ANDRZEJ KLAWITTER: Kaja i Anna: ROMANSNowa seria wydawnicza adresowana dodziewcząt i dojrzałych kobiet spragnionychmiłoś...
2 downloads
14 Views
1MB Size
ANDRZEJ KLAWITTER: Kaja i Anna: ROMANSNowa seria wydawnicza adresowana dodziewcząt i dojrzałych kobiet spragnionychmiłości i niecodziennych uniesień. W serii tej ukażą się wyselekcjonowane przez polskiego wydawcęnajlepsze książki zesłynnej bestsellerowej serii"Tęczowy Romans". Czytelniczki odnajdąwnich świat swoichmłodzieńczych marzeń, pierwszych uniesieńi skrywanych namiętności. Łagodna i stonowana atmosfera przenosi podczaslektury w krainę miłościprzywołując w pamięciczytelniczki wspomnienie cudownych chwil i romantycznych uniesień, których sama doświadczyła. ^-^Serio zanemonem^- S WRZ, 2009REBISDom Wydawniczy RebisPoznań 1991^ Copyright byAndraej Hawltter, 1991Copyright for the cover byPiotr Madej, 1991Ilustracjena okładce iopracowanie graficzne:PiotrMadejRedakcja: Krystyna Kaziród 15ISBN 83-8520228-5Dom Wydawniczy REBISul. Noskowskiego 2561-705 PoznańWyd. I ^tcZakłady Graficzne Im. KEN Bydgoszczżarn. 919/91^,N. zbliżały się dwudzieste siódme urodziny Anny. Był początekkwietnia. Słońce przygrzewało mocniej,awiatr niósł od lasów, łąk i pól przyjemniejsze prądy. Wszystko budziło siędo życia po zimowym lenistwie. Któregośdnia, w środę przed południem, Annawybrała sięnadłuższą przechadzkę, pierwszą oddwóch tygodni. Depresja, w jaką ostatnio popadła, zwolna ustępowała. Była dziewczyną ozgrabnej,smukłej sylwetce, ładnych zielonych oczach i krótkoobciętychblond włosach. Ubierała się prosto, najczęściejchodziła wdżinsachiluźnym swetrze,z rzadka pokazywała sięwspódnicy czy sukni. Nie należałado wybrednych wtej bądź co bądź typowo kobiecej cesze, jakby niewiele ją to obchodziło. A tak naprawdę, to miała świadomość, że nawet gdyby się przystroiła jak królewna zbajki, nie wzbudziłaby większegozainteresowania wjakimś miejscowym chłopaku. Jej choroba była publiczną tajemnicąw tak małej miejscowości jak Żnin. Idącz posmutniałątwarzą, rozmyślała nad sobą,conie często się jej zdarzało, zawsze jednak, kiedy"zły duch" ulatywał z niej. Czułasię tak, jakby ktoś.
odsłaniał jej oczy, ale wiedziała, żeto, co widzi, jestdla niejniczym więcej jakobrazem filmowym. Przystanęłaprzykrzewie derenia,urwała cienką gałązkę,kierująckroki do sklepu siostry, który mieścił się naulicy odchodzącej od centralnejczęści miasteczka,placuWolności, tuż przy księgarni. Szyld nad oknem wystawowym był żywcemwzięty z samego Zoli, brzmiałbowiem: ,,Wszystko dlaPań". Zresztą każdy zdziesięciu sklepów Kai, rozrzuconychwzachodniej Polsce, tak właśnie się nazywał. Ten prowadziły dwie młodedziewczyny. Annaweszła do środkai obrzuciła wzrokiemkilkaznajdujących się tamkobiet. Dyskretnamuzyka płynąca z podwieszonych przy suficie głośników oraztrudny dookreśleniasubtelny zapach wpowietrzu,bardzo przyjemny, sprawiały, iżchciało się tu pobyć dłużej, niż było to konieczne by zrobić zakupy. Kolejne spojrzenie Annypadło na obrazy wiszącena ścianie, chciała się przekonać, czy któreś z trzechjej płócien znalazło ostatnio nabywcę. Brakowałojednego. ,,Nieźle" pomyślała iskierowałasię nazaplecze,z któregoakurat wyłoniła się Kaja z jakimśpapierem w ręku. Bez wątpienia była tokobieta bardzo piękna, niewyglądająca naswoje dwadzieścia dziewięć lat; niecowyższa od siostry, teższczupła o doskonałejsylwetce, włosachprostych, długich do ramion, trochęjednak ciemniejszych niż Anny. Nosiła się zjakąśniedbałą elegancjąalbo elegancką niedbałością, jakkto woli, cokolwiekby nasiebie włożyła;zawszejednak widziałosięw tym styl i smak, może i trochę6wyzywający. Dziś miałana sobie popielaty garnituro męskim kroju i błękitną koszulęzwieńczoną u kołnierzyka granatową aksamitną muszką. O ile Annamogła uchodzić za ładną, o tyle w twarzy Kaiczaiłosięcoś intrygującego,wręcz drapieżnego chwilami, coś, co niejednego mężczyznępotrafiskutecznieściąć z nóg. Zmalowaniem sięnie przesadzała, można powiedzieć, iż była w tym nawet powściągliwa,zresztą nic niemusiała robić dla podkreślenia swejurody. O, miło ciętu widzieć znowu rzekła Kaja z uśmiechem,ukazując biel równych zębów. Wejdź, zaraz wrócę. Anna skinęłagłową i wygodnieusiadłaprzybiurku, na którym piętrzyłysię papiery i rachunki. Zpewnym zaciekawieniem powiodła wzrokiem po niedużym kantorku, jakby tu nie byłaod lat. Lubiłazaglądać do Kai,chociażbypo to, bypooddychaćinnym życiem, możepełniejszym. Niebawem Kaja wróciła. Napijeszsięherbaty, Aniu? Widząc potaknięcie,włożyła do szklanki torebkę pickwicka i wstawiła wodę w porcelanowym imbryku,by następnie usiąśćz drugiej strony biurka. Zauważyłaś? Jeden z twoich obrazów jużzniknął. Poszedłdziś z rana. Tak, zauważyłam. Świetnie uśmiechnęła sięi mimo woli pomyślałaoswej pasji. Byłam w Bydgoszczy iskorzystałam z okazji, bykupićci farbyi papier. Fajnie,że o tym pomyślałaś, bo papier mi siękończy.
Anna jakiś czas wpatrywała się w pracującą siostrę, po czym zaparzyła sobie herbatę i wzięła zestolika magazyn mody. No!Skończyłam odezwała się Kajai spojrzała na zegarek. Jedziemy do domu? Już tak późno? Anna odłożyła magazyn. Czternasta trzydzieści. A ja mam za pięć dziesiątaparsknęła Anna,spoglądając na zegarek, prezent od siostry na dwudzieste pierwsze urodziny. Kiedyś poczuję się naprawdę obrażona tym, żezapominasz go nakręcać powiedziała niebezżartobliwejprzygany. Poprawię się. Mam nadzieję. Uśmiechnęła sięi zerknęła w lusterko,ściągająckoniuszkiem języka pyłek z górnej wargi. Niebawem opuściły sklep, wstępując do księgarni. Kaja, w przeciwieństwie do Anny, należała do namiętnych czytelniczek. Zdawać by się mogło, żeliteratura powinnabyćbliższa Annie aniżeli Kai. Tak jednak nie było. Annaostatnimi laty prawie wcale nie zaglądała do książek,z wyjątkiem tych z dziedziny malarstwa. Dokonawszy jeszcze kilku drobnych zakupów siostrywsiadły dogranatowejlancii delty, stanowiącejwłasność Kai, i pojechały do domu położonego tużnad jeziorem. Może wyglądał na osamotniony z racjipewnego oddalenia od ciągu ulicy, ale za to stał wotoczeniu pięknego ogrodu. Gęste winogrono pnącesię na całym frontonieprzydawałomu jak gdybypewnej nobliwości. 8 Staraniem Kai przerobionogruntownie jego wnętrze. Na parterze znajdował się długi, wąski hol: pojego prawej stronie usytuowana była jadalnia, kuchnia, łazienka i toaleta, a za nią schody wiodącenastrych; po lewej stronie widniały tylko szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, za którymi mieścił się obszernypokój dzienny wzdłuż jego tylnej i bocznej ściany,na wysokości piętra, biegła wsparta na pięciu drewnianych, ładnie rzeźbionych kolumnach niezbyt szeroka galeria. Stąd wchodziło się dodwóch sypialń,pracowniAnny oraz pokoju gościnnego. Na galerięprowadziły usytuowane naprzeciwko kominka krętedrewniane schody. Sam wystrój wnętrza był już pomysłem Anny. Kaja pozostawiła jej całkowitą swobodę w projektowaniu. Mimoiż nie mogłasobie odmówić poczuciasmaku w tej materii, była przekonana, że siostra lepiej sobie z tym poradzi, i niezawiodłasię, gdyw końcu przyszło osądzić całość. A wystrójsprawiał nader przyjemne wrażenie;czas zaklęty wwiekowych meblach współbrzmiał z prostotą nowoczesności. Zatrzymały się przed bramą z kutego żelaza. Farby przypomniałaKaja. A! Rzeczywiście. Anna sięgnęła po kartonipakiet papieru dużego formatu. Dzięki dodała,przybierając minę zakłopotanegodziecka, które corusz obdarowywane jest łakociami i nie wie, jak jużw końcu za to wszystko się odwdzięczyć, bo było dlaniej oczywiste, że Kaja pieniędzy nie przyjmie.
Gdyidzie bowiem o pieniądze, to one również nie stanowiły między nimi przedmiotuchoćby najmniejszegosporu,jakkolwiek Kajałożyłado wspólnej kasy na 9.
utrzymanie domu znacznie więcej niż Anna. Ale mogłasobiena to pozwolić, jak i na sprawianie siostrzeupominków. Nie zawsze jadałyrazem, zwłaszcza obiady. Kajaczęsto stołowała się poza domem, w restauracjach,uważając, że są to najlepsze miejsca do robienia interesów. Albo ona zapraszała,albobyła zapraszana,tak czy owak, zwykle kończyło się podobnie załatwieniem tej czy innej sprawy ku zadowoleniu obustron. Oczywiście zdarzało się jej również podejmować partnerów w domu, lecznależało to dorzadkości. Niegdyś prowadziły bujne życie towarzyskie,wrzało w domuniczym wulu, ale po wypadku drogowym i śmierci rodziców ul przycichł, niemalwszystkie pszczoły wymiotło. Niemniej jednak Kaja potrafiłazapełnić powstałą lukę gdzieś indziej,okazji imiejsc nie brakowało, tyletylko, żebyło jej strasznieprzykro, iż korzysta z przyjemności jak gdyby konspiracyjnie, ilekroć w takich momentach pomyślała oAnnie! Co innego kolacje te stanowiły nieomalrodzinnąuroczystość,dzień powszedniczy święto,bez różnicy,i cokolwiekby się na stole znalazło,jegorozkosze niebyły najważniejsze. Tak więc dużorozmawiały, plotkowały nie patrząc na zegar. Zwykle więcej do opowiadania miała Kaja, a że potrafiła torobić z wrodzonym gawędziarskim polotem,nie stroniącod szczypty humoru, miała w siostrze wdzięcznąsłuchaczkę. Trudnoby zliczyćgodziny spędzone wtak sielskim nastroju, pełnymciepła. Był jednak temat tabu intymność; Kaja nie zwierzała sięz tegorozdziału swego życia, Annagłęboko chowała marzenia, w których widziała siebie w objęciach męż10 czyzny. Jedynymi mężczyznami,októrych rozmawiały znieskrępowaniem, był ich ojciec oraz eks-mąż Kai. Można się domyślać, że ten drugi niezbytczęsto gościł w tych rozmowach. Po obiedzie Kaja zaproponowała: Może byś usiadła do pianina, Aniu? Mam ochotę czegoś posłuchać dodała wyjaśniająco, gdygrymas na twarzy siostry wyraził dezaprobatę. No dobrze. Świetnie, kochanie. Jej propozycja miałazupełnie innąprzyczynę, taką mianowicie, że chciaław ten sposób jakoś rozruszać Annę, z doświadczeniabowiem wiedziała, iż gra działa na siostrę dobrze. Przeszły do pokoju. Pianinoznajdowało się międzykominkiem a ażurowym oknem zajmującym prawiepołowę frontowej ściany. Co ci zagrać? Coś wesołego. Po chwili rozległasię melodia skoczna i frywolna. Kaja usiadła na tapczanie naprzeciwkookna, ale niesłuchała muzyki,choć wrażenie, jakie sprawiała, zadawałoby temu kłam. Myślami była przy siostrze,która budziła w niej serdecznewspółczucie,a którejpomóc w żaden sposób nie potrafiła. No bo jak wpłynąćna to, by jej życie uczynić pełnym, takim, gdziemająca swe prawa natura domaga się ich wypełnienia, co do joty. Było dla niej oczywiste, że Annaodczuwa dokładnie takie same potrzeby, jak każdazdrowa kobieta.
Samacoś wiedziała na tentemat. Podoba ci się? Tak, bardzo odparłaKaja z uśmiechem. Jakoś tego nie widać. 11.
Nie? '/ Nic a nic. Annapostarała się o przyganę wspojrzeniu. Po prostu zamyśliłamsię. nad ostatnimi problemami w pracy. Powiedzmy, żeci wierzę. Zagramy coś na cztery ręce? Chętnieuśmiechnęła się Kaja. Podczas gdy siostryzabawiały się grą na pianinie,w miasteczku pojawił się pewien mężczyzna, dośćwysoki, trzydziestokilkuletni blondyn o przyjemnymwyrazie twarzy, której nie szpeciła nawet podłużnablizna na lewym policzku. Rozglądającsię po ulicach zeswego niebieskiegopoloneza, skierował sięprosto do pobliskiej Wenecji,miejscowości malowniczo położonej między trzemajeziorami Biskupińskim, Weneckim i Skrzynką gdzie wynajął pokój whotelu na kilka dni. Mężczyzna nazywałsię Sebastian Zimny, był muzykiem, mieszkał w Poznaniu, a więc niedaleko. Zjawił się tutaj nawypoczynek, jedenz przyjaciół poleciłmu właśnie to miejsce,pełne ciszy i uroku. Kiedy znalazł sięw pokoju, rozpakował się, poczymwyszedł nabalkon, skąd miał doskonały widokna porośnięte świerkami wzgórze. Popadł w zadumę,próbując uporządkować pewien chaos w głowie,spowodowany czymś tak, zdawałoby się, prozaicznym jak rozwód z żoną, stomatologiem, która rzuciłago dla jakiegoś znanego architekta. Sebastianuważał swoje małżeństwo za szczęśliwe, 12 mieli wspaniałącóreczkę, a tu naglecios spadł naniegojak grom z jasnego nieba,gdy dowiedział się otrwającym już ponad rokromansieżony. Zgodził sięna rozwód, gdyo to poprosiła, niebyło sensu sięupierać. Próbował jednak walczyć o dziecko kochał je szalenie lecz doskonale wiedział, że przyjego trybie życia nie byłoby to najlepsze rozwiązanie rozliczne wyjazdy wiązałyby sięz zatrudnieniem opiekunki, toteż dałza wygraną. I pewnegodnia mieszkanie zastał puste, jeślinie liczyć mebli iparu innych rzeczy. Jego miłość do żony stopniowouleciała. Pół godziny później udał się na spacer po okolicy,zaczynając właśnie od zalesionego wzgórza, u którego podnóża z jednej strony wyrastał hotelz przyległościami,z drugiej zaś błyszczała srebrna tafla jeziora. Niebawem znalazł się na pomoście wydzielającymczęść jeziora na kąpielisko. Oparł się o barieręi cieszyłoczy pięknym krajobrazem. Było cicho i bezwietrznie, ptasie głosy należały do jedynych rozbrzmiewających w tej oazie spokoju. Lubiłdłuższe okresy samotności, uważał je za swoistepanaceum na wiele życiowychbolączek, a zwłaszcza na regenerację siłpsychicznych. A poza tymnierzadko w przeszłości okazywałosię, że takie okresy zastoju wpływały korzystnie na jegotwórczośćmuzyczną. Odmiesiąca nic dobregonie skomponował. Wzasadziezajmował się muzyką filmową. Niejako podrodze zdarzało musię popełnić coś innego, piosenkę, która okazywała się autentycznym przebojem.
Ostatniopracował nad musicalem. Ponieważ ta for13.
ma muzyczna nie ma w kraju wielkiej tradycji, tymbardziej nęciło go, by coś takiego napisać. Kiedyrozmawiało tymze swym przyjacielem historykiem,będącym dobrym tekściarzem, ten od razu zapalił siędo tego pomysłu, tak że wspólnie zaczęli się zastanawiać nad tematem. Marzyło im się stworzyć cośwspaniałego,coś, co stałoby się wydarzeniem nietylkow kraju, alei rozbrzmiewało na deskach scenicznych samego Broadwayu i londyńskiego WestEndu. Jak na razie Sebastian nie był zadowolony z tego,co samnapisał do musicalu. Nie przejmował się tymjednak,wiedział bowiem doskonale, że niekiedy wystarczy chwila, by pomysł rozkwitł pełnym blaskiem. Kolację zjadł whotelowej restauracji, a następnieudał się do kawiarni. W barze poprosił o piwoi usiadłprzy stoliku w prawiepustej sali. Obok znajdowałasiędyskoteka, gdzie kilka młodych par się bawiło. Noc była ciepła, przyjemna, toteż Kaja nie spieszyła się,szła ogarnięta melancholią, mając przedoczyma kilkunastodniowe niemowlę przyjaciółki, którąodwiedziła. Uroczy bobas. Z zadumy ocknęłasię dopiero, gdy się znalazłaprzed bramą willi. W oknach było ciemno. Weszła dośrodka i zapaliła światło w korytarzu, nie omieszkając zerknąć na siebie wlustrze. Zostawiła na krześle torebkę i otworzywszy drzwipokoju, zatrzymała się wpółkroku. Smuga światłapadałaprosto na siedzącą w nienaturalnej pozycjiAnnę, mającą na sobie tylko białą, nocnąkoszulę. U jej stóp leżał duży arkusz papieru. W pierwszejchwili Kaja pomyślała, że stało się coś strasznego z 14 siostrą. Przewrażliwienie. Śpi, to oczywiste. Aczkolwiek musiała przyznać sobiew duchu, że widokjesttroszeczkę niesamowity, Zapaliła światło i podeszła do niej, chcącją obudzić. Kiedy jednak zahaczyła wzrokiem o leżący nadywanie papier, zaniechała swego zamiaru. Upewniwszy się, że Anna śpi dość mocno, wzięła arkusz i, nieodrywającod niego spojrzenia, przysiadła w fotelu. Był to wykonany czarną kredką rysunek; dwietwarze, chłopaka i dziewczyny, zbliżające się ku sobie do pocałunku. Tądziewczyną była Anna, co dotego Kaja nie miała wątpliwości, podobieństwo oczywiste, twarzy chłopaka natomiast nie potrafiła skojarzyć z żadnym znanym sobie mężczyzną. Pewnie postać z marzeń. Minuty płynęły, a ona nie mogła się oderwaćodrysunku. Jakbyją zahipnotyzował. Czegoś podobnego nie widziała dotąd w pracach siostry. Wreszcie odłożyłago tam, gdzieleżał,i ostrożniewycofała się nakorytarz, gasząc światłoi cichozamykającdrzwi. Usiadłana krześle i popadła w zadumę. Nim ponownie zdecydowała sięwejść do pokoju,otworzyła drzwiwejściowe dodomu i mocno nimitrzasnęła, jakby właśniewróciła. Anna zerwałasię z fotelanieomal wpopłochu, anastępne jej spojrzenie,po zerknięciu na wchodzącąKaję, padło na arkusz papieru. Chwyciła go i zwinęław rulon. Coś takiegowłaśnie Kaja spodziewała sięzobaczyć. Spałaś tu, Aniu?
zapytała i zapaliła światło. -Zdrzemnęłamsię chwilę. Uśmiech wyszedł 15.
jej niemrawo. Już wróciłaś? Która godzina? Po jedenastej. Jak było? Najwyraźniej nie wiedziała, cozrobić z rysunkiem. Świetnie. Rysowałaś coś? - Nie. takie tam. Idę spać. A ja chyba poczytam. Spojrzałana półki zksiążkami, po czym odprowadziła Annę dyskretnymwzrokiem do sypialni. Książki jednak niewzięła. Nazajutrz przedpołudniem Sebastianzwiedził jedyne w Polsce Muzeum Kolei Wąskotorowej, z upodobaniem wpatrując się w kolorowe wagoniki czekające na swych najmilszych pasażerów dzieci, a poobiedzie pojechał do Żnina. Zaparkował na placuWolności naprzeciwko XV-wiecznej wieżyratuszowej, wktórej miało swąsiedzibę? Muzeum Regionalne, po czym udał się na spacer po miasteczku, trafiając w końcu do sklepu ,,Wszystko dla Pań". Nie ubiory jednak skusiły go do wejścia, a obrazy. Byłich namiętnym miłośnikiem, zresztą sam kiedyśpróbował malować, ale że spodziewanych efektów toniedało, rzucił pędzel. Słabość do obrazów jednakpozostała, miałw domu kilka płócien współczesnychpolskich artystów oobiecujących nazwiskach. W sklepie znajdowało się parę osób. Od razu podszedł doobrazów izaczął przyglądać się imz uwagą. Były tu i pejzaże, i sceny rodzajowe, i martwanatura,iportret dziewczyny wdychającej zapach róży, wreszciecoś, co wywarło nanim największe wrażenie. 16 Nie mógł oderwać oczu od płótna, które kojarzyło musię z obrazem Sandro Botticellego,,Mistyczne narodziny Chrystusa". Podróżując kiedyś poEuropie,miał okazję zwiedzić londyńską National Gallery,gdzie między innymi znajdujesię to dzieło. Podobieństwo płótna, które miał przed sobą, do dzieła słynnego florentczyka wydawało mu się oczywiste, jakkolwiek nie dorastało do jego mistrzostwa. Pomijająctenszczegółoraz pewne różnice w postaciarchaniołów i w tle, obrazyróżniły się od siebie w jednymzasadniczym punkcie, takim mianowicie, iż u Botticellego Matka Boskapochyla sięnad malutkim Jezusem, tu zaś pieluszka jest pusta. Z zastanowienia wyrwał goczyjś kobiecy głos: Dzień dobry! Była to jedna z ekspedientek. Czy rozmyśla pan nad kupnem któregoś z obrazów? zapytała uprzejmie. A wie pani, że tak! odparł zaskoczony. Byćmożejej słowa podziałałyna niego w ten sposób, iżw jednej chwili zdecydował sięnabyć płótno, którew jego mniemaniu było bez wątpienia najlepszez tutaj prezentowanych.
Jak się domyślam, ten właśnieobraz pana interesuje. Przytaknął głową, nie odrywając wzroku od płótna. Tak rzekł zdecydowanie tak. Właśnie ten. Jest doprawdy świetny. Dobra robota. Wobectego nie będzie chyba nietaktem,jeślizdradzę panu, że obraz ten jest dziełem siostry właścicielki sklepu. 17.
Tak, naprawdę. Nie wierzy pan? Zresztą nietylko. urwała, gdyż w drzwiach akurat pojawiłasię Anna. O, to właśnieona, ta siostra szepnęła. Zaciekawiony patrzył na wchodzącą dziewczynę,która z wypełnioną czymś torbą kierowała się nazaplecze. Pani Aniu! zawołała ekspedientka. Szefowej nie ma, wyjechała. Ach tak. Anna zakręciła się w miejscu, gotowa natychmiastwyjść. Pani Aniu, pan właśnie się zastanawianad kupnem tego obrazu oznajmiła ekspedientka. Chybaod pięciu minut nie może oderwać od niegooczu. Prawda, proszę pana? Istotnie. Anna, jakby onieśmielona, wolnosię zbliżała. Dzień dobry pani rzekł Sebastian. Dzieńdobry. Przepraszam wtrąciła dziewczyna klienci i odeszła. Anna chciałapowiedzieć, że ów mężczyzna torównież klient, lecz przytłoczona jego spojrzeniem niezdobyła się na to. Jużsię zdecydowałem, proszę pani. Biorę tenobraz. Pańska wola rzekła nieśmiało i uniosłaoczy. Zafascynowałmnie. Czuję się zakłopotana. Czym? Nie wiem odparła ze szczerościągodną podziwu i przeniosła wzrok na płótna. 18 Kiedyś sam próbowałem malować, ale nie bardzo mi to wychodziło,rzuciłem więc pędzel. Jak przypuszczam, znapani dzieła Botticellego, przynajmniejniektóre. Oczywiście przyznała, spoglądając na swego rozmówcę otwarcie i z zastanowieniem, wyzwalając się ze skrępowania. A zwłaszcza ,,Mistycznenarodziny Chrystusa" dorzuciła. Otóż właśnie, otóż to szepnął bardziej dosiebie niż do niej i ponownie skupił uwagę na płótnie. Jak pani nazwała swojedzieło? Ujęłam jeden wyraz z tytułu mistrza z Florencji wyjaśniła nieco zagadkowo. Nietrudno zgadnąć,jaki. Raczej nie. Sebastian odwrócił głowę i zmrużył oczy, a łagodny uśmiechprzydał jego twarzy chłopięcy wyraz. Zdaje się, że i kolorystycznie pani obrazodpowiada dziełu Botticellego. Starałam się jak najdokładniejdobierać barwy,bo istotnie,ma pan rację, choć subtelne różnice, dasięje zauważyć. Ale ważna jest intencja, prawda?
Skoro takto pan ujmuje odparła wymijająco. Jednak pewna rzecz jest identyczna, jak u florentczyka, Mianowicie? Nie zgadnie pan? Rozmowa z tym człowiekiem coraz bardziej ją zajmowała. Od dawnaniemiała kontaktu na takiej płaszczyźnie intelektualnejz obcą osobą, w dodatku z mężczyzną, który, czuła to, 19.
ujmował ją wrażliwością no i sobą, w końcu należał do przystojnych, blizna zaś zdawała się tylkoprzydawać pewnego smaczku jego powierzchowności. Szaty aniołów zdają się tutaj bardziej falować. mówiłz wolna,wpatrując się w obraz onichyba więcej się uśmiechają. Matka Boska podobnie. Nie, nie mam jednak pewności. Poddaję się! Wymiarywyjaśniła z odrobiną wesołości 108,5 na 75 centymetrów. Ach tak! Na to bym nie wpadł. Nocóż, nikt nie nosi w oczach miary. Roześmieli się jak dobrzy znajomi. Jeśli wolno mi coś zauważyć podjął to mapani, rzec bymożna, fotograficzną zdolność tworzenia szczegółów, zwłaszcza twarzy. Wyjątkowo tutaj się przyłożyłam, proszępana odparła skromnie. A więcnaprawdę chce pannabyć ten obraz? Powiedziałem. Czy cena nie wydaje się panu wygórowana? Nie. A poza tym mam nadzieję, że z czasem jegowartość znacznie wzrośnie. Doprawdy? Nie jestemtegopewna. Ja jestem. Czy mogę zapytać, od jakdawnapani maluje? Od kilkulat. Dopiero? To co to będzie za następne kilka! Któż to wie. Spochmurniała i spojrzała wokno. Przepraszam, że tak pytam,ale. czy miałapani wystawy swych prac, indywidualne może? 20 Nie. Kiedyś, podczas studiów, kilka moich pracznalazło się na zbiorowej wystawie. Nic jednak nieosiągnęłam. Czysą tu jeszcze inne pani płótna? Tak. Jedno. Spróbujęzgadnąć,jeślipani pozwoli. Proszę. Dziewczyna z różą odparłpo minucie. Przykro mi. A więc pudło. Który to zatem? Martwa natura, tejabłka. Również interesujący. Ale wezmę tylko "Mistyczne narodziny".
Czyja mogę teraz zapytać ocoś? Naturalnie. Dokąd powędruje mój obraz? Zdajesię, że panniejest stąd. Do Poznania. Uśmiechnęła się i nic nie odrzekła. Przyjechałem tu na kilkadni, do Wenecji podjął. Bardzo tutaj ładnie, spokojnie. Tak. Skinęła na dziewczynę za ladą, któraniezwłoczniepodeszła. Pan kupuje obraz. Służę uprzejmie powiedziała ekspedientkai zajęła się jego starannym zapakowaniem. Będę musiał rozejrzeć się załadną ramą rzekł Sebastian. Annaukryła uśmiech. Po chwilipojęła, że przyjemna rozmowa z nieznajomym dobiega końca, nieuchronnie, a tak by chciała ją dalejciągnąć, niekoniecznie o malarstwie, o wszystkim. Posmutniała na duszy, gdy klient odbierał pakunek. Było mi bardzo miło poznać panią po21.
wiedział Sebastian. Mnie również. Do widzenia. Pomyślał, czy nie powiniensię jej przedstawić, ale doszedł do wniosku, że to niema sensu. Do widzenia. Kiedy znalazł się przy samochodzie,włożył obrazdo bagażnika,po czym usiadł za kierownicą, alesilnika jeszcze nie włączył. Zamyślił sięnad poznanąmalarką. Nie żebyjej uroda tak go zafascynowała, poprostuwzbudziła w nim autentyczny podziw jakoartystka, a więc pokrewna dusza, która tu oddaje sięswej pasji i nie sprawia wrażenia, by działa się jejkrzywda. Jakgdyby była przeświadczona, że maprzypisane życie w cieniu. Już miał ruszyć, kiedy spostrzegł, że malarka właśnie wyłania się zza rogu izmierzaw jego stronę. Głowę miała zwieszoną,lecz po kilku krokach uniosła ją. Sebastian uśmiechnął się do niej, odpowiedziałamu tym samym,i z wolna odjechał. Dwie ulice dalejzauważył, ku swemu zdumieniu, wysiadającego zmałego fiata przyjaciela historyka. Zatrzymał się izawołał: A ty skądsię tu wziąłeś! Jestem przejazdem odparłmile zaskoczonymężczyzna, niewysoki, dość krępy o czarnych włosach i gęstej brodzie. Ładne rzeczy, drogi Edwardzie, zamiast siedziećnadlibrettem, rozbijasz się. Spokojna głowa parsknął Edward Jeliński obyś ty zrobił swoje! 22 Kilka minut później poszli do pobliskiej kawiarni. Anna ociężale zmierzała kudomowi. Głowę miałazaprzątniętą jednym przystojnym mężczyzną, który nabył jejobraz. Jeszcze widziała jego ciepłe oczy,słyszała przyjemny głos, więcej,miała wrażenie, żeon idzie obok niej. Słowem,była nim zauroczona. Ztrudem sobie przypominała, kiedy ostatniocoś podobnego zdarzyło się w jej życiu. ,,I taki wrażliwy,inteligentny mówiła sobie w duchu. Ciekawe,jak mu na imię? Roman? Adam? Michał? ". Takstrasznie chciała go jakośnazwać. ,,Nie zauważyłamobrączki na jego dłoni myślała dalej nie jestwięc żonaty. Możliwe to? ". Gdy znalazła się w domu, zostawiła torbęz zakupami w kuchni, przeszła do pokoju i usiadła w fotelu. Zapatrzyła się wokno. Promieniesłońca oblewały jąbalsamicznym ciepłem. Mimo iż pora była obiadowa,nie czuła się głodna. ,,Przyjechałem tuna kilka dni,do Wenecji" te jego słowa rozdzwoniłysięw niejjakby na alarm, a w każdym razie zaczęła je odbieraćjako nieomal wyzwanie losu.
Cofnęła się myślamiokilkalat, bysobie przypomnieć ostatnią miłość, piękną, szaleńczą,niestety tragicznądla niej, i totakdalece, że dodziś ona, Anna, jest tylko tymczym jest. "Mimo wszystko wspominała był to pięknyokres w moim życiu, pełny,bajecznie kolorowy. Nicnie jest wstanie zastąpić miłości. ". Nawet nie wiedziała,jak stanęła przed dużym lustrem wholu, wpatrując się krytycznie w swą postać. 23.
Powinnam mieć dłuższe włosy powiedziałacicho i przegarnęła je dłonią. Ale brzydka niejestem, mogęsię podobać. Po chwili przyłapała sięna tym, iż odtwarza wpamięci całą rozmowę z nieznajomym, co zaś istotniejsze, przedłuża ją o wyimaginowany fragment: ,,Pozwolisię pani zaprosićdo kawiarni? ". .. Ależ tak,oczywiście". ..Mogę więc zjawić się po panią wieczorem? ". ,, o szóstej, jeśli odpowiada to panu". ,,Tak,odpowiada". ,,Wobec tego będę czekała". ,,Cieszę się,że mogłem panią poznać". "Naprawdę? ". "Tak. Bardzo mi się pani podoba". ,,Czy pozwolisię paniodprowadzić do domu? ". "Proszę". No a potemwszystko, wszystko działosię już bez słówi było takiewspaniałe. W pewnym momencie stwierdziła, że widziswojąpostać jak za mgłą, więc potrząsnęłaenergicznie głową. co sprowadziło ją do rzeczywistości, szarej, pustej, nudnej. "Chyba nie czekałtych kilka minut w samochodzie po to, by mniezobaczyć" pomyślałaniespodziewanie, po czym nagle ruszyła ku schodom,do pracowni. Panowałw niej pewien nieład:kilka drewnianychramz naciągniętym płótnem, jeszcze surowym, stałoprzy jednej ze ścian; w rogu pokoju, między oknamiwychodzącymi na wschód i południe, tkwił złożony,przenośny stelaż, drugi, nieco większy, stał pośrodku,a na nim obraz, nad którym aktualnie pracowała; nastole, wśród mnóstwa papierów, znajdowały się pędzle, farby, kredki, pod nim zaś stały trzy gotoweobrazy. Regał zksiążkami o malarstwie, tapczan idwa krzesła dopełniały całościwyposażenia. 24 Wzięła tekturową tekę i wyjęła zniej czysty arkuszpapieru, po czym usiadła i zaczęła kreślić czarnymwęgielkiem portretmężczyzny, który takmocno zapadł w jej pamięci. Czyniła to zdecydowanymi, trochę nerwowymi pociągnięciami, a każdy ruch przybliżałupragniony obraz. Wreszcie skończyła. Podobieństwo było uderzające. Wpatrywała się nieomalzahipnotyzowana w swoje dzieło, a potem, jakwtransie, wykonała jeszczejeden rysunek i jeszcze jeden w sumie trzy, co zajęło jejraptem prawie godzinę. Każdy z portretów przedstawiał tę samątwarz, aletrochęinaczej. Na pierwszym była łagodna, nadrugim nieco uśmiechnięta z tym fantastycznym przymrużeniem oczu, cotak się jej spodobało, wreszcie natrzecim uśmiechbył pełen. Oczywiście nie zapomniała o bliźniena lewym policzku. Położyła arkusze na podłodzei wolno zaczęła jeobchodzić, nie odrywając od nich oczu. W tej chwilibyła już pewna jednego: poszłaby za nim na koniec świata, mimo iż go wcale nie znała. Wmawiała teżsobie, że tacyludzie, wrażliwi na piękno, nie mogąbyć źli.
Im więcej o tym wszystkim rozmyślała, tymbardziej potęgowało się w niej pragnienie przeżyciaoszałamiającej miłości, a później choćby potop. "Może jakośpomóc losowi? " pomyślała, co niemal ją zaszokowało. Podniecona schowała portrety do teki, niczymskarb,i położyła się natapczanie. Zamknęła oczy,wyobrażając sobie, że czeka na niego, a on zarazpołoży się przy niej, zacznie pieścić ją, całować, wprowadzać wte najpiękniejsze spośród wszelkich doznań 25.
człowieka. Tak bardzo tego pragnęła. Mimo woli położyła rękę na piersiach, potem przesunęła ją niżej,a później wyczerpana pogrążyła się w głębokim śnie. Słuchaj, stary koniu mówił brodacz weźsięw garść, zgoda, odpocznij, alepotem ostrodoroboty. Najdalejza dwatygodnie libretto będęmiałgotowe. Tak, jak mówiłem. Zatrzymali się na parkingu. W porządku rzekł Sebastian nie poganiajmnie. Wkażdym razie, mój drogi, sukcesprzedsięwzięcia zależy od ciebie. Chcesz zobaczyć obraz? zmienił temat. Tak, tak, pokaż. Edward Jeliński zatarł dłonie. Sebastian otworzył bagażnik i rozpakował płótno. Brodacz przez jakiś czas wpatrywał się wobraz, by wykrztusić: O mój Jezu, a ty gdzie? i z cicha gwizdnął. Ale gdy idzie o samą robotę, to jest świetna,przyznaję, nie pozostająca w żadnym związku z jeleniem narykowisku, który nieodmiennie kojarzy mi się z odpustowym kiczem. Prawda? Tak. Tylko ta całareszta. No cóż, po prostureplika. Właśnie. Replika. Dlatego kupiłeś? Zgadza się. Bez wątpienia dziewczyna ma prawdziwy talent, to jej trzebaoddać. Ładna? 26 Idź do diabła. Sebastian zawinął obrazi zamknął bagażnik. Jak sobie życzysz. Czekam natelefon. Cześć! Jasne. Cześć. Podali sobie ręce i każdy wsiadł do swego samochodu. Minutępóźniej Sebastian wjechał na drogę krajową nr 5, kierując się do Wenecji. W pewnym momencie musiał gwałtownie zahamować, gdyż jakieśdziecko jadące roweremnagle znalazło się przed maską jego samochodu. Wchwili gdy się zatrzymywał,poczuł lekkie uderzeniew prawy bok poloneza wyjeżdżająca z poprzecznejulicy lanciarównież stanęła. Sebastian wysiadł.
Nim zdołał ocenić wielkośćszkody, stwierdził, że siedząca za kierownicąlanciikobietajest bardzo piękna. I ona wysiadła. Mój Boże zaczęłaz przejęciem najmocniejpanaprzepraszam,ale. pantak nagle się zatrzymał,że. Tak, wiem, powinno się przewidywać. To właściwie nie pani wina przerwał jej,wskazując ruchem głowy na znikającego w oddali chłopca. Jednak moja. Zbyt szybko jechałam. Nie wyglądato tak fatalniepowiedział, przyjrzawszysię karoseriipoloneza. Alejednak. Co właściwie w takich sytuacjachsię robi? Wzywa się policję? Nie miałam jeszcze wypadku. Niema potrzeby, byzawracać im głowętakimdrobiazgiem. Wystarczy, jeśli wymienimyadresy, a 27.
resztą zajmie się szacowne PZU. Boi się panipolicji? dodał wesoło, skupiając spojrzenie na jej błękitnych oczach. Nie uśmiechnęła się, ściągając lekkowargi. Sebastian sięgnąłdo kieszeni po dowód osobisty ipodałjej. Proszę, może pani to załatwi, ja niemam rękido pisania. A jeślija też niemam? Ciekawe, jak załatwiają podobne sprawy analfabeci? Istotnie, ciekawe. Pani mieszka tutaj? Tak. Ja w Poznaniu, ale. chwilowo przebywam wWenecji, przyjechałem na kilka dni. Ach tak. Przyłożyła dwa palce do delikatinego podbródka. A może załatwimy to inaczej? Będziemy się bić? Właśnie roześmiała się. Znam bardzodobrego mechanika, który szybko naprawi pańskiego poloneza, ja zaś pokryję wszelkie koszty, tak że niema potrzeby bawić się w ceregiele z PZU. Co panna to? Sebastianzmarszczył czoło w zastanowieniu. Nierozmyślał jednak nad jej propozycją, tę już zdążyłzaakceptować w duchu,intrygowało go coś innego uroda tej kobiety oszołomiła go, oczarowała. Zdążył także zauważyć, że śliczna pani nie nosi obrączki, jest więcalbo panną, albo, podobnie jak on, rozwiedziona. Kilka książek leżącychna tylnym siedzeniu lancii podpowiedziało mu ponadto, żebyć może 28 ma do czynienia z osobą inteligentną, zresztą wyglądała na taką w każdym swym spojrzeniu. No ibyłagustownie ubrana, co tylko podkreślało jej powaby. ,,Nauczycielka? zapytał się w duchu. Chybanie. Lancia stanowczo nie pasuje u nas do tego zawodu, prędzej hulajnoga". Dobrzepowiedziałwreszcie zgadzamsię. Świetnie. Oddała mu dowód. A co nato pani mąż? zapytał z premedytacją,wskazując na minimalne uszkodzenie lancii. Nic. Wyrozumiały zatem? Tak. Najbardziejwyrozumiały na świecie. To są jeszcze tacy? Naturalnie. Widać nie należy pan do nich zażartowała. Nie należę.
Czyto źle? To już pańska sprawa. Mapanirację. Pozwoli pani,że się przedstawię,skoro w tak oryginalny sposób zawarliśmy znajomość. Sebastian Zimny. Kaja Malwińska. Podała mu smukłą dłoń, aon poczuł przyjemne ciepło biegnące wzdłuż swejręki. Wobec tegojedźmy. Oczywiście. W pięć minut znaleźli się napodwórzu warsztatusamochodowego, zagraconego pogiętymi karosydami,a popół godzinie oboje stamtąd wychodzili; Zdajesię, że skomplikowałam panu życie. Bez przesady. Poradzę sobie dwa dni bez samochodu. Zresztąprzyjechałem tu wypocząć, a nie. sięrozbijać. 29.
Jego humor i Kaję wprawił w przyjemny nastrój. Dobrze powiedziane. Będziejednak pan miałpewien problem,by dotrzeć do Wenecji. Komunikacja. Och, są jeszcze taksówki. Tak,alenarażam pana na dodatkowe koszty. To naprawdę drobiazg, proszę mi wierzyć. Mogło nas spotkać prawdziwe nieszczęście. Tak. Mimo to czuję sięzakłopotana. Zupełnie niepotrzebnie. Obdarzyłago najpiękniejszym ze swych uśmiechów. Dalej szliw milczeniu. Kaja przyznała sobiew duchu, że mężczyzna ten po prostu się jej podoba. Postój taksówek znajduje sięprzy placu Wolności powiedziała, zatrzymując się przy poprzecznej ulicy, która wiodła prosto do jej domu. Wiem, zdążyłem się już zorientować. Przepraszam. Za co? Pewnie zabrzmiało to głupio w moich ustach,prawda? Pani jeszcze o tym? Nie do wiary! roześmiałsię i przyłożył obie dłonie do twarzy. Nie bez określonego celu uczynił ten dosyć spektakularny gest,chciał bowiem,ażebyzauważyła, iż on również nienosiobrączki. Wyobrażam sobie pani zakłopotanie, gdyby nasz wypadek był rzeczywiście tragiczny. A co pan sobie wyobraża? zapytała z subtelną kokieterią. Że czołgałaby się pani przede mną całą drogę. Jeśli byłabymjeszcze wstanie rozbawiłasię. 30 A takpoważnie: istotnie potrafi pan sobie wyobrazić kobietę czołgającą się przed mężczyzną? Szczerze? Naturalnie. Tak. No cóż, niech żyje zdrowa wyobraźnia! Przynajmniej tam można sobie poużywać, prawda? Dokładnie tak. Przepraszam, pańskie nazwisko jakby mibyłoskądś znane. Czy nie z radia? Niewiem. Ale to bardzo możliwe. Jużwiem. Pan jest kompozytorem, prawda? Zgadza się. Zaraz. niedawno chyba widziałam panaw telewizji. Też bardzo możliwe.
A... ,,Namiętność" to pańska sprawka, tak? Tak roześmiał się. Była to jedna zjego piosenek, którą najbardziej lubił. Lecz tylko muzyka. Ztekstem nie mam nic wspólnego. Jest bardzo dobry. Oczywiście. Toteż gdy koleżanka mi go pokazała, z miejsca postanowiłem napisać do niego muzykę. Bardzo misię podobata piosenka. Bez żartów. Zanucić panu? Zwiesił głowę mile połechtany jej słowami. Zdaje się, że do filmów również pisuje pan muzykę, tak? Tak. To moja zasadnicza praca. Lubi pani muzykę? Oczywiście, ale. 31.
Ale nad muzykę przedkłada pani literaturę. Można tak powiedzieć. Jest pan spostrzegawczy. Trudno by mi było nie zauważyćksiążek wpani wozie. Miałamdziś trochęszczęścia i udało misiękupić kilka poszukiwanych od dłuższego czasu. Pisuje może pani? zapytał, by przedłużyćrozmowę. Niestety. Po prostu bardzo lubię książki. Czytaćto jakby żyć podwójnie. Ale zapewne próbowała pani kiedyś pisać. Jakwiększość dziewcząt w pewnym wieku. Lecz było to dawno i nieprawda. Moje zainteresowania podążyły wzupełnie innymkierunku. Bardzopana przepraszam, na mnie już czas dodała, spoglądając na zegarek. Oczywiście. No i jeszcze raz przepraszam za. Doprawdy jest pani niemożliwa zażartował. Jak dziecko. Kobieta powinna mieć w sobie coś z dziecka. Jest wtedy bardziej kapryśna. I to panimówi? Mogęsobie na to pozwolić. Ale ma pani rację z tą kapryśnością, nic dodać,nic ująć. Tutaj pani mieszka? Wskazał na ciągulicy. Tak, właściwie to nieco na odludziu. Pozwoli się pani odprowadzić? ,,Jeśli serce ma zajęte, to odmówi" pomyślał, czekającw napięciu na reakcję. 32 A nie rozbolą pana nogi? Odetchnął. Jego szczery śmiech i ją rozbawił doreszty. Ruszyli niespiesznie. Sebastian wykorzystałkilka chwil,by przyjrzeć się jej ładnie zarysowanemu profilowi. Mimo że nic o niej nie wiedział, tobyłprzekonany,że jej miłość warta jestznacznie więcejaniżeli koszt wspólnego śniadania. Zdobywszy ją,grzechem byłoby porzucić. ,, Gdyby tak była wolną zamarzyło mu się bo może jednak ma kogoś. Odrodziłbym się przy niej, w zamian dającwszystko,co posiadam". Rdzennie męskie zawołaniealboona, albo żadna było w jego przypadku ze wszechmiaruzasadnione. Muszę pani powiedzieć zaczął żeokolicesą tunaprawdę bardzo ładne. Tak, urocze, jeśli ktoś lubi obcować z przyrodą. Nie ma wielkiej różnicymiędzy tą Wenecjąa włoską zażartował. Prawda? Widzę, że jest pan bardzo spostrzegawczy,a to zawsze zapisuje się na plus.
Istotnie bowiem, tu posiadają zaledwie trzy gondole mniej, a żew ogóle nie ma ulicznych kanałówżeglownych, tonaprawdę drobiazg. Zgadzam się. W każdym razie odpoczywa się tudoskonale. To już też zdążył pan stwierdzić? Oczywiście. Jak przypuszczam,mówiąc żargonem sportowym,przyjechał pan tu, bynaładować akumulatory, tak? Dokładnie odwrotnie: rozładować. Energia zatem rozpiera pana. 33.
Zależy jak na to spojrzeć odparł wymijająco,po czym poprosił, by opowiedziała mu co nieco ohistorii regionu, gdyż, jak to ujął, ilekroć gdzieś bywa, lubi wiedzieć coś więcej ponad to, co widać. Ale to byłanieprawda, łgałjak z nut, chodziło muocoś zupełnie innego. Chciał się tym prostym sposobem przekonać, na ile ona jest elokwentna, bo pierwsze wrażenia mogły jednak być zwodne. Gdy dotarlina miejsce,stwierdził z zadowoleniem, że test wypadłbardzo pomyślnie, co tylko go ucieszyło. Jego radośćjakby przygasła, kiedy dyskretnie przyjrzał się ładnej,okazałej willistojącej dumnie w starannie utrzymanym otoczeniu. Tu już pana pożegnam powiedziała, podającmudłoń. Bardzosię cieszę, żepanią poznałem. Kaja na moment zwiesiła głowę. I mniejest bardzo miło. "Miłe złegopoczątki" pomyślał mimo woli,a rzekł: Do zobaczenia! Aha, jeszcze coś. Tak? Nie przeprosi mnie pani raz jeszcze? Jej nagły wybuch śmiechuprzypominał pokazowe, choć nieeleganckie, otwarcie butelki szampana. Mapan rację, tego nigdy za wiele. Przepraszam dodała i odwróciła sięna pięcie,czyniąc to zeswobodną zwiewnością. Sebastian odszedł, nie oglądając się,chociaż miałwielkąochotę to uczynić, by sprawdzić, czy ona zanim nie spogląda. Gdyby tak było, uznałby, że zainteresował ją co najmniej w minimalnym stopniu w 34 każdymrazie by się łudził, no bo trudno brać zaoczywistość nędzną spekulację. Na postoju były trzy taksówki, wsiadł do pierwszeji kazał się zawieźć do Wenecji. Korciło go, bypociągnąć taksówkarza za język co doKai, lecz dał sobie ztym spokój. Nie byłoby to najlepsze, gdyby dotarłodojej uszu, co nie wydawało mu się czymś niemożliwymw tak małym miasteczku, gdzie zazwyczajwszyscywszystko o sobie wiedzą. Gdy znalazłsięw pokoju hotelowym, rzucił sięnałóżko iwlepił wzrok w sufit. Inteligentna, dobrzeułożona, śliczna. już się gubił w przymiotach,którymi tak skwapliwie ją obdarzał. Znałwiele kobiet, ale żadna tak od razu nie rzuciłago na kolana. Jego umysłdostawałwariacji. Jeszcze dwie godziny temu nie miałpojęcia ojej istnieniu, a teraz byładla niego najważniejszą kobietąna świecie. Wiedział, kiedy uczyni pierwszy krok, by ją zdobyć. Nazawsze! Noc czy nawet dłuższy romans gonie zadowoli. Tymczasem Kaja, sprawdziwszy,co dzieje się zAnną, ta ciągle spała,nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. W jakimśstopniu pozostawała pod wrażeniempoznanego mężczyzny. Wjakimś stopniubo nieczuła się w nim zakochana. Po prostu zainteresowałją. Miły, uprzejmy, inteligentny. To, że był artystą,nie miało dlaniejżadnego znaczenia.
A pozatym byłto mężczyzna w jej typie, jeśli idzie o powierzchowność. Wprawdzieo swoim eks-mężuteż mogła takpowiedzieć, ale nie każdy musi być łajdakiem. ,,Tojuż byłaby złośliwość losu trafić na takiego samego pomyślała. A po chwili: Dziewczyno,opanuj 35.
się! Już mówisz mu tak, jak gdyby zaprosił cię na obiad". Znała męski światek natyle, by wiedzieć, czyjest się obiektem czyjegoś zainteresowania, czy nie. W tym jednakże przypadku dalekoważniejszebyłopytanie,które mimo woli się jej nasunęło: ,,W jakimznaczeniu go interesuję? Jakodrobny epizod, czy coświęcej? ". Uważała,że uczucie kobiety zawsze jestpoddane pewnemu ryzyku, które, w razie doznaniazawodu, okazuje się katastrofą o nieobliczalnychskutkach. Była przekonana, że Sebastianuczyni krok w jejstronę. Widziała to pragnienie w jego oczach, zpozoru tylko chłodnych ispokojnych. Przypuszczała nawet, kiedy tonastąpi. Nie pozostawało jej nic innego, jak uzbroić się wcierpliwość, tę najpowszechniejszą broń kobiecą wwalcez mężczyzną, i czekać. Czegóż jeszczeEwa niema przypisanew swej metryce: rodzenie, ból, łzy. Iposłuszeństwo. Posłuszeństwo? szepnęła. O,nie! Wyłącznie na równych prawach! Nagłe, i niespodziewanie, przywołałasię do porządku. Na razie dość! rzekła stanowczo i napełniłakieliszekdomowym winem z winogron. Wypiła je zesmakiem, po czym zajęła się przygotowaniem kolacji,gdyż była po temu najwyższa pora. Ruszyła do kuchni, zatrzymując się w pół drogi, gdy usłyszała otwierające się napiętrze drzwi. Ale z ciebie śpioch powiedziała do ziewającejsiostry. Któragodzina? Pora na kolację. Już? 36 Kaja potrząsnęła głową i zniknęław kuchni. Wkrótce przywlokła sięAnna, ciągletłumiąc ziewanie. Nie jadłaś obiadu, Aniu? Obiadu? Nie, nie miałam ochoty. Powstrzymała się z wyjaśnieniem, co było tego przyczyną. Pytanie Kai przywróciło ją na dobre do życia, gdyż,po przebudzeniu, nie bardzojeszcze wiedziała, co jestsnem, a co jawą. Kiedy uprzytomniła sobie teraz, iżTENmężczyzna naprawdę istnieje, uśmiechnęła sięw duszy. W ułamku sekundy postanowiła, że podejmie próbę zdobycia go, za wszelką cenę. Tylko niewiedziała jeszcze, jak się do tego zabrać. To nieładnie, kochanie rzekła Kajaz wyrzutem. No ale nic, zrobimy sobie dobrą kolację. Wiesz, miałamwypadek. Wypadek? Na szczęście niegroźny, drobna stłuczka uspokoiła ją. Awszystko za sprawą jakiegoś łobuza narowerze.
Co masz ochotę zjeść? Zmieniła temat, by nie myślećo Sebastianie, którymimo wolipojawił się przed jej oczami. Obojętnie co. Obojętnie? Ejże, siostrzyczko. Co? Nad czym tak się zamyśliłaś? Nadczym? Nad obrazem. Jakoś nie mogęwykończyć "Raju". Byłoto wpołowie prawdą,gdyż nie o obrazie myślała. Wykończysz, wykończysz. Chcesz kurczakaz rusztu? Uhm! 37.
No to do dzieła! Niebawem usiadły do stołu. Anna ożywiła się, zaczęła opowiadać o swych najbliższych planach malarskich. U podłoża tego ożywienia legła jak gdybyzbawcza myśl podpowiadająca jej, w jaki sposób zabrać się do zdobycia ukochanego. Bo była już w nimzadurzona. Kaja słuchałajej z upodobaniem, niewtrącając się anisłowem. Cieszyła się, żesiostra jestw coraz lepszej formie. W piątejminucie jej monologu w myślach Kai pojawił się Sebastian. ,,Polubiłamgo jednak" powiedziała sobie w duchu. Na koniec Anna oznajmiła: Dziś poszedł drugi z obrazów. Świetnie! Który? ,,Mistyczne narodziny". Doprawdy? No widzisz. A miałaś wątpliwości. Pamiętasz,śmiałaś się, że może ontrafićjedynie do muzeum. Nie jest powiedziane, że tam nie trafi. I to racja. Wolała na razie nie zdradzać, iledla niej znaczyprzystojny, inteligentny nabywcaobrazu. Kaja ujęła filiżankę w obie dłonie i rzekła: Najwyższyczas pomyśleć o twoich urodzinach. To już w sobotę. Rzeczywiście. Ile osób może się zjawić? Doliczyłydo ośmiu. Skromniutko westchnęła Anna. Nie ilość się liczy pocieszyłają. Tak. nie ilośćpowtórzyła,przykładającdłonie do twarzy. Ten gest siostry przypomniał coś Kai: prawie iden38 tycznie postąpił Sebastian, gdy wracali zwarsztatu. , Wówczas nie zwróciła na to uwagi, ale teraz. ,,Czy' to było zamierzone, ażebym zobaczyła, iż nie nosiobrączki? zapytałasię zaskoczona. Co jednakbędzie, jeśli sięrozczaruję po kilku spotkaniach? " Możesz mi nalać trochęwina, Kaju? Oczywiście. Wstała i przyniosła butelkę idwa kieliszki. Napełniłaje, jeden podsunęłasiostrze, Na zdrowie! Na zdrowie. Półgodziny później wstały od stołu. Ja posprzątam rzekła Kaja. Nie, ja posprzątam. Aniu, idź popracować nad obrazem. Posprzątam.
Mowy nie ma. Odpocznij sobie. No dobrzeKaja uśmiechnęła się, weszłanakrótko do łazienki, po czym wzięłaksiążkę i zaszyłasięwygodnie w fotelu przy kominku, podsuwającnogi pod siebie, co było jej ulubionym sposobemsiedzenia podczas lektury. Ucieczka w świat literackiej fikcji była dla niej prawdziwym odprężeniem odcodziennych kłopotów, a w każdym razie zapomnieniem. Dziś jednak skupić się nie mogła nad powieścią, toteż odłożyła ją po paru minutach i rozejrzała sięza papierosami. Paliła rzadko, zazwyczaj wtedy, kiedy roztrząsała jakiś problem. Coś cię trapi? usłyszała głos Anny przechodzącej dopracowni. Drobiazgi. Tere-fere, siostrzyczko. Jesteś za twarda, by poruszyły ciębyle drobiazgi dorzuciła z humorem 39.
i wbiegła na schody, znikając w swej samotni. Masz rację szepnęłacicho i pogrążyła się wzadumie. Rozmyślałanad swoim wiekiem, co od dośćdawna się jej nie zdarzyło. Dwadzieścia dziewięć lat,a jeszczenie jest matką! Bardzo pragnęła miećdziecko. Przypuszczała, że jej organizm jest zdolnydozajścia w ciążę, nie w tym więc problem. I nie problem w tym, by począćdziecko z byle mężczyzną. Wychodząc za mąż, planowała poczęcie niewcześniej niż pod koniec drugiego roku małżeństwa, a żestało się tak, jak się stało, dziękowała Opatrzności zatę nieświadomą przezorność. Czasem przyłapywałasię na tym, że zazdrości swoim przyjaciółkom, koleżankom, które miały dzieci i uregulowane życie małżeńskie. Zwyklejednak to brzydkie uczucie szybko wniej gasło. Zwykle, ale niedziś. Cóż ma ztej ciężkiej pracy? Owszem pieniądze,dużo pieniędzy. No i satysfakcję, że potrafi coś robić. To jednak zbyt mało, by cieszyć się pełnią życia,stanowczo za mało. Dopiero miłość uskrzydla, prawdziwa miłość. "Niekonieczniemusiałby tobyć on pomyślała o Sebastianie lecz może mógłby być. ".Kolejny papieros znalazł się wjej ustach. "A jeżelijednak jest żonaty ipóźniej to wyjawi? " to pytanieniąwstrząsnęło do głębi. Nigdy jeszcze nie była związana z mężczyzną żonatym, conie znaczy,iż bezwzględnie potępiała cośtakiego, gdyż miłośćczęstonie wybiera, jest jak żywioł. Najbardziej obawiała się zostać oszukaną! Niechciałaprzelotnego flirtu, już nie, mimoiż od dłuższegoczasu nie spała z mężczyzną. Uświadamiała sobiecoraz wyraźniej, że to właśnieon, Sebastian, jest 40 tym, który sprawił, iż teraz poważnie zastanawia sięnad swoim życiem. Tak się zatopiła w rozważaniach, że ocknęła siędopiero,gdy duży szafkowy zegar zaczął wybijać północ. Poszłado łazienki. Odkręciła kran, nalała dowanny płynu kąpielowego, po czymsię rozebrała istanęła nagaprzy lustrze. Miała świadomość własnejwartości, tego że jest zgrabna, ma wspaniałe piersii nietuzinkową twarz. No i że chyba każdy mężczyzna,patrząc na nią. myśli przeważnie o tym, by jak najszybciej zaciągnąć jądo łóżka. Nie należała jednak dotegotypukobiet, które bez umiaru wykorzystująszczodre dary natury, by rozmieniać miłość na drobne. Naturalnie, uważałaseks za coś niesłychanieważnego, potrzebnego i pięknego,bardzo pięknego,ale dopierow połączeniu z uczuciem związekmiał dlaniej cechydoskonałości. Było chyba ironią losu,żeona, tak inteligentna i piękna, nie miała szczęścia domężczyzn. Gdy wanna napełniła się do połowy,z przyjemnościązanurzyła się w wodzie, poddając się wszechogarniającemu ciepłu. Lubiła takie chwile, należały onedo nielicznych, w których naprawdę niemyślała oniczym. Odświeżała nie tylkociało, ale i umysł.
Po wyjściu z wody nałożyła czarnyszlafrok wróżnobarwne kwiaty i udała się na górę z zamiaremzajrzenia najpierw do pracowni. Zdziwiła się, widzącże Anna śpi na tapczanie w najlepsze. Okryła jąkocem i wyszła gasząc światło. Nim udała się do swej sypialni,musiała jeszczewypalić papierosa. Co się zemną dzieje? zapytałaPółgłosem. Nie potrafiła zatrzymać lawiny podob41.
nych pytań. "A może wyjechać dokądś na tydzień,zapomnieć? Bojeślimiałabym być tylko zabawkąw jego ręku? " do tych myślipodeszła bardziej niżserio. ,,Zostaję,niech się dzieje, co chce" zdecydowała w głębi duszy i zdusiła nerwowo niedopałek wpopielniczce. Wstąpiła na schody, a gdy na czwartym stopniu potknęła się, uznała to przewrotnie za dobry znak. Lubiła mocne, zdecydowane kolory. I w takich pławiła się jej sypialnia, począwszy od ścian w ostrejczerwieni, a na ciemnogranatowej pościeli kończąc. Niewątpliwie i w swej intymności była dość ekscentryczna. Zapaliła lampkęu wezgłowia szerokiego łóżka i włączyła radio, zktórego popłynęła cicho muzyka. Od czasurozejścia się z mężem inaczejnie zasypiała. Bała się ciemności i ciszy. Zdjęła szlafrok i nagawsunęłasię pod kołdrę. Była druga w nocy,gdy Sebastian wchodził dohotelu. Wracał z długiego spaceru. Nie mógłnigdzieznaleźć sobie miejsca. Cały czas trawił wyłącznie narozmyślaniach o Kai. Pesymistycznie zapatrywał sięna to, że udamusię ją zdobyć. Owszem, błysnął też inutką optymizmu że zdobędziejej serce wbardzokrótkim czasie! ale była to trzydziestka dwójka najego partyturze, gdzie dominowały całe nuty. Jednego był pewien kobieta ta oczarowała go do głębi. Nagle przyspieszyłkroku, coaż poderwało drzemiącą w recepcji dziewczynę. Wpadł do pokoju,chwyciłpapier i ołóweki usiadł przy stoliku. Dziesięćminut później wstał iodetchnął. ,,To jest cośwspa42 niałego" pomyślał o temaciemuzycznym, który wprzypływie gwałtownego olśnienia stworzył. Bardzorzadko zdarzały mu się momenty takie,jak ten. Terazpozostawało tylko spokojnie popracować nad aranżacją, do czegozabrał sięniezwłocznie, gdyż wszystko rozbrzmiewało w jego głowie. Gdy skończył, pomyślał o Kai. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że właśnie dzięki niejnapisał tękompozycję. Wiedziałjuż też, do kogo się zwrócizprośbą o napisanie tekstu, odpowiedniego tekstu. Bynajmniej nie będzie to przyjaciel historyk,nawetgdybywymiotłowszystkich tekściarzy i poetów, atylko on został, to w tymkonkretnym przypadkuwolałby sam wziąć pióro i coś napisać, niż zwrócić się do niego. ,,A jeśli nic z tego niewyjdzie rozmyślał, kładącsię spać to na cóż mi taki tekst? ". Z jednej strony był zadowolony, że skomponował utwór mającywielkieszansę stać się jego kolejnym przebojem, zdrugiej niepewność co do Kai zabijała w nim to zadowolenie. Natrętnie dzwonił budzik. Kaja z trudem otwierałaoczy.
Byłazbyt leniwa, by wyciągnąć rękę iuciszyć tohałasujące żelastwo. Nie czuła się najlepiej, miałalekki ból głowy, a w skroniach pulsacja potęgowałasięnieprzyjemnie. Siódma trzydzieści to pora, kiedyzazwyczaj wstawała pogodna i pełna ochoty do życia, a tego poranka było inaczej anijednego, anidrugiego nie miała w sobie za grosz. I wstać się jej niechciało. Wolno, bezwiednie objęła wzrokiem pokój, 43.
stwierdzając bez emocji, że przestał się jej podobać te głupie czerwone ściany. Co za pomysł! A może jednak wyjechać rzekła półgłosem, byzarazpomyśleć, że to tchórzostwo, nie tyle przed wyzwaniem losu, które zapewne czyha gdzieś za progiem, ile przed sobą samą. Wyłączyła radio. Nawet muzyka zaczęła ją drażnić, gdy zwykle miała uspokajający wpływ. Zgasiła też lampkę, po czym przezdłuższy czas rozmasowywała skronie. Ból głowy wolno ustępował. Dwadzieścia dziewięć lat westchnęła ico z nich mam? Nieco uspokojenia przyniosło jej wpatrzenie się w obrazAnny, wiszący naprzeciwko. Przedstawiałmiejscowy rynek z usytuowaną centralnie historyczną basztą, a wszystko skąpanew blasku słońca. Jak ona to namalowała? Ta gra światła i cieni. Zdecydowała sięwstać dopieropogodzinie. Stawiając stopy na dywanie pomyślała, żeoto wstępujena głęboką wodę, gdzie może sobie nie poradzić. Zresztą, czy to pierwszy raz? Dziś jednaktońwody wydawała się jej ciemniejsza. Otworzyła szeroko okno, kilkakrotnie zaczerpnęła głęboko powietrza. Orzeźwiła się na dobre. Oddychając już normalnie, wpatrywała się w ogród, gdziespędziła tyleprzyjemnychchwil jakodziewczynka, apotem w srebrzystą taflę jeziora rozciągającą się tużza nim. , .Gdzie tebeztroskie latapomyślała z żalem i nostalgią kiedy każdy krok był tak swobodny ilekki? Lecz życie toczy sięnaprzód, moja droga, i niemożnasię za częstooglądać, gdyżłatwo siępotknąć". Zapowiada się wspaniała pogoda, ale czy dzieńokaże sięnaprawdę wspaniały? powiedziała cicho, po czym założyła szlafrok, przerzuciła kołdręprzez poręcz łóżka i wyszła, nie słysząc żadnego odgłosuz sypialni siostry i z pracowni. Codziennie poprzebudzeniu lubiła zajrzeć do Anny, która zawszedłużej się wylegiwała, rzadko wstając przeddziewiątą, ale dziś nie miała na to ochoty i nie potrafiła sobie wytłumaczyćdlaczego. Zeszła na dół. Tego rankaAnna była na nogach jużod dłuższego czasu. Nie mogła dospać ani wyleżeć, często spoglądała na elektronowy zegari niecierpliwiłasię, żewskazówki tak wolno się posuwają. To stała przyjednym oknie, toprzy drugim, to podchodziła dostelaża, na którym przypięła portret tegoczłowieka,najładniejszy jej zdaniem. Miała też przygotowanąodpowiedź, gdyby Kaja zaglądając zapytała, kogo onprzedstawia. Odparłaby, że nikogo, że to ktośz ulicy iżecały czas nad nim pracuje.
Owszem, pracowała, ale w nieco inny sposób. Aniu, śniadanie! usłyszała w pewnej chwili. Schowała portret do teczki i zeszła do kuchni. Nie jesteś w pracy, Kaju? Trochę źlesię czułam. Chyba zrobię sobie bumelkę zażartowała. Jasne. Możesz sobiena to pozwolić. Nie, akurat dziś nie mogę. A tyco zamierzasz robić? Chyba wybiorę się naspacer. Usiadły do stołu, rozmawiając o czekającej uroczystości. Skończywszy śniadanie, Anna udała się nagórę, a Kaja postanowiła zadzwonić do warsztatu
samochodowego, by dowiedzieć się, jak przebieganaprawa poloneza. Ze zrozumiałych względów jużwczoraj poprosiła gorąco właściciela o jak najszybsząnaprawę, co ten solidnie przyrzekł. Kiedy jej oznajmiono, żedziś o siedemnastej wóz będzie gotowy,zwróciłasię z prośbą, by powiadomić pana Zimnego. Sama wolała tego nie robić. ,,A to co? krzyknęław myślach, gdy wdrzwiach ukazała się siostra. Gdzie ona się wybiera? Na bal? ". Znając nieomal notoryczną niechęćAnny dorobienia się w powszedni dzień na,,bóstwo", nie wiedziała, co sądzić o niej. Miała nasobiegranatową, luźno skrojoną suknię, przewiązaną paskiem, a w ręku płaszcz i torebkę. Piękna pogoda, prawda, Kaju? Oczywiście. "I zaraz ładniejsza" pomyślała z zadowoleniem. Widzę, żeprzeprosiłaśsięz suknią. Tak. Wielkiczas. Właśnie. Cześć! Cześć. Odprowadziła ją wzrokiemi poszła się przebrać. Niedługo potemrównież znalazła sięna ulicy,kierując się do swego zakładukrawieckiego,któryznajdował się na drugimkońcu miasteczka. Pogodabyła wspaniała, więc się nie spieszyła, zresztą niemusiała. W ogóle pośpiech w jej życiu stanowił zawsze ostateczność i wiązał się zazwyczaj z czymśwcześniej nie przemyślanym, co nie oznacza, iż wprzeszłości nie zdarzało się jej popełniać błędów pogruntownych medytacjach. Ale ryzyko w takiej 46 sytuacji zawsze było mniejsze. Przechodząc przez plac Wolności, zdziwiła sięporaz drugi dzisiejszego dnia. Oto bowiemna zakręcieulicy, przy której mieścił się jejsklep, ujrzała idącąwolnoAnnę, co wyglądało, jakby kogoś oczekiwała. W pierwszej chwili Kaja chciała skierować się kuniej, ale zrezygnowała. ,,No tak, jej ubiór! Czyżby się zkimś umówiła? Z mężczyzną? " te myśli zaintrygowały Kaję iszczerze ucieszyły, zawszeżyczyła jejznalezienia miłości, mimo iż sama miała z tym problemy. Przyspieszyła kroku, ażeby Anna jej niedostrzegła. Wraz z przekroczeniem progu swej firmy, wszelkiesentymenty uleciały z niej niczym para. Budynek był parterowy; we frontowym szczycieznajdowało sięniezbyt obszernebiuro oraz magazyn,a resztęzajmowała hala produkcyjna i pomieszczenia pomocnicze.
Dokonawszy obchodu hali, wkroczyła do biura, wktórym zastała dwóch mężczyzn jeden, starszy, odobrodusznym wyglądzie, był kierownikiem zakładu,drugi, blisko dwumetrowy szatyn, rówieśnik Kai,pełnił funkcję zaopatrzeniowca. Oboje zagrzebani byli wpapierach,ledwie co unieśli głowy. Dzieńdobry panom! Dzień dobry pani odparli równocześnie. Pieszo dziś? Dla zdrowia. To świetnie, Kajurzekł dwumetrowiec będzieci ono dziś wyjątkowo potrzebne. A więc do rzeczy, panowie! Usiadła przywolnym biurku. 47.
. Na życzenie została zarzucona kilkoma problema- 'mi, z którymi trzeba było się uporać. Tutaj, w tegorodzaju sprawach, była nie tą samą kobietą, co wdomowymzaciszu energiczna, rzeczowa, podejmowała decyzje w sposób stanowczy, nie pozostawiając wątpliwości co do ich wykonania. I wymagała! Doczternastej, o której opuściła zakład,anirazu nie pomyślała o Sebastianie. Teraz znowu jakbywkroczyła w poprzedni świat pełen rozmaitychlęków, co czyniło z niej istotę dziecięco bezradną, bynie powiedzieć bezbronną. Zmierzając do swego sklepu, przystanęła tuż przed wejściem, gdyż w oddalidostrzegła Annę ta szła wolnym krokiem,z głowązwieszoną,rękoma w kieszeniach płaszcza, kierującsię, jak przypuszczała Kaja, do domu. ,,Jakiś niewesoły ten jej spacer" pomyślała i wstąpiła do środka. Ponieważ w sklepie znajdowała siętylko jednaekspedientka, druga miała wolne z uwagina jakieśrodzinne problemy, a klientów sporo się cisnęło, wkilka chwil stanęła przy ladzie. Gdy sklep opustoszał, zapytała: Irenko, czy Anna tu dziś zaglądała? Pani Ania? Nie. Ale widziałam jąze dwa razy, jak przechodziła ulicą. Dawno? Raz chyba o jedenastej. i jakieś pół godziny temu. Kaja uśmiechnęła się i weszła do kantorka. i twarz jej spochmurniała. Nie mogła znaleźć wytłumaczeniana tak długi spacer Anny po miasteczku. 48 Halo, proszę pana! Sebastian udawał się właśnie na obiad,gdy doszedł go głos dziewczyny z recepcji. Zatrzymał się. Słucham? Był do pana telefon. Telefon? "Ona pomyślał w zrywie radości Kaja! " Tak. Dzwonił właściciel warsztatu samochodowego i prosiłprzekazać panu, żepański samochód będzie gotowy na siedemnastą. O, świetnie! Radość nieco straciła na swym blasku. Dziękuję pani.
Służę uprzejmie. O szesnastej trzydzieści wsiadł do taksówki, którą telefonicznie wezwał, i pojechał. Wątpliwości i nadziejeoto co zaprzątało jego umysł podczas jazdy; tych pierwszych było znaczniewięcej. A poza tymodczuwał zdenerwowanie, jakiesię trafia przed ważnym egzaminem, od którego zależy być albonie być. Samochód istotnie był gotowy, po stłuczce aniśladu. Kiedy sięgnął popieniądze, usłyszał, że wszystko jest już załatwione, wobec czego wypadało mutylko podziękować. Wsiadł do wozu i wyjechał zpodwórza,by zaraz na ulicysię zatrzymać. Zdenerwowanie potęgowało się w nim, stracił gdzieś całąodwagę. ,,Jeśli nie będzie w domusamapomyślał to wyjdę na idiotę". W końcu już miał ruszyć, gdy spostrzegł ją w oddali przechodzącą przez ulicę. Sercezabiło mugwałtowniej. Kiedy weszła do jakiegoś sklepu, szepnął:Teraz albo nigdy! i wysiadł, kierując sięw 4Kaja i Anna49.
tamtą stronę. Był to sklep spożywczy, zauważył )ąprzez okno wystawowe, kupowała coś. Postanowiłzaczekać, niekryjąc się wcale z tym, uznał bowiem,że i tak by nie uwierzyła w przypadkowe spotkanie. Doświadczenie zaś nauczyło go,że lepiej w miaręjasno stawiać sprawę. Dzień dobry panipowiedział, gdytylko pojawiła się wdrzwiach. Stwierdził,że nie wygląda nazaskoczoną jego widokiem. Dzień dobry. Przełożyła wypełnioną reklamówkę do lewej ręki i przywitała się. Właśnie odebrałem samochód i wyjeżdżającspostrzegłem panią. Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Tak. Pani wóz, jakzauważyłem, jeszcze jest nietknięty. Chwilowo nie jest mi potrzebny. Wymaga też przeglądu. A szkodawestchnąłbo służyłbym swoim. Doprawdy? Nie miałabym serca narażać panana dodatkowe koszty. I tak zbyt wiele napsułampanu krwi. Jest pani w błędzie. O czymś takim nie mmowy. No cóż,miło to słyszeć. Przeprosić pana razjeszcze? A ma pani ochotę? Kaja pochyliła głowę. Jeśli mam byćszczery podjął grzecznie czuję się nieco zakłopotany. Czym? Mimo wszystko, to była niezupełnie pani wi 50 na... Chciałbym się jakoś zrewanżować. Dobrze, skorotylko odbiorę wóz, pojedziemy wto samo miejsce, tyle żezamienimy się rolami. Sebastian nie mógł powstrzymać się od gwałtownego śmiechu, tym bardziej, że wyraz jej twarzy byłujmująco poważny. Przepraszam,jakośniezręcznie to powiedziałem. Chciałbym zaprosić panią na kolację. Wstrzymałoddech, wbijając wzrok w samo dno jejoczu, którena ten moment znieruchomiały. , ,A więc się niemyliłam pomyślała Kaja. Leczjakie mazamiary? Przespać się i odejść? Tylko nie to! Odmówić i zobaczyć, co pocznie? Czy będzie nalegać? Większość znich tak łatwo się nie poddaje. A jeśli ondo nich nie należy, uniesie się ambicją? Wtedy koniec. Cóż jednak wiem onim?
Alekiedy odmówię,stracę szansę poznania właśnie tego, od czego i takuzależnię dalsze decyzje. Zgoda! ". Na kolację? powtórzyła i umilkła, żeby niepomyślał, iż łatwo sięzgodziła. A poza tym brakwahaniajest tak niekobiecy. Tak. Proszęmi nie odmawiać jego głos przybrał prawie błagalny ton. Obawiam się,że. w tej sytuacji nie wypada miodmówić odrzekła, nader starannie dobierającsłowa. Sebastian zwrot,,obawiam się" odebrałdośćszczególnie. Ale pierwszy krok zrobiony. Byłoby zapewne bardzo niegrzecznie z mejstrony podjęła gdybym odmówiła. Wobec tego, kiedy mogę panią porwać? To nie jestpan zdecydowany? 51.
Proszę? Najpierw mnie pan zapraszał, a teraz już porywa. Więc jakto jest naprawdę? Cóż musiałprzyznać, iż mile go zaskoczyła tą celną ripostą widać coś ze mną nie tak, prawda? Niewiem. Mam jednak nadzieję, że niejest pan terrorystą. W żadnym razie. Na pewno? Przekona się pani. Czy aby nie za późno? Ma panirację, zawsze istnieje pewne ryzyko. Niestety. Odpowiada panu dziś wieczór? Naturalnie. O której po panią przyjechać? Powiedzmy spojrzała na zegarek zapółtorej godziny. Świetnie. Do zobaczenia zatem. Może podwieźćpanią do domu? Dziękuję, mam jeszczekilka sprawpo drodze. Do zobaczeniadodała i odeszła. Anna nie była w najlepszym nastroju, a już zpewnością w nieco gorszym niż zrana, kiedy przymierzała się do swego planu, któremu poświęciłacałą energię. I nawetsię ubrała elegancko. Ale wszystko na próżno. Przemierzyłamiasteczko wzdłuż iwszerzdziesiątki razy, i nic. Nie miała szczęścia spotkać mężczyzny, którego wypatrywała. A tak bardzona to liczyła, w końcu niejest powiedziane, że jeśli jużsię zamieszkało gdzieś w okolicy, to do miasteczkaniebędzie się zaglądać choćby na krótko. Żadnewnętrze 52 sklepu nie uszło jej uwagi,nie przepuściła też żadnemu polonezowi, jeślitylko był w kolorzeniebieskim. Wprawdzie nie znała numeru rejestracyjnegowozu,który ją interesował, ale wiedziała,że skoro jest zPoznania, to numer powinien się zaczynać naliterę"P" a takiego nie spotkała. Szła teraz wolnym krokiem w stronę placu Wolności, łudząc się, że może jednak. Kiedy sięna nimznalazła,ażprzystanęła zwrażenia na widokniebieskiego poloneza, którywolno przejeżdżał zaledwie kilka metrów od niej. Od razu poznała tę twarz! Aletwarz ta jejniezauważyła. W nagłym przypływie obezwładniającej bezsilnościniewiedziała, co uczynić krzyknąć, machaćręką czy pobiec ku oddalającemu się pojazdowi, daleka będąc odzdania sobiesprawy, że każdy z tychtrzech kroków byłby co najmniej nie na miejscu. Takwięcstała nieruchomo, a wóz zniknął w oddali, wnim zaś mężczyzna, z którym wiązała od wczoraj całeswoje nadzieje. ,,Po prostu pech westchnęła. Apół godziny temu też tu byłam".
Ten figiel losu spowodował, iż jeszczebardziej zawzięła się w sobie. Na dźwięk swego imienia otrząsnęła się. Była to jejprzyjaciółka, której od dłuższego czasu nie widziała. Wdałysięw zdawkową rozmowę i w rezultacie Annaprzyjęła zaproszenie na herbatę. Nim jednak podążyła z przyjaciółką, odwróciła na chwilę głowę, byspojrzeć na ulicę, gdzie zniknął mężczyzna z blizną natwarzy. "Będę cię miała rzekła w duchu, pełnadeterminacji za wszelkącenę! ". Jest pan punktualny powiedziałaKaja, pod53.
chodząc do oczekującego przy bramie Sebastiana. To moja jedyna cnota. Zawsze to coś. Tak, idlatego bardzo sobie ją cenię. Dokąd mnie pan zaprasza? To tajemnica. Ach tak. Nieboi się pani? Postaram się nie bać. A więc ma pani do mnie zaufanie? Do pewnego stopnia. Dojakiego? To się dopiero okaże. Rozumiem, że nie należy pani do kobiet, które chwalą dzień przed zachodem słońca. Czy wogóle są takie? Są. Tylko im zazdrościć. Pani ostrożność też jest cnotą. Czy chce pan usłyszeć, że jedyną? Może jednak pojedziemy? Prawda? Ich podskórna wesołość, którą starannie tonowali, znalazła dopiero upust,gdy usiedli w samochodzie. Roześmieli się równocześnie, a kiedyw lekkim zaskoczeniu spojrzeli na siebie, ich śmiech wzmógł się z dziecinną łatwością. Porywam panią do Gniezna. No i potajemnicy. Anna energicznie przekręciłaklucz w drzwiach, apotem od razu podeszłado lustra. Wyglądała na 54 trochę zmęczoną i taką też się czuła. Zegarw pokojuwybił ósmą. Zdjęłapłaszcz i rozejrzała się po domu,nieobecność siostry nie zdziwiła jej. W kuchni znalazła kartkę opartą opusty wazonik. Przeczytała: "Wrócę chyba dość późno. W kuchence jest mięso, odgrzej sobie. Znowu nie jadłaś obiadu. ". Nie odgrzała. Zjadła trochę, ledwie co skubnęła, potem przez kwadrans siedziała w fotelu, po czymzadzwoniła po taksówkę, a kiedy ta przyjechała,rzuciła krótko; Wenecja. W kawiarni było pustawo. Od dość dawna tu nie zaglądała, lecz nie czuła się nieswojo.
W barze wzięłakawęi ciastko i usiadła wgłębi sali. "Mam czas uśmiechnęła się wmyślach on tu przyjdzie prędzejczy później, skoro niebyło poloneza na parkingu". Nie trwałodługo, gdy lokali dyskoteka zapełniłysię. głównie młodzieżą. To podziałało na nią nostalgicznie; cofnęła się myślami o ładnych kilkalat, kiedy iona tak wesołorozkoszowałasię życiem, również i tu,z Kają i przyjaciółmi. A teraz? Teraz gorąco pragnęła, ażeby choć na krótkokilka miesięcy, rok, dwa zatopićsię w morzuprawdziwej i odwzajemnionejmiłości, tak byzapełnić czeluść pamięci. Jedli wybornąkolację w uroczej restauracyjce wśródmieściu. Kajadoskonale znała ten lokal,był dla niej bardzo szczęśliwy, gdy idzie o interesy. Nawetprzy tymsamym stoliku, przy którym teraz siedzieli,dobiła nie takdawno korzystnej transakcji;nie miałaby nic przeciwko temu, ażeby los i tym razem okazał się dla niej łaskawy, tyle że na innym, bardziej delikatnymgruncie. 55.
Poruszali mnóstwo tematów, nic jednak nie mówiąc o sobie, jakby to było bez znaczenia. Rozmawialio literaturze, muzyce, nawet opolityce i o prozaicznychsprawach dnia codziennego, które tak barwnieumilają życie. Po godziniekażde z nich miało stwierdzić w skrytościducha, że są dla siebie coraz bardziejinteresujący. Nieprzeszli jeszczena ,,ty". Kaja pomyślała wpewnym momencie, że nie miałaby nic przeciwkotemu, natomiast Sebastian pragnął tego szalenie,zastanawiał się, czy nie zaproponować bruderszaftu,lecz ostatecznie stchórzył, dochodząc do wniosku, żemoże na to za wcześnie. Nie chciał byćzbyt nachalny, zdołałsię bowiem zorientować, iż Kajajest kobietą bardzo wrażliwą, a wtakich wypadkach ostrożności nigdyza wiele. Kiedy kończyli kolację, Sebastian pomyślał i otym,że dobrzebyłoby pójśćgdzieś potańczyć, ale i tustchórzył. Nie pamiętał,czy kiedykolwiek w podobnychsytuacjachbył tak niezdecydowany, więcej,lękliwy, jak dziś przy niej. Niewybaczyłby sobie nigdy fałszywego kroku, gdyby ten w rezultacie miałokazać się zgubny, zwykle w przeszłości mówiłwprost:,,Chciałbym spędzić z tobą noc" albo podobnie, tu zaśtakie słowaw jego własnych uszachbrzmiały jak herezja jeśli istotnie miał w tej chwiliw sobie coś z hipokryty, to wyłącznie dlatego, żenaprawdę zależało mu na Kai, całej Kai, z jej sercem. duszą i myślami. "Daćsię rodzić tej miłości mówiłsobie, by zaraz się poskramiać: To już wygląda tak,jakbym wiedział, że znaczę dla niej coś więcej, atymczasem rozmawiamyprzy niezobowiązującej ko56 lacji, która jest jak gdybywyrównaniem rachunku". ; Nie wytrzymał jednak, kiedy krótko przed dwudziestądrugą opuszczalilokal. Rzekł: Może byśmy poszli gdzieś potańczyć? i Kaja spojrzała na niegobez zaskoczenia, spodziewała się takiej propozycji. Postanowiła jednaksię nie zgodzić, choćby z czystejkobiecej przekory. Mając świadomość przewagi, odparła: Przykro mi, lecz muszę odmówić. Trudno westchnął. Ale dobrze, że chociaż jest pani przykro,bomogłaby się panicieszyć,prawda? Dowcip też ma swoją wartość odparła zuśmiechem, przyjmując od niego płaszcz. Proszęniebyćtakim ponurym. Ależ nie jestem taki. Wiem, tylko panudaje. Otworzył usta i nic nie powiedział. Wyszli na ulicę. Oboje, jakna zawołanie,wsadzili ręcedo kieszeni iruszyli niespiesznie w stronę odległego samochodu. Trwaliw milczeniu, głowy mieli pochylone. Można by pomyślećodezwała sięKaja żeuparcie szukamy złota na tym chodniku, prawda? A chciałaby pani je znaleźć? Nie miałabym nicprzeciwko temu. Mamnadzieję,że przeznaczyłaby je pani najakiś dobroczynny cel. Zależy ile by go było.
Materialistka. A pan? Też. No właśnie. Botak naprawdę, to światem rzą57.
dzi pieniądz, jedyny widzialny bóg. Wyłonili się zza rogu, gdy doszły ich odgłosy bójki toczącej się kawałek dalej. Pięcioosobowa grupa młodych ludzi okładała się nawzajem pięściami,bluźniąc przy tym z nie mniejszą zaciekłością. Kaja odruchowozbliżyła się do swego towarzysza ichwyciłago za rękaw. Przecięli ulicę na ukos, omijając ich. No i proszę rzekła czymy, ludzie, niejesteśmy wredni sami dla siebie? Niestety. Tak, niestety. Zło tkwi w nas, jestczymś naturalnym, czy się nam to podoba, czy nie. Jakbym słyszał Machiavellego. W wielu kwestiach nie można się z nimniezgodzić. Wydaje mi się jednak,że gdyidzie o naturęjako taką, tę nie drzemiącą w człowieku, to ona samaw sobie nie jest zawistna, aczkolwiek panuje w niejprawo dżungli zwycięża silniejszy, a zabija po to,by przetrwać. Trudnowyobrazić sobie zawiść międzyroślinami czy zwierzętami, prawda? A człowiek? Tujuż mamy zawiść w pełni krasy, zawiść o wszystko o sławę, terytoria,pieniądze. A zabija się w imięszczytnych idei, niestety, utopijnych. Cóż, wszystko wzięło początekod Kaina. Tak,z zawiścizabił brata. Czy jest pan zawistny? Ja?! Nie widzę przy mnie nikogo innego, proszępanapowiedziała nie bez kokieterii. Czyjestemzawistny. zastanawiał się, absolutnie zaskoczony jej pytaniem. Myślę, że nie, 58 ale.. kto wie, jakie byłoby moje zachowanie w godzinie próby. A pani? Moja odpowiedźbyłaby podobna. Zatrzymali się przy samochodzie. Kaja odjęła rękęodjego ręki, teraz dopiero się reflektując. Przepraszampowiedziała. Za co? Nic mnie nie bolało. Wsiedli do poloneza i ruszyliw drogę powrotną. Mam nadzieję, że dojedziemy cało zażartowała. Chodzi pani oto trochę szampana? Dokładnie tak. No cóż, mogę pchać. Rzeczywiście. spojrzała na niego z niejakim uznaniem. Włączyć radio? Tak, proszę. Z głośników popłynąłochrypły, miękki tenor saksofonu, wydobywający z siebie frazy miłej melodii,,Emmanuelle". Śliczna, prawda?
zapytał. Skinęła głową. Pańskie piosenki również są bardzo przyjemne. Komplement? Szczerość. Dziękuję. Proszę powiedzieć, nad czympan obecnie pracuje, do jakiego filmu pisze panmuzykę? Chwilowo do żadnego. Myślę jednak o zrobieniu musicalu. O! Zdaje się, że musicalnie ma u nas wielkiejtradycji. Zgadza się. 59.
Co to ma być? Coś na miarę "Evity" czy . JesusChrist Super Star" Webbera i Rica? Zobaczymy,co namwyjdzie. W każdym razielibretto zanosi się na całkiem niezłe. Jaki temat? Fredro. I jego komedie? Właśnie. Interesujące. Te sztuki to prawdziwekopalnieludzkich postaw i charakterów. Jak się domyślam,rzecz będzie się odnosić do naszej współczesności? Nieinaczej spojrzał na nią zniekłamanympodziwem. Libretto pisze mój przyjaciel, świetnytekściarz, ade facto historyk; nazywa się Jeliński. Edward Jeliński. Chybakiedyś słyszałam to nazwisko przy okazji jakiejśpiosenki. Może nawet pańskiej? Bardzo możliwe. On niebawem skończy pisać,a ja jeszczenie zacząłem. Jakoś nie mogę się zabrać dopracy. To dlatego przyjechał pando Wenecji? Niezupełnie odparł szeptem. Kolejny ostryzakrętzostał w tyle. Proszę mi powiedzieć, jakpan robi, że wychodzą panu tak świetne rzeczy? Czy miewapan cośtakiego, jaknatchnienie? A może natchnienie toprzeżytek? Proszęmi zdradzić. Mata Hari? Może? A co mnie czeka w zamian? Nie wie pan, cogrozi za zdradę? Stryczek. Niewesoła perspektywa. Podobno śmierć z ręki 60 pięknej kobietyjest podwójnie bolesna. Niech pan w to niewierzy, todemagogia. ' No dobrzerzekł, po czymzaczął zaspokajaćjej ciekawość, mając w niej nader wdzięcznego słuchacza, o jakim mógłby tylko zamarzyć. Tak więc zprzyjemnością wprowadzał ją w tajniki swego warsztatu. A kiedy napisał pan ostatnio piosenkę? Kiedy? Znalazł się w kropce. W końcu rzekł: Dzisiejszej nocy. Dzisiejszej nocy? Coś ładnego? Jeśli od czasu do czasu słucha pani radia, to niedługobędzie mogła pani samają ocenić. A jakpoznam, że to jestto?
Pozna pani. Poznam? W jaki sposób? Mogę nie trafić na zapowiedź, że to najnowszapiosenka Sebastiana Zimnego. Mimoto pozna pani. rzekłcicho bardziej dosiebieniżdo niej. Kaja zagryzła wargi ispoważniała. Zdaje się, że dojeżdżamy szepnęła. Nawetna pewno. Dochodziła dwudziesta trzecia, gdy odprowadzałją dobramy. Bardzo dziękuję za miły wieczór powiedział. Dla mnie również był miły. Niewydaje mi się, abym miał kiedykolwiek gozapomnieć. Kaja pochyliła głowę i czubkiem pantofla zaczęłarysować po chodnikowej płycie. Czymogę mieć nadziejępodjął że to 61.
spotkanie nie będzie naszym ostatnim? Nadziejęzawsze można mieć odparła niepodnosząc głowy i nie przerywając swej czynności,która dziwnie ją absorbowała i powinno się jąmieć, rzecz tylko w tym, że później można tego żałować. A to boli. Ja nie lubię bólu. Jateż go nielubię. Znowu zapadła kłopotliwa cisza. Rzecby można,że gdy tylko przyszło do pożegnania, tonie wiedzieli,jak rozmawiać, podczas gdy przez tyle godzin ustasięim nie zamykały. Chyba powinienem powiedzieć coś pani zaczął wreszcie jakby z trudem ażeby już teraz pewna sprawa była jasna. Myślę, że to ważne, nawetbardzo. Otóż. jestemrozwiedziony. Kaja niczym nie dała poznać, że te słowa ją zelektryzowały. Uważa pan,że powinnam to wiedzieć? Myślę, że tak. Choć nie zawsze dobrze jest coświedzieć. Ale niekiedy trzeba. No cóż, szczerość za szczerość: ja też jestemrozwiedziona. Uniosła głowę i spojrzała na niego zpowagą. "A więc jednakprzeznaczenie? " zapytałasię w duchu. Może mieliśmysię poznać w takniecodziennysposób? Wierzy pani w przeznaczenie? Nie maucieczki od własnego cienia. Dobrze powiedziane. Po prostu banalna prawda, Mogę miećnadziejęna ponowne spotkanie? Kaja poprawiła torebkę na ramieniu i spojrzała w 62 głąbsłabo oświetlonej ulicy. ,,A jeśli się zawiodę? myślała roztargniona. Co robić? Niewątpliwiepostawił sprawę uczciwie. Chyba że to kłamstwo, aj wtedy znowu łzy. Cóż mi po romansie. ". Wiepanzaczęła ostrożnie mam jutro wdomu skromną uroczystość,siostrama urodziny. Mieszkam z siostrą. Gdyby miał pan ochotę wpaść, toproszę. Sądzę, że i ona nie będzie miała nic przeciwkotemu, zapewne ucieszy się z jednego gościa więcej. Sebastian,trzydziestokilkuletni poważny mężczyzna, chciał w tym momenciekrzyknąć radośnie. A żepowstrzymywała go od tego powaga chwili, nie uśmiechnął się nawet. Będę powiedział tylko.
Wobectego do jutra do osiemnastej. Podałamudłoń. Przytrzymał ją dłużej niż przedtem. Dobranoc powiedział. Odczekał,aż Kaja zniknieza drzwiami domu, a potem to już frunąłpolonezem, mającza nic znaki drogowe. Zresztą na drodze itak było prawie pusto. "Jaka ona wspaniała" powtarzał z przejęciem, nie wątpiącjuż, że jest dalekobardziej inteligentna, niż tego oczekiwał, żenudzićsię przy niej niesposób, że toniejedna z tych ślicznych laleczek, które potrafią tylko trzepotać powiekami i stroić miny, a w środku są puste. Nieobecność Anny o tak późnej porze zdziwiła mocno Kaję. I mięso prawie nie tknięte. Teraz miaławszelkie podstawy, by wysnuć wniosek, że cały dzisiejszy dzień siostry należy do wyjątkowozagadkowych. W końcu przestała się nią przejmować, mając 63.
własne problemy. Bo teraz Sebastian stał się dla niejnaprawdę problemem, mimo iż decyzję już podjęła, amoże właśnie dlatego. Ale czy właściwą? Usiadła przy kominku i zapaliła papierosa. Jak zahipnotyzowanawpatrywała się w smugę dymu, zastanawiając się, co ją czeka u boku tegomężczyzny. Ona,tak urocza, kobieta sukcesu i dużych pieniędzy,najzwyklej się bałaporażki. To przecież ona miaławszystkieatuty w ręku, powinna dyktowaćwarunki. Chyba był jej pisany los gwiazdy, której posłusznesą inne planety. Podeszła do gramofonui nastawiła płytę Cohena,po czymwróciła z powrotem. Zamknęła oczy, wsłuchując się wmuzykę. Trzecia kawa tego wieczorunie miała na Annęnajkorzystniejszegowpływu. Mimo to wytrwalesiedziała przy stoliku, słuchając obojętnie dyskotekowejmuzyki. Byłojeszcze pół godziny do zamknięcia lokalu, aleludzi nie ubywało, toteż nie czuła się skrępowana, że siedzi samotnie. Wreszcie nastąpił moment, na który takdługoczekała. Serce zaczęło jej łomotać, gdy wpatrywałasię w podchodzącego do baru mężczyznę z bliznąnapoliczku, który jeszcze jej nie zauważył. "Spojrzyj tu,spojrzyj! " zaklinała na wszelkie świętości. Istało się. Spojrzał. Ledwie zdążyłaumknąć wzrokiem. Dobry wieczór usłyszała po minucie. O. dobry wieczór. Doskonale udała zdziwienie. Pani tu sama? Sebastian uśmiechał się, 64 stojąc z puszką piwa w dłoni. Właściwie to tak. Usilnie starała się ukryćnerwowość. Proszę, może panusiądzie. Nie chciałbym przeszkadzać. O tym nie ma mowy. Proszę. Usiadł i pociągnął łyk piwa. Zauważyłem panią wychodząc, w ostatniejchwili,i pomyślałem, że nieładnie byłoby nie ukłonićsię pani. Dziękuję. Byłam u chorej przyjaciółki, mieszkaw wiosce, iwpadłam tu dosłownie przed kwadran;mna kawę. Lubiętuzaglądać. Tak, ładnie tutaj. A jak pan wypoczywa? Dziękuję,świetnie. I klimat wspaniały.
Nie każdy gość jest podobnego zdania. Mnie akurat odpowiada. Lubipan piwo? Piwo? Oczywiście. Któryż mężczyzna nie lubi piwa, prawda? Możliwe, nie wiem. Zwróciłuwagę na jejdłonie, które z lekką nerwowością zaciskały sięnafiliżance. W ogóle w jego odczuciu dziewczyna byłajakby spięta, a w każdymrazie nieco inna niż wtedy,kiedy ją poznał. Czy sprzedanopani obraz? Nie. Chyba nie. Nie zaglądałam do sklepu. Wiepan, zaczynam się poważnie zastanawiać, czy istotnie nie rozejrzeć się za udziałem w jakiejśwystawie. I bardzo słusznie. Dał mi pan po prostutrochę domyślenia. Achtak. Miło słyszeć podobne słowa. Wyznam panu szczerze, że jest pan pierwszą. 65 osobą, z którą od dawna nie zdarzyło mi się rozmawiać o malarstwie w sposób tak rzeczowy, a zarazem przyjemny. Doprawdy? Brzmi to aż niewiarygodnie. Dlaczego? Bo wygląda na to, że w miasteczku niktnie interesuje sięmalarstwem. No nie, niezupełnie tak. Poprostu może nie miałam okazji rozmawiać, w ten sposób. Sebastian pokiwał głową zezrozumieniem i pociągnął łyk z puszki. Znam pewnego marszanda, postaram się pokazać mu pani dzieło. Sam ciekaw jestem jego opinii. Można wiedzieć, nad czym aktualnie pani pracuje? Anna poruszyła się niespokojnie, aczkolwiek rozmowa właśnie wkroczyła na upragniony tor. Obraz nazywa się ,,Raj". A więc znowutemat biblijny? Poniekąd. Mam go na ukończeniu, chętnie panu pokażę dodała, a jej nerwowość ustąpiła naglemiejsca nieśmiałości pensjonarki, w której oczach tlisię dzika zachłanność, tłumiona przez długie lata gorsetem rygorów. Och! żachnął się, zaskoczony jej propozycją. Mówię poważnie. I nalegam dorzuciła z zuchwałą delikatnością, której sama się przeraziła.
Po tym, comi pan powiedział o ,,Mistycznych narodzinach", ciekawa jestem pańskiej opinii o "Raju" pospieszyła z rzeczową argumentacją, by jakoś zatrzeć nachalność poprzednich słów. Oczywiściemam jeszcze kilka innych, dla jednej rzeczy nie ośmieliłabym się pana fatygowaćuzupełniła, wi66 dząc wahanie w twarzy swego rozmówcy. Cóż. Sebastian był wyraźnie zakłopotany ipomyślał, że dziewczyna istotnie nie ma z kim pogadać o malarstwie, skoro dorwała pierwszego lepszego, który bąknął jej parę uwag. Może się pani przedstawię. Sebastian Zimny. Miło mi. AnnaMalwińska. Na dźwięk tego nazwiska Sebastian nieomal zamarł zwrażenia, kojarząc, że jesttoniewątpliwiesiostra Kai. Iw jednej chwili dostrzegł też pewnepodobieństwo między nimi, choć znikome. Czy mam rozumieć, że przyjmujepan moje zaproszenie? Dobrze odparł, zastanawiając się, czy powiedzieć, że zdążył już poznać jej siostrę i że jestzaproszony na jutro, tak że będzie okazja w sam raz,by zobaczyćobrazy. Nie zdołał zdecydować, gdy padło kolejne pytanie malarki: Czymógłby pan przyjść jutro o osiemnastej? Dobrze. Ta konkretnapropozycja spowodoała, iż postanowił nie wyjawiać na razie, żejuż maoproszenie. Z góry cieszył się na myśl o zaskoczeniuitóstr, gdy jutro rzecz się wyjaśni, zapewne będzieiporo zabawy, jak to bywa w podobnych sytuacjach. Świetnie. Autentyczną radośćpotrafiła takstarannie zakamuflować, iżmożna by pomyśleć, żeto on na siłę wprasza się do niej, a onaod niechceniaPrzyzwala na wizytę, więcej, jakby jej byłanie narękę. Z kolei podała mu adres, który tak dobrze znał,PO czymujęła filiżankę w obie dłoniei wolno pociągnęła łyk zimnejkawy. Na policzkach czuła występujące rumieńce,które jednak w skąpym świetle 67.
nie były wcale widoczne. Na mnie już czas oznajmiła ze swobodą. Mamnadzieję,że będzie jakaś taksówka. Widziałem, że stała. , .Szkoda westchnęła w skrytości ducha mógłbyś mnie odwieźć! ". W szatni pomógł jej włożyć płaszcz i wkrótce znaleźlisię na parkingu. A więc do jutra powiedziała i podała mu rękę. Do zobaczenia. Dobranoc. Stwierdził, żedotyk jej dłonijest wyraźnieinny niż Kai, jakby bardziej miękki, uległy. Anna ulokowała się wygodnie na tylnym siedzeniu fiata, a kiedy ruszył, odetchnęła z tak wielką ulgą,jakby pozbyła się Bóg wie jakiego ciężaru. "Pierwszykrokzrobiony" myślała z instynktem mordercy, wciągającego upatrzoną ofiarę w pułapkę. Mimo oczywistego zmęczenia, które po tak uciążliwym dniu dawało się jej mocno we znaki,wkroczyłado domu pełna nadzieii radości. Widok śpiącej wfotelu Kai wprawił ją w bezprzykładną senność. Ziewnęła przeciągle, z wyraźną ociężałością zakrywającusta wierzchem dłoni. "A terazspać, spać, spać ijeszcze raz spać powtarzała bo od jutra. ". O, wróciłaś? Kaja poruszyła sięw fotelu, uśmiechnęła i spojrzała na zegar. Byłam u Izy. Nawetnie wiem, kiedy zasnęłam. Jak ci minął dzień? Świetnie. To się cieszę. Jutro musimy wcześnie wstać. 68 Nie, nie jutro, dziś. Tak, tojuż dziś. Skoro to już dziś, Aniu, to niechci złożę najlepsze życzeniaurodzinowe. Od samegoranadom tętnił życiem. Czyniono przygotowaniado wieczornejuroczystości. Doskonałynastrój nie opuszczał ich ani na chwilę,toteż usta im się prawie niezamykały. W pewnym momencie Kaja powiedziała: Wiesz, zaprosiłam kogoś na wieczór. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. No wiesz, siostrzyczko! Anna obruszyła się
łagodnie. Znam go? Nie sądzę. To mężczyzna, zktórym miałam tę stłuczkę, zresztą z mojej winy. Ach tak. I chcesz go ugłaskać? Nie wiem, czy się uda odparła wesoło. Przystojny? Owszem, ale. czy to jest najważniejsze? Annazastanowiła się, czy nie zrewanżować siępodobną wiadomością, ale ostatecznie się nie zdecydowała żeby nie zapeszyć; w ogóle należała doprzesądnych. Natomiast dla Kai wszelkie przesądybyłyprawie wyzwaniem losu im bardziej złowróżbny, tym mocniej jąkusiło, by stawić mu czoła. Mam nadzieję,Kaju, że to ktoś zupełnie inny pod każdym względemniżLeszek. Och! żachnęłasię na dźwięk imienia swego eks-męża. Nie wspominaj mi o nim. Rozumiem cię, Kaju. Lepiej skończmy ten te69.
mat. Było, minęło, kropka. Ważniejsze jest to, co' przed nami. Maszrację rozmarzyła się Kaja. To, co przednami. Około siedemnastej, gdy wszystko było już przygotowane, każda zajęła się sobą. DziśKaja się nie dziwiła, że siostrastara się wydobyć ze swej urodyto, co najlepsze. Tak więc można powiedzieć,że z niecierpliwością oczekiwały gości, a zwłaszcza tego jednego. Gdy jednak idzieo Annę, to jej oczekiwanie było trochępodszyte niepewnością, niepewnością o to, czy zdoła oczarować Sebastiana takdo końca, no bo z tymobrazem co tu wiele mówić pretekst szytygrubymi nićmi, na który każdy miłośnik malarstwamógł się dać schwytać. Ale wiedziała jednoże będzie walczyćjak lwica. Sebastian już przed południem zaopatrzył się wdwa pięknebukiety dorodnych róż, jeden złożony zsamych czerwonych, drugi z różnokolorowych, oddając je pod opiekę dziewczynie z recepcji, która troskliwie się nimi zajęła. O godzinie osiemnastej czterdzieści stanął przy żelaznej furtce. Jego spóźnienie nie było dziełem przypadku, a staranniezaplanowane. Chciał się najzwyklej przekonać po pierwszym spojrzeniu Kai, jak bardzo jest oczekiwany sposób stary i wypróbowany,gdyidzie o określenie temperatury nastrojukobiety. Zdecydowanie nacisnął dzwonek i wbił wzrok wdębowe drzwi, w których niebawem pojawiła sięKaja. Jej olśniewający uśmiech powiedziałmu wszy70 stko. Również jej kreacja go zachwyciła: miała nasobie niezbytobcisłą suknię w biało-czarne ukośnepasy, zawieszoną na cienkich naramkach, o długościnieco poniżej kolan, na nogachczarne pantofle nawysokim obcasie, ana szyi pojedynczy sznur czarnych korali. Dzień dobry, pani Kaju. Dzieńdobry. Już przypuszczałam, że się pan odmyślił. Przepraszam za spóźnienie,ale miałem pilny telefon i, jak na złość, drobną awarię samochodu tuż przed wyjazdem. Nie wierzę, ale przyjmuję wyjaśnienie. Ta wesoła prostota sprawiła, iż na moment zapomniał języka i zrobił nienajciekawszą minę, co Kaję tylko rozbawiło nadobre. Zatrzymali się w pustym holu. Z pokoju po lewej stronie dochodził cichygwar i muzyka. Proszę. Podał jej czerwone róże. Dziękuję. Zanurzyła twarz w kwiatach.
Dziękuję. Chciał ją pocałować w policzek, lecz nie starczyło mu odwagi. Czuł się jak nastolatek u progu pierwszejmiłości życia ekscytującej niewiadomej, którejdziewicza wyobraźnianiejest w stanie ogarnąć. Ja też dziękuję za zaproszenie. Tekwiaty lekko potrząsnął drugim bukietem są dla pani siostry. Ma na imię Anna, zaraz jąpowiadomię, gdyż poczuła sięsłabo i musiała się na chwilę położyć. Proszę zdjąć kurtkę. "Czyżby Annanie powiedziała Kai, że mnierów71.
nież zaprosiła? tospostrzeżenie zaintrygowało go. Coś tu nie pasuje". Chodźmy, przedstawię pana gościom, to bezbolesny zabieg. Przeszli do środka. Kaja, dokonawszy prezentacji, wsadziła otrzymane róże do jednego z wazonów zapełnionych różnymi kwiatami, po czym poszła powiadomić Annę, mając nadzieję, że jej nagła niedyspozycja jest czymś przejściowym. Będąc na szczycieschodów,uśmiechnęła się doSebastiana. Sebastianwdał się już w grzecznościową rozmowęz ośmioma osobami, z których dwie były w starszym wieku, resztato młodzi ludzie. Po krótkim czasie Kajaponownie znalazła się przy Sebastianie. Zaraz zejdzie powiedziała. Mam nadzieję odezwała się najstarsza zpań,wyglądająca na nobliwą damę żenie jest znią tak źle. Och nie, ciociu. Biedactwo dama spojrzałana galerię i w taki dzieńgotowasię nam jeszcze rozchorować nadobre. To już doprawdy byłabykatastrofa. Tymczasem Anna stała przy lustrze w swej sypialni i pudrowała nos. Na krótko przed pojawieniem sięSebastiana zwątpiłacałkowicie, iż ten przyjdzie. Przejęła się tym na tyle, że straciła humor i wolała pójśćna górę, by nie patrzećna tezadowolone i roześmiane twarze, które zaczęły ją irytować w najwyższymstopniu, i przetrawić jakoś gorycz porażki. Teraz jednak, stojąc przed lustrem, była w znacznie gorszymstanie psychicznym, gdyżprzez uchylone drzwi zdo72 łała dostrzec gościa,o którym zawiadomiłająKaja,nadmieniając, że to właśnie ten, którego pozwoliłasobie zaprosić na jej urodziny. Lądowanie Marsjan wogrodzie za oknem, wojna atomowa, własna śmierćto wszystko było bliższe jej wyobrażeniom niżprosty fakt, że Kai gość i jej gość, to jeden i ten sammężczyzna, mężczyzna, z którym zdążyła już zwiedzićcały świat i wieść beztroski, szczęśliwy żywot naparyskim Montmartrze; w jednej chwili ten światrozsypał się na jej oczach. ,,Zbieg okoliczności, pech,ironia losu" myślała z rozżaleniem, czując sięprawie oszukana. W głowie miała kompletny chaos,niemniejjednak zdawała sobie sprawę natyle, że wżadnym razie nie może się poddać, że musi się przedewszystkim zorientować, jak się rzeczy mają międzynim a siostrą. ,,To niemożliwe, to niemożliwe powtarzała w myślach. Aledlaczego wczoraj sięnie zdradził, że zna Kaję? ". Przyoblekającsię w miarę dobrą minę doBógwiejakiej gry, opuściła sypialnię. Wszystkie oczy zwróciłysię kuniej. Kai nie było wpokoju. Uśmiechnęła się,ale niezbyt mocno, do podchodzącego z kwiatamiSebastiana. Dzień dobry, pani Aniu. Dzieńdobry.
Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, zdrowia, szczęścia, wielu bardzo ciekawych pomysłówwpracy oraz wielkich sukcesów. Dziękuję. Przyjęła róże nie bez tremy, nanich skupiając wzrok. Wtym momencie pojawiła się Kaja i od razu podeszła do Anny iSebastiana. 73.
Aniu rzekła przedstawiam ci pana Sebastiana Zimnego. Tak. ta nieszczęsna kraksa bąknęła. Toza wiele powiedzianerzekł Sebastian,zastanawiając się, dlaczego Anna nie przyznaje się,że go zna. Coś mu siętu nie zgadzało. Może zjakichśpowodów Anna nie życzyła sobie go ,,poznać"przysiostrze? ,,Czyżby jej wczorajszy pobyt w kawiarni niebyłdziełem przypadku? " zapytał się w duchu. Odpowiedź nasuwała mu się jednoznaczna. W tejsytuacji postanowiłprzyjąć postawęwyczekującą,jakkolwiek nie miałzamiaru prowadzić żadnejdwuznacznej gry. Stanowczo za wiele uśmiechnęłasię Kaja. Kaju. przepraszam was, kocham to nobliwa dama zbliżyła się wolnym krokiem Kaju, kochanie, czy mogłabym cię prosić na chwilę? O czymśsobie przypomniałam. Oczywiście, ciociu. Przepraszamdodałai odeszła ze starszą panią na bok. Anna umieściła różew wazonie ispojrzała naSebastiana, który zaciekawiony podszedł do jednegoz obrazów wiszących na ścianie. Byłto olej przedstawiający dziewczynkęz lalką. Nic mi panwczoraj nie wspomniał, że siostrazdążyła już pana zaprosić usłyszał głosAnny, wktórym wyczuł cień wyrzutu. Tak, przepraszam. Chciałem po prostu sprawićpani niespodziankę. Istotnie, sprawił pan. Mam nadzieję, że jest pani zadowolona. Inaczejbyłbymniepocieszony. 74 Oczywiście, że jestem zadowolona. Spełnię daną panu obietnicę dodała z bladym uśmiechem. Zdołała się już otrząsnąć natyle, bymyśleć jak strateg przygotowującynatarcie. "Łączyich tylko tenwypadek mówiła sobie wielkie, puste nic. Niemogła go niczym zainteresować poza zwykłą urodą,a moja więź z nim jest zupełnie inna. Jego wrażliwośćmusi to docenić prędzej czy później". Podoba siępanu tenobraz? Tak przytaknąłoglądając następne. Annatowarzyszyła mu, objaśniając to i owo. Ostatni obrazpokazywał tańczące przy lustrzanej ścianie baletnice. Ten rzekł z zastanowieniem bardzomiprzypomina . Salę prób" Degasa z 1872 roku. Aż tak bardzo zna pan historię malarstwa? spojrzała na niego z uznaniem. Proszę się tym niesugerować, to tylko bardzodobra pamięć. Czy pani nie maluje natury? Przyrody? Właśnie. Nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż podeszła Kaja.
Już przy obrazach? zapytała wesoło. Jak pani widzi rzekł Sebastian. Muszępani zdradzić, że kupiłem płótnopani siostry "Mistyczne narodziny". Ach to pan? zdumienie Kai było autentyczne. Tak. A zatem interesuje się pan malarstwem? Owszem. Kiedyś nawet sam próbowałem malować, lecz z miernymi efektami. Pani siostrazaś matalent. 75.
Anna z niejakim triumfem zerkała na Kaję, utwierdzając się w nadziei, że przecież nic jeszcze niejest stracone, że wszystko jest możliwe. Odkryła teżw sobie, że po raz pierwszy widzi w niej rywalkę, inną kobietę,obcą,nie siostrę. Zainteresowaniagodne podziwu powiedziała Kaja pogodnie i spojrzała na rozmawiającychgości. Przejdźmy może do nich, bo pomyślą, że spiskujemy. Wkrótce wszyscysiedzieliwygodnie z kieliszkami wina w dłoniach, po uprzednim wzniesieniu toastuszampanemza zdrowiesolenizantki. Gdyjeden z mężczyzn podjął temat o malarstwie, Anna spojrzała naniego z wdzięcznością, gdyż tym sposobem stałasięniejako podwójnie ośrodkiem zainteresowania,zwłaszcza dla Sebastiana, którego chciała oczarowaćdo końca swoją osobą. Była bowiem przekonana, żenie dośćdała mu się poznać wprawdzie wystarczająco, jak na koleżankę, ale za mało, jak na kochankę. Zabrała siędo tego w swoisty sposób, takimianowicie,że kiedy tylko doszła do głosu, mówiła dowszystkichpoza nim jakby był powietrzem, niczym, śmieciem. Anna nie zamykała ust przez dobrykwadrans, a każde wtrąceniesię którejś zosób traktowała nieomal na równi zpodstępną próbąwydarcia z rąk jej własności. Byłalwicą o łagodnym,anielskim usposobieniu. Kaja zaś niebez przyjemności słuchała siostry, ciesząc się, żenareszcie widzi ją taką, jaką była niegdyś żywą,pełną polotu iuśmiechniętą. Tymczasem Sebastian, wpatrującsięw Annęzwielkim zainteresowaniem, dokładnie tak, jak tego 76 pragnęła,zastanawiałsię usilnie, czy istotnie ta dziewczyna czujedo niego coś więcejniż zwyczajnąprzyjaźń,czy podejrzenie to jest tylko owocem zrodzonymz męskiej próżności. Jednakże za tym pierwszym zdecydowanie przemawiało kilka faktów oraz. ich brak. Wreszcie Anna wyczerpała temat. Miała nadzieję,że zdołała się wgryźć wumysł Sebastiana. Tylkojakmocno? Ale przecież mówiła tylkodo niego! Ktośrzucił hasło do zabawy, co spotkało się z gromkim aplauzem, zwłaszczaze strony statecznej damy. Sebastian w pierwszej chwili zerknął naKaję, ale żezostała już porwana, zwrócił oczy ku Annie. Anna sprawiała wrażenie bezprzykładnie obojętnej, a w głębi duszy modliła się, ażebykorpulentnemu stryjowi nie przyszła ochota poprosićjej do tańca,chybaby zaprawiła go w kostkę, tak silnie była rozemocjonowana,czekając tylko na Sebastiana. I spełniło się jej życzenie. Z łabędzią gracją poddała się płynnym ruchompartnera,traktując ten taniecniby cudowne preludium. Ponieważ muzyka była spokojna, przytuliła siędo niego w miarędelikatnie, takjednak, by czułkażdedrgnieniejej ciała. Powodowana znowu jakąśprzekorą, chytrością, postanowiłanie odezwać siępierwsza, ciekawiło ją, od jakiego tematu on zacznierozmowę. Czy znowu te przeklęte obrazy?
Widzę pianino odezwałsię Sebastian. Czypani grywa? Tak. Dobrze? Jak na amatorkę, nie najgorzej, tak mi się wydaje. Brałamkiedyś lekcje muzyki, ale. inaczej poto77.
czyły się moje losy. Właściwie to nie wiem, jak to się stało, że nieposzłam w tym kierunku. Jest pani bardzo utalentowana. Te słowa przydałyjej skrzydeł kondora, i Och westchnęła niedbale. Siostra też grywa? Kondor przemienił się w mocnotrzepoczącego gołębia. Owszem. ale słabiej. Czymogę wiedzieć, czym się pan zajmuje? Jestemkompozytorem. Proszę? Prawie stanęła w miejscu, patrząc na niegoz szeroko otwartymioczami. Nie powiedziałem, że duchem uśmiechnął się. Ależ oczywiście, Zimny, mójBoże, znam to nazwisko! Jakże mogłam na to nie wpaść. Muzyka filmowa, prawda? Głównie. Tak, bo i piosenkiteż,oczywiście. Jestem. Widzę, zaskoczona. Mój Boże, i to jak! Alechyba nie chce pani powiedzieć, żecoś ze mną nie tak? Dowcipniś z pana. Nie możnawszystkiego brać poważnie, pożartować też trzeba. Inaczej klops, pani Aniu. Tak, inaczej klops. "Jestartystą,a więc znacznie bliższymnie, niż jej myślała z wyrachowaniem. Co wspólnego może ich łączyć? O czym mogą rozmawiać? Omodzie? Ciuchach? Ciuchy interesują faceta dopóty, dopóki 78 znajdują się na kobiecie,później się nie liczą". A więc łączy nas jeszcze coś wspólnego,prawda? Można tak powiedzieć. Zgodzi się pan, że języksztuki jest językiem uniwersalnym? Naturalnie. Polecany zwłaszczana wieży Babel dorzucił.
Bon mot! roześmiała się, by po chwili przyjąć wyraz twarzyKopciuszka. Ale mnie jakoś nierozumieją. Coraz mniej wierzę w te tłumy. a kiedyśmarzyło misię zawojować świat. Owszem, udaje misię sprzedać to, co namaluję. i urwała, czekając na reakcję. Sebastian uśmiechnął się do Kai, która wpatrywała się w niego dyskretnym, zamyślonym spojrzeniem. Gdy jej twarz pojaśniała, on z kolei spoważniał. Zniecierpliwiona Anna, nie dostrzegając ich wzrokowego kontaktu ponad swoją głową, podjęła w tym samym tonie: W każdym razie nie myślę się załamywać. Czy pańska kariera od razu rozwijała się zgodnie z pańskimi życzeniami? Och nie! Niebyło to takiełatwe. Praca, praca i jeszcze raz praca. Zapewne. Bo talent tojednak nie wszystko. Oczywiście. Bardzo jestem ciekawy pozostałych pani obrazów. Może po kolacji je obejrzymy? Zdaję się na panią. - Świetnie. Zrobiło mi się trochę gorąco. Usiądziemy? Bardzo proszę. 79.
Zajęli miejsca w fotelach przy oknie. Anna poprosiła go, by napełnił kieliszki winem, co skwapliwieuczynił, jeden podając jej, drugi biorąc sam. Taknaprawdę, to Anniewcale niebyło gorąco, więcej,chętnie tańczyłaby dłużej, a podjęła taką właśniedecyzję wyłącznie z jednego powodu po prostuchciała sprawdzić reakcję Kai. Co ona zrobi? Czypójdzie jej przykładem i dosiądzie się,by porozmawiać? Oznaczałoby tow jej odczuciu, że Kajajestzazdrosna o Sebastiana. Kaja i jej partner skończyli tańczyć jako ostatni,usiedli też razem, wcale nie interesując się Anną iSebastianem. Nietrwałodługo, jak Annę poprosił dotańca stryj, Sebastian zaś mógłpoprosić Kaję. Przytuliła się do niego, ale bardziej delikatnie niżAnna. Mam nadzieję zagadnęła od razu że dobrze się pan u nas czuje, Powiem szczerze: tak. Cieszęsię. Pani siostra wspominała mi, żepani grywana. Och! Zaledwie brzdąkam. Ona natomiast grywa zupełnie dobrze. Niegorzej, jak sądzę, niż maluje. Chyba pokaże panu obrazy, które ma w pracowni. Obiecała mito. Gdybym nie miałaswoich zainteresowań, tokto wie,czy nie zazdrościłabym jej talentu. A panizainteresowania to. handel? Mniej więcej. Jak więc pan widzi, jestem naprawdę materialistką. Co nie jest żadnym grzechem. A pozatym, pani 80 Kaju, kobieta z głową do interesów wcale nie przestaje być kobietą, może jest nią nawet jeszcze więcej. Ładnie pan to ujął. Szczerze chociaż? Oczywiście. Zawsze pan mówi to, co myśli? Staramsię. A pani? Gdy nie widzę interesukłamię albomilczę. Bardzo praktycznie. Prawda? Roześmiali się. Sebastianzahaczył wzrokiemo Annę ta natychmiast uciekła spojrzeniem. To pani jedyny sklep? Nie. Mam ichdziesięć. Dziesięć? Ależ to firma! Takasobie.
Jeden sklep znajduje się w Poznaniu,na Marcinie,niedaleko kościoła. Postaram się napędzić tam klientów. Tylko w tej nadziei to powiedziałam. Podziwiam pani konsekwencję. Dziękuję. Prawda, że jestem porzuconym dzieckiemburżuazji? Sebastian zrozbawieniem pokręcił głową. Przytulił Kaję mocniej. Niebawem całe towarzystwo znalazło się w obszernej jadalni. Kaja posadziła Sebastiana między Annąijej przyjaciółką, Izą, a sama zajęła miejsce naprzeciwkonich. Tylkoprzez kilka pierwszych chwilAnna byłazadowolona z tego faktu, dopóki nie przyszło jej namyśl, że to nic innego, jak znowu ironiczne zrządzenie losu. Nie podejrzewała siostry orozmyślną złośliwość, alenaniej właśnieskupiła to, co należało 81.
się Bóg wie komu. Nie bardzocieszyły ją rozkoszestołu, którym wszyscy oddawali się z bezwstydnąprzyjemnością, ale jadła, bo była głodna. Mimo gradowych chmur w duszy, zdołała wykrzesać iskierkęnadziei,żeSebastian jeszcze nie kocha Kai, a jeśli już,to słabiutko bo przecież jego uczucie może byćoparte tylko na pustej urodzie siostry. Więcjeśli ona,Anna, postara się, naprawdę postara, to. Rzeczoczywista, że los Kai wcaleby jej wtedy nie obchodził! Tak mniej więcejrozmyślając, postanowiła czekaćnawybicie swej godziny, lecz czekać nie biernie, bo totak, jakby się poddać, aszczęście uśmiecha się dotych,co mu pomagają. Ponieważbyła zorientowana,że nikt poza nią i, przypuszczała,Kaja, niewie, żeSebastianjest artystą, wspomniała o tym mimochodem w dogodnej chwili, licząc, żepo kolacji on podejmie ten temat. Drażnić! Kąsać! Nie dać spokoju aniprzez moment! Muzykiem? Kompozytorem? krzyknęła wniedowierzającym zachwycienobliwadama. Typrzecieżteż umiesz grać, Aniu? Och, ja. co tam ja westchnęła potulnie. Niebawem naSebastiana spadła istna burza, wktórej Anna i Kaja nie brały jednak udziału. A Sebastian bronił się dzielnie. Nie po raz pierwszy znalazł sięw podobnej sytuacji, wiedziałwięcdoskonale, doczego zmierzają pytania, toteż lawirował między nimiz wytrawnością starego dyplomaty i zaspokajał palącą ciekawość rozmówców w iście iluzjonerskim stylu. Kiedy opuszczano jadalnię, starsza pani podeszłado Sebastiana i wzięła go delikatnie pod ramię. 82 Najmocniej panaprzepraszam rzekła z estymą ale może byłby pan uprzejmyzagrać coś ładnego na pianinie. Widząc jegouniesione brwi, ciągnęła: W takimmałymmieście zapomnianym przez Bogaokropnietrudno o kontakt z prawdziwym artystą. A chciałoby się razpo razposłuchać kogoś znanego. dowartościować się. Skoro pani nalega rzekł uprzejmie. Bardzo szepnęła zwyszukaną galanteriąi poprowadziła godo pianina. Sama stanęła obok. Wyglądało na to, że będzie jedyną zapaloną słuchaczką, gdyż pozostali rozsiedli się przy oknie i kominku,a Kaja i Anna jeszcze tu nie dotarły. Sebastian uderzył delikatnie w klawisze, by sprawdzićzestrojenie; było do przyjęcia, przynajmniej na te warunki. Co pragnęłaby pani usłyszeć? Chopina, naturalnie, że Chopina! To mój ulubiony ko. tak, to mój ulubiony. Ukochany nawet dodała pospiesznie. Aż Chopina, łaskawa pani?
,,Prząśniczkę" oczywiście. Taktownie nic nie powiedział, będąc pełenzrozumienia dla miłej damy, i zagrał jej tego Chopina,którego tak kochała. Och. och. och wzdychała wanielskimuniesieniu, rozglądając się naboki, a kiedy skończył,poczęłabić brawo w sposób tak delikatny, jakbyuważała,że inaczej nie wypada. Aniu, słyszałaś? Tak, ciociu. Właśnie weszła z siostrą. 83.
Sebastian już zdążył się zabrać do cichego boogie-woogie, gdy nagle przerwał, by zagrać coś zupełnieinnego. Co to jest? zapytała Anna, podchodząc z Kają. Śliczne, prawda, Kaju? Kaja pokiwała głową. Smukłe palceSebastianalekkobiegały po klawiaturze, wyczarowując melodię, którejsłuchały urzeczone. Również ich ciotkawydawała się byćbardziej wniebowzięta, niż podczassłuchania "Prząśniczki". Co to jest? powtórzyła Anna. Sebastian spojrzał na wpatrzonew siebie twarze,uśmiechnąłsię i w milczeniu grał dalej. To Chopin, kochanie szepnęła starsza pani. Jak to jest Chopin,ciociu, to ja jestem ArturRubinstein odrzekła z pasją. Noniechże panwreszcie powie,błagam. Cudowne, Kaju, prawda? Podoba mi się,istotnie śliczne zgodziła sięKaja. Ależ pan tajemniczy! Anna nie ustępowała. To jeszcze nie ma tytułu odezwał się wreszcie, nie przerywając gryale niedługo będzie miało. Napisałem to przedwczorajszej nocy, pani Aniu dodał, zerkając na Kaję. Ach tak! zachwyciłasię Anna. AKaja zrozumiała; na moment otworzyła usta,jakby chciała cośpowiedzieć,a potem opuściłapowieki. Nieco później wzięła ciotkę pod ramię i odeszła. Anna pozostała. Sebastian skończył utwór, by wten sposób jeszcze mocniej zaakcentować to, co Kajapojęła. Może zagramy coś na cztery ręce? zapro84 ponował Annie. Ona tylko na to czekała. Oczywiście rzekła, a w głębi duszy odczułacień triumfu nad siostrą. Zagrajmy. pańską "Namiętność",dobrze? To najlepiej lubię. Noto lecimy. Ustąpił jej miejsca, a sam grał na stojąco. Korzystającz chwili spokoju Kaja zapaliła papierosa i wymknęła się na świeże powietrze, przed dom odstrony ulicy. Było chłodno i zrywał się wiatr. Jejciałem wstrząsnęłydreszcze. Dźwięki pianina nie pozwalały jej nie myśleć o Sebastianie. W tej chwiliwiedziała już bardziej niż przedtem, że klamka zapadła, że przejdzie przezpróg, za którym loskarty rozdaje. Jedyna pewność w tej grzeto taka, że los to nieszuler, niema w talii kart znaczonych. Usłyszawszynagłyśmiech Anny, przestroiłasięw zadumie.
"Nareszcie ma kogoś, zkim może do woli porozmawiać pomyślałabratnią duszę, dawno tak dźwięcznie i szczerze sięnie śmiała". Zaciągnęłasięgłębokoiz przyjemnością wypuściła kłąb dymu, czując się tak,jakby pozbywała się ogromnego ciężaru, zktórym odwieków nie mogła sobie poradzić, i dopiero teraz zaczyjąś sprawą doznała niewymownej ulgi. Tymczasem para przy pianinie grała już inny kawałek,słodkie "Everybody Loves Somebody". Obojesprawiali wrażenie zadowolonych z pysznej zabawy,a zwłaszcza Anna. Dobrze. dobrze. świetnie nam idzie mówiłSebastian, cotylko dodawało Annie skrzydeł, a jejdłoniom kociejzwinności. Jednakże w głębi duszy Anna była trochę niezado85.
wolona, że on tak lekko, wręcz bezceremonialnietraktuje tę melodię, podczas gdy ona angażuje się wnią całym uczuciem. "Czy on nie rozumie mówiła sobieże to zmyślą o nim? ". Może skończymy? zaproponował. Chętnie obejrzę obrazy. Dobrze uśmiechnęła się na myśl, że tam, na górze, będą zupełnie sami. Chodźmy więc. Gdy znaleźli się na schodach, w drzwiachpojawiła sięKaja. Tylko proszę być krytycznym w ocenie powiedziała do Sebastiana. Annanie cierpi pochlebstw. Zupełniesłusznie odparł. Nie ma nic gorszegodla artysty niż pochlebstwo, to niedźwiedzia przysługa. Znaleźli się w pracowni. Sebastian zzaciekawieniem obrzucił wzrokiem całe wnętrze. Przepraszam za ten bałagan. Nie musi się pani tłumaczyć, doskonale znamto z własnych kątów rzekł wesoło istanął przy stelażu zobrazem. To jest właśnie ,,Raj". Sebastian uniósłbrwi. Płótno przedstawiało iścieksiężycowy krajobraz w brunatnoszarymkolorze, apośród skalistych wzniesieńmałpy,same małpy, pełno małp. Widzę,że jest pan zaskoczony. Anna nie odrywała wzroku odSebastiana. Tak przyznał. Czychce pan powiedzieć, że wszystkiego można siępo mnie spodziewać? 86 Nie chcę tego powiedzieć. To pani sprawa. Rozumiem jednak, że pańskie wyobrażenie rajujest zgruntu inne. Tak, choć nie wiem,jak on może wyglądać. Umrzemy tozobaczymy dodałpogodnie i skupiłwzrok na obrazach znajdujących się pod stołem. Już pokazuję co powiedziawszy, wyciągnęła je. Przyglądał imsię z równie dużą uwagą. Albo martwa natura odezwał się wreszciebardziej do siebie niż do niej alboscenka towarzyska we wnętrzu, alboportret. Czy mam naprawdęuwierzyć, że nie lubi pani przyrody? To za wiele powiedziane. A więc jakaś niechęć? Chyba nie wrodzona, boto niemożliwe.
Nie, z pewnością nie wrodzona. Ale i żadnaniechęć. Kiedyś namalowałam dwa czy trzy pejzaże. Dusza człowieka jest pełnawewnętrznych sprzeczności. inaczej człowiek byłby zwierzęciem. Pani Aniu, człowiek jest najpodlejszymzezwierząt, niestetypowiedział zzamyśleniem iwziął do rękijeden z obrazów, najlepszy jego zdaniem. Widniał nanim stół,na stole lampa naftowa,otwartagruba księga i dymiące cygaro w popielniczce, a wszystko to w smudze światła wpadającejz lewej strony przez nie domknięte drzwi. Światłozdaje się ożywiać teprzedmioty rzekł z uznaniem. Podoba mi się. Jak go paninazwała? Światło. Pokiwał głową, odłożył obraz i ponownie skupił 87.
wzrok na Raju. Cholerazaklął z cicha. Anna zdusiła śmiech. Czyto śmieszne, co powiedziałem? Nie, ale Kaja identycznie wyraziła się o nim. Ugryzła się wjęzyk. "Nie powinnam przypominaćmu o Kai"pomyślała. Ach tak. Czyuważa pan,że raj to w tym konkretnymprzypadku nadużycie tego słowa? Gdybym wiedział, jak rajwygląda, to bym paniodpowiedział. Założył ręce napiersiach, uśmiechnął się lekko i spojrzałna Annę. "Och, Sebastian zaczęła gozaklinać w duchu podejdź, obejmij mnie, pocałuj, proszę, czy nie widzisz, że płonę? ". PaniAniu, czy ma pani już nabywcę na. Na Raj? Nie. Na śŚwiatło. A jeśli mam? Powiedziałbym, że szkoda. Anna zagryzła wargi i spojrzała w okno. Do kiedy zamierza pan przebywać tu na wypoczynku? Dowtorku. Może udałoby mi się na ten dzień coś z tymfantem zrobić powiedziała rozmyślnie, aw duchupodjęła już stanowczą decyzję co do tego obrazu. Poważnie? Tak. Cieszyłbym się. Nabrał już pewności, że tadziewczyna pragnie odniego czegoś więcej niż przy88 jaźni. To zamglonespojrzenie, melancholia, wcześniejzaskakujące życzenie przy pianinie wszystkoto razemwzięte mówiło mu, że się niemyli. I wprawiało go w zakłopotanie, zakłopotanie zaistniałą sytuacją, gdyż mimo niewątpliwej atrakcyjności Annyczar Kai zdołał się w nim zakorzenić bardzo mocno. A poza tym nie miał już mentalności żądnego przygód młodzieńca. Wtem rozległo się cichepukanie do drzwi, a posekundzie weszła uśmiechnięta Kaja. Przepraszam rzekła Aniu, gościechcą siężegnać. Ach tak. Rzeczywiście, już późno odezwał sięSebastian, spoglądając na zegarek. Nie musi pan braćtego dosiebie powiedziała Kaja. Jakagościnna"sarknęła w duchu Anna,a Sebastianowi oznajmiła: Nie ma pośpiechu. Wyszli z pracowni. Sebastian ukradkiem uścisnąłdłoń Kai, odpowiedziała mu tym samymoraz gorącym spojrzeniem. Pięć minutpóźniej zostali tylko we troje. Kajanapełniła kieliszki winem. Może przejdziemy na "ty"? zaproponowałSebastian. Dlaczego nie rzekła Kaja, spoglądając nasiostrę.
,,Szybka jak wóz strażacki"Anna ponowniedała się ponieść emocjom. Przy okazjiutwierdziła sięw przekonaniu, żemiędzy nimi nie ma jeszcze mowyo czymś poważnym. 89.
Wznieśli kieliszki i dopełnili rytuału. Jakie są twoje wrażenia po obejrzeniu obrazów? zapytała Kaja. Rzekłbym uśmiechnął sięSebastian żeAnna się tutaj marnuje. Anna skromnie pochyliła głowę. Mogę chyba powiedziećciągnąłże jestemjużposiadaczem drugiego obrazu. Prawda, Aniu? Którego? zaciekawiła się Kaja. Mogę zgadnąć? Spróbuj rzekła Anna, zerkającna Sebastiana. Odczułanaraz dziwnie przyjemny dreszczyk, żeoto łączy ją z Sebastianem niewidzialna nić, o którejKaja nie ma pojęcia. Właśnie powiedział Sebastian ciekawyjestem, czy zgadniesz. No cóż,strzelam: Światło. Brawo! Sebastian przesunął palcem po bliźnie. Bardzo pewny ten strzał, prawda, Aniu? Anna uśmiechnęła się i nic nie powiedziała. Czyżbyśmy mieliidentycznegusty, Kaju? Zdarza się w niektórych przypadkach. Ten nowy utwór, który zagrałeś, jest naprawdę świetny odezwała się Anna, postanawiajączmienić temat,który zaczął już ją drażnić. Tomożebyć przebój. Spodziewamsię. Pozostaje sprawa tekstu, alesądzę, że moja koleżanka doskonale się z tegowywiąże dodał, zerkając na Kaję,która zatopiłausta wwinie. A jaki będzie temat? indagowała Anna. Zapewne cośodpowiedniegodo klimatu 90 melodii odpowiedział ostrożnie. Tak, zapewne zgodziła się. Masz łatwośćw pisaniuprzebojów? zapytała zaraz, po części zciekawości, po części dlatego, by dać Kaido zrozumienia, że to właśnieona, Anna, jest tutaj tą, którama niejako większe prawo zajmować tego gościa. Opowiedział jej to,co wcześniej Kai, z tą tylkoróżnicą, żeniewdawał sięw rozliczne szczegóły. Gdyskończył, Anna zaproponowała pójście na krótkispacer. Ubrali się i poszli, kierując się przez ogród nadjezioro, od którego wiał coraz silniejszy wiatr, zapowiadający zmianę pogody. Niebozaciągało sięchmurami. To jest moje ulubione miejsce spacerówwyjaśniła Anna. Twoje też? Sebastian zwrócił się do Kai. Owszem, raz kiedyś. Chroniczny brak czasu niepozwala mi na częste wędrówki. Anna odrabia jezamniedorzuciła żartem. Więcjak to właściwie jest, Aniu?
zainteresował się Sebastian. Tak lubisz obcowaćz naturą,a gdy idzie o obrazy, to. Och! żachnęła się Anna. Może nie potrafię? Nie wierzę. Zagadkowa sprawa. Coś w tymmusi być dodał z detektywistycznym zacięciem. Kaja, zauważywszy podrażnienie Anny, uznała zastosowne czym prędzej zmienić temat. Powiedziała: Ja dopiero w czasie urlopu mogę sobie pozwolićna długie spacery. Tak, wiem coś o tymrzekł Sebastian. 91.
W ubiegłym roku byłyśmy w Hiszpanii odezwała się Anna. Adokładnie? Na Costa Vasca. w pobliżu San Sebastian. Ja przed trzema laty byłem na południu. CostadelSoł. Wolał nie dopowiedzieć, iż był tam z żoną. Rozmawiająco urokach Półwyspu Iberyjskiego, zczegozrobił się wdzięczny temat, dotarli do odległegołuku jeziora, a następnie zawrócili. Gdy znaleźli się wogrodzie, Sebastian rzekł: Ładnie tutajmieszkacie, cisza, dużo zieleni,przyjemne powietrze, no iładny dom, z gustem urządzony. Całe wnętrze to pomysł Anny wyjaśniłaKaja. Prawda, że ze smakiem? Tak. Nie przesadzaj, Kaju, nie wszystko było moimpomysłem. Było, było śmiała się Kaja a dziewięćdziesiąt procent na pewno. Najwyżej osiemdziesiątprzekomarzała sięAnna, która jakby odzyskiwała wewnętrznyspokój. Była wdzięczna siostrze, że o tym nadmieniła. Wiesz, Sebastianie, z tym domem związana jest pewna tragiczna historia. Och, Anno żachnęłasię Kaja jaka historia? W moim przekonaniu to tylkoplotki, które kiedyś, dawno temu krążyły. Absolutnie ja nie daję imposłuchu. A jakie plotki? Niby w piwnicy : wyjaśniła Anna odkopano trzy szkielety: mężczyzny, kobiety i dziecka. 92 A Intrygujące szepnął Sebastianiumilkł. Wmilczeniu dotarli do domu. Czas na mnie rzekł Sebastian. Miałzamiarumówić się z Kają na popołudnie, lecz obecność Anny odwiodła go odtego. Aniu, trzymam cię zatemza słowo, gdy idzie o obraz. Dobrze. A więc, dobranoc, piękne panie. Dobranoc. Gdy wyszedł, spojrzały nasiebie pogodnie. Chyba napiję się winapowiedziała Annai przeszła do pokoju. Nalejmi też. Po chwili z kieliszkami w dłoniach siedziały naprzeciwko siebie. Co o nimmyślisz? zapytała Kaja. To pytanieprawie wyprowadziło Annęz równowagi, ale potrafiła zapanować nadsobą. "Nie dostanieszgo" pomyślała, a rzekła: Każdy facet na początku jest taki sam, miły,uprzejmy, na rękach by cię nosił, dopiero później. gdy już osiągnie to, czego chciał,zmienia skórę. Kaja zezrozumieniem pokiwała głową, po czymzmieniła temat. Annawywnioskowała, że Sebastian niepowiedział Kai, iż spotkał ją, Annę,w Wenecji.
Uznała to zawielce znamienne, Anna wstała o siódmej, będąc w miarę dobrymusposobieniu, w każdymrazie na tyle, by rozsmakowywać się wmarzeniach. Stała przyoknie. Padał 93.
deszcz. Powiodła wzrokiem po swej sypialni, któraróżniła się od sypialni Kai jedynie kolorem ścian były po prostu białe. Wyobraziła sobie,jakw tymłóżku śpi właśnie Sebastian, aże jest cały przykrytykołdrą,więc go niewidać. Otrząsnęłasię, ale marzenia nie zniknęły. Pięć minut później znalazła się w kuchni, zrobiłasobielekkie śniadanie złożone z jednej bułki z dżemem i białej kawy, po czym postanowiła posprzątaćpo wczorajszym dniu, a było tego sporo. Zajęło tojejdobrągodzinę. Przechodząc na górę, przyjrzałasię bliżejkwiatom,na które wczoraj nie zwróciławiększej uwagi. Zaskoczonaprzystanęła, gdy spostrzegła bukiet czerwonychróż. Była pewna, że takiegonie otrzymała, Sebastian wręczył jej różnokolorowe. A zatem te byłydla Kai! Ta myślją podrażniła. Mimowolnie spojrzałana drzwi sypialni siostry,a potem niechętnie ruszyłado pracowni. Minęła jejochota na malowanie. Długonie mogła znaleźć sobie miejsca,w końcu usiadłaprzy oknie. Kaja wstała dopiero po dziesiątej, choćobudziła sięprzed godziną. Miała bardzo przyjemny sen, którynieod razu uleciał z pamięci. Oczywiście śniła o Sebastianie. Na pytanie, czy gokocha, nie potrafiłajeszczedać sobie jednoznacznej odpowiedzi, wiedziała jednak, żemoże nadejść chwila, w której naglestwierdzi, żetak. Przypuszczała, była przekonana, że oprócz miłościbędzieich łączyć wiele innych wspólnych zainteresowań, które tylko pogłębiąuczucie. Skądinąd wiedziała też, że nic takszybko nie zabija miłości jak. sama 94 miłość. Wzajemnaatrakcyjność intelektualna w tymświecie ducha to swoistyzawór bezpieczeństwa zdolny wytrzymać wiele przeciążeń, z którymi zawszetrzeba sięliczyć. Tylko naiwni wierzą w idealizm. Za oknem ciągle padało. Nie lubiła takiej pogody,działała nanią przygnębiająco. W kuchni humornieco się jej poprawił, gdy stwierdziła, że wszystko powczorajszym dniu jest posprzątane. Uznała to za kolejny objaw świadczącyo tym, że Anna naprawdęwróciła do siebie, do życia. Przygotowałasobie śniadanie dokładnie takiesamo jakAnna. Jadła zapatrzona w okno. Deszcz strużkamispływał po szybach. Kiedy skończyła, przebrała się i zaglądnęła do siostry. Ta siedziała zewzrokiem utkwionym w suficie. Fatalna pogoda, co? zagadnęła Annę. Uhm. I ten wiatr. Chwilami aż gwiżdże. Nie malujesz?
Muszę pomyśleć. Jasne. Co zrobić na obiad? Obojętnie. A może zjemycoś na zimno? Dobrze. Po południu Kajarozpaliła w kominku kilkaszczap suchego brzozowego drewna. Gdy ogień wesoło zaiskrzyłi wypełnił pokój przytulnością, sięgnęłapo książkę iusiadła w swej ulubionej pozycji. Niepotrafiła sięjednak skupić nad lekturą,myślami biegła ku Sebastianowi. Najchętniej wsiadłaby w taksówkę i pojechała do niego. Porozmawiać. O czymkolwiek. Tylko porozmawiać. A może nie tylko? Kiedy wpewnym momencie włączyła radio, trafiła akurat najego Namiętność w instrumentalnym wykonaniu. 95.
Mimo woli ogarnęła ją melancholia. Cóż może działać bardziej rozbrajająco na człowieka niż muzyka? Sygnał telefonupoderwał ją na nogi. Była pewna,że to Sebastian, choć niepodawała mu numeru telefonu. I nie pomyliła się. Dzień dobry, Kaju. Dzień dobry. Spotkajmy się. Więc przyjedź. Chcesz tego? Tak. Na pewno? Tak. Mówisz poważnie? Tak. A... tęsknisz choć trochę? Tak. ... Mocniej niż trochę? Tak. Nie kłamiesz? Nie. Czy narzucam cisię? Nie. Kaju, chyba przyfrunę. Zrób to. Odłożyła słuchawkę, podeszła dookna i uśmiechnęła się. Nie minął kwadrans, gdy przed domem zatrzymałsię niebieski polonez, a po chwili Sebastian stanął wholu. Jakiś czas milczeli, nie odrywającod siebiewzroku. Jego ręka wolno powędrowała ku jej twarzy. Kaju. Dotknął jej ust,najpierw ostrożnie,delikatnie, a 96 potem wtopił się w nie,kipiąc wewnętrzną radością. Kaju. wiesz, że cię pokochałem. Nic nie mów. Zaczęła oddawać mu pocałunki. ... do szaleństwa. Stracili poczucie czasu, raptem było to pięć minut,po których przeszli do pokoju. Ogień zauważył Sebastian. Zarazprzyjemniej, prawda? O wiele przyjemniej. Anna maluje? Zerknąłna galerię. Nie, jest u przyjaciółki. Sebastian zwrócił uwagę na leżącą nafoteluksiążkę. A jednakci przeszkodziłem, prawda?
Och, nie mów tak, wcale nie przeszkodziłeś. Coś ponownie pchnęło ichku sobie, ale na krótko tymrazem, gdyż dał się słyszeć trzaskotwieranej furtki. Anna wraca powiedziała. Usiądźmy. Domyśla się, prawda? Naturalnie. ...,,Ale ty się nie domyślasz, rzekł w duchu żeona również darzy mnie czymś więcej niż przyjaźnią". Niebawem drzwi się otworzyły i weszła Anna. Niebyłajuż zaskoczona widokiem Sebastiana, gdyżwcześniejzauważyła jego samochód. Jak widzisz, Aniu, mamy gościa. "Mamy" pomyślała Anna zsarkazmem i przywitała się z nim. Ten nawet się nie łudził, że jejuśmiech jest szczery. 97.
Idę zaparzyć kawę powiedziała Kaja wstając. Napijesz się również, prawda? zwróciła siędo Anny. Tak. Odprowadziła wzrokiemsiostrę i stanęła przy kominku, by rozgrzać dłonie. Chłodno? A może mroźno? Sebastian próbował wysondować nastrój dziewczyny. Tak sobie odparła przez ramię,czując lekkiewypieki napoliczkach. Co z obrazem? Czy już. Niespodziewałam się, żedziś przyjdziesz przerwała mu z uprzejmą oschłością. Ja też nie. Uważnie obserwował jej reakcję. Ale do wtorku jest jeszcze trochę czasu. Widzęaparat, zajmujesz sięrównieżfotografią? Kiedyś, teraz mniej. Miałam nawet ciemnię. Podeszła do okna i wpatrzyła się w deszcz i drzewauginające się pod naporem wiatru. A więc jeszcze jedno zainteresowanie. Sporojak na jedną osobę. W pewnych sprawach. bywa to bez znaczenia. Tak,zapewne. Coś nie masz humoru, to tapogoda, co? Wczorajbyłaśweselsza, znacznie weselsza dodał. Tak, ta pogoda - ucięła sucho. Ale to też natura, więc. Och, znowuo tym przerwała mu z irytacją. Zamilkli na dłuższy czas. Wreszcie Sebastianrzekł: A jednaksię uśmiechnij. Trochę słabo. O, jużlepiej, choć to jeszczenie to, co wczoraj. Jak to dobrze,Anno, że na przykład brakhumoru można śmiało 98 zrzucićna pogodę, prawda? Już sobie wyobrażam/coby się działo, gdyby nagle pogody zabrakło. To miał być dowcip? mimo woli roześmiałasię. Skorocię rozśmieszył. Weszła Kaja, niosąc na tacy filiżankiz kawąorazciastka. Słyszycie? Wiatr corazsilniejszy. I burza nadciąga. Rzeczywiście potwierdził Sebastian izerknąwszy na Annęodniósł wrażenie, że jej nagle posmutniałe oczy zostały jakby uwięzione w bryle krystalicznego lodu. Wkrótce siedzieli wszyscy razem, rozmowa potoczyła się na różnetematy. Anna nie była zbyt zapaloną rozmówczynią, bardziej zajmowały ją własne myśli.
Zastanawiała się, jak ostatecznie się utwierdzić,by mieć czarnona białym, że Kaję i Sebastiana łączyjuż coś więcej niż przyjaźń. Wreszcie znalazłasposób,dość podstępny, ale by go zrealizować, musiała poczekać na odpowiedni moment. A taki się nadarzył,gdy Sebastian zainteresował się bliżej zawodem Kai. Wstała i podeszła do gramofonu. Przebierając wkolekcji płyt, wyciągnęła longplay Iglesiasa. Gdy rozległasię muzyka, skręciła nieco potencjometr głośności i dyskretnie uruchomiła kasetowy magnetofon zwbudowanym mikrofonem, nastawiając oczywiścienagrywanie. I wróciła na miejsce. Na jakiś czaswłączyła się do rozmowy, a potem się wymknęła. Mocno trzasnęła drzwiami łazienki, tak, by wyraźnieusłyszeli wpokoju. Usiadła na brzegu wannyi zamknęłaoczy. Intuicja podpowiadała jej, że prawda 7 99.
będzie bolesna. Co wtedy? Tego jeszcze nie wiedziała. Jej myśli stopniowo kierowały się ku siostrze. Zawszeżyły zgodnie, nigdy nie wchodziły sobie w drogę. Zresztą i teraz trudno by o tym mówić, lecz Annainaczej na to patrzyła. Wróciładopokojupo kilku minutach. Nie wyglądało nato, byjej podstęp został odkryty. Kaja tryskałapogodąducha,a on sprawiał wrażenie nie mniejzadowolonego. Teraz pozostawało Annie tylkowyjąćtaśmę i odsłuchać. Okazja nadeszła prędko. Bawciesię dalejrzekła Kaja a ja zajmę siękolacją co powiedziawszy wyszła, równo z grzmotem, który aż wstrząsnął domem. Sebastian podszedł do okna,Anna sprytnie wykorzystałamoment, by wyjąć taśmę. Spójrz, Aniu, chyba oberwanie chmury. Tak. Leje jak z cebra. Przepraszam cię. muszę wyjść. Oczywiście. Gdy tylko zniknął, pospieszyłado sypialni, gdzieprzy łóżku miała radiomagnetofon. Nerwowo włożyła do niego kasetę, przewinęła i włączyła odtwarzanie. Hiszpanśpiewał dość głośno, ale rozmowa w tlesłyszalnabyła nie najgorzej. Wreszcie moment, kiedywychodziła do łazienki. Zagryzławargi, zacisnęłapięści. Czuła się tak,jakby ważyły się jej losy. Wsłuchałasię w rozmowę: ... Jesteś przede wszystkim pragmatyczką. Przecież nie dyktatorką śmiała się Kaja. Projektuję i robię coś, w czym każda dziewczyna może sięśmiałopokazać na ulicy bezwykrzesywania z siebie całejodwagi. Tę powinno się zachować na inne okazje. 100 Inne? Jakie? To tajemnica. Słusznie. Kobieta bez swoich słodkich tajemnic niebyłaby kobietą. Doprawdy? Kaju. jeszcze coś powinienem ci powiedzieć. Wcześśniej wypadłoby to chyba niezręcznie. Mam córeczkę,mieszkaoczywiście ze swoją mamą. ja nie mógłbym jejzapewnić warunków. Ale kocham ją bardzo, odwiedzamją, zabieram dosiebie, chodzimy na spacery. To dobrze,że kochasz swoje dziecko, że starasz sięniestracić więzi. Oto ona. Śliczna. Jak jej na imię?
Julia. Bardzo romantycznie. Ja niemam dziecka. nigdynie miałam. Może i dobrze. nie wiem. Takbardzo się zawiodłaś? ... Uhm. A ty? Uhm. Kaju. Mój Boże,Kaju. takcię pokochałem. Nie mów nic. We wtorek wyjeżdżam. Odwiedzisz mnie? Jeśli tylko chcesz. Może być czwartek? Oczywiście. Mieszkam na Fredry. Napiszę ci,i telefon. Proszę. Dziękuję. Sebastian. nie zrozum mnie źle, ale. jakoś nigdynie miałamszczęścia do przypadków, anaswłaśnie. Pojmujesz? Tak. Powiem ci więc, że. że zależymi na tobie. Musisz w to uwierzyć, musisz. Kaju. Och, Seb. Annawraca. 101.
Anna z pasją wyłączyła magnetofon. O iledotądjednak podświadomie trochę się łudziła, o tyle teraznie miała żadnych wątpliwości. Cios w samo serce,groźniejszyniż uderzenie sztyletem. Wpatrywała sięw magnetofon z taką siłą, jakby chciała gozniszczyć. Wyciągnęła rękę,ale tylko po to, by przewinąć taśmęi jeszcze raz odsłuchać. Wytrzymała zaledwie do połowy. Ukryła twarz w dłoniach. Potężny grzmotzaoknem postawił ją na nogi. Przez chwilę wpatrywałasię w lustro,by zapanować nad sobą, a potem podeszła do drzwi. Sebastian stał przy regałach z książkami. W rękutrzymałjakiśalbum o malarstwie i wertował go z wolna. ,,Czujesz się tu jak u siebie" sarknęła Anna w duchu. Prawda, Aniu, że z książką niesposób się nudzić? Prawda. Czy coś się stało? Jakbyś zbladła. Chyba nie zobaczyłaś upiora za oknem? Czy widać, że. zbladłam? Troszeczkę. Świetny jest tenalbum, świetny. Odłożyłgo i wskazał napianino. Zagramy coś? Nie, niemam ochoty,ale jeśli chcesz,proszębardzo. Czujsię jaku siebie dodała i usiadła przy kominku. Dziękuję. Podszedł dopianinaicicho zacząłgrać swój najnowszy utwór,udoskonalając cośprzy nim co pewien czas. ,,Zwracasz się do mnie wyłącznie jak do kobiety, z 102 którą można rozmawiać tylko o muzyce, malarstwiemyślała rozżalona. Niepodobam ci się. Ona jestpiękniejsza. Bardziej kusi cię jej ciało niż zawartośćmózgu. Owszem, nie jest głupia, ale. to mnietraktujesz jak głupiutkądziewczynkę. Dla niej masz czułość, serce, wszystko. Po jaką cholerę musiałam cięspotkać! ". Sądzisz, że ta fraza jest lepsza przy końcówcerefrenu? zapytał przez ramię,nie przerywając gry. Proszę? Przepraszam, myślałem, że słuchasz. Pytałemo końcówkę refrenu; czy ta fraza jest lepsza? Posłuchaj.
"Idź do diabła! " pomyślała. ... a teraz ta. Tak, ta jest lepsza. Też mi się tak wydaje. No widzisz, będzieszmiała jakiś udział w tejpiosence. "Udział syknęła w myślach. Idiota. Pewnie. pewnie dla niej jąprzeznaczysz. dla niej ją napisałeś. Tak,dla niej! Dla niej! A dla mnie słówka, pustesłówka. ładnie pani maluje, świetnie pani gra,ifotografia też? A ją będziesz kochać. Nie przeżyję". Kolacja, moi mili! Kaja pokazała się wdrzwiach, promieniejąc radością. "Boże,jaka ona szczęśliwa" pomyślała Anna. Przeszli do jadalni. Mam nadzieję odezwała sięKaj a że kolacja będzie ci smakować, Sebastianie. Ja nie mam nadziei, jato wiem. Już wczoraj sięzastanawiałem, któraz was tak wspaniale gotuje. Obie odpowiedziała Kaja. 103.
Tak też przypuszczałem. No,no zaczął żartować coś za wiele macie w sobie tych dobrych cech,bo tak: różnorodność zainteresowań, talent kulinarny, gust i smak, życzliwość, uroda. Wybaczcie, jeśli czegoś nie wymieniłem. Ale to i tak wystarczająco wiele, abyśmy były podejrzane odcięła natychmiast Kaja. Prawda? Sebastian przybrał komiczny wyraz twarzy. Tego niepowiedziałem. Ale pomyślałeś zapewne nie ustępowała Kaja. Przyjmij więcdo wiadomości, że jesteśmy kłótliwe,zawistne, rozpieszczone, nieuczynne, pamiętliwe. Czy zapomniałam o czymś, Aniu? Nie, chyba nie. W każdym razie wystarczy, by nastraszyć kilku mężczyzn. Kaja bawiła sięwybornie. Niewidziałem jeszcze medalu,który miałby tylko jedną stronę! Mamyjednaknieskromnąnadzieję, że miałeś na myśli wyłącznie medal złoty, prawda, Anno? Anna tylko się uśmiechnęła. Takzgodził się jak już być, to najlepszym! Nagle za oknem zajaśniało, a następnie rozległ siępotężny grzmot, który aż poderwał Kaję na krześle. O, Boże! krzyknęła. Myszy się nieboję, ale burzy tak. I ciemności. W tej chwili zgasłoświatło, również naulicy. Ale heca! Powiedziałam to w złą godzinę. Poszukam świecyoznajmiła Anna i wyszła do kuchni. Z wyraźną nerwowością pocierałazapałkami o pudełko, by dopiero za czwartym razem 104 świece zapłonęły. Już miała wyjść, gdy jej wzrok padłna dużynóż leżący na stole. Światło świec odbijałosię w jego błyszczącym ostrzu. Przez kilka sekund tenblaskprzyciągał Annę niepojętą siłą. Nie odstawiającświecznika, wzięła nóżdo ręki i mocnozacisnęła dłońna rękojeści, poczym przyłożyła go płasko do piersiniczym relikwię. Tężała na twarzy, oczy stawały siędziwnie szkliste i nieruchome. Nie myślała o niczym. Miała uczucie,że zapadasię w otchłań, pustkę. Kolejny grzmot wyrwał ją z tego odrętwienia. Wolno,ostentacyjnie odłożyła nóż i spokojnie weszła z zapalonymi świecami do pokoju. Zaraz przyjemniej westchnęła Kaja.
Naprawdę boisz sięciemności? zapytałSebastian. I ciszy w niej uzupełniła. Pewniesięuśmiejesz, gdy ci powiem, że zasypiam przy zapalonejlampce i włączonym radiu. To prawda, Anno? Tak. Rozrzutność godna pochwały westchnął Sebastian. Wobec tego polemizowała Kaja niewiem, czy dobrze będzie, jeśli powiem, że Anna zwykle do mnie zagląda i, jeżeli już śpię, gasi światłoi radio. I słusznierzekł Sebastian lepiej być zabezpieczonym z obu stron. No i mamy kolejną cechę. Kolekcjoner żachnęła się Anna nieco podrażniona. Coś trzeba zbieraćzauważyłalbo znaczki,albo numizmaty,albomoździerze. 105.
Albo kobiety! pomyślała Anna. Bo z ciebiejest zwykły podrywacz, a nie żaden porządny człowiek". W ten nieprzyzwoicie prosty sposób próbowała uprzedzićsię do niego, ale efekt tego był więcej niżmizerny; poszłaby za nim nawet, gdyby okazał sięuwodzicielem. Zaoknem ponownie zajaśniało i kolejny grzmotzatrząsł posadamidomu, agdzieś na górzehuknęłaokiennica. To chyba u mniepowiedziałaAnna. Pójdę zobaczyć. Wzięłajedną świecę i wyszła. Gdy odgłosjej kroków rozległ się na schodach, Sebastian rzekł: Z tą bojaźniąto żart, prawda? Nie. Naprawdę boję się ciemności. A nie. samotności w tym piekielnym mroku? Może? To chciałeś usłyszeć? Może? Przesunął rękę po obrusie. Kaja uchwyciła ją mocno. Tymczasem Anna zamknęła okiennicę w pracowni, która istotnie łomotała na zawiasach, i zajrzała doobu sypialń. Tu było wszystko w porządku z oknami. W pokojusiostry zabawiła dłużej zainteresowałyją nagle kosmetyki na toaletce. Prawie z nabożnymskupieniem brała je kolejno do ręki i wchłaniała zapachy. Wprawdzie w jej sypialni znajdował siępodobny zestaw, ale ten, teraz, nabrał dla niej jakgdyby innego znaczenia. Wreszcie wyszła. W chwili gdy pokazała sięw drzwiachjadalni,Sebastian zaczął opowiadać jakiś dowcip, co sprawiło,iż poczuła się jak prowincjonalna przyzwoitka, naktórej widok wszystko wraca do chwalebnego dysta106 nsu. Mimo woli musiała sięroześmiać, gdyż puentaokazała sięnader dowcipna, ale jej śmiech nie byłwstanie przelicytować śmiechu Kai, która wybuchłaniczym wulkan wyrzucającyz siebie pióropuszognia, dymu i kamieni. Niebawem rozbłysło światło. Nareszcie! ucieszyła się Kaja. Zaraz inaczej świat wygląda. A propos ciemności rzekł Sebastian opowiem wam, jaka zabawna przygoda spotkała mnie wubiegłym roku w Amsterdamie. Anna miała już tegowszystkiego dość. Z każdąminutąwzbierała w niejcoraz większagorycz, najchętniej wyszłaby, trzaskając drzwiami. Niechbywiedzieli! Wstali od stołu, gdy zegar wybijał dziesiątą. Sebastian nie kwapił się do pożegnania, aczkolwiek z przyzwoitości spojrzał na swój naręczny zegarek. W miłym towarzystwieczasbiegnie z prędkością światłarzekł.
Azatem ubodzy ci ludzie, którzy. tak szybkożyją powiedziała Kaja. Usiądźmy przykominku. Anna nie miała ochoty robić z siebie damy dotowarzystwa, a jednak nie zdobyła się nato, by zostawić ich samych. Dobrą godzinęzabawili przycieple iblaskuognia, rozmawiając o nieprzyzwoicie banalnych sprawach. W pewnym momencie rozśmieszyłotoAnnę, pomyślała bowiem, żegdyby nie jej obecność, jakże bardziej płomienny byłby temat ich rozmów i spojrzeń. Ponieważ deszcz już nie padał, obie odpro207 .
wadziły go do samochodu. Do wtorkuzatem powiedział. Mam nadzieję,Aniu, że obraz stanie się moją własnością. ,,Znowu ten cholernyobraz! " pomyślała Anna. Postaram się rzekła, a w myślach dodała: "Zrobię ci niespodziankę". Gdy tylko odjechał, wróciły do domu w milczeniu,każda myśląc o nim na swój sposób. Poczytamjeszcze zdecydowała Kaja. W odróżnieniu odpopołudnia nabrała ochoty do lektury. Idę spać oznajmiła sucho Anna i poszła dosypialni, by niebawem zejść do łazienki. Wcale niespojrzała na zaczytaną siostrę, ale od myśli o niej niemogłasięopędzić. Gdy znalazła się wwannie, odczuła nagle pewne podniecenie. Takszepnęła,patrzącw lustro we wtorek spojrzysz na mnie inaczej,Sebastianie. Tylko słabi się poddają, a silni zawszeznajdą sposób, nie ten, to inny. Po wyjściu zwodydługo wycierała ciało szorstkimręcznikiem,znaczniedłużej niż zazwyczaj. Wracając wpatrzyła się w zaczytaną siostrę. Wydała się jej w tej chwili uosobieniem idyllicznegospokoju, który nagle zaczęła pojmować jako swoistewyzwanie. Chciała powiedzieć ,,dobranoc", ale nieumiała się na to zdobyć, chyba poraz pierwszy. Przez moment po wejściu do sypialni odczuwałaztegopowoduwyrzuty sumienia, lecz gdy jej spojrzenie padło na magnetofon, wszelkie wyrzuty rozpłynęły się jak nocne zmory po przebudzeniu. I o czymśsobieprzypomniała: zamiast się położyć, zeszła na dółi stanęła przy regałachz książkami. Zebrało ci się na czytanie? zdziwiła się Kaja. 108 Uhm. Gdzie to zapisać? zażartowała. ,,A zapisz sobie, gdzie chcesz" warknęła w myślach i bez większego zastanowienia wzięła ,,Lalkę"Prusa,którą niegdyś już czytała z wielką pasją, niemogąc pojąć,jak mogłoistnieć coś takiego, jak Izabela Łęcka. Odchodzączahaczyła wzrokiem o stojącąna jednej z półek fotografię,na której widniała zsiostrą; miały wtedy po kilkalat. ,,Już wówczas byłaładniejsza"pomyślała,postrzegając przy okazji, żenigdy dotąd nie zazdrościłajej urody. Samo życie westchnęła Kaja i przeciągnęłasię leniwie. Co takiego? , .Lalka''. Gdyby ją dzisiaj napisać, wyglądałabybardzo podobnie. Tak, chyba tak powiedziała i otworzyła książkę. Nie miała jednak zamiaru czytać, nie poto tuzeszła. Mniej więcej co minutę przewracała kartkę, aprzez cały czas dyskretnie obserwowałaKaję, na którejtwarzy malowała się błogość. Jej spokój drażnił jącoraz bardziej, ona ją drażniła.
Ilekroć Kaja poruszała głową, Anna momentalnie opuszczała powiekii automatycznie jakby pokorniała. WreszcieKaja skończyła czytać,a niebawem udała się spać. Dobranoc, Aniu. Dobranoc. Anna odczekała trochę by zespokojem przystąpić do podjętego zamierzenia. Torebka Kai leżała w holu przy lustrze, w niejspodziewała sięznaleźć kartkę z adresem itelefonemSebastiana. Nie pomyliła się. Czuła się jak złodziejka, 109.
nigdy bowiem nie zdarzyło się jej zaglądać do osobistych rzeczy siostry. Przepisującstwierdziła, że pismoSebastiana jest ładne na swój sposób takie ostre,zdecydowane, męskie. W poniedziałek przed południem Sebastian ponownie znalazłsię wmiasteczku. Najpierw wstąpił dobanku, gdzie podjął pieniądzena kupno obrazu, anastępnieudał się na pocztę,by zadzwonić do swejkoleżanki poetki. W pobliskim kiosku kupił gazetę i ruszył w stronęswego samochodu. Gdy zza rogu przecznicywyłoniłasię znajoma lancia, zwolnił kroku i uśmiechnął się. Kajadostrzegła go i zatrzymała się przy krawężniku. Przeszedł przez jezdnię. Miło cięwidzieć, Kaju rzekł. I jasię cieszę. Atak namarginesie: jeszcze raz,a w przypadki przestanę wierzyć! Ja również. Wsiadaj. Chcesz mnie porwać? Obawiam się, że nie mam nato czasu. Lepiejjednakbyłoby dla mnie,gdybyś wsiadł. Doprawdy? Wdzięczna nutką zagrała nastruniejego męskiej próżności. Tak energiczniepotrząsnęła głową. Właśnie wyłoniły się zza węgła ,,smerfy" wyjaśniała,patrząc w lusterko wsteczne jaktu dojdą, a jajeszcze będę stała, zapłacę za tę przyjemność. Ach tak. Widzę, że posmutniałeś? 110 Za to ty bawisz się dobrze. Troszeczkę. Wsiadaj. I rozchmurz twarz. O... tak.. Dobrze dodała i ostro ruszyła. Sebastian popatrzył na nią nie bez przyjemności; niby drobiazg z tymżartem,ale znowu mu zaimponowała. Mamdziś dużopracy podjęła. Za dwiegodziny muszę być w Bydgoszczy, a o siedemnastej wToruniu, wrócępewnie przed północą. To już teraz jedzieszdo Bydgoszczy? Pięćdziesiątkilometrów? Powiedzmy; że chciałem. Tak, odgryźć się. Niech więc będzie remis i roześmiawszy się dodała: Skoro już tu jesteś,pokażęci moją firmę. Nie chcę być ci kulą u nogi. I wcale nie będziesz. Po prostu puszczę cię samopas, a ja będę robić swoje, u mnie czas droższy odpieniędzy. Oto dyskretny urok burżuazji westchnął. Nieda się ukryć. Wkrótce znaleźli się na miejscu.
Dość okazale towyglądarzekł Sebastian. Będzie jeszcze okazalej. Międzyinnymi wtejsprawie wybieram się do Bydgoszczy. I to ma być ta sprawiedliwość ironicznerozżalenie Sebastiana mogło schwycić za samo serce. Jakiejśtrzeba jednak hołdować,inaczej nic bynie istniało. Czy pamięta pan, co powiedział Wokulski na pytanie poczciwegoRzeckiego o sprawiedliwość? Niestety, nie czytałem ,,Lalki". Przepraszam, 111.
Kaju urwał, jakby nagle coś go ukłuło w serce ale powiedziałaś. "pan"? Kaja otworzyła szeroko oczy i znieruchomiała. Rzeczywiście szepnęła. Widać że. Nieważne, przepraszam, jeślipoczułeś się głupio. Nie ufaszmi, prawda? To za wiele powiedziane. Nie myśl już o tym,dobrze? Dobrze. Co więc z tym Wokulskim? Twarz Kai pojaśniała. Nie tak szybko. Najpierw muszę ci dać burę zato, że nie czytałeś "Lalki": to wstyd! A więc Wokulskipowiedział w ten mniej więcej sposób, że sprawiedliwość jest wtedy, kiedy silni mnożą się i rosną, a słabiginą, inaczej świat stałby się domem inwalidów. Mechanizm jak w przyrodzie. Tyle że zawistny. No chodź, rozejrzyj się, jeślimasz ochotę. Wysiedli. W drzwiach budynku pokazał się zaopatrzeniowiec, ów dwumetrowy mężczyzna. Nic nie wspominałaś szepnął Sebastian że masz ochronę osobistą. Kajastłumiła uśmiech. Zatrudniam go z innego powodu odparłarównie cicho świetnie radzi sobie z facetamiz urzędu skarbowego. Ach! Wkrótce Sebastian poznał drugieoblicze Kai i musiałprzyznać, że stanowczośći typowo męska energia nic nieujmują jej kobiecości. Kiedy godzinę później wsiadali do wozu, powiedział: Podziwiam cię. Nie znam się na twej pracy, ale 112 zdaję sobie sprawę, że nie jest tolekki kawałek chleba. Jeśli chcesię do czegoś dojść,to trzeba się nastawić na wszystko, co najgorsze, a potem już możnawytrzymać. Stresów nie miewasz? Mój Boże! Aletakie życie widać miałam pisane. A poza tym nie ma nicgorszego, jak robićcoś,czegosię nielubi, wtedy obie strony sąniezadowolone, jestjak jest, a odstresów i tak nie można się opędzić. Cóż zażartował podobno za każdą fortuną kryje się zbrodnia. "Lalki" nie czytałeś, ale Balzaka to znasz rzekła z udanym wyrzutem i przekręciwszy kluczyk,wolno ruszyła. Sebastian wpatrzył sięw Kaję. Może wybierzesz się zemną, Sebastianie? Do Bydgoszczy iTorunia? Myślę, że tamjużnaprawdę bym ci tylko przeszkadzał. Nie nalegam. Dlaczego przyglądasz mi się takbadawczo?
Coś nie tak z moją twarzą? Wszystko w porządku. Po prostu fascynujeszmnie. Och, przestań, bo się zarumienię jak mała dziewczynka. Kaju. chcę ci powiedzieć, że jesteś naprawdęwspaniała. Gdzie masz swego poloneza? zapytała,starając się nie okazać uśmiechu, co nie bardzo jej wyszło. Jednak chcesz się mniepozbyć. Dojeżdżali do skrzyżowania z drogągłówną. Kajaenergicznie skręciła w lewo, kierując się w stronę 113.
Bydgoszczy, i nacisnęła mocno gaz. To jest porwanie! zdusiłokrzyk. Jak na porwanego nie krzyczysz zbyt głośno. Nic nieodpowiedział. Właściwie był zadowolony ztak nieoczekiwanego obrotu sprawy, cieszył się, żespędzi z nią cały dzień. Po chwiliwłączył radio, a że zgłośników popłynęła jedna z jego piosenek, zgasił je. O nie! zawołała Kaja ienergicznie przekręciłagałkę. Muzyka popłynęła ponownie. Tutajjarządzę, mój panie rzuciła żartem. Sebastian uniósłręcew wymownym geście i rozsiadł się wygodnie. Jechali w milczeniu. Kaju położył rękę na jej dłoni dobrze czujęsię przy tobie. Ja również. Myślisz, że jest możliwe,ażeby było takzawsze? Wszystkojest możliwe, ale o wszystko trzebazabiegać iwszystko trzeba pielęgnować. Wiesz, momentami obawiam się przyszłości. Ja również. Może to dobry znak? Może. Chyba los chciał, abyśmysię spotkali. Nie wiem. Umilkła skupiona, zastanawiając się, po której nocy już go niezobaczy. Mimo wszystko była nieufna,choć również mogłaby wyznaćmu swą miłość. Resztę drogi jechali nie odzywając się ani słowem. Dopiero na ulicach Bydgoszczy zaczęli rozmawiać,ale na inny temat. Kaja zaparkowała na WełnianymRynku. Teraz będziesz na mnie zły powiedziała z 114 uśmiechem gdyżchcę ci dać wolne do piętnastej. Spodziewałem się czegoś takiego, więc zły niebędę. Zawsze bywasz tak przewidujący? Nie. O piętnastej zapraszam cię na obiad. Ty mnie? Skoro cię porwałam, muszę ponosić tego konsekwencje. Bądź więco tej porze w "Karczmie Słupskiej", ona znajduje się. Mam język. Zapomniałam. Opuściła powieki i zamknąwszy usta, wciągnęła lekko policzki. Boisz siętychprzechodniów? Nie wyglądają na groźnych. W takim raziedo zobaczenia o piętnastej. Pocałował ją w usta, a potem już wysiedli. Kajaskierowała się naulicę Poznańską, Sebastian podążyłWełnianym Rynkiem w stronę ulicy Długiej.
Zrobiwszy kilka kroków odwrócił się, gdyż nie mógł odmówić sobieprzyjemności popatrzenia na oddalającą sięKaję, która zwiewnie lawirowała między przechodniami. , .Czy będzie również wspaniałążoną pomyślał jak jest kobietą? ".Bo żekochanką będziecudowną, nie miał co dotegonajmniejszych wątpliwości. Uśmiechnął sięi ruszył wolno dalej, a Wyobraźnia niosła go w coraz odleglejszą przyszłość, w którejwidział się anielsko szczęśliwym. Nie znał zbyt dobrze tego miasta, kilka lat temu byłtu przejazdem. Tui ówdzie wstępował do sklepu, nicjednak nie kupując. Przeszedł Stary Rynek, gdziechmary zadomowionych gołębi dreptały spokojnie 8115.
pośród licznych ludzi na dużym, czworobocznymplacu, i mostem nad Brdą kroczył dalej, a natknąwszy się na księgarnię "Współczesną", wstąpił do niej. Krótkoprzed piętnastąznalazł się w restauracji izająłwolny stolik przy oknie. Zakupione w księgarniksiążki położył obok. Pojawieniesię Kai miało w sobie tyle witalności, żeporównanie tego z czymkolwiek byłoby zabiegiemkarkołomnym. Sebastian nie znał słowa, które bymogło w pełniją wyrażać, nie tylko w tej chwili. Ale ta Anna, ta jasna leczmroczna postaćw jegoumyśle. Dobrymmęskimzwyczajemwstał z krzesła, kiedyKaja zajmowała miejsce. Jej wdzięczne spojrzenie powiedziałomu, że docenia to, oczym tak wielumężczyzn zapomina przy kobiecie. Mamnadzieję, że nie nudziłeś się zbytnio rzekła pogodnie. Ani trochę, Oczywiście. Mężczyzna zawsze sobie poradzi. Czy to zarzut? Zarzut? Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie nazarzuty? ,,Mój Boże pomyślał z radością ona myśli omnie naprawdę poważnie, a nie jak okochankumiędzyjednym interesem a drugim". Tak,trochęza wcześnieprzyznał. Oczywiście. Dopiero piętnasta. Piętnasta dwie! Nie bądźmy drobiazgowi. Tam, gdzieliczą sięminuty, uciekajągodziny. Skinął ze zrozumieniem głową, choć nie miał poję116 cia, codokładnie chciała przezto powiedzieć. Kajaspojrzała przelotnie na opakowane książki, po czymsięgnęła po jadłospis. Uwielbiam ryby rzekła. Ja również. Uniosła głowę iodłożyła jadłospis. Co wybrałeś? Karpia a la Radziwiłł. Wielkie nieba, ja to samo! Jak interesy? zapytał po zamówieniu potraw. Nie najgorzej. A może to ja przyniosłem ci trochę szczęścia? Nie sądzę. Nielubię byćuzależniona od kogoś,choć trudno tegouniknąć w pewnych sytuacjach. Tak więc gdybyś istotnieprzyniósł mi dziś trochęszczęścia, to nie przyznałabym się do tego. Chyba cię rozumiem. Cieszę się. Zdaje się, że zawsze wiesz, czego pragniesz wżyciu. Muszęcię rozczarować. Jestem tylko kobietą, awięc.
Wybaczjednak, nie odpowiada mi ten temat. Czegóż nie wybacza się kobiecie. Wszystko? Wszystko. Do czasu, prawda? Toty powiedziałaś. A typomyślałeś. Jakiś czas milczeli w badawczym spojrzeniu. Tak rzekł. Mimo wszystko, Sebastianie, szczerość to nie117.
kiedy dobra rzecz. Jeśli w Toruniu pójdzie mi podobnie, to będę mogła powiedzieć, że miałam udanydzień. A na razie zanosi się na to, że przyjdzie mipojechać na kilka dnido Francji. Kiedy? Jeszcze nie wiem dokładnie, może w maju, może wcześniej. Interesy? Tak. Ale znajdę trochę czasu, bytam odpocząć. Co to za książki, mogę zobaczyć? Oczywiście. Sięgnęła po nie wchwili, gdy pojawiła się kelnerkaz obiadem. Coś takiego! "Lalka"! Kaja nie dawała wiaryoczom. Widaćtrafiły cięmoje słowa, co? Bo zacznęwierzyć, żemam darprzekonywania. Ależ masz. Niestety. Gdybym coś takiego miała, byłabymnajnieszczęśliwszą kobietą na świecie. Proszę? Jakim cudem? Po prostu. Wcale by mnie nie cieszyła pewność, że wszystko, czego się podejmę, spełnia się pokilku moich słowach. A gdzie emocje? Do licha! Prawda? Zaraz, czegoś tu nie rozumiem. To dlaczegopowiedziałaś "niestety"? Z zasady. Bo jestem kobietą dorzuciła z humorem. O przewrotności duszy kobiecej! Jedzmy nasze ryby. Uwielbiam rybę. Odłożyłaksiążki i sięgnęła po widelce. Gdy przeczytasz 118 "Niebezpieczne związki", to siędopiero przekonasz,jak przewrotną potrafi byćkobieta. Czytałem. Kupiłem ją dlatego, że mi się strasznie podobała. Przeczytamją raz jeszcze. Rozumiem. Na pewien czas zamilkli rozkoszując się smakowitą rybą. Przyznajjednak odezwała się że wolałbyśnie mieć do czynienia z taką kobietą, jak markiza deMerteuil. No tak, przyznaję. Ale trochę przewrotnościdodaje kobiecie uroku. Zwłaszcza w książkach, prawda? O, nie!
W życiu też. Tak? To dobrze. Ponownie umilkli. Zauważyłem odezwał się Sebastian że ty iAnna maciesporo wspólnych zainteresowań. Nie aż takwiele. Różnimy się znacznie w sposobie patrzenia na życie, w temperamencie, ale niekłócimy się z tego powodu, zawsze potrafimy znaleźćwspólny język. Tak, zawszesię jakośporozumiewamy. Raz ona mnie wyciąga z podłego humoru, razjest odwrotnie. Onama swoje sprawy, jaswoje. umilkła i skupiła się na jedzeniu. "Nie masensu,abymwspomniała o chorobieAnny mówiła sobiew duchu przynajmniej na razie nie musi o tymwiedzieć". Skończyli jeść prawie równocześnie. Kaja skinęłana kelnerkę i sięgnęła po torebkę. Sebastian takżezanurkowałręką do kieszeni. Zostaw upomniała go ja zapraszałam. 119.
Ależ. Żadnego ależ. Wobec tego ja zapraszam cię na kolację wToruniu. Przyjęłabym to z zadowoleniem. przerwała,by spojrzeć na podsunięty przez kelnerkę rachunek, który zapłaciła, zostawiając jej przyzwoity, lecznie za wysoki napiwek . hm, o czym mówiłam? Że nie jesteś zadowolona z mego zaproszenia. Doprawdy? Mam nadzieję,że przekręciłeś mojesłowa. całkowicie nieświadomie. Co takiego? Chcesz przez to powiedzieć, że cośnie tak z moją pamięcią? No trudno. Wyciągnęłam tylko wniosek, myślę, że w bardzo grzecznej formie dodała z lekkąironią. Zdaje się, że przy tobie naprawdętrzeba uważać, co się mówi. Wcalenie trzeba. Ale wtedy nie należy miećpretensji o konsekwencje z tego wynikające. Jesteś wspaniała. Chyba już to raz powiedziałeś. Do rzeczyjednak:w Toruniu będziemynaproszonej kolacji, poznasz moich znajomych. Przecież nikt sięmnie niespodziewa! Tym się nie przejmuj. Biorę to nasiebie. A pozatym nie miałabym sumienia zostawiać cięna caływieczór gdzieś na ulicy, podobnie jak tutaj. Brzydkopostąpiłam, prawda? Jasne. Już mi wybaczyłeś? Jeszcze nie. 120 To dobrze. Todobrze? Tak. Za zbyt szybkim przebaczaniem czyichśgrzeszków kryje się zazwyczajcośpodejrzanego. O,rany westchnął. Ty masz naprawdęcharakter niezrównany. A wjakimznaczeniu? Zalety oczywiście. Niedługo się roztopię pod wpływem tych wszystkich. pochlebstw. To żadne pochlebstwa. Dajmy nato. A poza tym zaleta posiadadwiestrony: primo oręż, secundo słabość! Awięc? Jedźmy może już do tego Torunia, co? Dokładnie to miałam na myśli. Przypuszczam, że pójdzie ci tam bardzo dobrze.
Pod warunkiem, że przedzierzgnęsię w nasząmarkizęde i takdalej i będę nie mniej przebiegła niżona, tyle żew innej dziedzinie. A jeśli nic nie wskóram, to cała moja złość skupi sięna tobie. Potrafiębyćharpią dodała wstając. Zaczynam się spodziewać po tobie wszystkiego. Świetnie. Nie ma nic gorszego jakidealiści. Chodźmy. Na ulicy Sebastian ujął ją za rękę. Szli szczęśliwi,nie oglądając się za siebie. Bo gdyby się obejrzeli. Bo gdyby się obejrzeli, to może któreś dostrzegłobyidącąz tyłu Annę. Szła wolno w przyzwoitej odległości, kryjąc się za przechodniami. Jej twarz była zasępiona, by nie powiedziećmartwa. Śledziła ich odprzedpołudnia,kiedy to będąc na 121.
zakupach zauważyła ich w lancii. Nie namyślała sięwcale. Wsiadła do taksówki i przyjechała aż tu. Poco? Na co? Nie znała odpowiedzi na tego rodzajupytania. Chodziła za Sebastianemjak cień, walcząc zmyślami, czy mu się pokazać, na co jednak się niezdecydowała. Ale i ześledzenia nie potrafiła się wycofać, w końcu czyniła to jakby bezwiednie. Była jaktrybik w maszynie, której mechanizm nie ona puściławruch. Gdy zauważyła, żewsiadają do lancii, przystanęłaprzyoknie wystawowym antykwariatu. .Jadą terazdoTorunia pomyślała może i znajdą się whotelu". Zacisnęła pięść i wsadziła ją doust, poczymodwróciła się na pięcie,wpadając na jakiegośprzechodnia, którego omal nie przewróciła. Spojrzałanazegarek, ten wskazywał jedenastą dwadzieścia. Sarknęła na siebie i zapytała przechodzącą kobietę o godzinę. Szesnasta pięć. Uregulowała zegarek i skierowała się na dworzec autobusowy. Mimo iż było todośćdaleko, szła pieszo,z głową opuszczoną i rękomaw kieszeniach płaszcza. A w umyśle ONI, tylko oni. Nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że właśnie sporządza rachunek sumienia ze swego dorosłego życia,odmomentu pierwszejmiłości. Jakże on ubogi, nieskazitelny prawie, zdołała bowiem policzyć na palcach, ile razy się kochała i od jak dawna nie spałaz mężczyzną. Kiedy znalazła się w podziemnym przejściu podrondem na ulicy Jagiellońskiej, dobiegł jąjakiś męskigłos: Cześć, Aniu! Obejrzała się i przystanęła. Był to jedenz jej daw122 nychkolegów, do przyjaciół go nie zaliczała. Wiedziała, że kiedyś kochał się w niej, ale nigdy niepozwoliła mu się dotknąć, jeśli nie liczyć podaniaręki. Cześć postarała sięo nikłyuśmiech. Co słychać? Dawno się nie widzieliśmy. Zgadza się. Co u ciebie? Nic ciekawego. A uciebie? Tak samo. Przegarnął jasnoblond włosy. Może wstąpimy gdzieś na kawę? A może pojedziemydo mnie? dorzucił nieśmiało. Uniosła brwi w zastanowieniu. No to jedźmy odrzekła. Wkrótce wsiedli do wiśniowego fiata i pojechali naBłonie. Oddała mu się na jego pierwsze pożądające spojrzenie.
Chłopakowi serce podchodziło do gardła, gdyujrzał, że Anna sięrozbiera, nim zdążył otym dobrzepomyśleć. Tylekroć odrzucany, jakby jej niegodny,naraz mógł spełnić swe marzenie przespania się zdziewczyną, którą zawsze uważał za atrakcyjną iwartą grzechu. Tak więcposiadł ją pijanyszczęściem, a kiedybyło po wszystkim, zaczął się zastanawiać, dlaczego była taka zimna, bez inwencji. Jakżekłóciło się to z jego wyobrażeniami o takiej chwili zAnną. Liczył, przypuszczał,był pewien. a tymczasem to, co wziął, okazało się nie bardziej namiętne niżkłoda drewna. Pięć minut później Anna zaczęła się ubierać. Jużidziesz? Już. Tak po prostu? 123.
Ubrała się i wyszła bez słowa. Kiedysię znalazła wautobusie na jej policzkach pojawiły się łzy. ' Z Toruniawrócili opierwszej wnocy. Nie zawitalido żadnego hotelu, choćoboje nad tym rozmyślaliwskrytości ducha. Niezdradzili się jednak ze swychpragnień. Kaja podwiozła go do poloneza tkwiącegoopodal poczty. Jesteś zadowolonyz dzisiejszego dnia i wieczoru ze mną? Tak. Na pewno? Tak. Mówisz szczerze? Uhm. Cóż, jeśli kłamiesz, to przekonywująco. Nie kłamię. Akurat łgał. Zawsze jesteśtaka podejrzliwa? Wtedy zawód mniejszy. Mimo wszystko życiejest okrutne, choć piekielnie urocze. No dobrze. A czy ty jesteś zadowolona z dzisiejszego dnia iwieczoru ze mną? Nie. Zaniemówił, zatkało go. Już zacząłsobie wyrzucać,że nie odważył się zaproponowaćnocy w hotelu. Nie? wykrztusił wreszcie. Nie potwierdziła, tłumiąc uśmiech. Dlaczego? Bo męczą mnie wyrzuty sumienia, że musiałeśsię setnie wynudzić, słuchając w kółko o interesach. W żadnymrazie! przerwał jej stanowczo. Miałem okazjępoznać dość ciekawychludzi i ciebie 124 pośród nich, czarującą i przebiegłą. Nie myśl, że nieisauważyłem, jak zręczniesobie radziłaś z rekinamirodzimegobiznesu. I dopięłaś swego, markizo deMerteuil. Kaja z zadowoleniem przewróciła oczyma. Dopięłam wy sylabizowała. Cała ja! Zdajesię, żemogłabyś być adwokatem samegodiabła. Doprawdy? Tak szepnął i ujął jej twarz w obie dłonie, poczym delikatnie obsypał ją pocałunkami. Czułsięnaprawdę szczęśliwy. Zjawisz się u mnie w czwartek. Tak. Na pewno? Tak. A teraz idź już, proszę.
Iprzyjdź popołudniu. Kaju. Ciii. Położyła palec na jego ustach. Dozobaczenia. Wysiadł. Kaja niezwłocznie odjechała. Gdy znalazła się przed domem, oparłagłowę o kierownicę iwestchnęła. "A jeżeli zawiodę się na nim? " pomyślała. Wpokoju na parterze paliło się światło. Annasiedziała przykominkuze szklaneczką wina w dłoni,obok, na stoliku,stała prawie opróżniona butelka. Stan siostry wyraźnie zaskoczył Kaję. Nicjednak naten temat nie powiedziała. Coś nie tak? rzuciła Anna po zdawkowym,,cześć". Nie, dlaczego? 125.
Bo spojrzałaś dziwnie. Dziwnie? Chyba nie. Może mruknęłaAnna i dopiwszy wino, ipełniła szklaneczkę. Jak interesy? Świetnie. Zapewne. Kaja nieznacznie uniosła brwi, wyczuwając w głosie siostry coś kłującego. Chyba też się napiję powiedziała, podchodząc do barku. Kątemoka obserwowałaAnnę. "Cojej się stało? pytała się w duchu. Pijana? To cośnowego. Nieprawdopodobne". Po chwili usiadłaprzy niej i zaczęła opowiadać opobycie wBydgoszczyi Toruniu, wspominając ogólnikowo o Sebastianie. Kiedy się zorientowała, że Anna wcalejej nie słucha,sprawia wrażenie,jakby lada moment miała wybuchnąć,zamilkła. Dopiła wino i poszła spać. Jeszcze włóżku zastanawiała się nad siostrą, by w końcu postawić sobie pytanie, czy aby Sebastian nie ma coś z tymwspólnego. I z tympytaniem zasnęła. Byłagodzina trzecia nad ranem, gdy Anna ruszyłasięz fotela. Chwiejnym krokiem poszła do łazienki, apotem na górę. Z przyzwyczajeniazajrzała najpierwdo Kai, byzgasić światło i radio, jeśli ta już spała. AKaja istotnie spała. Stanęła nad nią, wpatrując się wjej odsłonięte ramiona i plecy, jakby odznaczałysięczymś szczególnym. Wcześniej tyle myśli się wniejkłębiło, a terazodczuwała w głowie pustkę możeto sprawa wina, a może dlatego,żeKaja wydawałasię jej w tej chwili taka bezbronna, niewinna, że tylkopołożyć się przy niej, przytulić i zasnąć, jak to bywałoprzed wieloma laty. 126 Wreszcie wyłączyła radio,zgasiła światło i wyszła. Sebastian zjawiłsię o szesnastej. Drzwi otworzyła Kaja. Pocałował ją w policzek. Przeszli dalej. \ Dzień dobry, Anno. \Dzień dobry odparła. Siedziała natapczanie,a obok leżał zapakowany obraz. Widzę, żedotrzymałaś słowa. Tak rzekła z prawiewrogą uprzejmością. Cieszę się. Usiądź, Sebastianie odezwała się Kaja zaraz przyniosę kawę. Wyszła. A zatem, Aniu. przystąpmy do rzeczypowiedział i usiadł.
Jaka cena? Jaka cena pomyślała z żalem wszystko przeliczasz na pieniądze, jak ona! Alejej byś nie pytałocenę". Tak cisię spieszy? Nie, ale. co za różnica? Wyjeżdżasz wypoczęty? Jak sobie obiecywałeś? Tak. Wypoczynek na łonie natury dobrze mizrobił. Naprawdę. ,,A zwłaszcza na łonie Kai,co? " pomyślała. Umilkli. Dla Sebastiana było to dość kłopotliwemilczenie. Pojawienie sięKai zkawą rozluźniło go. Uśmiechnął się do niej, lecz jej uśmiech wydał mu sięjak gdyby wymuszony. Zinterpretował go sobie wten sposób, żejest pewną oznaką smutku, zresztąi jemu nie było specjalnie wesoło, że wyjeżdża. Przez pewien czas rozmawiali o nic nie znaczącychsprawach(Anna odzywała się jedyniezapytana), bystopniowo przejść do zasadniczego tematu tego po127.
południa, którym był obraz, przynajmniej w tym gronie. A zatem,Aniu rzekłdo rzeczy. Na ile gowyceniłaś? Anna uniosła brwi, jakby się zastanawiała,i odparła: W ogóle go nie wyceniłam. To znaczy? To znaczy, że chcę ci go podarować wyjaśniła z uśmiechem, Podarować? Spojrzał błagalnie na Kaję. Takiego obrotu rzeczy nie przewidywał. Tak poprostu? Tak po prostu. "Ależ, ona go kocha! " krzyknęła w myślachKaja, nie bez trudu starając się zachować pogodnywyraz twarzy. Aniu plątał się Sebastiannie mogęgoprzyjąć. Nibydlaczego? Anna sprawiała w tej chwiliwrażenie zupełnie beznamiętnej. Podajchoć jedenkonkretny powód, który by miałmnie od tegoodwieść. Sebastian rozłożył bezradnie ręce. Kaju rzekł powiedz coś. To jest wyłącznie wasza sprawa. Wyłączniewasza dodała i ujęła spodeczekz filiżanką. Tak, nasza zgodził się. O sprzedażyw ogóle nie ma mowyoznajmiła Anna łagodnym, ale stanowczym tonem. Doprawdy, Anno, czuję sięzakłopotany. Można powiedzieć, że. stawiasz mnie podmurem. 128 Nie sądzę. Prawda, Kaju? To waszasprawa, nie chcę się wtrącać powiedziała, wewnętrznie jeszcze nieco roztrzęsiona swoim odkryciem. Anno. nie mogę go przyjąć w formie podarunku, a chcę go mieć. Zrozum mnie,proszę. Dobrze zdecydowała uśmiechając się. Ale roię to tylko dlatego, ażeby nie dręczyły cię wyrzuty sumienia. Świetnie! Zatem ile? Sto złotych. Pro.. i urwał, wstając niemal. Kajawybuchnęła spazmatycznym chichotem. Sto złotych powtórzyła Anna z niejakimtriumfem. No i w porządku! Kaja klasnęła w dłonie.
Dogadaliście się. Mam nadzieję, Sebastianie, żedysponujesz taką sumą, jeśli nie, chętnie ci pożyczę. Naniski procent, nie jestem lichwiarką. Sebastian oparł się ciężko wfotelu i potakiwałgłową. Dobrze roześmiał się niech tak będzie,mam nadzieję, że nie przepłacam. Wysupłał zkieszeni dwa banknotyi podał Annie. Proszę. Dziękuję. Przyjęła pieniądzei chuchnęław nie. Obraz należy do ciebie. Dziękuję. Możesz być pewna, że będzie wisiałna poczesnym miejscu, zresztą tamten również. Spodziewamsię, "Wyszłam chyba na idiotkę" pomyślała. Chciała też dodać, że Kaja będziemogła to sprawdzić, ale się powstrzymała. Przepraszam na chwilę dorzuciła i wyszła. 129.
Spojrzeli na siebie w zastanowieniu. Czuję się naprawdęgłupio, Kaju. Nie ma powodów. Po prostu chciała ci sprawićprzyjemność. A jednak. Na wszystko jest rada. Nato też. Jaka? Oczywiście! Kiedy obchodzi imieniny? W lipcu, dwudziestego szóstego. / Świetnie. Masz rację, na wszystko jest reda. A ty kiedy maszimieniny? Niepowiem. I tak się dowiem. Kaja pochyliła głowę. Milczała, myśląc o limi o Annie, zwłaszcza o Annie. ; Odprowadziły go do samochodu, gdzie się pożegnali. Żadnych pocałunków, jedynie uściśnięcia dłonii uśmiechy. Odjechał. Anna niezwłocznie udała się do pracowni,by tamdać upust swej wściekłości, rozżaleniu. Wyjęła z teczki portrety Sebastiana, które w takim natchnieniukreśliła ipodarła je, rozrzucając strzępy po pokoju, apotem ubrała się i poszła nad jezioro. Kaja stała w kuchni przy oknie i patrzyła na idącąogrodem siostrę. Myśl o tym,że Annarównież jestzakochana w Sebastianie, potęgowała się w niej zkażdąminutą. Byłaprawie pewna, że się nie myli. Nerwowo zaczęła ssać palec, by wreszcie zapalić papierosa. Przeszła do pokoju i jakiśczas krążyławokółdywanu, próbując się łudzić,że jej podejrzenie jestbzdurą zrodzoną przez wrażliwą wyobraźnię. W końcu popadła w najgorszy zestanów niepewność. Nogi same poniosłyją do pracowni siostry. Zresztą 130 nierzadko tu zaglądała pod jej nieobecność, z ciekawości, życzliwości, z różnych powodów. Jakie było jej zaskoczenie, gdy ujrzała na podłodze strzępy papieru,które po niezbyt dokładnym złożeniu dały trzy portrety Sebastiana. To powiedziało jej wszystko. Musiała usiąść. Tak bardzo zawsze pragnęła, ażeby Anna\ doznała w życiu prawdziwej miłości,a teraz niewiedziała, co o tym myśleć. Obie kochają tegosamego mężczyznę! Jednak nie zazdrość sięw niej wzbudziła, a po prostu żal, głęboki żal o to, że Anna takpechowo ulokowała swe uczucie.
Święcie bowiemwierzyła, że Sebastian może darzyć Annę co najwyżejprzyjaźnią. Intuicja zaś podpowiadała jej, że nieciekawie zapowiada się najbliższa przyszłość, że atmosfera w domu, dotąd tak ciepła,ulegnie w pewnejchwili zlodowaceniu. Otrząsnęła się z odrętwienia i porozrzucała strzępypapieru mniej więcejtak, jak leżały. Nie chciała,ażeby Anna odkryła, iż jej tajemnica nie jestjużtajemnicą, to by natychmiast pogorszyło sytuację. Anuż Anna dojdziedo wniosku, żejejmiłość nie ma coliczyć na odwzajemnienie (a może już się o tym przekonała! ) i wkońcupogodzi się z rzeczywistością, a zczasem zapomni? Gdy jej wzrok padł na radiomagnetofon, wdusiła klawisz, spodziewając się, że trochęmuzyki rozproszy ponure myśli. Zawiodła się jednak przyjemny głos Cohena, w ogóle klimat jegowspaniałychpiosenek, akuratpodziałał na nią jeszcze bardziej przygnębiająco. Już miała gowyłączyć,aż tu nagle, niczym intruz, rozległ się głos nie mniejsławnego Hiszpana, a potem. Usiadła zwrażenia. Boże szepnęła, ukrywając twarz wdłoniach. 131.
Właśnie słyszała siebie, Sebastiana i Annę. Boże. Wyłączyła magnetofon i zeszła w dół, będąc jeszcze bardziej rozstrojoną, niż zanim tu się znalazła. Kolejny papieros znalazł sięw jej ustach. Zaczęłaodczuwać wobec Anny jakąś niezręczność, jakby podłość,choć to za wielkiesłowo. "Ale czy ja niemam prawadomiłości? pytała się. Czy to moja wina, że nie onazawróciła mu w głowie? ". I później: "Gdybym nie była w nim zakochana, a tylkożądna przelotnegoflirtu, zrezygnowałabym z niego, a czy ona by gozdobyła, to już byłoby jej sprawą". Takich rozterekduchowych wobec siostry jeszczenie przeżywała. Tocoś nowego w jej życiu, trudnego do okiełznania. Plątała się wlabiryncie myśli. Kiedy zegar zaczął wybijać dwudziestą trzecią, zaniepokoiła się nieobecnością Anny. Możejest u przyjaciółki? Ledwie otym pomyślała, zadzwonił telefon. Prawie pobiegła do aparatu. Cześć, Kaju. Była to właśnie przyjaciółkaAnny. Cześć. Poproś Anię, jeśli jeszcze nie śpi, co? Zastanawiała się, co odpowiedzieć. Śpi już rzekła. Aha, dobrze! To przekaż jej, że jutro nie mogęz nią jechać do Bydgoszczy, coś mi nagle wypadło. Dobrze. Słuchaj, Izo. czy Aniabyła dziśuciebie? Nie. Czy coś się stało? Skądże. Tak spytałam. Rozumiem. Cześć. Cześć. Odłożyła słuchawkę. Teraz jużnie 132 próbowała myśleć, gdzie Anna może być, bo mogłeśbyć wszędzie. O pierwszej jej niepokój sięgnął zenitu. Zebrawszy"w sobie całą odwagę, wzięła latarkę i postanowiłapójśćnadjezioro. Była pełna jak najgorszych przeczuć. Im dalej od oświetlonego domu, tym większaciemność. Brnęła jednak naprzód i rozglądałasiętrwożliwie. Skrzypienie furtki dodatkowo wzmogłow niej dreszcz emocji. Przystanęłanad brzegiem jeziora i zaczęła nasłuchiwać. Cisza.
Bała się zawołać,bała się ciemności. Strach walczył w niejz odwagą. Gdzieś w oddalirozległ się skowyt psa, a jakiś trzaskw szuwarach sprawił, że mimowolny dreszcz na plecach był wyjątkowo nieprzyjemny. Z trudem przełykając ślinę, ruszyła dróżką w prawą stronę, Snopemświatłaomiatała wszelkie zarośla, a wrażenia, że zakażdym krzakiem i drzewem coś się czai, porusza,przyprawiały ją o fantasmagoryczne wizje. Najchętniej by uciekła, aleszła dalej wyboistą dróżką, by pokwadransie się zatrzymać. ,.To nie masensu powiedziała sobie, gdy perspektywa okrążenia całegojeziora wydała się jej bezcelowa ona jest ukogoś". Była już skłonna widzieć ją u ostatniej koleżanki, anawet u któregoś z kolegów, jednakżewśród nichnie znalazłby się taki, zktórym łączyłoby Annę coświęcej. Postanowiła wrócić do domu,ale nie tą samądrogą. Skręciła wprawo, kilkadziesiąt metrów dalejbiegłaszosa, przechodząca później wulicę. Nie minęło pół godziny, gdy weszła dodomu, słysząc już przedprogiem grające radio, jak się okazało, w kuchni. Mogła odetchnąć, lecz tylko dlatego, że Anna wróci133.
ła,.bo już ją prawie pogrzebała. Zdjęła płaszcz i weszłado kuchni. Och! Anna wstrząsnęła się jejwidokiem. Wjednej dłoni trzymała nóż, w drugiej chleb. Alemnie przestraszyłaś. Nie śpisz? Byłam u Małgosi, pogadałyśmy trochę. Wolałanie pytać, gdzie ona była, więc szybkooznajmiła: Dzwoniła Iza z przeprosinami, że niebędzie mogła wybrać się jutro z tobą do Bydgoszczy,coś jej wypadło. Ach tak. Nicnie szkodzi uśmiechnęła sięmdławoi zaczęła kroić chleb, na tyle nerwowo, żezacięła się w palec. Aj! Zdarzasię powiedziała łagodnie Kaja i sięgnęła do szafki po plaster z gazą. Ucięła kawałek ipodałasiostrze,zauważając przy okazji, żejejwszystkie paznokcie poobgryzanesą aż do skóry, czegonigdy u niej nie widziała. Tak więc i tenszczegółdopowiedział Kai, co onaprzeżywa. Ponownienaszłoją jak gdyby poczucie winy, że Anna cierpi wyłączniez jej powodu. Zrobię ci kanapkę. Ile? Jedną. Z dżemem. Proszę. Normalnienie podałaby jejchlebado ręki, lecz teraz chciała to zrobić. Nie uszło jejuwadze, że Anna ucieka spojrzeniem. "Życie się z niejulatnia" pomyślała z goryczą. Dziękuję powiedziała i wyszła. Kaja usiadła na krześle i zamknęła oczy. Doskonalewiedziała, jak to jest, gdy się kogoś kocha, a niejestsię kochaną. Tak, wszystko tracisens, nic niecieszy,abyle drobiazgpotrafi wyprowadzić z równowagi. Tej nocy Kaja miała kłopoty zzaśnięciem. Jak134 bym swoim romansem pozbawiła ją części siebierzekła, wciskając słowa w poduszkę. :: Nadszedł czwartek. Sebastian już od samego ranacieszył się myślą o przyjeździe Kai. Mimo iż nie minęłynawetdwa dni, tęskniłdo niej,jakby nie widział jejod miesiąca. Jegoemocje bynajmniej nie ograniczałysię tylko do satysfakcji, że zaspokoi męską próżność uboku przelotnejpartnerki, rozciągały się bowiem nawszystko, co niesie z sobą trwały związek z ukochanąkobietą. Zastanawiał się, czy byłaby zdecydowanaporzucić swój dom i zamieszkać z nim. A może niezdobyłaby się na to ze względu na pracę? Czy więcsam przeniósłbysiędo niej? Jegotrzypokojowe mieszkanie było bardzo przestronne, urządzone z prostotą, funkcjonalne, sprawiające przyjemne wrażenie na każdym, kto się w nimznalazł. Ściany największego pokoju, w którym najwięcej przebywał, zapełnione byłyobrazami; zdążyłjuż powiesić dwa płótna Anny,choć jeszcze bez ozdobnych ram. O czternastej poszedł na obiad.
Odkąd zostałsam,stołował się gdzie popadnie, jego talent kulinarnykończył się na jajecznicy na wędzonce. Wychodząc zrestauracji, kupił po drodze nieco wiktuałów,w tymbutelkę szampana, iw doskonałym nastroju zmierzałdodomu. W pobliżu"Okrąglaka" natknął sięnaswegoprzyjaciela. Już wróciłeś na swoje śmieci? zagadnął Jeliński. Jak widzisz. 135.
Mogłeś zadzwonić. Nie miałem czasu. Jeliński uśmiechnął się chytrze. Jasne mruknął, zaglądając do wypchanejreklamówki Sebastiana. Zdajesię, że te specjałynie dla białej myszki kupiłeś, której wcale nie masz,co? Oczywiście, że nie. Dla siebie. Bo uwierzę! Czeka już, tak? To tamalarka,o której wspominałeś? Człowieku, odczep sięty ode mnie. A więc jednak. Gratuluję, Seb, dobrze zdążyłeśjuż ją wychować, bo dzwonię i dzwonię, a ona się nieodzywa. Byłeś u mnie? A więc jednak! Nie, nie byłem,ale miałemzamiar zobaczyć, czy już jesteś. No więc widzisz mnie. Tak, tak. I widzę ją, jaksię tam niecierpliwi. Ed, kiedy ty się ustatkujesz? Cały czasto robię odparł z humorem i wyciągnął zaktówki plik papierów,które wsadził Sebastianowi do torby. Skończyłem. Poszło mi lepiejniż się spodziewałem. Przejrzyjteraz całość, bo poczyniłem sporo zmian, myślę,że dobrych. W porządku. Ale ty pewnie dziś niebędziesz miał czasu. Dobra,cześć zadzwonię! Wyminął goi ruszył dalej. No to połamania, wiesz, czego! Idiota! W oczekiwaniu na Kaję zasiadł do fortepianu, ele136 ktrycznej Yamahy, by dopracować ostatnią kompozycję. Nie był oczywiście w nastroju do czytania libretta. Nucąc, pogwizdująci uderzającw klawisze,nanosił raz po razpoprawki na partyturze. Kiedy za oknem zrobiło się szaro, zaczął się lekkoniecierpliwić. Czyżby coś jązatrzymało? Zapewne. W interesach nigdy nic niewiadomo. O dwudziestejpierwszej stracił cierpliwość,a godzinę później wpadłw przygnębiającą złość, czując sięnawet oszukany. Zakpiła sobie czy co? Wprawdzie nie miał najmniejszego pojęcia, czy zdolnajest do takiegokaprysu, leczpotym, naile ją poznał, miał wrażenie, że daleko jejdo tego typu kobiet, które rzucają słowa na wiatr. Choćby ze względu na jej zawód twardy, męski. Pewne cechy charakteru pozostają w człowieku niezmienne, nawet w najgorszej sytuacji. Upływający czas wskazywał, że Kajasię nie zjawi. W końcu nie byli jeszcze na tym etapie, by wpadać dosiebie w nocy jak gdybynigdy nic. "Skoronie kaprys myślałpodrażniony tomusiało coś się wydarzyć.
Dlaczego jednak nie zadzwoniła? ". Może jakiśwypadek? Czym prędzej odpukał w stary, drewniany pulpit, relikt pamiętający czasy Paderewskiego. Krótko przed północą stracił wszelką nadzieję, aodpewnego czasu telefon był jedynym przedmiotem,który skupiałjego spojrzenie. Pięć minut później trzymał słuchawkę w dłoni i w napięciu czekał na głosz drugiej strony. Słucham? Była to Kaja. To ja, Kaju. Tak. Spodziewałam się, że zadzwonisz. Czy coś się stało? 137.
Przepraszam cię. Wiem, to japowinnam zadzwonić wcześniej, ale. nie mogłam się na to zdobyć. Wybacz. Wybacz? Nie rozumiem. Mówjaśniej. Nie wiem, co powiedzieć. Zlituj się! Co sięstało? Co się stało? Właściwie to nic, ale. Och,Sebastian. doszłam do wniosku, że to niema sensu. Co takiego? stłumił okrzyk i wstał zmiejsca. O czym mówisz? Co niema sensu? NaBoga, Kaju! Wiesz, o czym. O nas. Wybacz. wybacz, żeswym zachowaniem dawałam ci tyle nadziei. Proszę cię wybacz mi. Boże, Kaju, ja zwariuję! Nic nie rozumiem! Och! Wiem, że żadne przeprosinynic tu niepomogą, ale. to moja wina. lepiej będzie,jeśli pozostanie między nami tak, jak. Nie, nie, nie! wyrzuciłjak z automatu. Głupio mi. Wybacz, jeśli możesz, i zapomnij o mnie. Ty oszalałaś,ty zwariowałaś, ty nie wiesz,comówisz, ty mnie niszczysz, ty mnie doprowadzisz doobłędu! Kaju. ja cię kocham! Kochamcię, ty idiotko! ryknął wściekle i. rozpłakał się jak dziecko,on, trzydziestokilkuletnimężczyzna. Kaja dość długo milczała. Takmi przykro usłyszał. Przykro ci? uspokoił sięjuż. Czy chceszpowiedzieć, że mniezwodziłaś? Sebastian.
musimy się rozstać, wybacz. A więcnie zwodziłaśmnie. Oco zatemidzie? 138 Błagam! Nie potrafię wymasać cię z pamięci, za późno, o całe lata za późno! Jesteś dla mnie wszystkim,wszystkim, wszystkim! Jak inaczej mamci to. Halo! Kaju! Trzask odkładanej przez Kaję słuchawkiniemal go poraził. Stał zahipnotyzowany, wpatrującsię w telefon,jakby w nim widział źródło hiobowej wieści. Cisnął słuchawkę na widełki i zaczął krążyć popokoju,mając w sobie coś zkrwiożerczego lamparta. Czegośpodobnego absolutnie się nie spodziewał. Żeby choć znałpowód jej decyzji. Stracić taką kobietę! Wreszcieusiadł w stanie kompletnego załamania,by nagle siępoderwaći dopaść fortepianu. Chwyciłpartyturę i podarł ją na strzępy. Ale z głowy tegoutworu nie potrafił sobie wyrwać, a ten, jak na złość,rozbrzmiewał pełnią. Mimo to melodia ta straciła dla niego wszelką wartość, jakbyktoś odebrał jejduszę. Całaradość życia zaczęła w nim gasnąćniczym płomień lampy naftowej, gdy skręcać knot. Znowu usiadł. Po chwili wstał. Usiadł. Wstał. Usiadł. Wstał i wyszedł, zszarpując podrodze kurtkęzwieszaka na korytarzu. Mocniejnie możnajuż byłotrzasnąć drzwiami. Skierował się w stronę "Okrąglaka". Szedł jakpijany, niewiele do niego docierało. Powtarzał sobie tylko: "Stracić taką kobietę! ". Ciąglenie mógł w touwierzyć. Gdyby zależało mu tylko naspędzeniuz nią jednej nocy, Już dawno machnąłbyręką, ale widział w niej żonę, po prostu żonę. Kiedyjako tako jego rozpalony umysł ochłonął, zaczął dociekać, spekulować na tematprzyczyndecyzjiKai, byw końcu dojść do wniosku, że ona mu najzwyklej nieufa, boi się o siebie. A dlaczego? Dlatego, że związek z 139.
artystą to rzecz wielce niepewna. Tak towidział iwzasadzie potrafił ją zrozumieć. Gdzie jednak jest napisane, że jeślijuż artysta, to koniecznie co kilka latnowa żona, a na boku mnóstwo kochanek na każdeskinienie! Dotarłdo Starego Rynku, który często stanowił celjego wędrówek. Lubił oglądać piękne fasady kamieniczek, czerpał w takich chwilach i przyjemność, iukojenie. Ale nie dziś. Nawet nie liczył na coś takiego, to byłoby śmieszne. ,,Szczęście, które okazuje sięironią losu"pomyślał zrezygnowany. Nagle przystanął, po czym ruszył z powrotem, biegiem. "Muszęo nią walczyć powiedział zzaciekłą pasją muszę! ". Biegłco tchu w płucach, jakby każda chwilabyła mu droga. Wkrótce wsiadłdoswego polonezaiz piskiem opon wyjechał z parkingu najezdnię,a potem dalej. W niespełna godzinę znalazł się na miejscu. Byłomu obojętne, co Anna sobiepomyśli o jego wizycie wśrodku nocy, gdyż zapewne i ona zostanie zbudzonanatarczywością dzwonka. Tylko jedno byłomu nieobojętne reakcjaKai. Z pewnym zdziwieniem stwierdził,że w pokoju naparterze pali się światło,i pomyślał, żeKaja ma jakiegoś gościa, mężczyznę. Nie przydało mu odwagi topodejrzenie, raczej napełniło go tchórzostwem! Bałsię ośmieszenia, wręcz poniżenia, a przecież jegouczucia wobec Kai były uczciwe, szczere. Wreszcienacisnął dzwonek. Wstrzymał oddech, gdy na korytarzu rozbłysło światło. Słucham usłyszałgłosKaiw domofonie. Telegram! 140 Telegram. powtórzyła, gdy otworzyładrzwi. Proszę. Wejdź. Miała na sobie dżinsy iluźny granatowy sweter zakończony obszernym golfem, w którym chowała pół twarzy. Nie wyrzucasz mnie? Nie czekającna odpowiedź, dodał: I tak już to uczyniłaś, prawda? Kaja opuściła powieki. Nieprzywitali się podaniemrąk, niemówiącjuż o pocałunku, jakby to było niewskazane wtej sytuacji. Zdejmij kurtkę. Posępni przeszli do pokoju, w którym oprócz nichnie było nikogo. Usiedli naprzeciwko siebiei milczeli. On patrzył na nią przeszywającym wzrokiem, ona we wzorzysty dywan. Zrobić cicośdo picia? zapytała wreszcie. Nie, dziękuję. Ponownie zapadła cisza, jeszcze bardziej przygnębiająca. Sebastian.
wiem, oczekujesz wyjaśnienia. Może to śmieszne,ale. nieumiem ci wyjaśnić. To rzeczywiście jest śmieszne. Potrząsnęła głową, ciągle patrząc w dywan. Zaczęła okręcać pierścionek na palcu. Czy niemogłoby zostać tak, jakjest? Bezwyjaśnienia? Nie. Nie. Oczywiście to tyzadecydujesz, gdyż nie wydrę ci tego z gardła. Wydaje mi sięjednak, że mam prawo wiedzieć. Tak szepnęła bardziej do siebie niż do niego. Kaju. zbyt daleko zaszedłem przy tobie. Cofnąć się to samobójstwo. Wielkie słowa. Wielkiesłowa zadrwił. Wszystko można 241.
przeżyć, jasne! Pomogę ci wobec tego. Masz kogoś? Pokręciła przecząco głową. A więc boisz się. że.. urwałi zerknął nadrzwi na piętrze. Czy chodzi o Annę? Na dźwięk tego słowa uniosła głowę, a przez jejtwarz przebiegł skurcz. Trafiłem, tak? Nie zaprzeczyła gwałtownie. A jednak. Nie umiesz tego ukryć, Kaju. Masz towypisanena twarzy. Chciała wstać, lecz nie pozwolił jej na to,chwyciłjej rękę. Spójrzmi w oczy, Kaju. Spojrzałanakrótko. Co wspólnego z nami ma Anna? Chcę to odciebie usłyszeć. Potrząsnęła głową, po czym wysunęła dłoń z jegoręki, wstała i zaczęła przechadzać się od schodów dokominka, tam i z powrotem, tam i z powrotem, niewiedząc, jak mu wyjaśnić, że chce z nim zerwać tylkodlatego, ażeby zapewnić Annie spokój. Już teraz niemogła znieśćmęczarni siostry, a co dopiero później,wiedziała bowiem, żeonanigdy nie zaakceptuje wewnętrznie jejzwiązku z Sebastianem. Zaledwie kilkaprostych słów, a nie potrafiłasięna nie zdobyć. Wkońcu rozpłakała się. Sebastian podszedłdo niej i przytulił ją. Kaju, o co chodzi? W spazmatycznym płaczu potrząsała głową. Idzie o Annę mówił dalej. Tajemnica tkwiw tym, że zorientowałaś się, iż. ona darzy mnieczymś więcej niż przyjaźnią. Tak? 142 Tak. No i mamywszystko jasne. Nie masz żadnychpowodów, by być o nią zazdrosna, żadnych. Po prostu tylko ją lubię, nic więcej. Nic. Musisz miuwierzyć. Och, tygłuptasku. Skropił jej włosy deszczempocałunków, a potem posadził ją w fotelu i usiadłobok. Nareszcie mógł odetchnąć. Teraz cisza już gonie przygnębiała. Sebastianie. to niezupełnie tak, jak powiedziałeś szepnęła, nie patrząc na niego. A jak? wykrztusił zaskoczony. Nie rozumiem.
Musimy. musimy się rozstać. Ręce muopadły. Wstał i z kolei on zaczął się przechadzać. Nie umiemci tego wyjaśnić. zrozum mnie,Sebastianie. To jest dla mnie bardzo trudne. Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Nie nalegaj, proszę. ,,Bardzo trudne? zastanowił się gorączkowo. O czym ona mówi? Tu chyba sama Anna może cośwyjaśnić". Przystanął i spojrzał na drzwi pracowni. Anny nie ma. gdybyś chciał ją zapytaćpowiedziała i umilkła. Nie miała pojęcia, gdzie onajest, widziała ją tylkorano. Sebastian wykrzywiłtwarz w posępnym uśmiechu. Musisz mi powiedzieć. Sebastianie przerwała muciężkim, znudzonym głosem myśl o mnie, co chcesz, ale nie nalegaj. Błagam. Czas leczy każdą ranę . a twoja napewno nie jest śmiertelna. Wybacz. Wybacz. Co za cholerne słowol syknął, po 143.
czym energicznie wyszedł, wziął kurtkę i niezbyt delikatnie zamknął za sobą drzwi. Oparł się o niei westchnął. Był zdecydowany porozmawiać z Anną, choćnie miał najmniejszego pojęcia, coz tego wyniknie,czy w rezultacie to, czego się dowie, wpłynie nazmianę decyzji Kai. Aleco było do stracenia? Jużstracił. Mógł tylko zyskać. Wytężył słuch. Wydawało mu się, że usłyszał cichekroki za drzwiami. Kaju rzekłcicho. Kaju. Odpowiedziało mu milczenie. Założył kurtkę,gdyżzaczął padać deszcz,i wolno powlókł się do bramy,jakczłowiek przegrany. Wsiadł do samochodu i natychmiast odjechał. Całe rozgoryczenie wyładowywał napedale gazu. Tak. dobrze. cudownie. och! Omdlewająca Anna mocno przyciskała do siebie umięśnionemęskieciało, wpijając się w nie rozczapierzonymipalcami. Och. kocham. kocham. Sebastian,kochamcię. Aniu! Ciało znieruchomiało. Sebastian. Aniu. co ty mówisz dyszał mężczyzna. Nie wiesz, jak mi naimię? Uniósł się nałokciachi wpatrzył się w nią. Co za Sebastian? Anna uchyliła powieki, zakryła twarz dłońmi, wysunęła się spod niegoi odwróciła plecami. Przepraszam szepnęła przepraszam cię. Przepraszasz mnie? Opadł ciężko na pościel imówił dalej rozżalonym głosem: Zjawiasz sięumnie w środku nocy, ni stąd, ni zowąd, a gdy się 144 zatracasz, częstujesz mnie obcym imieniem. To kimja jestem dla ciebie? Wtedy, wponiedziałek, to też nieze mną się kochałaś, prawda? Choć byłaś zimna jaklód,myślami krążyłaś przy tym kimś. Gdy przedgodzinątu przyszłaś, byłem takiszczęśliwy, a teraz. Przepraszam, głupio mi. Głupio ci. A co ja mam powiedzieć?
Nawet niewiem, jak mi jest, nie umiem tego określić, bo cośtakiego jeszcze mi się nie przytrafiło. Jesteś. jesteśświnią, Anno. Tak, jestem świnią zgodziła się z pokorą,było jej dokładnie obojętne, że takją określił, każdeinne dosadnesłowo pod swym adresem przyjęłabypodobnie, gdyż miała pewne powody, by takimi rzeczami się nie przejmować. Otóż od kilku godzinżyła nadzieją, że jednak udasięjej zdobyćSebastiana. Wiele wcześniej rozmyślając zaczęła się w końcu łudzić, przekonywać, że Kajanietraktuje go poważnie, a w najlepszym raziejakoepizod, który skończył się w Toruniu. W rozumieniuAnny przemawiało za tymdośćzagadkowe, jakbynienaturalne zachowanie się Kai we wtorek, kiedySebastian zjawił się po obraz; zauważyła takie momenty. Tak więc w rezultacie wysnuła wniosek, żeich krótki romans stoi co najmniej pod znakiem zapytania, jeśli już sięnie skończył. By się utwierdzić wswych przypuszczeniach, bądź je obalić,wsiadławczoraj w pociąg i pojechała do Poznania, wiedziałabowiem, żebyli umówieni na czwartek. W swymrozgorączkowaniu nie brała pod uwagęczegoś takiego, że to spotkanie mogli jużz dziesięćrazy odwołaćczy przełożyć. Jak sęp krążyła w pobliżu domu Seba10 Kaja i Anna 145.
stiana, którym okazała się czynszowa kamienica. Naturalnie, żenie omieszkała spojrzeć na listę lokatorów. Krótko po piętnastej zauważyła go wracającegoz zakupami i od tego momentu zaczęła się naprawdędenerwować. Ale mijały godziny, a Kaja sięniezjawiała. Zaczęła już brać pod uwagę, że mogło jej cośwypaść pilnego, więc rozejrzała się za budką telefoniczną i zadzwoniła do domu. Gdy usłyszała głos Kai,odwiesiła bezsłowa słuchawkę. To utwierdziło jąnieomal w absolutnej pewności, że ich romans sięskończył, nieważne z jakich powodów. Stopniowodawała się ponieść emocjom, które rozbudzały w niejżądną namiętności kobietę, by w końcu poważnie sięzastanowić, czy nie złożyć Sebastianowi wizyty. Długo nad tym rozmyślała i doszła doprzekonania, że niebyłoby to najlepsze, odczekać jakiś czas zpewnościąnie zaszkodzi, a nuż Sebastiansam się odezwie. Nimnadobre zdecydowała sięopuścićswój posterunek,jeszcze raz zadzwoniła do domu, by ponownie usłyszeć spokojny głos siostry i znowu zareagować identycznie jak poprzednio. Nie potrafiąc poskromić żądzy natury,która rozpalała ją od środka corazwiększym ogniem, skierowała myśli ku swemu koledze. Bylebył mężczyzna! A terazten mężczyzna leżał zdruzgotany obokniej. Nie miała zamiaru goupokorzyć, nie przewidywała,że materia ducha zwycięży materię zmysłów. Pójdę już powiedziała i zaczęła się ubierać. Jeszcze noc. zostań. Nie. Przykro mi, że tak sięstało. Zostań,możejakoś. Nie. 146 Co to za facet? Nieważne. Zdradził cię? Nieważne. Impotent? Odczep się. Będąc przy drzwiach, powiedziała: Tak, jestem podła. Skrzywdziłam cię. Wybacz. Aniu, zostań, może. Pokręciła przecząco głową i wyszła. Deszcz padał coraz intensywniej. Sebastian zbliżałsię do Poznania, jechał szybko ipewnie, ale najednym z ostrych łuków stracił panowanie nadkierownicą i uderzył w drzewo. Wóz przekoziołkował sięiwylądowałw rowie. Upłynęło nieco czasu, nim gozauważono, a potem już dość szybko zjawiła się karetka. Jak orzekł lekarz po wstępnych oględzinach,obrażenia kierowcy są poważne, ale jego życiu niezagraża niebezpieczeństwo, niemniejjednak hospitalizacja jest nieodzowna.
Minęły trzydni. Dla Kai był to czas niesamowitychrozterek. Nieumiała się pogodzić z decyzją o zerwaniu z człowiekiem, którego naprawdę pokochała, alei nie potrafiła jej przekreślić. Walczyły w niej dważywioły, a ona jakby biernie przyglądała się tej walce. Wprawdziekilkakrotnie sięgała po słuchawkę, leczzawsze tchórzyła. Zastanawiała ją też Anna, która od piątku zmieniła sięwyraźnie, stała się pogodna, niemal wesoła,wyręczałają zróżnych prac jak rzadko kiedy. Nie 10 247.
mogła pojąć jej nagłej odmiany. "Czyżby tak szybkopogodziła się z tą sprawą? " zapytywała się wduchu. Ichyba to w końcu przeważyło szalę. Siostrasiostrą powiedziała sobie stanowczo ale najpierw liczy się własne życie! W poniedziałek po południu wsiadłado wozu ipomknęła do Poznania. Z pewnym niepokojem nacisnęła dzwonek domieszkaniana drugim piętrze, jakkolwiek spodziewała się, że Sebastian nie będzie siękrygował jak panna na wydaniu i przebaczy jej odrazu. Kilka sekund czekała na odzew, by ujrzeć mężczyznę, któregonie znała. Przepraszam zapytałapo zdawkowej uprzejmości czy tu mieszka pan Sebastian Zimny? Tak. Mężczyzna skubnął palcami czarnąbrodę i uśmiechnął się lekko. Nie ma go jednak. Przepraszam, pani. Jestem jegoznajomą. Ach tak. Sebastian znajduje się w szpitalu. W szpitalu? Miał wypadek. Wypadek? Tak. W piątek nad ranemwracałskądś i. Kiedy? O Boże! Źle się paniczuje? Proszę do środka. Weszła lekko chwiejnym krokiemi usiadłanawskazanym fotelu. Może podać coś do picia? Wody, jeśli można. Oczywiście. Spełnił jej prośbę. Uważnieprzyglądał się, jak chciwie przełyka wodę. Czy. czy to poważne? 248 Już nie, kilka dni i będzie w domu. Alewózrozbity. Kaja odetchnęła i odstawiła szklankę, po czymsięgnęła do torebki po papierosy. Mężczyzna podsunął jej ogień, odczekał,aż Kaja zaciągnie się łapczywie dymem. Jestem przyjacielem Seba. EdwardJeliński. Kaja Malwińska. Nigdy nie wspominałmi o pani. Poznaliśmy się niedawno. To wyjaśnia sprawę. Szczęściarzz niego. Kaja uniosła brwi i strzepnęła popiół do popielniczki.
Doprawdy? Tak. Skoro pozwala pan sobie na taką zmianę tematu, to zaczynam naprawdę wierzyć, że jest z nim wmiarę dobrze. Widzę, że przejęła się pani jego wypadkiem. Pan wybaczy, ale. Tak, oczywiście, tak, tak. nic złego nie miałemna myśli. Po prostusuche stwierdzenie faktu. Kaja zmilczała tę uwagę i, już bardziej uspokojona, zerknęłana obrazy, wśród których dwaznała ażnazbyt dobrze. Pani jest malarką, prawda? Malarką? Nie. Skąd to przypuszczenie? Po prostu widzę, jak pani patrzy na obrazy i. Pomylił się pan w ocenie. Na to wygląda. W którym szpitaluSebastian leży? Na Lutyckiej. 149.
Aha, wiem, gdzie to jest. Zdusiła papierosa iwstała. Właśnie się do niego wybieram, wpadłem tu popewne materiały, których nie zdążył przejrzeć, a teraz ma okazję. Widzi pani,najlepszydowód, że wszystkoz nim jak najlepiej. Chętnie zatem panią podwiozę. Dziękuję, jestem samochodem. Wobec tego może pojedzie pani za mną, skoronie ze mną. Nie mam nic przeciwko temu. A szkoda. Nie odpowiedziała. Nacisnęła klamkę i wolno wyszła. Po chwilioboje znaleźli się na ulicy,zmierzającw tym samym kierunku. Mój fiat stoi przy tej granatowej lancii. Wprawdzie maluch, ale zawsze fiat. Oczywiście. Podeszła do wozui wyjęła kluczyki z kieszeni. Fiuuuu! Dlaczego pangwiżdże? Lubi pangwizdać, idącz kobietą? Czasami. Wie pani, właśnie zaczynam obliczać,ile potrzebapensji historyka, by sprawić sobietaki wóz. To jak pan skończy odcięła proszę niezwłocznie mi napisać! I panijestdowcipna. To realizm. Jeliński uśmiechnął się kwaśno. Niebawemznaleźli się w szpitalu. Kaja nie bezobawy wchodziła na salę, mimo wszystko dręczyły ją wyrzuty sumienia, nie musiało dojść do tego wypadku. Sebastian leżał w łóżku przyoknie,czoło orazprawą stronę klatki piersiowej miał obandażowane; czytał gazetę. Cześć, stary draniu rzekł Jeliński. Masz gościa. Na widok Kai Sebastian otworzył usta i nic niepotrafił powiedzieć. Równieżona była zakłopotana. Ładne powitanie, nie ma co! Jelińskiegodobry humornie opuszczał. Ale to pewnie zewzględu namnie nie kwapisz się z wyskoczeniemz łóżka, co? Bo siłci chyba nie brakuje, skoro,jaksłyszałem, z rana ganiałeś pielęgniarki pokorytarzu. Zostaw te papiery i spadaj mruknął Sebastian, ztrudem opanowując uśmiech. I klucz. Hm! Ty zawsze potrafisz pozbyć sięmnie wnajlepszym dla siebie momencie. Oczywiście żartuję dodał do Kai. Cieszę się, że panią poznałem. Mnie równieżjest miło. Historyk wyszedł. Kaja przysiadła na taborecie niczym na krześlefakira, aSebastian pochylił głowę.
Bardzo mi przykroodezwała się. Coś takiego wycedził. Niewiedziałam, że miałeś wypadek, więc niedlatego zjawiłam się. Ale powiedz mi, jak się czujesz,czy wszystko z tobą w porządku? Interesuje cię mojesamopoczucie? Spuściła głowę i splotła palce. Postąpiłam wbrew sobie. wiesz o tym. jeślimato dla ciebie jakieś znaczenie, chcę wrócić. 151.
Naprawdę? zapytał z ironią. Starannie dbało mimikę twarzy, która wyrażała chyba wszystko,tylko nie radość, a ta wewnętrznie go rozsadzała. Miał w tejchwiliw sobiecoś z niesfornego dziecka,które czerpie przyjemność w zadawaniu komuś cierpienia. Cóż. masz prawo czuć gorycz, rozumiem cię szepnęła zamierzając odejść. Córko marnotrawna, tak straszniesię cieszę. Ujął jej rękę i przyłożył do ust, nie zwracając uwagina współpacjentów, którzy udawali, że nie przyglądają się jego gościowi. Kajawolno sięrozpromieniła. Sebastian wstał. Wyszli na korytarz i usiedlina ławce. Pocałował ją. To na powitanie powiedział. Nie wróciszdo poprzedniej decyzji? Nigdy. Cieszę się, bardzo się cieszę. I nie wracajmy dotamtej rozmowy. Skinęła głową. Sebastian, takmi przykro z powodu tego wypadku. Trudno. To tylko moja nieostrożność. Mogłobyćgorzej. Na szczęście wszystko zmierza ku dobremu, za kilka dniwyjdę. A wtedy . złoję ci skórę. Przyjmę tę karę z radością. Nie będziesz krzyczeć? Niepisnę słówkiem. Od przeznaczenia nie ma odwołania, a my jesteśmy przeznaczeni dla siebie, Kaju. Tak. A jak wygląda polonez? Fatalnie. 152 Nie martw się, kupimy ci nowy wóz. Czyw ten sposób dajesz mi do zrozumienia,że. chcesz zostać moją żoną? A chciałbyś, bym była twoją żoną? Jak niczego innego naświecie. Umilkł, gdyżna końcu korytarza pojawiła się kobieta z małym dzieckiem, dziewczynką. Kaju, to mojaeks-żona i córeczka. Wstał irozłożył szeroko ręce. Dziewczynka oderwała sięodmatki i przybiegła do Sebastiana. Wziął ją dogóry,obrócił się z niąkilkakrotnie, a potem serdecznie ją wycałował. Tatusiu, już cię nic nie boli?
Nic a nic, koteczku. Wszystko będzie dobrze. A jak w przedszkolu? Och! Wiesz,że już nauczyłam Beatkę grać gamy? Naprawdę? Dobra z ciebie nauczycielka. A ktotojest tapani? Na pielęgniarkę nie wygląda. Boteż nie jest pielęgniarką, córeczko. To moja przyjaciółka. Ach! Dziecko zwróciło się do Kai: Mnie na imię Julia, a pani? Kaja. Też ładnie. Cieszę się, że ci się podoba powiedziała Kaja,poczym skupiła spojrzenie na podchodzącej wolnomatce dziecka, kobiecie w swoim mniej więcej wieku, ładnej, choć nieco posągowej w wyrazie twarzy. Magda,Kaja Sebastian krótko załatwił prezentację obupań, po czym od razu został zarzucony 153.
pytaniami tej pierwszej o zdrowie i samopoczucie. Nieco go to zadziwiło, gdyż podczaspierwszej wizytynie okazywała tak wylewnie swej troskliwości, powiedziałby nawet, że była zwyczajowo uprzejma. Wkońcu zastanowił się, czyto aby nie Kaja jest przyczyną arcywzorcowej troskliwości eksżony, ale dał temu spokój rozwód jest rozwodem, co zaś w tymistotniejsze, nie on był tym. który rozbił małżeństwo. W tej chwili wiedział jedno: Magda przestała dlaniego istnieć, widział w niej tylko matkę Julii. Gdywreszciezaspokoiłjej ciekawość, postanowił być równie uprzejmy i zapytał:A jak się tobie układa? Dziękuję, świetnie. Cieszę się. Sebastianie, pójdę już. odezwała się Kaja. Ależ nie spieszy się. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Wobec tego,Kaju, gdy tylkoznajdę się w domu, zadzwonię. Świetnie. A więc pa! rzekłi pocałował jąw policzek. Do widzenia. Kaja podała rękęMagdzie idziecku. Cześć, Julio. Jesteśwspaniałą dziewczynką. A przyjdziesz do tatusia? Na pewno. Dotknęła dłoniąjej policzka iodeszła. Nie mogłaoprzeć sięwrażeniu,że Magdąpatrzyłana nią dość chłodnym okiem. Zadzwonił telefon. Anna niechętnie oderwała sięodobrazu, nad którym od kilku dni pracowała i którydziwnie ją absorbował z racji tematu, choćbył banal254 ny; przedstawiałgrupkę strojnie ubranych dziewcząt, tańczącychna zielonej łące, w tle widniaływierzbyi bociany. Poprostu wzięła do serca słowaSebastiana, wytykające jej nieomal obsesyjną wrogość do malowania przyrody. Zeszła nadół i chwyciła słuchawkę. ' Słucham? Dzień dobry, Anno! Sebastian! ucieszyła się. Dzień dobry! Co za miła niespodzianka! Cieszęsię, że tak to odbierasz. Co nowego? Nad czym pracujesz? Ochwestchnęła, zastanawiając się gorączkowo, co mu właściwie powiedzieć. Zaskoczona jegotelefonem niepotrafiła zebraćmyśli.
Pracuję nadczymś zupełnie, zupełnie nowym. będzieszzdziwiony, gdy to zobaczysz. Już jestem ciekawy. Słuchaj, Aniu, próbowałemsię skontaktować z marszandem, leczwłaśnieprzebywa za granicą, wróci dopiero pod koniec maja,tak żeżałuję, iż chwilowocię zawiodłem. Och, nicsię nie stało. A moje obrazy wiszą chociaż? Na honorowym miejscu, zapewniam. Cieszę się. Już chciała powiedzieć, że chętnieby to sprawdziła, alew porę ugryzła się wjęzyk. ,,Tojednak nie wypada, może on sam zaproponuje" pomyślała. A.. nie kłamiesz? Nie. Głos masz jakiś. nie wiem. jakiś inny. Głos? Może to pozostałość. po wypadku zaśmiał się. 155.
Po jakim wypadku? Miałem wypadek samochodowy. O Boże! Kiedy? Niech policzę. dziesięć dni temu. leżałemwszpitalu, ale już jestem w domu, wszystko w porządku. Całe szczęście! ,,o Kaję nie pytamyślałarozemocjonowana a zatem istotnie skończone. Mnie zaś nie ma chyba odwagi tak od razuzaproponować spotkania, to nawet zrozumiałe. Może wziąćsprawę w swoje ręce? Tak,ale w inny sposób. tak,jedynie w ten! ". Słuchaj,jaki jest numer twojegotelefonu? Oczywiście, jużci podaję. Poczekaj, zapiszę. Wcale niezapisała, znającgo przecież doskonale. Utkwił w jej pamięci niczymnajważniejszy numer życia, wręcz szyfrdo raju. Uhm, mam! Świetnie. Wiesz, tak na wszelki wypadek ten numer. gdybym musiałacię ponaglać o tego faceta. Rozumiem, oczywiście mruknął pochwili. No to na razie, Aniu! Aha, i pozdrów Kaję. Dobrze, dziękuję. Cześć. Odłożyła słuchawkęi skupionausiadła na brzegufotela,sztywno, jakbyna igłach, analizując drobiazgowo całą rozmowę, byw końcu utwierdzić się w przekonaniu, że Sebastianwyraźnie chciał rozmawiać o czymś innym, ale niestarczyło mu odwagi te zmiany barwy głosu,śmiech też nieco sztuczny. ,,A o niej ledwie wspomniał pomyślała z zadowoleniem wypadało jąpozdrowić bez względu na wszystko,to oczywiste. 156 Lecz nie zapytał! Wyglądawięc na to, że chce dobraćsię do mnie, tylko się waha. Bez wątpienia musibyćniezłym kobieciarzem. Może Kaja poznała się wreszcie na nim i. i tobyło przyczyną ich zerwania? Niechsobie jest kobieciarzem, bylebymgo miałaprzez jakiśczas! ". Stopniowo zaczęła doznawać bardzo przyjemnej lekkości na duszy, kiedy postanowiła, żezrobi mujutro niespodziankę. Ruszyła do pracowni. U szczytuschodów zatrzymał ją odgłos otwierających się drzwi z holu. Gdytylko weszła Kaja, oznajmiła jej,starannie tuszującradość, a nawet triumf: Wiesz, dzwonił Sebastian! Sebastian? Kaja przystanęła, uniosła brwii umilkła. Tak.
W sprawie marszanda. Facet przebywachwilowo za granicą, więc nie było okazji z nimrozmawiać. Zastanowiła się, czy wspomnieć owypadku Sebastiana, ale nie zdecydowała się, bo coto może ją obchodzić. No i masz pozdrowienia dodała izniknęła w pracowni, Dziękuję. Kaja odprowadziła wzrokiem siostrę, poczym stanęła przyoknie, założyła ręce napiersiach izamknęła oczy. Początkowo jej twarz byłaskupiona, bez określonego wyrazu, który by zdradzałwewnętrzny nastrój, ażprzemieniła się w pogodną,taką, jak ukogoś,kto stwierdza, że wreszcie spełniająsię oczekiwania. ,,Postąpiłnawet sprytnie i rozważnie" pomyślała o Sebastianie, będąc przeświadczona, że nie Anna była tą, z którąnaprawdę chciał rozmawiać. Tydzień, który minął, wydawał się Kai miesiącem, 157.
rokiem, wiekiem, a już z pewnością okresem, w którym budziła się w niej pełnokrwista, stęskniona fizycznej miłości kobieta. Tak więc nareszcie mogła pozwolićsobie na to, by rozkwitło w niejw pełni tojedno pragnienie, najprostsze z prostych, które z króla potrafi uczynić żebraka, a z żebraka króla. Spojrzałana zegarek. Minęła osiemnasta. Załatwiła telefonicznie kilka spraw i poszła do siostry. Aniu, wyjeżdżam na dwa,trzy dni, doTorunia i Warszawy. Wyjeżdżasz? zdziwiła się nieco, nie odrywając wzroku odpłótna, Nic niewspominałaś przy obiedzie. Bo wynikło todopiero, gdy byłam w mieście kłamała jakz nut. Mimo wszystko wolała nie wyjawić prawdy. Tak tylko powiedziałam. Skupionadotknęłakońcem pędzla ust, odchodząc przy tym na krok, bylepiej się przyjrzeć tworzonemu dziełu. Uhm, takmoże być szepnęła z uznaniem dla samej siebie. Lodówka jestpełna. Och, troszczysz się o mniebardziej niż o siebie. Co o tym myślisz? Ruchemgłowy wskazałana płótno. Nabiera blasku, ożywia się. Tak, już tchnie z niego radość. Chyba tak. Wiesz, brakuje tylko. Strawińskiego. Strawińskiego? Święto wiosny, Aniu. Masz rację! Że też o tym nie pomyślałam. Kupujęten tytuł. 158 Zaraz. dobrze patrzę? Przybyła jedna panna? I wierzba. Rzeczywiście. Niech policzę. sześćdziewcząt, sześć wierzb i. sześć bocianów. Do licha! Cotakiego? Kaja przez chwilę milczała, skupiając wzrok na obrazie.
Co takiego? niecierpliwiła się Anna. Coś nie tak? Nie, nie. Dlaczego? Po prostu zwróciłamtylko uwagę na trzy szóstki. A cow tym dziwnego? Pomyślałam, że kompozycyjnie będzie tak lepiej. Dziwnego? Nic dziwnego, ale. Ale? Trzy szóstki to biblijny znak diabła. Symbol szatana. Anna otworzyła szeroko usta. Co ty powiesz? rzekła. Nawet nie wiedziałam. Toteż się nie przejmuj. Jadę. Pa! Ucałowała ją wpoliczek. Uważaj za kółkiem. Oczywiście. Wyszła i starannie zamknęła za sobą drzwi, jakby się obawiała, że najmniejszy hałaswstrząśnie Anną. Pogoda byłaidealna dojazdy samochodem,jezdnia sucha, toteż mknęła szybko,nawet bardzo szybko, zręcznie wyprzedzając jadące wolniejpojazdy. Myślała wyłącznieo jednym: jak naj-' 159.
szybciej znaleźć się przy Sebastianie. , Kolejne samochody zostawiała za sobą, jej lanciawręcz pożerała przestrzeń, raz po raz tylko się dławiąc, gdy należało zwolnić. Bardzorzadko jeździła ztakąprędkością, kiedy ostatnio, nie pamiętała, leczdziś nie umiała inaczej, nie mogła, nie chciała. Wpadający przez otwarte okno wiatr przyjemnie smagałjąpo twarzy i targał włosy, które co jakiś czas przegarniała ręką. A okna nie zamknęła. Upajała sięwrażeniem, że sięnasycadziką namiętnością, jakąwyobrażała sobie u konnych jeźdźców cwałującychprzez bezkresne równiny, romantycznych i odważnych, może nie zawsze rycerskich. Jakiż to bohaterprerii czy stepów nie był na swój sposób fascynujący,iżby choć na krótko nie chciało się nim być? Zwolniła jadąc przez Gniezno, ale potem wróciłado poprzedniej prędkości, anawetpokusiła się nadłuższym, prostym odcinku osto dwadzieścia pięć nagodzinę. Dalej już siębała. W pewnej chwili uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy podczas jazdy samochodem nie odczuwała takiego wewnętrznegospokoju,jak właśnie terazzawsze w głowie albo interesy,albo problemy, albo marzenia, których ziszczenie było wielką niewiadomą, słowem, tysiące różnych drobiazgów. Adziś nic z tych rzeczy. Cudowna pustka,którą w całości wypełniała jedna myśl że znowu(i wreszcie! ) jest naprawdę kobietą! Kobietą, któranie musi bać siętęsknoty ciała, nie musi się jej wstydzić, niemusiod niej uciekać, nie musi jej zwodzić, ajedyne, co musi, to jejnie przeszkadzać. Cudowne! Piękne! Wspaniałe! I takie proste. Zadowolona skupiłaspojrzenie na pomarańczowej 160 tarczy słońca zawieszonej niskonad horyzontem; natle lazurowegonieba przedstawiała się nader bajecznie. "Słońce jestjak miłość pomyślałanagle daje życie, ale może i przynieść śmierć". Ogarnęło jąprzyjemne uczucie istnieniaw tymprzeogromnymtajemniczym wszechświecie,gdzie jestsię tylko drobiną istniejącą określony czas. Wyobraziła sobie, żeżycie tociągła obecność w wielkiej restauracjinabankiecie, na którym co chwilę pojawia się ktoś nowy i ktoś odchodzi. Nastrój myśli sprawił, że poczuła się lekka i swobodna jak ptak szybujący nad ziemią. Wyłoniła sięzzazakrętu, mając przed sobą, jak okiem sięgnąć, pustądrogę. Stopniowo zaczęła naciskać gaz. Sto dwadzieścia pięć. Zawahała się. Jak na razie togranica jejodwagi. Wreszcie zdecydowała się delikatniedodawać prędkości. Jej twarz była skupiona,napięta, plecy wilgotniały, przyklejając się coraz bardziej do fotela. W pewnym momencie spostrzegła w lusterkuwstecznym, że szybko zbliża się kuniej jakiś wóz.
,,Ma co najmniej sto pięćdziesiąt" pomyślała rozemocjonowana, gdy na swoim liczniku ujrzała stotrzydzieścipięć. Alegazu nie ujęła, skupiła się jeszczebardziej. Nie trwało długo, gdy miała obok siebiesąsiada. Było to wiśniowe bmw na francuskich numerach rejestracyjnych,za którego kierownicą siedziałstarszy, szpakowaty mężczyzna. Jechalirówno,koło w koło. Kaja przełknęła ślinę i odważyła sięzerknąć w lewo, mężczyzna uśmiechnął się do niej,uniósł ciemne brwi i poruszył ustami,coś powiedział. Jedź! zawołała, wskazując mugestem rękikierunek nawprost. 161.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową. Gest jego rękirównież był jednoznaczny ,,Jedź ty! ". Nie! krzyknęła. Nie miała ochoty zwolnić,ale szybciej jechać już się bała. Wmówiła sobie, żejeśli terazzwiększy prędkość, to zdarzy się nieszczęście. Do zakrętu, na którym pojawił się kontenerowiec,było nie więcej niż sześćset, siedemset metrów. Kajazastygła na twarzy, zdejmując momentalnie nogę zgazu. Kątem oka spostrzegła zprzerażeniem, że jejtowarzysz zachowujesię podobnie. Nadaljechali koło w koło. Sto dwadzieścia. Stopięć. Osiemdziesiąt. Ciężarowe volvo byłozaledwie o sto metrów, a jegobłyski świateł ażpluły wściekłością. Czterdzieści metrów. Kaja nacisnęła na gaz, robiącniemal w ostatniej chwilimiejsce,w które momentalnie wskoczyłobmw. Zaczęła ponownie wytracać prędkość,tak żełuk drogi przejechała płynnie, minimalnie przekraczając oś jezdni. Wkrótcezatrzymała się na poboczu,bmw zniknęło w oddali. Ukryła twarz w dłoniach iodetchnęła. A potem zapaliła papierosa. I... rozpłakała się. Nie mogła powstrzymać łez, choć nie wiedziaładlaczego płacze. Nie przekraczając dziewięćdziesiątki, spokojna ipogodna dotarłana miejsce. Drzwi otworzył Sebastian. Dość długo patrzeli na siebie w milczeniu, apóźniej padli sobie w objęcia. Kaju. Sebastian. I tylko powierzchowne, choć pełne czułości pocałunki, jakby jeszcze nie nadeszła pora na większąnamiętność. Odebrał od niej płaszcz, powiesił. Prze szli do pokoju, gdzie na stole znajdowały się już nakrycia dla dwóch osób. Kaja uśmiechnęła się. A gdybym nie przyjechała? Byłbym smutny, smutny jak dziecko. Pokażęcimieszkanie. Chcesz, żebym od razuczuła się jak u siebie? Nie odpowiedział,przytulił ją tylko. Półgodziny później usiedlido stołu. Jedząc rozmawialiprzez kwadrans o różnych sprawach (żadneniewspomniało o Annie), a następnie umilkli. To milczenie jakoś samona nich spłynęło i wydawało się takie na miejscu. Owszem, porozumiewalisię, alewyłącznieoczami, a więc językiem nie mniejkomunikatywnym niż słowa, lecz o ile subtelniejszym.
Kolejnykwadrans upłynął im właśnie na takiej rozmowie wiedzieli,co mówią, czego pragną,aczego nie chcą. Ale do swych ciał się nie spieszyli,jakby specjalnie,jakby uważali,że pewna miara ciszy i skupienia jest nieodzownym, wyostrzającymzmysły preludium. Byłopóźno, gdy Kaja weszłado łazienki, by pokrótkim czasie wyjść naga,nie wstydzącsię swegociała. Gdy Sebastianujrzał ją, serce zabiło mu gwałtowniej . , .Jezu pomyślał ja chyba śnię! ". Wydawała mu siędoskonałością natury, począwszy odmałych, wąskich stóp,poprzez smukłe, piekielniezgrabne nogi, kształtne biodra i wspaniałe piersi,które aż prosiły się pieszczot, podobnie jak rozpaloneoczy i twarz. Wolno, pełna wdzięku podchodziła do niego, byzatrzymać się o dwa kroki. Masz mnie szepnęła. ir 163.
Kaju. Przypadł do jej stóp niczym do cokołu pomnika, od nich rozpoczynając tę najcudowniejszą z ziemskich uczt. Kaju. co za osioł wypuściłcię z rąk. Aleonajuż nie słyszała tych słów. Zamknęłaoczy,rozchyliła usta i odchyliła głowę do tyłu. Odpływałapo pierwszych muśnięciach warg Sebastiana, drżącna ciele za każdym ich dotykiem. ,,Cudowne, jakie tocudowne" myślała. Gdy głowaSebastiana znalazła się wyżej,dotknęła jejrękoma izaczęła mierzwićjegowłosy, rozpalając sięcoraz mocniej, mocniej imocniej. Chyba nawet nie poczuła, jakunoszą jąsilne, męskie ramiona i delikatnie układają na chłodnej, pachnącej świeżościąpościeli. Wyrzuciła ręce nad głowę i złączyłaje, wydającz siebie coraz intensywniejsze westchnienia, którychnie mogła powstrzymać. Kiedy dłoń Sebastiana dotknęła jej łona, poruszyła gwałtownie biodrami i rozwarła uda. W środku była mokra, gotowa naprzyjęcie mężczyzny. A on się nie spieszyłz wniknięciem w jejrozognione ciało. Ciągle obsypując ją pieszczotami,czekałz pewnym wyrachowaniemna moment, gdy Kajaznajdzie się u bram rozkoszy, nie dalej. Nastąpiło toniebawem. Wszedł w nią gładko, głęboko, do końca. Uniósł się narękach, wygiął plecyi zastygł. Wystarczyło. Krótkie, rwane okrzyki przechodzące w westchnienia i szaleńczy rytm jej bioder powiedziały muwszystko. Cieszyłoczy widokiem zatracającej się worgazmie kobiety, widokiem,który dla mężczyznyjestnajpiękniejszy na świecie, piękniejszy nad ru164 maka w galopie, nad statek pod pełnymiżaglami. Zupojeniem teżpatrzył, jak jej wyczerpane ciałosiękurczyniczym ostryga,gdy skraplać ją sokiem cytryny. Skulona wyciągnęła ręce, przytuliła go do siebie,zastygła. Jedynie głębokie oddechy odróżniały ją odmartwych. Kaju. kochanie. jesteś taka wspaniała szeptał jej do ucha. Nie wiem, jak inaczej wyrazićto,co czuję do ciebie. Wierz mi, kocham cię. Uśmiechnęła się lekko iprzez chwilę obserwowałago szparkami oczu, a potem podała mu usta, lepkiei gorące. Sebastian. cudownie. Tak, cudownie. Rzucisz mnie któregoś dnia. Nigdy. Przysięgam. Nie mów tak,Kaju.
Toprzecież ty możesz robić z mężczyzną wszystko,zwodzić go, dręczyć. A jednak nie,Sebastianie. Mylisz się. Zawszemnie zwodzono. Trudno ci uwierzyć? Trudno. A jednak. Czy mam ci opowiedzieć swojeżycie? Nie. Dobrze. Ja też niechcę, byś opowiadał o sobie. To historia. Ja jednak mam dziecko. I dobrze. Nie chcę być przyczyną zburzeniawaszej miłości. Kochaj córeczkę, spotykajcie się. Polubisz ją? Już ją polubiłam. Naprawdę? 165.
Naprawdę. Kaju. jesteś wspaniała. Wiedz,że nigdy cię nieoszukam. Uwierz. Wierzysz? Tak. "Tak" powtórzyław myślach, odrzucając nieufność jako niebezpieczne narzędzie, które samym swoim wyglądem napawa lękiem o życie. Kochamcię. Aniele mój. Ponownie złączyli usta w namiętnym pocałunku. Masz cudowny język szepnął później. Cudowny? Taki. taki koci. Koci? Przyjemnie szorstki. Przyjemnie? Przyjemnie. Daj go. Masz. Przyjemnie? Bosko, bosko. Kaju, jesteś poezją. Głuptas. Naprawdę. Ułożył się wygodniej i kilkakrotnie poruszył biodrami. Dobrze. Dobrze? Dobrze. Róbmy to tak wolno, jaksię tylko da,dobrze? Dobrze. Chcesz we mnie zostać do końca? Mogę? Możesz. Dobrze. Cudownie. Sebastian. cudownie. Rozbudzona nanowo uświadomiła sobie, że pożąda go 166 jeszcze bardziej niż przedtem. Niemowlęca bierność, zjaką mu się oddała, stopniowo zaczęła się przeradzaćw wyrafinowanie najwspanialszej kochanki, którejnic nie jest obce i nic wstydliwe. Boże, Jezu. Seb. nie.. nie.
och! Późniejpowiedziała: Jestem jak feniks. Ja też, moja śliczna. Anna rześko wyskoczyła z łóżka. Słoneczny ranekzapowiadał wspaniały dzień. Już mknęła myślami doPoznania. Wprawdzie nadzieje, jakie wiązała zSebastianem, kąpały się w morzu niepewności, ale narazie nie tonęły. Schodziła do kuchni,gdy nagle coś ją tknęło. ,,A jeślitentelefon niebył domnie? -krzyknęła wduchu. Jeśli. "Nie była w stanie powstrzymaćlawinypodejrzeń. Momentalnie straciła apetyt dojedzenia. Usiadła na schodach,zwiesiła głowę i po razktóryś przeanalizowała całą wczorajszą rozmowę zSebastianem, pamiętając każdy jej szczegół,nawetróżne tony głosu rozmówcy. Ale do niczego konkretnego nie doszła, jedyne, coosiągnęła, to całkowitepogrążenie się w głębszej niż dotąd niepewności. Zadzwoniła na dworzec autobusowy, by dowiedziećsię o najbliższykurs do Poznania. Jedenastadwadzieścia. Spojrzała na zegar. Ósma. Nie wiedziała, co począć z czasem. Chodziła z kąta wkąt i obgryzała paznokcie, zresztąjuż tak nie było co. Gdy głódzaczął jej dokuczać, zapchała usta byle czym. I ciąglespoglądałana zegar, denerwując się, że czas tak wolno biegnie. "A może jednak jest w Toruniu? A może 167.
nie?" rozmyślała. Wreszcie pora, by wyjść nadworzec. Niemal wybiegła zdomu, jakby to miałowpływ na skrócenie czasu jej cierpienia. W Poznaniu znalazła siękrótkopo trzynastej. Zdworca wzięła taksówkę i kazała się zawieźć na Fredry,gdzie wysiadła w pewnej odległości od domu, wktórym mieszkał Sebastian. Przyglądała się zaparkowanym na ulicy samochodom. Widok znajomej lancii wprawił ją w bezprzykładne przygnębienie. Stanęła pośrodku chodnika i nie wiedziała, co dalej. Jejmalowany nadzieją świat rozleciał się wułamku sekundy. Kaja i Sebastian wracali z restauracji. Szli niespiesznie, objęciw pół, jak parazakochanych. Istotniebyli nimi. Radośni rozmawiali o wszystkim,co nasunęło się im na myśl, a nawet snuli niezbyt odległe plany. W pewnejchwili Sebastian ostrożniepowiedział: Lubię te tłumy ludzi naulicach. Może to dziwne, ale taka anonimowość daje mi namiastkę niezależności. Myślę, że coś takiego jest potrzebneczłowiekowi. Kaja przyjrzała mu sięz boku. Jejspojrzenie zdawało się mówić, że odgaduje, do czegoSebastian zmierza. Naprawdę? zapytała. Anonimowość można zachowywać wszędzie. Naprawdę? uśmiechnąłsię. Naprawdę. Tatusiu! Przystanęli na dźwięk dziecięcego szczebiotu. 168 Julia! zawołał radośnie Sebastian, wyciągając ręce do córki. Kaja skupiła wzrokna matce dziecka, spotykającsię z jej spojrzeniem, chłodnym, jak za pierwszymrazem. Dzień dobrypowiedziała Magda. Dzieńdobry odparła Kaja. Co tutaj robicie? zapytałSebastian, biorącdziecko na ręce. Chodzimy po sklepach wyjaśniła Magda. Dlaczegoniejesteś w przedszkolu, Julio? zapytał Sebastian. Och, tatusiu, tak mi się dzisiajnie chciało. Dlaczego ci się nie chciało? zapytała Kaja. Bo lubię być czasemleniwa. Totakie fajne,och, jakie fajne. Ach tak.
Kaja miała wielkąochotępogłaskać ją po buzi, ale posągowe oblicze Magdy odwiodłoją od tego. Przepraszamwas na chwilę, wejdędosklepu, o czymś sobie przypomniałam. Nim Sebastian zdążył cokolwiek powiedzieć, już jejnie było. Conowego, Magdo? zapytał,stawiając córkę na chodniku. Nic. Albo się mylę, albo rzeczywiście jesteś jakaś. Nie jestem jakaś przerwała mu oschle, zerkając na sklep, w którym zniknęła Kaja. Jakaś. tomoże onajest. Skąd? Z jakiegoś. Żnina? Gdzie toleży? W każdym razie, owszem. luksusowa. Zamilcz! syknął, nie wierząc własnym uszom. Twarz mu stężała. 169.
A więc trafiłam parsknęła. Nie stać cię naporządną kobietę, tylko na dziwkę? Sebastian zdusił w sobie przekleństwo. Zbladł. Mocno głupia? indagowała z perwersyjną wyższością. Ja cię nie poznaję wykrztusił wreszcie. Skąd ta złośliwość? Julio, idziemy! zdecydowała Magda nagle. Tatusiu, kiedy sięzobaczymy? Niedługo, kochanie. Wycałował jej policzki. Bądź grzeczna i, pamiętaj, masz chodzić doprzedszkola. Tatusiu. powiedz, że czasami można nie iść? Bo nie będękupować ci prezentów! Żartujesz, prawda? Jasne. Żartuję. Pa, skarbie! Odprowadzał je wzrokiem, dopóki nie zniknęły w tłumie. Rozmowa z Magdą wstrząsnęła nimdo głębi. Czegoś podobnego nie spodziewał się poniej. W końcu wzruszyłramionami. Widok nadchodzącej Kai poprawiłmu humor, ale tylko nakrótko. Coś się stało? zapytał, patrząc na jej pochmurną twarz. Czy idzieo Magdę,że. Nie, nie dlatego. Uczepiła się jego ramienia iścisnęła je, ile tylko miała w sobie siły. Och, Sebastian podjęła płaczliwie nie wiem,co robić. Ale co się stało? Kaju? Spójrzna drugą stronę. Widzisz? Przy sklepiefotograficznym. Anna? Anna. Och szepnęła bezsilnie chodźmy 170 stąd. Nie chcę, by nas zauważyła, choć napewnowszystko już wie. Teraz musiszmi oniej powiedzieć. Potrząsnęła głową. Dziesięć minut później siedzieliw pobliskiej kawiarni przy kawie. Ale skądzna twój adres? pytała sięKaja.
Przecież napisałeś mi go. Chociaż nie, ulicęwymieniłeś. O czym mówisz? Och, nic, przepraszam. Zapytała o mój numer telefonu, resztę znalazław książce. Skinęła głową isięgnęła po papierosa. Zaciągnąwszysię dymem,rzekła: Po twoim telefonie powiedziałam jej, że wyjeżdżam do Torunia i Warszawy na kilka dni, ale widaćnie uwierzyła, choć sprawiała przeciwne wrażenie. Sebastian, ona. ona cię kocha. Takwestchnął. Lecz ja nie kocham jej dodał iopowiedział o dziwnejwizycie Anny w Wenecji, zakończyłzaś słowami: Dlaczego ukrywaszprzed niąuczucie domnie? Cały czas tak to widziałem. O cochodzi? Tak, w jakimśstopniu tak to wygląda odezwała się po długimmilczeniu zmęczona, pełnymrezygnacji głosem. Posłuchaj. Anna jest chora. to chorobanerwowa. Ach tak. Niewiele zaznała w życiutego, co kryje się podpojęciem "szczęście". Pech, żerównież zakochała sięw tobie. Rozumiem, teraz rozumiem. Ujął jej dłoń 171.
i ciepło uścisnął. Zdaje się, że coś ulegnie zmianiemiędzy wami, prawda? Już to nastąpiło,choć przez ostatnie kilka dnibyła inna, co odbierałam, jakby pogodziła się z przegraną; a tu raptem. Niepojmuję. Ona podejrzewała nas od początku, zresztą miała prawo. Wiesz,nagrała naszą rozmowę. Jaką rozmowę? Wyjaśniła mu, po czym dorzuciła inne spostrzeżenia oraz dodała kilka słów na temat jej choroby i życia. Nie wiem, coci doradzić, Kaju,Jednak będziemusiała przyjąć nasz związek do wiadomości. Będzie musiałapowtórzyłabezwiednie. Oczywiście. Kaju, tylko ty się liczysz. Czy. czy. Wiem,o co chcesz zapytać. Nie, nie odejdę odciebie. Pokiwał głową i ponownie uścisnął jejdłoń. Spójrz, idzie powiedział. Kaja popatrzyła w okno: Anna przemierzała ulicęwolnym krokiem, smutna i posępna, potrącana przezprzechodniów. Jakie to wszystko skomplikowane szepnęła,z trudem powstrzymując łzy. Idźmy stąd. Anna nie miała jużżadnych złudzeń, gdy zauważyła ich przytulonychdo siebie, wesołych, cieszącychsię życiem. Stopniowo zaczęła się w niej rodzić jednamyśl, której nie potrafiła się przeciwstawić. ,,Zniszczyć ich miłość za wszelką cenę" powtarzała sobiew duchu. Jeszcze niewiedziała, jaksię do tego zabrać, 172 była bowiem zbyt rozstrojona wewnętrznie, wiedziała jednak,że nic jej nie powstrzyma przed takimkrokiem. Nimwsiadłado tramwaju, który miał jązawieźć na dworzec, postanowienie toscementowało się w niej na dobre. Przepraszam,że psuję ci dzień, Sebastianie. Nie psujesz. Wiem już, że nie jest ci lekko,ilekroć myśliszo Annie. Rozumiem cię. W minorowych nastrojach siedzieli obok siebie. Sebastian bezwiednie głaskał jej dłoń. Zagraj coś poprosiła. Masz ochotę? Dla ciebie zawsze. Usiadł przy fortepianiei zaczął grać. Potrafisz przywracać humor. Zagraj teraz cośswojego, tak? Nie zanudzisz się?
W żadnym razie. Może damci do czytania libretto? Świetnie! Przeczytaj z uwagą dodał i wręczył jej plik papierów, po czym ponownie usiadł przy fortepianie. Kaja zanurzyła sięwlekturze; z każdą przewróconą stronicątekstwciągał ją corazmocniej. Razpo razwybuchała śmiechem. Błyskotliwe skonkludowała nakoniec. Wygląda na to, że rządzenie krajem a gotowaniezupy z gwoździa to jedno i to samo. Świetnie to ujęłaś! I celnie. Napisane z pasją. Staruszek Fredro zapewne sięcieszyw grobie. Zupełnie możliwaMam teraz co myśleć,by napisać chwytliwą muzykę. Nie mogębyć 173.
gorszy od Jelenia dodał z humorem. Tak go nazywasz? Przypomniała sobie rozmowę z Jelińskim. Czasami. Miły facet. A jak daleko jesteś? Oj, daleko westchnął, uderzając lekko wklawisze. Mam zaledwie kilka fragmentów. Posłuchaj. i zaczął grać, oddzielając je krótką przerwą z komentarzem. Podobają mi sięstwierdziła po wysłuchaniu. Nie bujasz? Nica nic. Wpadają w ucho. No dobrze, bujawko, wierzęci rzekł wesołoi podszedł do niej, chwytając ją za ręce. Sebastian. pokochajmy się teraz, chcę ciebie. Dwa dni późniejKaja wróciłado domu. Było piękne, słoneczne przedpołudnie. Nie bez dziwnego uczucia wysiadła z wozu, przypomniałasobie bowiemscenę sprzed kilkunastu lat, kiedy to zjawiła się prawie nocą z randki, a w domu oczekiwali rodzice,którzy już o tym wiedzieli. Rozmowa, zwłaszcza zojcem, była dość ostra, pamiętała doskonale, jak bardzo się jej bała. Jakże jednak błahąwydała się jej teraztamtabojaźń w porównaniu ztą, której właśniedoświadczałaprzed spotkaniem z siostrą. Jak spojrzećjej w oczy? Wrażenie, że wyrządziła Annie strasznąkrzywdę, urosło w niej do niepojętego rozmiaru. Z każdym krokiem zbliżającym ją do domu czuła 174 w sobie narastające napięcie. Ale Anny nie było. W jej sypialni zastała bałagan, w pracowni jeszcze większy tu jakby tornadoprzeszło. Jednakże dopiero w kuchni zatrwożyła sięnajwięcej, aczkolwiekpanował w niej względny porządek tym czymś, co takprzykuło jej uwagę, byłdużynóż wbity w grubą deskę do mięsa. Będąc wrażliwą na punkciewszelkiej drastyczności, doznała niesamowitego skojarzenia. Wpatrywała sięw nóż niczym w upiora, by w końcu wybiec z kuchni i zaszyćsię w sypialni. Po raz pierwszy poczuła sięobco we własnymdomu. Miałaochotę rzucić go i zamieszkać z Sebastianem, ale doskonalewiedziała, że przynajmniej narazie jest tonierealne. Jednak po godzinieuspokoiłasię. Zeszłado kuchni i zrobiła sobie coś do jedzenia. Przy okazji stłukła talerzyk i szklankę, kalecząc sobiepalec. Zapomniała o siostrze, gdy zajęła się interesami,poświęcając im czas aż dopóźnego wieczora. Krótkoprzedpółnocą zadzwoniła doSebastiana. Nie ma Anny oznajmiła, po czym opowiedziała, co zastała w domu. Zakończyła słowami: Jestempełnaróżnych obaw. Zapewne jest u jakiejś przyjaciółki.
Miejmy nadzieję. Nie chcę jednak wydzwaniać. Niesmuć się. Przykromi, że nie mogę ciw żaden sposób pomóc. Twoje słowa już mi pomogły. Cieszę się. Kończę, bo jestem zmęczona. Do zobaczenia. 175.
Odłożyła słuchawkę i popadła w zadumę. Ocknęłasię na dwunaste uderzenie zegara. Postanowiła wziąćkąpiel. Kiedy wyszła z wanny i zakładałaszlafrok, zgasłoświatło. Anna? zawołała trwożliwie. Anna? Cisza. Przełknęła ślinę i ostrożnie otworzyła drzwi. W mieszkaniu byłociemno. Aniu? Przemknęła bezszelestnie do kuchni w poszukiwaniu latarki, której, jak na złość, nie mogła znaleźć. Sięgnęła po zapałki i zapaliła świecę. Wyszła z nią nakorytarz, by sprawdzić bezpieczniki, gdyż na ulicypaliła się latarnia, a więc wyłączenie prądu przezelektrownię czy awaria na zewnątrz nie wchodziły w grę. Bezpieczniki były w porządku, pozostawał jedynie główny na strychu, ale tam zażadne skarby nieodważyłaby się teraz pójść. Wytężyłasłuch. Pozawłasnym oddechem i biciem serca nic nie słyszała. Anna? Cisza. Aj! krzyknęła i odwróciła się. Byłto rękaw płaszcza otarła się o niego. Przełknęła ślinę i ostrożnie przeszła do pokoju. Ogarnął ją jeszcze większy lęk przedciemnością, którąblaskświecyniewiele rozpraszał, a nawetczynił bardziej złowieszczą. Wędrujące cienie przyprawiały Kaję o dodatkowe dreszcze emocji, podobniejak światłoodbijające się od błyszczących przedmiotów. "To napewno bezpiecznik na górze pocieszała się a nieAnna". Lecz ta myśl wcale nie pomogła jej przezwyciężyćbojaźni. Podeszła do schodów, przystanęłai rozejrzała się wokoło, doznając wrażenia,żektoś chowa się za jej plecami. Aniu, odezwijsię! Cisza. Spojrzała na piętro. Ciemne drzwi 176 nie wyglądały zachęcająco. Wstąpiła na schody. Skrzypienie drewna wydało się jej tak głośne,wręcz złowrogie, że aż sięwstrząsnęła. Drugi stopień, trzeci, czwarty. Potknęła się. Świeca wypadła jej z ręki, potoczyła się z łoskotem izgasła. O rany! zawołała, czując występującena czole kropelki potu.
Blade światło z ulicy pozwalało jej dostrzegać kontury mebli w pobliżu okna; jużwidziała w nich pełne tajemniczości kufry, z którychlada moment ktoś się wyłoni, może nawet sam hrabia Drakula. Przeklęła wszelkie filmy grozy,jakie niegdyś tak lubiła oglądać. Naraz wydało się jej, że słyszy kroki na zewnątrz, miękkie kroki. Wpatrzyła się wokno i wytężyłasłuch. Nikogo nie dostrzegła. To nerwy,tylkonerwy powiedziała półgłosem i biegiem ruszyła dosypialni. Zatrzasnęła drzwi i przekręciła klucz. Toostatnie zdarzyłosię jej po raz pierwszy wewłasnejsypialni. Gdyby drzwi miały więcej zamków, to wszystkie by zaryglowała. Stanęła przy oknie, próbującdojrzećcoś na dole. Ciemność i cisza. Włączyłaradio,na szczęście baterie niebyły wyczerpane, i wsunęłasię pod kołdrę. Co chwilę zerkała na klamkę, obawiając się, że ta zaraz zacznie sięporuszać. W wyobraźniwidziała ów nóż utkwiony w desce; jakby swoistememento. "Nie, to absurd pomyślałabym siętrwożyła o własneżycie! Przewrażliwienie. Z pewnością Anna nie ma wobecmnie złych zamiarów. Jużsamą obawą o siebie krzywdzę ją ogromnie". Pogodna muzykaz radia stopniowo ją uspokajała. W pewnej chwili, ku własnemu zdumieniu, wstałai odkluczyła drzwi. A potemjuż spokojnie zasnęła. 177 12 Kajo i Anna.
Kiedy rano otworzyła oczy, zobaczyła pokój zalanysłońcem, uśmiechnęła się i pomyślała: "Żeby tak siębać! Co za głuptas ze mnie". Wiedziała jednak, żegdybyznowu miała się zdarzyć podobnanoc, bałabysię taksamo. Wyszła z sypialni i rozejrzała się zaAnną, ale jej niebyło. Po śniadaniu poszła na strychsprawdzić bezpiecznik. Drucik istotnie byłzerwany. Już miała zejść,gdy zwróciła uwagę na wyraźne ślady butów nazakurzonejpodłodze. Wyglądałyna świeże i z pewnością nie ona je zostawiła. Zresztą od dawna tu niezaglądała. Anna powiedziała cicho i zatrwożywszy sięskupiła uwagę na starym, metalowym łóżku z materacami. Obejrzała je dokładniej. Po bokachmateraców zalegała dość grubawarstwa kurzu, natomiastpośrodku kurz był wytarty. Spała tu? Co to znaczy? Teraz naprawdę ogarnął ją lęk. Mimostrachuprzeszukała cały strych, który w pewnej części byłzagraconystarymi meblami. Ale sama nie wiedziała,czego właściwie szuka. Wracającprzyjrzała się uważnie schodomżadnych śladów. W kuchni zdziwiłasię ponownie:latarka tkwiła w szufladzie, a byłapewna, że gdy jej w nocy szukała, nie znajdowała siętu. Zapaliłapapierosa i podeszła do telefonu. Dzień dobry, Sebastianie powiedziała, usłyszawszy jego głos. Dzieńdobry. Jest Anna? Nie ma. Słuchaj westchnęła i opowiedziałamu owszystkim, co rano stwierdziła, zaczynającoczywiście od koszmarunocy. 178 Dobry Boże rzekł ale dlaczego miałaby cię straszyć? Czy ja wiem? Wiem tylko, że sięnaprawdę zaczynam bać. Zna doskonale mój lęk przed ciemnością,co jednakchce tymosiągnąć, wierz mi, nie mampojęcia. Głowę daję, że w nocyspała na strychu. Co ciporadzić wzdychał przyjedź do mnie. To nic nie da. Zresztą mam dużo pracy. Och. Nie wiem, corobić. Sebastian, powiedz coś. Kochanie. musisz koniecznie porozmawiać znią otwarcie, a gdybysię dziś nie zjawiła, nie wiem,przenocuj może u kogoś. Co?
Tak, tak chyba będzie najlepiej. Och. Strasznie mi przykro,Kaju. Słyszysz mnie? Słyszę, tak. Dobrze. Zadzwonię. Na razie. Pa! Kaju, kocham cię. Ja też. Pa! odłożyła słuchawkę i dłuższy czas siedziała w bezruchu. Dobrze, koteczku, świetnie. Brawo! Sebastian dawał córeczce kolejnąlekcję gry nafortepianie. Z zadowoleniem śledził jej postępyw nauce. Był nauczycielem łagodnym,ale wymagającym, zdawał sobie bowiem doskonale sprawę,że traktowaćwłasne dziecko ulgowo, to jakby wyrządzać mu krzywdę. I jeszcze raz to powtórz. Tak, dobrze! Po chwili Juliaodjęła rączki od klawiatury. Wyszczebiotała: A teraz proszę o czekoladkę. Należyci się. Proszę. Podał jej kawałek cze179.
kolady i z upodobaniem przyglądał się, jak ją pałaszuje. Dzwonek u drzwi oderwał go od dziecka. Wyszedłna korytarz. Jakie było jego zdziwienie, gdy ujrzałprzed sobą Annę. Nie przedstawiała się imponująco,oczy miałapodkrążone, cerę bladą i jakby zwiędłą. Dzień dobry, Sebastianie. Dzieńdobry. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Nie. Proszę, wejdź. Pomógł zdjąć jej płaszcz i gestem wskazał na otwarte drzwi pokoju,z którego dochodziły już dźwiękifortepianu. Usilnie zastanawiał się, co ją tu przywiodło. To mojacóreczka powiedział. Ładna. Proszę, usiądź. Dziewczynka odeszła od fortepianu i z zaciekawieniemprzyglądała sięAnnie, by wolno podejśćdoniej. Ja jestem Julia. A pani? Anna. Uśmiechnęła się ipogłaskała ją pobuzi. Jesteś bardzo ładna i bardzośmiała. Uhm. Potrząsnęła główkąi wróciła do klawiatury, by dalej grać. Zjesz coś, Anno? zapytał. Nie, nie. Kawa? Herbata? Herbata. Skinął głową i wyszedł do kuchni. Przypomniawszy sobie poranną rozmowę z Kają, zastanawiał się,czy zapytaćAnnę o dzisiejszą noc. A może sama to 180 wyjaśni? Raczej nie,niby dlaczego miałaby to robić. W każdym razie jej wizytaprzedstawiała się zagadkowo. Wstawiłwodę na gaz i zajął się przygotowaniemkilku kanapek. Po krótkim czasie usłyszał, jak Annagra z Julią nacztery ręce. Mimo woli uśmiechnął się. Niebawem zaniósł do pokoju kanapki i trzy filiżanki z herbatą. Ja nie będę jadła powiedziała Julia, wyciągając szyję. Ale herbatki sięnapiję. Usiedli przy niskim stoliku. Sebastian osłodziłherbatę, sobie i córeczce. Uważaj, bo jest gorąca powiedział. Julia wsadziła paluszekdo filiżanki i szybko go
wyjęła. Uuu! zaśmiała się. To ja sięjeszcze pobawiędodała i przeszła do drugiego pokoju. Ładnie tutaj powiedziała Anna, rozglądając się po wnętrzu. Tak sobie. Niekłamałeś z obrazami. Rzeczywiście wiszą. Nie wierzyłaś. Wierzyłam, właściwie wierzyłam. Proszę, weź kanapkę. Wziął sam,by ją zachęcić. Na pewien czaszapadło kłopotliwe milczenie. Mieszkasz z córką? Nie. Ona mieszkaze swoją mamą. Jestem rozwiedzionydodał, zdając sobie sprawę, że Anna dobrze o tym wie. Ach tak. Jakci mówiłem zaczął, byzażegnać kolejne milczenie sprawa z marszandem. 181.
Nieważne przerwała mu spokojnie. Proszę? Nieważne. Spojrzała mu prosto woczy. Posłuchaj. Kaja nie jestkobietądla ciebie. Słucham? Uniósł brwi i zastygł. Kaja nie jest kobietą dla ciebie powtórzyłastanowczo. Nie rozumiem,o co ci chodzi. Wiem o was. Źle robisz, wiążąc się z nią. Obawiam się, że tonie jest twojasprawa przerwał jej poirytowany. A jednak. Czy wiesz, dlaczego mąż jąrzucił? Nieobchodzi mnie to! A powinno. 'Czy możesz mi wyjaśnić,po co się u mnie zjawiłaś? zapytał sucho, wpatrującsięw jej corazbardziej rozemocjonowaną twarz, przypominającą mutę z pierwszego spotkania w sklepie, tyle że zwielokrotnioną w swym wyrazie. Oczywiście odparła nie zrażona bo chcęcię ochronić przed nią,ochronić, byś potem nieżałował. Przestań syknął wstając. Zamknął drzwi. Znasz zapewne określenie "femmefatale",prawda? Anno,nasza rozmowa nie ma najmniejszegosensu. Otóż właśnie ona, Kajaniezważała na jegosłowa jest taką kobietą. Wszyscy mężczyźniprędzej czy później odchodząod niej. A wiesz. Przestań, do jasnej cholery! stłumił okrzyki zerknął na drzwi. 182 Boisz się poznaćprawdę oniej? Ona cię zniszczy, zdepcze, nic z ciebie nie zostanie, ona nie potrafikochać! Sebastiana ponosiło coraz bardziej. Jedynie przezwzgląd na dziecko hamował się w porywczości. Najchętniej wyrzuciłbyAnnę z mieszkania. A co ty, dodiabła, możesz o tym wiedzieć? Sypiasz znią? Zwierza się tobie? Może? Ona cięoszukuje, zwodzi, bow gruncierzeczy. Zamilcz! Podszedł do niej i wziął jąza ramiona. Przykro mi, ale lepiej będzie,jeśli sobie pójdziesz. Anna nagle wybuchnęła spazmatycznym płaczem. Rzuciła mu się na szyję. Kocham cię, Sebastian. czy tytego nie widziałeś od pierwszej chwili?
Byłeś takiślepy? Zmiękł. Aniu. ale ja ciebie nie kocham. Zrozum. Możemy być nadal przyjaciółmi, ale nic więcej. KochamKaję. Musisz się z tympogodzić. Zapewne. znajdzieszmiłość swego życia. To ty. Uniosła rozmazaną twarz. Pokręcił przecząco głową. Kocham Kaję rzekł. Ona mnie również. Zamierzamywziąć ślub. Anna nie mogła powstrzymać łez. Jakoś niezręcznie było Sebastianowi oderwać ją od siebie. Gdybytak uczynił,doznałby uczucia, że pastwi się nad pokonanym. Powiedz. powiedz, że to nieprawda. Prawda, Aniu. Aniu, doprowadź się w łazien183.
ce do porządku, a potem odwiozę cię na dworzec. Dobrze? Wyrzucasz mnie? W każdej innej sytuacji nie uczyniłbym tego,wiesz o tym. Więc co ja mamrobić? ciąglełkała. Jeśli istotnie jest tak, jak mówisz, to wyjedźgdzieś na jakiś czas, a zapomnisz o mnie. Zobaczysz,łatwo ci to przyjdzie. I z takimi problemamimożnasobie poradzić. Samnie wierzysz w to, co mówisz. W duchuprzyznał jej rację. Była to jedna z tychrad, którym można przypisać wszystko pozamocąpocieszania. Otworzyłdrzwi i wyjrzał na korytarz. Julia bawiłasię w pokoju naprzeciwko. Przeprowadził Annę dołazienki i zajrzał do dziecka byłozajęte ubieraniemi rozbieraniem lalek i układaniem ich do snu w łóżeczku. Delikatnie zamknąłdrzwi i zaczął chodzić pokorytarzu w oczekiwaniu na Annę. Ale minutymijały, a onanie wychodziła. Aniu zawołał cicho. Odpowiedziałomu milczenie. Aniu. Nacisnął klamkęi. ręce muopadły. Bo podetnę sobie żyły! syknęła Anna, trzymając przy nadgarstkużyletkę. Jej spojrzeniebyłostanowcze iniemal dzikie. Sebastian błyskawicznie rozważył wszelkie konsekwencje jej groźby, gdyby miała ją spełnić, po czymnajspokojniejpowiedział: To podetnij. Ten akt samobójczy jest nie bardziej szkodliwy dla zdrowia niż użądlenie pszczoły. 184 Rozpłakała się. Jesteś. jesteś. nie masz serca. Bez oporuodebrał jej żyletkę. Doprowadź się do porządku rzekł, opierając się o drzwi. Kajękochasz rzekła bezsilnie jej uroda cię oszołomiła, tylko dlatego. Nie tylko,Aniu. Jest nie mniej inteligentna od ciebie. Chcesz czy niechcesz, będziesz musiała sięz tym pogodzić dodał stanowczo. Nigdy. Nie masz wyboru powiedział, zdając sobie sprawę z pewnej brutalności tych słów. Powiedzmi. co to było dziś w nocy, że.
zgasło u was światło? Nie wiem, o czym mówisz. Myślę, żedobrze wiesz. Nie wiem. Nienocowałam w domu. Nocowałaś. Masz złe informacje parsknęła lekceważąco, pudrując nos. Kai nie należy za bardzo wierzyć,bardzo łatwo kupić u niej fałsz jako prawdę. Przekonasz się o tym prędzej czy później. Nocowałaś na strychu. To śmieszne,co mówisz, och! W żadnym razie. Okłamałacię, uwierz mi. Dał sobie spokój z dalszym naleganiem. Miał świadomość, że Anna czuje się jak gdyby upokorzona,odarta niemal z całej kobiecości,i broni się resztkami,by zachować twarz. Byłomu przykro ztego powodu,zresztą sam czułsię nieswojo, choćani jego w tymwina, ani jej. W jakimś stopniu rozumiał Annę, gdyż 185.
dobrze znał smak porażki w tak subtelnej materii,jaką jest miłość. Sebastian odezwała się szorstkim niemalwyzywającym tonem gardzisz moją miłością,mną. Aniu, tłumaczyłem ci przecież. Nie przyjmuję tego przerwała mustanowczo. Wiesz. myślę, że ty również zwodziszKaję. chcesz sięz nią ożenić dla jej pieniędzy. Nie bądź śmieszna. Mamdość własnych. No nie wiem. Ona maciężkie, naprawdę ciężkie miliony. Ja nie mam ciężkich milionów, ale to, co posiadam,wystarczy mi w zupełności na moje wszelkiezachcianki. Nakobiety również? Nigdy niepłaciłem kobietom. Oczywiście. Jesteś na tyle przystojny, natylesławny,by mieć je na każdeskinienie, prawda? Skończmy tę rozmowę, to doniczego nie prowadzi. Są jednak ludzie powiedziała, ciągleniezwracając uwagi na jego poirytowanie którzymuszą płacić, by zaznać trochę miłości. fizycznejmiłości,jeśli na duchową nie mają szans. Sebastian. ja cię pragnę, również fizycznie, rozumiesz? Aniu. to niemożliwe. Sebastian, będę ciebie miała. Zobaczysz! Na takie dictum zaniemówił z wrażenia. Zdołałtylko otworzyć usta. Anna wyminęła go spokojnie izatrzymała się przy drzwiach wyjściowych. Zobaczysz! powtórzyła znienaturalną 186 pewnością siebie, uśmiechnęła się i wyszła. Nie miał pojęcia,jak długo stał przygwożdżony jejsłowami. Jedyne,co sobie w tej chwili uświadamiał,to to, że miłość jest nieobliczalna. Kiedy wreszcie sięocknął, postanowił zadzwonić do Kai. Dochodziłaosiemnasta, spodziewał sięzastać ją w domu. Aletelefon nie odpowiadał. Usiadł i się zamyślił. Dopierowejście dziecka ożywiło go. Pani już poszła? Tak,poszła, koteczku. Tamta ze szpitala byłaładniejsza. Tak? Ale dla ciebie najładniejsza powinna byćtwojamamusia. Tak. Jest najładniejsza.
Wiesz, tatusiu usiadła mu na kolanach mamusia krzyczy na wujka,a wujek krzyczy na mamusię. Z tobąjest najlepiej. Sebastian przytulił ją mocno do siebie. Tego samego wieczora Kaja, będąc w miasteczku,postanowiła zadzwonićdo Sebastiana,by uprzedzićgo o swej zagranicznejpodróży. Niezdążyładobrzepowiedzieć słowa,gdy ten zaskoczył ją rewelacjami oAnnie. Słuchała go z pewnym niedowierzaniem, byw końcu przyjąć jego opowieść za oczywistość. Mój Bożewestchnęła ona naprawdę ciękochado szaleństwa. Nieobawiaj się. Nie, to nie o to chodzi. Jej słowa istotnie brzmią groźnie. Wydaje misię, że ona powiedziała tak niejakoz konieczności. Rozumiesz, comamna myśli,by wyjść ztwarzą a w gruncie rzeczypogodziła 187.
jednak się z faktami. Tak to widzę. Niewiem. Może masz rację. Och. wydaje misię, że czeka mnie ciężka rozmowa, jeśli dziś się zjawi. Sebastian, właściwie to chciałam cię powiadomić, że jutro wyjeżdżam do Francji. ;i Ach tak. Wspominałaś coś o tym. Właśnie. Słuchaj, może nawet dobrze się składa, niepodejmuj na razie z Anną rozmowy na ten temat,chyba że ona zacznie, a po powrocie zobaczysz, jaksię rzeczy mają. Co? Przemyślę to. Jak długobędziesz we Francji? Cztery, pięć dni. Myślałam jednak, by zrobićsobie krótkiurlop, w sumie jakieśdziesięć dni. Aleteraznie wiem. I zrób tak,Kaju! Wykorzystaj okazję i odpocznij. Jakoś przetrzymam tęsknotę do ciebie. Naprawdę? Naprawdę. - Kochany jesteś. Ja też będę tęsknić. Kaju, tylkoty się liczysz. Dla mnie ty. Wobec tego, do zobaczenia. Całujęcię. Niespełna pół godziny później Kaja wróciła dodomu, zastając już Annę, tyle że ta znajdowała się w. pracowni. Nie była jeszcze zdecydowana, czyrozmawiać z nią o Sebastianie, czy nie, alew końcu uznała,że nie masensu odkładaćczegoś, co i tak jest nieuniknione. Zebrawszy w sobie całą odwagę, poszłado niej. Anna stała z pędzlem wręku przy obrazie. Cześć, Aniu. 188 \ Cześćodparła cicho,ledwiena nią zerknąwszy. \Kaja zrobiłakilka kroków i przyjrzała się jej pracy. uśmiechnęła sięwidzę, żedomalowałaśjedną wierzbę. Uhm. Słuchaj, Aniu. przełknęła ślinę jutrowyjeżdżam do Francji. Nie to chciała powiedziećw tym momencie, Aha. Na długo? Dziesięć dni, może dziewięć.
Uhm. Dobrze. Poradzę sobie. Oczywiście. Zacisnęła dłonie,czując, że jejwilgotnieją. Słuchaj. chciałam oczymś z tobąporozmawiać. o Seba. To już nie ma znaczenia przerwała jej w półsłowa. Ach tak. Było, minęło. Skorotak uważasz. Uhm. No dobrze. Przez kilka chwil mierzyła Annę zboku, która wydawała się pochłonięta całkowicie obrazem. A możejednaktrzebaporozmawiać? Nie ma potrzeby. Dobrze. Położę się, bo muszę wcześnie wstać. Nie będą cięrano budzić. Uhm. Powodzenia. Dziękuję. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę. Na pewno po razpierwszy podczas tej rozmowy uśmiechnęła się, choć wypadło to blado. Przywiozęci trochę powietrza z Montmartre'u. 189.
Ucałowała ją w policzek i wyszła. Nie miała pojęcia, czyjest zadowolona, że ma już tę rozmowę zasobą. Żadnej ulgi nie odczuwała,natomiast ogarnąłją pewien niedosyt, iż powinno zostać powiedzianecoś więcej. / Kiedy kładłasię spać, skupiła uwagę na kluczu wdrzwiach. Długo się zastanawiała, czy przekręcić go,czy nie; w końcu zasnęła. / Nazajutrz rano skreśliłana kartce kilkasłów ipołożyłają na toaletce w sypialni Anny. Nim wyszła,przyglądała się krótko śpiącej siostrze. Annadostrzegła kartkę zarazpo przebudzeniu, alenie od razupo nią sięgnęła. Zastanawiała się nawet,czy warto ją czytać, bo ochoty na tonie miała. Ale jąwzięła. Aniu, wiesz doskonale, że nie chciałam Ci stanąć nadrodze. Zresztą nie stanęłam, jak mi się wydaje. Czy jest moją winą, że onmnie pokochał? Chyba mu wierzę. Staćmnie na wiele, by gozatrzymać. Życie tojedna wielka loteria, wktórej każdy człowiek bierze udział. Pech,żedla Ciebie los nie bylłaskawy. Anno, oddałabym wszystko, co mam, co dogrosza, przekupiłabymsamego diabła, gdybyto pozwoliło odmienić Twoje życie! Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Żetak straszniemi przykro? KochamCię Kaja W nagłym odruchu chciała zmiąć kartkę, ale siępohamowała. Długo nie odrywała od niej wzroku, 290 czytając ją jeszczekilkakrotnie, aż wreszcie zacisnęłazęby i przymknęła oczy. Spod powiek pociekły jej łzy. Upłynęło kilka dni. Maj ukazał pełnię swej niepowtarzalnej urody. Skwery i parki zaludniły się, promieniejąc gwarem i śmiechem; dzieci zapełniaływszelkie możliwe ścieżki, jeżdżąc rowerami, hulajnogami, pchając wózki. Sebastiansiedział na ławce w parku opodal uniwersytetu im. Adama Mickiewicza iz upodobaniemprzyglądał'się kilku dziewczynkom pchającym dumnie wózki z lalkami. Oczyma wyobraźni widział swoją córeczkę, któramoże wjakimś innym miejscubawi się podobnie. Postanowił odwiedzić ją dziś izabrać na długi spacer. Uśmiechnąłsię na tę myśl. Nieoczekiwaniezauważył zmierzającego w jegostronę przyjaciela. Posępność oblicza Jelińskiegopodpowiadała Sebastianowi, iż ten nie jest w najlepszym nastroju. Dobrze, że cię widzę powiedział brodacz i przystanął,Mam wiadomość, która zpewnościąsprawi ci radość. Usiadł, westchnął, ciężko pokiwał głową i popadł w zadumę.
No, zamieniłem się w słuchrzekł niespiesznie Sebastian. Widzę. Cholera. Pocięli mi libretto. Gratuluję. Nie kpij mruknął Jeliński. I co teraz? Albo to, co kiedyś, albo nic. Diabli ztakimi radami. Trzebabyło zostać muzykiem, niemiał191.
byś wtedy takich problemów. Rozmawiali jakiśczas, wreszcie historyk udał się wswoją stronę. Sebastian odprowadziłprzyjaciela spojrzeniem, poczym ponownie skupił uwagę na dziewczynkach zlalkami, by w końcu ruszyć do domu. Kiedy ujrzałjakąś młodą parę tulącą się do siebie, pomyślał o Kai. Było mu jej naprawdę brak. Dotarł do domu pełenzapału dopracy. W skrzyncepocztowej zobaczył list. Biała koperta. Wyjąłgo lekkozaintrygowany. Od dawna nikt do niego nie pisał. Podatowniku zorientował się, iż nadany byłw Poznaniu, co gotrochę zaskoczyło. Dość nerwowo rozerwał kopertę. Gdy stwierdził, że jest od Kai,sercezabiło mu gwałtowniej. Nieczekał, aż dotrze domieszkania, zaczął go czytać na schodach. "Paryż, w maju1990Sebastianie, siedzę właśnie w kafejce przy placyku Tertrena Montmartrze i, kreśląc te słowa, gapię sięnaten uroczyświatek pełen różnojęzycznychgłosów, śmiechu, zapachu farb, światek, wktórym przy odrobinie chęci można wyczućcoś z atmosfery dawnej ,,belle epoąue". Boprzecież nie jest wcale powiedziane, że trzeba,coś znać, by coś sobiewyobrażać! A poza tym,mójBoże,czyż nie jest najpiękniejszym to,czego sięnie zna? Przynajmniej do czasu. Tak więc rozglądam się wokoło i dumam. "Gdyby ci wszyscy ludzie bylipodobni domnie, Paryż wyglądałby jakszpital smutnych 192 wariatów"to słowa Wokulskiego podczaspobytu wParyżu. Ale nie obawiaj się, nie będęCię zanudzaćo interesach, któremam już tuza sobą, załatwione nader pomyślnie. Po prostu jest mi jakoś smutno ichcę z kimś porozmawiać. A z kim, jak nie z Tobą? Io czym,jaknie ojednym? \ Sebastianie, co by nie powiedzieć omiłości,\zawsze jest tego albo za wiele, albo za małonigdy w sam raz! Ale czy żywioł można okiełznać? Zresztąkto by chciałujarzmiać to właśnie uczucie? Niech żyjejakdziki, wolny wiatr. Pewnych stanów duchanie dasię wyrazićprawdziwie. Żadne słowo, nawet wypowiedziane ustami największych poetów, nie oddauczucia, jakie żywię do Ciebie. Może więclepiej milczeć? Słowo to zaledwie kaleka, gdyprzyrównaćje do przecudnych doznań zmysłów. Wymilczęzatem moją przeogromną tęsknotę do muśnięć Twychwarg, pieszczot,oddechów i krzyków, w jakich i Ty zatracałeśsię bliski omdleń. Nie mów mi tylko, że to, co mi ofiarowałeś,ofiarować może każdy mężczyzna! Owszem,może.
Są jednak różnice, które czynią z każde-go mężczyzny jedynego pośród wszystkich,tak że każdego możnalubić, ale kochać tylkojednego. Sebastian,zaufałam Ci bezgranicznie imam nadzieję, żeTy także mi zaufałeś. Niedrzyjmy więc osiebie. Każda chwila zwątpienia to rysa nasercu. Możnają wprawdzie 13 Kaja i Anna 193.
wyleczyć, lecz blizna pozostaje. A serce mamytylko jedno. Ijedno życie. Muszę Ci powiedzieć, Sebastianie, że ostatnio bardzo często rozmyślam właśnie o życiu,aściślej, o przemijaniu, oulotności} Sięgampamięcią niczym szpadą do najdawniejszychokresów swego dzieciństwa i wzdycham, przewracając wszystko, co tylko się da, jakbymdziś chciała pojąć rzeczy, których, kiedyś nierozumiałam. Ale i dziś nie rozumiem, jak sięokazuje. Najdziwniejszezaś to, że nie mampojęcia, comnie zmusza do tej swoistej wiwisekcji, wiem tylko, że kiedy taki atak wspominkowo-sentymentalny nadchodzi, niepotrafię mu się przeciwstawić. Chwilami przywodzi mito na myśl pakowanie kufra przedwielką podróżą, w każdym razie coś w tymstylu. Wiem też, że kiedyś, nawetnie takdawno, nie byłam taka, uciekałam odprzeszłości jaknajdalej, interesowało mnie wyłącznie to, co jest przede mną. A teraz. Może totylkoTy? Och, chyba się rozmazałam, prawda? Niemiej mi tego za złe. Tu co chwilę słyszę: c'estla vie! I to prawda. Kocham CięKaja. P.S. Rozmawiałam z Anną. Właściwie toniebyła rozmowa,a strzępy; tak jakoś wspólniedarłyśmytę delikatną materię. Chyba siępogodziła,zrozumiała. Nawetna pewno. Niewątpliwie zdziwiony jesteś, że tak szybko otrzymałeś list z Francji, prawda? Zwróciłeś uwagę na datownik? Powinien być z Poznania. Po prostu korzystam z uprzejmościrodaka, którego przypadkowo poznałam,aktóry dziś wraca samochodem do kraju, jakmnie zapewnia, pojedzie przez Poznań. Gdybynie to, otrzymałbyś ten list znacznie później,bo jednakbym go napisała. i Aha, nie wiem, czy wiesz, że w tym rokuskończę dwadzieścia dziewięć lat! Zastanówsię nadtym,gdy tyle pięknych i młodziutkichdziewcząt wokoło. Wprawdzie młoda dziewczyna nie posiadadoświadczenia kobiety dojrzałej, ale za to ma coś, czego ta mieć już niebędzie, choćby nie wiem jak sięstarała właśnie ową młodość, świeżość, niewinność itajemniczość. Kiedy więc zważyć, że doświadczenie zawsze można zdobyć, a młodości niestety nie, to. jest nad czym myśleć (albo inie), prawda? Opuszczamkafejkę i zamierzam pochodzićpo placyku. Uroczo. Po obiedzie wybieram sięw okolice Marsylii. Jakiś malarzpodchodzido mnie. Skończyłprzed chwilą portret młodej turystki, Angielki, zdaje się. Czy mogę panią namalować? pyta. Dziękuję, nie chcę portretu,mówię. Niewezmę od pani pieniędzy, powiada.
To nie otochodzi, tłumaczę. A jednak bardzo proszę, nalega. Dobrze, uśmiecham się. I on się uśmiecha, siada na swym taboreciku izaczyna, 13 195.
Przyglądam mu się, jest w moim wieku. /włosy ma czarne, kręcone, twarz owalną, fchybadobrze mu się tu żyje. Myślęo Annie. Szkoda,że nie jest ze mną. Niespełnapół godziny iportret jest namalowany. Oglądam go. Nieżałował kolorów. Podobieństwo uderzające. Bardzo udany,powiadam. Dziękuję,i mówi zadowolony. Z przyzwoitościsięgam po pieniądze, ale on kręci głową. Należy do pani, powiada. Zapraszamgo na szklaneczkę wina. Przyjmuje toz ochotą. Rozmawiamy. JestPortugalczykiem. Przyjeżdża tu od trzech lat. Opłaca się,mówi. Kiwamgłową. Są tu również Polacy, wyjaśnia. Wiem,mówię. Mamsiostrę malarkę, dodaję. Czy jest tutaj? pyta. Niestety nie, odpowiadam. Dlaczego? pyta zbłyskiem w oczach. Jestchora, mówię. Wyraża nadzieję, że to nic groźnego. Wzdycham. Zaczyna mi opowiadaćo awanturach, do jakich tu dość często dochodzi o co lepsze miejsca (najlepsze są tuż przy chodniku, gdzie najłatwiej o klienta). Istna wieża Babel, mówię. Potakuje wesoło. Pytam go, czy traktuje malarstwopoważnie, czyjako doraźnyzarobek? Przychyla się do tego drugiego i dodaje, żeModigliani, Picasso czy Utrillo raczej z nieganie wyrośnie. Ale nigdy nic nie wiadomo,mówię. Potakuje głową, ajego oczy nabierają blasku nadziei. Bo czywiemy, Sebastianie, co będzie zachwilę, za dzień, za miesiąc? Czy wiedziałam oTwoim istnieniu choćby sekundę wcześniej, nim Cię poznałam? Ach, jakie to życie tajemnicze! Banał, prawda? Portugalczyk dziękujemi za wino, ja dziękuję za portret. Wraca dopracy, zaczyna rozglądaćsięza klientem. Cóż,nie zarobił na mnie jakichś pięćdziesięciu dolarów, jego sprawa. Każdy artysta, przez małe iduże"a", miewa od czasu do czasu kaprys.
Zresztą mógł sobie nato pozwolić, wyciągatutaj miesięcznie tyle, ile szef przyzwoitej firmy handlowej czyprodukcyjnej. Opuszczamplac Tertre, zastanawiam się tylko, czy zejśćschodami,czy zjechać kolejką linową. Chybawybiorę to pierwsze, bo pogoda jest doprawdy wspaniała. Do zobaczenia, Sebastianie. Sebastian uśmiechał się i zadowolonywszedł domieszkania. Tu rozsiadł się wygodniei ponowniewrócił do listu. Nie mógł odmówić sobie przyjemności przeczytania go powtórnie. Musiał przyznać,żenawet Magda nie potrafiła tak pisać, jej nielicznezresztą listy nawet w połowie nie dorównywały polotem temu. Kiedy dotarł do fragmentu, w którym Kajaz rozbrajającąszczerością przyznajesię doswegowieku, pośmiał się serdecznie całyten fragmentwydałmu się bardzo sympatyczny, dostrzegł w nimjak gdyby kwintesencję natury Kai, trochę przewrotną, zabawną i dziecinną, a w sumie tak fascynującą. Wyobrażał teżsobie, że miłośćobsypana mrowiemtakich właśnie listówjest pełniejsza, wspanialsza i wartościowsza. Jakiś czas siedziałw błogiej zadumie,by nagle znaleźć się przy fortepianie. Zagrał"Dla Elizy" Beetho197.
vena. Skończył grać i wpatrzył się w fotografię Julii. Odezwał się telefon. Podniósł słuchawkę. Dzień dobry, Sebastianie! i Kaja? Jak słyszysz. A dobrze? Dobrze. Dzwonię z Marsylii. Właśnieskończyłem czytać twój list. A więc dotarł. Facet dotrzymał słowa. Dzwonię, bo chcę usłyszeć twój głos. Brak mi ciebie. Mnierównież. Kiedy wrócisz? Chybapojutrze. Dobrze odpoczywasz? Świetnie. Kaju. nie wypłacisz się za tę rozłąkę. A jednak się postaram. Mocno? Bardzo. Bardzo mocno. Cudowna jesteś. Wiesz, coraz częściej wydajemi się, że póki cię nie poznałem, jakbym żył obokwszystkiego, co najlepsze na tym świecie, mimo iżczerpałem z tego i owego. Ze mnąjest podobnie. Kaju. strasznie potrzebuję ciebie. A ja ciebie. nie wiesz, nie wiesz, jak bardzo. Chyba wiem. Tak? Cieszę się. Obyśmyzawsze byli takzgodni,jak teraz. Wyczuwam obawę w twoim głosie, Kaju. Przepraszam, niechciałam, byś tak pomyślał. Ale dobrze, będę brutalna. Toznaczy? 198
- To znaczy, że wierzę, iż szybko poprosisz mniedo urzędu stanu cywilnego, że będziemy mieć dwójkęwspaniałych dzieci, że będziesz mnie kochać na dobre i złe, że będziemy najszczęśliwszym małżeństwempod słońcem! ??? Zaniemówiłeś? Nie. Nie, to znaczytak! Ależto bomba, Kaju. Tak strasznie się cieszę! A więc od tej chwili żadnych wątpliwości! Przyrzekam. Jesteś wspaniała. Co u ciebie ciekawego? Dużopracujesz? Sąsiedzi uważają, że chyba zwariowałem zażartował. To zmieńsąsiadów! Zastanowię się. To już coś! Dobrze, będą kończyć. Do zobaczenia w kraju. Całuję cię. Do zobaczenia. Odłożył słuchawkę i pomyślał, że Kajajest naprawdę wspaniała,skoro mimowysłanego listu dzwoni tylko po to, by usłyszećjegogłos. I to skąd dzwoni! Aż zdalekiej Marsylii. List i tarozmowa sprawiły, że zaczął odczuwać wzrastającezniecierpliwienie chciałby ujrzeć jąjuż, teraz. Gdybyprzebywała nie we Francji, a gdzieś na krańcu Polski,nie czekałby anichwili wsiadłby w pociągi pomknął ku niej. Kolejny sygnał telefonuwyrwał goz rozmarzenia. Niechętnie sięgnął po słuchawkę, gdyż to nie mogłajuż być Kajana tyle jednak nie liczył z jejstrony,zresztą listi jedna rozmowa to i tak aż nadto. 199.
Miał wątpliwości, czy zasługiwał na tyle łaski. Słucham mruknął. Och! Sebastian, nareszcie! Ciągle zajęte usłyszał roztrzęsiony głos swej eks-żony. Sebastian zaczęła pochlipywać Julię. Julię porwano, mój Boże. porwano ją! Co takiego? Zdrętwiał, twarz mu poszarzała. Kto? Gdzie? Boże, nie wiem! Jakaśkobieta i mężczyzna. Odbierałam Julię z przedszkola. wyrwano mi ją zręki. podjechał samochód i. i podrzucono kartkę. żeby, żeby nie powiadamiać policji. Och! Jesteś w domu? Zaraz będę! Trzasnął słuchawką i przez dłuższy czasnie wiedział, co z sobąpocząć. W głowie miał chaos. Myśli o Kai umknęłyniczym kamfora. Wreszcie wypadł z mieszkania, złapał taksówkę i pojechałnaSołacz, gdzie w luksusowej willi mieszkała Magda ze swoim przyjacielem architektem. Była sama. Zapłakana, pod oczami ślady tuszu. Jej wygląd wzbudziłw nim litość,zresztą sam potrzebował współczucia. Jak to było? rzucił dysząc. Magda pocierała nos chusteczką, co chwilę nim pociągając. Tak jak mówiłamwyszeptała. Dobrze nie . wyszłyśmy z przedszkola, gdy z tyłu podbiegł jakiśfacet, wyrwał miją, podjechał samochód i. i to mipodrzucili. Podała mu kartkę i przeszła do drugiego pokoju. Sebastian zniedowierzaniem wpatrywał się w kawałekzeszytowego papieru, na którym 200 były naklejone litery wyciętez gazet. ŻADNYCH KONTAKTÓW Z POLICJĄ BOUCIERPIDZIECKOWKRUTCE SIĘ ODEZWIEMY
Mimo woli zwróciłuwagę na błąd ortograficznyw wyrazie wtrzeciej linijce. Powlókł się do pokojui usiadłprzy Magdzie. Przez dłuższy czas milczeli. Idzieo okup odezwał się cicho. Boże. Czy widziałktoś to porwanie? Chyba tak, ale akurat w pobliżu mnie nikogonie było. W drzwiachprzedszkolastała jakaś wychowawczyni, może widziała,nie wiem. Gdy przeczytałam kartkę, odechciało mi się krzyczeć,bo w pierwszej chwili nie byłam w stanie, nie wiedziałam,co się w ogóle wydarzyło. Jak oni wyglądali? Co to za wóz? Wiśniowyfiat, duży fiat. Za kierownicąna pewno siedziała kobieta. Czarne, długie włosy,twarzynie widziałam, ale zdaje się,że miała okulary słoneczne. A ten facet toblondyn, na głowie miał czapkę zdługim daszkiem i też okulary. Oile pamiętam, tak, na pewno, miał też brodę. Anumery fiata? Nie wiem, nie wiem, naprawdę niewiem. W tym zamieszaniu nie patrzyłamna numery. Och. Ukryła twarz w dłoniach, Sebastian przytulił ją i wyrzucił z siebie przekleństwo. Na pewnoidzie o forsęwestchnął po długim czasie. 201.
Nie jest tajemnicą, że Zygmunt należy do ludzibardzo bogatych. Ta willaniejednego kłuje w oczy. Nie ma go? Od dwóch dni przebywa w Szwecji, w Sztokholmie, na sympozjum czy czymś takim, a stamtąd leciprosto do Stanów. Zamówiłam rozmowę, ale niewiem, czy jeszcze go zastanę, możejuż być wdrodze. A kiedy wraca ze Stanów? Pod koniec przyszłego tygodnia. Sebastian spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta. Skoczę do przedszkola rzekł. Może ktoścoś widział? Magda skinęła głową. Wybiegł z domu i w pięćminut znalazł się namiejscu. Wychowawczyni,którą znał, opuszczałaakurat budynek. Okazało się, iżbyławłaśnie tą, która widziała owo zdarzenie, a ściślej, moment,w którymmężczyzna wskakiwał z dzieckiem do wozu i wyrzucił jakąś kartkę, którą Magdapodniosła i długo czytała. Rysopisu mężczyzny przedszkolanka nie potrafiła określić w żaden sposób, podającjedynie, że miałczapkę i okulary oraz brodę. Nakoniecdodała: Wie pan, w pierwszych chwilach nie zorientowałam się, o cochodzi, chciałam pobiec za paniąNowicką, gdyona tak czytała 4tę kartkę, a potemwolno ruszyła dalej, ale pomyślałam, żeskoro onanie robi żadnego alarmu, to pewnie. wiepan, porwanie, jakw tych filmach. I nie wiedziałam,corobić. Czy dzwonić na policję, czynie. W każdymrazie i tak byłoby za późno. 202 Dobrze, że paninie powiadamiała policji. Julięistotnie porwano. Mój Boże kobieta załamała ręce, będąc bliska płaczu. Biedna Juleczka. Proszę też nie rozgłaszać tego, o ile to możliwe. Grożą, że jeżeli. Tak, domyślam się. Zauważyła pani numer tegofiata? To za daleko na mojeoczy. Przykro mi, że nicwięcej nie mogępanupowiedzieć. Pokiwał głową iniepocieszony wrócił z powrotem. Magda ciągle siedziała na tym samymmiejscu, patrząc tępow okno. W dwóch słowach opowiedział jejrozmowę z przedszkolanką. Kto mógł porwaćnasze dziecko, do cholery! krzyknął, a po chwili usiadł,a właściwie zwalił się nakanapę. Zamknął oczy. Nie, tojest jakiś kawał rzekła Magda zrezygnowanymgłosem. Bardzo dowcipny przyciął z sarkazmem. Tak, bardzo dowcipny. Rzeczywiście idzie opieniądze?
A o co? Rozejrzał się po bogatym wnętrzu, wktórym niemal wszystko pachniało ciężkimi pieniędzmi. Masz. jakieś luźne pieniądze? Trochę. Nieco ponad osiemset dolarów, sześćtysięcyfrankówszwajcarskich i dość złotych. A ty? Pokiwał głową. Na koncie jest trochę powiedział i trzytysiące dolarów. W sumie więc nieco tego jest, aleczystarczy? Coś mi się wydaje,że nie na naszą kie203.
szeń ktoś tu celuje. Jakz nim. jak ci się z nim układa? Normalnie. Pożyczy w razie czego? A może uzna, żeto niejego sprawa? Nie wiem. Niewiem dodała izwiesiłagłowę. Do diabła! Wstał i zacząłkrążyć po obszernym pokoju. Sebastian, co robić? Czekać. Czekać. Boże, tak spokojnie to mówisz? Spokojnie? Boże! Gwałtownie wyrzucił ręcew górę i zaraz się utemperował. A może to jednakjakiś kawał? Nie wiem,nie wiem. A gdyby zadzwonićna. Oszalałeś! przerwała mu. Nie wiem dodała niepewnie. Ja też nie wiem. Boże, żebytylko nic jej niezrobili. Czy ty masz jakichśwrogów? Wrogów? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. A on? Wich światku różnie to bywa. Intratnezlecenia, atrakcyjne wyjazdy. Mógł się komuś narazić. Magdaprzecząco pokręciła głową. Nic mi o tym nie wiadomo odrzekła. Sebastianusiadł przy niej. Poderwali się jak jeden,gdy zadzwonił ostrotelefon. Przez chwilę patrzyli nasiebie podekscytowani, a potem dopadli do aparatu. Odbierz rzekł, stając blisko przy niej. Potrząsnęła głową, wolno sięgnęła po słuchawkę. Słucham. 204 Pani Nowicka? Magda Nowicka? Ttak. Mamy pani córkę. Ale kim. Proszę słuchać! Jej odzyskanie kosztujeczterdzieścitysięcy dolarów. Amerykańskich dolarów.
Boże. ... ma pani na to dwa dni. W piątek o siedemnastej damy znać, jak przekazać forsę. Radzę pamiętać o naszymliście. Halo,chcę usłyszeć Jul. urwała, gdyż potamtej stronie rozległsię trzask. Upuściłasłuchawkę iuwiesiła się na szyi Sebastiana, który sam ledwotrzymał się na nogach i bladł coraz bardziej. Czterdzieści tysięcy dolarów wyszeptałwkońcu. Mój Boże, skąd my to weźmiemy? Skurwysyny! zaklął na całegardło, chciało mu się wyć. Stali tak dłuższy czas,po czym Magda powlokła siędo sypialni, a Sebastian zatrzymał się przy oknie iwlepił wzrok w ulicę, na której jeździł rowerem małychłopiec. To momentalnie przywiodło mu na myślKaję, żemoże ona będzie mogła pożyczyć taką sumę,oile przyjaciel Magdy się nato nie zdobędzie. A jak, zczego potem oddać? Nie miał pojęcia. Poczuł wgłowie kompletną pustkę. Świat,który jeszcze tak niedawno wydawał mu się cudowny, stracił do końca naswym blasku. Poszedł do sypialni. Magda leżała na łóżku, pochlipywała. Nie mogę w to wszystkouwierzyć wyszeptała jakby jakiś koszmarnysen. Powiedz,żeto sen,Sebastian. 205.
Milczał. Usiadł na brzegu łóżka i dotknął jej dłoni. Myślamipowrócił do Kai. Czy w razie ostatecznościodważy się zwrócić do niej o tak wielkie pieniądze? Nie miał jeszcze pojęcia. Nawet nie wiedział, czy onadysponuje taką gotówką, miał jedynie nadzieję. Aleczy się odważy poprosić ją o to? Bo co ona powie? Co sobie pomyśli? Madziu szepnął już nawet wściekłośćmnie opuściła. Jestembezsilnyibezradny jak dziecko. Czy on ma taką forsę? Potrząsnęła lekko głową. Ale bank nie wypłaci mi żadnych pieniędzyz jego konta powiedziała. Ze zrozumieniem pokiwał głową. Rany boskie! Do piątku! Wyciągnął sięwpoprzekłóżka i zamknął oczy. Ciekawe, kiedypołączą ten Sztokholm? A jeśli już jest w samolocie doStanów? Och, przestań. Wtuliła twarz wnarzutę. Zauważyłaś, żejakiś dziwny był ten głos? Nifaceta, ni kobiety. Wzruszyła ramionami. Tak westchnął tu idzie ojegoforsę. Musiał komuś nadepnąć naodcisk, i to mocno. Aledlaczego nasze dziecko ma natym cierpieć? Masz,czego chciałaś dodał zwyrzutem. Czego chciałam? zapłakała. NieszczęściaJulii? Oszalałeś? Naprawdę nigdy nie wspominał, że ma z kimśna pieńku? Nie. Ale musimieć. Jakoś nie wierzę wto, że od razu 206 komuś zakłuło w oczy jegobogactwo. Bo niby dlaczego właśnie teraz? Może masz rację. Nie wiem. Skoro chcą mu siędobrać do skóry, mogli coś innego wymyślić. Łajdaki! Boże, Julia. Och,żeby już ten Sztokholmpołączyli! A jeśli nie zechce zapłacić? Nie wiem potrząsała głową w dzikim zapamiętaniu nie wiem. Nie, nie,zapłaci, zobaczysz,zapłaci.
Przeżyje szok, jak my, ale zapłaci. Nagle Sebastianwstał jak oparzony i wybiegł dotelefonu, którego słuchawka ciągle zwisała na sznurze. Wykręcił numer i czekałw napięciu. Ed? To ja. Słuchaj, mam pilną sprawę, musimypogadać. tak, zaraz przyjadę. Odłożył słuchawkęi spojrzał na Magdę wyłaniającą się z sypialni. Słuchaj,Madziu rzekł ostrożnieEd ma przyjaciela. W policji? przerwała mu stanowczym głosem, w którym czaił się sprzeciw. Nie. Facet pracujew Biurze Ochrony Rządu,jest agentem. Przeczuwałam. Opamiętaj się,czytałeś, co napisali. Tak uspokajająco chwycił ją za ramiona. Porozmawiać jednak nie zaszkodzi. Na razie nie narażamy Julii. Nie wiem, może coś doradzi. niemogętak siedzieć. Nie wiem. Och, nie wiem. Bojęsię,że. Ja też przytulił ją. Wezmętwój wóz. Pozwolisz? Tak, oczywiście. Chwilę później Sebastian wszedł do obszernego 207.
garażu, w którym znajdowało się luksusowe volvo itoyota. Wsiadłdotoyoty. W kwadrans znalazł się naDąbrowskiego w pobliżu kina "Rialto", gdzie mieszkał Jeliński. Ten oczekiwał przyjaciela nieco zaaferowany. Słuchaj, porwano Julię zaczął Sebastian iwyjaśnił mu wszystko, co wiązało się z tą sprawą. Szczerzeci współczuję,Seb. Ktoś rzeczywiścieleci na jego forsę. Cholera, u nas to naprawdę majątek. Kim są ci kidnaperzy? Chyba niejakieś lichecwaniaczki spod budki z piwem, chociaż gdysądzićpo tym bykuspojrzał na kartkę porywaczy zawierającą ostrzeżenie to kto wie. Naprawdę nie mam pojęcia. Ed, pomyślałemsobie, że muszę coś robić, że nie mogę bezczynniesiedzieć. Jużsię domyślam, o kogoci chodzi. Nadal się z nim przyjaźnisz? Oczywiście. Prawdziwa przyjaźń unosi się ponad wichramihistorii. To bardzoporządny facet,niejakiś wyedukowany idealista czy ślepy fanatyk. Poprostu fachowiec lubiący swojąrobotę, podobnie jakty, jak ja. A poza tym dodał drań niegorszy niżjego kolega w Stanach, Francji czy Watykanie. Jak tow życiu. Może skoczylibyśmy do Warszawy? Jestakurat w Poznaniu. Spotkałem godziś namieście, przyjechał na krótki urlop. Jasne, pogadaćmożna. Wprawdzie nie takimi sprawami on sięzajmuje, zresztą kidnaping niejestjeszcze u nas naporządku dziennym, aleco zawodowiec to zawodowiec. A rozmawiałeśz Magdąna ten temat? 208 Tak. Tak, obawia się, że jeśli coś. umilkł. I wcale sięjej nie dziwię, w końcu chodzi odziecko. Może najpierw zadzwonię doniego i powiem dwa słowa? Sebastian skinął głową. Pięć minut później obojejechalinaGolęcin. Drzwi otworzył im rosły, mniejwięcej trzydziestoletni brunet oprzyjemnym wyrazietwarzy i bystrym, jakby taksującym spojrzeniu. Luźnakoszula itakież spodnie starannie zakrywały jegowysportowaną sylwetkę. Sebastian Zimny przedstawiłJeliński JanKołodziejewski. Słyszałemo panu,znam dość dobrze pańskąmuzykę rzekł gospodarz ale zdaje się, że teraznie pora na takie uprzejmości. Proszę, przejdźmy dalej. Mimo iż Sebastian miał głowę zajętą wyłączniejednym, zauważył, że chód tego człowieka jest miękkii sprężysty niczym u kota węszącego mysz. A więcma pan kłopot zacząłKołodziejewski,gdy rozsiedli się wpokoju.
Sebastianprzytaknął głową, wręczył mu kartkę odporywaczyi rzeczowo przedstawił sprawę, nadmieniając nieco szczegółów o Magdzie, jej przyjacielui sobie, a potem, jakby wyczerpany, sposępniał i umilkł. Wogóle na dłuższy czas zapadła cisza. Brunetz wolna potakiwał głową, wpatrując się w kartkę. Wyglądawięc na to odezwał siępo namyśleże porywacze nieorientująsię, iż paniNowicka nie ma możliwości podjęcia pieniędzy z jego kontaa może również nieorientują sięw tym, że onprzeby14 Kaja i Anna 209.
wa za granicą. Istotnie, w tej sytuacji kontakt z nimnie jest sprawą taką prostą, choć nie niemożliwą. Czego to dowodzi, że porywacze nieorientująsięw tej sprawie? rzucił Jeliński. Dokładnie niczego. Może tylko wskazywać, żenie pomyśleli o tym, cow końcu nie jest żadną przeszkodą w ich planach. Niewątpliwie zakładają, że tonie pójdzie szybko i gładko. Znane są przypadki, żenegocjacjew tego rodzaju sprawach ciągną się miesiącami. Ale to amatorzy rzucił Jeliński z nadzieją wgłosie. Niepodzielam twego optymizmu, mój drogi odparł spokojnie gospodarz. Powszechniesię sądzi,że z amatorami sprawa przedstawia się prościej. Nicbardziej błędnego. Oni posługują się takimisamymimetodami co zawodowcy, nierzadko zaś w niczym imnie ustępują, nawet w precyzji działania, stać ichtakże na coś nieszablonowego. Mieli jednak rozeznanie, jaką sumę zażądać, prawda? Sebastian pokiwał głową. Tak odezwał sięJelińskipo tym możnaprzypuszczać, żenie są to jacyś. psychopaci, którzyżądanie okupu wysunęli niejako dla zasady, a wgruncie rzeczy nie wiadomo o co im chodzi, potrafiąbyć nieobliczalni. Różnie to bywa. Janek,podjąłbyś się tej sprawy? Ja wiem, maszurlop,ale. Urlop togłupstwo. Mój błąd może kosztowaćbardzo wiele, a idzie o to, by odzyskaćdziecko całe izdrowe. Walka z tego rodzaju przestępczościąnależy 210 do najtrudniejszych. Ale dobrze, podejmuję się dodał po namyśle. Sebastian nieco odetchnął. Zapytał: Proszę pana. Może mówmy sobie po imieniu. Prościej. Oczywiście. Powiedz mi, co mam robić? Nic. Czekać. Jeżeli twoja była. Magda. Też prościej. Oczywiście uśmiechnął się brunet. A więcjeżeli Magda nie zdoła złapać swego przyjaciela wSztokholmie, daj mi natychmiast znać. Powiadomięgo innymikanałami. Bo pieniądzemuszą być, niemożemy ryzykować, bawić się w wycinanki z gazet,nie wiadomo bowiem, jak potoczą się sprawy. Jasne. A jeśli.
on się nie zgodzi? I coś takiegomuszę brać pod uwagę. Wtedypowstanie problem. Porywacze niewątpliwie przesuną termin, raczej nie należy się obawiać, że od razu wyrządzą dziecku jakąś krzywdę,zapewne będą grozić. Nie wiemyjednak, na ile starczyim cierpliwości. Teraz słuchaj, dośćistotna sprawa, gdy idzie o piątek, czy będą pieniądze, czy nie. Przypuszczam, że odezwą siętelefonicznie. Byłobywskazane,ażeby przeciągać rozmowę. Rozumiem. Masz przy sobie fotografię córeczki? Oczywiście. Podał mu. Była robiona jakieś czterymiesiące temu. Zatrzymam jąna razie. Jasne. Miejmy nadzieję odezwał się Jeliński, że zwrócisz mu jąwraz z Julią, całą i zdrową. 211.
Tak Kołodziejewski pokiwał głową nadzieję powinno się mieć nawet w sytuacjach beznadziejnych. Nodobra, załatwmy teraz resztę drobiazgów,adresy itelefony. Kilka minut późniejSebastian i Jeliński opuścilimieszkanie. Przyjemny facet rzekł Sebastian. Tak. Typowy okaz filmowegosupermana, co? Może? Po prostu ochroniarz służący jednakowodiabłu czy aniołowi. Sebastian odwiózł przyjacielado jego domu i wrócił do Magdy. Miałaś Sztokholm? Jeszcze nie. I co? Zdał jejw miarę szczegółową relację z rozmowyz Kołodziejewskim. A jeżelioni się dowiedzą, że. że coś robimy? zapytała z niepokojem w oczach. Nie martw się. Będzie ostrożny. Zapewniamcię. Uspokój się. Możesz mi zrobić kawę? Oczywiście. Sebastian usiadł w pokoju i wpatrzył się w sufit. Niebawem pojawiła się Magdaz dwiema filiżankamina tacy. Pili kawę w milczeniu, co jakiś czas spoglądając na zegar. Wreszcie telefon się odezwał. Podobniejak poprzednio, razem przy nim stanęli. Zamówiony Sztokholmrozległ się w słuchawce głos telefonistki z międzynarodowej,a po chwilizachrypiał baryton: Słucham! Zygmunt? To ja, Magda. Magda? Co się stało, że dzwonisz? 212 Słuchaj z przejęciem zaczęła muopowiadaćoporwaniu Julii. Gdy skończyła, pewienczas w słuchawce panowała cisza. To jakiś kawał, Magdo! Nie jestem w nastroju do żartów. Anija. Za godzinęmam samolotdo Stanów. Chyba nie myślisz, że. że nie polecę. Wiesz,jakie todlamnie ważne. Nie, nie, to jakiś kawał, na pewno! Nie przejmuj się zabardzo! Bzdura! Bzdura! Człowieku, nie wmawiaj mi takich bredni!
Czterdzieści tysięcy! To prawie całe mojeoszczędności! Tychyba oszalałaś. Kto oszalał? Ja?! Zastanów się, co mówisz! Nie, nie, w żadnym wypadku na to nie pójdę. W żadnym! Mowy nie ma! Nic! Ani grosza! Anicenta! Zygmunt. Nie nalegaj, proszę! Ostatecznie. ostatecznie. ostatecznie to nie jest moje dziecko. No wiesz. brak mi słów. No trudno. wybacz, ale, ale w tejsytuacji. Zobaczysz, oni spuszczą z tonu, zobaczysz, tylko spokojnie. Mówię ci! I przede wszystkim zgłośto napolicję, natychmiast! Natychmiast, słyszysz? Oni jużich złapią, złapią na pewno! Zygmunt. nie spodziewałam się tegopo tobie. Trudno, trudno. Czy ty wiesz, ile topieniędzy? Muszę lecieć,bo zaraz podjedzie taksówka. Noto. no to. trzymaj się. na pewno wszystko dobrzesię skończy. Zobaczysz! Natychmiast dzwoń. Magda trzasnęła słuchawką. Wiedziałam szepnęła płaczliwie i pomyślała, 213.
że to po prostu niewyrozumiały drań. Wiedziałam, Sebastian. Przytknęła do nosa chusteczkęirzuciła się na kanapę. Sebastian stałsztywno niczym słup soli. Żadenmięsień nie drgał mu na twarzy, oczybyły nieruchome, powieki nie opadały. Nie miał pojęcia, czy jest złyna tego faceta,czy nie. Zdołał poznać go na tyle, bywiedzieć,że jest to człowiek stanowczy. Oboje nieczuli do siebie sympatii i raczej starannie sięunikali,ilekroć Sebastian zjawiał się po córkę. W głębi duszynie spodziewał się, iżten wyrazi zgodę na zapłacenieokupu. Zadał sobie pytanie, jak sam by się zachowałwpodobnej sytuacji. Czy identycznie? Niepotrafił nato sobie odpowiedzieć. Usiadł naprzeciwko leżącej Magdy, przyglądał sięjej pewien czas, potem oparł głowęna fotelu i zamknął oczy. Ponownie pomyślało Kai, przypominając sobiesłowa Anny o ciężkich milionach siostry. Ciągle nie miał pojęcia,czy wykrzesa wsobie tyleodwagi, by zwrócić się do niej o pomoc. Bo jak tobędzie wyglądać? Coteraz, Madziu? zapytał. Milczała. Patrzyła się tępo w obiciekanapy. Pozostają nasze rodziny podjął, sam nie wierząc w to,co mówi moje siostry, twój brat, rodzice. Nie, nie da rady! Kurwa mać! Dzwoniłam już szepnęła. Jurek pięćtysięcy mógłby pożyczyć, ale co to jest. Na innych zmojej strony nie mam co liczyć. U mnie pewnie byłoby nie lepiej. Naprawdę,wszystkiegomi się odechciało. Cała nadzieja w tymfacecie. 224 Podszedł do telefonu i wykręcił numer do niego,zamierzając zakomunikować mu, że pieniędzy niebędzie. Nikt jednak nie podniósł słuchawki. Zapytałsię w duchu, czy on okaże siędość przenikliwy, przebiegły i ostrożny, by odzyskaćJulię całą izdrową. Jedyne, conam pozostało, to nadzieja westchnął i potarł mocno skronie, gdyżzaczęła go bolećgłowa,miał wrażenie, iż jest rozpalona do białości. Zdjął marynarkę i wszedł do łazienki. Wsadził głowę pod kran z zimną wodą itrzymał tak dość długo. Kiedy się wycierał, zastygł nagle. Bożedrogi szepnąłprzecieżto Anna ją porwała! Momentalnieprzypomniał sobie jej niespodziewaną wizytęi słowa: "Będę cięmiała. Zobaczysz". Wypowiedziała je z jakąś pewnością siebie, że aż go zamurowało.
Ten okup to wielkalipa szeptał dalej do swego odbicia w lustrzesama się odezwie, kiedyuzna za właściwe. Ona jest nieobliczalna. Zaczął sobie wyrzucać, że dopiero teraz na towpadł. Cisnął ręcznik, przegarnął włosyi wszedł dopokoju pomarynarkę. Oczywiście Magdzie nie zamierzał nic o tym mówić. Wychodzę, Madziu. Pozwolisz, że chwilowo będę korzystałz twego wozu? Nieznacznie skinęła głową. Gdzie jedziesz? Muszęcoś załatwić. Zadzwonię dodał i wyszedł. W Żninie znalazł się o zmierzchu. Zaparkował w pobliżu jeziora,a dalej poszedł jego brzegiem, zamie215.
rzał bowiem dostać się do willi od strony ogrodu. Liczył na zaskoczenie,które pozwoli mu odzyskaćJulię, gdyż po Annie spodziewał się już wszystkiego. Bóg jedenwie, do czego ona jest zdolna. A jeślidziecka tu niebędzie, Anna zaś nie zdradzi adresuwspólnika? Niebawem stanąłprzy furtce ogrodu. W oknachwilli od tej strony było ciemno, a gdy stwierdził, że woknach od frontu również nie pali się światło, wróciłna podwórze. Drzwi oczywiściebyłyzamknięte naklucz. Ale spostrzegł, że kuchenne okno jest u góryuchylone, toteż bez trududostał siędo środka. Światła wolał nie zapalać. Ostrożnie przeszedł dodużego pokoju iprzez chwilę nasłuchiwał. Cisza. Nawet niepomyślał otym, iż mógłby zostać uznany zazłodzieja, gdyby go przyłapano. Wróciłdo kuchni i rozejrzałsię za latarką. Leżała wpierwszej szufladzie,którą otworzył. Sprawdził wszystkie pomieszczenia na parterze, a potem ruszył napiętro. Też nic. Mimo wolirzucił mu się w oczybałaganpanujący wsypialniKai, gdzie szafa byłaotwarta, a suknie powyrzucane na łóżku. Był corazbardziej zrezygnowany, ogarniały goróżne wątpliwości. Usiadł na schodach i popadł w przygnębiającązadumę. W końcu coś go pchnęło, by zajrzeć dopiwnicy. Sam sięwyśmiałz tego pomysłu, ale to nieprzeszkodziło mu pójść jeszczena strych. Tu nim wstrząsnęło, gdy snopemświatłazahaczyło belkę poprzeczną, na której na krótkiejlince wisiała. Boże szepnął z przejęciem, czując na plecachciarki. Przez pewienczas nie mógł zrobić kroku, niemógł też oderwać oczu od tego,co widział. Z bojaźli226 wąostrożnością zacząłprzesuwać się do przodu, bystanąć na wprost wisielca, którym była szmacianalalka wielkości człowieka, przyodziana w suknię iperukę o blond włosach. Nie musiał wcale zgadywać,kogo ona przedstawia, gdyż owal twarzy był pomalowany i do złudzenia przypominał twarz Kai. Widokzaiste makabryczny. Z trudem przełykał ślinę, nie wiedząc, co o tymmyśleć, co myśleć o Annie. Minuty płynęły, aon stałipatrzył na kukłę. Kiedy zwrócił uwagęna suknię,stwierdził, iż bez wątpienia należy do Kai, w niejwłaśnie zobaczył ją pamiętnego dnia. Nigdyby nieprzypuszczał, że po raz drugiprzyjdzie mu ujrzeć tęsuknię nienaniej, a na czymś takim, co napawało przerażeniem. Zszedł na dół. Co dalej? Nie wiedział. Ponownie wjego myślach pojawiła się Julia. W kuchninapił sięwody prosto z kranu. Wchwili gdy ocierał usta,usłyszał odgłos zatrzymującego sięsamochodu. Zgasił latarkę i dopadł do okna wpokoju,Z dużego fiata(nie potrafił rozróżnić koloru, w każdym razieciemny) wysiadła Anna, sama.
Zamieniła z kierowcą(chybamężczyzną, o ile dobrze dojrzał)kilka słów,fiat odjechał, onapodeszła do furtki. Sebastian ukrył się w dość głębokiej wnęce pomiędzy ścianą a regałem z książkami. Wkrótce w holurozbłysło światło. Widział, jak Anna rzuca torebkę naszafkęprzy lustrze i przechodzi dalej. Po szumie wodyzorientował się, że weszła do łazienki. Niebawempojawiła się w pokoju,zapaliła lampę przy kominkui usiadłaplecami do Sebastiana. A on zastanawiał się,corobić? Czyujawnić się,czy 217.
nie? W końcu zdecydował się na to drugie, albowiemzarysował mu się w głowie pewien plan, związanyoczywiście z odzyskaniem Julii. Czekał więccierpliwie,aż Annapołoży się spać, co nastąpiłojakieś półgodziny później. Wymknął się drogą, którątu wszedł,akrótko po pierwszej w nocy znalazł się zpowrotemw Poznaniu, naturalnie u Magdy. Zastał ją prawie tak, jak zostawił. Leżała wymizerowana na kanapie, mając oczy utkwione w suficie. Usiadł przy niej. Było coś nowego? zapytał. Lekkim ruchem głowy zaprzeczyła. Nikt nie przyszedł? Znowupodobny ruch, tyle że potakujący. Kto? Twoi rodzice? I Jurek z Mirą szepnęła. Gdzie byłeś? Zobaczysz, wszystko będzie dobrze odparłwymijająco. Julia wróci cała izdrowa. Zapewniam cię, nie martw się. Zaraz, czy ty nie maszgorączki? Dotknął jej twarzy. Boże, cała jesteśrozpalona. Wezwępogotowie. Nie szepnęła. Wstałi zatarł dłonie. Piramidon, gdzie masz piramidon? Wyszedłdokuchnii rozpoczął poszukiwania, by parę minutpóźniej wrócićz tabletką i wodą w szklance. Proszę cię, pogryź i popij. Uniosłasię ociężalei wzięła tabletkę do ust. Podtrzymał jej szklankę. Nie położysz się do łóżka? zapytał. Wzruszyła ramionami. Zaniosę cię. 218 Nie. Przykryj mnie kocem. Spełnił jej prośbę, a potem się zastanowił, czy warto mu jechaćdo domu,gdyż miałzamiar wcześniewstać. Postanowiłtu przenocować, zresztą stan Magdy jak gdyby zobowiązywał go do tego. Przyniósł zkuchni budzik i nastawił budzeniena szóstą,a potemwyciągnąłsięna tapczaniei wkrótce zasnął. Wstał już przed szóstą, zanim budzikzaczął dzwonić. PonieważMagda twardo spała, unieruchomiłalarm w zegarzei na kartce skreśliłkilka słów,że wciągu dnia się odezwie. W kuchni znalazł zapasowyklucz od drzwi wejściowych, mógł więc spokojnie opuścić dom.
Padało. Pojechał najpierw do siebie, wziął prysznic, przebrał się, a potem znowu wsiadł w samochód iskierował się do Żnina, Ze względu na pogodę jechałostrożnie. Przykre doświadczenia uczą. A poza tymnie miał ochoty tłumaczyć się za rozbicie wozu, któryMagda otrzymała niejako w prezencie odswego przyjaciela. To byłaby bardzo nieprzyjemna rozmowa. Szczęśliwie dojechał do celu, zatrzymał sięw sporejodległości od willi. Zamierzał na razie tu czekać, apotem, w zależności od rozwoju sytuacji, śledzić Annę lubjej wspólnika. Albo dostosować się do okoliczności, których nie umiał przewidzieć. Miałnadzieję,żeo tej porze Anna znajduje sięjeszcze w domu. Ponieważ padało dość intensywnie, zaparowaneszyby wozuskutecznie chroniły go przed wścibskimiprzechodniami,których spojrzenia mogłyby go wkońcu wprowadzić w irytację. Co jakiś czas włączałwycieraczkii przecierał irchą kawałek przedniej szy229.
by, ażeby mieć dobrą widoczność. Godziny płynęły. Deszcz stopniowo ustał. Około południa zauważył wychodzącą z domu Annę. Zmierzała w jego stronę. Uruchomiłwóz, wjechałw najbliższąprzecznicę, zatrzymał się przy jej końcu,a gdy zauważył, że Anna ją minęła, zawrócił. Trzymał się od niej w pewnej odległości. Robiła zakupy,ale tylko w spożywczym, następnie zniknęła na dłużej w sklepie Kai. Kiedy się zorientował, że Anna wraca do domu,szybko pojechałw pobliżejeziora,zostawił wóz ipuścił siębiegiem,ażeby zdążyć przed nią. Wszedł dośrodka jak poprzednio, dokładnie zatarł ślady butów,wytarł je do sucha i ulokował się na strychu. Kukła ciągle wisiała. Niebawem usłyszał wchodzącą Annę. Usadowiłsię na jakiejś skrzyni blisko drzwi, towszystko, comógł narazie uczynić. Był zbyt rozemocjonowany,ażeby narzekać na wolno biegnącyczas, wktórymnic się nie dzieje, orazprzejmować się coraz bardziejdoskwierającym głodem. Razpo raz słyszał krokiAnny, trzaski drzwi, nic poza tym. O szesnastej zadzwonił telefon. Pilnie nastawił uszu. Słucham doszedł go głos Anny. Cześć. Nie przejmuj się. Wymyśl coś. No właśnie. Och,nie będzie! Uhm, jutro. Cześć. Trzask słuchawki. Wiele ztego wiedział! Wyglądało na to, że i jutroprzyjdziemu się tu zjawić. Nie bardzo wyobrażałsobie spędzenia tutaj nocy. Zaczął sięzastanawiać,jaksię niepostrzeżenie wymknąć, ale zapewne przednadejściemzmroku nie będzie to możliwe. W pewnej chwili uzmysłowił sobie, że Anna jużod 220 dłuższego czasu chodzi od pokoju do kuchni, tam i zpowrotem, tam i z powrotem, jakby coś przetrawiaław umyśle. Z niczyminnym nie kojarzył jejzachowania. Kiedy bardziej wytężył słuch, stwierdził, że onabez przerwy mówicoś do siebie. Nie mógł jednakdosłyszeć, co takiego, choć momentami wydawało mu się, że przeklina. Minęła kolejna godzina. Anna ciągle kursowała tąsamątrasą, couznałjuż za obsesję. Zaczęło go tocoraz mocniej denerwować, zwłaszczaże był głodnyjak wilk. Już dwarazy ciągnęło go nadół, by jąuspokoić, a potem. cośzjeść. Tylko że wszystko
diabliby wzięli. Kurwa! naraz rozległ się jej okrzyk,później jakiś hałas w kuchni, następnie zaskrzypiały schody. Nie przewidująctakiego obrotu rzeczy Sebastian rozejrzał się panicznie w poszukiwaniu jakiejś kryjówki, którą znalazłza starą szafą. Drzwi strychupisnęły. Gdy usłyszał, że Anna zmierza w stronę wiszącej kukły, ostrożnie wysunął głowę. To,co najbardziej rzuciło mu się w oczy, to duży kuchenny nóż,który trzymała w ręku. Najpierw pomyślał, że zamierza odciąć linkę, na której wisiało jej okrutne dzieło,ale kiedy zwrócił uwagę na sposób trzymania przeznią noża, zatrwożył się. Mimo woli wstrzymał oddech, gdy Anna stanęłaprzed kukłą i spojrzała na nią pochmurnie. Ty dziwko! krzyknęła nagle głosem, odktórego zatrząsł się cały dach. Ty dziwko! Ciekawe,na co teraz się zdobędziesz, by go miećna zawsze! i z całej siły uderzyła nożem w szmacianą 221.
postać, raz, drugi, a potem zaczęła ją siec bezlitośnie,bluźniąc pod adresem siostry naj ordynarniej jak tylko można to sobie wyobrazić. Sebastian nie dowierzał własnym oczom i uszom. Nie potrafił ogarnąć umysłem tej rzeki jadu i żółciwylewającej się znieszczęsnej Anny. Ziała ogniem. W końcu nie mogąc tego dłużej znieść Sebastianoparł się o szafę, zamknął oczy, ado uszu przyłożyłdłonie. Najchętniej zapadłby się podziemię. Nagle Anna się uspokoiła,dysząc ciężko. Sebastianodetchnął, a jeden nieostrożny ruch sprawił, iższafa skrzypnęła. Nim dotarło to do jego świadomości, zobaczyłpodchodzącą Annę. Se.. Seb. -- urwała przerażona, a nóż wypadłjej z dłoni. Niewiedział, co powiedzieć. Z trudem przełykałślinę. Gdzie. gdzie Julia? wykrztusił. To pierwsze,co przyszło mu na myśl. Anna stała nieruchomo mającusta szeroko otwarte, a po chwili rzuciła się do drzwi. On za nią. Dopadłją w momencie,gdy próbowała zamknąć się wpracowni. Anno! Chwyciłjąsilnie za ramiona, wstrząsnął nią iprzytrzymał, mimo iż wierzgała, jak narowisty koń. Anno, uspokój się. Aniu! Zaczęła płakać, niemal wyć. Nie puścił jej. Wcisnąłją w tapczan iusiadł na jej kolanach. Aniu, uspokój się! Upłynęło kilkaminut,nim się poddaławyczerpana. Była blada, wychudła, pod oczami widniały sinecienie. 222 Aniu. Właściwie nie wiedział, jak rozmawiać. Wstał, a widząc, że ona nie ma zamiaru uciekać, zresztą nie pozwoliłby jej, założył ręce na piersiach i zaczął przemierzać pokój. Gdy jegowzrok padłna stół, znieruchomiał. Wśród mnóstwapapierówdostrzegł duży arkusz, na którym namalowana byłajak żywa twarzyczkaJulii. Uśmiechała się, pokazującdrobne ząbki. Stał tak minutę, może dwie, o jednymbędąc już przekonany, tym mianowicie, że jego detektywistyczne podchody nieodwołalnie się zakończyły. Podszedł do Anny,przykucnął,wpatrzył się wjej twarz, odnosząc wrażenie, że ona wcale go nie dostrzega. Aniu. czy możemy porozmawiać?
Milczała. Nie drgnęła nawet powieką. Anno. porwano mi córeczkę. Julię. Żadnej reakcji. Sebastian wyczuwał w niej oznakinapięciai przypuszczał, że jeśli dalej będzie ją indagować, ona wpadnie w szał. Mimo to postanowiłryzykować. Aniu. ktoś porwał Julię. Wczoraj. Kobieta i mężczyzna. Powiedz, czy. czy wiesz coś o tym? Znowu nic. Wstał zrezygnowany, odczuwając nagły skurcz żołądka, którydopominał się swychpraw. To poddało mu myśl, ażeby podjąć próbę rozruszania Anny z innej strony. Jestem głodny. Od rana nic nie jadłem. Czy możesz mi dać coś do jedzenia? Weź sobie. Uniósł brwi. Szybka, sucha odpowiedź zaskoczyłago,a to, że wcale przy tym na niego nie spojrzała, 223.
odebrał jako przejaw wrogości wobec siebie. Niemniej jednak rozkwitła w nim nadzieja, że pewnamiara czasu wpłynie na nią korzystnie, w każdymrazie na tyle, iż zechce podjąć rozmowę. Dobrze powiedział. Dziękuję i zszedł dokuchni, zostawiającdrzwi szeroko otwarte. Wstawiłwodę na gaz,ukroił kilka kromek chleba,z lodówkiwyciągnął masło iwędlinę. Przez parę minut to byłonajważniejsze. Gdy zaspokoił głód,odczuł wyraźnyprzypływ energii. Wrócił do Anny. Ta nadalsiedziała jak poprzednio. Jej mina nie byłazachęcająca. Naprawdęniewiedział, jak z nią rozmawiać. No ale karty już odkrył. Aniu. zrobięwszystko, żeby odzyskać Julię. Wszystko zaakcentował dobitnie. Umilkł iusiadł. Postanowił czekać dopóty, dopóki Anna się nie odezwie. Ale po godzinie takiej ciszy poddał się. Aniu rzekł zrozum, porwanomi dziecko. Powiedzcoś,na Boga! A co ja mam ztym wspólnego? odezwała sięz wyrzutem. Właśnie. nie wiem Sebastian stropił się. W tym wszystkim pomyślałem, że. Różnie. Niewiem, co myśleć plączącsię zwiesił głowę. Zrozum mnie. Jak tosię stało? Wcale naniego niespojrzała. Porwano ją, gdy wychodziła z przedszkola zmamą. Żądają czterdzieści tysięcy dolarów okupu. I to niby ja? Rozłożył bezradnie ręce. Poczuł się głupio. Wstał. 224 Różnie myślę rzekł. Naszaostatnia rozmowa. Może na moim miejscu podobnie byś. domniemywała. Nie szepnęła. Możesz mnie zabić. Zrozumiał, żeprzegrał. Możesz mnie zabić powtórzyła, ciągle patrząc w jedno i to samo miejsce. Nie porwałam jej. Tak. to znaczy przepraszam za fałszywe posądzenie.
Pójdę jużdodał i opuściłdom. Jan Kołodziejewski znajdował się wswoim mieszkaniu i od dłuższego czasu prowadził rozmowętelefoniczną, notując jednocześnie jakieś informacje swego rozmówcy. Pismo miał bardzostaranne, świadczące o dużym wyrobieniu estetycznym. Odłożywszysłuchawkę, przyjrzał się kartce z notatkami. Zapisał personalia czterech osób, trzech mężczyzn i kobiety, swego czasu przyjaciół Zygmunta Jekrowskiego, przyjaciela Magdy Nowickiej. Dwaj mężczyźnibyliarchitektami, jeden prywatnym przedsiębiorcąbudowlanym, natomiastkobietę łączył z Jekrowskimdłuższy romans, zakończony dość burzliwie. Całączwórkę łączyło ponadto cośwspólnego, to mianowicie, że wszyscy mielipewne powody, niebłahe wcale,by nie darzyć architekta sympatią. We wszystkichprzypadkach można było nawetmówić o nienawiści,zwłaszcza gdy idzie o kobietę, która liczyłana małżeństwo z nim. O Jekrowskim krążyła dość jednoznaczna opinia intrygant i samolub. Kołodziejewski miał jednakże wątpliwości, czy któraś z tych osób byłaby zdolna do tak drastycznegoodwetu naarchitekcie, jakim jest kidnaping. Nie 225.
mniej jednak poczynił odpowiednie kroki i w ichprzypadku. W końcu nigdy nic nie wiadomo. Odłożył kartkę, zapalił papierosai ponowniesięgnął po słuchawkę. Wykręcił numerdo Sebastiana. Tym razemusłyszałjego głos. Pozdawkowej uprzejmości zapytał: Co z pieniędzmi? Będą, jak sądzę. Niestety. Nie chce się zgodzić. Achtak. To nieodwołalne? Bezwzględnie. No cóż, będziemy musieli radzić sobie bez nich. Janek. jest jeszcze coś, o czymci wczoraj niemówiłem, poprostu nie wpadło mi to do głowy. Cośważnego, jak mi się wydaje. Przyjedź, jestem wdomu. Nie za późno? Bezobaw. Czekam. Odłożył słuchawkęi strzepnął z papierosa popiół,po czym zabrał się do zaparzenia dwóch kaw, któremiał gotowe, gdy gość stanął w drzwiach. Niebawem siedzieliwygodnie przy stoliku. Słuchaj, Janek, idzie o pewną dziewczynę zaczął Sebastian z jakąśniechęcią i z grubsza przedstawił mu najistotniejszefakty dotyczące Anny i Kai,a zwłaszcza tej pierwszej. A więc nie wierzysz malarce? Sam nie wiem, cholera, sam nie wiem. Takczy owak, nie mogę cię pochwalić za twojąsamodzielność. Ba! Klnę na siebie jak szewc. No ale stało się. Gospodarz rozłożył ręcei pokiwał głową. Wypił łykkawy. 226 A kiedy jej siostra wraca z Francji? zapytał. Jutro. Janek, myślisz, że Anna mogłaby się posunąć do tego? Odpowiem ci nieco filozoficznie: któż pojmienaturę ludzką? Tam, gdzie w grę wchodzi wielkanamiętność, gdzie rozum gwałcony jest emocjami, wszystko jestmożliwe. Tak przyznał pewne zachowania człowieka bywająirracjonalne. Samwięc widzisz. Sebastian westchnął. Odczuwałjakby ulgę, że powiedział mu o tym wszystkim. Mówią ci coś te nazwiska? zapytałKołodziejewski, podsuwając mu kartkę. Nie. Nic.
Cała czwórka należała jeszcze niedawno doprzyjaciół naszego architekta, a teraz wszyscy gonienawidzą. Ach tak. Pojmuję. Magda zapewne zna te osoby zesłyszenia, ale wątpię,czy potrafiłaby powiedziećcoś konkretnego na ich temat. To już jest bez znaczenia. Jak ona sięczuje? Przeżywa westchnął przeżywa. Wróciłemod niej, gdyakurat zadzwoniłeś. Wiesz, zaczynam się dziwićsam sobie, skąd we mnie tylesiły? Jesteśfacetem, działasz, coś robisz. Choć źle działam, jak się okazuje. No cóż, miałeś pecha. Kto wie, może o tej porzetrzymalibyśmy już koniecnitki. CzywspomniałeśMagdzie o swych podejrzeniach wobec malarki? Sebastian stanowczo zaprzeczył. To mogłoby ją dobić rzekł. Zresztą wcale 227.
nie ma pojęcia o jej istnieniu. Rozłożył ręce i wstał. To chyba wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Napewno nic więcejsięnie znajdzie? Na pewno. I na pewno żadnych innych nadziei na pieniądze? Na pewno. Powiem ci,ja mu się specjalnie niedziwię. Kołodziej ewski pokiwał głową. To wyłącznie sprawa jego sumienia rzekł. Bądźmy jednak dobrej myśli, Sebastianie. Tak. Zawszeto coś. Dobranoc. Bardzo często pomagaprzetrwać. Dobranoc. Nazajutrz, w piątek, Sebastian obudził się o ósmej iod razu wpadł w przygnębiający nastrój. Nie była gow staniepoprawić nawet myśl o tym, że dziśujrzyKaję. Na dobrąjednak sprawę, albona złą, od przedwczoraj jakby zapomniał, co to znaczy tęsknić i pożądać, co więcej, dzisiejszego ranka pojawiła się chwila,w której Kaja wydała mu się odległym, mglistymwspomnieniem, by nie powiedzieć, wytworem wyobraźni. Leniwie wstał złóżka i powlókłsię do łazienki. Byłprzekonany, że ilekroć tu wejdzie, zawsze przedoczymaujrzy postać Anny, to obłędne spojrzenie, przypomni sobie jej słowa. Jak właśnie teraz. Że ta wizjabędzie go prześladować aż do końca życia. Ogolił się,umył, a potem zadzwonił do Magdy. Mógł się spodziewać, że ona nie będzie miała nic nowego do powiedzenia, inaczej sama by się odezwała. Tak 228 było w istocie. No ale zadzwonił, wypadało. Podczasśniadania, na które przyrządził jajecznicęna wędzonym boczku, do tego białą kawę i razowychleb, ponownie wróciłmyślami do Kai i ponownie,jak bumerang, powróciło pytanie, czy odważy siępoprosić ją o pieniądze. Chyba prędzej zdobędzie sięna żebraczy kapelusz i wyjdzie na ulicę,niżna cośtakiego! Sprzątnął po sobie, poszedł dopokoju i wyjrzałoknem. Pogoda zapowiadałasię wspaniała. Ulica tętniła radością, jakby się zniego śmiała, drwiła, jakbysię pytała"No i co, kolego, co teraz? ". Dzwonek udrzwi odciągnął good okna. Zaaferowany ruszył nakorytarz, gdyż o tej porze nie spodziewał się nikogo. Był to Jeliński. Conowego? zapytał wchodząc. Nic. Usiedli wpokoju.
A co zforsą, Seb? Gówno. Nie żartuj. Poważnie. Nie zgodził się. Cholera. Dziwisz mu się? Brodacz odparł wielce wymownym rozłożeniemrąk. Myślę mniej więcej tak samo rzekł Sebastiani zastanowił się, czy powiedzieć mu oAnnie. Mówiąco niej wczoraj Jankowi, nie miał większych zahamowań z tegopowodu, czuł się dokładnie tak, jakpacjent przed lekarzem. Jednakże w obliczu najbliższego przyjaciela krępował się mocno takim zwierze229.
niem, które w jakimś stopniu naruszało intymnośćAnny. Ale kiedy pomyślał,iż ten może się czasemdowiedzieć o niej od Kołodziej ewskiego, zdecydowałsię. Wolał nienarażać na szwank starej,dobrej przyjaźni;zapewnenieusłyszałbyod niego wyrzutów natemat braku zaufania, lecz w głębi duszy Jelińskimógłby odczuwać pewien niedosyt. Tak, przyjaźńjest przyjaźnią, lepiej nienaciągać jej nici. Biedna dziewczynawestchnął Jeliński,wysłuchawszygo. Umilkli, jakby chwila tego wymagała. Wiesz, Seb, kto wie,czy ona za tym nie stoi. Nieo forsę więcby szło. Tak,ale toniewielka pociecha,gdy zważyć, że tacy ludzie istotnie potrafiąbyć nieobliczalni. Przestań! warknął Sebastian. Wstał i zacząłkrążyć po pokoju. I taksię tym gryziesz. Tak westchnął. Zrobić ci kawę? Dzięki,lecę zaraz. Wpadłem przejazdem. Podszedł do ściany, na której wisiał obraz Anny ,,Mistyczne narodziny", i wpatrzył się w niego. I takautalentowanadziewczyna. Nie do wiary. Pochrzanione to całe życie dodał i skierował się do drzwi. Nie trać jednaknadziei, Seb. Łatwo cimówić. Chwilępóźniej Sebastian wziął do ręki fotografiędziecka. Postanowił zwrócić siędo różdżkarzy. Zadzwonił telefon. Kołodziej ewski odłożył gazetęi sięgnął po słuchawkę. Malarki nie ma w domu informował go 230 ; męski głoswczoraj wieczorem dokądś wyszła. Dworce? Taksówki? i Sprawdzaliśmy. Ztaksówki na pewnonie korzystała, podobnie gdy idzie o pociągi. Co do autobusów, to nie udało sięnam ustalić. Szkoda. Gdy tylko się zjawi, będziemyją mieli na okui zaraz pana powiadomimy. Dobrze. Dziękuję. Nacisnął widełki i spojrzałna zegarek. Jedenasta. Wykręcił numer natarczy. Kołodziejewski. Właśnie miałem do pana dzwonić. A więc odciskilinii papilarnych istotnienależą do pani Nowickiej, panówZimnego i Jelińskiego, noi są też pańskie.
Poza tym żadnych innych. Można się było tego spodziewać. Dziś nawet dziecko wie, że rękawiczki chroniąnie tylkoprzed zimnem. Ma pan rację. Dziękuję i do widzenia. Odłożył słuchawkę i popadł w zadumę. Coraz bardziej intrygowała go jedna rzecz, mianowicie samokup, jego wysokość iwaluta, w jakiej gożądano. Byłskłonny przypuszczać, że porywacze jakby byli pewni, że Jekrowski zapłaci, a to z kolei mogłoby wskazywać na to, iż tak naprawdęto wcale nie znają tegoczłowieka dogłębnie, jego mentalności, jego stosunku do dziecka, które najwyraźniej było mu obojętne. Idąc dalej tym rozumowaniem,zaczął podejrzewać,żekidnaperzywywodzą się spoza kręgu bliższychznajomych architektai jego rodziny (zupełnie inaczejsprawaby wyglądała, gdyby chodziło onaturalnegoojca dziecka, sytuowanego materialnie równie wy231.
soko). Tak więc doskonale wiedzieli, w której parafiidzwoni, ale nie mieli pojęcia, że proboszcz lubi trzymać węża w kieszeni. Lecz kimsą? Partaczami, którzyjuż w przedbiegach popełnili piramidalny błądpoprzez niedopatrzenie takistotnego szczegółu? Tymbardziejgroźni, gdyżkiedy to do nich dotrze, mogądać się ponieść nerwom, a w rezultacie powetowaćwłasną głupotę na dziecku. Z inteligentnym przestępcą można łatwiej pertraktować iw końcu dojśćdo porozumienia. Najgorszy byłbyjednak innyrodzajporywaczy, który mogłabyreprezentować właśnie malarka. Brał to pod uwagę, choć okup nie bardzo tutaj pasował. Istniałjeszcze jeden rodzaj kidnaperów,mianowicie fanatycy religijni czy polityczni,ale nimi nie zawracał sobie głowy. Jednakże w obliczu braku pieniędzy na okup całete rozważania były jakczeki bez pokrycia. Zaczynałsobie wyrzucać,iż zbyt pochopnie uległ prośbie przyjaciela. Sygnał telefonu wyrwał goz rozmyślań. Kołodziej ewskirzucił do słuchawki. Na razie nie mam nic konkretnego mówiłciężkawy baryton choć kapusie pilnie nastawiająuszu,nie daję im wytchnienia. Dowiedziałemsię jedynie, kto stoiza ostatnim skokiem namagazynypewexu. Ale to pana nieinteresuje. Nie. Sebastian wszedł do budynku mieszczącego sięprzy pętli górczyńskiej, gdzie mieściła się redakcja"Wydawnictwa Różdżkarskiego". Liczył, że właśnietutaj otrzyma informację na temat jakiegoś jasnowidza, który mógłby mu pomóc. Nim otworzył drzwi do 232 biura, w którym znajdowały się trzy osoby, pomyślał,że zostanie wyśmiany,gdy tylko wy łuszczy swój problem. Ale nictakiegosię nie wydarzyło, wręcz przeciwnie, wysłuchano go z pełnym zrozumieniem, zapewniając na koniec o zachowaniu dyskrecji. Otrzymał adres pewnegoczłowieka, mężczyzny,mieszkającego, ku zdumieniu Sebastiana, równieżna Fredry,trzy domy odniego. Jedna zmiłychpańnie omieszkała powiedzieć paru słów na temat jasnowidza, który miał na swymkoncie kilkaprzypadków prawidłowych wskazań miejsc przebywania poszukiwanych osób. Dodała jednakże, iżnależy sięliczyć z rozczarowaniem, gdyż mickiewiczowskie"Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga" nieczęsto sięudaje. Sebastian nie tracił czasu. Gnany nadzieją niczymwiatrem natychmiast pojechał podwskazany adres. Otworzyła mu starsza kobieta. Znał ją,aletylko zwidzenia. Ona podobnie. Niebyła zdziwiona sprawą,z jaką Sebastian się zjawił, ale chwilowo musiała gorozczarować, gdyż mężanie było, przebywał pozaPoznaniem, przypuszczalnie ma wrócić dopierowieczorem bądź jutro, pojechał więc na Sołacz. Magda chodziła po mieszkaniu, zacierając nerwowo dłonie.
Sebastian odniósł wrażenie, że od wczorajszego wieczoru znowu jakby schudła, a w każdymrazie dostrzegłpod jej oczami dość wyraźne cienie,czego wczoraj nie widział. Zrobiło mu się prawiewstyd,że on przy niej wygląda jak okaz zdrowia,choć i jego trawił mocnowewnętrzny ból. No alematka jest matką. Wiesz, Madziu, zamierzam pójść do jasnowil 233.
dza rzekł i z nadzieją w oczach opowiedział jej otym pomyśle. Wysłuchałagoniewzruszona,by wreszcie się odezwaćzrezygnowanym głosem: Chyba w cuda wierzysz. A wierzę! rzucił, prawie płonąc na twarzy. Żebyś wiedziaławierzę! Madziu, zobaczysz. dodał już mniej entuzjastycznie, nie widzącw Magdzie najmniejszego zrozumienia. Jakbypognębionytaką jej reakcją,pochylił głowę, a potemskierował wzrok na telefon. Ten milczał jak zaklęty. Coraz mocniej bał się czekającej rozmowy z porywaczami. W pewnej chwili zadał sobie pytanie, coteżporabia Kołodziejewski. Może nic? Jan Kołodziejewski siedział za kierownicą sześciocylindrowego forda scorpio, znajdując się w centrummiasta, tuż przy terenach wystawowych Międzynarodowych Targów Poznańskich, kilkanaście metrówprzed skrzyżowaniem z ulicą Roosevelta. Palił papierosa, gapił sięna tłumy przechodniów i czekał. Dostrzegając atrakcyjną dziewczynę, co zdarzałosięnader często, nie omieszkał zmierzyć jej od stóp dogłów,raz po raz zaś westchnął z jakimś żalem, jeślibyła wyjątkowo śliczna i zgrabna. Uważał poznanianki za najpiękniejsze polskie dziewczyny. Było chybaswoistą ironią losu w jegożyciu, że na liście licznychdokonanych podbojów znajdowała siętylko jednapoznanianka. Ilekroć przebywałw rodzinnym mieście na urlopie,zawsze próbował zmniejszyćten stosunek, ale albo zabrakło szczęścia, albo coś innegostanęłona przeszkodzie. Może i złościł siętrochę, że 234 zamiastspędzać czas w miłym towarzystwie, musi sięzadowalać na razie wyostrzaniem apetytu, no alepodjął się pewnego zadania, nie mógł się wycofać, niewypadało. I chyba już nie chciał, botkwił w nim pouszy. Obiecałsobie jednak, żejeśli musię uda odzyskać dziecko i zwrócić je całe i zdrowe zmartwionymdo bólu rodzicom, tow pierwszym rzędzie pozbawiswego przyjaciela czarnejbrody, którą ten się chlubi,a następnie rozejrzy się za ładną poznanianka; możetym razem dopisze mu szczęście. Szybę w lewych przednich drzwiach miał opuszczoną prawiedokońca. Zahaczona o nią była krótkofalówka z wysuniętą anteną, zwisając do środkawozu. Na foteluz prawej strony leżał aparat fotograficzny marki "Fujica"z elektronicznymprzewijaniembłony, a w wewnętrznej kieszenijego marynarkitkwiły solidne, ostre cęgi oraz plastykowy woreczek. Cierpliwie czekał. Dzwoni! rozległ się nagle głos w krótkofalówce. Szybko włączył silnik forda i raz błysnął światłamidrogowymi. Stojący na ruchliwymskrzyżowaniufunkcjonariusz służby drogowej zauważył ten błysk; wsadził do ust gwizdek, a zza pasa wyciągnął takzwany lizak. Chwilowo nic więcej nie musiał robić,ale dwa błyski oznaczały dla niegonatychmiastowewstrzymanie ruchunawszystkich kierunkach w celu zapewnienia szybkiegoprzejazdu fordowi scorpio.
Na dwóch sąsiednich skrzyżowaniach znajdowalisięrównież odpowiednio poinstruowani funkcjonariusze. Kołodziejewski spoglądał chciwie na jezdnię i mod235.
lił się, by technicy łączności złapali jak najszybciejnamiar dzwoniącej osoby. Piętnaście sekund. Winogrady. informował głos . stop! Tomatka pani Nowickiej. Wyłączyłsilnik. Identycznie uczynili w tym momencie kierowcy pięciu innych wozów (wszystkie nacywilnych numerach rejestracyjnych) rozlokowanych w różnych punktach miasta. Nie było żadnej pewności, że porywacze odezwąsię z terenu miasta Poznania czy okolic, ale coś takiego należało zakładać. Zakładano również, że kimkolwiek są, mają na tyleoleju wgłowie,by skorzystaćwłaśnie z publicznego aparatu. Rzecz oczywista,wcalenie chodziło o natychmiastowe capnięcie ptaszka, to byłoby na razie zbyt nierozważne. Krótkofalówka odezwała się ponownie po dwudziestu minutach. Namiar złapano w trzynaście sekund. Stary Rynek. budkatelefoniczna przy Wielkiej! To on! Ruch na skrzyżowaniu łagodnie zamierał, kiedy ford na nie wjechał. Skręcił w lewo, potem w prawo na most Uniwersytecki,dalej długi odcinek prosto,przy kościele św. Marcina, opodalsklepuKai,ponownie w lewo i znowu w prawo przy hotelu,,Bazar". Zatrzymał się mniej więcej w połowie ulicyPaderewskiego,dalejjechać już nie mógł, gdyż jezdnię przegradzały betonowe słupki. Chwycił aparati puścił się biegiem. Na razie niemusiał dbać oostrożność,gdyż budka znajdowała sięprzy przeciwległym rogu Rynku. Zręcznielawirował 236 pośród mrowia przewijających się w różnych kierunkach ludzi. Przy Wadze Miejskiej zwolnił, dbając opozory człowieka niespiesznego. Gdy dostrzegł budkę ta była pusta. Miał wrażenie, że jej drzwijakbyjeszcze się odbiły i dopiero teraz znieruchomiały. Zaklął z cicha. Nie przykładając aparatu do oka, zacząłtrzaskać zdjęcia, jedno po drugim. Żaden z przechodniów tego nie zauważył. Znalazłszy się u zbiegu ulicWielkiej i Żydowskiej, też uruchomił aparat. Następnie,obserwując budkę telefoniczną, czy nikt do niejnie wchodzi, odczekał krótki czas i powtórzył serięzdjęć, na których utrwaliły się już w większości inniprzechodnie. Z kolei wszedł do budki. Rozglądnął się,czy nie jest obiektem czyjegoś zainteresowania, poczymwyciągnąłz kieszeni cęgi i zręcznie i dyskretnieodciął słuchawkę, i wrzucił ją do woreczka. Po chwiliwyszedł. Nie zauważył, by ktoś mógł widzieć ten aktoczywistego wandalizmu. Wprawdzie istniało pewneryzyko, żejeśli porywacz zechce w najbliższym czasieponownie skorzystaćz tego automatu, może się domyślić, co było powodem zniknięcia słuchawki, leczKołodziej ewski stawiał na to, iż ten na długo zapomni o tym właśnie miejscu.
W każdym razie ściągnięcie tu specjalisty od daktyloskopii uważałza gorsze rozwiązanie. Asłuchawka jutro wróciz powrotem. Teraz zająłsię samochodami, które były zaparkowane na ulicach przylegających do Starego Rynku. Wyłowił wszystkie duże fiaty w wiśniowym kolorze,utrwalając ich numery rejestracyjne nakliszy. Dwanaście sztuk. Na koniecpozostawało mu westchnąć zżalem, że porywacz umknął. Cała nadzieja znajdowa237.
ła się na błonie aparatu. Oile miał trochę szczęścia. Tak. Nie. Tak. Nie. Sprzeczalisię. Ale tak anemicznie, że bardziej jużnie można, co wyglądało nieomal na pełną zgodnośćpoglądów. Madziu,zobaczysz, oni to przemyślą i zmniejszą okup nawet o połowę. Hm. No muszą. Uwierz. Uwierz. Nie. Oni zawsze są tacy napoczątku. Twardzi. Hardzi. Ale spuszczą. Niemają wyjścia. A dwadzieściatysięcy może, może wykombinujemy. Tylko niewiem, czy do wtorku tosię uda dodał ciężko,wpatrując się w posągową i jakby obojętną twarzMagdy, siedzącej sztywno na brzeżku kanapy. Powiedzmy, że pięćjużmamy ciągnąłpo chwili następne pięć twójbrat, kolejne moja rodzina, torazem piętnaście. Brakuje jeszcze pięć. Może Ed. urwał, widząc, że Magda nagle wstała, zerknęła nań jak na kogoś, ktomówi od rzeczy, i zagryzając mocnopięść w ustach,prawie wybiegła. Sekundę późniejrozległ się jej spazmatyczny płacz. W gruncie rzeczy sam nie wierzył, że porywaczomzmięknie serce, próbował jednak pocieszać Magdę,na ile tylko miał sił, a nie było ich wiele. Chciało musię wyć, też był bliski załamania. Głos w słuchawcebrzmiał zdecydowanie, pewnie, nie dawał najmniejszej nadziei na ustępstwa. No itagroźba, że przyślą 238 paluszek Julii, jeśli forsy nie będzie. Żądali rzeczyniemożliwej. Dzwoneku drzwi obwieścił jakiegoś gościa. Była tomatka Magdy, kobieta nie wyglądająca na swojesześćdziesiąt lat, zwykle bardzo energiczna i miła. Zwykle, ale nie teraz. I na jej twarzy malował siętragizm związanyz porwaniem wnuczki. Sebastianmiał zawsze dla niej wiele sympatii, nawet porozwodzie zMagdąnie przestał jej lubić; nigdy by się niepodpisał pod obiegowym, złośliwym twierdzeniem,że jeśli już teściowa, to bezwzględnie wiedźma. Usiedli w pokoju we dwójkę, Magda nie ruszyłasię zsypialni, a Sebastian chwilowo odradzał jejmatcezaglądanie tam. Z oczywistych powodów rozmowasię nie kleiła.
Nasygnał telefonu Sebastian podniósł słuchawkę. Gdy usłyszał głosJanka, zaczął mu z przejęciemrelacjonować rozmowę z porywaczem, ale ten muprzerwał słowami: Znam jej treść. Dzwonił ze Starego Rynku. Przykro mi,Sebastian, ale trochę się spóźniłem. Niemniej jednak bądźdobrej myśli. Słuchaj teraz, czy tobył ten sam głos, co poprzednio? Tak, napewno. Jakiś. sztuczny. Efekt na przykład chusteczkido nosa przyłożonej na mikrofon. To z pewnością mężczyzna. Słyszałeś? On nie przyjmuje do wiadomości, żenie mamy takiej sumy. Twardyjest. i ta groźba. Tak. Ale to raczej normalne w tej fazie rozmów. Wiem, że to żadne pocieszenie, lecz nie wpadajw tragizm. Tak, to przede mną mruknął. 239.
Miejmy nadzieję, że nie. Teraz posłuchaj,chciałbym, ażebyś jutro, powiedzmy o dwunastej,był u siebie w domu. I Magda również żeby przyszła. Będziemymieli małą robótkę. Robótkę? : Obejrzymy trochę zdjęć. Ach tak. Dobrze, oczywiście. O dwunastej. Czy jej przyjaciel odezwał się zeStanów? Nie. Po prostu nie. Zastanowił się, czy powiedzieć mu o swoim pomyślez jasnowidzem, aleuznał, żemogłoby to niepotrzebnie go podrażnić. Wiedział już, że on naprawdę działał. Rozumiem. A zatem do jutra. Na razie. Nacisnął widełki,po czym zadzwonił do Żnina. Nikt jednak nie podniósł słuchawki. Wszedł do sypialni, w której znajdowałasię jużmatka Magdy. Streściłprzeprowadzoną rozmowę. Magda, leżąc na łóżku, prawie wcale nie zareagowała, skinęła tylko głową, że zjawi się uSebastianajutro. A teraz jadę do tego faceta powiedział,chwytając klamkę. Jakiegofaceta, Sebku? zapytała starsza pani. Do jasnowidza. Mój Boże westchnęła, załamując ręce awiesz, żeto dobry pomysł! Naprawdę. Różne rzeczysię zdarzają. Słyszałam. Magda jednak nie wierzy w takiecuda. Madziu, kochanie, to nie cuda. Pochyliłasię nadcórką, tchnąć w nią ciepłem nadziei. Sątacy ludzie. A gdzie on mieszka? Kilka domów ode mnie. 240 Coś takiego! MójBoże. to jedź, jedź, i zaraz dajznać! Sebastianskinąłgłową i wyszedł. Słowa byłej teściowejtylko go podbudowały psychicznie. Najpierwwstąpił do domu pofotografię Julii, gdyż tę, którązawsze nosił przysobie,pożyczył Kołodziejewskiemu.
Zresztą ona i tak nie bardzo by się nadawałado tegocelu, powiedziano mubowiem w redakcji, że fotografia mogła napromieniować się jego żywym biopolem,przez co jasnowidz może nie uchwycić kontaktu zdzieckiem, gdyż postać ojca jak gdyby przesłoni postać córki. Wprawdzie nie jest to reguła, ale z czymśtakim należy się liczyć. Ponadto fotografiapowinnabyć nieretuszowana, no ale takiej Sebastian nie posiadał, Magdarównież. I tym razem szczęście mu nie dopisało, nie zastałjasnowidza, miał zjawić się jutro. Wrócił do domu. Zadzwonił do Magdy, apotem do Żnina. Telefon wŻninie się nie odzywał. Nie wiedział, co z sobąpocząć. Pętał się z kąta w kąt. Minęła pięćdziesiąta trzeciagodzina od chwili uprowadzenia Julii, a jemu sięwydawało, że to całe lata. Tyle wciągu tego krótkiego okresu się wydarzyło. Piątek dobiegał końca, a Kaja się nie zjawiła. Opółnocy położył się spać. Natrętny dzwonek u drzwi sprawił,że wreszcieotworzył oczy. Przetarł je i spojrzał na zegarek. Dziesiąta. Na pół przytomny wstałz łóżka, wciągnął szlafrok i wyszedłna korytarz. Gdy spojrzał w wizjer,serce mimo woli zabiło mu mocniej. Kaja. W kilka 241.
sekund strząsnął z siebie resztki senności, zdecydowanie przekręcił zamek i nacisnął klamkę. Dzieńdobry, Sebastianie powiedziała, uśmiechając się jakby niepewnie. Wyglądała prześlicznie w tej błękitnej, luźnej suknii upiętych do górywłosach. Dzień dobry szepnął, nie zdając sobie sprawy,że jegotwarzy daleko do wyrazu szczęśliwości. Proszę, wejdź. Zdjęła zramienia torebkę iwolno przekroczyłapróg,zatrzymującsię kawałek dalej. Zamknął drzwi ioparłszysię o nie, wpatrzył się w tę istotę, którejwidok nie radował go tak do końca. Jesteś zły, że wczoraj nieprzyjechałam? zapytała cicho. Byłam zbyt zmęczona zwiesiłagłowę i umilkła. ,,A więc o niczym niema pojęcia pomyślał Anna nic jej nie powiedziała oJulii i o mnie". Podszedł do niej, przytulił się. Nie bądźna mnie zły, Sebastianie szepnęła. Naprawdę byłam zmęczona. źle się czułam. Za co się winisz? rzekł cicho. Nie maszpowodu dodał i nagle. Niemógł się opanować. Sebastianie. ty płaczesz? Co się stało? Kochany? Ujęła jego głowę i zaczęła go całować potwarzy. Kochany, powiedz. Zawstydzony wyrwał się jej, wpadł do pokoju i ległpokotem na łóżku. Dopiero kiedy poczuł na sobiedłoń Kai, zaczął stopniowo sięuspokajać. Sebastianie. co się stało? Powiedz. Zaczął tłuc bezsilniepięściami w poduszkę. , a po f242 chwili usiadł, przetarł oczy iwydał z siebie płaczącewestchnienie. Powiedz wreszcie prosiła znaglącym spojrzeniem. Kaju. porwanoJulię. Boże! Co?! krzyknęła i wsadziła palce prawej dłoni do ust, mocno je zagryzając. Co ty mówisz? szeptała drżącym głosem, ado jej oczu napływałyłzy. Powiedz, że to nieprawda,Sebastian! Sebastian! zacisnęła dłonie. To nieprawda!
Powiedz! Prawda odparł cicho porwano moją córeczkę. Wstał,podszedł do okna i wpatrując się wulicę, powiedział jej wszystko, co się wiązało z uprowadzeniem dziecka, również to, że nie ma nadziei napieniądze potrzebne na okup. Pominął jedyniesprawę Anny, jakoś nie mógł z siebie tego wyrzucić,obawiał się, że może toKaję urazić. Dopierogdyskończył mówić, odwrócił się. Kaja siedziała na brzegu łóżka i patrzyła na niego zniedowierzaniem. On zaś, naraz, dojrzał w niejtęprzerażającąkukłę:miał wrażenie, że z ciała Kaiwypływa krew odran zadawanych jej przez Annę, żejej błękitna suknia naprawdębarwi się na czerwono. Potrząsnął głową, chcącodpędzić ten koszmar. Wpewnej chwili Kaja wstała i podbiegła ku niemu. Sebastian, takmi przykro nie mogła powstrzymać łez tak mi przykro. Boże, brakmisłów. Twój ból nie jest na mojąwyobraźnię. Alejestem z tobą,z tobą, mój kochany rozpłakała sięna dobre, przytulając się do jegopiersi. Objął ją. Trwali tak w milczeniu długiczas. 16 243.
Co za bestialska podłość odezwała się cicho. Kto to mógł zrobić? Kto? Jezu. Chciał jej powiedzieć, żepodejrzewaAnnę, ale nieumiał się na to zdobyć. A w środęrzekł załamanym głosem gdyczytałem twój list, gdypotem zadzwoniłaś, byłemjeszcze taki szczęśliwy. Kaju, niewyobrażalnie szczęśliwy. Minutę później telefon Magdy ściął mnie znóg. Kaja szlochała coraz mocniej,a kiedy sięuspokoiła,ujęła jego głowę w obie ręcei spojrzawszymuprosto w oczy, powiedziała: Sebastianie. będziesz miałte pieniądze. Co? szepnął, zastygając z otwartymi ustami. Będziesz je miał, całą sumę. I ani. Co, co ty mówisz? przerwał jej, czując napływające do oczu łzy. I ani słowa na ten temat. Koniec. Kropka. Kaju. Kaju. nie wiedział,co powiedzieć ja. ja nie mogę ich przyjąć. bo.. bo nieoddamci. niemam. Nie mam! Sebastianie, uspokój się, proszę. kochany zaczęła całować go po twarzy nic nie musisz mioddawać, bo to sąjuż nasze pieniądze, prawda? Prawda? Ależ. ależ, Kaju. twoje, nie mogęcię. Oderwała odniego usta i znieruchomiałanatwarzy. Sebastianie szepnęła chwila szczerości,dobrze? Chcę wyjść za ciebie,bo cię kocham. Ale czyty kochasz mnie i chcesz zostać moim mężem? Wiesz dobrze, że tak. Marzęo tym. 244 A zatem ani słowa na temat pieniędzy. One sąjuż nasze. Zapłacimytym draniom. Po prostu będziemy biedniejsi. Nie myśl już o tym, zrzuć z siebie tenkłopot dodałai przytuliła, sięznowu. Sebastiannie dowierzał własnym uszom i oczom.
Nawet w swejwyobraźni nie posunął się tak daleko,by choć w ułamku sekundy pomyśleć, że Kaja sama,z własnej woli, nieomal spontanicznie zaofiaruje mupomoc. Tak,tobyło ponad jego wyobrażenia. Prędzejby własnej śmierci się spodziewał. Mimo wolipomyślał, czy jego byłoby stać na taki gest. Możetak. Możenie. W każdym razie znajdował się w tejchwili wjakimś szoku. Przyciskał Kaję coraz mocniej,jakbytym sposobem chciał się jej odwdzięczyć, aczkolwiekmiałświadomość, że do końca życiapozostanie jejdłużnikiem. Nawet nie czuł,jak popoliczkach ściekają mu łzy. Julia byłauratowana. Kajuszepnął nie wiem, co ci powiedzieć,naprawdę. Dziękuję. Nie dziękuj. Pomyśl, że to pieniądze znaszej,wspólnej kasy. Tak? ;.. Tak? Tak? Oderwała sięod niego. Tak. Wpatrywał się w umazaną tuszemśliczną twarz, która lekko się do niego uśmiechała. Cieszę się. Odrzućcały smutek. Julia wróci całai zdrowa. Pochylił głowę i zatopił się wargami w jej gorących,lepkich odłezustach, czując się ponownieszczęśliwy. Robili to długoi namiętnie. Jadłeśśniadanie? Wobec tego przygotuję. Pozwolisz? 245.
Tak. To znaczy nie, ja zrobię. Ani słowa. Położyła mu palec na ustach,weszła do łazienki, a potem do kuchni. Usiadł, wsłuchując sięw odgłosy z kuchni. Jeszczenie mógł uwierzyć, że taknagle jego życiewskoczyłonapoprzedni tor. A jednak było to faktem. Zamyślony niezauważył, jak stanęła przy nim Kaja. Sebastianie, nie myśl już o tym. Zmieszał się. Nie, nie myślałem. A o czym? Oczym? Nie, o niczym. Nie wierzę. Powiedz. Przykucnęła i ujęłajego dłoń. Co jeszcze ciętrapi? Nie, już nic. Zastanawiasz się, kim sąporywacze? nalegała. Właśnie. Pochylił głowę. Przypomniał sobieAnnę, a potem tę koszmarnąwizję z kukłą. Masz jakieśpodejrzenia? zapytała ostrożnie. Mimo woli potrząsnął głową. Sebastianie. Anna? Spojrzał na nią i przełknął ślinę. Chwilami. chwilami myślę, że to ona rzekłnieśmiało, po czym opowiedział o swych wizytach uniej. Zataił jedynie to,co widział, czego był świadkiemna strychu; uznał, że mimo wszystko nie powinien jej tego mówić. Zakończył słowami: Może jąkrzywdzę, nie wiem, ale. ale tracęjuż głowę. Niegniewaj się, że. Rozumiem cię, naprawdęprzerwała mu ciepło. Na twoim miejscu też bym wszędziesię rozglą246 dała. Ale tak czy inaczej, pieniądze musimymiećprzygotowane. Chodź na śniadanie. Akuratgdyusiedli do stołu, rozległ się dzwonek udrzwi. To chyba Magda powiedziałi poszedł otworzyć, zawiązując po drodze pasek szlafroka, którysiępoluźnił. Istotnie była to Magda, blada, wymizerowana onerwowym spojrzeniu. Dzień dobry,Magdo. Dobrze że jesteś uśmiechnął się lekko. Skinęłagłową i weszła.
Z kuchni wyłoniła się Kaja. Tak mi przykro, Magdopowiedziała, przykładając twarzdo jej policzka. Wiem o wszystkim. To straszne, co się stało. Madziu odezwał się Sebastian, zerkając naKajęchyba. chyba możesz się uspokoić. pieniądze się znalazły. Julia wróci. Zaskoczona Magda uniosła głowę. Znalazły? wyszeptała. Dzwonił do ciebie? Nie. Zwiesił głowę, po czymobjął Kaję. Topieniądze Kai. Będą Magdo. Nie martw się już. Magda nie wiedziała, co powiedzieć. Szeroko otwartymi oczami patrzyła to naniego, to na nią. Kajaponownie ją uścisnęła. Rzekła: Nie martw się, Magdo. Julia wróci dociebie. Tojest sprawa pomiędzy Sebastianem amną. Nie musisz odczuwać wobec mnie. żadnej wdzięczności. Jemy właśnie śniadanie. Usiądziesz z nami? Nie, nie jestem głodna. Poczekamw pokoju. Czy on zaraz przyjdzie? zwróciła się do Sebastiana. Na pewno. 247.
Weszła do pokoju, a Sebastian z Kają do kuchni. Magdawygląda fatalnie powiedziała zresztą ty też nie najlepiej. Wcale się nie dziwię. Tookrutneporwać komuś dziecko. A propos Anny. Nie ma jej w domu. Nie ma? Przynajmniej do chwili, w której wyjeżdżałamdo ciebie. Czy. czy zauważyłaś w domu może coś. cośnie tak? Nie chciał zapytać wprost, o comu chodzi. Nie odparłabez wahania. Czy miałam cośzauważyć? Nie,tak spytałem. Pokiwałagłową i ukryła twarzw dłoniach. Boże szepnęłajeśli to istotnie Anna. Niewiem, co myśleć. Nie dajemi to spokoju. Alekto byłby jej wspólnikiem? To wymagaodwagi. Właśnie się nad tym zastanawiam. Nie znamnikogo z jej znajomych, kto by miał wiśniowegofiata. Czyona ma prawo jazdy? Od dawna. Razem robiłyśmy. Umilkła namoment. Tak, tu potrzeba odwagi. Zapewnema jakichś znajomych z okresu, kiedypoddawała się leczeniu, prawda? Kaja przytaknęła głową. Alenie mam pojęcia, czy utrzymuje z kimśkontakt rzekła,upijając łyk kawy. Wiesz,mam zamiar popołudniu pójśćdojasnowidza. Do jasnowidza? 248 Zdziwiona jesteś. Nie, ale. Chyba nigdy bym na to nie wpadła,aczkolwiek słyszałam coś o tychpraktykach. Mieszka trzy krokistąd. Podobnojest dobry dodał iw dwóch słowach opowiedział o nim. Naturalnie,spróbować nie zaszkodzi. A nuż sięuda. Może to głupie, ale liczę na to. Dlaczego głupie? Człowiekchwyta się każdegosposobu. W pokoju odezwał się telefon. Przepraszam rzekł Sebastian i wyszedł. Magda siedziała w fotelu i patrzyła w okno. Chwycił słuchawkę,a po minucie odłożył. Rzekł:
Facet spóźni się jakąśgodzinę. Zaczekasz, prawda? Wzruszyła ramionami, a później skinęła głową. Sebastianwrócił do kuchni. Dzwonił Kołodziejewski. Wpadniedopiero zagodzinę. A propos tego faceta. pomyślałam właśniesobie, że powinieneś zrezygnować zjego usług. Wsytuacji gdy są pieniądze,nie ma sensu ryzykowaćzdrowiem dziecka. Później niechichściga, ale dopókiJulia nie znajdzie się wdomu. Zgadzasz się ze mną? Bo jednaknie wiemy, co to za ludzie. Tak, chyba masz rację. Dobrze. Powiem mu. Oczywiście. Nie nalegam, Sebastianie, ale wydaje mi się. Zgoda. Masz całkowitą słuszność. Załatwione. Bo niech te. te skurwysyny przypadkiem siędowiedzą, prawda? Różnie to bywa. Odsunęła talerzyk i dopiła 249.
kawę. Słuchaj, zajmij się Magdą, ja tu posprzątam,a potem wyskoczę na godzinkę do swego sklepu. Tak? Skinął głową, pocałował ją wpoliczek i wszedł dopokoju. Usiadł przy swojej byłej żonie. Uścisnął jejrękę. Najważniejsze, że Julia wróci szepnął. Tak odparła cicho, nieodrywając wzrokuod okna. Jakiśczas siedzieli w milczeniu. To na razie odezwała się Kaja zkorytarza. Sebastian uśmiechnął się do niej, a kiedy zamknęły się za nią drzwi, popadł wzadumę. Zaskoczyła mnie tymi pieniędzmi powiedział wreszcie. Sama to zaproponowała. Mój Bożeukrył twarz w dłoniach gdyby nie ona, kto wie,co stałoby sięz Julią. Magda wyjęła ztorebki chusteczkę i wydmuchała nos. Kim ona właściwie jest? zapytała. Kim? Już kiedyś rozmawialiśmy na jejtemat,pamiętasz? Zapytałaś wówczas, czy jestinteligentna. I odpowiedziałem ci. Nie wracajmy więc do tegotematu. MójBoże, Julia wziął fotografię dzieckależącą na stoliku we wtorekbędziemy ją mieli. Amoże wcześniej? Jeśliten jasnowidz się spisze, to ktowie. Wstał i zaczął krążyć po pokoju, dopóki nie zwróciłuwagi naswój strój. Najwyższy czas się przebrać rzekł i wyszedłdo łazienki. Znowu przypomniał sobie Annę. Koszmar. koszmar. 250 Tuż przed trzynastą odezwał się dzwonek u drzwi. Byłto Kołodziejewski. W ręku miał dużą, wypchanąkopertę. Sebastian przedstawił go Magdzie. Usiedli. Gość wyjąłz koperty plik fotografii. Niedługo późniejw mieszkaniu pojawiła się Kaja. Po zdawkowejuprzejmości zajęła miejsce obok Kołodziej ewskiegoi też włączyłasiędo przeglądania zdjęć. Narazieprzeglądali je wmilczeniu, agent niepowiedziałżadnego słowa poza pytaniem,czy któraś z widocznychna fotografiach osób, zakreślona kółeczkiem, jest komuś z obecnych znana. Wszystko to byli oczywiściemężczyźni w wieku od mniej więcejdwudziestu dopięćdziesięciu lat; jedni z brodą, inni bez, blondyni,bruneci, łysi w sumie trzydziestupięciu. Zdjęciakrążyły zrąk do rąk, każdy kręcił przecząco głową. Przeglądanie dobiegło końca. Rezultat negatywny. I tak bywa westchnął.
Czy uważa pan, że wśród nich znajduje sięporywacz? zapytałaKaja. Kołodziejewski przyjrzałsię jej dość śmiało, starannie ukrywając wrażenie, jakie na nim wywierała. Nie wiem odparł. Ale faktem jest, żesześciu z nich jest notowanych w kartotekach, aspośród tychsześciu, proszę pani,trzech to byli kryminaliści w poważnym tegosłowa znaczeniu, w tymjedenrecydywista. Są już sprawdzani. Dyskretnieoczywiście. Sebastian właśnie zaczął sięzastanawiać,jak mupowiedzieć o rezygnacji z jego usług (nie wspomniałmu jeszcze, że pieniądze się już znalazły), gdyż przerażała go mnogość działań, jaka została podjęta w sprawie Julii, a nie chciał, ażeby ten poczuł się obrażony 251.
czy wręcz wystawiony do wiatru. Był w pewnymkłopocie, aczkolwiek przyznawał Kai rację, gdy o tymnadmieniła. A czyktóreś z tych nazwisk jest państwu znane? zapytał, podając kartkę. Są to właścicielewiśniowych fiatów, które zauważyłem wpobliżu Starego Rynku. Nie odpowiedzieli kolejno. No cóż westchnął niepocieszony. Pozostają jeszcze odciski palców ze słuchawki, ale nie mamy ich jeszcze ustalonych. To zapewnetrochę potrwa. Miejmy nadzieję,że porywacz nie zabawił się wchirurga. W chirurga? zapytała Magda. Chodzi o rękawiczkę chirurgiczną, proszę pani wyjaśnił. Janek odezwał się Sebastian bardzo cięprzepraszam, ale z tego wszystkiego nie stanąłem nawysokości zadania. Zarazzaparzę kawę. Och. Ja to zrobiępowiedziała Kaja. Magdo,zrobić ci też? Proszę. Kaja uśmiechnęła się i wyszła, odprowadzanaczujnym spojrzeniem Kołodziej ewskiego. Janek, jest pewna sprawa, która niedawno wynikła. Tak? Pieniądze. Mamy je. Świetnie! ucieszył sięi zwrócił się do Magdy. A więc pani przyjaciel jednak. Nie odparła i zwiesiła głowę. 252 Uniósł wyczekująco brwi. ["o dzięki Kai wyjaśnił Sebastian. To jej pieniądze. Ach tak Kołodziejewskimimo woli spojrzałw stronę drzwi. W każdym razie ważne, że są. Właśnie wzwiązku z tymSebastian przyjąłpokutnicząminę doszliśmy do wniosku, że chybabyłoby lepiej, gdybyś. gdybyś. Rozumiem, o co ci chodzi, Seb, całkowicie rozumiem. Wiem, wy konałeś ogrom pracy. To jakbyniewdzięcznośćz naszejstrony. Nie przejmuj się takim drobiazgiem. Dlawasdobro dziecka jest najważniejsze. Potrafię tozrozumieć. Dobrze. Umywam ręce.
Porozmawiajmy zatem o twoim wynagrodzeniu. Naprawdę nie ma o czym uśmiechnął sięujmująco podjąłem się tego na prośbę przyjaciela. I dla waszegodziecka. Nie ma mowy o żadnychpieniądzach. Niewracajmydotego tematu. Głupio się czuję z zakłopotaniem spojrzał naMagdę, którasiedziałaz wzrokiemwbitym w blatstolika. Niepotrzebnie uspokoił go. W każdym raziedziękuję ci. Nie ma sprawy. Pochował zdjęcia do koperty i zaczął opowiadać jakiś epizod ze swej pracy. Pojawiła się Kaja z kawą. Z oczywistych względówtowarzyska rozmowa nie trwała zbyt długo i nietoczyła się wtak luźnej atmosferze, w jakiej mogłabysię toczyć w każdej innej sytuacji. Gdy Kołodziejewski 253.
pożegnał się z paniami, Sebastian odprowadził go ażna klatkę schodową. / Janek, ja cięnaprawdę przepraszam. ,' Och, już wszystko w porządku. Jak powiedziałem,umywam ręce. Dajmi tylko znać, gdy odzyskacie dziecko. Dopiero wtedy pociągniemy sprawędalej. OK? OK. I jeszcze jedno: nie chciałem mówić przy paniach, zwłaszczaprzy Magdzie, bo mogłaby sobiepomyśleć, że nie byłem serio z tym przyrzeczeniem owyłączeniu się ze sprawy. Boże, ona. ona naprawdę jest kłębkiem nerwów. Wcale się nie dziwię. Ale dorzeczy:gdy będziesz już miał pieniądze, spisz wszystkie banknoty nominały i numery. Dobrze? Oczywiście. Rozumiem. To tak na wszelki wypadek, a nuż uda się dojśćpo nitce, a raczej po wielu nitkach,do jednego kłębka. Totyle. Powodzenia! Sebastian wrócił do mieszkania. Nie martw się mówiła Kaja do Magdy teraz na pewno wszystko dobrze się skończy. Magda potakiwała głową, a wyraz jej twarzybyłbardziej niż nieśmiały. I jeszcze raz chcę ci powtórzyćciągnęłażeto jest wyłącznie sprawa Sebastiana i moja. Magda ponownieskinęła głową i wstała. Pójdę już rzekła. Odwiozę cię, Madziu zaofiarował się Sebastian. Nie, dziękuję. Przyokazji załatwiępo drodzeparę spraw. Do widzenia. 254 Sebastian odprowadził ją na korytarz. Wyszła. Nie wrócił od razu do pokoju; oparł się o ścianę izamknąłoczy. Sebastian, o czym myślisz? zapytała Kaja, podchodząc iprzytulając się do niego. Nie wiem. Twoje pojawienie się jestdla mnie,i dla Magdy, jak. jak bajka. Och, nie wracajmy dotego, proszę cię. Gdybymnie mogła sobie pozwolić, nie pomogłabymci. Naprawdę,jeśli nie chcesz się ze mną gniewać, to już anisłowa. Dobrze? Potrząsnął głową i objął ją mocniej. Czy on się zgodził?
zapytała po chwili, ocierając się policzkiemo jego koszulę. Tak. A o czym rozmawialiście, gdy go odprowadzałeś? Prosił mnie, bym. byśmy spisali nominałyi numery banknotów. Uhm. Pomyślałam o tym samym. To dobrypomysł. Ale najpierw musisz mieć Julię. Tak. O której wybierasz się do tego jasnowidza? Spojrzał na zegarek. O szesnastej. Pójdziesz ze mną? Nie. Zaczekam. Dobrze. A ty o czym myślisz, Kaju? Oczym? Nie wiem. Powiedz. Tylko nie kłam. Jeszcze nigdy cię nie okłamałam. Nie miałamokazji dodała z uśmiechem. Cała ja, prawda? Tak. O czym myślisz? 255.
Aleś ty nieustępliwy. O Annie. Boże, jak/mi jejżal. Nie wiem, jak jej pomóc. Wiesz, właśnie zaczynam się zastanawiać, czy nie byłoby dobrze "gdybyśmy pojechali do nas. Jak gdyby specjalnie. / Powiedziałaś, że jej nie ma. Zadzwonimy. Jeśli istotnie ma coś wspólnego zporwaniem Julii, może. może w końcu skruszeje. Coo tym sądzisz? , Potrząsnął głową, a przed oczamistanęła mu koszmarna kukła; przez moment wydawało mu się, że toją właśnie trzyma w objęciach. Skoro takuważasz? powiedział. Dobrze. Świetnie. Powiedz mi teraz, jak było we Francji. Cudownie. Och, dnia nie starczy. Możepójdziemyna spacer? Pogoda taka wspaniała. Opowiem cipo drodze. Zgoda. Kołodziej ewski odwiesił słuchawkę i wyszedł z budki. Spojrzałna gmach ,,Okrąglaka" i wolno skierował się w stronę zaparkowanego opodal forda. Wcalenie miał zamiaru umywać rąk, jakto solennie przyrzekł Sebastianowi. Wręcz przeciwnie. Dopiero terazta sprawa zaintrygowała gona dobre. Wpadł wniąaż poczubek głowy. Wprawdzie doskonale rozumiałobawy rodziców dziecka w sytuacji, gdy pieniądze naokup już sięznalazły, można powiedzieć, że spadły znieba, ale zamierzał działać wyjątkowo ostrożnie, takby nie spłoszyć porywaczy, a dziecko całe i zdroweprzyprowadzić, strapionej matce i ojcu. No i odzyskaćpieniądze. 256 W chwili gdy wsiadał do wozu, dostrzegł wyłaniających się z ulicyFredry Sebastianai Kaję. Kierowalisię na Gwarną. Zbyt zajęci sobą nie zauważyligo. Obserwując ich, azwłaszcza ją, ponownie musiałprzyznać w duchu, że ona maklasę, klasę, którawłaśnie teraz, na ulicy, uwidacznia się w pełni. Mimowoli westchnął. Kiedy zniknęli mu z oczu,usiadł zakierownicą i pojechałdo domu, wstępując po drodzenaobiad do restauracji. Jeszcze dobrze niezamknął drzwi mieszkania, gdyodezwał siętelefon.
Kołodziej ewski rzucił do słuchawki, a poznawszy głos po drugiej stronie, zapytał: I conowego? A więc tamalarkajuż sięznalazła. Od godzinyjest w domu. Gdzie była? Nie zdołaliśmyjeszcze ustalić. Takczy owak,mamy ją na oku. Bezwzględnie. Teraz inna sprawa, niejako z tązwiązana, mianowicie interesuje mnie jej siostra, Kaja. Wczoraj wróciła z Francji. W tej chwili znajdujesię w Poznaniu, niewiem, kiedyzjawi się wŻninie. Proszęsię niądyskretnie zaopiekować, sierżancie,naprawdę dyskretnie. Oczywiście. Nie może pan stracić jej z oczu. Rozumiemysię? Oczywiście. O każdym jej wyjeździe proszę natychmiast informować. Oczywiście. 257.
To nie wszystko. Chciałbym wiedzieć możliwiejak najwięcej o jej życiu prywatnym. Głównie idziemi o jej charakter, sposób bycia,upodobania, a takżeciekawi mnie jej stosunek do siostry. Czy jest/pan wstanie uzyskać takie informacje bez robienia szumuwokół tego? Oczywiście. A może już pan wie? Rozeznam się dokładniej. Świetnie. Przy okazji proszę się dowiedzieć,najakiej ulicy w Poznaniu znajduje się jeden z jej sklepów. Oczywiście. To tyle na razie. Dowidzenia. Odłożył słuchawkęi popadł w zadumę. Zaczynałcoraz mocniejpowątpiewać, że za porwaniem dziecka kryje się któreś z zawistnych znajomych architekta. Sebastian wpatrywał się w starszego człowieka opooranej bruzdamitwarzy i zezrozumieniem potakiwał głową. Tak że naprawdę miprzykro mówił jasnowidz. Może jutro będę w lepszejformie. Chorobasynacałkowicie wytrąciła mnie z równowagi. Niechpan się nie dziwi, ale takie sprawy mają wpływ nadyspozycję wewnętrzną. Nie umiem dziś się skupić. Dla pewności proszęprzyjść wponiedziałek. Jeśli panpozwoli, fotografię pańskiej córeczki chwilowo zatrzymam dodał biorąc laskę i odprowadzającgościa do drzwi. W każdym razie spróbuję panupomóc. Sebastian pożegnał się i wkrótce znalazł się na 258 ulicy. Szedł niepocieszony, ale kiedy pomyślało Kai,ożywiał się na duchu. Ciągle nie mógł uwierzyćw jejwielkoduszność, choć to słowo w jego przekonaniu nie oddaawałopełni tego, na co się zdobyła. A jeszczewnocy miał wątpliwości, czy zwrócićsię do niej opomoc! 'Bo jak zareaguje! Gdyuniósł głowę, wydało mu się, że dostrzegaKajęza firanką okna w mieszkaniu. Uśmiechnął się. I co? zapytała,stając w drzwiach pokoju. Powiedział jej. Podeszła do niego i przytuliła się. Nie martw się, kochany. Założę się, żewe wtorek będziesz mógł ściskać Julię tak, jak teraz mnie. Jesteścudowna. Kocham cię. I kocham Julię,bardzo, ale to inna miłość. Wiem. I cieszęsię, że ją kochasz. Również za tociebie kocham.
Intensywniej zaczął pieścić jej ciało przez suknię. Sebastian, chcesz się kochać? Bardzo. A ty? Bardzo. Podała mulekko drżące usta. Sebastian, weź mnie. Leżeli na dywanie. Ich ciała zdawały się nie miećżadnych granic elastyczności, zwijały się i rozwijałyniczym węże. Niespieszyli się,by wniknąć jedno wdrugie, mimo iż każdy ruch emanował pożądaniem. Zupełnie świadomie izgodnie,napinali w sobie jegostruny. Sebastian szepnęła, wsuwając mu język wucho. Słucham? Sebastian,nie będziesz zły, jak ci cośpowiem? Zły? Nie. -Na ciebie? Skądże. Kocham cię. 17 259.
Mimo woli pomyślał, wybiegając w przyszłość, że nicnie potrafi w nim zrodzić tego rodzaju uczuć yvobecniej, nie mówiąc już o nienawiści, poza pewnymwyjątkiem gdyby został zdradzony. / Sebastian położyła się na nim,wyciągnęłanogi,nie przestając intensywnie się poruszać taksię boję, że będziesz się gniewać. Nie będę. Przesunąłdłońmi wzdłużjejciałaaż do pośladków. Sebastian przysunęła usta do jego ust kocham cię. I ja cię kocham. Sebastian, jesteś dlamnie wszystkim. Ty również, kochanie. Nigdy nie chciałabym cię stracić. Ani ja. Sebastian. Ujęła jego głowę w obie dłonie ispojrzała mu prosto w oczy. Sebastian. Powiedz, kochanie. Nie będziesz zły? Nie. Przyrzekam. Naprawdę? Naprawdę. Och. Zsunęła sięz niegoi ukryła twarz wdłoniach. Nie mogępowiedzieć. Kochanie. Położył się na bokui delikatnieprzesunął dłonią po jej ciele. Proszę cię, powiedz. Obsypał jejręce i piersi pocałunkami, potem schodziłcoraz niżej, ciągle szepcząc słowo,,powiedz". Delikatnie wpił się w jejusta, wsunął język,a potem zręcznie wślizgnął się na nią, przenosząc ciężarswego ciała na łokcie. Rozchyliła 260 nogi i oplotła go nimi. Niewszedł w nią jeszcze. Kochanie,powiedz teraz. To tak mi nie chce w tej chwili przejść przezgardło. a chciałabym,ażebymiędzynami zawszewszystko się dobrze układało, abyśmy bylizgodni. Ja też, Kaju. Ruchy ich bioder były wolne, rytmiczne. Sebastianie. Powiedz. Ja naprawdę będę chciała mieć dziecko. Znieruchomiał. Wiedziałam. wiedziałam. szeptała płaczliwie, gotowa prawie wysunąćsię spod niego wiedziałam, że będziesz zły.
Kochanie,Kaju. Kaju, nie! Nie jestem zły. Teżchcę tego. Dobrze. Naprawdę? Naprawdę. Ujęła jego głowę i zaczęła całować go po twarzy. Sebastian, kochamcię. Cudowna moja. Będziesz kochać nasze dziecko tak, jak Julię? Tak. Tak samo. Kocham cię. Aniele. Och Sebastian. Wpiła się paznokciami w jego plecy i przymknęłaoczy. Wyraz jej twarzy przybrał błogi półuśmiech. Cudownie,Sebastian. Kaju, cudownie. Kocham cię! 261.
Wysiedli z samochodów. Dom stał spowity w ciemnościach. W jego oknach nie jaśniało światło, pobliska latarnia również się nie paliła. Gdy Sebastianspojrzał na podchodzącą do furtki Kaję, mimo woliwstrząsnął nim dreszcz emocji wizja kukły ze strychu stanęła mu w oczach jak żywa. Objął Kaję ramieniem,kiedy ta uparcie próbowała trafić kluczem dodziurkiw zamku. Poczuł lekkie drżenie jej ciała. Wargamimusnął jej włosy. Trochę chłodno, prawda? powiedziała. Tak. Wcale nie byłochłodno, wręcz przeciwnie. Och, nareszcie. Przekręciła klucz. Może Anny już nie ma? Myślisz, że wolała zniknąć? Nie odpowiedział. Wkrótce znaleźli się w domu. Cisza. Światłomomentalnie ożywiło wnętrze. Sebastian odruchowozerknął na schody prowadzące na strych. Kaja wsunęła się do pokoju itamrównież nacisnęła kontakt. Trudno oczekiwać, by miałanas witać szepnął. Kaja przytaknęła głową i smętnie sięuśmiechnęła. Rozgość się powiedziała wstawię wodęna herbatę. Zjesz coś? Najwyżej dwie kanapki. Kaju. Wyciągnąłrękę ku jej twarzy. Wtuliła się w jegodłońpoliczkiem, musnęłająwargami. Patrzyli na siebie dłuższy czas i to im wystarczyło na tę chwilę. Sebastianwszedł do pokoju iobrzucił wzrokiemdrzwi napiętrze. Wszystkie byłyzamknięte. Miał 262 ochotę zajrzeć do pracowni, ale sięnie zdecydował. Usiadłi wziął do ręki świeży numer "Paris Matcha"; nie znał francuskiego, więc poprzestał nailustracjach. W pewnym momencie dobiegł go przeraźliwykrzyk Kai. Jednym skokiem znalazł się wholu. Kaja stała w drzwiach łazienki, trzęsąc się i zagryzając palce. Zabrakło muodwagi, by podejść. Sebastian szepnęła drżącym głosem, a pochwili dopadła do niego i przytuliła się. Boże. Spoglądał wstronę drzwi i zaczął odczuwać suchość w gardle: z trudem przełykał ślinę. Wreszcieposadziłroztrzęsioną Kaję na krześle przy lustrze i,nie beztrwogi, skierował się w tamtą stronę. Gong w korytarzu wyciągnął Kołodziejewskiego'sprzed ekranutelewizora.
Rozzłościł się,gdyż szedłwłaśnie świetny film sensacyjny z Gene Hackmanemwroli agenta FBI,który wpadł na trop spisku przeciwkoamerykańskiemu prezydentowi i znajdował sięakurat w nielichych tarapatach. W progu stał Jeliński, uśmiechałsię, a spod poły kurtki wyciągał butelkęwyborowej. Lekko wiało od niego alkoholem. Taa parsknął Kołodziejewski i myślisz,że tym mnie ułagodzisz? Liczę na to. Pewnie. Wejdź. Kilka minut później siedzieliprzy wódce i zakąsce. Film był nadrugim planie. Jaksprawa z dzieckiem? zapytał brodacz potrzecim kieliszku. Jakby drgnęła nieco. Poważnie? 263.
W każdym razie jest forsa na okup. Aha. Facet jednak zmiękł? Nie. Nie? To skąd? Zgadnij. Jeliński wzruszył ramionami. Seb obrabował bank? rzucił. A miałby tylesprytu i odwagi? -Chyba nie. A więcwidzisz. Ale nie widzę na razie, skąd ta forsa? Ciekawicię? Wiesz. chciałem mu pomóc skromną sumą,ale odmówił. Ba! żachnął się Kołodziejewski. Pomoca pomoc, to jest różnica! Słuchaj, nie gadaj ze mną jak mądry z głupim,dobrze? Ta kobieta. Kaja. Co?! Jelińskiemubroda sięwydłużyła. Chcesz powiedzieć, że to ona sypnęła forsą? Dokładnie tak. O ile powiedział prawdę,ale. raczejmu wierzę. Takie pieniądze? Nie żartuj. Animi to w głowie. Nie do wiary. To sięnazywa miłość, co? Brodacz spojrzał na przyjaciela jak na kogoś, ktowłaśnie wygłosił jakąś herezję. Chrzanisz, Janek. No patrz! Gospodarzrozłożyłdłonie. Onnie wierzy! 264 Tyle forsy sypnąć, ot tak. by uratować czyjeśdziecko? Zastanawiające? Co za subtelność! Myślisz? Widzę, że bawisz się ze mną w kotka imyszkę. Wypijmy. Po chwili zapytał: Co właściwie wiesz o tej Kai? Chyba nie więcej niż ty. Niedawno pojawiła sięw jego życiu.
Głupia samochodowa stłuczka. MójBoże, to się nazywa szczęście w nieszczęściu! Kołodziejewski zmrużył oko. Startowałeś do niej? Coś ty! Za kogo mnie masz? Uhm. Próbowałem. Nie musiałbym cię znać parsknąłzabawnie. Niedo zdobycia. Bzdura. Nie ma kobiet niedo zdobycia, są tylkofaceci do dupy, przyjacielu. To niby ja? Uogólniam. Swego czasu byłeś niezłym ogierem. Co jeszcze możeszpowiedzieć? Elokwentna, błyskotliwa. wiedząca, jak mi sięzdaje, czego żądać od życia. Hazardzistka? Nie idzie mi o zielony stolik. Na tyle jednakjej nie znam. Ale można przypuszczać, że skorojest kobietą interesu, potrafi swobodnie balansować na granicy pomiędzy tym, co wolno,a czego nie. W żadnym razie nie należy do tychprowincjonalnych gęsi, które,na przykład, nawet nawłasnych imieninach odsuwajątwarz odfacetapróbującego złożyć najnormalniejsze życzenia, pytając 265.
przy tym z infantylną naiwnością "Słucham? Adzieciaka przypadkiem z tego nie będzie? ". To kobietaz charakterem dodał stanowczo i napełnił kieliszki. Wychylili. Interesujące mruknął Kołodziejewski i prawdopodobne. Wzdychasz jak detektyw. Naprawdę? Chyba dobrze przeczuwam, że tunie kowboj będzie potrzebny. Gra, która się toczy, jestzbyt subtelna jak na jego buciory i armatę. Gra? O co? Oczym mówisz? Ba! Gdybym to ja wiedział. A jej siostra? Seb ci nie mówił? Mówił. Zakochana w nim i tak dalej. Wiem tylesamo. Ale interesuje cię raczej Kaja,tak? Obie. Podobno bigamia jest u nas karalna. Nawet na pewno. Lecz jaki grzech niekusi zażartował. Byłem przekonany, że dlazatwardziałych grzeszników nie ma jużwystarczającej podniety. Nie będę cię wyprowadzał z błędu. kolego. Jedno jest pewne: obaj niemamy u niejszans. Kołodziejewski posłał mu zagadkowy uśmiech, poczym pochylił głowę. Milczał. Co? indagował brodacz. Chcesz powiedzieć, że ty masz? Chcę powiedzieć, żegdytę butelkę opróżnimy,weźmiemy drugą. Ostatecznie tak rzadko się widuje266 my, że byłoby wręcz nieprzyzwoicie skończyć na tejjednej. Toprawda. Ale prawdą równieżjest i to, że nicsię niezmieniasz. Byłeś tajemniczy i taki jesteś. Niekiedy dodał pojednawczo. Ależ ta Kaja musiała ci zalać sadła zaskórę. Eh! żachnął się. Warta grzechu. Dobra,dobra, nie próbujmnie podchodzić zdrugiej strony. A poza tym, mój drogi, najwidoczniejodrazu oceniła cię należycie. To znaczy? Żechciałbyśją przelecieć. Pieprzysz, jakbyś i ty o tym nie pomyślał. Kołodziejewski uniósł brwi. Ja? zapytał.
A skąd wiesz, że w ogólewidziałem ją, hę? Nojak to? Brodacz zmieszałsię nieco. Mówiłeś przecież. Na pewno? A nie? Znam siebie na tyle i wiem, że po kilku kieliszkach nie dostaję jeszcze zaniku pamięci. No to. musiałeś jakośdać do zrozumienia,żeodniosłem takie wrażenie. Nie patrz na mnietakpodejrzliwie. Wcale takniepatrzę. Po prostu rzeczywiściemogłeś odnieść takie wrażenie. Tocałkiemmożliwe dorzucił pogodnie. Wybrnąłeś. Sebastian siedział na brzegu wanny i wpatrywałsię w liczne i duże plamy krwistoczerwonej farbyplakatowej. Nie miałwątpliwości,że to tylko farba. 267.
Była jeszcze wilgotna, a więc Anna musiała to zrobićna krótko przed ich przyjazdem. Tylko dlaczego? Podszedł do Kai, która siedziała na korytarzu, paliłapapierosa i patrzyła tępo w otwarte drzwi pokoju. Przykucnął przy niej. Dlaczego uważasz, że chciała cięwystraszyć? zapytał. Czy ja wiem? szepnęła. Widać wydaje sięjej,że ma powody. Boże ukryła twarz w dłoniach a tuż przed wyjazdem do Francji sądziłam, żepogodziła się zfaktem. Tak,pisałaś. Można powiedzieć,żeuśpiła mnie. Zgniotła nerwowo niedopałek w popielniczce i westchnęła. Myślę,że powinniśmy się zachowywaćwobec niej, jakby nic sięnie wydarzyło. Mówię owannie. Po prostu udawajmy, że jest w porządku. Jeśli w ogóle zechce znami przebywać. Zobaczymy. Może nasza bierność sprowokujeją w końcu. wiesz, do czego. O ile istotnie ma cośz tym wspólnego. Zezrozumieniem pokiwał głową. Umyję wannę powiedziała wstając. Zostaw, ja to zrobię. Ty? Nieżartuj. Nieżartuję. Przytulił ją do siebie. Dość sięwystraszyłaś, kochanie. Boże, wszystko, co najgorsze, stanęło mi przedoczami. Jeszcze teraz widzę. Tak, jarównież pomyślałem o rzeczy najgorszej. Usiądź dodał i wszedł dołazienki. A możeczyściłapędzle? 268 Pędzle? zdziwiła się. Chyba samw to niewierzysz. Tak, nie wierzę. Z zapałemzabrał się do szorowania wanny, dochodząc do wniosku, poniewczasie, że jego ostatnie słowa mogły zabrzmieć zbyt brutalnie w uszach Kai. Należało mimo wszystkozaprzeczyć. Wiedział już, żeteraz tym bardziej nie zdecyduje sięjej powiedziećo kukle io tym, co Anna z nią wyprawiała na strychu. Byłby todla Kai absolutnyszok. Niebawem siedzieli w kuchni przy stole. Kaja niejadła, popijała tylko herbatę i paliła kolejnego papierosa. Zjedz coś, Kaju powiedział, przegryzając kanapkę z polędwicą.
Pokręciła przecząco głową. Nie mogłabym nic przełknąć. Lecz ty proszęjedz. Nie wiem, ale. chyba nigdy nie wejdę do tejwanny. Nie, to głupie. Wejdę. Bo co zrobię? Och! Zajrzędo Anny. Trzeba. Może zdążyła pójść nad jezioro? Nie odpowiedziała. Wyszła. Sebastian utkwiłwzrok w oknie, którym kilkadziesiątgodzin temuwkradał sięniczym złodziej. Rzeczywiście jej nie maoznajmiła wracając. Wydaje mi się, że jednak będzie nas unikać. Wstał od stołu. Zobaczymy. Zastanawiam się właśnie,co onajeszcze może wymyślić. Boję się, Sebastian. Przytuliłasię do niego. Będziesz spać ze mną? Oczywiście. Zresztą nie masensu ukrywać się ztym przednią. 269.
Potrząsnęła głową. Przeszli do pokoju. Jakiś czassiedzieli w milczeniu. Pozwolisz, że zadzwonię do Magdy? Naturalnie. Powinna wiedzieć, że tujesteś. Podaj jej też numer telefonu. Podszedł do aparatu. To ja, Magdo rzekł po chwili. Coś nowego? Słuchaj, jestem u Kai. Będę tu do poniedziałku. Zapisz sobie jej numer telefonu, tak na wszelki wypadek. Podał jej. Bądźdobrej myśli. Dobranoc. Nie trwało długo, gdy w holu rozległsiętrzaskdrzwi od strony ogrodu, a parę sekund później wpokoju pojawiła się Anna. Nie wyglądała nazaskoczoną. Sebastian zerknął na Kaję, która wydawała się byćniemal przerażona mizernością siostry,tabowiem sprawiała wrażenie, jakby wyjęto jąz trumny. O, jesteście! Cześć! uśmiechnęła się jakgdybynigdy nic. Sebastiana prawiezatkała jej bezceremonialność,choć nie miał pojęcia, czego właściwie się spodziewałprzy pierwszym kontakcie. Cześć odparli. Co z dzieckiem, Sebastian? Oddali? Usiadłanaprzeciwko nich. Nie. Przełknął ślinę i wymienił z Kają spojrzenie. A!.. Nie maszna okup? Jużsą pieniądze odezwałasię Kaja w miarępogodnie. 270 Ach tak! No to wszystko dobrze się skończy! A, prawda, jak było weFrancji, Kaju? Dobrze. Załatwiłaś wszystko? W dziewięćdziesięciu procentach. Świetnie! Przywiozłam wam drobne upominki, wprawdzie nic oryginalnego, ale. Kaja podeszła do szafyi przyniosła trzy elegancko owinięte kartoniki. Dwadla Anny, jeden dla Sebastiana znajdował sięw nim tuzinróżnobarwnych krawatów. Dziękuję ci powiedziała Anna, nierozpakowując ich. Ja również rzekł Sebastian i otworzył kartonik.
Nigdy w życiu nie miałem tylu krawatów. Sąpiękne. Nie lubisz nosić? zapytała Anna. Teraz będę musiał. A spróbuj nie! zażartowała Kaja. Roześmiali się. Sebastiankompletnie nie pojmował zachowania Anny, nie wiedział, co o niej myśleć. No, ja idę spać oznajmiła Anna i podążyłana górę. Gdy zniknęła za drzwiami, Sebastian zapytał: Rozumiesz coś z tego? To właśnie u niej jest jak gdyby normalne. Boże, jak onaschudła przez ten krótki czas. Aż strachpatrzeć. Cień człowieka. Niestety. Sebastian, ona cię kocha do szaleństwa, a mnienienawidzi. 271.
Chyba nie jest tak dobrze z tym pierwszym,a tak źle z drugim. Próbujeszmnie pocieszyć. Nic z tego. Znam ją,choć czasem daję się oszukać. Kiedyś byłamoptymistką nie do zdarcia, a teraz niewiele tego we mniepozostało. Przysunął się do niej, objął imusnął wargami jej włosy. Wszystkonam sięułoży,zobaczysz szepnął. Ale najpierw musi wrócić Julia. Wierzę, że wewtorek będziesz ją miał. Tak. Dzięki. Sebastian przytknęła mu palec do ust anisłowa o tym! Przyrzekłeś mi. Wymusiłaś to na mnie. No i co? Układ jest układem. Dobrze. Wygląda nato, że Anna nie ma nicwspólnego z porwaniem, prawda? Co o tym myślisz? dorzuciłpo długiej chwili, nie słysząc odpowiedzi. Kaja patrzyła na niego zastanawiające. Ja już nic nie wiem westchnęła ciężko. Pójdziemy spać? Tak. Ale nie do mojej sypialni. Wątpię,ażeby Annazasnęła dzisiejszej nocy. Kwadrans później Sebastian leżał w łóżku w pokoju gościnnym i wpatrywał się w obraz na ścianie, naktórym widniały jak żywe twarze Kai i Anny. Biło znich przyjemne ciepło. Wkrótce pojawiła sięKaja, wsamym tylko szlafroku. Zgasiłaświatło, zrzuciła go inaga wsunęła się pod kołdrę, przytulając się doSebastiana. Nie porozumiewając się żadnym słowem ani 272 gestem nie zdobyli się tej nocy na to, by się kochać,choć pragnęli siebie wzajemnie. Po prostuleżeli spleceni i milczeli. I tak zapadli wgłęboki sen. Anna leżała nałóżku na wznak i wkładała do ustpalce, jeden po drugim, próbując obgryzać paznokcie. Z niektórych sączyła się krew. Nie czuła nawetbólu,gdy zdarzyło się jej zedrzeć naskórek. Myślała tylko o jednym: że oni tam teraz robią to, robią tobardzo cicho, specjalnie, byjej nie denerwować. Dlatego właśnie zaszyli się wtamtym pokoju. Co jakiśczas zamykała mocnooczy, zaciskała zęby, jakby tymsposobem chciała odpędzićwizję,która była dla niejkoszmarem i przyprawiałao drżenie na ciele. Niebyła zdolna myślećo czymkolwiek innym. Ta wijącasię wrozkoszyKaja. I on.
Kościelne dzwony wzywały wiernych na sumę,gdy Anna zdecydowała się wreszciewstać z łóżka. Mimo że sen zmorzył ją dopiero o brzasku, a od kilkugodzin jużnie spała, nie czułazmęczenia. Zjadłalekkie śniadanie, po czymzajrzała dopokoju gościnnego. Po co? Nie wiedziała. Alemusiała tam wejść. Stojąc w drzwiach patrzyła na zasłane łóżko. Przezpewien czasbyła nieruchoma jak posąg, aż naglezaczęła oddychać coraz szybciej i głośniej. Palce jejrąk zaczęłysię rozczapierzać i zwierać na przemian. Wyskoczyła z pokoju jak oparzona, zatrzasnęła drzwii oparła się o ścianę. Ciężko dyszała. Otrząsnęła się na dzwonek telefonu. Ponieważ tenbył natrętny, zeszła na dół i podniosłasłuchawkę. 273.
Dzień dobry, Kaju, tu Sabina. To nie Kaja. Nie majej. Ach! Nie ma? Alechyba niedługo wróci. Wyszła na spacer. Uhm. Przedzwonię później. Do widzenia. Na parkingu przy kościele św. Marcina zatrzymałsię popielaty fiat, z którego wysiadł młody, rudowłosy mężczyzna w sztruksowych spodniach koloru kawy z mlekiem i zielonej koszuli w kratkę. Obojętnieobrzucił wzrokiem tłum ludzi przed świątynią i prze-szedł na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się sklepz kłującym oczyszyldem ,,Wszystko dla Pań". Oczywiście był zamknięty. Tabliczka z adresem właścicielki sklepu nieinteresowałago, szukał innej, naktórejby widniało nazwisko ekspedientki. Znalazł ją. Nazwiska były dwa. Spisał je wraz z adresami. Przyokazji zwrócił uwagę na wywieszkę, że sklep od prawie tygodnia jest nieczynny. Z powodu choroby. Rozejrzałsię za budką telefoniczną, a że wokoło jejnie zauważył, skorzystał z aparatu przy pobliskimkinie "Muza". Kołodziej ewski usłyszał w słuchawce, poczym zdał krótką relację ze swychustaleń. Tak,ciekawe, coto za choroba zmogła obie panie? Interesujące. Nazwisko tej jednej, Sabiny, jakby było miskądś znane. Muszę poszperać w pamięci. Może do szkoły pan z nią chodził? Byłajedna Sabina, ale nie o tym nazwisku. Nieważne, kolego. Tak czy owak, przykromi, żepsujęci niedzielę. Mojej dziewczynie też jest przykro. 274 Naprawdę? A gdzie ona mieszka? Wracali ze spaceru. Upał był coraz większy. Słońceodbijałosię w martwych falach jeziora i mocno raziłow oczy. Może po obiedzie poopalamy się w ogrodzie? zapytała Kaja. Świetny pomysł. Z'przyjemnością ujrzę cię wbikini. Naprawdę? spytała zalotnie Kaja. Weszli dodomu. Anna siedziała w pokoju, słuchała radia i przeglądała francuskie pisma.
Włosy miałaumyte, starannie zaczesane, ubrana była w jasnoróżowąsuknię, który to kolor ażtak bardzo nie kontrastowałz bladością jej skóry. Kaja i Sebastian wymienili znaczące spojrzenie. Miałaśtelefon odezwała się Anna spokojnym głosem,nawet lekko się uśmiechnęłajakaśSabina. Powiedziała, że zadzwoni później. Dziękuję Kaja skinęła głową. Zajmę sięobiadem dodała i wyszła, nie zamykając za sobądrzwi. Śliczna pogoda, prawda, Aniu? rzekł Sebastian siadając. Tak. Odłożyła gazetę, dość długo wpatrywała się wokno, a potem wychyliła się ku Sebastianowi i szepnęła konspiracyjnie: Wiem, kto porwałJulię. W Sebastiana jakby piorun strzelił. Uniósł brwi,otworzył usta i nie mógł wydobyć z siebie słowa. Wiem potwierdziła stanowczym szeptemi wróciłado poprzedniej pozycji. 18 275.
Wiesz? wykrztusił wreszcie równie cicho. Niby skąd? Chyba, że to ty. Ty naprawdę myślisz,że to ja? zapytałarzeczowo. Rozłożył bezradnie ręce. Chodź do góry, toci powiem dodała, wskazując ruchem głowy na otwarte drzwi. Sebastian odezwałasię pełnym głosem chcesz zobaczyćmój nowyobraz? Tak, chętnie. Ruszył za nią do góry. Gdy znaleźlisięw pracowni,zapytał: Kto porwał Julię? Kaja. Co?! Ponownie zaniemówił na dłuższą chwilę. Usiadłciężko. Bzdura, Anno! Bzdura. Nie wierzę. Wybacz, ale nie wierzę ci. Powiedz, prosiłeś Kajęo pieniądze na okup? Skądże. Sama je zaproponowała. Tak teżmyślałam. To ona porwała twoją córkę. Nonsens! zaśmiał się kpiąco. I daje miforsę, która wróci do niej,tak? Anno, gdzie tu logika? Zastanów się. To ty się zastanów, Sebastianie. Wstał i zaczął krążyć po pokoju pod czujnymokiem Anny. Nie,nie mruknął tusięnie ma nad czymzastanawiać. Nie wiem, dlaczego wmawiasz mi,przepraszam cię za wyrażenie, brednie. A tak przyokazji, jaki maszcel w tym, by straszyćKaję? Mam namyśli tę farbę wwannie. Bo chyba toniebyło odmycia pędzli. 276 Jaką farbę? O czym ty mówisz? Przystanąłi spojrzał jej prosto w oczy. Nie udawaj, że nie wiesz rzekł. Naprawdę o niczym nie wiem. Pochylił się ku niej. Duże, czerwoneplamy farby w wannie wycedził, gestykulując rękoma. Po co to zrobiłaś? To nieja zaprzeczała stanowczo. W takim razie krasnoludki. Jeśli wnie wierzysz, to istotnie krasnoludki.
Aniu westchnął z rezygnacją tużprzednaszym przyjazdem pochlapałaś wannę. Farba byłajeszcze mokra. Nie, Sebastianie. To zrobiła Kaja. Oczywiście, Kaja zadrwił. Nikt inny. Miała farbęjuż przygotowanąitoona zrobiła. Chce mnie zniszczyć w twoich oczach dokońca. Tak,terazwidzę zastanowiła się chwilę że. że próbuje i takim sposobemnaprowadzićcięmoże na to, iż. iżbyś pomyślał, żeto ja porwałamJulię. Tak, oczywiściesarknął kpiąco Kaja porwała Julię! Wybacz, ale to jest śmieszne! Nie wierzysz mi. Anitrochę! To ci powiem, dlaczego ona to zrobiła. Wcalenie chcętego słuchać przerwał jeji ruszył do drzwi. Za to Bóg ześle na nią karę! rzuciła za nimzłowieszczym szeptem. Usiadł w fotelu przy oknie ijednym wielkim westchnieniem wyrzucił zsiebie ten stek bzdur, inaczej 277.
nie potrafił określić jej rewelacji. Niemniej jednak nieczuł złości do Anny, wiedział, że to zawiść i bezsilnośćprzez nią przemawia. No i choroba. Zadzwonił telefon. Mimo woli wyciągnął rękę wjegostronę, apo chwili podniósł słuchawkę. Słucham? Czy to mieszkanie pani Malwińskiej? Oczywiście, proszę pani. Chciałabym rozmawiać z Kają. Chwileczkę, zaraz poproszę. Zamierzał ruszyć do kuchni, lecz Kaja akurat pokazała się w drzwiach. Masz telefon powiedziałipodałjej słuchawkę, po czym usiadł i wziął do rękifrancuskie wydanie "International Herald Tribune". Tak mówiła Kaja, patrząc w okno dobrze. Nie. Sama zobaczysz. Tak. Na razie nie. Cześć. Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęłasię doSebastiana. Och, nawet w niedzielę interesy. Oparła sięłokciami na jego barkach ipocałowała gow ucho. Znaszfrancuski? Właśnie żałuję, żepoprzestałem edukację języków naangielskim. A ja nafrancuskim. Zaraz będzie obiad. Annausiebie? Tak. Chciał jej powiedzieć, co od niej usłyszał, ale dałsobie z tym spokój. Po codrażnić Kaję? Dość byławczoraj zdenerwowana. Obiadzjedli razemz Anną. Rozmawialio drobiazgach. Sebastian iAnna zachowywali sięwobec siebie tak, jakby wcześniej nie było żadnejrozmowy o Kai. 278 Pójdzieszsię z nami opalać,Aniu? zapytałpod koniec obiadu. Nie lubię przebywać na słońcu. Poszli do ogrodu we dwójkę. Sebastian niósłleżakii zerkał ukradkiem na idącąw żółtym kostiumieKaję. Mógł tylko sycić męskąpróżność, że właśnieon jesttym jedynym, którego Kaja tak szaleńczopokochała. Myślę. Sebastianie, że jeszcze chwila,a dostaniesz zeza powiedziałakokieteryjnie, nie spoglądając na niego. Pochylił głowę. Uśmiechnął się.
Wybacz, ale jestem tylko słabym mężczyzną. Twoje ciało jest tak wspaniałe, że trudno oczy oderwać. Spojrzała na niego śmiało, niemal wyzywająco. Jeszcze nikt nie powiedział mi tego tak bezpośrednio rzekła. Czy to źle, że powiedziałem? Nie. Też jestem tylko słabą kobietąi, wbrewwszelkim pozorom, lubię być od czasu do czasu. podziwiana. To przecież przyjemniesłyszeć pod swoim adresem coś miłego. Nie jestem hipokrytką, byzaprzeczać, żetego rodzajusłabości są miobce bądźonieśmielające mnie. Sebastian rozłożył leżaki, po czym wyciągnęli sięna nich wygodnie, wystawiając ciała ku słońcu. Zdaje się, że Anna obserwujenas zgłębi swegopokoju, Kaju. Tak, zauważyłam. Zerwała z gałęzi listek iprzyłożyła go sobie na nos. Sebastianwyczuł w jej głosie cień bezsilności. 279.
Nie szepnął nagle ona nie porwała Julii. Ktośinny za tym siękryje. Chyba maszrację powiedziała z zastanowieniem. Wspominałeś coś, że mąż Magdyma jakichśwrogów. Uważasz, że to któryś z nich? To już prędzejmożliwe. Słowa Anny na temat sprawczyni porwania dopiero teraz nieśmiało do niego docierały, bardzo nieśmiało. Oczywiście nie dawał im żadnej wiary, poprostunajzwyklej przetrawiał jetak, jak przetrawiasię skonsumowane jedzenie. Nic więcej. Widzę jezioro. to Malta. dom, blok przy Majakowskiego, róg Majakowskiego i Inflanckiej. tam,tam ono jest. nie mogę zlokalizować mieszkania. chyba w drugiej klatce. nic więcej, nic więcej niemogę zobaczyć. Starszy mężczyzna oderwał zmęczoną twarz od fotografii Julii i, wolno rozmasowującskronie, zaczął się odprężać. Wreszciespojrzał nażonę i rzekł: Tak czyinaczej, to dziecko wróci dodomu całe i zdrowe. Dzięki Bogu. Może przejdzieszsię zarazdo niego? Niech coś spróbuje zrobić. Po coniepotrzebniema się denerwować? Idź. Mężczyzna przytaknął głową. Wziął laskę i poszedł. Ale mieszkanie Sebastiana było oczywiście zamknięte. Po namyśle zadzwonił do sąsiednich drzwi izostawił wiadomość, by pan Zimny zjawił się u niego. Sąsiadka obiecała spełnić prośbę jasnowidza. : Idę siusiuz leżaka. rzekłSebastian i podniósłsię 280 Zrób za mnie też mruknęła sennie Kaja. Uśmiechnął się i poszedł. Załatwiwszy się, postanowił zajrzeć na strych, by sprawdzić, czywisitamjeszcze takoszmarna kukła. Po prostu był tego ciekawy. Nie wisiała. W chwili gdy zstępował z ostatniegostopnia schodów, z pokojuwyszła Anna. Spojrzeli nasiebie skonsternowani. Pierwszy otrząsnąłsię Sebastian. Tak rzekł byłem zobaczyć, czy. toto jeszcze tamwisi. Anna przełknęła ślinę i kurczowo zacisnęła dłonie. Nictam nie wisiało syknęła wyzywająco.
Tak, nic tam nie wisiało wolał być ugodowy. Ale dziecko ona porwała,nie ja! Przestań naten temat. Wiem, żenie ty, ale i nieKaja. No dobrze, a. plamy w wannie? Ona! Aniu westchnął zrezygnowany, podszedł doniej i dotknął przyjacielsko jej ramienia nie wracajmy już dotych spraw, proszę cię. Tak będzie lepiej dlanas wszystkich. Dobrze? Z zaciśniętymi mocno ustami wpatrywałasię wjegoowłosiony tors, a po chwili położyłana nimotwartądłoń. Sebastian odjął ją i pokręcił przecząco głową. Bardzo cię lubię, Aniu, lecz to wszystko. Zrozum. Tak mocno ją kochasz? Wiesz, żetak. Tak, wiem parsknęła prawie ironicznie. Ciekawe tylko, czy tak samobędziesz ją kochać, jeślisiędowiesz,że to jednak ona porwała dziecko. Ale nie 281.
oczekuj, że sama ci się do tego przyzna. Ja już wszystkoprzemyślałam i dla mnie jest jasne jak słońce,-dlaczego to zrobiła. Poprostu. Anno, proszę cię szepnął błagalnie towszystko bez sensu, co próbujesz mi wmówić. Nickupy się nie trzyma! Trzyma się,trzyma. No dobrze, powiedz, czybędziesz ją kochać tak samo? Sebastian tracił cierpliwość, z trudem sięhamował, by nie zakląć siarczyście i nie powiedzieć jejkilku ostrych słów. Nic mniej? indagowała z zaciętością godnąpodziwu. Na pewno nic mniej? To.. to.. to.. To co? uśmiechnęłasię i zaraz dodała: Myślę, że będziesz miał nad czym się zastanawiać,czykochać ją tak samo, czy mniej, a może. mocnomniej? Tak westchnęła tobędzieprawdziwaogniowa próba twejmiłości do niej. Alenajpierwbędziesz jej musiał udowodnić, że porwała Julię. Leczw tym już ci nie pomogę, bo nie wiem,jaktegodokonała. Pomyśl nad tym wszystkim, mój. drogi. Bzdury! warknął iskierował się do drzwi. To najzwyczajniej śmieszne! dorzucił z pasjąiobejrzał się. Na diaboliczny uśmiech Anny wzruszyłramionami. Dotarł do ogrodu. Kaja przyłożyła dłoń do czoła,przesłaniając oślepiające słońce. Dziękuję powiedziała. Proszę? Dziękujesz mi? Za co? Nojak to? Prosiłam cię, byś zrobił siusiu również za mnie. 282 Rzeczywiście roześmiał się. Tak długozawsze robisz? Potrafię jeszczedłużej. Pocałowałją z wdzięcznością w koniuszek nosa. Kaju, dziśw nocy cię zjem. Spodziewam się. W końcu posmarowana jestem dość dobrze, więc powinnam ci smakować. Wariatka. Zapomniałeś coś dodać. Kochana wariatka. Skromniutko westchnęła z żalem.
Alepostarasz się następnym razem, prawda? Bo jeśli nie,to inaczej pogadamy, zupełnie inaczej dodała iobjęła go za szyję. Uważam, że za tym kryjesię malarka. Jednakona,Janek. No a jaki, twoim zdaniem, mogłaby mieć motyw? Otóżwłaśnie. Jest motyw, i towcale, wcale. Jeliński i Kołodziejewski znajdowali się od dłuższego czasuw kawiarni hotelu "Polonez", snującspekulacjena temat porwania małej Julii. Na stolikustała tylko kawa i coca-cola. Zwłaszcza tym drugimraczyli się obficie. W moim przekonaniu podjął brodacz w zastanowieniu tylko jeden cel jej przyświeca: zniszczyć siostrę w oczach Sebastiana. Skoro ona, Anna,niemoże gomieć, toi Kaja go straci. By toosiągnąć,zdecydowała się na piekielnieprzewrotną grę. Dlamnie jest jasne, że Julia sięodnajdzie cała i zdrowa. To element tej gry. Tyle tylko, że kto ją porwał, w 283.
założeniu Anny pozostanie tajemnicą. Chyba żetytemu przeszkodzisz dorzucił skwapliwie. No dobra, ciągnij dalej, Ed Kołodziej ewskipatrzył na przyjaciela z niewzruszonym spokojem. Tak więc na miejscu Annysugerowałbym Sebastianowi,że to sprawka Kai, i liczyłbym,że tenprędzej czy później da się na to złapać jak mucha nalep. A wefekcie,znienawidzi Kaję, tak? Otóż to! Widzę, że ty naprawdę liczysz na cośtakiego zażartował. I wcale sięnie dziwię, że tak ładniekombinujesz, skoro piękna Kaja nie może ci wywietrzeć z głowy. Jeliński wzruszył ramionami, pociągnął łyk napoju i kontynuował: Bo pomyśl, czy to nie jest wystarczający powóddotego, by całą miłość diabli wzięli? Tuwłaśniedochodzimy do drugiego elementutej gry, mianowicie do pieniędzy. Forsa na okup! Anna musiała przewidywać, że siostra nie poskąpiukochanemu grosza. Ach! westchnął z zacięciemto iście pokerowazagrywka malarki. Bo co w końcupomyśli Seb, biedaczek, w takiej sytuacji? Mój Boże, to proste! ŻeKaja, owszem, wyciągnęła forsę z własnej kieszeni iwsadziła ją do drugiej, tyle że w tych samych spodniach,o ile je nosi. A dalej? Że tym sposobemkupujejego dozgonnąwdzięczność, lojalność, miłość, przywiązanie, słowem, ma go na uwięzi. Noto nie masz u niej żadnych szans! zaśmiałsię Kołodziejewski. Sprytnie pomyślane, co? zapytałz miną, 284 jakiej\by się nie powstydził zapewne sam HerkulesPoirot\w chwili rozwiązania arcytrudnejzagadki. A więc uważasz, że to ma ręce i nogi? Nawet głowę. Instynkt mi podpowiada, że takto wszystko wygląda. Instynktjest jak nos. No właśnie! ... który raz poraz miewa katar. Niemów, że nie rozpatrywałeś takiego wariantu. A może to jestwłaśnie twój numer jeden? Nadobrą sprawę innegonie widzę. Kołodziejewski uśmiechnąłsię i powiedział: Czy ty przypadkiem nie pomyliłeś się z obraniem zawodu? Historyk to nie przymierzając również detektyw,który szuka prawdy w powodzikłamstw. Wiemcoś o tym. Ale do rzeczy: czy mam rozumieć, żeprzychylasz się do megowariantu? Pilnujszewcze swego kopyta. Tak to się mówi? Mniej więcej.
Idziemy? Zostaw, ja płacę. Sebastian wpatrywał się w ten samobraz, cowczorajszegowieczoru. Kaja i Anna. Leżał w łóżku ioczekiwałtej pierwszej,myślał zaś o drugiej, o jejsłowach oskarżających siostrę, które jakby zaczęły wnim kiełkować. Mimo iżanalizował je na spokojnie,nie mógł się do nich przekonać, nie mieściło mu się wgłowie, by Kaja zdolna była posunąć się do tak perfidnego kroku. Zresztą w imię czego? Choć próbowałsięgać takdaleko, nie dostrzegał żadnego sensownego powodu, dla którego miałaby to uczynić. Ot, bzdurny wymysł psychopatki. 285.
Zgasło światło. Pokójmomentalnie zalała idealnaciemność. Pomyślał, że to żarówkasię przepaliła. Kiedy po chwili otworzyły się drzwi, przewrócił się nabok, uniósł kołdrę i szepnął: / Kaju, jestem jak ogień. Posłyszał opadającyszlafrok, a parę sekund później wpił się ,ustami wpachnące kobiece ciało, wolno wędrując najpierw wdół od pępka, a potem w górę. Robił to namiętnie,czule, płonąc coraz mocniej. Jego prawa ręka też nieodpoczywała, pieszcząc delikatnietę puszystą wysepkę nakobiecymciele, raz poraz zsuwając się niżej,gdzie już było tak przyjemnie lepko. Rozchyliła nogi. Wsunął się na nią, ale nie myślałjeszcze wniknąć w jej ciało. Dotknął wargami jej szyi,potem ust. gdy nagle oderwał je jak oparzony. Anna? wykrztusił gwałtownie. Choć zamarłna niej, omalze skóry nie wyskoczył. Tak szepnęła trwożliwie, przyciskając go dosiebie z nieprawdopodobną siłą. Wejdź we mnie,proszę cię, Seb. kochamcię. Nie bez trudu wyrwał się z jej objęć istanął napodłodze. Gdzie Kaja? Co z nią zrobiłaś? Mów! syczałwściekle, szukającspodni. Anna wyskoczyła złóżka i przywarła do jego nóg. Sebastian. Co z nią zrobiłaś? Nic. śpi. Co?! Śpi? Chwycił ją silnie, oderwał od siebie i posadził nałóżku. Jak to śpi? Znalazł spodnie i wciągnąłje. Gdzie? 286 Anna cicho załkała. nienawidzę cię wycedziła urywanym szlochem -\- nienawidzę. Mało go to obchodziło w tej chwili. Byłciąglezbytwstrząśnięty zaistniałą sytuacją. Wyszedł, ostrożniestawiająca kroki. Domyśliłsię, że Anna wyłączyłakorki. W holu dość szybko odnalazł skrzynkę bezpiecznikową. Sekunda i światło rozbłysło. Teraz nie wiedział, gdzie najpierw zajrzeć w poszukiwaniu Kai. Zaczął od łazienki. Oczywiście, leżała wwannie, sprawiając wrażenie martwej. Najzwyczajniej spała.
O rany westchnął, domyślając się już,żeAnna musiała podać jej jakiśśrodek nasenny, na tylesilny, że Kaja, na jego silne wstrząśnięcia, nie otwierała oczu. Wody wwannie nie było. Wziął ją na ręceizaniósł na górę do pokoju ipołożył w łóżku. Annazdążyłazniknąć. Przykrył Kaję kołdrą, pocałował iposzedł doAnny. Ale drzwi jejsypialnibyły zamknięte. Mógł siętegospodziewać. Dopiero teraz zaczął sobie zdawać sprawę, co też możeprzeżywaćta dziewczyna, tym razemodarta naprawdę z całejswej kobiecości. Aniu rzekł spokojnym, pojednawczym głosem to wszystko nie ma sensu, wiesz przecież. Chciałbym, ażeby międzytobą a mną dobrze sięukładało. Wszystko jednakzależy od ciebie. Aniu, niemógłbym zrobić Kai. czegoś takiego, wierz mi. Zapomnijmy o tym, co się stało, i bądźmy jak przyjaciele, dobrze? Odezwij się,proszę. Aniu! Odpowiedziało mu coś jakby dalekie"Aj! ". 0krzyk. Uniósł brwi i zerknął przez dziurkę od klucza, 287.
dostrzegając szeroko otwarte okno. Tknięty złymprzeczuciem, zbiegł na dół, na podwórze. Boże drogi! jęknął, widząc zwisająca z oknaprześcieradło, na którym, mniej więcej pośrodku,widniała gruba pętla. Odruchowo spojrzał w stronę ciemnej ściany ogrodu i nie wiedział, co dalej począć. Biegła ścieżką przy jeziorze, dysząc ciężko. Nie gnałjej żaden określony cel, uciekała po prostu oddomu,którynagle stał się jej obcy i wrogi. W pewnymmomencie owładnęły nią myśli samobójcze, ale nakrótko. Co ją od nich odwiodło, nie wiedziała. Niewiedziała też, czegoteraz chce, bynajmniej nie wkategorii pragnień, tych się już wyzbyła na zawsze. Pomiędzy ,,chcieć"a ,,pragnąć" istnieje pewna subtelna różnica. Tym, conaprawdę pojmowała swymrozkojarzonym i rozedrganym umysłem, byłzapachwody i szuwarów, trochę zgniły i duszący. Przenikałją na wskroś i uosabiał dla niej wtym momenciekawałek spokojnego i bezemocyjnego życia. Było wtym coś enigmatycznego na wzórdoznań, jakich siędoświadcza, patrzącnaobraz przedstawiający sielskiwidok. Możeto dziwne, lecz przez chwilę odniosławrażenie,że jest jej nawet dobrze. Owo złudzenie rozwiało sięw niej momentalnie,kiedy nagle zahaczyła owystający korzeń i runęłajak długa. Kawałek jakiejś gałęzi zranił ją boleśnie wbrzuch. Pojękując zaczęła rozmasowywać bolącemiejsce, stwierdzając z pewnym zdziwieniem, żekompletnie nie ma niczego na sobie. Szybko się pozbierała, gdy dostrzegła w oddali, od strony domu, poruszające się światełko, które najwyraźniej się przybliżało. 288 Na myśl, żeto Sebastian, zapomniała o piekącymbólu i dalejruszyła przed siebie. Upadła po razdrugi. I znowu bolesne ukłucie, tymrazem niej, w pachwinę. Światełko było coraz bliżej. Słyszała już szybkie kroki. Nim zdołałasię podnieść,promienielatarki dosięgły ją. Aniu usłyszała głos Sebastiana nie uciekaj, to naprawdę nie masensu. Nienawidzę cię,nienawidzę, nienawidzę! wyrzuciła potokiem krzyku. Odejdź ode mnie! Skrzyżowała ręce napiersiach, trzęsąc się z zimna. Chodź, chodź dodomu. Zgasił latarkę i schował ją do kieszeni, poczympodszedł doAnny. Nie zbliżaj sięszepnęładrżącym głosemi zaczęła się cofać. Usłuchaj mnie, Anno, proszę. Szybko chwycił ją wramiona, podniósł lekko jak piórko i skierował się do domu. Początkowo szamotała się wściekle, tłukąc gopięściami po piersiach,ale w końcu dała za wygraną.
Przykleiłasię do jego nagiego torsu i zapłakała szepcząc: Nienawidzę was,nienawidzę. Milczał. Zdawał sobie sprawę, że, przynajmniej narazie,żadne słowo nie przemówi jej dorozumu. Znaleźli sięna miejscu. Zaniósł ją do łazienki. Jesteś teżporaniona zauważył. Weź jodynę czy. urwał, widząc jej jakby oskarżycielskiespojrzenie. Wyszedł. Anna zacisnęłapięści i na chwilę zamknęła oczy,po czym wyrzuciła z siebie ciężkie westchnienie. Nie 289.
w głowie jej była ani woda, ani jodyna. Czuła ogromne upokorzenie i nienawiść. Ruszyła do sypialni. Dopierogdynacisnęła klamkę,a drzwi się nie otworzyły, przypomniała sobie, że przecież przekręciła w nichklucz, nim podjęła swą desperacką i bezsensownąucieczkę oknem. Już chciała wejść do pracowni, aleposłyszała zgrzyt wzamku, a potem ukazał się Sebastian. Nicz sobą nie zrobiłaś stwierdził beznamiętnie i usunął się z przejścia. Przełknęłaślinę i wbiegła do sypialni, rzucając sięna łóżko. Nie trwało długo, kiedy poczuła dotyknaswoim ramieniu. Drgnęła. Aniu, masztu jodynę, gazę. zrób coś z tymiranami. Jakżeukłułają ta troskliwość Sebastiana. Wolałaby jużzostać wyzwaną od najgorszych. Najchętniejskoczyłaby mu do gardła. I nagle zerwała się narównenogi, wczepiła musię palcami w szyję i zaczęłago dusić, płacząc przy tym. Nienawidzę cię,nienawidzę. jej nienawidzę. Po chwilowym zaskoczeniu, Sebastian dość łatwo oderwał jej ręce od siebie, ścisnął mocno, a kiedyAnna wykrzywiłatwarz z bólu, położył ją nałóżku. Aniu rzekłspokojnie nie chciałemcięupokorzyć. Wieszo tym dobrze. Zapomnijmyo tychwszystkich przykrościach i bądźmy przyjaciółmi. Anna szlochała spazmatycznie, patrząc w sufit. Zobaczysz. jeszeze będziesz przeklinał Kaję. zobaczysz. Aniu, uspokój się, proszę. AniulAniu! Aniu! wyrzuciła jednym 290 tchem\ Mówisz do mnie jak do małej igłupiej. Aniu! Aniu! Aniu! Głupiąjestem dlaciebie. Nigdy tak nie myślałem o tobie. Krzywdziszmnie, mówiącw ten sposób. Ja cię krzywdzę! zaśmiała się przez łzy, apotem uspokoiła się. Sebastian, zrób mi opatrunek. Ta prośba zaskoczyła go całkowicie, przez momentnie wiedział, co powiedzieć. Myślę, że nie powinienem rzekł. Jej byś zrobił, prawda? Wiesz, że tak. Proszę, zrób tospojrzałana niego błagalnie. Nie, Anno.
No to wynoś się, wynoś się, wynoś! Wyszedł. Najpierw zajrzałdo Kai, która spała kamiennym snem, a następniew kuchni zaparzyłsobieherbatę. Nie mógłspać. Zbyt wiele przeżyćjak na tęnoc. Zresztą odkilku dni nie było inaczej. Zaledwiekilka dni, a udręk ikłopotów tyle, żegdyby obdzielićnimiparę osób, to każda miałaby powód do wisielczego humoru. Nigdy by nie przypuszczał,że przyjazd do tej niedużej miejscowości na krótki wypoczynek, tak mocno, tak dramatycznie zaznaczy się wjego życiu. Prawie był gotów powiedzieć,że przeztrzydzieści kilkalat nie żył tak intensywnie, jak wostatnich dniach. Dopił herbatę i ruszył na górę. W chwili gdywholu sięgnął do kontaktu, by zgasić światło, jegowzrok padł na torebkę Kai. Dopadły go też, niczymkąsające psy, słowaAnny, oskarżające siostrę o porwanie Julii. Jednak niepotrafił się oprzeć myśli, 19 291.
która kazała mu zajrzeć do paszportu Kai. Znalazł gowtejskórzanej torebce. Oczywiście, powrót Kai zFrancji nosił datę minionego piątku. Nie kłamaławięc, oco prawie ją zacząłposądzać. Z drugiej jednakstrony, miał świadomość, że wcale tonie świadczy, iżnie kryła się za tą sprawą. Ale absolutnie w to niewierzył! Zbeształ się nawet,że dał się ponieść emocjom, zaglądając do paszportu. Kiedy go zamykał, wysunęłasię z niego jakaś kartka. Mimowoli stwierdził, iż jesttowyciągz prywatnego konta dewizowego Kai w bydgoskimbankuPKO SA. Już nie mimo woli zerknął na kwotę przedstawiającą saldo na koniec ubiegłego roku. Z wrażenia przełknął ślinę. 243. 480,00 dolarów amerykańskich. Pieniądze, jakich nie widział na oczy. Chyba sam Bóg mi cię zesłał, mójaniele rzekł półgłosem, wsunął kartkę, schował paszport,zgasił światło i poszedł na górę. Anna szorowałazęby. Robiła to z wściekłązapalczywością co najmniej od dziesięciu minut, nie zważając na poranieniedziąseł z trzech miejsc sączyłasię krew. Był poniedziałek, piąta trzydzieścirano. Nie mogłajuż dłużej wyleżeć, choć przez noc oka nie zmrużyła. Całązłość i bezsilność wyładowywała właśnie naczyszczeniu zębów. W lustrze widziała nie swojątwarz,a Sebastiana, z uśmiechem, którymją takzauroczył. Kiedy to było? Chybacałe wieki temu. Czas stracił dlaniej jakąkolwiek wartość. Przeklinałaów dzień. Wreszcie skończyła szorowanie. Wypłuka 292 ła usta, umyła twarz, wytarła ją, a potem znowuwpatrzyła się w lustro,by nagle uderzyć w nie zaciśniętą pięścią. Owalna tafla rozsypała się na dziesiątkikawałków. Nie zwracającuwagi na poranioną dłoń, poszła sięubrać, apóźniej udała się na spacer nad jezioro. Niewiedziała, co z sobą począć. Leżeli jeszczew łóżku, ale już nie spali. Sebastianopowiadał Kai o minionejnocy, nic jednak niewspominając o tym, że Anna pomawia ją o porwaniedziecka, ani o swoim niechlubnym czynie z paszportem. Kaja nie wydawała się być specjalnie zdziwiona. Tak powiedziała spytała mnie, czy mamochotę na kompot śliwkowy. Właściwie to miałam. W nim podała mi środek nasenny. Bożewestchnęłapowiedz, jak jej pomóc? Nie wiem. Wkrótce wstali. Widok rozbitego lustraw łaziencewprawił ich w kolejne przygnębienie.
Sebastian zajrzał na górę, lecz Anny nie było. Nie ma sensu chodzićjej szukać powiedział. Tymrazem wyszła ubrana dodał cierpko, wyglądając drzwiami na podwórze. Nigdzie jej niedostrzegł. Na dworze było bardzo ciepło, zostawił więcdrzwiuchylone i wszedł do kuchni. Po śniadaniu Kaja powiedziała: Nie chciałbyś zajrzeć do mego wozu, sprawdzićolej, ciśnienie. Nieznam się na tych sprawach. Oczywiście. Przy okazji sprawdzę i mój, to znaczy Magdy. Anna weszła do domu. Z pokoju dobiegł ją odgłos 293.
nakręcanej tarczy telefonu, a po chwili usłyszałaKaję. Sabina? To ja. Zatrzymałasię w holu i wytężyła słuch. ... Uhm. Słuchaj, zadzwoń doniej i powiedz,że jeśli jeszcze chce zobaczyć Julię, to lepiej niechzrezygnuje z usług tego tajniaka. Tak, jaksądzę, todość sprytny facet i, jakmi się mocno wydaje, wcalenieprzestał zajmować się tą sprawą, choć Sebastianowi powiedział, że umywa ręce. Tak,ale różnietobywa. Nie zapomnij tylko o rękawiczce. Ostrożnościnigdy za wiele. Kłopoty to nie mojaspecjalność,więcwolę ich nie mieć. Ba! alenienazywam sięMarlowe, tylko Malwińska, różnicawprawdzie nieduża, lecz zawsze. Słuchaj, kończę, bo Sebastianwraca. Na razie. Trzask słuchawki. Anna stała jak porażona, nie mogąc oderwać nógod posadzki. Na szczęście usłyszała,jak Kaja włączaradio, więc szybko wymknęła się napodwórze, pozorując,że dopiero terazwraca ze spaceru. Głowa jejpękała: jakże jejprzypuszczenia okazały się trafne. W końcu znała siostrę jak nikt inny. Ponownie weszła do domu, równoz Sebastianem,z tymże ten pojawił się z drugiej strony. Spojrzała muprosto w oczy i zacisnęła nerwowo dłonie. Miałaochotę wykrzyczeć muwszystko, ale w obecności Kainie mogła tegouczynić. Dzień dobry, Anno powiedział, wchodząc dołazienki. Uśmiechnęła się blado. To wszystko, na co się zdobyła na dzień dobry dla niego. Z poko294 u wyłoniła sięKaja. Cześć, Aniu. Cześć szepnęła ledwiei pochyliwszy głowę,przemknęła obok niej niczym potulna owieczka. Sebastian usłyszała, będąc na schodach ja skoczę na półgodziny do zakładu, wrócę i pojedziemydo Bydgoszczy. Dobrze? Dobrze. Weszła do pracowni i rzuciłasięna tapczan, tłukącwniego pięściami. Jaki on ślepy szeptała jaki głupi. Parę minut później zdecydowałasię pójść doSebastiana. Tensiedział przy oknie i przeglądał gazetę. Gdy stanęła przy nim, odłożył płachtę papieru. Uśmiechnął się łagodnie. Sebastianzaczęła wolno i spokojnie niechcesz mi wierzyć, ale to naprawdę Kaja porwałaJulię. Aniu westchnął,pochyliłgłowę i potrząsnąłniąprzestań jużna ten temat, proszę. Słyszałam jej rozmowę z jakąśSabiną. To byłow czasie, gdy byłeś na zewnątrz.
Anno, przecież weszliśmy równo do domu,więc nie. Tak, ale ja byłam już wcześniej przerwałamu z nerwową gestykulacją apotem się wymknęłam! Uwierz mi! Powiedziałaswojejwspólniczce, żeby zadzwoniła do twojej byłej żony izagroziła, że jeślita nie zrezygnuje z. tego tajniaka, to nie zobaczyjużdziecka. Tak było, przysięgam ci! dorzuciła płaczliwie. widząc jego ironiczną minę. Och, Anno! 295.
Wstał, wsadził ręce do kieszeni i zaczął spacerowaćpo pokoju. Anna podeszła do niegoi chwyciła go za ramiona. Sebastian, uwierz mi! szepnęła ze łzamiw oczach. Masz mocno skaleczoną dłoń od tegolustra powiedział ze stoickim spokojem. Boże! krzyknęła. Niech cię to nie obchodzi! Uwierz w to,co mówię! Aniu. i siebiemęczysz niepotrzebnie, i mnie. Tonaprawdę do niczego nie prowadzi. Nie wierzyszmi? Absolutnie! A gdybym miała nagraną tę rozmowę na magnetofonie? Tak, wtedy bymuwierzył. Zdaje się,że masz jużw tym pewną praktykę, prawda? dodał z odrobinązłośliwości. Och! Naglezaczęła go tłuc rękami po piersiach. Jakiś ty ślepy, ślepy, ślepy! Głupi, głupi,głupi! Czemu mi nie wierzysz! Jej ciosynie były na tyle silne,by odczuwał ból,więcnicsobie z tego nie robił. Minę miał poważną,lecz najchętniej uśmiechałby się pobłażliwie; niechciał dodatkowo drażnić Anny. Sebastian, błagam cię,uwierz! Co mam zrobić,ażebyś uwierzył? Pokręcił przecząco głową. Przykromi, ale nie potrafisz mnie przekonać. Przykro ci? Tobie dopiero będzie przykro,zobaczysz! 296 Anno,pomyśl tak logicznie, dlaczego Kajamiałaby tozrobić? Aleś ty ciemny! Ciemny,ciemny, ślepy! Ona ciękupuje! Kupuje, rozumiesz? Jesteś dla niej tylko towarem, niczym więcej! Przekłada pieniądze zjednejkieszeni do drugiej,a ty sądzisz, żejest tak wielkoduszna. Och, jakiś ty ślepy! Ona jest bardziej wyrachowana niż dziesięciu takichjak my, co tam dziesięciu,stu! Człowieku, ona chce cię od siebiecałkowicieuzależnić, zrozum to! Pomyśl, ile ona ma lat. Wiem i wcale mito nie przeszkadza. Och! Ale ona się boi, że znowu się jej niepowiedzie w małżeństwie. Boisię! Chce mieć dziecko!
Chce mieć ojca tego dziecka nazawsze. To przecież zupełnie normalne, nie sądzisz? uśmiechnął się. Boże drogi! Jak ci przemówić! Przecież topodłe, naco ona sięzdobyła w imię własnej. Gdyby tak istotnie było przerwał jejspokojnie przyznałbym ci absolutną rację. Ale tak niejest i,proszęcię, skończmy już tę rozmowę. Naprawdę. Mówiąc szczerze, boli mnie już od tego głowadodał i usiadł. Sebastian, ja naprawdę niekłamię! Dobrze, w porządku, wierzę ci, ale teraz jużprzestań rzekł, nie mając wielkiej nadziei, żetymisłowami uwolni siebie od jej towarzystwa. Ty nie wierzysz! Nopatrz! Kpisz teraz! syknęła z wyrzutem. Dobrze, zakpiłem, przepraszam. Ale, proszę cię,skończ. 297.
Muszę cię przekonać przerwała mu z nagłym przypływem energii, od której zaiskrzyły się jejoczy. Sebastian. nie chodzi o mnie. Trudno, pogodziłam się, że mnie niechcesz. Już siępogodziłam,naprawdę. Chcę ci tylko pomóc, pomóc, nicwięcej. Chcę cięuratować przed jej wyrachowaną miłością. Ona cię kupuje jak mebel, zrozum! Przypadkiem jesteś to ty, a mógłby być ktoś inny. Gdy ona chce cośzdobyć, niecofa się przed niczym, ma to we krwi! Tym bardziej,że raz już się sparzyła, więcnie pozwolisobie na drugi błąd. Poczekaj! naraz ożywiłasięjeszcze mocniej i biegiem ruszyła na górę. Nieodchodź, Sebastian! Pokażę ci jej list do mnie! Wpadłado sypialni. Teraz uwierzysz! krzyknęła. Wyciągnęła szuflady z toaletki i zaczęła w nichnerwowo przewracać. Boże, nie ma go szeptałapłaczliwie chyba go wyrzuciłam. Czemuto zrobiłam, Boże! Nie ma,nie ma. Przebiegłado pracowni i tam wśród licznychpapierzysk poczyniła istnespustoszenie, tak że fruwały po całym pokoju. Niema, nie ma. Boże! Usiadła nachwilę, pochyliłagłowę, po czym pełna rezygnacji zeszła na dół. Przykucnęła przy Sebastianie, który patrzył na nią pełnym litości spojrzeniem. Przed wyjazdem do Francji zaczęłaz pewnymtrudem zostawiła mi list,kartkę, parę słów. Napisała międzyinnymi, że. żestać ją na wiele, bycię zatrzymać przy sobie. Takmniej więcej to brzmiało. Naprawdę. Szkoda, że gowyrzuciłam, wtedy byś uwierzył. Zrozum,że onarzeczywiście porwała Julię! Na pewno dziecku wielkakrzywda się nie dzieje, ale wiesz, że to nie jest w tymprzypadku ważne. Bła-gam-u-wierz-że-ona-przed298 -chwilą-dzwo-ni-ła-do-wspól-ni-czki! Gro-zi-ła-two-jej-żo. Och! Nie mam już sił, by ci tłumaczyć. Więc daj sobie spokój,Aniu. Nie wierzę ci. Niewierzysz mi? Rzuciła się na dywan itłukła go pięściami. Ani trochę odparł spokojnie naprawdę.
Dopiero teraz pojmował, ile jest w tej dziewczynienienawiści do niego i Kai, skoro się zdobyła nawetnatakipopis. Ale nie miałdo niej żalu. W pewnejchwili Anna znieruchomiałana dywanie, a i Sebastian wytężył słuch. Z radia dobiegał głosprowadzącego audycję ,,Cztery pory roku":,,. śpiewa najnowsząpiosenkę Sebastiana Zimnego pod tytułemDla Kai. Można przypuszczać, że będzie toprzebój tego lata, zresztąsami państwo ocenią jąnajlepiej". W głośnikach zabrzmiały fortepianoweakrody, a po kilkunastu taktach męski głos zacząłśpiewać: Gdy zwątpiłeśjuż w życiaswego sens I uciekłeś daleko w ciszy mrok, By odnaleźć spokój, Los podał ci pomocną dłoń, Choć myślałeś, że topech. Nie igraj z losem, bo przegrasz,Zawierz mu bezreszty. Losci dałją. Będziesz żałować,że to napisałeś, zobaczysz! Anna ryknęła bezsilnie,wstała, wlepiła w niegozałzawione oczy, po czym uciekła na górę, zatrzaskując drzwi tak silnie, że ściana zadrżała. 299.
Biedna dziewczynaprzed dom. westchnął i wyszedł Uśmiechnął się na widokpodjeżdżającej lancii. Podszedł do furtki i otworzył. Dziękuję powiedziała Kaja wchodząc. Proszę. Ale chybanie wiesz, za co ci w tej chwili dziękuję. Za co? Właśnie słyszałam coś w radiu. Ach tak. Objęła go. Sebastian, kochamcię. Pocałowała go wpoliczek. Bardzo. Ja również ciękocham. Wolał nie wspominać jej o Annie. Wkrótce pomknęli doBydgoszczy, gdzie Kaja podjęła pieniądze, a o pierwszej po południu powrócili. Sebastianie odezwała się jeszcze wsamochodzie przykro mi,ale muszę wracać do pracy. Nie wyganiamcię. Wiem, lecz powinienempojechać. Raczej tak. Sięgnęła po torebkę, z której wyjęła pięć paczekzielonych banknotów opieczętowanych banderolą ipołożyła je Sebastianowi na kolanach. Ten nie wiedział, jak się zachowywać. Czuł siępotwornie głupio, najchętniej byich nie wziął, aleprzecieżnie o niego chodziło. Tak więc siedziałsztywno i gapiąc sięw boczną szybę, zagryzał wargi. Sebastian szepnęła, kładąc mu dłoń 300 na ramieniutylko proszę, niezaczynaj znowu. Łatwo ci to mówić mruknął, nie patrząc nanią. Rozumiemciędoskonale. Mimo to nie krygujsię jak pannana wydaniu. To przecieżjuż są naszepieniądze,nasze, wiesz o tym,więc przestań z tąminą. Słyszysz? Potrząsnął głową. Najlepiejchyba będzie, jak cię natychmiaststąd wyrzucę ztymi pieniędzmi zażartowała apotemstój sobiegdzieś na drodzei medytuj, skorouważasz, że tak ci w tym do twarzy. Roześmiał się pod nosem. Nareszcie porządna mina westchnęła. Pójdę po swoje rzeczy powiedział. Zaczekamtu. Sebastian zostawił pieniądze w aucie i wszedł dodomu potorbę. Zajrzał też do Anny. Leżała na łóżkui patrzyła wsufit. Do widzenia, Aniu. Spojrzała na niego beznamiętnie. Jakiś tyślepy szepnęła.
Czemu mi niewierzysz? Do zobaczenia. Chciał ucałować ją w policzek, ale uznał, że niebyłoby to najlepsze w zaistniałej sytuacji. Sebastian, onanaprawdę dzwoniła zawołała słabym głosem. Trzymaj się, Aniu uśmiechnął się łagodniei wyszedł. Za drzwiami odetchnął. Kaja odprowadziła go do toyoty. Mamnadzieję powiedziała że nie 301.
będzie żadnych komplikacji z porywaczami. Ja też. Gdy popatrzećna te filmy o kidnapingu, to ażciarki przechodzą. Może. może dam radę coś utargować? Lepiej bądź ostrożny upomniała go. Spróbować nie zaszkodzi. Ale nie szarżuj. Pieniądz to rzecz do nabycia, zezdrowiem jest trudniej. Daj mi zaraz znać, gdy tylkoodzyskasz Julię. Natychmiast przyrzekł. A może znajdziesz trochę czasu i wpadniesz jutro? Zobaczęodparła po zastanowieniuale. nie obiecuję. Tak, oczywiście, nie mogę cię odciągać od twejpracy. Do zobaczenia zatem,Kaju. Pocałował ją wusta. Jeszcze razdziękuję ci za piosenkę. Bardzo misię podoba. Cieszęsię. Wsiadł do wozu i zapalił silnik. Aha,muszęspisać numerybanknotów! Popatrz uśmiechnęła się zupełnie wyleciało mi to z głowy. Do widzenia i. dziękuję, Kaju. Kiedy znalazł się w Poznaniu, skierował się prostodo Magdy. Ale dom był zamknięty. Ponieważ zacząłodczuwać głód, postanowił wstąpić gdzieś na obiad. Pan Kołodziejewski? Tak. Nasza lancia jest w drodze doPoznania 302 powiadamiał męski głos w słuchawce. Minęławłaśnie Gniezno. Dziękuję. Nacisnął widełki aparatu i nakręcił numer. Kołodziejewski. Proszę już zlikwidować podsłuch uKai. Robi się! Chociaż szkoda, ma bardzo przyjemnygłos. Nie tylko głos. Odłożył słuchawkę, podszedł do okna, skrzyżowałręce na piersiach i uśmiechnął się w zastanowieniu. Nieoczekiwanie zwrócił uwagę na idącą ulicą ładnąi zgrabną blondynkę. Pomyślał, że mimo oczywistych zalet dziewczynie tej trochę jednak brakuje dourody Kai. Sebastian zapłaciłrachunek, wziął torbę i opuściłrestaurację w centrum miasta, udając się prosto dodomu. Nie czułsię zbyt pewnie, mając przy sobie takąsumę pieniędzy. W ogóle zastanawiał się,gdzie jeulokować do jutra.
Trzymaćw mieszkaniu? Wprawdzie nigdy jeszcze nie został okradziony, ale licho nieśpi, a los potrafi błysnąć okrutną złośliwością. Byłabyto dla niego prawdziwa katastrofa. Idąc ściskałkurczowo torbę irozglądał się na boki. Gdy znalazł się w mieszkaniu, odetchnął i zamknął drzwi na czteryspusty. Zaparzył mocnąkawęi postanowił zabrać się do spisania serii i numerów banknotów. A było ich sporo pięćsetsztuk: trzysta setek i dwieście pięćdziesięciodolarowych. Jakiś czasprzyglądał się w zastanowieniu pięciukusząco wyglądającym pakiecikom. Na303.
wet takiej forsy nie widział na oczy. Majątek, któryniemal każdego urządziłby finansowo do końca życia. Ktoś sięjutro obłowi. Mimowszystko ciekawiło go, kto. Co za dranie, skurwysyny! Gdybymógłich dorwać! Dopiero teraz, wpatrując się w te pieniądze, uzmysławiał sobie na dobre ogrom wielkoduszności Kai. Jakże musiał zaskarbić sobiew niej ufność! Jakżemusi go kochać! Tak, wiedział, że nigdy się jej nieodwdzięczy. Ale nie w głowie była mu inna kobieta. Tylko Kajasię liczyła. Wreszcie sięgnął po papier i długopis i zabrał się dożmudnej pracy. Spisując zauważył,iż dobrzesię stało,że porywaczenie zażądali banknotów o mniejszychnominałach, na przykład samych dziesiątek. Jęknąłnamyśl, że byłoby to cztery tysiące numerów doprzepisania. Jan Kołodziej ewski siedział w swoim fordzie, paliłpapierosa i spokojniespoglądał przed siebie. Obokniego znajdował się młody, rudowłosy mężczyzna,który robił dokładnie to samo. W milczeniu, słuchając muzyki z radia, obserwowali fragment ulicy Maj akowskiego i kawałek Inflanckiej. Nie zwrócili najmniejszej uwagi na pewnego starego człowieka, który, podpierając się laską,z jakimśzaciekawieniem przyglądał się blokowi mieszkalnemu usytuowanemu u zbiegu tych dwu ulic, jakbyten właśnie budynek wyróżniał się czymś szczególnym pośród innych. Wkrótce starszy pan powędrowałw stronę przystankuautobusowego, a oni nadalbardziej interesowali się przejeżdżającymi samocho 304 dami niżludźmi, przynajmniej na razie. Na kolanachrudowłosego leżała lornetka. O co tu naprawdę chodzi zapytał w pewnej chwili wspomniał pan tylko, iż jest to wyjątkowo nietypowe porwanie? Kołodziej ewski strzepnąłpopiół za okno i odparł: Bo wcalenie o forsę tu idzie, aczkolwiek ma ona swoje znaczenie, nazwijmy je, psychologiczne. A więc o co? Ofaceta. O faceta? To znaczy? Poprostu: wyobraź sobie kolego, że kobieta za wszelką cenę zamierza. Usidlić faceta! przerwał mu z odkrywczą miną. Kołodziejewskiskinął głową i wskazał na zbliżającą się granatową lancię,która wyrzuciła prawy kierunkowskaz, zamierzając skręcićw Inflancką. Jest piękna Kaja powiedział.
Cholera westchnął rudowłosy, biorąc doręki lornetkę i przykładając ją do oczu tyle mają nanas sposobów, atu raptem tak oryginalny, co? Okurwa! Ale to lalunia! To ta taaak! Och, taką mieć włóżku! No, niechtylkowysiądzie, to zaraz jąocenię bardziej rzeczowo. W milczeniu obserwowali, jaklanciazatrzymujesię w głębiulicy, a po chwili wysiada z niej Kaja,rozgląda sięi wolno kierujew stronę bloku u zbiegu ulic. Rany wycedził chłopak ale dupa! Zdrowa, co? Nie wiem, nie badałem. 20 Kaja iAnna 305.
Przydałoby się zbadać. Co za nogi! Widzipan? Tylko z dalekai tylko do kolan. A ja z bliska ido końca. Ma prawie przezroczystą suknię. Rany, jakie fikuśne majteczki! I staniczek. Fiuu. Chce pan spojrzeć? Podał mu lornetkę,awidząc, że ten wzruszył ramionami, ponownie przyłożył ją do oczu i zaczął oblizywać wargi. Taa. dałbym jejpopalić. Zapomniałaby swego nazwiska. Znią by można pójść na układzik. zatuszować, cotrzeba, no, przynajmniej obiecać. Do licha! Kołodziej ewski zerknął naniego z ukosa. Jeszcze was uczą takich rzeczy? zapytał. Tylko w przerwach między wykładami. Odłożył lornetkę, gdyż Kaja zniknęła w bloku. Zatarłręce. Rany. Jednak zbytnia gorliwość wpewnych sprawach nie jest wskazana, kolego. Mimo wszystko najpierw należy pomyśleć o sobie. Owszem, kiedytrzebabyćtwardym, brutalnym, cynicznym, a nawet szantażystą,to trzeba; taka jesturoda tegozawodu nacałym świecie, czy się to komuś podoba, czy nie. Leczprzypadki, w których rzeczywiście trzeba błysnąćpełnią swej krasy, zdarzają sięnie częściej niż zaćmieniaksiężyca. Niech pan nie przesadza,panie Janku. Jest ichznacznie, znacznie więcej. Niestety zgadza się. Ale to wyłącznie dlatego,że owi gorliwcy zaćmienie księżyca utożsamiają zzaćmieniem własnego umysłu. Rudowłosy rozłożył ręce i nic nie powiedział. No dobraodezwał się ponownieKołodziejewski koniecnaszej zabawy w policjantów i zło306 dziei, kurtyna opadła. Dziękuję ci za pomoc, kolego. Wracaj doswej dziewczyny. A pan? przerwał muzaczepnie. A ja muszę ten dramat jakoś zakończyć. Właśnie widzę,dlaczego nie chciał pan obejrzeć jej sobieprzez lornetkę przyciął rudy. Wydaje mi się, że we dwóchbyłoby raźniej, weselej, co? To bardzodelikatna sprawa, wyjątkowo wyjątkowa.
Gdybyśmy mieli do czynienia z kidnaperstwem czystej wody, to co innego. Zaraz, czy dobrzerozumiem, żezamierza panukręcić całej tej sprawie łeb? Tak odparł sucho. Co się uśmiechasz podnosem? Nie, nic, tak tylko. Wysiedli. Rudowłosyz wyraźną niechęcią spojrzałna stojącego z tyłu popielatego fiata, po czym uścisnąłwyciągniętą dłoń Kołodziejewskiego. Sebastian skończył mrówczą pracę. Poskładał banknoty w pakieciki, te spiął banderolą,a następnieowinąłwszystko wbiałypapier i celofanowy woreczek, po czym tak przygotowanypakunek wsadził dozamrażalnika w lodówce. Konia z rzędem temu,ktoby, zajrzawszy tu, nie wziął tego za kawał mięsiwa. Schował kartkę z numerami do kieszeni i wkrótcewyszedł, sprawdzając, czy na pewno dobrze zakluczył drzwi. Skierował sięprosto do jasnowidza, ależemieszkanie było zamknięte, udałsięna spacer. Zastanawiał się nadjutrzejszym dniem: w jakiej formieporywacze zażądają przekazania okupu i jak odbierze 20 307.
Julię. Nie mógł się już doczekać chwili, gdy będzietrzymać dziecko w ramionach. Wycałujeje tak, jaknigdy dotąd tego nie robił. Na tę myśljakąśdziwnąmiękkość odczuwał na duszy. Idąc zatłoczonymi chodnikami,wypatrywał same małe dziewczynkiwesołe, kapryśne, nadąsane i płaczące. Jakże przyjemnywidok! Promienie chylącego się ku zachodowi słońcaprzyjemnie łaskotały Kołodziejewskiego po twarzy. Siedział na ławce pod drzewem kasztanowca, mającnaprzeciwko o szerokość chodnika granatową lancię, której właścicielka jeszcze się nie zjawiła. Tozamykał oczy, wystawiając wtedy twarz ku słońcu,to otwierał, spoglądając w stronę ulicyMaj akowskiego,skąd powinna nadejść kobieta,na którą cierpliwie czekał. Jakoś niemógł skupić uwagi na dośćlicznie przechodzących młodych poznaniankach,choćw każdej innej sytuacji nie omieszkałby przynajmniejcieszyć nimi oczy. Wreszcie ujrzał ją. Z pochyloną głową zmierzała wjego kierunku. Mimo woli westchnął, po czym wstał izatrzymał się przy lancii. Ani na ułamek sekundy niespuszczałoczu z Kai. Zobaczyła go, gdy znalazła się cztery kroki przedwozem. Stanęła w miejscu, otworzyła usta i ze zdumienia znieruchomiała. Dzień dobry pani uśmiechnąłsię. Dzieńdobry odparła cicho, zagryzła wargi ipodeszła. Jak pani widzi, nie umyłem rąk, o co mnie panisłusznie podejrzewała w rozmowie z przyjaciółką. Kajaprzełknęła ślinę, po czym wysiliła sięna lekki uśmiech. Tak rzekła właśnieto widzę. Zdaje się, że nie doceniałam pana. Nie wiem, czyw tym przypadku uznać panisłowa za komplement, czy przyganę. Może mi panijednakwierzyć, że działałem wyłącznie w dobrej wierze. W toniewątpię powiedziałasucho. Awięc kurtynaopadła, prawda? Koniec przedstawienia. Pokiwała głową i dłuższy czas milczała. Niech mi pan powie, od którego momentu podejrzewał mnie pan o uprowadzenie Julii? Cóż. Iskrą była chwila, kiedy Sebastian powiedział mi, skąd wzięłysię pieniądzena okup. Powinnam była się tego domyślać Kaja uśmiechnęła się kwaśno i spojrzała w stronę słońca. Jak czuje sięmałaJulia? Ruchem głowywskazał na blok. Dobrze. Jest pani hazardzistką. Możei jestem. Sporomusiał się pan o mniedowiedzieć,jak widzę dodała zodrobiną zjadliwości. Tak, musiałem.
To właściwe określenie. Mimo to nie wiem,jak zwykle pani grywa, ale teraz zagrała pani ostro,bardzo ostro. :' Wiem ucięła, spoglądając muprosto w twarz. Co pan zamierza? Anowłaśnie. Zdaje się, że Sebastian przeżyje mały wstrząs, gdy pozna prawdę. 309.
Twarz Kai spoważniała. Przechodząc obok księgarni św. Wojciecha Sebastian pomyślał, że właściwie mógłby zajrzeć do sklepu"Wszystko dla Pań", choćby dlatego, by w ten możenieco dziwny sposób znaleźć się bliżej Kai. Mimo iżpożegnał ją zaledwie paręgodzin temu, byłomu brakjej kojącego ciepła. Zarazza księgarnią skręcił wprawo i przyspieszyłkroku. To niedaleko, więc powinien zdążyćprzedzamknięciem. Zaczął się zastanawiać, co też Kajarobi w tej chwili. Może ślęczy nad rachunkamialboobmyśla nowe wzory, które trafią w efekcie pod maszyny krawieckie? Był pełen podziwu dla jej talentu,pracowitości i zmysłudo interesów. To coś rzadkospotykanego u kobiety. Niejeden przedsiębiorczymężczyzna mógłby się zapewne wiele przy niej nauczyć,a w każdym razie uznać jąza równorzędnego partnera,któregoprzechytrzyćto nie lada sztuka takprzynajmniej wyobrażał ją sobie, zresztą poznał jużpróbkę jej możliwości, miał więc na czym się oprzeć. Kiedy w pewnym momencie usłyszał wradiu jakiegoś przechodnia swoją najnowszą piosenkę (drugiraz dzisiejszego dnia), zrobiło mu się przyjemnie, żeona spodobała się Kai. Wiedział, że stworzy jeszczeniejedną kompozycjęz myślą o niej. Jak żadnainnabyła tego warta. Co tam piosenkę! Nie będzie siępowtarzać, stać go na więcej. Wreszcie dotarł do sklepu. Ale tenbył zamknięty. Obojętnie obejrzał kolorową ekspozycję wystawy ijuż miał odejść, gdy jego wzrok padł na wywieszkę, zktórej wynikało, że sklep jestnieczynny odtygodnia. 310 zastanowieniu zmarszczył czoło, kiedy sekundę późniejprzypomniał sobie, jak dwa dni temu, w sobotę, Kaja będącu niego wyskoczyła właśnie tutaj, do tego sklepu, na godzinkę, jak powiedziała. Czyżby to było kłamstwo? Po chwili spostrzegł wizytówkęznazwiskami ekspedientek jednaz nich miała na' imię Sabina. Czy nie to właśnie imię wymieniła dziśAnna, informującgo o telefonie Kai? Cała porannascena jak żywa stanęła mu przedoczami. SkądAnnawiedziałao tajniaku? Był pewien, że mówiąc jejo porwaniu Julii, nic nie wspomniał na jegotemat! Robiło mu się coraz goręceji odruchowo potarłdłoniąszyję. W piersiach poczuł arytmię bicia serca. Boże drogi szepnął w przerażeniu onarzeczywiście mówiła prawdę. Nogi dostałjak z galarety, a oczyna chwilę zaszłymu mgłą. Rozejrzał sięzajakąś ławką. Konieczniemusiał natychmiast usiąść. Doszedł do skweru podrugiej stronie ulicyi opadł na ławkę obok siedzącejstaruszki,która okruchami ciastek karmiła chmaręgołębi i gawędziła z nimipogodnie. Dobre pół godziny przesiedział niemal w absolutnym bezruchu, a potem ruszył. na wódkę. Anna dopiero wieczorem opuściła swojąsypialnię. Wyłącznie głód przywiódł ją do kuchni. Dzisiejszydzień należałdo najgorszych, odkąd poznała Sebastiana.
Wcale nie gorycz miłosnego zawodu była tegoprzyczyną,a po prostu najzwyklejszy fakt, że Sebastian nie dał wiary jej słowom o rozmowie telefonicznej Kai. To ubodłoją do żywego, bolało jakotwarta,jątrząca sięrana, którą jeszcze bez przerwy się drażni. 321.
Widziała w jego oczach tę obojętność i lekceważenie. Z drugiej jednak strony miała świadomość, że niejako sama jest winna temu, iż Sebastian nie chciałwierzyć. W jakimśstopniunawet go rozumiała, alew żadnym nie umniejszało to jej goryczy, bólu. Noi ta kochana siostra! W głębi duszy, tak naprawdę, to nie spodziewała się po niej czegoś podobnego,jakkolwiek oczerniała ją bez odrobiny przyzwoitości. Ale jedynie zawiść nią kierowałai tego była świadoma. Ukroiła kawałek chlebai przeżuwała go na sucho. Na nic więcej nie miałaochoty. Zodrętwieniawyrwał ją dzwonek telefonu. Przeszła do pokojui podniosłasłuchawkę. Tak mruknęła. A... Anna? Tak ożywiła się, słysząc głos Sebastiana,jakby nieco podchmielony. To.. to ja, Sebastian. Aniu, przepraszam cię. miałaśrację. wiesz, Kaja. ten telefon. to ona porwała Julię. Och, Sebastian! jęknęła w nagłym przypływie nieomal euforii, że oto wreszcie jej uwierzono. A mówiłam ci! Sebastian! Tak. przepraszam, nie gniewaj się. Nareszciezrozumiałem. I co, i co teraz? zapytała w napięciu. Niema jej. Nie ma? A to szkoda. Bo powiedziałbym jej. coo niej myślę. Ona. ona nie jest kobietą, nie jest,Aniu,słyszysz? Mówiłamci! 312 Tak. A ja, głupi,nie wierzyłem. To maszyna dointeresów, nie człowiek. Boże, Aniu. wszystko przepadło, wszystko. Nie chcęod niej jużnic. Dobranoc. Sebastian!
zawołała, ale ten zdążył już sięrozłączyć. Dobranoc, Sebastianie. dobranoc. Dobranoc. Śpij dobrze. Jakiśczas stała przy aparacie,a na jej twarzy poczęłosię malować jakby błogie skupienie,mające wsobie coś z mistycznego natchnienia, które nagleopada na człowieka z mrocznych otchłani wszechświata. Wróciła do kuchni i dopiero teraz zasiadła niemal do uczty, wykładającna stółmasło, wędlinę,parząc herbatę. Z dziwnymupodobaniem, zupełnie nie pasującym do tejczynności, zaczęła kroić chleb. Zdobyć inteligentną i piękną kobietę w sposóbdżentelmeński, wymagającyod mężczyzny błyskotliwościitaktu, zawsze jest dość trudne, a odrobina szczęścia icierpliwość wydają siętu nieodzowne. Zdobyć takąkobietę, nie grzesząc tymiprzymiotami, jest zawszełatwiejsze, przychodzi szybko, a szczęściejest absolutnie zbędne. Utrzymać ją następnie przy sobie, tozupełnie innasprawa, w zależności odtego, co sięrozumiepod pojęciem ,,zdobyć". Już w pierwszej chwili, kiedy tylko zobaczył tęczarującą istotę przez szkła lornetki, postanowił zaliczyć ją. Zawszelką cenę! Ponieważ w jego przypadkupierwszy sposób nie wchodził wgrę, pozostawało todrugie. Nic nie było w stanie powstrzymaćgo przedtymkrokiem, gdyż kobieta ta rozpaliła w nimsamczy 21 Kajal Anna 313.
instynkt do białości, na niczym innym nie potrafiłskupić myśli. Co do przykrych konsekwencji swego czynu,to niespodziewał się żadnych. Przypuszczał, że ona nie piśnie otym ani słówkiem, nigdyi nikomu. Któż byzresztą jej uwierzył, żezostała zgwałcona wnocy wewłasnym łóżku? A nawet gdyby to uczyniła, nie będzie w stanie go określić. Ostrożność przede wszystkim! Jeżeli podręką jest wiele pospolitychargumentów pozwalających osiągnąć upragniony cel, to byłoby rzeczą wielce nieroztropną uciekać się do takiego, który jednoznacznie zdradza tożsamość gwałciciela. Miał już pewnedoświadczenie w takich sprawach, zawsze starał się pamiętać o tej zasadzie. Właściwieto nie lubił słów ,,gwałt", "szantaż" i"przemoc", wszelkich ich odmian są takie nieeleganckie ipachną doprawdy czymś nieszczególnym. Słysząc je dośćczęsto, nabrał do nich po prostu obrzydzenia. Na swój prywatny użytek miałinne "wymuszenie" bardziej mu odpowiadało, uważałje za subtelniejsze, choć w gruncie rzeczy oznacza tosamo. Takwięc rudowłosychłopakczekał cierpliwie wpopielatym fiacie opodal parkingu przy hotelu "Poznań". Paląc papierosa słuchał radiai gapił sięobojętnie tona znajdujące się tam wozy, wśród którychstały obok siebie lancia delta i ford scorpio, to naoświetloną bryłę hotelu, odcinającą się ostro na tleciemnogranatowego nieba. Kiedy ujrzał Kołodziejewskiego i jegotowarzyszkęwyłaniających się zza rogugmachu, włączył silnik. Uderzając palcami o kierownicępatrzył, jak zatrzy314 mują się przy swoich wozach, jak ona wyciąga doniego rękę, a ten całuje tę dłoń zpewną gracją,mówiąc cośna pożegnanie,co wzbudza najej twarzymiły uśmiech. Rudowłosy zdawał sobie doskonalesprawę, że takiego uśmiechunie zobaczyu niej, wogóle żadnego, gdy wnocy zakradnie się do jej domu. Ale to niemiało dla niego znaczenia; musiałpo prostu ją mieć, ten jeden jedynyraz. Ponieważ wiedział,że Kaja (już tylko tak określał ją wmyślach) mieszkawyłącznie ze stukniętą siostrą, całe przedsięwzięcieprzedstawiało się dla niego naderprosto. Pierwszy z parkingu wyjechał ford. Odczekał i ruszył dopiero za lancia. Sebastianostatni opuścił podrzędny lokal,będącjuż na mocnym rauszu. Właściwie to gowyproszono. Nie upierał się, nie zrzędził, jakczynią to notorycznibywalcy tych knajp, wyszedł potulnie i grzecznie. Tylko w środku wnim kipiało, nie zdołał zalać robaka, który go podgryzał aż do bólu. Jakiśczas stałna chodniku, nie wiedząc co począć. Z kieszeni wygrzebał kartkę, nad którątyle czasusiedział, spisując numery banknotów. Podarł jąiwyrzucił. I jeszcze napluł. Chwiejnymkrokiem ruszyłprzed siebie, a kiedy zauważył taksówkę, przywołał jąi kazał się zawieźć do przyjaciela. Musiał się z nimpodzielić goryczą. Jeliński był już w piżamie. Ed, zostałem perfidnie oszukany wymamrotał od drzwi,a gdy usiadł w pokoju, araczejzwalił sięnafotel, wydukał resztę. Niechce mi się wierzyćszepnął brodacz 21
315.
przejęty. Cały czas byłem przekonany, że to Anna. Anna. biedna Anna. To porządna dziewczyna. Ed, nie uwierzysz, ale ona rzucałasię na podłogę, płakała, zaklinała mnie w swej bezsilności, że niemoże mnie przekonać. MójBoże, byłem jakgłaz,gorzej jeszcze. bo w duchu z niej kpiłem. Rozmawiałem wczoraj z Jankiem, próbując cośz niego wysondować, ale trzymał mnie w sporej odległości od swych myśli. Jedno jest pewne, Seb, że jeżeliJanek odkryje prawdę, zaraz się o tym dowiesz. Chybanie zdąży, bo samzamierzam wygarnąćjej to wszystko. A jeśli ci się nieprzyzna? Wyciągnę jej to siłą z gardła. Nie bądźtakipewny. Jakwidzę, zbyt wielepostawiła wtej grze, bysiępoddać. Zaczekaj może dojutrzejszego popołudnia,daj Jankowi szansę. Zobaczysz, onją zdemaskuje. Sebastian mruknął coś bełkotliwie. Widać podjął Jeliński ona cię kocha doszaleństwa. Kocha? z trudem pohamował gniew. Mam gdzieś jej miłość! Myśli że wszystko można kupić, zapewnić sobie. Cóż, mężczyźni polują, kobietyłowią, jak powiedział Wiktor Hugo. Miałrację. Ale mnie to nie dotyczy, gdy idzie onią. Koniec. Jutro odeślę jej tę zasraną forsę i dołączęodpowiedni bilecik skierowanie na zabieg. Jaki zabieg? A jaki! Normalny. Nie pozwolę jej urodzić mojego dziecka! Może już jązapłodniłem! Teraz to 316 widzę! Ed.. brak mi słów, ale jej. wyrafinowanewyrachowanie nie ma granic. Jak żyję, nie znałemtakiej kobiety. MójBoże, chciała mnie kupić. kupićjaknajzwyklejszymebel. Rzeczywiście brodacz w zastanowieniu skubał wąsy. Tak więc kończy się piękna historia. Możei piękna, ale zbyt okrutna, jak na mnie. Przeliczyła się, przegrała. Ale co z tego, skoro i japrzegrałem.
A mogło być tak wspaniale, Ed. Czywiesz, że napisałem dlaniej piosenkę? Tak, słyszałem dziś. Świetna. Zdejmę ją z anteny. Bezwzględnie. Szkoda, bo naprawdę jest udana. Zmienimy tekst. Napiszesz coś, zupełnie innego. Ona to pojmie bardziej niż ktokolwiek inny. Seb. przebaczysz jej, prawda? To mnie nieznaszmruknął. Tego, cozrobiła, nie można przebaczyć. Ukrył twarz wdłoniach. Co za głupia, głupia, głupia. takwszystko zniszczyć! Wiedza pchatylko do czynu, wyobraźnia aż do grzechu. To jejsłowa. Zdaje się, że dośćdobrze ją wyrażają. Powiesz Magdzie? W żadnym razie. Julii więcej bym nie oglądał,jedynie zdaleka. No tak. Mogę u ciebie przenocować? Jasne. Nie mam sił ani ochoty wracać do siebie. W porządku. Nie musisz mi tłumaczyć. Chcę,żebyświedział, że jest mi bardzo przykro. Och, daj sobie spokój przerwałmu machnię317.
ciem ręki. Mój Boże wstał ociężale a jaksprytnie to zorganizowała, co? Tak,tu potrzeba iściediabelskiej przewrotności. Gdyby nie Anna,nie wpadłbym na to, nigdy. Rzeczywiście. Starannie zaplanowała to naczas wyjazdu do Francji. Słuchaj. no a gdybyś niewiedział,że ona za tym się kryje? Byłbyś, powiedzmy, szczęśliwy z nią do końca życia? Pewnie tak. Ale teraz to już niemożliwe. I jak tunie wierzyć w przypadki. To znaczy? Przypadek sprawił, żepoznałem Kaję,i przypadkiem Anna usłyszała jej rozmowę ze wspólniczką,co w efekcie teraz. umilkł. Coś w tymjest, że o najważniejszych momentach życia decyduje przypadek. Sebastian powlókł się do łazienki. Jedno jest pewnemruknąłKaja w tejchwili jest dla mnie zwykłą, nędzną kidnaperką. Przyznaję, inteligentną. Gdyby była facetem, to najpierw dostałaby pogębie. Zmienisz zdanie, Seb, i. przebaczysz jej. Nigdy! Nigdy! Wsadził głowę pod krani obficie spłukał jąwodą. Słuchaj, Edzawołał wspomniałeśo Janku! No? On cały czas pracujenad tą sprawą? Tak. A bo co? Nie,nic. Wytrząsnął wodę z włosówi wrócił do pokoju. Szczerze mówiąc,prosiłemgo, by sięwycofał. Obie318 cal. Kaja mnie do tego namówiła, gdy, wiesz, sypnęłaforsą. Nawet. nawet nalegała. Sprytnie. Właśnie to widzę. Ale w tym przypadku Janek cię okłamał. Niedziw się temu. To już takityp człowieka,bardzodociekliwego. Nato wygląda. Pozwolisz, że zadzwonię doMagdy? Jasne. Sebastian podszedł do telefonu i wykręcił numer. Ale po drugiej stronie drutu nikt nie podnosił słuchawki. Minęłapółnoc.
Rudowłosy chłopak przeskoczył ogrodową furtkęna tyłach domu Kai i Anny. Wcześniejpoświęcił nieco czasu na zapoznanie się z terenem i stwierdził, że jedynie tą drogą niepostrzeżeniedobrnie do celu. Miał przy sobie pękwytrychów, nóż sprężynowy ispecjalny przyrząd na gumowej przyssawce służącydo wycinania otworów wszkle. W ogóle pierwsząrzeczą, jakązamierzał uczynić po znalezieniu się wśrodku, to wyłączyćkorki. Apotem to już. W oknach willi od stronyogrodu było ciemno, amgliste światło ulicznej latarnirozpraszało czarnątoń nocy, tak że dokładnie widział kontury budynku. Wchwili gdy dobiegał do schodów, w oknie napiętrze zrobiło się jasno. To wzmogłow nim czujność,tym bardziej, że doszedłgo histeryczny kobiecy płacz. Dopadł do drzwi i zerknął w dziurkę od klucza. Wholupanował półmrok. 319.
Zamarł z wrażenia. Oto bowiem dostrzegł leżące napodłodze półnagie kobiece ciało, którego głowę zasłaniały otwarte drzwi, nad nim zaś musiał przełknąćślinę przyklękiwał. Kołodziejewski. W jego rękutkwił duży nóż, chyba jeszcze czerwony od krwi. Rudowłosy nie wiedział, co o tym myśleć. Zresztąto już nie byłajego sprawa, a jedyne, co mógłuczynić, to wziąć nogi za pas, zwłaszcza żetamten powstał,obszedł ciało, zmierzając jakby w stronę drzwiprowadzących właśnie na podwórze. Chłopak znikałw ciemnościach ogrodu, oglądającsię raz po raz,by po sekundach dostrzec stojącegow otwartych drzwiach Kołodziejewskiego. Nad jeziorem zwolnił kroku. Pogodziwszy się z myślą, że jegoeskapada zakończyła sięna smaku, zastanawiał się,kimjest zamordowana orazco tu robi wszędobylski,,Borowik". I tak dotarłdo swego fiata. Co tu robisz,kolego? usłyszał nagle męskigłos, gdy otwierał drzwi wozu. Uniósł głowę i przyjrzał się masywnej postacitajniaka wyłaniającej sięspod drzewa. To.. to pan, panie Janku? Noprzecież nie duch. Kołodziejewski wolno zbliżał się, mając ręce złożone na piersiach. Je.. jechałem za panem i. Za mną? Uhm. Było dokładnie odwrotnie, kolego. Rudowłosy przełknął ślinę,widząc wbite w siebiespojrzenie będącego już o trzy kroki mężczyzny. 320 No tak. bąknął. Powiem ci, po co się tu zjawiłeś, gówniarzu,skoro nagle straciłeśpamięć. To znaczy. Niedokończył, gdyż pierwszy cios Kółodziejewskiegowylądował na jego szczęce. Wyłożył się jakdługi, a w ustach poczuł smak krwi. Ty bydlaku! syknął ostro i uniósł gojakpiórko, by po sekundzie zaserwować mu kolejny potężny cios. Ty kanalio! Gwałtu ci sięzachciało? Odrazusięzorientowałem, co kombinujeszw swej makówce, gnojku. Znowu go uniósł, po raz trzecifundującmu solidną porcję, tak że chłopak padł,jęcząc i charcząc. Mam rację, czy nie? Tttak. Kołodziejewski stanąłnad nim. Jesteś bydlę wycedził na które nie wartonawet splunąć. Słyszałem coś niecoś otobie.
Z takimi,jak ty, tylko w ten sposóbpowinno sięrozmawiać. Dla twego własnego dobrabędzie lepiej, jeżelikażesz uciąćswego kutasa. Wydaje misię, że zaoszczędziszzwłaszcza sobie sporokłopotów. A terazspadajdo domu, gówniarzu dodał i skierował siędo zaparkowanego opodal forda,którego przednizderzak byłdość mocno wgnieciony. Po chwili odjechał. Rudowłosy z trudem siępozbierał,plując krwią i dwoma kawałkami zębów. Sporo jeszcze czasu upłynęło, nim usiadł zakierownicą, by posłusznie skierować się do Poznania. Sebastian kończył śniadanie. 321.
Jedz, nie wstydź się uśmiechnął się Jeliński. Dziękuję,wystarczy. Głowa mi pęka. Zrób mijeszcze herbatę, jeśliś łaskaw. Na życzenie. Brodacz wstałod stołu. Czymyślisz dziś tak samo jak wczoraj? Dokładnie. Dokładnie. A ty uważasz, że co? Powinienem zmienić zdanie? Nie wiem. To twoja sprawa. Proszę. Postawił przed nim szklankęz herbatą. Sebastian dłuższy czas popijałw milczeniu. Podrzucisz mnie do Magdy? zapytał. Najpierw ją chcę zobaczyć. Jasne. Kwadrans później wyszli z mieszkania, a pokolejnym kwadransie Sebastian wysiadł przedwillą, w której mieszkała Magda, Jeliński pojechałdalej. Halo, proszę pana! usłyszał głos starszej kobiety z sąsiedniej posesji. Znał ją zwidzenia. Widząc,że ona podchodzido parkanu, ruszył jej naprzeciw. Pani Magda. nie żyje. Nogipod Sebastianem się ugięły. Chwycił się parkanu, otworzył ustai nic nie potrafił wypowiedzieć. Patrzył na kobietę zamglonym wzrokiem. Co pani mówi? wykrztusił. W nocy. nie spałam. taki szum tu był. policja, pogotowie. Otruła się ruchem głowy wskazałana dom. Tak mi przykro. Czasem lubiłyśmy sobieporozmawiać. Nie mam pojęcia,dlaczego to zrobiła,nigdy na nic sięnie skarżyła, żeby. wiepan. Ale Sebastian wiedział, aw każdym razie siędomyślał; biedaczka niewytrzymała psychicznie 322 po telefonie wspólniczki Kai, no i stało się. Tak. dziękuję pani szepnął i odszedł. Gdyzauważył taksówkę, zatrzymał ją i kazał się zawieźć
do Żnina. Prosto tam! Taksówkarz kilkakrotnie próbowałnawiązać rozmowę ze swym pasażerem, ale zawsze bezskutecznie,tak że w końcu dał spokój. Niespełnapółtorej godzinypóźniej dotarli na miejsce. Sebastian zapłacił i wysiadł. Taksówka odjechała. Stanął przy żelaznej furtce, nacisnął dzwonek iczekał. Minę miał posępną, kamiennie posępną. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, jak rozmawiać z Kają, jak na nią patrzeć. Absolutnie nie cieszyła goperspektywategospotkania. Ale musiałporozmawiać, taka była konieczność. Niebawem drzwi się otworzyły, a wprogu stanęłastarsza kobieta, w której rozpoznał ową nobliwą damę z urodzin Anny. Przy twarzy trzymała chusteczkę, sprawiając wrażeniewyraźnie przygnębionej. Nim Sebastian zdążył powiedzieć cokolwiek, usłyszałbrzęczyk. Otworzył furtkę i wszedł bez słowa, pełennajgorszych przeczuć. Coś go tknęło, gdy tak wpatrywał się w twarz tej kobiety. Jakkolwiek znajdował sięw stanie, w którym nic już nie mogło go bardziejpogrążyć, tojednak zacząłsię obawiać, że za chwilęcośtakiego nastąpi, co zaś istotniejsze, wiedział, co tobędzie. Przypomniał sobie bowiem słowa AnnygrożąceKai jakąś karą za porwanie Julii. Na tę myśldoznał wstrząsu. W żadnym razie nie życzył Kai śmierci za to, co uczyniła. Chciał powiedzieć,,Dzień dobry", ale nie mógł sięzdobyć na ten potoczny, miły zwrot w sytuacji, gdy 323.
jego dzień zaczął się tak fatalnie, a kolejna hiobowawieść wisiała w powietrzu. Rzekł więc: Pani mnie poznaje, prawda? Pokiwała głową. Proszę,pan wejdzieszepnęła płaczliwie. Zatrzymał się w holu. Stało się. coś strasznego, prawda? zapytał. Tak. Ruchem głowy wskazała na środekholu. Tu ją. jązabiła. nożem. urwałai rozpłakała się na dobre. Przeszli do pokoju. Sebastian rozejrzałsię trwożliwie, jakby sięobawiał tu zobaczyć ducha Kai. Usiedli. To tylko z zawiści, proszę pani. z zawiści. Krew odpływała mu z głowy. Poczuł duszności. Zrobiłomu się strasznie żalKai. Kaja i ja mieliśmysiępobrać. Ukryłtwarzw dłoniach. Nie mógłpowstrzymać łez. Nimprzyjechała karetka, od. oddała ducha. Mój Boże. Biedna Ania. Ania? Sebastian uniósł głowę. To Annanieżyje? Anna. Ona. Pan myślał, że. że Kaja? Przełykając ślinę,z trudem potrząsnął głową. Kobieta dodała: Nie. Ania. Ponowniezaczęła pochlipywać. Sebastian podniósł się ociężale i podszedł do uchylonego okna. Niemógł złapać powietrza, tym razem naprawdę. Tobyło ponad jego wszelkie wyobrażenia. Dlaczego Kaja zabiła Annę? Przecieżnie zzimną krwią! Mimowoli zaczął szukać dla niej jakiegoś usprawiedliwienia, które by choć w minimalnym stopniu tłuma324
czyło tenkarygodny czyn. W końcu znalazł. Bochciał znaleźć. LITOŚĆ. Zabiła ją z litości, gdyżnie potrafiła znieść jej męczarni,nie umiała siępogodzić z myślą, że Anna nigdy nie będzie szczęśliwa. Przecież tyle razy wyczuwał u Kai współczuciewzględem Anny, prawie w każdej rozmowie o niej. Kain i Abel. Kaja i Anna. Nagle skojarzył dziwnązbieżność tych imion. Tam zawiść, tu litość. Alemorderstwo jest morderstwem. W umyśle miałprawdziwy chaos, albowiem nie potrafił się zdecydować, czyjestz Kają, czy przeciw niej. Lecz skoro nie umiał tegookreślić, to bardziej był jednak z nią. A więc namiętność nim kierowała. Przecież nie przestałjej kochać. Dopiero terazpojmował na dobre całązłożoność itragiczność romansu z Kają, romansu tak bajeczniewspaniałego, że o podobnym można tylko marzyć. tyle żebez tych śmierci. Cierpiał, i to podwójnie. Domyślałsię, gdzie Kajasię znajduje, nie miał jednak pojęcia, comoże przeży" wać. Siedzący przybiurkufunkcjonariusz w cywilnymgarniturze wkręciłpapier w maszynę do pisania, wyrównał go skrupulatnie na wałku, po czymskupiłwzrok na kobiecej twarzy. Kaja beznamiętnie wpatrywała się w popielniczkę,z której unosił się dym niezbyt dokładnie zduszonegopapierosa. Jejoczy były bezżycia, jakby wyschnięte,cera wyblakła, wargi lekkospękane. Splecione dłonietrzymała na kolanach. Mimo iż jej wygląd budziłlitość, a blask urody gdzieś uleciał, to nadal pozosta325.
wała kobietą mającą w sobie pewien magnetyzm,którego nie sposób nie dostrzegać. Mężczyzna chrząknąłi przystąpił dospisywaniapersonaliów. Kaja odpowiadała wolno, cicho,wcalena niego nie patrząc, jakbygłęboko przemyśliwałakażde wypowiedziane słowo. A tak naprawdę, toprzedoczami przesuwały się jej obrazy z całego życia,od najmłodszych lat. Tylkoona i Anna. Tyle wspaniałych momentów niemal każdegodnia; przykrychtrudno byłoby się doszukać, z wyjątkiem okresuzwiązanego ze śmiercią rodziców, ale ten akurat pominęła w swej retrospekcji. W pewnej chwili nie wytrzymała, coś w niej pękło irozpłakała się cicho. Funkcjonariuszoderwał palceod maszyny; nie uspokajał, nie ponaglał, cierpliwieczekał, aż siedząca przed nim kobieta sama dojdzie dosiebie. Trwało to pięć minut. Kaja potrząsnęła głową,że jest gotowa mówić dalej. Proszę teraz opowiedzieć szczegółowo całe zdarzenie rzekł, przystępując do części zasadniczej. Kaja wzięła głęboki oddech i zaczęła. Sebastian odwrócił się od okna i ponownie zasiadłw fotelu. Jeszcze jakiś czas milczał, gdyż inna myślmu się nasunęła wzwiązku z zabójstwem Anny. Wpatrzywszy się chciwie w wymizerowanątwarzstarszej pani, zapytał: Czy. czy Anna pierwsza sięgnęła po nóż? Anna? zdziwiła się. Skądże. To pan niewie, jak to wyglądało? Zaprzeczył ruchem głowy. Byłam przekonana, że Kaja dzwoniła do 326 pana dziś rano. Mówiła, że zadzwoni. Nie było mnie w domu. Achtak. No więc jak tylko ta kobieta weszła,od razu wyciągnęła ztorebki nóż. Kobieta? Jaka kobieta? Pańska. pańska była żona. Co.. takiego? Sebastian wyciągnąłszyję,sprawiając wrażenie, jakby się przesłyszał. Magda? Tak przynajmniej wyjaśniła mi Kaja później. Że to właśnie pańska była żonadodała i zaczęła ją opisywać. Zgadza się przerwał jejby kontynuować: Już rozumiem, rozumiem, conią kierowało, że siętu zjawiła. Teraz wszystko jasne, wszystko jasne. Ale to nie powód do morderstwa, na Boga dodał szeptem i utkwił wzrok w dywanie.
W nocypopełniła samobójstwo. Wie pan o tym? Tak. A pani skąd wie? Ten pan później zadzwonił i oznajmił. Pan? Takie długie nazwisko. Nie pamiętam. Kołodziejewski. Właśnie. On tu był w nocy, ale sięspóźnił o paręchwil. Zaraz, ale to przecież Kaja miała zginąć, prawda? Tak, Kaja. Oczywiście, że Kaja. Zatem co tusięwydarzyło? Krótko po powrocie Kai z Poznania. Ona była wczoraj wPoznaniu? 327.
Tak mówiła. A więc ktoś zadzwonił przy furtce. Jasiedziałamna pańskimmiejscu i robiłam na drutach; wieczorem przyjechałam na parę dni w odwiedziny. Drzwi od pokoju były otwarte, więc widziałam, jak Kaja i Anna wychodziły akurat zkuchni. Ania weszła do łazienki, a Kaja stanęła przy domofonie. Gdysię zorientowała, żetopańska była żona,która w jakiejś pilnej sprawiechce z nią rozmawiać,wpuściła ją oczywiście. Kiedy tylko ta kobieta przekroczyła próg, zauważyłam ze zdziwieniem, że Kajacofa się przerażona i oniemiała unosi ręce, krzyżującje przy twarzy. Rzuciłam robótkę i wstałam, przeczuwając coś złego. Zrobiłamdwa kroki i wtedy zobaczyłam tę kobietę, jakwyciąga nóż. Kaja krzyknęła przeraźliwie, co wywołało z łazienki Anię. Kajaciąglestała nieruchomo, jakby sparaliżowana, Ania zaś wlot pojęła, co się święci. W chwili gdy miał paść cios,zasłoniła sobą Kaję. Jęknęła boleśnie i osunęła się poKai na podłogę. Morderczyni zaraz uciekła. Tak towyglądało, proszę pana, dokładnietak dodała i\umilkła. Sebastian ukrył twarz w dłoniach. Z oczu tej kobiety ziała sama nienawiść podjęła w surowym tonie, po czym złagodniała. Do Kaiprzez pewienczas nie docierało to, co sięwydarzyło,bo wpatrywała się z niedowierzaniem wleżącą u jej stóp Anię. Wreszcie dopadła do niej izaniosła się płaczem. Wyrwała nóż z jej ciała. Ja ztego wszystkiego nie wiedziałam, co robić. Nogi misię plątały, w końcu chwyciłam telefon, lecz ręka mitak drżała,że niemogłam wykręcić numeru. Aleudało mi się, tak że wezwałam pogotowie i policję. A 328 Kaja zawodziła: "Nie umieraj, Aniu, Aniu, kochanamoja. " \ urwała i otarła łzy. Czy\ czy Ania nie mogła jakoś. podbić, przytrzymać tejmorderczej ręki? Starsza pani westchnęła i z jakimśżalem pokiwałagłową. Otóż właśnie rzekła znamysłem. Ilekroćpotemta scena stawała mi przedoczami, zaczęłamstopniowo dochodzić do wniosku, że chyba coś takiegobyło możliwe. Wprawdzie wszystko działo się dośćszybko, ale. Tak czy owak, odnoszę teraz wrażenie,że Ania jakby pragnęła tejśmierci. Jeszczewidzę tozdecydowaniew jej oczach. Bo ta kobieta szła jaktaran,z dziką nienawiścią, nic nie było w stanie jejpowstrzymać. Krótko potem zjawił się ten pan. Kołodziejewski. Akurat w holu przepaliła się żarówka. Powiedział, kim jest, a ja muzaraz wszystko wyjaśniłam, bo Kaja nie była w stanie. Ciągle płakałanadsiostrą.
Zaprowadziłam ją do sypialni, a ten pan podszedł do telefonu. Parę minut później zjawiła się karetka i za nią policja. Annajuż nie żyła. Ten panpotemwyszedł, ale jakieś pół godzinypóźniej wrócił. Obojezajrzeliśmy do Kai prawie odeszła od zmysłów,rzucając sięna łóżku. To wszystko. Na dłuższy czas zaległa cisza. Gdzie jest teraz Kaja? Na posterunku. Składa zeznanie. Ja byłamz rana. Boże. nie wiem,co na to powiedzieć. To nie panawina. Tyle tylko Kaja nadmieniłami otym. Zrobię panu kawę. Nie, dziękuję. 22 KajaiAma 329.
A jednak. Sebastianowi jakby ulżyło na duszy po wysłuchaniu tej relacji, a w każdym razie łudził się/że jest mulżej, no bo jednak źródłem nieszczęść, i morderstwa isamobójstwa, jest i pozostanie porwanie Julii. W pewnej chwili doszedł go zza okna odgłos zatrzymującego się samochodu. Wstał. Był to ford, zktórego wysiadał Kołodziejewski Otworzył mudrzwi. Przybysz uścisnął mu dłoń ze współczuciem woczach. Wiem już wszystko szepnął z trudem Sebastian. Czym Magda się otruła? Cyjankali. Z kuchni wyłoniła się starszapani. Kołodziej ewskiukłonił się w milczeniu. Rozgośćcie się, panowie, zaraz podam kawę. Przeszli dopokoju i usiedli. Jakiś czas milczeli. To straszne, co się stało zaczął Sebastian. Mimo wszystko, nie będę mógł spokojnie spojrzeć Kaiw oczy. Niesłusznie się oskarżasz. Ale jednak. Czyty domyślałeś się, że Magdazamierzazamordować Kaję? Skądże. Przypadek, że się tu zjawiłem. Zresztą itak za późno; mijałem po drodze volvo Magdy, dopiero wtedy coś mnie tknęło. Co to za przypadek? Kołodziejewski westchnął i z pewnym zakłopotaniem wyjaśnił: Otóż. nazwijmy go, mój człowiek, zapragnąłnagle. zgwałcićKaję. 330 Zgwałcić! Wyobraź sobie. Wychodziłem z Kają z hotelowej restauracji, wcześniej byliśmyu ciebie, ale. i,gdy wyjeżdżałem z parkingu, dostrzegłem gnojka. Domyśliłem się, o comu idzie. Przyczaiłem się;onruszył za Kają, ja za nim. Niestety, miałem pecha. Najednym ze skrzyżowań jakiś palant w polonezie wymusił pierwszeństwo,tak żedość dobrze w niegoprzy dzwoniłem. Koniec końców, gdy tu dotarłem,zastałem martwą Annę. No, ale to tylko drobnyepizod niegodny wzmianki w obliczu tej tragedii. Wstosowniejszej chwili go dokończę. Weszła starsza pani z tacą. Postawiła na stolikufiliżanki z kawą, kruche ciasteczka iwyszła, wymawiając się jakimś zajęciem w kuchni. Jak to się stało, że Magda się otruław domu? Czy nieścigano jej?
Zatrzymano jąna rogatkach Poznania. Niestawiała żadnego oporu. Poprosiła, że chce zabrać zdomu jakieśdrobiazgi i zostawić wóz. Pojechali z nią,a ona na ich oczach skończyła ze sobą. Mój Boże westchnął Sebastian. To, żemiała powód, by nienawidzić Kaję, w żadensposóbnie tłumaczy jej czynu. Na pewno nie, to oczywiste. Kołodziejewskisięgnął po filiżankę z kawą. A co z Julią? Gdzie ona jest? U brata ibratowej Magdy. Ach, naInflanckiej! Tak. A dlaczego Kaja ją tam zawiozła? Skąd znałaadres? 22 331.
Kołodziej ewski zastygł nad filiżanką. O czym ty mówisz? zapytał. No jak to? Wiem. od Anny dokładnie, którasłyszała rozmowę Kai z jej wspólniczką, że to właśnieona, Kaja, kryje się za. I ja słyszałem tę rozmowę, tyle że niecopóźniej przerwał mu uspokajająco. / No więc właśnie. Nic podobnego, przyjacielu" Kaja odnalazła ciJulię! Co takiego? Filiżanka na spodeczku zachwiała się w jego ręku. To, co słyszysz uśmiechnął się. Juliacałyczas przebywała, niczego nieświadoma, na Inflanckiej. A mówiłeś, że wiesz o wszystkim. Pewnie nienocowałeśw domu dorzucił. Nic nie rozumiem. Czyto znaczy, że Magdaporwała własną córkę? Dokładniej: zaaranżowała porwanie. Tak, ona. A Kaja ci jąodnalazła. No i ja. Właściwie to prawierównolegle do tego doszliśmy. Sebastian z trudem łapał powietrze. Na Boga wykrztusił dlaczego Magda tozrobiła? Najkrócej mówiąc, chciała wrócić do ciebie. Wrócić? No cóż. Ale najlepiej ci to wyjaśni jej brat ibratowa. Porozmawiaj znimi, jeśli chceszpoznaćcałą prawdę. Zresztą i tak musisz odebrać od nichdziecko. Boże. a ja posądzałem Kaję. Nie tylko ty. Ja również do pewnego mo332 mentu. Ona zaś podjęła śledztwo na własną rękę. Od razu zaczęła podejrzewać Magdę. Właśnieją. Kobiecy instynkt, bo jak inaczej to nazwać. I miała nosa. Wyciągnęła z łóżek nie aż tak bardzo chore dziewczyny prowadzące jej sklep naMarcinie ikazałaim dzień i noc pilnować Magdę,już od soboty. Ale Magda była ostrożna, żadnychrozmów telefonicznychz bratem, nic. No i w poniedziałek ranozdecydowała się, Kaja oczywiście, na swoją arcypokerową zagrywkę.
Ostroposzła. Ten telefon. Właśnie. Nawiasem mówiąc, wcale nie brakowało jejhumoru podczas rozmowy z jedną z dziewcząt, Sabiną, która później porządnie napędziła stracha Magdzie. Z jednejstrony Magda nie miała prawapodejrzewać, że Julia została naprawdę porwana,natomiast miała prawo przypuszczać, że jejmistyfikacja została odkryta. Tak czy owak, ten telefonwyciągnął Magdę z domu. Zmieniając taksówki jakrękawiczki zauważtęostrożność! dotarła wkońcu na Inflancką. I zrozumiała, że przedstawienieskończone. Dla mnie już wtedy zaistniało duże prawdopodobieństwo, iżJulia tam właśniesię znajduje, noale trzeba było to dyskretnie sprawdzić. Jakiś czaspotem zjawiła się Kaja, od razu udając się do mieszkania, w którym ciągle przebywała Magda. Dałemimczas, bysobie porozmawiały, akiedyKaja wyszłazamieniłem z nią parę słów i również tam zajrzałem,byniejako oficjalnie ukręcić łeb całej sprawie. Tylkotak można było ją zakończyć. Później pojechałem z Kają do ciebie, a że mieszkanie zastaliśmyzamknięte, 333.
Kaja wsunęła w drzwi kartkę z wiadomością, ażebyśsię nie martwił. Pewnie zmierzałem wtym czasie do podrzędnejknajpy. My stamtąd też, tyle że do porządnego lokalu. Musieliśmy jakośuczcić, było nie było,wspólny sukces. No i resztę już znasz. Dlaczego minie powiedziała,że podejrzewaMagdę? A dlaczego miała powiedzieć? Nie chciała jejpogrążać w twoich oczach bezpodstawnie. No tak. A gdy idzieo samą operację przedprzedszkolem? Oczywiście brat ibratowa Magdy, nikt inny niebrał w tymudziału. Pożyczyli w tymcelu nawetsamochód, bo mają skodę,a także na parę minutposłużyli się fałszywymi tablicami rejestracyjnymi. Wszystko było dopracowane. Magda spodziewałasię, że nie omieszkasz zajrzeć doprzedszkola. Brała teżpod uwagę, żezawiadomisz o tym fakcie gliny, liczyłajednak, że prędzej ciebie zdoła usidlić, niżrzecz sięwyda. A Julia? Przecież popierwszych jej słowachodkryłbym tęmistyfikację? Zgadza się. Magda liczyłana to, że przebaczyłbyś jej. Nie do wiary westchnął Sebastian. Kiedypomyślę, w jak naturalny sposób odstawiała przedemną całą tę hecę, to. Czy wiesz, że raz nawet gorączkowała,i to mocno? Nictrudnego. Gdy chce się kogoś usidlić, każdysposób jest dobry, jeżelitylkookaże sięskuteczny. 334 Ludzka przebiegłośći głupotamają z sobą coś wspólnego. Tak, nie znają granic. Otóżwłaśnie. Taka już jest nasza natura. Muszę citeż powiedzieć, że Kajatonaprawdę wspaniałakobieta. Zapewne. zapewne. W pierwszych chwilach dąsała się na mnie,alepotem jej przeszło. Sebastian, ona warta jest ślubu. Sebastian poczuł, że oczy mu wilgotnieją. Nie wstydź się łez,i mężczyzna musi zapłakać,gdy coś go wzruszy. W końcu nie jesteśmyze stali. Sięgnąłdo kieszeni i podał mu fotografię Julii. Zgodnie zumową, tyleże oryginał sam już odbierzesz. Dopił kawę i wstał. Czasna mnie. Muszę tu jeszcze wstąpić w jednomiejsce. Do zobaczenia. Dziękuję ci za wszystko. Uścisnęlisobie ręce. Sebastian odprowadził go dodrzwi i wrócił z powrotem. Niebawem pojawiła sięKaja.
Jakiś czas patrzyli na siebie w milczeniu. Kaju. współczujęci. nie wiem, co więcejmogę powiedzieć. To,co tu sięwydarzyło, to. gdypomyślę, że to ty miałaś. urwał i zwiesił głowę. Podeszła do niegoi przytuliła się mocno. Nie ma w tym nic twojej winy, Sebastianie szepnęła. Samniewiem. Nie ma. Sądzę, że oboje siebie potrzebujemynadal,a teraz szczególnie. Tak. Kaju. pewniew tej chwili niepowinie335.
nem tego powiedzieć, ale. strasznie dziękuję ci zaJulię. Kaja pocałowała go w policzek. Będę dla niej dobrąmatką, obiecuję. Wiem, żetak będzie. Tatusiu, tatusiu, już wróciłeś z Warszawy? Tak, córeczko. Sebastian wziął naręcebiegnącą kuniemu Julię ipocałowawszy ją, przycisnął do siebie. Zamknął oczy. Nie miałspecjalnej ochoty patrzeć na stojących wgłębi korytarza brata Magdy i jego żonę. Wiesz, tatusiu, gdy wychodziłam z mamusią zprzedszkola, to powiedziała mi,żezarazprzyjedzie pomnie wujek z ciocią i szybciutko mnie wezmą dosamochodu, tak szybciutko, jak jeszcze nigdy, bomamusia sama spieszy się do szpitala. I wujek naprawdę tak szybciutkomnie chwycił, że nawet piszczałam. Apotem zadzwoniła mamusia ze szpitala i zapytała, czymi się podobało. Podobało ci się, prawda? Fajnie było. No i już parę dni nie byłam wprzedszkolu! A gdzie jest mamusia? Wczorajwróciłaze szpitala, potem wyszła, ale jeszcze jej nie ma. Później ci to wyjaśnię, córeczko. A terazpozbieraj swoje lalki i zabawki, bo zaraz pojedziemy dodomu. Tak? Tatusiu. ja bym nie chciała tamjechać. Wujek znowu będziezły. będzie krzyczeć. Do starego domku pojedziemy, kochanie. Domnie. Naprawdę? Na zawsze? 336 Tak, koteczku. Już na zawsze. No to zbieram moje laleczki kochane! Zuzia! Petronela! Ubieramy się! zawołała i wysunęła się zrąk Sebastiana. Chwilę potemSebastianusiadł w pokoju mającnaprzeciwko gospodarzy. Patrzył na nich wyczekująco,oni zaś mieli opuszczone głowy. Właściwie zaczął w końcu z wyraźnymzakłopotaniem mężczyzna to nie chcieliśmy się zgodzić na ten szaleńczyplan Magdy, no ale. Widzisz,jej związek z Zygmuntem okazał się dla niej pomyłką. Facet zmienił się prawie nie do poznania, choć wcześniej rozpływałasię nad jego zaletami. Coraz częściejdochodziło między nimi do kłótni, a nawetrękoczynów. Tak przynajmniej Magda mi się zwierzała. Dość, że postanowiła wrócić dociebie, tylko nie wiedziała, jak się do tegozabrać. Bałasię.
Tłumaczyliśmyjej, żeby po prostu najzwyczajniej porozmawiała ztobą, ale ona twierdziła, że ty nie zechcesz zamienićnatentemat słowa. W końcu wpadła napomysł zJulią. Nieszczęście zbliża nawet skłóconych, potrafiich jednoczyć. Na coś takiego właśnie liczyła. Żeta"tragedia"skruszy cię, a w efekcie złączy cię z nią. Była niemal pewna, że gdybytonastąpiło,to zdołałaby uzyskać twoje przebaczenie, że posłużyła się takimpodstępem. Takwięc tylko w tym widziała szansę. Noale późniejpojawiła się nieprzewidziana przeszkodaw jej planietwoja przyjaciółka, Kaja. Od tegomomentu jakby zawiść doszła w Magdzie do głosu. Wyczuwało się to chwilami. Niemniejjednak jeszczebardziej sięwewnętrznie zmobilizowała, gdyż zaczęłaszczegółowo opracowywać cały plan. Wtedy też 337 ,
wpadła na pomysł tak wysokiego okupu. Na wszelkiwypadek. Codo Zygmunta, to była pewna,że ten nieda ani grosza na tę sprawę, choć wcześniej nie skąpiłjej pieniędzy, ale potrafił raz po raz je wypomnieć. Noi wprowadziła swój plan w życie. Prawdziwym szokiem była dlaniej chwila, wktórej oznajmiłeś, żeKajazamierza te pieniądze dać. Tego jednak się niespodziewała. Wychodząc od ciebie, zadzwoniła zarazdomnie, dopracy, mówiąc mi o tym. Zaczęło do niejdocierać, że niema żadnych szans w walce z tąkobietą. Ale jeszcze się łudziła,jeszcze coś zamyślała,ażeby podwyższyć okup. Niesłuchałażadnych moichperswazji, że dalej to naprawdę nie masensu. Chybasię zawzięła z tej złośliwości losu. Lecz wczorajszytelefon pozbawił ją wszelkich złudzeń. Żyjąc od dłuższego czasu w ciągłymnapięciu, wpadła najpierwwpanikę, a potem zaczęła przypuszczać, że to blef, żeten facet przejrzał jej grę. Gdy oglądała te dziesiątkizdjęć, to, jak mówiła, omal jej serce niewysiadło. Na szczęście niebyło mnie na tychfotografiach, bozarazpo wykonaniu telefonu czmychnąłem ze StaregoRynku. Dość, że nie mogąc znieść napięcia, wkońcu tuprzyjechała. "Przegrałam"tylko tylepowiedziała, usłyszawszy w pokoju głos Julii. Obojętniała w oczach. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy zamiast spodziewanegofaceta, ujrzała w progu. tękobietę. Kaję. Sebastian. nie da się opisać wyrazutwarzy Magdy! Pewniewtedy zrodził się w niejzamiar zamordowania twej przyjaciółki. Uznaliśmy zMirką, że powinniśmy zostawić je same w pokoju. Ich rozmowa nie trwała długo i chyba nie bardzo siękleiła. Szczerze mówiąc, nie podsłuchiwaliśmy. ot, 338 tyle co przez te cienkie ściany. Twoja przyjaciółkawyszła, a krótko potem zjawił się ten facet. Hm, teżtaka rozmowa, wiesz. dość, że w końcu oznajmił, iżsprawa zostaje zatuszowana. Poszedł. Magda jakbystraciła całą ochotę do życia. Na nic nie zdawały sięnasze. nasze pocieszenia. Tak, głupie słowo w tejchwili. Cóż. W pewnym momenciepowiedziała,ażebyJulia jeszcze przez pół godziny pozostała u nas,bo ona musi coś załatwić. Ucałowała ją mocno iwyszła. I... i... i już niewróciła.
Ukrył twarz w dłoniach. Do głowy nam niewpadło, że Magda zapałała żądzą mordu, że. osierociła dziecko. To wszystko. Wybacz nam, jeśli możeszdodał i umilkł. Naprawdę nie chcieliśmy brać udziału w tejmaskaradzie odezwała się milcząca do tej poryMira ale w końcu wymogła tona nas. Tak, wiem,nie powinniśmy byli się zgodzić. Sebastian wstał, zabrał Julię i jej wszystkie rzeczy,poczym bez słowa wyszedł. Tatusiu odezwało się dzieckow drodze dotaksówki naprawdę jedziemy do ciebie? Tak, koteczku. A gdzie jest mamusia? Późniejci towyjaśnię. Dobrze? Dobrze. A będzie na kolacji? Na kolacji? Dlaczego akurat na kolacji? No bo czasami jadłam kolację tylko zwujkiem. Janielubię tego wujka, tatusiu. Wiem, córeczko. Już nigdy do niego niewrócisz. ; Wsiedli dotaksówki. niebawem znaleźli się na 339.
Fredry. Tuż przed wejściem do budynku Sebastiandostrzegł sąsiada jasnowidza, który zmierzał w jegostronę, podpierając się laską. Dzień dobry panu. Dzieńdobry! Widzę, że córeczkajużsię. znalazła. Tak. Wie pan, gdzie była? Na Inflanckiej? Twarz Sebastiana wydłużyła się. Skądpan to wie? Rzeczywiście pańskie. zdolności? Na to wygląda. Zostawiłem wiadomość u pańskich sąsiadów. Ach tak. Bardzo panu dziękuję. Drobiazg uśmiechnął się starszy mężczyznai pogłaskał Julię po buzi. Do widzenia panu. I... serdecznie współczuję. Do widzenia. Dziękuję. Patrzył za nim zdziwiony. W szparze między drzwiami a futryną tkwiła kartka. Sebastian wyjąłją i przeczytał. Gdyby niepamięćtychdwu tragicznychśmierci, uśmiechnąłby się, atak tylko pomyślał, że Kaja jest wspaniałą kobietą. Tatusiu, czy to od mamusi karteczka? Od mamusi? Tak, córeczko, od mamusi. Kaja urodziła synka. Któregoś dnia Julia z zaciekawieniem zaczęła się przyglądać,jak niemowlę karmionejest piersią. Mamusiu zapytała pieszczotliwie a jabym teżtak mogła się napićtwego mleczka? 340 Nie, skarbeńku. Przykro mi. Dlaczego? Bo nie starczy dla naszego bobaska. A ja widziałamraz w nocy, jak tatusiowi pozwalałaś pić. Kaja w zdumieniu otworzyłaustai nie mogła siępowstrzymać od serdecznego śmiechu. Naprawdę widziałaś? Uhm! Szłam akurat siusiu, bo mi sięmocnochciało, i widziałam. Jeszcze mówiłaś tatusiowi,żeby. żeby. no, cośtam mówiłaś i przytulałaś go dosiebie,o, tak!
Widzisz, koteczku rozbawienie Kai sięgałozenituwtedy nie mieliśmy jeszcze bobaska, więc. Rozumiesz? Uhm! Tak, rozumiem energicznie potrząsnęła głową i pobiegła do drugiego pokoju, gdzie przyfortepianie pracował Sebastian. Tatusiu. a mamusia niechce mi dać pić swego mleczka. ZaskoczonySebastian nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo nie może Orzekł. wreszcie. Dlaczego? ,"' Dlaczego? Hm, po prostu nie może. Aledlaczego? Oj, aleś ty uparta. Bo masz ostre ząbki, jaku myszki, ipogryzłabyś piersi mamusi. Rozumiesz? A ty też maszna pewno ostre ząbki, nawetostrzejsze, bo większe. No to co? uśmiechnął sięi zerknął nastojącąw drzwiach Kaję, której wesołościnieubywało. 341.
... i tobie mamusia pozwalała pić, raz widziałam, gdy szłam siusiu. W nocy. Coś takiego! Właśnie, tatusiu. Patrzyła wyczekująco,wcale nie mając zamiaru siępoddawać. Na pewno musiało ci się to śnić, koteczku powiedział z triumfującą miną. Śnić? Tak, to ci się śniło! Usiądź tu,zagramy coś nacztery ręce. WKRÓTCE Joanna GaleSZCZĘŚLIWA WYSPA Judytaskończy niebawem trzydzieści lat,jest piękna i niezależna, ale jej uczucia wystygły. Znalazła sięna życiowym zakręcie. Byprzemyśleć zdystansu swoją sytuację życiową wybiera się na krótkie wakacje naKretę "Szczęśliwą Wyspę". W samolocie spotykaprzypadkiem swą miłość z dawnych lat przystojnegoi namiętnego Petera, któremutowarzyszy narzeczona piękna modelkaCarol. Dawne uczucia odradzają się z nowąsiłą! /.
WKRÓTCE Jean StoddartMIŁOŚĆ NA CAPRI Cztery lata temu Caria West odeszła odNeila Conwaya. Zbudowała nowe życie wiążącsię z Markiem Tauntonem. Tymczasemdawnykochanek, teraz sławny rzeźbiarz, pragnie odzyskać utraconą miłość. Zaprasza Carię do swejluksusowej willi na pięknej wyspieCapri. Śledząc powikłaną intrygę miłosną,czytelnik przenosi się w światromantycznychuniesień i gwałtownych uczuć.