ANDRZEJ SAPKOWSKI
CHRZEST OGNIA
TOM 3
2
Wówczas rzekła wróżka do wiedźmina: "Taką ci dam radę: obuj żelazne buty, weź do ręki kostur żelazny. Idź
w że...
24 downloads
0 Views
ANDRZEJ SAPKOWSKI
CHRZEST OGNIA
TOM 3
2
Wówczas rzekła wróżka do wiedźmina: "Taką ci dam radę: obuj żelazne buty, weź do ręki kostur żelazny. Idź
w żelaznych butach na koniec świata, a drogę przed sobą kosturem macaj, łzami skraplaj. Idź przez ogień i
wodę, nie ustawaj, wstecz się nie oglądaj. A gdy już zedrą się chodaki, gdy zetrze się kostur żelazny, gdy już
od wiatru i żaru wyschną twe oczy tak, że już ni jedna łza z nich wypłynąć nie zdoła, wówczas na końcu
świata odnajdziesz to, czego szukasz i to, co kochasz. Być może."
I Wiedźmin poszedł przez ogień, i wodę, wstecz się nie oglądał. Ale nie wziął ni butów żelaznych, ni kostura.
Wziął tylko swój miecz wiedźmiński. Nie posłuchał słów wróżki. I dobrze zrobił, bo to była zła wróżka.
Flourens Delannoy, Bajki i klechdy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W krzakach darły się ptaki.
Zbocze parowu porastała gęsta, zbita masa jeżyn i berberysów, wymarzone miejsce do gniazdowania i do
żeru, nic tedy dziwnego, że roiło się tam od ptactwa. Zawzięcie trylowały dzwońce, świergotały czeczotki i
piegże, co chwila rozbrzmiewało też dźwięczne "pink-pink" zięby. Zięba dzwoni na deszcz, pomyślała
Milva, odruchowo spoglądając na niebo. Nie było chmur. Ale zięby zawsze dzwonią na deszcz. Przydałoby
się nareszcie trochę deszczu.
Miejsce na wprost wylotu kotlinki było dobrym myśliwskim stanowiskiem, dającym niezłe szansę na udane
polowanie, zwłaszcza tu, w Brokilonie, mateczniku zwierzyny. Władające potężnym obszarem lasu driady
polowały niezmiernie rzadko, a człowiek jeszcze rzadziej odważał się tu zapuszczać. Tutaj żądny mięsa lub
skór łowca sam stawał się obiektem łowów. Brokilońskie driady nie miały litości dla intruzów. Milva
przekonała się kiedyś o tym na własnej skórze.
Czego jak czego, ale zwierza w Brokilonie me brakowało. Jednak Milva tkwiła w zasadzce już ponad dwie
godziny i nadal nic nie wychodziło na strzał. Polować z marszu nie mogła - panująca od miesięcy susza
wysłała poszycie chrustem i liśćmi, trzeszczącymi przy każdym kroku. W takich warunkach tylko bezruch w
zasadzce mógł zaowocować sukcesem i zdobyczą.
Na gryfie łuku usiadł motyl admirał. Milva nie płoszyła go obserwując, jak składa i rozkłada skrzydełka,
patrzyła równocześnie na łuk, nowy nabytek, którym wciąż jeszcze nie przestała się cieszyć. Była zawołaną
łuczniczką, kochała dobrą broń. A ta, którą trzymała w dłoni, była najlepszą z najlepszych.
Milva miała w życiu wiele łuków. Uczyła się strzelać ze zwykłych jesionowych i cisowych, ale prędko
zrezygnowała z nich na rzecz refleksyjnych laminatów, jakich używały driady i elfy. Elfie łuki były krótsze,
lżejsze i poręczniejsze, a dzięki warstwowej kompozycji drewna i zwierzęcych ścięgien również o wiele
"szybsze" od cisowych - wystrzelona z nich strzała dosięgała celu w czasie dużo krótszym i po płaskim
torze, co w znacznej mierze eliminowało możliwość zniesienia przez wiatr. Najlepsze egzemplarze takiej
broni, gięte poczwórnie, nosiły wśród elfów nazwę zefhar, taki bowiem runiczny znak tworzyły wygięte
ramiona i gryfy łuku. Milva używała zefarów przez ładnych kilka lat i nie sądziła, by mógł istnieć łuk, który
je przewyższał.
Ale wreszcie trafiła na taki łuk. Było to oczywiście na Hrakim Bazarze w Cidaris, słynnym z bogatej oferty
dziwnych i rzadkich towarów zwożonych przez żeglarzy najdalszych zakątków świata, zewsząd, dokąd
docierały fregaty i galeony. Milva, gdy tylko mogła, odwiedzała bazar i oglądała zamorskie luki. Tam
właśnie nabyła łuk, o którym sądziła, że posłuży jej przez wiele lat - pochodzący Zerrikanii zefar
wzmacniany szlifowanym rogiem antylopy miała za doskonały. Przez rok. Albowiem rok później, na tym
samym straganie, u tego samego kupca zobaczyła istne cudo.
Łuk pochodził z dalekiej Północy. Miał łęczysko długie na sześćdziesiąt dwa cale, mahoniowy, dokładnie
wyważony majdan i płaskie, laminowane ramiona, sklejone z zeplatających się warstw szlachetnego drewna,
waHllaycn ścięgien i kości wielorybich. Od innych leżących obok kompozytów różniła go nie tylko
konstrukcja, ale i cena - i cena właśnie zwróciła uwagę Milvy. Gdy jednak, wzięła łuk do ręki i wypróbowała
go, zapłaciła bez wahania i bez targów tyle, ile żądał handlarz. Czterysta novigradzkich koron. Rzecz jasna,
nie miała przy sobie tej niebotycznej sumy - w targu poświęciła swój zerrikański zefar, pęk sobolowych
łupieży i przecudnej roboty elfi medalionik, koralową kameę w wianuszku rzecznych pereł.
Ale nie żałowała. Nigdy. Łuk był niewiarygodnie lekki i wprost idealnie celny. Choć niezbyt długi, krył w
3
kompozytowo - żyłowych ramionach nielichego kopa. Zaopatrzony w wypiętą na precyzyjnie podgiętych
gryfach jedwabno-konopną cięciwę, przy dwudziestoczterocalowym naciągu dawał pięćdziesiąt pięć funtów
mocy. Prawda, bywały łuki które dawały nawet osiemdziesiąt, ale Milva uważała te za przesadę.
Wystrzelona z jej wielorybiej pięćdziesiątki piątki strzała pokonywała odległość dwustu stóp w czasie
pomiędzy dwoma uderzeniami serca, a na sto kroków miała aż nadto impetu, by skutecznie porazić jel...