili ze sobą w salonie. – Chris, mimo najszczerszych chęci nie potrafię zrozumieć Barta. Nie rozumiem, dlaczego tak dziwnie się zachowuje. PrzeraŜa mnie moje własne dziecko. Czy to nie straszne? – Uspokój się, kochanie – odrzekł tata. – Myślę, Ŝe przesadzasz. Bart ma zadatki na wielkiego aktora. Jego wyobraźnia moŜe mu pomóc w przyszłości. – Chris, słyszałam, Ŝe w niektórych przypadkach wysoka gorączka moŜe spowodować u dzieci urazy mózgu. Czy gorączka nie uszkodziła jego mózgu? – Słuchaj, Cathy, wszystkie testy Barta nie budzą zastrzeŜeń. Nie snuj Ŝadnych domysłów w związku z tym, Ŝe przeprowadziliśmy te próby, muszą przez nie przejść wszyscy pacjenci, u których występowała tak wysoka temperatura. – Ale czy nie odkryłeś czegoś nietypowego? – dopytywała się mama.
– Nie – padła kategoryczna odpowiedź. – Bart jest najzwyklejszym małym chłopcem. To prawda, Ŝe jest emocjonalnie niezrównowaŜony, ale powinniśmy, jeśli to oczywiście moŜliwe, zrozumieć jego wewnętrzne rozterki. Co to mogło znaczyć? – PrzecieŜ Bart ma wszystko, czego potrzebuje! W przeciwieństwie do nas wychowuje się w kochającej go rodzinie. Powinien więc być szczęśliwy. CzyŜ nie robimy dla niego wszystkiego, co tylko moŜemy? – Tak, lecz czasami to nie wystarcza. KaŜde dziecko jest inne, kaŜde ma inne potrzeby. Najwidoczniej nie dajemy Bartowi tego, czego naprawdę potrzebuje. Ta odpowiedź uciszyła mamę. Nasłuchiwałem, Ŝeby usłyszeć coś jeszcze. Tata chciał, aby mama poszła z nim do łóŜka. Wywnioskowałem to po jego czułych szeptach. Mama jednakŜe nie dała się wytrącić ze swojego zamyślenia. Niespodziewanie podjęła temat Clovera. – To nie mógł być Bart – mówiła powoli, tak jakby chciała siebie przekonać. – To musiał zrobić jakiś sadysta, który znęca się nad zwierzętami. Pamiętasz, jak czytaliśmy o tym, Ŝe okaleczano zwierzęta w zoo. Jeden z takich ludzi musiał zobaczyć Clovera i... – i tutaj głos jej zamarł, bo przecieŜ nieczęsto widywało się w tych stronach jakichś obcych. – Chris – odezwała się po chwili – dziś Bart zupełnie mnie zaskoczył. Opowiedział mi o małym chłopcu, którego zamykano na strychu. Potem dodał, Ŝe ten chłopak miał na imię Malcolm. Czy Bart mógł o nim wiedzieć? Kto mógł powiedzieć mu o tym człowieku? Chris, czy nie uwaŜasz, Ŝe Bart dowiedział się o nas? Zamarłem. Czego jeszcze moŜna się było o nich dowiedzieć oprócz tego, co juŜ wiedzieliśmy? Musieli ukrywać przed nami coś okropnego. LeŜałem na łóŜku, wpatrując się w sufit. Coś strasznego wisiało w powietrzu. Czułem to w kościach – Bart z pewnością teŜ to czuł.
WąŜ Promienie słońca przebijały się przez mgłę, która spowijała okolicę. Siedziałem sam w naszym ogrodzie i z nudów przyglądałem się swoim strupom. Tata ostrzegł mnie, Ŝeby ich nie zrywać, bo wtedy pozostaną blizny – ale kto by się nimi przejmował? OstroŜnie zacząłem podnosić ich krawędzie. Byłem po prostu ciekaw, co jest pod spodem. Jednak nie było tam nic prócz czerwonej, delikatnej skóry, która wyglądała tak, jakby za moment miała znów krwawić. Mgła opadła, a słońce wzniosło się wyŜej, rzucając gorące promienie na moją odkrytą głowę. Prawie czułem, jak smaŜy mi się mózg. Nie chciałem, Ŝeby się usmaŜył, schowałem się więc do cienia. Rozbolała mnie głowa. Zagryzłem wargi tak mocno, Ŝe aŜ prawie popłynęła z nich krew. Nie przegryzłem ich, ale bałem się, Ŝe za chwilę spuchną i mama, widząc to, zacznie się martwić. To byłoby nawet dobrze. Powinna się martwić o mnie. Kiedyś byłem jej oczkiem w głowie. Poświęcała mi całą uwagę, ale teraz ta głupia Cindy zajęła naleŜne mi miejsce. Niedługo mama i Jory powinni wrócić ze szkoły baletowej. Dla nich liczył się tylko balet, no i jeszcze ta Cindy. ZdąŜyłem się juŜ dowiedzieć, co tak naprawdę jest najwaŜniejszą rzeczą w Ŝyciu, co się naprawdę liczy – to pieniądze. Kiedy ma się ich całą kupę, nie trzeba się martwić o to, jak je zdobyć. Wiedziałem to od Johna Amosa i z pamiętnika Malcolma. – Bart – odezwała się Emma, która po cichutku stanęła za moimi plecami – tak mi było przykro, Ŝe nie pojechałeś w te wakacje do Disneylandu. śeby ci to jakoś wynagrodzić, upiekłam tort. Spóźniony, ale urodzinowy i wyłącznie dla ciebie. Trzymała przed sobą malutki czekoladowy torcik, w którym znajdowała się jedna świeczka. Nie byłem przecieŜ rocznym niemowlęciem! Wytrąciłem ciasto z jej rąk, tak Ŝe spadło na ziemię. Krzyknęła rozpaczliwie, a gdy odchodziła, wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. – To było bardzo niegrzeczne i niewdzięczne! – strofowała mnie. – Bart, dlaczego ty zawsze musisz zachowywać się tak brzydko? Wszyscy staramy się, Ŝeby ci dogodzić. Pokazałem jej język. Westchnęła i poczłapała do domu. Kilka minut później Emma ponownie wyszła na zewnątrz, tym razem z Cindy na ręku. To nie była moja siostra. Nigdy nie chciałem mieć Ŝadnej siostry. Schowałem się za drzewem i patrzyłem, co się teraz stanie. Emma wsadziła Cindy do plastykowego brodzika. Mała natychmiast zaczęła wychlapywać wodę. Głupia, głupia, głupia... nie umiała nawet pływać. Patrzyłem, jak Emma się śmieje, rozbawiona tymi dziecięcymi wygłupami. Gdybym to ja był w środku i wychlapywał wodę, na pewno powiedziałaby, Ŝe to niemądre. Czekałem, Ŝeby Emma wreszcie sobie poszła, ale jak na złość przysunęła sobie krzesło
i usiadłszy na nim, zaczęła łuskać groszek. Stuk, stuk, stuk, spadały ziarenka groszku do niebieskiej miski. – Właśnie tak, moja ty gołąbeczko – Emma zachęcała Cindy. – Machaj swoimi ładniutkimi rączkami i nóŜkami. Rozwijaj sobie mięśnie. Jak tak dalej pójdzie, niedługo nauczysz się juŜ pływać. Nie spuszczałem jej z oka. KaŜde wyłuskane ziarenko groszku mówiło mi, Ŝe Emma powoli zbliŜa się do końca swojej pracy i niebawem wstanie i pójdzie do kuchni. Cindy zostanie sama. Samiuteńka. A przecieŜ ona nie potrafi pływać. Zacząłem skradać się tak jak kot, który poluje na ptaka. Szkoda tylko, Ŝe nie miałem ogona. Ostatni groszek wpadł do miski. Emma wstała, by odejść. Napiąłem mięśnie. I właśnie w tym momencie pod garaŜ zajechał samochód mamy. Emma przystanęła, aby się przywitać. Jako pierwszy wysiadł Jory. – Cześć, Emmo! – krzyknął. – Co dziś jest na obiad? – Ty zjesz wszystko, niewaŜne, co to jest – odparła Emma z uśmiechem na twarzy. Tak, wszystkie uśmiechy były tylko dla niego, dla przystojnego chłopczyka. Mnie nigdy nie traktowała w ten sposób – byłem dla niej po prostu niezdarą! – Gorzej będzie z Bartem – kontynuowała. – Ten dzieciak nie lubi ani groszku, ani jarzynowej zapiekanki, Ŝe nie wspomnę juŜ o baraninie. Chyba tylko Bóg jeden wie, jak go zadowolić. Mama zatrzymała się, aby porozmawiać z Emmą. Traktowała ją tak, jakby ona w ogóle nie była słuŜącą. Potem poszła do Cindy, całowała i tuliła ją tak, jak gdyby nie widziała jej od dziesięciu lat. – Mamo! – zawołał Jory. – A moŜe włoŜymy stroje kąpielowe i przyłączymy się do Cindy? – Zgoda. Ścigamy się, kto pierwszy dobiegnie do domu – powiedziała mama i pobiegli jak dzieci. – Bądź teraz grzeczną małą dziewczynką i pobaw się swoim kaczorkiem i Ŝaglówką – mówiła Emma, nachylając się nad Cindy. – Emma wróci za chwilę. Uniosłem głowę, a potem zacząłem czołgać się w stronę brodzika. Cindy stanęła w wodzie i ściągnęła z siebie kostium kąpielowy. Rozebrała się do naga, a później rzuciła we mnie mokrym strojem. Śmiała się do mnie, raniąc moje oczy nagością. Potem, znudziwszy się najwidoczniej, usiadła na dnie brodzika i patrzyła na swoje nogi, uśmiechając się tajemniczo. Nikczemna! Bezwstydna! Pokazywała mi intymne części ciała. Matki powinny uczyć swoje córki, jak zachowywać się skromnie i przyzwoicie. Moja matka była taka sama jak Corrine, która, jak mawiał John Amos, była słaba i nigdy naleŜycie nie karała swoich dzieci. – Tak, Bart – powiedział mi któregoś dnia – twoja babcia zepsuła swoje dzieci.
śyją one w grzechu, obraŜając Boga! Zrozumiałem, Ŝe moim obowiązkiem jest nauczyć Cindy wstydu i przyzwoitości. Podkradałem się coraz bliŜej. Teraz zwróciła na mnie uwagę. Rozszerzyły się jej błękitne oczy, a usta rozwarły. Z początku ucieszyła się, Ŝe nareszcie zechciałem się z nią bawić, potem jednak, jak gdyby pod wpływem jakiegoś przeczucia, w jej oczach zagościł strach. Zamarła. Wyglądała jak królik zahipnotyzowany wzrokiem przebiegłego węŜa. WąŜ. O wiele lepiej być węŜem niŜ kotem. Byłem węŜem z rajskiego ogrodu, mającym zrobić to, co powinien był zrobić Ewie na samym początku. Precz, powiedział Bóg, kiedy odkrył nagość Ewy, wynoś się z Raju i niech ludzie obrzucą cię kamieniami. Sycząc wysuwałem z buzi język. Byłem coraz bliŜej Cindy. Bóg przemówił do mnie, a ja byłem posłuszny jego poleceniom. Matka, która nie chciała karać córki za jej niegodziwość, zmusiła mnie, bym stał się węŜem-mścicielem. Musiałem nauczyć ludzi pokory wobec boskiego majestatu. Musiałem to zrobić, nawet gdybym nie chciał. Próbowałem siłą woli zmniejszyć swoją głowę i nadać jej gadzi kształt. Łzy napłynęły do wielkich, przeraŜonych oczu Cindy, która robiła wszystko, aby jak najszybciej wydostać się z baseniku. PróŜne to jednak były wysiłki. Ślizgała się na mokrym plastyku i raz za razem lądowała w wodzie. Basenik był jednakŜe za płytki, by mogła się w nim utopić, inaczej przecieŜ Emma nie zostawiłaby jej bez opieki. Ale... czy dwuletnia dziewczynka mogła stanowić jakiś problem dla brazylijskiego boa dusiciela? – Ssss... ssss – syczałem, a moje syczenie przerastało dźwięki wydawane przez Johna Amosa. Pokonałem krawędź brodzika i wpełzłem do wody. – Barr-tie! Odejdź, Barr-tie! – krzyczała Cindy. Owinąłem się wokół jej nagiego ciała, chwyciłem jej głowę między nogi i wciągnąłem pod wodę. Nie mogła się utopić w tak płytkiej wodzie, ale Bóg musiał w jakiś sposób napomnieć grzeszników. Widziałem kiedyś w telewizji, jak węŜe połykają swoje ofiary. Rozwarłem szeroko szczęki, Ŝeby połknąć ją w całości. Wtem dopadł mnie jakiś inny wąŜ! śeby się nie utopić ani nie dać się poŜreć, musiałem puścić Cindy i spróbować wyrwać się z jego splotów. Panie, czemuś mnie opuścił? – Co ty, u diabła, wyprawiasz?! – wrzeszczał Jory. Był pąsowy z gniewu i tak mocno mną trząsł, Ŝe aŜ zakręciło mi się w głowie. – Patrzyłem, jak się skradasz, Ŝeby się dowiedzieć, co ci znowu strzeliło do głowy. Bart, czy ty chciałeś utopić Cindy? – Nie – wysapałem. – Chciałem ją tylko ukarać. Chciałem ją nastraszyć. Nie wiedzieć czemu, rozpłakałem się. – Nigdy nie zrobiłem nic złego Cloverowi. Wiem, jak naleŜy obchodzić się ze zwierzętami.
PrzecieŜ dobrze opiekowałem się Jabłkiem. Nie jestem złym chłopcem... Nie jestem. Nie jestem. – Więc dlaczego płaczesz, skoro jesteś niewinny? To ty go zabiłeś! Widzę to po twoich oczach! Ogarnęła mnie furia. Wbiłem w Jory’ego wzrok pełen gniewu. – Nienawidzisz mnie! Wiem o tym! Skoczyłem ku niemu, usiłując go uderzyć. Chybiłem. Pochyliłem więc głowę i uderzyłem go bykiem. Upadł na ziemię, wijąc się i krzycząc z bólu. Zanim odzyskał siły, by wstać i mnie zabić, kopnąłem go z całej mocy. Naprawdę nie chciałem trafić go w to miejsce, ale zawsze miałem kłopoty z celnością. Jezu... to musiało potwornie boleć. – To nie fair kopać w pachwinę – jęczał. Jego twarz zrobiła się taka blada, Ŝe myślałem, iŜ zaraz skona. – To nie była uczciwa walka, Bart. To było po prostu chamskie. Tymczasem Cindy udało się wygramolić z brodzika. Chwiejnym krokiem pobiegła do domu, drąc się przy tym wniebogłosy. – Nikczemna, grzeszna dziewczyna! – krzyczałem za nią. – To wszystko przez nią! To jej wina! Tylnymi drzwiami wybiegła Emma z rękoma upaćkanymi mąką. TuŜ za nią wyskoczyła mama, która zdąŜyła się przebrać w skąpe niebieskie bikini. – Coś ty znowu zrobił, Bart?! – krzyczała mama, biorąc na ręce Cindy. Schyliła się, by podnieść ręcznik, który upuściła Emma. – Mamusiu – chlipała Cindy. – Przyszedł wielki wąŜ... wielki wąŜ! Kto by pomyślał. Ta mała wiedziała, co udawałem. Nie była wcale taka głupia. Mama owinęła ją ręcznikiem i postawiła na ziemi. Spojrzała na mnie dokładnie w tym momencie, kiedy zamierzałem się, by dać Jory’emu jeszcze jednego kopniaka. – Bart... jeśli odwaŜysz się jeszcze raz go kopnąć, to gorzko tego poŜałujesz! Emma patrzyła na mnie nienawistnym wzrokiem. Spoglądałem na przemian to na jedną, to na drugą. Czułem ich nienawiść. Wiedziałem, Ŝe uradowałaby je moja śmierć. Obolały Jory usiłował podnieść się z ziemi. Teraz juŜ nie moŜna było powiedzieć, Ŝe jego ruchy są pełne gracji. Były równie niezdarne jak moje. W tej chwili niczym juŜ nie przypominał przystojnego chłopczyka, ale miał jeszcze dość sił, by krzyczeć. – Odbiło ci, Bart? Jesteś kompletnym idiotą! – Bart, ani się waŜ rzucić kamieniem w brata! – wrzasnęła mama, widząc, Ŝe schylam się po kamień. – Nie rób tego, ty okropny chłopcze! – wtórowała jej Emma. Odwróciłem się błyskawicznie i rzuciłem się z pięściami na Emmę. – Nie myśl nawet o rzucaniu w kogoś kamieniem albo o biciu kobiet! – krzyczała mama, przewracając mnie na ziemię.
Dostałem białej gorączki. Zrozumiałem, Ŝe mama jest taka sama jak inne kobiety z ich oszukańczymi sztuczkami i fortelami. Malcolm wiedział o nich wszystko i mawiał, Ŝe biłby je tak długo, dopóki ich piersi nie zrobiłyby się zupełnie płaskie. WłoŜyłem w swoje spojrzenie całą nienawiść. Takiego spojrzenia nie powstydziłby się nawet sam Malcolm. To poskutkowało. Mama zadrŜała, ale nie dała mi się podnieść. – Co się z tobą dzieje, Bart? Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz i robisz. Nawet twój wzrok się zmienił. Wyszczerzyłem zęby tak, jakbym zamierzał ją ugryźć, po czym istotnie spróbowałem to zrobić. Uderzyła mnie w twarz. Potem wymierzyła następny policzek i jeszcze jeden. Przestała dopiero wtedy, kiedy zacząłem płakać. – Pomaszerujesz teraz na strych, Barcie Sheffieldzie, i będziesz siedział tam, dopóki nie zdecyduję, jak mam cię ukarać. Znalazłem się na ciemnym, potwornym poddaszu. Wystraszony siedziałem na brzegu jednego z tych małych łóŜek i czekałem na mamę. Nigdy mnie nie biła. Przez całe Ŝycie dała mi zaledwie kilka klapsów, nie licząc oczywiście dzisiejszych policzków. Teraz, aby mnie ukarać, zamknęła mnie na strychu, zupełnie tak samo, jak dawno temu zamykano Malcolma. Czułem się jak Malcolm. Usłyszałem, Ŝe otwierają się drzwi. Potem na wiodących tu stromych schodach rozległy się kroki mamy. Stanęła nade mną i patrzyła na mnie tak, jak gdyby musiała się do tego przymuszać. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, Ŝe znajdę w jej oczach tyle pogardy. – Ściągnij spodnie, Bart. – Nie! – Rób, co ci kaŜę, albo spotka cię jeszcze większa kara. – Nie! Nic mi nie moŜesz zrobić. Jeśli tylko mnie dotkniesz, poczekam, aŜ pojedziesz do tej swojej szkoły, i wtedy dostanę Cindy. A Emma nie będzie w stanie mnie powstrzymać! Jest za powolna, Ŝeby mnie upilnować. I nie boję się policji. Nie mogą mnie wsadzić do więzienia, bo jestem nieletni. – Bart, tracę juŜ cierpliwość. – Stracisz jeszcze więcej, jeŜeli mnie uderzysz! – wrzasnąłem. Cofnęła się o krok i złapała za głowę. – O BoŜe... – szepnęła ochryple. – Powinnam była wiedzieć, Ŝe dziecko poczęte z takiego związku nie moŜe być dobrym dzieckiem. Tak mi przykro, Bart, Ŝe twój syn okazał się potworem. Potworem? Czy ja byłem potworem? Nie – to ona nim była! Zrobiła mi to samo, czego doświadczał Malcolm. Zamknęła mnie na strychu. Nienawidziłem jej teraz równie mocno, jak kiedyś ją kochałem.
– Nienawidzę cię, mamo! – wykrzyczałem to. – Chcę, Ŝebyś umarła! Usłyszawszy te słowa, cofnęła się jeszcze bardziej. W jej oczach pojawiły się łzy. Zeszła na dół, lecz zanim to zrobiła, zamknęła drzwi na klucz, bym nie mógł uciec z tego przeraŜającego, dusznego poddasza. Kiedyś mi za to zapłaci. Teraz juŜ nie miałem wyboru, musiałem stać się tak silny jak Malcolm. Któregoś dnia zapłaci mi za to. Ukarała mnie za to tylko, Ŝe chciałem być dobry; Ŝe chciałem, by kochała mnie trochę bardziej niŜ Cindy i Jory’ego. Zacząłem płakać. Nic nigdy nie wychodziło mi tak, jak tego pragnąłem. Po powrocie do domu tata dowiedział się o wszystkim. Przyszedł na strych i złoił mi skórę. Podziwiałem go za to, Ŝe wcale nie zwracał uwagi na moje błagania i przeprosiny. – Mam nadzieję, Ŝe w ogóle coś poczułeś – stwierdził, kiedy wciągałem spodnie. Uśmiechnąłem się. – śeby sprawić mi ból, musiałbyś połamać mi kości, ale wtedy poszedłbyś do więzienia za znęcanie się nad dziećmi. Wbił we mnie surowe spojrzenie. – Myślisz, Ŝe nas przechytrzyłeś? – spytał spokojnie. – UwaŜasz, Ŝe skoro jesteś nieletni, nie podlegasz prawu? Mylisz się, Bart. śyjemy w cywilizowanym społeczeństwie, które wymaga od ludzi przestrzegania pewnych zasad. Prawo obowiązuje wszystkich, łącznie z prezydentem. Lanie nie jest wcale najgorszą karą. O wiele gorsze od paska jest zamknięcie w pomieszczeniu takim jak to. Zdawało mi się, Ŝe nagle posmutniał. – To moŜe być naprawdę potworne doświadczenie – dokończył. WciąŜ milczałem. – Razem z mamą doszliśmy do wniosku, Ŝe nie będziemy juŜ dłuŜej tolerować twojego zachowania – mówił dalej. – Zdecydowaliśmy, Ŝe będziesz się leczył u psychiatry. Jeśli zostaniemy zmuszeni, to znaczy jeśli nie będziesz chciał z nami współpracować, zostawimy cię pod opieką lekarzy, którzy nauczą cię, jak zachowywać się normalnie. – Nie moŜecie tego zrobić – jęknąłem przeraŜony, Ŝe zostanę zamknięty u czubków. – JeŜeli spróbujecie mnie zmusić, to się zabiję! Jego wzrok znów stał się surowy. – Nie zrobisz tego, Bart. Nie myśl, Ŝe nas nastraszysz albo przechytrzysz. Twoja mama i ja radziliśmy sobie z większymi problemami. MoŜesz być pewien, Ŝe poradzimy sobie równieŜ z dziesięcioletnim chłopcem. Lepiej, Ŝebyś o tym pamiętał. Wieczorem, kiedy leŜałem juŜ w swoim łóŜku, usłyszałem, jak rodzice kłócą się ze sobą. Nigdy przedtem tak bardzo na siebie nie krzyczeli. – Catherine, dlaczego zamknęłaś Barta na strychu? Naprawdę musiałaś to zrobić? Czy nie mogłaś po prostu zakazać mu opuszczania pokoju, póki nie wróciłbym do domu?
– Nie! On lubi przesiadywać w swoim pokoju. Ma tam wszystko, czym mógłby sobie umilać czas. A jak się z pewnością orientujesz, na strychu nie jest tak miło. Zrobiłam to, co musiałam. – Co musiałaś? Cathy, czy zdajesz sobie sprawę, Ŝe mówisz teraz zupełnie jak... – Jak kto? – przerwała mama lodowatym tonem. – CzyŜbym nie powtarzała ci w kółko, Ŝe jestem taka sama; Ŝe dbam tylko o siebie? Zabrali mnie do psychiatry juŜ następnego dnia. Posadzili na krześle i kazali czekać. Sami usiedli obok. Potem otworzyły się drzwi i poproszono nas do gabinetu. Za stojącym przed nami wielkim
biurkiem
siedziała
kobieta.
Mogliby
chociaŜ
wybrać
jakiegoś
męŜczyznę.
Znienawidziłem ją od samego początku. Jej czarne włosy, zarówno odcieniem, jak i uczesaniem, przypominały włosy Madame Marishy. Jej biała bluzka miała taki dekolt, Ŝe aŜ musiałem odwrócić oczy. – Pan, doktorze Sheffield, moŜe poczekać z małŜonką na zewnątrz. Później porozmawiam z państwem. Patrzyłem, jak rodzice wychodzą z gabinetu. Nigdy w Ŝyciu nie czułem się tak samotny jak w chwili, gdy ta kobieta podeszła do mnie i zaczęła mnie lustrować łagodnym wzrokiem. – Nie chcesz tu być, prawda? – spytała. Pomyślałem sobie, Ŝe lepiej będzie milczeć i udawać, Ŝe jej nie słyszę. – Nazywam się doktor Mary Oberman. I co z tego? – Tam, na stole leŜą zabawki... proszę, pobaw się, jeśli masz ochotę. Zabawki... Nie byłem juŜ przecieŜ dzieckiem. Spojrzałem na nią. Odwróciła głowę. Wiedziałem, Ŝe moje milczenie zbiło ją z tropu, jednak nie dała tego po sobie poznać. – Twoi rodzice mówili mi, Ŝe lubisz udawać róŜne rzeczy. Czy bawisz się tak dlatego, Ŝe nie masz kolegów? Nie miałem Ŝadnych kolegów, ale co to mogło obchodzić tę idiotkę. Byłbym chyba głupcem, gdybym powiedział jej, Ŝe moim najlepszym przyjacielem jest John Amos. Kiedyś była to moja babcia, ale straciła moje zaufanie, po tym jak mnie zdradziła. – Bart, moŜesz tu siedzieć i nic nie mówić, ale prawda jest taka, Ŝe potrafisz jedynie ranić swoich bliskich i Ŝe ty sam najbardziej przez to cierpisz. Twoi rodzice pragną ci pomóc. To właśnie dlatego przyprowadzili cię do mnie. Musisz ze mną współpracować. Powiedz mi, czy jesteś szczęśliwy. Powiedz mi, czy jesteś sfrustrowany i czy podoba ci się sposób, w jaki Ŝyjesz. Nie zaprzeczyłem ani nie przytaknąłem. Nic jej nie powiedziałem, a ona nie mogła zrobić nic, Ŝeby mnie do tego zmusić. Zaczęła potem mówić o ludziach, którzy zamykają się w sobie i jak ich to niszczy. Wszystkie jej pytania były jak ziarenka grochu rzucane o ścianę, w którą się zamieniłem. – Czy nienawidzisz swoich rodziców? Nie odpowiadałem.
– A twojego brata Jory’ego? MoŜe go lubisz? Jory był w porządku. Byłby lepszy, gdyby był bardziej ślamazarny i brzydszy ode mnie. – A adoptowana siostra Cindy... co o niej sądzisz? Zdaje się, Ŝe dostrzegła coś w moich oczach, bo zrobiła zapiski w notatniku. – Bart – powiedziała, odkładając pióro; jej twarz nabrała wyrazu matczynego ciepła – jeśli nie zaczniesz ze mną współpracować, nie będę miała innego wyjścia, jak zamknąć cię w szpitalu, w którym lekarze spróbują pomóc ci odzyskać kontrolę nad emocjami. Co prawda, nikt nie będzie się nad tobą znęcał, ale tam nie będzie tak przyjemnie jak w domu. Dostaniesz własny pokój, własne rzeczy, z tą tylko róŜnicą, Ŝe z rodzicami będziesz się widywał raz w tygodniu, i to przez godzinę. Więc czy nie uwaŜasz, Ŝe lepiej będzie, jeśli mi teraz pomoŜesz, Ŝebym nie musiała posunąć się do ostateczności? Czy to adopcja Cindy tak cię odmieniła? Nie chciałem zostać zamknięty w domu wariatów razem z tymi wszystkimi czubkami, którzy mogliby się okazać więksi i groźniejsi ode mnie. A poza tym, gdyby tak się stało, nie mógłbym odwiedzać Jabłka i Johna Amosa. Co miałem zrobić? Przypomniałem sobie fragment pamiętnika, w którym Malcolm pisał o tym, jak oszukiwał ludzi. Robił tak, Ŝe wszyscy myśleli, iŜ się „poddaje”, on jednak postępował po swojemu. Rozpłakałem się. Mówiłem, Ŝe jest mi bardzo przykro. I zagrałem to tak dobrze, iŜ nawet mnie zaczęło się zdawać, Ŝe mówię to szczerze. – To przez mamę... ona kocha Jory’ego bardziej niŜ mnie. A teraz na dodatek zaczęła kochać Cindy. Nie mam nikogo. Strasznie jest nie mieć nikogo. Płakałem tak i uŜalałem się nad sobą, a kiedy wreszcie skończyliśmy naszą rozmowę, lekarka powiedziała rodzicom, Ŝe muszę się z nią spotykać przez cały rok. – To bardzo skomplikowany chłopiec. – Uśmiechnęła się do mamy i połoŜyła rękę na jej ramieniu. – Proszę się nie obwiniać. Zdaje się, Ŝe Bart ma głęboko zakodowaną odrazę do samego siebie i choć moŜna odnieść wraŜenie, Ŝe nienawidzi pani, to jednak, w gruncie rzeczy, nie cierpi właśnie siebie. Z tego powodu wszystkich, którzy go kochają, uwaŜa za głupców. Jest to oczywiście choroba, i to pod pewnym względem gorsza od innych schorzeń psychicznych, bo Bart nie potrafi się odnaleźć. Z ukrycia podsłuchiwałem całą tę rozmowę i byłem zaskoczony wywodami lekarki. – On kocha panią, pani Sheffield. Traktuje panią nieomal jak jakąś świętość. Dlatego teŜ pragnie, Ŝeby była pani doskonała, a jednocześnie uwaŜa się za osobę niegodną pani uczucia. Mimo to, co wydaje mi się paradoksalne, chce, aby uwaŜała go pani za swoje najlepsze dziecko. – Jest coś, czego jednak nie mogę zrozumieć – odezwała się mama, opierając głowę na
ramieniu ojca. – Skoro tak mocno mnie kocha, czemu stara się mnie zranić? – Ludzka natura jest bardzo złoŜona. Wspomniałam juŜ, Ŝe pani syn jest skomplikowanym dzieckiem. Dobro walczy w nim ze złem o dominację nad jego osobowością. Bart podświadomie zdaje sobie sprawę z tej rywalizacji i znalazł dość interesujące rozwiązanie. Zło identyfikuje ze starym człowiekiem, którego nazywa Malcolmem. Jest to postać, która daje mu moŜliwość akceptacji własnego ja. Rodzice słuchali z szeroko otwartymi oczyma. Wydawali się jacyś tacy bezradni. Kilka godzin później, tuŜ przed pójściem do łóŜka, zakradłem się pod sypialnię rodziców, by podsłuchać, o czym teŜ będą mówić. Usłyszałem głos mamy. – Czasem mam takie wraŜenie, jakbyśmy ciągle siedzieli zamknięci na tym cholernym strychu i nigdy nie mieli się stamtąd uwolnić. Co strych mógł mieć wspólnego ze mną? Czy chodziło jej o to, Ŝe wczoraj mnie tam zamknęła? Po cichutku wróciłem na czworakach do swojego pokoju i wskoczyłem do łóŜka. LeŜałem nieruchomo, bojąc się samego siebie i swojej „podświadomości”. Pod poduszką znajdował się pamiętnik Malcolma. Czytałem go kaŜdego dnia i kaŜdej nocy. Zdobywałem siłę i mądrość mojego pradziadka.
Nadciągające ciemności Późnym popołudniem mama i tata zasiedli przed kominkiem, w którym dzisiaj ja rozpaliłem ogień. Siedzieli wpatrzeni w trzaskające płomienie, ja zaś wycofałem się cicho i przykucnąłem na podłodze tuŜ przy wejściu. Miałem nadzieję, Ŝe jeśli nie będę rzucał im się w oczy, pomyślą, iŜ są sami, i rozpoczną rozmowę. Było mi trochę wstyd, Ŝe zamierzam ich podsłuchiwać, lecz czasami lepiej jest dowiedzieć się czegoś pewnego, niŜ snuć rozmaite przypuszczenia. Z początku milczeli, potem jednak mama wróciła do wizyty u doktor Oberman. – Bart mnie nienawidzi, Chris. Nienawidzi ciebie, Jory’ego i Cindy. ZałoŜę się, Ŝe równieŜ Emma jest na jego liście. Czuje się dotknięty, bo nie jest jedynym dzieckiem, jakie darzę uczuciem. Tata przytulił mamę i jeszcze przez chwilę ciągnęli ten temat. Potem postanowili, Ŝe pójdą zobaczyć, czy przypadkiem Bart nie wymknął się ze swojej sypialni. Błyskawicznie schowałem się za szafą i czekałem, póki nie przejdą do pokoju Barta. – Czy on jadł obiad? – spytał tata. – Nie – wyszeptała mama. Czułem, Ŝe boi się go zbudzić, chcąc w ten sposób uniknąć jego złego humoru. Ale sama ich obecność wyrwała Barta z drzemki. Poprosili, by poszedł zjeść obiad. Wstał i bez słowa poczłapał za nimi. Mieliśmy zwyczaj jadać całą rodziną. Działo się tak nawet wtedy, gdy mój dziesięcioletni brat nie wyraŜał na to najmniejszej
ochoty
i z naburmuszoną
miną
siedział
przy
stole,
unikając
wzroku
współbiesiadników. Podczas posiłku panowała grobowa cisza. Wszyscy byli spięci i nawet Cindy była nie w sosie. Emma w ogóle się nie odzywała i w milczeniu wykonywała swoje obowiązki. Ucichł nawet wiatr. Nagle zacząłem myśleć o grobach, o których Bart zawsze tyle gadał. Zastanawiałem się, jakim to sposobem udało się rodzicom zaciągnąć Barta do doktor Oberman. Jak ta kobieta, przy całym jego uporze, zdołała nakłonić go do mówienia? Dlaczego ten dzieciak nie potrafił docenić tego, co dla niego robiliśmy? – Idę się połoŜyć – oświadczył chłodno Bart. Wstał, nie pytając o pozwolenie, i opuścił jadalnię. Nikt się nie poruszył ani nie odezwał. Wyglądało to tak, jak gdyby Bart rzucił na nas jakieś magiczne zaklęcie. – Bart nie jest juŜ sobą – przerwał ciszę tata. – Musimy się dowiedzieć, co go gnębi. – Mamo – odezwałem się – uwaŜam, Ŝe powinnaś pójść do niego i posiedzieć przy nim, póki nie zaśnie. To mogłoby mu pomóc. Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie, jakby chciała mi powiedzieć, Ŝe to wcale nie takie proste, jak mi się wydaje. Tata jednak zgodził się ze mną, stwierdzając, Ŝe to istotnie dobry pomysł.
Bart udawał, Ŝe śpi, takie przynajmniej odniosłem wraŜenie. Razem z tatą stanęliśmy na korytarzu, Ŝeby nie mógł nas zauwaŜyć. Jeśli zaszłaby taka konieczność, byłem gotów w kaŜdej chwili rzucić się mamie na ratunek. Ojciec, jakby czytając w moich myślach, połoŜył mi rękę na ramieniu i szepnął do ucha: – Jory, to przecieŜ jeszcze dziecko. To prawda, Ŝe sprawia wiele kłopotów, ale to jeszcze dziecko. Przerwał na chwilę. Sprawiał wraŜenie osoby, która głośno się zastanawia. – Budową ciała nie dorównuje swoim rówieśnikom i moŜe, między innymi, stąd bierze się jego problem. To strasznie zakompleksiony chłopiec. Czekałem w napięciu na to, co jeszcze powie. – To zadziwiające, Ŝe chociaŜ jego matka ma w sobie tyle wdzięku, on urodził się takim nieudacznikiem. Patrzyłem, jak mama pochyla się nad Bartem, który sprawiał wraŜenie pogrąŜonego w głębokim śnie. Nagle mama odwróciła się i pośpiesznie wypadła z pokoju. Spojrzała na tatę oczyma, w których krył się strach. – Chris, ja się go boję! Ty tam idź! Gdyby się obudził i zaczął jak zwykle na mnie wrzeszczeć, chyba bym go uderzyła. Mam wielką ochotę zamknąć go na strychu. Z przeraŜeniem w oczach zakryła sobie dłońmi usta. – Co ja wygaduję. Wcale tak nie myślałam. Naprawdę. – Wiem, kochanie – uspokoił ją tata. – Mam nadzieję, Ŝe on tego nie usłyszał. Cathy, sądzę, Ŝe najlepiej będzie, jeśli weźmiesz ze dwie aspiryny i zaraz się połoŜysz. Ja zajmę się dziećmi. Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Doskonale wiedziałem, co to miało znaczyć. Ostatnio często wieczorami rozmawialiśmy ze sobą. Były to takie męskie rozmowy, o których kobiety nie musiały nic wiedzieć. Tata umiał radzić sobie z Bartem. Miał do tego nerwy. Wszedł do jego pokoju i przysiadł na skraju łóŜka. Bart był w stanie zbudzić się z powodu najcichszego szmeru, więc kiedy tata usiadł koło niego, otworzył zaspane oczy i spojrzawszy w jego stronę, odwrócił się na drugi bok. Szczerze mówiąc, ojciec usiadł tak gwałtownie, Ŝe nawet mnie, pomimo Ŝe nie śpię tak czujnie jak brat, wyrwałoby to ze snu. OstroŜnie podszedłem bliŜej, Ŝeby się przekonać, czy Bart rzeczywiście tylko udaje. Musiałem się jednak mylić, bo pod jego zamkniętymi powiekami wyraźnie było widać spazmatyczne ruchy gałek ocznych. Wyglądało to tak, jakby Bart obserwował mecz tenisa. – Bart... obudź się, synku – szepnął tata. Zerwał się raptownie, jakby obudził go artyleryjski wystrzał. Wyprostował się i wbił w ojca ciemne wyłupiaste oczy.
– Synku, nie ma jeszcze ósmej. Emma upiekła na deser cytrynowy placek. Została jeszcze połowa, którą schowała do lodówki. Nie próbuj mi nawet wmówić, Ŝe nie masz ochoty na ciasto. Jest taki cudowny wieczór. Kiedy byłem w twoim wieku, uwaŜałem, Ŝe zmierzch to najlepsza pora do zabaw na świeŜym powietrzu. Wiesz, bawiliśmy się w chowanego, w czerwone światełko, zielone światełko... Bart patrzył na ojca tak, jakby ten mówił do niego w jakimś obcym języku. – No, synu, przestań się dąsać. Kocham cię i twoja mama teŜ cię kocha. To niewaŜne, Ŝe czasem masz takie nie skoordynowane ruchy. Są rzeczy duŜo waŜniejsze od tego, na przykład szacunek lub honor. Przestań próbować być innym, niŜ jesteś. Nie musisz być kimś nadzwyczajnym; dla nas i tak jesteś wyjątkowy. Bart siedział bez słowa i wpatrywał się w tatę z coraz większą wrogością. Dlaczego ojciec tego nie widział? Czy człowiek tak mądry jak on mógł być aŜ tak ślepy? Ciekawe, czy Bart otworzył oczy, kiedy mama pochyliła się nad nim? MoŜe to właśnie ten jego nienawistny wzrok tak bardzo ją przeraził? Ona zawsze dostrzegała więcej niŜ ojciec, mimo Ŝe to właśnie on był lekarzem. – Lato się juŜ prawie kończy, Bart, a cytrynowy placek moŜe zjeść kto inny. Nie marnuj okazji, później moŜesz tego Ŝałować. Dlaczego był tak wyrozumiały dla tego dzieciaka, który z chęcią zabiłby go wzrokiem? Lecz kiedy tata podniósł się, by odejść, Bart posłusznie wygramolił się z łóŜka i powlókł za nim. Gdy wchodzili na tylny ganek, Bart niespodziewanie wyprzedził ojca. Wybiegł z domu tak szybko, Ŝe prawie przewrócił się na schodach. – Nie jesteś moim ojcem! – krzyczał. – I nie oszukasz mnie! Nienawidzisz mnie i chcesz, Ŝebym umarł! Tata usiadł cięŜko na krześle. Obok siedziała mama z Cindy na kolanach. Bart natomiast usadowił się na huśtawce. Nie bujał się jednak, tylko siedział, trzymając się kurczowo za liny, jak gdyby bał się, Ŝe lada chwila zleci z drewnianej ławeczki. Wszyscy zjedliśmy po kawałku ciasta. Rzecz jasna, wszyscy oprócz Barta, który nie chciał nawet do nas podejść. Po paru minutach tata podniósł się z krzesła, mówiąc, Ŝe musi jechać na obchód do szpitala. Spojrzał na Barta z wyrazem zmartwienia na twarzy. – Uspokój się, kochanie – odezwał się czule do mamy. – Nie zamartwiaj się tak. Nie zabawię długo. MoŜe doktor Oberman nie jest lekarzem odpowiednim dla Barta? Zdaje się, Ŝe nasz syn jest wrogo nastawiony do kobiet. Postaram się znaleźć mu innego psychiatrę, tym razem męŜczyznę. Podniosła głowę, by ją pocałował. Usłyszałem delikatne cmoknięcie ich warg. Potem przez długą chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy. Zastanawiałem się, co teŜ w nich mogli dojrzeć.
– Kocham cię, Cathy. Proszę, przestań się martwić. Wszystko będzie dobrze. Jakoś to przetrwamy. – Tak – odparła posępnie, nie odrywając wzroku od Barta. – Ale nie potrafię przestać się o niego martwić... on jest taki nieszczęśliwy. Tata wyprostował się i przez moment spoglądał badawczo na Barta. – Tak – przyznał jej rację. – Zobacz tylko, jak mocno uczepił się tych lin, choć znajduje się zaledwie dwie stopy nad ziemią. Stracił wiarę w siebie. Myślę, Ŝe w udawaniu kogoś starszego i mądrzejszego od siebie poszukuje rozwiązania swoich problemów. Jest zagubiony. Chciałby czuć się bezpieczny. Musimy znaleźć kogoś, kto umiałby mu pomóc, choć to wydaje się niemoŜliwe. – Jedź ostroŜnie! – krzyknęła mama, gdy ojciec zszedł z werandy. Czułem, Ŝe moim obowiązkiem jest siedzieć tu i w razie czego bronić mamy i Cindy, lecz coraz bardziej chciało mi się spać. Za kaŜdym razem, gdy spoglądałem na Barta, ciągle widziałem go siedzącego na huśtawce. Obojętnym wzrokiem patrzył na niebo i kołysał się nieznacznie. Ale trudno było określić, czy to on rusza huśtawką, czy teŜ robi to wiatr. – Jory, idę połoŜyć Cindy – poinformowała mnie mama, a potem zawołała do Barta: – Czas do łóŜka! Umyj się, tylko nie zapomnij o zębach, ale najpierw zjedz swoją porcję ciasta. Jak skończę z Cindy, przyjdę do ciebie. Jeszcze przez moment stała w drzwiach, lecz nie doczekała się Ŝadnej odpowiedzi. Bart tymczasem niechętnie zszedł z huśtawki. Kiedy stanął na ziemi, spojrzał na swoje bose stopy, obejrzał ręce, a potem przebiegł wzrokiem po odległych wzgórzach. Znalazłszy się w domu, łaził bez celu to tu, to tam. Podnosił róŜne przedmioty i oglądał je uwaŜnie ze wszystkich stron, po czym odstawiał na miejsce. Na dłuŜej przykuła jego uwagę malutka szklana gondola. Potem zamarł nagle, gdy jego oczy natknęły się na porcelanową figurkę baleriny w pozycji arabeski. Była to laleczka, którą mama podarowała doktorowi Paulowi, gdy wychodziła za mojego ojca. Figurka w pewnym stopniu przypominała mamę z czasów młodości. Bart ostroŜnie podniósł figurkę przyozdobioną sukienką ze sztywno nakrochmalonej koronki. Odwrócił ją do góry nogami i usiłował odszyfrować nadruk na podstawce. Potem dotknął złotych włosów, w których znajdowały się róŜe. W chwilę później z rozmysłem wypuścił ją z rąk. Laleczka spadła na parkiet i rozbiła się na kilka duŜych kawałków. Rzuciłem się, by je czym prędzej pozbierać. Miałem nadzieję, iŜ uda mi się je posklejać i mama niczego nie zauwaŜy, lecz Bart złośliwie stanął na główce figurki i rozgniótł ją bosą stopą. – Bart! – wykrzyknąłem. – Zrobiłeś coś naprawdę odraŜającego. Wiedziałeś przecieŜ, ile ta figurka znaczyła dla mamy. Ceniła ją bardziej niŜ cokolwiek innego. Nie powinieneś był tego
robić. – Nie mów mi, co powinienem, a czego nie powinienem robić! Odczep się ode mnie i nie mów nikomu o tym, co się stało. To był wypadek, chłopcze, to był najzwyklejszy wypadek. Czyj to był głos? Z pewnością nie Barta. A więc znów udawał tego starca. Pobiegłem po zmiotkę i szufelkę, aby posprzątać resztki tego, co jeszcze przed chwilą było uroczą baleriną. Miałem nadzieję, Ŝe mama nie zauwaŜy, iŜ brakuje jej na półce. Bart gdzieś mi zniknął, poszedłem więc go szukać. Znalazłem go w salonie. Obserwował, jak mama szczotkuje Cindy włosy. Mama podniosła głowę i nieoczekiwanie natknęła się na wzrok syna. Widziałem, jak pobladła. Spróbowała się uśmiechnąć, ale coś zmroziło jej uśmiech, zanim jeszcze zakwitł na jej twarzy. W mgnieniu oka Bart podbiegł do niej i zepchnął Cindy z jej kolan. Mała upadła na podłogę i głośno się rozpłakała. Mama wzięła ją na ręce i podeszła do Barta. – Dlaczego to zrobiłeś?! – wrzasnęła. Rozstawił szeroko nogi i lekcewaŜąco patrzył jej prosto w oczy. Potem odwrócił się i jakby nigdy nic wyszedł z pokoju. – Mamo – odezwałem się do niej, kiedy juŜ uspokoiła Cindy – Bartowi musiało naprawdę odbić. Pozwól tacie zabrać go na leczenie; niech siedzi u czubków tak długo, dopóki zupełnie nie wyzdrowieje. Usłyszałem jej szloch; po chwili na dobre się rozpłakała. Tym razem ja ją objąłem. W moich ramionach miała znaleźć otuchę i pocieszenie. Nagle poczułem się bardzo dorosły. – Jory, Jory – szlochała, tuląc się do mnie. – Czemu Bart tak mnie nienawidzi? Co ja mu zrobiłam? Co mogłem jej odpowiedzieć? Nie miałem najmniejszego pojęcia, co się mówi w takich sytuacjach. – MoŜe powinnaś spróbować dowiedzieć się, dlaczego Bart tak bardzo się ode mnie róŜni. Ja prędzej bym umarł, niŜbym cię zawiódł. WciąŜ się do mnie tuliła, lecz teraz jej wzrok utkwiony był w jakimś odległym punkcie. – Jory, moje Ŝycie to pasmo cierpień. Czuję, Ŝe jeśli raz jeszcze przytrafi mi się coś potwornego, to chyba nie wytrzymam nerwowo... Nie mogę do tego dopuścić. Ludzie są tacy skomplikowani, Jory, zwłaszcza dorośli. Gdy miałam dziesięć lat, myślałam, Ŝe dorosłym wszystko przychodzi łatwo, Ŝe dzięki swoim prawom i sile mogą mieć wszystko, czego zapragną. Nigdy bym nie powiedziała, Ŝe tak trudno jest być matką. Och, nie chodzi mi o ciebie, Jory, nie o ciebie. Dobrze wiedziałem, Ŝe jej Ŝycie było pełne cierpienia. Straciła rodziców, Cory’ego, Carrie, mojego ojca, a potem jeszcze drugiego męŜa.
– Dziecko zemsty – wyszeptała jak gdyby do siebie. – Przez cały czas, gdy nosiłam w sobie Barta, nie opuszczało mnie poczucie winy. Tak bardzo kochałam jego ojca... i w pewien sposób przyczyniłam się do jego śmierci. – Mamo – odezwałem się, doznawszy nagłego olśnienia – a moŜe Bart wyczuwa jakoś, Ŝe czujesz się winna, jak myślisz?
Gniew Malcolma Obudziły mnie promienie słońca. Kiedy się ubrałem, niespodziewanie poczułem się tak stary jak Malcolm. Ucieszyło mnie to nawet trochę, lecz z drugiej strony zasmuciło, bo Malcolm w przeciwieństwie do mnie był człowiekiem pewnym siebie. Czemu nie miałem przyjaciół w moim wieku tak jak inni chłopcy? Dlaczego lubili mnie tylko starcy? Teraz juŜ nie wierzyłem, Ŝe babcia mnie kocha, skradła mi przecieŜ Jabłko. Musiałem pogodzić się z faktem, Ŝe moim jedynym prawdziwym przyjacielem był nie kto inny, tylko John Amos. Jeszcze przed śniadaniem wyszedłem na dwór i pełzając po ziemi, starałem się wytropić ślady dzikich zwierząt, które w świetle dnia wolały nie wchodzić mi w drogę. Mały królik uciekał przede mną w popłochu, choć nie chciałem zrobić mu krzywdy. Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. Kiedy zasiadłem do stołu, wszyscy patrzyli na mnie tak, jakbym zaraz miał zrobić coś okropnego. ZauwaŜyłem, Ŝe tata nie zapytał Jory’ego, jak się dziś czuje. Co gorsza, to do mnie zwrócił się z tym pytaniem. Patrzyłem z odrazą na moją kaszę. Nie cierpiałem rodzynków! Wyglądały jak martwe owady. – Bart, zadałem ci chyba pytanie? PrzecieŜ słyszałem. – Czuję się dobrze – odparłem, nie patrząc w jego stronę. Tata zawsze budził się w dobrym nastroju i nigdy nie był pochmurny. Ze mną było inaczej – z mamą równieŜ. – Myślę, Ŝe powinniście wynająć naprawdę dobrą kucharkę. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby mama siedziała w domu i sama gotowała, jak to robią inne matki. To, co nam podaje Emma, nie nadaje się do jedzenia. Jory rzucił mi ostre spojrzenie i kopnął mnie pod stołem, chcąc w ten sposób dać mi do zrozumienia, Ŝe powinienem się zamknąć. – Emma nie gotowała twojej zimnej kaszy, Bart – oświecił mnie tata. – To taki półprodukt, który kupuje się w sklepie. A poza tym zawsze lubiłeś rodzynki i wyjadałeś je nawet z talerza Jory’ego. Jeśli dziś nie masz na nie ochoty, to po prostu ich nie jedz. Dlaczego krwawi ci dolna warga? CzyŜby? Lekarze zawsze widzieli krew, poniewaŜ bez ustanku kogoś kroili. Jory spróbował wyjaśnić tę sprawę. – Dziś rano wyobraŜał sobie, Ŝe jest wilkiem. Podejrzewam, Ŝe kiedy rzucił się, by zagryźć królika, niechcący przygryzł sobie wargę. To wszystko, tato. Wyszczerzył się do mnie, jakby się cieszył z mojej głupoty. Coś było nie tak. Wyczuwałem to, bo nikt się nawet nie spytał, dlaczego udawałem wilka. Po
prostu patrzyli na mnie, jakby oczekiwali, Ŝe zrobię jeszcze coś głupiego. Słyszałem, jak mama rozmawia z tatą w spiŜarni. Mówili o mnie. Usłyszałem, Ŝe wspominają o kolejnej wizycie u psychiatry. Nie pójdę! Nie zmuszą mnie do tego! Potem mama wróciła do kuchni i zaczęła rozmawiać z Jorym, w tym czasie tata poszedł do garaŜu i uruchomił samochód. – Mamo, czy dziś wieczorem odbędzie się to przedstawienie? Spojrzała na mnie zakłopotanym wzrokiem, potem zdobyła się na uśmiech. – Oczywiście – rzekła. – Nie mogę rozczarować moich uczniów, ich rodziców i tych wszystkich, którzy zdąŜyli juŜ kupić bilety. Głupcy! Jak moŜna trwonić pieniądze na takie bzdury? – Myślę, Ŝe powinienem zadzwonić do Melodie – odezwał się Jory. – Wczoraj powiedziałem jej, Ŝe być moŜe przedstawienie zostanie odwołane. – Jory, czemu jej tak powiedziałeś? Popatrzył na mnie, jakbym był tym, którego naleŜy o wszystko oskarŜać. Nawet o to, Ŝe przedstawienie nie zostało jednak odwołane. Jeśli mam być szczery, to i tak bym na nie nie poszedł. I to wcale nie dlatego, Ŝe jakimś sposobem zapomnieli mnie zaprosić. Nie chciałem po prostu oglądać Ŝadnego idiotycznego baletu, gdzie wszyscy tańczą i w ogóle się nie odzywają, tym bardziej Ŝe nie było to nawet Jezioro łabędzie, lecz najgłupszy i najnudniejszy balet ze wszystkich – Coppełia. Właśnie w tym momencie tata wrócił do domu. Jak zwykle czegoś zapomniał. – Zgaduję, Ŝe to ty będziesz księciem – zwrócił się do Jory’ego, który spojrzał na niego z lekcewaŜeniem. – Na Boga, tato, czy ty nigdy się nie nauczysz? W Coppelii nie ma Ŝadnego księcia! Przez większą część przedstawienia będę tańczył w zespole, ale mama będzie cudowna w swojej roli. Sama ułoŜyła choreografię. – Coś ty powiedział? – zagrzmiał zaskoczony ojciec. Wbił w mamę gniewne spojrzenie. – Cathy, chyba zdajesz sobie sprawę, Ŝe nie wolno ci tańczyć z tym uszkodzonym kolanem? Obiecywałaś mi, Ŝe juŜ nigdy nie zatańczysz na scenie. W kaŜdej chwili kontuzja moŜe się odnowić. Nie zapominaj, Ŝe kolejny upadek moŜe oznaczać trwałe kalectwo. – Tylko ten jeden raz – błagała tatę mama, tak jakby od tego tańca zaleŜało jej Ŝycie. – Mam zagrać jedynie mechaniczną lalkę, która przez cały czas siedzi na krześle. Nic mi się przecieŜ nie stanie. – Nie! – burzył się tata. – Jeśli uda ci się zatańczyć dziś wieczór, będziesz chciała ponownie spróbować. Za którymś razem kolano nie wytrzyma. Upadniesz i co wtedy będzie? MoŜesz złamać sobie nogę, miednicę, kręgosłup... JuŜ kiedyś to przeŜyłaś, pamiętasz chyba? – Wymień jeszcze kilka kości! – odkrzyknęła mama. Zacząłem się zastanawiać: jeśli coś
sobie złamie i nie będzie mogła juŜ nigdy tańczyć, wtedy będzie musiała siedzieć w domu i wreszcie będzie miała czas dla mnie. – Wiesz, Chris, czasami zachowujesz się tak, jakbym była twoją niewolnicą! Spójrz na mnie. Mam trzydzieści siedem lat i wkrótce będę za stara, Ŝeby móc w ogóle tańczyć. Pozwól mi poczuć, Ŝe jestem komuś potrzebna. Muszę zatańczyć, jeszcze jeden raz. – Nie – powtórzył, tym razem jednak znacznie mniej stanowczo. – Jeśli się zgodzę, nie będzie to ostatni raz. Będziesz chciała zrobić to ponownie... – Chris, nie zamierzam cię błagać. Zrozum tylko, Ŝe nie mam takiej uczennicy, która byłaby zdolna wcielić się w tę rolę. Wystąpię, czy to ci się podoba, czy nie! Rzuciła okiem na mnie, jakby martwiła się bardziej o to, co ja sobie pomyślę, niŜ o to, co pomyśli ojciec. Byłem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy... bo ona miała upaść! W głębi duszy czułem, Ŝe jestem w stanie siłą woli powalić ją na ziemię. Gdy będę siedział na widowni, skupię na niej swój wzrok i myśli, potem juŜ zawsze będzie siedzieć w domu. Będzie się ze mną bawić. Nauczę ją pełzać po ziemi i węszyć tak, jak to robią psy albo indiańscy tropiciele. Na pewno będzie zdziwiona, Ŝe tak wiele moŜna wywęszyć. – Nie mówimy o jakichś błahych obraŜeniach, Catherine – mówił ten okrutny mąŜ. – Przez całe Ŝycie nadmiernie obciąŜałaś swoje stawy i lekcewaŜyłaś ból. JuŜ czas, Ŝebyś raczyła pojąć, Ŝe stan naszej rodziny zaleŜy od twojego zdrowia. Popatrzyłem na ojca spode łba. śałowałem, Ŝe znów musiał czegoś zapomnieć i wrócił do domu, by usłyszeć zbyt wiele. Mama nawet się nie zdziwiła, Ŝe znów zapomniał portfela, a przecieŜ jako lekarz powinien mieć dobrą pamięć. Podała mu portfel, który leŜał obok talerza, i uśmiechnęła się do niego krzywo. – Robisz to codziennie. Idziesz do garaŜu, uruchamiasz silnik, a potem przypominasz sobie, Ŝe nie zabrałeś portfela. – Tak. Robię to specjalnie. To daje mi moŜliwość usłyszenia tego wszystkiego, czego mi nie chcesz powiedzieć. Schował portfel do bocznej kieszeni. – Chris, nie lubię postępować wbrew twojej woli, ale nie mogę pozwolić, Ŝeby przedstawienie było kiepskie. To wielka szansa Jory’ego na zaprezentowanie się solo... – Wysłuchaj mnie choć raz, Catherine. Prześwietlenie wykazało, Ŝe masz zgruchotaną rzepkę. WciąŜ uskarŜasz się na chroniczny ból. Ale nie zapominaj, Ŝe chroniczny ból to co innego niŜ ostry ból. Czy tego właśnie chcesz? – Och, wy, lekarze! – szydziła. – Bez przerwy powtarzacie, Ŝe ludzkie ciało jest słabe i kruche. Boli mnie to kolano i co z tego? Wszyscy tancerze narzekają na ból. Narzekają w Karolinie Południowej, w Nowym Jorku, w Londynie... CzymŜe jest ból dla tancerza! Niczym, doktorze. Z tym moŜna tańczyć.
– Cathy! – Najgorzej było przez pierwsze dwa lata, ale czy potem słyszałeś, Ŝebym skarŜyła się na ból? Nie. Chyba przyznasz mi rację, prawda? Usłyszawszy to, tata wypadł z kuchni i pobiegł do garaŜu. Ruszyła za nim, a ja pobiegłem w nadziei, Ŝe będą się jeszcze kłócić i Ŝe mama w końcu postawi na swoim. Jeśli tak by się stało, miałbym ją nareszcie wyłącznie dla siebie. – Chris! – krzyczała, otwierając drzwiczki samochodu i pakując się na miejsce pasaŜera. Zarzuciła mu ręce na szyję. – Nie gniewaj się na mnie. Kocham cię i szanuję, i klnę się na swój honor, Ŝe dzisiaj wystąpię po raz ostatni. Przysięgam, Ŝe juŜ nigdy więcej nie zatańczę na scenie. Wiem, dlaczego powinnam zostać w domu... Wiem... Pocałowali się. Nigdy nie widziałem ludzi, którzy tak bardzo lubiliby się całować. Potem mama popatrzyła tacie w oczy i czule pogłaskała go po policzku. – To moja pierwsza okazja, Ŝeby zatańczyć na scenie z synem Juliana, kochanie – zamruczała. – UłoŜyłam specjalne pas de deux, w którym jestem mechaniczną lalką, a Jory mechanicznym Ŝołnierzem. To mój najlepszy układ choreograficzny. Chciałabym, Ŝebyś siedział na widowni i był dumny ze swojej Ŝony i syna. Nie chcę, abyś się martwił o moje kolano. Przyznam ci się, Ŝe tańczyłam na próbach i wcale mnie nie bolało! Pogłaskała go jeszcze raz i pocałowała. Zrozumiałem, iŜ tata kocha ją bardziej niŜ cokolwiek, bardziej niŜ nas, nawet bardziej niŜ samego siebie. Głupiec! Trzeba być głupcem, Ŝeby kochać tak bardzo jakąś kobietę! – Dobrze – odparł. – Ale to musi być naprawdę ostatni raz. Nie moŜesz nadweręŜać kolana. I tak podczas lekcji zbytnio je obciąŜasz, co moŜe nawet spowodować uszkodzenie innych stawów. Patrzyłem, jak mama ze smutkiem wysiada z samochodu. – Wiele lat temu Madame Marisha powiedziała, Ŝe nie ma dla mnie Ŝycia bez tańca. UwaŜałam, Ŝe nie ma racji. Teraz mam szansę przekonać się, czy tak jest w istocie. Wspaniale! Jej słowa natchnęły tatę nową myślą. Otworzył drzwiczki i zawołał za nią: – Cathy, a co z tą ksiąŜką, którą zawsze chciałaś napisać? To odpowiednia pora, by ją zacząć... ZauwaŜył, Ŝe stoję i obserwuję ich. Poczułem się tak, jakby jego oczy prześwietliły mnie na wylot. – Bart, pamiętaj, Ŝe wszyscy cię bardzo kochamy. Jeśli coś cię dręczy, wystarczy, Ŝebyś powiedział o tym mnie albo mamie. Zawsze chętnie cię wysłuchamy i uczynimy wszystko, by cię uszczęśliwić. Uszczęśliwić? Będę szczęśliwy, gdy on zniknie z jej Ŝycia. Będę szczęśliwy dopiero wtedy,
gdy zagarnę ją wyłącznie dla siebie. I wtedy przypomniałem sobie tamtego starego męŜczyznę... właściwie dwóch starych męŜczyzn. śaden z nich nie chciał, Ŝeby pozostała przy Ŝyciu... Ŝaden. Chciałem być taki jak oni, zwłaszcza jak Malcolm, zacząłem więc udawać, Ŝe to on jest w garaŜu i czeka na chwilę, w której tata wreszcie pojedzie i zostawi mnie tu samego. On lubił, kiedy byłem sam, lubił mój smutek, samotność i gniew... Wtedy on się uśmiechał. *** Ledwo mama z Jorym wyszli z domu, a Emma juŜ dawała mi się we znaki. – Bart, czy mógłbyś zetrzeć krew ze swojej wargi? Czy musisz sobie ją stale przygryzać? Większość ludzi powstrzymuje się od rozmyślnego okaleczania się. Co ona mogła o mnie wiedzieć? Nie czułem przecieŜ bólu, a poza tym lubiłem smak krwi. – Powiem ci coś, Bartholomew Scotcie Winslowie Sheffieldzie, gdybyś był moim dzieckiem, poczułbyś na swojej pupie siłę mojej ręki. UwaŜam, Ŝe zamęczasz ludzi i robisz te wszystkie podłości tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Nie trzeba być psychiatrą z dziesięcioma dyplomami, Ŝeby to pojąć! – ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnąłem. – Ani się waŜ krzyczeć na mnie! Mam juŜ ciebie powyŜej uszu! To ty jesteś odpowiedzialny za te wszystkie potworne rzeczy, jakie dzieją się w tym domu. To ty rozbiłeś tę drogą figurkę, którą tak bardzo lubiła twoja matka. Znalazłam ją w kuble na śmieci, zawiniętą w starą gazetę. MoŜesz sobie tu siedzieć i wpatrywać się we mnie tymi paskudnymi czarnymi oczyma, ale mnie nie przestraszysz. To ty, bo któŜ inny by to zrobił, owinąłeś drut wokół szyi Clovera i zabiłeś psa swojego brata. Powinieneś się wstydzić! Jesteś podłym, okrutnym, małym chłopcem, Barcie Sheffieldzie. Nie dziwota, Ŝe nie masz Ŝadnych przyjaciół. Wcale się temu nie dziwię! Mogłabym zaoszczędzić twoim rodzicom wiele tysięcy dolarów, gdybym przełoŜyła cię przez kolano i stłukła na kwaśne jabłko. Przez dwa tygodnie nie mógłbyś usiąść! Stała nade mną, co sprawiało, Ŝe czułem się mały i bezbronny. Chciałem być kimkolwiek, tylko nie mną. Chciałem być kimś, kto jest silny. – Zabiję cię, jeśli mnie dotkniesz! – powiedziałem chłodno. Stanąłem sztywno, rozstawiłem szeroko nogi i oparłem ręce o stół. AŜ kipiałem z gniewu. Teraz wiedziałem juŜ, jak zmienić się w Malcolma i być na tyle bezlitosnym, aby dostać to, czego chcę. Przestała juŜ być nieustraszona. Teraz jej oczy rozwarły się szeroko i pojawił się w nich strach. Uniosłem górną wargę i wyszczerzyłem zęby. Potem uśmiechnąłem się do niej szyderczo. – Lepiej zejdź mi z oczu, kobieto, bo zaraz stracę panowanie nad sobą! Bez słowa Emma wycofała się i pobiegła do jadalni, Ŝeby pilnować Cindy.
Czekałem cały dzień. W końcu jednak Emma, myśląc, iŜ zaszyłem się w swojej kryjówce w zaroślach, zostawiła Cindy samą w piaskownicy pod starym dębem. Pomimo Ŝe juŜ samo drzewo rzucało wystarczająco duŜo cienia, to jeszcze musiała rozłoŜyć nad małą baldachim. Oto jak wszyscy dbali o Cindy, a przecieŜ była ona jedynie adoptowanym dzieckiem. Zachichotała, kiedy zobaczyła mnie kuśtykającego w jej kierunku, jakbym wyglądał śmiesznie albo tylko udawał starca. Chciała oczarować mnie uśmiechem. Była prawie naga, nie miała na sobie nic oprócz zielono-białych szortów. Podniosła się. Najwidoczniej chciała, Ŝebym zobaczył ją w całej okazałości. Chciała, jak wszystkie kobiety, zachęcać męŜczyzn do grzechu. Byłem pewien, Ŝe w przyszłości będzie zdolna zdradzić męŜczyznę, który ją pokocha, a nawet swoje własne dzieci. Ale... ale... jeśli będzie brzydka, czy jakiś męŜczyzna w ogóle na nią spojrzy? Nie będzie miała dzieci, jeŜeli będzie brzydka. Nie będzie po prostu w stanie nakłonić męŜczyzn do grzechu. Ochronię jej nie narodzone dzieci przed tym, co mogłoby je spotkać. Ochronię dzieci przed tym, co dla nich najgorsze. – Barr-tie! – zawołała z uśmiechem na ustach. Siedziała z rozkraczonymi nogami. Bez trudu mogłem dostrzec wystające spod spodenek koronkowe majtki. – Chcesz się bawić, Barr-tie? Chcesz się bawić z Cindy...? Wyciągnęła ku mnie pulchne rączki. Próbowała mnie „uwieść”! Miała zaledwie trochę ponad dwa latka, a juŜ znała te wszystkie plugawe kobiece sztuczki. – Cindy! – zawołała Emma z kuchni. Błyskawicznie rzuciłem się na ziemię. Nie mogła mnie widzieć poprzez gęste krzewy. – Wszystko w porządku, Cindy? – dopytywała się Emma. – Cindy buduje zamek! – odpowiedziała mała, tak jakby chciała mnie ochronić. Po czym podniosła swoje ulubione czerwone wiaderko i próbowała mi je podać. Potem zaproponowała mi równieŜ czerwono-Ŝółtą łopatkę. Wsunąłem dłoń do kieszeni i zacisnąłem ją na rękojeści noŜa. – Ładniutka Cindy – powiedziałem słodko, czołgając się w jej stronę. – Ładniutka Cindy będzie się ze mną bawić we fryzjera... Klasnęła w dłonie. – Och! – ucieszyła się. – Fajnie. Jej blond włosy były jedwabiste i miłe w dotyku. Roześmiała się, gdy ją za nie złapałem i odwiązałem wstąŜkę. – Nic ci nie zrobię – powiedziałem, pokazując jej nóŜ z rączką z masy perłowej. – Nie krzycz więc... po prostu siedź grzecznie i czekaj, póki nie skończę.
Miałem w swoim pokoju listę nowych słówek. Musiałem uczyć się je wymawiać. KaŜdego dnia lista powiększała się o nowe słowo, którego powinienem uŜyć co najmniej pięciokrotnie w danym dniu – no i oczywiście stosować je takŜe później. Miałem uczyć się wielkich słów, by robić wraŜenie na ludziach, by pokazać im, jaki jestem mądry. „Zastraszający” – wiedziałem dobrze, co oznacza ten wyraz. MoŜna było określić nim człowieka, którego wszyscy się boją. „Ostateczny” – tego teŜ od razu się nauczyłem. Przypominał mi, Ŝe w końcu nadejdzie mój czas. „Uczuciowy” – straszne słowo. Oznaczało ono dreszcze, jakie się odczuwa, dotykając dziewczyn. Tego właśnie musiałem się wystrzegać. Po paru minutach miałem juŜ dość tej nauki, która powinna sprawić, Ŝe ludzie zaczną mnie szanować. Miałem teŜ dość udawania Malcolma. Z tym wiązał się zresztą mój problem – zaczynałem powoli zatracać samego siebie. Nie byłem juŜ takim Bartem jak kiedyś, nie byłem nim nawet wówczas, gdy nie udawałem Malcolma. Odnalazłem w pamiętniku stronę, na której Malcolm spisywał wspomnienia z czasów, kiedy miał tyle lat, co ja. Nienawidził wówczas jasnych włosów, takich jakie miała jego matka, a później równieŜ i córka, choć gdy pisał te słowa, nic jeszcze nie wiedział o swojej małej Corrine. „Nazywała się Violet Blue, a jej włosy przypominały mi włosy mej matki. Nienawidziłem jej włosów. Chodziliśmy do tej samej klasy szkółki niedzielnej. Siadywałem za nią i wpatrywałem się w jej włosy, które pewnego dnia mogły omamić jakiegoś męŜczyznę i sprawić, Ŝe zacząłby jej poŜądać tak, jak ten kochanek, który poŜądał mojej matki. Któregoś dnia uśmiechnęła się do mnie, sądząc zapewne, iŜ zacznę prawić jej komplementy. Mnie jednak nie mogła oczarować. Powiedziałem, Ŝe jej włosy są brzydkie. Ku memu zaskoczeniu roześmiała się i odparła, Ŝe moje są takiej samej barwy. Jeszcze tego samego dnia obciąłem je sobie do gołej skóry, a nazajutrz złapałem Violet Blue i przewróciłem na ziemię. Kiedy z płaczem pobiegła do domu, była tak samo łysa jak ja”. Wiatr rozwiewał po ogrodzie to, co jeszcze przed chwilą było największą ozdobą Cindy. Ona zaś płakała w kuchni. Płakała nie dlatego, Ŝe ją skaleczyłem czy wystraszyłem. Płakała dlatego, Ŝe na jej widok Emma wpadła w prawdziwą histerię. Dopiero wtedy Cindy zrozumiała, Ŝe coś jest z nią nie w porządku. Teraz jej włosy wyglądały tak samo jak moje. Były krótkie i brzydkie.
Ostatni taniec – Jory – westchnęła mama z ulgą, gdy pojawiłem się w drzwiach. – Wróciłeś, dzięki Bogu. Smakował ci lunch? Odparłem, Ŝe był dobry, zresztą nie miała czasu słuchać dłuŜszych wywodów, za bardzo była zajęta przygotowaniami do występu. To było normalne w dniach takich jak ten: rano lekcje, po południu próby, a wieczorem przedstawienie. Ciągły pośpiech i atmosfera, która w końcu sprawiała, Ŝe zaczynało się wierzyć, iŜ jeśli nie zatańczy się swojej roli tak jak trzeba, to chyba świat się rozpadnie. – Wiesz, Jory – odezwała się mama radośnie w garderobie, którą ze sobą dzieliliśmy (siedziała za parawanem, przez co nie mogliśmy się widzieć) – przez całe Ŝycie balet wywoływał u mnie dreszcze emocji. Lecz dziś wieczór radość wypełnia mi serce. Będę tańczyła z moim rodzonym synem! Tańczyliśmy ze sobą juŜ wiele razy, to prawda, ale ten wieczór jest szczególny. Jesteś juŜ na tyle dobry, by zatańczyć solo. Proszę, daj z siebie wszystko, Ŝeby nasz biedny Julian mógł być dumny ze swojego jedynaka. Jasne, Ŝe się postaram, zawsze to robiłem. Skończyła się uwertura i kurtyna poszła w górę. Nastąpiła chwila ciszy, poprzedzająca początek pierwszego aktu. Zagrała muzyka, wspaniała muzyka, która przeniosła mnie i mamę w cudowny świat, gdzie wszystko mogło się zdarzyć, moŜliwe były nawet happy endy. – Mamo, wyglądasz cudownie, ładniej od reszty tancerek! Roześmiała się radośnie i stwierdziła, Ŝe wiem, jak sprawić przyjemność kobiecie, i Ŝe jeśli popracuję jeszcze trochę nad sobą, to wyrośnie ze mnie nowy Don Juan. – A teraz wsłuchaj się uwaŜnie w muzykę, Jory – poradziła mi. – Nie licz kroków, bo zapomnisz o niej – jedynie czując muzykę, moŜna oddać całą magię tańca! Byłem tak naładowany energią i podekscytowany, Ŝe myślałem, iŜ zaraz eksploduję. – Mam nadzieję, mamo, Ŝe tata będzie siedział w pierwszym rzędzie. Podbiegła do miejsca, skąd mogła wyjrzeć na widownię. – Nie ma go – rzekła ponuro. – Nie ma takŜe Barta... Nie miałem czasu, Ŝeby jej cokolwiek odpowiedzieć. Wraz z zespołem wkroczyłem na scenę. Wszystko szło wprost wspaniale. Mama jako cudowna lalka Coppelia stała na balkonie i wyglądała tak ładnie, Ŝe moŜna się było zakochać w niej od pierwszego wejrzenia. Lecz po pierwszym akcie mama dostała porządnej zadyszki. Nie przyznała się tacie, Ŝe tańczy równieŜ rolę wieśniaczki Swanhildy, która nie przestała kochać Franza nawet wtedy, gdy ten zakochał się w mechanicznej lalce. Były to trudne role. Tata z pewnością zakazałby jej tańczyć, gdyby znał całą prawdę. Czy czasem nie postąpiłem
źle, pomagając jej w tym oszustwie? – Mamo, jak twoje kolano? – spytałem w antrakcie, widząc grymas bólu na jej twarzy. – Wszystko w porządku, Jory – odparła lakonicznie, spoglądając na widownię. – Dlaczego ich jeszcze nie ma? Jeśli Chris nie przyjdzie, by obejrzeć mój ostatni taniec, nigdy mu tego nie wybaczę! Zobaczyłem tatę i Barta tuŜ przed rozpoczęciem drugiego aktu. Usiedli w drugim rzędzie. Widać było, Ŝe Barta zaciągnięto tu siłą. Siedział ze swoją nachmurzoną miną i wpatrywał się w kurtynę, która za chwilę miała się podnieść i ukazać jego oczom piękno i wdzięk. Wartości te nic nie znaczyły dla Barta, ja zaś nie wyobraŜałem sobie bez nich Ŝycia. W trzecim akcie tańczyłem razem z mamą. Występowaliśmy jako lalki z ogromnymi kluczami przyczepionymi do pleców. Zaczęliśmy sztywno. Utykaliśmy w taki sposób, jakbyśmy naprawdę mieli drewniane stawy. Wielka sala, w której doktor Coppelius trzyma swoje wynalazki, pogrąŜona była w mroku. Scenę oświetlały wyłącznie niebieskie światła, co podkreślało dramatyczną atmosferę. Czułem, Ŝe mama ma kłopoty z tańcem, ale nie gubiła kroków i trzymała rytm, wirując wśród mechanicznych lalek, które oŜyły, by zatańczyć wraz z nami. – Dobrze się czujesz, mamo? – spytałem cicho, gdy znaleźliśmy się koło siebie. – Świetnie – odparła z uśmiechem na ustach, zresztą nie mogło być inaczej, wszak jej rola wymagała, aby tancerka miała uśmiech wymalowany na twarzy. Zacząłem się o nią bać. Byłem pełen podziwu dla jej odwagi. Wiedziałem, Ŝe tam na widowni siedzi Bart i Ŝe myśląc o nas jako o parze ostatnich głupków, w głębi duszy zazdrości nam naszych ruchów pełnych gracji. Nagle twarz mamy wykrzywiła się z bólu. Próbowałem zbliŜyć się do niej, ale przeszkadzał mi w tym jeden z klaunów. A więc miało się stać to, czego tata tak bardzo się obawiał. Nadeszła pora na serię piruetów, w których mama miała okrąŜyć całą scenę. Aby to zrobić, musiała znać dokładnie rozstawienie aktorów i rekwizytów. Kiedy znalazła się przy mnie, wyciągnąłem ręce, Ŝeby przytrzymać ją w razie upadku. Potem jednak zrozumiałem, Ŝe nie zwaŜając na ból, zamierza wykonać te piruety. Tańczyła doskonale. Wyskoczyłem radośnie w górę i wylądowałem, klękając na kolanie, by poprosić o rękę lalkę moich marzeń. I wtedy serce podskoczyło mi do gardła. Zobaczyłem, Ŝe rozwiązało się jej sznurowadło. – Twoje sznurowadło, mamo. UwaŜaj na lewy but! – usiłowałem przekrzyczeć muzykę. Ona jednak nie słyszała mnie. Na sznurowadło nadepnął któryś z tancerzy. Mama zachwiała się. Zaczęła balansować rękoma i być moŜe utrzymałaby równowagę, ale w tej właśnie chwili jej namalowany uśmiech zmienił się w niemy krzyk bólu – nie wytrzymało kolano. Upadła jak długa na samym środku sceny.
Na widowni zawrzało. Ludzie zaczęli krzyczeć. Niektórzy wstawali z miejsc, Ŝeby zobaczyć, co się stało. Na scenę wbiegł menedŜer i wyniósł mamę za kulisy. Po chwili pojawiła się jej dublerka i przedstawienie trwało dalej. Wreszcie opadła kurtyna. Nie czekałem na końcowe ukłony. Z duszą na ramieniu pobiegłem do mamy. Tata trzymał ją na rękach, podczas gdy lekarz pogotowia sprawdzał, czy nie połamała sobie nóg. – Jak mi poszło, Chris? – pytała mama, choć była aŜ blada z bólu. – To był wspaniały spektakl, prawda? Widziałeś mnie i Jory’ego w naszym pas de deux? – Tak, tak – przytakiwał tata, całując ją po twarzy. Delikatnie ułoŜył mamę na noszach. – Ty i Jory byliście cudowni. Nigdy nie widziałem cię tańczącej lepiej. A Jory poruszał się tak błyskotliwie. – Tym razem nie krwawiły mi stopy – wyszeptała, zamykając oczy. – Musiałam jedynie złamać sobie nogę. To, co mówiła, nie miało najmniejszego sensu. Odwróciłem się do Barta. Wpatrywał się w mamę z zadziwiającym wyrazem twarzy. Zdawać by się mogło, Ŝe się cieszył, Ŝe rozkoszował się widokiem tej kobiety leŜącej na noszach. To chyba niemoŜliwe? CzyŜbym dostrzegł w jego spojrzeniu poczucie winy? Rozpłakałem się, gdy zamknęły się za mamą drzwiczki karetki. W towarzystwie taty odwieziono ją do najbliŜszego szpitala. Ojciec Melodie obiecał, Ŝe podrzuci mnie tam, a potem odwiezie Barta do domu. – Myślę, Ŝe Melodie wolałaby, gdybyś to ty pojechał do domu, a Bart znalazł się przy waszej matce – powiedział, gdy wsiedliśmy do samochodu. Mama spała długo pod wpływem narkozy. Kiedy się wreszcie obudziła, rozejrzała się z niedowierzaniem po pokoju pełnym kwiatów. – Och, czuję się jak w ogrodzie – westchnęła. Uśmiechnęła się słabo do taty, po czym wyciągnęła ramiona, by nas uściskać. – Wiem, Chris, Ŝe zaraz powiesz to swoje nieśmiertelne „a nie mówiłem”. Ale zanim upadłam, tańczyłam dobrze, co? – To wszystko przez sznurowadło – odezwałem się pośpiesznie, chcąc uchronić ją przed gniewem ojca. – Gdyby się nie rozwiązało, nie upadłabyś. – Moja noga nie jest złamana, prawda? – spytała tatę. – Nie, kochanie. Zerwałaś sobie ścięgno i strzaskałaś rzepkę, ale operacja się udała. Usiadł na brzegu łóŜka i zaczął opowiadać szczegółowo o jej obraŜeniach. Nie wyglądało to róŜowo. – Nie mogę doprawdy zrozumieć, jak mogło mi się rozwiązać to sznurowadło – zastanawiała się głośno mama. – Zawsze sama wiązałam sobie buty. Wolałam nikomu nie ufać... – Przerwała,
wpatrując się w sufit. – Gdzie cię teraz boli? – Nigdzie – odrzekła poirytowana. – Gdzie jest Bart? Dlaczego nie przyszedł tu z wami? – Wiesz, jaki on jest... Nie cierpi szpitali i chorych. Zresztą czy jest w ogóle coś, co on lubi? Emma zajmuje się nim i Cindy. Ale chcemy jak najszybciej mieć cię w domu, więc wykonuj wszystkie polecenia lekarzy i pielęgniarek. I nie bądź tak cholernie uparta, Ŝe nie zrobisz tego czy tamtego. – Co mi właściwie jest? – spytała zaniepokojona. Wyprostowałem się na krześle, czując, Ŝe coś strasznego wisi w powietrzu. – Twoje kolano jest w bardzo złym stanie, Cathy. Bez wchodzenia w zbyt skomplikowane szczegóły powiem ci po prostu, Ŝe będziesz musiała jeździć na wózku, póki nie zregeneruje się to ścięgno. – Na wózku? – zapytała tak, jak gdyby chodziło o krzesło elektryczne. – O co naprawdę chodzi? Nie powiedziałeś mi wszystkiego. Chcesz mi oszczędzić zmartwień! – Lekarze nie wiedzą jeszcze nic pewnego, lecz powiedzieli mi, Ŝe juŜ nigdy nie będziesz mogła tańczyć. Powiedzieli równieŜ, Ŝe nie moŜesz nawet demonstrować tanecznych figur. Powinnaś zapomnieć o tańcu, takŜe o walcu. – Mówił stanowczo, ale w jego oczach widać było współczucie i ból. Była oszołomiona, nie mogła uwierzyć, Ŝe taki mały upadek spowodował tak olbrzymie szkody. – śadnego tańca...? W ogóle? – W ogóle – powtórzył. – Przykro mi, Cathy, ale cię ostrzegałem. Przypomnij sobie tylko, ile razy się przewracałaś. Jak sądzisz, ile uszkodzeń mogło znieść to kolano? Teraz nawet chodzenie nie będzie tak proste i bezbolesne. No, wypłacz się, kochanie. Nie duś w sobie tej rozpaczy. Płakała w objęciach taty, a ja siedziałem na krześle i strasznie jej współczułem. Czułem się tak, jakbym to ja juŜ nigdy nie mógł tańczyć. – Nie martw się, Jory – odezwała się, otarłszy łzy. Próbowała uśmiechnąć się, widząc mój smutek. – Skoro nie mogę tańczyć, znajdę sobie coś lepszego, choć Bóg jeden wie, co by to mogło być.
Jeszcze jedna babcia Kilka dni później mama poczuła się lepiej i wtedy właśnie tata przywiózł jej do szpitala przenośną maszynę do pisania, gruby stos Ŝółtego papieru i inne przybory pisarskie. Postawił to wszystko na stoliku na kółkach, który poruszał się na specjalnych szynach przymocowanych do łóŜka. Uśmiechnął się do mamy czarująco. – NajwyŜsza pora dokończyć tę ksiąŜkę, którą zaczęłaś pisać wiele lat temu – mówił. – Przejrzyj swoje dawne pamiętniki i opisz wszystko. Bądź okrutna dla tych, których moŜesz zranić! Rań ich tak, jak oni ranili ciebie, jak ranili mnie. Ugodź ich kilkakrotnie za Cory’ego i Carrie. A kiedy juŜ będziesz to robić, dołóŜ im jeszcze ode mnie, od Jory’ego i Barta, bo na nich równieŜ odbija się nasza przeszłość. O czym on mówił? Wpatrywali się w siebie przez długą chwilę. Potem mama wyjęła mu z rąk swój stary pamiętnik i otworzyła go tak, Ŝe mogłem zobaczyć jej wielkie, dziecinne pismo. – Nie wiem, czy powinnam – wymamrotała zakłopotana. – To tak, jakbym miała powtórnie przejść przez to wszystko. Jeszcze raz przeŜywać stary ból. Tata potrząsnął głową. – Cathy, zrób to, co uwaŜasz za słuszne. Musiał istnieć jakiś rozsądny powód, skoro w ogóle zaczęłaś pisać tę ksiąŜkę. Kto wie, moŜe w ten sposób rozpoczniesz nową karierę, w dodatku bardziej satysfakcjonującą niŜ poprzednia. Wydawało mi się niemoŜliwością, Ŝeby pisanie mogło kiedykolwiek zastąpić balet, lecz gdy nazajutrz odwiedziłem mamę, pisała jak opętana. Spostrzegłem na jej twarzy wyraz skupienia i w pewien sposób poczułem się zazdrosny. – Daleko się posunęłaś? – spytał tata, który wszedł za mną do jej pokoju. Zebraliśmy się wszyscy. Emma trzymała na rękach Cindy, a ja ściskałem mocno dłoń Barta. Tata wyniósł mamę z samochodu i posadził na składanym wózku, który wypoŜyczył. Bart patrzył na wózek z odrazą, podczas gdy Cindy zaczęła wołać mamę. – Mamusia! Mamusia! – brzmiał radosny dziecięcy głosik. Wcale nie przejmowała się stanem, w jakim mama wróciła do domu. Inaczej jednak zachowywał się Bart, który przyglądał się mamie tak, jakby miał przed sobą kogoś obcego, kogo w dodatku nie lubił. Po chwili odwrócił się i poszedł do domu. Nawet się z nią nie przywitał. Na jej twarzy pojawił się wyraz bólu. – Bart! – zawołała. – Nie odchodź, nie dając mi szansy na przywitanie się z tobą. Czy nie cieszysz się, Ŝe nareszcie wróciłam? Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam. Wiem, Ŝe nie lubisz szpitali, ale było mi przykro, Ŝe mnie nie odwiedziłeś. Wiem takŜe, iŜ nie podoba ci się ten
wózek, ale przecieŜ nie będę go uŜywać do końca Ŝycia. W szpitalu pokazano mi, jak duŜo moŜna robić, siedząc na nim... – zająknęła się, poniewaŜ pełne złości spojrzenie Barta nie zachęcało do kontynuowania wypowiedzi. – Wyglądasz śmiesznie na tym wózku – rzekł, marszcząc czoło. – Nie chcę, Ŝebyś na nim jeździła. Roześmiała się nerwowo. – Jeśli mam być szczera, nie jest to tron, na którym chciałabym siedzieć, ale pamiętaj, Ŝe będę musiała korzystać z niego tylko dopóty, dopóki nie wyleczę kolana. No, Bart, spróbuj być miły dla swojej matki. Wybaczę ci, Ŝe nie odwiedzałeś mnie w szpitalu, ale nie wybaczę ci tego, Ŝe nie okazałeś mi choć trochę uczucia. Z wciąŜ zmarszczonym czołem cofnął się, gdy mama podjechała do niego. – Nie! Nie dotykaj mnie! – wrzeszczał na całe gardło. – Nie musiałaś tańczyć i upaść! Upadłaś po to, Ŝeby nie wracać do domu. Nie chciałaś mnie widzieć! Nienawidzisz mnie, bo obciąłem Cindy włosy! A teraz jeszcze chcesz ukarać mnie siedzeniem na tym wózku, chociaŜ wcale nie musisz tego robić! Obróciwszy się na pięcie, pobiegł w stronę ogrodu. Gdy zbiegał po kamiennych schodkach, potknął się na trzecim stopniu i upadł. Podniósł się szybko i popędził dalej. Tym razem zderzył się z drzewem. Musiał grzmotnąć w nie dość mocno, bo aŜ się rozpłakał. ZauwaŜyłem, Ŝe leci mu krew z nosa. BoŜe, co to za niezdara! Cindy usiadła na kolanach mamy i była szczęśliwa, Ŝe moŜe przejechać się na pchanym przez tatę wózku inwalidzkim. Kiedy znaleźli się w domu, tata zaczął mówić o Barcie. – Nie martw się o niego... wróci pełen skruchy... bardzo za tobą tęsknił, Cathy. Słyszałem, jak płakał po nocach. A jego nowy psychiatra, doktor Hermes, uwaŜa, Ŝe jego stan się poprawia. JuŜ niedługo przestanie być tak agresywny. Mama nic na to nie odpowiedziała. W milczeniu głaskała króciutkie włosy siedzącej na jej kolanach dziewczynki. Cindy wyglądała teraz zupełnie jak chłopiec, choć Emma zrobiła jej maleńką kitkę przewiązaną kokardą. Najwidoczniej tata opowiedział mamie o tym, co spotkało Cindy, bo nie zadawała Ŝadnych pytań. Późnym wieczorem, kiedy Bart juŜ się połoŜył, poszedłem po ksiąŜkę, którą nieopatrznie zostawiłem w salonie. Przechodząc przez korytarz, przypadkiem usłyszałem głos mamy, dobiegający z jej pokoju. – Chris, jak mam się zachowywać w stosunku do Barta? Próbowałam okazać mu miłość, ale mnie odrzucił. Popatrz tylko, co zrobił naszej małej Cindy, bezbronnemu dziecku, które ufa, Ŝe nikt go nie skrzywdzi. Zbiłeś Barta za to? Zrobiłeś coś, aby go ukarać? Czy on w ogóle nas szanuje? Parę tygodni spędzonych na strychu z pewnością nauczyłoby go pokory.
Jej słowa wprawiły mnie w przygnębienie. Zrobiło mi się tak smutno, Ŝe natychmiast wróciłem do swojego pokoju i bezwładnie opadłem na łóŜko. LeŜałem wpatrzony w wiszący na ścianie plakat, przedstawiający tańczących ze sobą Juliana Marqueta i Catherine Dahl. Nie po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, jaki właściwie był mój prawdziwy ojciec. Czy kochał mamę? Czy ona go kochała? Czy moje Ŝycie byłoby szczęśliwsze, gdyby nie umarł? Po jego śmierci mama wyszła za Paula, który pojawił się po ciemnookim brunecie. Czy Bart rzeczywiście był synem doktora Paula? Czy teŜ...? Bałem się nawet dokończyć to pytanie. Gdybym zaczął wątpić, byłbym nielojalny wobec mamy. Zamknąłem oczy, czując wokół jakieś napięcie, jakby nad naszą rodziną zawisł niewidzialny miecz, który spadając miał ugodzić w nas wszystkich. Następnego dnia pod wieczór wszedłem do gabinetu taty i opowiedziałem mu wszystko, co do tej pory dusiłem w sobie. – Tato, musisz coś zrobić w sprawie Barta. On mnie przeraŜa. Nie wyobraŜam sobie, Ŝebyśmy mogli dłuŜej z nim wytrzymać. On z dnia na dzień robi się coraz bardziej nieobliczalny. Tata podparł głowę rękoma. – Jory, naprawdę nie wiem, co robić. Gdybyśmy musieli zamknąć Barta w szpitalu, to twojej matce chyba pękłoby serce. Obawiam się, Ŝe nie zniosłaby tego, to by ją zniszczyło. – Nie dopuścimy do tego! – krzyknąłem zapalczywie. – Ale musimy odizolować Barta od tych ludzi z sąsiedztwa, którzy robią mu wodę z mózgu. On łazi do nich bez przerwy, tato. A ta stara kobieta sadza go sobie na kolanach i opowiada mu takie rzeczy, Ŝe gdy Bart wraca do domu, nie jest juŜ sobą. Udaje starca i mówi, Ŝe nienawidzi wszystkich kobiet. To wszystko przez nią, tato, przez tę kobietę w czerni. Kiedy zostawi Barta w spokoju, on znów będzie taki jak przedtem. Popatrzył na mnie w dziwny sposób, jakby coś, co powiedziałem, nasunęło mu jakieś skojarzenia. Musiał dziś jeszcze odwiedzić kilku pacjentów, ale zadzwonił do szpitala i powiedział, Ŝe ma w domu nagły przypadek. I to była prawda, najprawdziwsza prawda! Często, patrząc na trzeciego męŜa mojej matki, Ŝałowałem, Ŝe nie jest on moim rodzonym ojcem, lecz w tej chwili, gdy odwołał wizyty, by bronić Barta i mamy, byłem pewien, Ŝe mogę uwaŜać go za prawdziwego ojca. Wieczorem, krótko po obiedzie, mama poszła do swojego pokoju, aby pracować nad ksiąŜką. Cindy była juŜ w łóŜku, a Bart jak zwykle bawił się w ogrodzie. WłoŜyliśmy z tatą ciepłe swetry i nie zauwaŜeni przez nikogo wymknęliśmy się frontowymi drzwiami. Na zewnątrz zaczęła się słać gęsta mgła i było dość zimno. Kroczyliśmy ramię przy ramieniu ku zdobionej Ŝelaznej bramie, która wiodła do majaczącej w ciemnościach willi.
– Doktor Christopher Sheffield – powiedział tata do domofonu wiszącego na skrzydle wrót. – Chciałbym się widzieć z właścicielką domu. Gdy brama otwierała się powoli, zapytał, czemu nigdy nie poznałem nazwiska tej kobiety. Wzruszyłem ramionami. Prawdę powiedziawszy, uwaŜałem, Ŝe nie potrzebowała Ŝadnego nazwiska. Bart nigdy nie nazywał jej inaczej niźli babcią. Tata zastukał mosięŜną kołatką, przytwierdzoną do frontowych drzwi. Po długiej chwili oczekiwania dało się słyszeć dobiegające z holu szuranie butów i powitał nas John Amos Jackson. – Pani łatwo się męczy – oświadczył John Amos. Stał przed nami z wiecznie drŜącymi dłońmi, a z jego wychudzonej twarzy wpatrywały się w nas ponure oczy. – Nie mówcie nic, co mogłoby ją zdenerwować – przestrzegł. Tata zmarszczył brwi i wyglądał na zakłopotanego, gdy patrzył w ślad za utykającym łysym starcem, który powlókł się ku drzwiom salonu, by otworzyć je przed nami. Dama w czerni siedziała, jak zawsze, w bujanym fotelu. – Przepraszam za najście – odezwał się tata, przyglądając się jej uwaŜnie. – Jestem doktor Christopher Sheffield. Mieszkam w sąsiednim domu. To mój starszy syn, Jory, którego, jak mi wiadomo, zdąŜyła juŜ pani poznać. Wydawało się, Ŝe była podekscytowana i zdenerwowana. Wskazała nam krzesła. Usiedliśmy, nie rozsiadając się wygodnie, gdyŜ nie zamierzaliśmy zabawić tu zbyt długo. Minęło kilka sekund, trwających chyba całe wieki, zanim tata pochylił się, by zabrać głos. – Ma pani cudowny dom – powiedział i rozejrzał się ponownie dookoła, przyglądając się jej gustownym meblom i obrazom zdobiącym ściany. – Mam wraŜenie, jakbym doznawał deja vu – wymamrotał właściwie do samego siebie. Kobieta potrząsnęła zawoalowaną głową i rozłoŜyła bezradnie ręce, jakby prosiła o wybaczenie, Ŝe brakuje jej słów. Wiedziałem, Ŝe doskonale mówi po angielsku. Czemu więc udawała? Siedziała sztywno, poruszając jedynie lśniącymi od klejnotów rękoma. To one właśnie przykuły uwagę ojca. Widząc to, kobieta szybko ukryła je za siebie. – Nie mówi pani po angielsku? – spytał tata dosyć oschle. Zaprzeczyła skinieniem głowy, co znaczyło, Ŝe jednak rozumie ten język. Tata ponownie zmarszczył brwi. Sprawiał wraŜenie człowieka usiłującego rozwikłać trudną zagadkę. – Pozwoli pani, Ŝe przejdę do celu naszej wizyty. Jory powiedział mi, Ŝe zaprzyjaźnił się z panią mój młodszy syn Bart. Jory mówi, Ŝe daje mu pani drogie prezenty i karmi go łakociami. Przepraszam, pani... pani... Przerwał, czekając, by się przedstawiła. Gdy jednak tego nie uczyniła, powrócił do sedna
sprawy. – Kiedy Bart przyjdzie ponownie, proszę, Ŝeby odesłała go pani natychmiast do domu. Ostatnio zrobił wiele paskudnych rzeczy, za które musi ponieść karę. Jego matka i ja nie moŜemy sobie pozwolić, Ŝeby pomiędzy nas a Barta wchodził ktoś obcy. Jeśli będzie go pani tu przetrzymywać, to będziemy zmuszeni wyciągnąć konsekwencje. Przez cały czas starał się zobaczyć jej dłonie, ona zaś robiła, co tylko mogła, by je przed nim ukryć. O co tu chodziło? Dlaczego tacie tak zaleŜało na zobaczeniu jej rąk? Czy fascynowały go wspaniałe pierścienie? Nigdy nie podejrzewałem, Ŝe interesuje się biŜuterią. Myślałem, Ŝe podziela poglądy mamy, która miała wyraźną awersję do tego typu ozdób i nosiła, co najwyŜej, kolczyki. W pewnym momencie, gdy tata rozprawiał na temat jednego z olejnych obrazów, kobieta mimowolnie podniosła ręce i dotknęła ukrytego pod suknią wisiorka. Tata błyskawicznie odwrócił głowę i odezwał się zupełnie nie na temat: – Te pierścionki, które pani nosi... JuŜ kiedyś je widziałem! Kobieta natychmiast schowała dłonie w rękawach sukni. Tata zerwał się z miejsca jak raŜony piorunem. Spojrzał na nią, po czym przebiegł oczyma po okazałym pokoju i ponownie utkwił w niej wzrok. Kobieta aŜ się skuliła ze strachu. – Najlepsze... co... moŜna... kupić – wycedził, wolno oddzielając kaŜde słowo. ZauwaŜyłem nagle wyraz przygnębienia na jego twarzy. Nie mogłem pojąć, dlaczego tak się stało. Zresztą ostatnimi czasy rozumiałem coraz mniej. – Nie ma nic zbyt dobrego dla wytwornej i eleganckiej pani Winslow – mówił. – Te pierścienie, pani Winslow. Dlaczego nie byłaś na tyle rozwaŜna, Ŝeby je zdjąć? Wówczas być moŜe nie rozpoznałbym cię w tym przebraniu, chociaŜ wątpię w to. Zbyt dobrze znam twoje ruchy i głos. Nosisz czarne szmaty, lecz twoje palce wciąŜ lśnią symbolami twojego bogactwa. CzyŜbyś zapomniała, co te pierścienie dla nas znaczyły? Czy sądziłaś, Ŝe byłbym w stanie zapomnieć o tych dniach pełnych cierpienia i samotności; Ŝe mógłbym zapomnieć ból symbolizowany przez sznur pereł i pierścienie na twoich palcach? Byłem wstrząśnięty. Nigdy przedtem nie widziałem ojca w takim stanie. Bardzo trudno było go wyprowadzić z równowagi. KimŜe była ta dama, którą znał tak dobrze? Dlaczego nazywał ją panią Winslow? To przecieŜ nazwisko mojego przyrodniego brata. CzyŜby rzeczywiście była babcią Barta? A więc Bart nie był jednak synem Paula?. Tata ciągnął dalej. – Dlaczego, pani Winslow? Dlaczego? Czy myślałaś, Ŝe moŜesz tu zamieszkać, a my nigdy się o tym nie dowiemy? Jak mogłabyś nas oszukać, skoro wystarczy spojrzeć na sposób, w jaki siedzisz i ruszasz głową, by odgadnąć, kim jesteś. Czy mało ci tych wszystkich cierpień, jakie
zadałaś mnie i Cathy? Czy musiałaś wrócić, by znów sprawić nam ból? Powinienem był się domyślić, Ŝe to ty kryjesz się za tym, co się dzieje z Bartem. śe to przez ciebie tak bardzo się zmienił. Co zrobiłaś z naszym synem? – Z naszym synem? – spytała. – Chciałeś chyba powiedzieć:? jej synem? – Mamo! – zagrzmiał, po czym spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem. Spoglądałem to na jedno, to na drugie. Jakie to było wspaniałe i dziwne zarazem. W końcu jego matkę wypuszczono z domu wariatów i okazało się, Ŝe istotnie była ona babcią Barta, lecz dlaczego tata nazywał ją panią Winslow? JeŜeli była jego matką i doktora Paula, to powinna nazywać się Sheffield – czyŜ nie? Zastanawiałem się nad tym nawet wtedy, gdy mu przerwała. – Proszę pana – mówiła – moje pierścienie to nic wyjątkowego. Bart powiedział mi, Ŝe nie jest pan jego prawdziwym ojcem, proszę więc opuścić mój dom. Obiecuję, Ŝe juŜ nigdy nie będę go u siebie przyjmować. Nie przyjechałam tu, aby go skrzywdzić czy teŜ krzywdzić kogokolwiek. Wydawało mi się, Ŝe spojrzała na ojca ostrzegawczo. Miałem wraŜenie, Ŝe powiedziała to wszystko ze względu na mnie. – Gra skończona, moja kochana mamo – oświadczył tata. Zaszlochała i ukryła twarz w dłoniach. On jednak wcale nie przejął się jej łzami. – Kiedy cię wypuścili? – zapytał. – Zeszłego lata – wyszeptała, opuszczając ręce, dzięki czemu wyraźniej było słychać jej słowa. – Nawet zanim się tu sprowadziłam, zmusiłam swoich prawników, by robili wszystko, co w ich mocy, aby pomóc tobie i Cathy kupić kawałek ziemi, jaki sobie upatrzycie. Kazałam im nie powoływać się na moje nazwisko. Wiedziałam, Ŝe za nic w świecie nie zgodzilibyście się na moją pomoc. Tata opadł na krzesło. Pochylił się, by oprzeć łokcie na kolanach. Czemu się nie cieszył, Ŝe jego matka znów jest wolna? Zawsze tak bardzo nalegał, Ŝebyśmy ją odwiedzali. Teraz nareszcie miał ją blisko siebie. CzyŜby nie kochał swojej rodzonej matki? MoŜe obawiał się, Ŝe ona w kaŜdej chwili moŜe znowu zwariować? A moŜe bał się, Ŝe Bart odziedziczył jej szaleństwo? Czy teŜ Ŝe zaraziła go chorobą umysłową, tak jak to bywa w przypadku normalnych chorób? I dlaczego moja mama tak bardzo jej nienawidziła? Znów spoglądałem to na tatę, to na jego matkę i oczekiwałem odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Kiedy tata podniósł głowę, zobaczyłem jego twarz, na której malowało się napięcie. Wokół ust pojawiły się głębokie zmarszczki, jakich nigdy dotąd nie widziałem. – Przykro mi, ale nie mogę po tym wszystkim uwaŜać cię za swoją matkę – powiedział smutno. – Jeśli naprawdę pomogłaś nam kupić ziemię, na której stoi mój dom, to bardzo ci za to dziękuję. Jutro dopilnuję, by pojawił się przed nim znak „Na sprzedaŜ”. Wyprowadzimy się stąd,
skoro ty nie zamierzasz tego zrobić. Nie pozwolę ci, Ŝebyś odciągnęła moich synów od rodziców. – Od rodzicielki – poprawiła. – Od rodziców, których mają – zaakcentował. – Powinienem był się spodziewać, Ŝe w końcu pojawisz się tutaj. Dzwoniłem kiedyś do twojego lekarza i dowiedziałem się, Ŝe zostałaś zwolniona, ale nie powiedział mi, kiedy to było i dokąd pojechałaś. – A gdzie miałabym pojechać? Rozpłakała się, Ŝałośnie załamując ręce. Zrobiła to tak, jakby najpierw chciała wyciągnąć ramiona w kierunku taty, lecz potem się powstrzymała. KaŜde jej słowo, kaŜdy gest i spojrzenie świadczyły o tym, jak bardzo go kocha – nawet ja mogłem to zauwaŜyć. – Christopherze – mówiła dalej – nie mam Ŝadnych przyjaciół, Ŝadnej rodziny. Dokąd więc miałam pójść? Wszystko, co mi zostało, to ty i Cathy, i tych dwóch synów, których urodziła, moich wnuków. Ich teŜ chcesz mi zabrać? KaŜdej nocy padam na kolana i modlę się, Ŝebyście mi przebaczyli, przyjęli mnie pod swój dach i kochali tak jak kiedyś. Ojciec wydawał się niewzruszony, ale ja byłem bliski płaczu. – Mój synu, mój ukochany synu, nie odtrącaj mnie i powiedz, Ŝe znów mnie kochasz. A jeśli nie moŜesz tego zrobić, to pozwól mi chociaŜ mieszkać tu, gdzie mogę widywać swoje wnuki. Przerwała, czekając na jego odpowiedź. Tata jednak milczał jak kamień. – A moŜe pozwolisz mi jednak tu zostać, jeŜeli obiecam ci, Ŝe będę się starać, aby Cathy nigdy nie dowiedziała się, kim jestem? Ilekroć słyszę was za tym murem, biegnę i wsłuchuję się w wasze głosy. Serce mi się rwie z tęsknoty za wami. Łzy napływają mi do oczu, kiedy ostatkiem woli wstrzymuję głos, który chce krzyczeć, Ŝe was przepraszam! śe błagam was o przebaczenie. Ciągle się nie odzywał i tylko przyglądał się jej badawczym wzrokiem. – Chris, straciłam dziesięć lat Ŝycia, aby odpokutować za zło, które wyrządziłam. Marzę o tym, Ŝeby następne dziesięć móc spędzić przy tobie i twojej rodzinie, ciesząc się wnukami. Jej oczy pełne były łez. Ja takŜe zacząłem płakać. Serce mi pękało ze współczucia, choć nie przestawałem się zastanawiać, dlaczego on i mama tak bardzo jej nienawidzili. – Christopher, Christopher, czy nie rozumiesz, dlaczego noszę te szmaty? Ukrywam swoją twarz, włosy i figurę po to, by mnie nie rozpoznała! Lecz przez cały czas Ŝyję nadzieją i modlę się o to, Ŝebyście wybaczyli mi i pozwolili stać się członkiem waszej rodziny! Proszę, proszę, nie odtrącaj starej matki! Jeśli ty wyciągniesz do mnie rękę, być moŜe Cathy będzie w stanie zrobić to samo. Jak mógł tak spokojnie siedzieć i nie wzruszyć się jej słowami? Czemu nie płakał, tak jak ja płakałem? – Cathy nigdy ci nie przebaczy – odezwał się matowym głosem. Niespodziewanie w jej głosie zapłonął promyk nadziei.
– A więc ty mi wybaczysz? Proszę, powiedz, Ŝe mi wybaczysz. ZadrŜałem, czekając na to, co powie ojciec. – Mamo, jak mogę powiedzieć, Ŝe ci wybaczam? Gdybym to zrobił, zdradziłbym Cathy, a tego nie zrobię. Stanowimy rodzinę i wciąŜ wierzymy, Ŝe postąpiliśmy słusznie. To ty zawiniłaś i dlatego musisz zostać sama. Nie moŜesz zrobić ani powiedzieć niczego, co zwróciłoby raz zabrane Ŝycie. A poza tym twoja obecność źle wpływa na Barta. Czy zdajesz sobie sprawę, Ŝe stał się niebezpieczny dla naszej adoptowanej córki Cindy? – Nie! – krzyknęła i potrząsnęła głową tak energicznie, Ŝe aŜ przekręcił się jej czarny welon. – Bart by jej nie skrzywdził. – Tak sądzisz? NoŜem obciął jej włosy, pani Winslow. I groził swojej rodzonej matce. – Nie! – krzyknęła jeszcze głośniej niŜ przedtem. – Bart kocha swoją matkę! Zajęłam się Bartem tylko dlatego, Ŝe ty jesteś zbyt zajęty pracą, by poświęcić mu tyle uwagi, ile potrzebuje. A jego matka jest zbyt zajęta swoim Ŝyciem, by okazywać mu dość uczucia. Zaspokajam jego potrzeby. Staram się zastąpić mu przyjaciół. Robię wszystko, co potrafię, by uczynić go szczęśliwszym. A skoro smakołyki i prezenty, jakie mu daję, sprawiają mu przyjemność, to czy dzieje mu się jakaś krzywda? Poza tym jeśli dziecko dostaje tyle słodyczy, ile zapragnie, to szybko traci na nie ochotę. Wiem o tym, bo w dzieciństwie byłam taka sama jak on, uwielbiałam lody, cukierki, ciasteczka i inne słodkości... a teraz po prostu nie mogę na nie patrzeć. Tata wstał i skinął na mnie. Podniosłem się z krzesła i stanąłem u jego boku. – Szkoda, Ŝe tak późno pomyślałaś o tym, Ŝeby naprawić zło, które wyrządziłaś – mówił, patrząc na nią z politowaniem. – Kiedyś wzruszyłoby mnie kaŜde twoje słowo, lecz dziś twoja obecność tutaj świadczy, iŜ mało się nami przejmujesz. Nie obchodzi cię to, Ŝe znów sprawiasz nam ból i Ŝe będzie to trwać tak długo, jak długo będziesz mieszkać w tym domu. – Proszę cię, Chris – błagała. – Nie mam Ŝadnej rodziny i nikogo, kto by się przejmował moim losem. Nie wyrzucaj mnie ze swojego serca. JeŜeli to zrobisz, zabijesz najwspanialszą cząstkę własnej osobowości. Zawsze byłeś inny niŜ Cathy. Zawsze potrafiłeś być wierny tym, których kochałeś, więc nie odtrącaj mnie teraz, Christopherze. Jeśli nie przestaniesz mnie kochać, moŜe któregoś dnia i Cathy znajdzie dla mnie trochę miejsca w swoim sercu. Szlochała, a głos jej się łamał. – Lecz jeśli nie da rady mnie pokochać, to chociaŜ pomóŜ jej, by potrafiła mi przebaczyć. Przyznaję, Ŝe powinnam była być lepszą matką dla swoich dzieci. To poruszyło ojca, ale tylko na chwilę. – Przede wszystkim muszę mieć na uwadze dobro Barta. Zawsze były z nim problemy. A twoje opowieści nie tylko pomieszały mu w głowie, ale sprawiły, iŜ zaczął miewać
koszmary. Zostaw go w spokoju. I nam teŜ daj spokój! Odejdź. Trzymaj się od nas z daleka. Przestaliśmy juŜ być twoją rodziną. Wiele lat temu dawaliśmy ci tyle szans, Ŝebyś mogła dowieść, jak bardzo nas kochasz. Nawet gdy uciekliśmy od ciebie, mogłaś oszczędzić nam bólu i stawić się na wezwanie sędziego. Wówczas właśnie zrozumieliśmy, Ŝe nie kochasz nas nawet na tyle, Ŝeby przyjechać i wykazać choćby najmniejsze zainteresowanie naszą przyszłością. Więc teraz daj nam święty spokój! śyj sobie wśród bogactw, dla których nas poświęciłaś. Pozwól mnie i Cathy Ŝyć Ŝyciem, które sami sobie ułoŜyliśmy. Trudno było się w tym wszystkim połapać. O czym on mówił? CóŜ ona takiego zrobiła swoim synom – jemu i Paulowi? I co wspólnego z ich dzieciństwem miała moja mama? Wstała i przez chwilę patrzyła ojcu w oczy. Potem powoli, bardzo powoli, zdjęła welon, który okrywał jej twarz. Jęknąłem. Tata teŜ jęknął. Nigdy w Ŝyciu nie widziałem kobiety, która byłaby jednocześnie tak brzydka i piękna. Miała takie blizny, jakby jej twarz została podrapana pazurami olbrzymiego kocura. Jej policzki obwisły ze starości, a niegdyś piękne blond włosy poprzetykane były pasemkami siwizny. Zawsze byłem ciekaw, co kryje się pod welonem, ale teraz Ŝałowałem, Ŝe ujrzałem tę twarz. Tata zwiesił głowę. – Czy naprawdę musiałaś to zrobić? – Tak – odparła. – Chciałam, Ŝebyś zobaczył, co sobie zrobiłam, by nie wyglądać tak jak Cathy. Wskazała na swój bujany fotel. – Widzisz ten fotel? Mam taki w kaŜdym pokoju. Potem pokazała palcem wyściełane krzesła. – Siedzenie na tych niewygodnych drewnianych fotelach to rodzaj kary. Codziennie wkładam czarną suknię. Na ścianach porozwieszałam lustra, Ŝeby widzieć, jaka jestem stara i brzydka. Pragnę cierpieć za grzechy, które popełniłam wobec własnych dzieci. Nienawidzę tego welonu, ale noszę go kaŜdego dnia. Trudno cokolwiek przez niego zobaczyć, lecz na to równieŜ zasłuŜyłam. Robię wszystko, by przejść przez to samo piekło, które zgotowałam swoim dzieciom. Cały czas wierzę, Ŝe w końcu ty i Cathy dowiecie się, jak bardzo staram się odpokutować za swoje winy, i Ŝe mi przebaczycie. Wierzę, Ŝe moja pokuta zwróci mi was i Ŝe znów będziemy stanowić kochającą się rodzinę. Będę mogła spokojnie umrzeć dopiero wtedy, kiedy mi przebaczycie. A gdy spotkam się z twoim ojcem, być moŜe nie osądzi mnie zbyt surowo. – Och! – wykrzyknąłem spontanicznie. – Wybaczam ci wszystko, cokolwiek by to było! Tak mi przykro, Ŝe musisz chodzić w czerni i ukrywać twarz przed światem. Odwróciłem się do taty i pociągnąłem go za rękę. – Tato, powiedz, Ŝe jej przebaczasz. Proszę, nie kaŜ jej dłuŜej cierpieć! To twoja matka. Ja
wybaczyłbym mojej mamie wszystko, niewaŜne, co by zrobiła. Przemówił do babci tak, jak gdyby w ogóle nie słyszał moich słów. – Zawsze potrafiłaś tak na nas wpłynąć, Ŝe robiliśmy to, czego chciałaś. Nigdy przedtem nie mówił tak ozięble. – Ale ja nie jestem juŜ małym chłopcem – kontynuował. – Teraz wiem, jak być głuchym na twoje prośby. Jestem to winny kobiecie, która nigdy mnie nie zawiodła i oduczyła mnie naiwności. ZaleŜy ci na Barcie, bo uwaŜasz, Ŝe on powinien być twój, ale go nie dostaniesz. Bart naleŜy do nas. Dawniej sądziłem, Ŝe Cathy postąpiła źle, gdy w pogoni za zemstą zabrała ci Barta Winslowa. Dziś jednak jestem pewien, Ŝe zrobiła to, co musiała. Dzięki temu mamy dwóch synów zamiast jednego. – Christopher! – krzyknęła rozpaczliwie. – Chyba nie chcesz, Ŝeby cały świat poznał wasz sekret? – Ty chyba teŜ – odezwał się chłodno. – JeŜeli nas wydasz, zdemaskujesz równieŜ siebie. Nie zapominaj, Ŝe my byliśmy tylko dziećmi. Jak myślisz, po czyjej stronie opowiedziałby się sędzia i ława przysięgłych? Po twojej czy po naszej? – Na miłość boską, Chris! – wołała, gdy wychodziliśmy z salonu i kierowaliśmy się w stronę dwuskrzydłowych drzwi frontowych. (Tata musiał mnie popychać przed sobą, bo co chwila zatrzymywałem się, patrząc na nią ze współczuciem). – Christopher, nie wyrzucaj mnie ze swojego serca! Pozwól mi odkupić moje winy, proszę cię! Tata odwrócił się do niej. Twarz mu poczerwieniała z furii. – Nie mogę ci wybaczyć! Myślisz tylko o sobie. Zresztą zawsze myślałaś tylko o sobie. Nie znam pani, pani Winslow! śałuję, Ŝe w ogóle kiedykolwiek znałem panią. Och, tato, myślałem, powinieneś okazać jej choć odrobinę miłości. Przebacz jej, błagam. – Christopher! – zawołała ponownie drŜącym głosem. – Jeśli ty i Cathy przyjmiecie mnie pod swój dach, to wasze Ŝycie stanie się łatwiejsze. Mogłabym wam pomóc, gdybyście zgodzili się na to. – Pieniądze? – spytał z pogardą w głosie. – Chcesz nas szantaŜować? Mamy ich dość i co najwaŜniejsze, jesteśmy szczęśliwi. Przetrwaliśmy i kochamy się, i nie musieliśmy nikogo zabijać, aby to wszystko osiągnąć. Zabijać? Czy to znaczy, Ŝe ona kogoś zabiła? Tata pociągnął mnie i dumnie ruszył ku wyjściu. Odezwałem się dopiero wtedy, gdy byliśmy juŜ na zewnątrz. – Tato, mógłbym przysiąc, Ŝe w jej salonie wyczułem zapach Barta. Pewnie ukrył się gdzieś i podsłuchiwał. Dam głowę, Ŝe on tam był. – Dobrze – odpowiedział zmęczonym głosem. – Wróć więc i poszukaj go.
– Tato, dlaczego nie chcesz jej wybaczyć? Wydaje mi się, Ŝe ona naprawdę Ŝałuje za wszystko, co zrobiła, a przez co tak bardzo jej nienawidzisz. To przecieŜ twoja matka. Uśmiechnąłem się i pociągnąłem go za ramię. Chciałem, Ŝeby wrócił tam ze mną i powiedział, Ŝe ją kocha. – Czy nie byłoby wspaniale, gdyby przy wigilijnym stole zasiadły z nami obie babcie? Potrząsnął głową i poszedł dalej, zostawiając mnie, bym zawrócił do willi. JednakŜe po kilku krokach zatrzymał się. – Jory! – zawołał. – Obiecaj, Ŝe nie powiesz mamie o tym, co dzisiaj usłyszałeś. Obiecałem. Scena, której byłem świadkiem, strasznie mnie przygnębiła. Zastanawiałem się, czy dowiedziałem się całej prawdy o ojcu i jego matce, czy teŜ malutkiej części jakiejś wielkiej rodzinnej tajemnicy. Miałem ochotę pobiec za tatą i zapytać go, dlaczego właściwie tak bardzo jej nienawidził, ale juŜ sam wyraz jego twarzy mówił mi, Ŝe niczego zeń nie da się wyciągnąć. Miałem jakieś dziwne przeczucie, Ŝe lepiej nie wiedzieć zbyt wiele. – JeŜeli znajdziesz Barta, przyprowadź go do domu i dopilnuj, Ŝeby natychmiast poszedł spać. I, na litość boską, Jory, nie wspominaj mamie o tej kobiecie. Zmuszę ją, aby się stąd wyniosła, wówczas wszystko będzie po staremu. Miałem nadzieję, Ŝe uda mu się tego dokonać, choć naprawdę było mi Ŝal jego matki. Wiedziałem jednak doskonale, Ŝe to w stosunku do ojca, a nie do niej, muszę być lojalny. Lecz nie mogłem się oprzeć pytaniu, które pchało mi się na język. – Tato, co takiego zrobiła twoja matka, Ŝe tak bardzo ją znienawidziłeś? A skoro jej nienawidzisz, czemu zawsze upierałeś się, Ŝeby odwiedzać ją w szpitalu? Przez długą chwilę wpatrywał się w niebo. – Jory – odezwał się wreszcie; mówił bardzo cicho – obawiam się, Ŝe juŜ wkrótce dowiesz się całej prawdy. Daj mi czas na znalezienie odpowiednich słów, by zaspokoić twoją ciekawość. Ale wierz mi, Ŝe razem z mamą zawsze nosiliśmy się z zamiarem opowiedzenia wam o wszystkim. Zwlekaliśmy z tym tylko dlatego, Ŝebyście dojrzeli na tyle, by móc nas zrozumieć. Kiedy usłyszysz naszą historię, sądzę, Ŝe zrozumiesz, dlaczego jednocześnie kocham moją matkę i nienawidzę jej. To smutne, ale wiele dzieci darzy swoich rodziców mieszanymi uczuciami. Przytuliłem się do niego, choć wiedziałem, Ŝe to nie przystoi męŜczyźnie. Kochałem go i jeśli to teŜ było dziecinne, to niech diabli wezmą całą tę wspaniałą dorosłość. – Nie martw się o Barta, tato – rzekłem. – Sprowadzę go do domu. Udało mi się przebiec przez bramę, zanim zdąŜyła zatrzasnąć się z brzękiem za moimi plecami. Potem zaległa cisza. Nigdy nie byłem w miejscu cichszym od tego. Zobaczyłem wychodzącego z domu Johna Amosa Jacksona, za którym dreptał posłusznie Bart. Ukryłem się za najbliŜszym drzewem. – Wiesz, co masz teraz robić?
– Tak, proszę pana – odpowiedział mu Bart. – Wiesz, co się stanie, jeŜeli nie zrobisz tego, co ci kazałem? – Tak, proszę pana. Stanie się coś strasznego, co dotknie wszystkich łącznie ze mną. – Tak, cośśś straszsznego, czego będzieszsz Ŝałować. – Czego będę Ŝałować – potwierdził Bart. – MęŜczyzna rodzi się z kobiety w grzechu... – MęŜczyzna rodzi się z kobiety w grzechu... – powtarzał Bart niczym echo. – A ci, którzy pomnaŜają grzech... – Muszą cierpieć. – A jak mają cierpieć? – Na wszystkie moŜliwe sposoby. Dopiero poprzez śmierć zostaną odkupieni. Zamarłem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Co ten człowiek wyprawiał z moim bratem? Potem juŜ ich nie słyszałem. Wyjrzałem zza drzewa w samą porę, by zobaczyć, jak Bart znika za murem. Poczekałem, póki John Amos nie wrócił do domu i nie zgasił wszystkich świateł. Wtedy właśnie dotarło do mnie, Ŝe nie słyszałem ujadania Jabłka. Czy pies w jego wieku nie powinien juŜ swoim szczekaniem alarmować mieszkańców, Ŝe ktoś obcy kręci się wokół ich domu? Wślizgnąłem się do stodoły i zawołałem psa. Nie przybiegł do mnie, by jak to zwykle czynił, powitać mnie radosnym machaniem ogona. – Jabłko! – zawołałem powtórnie. Tym razem juŜ znacznie głośniej. Zapaliłem wiszącą przy wejściu lampę naftową i poszedłem tam, gdzie miał swoje legowisko. Zaparło mi dech w piersiach. O, nie! Nie! Kto mógł być tak okrutny, by głodzić tak wspaniałego psa? Kogo było stać na to, Ŝeby przebić to wygłodzone zwierzę widłami? Zastygła krew pokrywająca jego sierść zdąŜyła juŜ sczernieć. Wybiegłem na zewnątrz i zwymiotowałem. W godzinę później wraz z tatą wykopaliśmy dół i pochowaliśmy w nim tego ogromnego psa, któremu nie dane było osiągnąć dojrzałości. Obaj wiedzieliśmy, iŜ gdyby się wszystko wydało, to Bart do końca Ŝycia siedziałby u czubków. – A moŜe zrobił to ktoś inny? – odezwał się tata, gdy wróciliśmy do domu. – Nie mogę uwierzyć, Ŝeby Bart był zdolny zrobić coś takiego. Ja jednak gotów juŜ byłem uwierzyć we wszystko. „W sąsiednim domu staruszka mieszkała, Co czarnym welonem twarz swoją okrywała. Dwukrotnie teściową mojej mamy była, Dwukrotnie znienawidzoną za to, co zrobiła”. Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, tylko o tym, co ta kobieta zrobiła mojej mamie i tacie. Tata nie wyjaśnił mi niczego, choć obiecał, Ŝe to uczyni.
Coś mi świtało w głowie, ale na szczęście nie dałem ponieść się emocjom. Przez chwilę nawet zacząłem myśleć o niej jako o własnej babci, bo przecieŜ uwaŜałem jej syna za swojego prawdziwego ojca. W rzeczywistości jednak to Bart, jako syn Paula, był jej wnukiem i to właśnie z tego powodu zaleŜało jej bardziej na nim niŜ na mnie. Ja miałem swoją Madame Marishę, a on – ją. To był związek krwi, który kazał im kochać się nawzajem. Zrobiło mi się przykro, Ŝe byłem tylko przybranym wnukiem tej tajemniczej kobiety, która sama wymierzała sobie karę za błędy przeszłości. Pomyślałem, Ŝe powinienem lepiej zaopiekować się Bartem – bronić go, prowadzić, a nawet wychowywać. Wstałem, by popatrzeć na niego. Spał w pozycji embriona, z palcem w buzi. Wyglądał jak dziecko – zagubiony chłopczyk, który zawsze pozostawał w moim cieniu. Zawsze starał się dorównać mi, ale nigdy mu się to nie udawało. Zaczął chodzić później niŜ ja. Tak samo było z mówieniem, ba, nawet nie gaworzył przez pierwszy rok Ŝycia. Począwszy od chwili narodzin, zawsze był dzieckiem numer dwa. Teraz wreszcie znalazł jedną na świecie osobę, dla której mógł być tym pierwszym i najlepszym. Nawiasem mówiąc, cieszyłem się, Ŝe ma swoją własną babcię. I chociaŜ przez cały czas nosiła ten ohydny czarny welon, to mogłem śmiało powiedzieć, Ŝe kiedyś była prawdziwą pięknością. Była tak piękna, Ŝe babcia Marisha nawet w dniach młodości mogła jedynie pomarzyć o takiej urodzie. W łamigłówce, którą usiłowałem rozwiązać, wciąŜ brakowało kilku elementów. John Amos Jackson – jaka była jego rola w tym wszystkim? Dlaczego kochająca matka i babcia, która tak gorąco pragnęła ponownie zjednoczyć się ze swoimi dziećmi, sprowadziła ze sobą tego odraŜającego starca?
Czcij matkę swoją Tata szedł, nie rozglądając się na boki. Myślał, Ŝe śpię smacznie w moim małym łóŜeczku. Zobaczyłem go, kiedy wychodził z domu. CzyŜby zmierzał na spotkanie z moją babcią? Pragnąłem, aby wszyscy dali jej wreszcie święty spokój. Chciałem, tak jak przedtem, mieć ją tylko dla siebie. Jabłko opuścił mnie. Powędrował tam, gdzie ulatywały dusze psów i kucyków. – W niebie jest wielka, wspaniała łąka – rzekł John Amos, gdy powiedziałem mu, iŜ Jabłko nie Ŝyje. Obserwował mnie bacznie szklistymi oczyma, jakby podejrzewał, Ŝe to ja przebiłem widłami to biedne zwierzę. – Jesteś pewien, Ŝe nie Ŝyje? Widziałeś jego zwłoki? – dopytywał się. – Jest martwy jak kłoda – odparłem mu wówczas. Przekradałem się przez dŜungle. Szedłem krętymi ścieŜkami, które wiodły prosto do piekła. Szedłem przez jaskinie i kaniony. Przeskakiwałem głębokie przepaście. Wiedziałem, iŜ prędzej czy później dotrę do czerwonych wrót. Bramy piekieł musiały przecieŜ być czerwone – a moŜe czarne? Były czarne. Magiczne wrota rozwarły się szeroko, by przepuścić tatę. Więc jednak babcia chciała się z nim zobaczyć. Był z niego kochany syn, nie ma co. Zamknął rodzoną matkę w domu wariatów, a teraz pewnie będzie chciał umieścić mnie w jednym z tych dziwnych zakładów, gdzie wsadzają ludzi w kaftany bezpieczeństwa. (Ciekawe, jak właściwie one wyglądają?) To musi być na pewno okropne. Wrota zatrzasnęły się za nim. Wiedziałem, Ŝe w tej chwili mama jak zwykle siedzi w pokoju i stuka na maszynie. Zdawało się jej, Ŝe pisanie ksiąŜek jest równie waŜne jak taniec. Nie przeszkadzało jej to, Ŝe musi siedzieć na wózku inwalidzkim. Nie zwracała na to uwagi, póki Jory nie zaczynał puszczać płyt z muzyką baletową. Wtedy podnosiła głowę i zatapiała się w myślach, a jej stopy mimowolnie wybijały rytm. Mamo, co to znaczy „zawiły”? – spytałem ją kiedyś, gdy powiedziała, Ŝe Jory musi się lepiej skoncentrować, Ŝeby nauczyć się zawiłych figur. – Skomplikowany – odrzekła takim tonem, jakby odczytywała objaśnienie w słowniku. Nawiasem mówiąc, obecnie cały jej pokój był zawalony słownikami. Mama miała ich całą masę, małe, średnie i jeden olbrzymi, który stał na honorowym miejscu. Kiedy tak śledziłem ojca, pomyślałem sobie, Ŝe dobrze by było, gdyby moje nogi potrafiły robić zawiłe kroki. Bezszelestnie skradałem się za tatą, który ani razu nie obejrzał się za siebie. Ja zawsze spoglądałem do tyłu, rozglądałem się na prawo i lewo – zawsze byłem czujny. Przeklęte sznurowadło – aaau! WyrŜnąłem o ziemię – to dla mnie nie pierwszyzna. Przestraszyłem się, Ŝe
tata mógł usłyszeć mój krzyk, lecz nie obejrzał się. To dobrze. Musiałem zachowywać się jak prawdziwy szpieg... albo złodziej, złodziej brylantów. Zresztą miałem juŜ w tym trochę wprawy. Zdobyłem ją poprzednim razem, kiedy babcia z nim rozmawiała. Ciągle płakała i prosiła, Ŝeby jej wybaczył, by zlitował się, by ją przygarnął i kochał jak dawniej. Jakie to było nudne. Teraz juŜ nie lubiłem taty tak bardzo jak wówczas, gdy uratował moją nogę przed amputacją. Okazało się, Ŝe chce pozbawić mnie mojej jedynej babci. Czy jakiś inny dzieciak miał babcię tak bogatą, Ŝe mógł dostać wszystko, o czym tylko zamarzył? – Dokąd idziesz, Bart? John Amos pojawił się nie wiadomo skąd. Jego oczy świeciły w ciemności. – Nie twoja sprawa! – skarciłem go w stylu Malcolma, którego pamiętnik jak zawsze miałem przy sobie. Czułem przylegającą do piersi skórzaną okładkę ksiąŜki pradziadka. Uczyłem się z niej, jak zbić fortunę i radzić sobie z ludźmi. – Twój ojciec przyszedł porozmawiać z twoją babcią. Idź do nich i rób, co do ciebie naleŜy. Potem opowiesz mi, o czym mówili, słyszysz? Czy słyszę? To on miał kłopoty ze słuchem, nie ja. Gdyby było inaczej, mógłby sam ich podsłuchiwać. Wszystko, co mógł zrobić, to podglądać przez dziurkę od klucza. Był juŜ taki stary, Ŝe nie tylko źle słyszał, ale nawet trudno było mu się schylać. Wyglądał pokracznie, kiedy usiłował podnieść coś, co upuścił. – Bart... słyszysz, co do ciebie mówię? Po co, u diabła, wchodzisz na schody? Odwróciłem się w jego stronę. Stojąc na piątym stopniu, znacznie go przewyŜszałem. – Ile masz lat, Johnie Amosie? Wzruszył ramionami i skrzywił się. – Dlaczego o to pytasz? – Bo nigdy nie widziałem nikogo starszego od ciebie. – Pan Bóg potrafi ukarać tych, którzy nie szanują starszych. – Wyszczerzył zęby i wydał z siebie dźwięk przypominający brzęk talerzy. – Teraz jestem wyŜszy od ciebie. – Mam sześć stóp, a raczej miałem. To jest, chłopcze, wzrost, którego ty nigdy nie osiągniesz, chyba Ŝe zawsze będziesz stał na schodach. ZmruŜyłem oczy i spojrzałem na niego tak, jak zrobiłby to Malcolm. – Nadejdzie taki dzień, Johnie Amosie, kiedy będę o głowę wyŜszy od ciebie. Ty upadniesz przede mną na kolana i będziesz błagał: Panie, panie, proszę, pozwól mi wypędzić myszy ze strychu. A ja ci odpowiem, Ŝe skąd niby mam wiedzieć, Ŝe jesteś godzien mego zaufania. Ty zaś będziesz się zaklinał, Ŝe nigdy mnie nie opuścisz, Ŝe pójdziesz za mną do grobu. Uśmiechnął się, słysząc te słowa. – Bart, widzę, Ŝe uczysz się, jak stać się takim jak twój wielki pradziad Malcolm. Daj juŜ spokój i idź posłuchać, o czym rozmawiają. Zapamiętaj wszystko i opowiedz mi.
Niczym szpieg przeczołgałem się przez domową windę, która była ukryta za wzorzystym wschodnim parawanem. Stąd juŜ bez trudu mogłem niepostrzeŜenie przekraść się do kryjówki za palmą. Siedzieli naprzeciw siebie i zachowywali się tak jak zwykle. Babcia błagała, a tata odrzucał jej prośby. Usadowiłem się wygodnie, po czym wyciągnąłem z kieszeni zestaw do robienia skrętów. Nic tak nie pomagało walczyć z nudą jak papierosy. Poza słuchaniem nie miałem nic do roboty. Szpiegom nie wolno nic mówić, więc było to dla mnie wprost wymarzone zajęcie. Tata wyglądał ładnie w jasnoszarym garniturze. Chciałbym w przyszłości wyglądać tak jak on, wiedziałem jednak, Ŝe tak się nie stanie – nie naleŜałem przecieŜ do przystojnych. Westchnąłem. Zacząłem Ŝałować, Ŝe nie jestem jego rodzonym synem. – Pani Winslow, obiecała pani wyprowadzić się stąd, ale z tego, co widzę, nie spakowała pani choćby jednego pudła. Zaklinam cię, wyprowadź się stąd. Zrób to przez wzgląd na Barta, ze względu na Jory’ego i przede wszystkim na Cathy. Przenieś się do San Francisco. To niedaleko. Przyrzekam, Ŝe będę cię odwiedzał tak często, jak to tylko będzie moŜliwe. Moja praca wiąŜe się z częstym opuszczaniem domu, tak Ŝe Cathy niczego się nie domyśli. To było juŜ męczące. Dlaczego nie mógł powiedzieć czegoś innego? Czemu tak bardzo przejmował się tym, co mama powie o jego matce? Jeśli kiedyś spotka mnie nieszczęście i się oŜenię, to powiem Ŝonie, Ŝe albo zaakceptuje moją mamę, albo niech się wynosi. Niech idzie do diabła, jak ująłby to Malcolm. – Och, Christopherze – zawodziła babcia, ocierając łzy koronkową chusteczką. – Tak bardzo chciałabym, Ŝeby Cathy mi wybaczyła. Chciałabym Ŝyć razem z wami. Ciągle mam nadzieję, Ŝe w końcu ona zrozumie, iŜ nie przyjechałam tu, by kogokolwiek skrzywdzić... Jestem tu po to, by wam pomagać. Tata uśmiechnął się gorzko. – Sądzę, Ŝe znów masz na myśli pieniądze, ale nie tego dzieci oczekują od matki. Cathy i ja robimy teraz wszystko, co w naszej mocy, by pomóc Bartowi. Robimy wszystko, Ŝeby poczuł się chciany i kochany, lecz on zdaje się tego w ogóle nie rozumieć. Brakuje mu wiary we własne siły. Nie wie, czego chce. Jory ma swój balet, a on nie ma nic, co mogłoby poprowadzić go w przyszłość. Miota się, usiłując odnaleźć samego siebie, a ty mu w tym przeszkadzasz. On zamknął się w sobie i nie dopuszcza do głosu swojego prawdziwego „ja”. Z jednej strony uwielbia matkę, a z drugiej nie ufa jej. Podejrzewa, Ŝe Cathy bardziej kocha Jory’ego. Wie, Ŝe Jory jest przystojny, utalentowany, zręczny. To właśnie najbardziej go boli. Bart zazdrości mu jego zręczności, gdyŜ sam jest wielkim nieudacznikiem, nie wychodzi mu nic oprócz udawania. Gdyby otworzył się przed nami lub przed swoim psychiatrą, moŜe bylibyśmy w stanie mu jakoś pomóc, lecz on za nic na świecie nie chce tego zrobić.
Musiałem otrzeć łzy, które napłynęły mi do oczu. JakŜe cięŜko jest usłyszeć coś o sobie. Zwłaszcza Ŝe nie było w tym krztyny prawdy. Ojciec mówił tak, jakby wiedział, co kryje się w moim wnętrzu, ale nie wiedział nic. Oni nie mogli tego wiedzieć. – Czy w ogóle dotarło do pani coś z tego, co mówiłem, pani Winslow?! – wrzeszczał tata. – Bart nienawidzi siebie za to, Ŝe jest słaby, za to, Ŝe nie ma Ŝadnych uzdolnień, Ŝadnego wdzięku i autorytetu. ZapoŜycza więc cechy bohaterów ksiąŜek i programów telewizyjnych. Czasem nawet naśladuje zwierzęta, udając wilki, psy czy teŜ koty. – Dlaczego? Dlaczego? – szlochała. Tata zdradzał przed nią wszystkie moje tajemnice. A wiadomo, Ŝe zdradzony sekret nie wart nawet funta kłaków. – Nie wiesz, dlaczego? Jory ma tysiące fotografii swojego ojca, Bart nie ma Ŝadnej. Ani jednego zdjęcia. Wyprostowała się nagle i aŜ poczerwieniała z gniewu. – A niby czemu miałby mieć fotografie swojego ojca? Czy to moja wina, Ŝe mój drugi mąŜ nie podarował swojej kochance Ŝadnego zdjęcia? Poczułem się dość dziwnie. A więc to tak? John Amos wielokrotnie opowiadał mi przedziwne historie o mojej rodzinie, ale zawsze sądziłem, Ŝe on to wszystko sobie wymyślił, tak jak ja wymyślałem sobie z nudów róŜne rzeczy. Czy to prawda, Ŝe mama była tą podstępną kobietą, która uwiodła drugiego męŜa mojej rodzonej babci? CzyŜbym naprawdę był synem prawnika o nazwisku Bartholomew Winslow? Ach, mamo, czy kiedykolwiek będę umiał przestać cię nienawidzić za to, co zrobiłaś? Na twarzy taty znów pojawił się ten dziwny uśmiech. – Być moŜe twój ukochany Bart pomyślał, iŜ nie powinien dawać jej zdjęcia, skoro mieszkała i dzieliła łoŜe ze swoim prawowitym małŜonkiem. Zanim umarł, powiedziała mu, Ŝe oczekuje jego dziecka. Nie mam najmniejszego cienia wątpliwości, Ŝe gdyby nie śmierć, rozwiódłby się z tobą i poślubiłby Cathy, by wraz z nią cieszyć się potomkiem. To nie mieściło mi się w głowie. Cierpiałem z powodu tego, co usłyszałem. Mój biedny, nieszczęśliwy tatuś, który zginął w płomieniach w Foxworth Hall. John Amos był prawdziwym przyjacielem, jedynym, który traktował mnie jak dorosłego i mówił prawdę. A Paul, którego fotografia stoi na mojej nocnej szafce, to tylko ojczym – tak jak Christopher. Serce mi się kroiło, bo straciłem jeszcze jednego ojca. Patrzyłem na przemian na tatę i babcię. Próbowałem połapać się w całym tym rozgardiaszu. Nie wiedziałem, co mam myśleć o tacie, babci i mamie. To nie było w porządku, Ŝe rodzice mogli tak bardzo zagmatwać Ŝycie jeszcze nie narodzonego dziecka. Przez ich oszustwa nie wiedziałem, kim naprawdę jestem. Z nadzieją wbiłem wzrok w babcię, która wydawała się głęboko dotknięta tym, co usłyszała z ust syna. Bladymi dłońmi złapała się za czoło, które lśniło kropelkami potu. Ruszała rękoma
tak, jak gdyby sprawiało jej to niewysłowiony ból. Och, jakŜe łatwo odczuwała ból. Czemu ja nie mogłem go czuć? – Dobrze, Christopherze – odezwała się po chwili, kiedy przestałem juŜ wierzyć w to, Ŝe przemówi. – Powiedziałeś swoje, pozwól więc, Ŝe zrobię to samo. Jeśli Bart miałby dokonać wyboru pomiędzy Cathy i jej nie narodzonym dzieckiem a mną i moją fortuną, zostałby ze mną, ze swoją Ŝoną. Cathy byłaby po prostu jego kochanką, póki, rzecz jasna, nie znudziłby się nią, lecz wówczas znalazłby zapewne jakąś furtkę prawną, która pozwoliłaby mu odebrać jej dziecko. Zabrałby syna i uciekłby od niej. Wiem, Ŝe zostałby ze mną, choć rozglądałby się za następną piękną twarzą i młodym ciałem. Mój tata. Mój własny tata nie chciałby mojej mamy? Łzy pociekły mi po policzkach, a gardło ścisnęło się tak mocno, Ŝe aŜ zaczęło boleć, dowodząc, Ŝe jednak byłem prawdziwą istotą ludzką, a nie jakimś dziwem natury. Odczułem juŜ kilka rodzajów bólu, ale nie stałem się przez to ani trochę szczęśliwszy. Dlaczego tak się działo? Przypomniałem sobie jej słowa... mój prawdziwy tata mógł znaleźć jakąś „furtkę prawną”, by mnie odebrać mamie. Czy rzeczywiście byłby w stanie wykraść mnie mojej mamie? Ta myśl zasmuciła mnie jeszcze bardziej. Babcia siedziała nieruchomo, ja zaś skuliłem się w swojej kryjówce, bojąc się tego, co miałbym jeszcze usłyszeć. Tato, nie zdradzaj juŜ moich sekretów i pozwól mi zadziałać. John Amos z pewnością chciałby, Ŝebym coś zrobił. Obejrzałem się za siebie, podejrzewając, Ŝe ten stary lokaj podsłuchuje ze szklanką przytkniętą do ściany. – Wiesz – odezwał się tata juŜ nie tak nerwowo – psychiatra Barta bardzo się tobą interesuje. Bart powiedział mu, Ŝe jesteś moją matką. Ten lekarz uwaŜa, Ŝe jesteś w jakiś sposób związana z tym, co się dzieje z Bartem. UwaŜa równieŜ, Ŝe ty teŜ głęboko przeŜywasz róŜne rzeczy. Czy to prawda, mamo? Kiedy twój ojciec cię zawiódł, czy nie przesiadywałaś w samotności, rozmyślając o zemście i o tym, Ŝeby zadać mu ból? O czym on mówił? – Nie. Proszę, nie mów o tym. OkaŜ choć trochę litości swojej matce i nie mów o tym, Christopherze. Zrobiłam to, co uwaŜałam za słuszne w tamtej sytuacji. Przysięgam, Ŝe zrobiłam to, co wydawało mi się słuszne. – Słuszne? – Zaśmiał się głośno. – Kiedy siedemnastoletni przyrodni brat twojego ojca pojawił się w Foxworth Hall, czy nie skorzystałaś z tej okazji? To był idealny sposób, by odegrać się na ojcu za wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządził. Czy nie zaczęłaś zabiegać o względy naszego przyszłego ojca? Nie było tak? Rozkochałaś go w sobie, choć go nienawidziłaś, bo był podobny do Malcolma. Nie zaprzeczysz chyba? Jestem pewien, Ŝe uknułaś to wszystko po to tylko, by jak najdotkliwiej zranić swojego ojca. Zadać mu taki cios, po którym nie mógłby nigdy dojść do
siebie. Myślę, Ŝe to ci się udało! Uciekłaś i wyszłaś za jego młodszego brata, którym Malcolm zawsze gardził. Tym sposobem zraniłaś go podwójnie. Wbiłaś sztylet w najbardziej bolesne miejsce. Co więcej, dzięki naszemu ojcu miałaś moŜliwość odziedziczenia olbrzymiej fortuny Malcolma! Ale tak się nie stało, czyŜ nie? Pamiętam, jak pewnego razu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Gladstone, podsłuchałem waszą rozmowę. Nalegałaś, by ojciec zaczął się procesować o to, co mu się naleŜało. On jednak nie chciał tego robić. Kochał cię i oŜenił się z tobą nie dla pieniędzy, on kochał cię taką, jaką byłaś. Byłem oszołomiony. Gapiłem się na babcię. Płakała, a jej ciałem wstrząsały drgawki; nawet jej bujany fotel zdawał się drŜeć. Ja równieŜ drŜałem i płakałem – w duszy. – Mylisz się, bardzo się mylisz, Christopherze! – szlochała, z trudem łapiąc powietrze. – Kochałam twojego ojca! Wiesz, jak bardzo go kochałam! Dałam mu czworo dzieci i najlepsze lata Ŝycia – dałam mu to, co miałam najlepszego. – To jednak było zbyt mało, pani Winslow, o wiele za mało. – Christopherze! – wykrzyknęła, zrywając się na równe nogi. Bezradnie rozłoŜyła ręce. Podeszła bliŜej, by zajrzeć mu głęboko w oczy. Jej czarny welon aŜ załopotał, gdy wystraszonym wzrokiem omiotła pokój dookoła. Przyczaiłem się jeszcze bardziej za donicą palmy. – W porządku – odezwała się niskim głosem. – Powiedziałeś juŜ wystarczająco duŜo o mojej przeszłości. śyj z Cathy, ale dopuśćcie mnie do siebie. Pozwólcie mi traktować Barta jak rodzonego syna. Wy macie Jory’ego i tę małą dziewczynkę, którą adoptowaliście. Pozwólcie mi zabrać Barta i wyjechać stąd tak daleko, Ŝe juŜ nigdy mnie nie zobaczycie ani nie będziecie o mnie nic słyszeć. Przysięgam, Ŝe nigdy nie powiem nikomu o tobie i Cathy. Zrobię wszystko, by zachować wasz sekret, ale pozwólcie mi wziąć Barta, proszę, proszę! Rzuciła się na kolana i złapała tatę za ręce, a kiedy on je wyszarpnął, chwyciła za marynarkę. – Przestań, mamo! – W jego głosie dało się słyszeć zakłopotanie i jednocześnie oburzenie. – Cathy i ja nikomu nie oddamy naszych dzieci. MoŜe Bart nie jest naszą dumą i radością, ale kochamy go i potrzebujemy, i zrobimy, co tylko będzie trzeba, Ŝeby znowu był taki jak dawniej. – Powiedz mi, co robić, a zrobię to – prosiła, a łzy bez przerwy płynęły jej z oczu. W końcu złapała dłonie taty i przycisnęła je do piersi. – Powiedz mi, co mam zrobić, tylko nie kaŜ mi wyjeŜdŜać. Ja muszę się z nim widywać. Patrzeć i podziwiać, jak naśladuje ludzi i zwierzęta. To takie uzdolnione dziecko. Zaczęła całować go po rękach, on zaś starał się jej wyrwać, ale chyba niezbyt mu na tym zaleŜało, bo babcia zdołała utrzymać jego ręce, choć była od niego o wiele słabsza. – Mamo, proszę... – błagał. Rozejrzał się po pokoju, po czym usiadł i skrył twarz w dłoniach. – On mnie potrzebuje, Christopherze. Potrzebuje mnie bardziej niŜ którekolwiek z moich
dzieci. I kocha mnie... wiem, Ŝe tak jest. On siada mi na kolanach, a ja go kołyszę i widzę zadowolenie na jego twarzy. Jest taki młody, taki bezbronny, nie potrafi się odnaleźć w otaczającym go świecie. Wiem, jak mu pomóc. Wiem, Ŝe będę mogła mu pomóc. Przerwała na moment. – Coś w moim wnętrzu mówi mi, Ŝe juŜ niedługo odejdę z tego świata – wyszeptała tak cicho, Ŝe musiałem zdrowo wytęŜyć słuch, aby ją usłyszeć. – Pozwól mi cieszyć się nim... proszę. Niech to będzie ostatni podarunek dla matki, którą kiedyś tak bardzo kochałeś... dla matki twojej młodości, Christopherze... dla matki, która zamartwiała się o ciebie, gdy miałeś odrę, ospę i przeziębiałeś się od zbyt długich zabaw na śniegu. Pamiętasz? Ja pamiętam. Gdyby nie wspomnienia z cudownych czasów, nie dałabym rady przejść przez te wszystkie dni pełne smutku... Wstała i podeszła do niego, a on wpatrywał się w nią oczyma, w których nie było juŜ złości. – Powiedziałeś przed chwilą, Ŝe celowo uwiodłam waszego ojca i wyszłam za niego, by zemścić się w ten sposób na moim ojcu. Mylisz się. Zakochałam się w waszym ojcu od pierwszego wejrzenia. Nie mogłam uwolnić się od tej miłości, tak jak ty nie umiesz przestać kochać Cathy. Chris, straciłam wszystko, co kiedyś posiadałam. John to jedyna osoba, jaka pozostała mi z przeszłości. ZniŜyła głos, jakby się czegoś bała. – Jest jedynym, który pamięta jeszcze Foxworth Hall. – A więc musi wiedzieć, kim jestem! I kim jest Bart! – wykrzyknął tata. Babcia pochyliła się i połoŜyła ozdobioną pierścieniami dłoń na jego kolanie. Zobaczyłem, jak wzdrygnął się pod wpływem jej dotyku. – Nie mam pojęcia, co John wie. On myśli, Ŝe wszystkie moje dzieci uciekły i błąkają się po świecie. O ile wiem, John nie wie, Ŝe drugie imię Barta brzmi Winslow... ale z drugiej strony on jest na tyle przebiegły, Ŝe potrafi dowiedzieć się wszystkiego. ZadrŜała i cofnęła rękę, jakby zdała sobie nagle sprawę, Ŝe to go obraŜa. – Cała okolica naleŜała do mojego ojca, więc John uwaŜa, iŜ to całkiem naturalne, Ŝe przyjechałam tu i zamieszkałam w domu, który od lat był własnością naszej rodziny. Tata potrząsnął głową. – A więc to dzięki tobie kupiłem działkę tak tanio? – Christopherze, nieruchomości mojego ojca porozrzucane są po całym kraju. Odziedziczyłam je po nim. Ale oddałabym to wszystko za to, by znów być z tobą i Cathy. Nikt prócz mnie nie zna waszej tajemnicy, a ja nigdy was nie wydam. Obiecuję, Ŝe nigdy nie zrobię wam wstydu ani was nie zranię. Pozwólcie mi tu zostać! Pozwólcie mi znów być waszą matką! – Pozbądź się Johna!
Najpierw westchnęła, a po chwili zwiesiła głowę. – Bóg jeden wie, jak bardzo chciałabym to zrobić. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Nie domyślasz się? – odpowiedziała, unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy. – SzantaŜ? – Tak. A poza tym Ŝal mi go. Jest stary i nie ma dokąd pójść. Zdaje się, Ŝe nic nie wie o tobie i Cathy, ale nie mogę być tego pewna. Przysiągł, Ŝe nie zdradzi miejsca mojego pobytu. Wielu reporterów chciałoby zrobić ze mną wywiad, gdyby tylko wiedzieli, gdzie jestem. Trzymam więc go u siebie i dobrze mu płacę za utrzymanie tajemnicy. – Ale John Amos jest niebezpieczny dla Barta. Jory widział, jak ze sobą rozmawiają. Sądzę, Ŝe on wie, kim jesteśmy. – On nic nie zrobi – rzekła babcia. – Porozmawiam z nim. Postaram się, Ŝeby zrozumiał. Nic nie powie... kupię jego milczenie. Tata wstał, Ŝeby odejść. Przez moment jego dłoń spoczęła na głowie babci. Potem jednak szybko cofnął rękę, sprawiając wraŜenie osoby, którą dręczą wyrzuty sumienia. – W porządku. Pogadaj z Johnem, kaŜ mu odczepić się od Barta. Nie pozwól Bartowi zrozumieć, Ŝe jesteś jego naturalną babcią. Lepiej, Ŝeby uwaŜał cię za dobroduszną kobietę, która chce traktować go jako przyjaciela. MoŜesz to dla mnie zrobić? – Tak, oczywiście – zgodziła się słabo. – I proszę, zacznij znów nosić na twarzy te welony. Jory wie, Ŝe jesteś moją matką, ale... No, sama rozumiesz. Kto wie czy któregoś dnia Cathy nie zechce złoŜyć wizyty nowej sąsiadce. Przedtem była zajęta lekcjami baletu, lecz teraz, gdy ma więcej czasu, będzie z pewnością potrzebowała kogoś, z kim mogłaby pogawędzić. Kiedy była młoda, najcięŜej znosiła samotność... siedziała w zamknięciu i widywała się jedynie ze swoją matką i babcią... Przez to bardziej niŜ ktokolwiek inny potrzebuje kontaktów z ludźmi. Babcia ponownie spuściła głowę. – Wiem. Zgrzeszyłam i Ŝałuję tego. Modlę się, by dobry Bóg cofnął czas. śyję w osamotnieniu. Mam tylko Barta i nadzieję, Ŝe to wszystko się zmieni. O BoŜe, o czym oni mówili? – Muszę cię o coś zapytać – wyszeptała nieśmiało. – Czy kochasz ją tak, jak męŜczyzna kocha... Ŝonę? Odwrócił się do niej plecami. – To nie twoja sprawa. – Ale ja potrafiłabym zrozumieć. Pytałam o to Barta, lecz nie wiedział, co miałam na myśli. Powiedział mi tylko, Ŝe sypiacie w jednej sypialni. Spojrzał na nią rozgniewanym wzrokiem.
– I w jednym łóŜku! Zadowolona? Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Jakie to wszystko było dziwne. Dlaczego mama nienawidziła jego matki? I czemu babcia wypytywała go o sypialnię i łóŜko? Pobiegłem do domu. Nie poszedłem do Johna Amosa, Ŝeby mu opowiedzieć o tym, co usłyszałem. Zobaczyłem, jak mama usiłuje wstać ze swojego wózka. Ukryłem się i obserwowałem ją. Była teraz tak samo nieporadna jak ja, lecz udało jej się podnieść i jakoś utrzymywała równowagę, choć słaniała się na nogach. Przeglądała się w lustrze. Jej twarz była bledsza niŜ zazwyczaj, ale jej piękne włosy lśniły jak złoto. Jak stopione złoto, gorące jak ciekła lawa. – Czy to ty, Bart?! – zawołała. – Czemu mi się tak dziwnie przyglądasz? Nie bój się, nie upadnę, jeśli o to chodzi. Z kaŜdym dniem odzyskuję siły i czuję się juŜ znacznie lepiej. Opowiedz mi, co robiłeś przez cały ten czas, gdy nie było cię w domu. Gdzie byłeś? Nauczysz mnie bawić się z tobą. Kiedy byłam w twoim wieku, teŜ lubiłam wyobraŜać sobie rozmaite rzeczy. Pamiętam, jak marzyłam o tym, by stać się najsławniejszą primabaleriną, i w końcu stało się to celem mojego Ŝycia. Teraz juŜ wiem, Ŝe nie to jest najwaŜniejsze. WaŜne jest to, Ŝeby uszczęśliwiać tych, których kochamy. Bart, chcę, Ŝebyś był szczęśliwy... Nienawidziłem jej za to, Ŝe „uwiodła” mojego prawdziwego ojca i zabrała go babci, która była jej własną teściową. Była przecieŜ wtedy Ŝoną doktora Paula, brata Chrisa, a mój prawdziwy ojciec nie był nawet jej męŜem. Teraz próbowała wynagrodzić mi lata, w których mnie zaniedbywała. Za późno! Miałem ochotę podbiec i przewrócić ją na ziemię. Chciałem słyszeć, jak łamią się jej kości. Wszystkie! Była niewierna wobec wszystkich męŜów! Ale nic nie zrobiłem ani nie powiedziałem. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i osunąłem się bezwładnie na podłogę. Po mojej głowie kołatały się najprzeróŜniejsze myśli. Nikczemna, grzeszna kobieta! Prędzej czy później ucieknie od nas ze swoim kochankiem, tak jak zrobiła to matka Malcolma. Jak robią to wszystkie matki. Czemu właściwie moja babcia nie powiedziała mi, kim jest naprawdę? Czemu to przede mną ukrywała? Czy nie wiedziała, jak bardzo potrzebuję prawdziwej babci? Nie powiedziała nic o moim rodzonym ojcu! Tylko John Amos mówił mi prawdę. – Co z tobą, Bart? Na jej twarzy pojawił się niepokój. Tak, powinna się bać. Nigdy, przenigdy nie powiedziała mi niczego, co nie byłoby kłamstwem. Oprócz Johna Amosa nie było nikogo, komu mógłbym zaufać. Pomimo Ŝe wyglądał tak odraŜająco i staro, był uczciwy i robił wszystko, co było w jego mocy, aby naprawić świat. – O co chodzi, Bart? Nie powiesz mnie, swojej rodzonej mamie?
Przyjrzałem się jej uwaŜnie. Patrzyłem na jej włosy – złote sidła, które miały przyciągnąć do niej męŜczyzn. Omamić ich i zniszczyć. To wszystko przez nią. To jej wina. Zabrała babci mojego prawdziwego tatusia i „uwiodła” go. – Bart, przestań czołgać się po podłodze. Wstań i chodź jak człowiek. Nie jesteś przecieŜ zwierzęciem. Odrzuciłem głowę do tyłu i zawyłem. Wyrzuciłem z siebie cały gniew i nienawiść. To niesprawiedliwe, Ŝe Bóg ukarał mnie, dając mi taką matkę. To niesprawiedliwe, Ŝe mój prawdziwy tata spalił się Ŝywcem. Musiałem coś zrobić. Wiedziałem, Ŝe muszę. – Bart, proszę, powiedz mi, o co ci chodzi! Spróbowała odejść od wózka. Zrobiła kilka kroków i wyciągnęła do mnie ręce, jakby chciała wziąć mnie w ramiona. Nigdy nie pozwolę się jej dotknąć. Nigdy, nigdy, nigdy! – Nienawidzę cię! – wrzasnąłem, zrywając się z ziemi. – Mam nadzieję, Ŝe juŜ nigdy nie będziesz mogła chodzić. Mam nadzieję, Ŝe upadniesz i zabijesz się. Mam nadzieję, Ŝe ten dom spłonie, a ty i Cindy razem z nim! Uciekłem. Biegłem i biegłem, póki nie złapała mnie kolka. Wpadłem do stodoły i rzuciłem się na słomę, na której zwykle wylegiwał się Jabłko. Chowałem pod nią pamiętnik Malcolma. Wyciągnąłem go na wierzch, by przeczytać kolejny fragment. Jezu, pradziadek naprawdę nienawidził kobiet, zwłaszcza gdy były piękne. Tych brzydkich chyba nie zauwaŜał. Oderwałem oczy od pamiętnika i zamyśliłem się. Alicja. Ładne imię – ciekawe, dlaczego kochał Alicję bardziej niŜ Olivię? Czy to dlatego, Ŝe wyszła za jego starego, pięćdziesięcioletniego ojca, kiedy miała zaledwie szesnaście lat? Alicja uderzyła go w twarz, gdy chciał ją pocałować. MoŜe Malcolm nie robił tego tak dobrze jak jego ojciec? Im więcej czytałem, tym więcej dowiadywałem się o tym, jak Malcolm zmuszał ludzi, Ŝeby robili to, co chciał. Nie umiał jedynie zmusić Ŝadnej kobiety do tego, aby go pokochała. Dzięki codziennej lekturze jego słów zaczynałem powoli robić się taki jak on, dlatego teŜ doszedłem do wniosku, Ŝe lepiej dać sobie spokój ze wszystkimi kobietami. Imiona na literę „C”. Zastanawiałem się, czemu kobiety tak bardzo lubiły imiona zaczynające się od tej litery. Catherine, Corrine, Carrie i Cindy – cały świat pełen imion na „C”. Zrobiło mi się trochę smutno, bo nie lubiłem juŜ mojej babci tak jak dawniej. Teraz strasznie straciła w moich oczach. Powinna była powiedzieć mi, Ŝe jest moją prawdziwą babcią. Była po prostu jeszcze jedną zakłamaną, podstępną kobietą, przed którą ostrzegał mnie przecieŜ John Amos. Zacząłem rozmyślać o Jabłku. Usiłowałem przypomnieć sobie jego zapach, odgłosy, jakie wydawał, gdy pałaszował Ŝarcie. Zacząłem płakać. Chciałem umrzeć i dołączyć do niego. Ale Jabłko powinien był bardziej za mną tęsknić. Zmusił mnie do tego. Miał cierpieć, kiedy ja
cierpiałem, a nie cierpiał. Był mój, a pozwolił karmić się innej osobie – więc to była jego wina. Przypomniał mi się równieŜ Clover. Był martwy, uduszony i wepchnięty w dziuplę starego dębu. Chryste, ja naprawdę byłem zły. LeŜałem tak zatopiony w myślach i w końcu zasnąłem. Przyśnił mi się Jabłko, ale we śnie on mnie nie kochał. Zbudziłem się, gdy było juŜ prawie ciemno. Zobaczyłem, Ŝe stoi nade mną John Amos. Jego twarz wykrzywiona była w głupkowatym uśmiechu. – Cześć, Bart. Czy nie czujesz się samotny w miejscu, które naleŜało do Jabłka? Zapatrzony we mnie John Amos nie zauwaŜył, Ŝe źdźbło słomy przyczepiło mu się do wąsów, czyniąc go jeszcze bardziej odraŜającym. – W jaki sposób Malcolm zarobił taki majątek? – spytałem tylko po to, aby sprawdzić, czy słoma odpadnie, kiedy będzie mówił. – Dzięki temu, Ŝe był mądrzejszy od tych, którzy mogli mu przeszkodzić. – Przeszkodzić w czym? Źdźbło nie spadło. – W osiągnięciu tego, co chciał. – A czego on chciał? – Wszystkiego. Chciał mieć wszystko, co jeszcze nie naleŜało do niego. A Ŝeby zdobyć to, co naleŜy do innych, trzeba być bezwzględnym i zdecydowanym. – Co to znaczy być bezwzględnym? – Robić to, co musisz, Ŝeby osiągnąć zamierzony cel. – Robić wszystko? – Wszystko – powtórzył, pochylając się nade mną, by spojrzeć mi w oczy. – I nie wahać się zdeptać tych, co weszli ci w drogę, łącznie z członkami twojej własnej rodziny. Bo oni postąpiliby tak samo z tobą, gdybyś to ty stanął im na drodze. Uśmiechnął się lekko. – Zdajesz sobie, oczywiście, sprawę z tego, Ŝe wcześniej czy później ten lekarz, który z takim mozołem analizuje twoją osobowość, zamknie cię u czubków. O to właśnie chodzi twoim rodzicom. Chcą usunąć ze swojego Ŝycia tego małego chłopca, który sprawia im tyle kłopotów. Nie mogłem powstrzymać łez cisnących mi się do oczu. John Amos nachmurzył się. – Nie okazuj słabości. Tak robią tylko kobiety. Bądź twardy. Bądź taki jak twój pradziadek Malcolm. Przerwał, by przyjrzeć mi się dokładniej. – Tak, jesteś do niego podobny. Pewnego dnia, jeśli nie będziesz zaniedbywał swoich obowiązków, staniesz się tak potęŜny jak on. – Gdzie się podziewałeś, Bart?! – krzyknęła Emma, która przez cały czas patrzyła na mnie z odrazą. Postępowała tak nawet wtedy, gdy byłem zupełnie czysty. – Nigdy w Ŝyciu nie znałam
chłopca, który potrafiłby się pobrudzić prędzej niŜ ty. Spójrz na swoją koszulę. Popatrz na spodnie, na ręce, na buzię! Cały jesteś upaćkany. Coś ty robił, taplałeś się w błocie? Nic nie odpowiedziałem. Ruszyłem w kierunku łazienki. Mama, słysząc, Ŝe przechodzę koło jej pokoju, podniosła się i spojrzała na mnie. – Bart, zastanawiałam się, gdzie przepadłeś. Nie było cię przez parę godzin. To była moja sprawa. Nic im do tego. – Bart... odpowiedz mi. – Byłem na dworze. – Tyle to wiem. Gdzie byłeś dokładnie? – Koło muru. – Co tam robiłeś? – Kopałem. – Kopałeś? – Szukałem robaków. – Po co ci robaki? – Idę na ryby. Westchnęła. – Jest zbyt późno, Ŝeby iść na ryby, a poza tym wiesz, Ŝe nie lubię, kiedy chodzisz gdzieś sam. Poproś tatę, moŜe w sobotę będzie miał czas, by pójść powędkować. – Nie będzie miał. – Skąd wiesz? – Bo nigdy nie ma czasu. – Na pewno znajdzie go trochę dla ciebie. – Nie. Nigdy nie znalazł i nie znajdzie. Westchnęła po raz drugi. – Musisz być dla niego bardziej wyrozumiały. Jest lekarzem i ma wielu pacjentów. Nie chcesz chyba, Ŝeby jego pacjenci zostali bez opieki? Co mnie oni obchodzili. Chciałem iść na ryby. Chorowało tak duŜo ludzi... zwłaszcza kobiety. Podbiegłem do mamy, by się do niej przytulić. – Mamusiu, proszę, wyzdrowiej szybko. TY zabierzesz mnie na ryby! Skoro nie musisz juŜ tańczyć, moŜesz robić to wszystko, na co tata nigdy nie miał czasu. MoŜesz teraz spędzać czas ze mną, tak jak kiedyś spędzałaś go z Jorym na lekcjach baletu. Mamusiu, mamusiu, przepraszam cię za to, co powiedziałem – szlochałem. – Wcale cię nie nienawidzę! Nie chcę, Ŝebyś umarła! Po prostu czasem mam zły humor i nie potrafię się opanować. Mamo, proszę, nie gniewaj się na mnie za to, co powiedziałem. Czule przesuwała dłońmi po mojej głowie, usiłując wygładzić zmierzwione włosy. Nie było na nie rady, nic nie pomagał Ŝel ani porządna szczotka. Jak więc mogła mnie czesać gołymi
rękoma? Wtuliłem się w nią jeszcze mocniej, zastanawiając się nad tym, jak zareagowałby na ten widok John Amos. ZdąŜyłem juŜ opowiedzieć mu o zajściu z mamą. Uśmiechnął się wtedy zadowolony, Ŝe potrafię zachowywać się jak Malcolm. – Nie powinieneś był tego robić, Bart – powiedział ku mojemu zaskoczeniu. – Musisz być sprytny. Spraw, Ŝeby myślała, iŜ wszystko jest tak, jak sobie tego Ŝyczy. JeŜeli pokaŜesz jej, co naprawdę czujesz, to ona znajdzie sposób, by przeszkodzić nam w realizacji naszego zadania. A my naprawdę musimy uchronić ją przed wiecznym potępieniem, czyŜ nie? Podniosłem głowę, aby spojrzeć w jej piękną twarz. Płakałem. Wiedziałem, Ŝe całe jej Ŝycie opiera się na kłamstwach. John Amos powiedział mi, Ŝe mama miała trzech męŜów. Szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to, czy była zła, czy dobra. Chciałem ją mieć tylko dla siebie. Uczyniłbym ją najlepszą kobietą na świecie. Kazałbym jej zapomnieć o wszystkich męŜczyznach – oprócz mnie, rzecz jasna. Aby zwycięŜyć, musiałem umiejętnie rozegrać tę partię, wykorzystać wszystkie atuty zgodnie z tym, czego uczył mnie John Amos. Musiałem przechytrzyć ją i tatę, pokazać im, Ŝe nie jestem wariatem. Wszystko zaczęło mi się juŜ mieszać w głowie. Nie byłem wariatem, ja tylko udawałem, Ŝe jestem Malcolmem. – O czym myślisz, Bart? – spytała mama, wciąŜ głaszcząc moje włosy. – Nie mam Ŝadnych kolegów. Nie mam nic oprócz tego, co sam sobie wymyślę. Nie mam nic oprócz złych genów, bo moi rodzice byli krewnymi i Ŝyję w niewłaściwym środowisku. Ty i tata nie zasłuŜyliście na posiadanie dzieci. Nie zasługujecie na nic prócz piekła, które sobie stworzyliście! Zostawiłem ją zszokowaną tym, co usłyszała. Cieszyłem się, Ŝe ją zraniłem. To była zemsta za ból, który mi zawsze zadawała. Lecz dlaczego nie byłem w stanie się śmiać? Dlaczego pognałem do swojego pokoju i rzuciwszy się na łóŜko, zacząłem płakać? Wówczas przypomniałem sobie o jedynej osobie na świecie, która nie potrzebowała nikogo. Przypomniałem sobie o Malcolmie. On doskonale wiedział o tym, Ŝe jest silny. Malcolm nigdy nie wahał się przy podejmowaniu decyzji, nawet jeśli były to błędne decyzje. Wiedział, Ŝe wszystko musi mu wyjść na dobre. Nachmurzyłem się więc i wstałem. Wyszedłem na korytarz. Chciałem zrobić to, co na moim miejscu zrobiłby Malcolm. Zobaczyłem, Ŝe Jory tańczy z Melodie i poszedłem do pokoju mamy, Ŝeby jej o wszystkim opowiedzieć. – Rozejrzyj się wokół siebie! – wrzasnąłem. – Twój dom jest siedliskiem grzechu! Jory i Melodie tańczą ze sobą, całują się, płodzą dzieci. Jej palce zamarły nad klawiaturą maszyny do pisania. Uśmiechnęła się. – Bart, potrzeba czegoś więcej niŜ kilku uścisków i pocałunków, Ŝeby spłodzić dziecko. Jory jest dŜentelmenem i nie wykorzysta tej młodej i niewinnej dziewczyny, która zresztą jest na tyle
przyzwoita i mądra, Ŝe wie, kiedy powiedzieć „stop”. Nie obchodziło jej to. Interesowała ją tylko to ta cholerna ksiąŜka, nad którą ślęczała dniami i nocami. Byłem teraz w jeszcze gorszej sytuacji niŜ wtedy, gdy była tancerką. Zawsze, za kaŜdym razem znajdowała dla siebie coś waŜniejszego niŜ zabawa ze mną. Zacisnąłem pięści i uderzyłem nimi we framugę drzwi. Nadejdzie jeszcze czas, kiedy pokaŜę jej, kto tu rządzi. Zrozumie wtedy, z kim powinna się bawić. Była o wiele lepszą matką, gdy prowadziła lekcje baletu, wówczas przynajmniej potrafiła wygospodarować dla mnie choć krótką chwilkę. Obecnie cały swój czas poświęcała pisaniu. Otaczała się górami papieru. Przestała zwracać na mnie uwagę. Ponownie rozległ się stukot maszyny. Brzmiał jak seria z karabinu maszynowego, za pomocą którego mama chciała powystrzelać cały świat. Nie zauwaŜyła nawet, kiedy zabrałem pudło pełne zapisanych kartek. Nie było juŜ w nim miejsca, więc kolejne strony ksiąŜki zaczęła chować do następnego pudła. Pomyślałem, Ŝe John Amos z pewnością będzie chciał się dowiedzieć, o czym ona pisze. Ale doszedłem do wniosku, Ŝe warto przeczytać to samemu, nawet jeśli będę musiał co chwila zaglądać do słownika, by zrozumieć znaczenie trudniejszych zwrotów. „NaleŜny”... wiedziałem chyba, co znaczy ten wyraz. – Dobranoc, mamo – rzekłem. Nie usłyszała mnie wcale. Zachowywała się tak, jakby mnie w ogóle tu nie było. Nikt nigdy nie ignorował Malcolma. Kiedy mówił, ludzie natychmiast rzucali się, by spełnić jego polecenie. Ja teŜ kiedyś będę taki jak on. Tydzień później podglądałem mamę i Jory’ego. Stali przed wielkim lustrem w pokoju „rehabilitacyjnym” (tak go nazywali). Jory pomagał mamie chodzić. – Nie myśl o tym, Ŝe moŜesz upaść. Jestem tuŜ za tobą i w razie czego złapię cię. Uspokój się, mamo. Niedługo będziesz chodzić tak jak dawniej. Miała olbrzymie trudności z utrzymaniem się w pionie. Zdawało się, Ŝe kaŜdy krok sprawia jej niesamowity ból. Jory obejmował ją w pasie. Jakoś udało się jej przejść przez całą długość pomieszczenia. Chwiejąc się na nogach, czekała, aŜ Jory przyprowadzi wózek, by wreszcie mogła usiąść i odpocząć. śeby ułatwić mu ustawienie podnóŜków, podniosła w górę obie nogi. – Mamo, z kaŜdym dniem jesteś coraz silniejsza. – Tak, ale to trwa zbyt długo. – Zbyt wiele czasu spędzasz, siedząc przy maszynie. Nie zapominaj, Ŝe twój lekarz kazał ci próbować chodzić jak najczęściej. Przytaknęła skinieniem głowy. Wyglądała na wyczerpaną. – Z kim tak długo rozmawiałeś rano przez telefon? Jego twarz pojaśniała radosnym uśmiechem. – Rozmawiałem z babcią Marishą – wyjaśnił. – Napisałem jej o twoim wypadku. Dzwoniła,
Ŝeby powiedzieć, Ŝe przylatuje, by zastąpić cię w szkole. Czy to nie wspaniale, mamo? Nie wyglądała na uszczęśliwioną. Byłem w stanie ją zrozumieć, bo sam serdecznie nie cierpiałem tej starej jędzy. – Jory, powinieneś był mnie o tym uprzedzić. – Ale, mamo, ona chciała zrobić ci niespodziankę. Zamierzałem wcale ci o tym nie mówić, lecz w końcu pomyślałem, Ŝe pewnie wolałabyś być przygotowana. Wysprzątać dom, zrobić się na bóstwo... Spojrzała na niego z udawaną złością. – Innymi słowy, nie wyglądam najlepiej, a mój dom jest w opłakanym stanie. Jory uśmiechnął się tym swoim czarującym uśmiechem, którego tak okropnie nie cierpiałem. – Mamo, ty zawsze wyglądasz pięknie, wiesz o tym doskonale, tylko Ŝe przez tę chorobę stałaś się bledsza i strasznie schudłaś. Musisz więcej jeść i częściej wychodzić na słońce. Poza tym powinnaś wiedzieć, iŜ wielkie powieści nie powstają w ciągu kilku tygodni. Trochę później, tego samego dnia, poszedłem z Jorym do ogrodu. Potem ukryłem się, by podpatrywać, jak mama i Jory bujają Cindy na huśtawce. Mnie nigdy nie pozwalali tego robić. Nikt mi nie ufał. Nie pasowałem do ich rodziny, więc czemu nie chcieli zostawić mnie w spokoju? – Jory, to straszna męczarnia słyszeć, jak puszczasz muzykę, i nie móc tańczyć razem z tobą, by wyrazić najskrytsze uczucia – Ŝaliła się mama. – Kiedy słyszę rozpoczynającą się uwerturę, sztywnieję i aŜ ciarki chodzą mi po plecach. Tęsknię za tańcem, a im bardziej za nim tęsknię, tym większą czuję potrzebę pisania. Ta ksiąŜka jest moją ucieczką, ale zdaje się, Ŝe Bart nienawidzi jej tak bardzo, jak kiedyś nienawidził baletu. Chyba nigdy nie będę w stanie zadowolić mojego młodszego syna. – Daj spokój, mamo – powiedział radośnie Jory, lecz jego błękitne oczy zdradzały wewnętrzny niepokój. – To jeszcze mały chłopiec, który nie wie, czego naprawdę chce. Najgorsze jest to, Ŝe tak bardzo zdziwaczał. Wcale nie zdziwaczałem. To oni byli dziwakami. Myśleli, Ŝe w Ŝyciu liczy się taniec i jakieś głupie ksiąŜki, podczas gdy wszyscy obdarzeni zdrowym rozsądkiem wiedzieli, Ŝe najwaŜniejsze są pieniądze. One rządzą światem. Są jego bogiem. – Jory, wiesz przecieŜ, jak bardzo staram się być dobra dla Barta. Usiłuję okazywać mu jak najwięcej uczucia, a on mnie odtrąca. Najpierw ucieka ode mnie, a potem przychodzi, przytula się do mnie i płacze. Psychiatra mówi, Ŝe Bart jednocześnie kocha mnie i nienawidzi, Ŝe jest wewnętrznie rozdarty. Powiem ci coś w sekrecie: jego zaufanie wcale nie pomaga mi przyjść do siebie. Odszedłem. Usłyszałem juŜ i tak za duŜo. Nadarzyła się okazja, Ŝeby zakraść się do jej pokoju i wynieść kolejne strony ksiąŜki. W kieszeni koszuli miałem te kartki, które przeczytał juŜ
John Amos. Wymieniłem je więc na nowe. Zaszyłem się w swojej maleńkiej jamie w Ŝywopłocie i zabrałem do czytania. Ta głupia Cindy siedziała na huśtawce i nie przestawała wrzeszczeć i chichotać, podczas gdy uwielbiająca ją bez reszty para niewolników na zmianę popychała huśtawkę. Gdybym był na ich miejscu, pchnąłbym ją tak mocno, Ŝe rozwrzeszczany bękart poszybowałby nad murem i wylądował w basenie mojej babci. W basenie, w którym nigdy nie było wody. Lektura okazała się naprawdę interesująca. „Droga do bogactwa”, odczytałem tytuł jednego z rozdziałów. Czy ta dziewczynka, o której czytałem, to rzeczywiście była moja mama? Czy wraz z dwoma braćmi i siostrą naprawdę została zamknięta w sypialni? Czytałem, póki nie zaczęło zmierzchać i póki mgła nie otuliła okolicy. Wyszedłem spod krzaków i pomaszerowałem do domu, rozmyślając o tytule następnego rozdziału, „Strych”. Idealne miejsce do przechowywania najrozmaitszych rzeczy. Popatrzyłem na mamę. Akurat całowała się z tatą. DraŜniła się z nim. Wypytywała o piękne pielęgniarki i o to, czy nie znalazł sobie jeszcze nikogo, kto mógłby mu ją zastąpić. – Nie przygruchałeś sobie Ŝadnej jasnowłosej dwudziestolatki czy kogoś w tym rodzaju? Sprawiał wraŜenie, Ŝe poczuł się dotknięty uwagami mamy. – Wolałbym, Ŝebyś nie stroiła sobie Ŝartów z mojego oddania. Nie prowokuj mnie, Cathy, głupimi przytykami tego typu. Oddałem ci całego siebie, poniewaŜ kocham cię tak namiętną miłością, Ŝe aŜ graniczy to z idiotyzmem. – Z idiotyzmem? – W rzeczy samej, bo ty nie obdarzasz mnie tak silnym uczuciem! Potrzebuję cię, Cathy! Nie pozwól, by twoje pisanie stanęło między nami. – Nie rozumiem. – Rozumiesz doskonale! Nasza przeszłość znów odŜyła. Pisząc opowieść, przeŜywasz wszystko po raz drugi. Kiedy zaglądam do twojego pokoju, widzę łzy, które płyną po twych policzkach i kapią na papier. Słyszę, jak się śmiejesz i wypowiadasz na głos słowa Cory’ego albo Carrie. Ty nie piszesz, Cathy... ty przeŜywasz to na nowo. Pochyliła głowę, a włosy opadły jej na twarz. – Tak, to prawda. Siadam przy biurku i ponownie przechodzę przez to wszystko. Widzę ten ciemny, zakurzony strych, czuję tę ograniczoną przestrzeń. Słyszę ciszę bardziej przeraŜającą niŜ gromy. Czuję na plecach cięŜar samotności i wtedy wystraszona rozglądam się dookoła i dziwię się, dlaczego okna nie są zasłonięte. Boję się, Ŝe za moment wpadnie babcia i będzie się wściekać, Ŝe znów je odsłoniliśmy. Innym razem odrywam oczy od ksiąŜki i widzę Barta stojącego na progu. W pierwszej chwili biorę go za Cory’ego i dopiero potem poznaję w nim swojego syna. Gdy patrzę na Cindy, myślę, Ŝe powinna być większa i bardziej podobna do swojego brata bliźniaka. Wszystko mi się juŜ plącze. Nie potrafię odróŜnić przeszłości od dnia
dzisiejszego. – Cathy. – W jego głosie dało się słyszeć wyraźne zmartwienie. – Powinnaś zaniechać pisania. Tak, tak, tato... zmuś ją do tego! Rozpłakała się i rzuciła w jego ramiona. Przytulił ją mocno do siebie i mruczał do ucha czułe słówka. Kołysali się tam i z powrotem, para grzeszników. Przypominali jedną z tych par, które podglądałem czasami na łączce kochanków, tej koło willi mojej babci. – Czy nie moŜesz na razie odłoŜyć tej ksiąŜki? MoŜe lepiej poczekać, póki dzieci nie dojrzeją i nie załoŜą własnych rodzin...? – Nie mogę! – Nawet ja byłem w stanie rozpoznać rozpacz brzmiącą w jej głosie. – Ta historia jest we mnie i krzyczy, by ją opowiedzieć, aby wszyscy dowiedzieli się, jak okrutne potrafią być matki. Moja intuicja mówi mi, Ŝe gdy skończę tę opowieść i pojawi się ona w księgarniach, wtedy dopiero wyzbędę się całej nienawiści, jaką Ŝywię wobec rodzonej matki! Tata nic nie odpowiedział. Po prostu wciąŜ ją obejmował. Znad wtulonej w jego tors głowy mamy patrzyły gdzieś w dal jego oczy pełne bólu. Poszedłem pobawić się w ogrodzie. Wiedziałem, Ŝe lada dzień zjawi się tu ta wstrętna babcia Jory’ego. Nie znosiłem jej. Mama teŜ jej nie lubiła; ilekroć spotykały się, mama zawsze była spięta i stawała się bardzo ostroŜna, jak gdyby bała się tej starej jędzy. – Bart, kochanie! – zawołała mnie babcia zza muru. – Czekam na ciebie od rana. Nie przyszedłeś do mnie, więc zaczęłam się martwić i było mi bardzo smutno. Nie rób takiej rozgniewanej miny. Pamiętaj, Ŝe jestem tu gotowa zrobić wszystko, by cię uszczęśliwić. Pobiegłem do niej ile sił w nogach. Wdrapałem się na drzewo i znalazłem się na murze. Potem zszedłem po drabinie, z której obserwowała nasz dom. – Zostawię tu tę drabinę, Ŝebyś mógł z niej korzystać – wyszeptała, biorąc mnie w ramiona i całując po policzkach. Na szczęście podniosła ten szorstki welon. – Nie chcę, Ŝebyś spadł i zrobił sobie coś złego. Zbyt mocno cię kocham, Bart. Kiedy patrzę na ciebie, myślę sobie, Ŝe twój ojciec byłby z ciebie dumny. Jaka szkoda, Ŝe nie dane mu było poznać syna. Jego przystojnego, wspaniałego syna! Przystojnego? Wspaniałego? Jezu... Nigdy bym nie przypuszczał, Ŝe jestem przystojny. Dobrze było usłyszeć coś takiego. Dzięki jej słowom przestałem czuć się gorszy od Jory’ego. To dopiero była babcia. Takiej babci było mi trzeba. Była jedyną osobą, która mnie kochała. MoŜe John Amos źle ją oceniał? Znów siedziałem na jej kolanach i pozwoliłem karmić się lodami. Poczęstowała mnie ciastkami i kawałkiem tortu czekoladowego. Potem przyniosła mi szklankę mleka. Gdy miałem juŜ dość tych łakoci, usadowiłem się wygodnie na jej kolanach i przytuliłem głowę do jej piersi, które pachniały lawendą.
– Corrine zawsze uŜywała lawendy – wymamrotałem sennie z palcem wepchniętym do buzi. – Zaśpiewaj mi kołysankę... tak jak mama śpiewa Cindy... „Kołysanka na dobranoc...” Zadziwiające. Kiedy tak czule śpiewała nad moim uchem, poczułem się tak, jakbym miał dopiero dwa latka. Dawno, dawno temu siadywałem, zupełnie tak jak teraz, na kolanach mojej mamy, a ona nuciła mi dokładnie tę samą piosenkę. – Obudź się, skarbie – powiedziała babcia, łaskocząc mnie w czubek nosa. – JuŜ czas iść do domu. Twoi rodzice będą się niepokoić, i tak mają juŜ wystarczająco wiele zmartwień, nie powinieneś więc przysparzać im nowych. Ach! W kącie stał John Amos i przysłuchiwał się naszej rozmowie. Jego szkliste niebieskie oczy spoglądały wrogo na babcię. Nie lubił jej ani moich rodziców. Nie lubił Jory’ego i Cindy. Nie lubił nikogo oprócz mnie i Malcolma Foxwortha. – Babciu – szepnąłem, chowając twarz tak, by nie widział ruchu moich warg – nie mów przy Johnie Amosie, Ŝe martwisz się o moich rodziców. Wczoraj powiedział mi, Ŝe oni nie zasługują na współczucie. Poczułem, jak drgnęła. Próbowała nie dać po sobie poznać, iŜ wie o jego obecności. – Co to właściwie jest współczucie? – spytałem. Westchnęła i przytuliła mnie mocniej do siebie. – To coś, co czujesz, kiedy rozumiesz problemy innych ludzi i chciałbyś tym ludziom pomóc, lecz nie moŜesz. – Więc jaką oni mają z tego korzyść? – Niezbyt wielką – odrzekła, patrząc na mnie ze smutkiem. – Ale czasem dobrze jest dać komuś do zrozumienia, Ŝe przejmujesz się jego sytuacją. Współczucie powoduje, Ŝe ludzie próbują sobie nawzajem pomagać. – Bóg pomaga tym, którzy nie próŜnują. Pamiętaj o tym, Bart – powiedział John Amos, kiedy natknąłem się na niego w ogrodzie. Z powaŜną miną oddał mi tę część maszynopisu, którą wczoraj przyniosłem mu do przeczytania. – OdłóŜ to dokładnie tam, skąd wziąłeś, i uwaŜaj, Ŝebyś nie pobrudził kartek. Przynoś mi wszystko, co napisze twoja matka. Dzięki temu będzie ci łatwiej uporać się ze swoimi problemami. Ta ksiąŜka powie ci, jak to zrobić. CzyŜbyś jeszcze nie pojął, Ŝe ona pisze ją właśnie dlatego?
Foczą wszy od Ewy Miała więc się tu zjawić, przyjechać z Greenglenny w Karolinie Południowej, gdzie było tak duŜo grobów. KaŜdego dnia mogłem ujrzeć jej obrzydliwą, wredną twarz. Moja babcia była tysiąc razy lepsza. Ostatnio nawet przestała zakrywać twarz. Zamiast tego robiła sobie makijaŜ – wyglądała naprawdę ładnie. Czasami nawet ubierała się dla mnie w piękne suknie, lecz nigdy nie pokazywała się w nich przy Johnie Amosie. Przy nim chodziła w czerni i zakładała woal. Była piękna jedynie dla mnie. – Bart, nie powinieneś spędzać tyle czasu z Johnem – powiedziała mi podczas ostatniego spotkania. On ostrzegał mnie, Ŝe babcia będzie przeciwna naszej przyjaźni. – Niech się pani nie martwi. Nie moŜna powiedzieć, Ŝebyśmy Ŝyli ze sobą w zgodzie. – Dzięki Bogu. To zły człowiek, Bart. Jest zimny, okrutny i bezduszny. – Tak, proszę pani. I nie cierpi kobiet. – Tak ci powiedział? – Mhmm. I mówi, Ŝe Ŝyje w osamotnieniu. Mówi, Ŝe traktujesz go jak śmiecia, Ŝe nie chcesz z nim rozmawiać. – W ogóle się z nim nie spotykaj. Unikaj go jak ognia, ale przychodź do mnie. Jesteś wszystkim, co mam. Wygładziła narzutę okrywającą kanapę i gestem ręki zaprosiła, bym usiadł przy niej. ZdąŜyłem zauwaŜyć, Ŝe siadała na wygodnych meblach, ilekroć John Amos wyjeŜdŜał do miasta. – Co on właściwie robi w San Francisco? – spytałem, bo często tam jeździł. Babcia zamarła na chwilę, a potem przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła do delikatnego jedwabiu swojej róŜowej sukni. – John jest juŜ stary, ale musi czasem pofolgować swoim apetytom. – Co takiego lubi jeść? – dopytywałem się, ciekaw, co teŜ jada ten starzec ze sztucznymi zębami. Wiedziałem, Ŝe ma trudności z przeŜuwaniem pokarmu i dlatego musi jadać przeróŜne papki i maczać chleb w mleku. Rozczochrała mi włosy i pocałowała mnie w czoło. – Jak się czuje twoja mama? Jej stan się poprawia? Zmiana tematu? CzyŜby nie chciała mi powiedzieć, jakie było jego ulubione danie? – Jest juŜ trochę lepiej, tak przynajmniej mówi tacie, ale nie odzyskała jeszcze w pełni sił. Kiedy taty nie ma w domu, mama czasem chodzi o lasce, lecz nie chce, Ŝeby on się o tym dowiedział. – Dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Interesują ją wyłącznie ksiąŜka i Cindy. Nie zajmuje się niczym innym, słowo honoru! Pisanie pochłonęło ją tak jak kiedyś taniec... i czasem źle na nią wpływa. Niekiedy mama nawet płacze nad tą ksiąŜką. – Och – mruknęła cicho. – Miałam nadzieję, Ŝe skończy z tym. Ja takŜe, ale to było mało prawdopodobne. – Niedługo przyjedzie do nas babcia Jory’ego. MoŜe tu być lada dzień. Chyba ucieknę z domu, jeśli będzie chciała u nas zamieszkać. Kolejne „och” wyrwało się z jej piersi, jakby ta niespodziewana nowina odjęła jej mowę. – Nie przejmuj się, babciu – uspokajałem ją. – Nie lubię jej tak bardzo, jak bardzo lubię ciebie. Zjawiłem się w domu tuŜ przed lunchem. Byłem objedzony lodami i ciastem. (Powoli zaczynałem juŜ czuć wstręt do słodyczy). Znalazłem mamę w pokoju „rehabilitacyjnym”. Ćwiczyła przed wiszącym na ścianie długim lustrem. OstroŜnie, tak Ŝeby mnie nie spostrzegła, schowałem się za krzesłem. Pomyślałem, Ŝe jesteśmy chyba jedyną rodziną na świecie, która zafundowała sobie lustro długości dziesięciu stóp. – Bart, czy to ty siedzisz za tym krzesłem? – Nie, proszę pani, to Henry Lee Jones... – Naprawdę? Od dłuŜszego czasu chciałam się spotkać z Henrym Lee. Cieszę się, Ŝe w końcu udało ci się mnie znaleźć... myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczę się z Henrym Lee. Zacząłem się śmiać. To była moja ulubiona zabawa z czasów dzieciństwa. – Mamusiu, czy dzisiaj zabierzesz mnie na ryby? – Przykro mi. Dzisiaj mam zajęty cały dzień. MoŜe jutro? Jutro. Zawsze odkładała wszystko do jutra. Ukryłem się w najciemniejszym kącie pokoju. Skuliłem się tak, Ŝe nikt nie mógł mnie zauwaŜyć. Czasami, kiedy szedłem za jadącą na wózku mamą, garbiłem się i kuśtykałem tak, jak robił to Malcolm u schyłku swoich dni. Całymi dniami obserwowałem mamę, usiłując stwierdzić, czy rzeczywiście była tak zła, jak mówił John Amos. – Bart! – usłyszałem głos Jory’ego, który zawsze potrafił mnie znaleźć bez względu na to, jak dobrze byłem schowany. – Co się z tobą dzieje, chłopie? – zapytał. – Zawsze bawiliśmy się razem, rozmawialiśmy ze sobą, a teraz wszystkich unikasz. Wcale nie. Rozmawiałem przecieŜ z babcią i Johnem Amosem. Uśmiechnąłem się, szyderczo unosząc górną wargę w sposób, którego nauczyłem się od Johna. Odwróciłem się, by popatrzeć na mamę, która chodziła tak niezdarnie jak ja. Jory poszedł sobie. Odchodząc Ŝyczył mi dobrej zabawy, jakby nie wiedział, Ŝe mogłem się dobrze bawić jedynie wtedy, gdy udawałem Malcolma. Czy moja mama naprawdę była tak grzeszna? Jak mogłem rozmawiać z Jorym tak jak dawniej, skoro on nie uwierzyłby mi, Ŝe mama
nigdy nie mówiła prawdy o moim tacie? Jory cały czas był pewien, Ŝe był nim doktor Paul, a to nieprawda, nieprawda! Później, przy obiedzie, kiedy mama i tata wymienili spojrzenia i mówili głupoty, które rozbawiły ich i Jory’ego, siedziałem bez słowa, wpatrzony w Ŝółty obrus. Czemu tata upiera się, Ŝeby co najmniej raz w tygodniu stół był przykryty Ŝółtym obrusem? Dlaczego wciąŜ powtarza, Ŝe mama musi się nauczyć wybaczać i zapominać? – Mamo – odezwał się w pewnym momencie Jory – dziś wieczorem mam randkę z Melodie. Zabieram ją do kina, a potem do klubu. Oczywiście, nie ma mowy o Ŝadnym alkoholu. Chciałbym się ciebie poradzić, czy nic się nie stanie, jeśli pocałuję ją na dobranoc? – To naprawdę powaŜny problem – powiedziała, śmiejąc się radośnie. – No jasne, Ŝe ją pocałuj i powiedz, Ŝe to był wspaniały wieczór... ale nie posuwaj się za daleko. – Dobrze, mamo – odparł, naśladując ton jej głosu. – Na pamięć znam twoje rady. Melodie to słodka, miła, niewinna dziewczyna, która poczułaby się dotknięta, gdybym posunął się za daleko. Będę więc zmuszony zawieść jej nadzieje, nie robiąc tego. Udała, Ŝe się na niego gniewa. On zaś uśmiechnął się do niej. – Jak tam pisanie? – spytał, gdy wrócił ze swojego pokoju z nowym zdjęciem, które dostał od Melodie. To było głupie pytanie. PrzecieŜ mama powtarzała mu niejednokrotnie, Ŝe ta ksiąŜka absorbuje całą jej uwagę, Ŝe nawet w środku nocy wstaje, by napisać to, co akurat wpadło jej do głowy, co zresztą strasznie denerwowało tatę. Jeśli chodzi o mnie, to nie mogłem się po prostu doczekać lektury kolejnych fragmentów powieści. Czasem myślałem, Ŝe mama musiała wymyślić sobie całą historię. To było tak niesamowite, Ŝe nie sposób było w to wszystko uwierzyć. To nie mogła być prawda. Mama wymyśliła tę opowieść, tak jak ja wymyślałem róŜne rzeczy. – Jory? – spytała. – Czy nie przeglądałeś mojej ksiąŜki? Brakuje mi kilku rozdziałów. – Na Boga, mamo, wiesz przecieŜ, Ŝe nie wziąłbym ich bez twojej zgody. A czy pozwoliłaś mi na to? Roześmiała się. – Kiedy juŜ będziesz dorosłym męŜczyzną, sama cię poproszę, Ŝebyś przeczytał moją ksiąŜkę, a moŜe nawet ksiąŜki. Ta opowieść ciągle się powiększa, tak Ŝe moŜe zająć nawet dwa tomy. – Skąd właściwie bierzesz te wszystkie pomysły? Schyliła się, by podnieść stary notes kołowy. – Z tego pamiętnika albo z pamięci – odparła, wertując pośpiesznie notes. – Spójrz, jakie stawiałam litery, gdy miałam dwanaście lat. Na szczęście, z biegiem czasu stały się bardziej okrągłe i duŜo mniejsze.
Nagle Jory wyrwał jej z rąk pamiętnik i podbiegł z nim do okna, gdzie mógł odczytać kilka linijek, zanim notes znalazł się ponownie w jej dłoni. – Przekręciłaś kilka wyrazów, mamo – naśmiewał się z niej. Nie podobał mi się ich wzajemny stosunek; zdawać by się mogło, Ŝe to para przyjaciół, a nie matka i syn. Nienawidziłem jej pisania. Nienawidziłem jej maszyny, ołówków, piór, gumek i tych wszystkich słowników, które kupiła. Nie miałem juŜ matki; nie miałem ojca. Nigdy nie miałem ojca. Nie miałem nikogo, nawet własnego zwierzątka. Lato zbliŜało się powoli ku końcowi, a ja robiłem się coraz starszy. Starzało się moje ciało i kości, stawałem się mądrzejszy i bardziej cyniczny. ZauwaŜyłem, zupełnie tak jak Malcolm, Ŝe wszystko przestało być tak wspaniałe jak dawniej. śadna z zabawek nie dawała mi juŜ tej samej przyjemności, co kiedyś. Nawet willa mojej babci straciła swój urok. W stodole, naleŜącej przedtem do Jabłka, zrobiłem sobie mały kącik, gdzie czytywałem pamiętnik Malcolma. Tego dnia, jak zwykle, rzuciłem się na mięciutką słomę i usiłowałem przeczytać ten fragment, który polecił mi John Amos. Czasami chowałem pamiętnik pod słomą, kiedy indziej nosiłem go pod koszulą. UłoŜyłem się wygodnie i Ŝując źdźbło słomy, otworzyłem ksiąŜkę tam, gdzie znajdowała się skórzana zakładka, którą zabrałem mamie. „Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy jako dwudziesto-ośmiolatek przybyłem do domu, by dowiedzieć się, iŜ mój ojciec ponownie się oŜenił. Patrzyłem na jego młodziutką Ŝonę, która jak się później okazało, miała zaledwie szesnaście lat. Zrozumiałem natychmiast, Ŝe tak młoda i piękna kobieta mogła wyjść za niego jedynie dla pieniędzy. Moja własna Ŝona, Olivia, nigdy nie była pięknością, ale było w niej coś, co skłoniło mnie do zawarcia tego związku, nie licząc oczywiście faktu, Ŝe jej ojciec był bardzo zamoŜnym człowiekiem. Niespodziewanie spostrzegłem, Ŝe mimo iŜ obdarzyła mnie parą dorodnych synów, nie ma juŜ w sobie nic, co mogłoby mnie pociągać w porównaniu z moją nową, szesnastoletnią macochą...” Czytałem juŜ przedtem ten kawałek pełen bzdur o miłości. Zgubiłem się, niech to wszyscy diabli! Miałem zwyczaj czytać tylko wybrane fragmenty i omijać wszystkie nudne wątki, na przykład opisy pocałunków. Wydawało mi się dziwne, Ŝe choć Malcolm czuł nienawiść do kobiet, to tak bardzo lubił się z nimi całować. O, znalazłem to miejsce, w którym się zgubiłem. „Alicja urodziła swoje pierwsze dziecko. Łudziłem się, Ŝe to będzie dziewczynka, ale oczywiście musiał to być chłopiec, który miał konkurować ze mną o prawo dziedziczenia fortuny ojca. Pamiętam, jak stałem i patrzyłem na nią i na dziecko, które ułoŜono w kołysce ustawionej
tuŜ przy jej łóŜku. Znienawidziłem ich oboje. Uśmiechnęła się do mnie niewinnie, dumna z syna. Wydawało się jej, Ŝe czuję wobec jej dziecka to samo, co mój ojciec. – Moja droga macocho – odezwałem się do niej – twój syn nie doŜyje chwili, w której będzie mógł odziedziczyć majątek twego męŜa. Ja juŜ się o to postaram. To, co mi odpowiedziała, rozwścieczyło mnie tak dalece, Ŝe miałem ochotę uderzyć ją w tę podstępną piękną twarz. – Nie chcę pieniędzy twojego ojca, Malcolmie – mówiła. – Mój syn równieŜ nie będzie ich chciał. Mój syn sam zarobi fortunę, więc nie będzie musiał wyglądać niczyjej śmierci i jakiegokolwiek spadku. Nauczę syna cenić to, co w Ŝyciu najwaŜniejsze – wartości, o których ty nie masz najmniejszego pojęcia”. Ciekawe, co miała na myśli? Jakie to mogły być wartości? Jakieś korzystne cechy? Powróciłem do lektury pamiętnika. Teraz Malcolm przeskoczył o piętnaście lat do przodu. „Moja córka Corrine z biegiem lat stawała się coraz bardziej podobna do mojej matki, która opuściła mnie, gdy byłem pięcioletnim chłopcem. Obserwowałem zachodzące w niej zmiany. Widziałem, jak powoli staje się kobietą. Częstokroć łapałem się na tym, Ŝe przyglądam się jej rosnącym piersiom, które niebawem miały skusić jakiegoś męŜczyznę. Któregoś razu zauwaŜyła, na co patrzę, i zarumieniła się. Spodobało mi się to – była przynajmniej skromna. – Corrine – zwróciłem się do niej – obiecaj, Ŝe nigdy nie wyjdziesz za mąŜ i nie zostawisz starego, schorowanego ojca. Przysięgnij, Ŝe nigdy mnie nie opuścisz. Pobladła, jakby się bała, Ŝe odmowa spełnienia tej drobnej prośby spowoduje, Ŝe znów zamknę ją na strychu. – Jeśli przysięgniesz, Corrine, odziedziczysz całą moją fortunę. Zostawię ci wszystko, co do centa, jeŜeli nigdy mnie nie opuścisz. – Ale, ojcze – odezwała się, zwieszając głowę i wyglądając na nieszczęśliwą – ja chcę wyjść za mąŜ i mieć dzieci. Przysięgła, Ŝe mnie kocha, lecz po wyrazie jej oczu zrozumiałem, iŜ opuści mnie przy pierwszej sposobności. Postarałem się o to, by w jej Ŝyciu nie było miejsca dla Ŝadnych chłopców i męŜczyzn. Posłałem ją do szkoły dla dziewcząt. Do szkoły o surowej dyscyplinie i purytańskich zasadach wychowania, w której nie do pomyślenia były jakiekolwiek spotkania z męŜczyznami”. Zamknąłem pamiętnik i ruszyłem do domu. Według mnie Malcolm nie powinien był nigdy Ŝenić się z Olivią i mieć dzieci, ale potem, kiedy głębiej się nad tym zastanawiałem, zrozumiałem, Ŝe w ten sposób nigdy nie poznałbym swojej babci.
ChociaŜ okłamywała mnie, a nawet zdradziła, to jednak chciałem kochać ją i ufać jej tak jak kiedyś. Następnego dnia znów siedziałem w starej stodole i czytałem o tym, co się działo z Malcolmem, kiedy miał pięćdziesiąt lat. W tym okresie zaniedbał się strasznie w pisaniu pamiętnika. „Coś grzesznego rozwijało się pomiędzy moim młodszym bratem przyrodnim a moją córką. Starałem się przyłapać ich na tym, jak się dotykają czy nawet patrzą na siebie w jakiś znaczący sposób, ale oboje byli bardzo przebiegli. Olivia powtarzała mi bezustannie, Ŝe moje obawy są bezpodstawne, Ŝe Corrine nie moŜe darzyć uczuciem swojego przyrodniego wuja. Ale Olivia była jedynie kobietą – przedstawicielką tej podstępnej płci. Przeklinam dzień, w którym udało się jej namówić mnie, bym przyjął pod swój dach tego chłopca. To był błąd, być moŜe największy błąd w całym moim Ŝyciu”. A więc nawet Malcolm popełnił kilka błędów. Ale tylko w stosunku do tych ludzi, którzy byli członkami jego rodziny. Dlaczego nie chciał się zgodzić, by synowie zostali muzykami, a córka wyszła za mąŜ? Gdybym był na jego miejscu, cieszyłbym się, mogąc się jej pozbyć, tak jak chciałem pozbyć się Cindy. Rzuciłem pamiętnik Malcolma na podłogę i zasypałem go słomą. Potem poszedłem w stronę willi. Wolałem, Ŝeby Malcolm pisał o władzy i o tym, jak ją zdobyć; Ŝeby pisał o pieniądzach i o tym, jak się je zarabia. Zamiast tego rozpisywał się o tym, Ŝe był nieszczęśliwy z powodu swoich synów, swojej córki i Ŝony, Ŝe nie wspomnę jego przyrodniego brata. – Cześć, kochanie! – zawołała babcia, gdy wkroczyłem do salonu. – Gdzie się podziewałeś? Jak tam kolano mamy? – Źle – odrzekłem. – Lekarze mówią, Ŝe nigdy juŜ nie będzie tańczyć. – Och – westchnęła. – To straszne. Tak mi przykro. – A ja się cieszę, Ŝe nie będzie tańczyć. Nie będzie mogła tańczyć walca z tatą. Często tańczyli ze sobą w salonie, ale nie chcieli, Ŝebyśmy ich widzieli. Wyglądała na przygnębioną. Co ją tak zasmuciło? – Babciu, „psecieŜ” moja mama cię nie lubi. – O, znowu to twoje nieszczęsne „prz-”, Bart – zakrztusiła się, ocierając łzy. – Powinieneś powiedzieć: „PrzecieŜ cię nie lubi”, a poza tym skąd moŜesz o tym wiedzieć, skoro nie widziała się ze mną ani razu. – Czasami sprawiasz takie wraŜenie, jakbyś przejmowała się nią. – Jest mi przykro, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczę jej na scenie. Była zawsze taka cudowna i poruszała się z taką gracją, jakby stanowiła część muzyki. Twoja matka jest wręcz stworzona do tańca. To musi być dla niej wielka strata i wielkie nieszczęście. – Wcale tak nie jest – odparłem natychmiast. – Mama ma teraz swoją maszynę i ksiąŜkę, nad
którą przesiaduje dniami i nocami. To wszystko, czego jej trzeba. Kiedy pada, mama i tata leŜą godzinami w łóŜku i rozmawiają o ogromnym domu gdzieś w górach i o jakiejś babci, która cały czas chodziła w szarych sukniach i zamykała ich w róŜnych okropnych miejscach. Kiedy tego słucham, wydaje mi się, Ŝe rodzice opowiadają sobie jakieś idiotyczne bajki. Babcia wyglądała na wstrząśniętą. – Szpiegujesz własnych rodziców? To nieładnie, Bart. Dorośli mają swoje tajemnice. Wszyscy mamy swoje tajemnice. Uśmiechnąłem się. Poczułem się wspaniale, gdy powiedziałem jej, Ŝe szpieguję wszystkich – czasem takŜe i ją. Jej błękitne oczy rozszerzyły się. Wpatrywała się we mnie przez długą chwilę, po czym uśmiechnęła się nieznacznie. – Chcesz się ze mną draŜnić, co? Jestem pewna, Ŝe twój ojciec nauczył cię lepszych manier. Bart, jeśli chcesz, Ŝeby ludzie kochali cię i szanowali, musisz traktować ich tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Czy chciałbyś, Ŝebym cię szpiegowała? – NIE! – wrzasnąłem. Następnego dnia ponownie znalazłem się u siwiejącego lekarza, który kazał mi się połoŜyć i zamknąć oczy. Usiadł na stojącym obok krześle i zaczął zasypywać mnie głupimi pytaniami. – Dziś jesteś Bartem Sheffieldem czy Malcolmem? Milczałem jak grób. – Jak brzmi nazwisko Malcolma? To nie jego sprawa. – Twoja mama nie moŜe juŜ tańczyć, co teraz czujesz? – Cieszę się. To go zaskoczyło. Zaczął gryzmolić w swoim notatniku. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. Wyglądał na podekscytowanego. Pisał z zacięciem, aŜ twarz mu poczerwieniała. Postanowiłem, Ŝe dam mu więcej powodów do zastanowienia. – Chciałbym, Ŝeby Jory teŜ się przewrócił i roztrzaskał sobie obie rzepki. Wtedy wreszcie bym chodził i biegał szybciej od niego. Kiedy wchodziłbym do pokoju, wszyscy patrzyliby na mnie, a nie na niego. Odczekał chwilę, a w związku z tym, Ŝe nie miałem juŜ nic do dodania, odezwał się delikatnie: – Rozumiem, Bart. Obawiasz się, Ŝe zarówno twoja mama, jak i tata kochają Jory’ego bardziej niŜ ciebie. Ogarnął mnie prawdziwy gniew. – Nie, to nieprawda! Mama kocha tylko mnie! Ale ja nie umiem tańczyć. To właśnie taniec sprawia, Ŝe ona śmieje się z nim, a na mnie się krzywi. Przedtem chciałem być lekarzem, ale teraz juŜ nie chcę, bo mój prawdziwy tatuś wcale nie był lekarzem, jak mi mówili. On był
prawnikiem. – Skąd o tym wiesz? Nie powiedziałem mu. To nie była jego sprawa. Jasne, Ŝe powiedział mi o tym John Amos. I słyszałem, jak babcia rozmawiała o tym z tatą. Prawnicy byli mądrzy, naprawdę mądrzy, a tancerze nie potrzebowali mieć mózgów, tylko nogi. – Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś mi powiedzieć, Bart? – Tak! – krzyknąłem, zrywając się z leŜanki, i chwyciłem nóŜ do otwierania listów. – Ostatniej nocy księŜyc był w pełni. Wyjrzałem przez okno i usłyszałem, jak mnie wzywa. Chciało mi się wyć. Potem poczułem, Ŝe muszę napić się krwi. Pognałem do lasu. Potem na wzgórza. Zobaczyłem, jak z ciemności wyłania się piękna kobieta o długich szczerozłotych włosach. – I co wtedy zrobiłeś? – spytał lekarz, kiedy przerwałem. – Zabiłem ją i zjadłem. Skreślił coś w notesie, po czym podsunął mi pudełko z lizakami, którymi częstował swoich najmłodszych pacjentów. Wziąłem ich chyba sześć. Pomyślałem, Ŝe moŜe babcia będzie miała na nie ochotę. Kiedy wróciliśmy do domu, od razu pobiegłem do swojej kryjówki w stodole. Pośpiesznie wertowałem pamiętnik Malcolma. Musiałem coś znaleźć. Przebiegłem wzrokiem kilka stron. Chciałem dowiedzieć się, co ciągnęło Malcolma do kobiet, których tak bardzo nienawidził. „Nadeszła jesień i wszystkie drzewa okryły się jej barwami. Pojechałem z Alicją do lasu. Muszę przyznać, Ŝe wspaniale jeździła konno. Musiałem spiąć konia ostrogami, by ją dogonić. Była tak zauroczona pięknem tej pory roku, Ŝe zdawała się nie słyszeć tętentu kopyt mego konia. Na moment straciłem ją z oczu, gdy wjechała w zarośla. Wtedy właśnie przyszło mi do głowy, Ŝe moŜe zmierzać nad małe jeziorko, w którym kąpałem się, będąc jeszcze chłopcem. Była to ostatnia okazja, by wykąpać się, zanim nadchodząca zima skuje jeziorko lodem”. Najbardziej lubiłem lizaki wiśniowe. Lizałem jednego za drugim, aŜ w końcu język zrobił się czerwony jak krew. Dobrze było czytać i jednocześnie jeść coś słodkiego. Przerwałem na chwilę lekturę. Jezu, Malcolm musiał być w moim wieku, kiedy zaczął zbijać swoją przyszłą fortunę! „Jak słusznie się domyślałem, pluskała się w wodzie. Ujrzałem jej nieskazitelne, cudowne ciało. Pomyśleć tylko, Ŝe mój ojciec mógł się nim cieszyć, podczas gdy ja musiałem zadowolić się ciałem oziębłej kobiety, która nigdy nie umiała w pełni zaspokoić moich zmysłów. Lśniąca, ociekająca wodą wyszła na porośnięty trawą brzeg, gdzie leŜały jej rzeczy. Zaparło mi dech, gdy zobaczyłem ją w świetle słońca. Jej bursztynowe włosy odbijały słoneczne promienie, a w nieco ciemniejszym meszku pomiędzy udami połyskiwały kropelki wody. Zobaczyła mnie wtedy i znieruchomiała. Nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe wyszedłem
z cienia”. Dzięki Bogu, spoliczkowała go i kazała się wynosić. Lecz on zaczynał juŜ być takim Malcolmem, jakiego podziwiałem: twardym, stanowczym, bezwzględnym i bogatym. „Zapłacisz mi za to, Alicjo. Zapłacicie mi oboje – ty i twój syn. Zapłacicie drogo. Nikomu nie wolno mnie kusić, a potem odrzucać. Nie wolno nikomu”. Zamknąłem pamiętnik i ziewnąłem znuŜony.
Madame M. Przyszedł kolejny list od mojej babci Marishy, w którym zawiadamiała nas, Ŝe przyjeŜdŜa, by zastąpić mamę w prowadzeniu zajęć z baletu. Mama nie była tym zbytnio zachwycona, bo nigdy nie było pomiędzy nią a Madame M. jakiejś większej zaŜyłości, co zresztą martwiło mnie trochę. Kochałem je obie i pragnąłem, aby i one kochały się wzajemnie. Czekaliśmy niecierpliwie na przyjazd babci, byliśmy głodni, gdyŜ miała juŜ godzinę spóźnienia. Zatelefonowała do nas, Ŝe nie chce, by ktokolwiek wyjeŜdŜał po nią na lotnisko, bo jest kobietą niezaleŜną i nie lubi, gdy ktoś na nią czeka. Przez cały dzień mama z Emmą przygotowywały wystawny obiad, który teraz całkiem juŜ ostygł. – O BoŜe, cóŜ to za bezmyślna kobieta – narzekał tata, po raz chyba dziesiąty z rzędu spoglądając na zegarek. – Gdyby zgodziła się, Ŝebym zabrał ją z lotniska, juŜ dawno byłaby tutaj. – Czy to nie dziwne? – spytała mama z kpiącym uśmieszkiem na ustach. – WciąŜ wymagała od swoich studentów, Ŝeby byli punktualni. Ostatecznie tata zjadł samotnie obiad i pojechał do szpitala na wieczorny obchód, a zrezygnowana mama wróciła do pracy nad ksiąŜką. – Bart! – zawołałem. – Chodź, zagramy w coś. MoŜe w warcaby? – Nie! – burknął złośliwie i poczłapał do swojego ulubionego kąta. Przykucnął i wbił we mnie nienawistne spojrzenie. – Chciałbym, Ŝeby rozbił się samolot tej starej baby. – Nie wolno tak mówić, Bart. Dlaczego zawsze mówisz takie okropności? Pozostawił to pytanie bez odpowiedzi, tylko siedział i wpatrywał się we mnie. Rozległ się dzwonek. Zerwałem się i pobiegłem otworzyć drzwi. Na progu stała moja babcia. Uśmiechała się, choć wyglądała na bardzo zmęczoną. Miała co najmniej siedemdziesiąt cztery lata. Wiedziałem o tym, chociaŜ moŜna było to bez trudu odgadnąć po zmarszczkach na twarzy i po siwiźnie włosów, które często, lecz bezskutecznie farbowała na czarno. Bart mawiał, Ŝe z powodu białych odrostów wygląda jak skunks albo stara czarna foka. Mówił równieŜ, iŜ babcia smaruje sobie włosy olejem, Ŝeby były bardziej gładkie. Ale w tej chwili, gdy objęła mnie i mocno przytuliła, myślałem, Ŝe jest najcudowniejszą babcią na świecie. Łzy ciekły po jej pokrytych róŜem policzkach. Nawet nie spojrzała w stronę Barta. – Jory, Jory, ale z ciebie przystojny młodzieniec. – Nie mogła się nacieszyć naszym spotkaniem.
Jej kok był tak ogromny, Ŝe nie potrafiłem się oprzeć wraŜeniu, iŜ musi być sztuczny. – Czy mogę nazywać cię babcią, kiedy nie będziemy na lekcjach? – Jasne, Ŝe tak – zgodziła się bez namysłu, kiwając przy tym głową. – Ale tylko wtedy, gdy będziemy sami, dobrze? – Tam siedzi Bart – powiedziałem, by dać jej do zrozumienia, Ŝe powinna być miła, o czym często zapominała. Nie lubiła Barta, on zresztą odwzajemniał to uczucie. Skinęła głową w jego kierunku, po czym najzwyczajniej w świecie przestała się nim przejmować, jakby w ogóle nie istniał. – Cieszę się, Ŝe moŜemy spędzić kilka chwil sam na sam – mówiła Madame, tuląc mnie znów w ramionach. Pociągnęła mnie w stronę kanapy. Usiedliśmy koło siebie, podczas gdy Bart stał samotnie w ciemnym kącie. – Mówię ci, Jory, kiedy napisałeś, Ŝe nie przyjedziesz tego lata, rozchorowałam się, naprawdę byłam chora. Mam juŜ dość spotykania się z tobą tylko raz do roku, postanowiłam więc, Ŝe sprzedam swoje studio tańca i przeniosę się tutaj, by pomóc twojej matce. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, Ŝe nie będę tu mile widziana, ale co z tego? Nie mogłam znieść dwóch lat tęsknoty za jedynym wnukiem. – Miałam okropny lot – mówiła dalej. – Przez cały czas samolot wpadał w turbulencję. Zanim wsiadłam na jego pokład, przeszukali mnie jak jakiegoś kryminalistę. Potem strasznie długo krąŜyliśmy nad lotniskiem, czekając na naszą kolej lądowania. Zrobiło mi się od tego tak niedobrze, Ŝe o mało co nie zwymiotowałam. W końcu, tuŜ przed skończeniem się paliwa, nasz samolot osiadł na pasie. To było najgorsze lądowanie, jakie przeŜyłam. Myślałam, Ŝe skręcę sobie kark. Wielki BoŜe, szkoda, Ŝe nie słyszałeś, jakiej sumy zaŜądał ten facet za samochód. Chyba myślał, Ŝe śpię na pieniądzach. Zdecydowałam, Ŝe skoro przyjechałam tutaj na stałe, to powinnam kupić sobie samochód. Nie nowy, rzecz jasna, lecz jakiś stary, taki jaki z pewnością spodobałby się Julianowi. Czy opowiadałam ci juŜ, Ŝe twój ojciec uwielbiał majstrować przy starych, zdezelowanych autach? O rany, opowiadała mi o tym chyba z tysiąc razy. – Więc zapłaciłam tę bajońską sumę, całe osiemset dolarów. Potem wsiadłam do mojego nowego czerwonego autka i ruszyłam do was. Przez cały czas musiałam korzystać z mapy, Ŝeby tu trafić. Byłam szczęśliwa, Ŝe jadę na spotkanie z moim ukochanym wnukiem, jedynym następcą George’a. Czułam się tak, jak musiał czuć się twój ojciec, kiedy był jeszcze dorastającym młodzieńcem i gdy pełen dumy jechał ze mną na przejaŜdŜkę swoim nowym samochodem, poskładanym ze śmieci, jakie znalazł na miejskim złomowisku. Jej błyszczące oczy wyglądały jakoś dziwnie młodo. Pomyślałem, Ŝe naprawdę bardzo ją kocham. – ...musisz mnie zrozumieć – ciągnęła swój wywód. – Jestem taka sama jak wszystkie
starzejące się kobiety. Kiedy zacznę juŜ wspominać, to nie mogę przestać. Twój dziadek był bardzo szczęśliwy, gdy urodził się Julian. Tuliłam synka w ramionach i patrzyłam na męŜa, który był równie przystojny jak Julian i ty. Byłam dumna, Ŝe pomimo wieku z taką łatwością wydałam na świat swoje pierwsze dziecko. Twój ojciec od samego początku był wspaniałym dzieciątkiem. Chciałem zapytać się, ile miała lat, kiedy urodził się mój ojciec, ale zabrakło mi odwagi. Musiała chyba odczytać to pytanie w moich oczach. – To nie twoja sprawa, ile mam teraz lat – rzekła, pochylając się, by dać mi buziaka. – Wiesz, jesteś ładniejszym chłopcem, niŜ był Julian, a ja zawsze myślałam, Ŝe to niemoŜliwe. WciąŜ powtarzałam twojemu ojcu, Ŝe wyglądałby lepiej, gdyby był bardziej opalony, ale on był zbuntowanym dzieckiem. Zawsze robił mi na złość, unikał słońca i był blady jak ściana. Nagle w jej oczach zagościł smutek. Patrzyła właśnie na Barta, który przysłuchiwał się uwaŜnie naszej rozmowie i, co dziwne, zdawał się nią zainteresowany. Jak zwykle miała na sobie swoją ulubioną czarną suknię, a na nią nałoŜyła stare bolero z lamparciej skóry, które pamiętało znacznie lepsze czasy. – Wiesz, Jory, nikt tak naprawdę nie znał Juliana. Nigdy z nikim się nie związał, oprócz twojej matki, oczywiście. Westchnęła, po czym ciągnęła dalej swoją opowieść, jakby chciała ją skończyć przed ewentualnym pojawieniem się mamy. – Postanowiłam więc, Ŝe muszę poznać wnuka lepiej niŜ znałam swego syna. Zrozumiałam takŜe, iŜ muszę pielęgnować uczucie, którym mnie darzysz, bo nigdy nie byłam pewna miłości twojego ojca. Wiem równieŜ, Ŝe syn zrodzony ze związku mojego syna z twoją matką musi stać się jednym z najlepszych tancerzy na świecie. Dlatego teŜ musisz unikać tego wszystkiego, co odciągało Juliana od tańca. Twoja matka jest mi bardzo bliska, choć nie chce w to uwierzyć. Przyznaję, Ŝe czasami byłam wobec niej złośliwa. Zaczęła uwaŜać to za cechę mojego charakteru, ale ja tylko byłam na nią zła za to, Ŝe nie doceniała Juliana. Poczułem się niezręcznie, słuchając tych wynurzeń. Odsunąłem się od niej; przede wszystkim powinienem być lojalny wobec mamy, a nie w stosunku do niej. Dostrzegła zmianę, ale kontynuowała, nie zwaŜając na to. – Jestem samotna, Jory, muszę być blisko ciebie i blisko niej równieŜ. W jej oczach dojrzałem wyraz skruchy. Wydała mi się starsza, niŜ była w istocie. – Najgorszą rzeczą, jaką niesie ze sobą starość, jest uczucie osamotnienia. Czuję się taka opuszczona, niepotrzebna i zuŜyta. – Och, babciu! – wykrzyknąłem, zarzucając jej ręce na szyję. – Nie musisz juŜ czuć się samotna i niepotrzebna. Masz przecieŜ nas! Objąłem ją mocniej i pocałowałem.
– Czy to nie cudowny dom? MoŜesz tu mieszkać wraz z nami. Czy wiesz, Ŝe mama sama go zaprojektowała? Madame rozejrzała się ciekawie. – Tak, masz rację. To rzeczywiście piękny dom, zresztą tak jak Catherine. Gdzie ona jest? – Jest u siebie, w pokoju, i pisze. – Pisze listy? Wyglądała na uraŜoną. Jakby uwaŜała, Ŝe mama powinna być lepszą gospodynią i nie powinna zajmować się takimi głupstwami. – Babciu, mama pisze ksiąŜkę. – KsiąŜkę? Tancerze nie pisują ksiąŜek! Wyszczerzyłem radośnie zęby i zeskoczywszy z kanapy, wykonałem kilka kroków tanecznych. – Szanowna pani, tancerze są w stanie robić, co tylko zechcą. Ostatecznie, skoro potrafimy znieść tak wielki ból, to czego moŜna się bać? – Tego, Ŝe zostanie się odrzuconym – odparła krótko babcia. – Tancerze mają bardzo wysokie
mniemanie
o sobie.
Wystarczy,
Ŝe
ksiąŜka nie zostanie przyjęta
zgodnie
z oczekiwaniami, a twoja matka przeŜyje załamanie nerwowe. Uśmiechnąłem się. Mama nigdy nie przeŜyła czegoś takiego, mimo Ŝe często otrzymywała listy, których autorzy, delikatnie mówiąc, wyraŜali się niezbyt pochlebnie o jej talencie. – A gdzie jest twój ojczym? – padło następne pytanie. – Pojechał do szpitala na obchód. Prosił, Ŝeby cię przeprosić. Chciał przywitać cię wraz z nami, ale ty się spóźniłaś, a on musi wywiązywać się ze swoich obowiązków. Sapnęła, jakby to była jego wina. – Tak – powiedziała, wstając i rozglądając się po salonie jakoś bardziej krytycznie. – Zdaje się, Ŝe juŜ czas, bym poszła przywitać się z Catherine, choć jestem pewna, Ŝe zdąŜyła juŜ usłyszeć mój głos. Na pewno usłyszała, przecieŜ był strasznie piskliwy. – Mama jest zawsze zaabsorbowana tym, co robi, babciu. Czasem nie słyszy nawet, jak odzywa się do niej ktoś stojący tuŜ za jej plecami. – Hrrrmm! – chrząknęła głośno, po czym ruszyła za mną w stronę korytarza. Zapukałem lekko do pokoju mamy. – Tak...? – odezwała się cicho, gdy ostroŜnie otwierałem drzwi. – Mamo, masz gościa. Przez moment wydawało się, Ŝe widzę konsternację w oczach mamy. Było to w chwili, gdy Madame wkroczyła śmiało do jej sypialni, po czym nie proszona rozsiadła się wygodnie na kanapie obitej aksamitem. – Madame M.! – krzyknęła mama. – JakŜe miło cię znowu zobaczyć. Wreszcie
zdecydowałaś się nas odwiedzić. Dlaczego zachowywała się tak nerwowo? Dlaczego bez przerwy spoglądała na stojące na nocnej szafce zdjęcia? Na te stare fotografie taty i Paula. Znajdowała się tam nawet podobizna mojego ojca, oprawiona w niezbyt szerokie srebrne ramki. Madame podąŜyła za jej wzrokiem – i zamarła. – Mam cudownie oprawione portrety Juliana – mama usiłowała pośpiesznie się wytłumaczyć. – Ale Jory chciał je mieć w swoim pokoju. Madame M. ponownie chrząknęła. – Wyglądasz wspaniale, Catherine. – I czuję się o wiele lepiej, dziękuję. Ty równieŜ wyglądasz kwitnąco. Jej ręce przesuwały się nerwowo po kolanach, a stopy bezustannie poruszały obrotowe krzesło. – A jak się miewa twój małŜonek? – Świetnie. Właśnie jest na obchodzie. Czekał na ciebie, lecz kiedy się nie zjawiłaś... – Rozumiem. Przepraszam za to spóźnienie, ale mieszkańcy tego stanu to istni złodzieje. Musiałam zapłacić osiemset dolarów za starego gruchota, z którego przez całą drogę wyciekał olej. Mama zwiesiła głowę. Wiedziałem, Ŝe stara się ukryć uśmiech. – A czegóŜ innego mogłaś się spodziewać za osiem setek? – spytała w końcu. – AleŜ, Catherine, przecieŜ wiesz, Ŝe Julian nigdy tyle nie zapłacił za Ŝaden ze swoich samochodów. – W jej piskliwym głosie pojawił się ton zadumy. – Lecz on przynajmniej wiedział, jak się z nimi obchodzić, a ja, niestety, nie mam o tym zielonego pojęcia. Zdaje się, Ŝe sentyment odebrał mi zdrowy rozsądek. Powinnam była dać tysiąc i kupić sobie coś porządniejszego, ale znasz mnie i wiesz, Ŝe naleŜę do osób oszczędnych. Potem zapytała o kolano mamy. Czy nastąpiła juŜ jakaś poprawa? I kiedy mama znów będzie mogła tańczyć? – Jest juŜ duŜo lepiej – odparła mama, nieco rozdraŜniona (nie cierpiała, gdy ludzie pytali o jej kolano). – Trochę boli, kiedy zanosi się na deszcz. – A co z Paulem? Minęło tyle czasu od chwili, gdy widziałam się z nim po raz ostatni. Pamiętam, Ŝe kiedy wyszłaś za niego, taka byłam na ciebie wściekła, Ŝe nie chciałam cię juŜ więcej widzieć na oczy. Byłam wówczas tak roztrzęsiona, Ŝe nawet musiałam na jakiś czas zawiesić lekcje tańca. Ponownie spojrzała na zdjęcie taty. – Czy twój brat nadal mieszka z wami? Zapadło milczenie, kiedy mama w napięciu studiowała portret uśmiechniętego Chrisa. O jakim bracie babcia mówiła? Mama nie miała Ŝadnego brata. Czemu Madame patrzyła na
fotografię mojego ojczyma, skoro pytała o wujka Cory’ego? – Tak, tak, oczywiście – odparła mama. Zupełnie nie wiedziałem, o co jej chodzi. – Opowiedz mi teraz wszystko o Greenglennie i Clairmont. Chcę wiedzieć wszystko o wszystkich. Co z Lorraine Duval? Za kogo ona wyszła? Czy to prawda, Ŝe przeprowadziła się do Nowego Jorku? – On nigdy się nie oŜenił, prawda? – dopytywała się podejrzliwie babcia. – Kto? – Twój brat. – Nie, jeszcze nie – odrzekła mama gniewnie, lecz potem się uśmiechnęła. – Mamy córeczkę, a na imię ma Cindy. – Hrrmm! – chrząknęła Madame. – ZdąŜyłam się juŜ o tym dowiedzieć. Dostrzegłem dziwny błysk w jej oku. – Ale chciałabym usłyszeć o niej coś więcej. Jory pisał, Ŝe ta mała wykazuje pewne uzdolnienia taneczne. – O, tak. Tak! Szkoda, Ŝe nie widziałaś jej w malutkich róŜowych trykotach, kiedy starała się naśladować Jory’ego albo mnie, to znaczy kiedy jeszcze mogłam tańczyć. – Twój mąŜ musi być juŜ chyba starszym panem – odezwała się Madame, nie zwracając uwagi na fotografię Cindy, którą mama próbowała jej podać. – Czy Jory ci powiedział, Ŝe piszę ksiąŜkę? To niesamowicie pasjonujące zajęcie. Kiedy przed laty zaczęłam ją pisać, miałam inne zdanie na ten temat, ale teraz, po dokonaniu wielu poprawek, aŜ sama się dziwię, Ŝe pisanie moŜe dać taką samą satysfakcję jak balet. Uśmiechnęła się, po czym zaczęła składać papiery, by doprowadzić biurko do porządku. – W tym pokoju jest straszny bałagan. Przepraszam. Potrzebuję własnej pracowni, ale nie mamy odpowiedniego pomieszczenia... – Czy twój brat pojechał juŜ na obchód? Siedziałem oszołomiony. Nie mogłem pojąć, o kim ona mówi. Wujek Córy przecieŜ juŜ nie Ŝył. Nie Ŝył od wielu lat, choć jego grób był pusty. – Musisz być okropnie głodna. Przejdźmy do jadalni, a Emma odgrzeje dla nas spaghetti. To jedyna potrawa, którą moŜna odgrzewać, nie niszcząc smaku... – Spaghetti? – przerwała Madame. – Czy to ma znaczyć, Ŝe jadacie takie paskudztwa? Karmisz skrobią mojego wnuka? JuŜ wiele lat temu ostrzegałam cię, Ŝebyś lepiej trzymała się z daleka od włoskiej kuchni! Mój BoŜe, Catherine, ile razy mam ci to powtarzać?! Spaghetti było jednym z moich ulubionych dań, ale by uczcić przyjazd Madame, Emma przygotowała nie spaghetti, lecz comber barani. Opiekła go zgodnie ze wskazówkami mamy tak, jak babcia lubiła najbardziej. Czemu więc mama wspominała o spaghetti? Spojrzałem na nią z wyrzutem i zobaczyłem, Ŝe się strasznie denerwuje. Przypominała mi Melodie, która zawsze
boi się, Ŝe coś moŜe jej się nie udać – a przecieŜ czego miałaby się bać? Madame M. powiedziała, Ŝe nie będzie u nas jadać ani sypiać, dlatego Ŝe nie chciałaby sprawiać nam kłopotu. Wynajęła pokój na mieście, niedaleko naszej szkoły baletowej. – ChociaŜ nie poprosiłaś mnie o to, Catherine, z przyjemnością zostanę tu i zastąpię cię w obowiązkach. Kiedy Jory napisał mi o twoim nieszczęściu, natychmiast sprzedałam swoją szkołę. Mama jedynie kiwnęła głową. Zdawało się, Ŝe ma w niej pustkę. Parę dni później znalazłem się wraz z Madame w biurze mamy. – Muszę przyznać, Ŝe panuje tu niespotykany porządek – mówiła babcia, rozglądając się ciekawie dookoła. – Obawiam się, Ŝe za kilka dni będzie tu taki bałagan, jakby to miejsce od lat naleŜało do mnie. Kochałem ją w dość nietypowy sposób, mniej więcej tak, jak kocha się zimę w samym środku lata. Tęskni się za nią w letnie upały, lecz kiedy nadchodzi, by zmrozić świat, wtedy wypatruje się jej końca. Madame poruszała się niczym młoda dziewczyna, choć równocześnie wyglądała tak strasznie staro. Gdy tańczyła, trudno było oprzeć się wraŜeniu, Ŝe oto masz przed sobą osiemnastoletniego podlotka. KaŜdego dnia jej czarne włosy miały inny odcień. ZdąŜyłem się juŜ dowiedzieć, Ŝe uŜywała barwiących szamponów, co powodowało, Ŝe jej biały grzebień szybko stawał się ciemny. Szczerze mówiąc, wolałem, Ŝeby nie farbowała włosów. Lubiłem jej siwiznę, która w blasku słońca lśniła jak srebro. – Pod kaŜdym względem jesteś taki sam jak mój Julian! – wykrzyknęła, tuląc mnie do siebie ze zbytnią wylewnością. Byłem na nią zły, bo zwolniła młodą nauczycielkę, którą mama niedawno zatrudniła. – Ale dlaczego jesteś taki arogancki? Czy twoja matka mówiła ci, Ŝe jesteś wspaniałym tancerzem? Twoja mama zawsze uwaŜała, Ŝe najwaŜniejsza w balecie jest muzyka, ale tak nie jest, to nieprawda. Istotą baletu jest piękno ludzkiego ciała. Na szczęście zjawiłam się tu, by cię uratować. Przybyłam, by nauczyć cię, jak osiągnąć perfekcję. Dzięki mnie wyrobisz sobie technikę. Jej piskliwy głos zniŜył się o oktawę albo dwie. – Przyjechałam równieŜ dlatego, Ŝe jestem juŜ stara, a właściwie w ogóle nie znam własnego wnuka. Jestem tu, by spełnić wobec ciebie mój obowiązek; Ŝeby być nie tylko twoją babcią, ale takŜe zastąpić ci dziadka i utraconego ojca. To bardzo niemądre ze strony twojej matki, Ŝe tańczyła, wiedząc, iŜ w kaŜdej chwili jej kolano moŜe nie wytrzymać tak wielkiego obciąŜenia, lecz twoja matka nigdy nie grzeszyła mądrością, więc czemu tu się dziwić? W tym momencie przesadziła, doprowadzając mnie do istnej furii. – Nie mów w ten sposób o mojej mamie. Ona nie jest głupia. Zrobiła to dla mnie. Prawda jest taka, Ŝe zatańczyła, bo bez przerwy ją prosiłem, aby wystąpiła ze mną na scenie.
Zrobiła to dla mnie, babciu, dla mnie, nie dla siebie! Ciemne oczka babci stały się nagle bardzo przenikliwe. – Jory, czas na pierwszą lekcję mojej filozofii: nikt nigdy nie robi niczego dla kogoś innego, chyba Ŝe dzięki temu moŜe uzyskać podwójną korzyść. Madame wyrzuciła do kosza wszystkie kartki z zapiskami mamy, po czym wyjęła z torby ogromną teczkę, pełną jakichś papierzysk. W ciągu kilku minut po biurku mamy zaczęło walać się tyle szpargałów, Ŝe nie było juŜ na nim Ŝadnego wolnego miejsca. Pochyliłem się, aby wydobyć z kosza te wszystkie rzeczy, które mama lubiła najbardziej. – Nie kochasz mnie tak mocno jak ją – Ŝaliła się Madame zmęczonym, starczym głosem. Znieruchomiałem, słysząc ból w jej glosie. Spojrzałem w górę i po raz pierwszy w Ŝyciu zobaczyłem ją taką, jaką była naprawdę. Zobaczyłem godną politowania, starą, samotną kobietę, która rozpaczliwie pragnie zachować to, co jej jeszcze zostało – mnie. Zrobiło mi się jej Ŝal. – Babciu, naprawdę cieszę się, Ŝe tu jesteś. Bardzo cię kocham, ale nie pytaj, proszę, czy kocham cię bardziej niŜ innych. Po prostu bądź szczęśliwa, Ŝe masz kogoś, kto darzy cię takim uczuciem. Ciesz się, tak jak ja się cieszę, Ŝe jest ktoś, kto kocha mnie takim, jakim jestem. Pocałowałem jej pomarszczony policzek. – Wkrótce poznamy się lepiej. I znajdziesz we mnie to wszystko, czego brakowało ci w twoim synu, więc nie płacz i nie czuj się opuszczona. Moja rodzina jest przecieŜ twoją rodziną. Moje słowa nie osuszyły jednak łez, które szkliły się w jej oczach. Usta jej drŜały, gdy przyciągała mnie mocno do siebie. Starczy głos załamywał się pod wpływem emocji. – Wiesz, Julian nigdy nie przytulił się do mnie tak, jak ty właśnie to zrobiłeś. On nie lubił, kiedy go dotykałam, i sam nigdy teŜ mnie nie dotykał. Dziękuję ci, Jory, Ŝe kochasz mnie choć trochę. Do tej pory nie była dla mnie niczym więcej niŜ coroczną letnią atrakcją. Nie szczędziła mi pochwał, dzięki czemu czułem się tak wspaniale. Teraz jednak poczułem się dosyć dziwnie. Zrozumiałem, Ŝe przez cały czas w jakiś sposób rzucała cień na Ŝycie mojej rodziny. PrzeŜywaliśmy teraz cięŜkie chwile. Mogłem winić za to wszystko tę starszą panią z sąsiedztwa, lecz oto siedziała przede mną jeszcze jedna leciwa kobieta w czerni, która była dziesięciokrotnie bardziej irytująca niŜ babcia Barta, a przy tym apodyktyczna. Bart był wciąŜ w takim wieku, Ŝe potrzebował czyjejś kontroli, natomiast ja byłem juŜ prawie dorosły i nie zniósłbym, gdyby ktoś jeszcze chciał mi matkować. Ze złością oswobodziłem się z jej objęć i spytałem: – Babciu, dlaczego wszystkie babcie tak bardzo lubią ubierać się w czerń? – Bzdura! – rzuciła ostro. – Robią to tylko niektóre! Wydało mi się, Ŝe w jej oczach dojrzałem gniew. – Ale przecieŜ nigdy nie widziałem cię w niczym, co by miało inny kolor.
– I nigdy nie zobaczysz! – Nie rozumiem. Mama mówiła, Ŝe ubierałaś się tak, zanim zmarł dziadek, jeszcze przed śmiercią taty. CzyŜbyś nosiła wieczną Ŝałobę? – Ach, juŜ wiem – naigrawała się ze mnie. – Czujesz się nieswojo, widząc czarne ubrania. Tak? To napawa cię smutkiem, tak? A mnie to sprawia przyjemność. To mnie wyróŜnia. KaŜdy moŜe nosić pastelowe ciuchy. Tylko niektórzy potrafią zadowolić się czarnym strojem, a poza tym dzięki temu moŜna zaoszczędzić sporo pieniędzy. Roześmiałem się i cofnąłem jeszcze o krok. Byłem pewien, Ŝe to właśnie ze względów finansowych ubiera się tak, a nie inaczej. – A czyja jeszcze babcia lubi ubierać się w ten sposób? – spytała podejrzliwie. Uśmiechnąłem się i cofnąłem o następny krok. Zmarszczyła czoło i zbliŜyła się do mnie. Kiedy byłem juŜ koło drzwi, uśmiechnąłem się szeroko. – To wspaniale, Ŝe jesteś z nami, babciu Madame. Bądź szczególnie miła dla Melodie Richarme. Któregoś dnia oŜenię się z nią. – Jory! – wrzasnęła. – Wracaj tu! Czy myślisz, Ŝe przeleciałam pół świata tylko po to, Ŝeby zastępować twoją matkę? Jestem tu z zupełnie innego powodu. Chcę doprowadzić do tego, Ŝeby syn Juliana tańczył w Nowym Jorku, w największych miastach świata i Ŝeby zyskał sławę i chwałę naleŜną ojcu, któremu na tej drodze stanęła Catherine. To mnie rozwścieczyło. Jeszcze przed chwilą kochałem ją, ale teraz chciałem zadać jej taki sam ból, jaki sprawiły mi jej słowa. – Czy moja sława pomoŜe mojemu świętej pamięci ojcu?! – krzyknąłem. Byłem juŜ całkiem dobrym tancerzem i to nie była jej zasługa, tylko mamy. Nie mogła nauczyć mnie lepiej tańczyć. Wszystko, co jeszcze mogła uczynić, to nauczyć mnie, jak pokochać kogoś tak znienawidzonego, starego i zgorzkniałego. – ZdąŜyłem się juŜ nauczyć tańczyć, Madame, moja mama jest naprawdę doskonałą nauczycielką. Zbladłem, prześwidrowany wzrokiem pełnym pogardy. Zaskoczyła mnie, gdy w chwilę później opadła na kolana i złoŜyła ręce do modlitwy. Podniosła głowę, jakby chciała spojrzeć Bogu prosto w oczy. – Julianie! – krzyknęła gorączkowo. – Jeśli widzisz nas teraz, zobacz, jak arogancki jest twój czternastoletni syn. Przysięgam dzisiaj, Ŝe nim umrę, uczynię go najbardziej oklaskiwanym tancerzem na świecie. Osiągnie to wszystko, co ty byś osiągnął, gdybyś nie rozbijał się samochodami i nie uganiał za kobietami, Ŝe nie wspomnę o innych występkach. Dzięki swojemu synowi, Julianie, znów oŜyjesz, by tańczyć! Patrzyłem, jak wyczerpana opada na stojące przy biurku krzesło. Rozsiadła się na nim wygodnie, wyciągając przed siebie umięśnione nogi. – Niech diabli wezmą Catherine za to, Ŝe wyszła za męŜczyznę o tyle od siebie starszego.
Gdzie podział się jej rozum? A gdzie jego? Choć trzeba oddać sprawiedliwość, przed laty był rzeczywiście przystojny i dość urzekający, ale twoja matka powinna była zdawać sobie sprawę, iŜ ten człowiek zestarzeje się, zanim ona osiągnie pełnię kobiecości. Powinna była związać się z kimś, kto byłby mniej więcej w jej wieku. Stałem przed nią, zdziwiony tym, co usłyszałem. Powoli coś zaczynało świtać mi w głowie. Nie, nie, powtarzałem w duszy, chciałem, Ŝeby Madame natychmiast się zamknęła. Wstała energicznie z krzesła. Stałem niczym zahipnotyzowany siłą jej czarnych oczu. Nie byłem w stanie się ruszyć, choć za wszelką cenę pragnąłem stąd uciec. – Dlaczego drŜysz? – spytała. – Czemu wyglądasz tak dziwnie? – Wyglądam dziwnie? – Nie odpowiadaj mi pytaniem na pytanie – warknęła. – Opowiedz mi o Paulu, twoim ojczymie. Ile zarabia, co robi? Jest o dwadzieścia pięć lat starszy od twojej matki, ona ma trzydzieści siedem, to znaczy, Ŝe powinien mieć juŜ sześćdziesiąt dwa. Poczułem, Ŝe zaschło mi w gardle. Z trudem przełknąłem ślinę. – Sześćdziesiąt dwa to wcale nie tak duŜo – powiedziałem cicho, sądząc, Ŝe powinna dobrze o tym wiedzieć; przecieŜ była juŜ po siedemdziesiątce. – Dla męŜczyzny to juŜ podeszły wiek, dla kobiety to dopiero początek przekwitania. – To okrutne – rzekłem. Czułem, Ŝe jeszcze chwila, a zacznę jej nienawidzić. – To Ŝycie jest okrutne, Jory, strasznie okrutne. Kiedy jesteś młody, powinieneś brać od Ŝycia wszystko, co wpadnie ci w ręce, bo jeśli będziesz czekał na lepsze jutro, to moŜe się okazać, iŜ przegapiłeś najlepszą okazję. Wielokrotnie powtarzałam Julianowi, Ŝeby odszedł i zapomniał o Catherine. PrzecieŜ ona kochała tego starszego człowieka, lecz jemu nie mieściło się w głowie, Ŝeby jakakolwiek dziewczyna wolała kogoś w średnim wieku od niego, takiego przystojnego i Ŝywotnego młodzieńca jak on. A teraz nie ma go juŜ wśród nas, podczas gdy doktor Paul Sheffield cieszy się miłością, która naleŜna była mojemu synowi, a twojemu ojcu. Myślałem, Ŝe zaraz się rozpłaczę. Nie mogłem uwierzyć w to wszystko. CzyŜby moja mama okłamywała Madame? Dlaczego nie powiedziała jej o śmierci Paula? Po co to wszystko robiła? CóŜ mogło być złego w tym, Ŝe poślubiła Christophera, młodszego brata Paula? – Źle się czujesz, Jory? Dlaczego? – Czuję się dobrze, Madame. – Nie kłam, Jory. Potrafię wyczuć kłamstwo na milę. Dlaczego doktor Paul nigdy nie towarzyszy rodzinie w podróŜach do jego rodzinnego miasta? Czemu twoja matka zawsze zabiera ze sobą tylko dzieci i brata? Serce waliło mi jak oszalałe. Oblał mnie zimny pot, tak Ŝe aŜ koszula przykleiła mi się do skóry. – Madame, czy ty nigdy nie poznałaś jego młodszego brata?
– Młodszego brata? Co ty wygadujesz? – pochyliła się i zajrzała mi głęboko w oczy. – Nigdy nie słyszałam, Ŝeby miał w ogóle jakiegoś brata. Nie obiło mi się o uszy nawet podczas tej strasznej afery, kiedy jego Ŝona utopiła syna. Pisały o tym wszystkie gazety, ale Ŝadna nie wspominała o jakimś jego bracie. Paul Sheffield miał tylko siostrę – Ŝadnego brata, młodszego czy starszego. Zrobiło mi się niedobrze. Bałem się, Ŝe zaraz zwymiotuję. Gotów byłem wybuchnąć płaczem i uciec stąd. Biec na oślep i zrobić sobie coś złego, tak jak Bart, kiedy ktoś powiedział mu coś przykrego albo wyrządził krzywdę. Bart – po raz pierwszy w Ŝyciu poczułem to, co zawsze musiał odczuwać mój brat. Wydawało mi się, Ŝe ziemia się pode mną zapada. Bałem się, Ŝe wszystko runie, jeŜeli tylko odwaŜę się wykonać nawet najmniejszy ruch. Przed oczyma miałem całe swoje Ŝycie. Przypominałem sobie moich rodziców. Ojciec nigdy nie wyglądał na duŜo starszego od mamy. Zdaje się, Ŝe był od niej starszy zaledwie o dwa lata i parę miesięcy. Ona urodziła się w kwietniu, on zaś w listopadzie. Zawsze byli tak bardzo do siebie podobni. Mieli takie same oczy i włosy, potrafili nawet porozumiewać się, nie mówiąc ani słowa. Wystarczyło jedno spojrzenie, by się zrozumieli. Madame siedziała jak na szpilkach, gotowa w kaŜdej chwili naskoczyć na mnie – a moŜe na mamę? Wokół jej oczu pojawiły się głębsze zmarszczki, a wargi zacisnęły się złowrogo. Sięgnęła do torebki, szukając papierosów. – Zaraz, zaraz – odezwała się jakby do siebie. – Jak Catherine ostatnim razem usprawiedliwiała nieobecność Paula? Ach, tak. Najpierw zadzwoniła do domu, a potem powiedziała, Ŝe Chris przyjechał z nią dlatego, Ŝe Paul miał zbyt powaŜne kłopoty z sercem, by wybierać się w tak długą podróŜ. Zostawiła go pod opieką pielęgniarki. Ale czy to nie dziwne, Ŝe chociaŜ mąŜ wymagał opieki, to jednak zostawiła go w domu i przyjechała do mnie z Chrisem? Przygryzła dolną wargę. – A zeszłego lata nie przyjechaliście, poniewaŜ Bart nie znosi starych grobów i starych kobiet – to znaczy mnie, jak sądzę. Zepsuty dzieciak. W tym roku znowu nie przyjechali, bo Bart wbił sobie w kolano zardzewiały gwóźdź i dostał zakaŜenia czy czegoś w tym rodzaju. Ten przeklęty dzieciak sprawia same kłopoty. Zresztą Catherine zasłuŜyła sobie na to. Nie powinna była uganiać się za facetami zaraz po śmierci Juliana. A ta choroba Paula. On ciągle ma kłopoty z sercem, lecz nie miał Ŝadnego ataku. KaŜdego lata tłumaczy się w ten sam sposób. Paul nie moŜe podróŜować z powodu choroby, lecz Chris zawsze przyjeŜdŜa. To doprawdy zastanawiające. Niespodziewanie przerwała, widząc, jak kieruję się do wyjścia. Robiłem wszystko, by ukryć przed nią twarz. Nigdy przedtem nie byłem bardziej przeraŜony niŜ w tej chwili, gdy patrzyłem w te podejrzliwe oczy. Wiedziałem, Ŝe chodzi jej po głowie coś okropnego.
W tym momencie zerwała się na równe nogi. – Wkładaj płaszcz. Jedziemy do domu. Zdaje się, Ŝe twoja matka będzie musiała wyjaśnić mi parę rzeczy.
Okrutna prawda – Jory – zaczęła Madame, kiedy jechaliśmy do domu tym kupionym za bezcen starym gratem – twoi rodzice nie zwierzają się wam chyba ze swojej przeszłości, co? – Mówią nam wystarczająco wiele – odparłem sztywno. Denerwowało mnie, Ŝe wścibia nos w nie swoje sprawy. – Wszyscy mówią, Ŝe cudownie się z nimi rozmawia, bo w przeciwieństwie do innych potrafią słuchać. Chrząknęła. – Bycie dobrym słuchaczem to doskonały sposób na unikanie pytań, na które wolałoby się nie udzielać odpowiedzi. – Posłuchaj mnie, babciu. Moi rodzice bardzo nie lubią, gdy ktoś interesuje się ich prywatnym Ŝyciem. Poprosili mnie i Barta, Ŝebyśmy nie rozmawiali o domu nawet z naszymi przyjaciółmi. W gruncie rzeczy to nawet dość mądre, bo przecieŜ rodzina powinna trzymać się razem. – Doprawdy...? – Tak! – wykrzyknąłem. – Ja teŜ nie lubię, kiedy ktoś wtrąca się w moje prywatne sprawy! – Ty jeszcze jesteś w takim wieku, w którym wszyscy mają jakieś tajemnice; w ich wieku ludzie nie przejmują się juŜ takimi rzeczami. – Madame, moja mama była sławna, poza tym trzykrotnie wychodziła za mąŜ. UwaŜam, Ŝe nie Ŝyczyłaby sobie, aby jej poprzednia szwagierka, Amanda, wiedziała, gdzie teraz mieszkamy. – A niby czemu? – Moja ciocia Amanda nie naleŜy do zbyt miłych osób, to wszystko. – Jory, ufasz mi, prawda? – Tak – odrzekłem, choć to mijało się z prawdą. – W takim razie powiedz mi wszystko, co wiesz o Paulu. Powiedz, czy on rzeczywiście jest tak bardzo chory, jak mówi twoja mama, i czy w ogóle jeszcze Ŝyje. Powiedz mi, czemu mieszka z wami Christopher i czy zachowuje się wobec was tak, jakby to on był waszym ojcem. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Starałem się być dobrym słuchaczem. Chciałem, Ŝeby nie przestawała mówić, dzięki czemu miałbym czas na przygotowanie odpowiedzi. Nie chciałem, oczywiście, by wyciągnęła ode mnie zbyt wiele. Nastała długa chwila ciszy, którą w końcu przerwała babcia. – Wiesz, Ŝe po śmierci Juliana twoja matka zamieszkała u doktora Paula. Potem wraz z młodszą siostrą, Carrie, wyjechała do Wirginii. Jej matka miała tam wspaniały dom. Zdaje się, Ŝe Catherine zamierzała zniszczyć jej drugie małŜeństwo. O ile się nie mylę, ojczym twojej matki nazywał się Bartholomew Winslow.
Znów poczułem w gardle tę przeklętą kluchę. Nie powiem jej przecieŜ, Ŝe Bart nie był synem Paula, nie powiem! – Babciu, jeśli zaleŜy ci na tym, Ŝebym cię dalej kochał, to, proszę, nie wyraŜaj się tak brzydko o mamie. Jej koścista dłoń wyciągnęła się, by dotknąć mojej. – W porządku. Szanuję twoją lojalność. Chciałam po prostu, Ŝebyś znał wszystkie fakty. W tej właśnie chwili omal nie wjechała do kanału ściekowego. – Babciu, potrafię prowadzić. JeŜeli jesteś zmęczona i nie widzisz za dobrze znaków drogowych, to ja mogę kierować. Mogłabyś usiąść wygodnie i odpocząć. – Pozwolić się wieźć czternastoletniemu dziecku? Czyś ty oszalał? Czy chcesz powiedzieć, Ŝe kiedy siedzę za kółkiem, nie czujesz się bezpiecznie? Przez całe Ŝycie byłam woŜona, najpierw chłopskimi furmankami, potem powozami, a jeszcze później taksówkami i limuzynami, ale trzy tygodnie przed przyjazdem tutaj, zaraz po tym, jak otrzymałam twój list o wypadku Catherine, zapisałam się, w wieku siedemdziesięciu czterech lat, na kurs jazdy... Widzisz, jak szybko się uczę? W końcu, po czterech nieudanych próbach, udało jej się skręcić prawidłowo. Przed domem zobaczyliśmy Barta, który ze scyzorykiem w ręku tropił jakieś niewidzialne zwierzę, gotów w kaŜdej chwili zadać mu śmiertelny cios. Madame omal go nie przejechała, podjeŜdŜając pod dom. Wyskoczyłem szybko i obiegłem samochód, by otworzyć jej drzwiczki, lecz ona zdąŜyła wyjść sama. TuŜ za plecami Madame pojawił się Bart z noŜem. Udawał, Ŝe zadaje jej serię ciosów. – Śmierć wrogom! – wrzeszczał. – Śmierć wszystkim staruchom, które noszą na sobie czarne szmaty! Śmierć, śmierć, śmierć! Madame odeszła spokojnie w stronę domu, jakby w ogóle nie słyszała wydzierającego się Barta. Odciągnąłem go na stronę. – Rób tak dalej, a moŜesz być pewien, Ŝe przesiedzisz cały dzień w swoim pokoju. – Czerń... Nienawidzę czerni... muszę wymazać to całe czarne zło. Po chwili jednak złoŜył ostroŜnie scyzoryk i schował go do kieszeni. Lecz zanim to zrobił, starannie wytarł o koszulę rękojeść z masy perłowej. Obchodził się z tym noŜem nadzwyczaj delikatnie. I tak być powinno, ostatecznie, dałem za niego całe siedem dolców. Przez ten czas Madame zdąŜyła juŜ znaleźć się na progu. Zadzwoniła do drzwi, lecz nie czekała, aŜ ktoś otworzy, tylko bezceremonialnie weszła do mieszkania. Cisnęła torebkę na stojący w przedpokoju fotel. Przez kilka sekund wsłuchiwała się w dochodzący z pokoju mamy stukot maszyny do pisania. – Pisze – rzekła oschle. – Zdaje się, Ŝe robi to z taką samą pasją, z jaką kiedyś tańczyła... Nic nie odpowiedziałem, ale miałem ochotę pobiec i uprzedzić mamę. Jakby czytając
w moich myślach, Madame zatarasowała mi drogę, nie pozwalając się wyprzedzić. Mamę zaskoczyło to nagłe pojawienie się w jej sypialni Madame Marishy. – Catherine, dlaczego nie powiedziałaś mi, Ŝe doktor Paul Sheffield nie Ŝyje? Mama zrobiła się czerwona, a potem zupełnie zbladła. Ukryła twarz w dłoniach. Na szczęście prawie natychmiast odzyskała zimną krew, podniosła głowę i spojrzała gniewnie na Madame. – Miło cię znów widzieć, Madame Marisha – powiedziała, porządkując papiery porozrzucane na biurku. – Byłoby jeszcze milej, gdybyś raczyła zadzwonić i uprzedzić mnie o tej wizycie. Mam nadzieję, Ŝe Emma tak podzieliła pieczeń, iŜ znajdzie się coś dla ciebie... – Nie próbuj mnie omamić głupimi gadkami o jedzeniu. Jak mogło ci przyjść do głowy, Ŝe pozwolę zaśmiecać sobie organizm twoją idiotyczną baraniną? Jadam zdrową Ŝywność, wyłącznie zdrową Ŝywność. – Jory – zwróciła się do mnie mama – idź do Emmy i powiedz jej, Ŝeby nie przygotowywała nakrycia dla Madame. – Po co to bezsensowne gadanie o obiedzie? Przyjechałam tu, Ŝeby zadać ci bardzo waŜne pytanie, a ty wciąŜ mówisz o jedzeniu. Catherine, odpowiedz mi: czy Paul Sheffield nie Ŝyje? Mama spojrzała na mnie i pokazała, Ŝe powinienem odejść. Nie zrobiłem tego jednak. Pobladła jeszcze bardziej. Odniosłem wraŜenie, iŜ przeraziło ją to, Ŝe ja, jej ukochany syn, nie chcę wykonać jej polecenia. Spojrzała na Madame i wymamrotała niewyraźnie: – Nigdy nie wypytywałaś o mnie czy o mojego męŜa... – Catherine! – Jory, proszę, opuść ten pokój. A moŜe wolisz, Ŝebym wstała i sama cię stąd wyprowadziła? Na korytarzu kiepsko było słychać rozmowę prowadzoną za drzwiami, przyłoŜyłem więc do nich ucho. – Madame, nie wiesz nawet, jak bardzo potrzebowałam kogoś, komu mogłabym się zwierzyć, ale ty zawsze byłaś taka chłodna, taka niedostępna. Sądziłam, Ŝe mnie nie zrozumiesz. Cisza, a potem głośne chrząknięcie. – Tak, Paul umarł wiele lat temu, lecz cały czas myślę o nim jak o Ŝywym człowieku. Wolę myśleć, Ŝe Ŝyje, tylko po prostu nie moŜe być teraz przy mnie. Sprowadziliśmy tu jego rzeźby i ławeczki. Staraliśmy się, Ŝeby nasz ogród wyglądał tak jak jego. Co prawda, nie udało się tego dokonać, lecz gdy zapada zmierzch, a ja siadam na jego ulubionej ławce, to wydaje mi się, Ŝe zaraz przyjdzie do mnie i zacznie szeptać czułe słówka. Tak krótko byliśmy małŜeństwem. Przez cały czas chorował... więc kiedy umarł, czułam, Ŝe nie zdąŜyłam dać mu pełni małŜeńskiego szczęścia. Zawsze chciałam zastąpić mu Julię, jego pierwszą Ŝonę. – Catherine – odezwała się Madame delikatnie. – Kim jest ten męŜczyzna, którego twoje
dzieci nazywają ojcem? – Madame, to nie twoja sprawa, jak sobie ułoŜyłam Ŝycie. – W głosie mamy zaczął narastać gniew. – Czasy się zmieniły, to juŜ nie jest ten sam świat, w którym ty się wychowałaś. Co ty moŜesz wiedzieć o moim Ŝyciu? Nie poznałaś wszystkich cierpień, jakie stały się moim udziałem, gdy byłam jeszcze dzieckiem i tak bardzo potrzebowałam miłości. Nie patrz tak na mnie tymi pełnymi potępienia oczyma, bo nie jesteś w stanie pojąć, przez co w Ŝyciu przeszłam. – Och, Catherine, czyŜbyś wątpiła w moją inteligencję? Czy naprawdę sądzisz, iŜ jestem głupia, ślepa i niewraŜliwa? Wiem doskonale, kim jest człowiek, którego mój wnuk nazywa tatą. Nie dziwota, Ŝe nigdy nie potrafiłaś pokochać bez reszty Juliana. Zawsze myślałam, Ŝe jego rywalem był Paul, lecz teraz wiem juŜ, Ŝe to nie był Paul ani Bartholomew Winslow – to był Christopher, twój brat. GwiŜdŜę na to, co ze sobą robicie. Jeśli dzielisz z nim łoŜe i znajdujesz w jego ramionach szczęście, którego nie dane ci było dotąd odczuwać, potrafię to zrozumieć. PrzecieŜ obie dobrze wiemy, Ŝe ludzie popełniają zbrodnie o wiele gorsze niŜ rodzeństwo, które udaje męŜa i Ŝonę. Ale dla mnie najwaŜniejsze jest dobro mojego wnuka. Muszę go chronić. Nie masz prawa naraŜać dzieci na ponoszenie kary za wasz nielegalny związek. Och! Co ona wygaduje! Mamo, zrób coś, powiedz coś, powiedz, Ŝe to nieprawda! Spraw, Ŝebym znów czuł się bezpiecznie – odpędź mój strach! Skończ tę rozmowę o swoim bracie! Skuliłem się przy ścianie, chowając twarz w dłoniach. Nic juŜ nie chciałem usłyszeć, ale jednocześnie bałem się stąd odejść. Głos mamy stał się strasznie chrapliwy i zduszony, jakby próbowała usilnie powstrzymać łzy. – Nie wiem, jak się o tym dowiedziałaś, ale proszę, spróbuj mnie zrozumieć... – Jak juŜ powiedziałam, nie obchodzi mnie to. I myślę, Ŝe cię rozumiem. Nie byłaś w stanie kochać mojego syna, tak jak nie byłaś w stanie kochać Ŝadnego męŜczyzny bardziej niŜ brata. Jest mi przykro z tego powodu. W duchu opłakuję Juliana, który uwaŜał cię za anioła. Jego Catherine, jego Clara, jego śpiąca królewna, której nigdy nie obudził – oto, czym byłaś dla niego, Catherine. Byłaś ucieleśnieniem bohaterek baletu. Dziewicza i czysta, słodka i bez skazy, a w końcu okazałaś się wcale nie lepsza od reszty kobiet. – Proszę! – krzyknęła mama. – Próbowałam uciec od Chrisa. Próbowałam bardziej kochać Juliana. Naprawdę próbowałam. – Nie. Wcale nie próbowałaś. Gdyby tak było, na pewno by ci się udało. – Skąd ty to moŜesz wiedzieć? – dobiegł mnie rozpaczliwy krzyk mamy. – Catherine, tak się złoŜyło, Ŝe wiele lat temu Ŝycie złączyło nas ze sobą. Przez ten czas zdąŜyłam cię juŜ dość dobrze poznać. A teraz w to wszystko włączył się Jory,
który robi, co moŜe, aby cię chronić... – On nic nie wie. Proszę, powiedz, Ŝe on nic nie wie! – Nie wie. – Madame próbowała powiedzieć to łagodnym głosem, tak przynajmniej jej się wydawało. – Ale on rozmawia ze mną i wyjawia mi więcej faktów, niŜ sam przypuszcza. Młodzi juŜ tacy są; myślą, Ŝe starzy nie potrafią połapać się nawet w najprostszych sprawach. Sądzą, Ŝe moŜna doŜyć siedemdziesiątki i wciąŜ wiedzieć mniej od czternastolatka. UwaŜają, Ŝe wiedzą wszystko najlepiej, bo przecieŜ ich Ŝycie pełne jest nowych doświadczeń. Zapominają jednak, Ŝe my teŜ kiedyś byliśmy młodzi. Co więcej, my zamieniliśmy juŜ nasze lustra w okna... oni zaś ciągle stoją przed lustrami, zapatrzeni w samych siebie. – Madame, proszę, nie mów tak głośno. Bart często chowa się po kątach i podsłuchuje nasze rozmowy. Jej piskliwy głos stał się cichszy. Musiałem teraz bardziej wytęŜać słuch, chcąc cokolwiek usłyszeć. – W porządku, powiem, co mam do powiedzenia, i zaraz się stąd wyniosę. Według mnie ten dom nie jest właściwym miejscem, by wychowywał się w nim chłopiec tak wraŜliwy jak Jory. Atmosfera jest tu tak napięta, jakby za chwilę miała eksplodować bomba. Twój młodszy syn najwyraźniej potrzebuje pomocy psychiatry. Chciał dźgnąć mnie noŜem, gdy wchodziłam do waszego domu. – Bart zawsze się w coś bawi... – odezwała się nieśmiało mama. – Ha! Bawi się! Jego nóŜ o mało nie rozdarł mojego płaszcza. To prawie nowy płaszcz i powinien mi starczyć aŜ do samej śmierci. – Proszę, Madame, nie mam nastroju na rozmowy o śmierci. – Czy sądzisz, Ŝe proszę cię o współczucie? Jeśli tak to odbierasz, mogę wyrazić się inaczej. Chcę nosić ten płaszcz tak długo, jak długo będę Ŝyć. A zanim umrę, muszę zobaczyć, jak Jory osiąga sławę, która powinna była stać się udziałem Juliana. – Staram się, jak mogę – w głosie mamy moŜna było dosłyszeć zmęczenie. – Co ty moŜesz? MoŜesz stworzyć mu prawdziwe piekło i narazić go na publiczne potępienie! śyjesz ze swoim rodzonym bratem i prędzej czy później to musi się wydać. Jory będzie cierpiał. Będzie wyszydzany przez szkolnych kolegów. Zlecą się tu tłumy reporterów, którzy będą zasypywać ciebie, jego i w ogóle wszystkich w tym domu tysiącami pytań. Zostaniesz pozbawiona praw rodzicielskich. – Usiądź, proszę. Przestań tak bez przerwy łazić. – Do jasnej cholery, Catherine, czy ty mnie słuchasz? JuŜ kupę lat temu wydawało mi się, Ŝe coś dziwnego dzieje się pomiędzy tobą a twoim bratem. Nawet jeśli wyszłaś za doktora Paula, byłam przekonana, Ŝe wy... no, niewaŜne, co myślałam, ale faktem jest, Ŝe poślubiłaś męŜczyznę, który jedną nogą był juŜ w grobie. CzyŜby kryły się za tym jakieś wyrzuty sumienia?
– Nie wiem. Zawsze myślałam, Ŝe wyszłam za niego, poniewaŜ go kochałam i wiele mu zawdzięczałam. Miałam z tysiąc powodów, Ŝeby go poślubić, ale najwaŜniejsze było to, Ŝe on tego pragnął. – W porządku, miałaś dość powodów, ale to nie zmienia faktu, Ŝe skrzywdziłaś Juliana. Nigdy nie dawałaś mu tego, czego najbardziej potrzebował. Nie umiałam pojąć, jak moŜesz mu się opierać. Płakał przy mnie, mówił, Ŝe go nie kochasz. Powtarzał, Ŝe w twoim Ŝyciu jest jakiś męŜczyzna, którego darzysz uczuciem. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam głupia, prawda? On teŜ był głupcem. Wszyscy byliśmy głupcami, jeśli chodziło o ciebie, Catherine. Byłaś taka piękna, młoda i wydawałaś się taka niewinna. Czy urodziłaś się juŜ taka przebiegła? Skąd wiedziałaś, mimo młodego wieku, co robić, by męŜczyzna kochał cię tak zapamiętale? – Czasami miłość to jeszcze nie wszystko – odparła posępnie mama. Byłem prawie sparaliŜowany tymi potwornościami, które usłyszałem. Z kaŜdą chwilą, z kaŜdym uderzeniem serca traciłem matkę, którą tak bardzo kochałem. Traciłem równieŜ jedynego ojca, jakiego miałem wystarczająco długo, by się do niego przywiązać. – W jaki sposób dowiedziałaś się o Chrisie i o mnie? – spytała mama, przyprawiając mnie o nowe dreszcze przeraŜenia. – Czy to takie waŜne? – odburknęła Madame. Bałem się, Ŝe zaraz powie, iŜ to ja wszystko wygadałem. – Mówiłam ci juŜ, Catherine, Ŝe nie jestem głupia. Zadałam Jory’emu kilka pytań. Wysłuchałam jego odpowiedzi i dodałam do tego jeszcze kilka faktów. Nie widziałam Paula od bardzo wielu lat, a ty zawsze przyjeŜdŜałaś do mnie z Chrisem. Bart jest bliski obłędu, tego przynajmniej dowiedziałam się od Jory’ego – wygadał się przez nieuwagę, nie powiedziałby mi tego świadomie, za bardzo cię kocha, by to zrobić. Czy myślisz, Ŝe mogę stać z boku i pozwolić tobie i twojemu bratu zrujnować równieŜ Ŝycie mojego rodzonego wnuka? Nie dam wam zniszczyć jego kariery czy narazić na szwank jego zdrowie. Chcę zabrać go na wschód, gdzie będzie bezpieczny z dala od tego domu, który jeśli wszystko się wyda, znajdzie się na pierwszych stronach gazet w całym kraju! Zrobiło mi się niedobrze. Uchyliłem lekko drzwi. Zobaczyłem, Ŝe moja matka jest blada jak ściana. Zaczęła drŜeć, ja równieŜ drŜałem – ale w przeciwieństwie do mnie w jej oczach nie było łez. Mamusiu, jak moŜesz Ŝyć ze swoim bratem, skoro cały świat wie, Ŝe to złe? Jak mogłaś przez tyle lat oszukiwać mnie i Barta? Jak Chris mógł nam to zrobić? A ja przez cały czas uwaŜałem go za tak wspaniałego człowieka. Sądziłem, Ŝe jest najlepszym męŜem, jakiego mogłaś sobie znaleźć, Ŝe jest najlepszym ojcem. PrzecieŜ to grzech, grzech. Nie dziwota, Ŝe Bart mówił o grzechu i wiecznych męczarniach w piekle. Jakimś sposobem musiał duŜo wcześniej poznać waszą tajemnicę.
Opadłem na kolana i oparłem głowę o drzwi. Zamknąłem oczy i usiłowałem oddychać głęboko. Mama znów się odezwała. Z łatwością moŜna było poznać, Ŝe stara się opanować. – Prawie odchodzę od zmysłów na samą myśl, Ŝe Bart powinien spędzić kilka miesięcy w szpitalu, ale gdybym miała jeszcze stracić Jory’ego, to z pewnością bym oszalała. Kocham moich synów, Madame. Kocham ich obu. Choć stale oskarŜałaś mnie o to, Ŝe jestem okrutna dla Juliana, to prawda jest taka, Ŝe starałam się być dla niego jak najlepszą Ŝoną. On nie był łatwy w poŜyciu. To ty i twój mąŜ, nie ja, uczyniliście go takim. To nie ja zmuszałam go do tańca, mimo Ŝe wolał grać w piłkę. To nie ja zmuszałam go do wielogodzinnych ćwiczeń, tak Ŝe nie miał nawet czasu na zabawę. To ty i Georges zabraliście mu dzieciństwo, ale to ja musiałam za to płacić. Chciał mnie mieć tylko dla siebie. Zabronił mi kontaktów z przyjaciółmi. Był zazdrosny o kaŜdego męŜczyznę, który obejrzał się za mną na ulicy, kaŜdego, na którego ja spojrzałam. Czy wiesz, co to znaczy Ŝyć u boku męŜczyzny, który bez przerwy podejrzewa cię o to, Ŝe przyprawiasz mu rogi? Tyle Ŝe to nie ja go zdradzałam, to on mnie zdradzał. Byłam mu wierna. Nie pozwoliłam się nawet dotknąć Ŝadnemu męŜczyźnie, ale nie moŜna było tego powiedzieć o nim. Potrafił zdradzić mnie z kaŜdą co ładniejszą dziewczyną, a potem wracał i chciał, bym go obejmowała i mówiła mu, jaki to on jest wspaniały... Jak mogłam to robić, czując, Ŝe jest przesiąknięty zapachem innej kobiety? Bił mnie wówczas. Wiedziałaś o tym? Chciał w ten sposób okazać mi swoją wyŜszość. Wtedy nie miałam jeszcze pojęcia, dlaczego to robił, teraz juŜ wiem: chciał po prostu znaleźć miłość, której ty mu nie dałaś. Zrobiło mi się jeszcze słabiej, gdy zobaczyłem bladą twarz babci. Traciłem takŜe swojego prawdziwego ojca, którego czciłem prawie jak świętego. – Przedstawiłaś mi swoje racje, Catherine, i muszę przyznać, Ŝe głęboko mnie zraniłaś. Pozwól, Ŝe teraz ja zrobię to samo. Georges i ja rzeczywiście popełniliśmy wiele błędów w stosunku do Juliana, to prawda. I prawdą jest równieŜ to, Ŝe ty i nasz syn musieliście za to zapłacić. Czy zamierzasz więc zgotować Jory’emu ten sam los? Pozwól mi zabrać go ze sobą do Greenglenny. ZaaranŜuję dla niego próbę w Nowym Jorku. Znam tam bardzo wpływowych ludzi. Udało mi się juŜ pokazać światu parę wyśmienitych tancerzy – Juliana i Catherine. Nie byłam aŜ taką złą matką, tak jak Georges nie był złym ojcem. Być moŜe nasze własne marzenia zaślepiły nas tak bardzo, Ŝe nie zauwaŜaliśmy potrzeb naszego syna. MoŜe za bardzo pragnęliśmy zaistnieć poprzez nasze dziecko. Tego właśnie pragnęliśmy, Catherine, zaistnieć poprzez Juliana. Nie ma juŜ go wśród nas. Pozostawił po sobie tylko jedno dziecko, twojego syna. Jory jest wszystkim, co mi zostało. Tylko dzięki niemu mogę dalej Ŝyć. Zawsze tylko brałaś, teraz po raz pierwszy w Ŝyciu daj! NIE! NIE! Nie chcę jechać z Madame.
Patrzyłem, jak mama opuszcza głowę. Jej twarz zupełnie zginęła pod falami złotych włosów. DrŜącą dłonią dotknęła czoła, tak jakby dostała jednego z tych okropnych ataków migreny. Nie chciałem jej opuszczać bez względu na to, czy była grzesznicą, czy teŜ nie. To był mój dom, mój świat, a ona wciąŜ była moją matką, tak jak Chris nie przestał być moim ojczymem. I byli tu: Bart, Cindy i Emma. Tworzyliśmy rodzinę – niewaŜne, dobrą czy złą, ale rodzinę. W końcu mama znalazła rozwiązanie. Nadzieja ponownie wypełniła mi serce. – Madame, zdaję się na twoje miłosierdzie, jeśli, oczywiście, masz go w sobie choć trochę. Rozumiem, Ŝe moŜesz mieć zupełną rację, ale nie mogę oddać ci mojego pierworodnego syna. Jory jest wszystkim, co mi zostało z małŜeństwa z Julianem. Jeśli mi go zabierzesz, zabierzesz część mojej osoby, tak waŜną część, Ŝe nie poddam się bez walki. Jory kocha mnie. Kocha Chrisa tak mocno, jak kochałby swojego prawdziwego ojca. Nawet jeśli musiałabym połoŜyć na szali jego karierę, nie mogę wystawiać na próbę jego miłości i pozwolić mu odjechać wraz z tobą... więc nie proś o to, co niemoŜliwe, Madame. Nie mogę stracić Jory’ego. Madame wpatrywała się w nią przez długą chwilę, a moje serce waliło tak głośno, Ŝe bałem się, iŜ obie je usłyszą. Potem babcia wstała, szykując się do wyjścia. – Hrrm! – chrząknęła. – Muszę ci coś jeszcze powiedzieć, Catherine, i być moŜe po raz pierwszy usłyszysz ode mnie całą prawdę. Odkąd cię poznałam, zawsze zazdrościłam ci młodości, urody i przede wszystkim talentu. Wiem, iŜ Jory odziedziczył to wszystko po tobie. Byłaś doskonałą nauczycielką. Znajduję w nim wiele cech twoich i Chrisa, twojego brata. Jego cierpliwość, jego pogodny optymizm, energia i poświęcenie to cechy typowe dla twojej rodziny, ale jest w nim równieŜ coś z Juliana. Wygląda tak jak mój syn. Ma w sobie ogień Juliana i podobnie jak on, ma słabość do kobiet. JeŜeli będę musiała ratować swojego wnuka, nie zawaham się przed niczym. Nie oszczędzę ani twojego brata, ani twojego młodszego syna. Jeśli nie oddasz mi Jory’ego, zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy, by rozbić wasz dom. Zostanę prawną opiekunką Jory’ego, a ty nie będziesz mogła nic zrobić, kiedy opowiem, co tu się dzieje. A jeśli zmusisz mnie, bym tak postąpiła, choć nie chciałabym tego robić, zabiorę Jory’ego na wschód i nigdy juŜ go nie zobaczysz. Mama wstała. Była prawie o głowę wyŜsza od babci. Nigdy przedtem nie widziałem w niej tyle dumy i siły. – No, dalej. Zrób to, co musisz. Nie ustąpię nawet o cal i nie pozwolę zabrać ci tego, co naleŜy do mnie. Nie rozdaję swoich dzieci. Jory jest mój. Wydałam go na świat po osiemnastogodzinnym porodzie. Nawet gdy będę musiała stawić czoło całemu światu, wciąŜ stać będę z podniesioną głową i walczyć o swoje dzieci. Nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do oddania dzieci. Odwracając się w stronę drzwi, Madame rozejrzała się po pokoju. Przez moment patrzyła na
gruby stos papieru, piętrzący się na biurku mamy. – Jeszcze zobaczysz, Ŝe postawię na swoim – mruknęła cicho. – śal mi ciebie, Catherine, i Ŝal mi twojego brata. śal mi równieŜ Barta, tego dzikiego małego potwora. śal mi wszystkich mieszkańców tego domu, bo strasznie będziecie cierpieć. Nie mogę jednak pozwolić, by moje współczucie i wyrozumiałość związały mi ręce. Jory będzie bezpieczny tylko przy mnie, nosząc moje nazwisko. – WYNOŚ SIĘ! – wrzasnęła mama, która straciła juŜ kompletnie panowanie nad sobą. Chwyciła wazon z kwiatami i cisnęła nim w kierunku Madame. – ZNISZCZYŁAŚ śYCIE JULIANA, A TERAZ CHCESZ ZNISZCZYĆ JESZCZE JORY’EGO! CHCESZ WBIĆ MU DO GŁOWY, śE NIE MA DLA NIEGO śYCIA POZA BALETEM, śE LICZY SIĘ TYLKO TANIEC! ALE SPÓJRZ NA MNIE. JA TEś BYŁAM TANCERKĄ, A WCIĄś śYJĘ! Madame ponownie przebiegła wzrokiem po pokoju, jakby chciała znaleźć jakiś przedmiot, którym mogłaby ugodzić mamę. Potem jednak schyliła się powoli, by podnieść leŜące u jej stóp kawałki wazonu. – To był prezent ode mnie, a ty, jak na ironię, chciałaś mi rozbić nim głowę. Odniosłem wraŜenie, Ŝe coś musiało w niej pęknąć, bo w jej oczach nie było juŜ gniewu, a z jej głosu zniknął władczy ton. – Kiedy Julian był małym chłopcem, starałam się obchodzić z nim jak najlepiej, postępować tak, jak ty postępujesz wobec swoich synów... i jeśli nawet popełniałam błędy, to wypływały one z jak najlepszych intencji. – Czy tak nie jest zawsze? – W głosie mamy wyraźnie brzmiała gorycz. – Intencje zawsze sprawiają pozory słuszności, a w końcu okazuje się, Ŝe musimy przepraszać i usprawiedliwiać się. Zdaje się, Ŝe przez całe Ŝycie, niczym tonący, próbowałam chwytać się nie istniejącej brzytwy. KaŜdej nocy, zanim połoŜę się koło Chrisa, powtarzam sobie, Ŝe po to właśnie się urodziłam. Ilekroć popełniam coś złego, pocieszam się, Ŝe jakoś to zrównowaŜę. W końcu jestem dla brata jedyną kobietą, którą umiał pokochać; Ŝoną, której tak bardzo potrzebował. Dałam mu szczęście. Nie dbam o to, czy ty to potępiasz i czy świat czyni to samo. GwiŜdŜę na to, co świat uwaŜa za słuszne! Babcia stała w milczeniu, z wyrazem konsternacji na twarzy. Zdawało mi się, Ŝe poruszyły ją słowa mamy. Obserwowałem, jak cienka Ŝylasta dłoń wyciąga się, by dotknąć włosów mamy. Cofnęła się jednak, a oczy babci znów stały się chłodne. – Powtarzam, Catherine, współczuję ci, współczuję wam wszystkim, ale najbardziej Ŝal mi Jory’ego, poniewaŜ on ma najwięcej do stracenia. Okrutna prawda Ukryłem się szybko, bo Madame wypadła z pokoju mamy i ruszyła w stronę
drzwi wyjściowych. Po drodze minęła Barta, który znów wymachiwał swoim noŜem. – Wiedźma, stara czarna wiedźma! – mruczał pod nosem, unosząc górną wargę. – Mam nadzieję, Ŝe nigdy tu nie wrócisz. Nigdy, nigdy! Czułem się tak zdruzgotany, Ŝe chciałem zaszyć się w jakiejś dziurze i umrzeć. Moja matka Ŝyła ze swoim bratem. Kobieta, którą tak bardzo kochałem i szanowałem, okazała się gorsza od tych wszystkich wrednych matek, o jakich słyszałem. Gdybym opowiedział o tym kolegom, Ŝaden by w to nie uwierzył. Lecz gdybym to zrobił, okryłbym się wieczną hańbą, wyszydzaliby mnie, nigdy nie mógłbym spojrzeć im prosto w oczy. I wtedy dopiero dotarło do mnie to wszystko. Tata był moim wujkiem. Nie tylko Barta, ale i moim. O BoŜe, co ja teraz pocznę? Dokąd mógłbym uciec? Nie łączyła ich platoniczna miłość, jaką siostra powinna darzyć brata. Udawali małŜeństwo, a więc było to kazirodztwo. Byli kochankami. Wiedziałem o tym! PrzecieŜ ich widziałem! Nagle wszystko stało się takie wstrząsające, odraŜające i plugawe. Dlaczego pozwolili owładnąć się tej miłości? Dlaczego nie byli w stanie temu zapobiec? Chciałem iść i zapytać ich o to, ale nie mogłem znieść widoku mamy i taty. Zamknąłem się w pokoju i zrozpaczony rzuciłem się na łóŜko. Kiedy wołali mnie na obiad, powiedziałem, Ŝe nie jestem głodny – ja, który zawsze nie mogłem doczekać się posiłków. Mama podeszła do drzwi. – Jory? – spytała zaniepokojona. – Czy podsłuchiwałeś, o czym rozmawiałam z twoją babcią? – Nie, mamo – odparłem oschle. – Myślę, Ŝe się przeziębiłem, to wszystko. Rano czułem się duŜo lepiej. Musiałem coś wymyślić, Ŝeby wytłumaczyć, czemu mój głos był taki ochrypły. We łzach, które lały się z moich oczu, utonął ten młodziutki chłopiec, jakim byłem jeszcze parę godzin temu. Teraz musiałem stać się prawdziwym męŜczyzną. Poczułem się taki stary, jakby juŜ nic na świecie nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. I dopiero w tej chwili pojąłem, co stało się przyczyną tej nagłej zmiany, która zaszła w Barcie – on teŜ musiał o tym wiedzieć. Podkradłem się, by popatrzeć, jak mama skrobie coś w tym oprawionym w niebieską skórę pamiętniku. Kiedy nadarzyła się okazja, wszedłem do jej pokoju i przeczytałem wszystko, co napisała. Zaczynałem robić się taki sam jak Bart, ale przecieŜ musiałem wiedzieć. „Odwiedziła mnie dzisiaj Madame Marisha. Jej wizyta sprawiła, Ŝe na nowo odŜyły te wszystkie koszmary, które prześladowały mnie przez całe Ŝycie. Kiedy odeszła, serce ze strachu łomotało w mojej piersi tak głośno jak tam-tam wybijający rytm ostatniej walki. Miałam ochotę uciec i ukryć się, tak jak wtedy, gdy zamykano nas w Foxworth Hall. Kiedy wrócił Chris,
wybiegłam mu na spotkanie i rozpaczliwie wtuliłam się w niego, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie zauwaŜył mojej rozpaczy, był wykończony po długim dniu pracy. Potem pocałował mnie i pojechał na wieczorny obchód, a ja siedziałam sama w pokoju, podczas gdy moi synowie pozamykali się w sypialniach. Czy oni zdają sobie sprawę z tego, Ŝe wkrótce nasz świat legnie w gruzach? Czy powinnam pozwolić Madame zabrać Jory’ego, by w ten sposób uchronić go przed skandalem i upokorzeniem? Czy nie byłam samolubna, chcąc go za wszelką cenę utrzymać przy sobie? A Bart, co z Bartem? I co się stanie z Cindy, kiedy wyda się nasz sekret? Nagle poczułam się tak, jakbym znów była w Charlottesville razem z Chrisem i Carrie, jakbyśmy znów wyruszali w drogę do Sarasoty. Przypomniała mi się teŜ ta olbrzymia Murzynka, usiłująca wsiąść z wypchanymi torbami do autobusu. Henrietta Beech. Dobra stara Henny. Minęło tyle czasu od chwili, gdy myślałam o niej po raz ostatni. Chciałam przypomnieć sobie jej szeroki uśmiech, jej przyjazne oczy, jej delikatne ręce i ten spokój, jaki czułam, gdy prowadziła nas do Paula, który miał nam pomóc. Czy jest ktoś, kto mógłby teraz nam pomóc?” Zakręciły mi się w oczach łzy, gdy odkładałem pamiętnik na miejsce. Wszedłem do pokoju Barta i zastałem go siedzącego na podłodze. Siedział w ciemnościach, skulony niczym starzec. – Idź do łóŜka, Bart – poprosiłem. Lecz on ani drgnął. Zdawało się, Ŝe w ogóle mnie nie usłyszał.
Wrota Piekieł Wiedziałem, Ŝe tak będzie. Jory po prostu źle by się czuł, gdyby mnie nie szpiegował. Usiłował sprawdzić, jaką teŜ niegodziwość obecnie wymyślam. Zachowywałem się tak, jakbym w ogóle go nie widział. Na szczęście nie męczył mnie zbyt długo swoją obecnością. Kiedy poszedł, wyciągnąłem z szuflady ostatni fragment pisanej przez mamę powieści. To musiał być koniec, bo u dołu ostatniej strony umieściła swoje personalia i adres. Nie miałem pojęcia, czemu właściwie płaczę. Malcolm nie Ŝałowałby ani jej, ani taty. Musiałem jeszcze popracować nad sobą, musiałem stać się twardy i silny, by juŜ nic nie sprawiało mi takiego bólu, jaki sprawiało innym. Rano poszedłem do kuchni, gdzie krzątały się mama i Emma. Piekły jakieś ciasto i bez przerwy rozmawiały tylko o tym. Ta kobieta myślała, Ŝe o jej grzechu nikt się nie dowie, Ŝe nie spotka jej zasłuŜona kara. Powinna być mądrzejsza. Przykucnąłem w kącie i złapałem się za łydki. Gapiłem się na mamę i tatę. Szkoda, Ŝe nie mogłem zobaczyć, jakie myśli chodzą im po głowach. Chciałem wiedzieć, co teŜ myślą sobie o mnie, co myślą o sobie i o tym, co zrobili. Zamknąłem powieki. Oczyma wyobraźni widziałem tańczącą mamę. Latem, tuŜ po powrocie ze szpitala, miałem kłopoty z zasypianiem, nocami zakradałem się do kuchni i wyjadałem to, co znajdowało się w lodówce. Rzecz jasna, robiłem to tak, Ŝeby nikt się o tym nie dowiedział. Chciałem, Ŝeby wszyscy martwili się o mnie i bali, Ŝe zagłodzę się na śmierć. Pewnej nocy, gdy szedłem do kuchni, by zjeść kawałek kurczaka, zobaczyłem rodziców tańczących ze sobą w salonie. Ona miała na sobie białą sukienkę baletnicy z ogromnym dekoltem, a on tak był w nią zapatrzony, Ŝe nie zobaczyłby mnie, nawet gdybym stanął na środku pokoju. Po prostu miał przed oczyma tylko mamę. Wyglądała przepięknie w tym kostiumie. Wirowała w niezliczonych piruetach, bezustannie uśmiechając się i flirtując z męŜczyzną, który obserwował ją bacznie, stojąc w półmroku. Złapała go za krawat i zaciągnęła na środek pokoju. Próbowała zmusić, by odtańczył wraz z nią fragment baletu. On jednak pochwycił ją w ramiona i pocałował. Patrzyłem, jak stara się rozpiąć jej kostium, który w chwilę później zsunął się z niej i opadł na podłogę. Nie miała na sobie nic oprócz białych trykotów, które zdjął w ciągu paru sekund. Była teraz zupełnie naga. Potem wziął ją na ręce i ponownie przywarłszy wargami do jej ust, przeniósł ją do sypialni – a przecieŜ był jej rodzonym bratem. Tak, John Amos miał rację, mówiąc, Ŝe powinni zostać ukarani. Miał rację. Suka! Dziwka! Uwiodła swojego brata! Nie ujdzie im to bezkarnie! Będą musieli smaŜyć się
w piekle, płonąć, płonąć – płonąć tak, jak spłonął mój tatuś, mój prawdziwy tatuś, Bartholomew Winslow. Przeczytałem całą jej powieść. Wiedziałem juŜ, jak okrutne mogą być matki. Aby ukryć przed światem swoje dzieci, są w stanie zamknąć je na strychu, na którym latem moŜna udusić się z gorąca, a zimą zamarznąć na śmierć. Przez wiele lat moja mama trzymana była w zamknięciu, była bita i głodzona. Znienawidziłem Malcolma za to, Ŝe w tak bezlitosny sposób traktował rodzone wnuki. Znienawidziłem tę starą kobietę z sąsiedztwa za to, Ŝe podała swoim dzieciom pączki zatrute arszenikiem. Musiała chyba być obłąkana? A moŜe i mnie częstowała ciastkami i lodami, w których był arszenik? AŜ się wzdrygnąłem i poczułem mdłości. Dlaczego policja nie złapała jej i nie posadziła na krześle elektrycznym? Nie, mówił mi wewnętrzny głos, nie moŜna posadzić na krześle elektrycznym pięknej kobiety, która ma tak dobrych adwokatów. Tacy zawsze dobrze wiedzą, jak wybronić swoją klientkę. Wystarczy dowieść, Ŝe jest nienormalna. Takie kobiety zamyka się w pięknych pałacach połoŜonych wśród wzgórz. Do takiego właśnie pałacu kaŜdego roku jeździł mój tata, by odwiedzić matkę. Swoją matkę i matkę mojej mamy. Och, grzechy moich rodziców sięgają aŜ po samo niebo. Bóg na pewno ich za to ukarze. A jeśli on nie będzie chciał tego zrobić, to Malcolm zobaczy, jak ja wymierzam sprawiedliwość. Wieczorem długo nie mogłem zasnąć, przez cały czas róŜne myśli kotłowały mi się w głowie. Tata był rodzonym bratem mamy – to znaczy, Ŝe był moim wujkiem i wujkiem Jory’ego. Och, mamo, nie jesteś wcale taka święta, za jaką uwaŜa cię Jory. Mówisz mu, co moŜe, a czego nie wolno mu robić z Melodie, a sama przez cały czas sypiasz w jednym łóŜku razem ze swoim bratem. Zabraniasz nam wchodzić bez pukania do waszej sypialni. To hańba! Hańba! I ta wasza prywatność. Zawsze jej potrzebowaliście, by robić to, czego nie wolno robić bratu i siostrze – uprawiać kazirodztwo! Oboje byli po prostu grzesznikami. Byli bardziej niegodziwi niŜ ja. Robili ze sobą to wszystko, co Jory chciał robić z Melodie i z innymi dziewczynami – to, co robili ze sobą Adam i Ewa po tym, jak ugryźli jabłko. Robili ze sobą te paskudztwa, o których tyle mówią dorastający chłopcy. Nie chciałem juŜ mieszkać razem z nimi. Nie chciałem kochać mamy ani jej brata. Jory teŜ juŜ wiedział. Musiał się o tym dowiedzieć, bo zachowywał się tak samo jak ja, ale ja przynajmniej odzyskiwałem rozsądek, zdrowy rozum Malcolma. Dzieci grzesznych rodziców były stworzone po to, by cierpieć. Ja cierpiałem od urodzenia, a teraz to samo spotyka Jory’ego. Cindy teŜ miała cierpieć, choć była zbyt mała, aby zrozumieć, co znaczy tak wielkie słowo jak „kazirodztwo”. Ale czemu wciąŜ modliłem się do Boga, by jutro nigdy nie nastało? Dlaczego tak bardzo bałem się przyszłości? Dlaczego chciałem, by tej nocy zabrała mnie śmierć i uchroniła mnie
przed zrobieniem czegoś znacznie gorszego od kazirodztwa? Nadszedł jednak kolejny ranek. Znów zasiadłem do śniadania, lecz jak zwykle niczego nie ruszyłem. Gapiłem się na serwetę, która w kaŜdej chwili mogła pokryć się plamami, gdybym coś niechcący przewrócił. Jory siedział obok mnie i wyglądał na zagubionego, czyli dokładnie tak, jak ja się czułem. Mijały dni i nikt nie był szczęśliwy. Tata snuł się po domu, sprawiając wraŜenie chorego. Musiał chyba podejrzewać, Ŝe ja i Jory wiemy o wszystkim, a mama z pewnością podzielała jego obawy. Oboje unikali naszego wzroku i starali się udzielać wymijających odpowiedzi na pytania Jory’ego. Ja nigdy Ŝadnych nie zadawałem. Pewnego dnia usłyszałem pukanie do drzwi Jory’ego. – Jory, proszę, wpuść mnie – prosiła mama. – Wiem, Ŝe podsłuchiwałeś, kiedy rozmawiałam z Madame M. Pozwól mi wszystko wytłumaczyć. Jeśli nas zrozumiesz, nie będziesz nas tak bardzo nienawidził. Na jej miejscu nie byłbym tego taki pewny. Przeczytałem całą tę cholerną ksiąŜkę. To nie było w porządku, Ŝe Ŝycie dało nam takich rodziców. Nastało Święto Dziękczynienia i odwiedziła nas ta stara, ohydna Madame M. śe teŜ jeszcze miała czelność przyjmować jakiekolwiek zaproszenia. Zresztą mama nie powinna była jej w ogóle zapraszać. Siedziała przy naszym stole i zdawała się poŜerać wszystko wzrokiem. Tata podzielił indyka, nie uśmiechając się przy tym ani razu. Madame w tym czasie wpatrywała się w mamę, która siedziała bez słowa z napuchniętymi i zaczerwienionymi oczyma. Płakała, musiała płakać. ZasłuŜyła sobie na to. Nawiasem mówiąc, nie lubiłem indyka. Nie umywał się do kurczaka. Tata zapytał mnie, na jaki kawałek mam ochotę. Nie odpowiedziałem mu. Skrzywiłem się tylko, myśląc, Ŝe jego głos jest taki zachrypły, jakby tata był przeziębiony, ale on wcale nie kaszlał ani nie kichał, poza tym nie wyglądał jak ktoś, kto jest chory. Co więcej, on przecieŜ nigdy nie chorował. – No, malutka – mówiła Emma z tym swoim szerokim uśmiechem na twarzy. – Nadszedł czas radości! Musimy podziękować Bozi za wszystkie błogosławieństwa, jakimi nas obdarzyła, włączając w to, oczywiście, naszą nową córeczkę, która siedzi teraz z nami przy stole. AŜ we mnie zakipiało, gdy usłyszałem te słowa. Tata w milczeniu wziął ponownie w dłonie nóŜ i widelec, by dalej porcjować indyka. Patrzyłem na niego z nadzieją, Ŝe moŜe przypomni sobie, aby dać mi udko. Potem spojrzałem na mamę, która wyglądała na rozdraŜnioną, choć za wszelką cenę usiłowała stwarzać pozory osoby rozluźnionej. Zjadła najwyŜej dwa kęsy, po czym zerwała się od stołu i wybiegła z jadalni. Usłyszałem, jak w głębi korytarza trzaskają drzwi jej sypialni. Tata przeprosił nas i poszedł sprawdzić, co się z nią stało.
– Dobry BoŜe, co się dzieje z tymi ludźmi? – odezwała się Emma, podczas gdy Madame Marisha siedziała w milczeniu. Na jej twarzy równieŜ malowało się głębokie zamyślenie. Gapiłem się na nią, czując, Ŝe z kaŜdą chwilą coraz bardziej jej nienawidzę. Bardziej od niej nienawidziłem tylko swojej własnej babci, no i moŜe Cindy. Cały czas zastanawiałem się, czy Emma równieŜ nie grzeszyła, pozwalając przez tyle lat, by tuŜ pod jej nosem działy się takie potworności. Jory zaczął zajmować się Cindy, usiłując nakłonić ją do jedzenia i w jakiś sposób ją rozbawić. Jednak wiedziałem doskonale, Ŝe w głębi duszy cierpiał niewysłowione katusze. W gruncie rzeczy ze mną było dokładnie tak samo. Serce mi krwawiło na myśl o moim nieszczęśliwym ojcu, który zginął w płomieniach. A moŜe on teŜ rozmyślał o swoim prawdziwym tacie, którego mama nigdy nie kochała tak, jak powinna, poniewaŜ jej serce ciągle naleŜało do własnego brata. śałowałem, iŜ poznałem tę straszną prawdę. Dlaczego mama musiała opisać to wszystko w swojej ksiąŜce? Inaczej nigdy bym nie wierzył w to, co wygadywał o niej John Amos. Nie uwierzyłbym mu, bo zawsze miałem go za kłamcę, myślałem, Ŝe tak jak ja, wciąŜ coś udaje i zmyśla. Teraz jednak wiedziałem, Ŝe on jest jedynym prawdomównym człowiekiem na świecie, jedynym, który szanował mnie na tyle, by rozmawiać ze mną szczerze. Szlochając wstałem od stołu i ruszyłem do swojego pokoju. Wychodząc spojrzałem na Cindy. Roześmiana siedziała na kolanach Jory’ego i bawiła się jakąś zabaweczką, którą od niego dostała. Mnie nikt nic nie dawał. Nikt oprócz kłamliwej, czarnej, jędzowatej babci, ale ona juŜ się nie liczyła. W niedzielę mama nie miała juŜ tak „Ŝałosnej” miny. Wszystko wskazywało na to, Ŝe Madame M. zostawi nas wreszcie w spokoju i moŜe nawet powróci na wschód, gdzie było jej miejsce. Wiedziałem, Ŝe kiedy to nastąpi, mama i tata znów będą mogli udawać, Ŝe są małŜeństwem. Ukryłem się za otwartymi drzwiami sypialni i obserwowałem mamę, jak klęczy i się modli. Była to cicha modlitwa. Ciekawe, czy Bóg w ogóle słucha naszych modlitw? Po chwili wróciłem do salonu i jak zwykle przycupnąłem w swoim rogu. Zacząłem bawić się zapałkami. Zapalałem jedną po drugiej, przysuwając je tak blisko twarzy, Ŝe aŜ czułem bijące od nich ciepło. Ogień to jednak okropny sposób na odkupienie ludzkich win. JakieŜ to musiało być straszne, kiedy dusza mojego prawdziwego tatusia unosiła się ku niebu spowita gęstym czarnym dymem. A ja byłem wówczas takim tyciutkim człowieczkiem, schowanym głęboko w brzuchu mojej mamy. Byłem „embrionem”, a nie Bartem, a co gorsza, mogłem się nawet urodzić dziewczynką. Szkoda, Ŝe mój tata nie mógł mi wyjaśnić tych wszystkich rzeczy, które tak trudno było zrozumieć. Rozbolała mnie głowa, przez co nie zauwaŜyłem, Ŝe ogień sięga juŜ moich palców. Odruchowo wypuściłem zapałkę. Upadła na podłogę. Szybko zerwałem się na równe nogi
i zacząłem zadeptywać tlący się dywan. Bałem się, Ŝe zaraz ktoś wyczuje zapach spalenizny. Oczywiście natychmiast zrobiliby mi straszną awanturę. Zawsze się mnie czepiali. Nie obchodziło ich to, Ŝe Jory moŜe robić o wiele poskudniejsze rzeczy. Jak to mówił John Amos? – Twoja matka jest przyczyną wszelkich okropnych rzeczy. Całe zło to tylko i wyłącznie jej wina. Tak juŜ jest z kobietami, zwłaszcza z tymi pięknymi. Są podstępne i przesiąknięte złem. Robią wszystko, by omamić męŜczyzn. Tak, wiedziałem juŜ, Ŝe miał rację. Wszystkie piękne kobiety były siedliskiem grzechu. Tak było w przypadku mojej babci i mamy. Ta pierwsza przez cały czas okłamywała mnie, nie powiedziała mi, kim jest naprawdę, a co najgorsze, uwiodła mojego prawdziwego ojca, pomimo Ŝe on był dla niej o wiele za młody. A moja mama postępowała dokładnie tak samo. Głowa zaczęła boleć mnie jeszcze bardziej. Westchnąłem, pomyślałem, Ŝe lepiej będzie, jeśli zajmę się tym, co do mnie naleŜy. Moim zadaniem było przecieŜ zastąpienie Malcolma. Byłem jego prawnukiem i zdąŜyłem juŜ przejąć wiele z jego mądrości. Zachowywałem się tak jak on. Nawet czułem się tak, jak musiał się czuć, kiedy był juŜ bardzo starym człowiekiem – wtedy był najmądrzejszy. Teraz juŜ do reszty znienawidziłem wszystkie kobiety. Musiałem jednak sprowadzić je z powrotem na drogę cnoty. Mama wciąŜ myślała, Ŝe ja nic nie wiem; Ŝe tylko Jory wie o jej występkach... Ale myliła się, poniewaŜ wiedziałem znacznie więcej od niego. Będąc wtedy w domu, po prostu nie moŜna było nie usłyszeć piskliwego głosu starej Madame Marishy, który nawet umarłego postawiłby na nogi. A poza tym przeczytałem przecieŜ całą ksiąŜkę mamy. Ból głowy powoli stawał się nie do zniesienia. Nie wiedziałem juŜ, kim tak naprawdę jestem, Malcolmem czy Bartem. Teraz byłem jednak Malcolmem, miałem chore serce, powykręcane reumatyzmem nogi i przerzedzone włosy, ale jednocześnie byłem najmądrzejszym człowiekiem pod słońcem. Zacząłem wyobraŜać sobie, Ŝe jestem własnym pradziadkiem leŜącym na łoŜu śmierci. Ach, ta moja głupia córka, myślałem. Ukryła na strychu czwórkę swoich dzieci, łudząc się, Ŝe ja się o tym nie dowiem. Jak mogła być tak potwornie głupia? Powinna była wiedzieć, Ŝe prędzej czy później John powie mi o wszystkim. Powinna była być świadoma tak wielu rzeczy, które ignorowała lub o których najzwyczajniej w świecie zapomniała. A więc myśli, Ŝe niebawem umrę i Ŝe jestem tak zniedołęŜniały, iŜ nie dam rady pokonać tych stromych schodów. A po cóŜ niby miałbym to robić, skoro mam Johna, który zastępuje mi oczy. Kazałem mu szpiegować córkę i donosić mi o wszystkim, co robi, kiedy jej nie widzę. Powiedziałem mu, Ŝe zmienię swój testament, Ŝe po mojej śmierci córka nie dostanie ani grosza z tych cięŜko zarobionych pieniędzy. Tak, Malcolm nigdy nie był za stary, by nie móc
przechytrzyć swoich wrogów. Nigdy nie był za stary – i w końcu zawsze potrafił postawić na swoim. Powłócząc nogami, ruszyłem w kierunku sypialni rodziców, która pachniała ich grzechem. Zatrzymałem się przed zamkniętymi drzwiami. W moim wnętrzu siedział szlochający mały chłopiec, lecz musiałem być taki jak Malcolm – stary, silny i mądry. Gdzie się podziały te pokryte mgłą wzgórza? Gdzie się podział ten wielki dom? Gdzie teraz byli moi słudzy, wielka sala balowa i kręte schody? Wszystko juŜ mi się mieszało w tej obolałej głowie. Czułem, jak pulsuje moje osłabione kolano, a serce wali tak, jakbym zaraz miał dostać zawału. – Wyprostuj się, Bart – powiedział człowiek, który był moim wujem. Wystraszył mnie i speszył. – Jesteś za młody, Ŝeby człapać niczym starzec. Nie musisz juŜ kuleć, Bart, z twoim kolanem wszystko w porządku. Pogłaskał mnie po głowie i otworzył drzwi sypialni. Zobaczyłem oczekującą go w łóŜku mamę. LeŜała na wznak, wpatrując się w sufit. CzyŜby płakała? Czy on właśnie wrócił z tego okropnego szpitala, przynosząc do domu masę zarazków? – Nienawidzę cię! – wyszeptałem, przeszywając go jak najdzikszym spojrzeniem. – Myślisz, Ŝe jesteś bezpieczny, co? Myślisz, Ŝe poniewaŜ jesteś lekarzem, nie zostaniesz ukarany. Ale Bóg ześle w swoim gniewie czarnego anioła, który ukarze ciebie i twoją siostrę za to, co robicie. Zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy w Ŝyciu. Patrzyłem mu prosto w oczy. Zamknął drzwi i zaprowadził mnie na koniec korytarza, Ŝeby mama nie słyszała tego, co miał mi do powiedzenia. – Bart, ty wciąŜ odwiedzasz swoją babcię, prawda? – Na jego obliczu rysowało się wyraźne zakłopotanie, ale głos brzmiał normalnie. – Musisz się nauczyć nie wierzyć we wszystko, co usłyszysz. Ludzie czasami wymyślają niestworzone rzeczy. – Diabelskie nasienie! – zasyczałem. – Wydane na świat, by pomnaŜać szatańskie plemię. Tym razem złapał mnie za ramię tak mocno, Ŝe aŜ zabolało. – Nigdy nie mów przy mnie takich rzeczy! I nigdy nie waŜ się mówić czegoś podobnego w obecności mamy, chyba Ŝe chcesz dostać lanie, o którym, daję ci słowo, długo będziesz pamiętał. A kiedy znowu spotkasz się z tą kobietą z sąsiedztwa, powiedz jej, Ŝe to ona zasadziła to nasienie, a potem przyglądała się, jak rośnie. Gdy będziesz to mówił, przyjrzyj się uwaŜnie wyrazowi jej twarzy... wtedy zrozumiesz, kto tu jest naprawdę zły. Wyrwałem się i uciekłem. Nie miałem najmniejszej ochoty usłyszeć tego, co jeszcze miał mi do powiedzenia. Biegłem na oślep, przypadkiem nadziałem się na kant stojącego w holu stolika. Wpadłem nań z takim impetem, Ŝe aŜ strąciłem ustawioną na nim drogą lampę, która roztrzaskała się o podłogę.
Gdy znalazłem się w swoim pokoju, rzuciłem się na łóŜko. Z trudem łapałem powietrze i drŜałem na całym ciele. Bolało mnie coś w piersiach. Miałem wraŜenie, Ŝe moją klatkę piersiową ściskają Ŝelazne sztaby. Czułem się jak wyciśnięta tubka pasty do zębów. Z trudem przewróciłem się na plecy i patrząc w sufit, zacząłem płakać. Po twarzy spływały mi ogromne łzy, które moczyły poduszkę. Gdybym zmoczył pościel w inny sposób, z pewnością dostałbym lanie, bo byłem juŜ za duŜy, Ŝeby robić takie rzeczy. Ile ja właściwie miałem lat, dziesięć czy osiemdziesiąt? Dlaczego czułem się tak staro? Czy tak chciał Bóg? Czy to, co spotkało tę czwórkę dzieci zamkniętych na strychu, nie świadczy o mądrości Malcolma? Minęło przecieŜ tyle lat od jego śmierci, a one wciąŜ noszą w sobie znamię tamtych czasów. „Mama odeszła i mnie porzuciła. Od płaczu do dziś mam spuchnięte powieki. Mama odeszła i mnie porzuciła. Niech za to będzie przeklęta na wieki...” Zasnąłem. Śniło mi się, Ŝe złapał mnie jakiś starzec i wrzucił do pojemnika na śmieci. Potem znalazłem się w śmieciarce, która wywiozła mnie na wysypisko, gdzie miałem spłonąć razem z całą masą odpadków. Obudziłem się zlany zimnym potem. Wiedziałem, Ŝe dzieci grzeszników teŜ będą cierpieć. Nikogo nie ominie kara – nawet mnie.
Gniew Sprawiedliwych Lalo jak z cebra. Stałem w oknie i przyglądałem się, jak krople deszczu odbijają się od stojących w ogrodzie marmurowych posągów. To była kara za ich nagość i grzeszne pozy. Czekałem na powrót Jory’ego. Potępieni. Obaj byliśmy skazani na potępienie za to, Ŝe Ŝyliśmy z rodzicami, którzy nigdy nie powinni za takich się uwaŜać. Mama właśnie wróciła z zakupów. Miała róŜowe policzki i była roześmiana. Otrząsnęła z włosów krople deszczu. Szczebiotała z Emmą tak, jak gdyby wszystko było w porządku. PołoŜyła na krześle paczki i zdjęła płaszcz. Powiedziała Emmie, Ŝe chyba się przeziębiła. – Nie cierpię takiej parszywej pogody – mówiła. – O, cześć Bart, nie zauwaŜyłam, Ŝe tu jesteś. Jak minął dzień? Tęskniłeś za mną? Nic jej na to nie odpowiedziałem. Nie miałem ochoty rozmawiać z nią po tym wszystkim, czego się dowiedziałem. Teraz juŜ nie musiałem być grzeczny, sympatyczny, a nawet czysty. Mogłem robić to, co mi się podoba. To wszystko ich wina. Skoro przez tyle lat nic dla nich nie znaczyły boskie zakazy, to ja równieŜ nie musiałem ich przestrzegać. – Bart, zanosi się na to, Ŝe będziemy mieli wspaniałe BoŜe Narodzenie – powiedziała mama, ale nie patrzyła na mnie, tylko na Cindy, dla której kupiła dziś nowe ciuchy. – To będą nasze pierwsze święta z Cindy. W najlepszych rodzinach zawsze są dzieci obojga płci, w ten sposób chłopcy mogą się więcej dowiedzieć o dziewczynkach i vice versa. Przyciągnęła Cindy do siebie. – Cindy, nawet nie wiesz, jaka z ciebie szczęściara, Ŝe masz takich wspaniałych braci, którzy będą cię uwielbiać, gdy dorośniesz i staniesz się prawdziwą pięknością. Oczywiście, jeśli cię juŜ teraz nie uwielbiają. O Jezu, czyŜby jeszcze nie wiedziała, co czuję do tej małej? Malcolm miał rację, mówiąc, iŜ piękne kobiety są głupie. Zajrzałem do kuchni, by przyjrzeć się Emmie, która nigdy nie grzeszyła urodą. Czy była mądrzejsza? Czy potrafiła przejrzeć mnie na wylot? Podniosła głowę, a jej wzrok spotkał się z moim. ZadrŜałem. Tak, brzydkie kobiety były mądrzejsze. Wiedziały dobrze, Ŝe uroda wcale nie jest najwaŜniejsza. – Bart, nie powiedziałeś mi jeszcze, co byś chciał dostać od świętego Mikołaja – odezwała się mama. Przeszyłem ją wzrokiem. Doskonale wiedziała, czego chciałem najbardziej. – Kucyka! – przypomniałem jej głośnym okrzykiem. Wyjąłem z kieszeni scyzoryk, który dostałem od Jory’ego, i zacząłem czyścić sobie nim paznokcie. Mama spojrzała na mnie, po czym przeniosła wzrok na Cindy, której zdąŜyły juŜ odrosnąć włosy.
– Bart, odłóŜ ten nóŜ. To mnie denerwuje. Boję się, Ŝe zaraz coś sobie zrobisz. Kichnęła raz, drugi i trzeci. To śmieszne, ale zawsze kichała trzy razy pod rząd. Wyciągnęła z torebki chusteczkę, by wysiąkać nos. Zapaskudziła powietrze zarazkami. Jory wrócił, gdy było juŜ prawie ciemno. Był cały przemoczony. Z przygnębioną miną poszedł od razu do swojego pokoju i głośno trzasnął drzwiami. Uśmiechnąłem się, widząc grymas bólu, jaki zagościł na obliczu mamy. A więc teraz utraciła miłość swojego ukochanego synusia. Tak się dzieje, jeśli nie przestrzega się boskich przykazań. Deszcz ciągle padał. Mama spojrzała na mnie szeroko rozwartymi oczyma. Była blada, a włosy opadły jej na czoło. Wiedziałem, Ŝe wielu męŜczyzn uznałoby ją za uosobienie piękna. Nie mówiąc ani słowa, wyrwałem sobie włos z głowy. Złapałem go zębami za jeden koniec i naciągnąłem lewą ręką. W prawej dłoni trzymałem nóŜ, którym przeciąłem włos na dwoje. – To dobry nóŜ – rzekłem. – Ostry jak brzytwa. W sam raz do odcinania włosów, nóg i rąk... Wyszczerzyłem zęby, zobaczywszy strach w oczach mamy. Czułem się taki mocny. John Amos mówił prawdę. Kobiety to jedynie bojaźliwe imitacje męŜczyzn. Ulewa wciąŜ się nasilała, a wiatr wył coraz głośniej. Na zewnątrz było zupełnie ciemno i panował straszny ziąb. Padało przez całą noc i nie przestało nawet następnego ranka. Emma wyszła z domu tylko dlatego, Ŝe akurat był czwartek i musiała jechać na spotkanie z przyjaciółką. – Niech pani lepiej uwaŜa na siebie – powiedziała do mamy w garaŜu. – Nie wygląda pani zbyt dobrze. I proszę nie myśleć, Ŝe skoro nie ma pani gorączki, to moŜe pani wychodzić na dwór. A ty, Bart, zachowuj się jak naleŜy i postaraj się nie sprawiać mamie kłopotów. Zostawiłem je w garaŜu i poszedłem do kuchni. Zacząłem udawać samolot i tak się jakoś stało, Ŝe lewym skrzydłem strąciłem na ziemię kilka talerzy śniadaniowych. Zobaczyłem, jak po podłodze rozsypuje się moja kaszka z rodzynkami. Przypominało to małe stateczki na kremowym morzu... – Zrobiłeś to z rozmysłem, Bart! – Tak, mamo, ty zawsze mówisz, Ŝe wszystko robię celowo. Tym razem pokaŜę ci, Ŝe masz rację. Chwyciłem błyskawicznie szklankę mleka i rzuciłem ją prosto w jej twarz. Szklanka przeleciała tuŜ obok głowy. Nie trafiłem tylko dlatego, Ŝe mama zdąŜyła zrobić unik. – Bart, jak śmiałeś to zrobić? Powiem o tym ojcu, a on juŜ nauczy cię szacunku dla matki! Taaak, dokładnie wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Najpierw spuści mi porządne lanie, a potem zrobi wykład o posłuszeństwie i szacunku, jaki winienem okazywać matce. Tylko Ŝe ja nie poczuję Ŝadnego bólu i nie będę w ogóle słuchał jego gadania. Potrafiłem juŜ kompletnie się wyłączyć. – Dlaczego ty mnie nie zbijesz, mamo? No, dalej, pokaŜ, co moŜesz zrobić, Ŝeby sprawić mi
ból – mówiłem, trzymając w dłoni nóŜ. Byłem gotów dźgnąć ją nim, jeŜeli tylko odwaŜyłaby się podejść bliŜej. CzyŜby straciła całą odwagę? – Bart, jak moŜesz zachowywać się tak okropnie, wiedząc, Ŝe źle się czuję? Obiecałeś przecieŜ ojcu, Ŝe będziesz się dziś dobrze sprawował. Co ja zrobiłam, Ŝe tak bardzo mnie nie lubisz? Uśmiechnąłem się znacząco. – Skąd w ogóle masz ten nóŜ? To nie jest scyzoryk, który dał ci Jory. – Dostałem go od starszej pani, która mieszka w tamtej willi. Ona daje mi wszystko, o co tylko ją poproszę. Gdybym powiedział jej, Ŝe chcę dostać pistolet albo miecz, to teŜ by mi go dała, bo ona jest taka sama jak ty – jest słaba i robi wszystko, by mi dogodzić. Zresztą nie ma na świecie takiej kobiety, która nie bałaby się mnie rozgniewać. W oczach mamy pojawiło się teraz prawdziwe przeraŜenie. Podeszła do Cindy, która wciąŜ siedziała na krześle i robiła na stole straszny bałagan. Maczała w mleku swoje ulubione krakersy, a potem usiłowała szybko wsadzić je do buzi. – Bart, w tej chwili proszę iść do swojego pokoju. Nie chcę cię widzieć, póki ojciec nie wróci z pracy. A skoro nie chciałeś jeść śniadania, nie dostaniesz lunchu. – Nie będziesz mi mówić, co mam robić. Jeśli nie przestaniesz mi rozkazywać, powiem wszystkim prawdę o „twoim męŜu”, o bracie, który Ŝyje z własną siostrą, który z nią grzeszy – cudzołoŜy! (To jedno z ulubionych określeń Malcolma). Zachwiała się. Wytarła pośpiesznie nos i schowawszy chusteczkę do kieszeni, wzięła Cindy na ręce. – Co teraz chcesz zrobić, nierządnico? UŜyć Cindy jako tarczy? To ci nic nie da! Dostanę was obie... A policja nawet mnie nie tknie, bo jestem nieletni. Mam tylko dziesięć lat, tylko dziesięć lat, dziesięć lat... – powtarzałem niczym płyta, która się zacięła. Przypomniała mi się nagle opowieść, którą usłyszałem od Johna Amosa. – Dawno temu Ŝył w Londynie człowiek znany jako Kuba Rozpruwacz. Jego zajęciem było zabijanie prostytutek. Ja teŜ będę zabijał ulicznice i siostry, które nie potrafią odróŜnić dobra od zła. Mamo, zaraz pokaŜę ci, jak Bóg zamierza ukarać cię za kazirodztwo. Była tak wystraszona, Ŝe nie mogła się nawet poruszyć. Stała, drŜąc na całym ciele, i kurczowo tuliła Cindy do piersi. Przypominała królika osaczonego przez psy. Wymachując noŜem, zacząłem powoli zbliŜać się do niej. Byłem coraz bliŜej. – Bart – odezwała się w miarę opanowanym głosem – nie mam zielonego pojęcia, kto naopowiadał ci tych wszystkich bredni, ale moŜesz być pewien, Ŝe jeśli tylko skrzywdzisz mnie lub Cindy, to Bóg ukarze właśnie ciebie. Bóg cię ukarze, nawet jeśli policja cię nie zamknie albo nie zostaniesz skazany na krzesło elektryczne.
Groźby. Puste groźby. John Amos powiedział mi juŜ, Ŝe chłopiec w moim wieku moŜe zrobić wszystko, a policja wobec niego jest bezsilna. – Czy człowiek, z którym Ŝyjesz, to twój brat? Tak czy nie?! – wrzeszczałem. – Spróbuj mnie tylko okłamać, a zabiję was obie. – Uspokój się, Bart. CzyŜbyś zapomniał, Ŝe juŜ niedługo nadejdą święta? Chyba nie chcesz znaleźć się w szpitalu psychiatrycznym i nie dostać tych wszystkich zabawek, jakie święty Mikołaj przyniesie ci pod choinkę? – Nie ma Ŝadnego świętego Mikołaja! – wrzasnąłem z jeszcze większą furią. Jak mogła myśleć, Ŝe wierzę w te dziecinne bajeczki? – Jak moŜesz mi to robić? PrzecieŜ mnie kochałeś. Co prawda, nigdy mi tego nie mówiłeś, ale ja potrafiłam dostrzec to w twoich oczach. Bart, co cię tak strasznie odmieniło? Powiedz mi, a postaram się zmienić, postaram się być lepsza. No proszę, próbuje odzyskać moje uczucia zaledwie kilka chwil przed śmiercią... Nie rozumie, Ŝe to dla jej dobra; Ŝe dzięki temu zostanie oczyszczona. Bóg ulituje się nad nią, gdy zobaczy ją posiekaną na drobne kawałki, kompletnie upokorzoną. ZmruŜyłem oczy i uniosłem nóŜ ostry jak brzytwa. Nie dostałem go wcale od babci, lecz od Johna Amosa. Dał mi go kilka dni po przyjeździe tej starej jędzy Marishy. – Jestem czarnym aniołem, zesłanym przez Boga – powiedziałem drŜącym, starczym głosem. – Jestem tu po to, by wymierzyć sprawiedliwość, rodzaj ludzki bowiem nie poznał jeszcze twoich grzechów. Błyskawicznie przesunęła Cindy tak, Ŝebym nie mógł jej zranić, kiedy pchnę. I wtedy, gdy patrzyłem, jak osłania swoim ciałem dziewczynkę, niespodziewanie kopnęła mnie w nadgarstek. NóŜ wyleciał mi z dłoni. Rzuciłem się, by go podnieść, ale ona była szybsza i kopnęła go tak, Ŝe wleciał pod szafkę. Padłem na podłogę, próbując go wyciągnąć, lecz ona w tym czasie zdąŜyła juŜ postawić Cindy na ziemi i doskoczyła do mnie. Wykręciła mi rękę i chwyciła mocno za włosy, zmusiła mnie, bym wstał. – Teraz zobaczymy, kto tu rządzi, a kogo spotka kara. Popychając mnie i szarpiąc na wszystkie strony, zaciągnęła mnie do mojej sypialni i z całej siły wepchnęła do środka. Upadłem na podłogę i zanim zdąŜyłem się podnieść, zatrzasnęła drzwi i przekręciła zamek. Zostałem zamknięty. – Wypuść mnie stąd, ty dziwko! Wypuść mnie, bo podpalę ten dom! I wszyscy spłoniemy, spłoniemy! Słyszałem, jak cięŜko sapie, oparta o drzwi pokoju. Zacząłem szukać pudełka ze świecami i zapałkami, które od dawna przechowywałem. Zniknęło. Nie było ani świec, ani zapałek, nie było nawet zapalniczki, którą ukradłem Johnowi Amosowi. – Złodzieje! – ryknąłem. – W tym domu nie ma nikogo oprócz złodziei, oszustów, dziwek
i kłamców! I wszyscy czyhacie na moje pieniądze! Chciałabyś pewnie, Ŝebym umarł jeszcze dzisiaj, ale ja będę Ŝył, Ŝeby zobaczyć, jak ty umierasz, mamo! Będę Ŝył, Ŝeby zobaczyć, jak umiera ostatnia „mysz z poddasza”! Pobiegła do kuchni. Słyszałem stukanie jej satynowych pantofli. Byłem przeraŜony; nie wiedziałem, co mam teraz robić. John Amos mówił przecieŜ, aby poczekać z tym do nocy wigilijnej po to, Ŝeby wszystko było tak samo jak z tamtym poŜarem w Foxworth Hall. – Mamo – szeptałem przez łzy, klęcząc pod drzwiami – nie wiem, co mnie opętało. Mamo, proszę, nie zostawiaj mnie tu samego. Nie znoszę samotności. Nie rób mi tego, mamo. Dlaczego musiałaś przez tak wiele lat udawać, Ŝe ty i twój brat jesteście małŜeństwem? Czy nie mogłaś po prostu mieszkać z nim i Ŝyć tak, jak powinna Ŝyć siostra z bratem? Szlochałem, bojąc się tego, co jeszcze mogło się zdarzyć. Nie musiała zamykać drzwi, skoro Cindy była u jej boku, czyŜ nie? Nigdy nie wierzyła, Ŝe jestem w stanie zrobić coś dobrego. Nie ufała mi, a ja chciałem tylko jej dobra. Urodziła się piękna i przesiąknięta złem i tylko przez śmierć mogła uwolnić się od grzechów. Westchnąłem i wstałem, by zrobić, co tylko w mojej mocy, aby ratować jej duszę przed wiekuistym potępieniem. – Mamo! – wrzasnąłem. – Otwórz te drzwi! Zabiję się, jeŜeli tego nie zrobisz! Teraz wiem juŜ o tobie wszystko. Wiem, co robisz razem ze swoim bratem, a ludzie z sąsiedztwa opowiedzieli mi wszystko o twoim dzieciństwie. Zresztą i tak przeczytałem o tym w twojej ksiąŜce. Otwieraj te drzwi, chyba Ŝe chcesz zobaczyć mnie martwego! OstroŜnie otworzyła drzwi. Wpatrywała mi się głęboko w oczy. Nie oderwała ode mnie wzroku nawet wtedy, gdy wycierała sobie nos. – Co miałeś na myśli, mówiąc, Ŝe ludzie z sąsiedztwa opowiedzieli ci wszystko? Co to właściwie za ludzie? – Sama się dowiesz, kiedy się z nimi spotkasz – odpowiedziałem z zadowoloną miną. Nagle znów poczułem się pewnie. Ta cholerna Cindy znowu znajdowała się na jej rękach, choć to nie ona, lecz ja byłem rodzonym dzieckiem tej kobiety. – Mieszka tam para staruszków, kobieta i męŜczyzna. To on właśnie opowiadał mi o tym, jak siedziałaś zamknięta na poddaszu. Idź tam i porozmawiaj z nimi, a nie będziesz juŜ tak szczęśliwa, Ŝe masz córkę. Jej usta rozwarły się szeroko, a w jej błękitnych oczach ponownie zagościł strach. – Bart, proszę, nie okłamuj mnie. – W przeciwieństwie do ciebie ja nigdy nie kłamię – odparłem hardo. Zaczęła drŜeć tak mocno, Ŝe prawie upuściła Cindy. Szkoda, Ŝe tego nie zrobiła. Małej nie stałaby się zbyt wielka krzywda, bo spadłaby na dywan. – Siedź tu i czekaj na mnie – powiedziała mama, kierując się w stronę szafy. – Choć raz
w Ŝyciu zrób to, o co cię proszę. MoŜesz oglądać telewizję, moŜesz zjeść wszystkie słodycze, jakie znajdziesz w domu, ale siedź tutaj i nie wychodź na zewnątrz. Wybierała się do willi. Poczułem paniczny strach. Bałem się, Ŝe nie wróci. Bałem się, Ŝe nie zostanie oczyszczona. A jednocześnie bałem się, Ŝe John Amos naprawdę moŜe jej coś zrobić. Ale nic nie mówiłem, gdyŜ Bóg stał po stronie Johna – musiało tak być, bo on nie grzeszył. Odziana w najcieplejszy biały płaszcz zimowy mama wzięła na ręce Cindy, która miała na sobie ciepłe ubranko. – Bądź grzeczny, Bart, i pamiętaj, Ŝe bardzo cię kocham. Będę z powrotem najwyŜej za dziesięć minut. Muszę się dowiedzieć, ile ta kobieta w czerni wie o mojej przeszłości. Zdawało mi się, Ŝe dostrzegłem wyraz wstydu na jej bladej twarzy. Mama chyba się załamie, kiedy spotka się z moją babcią i rozpozna w niej matkę. MoŜe nawet wyląduje w domu wariatów i juŜ nigdy jej nie zobaczę. Dlaczego właściwie nie cieszyłem się z tego, Ŝe Bóg zaczął juŜ wymierzać sprawiedliwość? Znowu rozbolała mnie głowa. Czułem, Ŝe Ŝołądek wywraca mi się na drugą stronę. Moje nogi nagle zrobiły się cięŜkie jak z ołowiu, nie zamierzały słuchać poleceń głowy, lecz zaczęły kierować się jakimś własnym rozumem. Kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi domu, zaniosły mnie do szafy z ubraniami. Mamo, krzyczała moja dusza, nie zostawiaj mnie samego! Nie odchodź! Nie lubię być sam. Nikt oprócz ciebie mnie nie kocha. Proszę, mamo, nie chodź tam! Nie pozwól, Ŝeby zobaczył cię John Amos! Nie powinienem był mówić jej o tym wszystkim. Powinienem był wiedzieć, Ŝe będzie chciała tam pójść. WłoŜyłem płaszcz i pobiegłem do okna, by zobaczyć, jak kroczy w zacinającym deszczu, niosąc w ramionach Cindy. Była tylko kobietą, a nie bała się stanąć przed Bogiem, nie bała się jego gniewu. Jak tylko zniknęła z pola widzenia, wyszedłem na zewnątrz i zacząłem iść za nią. Czy ten nowy płaszcz, który miałem na sobie, świadczył o tym, Ŝe naprawdę mnie kocha? Nie, odezwał się w mojej głowie stary, mądry człowiek, to nie świadczyło o niczym. Wszystkie dzieci dostawały od swoich rodziców ubrania, zabawki i gry. Dostawały je nawet wówczas, gdy ich pączki miały zostać zatrute arszenikiem. JakŜe łatwo jest dawać dzieciom ubrania i zabawki, o wiele trudniej dać im coś waŜniejszego – poczucie bezpieczeństwa, a to właśnie rodzice zatrzymywali dla siebie. Westchnąłem cięŜko. Miałem nadzieję, Ŝe któregoś dnia znajdę gdzieś matkę w sam raz dla siebie, matkę, która nigdy mnie nie opuści, która będzie rozumieć, Ŝe zawsze staram się postępować jak najlepiej. Wiatr był tak silny, Ŝe prawie mnie przewrócił, a zacinający deszcz zalewał mi twarz. Nagle, nie więcej jak dziesięć jardów przede mną, zobaczyłem mamę szamoczącą się z Cindy, która za wszelką cenę chciała się jej wyrwać i pognać do domu.
– Nie lubię deszczu! – krzyczała Cindy. – Chcę do domu! Nie chcę tam iść, mamo! Mama próbowała ją powstrzymać, ale miała wolną tylko jedną rękę, poniewaŜ drugą przytrzymywała kaptur. W końcu jednak przestała przejmować się swoją głową. Puściła kaptur i wzięła małą na ręce. W ciągu paru sekund jej włosy zrobiły się tak mokre, jakby dopiero co wyszła z kąpieli. Zresztą ja wyglądałem tak samo, poniewaŜ nigdy nie nakładałem kaptura – w kapturze na głowie bałem się spojrzeć w lustro. Mama poślizgnęła się na rozmytej ziemi. Mało brakowało, by upadła, lecz udało się jej jakimś cudem utrzymać równowagę. Ruszyła dalej, a Cindy nieprzerwanie biła ją po twarzy małymi piąstkami i wydzierała się wniebogłosy. – DO DOMU! JA CHCĘ DO DOMU! Ani razu nie obejrzała się za siebie. Koncentrowała się na krętej drodze, którą zmierzała. – Przestań mnie bić, Cindy! Wreszcie dotarła do Ŝelaznych wrót. Wcisnęła przycisk przy magicznej gadającej skrzynce. Po chwili z głośnika wydobył się cichy głos, zagłuszany podmuchami wiatru. Mama usiłowała przekrzyczeć deszcz i wiatr. – Nazywam się Catherine Sheffield. Mieszkam w sąsiednim domu i jestem matką Barta. Chciałabym porozmawiać z właścicielką tej posiadłości. Odpowiedziała jej cisza i wycie wiatru. – Muszę się z nią zobaczyć! – wołała mama. – I zobaczę się z nią, choćbym była zmuszona przejść przez ten mur. I tak dostanę się do środka, więc zaoszczędzicie mi kłopotów, jeśli otworzycie tę cholerną bramę. Stałem z tyłu i czekałem na to, co się stanie. Dyszałem tak cięŜko, jakbym rzeczywiście miał problemy z sercem. Powoli, majestatycznym ruchem rozsunęły się czarne stalowe wrota. Nie! Mamo, nie wchodź do tej pułapki! Chciałem krzyczeć, ale nie byłem do końca pewien, czy to w ogóle była pułapka. Po prostu obawiałem się, Ŝe w domu babci nie moŜe spotkać mamy nic dobrego. Odczekałem chwilę i przeskoczyłem przez zamykającą się bramę. Dobiegł mnie głuchy zgrzyt metalu. Brzmiało to jak zatrzaskujące się drzwi więziennej celi. Szła śmiało w stronę willi, a Cindy wciąŜ płakała i wrzeszczała w jej ramionach. Zanim stanęły przed drzwiami, obie były juŜ całkiem przemoczone, zupełnie tak jak ja, choć ja miałem przynajmniej wolne ręce, by przytrzymywać przeciwdeszczowy płaszcz blisko ciała. Mama potknęła się na schodach, tuląc do siebie Cindy, która ani na moment nie przestawała jej się wyrywać. Zastukała mosięŜną kołatką w kształcie lwiej głowy. John Amos juŜ na nią czekał. Natychmiast otworzył jedno skrzydło potęŜnych drzwi i jak przystało lokajowi, ukłonił się mamie. Ruszyłem pędem ku wejściu dla słuŜby. Nie chciałem przegapić tego, co miało się wydarzyć. Wpadłem do willi i pobiegłem do ręcznej windy, słuŜącej do przewoŜenia posiłków. Miałem nadzieję, Ŝe kobiety będą właśnie w jadalni, bo kryjówka za
stojącymi w salonie palmami nie była tak bezpieczna. Tam przecieŜ znalazł mnie Jory, więc równie dobrze mógłby to zrobić ktokolwiek inny. Zrzuciłem z siebie płaszcz i wczołgałem się do windy. Potem delikatnie otworzyłem drzwiczki po drugiej stronie. Prawdopodobnie mama wciąŜ jeszcze była w holu i zdejmowała płaszcz i zabłocone białe buty. Ujrzałem ją po chwili. Tak jak sądziłem, zdąŜyła się juŜ rozebrać. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, Ŝe nie sprawdziłem nawet, czy babcia w ogóle jest w tym pokoju – ale była. Podniosła się sztywno z bujanego fotela, chowając za plecami drŜące ręce. Odwróciła się w stronę mamy. Miała dziś na głowie welon, który okrywał jej włosy i większą część twarzy. Kiedy zobaczyłem, jak mama wchodzi do pokoju, znów odezwał się we mnie mały chłopiec, któremu bardzo chciało się płakać. Cindy wciąŜ znajdowała się w ramionach mamy. Oczywiście płaszczyk teŜ został zdjęty. W przeciwieństwie do mamy moja przybrana siostra była zupełnie sucha. Mama zaś wyglądała jak przemoczona kura. Jej włosy przypominały nasiąknięte wodą sznurki i kleiły się do twarzy, na której pojawiły się wypieki świadczące o wysokiej gorączce. Ponownie zebrało mi się na płacz. Co by się stało, gdyby za chwilę padła trupem? Czy Bóg naprawdę chciał, Ŝeby umarła w płomieniach? – Przepraszam, Ŝe nachodzę panią w ten sposób – odezwała się mama. – Muszę jednak usłyszeć od pani odpowiedzi na kilka pytań. Kim pani właściwie jest? Co naopowiadała pani mojemu młodszemu synowi? Ostatnio wygaduje straszne rzeczy i utrzymuje, Ŝe dowiedział się tego wszystkiego właśnie od pani. Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać, więc to, co pani mu mówi, nie moŜe być niczym innym jak tylko stekiem kłamstw. Babcia wcale się nie odzywała, spoglądała jedynie to na mamę, to na Cindy. Pokazała dłonią krzesło, po czym zrobiła taki gest, jakby chciała pokazać, Ŝe za coś przeprasza. Dlaczego właściwie nic nie mówiła? – Bardzo ładny pokój – pochwaliła mama, rozglądając się po wnętrzu. W jej oczach widać było zakłopotanie, a na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech. Postawiła Cindy na podłodze i chciała złapać ją za rękę, ale mała wolała rozejrzeć się po pokoju, w którym znajdowało się tyle cudownych rzeczy. – Nie zamierzam zabrać pani więcej czasu, niŜ to konieczne – kontynuowała mama, nie spuszczając oka z Cindy, która jak zawsze musiała wszystkiego dotknąć. – Jestem strasznie przeziębiona i powinnam być w domu, leŜeć w łóŜku, lecz muszę się dowiedzieć, co pani mówi mojemu synowi. Kiedy wraca od pani, zachowuje się wręcz potwornie i nie waha się nawet podnieść ręki na mnie, na swoją matkę. Proszę mi wszystko wyjaśnić i zaraz sobie pójdę. Babcia spuściła głowę i wpatrywała się w podłogę. Wyglądała teraz zupełnie jak Arabka.
Mama natomiast sprawiała takie wraŜenie, jak gdyby była przekonana, Ŝe ma przed sobą osobę, która nie rozumie angielskiego. Mama usiadła przy kominku, a Cindy przyszła, by usadowić się na jej kolanach. – Jak zapewne zdąŜyła juŜ pani zauwaŜyć, ta okolica nie naleŜy do zbyt gęsto zaludnionych, więc kiedy Bart wraca do domu i mówi, Ŝe od kobiety z sąsiedztwa usłyszał to czy tamto, to chyba mam prawo sądzić, Ŝe chodzi mu właśnie o panią? Kim pani jest? Dlaczego usiłuje pani nastawić mojego syna przeciwko mnie? Dlaczego robi mi pani coś takiego? Powtarzała pytanie za pytaniem, lecz dama w czerni milczała jak kamień. Mama pochyliła się, Ŝeby się jej lepiej przyjrzeć. CzyŜby juŜ coś podejrzewała? Czy była na tyle przenikliwa, by rozpoznać ją pod tym paskudnym czarnym welonem i długą, luźną suknią? – No, proszę się odezwać. Przedstawiłam się pani, więc niech będzie pani łaskawa zrobić to samo. śadnej odpowiedzi, jedynie nieśmiałe skinienie zawoalowanej głowy. – Och, zdaje się, Ŝe juŜ rozumiem – rzekła mama z wypisanym na twarzy zakłopotaniem. – Pani chyba nie mówi po angielsku? Kobieta przytaknęła kolejnym skinieniem. Mama zmarszczyła brwi. – Doprawdy, juŜ nic nie pojmuję. Robi pani takie wraŜenie, jakby rozumiała pani wszystko, co mówię, ale nie odpowiada pani na moje pytania. Nie moŜe pani być niemową, skoro nagadała pani mojemu synowi tyle kłamstw. Znowu zaległa cisza. Przerywało ją tylko głośne tykanie zegara. Nigdy przedtem nie zauwaŜyłem, Ŝe ten marmurowy zegar chodzi tak głośno. A babcia kołysała się miarowo w swoim fotelu. Ciągle milczała i nawet nie podniosła głowy. Mama była coraz bardziej poirytowana. Wtem Cindy zeskoczyła z jej kolan i pobiegła, by wziąć w ręce porcelanowego kotka. – Natychmiast to odłóŜ, Cindy! Mała niechętnie postawiła kota na marmurowym blacie stolika. Kiedy figurka znalazła się na swoim miejscu, dziewczynka zaczęła się rozglądać po pokoju, zastanawiając się, czym by się moŜna tu jeszcze zająć. Ukradkiem podeszła do drzwi prowadzących do drugiego pomieszczenia i w ułamku sekundy zniknęła za nimi. Mama raptownie zerwała się z miejsca i pobiegła po adoptowaną córkę. Cindy, podobnie jak ja, musiała dotknąć wszystkiego, co wpadło jej w oko – jednakŜe w przeciwieństwie do mnie nie tłukła zbyt wielu rzeczy. – Nie wchodź tam! – krzyknęła babcia, podnosząc się z fotela. Mama stanęła jak wryta. Powoli odwróciła się w stronę babci, zupełnie zapominając o Cindy. Jej błękitne oczy rozwarły się szeroko, a z twarzy odpłynęła chyba cała krew. Patrzyła ze
zdziwieniem na kobietę w czarnym stroju, której drŜące nerwowo ręce wędrowały w kierunku szyi. Wiedziałem, Ŝe za moment babcia wyciągnie spod sukni sznur pereł i zacznie przesuwać go w palcach. – Pani głos. Ja juŜ go gdzieś słyszałam. Babcia znów milczała. – I te pierścienie na pani palcach. One teŜ nie są mi obce. Skąd je pani ma? Babcia bezradnie wzruszyła ramionami i szybko cofnęła ręce spod szyi. – Lombard – powiedziała ochryple z jakimś obcojęzycznym akcentem. – Okazja. Mama zmruŜyła oczy i wpatrywała się w stojącą przed nią kobietę. Wstrzymałem oddech, zastanawiałem się, co zrobi, kiedy ją rozpozna. Byłem pewny, Ŝe ją rozpozna. Wiedziałem, Ŝe trudno jest oszukać moją matkę. Nagle zrobiło się jej słabo. Usiadła na najbliŜszym krześle. Zupełnie wyleciało jej z głowy, Ŝe Cindy wałęsa się po domu. – A więc jednak mówi pani po angielsku – mówiła całkiem wolno. – W chwili gdy przekroczyłam próg tego pokoju, poczułam się tak, jakby ktoś cofnął czas i jakbym znów stała się dzieckiem. Moja matka miała identyczny gust. Lubiła takie same meble i kolory. Przyjrzałam się pani stylowym, obitym aksamitem krzesłom, zegarowi, który stoi na kominku, i pomyślałam, Ŝe ten pokój spodobałby się mojej matce. Nawet pierścienie, które zdobią pani palce, wyglądają tak jak te, które ona nosiła. Mówi pani, Ŝe kupiła je w lombardzie? – Wiele kobiet urządza w ten sposób wnętrza domów... i nosi podobną biŜuterię – odparła dama w czerni. – Ma pani dziwny głos... pani...? I znów nie padła Ŝadna odpowiedź. Mama wstała z krzesła i poszła do drugiego pokoju po Cindy. Wstrzymałem oddech. PrzecieŜ tam właśnie wisiał portret. Ona po prostu nie moŜe go nie zauwaŜyć. Ale jednak go nie dostrzegła. Widocznie nie rozglądała się wokół siebie. Wróciła po chwili i prowadząc Cindy za rękę, podeszła do kominka. – CóŜ to za szczególny dom. Nieodparcie przywodzi mi na myśl Foxwort Hall, gdzie spędziłam dzieciństwo. Oczy babci pociemniały ze strachu. – Czy pani nosi perły? Mogłabym przysiąc, Ŝe przez chwilę widziałam sznur pereł, wystający zza kołnierzyka pani sukni. Pokazuje pani światu przepiękne pierścienie, czemu więc chowa pani perły? Babcia wzruszyła ramionami. Ciągnąc za sobą Cindy, mama zbliŜyła się do kobiety, której nie chciałem juŜ dłuŜej uwaŜać za swoją babkę.
– Kiedy tak tutaj stoję, przypominają mi się róŜne sceny z mojej przeszłości – mówiła mama. – Przypominam sobie na przykład wigilijną noc, w którą spłonął Foxworth Hall. Padał wtedy śnieg i było zimno, ale niebo było tak jasne jak na Czwartego Lipca. Ściągnęłam z palców wszystkie pierścionki i wrzuciłam je w wielką zaspę. Myślałam, Ŝe nikt ich nigdy nie znajdzie, lecz oto widzę na pani palcu szmaragd, który kiedyś zdobił moją dłoń! Następnego dnia po poŜarze Chris pozbierał te wszystkie klejnoty, bo były one własnością jego matki! Jego wspaniałej matki! – Jestem chora. Proszę juŜ iść – wyszeptała ta Ŝałosna postać w czarnej sukni. Ruszyła w stronę drzwi, by odprowadzić nieproszonych gości. Mimowolnie wyciągnęła na wierzch perłowy naszyjnik. I to była kropla, która przepełniła kielich. – TO TY! – wykrzyknęła mama. – Powinnam była wiedzieć! Nie ma na świecie drugiego takiego naszyjnika z diamentowym wisiorkiem w kształcie motyla. Jasne, Ŝe jesteś chora! – wrzeszczała dalej. – Nie moŜe przecieŜ być inaczej! Wiem, kim jesteś. Teraz wreszcie zaczynam wszystko rozumieć. Jak śmiesz po raz kolejny wkradać się w moje Ŝycie! Po tym wszystkim, co zrobiłaś, wróciłaś, by do reszty zniszczyć nasze Ŝycie. Nienawidzę cię! Nienawidzę cię za to wszystko, co uczyniłaś. Nigdy jednak nie miałam okazji odpłacić ci za to. Nie wystarczyło, Ŝe zabrałam ci Barta, ale teraz mam szansę zrobić więcej! Puściwszy Cindy, rzuciła się na babcię i chwyciła ją mocno za ubranie. Babcia cofnęła się, próbując oswobodzić się z uścisku mamy, ale ta była silniejsza. Z zapartym tchem obserwowałem, jak się wzajemnie przepychają. Babcia skuliła się ze strachu. Zdawała się nie wiedzieć, co ma robić. PrzeraŜona Cindy zaczęła płakać. – Mamo! Wracajmy do domu! Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł pośpiesznie John Amos. Gdy mama szykowała się do kolejnego ataku, stanął przy babci i połoŜył jej na ramieniu kościstą rękę. Nigdy przedtem nie widziałem, Ŝeby jej dotykał. – Pani Sheffield – odezwał się świszczącym głosem – została pani łaskawie przyjęta w tym domu, a teraz napastuje pani moją schorowaną Ŝonę. Jestem John Amos Jackson, a to moja małŜonka, pani Jackson. Mama doznała szoku. Była w stanie tylko gapić się na stojącą przed nią parę. – John Amos Jackson – powtórzyła powoli. – Słyszałam juŜ kiedyś to nazwisko. AleŜ tak, właśnie wczoraj czytałam swój manuskrypt i nawet pomyślałam, Ŝeby je nieco zmienić. Ty jesteś tym Johnem Amosem Jacksonem, który usługiwał w Foxworth Hall! Teraz sobie przypominam, jak twoja łysina błyszczała w świetle lamp. Odwróciła się i wyciągnęła rękę w stronę Cindy – tak przynajmniej myślałem, lecz zamiast
tego ściągnęła welon okrywający głowę babci. – A więc to ty, matko! – znów krzyczała. – JuŜ dawno powinnam była się domyślić, Ŝe to ty. Jak tylko znalazłam się w tym domu, wyczułam w nim twoją obecność, zapach twoich perfum. Zobaczyłam twoje ulubione kolory i meble. Miałaś dość oleju w głowie, by ukryć twarz, ale jednocześnie byłaś na tyle głupia, Ŝe nie zdjęłaś biŜuterii. Zawsze byłaś tak cholernie głupia! Czy to choroba umysłowa, czy teŜ wrodzona głupota sprawiła, Ŝe sądziłaś, iŜ nie rozpoznam twoich perfum i świecidełek, jakie nosisz na rękach? Zaczęła się śmiać. Był to dziki, histeryczny śmiech. O Jezu! Ona zaczęła tańczyć! Wirowała wokół babci i wymierzała jej kolejne policzki. John Amos próbował mamie w tym przeszkodzić, był jednak zbyt powolny i niedołęŜny, by ją złapać. – Powinnam była wiedzieć, Ŝe to ty! – krzyczała, kręcąc piruety i raz za razem uderzając matkę. – To od chwili, gdy się tu sprowadziłaś, Bart zaczął zachowywać się tak dziwnie. Nie mogłaś zostawić nas w spokoju, co? Musiałaś tu przyjechać i spróbować zniszczyć to, co stworzyliśmy razem z Chrisem. Po raz pierwszy w Ŝyciu byliśmy szczęśliwi. A ty chcesz to wszystko zniszczyć. Doprowadziłaś Barta do szaleństwa po to, by został, tak jak ty, zamknięty u czubków. JakŜe ja ciebie nienawidzę! Nienawidzę cię za to, co zrobiłaś z Corym, Carrie, a teraz nawet z Bartem. Czy jeszcze ci mało? Czy jest jeszcze coś, co moŜesz zrobić, by nas zranić? Szybkim ruchem nogi podcięła nogi babci, która runęła na podłogę. W mgnieniu oka mama znalazła się na niej i zerwała jej z szyi sznur pereł. Srebrzyste kulki rozsypały się na wszystkie strony i zniknęły w puszystym perskim dywanie. John Amos rzucił się na mamę i ściągnął ją z babci. Zaczął tak mocno nią potrząsać, Ŝe aŜ podskakiwała jej głowa. – Zaraz wyzbiera pani te perły, pani Sheffield! – rozkazał jej twardym, stanowczym tonem. Zdziwiłem się, Ŝe jego głos mógł brzmieć w ten sposób i Ŝe John Amos w ogóle zdobył się na brutalne zachowanie wobec mamy. Wiedziałem, co zrobiłby na moim miejscu Jory – pobiegłby jej bronić i walczyć z Johnem Amosem. Aleja... ja nie wiedziałem, czy powinienem. Wszak Bóg chciał, Ŝeby cierpiała za grzechy. Gdybym poleciał jej na ratunek, czy nie rozgniewałbym tym Boga? A poza tym Jory był większy i silniejszy ode mnie. No i przecieŜ tata zawsze powtarzał, Ŝe wszystko musi się w końcu i tak obrócić na dobre – więc nie pozostawało mi nic innego, jak czekać, choć zdarzenia, które obserwowałem, napawały mnie przeraŜeniem. Okazało się jednak, Ŝe mama wcale nie potrzebowała pomocy. Odrzuciła głowę do tyłu, po czym z impetem grzmotnęła nią w sztuczną szczękę Johna, która rozpadła się z głośnym trzaśnięciem. W tej samej chwili mama wyrwała się z jego rąk. MęŜczyzna wpadł w istną furię. Wiedziałem, Ŝe teraz chce ją zabić i sam stać się wykonawcą boŜej woli!
Szybciej niŜ ja mógłbym się kiedykolwiek ruszyć, uniosło się kolano mamy i trafiło w jego pachwinę. John Amos zawył przeraźliwie, zgiął się wpół i upadł na ziemię. – Niech cię piekło pochłonie! – złorzeczył piskliwym głosem. – To ciebie pochłonie, Johnie Amosie Jacksonie! – odkrzyknęła mu mama. – Nie próbuj mnie ponownie dotknąć, bo wydrapię ci oczy. Przez ten czas babcia zdołała się podnieść i stała teraz na środku pokoju. Kołysała się niepewnie na nogach, usiłując zakryć twarz porwanym welonem. I właśnie wtedy dłoń mamy dosięgła jej policzka. Cios był tak silny, Ŝe babcia wylądowała w fotelu. – Ty teŜ bądź przeklęta, Corrine Foxworth! Miałam nadzieję juŜ nigdy nie ujrzeć twojej twarzy. Miałam nadzieję, Ŝe umrzesz w tamtym „szpitalu” i oszczędzisz mi bólu, jaki sprawiało mi oglądanie twojej osoby i słuchanie głosu, który kiedyś tak bardzo kochałam. Ale nigdy nie miałam szczęścia. Powinnam była wiedzieć, Ŝe nie będziesz na tyle delikatna, by umrzeć i zostawić w spokoju Chrisa i mnie. Jesteś taka sama jak twój ojciec – trzymasz się kurczowo Ŝycia, choć twoje Ŝycie nie jest warte nawet funta kłaków. Och, nie przypuszczałbym, Ŝe moja mama ma taki dziki temperament. Była dokładnie taka jak ja. Byłem oszołomiony i wystraszony, patrząc, jak mama rzuca się znów na babcię. Zrobiła to z taką siłą, Ŝe wywrócił się fotel, na którym siedziała babcia, i obie upadły na podłogę. Szamotały się na dywanie, a John Amos wciąŜ jęczał, jakby nie miał juŜ nigdy wrócić do siebie. W ciągu kilku sekund mama ponownie usiadła na babci i z zaciętą twarzą zaczęła ściągać z jej palców te lśniące, niesamowicie drogie pierścienie. Babcia próbowała bronić siebie i swoich kosztowności. – Proszę, Cathy, nie rób mi tego – błagała. – Ty! Nie wiesz nawet, jak bardzo chciałam ujrzeć cię leŜącą na ziemi, błagającą mnie o litość. Myliłam się przed chwilą – to jest jednak mój szczęśliwy dzień. Mam wreszcie szansę zemścić się za wszystkie krzywdy, których od ciebie doznałam. Spójrz tylko, co zrobię z twoimi wspaniałymi pierścionkami. Uniosła dłoń i z dzikim wrzaskiem wrzuciła je do kominka. – Widziałaś?! Widziałaś?! – krzyczała. – To powinno się stać dawno temu. Z wyrazem uniesienia na twarzy pobiegła po Cindy. Chwyciła ją za rączkę i zaciągnęła do korytarza. Narzuciła na nią płaszczyk, po czym sięgnęła po swój i stojące pod nim buty. W tym czasie John Amos podniósł się z podłogi, mrucząc do siebie coś o diabelskim pomiocie, który powinien był zostać zgładzony jeszcze w zarodku. – Tę przeklętą jędzę naleŜało zarŜnąć, zanim zdąŜyła wydać na świat jeszcze więcej tych piekielnych stworzeń. Usłyszałem jego słowa. Wydostałem się z windy nie zauwaŜony przez babcię, która płakała, siedząc na podłodze.
Mama miała juŜ na nogach buty i wkładała właśnie swój biały płaszcz. Ruszyła w stronę drzwi wejściowych, lecz nagle zatrzymała się, aby spojrzeć na siedzącą na ziemi kobietę. – Co powiedziałeś, Johnie Amosie Jacksonie? Czy ja się przesłyszałam, czy ty rzeczywiście nazwałeś mnie jędzą i diabelskim pomiotem? Powiedz mi to prosto w twarz! No, dalej! Powtórz to! Powiedz to teraz, gdy jestem juŜ dorosłą kobietą, a nie małym, wystraszonym dzieckiem. Moje mięśnie są silne, podczas gdy twoje zwiotczały. Nie sądzę, Ŝebyś obecnie mógł traktować mnie tak jak kiedyś. Nie pójdzie ci ze mną tak łatwo, bo nie jestem juŜ słabą dziewczynką i nie dam się tak szybko zastraszyć. Ruszył w jej kierunku, trzymając w ręku pogrzebacz, który musiał chyba wziąć z kominka. Roześmiała się, myśląc, Ŝe ma przed sobą słabego i zniedołęŜniałego przeciwnika. Kiedy się na nią zamachnął, zrobiła unik i swoją zdrową nogą kopnęła go w tyłek tak mocno, Ŝe aŜ upadł na twarz. Znów rozległy się jego złorzeczenia i przekleństwa. Zacząłem krzyczeć. Nie tak miała wyglądać zaplanowana przez nas zemsta w imię Boga. Nie było mowy o biciu mamy pogrzebaczem! Zobaczyła mnie wtedy. Jej błękitne oczy rozwarły się szeroko, a twarz pobladła. Wyglądała na załamaną. – Bart – wyszeptała. – To John Amos zawsze mówił mi, co mam robić. Odwróciła się do babci. – Popatrz tylko, do czego doprowadziłaś. Nastawiłaś przeciwko mnie mojego własnego syna. W swoim Ŝyciu nie cofnęłaś się przed niczym, nawet przed morderstwem. Otrułaś Cory’ego, zatrułaś umysł Carrie do tego stopnia, Ŝe biedaczka popełniła samobójstwo, a potem jeszcze zabiłaś Barta Winslowa, posyłając go do płonącego budynku, by ratował Ŝycie nikczemnej starej kobiety, która nie zasłuŜyła na to, Ŝeby Ŝyć. Teraz jeszcze zatruwasz umysł mojego syna. A co najgorsze, udało ci się uciec sprawiedliwości, bo udawałaś chorą psychicznie. Ale ty nie byłaś szalona, gdy podłoŜyłaś ogień w Foxworth Hall. Nadszedł jednak czas zemsty. Mówiąc to, mama podbiegła do kominka, chwyciła małą szufelkę i zaczęła wyrzucać na perski dywan rozŜarzone węgle. Kiedy tkanina zaczęła się tlić, mama zawołała do mnie: – Bart, włóŜ płaszcz. Idziemy do domu i wyniesiemy się stąd tak daleko, Ŝe ona nigdy nas nie znajdzie! Nigdy! Krzyknąłem. Babcia równieŜ krzyknęła, lecz mama była tak bardzo zajęta zapinaniem ubranka Cindy, Ŝe nie zauwaŜyła stojącego za nią lokaja. Zamarłem. Usta otwarły mi się w bezgłośnym okrzyku – w tej właśnie chwili pogrzebacz uderzył w głowę mojej matki. Osunęła się na dywan bezwładnie, niczym szmaciana laleczka. – Ty przeklęty głupcze! – wrzeszczała babcia. – Mogłeś ją zabić!
Wszystko działo się nie tak, jak zamierzaliśmy. Mama przecieŜ nie miała zostać okaleczona. Chciałem o tym powiedzieć Johnowi Amosowi, ale nie mogłem wykrztusić z siebie słowa, widząc, jak z nienawiścią w oczach i z zaciśniętymi wargami zbliŜa się do babci. – Cathy, Cathy – szlochała babcia. Klęczała przy mamie i trzymała ją za głowę. – Błagam, nie umieraj. Kocham cię. Zawsze cię kochałam. Nigdy nie chciałam śmierci któregoś z was. Nigdy... Otrzymała tak potęŜny cios w potylicę, Ŝe padła nieprzytomna prosto na mamę. Cindy zanosiła się płaczem, a we mnie wzbierała prawdziwa wściekłość. – Johnie Amosie! – wrzasnąłem. – Tego nie było w boŜym planie! Odwrócił się ku mnie z uśmiechem zadowolenia na twarzy. – Owszem, Bart, to było w Jego planie. Bóg przemówił do mnie zeszłej nocy i powiedział mi, co mam robić. CzyŜbyś nie słyszał, jak twoja matka mówiła, Ŝe wyjedzie daleko stąd? Jak sądzisz, zabrałaby ze sobą tak kłopotliwego dzieciaka jak ty czy raczej kazałaby cię zamknąć u czubków? Wyjechałaby, a ty, Bart, nie zobaczyłbyś jej juŜ nigdy. Zostałbyś porzucony jak twój pradziadek. Zostałbyś zamknięty, tak jak była zamknięta twoja babcia, której zresztą teŜ byś juŜ więcej nie widział! W taki oto okrutny sposób Ŝycie obchodzi się z tymi, którzy pragną czynić dobro. Zostałem ci tylko ja. Jedyny człowiek, który chce cię uchronić przed odosobnieniem gorszym niŜ więzienie. Więzienie – ciarki mnie przeszły na samą myśl o więzieniu. – Bart, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Słyszałeś, co powiedziałem? Czy nie rozumiesz, Ŝe robię, co mogę, by zachować je obie dla ciebie? Gapiłem się na niego nieprzytomnym wzrokiem. Nie rozumiałem niczego. – Tak, Bart, zamiast jednego, dostaniesz dwa podarunki. Nie wiedziałem juŜ, komu i w co wierzyć. Spojrzałem na leŜące u moich stóp kobiety – na moją matkę i babcię – które spoczywały jedna na drugiej. Zawstydziłem się. Nagle dotarło do mnie, Ŝe przecieŜ je kocham. Kocham je bardziej, niŜ sądziłem. Umarłbym chyba z rozpaczy, gdybym stracił którąś z nich, nie mówiąc juŜ o obu. Czy naprawdę były tak złe, jak mówił John Amos? Czy Bóg mnie ukarze, jeśli uchronię je przed „ogniem oczyszczenia”? Ale przede mną stał jeszcze John Amos, jedyny człowiek, który od samego początku był ze mną szczery. Zawsze mówił mi prawdę. Powiedział, kim był mój ojciec, moja babcia i kim był Malcolm – mój wielki, mądry pradziadek. Spojrzałem w jego zmruŜone oczy. Chciałem znaleźć w nich odpowiedź na pytanie, co mam teraz robić. Byłem pewien, Ŝe Bóg musiał stać po stronie Johna Amosa, inaczej przecieŜ ten stary lokaj nie doŜyłby tak podeszłego wieku. Uśmiechnął się i poklepał mnie po policzku. ZadrŜałem. Nie lubiłem być dotykany. DraŜniło mnie to, bo nie czułem nawet dotyku. – Teraz, Bart, posłuchaj uwaŜnie. Przede wszystkim musisz zabrać Cindy do domu, a kiedy
juŜ tam będziecie, kaŜ jej przysiąc, Ŝe nie piśnie ani słowa o tym, co zaszło. Powiedz jej, Ŝe jeśli nie dotrzyma obietnicy, to odetniesz jej ten mały róŜowiutki języczek. Co, dasz radę zmusić ją do milczenia? Skinąłem głową. Wymuszę obietnicę Cindy. – Nie skrzywdzisz mojej mamy ani babci? – Jasne, Ŝe nie, Bart. Po prostu zamknę je gdzieś, gdzie będą bezpieczne. Będziesz mógł widywać się z nimi, kiedy tylko zechcesz. Ale nie wygadaj się przed tym męŜczyzną, który kaŜe się nazywać waszym ojcem. Nie wygadaj się! Pamiętaj, Ŝe on teŜ najchętniej zamknąłby cię w domu wariatów. On myśli, Ŝe jesteś stuknięty. Gdyby tak nie myślał, to czy ciągałby cię po róŜnych psychiatrach? Poczułem kluchę w gardle. Nie miałem pojęcia, co mam teraz robić. Ale John Amos wiedział. – Weź Cindy i idźcie do domu. PołóŜ ją do łóŜka, a potem zamknij się w swoim pokoju i graj głupka, udawaj, Ŝe nic nie wiesz. I pamiętaj... musisz przestraszyć swoją małą siostrę tak bardzo, Ŝeby bała się pisnąć choćby jedno słówko. – To nie jest moja siostra – wyszeptałem nieśmiało. – A co to za róŜnica – warknął zirytowany. – Po prostu rób, co ci mówię. Postępuj według moich instrukcji, Bóg bowiem chce, aby ludzie wierzyli w niego bez cienia wątpliwości. I nie daj po sobie poznać, Ŝe znasz sekret swoich rodziców ani Ŝe wiesz, gdzie podziała się twoja matka. Udawaj głupka. Nie powinieneś zresztą mieć z tym większych kłopotów. Co on chciał przez to powiedzieć? Czy naigrawał się ze mnie? Zmarszczyłem brwi i przeszyłem go swoim najgroźniejszym spojrzeniem. – Posłuchaj tylko, Johnie Amosie – starałem się naśladować Malcolma. – Prędzej świat się skończy, niŜ ty mnie przechytrzysz. Gwarantuję ci to. Nie szydź więc ze mnie i nie myśl, Ŝe jestem głupcem... bo w końcu i tak postawię na swoim. Zawsze z tobą wygram, niewaŜne – Ŝywy czy martwy. Czułem wzbierającą we mnie moc. Nigdy przedtem nie czułem się tak pewny siebie. Popatrzyłem w dół na kobiety, które kochałem. Tak, Bóg chciał, Ŝeby to wszystko stało się w ten sposób. Dał mi dwie matki, które zawsze będą mi posłuszne... i nigdy juŜ nie będę samotny. – Trzymaj gębę na kłódkę i nie waŜ się pisnąć słowa tacie albo Jory’emu, bo inaczej utnę ci język – mówiłem do Cindy, kiedy wreszcie znaleźliśmy się w naszej kuchni. – Czy chcesz, Ŝebym obciął ci język? Jej mała buzia była mokra od deszczu i łez. Cindy rozdziawiła usta i wytrzeszczyła z niedowierzaniem oczy. Pochlipując cichutko, pozwoliła mi ubrać się w pidŜamę i połoŜyć do
łóŜka. Przez cały czas miałem zamknięte oczy, Ŝeby nie zgorszyć się widokiem jej gołego dziewczęcego ciała. Gdybym zobaczył choć najmniejszy jego skrawek, musiałbym znienawidzić ją jeszcze bardziej.
Gdzie jest mama? Był ktoś, o kim muszę opowiedzieć. Ktoś, kto wywołał burzę, która miała zniszczyć nasze Ŝycie. Wiele rozmawiałem na ten temat z tatą, a rozmowy te nie naleŜały do najłatwiejszych – ja byłem zmieszany, a on spięty. Dlaczego ona przyjechała tu i zaczęła to wszystko? W końcu nie wytrzymałem i zaraz po lekcji tańca poszedłem do biura Madame. – Nienawidzę cię, Madame, za wszystkie te potworności, które powiedziałaś mamie. Od tamtego dnia nasze Ŝycie to jeden wielki koszmar. Albo dasz jej zaraz spokój, albo wyjdę stąd i juŜ nigdy mnie nie zobaczysz. Czy przyleciałaś tu tylko po to, Ŝeby wpędzić ją w chorobę? Nie moŜe juŜ tańczyć i to jest wystarczający powód, by była załamana. Jeśli nie przestaniesz przysparzać nam kłopotów, porzucę balet. Ucieknę od ciebie, bo rujnując Ŝycie moich rodziców, rujnujesz równieŜ moje i Barta. Pobladła. Wydawało się, Ŝe nagle przybyło jej lat. – Powiedziałeś to tak jak Julian. On teŜ, kiedy się gniewał, przeszywał mnie wzrokiem w taki sposób. – Babciu, ja ciebie naprawdę kochałem. – Kochałeś mnie...? – Tak, dawniej. Kiedy myślałem, Ŝe naprawdę obchodzi cię mój los i los moich rodziców. Kiedy uwaŜałem taniec za najwspanialszą rzecz na świecie. Teraz juŜ tak nie myślę. Wyglądała tak, jakbym sprawił jej wielki ból, jakbym wbił jej sztylet prosto w serce. Odwróciła się do ściany. Zrobiła to tak szybko, Ŝe zachwiała się i z pewnością by upadła, gdybym jej nie przytrzymał. – Jory, proszę cię – wyszeptała. – Nie uciekaj ode mnie i nigdy nie rezygnuj z tańca. Jeśli przestałbyś tańczyć, to moje Ŝycie straciłoby sens i okazałoby się, Ŝe Georges i Julian Ŝyli na próŜno. Nie zabieraj wszystkiego tym, których kochałam i utraciłam. Nie mogłem nic z siebie wykrztusić. Kompletnie zbiła mnie z tropu. Uciekłem więc, biegłem tak, jak robił to Bart, gdy nie mógł sobie z czymś poradzić. – Jory, dokąd tak pędzisz? – usłyszałem za plecami głos Melodie. – Mieliśmy przecieŜ pójść razem na wodę sodową. Nie zatrzymałem się. Nie obchodziło mnie juŜ nic ani nikt. Wszystko, w co wierzyłem, straciło wartość. Moi rodzice nie byli małŜeństwem. Jak mogli nim być? Jaki pastor czy sędzia pokoju udzieliłby ślubu bratu i siostrze? Zwolniłem dopiero wtedy, gdy wybiegłem na chodnik. Poszedłem do parku i usiadłem na zielonej ławce. Siedziałem zapatrzony we własne stopy. Stopy tancerza. Mocne, ze stwardnieniami, gotowe do występu na profesjonalnej scenie. Co teŜ będę robił, kiedy dorosnę?
Tak naprawdę nie chciałem zostać lekarzem. Kilka razy powiedziałem, Ŝe chcę, ale tylko dlatego, by sprawić przyjemność człowiekowi, którego kochałem jak ojca. CóŜ za ironia. Czemu właściwie próbowałem się okłamywać – wszakŜe nie było dla mnie Ŝycia poza baletem. A więc chcąc ukarać Madame, moją matkę i ojczyma, który w rzeczywistości był moim wujem, ukarałbym samego siebie. Wstałem i rozejrzałem się dookoła. Patrzyłem na starych ludzi, siedzących samotnie w parku. Zastanawiałem się, czy któregoś dnia nie będę taki sam jak oni. Postanowiłem, Ŝe tak się nie stanie. Wiedziałem, kiedy trzeba przyznać się do popełnionego błędu i powiedzieć: przepraszam. Gdy wszedłem do biura, Madame siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. Usłyszała moje wejście i podniosła głowę. Zobaczyłem łzy płynące z jej oczu. Lecz mój widok sprawił, Ŝe zastąpił je błysk radości. Nie wspomniała nawet o tym, co wydarzyło się jakieś pół godziny temu. – Mam prezent dla twojej matki – odezwała się naturalnym, piskliwym głosem. Wysunęła szufladę biurka i wyjęła z niej złociste pudełko, przewiązane czerwoną wstąŜką. – To dla Catherine – powiedziała sztywno, usiłując nie patrzeć mi w oczy. – Miałeś rację. Byłam gotowa zabrać cię od matki i ojca, poniewaŜ uwaŜałam, Ŝe to będzie dla ciebie najlepsze wyjście. Teraz jednak zrozumiałam, Ŝe chciałam to zrobić tylko przez wzgląd na samą siebie. Synowie naleŜą do swoich matek, a nie do babć. Uśmiechnęła się gorzko i spojrzała na znajdujące się w jej rękach pudełko. – Czekoladki „Lady Godiva”. Twoja mama miała bzika na ich punkcie, kiedy jeszcze mieszkała w Nowym Jorku i występowała w grupie Madame Zolty. Potem nie mogła juŜ jeść słodyczy w obawie przed nadwagą, choć szczerze mówiąc, nie miała się czego obawiać; spalała więcej kalorii niŜ inni tancerze. Mimo to nie pozwalałam jej jeść więcej jak jedną czekoladkę na tydzień. Teraz, skoro juŜ nie będzie tańczyć, moŜe wreszcie folgować sobie do woli. Jeśli, oczywiście, Bart nie podłączy się do jej bombonierki. – Mama jest strasznie przeziębiona – oznajmiłem równie sztywno jak przed chwilą ona. – Dziękuję za czekoladki i za to, co powiedziałaś. Jestem pewien, Ŝe mama poczuje się lepiej, wiedząc, Ŝe nie chcesz mnie od niej zabrać. Uśmiechnąłem się i pocałowałem jej szorstki policzek. – Czy nie pomyślałaś, Ŝe mogłybyście się mną podzielić? Jeśli nie będziesz zbytnio zachłanna, to mama na pewno odpłaci ci tym samym. Ona jest wspaniała. Ani razu nie skarŜyła się, Ŝe coś było między wami nie tak. Usiadłem na krześle stojącym przed jej biurkiem i załoŜyłem nogę na nogę. – Madame, ja się strasznie boję. W naszym domu dzieją się okropne rzeczy. Bart z dnia na dzień robi się coraz gorszy. Mama złapała to przeziębienie, a tata wciąŜ chodzi przygnębiony. Clover nie Ŝyje. Emma się juŜ nie uśmiecha. ZbliŜają się święta, a nikt jakoś nie cieszy się z tego
powodu. Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba się załamię. – Hrrm – chrząknęła. – Takie juŜ jest Ŝycie; na kaŜde dwie sekundy radości przypada dwadzieścia minut smutku. Więc powinieneś zawsze umieć docenić te rzadkie dwie sekundy i umieć cieszyć się kaŜdą chwilą radości. Uśmiechnąłem się, lecz nie był to szczery uśmiech. Wewnątrz byłem bliski płaczu. Jej cyniczne słowa nie bardzo mi pomogły. – Czy tak juŜ musi być? – spytałem. – Jory. – Przysunęła ku mnie swoją zniszczoną twarz. – Pomyśl tylko, gdyby nie było cieni, kto dostrzegłby światło słońca? Siedziałem w mrocznym biurze i pozwalałem jej pocieszać się tymi gorzkimi mądrościami. – Dobrze, zdaje się, Ŝe wiem, o co ci chodzi, Madame. A jeśli nie moŜesz powiedzieć: przepraszam, to ja to zrobię. – Ja teŜ przepraszam – wyszeptała to w taki sposób, jakby te słowa sprawiały jej ból. Objąłem ją. Tak oto osiągnęliśmy swojego rodzaju kompromis. Przez całą drogę do domu trzymałem bombonierkę na kolanach i aŜ mnie korciło, Ŝeby ją otworzyć. – Tato – zacząłem niepewnym głosem – Madame przesyła mamie te czekoladki. Ma to być, jak mi się zdaje, gest pojednania. Rzucił mi przelotne spojrzenie i uśmiechnął się. – To miło. – UwaŜam, Ŝe to dziwne, iŜ mamie tak długo nie mija przeziębienie. Nigdy nie chorowała dłuŜej niŜ dzień albo dwa. Czy nie sądzisz, Ŝe robi wraŜenie bardziej zmęczonej? – To przez pisanie. Przez to przeklęte pisanie – zrzędził. Obserwował mijające nas samochody. Potem włączył wycieraczki i pochylił się, by lepiej widzieć sygnalizator świetlny. – śe teŜ musi tak padać. Deszcz zawsze nie daje jej zasnąć. Siedzi wtedy do czwartej nad ranem, a następnego dnia zrywa się o świcie, by znów gryzmolić w bloku listowym. Boi się uŜywać maszyny, Ŝeby nie obudził mnie jej stukot. Rzecz jasna, to wszystko nie pozostaje bez wpływu na zdrowie mamy. Najpierw miała ten okropny wypadek, a teraz to przewlekłe przeziębienie. Znów spojrzał w moją stronę. – No i jest jeszcze Bart i problemy, które stwarza. A jakby tego było mało, doszedłeś ty, Jory. Poznałeś juŜ naszą tajemnicę. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Czy moŜesz nam przebaczyć? Czy naprawdę nie moŜesz nas zrozumieć? Zwiesiłem głowę i zawstydziłem się. – Próbuję was zrozumieć. – Próbujesz? Czy to aŜ takie trudne? CzyŜ nie opowiadałem ci, jak to było tam, na górze,
kiedy cała nasza czwórka siedziała zamknięta w jednym pokoju? Dojrzewaliśmy tam i w końcu pojęliśmy, Ŝe nie mamy nikogo oprócz siebie... – Ale, tato. Kiedy wreszcie uciekliście i znaleźliście schronienie pod dachem doktora Paula, czy nie mogłeś poszukać sobie kogoś innego? Czy to naprawdę musiała być ona? Westchnął cięŜko. – Myślałem, Ŝe juŜ ci wytłumaczyłem, co wówczas czułem w stosunku do kobiet. Twoja matka zawsze była przy mnie, kiedy jej potrzebowałem. Zostaliśmy zdradzeni przez naszą rodzoną matkę. Kiedy jest się młodym, wszystko, czego się doznaje od Ŝycia, zapada głęboko w podświadomość. Przykro mi, jeŜeli zraniłem cię tym, Ŝe nie jestem w stanie kochać nikogo innego poza nią. Co miałem powiedzieć? Po prostu nie mogłem tego pojąć. Świat przecieŜ pełen jest pięknych kobiet, są ich tysiące, miliony. I wtedy przyszła mi na myśl Melodie. Gdyby miała umrzeć, to czy potrafiłbym znaleźć sobie inną? PogrąŜyłem się w tych rozmyślaniach, podczas gdy tata siedział obok i milczał jak grób. A deszcz wciąŜ padał. Jego wielkie krople bębniły po masce samochodu, tworząc taki nastrój, jakby niebo czytało w moich myślach. Doszedłem do wniosku, Ŝe gdyby rzeczywiście spotkało mnie to nieszczęście i straciłbym Melodie, gdyby ona odeszła i nie dane by mi było juŜ nigdy jej spotkać, to jakoś bym to przeŜył i w końcu znalazłbym sobie inną dziewczynę, która zajęłaby jej miejsce. Wszystko było lepsze niŜ... – Zdaje się, Jory, Ŝe wiem, o czym myślisz. Miałem całe lata na zastanawianie się nad tym, czemu musi to być właśnie moja siostra, a nie ktoś inny. Być moŜe stało się tak dlatego, Ŝe po tym, czego doznałem od swojej matki, utraciłem wiarę w kobiety i tylko moja siostra była w stanie podnieść mnie na duchu. Była jedyną osobą, na którą mogłem liczyć przez wszystkie te lata cierpienia. Była tą, która potrafiła w jednym małym pomieszczeniu stworzyć nam prawdziwy dom. Zastępowała matkę????’???? Carrie. To ona starała się o to, Ŝebyśmy Ŝyli jak ludzie. Nakrywała stół, słała łóŜka, nawet prała nasze ubrania i rozwieszała je po całym strychu, by wyschły. Ale najbardziej chwytał mnie za serce jej taniec. Mogłem dosłownie godzinami patrzeć, jak tańczy na tym okropnym poddaszu. Tym mnie właśnie rozkochała w sobie. Kiedy stałem w półmroku i obserwowałem ją, wydawało mi się, Ŝe tańczy tylko dla mnie. Wydawało mi się, Ŝe czyni ze mnie księcia z bajki, a ja uwaŜałem ją za księŜniczkę. Byłem wtedy taki sentymentalny, moŜe nawet bardziej niŜ ona. Wiesz, Jory, twoja matka jest stworzona z innej gliny niŜ większość kobiet. Potrafi Ŝyć w nienawiści i mimo to rozkwitać. Ja bym tak nie umiał. Ja muszę kochać, by Ŝyć. Kiedy uciekliśmy z Foxworth Hall, zaczęła flirtować z Paulem, chcąc dzięki niemu uwolnić się ode mnie. Wyszła za twojego ojca pod wpływem kłamstw, jakich nagadała jej o Paulu jego siostra Amanda. Była dobrą Ŝoną dla Juliana, lecz po jego śmierci wyjechała do Wirginii, aby dokonać swojej zemsty, to znaczy, Ŝeby uwieść drugiego męŜa matki. Jak juŜ wiesz, Bart jest synem męŜa mojej matki, a nie Paula, tak
jak wam do tej pory mówiliśmy. Musieliśmy was okłamywać dla waszego dobra. Później twoja mama poślubiła Paula, a kiedy on umarł, przyszła do mnie. Czekałem na nią przez te wszystkie lata. W jakiś sposób czułem, Ŝe jeŜeli nie przestanę w to wierzyć i nie pozwolę zgasnąć płomieniowi mojej pierwszej miłości, to w końcu ona będzie musiała być moja. Jej nietrudno było zakochać się w innym męŜczyźnie, dla mnie jednak niemoŜliwością okazało się znalezienie kobiety, która mogłaby się z nią równać. Podbiła moje serce, gdy byłem mniej więcej w twoim wieku, Jory. UwaŜaj lepiej, kto stanie się twoją pierwszą miłością, bo będzie to dziewczyna, której nigdy nie zapomnisz. Wypuściłem z siebie długo wstrzymywany oddech. Pomyślałem, Ŝe w sumie Ŝycie niewiele róŜniło się od opartych na bajkach baletów czy telewizyjnych oper mydlanych. Miłość nie mogła ot tak sobie przyjść i przeminąć wraz ze zmianą pory roku, tak jak kiedyś myślałem. Wydawało się, Ŝe ta jazda do domu trwa całe wieki. Tata zmuszony był jechać bardzo wolno i ostroŜnie. Co chwila odrywał oczy od drogi i spoglądał na zegar w desce rozdzielczej. Gapiłem się przez okno. Wszędzie widać było przedświąteczne dekoracje. W oknach wystawowych widziałem rozświetlone choinki. Patrzyłem na to wszystko rozmarzonym wzrokiem, a padający deszcz czynił ten widok jeszcze bardziej romantycznym. Pragnąłem cofnąć się do zeszłego roku. Pragnąłem znów odczuwać to szczęście, które wtedy wydawało się niezniszczalne. Pragnąłem cofnąć czas i sprawić, by ta stara kobieta z sąsiedztwa nigdy nie pojawiła się w tych stronach i nie zniszczyła naszego cudownego Ŝycia, i Ŝeby nie było tu wścibiającej nosa w nie swoje sprawy Madame M., przez którą poznałem sekret moich rodziców. Te dwie kobiety zrobiły najgorszą rzecz na świecie – zniszczyły moją wiarę we własnych rodziców. Choć starałem się, jak mogłem, nie umiałem im wybaczyć tego, co zrobiły. Mogły doprowadzić do skandalu, mogły zrujnować moje Ŝycie, Ŝycie Barta i malutkiej Cindy, a wszystko dlatego, Ŝe pewien męŜczyzna nie potrafił pokochać innej kobiety i dlatego, Ŝe ta kobieta nie chciała go zawieść. – Jory – odezwał się tata, kiedy skręcaliśmy na nasz podjazd – od czasu do czasu słyszę, jak mama narzeka, Ŝe zapodziała gdzieś kilka rozdziałów. Twoja matka raczej lubi mieć wszystko na swoim miejscu. Podejrzewam, Ŝe podkradałeś gotowe rozdziały, by je potem przeczytać... Czy powinienem powiedzieć mu prawdę? To Bart pierwszy zabrał kilka kartek jej ksiąŜki. Faktem jest, Ŝe moje poczucie przyzwoitości nie przeszkodziło mi w ich lekturze, ale przeczytałem tylko niewielki fragment. Z jakiegoś powodu nie mogłem zmusić się do dalszego czytania, od tego momentu, kiedy – jak to napisała mama – brat zmusił siostrę, by się mu oddała. Nie mieściło mi się w głowie, Ŝe siedzący obok mnie męŜczyzna mógł zgwałcić swoją piętnastoletnią siostrę. Nigdy nie byłbym w stanie tego zrozumieć, bez względu na to, jak wielkie były jego potrzeby i jakie okoliczności spowodowały, Ŝe popełnił tak odraŜający czyn. No i rzecz jasna, mama nie powinna opowiadać o tym całemu światu.
– Jory, czy ty mnie w ogóle słyszysz? Powoli odwróciłem się w jego stronę. Zrobiło mi się słabo. Zawstydziłem się, widząc cierpienie na jego twarzy. Mimo to nie odpowiedziałem ani „tak”, ani „nie”. – Chyba nie musisz juŜ nic mówić – odezwał się dość szorstko. – Twoje milczenie jest wystarczającą odpowiedzią. Przepraszam. Kocham cię jak rodzonego syna i łudziłem się, Ŝe ty kochasz mnie na tyle, by mnie zrozumieć. Chcieliśmy wam o tym powiedzieć, kiedy bylibyście dostatecznie dorośli, Ŝeby to pojąć i ocenić w miarę obiektywnie. Cathy powinna była zamykać swoje szkice w szufladzie i nie ufać pozornemu brakowi zainteresowania naszych synów. – To tylko fikcja, prawda? – spytałem w nadziei, Ŝe przytaknie. – Na pewno. śadna matka nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego swoim dzieciom... Otworzyłem pośpiesznie drzwiczki i pobiegłem do domu, zanim zdąŜył cokolwiek powiedzieć. W pierwszej chwili chciałem jak zwykle zawołać mamę. Potem jednak powstrzymałem się. W obecnej sytuacji wolałem jej unikać. Zazwyczaj zaraz po powrocie do domu wyskakiwałem do ogrodu, kilkakrotnie okrąŜałem go biegiem, ćwicząc przy tym wyskoki i pozycje, ale w deszczowe dni, takie jak ten, szedłem po prostu do naszego pokoju ćwiczeń. Dziś jednak rzuciłem się na fotel stojący przed telewizorem. Włączyłem telewizor za pomocą pilota i pogrąŜyłem się w oglądaniu jakiejś głupiej, ale na szczęście wesołej opery mydlanej. – Cathy! – zawołał tata, jak tylko przekroczył próg domu. – Gdzie jesteś?! Czemu nie odpowiadała? – Chodź tu i uszczęśliw mnie pocałunkiem, jeśli oczywiście jeszcze mnie kochasz. To stwierdzenia zabrzmiało teraz dość dziwnie. Musiał chyba zdawać sobie sprawę, Ŝe wiemy o wszystkim? – Przywitałeś się z mamą? – spytał, wchodząc do salonu. – Nie widziałem jej. – Gdzie jest Bart? – Nie szukałem go. Rzucił mi przepraszające spojrzenie, po czym poszedł do sypialni, którą dzielił z „Ŝoną”. – Cathy, Cathy! – Słyszałem, jak ją woła. – Gdzie jesteś?! Parę sekund później znalazł się w kuchni, lecz tam teŜ jej nie było. Zaczął biegać od pokoju do pokoju, aŜ w końcu zapukał do drzwi Barta. – Bart, jesteś tam? Najpierw odpowiedziała mu długa cisza, dopiero po chwili rozległ się znudzony głos Barta. – Taak, jestem. Gdzie mógłbym być, skoro drzwi są zamknięte. – Więc otwórz je i wyjdź.
– Mama zamknęła mnie od strony korytarza, więc nie mogę wyjść. Rozsiadłem się wygodniej w fotelu, zatopiony w oglądaniu serialu. Nie przywiązywałem zbyt wielkiej wagi do tego, co się działo wokół. Zastanawiałem się, jak moŜe mi się udać wyrosnąć na normalnego człowieka, skoro czułem się taki nieszczęśliwy. Tata był typem męŜczyzny, który musiał mieć zapasowe klucze do wszystkich drzwi. Wkrótce oswobodził Barta i zaczął zadawać mu pytania. – Co ty takiego zmajstrowałeś, Ŝe zmusiłeś mamę, by cię zamknęła i gdzieś sobie poszła? – Nic nie zmajstrowałem! – Musiałeś zrobić coś, co doprowadziło ją do wściekłości. Bart chytrze wyszczerzył zęby i nic nie odpowiedział. Patrzyłem w ich stronę, czując wzbierający we mnie niepokój. – Bart, jeśli zrobiłeś coś swojej matce, to moŜesz mi wierzyć, Ŝe nie ujdzie ci to na sucho. Rozumiesz? – Nic jej nie zrobiłem – odparł nerwowo Bart. – To ona zawsze mnie krzywdzi. Nie kocha mnie, tylko Cindy. – Cindy – powtórzył tata, przypominając sobie nagle o małej. Poszedł do jej pokoju i po chwili pojawił się z nią na rękach. – Gdzie twoja matka, Bart? – Skąd mam wiedzieć? PrzecieŜ byłem zamknięty. Zezłościłem się. Nie mogłem dłuŜej siedzieć z załoŜonymi rękoma. – Tato, mama kilka dni temu zostawiła samochód w warsztacie, więc nie moŜe być daleko. – Wiem. Mówiła mi, Ŝe coś było nie tak z hamulcami. – Spojrzał badawczo na Barta. – Jesteś pewien, Ŝe nie wiesz, gdzie jest mama? – CięŜko jest zauwaŜyć cokolwiek przez zamknięte drzwi. – Nie powiedziała ci, dokąd idzie? – Nikt mi nigdy nic nie mówi. Niespodziewanie odezwała się Cindy. – Mama wyszła w deszcz... deszcz nas przemoczył... Bart odwrócił się błyskawicznie w jej stronę i przeszył ją groźnym spojrzeniem. Przerwała i zaczęła drŜeć. Uśmiechając się tata posadził ją sobie na kolanach. – Cindy, ty jedna moŜesz nas uratować. Zastanów się teraz dobrze i powiedz, gdzie poszła mama. DrŜała coraz bardziej. Siedziała wpatrzona w Barta i nie mogła wykrztusić z siebie słowa. – Proszę, Cindy, przestań patrzeć na Barta i spójrz na mnie. Tutaj jestem. Zaopiekuję się tobą. Bart nic ci nie zrobi, kiedy ja tu jestem. Bart, przestań robić te głupie miny. – Cindy wybiegła na deszcz, tato, i mama musiała ją gonić. Kiedy wróciła, cała ociekająca wodą, powiedziałem coś, co ją zdenerwowało, i wtedy zaciągnęła mnie do pokoju i zatrzasnęła
drzwi. – To wyjaśnia przynajmniej, czemu Cindy ma takie rozczochrane włosy – powiedział tata, ale nie wyglądał na człowieka, któremu kamień spadł z serca. Postawił Cindy na podłodze i zaczął wydzwaniać do przyjaciół mamy. Zatelefonował nawet do Madame Marishy. Babcia powiedziała, Ŝe zaraz do nas przyjedzie. Potem dodzwonił się do Emmy, która z powodu deszczu mogła wrócić dopiero nazajutrz. Pomyślałem o mojej babci jadącej w takiej ulewie. Nawet przy bezchmurnym niebie nie moŜna jej było nazwać bezpiecznym kierowcą. – Tato, sprawdźmy jeszcze raz wszystkie pokoje, łącznie ze strychem – powiedziałem i zerwałem się, by pobiec do naszej przejściowej garderoby. – MoŜe, tak jak dawniej, poszła tam potańczyć i niechcący zatrzasnęła się na poddaszu albo zasnęła na jednym z tych łóŜek, albo... Nie dokończyłem. Spostrzegłem, Ŝe patrzy na mnie jakoś dziwnie. Kiedy tata ruszył za mną w kierunku schodów, Cindy zaczęła płakać ze strachu. Szybko więc wrócił do salonu, wziął ją na ręce i zabrał z nami na górę. Bart właśnie trzymał w dłoniach scyzoryk i strugał przyniesiony z dworu długi patyk. Mogło się wydawać, Ŝe ma zamiar zedrzeć z niego całą korę i zrobić sobie rózgę. Cindy jednak nie mogła oderwać oczu od jego noŜa, a moŜe właśnie od tego patyka. Tata, Cindy i ja przeszukaliśmy cały dom. Szukaliśmy na strychu, w szafach, pod łóŜkami – po prostu wszędzie. Nigdzie nie było śladu mamy. – To nie w stylu Cathy robić takie rzeczy – odezwał się zmartwiony ojciec. – PrzecieŜ nie zostawiłaby Cindy samej z Bartem. Boję się, Ŝe spotkało ją coś niedobrego. Pomyślałem, Ŝe jeŜeli w tym domu jest ktoś, kto moŜe wiedzieć, co się stało, to siedzi on sobie teraz najspokojniej w świecie i struga rózgę, którą powinno się przetrzepać jego goły tyłek. – Tato – wyszeptałem, kiedy stał na środku sypialni i rozglądał się dookoła smutnym wzrokiem – czemu właściwie zakładamy, Ŝe Bart nie wie, dokąd ona poszła? PrzecieŜ trudno nazwać go prawdomównym dzieckiem. Sam wiesz, Ŝe ostatnio zachowuje się jak obłąkany. Wyszliśmy z sypialni. Tata wciąŜ trzymał w objęciach Cindy. Chcieliśmy ponownie porozmawiać z Bartem, lecz nie mogliśmy go znaleźć. Teraz on gdzieś się ulotnił. Spojrzeliśmy z tatą po sobie. Ojciec z niedowierzaniem potrząsnął głową. Rozejrzałem się po pokoju, wiedząc, Ŝe Bart ma zwyczaj chować się za krzesłami albo zaszywać się w ciemnych kątach. Równie dobrze mógł juŜ być na dworze i udawać jakieś zwierzę. Ale ulewa robiła się coraz gorsza. Jego nora pod krzakami nie mogła uchronić go od zmoknięcia. Nawet Bart miał wystarczająco duŜo oleju w głowie, by nie wychodzić na zewnątrz w taki deszcz i ziąb. Miałem mętlik w głowie i aŜ kipiało we mnie ze złości. Nic przecieŜ nie zrobiłem, by
zasłuŜyć na te wszystkie kłopoty, a mimo to musiałem się z nimi borykać, cierpieć razem z tatą, mamą i Cindy... a moŜe teŜ i z Bartem. – Teraz musisz chyba mnie nienawidzić, co, Jory? – spytał tata, patrząc na mnie ze smutkiem. – Myślisz pewnie, Ŝe twoja matka i ja ściągnęliśmy to wszystko na nasze głowy i musimy teraz ponieść zasłuŜoną karę? I myślisz pewnie, iŜ to niesprawiedliwe, Ŝe i ty musisz zapłacić tę cenę? Jeśli tak właśnie myślisz, to powiem ci, Ŝe ja myślę tak samo. MoŜe Ŝycie twojej mamy i wasze potoczyłoby się lepiej, gdybym odszedł i zostawił ją w domu Paula, by znalazła sobie innego męŜczyznę. Ale ja ją kochałem i teraz kocham ją tak samo. I będę kochał jutro i zawsze. PomóŜ mi, BoŜe, bo nie wyobraŜam sobie Ŝycia bez niej. Odwróciłem się od niego. A więc tak wyglądała ta wieczna, płomienna miłość. Miłość, która niszczyła wszystko, co weszło jej w drogę. Wróciłem do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóŜko i zacząłem płakać. W końcu usiadłem i znów zacząłem się zastanawiać nad tym, gdzie moŜe być mama. I wtedy właśnie po raz pierwszy dotarło do mnie, Ŝe moŜe grozić jej jakieś niebezpieczeństwo. Nie opuściłaby przecieŜ taty. Musiało wydarzyć się coś strasznego, bo w przeciwnym razie wciąŜ byłaby w domu i przygotowywała kolację, jak to robiła w kaŜdy czwartek, kiedy Emma miała wychodne. Czwartki były szczególnymi dniami dla moich rodziców. Teraz juŜ zaczynałem rozumieć dlaczego. Czwartek był dniem, w którym pokojówki z Foxworth Hall jechały do miasta. Czwartek był dniem, w którym mama i tata mogli wydostać się przez okienko dymnika na dach. LeŜeli na nim i rozmawiali, a kiedy ze sobą rozmawiali, patrzyli na siebie w tym odludnym miejscu. Wtedy odzywały się ich zmysły. Wiedziałem, Ŝe mama kilkakrotnie wychodziła za mąŜ. Powoli rozumiałem, Ŝe w ten sposób chciała uciec przed grzeszną miłością. Wstałem. Wiedziałem juŜ, co mam robić. Musiałem znaleźć Barta. Kiedy go odszukam, odszukam równieŜ mamę.
Podarunki na strychu John Amos kontrolował wszystko, co działo się w olbrzymiej kuchni. Pokojówki i kucharki uwijały się jak w ukropie. – Madame musiała wyjechać wcześniej – mówił im. – Macie spakować wszystkie rzeczy, jakie będą jej potrzebne na Hawajach. Tylko się pośpieszcie. Lottie, zawieziesz jej torby na lotnisko. Nie stój tak i nie gap się na mnie tym ogłupiałym wzrokiem. Rozumiesz, co do ciebie mówię? O rany, on potrafił być stanowczy, jeśli tego chciał. Kobiety rozbiegły się niczym stadko spłoszonych ptaków i po chwili zostaliśmy sami. Uśmiechnął się do mnie, pokazując swoją sztuczną szczękę. – No, jak ci się to podoba? Czułem się jak w kinie, tylko ja i on. Stałem ze ściśniętym gardłem. – Oni nie mają pojęcia, gdzie jest mama. Martwią się o nią i wciąŜ mnie wypytują, czy nie wiem, dokąd poszła. – Nie przejmuj się nimi – rzekł swoim dziwacznym starczym głosem, który sprawiał, Ŝe ciągle zastanawiałem się, czemu właśnie jego Bóg wybrał do wykonania tak waŜnego zadania. – Zajmę się wszystkim, póki Bóg nie da nam znaku, Ŝe nadszedł czas, by twoja matka i babka zostały oczyszczone i uratowane przed ogniem piekielnym. Ty po prostu idź do domu i nic nie mów. Ogień, który płonął w moim umyśle, stawał się coraz większy i gorętszy. – Mówiłeś, Ŝe zamkniesz mamę na strychu i Ŝe to będzie twój specjalny prezent dla mnie, ale nie powiedziałeś mi nawet, gdzie ona jest. Szukałem na strychu i nie ma ich tam. Albo powiesz mi, gdzie je zamknąłeś, albo pójdę do domu i opowiem tacie o tym, co zrobiłeś. – Co ja zrobiłem? – spytał z szyderczym uśmiechem. – Ty to zrobiłeś, Barcie Winslowie Sheffieldzie. Czy pomyślałeś choćby przez chwilę nad tym, Ŝe ze względu na twoją chorobę psychiczną nikt ci nie uwierzy i wszyscy będą posądzać właśnie ciebie? Prawo dowiedzie twojej winy i zostaniesz zamknięty. Gdy zobaczył w moich oczach czerwony gniew Malcolma, spróbował się uśmiechnąć. – Daj spokój, Bart. Ja tylko chciałem cię sprawdzić. Chciałem zobaczyć, czy się nie załamiesz i nie stracisz odwagi. Ale ty jesteś silny i pełen sprawiedliwej mocy, zupełnie tak samo jak twój pradziad Malcolm. Masz w sobie ogromną siłę, a właśnie nadarza się okazja, Ŝebyś ją wykorzystał, bo teraz będziesz musiał rządzić dorosłymi – twoją matką i babcią. Od ciebie będzie zaleŜeć ich los. Będziesz je karmił, jeśli taka będzie twoja wola, albo głodził, jeŜeli będziesz miał taki
kaprys. Ale musisz zachować ostroŜność. Musisz dochować tajemnicy, póki... No, rozumiesz, powinieneś pamiętać, Ŝe twój ojciec i brat staną się bardzo podejrzliwi i mogą wszystko zepsuć, jeŜeli dasz im w jakiś sposób do zrozumienia, Ŝe wiesz coś o matce. Ludzie zawsze mnie o wszystko podejrzewali. Jeśli coś się zbiło, to zawsze była moja wina. Jeśli zatkał się ustęp i woda się przelewała, to krzyczeli na mnie, Ŝe wrzuciłem zbyt duŜo papieru. JeŜeli mama zapodziała gdzieś biŜuterię, to teŜ było na mnie. Ilekroć coś złego zdarzało się w naszym domu, to wszyscy zaraz mnie o to obwiniali. Teraz im pokaŜę, jak głupio robili, nie kochając mnie tak, jak powinni. – Chleb i woda – powiedziałem. – Chleb i woda to najwłaściwszy pokarm dla kobiet, które zdradziły swoich męŜów i synów. – Świetnie, świetnie – wymamrotał John Amos. Poprowadził mnie wąskimi schodami wiodącymi do piwnicy. Oświetlał drogę niewielką latarką. Na ścianach tańczyły tajemnicze cienie. W powietrzu panowała wilgoć. Dawniej, kiedy ten dom był miejscem zabaw Jory’ego i moich, poznaliśmy kaŜdy kąt i szczelinę tych piwnic. Lecz było to miejsce, gdzie mieszkały duchy, więc zawsze wolałem trzymać się jak najdalej od tych podziemi. Teraz teŜ czułem przebiegające po plecach dreszcze lęku i starałem się być jak najbliŜej Johna Amosa. Wpadałem prawie w panikę, kiedy oddalał się więcej niŜ na krok. – Będą ich tutaj szukać – wyszeptałem cichutko, bojąc się obudzić zamieszkujące tu zmory. – Nie tam, gdzie je zamknąłem – odrzekł John i zarechotał. – Twój ojciec będzie pewien, Ŝe są na strychu. To będzie doskonała zemsta. Nigdy nie znajdą malutkiej komórki, którą wybudowali dla mnie robotnicy, kiedy wzmacniali ściany piwnicy do przechowywania win. Piwnica na wina pod Ŝadnym względem nie mogła równać się ze strychem. Nie było to tak przeraŜające miejsce jak poddasze, ale było tu przynajmniej ciemno i zimno. John Amos odgarniał zwisające wszędzie pajęczyny, potem odsunął jakiś stary mebel i odsłonił cięŜkie drewniane drzwi. – Idź teraz i popatrz przez małe drzwiczki na dole tamtych drzwi – powiedział. – Twoja babka przygarnęła kiedyś kota i kazała porobić w drzwiach takie małe otwory, przez które mógł przechodzić. Nie wiem, czy go pamiętasz, bo przepadł gdzieś niedługo po tym, jak zacząłeś nas odwiedzać. Padające na jego twarz światło latarki sprawiało, iŜ wyglądał jak wydobyty z grobu nieboszczyk. Bałem się, Ŝe zatrzaśnie za mną te drzwi i nigdy stąd nie wyjdę. PrzecieŜ nie dałbym rady przecisnąć się przez przejście dla kota. – Nie. Ty pójdziesz pierwszy – rozkazałem mu tak, jak by zrobił to Malcolm. Przez moment nie ruszał się. MoŜe bał się, Ŝe to ja zamknąłbym za nim te drzwi. Potem przyjrzał mi się uwaŜnie i wszedł wolno do piwnicy na wina. PołoŜył latarkę na jednej z półek, po czym zaczął przesuwać stojak tarasujący wejście do celi, w której znajdowały się
kobiety. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc głośno. Uderzył mnie przykry odór. Zatkałem sobie nos i usiłowałem dojrzeć coś w ciemnościach zalegających pomieszczenie. John Amos podniósł wyŜej latarkę i wtedy zobaczyłem uwięzione kobiety. Ach, ach. Mama i babcia. Ach, jakŜe Ŝałośnie wyglądała moja mama leŜąca na betonowej posadzce, z głową ułoŜoną na kolanach babci. Obie podniosły dłonie, by ochronić oczy przed światłem, które niespodziewanie wkradło się do tej ciemnicy. – Kto to? – spytała mama słabym głosem. – To ty, Chris? Znalazłeś nas? Czy mama oślepła? Jak mogła pomylić Johna Amosa z tatą? MoŜe gdyby oślepła i pomieszałby się jej rozum, Bóg potraktowałby to jako wystarczającą karę? – John, wiem, Ŝe to ty – przemówiła babcia. – Wypuść nas stąd natychmiast. Słyszysz mnie? Wypuść nas stąd! John Amos roześmiał się głośno. Nie wiedziałem, co mam robić, ale na szczęście odezwał się we mnie głos Malcolma. – Daj mi klucze – poleciłem Johnowi. – Idź na górę przynieś mi chleb i wodę, Ŝebym mógł nakarmić więźniów. Ciekawe, czemu mnie usłuchał. CzyŜby naprawdę myślał, Ŝe jestem tak potęŜny jak Malcolm? Po upływie kilku minut był z powrotem. Przyniósł tacę zjedzeniem. Zaryglowałem drzwi, by nie zaszedł mnie od tyłu. Czułem się teraz bardziej Malcolmem niŜ Bartem. Postawiłem srebrną tacę z chlebem i dzban z wodą przy drzwiach, które wyglądały jak najzwyklejszy w świecie stojak do leŜakowania win. To wcale nie było zabawne podawać więźniom jedzenie na srebrnej zastawie, z której zawsze korzystała moja babcia. PołoŜyłem się na brzuchu i wczołgałem pod najniŜszą półkę. Otworzyłem małe drzwiczki, zastanawiając się, dlaczego właściwie ten kot lubił przebywać w tak mrocznym i odraŜającym miejscu. – Chleb i woda – oznajmiłem burkliwym tonem i szybko wsunąłem tacę. Zamknąłem drzwiczki i zablokowałem je cegłą, Ŝeby Ŝadna z kobiet nie mogła ich otworzyć. Przez moment wsłuchiwałem się w odgłosy dobywające się z celi. Słyszałem, jak mama popłakuje i wzywa Chrisa. Nagle usłyszałem coś, co mnie zaskoczyło. – Mama, gdzie jest nasza mama, Chris? Nie odwiedzała nas od tak dawna. To juŜ chyba kilka miesięcy, a bliźniaki wciąŜ nie rosną. – Cathy, Cathy, biedactwo, przestań myśleć o przeszłości – mówiła babcia. – Przestań, proszę. Lepiej zjedz coś, Ŝebyś odzyskała siły. Chris niedługo wyciągnie nas stąd. – Córy, przestań wreszcie brzdąkać. Mam juŜ dość twoich piosenek. Dlaczego one muszą być tak smutne? Noc się juŜ wkrótce skończy. Skończy. Chris, powiedz Cory’emu, Ŝe nastanie
dzień. Usłyszałem płacz. CzyŜby to była babcia? – O BoŜe! – szlochała. – Czy to musi się tak skończyć? Czy w swoim Ŝyciu naprawdę nie mogę zrobić niczego dobrego? Tym razem byłam taka pewna, Ŝe musi mi się udać. Proszę cię, BoŜe, nie zabieraj mi tego wszystkiego, co mi jeszcze zostało, proszę. Przysłuchiwałem się tej modlitwie. Słyszałem, jak babcia błaga o to, Ŝeby mama wyzdrowiała, o to, Ŝeby jej syn odnalazł je, zanim będzie za późno. A w tym czasie mama zadawała jakieś głupie pytania, na które babcia musiała bez końca odpowiadać. Przesiedziałem tam dość długo. Nogi mi zdrętwiały i trudno mi było nimi poruszać. Poczułem się stary i zmęczony, jakbym przesiedział tu całe Ŝycie. Jakbym umierał z głodu, odchodząc od zmysłów. – Idę – szepnąłem cicho. – Nie lubię tego miejsca. Choć zrobiło się juŜ ciemno, nikogo nie było w domu. Nie zmartwiło mnie to bynajmniej, mogłem teraz swobodnie buszować w lodówce. Kroiłem właśnie szynkę, kiedy trzasnęły drzwi garaŜu i w kuchni pojawiła się Madame Marisha. – Dobry wieczór, Bart – powiedziała. – Gdzie jest twój ojciec i Jory? Wzruszyłem ramionami. Nikt mi nic nie powiedział. Nie miałem pojęcia, dlaczego tata i Jory zniknęli gdzieś, zostawiając Cindy tylko ze mną. I wtedy okazało się, Ŝe niezupełnie byłem sam. – Witam, Madame Marisha! – zawołała Emma z drugiego pokoju. – Doktor Sheffield powiedział mi, Ŝe powinna się tu pani zjawić. Przepraszam, Ŝe sprawiamy pani tyle kłopotów. Jak tylko dowiedziałam się o zniknięciu Cathy, pomyślałam, Ŝe muszę wracać do domu. Miała straszną gorączkę i nie powinnam była zostawiać jej samej w tym stanie. I wtedy dopiero Emma zauwaŜyła moją obecność. – Bart! Ty podły chłopcze! Jak mogłeś przysparzać ojcu nowych kłopotów i gdzieś przepaść. Jesteś okropnym dzieckiem. Dam głowę, Ŝe wiesz, gdzie jest twoja matka! Obie kobiety popatrzyły na mnie. W ich badawczych oczach widziałem nienawiść. Uciekłem. Uciekłem, bo wiedziałem, Ŝe zaraz się rozpłaczę, a przecieŜ nie mogłem pozwolić, by zobaczyły moje łzy. Teraz, skoro miałem być taki jak Malcolm, musiałem być twardy jak skała.
Poszukiwania Tej nocy było oberwanie chmury, takie jak wtedy, gdy Noe budował arkę. Wiatr wył przeraźliwie, jakby chciał nam o czymś powiedzieć. Myślałem, Ŝe zaraz wywieje mi mózg z głowy. Próbowałem dotrzymać tacie kroku, ale nie było to łatwe, bo moje nogi wciąŜ jeszcze były krótsze niŜ jego. Szedł z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Ja równieŜ zacisnąłem swoje. Byłem gotów walczyć u jego boku, jeśli oczywiście zaszłaby taka konieczność. – Jory – odezwał się tata, nie przerywając marszu – jak często Bart tu przychodził? Dotarliśmy właśnie do czarnej Ŝelaznej bramy i tata pochylił się w stronę domofonu. – Nie wiem – odparłem z przykrością. – Kiedyś Bart ufał mi i opowiadał o wszystkim, teraz jednak nie ufa nikomu. Tak więc nie mam najmniejszego pojęcia o tym, co robi. Powoli wrota rozsunęły się. Przywiodły mi na myśl dłonie kościotrupa, które rozwarły się, by powitać nas w grobie. ZadrŜałem. Przeraziłem się, Ŝe powoli robię się tak obłąkany jak Bart. Musiałem podbiec, by zrównać się z ojcem. – Muszę ci coś powiedzieć! – próbowałem przekrzyczeć wiatr. – Kiedy dowiedziałem się, Ŝe jesteś bratem mamy i moim wujkiem, myślałem, Ŝe was znienawidzę. Myślałem, Ŝe nigdy wam nie wybaczę, iŜ tak bardzo mnie zawiedliście. Myślałem równieŜ, Ŝe wypalę się cały w środku i nigdy juŜ nie będę w stanie nikogo pokochać. Ale teraz, kiedy mama zniknęła, wiem, Ŝe zawsze ją kochałem i ciebie teŜ. Nie potrafiłbym nienawidzić Ŝadnego z was, nawet gdybym nie wiem jak tego pragnął. W tej ulewie, w ciemnościach, które ogarnęły świat, odwrócił się, by przytulić mnie do piersi. Dłonią przycisnął moją głowę do serca. Wydawało mi się, Ŝe usłyszałem, jak szlocha. – Jory, nie wyobraŜasz sobie nawet, jak bardzo tęskniłem za tym, Ŝeby usłyszeć, jak mówisz, iŜ nie nienawidzisz ani mamy, ani mnie. Zawsze miałem nadzieję, Ŝe zrozumiesz nas, kiedy się o tym wszystkim dowiesz. My naprawdę chcieliśmy ci o tym powiedzieć, kiedy będziesz starszy. Myśleliśmy, być moŜe nie było to mądre z naszej strony, Ŝe musimy poczekać jeszcze parę lat. Skoro jednak dowiedziałeś się i pomimo to nie przestałeś nas kochać, moŜe kiedyś nas zrozumiesz. Ruszyliśmy dalej. Starałem się trzymać jak najbliŜej ojca. Czułem, Ŝe między nami rodzi się jakaś nowa więź. Więź znacznie mocniejsza od tego, co łączyło nas do tej pory. W pewien sposób stał mi się bliŜszy. PrzecieŜ płynęła w nim ta sama krew; jakkolwiek by było, był moim wujem. Zawsze myślałem, Ŝe jest tylko wujkiem Barta, czego zresztą bardzo Bartowi zazdrościłem. Teraz okazało się, Ŝe jest wujkiem nas obu. Ale dlaczego oni nie zauwaŜyli, Ŝe jestem juŜ dość dorosły, by zrozumieć, Ŝe mama miała romans z ojcem Barta... Zrozumiałbym to
przecieŜ... tak przynajmniej sądziłem. Znaleźliśmy się przy schodach. Zanim jeszcze tata zdąŜył zakołatać do drzwi, rozwarły się i stanął w nich lokaj – John Amos Jackson. – Właśnie się pakujemy – oznajmił na powitanie i wykrzywił twarz w paskudnym uśmiechu. – Moja Ŝona pojechała na Hawaje. Mam na głowie kupę spraw i nie mam czasu zabawiać sąsiadów. Planuję dołączyć do niej tak szybko, jak to będzie moŜliwe. – Twoja Ŝona?! – wykrzyknął tata. Jego zdziwienie równało się z mojemu. Szkliste oczy lokaja nabrały jakiegoś dziwnego wyrazu. – Tak, doktorze Sheffield, pani Winslow jest obecnie moją Ŝoną. Tata był wstrząśnięty tym, co usłyszał. – Chcę się z nią zobaczyć. Nie wierzę ci. Musiałaby chyba postradać rozum, Ŝeby wyjść za ciebie. – Ja nie kłamię – odparł na to ten ohydny lokaj. – A ona, jak wszyscy wiedzą, postradała rozum. Niektóre kobiety nie potrafią Ŝyć bez męŜczyzny, który zajmowałby się ich sprawami, i tak właśnie było w moim przypadku. Byłem męŜczyzną, w którym mogła znaleźć oparcie. – Nie wierzę ci – oburzył się tata. – Gdzie ona jest? Gdzie jest moja Ŝona? Widziałeś ją? Lokaj uśmiechnął się złośliwie. – Pańska małŜonka? Mam dosyć problemów ze swoją Ŝoną, tak więc nie mam czasu oglądać się za cudzymi. Moja Ŝona odleciała wczoraj wraz z pokojówką na Hawaje. Ja mam dojechać do niej, jak tylko zaaranŜuję sprzedaŜ domu. Po tych wszystkich kłopotach i wydatkach związanych z remontem nagle zachciało się jej stąd wyprowadzić. Tata stał jak zamurowany i wpatrywał się z niedowierzaniem w Johna Amosa. Myślałem, Ŝe zaraz ruszymy w powrotną drogę, ale myliłem się. – John, wiesz chyba, kim jestem? Nie zaprzeczaj. Widzę to po twoich oczach. Ty jesteś tym lokajem, którego podglądałem kiedyś, jak kochał się z pokojówką o imieniu Liwie. To wtedy właśnie usłyszałem, jak mówiłeś jej o arszeniku w pączkach, dzięki któremu wytrute zostaną „myszy ze strychu”. – Nie wiem, o czym pan mówi – przerwał mu słuŜący. Zdezorientowany przenosiłem wzrok z jednego na drugiego. Zacząłem Ŝałować, Ŝe jednak nie przeczytałem całego manuskryptu mamy. Sprawy wyglądały na bardziej skomplikowane, niŜ mi się do tej pory zdawało. – John, moŜe faktycznie oŜeniłeś się z moją matką, a moŜe najzwyczajniej w świecie okłamujesz mnie, ale to nie jest teraz dla mnie najwaŜniejsze. Sądzę, Ŝe wiesz, co się stało z moją Ŝoną i jak mi się wydaje, równieŜ z moją matką. Zejdź mi więc z drogi, bo właśnie zamierzam przeszukać ten dom od piwnic aŜ po dach.
Lokaj pobladł. – Nie masz prawa nachodzić tego domu i rozkazywać mi – wymamrotał niewyraźnie. – Mogę wezwać policję... – Ale nie zrobisz tego. Jeśli chcesz, to proszę bardzo, dzwoń do nich. Ja przeszukam ten dom, John. Nie moŜesz nic zrobić, by mnie powstrzymać. John Amos usunął się na bok i bezradnie wzruszył ramionami. – Skoro tak, to proszę wejść, ale niczego tu nie znajdziesz. Zaczęliśmy więc szukać. Znałem ten dom o wiele lepiej niŜ on. Znałem wszystkie garderoby i tajemne schowki. Tata ciągle powtarzał, Ŝe najprawdopodobniej będą na strychu, lecz kiedy tam dotarliśmy, okazało się, Ŝe nie znaleźliśmy niczego oprócz kupy śmieci. Wróciliśmy do ulubionego salonu kobiety, którą nazywał matką. Stał tu jej drewniany fotel bujany. Usiadłem na nim. Okazało się, Ŝe naprawdę jest strasznie niewygodny. Tata rozglądał się po całym pomieszczeniu. W końcu przystanął w przejściu do sąsiedniego pokoju. To właśnie tam wisiał ten ogromny olejny portret. – Jeśli Cathy tu przyszła, mogła to zobaczyć – powiedział. – A mogła tu przyjść, gdyby przypadkiem dowiedziała się czegoś od Barta. Fotel, na którym się kołysałem, przesunął się pod wpływem moich ruchów bliŜej kominka. Coś zaskrzypiało pod biegunem. Tata usłyszał ten odgłos i pochylił się, by zobaczyć, co to jest. To była perła. Sprawdził ją zębami i uśmiechnął się gorzko. – To z naszyjnika matki. Tego z wisiorkiem w kształcie motyla. Zawsze go nosiła, tak jak nasza babcia, która nigdy nie rozstawała się z diamentową broszką. Nie wierzę, Ŝeby moja matka wyjechała dokądkolwiek bez tych pereł. Szukaliśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Wypytywaliśmy nawet meksykańską pokojówkę i kucharkę, które niestety niezbyt dobrze rozumiały po angielsku. W końcu, sfrustrowani, zaniechaliśmy dalszych poszukiwań. – Jest pan zadowolony, doktorze Sheffield? – spytał John Amos z jadowitym uśmieszkiem na ustach. – Tato, nie moŜemy zawiadomić policji, prawda? – Zrobimy to, jeŜeli będziemy musieli. Ale poczekajmy z tym do jutra. John nie ośmieli się skrzywdzić Cathy ani mojej matki, bo wyląduje za to w więzieniu. – Tato, załoŜę się, Ŝe Bart wie doskonale, co tu jest grane. On i John Amos są ze sobą w dobrej komitywie. Opowiedziałem mu, jak to Bart zawsze mówił do samego siebie, kiedy myślał, Ŝe nikt go nie słyszy. Mówił równieŜ przez sen i gdy biegał po podwórku, udając róŜne zwierzęta i ludzi. MoŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe przesiadywanie w samotności i gadanie do siebie to
najwaŜniejsze rzeczy w Ŝyciu Barta. – W porządku, Jory, rozumiem, o co ci chodzi. Wpadłem na pewien pomysł i mam nadzieję, Ŝe to zadziała. To moŜe być największa rola w twoim Ŝyciu, więc posłuchaj uwaŜnie, co ci powiem. Jutro rano będziesz udawał, Ŝe jedziesz do szkoły. Wysadzę cię zaraz za wjazdem na autostradę. Pobiegniesz do domu i będziesz śledził Barta. Ja spróbuję dowiedzieć się, czy moja matka rzeczywiście poleciała na Hawaje i czy naprawdę poślubiła tego potwornego starca.
Szepty Pytania, same pytania. Przez cały czas zasypywali mnie nimi. Nic nie wiedziałem, nie wiedziałem. Nie byłem winny, nie byłem. Dlaczego mnie tak wypytywali? Ale szalone dzieci nie udzielają prostych odpowiedzi. – Mama odeszła, bo zawsze mnie nienawidziła. Nienawidziła mnie nawet wtedy, gdy byłem jeszcze mały. Wszystkie córy nocy – te ladacznice i dziwki – przyszły, by tańczyć w mojej głowie. Obudziłem się. Słyszałem, jak deszcz bębni o dach. Słyszałem, jak wiatr gwiŜdŜe w konarach drzew. Znów zasnąłem i śniło mi się, Ŝe jestem taki jak ciocia Carrie, która zawsze była niska. Śniło mi się, Ŝe ciągle się modliłem i w końcu dobry Bóg wysłuchał moich próśb i sprawił, Ŝe urosłem. Byłem taki wysoki, Ŝe głową dotykałem nieba. Patrzyłem w dół i widziałem ludzi, którzy biegali jak mrówki. Bali się mnie i uciekali przede mną. Roześmiałem się i wszedłem do oceanu. Wtedy wody wezbrały i zalały wszystkie niebotyczne miasta. Rozległy się okrzyki strachu. Ludzie, których nie zdąŜyłem rozdeptać, tonęli w morskich falach. Usiadłem w oceanie, który sięgał mi zaledwie do pasa, i zacząłem płakać. Moje łzy były tak ogromne, Ŝe woda znów wezbrała. Widziałem jedynie swoje odbicie. Ach, jakiŜ ja byłem przystojny. Lecz kiedy wreszcie byłem piękny, wielki i silny, nie było juŜ Ŝadnej dziewczyny ani kobiety, która mogłaby podziwiać mnie i wielbić. Kiedyś opowiedziałem o swoich snach Johnowi Amosowi. Pokiwał wtedy głową i powiedział, Ŝe gdy był młody, śnił o dziewczynach i o tym, jak by go kochały, gdyby nie miał takiego długiego nosa. – Miałem inne atrybuty, których, niestety, nigdy nie zobaczyły – mówił. – Nigdy nie dały mi tej szansy. Nigdy nie dały mi szansy. Rano Jory jak zwykle pojechał z tatą do szkoły. Łatwo było się wykraść Emmie i Madame Marishy, bo były bardzo zajęte małą Cindy. Pobiegłem do willi. Bez trudu odnalazłem Johna Amosa, który pakował właśnie te wszystkie przepiękne lampy, obrazy i inne kosztowności. – Srebro powinno być zawinięte w papier zapobiegający matowieniu – instruował jedną ze słuŜących. – I uwaŜaj na kryształy i porcelanę. Kiedy przyjadą meblowozy, to wynieście najpierw najlepsze meble. Mówię wam o tym, bo później mogę być zajęty czymś innym. Najładniejsza i najmłodsza z pokojówek zmarszczyła czoło. – Panie Jackson, dlaczego stąd wyjeŜdŜamy? Myślałam, Ŝe Madame podoba się tutaj. Nigdy nie wspominała o przeprowadzce. – Wasza pani to kobieta o zmiennych nastrojach. To wszystko przez tego pomylonego malca
z sąsiedniego domu. No, tego, który tu ciągle przychodzi. On naprawdę ma nierówno poukładane pod sufitem. Zabił psa, którego od niej dostał. Zdaje się, Ŝe Ŝadna z was o tym nie wiedziała? Zobaczyłem, Ŝe pokojówka aŜ rozdziawiła buzię z przeraŜenia. – Nie... Myślałyśmy, Ŝe wziął psa do domu... – Ten dzieciak jest niebezpieczny! To dlatego Madame chce się stąd wynieść jak najszybciej. On nawet kilkakrotnie groził, Ŝe ją teŜ zabije. Ten mały jest pod opieką psychiatry. Wszystkie pokojówki spojrzały po sobie, a niektóre zaczęły nawet zakreślać kółka na swoich czołach. Szalony? Byłem raczej oszalały z wściekłości. Jak John Amos mógł opowiadać o mnie takie straszne kłamstwa? Poczekałem, dopóki nie został sam w pokoju. Usiadł właśnie za biurkiem, w którym babcia trzymała swoją ksiąŜeczkę czekową, lecz zaraz podskoczył na mój widok. – Bart, wolałbym, Ŝebyś nie zachowywał się w ten sposób. Jeśli nie chcesz pukać, by oznajmić swoją obecność, to przynajmniej zasygnalizuj to jakoś inaczej. MoŜesz chrząknąć albo zakasłać... po prostu zrób coś, aby dać znak, Ŝe wchodzisz. – Słyszałem, co mówiłeś pokojówkom. Ja nie jestem pomylony! – Jasne, Ŝe nie – powiedział, świszcząc jak zwykle. – Ale musiałem im przecieŜ coś powiedzieć, czyŜ nie? W przeciwnym razie mogłyby coś podejrzewać. Na razie myślą, Ŝe twoja babka pojechała na wycieczkę na Hawaje. Poczułem się dość dziwnie. Stałem wpatrzony w swoje trampki, w których poruszałem palcami. – Johnie Amosie... czy mogę dziś dać mamie i babci kanapki? – Nie. Nie zdąŜyły jeszcze porządnie zgłodnieć. Wiedziałem, Ŝe to powie. Zupełnie zapomniał o mojej obecności i pogrąŜył się w przeglądaniu naleŜących do babci ksiąŜeczek
oszczędnościowych,
wypisów
z jej
kont,
najprzeróŜniejszych
pokwitowań
bankowych. Przez cały czas chichotał po cichu. Potem znalazł malutki kluczyk, którym otworzył inną szufladę. – Głupia baba, myślała, Ŝe nie zauwaŜę, gdzie chowa ten klucz... Zostawiłem go, by nacieszył się grzebaniem w rzeczach babci i poszedłem do piwnicy, aby zobaczyć, co z moimi „myszkami”. Czułem się lepiej, gdy myślałem o nich jako o myszach. Kiedy zajrzałem do środka, mama jęczała cichutko. Wydawało mi się, Ŝe płacze. Ostatnim razem wsunąłem im świecę i zapałki, Ŝebym mógł lepiej widzieć, co się u nich dzieje. Teraz zobaczyłem, Ŝe świeca wypaliła się juŜ do połowy. Mama była blada jak ściana. Jej głowa wciąŜ spoczywała na kolanach babci, która co chwila przecierała jej czoło kawałkiem szmaty, oderwanym najprawdopodobniej z ubrania. – Cathy, moja kochana, moja jedyna córeczko, proszę, wysłuchaj mnie. Muszę ci teraz
powiedzieć to wszystko, bo moŜe nie będę juŜ nigdy mogła tego zrobić. Tak, popełniłam błędy. Tak, pozwalałam ojcu kierować mną, póki nie nauczyłam się odróŜniać dobra od zła i mówić „nie”. Przyznaję się, nafaszerowałam pączki arszenikiem, ale zrobiłam to, myśląc, Ŝe zaczniecie chorować i Ŝe dzięki temu będę mogła powynosić was z tego strychu. Nie chciałam niczyjej śmierci. Przysięgam, Ŝe was kochałam, całą czwórkę. Wyniosłam Cory’ego do samochodu i tam właśnie wyzionął ducha. PołoŜyłam go na tylnym siedzeniu i owinęłam kocem. Wpadłam w panikę. Nie wiedziałam, co robić. Nie mogłam przecieŜ pojechać na policję, a z drugiej strony czułam się taka winna. Potrząsnęła głową mamy. – Cathy, córeczko, proszę, obudź się i wysłuchaj mnie – błagała. Mama zbudziła się i próbowała spojrzeć na nią. – Kochanie, uwaŜam, Ŝe to nie Bart zabił psa, którego mu dałam. On kochał Jabłko. Sądzę, Ŝe zrobił to John, w nadziei, Ŝe wszystko spadnie na Barta, który zostanie uznany za niebezpiecznego szaleńca. Tak więc za nasze zniknięcie policja będzie obwiniać właśnie twojego syna. Podejrzewam, Ŝe to nie kto inny jak John udusił pudla Jory’ego i zabił mojego kota. – Bart jest osamotnionym, zagubionym chłopcem, Cathy – ciągnęła babcia. – Lubi udawać kogoś silnego. Tym sposobem czuje się lepszy. Ale to John jest niebezpieczny. On nienawidzi mnie. Dopiero kilka lat temu dowiedziałam się, Ŝe gdybym po śmierci twojego ojca nie wróciła do Foxworth Hall, John odziedziczyłby całą fortunę Foxworthów. Ojciec ufał mu bardziej niŜ komukolwiek innemu. Stało się tak być moŜe dlatego, Ŝe pod pewnymi względami byli do siebie bardzo podobni. Lecz gdy powróciłam na łono rodziny, zapomniał o Johnie. Zmienił testament i uczynił mnie jedyną spadkobierczynią. Cathy, czy ty mnie słuchasz? – Mamo, czy to ty, mamo? – zapytała moja mamusia głosem zrozpaczonego dziecka. – Mamo, dlaczego ty nigdy nie patrzysz na bliźniaki, kiedy do nas przychodzisz? Dlaczego nie widzisz, Ŝe one nie rosną tak jak powinny? Czy ty robisz to naumyślnie? Nie zwracasz na nie uwagi, by nie czuć się winną i odpowiedzialną za to wszystko? – Och, Cathy! – zaszlochała babcia. – Gdybyś tylko wiedziała, jaki ból sprawiają te słowa usłyszane po tak wielu latach. Czy istotnie zraniłam cię tak głęboko, Ŝe te rany nigdy się nie zabliźnią? Czy Chris cierpi tak samo jak ty? Nie dziwię się teraz, czemu ty i twój brat... przepraszam. Wybacz mi. Czuję, Ŝe zaraz pęknie mi serce. Ale po chwili pozbierała się jakoś i kontynuowała swą rozpaczliwą spowiedź. – Nawet jeśli przez tę gorączkę nie rozumiesz tego, co do ciebie mówię, ja muszę powiedzieć ci to wszystko, bo moŜe to być moja ostatnia szansa. Kiedy John Amos był jeszcze młody, miał
jakieś dwadzieścia pięć lat, poŜądał mojego ciała, choć ja byłam wówczas zaledwie dziesięcioletnią dziewczynką. Ukrywał się po kątach i szpiegował mnie, po czym biegł do mojego ojca i opowiadał o mnie niestworzone rzeczy. Nie mogłam powiedzieć rodzicom, Ŝe to jedynie podłe kłamstwa, poniewaŜ oni nigdy mi nie wierzyli. Wierzyli tylko jemu. Nie dopuszczali myśli, Ŝe ich młodziutka córka jest napastowana przez starszego męŜczyznę, co więcej – krewnego. John Amos był dalekim kuzynem mojej matki i jedynym członkiem jej rodziny, jakiego tolerował mój ojciec. Sądzę, Ŝe nagadał Johnowi, iŜ moŜe spodziewać się znacznych korzyści, jeŜeli dwaj moi starsi bracia umrą, a ja wypadnę z jego łask. To był typowy dla mojego ojca sposób zjednywania sobie ludzi – obiecywał złote góry, które znikały, gdy wyciągali po nie ręce. John miał takŜe ochotę uszczknąć sobie coś z majątku mojej matki. Rodzice zresztą dawali mu do zrozumienia, Ŝe moŜe liczyć na spadek po nich. UwaŜali go za świętego. Przez cały czas sprawiał wraŜenie kogoś bardzo poboŜnego, kierującego się w Ŝyciu dziesięciorgiem przykazań, ale jednocześnie starał się uwieść kaŜdą piękną pokojówkę, jaka pojawiła się w Foxworth Hall. A moi rodzice nigdy niczego nie podejrzewali. Nie widzieli Ŝadnego zła poza tym, jakie czyniły ich własne dzieci. Czy teraz rozumiesz, dlaczego John tak bardzo mnie nienawidził? Dlaczego nienawidzi równieŜ moich dzieci? Zdobyłby majątek, gdybym została w Gladstone. Pewnego razu usłyszałam, jak na korytarzu szeptał coś Bartowi. Mówił mu, Ŝe uŜyłam swoich „kobiecych forteli”, by przypochlebić się ojcu i w ten sposób wydziedziczyć jego jedynego przyjaciela, jedynego człowieka, któremu ten mógł zaufać. Mówiąc to, babcia zaczęła płakać. Przebiegł po mnie zimny dreszcz. Zabolało mnie to wszystko, co przed chwilą usłyszałem. Malcolmie, czyŜbyś ty teŜ był zły? Komu miałem teraz wierzyć? CzyŜby John Amos chciał wywieść mnie w pole dzięki swoim „męskim fortelom”, tak jak robiła to babcia, stosując kobiece sztuczki? CzyŜby wszyscy byli tak nikczemni jak moja mama i babcia? Czy Bóg stał po mojej stronie, po jej stronie, a moŜe popierał Johna? – Mamo, jesteś tu, mamo? – Tak, kochanie. Ciągle tu jestem. Zostanę tu, by opiekować się tobą, jak powinnam była to robić juŜ dawno temu. Tym razem będę taką matką, jaką powinnam być zawsze. Tym razem uratuję ciebie i Chrisa. – Kto ty jesteś? – spytała mama zdziwionym głosem. Wyprostowała się i odepchnęła babcię od siebie. – Ach! – krzyknęła. – To ty! Nie wystarczyło ci, Ŝe zabiłaś Cory’ego i Carrie? Wróciłaś, Ŝeby zrobić to samo ze mną. Wtedy przywłaszczysz sobie Chrisa! Chciałabyś, Ŝeby był twój i tylko twój. Wybuchnęła płaczem, a potem zaczęła drŜeć jak szalona, wykrzykując co chwila, jak bardzo nienawidzi swojej matki.
– Dlaczego nie umarłaś, Corrine Foxworth? Dlaczego nie umarłaś? Odszedłem. Miałem juŜ tego dosyć. Obie były przesiąknięte złem. Tylko dlaczego to tak bardzo mnie bolało?
Detektyw Tak jak zaplanowaliśmy z tatą, następnego ranka wsiadłem z nim do samochodu, lecz przejechałem nie więcej niŜ kilkaset jardów. – Tylko spokojnie, Jory – mówił ojciec, gdy miałem wysiąść. – Nie rób niczego, co mogłoby narazić twoje Ŝycie, i nie daj się zauwaŜyć Bartowi albo temu staremu lokajowi. Oni mogą być niebezpieczni, nie zapominaj o tym. Przytulił mnie mocno do siebie, jakby obawiał się, Ŝe mógłbym być na tyle nieostroŜny, aby się w coś wpakować. – Posłuchaj mnie uwaŜnie. Najpierw pojadę zobaczyć się z psychiatrą Barta i opowiem mu o wszystkim, co zaszło. Potem sprawdzę lotniska, Ŝeby dowiedzieć się, czy moja matka rzeczywiście gdzieś poleciała, choć to raczej mało prawdopodobne. To jednoczesne zniknięcie dwóch kobiet nie wygląda na czysty zbieg okoliczności. Musiałem to powiedzieć. Musiałem to zrobić, choć włos mi się jeŜył na głowie, kiedy słyszałem to, co mówię. – Tato, czy sądzisz, Ŝe Bart mógł... no, wiesz. Clover został uduszony drutem. Jabłko zagłodzony i przebity widłami. Kto wie co mu jeszcze mogło strzelić do głowy. Poklepał mnie po ramieniu. – Tak, masz rację, myślałem o tym. Ale nie mogę sobie wyobrazić, aby Bart był w stanie zrobić coś matce. Ona jest bardzo silną kobietą i umie sobie radzić, nawet kiedy jest chora. Szczerze mówiąc, Jory, to właśnie martwi mnie najbardziej. Miała ponad trzydzieści osiem stopni, a sam dobrze wiesz, jak gorączka moŜe osłabić człowieka. Powinienem był zostać w domu i zająć się nią. Kobieta musi być skończoną idiotką, by wyjść za lekarza – podsumował gorzko. Zamyślił się. Wyglądało to tak, jakby w ogóle o mnie zapomniał. Silnik przez cały czas chodził na wolnych obrotach. On zaś oparł głowę na kierownicy. – Tato... jedź juŜ i sprawdź te lotniska. O mnie się nie martw, dam sobie radę – dodałem z nadmierną pewnością siebie. – Pamiętaj, Ŝe jest z nami Madame M. Wiesz przecieŜ, jaka ona jest. W jej obecności Bart na nic się nie odwaŜy. Uśmiechnąwszy się, jakby to, co powiedziałem, podniosło go na duchu, pomachał mi na poŜegnanie i odjechał, zostawiając mnie na pustej drodze. Wczorajsza ulewa zmieniła się przez noc w mŜawkę. Mimo to temperatura powietrza wcale się nie podniosła. Dobiegłem do domu. Siedząc w krzakach, cały przemoczony, przyglądałem się, jak Bart znów walczy z Emmą o to, by nie jeść śniadania. – Nie cierpię tego, co gotujesz – wymamrotał ponuro. Zaskoczyło mnie, Ŝe jego głos był tak
dobrze słyszalny. Potem uśmiechnąłem się. Ktoś po prostu zapomniał wyłączyć interkom. Często listonosz podchodził do naszych tylnych drzwi, właściwie korzystał z nich chętniej niŜ z frontowych, do których musiał podjeŜdŜać specjalnym podjazdem. Stół kuchenny stał tuŜ obok zamontowanego w ścianie interkomu, który miał co najmniej tuzin guzików. Pamiętam, Ŝe kiedy budowano ten dom, mama uparła się, Ŝe musi mieć „muzykę w kaŜdym pokoju, aby się nie nudzić przy wykonywaniu najprzeróŜniejszych prac”. – Bart, co ci się nie podoba w tej kaszce? – dobiegł mnie piskliwy głos Madame. – Nie lubię kaszy z rodzynkami. – Więc nie jedz rodzynek. – Nie mogę. One same wpadają na łyŜkę. – Bzdura. Jeśli nie zjesz śniadania, nie dostaniesz ani lunchu, ani obiadu, tym sposobem pewien uparty dziesięciolatek pójdzie spać głodny. – Nie moŜesz mnie głodzić! – wrzasnął Bart. – To mój dom! Ty tu nie mieszkasz! Wynoś się stąd! – NIE wyniosę się stąd! Zostanę, póki nie wróci twoja mama. I nie waŜ się więcej podnosić na mnie głosu, bo przełoŜę cię przez kolano i tak stłukę twój tyłek, Ŝe będziesz krzyczał o litość! – To mnie nie będzie boleć! – szydził. I to była prawda. Bart nigdy nie bał się lania, poniewaŜ jego nerwy nie dochodziły do skóry. – Dzięki, Ŝe mi powiedziałeś – odparła Madame z wielką pewnością siebie. – Pomyślę więc o lepszej karze, na przykład nie pozwolę ci wyjść na dwór albo zamknę cię w twoim pokoju. ZauwaŜyłem na twarzy Barta jakiś dziwny uśmieszek. – Emmo – poleciła Madame – zabierz nakrycie Barta i jego sok pomarańczowy. Bart, natychmiast idź do swojego pokoju i nie wychodź stamtąd, póki nie zdecydujesz się zjeść posiłku bez Ŝadnych narzekań. – Wiedźma. Ohydna stara wiedźma, która wszystkiego się czepia – mruczał pod nosem, odchodząc od stołu. Ale nie poszedł do swojej sypialni. Kiedy Madame przestała na niego patrzeć, wszedł do garaŜu i wydostał się z domu. Skierował się w stronę muru. Wlazł na stary dąb i przeskoczył na teren posiadłości babki. Starałem się trzymać jak najbliŜej niego, lecz kiedy znalazł się w willi, od razu gdzieś przepadł. Dokąd mógł pójść? Rozglądałem się na wszystkie strony. Poszedł na górę, a moŜe zszedł do piwnicy? Nie podobał mi się ten dom z labiryntem korytarzy i nisz. Mama mogła zostać ukryta praktycznie wszędzie. Zazwyczaj budowniczowie takich domów tworzyli wnęki i nisze po to, by moŜna było zrobić w nich szafy i róŜnego rodzaju schowki, ale ci, którzy wznosili ten dom, wybudowali tutaj mnóstwo tajemnych pomieszczeń, do których wiodły zamaskowane drzwi. Tylko Ŝe ja razem
z ojcem przeszukałem juŜ wszystkie i nie było sensu robić tego po raz wtóry. Niespodziewanie usłyszałem odgłos kroków. TuŜ przy mnie stanął Bart. Patrzył przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. Miałem wraŜenie, Ŝe w ogóle mnie nie zauwaŜył, choć zakrawało to na niemoŜliwość. Ruszyłem za nim w nadziei, Ŝe zaprowadzi mnie do mamy. Niestety, poszedł do domu. Powlokłem się za nim. Byłem zrozpaczony, czułem, iŜ zawiodłem tatę. Ojciec wrócił na lunch. Na jego obliczu rysowało się przygnębienie. – Udało ci się, Jory? – Nie, a tobie? – TeŜ niezbyt. Sprawdziłem wszystkie linie lotnicze i dowiedziałem się tylko tyle, Ŝe moja matka nie poleciała na Hawaje, a więc ona i Cathy muszą być gdzieś w tamtym domu. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. – Tato, a moŜe powinieneś porozmawiać z Bartem? Nie atakuj go i nie obwiniaj, po prostu mów mu same miłe rzeczy. Pochwal go za to, Ŝe był uprzejmy wobec Cindy, pokaŜ mu, jak bardzo się o niego troszczysz. Być moŜe, gdy zobaczy, Ŝe jesteś dla niego dobry, zacznie mówić. Jestem pewien, Ŝe on ma z tym coś wspólnego, bo wciąŜ mamrocze do siebie o Bogu i o tym, Ŝe jest Jego czarnym aniołem zemsty. Tata nie umiał znaleźć słów, by powiedzieć mi, co sądzi o tym, czego się ode mnie dowiedział. Wstał, Ŝeby poszukać Barta i zrobić wszystko, co w jego mocy, by nie chciane dziecko zaczęło się czuć potrzebne. Ale czy nie było juŜ za późno?
Ostatnia wieczerza Razem z Johnem Amosem zeszliśmy do podziemi. – Corrine! – zawołał John Amos, pochylając się sztywno. Równie niezdarnie jak ja opadł na kolana i zajrzał do celi. – Chcę, Ŝebyście wiedziały, Ŝe to wasz ostatni posiłek i dlatego dostaniecie coś dobrego. Podniósł srebrną pokrywkę imbryka i splunął do środka. Potem rozlał do porcelanowych filiŜanek parującą jeszcze herbatę. FiliŜanki postawił na spodeczkach i wsunął przez drzwiczki dla kota. – Jedna dla ciebie i jedna dla twojej córki. Następnie wziął talerz pełen kanapek, które nie wyglądały na świeŜe. Niechcący, a moŜe i specjalnie, przechylił talerz, tak Ŝe cała jego zawartość wylądowała na brudnej podłodze piwnicy. Pozbierał porozrzucane na ziemi kawałki chleba i wędliny i poukładał to wszystko na talerzu, który w chwilę później zniknął za drzwiami. – Smacznego, Corrine Foxworth – szydził świszczącym głosem. – Mam nadzieję, dziwko, Ŝe będą ci smakowały te wykwintne kanapki. Kiedy przysięgałaś mi miłość małŜeńską, wierzyłem, Ŝe będziesz dla mnie prawdziwą Ŝoną, i choć zawiodłaś moje oczekiwania, to jednak odziedziczę po tobie to wszystko, co prawnie do mnie naleŜy. W końcu udało mi się zniszczyć ciebie i twoje dzieci. Udało mi się dokonać tego, czego Malcolm tak bardzo pragnął: uwolnić świat od ciebie i twojego szatańskiego pomiotu. Czy on musiał aŜ tak bardzo nienawidzić mojej babci? MoŜe ona była taka sama jak ja, moŜe robiła czasem brzydkie rzeczy, ale nie mogła nic na to poradzić? Dlaczego właściwie robił to wszystko i tak często mówił o jakimś dziedziczeniu? – Pyszniłaś się przede mną swoją urodą! – wrzeszczał rozwścieczony starzec. – Katowałaś mnie nią, kiedy jeszcze byłaś dzieckiem. DraŜniłaś mnie, kiedy byłaś podlotkiem, i sądziłaś, iŜ moŜesz się bezkarnie mną bawić. A potem poślubiłaś przybranego wuja i wróciłaś, by mnie wydziedziczyć. Traktowałaś mnie wówczas tak, jakby w ogóle mnie nie było, jakbym był jeszcze jednym meblem w twoim pięknym domu. No, Corrine Foxworth, wciąŜ jesteś taka dumna i wyniosła? Jak się teraz czujesz, siedząc w ciemnej piwnicy i trzymając na kolanach głowę brudnej, umierającej córki? W końcu mam cię u stóp, czyŜ nie? Pokonałem cię za pomocą twoich własnych sztuczek. Zabrałem ci Barta i sprawiłem, Ŝe zaczął mi ufać, tracąc jednocześnie zaufanie do ciebie. Teraz juŜ nie moŜesz uŜywać swoich wdzięków i kobiecych podstępów. JuŜ za późno. Nienawidzę cię, Corrine Foxworth. Widziałem ciebie we wszystkich kobietach, które posiadłem. Ale tak było kiedyś, teraz nie
znaczysz dla mnie juŜ nic. Pokonałem cię i choć mam juŜ siedemdziesiąt trzy lata, do końca dni Ŝyć będę w bogactwie, które zrekompensuje mi te wszystkie lata poniŜeń doznanych z twojej ręki. Babcia płakała po cichu. Ja teŜ płakałem, zastanawiając się po raz kolejny, kto tu właściwie ma rację, on czy moŜe ona? John Amos mówił same okropności. Z jego ust sypały się przekleństwa, które zwykle niegrzeczni chłopcy wypisują na ścianach ubikacji. Stary człowiek nie powinien mówić takich rzeczy, zwłaszcza w obecności mojej mamy i babci. – John! – krzyknęła babcia. – Czy nie dość ci juŜ? Wypuść nas, a będę dla ciebie taką Ŝoną, jaką zechcesz mieć, ale proszę, zlituj się nad moją córką. Ona jest bardzo chora. Powinna znaleźć się w szpitalu. Jeśli pozwolisz jej umrzeć, skończysz w więzieniu. John Amos roześmiał się tylko i ruszył w kierunku schodów. Nie miałem dość siły, by się stąd ruszyć. W głowie miałem mętlik, nie wiedziałem juŜ, kto jest dobry, a kto zły. – Bart! – krzyczała babcia. – Biegnij szybko do ojca i powiedz mu, gdzie jesteśmy! Biegnij, biegnij! Miałem łzy w oczach, lecz wciąŜ stałem w piwnicy. Nie wiedziałem, co mam robić. – Proszę cię, Bart – błagała. – Idź powiedzieć ojcu, gdzie jesteśmy. Malcolm? Czy to jego duch stał tam, w kącie, i przeszywał mnie diabolicznym wzrokiem? Otarłem oczy brudną ręką i udałem, Ŝe wychodzę z tej przeraŜającej piwnicy. Cofnąłem się jednak, gdyŜ chciałem usłyszeć więcej prawdy. Po chwili, w zalegających wokół mnie ciemnościach, dał się słyszeć cienki głos mamy. Krzyczała na tę starą kobietę, która była jej matką, a moją babką. – Och, mamo. Zrozumiałam wszystko, o czym mówiliście. Kiedy byliśmy zamknięci w Foxworth Hall, nie mieliśmy Ŝadnych szans i nikogo nie obchodziło, czy przeŜyjemy. A teraz, po tylu latach, muszę jeszcze raz przejść przez to wszystko. Musimy umrzeć, bo ten szalony stary lokaj nie odziedziczył pieniędzy, o których marzył. Pieniędzy, które obiecał mu człowiek, gnijący od dawna w grobie. Jeśli uwierzyłaś choćby w jedno jego słowo, to jesteś tak samo szalona jak on. – Cathy! Nie odrzucaj prawdy tylko dlatego, Ŝe mnie nienawidzisz. PrzecieŜ to wszystko jest najszczerszą prawdą. Czy nie widzisz, jak John wykorzystuje twojego syna, dziecko Barta? Czy nie widzisz, jak doskonałą obmyślił zemstę? PosłuŜył się synem człowieka, którego nienawidził, człowieka, który zajął jego miejsce. Wszak według niego nie kto inny, tylko on zostałby moim męŜem, gdyby ojciec był w stanie mnie do tego zmusić. Ach, nawet nie wiesz, jak ojciec dręczył mnie, bym wyszła za Johna i pozwoliła mu tym sposobem odziedziczyć połowę fortuny Foxworthów. Jakoś nie zauwaŜał, Ŝe
John pragnie dostać cały majątek. Kiedy umrzemy, to nie John zostanie oskarŜony, wina spadnie na Barta. To John zabił Clovera i Jabłko. To on marzy o potędze i bogactwach Malcolma. Nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego. Ja po prostu słyszałam, jak on bezustannie mruczy o tym sam do siebie. – Zupełnie jak Bart – wyszeptała mama, jakby nie swoim głosem. – Bart ciągle udaje, Ŝe jest zniedołęŜniałym starcem, który ma wielkie wpływy i majątek. Biedny Bart. A co z Jorym? Gdzie jest Jory? Dlaczego bardziej Ŝaliła się nade mną niŜ nad Jorym? Wstałem i wyszedłem. Czy ja teŜ byłem pomylony – tak jak John? Czy tak jak on w głębi duszy byłem mordercą? Nic juŜ nie wiedziałem. Nie wiedziałem, co robię ani dokąd idę, ale moje nogi same niosły mnie po tych starych schodach.
Oczekiwanie Był jedynym ojcem, którego tak naprawdę pamiętałem, i to powodowało, Ŝe kochałem go jeszcze bardziej. Powiedział mi, co musimy teraz zrobić, i chwyciwszy mnie za rękę, ruszył w stronę domu swojej matki. Poszedłem za nim. Wiedziałem, Ŝe poszedłbym za nim nawet w ogień. Zrobiłbym to bez wahania – tak wiele znaczył dla mnie ten człowiek. Bart znowu przepadł gdzieś na całe popołudnie. AleŜ byłem głupi, Ŝe po raz drugi tego samego dnia pozwoliłem mu wyprowadzić się w pole. Musiał się ulotnić, kiedy na moment spuściłem go z oczu, by przyjrzeć się śmiesznym ruchom, jakie wykonywała Cindy, próbując naśladować mnie podczas tańca. Minęła juŜ dokładnie doba od zniknięcia mamy. W drzwiach stanął jak zwykle ten stary lokaj. UsłuŜnie odsunął się na bok i wpuścił nas do środka. – Moja matka nie poleciała na Hawaje – oświadczył tata, mierząc starca twardym spojrzeniem błękitnych oczu. – Tak? To strasznie nieodpowiedzialna kobieta. MoŜe zdecydowała się odwiedzić przyjaciół? Tutaj nie miała Ŝadnych znajomych. – Palisz bardzo drogie papierosy – stwierdził oschle tata. – Pamiętam, Ŝe kiedy jako siedemnastolatek podglądałem, jak zabawiasz się z pokojówką, paliłeś takie same papierosy. Francuskie? – Zgadza się – odparł John Amos Jackson z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. – Darzę je sentymentem, bo palił je równieŜ Malcolm Neal Foxworth... – Mój dziadek był dla ciebie wzorem, prawda? – CzyŜby? – Tak. Tak właśnie myślę. Kiedy przeszukiwałem ten dom, natrafiłem na szafę pełną drogich ubrań. To twoje rzeczy? – OŜeniłem się z Corrine Foxworth. Ona jest moją Ŝoną. – JakimŜe to szantaŜem zmusiłeś ją do zawarcia tego związku? Starzec ponownie się uśmiechnął. – Niektóre kobiety nie czują się bezpiecznie, jeśli w ich domu nie ma męŜczyzny. Wyszła za mnie tylko po to, by mieć z kim porozmawiać. Jak widać, wciąŜ traktuje mnie jak słuŜącego. – Wątpię, Ŝeby to była prawda – powiedział tata. Jego przymruŜone oczy przyglądały się badawczo staremu lokajowi, który miał na sobie nowiutki, elegancki garnitur.
– Sądzę, Ŝe zrobiłeś to, mając na uwadze swoją przyszłość. Chciałbyś po śmierci Corrine przejąć wszystko. – To ciekawe – odpowiedział John Amos Jackson, gasząc papierosa. Zdaje się, Ŝe odgadł zainteresowanie ojca jego strojem. – Zaraz wyjeŜdŜam. Moje plany nieco się zmieniły. Lecę z powrotem do Wirginii, gdzie po wojaŜach przybędzie moja małŜonka. Co prawda, jej córka zniszczyła ją towarzysko w Wirginii, o czym musi pan zapewne wiedzieć, lecz Ŝona mimo to pragnie tam wrócić. – Dlaczego? Na ustach lokaja znów pojawił się szyderczy uśmieszek. – PoniewaŜ odbudowuje Foxworth Hall, doktorze Sheffield. Niczym mityczny Feniks, Foxworth Hall powstanie z popiołów. Tata zadrŜał. Wpatrywał się w leŜący na posadzce niedopałek. – Foxworth Hall – powtórzył niby echo. – Jak daleko posunęły się prace? – Są juŜ na ukończeniu – odparł dumnie John Amos Jackson. – Wkrótce zostanę królem, tam gdzie kiedyś rządził Malcolm, a jego wyniosła, piękna córka będzie rządzić wraz ze mną. Roześmiał się głośno. Odniosłem wraŜenie, Ŝe to zakłopotanie malujące się na twarzy mojego ojca sprawiło mu taką radość. – Dzięki operacji plastycznej znikną blizny z jej twarzy. Ufarbuje sobie włosy i znów będzie czarującą blondynką; będzie zasiadać do posiłków po drugiej stronie długiego stylowego stołu. A za mną, tam gdzie kiedyś było moje miejsce, stać będzie jeden z moich kuzynów. Będzie tak samo jak dawniej, z jednym wyjątkiem – teraz ja będę panem. Tata aŜ kipiał ze złości. – Nie będziesz nigdzie rządził. Zgnijesz w więzieniu – rzekł, po czym odwrócił się i wyszedł. – Tato – zacząłem, gdy byliśmy juŜ w domu – wierzysz w to, co mówił ten lokaj? – Sam juŜ nie wiem. Ale wiem jedno, jest mądrzejszy, niŜ sądziłem. Kiedy byłem chłopcem i oglądałem w Foxworth Hall jego łysą czaszkę, nigdy nie powiedziałbym, Ŝe coś się pod nią kryje. Był po prostu jeszcze jednym sługą. Teraz jednak widzę, Ŝe wiele lat temu ułoŜył sobie plan zemsty i właśnie go wypełnia. – Zemsty? – Jory, czy nie rozumiesz, Ŝe to szaleniec? Powiedziałeś mi, Ŝe Bart naśladuje człowieka, który zmarł przed wielu laty, a którego nazywa Malcolmem. Lecz Bart naśladuje Johna Amosa Jacksona, który marzy o tym, by być takim jak mój dziadek. Malcolm Foxworth odszedł bardzo dawno temu, ale wciąŜ wywiera wpływ na nasze Ŝycie. – Skąd wiesz? Widziałeś kiedyś swojego dziadka? – Widziałem go tylko jeden jedyny raz w Ŝyciu, Jory – mówił tata tonem, w którym słychać było głębokie zamyślenie. – Miałem wówczas czternaście lat, byłem w twoim wieku. Razem
z twoją matką ukryliśmy się w wielkim kufrze stojącym na drugim piętrze i patrzyliśmy na to, co się działo w sali balowej. Był tam Malcolm Foxworth na swoim wózku inwalidzkim. Dzielił nas dosyć duŜy dystans, dlatego teŜ nigdy nie poznałem jego głosu. Ale nasza mama często opowiadała nam, Ŝe on prawie na okrągło mówi o grzechu i piekle; cytuje Biblię i straszy wszystkich Dniem Sądu i ogniem piekielnym. Nastała noc. Zapaliliśmy światła. Mieliśmy nadzieję, Ŝe będą one czymś w rodzaju latarni morskiej, która oświetli mamie drogę do domu i moŜe ściągnie teŜ Barta. Emma razem z Madame dość wcześnie połoŜyły Cindy do łóŜka. Potem Emma pomaszerowała do kuchni, a Madame przyszła do salonu i rozsiadła się w fotelu naprzeciw taty. Mniej więcej właśnie wtedy Bart wrócił do domu i jakby nigdy nic przykucnął w swoim ulubionym kącie. – Gdzie byłeś tak długo? – spytał tata. Wyprostował się i posłał Bartowi długie, przenikliwe spojrzenie. RównieŜ Madame wpatrywała się w niego. On jednak całkowicie ich ignorował i bawił się w teatrzyk cieni. Znajdujący się za moimi plecami telewizor wciąŜ był włączony, chociaŜ nikt nie miał najmniejszej ochoty na oglądanie jakichkolwiek programów. Na ekranie pojawił się chór chłopięcy, który zaczął śpiewać kolędy. Czułem się zmęczony po całodziennym uganianiu się za bratem. Ani na chwilę nie przestawałem martwić się o mamę. Co więcej, zaczęło mnie martwić takŜe to, co działo się z nami wszystkimi... Pomyślałem, Ŝe muszę uciec z tego pokoju. Wstałem, Ŝeby powiedzieć dobranoc i pójść do łóŜka, ale dokładnie w tym momencie Madame przytknęła palec do ust i skinęła na tatę, Ŝeby i on posłuchał, co Bart mruczy pod nosem. Brzmiało to jak dialog prowadzony przez starca i dziecko. – Straszne rzeczy spotykają tych, którzy nie przestrzegają przykazań – nucił Bart niczym w hipnotycznym transie. – Źli ludzie, którzy nie chodzą do kościoła, którzy nie prowadzą tam swoich dzieci, którzy dopuszczają się kazirodztwa, zostaną skazani na wieczne potępienie. Wszyscy oni pójdą do piekła i będą się smaŜyć w piekielnym ogniu. Ich grzeszne dusze nigdy nie zaznają spokoju. Źli ludzie mogą zostać odkupieni tylko przez ogień. Przed szatanem i jego widłami moŜe ich uchronić tylko ogień, ogień. Odbiło mu. Jemu naprawdę odbiło. Tata w końcu stracił cierpliwość i wybuchnął gniewem. – Bart! Kto ci nagadał tych wszystkich bredni? Mój brat podniósł głowę i spojrzał na ojca oczyma bez wyrazu. – Mów, kiedy cię pytają, powiedział mędrzec niewinnemu dziecku. Ono zaś odpowiadało, Ŝe wszyscy nikczemnicy, którzy popełniają grzechy, skończą w ogniu piekielnym. – Kto ci to mówił? – Pewien starzec, który leŜy w grobie. On lubi mnie bardziej niŜ Jory’ego, bo uwaŜa, Ŝe taniec to grzech. Ten starzec nienawidzi tancerzy. Powiada, Ŝe tylko ja nadaję się do tego, by
odziedziczyć jego władzę. Tata słuchał go uwaŜnie, a mnie przypomniała się rada, jakiej udzielił nam lekarz Barta. – Powinniście wczuwać się w rolę, którą on gra; udawać, Ŝe wierzycie we wszystko, co mówi, bez znaczenia, jak bardzo byłoby to niedorzeczne – radził psychiatra. – Musicie pamiętać, Ŝe on ma dopiero dziesięć lat, a w tym wieku dziecko jest w stanie uwierzyć prawie we wszystko. Dajcie mu więc uzewnętrzniać uczucia w jedyny bezpieczny sposób, jaki dotychczas odkrył. Kiedy odzywa się „starzec”, słyszycie, jak wasz syn mówi o tym, co go najbardziej dręczy. – Bart – rzekł tata – posłuchaj mnie, dobrze? Gdyby mama nie umiała pływać i zaczęła się topić, a ja bym stał gdzieś niedaleko, ale w ogóle bym tego nie widział, to czy zawołałbyś mnie, abym mógł rzucić się jej na ratunek? KaŜdy syn natychmiast odpowiedziałby, Ŝe tak, ale Bart zamyślił się głęboko i ze zmarszczonym czołem zastanawiał się nad odpowiedzią, która powinna być spontaniczna. – Nie musiałbyś jej ratować, tato – odezwał się wreszcie. – Gdyby mama była czysta i wolna od grzechu, to Bóg nie pozwoliłby jej utonąć.
Dzień sądu Nikt mnie nie rozumiał. Nie rozumieli ani mnie, ani tego, co próbowałem zrobić. Nie było sensu im tego wyjaśniać. Musiałem działać po swojemu. Wymknąłem się tacie, Jory’emu, tym wszystkim, którzy widzieli we mnie jedynie nikomu niepotrzebnego, nikczemnego chłopca. Zostawiłem ich. Mogłem to zrobić, bo nikt się mną nie przejmował. Nie potrafili pojąć, Ŝe usiłuję naprawić całe zło, jakiego się dopuścili zarówno wtedy, gdy nie było mnie jeszcze na świecie, jak i potem – po moich narodzinach. Grzech. Cały świat pełen był grzechu i grzeszników. To nie była moja wina, Ŝe mama musiała zostać ukarana. ChociaŜ martwił mnie trochę fakt, Ŝe Bóg nie chciał ukarać równieŜ taty. John Amos powiedział mi, Ŝe męŜczyźni zostali stworzeni do waŜniejszych celów niŜ kobiety. Mieli chodzić na wojnę i dokonywać najprzeróŜniejszych bohaterskich czynów. Mieli dokonywać ich z naraŜeniem własnego Ŝycia, nie bacząc na to, Ŝe mogą stracić ręce albo nogi – ich cierpienia i tak byłyby mniejsze od tych, które Bóg przygotował dla kobiet... Zacząłem się zastanawiać, co by się stało, gdyby jednak perłowe bramy niebios nie otworzyły się, by wpuścić przed oblicze Stwórcy oczyszczoną duszę mamy. – Idź i nie grzesz więcej – powiedziałbym jej, gdybym był na miejscu Boga. Uderzyłbym swoim berłem w złotą podłogę nieba, a wtedy na ziemi wielki głaz pękłby na pół. Na jego połówkach mógłbym wypisać dwadzieścia nowych przykazań. (Dziesięć to stanowczo za mało). Ciekawe, w jaki sposób mógłbym sprawić, Ŝeby rozstąpiły się wody Pacyfiku, by wszyscy bogobojni uciekli przed ścigającymi ich poganami. Jezu, takie myśli powodowały, Ŝe robiło mi się cięŜko na sercu, a moje członki przebiegał zimny dreszcz. Mamo, czemu musiałaś być aŜ taka zła? Dlaczego Ŝyłaś ze swoim bratem, by przez to obarczyć mnie winą za twoją śmierć? Jory stanął za drzwiami mojego pokoju. Szpiegował mnie. Wiedziałem, Ŝe to on. Zawsze węszył wokoło, Ŝeby dowiedzieć się, co robię. Zignorowałem go i skoncentrowałem się na rozmyślaniu o ostatnich chwilach mamy. Ona i babcia powinny dostać coś dobrego jako ostatni posiłek. Wszyscy więźniowie dostają swoje ulubione potrawy przed egzekucją. Muszę zadbać o mamę i babcię. Co one najbardziej lubią jeść? Ja uwielbiam kanapki, więc moŜe i one je lubią? Kanapki, ciasto i lody to chyba najodpowiedniejszy zestaw. Postanowiłem, Ŝe zaraz, jak wszyscy się połoŜą, wymknę się z domu i zaniosę im jedzenie. Nadeszła noc. Pogasły wszystkie światła i wkrótce zaległa kompletna cisza. Co to? CzyŜby ktoś chrapał w pokoju gościnnym znajdującym się obok sypialni Jory’ego?
To chrapała ta wstrętna, stara Madame Marisha. Okropność. WłoŜyłem kawałek indyka pomiędzy kromki serowego chleba domowej roboty. Wziąłem jeszcze kwartę lodów i dwa kawałki wiśniowego ciasta. Wsadziłem to wszystko do worka i cichutko jak myszka wymknąłem się z domu. Szedłem w stronę majaczącej w ciemnościach białej bryły willi mojej babci. Po wąskich schodach zszedłem do piwnicy, gdzie grasowały szczury, myszy i pająki i gdzie czekały na mnie dwie jęczące kobiety. Czułem, Ŝe jestem dla nich kimś waŜnym. Otworzyłem drzwiczki dla kota i wsunąłem do środka worek ze smakołykami. Pomieszczenie oświetlał nikły promyk dopalającej się świecy. W jego migoczącym świetle zobaczyłem dwie jasne postacie, które wydawały się teraz takie bezbronne. Babcia próbowała uspokoić mamę, która krzyczała na nią w kolejnym przypływie gniewu. – Niech pani zabiera ode mnie swoje ręce, pani Winslow! Przez chwilę czułam się tak, jakbym znów była dzieckiem, i cieszyłam się, Ŝe jesteś przy mnie, ale teraz juŜ wszystko sobie przypomniałam. Ile zapłaciłaś temu lokajowi, Ŝeby znęcał się nade mną w ten sposób? A właściwie dlaczego ty tu jesteś? – Cathy, Cathy, John ogłuszył mnie tak samo jak ciebie. On nienawidzi mnie moŜe bardziej niŜ ciebie. Nie słyszałaś, jak ci to wszystko tłumaczyłam? – Tak, słyszałam. To było jak zły sen. Mówiłaś dokładnie to samo, co zawsze powtarzał Chris, starając się wyjaśnić mi, dlaczego to wszystko zrobiłaś. Choć wciąŜ udaje, Ŝe cię nienawidzi, to w głębi serca ciągle cię kocha. Wiem o tym. Kocha mimo całego zła, jakie nam uczyniłaś. Nadal w ciebie wierzy... ale jakŜe jest głupi, będąc tak bardzo lojalnym wobec kobiet. Dawniej wobec ciebie, a teraz w stosunku do mnie. Cieszyłem się, Ŝe poznałem tak wiele mądrych słów. Dzięki temu któregoś dnia będę mógł rozpocząć pisanie własnego pamiętnika, w którym opowiem, jak uchroniłem mamę przed ogniem piekielnym. Włosy mamy nie były juŜ takie piękne jak dawniej, moŜna nawet było w nich dostrzec kawałki słomy. Przyniosłem ją ze stodoły, która jeszcze nie tak dawno była domem Jabłka. Zrobiłem to, by mama i babcia nie musiały spać na zimnej posadzce, ale nawet mi za to nie podziękowały. – Cathy, czyŜbyś nie kochała brata? Czy to znaczy, Ŝe go wykorzystujesz? Mama była bliska szału i uderzyła babcię. – Kocham go! To ty nauczyłaś mnie kochać go. To twoja wina, ale to my musimy za to płacić. Przez całe Ŝycie bałam się, Ŝe któregoś dnia moje dzieci dowiedzą się o wszystkim. I rzeczywiście poznały naszą tajemnicę, a doszło do tego właśnie za twoją sprawą. – Za sprawą Johna – wyszeptała babcia. – Ja przyjechałam tu tylko po to, by wam pomóc, by
być blisko was, by dzielić choćby odrobinę waszego Ŝycia. Przestań się obwiniać, bo to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Przyznaję się do popełnionych błędów. Ty miałaś rację. Zawsze miałaś rację, oceniając moje postępki. Jestem słaba, głupia i potrafię jedynie zadawać ludziom cierpienie. Podjęłam tak duŜo błędnych decyzji. Zawsze sądziłam, Ŝe dokonuję słusznego wyboru, lecz później okazywało się, Ŝe się myliłam. Mama uspokoiła się. Ukucnęła i patrzyła na matkę. – Twoja twarz. Dlaczego ją sobie okaleczyłaś? Babcia zwiesiła głowę. Wydawało mi się, Ŝe w ciągu jednej doby postarzała się co najmniej o dziesięć lat. – Po śmierci Barta nie chciałam dłuŜej Ŝyć. Pragnęłam zniszczyć swoją urodę, by nie kusić juŜ Ŝadnego męŜczyzny. Nie chciałam widzieć w lustrze tej pięknej buzi. Nie domyślasz się nawet, jak ja ciebie wówczas nienawidziłam. Chris przyjeŜdŜał do mnie kaŜdego lata i opowiadał o tobie. To dzięki niemu dowiedziałam się, jak naprawdę wyglądał twój romans z Bartem. Powiedział mi, iŜ tak bardzo kochałaś Barta, Ŝe chociaŜ zagraŜało to twojemu zdrowiu, zdecydowałaś się urodzić jego dziecko. Nie usunęłaś jego syna. Dzięki ci za to, Cathy. Dziękuję, Ŝe dałaś mi jeszcze jednego Barta, bo nigdy nie byłabym w stanie kochać Jory’ego tak, jak kocham jego. Och! A więc one obie mnie kochały! Mama naraŜała Ŝycie, aby mnie urodzić. Babcia przestała ją nienawidzić właśnie z mojego powodu. Chyba nie byłem aŜ tak zły, jak sądziłem. – Cathy, proszę, wybacz mi – błagała babcia. – Powiedz to, powiedz choć raz w Ŝyciu. Tak bardzo pragnę to usłyszeć. Christopher kochał mnie i zawsze bronił, ty zaś zrywałaś mnie ze snu w samym środku nocy i zamęczałaś nawet w czasie mojego miodowego miesiąca z Bartem. To twoja twarz i twarze bliźniaków wciąŜ prześladują mnie w snach. Christopher zawsze będzie mój i twój, ale błagam cię, zwróć mi moją córkę. Mama zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała na całe gardło. Zachowywała się jak opętana. Znowu okładała babcię pięściami. – Nie! Nigdy nie powiem tego, co chciałabyś usłyszeć! Przypadkiem przewróciła świecę, która potoczyła się na słomę. Dosłownie w mgnieniu oka słoma zaczęła się palić. Zajęły się równieŜ stare gazety, których kobiety uŜywały, by się ogrzać. Mama i babcia gołymi rękoma próbowały zdusić płomienie. – Bart! – krzyczała babcia. – Jeśli jesteś tam i słyszysz nas, biegnij zaraz po pomoc! Wezwij straŜ poŜarną! Zawołaj ojca! Zrób coś szybko, Bart, albo twoja matka zginie w płomieniach. Bóg nigdy ci nie przebaczy, jeŜeli będziesz pomagał Johnowi Amosowi nas zabić! Co? Pomagałem Johnowi Amosowi czy Bogu? Popędziłem jak szalony po piwnicznych schodach i wpadłem do garaŜu, gdzie John Amos
pakował właśnie swoje bagaŜe do ostatniej limuzyny. Pozostałe samochody zdąŜyły juŜ odjechać, by wywieźć resztę słuŜby w miejsce, które było bezpieczniejsze od tego. John Amos zatrzasnął bagaŜnik samochodu i odwrócił się do mnie, szczerząc zęby. – Tak, nadszedł właściwy czas – mówił. – Pamiętaj, dziś w nocy, dokładnie o dwunastej zejdź do nich i podpal ten sznurek. – Ten śmierdzący sznurek? – Tak. Nasączyłem go benzyną. – Nie podobał mi się ten zapach, więc sznurek wyrzuciłem. Nie chciałem, Ŝeby jadły ostatni posiłek w śmierdzącym pomieszczeniu. – Co ty wygadujesz? Zaniosłeś im coś do jedzenia? – Zamachnął się, jakby chciał mnie uderzyć, lecz w tym momencie nie wiadomo skąd wyłonił się Jory i skoczył na Johna Amosa. Stary lokaj upadł na plecy, a Jory usiadł na nim okrakiem – i wtedy do garaŜu wpadł tata. – Bart... widzieliśmy, jak robiłeś kanapki i przygotowywałeś ciasto i lody. Gdzie jest twoja mama i babcia? Nie wiedziałem, co robić. – Tato! – krzyknął Jory. – Czuję dym! – Gdzie one są, Bart? John Amos zaczął drzeć się na tatę: – Zabierz stąd tego zwariowanego dzieciaka razem z jego zapałkami! To on rozniecił ogień! To jeszcze jeden z tych jego wariackich pomysłów, takich jak zabicie swojego ulubionego szczeniaka. Nie dziwota, Ŝe Corrine wystraszyła się go i uciekła nie wiadomo dokąd! Z jego oczu ciekły najprawdziwsze łzy. Otarł je i wysiąkał zakatarzony nos. – O BoŜe... Jak mogłeś stworzyć takiego małego potwora. Uprzedziłem Corrine, Ŝeby wystrzegała się tego pomyleńca. Kłamstwa! Wygadywał o mnie wierutne kłamstwa! Nie było w tym choćby odrobiny prawdy! – Ty to zrobiłeś! Jesteś szalony, Johnie Amosie! – krzyknąłem i jak zapewne zrobiłby to Malcolm, podbiegłem, Ŝeby go kopnąć. – Giń, Johnie Amosie! Giń i przez śmierć odkup wszystkie swoje grzechy! Miałem juŜ wymierzyć starcowi potęŜnego kopniaka, gdy coś pochwyciło mnie i uniosło w górę. Tata wziął mnie w ramiona i usiłował uspokoić. – Twoja matka... Gdzie jest twoja matka? Gdzie się pali? Wszystko we mnie kipiało z wściekłości, ale sięgnąłem do kieszeni i podałem tacie klucz. – W piwnicy na wina – odparłem matowym głosem. – Czekają, aŜ ogień zrobi z nimi to, co stało się z Foxworth Hall. Malcolm chciał, Ŝeby tak było, chciał, Ŝeby spłonęły wszystkie myszy ze strychu i tym sposobem przestały zanieczyszczać świat szatańskim nasieniem.
Czułem się tak, jakbym nagle opuścił swoje ciało. Stałem gdzieś z boku i patrzyłem, jak przeraŜony ojciec wpatruje się w moje oczy, ale nie moŜe z nich niczego wyczytać... bo są one pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Nie było mnie tam. Nie wiedziałem, gdzie właściwie byłem, zresztą jakie to teraz miało znaczenie?
Odkupienie Ogień. Willa zaczęła się palić. Usiadłem okrakiem na Johnie Amosie, który walczył ze mną, a raczej próbował to robić, poniewaŜ po chwili zrozumiał juŜ, kto tu jest górą. – Nie ujdzie ci to na sucho, starcze. Zatrułeś umysł mojego brata, spowodowałeś, Ŝe zaczął robić okropne rzeczy. Mam nadzieję, Ŝe za to, co zrobiłeś, będziesz do końca Ŝycia gnił w jakimś więzieniu. Podczas gdy ja siłowałem się z Johnem Amosem, tata pobiegł szukać mamy i jej matki. Bart biegł koło niego i krzyczał, jak ojciec ma trafić do piwnicy. – Złaź ze mnie, chłopcze! – wrzeszczał John Amos Jackson. – Twój brat to szaleniec! On jest niebezpieczny! Głodził swojego psa, a potem przebił go widłami. Czy tak postąpiłoby dziecko zdrowe na umyśle? – Dlaczego nie powstrzymałeś go, skoro widziałeś, co robi? – Dlaczego, dlaczego... – bełkotał lokaj. – Mógł przecieŜ rzucić się na mnie jak jakieś dzikie zwierzę. Ten chłopak jest tak samo stuknięty jak jego babka. Moja Ŝona widziała na własne oczy, jak odkopywał szkielet jej kota. Proszę bardzo, idź i sam ją o to zapytaj. Zaniepokoiło mnie to, co powiedział. To fakt, Ŝe Bart zachowywał się jak niespełna rozumu, ale czy mógł kogoś zabić? – Bart mówi przez sen, starcze. Niczym papuga powtarza wszystko, co usłyszał podczas dnia. Cytuje Biblię i posługuje się zwrotami, których musiał nauczyć go ktoś taki jak ty. – Ty głupcze! On sam juŜ nie wie, kim naprawdę jest! Czy ty tego nie widzisz? UwaŜa, Ŝe jest pradziadkiem Malcolmem Foxworthem... i tak jak Malcolm, pragnie zniszczyć cały klan Foxworthów! Dokładnie w tym momencie zobaczyłem, jak ojciec wbiega do garaŜu z mamą w ramionach. Za nim szła jego matka. Miała na sobie porwaną suknię i była strasznie brudna. Zeskoczyłem z lokaja i pobiegłem ku nim. – Mamo, och, mamo! – płakałem z radości, Ŝe widzę ją Ŝywą. Wyglądała przeraŜająco. Była umazana piwnicznym kurzem, blada i strasznie wychudzona... ale Ŝyła. Dzięki Bogu, Ŝyła! – Gdzie jest Bart? – wyszeptała. Straciła przytomność i opadła bezwładnie w ramionach taty. Rozglądając się za Bartem, spostrzegłem, Ŝe John Amos gdzieś się ulotnił. – Tato! – krzyknąłem, by zwrócić jego uwagę.
Właśnie wtedy z ciemności wyłonił się stary lokaj, trzymający w dłoniach cięŜką łopatę. Wziął duŜy rozmach i łopata wylądowała na głowie taty. Cicho, nawet bez najmniejszego jęku, tata osunął się na podłogę, nie wypuszczając mamy z rąk. Lokaj ponownie uniósł swój oręŜ, by zadać ojcu śmiertelny cios. Rzuciłem się w jego stronę i z całej siły kopnąłem go w podbrzusze. John Amos Jackson zgiął się wpół, a łopata z głośnym brzękiem upadła na ziemię. Po chwili jednak wyprostował się i odwrócił się ku mnie. Kopnąłem go ponownie. Tym razem moja stopa trafiła w Ŝołądek. Lokaj zawył i przewrócił się na ziemię. – Ale co z Bartem? Gdzie on się podział? – Jory! – zawołała matka moich rodziców. – Jak najszybciej wynieś z garaŜu Cathy i Chrisa! Odciągnij ich tak daleko, jak tylko dasz radę. Kiedy dotrą tu płomienie i zapali się benzyna, to wszystko wyleci w powietrze. Pośpiesz się! Miałem juŜ jej powiedzieć, Ŝe muszę odszukać Barta, ale nie dopuściła mnie do słowa. – Ja go znajdę. Ty po prostu zajmij się moim synem i córką. Nie miałem większych kłopotów z podniesieniem mamy i przeniesieniem jej w bezpieczne miejsce, o wiele trudniej było wyciągnąć z garaŜu tatę i połoŜyć go pod drzewem obok mamy. PoŜar rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Teraz dymiło się juŜ kilka okien. W środku był mój brat – i moja babcia. John Amos doszedł do siebie i równieŜ pobiegł do płonącego budynku. Zobaczyłem, jak w kuchni zaczął szamotać się z moją babcią. Bił ją po twarzy. Pobiegłem ją ratować, choć dym strasznie gryzł mnie w oczy. – Nigdy nie ujdziesz zasłuŜonej karze, John! – krzyczała, on zaś starał się zatkać jej usta. Potknąłem się o krzesło i przewróciłem się. Podniosłem się w chwili, gdy babcia chwyciła cięŜką, kryształową wenecką popielnicę i uderzyła w skroń napastnika, który momentalnie legł na ziemi niczym ustrzelony ptak. I wtedy dostrzegłem Barta. Był w salonie i usiłował zdjąć ze ściany ogromny portret. – Mama – zanosił się płaczem. – Muszę uratować mamę. Mamusiu, nie bój się, zaraz cię stąd wyniosę. Jestem tak samo odwaŜny jak Jory, tak samo odwaŜny... Nie pozwolę, byś spłonęła. John Amos kłamał. On wcale nie wiedział, czego chce od nas Bóg, nie wiedział. – Bart! – zawołała babcia. Jej głos był prawie taki sam jak mamy. – Jestem tutaj. MoŜesz uratować mnie, a nie jakiś portret. Podeszła do niego. Strasznie kulała. Musiała chyba skręcić sobie nogę, bo idąc wykrzywiała z bólu twarz. – Proszę cię, mój skarbie. Musimy zaraz opuścić ten dom. Bart pokręcił głową. – Muszę uratować mamę! Ty nie jesteś moją mamą! – Ale ja jestem – rozległ się czyjś głos. Odwróciłem się w kierunku drzwi. AŜ dech zaparło mi w piersiach, gdy zobaczyłem stojącą
tam mamę. Chwiała się na nogach i trzymała się futryny. – Kochanie, zostaw ten portret i chodźmy stąd – prosiła. Bart patrzył to na mamę, to znów na babcię, lecz wciąŜ trzymał ramę olbrzymiego malowidła, którego nigdy nie byłby w stanie wynieść nawet za próg tego pokoju. – Uratuję moją mamę, nawet jeśli ona mnie nienawidzi – mruczał pod nosem i mocował się z obrazem. – Uratuję ją, choć bardziej ode mnie kocha Jory’ego i Cindy. Muszę zrobić coś dobrego, Ŝeby wszyscy wiedzieli, Ŝe nie jestem wcale zły ani szalony. Mama podbiegła do niego i zaczęła całować jego ubrudzoną buzię, a w pokoju z kaŜdą chwilą przybywało dymu. – Jory! – krzyknęła do mnie babcia. – Zabierz stąd Barta i wezwij straŜ! Ja wyprowadzę twoją mamę. Ale mama nie chciała wyjść; jakby nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie niosło przebywanie w tym wypełnionym dymem domu, w którego piwnicach szalały płomienie. Wykręciłem zero, by połączyć się z centralą, powiedziałem telefonistce, co się dzieje, i podałem adres palącego się domu, a mama wciąŜ klęczała na posadzce i tuliła do piersi oszołomionego Barta. – Bart, mój najdroŜszy, jeśli nie potrafisz zaakceptować Cindy jako swojej siostry i Ŝyć z nią pod jednym dachem, to odeślę ją do sierocińca. Puścił obraz, a jego oczy nagle się rozszerzyły. – Nie, nie zrobisz tego... – Zrobię. Przysięgam. Ty jesteś moim synem. Owocem miłości, jaka złączyła mnie z twoim ojcem... – Kochałaś mojego prawdziwego tatusia? – zapytał z niedowierzaniem. – Naprawdę go kochałaś? Ale uwiodłaś go i pozwoliłaś mu zginąć. Podbiegłem do Barta i złapałem go za rękę. – Chodź. Musimy stąd uciec, póki jeszcze moŜna! – wrzasnąłem do niego. – Bart, ty pójdziesz z Jorym – powiedziała babcia. – A ja zaopiekuję się moją córką. ZauwaŜyłem boczne drzwi, z których często korzystał Bart. Zacząłem ciągnąć go w tę stronę. Odwróciłem głowę, by zobaczyć, co się dzieje z mamą. Babcia prowadziła ją pod ramię. Mama wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć, więc babcia zarzuciła sobie na szyję jej ręce i prawie ją niosła. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz i zmusiłem Barta, aby usiadł przy leŜącym pod drzewem tacie, zobaczyłem, Ŝe babcia bierze na ręce swoją osłabioną córkę. Kiedy to zrobiła, potknęła się i przewróciła na plecy. Zniknęła w Wydobywających się przez drzwi kłębach dymu. – O mój BoŜe, czy Cathy wciąŜ jest w tym domu? – spytał dochodzący do siebie tata. Z rozciętej głowy ciągle ciekła mu struŜka krwi.
– Mama umrze, ja to wiem! – wrzasnął Bart i popędził do płonącej willi, zmuszając mnie tym samym, Ŝebym go gonił. Rzuciłem się na niego i powaliłem na ziemię. Miotał się pode mną, jakby weń diabeł wstąpił. – Mama! Muszę ratować mamę! Puść mnie, Jory. Proszę, puść mnie! – Nie musisz jej ratować. Zrobi to jej matka – powiedziałem, oglądając się przez ramię. Trzymałem go mocno, by mi się nie wyrwał i nie pognał z powrotem do budynku. Niespodziewanie na podwórzu pojawiły się Emma i Madame Marisha. Podbiegły do nas i zaciągnęły nas do taty, który zdołał się juŜ podnieść. Tata wyciągnął przed siebie ręce, niczym ślepiec, i ruszył w stronę domu. – Cathy, gdzie jesteś?! – krzyczał rozpaczliwie. – Wyjdź z tego domu! Cathy, idę do ciebie! W tejŜe chwili mama wypadła gwałtownie przez jedne z drzwi, które otworzyły się na ganku. Pobiegłem, by ją podnieść i odprowadzić w bezpieczne miejsce. – śadne z was nie musi umrzeć – wykrztusiłem ze ściśniętym gardłem. – Wasza matka uratowała przynajmniej jedno ze swoich dzieci. W powietrzu wciąŜ pełno było płaczu i wrzasków. Zaczęła się palić czarna suknia babci! To był koszmar. Babcia biegała jak oszalała i próbowała rękoma zdusić ogień. – Przewróć się na plecy! – na całe gardło krzyknął tata. Puścił mamę, która bezwładnie opadła na ziemię, i pognał pomóc matce. Obalił ją i obrócił na plecy. Gołymi dłońmi zdusił płomienie. Babcia jęczała i wiła się z bólu, a potem nagle znieruchomiała. Na jej twarzy pojawił się wyraz spokoju – pojawił się i pozostał. Dlaczego trwało to tak długo? Tata rozpłakał się, po czym przyłoŜył ucho do jej piersi. – Mamo – łkał – proszę, nie umieraj, dopóki nie powiem ci tego, co muszę... Mamo, błagam cię, nie umieraj... Ale była juŜ nieŜywa. LeŜała z twarzą zwróconą ku górze, a jej niewidzące oczy utkwione były w gwieździstym zimowym niebie. – Serce – powiedział tata bezdźwięcznym głosem. – Było tak słabe jak serce jej ojca... Kiedy rzuciłem się na nią, waliło tak mocno, jakby miało zaraz wyrwać się z jej piersi. Nie Ŝyje. Ale zginęła, ratując swoją córkę.
Jory Te wszystkie cienie, które przyćmiewały dni mojej młodości, te wszystkie pytania i wątpliwości, o których bałem się nawet myśleć – to wszystko jest juŜ tylko przeszłością. Zniknęły moje obawy – te pajęcze nici, w których podczas bezsennych nocy grzęzły myśli. Kiedy wracaliśmy z pogrzebu babci, pomyślałem, Ŝe teraz nasze Ŝycie ustabilizuje się. Bart znów stał się cichym, potulnym, małym chłopcem, który nie lubi samego siebie. Jego psychiatra powiedział, Ŝe stopniowo z tego wyjdzie, jeśli będziemy mu okazywać wystarczająco duŜo uczucia i będzie miał choćby kilkoro przyjaciół w jego wieku, z którymi mógłby się bawić. Teraz, kiedy piszę te słowa, widzę, jak za oknem Bart bawi się z szetlandzkim kucem, którego dostał od rodziców na BoŜe Narodzenie. Wreszcie spełniło się jego „najskrytsze marzenie”. Często go obserwuję, gdy patrzy na kucyka, potem przenosi wzrok na bernardyna – jeszcze jeden prezent od ojca – by w końcu spojrzeć na ruiny willi. Nigdy o niej nie mówi. Nie wspomina naszej babci, którą znaliśmy zaledwie przez pół roku. Natomiast my nigdy nie mówimy przy nim ani o Johnie Amosie Jacksonie, ani o Jabłku czy Cloverze. Nie moŜemy naraŜać na szwank zdrowia i szczęścia małego, zagubionego chłopca, usiłującego odnaleźć się w świecie. W świecie, który nie jest bajką. Pewnego dnia minęliśmy na ulicy prawdziwą arabską kobietę. Bart odwrócił się, by popatrzeć na nią. W jego ciemnych oczach pojawił się wyraz tęsknoty. Teraz juŜ wiem, Ŝe Bart naprawdę kochał babcię – więc chyba nie mogła być aŜ tak zła, jak myślałem po przeczytaniu ksiąŜki mamy. Sprawiła, Ŝe Bart ją pokochał. Niestety, John Amos spaczył umysł tego naiwnego dziecka. Ale stary lokaj dostał to, na co zasłuŜył, i tak jak moja babcia, leŜy juŜ w grobie. Pochowano go w Wirginii, tam gdzie spoczywają jego przodkowie, którzy załoŜyli to, co ksiąŜki historyczne nazywają „straconą kolonią”. Wszystkie jego knowania i plany spaliły na panewce. Jeśli gdziekolwiek teraz jest i patrzy na świat, ciekawe, co myśli, poznawszy testament naszej babci. Chyba przewrócił się w grobie, kiedy prawnik powiedział nam, Ŝe babcia zapisała całą posiadłość Foxworthów Jory’emu Janusowi Marquetowi, Bartholomew Scottowi Winslowowi Sheffieldowi i, co najbardziej wszystkich zaskoczyło, Cinthii Jane Nickols. PrzecieŜ na dobrą sprawę Ŝadne z nas, z punktu widzenia prawa, nie było połączone z nią bezpośrednio więzami krwi – z punktu widzenia prawa, rzecz jasna. Będziemy mogli przejąć jej majątek, gdy ukończymy dwadzieścia pięć lat. Do tej pory jego administratorami pozostaną nasi rodzice. Moglibyśmy Ŝyć w bogactwie i przepychu, gdybyśmy tylko chcieli, a raczej gdyby chcieli
tego rodzice, ale wciąŜ mieszkamy w naszym małym domku z sekwojowego drewna i wciąŜ bawimy się w naszym ogrodzie pełnym marmurowych figur, który z kaŜdym rokiem staje się coraz piękniejszy. Bart zaczął dbać o czystość. Nie połoŜy się juŜ do łóŜka, póki w jego pokoju nie będzie porządku i póki wszystko nie znajdzie się dokładnie na swoim miejscu. Rodzice spoglądają na siebie, kiedy on upiera się, Ŝe musi to robić. Widzę wtedy obawę w ich oczach i zastanawiam się, czy czasem Malcolm Neal Foxworth nie był takim pedantem, jakim stał się Bart. TuŜ po BoŜym Narodzeniu Bart, kiedy juŜ dostał kucyka, przedstawił rodzicom swojego rodzaju ultimatum. – Jeśli chcecie zatrzymać Cindy – oświadczył – nie moŜecie dłuŜej Ŝyć jak mąŜ i Ŝona i bezcześcić mojego Ŝycia waszymi grzechami. Ty, tato, musisz spać w moim pokoju, a mama musi juŜ do końca Ŝycia sypiać sama. śadne z rodziców nic nie odpowiedziało. Po prostu wpatrywali się w niego tak długo, póki się nie zarumienił i nie odwrócił, mamrocząc pod nosem: – Przepraszam... Nie jestem Malcolmem, prawda? Jestem sobą, nikim innym. Bart to prawdziwy Foxworth. Pragnie władzy i bogactwa. Mówi, Ŝe zbuduje nowy Foxworth Hall. – MoŜesz tańczyć na wszystkich scenach świata! – wrzeszczał na mnie, kiedy był zły, bo głaskałem jego kuca. – Ale nigdy nie staniesz się tak bogaty jak ja! Kiedy będę miał czterdzieści lat, będę mógł kupić cię i sprzedać dziesięć razy! Kiedy się zestarzejesz, twoje nogi nie będą mogły tańczyć i wtedy zobaczysz, Ŝe najwaŜniejszy jest mózg. Jest milion razy waŜniejszy! – Będę największym aktorem, jakiego kiedykolwiek znał świat! – oświadczył kiedyś dumnie. Przestał być potulny i zrobił się agresywny, a wszystko dlatego, Ŝe trzymał w dłoni ten oprawiony w czerwoną skórę pamiętnik. – A gdy skończę występować na scenie i na ekranie, zajmę się biznesem. I ci wszyscy, którzy nie doceniali mnie jako aktora, będą podziwiać mój talent do robienia pieniędzy. Aktorstwo – to było wszystko, o czym teraz myślał. Znów bawił się samotnie i wyobraŜał sobie najrozmaitsze sytuacje. Znów mówił do siebie i tylko z rzadka odzywał się do innych. Martwiłem się o niego. Zaprzątało mi równieŜ głowę to wszystko, co wydarzyło się jeszcze przed naszymi narodzinami. Czasami leŜałem w łóŜku, nie mogąc zasnąć, i zastanawiałem się nad tym. Chciałem zrozumieć, dlaczego musieliśmy przejść przez ten koszmar. Ale czyŜ na ruinach nie powinny zakwitnąć róŜe? Myślałem teŜ o kobietach, które Bart spotka na swojej drodze. Czy będzie on, jak jego pradziad, wyzuty z wszelkich uczuć i nastawiony wyłącznie na pomnaŜanie fortuny? IleŜ ludzi będzie jeszcze cierpieć z powodu tego bogatego w wydarzenia
lata, jesieni i zimy, jakie przeŜyłem, mając czternaście lat? Postanowiłem, Ŝe jutro wezmę Barta za rękę i zaprowadzę do ogrodu. Staniemy razem pod kopią „Pocałunku” Rodina i moŜe wtedy zrozumie, Ŝe Bóg stworzył kobietę i męŜczyznę w taki sposób, by mogli ucieleśniać swoją miłość. MoŜe wtedy zrozumie, Ŝe nie ma w tym grzechu, Ŝe to po prostu jest naturalne. Tego wieczoru modliłem się, by Bart wreszcie zaczął patrzeć na świat tak jak ja. śeby dotarło do niego, iŜ miłość – bez znaczenia, jaką przybiera formę i skąd do nas przychodzi – warta jest kaŜdej ceny, nawet tej najwyŜszej. JeŜeli przyjdzie mi wybierać pomiędzy pieniędzmi a miłością, zawsze wybiorę miłość. Ale na pierwszym miejscu postawię balet. A kiedy Bart się zestarzeje i będzie siedział w Foxworth Hall, licząc swoje miliardy, ja usiądę z Ŝoną i moją rodziną i będę się cieszył wspomnieniami młodości. Będę wspominał, jaki to byłem przystojny i pełen wdzięku i jak tańczyłem, wywołując burzę oklasków. Wówczas dopiero poczuję, iŜ wypełniłem swój obowiązek. Ja, Jory Janus Marquet, dochowam wierności rodzinnym tradycjom.
Bart Nie rozumieją mnie juŜ tak, jak rozumieli przedtem. Jory patrzy na mnie z politowaniem, jak gdyby uwaŜał mnie za jakiegoś odmieńca. Jest mu przykro, Ŝe nie lubię jego muzyki, Ŝe w ogóle nie lubię muzyki i Ŝe barwy nie układają się w moim mózgu w jakieś obrazy i nie wypełniają powietrza dźwiękami. UwaŜa, Ŝe nie ma takiej rzeczy, która mogłaby mnie zadowolić. Ale ja znajdę sobie to, co przyniesie mi radość. Wiem juŜ, jak ułoŜyć własne Ŝycie, przecieŜ Bóg nie na próŜno zesłał mi babcię, Johna Amosa i Malcolma. To oni wytyczyli moją drogę. Przybyli, by mi pokazać, jak uchronić rodziców przed wiekuistym ogniem piekieł. Dniami i nocami obserwuję mamę i tatę. Gdy zapadają ciemności, wkradam się do ich sypialni, aby sprawdzić, czy nie grzeszą. Ale oni śpią, tylko przytuleni do siebie. Czuję ulgę, widząc, Ŝe oczy mamy nie poruszają się gwałtownie. A więc nie dręczą juŜ jej koszmary. Codziennie przy śniadaniu wpatruję się w oczy ojca, które stały się bardziej błękitne, odkąd przestał zniewalać swoją siostrę. Uratowałem ich. Jory mi współczuje, lecz pewnego dnia, gdy obaj będziemy starsi i mądrzejsi, a ja znajdę odpowiednie słowa, powiem mu coś, co Malcolm napisał w swojej ksiąŜce – powiem mu, Ŝe muszą być ciemności, by po nich pojawiło się światło. Pamiętam wszystko, co wydarzyło się, zanim przylecieliśmy do Greenglenny, by pochować moją matkę obok drugiego męŜa. To Bart nalegał, Ŝeby babcia spoczęła na wieki u boku jego ojca, Bartholomew Winslowa. Płakaliśmy wszyscy, nawet Emma i Madame Marisha. Wcześniej nigdy przez myśl mi nie przeszło, Ŝe doŜyję dnia, w którym Madame będzie opłakiwać jakiegoś członka mojej rodziny. Gdy na wieko trumny spadła pierwsza grudka wilgotnej ziemi, przed oczyma stanął mi ten dzień, kiedy jako dwunastoletnia dziewczynka stałam nad grobem, w którym spoczął mój ojciec. Mama stała między mną a Chrisem i trzymała nas za ręce, a my z kolei trzymaliśmy malutkie dłonie bliźniaków. Dopiero w momencie, gdy usłyszałam, jak ziemia spada na mahoniową trumnę, wypłakałam to, co wstrzymywałam w sobie tak długo – zbyt długo. To wydobyło się z najodleglejszych głębi mojego jestestwa, rozdarło mi serce i sprawiło, Ŝe znów byłam dzieckiem. O, jakŜe bardzo chciałam móc przytulić się do rodziców. – Mamo, wybaczam ci! Wybaczam ci! Kocham cię! Czy słyszysz mnie? BoŜe, powiedz jej, Ŝe jej przebaczyłam! Nie potrafiłam juŜ powstrzymać łez i opadłam w ramiona mojego brata. Pragnęłam powiedzieć jej jeszcze więcej, ale obok stał Bart, który wbił we mnie swoje ciemne oczy,
nakazując mi być silną i opuścić męŜczyznę, którego kocham. Ale jak mogłam to zrobić? PrzecieŜ to by go zniszczyło.
Epilog WciąŜ mieszkamy w naszym domku, tuŜ obok zgliszcz willi, w której zginęła moja matka, ratując mnie od śmierci. Lecz nasze Ŝycie nie jest juŜ takie, jakie było, zanim się tu sprowadziła ze swoim przesiąkniętym nienawiścią lokajem, który wypaczył umysł Barta i dał chłopcu pamiętnik Malcolma Foxwortha. Kocham Barta, Bóg jeden wie, jak bardzo go kocham, ale kiedy spoglądam w jego bezlitosne oczy, spuszczam wzrok i zastanawiam się, dlaczego tak bardzo pragnęłam zemścić się na matce, skoro miałam Chrisa i szczęśliwy dom. Zeszłej nocy Jory i Melodie dali popis swojego talentu w Romeo i Julii. ZadrŜałam, widząc podczas przedstawienia cyniczny uśmieszek na twarzy Barta. Sprawiał wraŜenie kogoś bardzo starego, kto widział juŜ podobne sytuacje. Kogoś, kto umiał w końcu postawić na swoim i znał sposoby, by stać się obiektem zainteresowania. Nocami zakrada się do naszej sypialni – jakimś cudem nauczył się otwierać zamki – i patrzy na mnie i Chrisa. Zamieram wtedy w bezruchu i udaję, Ŝe śpię. Boję się, Ŝe zło, którym przesiąknięty był Malcolm, odŜyło teraz w umyśle mojego młodszego syna i wcześniej czy później powtórzy się ta przeraŜająca historia. – Dostałam dziś list od wydawcy – szepnęłam Madame M., kiedy Jory i Melodie zdejmowali z siebie sceniczne kostiumy. – Znalazł się nareszcie ktoś, kto zainteresował się moją ksiąŜką. Nie zbiję na tym fortuny, ale zamierzam przyjąć jego ofertę. Madame posłała mi jedno ze swoich badawczych spojrzeń, które niegdyś sprawiały, Ŝe czułam się taka bezbronna i obnaŜona, jakbym została prześwietlona na wylot. – Tak, Catherine, przyjmiesz ją, nie bacząc na konsekwencje ani na to, co powiem ja czy inni. Wiedziałam, kogo ma na myśli, bo ten ktoś patrzył teraz na mnie, a jego oczy mówiły, Ŝe powinnam strzec swojej tajemnicy, nie zaś rozpowiadać ją całemu światu. Lecz nie mogłam dopuścić, aby Bart kierował kaŜdym moim krokiem. – Staniesz się więc bogata i sławna w inny sposób, niŜ się tego spodziewałam, kiedy miałaś piętnaście lat – kontynuowała Madame, która była teraz moją najbliŜszą przyjaciółką. – śeby osiągnąć cokolwiek, trzeba po prostu mieć w sobie duŜo odwagi, samozaparcia i wytrwałości. Trzeba umieć poświęcić się realizacji swoich marzeń. Uśmiechnęłam się nieznacznie, obawiając się spojrzeć na Barta. Patrzyłam w tej chwili na starszego syna – gwiazdę dzisiejszego wieczoru. Byłam pewna, Ŝe kiedy wreszcie ukaŜe się moja ksiąŜka i wszyscy poznają tajemnicę rodu Foxworthów, duch Malcolma Neala Foxwortha nigdy juŜ nie wstanie z grobu, by dręczyć mój umysł. DrŜącą dłonią dotknęłam szyi, by bawić się nerwowo tymi niewidzialnymi perłami, które
zdobiły dekolt mojej matki, a których nigdy nie dane mi było załoŜyć. Jeszcze raz powtarzałam sobie w duchu, Ŝe koszmar juŜ się skończył, Ŝe zło mogło się pienić jedynie w mroku kłamstw, lecz nie moŜe przetrwać w jasnym świetle prawdy. Chciałam w to wierzyć, wierzyć, Ŝe nie moŜe być inaczej. Odsunęłam się od Barta i podeszłam do Chrisa, który połoŜył mi rękę na ramieniu. Objęłam go w pasie i poczułam się taka bezpieczna, bezpieczna. Teraz mogłam spojrzeć na Barta i nawet się do niego uśmiechnąć; teraz mogłam złapać Cindy za rączkę i wyciągnąć rękę do Barta... Lecz cofnął się. Nie chciał przyłączyć się do łańcucha, jaki pragnęłam utworzyć z naszej rodziny. Odsunął się od nas. Nie podzielał naszej filozofii: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Chciałabym powiedzieć jeszcze, Ŝe juŜ nie płaczę po nocach, Ŝe nie mam juŜ koszmarów, w których widziałam, jak moja babcia wspina się po schodach, by sprawdzić, co się dzieje na strychu. Chcę napisać, Ŝe mogę tylko być wdzięczna losowi za to, iŜ pozwolił, by z ciernistych łodyg kwiatów rosnących na poddaszu rozwinęło się choć kilka róŜ. Prawdziwych róŜ, takich które kwitną w promieniach słońca. Na tym chciałabym zakończyć, lecz nie mogę. śycie nauczyło mnie, Ŝe nie wszystko złoto, co się świeci. Nie dam się juŜ oszukać. Wy teŜ moŜecie być mądrzejsi. Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, Ŝe Bart znowu siedzi w kącie pokoju i trzyma w rękach brulion oprawiony w czerwoną skórę. Czytał po cichu, a jego usta poruszały się, gdy odczytywał słowa swojego pradziada, którego nigdy nie widział. Ciarki przebiegły mi po plecach, poniewaŜ pamiętnik Malcolma spłonął w czasie poŜaru. Okładki brulionu były pokryte imitacją skóry, a kartki, które przewracał Bart, nie były zapisane. Ale to nie sprawiało mu Ŝadnej róŜnicy.