MoultonCourtneyAllison
Anielskiogień 01
Anielskiogień
Każdej nocy Ellie dręczą straszne sny o monstrualnych
potworach, które polują na nią i ją zabija...
12 downloads
16 Views
2MB Size
Moulton Courtney Allison Anielski ogień 01 Anielski ogień
Każdej nocy Ellie dręczą straszne sny o monstrualnych potworach, które polują na nią i ją zabijają. Potem przychodzą wspomnienia. Kiedy Ellie spotyka Willa, odnosi wrażenie, że coś sobie przypomina, że jej dusza zna go od wieków, lecz nie potrafi tego uchwycić pamięcią. W siedemnaste urodziny Will budzi w Ellie jej moc. Teraz dziewczyna może walczyć z istotami, które czyhają na nią w ciemności. Jej zadaniem jest polować na kosiarzy, istoty, które pożerają ludzkie dusze. Lecz by przetrwać niebezpieczną i odwieczną walkę aniołów z upadłymi, Ellie musi też poznać tajemnice ze swoich poprzednich wcieleń, które mogą okazać się zbyt straszne, by je unieść.
1 Patrzyłam przez okno klasy i marzyłam o wolności. Bardzo chciałam być gdziekolwiek, byleby tylko nie siedzieć tutaj i nie gapić się na nauczyciela ekonomii tak jak reszta klasy. Kiedy go jeszcze słuchałam, mówił o polityce fiskalnej. Wtedy odleciałam. Moje spojrzenie powędrowało do najlepszej przyjaciółki, Kate Green, lecz ona z zapamiętaniem rysowała kwiatki w zeszycie i wyglądała na całkiem zadowoloną. Wróciłam więc do pana Meyera i skupiwszy się na sztywnych siwych włosach, które porastały jego pierś i wystawały spod koszuli niczym przerośnięta wełna stalowa, pomyślałam, że może powinien rozważyć woskowanie. Wreszcie, po kolejnych długich dwudziestu minutach, o drugiej trzydzieści zadzwonił dzwonek, a ja, ożywiona, zerwałam się z miejsca. Kate spakowała się i przeszła za mną między ławkami. Pozostali uczniowie także szybko się ewakuowali, jakby wiedzieli, że jeśli nie opuszczą klasy w ciągu pięciu sekund, to nie wyjdą z niej żywi. - Panno Monroe! - zawołał za mną pan Meyer, kiedy byłam już na progu.
Odwróciłam się do Kate. - Przy twojej szafce za pięć minut? Kiwnęła głową i wyszła z innymi, a ja zostałam sam na sam z nauczycielem. Pan Meyer uśmiechnął się zza swoich grubych szkieł i skinął na mnie, bym podeszła. Wzięłam głęboki oddech, domyślając się, czego będzie dotyczyła nasza rozmowa. - Tak, proszę pana? Jego wąskie usta, obrośnięte sztywną siwą brodą, ułożyły się w ciepły, przyjazny uśmiech. Poprawił okulary na nosie. - Ostatni test nie poszedł ci najlepiej, prawda? - Raczej nie, proszę pana. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. - W zeszłym roku na wiedzy o społeczeństwie radziłaś sobie u mnie bardzo dobrze, ale ostatnio twoje oceny się pogorszyły. Z każdym tygodniem jest coraz gorzej. Spodziewam się poprawy, Ellie. -Ja też, panie Meyer - odparłam. Zaczęłam wymyślać kolejne usprawiedliwienia. W rzeczywistości moją uwagę odwróciły inne rzeczy. Wybór college'u. Wieczne kłótnie rodziców. I jeszcze koszmary, które dręczyły mnie regularnie co noc. Oczywiście nie zamierzałam rozmawiać o tym wszystkim z nauczycielem ekonomii. To nie jego interes. Dlatego odpowiedziałam wymijającym ogólnikiem: - Przepraszam. Zajęłam się innymi rzeczami. Dużo się działo w moim życiu w ostatnim roku. Pochylił się do przodu, oparty na łokciach. - Rozumiem, ostatnia klasa. College, przyjaciele, zjazd absolwentów, chłopaki... Mnóstwo rzeczy, które odwracają uwagę, ale musisz skupić się na tym, co jest naprawdę ważne.
-Wiem - odpowiedziałam ponurym tonem. - Dziękuję. -1 nie mam na myśli tylko nauki - mówił dalej. -Życie podda cię testowi jak nigdy wcześniej. Niech przyszłość nie wypaczy w tobie dobrej osoby, którą jesteś, i nie sprawi, że zapomnisz, kim jesteś. Bo miła z ciebie dziewczyna, Ellie. Cieszę się, że trafiłaś do mojej klasy. - Dziękuję, panie Meyer - odrzekłam i posłałam mu szczery uśmiech. Odchylił się do tyłu na swoim krześle. - To nie jest trudny przedmiot. Wiem, że jeśli się trochę bardziej przyłożysz, zdasz bez problemu. Ekonomia to nic w porównaniu z tym, co cię czeka w prawdziwym świecie. Wiem, że dasz radę. Kiwnęłam głową, przekonana, że częstuje taką samą gadką każdego, kto z dwudziestopytaniowego testu dostaje mierną. Z drugiej strony powiedział to tak szczerze, że gotowa byłam to kupić. - Dziękuję, że pan we mnie wierzy. - Nie mówię tego każdemu, kto opuszcza się w nauce - odparł, jakby czytał w moich myślach. - Naprawdę. Wierzę w ciebie. Ty też zachowaj wiarę w siebie, dobrze? Uśmiechnęłam się szerzej. - Dziękuję. To do zobaczenia jutro? - Będę tu - odpowiedział i wstał powoli. - Zbliżają się twoje urodziny, prawda? Spojrzałam na niego zaskoczona. - Tak, a skąd pan wie? Chce pan, żebym przyniosła babeczki i poczęstowała klasę? Roześmiał się. - Nie, nie. Chyba że sama chcesz, to proszę bardzo. Wszystkiego najlepszego, panno Monroe.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się i pomachałam mu, zanim wyszłam. Pomyślałam, że ta jego gadka była trochę przyciężkawa jak na nauczyciela ekonomii, który ma niedługo przejść na emeryturę i wyjechać do Arizony. Kate czekała na mnie przy swojej szafce. Przyglądała mi się uważnie, kiedy podchodziłam. - Czego chciał Meyer? Wzruszyłam ramionami. - Żebym się bardziej przyłożyła. Kate się uśmiechnęła. -Ja uważam, że jesteś idealna. - Dzięki - odpowiedziałam ze śmiechem. - Idziesz się pouczyć do czwartkowego testu z matmy? Pokręciła głową i odgarniając na bok blond włosy, wyjęła plecak z szafki. - Najpierw pójdę się poopalać - stwierdziła. - Ale po co? Jest wrzesień, a ty wciąż wyglądasz, jakbyś całe dnie spędzała na plaży. Kate miała piękną złocistą opaleniznę, lecz ja droczyłam się z nią, że jeśli nie przestanie się opalać, to dołączy do grona pomarańczowych lalek Barbie, które snują się po szkole. - Nie chcę zimą wyglądać tak blado jak ty. Była bardzo ładna i nawet kiedy marszczyła czoło, wyglądała ślicznie. Przewyższała mnie prawie o głowę, co nie było trudne, ponieważ byłam niższa od większości dziewcząt w moim wieku. - Nie jestem blada. - Zerknęłam ukradkiem na swoje ramię. Nie byłam a ż t a k blada. - Wiesz, niełatwo uzyskać podobny efekt. - Przesunęła dłonią po swoim obojczyku i się roześmiała.
Pokazałam jej język i przeszłyśmy do mojej szafki. Wrzuciłam do środka podręcznik od bioli, a do plecaka schowałam materiały z literatury. Uznałam, że czas zabrać się do wypracowania z Hamleta. Kiedy usłyszałam głuche uderzenie tuż obok, podniosłam głowę. O szafkę opierał się Landon Brooks. Poprawił dłonią swoje karmelkowe włosy rozjaśnione profesjonalnymi pasemkami. Był jednym z tych facetów, którzy uważają, że najlepsza jest fryzura na surfera, nawet tutaj, w Michigan, gdzie nie da się surfować. Podobnie uważała większość zawodników drużyny piłkarskiej. Landon był napastnikiem, gwiazdą szkolnej reprezentacji, dlatego jeśli stwierdził, że coś jest ekstra, to wszyscy tak myśleli. - To jak tam z sobotnią imprezką? Wciąż aktualna? Moje siedemnaste urodziny przypadały w czwartek, dwudziestego drugiego, ale imprezę zaplanowałam na sobotni wieczór. Z jakiegoś powodu cała szkoła zgłosiła chęć przyjścia i spodziewano się ekstrabalangi. Nie byłam specjalnie popularna, jeśli chodzi o organizowanie odjazdowych imprez, ale u nas każda impreza budziła spore ożywienie. Tak już było w tym naszym liceum w Bloomfield Hills na przedmieściach Detroit. -Jasne - odpowiedziałam trochę zmęczona. - Musimy tylko ograniczyć liczbę gości. Rodzice mnie zabiją, jak przyjdzie setka ludzi. - Już za późno - wtrąciła Kate. - To pierwsza impreza w ostatniej klasie, wszyscy się napalili. W przyszły weekend jest zjazd absolwentów i potrzebujemy fajnej imprezy na początek semestru. Masy się niecierpliwią. W końcu nie jesteś jakaś trędowata. Ludzie cię l u b i ą . - Zaprosiłaś Josie, pamiętasz? - powiedział Landon.
Och, tak, Josie Newport. Nasze mamy chodziły do tej samej klasy w liceum i czasem jeszcze się spotykały. Bawiłam się z Josie, kiedy byłyśmy małe, ale teraz wszystko się zmieniło. Nie rozmawiałyśmy ze sobą ani nie chodziłyśmy nigdzie razem. Zaprosiłam ją na urodziny, kiedy wpadłyśmy na siebie u fryzjera przed kilkoma tygodniami. Była znana w szkole. Nigdy nie podzielałam stereotypowej opinii, że wszystkie popularne i ładne dziewczyny to wredne małpy. Josie była naprawdę miła. Może trochę nieprzytomna, ale nigdy złośliwa. Czego nie mogę powiedzieć o niektórych osobach z jej otoczenia. -Wiesz, że Josie, gdziekolwiek idzie, przyprowadza ze sobą swoją paczkę? - dodała Kate. - A to połowa szkoły, Eli. Skrzywiłam się i zamknęłam szafkę. - Muszę się nad tym zastanowić - rzuciłam, chociaż dobrze wiedziałam, że i tak nic nie zrobię. Bo przecież nie podejdę do Josie Newport i nie powiem jej: „Och, zapraszając cię, miałam na myśli ciebie i może jakąś twoją przyjaciółkę albo dwie, a nie w s z y s t k i c h z ich zezowatymi kuzynami". - Może ona pomyślała, że wyświadcza ci przysługę? - zauważył Landon. - Ze będziesz miała lepsze notowania w szkole, jeśli się u ciebie pokaże? Brzmiało to sensownie, choć wydawało się mało prawdopodobne. Nie spodziewałam się tego po Josie. Sądziłam raczej, że jeśli moja impreza nie wypali, to Josie przeniesie się ze swoją paczką gdzie indziej. Zmontują własną imprezę. Miała dość ludzi, by to zrobić. - Dobra, zmywam się - powiedziałam zadowolona, że mogę wreszcie skończyć tę rozmowę i wynieść się ze szkoły, nawet jeśli w domu czekała mnie nauka.
- W porządku, to widzimy się za godzinę - dodała Kate. -Adios, moje panie - rzucił Landon i zasalutował nam. - Może pouczycie się też za mnie, żebym już nie musiał nic robić? Kate posłała mu sarkastyczny uśmiech i podniosła kciuk do góry, po czym odwróciła się i poszła na parking. Miała prawo jazdy i jeździła samochodem od szesnastego roku życia, jak większość uczniów, których znałam. Ja też miałam prawo jazdy, ale nie miałam samochodu. Tata Kate kupił jej na urodziny czerwone bmw. To, że samochód jest jeszcze cały, uważam za cud, bo ona jeździ jak niewidoma w śpiączce cukrzycowej. Pomachałam Landonowi, wybrałam swoje ciemno-rude włosy spod ramiączka plecaka i wyszłam przed szkołę, żeby poszukać mamy. Idąc przez trawnik, zauważyłam chłopaka - zupełnie nowa twarz - który stał oparty o drzewo. Był ubrany w brązową koszulę i dżinsy. Wiar targał mu włosy, które wydawały się czarne, ale w słońcu miały kasztanowy odcień. Wyglądał na trochę starszego niż uczeń liceum, mógł mieć dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat. Kiedy na niego spojrzałam, gdzieś w głębi serca poczułam sympatię, szybko się jednak otrząsnęłam. Przecież był dla mnie kimś zupełnie obcym. Może skończył szkołę rok albo dwa wcześniej i widywałam go na korytarzu? Moje liceum było całkiem duże, nie sposób poznać wszystkich uczniów. Przyglądałam mu się przez kilka sekund, aż zorientowałam się, że i on patrzy na mnie. Spiekłam raka i zaczęłam się rozglądać po samochodach, w których czekali rodzice. Wydało mi się dziwne, że tak tam stoi, ale ostatecznie pomyślałam, że pewnie czeka na młodsze rodzeństwo.
Mercedes mojej mamy prawie się nie wyróżniał spośród innych srebrnych mercedesów. Zauważyłam ją dopiero, gdy spojrzałam do środka. W ogóle nie byłam podobna do rodziców. Moje czekoladoworude włosy w niczym nie przypominały jasnego brązu włosów mamy. Ludzie wciąż mnie pytali, czy je sobie ufarbowałam: jakby były różowe czy w jakimś innym niespotykanym kolorze. A ja po prostu już taka się urodziłam. Mama nie miała też piegów. Powszechnie uważa się, że wszyscy rudzielcy muszą być piegowaci. A to nieprawda. Ja mam tylko sześć piegów, na nosie. Możecie mi się przyjrzeć i policzyć. Sześć. Wsiadłam do samochodu i zaczęłyśmy naszą typową poszkolną gadkę. -Jak było w szkole, Ellie Bean? - zapytała mama, jak codziennie. - Nie umarłam - odrzekłam, jak zwykle. - To dobre wieści - usłyszałam tradycyjną odpowiedź. Spojrzałam do tyłu na drzewo, ale chłopaka już tam nie było. Przesunęłam wzrokiem wzdłuż trawnika, lecz nigdzie go nie zobaczyłam. - Na co patrzysz? - zapytała mama, kiedy ruszyłyśmy. - Na nic - odpowiedziałam. Mama zwymyślała kierowcę przed nią, który nie spieszył się ze skrętem na światłach. Gdy już starła z twarzy gniewny wyraz, uśmiechnęła się do mnie. - Cieszę się, że jeszcze tylko przez tydzień będę musiała cię odbierać. - No raczej. Mama projektowała strony internetowe i pracowała w domu, dlatego mogła zawozić i przywozić mnie ze
szkoły o każdej porze, a ja nie musiałam czekać na nią w szkole. Za to tata rzadko bywał w domu. Pracował w firmie medycznej i zajmował się różnymi badaniami. Często nie było go jeszcze, kiedy szłam spać. Nieraz wyjeżdżał na cały tydzień. Ostatnio nawet się z tego cieszyłam. - Wciąż mi nie powiedziałaś, co chcesz na urodziny - odezwała się mama. - Lambo. Roześmiała się. -Jasne. Sprzedam tylko dom i dostaniesz swoje lamborghini. Wreszcie wyjechałyśmy na ulicę. - A tak naprawdę to co byś chciała? Rozmawiałyśmy o samochodzie, tata nie ma nic przeciwko temu. - Sama nie wiem. - Nie każ mi decydować - ostrzegła mnie mama - bo ci kupię skuter, żebyś miała czym jeździć do szkoły. -Jesteś do tego zdolna. - Przewróciłam oczami. -No, nie wiem. Kupcie mi jakieś ładne bezpieczne autko, tylko żebym mogła podłączyć mp3, i będę zadowolona. Obudziłam się z głośną muzyką w lewym uchu. Po omacku sięgnęłam po telefon i odrzuciłam rozmowę, nie otwierając oczu. Kilka minut później znowu zadzwonił. Otworzyłam jedno oko i sprawdziłam godzinę. Za piętnaście szósta. Przeklinając pod nosem, sięgnęłam po telefon i zerknęłam, kto dzwoni. Kate. Potarłam ręką czoło, by wydobyć się z pokoszma-rowego otumanienia. Od kilku miesięcy miałam przedziwne sny przypominające klasyczne horrory, jak film o Drakuli z Garym Oldmanem. Straszne. Przez pierw-
sze tygodnie bardzo źle spałam, ale potem przyzwyczaiłam się i teraz już nie byłam taka przestraszona. Wcześniej noc w noc budziłam się z krzykiem. Zbyt leniwa, żeby przysunąć telefon do ucha, włączyłam głośne mówienie i odłożyłam komórkę na stolik. - Pogięło cię? Mój budzik dopiero co zadzwonił. -Jezu, Ellie, włącz telewizor. - Kate mówiła ściszonym głosem, wyraźnie podenerwowana. - Chodzi o pana Meyera. Na czwórce. Sięgnęłam po pilota, włączyłam telewizor i przeszłam na czwarty kanał. Od razu usiadłam. - On nie żyje, Ellie - wyszeptała Kate. - Znaleźli go na tyłach baru U Lane'a. Wpatrywałam się w wypełniający ekran chaos. - ...Brak śladów krwi każe sądzić, że Frank Meyer mógł zostać zamordowany w innym miejscu, a ciało porzucono potem na tyłach pubu U Lane'a razem z narzędziem zbrodni. Być może jest to bardzo długi nóż myśliwski z hakiem do patroszenia. Na razie są to tylko spekulacje, jako że podano niewiele szczegółów dotyczących tej makabrycznej historii. Mówi Debra Michaels z dzielnicy Commerce Township, gdzie wczesnym rankiem znaleziono mocno okaleczone ciało jednego z najbardziej popularnych nauczycieli wśród lokalnej społeczności uczniowskiej, Franka Meyera, nauczyciela z liceum West Bloomfield... Poczułam nudności. Za reporterką widać było policjantów, strażaków i karetki pogotowia. Pan Meyer? Jeden z najmilszych nauczycieli, jakich znałam. Widziałam go niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej. A teraz nie żyje?Zamordowany?Mocno o k a l e c z o n e ciało? - Myślisz, że odwołają lekcje? - zapytała Kate. Zapomniałam, że wciąż była na linii.
- Idę porozmawiać z mamą. Spotkamy się u mnie. -Odłożyłam telefon. Godzinę później siedziałam na stołku przy blacie w kuchni wpatrzona w stos naleśników. Mama smażyła je tylko w wyjątkowych okolicznościach: kiedy byłam chora, miałam straszny dzień albo wypadały akurat święta Bożego Narodzenia. To był chyba rzeczywiście dzień na naleśniki, tylko że ja nie mogłam przełknąć ani kęsa. Już sam ich intensywny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Mama podeszła z tyłu i objęła mnie. - Musisz coś zjeść, kochanie. Proszę. Poczujesz się lepiej. - Zwymiotuję wszystko - mruknęłam przygnębiona. - Tylko jeden kęs - nalegała. - Wtedy nie będę miała wyrzutów sumienia, że wyrzuciłam nietknięte śniadanie. Skrzywiona dźgnęłam naleśnika i oderwałam z niego kawałek, który zamiast w ustach wylądował na moich kolanach. Jęknęłam i głośno opuściłam głowę na blat. - Musisz być mądrzejsza niż naleśniki, Ellie. - Mama zmarszczyła brwi. Posłałam jej gniewne spojrzenie. To chyba nastolatki mają być przemądrzałymi dupkami, a nie rodzice? Ignorując mój pełen wyrzutu wzrok, podała mi papierowy ręcznik, żebym wytarła spodnie piżamy. - Wreszcie udało mi się dodzwonić do szkoły. Od rana mają urwanie głowy i wszystkie linie ciągle były zajęte. Pewnie wydzwaniają do nich rodzice z całej okolicy. Dzisiaj nie ma lekcji. Przypuszczam, że jutro już będą. Wiem, że bardzo lubiłaś pana Meyera. Zastępca dyrektora wspominał coś o pomocy psychologicznej, więc jeśli chcesz z kimś porozmawiać...
- Nic mi nie jest, mamo - przerwałam jej. - Nie spanikowałam ani nic takiego. Po prostu źle się czuję. Mama zawsze nad wszystkim panowała, na wszystko miała plan. Spojrzała na mnie z czułością. - Po prostu jesteś moim małym cudem i chcę, żeby ci było dobrze. - Zawsze to powtarzasz - jęknęłam. - Martwię się tymi twoimi koszmarami - powiedziała zasmucona. -Już prawie ich nie miewam - skłamałam. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli przestanie się tak bardzo o mnie martwić. Koszmary dręczyły mnie niemal każdej nocy, ale nauczyłam się radzić sobie z nimi, ponieważ leki, które brałam, na nic się nie przydały. - A jeśli przez tę tragedię znowu powrócą? Mogę cię umówić z doktorem Nilesem na przyszły tydzień. - Daruj sobie, mamo - odpowiedziałam kategorycznym tonem. Nie cierpiałam, kiedy wspominała tego psychiatrę, do którego posyłali mnie z tatą przez trzy miesiące. Facet wciskał mi kit i nie powiedział niczego, czego sama bym nie wiedziała. Do tego dał mi piguły, które nie pomogły. Rodzice oczywiście uznali, że jestem wyleczona. Tak jest lepiej. Jeśli się czegoś nie wie, wtedy to nie boli. - Ellie Bean, nie chciałam cię rozzłościć. Wypuściłam powoli powietrze, by pozbyć się napięcia, i spojrzałam na nią. - Wiem. Musisz mi zaufać, kiedy mówię, że nic mi nie będzie. Zastanawiała się przez chwilę. - Powiem tacie, żeby się z tobą pożegnał przed wyjściem powiedziała i wyszła z kuchni.
Sięgnęłam po komórkę i wysłałam Kate wiadomość z pytaniem, gdzie jest. Odpowiedziała szybko: „Bde za-ilka mhiut". Zaraz pożałowałam, że wysłałam jej SMS, kiedy prowadziła samochód - z wiadomych względów. Dziobnęłam naleśniki jeszcze kilka razy. Potem do kuchni wszedł tata, poprawiając marynarkę. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się niewyraźnie, a on, przechodząc obok, pogładził mnie nieporadnie po głowie. - Przykro mi z powodu twojego nauczyciela - powiedział. Jego twarz wyrażała smutek, ale oczy pozostały spokojne, niewzruszone, jakby myślał o czymś innym. Wierzyłam, że mówi szczerze, nigdy jednak nie wiedział, jak to okazać. Wydawało mi się, że nauczył się pocieszać ludzi, naśladując innych - jakby podpatrzył to w telewizji. Jego reakcje nigdy nie były naturalne, trudno uwierzyć, że naprawdę się przejmuje. - Dzięki, tato - odpowiedziałam szczerze. - Kate przyjedzie do mnie. - Och - rzucił. - Raczej nic sensownego nie będziemy robić - dodałam. - Dobra. To do widzenia. - Do zobaczenia. Powinien raczej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że mnie kocha, ale chyba prędzej bym umarła, niż usłyszała podobne słowa z jego ust. Patrzyłam, jak idzie do garażu, a potem słuchałam, jak odjeżdża. Kate weszła frontowym wejściem. Usiadła na stołku obok mnie, sięgnęła po widelec i poczęstowała się naleśnikiem. - Nie mogę uwierzyć, że pan Meyer nie żyje - powiedziała z pełnymi ustami.
Zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy pomyślałam, że już nigdy nie zobaczę jego miłej, uśmiechniętej twarzy. -Ja też nie mogę w to uwierzyć. Powiedzieli coś więcej w wiadomościach? - Tylko tyle, że ciało było mocno okaleczone. Nie mam pojęcia, co mieli na myśli. To może znaczyć wszystko. Pewnie sprawka jakiegoś psychopaty. Do Detroit jest stąd zaledwie pięć minut. Zjadłam kawałek naleśnika i zaraz poczułam, że jest mi niedobrze. - Chyba jeszcze się położę. Idziesz ze mną? - To najlepszy pomysł, jaki usłyszałam od czasu, gdy Landon i Chris postanowili na koniec czwartej klasy wykraść z zoo zebrę i wypuścić ją w mieście, tak dla kawału - powiedziała Kate. Myślisz, że naprawdę by to zrobili? - Wątpię.
2 Gładziłam dłonią szerokie ślady po pazurach, gdy z wnętrza ogromnego budynku fabryki włókienniczej dobiegły jakieś ryki. Zakurzona podłoga pod moimi stopami zadrżała od gniewnego zawodzenia, które odbiło się ponurym echem, obwieszczając obecność kosiarza. Przywołałam oba miecze i weszłam przez drzwi do ciemnej hali. Powietrze pachniało dymem i siarką jakże charakterystyczna woń pozostawiona przez jedyną demoniczną istotę, która łączy świat śmiertelników z Mrocznią. Na podłodze łeżały pożółkłe papiery, a w ramach okien sterczały jedynie szklane zęby - ślad po wybitych szybach. Z pogrążonej w mroku ulicy wlewało się tędy upiornie blade światło łatami. Zgarnięte śmieci leżały pod ścianą pokrytą łatami łuszczącej się farby. Szłam bezszelestnie, omijając przeszkody, lecz wiedziałam, że kosiarz mnie wyczuwa. Moje ciche zachowanie nie mogło zamaskować energii, którą emanowałam. Nic nie było w stanie jej ukryć, kosiarz czekał na mnie wygłodniały. Przeszłam za dymną zasłonę i wkroczyłam do Mroczni, do świata niewidocznego dla człowieka. Do świata zamieszkanego przez kosiarzy. Pozostałości z poziomu śmiertełników czepiały
się jeszcze moich ramion i ubrania niczym lepkie macki. Reflektory przejeżdżającego radiowozu oświetliły parter fabryki niczym krwistoczerwone fajerwerki, a odgłos syreny na chwilę mnie ogłuszył. Wzięłam głęboki oddech, żeby odzyskać równowagę, i podeszłam ostrożnie do najbliższych schodów przeciwpożarowych. Otworzyłam drzwi kopnięciem, a ciężki stukot metalu zdradził moją pozycję. Z dłońmi zaciśniętymi mocno na rękojeściach wygiętych jak sierp kopeszów zerknęłam w dół poza krawędź metalowej balustrady. Zauważyłam, jak coś dużego i ciemnego przemknęło po podłodze. Kosiarz znowu zaryczał, aż zatrzęsły się schody. Zaczęłam szybko schodzić, obracając się na każdym zakręcie spiralnej klatki schodowej. Nie mogłam dać mu uciec. Biegłam lekko, ledwo dotykając stopami stopni. Kiedy zostało mi do pokonania tylko jedno piętro, przeskoczyłam przez poręcz i wylądowałam bezpiecznie na zgiętych nogach. Kopnięciem otworzyłam drzwi i zastygłam w bezruchu, wpatrzona w ciemność. Usłyszałam zgrzyt szponów żłobiących beton. Chciał, żebym wiedziała, że tam jest. Gdzieś za mną rozległo się niskie mruczenie. Obróciłam się błyskawicznie i zdążyłam zobaczyć kosiarza, lecz on zaraz wycofał się głębiej w ciemność. Zacisnęłam zęby, a z kling moich mieczy popłynął anielski ogień. Tylko on mógł zabić kosiarza i tylko ja mogłam posługiwać się tą bronią. Ogień rozświetlił piwnicę białym światłem, kosiarz jednak wycofał się poza jego blask. Bawił się ze mną, nęcił mnie. Gotowa do walki, poszłam wolno za nim. Teraz wszędzie wokół czułam moc kosiarza, która oblewała mnie niczym dym ze zgaszonego ogniska: ciężka, czarna, bezlitosna, płynąca bez ostrzeżenia. Obróciłam się i wyprowadziłam cięcie oboma mieczami. Blask płomieni oświetlił ogromną,
podobną do niedźwiedzia postać kosiarza, który stanął na tylnych łapach, przednie wyrzucając przed siebie: wielkie, zakończone poduszkami wielkości tałerzy. Oczy miał czarne i puste niczym rekin, a gdy opuścił masywną szczękę, z jego gardła prosto na mnie popłynął ryk podobny do odgłosu nadjeżdżającego pociągu. Zrobiłam unik i przeturlałam się, by uciec przed uderzeniem w głowę pazurem długim na dobre trzydzieści centymetrów. Wstałam szybko i się wycofałam. Kosiarzowi wystarczyło pół kroku, by znowu zbłiżyć się do mnie. Jeszcze raz rozwarł pysk, odsłaniając ogromne kły, które z powodzeniem mogły należeć do tygrysa szablozębnego, każdy długości mojego przedramienia. Stanął na tyłnych łapach i przez fabrykę ponownie przetoczył się grzmot jego ryku. Opadłam na kolana i zadałam cios w pierś kosiarza i w jego tylne łapy. Zachwiał się, spowity mgiełką krwi, ałe szybko odzyskał równowagę i wyskoczył w górę, by wylądować kilka metrów ode mnie. Jego ciało syczało w miejscach, gdzie zraniły go moje srebrne ostrza i poparzył ogień. Błyskawicznie odwrócił się do mnie i zaatakował. Przeniosłam ciężar ciała na piętę prawej stopy, gotowa przyjąć siłę uderzenia. Tymczasem kosiarz, gdy już miał skoczyć na mnie, przesunął się w łewo i zniknął na chwiłę. Pazury rozorały mi plecy, rozrywając ciało jak kawał mięsa. Krzyknęłam i upadłam do przodu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz i upuściłam miecze. Nie poczułam bółu, którego się spodziewałam, niczego nie poczułam. Kosiarz przez chwiłę skupił uwagę na kałuży mojej krwi. Smakował ją krótko, a potem zamruczał z zadowoleniem swoimi nieludzkimi ustami i spojrzał na mnie, by dokończyć dzieło. Nie zdążyłam wziąć ostatniego oddechu, ponieważ umarłam.
Usiadłam i zaczerpnęłam haust powietrza przepełniona wrażeniem, jakby wypuszczono ze mnie życie. Sięgnęłam za siebie i pomacałam się po plecach; po-czuwszy tylko gładką skórę, odetchnęłam z ulgą. Moje koszmary stawały się coraz bardziej realistyczne i zaczęłam się niepokoić, że chyba rzeczywiście powinnam wrócić na terapię. Śpiąca obok mnie Kate poruszyła się i zaraz usiadła, przyglądając mi się uważnie. - Co jest? Zły sen? Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam o nie policzek. -Tak. Pogłaskała mnie po włosach. - Obejrzymy jakiś film? Kiwnęłam głową. Kate nigdy nie wyrażała swoich opinii na temat moich koszmarów, nie traktowała mnie jak psychiatra i lepiej niż ktokolwiek inny rozumiała, że ani terapia, ani lekarstwa mi nie pomogły. Tylko ona słuchała mnie, zamiast stawiać kolejne diagnozy. Skuliłam się w kłębek, a Kate zaczęła przeglądać DVD w pojemniku na podłodze przed telewizorem. Obejrzałyśmy trzy śmieszne filmy, w tym jeden z moich ulubionych, Szesnaście świeczek, żeby mi przypomniał, że następnego dnia są moje urodziny. Ten film zawsze dobrze na mnie działał. Maratony wesołych filmów - i naleśniki - od dzieciństwa były naszym lekiem na zły dzień i spodziewałam się, że przyszłej jesieni zabierzemy ze sobą ten zwyczaj do college'u. Ale nie było sensu starać się, żeby ten dzień choćby wydał się lepszy. - Co teraz? - zapytała Kate i zataszczyła pojemnik z filmami na moje łóżko. - Słodkie zmartwienia?
Pokręciłam głową. Było już po czwartej i zaczynało mnie trochę nosić. - Nie chcę już nic oglądać. Może pójdziemy coś porobić? - Co na przykład? Zakupy? Powinnyśmy się rozejrzeć, zanim wykupią wszystko z jesiennej kolekcji Gucciego. Skrzywiłam się. - Nie. Musiałabym rozprostować włosy i doprowadzić się do porządku. Może po prostu chodźmy na lody. Kate trochę się ożywiła. - W porządku. Jestem za. Włożyłam dżinsy i cienką bluzę z kapturem na top. - Ściągniemy Landona, żeby spotkał się tam z nami? Kate skinęła głową i szybko do niego zadzwoniła. Powiedziałam mamie, dokąd wychodzimy, i pojechałyśmy bmw Kate do lodziarni Cold Stone. Landon już czekał na parkingu, rozmawiał z kilkoma osobami z naszej paczki: byli tam Chris, Evan i Rachel. Chris grał z Landonem w drużynie piłkarskiej i przyjaźnili się od niepamiętnych czasów. Przestali rozmawiać, kiedy obie z Kate wysiadłyśmy z samochodu. -Ale zwariowany dzień - odezwał się Landon. - Jak tam, trzymacie się? -W porządku, wegetujemy - odpowiedziała Kate i wziąwszy mnie za rękę, poprowadziła do lodziarni. Zamówiłyśmy lody i usiadłyśmy przy metalowych stolikach na zewnątrz. Landon i pozostała trójka dołączyli do nas. Przez chwilę obracałam w dłoni kubek. Mimo że niewiele zjadłam tego dnia, wciąż nie byłam głodna. Przejęłam się morderstwem pana Meyera bardziej, niż się spodziewałam. Wcześniej nie znałam bli-
sko nikogo, kto by zmarł, poza moim dziadkiem. Ale on zmarł łagodną śmiercią, a mojemu nauczycielowi stało się coś bardzo złego. Pozostali ciągle coś trajkotali o panu Meyerze. - Słyszałem, że to był atak niedźwiedzia - powiedział Evan z ustami pełnymi lodów. - A Meyer próbował bronić się nożem. - W tej części stanu nie ma niedźwiedzi - zauważyła Rachel. - Może to trzymana przez kogoś puma - podsunął Landon. Znam faceta, który hoduje ocelota. - Wcale nie znasz - zadrwił Chris. - Z n a m . Rachel podrapała paznokciami grzbiet dłoni Evana. - A co to jest ocelot? - Było aż tak źle? - zapytała Kate. - Mój kumpel odbębnia w kostnicy prace społeczne za jazdę po pijaku i słyszał, że była niezła jatka. Ze w zasadzie przywieźli go w k a w a ł k a c h . Nie doszłoby do czegoś takiego po zwykłej bójce, chyba że kociak, o którego się bili, był okrutnie odjazdowy. Sam rozerwałbym faceta na strzępy, gdyby wszedł między mnie a Angelinę Jolie. Nie podobało mi się, w jaki sposób rozmawiają 0 panu Meyerze, dlatego starałam się nie słuchać ich 1 odpędzić obrazy, które pojawiały się w mojej wyobraźni. W lodziarni robiło się coraz tłoczniej; było już po czwartej i w pobliskiej podstawówce skończyły się lekcje, przez co wokół zaroiło się od rozwrzeszczanych i rozpychających się dzieciaków. W miarę możliwości starałam się nie zwracać na nie uwagi, wiedząc, że chłopcy z piątej klasy lubili przystawiać się do dziewczyn z liceum. Wodziłam nieprzytomnym spojrzeniem
po ich twarzach, aż w którymś momencie zauważyłam tamtego chłopaka, który stał przed szkołą. Tego dnia był ubrany w czarną koszulkę z długim rękawem i ciemne sprane dżinsy. Siedział sam przy stoliku niedaleko, wpatrzony przed siebie. Znałam go. Czułam, że skądś go znam. Kiedy na niego spojrzałam, w mojej wyobraźni pojawiły się krótkie obrazy, takie migawki z jego twarzą, z oczami, z uśmiechem. Rozpoznałam słaby zapach i wiedziałam, że należy do niego, nie byłam jednak wystarczająco blisko, by go wyraźnie uchwycić. Poczułam w sobie czułość, która mnie przestraszyła i uspokoiła zarazem. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę, obejrzał się za siebie i już na mnie nie spojrzał. Także próbowałam nie patrzeć na niego, ale zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę wszystkich ignorować, i odwróciłam się do przyjaciół. -Jutro już pewnie będą normalnie lekcje - powiedziała Rachel. Kate nabrała na język bitej śmietany. - Do bani. - Myślicie, że będziemy musieli oddać pracę z ekonomii z tego tygodnia? - zapytał Landon. Chris wzruszył ramionami. - A dlaczego nie? Przyślą kogoś na tymczasowe zastępstwo, a potem zatrudnią kogoś na stałe. Skończyłam szybko lody, nie włączając się do rozmowy, a potem wstałam i poszłam do kubła, który stał poza budynkiem, żeby wyrzucić kubek. Kiedy się odwróciłam, omal nie wpadłam na jakąś wysoką postać i aż podskoczyłam przestraszona. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że stoję twarzą w twarz z chłopakiem, którego widziałam poprzedniego dnia. Był wysoki, mógł mieć
ponad metr osiemdziesiąt, i barczysty. Stał blisko mnie, stanowczo za blisko. Otulił mnie swoją obecnością i nie przytłoczył, jak się spodziewałam, a wręcz przeciwnie: uspokoił. Nie odsunęłam się od niego. A on patrzył na mnie tymi swoimi jasnozielonymi oczami i nic nie mówił. Wokół kołnierzyka jego koszulki widać było dziwne czarne znaki, jakby część tatuażu. Wiatr zwichrzył mu trochę ciemne włosy. - No, cześć - rzuciłam dość nieporadnie. - Czy ty... potrzebujesz kubła? - Gdy tylko to powiedziałam, poczułam się jak idiotka. - Cześć - odpowiedział i uśmiechnął się łagodnie, a uśmiech jeszcze podkreślił jego delikatne rysy, wygięcie ust, wąziutką zmarszczkę przy prawym oku, która pojawiała się, kiedy się uśmiechał; był to uśmiech, który, jak czułam, widziałam miliony razy. - Nie, nie potrzebuję kubła. -W porządku... - Zrobiłam krok, żeby go obejść i wrócić do przyjaciół. - Pamiętasz mnie? - zapytał. Poza mglistym deja vu byłam w zasadzie pewna, że go nie znam. - Chyba widziałam cię wczoraj przed szkołą. - Tylko tyle? - Wyraz jego twarzy mówił, że poczuł się zawiedziony. Tak, dziwny był. -Jestem pewna. Szukasz kogoś? - Nie - odpowiedział, jakby trochę zamyślony. - Ty jesteś Elisabeth Monroe, zgadza się? - Ellie, tak. Chodzisz do mojej szkoły? - Nie, przykro mi. W sobotę urządzasz imprezę, prawda?
Rany, to już cały świat o tym mówił? - Tak. Skąd wiesz, skoro nie chodzisz do mojej szkoły? - Od przyjaciela - odpowiedział i się uśmiechnął. - Wszystko w porządku, Ellie? - Landon podszedł do nas. Jego oblicze wyrażało irytację, wręcz wrogość. - Co to za facet? Zmierzył obcego spojrzeniem od stóp do głów. Obcy przestał się uśmiechać. - Mów mi Will. Słowa chłopaka poruszyły coś w zakamarku mojej pamięci, podobnie jak wcześniej jego uśmiech. Miałam wrażenie, że już je kiedyś słyszałam. - Hej, kolego, nie zaczepiaj jej. - Landon zrobił krok w stronę Willa. Położyłam dłoń na piersi Landona. - Landon, wyluzuj. On mnie nie zaczepia. Po prostu wyrzucałam kubek. Chodźmy. Miło było cię poznać, Will. Pożegnałam się skinieniem głowy i odeszłam z Lan-donem. - Co z tobą? - zapytałam go, kiedy byliśmy trochę dalej. - Nic. Nie zawracaj sobie tym głowy. On nie powinien z tobą rozmawiać. - Myślałam, że chcesz go uderzyć. - Przyłożyłbym mu, gdyby cię dotknął. Zamrugałam zdziwiona. - Nie zrobił tego. Landon prychnął. - To dobrze. Starałam się zachować powagę. Z Landonem przyjaźniłam się od szóstej klasy, ale on był chłopakiem, a chłopcy pozostawali dla mnie zupełnie niezrozumiali.
Ku memu zdumieniu ojciec zjawił się na kolacji, jednak gdy tylko zasiedliśmy do stołu, od razu zapragnęłam, żeby już sobie poszedł. Ostatnimi czasy kolacje z rodzicami polegały na tym, że próbowali nakłonić mnie do rozmowy. A ja nie chciałam rozmawiać o panu Meyerze. Nie byłam małą znerwicowaną dziewczynką. Po prostu było mi smutno. Coś zupełnie naturalnego i przewidywalnego. Nie trzeba było cackać się ze mną w tej sprawie. Bałam się następnego dnia w szkole. Spodziewałam się, że będzie takjak dziś, tylko tysiąc razy intensywniej. Nie wspominając o teście z matmy. Ależ będą urodziny! Huknięcie ojca pięścią w stół brutalnie wyrwało mnie z zamyślenia. Wyprostowałam się gwałtownie. - Nie w tym rzecz. - Ojciec mówił ochrypłym, drżącym głosem, jakby dusił w sobie krzyk gniewu. - Nie? - zapytała mama. - Pierwszy raz w tym tygodniu jesteś na kolacji. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby okazało się, że powodem jej koszmarów jest brak ojca. - To śmieszne. Nie wyjeżdżaj z tymi psychobzdura-mi, Dianę. - Próbuję znaleźć rozwiązanie - odpowiedziała mama zmęczonym głosem. - Zamordowano jej nauczyciela. Coś takiego z pewnością spowoduje nawrót koszmarów. Powinniśmy zabrać ją jeszcze raz do doktora Nilesa. Jakby zupełnie zapomniała, co jej powiedziałam rano! Miałam ochotę cisnąć im w twarze spaghetti i wrzasnąć: „Halo! Jestem tu z wami!". Bardziej mnie śmieszyło, niż wkurzało, gdy kłócili się o mnie w mojej obecności. Kiedy tak zupełnie o mnie zapominali, dawali jasno do zrozumienia, że bardziej zależy im na kłótni i walce ze sobą niż na moim zdrowiu psychicznym.
Tata prychnął. -Jeśli uważasz, że to konieczne... - Wiele rzeczy uważam za konieczne. - A co to ma znaczyć? Mama wpatrywała się w niego. - Dobrze wiesz, co to ma znaczyć. - Nie baw się ze mną w te umysłowe gierki. W takie wieczory zawsze żałowałam, że nie mam psa. Potrzebowałam wymówki, żeby wyjść z domu i pójść na spacer. Cokolwiek, żeby tylko się stamtąd wynieść. - Nigdy cię nie ma, a jak już jesteś, to wciąż wrzeszczysz wypominała ojcu mama. - Boję się ciebie, kiedy -jeśli w ogóle wracasz w nocy. Elisabeth też się boi. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jej koszmary są wynikiem twoich wrzasków na nią z byle powodu. Tu nie chodzi o to, co jest między nami, Rick, ale o to, jak traktujesz córkę. Więcej nie byłam w stanie znieść. Wstałam i zaniosłam swój talerz do kuchni, blokując w głowie wściekłą odpowiedź taty. Wszyscy rodzice się kłócą - to się zdarza w każdym związku - ale nie powinni walczyć ze sobą w obecności dzieci. Mama i tata skupili się na wzajemnym obwinianiu za moje koszmary, a przecież pewnie oboje byli winni. Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku wpatrzona w lustro nad toaletką. Różowa pozytywka, którą tata podarował mi na siódme urodziny, stała między zapachowymi świecami, a przy niej leżała kartka urodzinowa od babci. Podeszłam do toaletki i uniosłam wieko pozytywki. Mała plastikowa balerina rozłożyła się i wstała. Podniosłam pozytywkę i przekręciłam kluczyk na jej dnie. Zagrała cicha muzyka, a balerina zaczęła się powoli obracać. Patrzyłam, jak tańczy, zastanawiając się,
dlaczego moje życie tak się zmieniło, dlaczego tata zmienił się w pełną nienawiści osobę. Bardzo lubiłam tę moją pozytywkę, teraz głównie dlatego, że przypominała mi o wspaniałym ojcu, którym kiedyś był ten mężczyzna krzyczący na dole. Oddałabym wszystko, żeby cofnąć się w czasie o dziesięć lat - a nie było to pragnienie, jakie powinien odczuwać ktoś w moim wieku.
3 W obronie przed depresją puściłam sobie film. Wybrałam Dziś 13, jutro 30, ponieważ za sprawą rodziców czułam się strasznie stara. Liczyłam na to, że zabawne sceny ze szczęśliwymi momentami poprawią mi humor. Co jakiś czas słyszałam płynące z dołu krzyki. Kiedy mój zegar wskazał północ, rodzice znowu zaczęli się kłócić. - No to wszystkiego najlepszego, Ellie - mruknęłam przybita. W ciągu kolejnej minuty dostałam osiem wiadomości z różnymi wersjami życzeń urodzinowych, niektóre z mocno rozbudowaną interpunkcją, a dwie w rodzaju „kucham cię, małpo". Postanowiłam, że pierwsze minuty siedemnastego roku życia spędzę na zewnątrz, tak więc wymknęłam się z domu i usiadłam na ganku. Oparłam się o jedną z kolumn i wzięłam głęboki oddech. Powietrze było chłodne, ale miałam na sobie bluzę, a pod nią podkoszulek. Siedziałam tak trochę, skubiąc paznokcie, a potem wstałam i zeszłam podjazdem na chodnik. Postanowiłam przejść się kawałek. Przydałby mi się pies. N a p r a w d ę .
Zastanawiałam się przez chwilę: samochód czy pies... Tak, samochód. Nie spodziewałam się, że dostanę go zaraz następnego dnia, może raczej w weekend. Miałam wielu znajomych, którzy nie dostali samochodu na urodziny -którzy w ogóle nie dostali samochodu, nie wspominając już o tym, żeby mogli po prostu wybrać sobie jakiś, więc nie miałam co narzekać. Za to wielu moich rówieśników żyło z rodzicami, którzy nie wrzeszczeli na siebie. Każdy składał jakąś ofiarę. Usłyszałam przed sobą ciche warczenie i przystanęłam. Nie brzmiało to jak buczenie silnika, a poza tym nie widziałam świateł żadnego samochodu. Wpatrywałam się w ciemność. Latarnia nade mną zabzyczała i zgasła. Nie widziałam nic poza rogiem ulicy i kilkoma metrami szerokiego trawnika sąsiada. Przypomniało mi się morderstwo pana Meyera. Może to nie był taki dobry pomysł, żeby iść na spacer po północy? - Na co się patrzysz? Krzyknęłam cicho i odwróciłam się z mocno bijącym sercem. To był Will, który pojawił się znikąd. Wyglądał na zmartwionego i zdeterminowanego, co starał się ukryć. - Co ty tu robisz? - zapytałam ze ściśniętym gardłem. - A ty? - odpowiedział pytaniem. -Ja tu mieszkam! Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl. Pierwszy raz spotkałam Willa dzień przed śmiercią pana Meyera. Nie, nie, nie. To absurdalne. Will był tylko przystojnym dziwnym facetem, który pojawia się przypadkiem tam gdzie ja. To jeszcze nie znaczy, że jest mordercą. Czy mama nie dała mi w prezencie na święta gazu łzawiącego w aerozolu? Co ja z nim zrobiłam? - Dlaczego spacerujesz sama w nocy? - zapytał, wytrącając mnie z zamyślenia. - Nawet jeśli tu mieszkasz, to chyba trochę późno na samotne włóczęgi.
- Ty t e ż tu jesteś. Lubię wyjść z domu w nocy. To mnie relaksuje. Uśmiechnął się szerzej tym swoim uroczym uśmiechem. Jakby sądził, że tak jest zabawnie. - Większość ludzi denerwowałaby się w takiej sytuacji. Z rękoma opartymi na biodrach zapytałam: - A powinnam tak się czuć? -Jak? - Zdenerwowana? - Być może. - Ty nie wyglądasz na zdenerwowanego. -Ja potrafię zatroszczyć się o siebie. - Uśmiech na jego twarzy nie był już taki pogodny. -Jeszcze nie spotkałam dziwniejszego chłopaka -a wierz mi, każdy jest dziwaczny, więc coś to znaczy. -Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam, miałam ochotę walnąć twarzą w mur. Często rozpuszczałam język, zamiast przebierać szybko nogami. Roześmiał się. - Przynajmniej jesteś szczera. - Mówią, że to zaleta. - Odwróciłam się, by wrócić do domu. Uznałam, że już czas. - Wyświadcz mi przysługę i zostaw mnie w spokoju. Wiem, że w każdej chwili możesz się zabawić w Teda Bundy'ego. - Rozejrzałam się w nadziei, że na ganku któregoś z okolicznych domów zapali się światło i ktoś wybiegnie ze strzelbą. Z drugiej strony wiedziałam, że nie mam aż tyle szczęścia. - Boisz się mnie? - Will przyspieszył.
- Czy sugerujesz niewinnie, że p o w i n n a m się ciebie bać? Już nie wystarczy „zdenerwowana"? - Byłam tylko cztery domy od swojego podwórka. - Nie, ale... słyszałaś kiedyś powiedzenie „Odważni nie żyją wiecznie, ale ostrożni w ogóle nie żyją"? - Nie słyszałam, ale zapamiętam je. Dzięki za edukację w zakresie przysłów, mój skradający się przyjacielu. Niespodziewanie zagrodził mi drogę ręką, wpatrzony przed siebie w ciemność. Stał napięty, a coś mi mówiło, że powodem tego wcale nie jest nocny chłód. Podążyłam za jego spojrzeniem, lecz na ulicy przed nami nic nie zobaczyłam. Powiew wiatru podrzucił kilka opadłych liści. Poczułam dziwną woń, jakby zapach jajek i dymu. - Czujesz to? Co się dzieje? Wsunął się przede mnie, tak by znaleźć się między mną a tym, w co się wpatrywał. - Nie możesz jeszcze zajrzeć do Mroczni. - Gdzie zajrzeć? Jakie mroczki? - Zerknęłam ponad jego ramieniem. Wydało mi się, że jakiś cień przeciął drogę, lecz kiedy zamrugałam, już nic nie zobaczyłam. Było zbyt ciemno. On wciąż wpatrywał się w coś w ciemności. - To nie jest właściwa pora! Odejdź. Nie obchodzi mnie, że jest po północy - nie można jej dotknąć, chyba że jesteś przygotowany na konsekwencje. Nie miałam wątpliwości, że nie mówi do mnie. Nagle przestraszyłam się tego, że choć znam jego imię, to nie mam pojęcia, kim jest. Mógł być jakimś ćpunem. Do tej pory widziałam tylko ludzi po trawce albo po alkoholu i nie wiedziałam, jak zachowuje się człowiek na
przykład po grzybkach lub po czymś jeszcze gorszym. Poczułam dreszcz strachu. - Hej, co ty brałeś? Mam dość. Wracam do domu. Chciałam się odwrócić, ale zatrzymał mnie. - Nie, zaczekaj. Znowu usłyszałam głuche mruczenie, tym razem głośniejsze. Warczenie? Czy gdzieś tam w ciemności czaił się pies - d u ż y pies? Pomyślałam o ataku wściekłego psa. Ale skoro był na tyle blisko, że go usłyszałam, to powinnam go też zobaczyć. Znów dobiegło mnie warczenie, a zaraz potem odgłos ciężkich kroków - jakby nadchodził T. rex z Parku Jurajskiego. - Co to jest? - zapytałam niepewnie, przeczesując wzrokiem ciemność. Czułam się tak, jakbym znalazła się na jawie w jednym z moich koszmarów. Kręciło mi się w głowie, strach zmroził mnie od wewnątrz. Nie wiadomo skąd na moją twarz naparł gorący oddech, cuchnący jak padlina. Odwróciłam się gwałtownie, krztusząc się. - O mój Boże! - jęknęłam i zakryłam dłonią usta. - Chodź tutaj! - powiedział powoli Will i wyciągnął do mnie rękę, lecz sam pozostał na miejscu. Niepokój, już wcześniej widoczny na jego twarzy, jeszcze się pogłębił. Teraz chłopak sprawiał wrażenie przestraszonego, co mnie przeraziło. - Nie ma mowy! - zawołałam i odsunęłam się od niego. Jego strach zamienił się w frustrację. - Nie krzycz, bo sprowokujesz go do ataku. Teraz już zupełnie spanikowałam. - Odwal się! - wrzasnęłam i chciałam pobiec, lecz Will chwycił mnie za ramię. Próbowałam się wyrwać,
lecz miał zdumiewająco mocny chwyt. Jakbym ciągnęła za sobą ciężarówkę: nie ruszyłam go z miejsca nawet na centymetr. Kto może być tak silny? Spróbowałam odgiąć mu palce, ale też nie dałam rady. - Czas skończyć tę grę - powiedział, a ja poczułam zimny dreszcz. Bez problemu przyciągnął mnie do siebie i przyłożył dłoń do mojego czoła. Oślepił mnie błysk białego światła. Poczułam, że zaraz coś rozsadzi mi czaszkę. Wydawało mi się, że ziemia kręci się i kołysze, a ze wszystkich stron - nie wiadomo skąd - spadł na mnie okrutny wiatr. Kolana ugięły się pode mną, ale Will podtrzymał mnie pewną ręką. Światło zniknęło równie nagle, jak się pojawiło, gdy tylko Will mnie puścił. Zatoczyłam się do tyłu i klapnęłam na tyłek. Wszystko przede mną było rozmazane, ale mogłabym przysiąc, że dostrzegłam ciemne skrzydła rozłożone szeroko nad moją głową. Kiedy zamrugałam, zobaczyłam tylko niewyraźną postać Willa w miejscu, gdzie wcześniej, jak mi się wydawało, widziałam skrzydła. Czułam się okropnie obolała, jakbym przebiegła kilka kilometrów, ale jednocześnie pełna energii. Powietrze zadrgało od jakiegoś pędu, potem ziemia, aż wreszcie każdy centymetr mojego ciała poczuł mrowienie, jakbym poruszała się sto kilometrów na godzinę, a przecież tkwiłam w miejscu. Przez chwilę powietrze wokół mnie wydawało się lepkie, lepkie i zadymione; zacisnęłam mocno powieki i zaraz otworzyłam oczy, by odzyskać ostrość widzenia. Po chwili się udało. Siedziałam wpatrzona w chodnik, rozcierając czoło. -Ellie! Otrząsnęłam się z oszołomienia i znowu zobaczyłam Willa. Świat wyraźnie pojaśniał, a ja widziałam wszystko
bardzo dokładnie. Zdumiałam się tym, jak dobrze radzę sobie w ciemności - dostrzegałam każdy listek na krzewach sąsiada, każdy szczegół dachu. I wtedy zobaczyłam tego potwora: był podobny do psa, ogromnego psa z gęstą czarną sierścią, który w kłębie mógł mieć półtora metra. Stał na czterech nogach, miał nieproporcjonalnie dużą głowę i pysk pełen paskudnie wyglądających zębów. Jego łapy wielkości podeszew słonia były zakończone pazurami, które mogłyby rozerwać człowieka na pół. Nie bałam się go. Czułam przepływający przeze mnie spokój, a mój umysł błyskawicznie analizował sytuację. Płynęły przez niego dziwne wspomnienia i myśli, które nie należały do mnie: twarze i przemoc, które oglądałam dawno temu, w innych czasach. Potwór skoczył w moim kierunku z wystawionymi pazurami i zamachnął się, lecz Will wyrósł jak spod ziemi między nim a mną. Chwyciwszy bestię za przednią łapę, kopnął ją z całej siły w pierś, tak że wpadła na skrzynkę na listy, roztrzaskując ją w drobny mak. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że w ogóle nie powinnam była tego zobaczyć, a jednak zobaczyłam. Podeszłam do przodu, patrząc, jak potwór wstaje - wydawał przy tym niskie, gniewne pomruki. Wyciągnęłam przed siebie ręce i siłą woli przywołałam broń. Błysnęło migocące światło i w moich dłoniach znalazły się bliźniacze kopesze. Ich wygięte srebrne klingi połyskiwały jasno. Zerknęłam na Willa. Teraz widziałam wyraźnie misterne czarne tatuaże wychodzące spod jego koszuli w dół prawego ramienia. Pamiętałam te piękne symbole wplecione w spiralny wzór, ponieważ widziałam je już wcześniej - innymi oczami, w innym czasie.
Moje myśli były spokojne i przerażająco klarowne. Na moją komendę klingi mieczy eksplodowały białym płomieniem. Oślepiające światło pochłonęło srebrne ostrza i poczułam płynącą przeze mnie moc. Moje dłonie zacisnęły się na chłodnych, jakże znajomych rękojeściach, gdy zapach srebra i starej krwi podrażnił wyostrzone zmysły. Dobrze się czułam z mieczami w dłoniach -jakbym objęła dawną przyjaciółkę. Potwór zaczął mnie okrążać, a z jego gardła płynęły pomruki i nieziemskie syczenie. Jego oczy przypominały wypełnione ciemnością bezdenne doły osadzone głęboko w zdeformowanej strasznej czaszce. Utkwiłam w nich wzrok bez odrobiny strachu czy wahania. Poruszając się razem z bestią, tak by nie znalazła się za mną, rzuciłam jej wyzwanie głosem, który nie wydawał się już mój: - Przyjdź po mnie! Podobny do wilka potwór zaatakował z wyszczerzonymi kłami i wystawionymi pazurami. W ostatniej chwili zdołałam usunąć się na bok, tak że zębiska zacisnęły się na kapturze bluzy zamiast na moim gardle. Bestia szarpnęła za materiał, ciągnąc mnie niebezpiecznie i warcząc, a potem przyciągnęła do siebie łapą, by ugryźć mnie w twarz. Uderzyłam ją łokciem w nos na tyle mocno, że jęknęła i przysiadła na tylnych łapach. Wtedy wymierzyłam z góry cios łokciem w czaszkę i usłyszałam chrzęst, lecz potwór tylko szarpnął mocniej za kaptur, rozrywając materiał. Nieoczekiwanie rzucił mnie na ziemię. Leżąc, spojrzałam w górę. Will trzymał potwora za gardło i napierał na niego mocno łokciem, zmuszając do cofnięcia się. - Teraz! - krzyknął.
Bestia rzuciła się niczym ogromny pitbul i wyrwała z jego uścisku. Moje spojrzenie skupiło się na celu, a umysł wyraźnie dostrzegł szansę. Wstałam szybciej, niż zabiło mi serce, i wepchnęłam ognisty miecz w miękkie gardło potwora i dalej - aż czubek przebił wierzchołek jego czaszki. Łapy ugięły się pod bestią, a jej futro zamigotało i zaraz zapłonęło. Stało się to bardzo szybko. Ogień pochłonął kosiarza i wchłaniał w swoje białe światło, aż wreszcie zniknęła głowa i nie zostało nic poza kupką popiołu widoczną w miejscu, gdzie stała bestia. A potem otoczyły mnie cienie.
4 Rankiem następnego dnia głowa i wszystkie mięśnie bolały mnie tak, jakbym przebiegła maraton w głębokim śniegu na wysokich obcasach. W moim umyśle wciąż kołatały się okruchy nocnego koszmaru. Irytowała mnie obecność w nim Willa, ale jeszcze bardziej niepokoiło to, że tym razem wszystko było o wiele wyraźniejsze i straszniejsze niż w poprzednich koszmarach. Zastanawiałam się, dlaczego wciąż mam na sobie dżinsy i podkoszulek. Za to gdzieś przepadła moja bluza z kapturem. Sprawdziłam w pojemniku z brudną bielizną i w pokoju, ale nigdzie jej nie znalazłam. Jak to się mogło stać? A jeśli wszystko, co wydarzyło się w nocy, nie było snem? Ktoś zapukał do drzwi. - Czy solenizantka już się obudziła? - Mama. - No, Ellie! Wstawaj! Wzięłam prysznic, rozprostowałam uparte fale sprejem do prostowania włosów i włożyłam świeże dżinsy i podkoszulek. Zeszłam do kuchni, gdzie krzątała się mama.
- Usmażyłam naleśniki, bo przecież są twoje urodziny - oznajmiła pogodnym głosem i z promiennym uśmiechem podniosła tacę ze stosem naleśników. -Wiem, że prawie nie tknęłaś wczorajszych, dlatego mam nadzieję, że czujesz się na tyle dobrze, żeby spróbować tych. - Dzięki, mamo - powiedziałam i usiadłam przy blacie. -Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Pocałowała mnie w czubek głowy. - Kocham cię. -Ja też cię kocham. Gdzie tata? Uśmiech na jej twarzy zgasł. - Musiał wcześnie wyjechać. Ma spotkanie w Lansing. Prosił, żebym ci przekazała życzenia. I że cię kocha. Zmusiłam się do uśmiechu przekonana, że tę ostatnią część wymyśliła. Pewnie po prostu wyszedł bez słowa na to swoje spotkanie. Oblicze mamy pojaśniało. - Pomyślałam, że po szkole możemy pojechać po twój prezent. Wiem, że czeka was trudny dzień w związku z wczorajszymi wydarzeniami, ale może właśnie prezent sprawi, że dzisiejszy dzień nie będzie taki straszny. Może być? -Jasne - odpowiedziałam podekscytowana. - Dobrze. W takim razie trochę popracuję, zanim pojedziemy do szkoły. - A wychodząc, mama dodała: - Tylko zjedz coś. Po szkole zajrzymy do salonu i zobaczymy, co tam mają. Byłam wniebowzięta. - Hej, mamo... - Tak, kochanie? - Słyszałaś coś w nocy? - Nie byłam pewna, czego spodziewałam się w odpowiedzi.
Zmarszczyła czoło. - Och, kochanie. Przepraszam za kłótnię z ojcem. Przykro mi, że ją słyszałaś. - Nie, chodziło mi o warczenie, jakby duży pies czy niedźwiedź. Mama popatrzyła na mnie dziwnie, a ja zaczerwieniłam się mocno, ponieważ zdałam sobie sprawę z tego, jak głupio zabrzmiały moje słowa. -A nie był to przypadkiem jeszcze jeden koszmar? - Nie. Nie spałam. Westchnęła i zacisnęła usta. - Może jakieś psy się gryzły? Nic nie słyszałam. Miałabyś więcej spokoju, gdybyś zamykała okno na noc. - Pewnie masz rację. - Domyślałam się, na czym stanie: to był sen, a ja jestem lunatyczką. Kiedy otwierałam szafkę, zjawił się Landon z wazonem pełnym róż. Zamurowało mnie. - Dla mnie? Poważnie? - zapytałam, gapiąc się na cudowny bukiet. -Wszystkiego najlepszego, Ellie. - Pocałował mnie w policzek. Czułam, że w każdej chwili mogę eksplodować od tych słodkości. - Wiem, że dzień jest smutny i tak dalej, ale nie chcę, żeby to zrujnowało twoje urodziny. - Podał mi wazon. - Może to coś zmieni. Objęłam go wolnym ramieniem i uściskałam. - Bardzo ci dziękuję! Taki jesteś dobry. Sprawiłeś, że ten dzień już jest odjazdowy. Uśmiechnął się szerzej. - Lecę do klasy, ale cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Do zobaczenia. - Cześć!
Musiałam usunąć z szafki stare papiery, żeby bezpiecznie wstawić wazon. Chociaż znam Landona od dawna, nigdy wcześniej nie dawał mi kwiatów. Jakie to miłe. Szłam do klasy tanecznym krokiem. Kolejne lekcje mijały mniej więcej tak, jak się spodziewałam. Z samego rana dyrektor wygłosił przez radiowęzeł długie przemówienie o panu Meyerze, a potem swoje powiedziała pani Wright. Pierwsze cztery lekcje były bardzo do siebie podobne. Każdy z nauczycieli powiedział kilka słów, zaimprowizował krótkie zajęcia i zadał pracę domową. Test z matematyki przełożono na przyszły poniedziałek, co bardzo mi odpowiadało, bo nie chciałam pisać go w urodziny. Na trzeciej lekcji (zajęcia praktyczno-techniczne, które - przysięgam - wzięłam tylko po to, żeby poprawić sobie średnią) siedzieliśmy przy stolikach i omawialiśmy projekty na przyszły tydzień. Domyślałam się, że pan Gray nie chce się rozkleić. Nawet idiota zauważyłby, jak popularny był pan Meyer. W przerwie na lancz spotkałam się z przyjaciółmi. Udawaliśmy, że to dzień jak co dzień. Kate, Landon i ja zajęliśmy miejsca tam gdzie zawsze, w kącie z prawej strony przy oknie, które wychodziło na boisko. Dołączyli do nas Evan, Rachel i Chris - ku memu zdziwieniu wszyscy unikali tematu śmierci pana Meyera. Przyjęłam to z ulgą. Po lanczu wpadłam na chwilę do łazienki. Kiedy myłam ręce, coś kazało mi podnieść wzrok i jeszcze raz spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Przerażona przyjrzałam się uważniej prawej stronie twarzy. Coś czarnego - przeplatające się linie - pełzło z mojej głowy wokół prawego oka i dalej przez policzek. Z obrzydzeniem potarłam dłonią skórę, by zetrzeć to coś, lecz linie wciąż się wydłużały i po-
krywały coraz większą część policzka. Tarłam, ale nic nie czułam pod palcami. Czyżby były p o d skórą? Ze łzami w oczach, przerażona, chwyciłam kilka papierowych ręczników i zmoczyłam je. Tarłam nimi z całej siły, lecz gdy opuściłam rękę, linie wciąż widniały na twarzy, a moje oczy przypominały teraz białe bile. Odrzuciłam ręczniki i zaczęłam odsuwać się od lustra, aż oparłam się plecami o kabinę. Zakryłam twarz dłońmi i, zdesperowana, zanurzyłam palce we włosach. Kiedy znowu spojrzałam na swoją twarz w lustrze, zobaczyłam na niej tylko łzy. Nic czarnego. Linie zniknęły, a oczy znowu były normalne. Opłukałam twarz zimną wodą, by nie była tak czerwona, i wzięłam kilka głębokich oddechów. Gdy już poczułam, że mogę wrócić na stołówkę, wypadłam na korytarz. Pragnęłam zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Skręciłam za róg i wpadłam na... Willa. - O Boże! - zawołałam i ledwo powstrzymałam się, żeby go nie trzepnąć. - Aleś mi napędził stracha! Co robisz w mojej szkole? Myślałam, że tu nie chodzisz. -Nerwowym ruchem poprawiłam plecak i wzięłam głęboki oddech. Wtedy zauważyłam czarne spiralne tatuaże na jego umięśnionym ramieniu - dokładnie takie, jakie miał w moim śnie. Gdy tak wpatrywałam się w kręte linie tych dziwnych symboli, przypomniały mi się tamte na mojej twarzy. Jednak te były inne. Jego tatuaże były piękne, przerażająco, nieziemsko piękne. Ich linie wiły się i tańczyły na skórze, dumne i wyzywające. Nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. Will zignorował moje pytanie. - Wszystko w porządku?
Czy słyszał, jak płakałam? Skąd wiedział? Wreszcie udało mi się odwrócić głowę i pozbywszy się swoich myśli, odpowiedziałam stanowczym głosem: - Nic mi nie jest. - Chciałem z tobą porozmawiać. - Był bardzo poważny. Ani cienia wesołości na twarzy. Jego pytające spojrzenie dotknęło mojego wciąż czerwonego policzka. Odruchowo zakryłam go ręką. - O czym? Muszę wracać na stołówkę. - Spróbowałam go obejść, ale zastąpił mi drogę. Po incydencie w łazience nie chciałam wdawać się w żadne inne wariactwa. - Musimy porozmawiać o wczorajszej nocy. Poczułam ucisk w żołądku, a strach, który towarzyszył mi tak niedawno, znowu popłynął zimnym dreszczem przez moje ciało. - Nie wiem, o czym mówisz. Wczorajszą noc spędziłam w domu. Nie mamy o czym... - Nie pamiętasz? - Nachylił się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Znalazł się tak blisko, że tylko jego obejmowałam swoimi zmysłami, które wręcz zanurzyły się w nim. - Co mam pamiętać? To był sen - to m u s i a ł być sen. To nie mogło zdarzyć się naprawdę. Wyobraziłam to sobie, tak samo jak wyobraziłam sobie czarne wzory na mojej twarzy. Położył dłoń na moim ramieniu i pociągnął mnie delikatnie do szafek, kiedy nadeszło kilku uczniów. - A kosiarz? Ten, którego zabiłaś? - zapytał ochrypłym głosem. - C o?! Will, czegoś się naćpał? - Próbowałam się odsunąć, lecz on przytrzymał mnie mocno. - Posłuchaj, nie mam zamiaru dłużej bawić się w te...
- Daj spokój! - warknął. - Musisz zaakceptować to, co się wczoraj wydarzyło, i to, kim jesteś, choćbyś tego nie chciała. Nic nie pomoże udawanie, że to sen albo że jestem niespełna rozumu. To tylko pogorszy sprawę. - Nie wiem, o czym mówisz - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Nie chciałam znowu się rozpłakać. Will wziął głęboki oddech i zaczął mówić powoli: - Posłuchaj, czuję się okropnie i nie chcę cię przestraszyć. .. - Świetnie ci to idzie! - Wysłuchaj mnie tylko i zaraz sobie pójdę. Dobrze? Przyglądałam mu się i widziałam, że jest bardzo poważny. Uznałam, że mogę spełnić jego prośbę. - W porządku. Mówił powoli, lecz z taką intensywnością, że jeszcze bardziej mnie przestraszył. - To, co widziałaś wczoraj w nocy - z czym walczył a ś - to był kosiarz. Ale zapomnij o kościotrupach w długiej szacie i z kosą. Te są prawdziwe. Nie potrzebują kosy, ponieważ za broń służą im zęby i pazury. One zj a d aj ą ludzi. Pożerają ciało, a duszę wloką do piekła. Twój nauczyciel, Frank Meyer, został zamordowany i pożarty przez taką samą istotę, jaką ty zabiłaś wczoraj. Jesteś Prełiatorem, jedynym na świecie śmiertelnikiem, który ma moc, by z nimi walczyć. Aja jestem twoim Stróżem, twoim ochroniarzem, zaprzysiężonym, by cię bronić. Tymczasem ty strasznie utrudniasz mi pracę. Wpatrywałam się w niego długą chwilę, nie mogąc się zdecydować, co powiedzieć. Ostatecznie wybrałam łatwe rozwiązanie. - Kompletnie ci odbiło.
- Cholera! - Will, zdesperowany, wyrzucił w górę ręce. - Co za absurd! Nie rozumiem, dlaczego nie pamiętasz. Wczoraj uaktywniłem twoją moc. Obudziłaś się i weszłaś do Mroczni z własnej woli, a potem zabiłaś kosiarza. Dlaczego teraz tego nie pamiętasz? - Cofnął się o krok i położył sobie dłoń na głowie. Mówił szybko, wyraźnie zmartwiony: - Może dlatego, że upłynęło zbyt dużo czasu. Wcześniej cykle dzieliła tylko osiemnastoletnia przerwa. Twoja dusza zbyt długo pozostawała w uśpieniu. Teraz ja się cofnęłam. Przesuwałam dłonią po ścianie, kompletnie zagubiona. Moje spojrzenie padło na metalowy łańcuszek na szyi Willa; ginął pod jego koszulą. Oczyma wyobraźni zobaczyłam na końcu coś błyszczącego - coś w kształcie plusa. To było jak deja vu, wspomnienie, o którego istnieniu nie wiedziałam. Czy to w ogóle ma jakiś sens? - A jeśli się zastanawiasz, gdzie podziała się twoja bluza, to sprawdź w koszu na śmieci. Przykro mi, ale jest podarta. - Podarta? -Jakieś problemy, panno Monroe? - Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą jednego z wicedyrektorów, pana Ab-bota, który spoglądał to na mnie, to na Willa. - Kim jest ten młody człowiek? - zapytał dyrektor, który od razu zorientował się, że chłopak nie jest uczniem naszego liceum. Podejrzliwe spojrzenie zatrzymało się na ramieniu Willa pokrytym tatuażem. W mniemaniu pana Abbota z pewnością była to wizytówka młodocianego przestępcy. -Jestem przyjacielem Ellie - rzekł Will. - Wpadłem tylko, żeby przynieść jej zeszyt, który zostawiła u mnie w domu.
Pan Abbot posłał mi pytające spojrzenie. - To prawda? - Tak. Wszystko w porządku. - Nie wiem, dlaczego kryłam Willa. Może jego szaleństwo udzieliło mi się jak przeziębienie albo i coś gorszego. Pan Abbot odwrócił się do Willa. - Młody człowieku, muszę prosić cię o opuszczenie terenu szkoły. Wyświadczyłeś Ellie przysługę, ale ponieważ nie jesteś uczniem naszej szkoły i nie pobrałeś przepustki dla gości, musisz opuścić budynek. -Jasne - odrzekł Will grzecznym tonem. - Pożegnam się tylko i już mnie nie ma. - Mówiąc to, patrzył panu Abbotowi prosto w oczy. Dyrektor zrobił dziwną minę, po czym odwrócił się i odszedł. - Ellie, porozmawiasz ze mną po szkole? - poprosił Will. - Nic z tego - odpowiedziałam i odwróciłam się do niego tyłem. Obszedł mnie i stanął przede mną. - Inaczej nie będziesz wiedziała, jak przywołać miecze, i nie będziesz mogła się bronić. Poczułam zimny dreszcz, kiedy tak patrzył mi prosto w oczy i mówił ściszonym, natrętnym głosem. - Grozisz mi? - zapytałam ostrożnie. Wyraz jego twarzy się nie zmienił. - Przyjdę po ciebie. Dreszcz przeszedł w brutalne ukłucie strachu. Czułam, jak moje serce przyspiesza, a twarz czerwienieje. - Teraz, gdy obudziłem twoją moc, stałaś się łatwym celem dla kosiarzy. Jesteś niemal bezbronna i dlatego zaatakują.
- Posłuchaj, jeśli mnie nie zostawisz, to zacznę wrzeszczeć i ochrona sprowadzi policję. Przyglądał mi się długą chwilę. Zacisnął szczęki i ssał górną wargę, dając wyraz swojej frustracji. - Niekiedy potrzebujesz trochę czasu, by wróciła ci pamięć, ale nigdy nie było aż tak źle. Wiem, że masz koszmary. Zawsze cię dręczą, kiedy już możesz stawić czoło temu, kim naprawdę jesteś. Oczywiście, ostatni raz widziałem cię — tę p r a w d z i w ą - no, ponad czterdzieści lat temu. Nie było cię przez dwadzieścia osiem lat. Moje gardło zacisnęło się niebezpiecznie. Will obdarzył mnie tym swoim czarującym uśmiechem, lecz tym razem było w nim coś innego, coś tajemniczego. - A tak przy okazji - wszystkiego najlepszego. Przepraszam, że nie złożyłem ci życzeń wczoraj, ale zemdlałaś, zanim zdążyłem to zrobić. Mam dla ciebie prezent. - Wyjął coś z kieszeni i podsunął mi rozłożoną dłoń. Leżał na niej wisiorek: para białych skrzydeł na złotym łańcuszku. Był prześliczny, nieziemski, a skrzydła tak białe, że aż migotały, rozjarzone światłem. Kiedy zamrugałam, migotanie ustało. - Co to jest? - zapytałam, patrząc z podziwem. - Zawsze należał do ciebie - odpowiedział Will, po czym podniósł moją rękę i położył na niej naszyjnik. -Jeszcze zanim cię poznałem. Nie wyciera się i nie matowieje. Jest zawsze taki sam. Nigdy się nie zmienia, nawet wtedy, gdy los tyle zabiera... Delikatnie zacisnął moje palce na prezencie, a jego ciepła dłoń pozostała na mojej odrobinę za długo. - Niebawem się spotkamy. - Potem odwrócił się i odszedł.
Rozchyliłam palce i wpatrywałam się w cudowny naszyjnik. Dotknęłam skrzydeł, ale nie potrafiłam powiedzieć, z czego są zrobione. Ich powierzchnia była gładka i rozświetlona, jakby wykonano je z masy perłowej albo z czegoś jeszcze cenniejszego. Piękno wisiorka wyciszyło mnie, zagłębiłam się w dziwnym transie: z zakamarków umysłu wynurzyły się szepty wspomnień, które nie mogły być moimi wspomnieniami. Odległe obrazy twarzy Willa, czających się w ciemności kosiarzy, mnie biegnącej alejkami i przez las, naszyjnika w moim ręku. Rzeczy, których nie powinnam była pamiętać, a jednak pamiętałam. Potrząsnęłam głową i schowałam naszyjnik do torebki. Ponad czterdzieści lat? Oparta plecami o szafkę potarłam twarz dłońmi. Dlaczego Will tak się do mnie przyczepił? Sprawiał wrażenie kogoś przeświadczonego o tym, że jestem jakąś superbohaterką, a to przecież największe wariactwo, jakie kiedykolwiek słyszałam. Jakby tego było mało, powiedział, że niebawem się spotkamy. Chociaż nie znałam go dobrze, coś mi podpowiadało, że dotrzyma obietnicy. Wróciłam do przyjaciół i starałam się zapomnieć o wszystkim, ale bezskutecznie. Czwarta lekcja minęła bez większych ekscesów, poza tym że Kate przeszkadzała mi przy omawianiu prac na ten tydzień. Ciągle mówiła o zakupach ciuchów na sobotnią imprezę. Na szczęście były to jedne z dwóch zajęć, na które z nią chodziłam, tak więc na późniejszych lekcjach już było lepiej. Na historii Europy zrobiło się odrobinę ciekawiej - lubię historię. Łatwo mi wchodziła do głowy, w przeciwieństwie do ekonomii.
Siedziałam w ławce, nie zwracając uwagi na chłopaka obok, który dłubał coś przy twarzy, zamyślony, i nie wiedzieć kiedy powróciłam myślami do wydarzeń z nocy. Spróbowałam przypomnieć sobie tamtą straszną istotę, którą Will nazwał kosiarzem. Szczerzący kły potwór o martwym spojrzeniu patrzył teraz na mnie z moich wspomnień, przyczajony, gotowy do ataku. Skąd w tych snach takie okropieństwa? Potarłam dłońmi ramiona na wspomnienie dotyku jego sierści. Nigdy wcześniej koszmar nie wydawał mi się taki prawdziwy: w mojej głowie, na skórze i w sercu. Na chwilę przyjęłam, że Will mówił prawdę. Jeśli rzeczywiście byłam tym Preliatorem, jak powiedział, to tamte potwory, kosiarze, istniały naprawdę. Co miał na myśli, gdy mówił, że nie było mnie przez dwadzieścia osiem lat? Czułam się zupełnie zdezorientowana. Już sama próba zrozumienia Willa mogła doprowadzić człowieka do szaleństwa. Przypomniałam sobie też, jak dziwił się, że nic nie pamiętam. Pewnie, że nie, bo nic się nie wydarzyło - to był tylko zły sen, a Will to świrus. Tylko skąd znał tyle szczegółów dotyczących mojego koszmaru? Znowu wspomniał o tej „mroczni", cokolwiek to jest. I te jego tatuaże... Nie widziałam ich podczas naszego spotkania poprzedniego dnia. Po raz pierwszy zobaczyłam je w moim śnie. Will dotknął mnie, a ja nagle zmieniłam się w kogoś innego, kto ma moc, w kogoś groźnego. To też mnie przestraszyło i nie dawało spokoju. Wyjęłam z torebki wisiorek ze skrzydłami i jeszcze raz przesunęłam palcem po jego delikatnej krawędzi. P r z y p o m n i j sobie. Zacisnęłam mocno powieki a potem palcami ścisnęłam naszyjnik. Przypomnij sobie,
przypomnij. Ale c o miałam sobie przypomnieć? Otworzyłam oczy i spojrzałam na mój zeszyt od historii, żałując, że notatki dotyczą historii Karola Wielkiego, a nie mojej. Wydarzenia z ostatniej nocy wciąż powracały w moim umyśle niczym sceny z horroru: skradający się w ciemności kosiarz i ja, walcząca tymi dziwnymi płonącymi mieczami. Tyle krwi... W którymś momencie moje widzenie się rozmyło. Zamrugałam gwałtownie i skierowałam wzrok na podłogę, by nie widzieć jasnego światła klasy. Poczułam przenikliwy chłód i zadrżałam. Podłoga rozmazała się, a moja ławka i twarze dookoła zniknęły. Pozostałam sama w ciemności, klęcząca w śniegu. Wstałam i rozejrzałam się. Zobaczyłam gęsty mroczny las wyrastający tuż przede mną i poczułam na twarzy kąsanie lodowatego wiatru. Mój wzrok padł na krwawy ślad ciągnący się na śniegu przede mną, gdy szłam przez Mrocznię. Wiedziałam, że kosiarz musi być gdzieś niedaleko. Zabrał już prawie sto ludzkich istnień w tym biednym regionie Gevaudan iv południowej Francji. Dragoni wysłani przez francuskiego króla niczego nie znaleźli i pozostawili po sobie liczne ścierwa niewinnych wilków. Kosiarz łupin był bardziej przebiegły i bardziej wygłodniały niż wilki, co czyniło go też o wiele bardziej niebezpiecznym. Żołnierze nie moglipołować'na coś, czego nie widzieli i co było sprytniejsze od nich. Nagle wyczulam go - mrowienie najciemniejszej mocy przetoczyło się w głębi ziemi pod śniegiem i popełzło po mojej skórze. Coś ciemnego śmignęło na prawo ode mnie. A zaraz potem po drugiej stronie. Krążył wokół.
Nienawidziłam, kiedy na mnie polowali. Trzymałam w pogotowiu miecze. Ich płomienie nie topiły śniegu - anielski ogień palił tylko zło, a wszystko inne pozostawiał nietknięte. Gdzieś przede mną zaskrzypiały na śniegu kroki. Kosiarz zdecydoiuał się wreszcie pokazać. Podszedł bliżej, żebym mogła mu się przyjrzeć. Jego obnażone zęby błyskały zapowiedzią śmierci, a czarna sierść lśniła, zmoczona ciemnobrązową cieczą. Krew. Nie wiedziałam czyja. -Jesteś głupcem, skoro na mnie polujesz, Preliatorze. - Słowa wychodziły z podobnych do wilczych szczęk, które nigdy nie powinny mówić ludzkim językiem. - To moje terytorium. Dusze z tej okolicy będą należeć do mnie. W tym lesie spotkasz swój koniec. Wykrzywiłam usta w szyderczym grymasie i mocniej zacisnęłam dłonie na rękojeściach mieczy. - Możliwe, ale zanim umrę, dopilnuję, żebyś i ty nie wyszedł z lasu żywy. Taką cenę zapłacisz za to, że przelałeś tyle krwi. Kosiarz uniósł głowę, a w jego oczach pojawił się błysk zaciekawienia. - A jaką cenę ty zapłacisz? Za wszystką krew, którą przelałaś? - To mój obowiązek. - Samotność, jak sądzę - mówił dalej, nie zważając na moje słowa. Jego bardzo niski glos wdzierał się boleśnie do mych uszu. - Przestań wpychać się do mojego umysłu i wałcz, Holger. Kosiarz opuścił głowę, a jego wilczy pysk jakby się uśmiechnął. Oczy bestii były prawie niewidoczne pośród czarnej sierści uwidaczniały się głównie wtedy, gdy odbijał się w nich anielski ogień. - Znasz moje imię. - Wiem o tobie o wiele więcej.
- A czy ta wiedza sprawia, że bardziej się mnie boisz? -zapytał z przerażającą nadzieją w głosie. Był stary - starszy i potężniejszy niż większość kosiarzy, z którymi wałczyłam w ostatnich łatach. Trzysta łat to z pewnością powód do dumy. - Ucieszyłbyś się, gdyby tak było, prawda? - Tak, bardzo - odparł Holger, wystawiając ogromny jęzor. - A gdzie twój Strażnik, Preliatorze? - Niedaleko. - To nie miało znaczenia. Sama musiałam go zniszczyć, żeby nie zabierał już więcej dusz do piekła. - W takim razie los mi sprzyja. Zaatakował z wyszczerzonymi kłami i wyciągniętymi pazurami. Uskoczyłam, a on wylądował z boku, śłizgając się na śniegu i wzbijając tuman iskrzących się kryształków. Przyskoczył do mnie jeszcze raz, a wtedy ja zanurkowałam za drzewo. Wpadł na pień z taką siłą, że wybił w nim dziurę i strząsnął z konarów większość śniegu. Ryknął rozwścieczony, aż drzewa dookoła zadrżały, rażone siłą jego energii. Moc kosiarza eksplodowała - uderzył łapą w pień, mocno wbijając pazury. Drzewo jęknęło i przewróciło się z hukiem; ledwie zdążyłam odskoczyć. Mnie się udało, ale pień przygniótł jeden z moich mieczy, i jego płomień zgasł. Pociągnąłem mocno za rękojeść, lecz klinga nawet nie drgnęła. Holger wszedł na zwałone drzewo i jego obnażony pysk znalazł się tuż przed moją twarzą. Klapnął zębami i machnął gniewnie grubym ogonem, a potem przyczaił się do skoku, lecz potężne uderzenie w czaszkę strąciło go z pnia. Na widok Wiłła moje serce zabiło szybciej. Jeszcze raz grzmotnął kosiarza w głowę, wgniatając go w ziemię. Obejrzał się na mnie i krzyknął: - Twój miecz! Skinęłam głową i znów pociągnęłam za rękojeść kopesza, mocno zapierając się nogą o pień, i wreszcie miecz wysunął
się spod drzewa. Klinga eksplodowała anielskim ogniem. Zdążyłam się odwrócić, by zobaczyć, że Holger znowu atakuje. Kłapnął szczęką, ale wykręciłam tułów i kosiarz zacisnął zęby na śniegu. Zdesperowana wydałam okrzyk i zamachnęłam się z całej siły. Klinga weszła głęboko w szyję bestii, której ciało wybuchło płomieniami. Głowa Hołgera oderwała się od reszty ciała i spadła mi na twarz. Wydałam stłumiony okrzyk i wtedy krzesło wysunęło się spode mnie. Walnęłam tyłkiem o kamienną podłogę, a krzesło przewróciło się z hukiem. Wszyscy dookoła mnie milczeli, zbyt zszokowani, żeby się roześmiać, a ja bałam się podnieść wzrok. Czułam gorąco obejmujące całe moje ciało. O Boże, o Boże... Siedziałam na podłodze z twarzą zakrytą dłońmi, potwornie zawstydzona. - O kurczę, Ellie, nic ci nie jest? - zapytał mój sąsiad z ławki. Spojrzałam na jego twarz zawieszoną nade mną. - Krzesło... się wysunęło.
5 Pozostała część dnia minęła już bez incydentów. „Żadnych więcej dziennych koszmarów" - postanowiłam. Wystarczająco okropne były te nocne, nie chciałam przeżywać ich jeszcze na jawie. Wciąż miałam w pamięci doświadczenie z lekcji historii, które kłuło jak skaleczenie; wieści szybko się rozniosły po szkole, tak więc jeszcze przed ostatnią lekcją zyskałam opinię dzidzi, która wylądowała na podłodze podczas zajęć. Będę musiała się wyprowadzić. Chyba na Alaskę. Wreszcie lekcje się skończyły i szybko poszłam do mojej szafki. Tylko chwilę rozmawiałam z Kate i Lan-donem, ponieważ miałam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład takie jak zakup samochodu. I moje koszmary ożywające na jawie. Bez większego przekonania umówiłam się z Kate na sobotę w centrum handlowym, żeby kupić coś do ubrania na imprezę, tak jak zaplanowałyśmy wcześniej na matmie. Potem pożegnałam się szybko i jeszcze raz podziękowawszy Landonowi za kwiaty, poszłam z wazonem na spotkanie mamy.
Wydawała się równie podekscytowana jak ja. - Kochanie, od kogo te kwiaty? - Od Landona - odpowiedziałam, wąchając róże. - No, to bardzo ładnie z jego strony. - Chyba chce się zrewanżować za te kulki, które ładował mi w twarz albo wciskał za koszulę przez te wszystkie lata. Skinęła powoli głową i uniosła brew. - Skoro tak twierdzisz. Pojechałyśmy do salonu samochodowego, który znajdował się zaledwie kilka kilometrów od szkoły, i obejrzałyśmy prawie wszystkie samochody, jakie mieli. Chciałam sedana, tak więc przejechałyśmy się kilkoma w towarzystwie uśmiechniętej biuściastej sprzedawczyni. Ostatecznie zakochałam się w małym białym audi z czarną tapicerką. Miało bardziej sportowy charakter niż inne samochody i wydawało się idealne dla mnie. Gdy już mama załatwiła wszystkie formalności, wskoczyłam za kierownicę mojego urodzinowego prezentu. Pogładziłam gładką, chłodną skórę tapicerki i wtuliłam się w siedzenie. Mama wsadziła głowę przez okno i uśmiechnęła się do mnie. - Nazwę je Perełka - powiedziałam. - Perełka? - zdziwiła się mama. - Tak. Jemu już się to spodobało. - Przesunęłam palcem po pokrytej skórą kierownicy. - To może wrócisz do domu swoim nowym samochodem? - Tak! - niemal wrzasnęłam. - Tylko nie zapomnij podziękować tacie. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się szeroko.
Audi płynęło po górzystych ulicach jak marzenie. W górę i w dół, w lewo i w prawo, prowadziło się gła-dziutko, bez najmniejszego wysiłku, a ja miałam nad nim całkowitą kontrolę. Czułam się nieziemsko. Nie wiem, skąd to doznanie, czy to ekscytacja pierwszym samochodem, czy perspektywa imprezy, ale tryskałam energią. Byłam i n n a . Czułam się d o b r z e . Zniknęły wszelkie dolegliwości, z jakimi obudziłam się rano. Kiedy zaparkowałam na podjeździe za samochodem mamy, przypadkiem zerknęłam na skrzynkę pocztową naszego sąsiada, a właściwie na jej fragmenty ułożone w mały stos. Pan Ashton zbierał z trawnika drewniane resztki i kawałki betonu. W mojej głowie pojawiło się wyraźne wspomnienie z nocy i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wysiadałam z samochodu tak oszołomiona, że musiałam się oprzeć o drzwi. Zauważyłam na jezdni nierówną dziurę. - To się stało w nocy - powiedziała mama. - Może kierowca wjechał w odkryty otwór ściekowy, a potem uderzył w krawężnik i w skrzynkę pana Ashtona. Mają przyjechać jutro i zabezpieczyć kratkę. Dziwne, bo takie rzeczy raczej nie zdarzają się wiosną. Wciąż stałam oparta o samochód, a mój oddech był długi, lecz nieprzyjemnie płytki. - Może to właśnie słyszałaś w nocy? - spytała mama. -Wspominałaś o jakimś hałasie. Patrzyłam, jak pan Ashton wrzuca kawałki drewna i betonu do taczki i odjeżdża nią za dom. - Możliwe. Pobiegłam do mojego pokoju i wyrzuciłam wszystko z kosza na śmieci. Will na pewno się mylił. Niemożliwe, żeby tam była. Ale oto pośrodku pogniecionych papie-
rów, chusteczek higienicznych i opakowań po słodyczach leżała moja bluza. Podniosłam ją ostrożnie za kaptur dwoma palcami. Była podarta i sztywna od czegoś gęstego, co zaschło na materiale, a na rękawach i z przodu widać było ciemne krople. Cuchnęła kwaśną psią śliną i zaschniętą krwią. Doszłam jakoś do łazienki i zwymiotowałam do muszli. O siódmej zadzwoniła Kate, żebyśmy się spotkały w Starbucksie. Każdy powód był dobry, by wyjść z domu i przejechać się samochodem. Wychodząc, powąchałam róże na mojej toaletce. Starałam się nie myśleć o cuchnącym odkryciu w koszu. Powiedziałam mamie, dokąd jadę, i bez większych problemów dostałam pozwolenie. Kiedy zajechałam na miejsce, Kate stała przy swoim aucie razem z Landonem i Chrisem. Zapiszczała głośno na widok mojego audi. - Ach! - wrzasnęła. - Jest takie śliczniutkie! - Dziękuję ci! - odpowiedziałam rozpromieniona. -Nazwałam je Perełka. Czy to nie jest dla niego idealne imię? - O mój Boże, tak! - Kate wsunęła głowę przez okno od strony kierowcy. - Mój Rubinek już chce się z nią zaprzyjaźnić. - Miała na myśli swoje czerwone bmw. - Ach, wy bogate dziewczyny i te wasze głupie imiona dla samochodów - powiedział Chris, oglądając auto. - A4, w porzo. Pościgasz się z moim 370Z. Roześmiałam się. - Nic z tego. Chcę jeszcze trochę pożyć. A poza tym po co miałbyś zawracać sobie głowę? Zmiótłbyś mnie z drogi tym swoim nissankiem.
- No dobra - powiedział i odwrócił się do Kate. - To pojadę E90. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i otworzyła szeroko oczy. - Możesz sobie pomarzyć. - Moje panie, przy was te samochody się marnują -powiedział Landon, zajęty sprawdzaniem moich opon. - Będzie do bani, jak pójdziemy do college'u i zostawimy bryki w domu. - Kate wydęła usta. -Wysłałaś już papiery? - zapytałam. - Tak. A ty nie? Skrzywiłam się. Moje oceny nie były najgorsze, ale postępów też nie robiłam. -Jeszcze nie. - No to wysyłaj, bo nie będą trzymać ci miejsca. Postanowiłam, że zabiorę się do tego w przyszłym tygodniu. Wszyscy zamierzaliśmy iść do tego samego college'u. Oczywiście, w wieku sześciu lat chciałam iść na Harvard, ale z czasem nauczyłam się patrzeć trzeźwo na pewne sprawy. Gdy już chłopaki obejrzały moje audi od rury wydechowej po kratkę chłodnicy, weszliśmy do kawiarni. Kate kupiła mi cappuccino, taki prezent urodzinowy; gadaliśmy i żartowaliśmy, a ja popijałam kawę. Byłam szczęśliwa, że mogę nie myśleć o dziwnych wydarzeniach ostatnich kilku dni. W tej chwili martwiłam się tylko tym, żeby nie oblać się kawą i utrzymać Landona w odpowiedniej odległości. Obserwując go kątem oka, miałam wrażenie, że systematycznie przysuwa się do mnie. Nie cierpię na klaustrofobię, ale czułam, że to może się zmienić, jeśli przysunie się jeszcze bliżej.
- To co oglądamy jutro? - zapytał Chris, zbierając językiem bitą śmietanę ze swojej kawy. W piątkowe wieczory chodziliśmy całą paczką do kina, był to nasz wieczór filmowy. Niezmienny rytuał. Wzruszyłam ramionami. - Nie wiem, a co grają? - W zeszłym tygodniu wszedł ten film o duchach -odezwała się Kate. - Ech - skrzywiłam się. Miałam dość strasznych momentów z ostatnich dwudziestu czterech godzin mojego życia. - To może kino akcji? - zaproponował Landon. Wybraliśmy film o płatnym mordercy. Nie zależało nam, żeby koniecznie oglądać filmy nominowane do Oscara. Chodziło o to, żeby miło spędzić wieczór. Do diabła tam! Nagle przypomniałam sobie o wypracowaniu z literatury. Zacisnęłam zęby. - Kurczę, muszę zabrać się do tego wypracowania. -Już? - jęknęła Kate. - Daj spokój, Eli. - Landon uśmiechnął się głupio. -Jaki jest sens pić wieczorem kawę, skoro wiesz, że i tak zaśniesz? Pacnęłam go w ramię. - Twoja pokrętna logika w niczym mi nie pomaga. W przeciwieństwie do tego cappuccino. - Dobra - rzuciła Kate i machnęła ręką. - Jesteś beznadziejna. Spadaj. - Nie powinnaś tak do mnie mówić w moje urodziny odpowiedziałam z uśmiechem. -Wszystkiego najlepszego! - poprawiła się. - Dzięki, przyjaciółko.
Zebrałam torebkę i kubek z kawą. Po powrocie do domu poszłam od razu na górę, ale uzmysłowiłam sobie, że zostawiłam książkę i zeszyt do literatury w szkolnej szafce. Zaklęłam głośno i klapnęłam ciężko na łóżko. - Cholera, i co mam robić? - rzuciłam pytanie w powietrze. Wbiłam wzrok w plecak, zła, że nie ma w nim tego, czego potrzebuję. Wiedziałam, że jeśli teraz nie zabiorę się do wypracowania, to nigdy go nie napiszę. Potem będę zajęta imprezą. Musiałam pojechać do szkoły. Zerknęłam na zegar. Była prawie dziewiąta, ale wiedziałam, że szkoła jest otwarta - trwały jeszcze zajęcia dla dorosłych. A nawet jeśli nie była, to miałam pretekst, żeby się znowu przejechać. W krytycznych momentach potrafiłam wykrzesać z siebie trochę optymizmu. Zabrałam plecak, torebkę, cappuccino i komórkę i pojechałam do szkoły. Teren był słabo oświetlony, a na parkingu dla uczniów na tyłach budynku stały tylko dwa samochody. Lampy rzucały bladopomarańczowe plamy światła i właśnie w jednej z nich zaparkowałam, uznawszy, że w takim miejscu jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś stuknie mnie w głowę. Wejście, którym zwykle rano wchodziłam do szkoły, było zamknięte, tak więc obeszłam budynek, aż znalazłam inne. Przywitałam się skinieniem głowy z woźnym, który uśmiechnął się do mnie uprzejmie, zamiatając podłogę ze słuchawkami mp3 w uszach. Szłam skąpanym w półmroku korytarzem, wsłuchana w echo swoich kroków. Zdumiałam się, jak strasznym miejscem jest szkoła o tej porze. Popędziłam do swojej szafki, zabrałam potrzebne rzeczy, wpakowałam je do plecaka i szybko wybiegłam na zewnątrz. Wydało
mi się, że na parkingu jest ciemniej niż zaledwie kilka minut temu. Latarnia przy moim samochodzie zamrugała i zamruczała. Coś szarpnęło całym moim ciałem, a potem obraz wszystkiego się rozmył. Z trudem stawiałam kroki. Spojrzałam na swoje ręce, by zobaczyć, co mnie powstrzymuje. Świat, nie tylko powietrze, lecz wszystko inne, rozciągał się i roztapiał, jakbym przechodziła przez rozciągliwą ścianę. Zrobiłam jeszcze jeden krok, aż nagle poczułam lekkość i zobaczyłam czarny dym, który owinął się wokół moich kończyn i odpłynął, a ja znowu ujrzałam świat takim, jakim był. Gdzieś w połowie parkingu usłyszałam wyraźne -i jakże mi znajome - warczenie. - O Boże - wyszeptałam i zatrzymałam się przestraszona. Po kilku okrutnie długich sekundach usłyszałam ten sam odgłos płynący z ciemności. Ruszyłam szybko przed siebie, nerwowo szukając w kieszeni kluczyków. Zza moich pleców dochodziło dudnienie, lecz byłam zbyt przerażona, by się obejrzeć. Naciskałam kluczyk, bezskutecznie próbując odblokować zamek, aż wreszcie wpadłam na drzwi samochodu. Kątem oka dostrzegłam coś ogromnego i ciemnego; krzyknęłam i zrobiłam unik, gdy ogromna łapa spadła na przedni błotnik mojego nowiutkiego samochodu i przeorała go pazurami. Przewróciłam się, wylewając kawę i gubiąc plecak, po czym spojrzałam do góry, by zobaczyć, kto mnie zaatakował: kosiarz, wielki jak moje audi, stał nade mną z łapą opartą o zderzak. Patrzył na mnie, dysząc ciężko, a ja patrzyłam na niego, schowana w jego cieniu. Gę-
sta czarna sierść bestii połyskiwała w żółtym świetle latarni paskudnym odcieniem węgla drzewnego. Kosiarz miał postać wilka, tak samo jak te z mojego snu na jawie i z wcześniejszego koszmaru. - Znalazłem cię, Preliatorze - przemówił niskim, ochrypłym, a jednak dziwnie kobiecym głosem. - Teraz jesteś m o j a . Wyszczerzył zęby i kłapnął szczęką. Krzyknęłam i zasłoniłam twarz dłońmi, na co odpowiedział salwą śmiechu, dusząc mnie swoim oddechem. Za nim pojawił się jakiś cień i zobaczyłam, jak kosiarz poszybował nad moim audi. Wylądował na chodniku po drugiej stronie samochodu, ślizgając się po nim pazurami, po których zostały białe rysy. Opuściłam ręce i zobaczyłam przed sobą Willa. Skóra na jego prawym ramieniu pod tatuażami jarzyła się w świetle latarni. -Jesteś ranna? - zapytał i wyciągnął do mnie rękę. Trzymając się jego dłoni, dźwignęłam się na nogi, wciąż oszołomiona. - Cappuccino... To pewnie przez kawę... Niespodziewanie Will chwycił mnie za ramię i przycisnął do drzwi samochodu. Patrząc mi prosto w oczy, powiedział: - Otrząśnij się z tego, Ellie! Zaprzeczając wszystkiemu, nie odpędzisz kosiarza! - Nie mogę! Ja... - Przestań powtarzać, że nie możesz! M o ż e s z ! Musisz walczyć! Obróciłam się błyskawicznie i wpadłam na Willa, spodziewając się napastnika, który zniknął. Chwyciłam Willa za koszulę, przerażona, i przysunęłam się do niego cała drżąca. Rozglądałam się za kosiarzem.
- Puść ją, Stróżu! - Głos kosiarza płynął nie wiadomo skąd. Krzyknęłam przez ściśnięte gardło, a kiedy podniosłam głowę, ujrzałam potwora przycupniętego na dachu mojego audi. Z jego pyska toczyła się gęsta ślina, która spływała po oknie od strony kierowcy. - Och, biedaczka! - zawarczał jękliwie. - Drży cała. 0 co chodzi, dziewczynko? Miałaś być istnym koszmarem, a ja widzę beczące jagnię. Nawet nie potrzeba En-shiego. Sam cię zabiję. Przerażona próbowałam się wycofać, lecz Will przytrzymał mnie za ramię. -Jeszcze raz! - zawołał i przycisnął dłoń do mojego czoła, już drugi raz w ciągu dwóch dni. Znowu poczułam uderzenie, tym razem silniejsze, i po raz kolejny oślepiło mnie białe światło. Cały świat zatrząsł się i zawirował, a ja miałam wrażenie, że znalazłam się w oku cyklonu. Poczułam dziwny powiew wiatru, który pociągnął moje włosy i całą mnie ku niebu. Zacisnęłam mocno powieki i zebrałam się w sobie. Will puścił mnie, a ja zatoczyłam się do tyłu; przytrzymał mnie i przyciągnął do siebie. Jeszcze przez chwilę byłam oszołomiona, ale potem odzyskałam siły na tyle, by stanąć pewnie na nogach - dopiero wtedy puścił mnie na dobre. Kiedy otworzyłam oczy, przywołałam miecze, których rękojeści natychmiast pojawiły się w moich dłoniach, a potem zaraz wyrosły z nich klingi. Lekkie poruszenie w mojej piersi spowodowało pojawienie się płomieni -jakby zapaliły się tylko siłą mojej woli. Poczułam płynącą przeze mnie moc, a niesamowita pełzająca jak pająk energia kosiarza uderzyła w moją twarz niczym żar
buchającego ognia. Czułam - i widziałam - moc Willa, który stał przy mnie. Taki mroczny i piękny. -Jestem gotowa - powiedziałam. Kosiarz wyszczerzył kły i zeskoczył z samochodu, a wtedy ziemia zadrżała. Nie czekałam, aż zaatakuje. Ugięłam kolana, dłonie zacisnęłam na rękojeściach mieczy i wydałam głośny okrzyk. Moja moc eksplodowała, ogłuszając mnie na chwilę wypłynęła ze mnie z siłą wybuchu, niczym czarny, zmącony białymi smugami dym; wstrząsnęła wszystkim jak trzęsienie ziemi. Uderzyła w kosiarza i mój samochód na tyle mocno, że przesunął się o kilka metrów. Ogłuszona dzwonieniem w uszach patrzyłam, jak kosiarz zbiera się w sobie. Jego puste oczy przypominały obsydian. Zaatakowałam z mieczami uniesionymi wysoko nad głową. Zebrawszy w sobie całą moc, wyskoczyłam w górę i obróciłam tułów, uderzając stopą w szczękę kosiarza. Gdy opadłam na chodnik, ognistą klingą zadałam cios w jego łopatki. Zrobił unik i kłapnął szczęką, zaledwie muskając zębami moje ramię. Naparł głową i przycisnął mnie do słupa latarni, której klosz, pogruchotany od wstrząsu, posypał się na mnie. Latarnia zgasła. Leżąc, usiłowałam odzyskać ostrość widzenia. Spojrzałam na skaleczenia od szkła i zębów kosiarza na moim ramieniu. Gdy starłam krew, zobaczyłam, że rany goją się błyskawicznie. Jakby ktoś pozszywał je niewidzialną nicią, tak że pozostały tylko smugi krwi. Podniosłam wzrok i ujrzałam, że kosiarz znowu się zbliża. Jego szczęka zagrzechotała i kości, które wcześniej pogruchotałam, wróciły na swoje miejsce. - Smaczna jesteś, Preliatorze - warknął i kłapnął szczękami. Chyba jeszcze cię popróbuję.
Chwyciłam za jeden z moich mieczy i zaatakowałam. Kosiarz, widząc to, zamachnął się na moją twarz, aż odrzuciło mi głowę w bok. Zacisnąwszy zęby, odchyliłam ramię i z całej siły uderzyłam go pięścią w szczękę. Tym razem nie złamała się, a oderwała od jego czaszki i opadła na chodnik w mgiełce krwi. Nie wiadomo skąd pojawił się inny kosiarz. Wynurzył się z cienia po mojej lewej stronie, błyskając zębami w ciemności, lecz Will zamachnął się mieczem, oddzielając mnie od przybysza. Klinga ogromnego miecza przecięła kark napastnika; jego głowa przeleciała nade mną i przeistoczyła się w kamień. Kiedy reszta ciała opadła na chodnik, zamieniła się w mnóstwo kamiennych okruchów. Odwróciłam się, gdy pierwszy kosiarz wspiął się na tylne łapy, i wepchnęłam miecz w jego pierś. Kiedy płomienista klinga zanurzyła się w jego ciele, opadł na ziemię, rzężąc. Jego drżące ciało zajęło się płomieniami, a zaraz potem zniknął.
6. Podniosłam miecz i wytarłam klingę o dżinsy. Will obserwował mnie uważnie. - Dziękuję ci - powiedziałam. - Zamierzasz znowu zemdleć? - zapytał i podniósł swój wielki miecz, jakby broń nic nie ważyła. Teraz dopiero mogłam zobaczyć go wyraźniej. Jego klinga była szeroka i niemal tak długa jak ja, a rękojeść wyjątkowo piękna, ze srebrno-złotymi łukami wtopionymi w klingę, co przypominało skrzydła. - Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałam. -Mniej więcej. A co, wczoraj zemdlałam? - Ta. Zwaliłaś się na glebę. Poczułam rumieniec na twarzy. - Dziękuję, że mnie odprowadziłeś do pokoju. -Nie mogłem cię tam zostawić - powiedział. A więc pamiętasz? Wzruszyłam ramionami. - Przypomniałam sobie walkę i moje miecze od razu się pojawiły. Wydawało mi się, że wiem, co robię.
Przerażało mnie to, że kiedy walczyłam, nie musiałam myśleć. Moje ciało wiedziało, co robi, a ja byłam jakby na doczepkę. - Masz sporą praktykę. - Ale wszystko inne - powiedziałam i spojrzałam na swoje miecze - to wszystko jest takie... niejasne, dziwne. Wiem, że to gdzieś tam jest, lecz nie potrafię tego odgrzebać. Nie wiem... czym jestem. -Jesteś Preliatorem - odpowiedział Will stanowczym tonem. - Wiem, k i m jestem - odpowiedziałam. - Ale nie pamiętam, c z y m jestem. I nie wiem, kim t y jesteś. Dostrzegłam obrazę na jego kamiennym obliczu. -Jestem twoim Stróżem, twoim sługą. Mam cię bronić. To jest moim obowiązkiem i po to żyję. - Iłe masz lat? - zapytałam. - Sześćset. Jego odpowiedź zdumiała mnie. - A j a ile mam lat? - Dokładnie nie wiem. Może kilka tysięcy. Ostatnie zapiski dotyczące twojej osoby sięgają czasów sprzed starożytnego Rzymu. Usiadłam przy samochodzie. Spojrzałam na sponiewierany zderzak i pomyślałam, że rodzice mnie zabiją. - To wszystko dzieje się naprawdę? - Tak. - Will przycupnął przy mnie. Potarł mój policzek. Miękki, delikatny dotyk, z n a j o m y . Jego wzrok był stanowczy, ale łagodny. - Miałaś krew na twarzy. Spojrzałam na swoje miecze. - Są bardzo dziwne. Dlaczego potrafię je przywołać tak znikąd? I dlaczego ich klingi zamieniają się w płomienie? W j a k i sposób?
- To są kopesze, starożytna broń - wyjaśnił. Rozpoznałam tę nazwę z koszmarów. - Niezwykła broń. Nadaje się głównie do cięcia, nie do pchnięcia, ale jest bardzo skuteczna. Oboje potrafimy przywołać miecze mocą anielskiej magii, a gdy już się pojawią, pozostają z nami. Nie możemy wyczarować nowych, więc postaraj się nie zgubić tych. Możemy się ich pozbyć, gdy trzymamy je w ręku albo... w chwili śmierci. Znikną, chyba że znowu je przywołamy. Uniósł miecz, a po chwili broń zniknęła w blasku migocącego światła. Potem otworzył dłoń i miecz pojawił się w niej znowu, by za chwilę zniknąć, usunięty siłą jego woli. Chciał mi pokazać, jakie to proste. - Płomień klingi to anielski ogień. Tylko on może uśmiercić kosiarza, chyba że pozbawisz go głowy. Albo wyrwiesz mu serce - po to są zadziory z tyłu kling twoich mieczy. Przyjrzałam się im uważniej. Rzeczywiście tępa krawędź ostrza przechodziła w hak, który, wbity w miękką część ciała, mógł poczynić ogromne spustoszenie. Przełknęłam ślinę, kiedy wyobraziłam sobie, co się stało z sercem pierwszego kosiarza, gdy wbił się w nie hak mojego miecza. -Jeśli kosiarz umiera nie od anielskiego ognia - mówił dalej Will jego ciało zamienia się w kamień, zamiast spłonąć. Srebro także się pali, dlatego klingi naszych mieczy są z niego zrobione, ale nie ma to większego wpływu na anielski ogień. Skinęłam głową. - Tak było w przypadku drugiego kosiarza. A ty potrafisz przywołać anielski ogień? - Nie. Tylko ty masz taką moc, ponieważ jesteś Preliatorem.
Podniosłam oba miecze, zastanawiając się, w jaki sposób udało mi się wywołać płomień. Zapaliły się anielskim ogniem, ponieważ tego chciałam. Czy mogłam to zrobić bez walki? Przyglądałam się klingom. Czy to działało na zasadzie „zapal się" i „zgaśnij"? Wypowiedziałam niemo jedną komendę. Z a p a l s i ę . Klingi błysnęły płomieniami, które nie paliły rękojeści ani moich dłoni. Nie emanowały ciepłem. Przysunęłam je do moich spodni i nie poczułam gorąca. Dotknęłam płazem ramienia Willa. Spojrzał na mnie dziwnie i to wszystko. Z g a ś n i j . Płomienie zniknęły. - Ekstra. Przyjrzałam się uważniej jednemu z mieczy. Na srebrnej klindze, tuż nad rękojeścią, widniały wyryte piękne kręte wzory. - Czy one coś znaczą? - Spojrzałam na Willa. - To język enochiański - wyjaśnił i popatrzył na miecz. - Język boskiej anielskiej magii. Kiedyś powiedziałaś mi, że to jest modlitwa o moc, aleja nie potrafię jej odczytać. Próbowaliśmy wyryć jej tekst na innej broni, żeby miała moc podobną do twoich kopeszy, jednak inne miecze nie wyzwalają anielskiego ognia. - Świetnie - powiedziałam. - A kto wygrawerował te słowa modlitwy? Usiadł na ziemi obok mnie i oparł się plecami o samochód. -Ty. Aż zamrugałam ze zdziwienia. Przesunęłam palcami po dziwnych słowach i poczułam je na skórze. Ogarnęła mnie nostalgia, bardzo odległa, jak wspomnienie cudownego snu. Im bardziej się nimi zachwycałam, tym więcej sobie przypominałam.
- Tak jak tatuaże na twoim ramieniu. Umieściłam je tam dawno temu. -Tak. Powiodłam palcem po wzorze. Will napiął ramię i zaczął oddychać wolniej. - Takie to dziwne - powiedziałam. - Nie mogę uwierzyć, że nie zmyśliłam tego, co mówię głośno. Pamiętam, jak wykluwałam tatuaż na twoim ramieniu. Zeby cię chronił. - To enochiańskie zaklęcie, jak to na twoich mieczach. Gdy zorientowałam się, że patrzy na moje palce przesuwające się po jego ramieniu, cofnęłam dłoń zawstydzona. -Wciąż tu jesteś, a zatem jest skuteczne. A dlaczego ja nie mam takiego samego? - Na ludzkiej skórze nie ma mocy. Jaka szkoda. -Jak mnie znalazłeś? Zawsze wiesz, gdzie jestem? - Tak. Potrafię wyczuć twoją obecność. Zawsze wiem, gdzie jesteś, i staram się być w pobliżu. Odnalazłem cię przed kilkoma laty, a niedawno odnaleźli cię też kosiarze. - Czy teraz polują na mnie? -Większość z nich nie. Za bardzo się boją. Ale niektórzy będą cię nękać. Ciesz się, że tylko niektórzy. Większość stara się pozostać poza zasięgiem radaru, a najsłabsi nie wiedzieliby nawet o twoim istnieniu, gdyby nie ogień twoich mieczy. - Will, czuję się taka zagubiona - zaczęłam. - Jak mogę mieć tyle lat? Przecież wiem, gdzie i kiedy się urodziłam. Widziałam swoje zdjęcia z okresu niemowlęctwa. Mam dopiero siedemnaście lat.
- Po śmierci następuje reinkarnacja - wyjaśnił. - Odradzasz się z duszą w tej samej ludzkiej postaci. I wtedy cię znajduję, najczęściej we wczesnym dzieciństwie, i strzegę do momentu, gdy dorośniesz. W wieku siedemnastu lat, kiedy jesteś gotowa zmierzyć się ze swoją prawdziwą tożsamością, budzę cię. - A skąd wiesz, że to ja, kiedy znajdujesz mnie w dzieciństwie? Przez jego usta przemknął błysk uśmiechu. - Znam cię od bardzo dawna. I zawsze rozpoznaję. Oparłam głowę o samochód. -W takim razie nie jestem nieśmiertelna. - Nie tak jak ja. - Czy to znaczy, że ty nie możesz umrzeć? - Nigdy nie umarłem, ale też nie jestem niepokonany. Po prostu się nie starzeję. -Jesteś bardzo silny - zauważyłam. - Podniosłeś kosiarza za kark, a przecież był wielki jak samochód. Jak ktoś w ogóle może być tak silny? Oblicze Willa spoważniało. - Ty jesteś silniejsza, Ellie. Pokręciłam głową zmęczona. - Nie pojmuję, jak to możliwe - jak c o k o l w i e k z tego jest możliwe. Kim oni są, ci kosiarze? - Są potworami w tym świecie - odpowiedział głosem zabarwionym ostrą nutą, od której poczułam dreszcz na ciele. Polują na ludzi w celu zdobycia ich ciał i dusz, by z nich odbudować armie piekieł na Drugą Wojnę między Lucyferem a Bogiem - na Apokalipsę. Kosiarze są nieśmiertelni i występują pod różnymi postaciami; to bardzo wydajne maszyny do zabijania.
-Jak to możliwe, że istnieją tak ogromne potwory i nikt nie wie o ich istnieniu? Dlaczego aż do wczorajszej nocy nigdy żadnego nie spotkałam? - Oni nie lubią być widziani - wyjaśnił Will. - Większość czasu spędzają w Mroczni, gdzie pozostają niewidoczni dla człowieka. Ale jasnowidze o dużych zdolnościach potrafią ich wyczuć, tak jak wyczuwasz drżenie ziemi, kiedy przejeżdża pociąg, i mogą tam wejść. Istoty w Mroczni widzą, a nawet mogą współdziałać z przedmiotami i ludźmi znajdującymi się w świecie śmiertelników, ale same nie są widziane ani słyszane. Kosiarze przez tysiące lat doskonalili sztukę polowania. Kilka razy byli widziani przez zwykłych ludzi, lecz należy to do rzadkości i zwykle jest wynikiem nieostrożności kosiarza. Jeszcze rzadziej zdarza się, by kosiarz celowo pokazał się człowiekowi i go nie zabił, choć niektórzy robią tak dla rozrywki. Właściwie w każdym regionie krążą o nich legendy i wszędzie opisuje się ich jako zwiastunów śmierci. Jednak zamiast prowadzić ludzi w zaświaty, kosiarze ich zjadają, a wtedy dusze otrzymują bilet do piekła. Wjedną stronę. - Nie prowadzono żadnych studiów nad nimi, mimo że zdarzało się ich zobaczyć? - zapytałam. - Nigdy? Ludzie wierzą w Yeti i w potwora z Loch Ness, a ja widziałam na kanale Historia - nie żebym go ciągle oglądała - programy dokumentalne o poszukujących ich ekspedycjach. A przecież nie ma żadnych dowodów potwierdzających ich istnienie. Tymczasem kosiarze pozostawiają ciała, jak w wypadku pana Meyera, i nikogo to nie dziwi?! - Po ataku kosiarza mówi się o grasującym zwierzęciu albo psychopacie. Yeti i potwór z Loch Ness nie są prawdziwe.
- Za to kosiarze są! Nigdy nie doszło do jakiejś histerii po tym, jak któregoś zobaczono? Will wziął głęboki oddech i mówił powoli: - Istnieje wiele raportów z takich spotkań z nimi. Najbardziej znane dotyczą kosiarzy podobnych do ludzi, stąd legenda o Kostusze. Otworzyłam szerzej oczy. - To też kosiarze w ludzkiej postaci? Will przytaknął ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Tak, istnieją kosiarze, którzy mają postać człowieka: nazywa się ich virami, są najpotężniejsi. Należą do najbardziej buńczucznych i skorych do pokazywania twarzy człowiekowi. Te występujące pod innymi postaciami, jak ursidy, łupiny czy nykteridy, bierze się za inne potwory, ponieważ ludzie nie wiedzą, co widzą. Dlatego mówią, że widzieli Yeti, smoka czy wilkołaka. Kosiarz, z którym walczyłaś, to łupin. Przypomniałam sobie sen na jawie, w którym znajdowałam się w ośnieżonym lesie we Francji. Pamiętałam, że był to region Gevaudan, którego mieszkańców nękał potwór podobny do wilka. Uczeni twierdzili, że cała ta histeria była spowodowana jedzeniem spleśniałego chleba, lecz ja wiedziałam, że jest inaczej. Czułam się, jakbym była tam naprawdę. - Wciąż mówisz o Mroczni - powiedziałam. - Co to jest? - Mrocznia to wymiar równoległy do świata śmiertelników wyjaśnił Will. - Żyją tam nadnaturalne istoty niewidzialne dla ludzi, które mogą przechodzić w nasz wymiar. Większość ludzi nie może wejść do Mroczni, chyba że są jasnowidzami o dużych zdolnościach parapsychicznych albo kimś takim jak ty i ja. Wczoraj w no-
cy weszłaś do Mroczni nieświadomie, dlatego widziałaś kosiarza, który na ciebie polował. Zrobiłaś to instynktownie. -Ajak zostałam stworzona? - Nie wiemy, czym naprawdę jesteś. Masz ludzkie ciało, lecz twoja moc... jest czymś zupełnie innym. Wciąż nie rozumiemy wielu rzeczy dotyczących twojej osoby. - Mówiąc „my", masz na myśli siebie i mnie? Czy ktoś jeszcze wie o moim istnieniu? Jest jakiś inny Preliator? - Jesteś jedynym. - A ty jesteś jedynym Stróżem? - Tak, ale przede mną byli inni, którzy cię strzegli. - A dlaczego teraz ich nie ma? - Teraz tylko na mnie spoczywa ten obowiązek. - Od jak dawna jesteś moim Stróżem? - Od pięciuset lat. Zarumieniłam się i odwróciłam wzrok. - Podążasz za mną od pięciuset lat? -Jestem twoim żołnierzem, twoim obrońcą. I nie podążam za tobą przez cały czas. - A zatem nie jestem ludzką istotą? - Nie całkiem. - Czy jestem jasnowidzem, jak ci, którzy mogą zobaczyć kosiarza? -Nie. - To dlaczego ich widzę? - Nie wiem. Jesteś Preliatorem. Przypomniałam sobie ranne ramię. - A jak to się dzieje, że tak szybko goją się na mnie rany? - Twoja moc regeneruje ciało - wyjaśnił.
- To dlaczego umieram, skoro moje ciało tak szybko się leczy? - Niektóre rany są zbyt rozległe, by twoje ciało mogło się wyleczyć. Tak samo jest ze mną i podobnie było z twoimi poprzednimi Stróżami. - A ty? Jesteś człowiekiem? Medium? Milczał przez chwilę, zanim odpowiedział. -Nie. - Czym jesteś? - Twoim Stróżem. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie - stwierdziłam niezadowolona. - Czy Will to twoje prawdziwe imię? - Oczywiście. - Czym jesteś? - Twoim Stróżem. Umilkłam, choć miałam w głowie milion kolejnych pytań. Wiedziałam jednak, że zna milion uników, by mi do końca nie odpowiedzieć. Z czasem przypomnę sobie wszystko, tak? Widziałam już strzępy obrazów, strasznych rzeczy, walk i krwi, rozrzucone chaotycznie w mojej pamięci. Spojrzałam na krew kosiarza na moich rękach i poczułam smutek. Jak mogłam się do tego przystosować? Już nie śniłam. Tam, gdzie uderzyłam o ziemię, miałam otartą skórę. Ramię bolało mnie w miejscu przecięcia. A przecież w snach nigdy nic naprawdę nie boli. To jednak działo się n a p r a w d ę . Moje koszmary stały się rzeczywistością. Bałam się i już nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. Czy nie dość miałam kłopotów z dostaniem się do college'u? - Dlaczego nie pamiętam? - zapytałam. - To chyba nie jest normalne, prawda? Will pokręcił głową.
- Nie, nigdy wcześniej to się nie zdarzyło, ale z drugiej strony... Upłynęło dużo czasu od twojego poprzedniego życia. Zwykle do reinkarnacji dochodzi prawie natychmiast: rodzisz się ponownie gdzieś tam w świecie. Tym razem jednak zamiast osiemnastu lat potrzebowałaś czterdziestu, by ponownie stać się Preliatorem. Nie mam pojęcia dlaczego. -1 powróci mi pamięć? -Tak. - Kiedy dotknąłeś mojej twarzy, wszystko stało się takie klarowne. Moja siła, mój cel... Jak tego dokonałeś? Will pochylił się do przodu i oparł ramiona na kolanach. -Jako twój Stróż mam zdolność budzenia twojej mocy. Do siedemnastego roku życia byłaś normalną dziewczyną, ale teraz moim obowiązkiem jest przywrócić ci moc i wspomnienia, a potem bronić cię w walce. Nagle przypomniałam sobie o wypracowaniu z literatury i dźwignęłam się na nogi, rozglądając za torebką. Zobaczyłam, że leży obok plecaka - tam, gdzie ją upuściłam. Mój samochód został przesunięty w bok o dwa miejsca parkingowe. To, co zrobiłam, dopiero teraz wydało mi się zupełnie niemożliwe. - To moja sprawka, prawda? - Możesz o wiele więcej dzięki swojej mocy. - Czy to telekineza? - Nie, siłą swojej mocy potrafisz rzeczy tylko pchać, nie przyciągać. To jest jak poryw wiatru składający się z czystej energii, siły życiowej. - To jest chore... - wymamrotałam, zbierając swoje rzeczy. Sprawdziłam godzinę w komórce i schowałam ją do plecaka. Było już po dziesiątej. Świetnie. Nie dość, że nie zdążę już nic napisać, to jeszcze wstanę rano nieprzy-
tomna. Tylko że sprawa mojej pracy domowej wydała mi się teraz dziwnie mało ważna. - Muszę wracać do domu. Rodzice się wściekną, kiedy zobaczą samochód. Co ja im powiem? - Pogładziłam głębokie rysy pozostawione na zderzaku przez pazury. - Trzeba będzie to pomalować albo i wymienić zderzak. Jak ja im to wytłumaczę? - Powiedz, że ktoś cię stuknął i odjechał. Pokryjesz koszty naprawy z ubezpieczenia. - Nie kupią tego. - Nie masz innej opcji. Wydałam z siebie paskudny odgłos i się skrzywiłam. Ojciec zatłucze mnie bez względu na to, co mu powiem. Porzuciłam na chwilę myśli o swoim losie, ponieważ przypomniało mi się coś, co powiedział pierwszy z kosiarzy. - Słyszałeś, jak kosiarz powiedział coś o jakimś Enshim? Will spojrzał na mnie. - Enshi? A co dokładnie powiedział? - „Nawet nie potrzeba Enshiego. Sam cię zabiję". Wiesz, co znaczy to słowo? - To sumeryjskie słowo - rzekł Will zamyślony. -Pan... czegoś. Muszę sprawdzić, co dokładnie znaczy. - Znasz sumeryjski? Kto mówi takim językiem? - Możemy spotkać się po lekcjach w bibliotece? Powinniśmy to sprawdzić. - Mam dużo zadane - odpowiedziałam. - Może w sobotę po południu? O trzeciej? - Może być. Jutro wieczorem potrenujemy. Musisz szybciej odzyskać umiejętności walki. -Ale jutro jest piątek. Nasz wieczór filmowy. - Inaczej nie przetrwasz.
- Chcesz powiedzieć, że zginę. - To nie było pytanie. -Tak. Wzruszyłam ramionami. - Tego nie chcemy. Tylko że w piątkowy wieczór zawsze chodzę z przyjaciółmi do kina. Dlatego musimy spotkać się później. - Mogę zaczekać. Noc jest długa. - Zadzwonię do ciebie po kinie. Podaj mi swój numer. Sięgnęłam po telefon, żeby go wpisać. - Nie mam telefonu. Nie musisz do mnie dzwonić. Spojrzałam na niego podejrzliwie. - Żaden człowiek nie może przeżyć bez telefonu. W kinie też będziesz krążył wokół mnie? Jego spojrzenie pozostało niewzruszone. - Towarzyszę ci od pięciuset lat jako Stróż, ochroniarz. Podczas dnia, kiedy jesteś w szkole, nic ci nie grozi, dlatego przeważnie siedzę w domu aż do zmroku. Ja też muszę czasem odpocząć. Tak więc nie chodzę za tobą przez cały czas, ale potrafię wyczuć, kiedy jesteś niespokojna albo przestraszona. Będę wiedział, gdy ktoś cię zaatakuje. Łączy nas pewien rodzaj więzi. Zastanawiałam się, czy wyczuł mój strach, kiedy doświadczyłam halucynacji w szkolnej łazience, i czy dlatego tam się zjawił. - W takim razie co robisz, kiedy jestem w szkole? Masz jakieś hobby? Uśmiechnął się. - Bawi cię zadawanie wszystkich tych pytań? - Po prostu próbuję cię rozgryźć. Napotkałam jego wyzywające spojrzenie, lecz byłam zbyt zmęczona, by ciągnąć to przesłuchanie. Westchnęłam tylko i powiedziałam:
- Naprawdę muszę wracać do domu. Jestem wykończona. Kiwnął głową ze zrozumieniem. - Spotkamy się jutro po filmie. - Tak - odpowiedziałam bez większego entuzjazmu. Teraz już rozumiałam, co dzieje się w moim życiu, ale nie byłam pewna, czy jestem gotowa to zaakceptować. W każdym razie wiedziałam, że moje życie już nigdy nie będzie normalne.
7 Lekcje minęły nie wiadomo kiedy. W piątki często tak było. Wszyscy, nie wyłączając nauczycieli i innych pracowników szkoły, chcieli wynieść się stąd jak najszybciej i rozpocząć weekend. Poprzedniego wieczoru zasnęłam, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, i oczywiście nawet nie zaczęłam wypracowania. Na szczęście rano żadne z rodziców nie zauważyło rys na zderzaku mojego samochodu. Wiedziałam, że prędzej czy później to się stanie. Za to Kate od razu zwróciła na nie uwagę. Podałam jej wersję Willa - powiedziałam, że ktoś stuknął mnie na parkingu - ale nie wyglądała na przekonaną. Będę musiała wykombinować, jak najtaniej naprawić szkody, tak by rodzice niczego nie zauważyli. Zaraz po lekcjach wróciłam do domu i wysmażyłam trzy z pięciu obowiązkowych stron eseju. Tamtego wieczoru założyłam skrzydlaty naszyjnik od Willa. Poczułam się bardzo dobrze, kiedy zawisł na mojej szyi - jakbym odzyskała utraconą piątą kończynę. Było to budujące uczucie, a naszyjnik był cudowny. Bardzo mi się podobał.
Spotkałam się z Kate i Landonem przed kinem, a niedługo potem dołączyli do nas Rachel i Chris. Kate od razu zauważyła naszyjnik. - Skąd go masz? - zapytała, przyglądając mu się z zaciekawieniem. -Wygląda na starą rzecz. Prześliczny. - Tak, jest dość stary. - Nie chciałam jej mówić, że dostałam go od Willa. Ani że jest mój. - Ukradnę ci go - powiedziała Kate i ruszyła do wejścia. Uśmiechnęłam się i weszłam za nią. Na zewnątrz było chłodno, dlatego pomyślałam, że dobrze zrobiłam, wkładając na top bluzę z kapturem. Nie spodziewałam się już zbyt wielu ciepłych dni we wrześniu. Film okazał się całkiem dobry, z ciekawymi efektami specjalnymi, lecz ja nie mogłam się do końca skupić, dlatego nie sprawił mi aż tyle przyjemności co moim przyjaciołom. Kiedy wychodziliśmy z kina, prawie już zapomniałam, o czym był, podczas gdy oni rozprawiali o tym, jak zgrabnie jakiś bandzior dostał nożem i jak bohaterowi udało się uciec z płonącego pociągu. Chłopcy bardzo chwalili wątek miłosny. Ja myślałam tylko o spotkaniu z Willem i o wszystkich tych Bóg wie jakich horrorach, których jeszcze będę świadkiem. W którymś momencie zorientowałam się, że spoglądam na ciemne miejsca, jakbym spodziewała się, że coś stamtąd wyskoczy. Zastanawiałam się, czy minę na chodniku kogoś, kto może zostanie zabity przez kosiarza jeszcze tej samej nocy, a jego dusza powędruje do piekła, bez względu na to, jak dobre wiódł życie. Miałam zostać bohaterką, ale ilu ludzi n i e u d a mi się uratować? Przecież ja nawet frytek nie potrafię zjeść tak, żeby nie pobrudzić się keczupem. Jeśli więc nie umiem zadbać o własną bluzę, to jak mogę być odpowiedzialna za czyjeś życie?
- Eli, wszystko w porządku? - zapytała Kate, zniżając głos do szeptu. -Jesteś jakaś taka cicha i nieobecna. - Tak, ale nic mi nie jest. Muszę już iść. - Co? - zdziwiła się. - Znowu porzucasz nas tak wcześnie? Landon usłyszał naszą rozmowę i zrównawszy się ze mną, otoczył mnie ramieniem. - Nawet o tym nie myśl. Jest dopiero dziesiąta, a jutro urządzasz imprezkę. Musi być przedimprezka, a potem poimprezka. I imprezka d n i a n a s t ę p n e go. Zostań z nami. Esej może poczekać. Ja nawet jeszcze nie zacząłem. -Nie, nie chodzi o esej. — Nie chciałam ich okłamywać, ale całej prawdy też nie mogłam powiedzieć. Zdecydowałam się więc na półprawdę. - Umówiłam się z Willem. - Poczułam, jak ramię Landona drgnęło. Kate wybałuszyła oczy. - Masz na myśli tego dziwnego faceta z Cold Stone? Idziesz z nim na randkę? Uniosłam dłonie w obronnym geście, nie chcąc, żeby mnie źle zrozumieli. - Nie, nie, nie. Na żadną randkę. Po prostu się widujemy. - Kochana, jest piątkowy wieczór i jeśli się spotykacie, tylko ty i on, to mówimy o randce. Jest cholernie przystojny, tak więc baw się dobrze! - Kate puściła do mnie oko. - Tak, przystojniaczek - wtrąciła Rachel. - Daj znać, jak ci się znudzi. Chętnie go od ciebie przejmę. - Zaśmiała się i szczypnęła mnie lekko w bok. Odsunęłam się niezgrabnie. Landon spochmurniał i zabrał rękę z mojego barku. - Mówisz poważnie? Idziesz gdzieś z tym gościem? Nawet go nie znasz!
- Pewnie! Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytał Chris. - Przecież on ma... ze dwadzieścia lat. -Jest w porządku - odpowiedziałam zaczepnym tonem. Owszem, jest trochę dziwny, ale miły z niego gość. To co, że trochę starszy ode mnie. - Pomyślałam, że właściwie żadne z nas nie wiedziało, ile Will ma lat. - Dobra - rzuciła Kate i wzruszyła ramionami. -Opowiesz mi, jak było. - Nie mogę w to uwierzyć! - Landon odezwał się tak głośno, że ludzie aż się obejrzeli. Ruszył na parking energicznym krokiem. Przeczesałam dłonią włosy. - Bez przesady! Co z nim? Kate zaśmiała się w odpowiedzi. - Ellie, ślepa jesteś? On cię lubi. Spojrzałam na nią zaskoczona. - Słucham? - No jasne - wtrącił Chris, a wyraz jego twarzy mówił mi, że dobrze się bawi. - Myśleliśmy, że wiesz. Jeszcze tego mi było trzeba. Myślałam, że jego podwyższone zainteresowanie moją osobą ma... łagodniejsze podłoże, ale najwyraźniej się myliłam. Przypomniałam sobie róże i ten pocałunek w policzek. Byłam aż tak głupia? Landon to przystojny i miły gość, ale to... L a n d o n. Po prostu. No nie. Przyłożyłam dłoń do czoła. - Muszę już iść. - Na razie, Eli - powiedziała Rachel. - Uważaj na siebie - rzuciła Kate. - I zadzwoń do mnie, jakbyś potrzebowała wybawienia.
- To co, widzimy się z rana? W Somerset około jedenastej? Może zjemy lancz? - zaproponowałam. - Świetnie! - Uśmiechnęła się, a zaraz potem uśmiech zniknął z jej twarzy. Odwróciłam się i zobaczyłam go. -Will! Co tu robisz? Spojrzenie chłopaka powędrowało na chwilę do mojego naszyjnika, a wtedy jego oblicze rozjaśnił ciepły uśmiech. - Mieliśmy się spotkać, pamiętasz? -Jasne - odparłam, zerkając na przyjaciół. Pomachałam im na odchodne i ruszyłam do samochodu. - Nie wiedziałam, że zaskoczysz mnie pod samym kinem. - Mówiłaś, że możemy się spotkać zaraz po filmie, no to jestem. - Gdzie twój samochód? - zapytałam, kiedy już wsiedliśmy i zapięliśmy pasy. - Nie przyjechałem samochodem. „Pewnie taksówką" pomyślałam. - Dokąd jedziemy? - Znalazłem dobre miejsce w Pontiacu - odpowiedział. - W Pontiacu? Taki kawał drogi? Dlaczego? - Wiedziałam, że nie jest to najbezpieczniejsze miejsce w nocy. Trochę się przestraszyłam. - Chcesz, żebym poprowadził? - Nie, to m ó j samochód - zaperzyłam się. -Wtakim razie nie narzekaj. Na drodze był duży ruch, dlatego pokonanie pięćdziesięciu sześciu kilometrów zajęło nam więcej czasu
niż zwykle. Will specjalnie się nie odzywał. To niezręczne milczenie trochę mnie zaniepokoiło. -Jesteś spięta - zauważył Will wpatrzony przed siebie. - Czuję się, jak ninja ze strzelbą na przednim siedzeniu dyliżansu. Pewnie, że jestem spięta. W kąciku jego ust przyczaił się uśmiech. - To gdzie mieszkasz? - zapytałam go, by jakoś zacząć rozmowę. - Nie martw się tym. Czekałam, aż powie coś więcej, ale milczał. - Chyba masz jakieś mieszkanie? Jak za nie płacisz? Masz pracę? - Nie martw się tym. - Po co te wszystkie tajemnice? - Zadajesz niewłaściwe pytania. - Zerknął na mnie i się uśmiechnął. Fuknęłam poirytowana. - Bo chyba gdzieś mieszkasz, co? - Tak, ale lokum jest potrzebne tylko do podstawowych rzeczy. - To znaczy? - Muszę gdzieś spać, wziąć prysznic i coś zjeść. Nie jestem robotem. Czułam, że trochę się we mnie gotuje. Najwyraźniej nie zamierzał odpowiedzieć wprost na moje pytanie, dlatego zmieniłam temat. - Dlaczego jesteś moim Stróżem? -Jestem dobry w walce. Tworzyliśmy niezły zespół. -1 wciąż tworzymy? - Mam nadzieję. Zadajesz mnóstwo pytań. Teraz moja osoba nie jest najważniejsza. Musimy skupić się na tobie: masz się obudzić i odzyskać moc.
- No cóż, byłoby miło, gdybym sobie wszystko przypomniała, skoro to wiem. - Brzmiało to tak tajemniczo. Trudno mi było uwierzyć, że mogę być częścią czegoś o wiele większego niż ja sama. Patrzyłam przed siebie na samochody mijające nas z przeciwnej strony. - Można? - zapytał Will. - Co? - Spojrzałam na niego. Jego dłoń spoczywała na pokrętle radia. -Jeszcze trochę pojedziemy - powiedział. - Aja nie lubię siedzieć w ciszy. -Jasne, włącz. Włączył radio i zmienił stację na rockową. Zadowolony rozparł się wygodnie. - Pink Floyd? - Nie byłam w stanie powstrzymać uśmiechu. - Miałem dużo czasu dla siebie, kiedy czekałem na twój powrót wyznał. - Długo cię nie było. Dlatego musiałem się czymś zająć i odkryłem muzykę rockową. - Uśmiechnął się szeroko. - Całkiem dobrze radzę sobie z gitarą. Kiedyś zagram ci kilka kawałków Rolling Stonesów, jeśli dopisze ci szczęście. Zaśmiałam się. -Jeśli dopisze mi szczęście? Jego uśmiech cudownie się poszerzył. - O tak. Tylko jeśli dopisze ci szczęście. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Pontiacu, Will pokierował mnie i znaleźliśmy się w mało ciekawej okolicy. Skręciliśmy w bardzo ciemną ulicę, bez latarni, gdzie jedynymi budynkami, jakie udało mi się zobaczyć, były zabite deskami stacja benzynowa i magazyn. Wydawały się nieczynne co najmniej od dwudziestu lat.
- Poważnie mam tu zaparkować? - zapytałam lekko zdenerwowana, rozglądając się na wszystkie strony. - Nikogo tu nie ma - uspokoił mnie Will. - Wjedź w tę alejkę. Jest na uboczu. Jeśli ktoś się napatoczy, to go usłyszę. Nie bój się. Znalazłem ten budynek w zeszłym tygodniu. Będzie idealny na treningi. - Dobrze, szefie. Wjechałam w alejkę tak wąską, że mój pyzaty sedanik ledwo się w niej zmieścił. Opony chrzęściły na kamieniach, śmieciach i bujnych chwastach, które zaczynały przypominać drzewa. Dojechałam do końca i wyłączyłam silnik. -1 co dalej? - Wchodzimy - odpowiedział z uśmiechem na twarzy. -Jeszcze się tam nabawię tężca - mruknęłam. - To nie tarzaj się po brudnej podłodze pełnej zardzewiałych gwoździ. Wtedy nic ci nie będzie. - Dupek z ciebie.
8. Will poprowadził mnie do drzwi zabitych dyktą. Bez trudu oderwał jej kawałki i odrzucił je na bok. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, jak czysto jest w środku. Wszystkie śmieci i szklane okruchy zmieciono pod ścianę. W kącie, obok stosu zardzewiałych samochodowych kapsli i drewnianych skrzynek, leżały opony. Przez wysokie okna, w większości całe, wlewało się światło księżyca. Stalowe kolumny łączyły podłogę z sufitem. - Nawet posprzątałem na twoje przyjście - rzekł Will, usiłując powstrzymać śmiech. Śmiech, który pewnie miał być wyrazem kpiny ze mnie. Posłałam mu gniewne spojrzenie. -Jak mogłeś tu cokolwiek robić, skoro wejście było zabite? Po wyjściu z powrotem przybiłeś dyktę? - Nie wszedłem przez drzwi - odpowiedział i pokazał palcem w górę. Moje spojrzenie powędrowało ku oknom. - Nieee. - Kiedy już zorientujesz się, na co cię stać, nie będziesz się dziwić, jak dostałem się do środka. Po to tu przyjechaliśmy.
- Żebyś mógł zamordować mnie i ukraść moją Perełkę? mruknęłam, zdzierając ze ściany płaty łuszczącej się farby. Will zamrugał. - Co ukraść? - Nieważne. - Dziwna z ciebie dziewczyna - powiedział i podszedł do mnie. W pierwszej chwili bliskość jego osoby zaniepokoiła mnie, lecz zaraz poczułam, jak mój niepokój topnieje. Dziwna wydała mi się moja reakcja na jego obecność. Może zareagowałam tak dlatego, że był jedyną znaną mi osobą na świecie, która miała moc, by mnie bronić? W takiej sytuacji każdy poczułby się bezpieczny, prawda? Może właśnie to była ta „więź", która, jak wcześniej wspomniał, nas łączy. - Co robisz? - zapytałam zdumiona. Poczułam, jak jego palce przesuwają się delikatnie po łuku mojego barku, a jego spojrzenie wędruje w dół. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Jeśli spróbuje mnie pocałować, to mu to wybiję z głowy i żadna więź mu nie pomoże. Zsunął pasek torebki z mojego ramienia i odrzucił ją na bok. - To ci nie będzie potrzebne. - Odwrócił się i odsunął do tyłu. Powoli wypuściłam powietrze. - Dziwny jesteś, wiesz o tym? O wiele dziwniejszy, niż ci się wydaje, że ja jestem. Zaśmiał się i powiedział: - Zdaje się, że już mi to mówiłaś. - Czy muszę być w Mroczni, żeby walczyć albo wykonywać te wszystkie zwariowane fikołki?
- Nie - odpowiedział. - Do Mroczni musisz wejść tylko wtedy, kiedy chowa się tam kosiarz. To jedyny sposób, żeby ich ujrzeć. - To co tak naprawdę mogę zrobić? Ty potrafisz wskoczyć przez okno na drugim piętrze, a ja? - Ty też to potrafisz. I nie potrzebujesz do tego skrzydeł. Zignorowałam tę przemądrzałą uwagę, która i tak nie miała dla mnie większego sensu. Rozpięłam bluzę, zdjęłam ją i rzuciłam obok torebki. Skrzyżowałam ramiona na piersi. - No, dobra. Pokaż mi coś. - Możesz zburzyć cały ten budynek. Fuknęłam bez przekonania. - Zademonstruj. - Nie zamierzam burzyć magazynu, kiedy jesteśmy w środku powiedział. - To miejsce będzie nam potrzebne jeszcze przez jakiś czas. Ale dam ci próbkę naszych możliwości. Odsunął się ode mnie i patrząc mi prosto w oczy, stanął przy jednej ze stalowych kolumn. Przez chwilę - musiałam zamrugać kilkakrotnie - wydawało się, że powietrze wokół niego poruszyło się, tak jak fale ciepła kołyszące się nad chodnikiem w upalny dzień, tylko że tutaj ich źródłem było jego c i a ł o . Zieleń oczu Willa nabrała intensywności, niemal rozjarzyły się, choć wiedziałam, że to niemożliwe. A potem niespodziewanie uderzył mnie podmuch powietrza -z taką mocą, że przewróciłam się na plecy. Wstałam niezdarnie, gapiąc się na Willa. Widziałam emanującą z niego energię. Czułam ją na skórze, czułam, jak wije się wokół moich nóg.
Will wykonał szybki skręt tułowia i uderzył czołem w stalową kolumnę. Rozległo się przeraźliwe jęknięcie giętego metalu, a kolumna złamała się pod takim kątem, że niemal została wyrwana z belki pod sufitem. Drobinki kurzu opadały wolno na podłogę. Cofnęłam się, ale zaplątały mi się nogi i omal nie upadłam. Wpatrywałam się w Willa przerażona, zdezorientowana, całkowicie zdumiona. -Jjja...jak? - Mógłbym ją położyć na podłodze, gdybym zechciał - odparł, pozwalając swojej mocy odpłynąć. - Ty jesteś silniejsza, Ellie. Muszę ci to udowodnić. - O Boże - jęknęłam tylko. - Teraz ty spróbuj - powiedział. - Wiem, że pamiętasz. Widziałem, jak to robiłaś już po przebudzeniu. Kiedy przywołasz swoją moc, będziesz miała siłę, by zabić kosiarza. Oni też to potrafią, dlatego musisz zachować ostrożność - po to masz anielski ogień. Jeśli natkniesz się na vira, możesz go nie rozpoznać, a wtedy będzie za późno. Ci słabsi są najbardziej podobni do ludzi. Ci z największą mocą nie zawracają sobie głowy kamuflażem. Zwykle nie lubią być porównywani do ludzi, ale przybierają ich postać, kiedy ich infiltrują. - Czy musisz ponownie dotknąć mojej twarzy, żeby uaktywnić moją moc? - zapytałam. - Nie sądzę, by to było konieczne. - Wyciągnął rękę i przywołał miecz. Ogromna srebrna klinga pojawiła się z błyskiem. Przywołaj swoje miecze. - Po co? - zapytałam, niepewna jego zamiarów. - Uaktywnimy twoją moc, byś nauczyła się sama to robić. Jestem twoim żołnierzem, a nie kulą do podpierania. -Aleja...
Błyskawicznym ruchem wymierzył cios w moje gardło, lecz ja instynktownie zrobiłam unik. Byłam zszokowana własną szybkością. W moich dłoniach pojawiły się miecze, mimo że nie przywołałam ich świadomie. Will zamachnął się mieczem w dół, a wtedy ja uniosłam kopesze i zablokowałam jego cięcie. Rozległo się głośne szczęknięcie metalu napierającego na metal. Naciskał mocno, ale wytrzymałam, nie pozwalając mu wygrać, a na klingach moich mieczy zapalił się anielski ogień. Nieoczekiwanie Will przyłożył stopę do mojej piersi i przycisnął mnie do kolumny. Przygwoździł mnie tak mocno, że z płuc wypuściłam całe powietrze. On jednak nie ustępował i nie dał mi czasu na złapanie oddechu. Wyprowadził kolejne cięcie, lecz ja przeturlałam się w bok. Kiedy klinga jego miecza uderzyła o kolumnę, obejrzałam się za siebie przestraszona. - Przestań uciekać! - zawołał Will. - Walcz ze mną! - Z a b i j e s z mnie! - wrzasnęłam. - Tylko jeśli mi na to pozwolisz! - Wyskoczył wysoko w powietrze i wylądował tuż przy mnie z uniesionym mieczem. Zamachnął się, lecz mój kopesz odbił jego miecz sprzed mojej twarzy. Wyprowadziłam cios drugim mieczem. Will skręcił tułów, a mimo to moja klinga przecięła jego policzek. Szarpnął głową i jęknął z bólu. Spojrzał na mnie, a jego zielone oczy rozjarzyły się jak nigdy wcześniej; rana na policzku od razu się zasklepiła -pozostała po niej tylko cieniutka krwawa kreska. Anielski ogień nie wyrządził mu krzywdy. - Nie ustawaj, walcz! - zagrzmiał. - Zawahasz się, to zginiesz! Nieoczekiwanie zniknął i zaraz pojawił się za mną. Odwróciłam się błyskawicznie i wystawiłam jeden
z mieczy, który od razu napotkał jego klingę. Zamierzyłam się drugim w brzuch Willa, lecz on odskoczył, wykonał obrót i kopnął mnie w nadgarstek. Kopesz wyleciał w górę. Spojrzałam za mieczem przerażona, a gdy mój wzrok powrócił do Willa, on już atakował. Opuściwszy broń, przyskoczył do mnie i chwycił za gardło. Przycisnął mnie do kolumny, zacisnął dłoń na nadgarstku ręki, w której trzymałam drugi kopesz. Całkowicie mnie zablokował. Próbowałam się wyswobodzić, lecz jego uchwyt był zbyt silny. - Puść mnie! - Wolną ręką chwyciłam dłoń, którą trzymał mnie za gardło. - Nie ma mowy - powiedział. - Przegrałaś. Przestałaś walczyć i odwróciłaś spojrzenie. - Proszę, p r o s z ę , Will. - Jego dłoń boleśnie dusiła moją tchawicę. Poczułam dreszcz paniki i pieczenie łez. - Zabijesz mnie. - W takim razie zrób coś! - ryknął mi w twarz. -Masz dość siły! Jeśli chcesz, żebym cię puścił, to z m u ś mnie do tego! Wydałam przeraźliwy okrzyk, wyraz strachu i wściekłości, i wtedy moja energia eksplodowała. Kolumna za plecami jęknęła rozłupana, a podłoga zadrżała i zapadła się, wgnieciona moją siłą. Will wylądował na podłodze i toczył się jeszcze kilka metrów. Skoczyłam do przodu, a gdy zamierzyłam się na jego gardło, mój miecz wystrzelił płomieniem. Przyłożyłam czubek klingi do tętnicy szyjnej Willa. Dysząc ciężko, czułam, jak mocno bije moje serce, a moc wiruje wokół niczym huragan i połyka mnie swoim diamentowym światłem. Moje spojrzenie pociemniało, kiedy spojrzałam na Willa. Powoli podniósł dłonie.
- Przegrałeś - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Poczułam, ze moja moc wycofuje się, ciało rozluźnia. Podniosłam z podłogi miecz i siłą woli oddaliłam od siebie oba kopesze. Will uśmiechnął się i wstał. Huknęłam go pięścią w twarz - na tyie mocno, że znowu opadł na kolana. -Jesteś gnój! - wrzasnęłam załamującym się głosem. Zaśmiał się, rozcierając energicznie szczękę. - A ty jesteś straszna. - Znowu wstał. Przywaliłam jeszcze raz, aż odskoczyła mu głowa. - Dlaczego mnie aż tak przestraszyłeś? Kiedy zamierzyłam się po raz trzeci, chwycił mnie za nadgarstek. - Dość tego bicia - warknął. - Jesteś mało dziewczęca, jeśli chodzi o zadawanie ciosów. Wyrwałam rękę i przeszłam kilka kroków, oddychając ciężko. - Dobry Boże, czułam się wspaniale. - Okładając mnie? - Tak - odpowiedziałam i posłałam mu gniewne spojrzenie. Ijeszcze ta moc. Czułam, ze mogę przebić pięścią ścianę. - Moje spojrzenie powędrowało ku zagłębieniu w betonowej podłodze. Kolumna była mocno pogięta , ledwo trzymała się sufitu. Gdy na nią spojrzałam, jęknęła. Wystarczyło trącić ją palcem, żeby runęła. - Bo możesz - powiedział. - Boję się, Will - wyznałam. - Boję się samej siebie. Skoro jestem w stanie zrobić coś takiego, to co mnie powstrzyma przed użyciem podobnej siły wobec kogoś kto na to nie zasługuje? Co będzie, jeśli wyrządzę komuś krzywdę?
- Będę pilnował, żeby nic takiego się nie stało - zapewnił mnie. Stojąc przed kosiarzem, powinnaś zapomnieć o wszelkich zmartwieniach. To m o j a robota. Ty musisz wykorzystać wszystkie swoje możliwości, by go pokonać. Zawahasz się, a zginiesz. Zawahałaś się teraz i dałaś mi szansę na zwycięstwo. Nie możesz przestać walczyć. Musisz mi zaufać: w czasie walki zawsze będę cię osłaniał. Kiedy przechodził obok, chwyciłam go za ramię. - Zaczekaj. - Odwróciłam go twarzą do siebie i sięgnęłam dłonią pod jego kołnierz. Miałam w pamięci tamten lśniący plus, który widziałam u niego wcześniej, i teraz wyciągnęłam spod jego koszuli łańcuszek. Na końcu wisiał srebrny krzyżyk, a nie żaden plus. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu przypomniałam sobie, co to jest, i moje serce zabiło ożywione. Dobrze było znowu go zobaczyć. Will patrzył na mnie uważnie. - Pamiętam go - powiedziałam. Will wydawał się spięty. Niespodziewanie jego reakcja okazała się równie miła jak moje wspomnienie o krzyżyku. - To był prezent - wyjaśnił. - Od mojej matki. - Czy chroni przed kosiarzami? -Nie. - To dlaczego go nosisz? - Matka mi go dała. Kiwnęłam głową, zła na siebie za to, że zadaję takie głupie pytania. Chociaż zachował kamienny wyraz twarzy, wyczułam, że go zraniłam. Krzyżyk miał dla niego wartość sentymentalną. Może znaczył dla niego tyle, co dla mnie skrzydlaty wisiorek chociaż nie pamiętałam,
skąd go mam. Jego krzyżyk miał kilkaset lat. Skoro nosił go tak długo, to pewnie musiał wiele dla niego znaczyć, tak jak matka. - Przepraszam. - Nie zawracaj sobie tym głowy. - Wsunął krzyżyk pod koszulę. To nic wielkiego. Głupi drobiazg. Patrzyłam na niego jeszcze przez kilka chwil. Wydawało mi się nienaturalne, że jest taki skryty. Ten przedmiot najwyraźniej wcale nie był dla niego g ł u p i m d r o b i a z g i e m, ale czułam, że nie powinnam go więcej o to wypytywać. - To co, trenujemy jutro wieczorem? - zapytał, wytrącając mnie z zamyślenia. - Nie - odpowiedziałam. - Jutro jest moje przyjęcie urodzinowe. -Ach, tak. Zapomniałem. - Nie sprawiał wrażenia rozczarowanego, po prostu stwierdził fakt. - Spotkamy się w bibliotece o trzeciej? -Jasne, ale własnej imprezy urodzinowej nie przepuszczę. - Będę w pobliżu. - Chciałabym, żebyś przyszedł - powiedziałam. - Jako gość. - Nonsens. Będę pilnował na dachu. - Nie musisz wciąż się skradać. Przyjdź na imprezę i raz w życiu zabaw się trochę. - Dobrze się bawię. Prychnęłam. - Zdaje się, że nasze wyobrażenia o dobrej zabawie mocno się różnią. Posłał mi szeroki uśmiech. - Kiedyś ci pokażę.
Odwzajemniłam uśmiech. - To teraz zabiłeś mi klina. -1 musisz pozostać w tym stanie do dnia, w którym zdecyduję się odkryć przed tobą swoje tajemnice. Roześmiałam się. - To przyjdziesz? Normalnie, do domu, nie na dach. Po jego ustach przemknął przebiegły uśmieszek. - A nie sądzisz, że Landonowi to się nie spodoba? -Skąd...? No, tak. - Widziałem, jak na ciebie patrzy. I zdumiewa mnie twój b r a k reakcji. - No cóż, skoro już poruszyłeś ten temat, to może i zareaguję. Przysunął swoją twarz do mojej. - Nie najlepiej czytasz ludzi, co? Pacnęłam go w ramię i odpowiedziałam: - Radzę sobie, tylko nie mam tysiąca lat doświadczeń -jak ty. Odsunął się rozbawiony. - Dobra, wpadnę. Jako gość. Pozwolę ci się tam zobaczyć. Zamrugałam. - Och, p o z w o l i s z mi się zobaczyć? Skinął głową, próbując powstrzymać drwiący uśmieszek, co mu się nie do końca udało. - Tak. Widujesz mnie tylko wtedy, gdy tego chcę. Jestem mistrzem chowania się. -Jesteś pewny siebie. - Nawet nie wiesz jak bardzo. Spojrzałam na niego, mrużąc oczy. -Jeszcze się przekonamy. - Odwróciłam się i wyszłam z magazynu. Wsiadłam do samochodu, a gdy się
rozejrzałam, zobaczyłam, że Will stoi przy moim oknie. - Nie wsiadasz? Schylił się i popatrzył na mnie. -Nie. - Chyba nie zamierzasz drałować taki kawał z powrotem do Bloomfield Hills? - Dam sobie radę. -Ale kit. Wsiadaj. -Jedź i nie martw się o mnie - powiedział. - Nie zostawię cię tutaj. Wsiadaj. - Potrafię zadbać o siebie. Nie jadę. Do widzenia, El-lie - dodał i się odwrócił. - Will! - zawołałam i wyskoczyłam z samochodu. Zniknął. Rozejrzałam się na wszystkie strony, ale on jakby zapadł się pod ziemię. -Will? Na ciemnej ulicy wiatr pchał po chodniku zeschłe liście i stare papiery - nic więcej się nie poruszyło. - Mam dość tych twoich gównianych batmańskich numerów! Zmordowana i zła wróciłam do samochodu.
9 Obudziłam się o dziewiątej i gdy tylko wyszłam z łóżka, od razu poczułam skutki treningu z Willem. Bolały mnie plecy i barki, a tabletki przeciwbólowe, którymi wcześniej próbowałam się ratować, na niewiele się zdały. Wzięłam prysznic i zaparzyłam sobie kawę, żeby się obudzić. O dziesiątej zadzwoniła Kate i potwierdziła, że przyjedzie po mnie o jedenastej, a ja powiedziałam jej, że musimy się uwinąć do drugiej, ponieważ planuję jeszcze iść do biblioteki. Kiedy już rozlało się we mnie miłe ciepło kawy, włożyłam dżinsową spódniczkę i japonki. Dobrze się czułam, mimo że wciąż byłam trochę śpiąca. Było jakoś inaczej, ale podobał mi się ten stan. Zeby okiełznać trochę moje niesforne fale na głowie, zebrałam część włosów i spięłam z tyłu. Na prostowanie jakoś nie miałam ochoty tego dnia. Potem wróciłam do pokoju i włożyłam mój ulubiony top z dzianiny. Byłam gotowa do wyjścia. Ktoś zapukał do drzwi. - Tak? - zawołałam. Weszła mama. Wyraz jej twarzy ani trochę mi się nie spodobał.
- Ellie, czy chcesz mi o czymś powiedzieć? Gorączkowo rozważałam w myślach kolejne ewentualności. Co takiego zrobiłam? Wróciłam za późno? - Hm, chyba nie - odparłam, starając się zachować spokój, w przeciwieństwie do mojego tłukącego się serca. - A w sprawie samochodu nie masz mi nic do powiedzenia? Zapaliło się światełko. -Ach, tak - jęknęłam. - Ktoś musiał mnie stuknąć i odjechał. Też nie mogłam w to uwierzyć. Patrzyła na mnie z dezaprobatą. - Dziwi mnie, że zapomniałaś mi o tym powiedzieć. Chyba nie uderzyłaś w jakiś znak czy coś w tym rodzaju? Bądź ze mną szczera, Ellie. Wolałabym, żeby właśnie tak się stało. - Kiedy wczoraj wróciłam do samochodu, już to było wyjaśniłam. - Przysięgam, że w nic nie uderzyłam, mamo. Strasznie się wkurzyłam, ale nie chciałam, żeby mi to zepsuło cały dzień, więc potem starałam się o tym nie myśleć. Odrabiałam lekcje, a wieczorem poszliśmy do kina i zupełnie zapomniałam. Przepraszam. - Trzeba będzie się tym zająć - powiedziała mama z zatroskaną miną. - Masz samochód zaledwie od d w ó c h dni, więc chyba naprawią to w serwisie. - Dość nieprzyjemnie położyła nacisk na te dwa dni. - Kogokolwiek wkurzyłaś w szkole, powinnaś się z nim pogodzić, bo następnym razem potnie ci opony i wybije szyby. -Jasne - przytaknęłam. Wiedziałam, że gdyby zaproponowała pokrycie szkód, to poczułabym się naprawdę podle. - Skontaktuję się z nimi. - Westchnęła. - Może stawaj w tylnej części parkingu, Ellie.
- Mamo, jest prawie zima - zaprotestowałam. - Nie chcę parkować gdzieś na pustkowiu i drałować taki kawał w zimnie. W dodatku mój samochód jest biały. Jak spadnie śnieg, to nigdy go nie znajdę. - Chodzisz w spódniczce - zauważyła. - Jest jeszcze całkiem ciepło. - Tylko patrzeć, jak się ochłodzi - broniłam się. Mama popatrzyła na mnie spod zmarszczonych brwi. -Już nie wiem, co ci powiedzieć. Bawcie się dobrze z Kate - dodała i podała mi kartę kredytową. - Tylko nie przesadzaj. J e d n a sukienka. I zjedz lancz. Wyglądasz na zmęczoną. Nie chcę, żeby ci za bardzo spadł poziom cukru. Wiesz, jaka robisz się zrzędliwa, kiedy mało jesz. - Dzięki, mamo. Odwróciła się, ale zaraz znowu spojrzała na mnie. - A skąd masz ten naszyjnik? Dotknęłam wisiorka. - Od przyjaciela. - Od chłopaka? Rany! - Od przyjaciela, który jest chłopakiem. Uśmiechnęła się, spoglądając na naszyjnik. - Najpierw róże, teraz naszyjnik. Jesteś pewna, że Landon nie jest twoim chłopakiem? - To nie od niego, mamo. - Masz dwóch chłopaków? - Nie, mamo! - niemal krzyknęłam. - Żaden z nich nie jest moim chłopakiem. To po prostu chłopcy, z którymi się przyjaźnię. I nie ma co doszukiwać się jakichkolwiek podtekstów w tej ani w żadnej innej sprawie. Wpatrywała się we mnie długą chwilę.
- Hm - mruknęła wreszcie i wyszła. Czasem zachowywała się bardzo dziwnie. Kilka minut później do mojego pokoju wpadła Kate - wręcz obrzydliwie uradowana. - I co? - zaświergotała i klapnęła na moje łóżko, powiewając blond włosami. - Jak poszło? - Co jak poszło? - zapytałam. Odgarnęłam z czoła kilka kosmyków i przytrzymałam je spinką, przyglądając się sobie w lustrze toaletki. Kate pacnęła mnie poduszką w siedzenie, aż wpadłam na toaletkę, niemal przewracając stojące na niej kosmetyki. - Wiesz, o co mi chodzi! Jak tam randka z Willem? - To n i e b y ł a randka - jęknęłam i posłałam jej umęczone spojrzenie za pośrednictwem lustra, poprawiając jednocześnie róże od Landona. - Uwierz mi. - W takim razie oświeć mnie. Co to było? - On pomaga mi... w nauce. Ekonomia mnie gnębi. „Podobnie jak Will" - pomyślałam. Kate się zaśmiała. - Ze niby jest twoim korepetytorem? Och, Ellie, nie słyszałam lepszego kitu. - Kiedy to prawda - skłamałam. I zaraz poczułam się parszywie, że okłamuję najlepszą przyjaciółkę. Ale przecież nie mogłam powiedzieć jej, jakjest naprawdę. - Nie lubię go ani nic takiego, uwierz mi. W rzeczywistości to palant. Nie jest aż tak miły, jak myślałam. - Chciałabym mieć takiego przystojnego korepetytora. - To się opuść w nauce. - Tak - rzuciła Kate. - Kłamczucha z ciebie, Ellie. Ruszajmy na zakupy.
Pojechałyśmy bmw Kate i zajechałyśmy przed Saksa. Kate oddała kluczyki przystojnemu parkingowemu i schowała bilet do torebki. Wspaniałe kontuary pobłyskiwały złotem i kością słoniową, a tu i ówdzie srebrzyły się lodowe odcienie, informując, że nadchodzą jesień i zima. Kate zatrzymała się najpierw przy stole pełnym butów od Chanel, pożerając je wzrokiem, a potem znowu spowolniła nasz marsz i przykleiła się czule do torebki z kolekcji Valentino. Odciągnęłamją do windy, która miała nas zawieźć do butiku z sukienkami. Wybrałam śliczną sukienkę koktajlową marki Badg-ley Mischka: beżową, bez ramiączek. Stan pasował idealnie, a lekko bufiaste szyfonowe warstwy spódnicy sięgały mi prawie do kolan. Wiedziałam, że moje satynowe czarne pantofelki z kolekcji Marca Jacobsa będą do niej świetne. Nie zdziwiłam się, kiedy Kate zdecydowała się na śmiałą czarną sukienkę duetu Dolce & Gabbana z siateczką z przodu, obcisłą i bardziej odsłaniającą biust. Jeśli ktokolwiek mógłby ją włożyć, to właśnie ona. Miała bajecznie długie nogi i nawet gdyby narzuciła na siebie kilka starych gałganów posklejanych taśmą, to i tak mogłaby się przespacerować po czerwonym dywanie. Zapłaciłam kartą mamy, a potem chodziłyśmy jeszcze z godzinę, zanim weszłyśmy do P.F. Chang's na lancz. Kate znała ich kierownika, dzięki czemu zaoszczędziłyśmy dwie godziny, bo nie musiałyśmy czekać na stolik. Jedząc kurczaka po syczuańsku i słuchając, jak Kate nadaje, że zauważyła Josie Newport wychodzącą z butiku Louisa Vuittona z nową torebką, pomyślałam o Wil-
lu. Zastanawiałam się, czy w tej chwili jest w Mroczni. Czułam się rozluźniona, bezpieczna, wiedząc, że gdyby coś mnie zaatakowało, znalazłby się tu w jednej chwili. Mimo że poprzedniej nocy skopałam mu tyłek, wciąż nie chciałam walczyć samodzielnie. Ale dziwnie by było, gdyby przyszedł z nami do centrum handlowego. Wyobraziłam go sobie, jak ciągnie się za nami obwieszony torbami i pomaga wybrać sukienki. Mimowolnie cicho się zaśmiałam. -Ja wiem, tak? - zapytała Kate i skinęła głową, przekonana, że w ten sposób zareagowałam na coś, co powiedziała o Josie. Rozejrzałam się w nadziei, że gdzieś go zauważę i obalę jego teorię, że nie jestem w stanie go zobaczyć, jeśli on tego nie chce. Jednak nic takiego się nie stało. Dość ciemną restaurację wypełniał tłum i hałas. Rozczarowana powróciłam do jedzenia i barwnej opowieści Kate. - To kiedy znowu się z nim spotkasz? - zapytała, jakby czytała w moich myślach. - Przyjdzie dzisiaj na imprezę - odparłam. - Naprawdę? A przyprowadzi jakichś swoich przyjaciół? Pewnie jest w college'u. Gdzie? Uniwersytet Michigan? Uniwersytet Oakland? Kiwnęłam głową. - Tak, Michigan. Ale raczej przyjdzie sam. - Och, daj spokój! Żadnych przystojniaczków z college^? Nie dość, że jeden, to trafił się tobie. Dlaczego? Rozgarnęłam ryż na talerzu. - Pewnie mam szczęście. - Wyobraziłam sobie, jak tańczę z Willem, i omal nie zadławiłam się kurczakiem.
W drodze do wyjścia z centrum handlowego Kate zatrzymała się przy butiku Valentino i kupiła torebkę, która wcześniej wpadła jej w oko. Jakoś się nie zdziwiłam. Kiedy wróciłyśmy z zakupów, powiedziałam rodzicom, że idę na kilka godzin do biblioteki, co nie było kłamstwem. Tyle że nie zamierzałam uczyć się do poniedziałkowego testu z matmy, jak się spodziewali. Byłam trochę zaskoczona, że w takiej zwykłej bibliotece mogą mieć książki na temat kosiarzy czy Enshiego, ale uznałam, że Will wie lepiej. Zaparkowałam przed biblioteką i od razu zobaczyłam Willa. Siedział na schodach, poważny jak zawsze. - Nie mogę uwierzyć, że zmusiłeś mnie do nauki w moje urodziny - rzuciłam z wyrzutem. - Tak naprawdę to nie jesteś przecież moim korepetytorem. - Dzisiaj nie masz urodzin. - Ale dzisiaj jest moje p r z y j ę c i e u r o d z i n o w e , a to dzień tak samo ważny jak urodziny. - Chodźmy - powiedział, wstając. - Chcę, żebyś kogoś poznała. To mój przyjaciel - nasz przyjaciel - bardzo stary przyjaciel. Zaintrygowały mnie jego słowa. - A co to za facet? - Zobaczysz - odpowiedział Will. - Być może podpowie nam, gdzie możemy poszukać czegoś na temat Enshiego. Weszłam za Willem do budynku. - Czemu tak uważasz? Myślisz, że w takiej bibliotece znajdziemy jakieś informacje o kosiarzach? Wątpię. - Zaufaj mi.
Przechodząc obok recepcji, pomachał do pulchnej kobiety w okularach, która walczyła ze stosem papierów. - Cześć, Louise. Kobieta odpowiedziała skinieniem głowy i uśmiechnęła się do nas. Przeszliśmy przez drzwi po jej prawej stronie i zeszliśmy schodami, które doprowadziły nas do kolejnego wejścia. Za nim ujrzałam długi korytarz z podniszczonymi ścianami i licznymi drewnianymi drzwiami. Panowała tam cisza, którą mąciło tylko buczenie klimatyzacji i nasze kroki odbijające się echem od pokrytej linoleum podłogi. W pewnym momencie Will zatrzymał się przed drzwiami, które niczym nie różniły się od pozostałych, i odsunął się na bok, bym mogła wejść pierwsza. Dość ciemny pokój wypełniony był zapachem starych książek. Wszystkie cztery ściany zakryte były półkami, a na nich spoczywały ogromne oprawione w skórę woluminy. Także wzdłuż przejścia pośrodku pokoju stały obustronne biblioteczki. W głębi przy biurku siedział młody mężczyzna pogrążony w lekturze księgi grubszej niż górna część mojego tułowia. Naprzeciwko niego spoczywała dziewczyna, która mogła być w wieku Willa. Jej brązowoczarne włosy zafalowały, kiedy obróciła głowę i spojrzała na nas. Była piękną młodą Azjatką o czarującym uśmiechu. Młody mężczyzna - być może też w wieku Willa -był nienaturalnie blady, jakby rzadko wychodził z domu; przyglądał się nam uważnie, kiedy zbliżaliśmy się do biurka. Mial trochę kujonowaty wyraz twarzy, ale w sympatycznej wersji, z głupawym krzywym uśmiechem. Jego brązowe włosy były zwichrzone, lecz odniosłam wrażenie, że to typ faceta, który niespecjalnie przejmuje się swoim wyglądem.
- Hej, Natanielu! - przywitał się Will i skinął głową do dziewczyny. - Lauren! Nataniel spojrzał tylko na mnie, a jego uśmiech przywiódł mi na myśl pana Meyera. Uśmiechali się podobnie. Odpowiedziałam uśmiechem i od razu go polubiłam. Jego oczy, żywe, w kolorze miedzi, przypominały opalizujące centy. Błyskały przy każdym ruchu. - Witaj. - Nataniel uśmiechnął się szeroko. - Dawno się nie widzieliśmy. - Przepraszam, czy my się znamy? - zapytałam, ponieważ jego twarz nic mi nie mówiła. - Och, tak - odrzekł. - Znamy się od wieków. Will opowiadał mi, że masz kłopoty z odzyskaniem pamięci, ale nic nie szkodzi. Z czasem przypomnisz sobie wszystko. - Mam nadzieję - odpowiedziałam szczerze. - Śliczna jak zawsze - stwierdził. - Dziękuję. Młoda Azjatka wstała i podała mi rękę. - Ty pewnie jesteś Ellie. - Zgadza się - rzekłam z uśmiechem. - Lauren Tsukino - przedstawiła się. - Miło mi cię poznać. Nie będę wam przeszkadzać. Natanielu, sprawdzisz to dla mnie? - Oczywiście, kochanie. Niedługo się odezwę. Dziewczyna przecisnęła się między nami i wyszła, a Nataniel znowu spojrzał na mnie. - Lauren jest bardzo silnym medium - wyjaśnił. -Wyczuła pojawienie się czegoś w tej okolicy, co ją zszokowało. Byłoby dobrze, gdyby potrafiła powiedzieć coś o najbliższej przyszłości przynajmniej w tej sprawie zaliczylibyśmy sukces. Niestety, jest tylko jasnowidzącą, za to potrafi wyczuć naprawdę paskudnego kosiarza! -
Nataniel rozpromienił się, jakby powiedział dobry dowcip, aleja go nie zrozumiałam. Dostrzegłam za to puentę - aż taka głupia nie byłam - która jednak ani trochę nie wydała mi się zabawna. - Nie wiedziałam, że osoby o zdolnościach parapsychicznych istnieją naprawdę, dopiero Will mnie oświecił - zauważyłam, rozglądając się po zbiorach Nataniela. - O tak - rzucił. - Dopóki nic im się nie stanie, są dla nas nieocenionymi sprzymierzeńcami. Lauren od momentu naszego spotkania była zawsze bardzo pomocna. Podobnie jak twój nauczyciel Frank Meyer. Poczułam, że tracę grunt pod nogami. - P a n M e y e r ? Chyba żartujesz! - Zginął niedawno podczas polowania, jak ci wiadomo, oczywiście - kontynuował Nataniel. - Był dobry jak na człowieka, ale z wiekiem stracił szybkość. Kosiarz go pokonał. - Chcesz powiedzieć, że mój nauczyciel od ekonomii był medium, które polowało na kosiarzy? To trochę zbyt odjazdowe jak na profesora z liceum. - Frank był jednym z najlepszych - rzekł Will. - No nie. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem. -Nie wiedziałam, że był aż taki odjazdowy. Will zaśmiał się cicho. - Sporo napsocił jako nastolatek. Potem nie było lepiej. - Znałeś go wtedy? - Podobnie jak i ty. Patrzyłam na niego zdumiona. - Znałam go w poprzednim życiu? Will zerknął na Nataniela. - Tak, w Chicago. Jakieś czterdzieści pięć lat temu. Był naszym dobrym przyjacielem. Rozmawiałem z nim
niedawno i wyznał mi, że rozpoznał cię, gdy tylko pojawiłaś się w szkole, w pierwszej klasie. Nigdy cię nie zapomniał. Wzruszył się, kiedy znowu cię zobaczył. - Znałam go?! - W mojej głowie kłębiło się od pytań i myśli. Wtedy miał jakieś dwadzieścia lat, zgadza się? Dlaczego nigdy o tym nie wspomniał? Udawał, że jestem dla niego po prostu jedną z uczennic. I walczył kiedyś razem z nami? Żeby spotkać kogoś w innym życiu? Właśnie pan Meyer? - Żałowałam, że nie pamiętałam go z czasów młodości. Trochę mnie to zasmuciło. - Prawdziwi jasnowidze są rzadkością - wyjaśnił Nataniel. - A w szczególności tacy, którzy c h c ą polować na kosiarzy. I ich zabijać. Śmiertelnicy, którzy polują na kosiarzy, pragną położyć temu kres równie mocno jak my. Śmierć Franka to dla nas ogromna strata. Zamilkli na chwilę. Nataniel sprawiał wrażenie pogrążonego w myślach. Zastanawiałam się, co by powiedziała Kate, gdyby dowiedziała się, że pan Meyer był aż taki ekstra. Ale przecież o niczym nie mogła się dowiedzieć. Gdybym wciągnęła w to ją czy któregokolwiek z moich przyjaciół, zapłaciliby życiem. Takjakpan Meyer. - Nie miałam pojęcia - odezwałam się. Gdzieś w głębi mojego umysłu przemykały rzeczy, które powinnam była zrobić i powiedzieć. Will przykrył moją dłoń swoją. - W porządku. Frank zawsze powtarzał, że jeśli coś go zmoże, to tylko kosiarz. Niczego nie żałował. Poczuwszy ciepło jego dłoni, uświadomiłam sobie, jaki chłód ogarnął mnie w momencie poznania prawdziwej tożsamości pana Meyera. Wróciłam myślami do dziennikarskiego opisu tamtej zbrodni i poczułam, że robi mi się niedobrze. Sama wielokrotnie umarłam
w ten sposób, ale pan Meyer nie powróci tak, jak ja powracam. Nagle zapragnęłam zmienić temat rozmowy. Spojrzałam na księgę, która leżała przed Natanielem. - Co to za miejsce? Wszystkie te książki wyglądają na bardzo stare. - Nataniel opiekuje się zbiorem bardzo rzadkich książek wyjaśnił Will. - Zgadza się - potwierdził Nataniel. - Mogę przynosić różne książki i trzymać je tutaj. Mam kilka pozycji, w których dokumentuje się istnienie kosiarzy. Kolekcjonuję też antyczne woluminy i z tego żyję, bo tutaj pracuję społecznie. Lubię starocie, pewnie dlatego, że sam jestem stary. Zdziwiłabyś się, jak dobrze można zarobić, kupując kilka brzydkich obrazów i sprzedając je miliarderom kilkaset lat później. Za oryginalnego Picassa można zgarnąć dziesiątki milionów dolarów, sumka nie do pogardzenia. Kiwnęłam głową, usiłując wyobrazić sobie, co zrobiłabym z dziesiątkami milionów dolarów. Boże, ile p a r b u t ó w mogłabym kupić! - A zatem znasz nas od dawna? W takim razie jesteś nieśmiertelny, tak jak Will? Mówił mi, że nie ma innych Stróżów, przynajmniej nie teraz. A czy przed nim byli? Nataniel posłał Willowi dziwne spojrzenie, ten zaś patrzy! na niego z kamienną twarzą i nic nie powiedział. - Tak, jestem nieśmiertelny, a ty miałaś wcześniej innych Stróżów. Strzegli cię do końca swoich dni. To jest obowiązek na całe życie. Słuchałam oniemiała. Wbiłam wzrok w Willa, który teraz wyraźnie go unikał, i musiałam się zmusić do spojrzenia w inną stronę. Tamci ludzie umarli dla mnie? Ilu ich było?
Po chwili Will się odezwał. Całkowicie zmienił temat, za co go nie winiłam. - Walczyliśmy z kosiarzem, który wspomniał o jakimś Enshim. Mówi ci to coś? Nataniel wydął usta. - Enshi? Pan życia - czy też tego, co jest p o d s t a w ą życia, mówiąc precyzyjnie - pan dusz. - Ze słów kosiarza wynikało, że istnieje tylko jedna taka istota powiedziałam. - Tylko jedna, powiadasz? Może to właśnie wyczuła Lauren. - Bardzo prawdopodobne - rzekł Will. - To duża sprawa, Natanielu. Myślisz, że Bastian może mieć z tym coś wspólnego? - Kim jest Bastian? - zapytałam. Widząc, że Will milczy, głos zabrał Nataniel: - Bastian jest bardzo potężnym virem, kosiarzem w ludzkiej postaci. Viry mogą przybierać wygląd mężczyzny lub kobiety, mają jednak zdolność zmiany postaci. Dziwne oczy, pazury, łuski, ogony, rogi, skrzydła... W każdej chwili potrafią ukryć te cechy albo je ujawnić. Niektóre z nich potrafią zupełnie zmienić postać. Przewyższają też mocą innych kosiarzy i często kontrolują bestie takie jak ta, którą zabiłaś przed szkołą. Są okrutne i przebiegłe. Przez znaczną część tego tysiąclecia zachodzą w głowę, jak cię zniszczyć, Ellie. Bastian razem ze swoimi zbirami zagarnął więcej dusz ludzkich, niż da się policzyć. Obserwując wyraz twarzy Nataniela, nie miałam wątpliwości, że mówi poważnie. - Dlatego dokładamy wszelkich starań, by pomóc ci chronić przed nimi ludzkie dusze. Bardzo możliwe, że Bastian i jego kohorta polują na Enshiego.
- Musimy pożyczyć kilka książek i sprawdzić, czy nie ma tam jakichś informacji na ten temat - odezwał się Will. - Śmiało - odparł Nataniel, wstając. - Przydatne rzeczy są za moim biurkiem. Will zaczął przeglądać książki na wskazanej półce; przesuwał palcem po grzbietach kolejnych tomów, czytając ich tytuły, i ostatecznie wybrał trzy. Kiedy położył je na biurku, spróbowałam przeczytać te tytuły. Nataniel sięgnął po książkę oprawioną w skórę i zaczął ją przeglądać. - Ta jest po łacinie - powiedziałam, siadając obok niego. - Nie znam łaciny. Will także zajął miejsce przy biurku i przekartkował całą książkę aż do końca, gdzie, jak się domyślałam, był indeks. - Potrafisz to przeczytać? - zapytałam go. - Oczywiście. Spojrzałam na dwie pozostałe pozycje. Jedna była napisana po łacinie, druga w nieznanym mi języku. - Co to za język? - Hebrajski - odpowiedział Will, nie patrząc na mnie. - Czytasz po łacinie i po hebrajsku? - Tak jak i ty. -Aha - mruknęłam. - Jeszcze jedna z moich tajemniczych umiejętności, o których nie pamiętam. Mam nadzieję, że na tej liście jest też gotowanie, ponieważ chciałabym upiec babeczki, które nie byłyby twarde jak beton. Uśmiechnął się, mówiąc: - W przeszłości nie zależało ci specjalnie na tym, żeby dobrze gotować.
10 Minęła godzina, a Will i Nataniel niewiele mieli mi do pokazania. Ja, nie mając nic innego do roboty, obserwowałam ich obu; w szczególności skupiłam się na oczach Willa, które przy czytaniu starożytnego tekstu rozjarzyły się ogniem skupienia, i na mięśniach jego przedramion, które napinały się, kiedy przewracał kolejne kartki. Wreszcie zamknął pierwszą z dwóch książek napisanych po łacinie i sięgnął po tę, w której spisano starożytną wiedzę sumeryjską. Niedługo potem niespodziewanie uderzył dłonią w otwartą stronę, aż podskoczyłam. - Mam! - oznajmił i spojrzał na mnie wyraźnie ożywiony, lecz ja tylko wzruszyłam ramionami. Nie doczekawszy się żadnej innej reakcji, kontynuował: - Enshi, Pan Dusz. Ten, który daje i odbiera oddech życia. - Oddech życia? - mruknęłam. - To brzmi trochę zbyt filozoficznie jak na sobotnie popołudnie. - Kimkolwiek jest ten Enshi, jest to coś tak wielkiego, jak się spodziewaliśmy - powiedział Will po przeczytaniu kolejnego fragmentu tekstu.
- Co tam masz? - zapytał Nataniel, zaglądając mu przez ramię. - Tu jest napisane, że Enshi to uśpiona istota, bóg życia, który pozostaje pod władzą Enkiego, najwyższego boga na ziemi według mitologii sumeryjskiej. Wiele starożytnych cywilizacji mylnie brało potężnych kosiarzy za swoich bogów, a zatem może to być jedno z prawdopodobnych źródeł ich pochodzenia. Jest związany z tym symbolem. - Przysunął książkę i pokazał stronę mnie i Natanielowi. Widniał na niej rysunek trzech okręgów ułożonych jak na planszy gry w rzutki z czterema punktami umieszczonymi horyzontalnie w ich środku i z dwoma pionowymi księżycami zwróconymi do siebie. - Pieczęć Azraela - wyjaśnił Nataniel. - Czy z tekstu wynika, że Enshi służy niszczycielowi? - Tak przypuszczam - odpowiedział Will grobowym głosem. Azrael jest aniołem śmierci, ale nie archaniołem -już nie. Archaniołowie stoją najwyżej w anielskiej hierarchii i mają największą moc. Jeśli Enshi jest kosiarzem, to kosiarzem anielskim. Nie ma takiej możliwości, żeby kosiarz demoniczny służył aniołowi. Kłóciłoby się to z naturą kosiarzy i z tym wszystkim, czego ich nauczono. Próbowałam zrozumieć, o czym mówią, ale aż mi się od tego zakręciło w głowie. - Kosiarz anielski? Niszczyciel? Aniołowie? O czym wy mówicie? Will zerknął na Nataniela, lecz ten odwzajemnił się kamiennym spojrzeniem, jakby nie chciał odpowiadać na to pytanie. Wkurzałam się, kiedy wymieniali między sobą te swoje spojrzenia. Czułam się wtedy jak
niegrzeczne dziecko, które przysłuchuje się rozmowie dorosłych. - Tak, aniołowie - wyjaśnił Will. - Przeciwieństwo upadłych. Przyglądałam mu się uważnie, zszokowana tym, co mówił. - Chcesz powiedzieć, że aniołowie istnieją naprawdę? Upadli to demony, tak? Czy to znaczy, że Bóg istnieje? I szatan? Will wziął głęboki oddech. - Tak. Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i przegrał Pierwszą Wojnę, o czym już się pewnie dowiedziałaś w którymś momencie swojego życia. Bóg wygnał Lucyfera z nieba i strącił go do piekła, lecz jego wojna spadła na ziemię. Aniołowie, którzy przyłączyli się do Lucyfera, stali się demonami - upadłymi. Dwoje z nich zrodziło szkaradne dzieci, których potomków znamy dzisiaj jako demonicznych kosiarzy. By powiększyć swoją armię przeklętych, Lucyfer posługuje się kosiarzami, którzy zbierają dla niego ludzkie dusze. Słuchałam zafascynowana. - A anielscy kosiarze? Co to za istoty? - Potomkowie grigori - wyjaśnił Will. - Nie wszyscy upadli, którzy walczyli dla Lucyfera, byli źli do szpiku kości. Bóg wierzył, że grigori mogą zostać zrehabilitowani, dlatego zostali uwięzieni w świecie śmiertelników. By odpokutować za swoją zdradę, mieli czuwać nad ludzkością. To oni sprawują pieczę nad anielską magią, nad medycyną i bramami nieba i piekła. Płodzili dzieci, lecz dzieci te nie powstały z niegodziwego ducha i okrutności, dlatego zostały anielskimi kosiarzami, związanymi z ziemią żołnierzami Boga, którzy niszczą demonicz-
nych kosiarzy i powstrzymują ich przed porywaniem ludzkich dusz. Grigori mają czterech panów, Strażników Nieba, którzy strzegą czterech stron świata. Są to Fomalhaut, strażnik północnej zimy, Regulus, strażnik południowego lata, Aldebaran, strażnik wschodniej wiosny, i Antares, strażnik zachodniej jesieni. Każdy z nich wyraża ducha swojej strony świata. - Czy spotkałeś kiedyś któregoś z grigori? - zapytałam. - Oni także walczą z demonicznymi kosiarzami? - Nie. Trudno ich zobaczyć - odparł. - Chociaż Antares, Strażnik Zachodu, mieszka w Ameryce. W Kolorado, jak sądzę. Oni raczej nie walczą. To pokojowo nastawione istoty, co nie znaczy, że słabe. - W takim razie nie jestem potomkinią żadnego z nich stwierdziłam. - To skąd pochodzę? - Najpotężniejsi demoniczni kosiarze przewyższają liczebnością najpotężniejszych anielskich kosiarzy, dlatego Bóg potrzebował pomocy - powiedział Will. - Przeznaczeniem twoim i anielskich kosiarzy jest zapobiec Drugiej Wojnie Lucyfera, Apokalipsie. Jeśli do niej dojdzie, nastąpi Kres Dni. Twoim zadaniem jest unieszkodliwić jak najwięcej demonicznych kosiarzy. Najskuteczniejszą bronią w walce z nimi jest anielski ogień, tyle że anielscy kosiarze nie dysponują tą mocą, bo ich przodkami są upadli aniołowie. Nie wiemy, kim ty jesteś. Nie jesteś kosiarzem i masz ludzkie ciało. Po prostu pojawiłaś się i wszyscy cię zaakceptowaliśmy. A kiedy kosiarz cię zabija, nie może porwać twojej duszy. Odradzasz się i znowu walczysz, jakby twoja dusza była na to odporna. Przygryzłam wargę i zmusiłam się, by mu uwierzyć, choć wątpliwości wciąż czaiły się w zakamarkach mojego umysłu. Przypomniał mi się piątek, wi-
zyta w łazience, kiedy dziwne czarne linie wypełzły na mojej twarzy i potem nagle zniknęły. Nie mogłam zapomnieć strasznych koszmarów. Czy byłam jednym z upadłych? Nie, skoro potrafiłam wzbudzić anielski ogień. Nie mogłam jednak pozbyć się dręczącego niepokoju, że w moim wnętrzu czai się coś mrocznego, coś straszniejszego niż myśl o Drugiej Wojnie Lucyfera i o końcu świata. - A jeśli się mylisz? - zapytałam. - Jeśli jestem kosiarzem? - Nie jesteś - zapewnił mnie Will. - Zaufaj mi. Spojrzałam na dziwny symbol Azraela. - A zatem istnieją dobrzy i źli kosiarze. Ci dobrzy służą aniołom, a źli upadłym? Nataniel skinął głową. - Ogólnie mówiąc, tak. - A ja zabijam tych złych? - zapytałam. - Demonicznych kosiarzy. - „A gdybym zabijała dobrych?" - zastanawiałam się przez chwilę i zaraz poczułam ucisk w żołądku. Will skierował na mnie swoje niewzruszone spojrzenie. -Walczymy tylko z demonicznymi kosiarzami. - Ty jesteś czymś w rodzaju sekretnej broni aniołów -dodał Nataniel. - Twoja obecność w tej wojnie pozwala utrzymać równowagę. - A może burzy równowagę? - Nie chciałam odgrywać roli adwokata diabła - bez żadnych aluzji - ale musiałam w pełni zrozumieć, kim lub czym jestem. - Nie - zaprzeczył Nataniel. - Jest zbyt wielu demonicznych kosiarzy, by aniołowie mogli sami ich pokonać. - Czy upadli mają swojego Preliatora?
- Nie - odpowiedział i zmarszczył nos. - A może Enshi też jest Preliatorem? - zapytałam. -Demonicznym Preliatorem? Will i Nataniel spojrzeli po sobie. - Można się nad tym zastanowić, choć to mało prawdopodobne. Jednak nie da się tego wykluczyć. -Will - zaczęłam - wtedy w nocy powiedziałeś tamtemu kosiarzowi, żeby mnie nie dotykał, bo inaczej będzie musiał stawić czoło konsekwencjom. Miałeś na myśli anioły? - Tak - odparł Will. - Celem demonicznych kosiarzy jest zasiać chaos, ale istnieją pewne zasady, które tyłko nieliczni odważają się naruszyć. Zwłaszcza jeśli miałoby to oznaczać, że będą musieli stawić czoło anielskiemu żołnierzowi - to anioł stojący poniżej chóru archaniołów, taki niebiański stróż prawa, że się tak wyrażę. Nie wolno cię atakować, dopóki nie odzyskasz swojej mocy. Anielscy żołnierze pilnują, by przestrzegano tego prawa. - W takim razie demoniczni kosiarze są s t w o r z e - n i do bycia złymi? To trochę jak w świecie Disneya, gdzie zawsze musi być ten zły. Czy oni nie mogą opowiedzieć się za dobrem? Być dobrymi, jeśli zechcą? Kiedy pomyślę, że mam ich tak „eliminować", jak mówicie. .. Dla mnie to zakrawa na ludobójstwo. Will spojrzał mi prosto w oczy. - Kiedy ludzka istota zostaje pożarta przez demonicznego kosiarza, jej dusza dostaje bilet do piekła. W jedną stronę. Kosiarze przejmują nad nią całkowitą kontrolę. To tak jak w niektórych kulturach, gdzie zjada się ciała wrogów albo potężnych drapieżników, by zdobyć ich moc. Anielscy kosiarze chronią ludzkie du-
sze, lecz nie mogą nimi manipulować. Tylko Bóg powinien mieć prawo decydowania, czy dusza ma pójść do nieba, czy do piekła. - Ale chyba wszyscy nie są tacy źli - powiedziałam. - Na pewno są wśród nich i tacy, którzy sprzeciwili się porywaniu dusz dla upadłych. Will pokręcił głową. -Jedyni demoniczni kosiarze, z którymi walczyłaś, próbowali zabić także ciebie. To nasienie d e m o n ó w . Zawsze byli potworami. Każda zabita przez nich osoba będzie się smażyła w piekle, przez wieczność. Zabijają niewinnych ludzi, zabijają ciebie, a my zabijamy ich. - Sama nie wiem - powiedziałam zasmucona. - Czegoś mi tu brakuje. - Co masz na myśli? Spuściłam głowę. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie tak przyszpilał. - Nie wiem. Po prostu nie wierzę w absolutne zło... czy absolutne d o b r o . Nikt nie jest całkowicie dobry ani całkowicie zły. Dlaczego niektórzy z demonicznych kosiarzy nie mogą stać się dobrymi, a anielscy złymi? Jeśli Enshi jest anielskim kosiarzem, to dlaczego nie miałby pomóc demonicznym kosiarzom? Może zszedł na złą drogę. - Ellie, my nie... - Will zacisnął usta, jakby dotknięty nagłym bólem. Odwrócił wzrok. - Co jest? - zapytałam. Machnął ręką, ale nie spojrzał na mnie. - Nieważne. Nie spuszczałam z niego oczu. Zastanawiałam się, czego mi nie powiedział.
- Wracajmy do Enshiego - odezwał się Nataniel. - A zatem twierdzicie, że on służy jako anioł? - zapytałam. - Ten, którego pieczęć jest w tej książce. Azrael. Anioł śmierci. - Powiedzmy, że jeden z nich - rzucił Nataniel. - To jest ich więcej? - Pierwszy raz w życiu pożałowałam, że nie poszłam chociaż raz do szkółki niedzielnej. Mogłabym mieć choć ogólne pojęcie o tym, co Will i Nataniel próbowali mi wytłumaczyć. - Innym prawdziwym aniołem śmierci jest Sammael, ale on upadł - odparł Nataniel. - Dlaczego? - zapytałam. - Sammael sprzeciwił się Bogu, kiedy zadał się z Lilith, królową upadłych. We dwójkę są prawą i lewą ręką Lucyfera w piekle, a czasem niektórzy mylą Sammaela z samym Lucyferem. Sammael i Lilith to przodkowie demonicznych kosiarzy. Otworzyłam usta w zdumieniu. - To i c h dzieci są demonicznymi kosiarzami? -Tak. - A zatem demoniczni kosiarze szukają istoty, która służy Azraelowi - powiedziałam. Nataniel wzruszył ramionami. -Jeśli Enshi rzeczywiście służy Azraelowi, to nie wiem, do czego byłby potrzebny Bastianowi. I dlaczego demoniczni kosiarze sądzą, że im pomoże. Poczułam przypływ nadziei. - Skoro jest po naszej stronie, to czy nie możemy go skłonić do pomocy? Kto mówi, że on musi być zły? -Ze słów kosiarza wynikało raczej, że wykorzystają Enshiego przeciw tobie - odrzekł Will. - A na takie ryzyko się nie piszę.
- Przepraszam, że jestem taki bezpośredni w twojej obecności, Ellie - rzekł Nataniel - ale nie ulega wątpliwości, że bez względu na to, ile razy zabiją Preliatora, on odrodzi się i zabije stu z ich szeregów za każdą duszę, którą porwali. Aż się skurczyłam. Wyrażał się bardziej dosadnie, niż się spodziewałam. - Właśnie - przytaknął Will i pochylił się do przodu. -W takim razie jakie znaczenie ma to, że Enshi się obudzi? Może i da radę zabić Ellie, lecz ona i tak odrodzi się za kilka lat. Cykl nigdy się nie skończy. - Nie wiem - odparł Nataniel i westchnął. - Czy to może mieć coś wspólnego z tym, ile czasu Ellie potrzebowała ostatnim razem, by się odrodzić? - Mam nadzieję, że nie. - Natanielu! - odezwał się cichy głos z interkomu. - Tak, Louise? - Mamy kolejną dostawę i byłoby dobrze, gdybyś ją pokwitował. - Zaraz przyjdę. - Nataniel wstał i odezwał się do nas: - Wrócę niedługo. Jeśli będziecie chcieli wyjść, to się nie krępujcie. Wpadnijcie tylko na górę się pożegnać. -Wyszedł szybko, zostawiając nas samych. Odezwałam się pierwsza po długiej chwili niezdarnego milczenia: - Robi się późno, aja muszę jeszcze przygotować imprezę. Może skończymy na dzisiaj? - Dobra - zgodził się Will. - Idziemy. Znaleźliśmy Nataniela w pokoju na drugim piętrze. Był zajęty studiowaniem starych dokumentów, dla bezpieczeństwa włożonych w koszulki. Pożegnaliśmy się, a on obiecał, że będzie szukał informacji o Enshim.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zatrzymałam się przed samochodem. -Jakie masz plany? - zapytałam. Will spojrzał na niebo. - Niedługo się ściemni. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Zbliżała się pora jego czuwania. -Może zamiast sterczeć na dachu jak jakiś wiatro-łap, przyjdziesz i pomożesz przygotować imprezę? Albo przynajmniej pobędziesz z nami. Przecież nie musisz siedzieć sam przez cały czas. Zastanawiał się przez chwilę. - Tak jest lepiej. - Dlaczego? - Bo kiedy jestem blisko ciebie, zamiast cię wypatrywać, tracę czujność. - To nie rób tego. Posłał mi ten swój czarujący uśmiech, pierwszy raz tego dnia, a ja poczułam motylki w brzuchu. - Nic na to nie poradzę. - Sam mówiłeś, że kosiarze nie atakują za dnia. - Co nie znaczy, że nie m o g ą tego robić. Jeśli się trafi łatwy łup, to dlaczego nie? - Nie sądzisz, że przejdzie im ochota na atak, jeśli będziesz przy mnie zamiast na dachu? - To nie ma znaczenia. - Dlaczego? - Wiedzą, że potrafię wyczuć twój niepokój i że będę przy tobie bez względu na to, czy moje ciało jest blisko, czy nie. - Zawsze musisz mnie zgasić? - A ty zawsze zadajesz zbyt wiele pytań.
- Za to ty nigdy nie udzielasz wyczerpujących odpowiedzi. Jesteś okropny. Widzimy się później. Przychodzisz na imprezę? - Tak - odparł. - Chcesz, żebym przyszedł, więc przyjdę. - Super. Liczę na ciebie. - Zawsze możesz na mnie liczyć.
11 Do siódmej razem z mamą i Kate uporałyśmy się z większością dekoracji. Wcześniej Landon i Chris przykleili do sufitu w salonie serpentyny i wiszące gwiazdy. Starałam się zachować dystans wobec Landona, ale on jakby zapomniał o tym, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Pomógł nam zawiesić elementy dekoracji w wyższych miejscach i zainstalował papierowe latarnie na patio. Później pognałam na górę wziąć prysznic i włożyć nową sukienkę. Mój skrzydlaty naszyjnik stanowił idealne dopełnienie. Kate pomogła mi się uczesać, a potem ja jej, i gdy już byłyśmy gotowe, zeszłyśmy do chłopaków, żeby zaprezentować się w nowych ciuchach. Landonowi i Chrisowi spodobały się nasze sukienki, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. - Wyglądasz świetnie, Ellie - skomentował Landon. - Dziękuję! - odparłam rozpromieniona. - Kate, nie uważasz, że twoja sukienka trochę za dużo odsłania? zapytała mama i posłała jej dziwne spojrzenie.
Kate tylko wzruszyła ramionami. - Cycków nie widać. -1 szkoda - rzucił Chris, za co trzepnęła go w ramię. Nadszedł wieczór, zapaliliśmy papierowe latarnie i podwórko z tyłu domu zamieniło się w roziskrzoną scenę. Światło latarni migotało w wodzie basenu. Za naszym podwórkiem wyrastał las, który ciągnął się aż do niedużego jeziorka już poza granicą naszej dzielnicy. Smugi księżycowego światła przedzierały się między gałęziami drzew, srebrząc trawnik. Czułam się przeszczęś-liwa. Ogromnie podekscytowana uściskałam wszystkich i wyraziłam swoje podziękowania. Kiedy tata wrócił do domu, wyciągnęłam go na zewnątrz, żeby zobaczył, jak wszystko urządziliśmy. Jednak wyraz jego twarzy sprawił, że od razu zmarkotniałam. - Czy to wszystko jest naprawdę potrzebne? - Tato, są moje urodziny - nie poddawałam się. - Nie podoba ci się? - Absurdalne wymysły. - Po prostu zawiesiliśmy papierowe latarnie. Coś drgnęło w jego spojrzeniu, coś mrocznego i głębszego niż gniew, coś podobnego do cieni przemykających w głębi jego oczu. Zamrugałam zdziwiona. Ojciec pokręcił głową i tamto spojrzenie zniknęło. - Naprawdę nie wiem, czym się tak ekscytujesz. Wyśmiałabym absurdalność jego uwagi, gdyby nie to, że byłam bliska łez. - Są moje urodziny. - Czy nie jesteś już trochę za duża na urodzinowe przyjęcia? Jeszcze przez kilka bolesnych chwil patrzył mi w oczy, a jego górna warga drgała mocno. A potem z jego ust
wydobył się nieokreślony dźwięk i ojciec zaraz poszedł w drugi koniec patio, żeby spojrzeć na burgery wyłożone na grillu. Wciągnął głęboko powietrze znad grilla - z miną tak obojętną, jakby przed chwilą wcale nie złamał mi serca. Dlaczego powiedział coś tak bolesnego i lekceważącego? Czy nie rozumiał, jak ważne jest dla mnie przyjęcie urodzinowe? Czy nie byłam ważna dla niego? Zacisnęłam mocno usta, by powstrzymać łzy i nie rozmazać makijażu, i odeszłam energicznym krokiem do domu. W kuchennym barku mama wystawiła cudowny dwupoziomowy tort i wyniosła do jadalni wszystkie wysokie stołki, żeby ludzie nie musieli wspinać się po swój kawałek. Chris przyniósł głośniki; podłączył laptop i chwilę później dom wypełniła rytmiczna muzyka. Prawie zapomniałam, jaki okrutny był dla mniej ojciec. Prawie. O ósmej zaczęli schodzić się goście. Kate z radością pełniła funkcję hostessy i przyjmowała kolejne osoby w drzwiach, skąd prowadziła je przez hol do salonu. Przyjaciele zachwycali się moim wyglądem i ściskali mnie, zanim poszli dalej - skosztować mojego tortu i muzyki. Kiedy dom już się prawie wypełnił, zjawili się Evan i Rachel. Ucieszyłam się też na widok Josie Newport, która oczywiście przybyła ze swoją świtą. Miała na sobie słonecznie żółtą koktajlową suknię, a jej kasztanowe włosy opadały kaskadą loków na opalone ramiona. Przywitała mnie uśmiechem i uścisnęła, życząc wszystkiego najlepszego. O dziesiątej trzydzieści dom i podwórko z tyłu wypełniły się licealistami. Rodzice wycofali się na górę -ponieważ na parterze zrobiło się dla nich zbyt tłoczno - co mnie ucieszyło. Nikt nie chce, żeby rodzice wałęsali się po ich urodzinowej imprezie. Chodziłam od
grupy do grupy, zagadując i tańcząc, aż nagle stanęłam jak wryta: Will. Przyszedł, n a p r a w d ę . Zdumiałam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam, że ma na sobie czarne spodnie i dopasowaną granatową jedwabną koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, bez krawata. Zza kołnierzyka wystawał tylko fragment tatuażu. Zanim zdążyłam podejść, przykleiła się do niego jedna z przyjaciółek Josie, Harper - czy też Harpia, jak ją nazywaliśmy za jej plecami. Uśmiech zamarł mi na ustach, kiedy zobaczyłam obojętny wyraz jego twarzy. Harper objęła Willa ramieniem i zaczęła przedstawiać innym gościom. Stojąca za nimi Kate zrobiła komiczną minę i wykonała odpowiedni gest, który wywołał mój uśmiech. Gdy wreszcie Will spojrzeniem wyłowił mnie z tłumu, bez słowa odessał się od Harper i podszedł do mnie. W odpowiedzi na nietęgi wyraz jej twarzy posłałam zwycięski uśmiech. Uznałam, że może wreszcie Harpia nauczy się, że świat nie należy do niej. Nie żebym chciała zagrabić czyjeś terytorium. No, może troszeczkę. Kate, mijając mnie, zatrzymała się i zaskrzeczała do mojego ucha: - Nie mogę uwierzyć, że Josie przyprowadziła Harpię Knight szepnęła poirytowana. - To straszna jędza. Roześmiałam się i kiwnęłam głową, chociaż nie miałam pojęcia, co ma na myśli. Kate odpowiedziała szerokim uśmiechem, błyskając lśniącymi zębami, i poszła dalej. Will nachylił się i szepnął mi do ucha: - Wyglądasz bosko. - Dziękuję - odpowiedziałam i zaraz przygryzłam wargę, czując, że się czerwienię. - Ty też wyglądasz ekstra. Skąd masz tę koszulę?
- Od przyjaciela. - To ty masz przyjaciół? - Nie bądź taka zdziwiona. Mam sporo lat. Musiałem znaleźć kogoś, kto mnie lubi. Padło na Nataniela. - No to fajnie - powiedziałam i uszczypnęłam go w policzek. Robił dla ciebie zakupy. Jesteście jak najlepsi przyjaciele. Odsunął mnie delikatnie i rozejrzał się po pokoju. - Dobra, wystarczy tego. Obdarzyłam go uśmiechem i położyłam dłoń na jego biodrze. - Wyglądasz na spiętego. - Poczułem się dziwnie, wchodząc frontowymi drzwiami. - No jasne - odparłam z uśmiechem. - Powinieneś był raczej wejść przez okno, bo to ci wychodzi najlepiej. Uśmiechnął się krzywo i spojrzał na mnie. - Brałem pod uwagę taką opcję. - Mogłeś też zeskoczyć z dachu prosto na patio. - Nie preferuję takich spektakularnych wejść. Nie lubię zwracać na siebie uwagi. Roześmiałam się. - No to raczej słabo się starasz. Zignorował uwagę i wziął do ręki mój naszyjnik. - Cieszę się, że go nosisz. - Pasuje do sukienki. - To prawda - odpowiedział z uśmiechem. Spojrzałam ponad jego ramieniem i zobaczyłam Harper, która rozmawiała z jakąś dziewczyną, zerkając na nas z drwiącym uśmiechem. Odwróciłam się do Willa. - Zjesz tortu?
- Nie, dzięki. - No nie, spróbuj chociaż. Jest naprawdę dobry. - Nie zważając na odpowiedź, chwyciłam go za ramię i poprowadziłam do kuchni. Uśmiechnęłam się do kilku dziewczyn, które właśnie nakładały sobie porcje, wpatrzone w Willa. Tymczasem on zachowywał się obojętnie, jakby nie obchodziło go, że ma takie powodzenie. - Naprawdę dziękuję za ciasto - powiedział ze wzrokiem utkwionym w słodkim arcydziele. - Na pewno? - zapytałam rozczarowana. - Ja spróbuję. - Ukroiłam sobie kawałek i zaczęłam jeść. - Wiesz, nudny jesteś. -Wszystko, tylko nie to. To ty paradujesz w swojej nowej sukieneczce i udajesz, że jesteś normalną dziewczyną. To jest naprawdę nudne. Pokazałam mu język. - Bo j e s t e m normalną dziewczyną - bez względu na to, co mówisz, i zamierzam cieszyć się swoimi urodzinami. W końcu tylko raz ma się siedemnaście lat. -Ja mogłem mieć raz siedemnaście lat - powiedział - ale ty ciągle obchodzisz siedemnastkę. Po chwili dotarło do mnie znaczenie jego słów. -W każdym razie pamiętam tylko te urodziny, więc nie zepsuj mi ich. - Przepraszam - zmitygował się, czym mnie zaskoczył. - Nie chciałem cię zasmucić. - Przyglądał mi się przez chwilę, a potem wziął mnie za rękę. - Cieszmy się przyjęciem. - Zaraz, zaraz - powiedziałam i porwałam resztkę mojego tortu. Zjadłam do końca i wyrzuciłam plastikowy talerzyk do kosza.
W przejściu z kuchni do salonu natknęliśmy się na Lan-dona. Spojrzał na mnie, a potem na Willa, który trzyma! mnie za rękę, i jego oblicze przybrało wyraz pogardy. Bez słowa przepchnął się obok nas i wszedł do kuchni. W salonie Will odwrócił się do mnie i powiedział: - Twoja przyjaciółka miała rację. - Co masz na myśli? - zapytałam, odurzona jego zapachem. -Jest zazdrosny. -Och. Landon. - Skąd wiesz, co powiedziała Kate? - Mam bardzo dobry słuch. - Podsłuchiwałeś? - zapytałam bez złości. - Tak trochę - odparł i uśmiechnął się szeroko. - Właściwie to jeszcze nie przedstawiłam cię Kate. I chyba tylko dlatego nie uważa cię za dziwaka. - Kiedy mnie pozna, to może stwierdzi, że jestem całkiem interesującą osobą - odpowiedział. Przewróciłam oczami i poprowadziłam go na patio. Już z daleka usłyszałam wdzięczny śmiech Kate, która stała z kilkoma osobami. Pomachała do nas. Wszyscy po raz milionowy złożyli mi życzenia, a Kate wyciągnęła rękę do Willa. - Chyba jeszcze nie poznaliśmy się oficjalnie - powiedziała. -Jestem Kate. - Will. Miło cię poznać. Pozostali też się przedstawili i pogrążyliśmy się w rozmowie, której, o czym wiedziałam, za kilka minut nie będę już pamiętać. Will, ku memu zaskoczeniu, przyjął rolę uważnego słuchacza. Sypał dowcipami i rozmawiał z innymi, przez cały czas mając mnie na
oku. Z zadowoleniem stwierdziłam, że trudno byłoby go uznać za dziwaka. Zjawiła się Josie w towarzystwie Harper. Objąwszy mnie, pocałowała w policzek. -Jak się masz, Ellie? - W porządku, Josie - odpowiedziałam uradowana. -Cieszę się, że przyszłaś. Dobrze się bawisz? - Tak - odparła. - Świetna impreza i ekstra dekoracje. A sukienka bombowa! - Dzięki! Dekoracjami zajęli się chłopcy. - W końcu od tego są, prawda? - odpowiedziała Josie ze śmiechem. A potem, patrząc na Willa i potrząsając lśniącymi lokami, zapytała: - A kim jest twój przyjaciel? - To Will - odpowiedziałam. - Will, to jest Josie. -Jesteś nowy w szkole? Nie widziałam cię wcześniej. - Zlustrowała Willa odrobinę zbyt uważnym spojrzeniem. Należysz do drużyny piłkarskiej? - Nie - odpowiedział. - Skończyłem liceum. Studiuję w Michigan. Josie spojrzała na niego uważniej. - Naprawdę? A co? - Ekonomię. - Ciekawe - ożywiła się, muskając zalotnie swoje loki. - To kiedyś będziesz jakimś prezesem zarządu? - Raczej nie - odpowiedział. Josie zmarszczyła brwi. - Mam dla ciebie prezent - powiedziała nieoczekiwanie i pomachała butelkami goldschlagera i doktora Pep-pera, a ja odetchnęłam z ulgą, bo miałam już dość patrzenia, jak flirtuje z Willem. - Czas rozkręcić imprezę.
12 Do pierwszej towarzystwo mocno się wykruszyło: zostali tylko moi najbliżsi przyjaciele i grupa Josie. Chris i Landon okazali się idealnymi DJ-ami, a mnie wciąż szumiało trochę w głowie. Po kolejnym tańcu z Kate podeszłam do Willa, który stał w wejściu do kuchni. - Zatańcz ze mną! - powiedziałam i chwyciłam go za rękę. Roześmiał się i pokręcił głową. - Raczej nie. - Dlaczego? - Ponieważ jesteś wstawiona - odpowiedział ostrożnie. Posłałam mu gniewne spojrzenie. - Wcale nie. Czuję się świetnie. - Co było prawdą. Trochę kręciło mi się w głowię, ale nie czułam się wstawiona. Moje ciało już nie było takie ciepłe, ale jeszcze byłam zakręcona i chciałam podtrzymać ten stan. - No, to przecież zabawa. Zatańcz ze mną, proszę. - Zaproś do tańca Landona - odpowiedział. Odwróciłam się i ujrzałam Landona. Podszedł do mnie. Wyglądał na przybitego. - Ellie, możemy porozmawiać?
I po zabawie. -Jasne. - To nie wróżyło nic dobrego. Na patio stały dwie osoby. Gdy zobaczyły nasze ponure twarze, zaraz weszły do domu. Poszliśmy przez trawnik w kierunku drzew i kamiennej ławki obrośniętej liliami mamy. Kiedy uświadomiłam sobie, że zaprowadził mnie tak daleko, żebyśmy byli sami, zacisnęłam mocniej szczękę, a mój oddech stał się płytki i nerwowy. Opadłam ciężko na ławkę i straciłam równowagę. Landon chwycił mnie za ramię. - No nie! Ellie, jesteś pijana? -Już nie - mruknęłam. - Co? Jak chcesz jeszcze, to zostało mi kilka piw. - Nie, dzięki. To o co chodzi? - Dobrze wiedziałam, do czego zmierza, i bałam się tego, co powie. - Chciałem z tobą porozmawiać - zaczął. Jego twarz nic nie wyrażała. Jasne, no to wal. - W porządku. - Ostatnio myślałem o czymś. Przyjaźnimy się od dawna i wiesz, że cię lubię. - Pewnie - odpowiedziałam uczciwie. - Ja też cię lubię. Jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół. - Tak, tylko, widzisz, ja czuję to trochę i n a c z ej. -Nachylił się do mnie. - Bardzo cię lubię, Eli. Jesteś bystra i zabawna... - Och, nie aż tak zabawna, a już na pewno nie aż tak bystra. - .. .i piękna. Chciałbym, żeby łączyło nas coś więcej niż przyjaźń. - Pogładził moje włosy. Miał to być czuły gest, aleja traktowałam go jak brata, dlatego uznałam to za akt agresji. Siedziałam ze wzro-
kiem wbitym w swoje kolana, skubiąc rąbek sukienki. Spodziewałam się tej rozmowy, ale nie przygotowałam żadnej odpowiedzi. - Och, Landon, ja... - Proszę, powiedz, że też to czujesz - wyszeptał i nachylił się do mnie jeszcze bliżej. - Zostaniesz moją dziewczyną? Bardzo starałam się powstrzymać grymas. - Landon, ja... Przysunął dłoń do mojego policzka i obrócił moją twarz do siebie, a potem spróbował mnie pocałować. Perspektywa pocałowania Landona wydała mi się dziwna, wręcz straszna. Odwróciłam głowę i zaraz poczułam się okropnie. Kiedy wstałam, zerwał się na nogi i chwycił mnie za ramię. - Landon, ja po prostu nie czuję tego co ty. - Dlaczego? - warknął gniewnym tonem, co mnie zaskoczyło. Chodzi o tego Willa? Przecież znacie się dopiero od, nie wiem, d w ó c h d n i , i już chodzicie ze sobą?! Spojrzałam na niego zdziwiona. Odsunęłam się trochę. - Wcale nie. Ja tylko... - Ellie, to ja! Znamy się od... Delikatnie wysunęłam ramię z jego uścisku. - No właśnie. To ty! Jesteś moim przyjacielem, jednym z moich najlepszych przyjaciół. Jesteś dla mnie jak b r a t . Kocham cię jak brata... - Urwałam w pół zdania, ponieważ poczułam, jak coś we mnie drgnęło. Znałam już to uczucie. - Uważaj! - krzyknęłam i chwyciwszy Landona za ramię, ściągnęłam go na ziemię. Wsunęłam się do Mroczni w momencie, gdy z ciemności wyskoczył kosiarz, największy, jakiego kiedykolwiek widziałam. Upadając, Landon uderzył głową
0 brzeg ławki i teraz leżał nieruchomo na trawie. Przywołałam głośno Willa, a potem usłyszałam za sobą ciężkie kroki i odwróciłam się, by się bronić. Kosiarz ryknął i uderzył mnie głową w pierś, wyrzucając z Mroczni z taką siłą, że poszybowałam nad basenem i wpadłam w okno widokowe na tylnej ścianie domu. Wylądowałam na podłodze w salonie pośród okruchów szkła i okrzyków przerażenia. Przez dwie najdłuższe sekundy mojego życia nie byłam w stanie oddychać ani się ruszać. Czułam potworny ból w plecach. Jęknęłam, otrzepując się ze szkła, gdy wreszcie udało mi się wstać. Rany na twarzy i ramionach zagoiły się niemal natychmiast, tak że pozostały tylko czerwone smugi. Rozwaliłam imprezę. Byłam okrutnie wkurzona. - Ellie! - wrzasnęła Kate i przybiegła do mnie. - Nic ci nie jest? Zerknęłam na nią i na pozostałych gości, którzy gapili się na mnie. Bez słowa wyskoczyłam na zewnątrz przez wybite okno. Kate ponownie wykrzyknęła moje imię. Kosiarz stał w głębi trawnika, niewidoczny dla innych, i czekał na mnie, oddalony o jakiś metr od nieprzytomnego Landona. Był wielki jak Chevrolet tahoe 1 miał czarne ślepia osadzone na krótkim pysku podobnym do pyska niedźwiedzia. Kiedy poczuł mój zapach, poruszył nozdrzami i błysnął wyszczerbionymi zębami. Wbił pazury w trawę, poruszając masywnymi barkami, niczym ogromny niszczyciel czołgów ugniatający poszycie ziemi. - Odsuń się od niego! - warknęłam i przywołałam miecze. Obie klingi strzeliły płomieniami anielskiego ognia.
Will wszedł za mną do Mroczni z mieczem w dłoni. Kosiarz znów błysnął ogromnymi kłami i zasyczał jak krokodyl. - Znowu się spotykamy, Preliatorze! - przemówił grzmiącym głosem, od którego aż zadrżała ziemia. - Ellie! - zawołała Kate z trawnika. - Gdzie jesteś? Zraniłaś się? - Trzeba się stąd wynosić - powiedziałam do Willa, widząc, jak moi przyjaciele wychodzą przez zniszczone okno. Wiedziałam, że nie zobaczą nas, dopóki pozostaniemy w Mroczni, ale nie chciałam stracić koncentracji i wracać na poziom śmiertelników, gdzie stalibyśmy się widzialni. Will odpowiedział skinieniem głowy. Popędziliśmy przez tylne podwórko wprost do lasu. Kosiarz pobiegł za nami, a dudnienie jego masywnych łap grzmiało boleśnie w mojej czaszce. Kiedy wbiegliśmy między pierwsze drzewa, poczułam, że nas dogania. Zrobiłam unik i obróciwszy się na pięcie, wyprowadziłam cięcie. Kosiarz wyskoczył wysoko w górę i wylądował kilka metrów za mną - w głębi lasu. Staliśmy z Willem obok siebie wpatrzeni w niego. - To ursid, Ellie - ostrzegł mnie Will. - Bądź ostrożna. Jest silniejszy niż łupin. Kosiarz zagrzmiał śmiechem, od którego zatrzęsły się gałęzie pobliskich drzew. - Nie poznajesz mnie, Preliatorze? Spojrzałam na niego uważniej. - Nie walczyłam z tobą wcześniej. Gdyby tak było, już byś nie żył. Zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Zdumiewa mnie twoja buta. Walczyliśmy ze sobą dawno temu. Widzisz, jestem ostatnim z twoich przeciwników, który posmakował twojej krwi. Uśmiechnął się, błyskając kłami, a jego czarne ślepia rozjarzyły się blaskiem księżyca. Poczułam gwałtowny przypływ wspomnienia - piwnica, błysk oczu w ciemności, ból, p r z e r a ż a j ą c y ból. Przypomniałam sobie, jak spoglądam w ciemność, jak umieram. Postać kosiarza w mojej głowie - oświetlona anielskim ogniem, zupełnie jak w filmie na starym srebrnym ekranie. Zachwiałam się do tyłu. - To t y! - zawołałam i skierowałam miecz w jego stronę. - Tak - warknął. - Byłaś słodziutka, jak słodka krew i dziecięce ciało. Ciekawe, czy wciąż tak smakujesz. Strach ścisnął mi gardło. -Will? -Jestem przy tobie. - Jego głos zabrzmiał pewnie. Kosiarz przysunął się do mnie. -Jestem Ragnuk i zamierzam cię pożreć. Z jego pyska spłynęła na ziemię strużka pożółkłej śliny. - Musisz z nim walczyć, Ellie - rzekł Will. Sparaliżowana strachem nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. -Ja nie... Ragnuk zaryczał, a mięśnie na jego barkach zadrżały. Zaatakował. Przerażona krzyknęłam i zasłoniłam twarz dłońmi, tracąc miecze. Kiedy spojrzałam do góry, zobaczyłam nad sobą Willa. Trzymał kosiarza za pysk, nie pozwalając, by zmiażdżył mi głowę. Will odwrócił się do mnie, a jego oczy świeciły jak dwie latarnie morskie. - Ellie, r u s z s i ę !
Posłuchałam go i wycofałam się nieporadnie, aż poczułam za plecami pień drzewa. Will pchnął kosiarza i pozwolił, by jego moc eksplodowała, rozchodząc się wirującymi kłębami cienia. Ragnuk zaryczał i wpadł na drzewa, wyrywając je z korzeniami. Opadł na cztery łapy, ryjąc ziemię pazurami, aż wreszcie zatrzymał się, a potem popędził do miejsca, gdzie leżałam. Otworzył pysk i poczułam jego gorący oddech, a wtedy Will grzmotnął go w głowę, wgniatając ją w ziemię. Kosiarz obrócił się i przeorał pazurami brzuch Willa, który krzyknął i osunął się na kolana. -Will! - zawołałam, patrząc, jak upada. Ragnuk ponownie spojrzał na mnie. - Naprawdę nie wiem, dlaczego Bastian tak się boi twojej mocy zagrzmiał. - Przypominasz przestraszoną myszkę. Wtedy wydałam z siebie okrzyk i uwolniłam moc; poczułam, jak spowijają mnie światło i wiatr. Siła mojej energii naparła na kosiarza, opadając na niego obłokiem białego przydymionego światła, tak że poszybował w powietrze, runął na pnie drzew i osunął się po nich. Zaryczał rozwścieczony. Zanurkowałam po miecze, ale kosiarz wjednej chwili znalazł się przede mną. Podniosłam głowę i wstrzymałam oddech. Zamachnął się i rozerwał mi sukienkę na brzuchu. Odskoczyłam do tyłu i zapaliłam miecze. Ostrze jednego z nich przecięło ciało potwora. Nie zważając na anielski ogień wżerający się w tułów, kosiarz znów zaryczał i zaatakował głową. Uderzyłam plecami o pień i wypuściłam z rąk oba miecze. Oszołomiona osunęłam się na ziemię, a Ragnuk przycisnął mnie łapą, aż straciłam oddech.
- Bastian chce, żebym cię zabił, zanim powstrzymasz nas przed dobraniem się do Enshiego - syknął, owiewając mnie swoim gorącym, cuchnącym oddechem. - Jeśli wyeliminuję cię na kilka lat, nie będziemy musieli się już martwić. A kiedy powrócisz, Preliatorze, przywita cię tu Enshi i nie będziesz stanowić większego zagrożenia. W ogóle nikt nie będzie się tobą przejmował. Zostaniesz zniszczona, taki otrzymasz prezent. Krztusząc się, wykręciłam tułów, by zaczerpnąć powietrza. - Co to jest Enshi? - Śmierć - odparł Ragnuk. - Śmierć wszystkiego. Zwiastun Kresu Dni. Wymierzyłam cios w pysk Ragnuka, aż jego głowa się zatoczyła. Kiedy moja pięść po raz kolejny wbiła się w straszny pysk, coś chrupnęło. Zachwiał się i zdjął ze mnie łapę. Wydawszy okrzyk, skierowałam swoją moc na nogi Ragnuka. Grube kości złamały się z chrzęstem, a bestia ryknęła i osunęła się do tyłu, uwalniając mnie. Opadłam na ziemię, kaszląc i łapczywie wdychając powietrze. Wstałam i pobiegłam do Willa. Przód jego koszuli był czarny od krwi. Rozerwałam ją, by spróbować zatrzymać krwawienie, lecz nie widziałam nigdzie rany. - Nic mi nie jest - powiedział, spoglądając na mnie. - Gdzie on jest? Zobaczyłam, że Ragnuk usiłuje wstać, obmacując swoje połamane nogi. Wypluł skrzep krwi i spojrzał na mnie. - Wrócę po ciebie - syknął, z trudem oddychając. Jego postać zadrgała i zaraz rozpłynął się w powietrzu. - Zniknął! - Zamrugałam z niedowierzaniem.
Will usiadł i zaczął masować sobie brzuch. - Kosiarze mają umiejętność poruszania się w Mroczni z niespotykaną prędkością. Będzie potrzebował trochę czasu, żeby wyleczyć nogi. Tak duże kości nie zrastają się w mgnieniu oka, jak mniejsze. - Wybacz, Will - powiedziałam. - Nie potrafiłam się ruszyć. Jego ciepłe spojrzenie wyrażało zrozumienie. - Na tym polega moja robota, żeby cię chronić bez względu na wszystko. - Zostałeś ranny przeze mnie - dodałam zasmucona. - Daj spokój, nic mi nie jest - zapewnił i rozchylił podartą koszulę, by pokazać już zaleczone rany. - Potrafię dużo znieść. Po to tu jestem. Spojrzałam na swoją zniszczoną sukienkę. - Och, moja sukienka... - Typowa dziewucha - odparł Will i się roześmiał. - A ty jesteś palant - burknęłam naburmuszona. - Chodzi o to... - Urwał. -Tak? - Za każdym razem, kiedy wracasz, jesteś trochę bardziej człowiekiem. - Zaśmiał się, ale na krótko. - Nie rozumiem. - Sam nie wiem - wyznał. - To jest dziwne. Czasem zachowujesz się bardzo po ludzku, o wiele bardziej, niż kiedy się poznaliśmy. Nie jesteś już taka mroczna, tak bym powiedział, i uważasz się za jedną z nich. Prawie się roześmiałam. - B o j e s t e m jedną z nich. Tyle że dysponuję dziwną mocą. Will patrzył na mnie z powagą. - Nie zawsze tak myślałaś.
Co chciał przez to powiedzieć? Czy wcześniej uważałam, że jestem lepsza niż ludzie, mroczna jak kosiarze? Czy byłam równie okrutna jak oni? Poczułam falę nudności. - Will, Ragnuk śmiertelnie mnie przestraszył. On już kiedyś mnie zabił. Przypomniałam to sobie. - Możesz go pokonać - odpowiedział z przekonaniem. Pokonamy go i pójdziesz dalej. -Will, ja u m a r ł a m ! - zawołałam bardziej rozgniewana niż przestraszona. - Pamiętam, że u m i e r a - 1 a m! Pamiętam, jak rozerwał mnie na strzępy! -Hej, w porządku... - Dotknął mojego ramienia, lecz się odsunęłam. - Nie, nie jest w porządku - odparłam. - Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak to jest. - Masz rację - powiedział. - Nie potrafię. Odeszłam na bok. Byłam wściekła na siebie za te swoje humory. A szukanie wymówki, dlaczego znieruchomiałam w środku walki, z pewnością w niczym nie mogło mi pomóc. Tak więc otarłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Strach może mnie tylko zabić. - Dlaczego Ragnuk jest taki wielki, większy od innych kosiarzy? - zapytałam. Mój głos drżał nieznacznie. - To ursid - wyjaśnił Will. - Ursidy są większe i potężniejsze, za to wolniejsze niż podobne do wilków łupiny. Używają w walce brutalnej siły. - To był potwór - wyszeptałam. Nie potrafiłam wymazać z pamięci tego pyska. - Ale tym razem pokonałaś go - powiedział Will. -Wystarczająco go pokiereszowałaś, musiał się wycofać. Zrekompensowałaś tamten moment strachu. Ellie, mu-
sisz zrozumieć, że kiedy pokonasz strach, jesteś w stanie pokonać wszystko. - Ale nie zabiłam go i teraz wróci po mnie z tym Enshim. Przeze mnie odniosłeś rany. Czuję się jak totalne zero. - Mną się nie przejmuj, Ellie. Jestem tu po to, żeby przyjmować ciosy za ciebie. Uwierz mi. Wpatrywałam się w niego, zastanawiając się, dlaczego ktoś chce być mi tak oddany. Nie byłam warta jego bólu ani krwi. - Musimy dostarczyć cię z powrotem do domu. Rodzice z pewnością nie ucieszą się z wybitej szyby. -Zmusił się do uśmiechu. Struchlałam. Zupełnie zapomniałam, że Ragnuk wyrzucił mnie przez okno. Jak ja to wytłumaczę? - Nie jestem pewna, czy chcę wracać. - Musisz. Skinęłam głową i wzięłam głęboki oddech. - Lepiej znikaj. Nie byłoby dobrze, gdybyś wrócił ze mną w podartej koszuli. To by tylko pogorszyło sprawy. - Słuszna uwaga - odrzekł. - Będę w pobliżu. - Dzięki, Will. Dotknął mojego ramienia. - Wciąż wyglądasz pięknie w tej sukni. Odwróciłam się, by na niego spojrzeć, ale już go nie było. Znowu.
13 Kiedy wyszłam z lasu i z Mroczni, zobaczyłam Kate i Landona, którzy stali na patio i wołali mnie. Już nie żyłam. Byłam tego pewna. Kate pierwsza mnie zauważyła i oczywiście narobiła szumu. - E l l i e ! - wrzasnęła i puściła się biegiem w moją stronę. - O mój Boże, nic ci nie jest? - Chwyciła mnie i objęła mocno. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie się podziałaś! Gdzie ty byłaś? Jesteś ranna? Nie mogę uwierzyć, że wypadłaś przez okno! -Ja... - Twoja sukienka! Co ty masz na sobie?! Jesteś cała umazana. Czy to k r e w? Może trzeba zawieźć cię do szpitala? - trajkotała bez przerwy. Z trudem wyrwałam się z jej objęć. - Nic mi nie jest - uspokoiłam ją i zaczęłam wygładzać sukienkę, ponieważ zorientowałam się, że świecę golizną w rozdartych miejscach. Landon też mnie objął.
- Bardzo się cieszę, że nic ci nie jest! Co się stało? Rozmawialiśmy, a ty nagle powiedziałaś, żebym uważał, a potem... nie wiem, co się stało potem. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, co mu powiedzieć. Bolało mnie, że musiałam skłamać, ale przecież nie mogłam wyjawić, co naprawdę się wydarzyło. - Potknąłeś się o ławkę i uderzyłeś w głowę. Jesteś cały? Uznałam, że może uratuję tyłek, kierując uwagę wszystkich na jego osobę. Przesunął dłonią po głowie i wzruszył ramionami. - Tak, nic mi nie jest. Ja tylko... Przecież siedzieliśmy i rozmawialiśmy, ale nie pamiętam, co się wydarzyło po tym, jak krzyknęłaś. Przytaknęłam gorliwie. - Tak, rozmawialiśmy, a ty wstałeś, bo chciałeś wrócić na imprezę, i wtedy potknąłeś się o podstawę ławki i przewróciłeś. Na pewno nic ci nie jest? Kiwnął głową ze zdziwioną miną, a ja zastanawiałam się, co jeszcze może pamiętać - czy w ogóle pamięta, że zaproponował mi, żebyśmy chodzili ze sobą? Miałam nadzieję, że tak. I że weźmie sobie do serca to, co mu odpowiedziałam, i już sobie odpuści. Ale sądząc po tym, jak mnie obejmował, chyba tak nie było. - Elisabeth Marie! - Usłyszałam głos mamy, która maszerowała ku mnie w piżamie i w szlafroku. - Nic ci nie jest? Co ci się stało, do cholery? Gdzie się skaleczyłaś? Odsunęłam się od niej. - Nic mi nie jest. -Jak to? - Chwyciła mnie za ramię, przyciągnęła do siebie i zaczęła szukać skaleczeń na moim ciele. Dotknęła mojego brzucha, podnosząc strzępy materiału, a jej oczy,
lśniące od łez, bardzo się powiększyły. - Jak to możliwe, że nie skaleczyłaś się nigdzie? - Odwróciła się do Kate. - Wypadła przez okno, tak? Kate kiwnęła potulnie głową. - W l e c i a ł a przez okno. Zachowując milczenie, zerknęłam nad ramieniem Kate i zobaczyłam nadciągającego ojca. Zebrałam się w sobie. Byłam przygotowana na potężny wybuch. -Jak to możliwe, Ellie? - nie ustępowała mama. -Czy ktoś cię popchnął? Byłaś w lesie? Jesteś cała brudna. Piłaś? Uznałam, że trzeba wykorzystać ten argument. - Tak, przepraszam, mamo. Wypiliśmy trochę z Lan-donem i się wygłupialiśmy. On przewrócił się, a ja chciałam wejść do środka i potknęłam się... no i wleciałam przez okno. Kiedy zorientowałam się, co się stało, spanikowałam i pobiegłam przed siebie. Bałam się wrócić do domu. Bardzo mi przykro, mamo. -1 powinno być ci przykro! - zawołała. Z wyrazu twarzy domyślałam się, że trudno jej uwierzyć, iż nie roztrzaskałam ogromnego okna samochodem. Ale przecież widać było, że przeleciało przez nie tylko moje ciało. Musiała przyjąć moje wyjaśnienie. - Piłaś? - zapytał tata głosem drżącym od gniewu. Mówił do mnie, lecz jego spojrzenie penetrowało ciemność za moimi plecami. Miałam nadzieję, że nie zobaczy Willa. - Koniec z imprezami. Koniec. I żadnego spotkania absolwentów. - Ale tato... - Zgadzam się. - Mama wyrzuciła ręce w górę. -Zdumiewa mnie fakt, że nie masz nawet zadrapania! To skąd cała ta krew?
Chwila namysłu. - Mam zadrapania, ale drobne. Za ciemno tu i nie widać. Ale mam wszystkie palce u wszystkich kończyn, widzicie? - Widziałaś, jakiego bałaganu narobiłaś? - wysyczał tata. Kompletna kretynka. - R i c h a r d z i e ! - zawołała mama i zakryła usta dłonią, gapiąc się na niego. Ja też wpatrywałam się w ojca zszokowana. Odczytałam z jego oblicza czystą pogardę. Kate przysunęła się do mnie i poczułam na ramieniu dotykjej dłoni mówiący mi, że jest ze mną. Mój własny ojciec właśnie nazwał mnie kretynką. To, co zrobiłam czy też: w co chciałam, żeby uwierzyli - może i było głupie, ale jego słowa też. - Nie jestem głupia - warknęłam cicho. Oblicze taty zastygło. - Co to miało znaczyć? - To, co powiedziałam - rzuciłam już pewniejszym tonem. - Nie jestem głupia. Popełniłam błąd, ale to jeszcze nie oznacza, że jestem kretynką. Posłał mi lodowate spojrzenie. -Jesteś tego pewna? Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie chciałam się bić z tatą, ale nie mogłam pozwolić, żeby mówił tak do mnie. - Najzupełniej. - Rick, wracaj do domu - powiedziała mama. - Zajmę się tym. Odwrócił się do niej. - Dlaczego jej bronisz? - Wcale nie bronię - odcięła się mama. - Chciałam tylko powiedzieć, że nie załatwisz tego należycie w stanie takiego wzburzenia.
Rozdął nozdrza, a żyłki na jego skroni zapulsowały gwałtownie, jakby zaraz miał wybuchnąć. - A ty niby dajesz sobie tak świetnie radę? Pozwalasz jej robić, co jej się żywnie podoba, i wiecznie się wtrącasz. Mama aż zamrugała zdumiona. - Wtrącam się? Do czego? - Nie mogę jej zdyscyplinować, bo wciąż jej bronisz! - Zdyscyplinować?! - zawołała mama. - To żadna dyscyplina. Takim zachowaniem tylko pogarszasz sprawy! Wycelował w nią palec. - Może któregoś dnia zrozumiesz, dlaczego wszystko tylko się pogarsza. Patrząc, jak mężczyzna, który był moim ojcem, odchodzi do domu, zapragnęłam, żeby złożył pozew o rozwód i wyniósł się w cholerę. Co z nim było nie tak? Pamiętałam tatę, który nosił mnie na barana i malował ze mną palcami, oglądał kreskówki w sobotnie poranki. Ten mężczyzna nie był już tamtym tatą. Demoniczni kosiarze mieli więcej współczucia niż ten potwór. - Ellie - odezwała się mama poważnym głosem, wytrącając mnie z zamyślenia. - Posłuchaj. Wiem, że jesteście nastolatkami i że będziecie popijać bez względu na to, co kto powie, ale proszę, bądź ostrożna. I nie bój się prosić o pomoc, kiedy jej potrzebujesz. Wolę, żebyś przyszła do mnie, niż gdybyśmy mieli znaleźć cię martwą gdzieś w rowie. Twoja ucieczka do lasu była kiepskim rozwiązaniem. - Dzięki, mamo - odpowiedziałam, zmuszając się do uśmiechu. Kate posłała mi znaczące spojrzenie i zacisnęła mocno usta. Czułam się paskudnie ze świadomością, że oboje z Landonem byli świadkami całej sceny.
- Porozmawiamy o tym jutro - powiedziała mama i przyłożyła dłoń do czoła, dając wyraz swojemu zmęczeniu. - Masz szlaban. - Pani Monroe - wtrąciła się Kate - to wszystko moja wina. Ja przyniosłam alkohol. Mama się skrzywiła. Nie chciałam, żeby Kate brała na siebie choćby część winy. Pragnęłam wykrzyczeć wszystkim, co naprawdę się stało, ale nie mogłam, co zdołowało mnie jeszcze bardziej. - Kate, nie jestem twoją mamą - zaczęła mama - ale to samo dotyczy ciebie i Landona. Jeśli potrzebujecie pomocy, zadzwońcie do mnie. Nie chciałabym martwić się jeszcze o was. Wystarczy, że Ellie doprowadza mnie do szału. Kate uśmiechnęła się niewyraźnie. - Dzięki, pani Monroe. - Ktoś jeszcze został? - zapytałam, obawiając się powrotu do domu. - Josie i jej paczka już wyszli - odpowiedziała mama. - Jej mama martwi się bardzo o ciebie. Będę musiała zadzwonić do niej przed pójściem spać. Kiwnęłam głową i oparłam policzek o ramię Kate. -Jestem skonana. Chyba się położę. - Zostać z tobą? - zapytała Kate. - Byłoby fajnie - rzuciłam z uśmiechem. Pożegnałam się z Landonem, który znowu uściskał mnie trochę za długo jak na mój gust. Przeczuwałam, że porobi się dziwnie między nami. Poszłyśmy z Kate na górę do mojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic i włożyłam piżamę. Kate oglądała telewizję. Znalazłam jakąś piżamę dla niej i powiesiłam sukienkę, mimo że była tak bardzo zniszczona. Ale marnotrawstwo.
- Dobra - powiedziałam nieobecnym tonem i klapnąwszy na łóżko, zaczęłam surfować po kanałach telewizyjnych. Jakąś minutę albo dwie po wyjściu Kate do łazienki, usłyszałam za sobą głos. - Hej - przywitał się Will, wchodząc przez okno. Zerwałam się na równe nogi, zszokowana, i wybałuszyłam oczy. - Co ty tu robisz? - zapytałam ochrypłym szeptem. -Ż a r t o w a ł a m , kiedy mówiłam o wchodzeniu przez okno! Nie wierzę, że jesteś w moim pokoju. Rodzice są na drugim końcu korytarza i Kate zaraz tu przyjdzie. Do tego tata się wściekł. Co będzie, jak cię tu przyłapie? Ma broń. Will prychnął i z rękoma skrzyżowanymi na piersi oparł się plecami o ścianę. - Dlaczego tu przyszedłeś? - rzuciłam, obserwując go uważnie. Podszedł bliżej, przygryzając górną wargę. Koniuszek jego języka mignął na chwilę, co bardzo rozproszyło moją uwagę. - Muszę ci coś powiedzieć. - Czy to nie może poczekać do jutra? - zapytałam, podczas gdy on usiadł obok mnie na łóżku. - Nie może. Powinienem był powiedzieć ci wcześniej, ale nie pamiętałaś, a ja nie byłem pewny, kiedy nadejdzie najlepszy moment. - Dlaczego? - oderwałam się zniecierpliwiona. - Wątpię, byś mógł mnie jeszcze czymś zadziwić. - Tamtej nocy, kiedy umarłaś... - powiedział powoli. - Nie było mnie tam wtedy. - Wiem.
-Tak? - Dzień przed urodzinami dręczył mnie koszmar czy też... wspomnienie mojej śmierci - powiedziałam. -Przypomniałam sobie, że cię szukałam. Tamtej nocy tak naprawdę nie bałam się Ragnuka. Bałam się, ponieważ nie wiedziałam, gdzie jesteś. Odwrócił przepełnione bólem spojrzenie. - Strasznie mi przykro, że nie mogłem przyjść na czas. - Dlaczego? Dlaczego mnie wtedy zostawiłeś? - Bastian. - Bastian? Co on ma z tym wspólnego? Will znowu spojrzał na mnie pełnym bólu wzrokiem. - Ragnuk otrzymał rozkaz, żeby cię dopaść, dlatego Bastian i jego zbiry najpierw zajęli się mną. Złapali mnie i torturowali. Nie mogłem uciec. Kiedy... kiedy wrócił Ragnuk, wiedziałem, że już po wszystkim. Położył cię przede mną, a ty... ty byłaś martwa. Potem udało mi się uciec, ponieważ wiedziałem, że muszę żyć. Musiałem tam być, kiedy wrócisz. Umarłaś sama, ale nie chciałem, żebyś była sama w chwili powrotu. - Will - zaczęłam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć - to nie twoja wina. - Moja - odrzekł i pokręcił głową. - Wciąż umierasz, a ja próbuję cię ratować, lecz raz po raz ponoszę porażkę. Nie jestem wystarczająco dobry. -Will... - powtórzyłam, a moje serce przepełniał smutek trudny do zniesienia. Przyłożyłam dłoń do jego policzka, a on położył dłoń na mojej ręce i wtulił się w nią z zamkniętymi oczami. Po raz pierwszy okazał wobec mnie emocje, jakby pierwszy raz odsłonił przede mną swoją duszę. Kiedy tak trwaliśmy, zastanawiałam się, co naprawdę czuje
schowany za kamienną maską zahartowanego w boju wojownika. Siedzieliśmy tak długą chwilę, aż straciłam poczucie czasu. A potem Will niespodziewanie się odsunął, z twarzą wyrażającą cierpienie, a ja zostałam sama, pusta i trawiona tęsknotą. - Muszę iść - powiedział, nie patrząc na mnie. - Ona wraca. Nic nie odpowiedziałam i tylko wpatrywałam się w niego, kiedy nagle rozpłynął się w powietrzu. W następnej chwili otworzyły się drzwi i weszła Kate z ręcznikiem na głowie. - Z kim rozmawiałaś? - zapytała, przyglądając mi się podejrzliwie. - Och, z nikim - rzuciłam i zerwałam się na równe nogi, czując, jak serce tłucze mi się w piersi, jakby zatrzymało się na jakiś czas i teraz próbowało to nadrobić. Po chwili znowu usiadłam na łóżku. Will zniknął tak szybko, że czułam się niespełniona; wydawało mi się, że mam mu jeszcze tyle do powiedzenia, a teraz będę musiała zatrzymać to w sobie. Miałam też wrażenie, że i on chciał powiedzieć mi wiele więcej. - Przysięgłabym, że rozmawiałaś przez telefon albo coś takiego powiedziała Kate, a jej usta ułożyły się w przebiegły uśmieszek. Czy to był Will? Spłonęłam rumieńcem. - Nie, ja tylko... gadałam do telewizora. Nienawidzę reality show. -Jasne - powiedziała, przewracając oczami. Ponieważ Kate była wyższa ode mnie, spodnie od piżamy sięgały jej nad kostki. Będziemy udawać, że takie właśnie miały być. - Roześmiała się i pokazała na swoje nogi, jakby bała się, że ktoś ją obgada za taki marny strój na noc.
- Nikomu nie wyjawię prawdy - odpowiedziałam z uśmiechem. Chciałam żartować i wygłupiać się z Kate, ale nie mogłam przestać myśleć o tym, co jeszcze Will chciał mi powiedzieć. Co więcej, bałam się Kresu Dni, o którym mówił Ragnuk. - Ellie, wszystko w porządku? Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Kate przygląda mi się z zatroskaną miną. - Przepraszam, po prostu chwilowo życie trochę mnie przygniotło. Kate spojrzała na mnie uważniej, po czym usiadła na dywanie i oparła się łokciem o łóżko. - Przykro mi z powodu twojego taty. Kącik moich ust drgnął, jakby chciały uśmiechnąć się do niej, lecz nie mogły. - Tak. Obu nam jest przykro. - Nie powinien był mówić takich rzeczy. Wzięłam głęboki oddech, widząc wyraz współczucia na jej twarzy. Pragnęłam, by tata zrozumiał, że to, co się stało, to był tylko wypadek, którego nie mogłam uniknąć. Owszem, wypiłam trochę, co może nie do końca było legalne, biorąc pod uwagę mój wiek, ale nie jechałam samochodem i nikomu nic się nie stało z powodu alkoholu. Landon mógłby ucierpieć o wiele bardziej, gdybym nie wypchnęła go sprzed nosa kosiarza i nie odciągnęła bestii. Bardzo starałam się postępować dobrze, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Gdyby mi przyszło ukrywać incydenty z kosiarzami, szargając swoją reputację i okłamując przyjaciół i rodzinę, to nie wiem, jak długo mogłabym walczyć. To nie było fair wobec mnie. Ani wobec nich.
- Martwię się o ciebie - odezwała się niespodziewanie Kate. Mam wrażenie, że twój tata z każdym dniem zachowuje się coraz gorzej. I - moim zdaniem - zaczyna to na ciebie wpływać. Przez mój umysł przemknęło ulotne wspomnienie taty dającego mi wyrzuconą w trybuny piłkę bejsbolową, którą udało mu się złapać podczas meczu Detroit Tigers. Wtedy uśmiechał się tak często... A teraz nie pamiętam, kiedy ostatni raz uśmiechnął się albo spojrzał na mnie inaczej niż z pogardą. Wzruszyłam ramionami. - Chrzanić go, wiosną skończę szkołę i wyjadę do college'u. - Ale to twój tata - upierała się Kate. - Naprawdę chcesz nienawidzić go przez resztę życia? - On chyba już wyrobił sobie o mnie zdanie, nie sądzisz? Kate zmarszczyła czoło i westchnęła. - Był taki fajny, kiedy byłyśmy małe. Pamiętasz, jak zabrał nas na weekend do Crystal Mountain i jeździł z nami na snowboardzie? To był jeden z najlepszych weekendów w moim życiu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych chwil i poczułam pieczenie łez. Tata wynajął wtedy domek dla naszej rodziny i dla Kate - w Boże Narodzenie przed naszym przejściem do liceum. To był ostatni rok, kiedy byliśmy jak prawdziwa rodzina. Kate zawsze była dla mnie jak siostra, a moi rodzice traktowali ją jak córkę. Teraz nawet ona wyczuwała oziębłość taty. - Nie możesz pozwolić, by ostatnie złe wspomnienia wyparły te dobre z przeszłości - powiedziała Kate, spoglądając na mnie. - Są zbyt dobre, żebyje wymazać. Mu-
sisz skupić się na wspaniałych rzeczach z dzieciństwa, na wspaniałych wspomnieniach dotyczących taty. On nie jest zły, tylko się zmienił. Może zmieni się jeszcze raz. Uśmiechnęłam się do niej, wycierając łzę z kącika oka. - Dzięki, Kate. Odpowiedziała uśmiechem i przeczesała mi włosy ręką. - Wiesz, że cię kocham. - Chciałabym, żeby ktoś inny czuł to samo. - Nie podobało mi się, że jestem taka niespokojna, i nigdy nie przyznałabym się przed nikim, że mam jakieś „tatusiowe problemy", ale czułam, że przed Kate nie powinnam ukrywać tego, co dzieje się w moim życiu. Dotyczyło to także bycia Preliatorem. Bardzo mnie bolało, że zatajam to przed nią - prawie tak bardzo jak moje relacje z tatą. - On cię kocha - powiedziała Kate. - Gdyby cię nie kochał, to nigdy nie byłby dobrym tatą. A przecież kiedyś był rewelacyjny. Po prostu teraz się zeszmacił. Może wszystko się poprawi. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Wyprostowała się i spojrzała na mnie wymownie. - Oczywiście, że nie. Taka więcej geniuszka ze mnie, gdybyś nie wiedziała. Zaśmiałam się i rzuciłam w nią poduszką. - Och, naprawdę? - Tak, naprawdę. - Na jej usta znowu powrócił przebiegły uśmieszek. - To co z tym Willem? Dzisiaj wyglądał ekstra. Poczułam, że się czerwienię. - Możliwe. Jej twarz się rozpromieniła. - Wiedziałam! Podoba ci się, tak?
Zacisnęłam usta niezdecydowana i przeczesałam dłonią włosy. -Widzisz, sama nie wiem. Jest trochę inny, ale nie w złym sensie. Po prostu nie zachowuje się jak większość chłopaków. Kate się zaśmiała. -Jasne, wysoki brunet o spokojnej twarzy byłby w twoim typie. Przynajmniej to jest lepsze niż Landon uganiający się za tobą jak zakochany szczeniak. A tak przy okazji: trochę ci współczuję. Zmusiłam się do uśmiechu. - Dzięki. Paskudnie się z tym czuję. Kate zachichotała i spojrzała na mnie jak na wariatkę. - Dlaczego? Wzruszyłam ramionami. - Nie wiem. No bo... on mnie naprawdę lubi, a ja nie mogę odwzajemnić jego uczucia. Rozumiesz, to jest L a n d o n . - Tak, chyba tak. - Jej spojrzenie powędrowało na chwilę ku sufitowi. - Nie to żeby był dupkiem... Po prostu jest trochę niedojrzały, ale dobry z niego facet, i ładniutki. I hello! To gwiazda futbolu! Może jednak warto by spróbować i przekonać się, dokąd was to zaprowadzi? Znowu się skrzywiłam. - Nie zamierzam chodzić z facetem, żeby się przekonać, czy go polubię. To jest chore. Nie chcę go zwodzić. -Jasne. Kiedy tak na to spojrzeć... - urwała. Spojrzałam na nią podejrzliwie. - A co ty nagle tak go promujesz? Podoba ci się? - Boże, nie. Chciał się z tobą umówić? - Tak jakby. Ale nie zdążyłam mu odpowiedzieć. Spojrzenie Kate się ożywiło.
- A jeśli powtórzy zaproszenie? Moje serce zatrzymało się na moment. - Nie wiem. Wtedy będę musiała mu powiedzieć. Nic innego nie mogę zrobić. - To prawda. - Z Willem jest tak, że znam go dopiero od kilku dni, a mam wrażenie, jakbym znała go od zawsze. Czuję się przy nim bezpieczna. To miłe uczucie. Kate wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Och, słodziutka, wszystkie chcemy mieć swojego męża opatrznościowego. Dziewczyny mają to zaprogramowane. Odpowiedziałam uśmiechem, tym razem szczerym. - Bo on jest kimś w rodzaju takiego męża opatrznościowego. - Tak, i lisem o kamiennej twarzy. Myślisz, że chciałby się z tobą umówić? - Nie wiem. Bujamy się trochę razem, ale nie chodzimy ze sobą. On mnie chyba nie lubi w tym sensie. Kate zrobiła minę. - No dobra, b u j a n i e s i ę razem znaczy dla mnie coś zupełnie innego niż to, do czego ty przywykłaś. Nie mów mi tylko, że już się dobrze zakumplowaliście. - Nie, nie! - Zaprzeczyłam gorliwie. - To nie tak. - Pocałowałaś go przynajmniej? -Nie. - A chcesz to zrobić? - Nie wiem. - Znowu zaczerwieniłam się, kiedy o tym pomyślałam. - Ellie, dziewczyna już pięć sekund po poznaniu chłopaka wie, czy chce go pocałować, czy nie. To chcesz czy nie?
Chciałam? Nie byłam temu specjalnie przeciwna, ale nie miałam pojęcia, co Will by na to powiedział. Dopiero co przeżyliśmy taką chwilę bliskości, ale gdy tylko otworzył się przede mną, zaraz się wycofał. W jednej chwili potrafił być czarujący, a zaraz potem zmieniał nastrój. Był moim Stróżem. Ratowanie mojego tyłka traktował jak swoją pracę. Ochraniał mnie przez setki lat. Ile bym dała, żeby przypomnieć sobie choćby odrobinę z tamtego czasu... Zaczynałam wątpić, czy kiedykolwiek odzyskam całą pamięć. Pomagało mi to myśleć o Willu, ale też doprowadzało do szału. A właściwie o n doprowadzał mnie do szału. Po prostu chciałam go zrozumieć i poznać jego tajemnice. Czym był Will? Czym ja byłam? Moja reinkarnacja, jego nieśmiertelność, nasze nadludzkie umiejętności, kosiarze... I Enshi - co to mogło być? Czy Will był jednym z aniołów, o których mi opowiadał? - Eli? - Kate spojrzała na mnie spod uniesionej brwi. Westchnęłam. - Zaraz zasnę. - W porządku - odpowiedziała z uśmiechem. Wpakowałyśmy się do mojego łóżka i szybko zasnęłyśmy.
14 W zniszczonych oknach naszego salonu wciąż była dziura zakryto ją brezentem do czasu, gdy ludzie z zakładu szklarskiego wstawią nowe szyby. Miałam nadzieję, że stanie się to szybko, żebym nie musiała długo patrzeć na to pobojowisko. W szkole - jedyny czas w ciągu trzech tygodni mojego szlabanu, kiedy mogłam być poza domem - Kate próbowała wrócić do incydentu z oknem, a Landon wciąż nie miał pojęcia, co właściwie się wtedy wydarzyło. Modliłam się, żeby nigdy nie przypomniał sobie, że to ja rzuciłam go na ziemię. Jeśli w ogóle coś pamiętał, to i tak nic nie mówił, co mi bardzo odpowiadało, bo przecież nie mogłam mu niczego wyjaśnić. Zraniłam go, a nie wiedziałam, jak przeprosić. Bardzo mnie to martwiło. Mimo że byłam uziemiona, wieczorami udawało mi się wymknąć z domu przez tylne drzwi - wtedy razem z Willem rozglądaliśmy się za kosiarzami. Każdego wieczoru ćwiczyliśmy albo polowaliśmy, a ja nabierałam coraz większej wprawy. Nauczyłam się atakować w głowę albo prosto w serce, tak by szybko powalić kosiarza
i uniknąć ran. Will pracował ze mną; był cierpliwy i niezmordowany w swoich wysiłkach. Stopniowo wracała mi pamięć. Czułam się bezpiecznie, wiedząc, że Will zawsze jest gdzieś w pobliżu, że idealnie się uzupełniamy. Nie byłam pewna, czy mam siłę, by się obronić, ale wiedziałam, że on tę siłę ma. Nowy mroczny świat, w który nieoczekiwanie wkroczyłam, stawał się dla mnie czymś normalnym. Niemal każdej nocy na mojej drodze pojawiał się jakiś kosiarz. A ja nabierałam pewności, płynności ruchów, precyzji w walce. Ożywały we mnie techniki, które w poprzednich życiach były moją drugą naturą. Nie było to wprawdzie to samo co jazda na rowerze, ale nabierałam wprawy. Cieszyłam się, że wychodząc do szkoły, mogę zdjąć z Willa obowiązki Stróża. Kosiarze właściwie nie opuszczali Mroczni w ciągu dnia, dlatego Will mógł spędzić trochę czasu w domu Nataniela - wziąć prysznic, zjeść coś i pożyć po swojemu. Gdyby mnie zaatakowali podczas zajęć szkolnych, co było mało prawdopodobne, dowiedziałby się natychmiast i przybył z pomocą. Potrzebował trochę czasu dla siebie, a ja chciałam mieć normalny dzień. Wyjście ze świata kosiarzy choćby na kilka godzin pozwalało mi pozostać przy zdrowych zmysłach. Może i on potrzebował tego samego. Jednak im bardziej zagłębiałam się w tamten świat, tym bardziej oddalał się stary: z przyjaciółmi, rodziną i szkołą. Policja zatrzymała podejrzanego o zamordowanie pana Meyera. Wiedziałam, że ten człowiek jest niewinny, ale był poszukiwany w sprawie dwóch innych brutalnych morderstw w okolicach Detroit, a liczne dowody
świadczyły przeciwko niemu. Chciałam wierzyć, że jakieś dobro zrodzi się ze śmierci pana Meyera. Jednak niewielka to była pociecha, ponieważ wiedziałam, że wszystkie ofiary kosiarzy, także pan Meyer, są w piekle. Kiedy oddali nam wypracowania z literatury, nie mogłam uwierzyć, jak marnie mi poszło. Nie umiałam pogodzić szkoły z obowiązkami Preliatora. Mój nauczyciel, pan Levine, poprosił, żeby została po lekcjach. Chciał omówić moją pracę. Strasznie bałam się tego spotkania, ale uznałam, że lepsze to, niż zawalić przedmiot. Liczyłam, że przy odrobinie szczęścia pozwoli mi napisać wypracowanie jeszcze raz. Niestety, szczęście rzadko się do mnie uśmiechało. Po ostatnim dzwonku poszłam do klasy pana Le-vine'a. Nie pozwolił mi napisać eseju jeszcze raz, za to przeanalizowaliśmy najgorsze fragmenty moich wypocin. Wychodziłam z poczuciem, że wiem, co robić, żeby się poprawić. Nie mogłam liczyć na żadne bonusy poza chęcią pomocy pana Levine'a w zaliczeniu przedmiotu. Przyjaciele byli o wiele bardziej zniecierpliwieni moim szlabanem niż ja sama. Podczas przerwy na lancz w pierwszy piątek odzyskanej wolności zorientowałam się, że znowu śnię na jawie i zanurzając się w swojej pamięci, próbuję przypomnieć sobie coś więcej z przeszłości. Jednak przy każdej kolejnej próbie widziałam tylko straszną twarz Ragnuka, który zgrzytał zębami i kąsał. W takich momentach odpędzałam wspomnienia i przywoływałam łagodne oblicze Willa, na którym skupiałam się najlepiej, jak potrafiłam. Ragnuk przerażał mnie, do czego nie wstydziłam się przyznać. Był wielki jak van i chciał mnie pożreć. Strach był jak najbardziej uzasadniony.
- Ellie Marie... - usłyszałam śpiewny głos tuż obok. - Hm - mruknęłam i dziobnęłam widelcem jedzenie. To był dzień potrawki z indyka - moje ulubione szkolne danie - lecz teraz miałam zbyt dużo na głowie, by się nim delektować. - Co się z tobą dzieje w tym tygodniu? - zapytała cicho Kate. Landon siedział naprzeciwko. Był zajęty rozmową z Chrisem i Evanem o filmie, który miał zostać nakręcony na podstawie ich ulubionej gry wideo. Nie zwracali na nas uwagi. - Przepraszam - odpowiedziałam. - Jakaś jestem ostatnio rozkojarzona. - Chodzi o twojego tatę? - zapytała poważnym tonem. - Tym razem nie, a właściwie... nie tylko o niego. Wszystko razem: on, szkolne dyrdymały, college, durne chłopaki... Mam pełną głowę takich i innych rzeczy. - Wydajesz się ciągle zmęczona - stwierdziła Kate z wyrazem troski na twarzy. - Bo takjest. Sama nie wiem. Po prostu chyba jestem w dołku. - No to się rozchmurz! Dzisiaj jest nasz wieczór filmowy, a ty już z milion lat nie byłaś z nami w kinie. Pogrzebałam widelcem w jedzeniu. - Chyba nie mam ochoty na kino. - To fatalnie - rzekła Kate. - Ale nie masz wyboru. Chcę się z tobą trochę pobujać, dlatego idziesz z nami. Zmusiłam się do uśmiechu. - Wiem, przepraszam. - Zabierz ze sobą Willa. Roześmiałam się. Szczerze. - Ta, jasne.
- Dlaczego nie? - On nie przepada za kinem. - Spróbowałam wyobrazić sobie sześćsetletniego Willa w pełnej sali kinowej, z okularami 3D na nosie, i omal się nie roześmiałam. Kate wydała z siebie nieokreślony odgłos. - Kto nie lubi chodzić do kina? Wciskasz mi kit. - Poważny z niego facet - mówiłam dalej. - Bardzo skupiony na tym, co robi. Rozrywka jest gdzieś nisko na jego liście ważnych rzeczy. - N i g d y jeszcze nie zaprosił cię na randkę? - Kate wydawała się oburzona. - Kate, on nie jest moim chłopakiem. - Bujasz się z nim przez cały czas, to jak to jest, że nie chodzicie ze sobą? Zjadłam trochę potrawki i odwróciłam wzrok, mając świadomość, jak marną jestem kłamczuchą. - On jest moim korepetytorem. To wszystko. - Nie ściemniaj. Jeśli chodzicie ze sobą, to po prostu się przyznaj. Nie będę przecież cię oceniać. Wydaje się miły. I przystojny. Nie wiem, dlaczego miałabyś wstydzić się przyznać, że jest twoim chłopakiem. Skończył szkołę, a faceci z college'u są o wiele lepsi niż chłopaki z liceum. Znają się na rzeczy. Wiedzą co i jak. Nie rozumiałam, co miała na myśli. - On jest moim korepetytorem. Pomaga mi w ekonomii. Wstyd się przyznać, ale tylko tyle nas łączy, przysięgam. - Czułabym się bardzo, bardzo dziwnie, gdybym nazwała Willa swoim chłopakiem, bo to by była nieprawda. Z drugiej strony, gdy już zaczęłam się temu przyglądać, uznałam, że właściwie lubię go. Pewnie nie byłby zdecydowanym faworytem moich rodziców, ale nie mogłam nic na to poradzić. Mamie nie
spodobałoby się, gdybym jej powiedziała, że chodzę z chłopakiem z college'u. A tata... Jemu nie spodobałoby się, że w ogóle z kimś chodzę, tak więc jego opinia się nie liczyła. Nie pamiętałam, że znam Willa od zawsze, ale czułam to. I jeszcze ta romantyczna myśl, że jest moim obrońcą. Podobało mi się to. Był niczym pluszowy miś, z którym człowiek zawsze czuje się dobrze... Tylko trochę mniej mechaty. Przez chwilę zastanawiałam się, czy można powiedzieć, że on jest miluśki. Chyba nie. Kate znowu uśmiechnęła się przebiegle. - Wstrętna z ciebie kłamczucha. - Wcale nie. - Nikt nie buja się z korepetytorem - rzuciła prowokacyjnie. - Oni są do barn. Nawet ci przystojni. ^ -Will jest w porzo - upierałam się. - Zaprzyjaźniliśmy się trochę, można by powiedzieć. - A mówiłaś, że nie jest aż tak miły. - Potrafi być miły, kiedy chce, ale jest też kapryśny. -Jak to chłopak. Przyjdziesz z nim wieczorem? -Wątpię. Kate zmarszczyła czoło. - Landon byłby wkurzony, prawda? Trochę współczuję gościowi. - Będzie musiał się z tym uporać - odpowiedziałam, popijając napój przez rurkę. Kate objęła się ramionami i westchnęła. -Wykazujesz naiwny optymizm. Landon podniósł wzrok. - H m ? Co jest? - Gadamy o twoich paskudnych odrostach - rzuciła Kate uśmiechnięta, pokazując na jego głowę. - Przyda-
łaby ci się jakaś odnowa. David Beckham zapłakałby na widok twoich włosów. Landon skrzywił się i machnął ręką, po czym wrócił do swojej rozmowy. Zostałam godzinę po lekcjach, żeby omówić z panem Levine'em kolejne zadane wypracowanie. Potem poszłam do szafki, zabrałam potrzebne materiały i udałam się prosto na parking wszyscy znajomi już wyszli i nie był taki zatłoczony jak zwykle. Idąc do samochodu, kątem oka dostrzegłam Josie Newport stojącą przy swoim lśniącym czerwonym land roverze. Zebrałam się na odwagę i skręciłam do niej. Wysyłała SMS-a. - Cześć, Josie - przywitałam się. Podniosła wzrok i odpowiedziała szczerym uśmiechem. - O, cześć, Ellie. Jak leci? - Byłam u Levine'a. Mam tyły, a on mi pomaga. Co tu jeszcze robisz? Machnęła telefonem. - Mam wizytę u lekarza, więc kręcę się tu trochę, żeby pojechać prosto do niego, zamiast czekać w przychodni czterdzieści pięć minut. Tutaj przynajmniej mogę opalić nos i pozbyć się tych obwódek po okularach przeciwsłonecznych. Jak u szopa... - To prawda. - Zaśmiałam się. - Słuchaj, ta moja impreza. .. - Daj spokój - przerwała mi, chowając telefon do torebki. Zdarzają się takie wtopy. Zarumieniłam się. - To była żenada.
-Wiem, że niektórzy chcieli zrobić z tego aferę - powiedziała z błyskiem w oku. - Ale, szczerze mówiąc, ja też kilka razy zrobiłam z siebie osła. Każdemu się zdarza, jak się napije - no, może nie każdy wylatuje przez okno, ale wiesz, co mam na myśli. Kiedyś porzygałam się w samochodzie mojego byłego chłopaka. Każdy czasem narozrabia. Śmiej się z tego i ciesz się, że nic ci się nie stało. Uśmiechnęłam się i poczułam trochę lepiej. - Dzięki, Josie. - Nie ma sprawy. - Odpowiedziała uśmiechem. -Mówię szczerze. Tylko szkoda okna. - Szkoda samochodu twojego byłego. Dobrze było wiedzieć, że wciąż nadajemy na tych samych falach. Wyjęła telefon i sprawdziła godzinę. - Muszę jechać. - No to do zobaczenia - pożegnałam się. -Jasne. - Wsiadła do samochodu i wyjechała z parkingu. Odwróciłam się, by pójść do auta, i poczułam, że świat odsuwa się ode mnie. Zachwiałam się przerażona, że mgiełka przed oczami może oznaczać nagłe ślepnięcie, lecz chwilę później znowu widziałam wszystko wyraźnie. Tyle że nie był to już tamten znajomy świat. Ten był o wiele mroczniejszy -pradawny świat rozjaśniony światłem pochodni, w którym tuż przed sobą ujrzałam twarz kobiety kosiarza. Chwyciła mnie za podbródek, wbijając paznokcie w połiczki i szczękę, i pchnęła na ścianę, tak że przylgnęłam plecami do zimnego, twardego kamienia. Prosta plisowana sukienka, w którą była ubrana, dotykała chłodem moich ramion i nóg. Kobieta miała ciemnobrązową skórę i oczy niełudzko duże - ich źrenice stapiały się z czarnymi tęczówka-
mi, a okalała je tylko wąziutka biała obwódka. Ciemne długie włosy splotła w cienkie warkocze. Pewnie dlatego, żeby się specjalnie nie wyróżniać. - Me powinnaś' była przychodzić tutaj - syknęła w języku, który jakimś sposobem rozpoznałam jako starożytny egipski. To był jej ojczysty język, o czym też wiedziałam. - Ci, którzy kochają Boga, są niewolnikami, a ty jesteś tu obca. Unieruchomiona jej uściskiem, z trudem mogłam wydobyć głos. - Ludzie mnie nie interesują. Jedynie ich dusze - te wolne i te zniewolone. - Jesteś głupcem. Nawet anioł tu nie pomoże. - Obie wiemy, że to kłamstwo. Jej warknięcie przeszło w szyderczy uśmiech. - Masz na myśli swojego Stróża? Ach, tak, osobiście rozerwałam mu gardło. Teraz nawet archanioły tu nie zaglądają. Zacisnęłam zęby rozpierana wściekłością. - Gdyby tak było, anioły nie przysłałyby mnie tutaj, żebym zabiła kosiarza udającego faraona i powstrzymała was przed porywaniem kolejnych dusz. Cisnęła moją głową o mur. Przenikliwy ból spłynął w dół moich pleców i pociemniało mi w oczach. - Przysłały cię tu, żebyś zginęła, morderczyni. Tak jak twój Stróż. Z czubków jej palców wyrosły szpony jak u harpii, lecz ja nie czekałam, aż wbiją się we mnie. Moc popłynęła przeze mnie i naparła na kobietę błyskiem białego światła, lecz ona wytrzymała atak. Jej twarz wykrzywił grymas wściekłości, a zaraz potem uwolniła własną moc: z pleców wyrosły jej popielate skrzydła, a wtedy jeszcze mocniej cisnęła mną o ścianę, rozbijając obraz bogów faraona. Oparłam dłoń na jej piersi i pchnęłam z całych sił, aż upadła na podłogę. Wtedy wzbiła się
w powietrze, roztrzaskując ogromnymi skrzydłami kamienne kolumny sali tronowej, jakby zrobiono je z trzciny. Część sufitu zawaliła się na nas, więc odskoczyłam, by się chronić. Podfru-nęła do pozłacanego tronu i przysiadła na nim z szeroko rozłożonymi skrzydłami. W blasku pochodni odbitym od złocistych ścian emanowała nieziemskim światłem. Przywołałam swoje miecze i wysunęłam je przed siebie -wzmocnione anielskim ogniem. Zacisnęłam dłonie na rękojeściach, widząc, że kosiarz poszybował w powietrze, powiewając suknią. Teraz nadlatywał z wystawionymi szponami. Wymierzyłam wszystko dokładnie i wyprowadziłam cięcie. Moja ognista klinga gładko odcięła głowę kosiarza, a ja uchyliłam się, gdyż jego rozpłomienione ciało eksplodowało i znikło. Spadł na mnie deszcz popiołu, a ja stałam nieruchomo, pozwalając, by anielski ogień moich mieczy zgasł. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić bijące mocno serce, i skupiłam się na kolejnym zadaniu. Wybiegłam z sali tronowej do ciemniejszej komnaty, gdzie zobaczyłam kosiarza udającego faraona, ale gdy tylko skręciłam za róg, stanęłam jak wryta. Na mojej drodze pojawił się jeden z niedźwiedziowatych kosiarzy. Obróciłam się i za plecami zobaczyłam drugiego; znalazłam się w potrzasku. Moje miecze znowu zamigotały anielskim ogniem i zaatakowałam tego z przodu. Wykonawszy obrót, zadałam cięcie oburącz, ale tylko jeden z mieczy trafił w ceł. Jego klinga wbiła się w rozdziawiony pysk napastnika, którego głowa od razu się zapaliła, lecz szponiaste łapy zdążyły objąć mnie w pasie i pchnąć mocno do tyłu. Krzyknęłam i wyrzuciłam ramiona w powietrze... Świat znowu zawirował i usłyszałam głośny klakson pikapa, który przejechał tuż obok mnie. Spróbowałam odskoczyć i poczułam, że obejmują mnie czyjeś silne ramiona. Stałam na szkolnym parkingu przytulona do
Willa. Ściągnął mnie sprzed kół nadjeżdżającego samochodu. -Ellie? Ellie! Przez chwilę rozglądałam się, oszołomiona, z bijącym wściekle sercem. - Gdzie on jest? - zapytałam, z trudem łapiąc oddech. - Gdzie jest kosiarz? A moje miecze? Will trzymał mnie mocno za ramiona. -Tu nie ma żadnego kosiarza. Uspokój się. Moje serce zwalniało stopniowo, a ja piłam powietrze długimi regularnymi haustami. Domyśliłam się, że doświadczyłam właśnie kolejnego przebłysku retrospekcji, takiego samego jak na lekcji historii. Coraz spokojniejsza, przypominałam sobie coraz więcej. W tamtym miejscu byłam otoczona i sama. - Gdzie ja się znalazłam? - zapytałam przestraszona. - Kto to był? Will przyglądał mi się z pytającym wyrazem twarzy. - Kto? O kim mówisz? - Kosiarz! - krzyknęłam. - Była virem, jak sądzę. Pojawili się też inni. Także ursidy. Faraon... - Faraon? - Tak, został zabity, a vir zmienił postać, by zająć jego miejsce. Wcześniej zabili wielu ludzi w Egipcie i porwali wiele dusz, a ja walczyłam z nimi. Sama. Mój Stróż nie żył. To musiało się dziać tysiące lat temu. Nie potrafiłam przebić się przez gąszcz myśli, usiłując zrozumieć zbyt wiele szczegółów naraz. Wszystko to działo się na długo przed tym, zanim Will pojawił się w moim życiu, na długo przed tym, zanim zaczęłam czuć się człowiekiem - co następowało przez wieki według jego słów. Czy wcześniej miałam bez-
pośredni kontakt z archaniołami? Kiedy przestałam otrzymywać od nich rozkazy? Mając kosiarza, który podszywa się pod faraona, demoniczne siły były w stanie zabić mnóstwo ludzi, tak dużo, że posłano mnie do Egiptu na ratunek. Ale kto mnie posłał? Anioł? „Przysłali cię tu, żebyś zginęła". Wciąż słyszałam słowa kosiarza. - Ellie - rzekł Will, kładąc mi dłoń na ramieniu. -Wszystko w porządku? - Tak. Po prostu... się zamyśliłam. - W takim razie wymyślmy się z drogi pędzących samochodów. Odprowadził mnie do auta i wsiedliśmy. - Coś jeszcze - powiedziałam. - Kosiarz nazwał mnie morderczynią. Zwykle nazywają mnie Preliatorem. Co właściwie znaczy to słowo? - Nie zawsze występowałaś pod tym imieniem -wyjaśnił. Pochodzi z łaciny, dlatego sądzę, że ludzie zaczęli nazywać cię tak w starożytnych czasach, kiedy ten język był powszechnie używany. „Preliator" znaczy wojownik. Wojownik. - Nie będzie łatwo sprostać takiemu imieniu. - Nie martw się. Dasz sobie radę. Zawsze dajesz. - Mam nadzieję, że się nie mylisz - odpowiedziałam. - A właściwie to co ty robisz w mojej szkole? - Byłem niespokojny. Pewnie przez ten przebłysk retrospekcji. Popędziłem tu najszybciej, jak mogłem, i jakieś półtora kilometra stąd zobaczyłem kosiarza. Zaskoczyły mnie jego słowa. - W biały dzień? Skinął głową.
- Może cię szukał albo szedł twoim tropem. Powinnaś wrócić do domu, żeby nie doszło do żadnej walki w miejscu publicznym. - Chyba mnie nie zaatakuje? - Nie - zapewnił Will. - Nie żerują w ciągu dnia i rzadko się zdarza, żeby któryś wychodził z Mroczni o tej godzinie. Tamten kosiarz dymił jak komin w słoneczną pogodę. Musiał mieć ważny powód, żeby wyjść, dlatego trzeba cię zabrać do domu. - Pojedziesz ze mną? - Spojrzałam na niego zaskoczona. -Tak. - A nie polecisz? - dodałam sarkastycznym tonem. Jego spojrzenie wyrażało pytanie i zdziwienie. -Nie. - To wspomnienie naprawdę mnie przestraszyło, Will. - Co masz na myśli? - Było tak zimno i... jakoś inaczej. Podeszłam do swojej pracy bardzo poważnie. Z b y t poważnie. Straszne to było. Jakbym nie była człowiekiem. - Cieszyłam się, że nie stoję przed lustrem i nie widzę swojej twarzy. Nie zniosłabym mroku, jaki wyczuwałam na swoim obliczu. - Potrafisz przeżywać rzeczy bardzo emocjonalnie -wyznał. - Coś jeszcze - mówiłam dalej. - W tym wspomnieniu powiedziałam kosiarzowi, że zostałam wysłana przez anioły. Czy to one wydają mi polecenia? Will zamrugał gwałtownie, co wzięłam za odpowiedź przeczącą. A potem się odezwał: - Nic takiego nie pamiętam.
-A jeśli kiedyś wydawały mi polecenia, to dlaczego teraz jest inaczej? Dlaczego przestały? Dlaczego nie pamiętam, żebym z nimi rozmawiała? - Nie wiem, kiedy ani dlaczego przestały. Ale dlaczego ja tego nie pamiętałam? Czy stając się coraz bardziej człowiekiem, zapominałam samą siebie? Czy zapomniałam, skąd przybyłam? Czym byłam w rzeczywistości? Czy to, że stałam się człowiekiem, było moją słabością? A może siłą? Czy z własnej winy nie rozmawiałam już z aniołami? Czy zrobiłam coś złego? Will mówił mi, że anielscy kosiarze służą aniołom w niebie. A jeśli byłam częścią ich planu? Jeśli to oni mnie stworzyli? Zaraz odpędziłam myśl, że mogłabym być rezultatem jakiegoś pokręconego boskiego eksperymentu, a jednak niewątpliwie coś sprowadzało mnie z powrotem za każdym razem, kiedy umierałam. Aniołowie?
15 - Idź do swojego pokoju, tam się spotkamy - powiedział Will, kiedy zajechaliśmy pod mój dom. Spojrzałam na niego podejrzliwie. - Mama... - Nie, nie dowie się, że tam jestem. Po prostu idź na górę. Kiwnęłam głową przekonana, że nie ma sensu z nim walczyć. Gdy tylko przekroczyłam próg, usłyszałam mamę wołającą ze swojego gabinetu: - Hej, Ellie? Możesz tu przyjść na chwilę? Znieruchomiałam. Moje serce galopowało, lecz ja szłam bardzo wolno. Spojrzała na mnie, kiedy weszłam. - Hej, kochanie - przywitała mnie. - Jak było w szkole? Wzruszyłam ramionami. Trudno było mi zachowywać się normalnie, jakby nic się nie stało. - W porządku. Trochę się podciągnęłam z ekonomii, chociaż to dla mnie wciąż czarna magia. O czym chciałaś porozmawiać? - Ach, tak! Zadzwonili wreszcie z salonu. Przyjmą twój samochód. Zdaje się, że byli ostatnio bardzo zajęci.
Możemy go zawieźć dzisiaj wieczorem albo w niedzielę, jeśli chcesz. Idziesz znowu do kina? Świetnie. Miałyśmy odstawić samochód, żeby go odmalowali. - Tak. To może poczekajmy z tym do niedzieli. I tak nie zaczną nic robić przed poniedziałkiem, a ja pojeżdżę nim jeszcze przez weekend. - Brzmi sensownie. - Fajnie. Muszę trochę popracować nad ekonomią, zanim wyjdę do kina. Później porozmawiamy, mamo. Pobiegłam na górę i zastałam Willa przy moim biurku. Oglądał moje zdjęcia z przyjaciółmi. - Będziemy polować dziś wieczór? - zapytał. Skrzywiłam się rozczarowana. - Tak, chyba tak. Dzisiaj jest wieczór filmowy, pamiętasz? Jęknął, odwracając się do mnie. - Zapomniałem. - Zamilkł na moment. - Musisz tam iść? - zapytał po chwili. - Tak - odpowiedziałam stanowczym tonem. - Chcę spróbować zostać normalną nastolatką. - Którą nie jesteś. - To chciałabym chociaż zachować pozory. -Jestem pewny, że nawet jeśli tamten kosiarz nie wytropi cię dzisiejszego wieczoru, to zrobi to inny, może Ragnuk. Nie powinnaś chodzić nigdzie z przyjaciółmi beze mnie, szczególnie dzisiaj. Przypomniała mi się rozmowa z Kate. - Mógłbyś... pójść ze mną - powiedziałam z nadzieją w głosie. Milczał przez chwilę, co prawie wzięłam za odmowę. - Nie widzę innej możliwości, żeby mieć cię na oku.
- To znaczy, że idziesz ze mną. Byłeś kiedyś w kinie? -Jasne oburzył się. - Przecież nie mieszkam pod kamieniem. - Mogłeś mnie nabrać. Will przysiadł na brzegu łóżka i powoli wychylił się do przodu. - A na co się wybieracie? - zapytał. - Kate wspominała coś o jakiejś komedii. - A konkretniej? - Sprawiał wrażenie zdenerwowanego. - A ty nie masz żadnych propozycji? - Uśmiechnęłam się podstępnie. - To, że obejrzałem kilka filmów w tym stuleciu, nie oznacza jeszcze, że jestem na bieżąco z hollywoodzką produkcją. - Po prostu byłam ciekawa. Nie oczekiwałam, że będziesz na bieżąco. Ale nie masz nic przeciwko temu, żeby obejrzeć film? Podeszłam do toaletki, by nałożyć cień do powiek i tusz. Zerknęłam na odbicie Willa w lustrze. - Raczej nie, dlatego mam dobry humor - burknął. -Zamierzam się tylko upewnić, że Ragnuk nie przetrąci ci karku, gdy tylko wystawisz nos za drzwi. - Dlaczego ty zawsze przedstawiasz wszystko tak obrazowo? zapytałam i nałożyłam na rzęsy trochę tuszu. - Chcę być dobrze zrozumiany. - Najwyraźniej. - Odwróciłam się i podeszłam do niego. - Myślę, że dzisiaj będziesz się dobrze bawił. Nie powinieneś być taki kapryśny ani groźny. - Nie jestem ani kapryśny, ani groźny. - Ależ jesteś. - Nie dawałam mu spokoju. - Poćwiczymy przed kinem? - zapytał, ignorując moją odpowiedź. - Może pobiegamy?
- Nie - odpowiedziałam. - Nie chcę się zmęczyć i znowu wchodzić pod prysznic. Po kinie? - W porządku - odburknął zawiedziony. - Wydaje mi się, że nie traktujesz swoich obowiązków wystarczająco poważnie. Posłałam mu swój najsłodszy uśmiech. - J a cię o nic nie prosiłam. Odpowiedział krótkim uśmiechem. - Ellie, naprawdę powinnaś zrozumieć, że to jest raczej zły pomysł. Spojrzałam na niego, mrużąc oczy. - Wypad do kina to nic groźnego. Nic mi nie będzie. - Nie zapewniasz sobie bezpieczeństwa. - Ty też nie. Znowu ledwo się uśmiechnął. A potem wyciągnął rękę i dotknął płatka mojego ucha, wpatrując się w nie. - Kiedy widziałem cię poprzednim razem - powiedział cicho miałaś przekłute uszy i nosiłaś malutkie kolczyki z perłą. Prawie się zaśmiałam, ale nie dlatego, że jego wspomnienie wydało mi się zabawne, lecz z powodu czułości w jego głosie. Zaskoczyło mnie to. - Masz naprawdę dobrą pamięć. - Niezłą. - Wreszcie ujrzałam ten jego oszałamiający uśmiech, którego brakowało mi od tygodnia. Od razu poczułam się lepiej. Jesteś tą samą osobą, a jednocześnie kimś nowym. - To dobrze? Wzruszył ramionami. - Dla ciebie to jak nowy początek. Myślę, że to dobrze. -Jak sądzisz, dlaczego trwało to tak długo? - zapytałam.
Jego uśmiech zgasł, a ja pożałowałam swojego pytania. - Od poprzedniego razu, kiedy żyłaś? - Tak. Dlaczego trwało to tak długo, zanim znowu się odrodziłam? - Nie wiem. - Widząc jego zasmucone oblicze, też posmutniałam. - Czy to dziwne, że za każdym razem jestem inna? -zapytałam. Martwi cię to, że za każdym razem mam nowe imię? - Nie, oczywiście, że nie. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Wciąż jesteś sobą, ale za każdym razem twoje dzieciństwo wygląda inaczej i zmienia się też trochę twoja osobowość. Teraz jesteś bardziej wrażliwa niż poprzednio. Zgromiłam go spojrzeniem, a jednocześnie nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. -Jak miałam na imię poprzednim razem? - A jakie to ma znaczenie? - Pytam z ciekawości. - To było dawno temu. - Wstał i delikatnie położył mi dłoń na karku. - Imię to tylko imię, a to, kim jesteś, to coś zupełnie innego. Nie zawracajmy sobie tym głowy, dobrze? - Co masz na myśli? - Umówmy się, że dzisiaj wieczorem każde z nas będzie sobą i nie będziemy martwić się niczym. - Jego szmaragdowe oczy emanowały ciepłym blaskiem. Czułam, że naprawdę chce, by tak było. - Będziemy udawali, że jesteśmy ludźmi. - Dlaczego nie? Uśmiechnęłam się podstępnie. - Dla ciebie to będzie duża odmiana - powiedziałam.
- Może uważam, że to ty od czasu do czasu powinnaś się odprężyć. - Ten jeden wieczór? - Ten jeden wieczór. Pochylił głowę i przysunął się do mnie, co mnie zaskoczyło. Nie pocałował mnie, ale był bliski tego. Napięłam całe ciało i rozchyliłam usta. Czułam jego ciepło i chciałam, żeby zrobił to, co sądziłam, że zamierza zrobić. Naprawdę chciałam go pocałować. Wszystko we mnie drżało. Uniosłam twarz, lecz wtedy on się zatrzymał. Spojrzał w bok, odwrócił głowę i cofnął się powoli. Poczułam, jak uchodzi ze mnie całe powietrze i tracę pewność siebie. - To o której jest to kino? - zapytał, przeczesując dłonią włosy. Miałam wrażenie, że upadnę. - Hm, zwykle idziemy około siódmej, ósmej. -Jest dopiero czwarta. Co chcesz robić do tego czasu? - Powinnam zabrać się do ekonomii - jęknęłam. - W porządku - odpowiedział. - Mam sobie pójść, żebyś mogła się skupić? - A dokąd pójdziesz? - zapytałam. - Wrócisz do mieszkania Nataniela, takjak zwykle w ciągu dnia? - Nie. Popołudniowe spotkanie z kosiarzem wyprowadziło mnie z równowagi. Kiedy pilnuję twojego domu, zwykle siedzę na dachu. To najlepszy punkt obserwacyjny. - Skoro tak ci wygodnie, to niech tak będzie. Zawołam cię, kiedy skończę. Pożegnał się skinieniem głowy, odwrócił i zniknął. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Był jak ninja czy ktoś taki. Prawdopodobnie przeszedł do Mroczni, a ja
zastanawiałam się przez chwilę, czy nie pójść za nim. Ale bałam się tego, co mogę tam zobaczyć. Tak więc usiadłam przy biurku i sięgnęłam po plecak. Wciąż czułam obecność Willa w pokoju. Bo właściwie tu był. Wiedziałam, że jest w pobliżu, co mnie bardzo uspokoiło i pozwoliło zabrać się do pracy.
16 Poczułam burczenie w żołądku. Oparłam twarz o blat biurka i przekręciłam głowę, by spojrzeć na zegar. Minęła szósta. Nie mogłam uwierzyć, że aż dwie godziny odrabiałam jedną pracę domową. Miałam dość tego ekonomicznego badziewia. Spojrzałam w górę. - Hej, Will? - Poczułam się głupio, że tak gadam w próżnię. - Skończyłaś? - odpowiedział chwilę później. Zerwałam się z krzesła i przyłożyłam dłoń do serca, czując gwałtowne uderzenie pulsu. - Co z tobą? Cholernie mnie wystraszyłeś! Stał przy oknie. Dostał się do pokoju bez najmniejszego szelestu. - Przepraszam. Wygładziłam koszulę. - C z y m ty jesteś, Will? Jak to możliwe, że poruszasz się tak szybko? -Jestem twoim Stróżem.
- No nie. Wiem, że jesteś Batmanem, ale... Co to za g a t u n e k ? -Jestem nieśmiertelny. - Nieważne - rzuciłam zniecierpliwiona. - Na pewno to jesteś o k r o p n y . Przebiorę się. - Dlaczego? - Ponieważ nie lubię nosić tych samych ciuchów przez cały dzień. Spojrzał na mnie, jakbym miała trzecie oko. Zrobiłam minę i zamknęłam się w garderobie. Włożyłam dżinsy i czarny sweter i wróciłam do pokoju. - Ależ jestem głodna. Wiem, jak bardzo lubisz być niewidzialny, ale myślę, że możesz zrobić wyjątek. Może zjemy coś, zanim pójdziemy do kina? Co ty na to? - W porządku - odpowiedział. - Ty musisz jeść. Stajesz się opryskliwa, kiedy jesteś głodna. Zamrugałam zdziwiona. Naprawdę dobrze mnie znał. - Świetnie. Może być Coney Island? - Nie mam pojęcia, co to takiego. - Bluźnisz. Zawiozłam go do mojej knajpki U Leo. Było dużo ludzi, jak to w piątkowy wieczór. Idąc do stolika, zauważyłam kilka dziewcząt w boksie przy drzwiach. Dwie z nich gapiły się na Willa, więc posłałam im wredne spojrzenie. Wybrałam boks po drugiej stronie - najdalej, jak to tylko było możliwe, od tamtych dziewczyn. Podeszła do nas kelnerka, pewna siebie dziewczyna może o rok starsza ode mnie. - Co podać? - zapytała z ołówkiem i notesem w ręku.
- Dla mnie cheeseburger, frytki i sałatka. I woda -powiedziałam i spojrzałam na Willa. - Zjesz coś? - Nie, dziękuję - odpowiedział i machnął ręką. Dziewczyna kiwnęła głową i odeszła. - Nie jesteś głodny? - zapytałam. - Rzadko bywam - odrzekł. - Zwykle jem po walce. Im cięższe rany odnoszę, im więcej tracę sił, tym więcej muszę jeść. Kalorie leczą moje ciało, dlatego wtedy potrzebuję ich dużo. -Ale ci zazdroszczę. - Byłam podekscytowana faktem, że odkrywa przede mną szczegóły dotyczące swojej osoby. Liczyłam na to, że nasza rozmowa pójdzie w ciekawym kierunku. Kelnerka przyniosła moją wodę i od razu przyssałam się do słomki. - Powiesz mi kiedyś, jak zostałeś moim Stróżem? zapytałam z nadzieją w głosie. Uśmiechnął się. -Wiesz, jak do tego doszło. Po prostu nie masz jeszcze dostępu do tego wspomnienia. Nie sądzę, bym mógł powiedzieć ci to tak po prostu. To chyba jest zbyt ważne dla mnie. Przypomnisz sobie wszystko. Cierpliwości. Fuknęłam na tę jego odpowiedź, bo tylko podkręciła moją ciekawość. - To może powiesz mi, jak miałam na imię, czy to też muszę sobie przypomnieć? Przewrócił oczami. - Musisz przestać zadawać pytania. Pamiętasz, co powiedziałem? Dziś udajemy, że jesteśmy normalnymi ludźmi. - Normalni ludzie nie siedzą w Coney Island i nie przyglądają się, jak jedzą inni. Normalni ludzie zamawiają furę frytek z serem i sosem. Tylko że ty jesteś dziwak. - Pociągnęłam łyk wody.
Kelnerka przyniosła moje jedzenie i gdy już miała odejść, Will uniósł rękę. - Zmieniłem zdanie. Poproszę piwo korzenne z lodami. Dziewczyna błysnęła uśmiechem i odeszła żwawym krokiem. - Piwo korzenne z lodami? - zdziwiłam się. - A ty co, masz pięć lat? - To mój ulubiony napój. - Piwo korzenne z l o d a m i ? ! - powtórzyłam. -Masz sześćset lat i twoim ulubionym napojem jest piwo korzenne z lodami? Wzruszył ramionami. - Chciałaś, żebym zachowywał się normalnie i coś zamówił, no to zamówiłem. -Wciążjesteś dziwny. -Piwo jest pyszne. Kelnerka przyniosła mu piwo, a on zamieszał i od razu podtopił całe lody. Popijając, przyglądał mi się uważnie - aż za bardzo, jak na mój gust. - O co chodzi? - zapytałam zajęta jedzeniem. - Przypominasz mi mnie. - To chyba nic dobrego - odrzekłam i zaatakowałam cheeseburgera. - Złe też nie musi być. Chyba jesteś naprawdę głodna. Nie podobał mi się rozbawiony wyraz jego twarzy. Poczułam się nagle skrępowana. -1 co z tego? Wzruszył ramionami. -Nic. - Chrzań się. Zwolniłam tempo jedzenia.
Kiedy podeszliśmy do kasy, żeby zapłacić, sięgnęłam do torebki po pieniądze, lecz Will uprzedził mnie i podał kasjerce dwudziestodolarowy banknot. - Nie, nie, nie - zaprotestowałam, próbując złapać go za rękę. Tego nie było w umowie. - Nie martw się - uspokoił mnie. - Mam pieniądze. - Ale zamówiłeś tylko piwo korzenne. - Staramy się zachowywać normalnie, tak? A chyba nie jest normalne, żeby młoda dama płaciła za kolację. Spojrzałam na niego z ukosa. - Chyba pomyliły ci się wieki. To głupi stereotyp. Nawet nie jesteśmy na randce, więc takie rzeczy nie wchodzą w grę. - Być może, ale wszyscy tutaj zakładają, że jest inaczej. - Pokazał głową na pozostałych gości restauracji. - Nie chcemy, żeby coś podejrzewali, prawda? - Will, ich k o m p l e t n i e nie obchodzi, co my robimy odpowiedziałam. - Przecież nie występujemy tu incognito ani nic takiego. Kiedy spotkaliśmy się z moją paczką, Landon od razu zobaczył Willa i mina mu zrzedła. Obiecałam sobie w duchu, że nie będę się nim przejmowała tego wieczoru, dlatego skupiłam się na tym, by zachować jak najlepszy nastrój. Nie zapomniałam o ostrzeżeniach Willa dotyczących kosiarza, ale widokjego spokojnej twarzy działał na mnie kojąco. - E-l-l-l-l-lie! - Kate uściskała mnie mocno. - Tak się cieszę, że przyszłaś! - Po chwili właściwie mnie odepchnęła i odwróciła się do Willa. Przyciągnęła go do siebie i też uściskała, wprawiając go w konsternację. - Fajnie, że przyszedłeś! - Na Kate można było liczyć, zawsze wiedziała, jak przesadzić.
Ułożyłam usta w promienny uśmiech. - To co z naszym filmem? - Mamyjeszcze dwadzieścia minut - odezwał się Chris, spoglądając na komórkę. - Może kupmy bilety i chodźmy usiąść. Dzisiaj jest premiera. Z biletami w kieszeni - nie pozwoliłam Willowi zapłacić ustawiliśmy się w kolejce przed salą. Widziałam, że Will co jakiś czas napręża się i rozgląda uważnie. Byłam pewna, że gdyby cokolwiek miało nas zaatakować, będzie dobrze przygotowany. Wreszcie dotarliśmy do bileterki i usiedliśmy - bardziej z tyłu, ponieważ środkowe miejsca były już zajęte. Chris, Rachel i Evan poszli pierwsi, potem Landon i Kate, na końcu ja i Will. Landon wychylił się nad Kate i zapytał Willa: - Mówiłeś, że gdzie się uczysz? -Jestem na drugim roku UM-u - odpowiedział Will. Landon prychnął. - Dużo czasu spędzasz z Ellie. Kate dźgnęła go łokciem w żebra, a on odpowiedział jej gniewnym spojrzeniem. - Tak - odpowiedział krótko Will. Kate uśmiechnęła się do niego, obejmując mnie. - Nie trzymaj jej tylko dla siebie. Stęskniliśmy się za nią! Will wzruszył ramionami i też się uśmiechnął. - Przepraszam. Nie miałem takiego zamiaru. Kate zaśmiała się i nakręciła na palce lok moich włosów. - Będziesz musiał pobujać się trochę z nami wszystkimi, żebyśmy mogli widywać ją częściej. Ta, jasne. Wreszcie zaczął się film. Gdzieś w połowie zauważyłam, że Will chyba dobrze się bawi. Nawet zachichotał
przy kilku scenach, lecz wciąż często spoglądał na wyjście awaryjne, jakby spodziewał się, że ktoś może tamtędy wpaść do sali. Zobaczyłam też, że Landon wciąż na nas zerka. O co mu chodziło? Pewnie myślał, że zaczniemy się namiętnie całować. Przecież to był film dla licealistów, więc jego obawy były absurdalne. Seans skończył się o wpół do dziesiątej i z kina zaczął wypływać strumień licealistów i studentów college'u. Zatrzymaliśmy się przed budynkiem, żeby naradzić się, co dalej. - Idziemy z Landonem do Cold Stone - oznajmiła Kate. - Ktoś się do nas przyłączy? Ellie? Skrzywiłam się. - Chyba nie mam ochoty na lody. - Och, daj spokój! - jęknęła Kate. - Proszę? Roześmiałam się. - Dlaczego tak bardzo ci zależy, żebym poszła z wami na te lody? - Bo są p y s z n e ! - Kate odwróciła się do Willa. -Masz ochotę na lody, prawda, Will? Will zerknął na mnie, zanim odpowiedział: -Jeśli Ellie nie ma ochoty, to ja też nie. Chadzam tam, gdzie ona. Kate jęknęła. - Nie możecie nas teraz opuścić! Nie ma jeszcze dziesiątej. To przynajmniej chodźmy do mnie i zabawmy się trochę. Zainstalujemy się na dole. I ten pomysł bardzo mi się spodobał. Od tygodni nie miałam okazji zrelaksować się w gronie przyjaciół. Will nachylił się do mnie, muskając oddechem moje ucho. - Myślę, że powinnaś się zgodzić - szepnął słodkim głosem. Będziesz się dobrze bawić.
-A ty...? - Będzie fajnie - wyszeptał. - Chcę, żebyś poczuła się szczęśliwa. Pamiętasz o naszej umowie na ten wieczór? - A ja chcę, żebyś udawał człowieka razem ze mną. - Dobrze - zgodził się. -1 co tam uradziliście? - zapytała Kate. - Jakie macie plany? - Idziemy - odpowiedziałam. -Juhu! - zapiszczała Kate i zamknęła mnie w ciasnym uścisku. Wciąż mam ochotę na lody. Nie dołączycie do nas? Pokręciłam głową. - Nie, jadłam przed filmem i jestem napchana. Odpadam. Ale spotkamy się u ciebie za godzinę, może być? - Ekstra - odpowiedziała zadowolona. - To na razie - pożegnałam się i pomachałam wszystkim. Wróciliśmy z Willem do mojego samochodu. - Dziękuję ci - powiedziałam cicho. - Naprawdę chciałem, żebyś poczuła się szczęśliwa odpowiedział. - Zawsze wtedy było ci łatwiej - kiedy byłaś szczęśliwa. -Tak? - Tak. - Uśmiechnął się. - A co robiłam dla zabawy? Wsiedliśmy do samochodu. - Kochałaś konie - powiedział nieobecnym głosem. -W każdym kolejnym życiu, w którym cię znałem. Podniosłam głowę. - Naprawdę? Dużo jeździłam? - Przez cały czas. Sto lat temu nie było zbyt wielu samochodów, dlatego podróżowało się konno. W swo-
im... poprzednim życiu brałaś udział w zawodach jeździeckich. - Ekstra. - Zaśmiałam się. - Dobra byłaś. - Myślisz, że wciąż jestem dobra? Energicznie skinął głową. - Na pewno. Zawsze wykazywałaś naturalne zdolności, które wracały do ciebie w kolejnym życiu. - Zabierzesz mnie kiedyś na przejażdżkę? -Jak najbardziej. - Obiecujesz? - Nigdy nie złamałem danej ci obietnicy. Spojrzałam na niego. - Ani razu? - Ani razu. - Chcesz powiedzieć, że w ciągu pięciuset lat nigdy nie zawaliłeś czegoś, co mi obiecałeś? - zapytałam z niedowierzaniem. - Ellie, musisz mnie zrozumieć - odpowiedział cicho. - Istnieję tylko po to, by ci służyć i walczyć u twego boku. I nieważne, czy walczę, by uratować ci życie, czy też próbuję sprawić, żebyś się uśmiechnęła - po to istnieję. Jesteś wszystkim, co mam, i zawsze będę cię strzegł. Chwilę wpatrywałam się w niego. -Jesteś bardzo uczuciowy, wiesz o tym? - Teraz już wiem. Ruszyliśmy w kierunku mojego domu. Skręciliśmy w boczną drogę biegnącą między zalesionymi wzgórzami. Panował tam niewielki ruch i tylko co jakiś czas widziałam światła reflektorów innych samochodów. - Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś - powiedziałam do Willa. Podobał ci się film?
Patrzył przez okno, ale odwrócił się i uśmiechnął do mnie. - Interesujący. Myślę, że mógłbym zaprzyjaźnić się z Landonem. Odpowiedziałam śmiechem. - Ta, jasne. Najlepsi kumple pod słońcem. Powiedz uczciwie, co myślisz o filmie? Wzruszył ramionami. - Był zabawny. Zawsze zdumiewa mnie to, jak dramatycznie ewoluuje ludzka kultura. Co kilkanaście lat. Wyobraź sobie, że możesz porównać życie nastolatków kolejnych pokoleń. - Chciałabym - powiedziałam. - Wciąż pamiętam tylko strzępy przeszłości. - Przypomnisz sobie wszystko. Wiem, że wciąż to powtarzam, ale tak będzie. Przytaknęłam mu, trochę zasmucona. - Cieszę się, ze poszedłeś tam ze mną i że nie stało się nic złego. Dziękuję. - Nie ma sprawy. Myślę, że dobrze ci to zrobiło. Poczułam, że odzyskuję dobry humor. - O b o j g u nam dobrze zrobiło to wyjście. Przynajmniej raz, zamiast walczyć, zrobiliśmy coś innego. W tym momencie kątem oka zobaczyłam coś zbliżającego się do nas w poprzek drogi. Chwilę później poczułam silne uderzenie w drzwi i moje audi obróciło się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Siła uderzenia wyrwała mi z rąk kierownicę. Samochód zatrzymał się tak nagle, że wpadłam ramieniem na drzwi i bokiem głowy na boczną szybę. Snopy reflektorów wbijały się w otaczającą nas ciemność. - Ellie! - krzyknął Will. - Ellie, nic ci nie jest?
Odpiął mój pas i zaczął przesuwać dłońmi po mojej twarzy i karku. Kręciło mi się w głowie i poczułam nudności. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że uderzyliśmy w drzewo od strony Willa. Postrzępione krawędzie mojego okna wystawały na wszystkie strony. O Boże, moje biedne auto. - Nic mi nie jest. A ty...? Wtedy przednia szyba eksplodowała okruchami szkła i ohydna zdeformowana głowa Ragnuka wdarła się do środka, rycząc potwornie. Wyszedł z Mroczni. Był w sferze śmiertelników. Krzyknęłam przeraźliwie i wyrzuciłam przed siebie ręce. Will uderzył kilkakrotnie w pysk kosiarza, który kłapnął szczękami, gryząc go w ramię, i trochę się wycofał. - Wysiądź z samochodu! - krzyknął Will, po czym odchylił się do tyłu i kopnął ursida w pysk. Ragnuk zaryczał i wsunął ogromną łapę przez otwór po szybie. Zaciągnęłam ręczny i naparłam mocno na drzwi, ale nawet nie drgnęły. Były zbyt zgniecione. Pchałam z całej siły... i nic. Ragnuk wciskał się coraz dalej, jego zgrzytające zęby i pazury zbliżały się niebezpiecznie, ja zaś odchyliłam się do tyłu i kopałam z całych sił w drzwi. Dopiero kiedy uwolniłam z siebie moc, otworzyły się gwałtownie. Wypadłam na zewnątrz i odwróciłam się. Zobaczyłam kosiarza pchającego się do samochodu i o wiele mniejszego Willa, który próbował się bronić. Nogi ugięły się pode mną i poczułam potworny ucisk w żołądku, ale musiałam szybko coś zrobić. Nie mogłam się bać. Przywołałam miecze, a gdy miałam już w dłoniach ich rękojeści, klingi zalśniły anielskim ogniem.
Wskoczyłam na maskę, zdumiona, z jaką łatwością mi to przyszło. Przebiegłam po dachu samochodu i znalazłam się nad kosiarzem. Skrzyżowałam miecze na piersi i zadałam cios w plecy Ragnuka. Ten ryknął i uderzył głową w dach, zanim wycofał się z wnętrza samochodu. Napotkałam spojrzenie jego czarnych oczu. Cofnął się z trudem i wstrząsnął całym ciałem jak pies. Okruchy szkła wbitego w jego cielsko wyleciały w powietrze i opadły na ziemię niczym roziskrzone diamenty poplamione krwią. Ursid wyszczerzył zęby i przyskoczył do mnie. Zrobiłam unik i pchnęłam mieczem w jego brzuch. Trysnęła krew. Zamachnął się, zaczepiając pazurem moje ramię. Krzyknęłam z bólu. Kłapnął szczękami, ale skręciłam tułów i zęby wgryzły się w metalowy dach. Wyprowadziłam cięcie, lecz on uderzył głową w moją pierś z taką siłą, że wyleciałam w powietrze. Opadłam na chodnik, uderzając mocno głową o płytę. Nie czułam, bym była ranna, więc podniosłam się szybko. Mogłam to zrobić. Musiałam tylko pozbyć się strachu. Ragnuk zeskoczył z samochodu, a wtedy ziemia aż się zatrzęsła. Podszedł bliżej i wygiął grzbiet, kumulując w sobie moc niczym burza. Zobaczyłam, że Will przeskakuje przez auto; na jego twarzy i piersi połyskiwała krew. Zamierzył się na głowę kosiarza. Ragnuk wyprostował się i jego łapa drasnęła pierś Willa, przygniatając go do tylnych drzwi. Błysnęła krew. Ciemność ograniczyła pole mojego widzenia w momencie, gdy miałam przyjąć okruch wspomnień; zamiast coś sobie przypomnieć, straciłam poczucie miejsca i czasu. Moje spojrzenie skierowało się na cel, a myśli skupiły na zabiciu. Wściekłość popłynęła falą przez moje ciało i po-
czułam w ustach smak krwi Ragnuka. Wydałam z siebie okrzyk i zaatakowałam go z mieczami w dłoni. Poczułam na szyi palce, które zacisnęły się i pociągnęły mnie - m o c n o . Moje ciało poszybowało w poprzek drogi i uderzyło o drzewo. Opadłam na ziemię i spojrzałam przed siebie. Przede mną wylądowała miękko kobieca istota, która rozłożyła ogromne skórzaste skrzydła podobne do skrzydeł nietoperza - skrzydła! -i złożyła je za plecami. Przerażenie ścisnęło mi gardło, teraz suche jak papier. Skóra kobiety zdawała się lśnić w blasku księżyca. Włosy koloru popiołu opadły jej na ramiona. Patrzyła na mnie pełnymi zaciekawienia bladymi oczami. Musiała być jednym z virów występujących pod postacią człowieka. Moc płynęła z niej strasznymi ciemnymi falami. - Ragnuk - warknęła, nie odrywając ode mnie wzroku. Ursid zaprzestał ataku na Willa i odskoczył, orząc pazurami płyty chodnika. - I v a r ! - ryknął, a jego głos zagrzmiał w mojej czaszce. - Jak śmiesz się wtrącać! Kobieta wreszcie odwróciła wzrok podobny do spojrzenia żmii. Jej ruchy były płynne, niesamowite i straszne, niczym sztormowa fala na morzu. - Nastąpiła zmiana. Bastian potrzebuje nas - mówiła niskim, zmysłowym głosem, gładkim jak jedwab. Z gardła Ragnuka popłynął śmiertelny niski pomruk. - To może poczekać. - Nie - zaperzył się vir. - Zdaje się, że nie jesteś w stanie dokończyć swojego dzieła. Ragnuk eksplodował wściekłością: uderzył łapą w zderzak mojego samochodu, wgniatając go mocniej w drzewo.
Ivar skierowała na mnie przerażająco spokojne spojrzenie. - Preliatorze - powiedziała - ciesz się dniami, które ci zostały. Pij słońce jak wino, bo gdy Enshi się obudzi, ciemność zaleje twój świat - i nie oszczędzi nawet twojej duszy. Nastąpi to niebawem. - Wzbiła się w powietrze i szybko znikła. Ragnuk podszedł do mnie, posykując paskudnie. Zatrzymał się kilka kroków przede mną. - Wrócę po ciebie, dziewczyno - warknął, błyskając zakrwawionymi kłami. - Po ciebie i po twojego Stróża. Jesteś moja. Mściwy ton jego głosu nie pozostawiał złudzeń. Nie żartował. Kłapnął szczęką, a potem zanurzył się w mroku nocy.
17 Kiedy zniknął, odważyłam się wstać i pobiegłam do Willa. Siedział, oparty o mój zgnieciony samochód, oddychając ciężko. Widziałam, jak rany pod jego wygniecioną koszulą goją się i znikają. Miał popękaną skórę na żebrach. Coś musiało być złamane. Siniaki blakły, a Will odetchnął, gdy wróciły na miejsce jego połamane kości. Kiedy otworzyłam usta, by się odezwać, on pochylił się do przodu i obrócił mnie, chcąc obejrzeć moją głowę. - Nic mi nie jest, Will - powiedziałam, gdy zanurzył dłoń w moich brudnych włosach. - Masz tu szkło. - Przesunął dłonią po mojej głowie. - Chciałem się tylko upewnić, że okruchy nie wbiły ci się w głowę. Zaśmiałam się. - No chybabym zauważyła szkło sterczące z czaszki. Spojrzał na mnie poważnie. - Nie ma się z czego śmiać. Rany nie mogą się zaleczyć, jeśli coś je blokuje. - Nie mam niczego wbitego w głowę. A ty jak? - Muszę coś zjeść.
- Na to wygląda. - Starłam strużkę krwi z jego policzka. - Co to była za nietoperzyca? - Wysłanniczka Bastiana - odpowiedział. - Nie chcę, żebyś z nią walczyła. Jeszcze nie teraz. Nie jesteś wystarczająco rozbudzona. Oczyma wyobraźni zobaczyłam twarz Ivar, poczułam spojrzenie jej trupio szarych zimnych oczu. - Dlaczego? Czy ona była jednym z tych virów, 0 których mi mówiłeś? Skinął głową. - Tak, ona jest virem - wyjaśnił. - Ivar jest kosiarzem, który potrafi zmieniać postać. Może pojawić się pod postacią człowieka, jeśli tego zechce. - Nie spodobała mi się. -Ja też jej nigdy nie lubiłem. - Nawet nie byli w Mroczni - stwierdziłam. - Dlaczego zaatakowali nas tutaj? Will jęknął i wyprostował koszulę. - Czasem tak postępują. Odsunął się, żebym mogła lepiej przyjrzeć się samochodowi. Z mojego audi została kupa poplamionego krwią żelaza i szklanych odłamków. Do ramy przedniej szyby przylgnęły kępki sierści Ragnuka. Drzwi od strony kierowcy były pogięte i wisiały krzywo na zawiasach. Okruchy szyby połyskiwały w środku samochodu i na zewnątrz: na chodniku i na trawie. Dach i maska bagażnika całe były w smugach krwi, która mocno kontrastowała z białym lakierem. Wydawało się, że moje auto dostało się do jakiejś cholernej strefy działań wojennych. - Mój biedny samochód - jęknęłam. - Co ja zrobię?
- Musisz zadzwonić do rodziców - stwierdził Will. -Powiedz im, że wybiegł nam na drogę jeleń. Jeśli chcesz pokryć szkody z ubezpieczenia, będziesz musiała wezwać też policję. - Do bani. Mój nowiutki samochód był prawie skasowany. A ja go k o c h a ł a m. Sięgnęłam drżącą dłonią po telefon. Już po dwóch dzwonkach uzyskałam połączenie. - Hej, Ellie - odezwała się mama. - Co tam? - Miałam wypadek - powiedziałam drżącym głosem. - C o? Jesteś ranna? Gdzie jesteś? - Nic mi nie jest - uspokoiłam ją. - Will jest ze mną. Oboje jesteśmy cali. Wjechałam w stado saren i samochód jest mocno uszkodzony. - Wytłumaczyłam jej, gdzie jesteśmy. - Kto to jest Will, kochanie? Ojej. Zapomniałam, że jeszcze jej o nim nie wspominałam. Posłałam Willowi przepraszające spojrzenie, lecz on patrzył na mnie niewzruszony. - Ten facet, który poszedł z nami do kina. Miałam go podwieźć do domu. - Dobra, jesteś na poboczu? - Mama mówiła szybko, ale wyraźnie, starając się zachować spokój. - Spanikowałam i uderzyłam w drzewo. - Boże! Na pewno żadnemu z was nic się nie stało? - Wylądowaliśmy w rowie. - Masz włączone awaryjne? Nie miałam. - Mam. - Włączyłam światła awaryjne. - Dobra, zgłoszę wypadek na policji i wezwę pomoc drogową. Na pewno nic ci nie jest? A twojemu przyjacielowi? Chyba nie będzie chciał cię pozwać?
Hm, na policji? - Nic nam nie jest, mamo. Nie będzie chciał nas pozwać. Wyluzuj. -Już do was jadę. Zamknęłam telefon. - No to pięknie. Gliny nie uwierzą, że to jelenie tak nabroiły! - Zdziwisz się. - Wyraz jego twarzy sugerował, że być może używał już wcześniej takiej wymówki. - Jelenie są powodem większej liczby wypadków śmiertelnych niż ludzie. A w Michigan jest ich mnóstwo. - Ta - mruknęłam. - Widzisz? - Uśmiechnął się. - To całkiem prawdopodobne wytłumaczenie. - Mój biedny samochód... - Miałam ochotę rozpłakać się i n a p r a w d ę zabić Ragnuka za to, że zniszczył mi auto. Cieszyłam się tylko, że w moim pierwszym wypadku brał udział kosiarz, a nie człowiek. Mama zjawiła się już po pięciu minutach, a kilka minut później przyjechała policja. Mama nie chciała wypuścić mnie z objęć, a obaj policjanci zabrali się do spisywania raportu. - W co uderzyłaś? - zapytał mnie ten z wąsami, stukając długopisem w notes. Nie wyglądał na zadowolonego, że musiał tu przyjechać. - W jelenia - odpowiedziałam. Wąsacz posłał mi ponure spojrzenie, jakbym popełniła poważną zbrodnię. - To musiał być duży jeleń. - Tak. Duży jeleń. I kilka młodych. - A gdzie ciała? - zapytał młodszy i przystojniejszy. - Ciała?
- Tak - rzekł przystojniak i machnął ręką w stronę samochodu. Taka duża szkoda i żadnego martwego zwierzęcia? Trudno uwierzyć. A nie wyobrażam sobie, żeby wpadł pod samochód i uciekł. - Nie uciekł - odpowiedziałam. Mój głos wyraźnie drżał. Widać nie byłam taką wprawną kłamczuchą jak Will. - Przejeżdżali jacyś miejscowi taką rozklekotaną furgonetką i zaproponowali, że zabiorą martwe zwierzę, które wpadło mi na przednią szybę. - Miejscowi? - Wąsacz zmrużył oczy. - Nie wiem, po co im ten jeleń. Miał duże poroże... Albo może szykowali grilla. Skąd mam wiedzieć? Nawet nie chcę myśleć, po co im ta padlina. Przystojniak się skrzywił. - Czy ty albo twój chłopak odnieśliście jakieś obrażenia? - To n i e j e s t mój chłopak! - zaprotestowałam stanowczym tonem. - Ellie, odpowiedz na pytanie - wtrącił Will. - Nie, nic nam się nie stało. - Posłałam mu gradowe spojrzenie. - Macie na sobie dużo krwi - stwierdził przystojniak, omiatając nas wzrokiem. - To nie nasza - powiedziałam. - Jeleń miał dużą ranę. Zobaczcie moje siedzenie. Masakra. Wąsaty skinął głową do przystojniaka. - Pomoc drogowa już jedzie. Będą tutaj niedługo i zabiorą samochód. Proszę jechać do domu bezpiecznie, panienko. Mercedesem mamy pojechaliśmy za pomocą drogową, która zawiozła mój samochód do salonu audi.
Żałosne szczątki zostawiono przed budynkiem serwisu. Pożegnałam się i byłam pewna, że moja Perełka już nie żyje. Mama zapewniła mnie, że towarzystwo ubezpieczeniowe pokryje szkody albo zapłaci za nowy samochód. To było zdarzenie losowe. O, tak. C h o l e r n i e losowe zdarzenie. Mamę bardzo zaintrygowała osoba Willa. Dopóki nie wsiedliśmy do samochodu, właściwie nie odrywała wzroku od jego tatuaży. Wypytywała go o różne rzeczy przez całą drogę do salonu, a potem do domu. - Dokąd mam cię podwieźć, Will? - zapytała zatroskanym głosem, nie potrafiąc zdusić w sobie instynktu macierzyńskiego, który obudził się w niej podczas mojego desperackiego telefonu. - Nie trzeba, dziękuję. Mieszkam pięć minut drogi od waszej dzielnicy. - Na pewno? To żaden kłopot. - Dam sobie radę. I tak miała pani dość wrażeń jak na jeden wieczór. - No cóż, zniosę jeszcze trochę - odrzekła mama, uśmiechając się. - To gdzie mieszkasz? - Widzę, że nie da pani za wygraną. - Nie dam. Pozwolił jej jechać jeszcze kilka minut za naszą ulicą. Pokazał na jeden z nowoczesnych domów, w którym -o czym wiedziałam nie mieszkał. Ogród był tu idealnie zaprojektowany i zadbany. - Piękne ogrody - stwierdziła mama, wjeżdżając na podjazd. Było już po północy i dom tonął w ciemnościach. Nie musiałam się martwić, że mieszkańcy będą zacho-
dzić w głowę, dlaczego ktoś wysadza na ich podjeździe jakiegoś dziwnego faceta. - Dziękuję - powiedział Will, wysiadając z samochodu. - Miło było cię poznać - rzekła mama. - Musisz wpadać do nas częściej. - Na pewno - skwitował Will i błysnął boskim uśmiechem. Dziękuję za podwiezienie, pani Monroe. Ellie, przykro mi z powodu samochodu. Mam nadzieję, że go naprawią. - Dzięki - powiedziałam i pokazałam mu język. Puścił do mnie oko. Mama nic nie widziała. Wycofała auto z pojazdu i niemal od razu straciłam Willa z pola widzenia we wstecznym lusterku. Musiałam zatelefonować do Kate i zawiadomić ją, że nie przyjdziemy. Szczerze mówiąc, straciłam ochotę na imprezowa-nie. Walka z Ragnukiem bardzo mnie zmęczyła. Byłam dumna z siebie, że zachowałam odwagę - przynajmniej do chwili pojawienia się Ivar. Ale to już zupełnie inna sprawa. - On rzeczywiście specjalizuje się w ekonomii? - zapytała mama, wyrywając mnie z zamyślenia. - Hm, tak - potwierdziłam. Ważne było, żeby nie mieszać w kwestii tożsamości Willa. Dostrzegłam lekko uniesione brwi mamy. - Podziwiam cię, że chodzisz na konsultacje do nauczyciela i jeszcze pracujesz z korepetytorem z tego samego przedmiotu powiedziała. - Wygląda na to, że jesteś w dobrych rękach. Sprawia wrażenie bystrego chłopaka. - I jest bystry. Ma dużą wiedzę. -Jest twoim chłopakiem? Niemal się zakrztusiłam.
- Co? Nie. Jest po prostu moim dobrym przyjacielem. - Dziwi mnie, że nie wspominałaś o nim wcześniej -zauważyła mama. - Trochę stary jak na kolegę. Nie nabrała mnie. - Chodzi o tatuaże, prawda? - zapytałam. Mama się zaśmiała. - Tacie z pewnością by się to nie spodobało, ale bardziej chodzi o wiek. Zaczekaj, aż pójdziesz do college'u - wtedy będziesz umawiać się z chłopakami z college’u. Może gdybyś miała osiemnaście lat i skończyła szkołę... ale na razie uważam, że jest trochę za stary dla ciebie. Trochę. Stuknęłam palcami o szybę, obserwując zamazany świat za oknem. Nie powinnam była mieć żadnych romantycznych myśli o Willu, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę nasze nieromantyczne relacje. - W takim razie, mamo... - zaczęłam. - Tak zupełnie hipotetycznie: co byś powiedziała, gdybym naprawdę go polubiła? - A przypomnij mi - ile ma lat? -Jakieś dwadzieścia...? - rzuciłam niepewnie. Mama wydała z siebie nieokreślony odgłos. - W l u b i e n i u nie ma nic złego. - Ale w chodzeniu z nim jest. - Tak jak mówiłam - łatwiej byłoby mi to zaakceptować, gdybyś skończyła liceum. Musisz pamiętać, że masz dopiero siedemnaście lat, a on jest dorosły, ale... Oczywiste jest, że go lubisz. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, na ile mogę być uczciwa wobec niej - i wobec samej siebie. - Tak. Wiem, to głupie. On nie jest idealny, ale wiele rzeczy robi dobrze.
- To nie jest głupie. Przede wszystkim jest bardzo przystojny, do tego wydaje się ambitny. Teraz ja się zaśmiałam. Jak dotąd usłyszałam samą prawdę. - Tak więc kiedy powiedziałaś, że powinien częściej do nas wpadać... - No cóż... - Urwała i skończyła śmiechem. - Nie jestem pewna, czy mogłabym z nim chodzić -powiedziałam. - Jest moim korepetytorem. Spędziliśmy trochę czasu z naszą paczką i to wszystko. On jest z tych rzeczowych i poważnych. - To dobrze, że traktuje poważnie swoje obowiązki. Zabawne, że użyła tego słowa. - O tak. Traktuje je bardzo poważnie. - Ale ciebie to specjalnie nie cieszy. Mama czytała w moich myślach. - Niezupełnie. Czy w ogóle jest możliwe, żeby chodzić z kimś, z kim się pracuje? -Jest możliwe - odpowiedziała zamyślona. - Tylko wtedy trudniej się razem pracuje, ponieważ skupiasz się na tym kimś, a nie na pracy. A kiedy coś się popsuje między wami... Wtedy trudno dalej pracować razem. Wspólne towarzystwo staje się niemal nie do zniesienia. Mówiła wpatrzona przed siebie, a ja obserwowałam ją uważnie. - Masz na myśli tatę, prawda? To znaczy wasze małżeństwo. - Myślę, że należy do tej kategorii. - Czemu tak się zmienił? Wypuściła powoli powietrze. - Nie wiem, dziecinko. Naprawdę nie wiem.
- I bycie z nim na co dzień - powiedziałam powoli -jest trudne. - Tak. Zmienił się. To się zdarza. To nie jest ten mężczyzna, którego poślubiłam na resztę życia. - Zerknęła na mnie. - Ale wiesz, co w tym jest najbardziej zwariowane? Ze wciąż go kocham. - To chyba prawda, że miłość oślepia człowieka. - Nie - zaprzeczyła mama. - Nie oślepia. Jesteś bardzo świadoma wszystkiego, co dotyczy mężczyzny, którego kochasz, i nieważne, czy mówią ci to oczy czy serce. Nie, miłość nie oślepia. Ona paraliżuje, tak że nie możesz ani oddychać, ani uciec od tego wszystkiego. Teraz już wiedziałam, że mama nie może zostawić taty, nawet gdyby spróbowała. Nigdy jej nie uderzył, ale był agresywny werbalnie i emocjonalnie. Może wiedziała, że czas szybko płynie. W każdym razie nie potrafiła pomóc sobie. Ja też nie potrafiłam jej pomóc. Te przemyślenia kazały mi zastanowić się nad moimi relacjami z Willem. Gdyby stał się dla mnie kimś więcej niż Stróżem, w jaki sposób wpłynęłoby to na naszą współpracę? Gdyby mnie kiedyś pocałował - czy to by coś zmieniło? Mama westchnęła. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka byłam przerażona, kiedy powiedziałaś, że miałaś wypadek. Wiedziałam, że to może się zdarzyć, a mimo to zdawało mi się, że moje serce przestało bić. Poczułam ucisk w żołądku. - Przepraszam. - Mówiłam ci kiedyś, miałam poważny wypadek. -Nie. Wjechałyśmy na podjazd i dalej - do garażu.
- Prowadziłam samochód w nocy i kierowca z przeciwnego pasa wjechał we mnie. Dachowałam i uderzyłam w drzewo. Byłam wtedy w ciąży i straciłam dziecko. Później lekarze powiedzieli, że już nie będę mogła mieć dzieci. A potem ty się urodziłaś. Pogładziła mnie po głowie i dotknęła czule mojej twarzy. Dlatego jesteś moim małym cudem. Nawet nie chcę myśleć, jak wyglądałoby moje życie, gdybym cię straciła. Obserwowałam ją chwilę. Cisza wypełniająca garaż owinęła się wokół mnie i wessała jak próżnia. Wyznanie mamy wytrąciło mnie z równowagi. Wiedziałam, że jestem jakimś dziwolągiem, ale po tym, co usłyszałam, poczułam się czymś jeszcze dziwniejszym. Kto decydował o tym, w której rodzinie się odrodzę? Obawiałam się, że ktoś - albo coś - ma kontrolę nad moim losem. I moją duszą. - No to do jutra - powiedziała mama. - Tak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa. - Dzięki za wszystko - odparłam. - To było straszne doświadczenie. - Nie mogę uwierzyć, że prześladuje cię taki pech z samochodem. - Mama była zamyślona. - Jeśli wszystkie nastolatki mają takie samo parszywe szczęście, to nie winię firm ubezpieczeniowych za wysokość składek. Zacisnęłam usta. Tak - s z c z ę ś c i e . Przecież nie polował na mnie potwór morderca pożerający niemowlęta ani nic takiego. Po prostu parszywe szczęście. Mama uśmiechnęła się i pocałowała mnie w czoło. - To nie była twoja wina i myślę, że dobrze sobie poradziłaś. Pośpij jutro dłużej, dobrze? - Nie będę się broniła - odpowiedziałam, śmiejąc się. - Dobranoc.
- Dobranoc, Ellie Bean. Już ruszyłam do schodów, ale zatrzymałam się gwałtownie, gdy usłyszałam za sobą warczący głos nabrzmiały wściekłością. - Coś ty, do cholery, zrobiła? Paskudne uczucie wypełniające moją pierś spłynęło do żołądka, kiedy zobaczyłam, jak ojciec idzie ku mnie energicznym krokiem: czerwony na twarzy, z oczami rozgorzałymi wściekłością. Zachwiałam się do tyłu i zahaczywszy nogą o najniższy stopień, upadłam plecami na ścianę. Byłam przepełniona strachem. - Nie chciałam... - Z n i s z c z y ł a ś samochód! - warknął przez zaciśnięte zęby, opluwając mnie drobinkami śliny. Uniósł dłoń, a ja nie wiedziałam, co zamierza zrobić. - Masz go dopiero od miesiąca! - Richardzie! - zawołała mama. Podbiegła i chwyciła go za nadgarstek. - Ciesz się, że nic jej się nie stało! -J ej nic się nie stało? - ryknął i odwrócił się do mamy. -A co z samochodem za trzydzieści tysięcy dolarów, który jej kupiłem? Mama naparła na jego ramię, by odepchnąć go ode mnie. - Richardzie, posłuchaj mnie. To był jeleń. Takie wypadki się zdarzają i nic na to nie poradzimy. Zauważyłam, jak podkreśliła, że to był wypadek, ale nic nie wskórała. - Na jej b e z t r o s k ę nic nie można poradzić! -krzyknął z twarzą przysuniętą blisko jej twarzy. Mama zamknęła oczy przed jego pełnymi śliny ustami. Czułam, jak wzbiera we mnie gorący gniew. Wpatrywałam się w ojca wykrzykującego te okropieństwa
prosto w twarz mamy. Nieprawdziwe oskarżenia. Robiłam, co mogłam. Nie byłam idealna, ale próbowałam tylko bronić innych i siebie. Nie moja wina, że coś zniszczyło się, kiedy walczyłam z kosiarzami. To nie była moja wina. - To nie jest moja wina - powiedziałam głośno, próbując przekonać tatę i samą siebie. - Lepiej uwierz, że twoja! - wysyczał potwór, ponownie kierując swoją uwagę na mnie. - Nie jestem nieostrożna - mówiłam dalej dziwnie spokojnym głosem mimo gniewu, który płynął we mnie głęboko niczym prąd powrotny. - Nic tylko coś niszczysz i zawalasz szkołę. Nie potrafisz inaczej jak tylko niszczyć? - Nie zawalam szkoły. - Moje stopnie nie były rewelacyjne, ale też nie były najgorsze. Nie miał prawa wyjeżdżać ze szkołą. - Nie masz szacunku dla niczego i nikogo - warknął, ignorując moją odpowiedź. - Jesteś beznadziejna. Wściekłość buzowała we mnie. - Nie tak bardzo jak ty. Tego już nie zignorował. Zaskakująco szybkim ruchem chwycił mnie za podbródek i podniósł moją twarz, tak że jego spojrzenie wpiło się we mnie. Może i chciał, żeby mnie zabolało, ale tak nie było. A przynajmniej nie bolało takjakjego słowa. Miałam ochotę wygiąć jego palce jak kruche gałązki. Musiałam się powstrzymać. Uspokoiłam oddech i patrząc mu w oczy, powiedziałam: - N i e n a w i d z ę cię. Jego spojrzenie nawet nie drgnęło, za to jego dłoń zacisnęła się mocniej na mojej szczęce.
- Nic mnie to nie obchodzi. Trzymał mnie tak jeszcze przez chwilę, a potem puścił i odepchnął gwałtownie na ścianę. Odwróci! się na pięcie i odszedł szybko. Mama ruszyła w moją stronę, lecz zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, pobiegłam schodami do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Włączyłam światło i cisnęłam torebkę na łóżko -jej zawartość rozsypała się po podłodze. Już przestałam się kontrolować. Oddychając ciężko, zaczęłam rozglądać się po pokoju. Nie potrafiłam skupić się na niczym, wyczerpana, wściekła i oszołomiona. Wreszcie moje spojrzenie zatrzymało się na toaletce: stała tam pozytywka, którą kiedyś podarował mi tata. Uwielbiałam ją. Zamiast podnieść wieczko, by popatrzeć na balerinę kręcącą się w rytm ładnej muzyki, chwyciłam pozytywkę, otworzyłam okno i z całych sił cisnęłam ją w ciemność. Patrzyłam, jak leci, a potem roztrzaskuje się o ziemię. Nie chciałam już więcej oglądać baleriny ani słyszeć jej muzyki. Odeszłam od okna i schowawszy twarz w dłoniach, wydałam zduszony krzyk. A potem zaczęłam szlochać. Odsuwałam z twarzy opadające loki, by móc lepiej oddychać, jednak nic to nie pomagało. Nie przestawałam płakać. Czułam, że kolana uginają się pode mną, ale zebrałam w sobie resztki sił. -Ellie... Łagodny głos za moimi plecami, bardziej znajomy niż jakikolwiek znany mi dźwięk, sprawił, że poczułam ulgę. Kiedy się odwróciłam, Will objął mnie i utonęłam w jego ciepłych ramionach. Był mi tak samo znajomy jak jego głos, a uścisk równie pewny jak fundamenty wieżowca; przytuliłam się do niego i przycisnęłam twarz do
jego torsu, nie przestając płakać. Dotknął moich włosów i przytulał tak mocno, jak tylko mógł. Milczał, lecz nic potrzebowałam jego słów. Chciałam tylko, żeby był przy mnie i mnie obejmował. Staliśmy tak, aż wreszcie przestałam płakać i zwolniłam uścisk. Pachniał tak miło - jak dom, przyjemniej niż dom, w którym mieszkałam - że nie chciałam się od niego odsuwać, ale wiedziałam, że muszę. Cofnęłam się i puściłam go, ale nie byłam w stanie spojrzeć w jego ciepłe szmaragdowe oczy. - Dziękuję ci - powiedziałam ochrypłym szeptem, ze wzrokiem wbitym w podłogę, i starłam łzy z twarzy. -Już jest dobrze. Byłam zażenowana tym, co się stało 0 czym on wiedział, jak się domyślałam - i moją reakcją na całe zdarzenie. Ale miałam też pewność, że nie będzie mnie osądzał, nawet jeśli sama to zrobię. - Dla ciebie wszystko. Te słowa sprawiły, że wreszcie spojrzałam na niego. Jego oblicze wyrażało troskę i gniew, lecz starał się okazać spokój. Ten miły gest bardzo mnie wzruszył; poczułam ogromną wdzięczność za to, że w tym momencie jest ze mną w moim życiu. Przełknął głośno ślinę i odwrócił wzrok. - Gdyby cię uderzył - powiedział powoli - to zabiłbym go. Wpatrywałam się w Willa, wyczuwając napięcie w jego barkach. - Wiem. Nasze spojrzenia znowu się skrzyżowały, lecz przez długą chwilę żadne z nas się nie odezwało. Wreszcie poczułam spokój - jakby jego obecność zmyła cały smutek i gniew, które zalały moje serce.
- Muszę iść - powiedział Will. Wyszedł przez okno i zniknął, zostawiając mnie samą; po raz kolejny odsunął się ode mnie, gdy tylko zbliżyliśmy się do siebie. Patrzyłam za nim, muskana zasłonami targanymi zimną nocną bryzą, zagłębiając spojrzenie w czarnej dziurze okna. Musiałam zadzwonić do Kate. Na pewno martwiła się, co się ze mną dzieje. Sięgnęłam po telefon, oczyściłam gardło chrząknięciem i wybrałam numer. - Gdzie ty się podziewasz? - zapytała. -Jestem w domu - odpowiedziałam. Włączyłam lampę przy łóżku i zgasiłam górne światło. - Skasowałam samochód. -Co?! - wrzasnęła tak głośno, że musiałam odsunąć telefon od ucha. - Wjechaliśmy w stado jeleni w drodze do domu. Samochód jest poważnie uszkodzony. - O mój Boże! - przeraziła się. - To straszne. A ty jesteś cała? - Tak, wszystko w porządku. Jestem tylko brudna i zmęczona. Nie powiedziałam jej nic o tacie. Nie chciałam przeżywać tego jeszcze raz. -Wybierasz się jeszcze do mnie? Może przyjechać po ciebie? Evan przyniósł coś do picia. Czułam się paskudnie, odmawiając jej, ale nie miałam ochoty na picie. Kilka godzin temu potwór próbował mnie zabić. Marzyłam o tym, żeby położyć się i zasnąć.
- To może jutro wieczorem? - zaproponowałam. -Wciąż jestem rozbita. Powinniśmy spotkać się wszyscy jutro wieczorem u ciebie. - W porządku - odpowiedziała Kate. - Ale więcej nie wystawiaj mnie do wiatru. Może pobujałybyśmy się gdzieś razem przed imprezą? Mam wrażenie, że już się prawie nie widujemy. - Nie wystawię cię, obiecuję - rzuciłam ze śmiechem. - A nawet przyprowadzę Willa. - Skoro chciał być blisko mnie, mógł pokazać się tu i tam i trochę zabawić. To był dobry pretekst, żeby mieć go blisko siebie. W chwili gdy o nim pomyślałam, zobaczyłam, jak wchodzi do pokoju. Przez okno. - Hej, to zdzwonimy się jutro - powiedziałam do Kate, starając się zachować pogodny ton. - I zabawimy się, obiecuję. Wcześniej też gdzieś pryśniemy. Może laserowy paintball? - Dobra-cześć-całuski - odpowiedziała na jednym oddechu. Rzuciłam telefon na łóżko i odwróciłam się do Willa. - Co ty tu jeszcze robisz? - zapytałam. - Myślałam, że rozstaliśmy się już na dobre. - Zmieniłem zdanie, jeśli chodzi o zostawienie cię samej. Chciałem mieć pewność, że wszystko gra. - Och, dziękuję. Zapadła niezręczna cisza. Nie podobało mi się to, bo przecież zaledwie kilka godzin wcześniej wszystko między nami układało się tak dobrze. Czułam, że muszę zniknąć. - Wezmę prysznic - odezwałam się wreszcie. - A ty... zamierzasz tu zostać? - Czułam się trochę dziwnie ze świadomością, że kiedyja stanę pod prysznicem, po moim po-
koju będzie kręcił się facet. Co prawda nie miałam wiele do ukrycia. Chyba najbardziej żenująca była moja kolekcja filmów. Ale nie sądzę, żeby mu przeszkadzało, że na najwyższej półce mam wszystkie części High School Musical obok Czarodziejki z Księżyca. Takie było ze mnie dziwadło. Ale była tam też Plotkara, co mnie trochę rehabilitowało. Skinął głową. - Nigdzie nie będę szperał, obiecuję. Znam cię od pięciuset lat, więc nie sądzę, żebyś mogła mnie zszokować czymś, co teraz robisz. - Widząc, jak powstrzymuje się od śmiechu, trochę zaniepokojona pomyślałam, że pewnie przypomniał sobie coś, co o mnie wie. Wzięłam prysznic najszybciej, jak potrafiłam. Potem wyszłam z kabiny i wytarłam się cała. Spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze, zobaczyłam, że twarz wygląda już trochę przyzwoicie] i nie przypomina wraku samochodu po wypadku. Rozejrzałam się za szlafrokiem, ale nigdzie go nie znalazłam. Zdesperowana owinęłam się ręcznikiem. - Och, nie - jęknęłam. Najwyraźniej nie było go w łazience. Nie zdobyłabym się na to, żeby znowu włożyć poplamione krwią ubranie. Nogą przesunęłam w kąt stos brudnych rzeczy i aż się skrzywiłam. - Okropieństwo... Zanosiło się na to, że będę musiała iść po czyste ubranie do pokoju owinięta w ręcznik. Nie wyglądało to dobrze. Nie chciałam paradować przed chłopakiem praktycznie naga, zwłaszcza że chodziło o Willa. Drżąca wróciłam pod pokój. Uchyliłam drzwi i wyszeptałam na tyle głośno, by usłyszał mnie tylko Will, a nie rodzice: -Will? -Tak? - Czy możesz odwrócić się na moment?
Nastąpiła chwila ciszy. -Jasne. Weszłam na palcach, przyciskają ręcznik do ciała najmocniej, jak mogłam. Will stał odwrócony twarzą do okna. - Potrzebuję czystego ubrania. Przepraszam. - Przemknęłam szybko do garderoby i zamknęłam się w niej. Odetchnęłam z ulgą i puściłam ręcznik. Włożyłam koronkowy top i flanelowe spodnie od piżamy, po czym wróciłam do pokoju. - Miałem nadzieję, że przez jakiś czas nie będziesz musiała spotykać się z Ivar - rzekł Will. Byłam mu wdzięczna, że nie wspomniał o tym żenującym epizodzie z ręcznikiem. - Tak - odpowiedziałam drżącym głosem. - Czułam jej moc. Bardzo różniła się od mocy Ragnuka. Jego energię odczuwałam jako falę złości skierowanej we mnie, czystej przemocy. Lecz jej... Moc Ivar była mroczna. Sprawiła, że p o c z u ł a m strach. Nie bałam się, ale niemal namacalnie czułam s t r a c h . Czy to ma sens? Zacisnął usta. - Podobnie wyrażałaś się już wcześniej. - I co to znaczy? - A to, że ty, Preliator, zaczynasz się budzić - powiedział, skubiąc rozdarcie w swojej koszuli. - W miarę powrotu sił i pamięci będziesz też odzyskiwać zdolności. Ale potrzeba jeszcze trochę czasu, zanim osiągniesz pełnię swoich możliwości. -Aja myślałam, że to Ragnukjest najstraszniejszą istotą. Tymczasem Ivar bije go na głowę. - Spotkasz też inne viry - zbóje Bastiana - rzucił poważnym tonem. - Co jeden to gorszy. Bastian lubi zachować na koniec to, co najlepsze.
- Świetnie - jęknęłam. - A zatem ten straszny kociak i Ragnuk to ci słabsi... - Nie są słabi - zaprzeczył Will. - Uwierz mi, mają powody do przechwałek. Ivar mogłaby zabić Ragnuka jednym uderzeniem. I nie jest najsłabszym spośród vi-rów Bastiana. Została przysłana tu jako posłaniec, a nie morderca, co wydaje się bez sensu. Czuję, że Bastian się czai. Może zabicie ciebie nie jest jego ostatecznym celem, bo byłoby to bezsensowne. Po prostu odrodziłabyś się po raz kolejny. Zacisnęłam usta niepocieszona. Jak miałam pokonać któregokolwiek z nich, skoro Ragnuk już dwukrotnie niemal mnie zabił w tym życiu, a w poprzednim mu się to udało? Co miałam zrobić, stając w obliczu Ivar i innych virów? Czy nawet Bastiana? I jaką to grę prowadził Bastian odnośnie do mojej osoby, przysyłając zabójcę, a potem go odwołując? Może, zajęty poszukiwaniem tego Enshiego, chciał mnie czymś zająć? Czy to wszystko rzeczywiście prowadziło do Apokalipsy? Will zdawał się czytać w moich myślach. Założył mi za ucho podeschnięty lok, co było bardzo miłe. - Dasz radę - powiedział głosem pełnym nadziei. -Jesteś silniejsza niż którykolwiek z nich. - To dlaczego wycierają mną podłogę? - rzuciłam gniewnie. Powoli wypuścił powietrze. - Musisz mieć więcej wiary w siebie. Uwierzyć, że dasz radę. - Najpierw potrzebuję jakiegoś dowodu - odpowiedziałam niby żartem. - Jakoś trudno mi uwierzyć, że potrafię pokonać Ragnuka, skoro ten raz po raz daje mi po tyłku. - Usiadłam na brzegu łóżka.
- I właśnie w takim momencie trzeba w coś uwierzyć. Twoja podróż niesie ze sobą tyle wątpliwości i udręki, że musisz się czegoś uczepić, bo inaczej przegrasz. Przeróciłam oczami. - Przestań się tak mądrzyć, bo sprawiasz, że czuję się paskudnie. Jak myślisz, co Ivar miała na myśli, mówiąc o tym, co ma się wydarzyć? - Pewnie miało to coś wspólnego z Enshim. Musimy zintensyfikować nasze wysiłki badawcze. Może Nataniel coś znalazł. - Zamyślił się na moment. - Nie wiem nawet, gdzie zacząć szukać informacji. - W takim razie będziemy musieli skupić się na zabiciu Ragnuka i vira Bastiana, zgodzisz ze mną? - zasugerowałam, mimo że nie potrafiłam ukryć swoich wątpliwości. Przytaknął. - Ragnuk poluje na ciebie. Dzisiaj dopisało nam szczęście, bo Ivar go odwołała, ale nie wiem, jaka ostatecznie płynie z tego korzyść dla nas. - Co masz na myśli? - zapytałam i zaraz mnie olśniło. - O Boże, nie myślisz chyba, że znaleźli Enshiego? - Możemy tylko modlić się, żeby tak nie było - odpowiedział. Ale Bastian musiał mieć jakiś powód, dla którego odwołał Ragnuka. Chcieli cię zabić, lecz zrezygnowali. Niestety, nic tu nie możemy zrobić. Próbowałam się uspokoić, ale bez powodzenia. Poczucie bezużyteczności nie było stanem, za którym tęskniłam. - To co my tu jeszcze robimy? Być może mają Enshiego, a my siedzimy bezczynnie! - Ellie, co chcesz zrobić? - zapytał Will. - Przecież nie zaatakujesz ich wszystkich. Po pierwsze, nie mamy
pewności, czy znaleźli Enshiego w nocy. To mogła być tylko wskazówka. Po drugie, nie wiemy nawet, g d z i e oni są. Nie mam pojęcia, dokąd udałby się Bastian, gdyby położył łapy na Enshim. Po prostu nie mamy dość informacji, żeby rozegrać to bezpiecznie. - A czy nie o to w tym wszystkim chodzi? Ze każdy krok jest tu ryzykownym przedsięwzięciem? Położył mocno dłoń na moim ramieniu, a jego zielone oczy rozjaśniły się trochę. -Już wcześniej podejmowaliśmy ryzyko i przegrywaliśmy. Nie będę ryzykował tam, gdzie chodzi o twoje życie. - Przecież wrócę... - To nie jest takie proste. - Zamknął na moment oczy. - To nie jest gra wideo, w której Mario umiera, a dwie sekundy później znowu pojawia się i działa. Ty naprawdę umierasz. I potrzebujesz dwóch dziesięcioleci, żeby wrócić. A tym razem zajęło ci to czterdzieści lat. Za każdym razem zaczynasz od początku i za każdym razem jest coraz trudniej. Teraz jesteś osłabiona i Bastian to wie. Będzie chciał cię wykończyć, zanim odzyskasz swą dawną moc. Jeśli mu się to nie uda, zyskamy większą szansę na uniemożliwienie mu przejęcia Enshiego. To coś musi być w stanie cię zniszczyć, skoro Bastian zadaje sobie tyle trudu. - Tak więc kiedy usidlę Enshiego, zaatakują z pełną mocą? Znowu mnie przestraszył. - Nie sądzę, by Bastianowi zależało teraz tak bardzo na zabiciu ciebie. Ragnuk jest dobry w tym, co robi, ale gdyby Bastian naprawdę chciał cię zabić, to przysłałby więcej morderców i nie odwoływałby ich. Nie chcę być brutalnie szczery, ale... gdyby teraz przysłał kogoś takie-
go jak Ivar, mogłabyś nie przeżyć ataku. Myślę, że on gra na zwłokę, chce cię czymś zająć, a sam szuka Enshiego. Boję się myśleć, do czego to coś może być zdolne. Skrzywiłam się. - Ale masz m n i e - kontynuował Will. - Przez ostatnich kilka wieków robiłem, co w mojej mocy, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Wiem, że cię zawiodłem, i przykro mi z powodu tego, przez co musisz przechodzić, ale nie ma znaczenia, jak ja się z tym czuję. Emocje są nieważne. Istnieję tylko po to, żeby cię chronić. Jego słowa zasmuciły mnie. Nie te dotyczące Bastiana i jego zamiarów; chodziło mi o stwierdzenie, że nie jest ważne, co on czuje. Nie byłam warta czyjegoś istnienia - nieśmiertelnego czy też skazanego na klęskę. - To nieprawda - powiedziałam. Spojrzał na mniej uważniej. - Co nieprawda? Próbuję... - Obchodzi mnie, co czujesz. Nie mów, że to nie ma znaczenia. Uśmiechnął się. - Nie powinnaś się tym martwić. Moim celem jest zapewnić ci bezpieczeństwo i walczyć u twego boku. -Dlaczego? - zapytałam zniecierpliwiona. - Dlaczego jesteś moim Stróżem? Wybrałeś taki los? Czy inni przed tobą postąpili podobnie? - Tak - wyznał. - Zgodziłem się być twoim Stróżem, ponieważ wierzę w twój cel. Wierzę w ciebie. Spojrzałam na niego spode łba. - To nie jest dobra odpowiedź. Uśmiechnął się krzywo. -Zrozumiesz. Wiesz już to wszystko, tylko nie możesz jeszcze tego uchwycić pamięcią.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam, że więcej nie zniosę. - Mam już dosyć wysłuchiwania, że wszystko, czego nie rozumiem, jest w zakamarkach mojego umysłu, tylko jeszcze nie mogę tego dosięgnąć. Chyba z w a r i u j ę, Will. - Nie bądź taka niecierpliwa. - Łatwo ci mówić! Przygryzł górną wargę, co zwykł robić - o czym już wiedziałam w chwilach zdenerwowania. -Jutrzejszy wieczór... -Tak? - Wybierasz się do Kate? - Owszem - odpowiedziałam zmęczonym głosem. -Obiecałam jej. Powinieneś pójść ze mną. Opuścił nieco głowę. -Jeśli chcesz. - Chcę. Chcę, żebyś poszedł tam ze mną. Czuję się lepiej, kiedy jesteś blisko, kiedy cię widzę. Przysiadł na brzegu łóżka obok mnie. - W takim razie pozwolę ci częściej oglądać swoją osobę. - Dziękuję - odpowiedziałam. Czułam się dziwnie, widząc chłopaka, który siedzi obok mnie na łóżku. Było to dla mnie intymne i obce zarazem. - Wiem, że zawsze mnie obronisz. - Obronię - obiecał, patrząc mi w oczy. Wierzyłam mu. - Chcę ci coś powiedzieć - wyszeptał. - To dotyczy mnie. Wiesz to, ale jeszcze sobie nie przypomniałaś, a ja nie chciałem ci mówić. Liczyłem na to, że odnajdziesz to we wspomnieniach, ponieważ tak byłoby łatwiej dla ciebie. Tylko że trwa to bardzo długo, a ja nie chcę niczego przed
tobą ukrywać. Wiem, że nie można tego przemilczeć, ale obawiam się, że mnie znienawidzisz, gdy ci o tym powiem. - Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić - zapewniłam. - O co chodzi? Po prostu powiedz mi wszystko. - Odwróciłam się do niego twarzą i usiadłam ze skrzyżowanymi nogami. Wziął głęboki oddech i zaczął: -Jestem nieśmiertelny, ponieważ nie jestem człowiekiem, jak już ci mówiłem. Żyję tak długo, jak żyją kosiarze, ponieważ... j e s t e m jednym z nich, Ellie. Długo nie wiedziałam, co powiedzieć. -Jesteś jednym z nich?! - odezwałam się wreszcie. Czułam, jak drętwieją mi usta, kiedy zadawałam to pytanie, tak nierealne. Znieruchomiałam. Byłam zszokowana. Krew odpłynęła mi z głowy, gdy przed oczyma mignął mi obraz upiornej twarzy Ivar. Niemożliwe, żeby Will był kimś takim. Niemożliwe. - Nie rozumiem. Grymas wygiął jego twarz. - Nie, nie jestem jednym z t y c h . Proszę, nie myśl o mnie jak o złej istocie, bo taki nie jestem. Milczałam przez długą chwilę, pozwalając, by jego słowa w pełni do mnie dotarły. -Jesteś kosiarzem. - Mimo że powiedziałam te słowa głośno, wciąż wydawało mi się to nierealne. - Nie trać wiary we mnie tylko dlatego, że nie powiedziałem ci wcześniej. Wiedziałaś o tym, kiedy się spotkaliśmy, i wiesz to teraz. Jestem anielskim kosiarzem, a zarazem twoim Stróżem. Twoi Stróże zawsze byli anielskimi kosiarzami. - A zatem jesteś dobry - odezwałam się, pragnąc uczepić się czegoś, zanim całkowicie spanikuję. - Czy Nataniel jest taki jak ty? Czy też jest nieśmiertelny?
-Tak. Skinęłam głową, oswajając się z nową wiedzą. -Dlatego potrafisz zobaczyć kosiarza. Dlatego jesteś taki silny? - Tak - odrzekł. - Dzięki temu przeżyłem tak długo. Ty jesteś śmiertelna, Ellie. Moje ciało jest bardziej wytrzymałe niż twoje. My jesteśmy niemal niezniszczalni, a twoje ludzka powłoka jest krucha. Posiadasz za to moc anielskiego ognia, który dla nas jest niedostępny. Zastanawiałam się przez chwilę i uznałam, że to, co powiedział, ma sens. Ludzkie ciało było moją słabością. A co stanowiło słabość Willa? Co mogło go zabić? - Czy anielski ogień może cię zabić? - Nie. Może mnie zabić demoniczny ogień - może też zostawić blizny, lecz enochiańskie zaklęcie, które wytatuowałaś mi na ramieniu, chroni mnie przed nim i wiąże z tobą. - Czy zanim wytatuowałam to zaklęcie, byłeś kiedyś ranny? - Nie, ale wiem, że inni ucierpieli - odpowiedział. -Wiem też, że precyzyjny cios w serce albo skrócenie o głowę również są dla mnie śmiertelnie niebezpieczne. Aż tak bardzo nie różnię się od ciebie. Nie mów, proszę, że mnie nienawidzisz. Chciałem, żebyś sama przypomniała sobie to wszystko. Nie chcę, żebyś się mnie bała. Nie ma powodu. - Nie nienawidzę cię i nie boję się ciebie - odpowiedziałam łagodnym tonem, choć przez chwilę miałam wątpliwości co do tego drugiego. - Skoro jesteś kosiarzem, to dlaczego zabijasz swój rodzaj? - Demoniczni kosiarze zabijają ludzi, by utworzyć armię Lucyfera w piekle. Przygotowują się do apokaliptycznej wojny, a my musimy zrobić wszystko, byjej zapobiec.
- Skoro ty służysz aniołom, to dlaczego demoniczni kosiarze nie mogą robić tego samego? Dlaczego nie mogą być dobrzy - takjak ty? - Urodziłem się w sferze aniołów, a demoniczni kosiarze w sferze demonów. Oni nie rozumieją, jaką wartość ma życie, dlatego go nie szanują. Zadni kosiarze - demoniczni czy anielscy - nigdy nie byli śmiertelni, dlatego nigdy nie starzeliśmy się i nie traciliśmy sił, nie byliśmy zmuszeni do przyjmowania śmierci jako czegoś nieuniknionego, traktujemy ją raczej jako coś możliwego. Z czasem stajemy się coraz silniejsi. Z tego powodu wielu z nas pozostaje dziecinnymi i impulsywnymi. W wypadku istot tak potężnych jak kosiarze przekłada się to na przemoc i okrucieństwo. Znam kilku anielskich kosiarzy, którzy są niebezpieczni z tego powodu. Jednak od urodzenia jesteśmy uczeni, by miłować życie, ponieważ jest kruche i bardzo ważne. Demoniczni kosiarze tak nie myślą. Od początku swojego istnienia są nagradzani za przemoc. Dla nich ludzkie życie to tylko strawa i... dusza do skoszenia. - Czy to wszystko sprowadza się do ludzkich dusz? - Niezupełnie - odrzekł Will. - Demoniczni kosiarze koszą dusze dla armii Lucyfera. Kiedyjuż będzie wystarczająco potężna, dojdzie do Drugiej Wojny przeciwko niebu. W tym rzecz. Spełni się Apokalipsa. Armia Lucyfera już znacznie powiększyła swoje szeregi. Gdyby doszło do starcia legionów piekła i nieba, ziemia i ludzka rasa nie przetrwałyby. Milczałam chwilę, by w pełni ocenić wagę jego słów. - A zatem to jest coś większego niż tylko ty i ja? Przytaknął. - Ale walczymy na pierwszej linii. A ty jesteś naszą największą nadzieją na to, że uda się temu zapobiec. Jesteś tu
po to, by bronić ludzkiego świata i nieba. A my, anielscy kosiarze, mamy ci służyć i bronić cię przed demonicznymi kosiarzami. - Twarz Willa wyrażała wielki zapał. - A zatem urodziłeś się tym, kim jesteś, a nie zostałeś zrobiony? - Zgadza się. Dorastamy jak normalne ludzkie istoty, tylko starzejemy się coraz wolniej, aż w którymś momencie przestajemy się starzeć. Osiągamy dojrzałość jako nastolatki albo w wieku dwudziestu kilku lat i wtedy czas się dla nas zatrzymuje. Zerknęłam na niego nerwowo. - Czy wy... też zjadacie ludzi? Zaśmiał się cicho i pokręcił głową. - Nie. Anielscy kosiarze nie jedzą ludzi. Żywimy się normalnym jedzeniem. Ja na przykład lubię cheeseburgery. - A nie homoburgery? - Oczywiście, że nie. Odetchnęłam z ulgą. - A zatem dorastałeś jak normalny chłopak? - dopytywałam się, usiłując zrozumieć. - A skąd jesteś? - Moja matka była Brytyjką, ale urodziłem się w Szkocji. To był rok 1392. Nie ma co opowiadać o tym, jak dorastałem. Spróbowałam wyobrazić sobie Willa mówiącego z takim samym bajerskim akcentem, z jakim mówi James McAvoy, i na chwilę niemal zapomniałam, o jak poważnych rzeczach rozmawiamy. -Jak możesz tak mówić? Ludzie, którzy przez lata nic nie robili, potrafią opowiadać o sobie przez długie godziny. A ty ledwo coś wspomniałeś. - No dobrze. Spotkaliśmy się w Londynie, w XVI wieku. Przebywałem na dworze, niedługo po tym jak
mlody Henryk VIII zasiadł na tronie, i polowałem na demonicznych kosiarzy, którzy podszywali się pod szlachciców. Nie mogłam znieść jego zawzięcie ponurej miny. Zapragnęłam zobaczyć uśmiech na jego twarzy. - Dobra, a teraz opowiedz mi to jeszcze raz, ale z akcentem z tamtych czasów. Roześmiał się, a ja poczułam się o wiele lepiej. - Co? Nie, nie mogę. To były dawne czasy. Już nie potrafię mówić tak jak wtedy. -Jestem pewna, że gdybyś spróbował... - Przez ostatnich kilka wieków nauczyłem się tylu języków, że wszystkie jakby się zmieszały... - No to opowiedz mi coś o życiu w tamtych czasach. Chcę dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. Powoli wypuścił powietrze. - Co tu jest do opowiadania? Żarcie było okropne, a ubrania za grube i za ciepłe na lato. Ludzie padali jak muchy. Chorowali. Co kilka dziesięcioleci kolejna plaga zabijała dziesiątki tysięcy. Mało zabawne czasy. Zaskoczył mnie. - Rany! - Ta. Człowiek uczy się o tym w szkole, ale w podręcznikach nie ma kolorowych ilustracji z tamtych czasów. -Jego oblicze wyrażało powagę. - I dobrze. - Dobra, nie opowiadaj mi więcej takich przygnębiających historii z tamtych czasów. - Ty też żyłaś wtedy. I dużo wcześniej. Nic cię nie ominęło. - Powiem ci, za co jestem wdzięczna. Moja amnezja pozbawiła mnie wspomnień z okresu czarnej śmierci. Niezbadane są sposoby boskiego działania.
Zaśmiał się cicho i spuścił wzrok. Jego spojrzenie zasłoniła mgiełka zamyślenia. - O tak. - Nie chcę, żebyś rzucał ogólnikami na temat XIV wieku, bo mogę je znaleźć w podręcznikach. - Spojrzałam na łańcuszek na jego szyi, na którym nosił krzyżyk. - Opowiedz mi o swojej mamie. Wyraźnie się zawahał, a ja poczułam się paskudnie, że go tak naciskam. - A co chcesz wiedzieć? - mówił powoli, jakby z wysiłkiem. Teraz już nie miałam wątpliwości, że nie pali się do tego, by odkryć sekrety swojego dzieciństwa, ale może to pomogłoby mu porozmawiać o matce. -Jaka była? - Była anielskim virem, tak jak ja. Kobiety kosiarze mogą mieć dzieci raz lub dwa w ciągu wieku, dlatego porody zdarzają się bardzo rzadko. Pochodzenie matki decyduje o tym, czy rodzi się anielski vir czy demoniczny. - Czy twoja matka wciąż żyje? - Nie sądzę. Nie widziałem jej od czasów młodości. - Przykro mi. -W porządku. Miałem dużo czasu, żeby się z tym pogodzić. Ledwie pamiętam jej twarz. Ostatni raz widziałem ją, kiedy byłem bardzo młody. Gdyby nie obchodziła go śmierć matki, nie nosiłby krzyżyka, który mu podarowała. Zawsze miał go na szyi. -Jak miała na imię? - Madeleine. Powtórzyłam to imię w myślach. Spróbowałam wyobrazić ją sobie i uznałam, że miała ciemnobrązowe wło-
sy, takie same jak Will, i szmaragdowe oczy. Pewnie była równie piękna jak on. - Dlaczego myślisz, że nie żyje? - Opuściłem dom jako głupi młokos i zacząłem polować na demony. Wróciłem po jakichś dziesięciu latach i już jej tam nie zastałem. Nataniel mnie przygarnął. Zawsze był dla mnie jak starszy brat. Nie miałem pojęcia, gdzie jej szukać. Możliwe, że została zabita przez innego kosiarza. Jego słowa bardzo mnie wzruszyły. Wyobraziłam sobie, że moja mama zaginęła bezpowrotnie. Poczułam pieczenie łez. - Tak mi przykro. -W porządku. Naprawdę miałem czas, żeby się z tym uporać. Przez wszystkie te wieki zmarło wielu ludzi, których kochałem. Taki jest świat, w którym żyjemy. Mroczny, boleśnie realistyczny i niebezpieczny. - Znasz swojego ojca? Pokręcił przecząco głową. - Nie. Nic o nim nie wiem. Mama nigdy o nim nie wspominała. Myślę, że go kochała, ale nie była z tego dumna. Ich związek chyba nie trwał długo. Odchyliłam się do tyłu wpatrzona w nicość. Czułam kotłujące się we mnie emocje - głównie niepewność i strach - i usiłowałam skupić się na swoich myślach. Will był dobrym kosiarzem, który walczył u mego boku przeciwko złym kosiarzom. Skoro tylko pochodzenie miało wpływ na to, że jest po dobrej stronie, to czego trzeba było, żeby znalazł się po przeciwnej? Co różniło Willa od kosiarzy, na których polowałam? Czy istniała jakaś szansa, że demoniczni kosiarze odkupią swoją winę? Ze będą mogli żyć w pokoju obok istot ludzkich?
Ursidy i łupiny nie zostaną przyjęci do ludzkiej społeczności z otwartymi ramionami - jak wszystkie istoty ze schronisk - ale czy była nadzieja, by istnieli bez zabijania ludzi i zaciągania ich dusz do piekła? Will dotknął mojego policzka, co mnie zaskoczyło. - Zrozum, proszę, że bez względu na to, czym jestem i co się wydarzyło w przeszłości, należę do ciebie. Jestem ci oddany ponad wszystko. Moje życie należy do ciebie. Wypuściłam powietrze. Zdawało mi się, że wstrzymywałam je od wieków. - To mocne słowa, Will. Musnął dłonią moją szyję. - To ciężar, który chętnie dźwigam. Jeszcze przez chwilę trzymał dłoń na moim karku, a potem cofnął ją i odwrócił wzrok. Miałam ochotę dotknąć go, ale się powstrzymałam. Jego twarz wydawała się taka otwarta, a ja zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jest mi droga. Wydawało mi się, że dopiero co go spotkałam, a jednocześnie wiedziałam, że jest moim przyjacielem od wieków. Nie pamiętałam tego, ale czułam to w kościach. Może moje oczy go nie poznały, ale dusza rozpoznała go lepiej niż cokolwiek innego. Kiedy nasze spojrzenia znowu się spotkały, dostrzegłam błysk w jego szmaragdowych oczach, jednak zgasi tak szybko, że nie zdążyłam zareagować. - Pójdę już - powiedział i wstał, odsuwając się ode mnie. Chciałam przyciągnąć go do siebie, ale tego nie zrobiłam. - W takim razie do jutra?
-Jasne. Pozwolę ci pobujać się z Kate. Do zobaczenia później. - Dobra. Dobranoc. Dziękuję, że uratowałeś mi życie. - Ty też uratowałaś mi życie. Byłaś świetna. - Dzięki. - Poczułam pieczenie na twarzy. - Wracasz do mnie. Uśmiechnął się - ten zniewalający uśmiech! - i zniknął.
19 Mijały kolejne dni października, a z mrocznej strony nie docierały do nas żadne wieści. Sługusy Bastiana siedziały cicho, jednak ich poprzednie wyczyny kazały mi zastanawiać się nad tym, co knują. Samochodu nie dało się naprawić, ale i tak byłam zadowolona: dostałam inny, niemal identyczny. Nazwałam go Perełka II - na cześć ofiary Ragnuka. Im robiło się zimniej, tym bardziej okłamywałam ludzi, których kocham, i zatajałam przed nimi różne rzeczy. Bez problemu wymykałam się z domu i wracałam tylnym wejściem, ale trudno było, patrząc mamie prosto w oczy, mówić jej, że idę spać. Brakowało mi też towarzystwa przyjaciół - nie spotykałam się z nimi w weekendy tak często jak dawniej. Bałam się, że zupełnie stracimy ze sobą kontakt. Żałowałam, że nie mogę być ze wszystkimi szczera i wieść normalnego życia, ale świat chyba nie zamierzał czekać, aż nauczę się być superbohaterką. Nie byłam pewna, jak długo jeszcze zniosę to wszystko; szczególnie ciążyło mi okłamywanie rodziców i przyjaciół.
Dwa tygodnie przed Halloween Kate, Rachel i ja udałyśmy się do sklepu z kostiumami, żeby sobie coś wybrać. Chłopaki, oczywiście, optowały za czymś obrzydliwym albo wulgarnym. Will, jak przypuszczałam, nie zamierzał się przebierać. Jego można było się przestraszyć bez specjalnego kostiumu. Z zakrwawionym mieczem w dłoni i jarzącymi się, elektryzująco zielonymi oczami, w spandeksie - mógłby uchodzić za jednego z najtwardszych zawodników walk UFC. Wybieraliśmy się do Josie Newport, która organizowała coroczną halloweenową balangę. Właściwie to nawet nie przyjaźniłam się z nią za bardzo, ale ponieważ wszyscy byliśmy z jednego rocznika, przyjęło się, że moja paczka zawsze przychodzi na jej halloweenową imprezę - na którą b a r d z o się napaliłam. - Przymierz to - powiedziała Kate i podsunęła mi uniform pielęgniarki. Skrzywiłam się. - Może bardzo ograniczyć moje zdolności taneczne. - Będziesz wyglądała odjazdowo, jeszcze z tymi eks-trawłosami upierała się Kate. - No, przymierzaj. Wzięłam od niej kostium z pewnym ociąganiem i ustawiłam się w kolejce do przymierzalni. Kate wybrała bardzo skąpe przebranie diabła - w zasadzie składało się z czerwonej minispódniczki i superobcisłych kozaków. -Jesteś taka władcza - stwierdziłam. Kate wyszczerzyła zęby w uśmiechu i poprawiła opaskę z migocącymi diablimi rogami. - Podoba ci się, co? Przyniosę pejcz i włochate kajdanki. Tylko dla ciebie, kochanie. Pokręciłam głową. - Och, dziecinko - jęknęłam.
Wreszcie pojawiła się Rachel. Różowo-niebieskie elementy jej stroju doskonale komponowały się z brązowymi włosami, chociaż kapelusz był za duży i za bardzo opadał jej na czoło. Uśmiechnęła się słodko i obróciła, by zaprezentować się nam z każdej strony. Sukienka była trochę za długa, dlatego Rachel musiała opuścić białą spódnicę, tak żeby było trochę jej widać. -1 co myślicie? - zapytała nieśmiało. - Ale ci ładnie - rzekłam. Kate zebrała jej włosy i uniosła, jakby były upięte, a potem zsunęła obfite rękawy sukni, by odsłonić trochę ciała Rachel. Zrobiła krok do tyłu i spojrzała krytycznie. - Tak jest dużo lepiej. Bierz ten kostium, tylko upnij sobie włosy. Evan będzie zachwycony. - Tak myślisz? - Rachel spuściła wzrok i wygładziła zmarszczenia. - Bez dwóch zdań - wtrąciłam. - Nie będzie mógł oderwać od ciebie rąk. Kate popchnęła mnie w kierunku przymierzalni. - Twoja kolej. Jeśli wystąpisz jako seksowna pielęgniarka, to Will nie będzie mógł oderwać rąk od ciebie. - Przecież nie o to mi chodzi! - Zasunęłam za sobą zasłonkę. - Kłamczucha! - zawołała za mną Kate. Wbiłam się w ciasną sukienkę i zaraz pożałowałam, że nie wybrałam czegoś bardziej zwiewnego, jak Rachel. Biust mi się jakby trochę wylewał, ale mocno opięte biodra i nogi wyglądały, jakbym r z e c z y w i ś c i e miała biodra i nogi. Kiedy odsunęłam zasłonkę, Kate zagwizdała przeciągle. - Ale gorąca dziewczyna - powiedziała. - Zamień się ze mną na kostiumy.
O ile w stroju pielęgniarki mój biust wydawał się o numer większy, o tyle Kate w stroju diablicy wyglądała jak gwiazda porno. Za nic nie oddałabym swojego. - Nie, dzięki. Zatrzymaj swój. - Ale wiesz, że miałam rację - powiedziała, uśmiechając się podstępnie. - Nie będzie mógł oderwać od ciebie rąk, ani na chwilę. Próbowałam ukryć uśmiech, lecz nie do końcu mi się to udało. Może właśnie tego chciałam? Stanęłam przed lustrem i zaczęłam oglądać się ze wszystkich stron. Nieźle wyglądałam. Jeśli dopisze mi szczęście, to może ktoś jeszcze to zauważy. W tamtą sobotę ćwiczyliśmy w naszym opuszczonym magazynie, jak zawsze w weekendowe popołudnia. Kiedy belka stropowa przygniotła mi rękę, musieliśmy zrobić sobie przerwę w oczekiwaniu, aż rana się zagoi. Patrzyłam, jak kości się zrastają i skóra odnawia, ale nie to było najdziwniejsze. Rzecz w tym, że złamana ręka wcale bardzo mnie nie bolała. Oczywiście, przez pierwszych kilka sekund czułam dotkliwy ból, który jednak szybko złagodniał, a potem patrzyłam tylko, jak kości wsuwają się na swoje miejsce. Nawet nie miałam już nudności. Nie wiedziałam, co jest dziwniejsze: to, że kości zrastają się w ciągu kilku minut, czy też to, że przyglądam się temu ze spokojem. -Już powinnaś się do tego przyzwyczaić - rzekł Will. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że mnie obserwuje. Jego zadrapania także szybko znikały. - Po prostu nigdy wcześniej nie zauważyłam, jak goją się moje rany - powiedziałam. - Dziwne jest to, że nie boli. W czwartej klasie Kate spadła z drabinek i złamała
rękę. Bardzo płakała. Ja łamię sobie kości i już po chwili czy dwóch czuję tylko mrowienie. I jak tak teraz pomyślę, to... w dzieciństwie nigdy się nie zraniłam. - Na pewno odnosiłaś różne obrażenia - zauważył Will. - Po prostu nie zwracałaś na nie uwagi, bo się szybko goiły. Uśmiechnęłam się w nostalgicznym zamyśleniu. - A mama zawsze myślała, że miałam szczęście. - Żadne dziecko nie ma tyle szczęścia. - Przykucnął i ujął w swoje dłonie moją rękę, przyglądając jej się uważnie. - Jak nowa. - A ciebie boli? - zapytałam. - Co boli? - Kiedy coś sobie złamiesz - dodałam i cofnęłam dłoń. - Za każdym razem. - Spojrzenie jego zielonych oczu przytrzymało moje jeszcze przez chwilę, a potem wstał. - Myślisz, że Enshi może być jednym z upadłych aniołów? zapytałam i też się podniosłam. - Mam nadzieję, że nie. - Widziałeś kiedyś któregoś? - Nie. I nie chcę zobaczyć - odpowiedział. - Są wcieleniem wszystkiego, co najgorsze na tym świecie - wyjaśnił. Uosobieniem nienawiści, choroby, chciwości... Wszelkiego wyobrażalnego zła. - Skoro są tacy silni, dlaczego sami tu nie przyjdą i nie wykonają brudnej roboty? Do czego są im potrzebni demoniczni kosiarze? -Aniołowie i upadli nie mogą w pełni przejść na poziom śmiertelników w swojej cielesnej postaci. Potrafią wędrować i wpływać na wydarzenia, ale nie mogą interweniować w sensie fizycznym. Potrzebują ogromnej ilo-
ści energii i siły, by przetrwać tu dłużej. Mogą im w tym pomóc magiczne relikty o dużej mocy, ale bardzo trudno je znaleźć. - Relikty? - Relikty to przedmioty o dużej mocy, mające związek z boską sferą albo sferą przeklętych - wyjaśnił. -Zwykle są przeklęte albo błogosławione anielską mocą, enochiańskim zaklęciem. Kiedy pozostają pod wpływem zaklęcia, można je wykorzystać na różne sposoby, a niektóre mają nawet moc udzielania cielesnej postaci aniołowi albo upadłemu w świecie śmiertelników. Ale i wtedy taka wcielona istota pokazuje się na krótko, być może by przekazać wiadomość, i zaraz powraca do swojego królestwa. Niech Bóg ma nas w opiece, gdybyśmy napotkali upadłego w jego cielesnej postaci. Nie wiem, co by się stało. - W takim razie będę pamiętała, żeby ich unikać -odpowiedziałam z nerwowym uśmiechem. - Idziesz ze mną na imprezę do Josie, tak? Westchnął. Głośno. - Chyba nie wybierasz się tam naprawdę? - Nie opuściłabym takiej imprezy, nawet gdybym znalazła się w pułapce kosiarzy i zginęła. Odrodziłabym się i powlokła tam. To już ostatnia, bo w tym roku kończę szkołę - jeśli dożyję. - Nie żartuj sobie z tego. Zmarszczyłam brwi. Byłam zdeterminowana. - Idę tam i chcę, żebyś poszedł ze mną. - Powinnaś skupić się na treningach i poszukiwaniach Enshiego, a nie na imprezach. - Sam mówiłeś, że od czasu do czasu powinnam się zrelaksować, a to jest doskonała okazja.
- Doskonała okazja do zastawienia pułapki. Nawet jeśli nic się nie wydarzy podczas imprezy, to twoje bzdurzenie o przygotowaniach do niej rozprasza mnie. -Ja nie bzdurzę - rzuciłam urażona. - A w ogóle to co to za słowo, do cholery? -Jest wiele innych ważniejszych rzeczy niż szukanie idealnego stroju na Halloween. -Już go znalazłam, tak dla twojej informacji. - Ellie, mówię poważnie. Nie możesz tak się rozpraszać. Potrzebujesz świeżego umysłu. Moim... - Ble, ble, ble, Ellie to, Ellie tamto. - Wyciągnęłam rękę i poczochrałam mu włosy. - Tak, s e n s e i, słyszę cię. Delikatnie odtrącił moją dłoń, powstrzymując śmiech. -Widzisz,jesteś rozproszona. - Moim zdaniem to ty potrzebujesz odskoczni bardziej niż ktokolwiek inny - stwierdziłam. - Gdybyś był człowiekiem, skończyłbyś jak facet, który przychodzi do biura, wyciąga uzi i zabija wszystkich. Traktujesz siebie stanowczo z b y t poważnie. Wyluzuj trochę. - Przesadzasz. - Przyznanie, że masz problem, to pierwszy krok. - Nie mam żadnego problemu. - A teraz podejmujesz negatywne działanie. Kiepski początek, Will. Westchnął. - Czasem doprowadzasz mnie do szału. - Och, myślę, że takie rzeczy zdarzały się na długo przed moim pojawieniem się tutaj. - Wcale nie. Jestem pewny, że to ty doprowadziłaś mnie do ostateczności.
-Jesteś taki słodziutki, że chyba zaraz ząb mi wypadnie od tej słodyczy. - W takim razie wyświadczę ci przysługę, wybijając ci zęby. - Ha! - zaśmiałam się. - Nie udałoby ci się to nigdy! - Nie bądź taka pewna siebie. Przed treningiem miałaś ważniejsze rzeczy na głowie. Możesz być rozleniwiona. Teraz ja miałam ochotę wybić mu zęby za to, co powiedział. - Wciąż potrafię skopać ci tyłek. Posłał mi swój mroczny, czarujący uśmiech. - W takim razie się załóżmy. Zmierzmy się dzisiaj jeszcze raz. Jeśli pierwsza zadasz cios i zapunktujesz, idę z tobą na imprezę. Jeśli ja pierwszy zdobędę punkt, będziemy trenować w halloweenowy wieczór. - To trochę bezduszne kazać mi trenować w Halloween burknęłam. - Tak samo jak ciągnąć mnie ze sobą na tę imprezę. Obserwowałam go uważnie, spodziewając się, że zaatakuje pierwszy. Cholera, był przystojny. Musiałam uważać, żeby się nie rozpraszać. Bardzo mi zależało, żeby pójść na imprezę do Josie. Błysnął uśmiechem, a ja wyprowadziłam cios. Podrzucił przedramieniem moją rękę i wymierzył uderzenie prosto w twarz. Odchyliłam się i jego pięść przeleciała tuż nad moją głową. Zniżyłam się i skręciłam tułów, usuwając się przed kolejnym uderzeniem. Potem chwyciłam jego wysunięte ramię i wymierzyłam cios kolanem w brzuch, lecz on wolną ręką pchnął w dół moją nogę. Widząc, że ma zajęte obie ręce, uderzyłam go czołem w głowę, aż zachwiał się i stęknął. - To się liczy! - zawołałam triumfalnym tonem.
- Walczymy do dwóch wygranych - mruknął, rozcierając głowę. Rozluźniłam się. - Mówisz poważnie? - Musi być sprawiedliwie, prawda? - Pachnie mi tu desperacją. - Boisz się, że drugi raz już nie wygrasz? - Desperacja! - powtórzyłam i pacnęłam go w pierś. Odpowiedział uśmiechem. -Ja zarządziłem pierwszą rundę, w takim razie ty ustal warunki drugiej. - W porządku. Jeśli znajdziemy Enshiego przed imprezą, idziesz ze mną. I będziesz musiał włożyć jakiś kostium. - Na pewno chcesz, żebym przyjął ten zakład? - Nie wątp we mnie. -Jak sobie życzysz. Kiwnęłam głową. - W takim razie umowa stoi? - W porządku. Stoi. Zadzwonił mój telefon. Sięgnęłam po torebkę, którą wcześniej rzuciłam pod ścianę. Zaskoczona zobaczyłam, że dzwoni Nataniel. - Hej - przywitałam się z nim. -Ellie - powiedział - mam bardzo dobre wieści. Przyjedź do biblioteki najszybciej, jak to możliwe. Spojrzałam na Willa, który uważnie mnie obserwował. Wiedziałam, że słyszy rozmowę. - A może być teraz? Właśnie ćwiczymy. - Doskonale. No to do zobaczenia. Rozłączyłam się. - Brzmi obiecująco.
Pojechaliśmy. Dochodziła piąta trzydzieści, zbliżała się pora zamknięcia biblioteki. W środku nie było nikogo i recepcjonistka uprzejmie nas upomniała, że zamykają o szóstej. Nataniel już stał w drzwiach prowadzących do piwnicy. Kiwał na nas. - Być może wiem, gdzie jest Enshi - powiedział podekscytowanym głosem, prowadząc nas na dół. - Świetnie się składa! Do dwóch wygranych, mówiłeś? Zgadnij, dokąd idziesz. Will jęknął. - Chyba nie złamiesz danego słowa? - zapytałam, mierząc go surowym wzrokiem. Nataniel spojrzał na mnie, a potem na Willa. - Coś przegapiłem? - Nic a nic - rzekł Will. - Skąd masz tę informację? -Jeden z moich przyjaciół zajmujący się handlem antykami, z którym pracowałem kilkakrotnie przy różnych sprawach, poinformował mnie, że jego klient, zamożny miejscowy kolekcjoner, chwalił się zdobyciem czegoś ze znakiem Azraela. Nataniel wprowadził nas do swojego biura. - Ale to przecież może być cokolwiek - zauważyłam, nie bardzo wierząc, że ten tajemniczy przedmiot nam pomoże. Nataniel pokręcił głową. - Facet wydawał się wniebowzięty i nie chciał za bardzo opowiadać o tym, w jaki sposób go nabył. Mówił, że to antyk i że jest na nim pieczęć Azraela, dlatego uznałem, że warto to sprawdzić. - Masz adres? - zapytał Will. - Mam - odrzekł Nataniel z przebiegłym uśmiechem na ustach. Oczywiście mój przyjaciel nie mógł mi go
podać, bo to nielegalne, dlatego... wyciągnąłem adres prosto z jego głowy. - Co zrobiłeś? - zapytałam zdumiona. - Ma taką umiejętność - wyjaśnił Will. - Jako anielski kosiarz. - Ona nie pamięta? - zapytał Nataniel. - Musisz jej powiedzieć. - Aha. No cóż, słyszę myśli innych. Zwykle staram się tego unikać, ale jeśli mi zależy, to mogę nieźle pogrzebać ci w głowie. To jest raczej technika obronna. Mógłbym nawet sprawić, żebyś zobaczyła, co tylko zechcę, od raju po Hades, albo żebyś zasnęła na jedno moje słowo. - To wydaje się całkiem pożyteczne - powiedziałam. -1 straszne. - Tak - zgodził się ze mną. - Ale w wypadku silnych kosiarzy nie działa tak dobrze. Mam pewne plany wobec ciebie. Chciałbym, żebyś zerknęła na ten przedmiot. Nie masz nic przeciwko temu, żeby ubrudzić sobie trochę ręce? Otworzyłam szeroko oczy. - Muszę zabić tego faceta?! - Nie! - zaprotestował Nataniel. - Oczywiście, że nie, jeśli jest człowiekiem. Trzeba tylko wśliznąć się przez okno. - Mamy włamać się do domu? - W twoich ustach zabrzmiało to strasznie. - Bo takjest. W dodatku to nielegalne. - Nie mogłam uwierzyć w propozycję Nataniela. - Módl się, żeby sprawa nie okazała się bardziej skomplikowana. - Niby jak?
20 - Nie mogę uwierzyć, że to robię - mruknęłam kilka godzin później, kiedy Will wiózł mnie w ciemność przez jakieś puste okolice. Wynajęliśmy większy samochód, a ja wciąż próbowałam zrozumieć, dlaczego Will i Nataniel są przekonani, że przedmiot będzie aż tak duży, iż nie da się go wrzucić do bagażnika mojego auta. - To bardzo dobry plan - rzekł Will. - Co zrobimy, jeśli okaże się, że to jest Enshi? - zapytałam. - Zabierzemy go. - A więc jednak zamierzamy faceta o b r a b o w a ć ? - To i tak nie należy do niego. - K u p i ł to. - Powiedziano nam, że n a b y ł. A to nie musi oznaczać zakupu. Być może zabił kogoś, by to zdobyć, i pewnie tak się stało. Nie wiesz. Zmierzyłam Willa ponurym spojrzeniem. - A zatem tak to zaplanowałeś. - Staram się uniknąć ekstremalnych rozwiązań.
- Nikogo nie zabiję. Kosiarza, owszem, ale tylko dlatego, że on zabije mnie, jeśli ja nie zabiję go wcześniej. -A jeśli facet wyciągnie broń? Pozwolisz mu się zastrzelić? -Wtedy... ucieknę. -Jasne. Czasem bardzo mnie wkurzał. -Jak w ogóle udało ci się wypożyczyć tego vana? Myślałam, że nie masz pracy. - Bo nie mam - wyjaśnił, naśladując mój jękliwy głos, co mu się, moim zdaniem, w ogóle nie udało. - Nataniel dostarcza funduszy na nasze działania. Muszę coś jeść, no i często mam podarte ubrania, więc potrzebuję nowych. Jego praca w bibliotece to hobby. Fuknęłam, spodziewając się, że zaraz usłyszę, iż Nataniel to zawodowy złodziej. Kiedy znaleźliśmy się już blisko celu, Will wyciągnął kartkę z dokładnym namiarem na dom; Nataniel wydrukował to w bibliotece. Znaleźliśmy go - był ogromny, oddalony od drogi i o tak wczesnej porze wyglądał na opustoszały. Will kazał mi zatrzymać samochód jakieś trzydzieści metrów od niego. Wysiedliśmy. - Skoro szukamy czegoś dużego, to po cholerę parkujemy tak daleko? - zapytałam. - Czy to nas nie pogrąży? Będziemy musieli tachać to wielkie cholerstwo taki kawał drogi. - Mogę wynieść artefakt z domu, ale to nie pójdzie tak szybko. Samochód ma głównie umożliwić nam szybką ucieczkę. Jeśli w ogóle nauczyłem się czegoś przez tych ostatnich kilka stuleci, to właśnie tego, że przezorny zawsze ubezpieczony. Skrzyżowałam ręce na piersiach i się zaśmiałam.
- Dlaczego ty zawsze jesteś taki sensowny? Wzruszył ramionami. - Nieraz zachowywałem się bezsensownie. Czas naprawić błędy. Gotowa? - Tak. Albo nie. - Nie jesteś podekscytowana? Planujemy skok. Ekstra, co? - Może na filmie, Will. W prawdziwym życiu to nie wygląda tak wspaniale. Nie chcę zostać zastrzelona. - Nikt cię nie zastrzeli, obiecuję ci to - powiedział. - Najpierw musimy zbadać teren. Przejdziemy przez Mrocznię, żeby zorientować się, czy nie ma tam żadnych kosiarzy. Zachowując ostrożność, obeszliśmy dom. Szukaliśmy niedomkniętego okna, przez które dałoby się wejść do środka, i wypatrywaliśmy mieszkańców. Cała posiadłość była co najmniej dwa razy taka jak działka, na której stał mój dom. Kiedy znaleźliśmy się na trawniku z tyłu, stanęłam jak wryta. Na brzegu ujrzałam zadbane klomby i wymyślnie przycięte krzewy, a na samym trawniku rozstawiono gustownie wysokie, majestatyczne posągi. Kamienne postacie migotały srebrzyście w blasku księżyca. Były to kopie - a przynajmniej tak myślałam - starożytnych rzeźb rzymskich, postacie średniowiecznych rycerzy z lancami, opalizujące kule i olśniewające fontanny. Zamrugałam kilkakrotnie, przekonana, że wyobraziłam sobie to wszystko. Will nawet nie spojrzał na rzeźby - od razu skierował się do dużej piwnicy. Wyjął spod kurtki przybornik z małymi narzędziami. Omal się nie roześmiałam. - Nosisz to w pasie Batmana?
Przyłożył palec do ust, wyjął takie małe coś, co wyglądało jak jeden z przyrządów Jamesa Bonda, i wsunął to do dziurki od klucza. Minutę później usłyszałam trzask otwieranego zamka i Will uchylił drzwi. A potem znieruchomiał jak posąg. Nawet nie mrugnął. Nasłuchiwał. Wsunął się do środka, a ja podążyłam za nim do ciemnej piwnicy. Tyle że pomieszczenie wcale nie przypominało piwnicy. Wydawało się, że ten najniższy poziom rozciąga się na całą ogromną posiadłość i jest tam mieszkanie. Kuchnia, salon, jadalnia i kilka korytarzy, które prowadziły do innych pokoi. Z góry dochodziły głosy i brzęk szkła. Kiedy już mój wzrok przyzwyczaił się do słabego światła, zobaczyłam, że dzieła, podobne do tych z trawnika, znajdują się też wewnątrz. Na ścianach wisiały obrazy sprawiające wrażenie bardzo drogich, a na marmurowych cokołach stały posągi. Wreszcie moje spojrzenie trafiło na miejsce tuż za obitą pluszem kanapą, gdzie na niskiej płycie przykrytej czerwonym aksamitem stało ciemne duże pudło. Will od razu skierował się w tamtą stronę. Kiedy podeszłam bliżej, zdziwiłam się, jakie pudło jest duże. Miało jakieś dwa metry długości i metr szerokości i wysokości, nie licząc kamiennej podstawy. Nawet w słabym świetle widać było, że jest bogato zdobione. Wydawało się, że to piaskowiec ze złotymi akcentami i klejnotami umieszczonymi w wieku. Zobaczyłam tam też pieczęć Azraela, a wokół niej dziwne znaki, kreski i kolejne drogie kamienie. Will dokładnie przyjrzał się wszystkiemu. - Co to jest? - zapytałam najciszej, jak potrafiłam. - Sarkofag.
Otworzyłam szerzej oczy. Czy to mogło być aż tak proste? Czy tam był Enshi? - Kim jesteście? - usłyszałam nieznany głos. Ktoś zapałił światło, które na moment mnie oślepiło. Krzyknęłam i się obróciłam. Na dole schodów stał mężczyzna ubrany w ładny garnitur. Pomyślałam, że to pewnie właściciel domu, ale zdziwił mnie jego bardzo agresywny ton. Spodziewałabym się raczej, że pobiegnie wezwać policję. - Zabieramy to - odpowiedział Will śmiertelnie lodowatym tonem. I wtedy poczułam znaną mi przerażającą energię, której mrowienie spłynęło po moim przedramieniu. Przypomniałam sobie, że wciąż jesteśmy w Mroczni. Przez chwilę zastanawiałam się, czy ten mężczyzna może być medium. - Nie sądzę - rzekł mężczyzna. - Dużo za to zapłaciłem, dlatego nigdzie tego nie zabierzesz. Will przywołał do ręki miecz i skierował go w mężczyznę. - Will, nie! - zawołałam. - Zejdź mi z drogi, virze - rzekł Will. - Nie pokonasz mnie. Nie masz niczego przeciwko mojej mocy. Zamrugałam i spojrzałam najpierw na Willa, a potem na mężczyznę. Czy właściciel sarkofagu był virem? Wyglądał zupełnie jak... c z ł o w i e k . Właściwie to... tak samo jak Will. - Nie wyjdziesz z tym z mojego domu - ostrzegł kosiarz. - Jeśli zaraz nie odejdziesz, zabiję ciebie i twoją małą dziewczynkę. Oczywiście mogę ją zatrzymać i zjeść później. - Spróbuj - wycedził Will.
Kosiarz wyszczerzył zęby i syknął jak lampart. A potem zaatakował. Przywołałam miecze i wypuściłam anielski ogień. Will zamachnął się, a jego klinga poleciała szybko jak błyskawica. Vir chwycił go za nadgarstek, lecz Will uderzył kolanem w jego podbrzusze. Potwór zgiął się wpół, krztusząc się, a ja potrzebowałam jednego uderzenia serca, by znaleźć się za nim. Skrzyżowawszy ramiona na piersi, dla większej siły uderzenia, cisnęłam w jego szyję obie klingi. Skróciłam go o głowę. Kosiarz wybuchł płomieniami i zniknął. Anielski ogień moich mieczy zgasł i w piwnicy znowu zapadł mrok. - To było stanowczo za proste - rzekłam, z obrzydzeniem ścierając z czoła kroplę ciepłej krwi. Poczułam gdzieś w pobliżu inną moc, lecz ta była o wiele potężniejsza niż siła kosiarza, którego właśnie pokonaliśmy. Spojrzałam w górę schodów i zobaczyłam mężczyznę - nie, kolejnego vira - który stał w drzwiach. Widziałam tylko zarys jego postaci obrysowanej blaskiem księżyca. - Rzeczywiście, to było zbyt proste - rzekł kosiarz. -Chyba nie sądziliście, że pójdzie wam aż tak łatwo? Kiedy Will spojrzał na przybysza, dostrzegłam na jego twarzy nienawiść, jakiej dotąd u niego nie widziałam. Moc Willa rosła systematycznie; patrzyłam, jak owija się spiralą wokół jego gniewu, niczym przeklęta podwójna helisa piekielnego ognia, a jego zielone oczy coraz bardziej się rozjarzają. - Geir - warknął. Z mieczami jeszcze ociekającymi krwią kosiarza patrzyłam na Geira. Kiedy wszedł do pomieszczenia, zobaczyłam jego twarz i czuprynę zwichrzonych rudawobrązowych włosów. Szeroki uśmiech przypominał uśmiech
szaleńca. Błyskał spiczastymi, ostrymi zębami rekina, a ciężkie powieki przesłaniały żółte oczy, nad którymi sterczały gęste brwi. - Co za głupiec - powiedział Geir. - Jonatan miał rację. Rzeczywiście było w tym pudle coś wyjątkowego, ale nie miał pojęcia j a k b a r d z o wyjątkowego. Bastian sowicie mnie wynagrodzi. Dziękuję, żeście pozbyli się tego tu mojego przyjaciela, dzięki czemu nie będę musiał marnować na niego czasu. Skierował na mnie swoje wygłodniałe spojrzenie. - Do tego staję twarzą w twarz z Preliatorem - odezwał się znowu, z lubością wymawiając mój tytuł, jakby spróbował słodkiego syropu. - Spodziewałem się, że będziesz wyższa. - Podobnie myślę o sobie każdego dnia - odpowiedziałam, obserwując go przez zmrużone oczy. - Za to jesteś ładniejsza, niż mi mówiono, chociaż Ivar nie lubi innych dziewczyn. - Nawet o tym nie myśl, Geir - ostrzegł go Will. -Zanim dotkniesz jej swoim szponem, twoja głowa już będzie się turlała po tym dywanie. Uśmiech Geira przeszedł w złowieszcze warknięcie. - Czy to wyzwanie? Will uniósł miecz i skierował go na demonicznego vira. - Sam się domyśl. Geir zaśmiał się i wyciągnął przed siebie ramiona. Jego ręce zaczęły się wydłużać, rozległ się trzask kości i dźwięk rozrywanej skóry, a po kilku chwilach bicepsy znacznie się powiększyły. Z wydłużonych dłoni wyrosły paznokcie, które przybrały postać długich szponów, pozostawiając na rękach postrzępioną skórę -jakby we wnętrzu potwora nie było dość miejsca, jakby
po prostu wystrzeliły. Z łopatek vira wyrosły pokryte brudnobrązowymi piórami skrzydła, które zasłoniły płynące z zewnątrz światło. Ich trzepot był ogłuszający. Poczułam, jak ogarnia mnie przerażenie. Niezdolna do jakiegokolwiek ruchu patrzyłam, jak vir uwalnia przede mną swoją moc. Wysunął szponiastą dłoń i skinął na mnie. Moje miecze strzeliły anielskim ogniem, kiedy zaatakowałam, lecz niespodziewanie uderzyła we mnie ściana energii: to Geir rozpostarł skrzydła i uwolnił swoją moc. Szklane drzwi i okna za nim rozprysły się z grzmiącym hałasem i w powietrzu zamigotał deszcz szklanych okruchów. Tsunami ciemnej mocy spadło na mnie, zwaliło mnie z nóg, tak że upadłam na plecy. Obsypana okruchami, podniosłam wzrok i zobaczyłam Willa, który przeskoczył nade mną z wysoko uniesionym mieczem. Zadawał kolejne cięcia, lecz Geir płynnie przed nimi uskakiwał. Zerwałam się na równe nogi. Vir chwycił Willa za ramię trzymające miecz, blokując je, drugą rękę zacisnął na jego szyi, a potem się zamachnął. Will przeleciał przez ścianę i zniknął na zewnątrz. Posypały się kawałki kasetonów, drewna i cegieł. -W i 1 1! - krzyknęłam z całych sił i pobiegłam przed siebie, lecz Geir chwycił mnie za kark, obrócił i przyciągnął, owijając ramieniem i przyciskając boleśnie do piersi. Jego monstrualne skrzydła rzucały na mnie cienie, a ich ciemność sprawiła, że moje serce zaczęło bić bardzo głośno, zagłuszając wszelkie inne odgłosy. Chwycił jedną ręką oba moje przeguby i odsunął miecze od swojego ciała. Jego szeroki przebiegły uśmiech ukazał dwa rzędy zębów, których widok przyprawił mnie o dreszcz. W anielskim świetle moich
kling rzeczywiście wyglądał jak demon, który wyrwał się z piekła. Zadrżałam ze strachu. - Bastian będzie ze mnie bardzo zadowolony - powiedział. Przyprowadzę mu Preliatora i Enshiego. Z radością sam cię zabije. Spróbowałam się wyrwać, ale nie dałam rady uwolnić rąk, dlatego rąbnęłam go kolanem w krocze. Wybałuszył oczy i ryknął z bólu, cofając ręce. Dobrze było wiedzieć, że tam, gdzie zawodzą miecze, zawsze działają proste dziewczyńskie taktyki nawet w przypadku potworów. Wyskoczyłam przez dziurę w ścianie, którą wybił wyrzucony z piwnicy Will. Podbiegłam do niego przez tumany gryzącego pyłu. Podnosił się z ziemi, podpierając nieporadnie mieczem wbitym w zimną ziemię. Kiedy już znalazłam się przy nim, rzuciłam miecze i objęłam go mocno. -Jesteś - powiedziałam, pomagając mu wstać. Usłyszałam, jak coś chrupnęło w jego piersi, a on jęknął; domyśliłam się, że to złamanie. Położył głowę na moim ramieniu i stęknął z bólu. Nagle poczułam, że silna dłoń chwyta mnie za włosy i odciąga do tyłu. Krzyknęłam, usiłując się wyrwać, ale Geir trzymał mnie pewnie i ściskał coraz mocniej, aż krzyknęłam z bólu. - To bolało, ty mała dziwko! - syknął mi do ucha, owiewając moją twarz paskudnym gorącym oddechem. - Bastian chyba nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym cię trochę obił, zanim mu cię dostarczę. Trochę cię potnę, ale najpierw skończę z twoim Stróżem. Kątem oka dojrzałam, jak Will rzuca czymś w pierś Geira. Spojrzałam w dół i zobaczyłam półmetrową gru-
bą drzazgę wystającą z ciała potwora, tuż przy jego sercu. Nie puszczając mnie, Geir wyrwał drewno z piersi i cisnął nim w Willa. Trafił go w ramię z taką siłą, że ten znowu się przewrócił. Kiedy usłyszałam trzask kości, moje serce zamarło na moment. - Cieszę się, że tym razem mogliśmy się pobawić -warknął Geir. Will ryknął z bólu. Zanim sięgnął po miecz, wyrwał z ramienia grubą drzazgę. Gotowy do walki przycisnął do piersi ranne ramię, którego kość i tkanki szybko się goiły. - Nawet o tym nie myśl - warknął Geir i pokręcił powoli głową, przysuwając koniec szpona do mojego gardła. - Chcesz, żeby dziewczynka umarła? Szarpnęłam się, ale uścisk vira był niczym żelazne okowy. Nacisnął mocniej szponem, a ja wstrzymałam oddech, poczuwszy, jak pęka skóra na moim ciele. Zobaczyłam, że twarz Willa pobladła. Wiedziałam, że on wie: Geir naprawdę mógł mnie zabić. Zacisnęłam powieki i spróbowałam skupić w sobie energię, idąc za radą Willa, żebym nie przestawała walczyć. A potem krzyknęłam i uwolniłam całą swoją moc, która zaskoczyła Geira. Odrzuciła go do tyłu, ale wcześniej zdążyłam jeszcze zamachnąć się i uderzyć go pięścią w twarz. Opadł ciężko na plecy, a jego skrzydła zadrżały i zgięły się pod nim. - Ty mała suko! - ryknął, zakrywając twarz dłońmi. Podniosłam z ziemi miecz i chciałam wbić mu go w serce, lecz Geir przeturlał się w bok i wstał szybko. Robił uniki przed moimi kolejnymi cięciami, ale we mnie coś zawrzało: wściekłość zmieszana z szaleństwem. Walcząc z virem, czułam, że tracę kontrolę nad sobą, a w mojej głowie zaczyna pulsować coś mrocz-
nego, coraz mocniej; ledwo oddychałam. Świat wokół pociemniał i widziałam już tylko straszną twarz Geira. Atakowałam, niezdolna zebrać myśli. Pragnęłam rzucić broń i chwycić go za gardło gołymi rękami. Niespodziewanie pojawił się między nami Will. Odepchnąwszy mnie do tyłu, uderzył Geira łokciem w twarz. Vir warknął i splunął rozsierdzony. - Ellie, biegnij! - zawołał Will, oglądając się na mnie. - Uciekaj stąd! Jego głos przywrócił mi przytomność umysłu. Zamrugałam i świat powrócił, lecz Will blokował mi dostęp do demonicznego kosiarza. - Poradzę sobie z nim! - krzyknęłam. - Daj mi spróbować! Chwycił mnie mocno za ramię. - Zupełnie zatraciłaś się w walce. Jeśli pozwolę ci dalej walczyć, będzie źle. Biegnij! - A ty? Nie zostawię cię tutaj! - Tylko ty mnie obchodzisz - odpowiedział. - Musisz przetrwać! Nawet gdybym chciała, nie byłam w stanie się ruszyć. Głowę rozsadzało mi gwałtowne dudnienie pulsu, które zagłuszało prośby Willa. Nie potrafiłam zmusić się, żeby tak po prostu odwrócić się i pobiec. Nie teraz, kiedy był ranny. Nie mogłam zostawić go tam samego. Geir wstał i zniknął na moment, a zaraz potem pojawił się nad Willem. Spadł na niego gwałtownie, wyprowadzając cios pięścią, lecz Will schował się za posągiem kobiety i pięść Geira uderzyła w jej brzuch, rozbijając marmur na drobne kawałki. Will wyskoczył z drugiej strony i zaczął zadawać kolejne ciosy, jeden po drugim. Geir odfrunął do tyłu i zatrzymał się gwałtownie,
krztusząc się, a z jego ust popłynęła krew. Vir spojrzał na swoją pierś i zobaczył, że nabił się na lancę kamiennego rycerza. Spływała po niej krew. Żółte oczy potwora rozjarzyły się jeszcze, a zęby kłapnęły jak u głodnego rekina. Oparty o kamienny posąg zaczął się zsuwać z lancy. - Ellie! - zawołał Will, biegnąc do mnie. - Musimy uciekać! Ja wezmę sarkofag! Kiwnęłam głową i odesłałam miecze, potem popędziłam przed siebie, a Will za mną. Schylił się i dźwignąwszy sarkofag niemal bez trudu, ku memu zdumieniu - pobiegł z nim. - Nie! - wrzasnął Geir. - Nie możesz! Cholera, n i e! Biegnąc za Willem, obejrzałam się na Geira, który wciąż próbował się uwolnić. Widziałam, jak uderzył pięścią w kamienną lancę i złamał ją na pół. Zatrzepotały jego ciemne skrzydła. Wrzasnął niczym jakieś demonie ptaszysko z piekła rodem, a jego oczy zapłonęły wściekłością. W słabym świetle widziałam, jak twarz vira zaczyna się zmieniać, zęby wydłużają się, a oczy zwężają do szparek. Pobiegłam szybciej. Wreszcie dotarliśmy do samochodu, a ja otworzyłam tylne drzwi, tak by Will mógł wsunąć sarkofag. Wskoczyliśmy na swoje miejsca i Will szybko odjechał.
21 -Jesteś ranny - powiedziałam, unosząc podarty rękaw koszuli Willa, by przyjrzeć się głębokim ranom na jego ramieniu. Mimo że już wydostaliśmy się z Mroczni, zachowywał się, jakbyśmy wciąż tam byli. Odtrącił mnie ruchem ramienia, które przyciskał do piersi. Kierownicę ściskał drugą ręką. - Nic mi nie jest. Za bardzo się o mnie troszczysz. - A twoje ramię? - N i c m i n i e j e s t . - Wbił ci w rękę kawał drewna. - Geir ucierpiał bardziej, kiedy się stamtąd wynosiliśmy. A za kilka minut będzie znowu taki jak dawniej. -Ale ty nie jesteś Geirem. Zerknął na mnie. Jego oczy znowu były łagodnie zielone. - Nie różnimy się mocą aż tak bardzo. - Widziałeś, co on potrafi zrobić z rękami? - zapytałam, podnosząc dłonie. - Właściwie zmienił się na naszych oczach.
- To nic niezwykłego wśród virów - odpowiedział Will. - Wielu z nas umie zmieniać postać. - Potrafisz zmienić dłonie w szpony? -Nie. - To co potrafisz? -Ja nie jestem taki jak on. -Och. Pomyślałam o jego oczach. Tak jak u Geira kolor jego oczu intensyfikował się, w miarę jak wzbierały w nim moc i gniew. Nie zmieniały koloru, ale przybierały jaśniejszy odcień, stawały się niemal rozjarzone. Może to była umiejętność Willa? Przynajmniej nie zamieniał się w potwora. Kiwnęłam głową wpatrzona przed siebie. - Wracamy do biblioteki? - Oczywiście, że nie - odpowiedział spokojnym głosem. - Vir Bastiana spodziewa się, że zabierzemy sarkofag do Nataniela, ponieważ tylko on - według mojej wiedzy - potrafiłby odczytać inskrypcje. Z pewnością będą starali się go namierzyć. Szybko dowiedzą się, że pracuje w bibliotece. - Nie ma go tam teraz, prawda? - zapytałam drżącym głosem. - A jeśli go znajdą? Zabiją go! - Nic mu nie jest - uspokoił mnie Will. - Nie martw się. Jest w magazynie. - W n a s z y m magazynie? - Tak. Tego miejsca Bastian nie może jeszcze znać. Na razie tam złożymy sarkofag. - A jeśli Geir będzie nas śledził? - Wyobraziłam sobie, jak potwór wdziera się przez ścianę i zabija nas wszystkich. - Z pewnością spróbuje - stwierdził Will. - Ale jesteśmy zbyt daleko. Zanim się uwolni, ślad będzie już
zimny. Viry może i są silniejsze niż kosiarze, ale nie mają takich zdolności tropiących. Łupiny, na przykład, mają do tego lepszy nos. Jego słowa stanowiły marną pociechę, a ja wciąż mimowolnie wracałam myślą do moich odczuć podczas walki z Geirem. Zapadłam w stan, w którym nie liczyło się dla mnie nic poza walką. Byłam bliska podobnego doznania podczas ostatniej walki z Ragnukiem. Wezbrała we mnie wtedy straszna złość i czułam, że to nie jest dobre. Przestraszyłam się tego bardziej niż Geira, ponieważ on był czymś, co można pokonać, w przeciwieństwie do ciemności, która opanowywała mnie coraz bardziej. A co by było, gdybym całkowicie straciła kontrolę nad sobą i skrzywdziła kogoś mi drogiego, Willa? W dzień moich urodzin na twarzy pojawiły mi się ciemne kręte wzory, po miesiącach koszmarów, a teraz to. Nie wiedziałam, czy staję się jakąś demoniczną istotą na podobieństwo kosiarzy, z którymi walczyłam - może jednym z nich? - Will - odezwałam się cicho. - Co się tam ze mną stało? Dlaczego mnie powstrzymałeś? Wiedziałeś coś? - Twoim celem jest walka - odrzekł. - Po to się urodziłaś. Czasem reagujesz zbyt intensywnie i nie myślisz jasno. - I dlatego mnie powstrzymałeś? Ponieważ bałeś się, że stracę kontrolę nad sobą? - Mogło tak być. Kiedy wzbudzasz się do tego poziomu, nie walczysz z trzeźwą głową, co sprawia, że walka staje się jeszcze bardziej niebezpieczna. Z Geirem zmierzymy się kiedy indziej. - Ale czy to nie jest dobre? - upierałam się. - Pozbyłam się strachu. Mówiłeś, że wtedy jestem silniejsza.
- Rzeczywiście dodaje ci to sił, ale wraz ze strachem tracisz kontrolę nad sobą. Nie jest bezpiecznie tak stracić głowę - bez względu na to, jaką zyskujesz przewagę. - Chcesz powiedzieć, że mogłabym zranić kogoś, kogo nie chcę zranić. -Tak. - Czy zraniłam kiedyś ciebie? Kiedy tak nic nie odpowiadał, poczułam w piersi ciężar i już o nic więcej nie pytałam. Jego milczenie było bardzo wymowne. Widać straciłam kiedyś kontrolę i zraniłam go. Moje serce zabiło boleśnie. Jak mogłam na to pozwolić? Will przykrył moją dłoń swoją - w geście pocieszenia, jakby wyczuwał moje cierpienie. Spojrzałam na niego. - Hej - powiedział i uśmiechnął się w wymuszony sposób. - Nic mi nie będzie. Dotarliśmy do magazynu; Will wjechał w zarośniętą alejkę. Na jej końcu stał Nataniel z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Kiedy wysiedliśmy i zobaczył nasze porwane, poplamione krwią ubrania, powoli wypuścił powietrze. - Domyśliłem się, że nie poszło tak gładko - powiedział. - Na kogo wpadliście? - Geir - odrzekł Will, otwierając tylne drzwi vana. - I słabszy vir, ale Ellie z łatwością się go pozbyła. Ten słabszy musiał coś wspomnieć o sarkofagu nie temu co trzeba kosiarzowi. Bastian się dowiedział i wysłał Geira. - Szkoda, że nie przyjechaliśmy tam pięć minut wcześniej rzuciłam niezadowolona. - Uniknęlibyśmy spotkania z Geirem. - Wszystko w porządku - rzekł Will. - Wyszliśmy z tego cało i mamy Enshiego. Taki był plan, prawda?
Spojrzałam na niego zasmucona. Już mu powiedziałam, co mnie trapi, więc nie było sensu się powtarzać. Bardzo bolałam nad tym, jak bardzo jest poobijany za każdym razem, kiedy spotykamy kosiarza, i w ogóle nie chciałam, żeby ktokolwiek przelewał krew za mnie. To tylko potwierdzało moje podejrzenia, że wszyscy moi poprzedni Stróże nie żyją. - Wnieśmy to do środka, zanim ktoś nas zobaczy -rzekł Nataniel. Obaj z Willem dźwignęli sarkofag i zanieśli go do magazynu. Postawili go ostrożnie na środku głównego pomieszczenia. Trudno było znaleźć kawałek podłogi niezawalony gruzem pozostałym po naszych treningach. -1 co my tu mamy? - rzucił Nataniel, przesuwając palcami po wieku. - Pieczęć Azraela, tak jak myślałem. A wokół niej jest coś w języku enochiańskim. Aleja nie potrafię czytać boskiego języka. Co jeszcze tu widać? Pismo klinowe. - A to potrafisz odczytać? - zapytałam wpatrzona w dziwne znaki. - Pismo klinowe to język sumeryjski, czy tak? - Owszem, oni je wynaleźli - odpowiedział, zdrapując drobinki brudu z glifu. - Ale przez tysiące lat pismo klinowe zmieniało się i ta inskrypcja różni się od staro-asyryjskiego, który znam najlepiej. - A zatem nie potrafisz tego odczytać? - zapytałam rozczarowana. - Nie teraz, ale rozgryzę problem. Potrzebuję trochę czasu. Powiedziałbym, że to pochodzi z dziewiętnastego wieku przed Chrystusem, sądząc po najczęściej występujących tu hieroglifach. Poczułam, jak zapiera mi dech.
- Aż takie stare? -Jak myślisz, ile czasu zajmie ci przetłumaczenie tych hieroglifów? - zapytał Will. - Kilka dni - odrzekł Nataniel. - Wiem, od czego zacząć. Dam wam znać. Spojrzałam na sarkofag. Nie chciałam mówić głośno, żeby nie obudzić tego, co w nim spoczywało. Wcześniej należało to coś zniszczyć. Poczułam na ciele delikatne ukłucia, jakby obeszły mnie malutkie pajączki. Pod kamiennym wiekiem wyczuwałam obecność Enshiego, jego moc sunącą po podłodze niczym gęsta mgła, zasnuwającą moje widzenie i moje myśli. Usłyszałam szept, echo upiornego szeptu płynącego z zakamarków umysłu; zagłuszał moje zmysły. Uniosłam dłoń i przesunęłam palcami po wieku. Will chwycił mnie za nadgarstek, a ja gwałtownie podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Widząc, w jakim skupieniu mi się przygląda, zaczęłam się zastanawiać, czy próbuje przejrzeć mnie na wylot. - Wszystko w porządku? - Tak - odparłam. - Czuję to. - Wiem - rzekł Will, a jego oblicze pociemniało. -A ja wyczuwam twój strach. - Przyciągnął mnie do siebie, a ten ruch wydał mi się zupełnie naturalny. - Myślę, że nie powinnaś dotykać sarkofagu. Nie upierałam się. Cokolwiek było w środku, chciało mnie. Ten usypiający głos wciąż pełzał w mojej głowie, natarczywie obecny. Poczułam w sobie niebezpieczne pragnienie, by położyć się na sarkofagu, wejść do środka, jak najbardziej zbliżyć się do tego czegoś. Zadrżałam i wysiłkiem woli odwróciłam spojrzenie. Zacisnęłam
dłoń na swoim skrzydlatym naszyjniku, skupiając się na jego cieple - jakby mógł mnie obronić. -Jak to się otwiera? - zapytał Will. Nataniel przyklęknął, by przyjrzeć się wieku. Podrapał trochę pieczęć i wstał. Popchnął wieko z całych sił, ale nawet nie drgnęło. Naparł na nie jeszcze raz, mocniej. Nic. - Powinniśmy to spalić - rzekł Will. - Nie możemy. - Nataniel westchnął. - Sarkofag jest z kamienia. Pozwólcie mi zbadać inskrypcje, zanim zrobimy cokolwiek. Usiądźcie, a ja przyjrzę się dokładniej. Chciałam mu wierzyć. Chciałam mu zaufać, ale kiedy spojrzałam na sarkofag, zobaczyłam, że te piękne enochiańskie symbole zaczynają wibrować i kołysać się, podczas gdy wszystko inne dokoła pozostaje w bezruchu. Poczułam pod palcami pulsowanie naszyjnika. Przypuszczała, że Nataniel i Will nie widzą tego co ja i nie słyszą odgłosu, który rozbrzmiewał w mojej głowie. Początkowo delikatny, stawał się coraz bardziej natarczywy, aż wreszcie gdzieś w głębi umysłu usłyszałam obcy, podobny do dziecięcego głos: - Pre-lia-to-rze...
22 Napełniłam dłonie zimnymi, śliskimi wnętrznościami i wrzuciłam je do kuchennego zlewu. Moja nieszczęsna dynia została wreszcie wypatroszona i teraz czekała, aż wytnę w niej oczy. Kate już wycinała w swojej kły, za to Rachel pracowała jeszcze wolniej ode mnie i wciąż drążyła w lepkim miąższu. Patrzyłam z niepokojem, jak Landon wybiera ze zlewu dużą porcję dyniowych odpadków i nakłada je do miseczki po popcornie. - A ty co kombinujesz? - zapytałam z trwogą. Postanowiłam, że jeśli rzuci tym we mnie, to go zabiję. - Zobaczysz. - Wziął nóż z piłką i zaczął wycinać w dyni twarz o zmrużonych oczach, z ustami w kształcie litery O. Potem nabrał pełną garść odpadków i wpuścił je od góry do swojej dyniowej głowy, kierując je tak, że znaczna część wylała się ustami na blat. Odsunął się i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Patrzcie! Mój gość urżnął się w trupa. Spojrzałam z odrazą na dyniową papkę. Teraz, gdy to opisał, zobaczyłam skrzywiony pyskjego dyni i wymiociny jego gościa na moim blacie.
- Cudownie, Landon, naprawdę cudownie. Kate spojrzała na jego dzieło i zaśmiała się głośno. - Tak! Świetne. - No nie - jęknęła Rachel. - Beznadzieja. -Jest ś w i e t n e - powtórzyła Kate, gromiąc ją wzrokiem. Myślę, że i mojego podobnie wymodeluję. Będziemy potrzebować kilku butelek po piwie - ustawimy je obok nich. Landon wydał głośny niezrozumiały odgłos. - Nie wolno kopiować mojego gostka! Można podziwiać i doceniać mój geniusz, ale nie wolno go kopiować. - To żaden geniusz - zauważyła Rachel. - To po prostu jest chore. Wycięłam zwykłą twarz w swojej dyni. Pomimo nocnych doświadczeń nie przepadałam za strasznymi rzeczami. Dyniowa latarnia spoglądała na mnie pustymi trójkątnymi oczami i szczerzyła w uśmiechu kanciaste zęby. Choć jej buzia była milutka, to znacznie ustępowała strasznej dyniowej wampirzycy wykonanej przez Kate. Nawet dzieło Rachel było lepsze. Ich dynie biły moją na głowę. A przynajmniej c h c i a ł y to zrobić. Nic to. Wzruszyłam ramionami i wzięłam na ręce uśmiechniętą dyniową buzię, by postawić ją na frontowym ganku. Zapadał zmrok i za jakieś dwadzieścia minut ulice miały zapełnić się dzieciakami, które będą wołały: „Cukierek albo figielek!". Mama już wcześniej ustawiła na trawniku plastikowe grobowce, rozwiesiła na ganku bawełniane pajęczyny, a zwykłe światła zastąpiła ciemnymi. Pod nimi moja biała bluza z kapturem jarzyła się upiornie. Kiedy wróciłam do kuchni, zobaczyłam Kate z dyniowymi wnętrznościami na twarzy, a Landona z pełną
garścią dyniowej papki. Rachel stała przyklejona do ściany wyraźnie przerażona. Landon cisnął w Kate papką, ta zaś zapiszczała i zrobiła unik, tak że dyniowe wnętrzności rozprysły się na ścianie za nią. - Landon! - warknęłam i poszłam szybko po papierowe ręczniki, żeby uprzątnąć cały ten bałagan. - Sorki - powiedział mało przekonującym głosem. -To ona zaczęła. Kate zaśmiała się tylko. - Nie zwalaj na mnie! To ty walisz wszędzie tym paskudztwem. - Gdzie jest Will, Ellie? - zapytała Rachel, która wreszcie odważyła się odsunąć od ściany. - A kogo to obchodzi? - wtrącił Landon. - Moja dynia rzyga jego wnętrznościami. - Wykrzywił twarz, jakby wypluwał coś z siebie, i zanurzył dłonie w papce. Skrzywiłam się z obrzydzeniem. - Przyjdzie, jak będziemy gotowi do wyjścia - wyjaśniłam. Dzięki naszemu zakładowi Will szedł ze mną na imprezę do Josie, a do czasu wyjścia pilnował mnie pewnie z dachu. Posprzątaliśmy kuchnię i wystawiliśmy wszystkie dynie na ganku obok mojej. Na koniec Landon, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, uzupełnił swoją buzię dyniowymi wnętrznościami. Impreza u Josie zaczynała się dopiero o dziewiątej, tak więc mieliśmyjeszcze kilka godzin. Kate zaplanowała imprezę poprawkową u siebie, dlatego zabrałam torbę z kilkoma drobiazgami - miałam zamiar zostać u niej na noc. Chris i Evan zjawili się po szóstej. Mama wzięła ich za pierwszych naciągaczy na słodycze. Przeprosili, że ją
rozczarowali, i wszyscy poszliśmy do mojego pokoju, by obejrzeć jakiś horror, zanim przebierzemy się w kostiumy. Usiadłam na łóżku obok Rachel i Kate, a chłopcy rozsiedli się na podłodze oparci plecami o łóżko. Wybraliśmy oryginalną wersję Poltergeista. Nigdy nie przepadałam za krwawymi horrorami, bo robiło mi się od nich niedobrze. Wolałam już filmy o duchach. Po filmie mieliśmy jeszcze około półtorej godziny, by się przygotować. Kate i ja upięłyśmy sobie nawzajem luźno włosy i włożyłyśmy kostiumy. Kate pożyczyła mi czerwone szpilki, które idealnie pasowały do mojego stroju pielęgniarki. Przypięłam czepek do włosów, na wypadek gdyby miał zamiar odlecieć. Początkowo Kate chciała też upiąć włosy Rachel, lecz ostatecznie zostawiłyśmy je rozpuszczone, tak by spływały na ramiona i plecy. Chłopacy potrzebowali więcej czasu na przebranie się, może dlatego, że musieli nałożyć dużo więcej makijażu niż my. Moje błyszczące sztuczne rzęsy były boleśnie ciężkie, ale wytrzymałam. Nałożyłam na usta trochę wiśniowej pomadki. Landon zjawił się w moim pokoju przebrany za zombie, z krwawą charakteryzacją, w podartym i zakrwawionym ubraniu. Byłby zupełnie nierozpoznawalny, gdyby nie jego boskie pasemka. Evan przyszedł jako egzorcysta, a policjant w ogromnych lotniczych okularach, z gęstymi sztucznymi wąsami, okazał się Chrisem. Przyglądałam mu się, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. - Nie starałeś się być specjalnie kreatywny, co? Spojrzał na mnie z oburzeniem. - Żartujesz? Jestem Mac! -Mac? - Super Troopers? Mówi ci to coś? Ellie, naprawdę musisz zacząć oglądać lepsze filmy zamiast tych nędznych
disnejowskich kawałków. - Zsunął okulary na czubek nosa i obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do głów. -I nie mów mi, że komuś tu brakuje kreatywności. Wybrałaś seksowną pielęgniarkę, tak? No i fajnie, ale musisz zdawać sobie sprawę z tego, że tam będzie pięćdziesiąt innych dziewczyn przebranych tak jak ty. A Mac będzie tylko jeden. - Może istnieje ku temu jakiś powód? - rzuciłam, przyglądając mu się uważnie. Chris pogroził mi palcem. -Jeszcze zobaczymy. Evan klepnął go mocno w plecy. - To gdzie są skrzydła? Chris posłał mu pytające spojrzenie. - O czym ty mówisz, człowieku? - No wiesz - odrzekł Evan, powstrzymując śmiech. - Byłyby idealne na Halloween. Przecież nóżki wróżek potrzebują skrzydełek, mam rację? Chris zaklął i pchnął mocno Evana, tak że ten stracił równowagę. Większość piłkarzy źle znosiła dowcipy 0 sobie. Chris i Landon nie byli w tym względzie wyjątkami. Kiedy przebierańcy zaczęli się przepychać i mocować, popatrzyłam na swoją toaletkę zarzuconą kosmetykami i przyborami do charakteryzacji. - Zaraz mi tu posprzątacie, w porządku? -Jasne - zapewnił Landon i posłał mi promienny uśmiech. Pociągnął za jeden z moich polakierowanych loków, rozprostowując go, i puścił, by wrócił sprężyście na swoje miejsce. W tym momencie zjawił się Will, który nie miał na sobie żadnego kostiumu ani dodatków - poza mieczem
w pochwie na plecach nałożonej na podkoszulek. Spod rękawka wypływały enochiańskie tatuaże. - Hej - przywitał się z wszystkimi. - Twoja mama mnie wpuściła, Ellie. Byłam wniebowzięta. - A gdzie twój kostium? - zapytałam i pacnęłam go w pierś. Zauważyłam, jak otworzył szerzej oczy i uniósł lekko brwi na mój widok, i poczułam ukłucie triumfu - n i e żebym ubrała się tak, by przyciągnąć tylko jego uwagę. To był bonus. Chris podszedł do Willa, spoglądając na jego ramię. - To jest chyba najpaskudniejszy tatuaż, jaki kiedykolwiek widziałem. Zrobili ci go w LA czy co? - We Włoszech - poprawił go Will. - Fajnie. To kim ty niby jesteś? - Piratem. Chris prychnął. - Gościu, do bani z takim kostiumem. Chociaż mieczyk jest w porządku. Na pewno nie z plastiku. To jakaś replika miecza z Finał Fantasy czy coś w tym rodzaju? Kupiłeś go na eBayu? - Tak - rzekł Will. - Mniej więcej. Kate podpłynęła do Chrisa i oparła się o jego ramię. - O co chodzi? Jesteś za dobry dla nas? - zapytała sarkastycznym tonem. Will wzruszył ramionami. - Nie lubię się przebierać. - Och, daj spokój - wtrąciłam. - Musisz coś włożyć. Will wyrzucił ręce przed siebie w obronnym geście. - Nie sądzę. - Będziesz jeden taki cienias - ostrzegłam go.
- Mam w bagażniku maskę hokejową Jasona - zaproponował Evan. - Jeśli chcesz, to przyniosę. - Nie, dzięki - rzekł Will. - Przebieranie się nie jest dla mnie. -Ale z ciebie nudziarz - jęknęłam i sięgnęłam po komórkę, żeby sprawdzić godzinę. - Już po dziewiątej. Zbierajmy się, żebyśmy wyszli przed dziesiątą. Kiedy po raz ostatni pociągałam usta szminką, jeden z chłopaków wpadł na mnie i... upuściłam szminkę na swój biały fartuch. Zaklęłam, gdy zobaczyłam woskowo czerwoną krechę tuż przy dekolcie. - Landon! - warknęłam i odepchnęłam go od siebie. Spośród zawieruchy chichotu wyłowiłam tylko: - Sorki, Eli! Fuknęłam na niego i zdecydowanym krokiem wyszłam na korytarz. Chciałam pójść do łazienki. W tym samym momencie ze swojej sypialni wyszedł tata i zerknął na mnie przelotnie. Zatrzymał się i otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Po chwili zamknął usta i skierował spojrzenie ku sufitowi, jakby zastanawiał się, jak zareagować. Czując się nieswojo, wydusiłam z siebie: - Kate wygląda jeszcze gorzej. - To by podziałało na mamę, a przynajmniej sprowokowałoby ją do uśmiechu, ale ponieważ tata rzadko wypowiadał do mnie więcej niż dwa słowa tygodniowo, nie wiedziałam, jaki będzie mój następny ruch. Skrzywił się. - Nie powinienem pozwolić ci wyjść w takim ubraniu, nie sądzisz? - Pewnie tak. - No cóż, wyglądasz jak... - urwał.
Nie chciałam, żeby kończył. - Idę do łazienki. - Zakryj się jakoś - zasugerował, wypluwając z siebie kolejne słowa. - Włóż spodnie czy coś w tym rodzaju. - Tak, tato. Jasne. Wyprężył się cały, a jego twarz na moment wykrzywił grymas. Chciałam zapytać, co się stało, lecz usłyszałam za sobą czyjeś kroki. -EllieP-TobyłWill. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do niego. - Co jest? - Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku - odrzekł. Spojrzał na mojego tatę i wyciągnął rękę. - Dzień dobry. Jestem Will, przyjaciel Ellie. Tata wpatrywał się w niego z opuszczonymi kącikami ust, ale nie uścisnął mu ręki. Will, niewzruszony, cofnął dłoń i zerknął na mnie. Wiedziałam, że tata nie lubi moich przyjaciół płci męskiej, ale to było zwykłe grubiaństwo. - Dobra, do zobaczenia później, tato. - Pozbywszy się go, udaliśmy się z Willem do łazienki, by spróbować zetrzeć szminkę. - Nie przypadłeś mu do gustu - zauważyłam, ścierając czerwony ślad mokrą chusteczką higieniczną. Większość zeszła, ale pozostał trochę widoczny pasek. - Pachniał jak krew. Zdusiłam w sobie śmiech. - Co ty nie powiesz, Sherlocku. Jasne, mój tata m a w sobie krew. Czasem gadasz bardzo dziwne rzeczy. - Nie, miałem na myśli to, że ten zapach był na jego skórze. Wyczułem go już w twoim pokoju, dlatego wyszedłem sprawdzić, czy nic ci się nie stało.
- Może skaleczył się kartką papieru - powiedziałam i spojrzałam na Willa. - Naprawdę, nie powinieneś tak obwąchiwać ludzi. Zacisnął usta i zmarszczył czoło. Szczerze mówiąc, ładnie tak wyglądał. - Mężczyźni z mojego życia to najdziwniejsi ludzie na całej planecie - burknęłam i zabrałam się do suszenia sukienki suszarką. - Z nich wszystkich ciebie przynajmniej toleruję. - Nie lubisz go. - To nie było pytanie. Domyślałam się, że zauważył moją pogardę dla taty. - To kawał gówna. Nie zrozumiesz tego. Nic nie odpowiedział, ale pewnie rozumiał o wiele więcej, niż mogłam przypuszczać. Zmysł słuchu miał równie dobry jak zmysł powonienia. Domyślałam się, że słyszał niejedną moją kłótnię z tatą. Aż mnie ścisnęło w dołku, kiedy pomyślałam, że Will słyszał, jak płaczę. Czym innym było wiedzieć, że strasznie boję się kosiarzy, a zupełnie czym innym - że boję się własnego taty. Nigdy nie skrzywdził mnie w sensie fizycznym, za to psychicznie nieustannie rozrywał mnie na kawałki. - Posłuchaj - powiedziałam. - Nie zawracaj sobie tym głowy. To nie twój problem. Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Tata nie był tematem, który chciałabym poruszać z Willem czy z kimkolwiek innym. Unikałam jego spojrzenia aż do powrotu do pokoju. Umówiliśmy się, kto prowadzi, i posprzątaliśmy cały kostiumowy bałagan. Godzinę później staliśmy przed domem i pakowaliśmy się do samochodów Kate i Evana. Will, Landon i ja pojechaliśmy z Kate.
Wjechaliśmy za żelazną bramę i Kate przywitała się mrugnięciem świateł z mężczyzną, który tam stał. Przepuścił nas i pojechaliśmy dalej obok wozowni. Kiedy mijaliśmy otoczony drzewami podjazd, usłyszeliśmy - wręcz p o c z u l i ś m y dudnienie basów. „Niech skonam - pomyślałam - jeśli Josie nie wynajęła DJ-a". Dom Josie był bardzo reprezentacyjny: spiczaste dachy, kremowy kamień, marmurowe kolumny i ciemne akcenty odbijające światło koloru kości słoniowej. Zaparkowaliśmy na końcu długiego szeregu samochodów i wysiedliśmy. Obciągnęłam swoją porażająco krótką spódniczkę, na ile się dało, i ruszyliśmy do wejścia. Idący za mną Chris zapytał, czy daję sobie radę z moją miniową, i zaczął coś gadać, że może mi zacytować fragment z zakazu „obnażania się w miejscach publicznych" czy jakoś tak, ale go zignorowałam. Na frontowych schodach stały podświetlone dyniowe głowy, a na kolumny wspinały się plastikowe szkielety. Drzwi otworzył nam wysoki mężczyzna w garniturze. Ogromne wejście było oświetlone przyciemnionymi wielokolorowymi światełkami, które tańczyły po marmurowej podłodze. Kate poprowadziła nas do wielkiej sali bankietowej pełnej wysokich okien z widokiem na jezioro. Kiedy przeszliśmy przez sklepione przejście, zobaczyłam, że zebrało się tam chyba pół szkoły. Migające światła błyskały na wszystkie strony, a ściany i podłoga drżały, wstrząsane jednostajnym ciężkim rytmem muzyki. Ludzie w najróżniejszych kostiumach szaleli na parkiecie, jakby to była ostatnia noc ich życia. Musiałam oddać Josie sprawiedliwość: wiedziała, jak urządzić odlotową imprezę.
Kate pociągnęła mnie za sobą i wcisnęłyśmy się w wirującą masę falujących rąk, kołyszących się bioder i przytupujących stóp. Tańczyłyśmy razem, a potem Landon odciągnął Kate. Przez kilka minut podskakiwałam sama albo z przypadkowymi partnerami, aż wreszcie dołączyli do mnie Evan i Rachel. W którymś momencie postanowiłam zrobić sobie przerwę i przedarłam się przez tłum z powrotem do holu, gdzie przygotowano bufet pełen słodyczy i przekąsek. Zjadłam kilka krojonych truskawek, wciąż kołysząc się w rytm muzyki. Poczułam za sobą ciepłe ciało i zaraz rozpoznałam zapach Willa. Przez moją pierś i żołądek przepłynęła fala odwagi i zamknęłam oczy. Cofnęłam się, nie przestając kołysać biodrami. Chciałam, by zaczął tańczyć ze mną, ale nie zareagował. Jedynie przesunął dłońmi w dół moich ramion i oparł podbródek na moim barku, tak że jego policzek musnął mój. - Dobrze się bawisz? Obróciłam się i chwyciwszy go za ręce, zaczęłam nimi kołysać w rytm muzyki. Nie poddał się mojej sugestii, lecz ja nie ustępowałam. - Zatańcz ze mną. Trzymając moje ręce, spojrzał mi prosto w oczy. - Wybacz, ale nie tańczę. Puściłam jego dłonie i objęłam go za szyję. - Masz sześćset lat i nie zdążyłeś nauczyć się tańczyć? Czas, żebyś trochę pożył. -Wiem, jak się tańczy - zapewnił mnie i obdarował pięknym uśmiechem. - Tylko nie d o t e j muzyki. - To łatwe. Wystarczy poruszać się w rytm melodii. - Położyłam jego dłonie na moich biodrach, żeby zaczął naśladować mój ruch.
Odsunął moje ręce i wsunąwszy mi dłoń pod podbródek, uniósł moją twarz. Był to powolny, zmysłowy ruch zgodny z rytmem muzyki; jego palce poruszały się nieznacznie po mojej skórze, a ja poczułam, jak płynie przeze mnie prąd z jego dłoni. Wstrzymałam oddech i zamknęłam oczy, ogarnięta intensywnością chwili. Każda cząstka mojego ciała wibrowała ekscytacją. Nie wiedziałam, czy zareagowałam tak mocno, pobudzona adrenaliną czy czymś innym. Jak dotknięta żywym ogniem poczułam, że jego usta pełzną po moim policzku do ucha i wzięłam drżący oddech. - Wybacz - wyszeptał. Otworzyłam oczy, a on zniknął. Odwróciłam się, rozglądając na wszystkie strony, lecz nigdzie go nie było. Zakipiałam frustracją. Co ze mną? Czego ja od niego oczekuję? Pokręciłam głową, starając się zapomnieć o nim i cieszyć się imprezą, lecz poczułam, że w moim wnętrzu coś się poruszyło; coś, co mi się nie spodobało. Wpakowałam sobie do ust truskawkę i skierowałam gdzieś przed siebie niezadowolone spojrzenie. Kate przykołysała się do mnie roześmiana, śpiewając razem z wykonawcą utworu, który właśnie puszczano. Chwyciła mnie za ręce i zaczęła mocniej kołysać biodrami, a potem odwróciła się i pociągnęła mnie za sobą z powrotem w tłum, i znowu tańczyłyśmy razem. Jednak ja nie mogłam przestać myśleć o Willu. Na twarzy wciąż czułam jego dotyk, choć teraz było to już tylko delikatne mrowienie. Przypłynęła do nas Josie, przebrana za Marię Antoninę - w białej sukni z falbankami do uda, z kwiecistym wachlarzem w dłoni, w pończochach z podwiązkami i w białej peruce. Uściskała nas obie.
- Cieszę się, że przyszłyście! - starała się przekrzyczeć muzykę z tym swoim nieobecnym wyrazem twarzy. - Superimpreza, jak zawsze! - odpowiedziała Kate z uśmiechem na ustach. Przytaknęłam jej gorliwie. - DJ jest boski! - Dzięki - odpowiedziała i wygładziwszy wierzchnią spódnicę, zaczęła się wachlować. - Pracuje dla MTV! Jakoś mnie to nie zdziwiło. Josie potańczyła trochę z nami - muzyka dudniła w naszych głowach i wokół nich, jakby cały gmach walił się na nas - a potem odpłynęła w tłum.
23 Starałam się odpędzić od siebie wszelkie wątpliwości i negatywne myśli - i cieszyć się chwilą. Przestałam tańczyć dopiero w momencie, gdy podszedł do mnie i Kate jakiś chłopak; miał białą maskę, która zasłaniała mu pół twarzy, jak w Upiorze w operze. Widoczna połowa była piekielnie przystojna. Nie widziałam wcześniej tak pięknego chłopaka. Bladozłociste włosy miał starannie zaczesane do góry i tylko kilka niesfornych kosmyków zsunęło się na bok, a spod peleryny wystawał smoking. Doskonały materiał tego przebrania kazał mi podejrzewać, że nie kupowaliśmy kostiumów w tym samym sklepie. Założyłam, że przyszedł zatańczyć z Kate, i już chciałam się odsunąć, ale spojrzawszy na jego usta, zawahałam się. Schylił lekko głowę, patrząc na Kate, która oniemiała, kiedy zwrócił się do niej: - Mogę odbić koleżankę? Kate usunęła się na bok, a chłopak wziął mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Poczułam, jak jego obecność, zachęcająca i elektryzująca, owija się wokół mnie. Po-
płynęliśmy po sali w walcu, który nie bardzo pasował do melodii, lecz mimo to nie wypadliśmy całkiem z rytmu. Zanim się zorientowałam, salę wypełniło głuche dudnienie muzyki, które nie pozwalało mi usłyszeć czegokolwiek. Nie widziałam też niczego poza jego oczami w kolorze ogniście opalizującego brązu, zupełnie nieludzkimi. Płynął w tańcu jak woda, potężny i nieustępliwy, a jednocześnie gładki w każdym ruchu, niczym nurt rzeki podążającej wcześniej wyznaczonym korytem. Pozwoliłam, by prowadził mnie przez tłum, zszokowana i wniebowzięta zarazem, niezdolna oderwać wzroku od jego twarzy. Chciałam zdjąć z niej maskę, by odsłonić zasłonięte nią piękno. Kiedy muzyka zamilkła na chwilę, on - z prześlicznym uśmiechem na ustach - wciąż trzymał mnie przy piersi. - Chodź ze mną - poprosił i wziął mnie za rękę. Skinęłam głową jak idiotka i pozwoliłam poprowadzić się przez całą salę ku sklepionemu wejściu. Paskudne uczucie odrzucenia przez Willa wyparowało ze mnie, kiedy wyprowadzał mnie stąd ten tajemniczy facet. Jakże chciałam iść za nim, jakże zapragnęłam poczuć się czegoś warta. Przez chwilę żałowałam, że Will tego nie widzi. Może wtedy iskra zazdrości pobudziłaby go do jakiegoś ruchu. Mój upiór zatrzymał się na korytarzu i z wyrazem podziwu i rozbawienia na twarzy zaczął bawić się moim lokiem. -Jesteś piękna - powiedział lekko zdziwionym tonem. Jego twarz była tak blisko mojej, że dobrze go słyszałam pomimo głośnej muzyki. - Podoba mi się twoja maska - wymamrotały głupio moje usta.
Miałam ochotę je trzepnąć. Podoba mi się twoja m a s k a ? Zaśmiał się, a jego głos był miękki jak jedwab. - Cieszę się, że ci się podoba. Jak masz na imię? - Ellie - odpowiedziałam omdlała z rozkoszy. Musiałam oprzeć się plecami o ścianę, żeby zachować pion. - A ja jestem Cadan. - To niezwykłe imię - zauważyłam nieobecnym tonem. - I bardzo stare. - Musnął mój obojczyk grzbietem palców, a ja zadrżałam. -Jesteś przyjacielemJosie? - zapytałam, usiłując skupić się na rozmowie. Wydawało mi się, że zaraz stracę głos. - Nie - odrzekł, a jego opalizujące oczy uchwyciły moje spojrzenie. Wpatrzona w nie gotowa byłam przysiąc, że dostrzegłam złociste płomienie pełgające w jego tęczówkach. Zamrugałam i płomienie znikły. - Chodzisz do naszej szkoły? -Nie. - Znasz tu dużo ludzi? - Tylko jednego - odpowiedział. - Twojego Willa. Zamrugałam, nagle otrzeźwiona. - Mojego... W tym momencie pojawił się Will, którego pięść wylądowała na szczęce Cadana. Maska upiora wyleciała w powietrze i rozbiła się o podłogę, jakby była z porcelany. Dobra, niezupełnie tego oczekiwałam od Willa. - W i 11! - wrzasnęłam i chwyciłam go za ramię. - Co jest z tobą, do cholery?
Nic nie odpowiedział. Wpatrywał się w Cadana. Oczy Willa rozjarzyły się zielenią, a ja nawet w ciemnym holu dostrzegłam wokół niego migocącą wściekle moc. Cadan wstał z dłonią na szczęce - i się z a ś m i a ł . Gotowa byłam założyć się o wszystko, co mam, że cios Willa zmiażdżył mu twarz. Byłam zdumiona, że jeszcze żyje. Chyba że nie był człowiekiem. - Co ty tu robisz? - zapytał Will lodowatym tonem, który przestraszył nawet mnie. - Chciałem tylko ją poznać - rzekł Cadan. - Musiałem zobaczyć dziewczynę, która ostatnimi czasy tak wszystkich irytuje. Ragnuk ma na jej punkcie obsesję, że nie wspomnę o Bastianie. Rozumiesz chyba moją ciekawość? Poczułam, że robi mi się niedobrze, a moje ciało tężeje sparaliżowane strachem. - Kosiarz? -Jeden z virów Bastiana - warknął Will, nie patrząc na mnie. Cadan posłał Willowi znaczące spojrzenie. Wyciągnął rękę w moją stronę, lecz zanim zdążyłam zareagować, miecz Willa przeciął powietrze i koniec jego klingi przywarł do gardła pięknego vira. - Nie waż się jej dotykać - ostrzegł go Will i nacisnął odrobinę ostrze. Na jego czubku zalśniła kropla krwi. Rozejrzałam się, by sprawdzić, czy nikt nas nie widzi. - Cudowna jest - rzekł Cadan nieruchomy jak posąg, krzyżując spojrzenie ze spojrzeniem Willa. - Teraz rozumiem, dlaczego trzymasz ją ciągle przy sobie. Nie chciałbyś, żeby ktoś taki jak ja ją rozłożył? - Wypad! - warknął Will. - Albo wyjdziemy i dokończymy rozmowę.
Cadan oblizał się, jakby spodobał mu się ten pomysł. - To się da załatwić. Przerażenie osłabiło mnie tak bardzo, że z moich ust wydobył się zaledwie ochrypły szept. - Nie mogę walczyć w stroju seksownej pielęgniarki! - Moja droga - rzekł Cadan głosem słodkim jak wino - nie zamierzam cię skrzywdzić. Ale twój Stróż to zupełnie inna historia. Mamy niedokończone interesy. - Nie przenosimy naszych niesnasek do świata ludzi - powiedział Will. - Sprawa może zaczekać. Nie potrafiłam powiedzieć, czy oblicze Cadana wyraża rozczarowanie, czy też coś innego. - W takim razie kiedy indziej? - zapytał. - Zgoda - warknął Will. W następnej chwili Cadan zniknął. Will, zszokowany i zagniewany, pchnął miecz, przebijając klingą ścianę. Poczułam na szyi dotyk ciepłych ust i krzyknęłam przerażona, obracając się błyskawicznie. Cadan przyciągnął mnie do siebie, a gdy Will przyskoczył do nas, szepnął mi do ucha: - Do zobaczenia niebawem. I znowu zniknął. Tym razem na dobre. Will wydał okrzyk wściekłości i huknął pięścią w ścianę. Dwie dziewczyny weszły właśnie do holu i wgapiały się w nas przez chwilę, a potem zachichotały i poszły dalej. Chwyciłam Willa za ramię. - Uspokój się! Nie wierzę, że zrobiłeś dziurę w ścianie domu Josie! - Rozejrzałam się z bijącym mocno sercem. - Chodźmy stąd... Poprowadziłam Willa w głąb jakiegoś bocznego korytarza i dopiero tam odwróciłam się do niego. Mimo
zirytowania jego zachowaniem sposób bronienia mojego honoru wciąż wydawał mi się seksowny. Z wyrazem wściekłości na twarzy wyglądał bosko, i do tego groźnie. -Will, kto to był? zapytałam już całkiem opanowana. - Cadan - warknął w odpowiedzi. - Jeden ze zbirów Bastiana. Nie rozumiem, dlaczego tu przyszedł. I dziwi mnie, że próbował cię zaatakować. - On chyba nie zamierzał walczyć - wyraziłam swoje wątpliwości. - Miał dużo okazji. Myślisz, że nie wykorzystałby którejś, gdyby chciał? - Nie myśl, że nie jest niebezpieczny tylko dlatego, że nie zabił cię na oczach wszystkich. - W jego głosie pobrzmiewała nuta niepokoju. - Nie wiesz, jaki potrafi być destruktywny. Oparłam się plecami o ścianę, odczuwając wyraźny ból w żołądku. Nie czułam się zagrożona przez Cadana, ale musiałam wierzyć słowom Willa. On znal te istoty lepiej niż ja. W końcu był jedną z nich. Will, wciąż nachmurzony, dotknął łagodnie mojego ramienia. -Wracaj na imprezę. Kate pewnie zastanawia się, gdzie się podziałaś. - Chyba już mi przeszła ochota na imprezowanie -stwierdziłam. Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. -Jak wrócisz do domu? Nie przyjechałaś tu samochodem. - Tak, masz rację - mruknęłam. - Chyba nie mam wyjścia. Widziałam, że otrząsnął się ze swojego niepokoju i znowu był dobrze mi znaną ostoją bezpieczeństwa. Wziął mnie za rękę.
- Chodź. Wróciliśmy do holu, gdzie wpadliśmy prosto na podskakującą raźno Kate. Za sprawą cekinów na jej diabelskim przebraniu migotała jak dyskotekowa kula. Jedną rękę opierała na biodrze, w drugiej trzymała lizaka, który wystawał jej z ust. Obrzuciła nas spojrzeniem od stóp do głów. - A wy gdzie się podziewaliście? - zapytała i uniosła znacząco brew. - Na całowanie wam się zebrało, co? Prychnęłam i odruchowo odsunęłam się od Willa. - Nie - mruknęłam. - Jakiś chłopak przyczepił się do mnie. Uznałam, że rozsądnie będzie wspomnieć o Cadanie, na wypadek gdyby ktoś mnie z nim widział. - Chyba nie ten przystojniak, co? - Kate zmarszczyła brwi. Przytaknęłam. - Okazał się mniej czarujący, niż wyglądał. - Zdarzają się takie palanty - rzuciła Kate i wzruszyła ramionami. - Hej, już północ. Zaraz ogłoszą wyniki konkursu kostiumów! Wyraźnie podekscytowana wzięła mnie pod rękę i tanecznym krokiem podążyła na środek sali. Will poszedł za nami w milczeniu. DJ wyłączył muzykę i pogłośnił swój mikrofon, tak by wszyscy mogli go słyszeć. Kiedy zaczął ogłaszać zwycięzców, rozległy się radosne okrzyki. W kategorii „najstraszniejszy kostium" nie wygrał Landon, tylko inny zombie, co wkurzyło Landona. Chris wygrał w kategorii „najzabawniejszy kostium". Uznałam, że muszę obejrzeć Super Troopers. Najseksowniejszym strojem okazał się strój Ewy. Zbytnio opalone ciało dziewczyny było zakryte listkiem na każdej piersi i bardzo skąpym liścia-
stym dołem bikini. Jakoś się nie zdziwiłam, że w ogólnym konkursie na najlepszy kostium wygrała Josie. Kate nachyliła się do mnie i powiedziała: - Zapłaciła komuś za tę nagrodę. Przytaknęłam jej gorliwie. Po pierwszej impreza zaczęła pomału wygasać. Wreszcie odzyskałam lepszy nastrój i otrząsnęłam się ze wspomnienia o Cadanie. Gotowi do odjazdu staliśmy przy samochodach, zastanawiając się, co zrobić ze sobą przez resztę nocy. - Czy impreza poprawkowa u mnie jest wciąż aktualna? zapytała podekscytowana Kate. -Ja wchodzę - rzucił Landon. Rachel wisiała na Evanie. Była mocno czerwona na twarzy i nie miała swojego kapelusza wiedźmy. -Ja raczej wrócę do domu. - W porządku - rzekł Evan. - Odwiozę cię. Też jestem skonany. - Mam w ó d k ę - oznajmiła Kate, próbując przekonać ich do swojego pomysłu. - Kolejeczka, kolejeczka! Kiedy Rachel się ożywiła, Evan popchnął ją do swojego samochodu. - Ona ma już dość. - Na razie! - zawołała jeszcze. Oczy miała zamknięte i uśmiechała się szerokim uśmiechem. - Ale się ubawiłam! Nagle twarz Rachel napęczniała i dziewczyna zanurkowała za samochód, żeby zwymiotować. Evan przyskoczył do niej i odgarnął jej włosy. Masował ją po plecach, aż skończyła, po czym oboje wsiedli do samochodu. Skrzywiłam się, gdy poczułam smród wymiocin. - Stawiam dyszkę, że pójdą do łóżka - powiedziała Kate zamyślona, kiedy już odjechali.
Popatrzyłam na nią z obrzydzeniem. - Przecież dopiero co się porzygała! - To umyje zęby - odpowiedziała Kate i wzruszyła ramionami. - Och, nie mogłaś być bardziej obcesowa - powiedziałam. - Och, mogłam - odcięła się. - Mogłam być o wiele bardziej obcesowa, ale nie chcę zranić twoich niewinnych uszek. Odepchnęłam jej ramię, a ona się zaśmiała. - Idziesz z nami? - zwróciłam się do Willa. Spojrzał na mnie, a jego oczy znowu były miętowozielone. Wydawał się już spokojniejszy. -Jeśli chcesz. - Czułabym się pewniej, gdybyś był w pobliżu - wyszeptałam. Cadan bardzo mnie przestraszył. - W takim razie nie ma sprawy. Za tobą pójdę wszędzie. Wiedząc, że Will zostanie ze mną przez całą noc, od razu poczułam ulgę. Jakaś część mnie bała się, że Cadan czy nawet Ragnuk zaatakują jeszcze tej nocy. Oddałabym wszystko, by nie dopuścić do tego w obecności przyjaciół, ale na to nie miałam wpływu.
24 Zakończyliśmy noc w suterenie Kate, gdzie obejrzeliśmy Halloween, a ponieważ wciąż żartowaliśmy, film nie wydał mi się taki straszny. Zabawne, że niemal każdej nocy uczestniczyłam w prawdziwych horrorach, a mimo to nie potrafiłam poradzić sobie z jakimś głupim filmem. Landon leżał rozwalony w poprzek fotela, ja siedziałam na kanapie z Kate i Chrisem, a Will przy mnie na podłodze. Ciepło jego ciała dotykającego moich nóg dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Nie wiedziałam, czy podoba mu się film; siedział jak posąg tuż przy mnie ze wzrokiem skierowanym na telewizor. Zaczęłam przysypiać, więc zerknęłam na komórkę. Dochodziła trzecia i czułam, że lada moment padnę. Z zadowoleniem zobaczyłam, że inni wyglądają podobnie. Chris już odjechał i pochrapywał cicho z głową odchyloną na oparciu kanapy i z otwartymi ustami. Nie odkleit jeszcze swoich śmiesznych wąsów. Kate i Landon stworzyli sobie enklawę pełną chichotu i pobrzękiwania szkła. Gdy tylko skończył się film, Kate pożyczyła wszystkim dobrej nocy i wyszła. Landon wybrał jedną
z dwóch sypialni, a Chris najwyraźniej uznał, że kanapa mu wystarczy. Zostawiłam Willa przed telewizorem i poszłam się przebrać do pustej sypialni. Wyjęłam z torby piżamę i rozpuściłam włosy, pozwalając lokom opaść swobodnie. Potem udałam się do łazienki przy małej kuchni, żeby umyć zęby. Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta. Kate i Landon odskoczyli od siebie, a moja przyjaciółka ściągnęła ręcznik z wieszaka, żeby zakryć biustonosz. Landon wpadł na umywalkę i przewrócił kilka rzeczy. Ich twarze były wykrzywione grymasem zaskoczenia. Spojrzałam na Kate, potem na Landona, i wreszcie na koszulę Kate leżącą na podłodze. - O kurczę - rzuciłam niemrawo. Odwróciłam się szybko i ruszyłam z powrotem do pokoju, zamknąwszy za sobą drzwi łazienki. Uznałam, że nie mam aż tak bardzo brudnych zębów. Wyglądało na to, że Landon wyleczył się ze mnie. -Ellie, zaczekaj! - zawołała za mną Kate ściszonym głosem. Zatrzymałam się, podczas gdy ona pędziła do mnie, wciągając przez głowę koszulę. Miała bardzo nieszczęśliwą minę. - Boże, Ellie, tak mi przykro. Tak po prostu się zdarzyło! Nienawidzisz mnie? Przysięgam, że nic nie robiliśmy. Całowaliśmy się tylko. - W porządku - odpowiedziałam zupełnie uczciwie. - Nie ma sprawy. Przecież wiesz, że Landon mnie nie interesuje. Kate zwiesiła głowę. - Wiem, ale nie chciałam, żeby wyszło tak dziwacznie. Wstawiłam się trochę i jestem w supernastroju, a on
akurat tam był, i jest fajniejszy niż Chris. Nie wiem, co sobie myślałam. Landon wyszedł z łazienki i zniknął w sypialni, którą wcześniej wybrał. - Kate, wszystko w porządku - zapewniłam. - Jest cały twój. - Na pewno? - Wydawało mi się, że zza zatroskania widocznego na jej twarzy przebija szczęście, jeśli to w ogóle było możliwe. Może tylko udawała zatroskaną. -Jak najbardziej - odpowiedziałam, potwierdzając swoje słowa energicznym skinieniem głowy. - Dobranoc. - Odwróciłam się i odeszłam szybko, żeby nie widzieć, czy pójdzie do pokoju Landona, czy do swojej sypialni. Po prostu nie chciałam tego wiedzieć. Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Uff, a to niespodzianka! Ale może gdy Landon zajmie się Kate, to odpuści mi na dobre. Z drugiej strony jeśli zaczną chodzić ze sobą, nie będę mogła bujać się z nimi. Czułabym się jak piąte koło u wozu. Nie chciałabym ciągle patrzeć, jak się całują. O Boże, p r o s z ę , niech to będzie tylko przelotny romans. Ktoś zapukał cicho do drzwi. - Wejdź - powiedziałam. Will wszedł do sypialni. - Będę pilnował na zewnątrz. - Dobrze. Naprawdę uważasz, że ktoś mógłby zaatakować mnie w domu? - Zawsze istnieje taka możliwość - odparł. - Dobranoc. Uśmiechnął się i ruszył do drzwi. - Zaczekaj, Will. Odwrócił się do mnie. -Tak?
- Zostań ze mną. Proszę. Dopóki nie zasnę. -Jak sobie życzysz - odpowiedział, nie ruszając się z miejsca. Położyłam się. W pierwszej chwili pościel była chłodna, ale szybko się ogrzała. Will usiadł na podłodze, oparty plecami o łóżko. Przysunęłam się, tak by moja głowa znalazła się przy jego twarzy. Wciąż cudownie pachniał. Przypuszczałam, że ja nie prezentuję się tak dobrze. Oparł głowę o krawędź łóżka. - Dziękuję - wyszeptałam - że zostałeś. - Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz - odpowiedział. Zachichotałam. - Uważaj, co mówisz. Bo mogę poprosić, żebyś zrobił coś szalonego. - Bywało i tak w przeszłości. Jego słowa zaintrygowały mnie na tyle, że prawie zapomniałam o Landonie i Kate, którzy pewnie migdalili się tuż za ścianą. P r a w i e . Uznałam, że muszę pomyśleć o czymś innym, zanim zwariuję. - Zajmij czymś mój umysł. -Co? -Jestem zdesperowana. Zajmij czymś mój umysł. -Jak? -Jaka jest najbardziej zwariowana rzecz, o którą poprosiłam cię w przeszłości? Zastanawiał się przez chwilę. - To może nie jest największe szaleństwo, ale... Kiedyś ścigaliśmy kosiarza, a ten zeskoczył z mostu. Poprosiłaś, żebym podążył za nim, a sama biegłaś wzdłuż brzegu rzeki. Roześmiałam się.
- Nie wierzę. Poprosiłam cię, żebyś skoczył za nim z mostu? - Bardzo chcieliśmy go dorwać. - Opowiesz mi tę historię? - Skoro prosisz. Osiemnasty wiek, Teksas. Kosiarz terroryzował miasteczko. Szczególnie upodobał sobie dzieci. - To brzmi okropnie. Skinął głową. - Miejscowi myśleli, że to kojoty porywają dzieci w nocy. Albo żyjący nieopodal Indianie z plemienia Kiowa, żeby zrobić z nich niewolników lub w innym nonsensownym celu, lecz my domyślaliśmy się prawdy, gdy tylko podjęliśmy ślad. Po przybyciu na miejsce już pierwszej nocy postanowiłaś, że chcesz być przynętą. Próbowałem wybić ci to z głowy, ale ty bardzo chciałaś złapać go, zanim skrzywdzi kolejne dzieci. Przebrana w dziewczęcą sukienkę czekałaś na skraju miasta, udając, że bawisz się lalką. To była jedna z najciemniejszych nocy, jakie pamiętam: bezksiężycowa, a w miasteczku nie było jeszcze elektryczności, tak więc mroki nocy rozświetlała tylko garść gwiazd. Opowiadał, a ja zaczęłam wyobrażać sobie całą scenerię, jakbym tam była. A może po prostu przypominałam sobie wszystko? Spróbowałam sięgnąć pamięcią wstecz i zobaczyłam, że w moim umyśle pojawiają się przebłyski wspomnień. W i e d z i a ł a m, że są prawdziwe. - Kosiarz nie czekał długo. Niebawem pojawił się, by cię zaatakować. Podszedł blisko, a ja pamiętam, że strasznie bałem się o ciebie, tymczasem ty zachowywałaś się, jakby go tam nie było. Nie widziałem cię wcześniej tak opanowanej. Zanim zorientował się, że jesteś Preliato-
rem, wyskoczyłem z kryjówki z mieczem w ręku. Nie zdążyłem go zaatakować, bo zaraz zniknął w ciemności. Pobiegliśmy za nim przez las rosnący na końcu pola. To był łupin, dlatego biegł szybko i był bardziej zwrotny niż my. Kiedy dotarł do rzeki za lasem, wbiegł na most i skoczył do wody, pozwalając ponieść się prądowi. Pewnie liczył na to, że nas zgubi. Krzyknęłaś, żebym skoczył za nim, sama zaś pobiegłaś wzdłuż rzeki, na wypadek gdyby wyszedł na brzeg. Płynąłem najszybciej, jak potrafiłem, i wreszcie doścignąłem go, lecz on walczył zaciekle. Mocno mnie poranił, ale tak się skupił na walce, że przestał zwracać uwagę na ciebie. Wtedy ty wskoczyłaś do wody. Załatwiliśmy go. - O rany! - Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. - To była pamiętna noc - powiedział. - Byłaś niesamowita. - Wygląda na to, że to t y się popisałeś. Pokręcił głową. - Zawsze mnie zdumiewałaś. Twoja siła mnie przyciąga, dlatego idę za tobą. - Szkoda, że nie pamiętam wszystkiego. - Przypomnisz sobie - uspokajał mnie. - Wciąż ci to powtarzam, bo to prawda. Jest wiele rzeczy, których wolałbym, żebyś nie pamiętała, ale wszystkie one składają się na ciebie. Nie znam nikogo, kto widziałby w swoim życiu tyle tragedii co ty. A mimo to jesteś bardziej ludzka niż cała reszta świata. - Wydajesz się taki smutny - powiedziałam. - Bo jestem smutny. - Nie dodał nic więcej. Zanurzyłam palce w jego włosach, a on odchylił mocniej głowę, wtulając ją w moją dłoń, i obrócił tak, że nasze spojrzenia się spotkały.
- Nie bądź smutny. Przepraszam. - Nie masz mnie za co przepraszać - odrzekł. - Żebym nie wiem ile razy powtarzał, jak mi jest przykro, nie naprawię wszystkich tych razów, kiedy zawiodłem cię i pozwoliłem ci umrzeć. -Will... Jego spojrzenie się rozjarzyło. - Mówiłem prawdę, gdy zapewniałem cię, że nigdy nie złamałem danej ci obietnicy. Przeżyjesz Bastiana, przysięgam. - Wierzę ci. Jakiś czas siedział nieruchomy w milczeniu. Opuściłam głowę za łóżko wpatrzona w niego. Wydawał się pogrążony w myślach, a mnie bolało serce, że jest tak bardzo udręczony. - Mam pytanie dotyczące grigori. - Chciałam odciągnąć jego uwagę od tego, co go tak dręczyło. - Czy niektórzy spośród nich nie mieli dzieci z kobietami ludzi? Skinął głową. - Grigori nie byli tacy niegodziwi jak upadli, kiedy zbuntowali się przeciwko niebu. To, że za karę zostali skazani na ziemię, w jakiś sposób sprawiło, że rozwinęły się w nich ludzkie pragnienia i emocje. Zamiast w milczeniu strzec ludzkiego świata, jak miało być, kładli się ze śmiertelnymi kobietami i płodzili potężnych pół ludzi, pół aniołów, zwanych nefilimami. - Czy to możliwe, że jestem jedną z nich? - zapytałam. -Jestem śmiertelna, ale mogę posługiwać się mocą anielskiego ognia. - Nie - zaprzeczył łagodnie. - Nefilimowie byli potworami, zrodzili się z upadłego ducha. Byli potężni i gwałtowni, bardziej potworni niż najstraszniejsi ko-
siarze. Bóg zesłał na ziemię potop, żeby ich zniszczyć, a potem uczynił ich niepłodnymi, by nie dawali życia dalszym potwornościom. Nieliczni mogli przetrwać, ale nigdy ich nie widziałem. To niemożliwe, żebyś była jedną z nich. Miałabyś trzy metry wzrostu i siałabyś zniszczenie. - To brzmi okropnie. - Tacy byli. Wystarczająco paskudni, by Bóg zatopił ziemię, pragnąc ich wytępić. Raz tylko tak postąpił, a ty znasz wszystkie straszne rzeczy, jakie się wydarzyły. Był bardzo zdesperowany. Nie potrafiłam wyobrazić sobie straszniejszych potworów niż kosiarze, dlatego zaczęłam się zastanawiać, jacy byli upadli i jak to było z Lucyferem, Sammaelem i Lilith. - Dlaczego Lucyfer się zbuntował? Dlaczego zaryzykował wojnę przeciwko niebu? - Chyba nie jestem odpowiednią osobą, by odpowiedzieć na to pytanie. - Ale co myślisz? - zapytałam. - Na pewno masz swoją teorię. Zamknął oczy, a ja jeszcze raz pogładziłam jego włosy. - Z powodu miłości, jak sądzę. - Miłości? - zdziwiłam się. - Myślałam, że Lucyfer jest zły i niezdolny do miłości. - Nie - zaprzeczył Will. - Bardzo kochał Boga, lecz anioł nie powinien odczuwać miłości. W przeciwieństwie do Boga, który kocha ludzi ponad wszystko. Anioł nie powinien odczuwać zazdrości, a Lucyfer pałał nią. Był zazdrosny o ludzi, ponieważ Bóg kochał ich bardziej. Dlatego się zbuntował. I przegrał. - Zabrzmi to dziwnie, ale współczuję mu, tak jakby.
- Miłość jest piękna, ale i straszna. Trzeba z nią bardzo uważać. Może cię zniszczyć. Dlatego anioły nie powinny odczuwać emocji. Muszą być nieomylne i niezawodne. - Trudna sprawa. Chyba nie jest łatwo być idealnym. Uśmiechnął się. - Dobrze, że to nie nasze zmartwienie. Przykryłam się aż po szyję i leżałam tak jakiś czas w milczeniu. Twarz Willa była tak blisko mojej, że czułam jego oddech. Zastanawiałam się, jak by to było, gdybym go pocałowała. - Dziękuję, że przyszedłeś tu dzisiaj ze mną. - Dla ciebie wszystko, Ellie. Uśmiechnęłam się, lecz jego bezinteresowne słowa złamały mi serce. Mówił szczerze, a ja ufałam jego obietnicy. - Zawsze czuję się lepiej, kiedy jesteś blisko. Przez chwilę przyglądał mi się, aż wyraz jego twarzy złagodniał. - Spróbuj zasnąć. - Tak. Będziesz tu, kiedy się obudzę? - Nie opuszczę tego pokoju. Zamknęłam oczy. - Dziękuję ci. Vir stanął w płomieniach, kiedy jego głowa odłączyła się od tułowia. Spadł na mnie deszcz popiołu, którego drobinki przywarły do moich włosów i grubych fałd spódnicy. Opuściłam miecze, a gdy zgasł anielski ogień, ułica znowu pogrążyła się w ciemności. Will zawołał mnie, uporawszy się z drugim kosiarzem, którego ciało obróciło się w kamień i osypało na ziemię. Ból w brzuchu zaćmiewał mi myśłi, a do gardła wciąż napływała krew. Zakrztusiłam się nią i odsunęłam rękę z brzucha, by zobaczyć, jak mocno ranił mnie mieczem vir. Pod rozdartym
ubraniem było zbyt dużo krwi, bym mogła się zorientować Zacisnęłam powieki z całych sił, ponieważ kolejna fala bólu przepłynęła przez moje ciało. Zatoczyłam się oszołomiona, słysząc wołanie Willa. Kiedy dotknął mojego ramienia, zacisnęłam zęby z bólu Całe moje ciało pulsowało, a z rany na brzuchu rozchodziły się zimne fale. 1 - Dzielnie się spisałaś-powiedział i uśmiechnął się łagodna, gdy już odzyskał oddech. Rozcięcie na jego szyi zamykało się powoli. Wyciągnęłam rękę zeby dotknąć, żeby g o dotknąć, ponieważ wiedziałam, że to będzie ostatni raz. Uśmiech na jego ustach zgasł, jakby czytał w moich myślach. 7 - Co jest? Przygryzłam wargi, poczuwszy, że coś chrupnęło mi we wnętrzu, bezskutecznie usiłując się zagoić. - Nic mi nie jest. Oczy Willa rozjarzyły się, kiedy ujął moją twarz w dłonie-gładził włosy i szukał obrażeń. Wiedział. Jeszcze nie znalazł rany, ale wiedział, że gdzieś jest. -Jesteś ranna. Gdzie? Proszę, pozwól sobie pomóc. Gdzie? Widziałam, jak pęka mu serce, i łzy popłynely po mojej twarzy. Odsunęłam się, żeby nie zobaczył rany. Nie chciałam, zeby to było dla niego prawdziwe. Nie po raz kolejny. Gwałtowny ruch sprawił, że krzyknęłam z bólu i zgięłam się wpół. mil wykrzyczał moje imię i przyskoczył do mnie, odrzucając miecze; przyciągnął mnie do siebie, a ja osunęłam się na kolana Moja suknia była nasiąknięta krwią, która zbierała się wokół tworząc na ziemi ciemny krąg - niczym dół prowadzący do Will przytulił mnie łagodnie. Rozchylił podarty stan sukni, by obejrzeć ranę. Widziałam, jak zaciska mocno po-
wieki i szczęki. Potem wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie; wsunął mi włosy za ucho i gładził delikatnie twarz. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz się powstrzymał. Nie chciał mnie okłamywać, że wszystko będzie dobrze. Nigdy mnie nie okłamywał. Nachylił się i przycisnął moje czoło do swojego, a jego ciało drżało, wstrząsane bólem -innym niż mój. - Will -powiedziałam z trudem. Mówienie sprawiało mi ból, nawet samo patrzenie bolało, ale nie mogłam zaniechać ani jednego, ani drugiego. Dla Willa. Wodziłam wzrokiem po jego twarzy, starając się ją zapamiętać: szmaragdowozielone oczy, wygięcie ust. - Przepraszam. Odsunął się i pokręcił głową. Przesuwał delikatnie kciukiem po mojej dolnej wardze. - Za nic nie przepraszaj. Nigdy. - Wrócę do ciebie - obiecałam. Odpowiedział skinieniem głowy, a w jego oczach zalśniły łzy. - Wiem. Będę czekał. Zawsze będę na ciebie czekał. Obudziłam się z rękoma zaciśniętymi kurczowo na pościeli. Rozprostowałam palce i usiadłam, usilnie próbując przypomnieć sobie koszmar, z którego dopiero co się wynurzyłam. Dotknęłam brzucha i z ulgą stwierdziłam, że skóra jest gładka i cała. Miałam niemal wrażenie, jakby to Will mnie dotykął, i aż poczułam mrowienie w miejscu, gdzie to robił. W moim śnie myślał, że umieram, ale na końcu sama nie wiedziałam, czy tak się stało. Czy było to wspomnienie czy koszmar? Nie potrafiłam już odróżnić jednego od drugiego. W prawdziwym świecie Will stał odwrócony do mnie plecami i patrzył przez okno. Szelest pościeli sprawił,
że się obejrzał. Zarumieniłam się, zupełnie bez powodu, kiedy zobaczyłam jego twarz. Patrzył na mnie Will z mojego snu, z tym swoim pięknym i ciepłym uśmiechem, dlatego potrzebowałam jeszcze chwili, żeby odróżnić rzeczywistość od wspomnienia. Tutaj wydawał mi się taki odległy, a przecież dopiero co, we śnie, był tak blisko. -Jak ci się spało? - zapytał. Oparł się plecami o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi. - Śniłeś mi się - odpowiedziałam, przeciągając się. - Mam nadzieję, że nic żenującego. - Nie - odrzekłam. - Ale nie był to też dobry sen. Odwrócił na moment wzrok, lecz nic nie powiedział. - Myślisz, że to było wspomnienie? - zapytałam. - Możliwe - odpowiedział. - A co się wydarzyło w twoim śnie? Opowiedziałam mu: o bitwie z kosiarzami, o tym, jak leżałam na ulicy, nie wspominając o tych bardziej intymnych momentach. Przytaknął kilkakrotnie z kamienną twarzą. - Czy to działo się naprawdę? - zapytałam. - Tak. W Nowym Jorku, tuż przed wybuchem wojny secesyjnej. Cieszę się, że wraca ci pamięć, ale żałuję, że nie przypomniałaś sobie czegoś innego. - Czyja umarłam? - zapytałam szeptem. Spojrzał mi w oczy. Nie musiał nic mówić. Z wyrazu jego twarzy wyczytałam to, czego nie wypowiedział głośno. - Przynajmniej sobie przypominasz - odezwał się cicho. Możemy być za to wdzięczni. -Jestem wdzięczna - odpowiedziałam bez przekonania.
Spragniona poznania swojej przeszłości, jednocześnie bałam się poznać inne rzeczy - głównie te dotyczące śmierci, rozpaczy i ciemnych zaułków ziemi. Pragnęłam, by tamte wspomnienia nie wróciły do mnie, ponieważ czułam, że niektóre są zbyt straszne, by je pamiętać.
25 Kolejne dni listopada mijały ospale. Kate i Landon nie wspomnieli słowem o incydencie w łazience podczas Halloween, a ja nie chciałam pytać. Jeśli nie mieli ochoty o tym rozmawiać, to mnie to pasowało. Przynajmniej Landon nareszcie zdawał się tracić zainteresowanie moją osobą, tak więc nie musiałam się już martwić, że go zwodzę albo ranię jego uczucia. Którejś nocy po wyjątkowo ostrym treningu tkwiłam przy rozchybotanym biurku w dawnych biurach naszego magazynu, przebijając się przez stos prac domowych, podczas gdy Will siedział pogrążony w milczeniu na zdezelowanym krześle po drugiej stronie biurka. Coraz trudniej było mi nie dać się wylać ze szkoły i jednocześnie polować na kosiarzy. Nie pierwszy raz musiałam zabrać ze sobą na trening pracę domową. Zwykle walczyliśmy, potem odrabiałam lekcje i znowu wracaliśmy do walki. Pomieszanie z poplątaniem. - Wiesz co, jak masz mi tak ciągle zaglądać przez ramię, to może byś mi po prostu w tym pomógł - mruknęłam. -Wszystkim powtarzam, że jesteś moim korepetytorem, zrób więc z siebie jakiś użytek i poucz mnie trochę.
- Przecież jestem użyteczny - odpowiedział. - Słucham cię. Ale nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Prychnęłam. - To prawie podstawowe sprawy. Jestem tumanem, jeśli chodzi o fizykę. - Nie jesteś. -Jestem fizycznym tumanem. Zamrugał. -Ja nie znam się na tym, a nie jestem tumanem. - Dobra, oboje jesteśmy n i e d o u c z e n i w zakresie fizyki powiedziałam. - Zadowolony? - Ale uczysz się tego. - Dlatego, że jestem niedouczona. - To nie znaczy, że jesteś tumanem. Miałam wielką ochotę trzepnąć go, ale powstrzymywał mnie szczery wyraz zagubienia na jego twarzy. Może gdybym przywaliła mu między oczy... - Przepraszam - powiedział i wstał. - Siedzę ci na głowie. Zaczekam na zewnątrz. - Nie musisz wychodzić. - Nie, ale powinienem. Będę w pobliżu. Zostałam sama pogrążona w ciszy. Gdy tylko wyszedł, od razu poczułam, że chcę, żeby wrócił. Zorientowałam się, że siedzę wgapiona w jego krzesło, wręcz odczuwając tę nieobecność. Rozwiązałam kilka kolejnych zadań - a przynajmniej taką miałam nadzieję - gdy usłyszałam muzykę. Była łagodna, lecz na tyle głośna, bym ją usłyszała i zaczęła się zastanawiać, skąd pochodzi. Wstałam i ruszyłam przez zniszczone korytarze w kierunku dźwięku, ale już po kilku krokach w gasną-
cym świetle świat wokół mnie odpłynął. Nie, nie, znowu! Przywarłam plecami do zniszczonej ściany, czując drapanie odchodzącej farby - cokolwiek, żeby tylko nie pozwolić umysłowi zanurzyć się w mroczniejszym czasie. Lecz gdy świat wokół zmienił się, moja twarz zastygła i poczułam, że nie mogę się ruszyć. Jednak nie było we mnie strachu, a jedynie determinacja. Coś błysnęło przede mną, cos' tak oślepiająco jasnego, że musiałam odwrócić wzrok. Ostatni z kosiarzy rozpłynął się w płomieniach. Moje ciało i ubranie miały na sobie siady krwi, ale przynajmniej byłam ubrana w męskie spodnie zamiast tej wstrętnej spódnicy, jaką w świecie ludzi powinnam nosić. Nie widząc przed sobą żadnych innych wrogów, poszłam dalej w głąb zamku; szlam krętymi korytarzami, których mrok rozjaśniał tylko mój anielski ogień. Płonące klingi mieczy z powodzeniem zastępowały pochodnie. Zatrzymałam się, badając okołicę umysłem, i wyczułam w pobliżu jakąś'moc. Rosła i zanikała, i znowu rosła. Jednak był to tylko jeden ślad, a zatem nie chodziło o walkę. Poszłam tym tropem, wspinając się po schodach, a potem dalej przez przejście wyższe niż wszystkie, przez które przechodziłam do tej pory. Weszłam ostrożnie, z mieczami w rękach, do dużej komnaty. Przez moment pomyślałam, że wcześniej się pomyliłam. W komnacie były trzy viry, które jednocześnie odwróciły się do mnie i od razu mnie rozpoznały. I zaatakowały. Trzepot skrzydeł, świst szponów, zgrzyt zębów. Skręciłam tułów i obróciłam się błyskawicznie, wykonując kolejne uniki pośród spowitych dymem błysków mocy i oszałamiających oparów siarki. W mig rozprawiłam się z nimi i pozostał tyłko ból ramion -po morderczej pracy mieczy. Rozejrzałam się uważnie, by mieć pewność, że pokonałam wszystkich.
Nie było już nikogo, kto by chciał mnie zaatakować, za to dostrzegłam czwartego vira zakutego w łańcuchy. Ramiona miał podciągnięte wysoko i przytrzymane w nadgarstkach okowami. Naprężył swoją moc, usiłując zerwać łańcuchy, lecz nawet z dużej odległości widziałam, że kajdany są ze srebra i osłabiają go. Po kolejnej próbie stracił resztki sił i zawisł w okowach. Szłam w jego kierunku, wciąż zdyszana po wałce. Wiedziałam, że kosiarz nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia tak długo, jak długo pozostaje skuty łańcuchami. Spojrzał na mnie, kiedy podeszłam bliżej, i dopiero wtedy mogłam przyjrzeć mu się lepiej. Był - nie potrafię tego lepiej wyrazić - piękny. Miał ciemne włosy, lśniące niczym wypolerowane drewno kasztanowca, i ładnie wyrzeźbioną twarz o ostrych rysach drapieżnika. Jego usta przypominały usta marmurowych postaci ze starożytnego Rzymu, a oczy były krystalicznie zielone - charakterystyczne nieludzkie oczy kosiarza. Był demonicznym czy anielskim kosiarzem? Długą chwilę wpatrywał się w płomienie moich kling, a potem spojrzał na mnie, wyraźnie zdumiony. Zdziwienie na jego twarzy potwierdziło moje przekonanie, że nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego. On też widział mnie pierwszy raz, a mimo to wiedział, kim jestem. Uniósł głowę w heroicznym wysiłku, by zaprezentować się jak ktoś, kto nie został pokonany i nie jest osłabiony. - Wiem, kim jesteś - powiedział po angielsku. Mówił słabym urywanym głosem, lecz rozpoznałam szkocki akcent. -Nawet gdyby wyłupiłi mi oczy, i tak bym cię rozpoznał. Nie zabijaj mnie. - Za to ja nie wiem, kim t y jesteś- odpowiedziałam, spoglądając na niego z ukosa. Jego cienka biała koszula była podarta i poplamiona krwią, a pludry nie wyglądały lepiej. Miał na sobie ubranie szlachcica, a jego przystojna twarz i czyste włosy ściągnięte z tyłu wstążką
sugerowały, że może nawet należeć do arystokracji. Istniało wielu szkaradnie bogatych kosiarzy, którzy przejmowali wpływowe stanowiska w całej Europie. Jego obłicze zastygło w bezruchu. - Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. - Nie? - zapytałam, lustrując go. -Jesteś kosiarzem i zostałeś piekielnie obity. Czym sobie na to zasłużyłeś? Jego usta ułożyły się w uśmiech. - Demoniczni kosiarze nie lubią mnie, ponieważ zabijam każdego, którego napotkam. Wreszcie mnie dopadli, jak widzisz. Odpowiedź jakoś mnie nie rozbawiła. - Masz iłe lat? Sto? Nie posiadasz aż takiej mocy. - Nazwij to darem. Przyglądałam mu się przez chwilę. Wjego oczach zatańczyły jaśniejsze ogniki, kiedy po raz kolejny spróbował rozerwać łańcuchy. - Złapałi cię, a zatem nie jesteś aż tak siłny. - Zastawili na mnie pułapkę - powiedział i zaniósł się gwałtownym kaszlem. - I kto mi to wypomina? Jesteś' równie znana ze swoich kolejnych śmierci, jak i ze swoich podbojów. Zaczynał mnie irytować. - Czy muszę ci przypominać, że jesteś'na mojej lasce? - Ty nie zabijasz anielskich kosiarzy. Zabicie mnie działałoby na twoją niekorzyść. - Me mam powodu, by ci wierzyć, że nie jesteś demonicznym kosiarzem - odrzekłam. -A jeśli zdradziłeśswojego pana? Może zbuntowałeś się przeciwko niemu, żeby zdobyć dla siebie jakieś terytorium? Spotkałaby cię za to surowa kara. Rozumiem politykę takich jak ty.
- Nikogo nie zdradziłem - warknął. - Wykonuję tylko obowiązki anielskiego kosiarza. Jeśli mi nie wierzysz, przyłóż swój ogień do mojego ciała. Zobaczysz, że nic mi się nie stanie. 296* Jeżeli rzeczywiście był demonicznym kosiarzem, to odważnie sobie poczynał. Jeśli jednak mówił prawdę... Przytrzymałam jego spojrzenie na kilka uderzeń serca, a potem uniosłam miecz, którego srebrna klinga została połknięta przez anielski ogień. Czubkiem rozchyliłam kołnierz jego koszuli, odsłaniając nagą pierś. Spojrzałam mu prosto w oczy. Jego spojrzenie nawet nie drgnęło, kiedy płomień anielskiego ognia ugiął się, odepchnięty od jego ciała. Kimkolwiek był, zyskał mój podziw. Klingą nakreśliłam na jego piersi krwawą linię, a on tylko zacisnął mocno szczęki. Cofnęłam się i spojrzałam na ranę. Tak jak sugerował, anielski ogień nie wyrządził mu żadnej krzywdy. - Mówiłem ci - rzekł i wyszczerzył zęby w ponurym uśmiechu. Rana zagoiła się, pozostawiając jedynie kropelki krwi. - Wciąż mogę zostawić cię zakutego w kajdany. -Jeśli mnie uwolnisz - powiedział - to ci pomogę. Oboje polujemy na demonicznych kosiarzy. - Nie potrzebuję twojej pomocy. - Nie potrzebujesz nikogo, kto by cię osłaniał? - Potrafię pilnować swoich pleców. -Jasne. - Jego piękny uśmiech jeszcze się poszerzył -W takim razie się obróć. W chwili gdy to powiedział, poczułam za sobą moc i zamachnęłam się mieczami, wykonując obrót; jeden z nich pozbawił głowy potwora, który atakował z tyłu. Stanął w ogniu i zniknął, a ja odwróciłam się z powrotem do anielskiego kosiarza. - Widzisz, mogę się na coś przydać. Zgromiłam go spojrzeniem. Po chwili uniosłam miecz i przecięłam jego łańcuchy. Osunął się na ziemię i opadł na ścianę, oddychając ciężko z bólu. - Jak się nazywasz?
- Mów mi Will. Kiedy dźwignął się na nogi, spojrzałam w jego zielone oczy. - Nie chcę więcej oglądać twojej twarzy, Will. Odwróciłam się i znowu usłyszałam muzykę. Zacisnęłam powieki, skupiona na jej łagodnym dźwięku, aż nie słyszałam niczego poza nią. Kiedy otworzyłam oczy, znowu byłam w zrujnowanym magazynie. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam spływającą falę ciepła, kiedy dotarło do mnie, że właśnie przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z Willem. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego, jak bardzo irytował mnie jego cięty język. I zaraz przypomniałam sobie, że we wrześniu przedstawił się dokładnie tak jak przed pięciuset laty: „Mów mi Will". Usłyszawszy ponownie muzykę, podążyłam za nią do głównej hali magazynu. Z trudem uchyliłam ciężkie drzwi, pozwalając, by muzyka wylała się na mnie, i zajrzałam do środka. Will siedział na krześle pod ścianą i grał na gitarze akustycznej. Patrzyłam, jak poruszają się jego palce: szybko, płynnie i precyzyjnie niczym fale na wodzie, a mięśnie na przedramionach napinają się, wyraźnie zarysowane. Patrzyłam z zachwytem, jak kiwa głową i przytupuje. Rozpoznałam tę melodię, choć nie potrafiłam jej nazwać. Ale tytuł nie miał znaczenia. Czułam się jak w transie. To, jak grał, było wręcz seksowne. Seksowne i piękne, jak wszystko inne związane z jego osobą. Gdy tak go słuchałam i mu się przyglądałam, wiedziałam, że jest świadomy mojej obecności, choć nie wydał z siebie ani jednego fałszywego dźwięku. Wiedziałam, że pomimo dzielącej nas odległości wyczuwa każdy centymetr mojego ciała, tak jak ja wyczuwałam jego całego
i każdą nić potężnej tworzonej przez stulecia więzi. W tym momencie poczułam odrętwienie w kończynach, a w piersi cudowne ciepło. W tym momencie zrozumiałam bez cienia wątpliwości, że jestem w nim zakochana. Wzięłam głębszy oddech dla odwagi i otworzyłam szerzej drzwi, by wejść. Szłam ku niemu powoli, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z uśmiechem na ustach, jakby nic się we mnie nie zmieniło. Kiedy podeszłam bliżej, nie przestał grać, a tylko zerknął na mnie i posłał mi uśmiech, od którego wszystko we mnie aż zawrzało. Taki sam porozumiewawczy uśmiech, jakim obdarzył mnie przed pięciuset laty. - Chyba dopisało mi szczęście - odezwałam się, przypomniawszy sobie, co mi powiedział o sobie. - Chyba tak - odrzekł, wciąż nie przestając grać. Nie powiedziałam już nic więcej, dopóki nie skończył, a wtedy nagrodziłam go oklaskami. - Co to było? - Journey - oświecił mnie. - Jeden z moich ulubionych kawałków. Wheel in the Sky. - Świetne. Skąd masz gitarę? - Trzymam tu trochę swoich rzeczy. Reszta jest u Nataniela. Próbowałam wyobrazić sobie, jakie jeszcze przedmioty tam trzyma, i zapragnęłam je zobaczyć, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. - Nie zagrasz już nic? - zapytałam. Wzruszył ramionami i odstawił gitarę pod ścianę. - Mam inne rzeczy na głowie. - Śpiewać też potrafisz? Roześmiał się i pokręcił głową przecząco. - Nie. Tego talentu nie mam.
- To fatalnie - odpowiedziałam. Przygryzłam wargę, zbierając się na odwagę, by opowiedzieć mu o moim wspomnieniu. - Wiesz, wychodząc z biura, coś sobie przypomniałam. Tamtą noc przed wiekami, kiedy spotkałam cię po raz pierwszy i przecięłam twoje łańcuchy. Już wtedy byłeś przemądrzały. - Nie zaprzeczę. -Jak to się stało, że dałeś się tak złapać? - zapytałam. Jego spojrzenie długą chwilę błądziło po mojej twarzy. - Razem z Natanielem polowaliśmy na demonicznych kosiarzy. Rozdzieliliśmy się, a potem oni mnie osaczyli. Torturowali, żeby wyciągnąć ze mnie, co wiem 0 innych anielskich kosiarzach, aleja nic nie wiedziałem. Byliśmy z Natanielem takimi samozwańczymi obrońcami. Jeszcze nie za bardzo wiedzieliśmy, co robimy. I wtedy ty się pojawiłaś. Jego twarz złagodniała, gdy spojrzał na mnie; spojrzenie miał nieobecne i przepełnione tęsknotą. - Byłaś jak anioł wojownik, którego widziałem na witrażu w oknie pewnej katedry. Od razu cię rozpoznałem, ponieważ słyszałem o tobie. Tak jak wszyscy. I mnie uwolniłaś. - Ale kazałam ci iść swoją drogą - powiedziałam. -Dlaczego wróciłeś? - Tamtej nocy przyszedł do mnie anioł - wyznał. - Nie znam jego imienia i nie wiem, dlaczego mi się ukazał. Powiedział, że nasze losy, twój i mój, są związane. Ze muszę cię chronić, ponieważ nie ma niczego bardziej świętego niż ty. Moim przeznaczeniem było zostać twoim Stróżem w długiej linii Stróżów: zostałem wybrany. Anioł obdarował mnie mieczem i mocą, bym cię obudził, żebyś mogła zostać Preliatorem w każdym
kolejnym wcieleniu. Dał mi cel, coś, na czym mogłem się skupić. T y nadałaś mi sens. Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi tym samym. Byłam bardzo wdzięczna, że został moim Stróżem. Mając w pamięci wspomnienie ze starożytnego Egiptu, zapragnęłam już nigdy więcej nie doświadczać życia bez niego. Czułam ciężar utraty poprzednich Stróżów, a jednak nikomu nie ufałam bardziej niż Willowi. Nie wierzyłam, że bez niego potrafię wypełnić misję zniszczenia demonicznych kosiarzy. Dzwonek mojego telefonu przerwał ciszę, która zapadła. - To Nataniel. - Odebrałam połączenie. - Ellie - odezwał się Nataniel, zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek. - Gdzie jesteście? - W magazynie. A co się dzieje? - Nigdzie nie chodźcie. Zaraz tam będę - powiedział i się rozłączył. Jego podekscytowany głos pobudził moje serce. Spojrzałam na Willa.
26 Czekaliśmy w napięciu na przybycie Nataniela. Wreszcie wjechał w alejkę i zaparkował za moim autem. Z samochodu wysiadła też Lauren, medium, które poznałam przy pierwszym spotkaniu z Natanielem. Oboje od razu udali się do magazynu, mijając nas. Nataniel machnął ręką, byśmy poszli za nim do pomieszczenia, w którym zostawił sarkofag. Gdy tylko tam weszłam, poczułam znajomy przerażający pomruk Enshiego. Nataniel i Lauren stali przy sarkofagu. - Miło cię znowu widzieć, Ellie - przywitała się Lauren. - Z wzajemnością - odparłam. - Co się dzieje, Na-tanielu? - Rozgryzłem język z inskrypcji na sarkofagu - odpowiedział. Will spojrzał na niego. -1 co? - Rzeczywiście jest to archaiczne pismo klinowe -tłumaczył podekscytowany Nataniel. - Ale starsze, niż sądziłem. Starsze niż staroasyryjski, starsze niż pismo akadyjskie.
Wpatrzona w sarkofag, czułam, jak w mojej głowie kłębią się czarne chmury zaciemniające myśli. -Jak stare? - Pochodzi mniej więcej sprzed pięciu tysięcy lat. Otworzyłam szerzej oczy. Stojący obok mnie Will poruszył się niespokojnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. -Jezu - mruknęłam. - Nie - zaprzeczył Nataniel trochę pogodniejszym tonem. - Jezus przyszedł później. Zamrugałam. -Ja nie... Wyszczerzył zęby w uśmiechu i puścił do mnie oko. Uznałam, że miał to być kolejny z jego błyskotliwych żartów, które jakoś mnie nie śmieszyły. Parsknęłam niemrawym śmiechem, żeby go zadowolić. I rzeczywiście jego oblicze pojaśniało. Zerknęłam na Willa, który tylko wzruszył ramionami i pokręcił głową. Rozumiał, o co mi chodzi. Po chwili oblicze Nataniela spoważniało. - Innymi słowy, Enshi został zamknięty w tym sarkofagu trzy tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa. - Czy tekst wyjaśnia, czym jest Enshi? - zapytał Will. -1 tak, i nie. Tak czy inaczej, to zła wiadomość, dlatego przyprowadziłem tu Lauren, żeby pomogła mi ustalić, co jest w środku. - W jakim sensie zła wiadomość? - zapytałam. - No cóż, jeśli przyjrzysz się sarkofagowi - zaczął Nataniel, gładząc wieko trumny - zauważysz, że jest pięknie ozdobiony. Mieszkańcy starożytnej Mezopotamii w ten sposób chowali tylko bardzo ważnych ludzi - tak więc spoczywa tu ciało kogoś znaczącego. To pierwsza zła wiadomość. Druga to taka - jeśli zechcesz
jeszcze raz spojrzeć na ten symbol tutaj - że z inskrypcji wyczytałem, iż spoczywający tu nasz przyjaciel jest prawdziwym kosiarzem dusz. - A bardziej po angielsku? - wtrąciłam. Nataniel spojrzał na mnie dziwnie. - Przecież mówię po angielsku. - To może amerykański angielski? - Nie dawałam za wygraną. Nie kumam nic z tego, co mówisz. Poczułam muśnięcie ramienia Willa. - Ma na myśli istotę, która może zrobić z duszą, co jej się podoba, a nie tylko wysłać ją do piekła. - Nie mówisz poważnie! Ktoś taki jak kostucha? Sama Śmierć? - Tak ludzie lubią nazywać tę istotę - rzekł Will. -Czy zatem jest możliwe, że Enshi jest aniołem? Może z chóru archaniołów? Nataniel skinął głową. - Tak. Najbardziej optymistyczny scenariusz jest taki, że to kosiarz o nadzwyczajnej mocy, który może posyłać dusze do piekła albo do nieba. Tak pewnie powstała legenda o kostusze. Najgorszy scenariusz zakłada, że nasz uśpiony przyjaciel w zasadzie p o ż e r a dusze, to znaczy, że dusza ginie bezpowrotnie. Nie idzie ani do piekła, ani do nieba. - To straszne - powiedziałam. Oblicze Willa pociemniało. - A Ellie? Czy to znaczy... Nataniel przytaknął. -Tak. Will z drżeniem wypuścił powietrze. Moje serce zatrzymało się na moment. Spojrzałam na nich.
- Co macie na myśli? Co to oznacza dla mnie? Will? Zamknął oczy. - To znaczy, że Enshi może zniszczyć twoją duszę. I wtedy będzie po tobie. Już nigdy nie wrócisz. Nigdy. Starałam się uspokoić serce. - Nie wrócę? Przytaknął niemrawo. - Pewnie dlatego Bastian tak bardzo chce go zdobyć. Poczułam, jak momentalnie zaschło mi w ustach. Nie wrócę? To oznaczało, że już nigdy się nie odrodzę. Nie pójdę do nieba. Nigdy nie zobaczę Willa ani Nataniela, mamy i babci. W żadnym wypadku nie mogłam pozwolić na taki koniec. Stawka była zbyt wysoka, zbyt wiele miałam jeszcze do zrobienia, żeby tak po prostu umrzeć i przestać istnieć. - A zatem musimy zabić tę istotę, zanim się obudzi -powiedziałam, z trudem łapiąc oddech. - Nie wiemy, jak to zrobić - odrzekł Will. - Nie chcę robić niczego, co mogłoby ją obudzić. - A atak bronią jądrową? - zapytałam. Rozłożyłam szeroko ręce i wydałam z siebie żałosny odgłos naśladujący wybuch. - D u ż a bomba. Jesteście pomysłowymi facetami. Na pewno potrafilibyście taką zdobyć. Nataniel pokręcił głową. - Niestety, nie mam dostępu do broni nuklearnej. - Och, mam pomysł! - zaświergotałam. - A może by tak owinąć go dobrze łańcuchami i spuścić do wody na środku oceanu? Ciśnienie chyba zgniotłoby sarkofag, co? Nataniel wzruszył ramionami i zamrugał. -Właściwie to niegłupi pomysł. Nie sądzę, by jakakolwiek niemagiczna siła była w stanie wskrzesić Enshiego.
- A skąd weźmiemy łódź na taką operację? - zapytał Will. - Mogę spróbować załatwić - rzekł Nataniel. - A teraz, Ellie, chciałbym, żebyś coś zrobiła. Wyczuwasz to, co jest w środku, prawda? Kiwnęłam głową trochę niepewna, dokąd nas to zaprowadzi. - Lauren też to czuje. Ma dar jasnoczucia - potrafi dowiedzieć się czegoś przez dotyk przedmiotów - dlatego będzie w stanie powiedzieć, czy istnieje jakieś połączenie między tobą i Enshim. Kiedy spojrzałam na Lauren, potwierdziła wszystko skinieniem głowy. - Ale co nam to da? - Muszę się dowiedzieć, co czujesz - wyjaśniła Lauren - a nie tylko, co wyczuwam w sarkofagu. - Podeszła do mnie i ujęła moją dłoń. Pociągnęła mnie do sarkofagu i dała znak, żebym położyła palce na wieku. Cofnęłam rękę przestraszona. - Myślałam, że nie będę musiała tego dotykać - powiedziałam i spojrzałam z niepokojem na Willa. Jego spojrzenie wyrażało powagę, ale i spokój. - Dotyk nie jest groźny - uspokajała mnie Lauren. - Muszę zapoczątkować reakcję, a to, co jest w środku, lubi cię... bardzo. Dlatego, proszę, dotknij wieka. Nie ugryzie, obiecuję. Jej uśmiech wcale mnie nie uspokoił. Ostrożnie musnęłam wieko palcami i od razu poczułam reakcję. Przez chwilę głos w mojej głowie zabrzmiał głośniej i mogłabym przysiąc, że usłyszałam, jak zamarł w chwili kontaktu. Przez kamienne wieko popłynął do mojego ciała prąd. Chciałam odsunąć dłoń, lecz Lauren przycisnęła ją do kamienia.
- Co ty robisz? - zapytałam. - Ja... Zamknęłam się, gdy zobaczyłam twarz Lauren. Usta miała otwarte, a oczy uciekły jej w głąb głowy, tak że widać było tylko białe gałki. Spróbowałam wyrwać rękę, lecz jej uścisk był równie mocny jak uścisk kosiarza. Z sarkofagu sączyła się moc, a jej energia wpełzała na moje palce i przez moje ramię płynęła do Lauren. Kiedy jej ciało drgnęło, puściła mnie. Zatoczyła się do tyłu, a ja odskoczyłam w bok. - Co to było? - zapytałam i przyłożyłam dłoń do piersi, by uspokoić galopujące serce. Will objął mnie opiekuńczym gestem i przyciągnął do siebie, po czym podniósł moją dłoń, by sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Lauren cofnęła się i oparła o skrzywioną stalową kolumnę, oddychając ciężko. Patrzyła już normalnie, lecz ja widziałam, że jest przerażona. - Niedobrze - wyszeptała. Will podszedł do niej. -Jak bardzo niedobrze? Co poczułaś? - Enshi - wyszeptała. - Słyszałam jego przeraźliwe krzyki, straszne krzyki. Obecność Preliatora doprowadza go do szału. Wystarczył ten słaby dotyk, żeby się tak pobudził. - Pozytywnie? - zapytałam, licząc na to, że może przestraszył się mnie. - Nie - odpowiedziała. - To nie był strach. On chce ciebie. P o t r z e b u j e ciebie. Wykrzykuje twoje imię, ajego moc jest ogromna - niczym czarna otchłań, bezdenny dół śmierci i rozpaczy. Spoczywa tam taki mroczny, mroczny i głodny. Natanielu, nigdy wcześniej nie doznałam czegoś podobnego. Musisz to zniszczyć. N i e m o ż e s z pozwo-
lić mu się obudzić. N i e m o ż e s z pozwolić, żeby Enshi dostał się w ręce Bastiana. Poczułam, że drżę ze strachu. Przerażenie Lauren było dla nas czymś oczywistym. Ja też wyczuwałam obecność Enshiego w sarkofagu, ale nie tak jak ona. - Potrafisz powiedzieć, z czym mamy do czynienia? - zapytał Will matowym głosem. - To coś starego - odpowiedziała Lauren ze wzrokiem wbitym w sarkofag. - Starszego niż Bastian, starszego niż Preliator, starszego niż sarkofag, w którym to uwięziono. Jest tak stare, że przypomina pustkę. Jak czarna dziura. - Czy to jest prawdziwy kosiarz dusz? - zapytałam. -Czy naprawdę potrafi zniszczyć duszę? - To jest możliwe - odrzekła. - Nie dotykaj tego więcej. Myślę, że dłuższa obecność Ellie może wystarczyć, by się obudził. A może nawet dotyk w niewłaściwym miejscu sarkofagu mógłby go obudzić. Czułam się zdezorientowana. - A mówiłaś, że dotyk jest niegroźny. Uchwyciła moje spojrzenie. - Nie dotykaj tego więcej - oznajmiła zimnym, kategorycznym tonem. Kiwnęłam posłusznie głową. Nie zamierzałam z nią dyskutować. - Musimy dostać się na Karaiby - oznajmił Nataniel. - Myślę, że jeśli wypłyniemy z Portoryko, to uda nam się dostać na Rów Portorykański, aż do głębi Milwaukee. To najgłębsze miejsce na Oceanie Atlantyckim - prawie tak głębokie, jak wysoki jest Mount Everest - i nawet jeśli wyrzuconego za burtę sarkofagu nie zgniecie ciśnienie w głębinach, to przynajmniej nikt nie będzie w stanie zanurkować, by go stamtąd wydostać.
- Plan wydaje się sensowny - zgodził się Will. Uniosłam rękę. - Słuchajcie, chłopaki, nie mogę wyjechać na tydzień na Karaiby w czasie roku szkolnego. Jak wyjaśniłabym to rodzicom? Will zastanawiał się przez chwilę. - Nie możesz im powiedzieć, że jedziesz na szkolną wycieczkę czy coś w tym rodzaju? Zaśmiałam się. -Jasne. Tak bez żadnych dodatkowych informacji? Z wycieczkami wiąże się dużo formalności. Nie sądzę, by wystarczyło podpisanie zgody rodziców. - Ale chyba zbliża się Święto Dziękczynienia? - zauważył. Coś zaświtało mi w głowie. - Tak. To byłaby idealna wymówka. - To możemy polecieć? - zapytał Nataniel. - Polecielibyśmy w środę wieczorem i wrócili, powiedzmy, do piątku? Transport sarkofagu będzie dużo kosztował, ale nie mamy wyboru. Muszę załatwić Ellie fałszywy dowód, bo przecież nie jest jeszcze pełnoletnia. Dla ciebie też załatwię, Will. Myślę, że zamiast przechodzić przez Mrocznię, powinieneś polecieć razem z Ellie. Z dowodami nie będzie większego kłopotu. - Ten plan podoba mi się coraz bardziej - powiedziałam. Powiem rodzicom, że jadę z Kate na Święto Dziękczynienia do jej domku nad jeziorem. -Ja nie pojadę - rzekła Lauren. - Nie potrafię się bronić, a nie chcę być przeszkodą. - Tak będzie najlepiej - zgodził się Nataniel. Will przytaknął energicznie i zapytał: - W takim razie zorganizujesz wszystko?
-Jasne. Zaraz zabieram się do pracy. Musimyjechać, Lauren. - Przepraszam, że cię tak wystraszyłam, Ellie - rzekła Lauren. Musiałam poczuć to, co ty czułaś. Odważna z ciebie dziewczyna. -1 tu bym dyskutowała - odpowiedziałam z niepewnym uśmiechem. - Bijesz mnie na głowę. Nataniel i Lauren wyszli. Po kilku chwilach słyszałam już tylko odgłos ich oddalającego się samochodu. -Wszystko w porządku? - zapytał Will, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Przeżyję. W rzeczywistości byłam przerażona. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko się zakończy i czy w ogóle poradzimy sobie z tym problemem. Byłam pewna, że kłamstwo w sprawie wyjazdu do Portoryko przejdzie, o ile rodzice nie skontaktują się z rodzicami Kate. Wiedziałam też, że jeśli zapytają o wyjazd Kate, to będzie mnie kryła. Niepokoiło mnie samo oszustwo. Wyglądało na to, że częstowałam ich kolejnymi kłamstwami. -Wiem, ale jak się trzymasz? - Nie dawał za wygraną. Spojrzałam na niego. - Strasznie się boję. Ta istota przeraża mnie. Will, nie chcę tak skończyć. Nie chcę odejść na zawsze. Zaczynałam już oswajać się z myślą, że naprawdę istnieje niebo i aniołowie. Nie chcę stracić duszy! -Wkrótce pozbędziemy się tej istoty - zapewnił mnie. Wyrzucimy sarkofag za burtę na środku oceanu i będzie po wszystkim. - Niezupełnie - odpowiedziałam. - Nawet jeśli zniszczymy Enshiego, dalej będziemy mieli na karku
Bastiana i jego sługusów, w tym także Ragnuka. Nie sądzę, żebym wyszła z tego żywa. Dotknął delikatnie mojego policzka. - Hej, pamiętasz, co ci mówiłem? Obiecałem, że obronię cię przed nimi. Nie złamię raz danego słowa. - Wiem. Nagle frontowe drzwi otworzyły się z hukiem, czy raczej wyleciały z zawiasów i runęły na ziemię. Coś niewidzialnego naparło na wejście, wyrywając framugę i kawałki ścian po obu stronach. Zszokowana przeniosłam się do Mroczni, gdzie zobaczyłam ciemną ogromną postać Ragnuka, który poszerzał wejście, napierając ciałem. Spojrzał na mnie swoimi wygłodniałymi czarnymi oczami, z wywieszonym jęzorem, spod którego kapała ślina. Wydawał się na wpół oszalały z nienawiści i głodu. Zacisnęłam dłoń na naszyjniku, próbując uspokoić się trochę, i cofnęłam się do Willa, lecz nie potrafiłam oderwać wzroku od Ragnuka. - Mam cię, Preliatorze! - ryknął kosiarz, wypluwając z siebie ostatnie słowo, jakby było czymś wielce obrzydliwym. - Szedłem za twoim śmierdzącym śladem aż tutaj. Tym razem już mi nie uciekniesz i nikt nam nie przeszkodzi. Skończę z tobą i zabieram Enshiego. Nadszedł twój kres!
27 Zadrżałam ogarnięta strachem, lecz zdołałam się opanować. Zaatakował od razu, ale Will w jednej chwili znalazł się przede mną. Kiedy Ragnuk wyskoczył w górę, Will uchylił się i z całych sił uderzył ursida barkiem w pierś, wyrzucając go wysoko w powietrze. Ragnuk opadł na ścianę za nami - skruszyła się pod jego naporem. Obrócił się błyskawicznie i skierował swoją moc prosto w pierś Willa, odrzucając go daleko do tyłu, na przeciwległą ścianę. Will krzyknął głośno i złapał się za brzuch. Wstrzymałam oddech, gdy zobaczyłam, co się stało: z jego tułowia wystawała żelazna rura, na którą się nadział. -Will! - krzyknęłam i popędziłam do niego. Ragnuk odwrócił się do mnie, powoli niczym wąż, z triumfującym wyrazem swego kanciastego pyska. Zniknął na moment i zaraz poczułam, że coś mnie pchnęło; uderzyłam plecami o kolumnę. - E l l i e ! - krzyknął Will z drugiego końca hali. Ze wzrokiem coraz bardziej zamglonym osunęłam się na podłogę oszołomiona, a kiedy podniosłam oczy, ujrzałam tuż nad sobą ciemny pysk kosiarza.
- Obudź się, Śpiąca Królewno - odezwał się drwiącym tonem, owiewając mnie gorącym oddechem. Wymierzyłam cios pięścią w jego nos, tak że odleciał do tyłu, młócąc wściekle ramionami. Po kilku chwilach dźwignął się ciężko, potrząsając głową i grzmiąc z wściekłości. Pobiegłam do Willa i zatrzymałam się przy nim. Przesunął trochę ciało, usiłując zsunąć się z rury. Ujęłam jego twarz w dłonie i przycisnęłam czoło do jego policzka. - Zdejmę cię z tego - wyszeptałam zdyszana i przesunęłam dłońmi wzdłuż rury. - Pomogę ci! - Przywołaj miecze! - jęknął. - Szybko. Kiedy moje dłonie zacisnęły się na rękojeściach, ze zdziwieniem zobaczyłam, jak są spokojne. Will otworzył szeroko oczy. - Za tobą! Obróciłam się błyskawicznie. Ragnuk znowu atakował. Zamachnął się łapą i podciął mi nogę, zaczepiając ją szponem. Straciłam równowagę i opadłam na plecy. Ragnuk zacisnął zęby na mojej nodze i odrzucił mnie daleko, tak że zgubiłam miecze. Wpadłam na dużą skrzynię pełną złomu i tektury. Jęknęłam, kiedy usłyszałam trzask w nadgarstku. Przytrzymując złamaną rękę, zaczęłam rozglądać się za mieczami. - Zostaw ją! - krzyknął Will. Zobaczyłam, że wciąż próbuje zsunąć się z rury. Z dłońmi zaciśniętymi na jej końcu, resztkami sił przesuwał się powoli do przodu. Kosiarz podszedł do mnie z głową pochyloną nisko, wpatrzony wygłodniałym spojrzeniem. -Wstawaj, dziewczyno! Dźwignęłam się nieporadnie, z ranną ręką przyciśniętą do tułowia, nękana falami bólu, które płynęły
w górę ramienia. Czułam, że drobne kości zrastają się i poruszają pod skórą, ustawiając się na swoim miejscu. - No i znowu się spotykamy - wycedził kosiarz. -Bastiana już nawet nie obchodzi, czy umrzesz, czy nie. Mówi, że twoja śmierć nie jest już potrzebna. Teraz jego rozkazy nic dla mnie nie znaczą. Pożrę cię żywcem. - Ellie, nie słuchaj go! - zawołał Will. Ragnuk spojrzał w jego stronę. - Twój Stróż nie wie, kiedy przegrał. Typowe dla vira. - Podbiegł do Willa i obrzucił go groźnym spojrzeniem. - Wszyscy myślicie, że jesteście bogami, którzy potrafią atakować i wydawać rozkazy. Nie jesteście lepsi od ludzi. Nawet wyglądacie tak jak oni. - Splunął na ziemię u stóp Willa. - W dużej mierze. Ragnuk przeciągnął pazurem po policzku Willa, pozostawiając na nim krwawą linię. Rozcięcie natychmiast się zasklepiło. Szpon był na tyle duży, że mógłby przebić czaszkę Willa, tymczasem ursid obszedł się z nim... przerażająco łagodnie. - Robisz dobrą robotę, Stróżu. Wygląda na to, że nabrałeś ją, a ona uwierzyła, że jesteś człowiekiem. Pewnie nawet nie pamięta, do czego jesteś zdolny, prawda? Will nic nie odpowiedział. Nie rozumiałam, dlaczego Ragnuk po prostu go nie zabił. W tej chwili mógł zrobić z nami, co chciał, lecz zamiast nas wykończyć, jakby się droczył. Miałam wrażenie, że delektuje się chwilową władzą nad nami. - Pewnie nic jej nie powiedziałeś, co? - Ursid się zaśmiał. - Ty arogancki virkisynu. Nie próbowałeś pobudzać jej pamięci? To może ja dostąpię tego zaszczytu? Przypomnimy jej o potworze, jakim jesteś w rzeczywistości? -Uśmiechnął się niedźwiedzim pyskiem i oblizał kły.
Will szarpnął się i zamachnął pięścią, lecz kosiarz płynnym ruchem uchylił głowę, swobodnie unikając ciosu. Chwycił koniec rury w szczęki i zagiął ją do góry. Metalowa rura zajęczała, wygięta teraz o dziewięćdziesiąt stopni. Will wciągnął chrapliwie powietrze. - T e r a z spróbuj z tego zejść - zadrwił Ragnuk okrutnym, mrocznym głosem. - Will! - krzyknęłam przerażona. Zacisnęłam dłoń w pięść i zakwiliłam z bólu. Ragnuk, uśmiechnięty, odsunął się od Willa, klekocąc pazurami o podłogę. Ruszył ku mnie ciężkim krokiem, lecz w połowie drogi zatrzymał się i zaczął chodzić tam i z powrotem. Najwyraźniej był rozdarty: prawdopodobnie nie mógł się zdecydować, czy od razu mnie zabić, czy też podręczyć przed śmiercią. - Dlaczego nie wyjawiłeś jej swojej prawdziwej tożsamości? warknął do Willa. - Mogłeś łatwo uciec z tej pułapki. Widziałem już, jak wychodziłeś z gorszych opresji. Nie mówisz jej wszystkiego, Strażniku! Wpatrywałam się w Willa zdezorientowana. Co Ragnuk miał na myśli? Will mówił, że nie zmienia postaci tak jak Geir. Poczułam ucisk w żołądku. Czyżby mnie okłamał? Czy zamierzał zmienić postać na moich oczach? Ramiona Willa drżały z wysiłku. Odzywając się, nie spojrzał na Ragnuka. - Nie jestem taki jak ty - powiedział z głową spuszczoną nisko, tak że włosy opadły mu na oczy. Ursid wybuchnął gromkim śmiechem. -Jesteś kosiarzem! Nie obchodzi mnie, czy anielskim, demonicznym czy idiotycznym. Nie jesteś człowiekiem, więc przestań udawać! - Ślina opryskała mu wargi, kiedy mówił. Trawi cię nienasycony głód.
-Jestem czymś więcej - jęknął Will. - Wcale n i e ! - zaprzeczył Ragnuk. - Myślisz, że nie jesteś potworem, ale jesteś nim. Pokaż jej, Stróżu. Pokaż dziewczynie! - Nie jestem potworem! Kiedy Will przyciągnął swoje ciało do końca rury, jego moc wybuchła, napierając na podłogę i ścianę za nim. Chwyciwszy rurę obiema rękami, wyprostował ją. Patrzyłam przerażona, jak zsuwa się na podłogę z dziurą w tułowiu, pozostawiając na rurze długi krwawy ślad. Opadł na ręce i nogi, krwawiąc obficie. Wstał nieporadnie, kaszląc i jęcząc, i spojrzał na Ragnuka. -Ale człowiekiem też nie jestem. Will zachwiał się i oparł o lśniącą od krwi rurę, czekając, aż dziura w jego ciele się zabliźni. Kiedy odwrócił się do mnie z umęczonym wzrokiem, pod podartą koszulą nie było już śladu po ranie. Wyrwał rurę z kawałkiem ściany. Ragnuk zawarczał, odsłaniając ogromne kły. Z szeroko otwartą paszczą i szczękami gotowymi do ataku przycisnął Willa do ściany. Wtedy ten zamachnął się rurą i wepchnął ją w pysk Ragnuka. Ursid kłapnął szczękami i odrzucił głowę, krztusząc się i warcząc. Will wyciągnął rurę z pyska kosiarza i wepchnął ją w jego szyję, a wtedy Ragnuk zaryczał i rzucił się całym ciałem, uderzając głową w skroń Willa. Rozległ się głośny trzask. Will zwalił się na ziemię i leżał nieruchomy. Jeszcze raz sprawdziłam rękę i zobaczyłam, że jest już w pełni sprawna. Pobiegłam więc na pomoc Willowi, po drodze podnosząc z podłogi jeden z moich mieczy. Ragnuk uderzył mnie w pierś i rzucił na ziemię. Gdy tak leżałam zdyszana, przednią łapą przycisnął moją rękę
z mieczem. Szarpnęłam się, lecz brak tlenu osłabił mnie. Spojrzałam w smoliście czarne oczy kosiarza. - Dla ciebie to już koniec - syknął. Krew z rury wbitej w jego szyję kapała na moją koszulkę. - Wcale nie - warknęłam. Uśmiechnął się okrutnie. - Och, myślę, że już po tobie. Po raz kolejny twój Stróż przegrał i zostałaś sama. Wiem, że pamiętasz ostatni raz, kiedy zostaliśmy sami. Chciałbym d e l e k t o w a ć s i ę tą chwilą, napawać nią, jeśli pozwolisz. Patrzyłam w jego puste oczy. Zżerał mnie strach 0 Willa i teraz ten strach przerodził się w nienawiść i wściekłość. - Tamto było wtedy, a to jest teraz. Moja moc skupiła się w dłoni w postaci wirującej kuli, a jej gorąco uderzyło nas oboje. Ragnuk otworzył szerzej oczy. Pozwoliłam, by moc wybuchła prosto w jego pysk, a rozgrzane do białości światło połknęło całą górną połowę jego ciała. Ryknął przeraźliwie i cofnął się, potrząsając gwałtownie głową, oślepiony światłem mojej mocy. Przeturlałam się w bok i podniosłam drugi miecz. Ragnuk wciąż cofał się przed rozjarzonym światłem. Kiedy wreszcie zgasło, spojrzałam zdumiona na szkody, jakie wyrządziło. Połowa pyska ursida była spalona, tak że widać było jego mięśnie wystające spod zwisających strzępów ciała i lśniące kości. Ogromne kły z prawej strony były całkowicie odsłonięte, a zwęglone szczęki klekotały groteskowo. W jego prawym ciemnym oczodole nie było oka, a drugą powiekę zacisnął mocno z bólu. Chwiał się na nogach, rzężąc głośno. Patrzyłam
z przerażeniem, jak jego pysk próbuje się uleczyć; ciało odrastało powoli, lecz nadaremno. Musiał się posilić. Kosiarz spojrzał na mnie swoim przekrwionym jedynym okiem, w którym dostrzegłam świeżą nienawiść i głód. Moje serce zabiło szybciej. - Zobacz, coś narobiła - wycedził, kierując ku mnie upiorne na wpół ocalałe oblicze. - Jak to możliwe, że mnie spaliłaś? Jakby to był anielski ogień! Stałam naprzeciwko niego pełna wściekłości dorównującej jego gniewowi. Skraj mojego pola widzenia zaczął pulsować i ciemnieć, lecz ja starałam się zachować skupienie. Czułam, że moc wzbiera we mnie równomiernie, wylewając się poza punkt kontroli. Znowu traciłam ją, lecz teraz już z tym nie walczyłam. Pragnęłam tylko wbić dłonie we wnętrzności Ragnuka, poczuć smród jego sierści palonej anielskim ogniem. - Nie masz szans, dziewczyno - warknął. - Śmierdzisz ludzkością. Czuję duszę przez twoją skórę. To cię osłabia. - Moja ludzkość dodaje mi sił! - zawołałam przekonana 0 prawdzie tych słów. - Dzięki niej mogę walczyć dalej. Przyjaciele i rodzina dają mi coś, o co warto walczyć! - A gdybyś nie miała swoich mieczy? - Zaśmiał się, rozpryskując naokoło ślinę czerwoną od krwi. - Ty 1 twoja broń. Bez niej jesteś bezradna. Bez niej byłabyś niczym. Moja broń jest częścią mnie. Zęby, pazury i kości. - Wbił szpony w podłogę i oblizał resztki zwęglonych warg. - Jesteś b e z r a d n a , Preliatorze, i zawsze będziesz. Poczułam, że coś wzbiera z samego dna mojej istoty, coś rozgniewanego, zdesperowanego, mrocznego. Płynęło wokół moich stóp niczym mgła, błyskając wybu-
chami elektryczności. Przycupnęłam, czując, jak energia wypływa ze mnie pulsującymi falami. Poruszyła podłogą, która zafalowała, jakby pulsowała w rytm własnego serca, w rytm mojego pulsu, obejmując zmysły tym hipnotycznym ruchem. Z wysiłkiem skierowałam swoje spojrzenie na Ragnuka, w jego rozgorzałe gniewem oczy. Warknęłam, przywołując moc, ponieważ czułam, jak wzbiera wbrew mojej woli. - Nie jestem bezradna! - krzyknęłam i uwolniłam tę moc. Betonowa podłoga pode mną zadrżała, a ja wraz z nią, i białe światło pochłonęło Ragnuka. Ursid ryknął i wyskoczył wysoko w powietrze. Opadł z głośnym hukiem i zamachnął się na mnie łapą, lecz odbiłam ramieniem jego uderzenie. Uderzyłam mieczem trzymanym w drugiej ręce, lecz on zacisnął zęby na ognistej klindze i wyrwał mi broń z ręki, a potem odrzucił ją na bok. Grzmotnęłam pięścią w jego miękkie gardło i zaraz zamknął pysk. Wpatrzona w oczy Ragnuka poczułam, że znowu osuwam się w mroczną wewnętrzną głębię. Gdzieś tam w środku wiedziałam, że straciłam nad sobą kontrolę, że mogę zranić Willa. Lecz gdy tylko ta myśl odeszła, minęło też to uczucie. Przyczajona nisko nad podłogą, zebrałam w sobie całą moc, tak jak kilka chwil wcześniej, z mieczami w dłoniach. Zacisnęłam zęby, czując, jak energia wzbiera we mnie, zalewa mnie białym światłem, wylewając się na zewnątrz każdym porem mojego ciała. - Nie możesz tego zrobić, dziewczyno! - zagrzmiał Ragnuk, błyskając białkiem jedynego oka niczym oszalałe zwierzę. Poczułam, jak ziemia trzeszczy i jęczy rozedrgana siłą, która nie mogła pochodzić ode mnie. Wydawszy
ochrypły okrzyk, skierowałam całą moc w podłogę, miażdżąc beton siłą przypływającej fali. Podłoga uniosła się i opadła, niczym woda, a potem osunęła się, tworząc ogromny krater. Cały budynek jęknął boleśnie, spowity tumanami kurzu. - To się nie stanie! - Głos kosiarza wydawał się dochodzić z daleka. Wywołałam kolejną falę, która uderzyła w ściany i kolumny niczym podmuch po wybuchu bomby. Okna wystrzeliły tysiącami migotliwych szklanych okruchów. Rozległ się jęk skręcanej stali i sufit opuścił się z drżeniem, zasypując podłogę betonowymi okruchami. Włosy wokół mojej twarzy płonęły niczym ogień grecki. Ragnuk zaryczał i rzucił się na mnie z wyciągniętymi przed siebie pazurami. Moja moc jeszcze raz zatrzęsła budynkiem i sufit ostatecznie zerwał się i spadł na kosiarza. Zacisnąwszy powieki, zebrałam się w sobie, gotowa podzielić los wroga. Ale tak się nie stało. Poczułam, jak owijają się wokół mnie ciepłe ramiona i przyciągają do jeszcze cieplejszego ciała. Ogarnęło mnie dziwne uczucie: miałam wrażenie, że pędzę, a zaraz potem wszystko ustało. Znowu stałam na nogach w zimnym powietrzu. Kiedy moje spojrzenie nabrało ostrości, zorientowałam się, że stoję na środku ulicy i spoglądam na zniszczony magazyn. Wszystko pulsowało mi w oczach, dlatego nie byłam pewna, czy to, co widzę, jest prawdziwe. Połowa budynku całkowicie się zawaliła i zamieniła w stos drewna, cegieł i metalu. Szukałam wzrokiem Ragnuka, na wypadek gdyby przetrwał. Po długiej chwili usłyszałam jakiś szelest pośród gruzów i znowu zagotowała się we mnie wściekłość. Wdrapałam się na górę i znalazłam ursida przyciśniętego
betonowym blokiem z sufitu. Z jego ust płynęła krew. Poza częściowo odsłoniętą czaszką i przednią łapą reszta jego ciała była rozpłaszczona pod ciężarem gruzu. Pazury wolnej łapy grzebały niemrawo w ziemi, jakby próbował jeszcze wydostać się na wolność, lecz jego wysiłki były nadaremne. Podeszłam do potwora z mieczami w rękach; końce ich kling ocierały się zgrzytliwie o kawałki betonu. Szkliście czarne oko kosiarza skierowało się w moją stronę, błyskając przekrwionym białkiem. - Czy ty... zamierzasz... skończyć ze mną? - wyrzucił z siebie z trudem. Jego szczęki trzeszczały nieprzyjemnie w stawach, a odsłonięty postrzępiony mięsień drgał. Spalone ciało na pysku wciąż wznosiło się, podejmując kolejną próbę uzdrowienia. Zdumiewało mnie, że kosiarz jest w stanie jeszcze mówić czy choćby oddychać. Nic nie powiedziałam, mierząc go zimnym spojrzeniem. Nie byłam jeszcze do tego zdolna. Potrafiłam jedynie myśleć, jak ogromny gniew poczułam wobec tej bestii, która teraz była zdana na moją łaskę. Bałam się jej tak długo, a teraz leżała bezradna u mych stóp... Czułam jedynie zadowolenie i przemożne pragnienie zniszczenia jej. - I kto... kto jest teraz... potworem? - Zaniósł się żałosnym, rzężącym śmiechem, gdy klingi moich mieczy zapaliły się anielskim ogniem. Białe światło płomieni zamigotało na naszych obliczach pod nocnym niebem. - Ty... nie masz kręgosłupa! - syknął głosem nabrzmiałym od makabrycznego rozbawienia. Na jego nieszczęście jeśli czegoś nie miałam, to litości, a nie kręgosłupa. Uniosłam miecze. Przestał się śmiać w chwili, gdyjego głowa oddzieliła się od reszty ciała.
28 Usłyszawszy za sobą czyjś głos, obróciłam się i uniosłam miecz, a z moich ust popłynął przeraźliwy okrzyk. Ogarnięta żądzą krwi nie widziałam wyraźnie. Kiedy atakujący uderzył mnie w ramię, blokując moje cięcie, kopnęłam go w pierś i opadł na plecy. Mój miecz śmignął ponownie, tym razem rozrywając ciało. Zachęcona tym, zamierzyłam się jeszcze raz, lecz napastnik chwycił mnie za nadgarstek i ścisnął go tak mocno, że wypuściłam broń. Zaraz zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam go w szczękę. Jęknąwszy, zachwiał się na bok. Wyciągnęłam ręce, by chwycić go za gardło, lecz on uderzył mnie mocno w pierś zewnętrzną częścią dłoni, tak że na chwilę straciłam oddech. Opadłam bez tchu prosto w ramiona atakującego. -Ellie... Wydawało mi się, że moje serce przestało bić, gdy kolana ugięły się pode mną i pociągnęłam go za sobą na ziemię. Ten głos potrząsnął moją duszą i obudził mnie, podczas gdy mocne dłonie przytrzymywały pewnie. Spowita jego zapachem przywarłam do ciała napastnika przerażona tym, co zrobiłam - co j e m u zrobiłam.
Otworzyłam oczy i wstałam, spoglądając w dół na Willa. Widać było, że jest kompletnie załamany. Aż przygryzłam wargę, kiedy dotknęłam głębokiej rany, jaką pozostawiłam na jego ramieniu. - Zraniłam cię - powiedziałam łamiącym się głosem. -Wyciągnąłeś mnie stamtąd, a ja wyrządziłam ci krzywdę. Patrzyłam, jak rana goi się błyskawicznie. Przesunęłam dłoń w górę jego ramienia i ujęłam jego twarz. - Przepraszam. Nie powinnam była pozwolić, by do tego doszło. - Nic mi nie jest - wyszeptał. Jego twarz wciąż jednak wyrażała ból. Zakryłam twarz dłońmi, a w mojej głowie wciąż brzmiało echo ostatnich słów Ragnuka. -Wszystkie te koszmary, halucynacje... zamieniam się w potwora! Will wstał i otoczył mnie swoją obecnością. - Nie zamieniasz się w potwora. - Skąd wiesz? Skąd pewność, że nie stanę się czymś, co nie jest mną? - Ponieważ znam cię - odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. Znam cię lepiej niż kogokolwiek innego. Przez wszystkie te wieki i kolejne wcielenia zawsze trzymałaś się tego, kim jesteś. Pokręciłam głową z powątpiewaniem, powstrzymując szloch. - Nie mogę znieść tych chwil, gdy czuję się jak ktoś inny. Staję się wtedy gwałtowna, pełna gniewu i wiem, że to nie jestem ja. A jeśli nie zapanuję nad tym? Co będzie, jeśli znowu cię zranię? Nie potrafiłam odróżnić ciebie od wroga! - Pokazałam na zniszczony
magazyn. - Jestem takim samym demonem jak istoty, z którymi walczę. - Nie jesteś demonem ani potworem - zaprzeczył stanowczym głosem. - Nawet kiedy twoja moc była bliska zapanowania nad tobą, nigdy do tego nie doszło. Zdarzało się to i owo, owszem, ale wciąż jesteś s o b ą . Musisz mi zaufać, Ellie. -Ale boję się samej siebie i tego, do czego jestem zdolna. A teraz jeszcze mogę stracić duszę. Bezpowrotnie. Nie chcę umrzeć i stać się nicością. - Nie pozwolę, by do tego doszło. Przetrwasz, dopilnuję tego! -Will, ja nie chcę przetrwać, jak chcę ż y ć ! - zawołałam. Znieruchomiał wpatrzony we mnie, gdy w pełni dotarły do niego moje słowa. - Chcę żyć - powtórzyłam. - Chcę być sobą, chcę chodzić do szkoły, potem do college'u, na imprezy, do kina, na kręgle i na mecze piłkarskie. Chce wytarzać się w śniegu w kostiumie kąpielowym, a potem wskoczyć do gorącej kąpieli. Chcę wybrać z mamą sukienkę na studniówkę i pojechać gdzieś z Kate tego lata. Chcę dorosnąć. Chcę wyjść za mąż i może kiedyś mieć dzieci. Nie chcę bać się każdego dnia, że coś może wyskoczyć na mnie z cienia. Nie chcę się chować przed strasznymi istotami. Nie chcę umierać i wracać, nie pamiętając twojej twarzy, Will. Nie chcę spędzić kolejnego życia, nie wiedząc, kim jesteś! Przyciągnął mnie do siebie i objął, ja zaś wtuliłam twarz w jego ciepłą pierś i wreszcie pozwoliłam łzom popłynąć. - Wszystko będzie dobrze - wyszeptał mi do ucha i wziął długi drżący oddech.
Wodząc dłońmi po moich barkach i plecach, tulił mnie mocno. Zacisnęłam palce na jego koszuli, by przyciągnąć go bliżej siebie. Kiedy zerknęłam nad jego ramieniem, zobaczyłam swój samochód - stał nienaruszony w alejce od strony ocalałego końca magazynu, pokryty warstwą kurzu. Will w jakiś sposób zdołał wydostać się ze środka wraz z sarkofagiem, zanim nastąpiło zniszczenie. Zanim spuściłam mu cały budynek na głowę. Nie wiem, jak długo tak mnie tulił. Wreszcie odsunęłam się od niego. Mogły upłynąć godziny. - Co miał na myśli Ragnuk, kiedy mówił, żebyś odkrył swoje prawdziwe ja? - Jakaś część mnie nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie, za to inna bardzo pragnęła ją usłyszeć. W pierwszej chwili nic nie odpowiedział i dalej masował dłońmi moje barki. Zanurzył policzek w moich włosach. - Był przekonany, że jestem czymś, czym nie jestem odpowiedział wreszcie. - Bardzo starałem się nie być taką mroczną istotąjak oni. Demoniczni kosiarze nienawidzą za to takich jak ja, a mnie nienawidzą w szczególności, ponieważ chronię ciebie. Wtuliłam się w niego. Rozumiałam, jak to jest być czymś strasznym i próbować zachować resztki człowieczeństwa. Will walczył z tym samym rodzajem ciemności, która próbowała zniszczyć to, czym byłam w rzeczywistości; ciemności, która próbowała zniszczyć j e g o , zabrać go mi. Oboje toczyliśmy wewnętrzne potyczki z potworami, które żyły w nas. Przez to byliśmy niebezpieczni dla innych, takjak i dla siebie nawzajem. Tak bardzo zajęłam się walką ze straszną stroną swojej oso-
by, że zapomniałam o nim: on też musiał stawiać czoło podobnym siłom. Zawsze myślał o mnie i o tym, czego potrzebowałam, natomiast ja nigdy nie zastanawiałam się, czego j e m u potrzeba. - O co chodzi, Ellie? Powiedz, jak mogę temu zaradzić. Mój oddech zadrżał, kiedy nabrałam powietrza i mocniej przytuliłam twarz do jego piersi. - Myślałam, że cię zabił. Pocałował moje włosy. - Bałam się, że cię stracę - wyznałam, powstrzymując łzy. Will odsunął się, tak że nasze spojrzenia się spotkały. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz pęknie, rozsadzone emocjami nagromadzonymi przez wspólnie przeżyte kolejne stulecia. Nie pamiętałam ich, ale wiedziałam, że wypełniają moją duszę. - Nigdy mnie nie stracisz - powiedział łagodnie, ścierając łzy z mojej twarzy. - Zawsze tu będę. Objęłam go i przytuliłam mocno, bojąc się, że się oddali. Opuścił głowę, a jego ciało było tak blisko, że z trudem potrafiłam to znieść. -Jeśli coś nas rozdzieli, jeśli cię stracę, to cię odnajdę - powiedział cicho i dotknął delikatnie policzkiem mojego policzka, wzbudzając malutkie fajerwerki na mojej skórze. Znowu poczułam na twarzy ciepłe łzy. Jego obietnica wniknęła we mnie, a ja zatęskniłam za wszystkim, czego pragnęłam, a czego nie mogłam mieć. Ostatecznie on był wszystkim, co miałam. W każdym kolejnym życiu to, co poznawałam i co kochałam, zmieniało się
i znikało; wszystko z wyjątkiem Willa. On był czymś niezmiennym, stałym. A potem pocałował mnie, powoli i łagodnie. Zaledwie musnął moje wargi, spięłam się zaskoczona i niepewna, jak zareagować. Odsunął się trochę, przytrzymując moje spojrzenie, z ustami blisko moich, jakby czekał na mnie. Uniosłam twarz i oddałam rozchylone usta jego ustom, on zaś znowu mnie pocałował, długo i niespiesznie. Wydawał się zbyt ostrożny, jakby bał się mojego strachu. Bardzo chciałam się rozluźnić; ostrożnie dotknęłam jego policzka i odwzajemniłam pocałunek. Jego palce sunęły po moich plecach i musnąwszy kark, zanurzyły się łagodnie we włosach, a kciuk błądził po moim policzku. Nie cofnęłam się, więc pocałował mnie mocniej, żarliwie i zachłannie, jakby to był nasz ostatni, a nie pierwszy pocałunek. Wreszcie nasze usta rozłączyły się, ale Will się nie odsunął. Oparł czoło o moje i zamknął oczy. - Przepraszam - wyszeptał. Moje dłonie błądziły po jego karku. Paznokcie podążały linią barków, których mięśnie napinały się pod moim dotykiem. Wdychałam jego zapach, usiłując się nim nasycić. Przez chwilę zapomniałam o bestii, która mogłaby zniszczyć moją duszę, i poczułam, że jedyną rzeczą, jakiej się obawiam, jest to, że mogłabym już nigdy nie zobaczyć jego twarzy. Gdybym miała umrzeć przed walką z Enshirn... Nie chciałam zapomnieć jego twarzy, jego głosu i dotyku. Nie mogłam pozwolić na to, by po raz kolejny o nim zapomnieć. - Nie przepraszaj - powiedziałam, zanurzając palce w jego włosach. - Nie powinienem był tego robić - rzucił ochrypłym szeptem i odgarnął mi z twarzy kosmyk włosów.
- Niczego nie żałuję - zapewniłam. Odsunął się ode mnie, tak że już mnie nie dotykał, a ja pragnęłam, żeby powrócił do mnie. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie przyciągnąć go do siebie. Jego oblicze wyrażało cierpienie i kruchość; widać było, że robi wszystko, żeby się nie załamać. - Musisz zrozumieć, jakie to dla mnie trudne - odezwał się wreszcie. - Jestem ci oddany od tak dawna. Robiłem, co w mojej mocy, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. A to - przynajmniej tak czuję - łamie zbyt wiele zasad. Wiem, że tak nie jest dobrze i że to jest głupie, ale nie dbam o to. Wodziłam wzrokiem po jego twarzy, oczekując zachęcającego rozjarzenia zielonych oczu. -Jakie zasady masz na myśli? - Anioł, który uczynił mnie twoim Stróżem... Myślę, że był archaniołem. Polecił mi bronić cię i nic więcej. Nie powinienem czuć tego, co czuję. - A co dokładnie czujesz? - zapytałam ostrożnie. -Co masz na myśli? Zamknął oczy i odwrócił głowę. -Jestem taki zdezorientowany. Staliśmy w milczeniu długą chwilę, a potem Will odwrócił się ode mnie i powiedział: - Wynośmy się stąd. Ktoś na pewno słyszał, jak wali się magazyn. - A co zrobimy z sarkofagiem? Zastanawiał się przez chwilę. - Odniosę go kawałek stąd. Zadzwoń to Nataniela i powiedz mu, żeby przyjechał większym samochodem. Musimy się przemieścić, ale jeszcze nie wiem dokąd. - Gdzie mam przeparkować?
-Jedź do pierwszego znaku stopu i skręć w prawo. To jest ślepa ulica. Dojedź do końca. Tam się spotkamy. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Dobrze znasz okolicę. - Musiałem sprawdzić to miejsce, wszystkie ulice, skrzyżowania i budynki dookoła. - Uśmiechnął się, widząc moją zdziwioną minę. - Lepiej dmuchać na zimne. -Jasne. Na chwilę zapadło niezręczne milczenie. Wciąż czułam jego pocałunek i nie wiedziałam, co powiedzieć. Wreszcie wsiadłam do samochodu i odjechałam zgodnie z instrukcją Willa. Nie byłam pewna, czy jestem zaskoczona jego znajomością terenu. Zaparkowałam i wyłączyłam silnik, a potem zatelefonowałam do Nataniela i poinformowałam go, gdzie ma się z nami spotkać. Zanim zdążyłam odłożyć komórkę, pojawił się Will. Postawił sarkofag na ziemi w świetle moich reflektorów. Kiedy wysiadałam z samochodu, w oddali rozległo się zawodzenie syren - zapewne efekt wezwań w związku z zawalonym magazynem. - Nataniel powinien być tu lada moment - stwierdził. - Dobrze. Nie powiedział nic więcej, a ja czułam się poirytowana faktem, że nie wiem, co on czuje. Wydawał się unikać tematu dotyczącego tego, co się wydarzyło między nami. Z drugiej strony... jak też go nie poruszałam. Bo sama nie wiedziałam, czy powinnam o tym wspomnieć. Chciałam go o to zapytać, ponieważ z jakiegoś powodu czułam się... zupełnie pusta. Miałam ochotę to rozdrapać, m u s i a ł a m dowiedzieć się, co do mnie czuje. Ale zaraz potem zadałam sobie pytanie, czy wcześniej byliśmy ze sobą. Czy pocałował mnie w którymś z moich poprzednich wcieleń?
- O czym myślisz? - zapytał cicho, wytrącając mnie z zamyślenia, za co byłam mu wdzięczna. - Chciałbyś wiedzieć - odparłam ponuro. Podszedł do mnie i z rękoma skrzyżowanymi na piersi opart się o samochód. - Tak, chciałbym. Tak śmiesznie marszczysz twarz, kiedy jesteś zatopiona w myślach. - Dzięki za tę obserwację. - Zmrużyłam oczy. -A twoim zdaniem o czym myślę? Na moment zacisnął usta. - Nie mam pojęcia. - Będziemy udawać, że nic się nie stało? - zapytałam. Chwilę ssał górną wargę. - To nie byłoby rozsądne. - No cóż, ale tak się zachowujesz. - Obserwowałam uważnie twarz Willa, ale nie znalazłam żadnej wskazówki co do jego myśli. - Niczego nie planowałem, jeśli się nad tym zastanawiasz. Wydawało się, że mówi szczerze. - Czy pocałowałeś mnie kiedykolwiek wcześniej? - To znaczy... zanim byłaś Ellie? -Tak. -Nie. Miałam ochotę zapytać go, czy chciał to zrobić, lecz zmieniłam zdanie. - W takim razie co to znaczy? - Nie rozumiem. - To, co wydarzyło się między nami - dodałam z westchnieniem. Nie od razu odpowiedział. Milczeliśmy kilka chwil, a w miarę przedłużania się ciszy czułam się coraz bardziej niezręcznie. Cała byłam spięta.
-Jesteś mi bardzo droga - odezwał się wreszcie. - Ale nie sądzę... W tym momencie zatrzymał się przed nami biały van. Z samochodu wysiedli Nataniel i Lauren. „Znowu mu się upiekło" pomyślałam niezadowolona. Miałam w zanadrzu dużo więcej pytań, które zamierzałam mu zadać, kiedy znowu będziemy sami. - Wszystko w porządku? - zapytał Nataniel drżącym głosem. -Ja jestem p a s k u d n i e głodny - odezwał się Will dramatycznie. Nataniel się roześmiał. - Wyobrażam sobie. Ellie, nic ci się nie stało? -Już jestem cała i zdrowa - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. - Ragnuk nie żyje. To najważniejsze. Lauren przyglądała mi się z twarzą pełną różnych emocji. Nie wiedziałam, co czuje. Wydawało się, że dobrze rozumie, jak jestem poruszona - nie tylko spotkaniem z Ragnukiem. Przez chwilę zastanawiałam się, jak daleko sięga jej talent medium. - Zabierzemy sarkofag do mnie - zdecydował Nataniel. - Myślę, że tam będzie bezpieczny do naszego wyjazdu do Portoryko. - Nie wytropią cię? - zapytałam sceptycznym tonem. - Ragnuk przyszedł za nami do magazynu. - Gdyby viry Bastiana były gdzieś w pobliżu, już byśmy nie żyli, a oni mieliby Enshiego - odpowiedział. -Nie siedzieliby w ukryciu ani nie bawili w podchody. To, czego chcą, jest tutaj. Uznałam to za dobry powód, byśmy wynieśli się stamtąd jak najszybciej. - A zatem sarkofag nie powinien być tutaj.
Will przyznał mi rację skinieniem głowy. - Ruszajmy. Siedząc tutaj, popełniamy samobójstwo. Oboje z Willem pojechaliśmy moim samochodem za vanem. Milczeliśmy. Wreszcie van skręcił w cichą uliczkę, na której posesje stały daleko od siebie. Podjechaliśmy długim podjazdem między szpalerami drzew do pięknego domu z widokiem na jezioro. Nataniel otworzył drzwi garażu, w którym mogłyby się pomieścić trzy samochody, a Will pomógł mu wyładować sarkofag. - To twój dom, Natanielu? - zapytałam, podziwiając widok na jezioro. - Tak - odpowiedział, zamykając garaż. Przypomniałam sobie: Will wspominał, że też tu mieszka. Wyobraziłam go sobie, jak siedzi w pokoju i gra na gitarze. Wciąż mimowolnie zerkałam na niego i czułam przyjemne ciepło na wspomnienie naszego pocałunku. W którymś momencie aż ciężko mi było oddychać. - Mam nadzieję, że jest tu coś do jedzenia - rzekł Will, szczerząc zęby w uśmiechu. Lauren zaśmiała się i położyła mu dłoń na ramieniu. - Sprawdź w kuchni. Tylko nie opróżnij całej spiżarni! - zawołała za nim. - I w lodówce też coś zostaw. Proszę, nie każ mi biegać do spożywczego dwa razy w tygodniu. - Przypilnuję go - zaoferował się Nataniel i podążył za Willem. - Też tu mieszkasz? - zwróciłam się do Lauren, kiedy weszłyśmy do domu. - Nie, dbam tylko, żeby chłopaki odżywiały się dobrze. Ja mieszkam w pobliżu kampusu. Rodzice pomagają mi płacić czynsz, dopóki się uczę. -Jesteś zawodowym medium? Interpretujesz różne wydarzenia?
- Och, nie. - Roześmiała się. - Studiuję pielęgniarstwo. Pomyślałam, że będzie z niej kiedyś bardzo miła pielęgniarka. - Skąd znasz Nataniela? Uśmiechnęła się słodko. - Kosiarze nie lubią, kiedy ktoś ich widzi. Nataniel uratował mi życie. Dużo mu zawdzięczam, jest mi bardzo drogi. Zanim zdążyłam zapytać, co się stało, wzięła mnie za rękę i wprowadziła do kuchni, gdzie Will przygotowywał sobie kanapkę. Nataniel wypominał mu, że zniszczył kolejną koszulę. - Zaraz wrócę - rzekła Lauren. Gapiłam się, jak Will pochłania jedzenie. - Ty naprawdę byłeś głodny. Kiwnął głową, połykając kolejny ogromny kęs. -Jeszcze jak! Lauren wróciła z czystym podkoszulkiem w ręku. - Ubierz się w to - powiedziała. - Wyglądasz odrażająco. Will roześmiał się i wziął od niej koszulkę, nie odkładając kanapki. - Dzięki, Lauren. Patrzyła na niego z rękoma skrzyżowanymi na piersi. - Znaj moją dobroć. Już miałam przynieść ci różową. - To pewnie koszulka Nataniela. Ja nie mam różowych. - A skąd przypuszczenie, że j a noszę różowe? - oburzył się Nataniel. Lauren uniosła palec. - Zachowuj się. A ty skończ kanapkę. Will uśmiechnął się, mimo ust pełnych jedzenia, i wciągnął przez głowę koszulkę, po czym zabrał się do
szykowania kolejnej kanapki. Podeszłam, żeby mu pomóc, a kiedy nasze spojrzenia spotkały się, posłałam mu ciepły uśmiech. Delikatnie dotknął mojego ramienia i zsunął po nim dłoń. Czując, jak wzbiera we mnie fala gorąca, musiałam się powstrzymać, żeby nie przytulić się do niego. - Zostanę tu i popilnuję Enshiego i Lauren - rzekł Nataniel. - Jutro zarezerwuję bilety na samolot. Pewnie trzeba będzie wysłać sarkofag osobnym samolotem dostawczym. -Jasne - zgodziłam się. - Będziemy w kontakcie.
29 W drodze do domu prawie nie rozmawialiśmy. Wysiadałam z samochodu, a Will zniknął; przeniósł się pewnie na dach. Pobiegłam do swojego pokoju i uznałam, że najpierw zatelefonuję do Kate, a potem wezmę prysznic. - Kate? - zaczęłam, gdy tylko się odezwała. - Hej - odpowiedziała szybko. - Co jest? Zebrałam się w sobie. - Chcę cię prosić o wielką przysługę, megawielką życiową przysługę. -Uhm. -Jedziesz do domku na Święto Dziękczynienia? - Tak, a dlaczego pytasz? -Jadę z tobą. Chwila ciszy. - Ty... jedziesz? - Niezupełnie. Chcę, żebyś mnie kryła. - Aż zamrugałam. - A w jakiej...
-Jeśli moi rodzice zapytają cię, gdzie jestem, to proszę, bardzo proszę... Czy możesz powiedzieć im, że pojechałyśmy nad jezioro i zostaniemy tam aż do piątku? Chwila milczenia. - Ale dlaczego? Gdzie n a p r a w d ę będziesz? Wiedziałam, co muszę jej powiedzieć, żeby za mnie poręczyła. - Będę z Willem. - O mój Boże! - zapiszczała. - Wiedziałam. Odsunęłam telefon od ucha w trosce o swój słuch. -Jakiś romantyczny wypad? zapytała ogromnie podekscytowana. - W i e d z i a ł a m , że chodzicie ze sobą. Ellie Marie, nie wierzę, że mnie okłamałaś, ty małpo! - Wybacz, Kate - powiedziałam szczerze. - Po prostu nie chciałam, żeby rodzice się dowiedzieli. Wiesz, on jest starszy ode mnie, i zaraz by się wkurzyli. Szczególnie gdyby się dowiedzieli, że wyjeżdżamy z miasta. To co, będziesz mnie kryła? Kate prychnęła niezrozumiale. - Hm, tak. Jesteś moją przyjaciółką. Dla ciebie skłamię w każdej chwili. Odetchnęłam z ulgą i zaśmiałam się krótko, niezręcznie. - Dzięki. - Lepiej wszystko mi opowiedz! - zaświergotała Kate i zaraz dodała poważnym tonem: - Myślisz, że wy... no wiesz? Wybałuszyłam oczy. - Pewnie nie. - Stawiam pięć dolców, że tak. - C o ? Zakładasz się o moje dziewictwo? - zapytałam oburzona, choć nie aż tak bardzo. - Pójdziesz do piekła.
- Nie wątpię. - Miło, że tak spokojnie przyjęłaś swój los. - Daj spokój - jęknęła. - Zakładam, że wreszcie się pocałowaliście, skoro jest twoim chłopakiem. A ty jesteś skończoną palantką, że nic mi nie powiedziałaś, ale trudno. Będziecie sami przez trzy dni i będziecie robić Bóg jeden wie co dobra, może jednak Bóg nie wie co... - Och, daj spokój. Ty t e ż mi wszystkiego nie mówiłaś. Nie od razu odpowiedziała. - Nie wiem, o czym mówisz. - Dobrze wiesz. A ty i Landon? - Ellie, przysięgam, że do niczego nie doszło. - Nie zrozum mnie źle - mówiłam dalej. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyście byli... razem. - Nie spałam z nim - powiedziała. - Nic się nie wydarzyło. Całowaliśmy się tylko i nic więcej. Byłam zbyt wstawiona i nie bardzo wiedziałam, co robię. - Lubisz go? - Starałam się, żeby nie zabrzmiało to zbyt natarczywie, na wypadek gdyby odniosła wrażenie, że spodziewam się negatywnej odpowiedzi. - Nie wiem - wyznała. - Tak jakby. Może. Sama nie wiem. Ale cieszę się, że nie doszło do niczego w Halloween. A skoro tak, to znaczy, że chyba mnie nie kręci, co? Uśmiechnęłam się, mimo że mnie nie widziała. - Gdybyś się do tego przyznała, poczułabyś się lepiej. - Nie ma do czego się przyznawać, uwierz mi. Zrobiłam krok do tyłu i aż krzyknęłam, ponieważ wpadłam na ciepłe ciało. Odwróciłam się i zobaczyłam Willa, który spoglądał na mnie z góry. - Eli? - zapytała Kate. - Wszystko w porządku?
- Tak, myślałam, że mam w pokoju pająka. - Pogroziłam Willowi pięścią. - Wielkiego, p a s k u d n e g o pająka. Przepraszam. - Rozumiem - odpowiedziała. - To widzimy się w szkole? - Tak, cześć! - Zgromiłam Willa spojrzeniem, niepewna tego, ile słyszał z naszej rozmowy. - A ty co się tak skradasz jak jakiś ninja? Czy to konieczne? - Myślałem, że zauważyłaś moją obecność - odpowiedział. Moja chwilowa irytacja szybko minęła, kiedy zobaczyłam w jego zielonych oczach to przepraszające spojrzenie. - W porządku. Ale następnym razem pohałasuj trochę, jak będziesz wchodził. Zaśmiał się cicho. - Nawet gdybym chciał, to chyba byłoby trudne. Po prostu musisz być trochę bardziej spostrzegawcza. Zmrużyłam oczy. - To ty jesteś chłopakiem i to wy zawsze robicie najwięcej hałasu. Przekonasz się o tym. A tak w ogóle to co tu robisz? - Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz. - Ha! - parsknęłam głośno i zaraz zakryłam usta dłonią. - Kłamca - mówiłam dalej ochrypłym szeptem. -Po prostu znudziło ci się siedzieć samemu tam na dachu. Przyznaj się. Zmarszczył czoło. W tym momencie wyglądał na kogoś ogromnie podatnego na zranienie. - Nigdy cię nie okłamałem. Poczułam ukłucie winy. - Przepraszam. Nie powinnam była tak mówić.
- Nieważne. - Spojrzał na mnie z ukosa. - Weźmiesz prysznic? Zarumieniłam się i zaśmiałam nerwowo. - A co miało znaczyć to pytanie? - Po prostu czytam w twoich myślach. - Nie strasz mnie w ten sposób, bo gotowa jestem uwierzyć, że naprawdę to potrafisz. - Zrozum, znam cię dobrze i wiem, że w takim momencie prysznic jest u ciebie na pierwszym miejscu. Fuknęłam poirytowana, że znowu ma rację, i zabrawszy szlafrok z haczyka, udałam się do łazienki, gdzie wzięłam nieprzyzwoicie długi prysznic. Strumienie gorącej wody zmywały ze mnie brud, kurz i zaschniętą krew. Pragnęłam, by woda ukoiła też moje skołatane serce; niestety, dała wytchnienie jedynie moim obolałym mięśniom. Na razie musiało wystarczyć. Oparłam głowę o szklane drzwi kabiny i zamknęłam oczy pogrążona w myślach. W ciemności pod zamkniętymi powiekami wciąż pojawiała się na wpół spalona głowa Ragnuka błyskająca strzępami ciała i kośćmi. Próbowałam odpędzić od siebie ten obraz, ale ciągle powracał. Wiedziałam, że muszę się przemóc. Ze są straszniejsze sprawy, którymi powinnam się przejmować, jak choćby to, że mogę bezpowrotnie stracić duszę. I Apokalipsa. Wytarłam się, włożyłam szlafrok i wysuszyłam włosy. Kiedy wróciłam do pokoju, zastałam Willa siedzącego w nogach mojego łóżka z głową opartą na złożonych dłoniach. Odruchowo owinęłam się szczelniej szlafrokiem i uśmiechnęłam nieśmiało. - Wszystko w porządku? - zapytałam.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a on odpowiedział pytaniem: - Czy to nie jest moja kwestia? - Jego głos był słaby, zmęczony. - Zwykle tak. - Klapnęłam obok niego. - Może czas na zamianę ról. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nie czułam się wystarczająco pewnie, by powiedzieć cokolwiek, dlatego czekałam. - Przed nami trudne zadanie - powiedział cicho. -Mam na myśli nie tylko ten tydzień, lecz także następne. Jeśli nie zniszczymy Enshiego w głębinach morskich, to nie wiem, co się stanie. Musi nam się udać. - To nasza jedyna opcja, chyba że wszystko schrza-nimy. - Nie wiem, co z tego wyniknie. Jeśli to jest anioł, to nie mam pojęcia, wjaki sposób można go zabić. Ale jeśli wyląduje na samym dnie oceanu, to przynajmniej nie dobierze się do niego nic innego, co mogłoby go obudzić. Nic nie wytrzyma takiego ciśnienia. Nic nie jest całkowicie niezniszczalne. - A jeśli wtrąci się Bastian? - zapytałam. - Wtedy trzeba będzie z nim walczyć. - Głos Willa pobrzmiewał teraz mroczną nutą. - Chcę uniknąć spotkania z nim, dopóki Enshi nie spocznie na dnie oceanicznego dołu. Wcześniej nie możemy ryzykować spotkania z nim czy z Geirem. Po prostu n i e możemy. Poczułam strach, ponieważ usłyszałam w jego ostatnich słowach ogromną desperację. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co by się stało, gdyby do tego doszło. Musieliśmy wywieźć sarkofag z miasta - ze stanu - jak
najszybciej. Nie tylko Will nie chciał walczyć z virami Bastiana. Wiedziałam, że nie jestem jeszcze gotowa. Wytarliby mną podłogę, a przecież niewiele widziałam z tego, co potrafią Ivar czy Geir. Do tej pory dopisywało nam szczęście. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, do czego są zdolni pozostali. Podniosłam piżamę z kupki ubrań na podłodze i poszłam do garderoby. Kiedy wróciłam, Will siedział w tym samym miejscu ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Pobrużdżone czoło i zaciśnięte usta świadczyły o jego całkowitym skupieniu. - Najadłeś się u Nataniela? - zapytałam i odgarnęłam mu włosy z oczu. Nie odpowiedział. - Pewnie nie. Wiem, że po walce potrzebujesz dobrze się najeść. - Teraz nie mam ochoty najedzenie. - Zostań tu. - Posłałam mu uśmiech i wyszłam. Zeszłam do kuchni i zajrzałam do lodówki. Dopisało mi szczęście, bo znalazłam dwulitrową butelkę piwa korzennego opróżnioną tylko do połowy, a w zamrażarce karton lodów waniliowych. Zsunęłam trochę lodów na powierzchnię piwa i włożyłam do naczynia rurkę i łyżeczkę. Zadowolona z siebie pomaszerowałam z powrotem na górę ze słodką miksturą w rękach. Will wciąż siedział na łóżku. Stanęłam przed nim i podsunęłam mu piwo z lodami. Kiedy podniósł wzrok, dostrzegłam błysk ożywienia w jego oczach. Twarz Willa pojaśniała uśmiechem. -Ellie... - No chyba nie przepuścisz pysznego piwa imbirowego z lodami, co? - Puściłam do niego oko.
Wziął ode mnie piwo, uśmiechnięty. Usiadłam przy nim i przyglądałam się, jak je. - Skoro to przyrządziłam - powiedziałam - należy mi się łyk i kęs. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Zgoda. Podał mi łyżkę, a ja nabrałam na nią lodów i popiłam je łykiem piwa. - Lepiej dla ciebie, jeśli to będzie najlepsze piwo korzenne z lodami, jakiego próbowałeś. -Jest najlepsze, uwierz mi. - Patrzył na mnie przez chwilę, a potem zabrał mi słomkę. - Ale smakuje jeszcze lepiej, kiedy lody już się roztopią. Taka sztuczka. Pomieszał piwo słomką, aż piwo przybrało mleczno-brązowy kolor, jak gorąca czekolada. - Spróbuj teraz. Przytrzymał mi słomkę, a ja pociągnęłam łyk. Piwo było teraz łagodniejsze, z kremowym posmakiem, i prawie przestało bąbelkować. W rezultacie powstało coś przepysznego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. - Cudowne - powiedziałam i pociągnęłam kolejny łyk. - Mówiłem ci. Jeszcze trochę popijaliśmy na zmianę, a potem odstawiłam pokrytą pianką szklankę na podkładkę na mojej nocnej szafce. Z bijącym sercem odwróciłam się do Willa, czując na sobie jego spojrzenie. - Dziękuję - powiedział. - Czuję się o wiele lepiej. - Mnie nie tak łatwo nabrać. - Przysunęłam się do niego i zaraz posmutniałam, widząc, że wyraz niepokoju powrócił na jego oblicze. - Will, żałujesz tego wszystkiego? Walki? Zabicia demonicznego kosiarza? - Nie, nie żałuję.
- Ale nie daje ci to spokoju. Dlatego nosisz krucyfiks, który podarowała ci matka. I dlatego, że tęsknisz za nią. Kiedy spojrzał na mnie, jego twarz złagodniała. - Potrafisz czytać ludzi lepiej, niż sądziłem. Odpowiedziałam ciepłym uśmiechem i pogładziłam jego włosy. - Tylko ciebie. Żebyś nie wiem jak próbował, mnie nie nabierzesz. - Na to wygląda. - Wiesz, że istnieją wyższe moce, a także niebo i piekło, ale nie sprawiasz wrażenia bardzo religijnej osoby - stwierdziłam poważnym tonem. - Myślę, że religia opiera się na wierze - powiedział. - Nie potrzebuję wiary, żeby wiedzieć, z czym mam do czynienia na co dzień. Wiem, że istnieje Bóg i że Lucyfer rzuca mu wyzwanie. Wiem, że są upadli i aniołowie, którzy walczą z nimi. Wiem, że istnieją istoty, które wloką dusze niewinnych ludzi do piekła, by przygotować wszystko na spełnienie apokaliptyczne, i że moim zadaniem jest walczyć z nimi. Wiara nie ma nic wspólnego z moim istnieniem, ale owszem, masz rację. Nie lubię zabijać, choć muszę to robić, ponieważ to jest mój obowiązek. Obowiązkiem anielskiego kosiarza jest chronić ludzkie dusze. Moim obowiązkiem jest chronić ciebie. Jestem żołnierzem w wojnie, a nasza wojna różni się od wojen ludzi tym, że walkę prowadzimy od początku czasów i nie skończy się ona prędko. - Dlaczego twoja matka podarowała ci krzyżyk, skoro kosiarze nie są specjalnie religijni? Znowu przygryzł wargę, a ja poczułam ucisk w żołądku. - Moja matka głęboko wierzyła, że to, co robimy, jest słuszne. Walczyła zaciekle przeciw demonicznym siłom,
a krzyż, który nosiła, sprawiał, jak sądzę, że czuła się bliżej archaniołów, którym służyła, i bliżej Boga. Czasem czujemy się bardzo samotni i tracimy poczucie celu po tylu latach walki. Myślę, że krzyż dawał jej oparcie. - Czy z tobą jest podobnie? - Mnie t y dajesz oparcie - odrzekł. - A krucyfiks przypomina mi, że gdzieś tam dzieją się większe rzeczy niż ty i ja. Ze poza ochroną ciebie istnieje jeszcze cały świat, mimo że ty jesteś wszystkim, co naprawdę znam. Zapytałaś, czy żałowałem czegoś, a moja szczera odpowiedź brzmi: tak. Jedyną rzeczą, jakiej zawsze żałuję, jest to, że zawiodłem cię, że pozwoliłem ci umrzeć. Nie odezwałam się słowem. Nie przestawałam głaskać jego włosów. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. - Aha, tak - odezwał się po chwili. - Tęsknię za matką. - Myślisz, że obserwuje cię z nieba? Dostrzegłam napięcie na jego twarzy. - Kosiarze nie mają życia pozagrobowego - odpowiedział po dłuższej chwili. - Niebo i piekło są dla ludzkich dusz. Kiedy kosiarz umiera, to jest jego koniec. A zatem nie, nie obserwuje mnie. Przestała istnieć. Moje serce zabiło gwałtowniej i poczułam, że spływa na mnie smutek podobny do lodowatego śniegu; krew odpłynęła mi z twarzy. Wcześniej pewną pociechę stanowiła dla mnie świadomość, że kiedy umrę, moja dusza będzie bezpieczna. Nic nie przeraziło mnie tak bardzo jak to, że Enshi ją zniszczy i po śmierci po prostu zniknę. I oto przez cały ten czas, przez całe swoje życie, Will wiedział, że gdyby został zabity, skończyłby tak samo jak ja. Wszyscy moi poprzedni Stróże umarli dla mnie i przestali istnieć. A Will przez cały czas żył ze świadomością,
że ta ostateczna ofiara na moją rzecz przyniosłaby mu jedynie wieczną nicość, i mimo to każdej nocy, w każdej bitwie ryzykował dla mnie życie. Gdyby umarł, broniąc mnie, walcząc dla mnie, poświęciłby wszystko. Nie byłoby dla niego żadnego nieba, w którym mógłby spocząć w spokoju. W całym swoim życiu znałby tylko wojnę i śmierć, stratę i smutek. Jak mogłam być tak samolubna? Dlaczego pozwalałam mu ryzykować tak dużo dla mnie? Poczułam złość do samej siebie, że liczę się tylko ja. Ale on tam był. Był tam dla mnie w dzień i w noc, ryzykował swoje istnienie, by chronić mnie przed wojną, która wciąż domagała się mojego życia. Nie zawahał się nigdy, ani na chwilę, nigdy nie myślał o własnym bezpieczeństwie. Był bity, raniony, lżony i wielokrotnie torturowany, a mimo to trwał przy mnie, nie zważając na to, że któregoś dnia może umrzeć. To nie było w porządku. Nie zasługiwałam na to wszystko, co dla mnie poświęcał. Nie byłam warta tak wysokiej ceny. Ujęłam jego twarz i odwróciłam do siebie. Podkurczyłam nogi. Klęcząc, przesunęłam dłonią po jego szorstkim policzku i zanurzyłam palce w jego włosach. A potem pochyliłam się i pocałowałam go delikatnie, by poczuć go bliżej. Jego usta smakowały wanilią i cukrem, były ciepłe i miłe. Bolesne ukłucie w sercu przypomniało mi, jak bardzo go kocham, a wtedy przycisnęłam usta mocniej do jego ust, jakbym bała się, że w każdej chwili może zniknąć. Powstrzymawszy łzę - wyraz szczęścia czy smutku, sama nie wiedziałam - odsunęłam się. -Jesteś niesamowity - tylko tyle zdołałam z siebie wydobyć. Opuścił wzrok.
- Ani trochę. Nachylił się do mnie i oparł czoło o mój bark, a jego dłoń wspięła się w górę mojego ramienia. Przytulił mnie do siebie i przycisnął wargi do mojej ręki, pocierając o nią nosem, a ja zanurzyłam dłoń w jego włosach. Przygryzłam usta, by powstrzymać łzy. Uniosłam jego głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc, że jest zażenowany. - Tak, jesteś niesamowity. Musisz odpocząć. Raz przynajmniej nie martw się o nic. Wyraz zatroskania na jego twarzy złagodniał. - Nie będę. - Pozwól, że ci pomogę - zaproponowałam. Obeszłam łóżko i wyciągnęłam do niego rękę. Przyciągnęłam go do siebie. - Połóż się przy mnie. Prześpij się trochę. Nie musisz siedzieć tam na dachu w zimnie. Jesteś to winien samemu sobie. Zapomnij o wszystkim. Zawsze tak bardzo martwisz się o moje bezpieczeństwo. Pozwól mi raz zatroszczyć się o ciebie. Położył się na boku, zanurzył w materac tuż przy mnie i ostrożnym ruchem przerzucił rękę przez mój brzuch. Leżeliśmy tak w milczeniu, aż wreszcie zasnęłam, czując jego ciepły, słodkawy oddech w zagięciu szyi.
30 Nataniel zarezerwował dla nas bilety lotnicze do Por-toryko przez Miami. Sarkofag oczywiście też miał lecieć. Rodzice kupili moją bajkę o wyjeździe z rodzicami Kate nad jezioro, ponieważ jeździłam tam z nimi wcześniej wielokrotnie, tak więc wszystko się układało. Mimo że zwykle Nataniel wolał działać na drugiej linii, tym razem zdecydował się polecieć z nami w charakterze wsparcia. Nie widziałam go wcześniej w akcji, ale byłam bardzo ciekawa. Nie walczył tradycyjnymi mieczami tak jak ja i Will. Wolał pistolety. Udało mu się zakwalifikować sarkofag zapakowany w skrzynię jako archeologiczny artefakt, dzięki czemu można było wysłać go samolotem dostawczym. Nie chcąc zostawiać Enshiego samego, Nataniel ukrył się przed personelem lotniska w Mroczni i zdołał wkraść na pokład samolotu niezauważony przez nikogo niewidzialność okazała się przydatną sztuczką kosiarza. Miał zostać przy sarkofagu aż do przylotu na Karaiby. Na szczęście nie musieliśmy oddawać do kontroli naszych mieczy ani pistoletów Nataniela. Trudno byłoby wyjaśnić ich posiadanie.
Przybyliśmy do Miami w środę po dziesiątej wieczorem. Po postoju przesiedliśmy się na samolot do San Juan. Kiedy około czwartej nad ranem wreszcie znaleźliśmy się w niedużym motelu, byłam wykończona. Ja wybrałabym jeden z ekskluzywnych hoteli, lecz Will uznał, że dla naszego bezpieczeństwa lepszy będzie mały motel, z którego łatwo moglibyśmy się wydostać, gdyby Bastian nas namierzył. Motel znajdował się w wąskiej uliczce, kilka przecznic od lotniska. Był trochę podniszczony, a spomiędzy płyt chodnika przed wejściem wystawały kępy chwastów. Kiedy przyleciał samolot z sarkofagiem, Nataniel wynajął samochód dostawczy i zaparkował go - razem ze skrzynią - na tyłach motelu. Nie spuszczał go z oka aż do świtu, na wypadek gdyby ktoś nas zaatakował. Will pozwolił mi pospać do jedenastej, co było ogromnym luksusem po ciężkim tygodniu i trudach ostatniej nocy. Potem wzięłam prysznic w wyjątkowo małej łazience. Byłam ogromnie ciekawa, jak wygląda miasto. Susząc włosy, wystawiłam głowę za drzwi i zobaczyłam Willa, który nad swoją walizką zdejmował koszulę. Poczułam, jak na widok jego odsłoniętego torsu wzbiera we mnie ciepło, i prawie odwróciłam wzrok. P r a w i e. Jego mięśnie brzucha zafalowały, kiedy wciągał i wygładzał na sobie świeży podkoszulek. - Czy Nataniel wciąż jest przy samochodzie? - zapytałam. Odwrócił się i podszedł do mnie wolnym krokiem. - Nie - odpowiedział. - Pojechał taksówką na przystań wynająć łódź. Pomyślałem, że zjemy lancz, kiedy wróci. Pasuje ci? Uśmiechnęłam się szeroko. -Jasne. Nataniel idzie z nami?
- Nie, zostanie przy samochodzie. Nie możemy zostawić sarkofagu bez opieki - podsumował, wyraźnie rozczarowany. Przyniosłem mu coś do jedzenia, zanim wyjechał. Musimy porządnie się najeść przed wieczorem, tak na wszelki wypadek. - Chcesz powiedzieć, że już jadłeś? - Małe co nieco - rzucił nonszalancko, jakby każdy podjadał małe co nieco przed wyjściem do restauracji. -1 będziesz jeszcze jadł? -Jak najbardziej. Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś widziała, ile w rzeczywistości muszę jeść. Wierz mi, nie zniosłabyś tego widoku. Przewróciłam oczami. - Och, dzięki, że oszczędzasz mi bolesnej prawdy o tym, ile faceci n a p r a w d ę jedzą, kiedy dziewczyny nie patrzą. Uśmiechnął się. - Powinnaś traktować mnie poważniej. - To ty powinieneś traktować siebie m n i e j poważnie - odcięłam się. Zaśmiał się i zapytał: - Łazienka wolna? -Jeszcze makijaż. - Pospiesz się. Ani mi się śniło. Całkowicie zrelaksowana prowadziłam powoli kredkę i nakładałam tusz na oko w różanym odcieniu. Dzień był słoneczny, a ja byłam w podejrzanie dobrym nastroju. Starałam się nie myśleć o tym, co będzie później, kiedy wypłyniemy, by gdzieś tam na skraju świata wyrzucić w morze Enshiego. - Mówisz poważnie? - Usłyszałam Willa krzyczącego w pokoju. Wsadziłam tam głowę. - Nie ma nic inne-
go? - Zamilkł na moment. - Dobra, trudno. - Odłożył mój telefon i energicznie przeczesał dłonią włosy. - Co jest? - zapytałam, kładąc balsam na usta. - Nataniel znalazł łódź rybacką - odpowiedział poirytowanym tonem. - Problem w tym, że będzie dostępna dopiero po piątej. Nikt inny nie chciał popłynąć tak daleko. A ty co jeszcze robisz? Czekam tu całe wieki. - Makijaż! - odparłam nachmurzona. Nałożyłam na usta kolejną, zupełnie niepotrzebną, warstwę balsamu, żeby wkurzyć Willa. - Nie martwisz się, że tak późno wypłyniemy? - Piąta to nie tak źle - orzekłam. - Słońce zachodzi o której? O siódmej? Zmarszczył brwi, spoglądając na mnie z niezadowoleniem. - Musimy pokonać prawie sto trzydzieści kilometrów, żeby dopłynąć do głębi Milwaukee. Wzruszyłam ramionami. - Tak? To ile nam to zajmie? Godzinę? - Ellie, nie jedziemy tam samochodem. Mamy do dyspozycji duży stary trawler dalekomorski. Będzie dobrze, jak rozpędzi się do piętnastu węzłów. - Nie mam pojęcia, co to znaczy! - To znaczy, że będziemy płynąć trzydzieści kilometrów na godzinę. Nawet nie próbowałam przeliczać, ponieważ zwykle gubię się, licząc palce u stóp. - To damy radę dopłynąć tam do szóstej? - Nie. Prawdopodobnie podróż zajmie nad ponad cztery i pół godziny. Czułam, że tracę oddech. - Będziemy płynąć tam po ciemku?
Powoli wypuścił powietrze. - Na to wygląda. - A nie możemy zaczekać do jutra? - zapytałam z nadzieją w głosie. Pokręcił głową. - Nasz samolot odlatuje o dziewiątej rano i nie możemy ryzykować kolejnego dnia tutaj. - Świetnie. -Wiem. Głośno wypuściłam powietrze. „Będzie dobrze" -powtarzałam w myślach. Demoniczne viry nie mogły dowiedzieć się tak szybko, że jesteśmy w Portoryko. Byliśmy bezpieczni. - Nie martw się tym. Wszystko będzie dobrze. Will posłał mi podejrzliwe spojrzenie. - A odkąd to jesteś Panną Optymistką? - Odkąd zgłodniałam, chodźmy więc. Will przywołał taksówkę, która zawiozła nas do starej części San Juan. Byłam oczarowana. Uliczki mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, a każdy budynek był niepowtarzalny. Łukowe okna wychodziły na balkony z kutego żelaza pełne pachnących zwieszających się kwiatów. Wejście do każdego domu było inne, pięknie zdobione i osłonięte wymyślnym żelaznym okratowaniem. Uznałam, że chętnie tu powrócę, by obejrzeć wszystko jeszcze raz, kiedy nie będę musiała myśleć o tym, co się stanie po zachodzie słońca. Zaszliśmy do niedużej kafejki i usiedliśmy na kamiennym patio. Mimo że nie potrafiłam wymówić nazwy, zamówiłam kolorową sałatkę z mnóstwem niespodzianek zawiniętych w zieleninę. Will wziął coś w ro-
dzaju potrawki z kurczaka z ryżem i fasolą. Pachniała cudownie, dlatego podjadłam mu trochę pomimo jego głośnych protestów. Przez chwilę, o dziwo, znowu poczułam się normalnie. I dobrze mi z tym było. Podobało mi się udawanie, że jestem zwykłą dziewczyną na wakacjach w pięknym mieście w towarzystwie normalnego - choć boskiego - faceta. Skończyliśmy jeść, ale nie od razu wróciliśmy do motelu. Will chciał, żebym się dobrze bawiła. Wyrażał nadmierną troskę w tym względzie, co mnie trochę niepokoiło. A jeśli ma podejrzenia, że to mój ostatni dzień? Spacerowaliśmy starówką San Juan wśród tłumów, które otaczały ulicznych muzyków i artystów, podziwiając niesamowite widoki. Potem poszliśmy zatłoczoną plażą i zwiedziliśmy fort San Cristóbal. Po powrocie do motelu zastaliśmy Nataniela siedzącego na krześle na zewnątrz. Wstał, kiedy wysiedliśmy z taksówki. - Mieliście miły dzień? - zapytał z uśmiechem na ustach. - Tak - odpowiedziałam niepewnie. - Było fajnie. -Starałam się zachować w pamięci tę przyjemną chwilę, ponieważ wiedziałam, że taki nastrój nie będzie trwał wiecznie. Wsiedliśmy do samochodu, w którym znajdowały się sarkofag i brezentowa torba z arsenałem Nataniela. Pojechaliśmy do portu po drugiej stronie miasteczka. Usadowiona między Willem i Natanielem patrzyłam przed siebie w milczeniu, starając się nie myśleć o tym najgorszym, co mogłoby wydarzyć się tej nocy. Mijaliśmy kolejne statki wycieczkowe i promy, aż dotarliśmy do doków. Łodzie rybackie były o wiele mniejsze niż
statki wycieczkowe, a mimo to wciąż wydawały mi się ogromne. Poczułam wyraźny zapach wody morskiej, ryb, metalu i nylonowych sieci. Wszędzie wisiały liny i druty, a między nimi uwijali się zwinnie rybacy zajęci swoją pracą. Zatrzymaliśmy się przy ogromnym dalekomorskim trawlerze o imieniu Elsa spłowiałe litery widniały na dziobie łodzi. Krępy, łysiejący mężczyzna zbliżył się do nas ciężkim krokiem. Szedł wzdłuż doku załadunkowego. - Hola - przywitał się i kiwnął głową, zatrzymując spojrzenie na mojej osobie. - Hola, José - odpowiedział Nataniel. - Przepraszamy za spóźnienie. - Wszystko w porządku - ryknął José. - Zapłaciłeś mi już, więc nie obchodzi mnie, co zrobicie. - Zaśmiał się, potrząsając wydatnym brzuchem, i otarł wierzchem dłoni brudne, spocone czoło. Nataniel zmusił się do uśmiechu. Widać było, że nie pała sympatią do nowego znajomego. - Teraz już przejmiemy od ciebie twoją Elsę. José zagrzmiał jeszcze głośniejszym śmiechem. - Nie dałbyś rady z moją łajbą, mając do dyspozycji jeszcze jednego faceta i nastolatkę. Nie wrócilibyście w jednym kawałku. Moja załoga nie opuści pokładu i nieważne, ile mi zapłaciłeś. Oblicze Nataniela wykrzywił grymas frustracji. - To nie jest konieczne. Poradzimy sobie. - Nie ma mowy - rzucił José już poważniejszym tonem. - Natanielu - wtrącił ostrożnie Will - nie mamy wyjścia. Nataniel zamknął oczy wyraźnie poirytowany.
- Dobra, ale pamiętaj, za co ci płacę. Między innymi za to, że nie będziesz zadawał pytań. José skwitował jego słowa salwą śmiechu. - Wiem, wiem. Płyniemy tam, dokąd zechcesz. Żadnych pytań. - Dziękuję. Załadujmy skrzynię, żebyśmy mogli wypłynąć jak najszybciej. José wzruszył ramionami. - To jest trawler, a nie rakieta. Musielibyśmy liczyć na cud, żeby dopłynąć do głębi przed nocą. Niczego nie obiecuję. - Nie będziemy grymasić - wtrącił Will. Obaj z Natanielem wrócili do samochodu i wyjęli z niego duże worki marynarskie z bronią. - Możecie je złożyć w kajucie, jeśli chcecie! - zawołał José. Zanieśli worki i wrócili po sarkofag. Załoga Elsy przyglądała im się podejrzliwie, kiedy taszczyli ogromną skrzynię. Modliłam się, żeby nie okazali się zbytnio ciekawscy. José także wykazywał pewne zainteresowanie ładunkiem. - Co tam macie? I dlaczego chcecie popłynąć z tym aż na głębię? Zamierzacie to tam wywalić? Nataniel rzucił mu ponure spojrzenie. - Żadnych pytań, pamiętasz? Kapitan skinął głową rozczarowany. - Nie może być zbyt ciężkie, skoro poradziliście sobie we dwóch. A jeśli nie jest ciężkie, nie jest też ważne. Miałam ochotę się roześmiać. - To damy pod pokład - powiedział Will, kiedy nas mijali.
José pokazał, którędy mają iść. Zeszłam za Willem i Natanielem pod pokład, do dużej dusznej ładowni przesiąkniętej zapachem ryb. Woda uderzała o stalowe burty łodzi, tworząc echo, które rozchodziło się po ogromnym pomieszczeniu. Postawili skrzynię na podłodze i podsunęli ją pod ścianę. Była zamknięta na ciężką kłódkę. - Myślicie, że tak będzie dobrze? - zapytałam. - Tak - odpowiedział Will. - Tutaj jest o wiele bardziej bezpieczny niż na pokładzie. -1 tak nie będzie miało to znaczenia, jeśli zostaniemy zaatakowani. Opuścił głowę i wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu. - Ale nie zostaniemy zaatakowani. Z góry dobiegł głos José: -Amigos, zaraz odpływamy. Wróciliśmy na główny pokład, starając się nie przeszkadzać załodze. Marynarze wciągnęli trap i ruszyliśmy. Wysłużony trawler opuścił port, dudniąc głośno. Wychyliłam głowę za reling wpatrzona w ciemne fale. Potem obeszłam łódź, by się dokładnie rozejrzeć. Zatrzymałam się, kiedy pojawił się José. Podszedł do mnie cały cuchnący rybą i papierosowym dymem. Mimowolnie skrzywiłam się owiana jego smrodem. - To co planujecie zrobić, dzieciaki, jak już dopłyniemy do głębi? Chyba nie chcecie sobie popływać? Szukacie egzotycznych przygód? Gdzie wasi rodzice? Pokręciłam głową, czując, że moje serce przyspiesza. - Zdaje się, że miałeś nie zadawać żadnych pytań. Wzruszył ramionami.
- Nie mam nic złego na myśli. Nie chciałabyś znaleźć się w tej wodzie, dziewczynko. Pływają w niej rekiny większe niż nasza Elsa. Zupełnie jak koszmary z horroru. - Nie planuję kąpieli - zapewniłam go. Moim koszmarem wcale nie były rekiny. - Zamierzacie wędkować? - dopytywał się dalej. -W takim razie dlaczego nie popłynęliście którymś z tych śliczniutkich kutrów rybackich? Dlaczego płacicie staremu głupcowi takiemu jak ja za kilka godzin spędzonych na jego starym trawlerze? - Dokładnie to nie wiem dlaczego - odpowiedziałam i odwróciłam się na pięcie, kierując się ku dziobowi. Miałam nadzieję, że nie pójdzie za mną. - Mam nadzieję, że nie robicie niczego nielegalnego! - zawołał za mną. - Ani nie macie trupów w tej skrzyni. No i nie jesteście z CIA! Obeszłam kajutę, by zgubić kapitana, i natknęłam się na Willa. Przez resztę podróży trzymałam się blisko niego. Podwoił swoją czujność, jakby wyczuwał, że członkowie załogi są powodem mojego niepokoju. Gdyby któryś spróbował spoufalić się ze mną zbytnio, prawdopodobnie poradziłabym sobie, gdyż przywykłam do walki z większymi potworami niż banda cuchnących facetów, a jednak zostawiłabym to raczej Willowi. On sprawiał wrażenie całkiem szczęśliwego, mogąc odgrywać rolę mojego ochroniarza. Po upływie godziny zaczęłam się nudzić. Oparłam się o reling obok Willa, pozwalając, by wiatr tarmosił moje włosy. Znowu zaczęły się naturalnie kręcić, a ja zapomniałam zabrać przepaski, by je przytrzymać. Próbowałam wcisnąć je za uszy, lecz loki nie dały się okiełznać.
Spojrzałam na wodę i otworzyłam szerzej oczy na widok delfinów; co najmniej sześć zanurzało się i wypływało tuż pod powierzchnię, błyskając szarymi grzbietami. Aż zapiszczałam z radości. - Delfiny! - zawołałam, pokazując zwierzęta Willowi. Zerknął obojętnie przez ramię i nic nie powiedział. - Płyną za nami. To chyba dobry znak czy coś w tym rodzaju, prawda? Usłyszałam za sobą paskudne prychnięcie. Obejrzałam się i zobaczyłam nadchodzącego Jose. - Nie podniecaj się za bardzo - mruknął, spoglądając na delfiny. Mają nadzieję, że nałapiemy krewetek, które potem będą mogły nam ukraść. Żarłoczne sukinsyny! Carrońeros! - Uderzył dłonią w burtę, a ja ucieszyłam się, widząc, że jego hałas nie wystraszył delfinów. Kiedy kapitan oddalił się, Will nachylił się do mnie i powiedział: - Nie przejmuj się nim. - Paskudny typ. Smród kapitana pozostawił w moich ustach okropny smak. Nie mogłam się doczekać, kiedy pozbędziemy się Enshiego, a potem wyniesiemy w cholerę z San Juan. I wrócimy do domu. - Kiedyś mnie uważałaś za paskudnego - powiedział Will i się uśmiechnął. Wytrzymałam jego spojrzenie. - Uważałam? - Teraz przynajmniej tolerujesz moją obecność. - Hej, nie rób sobie zbyt dużych nadziei. Zza rogu kajuty wyłonił się Nataniel z gradową miną. - Ci ludzie są naprawdę okropni. - Dlaczego? - zapytałam.
Pokręcił głową. - Lubią g a d a ć. I niech to ci wystarczy. Domyślałam się, co ma na myśli. Nagle poczułam wilgotny chłód i pożałowałam, że nie wzięłam bluzy z kapturem. Czy czegokolwiek. - Zejdziemy pod pokład? - zapytał Nataniel, widząc, jak drżę. Oboje z Willem przyjęliśmy jego propozycję i zeszliśmy do kuchni. Cała była matowobiała z akcentami stalowych dodatków: rdzy i czegoś czarnego, co wyrosło na ścianach. Skrzywiłam się, kiedy poczułam zapach pleśni. Dołączyłam do Willa, który usiadł przy chwiejnym stole. Nataniel wyjął z kieszeni dżinsów talię przybrudzonych kart i położył ją na blacie, zajmując miejsce na krześle. - Skąd je masz? - zapytałam zadowolona, że będziemy mogli czymś się zająć. -Od pierwszego oficera - wyjaśnił i zaczął tasować karty. - W co zagramy? - W pokera - zaproponowałam. - Nie mamy żetonów. - Posłużymy się wymyślonymi żetonami. Nataniel się roześmiał. - Dobra. Will, wchodzisz? Will odpowiedział skinieniem głowy. - Rozdaj i dla mnie. Zagraliśmy kilka rozdań, a Nataniel wciąż próbował stawiać więcej wymyślonych pieniędzy, niż miał, co było irytujące. Will okazał się niezłym zawodnikiem, potrafił zachować niepokojąco kamienną twarz, ale i tak zniszczyłam ich obu. Po jakimś czasie znudziły mi się karty i wyszłam na zewnątrz, a Will poszedł za mną.
Kilku członków załogi siedziało na pokładzie przy małym stole, a dwóch z nich paliło grube cygara. Posiałam im miły uśmiech, udając się na rufę. Ujrzawszy słońce zsuwające się za horyzont, spróbowałam pospieszyć trawler siłą woli, lecz nadaremno. Za łodzią ciągnął się ogromny ślad, w którym wirujące smugi spienionej wody tańczyły na ciemnej powierzchni oceanu. Połyskliwie szafirowe wody wybrzeża przeszły teraz w granatowoczarny bezmiar. Zachodzące słońce kładło ognistozłote smugi na chmurach sunących po niebie. W którymś momencie zorientowałam się, że wypatruję na horyzoncie skrzydlatych potworów. W strasznej wizji ujrzałam spadających na nas kosiarzy, niczym armia skrzydlatych małp Złej Czarownicy z Zachodu, którzy rozrywają nas na strzępy i zabierają sarkofag. Will stanął za mną i położył dłonie na relingu po moich obu stronach, opierając podbródek o mój bark. -Wszystko będzie dobrze - zapewnił. - To najgorsza część nocy, ale przejdziemy przez to. - Kiedy jego policzek musnął mój, coś we mnie drgnęło. Znieruchomiałam jak posąg. Bałam się poruszyć. - Rozluźnij się - powiedział i pocałował mnie w kark. Dotyk jego ciepłych warg rozszedł się dreszczem po całym moim ciele i już niemal nie słuchałam, co mówi. - Nic się nie stanie. Już prawie jesteśmy na miejscu. Wyrzucimy tę cholerną skrzynię za burtę i rozpadnie się, zanim dotrze na dno oceanu. Uśmiechnęłam się, próbując się rozluźnić. Odwróciłam się do Willa, który wciąż trzymał mnie w objęciu, lecz poczułam, że jego ciało stężało. Przycisnęłam tułów do relingu. - Zawsze przedstawiasz same pozytywy, tak? -Uśmiechnęłam się przewrotnie.
Wiatr rozwiał mu włosy. - Wolę szczęśliwą Ellie od smutnej Ellie. - To nie wystarczy, żeby mnie uszczęśliwić. Posłał mi psotny uśmiech i pochylił głowę, lecz jego usta zatrzymały się nad moimi. - To czego jeszcze trzeba? Wpatrzona w niego poczułam, że nie jest mi łatwo oddychać i mówić jednocześnie. - Nie brak ci wyobraźni. Na pewno coś wymyślisz. - Pozwolisz? - wyszeptał. Kiwnęłam tylko głową, jak ostatni matołek, niezdolna wydobyć z siebie „tak". Jego usta musnęły moje, zapalając tysiące malutkich fajerwerków na całym moim ciele. Położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Usłyszałam przeraźliwy krzyk; w tym samym momencie Will odwrócił się błyskawicznie. Kolejny przeraźliwy krzyk przeszył moją czaszkę. Will wyrzucił w górę rękę, by mnie osłonić, a ja wsunęłam się za niego. Zobaczyłam lecące ciało, które opadło na pokład tuż przed nami. Kiedy zatrzymało się, rozpoznałam w nim jednego z członków załogi. Z rany na jego piersi obficie płynęła krew. Krztusząc się, wyciągnął ku mnie rękę, a jego przekrwione oczy były zmącone obłędem. Patrzyłam, jak umiera, sparaliżowany strachem. Usłyszałam kolejny przeraźliwy krzyk. Zostaliśmy zaatakowani.
31 Mój oddech stał się płytki i krótki. Przeraźliwe krzyki nasilały się i pomnażały, wypełniając mi głowę. Usłyszałam śmiech, wysoki i melodyjny, jakbym słuchała klauna. Stałam oszołomiona. Przywarłam do pleców Willa, czując, że nogi uginają się pode mną. - Ellie - powiedział dobitnie, odwracając się do mnie. - Słyszysz mnie? Musimy przywołać broń i walczyć. Nie dopłynęliśmy jeszcze do rowu! Wpatrywałam się w milczeniu w oślepiający blask świateł statku, w którym odbijała się mgiełka podnosząca się z wody wraz z nastaniem nocy. Dalej była ciemność i kolejne krzyki. Usłyszałam trzaski wystrzałów i zobaczyłam po drugiej stronie kajuty białe błyski podobne do wybuchów petard. Will skoczył przede mnie i chwycił mnie za ramiona; jego zielone oczy znów się rozjarzyły. - Otrząśnij się z tego, Ellie! Jeśli zostaniesz tutaj, to umrzesz, podobnie jak inni. Nie możesz pozwolić, by wszyscy zginęli!
- Potrzebuję moich mieczy - powiedziałam słabym głosem. - No, zuch dziewczyna! - ucieszył się Will i dotknął mojego policzka. Przywołałam kopesze. Ich klingi błysnęły w słabym świetle. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Wierzyłam w siebie. Wierzyłam w swoją moc. Pochyleni nisko przemknęliśmy się do kajuty. Will wyjął z worka marynarskiego futerał z bronią i otworzył go. Miał w nim dwa pistolety, śrutówkę i mnóstwo amunicji. -Jeszcze nigdy nie strzelałam - powiedziałam niepewnie. - Nie martw się - uspokoił mnie. - To nie dla ciebie. - Naładował pistolety i wsadził je sobie za spodnie, a strzelbę wziął do ręki. - Bronią nie zabijesz kosiarza - zauważyłam. - Trzeba wpakować mu w głowę dużo kulek. Zamieni się w kamień, gdy go zabijesz. Kiwnęłam głową, dając znak, że zrozumiałam. - Gdzie jest Nataniel? - zapytałam już bardziej opanowanym głosem. Will tylko pokręcił głową. - Nie mam pojęcia. Pewnie walczy. Potrzebuje broni. Jesteś ze mną? Odpowiedziałam skinieniem głowy. - Potrzebuję cię, Ellie. -Jestem z tobą. Jeszcze przez kilka bolesnych chwil przyglądał mi się z zaciętym wyrazem twarzy. - Chodźmy. Giną ludzie. Podążyłam za nim na głównym pokład. Wszędzie rozbrzmiewały przenikliwe chaotyczne krzyki. Pierw-
szym, co zobaczyłam, był Nataniel odwrócony do mnie plecami, a nad nim Ivar. Rozłożyła szeroko ogromne skrzydła, a jej blade oczy świeciły głęboko w czaszce niczym dwa księżyce w pełni. Jej moc kłębiła się wokół, szarpiąc jej popielate włosy. Grzbietem dłoni uderzyła Nataniela w twarz, aż padł na deski pokładu. - Natanielu! - krzyknęłam i rzuciłam mu strzelbę. Chwycił broń, obrócił się, załadował i wystrzelił prosto w pierś Ivar, która cofnęła się o kilka kroków. Po chwili wyprostowała się i spojrzała na dziurę w swojej klatce piersiowej. Potem znowu skierowała spojrzenie na niego, szczerząc kły. Rana szybko się zasklepiła. - Zniszczyłeś mi sukienkę - syknęła i ruszyła ku Na-tanielowi. Przeładował broń i strzelił w jej głowę, lecz zdążyła się uchylić i pocisk wybił dziurę w jej barku. Zatoczyła się, lecz wciąż szła do niego. Usłyszałam nad sobą jakiś głuchy stukot, a gdy podniosłam wzrok, ujrzałam twarz Geira, wyszczerzoną w uśmiechu pełnym rekinich zębów. Spoglądał znad dachu kajuty. Jego rozłożone skrzydła tworzyły nade mną baldachim. Po chwili zeskoczył na pokład i wylądował między mną a Willem. - Myślałaś, że możesz uciec, co, Preliatorze? - zapytał, oblizując wargi niczym wygłodniały diabeł. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu szerzej, niż wydawało się to możliwe. Poczuwszy wzbierającą we mnie falę wściekłości, z mieczami przed sobą ruszyłam na niego, lecz on zniknął. Coś uderzyło mnie w plecy i upadłam na pokład. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak dłonie Geira znowu zmieniają się w szpony. Chwycił mnie za gardło, a dru-
gą ręką wytrącił mi miecze, po czym błyskawicznym ruchem uniósł mnie nad głowę i przycisnął do ściany kajuty. Trzymał mnie trochę nad pokładem, a jego szpo-niasty uścisk zaciskał się na mojej szyi. Po chwili przycisnął mnie do ściany jeszcze mocniej, tak że z trudem oddychałam. - Gdzie jest Enshi? - warknął. Nie doczekawszy się odpowiedzi, pchnął mnie na ścianę, aż jęknął metal. Krzyknęłam z bólu, który przeszył całe moje ciało. - Gdzie jest sarkofag? - krzyknął mi w twarz, a jego oczy rozgorzały żółtym ogniem. Rozwścieczony rzucił mną. Opadłam ciężko na podłogę i osunęłam się po burcie. Zakończona szponami dłoń Geira zacisnęła się na kostce mojej nogi. Przyciągnął mnie do siebie i obrócił na plecy. Przykucnął nade mną i jedną ręką przytrzymawszy moje dłonie nad głową, wpił mi w gardło i w policzek szpony drugiej ręki. Jeden z marynarzy zamachnął się na Geira stalowym prętem, lecz kosiarz szponem rozorał biedakowi pierś. - Tak jak mówiłem - rzekł potwór, muskając bladym jęzorem czubki ostrych zębów. - Nawet jeśli będziemy musieli rozebrać tę puszkę śrubka po śrubce, to i tak zabijemy wszystkich. W tym momencie wyrwałam jedną rękę i wymierzyłam mu cios w twarz. Geir puścił mnie i zgiął się wpół, złorzecząc pod nosem. Udało mi się spod niego wywinąć, lecz czyjaś dłoń chwyciła mnie za włosy i odciągnęła moją głowę do tyłu. Ujrzałam nad sobą upiornie piękną twarz Ivar. - Mam cię już dość - warknęła. Morska bryza szarpała mocno jej włosy.
Poczułam, jak wzbiera we mnie strach, który przeradza się we wściekłość, i wyprowadziłam cios pięścią. Ona jednak chwyciła mnie za gardło i przerzuciwszy sobie przez głowę, cisnęła mną o komin jak szmacianą lalkę. Wygięty metal jęknął pode mną, a ja osunęłam się bezwładnie głową w dół. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Ivar rozłożyła skrzydła i wyciągnęła przed siebie ręce, gotowa do kolejnego ataku. Jednocześnie kątem oka dostrzegłam jeden z moich mieczy leżący między nami. Skoczyłam po niego i zacisnąwszy obie dłonie na rękojeści, wyprowadziłam wysokie cięcie. Ivar syknęła i zrobiła unik w lewo, lecz moja klinga przecięła jej skrzydło. Krzyknęła i runęła w dół prosto na reling. Zdążyłam wstać, kiedy się pozbierała, i zadałam cios znad głowy, lecz ona zablokowała oba moje nadgarstki. Stałyśmy tak obie, targane brutalną siłą. Ivar warczała niczym zwierzę, obnażając trupio sine usta i błyskając wężowymi zębami. Skrzydła miała rozłożone, a ja, patrząc na nie, zaklęłam, gdyż widziałam, jak rozcięcie na jednym z nich szybko się zabliźnia. Jej moc buchnęła mi w twarz i gwałtownie odrzuciła. Upadłam boleśnie na metalowy pokład. - Ellie! - zawołał Will. Walczył z Geirem, a ja w całej tej zawierusze zupełnie o nich zapomniałam. - Gdzie jest Nataniel? - krzyknęłam, wstając. Strach o jego życie kazał mi zapomnieć o bólu, jaki przenikał moje plecy. Zbyt duże blade oczy Ivar wypełniły się białym żarem, aż jej źrenice niemal zniknęły, a na jej usta wypełzł okrutny uśmiech. - O niego już nie musisz się martwić - powiedziała, podchodząc do nas z rozpostartymi szeroko skrzydłami,
które zasłaniały światło. Podmuch wiatru i powietrza poruszonego skrzydłami szarpnął rąbkiem jej sukni, co pozwoliło mi zobaczyć, że ma gołe stopy. - Zabiłaś Ragnuka, a ja mogę ci tylko podziękować, że uwolniłaś mnie od tego gamonia. Choć muszę przyznać, że nie sądziłam, iż stać cię na to. - Nie doceniasz mnie i to jest twój błąd - odpowiedziałam, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści. Przeszukałam wzrokiem pokład i zauważyłam drugi z moich mieczy przy drzwiach kajuty. Ivar prychnęła. - Nie wyobrażaj sobie zbyt dużo, dziecko. Choć Bastian ma o tobie dość wysokie mniemanie. W rzeczywistości chce spotkać się z tobą. - Wybacz mój brak entuzjazmu - warknęłam. - Nie jest to obopólne pragnienie. - Będzie bardzo rozczarowany - odrzekła Ivar, wydymając usta. - Ugryź mnie gdzieś - rzuciłam. Jej usta ułożyły się w zmysłowy uśmiech. - To się da zrobić. Przyskoczyła do mnie, lecz ja obróciłam się i pomknęłam po miecz przy drzwiach kajuty. Dopadłam go w dwóch długich krokach, chwyciłam w wolną rękę i odwróciłam znowu do niej, zapalając klingę anielskim ogniem. Ivar natarła na mnie i obie wpadłyśmy do środka kajuty przez drzwi, z których posypały się drzazgi. Uderzyłam w drewniany stół, a Ivar wylądowała na mnie. Wsadziłam rękojeść miecza w jej gardło, kiedy spróbowała dosięgnąć zębami mojej twarzy, warcząc jak wilk. Szarpała moje włosy i koszulkę, drapała pazurami skórę. Skierowałam na nią swoją moc: wyrzuciła ją
pod sufit i wypełniła kajutę białym światłem. Rozległ się trzask zgniecionego włókna szklanego sufitu, które opadało teraz drobinami wraz z płatkami wewnętrznej warstwy. Machnęła skrzydłami i z gracją spłynęła na podłogę. Kajuta była zbyt mała, by Ivar mogła swobodnie rozpostrzeć skrzydła. Chwyciła mnie za ramiona i popchnęła na rozwieszoną sieć, a potem wcisnęła w półki. Posypały się na mnie najróżniejsze naczynia, a ja zaczęłam machać rękami, żeby się spod nich wydostać. Ivar uniosła mnie na tyle, by nasze spojrzenia się spotkały. - Będę się delektować zabijaniem ciebie - rzuciła pogardliwym tonem. - A kiedy wrócisz, z przyjemnością zabiję cię jeszcze raz. Jeśli Enshi nie pożre twojej duszy, ja chętnie zjem twoje serce. Odpowiedziałam jej moim kopeszem: wbiłam go w jej brzuch. Otworzyła szeroko oczy i puściła mnie. Wyciągnęłam miecz z jej ciała i zadałam cięcie, lecz zanim moja klinga rozpruła jej skórę, Ivar chwyciła mnie w nadgarstku. - Zły ruch - syknęła, szczerząc paskudnie zęby. Rana na jej ciele szybko się goiła i pozostała po niej tylko brzydka szrama. Wypuściła na mnie swoją ciemną moc, co poczułam na piersi jak uderzenie bata. Zachwiałam się. Gdy tylko otrząsnęłam się z tego, zobaczyłam przez resztki dymu, że znowu atakuje. Teraz moja moc wybuchła ogłuszającą białą eksplozją, obejmując ją całą. Niesiona podmuchem mojego ataku wyleciała przez ścianę kabiny i opadła na pokład w deszczu stali i włókna szklanego. Szłam przez kajutę, patrząc, jak staje na chwiejących się nogach. Zamiast ponownie zaatakować, spojrzała w bok.
Moje spojrzenie powędrowało w tę samą stronę. Zobaczyłam Willa, który stał z rękoma opartymi na biodrach. -William! - zawołała, a jej głos niósł się dźwięcznie mimo huku fal. - Miło, że do nas dołączyłeś! Will nie odpowiedział, tylko podniósł ręce i wypalił w nią z pistoletów Nataniela. Pociski przeszyły jej pierś, rozchlapując krew niczym konfetti, a siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu. Szarpnęła się i krzyknęła głośno, gdy wpakował w nią oba magazynki. Kiedy rozległ się suchy trzask pustych magazynków, Will wyrzucił je na podłogę, spokojnie naładował broń i znowu zaczął strzelać. Poczuwszy na ramieniu czyjąś dłoń, zamierzyłam się mieczem. Nataniel chwycił mnie za rękę. -Hej, to ja. Odetchnęłam z ulgą i objęłam go. - Myślałam, że nie żyjesz. - Nic mi nie jest. A ty? - W porządku. - Spojrzałam nad jego ramieniem i zobaczyłam, że teraz Will walczy z Ivar wręcz. Na jej sukience widniało mnóstwo krwawych otworów, lecz ona nie sprawiała wrażenia rannej. Tknięta nagłą myślą, chwyciłam Nataniela za ramię. - A gdzie Geir? - Pewnie pod pokładem. Pobiegliśmy, mijając Ivar i Willa, a ja pomodliłam się w duchu, żebym zobaczyła go żywego, kiedy znowu się spotkamy. Nataniel otworzył kopnięciem drzwi do ładowni. Rozwarły się szeroko i zeszliśmy do wnętrza wypełnionego zielonkawoniebieskim światłem. Wdychając smrodliwe powietrze, usłyszałam gdzieś w mrokach ciche rzężące skamlenie. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam sarkofag, który stał nienaruszony tam, gdzie go zostawiliśmy. Ale kto jeszcze tu był?
Nataniel wysunął rękę przede mnie, a ja zastygłam w bezruchu. Zobaczyłam ciemną postać, która podnosi się i zwraca głowę w naszą stronę; ujrzałam rekinią twarz Geira z obnażonymi zębami lśniącymi od krwi i oczami rozpalonymi żółtym ogniem jak u rozwścieczonego zwierzęcia. W świetle wpadającym do wnętrza ładowni jego blada skóra i skrzydła koloru błota połyskiwały upiornie. Kosiarz trzymał przy piersi Jose, który z twarzą szarą niczym popiół, z otwartymi ustami, patrzył niewidzącym spojrzeniem w sufit. Gardło miał rozszarpane, lecz z obszernej rany sączyło się dużo mniej krwi niż powinno. Geir zdążył ją wypić. - Twój Stróż poważnie mnie zranił - wychrypiał Geir; krew ściekała z jego ust i podbródka. - Musiałem się posilić, by skończyć z tobą, Preliatorze. Po tej przekąsce nabrałem mocy. Aż się zachwiałam porażona falą obrzydzenia. Geir odrzucił ciało kapitana z taką siłą, że biedak przeleciał kilka metrów i zatrzymał się na ścianie. Kiedy kosiarz odwrócił się do nas, zobaczyłam, że ubranie ma podarte i przesiąknięte własną ciemną krwią. Poczułam ukłucie zadowolenia, że stało się to za sprawą Willa. Nataniel uniósł strzelbę, lecz Geir dopadł go w jednej chwili. Wyrwał mu broń i cisnął nią o ścianę z taką mocą, że złamała się na pół. Chwyciwszy Nataniela za gardło, nim też rzucił o ścianę. A potem, szybciej niż zdołałam to zobaczyć, znalazł się na Natanielu i zaczął wymierzać mu kolejne ciosy. Kiedy Nataniel zrobił unik, pięść Geira przebiła stalową ścianę ładowni. Potwór cofnął dłoń i wtedy woda chlusnęła do wnętrza. Metalowe krawędzie dziury pocięły mu ręce na strzępy, a krew
tryskała z nich kaskadą, mieszając się z wodą morską, jednak skóra kosiarza błyskawicznie się goiła. Woda wdzierała się do ładowni z głośnym szumem. Trawler tonął. Poczułam spływającą po mnie falę wściekłości. Miałam już tego dość! Stojący przede mną potwór uśmiercił niewinnych ludzi tylko dlatego, że mógł to zrobić. Zranił mnie, przeraził, zranił Willa, który próbował mnie bronić, i jeszcze zabił ludzi, którzy stanęli w mojej obronie, choć tak naprawdę nie mogli obronić nawet samych siebie. Czas z tym skończyć. Dzisiaj. - Ellie! Głos Willa dobiegł gdzieś z tyłu. Zerknęłam przez ramię niezadowolona z jego interwencji. Wyczuwał kipiącą we mnie wściekłość, lecz tym razem nie zamierzałam pozwolić mu się powstrzymać. Potrafiłam zapanować nad swoją mocą. Zapanować nad sobą. Tym razem nie ogarniał mnie szał, lecz wściekłość w swojej najczystszej, najciemniejszej postaci. Moja moc popłynęła spiralą wokół mnie, wypychając wodę spod moich stóp. -Nie. Skierowałam moc na Willa. Natarła na niego niczym mur, powstrzymując przed zbliżeniem się do mnie. Naparł barkiem na dzielącą nas barierę, lecz ja nie ustąpiłam nawet na centymetr. Kiedy spojrzałam mu w oczy, rozjarzone w mroku, zobaczyłam, że jego spojrzenie jest spokojne, jakby czytał w moich myślach i wiedział, że nie ma sensu próbować sprowadzić mnie znad krawędzi, uspokoić czy powstrzymać. Czułam, jak moja moc coraz bardziej napiera od środka na moje ciało, domagając się uwolnienia, świadoma, jak bardzo mogę zranić jego i zniszczyć wszystko inne.
- Zabierz sarkofag! - krzyknął Nataniel, zmagając się z demonicznym virem. - Wrzuć go do morza, zanim zabierze go Ivar! Will uwolnił się wreszcie od mojego spojrzenia i skinął głową. Podbiegł do skrzyni i dźwignąwszy ją bez trudu, pobiegł z sarkofagiem na górę. - N i e ! - wrzasnął Geir. Nie zważając już na Nataniela, odwrócił się, by pobiec za Willem, lecz nim dotarł do drzwi, mój miecz wbił się wjego brzuch. Potwór wyszczerzył zęby rozwścieczony i chwycił mnie za gardło, zaciskając mocno dłoń. Drugą ręką złapał mnie za przegub. Odsunął od siebie mój miecz, którego anielski płomień pełzał teraz po jego piersi. Czas zwolnił i wszystko wokół mnie, poza Geirem, się zamazało. Zamachnął się szponami, ale zdołałam odskoczyć i wyprowadziłam cięcie oboma mieczami. Płomienie kling przecięły mrok, rzucając na nasze twarze wykrzywione smugi światła i cienia. Obie klingi przecięłyjego brzuch, lecz nie dość głęboko, by zabić. Kopnięciem w pierś rzuciłam go na ścianę. - Natanielu! - zawołałam. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. - Biegnij pomóc Willowi! Ja zatrzymam Geira. Otworzył usta. -Ale... - B i e g n i j ! W jednej chwili opuścił posłusznie ładownię. Odwróciłam się z powrotem do kosiarza, który błysnął zębami w uśmiechu, zerkając na swoje rany: zostały po nich już tylko blizny. - A więc tylko ty i ja, dziecinko - wycedził z zadowoleniem, a jego oczy błysnęły zimnym, lecz wciąż oślepiającym blaskiem.
Odchyliłam się na pięcie, przywołując moc. Trawler zadrżał i jęknął. Geir skoczył ku mnie, lecz gdy uniosłam miecz, zniknął. Wykonałam obrót, tnąc powietrze, on zaś ukazał się ponownie po mojej prawej stronie. Zadałam cios drugim mieczem, ale moja klinga napotkała tylko pozbawiony ciała śmiech, który popłynął echem przez mrok ładowni. - Umrzesz tutaj, dziewczynko - usłyszałam jego głos. Wodziłam wzrokiem dookoła z sercem galopującym ze strachu. Skoro go nie widziałam, to jak mogłam z nim walczyć? Poddałam się całkowicie wściekłości, by nie zwracać uwagi na jęki trawlera, na szum wody, by skupić się tylko na odgłosie bicia serca wroga, który czai się gdzieś tam w ciemności. Teraz już nie czułam niekontrolowanej żądzy krwi, która trawiła mnie podczas ostatniego pojedynku z Ragnukiem; mój umysł był wręcz niepokojąco jasny i domagał się uwolnienia mocy. Teraz on słuchał m n i e, a nie odwrotnie. Wyczułam za sobą ruch energii i obróciłam się błyskawicznie, kierując skośnie w górę rozpłomieniony ko-pesz. Klinga miecza przecięła gardło Geira. Zatoczył się do tyłu, charcząc i plując krwią, z dłonią przyciśniętą do rany. Jego ciało nie stanęło w płomieniach, więc domyśliłam się, że mój atak był niewystarczający. Z okrzykiem na ustach wycelowałam drugim mieczem pod jego żebra i pchnęłam prosto w serce. Osunął się na mnie, oblewając mnie swoją krwią. Zepchnęłam go z siebie przepełniona obrzydzeniem i wyszarpnęłam klingę z jego ciała. Kiedy wyciągałam miecz, poczułam, jak zadzior, umieszczony z tyłu na klindze, zaczepia o jego klatkę piersiową i rozrywa, łamie wszystko.
Geir zatoczył się na mnie z twarzą wykrzywioną upiornie agonalnym grymasem. Dłoń, którą trzymał przy gardle, zsunęła się na rozerwaną pierś. Z jego ran płynęła ciemna gęsta krew, a całe ciało zajęło się płomieniami, których blask spowił go całkowicie. Jego szpony wyprostowały się jeszcze w moją stronę, oblane anielskim ogniem, lecz zaraz zamieniły się w popiół. Kilka chwil później całe ciało spłonęło - na końcu trzepoczące bezradnie skrzydła; został z niego tylko popiół unoszący się na powierzchni wody, która sięgała mi już do kostek. Znieruchomiałam. Poczułam, że spływa na mnie coś ciężkiego, coś na podobieństwo ogromnej mocy, ale nie mojej. Opadło na mnie niczym gruba warstwa śniegu, równie zimne, nabrzmiałe ogromną siłą, która zdawała się spowalniać wszystkie moje zmysły, a nawet sam czas. Odwróciłam głowę, by spojrzeć za siebie, przerażona tym, co mogę zobaczyć, a reszta mojego ciała podążyła za moim spojrzeniem. W wejściu do ładowni zobaczyłam sylwetkę podobną do sylwetki człowieka. Postać stała nieruchomo, czarna na tle płynącego z pokładu światła, z rozłożonymi skrzydłami, jakby dopiero co opadła na podłogę. Po chwili weszła dalej i światło zawirowało wokół niej, tak bym mogła wreszcie zobaczyć twarz. Nie wydawał się dużo starszy niż ja czy Will. Białe skrzydła złożyły się za jego plecami i znikły. Płynęła z niego moc podobna do sztormowych fal, lecz on sam zdawał się czarną dziurą, która wsysa każdą cząstką tlenu, przez co poczułam się oszołomiona. -Witaj, Ellie - odezwał się łagodnym i chłodnym głosem. - Jestem Bastian.
32 Wpatrywałam się bezradnie w niepokojącą twarz Ba-stiana. Jego mroczna moc przyciągała moją, niczym palce przeczesujące włosy i muskające delikatnie policzek. Jego oczy jarzyły się najjaśniejszym, najbardziej nienaturalnym błękitem, jaki kiedykolwiek widziałam; były toksycznie ciemnoniebieskie. Wydawał mi się bardzo znajomy, jakbym spotkała go już wcześniej, ale nie potrafiłam powiedzieć gdzie ani kiedy. Nawet jego energia, gdzieś tam głęboko pod tym, co czułam, wydawała mi się znajoma. - Dobrze ci w czerwonym - odezwał się wreszcie. Poczułam, że żółć podchodzi mi do gardła. Cała byłam przesiąknięta krwią Geira. Jej słonawy paskudny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Na chwilę wstrzymałam oddech, żeby nie zwymiotować przed Bastianem. - Gdzie jest Ivar? Gdzie są moi przyjaciele? - Ivar rozprawia się z anielskim virem na górnym pokładzie. Już ich straciłaś. „Nie!" - chciałam krzyknąć, lecz z mych ust nie wyszły żadne słowa. Skoczyłam do przodu z mieczem gotowym
do ataku, jednak oślepiający mur ciemnej magii odepchnął mnie, wyrzucając do tyłu. Spadłam na ścianę i wstałam powoli, cała obolała. Moc Bastiana poobcierała mi skórę i podarła ubranie, lecz ból i rany szybko zniknęły. - Nie przyszedłem tutaj, żeby cię zabić - powiedział. - Nie? - warknęłam. - Nie szkodzi. I tak mam zamiar skopać ci tyłek. Przyglądał mi się uważnie, jakby byłam zwierzęciem w zoo. - Czarująca jesteś. Jakże się cieszę, że wreszcie cię spotkałem. - Wcześniej się nie znaliśmy? - zapytałam zdziwiona. W takim razie dlaczego żywiłam przekonanie, że go znam? Musiałam go spotkać w poprzednim życiu. Jego twarz... Wydawał mi się znajomy. - Nie, moja droga - odpowiedział łagodnym głosem. Usłyszałam go pomimo szumu wody wdzierającej się do ładowni i wirującej wokół moich nóg. - A zatem liczyłeś na to, że wpadniecie tu i zabijecie nas wszystkich? - Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści. - Interesuje mnie sarkofag i nic więcej. Gdybym cię teraz zabił, wszystko poszłoby na marne. - Gdzie jest Cadan? - zapytałam. - Postanowił odpuścić sobie tym razem? Uśmiechniętą twarz Bastiana zmącił cień. - Nie we wszystkim się zgadzamy. Obserwowałam uważnie jego twarz, szukając oznak jakichkolwiek emocji. Nadaremnie. - Stawaj! Postać Bastiana rozmazała się na moment, a potem zaraz ujrzałam go wyraźnie tuż przed sobą. Z jego ust płynął złowrogi szept:
-Wiem, kim jesteś. - Co? - zapytałam odruchowo. Bastian odpłynął ode mnie, ledwo ruszając skrzydłami. Pokrywały je białe pióra. - Twoja obecność łamie wszelkie zasady. Spięłam się w sobie, czując, że w każdej chwili mogę się załamać. - O czym ty mówisz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Chowasz się między ludźmi, których kochasz, i w ten sposób narażasz ich życie. Poczułam wzbierający we mnie gniew. - Nie narażam ich życia! Jego uśmiech jeszcze bardziej pociemniał. - Nie złość się. Egoizm to efekt uboczny życia w świecie śmiertelników. To takie ludzkie, nie sądzisz? - Ludzie nauczyli mnie współczucia - odpowiedziałam. - Istnieję w swojej najlepszej części dlatego, że nauczono mnie być miłą i dobrą. A ty co możesz powiedzieć o sobie? Ze zabijasz i dręczysz istoty słabsze od siebie? Bastian już się nie uśmiechał. -Jak na tak starożytną osobę jesteś bardzo naiwna. Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? O mnie wiesz jeszcze mniej niż o sobie. Dziewczynko, niewiele się ode mnie różnisz. W następnej chwili jego postać zadrżała i zniknął. Wpatrywałam się w puste miejsce, w którym przed chwilą stał. Kłamał? Czy naprawdę wiedział, kim jestem? Strach łasił się wokół moich nóg w postaci wzbierającej lodowatej wody. Otrząsnęłam się z zamyślenia i brnąc w wodzie, poszłam na górny pokład. Kiedy wy-
szłam zza rogu kajuty, zobaczyłam Nataniela. Właśnie wyrzucał sarkofag za burtę. Moje serce zabiło radośnie - i zaraz zatrzymało się zatrwożone: zobaczyłam Ivar, która zanurkowała za skrzynią. Gdy nad moją głową przemknął cień, odwróciłam się błyskawicznie, gotowa na odparcie ataku. Will opadł na pokład. Z jego pleców wyrastały skrzydła w kolorze kości słoniowej s k r z y d ł a ! Aż się zatoczyłam na ten widok. Pióra migotały perliście w blasku księżyca. Skrzydła były piękne. Wyglądał jak anioł, gdy tak stał nade mną; na krótką straszną chwilę uchwyciłam spojrzenie jego migotliwie zielonych oczu. Złożył skrzydła nad plecami i rozłożył je ponownie, zanim pozwolił im przywrzeć do ciała. Stałam bez ruchu, bez oddechu. Oniemiała patrzyłam, jak osuwa się na pokład z ręką przyciśniętą do piersi. Kiedy zobaczyłam ciemną plamę na jego koszuli, wiedziałam, że jest poważnie ranny. - Will! - krzyknęłam i podbiegłam do niego przerażona. Zgiął się wpół, a jego skrzydła zawisły nad nami, pogrążając nas w cieniu. Kiedy wyciągnęłam rękę, odsunął się ode mnie, a jego twarz wyrażała więcej niż tylko fizyczny ból. W pierwszej chwili miałam ochotę przyłożyć mu za to, że nie powiedział mi o skrzydłach, lecz w chwili gdy je zobaczyłam, wydało mi się, jakbym dopiero co widziała je u niego. Odsunął twarz od moich dłoni i zadrżał. -Nie... - Pozwól mi obejrzeć. Jego skrzydła poruszyły się delikatnie. - Nie chcę... Przykryłam jego dłoń swoją i odsunęłam ją z rany.
- Pozwól. Mi. Obejrzeć. Zacisnął powieki i pozwolił mi zbadać ranę. wyglądała gorzej, niż przypuszczałam. Krwawiła. Spanikowana podwinęłam jego koszulę. Skrzywił się i zaklął przez zaciśnięte zęby. Zdrętwiałam, gdy przyjrzałam się w s z y s t k i m jego ranom. Na środku piersi widniała dziura wielkości pięści. Odwróciłam wzrok, czując mdłości. Wciągnął gwałtownie powietrze, jakby z trudem oddychał. - Moje płuca... - wyjąkał. Patrzyłam na niego przerażona, dotykając nerwowo jego twarzy. - Nie wiem, co robić. Nie wiem, jak ci pomóc! Chwycił mnie mocno za rękę. - Nie mogę oddychać... poczekaj... Blask w jego oczach przygasł, a z zakamarków mojego umysłu wypełzły podszepty najgorszych obaw. Czy to jedna z tych ran, które są zbyt rozległe, by dało się jej uleczyć? - Nie możesz umrzeć - powiedziałam. - Bez ciebie nie dam rady! - Zaczekaj... - powtórzył i zacisnął powieki skrzywiony. Głęboka rana na jego piersi zaczęła się wypełniać i zarastać skórą. Jego oddech wyrównał się, a uścisk na mojej ręce zelżał. - Mówiłem, żebyś... poczekała... Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą. Zupełnie zapomniałam o sarkofagu. Obciągnęłam koszulę Willa i wzięłam głęboki oddech. -Już jest dobrze - westchnęłam uradowana. - Pewnie, że tak - odpowiedział słabym głosem. -Nie chciałem, żebyś oglądała mnie w tej postaci. Nie
chciałem, żebyś je zobaczyła... dopóki sobie nie przypomnisz. Nie było czasu na pytania. Nad naszymi głowami prze, mknął cień, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam Bastiana - przysiadł na kajucie i przyglądał się nam z kamienną twarzą, w milczeniu. Kiedy pomagałam Willowi wstać, I usłyszałam głośny plusk. Will schował skrzydła i oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Ivar wynurzyła [ się na powierzchnię. Bez sarkofagu. Jej mokre potargane włosy przylgnęły do twarzy, a jedno ramię wisiało pod dziwnym kątem. Przyjrzałam się uważniej, a gdy odchyliła głowę i wydala okrzyk wściekłości, zobaczyłam, co jest nie tak. Kości łopatki miała odsłonięte, a ramię wyrwane ze stawu; także obojczyk wystawał spod rozerwanego ciała. Sięgnąwszy zdrową ręką, przycisnęła do tułowia wyrwany bark. Mięśnie i żyły powracały na swoje miejsce, wypierając obumarłe tkanki, i niebawem ramię znowu stanowiło integralną część ciała. Gardło Ivar było ciemnoczerwone, jakby ktoś mocno je ściskał, usiłując wyrwać ramię, ale i to miejsce szybko się goiło. Patrzyłam przerażona. Moje spojrzenie powędrowało ku Willowi, którego ręce lśniły od krwi. Przez moje ciało przepłynął zimny dreszcz. Czy o n tego dokonał? - Poddaj się, Preliatorze! - zawołał Bastian z dachu kabiny. Spojrzałam do góry i zobaczyłam, jak zsuwa się z krawędzi i ląduje na pokładzie leciutko jak piórko, składając skrzydła. - Przegrałeś, Bastianie! - zawołałam. - Geir nie żyje, .1 Enshi spoczął na dnie oceanu! Bastian spojrzał na Willa, ignorując moje słowa. Na lego ustach pojawił się okrutny uśmieszek.
-Jakże miło znowu cię spotkać, Williamie. Widzę, że znów jesteś razem ze swoją podopieczną, chociaż wygląda na to, że coś się między wami zmieniło. Mroczne, wojownicze spojrzenie Willa pozostało niewzruszone. Ivar wysunęła się do przodu z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości, lecz moc Bastiana uderzyła ją przez pierś. Zatoczyła się do tyłu, a jej skrzydła zadrżały - wcale nie z powodu przemoczonego, zimnego ubrania. - Zostaw ich - ostrzegł ją Bastian. Ivar zawarczała, szczerząc zęby. - Dlaczego? -Jeśli zabijesz ją teraz, to po prostu wróci. Musimy zaczekać. Wykazać cierpliwość. - Spojrzenie Bastiana skrzyżowało się z moim. - Ale nie miej złudzeń, Pre-liatorze, to jeszcze nie koniec. Enshi obudzi się i pożre twoją duszę. Ivar przekrzywiła głowę na bok jak ptak, a jej blade mokre włosy opadły na ramię. - Widziałaś kiedyś, jak umiera dusza? - zapytała. -Poczekaj, a sama to poczujesz. Wytrzymałam jej spojrzenie, lecz moja determinacja osłabła, kiedy pomyślałam, co może zrobić Enshi. Kątem oka dostrzegłam błysk srebrzystoszarych skrzydeł. Zachwiałam się i cofnęłam, wpadając na Willa, gdy ujrzałam innego vira, który opuścił się na pokład. Cadan. Jego oczy pałały opalizującym ogniem, kiedy spojrzał na Bastiana, a potem na mnie. Skórzaste skrzydła kosiarza zadrżały i złożyły się za jego plecami, lecz nie zniknęły. - Trochę późno, nie sądzisz? - przywitał go spokojnym głosem Bastian.
Cadan wyprostował się i obciągnął koszulę z przodu. - Lepiej późno niż wcale. Bastian zniknął i zaraz pojawił się przed Cadanem. Ujął w dłoń jego podbródek. - Konsekwencje twojego... buntu będą dotkliwe -syknął mu w twarz. - Nic bym nie poczuł, gdybym cię zabił. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Bastian odepchnął vira i podszedł do Ivar, która wpatrywała się w Cadana z dziwnym wyrazem zaciętości na twarzy. Bastian rozłożył oślepiająco białe skrzydła i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć. Cadan odwrócił wzrok, jakby spojrzenie Ivar raniło go; zacisnął dłonie w pięści, a wiatr szarpał jego płowozłociste włosy. Ivar rozłożyła skrzydła i podążyła za Bastianem. - Sarkofag - odezwał się Cadan, ruszając do mnie. -Gdzie on jest? Rozległ się świst miecza, którego czubek zatrzymał się tuż przed oczami Cadana. Will, pomimo wyczerpania, nigdy nie ustawał w walce. -Jeszcze krok, a zrobię ci z twarzy miazgę. Cadan otworzył szerzej oczy wpatrzony w klingę. - Raczej złożoną kanapkę, mówiąc bardziej precyzyjnie. - Możemy się przekonać. - Will! - zawołałam i chwyciłam go za wolne ramię. - Nie ma czasu na takie rozmowy. Cadanie, nie mamy sarkofagu. W żaden sposób nie możesz... - To dobrze - przerwał mi kosiarz. - Bastian nie może wypuścić tej istoty. - Czemu cię to obchodzi? - zapytałam. - Przecież pracujesz dla niego i wygląda na to, że możesz stracić pracę.
Jego śmiech zaskoczył mnie. - Żeby tylko. Sprawy skomplikowały się trochę bardziej. - Dość tych rozmów - rzuciłam zimnym tonem. -Statek tonie i musimy się stąd wynieść. - Uwielbiam, kiedy jesteś taka asertywna - rzekł równie ostrym tonem. Will przysunął miecz bliżej czoła Cadana. - Skończyłeś? -Jak najbardziej - odpowiedział i skinął głową. Will cofnął broń, ale pozostał na swoim miejscu. - Musimy się zbierać - zwrócił się do mnie. -Tak. - A zatem sarkofag... - odezwał się jeszcze Cadan. -Przepadł bezpowrotnie? - Nataniel wyrzucił go za burtę - wyjaśnił Will lodowatych tonem. - A teraz idziemy. Cadan wpatrywał się w niego długą chwilę, a potem rozłożył skrzydła. - W takim razie moja podróż nie była nadaremna. -Wzbił się w górę i poszybował ku nocnemu niebu. Poczułam nagle, jak spływa na mnie fala zmęczenia, i oszołomiona rozejrzałam się po pokładzie - wszędzie leżały ludzkie trupy, to, co pozostało po załodze Elsy. Sarkofag spoczął na dnie oceanu, ja byłam emocjonalnie i fizycznie wyczerpana, do tego jeszcze utknęliśmy na tonącej łodzi. - Musimy spuścić łódź ratunkową - powiedział Nataniel, podchodząc do mnie. - Trawler tonie. - Czy dopłynęliśmy do głębi? - zapytał Will. - Prawie! - odpowiedział Nataniel głosem pełnym determinacji. Nie ma możliwości, żeby sarkofag prze-
trwał, ale musimy się stąd wynieść, bo inaczej pójdziemy za nim na dno! Will zebrał nasze miecze i zniknął w kajucie. - Gabrielu... Głos odezwał się szeptem w moim umyśle i popłynął aż do moich trzewi. Poczułam, że mój skrzydlaty naszyjnik rozgrzewa się coraz bardziej. Odsunęłam go od ciała zdumiona. - Will? - zapytałam. - Czy to ty? - Gabrielu! - przemówił ponownie głos w mojej głowie. Zamknij oczy! Teraz już nie miałam wątpliwości, że to nie Will. Świat wokół mnie pojaśniał tak bardzo, że mogłam jedynie posłuchać polecenia albo zaryzykować - czułam to - utratę wzroku. Zasłoniłam twarz dłońmi, gdyż noc zamieniła się nagle w dzień. Z zaciśniętymi mocno powiekami drżałam, czując nagły spadek temperatury i energię, która popłynęła przez pokład czystą moc, jakiej nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Opadłam na kolana, nie mogąc znieść dłużej napięcia. - Ellie! - usłyszałam głos Willa. Jasność przygasła na tyle, bym mogła otworzyć oczy. Ujrzałam zarys postaci emanującej eterycznym złocisto-białym światłem jakbym zobaczyła słońce wyzierające zza chmur. Czyżby powrócił Bastian? Moje serce zabiło mocniej, kiedy tak wpatrywałam się w stojącą nade mną istotę. Wreszcie zobaczyłam ją wyraźniej: postać człowieka otoczonego kremowobiałymi skrzydłami powleczonymi warstwą ognistego złota, jakby pióra miały barwę świtu wstającego nad polem pokrytym świeżą warstwą śnieżnego puchu. Jego głowę spowijała korona krótko przyciętych złotych loków, a na powiewającej oślepiająco białej szacie
nosił połyskującą złociście zbroję. Moc postaci opadła na mnie niczym letni upał. Jego chwała zdawała się zbyt czysta, by mogła być prawdziwa. Poruszałam odrętwiałymi ustami, nie potrafiąc powstrzymać łez. - Gabrielu - odezwała się ponownie istota głosem słodkim jak wyborne wino. - Nie możesz pozwolić, żeby niegodziwi pochwycili Bestię. Lucyfer nie może przejąć kontroli. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Upłynęły całe wieki, zanim zdołałam wydobyć z siebie głos. - Do kogo mówisz? Istota o pięknej twarzy pełnej determinacji przyglądała mi się przez chwilę. - Do ciebie. Potrząsnęłam głową zdezorientowana. - To nie jest moje imię. Ja jestem Ellie. - Tyjesteś Gabriel - odparła istota. - Lewa ręka Boga. Preliator. Słuchałam oniemiała. Skrzydła istoty pozostały nieruchome, rozłożone w całej swojej migocącej chwale, kiedy zawisła nade mną. Słowa objawienia, które usłyszałam, spadły na mnie z mocą wodospadu. Nie mogłam oddychać. Poruszyć się. Nie chciałam uwierzyć w to, co usłyszałam, ale wiedziałam... Coś drgnęło w głębi mojej istoty, coś jasnego, coś przerażającego. To nie był kosiarz. To był archanioł. Takjakja. - Kim jesteś? - zdołałam wreszcie wydusić. -Jestem Michał i przybyłem tu, moja siostro, by cię poprowadzić. Poczułam, że moje ciało nie jest w stanie znieść spadającego na mnie ciężaru - moje kruche ludzkie ciało, które nie należało do mnie. Poczułam, że nie chcę go, że
pragnę czegoś innego, czegoś prawdziwie mojego, pozbawionego ograniczeń. Michał podszedł do mnie, składając skrzydła, i wyciągnął eteryczną dłoń. Wpatrzona w jego twarz widziałam prawie p r z e z nią. Jego ciało było niczym delikatny welon zarzucony na letni świt, skóra promieniała blaskiem niewidocznego światła. Położyłam dłoń na jego ręce i od razu poczułam magnetyczne przyciąganie. I mrowienie elektryczności; zdawał się zbudowany z czystej energii. Pomógł mi wstać, nie dotykając mnie. Po prostu poczułam, że moje ciało się podnosi. - Masz pracę do wykonania, Gabrielu. Niegodziwi wydobędą Bestię z brzucha oceanu, a ty musisz tam być, żeby zapobiec jej przebudzeniu. Wszystko przepadnie, jeśli ci się to nie uda. Zbliża się Druga Wojna. - Bestia to Enshi, czy tak? Michał odpowiedział skinieniem głowy. - Stróżu! - rzekł grzmiącym głosem i spojrzał na prawo ode mnie. Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam Willa, która wpatrywał się w nas z niedowierzaniem. - Stróżu - powtórzył Michał. Wreszcie Will oderwał wzrok ode mnie i spojrzał na archanioła. - Dałem ci miecz, byś chronił moją siostrę - rzekł Michał z twarzą zakrytą kamienną maską. - I nic więcej. Ona nie należy do ciebie. To ty należysz do niej. Will otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Jego oczy zapłonęły blaskiem jaśniejszym niż ten, którym emanowała postać Michała. - Michale! - zawołałam i wtedy archanioł odwrócił się znowu do mnie. - Skoro masz mnie poprowadzić, to
dlaczego przestałeś mówić do mnie? Dawno temu wydawałeś mi rozkazy, mówiłeś, dokąd mam się udać. Dlaczego przestałeś mi pomagać? Czy zrobiłam coś złego? - Zapomniałaś, jak słuchać. wyprostowałam się niepewna, czy zrozumiałam jego słowa. - Czy to ty wysyłasz mnie tutaj? Za każdym razem kiedy umieram? Czy to ty sprowadzasz mnie tu z powrotem? - Odradzasz się dzięki własnej mocy - odrzekł. - Nasi prorocy przepowiedzieli nadejście Bestii, a ty pozostałaś w niebie, by zdobyć umiejętności i siłę na przyszłe próby. - Dlaczego tak się czuję? - zapytałam. - Dlaczego ogarnia mnie tak wielki gniew podczas walki? Jak mogę być Gabrielem, skoro czuję się taka zła? Jego twarz wyrażała niewypowiedziane współczucie. - Boskie istoty nie miały być śmiertelne, siostro. Nigdy nie miałaś poczuć emocji, które cię rozpierają. Nie wypadłaś z łask, ponieważ one zawsze są z tobą. Musisz pozostać silna, czujna i nie zapominać się, bo inaczej nigdy nie zrozumiesz swojej mocy. Ludzie to zdumiewające istoty, pamiętaj jednak, że nienawiść, jaką potrafią w sobie wzbudzić, dorównuje ich miłości. Niech twoje człowieczeństwo stanie się twoją siłą, a nie słabością. - Skoro przebywałam w niebie, by się przygotowywać, to dlaczego nie czuję się silniejsza niż przedtem? Dlaczego nie sieję spustoszenia wśród wrogów? Poniosę porażkę, jeśli nie będę dość silna? Chwała Michała spowiła mnie welonem światła i ciepła. - Bóg wierzy w ciebie. Nie trać wiary w Niego.
Po tych słowach zniknął, a ja zostałam, na chwilę oślepiona nagłym brakiem światła. Kiedy otworzyłam oczy, napotkałam spojrzenie Willa, który wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął moich włosów, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. A potem opadł na kolana. - Co ja zrobiłem? - Zamknął oczy i opuścił głowę. - Will - powiedziałam proszącym tonem. - Nie... - Dotykałem cię w sposób niedozwolony i pragnąłem cię... - Will. - Klęknęłam przed nim i ujęłam jego twarz w dłonie. - Hej, to ja, Ellie. To wciąż jestem ja! -Ale... - Hej! Potrzebuję cię. Nie strasz mnie. - Co ja takiego... -Will! Ja jestem Ellie, a nie jakiś archanioł. Nie jestem lewą ręką Boga, jak wyraził się Michał. Ja to wciąż ja, a ty to ty. -Jak mógłbym to zignorować? - mówił łamiącym się głosem z twarzą przepełnioną bólem. - To, co zrobiłem i co poczułem do ciebie, jest zabronione. Jesteś... - Proszę, Will - przerwałam mu. - Muszę się z tym oswoić. Proszę. Jeszcze nie jestem gotowa, by o tym mówić. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki drżący oddech. Widziałam, że próbuje zebrać się w sobie, ale nic nie powiedział. Odwróciłam się do Nataniela, który przyglądał się nam równie zszokowany jak my. - Czas na nas. Poczułam, jak kręci mi się w głowie i jak osuwam się na pokład. Will chwycił mnie w ramiona, a ja wtuliłam
się w niego, pragnąc jedynie zanurzyć się w sen. Nasz worek marynarski leżał u jego stóp, o wiele pełniejszy niż przedtem. Przygotowana przez Nataniela łódź ratunkowa już czekała na wodzie, rozjarzona żółcią w blasku księżyca. Nataniel wrzucił do niej worek. Will zniósł mnie i ułożył łagodnie na dnie. Spojrzałam do tyłu na Elsę, która zanurzała się w wodach oceanu. Widząc, jak drżę z zimna, Will wyjął z worka gruby cuchnący koc i przykrył nim siebie i mnie. Wyczerpana, poddałam się jego ciepłu i już prawie nie czułam wiatru targającego moje włosy i morskiej mgiełki oblepiającej twarz. Wyobraziłam sobie, jak ocean zgniata Enshiego na miazgę - pomimo ostrzeżenia Michała - a potem zasnęłam.
33 Kiedy się obudziłam, jutrzenka rozjaśniała już horyzont, a my wpływaliśmy do niewielkiej laguny otoczonej kolorowymi domkami. Nataniel zacumował łódź na przystani i zarzuciwszy sobie worek na plecy, wyszedł na pomost. Will wziął mnie na ręce, wciąż zanurzoną w cuchnącym i zakurzonym kokonie, i wyniósł z łodzi. Usłyszałam męski głos mówiący po hiszpańsku, a zaraz potem płynną odpowiedź Nataniela w tym samym języku. Mężczyzna, z którym rozmawiał, przyglądał się nam podejrzliwie, zerkając na naszą łódź przywiązaną w jego doku. Po chwili powiedział coś jeszcze i odszedł. Nataniel nachylił się do Willa, mówiąc: - Pozwoliłem mu wziąć łódź, jeśli będzie trzymał buzię na kłódkę. Zdjęłam dłonie z szyi Willa, wciąż przytulona do niego. Moje powieki były ciężkie jak z ołowiu i wkrótce znowu zapadłam w sen. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, leżałam w motelowym łóżku, a nade mną stał pochylony Will. Okryłam
się szczelniej kołdrą i podsunęłam do niego, by poczuć jego ciepło. - Chcesz wziąć prysznic? - zapytał i zsunął mi z twarzy kosmyk włosów. - Nie - odpowiedziałam żałośnie łamiącym się głosem. Nie chciałam wracać do tego, co wydarzyło się na trawlerze po odejściu Bastiana, ponieważ obawiałam się, że to nie był sen. A nawet gdyby tak było, to co mógł znaczyć? wydawał się zupełnie nierealny. Bo jakże mogłabym być aniołem? - Za godzinę musimy wyruszyć na lotnisko. Nataniel pojechał oddać samochód, zanim się wymeldujemy. Spojrzałam na swoje ubranie i ciało oblepione zaschniętą krwią. Uznałam, że prysznic to dobry pomysł. Usiadłam powoli, jak jakiś zombie, a potem poszłam niepewnym krokiem do łazienki. Rozebrawszy się, odkręciłam ciepłą wodę i weszłam za zasłonkę. Woda zmywała ze mnie krew, kurz i bliżej nieokreślony brud. Cuchnęłam rybą i krwią. Kiedy poczułam, że nogi uginają się pode mną, osunęłam się na podłogę; usiadłam, pozwalając, by strumień lał mi się na głowę. Rozpłakałam się. Usłyszałam pukanie do drzwi. Po kilku chwilach Will zawołał cicho: -Ellie? Milczałam. - Potrzebujesz czegoś? Ucieszyłam się, że nie zapytał, czy wszystko w porządku, bo gdyby to zrobił, mogłabym spróbować wyrwać mu język. Usłyszałam, jak opiera się plecami o drzwi łazienki i siada na podłodze.
-Wiem, jak się czujesz - powiedział. Smagana gorącym strumieniem patrzyłam na rudawą wodę wpływającą do odpływu. - Oboje czuliśmy się podobnie milion razy wcześniej - mówił dalej. - Bezradność, osamotnienie, uczucie, a raczej świadomość, że zbliża się koniec. Przetrwamy to. - Bastian wróci po mnie - odezwałam się wreszcie głosem suchym i beznamiętnym. - Nie odpuści. - Ellie - rzekł Will pewniejszym tonem. - Nie przegraliśmy. Owszem, porządnie oberwaliśmy, ale zwyciężyliśmy. Enshi jest na dnie oceanu. Trzeba by cudu, żeby żeby go stamtąd wyciągnąć. Oni nie wiedzieliby nawet, jak otworzyć sarkofag ani jak go obudzić. Został zniszczony i już nie powstanie. - Ale Michał powiedział, że Bastian go stamtąd wydobędzie. Will milczał przez chwilę. - Musiał się pomylić. A nawet jeśli nie, to powstrzyma Bastiana, zanim ten obudzi Enshiego. Słowa Willa wlały we mnie trochę nadziei. Bastian nie dostał Enshiego, a przed nami była jeszcze długa droga. Czy to, co tkwiło uwięzione w sarkofagu, rzeczywiście mogło zniszczyć moją duszę? Nie chciałam umrzeć, ale jeszcze bardziej bałam się tego, że nie przejdę do kolejnego życia. Jak Will i Nataniel radzili sobie ze świadomością, że po śmierci przestaną istnieć? Jakie byłoby to doświadczenie, gdyby Enshi dopadł mnie i pożarł moją duszę? -Ellie? Wstałam i dokończyłam myć włosy. Potem wyszłam z kabiny, wytarłam się i owinęłam w ręcznik. Kiedy
otworzyłam drzwi, zobaczyłam Willa. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Wstał i na chwilę zatrzymał wzrok na wilgotnym ręczniku, który ciasno opasywał moje ciało. - Nie skończyłam walki - powiedziałam drżącym głosem. - Nie chcę, żeby ten potwór zniszczył duszę moją czy czyjąkolwiek. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Nie mogę zawieść Michała. Will uśmiechnął się, a błysk nadziei w jego spojrzeniu sprawił, że i we mnie coś się poruszyło. - Będzie dobrze - dodałam. Przysunął się do mnie, a ja przywarłam plecami do zimnej ściany. Mimo że nie czułam się już skrępowana w jego obecności, zadrżałam, kiedy znalazł się tak blisko. Już mnie nie pociągał tak jak miesiąc wcześniej. Teraz byłam w nim zakochana i w chwili tak bliskiego kontaktu myśl, że dotyka mojej skóry, poruszała we mnie coś więcej niż tylko emocje. Kiedy jego palce dotknęły mojego ramienia, poczułam ogarniające mnie drżenie i przywarłam mocniej do ściany, by zachować równowagę. Wyparłam z umysłu ostrzeżenie Michała. Właśnie że należałam do Willa. Kochałam go i byłam jego. - Ochronię cię - powiedział z ustami tuż przy moim policzku. Nie pozwolę, by coś ci się stało. Bardzo chciałam mu uwierzyć. Oczyma wyobraźni ujrzałam znowu Ivar z na wpół wyrwanym barkiem i odwróciłam wzrok. - O co chodzi? - Dzięki odwiecznej więzi, jaka nas łączyła, Will wyczuł moją obawę. Jego oblicze wyrażało ból. Mówiłam powoli, starannie dobierając słowa i obserwując jego twarz. -Widziałam, co się stało z Ivar. Ty to zrobiłeś?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment, boleśnie długi moment. Przygryzając górną wargę, oparł czoło o ścianę obok mnie, zanim odpowiedział: - Tak. - Niemal wyrwałeś jej ramię. Jak mamy być istotami walczącymi o dobro, skoro potrafimy być równie straszni jak potwory, z którymi walczymy? Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. - Moc kosiarza jest ogromna. Nie ma znaczenia, komu służymy, aniołom czy upadłym. Ważne jest, w jaki sposób decydujemy się ją wykorzystać. Ja służę t o b i e , mojemu aniołowi, mojemu Gabrielowi, mojej Ellie. Ty jesteś silniejsza niż ja. Widziałem, co potrafisz, i wykracza to poza moje wyobrażenie. Zmartwiałam na moment. - Lepiej mi nie mów. - Przypomnisz sobie. -Już cholernie boję się samej siebie - wyznałam. -Nie chcę przestraszyć i ciebie. Uśmiechnął się nieśmiało. - Przywykłem do tego. - A ja niezupełnie. - Poczułam na barkach niewidzialny ciężar. - Przynajmniej wiemy, kim jesteś. Teraz wszystko będzie inaczej. Jesteś Gabrielem, który występuje w ludzkiej postaci, aniołem objawienia, miłosierdzia, zmartwychwstania i śmierci. Nic na to nie poradzisz. Jego słowa wznieciły we mnie płomyk strachu. Nie byłam w pełni gotowa na zrozumienie tego, kim jestem i jak mam to przyjąć. Ani na to, co się stanie, gdy wreszcie to pojmę.
-Wezmę prysznic, zanim wyjdziemy - powiedział Will - A ty tymczasem wymyśl kilka wspaniałych opowieści, którymi uraczysz rodziców. Ze swojej podróży nad jezioro z Kate. Zmusiłam się do uśmiechu. _Ja,snc Włożyłam dżinsy i top, a ręcznik zostawiłam na podłodze. Potem położyłam się na łóżku: na boku, z kolanami podciągniętymi pod brodę, wpatrzona w ścianę. Bardzo starałam się nie myśleć o poprzedniej nocy, lecz czułam się okropnie, kiedy wracałam wspomnieniem do członków załogi Elsy. Zginęli przeze mnie, z powodu naszego zadania. Chwilę później ujrzałam inny obraz -moje ciało w łapach tego potwora Geira - i az zadrżałam Will zapewniał mnie, że moja pełna moc wróci wraz z pamięcią, lecz ja obawiałam się, ze tym samym przyprawi mnie o traumę, zniszczy. W ostatniej bitwie byłam w stanie zapanować nad swoim drugim ja stworzonym przez moją moc. Lecz jeśli to była tylko cząstka tego co potrafiłam, to możliwe, że nie będę w stanie zapanować nad całą mocą. Nie miałam pewności, ze potrafię uporać się z prawdą dotyczącą mojej przeszłości ! mojego przeznaczenia. Wszystko to wydawało się zbyt proste: zabijam kosiarzy, umieram, powracam do życia, znowu zabijam kosiarzy, umieram - namydlić, spłukać, powtórzyć... A jeśli nie o to chodziło? Jeśli było coś więcej? Jeśli naprawdę byłam aniołem - archaniołem Gabrielem, lewą ręką Boga? W moim umyśle zabrzmiały słowa pana Meyera, które wypowiedział podczas naszego ostatniego spotkania: Zycie podda cię testowi jak nigdy wcześniej. Niech
przyszłość nie wypaczy w tobie dobrej osoby, którą jesteś, i nie sprawi, że zapomnisz, kim jesteś". Will wyszedł z łazienki ubrany tylko w dżinsy. Kiedy otarł się o mnie, przechodząc, poczułam jego świeży zapach i mrowienie na skórze. Wyjął z torby czekoladową koszulkę, która podkreślała zieleń jego oczu, i wsunął ją zgrabnym ruchem na nagi tors. Myśl, że nie wolno mi dotykać go tak, jak chciałam, ani jemu mnie, wydała mi się czystym absurdem. Pragnęłam poznać go centymetr po centymetrze. Usiadł na brzegu łóżka, żeby włożyć skarpety i buty. Spojrzał na mnie, wsuwając krzyżyk pod koszulkę. Podniosłam się i uklękłam obok niego. Daleko mi było do niezawodnego idealnego anioła, o którym opowiadał. Czułam się jak zwykła dziewczyna siedząca obok chłopaka, który obchodził ją bardziej niż wszystko inne. Głupia dziewczyna, która lubi zakupy i lody. Cała ta historia przerastała mnie. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nawet me miałam pewności, czy Bóg istnieje, a teraz ludzie mówili o Nim, jakbyśmy byli dobrymi kumplami. Jak się zachowują archanioły? Czy musiałabym przestać przeklinać? I już nie oglądać horrorów? Co jeszcze miałabym przestać robić, czego jeszcze musiałabym się wyrzec? Sporo kłamałam. Mało anielskie zachowanie. Czy mogłabym wieść życie tak jak dotąd, wiedząc, kim jestem? Nie chciałam czuć się kimś innym. Nie chciałam, żeby ktokolwiek traktował mnie, jakbym była inna. Pragnęłam, żeby Will patrzył na mnie tak samo jak zawsze. Żeby nie widział we mnie większego wybryku natury, niz w istocie byłam. Nie zniosłabym tego, cholera, i nie zamierzałam przestać używać słów „cholera" i „do diabła".
- Spakowana? - zapytał Will, owiewając mnie swoim miętowym oddechem. Pasta do zębów. Jego wilgotne, zwichrzone ręcznikiem włosy miały klonowy połysk. - Tak - odpowiedziałam. - Nie miałam zbyt dużo rzeczy. W końcu to nie wakacje... - Urwałam. Uśmiechnął się krzywo. - Przykro mi. Może kiedyś. - Obiecujesz, że kiedyś zabierzesz mnie na prawdziwe wakacje? cedziłam wolno słowa, poczuwszy ukłucie nadziei. - Może - odpowiedział. -1 będą konie. - Możliwe. Przyłożył dłoń do mojego policzka, muskając kciukiem kącik moich ust, delikatnie, jakby przylgnęło tam piórko. Moje serce przyspieszyło i coś zatrzepotało mi w piersi. - Mówiłem już, że nie pozwolę im cię zabić - wyszeptał. I zaraz wyraz jego oczu się zmienił. Will cofnął rękę, odwracając się ode mnie. Wstałam i podeszłam do toaletki. Spojrzałam na Willa, bębniąc palcami po tanim drewnie. Zastanawiałam się nad tym, co do mnie czuje, i zapomniałam na chwilę 0 horrorze ostatniej nocy i obawach dotyczących przeszłości. Wciąż powracała myśl, że to właściwie Bastian uchronił mnie przed śmiercią - oczywiście tylko po to, żeby później zabić. Mógł wykończyć mnie tam, w ładowni trawlera, ale nawet nie próbował. Wiedziałam, że szuka sposobu na odzyskanie Enshiego, obudzenie go 1 zniszczenie mojej duszy, tak bym już nigdy się nie narodziła. Nie mogłam na to pozwolić. - Co się dzieje? - zapytał Will. Pytanie wydało mi się zabawne, ponieważ zupełnie nic się nie działo. Powinnam raczej zapytać, co z n i m się dzieje.
- Myślisz, że Bastian znajdzie nowych bandziorów, skoro zlikwidowaliśmy większość z jego sługusów? - Tak sądzę. Zlecą się do niego, gdy tylko wśród demonicznych kosiarzy rozejdzie się wieść, jakie ma plany. Wyobrażam sobie, jakie potwory zatrudni. - Boję się Bastiana - wyznałam. - Ale jestem gotowa z nim walczyć. Will wstał z łóżka i podszedł do mnie. -Wiem. - Objął mnie delikatnie w pasie, ale nie przytulił. Po prostu jego dłoń spoczywała - jakże boleśnie - na moim biodrze. Miałam ochotę spleść dłonie na jego karku i pocałować go, lecz dostrzegłam zmaganie wjego spojrzeniu, wyczułam je wjego sztywnym ciele. Czyżby bał się mnie dotknąć? Drzwi otworzyły się nieoczekiwanie - oboje z Willem odskoczyliśmy od siebie - i do pokoju wszedł Na-taniel - tak zmęczony, jakim go jeszcze nie widziałam. Oczy miał mocno podkrążone i był blady jak duch. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jadł coś od czasu nocnej walki. -Wymeldowałem nas i taksówka już czeka. Czas na nas. Skinął głową i wyszedł. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że przestałam oddychać w chwili, gdy otworzył drzwi. - Powinniśmy się zbierać - rzekł Will. Kiedy zrobił krok, by mnie obejść, położyłam dłoń na jego piersi. - Will, czy tam na statku to naprawdę był Michał? Czy to, co powiedział, było prawdą?
Odwrócił wzrok na moment. - To był anioł, który przyszedł do mnie przed wiekami. To on nakazał mi strzec ciebie. - Rozpoznałeś go? Skinął głową. - Zapomniałaś, przebywając tak długo w ludzkim ciele. Oddalasz się coraz dalej od tego, kim naprawdę jesteś. - Wierzysz w to? Cofnął się i przeczesał dłonią włosy. - Czy to ma być twierdząca odpowiedź? - jęknęłam. - Taksówka czeka. - A zatem tak to ma wyglądać? Odtrącasz mnie i będziesz traktował jak trędowatą po tym, czego się o mnie dowiedziałeś? - Nie o to chodzi. - Nie? - warknęłam poirytowana. - Patrzysz na mnie, a ja wiem, że chcesz mnie dotknąć, ale się powstrzymujesz. Wjaki sposób wiedza o tym, kim jestem, może zmienić cokolwiek? - Michał udzielił mi ostrzeżenia. Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. - Dlatego, że nie potrafisz. Ja zaakceptowałam to, kim jesteś, kiedy mi o tym powiedziałeś. Dlaczego nie możesz zrobić tego samego? Jego oczy rozjarzyły się, co - jak się domyślałam -świadczyło o gniewie, odniosłam jednak wrażenie, że raczej na samego siebie niż na mnie. - Ellie, nie ma znaczenia, czego chcę albo co myślę. Jesteś archaniołem. - Czy choć trochę jestem podobna do Michała? - zapytałam. Spójrz na mnie. Żadnych skrzydeł, żadnego blasku, nic. - Ujęłam jego dłonie i położyłam je sobie
na biodrach. - To jest ludzkie ciało, Will, solidne i ciepłe. Wiem, że je czujesz. - Przycisnęłam jego ręce do moich bioder, kiedy spróbował je cofnąć. Przysunęłam się bliżej i odchyliłam głowę do tyłu, kiedy nasze ciała się dotknęły. - Jestem tylko dziewczyną, o której można powiedzieć kilka dziwnych słów, ale ty widzisz przede wszystkim dziewczynę - tę samą, którą znasz od wieków. Której broniłeś. Którą całowałeś. Ani trochę się nie zmieniłam. Może w innym świecie mogłabym być tym, 0 kim mówił Michał, ale teraz, tutaj, z tobą, jestem po prostu Ellie. Nie obchodzi mnie, co ci powiedział - obchodzi mnie to, co jest teraz. Spojrzał na mnie i rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. A potem zdjął dłonie z moich bioder i cofnął się, odwracając wzrok. - Zachowujesz się jak skończony kretyn - rzuciłam. Zastygł w bezruchu wpatrzony we mnie, po czym znów przeczesał dłonią włosy. Sprawiał wrażenie zszokowanego, a ja omal się nie roześmiałam. Uznałam, że czas wprawić go w konsternację. Dopadłam go jednym długim susem, wspięłam się na palce, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go namiętnie. W pierwszej chwili zesztywniał, ale zaraz poddał się i objął mnie w talii, a wtedy ja puściłam go 1 poszłam dalej, nie oglądając się za siebie. Dałam mu do myślenia.
34 Lauren czekała na nas na lotnisku w Detroit. Sprawiała wrażenie szczególnie uradowanej faktem, że Nataniel wrócił do domu w jednym kawałku. Po drodze wysadziła mnie i Willa pod moim domem. Will pożyczył mi szczęścia, zanim zniknął na dachu, a ja ruszyłam na spotkanie z rodzicami. Mama przyjęła mnie pogodnie, gotowa na opowieści znad jeziora. Oczywiście poczęstowałam ją słodkimi kłamstwami okraszonymi wisienką. Poszło mi łatwiej, niż się spodziewałam. Z drugiej strony gdybym powiedziała im prawdę, wylądowałabym w psychiatryku. Wszystko to było zbyt straszne i dziwne - okłamując ich, wyświadczałam im przysługę. Miałam nadzieję, że rodzice nigdy się nie dowiedzą, jak często ich ostatnio okłamywałam, lecz w głębi serca wiedziałam, że mam na głowie większe zmartwienia niż domowe regulaminy i szlabany. Zadzwoniłam do Kate, żeby jej podziękować za krycie mnie, a w konsekwencji musiałam wyjaśnić jej po raz setny, że do niczego nie doszło... A przynajmniej nie zdarzyło się nic z tego, co ona miała na myśli. Wiedzia-
łam, że będę musiała powtarzać wszystko, kiedy w poniedziałek spotkamy się w szkole. Byłam zbyt niespokojna, by od razu przebrać się w piżamę i położyć do łóżka. Tak więc zarzuciłam sweter i wyszłam za okno, przeczesując wzrokiem dach w poszukiwaniu Willa. Siedział zamyślony, wpatrzony w niebo, obejmując kolana. Zerknął na mnie, kiedy do niego podpełzłam. - A zatem tak spędzasz czas, kiedy siedzisz tu sam? - zapytałam i trąciłam go ramieniem. - Siedzisz i wpatrujesz się w pustkę? - Między innymi - odpowiedział. - Nie myślę zbyt dużo. Warta wymaga skupienia. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej z jego spojrzenia; było łagodne, pozbawione trosk. - To o czym myślisz? - Dużo by mówić. Powiew chłodnego wiatru zwichrzył mi włosy. - A coś więcej? - Nie wiem, jak to ująć. - Ostatniej nocy wiele dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem. Chcesz powiedzieć, że po prostu jest remis? Niemal się uśmiechnął, ale w ostatniej chwili się zreflektował. - Chyba tak. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz skrzydła? - Nie chciałem cię przestraszyć. - Wiesz co, jak na kogoś, kto niby tak bardzo mi wierzy... - Nie chciałem, żebyś tak to odebrała - odrzekł. -Ja chyba jestem chodzącą sprzecznością. Nie jestem idealny.
- Powiedziałeś, że jesteś moim sługą, ale to ty decydujesz o tym, co powinnam wiedzieć. Nie możesz kontrolować mnie w ten sposób. - Nie chcę cię kontrolować, Ellie. Chcę tylko postępować słusznie i robić to, co jest najlepsze dla ciebie. - A skąd wiesz, co jest dla mnie najlepsze? - zapytałam ostrym tonem. - Nie jesteś mną. Nie masz prawa podejmować za mnie decyzji. -Ellie... - Dlaczego nie chciałeś od razu wyłuszczyć mi wszystkiego? Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie z tym. -Jasne. - Zacisnął usta, żeby się nie roześmiać. -Miałem powiedzieć ci wszystko pierwszego dnia? „Posłuchaj, mam na imię Will. Nie pamiętasz mnie, ale znamy się od pięciuset lat. Polujesz na potwory, a ja jestem jednym z nich, ale przyjacielsko nastawionym. Och, i potrafię latać". - Will - rzekłam smutnym głosem. - Dobra, punkt dla ciebie. Ale mogłeś powiedzieć mi o tym wszystkim trochę wcześniej. Wtedy nie dowiadywałabym się o niektórych rzeczach tak, jak się dowiedziałam. Odebrałam to jak policzek. To było dla mnie większym szokiem, niż gdybyś był ze mną bardziej szczery. - Masz rację. Przepraszam. Koniec z tajemnicami. - Obiecujesz? - Obiecuję. Uśmiechnęłam się i wstałam. - Pokaż. Pokaż mi je. Posłał mi pytające spojrzenie, ale byłam pewna, że wie, co mam na myśli. - Dlaczego? - Chcę je zobaczyć. Wstał. -Jak chcesz.
Zdjął koszulkę i rozpostarł skrzydła, które zamigotały perłowym blaskiem w świetle księżyca. Wyciągnęłam rękę, by ich dotknąć, lecz on odsunął się, jakby zawstydzony. Wiatr porwał jedno pióro i uniósł je szybko. - O co chodzi? - zapytałam. - Daj spokój. Przecież nie będę ci ich wyrywać. Uśmiechnął się niemrawo i odwrócił wzrok. - Wiem. Ja po prostu... ich nienawidzę. Nie chcę być kimś takim jak Bastian czy inni. Tak bardzo staram się zdystansować od całej reszty mojego rodzaju, ale te skrzydła wciąż przypominają mi, że jestem potworem. Poczułam ogromny smutek. Nie mogłam znieść myśli, że Will tak bardzo nienawidzi samego siebie. - Nie jesteś potworem. To ty jesteś aniołem, a nie ja. Moim aniołem stróżem. Spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Dotknęłam jego skrzydła. Zaskoczyła mnie miękkość piór. Wcześniej dotykałam już ptasich piór - kilka lat temu Kate miała papużkę, lecz jej pióra były sztywne i śliskie w dotyku, i pachniały jakoś tak dziwnie, oleiście. Pióra na skrzydłach Willa były miękkie i delikatne, a ich zapach przywodził na myśl ciepły złocisty świt. Kiedy przesunęłam po nich dłonią, skrzydło drgnęło. - Tęskniłam za nimi - powiedziałam cicho. - Są takie piękne. - Przypominasz je sobie? - Głos Willa zabrzmiał jak słaby oddech. - Tak. - Spojrzałam na niego, a on odpowiedział ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Zapragnęłam wtulić się
w jego ramiona. - Dlatego nie sądzę, że jestem aniołem. Czy nie powinnam mieć skrzydeł tak jak Michał? - Ty jesteś śmiertelnym aniołem - zasugerował. -Nie potrafisz zmieniać postaci tak jak kosiarz. Także twoje ciało nie jest ciałem anioła, ale masz jego moc. Pamiętasz, jaki upiorny wydał ci się Michał? Jakby nie był całym sobą, jakby nie mógł wejść całkiem do świata śmiertelników? Może dlatego odradzasz się w ludzkim ciele. W swojej prawdziwej postaci - w postaci archanioła - nie możesz tu istnieć. - Być może - odpowiedziałam. A zatem byłam śmiertelnym aniołem. A moja prawdziwa postać? Will powiedział mi kiedyś, że relikt o dużej mocy może pomóc aniołom i upadłym przybyć do świata śmiertelników. Ale co, jeśli coś takiego nie umarło naprawdę dla świata? Jeśli grigori istnieli gdzieś tam, strażnicy anielskiej mocy i bram między światami, to być może wiedzieli coś o relikcie, który może przywrócić mi prawdziwą postać. A gdyby tak istoty straszniejsze niż kosiarze, dobre czy złe, mogły chodzić wśród nas po ziemi, tak jak wymarli nefilimowie? - Will, dlaczego ukrywasz przede mną fakty? - Położyłam dłoń na jego ramieniu i wodziłam palcami po wzorach pięknego tatuażu. Teraz przypomniałam sobie, jak przed wiekami nakłuwałam jego skórę w ciepłym pokoju wypełnionym blaskiem świec, odmawiając szeptem modlitwę w dawno zapomnianym języku, i uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Ponieważ jestem idiotą - wyznał. - Źle postąpiłem, oceniając cię. Nie wierzyłem, że jesteś dość silna, by przyjąć wszystko od razu, co było głupotą. Masz w sobie więcej siły, niż widziałem u kogokolwiek innego. I nie chodzi tylko o siłę uderzenia. Miałem na myśli wytrwałość w tym, co robisz. Może czasem masz ochotę dać sobie ze wszystkim spokój, ale tego nie robisz.
- A ty? - zapytałam. - Jesteś przy mnie w dzień i w noc, przyjmujesz na siebie najcięższe uderzenia. Dlaczego, Will? Dlaczego jesteś ze mną przez wszystkie te wieki? Patrzysz, jak umieram, i za każdym razem jesteś przy mnie. Wciąż próbujesz mnie ratować, chociaż wiesz, że mój los jest przesądzony. Wszystko dlatego, że kazał ci tak jakiś anioł? Daj spokój. Dość tajemnic, sam tak powiedziałeś. Opowiedz mi wszystko. Milczał i tylko jego pierś zaczęła falować szybciej. - Dlaczego to robisz? - nie dawałam za wygraną. -Dlaczego ryzykujesz dla mnie nicość po śmierci? Nie możesz pójść do nieba, dlatego nigdy nie zaznasz spokoju. Możesz tylko wieść strasznie podłe życie pełne walki. A mógłbyś mieć o wiele więcej. - To nieprawda - odpowiedział wreszcie. - Nie trzeba tam iść, żeby znaleźć pokój. Ja znalazłem go przy tobie, Ellie, między walką a latami twojej nieobecności. Ty przyniosłaś mi pokój. Kiedy usłyszałam te słowa, moje serce zabiło gwałtownie. Zacisnęłam usta, żeby się nie rozpłakać. Przyjrzałam mu się uważnie, zanim się odezwałam. - Dlaczego mnie pocałowałeś? Jego twarz zastygła na moment, jakby bardzo starał się ukryć wszelkie emocje. - Myślałem, że to jest oczywiste. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Odwrócił na chwilę wzrok, a potem znowu spojrzał na mnie.
- Czy chodzi o coś, co powinnam pamiętać? Teraz on przyglądał mi się uważnie, patrząc mi prosto w oczy. -Nie. - W takim razie dlaczego... - Nienawidzę... - zaczął drżącym głosem i urwał. -Nienawidzę, kiedy umierasz. To mnie niszczy. Wiem, że nie mam prawa tak tego przeżywać, bo to nie ja tracę życie, a jednak twoja śmierć rozbija mnie. Nie umiem ładnie mówić, nie wiem, jak ci wyjaśnić, co wtedy czuję. Staję się samotny, kiedy nie ma cię przy mnie. Tęsknię za tobą. Za każdym razem kiedy umierasz, umiera jakaś cząstka mnie. Nie bardzo wiedziałam, co na to powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie, że jestem dla niego źródłem pocieszenia takim samym jak on dla mnie. Widziałam, jak drżą mu dłonie, jak stoi napięty, jakby za chwilę miał się rozpaść. Przesunęłam dłonią po jego karku, próbując go uspokoić. - Chciałbym móc lepiej się spisać - wyznał. - Chciałbym móc cię uratować, ale nie potrafię. - Ratowałeś mnie mnóstwo razy - odrzekłam. - Uratowałeś mnie ostatniej nocy. - Ale i zawiodłem - oświadczył dobitnie. - Tyle razy patrzyłem, jak zostajesz pokonana, i nie potrafiłem ci pomóc. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę widok twojej śmierci, Ellie. - Odwrócił wzrok. - Wybacz. Nie powinienem ci tego mówić. - Nie - upierałam się. - Przykro, że nie potrafisz mi powiedzieć, co czujesz. Nie chcę, żeby tak było między nami. Proszę, bądź ze mną szczery! Nachylił się do mnie i dotknął mojego policzka swoim, a ja wjednej chwili zapomniałam, co mówiłam. Zamknęłam oczy i przysunęłam się do niego. Jedną rękę położył na
moim biodrze, a drugą ujął moją twarz i muskał kciukiem usta. Jego skrzydła, uniesione wysoko, osłaniały nas przed zimnym powietrzem. - Kiedy Ragnuk cię zabił, wszędzie cię szukałem -wyszeptał. Ale nie wróciłaś. Szukałem cię całe dziesięciolecia, przerażony, że aniołowie karzą mnie za to, że pozwoliłem ci umrzeć w samotności. Myślałem, że nigdy nie wrócisz - że straciłem cię na zawsze. - Grzbietem palców musnął delikatnie moje ramię, jakbym była ze szkła. Jego usta dotknęły mnie tuż pod uchem, okrywając kark ciepłym oddechem. - A kiedy wróciłaś, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz od tak dawna... Nie posiadałem się ze szczęścia. -Zawsze będę wracać do ciebie - obiecałam mu, ogarnięta ciepłą falą. - Kocham cię, Ellie - wyszeptał, muskając oddechem moją skórę, a gdzieś we mnie coś się gwałtownie załamało. - Boże, zawsze cię kochałem. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego, a gdy uchwyciłam jego spojrzenie, przez mój umysł przemknęły wielowieczne wspomnienia jego twarzy i wszystkiego, co poświęcił dla mnie, wspomnienia krwi, którą dla mnie przelał, cierpień, które znosił. Jego twarz wyrażała kamienny spokój, lecz oczy powiedziały mi wszystko. Zawsze go zdradzały. - Will - wykrztusiłam, bo moje usta były w stanie wymówić tylko to jedno słowo. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a barki opadły mu trochę, jakby zdjęto z nich duży ciężar. Objął mnie jeszcze bardziej. Moje serce zabiło mocniej i szybciej. - Przez cały ten czas - wyszeptał - kochałem cię i nie powiedziałem ani słowa.
Pocałował mnie mocno, przyciskając do siebie. Oplotłam go ramionami, czując jego dłonie na biodrze i karku. Wbiłam paznokieć w jego biceps, a mięsień zadrżał pod moim dotykiem. Odsunął się, a jego usta musnęły moją brodę. Zadrżałam i przyciągnęłam go do siebie. - Pamiętaj, że z a w s z e będę cię kochał - wyszeptał, trącając mój nos czubkiem swojego. - Pamiętaj. Skinęłam głową i przyciągnęłam go do siebie, spragniona jego ust bardziej niż powietrza. Znowu mnie pocałował: powoli, głęboko i cudownie. Jego dłonie powędrowały w górę moich pleców i zanurzyły się we włosach. Cofnął usta, złożył skrzydła i oparł czoło o moje. Milczałam, zalana powodzią emocji, bo wreszcie dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zrozumiałam, że żegna się z miłością do mnie. Odsunął się, zsuwając dłoń po moim ramieniu, jakby chciał, żeby trwało to jeszcze trochę dłużej. Kiedy stanął przede mną, jego oczy płonęły szmaragdowym blaskiem, a ja modliłam się, żeby nigdy nie gasł. Powstrzymałam się, żeby go przytulić, poczuć każdą cząstkę jego ciała, zanurzyć się wjego spojrzeniu. Nie wiedziałam, co robić - nie miałam pojęcia, czy powinnam coś odpowiedzieć. - Moja miłość do ciebie jest czymś złym - wyszeptał. - Nie mogę cię mieć. Nie w ten sposób. Poczułam się, jakbym została ugodzona niewidzialnym sztyletem. - Naprawdę to zrobisz? -Jesteś świętą istotą. Nie mogę cię dotykać. Wolno mi przebywać z tobą każdego dnia jako twój Stróż, ponieważ to mój obowiązek, ale nie wolno mi dotykać cię tak, jakbym pragnął. Nie to miał na myśli Michał, kiedy polecił mi strzec ciebie. Nie możemy zbliżyć się do siebie zbytnio, to dla nas niebezpieczne.
Pokręciłam głową, powstrzymując łzy. - Inni Stróże umarli, spełniając swoje obowiązki wobec ciebie, zanim się pojawiłem - powiedział, muskając dłonią mój policzek i włosy. - Któregoś dnia umrę dla ciebie. - Nie mów tak - poprosiłam błagalnym tonem. Will, kocham cię. Tylko ty rozumiesz, przez co przechodzę każdego dnia, tylko z tobą mogę dzielić ten świat. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie potrafię znieść, że próbujesz tak się ode mnie odsunąć. Zacisnął mocno powieki. Jego dłonie zwinęły się w pięści, a skrzydła zadrżały. Czułam się, jakbym umierała. - Nie możesz mnie kochać - odezwał się zbolałym głosem. - Ani ja ciebie. Nie jesteś dla mnie. - J e s t e m twoja... -Ellie... - N i e ! - krzyknęłam i poczułam pieczenie łez. - Nie wolno ci zbliżać się do mnie tak jak teraz, a potem mnie odepchnąć. - Muszę. - Rozłożył skrzydła migocące w blasku księżyca i wzbił się w powietrze. Patrzyłam, jak znika nad lasem za moim domem, pozostawiając mnie ze świadomością, jak bardzo się różnimy. Poczułam wzbierający gniew. Miałam ochotę podążyć za nim i uderzyć go mocniej, niż uderzyłam cokolwiek w swoim dotychczasowym życiu. Ale byłam na to zbyt zmęczona i zbyt rozstrojona. Nie chciałam też spaść z dachu. Popatrzyłam za nim i wypuściłam powoli powietrze, dlatego moje następne słowo pozbawione było wściekłości. - Tchórz.
35 We wtorek, gdy tylko weszłam do domu po szkole, mama zawołała mnie do swojego gabinetu. Spodziewałam się komentarza do raportu ze szkoły dotyczącego poprawy moich ocen, lecz gdy spojrzałam na mamę, coś mi powiedziało, że chodzi o coś więcej niż kiepskie stopnie. - Siadaj, Ellie - przywitała mnie chłodnym tonem. Jej spokojny głos nijak się miał do wyrazu twarzy. Byłam przerażona. Usiadłam na krześle przed jej biurkiem przekonana, że zaraz umrę. - O co chodzi, mamo? - Nie zgadniesz, na kogo wpadłam w spożywczym. W moim umyśle pojawiały się kolejne imiona, ale starałam się udawać, że nie myślę zbyt intensywnie. Byłam sparaliżowana strachem. - Spotkałam mamę Kate - oznajmiła. - Jak mogłaś mi to zrobić, Ellie? Jak mogłaś mnie tak okłamać? -Ja... - Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo ratowałam świat? Bo ratowałam własną duszę? Musiałam to zrobić, ale nie mogłam jej tego wyjaśnić. Nie zrozumiałaby mnie.
Wpatrywała się we mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. - Co za piekielne kłamstwo! I jeszcze wmieszałaś w to biedną Kate? Że nie wspomnę o sobie! Zrobiłam z siebie głupca, dziękując jej mamie, że zabrała cię nad jezioro. Poczułam się okropnie, kiedy okazało się, że ona nie ma pojęcia, o czym mówię. Z trudnością zmusiłam swoje usta do jakiegokolwiek ruchu. - Przepraszam. - Tak, ale to chyba nie załatwia całej sprawy - warknęła rozdrażniona. - Gdzie naprawdę byłaś? Z chłopakiem? Z Landonem? Zacisnęłam powieki. - Nie. Byłam z Willem. Milczała przez chwilę. - Z tym chłopakiem z college'u? Z twoim korepetytorem? Poczułam się tak ociężała, że miałam ochotę się położyć. -Tak. Mama wstała i oparła się o biurko. - Masz siedemnaście lat! Co ty sobie wyobrażałaś? Po prostu nie wiem, co powiedzieć. No nie wiem, co na to powiedzieć. - Przepraszam - powtórzyłam, choć wiedziałam, że ona nie to chce usłyszeć. - Po prostu dużo dzieje się w moim życiu i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Popełniłam wiele błędów... -Przyjdź z tym d o m n i e - powiedziała. -Moją rolą jest pomóc ci, kiedy tego potrzebujesz. Doświadczyłam większości rzeczy, przez które przechodzisz. Szkoła, chło-
paki, przyjaciele, podłe dziewczyny. Jeśli mówisz mi, że wszystko w porządku, to ja ci ufam. Ale zupełnie inaczej to wygląda, kiedy mnie okłamujesz, Elisabeth! Nie mogę być twoją matką, jeśli nie dopuścisz mnie do swojego życia! Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że żadne słowa nie usprawiedliwią tego, jak bardzo zraniłam mamę. Być może ona nigdy nie będzie musiała walczyć z pożerającymi duszę potworami, za to ja musiałam zmagać się z wszystkimi innymi rzeczami. Wcisnęła się w swój fotel i przyłożyła dłoń do czoła. -Jesteście blisko ze sobą? Spałaś z nim? - Nie, mamo - odpowiedziałam. - Nie spaliśmy ze sobą, przysięgam. A gdybyśmy to zrobili, byłoby to coś strasznego? Nasze spojrzenia spotkały się, ale wytrzymałam i patrzyłam jej w oczy. -Wiem, że jesteś w wieku, kiedy młodzi ludzie zaczynają eksperymentować, i nic na to nie mogę poradzić. Proszę cię tylko, na miłość boską, jeśli już to robicie, to się zabezpieczcie. - Dobrze. - Masz szlaban - powiedziała wyczerpana. - Żadnych wyjść z Willem. Nie mogę zakazać ci go widywać, ponieważ uważam, że taka kontrola nie jest dobra, nie pozwala na znalezienie swojej drogi w życiu. Ale musisz zrozumieć, Ellie, że on jest dorosły. Jeśli zamierzasz się z nim spotykać, musi się to odbywać pod moim dachem i pod moją kontrolą. W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale zaraz zorientowałam się, jaka jest pobłażliwa. Mogła zabronić mi się z nim spotykać i miała do tego prawo. Nie byłam złym dzieciakiem. Ani bardzo krnąbrnym. Nie ćpałam
i nie puszczałam się na lewo i prawo. Po prostu miałam straszny obowiązek i nie wiedziałam, jak pogodzić go z normalnym życiem. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle jest możliwe. Mama opuściła dłoń i spojrzała na mnie. - Nie powiem ojcu, że nas okłamałaś, bo jestem przekonana, że by cię zabił. A ciebie należy ukarać, a nie zamordować. Tak więc rozegramy to między sobą. Żadnych imprez, żadnych wyjść do kina, żadnych spotkań z przyjaciółmi. I szlaban na telefon. Przez miesiąc. P r z y n a j m n i e j przez miesiąc. Zabieram kluczyki do samochodu. Będę wozić cię tam, gdzie musisz pojechać. Zaraz po szkole wracasz do domu i następnego dnia wychodzisz do szkoły. Boże, nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio. Alkohol, kłamstwa, słabe oceny... Jak zamierzasz dostać się z takimi stopniami na uniwersytet? Chcę też porozmawiać z Willem. Zamierzam spotkać się z nim, jeśli jest twoim pierwszym chłopakiem na poważnie. Musisz wprowadzić mnie w swoje życie, Ellie. Pomóc mi. Skinęłam głową z dłonią zaciśniętą na skrzydlatym medalionie, co miało dodać mi odwagi. Pragnęłam wyznać jej wszystko, ajednocześnie miałam ochotę rozpłakać się, ponieważ wiedziałam, że to niemożliwe. Wciąż czułam żar słów Bastiana. Czy rzeczywiście narażałam życie rodziny i przyjaciół, pozostając z nimi tak blisko? Czy mogli być celem ataku? Czy narażałam ich na niebezpieczeństwo? Czy potrafiłabym rozstać się z nimi w razie potrzeby? Zupełnie zapomniałam, że naprawdę potrafię porozumieć się z mamą. Zważywszy na to, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy niemal straciłam życie, pragnęłam znowu poczuć się blisko niej. Nie chciałam, żeby z mojego powodu coś jej się stało.
- Kocham cię, mamo. -Jak też cię kocham, dziecinko - odpowiedziała. - Naprawdę. Chcę, żeby wszystko było u ciebie w porządku. Sama dokonujesz wyborów. W Bogu pokładam nadzieję, że dokonasz słusznych. - To pewnie nie poprawi ci humoru - zaczęłam - ale ja go kocham. Tak, kocham go. - Poczułam się dobrze, gdyjej to wyznałam. Wiedziałam już, że czuję to od wieków, lecz byłam zbyt głupia, żeby to zobaczyć. Mama wpatrywała się we mnie, a mnie wydawało się, że trwa to całą wieczność. - A czy on odwzajemnia twoje uczucie? - Tak - odpowiedziałam bez wahania, patrząc mamie prosto w oczy. - Nie oczekuję, że zrozumiesz, jak bardzo mi to okazał, ale zapewniam cię, że zrobiłby dla mnie wszystko - udowadniał to już wielokrotnie. Wiem, że popełniłam straszne błędy i ukrywałam przed tobą pewne rzeczy, ale w tej kwestii musisz mi uwierzyć. W całym tym bałaganie, jaki zapanował w moim życiu, w tej jednej sprawie mam pewność. Jej spojrzenie powędrowało ku naszyjnikowi, który trzymałam w dłoni. - On ci go podarował? -Tak. Wpatrywała się w niego długo, zbyt długo, zanim znowu się odezwała: - Skoro twierdzisz, że go kochasz, to ci wierzę. Tylko zrozum, proszę, że w twoim wieku niewiele miłości może przetrwać. Pamiętaj o tym, dobrze? W głębi serca wiedziałam, że Will nie jest takim typem mężczyzny. Skoro wytrwał przy mnie przez pięćset lat, skoro ryzykował dla mnie swoje życie i duszę,
to nie mógł tak po prostu zniknąć z mojego życia. Był moim Stróżem, moim aniołem stróżem. Kiedy jakiś czas później tuż przed północą spadł pierwszy śnieg, oboje z Willem siedzieliśmy na dachu biurowca. Zgodziłam się nie spotykać wieczorami z przyjaciółmi - w ramach kary - ale nie mogłam zarzucić polowań. Podciągnęłam sweter pod brodę, by obronić się przed zimnym powietrzem. Nawet Mrocznia nie potrafiła powstrzymać nadejścia zimy. - Nienawidzę śniegu - mruknęłam. - Ładny jest, ale dlaczego musi być taki zimny? Will zaśmiał się cicho. - To konieczne zło. Skrzywiłam się. - W takim razie gdzie jest niekonieczne zło? - zapytałam, mając na myśli kosiarza, którego tropiliśmy. Will przeczesał wzrokiem prawie pusty parking na dole. Na szachownicy szarawopomarańczowych świateł latarni nie było widać żadnego potwora. - Tutaj grasował poprzedniej nocy. Powinien tu wrócić. Kosiarze mieli swoje zwyczaje. W tym względzie Will niczym się nie wyróżniał, chociaż jego przyzwyczajenia wyglądały mniej więcej tak: walka z kosiarzami, wkurzanie mnie, wysiadywanie na mojej sofie, jedzenie, kiedy na niego nie patrzę, walka z kosiarzami, wkurzanie mnie... Z budynku wyszedł mężczyzna w dwurzędowej kurtce i skierował się do swojego samochodu, pobrzękując kluczykami. Gwizdał jakąś melodię zadowolony, że wreszcie może wrócić do domu. Jakby na zawołanie z mroku wyłoniła się ciemna postać wielkości minivana. Mężczyzna był zupełnie nieświadomy obecności kosiarza.
Oboje z Willem zeskoczyliśmy sprawnie z dwupiętrowego budynku. Od razu ruszyłam do mężczyzny i stanęłam między nim a ogromnym ursidem. Potwór spojrzał na mnie i się oblizał. Kiedy zorientował się, że patrzę wprost na niego, przechylił głowę na bok zaintrygowany, jakby mnie nie rozpoznał. To mnie zaskoczyło. Biznesmen upuścił kluczyki przestraszony. - Co jest do... -Jedź do domu - powiedziałam spokojnym tonem, zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy. Kiedy jego spojrzenie padło na moją broń, otworzył szeroko usta. -Wsiadaj. Do. Samochodu. Podniósł z ziemi kluczyki i poszedł szybko do swojego auta, mrucząc coś pod nosem. Kiedy samochód wyjechał z parkingu, kosiarz warknął i skierował się ku mnie, rysując pazurami świeżą warstwę śniegu na chodniku. Na jego pysku i czarnej gęstej sierści na grzbiecie migotały płatki śniegu. Zaczął mnie okrążać, kierując się ku plamie ciemności, w której miał nadzieję ukryć się przede mną. Uznał, że będzie ze mnie doskonały cel zastępczy, skoro wypłoszyłam mu jego ofiarę. Idiota. Wystawił pazury i zaatakował długim skokiem. Zrobiłam unik i zapaliłam anielski ogień. Kiedy wylądował na chodniku, obróciłam się i wepchnęłam miecz w jego żebra. Płomienie zgasły, gdy puściłam broń i odskoczyłam. Kosiarz zaryczał, zachwiał się i opadł na ziemię, rzężąc głośno. Wydawał się zdumiony tym, że widziałam go, kiedy atakował. Zwinięty mocno chwycił miecz w pysk i wyrwał go ze swojego ciała, warcząc. Zniknął na moment, a ja cof-
nęłam się jeszcze dalej, oczekując jego powrotu. Kiedy pojawił się tuż przede mną, chwyciłam go za pysk. Odepchnęłam potwora i rzuciłam do góry drugim mieczem. Ursid skręcił tułów, tak że klinga ugodziła go w bark zamiast w szyję. Wyrwał pysk z mojego uścisku i zaryczał z wściekłością. Wyrwałam miecz z jego ciała i kopnęłam go w pierś, odrzucając do tyłu. Opadł na chodnik, ślizgając się na śniegu, lecz zaraz wstał i otrząsnął się, zrzucając z siebie fontannę śnieżnych płatków. Przywołałam swoją moc, która spowiła mnie białym światłem. Ziemia zatrzęsła się pod moimi stopami, a moc popłynęła przeze mnie, topiąc płatki śniegu, zanim opadły na chodnik. Uliczna lampa za moimi plecami wydała cichy metaliczny jęk i zgięła się, zrzucając z siebie roziskrzone płatki śniegu. Czułam, jak spływają ze mnie kolejne fale energii. Miałam je pod kontrolą. Kosiarz syknął i szczerząc ogromne kły, odwrócił głowę przed oślepiającym światłem. Po chwili spojrzał na mnie. - Nie jesteś virem. Skąd masz taką moc? Kim jesteś? Podeszłam bliżej spowita własną mocą i uniosłam miecz, kierując płomień klingi ku jego czaszce. Zmierzyłam go spojrzeniem zimniejszym niż lodowaty wiatr. -Jestem Preliatorem.