JUDITH ARNOLD
sc
an
da
lo
us
CYNIK I MARZYCIELKA
Anula & Irena
LOKATORZY BACHELOR ARMS
sc
an
da
lo
us
Ken...
5 downloads
14 Views
817KB Size
JUDITH ARNOLD
sc
an
da
lo
us
CYNIK I MARZYCIELKA
Anula & Irena
LOKATORZY BACHELOR ARMS
sc
an
da
lo
us
Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, któ ry wie więcej na temat legendy Bachelor Arms, niż się wydaje. Eddie Cassidy - barman „U Flynna", a także scenarzy sta, który czeka na swój wielki dzień. Morgan Delacourt - lubił swoją samotność do dnia, w którym jego losy w nieodwracalny sposób splotły się z legendą Bachelor Arms. Jill Foyle •- Seksowna projektantka wnętrz, Świeżo po rozwodzie. Przeniosła się do Los Angeles, aby rozpocząć nowe życie. Natasza Kuryan - podstarzała femme fatale, z pocho dzenia Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka gwiazd filmo wych. Clint McCreary - cyniczny eks-policjant, który przyje chał do Los Angeles w poszukiwaniu swojej lekkomyślnej siostry. Zamierzał wrócić do Nowego Jorku, ale legenda Bachelor Arms rozmaicie wpływa na ludzkie losy... Brenda Muir - młoda entuzjastka. Marzy o karierze aktorki, a na razie zarabia na utrzymanie jako kelnerka. Bobbie-Sue O'Hara - najlepsza przyjaciółka Brendy. Pracuje jako początkująca aktorka i kelnerka, lecz wie, że prawdziwą władzę ma ten, kto stoi z drugiej strony kamery. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Bob Robinson - ćma barowa. Przesiaduje „U Flynna" dzień i noc. Ma własne zdanie o wszystkim i o wszystkich. Theodore „Teddy" Smith - miejscowy donżuan. Każ da świeżo poznana kobieta wywołuje błysk w jego oku.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
1
sc
an
da
lo
us
Nie wyglądała na prostytutkę. Clint przyjrzał się jej uważnie, a potem zatrzymał wzrok na całej grupce dziewcząt. Nie mogły liczyć więcej niż piętnaście lat. Mimo iż miały na sobie króciutkie szorty, obcisłe podkoszulki bez rękawów i sandały na wyso kich obcasach, one również nie wyglądały na prostytutki. Ze swoimi chudymi nogami i płaskimi pupami bardziej przypominały małe dziewczynki, które dla zabawy prze brały się za dorosłe kobiety. A ich dziecinne, wylęknione buzie z jaskrawym makijażem mogły wzbudzić jedynie litość. Pomyślał, że w gruncie rzeczy Los Angeles niewiele różni się od Nowego Jorku. Jest w nim może mniej drapa czy chmur, zamiast ostrokrzewu i sosen rosną palmy i drze wa cytrynowe, ale miasto zawsze będzie miastem, a każde ma swoje wykolejone dzieci, których domem i miejscem pracy jest ulica. Jedyną naprawdę odczuwalną różnicą była temperatura. Dzięki gorącemu klimatowi Los Angeles mło de prostytutki mogły prezentować znacznie więcej gołego ciała niż ich nowojorskie koleżanki, paradujące po chod niku między miejskim dworcem autobusowym a Times Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Square. Kiedy poprzedniego ranka Clint opuszczał Nowy Jork, siąpił deszcz, a dokuczliwy listopadowy chłód przej mował do szpiku kości. Teraz suchy kalifornijski upał spra wiał, że biły na niego siódme poty. Dziewczyna stojącą z grupką rówieśnic na rogu Bulwa ru Zachodzącego Słońca i Hill Street, miała na sobie letni strój, choć nieco skromniejszy niż jej towarzyszki. Po wiewna, kwiecista spódnica sięgała jej do pół łydki. Pod cienkim, prześwitującym materiałem Clint mógł dostrzec zarys smukłych, kształtnych nóg. Bluzeczka bez rękawów miała dekolt, a mimo to zakrywała wszystko, co powinna. Można było sobie tylko wyobrazić kryjące się pod nią krągłości. Clint z przyjemnością przyglądał się nieznajo mej. Podobały mu się jej szczupłe, opalone ramiona, jasne włosy splecione w gruby warkocz, zgrabna sylwetka i błę kitne oczy, których spojrzenie mogło podnieść człowieka na duchu. Tylko jakie to miało znaczenie? Na pewno wystawała na rogu w tym samym celu co jej towarzyszki. A fakt, iż wy glądała bardziej kobieco i mniej rozpaczliwie, świadczył jedynie o tym, że w swoim zawodzie udało jej się osiągnąć większy sukces. Może była ich szefową? Może powinien myśleć o niej jak najgorzej? Jeszcze raz uważnie przyjrzał się dziewczętom. Były młodsze od Diany, choć nie aż tak bardzo. Na samą myśl o tym, że jego własna siostra mogłaby tak stać gdzieś na rogu, ubrana w skąpe ciuchy, obudziły się w nim morder cze instynkty. Zadusi tego typa, z którym uciekła, a potem zaciągnie ją do domu i zamknie w jakimś bezpiecznym miejscu. Jeśli nie jest już za późno. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Zaklął głośno, ogarnięty gniewem i trwogą. Jeżeli za mierza osiągnąć cel, lepiej nie dopuszczać myśli o najgor szym. Bóg jeden wie, co mogło się przytrafić Dianie, odkąd opuściła szkołę, wskoczyła na tylne siodełko harleya i wy ruszyła ze swoim chłopakiem do Los Angeles. Blondynka rozmawiała teraz z dziewczynami. Jedna z nich wskazała na samochód Clinta, zaparkowany przy przystanku autobusowym. Odwróciła się i spojrzała na Clinta, marszcząc brwi. Gdyby szukała klienta - dla siebie lub dla swoich mło dych towarzyszek - powinna raczej uśmiechać się zachę cająco. Tymczasem wyraz jej twarzy był równie podo bny do uśmiechu, jak ta obskurna dzielnica do rajskiego ogrodu. Podeszła do samochodu, w którym siedział Clint, i na chyliła się do otwartego okna. - Na co się tak gapisz? - spytała podniesionym gło sem. Wnętrze wozu wypełnił delikatny zapach dziecięcego pudru. Słońce oświetliło połowę twarzy nieznajomej, pod kreślając finezyjny zarys jej kości policzkowych, cienkiego nosa i upartego podbródka. Clint przyglądał się jej przez chwilę, a potem jego wzrok ześlizgnął się wzdłuż smukłej szyi, aż po tonący w cieniu rowek między piersiami, ledwo widoczny w wycięciu bluzki. Pomyślał, że chciałby zoba czyć, jak sypie tam ten swój puder, którego słodki zapach kojarzył mu się z niewinnością, a zarazem w jakiś dziwny sposób podniecał. - Patrzę na twoje koleżanki - powiedział beznamięt nym tonem, odganiając od siebie natrętną myśl. - Źle się wybrałeś, kochasiu. One nie są dla ciebie. - Nie jestem...
Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Dobrze ci radzę, spływaj stąd. Nie trzeba nam tu takich obleśnych typów jak ty. A te dziewczyny... - Chcę tylko z nimi porozmawiać - odparł, starając się nie reagować na jej wrogi ton. Gdyby wiedziała, jak bardzo się myli... Nie zamierzał jednak z nią teraz dyskutować. - Szukam kogoś - dorzucił. - No jasne, to widać. Idź i szukaj sobie gdzie indziej. A jak już naprawdę musisz, znajdź sobie kogoś w twoim wieku. I trzymaj się prawa, jeśli łaska. Już miał odpowiedzieć, że właśnie to robi, kiedy przysz ło mu do głowy, że być może są po tej samej stronie. - Jesteś policjantką?-zapytał. Kobieta cicho prychnęła. Najpierw wydało mu się, że z niego kpi, jednak w jej zachowaniu nie było nic obraźliwego. Był to raczej gardłowy, dziwnie podniecający śmiech. - Nie. Ale jak chcesz wylądować w kiciu, mogę ci to załatwić. . - Jestem z policji - powiedział, choć nie była to pra wda. - Szukam dziewczyny, która uciekła z domu i najpra wdopodobniej przebywa w Los Angeles. Nazywa się Diana McCreary. Pomyślałem sobie, że któraś z nich mogła się z nią zetknąć. Uśmiech rozjaśnił twarz nieznajomej. Jej błękitne oczy stały się szafirowe. - Jesteś gliną? To dlaczego cię nie znam? A z którego komisariatu? - Przyjechałem z Nowego Jorku - wyjaśnił, jednak nie uznał za stosowne wspomnieć o tym, że przed paroma miesiącami odszedł z policji. - Jestem tutaj w cywilu - do dał. Nagle przyszło mu do głowy, że osoba tej profesji siłą rzeczy musi znać wielu policjantów. A kobieta z jej urodą Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
i energią pewnie ma całe komisariaty pod swoją kontrolą - albo na swojej liście płac. - Więc kogo szukasz? - zapytała, marszcząc brwi. Jak ona się nazywa? - Diana McCreary. - Z wewnętrznej kieszeni marynar ki wyjął zdjęcie. Zostało zrobione zaledwie parę miesięcy temu, w dniu, kiedy jego ojciec wraz ze swoją drugą żoną zawieźli Dianę do college'u. Diana była tego dnia tak pro mienna, taka szczęśliwa, no i oczywiście żądna nowych wrażeń, Kto by pomyślał, że ta żądza wrażeń sprawi, iż wkrótce wyruszy w trasę z jakimś wytatuowanym typem z podrzęd nej kapeli rockowej. Kobieta sięgnęła po fotografię. Paznokcie miała krótko przycięte i pokryte bezbarwnym lakierem. Jej dłonie były tak gładkie, że mogłaby reklamować kremy do rąk. Clint natychmiast wyobraził sobie dotyk jej palców na swojej skórze. Nie po to jednak przebył tysiące kilometrów, żeby za wracać sobie głowę rojeniąmio jakiejśnieznajomej. Nawet jeśli przypomniała jedną z tych złotowłosych kalifornij skich boginek, o których przed laty marzył wraz z kolega mi na ulicach Jackson Heights. Teraz czeka go inne zada nie. Musi się skoncentrować na swojej misji - odnaleźć Dianę i przywieźć ją do domu. Nieznajoma wyprostowała się. - Zaraz wracam - powiedziała, po czym przeszła na róg ulicy. Widział, jak mówiła coś do dziewcząt, które spojrza ły z ciekawością w jego stronę, a potem fotografia zaczęła krążyć z rąk do rąk. Po chwili była z powrotem. Nachyliła się i oparła łokcie o chromowane okno wozu. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Żadna z nich jej nie rozpoznała - oświadczyła. W jej głosie nie było rezygnacji. Uśmiech zniknął, ale oczy wciąż jarzyły się żywym blaskiem. - Kiedy wyjechała do Los Angeles? Clint zapatrzył się na rękę trzymającą zdjęcie. Niełatwo będzie je odebrać tak, żeby nie dotknąć przy tym nadgar stka nieznajomej, jej palców i gładkiej skóry. - Posłuchaj - odezwał się dziwnie szorstkim tonem jeżeli żadna z twoich koleżanek jej nie rozpoznała, rozejrzę się gdzie indziej. - To, że one jej nie widziały, nie musi zaraz oznaczać, że nikt jej nie widział. Chciałabym pokazać to zdjęcie paru innym dziewczynom. Słowa podziałały na Clinta jak wiadro zimnej wody. A więc ona jest nie tylko szefową prostytutek na tym rogu, ale rzeczywiście zarządza jakąś większą grupą. - Dzięki. Sam się przejadę po ulicach i popytam te two je panienki. A ty pilnuj swojego interesu - warknął. Kobieta spojrzała na niego zaskoczona. Jej oczy na mo ment pociemniały, ale zaraz roześmiała się tym samym gardłowym śmiechem, który już przedtem tak bardzo pod niecił Clinta. - Źle mnie zrozumiałeś. Zajmuję się dziećmi, które uciekły z domu - powiedziała. - Mamy schronisko, psy chologów i inne służby pomocnicze. Nazywa się to „Tę czowy Dom". Pracowałam z setkami takich dzieciaków. To wszystko moi podopieczni, panie..." - McCreary - powiedział. - Clint McCreary. A więc jego rozmówczyni okazała się pracownikiem socjalnym, czyli zawodowym dobroczyńcą. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, a potem jeszcze raz zerknęła na fotografię. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Czy ta dziewczyna to twoja córka? - Nie. Nie jestem aż taki stary. To moja siostra, a do kładnie mówiąc, siostra przyrodnia. Ta informacja widocznie usatysfakcjonowała nieznajo mą, bo nagle wyciągnęła rękę i powiedziała: - Jestem Jessie Gale. Jej skóra okazała się w dotyku jeszcze gładsza, niż się spodziewał. Starał się zatrzymać jej dłoń w swojej jak naj dłużej, ale w końcu ją puścił, po raz setny uświadamiając sobie, że przyjechał tu w innym celu. r- A czym konkretnie się zajmujesz? - zapytał. Pracujesz w służbach socjalnych czy czymś w tym ro dzaju? - „Tęczowy Dom" to prywatna agencja - wyjaśniła. - Część pieniędzy dostajemy od władz miejskich, a trochę od rządu. Duża część pochodzi także od sponsorów. - Jesz cze raz rzuciła okiem na fotografię Diany. - Twoja siostra, nie zapukała jeszcze do naszych drzwi, co nie znaczy, że któregoś dnia tego nie zrobi. Mogę wziąć to zdjęcie? Clint skinął głową. Miał przy sobie dwa tuziny odbitek, żeby je rozdawać w razie potrzeby. Jessie Gale wsunęła zdjęcie do kieszeni. Clint nagle pomyślał, że nie ma żadnego dowodu na to, że jest napra wdę tą osobą, za którą.się podaje. - Chciałbym zajrzeć do „Tęczowego Domu" i poroz mawiać z dzieciakami - powiedział, po części, żeby ją sprawdzić, ale również dlatego, że rzeczywiście miął na to ochotę. - Nie ma sprawy. - Jessie Gale wyjęła z kieszeni skór rzany portfel i wręczyła Clintowi wizytówkę. - Proszę powiedziała - tutaj jest nasz adres i numer telefonu. Clint spojrzał na mały kartonik. Napis „Tęczowy Dom" Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
tworzył barwny łuk, a pod nim małymi, zielonymi literka mi wypisane było: Jeśsica Gale, dyrektor. Układ graficzny, a i sam pomysł takiego schroniska miały w sobie coś z at mosfery lat sześćdziesiątych. Gdyby Jessie Gale wręczyła mu nagle stokrotkę i zaczęła śpiewać piosenkę o miłości, pokoju i harmonii, wcale by się nie zdziwił. Patrząc na kolorową wizytówkę, poczuł, że ogarnia go dziwne Wzru szenie. - O której można do was wpaść? - zapytał. W odpowiedzi znów usłyszał niski, gardłowy śmiech, - Dom jest zawsze otwarty. Dwadzieścia cztery godzi ny na dobę. Jeżeli przyjedzie pan po dziewiątej wieczorem, niech pana nie będzie zdziwiony, że nasi wartownicy do kładnie pana obszukają. Mamy bardzo surowy regulamin. Rewiduje się wszystkich nocnych gości. Nasze motto brzmi: „Módl się o najlepsze, ale bądź przygotowany na najgorsze". A gdzie pan się zatrzymał, panie McCreary? Jeżeli dowiem się czegoś o pańskiej siostrze, natychmiast się z panem skontaktuję. Na razie Clint nigdzie się nie zatrzymał. Pierwszą noc spędził w jakimś przypadkowym motelu, ale było tam brudno, dywan pachniał pleśnią, a w łazience buszowały stada karaluchów. Opuścił to miejsce zaraz z rana i krążył teraz po mieście z walizkami w bagażniku, nie mając poję cia, gdzie spędzi kolejną noc. - Nie mam jeszcze stałego adresu - odparł. - Jak będziesz miał, proszę mnie zawiadomić - powie działa to tak zwyczajnym tonem, że zrobiło mu się głupio. Jak mógł dopatrywać się w jej słowach jakichś podte kstów? Przecież chce mu pomóc w odnalezieniu Diany. Nie pyta o jego adres po to, żeby mu składać towarzyskie wizyty. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Mimo to odniósł, wrażenie, że w jej tonie kryło się coś więcej niż czysto zawodowe zainteresowanie. Coś więcej niż zwykła troska o kolejną zaginioną nastolatkę. Co to było - nie bardzo potrafił określić, ale nagle nabrał pewno ści, że ta kobieta jest w stanie mu pomóc, a miłość i harmo nia jednak istnieją, chociaż doskonale wiedział, że jest inaczej. Zaczęło mu się wydawać, że z Jessie Gale promie nieje jakaś tęczowa aura. Clint zdecydowanie nie uważał się za romantyka, więc to poetyckie porównanie natychmiast przypisał zmęczeniu i starganym nerwom. Jeżeli Jessie rzeczywiście mu pomo że, będzie jej wdzięczny. I to wszystko. ', — Będę w biurze za dwie godziny - powiedziała, zerka jąc na zegarek. - Mam nadzieję, żęjuda mi się zabrać ze sobą te dziewczyny. Przydałby im się porządny obiad i czy ste łóżko. - Mnie też - mruknął Clint ze smętnym uśmiechem. Nie tylko był niewyspany, ale i doskwierał mu głód. Ostat ni posiłek, na który składało się kilka herbatników i filiżan ka lurowatej kawy, spożył o wpół do siódmej rano. Próbował poleżeć trochę dłużej w łóżku, ale materac był zbyt miękki, a poza tym jego zegar biologiczny funkcjono wał według innego czasu. - Proszę spróbować złapać mnie w schronisku dziś po południu albo proszę zostawić wiadomość. Pokażę moim ludziom zdjęcie pańskiej siostry. - Dzięki. Jessie wyprostowała się i obdarzyła go krzepiącym uśmiechem. Clint też się uśmiechnął. Patrzył, jak wraca do dziewcząt i rozmawia z nimi przez chwilę. Zaraz potem cała grupka zniknęła za rogiem. Kusiło go, żeby pojechać za nią i zobaczyć, dokąd zaAnula & Irena
da
lo
us
biera te dziewczyny, ale nie trzeba było wielkich umiejęt ności, żeby to odgadnąć. Bez względu na to, dokąd pójdzie teraz Jessie Gale i na rogach ilu ulic zatrzyma siępo drodze, zmierzała do domu, którego adres widniał na tęczowej wizytówce. On także trafi tam prędzej czy później. Jessie powiedzia ła mu, że będzie w biurze dopiero po drugiej. W ten sposób miał jeszcze przed sobą kilka godzin. Postanowił rozejrzeć się po mieście i popytać o Dianę. Był przecież policjantem i znał się na swojej robocie. Po co mu jakaś blondynka o społecznikowskim zacięciu? Sam sobie poradzi. Znajdzie swoją siostrę - albo przynajmniej będzie kontynuował poszukiwania- bez pomocy Jessie Gale, której uśmiech tak bardzo go rozpraszał.
sc
an
Dobrze znała ten typ mężczyzny. Zacięty, wszystko wie lepiej, nikomu i niczemu nie dowierza. Typowy glina. W przeszłości spotkała wielu takich jak on. Lubili ją, bo była inteligentna, doceniali jej wysiłki, ale uważali ją za marzycielkę. „Oczywiście - mówili - możesz sobie rato wać te dzieciaki, jeśli chcesz. I tak skończą w poprawczaku albo na cmentarzu". Zupełnie jakby optymizm był jakimś przekleństwem, a chęć naprawienia świata cechowała, wyłącznie głupców. Pomogła ostatniej dziewczynie wsiąść furgonetki i zasunęła boczne drzwi. Dlaczego właściwie ten Clint McGreary zrobił na niej aż takie wrażenie? Przecież to tylko obcy mężczyzna, który próbuje odnaleźć swoją siostrę. Jednak Clint McCreary nie był zwyczajny i doskonale wiedziała, dlaczego zrobił na niej wrażenie. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
To przez te jego oczy. Jessie uśmiechnęła się do siebie. Była już na tyle do świadczona, że byle kto nie mógł jej zawrócić w głowie. To, że Clint McCreary miał najbardziej wyraziste ciemno szare oczy, jakie zdarzyło jej się widzieć w życiu, nie miało najmniejszego znaczenia. Jak również to, że jego oczy były głęboko osadzone, a w ich kącikach rysowały się drobne zmarszczki (pewnie dlatego, że zbyt często je mrużył, bo nie wyglądał na człowieka, który by się często uśmiechał). Kiedy na nią patrzył, miała wrażenie, że te szare oczy przewiercają na wskroś jej ciało i duszę... Ale to wszystko nie miało znaczenia. Pomoże Clintowi dlatego, że jej praca polegała na łącze niu rodzin - jeśli tylko coś takiego było możliwe (cza sami, niestety, było to niemożliwe). Może ta Diana Mc Creary uciekła z domu, bo nie mogła w nim dłużej wy trzymać? Chociaż chyba tak nie było. W chmurnym spojrzeniu Clintą nie dostrzegła furii, zła czy wrogości, które sprawia ły, że nie zawsze namawiała swoich podopiecznych do powrotu. Dziewczyna na zdjęciu wyglądała na zdrową i szczęśliwą panienkę z przyzwoitej rodziny. Zasiadając za kierownicą, Jessie poczuła poprzez cienki materiał zdjęcie Diany McCreary. Odniosła wrażenie, że towarzyszy jej jakaś cząstka osoby Clinta. Za plecami słyszała cichy gwar dziewcząt, które udało jej się namówić na wizytę w schronisku. Nie wiedziała o nich nic ponad to, że były głodne. Czasami takie dziecia ki łatwo otwierały się przed kimś obcym, ale nie zawsze... Kiedy nakarmi te dziewczyny, poprosi Susan, żeby spróbo wała wyciągnąć z, nich jakieś informacje: skąd pochodzą, kiedy trafiły na ulicę, czy zajmują się prostytucją, czy biorą Anula & Irena
18 • CYNIK I MARZYCIELKA
sc
an
da
lo
us
narkotyki? Czy miałyby ochotę skorzystać z porady albo z propozycji pośredniczenia między nimi a ich rodzina mi? Może uda się zadzwonić do ich rodziców lub opieku nów. W ten oto sposób, krok po kroku, ona i jej personel spróbują zaoferować im to, co wszystkim podopiecznym „Tęczowego Domu" - szansę na powrót do normalnego życia. - A co z moimi rzeczami? - zawołała jedna z dzie wcząt. Jessie spojrzała we wsteczne lusterko. - Jakimi rzeczami? - spytała. - Mam trochę swoich gratów. Zostawiłam je w jednym takim domu, w West Hollywood. - W głosie dziewczyny zabrzmiała nuta niepokoju. - Chuck wszystko ci przywiezie - zapewniła ją Jessie. - Pracuje u mnie. Jest ochroniarzem. Wszyscy się go boją. Na pewno wydostanie twoje rzeczy. - To dobrze. Chodzi mi zwłaszcza o mój odtwarzacz. - O nic się nie martw. - Po trzech latach pracy z dzieć mi ulicy Jessie wciąż nie do końca pojmowała tok ich myślenia. Teraz na przykład miała przed sobą wygłodzoną dziewczynę, która próbowała zarobić na życie prostytucją, a o swój odtwarzacz martwiła się bardziej niż o własne bezpieczeństwo. Z drugiej strony, ten odtwarzacz mógł być jedyną warto ściową rzeczą, jaką kiedykolwiek miała. - Czy tam dobrze karmią? - zainteresowała się jej kole żanka. - Może nie nadzwyczajnie, ale na pewno wystarczająco - odpowiedziała Jessie. Dziewczęta pogrążyły się w cichej rozmowie, pozosta wiając Jessie jej własnym myślom. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Znowu zaczęła rozmyślać o Clincie McCrearym. O tym, że jego siostra może być w tej chwili głodna, bezdomna i pozbawiona pomocy. A także o tym, dlaczego w jego spojrzeniu było tyle smutku, podczas gdy z oczu jego sio stry tryskała radość. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła go w samochodzie, sprawiał wrażenie człowieka na siłę wciś niętego do ciasnego wnętrza, a jego szczupłe ciało jakby prężyło się do skoku. Ubrany był na znacznie chłodniejszą pogodę - miał na sobie dżinsy, sztruksową koszulę i sweter. Ciemne włosy były zdecydowanie za długie. Widocznie w nowojorskiej policji nie przestrzegano zbyt rygorystycz nie pewnych przepisów. Zaczęła się zastanawiać, jakie mogą być w dotyku te ciemne, faliste włosy. Szorstkie i twarde czy może jedwa biste i miękkie? Znowu cicho się roześmiała. W Los Angeles roiło się od wspaniałych facetów. Co prawda, większość z nich to dra nie, ale nie musi to zaraz oznaczać, że warto sobie zaprzą tać głowę jakimś ponurym, opryskliwym gliną z Nowego Jorku, Miała przecież tyle do zrobienia. Trzy dziewczyny na tylnym siedzeniu furgonetki, dziesięcioro rezydentów „Tę czowego Domu", spotkanie z szefem Fundacji Espinozy, od którego spodziewała się wyciągnąć pieniądze... Tak, zdecydowanie nie mogła sobje pozwolić na to, żeby jakiś mężczyzna o hipnotycznym spojrzeniu wciąż zajmował jej myśli. To po prostu kolejny strapiony człowiek poszukujący zagi nionej krewnej. Zwyczajny mężczyzna, jak tylu innych. Kiedy nadeszła czwarta, Clint był już śmiertelnie zmę czony. Przez minione godziny jeździł po mieście z włączoAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
ną na cały regulator klimatyzacją, przeklinając piekielny upał. Mimo iż zrzucił marynarkę i podwinął rękawy koszu li, był zlany potem, a gardło miał suche jak pieprz. Wszędzie gdzie był, pokazywał fotografię Diany. Mo że to i dobry znak, że na razie nikt jej nie rozpoznał. Mo gło to oznaczać, że nie zdążyła jeszcze zawrzeć znajomo^ ści z alfonsami i dealerami, szwendającymi się po uli cach podlejszych dzielnic, podobnie jak to czynili ich kum ple w Nowym Jorku. Mniej optymistyczne było to, że nie rozpoznali jej również sprzedawcy w sklepach mu zycznych i barach szybkiej obsługi. Przecież musiała gdzieś się zatrzymać. W ubiegłym tygodniu dwukrotnie dzwoniła do matki, twierdząc, że jest w Los Angeles. Diana miała różne wady, ale z pewnością nie była zdolna do kłamstwa. Wstąpił z grzecznościową wizytą do jednego z komisa riatów. Policjanci przywitali go serdecznie, szybko jednak zrozumiał, że nie mogą mu pomóc, jeżeli nie dostarczy im dowodów na to, że Diana została uprowadzona. Była prze cież pełnoletnia, a dwa ostatnie telefony do matki, w któ rych podawała miejsce pobytu, przekreślały możliwość wystąpienia o uznanie jej za zaginioną. Po krótkiej rozmo^ wie opuścił komisariat, zostawiając na wszeki wypadek zdjęcie siostry. Ale bez względu na to gdzie był, co robił i z kim rozmawiał, miał wciąż przed oczami postać Jessie Gale. Nie opuszczała go świadomość mijającego czasu. Jeszcze tylko półtorej godziny. Czterdzieści minut. Kwadrans. Kiedy jed nak wreszcie nadeszła druga, nie pojechał do „Tęczowego Domu". Wciąż gnębiła go myśl, że zanim się zobaczy z Jessie, powinien znaleźć sobie jakieś lokum. Musi prze cież podać jej numer telefonu, pod którym mogłaby go Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
zastać, gdyby dowiedziała się czegoś o jego siostrze. Ale to nie wszystko. Jakiś przewrotny głos w głębi duszy podpo wiadał mu, że musi mieć swój pokój, do którego mógłby ją zaprosić, a także łóżko, w którym mógłby się z nią kochać. Co za idiotyczny pomysł! Przecież nie ma najmniejsze go zamiaru nigdzie jej zapraszać ani robić z nią czegokol wiek, co mogłoby się kojarzyć ze słowem „łóżko". Tak czy owak, ciążyła mu świadomość, że jego walizki wciąż spoczywają w bagażniku, a on sam nie ma się gdzie podziać po tak męczącym dniu. Musi koniecznie znaleźć jakiś motel - byle czysty i bez robactwa. I musi też napić się czegoś zimnego, a najchętniej czegoś mocniejszego. Skręcił z Wilshire Boulevard w boczną ulicę, mijając okazały, różowy budynek. Rezydencja nosiła ślady dawnej świetności, miała balkony z ozdobnymi, kutymi balustra dami oraz zadbany ogród. Zaczął się zastanawiać, co to za genialny artysta wpadł na pomysł, żeby malować stolarkę na turkusowo. Zawsze sobie wyobrażał, że Hollywood mu si być tandetne i pstrokate, a ten budynek całkowicie odpo wiadał jego wyobrażeniom. Na rogu wypatrzył małą, zachęcającą knajpkę. Jakiś olbrzymi, srebrżystozielony samochód pdjechał właśnie z parkingu przed wejściem, więc Clint szybko zajął zwol nione miejsce. Wysiadł z wozu i jęknął, czując bolesne skurcze w ły dkach. Plecy miał sztywne i obolałe. Za dużo godzin za kierownicą w tym zwariowanym mieście, pełnym fa nów motoryzacji.. Za dużo godzin w samochodzie zbyt ma łym jak na mężczyznę, który mierzył ponad metr osiem dziesiąt. Zaczerpnął tchu i spojrzał na szyld nad wejściem do lokalu. „U Flynna". Pewnie jakiś irlandzki pub. O to mu Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
właśnie chodziło. Zamówi piwo i parę kanapek. A potem podsumuje nikły dorobek tego dnia i zastanowi się nad jutrzejszą strategią. Oczywiście zacznie od wizyty w „Tę czowym Domu". Najpierw jednak musi znaleźć sobie dach nad głową, bo wciąż nie wie, gdzie spędzi najbliższą noc.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
2
sc
an
da
lo
us
- No i jak ci poszło? - zapytała Susan. Jessie szła boso korytarzem, z sandałkami dyndającymi na palcu i torebką pod pachą. - Doskonale - odpowiedziała, otwierając drzwi i ciska jąc sandałki w róg tonącego w kwiatach pokoju. - Miałaś wrócić o drugiej. - Wiem. - Rzuciła torebkę na biurko i zdjęła płócienny żakiet. Strój, który miała na sobie tego ranka, wisiał na oparciu krzesła, ale Jessie sięgnęła do szafy po dżinsy i podkoszulek. Spędzała tak dużo czasu w schronisku, że miała tu swoją szafę z ubraniami na różne okazje. Wisiał w niej jeszcze jeden elegancki kostium, podobny do tego, w jakim właśnie wróciła z lunchu. Zamknęła drzwi, żeby nie słyszeć telewizora w holu, a potem z westchnieniem spytała: - Czy ktoś o mnie pytał? - Ktoś? - Susan uniosła brwi, a potem z wymownym uśmiechem osunęła się na wysiedzianą sofę. - Chodzi ci oczywiście o jakiegoś faceta? - Nie, o kogokolwiek - odparła cierpkim tonem Jessie, Vvyjmując z włosów spinki. Długi, jasny warkocz opadł na Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
plecy. Czuła, jak luźne kosmyki łaskoczą ją w kark i po liczki. - Prawdę mówiąc, zaglądał tu jakiś typ - przyznała Susan. Jessie nawet nie śmiała dopuścić do siebie, że to Clint McCreary. Skąd wobec tego ten dreszcz, który przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa na samą myśl o tym, że mogłaby go znowu zobaczyć? - Kto to był? - rzuciła z udaną nonszalancją. - Billy. - Jaki znowu Billy? - spytała, starając się ukryć rozcza rowanie. - Billy Jakiśtam. Twierdzi, że jest chłopakiem Laurie Steffano. -A co na to Laurie? - Powiedziała, że rodzice wysłali jej telegraficznym przekazem pieniądze na bilet powrotny do Cleveland, a je go niech szlag trafi - albo coś w tym rodzaju. - To dobrze. - W swojej pracy Jessie nie była przyzwy czajona do łatwych zwycięstw. Każde ocalone dziecko to powód do radości. To, że piętnastoletnia Laurie Steffano zdecydowała się porzucić sny o karierze filmowej i wrócić do domu, żeby skończyć szkołę, mogło być uważane za wielki sukces. Jessie powiesiła żakiet na wieszaku, zdjęła jedwabną bluzkę i włożyła trykotową koszulkę. Wciąż powtarzała sobie, że nie będzie więcej myśleć o Clincie McCrearym. A jeżeli chodzi o jego siostrę, Dianę, poświęci jej tyle samo uwagi co innym w tej sytuacji. Zdjęcie Diany zawisło już na tablicy w holu, obok regulaminu schroniska i paru innych fotografii zaginionych dziewcząt i chłopców. Jeżeli ktokolwiek natknie się na nią na ulicy - policja albo ktoś Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
z mieszkańców „Tęczowego Domu" lub jego pracowni ków -Jessie natychmiast zostanie o tym powiadomiona. Clint McCreary był tylko zatroskanym bratem zaginio nej dziewczyny, nikim więcej. A fakt, iż nie odwiedził „Tęczowego Domu" tego popołudnia, wyraźnie świadczył o tym, że nie interesował go nikt inny prócz siostry. I tak być powinno. Jessie z westchnieniem stwierdziła, że czas przestać zaprzątać sobie nim głowę. - Jak to się stało, że twój lunch trwał aż cztery godziny? - zapytała Susan. Jessie zdjęła spódnicę i rajstopy, a potem włożyła spod nie. Nie wstydziła się rozbierać w obecności Susan, którą poznała w dniu, kiedy obie zaczęły naukę na Wydziale dla Pracowników Socjalnych Uniwersytetu Wisconsin. Zaprzyjaźniły się, a kiedy w rok po uzyskaniu dyplo mu Jessie udało się zebrać fundusze na uruchomienie „Tę czowego Domu", zaproponowała Susan pracę w schroni sku. Susan, która właśnie przeżywała nieszczęśliwy ro mans, z radością skorzystała z możliwości, by przeprowa dzić się do Kalifornii i zacząć wszystko od nowa. W ciągu dwóch lat stała się prawą ręką Jessie i jej oficjalną zastę pczynią. - Kiedy siedziałam w restauracji z doktorem Figlerem - zaczęła Jessie - pojawił się ten facet. Doktor Figler przedstawił nas sobie. On jest jednym z dyrektorów Funda cji Espinozy, a także, jak się okazało, jakąś fiszą w MTV. Zaczął mi opowiadać o dzieciach, które przyjeżdżają do Los Angeles, żeby zrobić karierę w filmie, i doprowadzają wszystkich do szału, dopytując się o pracę. Zapytał, czy „Tęczowy Dom" mógłby zrobić coś dla tych dzieciaków i co MTV mogłaby zrobić dla nas. Powiedziałam mu, że wypisać czek. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie masz za grosz wstydu - ze zgorszeniem stwier dziła Susan. Jessie wzruszyła ramionami. Często mawiała żartem, że jedyną różnicą między nią samą a dziećmi, którym poma gała, było to, że podczas gdy one żebrały na rogach ulic, ona robiła to samo w gabinetach prezesów rozmaitych bo gatych instytucji. - A jak tam nasze nowe podopieczne? - zapytała. - Rozlokowaliśmy już całą trójkę-powiedziała Susan. - Dwie na razie nie chcą nic mówić. Siedzą i oglądają telewizję. Trzecia zgodziła się podać swoje dane policji. Przysięga, że jej starzy w ogóle się nią nie interesują, ale mnie się wydaje, że tylko tak mówi. Brzegadałysmy całą godzinę. Zrobiłam turę notatek. - W dżinsach, z włosami spiętymi w mały kucyk, Susan wyglądała niemal na ró wieśnicę swoich podopiecznych. - Wysłałam całą trojkę do kuchni. Miały wilczy apetyt. Ciekawe, kiedy po raz ostatni jadły przyzwoity posiłek. - Pozwólmy im tu pobyć przez jakiś czas. Niech sobie oglądają te swoje seriale. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Może jak się porządnie najedzą, zaczną mówić. Susan skinęła głową, a potem przeszyła Jessie świdrują cym spojrzeniem. - A teraz mów, co to za facet? - Jaki znów facet? - Jessie z podejrzaną pieczołowito ścią zaczęła wygładzać spódnicę na wieszaku. - Ten, którego spodziewałaś się dziś po południu. - Nikogo się nie spodziewałam-mruknęła Jessie, a po tem szybko wyjaśniła: - To zwykły policjant z Nowego Jorku. Szuka siostry. Natknęłam się na niego dziś rano na Bulwarze Zachodzącego Słońca. Zastanawiałam się tylko, czy się tu pojawi. Mówił mi, że wstąpi do biura. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Policjant z Nowego Jorku? Musi być akurat w twoim typie. - Susan zmarszczyła nos. Podobnie jak Jessie, nieraz została potraktowana z góry przez lokalną policję. Nawet kiedy „Tęczowemu Domowi" udawało się przekazać rodzi com ich zgubę, funkcjonariusze policji Los Angeles rzadko potrafili zdobyć się na pochwałę. - Może coś zjesz? - zapytała Susan, podnosząc się z so fy. - Bo ja umieram z głodu. - Przecież właśnie wróciłam z lunchu - obruszyła się Jessie. Prawdę mówiąc, skubnęła tylko parę listków sałaty, nie chciała się jednak przyznać, że straciła apetyt, bo Susan od razu zaczęłaby podejrzewać, że coś ją gnębi. A Jessie nie była przygotowana na to, żeby cokolwiek wyjaśniać. Ani Susan, ani samej sobie. - Zjedz spokojnie kolację - zwróciła się do Susan - ą ja tymczasem przejrzę twoje notatki. Susan zmierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem. - Dobrze się czujesz? .- Dawno nie czułam się lepiej - zapewniła ją Jessie. - Właśnie udało mi się wydębić od Fundacji Espinozy czek na dziesięć tysięcy dolarów. A oprócz tego umówiłam się na spotkanie w MTV w przyszłym tygodniu. Susan nie dała się tak łatwo przekonać. - Mów sobie co chcesz. Wezmę tylko coś do zjedzenia i wrócę, żebyśmy mogły razem przyjrzeć się tym dwóm dziewczynom. Tobie też przyniosę hamburgera albo coś w tym rodzaju. - Dzięki - mruknęła Jessie. Jessie uchodziła za przyszywaną matkę swoich podopie cznych, a jej z kolei nieustannie matkowała Susan, która dbała o nią tak gorliwie, jakby Jessie sama nie mogła tego zrobić. I tak jak Jessie potrafiła traktować swoich podopieAnula & Irena
cznych z żelazną konsekwencją, tak i Susan nie chciała słyszeć żadnych protestów. Kłócić się z nią o hamburgera byłoby tylko stratą czasu. Zadowolona ze zwycięstwa, Susan ruszyła do drzwi i otworzyła je na oścież. - Jak wrócę z kolacją, będziesz mi mogła opowiedzieć coś więcej o tym twoim policjancie z Nowego Jorku. Zanim Jessie zdążyła się odgryźć, Susan zniknęła w głę bi korytarza.
sc
an
da
lo
us
- Duch? - zdumiał się Clint. -. Jasne - zapewnił go mężczyzną, który siedział obok niego przy barze. Przedstawił się jako Bob i okazał się potwornie gadatliwy. Mówił bez przerwy i na każdy temat. O jesiennej suszy, o niedoskonałościach systemów kompu terowej pamięci, o aktualnej wojnie cen między najwię kszymi liniami lotniczymi, i tak dalej, i tak dalej. Mimo to Clint postawił mu piwo i poczęstował precel kami. Dzięki niemu mógł bodaj na kilka chwil zapomnieć o siostrze i tym olbrzymim, upalnym mieście, które na próżno przemierzał wzdłuż i wszerz. Czuł, jak powoli od pręża się w przytulnym lokalu; który w niczym nie przypo minał irlandzkiego baru, jakich wiele znał w Nowym Jor ku. Stylowe wnętrze było wykończone ciemnym drewnem, czarnymi kafelkami i lśniącym mosiądzem, jego ściany zdobiły fotosy idoli sprzed lat, zwłaszcza Errola Flynna, od którego najprawdopodobniej bar wziął swoją nazwę. - Tak mówi legenda - stwierdził nowy znajomy Clinta, wkładając do ust kolejnego precelka. - Sam tego nie wy myśliłem. Nie umiałbym, nawet gdybym chciał. No więc, zgodnie z tym, co głosi legenda, ten duch ukazuje się w lu strze... Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Cha cha! - Clint ze śmiechem potrząsnął głową. - Po wiadasz, że ukazuje się w lustrze, tak? - Nie każdy może zobaczyć zjawę. Ale mówią, że jeśli już ktoś ją zobaczy, ziszczą się jego najskrytsze marzenia - albo spełnią najgorsze obawy. - Najskrytsze marzenia albo najgorsze obawy - powtó rzył Clint z udanym namysłem. - A może i to, i to? - Nie. Tylko jedno albo drugie. Prawda, Eddie? Barman zmywał właśnie nad zlewem popielniczki, ale na wezwanie Boba odwrócił się do gości. Słuchał uważnie wykładu Boba na temat pobliskiej różowej rezydencji, po nieważ chciał zobaczyć, jak daleko posunie się Bob, a także ile piw wypije Clint, zanim uwierzy w tę historię. Spojrzał na butelkę Clinta i uznał, że jeszcze nie pora, by zastąpić ją nową, dosypał więc tylko świeżych precelków. - Stroisz sobie żarty z tego faceta, co, Bob? - zapytał. - Ja mu tylko opowiadam historię Bachelor Arms. Znasz tę legendę o zjawie w lustrze, prawda? Poprzyj mnie, Eddie. Przecież sam wiesz, że to prawda. - Tak tylko mówią-stwierdził sceptycznie Eddie. Po tym wątpliwym wsparciu Bob znowu zwrócił się do Clinta: - Słyszałem, że ktoś został zamordowany w Bachelor Arms. Jakaś hollywoodzka gwiazda. Dawno .temu, chyba w latach dwudziestych. W tym domu zawsze mieszkali aktorzy i wyprawiali okropne brewerie. Podobno ktoś się zabił po jednej z takich orgii. Clint spojrzał z rozbawieniem na swego rozmówcę. - To brzmi jak scenariusz kiepskiego filmu. - Filmy to nie moja specjalność. Chcesz pogadać o fil mie, zwróć się do Eddiego. - Bob wskazał na barmana, który skończył właśnie myć popielniczki i wycierał je teraz Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
lnianą ściereczką. - To jest Eddie Cassidy, największy sce narzysta Hollywood. A co tam słychać w sprawie twojego ostatniego scenariusza, Eddie? Barman obojętnie wzruszył ramionami, - Wytwórnia Xanadu odnowiła opcję na kolejne trzy miesiące - powiedział. - Nie wiem, co to ma znaczyć. - To znaczy, że będziesz miał wreszcie forsę. A jaki jest tytuł tego arcydzieła? - Ciągle zmieniają tytuł. Ostatnio zdecydowali się na „Krytyczna sytuacja". - To mi się podoba. - Bob pokiwał głową. - W tym coś jest. A co ty o tym myślisz? - zwrócił się do Clinta. Clint pociągnął piwa i uśmiechnął się. - Niezły tytuł. - Wiesz, co ci powiem? Każdy może być gwiazdą. Czy ty też przyjechałeś tu po to, żeby zrobić karierę? - Nie - odparł Clint. Pytanie Boba przypomniało mu powód,.dla którego zjawił się w Los Angeles. Nie miał jednak czasu ani ochoty, żeby dyskutować o swoich spra wach z tym poczciwym gadułą. - A tak przy okazji, nie znasz jakiegoś przyzwoitego motelu w okolicy? - zapytał. Gdyby udało mu się znaleźć pokój, mógłby potem odbyć nocną turę po klubach muzycznych w poszukiwaniu Diany i tego jej okropnego chłopaka. - Szukasz jakiegoś miejsca na nocleg? - zapytał Bob. - Tak - powiedział Clint. -Byle czystego - zaznaczył z naciskiem. - Takiego, w którym nie ma karaluchów. Bob zarechotał. - W Beyerly Hills Hotel na pewno nie ma ani śladu karaluchów. - Chodzi mi o jakieś miejsce na moją kieszeń - wyjaś nił spokojnie Clint, mimo iż Bob powoli zaczynał mu Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
działać na nerwy. Ten facet na pewno miał dobre intencje, ale zdecydowanie za dużo gadał. - Znam taki motel niedaleko stąd. Ceny są dość umiar kowane. Należy do sieci... - Mógłby pan się wprowadzić do 1G - rozległ się dam ski głos za plecami Clinta. Clint odwrócił się i spojrzał w twarz uderzająco urodzi wej kelnerce. Miała jasne włosy i błękitne oczy. Nagle przypomniał sobie o Jessie Gale. Zaraz potem pomyślał, że niebieskookie blondynki są przecież czymś zwyczajnym w południowej Kalifornii. Oglądał ich dziesiątki na ekranie telewizora jeszcze jako młody chłopak. Ta dziewczyna była dokładnie w tym sa mym typie. Miała kuszące krągłości we właściwych miej scach, ładne rysy i wyglądała szykownie nawet w kelner^ skim fartuszku. A jednak nie była to Jessie Gale. Jej oczy nie błyszczały optymizmem, a uśmiech nie poruszał do głębi. Była zbyt spokojna i opanowana. - Cd to jest 1G ? - zapytał. Nie słyszał o takich mo telach. Kelnerka odstawiła tacę na kontuar i wystudiowanym ruchem odrzuciła włosy. - Dwa duże ciemne - powiedziała do barmana, a potem zwróciła się do Clinta: - 1G to apartament w Bachelor Arms. Waśnie ten z lustrem. - Czy chodzi o lustro, w którym ukazuje się duch? Kelnerka skinęła głową. - Jakiś facet wprowadził się tam w zeszłym tygodniu. Przywiózł nowe meble, kazał podłączyć telefon, a potem musiał pewnie zobaczyć ducha, bo ulotnił się w pół sekun dy, zostawiając wszystko prócz przyborów toaletowych. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Słyszałam, że gospodarz domu szuka kogoś na jego miejsce. Clint uśmiechnął się do siebie. Co za dziwne typy! - Nie zamierzam osiąść tu na dłużej. Przyjechałem do Los Angeles najwyżej na parę tygodni - wyjaśnił, ma jąc nadzieję, że odnalezienie Diany nie zajmie mu więcej czasu. - Ken będzie zachwycony, jeżeli uda mu się wydusić z kogoś choćby dwutygodniowy czynsz. Dwa ciemne - po wtórzyła i barman postawił na tacy dwa pełne kufle. Clint podumał chwilę, a potem podjął wątek. - Kto to jest Ken? - Administrator. Ken Amberson, dziwak, ale w Bachelor Arms nikogo to nie wzrusza. Sama tam mieszkam. Apartament IG jest umeblowany. Myślę, że można by się potargować. Clint z uwagą spojrzał na kelnerkę. - Pani tam mieszka? - zapytał, a kiedy skinęła głową, dodał: - Widziała pani ducha? - Nawet gdybym widziała, nigdy bym się do tego nie przyznała, kotku - odparła z zalotnym uśmiechem, po czym wzięła tacę i odeszła, by Obsłużyć klientów. Clint patrzył za nią przez chwilę, ale jego myśli szły własnym torem. Niewiele było rzeczy, w które wierzył, jednak z pewnością nie wierzył w duchy. Tym, co po wstrzymywało go przed natychmiastowym udaniem się do Bachelor Arms, żeby się dowiedzieć czegoś więcej o wol nym mieszkaniu, była nieznajomość kilku drobnych szcze gółów. Ńa przykład kosztów. Nie doprowadził jeszcze do końca wszystkich formalności związanych z nową posadą. Co prawda, zaczął już pracę w nowojorskiej prokuraturze, ale na razie jako aspirant. Tuż przed wyjazdem do KaliforAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
nii dowiedział się, że zdał egzamin i został wpisany na listę, jednak nawet kiedy będzie już miał stałą pracę i osiągnie pewien status, nie będzie się raczej zaliczał do zamożnych prawników. Zresztą, nigdy nie chciał być wziętym adwokatem. Chciał tylko wyeliminować przestępców z miejskich ulic i barów. Cel sam w sobie szlachetny, jednak nie aż na tyle intratny, żeby Clint mógł sobie pozwolić na wynajęcie , apartamentu w tej dzielnicy Los Angeles. Zwłaszcza że musiał jeszcze płacić źa mieszkanie na Manhattanie. Z drugiej strony, małe umeblowane mieszkanko byłoby znacznie lepsze niż pokój w motelu. Miałby trochę prze strzeni, własną kuchnię, widok na coś więcej niż tylko zatłoczony parking albo jeszcze bardziej zatłoczony basen. No i oczywiście miałby własne lustro z duchem. Czy jednak zdołałby się przyzwyczaić do Kalifornii? Za dużo tu słońca, pomyślał, za ciepłe zimy, cały ten pozba wiony gustu blichtr, a do tego wszystkiego ludzie wierzą tu w duchy... Z drugiej strony, czemu by nie porozmawiać z tym administratorem? Jeżeli wymieni jakąś niebotyczną sumę, trzeba się będzie rozejrzeć za czystym motelem. - Ładna bestia, prawda? - Bob mrugnął do niego poro zumiewawczo. Clint zdał sobie sprawę, że nadal patrzy w stronę kelner ki. A przecież jej uroda w ogóle na niego nie działała. Wolał sobie raczej wyobrażać Jessie Gale, jak odwiedza go w jego nowym lokum, składającym się z czegoś więcej niż tylko czterech ścian z łóżkiem pośrodku. Przyjmowałby ją z radością, siadywaliby na sofie w tym nawiedzonym mie szkaniu, .. a w sąsiednim pokoju czekałoby na nich wygod ne łóżko - gdyby mieli na coś takiego ochotę. Anula & Irena
us
- C o za bzdury! Przecież nie ma zamiaru iść do łóżka z J e s s i e Gale. Oczekuje od niej tylko jednego - pomocy w odnalezieniu siostry. A do tego nie jest mu potrzebne umeblowane mieszkanie. Kiedy jednak wstał z barowego stołka, zapłacił za piwo, pożegnał się z Bobem i Eddiem i opuścił bar, nogi same poniosły go w stronę różowego budynku. Wizja Jessie na pełniającej jego dom swoją energią i optymizmem oraz drażniącym śmiechem nie dawała mu spokoju. Nawet jeże li nie uda mu się odnaleźć siostry, nie będzie uważać swojej wyprawy do Los Angeles za kompletną klęskę, pod warun kiem, że zdoła zaciągnąć Jessie do tóżka. , :
sc
an
da
lo
Było to najbrzydsze lustro, jakie Clint do tej pory wi dział. Zdecydowanie za duże, oprawione w ciężką, mister nie rzeźbioną ramę, zajmowało większą część ściany nie wielkiego salonu. Pomyślał, że gdyby był duchem, za żad ne skarby, nie chciałby się pokazywać w takim lustrze. Za to reszta umeblowania najzupełniej mu odpowiadała. Poprzedni lokator zostawił po sobie komplet wygodnych, nijakich mebli, wyblakły dywan na podłodze, mały stolik w sam raz na posiłki w wąskim gronie oraz szerokie mo siężne łóżko. - Muszę się panu przyznać, że niezbyt chętnie myślę o wynajęciu tego mieszkania - poinformował go niski, ły sy mężczyzna, który przedstawił się jako Ken Amberson. - Po tym, co przeszedłem z poprzednim lokatorem. - Ja nie wierzę w duchy - oświadczył Clint, wpatrując się w lustro z podejrzanym natężeniem. - Chcę powiedzieć, że gdybym miał coś innego do za proponowania... - Nie chcę niczego innego. Szukam mieszkania na kilka Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
tygodni. Z umeblowaniem. Czyli albo to, albo motel. Mie sięczny czynsz za to mieszkanie jest znacznie niższy niż miesięczna opłatą za wynajęcie pokoju w większości moteli. - Tak, ale... - Gdyby chciał pan pokazać to mieszkanie ewentual nym przyszłym lokatorom, nie będę robił trudności. To układ korzystny dla nas obu, panie Amberson. - Niech to diabli! W życiu nie widział równie ohydnego lustra. Pa trząc na swoje odbicie, Clint dostrzegł na twarzy wyraz rozbawienia pomieszany ze zdegustowaniem. Mógł też zo baczyć cień zarostu na brodzie i policzkach, wymiętą ko szulę i zmęczone spojrzenie. Jednej tylko rzeczy nie widział - ducha. - C z y pan jest właścicielem budynku? - H m m . . . jak by tu powiedzieć. - Amberson w za myśleniu potarł łysinę. - Jestem zarządcą. Kwestia własno ści jest dość niejasna. Podobno dom należy do jakiegoś trustu, ale to nie jest pewne. Niech mnie pan nie pyta. Wiem tylko tyle, że do mnie należy administracja. Clint odwrócił się od lustra. - Czy wierzy pan w tę bzdurę o duchu? - Nagle przysz ło mu do głowy, że mężczyzna tak niski jak Amberson, musiałby chyba wejść na krzesło, żeby zobaczyć cokol wiek w tym lustrze. - Nigdy go nie widziałem - odparł Amberson. - Ale niektórzy twierdzą, że go widzieli, i nic dobrego z tego nie wynikło. - Ludzie w barze powiedzieli mi, że mogą się ziścić największe marzenia. - O, tak, albo najstraszniejsze obawy. Z czego wniosek, panie McCreary, że często marzymy o czymś, czego poAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
winniśmy się obawiać. Zna pan to powiedzenie: „Bój się marzeń, bo mogą ci się spełnić"? Najgorętszym pragnieniem Clinta było w tej chwili odnaleźć Dianę. I to zdrową i całą. Tym, czego się najbar dziej obawiał, była możliwość, że nie uda mu się odszukać siostry, albo że nie będzie zdrowa i cała. Poza tym nie bał się niczego innego, ani też nie miał innych marzeń. - Nie wierzę w duchy, panie Amberson. Czy mogliby śmy ustalić warunki wynajmu? - Jest pan pewny, że rzeczywiście chce pan tu zamie szkać? Poprzedni lokator zostawił w depozycie czynsz za ten miesiąc i... - Proponuję panu miesięczny czynsz. Więc tak czy nie? - No cóż, jeżeli naprawdę pan chcę... Clint pomyślał, że chyba wyraził się dość jasno. Nie zamierzał błagać Ambersona na klęczkach, żeby raczył mu wynająć mieszkanie; Nie było o czym dyskutować. Pozo stawało tylko wypisać czek, a wtedy będzie mógł wyprosić administratora za drzwi i wyciągnąć się na łóżku bez oba wy, że zostanie pożarty przez armię karaluchów. - Ubijmy wreszcie ten interes - powiedział niecierpli wie, wyciągając pióro z kieszeni marynarki. Parę minut później zamknął drzwi za Ambersonem, a potem opadł na jedno z przesadnie wypchanych krzeseł. Widocznie w Kalifornii niczego nie można załatwić bez towarzyskiej pogawędki. Jedyną normalną rozmowę tego dnia odbył w komisariacie, gdzie powiedziano mu to, co i tak już wiedział: że będzie musiał przedstawić dowody na to, iż Diana została uprowadzona; w przeciwnym wypadku policja nie będzie mogła rozpocząć poszukiwań. Clint uznał, że musi się jeszcze dużo nauczyć o miesz kańcach Kalifornii, Nawet jeśli żyli na zwolnionych obroAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
taćh i mieli bardziej pobłażliwy stosunek do życia, posta nowił przystosować się do ich rytmu. Zresztą, zabawi krótko. Gdy tylko odnajdzie siostrę, wróci do Nowego Jorku, gdzie zima wygląda jak zima, a ludzie nie idą, jeżeli mogą biec. Wróci do zatłoczonych ulic, hałaśliwych autobusów, do miasta, w którym ziemia trzęsie się pod stopami wyłącznie wtedy, kiedy tunelem pędzi metro. "Wróci do szarego, zachmurzonego nieba i bezlistnych drzew i od razu poczuje się jak w domu. Zdjął marynarkę i z westchnieniem przerzucił ją przez oparcie krzesła. Ż kieszeni wypadł na dywan mały, biały kartonik. Pochylił się i zobaczył tęczowy łuk oraz zielone literki. Ńo cóż, może jednak Los Angeles miało pewne zalety. Podniósł wizytówkę Jessie Gale, podszedł do biurka i wyjrzał przez okno. Kwadratowy dziedziniec tonął w kwiatach. Pomyślał, że jest w tym coś nienormalnego, żeby oglądać taką feerię barw w listopadzie. Nienormalne było też jego nagłe pragnienie, by narwać tych purpurowych kwiatów i ofiarować je kobiecie, której prawie nie znał, a która wciąż zajmowała jego myśli. Odłożył wizytówkę i odwrócił się od okna. Nagle coś przykuło jego wzrok. Jakiś krótki błysk w lustrze^ To światło lampy przy sofie odbijało się od srebrzystej po wierzchni. Przeszedł przez pokój, żeby zgasić lampę, ale w połowie drogi spostrzegł, że w lustrze znowu coś się poruszyło. To pewnie mój własny cień, pomyślał. Nie był jednak o tym do końca przekonany. Podszedł na palcach do lustra i instynktownie sięgnął pod lewą pachę, gdzie powinien tkwić jego służbowy re wolwer/Świadomość, że nie nosił już broni, była dla niego Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
przykrym zaskoczeniem. Na chwilę zdążył o tym zapo mnieć. Tymczasem w lustrze znowu coś się poruszyło - i teraz miał już pewność, że to nie on. Stał bez ruchu, wpatrując się w szklaną taflę i widział, jak odbicie pokoju staje się coraz ciemniejsze, tracąc ostrość. Poprzez gęstą zasłonę z mgły ujrzał młodą damę w bieli. Jej blada twarz w obramowaniu długich, czarnych włosów była początkowo zamazaną, jednak po chwili obraz wy ostrzył się i Clint zobaczył, że nieznajoma miała piękne, delikatne rysy. Spoglądała na niego wielkimi, niewiarygod nie ciemnymi oczyma, które zdawały się gp wsysać jak czarne dziury, a jej tajemniczy uśmiech zdawał się mówić: Znam twoje lęki i nadzieje. Znam. A potem jej usta jeszcze raz ułożyły się w na poły łagod ny, na poły kpiący uśmiech - i zjawa zniknęła. W lustrze znowu wyraźnie odbijało się wnętrze salonu. Clint głęboko odetchnął i dopiero wtedy zdał sobie spra wę, że wstrzymał oddech na tę nieskończenie długą chwilę, kiedy on i postać w lustrze wymieniali spojrzenia. Równo cześnie z płucami zaczął też funkcjonować jego umysł. Myśli kłębiły mu się w głowie. Niczego nie widział. To były tylko halucynacje. A może rzeczywiście w pokoju była kobieta z krwi i ko ści, która teraz gdzieś się ukryła? ^ A może było to lustro weneckie, za którym stała jakaś osoba - pewnie w zmowie ż Ambersonem - i stroiła sobie z niego żarty, chcąc go przestraszyć? Może to zmiana czasu wprawiła go w deliryczny trans? Albo też stresujące przeżycia ostatnich miesięcy? Matu ra Diany, jego własny trudny egzamin, wyjazd Diany do college'u, jej ucieczka z tym nieciekawym typem.,. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
A może... Nie, w lustrze rzeczywiście pojawiła się zjawa. Clint widział ją i ona też go widziała. Patrzyła na niego - poprzez niego - i uśmiechała się znacząco. W ciągu trzydziestu lat niełatwego życia nigdy nie zda rzyło mu się bodaj na chwilę popaść w obłęd. Wiele prze cierpiał, miał dużo blizn, ale nawet kiedy znalazł się w naj większym dołku, był całkowicie przy zdrowych zmysłach. Więc albo teraz postradał rozum, albo ktoś z niego za drwił. .. albo w mieszkaniu, które dopiero co wynajął, rze czywiście pojawiał się duch. Wyjścia były następujące: natychmiastowy powrót do Nowego Jorku lub odnalezienie tego, kto chciał go nabrać. Jest też inna możliwość: jego najskrytsze marzenia - czy, nie daj Boże, obawy -spełnią się w najbliższej przyszłości.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
3
sc
an
da
lo
us
Kiedy następnego ranka Jessie przekroczyła próg „Tę czowegoDomu", Clint już na nią czekał. Dochodziła ósma. Jessie na ogół nie zjawiała się tak wcześnie. Tej nocy prawie nie zmrużyła oka, więc zamiast miotać się bez sensu po swoim mieszkaniu, postanowiła przyjść już z samego rana do biura. Miała tak dużo pracy, że poprzedniego wieczora zastanawiała się nawet, czy nie zostać na noc. Później jednak doszła do wniosku, że dobrze jej zrobi zmiana miejsca, wobec czego wróciła do domu, zostawiając młodzież pod opieką ochotników, którzy dyżu rowali nocami w schronisku. Niestety, zmiana miejsca ani trochę nie poprawiła jej humoru. Przekonała się tylko, że nie po raz pierwszy się pomyliła - a pewnie i nie ostatni. Oczywiście pomyliła się co do Clinta McCreary'ego. Zdawało jej się, że chodzi mu o coś więcej niż tylko o siostrę, i że to „coś więcej" łączy się w jakiś sposób z jej osobą. Przeliczyła się, sądząc, że Clint będzie chciał się z nią zobaczyć. Myliła się, zaprząta jąc nim sobie głowę - choć akurat czasami trudno być panią własnych myśli. Bez względu na to, co robiła ubiegłego wieczora - czy Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
chodziła po sklepach, czy oglądała w telewizji serial o wie lorybach, czy też układała zakupy z supermarketu - myśli jej wciąż krążyły wokół policjanta z Nowego Jorku. I nie mogła znaleźć na to żadnego logicznego wytłumaczenia. Clint nie był jedynym przystojnym mężczyzną na świecie, a już z pewnością nie najprzystojniejszym. Jego zachowa nie wcale nie było szczególnie sympatyczne -potraktował ją chłodno i z rezerwą, niemal szorstko. To, że martwił się o swoją przyrodnią siostrę, o niczym jeszcze nie świadczy ło. Większość ludzi martwi się o najbliższych. Ona sama także. Kiedy wreszcie położyła się do łóżka, wizja Clinta McCreary'ego nie dawała jej zasnąć. Wciąż miała przed oczami jego chmurne spojrzenie, ciemne włosy lekko wiją ce się na karku, smukłe dłonie, zdecydowany podbródek i wyraziste, zmysłowe usta. Nagle znowu zapragnęła mężczyzny. Ponad rok temu rozstała się z przyjacielem, który, znużony wielkomiejskim życiem, wyprowadził się na prowincję. Tęskniła za nim przez jakiś czas, a nawet miała złamane serce. Ale teraz... Teraz pewnie znowu poczuła się samotna, a Clint McCreary stanowił interesujący obiekt marzeń. Z drugiej strony, nie można pozwolić, żeby jedna osoba tak całkowi cie zawładnęła jej myślami. A przede wszystkim nie można się aż tak bardzo mylić. Kiedy następnego ranka wkroczyła do odrapanego wi ktoriańskiego budynku, który przekształciła w schronisko dla młodzieży, przekonała się, że znowu się pomyliła. Clint jednak przyszedł.. Stał przy drzwiach do sali telewizyjnej, studiując gazet kę ścienną. Wisiała tam fotografia jego siostry obok zdjęć innych zaginionych dziewcząt i chłopców. Prócz fotografii Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
na tablicy znajdował się wykaz dyżurów, lista użytecznych adresów i telefonów oraz rozkład jazdy autobusów. Chociaż stał zwrócony tyłem do wejścia, Jessie od razu wiedziała, że to Clint, a przecież widziała go tylko raz, i to w samochodzie. Rozpoznałaby go nawet z zamkniętymi oczami, ponieważ wszystkie jej zmysły instynktownie za reagowały na jego obecność. - Dzień dobry - powiedziała i zaraz pożałowała, że ma na sobie stare dżinsy i rozciągnięty podkoszulek. . , Clint odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem. Wtedy po raz drugi pomyślała, że czas, by w jej życiu pojawił się nowy mężczyzna. Niekoniecznie Clint. To musi być ktoś, kto jak ofla kochałby Los Angeles, komu nie przeszkadzałby jej nienormowany czas pracy oraz trudni podopieczni. Ktoś równie szczery i impulsywny jak ona. Clint miał na sobie spłowiałe dżinsy i koszulę z rękawa mi podwiniętymi do łokci. W ręku trzymał sweter. Zauwa żyła, że miał szerokie dłonie, długie palce i zaskakująco delikatne nadgarstki. Kiedy ich oczy się spotkały, Clint uśmiechnął się szerzej. Policzek przecięła mu pionową zmarszczka, ale jego oczy wciąż były stroskane i mroczne. Podszedł bliżej. Odgadła, że nie udało mu się dowiedzieć niczego o siostrze. - Dzień dobry - powiedział. - Ranny z ciebie ptaszek. - Albo spóźnialski, pomyśla ła. Spodziewała się go przecież ubiegłego popołudnia. - Ciągle jeszcze nie przestawiłem się na kalifornijski czas - wyjaśnił, a potem zawahał się, jakby chciał zebrać myśli. - Znajdziesz dla mnie kilka minut? W pierwszym odruchu miała ochotę krzyknąć, że znaj dzie tyle czasu, ile tylko będzie trzeba. Zaraz się jednak zreflektowała. Było to, niestety, niemożliwe. Miała na głoAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
wie mnóstwo pracy, umówionych klientów, rachunki do sprawdzenia oraz cały personel i podopiecznych „Tęczo wego Domu". Chociaż... te parę minut, które poświęci Clintowi, to też będzie jej praca. Przecież przyszedł tu tylko i wyłącznie w sprawie siostry. - Chodźmy do biura. Napijemy się kawy - zapropono wała. Clint skinął głową. Na jego ustach błąkał się pół uśmiech, ale spojrzenie pozostało chmurne. Ruszyli korytarzem w stronę gabinetu Jessie. Z kuchni na tyłach budynku dochodziły głośne dźwięki muzyki rapowej. Dwaj czarnoskórzy chłopcy szykowali śniadanie. - Błagam, przyciszcie trochę! - zawołała Jessie. Jeden z chłopaków uśmiechnął się szeroko. - Bez muzyki nie da rady, psze pani - zaprotestował. - Ale nie musi być aż tak głośna. Poza tym nie zapo mnij posłodzić owsianki, bo znowu będzie niejadalna. - Z cukrem czy bez, co za różnica. To i tak smakuje jak...-chłopak zawahał się-jak krowie łajno. - Tak? - wtrącił się jego pomocnik. - A skąd ty to wiesz, Victor? - Bo wiem. Nie znoszę tego gównianego smaku. - Jak posłodzisz, będzie smakowało jak owsianka-po wiedziała Jessie. - Czemu każe mi pani gotować? - zapytał Victor z wy rzutem. - To babska robota. Przecież w tym domu jest tyle dziewczyn. Jessie cicho się zaśmiała. - A czym ty się wtedy zajmiesz? - Będę im mówił, co mają robić. Mógłbym zostać szefem. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zupa ma być gęsta - poleciła Jessie. Zdjęła z półki dwa kubki i zwróciła się do Clinta - Jaką chcesz kawę? Clint stał w progu i przysłuchiwał się rozmowie. Na jego twarzy błąkał się uśmiech. - Czarną bez cukru-odpowiedział. - No to masz czarną jak smoła. - Jessie napełniła oba kubki, dolała sobie trochę mleka i ruszyła w stronę wyjścia. Mijając Victora, dorzuciła: - Pamiętaj o cukrze! I o tym, kto tu jest szefem. - Tak jest, szefowo - roześmiał się chłopak. Przeszli w milczeniu przez długi korytarz, a kiedy stanę li pod gabinetem, Jessie uchyliła drzwi, zajrzała do środka i skrzywiła się z niesmakiem. Na biurku wciąż poniewiera ły się opakowania po hamburgerach i puste puszki - pozo stałości po wczorajszej kolacji z Susan. Niestety, nie można już było'posprzątać tak, żeby Clint niczego nie zauwa żył. Wobec tego wkroczyła do pokoju, pozbierała śmieci i wrzuciła je dó kosza, a potem wskazała Clintowi miejsce na kanapie. Gdy tylko zrobił krok w tamtą stronę, uświadomiła so bie, że nie ma najmniejszej ochoty przyjmować go, siedząc za biurkiem, tak jakby był zwykłym interesantem. Gdyby jednak usiadła obok niego, mogłoby to stworzyć pozory in tymności, której przecież nie było. Jessie przywykła zwra cać uwagę na takie subtelności. W kontaktach z przewrażli wionymi nastolatkami było to istotne. Clint nie był jednak nastolatkiem, i jeżeli już ktoś był przewrażliwiony, to raczej ona sama. Bolejąc w duchu nad swoją głupotą, wysunęła krzesło zza biurka i usiadła na przeciw Clinta. Rozdzielał ich tylko mały stoliczek. Clint rozejrzał się wokół, Na ścianie, oprawiony w kolo rową ramę, wisiał wczesny plakat zespołu Beach Boys. Pod Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
pucołowatymi podobiznami chłopaków widniał napis: „Ale zabawa!" Clint mimowolnie się uśmiechnął. Jednak gdy tylko jego wzrok ześlizgnął się z plakatu, Clint znowu posmutniał. Nagle jakby zapadł się w sobie i w milczeniu zaczął popijać kawę. - Przejdźmy do rzeczy - odezwała się w końcu Jessie. - W czym mogę ci pomóc? Co za głupie pytanie. Przecież doskonale znała odpo wiedź. Mogłaby pomóc mu w odnalezieniu siostry. A jed nak nie chciała od razu zaczynać od spraw czysto służbo wych. Nagle zapragnęła, by ich rozmowa przybrała bar dziej osobisty ton. To dziwne, bo przecież nie miała prawa czegoś takiego oczekiwać. - Dlaczego to miejsce nazywa się „Tęczowy Dom"? - zapytał Clint, - Kiedyś mieściła się tu szkoła z internatem. Potem aka demik. W latach siedemdziesiątych ktoś namalował na da chu olbrzymią tęczę. Kiedy dom zaczął się rozsypywać, jego właściciel sprzedał nam go za symbolicznego mie dziaka, żeby zyskać ulgę podatkową. Budynek wymagał gruntownego remontu, łącznie z dachem, i w ten sposób zniknęła tęcza, ale nazwa pozostała. Clint raz jeszcze rozejrzał się po pokoju. Popatrzył na stos folderów i stary komputer - dar jakiegoś sponsora a potem w milczeniu pokiwał głową. - Czy dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się Jessie. By ło to dość osobiste pytanie, ale Clint sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego, a ona zawsze chciała, żeby wszy stkim stworzeniom żyło się lepiej. Już w dzieciństwie opie kowała się bezpańskimi kotami i chorymi ptakami. W szkole godziła skłócone koleżanki. W college'u pocie szała wszystkich zmartwionych. Kiedy postanowiła zostać Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
pracownikiem socjalnym, jej decyzja nie była dla nikogo zaskoczeniem. Nic dziwnego, że teraz pragnęła pocieszyć Clinta. Jednak reakcja Clinta na to pytanie uświadomiła jej, że on nie życzy sobie, by go ktokolwiek pocieszał. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Zmierzył Jessie chłodnym wzrokiem i powiedział: - Nic mi nie dolega. Powinna zrezygnować. Niestety, nie potrafiła się na to zdobyć. Siedział tak blisko niej. Wystarczyło tylko wyciąg nąć rękę i uścisnąć jego dłoń. - Znalazłeś sobie jakieś lokum?-zapytała. Clint drgnął, jakby obudzony ze snu, a potem odpowie dział: - Tak. - Motel? - Mieszkanie. - Mieszkanie? - zdumiała się. - Jak długo zamierzasz tu zostać? - Tak długo, aż odnajdę Dianę - wyjaśnił sucho. Jessie odniosła wrażenie, że Clint nie chce rozmawiać o swoim mieszkaniu. - No tak - powiedziała z westchnieniem. Czar prysł. Zrozumiała, że straciła jakąś szansę. Wstała i przesunęła krzesło na dawne miejsce. Potem usiadła za biurkiem, roz łożyła przed sobą papiery i sięgnęła po długopis. - Czy rozmawiałeś już z policją? Pewnie tak. Najlepiej zacząć od kumpli... - urwała z uczuciem, że zaczyna bredzić, i po czuła narastający gniew. Po co właściwie tu przyszedł? Nagle Clint odwrócił się w jej stronę i powiedział: - N i e jestem policjantem. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, bawiąc się nerAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
wowo długopisem. Widocznie źle go wczoraj zrozumiała. Dlatego nie zamierzał wdawać się z nią w towarzyską po gawędkę. Mimo-wszystko odniosła wrażenie, że ten męż czyzna zaczyna się przed nią otwierać. Chętnie by mu pomogła, gdyby tylko on zechciał jej choć trochę to uła twić. Nagle opuściła ją złość. - A więc nie jesteś policjantem - powtórzyła, kiedy cisza zaczęła się przedłużać. - Ale cię nie okłamałem. Odszedłem z policji parę mie sięcy temu. - A co się stało? - Skończyłem prawo i dostałem pracę w prokuraturze. - Więc jesteś prawnikiem? - Jessie roześmiała się ci cho. Jak na prawnika, Clint wydawał jej się o wiele za sztywny, a także zbyt małomówny i prostolinijny. Z dru giej strony, co w tym dziwnego, że prawnicy w nowojor skiej prokuraturze są inni niż wygadani kalifornijscy adwo kaci, przywykli zbijać fortuny na przemyśle rozrywkowym i sensacjach, z których słynie Los Angeles. - Powiedziałem, że jestem policjantem, bo oskarżyłaś mnie o to, że szukam prostytutek - burknął Clint. - Gapiłeś się na te dziewczęta w podejrzany sposób - przypomniała mu Jessie. - Szukałem Diany. - Clint zabębnił palcami po stoliku. - Za długo byłem w branży, żeby nie wiedzieć, co grozi dziewczynom, które trafiają na ulicę. - Nie musisz mi tego mówić — powiedziała Jessie. W tym momencie zdała sobie sprawę, że jednak mieli ze sobą coś wspólnego. Tylko że Clinta cechowało negatywne nastawienie do świata, podczas gdy ona w każdej sytuacji starała się dostrzec pozytywne strony - nawet gdy chodziło o dzieci na ulicach wielkich miast. Gdyby nie wierzyła Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
w to, że jest dla nich jakaś nadzieja, nie pracowałaby tak ciężko, żeby im pomóc. Nie zaprzątałaby sobie nimi głowy. Więc może jednak nic ich z Clintem nie łączyło? Może powinna się ograniczyć do spraw dotyczących jego siostry? - Wracając do rzeczy, rozmawiałeś o Dianie z tutejszą policją? - Tak, ale oni nie mogą nic zrobić w tej sprawie. Ona ma osiemnaście lat. - Ile? - prychnęła Jessie. - Osiemnaście? Przecież jest już pełnoletnia! Po co rozbijasz się za nią po mieście? - Może jestem nadopiekuńczy- stwierdził Clint. - Chyba rzeczywiście. -Jessie uśmiechnęła się do nie go. Nadopiekuńczy bracia zawsze ją wzruszali, chociaż, gdy sama była w wieku Diany, me cierpiała kurateli. - Rzecz w tym - ciągnął Clint - że ona rzuciła szkołę i wyjechała ze swoim chłopakiem. - Czyli uciekła, tak? Clint pokiwał głową. - Niech ją Bóg ma w swojej opiece. Ten chłopak to straszny typ. Całymi dniami ujeżdżał swojego harleya. Był muzykiem. Grał heavy-metal. - Coś podobnego-zachichotała Jessie.-Heavy-metal. Chyba już nie mogła trafić gorzej. Clint zdawał się nie podzielać jej rozbawienia. - Jestem pewien, że znasz poważniejsze przypadki powiedział, przeszywając ją ponurym spojrzeniem. - Ten dom jest ich pełen, ale Diana jest moją siostrą i była chowa na pod kloszem. Jest ó wiele za ładna, a przy tym zdolna i inteligentna. Zdobyła stypendium do Sarah Lawrence College. Rozmawiamy o różnych kategoriach ludzi. - Oczywiście. - Jessie ze zrozumieniem pokiwała głową. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Diana uczęszczała do szkółki parafialnej prowadzo nej przez zakonnice. Uczyła się gry na flecie. To niejedna z tych dziewcząt, jakich tu pełno. Ona jest naiwna i niedo świadczona. Wyjazd do college'u był jej pierwszą próbą samodzielności. Któregoś wieczora poszła do klubu i od razu zakochała się w piosenkarzu, który występował ze swojąkapelą. Jessie słuchała go z powagą, Jakiś wewnętrzny głos ostrzegał ją, że jeśli jeszcze raz mu przerwie albo uśmiech nie się w niewłaściwy sposób, Clint wstanie i na zawsze opuści jej biuro. - Ten muzyk nazywał się Mace Bronson - dorzucił Clint. - Jak? Mason? - Nie. M-A-C-E. - Rozumiem. - Jesie zapisała na kartce: Mace Bronson i Diana McCreary. Clint jakby lekko się odprężył. Uznał, że jeżeli Jessie robi jakieś notatki, oznacza to, iż zaczęła go traktować poważnie. - Mace doszedł do wniosku, że jest lepszy niż reszta chłopaków w zespole, i postanowił działać na własną rękę. Poprosił Dianę, żeby z nim wyjechała. Powiedział, że jest jego muzą. - Która dziewczyna potrafi się oprzeć takiej propozy cji? - westchnęła Jessie. - Czy mówisz to z własnego doświadczenia? Jessie odłożyła długopis i podniosła oczy na Clinta. O co mu chodziło? Czyżby jednak trochę się nią interesował? - Zetknęłam się z wieloma dziewczynami, które dały się nabrać na coś takiego. Większość młodych dziewcząt marzy o tym, żeby być czyimś natchnieniem. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Clint popatrzył jej w oczy. Wytrzymała jego spojrze nie. Poprzedniego dnia, w oślepiającym słońcu południa, nie mogła mu się przyjrzeć zbyt dokładnie. Teraz patrzyła z bliska ną jego gęste czarne włosy, które prosiły się o fry zjera, ha kurze łapki wokół głęboko osadzonych oczu i cień goryczy czający się w kącikach ust. Nagłe pomyślała, że Clint McCreary jest wyjątkowo pociągającym mężczyzną. Czas i ciężkie przeżycia wyryły na jego twarzy piętno, ale właśnie dzięki temu wydawał się jeszcze bardziej atra kcyjny. Na taką twarz można patrzeć godzinami. Ale Jessie nie miała aż tyle czasu. Clint chciał odszukać siostrę i jeśli ona mu w tym nie pomoże, znajdzie sobie kogoś innego. - Co jeszcze wiesz o tym Bronsonie? - Ma tatuaż. Sądząc po tonie, jakim to wypowiedział, tatuaż musiał uchodzić w jego oczach za symbol jakichś zbrodniczych inklinacji. - Widoczny? Chodzi mi o to, czy moi informatorzy mogliby rozpoznać go po jakichś znakach szczególnych. Clint potrząsnął głową. - Ma na lewym ramieniu wytatuowaną szablę i kilka kropel krwi. Nic oryginalnego. Ten facet to chodzący ba nał. Jako muzyk też jest beznadziejny. -Słyszał pan jego grę? - Tak. Pojechałem odwiedzić Dianę w jej nowej szkole. Powiedziała mi, że zakochała się w tym błaźnie, więc po stanowiłem go sobie obejrzeć. Wybraliśmy się razem do klubu. Ten facet to gnojek. - Co jeszcze prócz tego, że jesteś starszym bratem Dia ny, wpłynęło na twoją negatywną opinię o jej chłopaku? Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie było to zbyt taktowne pytanie, ale Jessie musiała je zadać. Clint natychmiast wyczuł ton dezaprobaty w jej głosie. - Byłem policjantem przez osiem lat - powiedział su cho. - Z punkami stykałem się prawie codziennie. Na pier wszy rzut oka odróżniam gnoja od porządnego człowieka. On nie potrafił wydusić z siebie jednego sensownego zda nia. Dużo też pił, a po alkoholu stawał się agresywny. - I wszystko to udało ci się zaobserwować w jeden dzień? - Wystarczyła mi jedna godzina. Już o pierwszej w po łudnie był na bani, a potem wdał się w bójkę z człowie kiem, który zaparkował swój samochód zbyt blisko jego motocykla. Wystarczy? Ten facet to zero. - Czy rozmawiałeś z siostrą na ten temat? Clint potrząsnął głową. - Nie pisnąłem ani słowa. Nie jestem idiotą. Wolałem nie prowokować jej do tego, żeby musiała opowiedzieć się po czyjejś stronie. Powiedziałem tylko, żeby nie wracała z nim do akademika.na motorze, bo za dużo wypił. - Chciałabym, żebyśmy się dobrze zrozumieli - łagod nym tonem odezwała się Jessie. - Czy powodem, dla które go Diana uciekła ze swoim chłopakiem, nie była przypad kiem twoja dezaprobata? - Ależ skąd! Diana była pewna, że on mi się spodobał, a ja bynajmniej nie starałem się wyprowadzić jej z błędu. - Kiedy Diana przyjechała do Los Angeles? - Opuściła szkołę kilka tygodni temu. Zresztą, nie robi ła z tego tajemnicy. Zatelefonowała do matki i powiedzia ła, że wyjeżdżają z Mace'em na zachód, bo on ma zamiar nagrać płytę. Powiedziała też, że będzie w kontakcie z ro dziną, co w pewnym stopniu okazało się prawdą. Od tamtej Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
pory dzwoniła do domu dwa razy, ale nie chciała podać ani adresu, ani telefonu, pod którym można by ją zastać. - Zdajesz sobie chyba sprawę, że nawet jeżeli uda ci się ją namierzyć, ona nie ma obowiązku wracać z tobą do domu - powiedziała Jessie. -I nie będziesz mógł nic na to poradzić. W obliczu prawa Diana jest pełnoletnia. - Wiem - warknął, a potem gwałtownym ruchem prze czesał włosy. - Ale ja po prostu muszę się na własne oczy przekonać, czy z nią wszystko w porządku. Za dobrze ją znam. Diana zawsze bujała w obłokach, a ten facet nie jest w stanie jej utrzymać ani zapewnić opieki. A ona też nie potrafi o siebie zadbać. To się musi źle skończyć. Jessie zamyśliła się. Los Angeles było pełne ludzi, któ rzy potrzebowali pomocy znacznie bardziej niż Clint, a tak że dzieci w o wiele gorszym położeniu niż siostra Clinta. Ale jeśli odmówi mu pomocy, Clint na zawsze zniknie z jej życia. Będzie tak długo krążył po mieście, aż znajdzie siostrę i rozprawi się z jej wytatuowanym chłopakiem, co pewnie skończy się tak, że Diana opowie się po stronie Mace'a i kategorycznie odmówi powrotu do domu. - Mam pewien pomysł - odezwała się wreszcie, ostroż nie dobierając słowa. - Znam parę osób z branży muzycz nej. Popytam o tego Mace'a Bronsona. Jeżeli kołatał do ich drzwi, szukając pracy, może będą coś wiedzieć. Clintowi rozbłysły oczy. - Zrobisz to dla mnie? - Oczywiście. W przyszłym tygodniu jestem umówio na w MTV Idę wyżebrać od nich trochę forsy. Sprobuję tam coś załatwić. Mam też znajomych w kilku wytwórniach płytowych... - Skąd znasz tych wszystkich ludzi? Jessie roześmiała się cicho. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Pół życia spędziłam na wyciąganiu pieniędzy od roz maitych tuzów. Gdybyś usłyszał te nazwiska, byłbyś pod wrażeniem. - Już i tak mi zaimponowałaś. - Ale jeszcze raz cię ostrzegam - dorzuciła surowo. - Jeżeli znajdziemy twoją siostrę, a ona będzie chciała zo stać w Los Angeles, nie będziesz mógł zrobić absolutnie nic. I nawet nie myśl, że uda się zaciągnąć ją siłą do domu. Siostra jest już w tym wieku, że wolno jej podróżować po kraju z mężczyzną, nawet jeżeli ma tatuaż i nazywa się Mace Bronson. - Jestem prawnikiem - cierpkim tonem przypomniał jej Cłint. - Byłem też policjantem. Wiem, co mi wolno. - Próbuję tylko ci uświadomić, że jeśli oczekujesz mo jej pomocy, będziesz musiał zachowywać się przyzwoicie. - Jessie osłodziła ten wykład rozbrajającym uśmiechem., Clint usiłował zachować powagę, ale przegrał. Jego usta rozciągnęły się w najprawdziwszym uśmiechu, który wyra żał coś więcej niż ulgę. Oznaczał wdzięczność, zrozumie nie i... zaufanie. Jessie bez trudu odgadła, że Clint nie należy do ludzi, którzy z łatwością obdarzają zaufaniem. Pomyślała o swo ich sukcesach - wszystkich tych dzieciach, które udało jej się namówić na kontakt z rodzicami albo dla których zna lazła rodziny zastępcze, ratując je tym samym od zła tego świata. Za równie wielkie zwycięstwo uznała teraz uśmiech na twarzy Clinta McCreary'ego oraz jego zaufanie. Co prawda, nie powinno to mieć dla niej żadnego zna czenia. Clint powinien być jej obojętny. Ale tak, niestety, nie było.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
4
sc
an
da
lo
us
Siedząc naprzeciw Jessie Gale, Clint pomyślał, że sta nowczo musi wziąć się w garść. Ubiegłej nocy nękały go dziwne sny. Kiedy światło po ranka zaczęło się sączyć przez okiennice, Clint uświadomił sobie, że sny nie dotyczyły jego zaginionej siostry ani nawet ducha, chociaż lustro odgrywało w nich znaczącą rolę. Podobnie jak osoba Jessie Gale. W jego snach to właśnie ona była zjawą. Stała obok Clinta, a ich odbicia zlewały się w jedno w miłosnym tań cu. Otaczała ich półprzejrzysta mgła. A potem Jessie spły nęła z lustra wprost w jego ramiona. Obudził się pełen gwałtownych uczuć, jakich doświad czał jeszcze jako nastolatek, kiedy nocami śniły mu się złotowłose kalifornijskie piękności. A przecież miał już trzydziestkę na karku. Męczące sny, uczucie niepewności, wstrząs, jakiego do znał na widok ducha, w którego przecież nie wierzył wszystko to podkopało jego spokój i spowodowało, iż za chował się wobec Jessie chłodno, wręcz nieuprzejmie. Przytłoczony ostatnimi przeżyciami, nie był w stanie deAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
monstrować przed Jessie nienagannych manier. Na szczę ście wydawało się, że nie miała mu tego za złe, Wykonała kilka telefonów i wreszcie trafiła na produ centa płyt, który stwierdził, że być może zetknął się z Maee'em Bronsonem oraz zaproponował, żeby Jessie i Clint wpadli do niego późnym popołudniem. Wobec tego Clint zdecydował, że przyjedzie do „Tęczowego Domu" o czwartej po południu, a potem szybko wyszedł. Bał się, że gdyby posiedział jeszcze chwilę, zacząłby opowiadać jej swoje sny, w których odegrała tak istotną rolę. Albo, co gorsza, przeniósłby je do rzeczywistości... Ruszył sprzed schroniska i zaczął krążyć po okolicy. Kiedy zobaczył supermarket, zwolnił i pomyślał, że mógł by kupić coś do jedzenia. Na samą myśl o tym, że miałby jeść śniadanie w jakimś barze szybkiej obsługi, ogarnęło go przygnębienie. Dział spożywczy zaskoczył go bogatą ofertą egzotycz nych towarów: były tam owoce kiwi, ananasy, kilkanaście odmian grzybów i serków tofu. Potrząsając ze zdumieniem głową, minął stoisko z owocami i zaczął się rozglądać za tym, co - przynajmniej w Nowym Jorku - uchodziło za podstawę solidnego śniadania: za kawą, sokiem pomarań czowym i płatkami owsianymi. Wreszcie na jednej z półek dostrzegł okrągłe opakowa nia płatków. Machinalnie pomyślał o chłopcach, którzy go towali w schronisku owsiankę. Jeden z nich - chyba Victor - zaczął się wymądrzać, ale Jessie szybko to ukróciła. Ta kobietapotrafiła być twarda. Umiała postępować z trudną młodzieżą. Umiała też stąpać po podminowanym polu, jakim oka zała się bratersko-siostrzana miłość. Może miała rację? Może rzeczywiście w stosunku do Diany był nadopiekunAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
czy? Jessie nie wiedziała jednak, jak bardzo bezradna jest jego siostra. Diana zawsze liczyła na to, że jakiś szczęśliwy przypadek wydobędzie ją tarapatów. Tylko że sytuacja, w jakiej się obecnie znalazła, raczej to wykluczała. Matka Diany uwielbiała ją, a ojciec, który był również ojcem Clinta, uważał ją za bezcenny dar niebios. Traktowali córkę z przesadną delikatnością, która zagłuszyła w niej instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek. Kiedy urodziła się Diana, Clint miał dwanaście lat. Był pewnym siebie, kmąbrhym dzieckiem i nie przepadał za swoją macochą. I wtedy nagle w domu pojawiło się maleń stwo - księżniczka, skarb, nowe życie, które miało zapełnić w duszy Clinta pustkę po śmierci matki. Więc choć bardzo chciał znienawidzić swoją małą siostrzyczkę, pokochał ją i zaczął rozpieszczać, jak wszyscy. A teraz jakiś wredny heavy-metalowiec porwał ją do Kalifornii, gdzie będzie musiała żyć na jego łasce, albo -jeszcze gorzej - na ulicy. Diana nigdy w życiu nie praco wała. A zarazem była zbyt dumna, żeby prosić rodziców o pieniądze na powrót do domu. Jeżeli Mace'owi Bronsonowi nie powiedzie się w Los Angeles - a Clint gotów był się założyć o wszystkie swoje pieniądze, że tak się musi stać - Diana na pewno wpadnie w panikę. Nie nauczona, jak sobie radzić, może się zdecydować na jakiś drastyczny krok. Na przykład zacznie wystawać na rogach ulic, skąd, jeżeli jej się poszczęści, zgarnie ją jakaś dobra dusza w ro dzaju Jessie - albo jakiś nadopiekuńczy brat jak Clint. Jeśli oczywiście nie zrobi tego wcześniej ktoś inny. Wrzucił na wózek pudełko płatków i ruszył w stronę półki z kawą. Potem cofnął się do stoiska z owocami i wziął kiść bananów, znacznie tańszych niż w Nowym Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Jorku. Dorzucił jeszcze kilka opakowań chipsów, butelkę soku pomarańczowego, karton mleka, paczuszkę szwajcar skiego sera oraz bochenek czegoś, co nazywało się „Chleb siedmiu zbóż". Rozśmieszyła go ta nazwa, którą uznał za typowo lokalną. W końcu ustawił się w jednej z kolejek do kas. Kolejka posuwała się dość opieszale. Żeby skrócić czas oczekiwania, Clint zaczął studiować tytuły prasowe, umie szczone na tablicach za plecami kasjerki. Kilka telewizyj nych gwiazd zmieniło partnerów. Gdzieś na prowincji uro dziło się cielę o dwóch głowach. Można schudnąć pięć kilo, żywiąc się przez tydzień wyłącznie orzechowymi cia steczkami. Znudzony, spojrzał na kasjerkę. Była mniej więcej w wieku Diany. Miała długie paznokcie polakierowane na metaliczny błękit oraz złoty kolczyk w lewym nozdrzu. Przeniósł wzrok na szklaną taflę, oddzielającą sklep od ulicy. Pomiędzy plakatami reklamowymi dostrzegł jadące samochody i kilku przechodniów. Dziewczynka w czerwo nej sukience spacerowała z psem na czerwonej smyczy. Dwaj chłopcy przemknęli na łyżworolkach. Młoda kobieta o długich czarnych włosach i porcelanowej cerze szła wol no chodnikiem, W pewnej chwili przystanęła. Może po to, żeby zerknąć na jeden z plakatów, a może by sprawdzić swoje odbicie w szybie. Wytężył wzrok i osłupiał. Przecież to jego zjawa! Postać po drugiej strome szyby miała takie same kruczo czarne włosy, te same delikatne rysy i ten sam tajemniczy uśmiech. Tylko że tym razem była kobietą z krwi i kości, a nie zjawą, wyłaniającą się z mgły. Zamiast białej, jedwab nej sukni miała na sobie bluzkę z krótkimi rękawami i dość Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
obcisłe spodnie. Kiedy odrzuciła włosy, w jej uchu błysnął ciężki złoty kolczyk. A potem, widocznie zadowolona ze swojego wyglądu, ruszyła przed siebie. Clint poczuł, że wstrząsa nim dreszcz. - Dwadzieścia trzy dolary i pięćdziesiąt cztery centy - usłyszał podniesiony głos kasjerki. Odwrócił się i spoj rzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Wyciągała do niego rękę, a w jej oczach malowało się zdumienie. Ile razy musiała to powtórzyć, zanim ją usłyszał? Wrę czył jej dwadzieścia pięć dolarów, chwycił papierowe tor by, w które włożyła jego zakupy, i popędził w stronę wyj ścia, nie zwracając uwagi na ścigające go okrzyki: „Reszta! Nie wziął pan reszty!" Kiedy wybiegł ze sklepu, rozejrzał się wokoło, na próż no szukając tamtej kobiety. Musiała skręcić za róg albo wsiąść do samochodu. Gdyby była na ulicy, na pewno by ją zobaczył. Odetchnął głęboko i powlókł się w stronę swojego wo zu. Jakby nie dość było jednej zjawy w tym dziwacznym lustrze w jego salonie, to jeszcze teraz ściga go jej bliźniacza siostra, z krwi i kości, w miejscu oddalonym o kilka mil od jego mieszkania. Czy to tylko przywidzenie? Może to jakieś omamy? A może ktoś sobie z niego kpi? Może padł ofiarą jakiejś precyzyjnej intrygi? Ubiegłej nocy zastanawiał się już nad tym, czy lustro w jego pokoju jest prawdziwe. Ale zjawa to jedno, a żywa kobieta to już zupełnie coś innego. Bo przecież widział żywą kobietę na ulicy przed supermarketem. Tylko po co ktoś miałby go tak oszukiwać? Po co ktoś miałby sobie zadać tyle trudu? Żeby wpędzić w obłęd ja kiegoś nowojorskiego glinę? Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Ponownie zlustrował wzrokiem okolicę i wtedy zauwa żył sklep z alkoholami po drugiej stronie ulicy. Było jesz cze za wcześnie na drinka, ale zaczynał widzieć potrzebę zgromadzenia pewnych zapasów na wieczór. Nawet jeżeli po kilku piwach nie rozjaśni mu się w głowie, przynajmniej poprawi sobie nastrój. Kiedy skończył, zakupy, wsiadł do samochodu i zerknął we wsteczne lusterko. Nie zobaczył niczego ciekawego. Tylko szybę następnego wozu. Żadnej czarnowłosej kobie ty o bladej cerze w zasięgu wzroku. Pomyślał, że to jednak musiała być jakaś ukartowana intryga. Wszystko było zbyt oczywiste, zbyt precyzyjnie zaplanowane. Przyjezdny z daleka, wolne mieszkanie, zja wa w lustrze... Gdyby nie ta kobieta przed supermarketem, pewnie by w końcu uwierzył w duchy. Postanowił od tej chwili mieć oczy szeroko otwarte i mocno trzymać się za portfel. Udało mu się dojechać do Wilshire Boulevard, nie gu biąc się ani razu po drodze. Wystarczyły dwa dni w tym mieście i już przestały go dziwić palmy, bujną tropikalna zielcń, domy kryte czerwoną dachówką oraz mknące bul warami luksusowe kabriolety. Spróbował wywołać z pa mięci obraz ponurej, listopadowej pogody, jaka pożegnała go w Nowym Jorku, ale wszystko, co pozostawił za sobą, wydawało mu się mniej rzeczywiste niż wspomnienie JessieGale. Zaparkował przed Bachelor. Arms i wyjął zakupy z ba gażnika. Kiedy doszedł do bramy i ściskając torby pod pachaj sięgnął do kieszeni po klucz, drzwi otworzyły się od środka i z budynku wyszła szczupła, atrakcyjna blon dynka. - Mogę w czymś pomóc?-zapytała. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Pomyślał, że przydałaby mu się podwójna porcja zdro wych zmysłów, ale powiedział tylko: - Dziękuję. Gdyby pani mogła przytrzymać mi drzwi... - Mam lepszy pomysł - stwierdziła, biorąc od niego torbęz bananami i kawą. Z bliska widać było, że odcień jej włosów jest zbyt doskonały, żeby mógł być prawdziwy, a drobne zmarszczki wokół ust świadczyły o tym, że mu siała już przekroczyć czterdziestkę. - Jest pan tu nowy, prawda? - zapytała. Nie miał ochoty na pogaduszki, ale kobieta była po prostu bardzo miła, więc uznał, że wypada odpłacić jej tym samym. - Wynająłem mieszkanie na miesiąc - wyjaśnił. - Apartament z lustrem - zgadła natychmiast. - Słysza łam, że ktoś się nagle wyprowadził. Odważny z pana czło wiek. Ostatni lokator... - Uciekł z wrzaskiem w środku nocy - dokończył Clint.-Słyszałem o tym. - Nie wygląda pan na takiego, co ucieka w środku nocy. - Kobieta zaczekała, aż Clint otworzy drzwi mieszkania, a potem przełożyła torbę pod lewą pachę i wyciągnęła rękę. - Jestem Jill Foyle. - Clint McCreary - przedstawił się, ściskając jej dłoń. - Witamy w Bachelor Arms. - Kobieta obdarzyła go promiennym uśmiechem. Zęby miała piękne i równie białe jak jej elegancki tenisowy strój. - Niech się pan nie przej muje tym duchem. Najwyżej spełnią się pańskie najgorsze przeczucia. - Jeżeli to ma być najgorsze, co może mnie spotkać, to naprawdę niedobrze - stwierdził Clint, biorąc z jej rąk ostatnią torbę. - Ale to i tak nie ma znaczenia. Nie wierzę w duchy. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Widział pan ten napis na frontowych drzwiach? „Uwierz legendzie"? - zapytała tajemniczym tonem. A potem nagle głośno się roześmiała i powiedziała: Muszę już lecieć. Gdyby pan czegoś potrzebował, mie szkam w 2B. Wszyscy jesteśmy tu bardzo zżyci. Gdy by ten duch nie dawał panu spokoju, wystarczy zawo łać. .. - Pomachała mu ręką na pożegnanie i wybiegła z bu dynku. Rozpakowanie zakupów nie zajęło Clintowi wiele cza su. Spojrzał na wiszący w kuchni zegar. Dochodziła jede nasta. Z Jessie był umówiony dopiero na czwartą. Co po cząć z taką ilością wolnego czasu? Ledwo zadał sobie to pytanie, a już skarcił się za nie w myślach. Miał przed Sobą parę godzin na przeczesywanie miasta w poszukiwaniu Diany. Potem on i Jessie pojadą na spotkanie z facetem z wytwórni płytowej. O, tak, w Los Angeles czekało go masę roboty i nie miało to nic wspólne go z Jessie. Kiedy jednak wyszedł z kuchni i zobaczył swoje odbicie w tym groteskowym lustrzę... Nagle pomyślał, że nie obchodzi go, ani kim jest ten duch, ani kto prowadzi z nim tę idiotyczną grę. Obchodzi go tylko jedno - to, że spędził ostatnią noc, śniąc najbar dziej erotyczne sny o kobiecie, której prawie nie znał. I na wet jeżeli zjawa w lustrze nie doprowadzi go do szaleń stwa, sam się wpędzi w obłęd swoimi nieprzytomnymi ro jeniami o Jessie. Jeżeli chce pozostać przy zdrowych zmysłach, musi uciec jak najdalej od tego nawiedzonego lustra, a także od swoich niebezpiecznych marzeń. Porwał klucze i wybiegł z domu. Wsiadając do samochodu, pomyślał, że są tysiące miejsc, które sam musi sprawdzić, i tysiące osób, które Anula & Irena
trzeba będzie przepytać. Jessie nie jest mu do niczego potrzebna.
sc
an
da
lo
us
Młodzi ludzie, którzy rozłożyli się w miejskim parku, mieli ze sobą przenośny wzmacniacz, gitarę, basówkę i mi krofon. Może należeli do jakiejś amatorskiej kapeli rocko wej? Tylko dlaczego byli tacy brudni i tak straszliwie cu chnęli? Clint oparł się o słup latarni i powstrzymując grymas obrzydzenia, słuchał, jak masakrują jakąś starą piosenkę Jimi Hendrixa. Kiedy skończyli, wyjął z kieszeni banknot dolarowy i wrzucił go do miski, ustawionej na ścieżce. Rutynowa policyjna akcja, pomyślał z kwaśnym uśmie chem. Człowiek płaci za informację i ma nadzieję, że mu się to zwróci. - Słuchajcie, chłopaki, nie znacie przypadkiem faceta, który się nazywa Mace Bronson? Popatrzyli na siebie, wzruszając ramionami. Musieli mieć po jakieś osiemnąścię-dziewiętnaście lat. Clint zaczął się zastanawiać, skąd wzięli pieniądze na instrumenty. Na dnie miski leżało zaledwie kilka monet. Może je ukradli, pomyślał. Jeżeli okradli Mace'ą, zrobili tylko dobrą robotę. - Czy to jakiś dealer? - zapytał chudy gitarzysta z ku cykiem. Clint przyjrzał mu się uważnie, Twarz chłopaka była szara i kompletnie bez wyrazu. - Co za dealer? - rzucił, jakby mimochodem. - Hej, człowieku, zapomnij o tym. - Ramiona chłopaka pokrywał tatuaż, a mówił tak, jakby miał w ustach watę. - Co za dealer? - Clint nie dawał za wygraną. Nie był już policjantem, a nawet gdyby był, to i tak nie jego rewir. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Na widok tych naćpanych typów poczuł jednak przemożną chęć, by chwycić ich za ramiona i potrząsać nimi tak długo, aż obudzą się z transu. - Hej, człowieku, nie ma o czym gadać. Nie znamy żadnego dealera - powtórzył gitarzysta. Rzeczywiście, w takim stanie nie nadawali się do roz mowy. Clint zacisnął zęby i przemógł w sobie irytację. Kto wie, co porabia teraz Mace Bronson. Albo Diana. - Mace Bronson jest początkującym muzykiem, tak jak wy. Nie zetknęliście się z nim przy jakiejś okazji? - Nigdy nie słyszałem o tym dupku - powiedział gita rzysta, który wyglądał na bardziej przytomnego. - Podróżuje z dziewczyną. Ona ma na imię Diana. Clint wyjął fotografię siostry i pokazał ją muzykom. - Nig dy jej nie widzieliście? - Niezła laska - stwierdził drugi chłopak, który dotąd milczał. Gitarzysta wziął od niego zdjęcie i długo się w nie wpa trywał. - Widziałem ją - powiedział w końcu. - Tak? Gdzie? - W klubie. Chyba. Wszyscy tam przychodzą. - Ja jej nie pamiętam - upierał się jego kolega. - Ty nic nie pamiętasz - warknął gitarzysta. - Tak, to na pewno ona. Stała tuż pod sceną. Tam, gdzie te dziewczyny, które podrywają muzyków, żeby iść z nimi do łóżka. To jedna z takich. Wyszła potem z jakimś facetem. Diana nigdy nie była ,,jedną z takich". Przynajmniej do czasu, kiedy zaczynała studia w Sarah Lawrence. - Wyszła z jakimś facetem?-powtórzył Clint. - Zresztą, może się mylę.-Chłopak oddał mu zdjęcie. - Ale wydawało mi się, że to ona. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Co to za klub? - Kto to wie? Posłuchaj, jeżeli ona była z jakimś muzy kiem, nawet do niej nie podchodziłem, rozumiesz? Trzeba mieć swój honor. - Czy ten cały Mace jest dealerem? - zainteresował się drugi chłopak. Glint z westchnieniem schował zdjęcie do kieszeni. - Posłuchajcie mojej rady, chłopaki. Weźcie sobie tro chę na wstrzymanie, to będziecie grać lepiej. - Nigdy w ży ciu nie będziecie grać lepiej, dodał w myślach. Wrzucił jeszcze jednego dolara do miski, mając pew ność, że zostanie natychmiast wydany na narkotyki. Był jednak wdzięczny tym chłopakom za cień nadziei, jaki kryła w sobie ich informacja. Może rzeczywiście widzieli Dianę w klubie z jakimś muzykiem? Clint pomyślał, że chętnie udusiłby jąwłasnymi rękami. Jak można być taką idiotką? Kiedy jednak oddalał się od muzyków, jego krok stał się nieco bardziej sprężysty. Diana była gdzieś tu, w Los Angeles. Może z Mace'em, a może z kimś innym. Nawet jeżeli traciła czas w jakimś okropnym towarzystwie, najważniejsze było to, ze żyje i że nie poszła na ulicę. A to już duży sukces. Gdyby tylko miał jeszcze kogoś, z kim mógłby się po dzielić tą radosną nowiną! Niedaleko miejsca, w którym zaparkował samochód, zauważył budkę telefoniczną. Na szczęście była pusta. Miał też nadzieję, że aparat nie jest zepsuty. Z kieszeni, w której trzymał zdjęcie Diany, wyjął wizy tówkę Jessie. Zawahał się. Ta kobieta z pewnością jest bardzo zajęta. Zarezerwowała sobie dla niego czas od czwartej. Czy ma prawo od rana zawracać jej głowę? Może jednak będzie chciała usłyszeć wiadomość, że Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
ktoś widział jego siostrę zdrową i całą? Wsunął monetę do automatu i wykręcił podany na wizytówce numer. - Tęczowy Dom - odezwał się damski głos. - Poproszę Jessie Gale. - A kto mówi? - Clint McCreary. Usłyszał cichy brzęk, a potem lekko rozbawiony głos Jessie: - Clint? Musiała sobie pomyśleć, że jest natrętny. Pewnie przerwał jej jakieś ważne spotkanie albo sesję z podopieczną, która właśnie w tej chwili zdecydowała się mówić, a potem już nie będzie chciała rozmawiać, i Jessie nigdy mu tego nie daruje. - Przepraszam, nie powinienem przeszkadzać... - Nie przeszkadzasz mi - zapewniła go tak serdecznie, że prawie jej uwierzył. - Czy wszystko w porządku? Masz taki dziwny głos. - Dzwonię z automatu. Tu jest taki straszny hałas. -Za mknął oczy, żeby nie patrzeć na obsceniczne graffiti pokry wające szklane ściany budki. - Znalazłem facetów, którzy, być może, widzieli Dianę. - Naprawdę? Och, to cudowna wiadomość! Co z nią? Gdzie ona jest? - Nie wiem. Oni nie byli pewni, czy to Diana. Jeden z nich stwierdził, że mógł ją widzieć. Obaj byli solidnie naćpani. - W miarę jak mówił, zaczynał sobie uświada miać, że jeśli jakiś trop prowadził donikąd, to właśnie ten. - To zresztą chyba bez znaczenia - dokończył. - Posłuchaj, Clint, znajdziemy twoją siostrę. I proszę mi tu nie krakać. - Przepraszam, że przeszkodziłem — mruknął Clint. Masz dużo pracy. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Już mówiłam, że mi nie przeszkadzasz - powiedziała szybko, jakby obawiała się, że Clint odwiesi słuchawkę. - Co cię tak dręczy? Clint zawahał się. Kiedyś, wiele lat temu, do tego sto pnia stracił kontrolę nad własnym życiem, że obawiał się, iż nigdy już nad nim nie zapanuje. A jednak mu się to udało. Nauczył się wtedy, że nie można nikogo dopuścić za blisko siebie i zawsze należy spodziewać się najgorszego. Odtąd pieczołowicie pielęgnował swoje blizny i przestał wierzyć w to, czego nie widział na własne oczy. Teraz jednak zobaczył ducha. A także podobną do niego kobietę spacerującą po ulicy w biały dzień. Spotkał też Jessie, osobę tak prostolinijną, uczciwą i godną zaufania, że wręcz trudno ją sobie wyobrazić w te go rodzaju snach, jakie dręczyły go ubiegłej nocy. A przecież widział ją jak żywą. - Naprawdę chcesz wiedzieć, co mnie dręczy? - za pytał. - Tak. Wzruszyła go jej powaga. - Tej nocy miałem sen. - Ach, tak? A o czym? O tobie, pomyślał. O tym, jak się kochaliśmy. - Nieważne o czym - odparł. - Rzecz w tym, że ja nie miewamsnów. - Wszyscy mają jakiś sny, Clint. Tylko że niektórzy nie pamiętają ich po obudzeniu. - Ale nie ja. Jessie cicho się roześmiała. - Ależ tak. Los Angeles jest miastem snów. Nie dziwię się, że i tobie wreszcie coś się przyśniło. Mój Boże, przecież ona była w biurze i na pewno miała Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
masę roboty. Po co tracili tyle czasu na rozmowę o jego śnie? Chyba dlatego, że nie mógł się zdobyć na to, by odwie sić słuchawkę. - Chcesz mi wmówić, że sny unoszą się w powietrzu, w poszukiwaniu jakiegoś mózgu, który mogłyby zaata kować? - Opowiedz mi. - W głosie Jessie zabrzmiała nuta roz bawienia. - Czy to był zły sen? - Nie. - A może coś innego cię dręczy? Martwisz się o sio strę? Jestem przekonana, że ją znajdziemy. Przecież ci fa ceci... - Ci faceci nawet nie wiedzieli, o czym mówią - prze rwał jej Clint. - Byli naćpani. - To nie znaczy, że jej nie widzieli. Czemu mamy im nie wierzyć? Czy to grzech być optymistą? - Nie widzę żadnych podstaw do optymizmu. - Gdybym była pesymistką, poszukałabym sobie innej pracy. - Racja. Na przykład w policji. - Albo w wymiarze sprawiedliwości - dodała. - Pra wnicy mają z reguły negatywny stosunek do świata. - Gdybyś przepracowała kilka lat w policji albo w pro kuraturze, wyzbyłabyś się optymizmu. - Coś ci powiem, Clint. Możesz sobie być pesymistą, a ja i tak nie przestanę być niepoprawną optymistką. Będę dobrym jin dla twojego jang. Clint mimowolnie się uśmiechnął. Spodobał mu się ten pomysł, a wizja pasujących do siebie figur przywiodła mu na myśl ich ciała splecione w miłosnym uścisku. - Nie będę zabierał więcej czasu - powiedział, żeby Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
odsunąć od siebie tę kuszącą wizję. - Wiem, że masz masę roboty. Ja zresztą też. - Wracajmy więc do naszych zajęć. O czwartej wspól nie ruszymy do ataku. - Tak jest. Do zobaczenia. Miał jeszcze tyle rzeczy do zrobienia - tyle dzielnic do objechania, komisariatów, do których trzeba będzie zaj rzeć, tylu sklepikarzy i przechodniów, z którymi trzeba bę dzie porozmawiać, tylu oszołomionych narkotykami mu zyków, z których trzeba będzie z trudem wyciągać jakieś informacje. Wszystko po to, żeby odnaleźć Dianę. Mimo to pozwolił sobie na krótką chwilę relaksu. Stał w obskurnej budce telefonicznej i myślał o Jessie, tej nie poprawnej optymistce, gwieździe jego erotycznych snów, jedynej kobiecie, której odbicie pragnął ujrzeć w swoim zwierciadle. Pomyślał o jin i jang i o tym, jak ich ciała dopasowują się do siebie i nawzajem przenikają. Niestety, to nie ma prawa się zdarzyć. Nie zamierzał komplikować sobie życia, ale pomarzyć wolno każdemu, nawet człowiekowi, który nie wie, co to sny. Po raz ostatni zamknął oczy i pozwolił, żeby niski, zmy słowy śmiech Jessie Gale gorącą falą przeniknął jego ciało i duszę.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
5
sc
an
da
lo
us
- Niestety, miałem wątpliwą przyjemność poznać Ma c e ' a Bronsona - stwierdził Gary Balducci. Jessie i Clint siedzieli właśnie w jego gabinecie. Z okien roztaczał się piękny widok na Santa Monica Boulevard. Na jednej ścianie przestronnego pokoju wisiała kolekcja opra wionych plakatów reklamujących albumy grup rocko wych, których producentem był Gary. Przeciwległą ścianę zdobił zabytkowy kilim. Gary Balducci, choć dopiero przekroczył trzydziestkę, był już ważną figurą w przemyśle fonograficznym. W to warzystwie ludzi takich jak on Jessie czuła się całkiem swobodnie. Zbierając fundusze dla swoich podopiecznych, poznała wielu hollywoodzkich tuzów - i szczerze mówiąc, rzadko odchodziła z kwitkiem spod ich drzwi. W Holly wood bywało i tak, że im ktoś większy zrobił majątek, tym chętniej dawał pieniądze na cele dobroczynne. Teraz, siedząc w eleganckim gabinecie Balducciego, Jessie pomyślała, że znacznie bardziej onieśmiela ją Clint McCreary - eks-policjant, a obecnie prawnik, twardy jak skała nowojorczyk, który wierzył w swoje posłannictwo równie mocno jak ona w swoje. Siła tego człowieka, widoAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
czna w każdym jego ruchu i spojrzeniu, nie płynęła z po siadanego bogactwa czy stanowiska. Jej źródeł należało szukać w jego wnętrzu. Kiedy tego dnia, punktualnie o czwartej po południu, pojawił się w „Tęczowym Domu", miał na sobie białą koszulę, której krój podkreślał jego szerokie ramiona, oraz te same spłowiałe dżinsy co rano. Jessie znów pomyślała, że Clint ma sylwetkę biegacza - smukłą, a zarazem muskularną. Zawsze zresztą podobali jej się mężczyźni w tym typie. To dla niego przebrała się w kwiecistą sukienkę, którą, na szczęście, trzymała w szafie w swoim biurze - a nie dlatego, że wybierali się z wizytą do Balducciego. Później zresztą próbowała sobie wmówić, że było odwrotnie. Po wtarzała też sobie w dachu, że Clint pochodzi z drugiego końca kraju i przyjechał do Los Angeles wyłącznie po to, żeby odnaleźć siostrę. A kiedy rozwiąże swoje rodzinne problemy, zniknie na zawsze. Niechętnie jednak słuchała wewnętrznego głosu, który raz po raz ostrzegał ją przed zbytnim angażowaniem się w sprawy Clinta. - Więc powiadasz, że poznałeś tego nieszczęsnego Mace'a Bronsona - zwróciła się do Balducciego. - Był u ciebie? Kiedy? - Zaraz, zaraz, to musiało być jakiś tydzień temu. - Ga ry przez chwilę zbierał myśli. - Tak, to było... w piątek rano. Pamiętam dokładnie, bo jadłem wtedy sezamkowe precle. - Sezamkowe precle?! - wybuchnął nagle Clint. W je go głosie zdumienie mieszało się z odrazą. Do tej pory pozwalał Jessie prowadzić konwersację, ale w tym mo mencie nie wytrzymał i uznał, że powinien włączyć się do rozmowy. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- To była specjalna piątkowa oferta w najbliższej cia stkarni, a ja zawsze kupuję tam coś słodkiego. We wtorki mają precle z makiem, a we środy z czekoladą i orzechami. Tak, to musiał być piątek - powtórzył Balducci - bo właś nie jadłem sezamkowego precla, kiedy wszedł ten Bronson ze swoją kasetą. Przesłuchałem kawałek, a potem grzecz nie mu podziękowałem. - Jak on na to zareagował? - zapytał Clint. - Facet dostał szału. Kątem oka Jessie dostrzegła, jak dłoń Clinta zaciska się wpięść. - Czy zachowywał się agresywnie? Gary potrząsnął głową. - To zależy, co uznamy za agresję. W każdym razie użył takich wyrazów, jakich nigdy bym nie powtórzył w to warzystwie Jessie. - Możesz mi wierzyć albo nie, Gary, ale nasłuchałam się w życiu takich słów, że gdybym ci je powtórzyła,.nawet ty rumieniłbyś się jak panienka. - Moja droga Jessie, marzę o tym, żeby się rumienić z twojego powodu - odparł ze śmiechem Gary, a potem rozsiadł się wygodnie w fotelu i przyjrzał się fotografii, którą dał mu Clint. - Chciałbym móc powiedzieć, że to jest dziewczyna, z którą przyszedł ten Bronson, ale, niestety, on był tu z kimś zupełnie innym. Przyprowadził dziewczynę dokładnie taką samą jak on - wytatuowaną, rozczochraną i agresywną. Pańska siostra wygląda na miłą panienkę zwrócił się do Clinta, oddając mu zdjęcie - a nie na osobę, która chciałaby się zadawać z typami takimi jak on. - Czy on zostawił panu jakiś adres? - zapytał Clint. - Owszem, chociaż ostro protestowałem. Nie wyobra żam sobie, żebym kiedykolwiek miał ochotę się z nim zoAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
baczyć. Chyba że po jego wyjściu zauważyłbym brak mo jego złotego zegarka. Gdzie ja to mam? - Zaczął przewra cać papiery na biurku, a potem otworzył szufladę. Clint wychylił się do przodu, jakby sam zamierzał przeszukać biurko. Jessie pomyślała, że trudno byłoby wyobrazić go sobie w policyjnym mundurze albo w todze adwokata. Najbar dziej pasowały do niego dżinsy i bawełniane koszule z podwiniętymi rękawami. Popatrzyła na jego ręce, pokryte krótkimi, ciemnymi włoskami, a potem otrząsnęła się. Na wet nie powinna dopuszczać do siebie takich myśli. - O, mam ten adres. - Gary wyjął z szuflady jakiś po strzępiony skrawek papieru i uważnie mu się przyjrzał. - Tak, to jest to. Ten pański Bronson wynajmuje mieszka nie w dość podłej dzielnicy. Mam nadzieję, żę pana siostra zna podstawy dżudo. Clint wciąż siedział bez ruchu, ale Jessie czuła, że rozsa dza go wściekłość. - Wiesz, gdzie to jest? - zapytał, wręczając jej adres. - Mniej więcej. - W swojej pracy zdążyła już po znać znacznie gorsze okolice. - Jestem pewna, że go znaj dziemy. Clint wstał i wyciągnął rękę do Gary'ego. - Dziękuję. Być może ocalił pan jedno życie. - Zawsze myślałem, że to działka Jessie. - Z chłopię cym uśmiechem na twarzy Gary bardziej przypominał mło docianych podopiecznych Jessie niż poważnego dyrektora. - Cieszę się, że mogłem wam pomóc. Dla Jessie zrobił bym wszystko. Powiedz mi, moja droga - dodał, a jego wzrok z uznaniem prześliznął się po jej sylwetce - kiedy weźmiemy ślub w jednej z tych kapliczek w Las Vegas? Jessie z uśmiechem pokręciła głową. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Wiesz, jak to mówią - za żadne skarby. - Ale dlaczego? - zapytał Gary z udanym zdumieniem. - Przecież jestem bogaty i bardzo przystojny, no i nigdy więcej nie będziesz musiała płacić za płyty kompaktowe. Dam cije wszystkie za darmo. - To bardzo kusząca propozycja - roześmiała się Jessie. - Płyty za darmo... Sama nie wiem. Muszę się jeszcze zastanowić. Clint nie podzielał ich wesołości. Popatrzył najpierw na Jessie, a potem na Gary'ego i na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek. - Jeszcze raz dziękuję- powiedział i skinął na Jessie. Ruszył przed siebie szybkim krokiem, ściskając w pal cach karteczkę z adresem Mace'a. Jessie zamierzała go zapytać, jakie sąjego dalsze plany, ale zanim zdążyła otwo rzyć usta, Clint odezwał się: - Czy ten Balducci to twój chłopak? To pytanie mocno ją zaskoczyło. Sądziła, że Clint my ślał wyłącznie o swojej siostrze i o Bronsonie. Nie podej rzewała, że interesuje się również jej życiem prywatnym. - Nie - odparła, - Jak to się mówi w Hollywood, jeste śmy tylko przyjaciółmi. - Myślałem, że jeżeli mówi się coś w Hollywood, ozna cza to coś wręcz odwrotnego. Jessie uśmiechnęła się. - Akurat w tym przypadku to prawda. Gary ma setki wielbicielek. Gdybym była jego dziewczyną, miałabym pewnie numer sto pierwszy. Lepiej się z nim tylko przy jaźnić. Clint nacisnął guzik od windy. Nagle zapragnęła zadać mu pytanie, czy on byłby lepszym przyjacielem czy ko chankiem, ale zabrakło jej odwagi, a po drugie, chyba znała Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
odpowiedź. Ponadto i tak nie zamierzała zostać jego ko chanką. Jeżeli już, to raczej przyjaciółką. Winda zatrzymała się na piętrze. - Może to specyfika Los Angeles - mruknął Clint, wchodząc za Jessie do środka. - Nie rozumiem. - Sposób, w jaki ludzie zwracają się do siebie. Wszy stko to sygnalizuje... - urwał, jakby nie mógł znaleźć wła ściwego słowa. - Co takiego? - Jakąś intymną zażyłość. ' Na dźwięk tego słowa Jessie zadrżała. Nagle Clint jako platoniczny przyjaciel przestał ją w ogóle obchodzić. A to już bardzo niebezpieczny symptom. - Takie po prostu jest Los Angeles -stwierdziła. -Lu dzie są tu bardziej otwarci. Może to zasługa gorącego klimatu. Dlatego tak lubię to miasto. Winda zatrzymała się na parterze. Wysiedli i przez wy kładany czarnym marmurem hol ruszyli w stronę wyjścia. Clint w milczeniu rozważał słowa Jessie. - Nie jesteś rodowitą Kalifornijką? - odezwał się po chwili. -Pochodzę z Filadelfii. Zatrzymał się i spojrzał na nią ze zdumieniem. Potem roześmiał się, potrząsnął głową i ruszył przed siebie, Przyspieszyła kroku, żeby za nim nadążyć. - Co w tym śmiesznego, że jestem z Filadelfii? Szklane drzwi otworzyły się przed nimi. Wyszli na roz grzaną słońcem ulicę. Fontanna na trawniku przed budynkiem wyrzucała w górę białe pióropusze wódy. Wiał lekki wietrzyk. Jessie poczuła na twarzy drobniutkie kropelki. Clint nawet nie spojrzał na fontannę. Nie odrywał wzroku od Jessie. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Wyglądasz na typową dziewczynę z południowej Ka lifornii. - Tak? To ciekawe - roześmiała się Jessie. - Słyszę to po raz pierwszy. Obeszli fontannę i skierowali się w dół ulicy do samo chodu Clinta. Jessie zaproponowała, że go podwiezie, bo lepiej zna miasto, ale on oświadczył, że nie lubi furgonetek. - Przypominają mi rutynowe patrole - powiedział. Otworzył przed Jessie drzwi wozu i delikatnie dotknął jej łokcia, kiedy wsiadała do środka. A potem-z nieśmiałym uśmiechem wyprostował się, zatrzasnął drzwi, obszedł sa mochód i usiadł obok niej. Nie była przyzwyczajona do wykwintnych manier, ale Clint zdecydowanie miał w sobie coś rycerskiego. Może właśnie dlatego poczuwał się do opieki nad siostrą, która - to wcale niewykluczone - była. znacznie szczęśliwszą bez niej. - Co to znaczy, że jestem typową kalifornijską dziew czyną? - zapytała. Zamiast włączyć silnik, Clint odwrócił się do niej i po wiedział: - Jesteś niebieskooką blondynką i... - Nagle się zadu mał. W jego stalowych oczach pojawiły się jakieś błękitne błyski. - I jesteś bardziej opalona niż zwykłe blondynki. Masz taki... zdrowy wygląd. - Czy to ma znaczyć, że mieszkańcy Nowego Jorku wyglądają na chorowitych? - Szczerze mówiąc, tak.-Clint nagle zdał sobie sprawę z absurdalności tego stwierdzenia. Roześmiał się i przekrę cił kluczyk w stacyjce. - W Nowym Jorku nie ma teraz słońca - wyjaśnił, kiedy wyjechali z parkingu i włączyli się w strumień ruchu. - Jeżeli ktoś jest opalony w listopadzie, to znaczy, że albo chodzi do solarium, albo wrócił właśnie Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
z Hawajów. Zimowa opalenizna nie jest tam czymś natu ralnym. - Tutaj jest zupełnie naturalna. Teraz skręcamy w pra wo i jedziemy na południe. - Wyjęła z torebki okulary sło neczne i nałożyła je, a potem spytała: - A więc nowojor czycy są bladzi i anemiczni, tak? - Przynajmniej w listopadzie. - Filadelfia jest podobna. - Jessie uśmiechnęła się. -Po raz pierwszy w życiu wybrałam się do południowej Kali fornii dopiero po ukończeniu studiów. Zafundowałam so^ bie dwutygodniowe wakacje przed podjęciem pracy. Chciałam zwiedzić wszystkie turystyczne atrakcje - zoba czyć rezydencje gwiazd filmowych, chodnik sławy, Chinski Kinoteatr Graumanna, Disneyland... - A kiedy już tu przyjechałaś, nie potrafiłaś wyjechać -zgadł Clint - Tak, ale nie z powodu Disneylandu. - Jessie uśmiech nęła się do swoich myśli. - Akurat było lato i na ulicach wałęsało się tyle dzieciaków. Skończyło się to tak, że do Disneylandu wybrałam się dopiero w rok po przyjeździe. Zanim minął pierwszy tydzień wakacji, zdążyłam sobie załatwić pracę w departamencie socjalnym. A po roku mo głam już otworzyć „Tęczowy Dom". - I wtedy wybrałaś się do Disneylandu? - Tak. W towarzystwie czterech podopiecznych. - Chyba jesteś święta-stwierdził Clint. W jego głosie zabrzmiała dezaprobata, a może niedowierzanie. - Nie. Nie jestem święta. Kierowały mną wyłącznie egoistyczne pobudki. Wolałam iść do Disneylandu w towa rzystwie. Clint obrzucił ją sceptycznym spojrzeniem, a potem Utkwił wzrok w jadących przed nimi samochodach. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Lubię dzieci - dodała. - Dlaczego nie wyszłaś za mąż? Miałabyś wtedy własne. - Kiedyś będę je miała - powiedziała lekko urażonym tonem. W końcu to nie jego interes. - Teraz mam inne sprawy na głowie. Jedziemy na południe. Tam jest tablica. Skręcili i w milczeniu przejechali kilka mil. Temat życia osobistego umarł śmiercią naturalną. Szkoda, pomyślała Jessie. Widocznie mężczyźni nie za lecają się do świętych. Zaraz potem przypomniała sobie, że nie ma ochoty na toi żeby Clint się do niej zalecał. A poza tym, wcale nie uważała się za świętą, tylko za egoistyczną szczęściarę. W końcu ilu Osobom udaje śię zrobić karierę w pracy, którą kochają ponad wszystko? A co do jej stanu cywilnego - mogła już od roku być mężatką, gdyby zdecydowała się towarzyszyć Danny'emu do Oregonu. Nie uważa się jeszcze za starą pannę skazaną na życie w samotności. Zawsze chciała mieć dzieci -ale dzieci zrodzone w mał żeństwie z człowiekiem, który podzielałby jej zapatrywa nia. Dotychczas takiego nie spotkała. Clint także nie mie ścił się w tej kategorii. - Teraz musimy zjechać z autostrady - powiedziała. Skręcili na wschód i zaczęli przebijać się przez zatłoczo ne ulice. Mijali niskie, tandetne bloki, tanie sklepiki, bla szane baraki i płoty upstrzone graffiti. - A niech to — mruknął Clint. - Gdyby nie te palmy, można by pomyśleć, że jesteśmy w Bronksie. - Założę się, że w Bronksie nie ma tylu domów o czer wonych dachach. - Jessie uśmiechnęła się na dowód, że nie należy tracić ducha nawet w tak okropnym otoczeniu. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Clint się nie rozchmurzył. Usta miał wciąż zaciśnięte w wąską kreskę. -Gdzie mam teraz jechać?-zapytał. Jego zły humor zaczynał ją niepokoić. Obawiała się, że na widok Bronsona Clint wybuchnie, czym najpewniej pogrzebie wszelkie szanse porozumienia z siostrą. Musiała zrobić coś, żeby go rozładować i uspokoić. - Jedź prosto tą ulicą - powiedziała. - Czy patrolowałeś Bronks, kiedy byłeś policjantem? - Nie. Clint popatrzył na młodego człowieka tkwiącego na rogu. Chłopak miał butną minę i był obwieszony złotymi łańcuchami jak choinka. Kiedy wymienili z Clintem spoj rzenia, punk odwrócił się, jakby w obronnym odruchu, - To gdzie pracowałeś? - zapytała, pragnąc za wszelką cenę podtrzymać rozmowę. - Na dolnym Manhattanie. - Greenwich Village? Clint potrząsnął głową. - Lower East Side. Little Italy. Bowery. - Jego lakoni czny styl świadczył o tym, że nie ma ochoty rozmawiać na ten temat. Jessie uświadomiła sobie, że Clint szykuje się do kon frontacji z Bronsonem. Nie było czasu na rozmowy o wszystkim i niczym. Znajdowali się już tylko o kilka przecznic od adresu, który dał im Gary. - Czy zastanawiałeś się, co powiesz, kiedy go zoba czysz? - Powiem mu: „Oddaj mi siostrę i już stąd znikam". Chodzi mi tylko o Dianę. - Ona nie jest rzeczą. Mace nie może jej oddać. - Dzięki za wykład - burknął Clint. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Mówię to, co myślę. Wiem, że nie prosiłeś o radę, ale nie mogę patrzeć na to, jak wszystko psujesz. Nie możesz zażądać wydania Diany, jakby była jakimś przedmiotem. Możesz ją najwyżej namawiać na powrót do domu stwierdziła Jenny, a potem dodała: - Pierwsza w lewo to będzie chyba ulica, której szukamy. Skręcili za róg. - Tak, jasne - burknął Clint. - Zaraz się dowiem, że nie rozumiem kobiet. - Z pewnością nie rozumiesz nastolatek. - Kiedy byłem policjantem, często miałem z nimi do czynienia. - Ale to wszystko były prostytutki, prawda? - Jessie przypomniała sobie spojrzenie, jakim Clint obrzucił po przedniego dnia grupkę dziewcząt na rogu Civic Center. A to jest twoja siostra, Clint. To zupełnie inna sprawa. Pracowałam z dysfunkcyjnymi rodzinami... - Nasza rodzina nie ma takich problemów - ostro prze rwał jej Clint. -I w ogóle nie wierzę w coś takiego jak rodziny dysfunkcyjne. Owszem, są rodziny patologiczne, rodziny wielodzietne i różne inne rodziny. Ja pochodzę z całkiem przeciętnej, przyzwoitej rodziny, której rozpiesz czona córeczka uciekła z domu, nie zważając na konse kwencje. Czy to jasne? Jenny spojrzała na niego z uwagą. Dlaczego jej wypowiedź wywołała u niego tak gwałtowny odruch ob ronny? Co chciał przed nią ukryć? Może i jego rodzina była przeciętna - ale większość przeciętnych rodzin nie miała córek, które uciekałyby z elitarnego college'u w towarzy stwie podejrzanych facetów, żeby zamieszkać w jednej z najgorszych dzielnic Los Angeles. - Clint... Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Proszę przestań mnie pouczać! - wybuchnął z furią. - Przyjechałem tu po siostrę. To wszystko. Czy to ten dom? - Z ponurą miną wskazał na obskurny dwupiętrowy budy nek. Jessie postanowiła dać za wygraną. - Tak, to tu -powiedziała, patrząc na numer nad bramą. Clint ostro zahamował. Zaparkowali przed wejściem. Jessie nie czekała, aż otworzy jej drzwiczki. Odniosła wra żenie, że najchętniej zostawiłby ją w samochodzie, a na to nie mogła się zgodzić. Nim zdążył zamknąć wóz, już stała przed bramą. Clint spojrzał na nią uważnie. W jego wzroku malowało się ostrzeżenie. Udała, że go nie rozumie. Podobnie jak on, za wszelką cenę chciała uratować Dianę - a także jego same go, choć nie bardzo wiedziała, w jaki sposób te dwie spra wy mogą się ze sobą łączyć. Weszli do słabo oświetlonego przedsionka. Przy ża dnym z guzików domofonu nie było wizytówki, ale to i tak nie miało znaczenia, bo i drzwi na klatkę schodową stały otworem. Jessie spodziewała się kąśliwych uwag na temat stanu budynku, ale cokolwiek Clint myślał, zachował to dla siebie. Podeszli do pierwszych drzwi na parterze i Clint zapu kał. Po chwili otworzyła im chuda, czarnoskóra dziewczyn ka, o włosach splecionych w mnóstwo cienkich warkoczy ków. Mogła mieć najwyżej sześć, siedem lat. - Cześć - odezwał się Clint zaskakująco łagodnym to nem. - Szukam chłopaka, który nazywa się Mace Bronsoh. Mała patrzyła szeroko otwartymi oczami. Spróbował jeszcze raz. - To taki wielki, biały facet. Ma brudne jasne włosy do ramion. Gra na gitarze i nigdy się nie uśmiecha... Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Znam go - przerwała mu dziewczynka. - Mieszka na górze. - W którym mieszkaniu? - Nad nami. Słychać go przez cały dzień. Okropnie gra. - Tak, to on. Dzięki. - Clint ruszył w stronę schodów, a potem nagle zatrzymał się, odwrócił do dziewczynki i po wiedział: - Posłuchaj, kochanie, nie powinnaś otwierać drzwi, jeżeli nie wiesz, kto puka. Gzy możesz dosięgnąć do tej dziurki? - Wskazał na wizjer. Dziewczynka poważnie pokręciła głową, - No to zamykaj drzwi na łańcuch, żeby ktoś obcy nie wszedł do mieszkania. Możesz mi to obiecać? - Dobrze. - Dziękuję ci. - Posłał dziecku ciepły uśmiech. Jessie poczuła, że ściska jej się serce. Pomimo całej swojej szorstkości Clint okazał się równie uczuciowy jak ona. Troszczył się o wszystkie małe dziewczynki, a nie tylko o swoją siostrę. Oczywiście chciał wyrwać Dianę z rąk Maee'a, ale najpierw pragnął się upewnić, źę dziecko, którego nigdy więcej nie zobaczy, jest bezpieczne. Dziewczynka patrzyła,za nimi, dopóki nie zaczęli wcho dzić po schodach, a potem zarnknęła drzwi. Nikły uśmiech rozjaśnił twarz Clinta, kiedy usłyszał szczęk zakładanego łańcucha. Kiedy weszli na piętro, Glint skierował się wprost do wskazanego przez dziewczynkę mieszkania. Jessie została parę kroków z tyłu. Zaciśniętą pięścią zastukał do drzwi. Z wnętrza dochodziły tony głośnej, chropawej muzyki. Drzwi otworzyły się. Można już było rozróżnić słowa ob scenicznej piosenki, dobiegającej ż głębi mieszkania. Jessie nie miała najmniejszych wątpliwości, że mężczy zna, który stanął w progu, to Mace Bronson. Poznała go, po Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
długich, tłustych włosach i tatuażu. Miał na sobie skórzaną kamizelkę założoną na gołe ciało. W ręku trzymał otwartą butelkę bóurbona i cuchnął tanimi papierosami. Popatrzył na Clinta nieprzytomnym wzrokiem, a potem nagle się ocknął. - No, no - ryknął. - Kogo my tu mamy? Nasz kochany glina. Jak leci? Co cię tu sprowadza? Clint zacisnął pięści, ale jego ton pozostał spokojny, -Gdzie jest moja siostra? - Diana? Ta głupia pinda? Jessie zagryzła wargi i z trudem powstrzymała się od interwencji, chociaż bała się, że zaraz dojdzie do ręko czynów. - Gdzie ona jest? - powtórzył Clint, tym razem groźniej. - Cholera ją wie. - Brónson wzruszył ramionami. - A jak myślisz? - Głos Clinta przeciął powietrze jak sztylet - Rzuciła mnie. - Bronson nagle się przestraszył. - Po prostu poszła sobie, ta dziwka. - A dokąd p o s z ł a ? ' -Uciekła z jednym facetem. - Co to za facet? - Skąd mam wiedzieć. - Powiesz mi czy nie? - Clint zrobił pół kroku do przodu. - Chyba jakiś muzyk. Pokazał się w klubie i ona z nim wyszła. Przysięgam, że nic o nim nie wiem. Mówią na niego Jocko. - Gdzie on mieszka? Gdzie można go znaleźć? Im ciszej mówił Clint, tym bardziej zdenerwowany był Bronson. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Mówiłem już, że go nie znam - powtórzył. - Wiem tylko tyle, że ma kupę forsy. Twoja cudowna siostrzyczka uciekła z nadzianym facetem. To nie ja ją rzuciłem. Clint głęboko odetchnął. - Jocko - powtórzył. - Mówisz, że gra w klubach? - Nie wiem, czy gra. W każdym razie kręci się po klu bach. Posłuchaj, człowieku. Przykro mi, że ją tu przywio złem. Powinna zostać w tym swoim college'u. - Pewnie, że ci przykro. - Clint odwrócił się i popędził schodami na dół. Pięści miał wciąż zaciśnięte. Jessie posłała Mace'owi niewyraźny uśmiech i pobiegła za Clintem. Dogo niła go, kiedy wychodził z budynku, i mrużąc oczy od słońca; poszła za nim do samochodu. Bez słowa otworzył jej drzwiczki i pomijając tym razem rycerski rytuał, wsiadł do wozu, Usta miał wciąż zaciśnięte w wąską kreskę. Pomyślała, że byłoby lepiej, gdyby mógł się jakoś wyładować. Powietrze w samochodzie było rozgrzane. Chciała, żeby Clint uruchomił już silnik, tak by można było uchylić auto matycznie otwierane okna. Ale choć wsunął kluczyk do stacyjki, nie przekręcił go. Patrzył tylko w milczeniu na ponurą ulicę. - Chyba nie zamierzasz jeździć teraz po klubach? - za pytała, kiedy cisza zaczęła się irytująco przedłużać. Clint rzucił jej ostre spojrzenie. - Niby czemu nie? - Bo jest dopiero wpół do szóstej. O tej porze wszystkie kluby są jeszcze zamknięte. Skinął głową. Pewnie spodziewał się wykładu na temat panowania nad sobą, a nie tak praktycznej uwagi. - Czy wiesz coś o rockowych klubach w tym mieście? -zapytał. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Trochę. Jestem pewna, że istnieją dziesiątki klu bów, o których nie słyszałam, ale byłam w kilku i wiem też o paru. - I wszystkie otwierają się dopiero w nocy, tak? - Tak. Clint znowu się zamyślił. - Czy mogłabyś mi podać nazwy kilku klubów, zanim odwiozę cię do „Tęczowego Domu"? Innymi słowy, nie życzył sobie więcej jej towarzystwa, mimo iż podczas spotkania z Bronsonem trzymała się z ty łu. Spotkał się z nią rano i potem po południu, a teraz prze stała mu być potrzebna. A może nie powinna patrzeć na wszystko, co robił, przez pryzmat własnej osoby? Jeżeli Clint nie życzy sobie, żeby jeździła z nim po klubach, to nie. Chce tylko dostać parę adresów - proszę bardzo. W końcu on rzeczywiście nie ma obowiązku ciągać ją ze sobą przez całe miasto. A z drugiej strony, zależało jej na tym, żeby nie popsuł wszystkiego. To, że powstrzymał się od rękoczynów pod czas spotkania z Bronsonem, wcale nie musi oznaczać, że zdoła się opanować w trakcie konfrontacji z Jocko. Jeżeli potraktuje Jocko niewłaściwie, ryzykuje utratę Diany. Clint potrzebował teraz szansy, żeby odnowić zapasy swojej dobrej woli. Szansy na to, by ochłonąć i odzyskać równowagę przed rozpoczęciem drugiej rundy. Poczekała, aż przekręci kluczyk w stacyjce, a potem powiedziała: - Wracajmy inną drogą. Autostrada w godzinach szczy tu to koszmar. Proszę teraz skręcić w lewo. Popatrzył na nią niepewnie, jakby podejrzewał ją o ja kieś ukryte zamiary. Na pewno nie był głupi. Rzeczywiście, chodziło jej o to, żeby się rozluźnił i na chwilę przestał myśleć o siostrze oraz typach w rodzaju Mace'a i Jocko. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
To nie było tak, że nie mogła się z nim rozstać. Miała tylko na względzie jego dobro. Ale czy aby na pewno? No więc, dobrze już, to prawda. Była egoistką. Zależało jej na tym, żeby spędzić z nim jeszcze kilka chwil. Czy to aż tak wiele? - Widzisz ten znak? - zapytała. - Trasa czterdzieści dwa. Pojedziemy tą drogą. Mógł zapytać, dokąd chciała go zabrać, ale tego nie zrobił. Z gorzko zaciśniętymi ustami i pociemniałymi oczyma jechał zgodnie z jej wskazówkami. Jessie pomyślała o Dianie, a potem o małej dziewczyn ce z obskurnego bloku. Tak, Clint McCeary musiał być dobrym policjantem. A przede wszystkim dobrym człowie kiem. Dlatego, bez względu na jej egoistyczne zamiary, zasługiwał na tę małą wycieczkę, którą dla niego obmy śliła.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
6
sc
an
da
lo
us
- Dokąd jedziemy? Na plażę? Chyba zwariowałaś! Jessie odpowiedziała mu promiennym uśmiechem. - Jesteśmy w Los Angeles, Clint. Jeśli wejdziesz mię dzy wrony... i tak dalej. Wziął głęboki oddech, żeby się opanować. Gdyby dał się ponieść nerwom podczas spotkania z Bronsonem, pewnie by już nigdy więcej nie zobaczył Diany. Teraz jego wybuch mógłby kosztować go utratę szacunku Jessie i jej towarzystwaprzez następne dni. Musi znaleźć Dianę i tego pajaca - jak mu tam - Jocko. Czy jego siostra nie mogła wybrać sobie faceta o jakimś ludzkim imieniu? Musi też znaleźć ten klub rockowy... Pojechali na zachód, potem na północny zachód, potem znowu na zachód, przez jakieś okolice, których nie rozpo znawał, aż nagle znaleźli się na plaży w Santa Mónica. O zachodzie słońca. W listopadzie. U progu zimy. - Chodźmy się trochę przejść - zaproponowała Jessie, wyskakując z samochodu, zanim zdążył ją powstrzy mać. Spojrzała na niego przez ramię i posłała mu zachęcajacy uśmiech. Zobaczył rząd perłowych zębów i dwa roz brajające dołeczki w policzkach. - Teraz i tak nie możesz Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
zrobić nic w sprawie siostry. A poza tym, jak można być w południowej Kalifornii i nie zobaczyć Pacyfiku? Chodźmy, Clint. Tylko mały spacer po plaży. To ci dobrze zrobi. - Nie mam zwyczaju chodzić po plaży w listopadzie - mruknął, chociaż na termometrze musiało być ze trzy dzieści stopni. Nie mógł tez uskarżać się na brak czasu, bo akurat miał go w nadmiarze. Wysiadł z westchnieniem i zamknął drzwi wozu. Powie trze było nasycone wilgocią. Miła odmiana po cuchnących spalinami i rozpalonym asfaltem ulicach Los Angeles. Jasno złoty piasek ciągnął się od obramowanego palmami parkingu aż po strzępiastą linię brzegu. Odciski stóp świadczyły o tym, że setki ludzi musiały się przechadzać tego dnia po plaży. Teraz także nie była pusta. Dwaj chłopcy w kolorowych kąpielówkach grali w siatkówkę. Starszy mężczyzna w słomkowym kapeluszu przechadzał się po piasku z wy krywaczem metali. Dwie kobiety podttzydziestkę pakowa ły rzeczy, a wokół nich skakało z pół tuzina dzieciaków w różnym wieku. Gromadka młodych kobiet rozbierała się koło budki ratownika. Ze śmiechem zrzucały biurowe uni formy, pod którymi miały skąpe bikini. - Widzisz? - Jessie trąciła Clinta w ramię. - Ludzie przychodzą na plażę w listopadzie. U nas lato nigdy się nie kończy. - Przecież nie może być tak ciepło przez cały rok - za protestował. Los Angeles leżało zbyt daleko od równika, żeby mogło mieć tropikalny klimat. - Owszem, może. Mówię to z przykrością, ale na tym świecie są miejsca o wiele ładniejsze niż Nowy Jork. - Nie powiedziałbym, że Los Angeles jest ładniejsze od Nowego Jorku - obruszył się Clint. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Co wcale nie oznaczało, że Nowy Jork mu się podoba. Nie mógł się zdecydować, czy ciepły klimat południowej Kalifornii jest rzeczą dobrą czy złą. Nowojorskie ostre zimy'wyrabiały w człowieku twardy charakter. Tak przy najmniej powtarzał sobie podczas trzaskających mrozów oraz zimnych wiatrów i śnieżyc, które gnębiły ich o tej porze roku i nie ustępowały aż do wiosny. Jęssie poprowadziła go między palmami. Kiedy weszli na plażę, zsunęła sandały. - Proszę zdjąć buty - powiedziała, zupełnie jakby był przybyszem z jakiejś innej planety i nie wiedział, co to plaża. Skrzywił się, ale posłusznie zdjął buty i skarpetki, Nie czekając, aż Jessie znów powie mu, co robić, podsunął nogawki do kolan i ruszył po piasku. Ku jego zdumieniu piasek nie był wcale gorący i szor stki tak jak na północy w sierpniu, kiedy spacer po plaży przypomina drogę po rozpalonych węglach. Kalifornijski piasek był kojąco ciepły i miękki i łagodnie masował mu stopy. Równie kojący był szum fal rozbijających się o brzeg. Trudno było dłużej dręczyć się siostrą i jej okro pnym chłopakiem, kiedy miało się pod stopami tak miękki piasek, gdy łagodnie szumiało morze i cicho pokrzykiwały mewy, a wilgotna, słona bryza ożywiała powietrze. Jesśie szła obok, a kwiecista suknia wirowała wokół jej łydek. Lekki wiatr przyciskał cienki materiał do piersi i ud. Clint przezornie spuścił wzrok ku jej stopom, ale i one okazały się niepokojąco kobiece, smukłe i o długich pal cach. No i były nagie. Zacisnął szczęki i uniósł głowę. Właśnie mijał ich stary człowiek z wykrywaczem metali. Wyglądał jak ślepiec z laską. Kobiety^ które z urzędniczek zmieniły się w plażoAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
wiczki, przebiegły obok nich, śmiejąc się i plotkując, a po tem bez zastanowienia wskoczyły do wody. Czekał na ich przeraźliwe okrzyki. Tam, na północy, ludzie zawsze krzyczeli, kiedy zanurzali się w oceanie, ponieważ nawet w najgorętsze dni woda była lodowata. Albo były to zimnokrwiste kobiety, albo woda musiała być ciepła. Kiedy Jessie przekroczyła linię oddzielającą suchy pia sek od mokrego, odwróciła się i zawołała, przekrzykując wiatr: - Proszę tu podejść. Musisz zanurzyć stopy w Pacyfiku, inaczej to się nie liczy. A co się liczy? - pomyślał. Jasnowłosa kobieta o niebie skich oczach kiwa na niego, żeby podszedł do wody. Ko bieta o silnym ciele i kształtnych krągłościach. I te jej kola na... Wręcz niewiarygodne. Kiedy Jessie podciągnęła dół sukni i zbliżyła się do wody, Clint zobaczył jej pięknie rzeźbione kolana, opalone łydki, a potem, kiedy się odwró ciła, miękkie zagłębienia pod kolanami. Takie kolana mogły wyzwolić w człowieku najśmielsze fantazje. Nawet w kimś takim jak Clint, który nigdy przed tem nie zwracał najmniejszej uwagi na tak prozaiczną częśćciała. Podszedł bliżej. Kiedy fala obmyła mu stopy, nie wzdrygnął się. Nawet jeżeli woda nie była zbyt ciepła, to ha pewno znacznie cieplejsza niż Atlantyk w okolicach Long Island. Zrobił jeszcze krok w przód i woda zaniknęła się wokół jego kostek. Ku zachodowi, aż po horyzont, ciągnął się błękitny ocean. Jessie podeszła bliżej i osłoniła dłonią oczy. - Teraz już możesz mówić, że byłeś w Kalifornii. Teraz to się liczy. Trzeba zanurzyć stopy w Pacyfiku. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Chyba powinienem podziękować. Nigdy bym sobie nie darował, gdybym przebył taki kawał drogi, odnalazł siostrę, wrócił do domu i na koniec dowiedział się, że to się nie liczy. - Przyjęłam podziękowanie. - Jessie uśmiechnęła się do niego. Fala ochlapała mu łydki. Woda była odświeżająco chłodna, ale nie zimna. Pomyślał o piwach, chłodzących się w lodówce, i doszedł do wniosku, że woli stać obok Jessie, zanurzony po kostki w Pacyfiku, niż upijać się w sa^ motności, w pustym mieszkaniu w Bachelor Arms. - Wiesz, w czym tkwi twój problem? Spojrzał na Jessie. Wiatr rozwiewał jej włosy, a zacho dzące słońce zaróżowiło jej policzki. Wyglądała tak pięk nie, że wszystko by jej wybaczył. - Nie, Jessie, nie wiem, w czym tkwi mój problem. Może ty mi to powiesz? - Jesteś zbyt poważny. Powinieneś częściej moczyć no gi w oceanie. - Może to cię zaskoczy, ale plaża to nie wynalazek Kalifornijczyków. My w Nowym Jorku też chodzimy na plażę. - Ale nie w listopadzie. - To prawda, w listopadzie nie. - Cienkie pasmo wodo rostów owinęło mu się wokół kostki. Schylił się, żeby je rozplatać, i wtedy Jessie ochlapała mu twarz. Wyprostował się i otarł oczy. Jessie głośno się śmiała. - Co to miało znaczyć? - Rozluźnij się chociaż trochę - powiedziała chi chocząc. Szczerze mówiąc, nie miał jej tego za złe. Co może być milszego niż śmiać się w towarzystwie pięknej dziewczyny Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
z Kalifornii - nawet jeśli pochodziła z Filadelfii i była ko bietą, a nie dziewczyną, a do tego niepoprawną opty mistką. On jest jednak mężczyzną i wie, co powinien w tej sytu acji zrobić. Odpłaci jej pięknym za nadobne. Coś w jego spojrzeniu musiało ją ostrzec, bo nagle przy cisnęła dłoń do ust, tłumiąc śmiech, a potem rzuciła się do ucieczki. Woda spowolniła jej ruchy. Dopadł ją bez trudu, chwycił za rękę, odwrócił ku sobie i chlusnął jej w twarz pełną garścią wody. Ochlapał Jessie nie tylko twarz, ale i włosy. Ciężkie krople spłynęły jej na ramiona i przód sukienki. - Clint, to nie fair! -krzyknęła. -Jak ja wyglądam! - Podobno miałem się rozluźnić. - Już ja ci pokażę!-Nachyliła się i zaczęła go ochlapy wać obiema rękami. Clint roześmiał się i nie pozostał dłużny. Nagle potknął się i poczuł, że grunt Usuwa mu się spod nóg. No cóż, jeżeli ma się przewrócić, zrobi to w towarzystwie Jessie. Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Wylądowała na nim. Woda była płytka, ale i tak oboje byli zupełnie prze moczeni. - O Boże! - krzyknęła Jessie, na próżno próbując się podnieść. - Moja sukienka! - Podobno miałem się rozluźnić - mruknął Clint. Czuł jej uda przylegające do jego ud i jej rękę, kiedy próbowała sięo niego oprzeć. Przed oczyma miał jej piersi, obciśnięte mokrym materiałem, gładką szyję, po której spływały kro pelki Wody, i ponętnie rozchylone usta. Te usta były tak blisko jego ust... Zdecydowanie zbyt blisko, żeby miał sobie odmówić i nie sięgnąć po to, czego tak bardzo pragnął. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Ciężka fala uderzyła go w plecy, kiedy otoczył Jessie ramionami i przyciągnął do siebie. Kolejna fala nadeszła, kiedy odnalazł jej usta. Spełniły się jego sny i marzenia. Całował tę piękną kobietę, tę złotowłosą boginkę - siedząc w wodzie, na publicznej plaży... Pocałunek przekroczył jego najśmielsze wyobrażenia. Nigdy dotąd nie doświadczył podobnych uczuć. Jessie po rwała go za sobą jak tornado i wyniosła na sam szczyt tęczy. Położył jej dłonie na plecach i zamknął oczy. Poprzez cienki materiał czuł jej delikatną, a zarazem mocną budo wę. Nie lubił kobiet słabych, bezradnych i biernych. Ani takich, które by cokolwiek udawały. Jessie nie była ani słaba, ani bierna. Potrafiła nie tylko brać, ale i dawać. Zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek z deter minacją, która go zaskoczyła. Ta kobieta nie bała się slum sów, punków i narkomanów. Jak również dyrektorów i in nych ważnych osobistości. Nie obawiała się też całować z mężczyzną, który nie składał jej żadnych obietnic ani deklaracji, a nawet nie prawił słodkich słówek. Wiedziała, że nie mają wspólnej ani przeszłości, ani przyszłości, była jednak gotowa zaakceptować obecną chwilę i cieszyć się nią, póki trwa. Kiedy ich usta się spotkały, z piersi Jessie wyrwało się westchnienie. Clint zsunął ręce na biodra Jessie, rozkoszując się ich krągłością, a potem mocniej przycisnął ją do siebie. Znowu westchnęła. Poczuł słony smak jej warg. Wczepiła mu palce we włosy i oderwała usta od jego ust. Słyszeli swoje urywane oddechy. Gdzieś wysoko nad ich głowami rozległ się krzyk mew. Zza pleców dobiegały Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
ich śmiechy plażowiczów. To wszystko nie miało znacze nia. Ani to, że znajdowali się na publicznej plaży, ani że siedzieli w wodzie, w przemoczonych ubraniach. Clint pomyślał, że jest mu wszystko jedno. Liczyła się tylko ta kobieta w jego ramionach - miękka, uległa i drżąca. - Zimno ci? - zapytał, tuląc ją do piersi. - Nie. - Jej głos był cichszy od szeptu. A potem roze śmiała się z zażenowaniem. - Prawdę mówiąc, jest mi na wet gorąco. I tobie chyba też. - Wybraliśmy sobie niezłe miejsce - mruknął Clint. - Mam wstać? Nigdy w życiu, pomyślał, a głośno dodał: - Chyba będziesz musiała. Wysunęła się z jego objęć i podniosła się. Mokra suknia oblepiała jej ciało. Policzki miała zarumienione. Wyciąg nęła do niego rękę. Nagle zapragnął pociągnąć ją za tę rękę, tak by znowu poczuć ją przy sobie. Wstał z ciężkim wes tchnieniem. Wtedy zobaczył, że Jessie odwraca twarz i spuszcza wzrok. Nagle pojął, że jest zażenowana. Ta sama Jessie Gale, która całowała go tak, jakby całowanie było jedynym celem jej życia, nie była teraz w stanie spojrzeć mu w oczy. - Jessie? - Przepraszam - mruknęła, brnąc w stronę brzegu. Mój Boże... nie mogę w to uwierzyć. Poszedł za nią. - To nic takiego - powiedział. Źle. To coś bardzo waż nego. Spojrzenie, jakie mu rzuciła, świadczyło o tym, że dla niej to było równie ważne jak dla niego. - Chciałem powie dzieć - poprawił się skwapliwie - że, że... - urwał, bo uświadomił sobie, że nie wie, có chciał powiedzieć. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Jessie strzepnęła dół sukienki. - Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał, Clint. Nie mam zwyczaju robić takich rzeczy. - No cóż, ja też nie mam zwyczaju obłapiać się w mo rzu z kobietami. Jessie znowu się zarumieniła. Wyglądała tak ładnie, że na chwilę zapomniał o tym, iż mogła poczuć się dotknięta. - Ja w ogóle nie mam zwyczaju obłapiać się z mężczy znami-odcięła się ostro. - Wiem - powiedział. - Jesteś święta. - Jestem normalnym człowiekiem - powiedziała. Szła po piasku, trzymając spódnicę tak, żeby nie oblepiała jej nóg. - Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. - Chciałaś, żebym się odprężył-przypomniał jej. Miał wrażenie, że wciąż mówi nie to co trzeba, nadal jednak nie wiedział, co powinien powiedzieć. Biorąc pod uwagę jej urażoną dumę, nie powinien chyba ryzykować prawdy i wyjawić jej, że nade wszystko pragnie zabrać ją do Bachelor Arms i kochać się z nią aż do utraty tchu, - Cieszę się, że uważasz to za żart - stwierdziła, rozglą dając się wokoło. Wreszcie znalazła to, czego szukała swoje sandały. Leżały razem z butami Clinta, jak buty ko chanków przy łóżku. Schyliła się i podniosła sandały, a kiedy się wyprostowa ła, Clint ujął ją za rękę i odwrócił ku sobie. Pachniała oceanem i ten tajemniczy zapach sprawił, że znów zapra gnął ją pocałować. - To nie był żart - powiedział. - A co? - zapytała, nie cofając ręki. Nie przyszło mu do głowy nic, prócz prawdy. - To moja wina. Pragnę cię, Jessie. Westchnęła i zaczęła z uwagą oglądać paski sandałów, Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
a potem powiodła po nich palcami. Wyczuł jej niepewność i zrozumiał, że musi ją zatrzymać przy sobie. - To się więcej nie powtórzy - przyrzekł wbrew sobie. - Chciałam tylko powiedzieć:.. - westchnęła Jessie, zapieją sandałki, a potem wreszcie na niego spojrzała. Wiem, że wyjedziesz z Los Angeles, jak tylko odnajdziesz siostrę. To znaczy, że to wszystko nie ma sensu. A ja... ja nie chcę się wikłać w bezsensowne związki. Nagle zapragnął ją przekonać, że gdyby doszło do cze goś między nimi, na pewno nie byłby to bezsensowny związek. Ale Jessie miała rację. Jak tylko odszuka Dianę, wraca do Nowego Jorku. Więc bez względu na to, jak ważny byłby dla niego ich romans, Jessie by to nie wystar czało. - Odwiozę cię do „Tęczowego Domu" - zaproponował, puszczając jej rękę. Skinęła głową i znowu odwróciła wzrok. Wystarczy już na dziś tej uczciwości. Pragnęła go tak, jak on jej pragnął. Mimo to oboje wyrzekli się swoich pragnień. Tak by to można pokrótce podsumować. Kiedy wrócili do samochodu, Clint otworzył Jessie drzwiczki, ale gdy wsiadała, nie podał jej ręki. Bał się, że jeśli jej dotknie, zacznie ją znowu całować. Stał bez ruchu i patrzył, jak siada w fotelu, strzepując dół mokrej sukni. Kiedy się wreszcie umościła, zatrzasnął drzwiczki. Nie spojrzała na niego. Patrzyła przed siebie. Podniósł wzrok i zobaczył czerwoną kulę zachodzącego słońca. Za chwilę zniknie im z oczu za horyzontem. Gdyby jego tęsknota za Jessie też mogła się tak rozpły nąć. Skoro to niemożliwe, sam przeszuka kluby w Los Angeles, sam znajdzie drogę do Jocko i Balducciego... Poradzi sobie bez wiedzy i wskazówek Jessie, i bez jej Anula & Irena
znajomości, które sprawiały, że otwierały się przed nim wszystkie drzwi. Poza tym, pomogą mu też kumple z poli cji w Los Angeles. Tak, Jessie nie jest mu już więcej potrzebna. Na co mu jej towarzystwo? Do diabła z jej towarzystwem. Przecież chodzi mu tylko o to, żeby poczuć jej usta na swoich, a teraz jeszcze o coś więcej... Na szczęście od dawna przywykł tracić to, na czym mu zależało. Utratę Jessie też jakoś przeżyje. Z tym przeświadczeniem przekręcił kluczyk i powoli wyjechał z parkingu.
sc
an
da
lo
us
Jessie wskazała Clintonowi, jak wyjechać na autostradę, a potem zamilkła. Bo i o czym tu mówić? O tym, że jest przemoczona i że zniszczyła sobie sukienkę? A może o tym, jakie uczucia rozbudził w niej pocałunek Clinta McCreary? Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Wpadła. Wpadła nie tylko do wody i w objęcia Clinta. Po prostu wpadła po uszy. A przecież to takie do niej niepodobne. Zawsze miała się za rozsądną dziewczynę. Jej pier wszym mężczyzną był Danny, którego szczerze kochała. Była idealistką i uważała, że nie należy rozmieniać się na drobne. Kochała go i wtedy, kiedy ją opuścił i wyjechał do Oregonu. Teraz to już przeszłość, ale to przecież nie może oznaczać, że jest gotowa wskoczyć do łóżka pierwszemu lepszemu atrakcyjnemu mężczyźnie. Święta Jessie, pomyślała z obrzydzeniem. Zerknęła na Clinta. Sprawiał wrażenie, że nie interesuje go nic poza ruchem na autostradzie. Czyżby wcale nie dotknęła go jej decyzja? Dlaczego nie był zły? Albo urażony? Czemu nie próbo wał jej zaciągnąć do łóżka? Czemu nie przysięgał na wszyAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
stkie świętości, że ją uwielbia i chce z nią zostać na za wsze? Dlaczego nie kłamał? Przecież mężczyźni kłamią, kiedy chcą uwieść kobietę. Widocznie Clint nie należał do tego typu mężczyzn. Widocznie bazował na uczciwości. Gdy go zapytała, po co to zrobił, odparł, że to jego winą, ponieważ jej pragnie. A teraz przestał jej pragnąć. Albo też nie pragnął jej dość mocno. Może pociągała go jako syrena, ale nie jako dyre ktorka „Tęczowego Domu"? - Tu jest wyjazd - powiedziała przygnębiona. W jej głosie zabrakło energii. Jedyna nadzieja w tym, że Susan będzie na nocnym dyżurze. Z Susan zawsze można było pogadać. Kiedy jej opowie o niespodziewanym pocałunku Clinta, na pewno skutecznie wybije jej go z głowy. Przekona ją, że Clint nie jest w jej typie, że jest upartym i cynicznym nowojorskim gliną, który nie umie sobie poradzić nawet z własną siostrą. Niestety, po chwili Jessie przypomniała sobie^ że tej nocy na dyżurze miał być Mark Steinberg. Wspaniały facet i znakomity terapeuta, ale jakoś nie mogła sobie wyobrazić siebie rozpartej na sofie z filiżanką herbaty, opowiadającej mu, co spotkało ją tego dnia. - Teraz musisz skręcić w prawo - powiedziała, kiedy zjechali z autostrady. - Wiem. - Clint nawet na nią nie spojrzał. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej pomysłu. A po za tym Clint był taki obojętny. Jechali teraz wąskimi, zatłoczonymi ulicami. Na skrzy żowaniu Clint zatrzymał się i przepuścił kilku pieszych. Potem przejechał kawałek i znowu przyhamował, ponie waż kilkanaście metrów przed nimi jakaś młoda para prze chodziła przez jezdnię. Nagle zmrużył oczy i włączył wsteAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
czny bieg. Zawrócił tak ostro, że opony zapiszczały na asfalcie. - Co się dzieje? - przeraziła się Jessie. - Nic. -Clint wcisnął gaz do deski. Pomknęli w dół ulicy, a potem skręcili za róg, wjeżdżając kołami na chod nik. - Clint! Co ty wyprawiasz! Jeszcze kogoś zabijesz! Zwolnili dopiero na następnym skrzyżowaniu. Clint ro zejrzał się w prawo i lewo, a potem zaklął głośno i do bitnie. Jessie wzięła głęboki oddech, Odczekała chwilę, aż jej puls się uspokoił, a potem zapytała: - Co to miało znaczyć? Możesz mi powiedzieć? Clint potrząsnął głową. - Wydawało mi się, że widziałem kogoś znajomego. - Twoją siostrę? - Puls Jessie znowu przyspieszył. Gdyby to rzeczywiście była Diana, może udałoby im się zapomnieć, co zaszło między nimi na plaży. - Widziałeś Dianę? Nie odpowiedział od razu. Siedział pogrążony w my ślach, jakby zapomniał o jej obecności. Wreszcie otrząsnął się, pokręcił głową i potarł palcami oczy. Samochód za nimi zatrąbił niecierpliwie. Przejechali przez skrzyżowanie i zatrzymali się przy krawężniku. - Dobrze się czujesz? - zapytała Jessie. Clint jeszcze raz potrząsnął głową, a potem podniósł na nią wzrok. - Przepraszam. To tylko moja wyobraźnia. - Zdawało ci się, że widzisz siostrę? - Nie, ja... - zawahał się. Oczy mu pociemniały, a po tem odwrócił wzrok. - Powiedz mi, co się stało - nalegała. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie ma o czym mówić. Zdawało mi się, że zobaczy łem znajomą. To wszystko. - Wrzucił bieg, odczekał, aż przejadą samochody, i włączył się w strumień ruchu. Czuła, że tym razem Clint ją okłamuje. Zdawało mu się, że widzi znajomą? I tylko dlatego zbladł jak ściana i jechał jak wariat? Coś musiało go dręczyć. Coś, co nie dotyczyło siostry. Jessie z żalem pomyślała, że gdyby nie ten pocałunek na plaży, pewnie byłaby mu w stanie pomóc. Niestety, pocałowała go. W ciągu tej krótkiej chwili, kiedy objęły go jej ramiona, a ich usta i ciała się zetknęły, zrozumiała, że woli Clinta jako kochanka niż przyjaciela. I wcale jej się to nie spodobało. Clint nie był jej przyjacielem, więc nie miała prawa go pytać o to, kogo zobaczył, co go dręczyło i dlaczego tak uporczywie milczał. Mogła tylko siedzieć obok niego, mo kra, zziębnięta i zła, i pozwolić mu się odwieźć do „Tęczo wego Domu". Kiedy dojechali do schroniska, szybko wysiadła z samo chodu. Clint przechylił się nad pustym fotelem i zatrzas nął za nią drzwiczki. Ich oczy spotkały się na chwilę. Jessie znowu przeżyła wstrząs. Zupełnie jak wtedy, gdy zobaczy ła Clinta po raz pierwszy, na rogu Civic Center. Serce ścisnęło jej się w piersi. Chciała go poprosić, żeby wysiadł i poszedł za nią, ale przecież dopiero co go odtrą ciła. Zmienić zdania już nie mogła, to nie było w jej stylu. Cóż więc jej pozostało? Mogła tylko stać i patrzeć, jak odjeżdża w dół ulicy.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
7
sc
an
da
lo
us
Clint siedział na dziedzińcu, na rzeźbionej ławeczce. Podwórze wydało mu się typowo kalifornijskie -tropikal ne rośliny i basen, niestety zamurowany. Mógł sobie bez trudu wyobrazić pląsające w niem piękne chórzystki sprzed sześćdziesięciu lat, znacznie bardziej pociągające w swo ich staroświeckich kostiumach niż dziewczęta w skąpych bikini, które oglądał tego wieczora na plaży w Santa Monica. Teraz jednak na dziedzińcu nie było nikogo. Tylko on siedział sam na ławce, z oszronioną butelką piwa w ręku, i wsłuchiwał się w szum palmowych liści oraz odgłosy uli cznego ruchu, dobiegające z Wilshire Boulevard. Niebo ciemniało, stawało się aksamitne. Ogarnął go chłód, cho ciaż powietrze było ciepłe. Piętrzyło się przed nim tyle zadań. Musiał odszukać siostrę. I jakiegoś gnojka imieniem Jocko. I pewną tajemni czą damę o hebanowych włosach, której twarz spoglądała na niego z lustra, doprowadzając go do szału. I musiał rozwiązać problem Jessie. Szczerze mówiąc, wiedział doskonale, co miąłby ochotę z nią robić. Chciałby wziąć ją w ramiona i nigdy już jej nie Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
puścić; całować i dotykać jej piersi; kochać się z nią, słu chając jej westchnień i jęków. I chciałby poczuć, jak do znaje najwyższej rozkoszy. Właśnie dlatego siedział teraz sam na tym kalifornijskim podwórzu, sącząc piwo i użalając się nad własnym losem. A przecież powinien raczej gnać od klubu do klubu w poszukiwaniu Diany i Jocko. Nie był w stanie zrobić tego sam. Tam, u siebie, nigdy nie chodził do klubów. Wolał słuchać muzyki w jakimś miejscu, gdzie nie trzeba ryczeć, żeby zamienić z kimś parę słów. W klubach można było poderwać dziewczynę na pół godziny, i to też mu się niepodobało. Clint nie miał nic przeciwko seksowi. Dziewczyny mają jednak;to do siebie, że nawet jeśli przychodzą tylko na jedną noc, wydaje im się, że mają prawo oczekiwać czegoś więcej niż tylko fizycznej bliskości. Może zresztą na to zasługiwały? Może oddając mu swoje ciało, miały prawo spodziewać się w zamian jego duszy? Clińt nie życzył so bie, żeby ktoś zgłębiał jego tajemnice. Rodzina dysfunkcyjna, pomyślał, krzywiąc się z nie smakiem. Skąd, u licha, Jessie wytrzasnęła to obrzydliwe, medyczne określenie? Przecież pochodził z dobrej, przy zwoitej rodziny, scementowanej miłością. Jeżeli już ktoś tu był chory, to raczej społeczeństwo, które zniszczyło jego rodzinę. Jakiś niski, męski głos wdarł się w jego rozmyślania. Kobieta odpowiedziała z wyraźnym południowym akcen tem. Clint rozpoznał głos kelnerki z baru „U Flynna", która powiedziała mu o wolnym mieszkaniu w Bachelor Arms. Pociągnął łyk piwa i wbił wzrok w zacementowany basen. Nie był w nastroju na pogawędki z kelnerką i jej chło pakiem. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Kroki przybliżyły się i Clint uświadomił sobie, że tylko jedna osoba idzie przez podwórze. Westchnął i zaczął się zastanawiać, czy lepiej odejść, czy może pogadać z natrę tem. Nie chciało mu się jeszcze wracać dó pustego miesz kania. Nie uśmiechało mu się spędzać reszty wieczoru przed tym upiornym lustrem. Ż drugiej strony, naprawdę nie miał ochoty na towarzystwo. Zanim jednak zdążył podjąć jakąś decyzję, mężczyzna podszedł do niego i zagadnął go kordialnie: - No, no, a kto to taki? Clint podniósł wzrok. Mężczyzna musiał mieć jakieś czterdzieści parę lat. Był przystojny i niezwykle elegancki. Clint nie znał się na stro jach - nosił dżinsy i koszule - ale i on potrafił stwierdzić, że garnitur nieznajomego musiał kosztować fortunę. - Czy mogę panu w czymś pomóc? - zapytał męż czyzna. - Nie, dziękuję. - Widzi pan, ten dziedziniec należy do Bachelor Arms. Nikt poza jego mieszkańcami... - Ja też tu mieszkam. - Ach, wobec tego nie ma sprawy. - Nieznajomy uśmiechnął się, zajrzał Clintowi w twarz, a potem powie dział: - Pan jest 1G, prawda? - Nie - odburknął Clint. -Nie ja, tylko moje mieszkanie. - Bobbie-Sue mówiła mi, że ktoś się właśnie wprowa dził. Jestem Theodore Smith. Witamy w Bachelor Arms. - Mężczyzna wyciągnął rękę. Clint nie miał innego wyjścia, jak ją uścisnąć. - Clint McCręary - mruknął. Niestety, nie udało mu się zniechęcić Theodore'a Smi tha, który rozsiadł się naprzeciw Clinta, zakładając nogę na Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
nogę. Jego skórzane mokasyny miały cienkie, niepraktycz ne podeszwy. Pod marynarką nosił jedwabną koszulę. Pa trzył na Clinta podejrzliwie, a zarazem z ciekawością. - A więc, Clint, witamy w Bachelor Arms. Clint rozciągnął usta w sztucznym uśmiechu, a potem upił kolejny łyk piwa. - No i co, widziałeś go już? - zapytał nagle Theodore, - Ducha? - spytał Clint, zastanawiając się, czy może ten elegant był autorem głupiego kawału. - Nie - skłamał. - Ja też nie - przyznał Theodore. -1 bardzo się z tego cieszę. Dostałem od życia to, czego chciałem, więc gdy bym go teraz zobaczył, pewnie spełniłyby się moje najgor sze obawy. Tak czy inaczej, odważny z ciebie facet, Clint. Ten ostatni lokator... - Słyszałem. Zobaczył tę zjawę i uciekł. - Dobrze, że ciebie nie wypłoszyła. - Theodore rozparł się na ławce, dając tym do zrozumienia, że szykuje się do dłuższej pogawędki. Skąd jesteś? - zwrócił się do Clinta. - Z Nowego Jorku - mruknął Clint, - Naprawdę? - ucieszył się Theodore. - Kocham to miasto. Tam się żyje zupełnie inaczej. Clint milczał. - Mam na myśli kobiety - wyjaśnił Theodore. - Są zna cznie bardziej nieprzystępne niż te nasze kalifornijskie la leczki, a ja lubię wyzwania. Clint uśmiechnął się z przymusem. - One są bystre, te babki z Nowego Jorku. Uwodzą ustami. Nie tak jak tutaj. Tutaj dziewczyny uwodzą oczami. Rozumiesz, o co mi chodzi? Clint pomyślał, że nie bardzo. - A poza tym, tutaj facet musi dobrze wyglądać - dodał Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Theodora, patrząc wymownie na skromny strój Clinta. Wiem coś o tym, bo pracuję u Aldusa. - U Aldusa? - To najlepszy salon z męską odzieżą. Posłuchaj, kole go, musisz trochę o siebie zadbać, bo jest po co. Choćby tylko w tym budynku, mówię ci... Jest tu taka Bobbie-Sue. Ostra babka, ale aż miło na nią popatrzeć. A jej najlepsza przyjaciółka, Brenda... Poznałeś już Brendę? Clint potrząsnął głową i pociągnął piwa. - Jest też Jill Foyle. Spotkałem się z nią raz, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Oczywiście ona jest trochę starsza, to zresztą rzecz względna, ale jestem pewny, że właściwy mężczyzna z właściwym podejściem da sobie radę. Mówię ci, Clint, jest ich tu tyle i wszystkie na nas czekają. - Założę się, że chodzisz do klubów - przerwał mu Clint, który uznał, że jeśli już musi wysłuchiwać irytującej paplaniny Theodore'a, to przynajmniej spróbuje wyciąg nąć z niego jakieś istotne informacje. - A o jakie kluby ci chodzi? - Muzyczne. Rockowe. - Rockowe - powtórzył Theodore. - Nie lubię rocka. Wolę romantyczną muzykę, zwłaszcza gdy j estem z piękną kobietą. Ale rock... Od tego można dostać migreny. - W Nowym Jorku dużo słyszałem o waszych klubach, więc pomyślałem sobie, że skoro tu jestem, wpadnę i zoba czę, jak to wygląda. - Z tego, co wiem, można tam poderwać niezłe babki - ożywił się Theodore. - Czasami wpadam do klubów. Nie po to, żeby posłuchać muzyki, ale żeby zawrzeć nowe znajomości. - No tak - burknął Clint i pomyślał, że może właśnie w tej chwili jakiś napalony typ zawiera znajomość z Dianą, Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
podczas gdy Jocko jest na scenie. Ta wizja wcale go nie ucieszyła. - Słyszałem, że w jednym z klubów rockowych jest taki facet, bardzo popularny. Nazywa się Jocko. Podo bno straszny Romeo. - Jocko - prychnął Theodore. - Oni zawsze sobie wy bierają takie imiona. Widziałeś kiedyś muzyka, który by się nazywał Stanley? Albo Bartholomew? - Słyszałeś o nim? - Jocko - powtórzył Theodor z namysłem, krzywiąc się, jakby bolał go ząb. - Jocko... - Ach, mniejsza o to. - Clint miał już go dość. Poza tym zdążył opróżnić butelkę, - No, wysączyłem do dna oświadczył, wskazując na butelkę, po czym wstał. - Miło było cię poznać. - Wiesz co, jest taki klub. Słyszałem o nim od jednej dziewczyny, z którą się spotykałem. Co noc występował tam inny zespół. Cholera, jak się nazywało to miejsce? ' Clint zatrzymał się. Każda, nawet najbłahsza informacja mogła się okazać przydatna. - „Hałas" czy coś wtym rodzaju; - „Hałas"? - „Grzmot". Tak, „Grzmot". Mieści się w piwnicy, na jednej z bocznych ulic od Sunset Strip. Ona mnie tam kiedyś zabrała. Co za melina! - Dzięki - powiedział Clint, tym razem szczerze. Jeżeli ten klub promował nowe zespoły, jego kierownik może znać Jocko. Albo nawet Bronsona. A bramkarze mogą roz poznać Dianę. To już coś. A może ten ślad prowadzi donikąd? Jeśli nawet informacja okaże się nieistotna, to przynaj mniej miał już jakiś punkt zaczepienia. Przepełniony wdzięcznością, wyciągnął rękę. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
-Dzięki, stary. Bardzo mi pomogłeś. - Posłuchaj, Clint, jeżeli będziesz się chciał tam wybrać, możesz na mnie liczyć. Nieważne, co grają, jeżeli masz dobre towarzystwo. - Będę o tym pamiętał - zapewnił go Clint. Uniósł pustą butelkę, jakby wznosił toast, a potem ruszył w stro nę domu. Czuł, jak wstępuje w niego energia. Ile klubów rockowych może się znajdować w okolicy Sunset Strip? Chyba nie aż tak dużo, żeby nie mógł ich wszystkich sprawdzić. Zacznie oczywiście od „Grzmotu". Wchodząc do mieszkania, starał sienie patrzeć w lustro. Nie dlatego, żeby był przesądny albo wierzył w to, że czarnowłosa kobieta, którą widział na ulicy parę godzin temu, może się teraz zmaterializować w tej srebrnej tafli. Po prostu lustro było potwornie brzydkie. "Niestety, ilekroć odwracał oczy od lustra, jego wzrok padał na stolik, na którym leżała wizytówka Jessie. Zrozu miał, że nie chce jechać do „Grzmotu" bez Jessie. W ogóle nie chce bez niej nic robić. Ale przecież nie może do niej zadzwonić. Jeżeli usłyszy jej głos, znów jej zapragnie. Nawet teraz jej pragnął; Już sam widok wizytówki sprawiał, że po raz drugi przeżywał ich pocałunek. Dlatego postanowił, że pójdzie do klubu sarn. Koniec.. Kropka. W niespełna minutę później stał przy telefonie i wykrę cał numer Jessie. - Przepraszam, że dzwonię do domu -powiedział. Jessie podniosła słuchawkę i rozsiadła się w ulubio nym fotelu, który kupiła w sklepie z używanymi meblami, Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
kiedy wprowadzała się do swojego apartamentu, mieszczą cego się w dawnym motelu. Poza materacem wszy stkie meble kupiła na wyprzedaży. Lubiła je, ponieważ były wygodne i nie do zdarcia, choć każdy w innym sty lu. Sama je odnowiła, bo musiała się liczyć z każdym gro szem, ale trzeba było przyznać, że rezultat okazał się impo nujący. Wszystkie pieniądze wydała na sprzęt: stereofoniczny odtwarzacz, komputer i telefon bezprzewodowy, ponieważ lubiła zmieniać miejsce podczas rozmowy. Na przykład z matką rozmawiała w maleńkiej kuchni, a telefony służ bowe załatwiała przy biurku, stojącym w rogu saloniku. Kusiło ją, żeby rozmawiać z Clintem w sypialni, ale zdro wy rozsądek nakazał jej pozostać w salonie. Jednak nawet teraz pluszowe poduszki fotela zdawały się obejmować ją jak ramiona kochanka. Kiedy wyobraziła sobie Clinta po drugiej stronie linii, oblała ją fala gorąca. Do diabła z poduszkami! To przez tęn jego niski, schry pnięty głos, który wywołał z jej pamięci obraz ich poca łunku... - Zadzwoniłem do schroniska i facet - Mark Jakiśtam - dał mi twój numer. - Nie powinien tego robić - mruknęła Jessie. - Tylko na niego nie krzycz. Wyciągnąłem z niego ten numer podstępem. Zapomniała, że Clint był przez tyle lat policjantem. Nic dziwnego, że potrafił zdobyć potrzebne informacje. Zresztą, nieważne w jaki sposób dostał jej numer. Waż ne było to, że rozmawiał z nią przez telefon, a ona żałowa ła, że nie jest w jej mieszkaniu. Mogliby wtedy patrzeć sobie w oczy i całować się, tak jak wtedy, na plaży... - Jeden z sąsiadów opowiedział mi o pewnym klubie Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
rockowym - mówił Clint. - Nazywa się „Grzmot" i znaj duje się gdzieś w okolicy Sunset Strip. - Znam to miejsce. - Był to tani klub, całkiem niepodo bny do eleganckich, półprywatnych klubów, w których by wali ludzie z show-biznesu. Ona i Susan wpadały tam od czasu do czasu. Drinki były rozwodnione, kapele niezgrane, ale towarzystwo zabawne i Jessie zawsze się tam dobrze bawiła. - Chciałbym, żebyś ze mną pojechała. - Żadnej finezji. Nie prosił ani nie pytał. Po prostu wyraził swoje życzenie. Gdyby ona mogła wyrazić swoje, powiedziałaby „tak". Oznaczało to, że przez całą noc byłaby w zasięgu jego hipnotycznego wzroku. - Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, Clint -powiedziała. - Jessie, tylko ty możesz mi pomóc. Znasz ten klub i pewnie znasz też inne miejsca... - Clint zaczerpnął tchu. - Jeżeli boisz się pójść ze mną... Obiecałem ei na plaży, że tó się już nie powtórzy. Tylko że ona chciała, żeby się powtórzyło. W tym cały problem. Ponaglony jej milczeniem, Clint ciągnął: - Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale ja cię szanuję, Jessie. Nie chcę ci komplikować życia. Przygody na jedną noc - to nie w moim stylu. Proszę cię jak przyjaciel przyja ciela jedź ze mną. - Clint... -zaczęła z wahaniem. - Uduszę tego Jocko, kiedy go znajdę. Musisz ze mną pojechać. Ktoś powinien mnie trzymać za rękę. Jessie roześmiała się. - Naprawdę to zrobisz? - Tak, własnymi rękami. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Niech ci będzie-zgodziła się w końcu -Pojadę z to bą do tego klubu i wskażę ci parę innych, ale na tym koniec. Nie mam zamiaru ganiać przez całą noc - zastrzegła się, chociaż nie było jeszcze dziewiątej i nie musiała nazajutrz iść wcześnie do pracy. - Gdzie mieszkasz? - zapytał Clint. - Niedaleko Wilshire Boulevard. Jadąc w stronę Westwood, to jakiś kilometr za Hawthorne... - Tak? No to jesteśmy sąsiadami, Jessie. - Naprawdę? - Mieszkam na Wilshire. Znasz może taki bar „U Flynna"? - Pewno, że znam. - Mieszkam w tym dziwacznym różowym budynku tuż obok... - Coś podobnego! Uwielbiam ten dom! Przejeżdża łam obok tysiące razy. - Była to jedna z tych wspania łych, starych rezydencji, które przypominały złote lata Hollywood, podobnie jak motel w stylu ąrt deco, w któ rym Jessie obecnie mieszkała. - Stać cię ną to, żeby miesz kać w takim pałacu? - zapytała, a w jej głosie zabrzmia ła nuta sceptycyzmu. W końcu policjanci z Nowego Jorku raczej nie zatrzymują się w rezydencjach na Wilshire Boulevard. - Teraz są tu mieszkania do wynajęcia - wyjaśnił Clint. - Akurat jedno było wolne i udało mi się wynająć je na miesiąc. - Ten dom spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Czemu mówisz, że jest dziwaczny? - U nas, w Nowym Jorku, raczej nie widuje się różo wych domów z turkusową stolarką - odparł po namyśle Clint, a potem dodał: - Podaj mi dokładny adres. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Może lepiej będzie, jak ja poprowadzę. Znam Sunset Strip lepiej niż ty. - Tak, ale... nie wydaje ci się, że głupio będzie jeździe po klubach furgonetką? Nie, wcale tak nie uważała. Często jeździła furgonetką po mieście, szukając młodych ludzi w potrzebie. Jednak Clint wydawał się mieć awersję do furgonetek. - Skoro wolisz prowadzić, proszę bardzo - stwierdziła i podała mu swój adres. Powiedział, że przyjedzie po nią za pół godziny i pożeg nali się. Jessie głęboko westchnęła. Cieszyła się, że znowu zobaczy Clinta, a zarazem była na siebie zła za swoją sła bość. Z drugiej strony, może to dobra okazja, żeby się go pozbyć raz na zawsze. Czekając na jego przyjście, wzięła prysznic, a potem założyła wygodne, czarne dżinsy, jasnoniebieską trykoto wą koszulkę i płócienne sandały na koturnach. Włosy za czesała do tyłu i wpięła w uszy złote kółka. Wyglądała teraz prawie na rówieśnicę młodzieży, która zazwyczaj przesiadywała w „Grzmocie" i innych tego typu klubach. Właśnie wsuwała do kieszeni portfel, kiedy zadzwonił Clint. Nagle wszystkie przemówienia, które sobie przy gotowywała w myślach przez ostatnie pół godziny, wyle ciały jej z głowy. Otworzyła drzwi. Clint, podobnie jak ona, miał na sobie dżinsy, a do tego luźny, trykotowy podkoszulek. - Gotowa? - zapytał z uśmiechem, ale nie wszedł do środka. - Gotowa - odparła Jessie. W gruncie rzeczy była za dowolona, że został za progiem. Kto wie, jak by się to skończyło... Wyszli na dwór. Parking mieścił się na podwórzu budyńAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
ku w kształcie podkowy. Clint popatrzył na drzewko cytry nowe rosnące na dziedzińcu, na krzaki hibiskusa wokół posesji i na basen kąpielowy u nasady podkowy. - To wygląda jak hotel - powiedział. - Bo to był hotel. Mniej więcej do połowy lat sześćdzie siątych. - Wszystko jest tu takie niskie - stwierdził, patrząc na dwupiętrowy budynek. - Tylko w samym centrum Los An geles jest trochę wyższych budowli. Nie mogę się do tego przyzwyczaić. - To z powodu częstych trzęsień ziemi - wyjaśniła. Podobno wieżowce w centrum miasta są solidnie zbudo wane. Jeżeli chodzi o mnie, wolę nasze niskie budynki niż te wasze drapacze chmur. Tutaj przynajmniej człowiek wi dzi niebo. - Raczej smog. - Rozumiem, że w Nowym Jorku macie kryształowe powietrze. - Nie jest aż takie złe jak tutaj. - Słyszałam, że w Nowym Jorku powietrze jest zatru wane czymś takim jak śnieg i lód. To ją już wolę sadze - Stwierdziła Jęssie. Ta żartobliwa sprzeczka sprawiała jej przyjemność. - Lepiej umrzeć z zimną niż z przegrzania - skontro wał Clint. Jessie nie mogła dłużej powstrzymać się od śmiechu. - W porządku, Clint. Kiedy będę umierać, spróbuję za marznąć. - Opłaca się robić dalekosiężne plany - oświadczył Clint, a potem i on wybuchnął śmiechem. Gdyby mieli tak się śmiać przez całą noc, na pewno jakoś by to przeżyła. Jeździłaby z Clintem od klubu do Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
klubu, wypytując o jego siostrę i tego Jocko. Poczucie hu moru pomogłoby im znieść hałas, upał i tłok. - Na rogu skręć w lewo - powiedziała. - Pierwszy przystanek, klub „Grzmot".
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
8
sc
an
da
lo
us
Klub wyglądał dokładnie tak, jak sobie Clint wyobrażał. W ciemnym, zadymionym i zatłoczonym pomieszczeniu panował ogłuszający hałas. Wykupili bilety, a potem Clint wziął Jessie za rękę i sprowadził po schodach do sali wpiwnicach. W jej drugim końcu, na niskim podeście, produkował się jakiś zespół. Potężne głośniki zwielokrotniały hałas, pra ktycznie uniemożliwiając jakąkolwiek rozmowę. Kiedy wmieszali się w tłum, Jessie mocniej chwyciła Clinta za rękę. Bała się, że straci go z Oczu. Tymczasem Clint skute cznie torował sobie drogę przez zbitą ciżbę. Pomyślała, że albo bezlitośnie używał łokci, albo musiał mieć w twarzy coś takiego, że wszyscy schodzili mu z drogi. W końcu dotarli pod scenę i mogli się przyjrzeć kapeli. Solistka wystroiła się w sukienkę z postrzępionych koro nek, pozostali muzycy mieli na sobie podarte dżinsy, wy mięte koszule oraz kamizelki, a na szyjach łańcuchy i me talowe wisiorki. Nad sceną umieszczono transparent z na pisem: „Kurze wątróbki". - To chyba nazwa zespołu - stwierdziła Jessie. Clint potrząsnął głową, dając jej do zrozumienia, że nic Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
nie słyszy. Wspięła się na palce i powtórzyła mu to samo do ucha. Mimowolnie chwyciła go za ramię, żeby utrzymać równowagę. Poczuła cierpki zapach męskiej wody kolońskiej. Wtedy przypomniała sobie ich pocałunek i zadrżała. - „Kurze wątróbki" - prychnął Clint. - Co za idiotycz na nazwa. - Ale trafna. Nie cierpię ich muzyki tak samo jak wą tróbki. Clint skrzywił się i pokręcił głową. - Według mnie, żaden z tych typów nie wygląda na Jocko. - No cóż, mała szansa, że grałby tu akurat tej nocy. Clint znowu potrząsnął głową. - Poczekajmy parę minut, a potem pogadamy z barma nami. Może ktoś go zna. Kapela skończyła piosenkę o wrastających paznokciach, symbolizujących egzystencjalne lęki. Kelnerka w wymię tym kombinezonie podeszła i zapytała, czy chcą zamówić coś do picia. Zanim zdążyli odpowiedzieć, już jej nie było. - I tak nie mam na nic ochoty - stwierdziła Jessie, a potem spytała: - Lubisz muzykę rockową? - Prawdziwą tak, ale nie to, co tu grają. - Prawdziwą, to znaczy jaką? - Jestem już starszym człowiekiem i mam staromodny gust. Lubię Springsteena, Mellencampa, Bonnie Raitt... - No tak, do ich muzyki można przynajmniej tańczyć. Clint wzruszył ramionami. - Nie lubię tańczyć. Mogła się tego domyślić. Człowiek, który nie jest w sta nie ani na chwilę zapomnieć o swoich demonach, nigdy nie będzie umiał cieszyć się tańcem. Nagle ktoś głośno zawołał jej imię. Odwróciła się i wyAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
łuskała z tłumu znajomą twarz Paula Gaskina. Paul uczył angielskiego w liceum w Beverly Hills. Jessie poznała go parę lat temu podczas seminarium na temat trudnej mło dzieży. Od tamtej pory co roku miała w jego szkole poga danki na temat niebezpieczeństw, jakie kryje w sobie ulica. - Cześć! - zawołał Paul, torując sobie drogę przez zwarty tłum. Kiedy udało mu się do nich przebić, wyciąg nął rękę do Clinta. Clint przyjrzał mu się z uwagą. Paul - łysiejący, tęgawy pan pod czterdziestkę - nie wyglądał na bywalca miejsc takich jak „Grzmot". Gitarzysta rozpoczął ogłuszającą so lówkę. Jessie, krzycząc ze wszystkich sił, usiłowała przed stawić sobie obu mężczyzn. Paul próbował o coś zapytać, ale Clint potrząsnął głową i machnął ręką. Kiedy muzyka trochę przycichła, Paul zwrócił się do Jessie: - Poskaczemy trochę? Tak naprawdę wolałaby zatańczyć z Clintem, ale była pewna, że nie poprosi jej do tańca, wobec tego z uśmie chem przyjęła zaproszenie Paula. Pomyślała sobie też, że w tym czasie Clint będzie mógł porozmawiać z barmanami i kelnerkami, albo nawet - mimo iż się poprzednio zarzekał - znaleźć sobie bardziej atrakcyjną partnerkę do tańca. Spojrzała ukradkiem w jego stronę. Stał na skraju par kietu i mierzył ją ciężkim wzrokiem. Czyżby był zły? A może zazdrosny? A może irytowało go, że tracą bezcen ny czas, zamiast szukać Diany? Niech sobie patrzy, pomyślała i odwróciła się z uśmie chem do Paula. Jeżeli Clint ma ochotę z nią zatańczyć, może ją przecież poprosić. A skoro tego nie robi, będzie się bawiła ze swoim znajomym, który uwielbia taniec. Kiedy muzyka trochę przycichła, Paul zapytał: Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Co słychać w „Tęczowym Domu"? - To samo co zawsze. Mam aż za dużo pracy. Basista szarpnął struny gitary. Pod stopami Jessie za drżała podłoga. Paul chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował. Nagle w zasięgu jej wzroku pojawił się Clint. Podszedł do nich i powiedział: - Zamawiam następny taniec. Paul z uśmiechem ustąpił mu miejsca, ale Jessie nie zamierzała się tak łatwo poddać. - To prośba czy rozkaz? - zapytała. Clint posłał Jessie wymowne spojrzenie, które mówiło, że jej pragnie, i pytało, czy i ona czuje to samo. Kiedy rozbrzmiały tony następnej piosenki, otoczył ją ramionami, uniemożliwiając odmowę. Wobec tego posłała pożegnalny uśmiech Paulowi, który już rozglądał się za nową partner ką, i odwróciła się do Chnta. Solistka rozpoczęła powolny, bluesowy utwór. Clint mocniej przytulił Jessie. - Podobno nie lubisz tańczyć-powiedziała, starając się nie zwracać uwagi na niebezpieczną bliskość Clinta i jego zaborczy uścisk. - Owszem, nie lubię. - No to czemu to robisz? Ręka Clinta powędrowała w górę jej pleców i zaczęła bawić się długim, jasnym kosmykiem. Jessie poczuła, że wstrząsa nią dreszcz. - Patrzyłem na ciebie i twojego przyjaciela i myślałem, dlaczego akurat on. - Paul i ja znamy się od lat. - Nie chodzi mi o to, dlaczego on, tylko o to, dlaczego nie ja. - Nie rozumiem. Przecież tańczę z tobą. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tak. - Clint objął ją mocniej w talii. - Rzeczy wiście. - Może po tym tańcu powinniśmy popytać o Dianę? - Jasne.-Uścisk Clinta stał się jeszcze mocniejszy. - Clint! - jęknęła Jessie. Jego oszałamiająca bliskość pozbawiała ją tchu. Oparła głowę na ramieniu Clinta, tłumacząc sobie, że musi tak zrobić, inaczej straciłaby równowagę. - Co za piosenka - mruknęła. - Nie nazwałbym tego piosenką. - Gorący oddech Clinta musnął jej ucho, wywołując kolejny dreszcz. - A jakbyś to nazwał? - Przecież to jakiś szajs. - Jego głos był niski i schry pnięty. Roześmiał się cicho. Ramię Clinta zacisnęło się wokół talii Jessie. Przestała udawać, że tańczy. Kołysała się tylko w jego ramionach, w końcu uniosła głowę, zamknęła oczy i rozchyliła usta. Pocałunek Clinta był długi i zachłanny. Oderwała wargi od jego ust i drżąc, zaczerpnęła tchu. - Chodźmy stąd - szepnęła. - Tak - wydyszał. Z trudem oderwali się od siebie. Ciało Jessie przeszył pulsujący ból. Clint otoczył ją ramieniem i zaczął się przepychać w stronę wyjścia. W pobliżu baru dostrzegli Paula z nową partnerką. Pomachał im ha pożegnanie. Bliżej drzwi tłum gęstniał. Kapela zapowiedziała dziesięciominutową przerwę. Korzystając z ogólnego zamie szania, Clint znowu wziął Jessie w ramiona i pocałował ją. Oczy miał mroczne jak noc. Wyzierała z nich namiętność, głód... i jeszcze coś, jakby lęk. Nagle ktoś w tłumie wymówił imię „Jocko". Z początku Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
była pewna, że się przesłyszała. Potem poczuła, że Clint zamarł. - Ktoś o nim rozmawia - powiedział. - Słyszałam. Odsunęli się od siebie i zaczęli się rozglądać. Głos nale żał do mężczyzny, ale było tak ciemno... - Może chodzi o jakiegoś innego Jocko - stwierdziła Jessie. Nawet jej nie słuchał. Puścił ją i zagłębił się w tłum. Poszła za nim, powtarzając: „przepraszam, przepraszam", za siebie i za Clinta, który parł naprzód. Dopadł jakiegoś punka przy drzwiach i krzyknął: - Kto to jest Jocko? - Co?! - przeraził się chłopak. Miał włosy w kolorze marchewki i złoty kolczyk w górnej wardze. - Słyszałem, jak mówiłeś coś o jakimś Jocko. - To nie ja. Palce Clinta zacisnęły się na jego ramieniu. - Słyszałem twój głos. - Ja mówiłem o Giacomo. Jessie próbowała odciągnąć Clinta od chłopaka, który najwidoczniej mówił o kimś innym. - O jakim Giacomo? - nie ustępował Clint. - Nie znamjego nazwiska. Po prostu Giacomo. - Kto to jest? - Nie wiem. Jakiś muzyk z Włoch. Moja dziewczyna mnie dla niego rzuciła. Clint puścił go, ale nie przestawał nalegać: - Szukam dziewczyny, która też rzuciła swojego chło paka dla jakiegoś Giacomo. Czy on kolekcjonuje dziew częta? - Tak. - W jednej chwili Clint i punk stali się sprzymieAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
rzeńcami. - To elegancki i bogaty facet. Mówią, że jako muzyk zarobił kupę szmalu we Włoszech. Ale tutaj już nie gra, tylko kradnie dziewczyny. - Nie wiesz, gdzie on mieszka? - Gdzieś W Beverly Hills. Niedaleko Mulhollahd. - Byłem tam kiedyś - wtrącił się kolega punka. - Ten gość robi niezłe imprezy. - Znasz jego adres? - Niedokładnie. - Chłopak wymienił nazwę ulicy, a po tem dodał: - To taki duży, hiszpański dom na rogu, z okrą głym podjazdem i basenem z tyłu. Co prawda, połowa do mów tak tam wygląda, ale... — Zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie numer domu. - Wiesz, co zapamięta łem? Skrzynkę na listy. Był na niej namalowany kogut. Clint poklepał chłopaka po plecach i powiedział: - Dzięki, bracie. - Wiesz, co ci powiem - stwierdził punk - dziewczyna, która ucieka z facetem takim jak ten Giacomo, nie jest nic warta. - Masz rację-powiedział Clint, a potem wziął Jessie za rękę i wyprowadził po zatłoczonych schodach na ulicę. Na dworze panował miły chłód i spokój. Jessie zaczerpnęła tchu i czekała, aż uspokoi się jej serce. Clint także głęboko oddychał. Trzymał ręce w kieszeni i patrzył na Jessie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy pięć minut temu zmierzali do wyjścia, mieli za miar jechać do domu, żeby się kochać. Teraz ich plany się zmieniły. Jessie pomyślała, że powinna być wdzięczna lo sowi za to, że wmieszał się i ocalił ją od zguby. Rzecz w tym, że wcale nie była wdzięczna. Czuła w so bie jakąś bolesną pustkę. Spojrzała Clintowi w oczy, ale nie potrafiła z nich wyczytać, czy wyrażały ulgę, czy żal. Anula & Irena
A może jedno i drugie? Chciał coś powiedzieć, ale najwir doczniej zmienił zdanie, ponieważ mocno zacisnął usta. Te usta, które jeszcze przed chwilą tak namiętnie ją całowały. - Chcesz odszukać Giacoma i sprawdzić, czy to ten sam, o którym mówił Mace? - odezwała się, żeby przerwać milczenie. - Jessie... - Clint wyciągnął rękę i odgarnął jej kosmyk z policzka. A potem odwrócił się i powiedział z westchnie niem: - Tak. Jedźmy go szukać.
sc
an
da
lo
us
Jechali krótko. Zbyt krótko, żeby Jessie zdążyła zebrać myśli. Pd niespełna kwadransie znaleźli się na ulicy, którą wymienił chłopak w klubie, i bez większych problemów znaleźli narożny dom z wymalowanym kogutem na skrzynce/'. Półkolisty podjazd był zastawiony samochodami, więc Clint musiał zaparkować na ulicy. Kiedy wysiedli z wozu, usłyszeli cichy gwar dpbiegający z wnętrza domu. W Beverly Hills było zupełnie inaczej niż na zatłoczonej i gwar nej Sunset Strip. W tej ekskluzywnej enklawie wszystko było dyskretne i eleganckie: otoczone palmami domy, Ogrody i chodniki. Nawet powietrze wydawało się dziwnie aromatyczne. Kiedy Jessie po raz pierwszy odwiedziła te rejony, czuła się dosyć niepewnie. Potem jednak, dzięki Paulowi Gaskinowi, przekonała się, że dzieci z bogatych rodzin mogą być równie nieszczęśliwe i zagubione jak te biedne, oraz że jej pomoc może być im równie potrzebna. A czasami nawet bardziej. Clint rozglądał się wokoło, marszcząc brwi. W jego wzroku nie było cienia współczucia dla ludzi, którzy posia dali tak wiele. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Clint - powiedziała, a kiedy odwrócił się, dodała: Chciałam ci tylko przypomnieć, że człowiek, który tu mie^ szka, może wcale nie być tym, którego szukamy. Mace Bronson mówił, że twoja siostra jest z jakimś Jocko, a nie zGiacomo, Clint patrzył na nią pustym wzrokiem. Nawet jeżeli ją słyszał, to jej nie słuchał. Czuła, że szykuje się do"ataku. - Nie możesz przecież wtargnąć do tego domu - ciągnęła Jessię. - Musisz być uprzejmy i przestrzegać prawa. On jest u siebie, a ty nie powinieneś go nachodzić. Clint nie przestawał na nią patrzeć. Nagle ciszę prze rwało głośne cykanie świerszcza. Usta Clinta drgnęły w uśmiechu. - Masz pietra? - zapytał, a potem, nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się gwałtownie i ruszył w stronę domu. Okna po obu stronach rzeźbionych, dębowych drzwi były uchylone. Z wnętrza sączyła się cicha muzyka i roz brzmiewał przytłumiony gwar. Clint nacisnął dzwonek. Czekali krótką chwilę. Jessie z bijącym sercem starała się nie myśleć o Clincie, tylko o Dianie i Jocko. Wreszcie drzwi Otworzyły się i w progu stanęła pokojówka w białym fartuszku. - Chciałbym się zobaczyć z Giacomem - powiedział Clint zdecydowanym tonem. - Ma pan zaproszenie? - zapytała pokojówka śpiew nym, meksykańskim akcentem. - Nie przyszedłem tu na przyjęcie - wyjaśnił Clint. Muszę z nim tylko porozmawiać - mówiąc to, patrzył ponad głową kobiety na eleganckie towarzystwo prze chadzające się po wykładanym marmurami, przestronnym holu. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Pan jest teraz zajęty - oświadczyła pokojówka. - Ma my gości. - Wiem. Nie zabiorę mu wiele czasu. Kobieta zerknęła z ciekawością na Jessie, a potem spoj rzała na Glinta. - Kim pan jest? - Nazywam się Clint McCreary. Z prokuratury rejono wej w Nowym Jorku. Pokojówka zawahała się, a potem nagle z westchnie niem ustąpiła. - Powiem, że pan tu jest, ale nie mogę niczego obiecać. Po chwili w progu stanął wyjątkowo przystojny brunet. Głęboko rozpięta, jedwabna koszula odsłaniała tors godny dłuta rzeźbiarza. Jessie starała się nie wpatrywać zbyt na trętnie w jego twarz o klasycznych rysach. Przypominał modela z ekskluzywnych czasopism. Jego uroda była tak idealna, że aż nierzeczywista. - Jestem Giacomo - odezwał się z czarującym, wło skim akcentem, pó czym wyciągnął rękę do Clinta. - Wi tam pana, panie McCreary. Pan chce ze mną porozmawiać? - Tak. S z u k a m . . . . - A pani? - Giacomo przerwał mu i zwrócił się do Jes sie. Podniósł do ust jej dłoń i złożył na niej pocałunek. - Czy mam przyjemność z panią McCreary? - Nie. Jestem Jessie Gale. - Jaka pani piękna! Istna uczta dla oczu. Cieszę się, że mogę panią poznać. - Znowu zwrócił się do Clinta. W czym mogę pomóc panu i pańskiej uroczej towa rzyszce? - Szukam mojej siostry. - Ach, siostry... - Giacomo skinął w stronę Jessie. Więc pani nie jest jego siostrą? Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie. - Jessie uśmiechnęła się. Doskonale zdawała so bie sprawę, że Giacomo z nią flirtuje. - Więc jeżeli będę się do pani zalecał, nie narażę się na atak zazdrosnego brata? - Jeżeli zacznie się pan do niej zalecać - wtrącił się Clint - będzie pan miał poważne kłopoty. Czy możemy teraz pomówić o mojej siostrze? - Tak, byle krótko..Wydaję przyjęcie i muszę się za jąć gośćmi. Jak się nazywa pańska siostra, panie McCreary? - Diana McCreary. Parę tygodni temu wyjechała ze swoim chłopakiem do Los Angeles. Teraz on twierdzi, że porzuciła go dla pana. - Dla mnie? Tak powiedział? - Giacomo wystudiowa nym gestem odrzucił głowę i wybuchnął dźwięcznym śmiechem. Jessie miała ochotę przypomnieć Clintowi, że Diana uciekła z jakimś Jocko, a nie Giacomo, ale skoro Clint dobrze sobie radził bez jej pomocy, uznała, że lepiej będzie milczeć. - Podobno pan jest muzykiem. Tak jak chłopak Diany. Więc może wasze ścieżki gdzieś się skrzyżowały? - To miasto jest pełne muzyków, panie McCreary. A także pełne niepoprawnych marzycieli. Ja odniosłem du ży sukces w mojej ojczyźnie, we Włoszech. Znam wielu ludzi i mnóstwo ładnych dziewcząt, ale nie przypominam sobie żadnej Diany McCreary. - Może podała panu inne nazwisko. - Clint sięgnął do portfela i wyjął fotografię siostry. - Może pan ją kiedyś widział? - Ach, gdyby tak było, nigdy bym jej nie zapomniał. Teraz rozumiem, dlaczego jej brat tak się o nią martwi. Ona Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
jest molta bella. Prześliczna. - Giacomo oddał Clintowi zdjęcie. - Musi mieć dziesiątki wielbicieli w tym mieście. Clint twardo spojrzał w aksamitne oczy Włocha. - Przepraszam, że oderwaliśmy pana od gości. - Jego ton mocno zaniepokoił Jessie, ale nie Giacoma. - Życzę panu udanej wizyty w naszym mieście, panie McCreary. Ciao! - Posłał Jessie wymowny uśmiech, a po tem zamknął drzwi. - No i co o tym sądzisz? - Jessie zwróciła się po chwili doClinta. - On kłamie. - Clint delikatnie ujął ją za łokieć i spro wadził po schodach na podjazd. Mijając kilka mercede sów i jaguarów oraz jedno ferrari i jednego rolls-royce'a, wyszli na ulicę, gdzie stał zaparkowany skromny wóz Clinta. - Na jakiej podstawie tak sądzisz? - zapytała. - Usłyszał moje nazwisko tylko raz, i już je zapamiętał. W środku przyjęcia pamięta, że nie jestem stąd. Ten facet jest mocno podejrzany. - Wydał mi się całkiem miły - mruknęła Jessie, chcąc dokuczyć Clintowi. Clint, który właśnie miał jej otworzyć drzwiczki, wypro stował się i odwrócił. - Naprawdę uważasz, że był miły? - Miły to mało. Uważam, że był uroczy. - Jessie miała wrażenie, że wstąpił w nią diabeł. - Może mógłby być trochę wyższy ale poza tym... Wtedy Clint zamknął jej usta pocałunkiem. Namiętnym, zaborczym pocałunkiem, który rozpalił jej zmysły. Oparła się o samochód, a Clint przylgnął do niej, niemal wgniatając ją w karoserię. - Ja wcale nie zapomniałem - wyszeptał. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Ona także nie zapomniała. Zanim zdecydowali się je chać do domu Giacoma, zamierzali się kochać. Jednak ten niespodziewany zwrot dał jej szansę, żeby się opamiętać, Czy powinna teraz burzyć swój względny spo kój, który z takim trudem odzyskała? - Clint, ja... - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć. - Ty co? - zapytał, muskając palcami jej szyję. Zamknęła oczy. Chciała już tylko jednego - żeby znowu ją pocałował. - Pragnę cię - powiedziała z westchnieniem. - No to mnie masz - szepnął i dotknął ustami jej warg. Tym razem jego pocałunek był delikatny i czuły, a kiedy wreszcie zabrakło im tchu, Clint otworzył drzwiczki wozu. - Jedźmy j u ż - powiedział. Z ulgą osunęła się na fotel. Pocałunek Clinta pozbawił ją sił. Zamknęła oczy, a kiedy usłyszała trzask drzwiczek od strony kierowcy, przełknęła ślinę i powiedziała sztucznie obojętnym tonem: - Na rogu trzeba skręcić w lewo. Pilotowała go do Mulholland, a stamtąd do Laurel Canyon, który prowadził na południe, w stronę Sunset Strip. Była tak oszołomiona, że zdawała się nie dostrzegać ani połyskujących na niebie gwiazd, ani świateł wielkiego mia sta. Sama się sobie dziwiła, że jest jeszcze w stanie wskazać właściwą drogę. Kiedy wjechali do zatłoczonego centrum, po raz pierwszy zapomniała o dzieciach, które wałęsały się po ulicach, być może potrzebując jej pomocy. Tej nocy wszystko to przestało się liczyć. Ta noc należała tylko do niej i Clinta. Nagle Clint gwałtownie zahamował. Pasy boleśnie wpi ły jej się w ciało. Odwróciła się, zaszokowana. - Clint! Anula & Irena
- Cholera - mruknął i nagle wziął ostry zakręt. - Mam ją!
sc
an
da
lo
us
- Kogo? Twoją siostrę? - Moją zjawę. I zanim Jessie zdążyła wydusić z siebie choć słowo, wcisnął gaz i pomknęli ulicą w pogoni za zjawą.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
9
sc
an
da
lo
us
Kiedy Clint pracował w policji, nieczęsto zdarzało mu się brać udział w pościgu samochodowym. Nieustanne kor ki w zatłoczonym centrum Manhattanu sprawiały, że prze stępcy woleli uciekać piechotą. Mimo to znał na pamięć podstawowe zasady i taktykę pościgu. Kobietę-zjawę wypatrzył w volvo, które właśnie ruszało sprzed lodziarni. Kierowcą był młody mężczyzna. Clint nigdy nie spotkał go w Bachelor Arms. Tym razem był zdecydowany nie spuszczać jej z oczu. Chyba że... Ach, niech diabli porwą zjawę o kruczoczarnych wło sach oraz jego głupią siostrę! Teraz liczy się tylko Jessie. Zjechał na bok i z westchnieniem zatrzymał wóz. Volvo zniknęło za rogiem. Niech sobie jedzie. Nie będzie go ścigał. - Co to za zjawa?-spytała Jessie. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Zobaczył w lustrze du cha? Przecież to śmieszne. - Spójrz na mnie, Clint. Nie chciał na nią patrzeć. Jeżeli to zrobi, Jessie na pewno się zorientuje, jak bardzo jest rozstrojony. A przecież mężAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
czyzna, który chce zdobyć kobietę, nie może obnażać przed nią swoich słabości. - Gzy na pewno dobrze się czujesz? - odezwała się znowu Jessie. - Bo wydaje mi się, że nie. - Nic mi nie jest-burknął. - Mam pomysł. Wstąpimy tu gdzieś na kawę i poroz mawiamy. Nie miał najmniejszej ochoty na kawę ani na rozmowę. Chciał jak najprędzej wziąć Jessie w objęcia, zerwać z niej ubranie, a potem, wdychając ten niewinny zapach dziecię cego pudru, kochać się z nią, póki oboje nie sięgną szczytu. A potem zasnąć, trzymając ją w objęciach i następnego ranka znowu się z nią kochać, gdy tylko otworzą oczy. Na coś takiego jak kawa w ogóle nie było miejsca w jego planach. - Niedaleko stądjest bardzo miły bar kawowy-powie działa Jessie. To świetnie. Miły bar kawowy. Tylko że on nie jest w odpowiednim nastroju. Szansa zwabienia Jessie do łóżka znowu zaczęła się oddalać i tak naprawdę nie mógł o to winić- nikogo prócz siebie. Więc może trzeba iść na tę kawę. Może jeszcze coś z tego wyniknie. Jessie wskazała mu miejsce. Wjechał na parking. Czuł się bardzo niezręcznie. Słyszał nieregularne bicie swojego serca. Jak miał wytłumaczyć cokolwiek Jessie, jeżeli sam siebie nie bardzo rozumiał. Ta noc była już i tak zbyt bogata we wrażenia. Tańczył z Jessie, czując przy sobie jej ciało. A potem, jakby jego nerwy nie były wystawione na wystarczająco ciężką próbę; odbył spotkanie z nowym amantem Diany. Był zresztą stu procentowo pewny, że Giacomo jest właśnie tym mężczy^ Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
zną. Teraz zanosiło się na picie jakiejś wstrętnej lury z pla stikowego kubka, podczas gdy Jessie, słowo po słowie, wyciągnie od niego całą nieprawdopodobną historię b zja wie, która ożyła i porusza się po ulicach. W drzwiach powitał ich chudy mężczyzna, który wska zał im stolik w ogródku, pod pasiastą markizą. Woskowa świeczka rzucała skąpe światło. Clint wziął plastikową kar tę i zaczął przeglądać menu. Na końcu listy figurowała kawa po irlandzku. Zamówił ją i od razu poczuł się trochę lepiej. Jessie poprosiła o cappuccino bez kofeiny. Kelner znik nął z zamówieniami. Clint siedział w milczeniu, patrząc na Jessie. Jej twarz, oświetlona ciepłym, migoczącym bla skiem, wydała mu się nieziemsko piękna. - Opowiedz mi o tym swoim duchu - powiedziała po chwili. W jej tonie nie wyczuł współczucia, tylko zwykłą ciekawość. - Właściwie to nie jest duch - odparł. - Mieszkańcy Bachelor Arms twierdzą, że dom jest nawiedzony, ale ja w to nie wierzę. - Po co w takim razie pędzisz jak wariat za zjawą, w którą nie wierzysz? Przedtem też ją już widziałeś, pra wda? - powiedziała, a domyślny uśmiech rozjaśnił jej twarz. - Tego wieczora, kiedy odwoziłeś mnie do „Tęczo wego Domu", także zobaczyłeś ducha i pognałeś za nim. Trudno było temu zaprzeczyć. - Zobaczyłem kobietę, która... - Czy przypadkiem nie ma to nic wspólnego ze mną? - przerwała mu Jessie. - Widzisz zjawę wtedy, kiedy jesteś ze mną, - Widziałem ją też, kiedy byłem sam. - Za późno ugryzł się w język. W ten sposób mimowolnie przyznał się, Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
że wierzy w tę cholerną zjawę. - To znaczy, widziałem kobietę - poprawił się natychmiast. - Młodą kobietę, która wygląda jak zjawa z lustra. - Skąd możesz to wiedzieć, skoro nie widziałeś ducha? Tym razem od porażki ocalił Clinta kelner, który zjawił się z dwoma dymiącymi kubkami kawy. Ustawił je na stole, uśmiechnął się i zniknął. - No więc, Clint - Jessie podjęła wątek - powiedz mi coś więcej o duchu, którego zobaczyłeś, kiedy byłeś sam. - W tym właśnie sęk. - Clint wychylił się do przodu z obawy, żeby nie usłyszeli go goście przy sąsiednich stoli kach. - Mam wrażenie, że to nie był duch, tylko .kobieta, która chce mnie nabrać. Jessie nagle spoważniała. - Dlaczego ktoś miałby chcieć cię nabrać? Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z Dianą? Clint potrząsnął głową. - To raczej głupi dowcip. Może mieszkańcy Bachelor Arms straszą lokatorów apartamentu IG? Ostatni tak się przeraził, że uciekł, zostawiając meble. - Jeżeli udało ci się zamieszkać w tej imponującej rezy dencji, to chyba miałeś szczęście. Może to dobry duch - stwierdziła rozbawiona Jessie. - Kiedy to wcale nie jest duch - zaprotestował Clint. -To kobieta. Jessie upiła łyk kawy. Kiedy oderwała usta od kubka, nad jej górną wargą rysował się biały ślad po śmietance. Zlizała go językiem. Clint przypomniał sobie ich ostatni pocałunek. - Niech ci będzie - powiedziała Jessie, śmiejąc się. Trzymasz w mieszkaniu kobietę, która udaje ducha. Jak to się ma do tego, że chciałeś mnie zaprosić do siebie na tę Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
noc? Ja nie lubię trójkątów, Clint. Sam powiedziałeś, że jestem święta. - Tej kobiety nie ma w moim mieszkaniu - wyjaśnił z powagą, bo wcale nie było mu do śmiechu. - Widziałem ją w tym volvo, które zaczęliśmy ścigać. Nie wiem, gdzie .ona teraz jest. - A czy ona w ogóle była kiedyś u ciebie? - Tak. Wtedy widziałem ją po raz pierwszy. - Jak wyglądała? Miała białą szatę z kapturem i dzwo niła łańcuchami? Właściwie powinien się obrazić,, ale jak mógł o cokol wiek winić Jessie? Przecież jego chaotyczna opowieść była rzeczywiście śmieszna. - Widziałem ją w lustrze-powiedział. -, W lustrze? - Lustro należy do tego apartamentu. Jest przymocowa ne do ściany. Brzydkie jak wszyscy diabli. Lokatorzy Bachelor Arms twierdzą, że duch mieszka w tym lustrze. - Mieszka w lustrze? - z niedowierzaniem spytała Jes sie, a kiedy Clint skinął głową, wybuchnęła śmiechem. - Posłuchaj mnie uważnie. - Clint nagle się zdenerwo wał. Jeżeli Jessie ma zamiar się z niego wyśmiewać, to on po prostu zakończy tę rozmowę. - Nie ma żadnego ducha. Jest tylko lustro. W jakiś niepojęty sposób pojawia się w nim kobieta, którą widziałem już trzy razy na ulicach Los Angeles. Myślę, że ktoś chce mi zrobić kawał, to wszystko. - To wcale nie wszystko. - Jessie przestała się śmiać. - Może ta kobieta, którą ścigasz po mieście, jest po prostu podobna do tego twojego ducha. - Co chcesz mi powiedzieć? - Że duch istnieje, a oprócz tego jakaś kobieta, która go przypomina. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Może i tak. - Jak wyglądała zjawa w lustrze? Czy była ubrana tak jak kobieta, którą widziałeś na ulicy? - Nie. Ta kobieta w mieście wyglądała zupełnie nor malnie. Miała na sobie spodnie i bluzkę. W ogóle byś na nią nie zwróciła uwagi. - A ta w lustrze? - Miała długą, białą szatę. Jak się nazywa taki błyszczą cy materiał? - Atłas. - Lustro było zamglone, a ona wyłoniła się z mgły i... Clint przerwał z uczuciem, że Jessie musi go uważać za wariata. Szybko upił łyk kawy. - To brzmi idiotycznie, prawda? - Nie. Wcale nie idiotycznie. Moim zdaniem to cudow na historia. - Jessie sięgnęła przez stół i ujęła Clinta za rękę. - Wierzę ci, Clint. -Dziękuję-mruknął. - Według mnie, wszystko jest możliwe. - Nawet duchy? - Nawet duchy. Spojrzał na nią uważnie, ale nie dostrzegł w jej uśmie chu kpiny, więc odetchnął z ulgą. Jeżeli Jessie rzeczywiście mu wierzy, opowie jej dalszą część tej historii. - Bachelor Arms ma swoją legendę - powiedział. Upamiętnia ją nawet napis na ścianie. Zgodnie z legendą ten, komu ukaże się zjawa, może liczyć na spełnienie naj skrytszych marzeń - albo najgorszych przeczuć. Jessie milczała przez chwilę. - Więc nie wszyscy ją widzą? -spytała wreszcie. - Nie, tylko szczęściarze - odparł, kładąc szyderczy nacisk na słowo „szczęściarze". - A na co ty liczysz, Clint? Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Zamyślił się. Kiedy wprowadzał się do 1G, jego najwię kszym marzeniem było odnaleźć Dianę, a najbardziej bał się tego, że mu się to nie uda. Teraz jednak marzył, żeby się kochać z Jessie, a obawiał się, że uzna go za wariata i każe mu iść do diabła. Jednak Jessie wciąż trzymała go za r^kę, więc może nie chciała, żeby sobie poszedł. - Sam nie wiem,na co liczę -powiedział. - To niezwykle ekscytująca historia. ^ Oczy Jessie za lśniły, a w jej policzkach ukazały się dołeczki. - Mam na dzieję, że spełnią się twoje marzenia. - Jak możesz traktować poważnie takie bzdury? - Wszystko jest możliwe. - Jessie dopiła kawę. Chciałabym zobaczyć tego ducha, bo mam jedno wielkie marzenie: żeby „Tęczowy Dom" stał się niepotrzebny. - Zostałabyś wtedy bez pracy. - Znalazłabym sobie inne zajęcie. Pomyśl, jak by to było cudownie, gdyby dzieci przestały uciekać z domu. Gdyby mogły zawsze czuć się bezpieczne... Patrząc w jej pełne zapału oczy, Clint zrozumiał, że Jessie nie wyrzeknie się nadziei. W przeciwieństwie do niej, on wie swoje. Dzieci zawsze będą uciekać z domu, rodziny będą się rozpadać, a zło będzie się coraz bardziej pienić po świecie. Bezpieczeństwo to jakaś iluzja. Z drugiej strony, czy nie byłoby wspaniale móc dzielić z Jessie jej wiarę w człowieka i dobro... Szanował i podzi wiał Jessie. Przede wszystkim zaś pragnął jej jak żadnej innej kobiety. - Mogę cię o coś prosić? - zapytała. - Jasne. - Możesz mi pokazać to lustro? Chciałabym zobaczyć ducha. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Clint głośno się roześmiał. - Chcesz pojechać do mnie i zobaczyć ducha? - Ach... - Jessie nagle oblała się rumieńcem. - Ty i tak to sobie zaplanowałeś, prawda? - Tak, ale nie miałem na myśli oglądania lustra. - No tak... - Policzki Jessie stały się purpurowe. Wiem, że był taki plan, ale... potem pojechaliśmy do tego Giacoma i...-Głos jej zamarł. Kiedy się rumieniła, była taka piękna. Co oczywiście nie znaczy, że nie była piękna, gdy przestawała się rumienić. To zmieszanie, naiwność i słodycz świadczyły ojej niewin ności. Nawet jeżeli pracowała z dziećmi, które życie okrut nie skrzywdziło, zostało w niej dość niewinności, żeby mogła wierzyć w legendy i marzenia. Po prostu jej dusza pozostała nieskażona, Clint dawno wyzbył się wszelkich nadziei. Był realistą, świadomym wad tego świata. Jessie pracowała nad tym, żeby ocalić zagubione dusze, on natomiast nad tym, żeby je wsadzić za kratki. Doświadczenie nauczyło go, w co warto wierzyć, a nie było tego wiele. - Dobrze - powiedział. - Chodźmy zobaczyć tego ducha. W trakcie krótkiej jazdy do różowej rezydencji na Wilshire Bouleyard Jessie próbowała zebrać jakoś myśli. Czyżby potrzebowała pretekstu, żeby się z nim kochać? A może rzeczywiście uwierzyła w legendę Bachelor Arms? Clint, rzecz oczywista, nie wierzył w żadne legendy. Z drugiej strony, nawet jej nie objął, gdy szli przez kamien ny dziedzinieo, a potem długim korytarzem do jego miesz kania. Więc może wcale nie zamierzał jej uwodzić? Kiedy weszli do IG, zaprowadził ją prosto do salonu. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Masz swoje lustro - powiedział. Nie kłamał, mówiąc, że było wyjątkowo brzydkie. Zaj mowało większą część ściany i miało bogato zdobioną ra mę. Jessie próbowała je poruszyć, ale jej się to nie udało. Cofnęła się i przestudiowała odbicie w szklanej tafli. Zobaczyła pokój Clinta, meble zostawione przez po przedniego lokatora, ciężką sofę, biurko, telefon, krzesła i wzorzysty dywan na podłodze. - Gdzie była ta zjawa? W lustrze ujrzała, że Clint zbliża się do niej. - Najpierw mgła zasnuła lustro - mówił - a potem coś się poruszyło, mgła rozwiała się i w samym środku pojawi ła się ta kobieta. Teraz jednak lustro nie było zamglone. Mogła widzieć Clinta bardzo wyraźnie. Jego chmurne oczy i smutny uśmiech... Tak, tej nocy widocznie nie było tu ducha. Clint stanął za nią i dotknął ustami jej szyi. - Po co mnie tu przyprowadziłeś? - szepnęła do jego odbicia w lustrze. - Przyprowadziłem cię tu... - Clint objął ją - abyś zro biła, co tylko zechcesz. Jeżeli chcesz, żebyśmy się wspólnie zaczaili na ducha, proszę bardzo. A jeżeli wolisz, żebym cię pocałował, to cię pocałuję. Nie mogła oderwać oczu od tego przystojnego, posępne go mężczyzny w lustrze. - A czego ty chcesz? - szepnęła. - Chcę tego co ty. Wiedziała, czego pragnął. Mogła to wyczytać z jego oczu, a także z własnych rozchylonych ust i sposobu, w ja ki do niego lgnęła. Chciała zobaczyć ducha, ale lustro ukazywało tylko, że pragnęła Clinta, a on jej. Dłonie Clinta spoczęły na jej piersiach. Widziała to Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
w lśniącej tafli'. Clint też widział, że ona na niego patrzy, i widział swoje własne ręce. Z jękiem zaczerpnęła tchu. Ręce Clinta powędrowały w dół, ku jej biodrom. Jedna z nich wślizgnęła się między jej uda. Zamknęła oczy, poddając się bez reszty jego dotykowi. - Otwórz oczy - zażądał. Uniosła powieki. Clint wciąż patrzył na jej odbicie w lu strze i na swoje ręce, które zaczęły rozpinać jej dżinsy. Zadrżała. - Clint... - Była zaszokowana śmiałością, z jaką jego dłonie' zgłębiały najskrytsze rejony jej ciała. Czuła, że cała płonie. A jeszcze bardziej zdumiewało ją to, co widziała w lu strze. Czy to naprawdę ona? Zbyt była podniecona, by odczuwać wstyd na widok tego, co robi Clint, oraz swojej reakcji na jego śmiałe pieszczoty. '- Clint... - Zaczęła rytmicznie poruszać biodrami. Czuła, że nogi się pod nią uginają. Oddychał chrapliwie, urywanie, a jego oczy stały się wręcz czarne. Zrozumiała, że patrząc na ich odbicie, był równie podniecony jak ona sama. Rozpiął dżinsy i wsunął do środka jej dłoń. - Jessie -jęknął, kiedy podjęła pieszczotę. - To wszystko przez to lustro - szepnęła. - To ono nas tak zaczarowało. - Nie. To tylko my. Od sofy dzieliło ich zaledwie kilka kroków. Clint po ciągnął ją na miękkie poduszki, wyłuskał z ubrania, a po tem w parę sekund sam zrzucił dżinsy i koszulę. Przez moment mogła podziwiać jego smukłe, męskie ciało w ca łej okazałości, a potem Clint położył się obok niej. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Całował ją tak zachłannie, że czuła to każdym nerwem. - Przepraszam - mruknąłj kiedy wsunęła między nich dłoń i dotknęła jego piersi. - Z a co?-zdumiała się. - Za to, że się tak pospieszyłem - wyjaśnił. - Miało być inaczej, ale... - Ale co? - Teraz to już niemożliwe. Jess... - Ale ja chcę, żebyś się spieszył - wyszeptała. Wtedy posiadł ją, biorąc i dając, i wynosząc ją na szczy ty rozkoszy. Czuł, jak jej ciało drży, wygina się w łuk i otwiera na jego przyjęcie. Łzy napłynęły jej do oczu. A potem jedno cześnie z ich ust wyrwał się krzyk; Minęła nieskończenie długa chwila, zanim znów usły szeli swoje drżące oddechy. - Chyba cię przygniatam - szepnął Clint, ale się nie ruszył. Pogłaskała go po plecach. - To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe - mruknął. - Podobno nie wierzysz w nic takiego - roześmiała się cicho Jeśsie. Clint nie odpowiedział uśmiechem. Może czuł, że na dnie jej słów kryje się ziarno prawdy. Nie wierzył w to, że coś może się udać, przebiegać bez problemów i dobrze się zakończyć. Nawet kiedy z nią żartował, tańczył, gdy całował ją i kochał, Jessie czuła, że dręczą go jakieś demony. Przez moment wydawało jej się, że go rozumie. To, co przeżyli, było piękne. Zbyt piękne, bo i tak wkrótce mieli się rozstać. Nie wierzyła w to, żeby mogła jeszcze z kim kolwiek przeżywać taką rozkosz. Kiedy Clint wyjedzie, chyba pęknie jej serce. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Wreszcie wysunęła się z jego objęć i usiadła. Pokój wy glądał tak, jak go zapamiętała. Wszystko było na swoim miejscu: stare, wygodne meble, biurko, okno z ozdobną kratą, wzorzysty dywan i masywne zwierciadło. Wstała i podeszła do niego. Kiedy przypomniała sobie, jak patrzyli na siebie, oblała ją fala gorąca. Może wkrótce Clint o niej zapomni? A może wspomnienie tej nocy będzie ją prześladować do końca życia? W lustrze zobaczyła Clinta. Wyciągnięty na sofie, wpa trywał się w jej odbicie z nieodgadnionym wyrazem twa rzy. Odwróciła się i spojrzała na niego. Jego wzrok prze ślizgnął się po jej nagim ciele, nie czuła jednak wstydu. Widziała już, jak ją pieścił i dotykał... Widziała, jak się kochali. To, że stała teraz naga przed nagim kochankiem, wydało jej się czymś zupełnie naturalnym. - Opowiedz mi o tej zmorze, Clint - poprosiła. Na czole Clinta zarysowała się głęboka zmarszczka. - Już ci mówiłem, - Ale nie o niej - powiedziała, wskazując na lustro. Podeszła do sofy i usiadła obok Clinta. Wzięła go za rękę i delikatnie uścisnęła. - Opowiedz mi o zmorach, które cię dręczą, Clint,
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
10
sc
an
da
lo
us
Nie miała prawa go o to pytać. A może jednak? Zostali kochankami. Może więc miała prawo zadać mu to pytanie. Zapanowała przytłaczająca cisza. Clint usiadł, a potem sięgnął po dżinsy. Chciała powiedzieć, że to nie jest konie czne, ale może właśnie w ten sposób dawał jej do zrozu mienia, że ich intymne chwile dobiegły końca. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, Clint przerzucił ubranie przez ramię, wstał i wziął ją za rękę. - Chodźmy do sypialni - powiedział. - W łóżku jest więcej miejsca niż na tej cholernej kanapie. Trzymając się za ręce, przeszli do przytulnej sypialni, której okna wychodziły na patio. Clint otworzył okiennice. Pokój wypełnił się chłodnym, aromatycznym powietrzem oraz srebrzystą, księżycową pbświatą. Łóżko o ozdobnych, mosiężnych prętach było szero kie i wygodne. Clint rzucił ubranie na krzesło i pociągnął Jessie. - To nie ma nic wspólnego z legendą, ale czasami odno szę wrażenie, że z tego lustra emanuje jakiś czar... Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Jessie oparła mu głowę na piersi i uśmiechnęła się, kiedy ją objął. - Mnie się też tak wydaje. - Ale nie widziałaś żadnego ducha, prawda? Jessie uniosła się lekko, tak by móc spojrzeć mu w twarz. - Nie mówmy o tym, co widziałam - powiedziała i spłonęła rumieńcem. Clint otworzył klamrę, która spinała jej włosy i zaczął się bawić długimi, jasnymi pasmami. - Jesteś najbardziej pociągającą kobietą, jaką znam, Jessie. Nie powinnaś wstydzić się tego, co zobaczyłaś w lustrze. - Ja się nie wstydzę. Ja tylko... - umilkła, szukając odpowiednich słów. ~ Sama nie wiem. Na ogół nie bywam tak... bezwstydna. - Oczywiście, że nie. Jesteś przecież święta. Wysunęła się z jego objęć i usiadła, skulona. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Clint. - Jakie pytanie? - O twoje zmory albo demony. Wiem, że je nosisz w sobie. - Jessie... - Na przykład furgonetki. Dlaczego nie chcesz nigdy jechać moją furgonetką? Clint westchnął i wbił wzrok w sufit. - Już ci mówiłem. Przypominają mi patrolowanie ulic. - No to co? Co w tym strasznego? Clint zamknął oczy i głośno zaklął. Wzięła go delikatnie za rękę, czując, że potrąciła właści wą strunę. - Opowiedz mi o tym. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- To cię nie zainteresuje. - Owszem, nawet bardziej niż przypuszczasz. Wzrok Jessie zdążył już przyzwyczaić się do ciemno ści, mogła więc widzieć wyraźnie grymas bólu na twarzy Clinta. - Moja matka nie żyje - powiedział. Jessie skinęła głową. Tego mogła się sama domyślić, skoro Diana była jego przyrodnią siostrą. Może zginęła w wypadku samochodowym? Może została potrącona przez furgonetkę na jakiejś ruchliwej ulicy? - Człowiek, który ją zamordował, uciekł furgonetką. Jessie wzdrygnęła się. Nie przypuszczała, że Clint prze żył tak wielką tragedię. - To potworne, Clint - wyszeptała z poczuciem winy. Po co zmuszała go do tej rozmowy? Niepotrzebnie otwo rzyła zabliźnioną ranę w jego sercu, - Miałem wtedy siedem lat - powiedział Clint. - Wi działem, jak zginęła. - Clint... - Nazywam się John Clinton McCreary. Mój ojciec ma także na imię John, a Clinton to nazwisko panieńskie mojej matki. Clint urwał, jakby miał nadzieję, że Jessie nie każe mu dalej mówić. Ona jednak milczała. Opuściło ją poczucie winy. Wiedziała, że jeśli Clint ma się nareszcie odciąć od przeszłości, musi opowiedzieć do końca swoją historię. - Moi rodzice zakochali się w sobie jeszcze w szkole. Pobrali się bardzo młodo. Po moim urodzeniu postanowili przenieść się do lepszej dzielnicy. Tam, gdzie mieszkali, zaczęło się robić niebezpiecznie. Ojciec pracował na nocną zmianę, a matka w dzień. Była sekretarką, ładną i eleganc ką kobietą. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Jessie skinęła głową, żeby go zachęcić do dalszych zwierzeń. - Mieszkaliśmy na drugim piętrze starej kamienicy. Któregoś popołudnia ojciec musiał wyskoczyć do sklepu po narzędzia. Powiedział mi, że mama zaraz przyjdzie. Miałem wypatrywać jej przez okno i nie otwierać nikomu ani nie odpowiadać na telefony, póki nie wróci do domu. Więc usiadłem w oknie i czekałem. Głos Clinta załamał się. Na moment zacisnął wargi i wbił wzrok w sufit. - Wreszcie ją zobaczyłem. Była już na rogu, właściwie przed naszym domem. Wtedy nagle zaatakował ją jakiś mężczyzna w naciągniętej na twarz masce. Widziałem, jak wyrwał jej torebkę, jak szarpali się przez chwilę, a potem on strzelił. Kiedy krwawiąc upadła na chodnik, zdążył jeszcze zerwać jej z palca obrączkę. Potem wskoczył do furgonetki, która wyjechała zza rogu, i zniknął. Dlatego właśnie nienawidzę furgonetek. Jessie milczała. Co się mówi w takiej sytuacji? - Przykro mi, Clint - bąknęła Wreszcie, czując niesto sowność swoich słów. - Tak strasznie mi przykro. - Ojciec odchodził od zmysłów - ciągnął Clint. - Uważał, że to jego wina, bo gdyby nie wyszedł wtedy z domu, matka nadal by żyła. A potem powiedziano mi, że ojciec jest zbyt przygnębiony, aby się mną zajmować, i wysłano mnie do ciotki. Mieszkałem z nią przez jakiś czas, ale to nie zdało egzaminu, więc wziął mnie do siebie policjant, który zajmował się sprawą zabójstwa matki. Znałem go, bo prze słuchiwał mnie już wcześniej. On i jego żona mieli już kilkoro przybranych dzieci. Przez parę lat ich dom był dla mnie jedynym, jaki miałem, a on stał się jakby moim pra wdziwym ojcem. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Dlatego postanowiłeś zostać policjantem - domyśliła się Jessie. - To był bardzo dobry człowiek. Ktoś, kto w waszym żargonie nazywa się pozytywnym wzorcem. Gdyby nie on, byłbym się wykoleił. - Rozumiem, że twój ojciec wyleczył się w końcu z de presji? - Zjawił się po mnie, kiedy miałem dwanaście lat. Oże nił się pó raz drugi i postanowił zabrać mnie do domu. - Nie znałeś wcześniej macochy? - Nie. - Clint znowu wbił wzrok w sufit. - To chyba nie był najlepszy sposób na założenie nowej rodziny - odezwała się Jessie, po raz kolejny świadoma nie stosowności swoich słów. Próbowała sobie wyobrazić zrozpa czonego i przerażonego Clinta, któremu jakaś obca kobieta każe mówić do siebie „mamo". Oczywiście jego ojciec zrobił tylko to, co uważał w tej sytuacji za najlepsze, niemniej jed nak dla dziecka musiało to być dramatyczne przeżycie. - Nienawidziłem macochy - mówił dalej Clint. - Zno wu wpadłem w złe towarzystwo i nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nić Diana. Jej narodziny w jakiś sposób pozwoliły mi wrócić na właściwą drogę. - Naprawdę? - zdumiała się Jessie. - Przecież to było dziecko twojej macochy. - Ona była taka maleńka i niewinna. - Clint zwrócił wzrok na Jessie. - Wtedy przysiągłem sobie, że moja sio stra nigdy nie będzie musiała przechodzić przez to, przez co ja przeszedłem. Chciałem ustrzec ją przed złem tego świata. Nie jesteś jedyną osobą, która chce zbawić świat, Jessie. Ja także miałem taki zamiar. - I to ci się udało-powiedziała Jessie.-Byłeś oficerem policji. Jestem pewna, że uratowałeś życie wielu ludziom. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Taak. - Clint roześmiał się sarkastycznie. - Aresztu jesz faceta, a on przekupuje sędziego i wychodzi na wol ność, plując ci w twarz. Próbujesz komuś udowodnić, że bierze narkotyki, bije żonę, kradnie dzieciom pieniądze - wszystko po to, żeby go z tego wyciągnąć - a potem dochodzisz do wniosku, że to się mija z celem. Większość ludzi nie jest warta zachodu. Pracując w prokuraturze, będę przynajmniej miał okazję wsadzić paru drani za kratki. Jako policjant, nie miałem zbyt wiele szczęścia. Ledwo udałb mi się oczyścić okolicę z różnych mętów, a już znowu było ich pełno. Wybacz, Jessie, ale ludzie nie są warci tego, żeby ich ratować. - Przecież przyjechałeś do Los Angeles, żeby uratować siostrę - przypomniała mu Jessie. - Musiałem chyba być szalony, gdy sądziłem, że mi się to uda. Jeżeli zadała się z tym Giacomem... - Tego nie wiesz na pewno. - A poza tym, masz rację, ona ma osiemnaście lat, jest już pełnoletnia. Choćby rodzice błagali ją na klęczkach, żeby wróciła do domu, nie zrobi tego i nigdy już nie będzie ich małą córeczką. Nie wiem, po co tu w ogóle przyje chałem. - Przyjechałeś, bo ją kochasz -podpowiedziała mu Jes sie. - Chcesz przynajmniej spróbować. Clint popatrzył na jej twarz, skąpaną w blasku księżyca. - Czy nikt ci jeszcze nie powiedział, że bujasz w obło kach? - zapytał. - Wszyscy mi to mówią - odparła, wzruszając ramio nami. - Albo uważają, że nie chodzę po ziemi. A najczę ściej, że próbuję walczyć z wiatrakami. Może to ja jestem szalona, ale jeśli już tym szaleńcem masz być ty, to czemu nie możesz być przy okazji szczęśliwy? Czemu nie chcesz Anula & Irena
lo
us
uwierzyć w duchy, a także w to, że uratujesz twoją siostrę?. Co w tym złego? Clint otworzył oczy, a potem znowu je zamknął, rozwa żając jej słowa. - Im większa nadzieja, tym większy potem zawód. - Czy tego się najbardziej boisz, Clint? Że nie ziszczą się twoje marzenia? A może chodzi o rozczarowanie? Ich oczy spotkały się na moment, a potem Clint przy ciągnął ją do siebie. - W tej chwili - mruknął - najbardziej obawiam się ciebie. Jessie zdumiała się; ale nie zdążyła go o nic zapytać, ponieważ Clint zamknął jej usta pocałunkiem.
sc
an
da
Sam nie wiedział, jak to się stało, że udało jej się tyle z niego wyciągnąć. Mógłby sobie wmawiać, że to jeden z jej zawodowych trików, ale Clint nigdy nie umiał się okłamywać. Kiedy umarła mu matka, nie próbował uda wać, że śpi, a kiedy się zbudzi, znowu będą razem. Kiedy zamieszkał u ciotki, nie uwierzył jej zapewnieniom, że oj ciec wkrótce po niego przyjedzie. Nie wierzył także i w to, że ojciec był tylko przygnębiony. Doskonale wiedział, że się załamał i popadł w alkoholizm. Gdy sam zaczął znikać na noce z domu,wagarować, kląć i popełniać drobne prze stępstwa, miał świadomość, że postępuje źle. A kiedy sier żant Mullin wziął go do siebie i powiedział; „Słuchaj, Clint, masz poważne kłopoty, ale my spróbujemy cię z nich wyciągnąć", nie protestował. Wiedział, że znalazł się w kłopotach. Nie było sensu się okłamywać. Czemu teraz miałby się okłamywać? Jessie potrafiła nim potrząsnąć tak, że zdradził jej wszystkie swoje sekrety. Opowiedział jej o swojej goryczy i o minionych trzydzieAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
stu latach, które sprawiły, że stał się takim a nie innym człowiekiem. Nie dlatego otworzył się przed nią, że umiała dobrze słuchać. I nie dlatego, że była zawodową terapeutką i zbawicielką zagubionych dusz. Otworzył się przed nią, ponieważ była kobietą odważną i upartą. A także z powodu tego, co zobaczył w lustrze: nie żadną zjawę, aleją, Jessie, która oddawała mu się bez wstydu i bez wahania. I nie żądała nic w zamian. Pojawiła się w lustrze jak zjawa, która już raz go uwiodła, wzięła go w ramiona i stopiła się z nim wjedno jak jan i jing. Usta miała opuchnięte od pocałunków. Czuł na karku delikatny dotyk jej palców. Jej ciało składało się z samych aksamitnych krągłości. Była stokroć piękniejsza niż wszy stkie dziewczyny z jego snów. Kiedy dotknął brzucha Jessie, westchnęła, a kiedy jego dłoń powędrowała między uda, z jej ust wyrwał się jęk. Gdy pochylił się i dotknął ustami jej piersi, zadrżała z roz koszy. Iw tej chwili przestał już się jej obawiać. Czuł, jak jej siła zaczyna mu się udzielać, i jak go zmienia. Pochylił się i zaczął ją całować. - Clint... - Jej głos był cichszy od szeptu.-Clint... Drżąc wczepiła się kurczowo w prześcieradła, aż wreszcie jej ciało wygięło się w łuk i z jej ust wyrwał się krzyk. Clint podniósł się i złożył delikatny pocałunek na jej drżących wargach. Popchnęła go na plecy, uklękła nad nim, a potem powoli się opuściła, przyjmując go w swoje rozpa lone wnętrze. Jej włosy zakryły mu twarz, a piersi muskały jego pierś. - Cofam to, co powiedziałem. Nie jesteś wcale święta. - To kim wobec tego jestem? - spytała z uśmiechem. - Jesteś czarodziejką. Anula & Irena
Do licha. Nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Była czarodziejką, która wynosiła go teraz na szczyt tęczy.
sc
an
da
lo
us
- Nadal chcę zobaczyć zjawę. Był ranek. Salon tonął w promieniach słońca. Jessie sie działa przy stoliku, ubrana tylko w podkoszulek i majtecz ki. Z kubkiem kawy w dłoniach, wpatrywała się w lustro na przeciwległej ścianie. - Mam pewność, że ona tam jest. Chcę ją zobaczyć. - Duchy nie istnieją,. - Nic podobnego. Świat jest pełen duchów, Clint. Na wet jeżeli ich nie widzisz, one istnieją. Założę się, że jeden z nich zamieszkał w twoim lustrze. - Popatrzyła z natęże niem na srebrzystą taflę. - A jaka jest twoja teoria? Czy podejrzewasz, że za lustrem jest ukryta kamera? - To musiałby być monitor - poprawił ją Clint. Techni ka nigdy nie była jego hobby, ale jako policjant miał pod swoją pieczą również supermarkety i banki, więc zdążył poznać tajniki funkcjonowania obwodów zamkniętych. Kamera mogłaby być gdzieś indziej, obok tej kobiety, może w jakimś innym mieszkaniu. Lustro musiałoby być jedno stronne i... - Dlaczego uważasz, że ktoś chciałby sobie zadać aż tyle trudu? - przerwała mu Jessie, Clint wzruszył ramionami. - A poza tym - dodała - lustro jest przymocowane do ściany. Czy w ścianie nie powinno być wobec tego otworu na monitor? - Za ścianą też jest mieszkanie. Może tam znajduje się ten otwór. - Możesz przecież zapukać do sąsiada i poprosić, żeby pozwolił ci rzucić okiem na tę ścianę. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Clint nic na to nie odpowiedział. Owszem, już wcześniej wpadł na ten pomysł, ale nie zdecydował się na wizytę u sąsiada. Gdyby okazało się, że w ścianie nie ma otworu, musiałby przyznać sam przed sobą, że zjawa w lustrze nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. - Byłem zbyt zajęty - powiedział wreszcie, bo Jessie wciąż patrzyła na niego oskarżycielskim wzrokiem. - Mia łem inne sprawy na głowie. W końcu przyjechałem tu po to, żeby odnaleźć siostrę. Nie mam czasu na zabawy z duchami. Jessie spojrzała na niego z wyrzutem, a potem wypiła łyk kawy i znów odwróciła się w stronę lustra. Widocznie uznała, że jest zbyt zajęty i dla niej również nie ma czasu. I nie myliła się. Nie miał czasu na to, żeby pragnąć jej tak; jak jej pragnął. W jej ramionach zapominał, po co tu przyjechał. Po nocy spędzonej z Jessie najchętniej w ogóle nie wychodziłby z łóżka. Nie miał też czasu na to, żeby czuć to wszystko, co teraz odczuwał. Apóza tym nigdy nie uwierzy w duchy i nigdy nie stanie się optymistą. Poszedł z kubkiem do kuchni, żeby dolać sobie kawy. i nie mając Jessie przed oczyma, zebrać myśli. Może za dużo sobie wyobrażał? Może Jessie bardziej interesowała się duchem niż jego osobą? Może właśnie dlatego zgodziła się spędzić z nim noc? Przeżyli kilka upojnych chwil, to prawda, ale gdy tylko zaświeciło słońce, w centrum uwagi znpwu znalazło się to przeklęte lustro. Może Jessie wolała skoncentrować się na lustrze, bo tak było bezpieczniej? W końcu lustro, w przeciwieństwie dc niego, nie zrobi jej krzywdy. Clint kierował się zasadą* że nic w życiu nie idzie jak po maśle. Jessie nłusiała od początku wiedzieć, że to nie bęAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
dzie długotrwały związek, że nie ma w nim miejsca na miłość. To tylko chwilowe zauroczenie. Niezwykłe pożą danie, które musiał zaspokoić, bo pragnął Jessie jak wody, powietrza i słońca, które rozjaśniało teraz jego mieszkanie. Do diabła! Nie wolno mu pragnąć kalifornijskiego słoń ca! Przecież niedługo wraca do siebie, a tam, w Nowym Jorku, listopad i słońce wykluczają się nawzajem. W Nowym Jorku nie ma też luster z duchami, ogródków kawiarnianych czynnych w zimie ani plaż, na których można się opalać przez cały rok. Nad Nowym Jorkiem wiszą teraz ołowiane chmury, ziąb przenika do szpiku kości, no i przede wszystkim nie ma tam dziewczyny, dla której chciałoby się człowiekowi żyć. Wrócił z kubkiem do stolika. Zastał Jessie przed lu strem. Popatrzył na jej kształtne łydki i te niewiarygodne kolana i przypomniał sobie, jak oplatała go w nocy smu kłymi nogami, żeby go w sobie zatrzymać. Jeszcze raz powtórzył sobie w myślach, że ostatnia noc nie miała nic wspólnego z miłością. A jednak chodziło w niej o coś więcej niż tylko seks. Gra szła o zaufanie, nadzieję i pozbycie się lęków. Jego nadzieje przestały już się ograniczać do odnalezie nia Diany, a lęki do wyobrażeń, że ją straci dla jakiegoś brudnego heavy-metalowca czy hollywoodzkiego ele ganta. To Jessie napawała go teraz największą obawą. Odkrył przed nią wszystkie swoje słabości. A nawet i przedtem, zanim opowiedział jej o koszmarnym dzieciństwie, musia ła się domyślać wielu rzeczy. Jessie odwróciła się od lustra. Była smutna. Jak bardzo pragnął jej powiedzieć to, co z pewnością chciałaby usły szeć: że miała rację, że życie może być wspaniałe, że na Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
przekór wszelkiemu zhi tego świata zawsze jest jakaś na dzieja, że nawet po najgroźniejszej burzy świeci słońce. Chciał jej powiedzieć, że zostanie w Kalifornii, by czekać na kolejne wspólne noce, a to zbyt wielka pokusa, żeby mógł się jej oprzeć. Gdyby mógł jej powiedzieć, że uwie rzył w to, w co ona wierzyła. - Ona nie chce mi się pokazać - cicho odezwała się Jessie. - Obawiam się, że moje największe nadzieje pozo staną nie spełnione. Jej smutne spojrzenie ugodziło go w samo serce. Tak bardzo chciał spełnić jej marzenia, ale nie mógł. Nie mógł przecież zostać w Los Angeles, odmienić swojej filozofii życiowej i stać się innym człowiekiem. Nie był w stanie zrobić tego nawet dla niej. - Odwiozę cię do domu - powiedział. Skinęła głową i znowu odwróciła się do lustra, szukając w jego lśniącej tafli tego wszystkiego, czego Clint nie był w stanie jej ofiarować.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
us
11
sc
an
da
lo
- Gary? Tu mówi Jessie Gale. - Jessie! - rozległ się w słuchawce radosny głos Balducćiego. - Moja królowo! Czyżbyś się nareszcie zdecydo wała oddać mi swoją rękę? Jessie roześmiała się bez przekonania. Nie była w na stroju do nawet tak niewinnych żartów. - Mam do ciebie pytanie, Gary. Słyszałeś może o nieja kim Giacomo? - Giacomo? Czy to nie ten artysta, który rzeźbi takie długie i chude postacie? - To Giacometti. A ten to Giacomo. Nie znam jego nazwiska. Podobno był gwiazdą rocka we Włoszech. - Giacomo? - Gary zamyślił się na chwilę. - Nigdy o nim nie słyszałem. Jest obywatelem amerykańskim? - Nie wiem. Nie wiem o nim nic ponad to, że ma willę w Beverly Hills. Nie jedną z tych największych, ale i nie z tych małych. Jest młody i przystojny i, musi mieć niezłe konto w banku, jeżeli mieszka w takim domu. - Giacomo. - Gary znowu umilkł na chwilę. - ChciałAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
bym ci pomóc, Jessie. O niczym innym nie marzę. Ciągle mam tę nadzieję, że jeśli uda mi się wystarczająco ci po móc, zrobisz striptiz na moim biurku. - Gary... - Rozumiem. To znaczy, że mi odmawiasz - stwierdził pogodnie Gary. - A jeśli już mówimy o pomocy, znalazłaś tego Bronsona? - Tak, dzięki tobie. Jestem ci dozgonnie wdzięczna. - Ale nie na tyle, żeby uciec ze mną na Hawaje. - Na Hawaje? - Jessie podjęła grę. W końcu Gary był tak miły i uczynny. Nie zasługiwał na to, by go besztać. - Myślałam, że chcesz mnie zaciągnąć do Las Vegas. Ale Hawaje... Hawaje to co innego. - No to bosko. Ja kupię bilety, a ty kup parasol plażowy - wykrzyknął z entuzjazmem Gary, ale zaraz spoważniał. - Naprawdę nie przypominam sobie żadnego Giacomo. Gdyby był z branży, musiałbym o nim słyszeć. Dobrze wiesz, że znam wszystkich. A jego nie znam. Z tego wnio sek, że on jest nikim. - Tyle mogłam się sama domyślić. Rozmawiałam ze znajomym z MTV. Też o nim nie słyszał. - Może ten facet robi forsę gdzieś na boku. W przemy śle muzycznym można zbić fortunę na wiele sposobów. I to nie zawsze legalnych. - Wiem - westchnęła Jessie. - Jestem ci bardzo wdzię czna, Gary. - No proszę, znowu jesteś mi wdzięczna - powiedział z wyrzutem. - Nienawidzę, jak ktoś jest mi wdzięczny. Mogłabyś okazać mi kiedyś więcej ciepła? - Zobaczymy - roześmiała się Jessie, ale gdy tylko po żegnała się z Garym, ogarnęło ją przygnębienie. To ją dopadły teraz zmory i nie przestawały dręczyć. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Ubiegłej nocy dowiedziała się prawdy o Clincie. Odkryła tkwiące w nim pokłady szlachetności i dobrej woli. Prze konała się, jak potrafi być delikatny i jak łatwo go ugodzić, jeśli się znajdzie choćby najmniejszą szczelinę w murze, którym odgrodził się od świata. Clint jednak nie chciał przyjąć do wiadomości tej pra wdy o sobie. Po prostu w nią nie wierzył. Tylko dlatego, że ona tę prawdę dostrzegła, uznał ją za zagrożenie dla siebie. A przecież ostatnią rzeczą, c-jakąjej chodziło, była świadomość, że wzbudza w nim lęk. Ona, taka silna, tak zawsze pewna siebie i przekonana, że potrafi uratować każdego, czy tego chciał czy nie, weszła teraz z butami w duszę Clinta i rozdrapała stare rany. Nic dziw nego, że poczuł się zagrożony. Mogła mieć o to pretensje wyłącznie do siebie. - Hej, Jessie! - rozległ się od drzwi głos Susan. Otwieraj szampana. Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość. - Ach tak? - Jessie zmusiła się do uśmiechu. - A o co chodzi? - Andrea wraca do domu. Rozmawiała z rodzicami. Po wiedzieli, że nadal ją kochają i że wysyłają jej pieniądze na bilet. - Andrea? - mruknęła nieprzytomnie Jessie, usiłując sobie przypomnieć, o kogo chodzi. - No wiesz, ta mała, którą przywiozłaś parę dni temu. Nie chciała z nikim rozmawiać. Teraz wreszcie wszystko mi opowiedziała. Uciekła z domu, bo matka znalazła piguł ki antykoncepcyjne w jej pokoju i zbiła ją na kwaśne jabł ko. Rozmawiałam z jej rodzicami. Zgodzili się na współ pracę z terapeutą i chcą, żeby Andrea wróciła do domu. Ona też tego chce. - To świetnie - powiedziała Jessie bez entuzjazmu. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
To cudowne, Susan - natychmiast się poprawiła. - To wszystko twoja zasługa. - N o to o co ci chodzi? - Susan opadła na sofę, zrzuciła kopniakiem sandałki, położyła nogi na stoliku i odrzuciła włosy z czoła. - Coś nie tak? - Wszystko w porządku. Widać, że posuwamy się do przodu. Żałuję, że nie mam szampana. Zasłużyłaś na niego. - Jasne - stwierdziła Susan. - No to w czym problem? Jessie westchnęła. Susan potrafiła zmusić do mówienia nawet najbardziej opornych. Teraz też pewnie nie spocznie, póki nie dowie się tego, co chciałaby wiedzieć. - Martwię się o Dianę McCreary - powiedziała, co było w pewnym sensie prawdą. - O Dianę McCreary? - Jej zdjęcie wisi na tablicy przy wejściu. - Jeśli dobrze pamiętam, mówiłaś, ze ona ma osiemna ście lat. Chyba potrafi o siebie zadbać. - Sama nie wiem. Zdaje się, że dziewczyna wpadła w ręce playboya, niejakiego Giacoma. - Giacomo - prychnęła Susan, robiąc komiczną minę. - Ten facet mieszka w luksusowej willi w Beverly Hills. Nikt nic o nim nie wie. Obawiam się, że Diana mogła się uwikłać w coś, z czym sobie nie poradzi. Jej brat twier dzi, że jest rozpieszczona i niezaradna. - Teraz już wiem, w czym rzecz - ożywiła się Susan. -Porozmawiajmy ojej bracie. - Dlaczego?. - To ten policjant z Nowego Jorku, prawda? - On nie jest już policjantem, tylko prawnikiem. - Ach tak? Tym gorzej - roześmiała się Susan. - Przestań, dobrze? - rozzłościła się Jessie. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Uśmiech zniknął z twarzy Susan. - Boże, Jessie, co się z tobą dzieje? Co on ci takiego zrobił? - Nic. Tak naprawdę zrobił jej wszystko. Nagle przypomniała sobie najdrobniejsze szczegóły ubiegłej nocy - każdy po całunek Clinta, jego pieszczoty, każde słowo jego wstrzą sającej opowieści. Obnażył przed nią duszę, ale nie z włas nej woli, lecz dlatego, że to ona doprowadziła do tego. Determinacja, z jaką stawił czoło tragedii, która go spot kała w dzieciństwie, wzruszała ją i napełniała podziwem. Chociaż wszelkie jej wysiłki doprowadziły tylko do tego, że się od niej odsunął, nadal pragnęła go ocalić. A nawet więcej. Musiała go uratować, bo jeśli teraz tego nie zrobi, utraci go na zawsze. A wraz z nim jakąś cząstkę samej siebie. - Jak mogłaś? - spytała z wyrzutem Susan. - O co ci chodzi? - Jak mogłaś się w nim zakochać? Jessie westchnęła, potwierdzając tym samym podejrze nia Susan. - Wiem, że to do mnie niepodobne- przyznała. - Nie jestem już naiwną nastolatką. Nie należę do osób, które zakochują się bez pamięci. - Więc co to było tym razem? No właśnie, co? Od momentu, w którym Clint wysadził ją pod domem, pocałował w policzek i powiedział „do wi dzenia" tonem, który ugodził ją w samo serce, Jessie starała się zrozumieć, co to właściwie było. - On ma w sobie coś takiego... - powiedziała z namy słem - . . . jest taki uczciwy. To było jak... - urwała. To było jak magia i czary, jak obraz mężczyzny i kobiety w sreAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
brzystej tafli. Jak ich wzajemne pożądanie i lęk. - Nie umiem ci tego wyjaśnić - zakończyła. - Założę się, że on bosko całuje - stwierdziła Susan. - To też - przyznała Jessie z zażenowaniem. Susan głęboko westchnęła. - No i co teraz? - spytała współczującym tonem. - Albo znajdzie siostrę i wróci do Nowego Jorku, albo jej nie znajdzie i też wróci do Nowego Jorku. - Albo... wcale nie wróci do Nowego Jorku - podpo wiedziała Susan. - On nigdy nie zostanie w Los Angeles - nagle zdener wowała się Jessie. - Ma pracę i rodzinę! - Zaraz potem przypomniała sobie, że tę pracę Clint ma zaledwie od sierp nia, a rodzina to ojciec, który go zostawił, nie lubiana ma cocha i przyrodnia siostra, która i tak jest teraz w Los An geles, a nie w Nowym Jorku. - Zresztą, on nie lubi Los Angeles - dodała. - Uważa, że to nienormalne kąpać się w morzu w listopadzie. - Ja też, na początku uważałam, że to nienormalne wtrąciła Susan - a z czasem to polubiłam. On także może się nauczyć. Jessie potrząsnęła głową. - Nigdy nam się nie uda. Wiemy to oboje. Pomogę mu w odnalezieniu siostry, a potem postaram się o nim zapo mnieć. Tak będzie dla mnie najlepiej. Susan uważnie przyjrzała się przyjaciółce. - To takie niepodobne do ciebie, Jessie. Przecież ty się nigdy nie poddajesz. Nie uratowałabyś żadnej zagubionej duszy, gdybyś nie miała w sobie woli walki. - Niech diabli porwą Clinta i jego duszę! -nagle unios ła się Jessie. - Może przyszła pora, żebym się zajęła własną. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Dźwięk telefonu przerwał ich rozmowę. Jessie zaczerp nęła tchu i dopiero po chwili podniosła słuchawkę. - Cześć, Jessie! Tu Gary Balducci. Posłuchaj, mam coś na tego Giacoma. - Ach, tak? - mruknęła, zawiedziona. Omal nie krzyk nęła do słuchawki, że Giacomo nic jej nie obchodzi, że to sprawa Clinta. Tylko że jeśli ona chce się uporać ze swoimi problemami, musi najpierw pomóc Clintowi. Inaczej nigdy się od niego nie uwolni. - Czego się dowiedziałeś? - za pytała. - Nie spodoba ci się to, kotku. To alfons. - Co takiego? - Nagle ogarnął ją gniew, który nie miał nic wspólnego z osobą Clinta. Jako dyrektorka „Tęczowe go Domu" stykała sięż alfonsami aż za często. Polowali na dzieci, które uciekły z domu, często niepełnoletnie, a po tem je wykorzystywali. Według niej byli zakałą tego świata. - Mówimy oczywiście o wyższych sferach. Wiem z pewnych źródeł, że on załatwia dziewczyny gwiazdom rocka. Mówi się, że był marnym piosenkarzem we Wło szech i nie zarabiał tam aż tyle, żeby zaspokoić swoje ekstrawaganckie gusta. Wobec tego przyjechał do Kalifor nii, żeby tutaj szukać szczęścia. Jako piosenkarz nie miał żadnych szans, więc postanowił wykorzystać swój śródzie mnomorski wdzięk. Założył dyskretny interes i tak dalej... - Rozmawiałeś z muzykami, którym załatwił dziew częta? - Rzecz w tym, że tak naprawdę nikt nie chce o tym mówić. Mój informator i tak wyświadczył mi wielką przy sługę. Nie licz na to, że ktoś zechce ci pomóc. - Rozumiem. - Dziewczyny od Giacoma są piękne, zdrowe i bardzo drogie. W obecnych czasach, kiedy szerzą się te wszystkie Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
straszne choroby, facet z forsą nie będzie się zadawał z byle kim. Giacomo dostarcza luksusowy towar z gwarancją. - O mój Boże! - wykrzyknęła Jessie. Przed oczyma stanęła jej słodka buzia Diany McCreary. Ta dziewczyna była tak nierozsądna i naiwna. Wręcz sama się prosiła o kłopoty. Jeżeli potrafiła porzucić dom i studia dla takiego nieudacznika jak Mace Bronson, czy mogła nie ulec wdzię kom Giacoma? Był przecież bogaty, przystojny i mówił tak pięknie z czarującym włoskim akcentem. - Nie to chciałam usłyszeć - przyznała Jessie - ale dziękuję ci bardzo za wiadomość. Przynajmniej wiem, z czym mam do czynienia. - Chyba nie chcesz go ścigać. - Nie jego, tylko pewną dziewczynę. - Uważaj na siebie, Jessie. Mówię ci to, chociaż wiem, że to tylko strata czasu, bo ty nigdy nie byłaś rozważna. To nie w twoim stylu. Podziękowała mu jeszcze raz i odłożyła słuchawkę. Najsmutniejsze jest to, pomyślała, że Gary ma rację. Gdyby była rozważna, zostałaby etatową pracownicą jakiegoś państwowego ośrodka terapeutycznego. Miałaby normo wany czas pracy oraz regularną pensję. Rozważna kobieta nie zakłada schroniska w jakiejś ruderze, nie musi żebrać o fundusze ani przeczesywać ulic w poszukiwaniu zatraco nych dusz. Rozważna kobieta nie zakochuje się w mężczyźnie, któ ry może złamać jej serce. No cóż, z tego widać, że rozwaga nigdy nie była jej zaletą. Teraz z właściwym sobie brakiem rozwagi musi zaangażować się w poszukiwanie Diany. Znajdzie tę nie mądrą dziewczynę, oddają bratu, a potem odeśle oboje do Nowego Jorku. Anula & Irena
Tylko wtedy zdoła się jakoś uporać z uczuciem, które przepełniało jej serce. Kiedy Clint zniknie wreszcie z jej życia, może uda jej się pomóc samej sobie.
sc
an
da
lo
us
W jasnym świetle przedpołudnia elegancka rezydencja w Beverly Hills prezentowała się jeszcze bardziej imponu jąco. Biel, złoto, czerwień i absolutny spokój. Na szmarag dowym trawniku i wyżwirowanych ścieżkach nie pozostał nawet najmniejszy ślad po wczorajszym przyjęciu. Za to Clint, po ekscesach wczorajszej nocy, czuł się naprawdę podle. Bolała gó głowa i każdy mięsień, a na domiar wszystkiego pojął, że sobą gardzi. Jak mógł tak łatwo dać się ponieść emocjom? Dlaczego tak bezwstydnie obnażył się przed Jessie? Po co opowiadał jej tę żałosną historię o swoim dzieciństwie? Żeby wzbu dzić w niej współczucie czy może żeby sobie ulżyć? Odpowiedź nasuwała się sama, ale oczywiście wiedział, ze to nonsens. Między nim i Jessie nie może być nawet mowy o czymś takim jak miłość. Na tę ewentualność niebyłprzygotowany. Oczywiście seks to zupełnie co innego... Teraz, idąc długim podjazdem starał się skoncentrować na czekającej go misji. Ubiegłej nocy Giacomo zdradził się paroma szczegółami, co mogło oznaczać, że jednak wie coś o Dianie. Clint był zdecydowany wydobyć od niego tę informację. Choćby miał mu ją wyrwać z gardła. Nacisnął dzwonek. Okna były zamknięte, więc nie mógł słyszeć melodyjki. Jedynym dźwiękiem, jaki docierał do jego uszu, był przytłumiony warkot kosiarki. Kto to kosi trawniki w listopadzie? - pomyślał ź niechęcią. W gęstej koronie dębu rozśpiewały się nagle ptaki. Czy ptaki odlatu ją stąd jeszcze dalej na południe? I czy w Kalifornii w ogó le kiedykolwiek opadają liście? Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Zaczął się zastanawiać, jak będzie znosił dotkliwe chło dy, kiedy wróci do Nowego Jorku. Wreszcie drzwi się otworzyły i Clint znalazł się twarzą w twarz z tą samą pokojówką, która rozmawiała z nim ubiegłej nocy. Dziś była ubrana na niebiesko, a grube, czar ne warkocze, owijały jej głowę jak węże. - Tak? - zapytała. - Chciałbym się zobaczyć z Giacomem - powie dział Clint, modląc się o to, żeby był w domu. Jeżeli go nie zastał, będzie musiał zaczekać w samochodzie na jego powrót. W oczach pokojówki pojawił się błysk. Musiała coś skojarzyć. Żeby odświeżyć jej pamięć, jeszcze raz się przedstawił. - Jestem Clint McCreary. Chciałbym porozmawiać z Giacomem, kiedy nie musi zabawiać licznych gości. - Jest bardzo zmęczony - poinformowała go pokojów ka. - Nie wiem, czy będzie mógł pana teraz przyjąć. - Proszę mu powiedzieć, że nie zajmę mu zbyt wiele czasu. To bardzo ważna sprawa i lepiej, żeby mnie wysłu chał. - Mówiąc to, zaczął się zastanawiać, czy nie powinien przypomnieć jej, że pracuje w nowojorskiej prokuraturze. Okazało się to jednak zbyteczne. - Zapowiem pana - powiedziała kobieta i chciała za mknąć Clintowi drzwi przed nosem. Błyskawicznie wsunął stopę za próg i silnym pchnię ciem otworzył drzwi. - Dzięki - powiedział i wszedł do holu. Popatrzyła na niego zaskoczona, ale milczała. Albo przypomniała sobie, kim był, albo też nie chciała ryzyko wać starcia z kimś, kto przewyższał ją o głowę. - Powiem, że pan tu jest - powtórzyła zdenerwowana, Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
a potem odwróciła się i pobiegła na górę, po spiralnie skrę conych schodach. Kiedy Clint został sam, postanowił się trochę rozejrzeć. Gdyby nie to, że ubiegłej nocy na własne oczy widział gości w tym domu, nigdy by się tego nie domyślił. Czarna marmurowa posadzka lśniła jak lustro, a w popielniczkach nie było ani jednego niedopałka. Łukowate drzwi prowa dziły do olbrzymiego salonu, który wyglądał tak, jakby nikt nigdy do niego nie wchodził. Nawet rośliny w ozdobnych donicach miały lśniące, świeżo wymyte liście. Clint pomyślał, że jeśli pokojówka nie ma do pomocy całej armii sprzątaczek, musi być jeszcze bardziej zmęczo na niż jej pracodawca. - Signor McCreary, witam pana - usłyszał za plecami melodyjny głos Giacoma. Odwrócił się i patrzył, jak pan tego domu pokonuje kilka ostatnich stopni. Miał na sobie szlafrok z białego jedwabiu i takie same spodnie. W lewej ręce trzymał czarnego, per fumowanego papierosa. Prawą wyciągnął do Clinta. Clint zaczekał, aż Giacomo - niższy od niego o dobre pół głowy -stanie u stóp schodów i dopiero wtedy uścisnął mu rękę. - Proszę mi wybaczyć - odezwał się gospodarz, wska zując na swój strój - ale właśnie wstałem z łóżka. Czym mogę panu służyć? - Chciałbym porozmawiać o mojej siostrze - powie dział Clint. Ani kosztowny strój Giacoma, anijego połu dniowy wdzięk nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. - Przecież rozmawialiśmy już o niej wczoraj wieczo rem. Pokazał mi pan fotografię. Co za urocza młoda dama. - Moja siostra lubi muzyków rockowych. Zna pan ten typ dziewcząt? Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Aaach - uśmiechnął się Giacomo. Zęby miał białe jak śnieg. - Oczywiście, że znam ten typ. Wiele kobiet ich lubi. Niestety, nie wszystkie są tak piękne jak pańska siostra. Carlotta! - zawołał w kierunku schodów. - Przynieś mi ka wę! Chodźmy - zwrócił się do Clinta, po czym przeprowa dził go przez gigantyczny salon do mniejszego saloniku, z widokiem na ogród i basen. - Muszę usiąść - wyjaśnił, osuwając się na wygodną sofę. - Zeszłej nocy nieźle zabalowałem. Teraz za to płacę. Clint także płacił tego ranka za szaleństwa ubiegłej no cy, choć trudno je było nazwać balowaniem. Poza tym, u Giacoma skończyło się na kacu i zmęczeniu, a on zapła cił bólem serca i pustką, jaką pozostawiła po sobie Jessie. Musiała się zorientować, że nigdy nie będzie taki, jak by tego chciała. Otrząsnął się z ponurych myśli i skupił uwagę na gospo darzu. - Może poznał pan moją siostrę, a potem ona przepro wadziła się do kogoś innego? - powiedział. - Gdybym ją znał, musiałbym ją zapamiętać - odparł Giacomo. - Jest pan bardzo znaną osobą. Musi pan być otoczony tłumem pięknych kobiet. Nie wierzę, żeby był pan w stanie wszystkie je zapamiętać. - Clint pomyślał, że taki typ musi być bardzo łasy na komplementy. Giacomo przyjrzał mu się uważnie, jakby chciał odczy tać jego intencje. - Może i ma pan rację, przyjacielu. Ona mogła przejść przez te drzwi. Wydaję masę przyjęć. Różni ludzie przycho dzą i odchodzą. Czy pana siostra to jedna z tych, co polują na muzyków? Clint zazgrzytał zębami, ale skinął głową. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Swego czasu poznałem masę takich dziewczyn, panie McCreary. Biorąc pod uwagę moją pozycję... W końcu byłem we Włoszech artystą... - Moja siostra nie jest Włoszką. Pochodzi z Nowego Jorku. Czy wie pan coś o tym, gdzie lądują dziewczyny po tym, jak przejdą przez pańskie drzwi? - Nie jestem w stanie tego spamiętać. - Giacomo wzru szył ramionami. - One przychodzą i odchodzą. Jest ich tyle. Rozumie pan, co mam na myśli? Clint skinął głową i zacisnął pięści, żeby nie trzasnąć go w pysk. - Muszę odnaleźć Dianę - podkreślił.z naciskiem. - Je żeli mi się to nie uda, będę musiał poprosić o pomoc tutej szą policję. A ponieważ pracuję w nowojorskiej prokuratu rze...-znacząco zawiesił głos. Ukryta groźba odniosła natychmiastowy skutek. Śniada twarz Giacoma lekko pobladła. Spojrzał w stronę drzwi. - Carlotta! Gdzie moja kawa?! - zawołał, a potem z przy milnym uśmiechem zwrócił się do Clinta: - Po co zaraz poli cja, panie McCreary? Nie dajmy się ponieść nerwom. - Ja panuję nad swoimi nerwami - powiedział cicho Clint. - Chodzi mi o siostrę. Nie dbam o to, ile miał pan dziewcząt. Chcę tylko odzyskać moją siostrę - powtórzył z naciskiem. - Wolałbym to przeprowadzić bez asysty po licji. Może mi pan w tym pomóc? Chyba że woli pan, żebym podjął stosowne kroki? - Pan mi grozi, pani McCreary? - Tak. Ktoś zadzwonił do drzwi. Olbrzymi hol wypełniły tony dźwięcznej melodyjki. - Metodą gróźb daleko pan nie zajdzie - powiedział Giacomo przez zęby. Anula & Irena
- Nie zgadzam się z panem. Myślę, że zajdę dokładnie tam, dokąd zmierzam. - Czas na pana - odezwał się Giacomo i zaczął się pod nosić z sofy. Nagle zamarł w bezruchu. Musiał usłyszeć to, co Clint też zdążył już usłyszeć - głośną kłótnię między dwiema kobietami przy drzwiach wejściowych. Jeden głos z pewnością należał do Carlotty; Natomiast drugi - do Jessie!
sc
an
da
lo
us
- Owszem, zechce się ze mną zobaczyć! - wykrzyknęła Jessie. Odtrąciła drobną pokojówką i wdarła się do holu. - Giacomo! Gdzie jesteś? Pokojówka chwyciła ją za rękę, ale Jessie jej się wyrwa ła. Była pewna, że Clint jest w środku, ponieważ spostrzeg ła jego samochód na podjeździe, ale nie wiedziała, czy zdążył już się dowiedzieć, kim naprawdę jest Giacomo. Przepełniał ją niepokój, że Clint mógł się znaleźć w niebez pieczeństwie. O swoje własne bezpieczeństwo nie dbała. Była przy zwyczajona działać w zagrożeniu i zdobywać to, o co jej chodziło. Potrafiła też w stosownej chwili się wycofać, za nim sprawy wymkną jej się z rąkr Coś takiego planowała teraz w związku z Giacomem. Zamierzała odebrać mu Dia nę i szybko się ulotnić. Jadąc do Beverly Hills, bynajmniej nie spodziewała się, że zastanie tam Clinta. Kiedy zobaczyła jego samochód przed domem, na moment się zawahała. Jak powinna się zachować na jego widok? Czy targana sprzecznymi uczu ciami znajdzie w sobie dość siły, żeby walczyć o Dianę? Nie osiągnie niczego, jeżeli się nie opanuje. Musi wobec tego wziąć się w garść. Teraz powinna się skoncentrować tylko i wyłącznie na Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Dianie. A kiedy będzie już po wszystkim, zostanie jej dość czasu, żeby myśleć o Clincie. Drobna pokojówka znowu uwiesiła jej się u ramie nia. Odtrąciła ją i ruszyła w stronę pomieszczenia, z które go dobiegały męskie głosy. Za holem, w salonie o szkla nych ścianach stali Clint i Giacomo. Obaj patrzyli w stronę drzwi, jakby się jej spodziewali. Giacomo, w białym jedwabnym szlafroku i spodniach, wyglądał jak mistrz ka rate. Nie zwracając uwagi na Clinta, Jessie rzuciła się na niego. - Ty gadzie! Gdzie ona jest? Gdzie ją ukryłeś? Giacomo sapnął ze zdumienia i zrobił krok w stronę Clinta, którego widocznie uznał za człowieka bardziej odpowiedzialnego niż Jessie. - Niech się pani uspokoi! Carlotta! Wyprowadź tę ko bietę! - Spróbuj tylko ją tknąć!-warknął Clint, przeszywając pokojówkę morderczym spojrzeniem. Przerażona, cofnęła się do holu. Clint chwycił Giacoma za ramię i zwrócił się do Jessie: - O co tu chodzi? - To alfons - powiedziała. Teraz wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie zdążyła krzyknąć. Clint chwycił Giacoma za obie ręce i rąbnął nim o ścianę. Potem uniósł wierzgającego mężczy znę tak, że ich oczy znalazły się na jednym poziomie. - Czy to prawda? Jesteś alfonsem? - Puść mnie! - Pod wpływem paniki melodyjny głos Giacomo zmienił się w pisk. - Puszczaj! Każę cię areszto wać za napaść! - Żaden problem - warknął Clint. - Carlotta, wezwij Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
policję! Niech mnie aresztują.A ty w tym czasie powiesz, gdzie ukryłeś moją siostrę. - Proszę, proszę! Tylko nie policja! - krzyknął Giaco mo za oddalającą się pokojówką. Clint znowu walnął nim o ścianę z taką siłą, że reprodu kcja Modiglianiego spadła z hukiem na podłogę. - Gdzie moja siostra? - Nie chcę policji! Puść mnie, to ci powiem. - Powiedz mi, to cię puszczę. Giacomo zamknął oczy i wypluł z siebie jakiś adres w Hollywood. - Tam znajdziesz tę dziwkę. A teraz mnie puść. Clint rozluźnił uścisk i Giacomo osunął się na marmuro wą podłogę. - Jeżeli zrobiłeś jej jakąś krzywdę - powiedział złowie szczym tonem - wrócę tu i zabiję cię własnymi rękami. Chwycił Jessie za rękę i pospiesznie opuścili dom Giacoma.
Anula & Irena
ROZDZIAŁ
12
sc
an
da
lo
us
- Wskakuj do furgonetki! - wykrzyknęła Jessie. Clint zwrócił na nią wzrok. Jego oczy miotały błyska wice. - Wracaj do schroniska - powiedział. - Sam pojadę po Dianę. - Nie ma mowy - zaoponowała Jessie. - Wsiadaj! Ja poprowadzę. Lepiej znam tę okolicę... - Pojadę za tobą. - W takim stanie nie możesz prowadzić, Clint. Przecież widzę, że trzęsiesz się ze złości. Wsiadaj do furgonetki! Mierzył ją przez chwilę wściekłym spojrzeniem, a po tem wsiadł do środka!, głośno zatrzaskując drzwiczki. Jessie dobrze wiedziała, że nie była to stosowna pora na seanse terapeutyczne. Kazała mu wsiąść do swojej furgo netki nie po to, żeby wyleczyć go z urazów, których doznał w dzieciństwie. Zrobiła to, bo chciała mieć go przy sobie. Nie ufała mu jako kierowcy, obawiała się również,, że gdy przyjadą pod wskazany adres, Clint nie zdoła zapanować nad emocjami. Siedział teraz obok niej, z nieprzytomnym wzrokiem, zionąc nienawiścią. Wyjechali na ulicę. Jessie patrzyła Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
przed siebie. Wciąż czuła napięcie. Nie musiała patrzeć na Clinta, żeby odgadnąć, że z zaciśniętymi pięściami czai się do skoku jak tygrys. Usłyszała głębokie westchnienie. Potem Clint głośno przełknął ślinę, a w końcu zaklął. - Skąd o tym wiedziałaś? - Że to alfons? -Tak. - Gary Balducci popytał gdzie trzeba. - Zasłużył sobie na medal. - Raczej na moją rękę - mruknęła z nadzieją, że uda jej się wzniecić iskrę zazdrości w sercu Clinta. W obecnej sy tuacji nie należało go drażnić, ale Jessie czuła narastającą złość, i to nie tylko na Giacoma. Odpowiedź Clinta kompletnie ją zaskoczyła. - Powinnaś wyjść za Gary'ego. Dlaczego się wahasz? - Nie kocham go - odparła po prostu, a jej oczy napeł niły się łzami. Kocham tylko ciebie, pomyślała. O ileż prostsze byłoby życie, gdyby mogła pokochać Gary'ego. Nawet gdyby miała zostać sto pierwszą pozycją na jego liście. O ileż wszystko byłoby prostsze, gdyby mogła pokochać kogokolwiek - byle nie Clinta. Mężczy znę, który najbardziej na świecie obawiał się jej miłości. - To, co zrobiłaś, było bardzo niebezpieczne - mruknął Clint. - Co mianowicie? Że wciągnęłam cię do swojej furgo netki? Rzucił jej krótkie, mordercze spojrzenie, a potem znowu wbił wzrok w szybę. - Nie, to, że sama wybrałaś się do Giacoma. - Ty też poszedłeś do niego sam. - Ale ja mam za sobą policyjny trening. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie na wiele by ci się przydał, gdyby Giacomo przy stawił ci lufę do głowy. Clint westchnął i zmrużył oczy. - Jestem od niego wyższy i silniejszy. Co byś zrobiła, gdyby mnie tam nie było? - Znalazłabym jakiś sposób, żeby wyciągnąć od niego adres Diany. - Mógł ci zrobić krzywdę. - Clintowi głos się załamał. Zerknęła na niego. Odwrócił wzrok. Musiało mu jednak na niej zależeć, skoro obawiał się o jej bezpieczeństwo. Z pewnością tak. Nawet bardzo. W przeciwnym razie nie bałby się ani o nią, ani o to, co chciała wnieść w jego życie. A nawet jeżeli się o nią nie bał, to miał w sobie pewne rycerskie cechy. Należał do tych staroświeckich mężczyzn, którzy otwierają drzwi przed kobietą, i pomagają jej wsiąść i wysiąść z samochodu. Na pewno należał też do męż czyzn, którzy nienawidzą alfonsów. - Na wypadek gdybyś jeszcze sam na to nie wpadł, przypomnę ci, że moim życiem nigdy nie będzie rządził strach - powiedziała drżącym głosem. - Owszem, byłam świadoma tego, co może mi zrobić Giacomo, ale wiedzia łam, co ja powinnam zrobić. I zrobiłam to. Taka już jestem. - Nie boisz się, że ktoś cię skrzywdzi? - Zawsze się tego boję, Clint. Nie pozwalam tylko, żeby ten strach mnie przed czymkolwiek powstrzymał. Clint odwrócił się w jej stronę i zaczął się uważnie przy glądać. Czując wzbierające pod powiekami łzy, zamrugała gwałtownie i zapatrzyła się w światła na skrzyżowaniu. Nie mogła się przecież przyznać, że nic nie sprawiało jej, większego bólu niż myśl, że Clint już wkrótce odejdzie na zawsze z jej życia. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Wyjęła ze schowka okulary słoneczne i nałożyła je, ocierając ukradkiem łzy. Zbliżali się już do okolicy, w któ rej - według Giacoma - miała zamieszkać Diana. Wielkie litery tworzące napis „Hollywood" bielały w oddali na tle zielonych wzgórz. Jessie pomyślała, że chociaż ta jedna rzecz w tym smut nym dniu musi im się udać. - Clint...-zaczęła cicho. - Co takiego?-przerwał jej szorstko. - Proszę cię, żebyś się nie rzucał na Dianę, kiedy ją zobaczysz. Nie odpowiedział. Zerknęła na niego zza ciemnych oku larów. Mierzył ją zagadkowym spojrzeniem swoich stalo wych oczu. - Musisz postępować z nią łagodnie. Bóg wie, przez co ta dziewczyna przeszła. - Zdaję sobie z tego sprawę. - Ona musi wiedzieć, że bez względu na to, co zrobiła, może liczyć na twoją wyrozumiałość. - Jessie... - Mówię serio, Clint. Jeżeli chcesz, mogę to sama za łatwić. - To moja siostra. Jeśli naprawdę uważasz, że mogę jej wyrządzić większą krzywdę niż ten oślizgły typ... - Wcale tak nie myślę. Ale będziesz i ją musiał o tym przekonać. Skręcili w boczną ulicę. Pó jej obu stronach stały piętro we budynki. Jessie zaczęła wypatrywać numeru. - Mieszkanie może być strzeżone - powiedziała. - Po-, dejfzewam, że Giacomo dobrze pilnuje swoich dziewcząt. - Ja się zajmę strażnikiem, a ty wyprowadzisz Dianę; - zaproponował Clint. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Jeżeli w taki właśnie sposób zamierzamy to rozegrać. - Jessie spojrzała na jego zaciśnięte pięści. Wolałaby, żeby obeszło się bez przemocy, miała jednak świadomość, że może się okazać konieczna. Dlatego była rada, że miała przy sobie Clinta. - To jest właśnie ten dom - powiedziała. Zaparkowała na chodniku przed bramą, ryzykując man dat. Uznała, że lepiej być jak najbliżej wyjścia. W przedsionku przystanęli przed domofonem i zaczęli , sprawdzać listę lokatorów. Nie było na niej imienia Giacomo, ale.zauważyli kilka włoskich nazwisk. Clint nacisnął guzik. - Słucham? - rozległ się kobiecy głos, jakby z oddali. - Czy to mieszkanie Giacoma? - Kogo? - Giacoma. - Nie wiem, o kim pan mówi - powiedziała kobieta i wyłączyła się. Clint nacisnął kolejny guzik przy następnym włosko brzmiącym nazwisku. Kiedy odezwał się męski głos, po wtórzył pytanie: - Czy to mieszkanie Giacoma? - Nie, to pomyłka. Jessie poczuła, że serce zaczyna jej ciężko bić w piersi. Co będzie, jeżeli Giacomo podał im fałszywy adres? Mogą oczywiście udać się z Clintem na policję, ale zanim policja zdecyduje się podjąć jakieś kroki, Giacomo zdąży prze nieść dziewczyny w jakieś inne miejsce. Albo zrobi coś jeszcze gorszego. Jeżeli nie uda im się odnaleźć Diany w miarę szybko... - Czy to mieszkanie Giacoma!? - zawołał Clint, wciskając guzik bez wizytówki. - Szukam mieszkania Gia coma. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Z domofonu rozległ się syk, a potem seria trzasków. - Kto pana przysłał? - Giacomo. Chodzi o Dianę McCreary. Wiem, że tam jest. Nie było odpowiedzi. Tylko cichy syk sugerował, że jego rozmówca jeszcze się nie rozłączył. - Kim pan jest? - zapytał po chwili ten sam głos. - Nazywam się Clint McCreary. Przyjechałem po Dianę. - Ma pan pieniądze? - Wpuśćcie mnie, bo wezwę policję. - Nie może pan tu wejść. Poślę ją na dół. Zapadła cisza. Po nieskończenie długiej chwili padło pytanie: - Jak mogę mieć pewność, że jest pan tym, za kogo się pan podaje? - Diana ma znamię na obojczyku oraz małą bliznę na podbródku. Kiedy była w przedszkolu, spadła z huśtawki. Niech mi pan pozwoli porozmawiać z nią przez domofon. Znowu nic, tylko cichy syk. Clint wciąż wciskał guzik domofonu. Lewą rękę zacisnął w pięść. Żyły nabrzmiały mu na skroniach. Dalej nic. Żadnej odpowiedzi. Jessie poczuła, że nie jest w stanie już dłużej patrzeć na mękę Clinta. Odwróciła wzrok i zajrzała przez wewnętrzne szklane drzwi w głąb budynku. Zobaczyła przestronny hol i nowoczesne, ażurowe schody z wąską, aluminiową porę czą. Nagle na górny podest padł cień. Potem w zasięgu jej wzroku pojawiła się stopa w czerwonym kowbojskim bu cie, potem druga, wreszcie nogi w niebieskich dżinsach. - Patrz, Clint - szepnęła. Nie przestając wciskać guzika, Clint spojrzał przez raAnula & Irena
sc
an
da
lo
us
mię. Z góry schodziła szczupła, przygarbiona dziewczyna z ciemnymi, kręconymi włosami, o delikatnie zaryso wanym podbródku i oczach równie posępnych jak oczy Clinta. Clint przestał wciskać guzik domofonu i mimowolnie chwycił Jessie za rękę. Ich palce splotły się. Diana patrzyła na Clinta zza szklanej tafli. On także na nią patrzył. Usta dziewczyny drgnęły w gorzkim półuśmie chu. Podeszła do drzwi. Clint zrobił krok w jej stronę. Jednocześnie sięgnęli do klamki. Potem Diana zaczęła kręcić gałką. Tak powoli, że zniecierpliwiona Jessie omal nie zaczęła krzyczeć, żeby ją ponaglić. Drzwi uchyliły się. W jednej sekundzie Clint wsunął nogę w szparę, naparł bokiem na drzwi, szarpnął Dianę za rękę i zaczął ją biegiem ciągnąć do wyjścia. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, póki nie zatrzasnęły się za nimi drzwi furgonetki. Dopiero wtedy Diana przemówiła. - Clint, Clint, co ja mam teraz robić? Nagle łzy trysnęły jej z oczu i rozpłakała się jak dziecko. Jessie przekręciła kluczyk w stacyjce, a potem wskazała Clintowi schowek w desce rozdzielczej. - Jest tam całe pudełko chusteczek do nosa. Zdaje się, że będą jej potrzebne. Clint znalazł chusteczki i podał je siostrze, która nie przestawała trząść się i szlochać. Kilka przecznic dalej Jessie zatrzymała wóz i pozwoliła Clintowi usiąść obok Diany. Niestety, jeden rzut oka na jego mocno zaciśnięte usta uświadomił jej, że Clint nie był w odpowiednim nastroju, by pocieszać siostrę. - Wszystkie moje rzeczy tam zostały - szlochała Dia na. - Ubrania, zegarek, wszystko... O Boże! Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Jessie zrobiło się zimno na samą myśl o tym, co jeszcze mogła tam utracić ta nieszczęsna dziewczyna, ale nie wy powiedziała głośno swoich obaw. Clint wymamrotał coś, co miało oznaczać, że powinna się cieszyć, iż w ogóle uszła z życiem. Diana jakby zapadła się w swoim fotelu. Po upływie pół godziny dotarli do „Tęczowego Domu". - Zainstaluję Dianę w schronisku - zaproponowała Jes sie - a potem odwiozę cię do Beverly Hills, żebyś mógł zabrać swój samochód. - Mniejsza o samochód - burknął Clint. - Mogę później wziąć taksówkę. Jeśli w ogóle mój wóz jeszcze tam stoi. Możliwe, że Giacomo kazał go zrzucić z urwiska. Jessie spodziewała się, że Clint będzie chciał jak naj szybciej odzyskać samochód, choćby dlatego, żeby unieza leżnić się od znienawidzonej furgonetki. Tymczasem, ku swemu zdumieniu, odniosła wrażenie, że Clintowi wcale się nie spieszy. Kiedy wysiadały z Dianą, nawet nie ruszył się z miejsca. Siedział, wpatrzony w deskę rozdzielczą, i machinalnie pstrykał w nią palcami. Dopiero kiedy ruszyły w stronę domu - zapłakana Dia na w objęciach podtrzymującej ją Jessie - ociągając się, wysiadł, ale nie poszedł za nimi, póki starannie nie zamknął wszystkich drzwi. Jessie zaprowadziła Dianę prosto do swojego gabinetu. Natychmiast pojawiła się Susan, żeby sprawdzić, czy nie potrzebują pomocy, ale Jessie gestem dała jej znać, że panuje nad sytuacją. Susan skinęła w stronę sali telewizyj nej. Oznaczało to, że w razie czego będzie ją można tam znaleźć. Diana wyciągnęła się na sofie i ukryła twarz w dłoniach, cicho szlochając. Ramiona jej drżały. Jessie wzięła kolejne pudełko chusteczek i postawiła je na stoliku przy sofie. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Kiedy się wyprostowała, zobaczyła Clinta. Stał na środku pokoju i patrzył na nią zasępiony. - Co teraz zrobimy?-zapytał. - Poczekamy, aż się zmęczy. Clint nerwowo splótł palce, a potem rozplótł je i wsunął ręce do kieszeni. - Ona wygląda w porządku. To znaczy, chyba jest zdrowa? - Tak. - Jessie widziała, że Clint rozpaczliwie pragnie się o tym upewnić. Patrzył stroskanym wzrokiem na pła czącą siostrę. Jego dawny gniew gdzieś się ulotnił. Uświadomiła sobie, że w tej chwili jej wsparcia bardziej potrzebuje Clint niż Diana. Odwróciła się od dziewczyny, podeszła do Clinta i mocno go objęła. Powoli wyciągnął ręce z kieszeni, a potem nagle zamknął ją w stalowym uści sku. Wtedy zrozumiała, że potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Poczuła przy sobie jego znajome, muskularne ciało i cierpki zapach wody kolońskiej. Usta Clinta musnęły jej czoło. Nie wiedziała, czy tó prośba czy pocałunek. Po jakimś czasie płacz Diany ucichł Dziewczyna wytar ła nos i usiadła. Jej wzrok spoczął na zatroskanej parze w drugim końcu pokoju. - Kim pani jest? - zwróciła się do Jessie. - To osoba, która uratowała ci życie.- powiedział Clint, wypuszczając Jessie z objęć. Jessie odwróciła się do Diany, ale pozostała u boku Clinta. - Nazywam się Jessie Gale. Jestem dyrektorką schroni ska dla młodzieży, która uciekła z domu. Tutaj jesteś całko wicie bezpieczna. Diana skinęła głową i sięgnęła po kolejną porcję chuste czek. Starannie wytarła nos, potem odkaszlnęła i zapytała: Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Czy to znaczy, że będę tu mogła zostać? - Jeżeli zechcesz. - Jak długo? - Wolałbym, żebyś wzięła tyłek w troki i pojechała do domu - wtrącił się Clint. - Nie mogę tego zrobić. - Dziewczyna potrząsnęła gło wą. - Po prostu nie mogę. Oni mnie zabiją. - Kto cię zabije? - poderwał się Clint. - Ta gnida Giacomo? Mace Bronson? Już ja się nimi zajmę. Nie musisz się nikogo bać. - Miałam na myśli mamę i tatę - wyjąkała Diana jak mała, przerażona dziewczynka. Clint prychnął, zniecierpliwiony. - Oni o niczym innym nie marzą, jak tylko o twoim powrocie. Przez cały ten czas, kiedy cię nie było, odchodzi li od zmysłów. - Naprawdę? Ale, Clint, co będzie, jak się dowiedzą o wszystkim... Clint głośno zaczerpnął tchu. - O czym mieliby się dowiedzieć? - zapytał z pozor nym spokojem. - Jak daleko zaszły sprawy, Diano? - A nie powiesz nikomu? - Na razie nie mam o czym mówić - powiedział, spo glądając w stronę Jessie, jakby szukał u niej poparcia. - Może będziesz potrzebowała pomocy lekarskiej - ła godnie wtrąciła się Jessie. - Możemy ci to wszystko zała twić, jeżeli nie chcesz w to wciągać rodziców. Będę cię oczywiście namawiać, żebyś się z nimi skontaktowała, ale... - Nie potrzebuję lekarza - powiedziała Diana. - Jestem; zupełnie zdrowa. - Myślę, że dobrze byłoby porozmawiać z lekarzem, Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
ponieważ... - Jessie urwała, szukając jakiegoś delikatnego określenia. Nie chciała przynaglać Clinta, ale było tyle drażliwych spraw, o których należało pomówić z Dianą w cztery oczy, a on jakoś się nie kwapił, żeby zostawić je same. - Jeżeli,pracowałaś dla Giacoma... - Nie! - wykrzyknęła Diana. - Usiłował mnie na to namówić, ale się nie zgodziłam. Próbował mnie urobić. - Co to znaczy, że próbował cię urobić? - wtrącił się Clint. - Chciał, żebym została jedną z jego dziewczyn. Mu sisz to zrozumieć, Clint. On był taki miły, kiedy go pozna łam. A Mace okazał się kompletnym nieudacznikiem! Nikt nie chciał słuchać jego muzyki. Nigdy nic z niego nie będzie. Kiedyś poszliśmy do klubu, a tam ten superprzystojny facet podszedł do mnie i zapytał, czy nie mam już dość Mace'a. Powiedziałam, że tak. Zrozum mnie, Clint, Giacomo był przystojny, bogaty i taki pewny siebie. A ja musiałam się uwolnić od Mace'a. Nie mogłam już na niego patrzeć. - Diana spojrzała na Clinta błagalnym wzrokiem. - Proszę cię, Clint, nie złość się na mnie. - Jestem na ciebie wściekły - wycedził. - Bardziej na wet niż myślisz. Diana znowu zalała się łzami. - Błagam cię, Clint, nie mów o tym nikomu. Pomóż mi tylko przekonać rodziców, a przysięgam, że już nigdy więcej... - Posłuchaj mnie uważnie, smarkulo! - Clint przeszedł przez pokój i kucnął przed Dianą. Jessie podeszła bliżej, goto wa w każdej chwili wyrzucić go z gabinetu, gdyby się zagalo pował. Clint przyjrzał się uważnie siostrze, podał jej czyste chusteczki, a potem zajrzał w oczy. - Jestem wściekły. Mama i ojciec też są wściekli. Rozumiesz? Skrzywdziłaś swoich Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
najbliższych. Takie są fakty i będziesz musiała żyć z tą świadomością. A teraz powiedz mi, czy ten Giacomo kazał ci spać z mężczyznami za pieniądze? - Przecież już ci mówiłam, Clint. Chciał, żebym to robiła, ale... - Czy sypiałaś z mężczyznami za pieniądze? - powtó rzył z naciskiem Clint. - Nie. . - Nie jestem Panem Bogiem i nie jesteśmy na Sądzie Ostatecznym. Jessie musi wiedzieć, czy ma wezwać leka rza, żeby cię zbadał. Diana spojrzała ponad ramieniem Clinta na Jessie. - Nie zrobiłam tego. On chciał, ale ja się nie zgodziłam. Myślę, że on zaczynał być z tego powodu trochę zniechęcony. Clint chwycił ją za podbródek i uniósł ku sobie jej twarz. - Wiesz, co robią sutenerzy, kiedy ich dziewczyny nie chcą ich słuchać? - Przestań się zachowywać jak glina, Clint. - Nie jestem gliną. Jestem twoim bratem, który odcho dził od zmysłów i który chce, żebyś wreszcie zrozumiała, co mogło cię spotkać. Miałem nieraz do czynienia z alfon sami i z prostytutkami. Alfons się nie zniechęca. Alfons biciem zmusza swoje dziewczyny do posłuszeństwa. A po tem je gwałci. Rozumiesz, w jakie błoto wdepnęłaś? Jessie milczała. Powinna była wiedzieć, że Clint rozmó wi się z siostrą w jedyny znany mu sposób - z brutalną szczerością. Potraktował ją bardzo surowo, ale ta jego su rowość zdawała się przynosić pożądane skutki. Diana wy prostowała się i spytała już spokojniejszym głosem: - Czy ojciec i mama wiedzą, w co się wpakowałam? - Nie. Myślą, że nadal jesteś z Mace'em Bronsoriem. - Ile muszę im powiedzieć? - Diana znów spojrzała na Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Jessie. - Zawsze uważali, że jestem mądra. Nie chcę, żeby się dowiedzieli, jaka ze mnie idiotka. Jessie uznała, że pora zabrać głos i wyjaśnić pewne sprawy. - To, co mogło ci się przydarzyć, nie jest teraz aż tak ważne, Diano. W tej chwili znacznie ważniejsze jest, żebyś zrozumiała, dlaczego dokonałaś takich a nie innych wybo rów. Dlaczego rzuciłaś college i uciekłaś? Czy dlatego, że się nudziłaś, byłaś nieszczęśliwa albo nie lubiłaś swojej grupy? A może wydawało ci się, że rodzice wywierają na ciebie presję, żebyś została kimś, kim nie chciałaś być... Musisz się nad tym dobrze zastanowić. Nigdy nie uda ci się zmienić własnego życia, jeżeli nie zrozumiesz, dlaczego znalazłaś się w takim punkcie a nie innym. I musisz też wiedzieć, dokąd dalej zmierzasz. Diana skinęła głową. Jessie zauważyła, że Clint zrobił to samo. - Myślę, że teraz powinnaś zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, że jesteś zdrowa i cała. Nie musisz im mówić nic więcej, jeżeli tego nie chcesz, ale jestem pewna, że będą szczęśliwi, kiedy usłyszą twój głos. Możesz za dzwonić z mojego gabinetu. Zostawię cię samą. - Wskaza ła na telefon na biurku i skinęła na Clinta. - Chodźmy! - Proszę, niech on ze mną zostanie - błagalnym tonem powiedziała Diana. - Może mógłby najpierw z nimi poroz mawiać i przełamać pierwsze lody? - Oczywiście, jeżeli tego chcesz - zgodziła się Jessie. Popatrzyła na Clinta i Dianę, a potem odwróciła się i wysz ła z nadzieją, że rodzinie McCrearych uda się zawrzeć po kój na warunkach, które wszystkich zadowolą. A kiedy jakoś się dogadają, Clint zabierze siostrę do domu. Wróci do Nowego Jorku i znowu zamieni się w tego Anula & Irena
surowego, oschłego mężczyznę, jakim był, zanim przyje chał do Los Angeles. Ale jeśli chociaż jedna sprawa zosta nie doprowadzona do szczęśliwego końca, może i jej samej uda się ocalić w sobie bodaj trochę optymizmu. Może któ regoś dnia ukaże jej się duch i spełnią się najskrytsze ma rzenia. To chyba jednak niemożliwe. Przecież wyjazd Clinta będzie oznaczał kres wszystkich marzeń i nadziei.
sc
an
da
lo
us
Clint zastał Jessie na ganku. Siedziała na schodach z brodą podpartą pięściami i patrzyła na grupki studentów, zmierzające w stronę uniwersytetu. Usiadł obok niej. Spojrzała na niego bez słowa. Gdyby była zwyczajną kobietą, poszukałby w jej oczach śladów łez. Ale Jessie była inna. Jej oczy były suche, błękitne i pełne zrozumienia. - Cześć, czarodziejko - mruknął. - Jak się czuje Diana? - Jest bardzo zmęczona i chciała się trochę zdrzemnąć. Jedna z twoich koleżanek położyła ją w pokoju na górze. - Rozmawiała już z rodzicami? - Tak. Oświadczyła, że chce wracać do domu, a oni zawołali „alleluja". - To dobrze. - Jessie znowu zapatrzyła się w dal. Siedział tuż obok niej, ale to nie miało znaczenia. Rów nie dobrze mogły to być tysiące mil. Jessie zacisnęła usta. - Ja też rozmawiałem ze starymi - powiedział. - No i co? - Powiedziałem im... - z piersi Clinta wyrwało się wes tchnienie - powiedziałem im, że przydarzyło się coś napra wdę strasznego. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
Zerknęła na niego spod oka. - Powiedziałem im, że poszedłem na plażę w listopa dzie i że mi się to spodobało. Policzki Jessie oblały się rumieńcem. Spuściła wzrok. - No cóż - mruknęła. - To ciekawe. - I to nie tylko z powodu tego, co zaszło wtedy między nami - ciągnął Clint. - Chociaż to też mi się podobało. Chodzi o to, że... nie wiedziałem, że to tak przyjemnie chodzić boso po piasku o tej porze roku. I prowadzić samo chód z opuszczonymi szybami. Wąchać kwiaty, słuchać śpiewu ptaków u progu zimy. Powiedziałem im, że spodo bało mi się Los Angeles. - A przecież nawet nie byłeś w Disneylandzie - zauwa żyła z wyrzutem. - Ale chcę się tam wybrać. I to z tobą. Znowu popatrzyła na niego. W jej spojrzeniu ciekawość ustąpiła miejsca niepewności. - Podobno znacznie przyjemniej wybrać się tam z kimś. Moglibyśmy nawet... - słowa zdawały się przychodzić mu z trudem - moglibyśmy nawet pojechać twoją furgonetką. Lubię plażę, ale nie furgonetki, Jessie... - Nagle zapragnął, żeby się do niego uśmiechnęła, skinęła głową, dała jakiś znak, że rozumie, co próbował jej powiedzieć. Niestety, ta inteligentna, przenikliwa kobieta, ta pełna seksu wybawicielka zagubionych dusz, która znała go le piej niż on sam siebie, zdawała się teraz nie nadążać za tokiem jego myśli. - O co właściwie chodzi w tej rozmowie, Clint? Czy chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz zostać w tym mieście przez parę tygodni i potrzebna ci eskorta? - Nie, nie tego chcę. - Przysunął się bliżej tak, że ich biodra się zetknęły, a potem objął ją ramieniem! - Chcę Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
zmienić swoje życie - powiedział, czekając na nieuchron ny przypływ lęku. Zmienić życie to było coś znacznie bardziej przerażającego niż chęć bycia z jakąś kobietą. Na wet jego własne słowa napełniały go teraz przerażeniem. Jednak pragnienie było większe niż strach. Pragnął Jessie. Wiedział też, że nie będzie mógł jej mieć, jeżeli nie spojrzy na świat jej oczyma. Jessie nigdy go nie pokocha, jeżeli on nie nauczy się chodzić boso po piasku w listopadzie i nie uwierzy, że życie, choć okrutne i kapryśne, nie wyklucza jednak przyjaźni i miłości. - Chcesz zmienić swoje życie -powtórzyła, zaintrygo wana. W jej głosie zabrzmiał ton nadziei. - Przecież sama coś takiego mówiłaś - przypomniał jej. - Człowiek nie może się zmienić, póki nie zrozumie, jak to się stało, że dotarł tam, gdzie jest. Pomogłaś mi to zrozu mieć, Jess. Ja sam nawet nie wiedziałem, że chcę się zmie nić. To ty uświadomiłaś mi, że mam przed sobą wiele możliwości. Oczy Jessie stały sięjęszcze większe, łagodniejsze, bar dziej lśniące i niemożliwie błękitne. Jej usta drgnęły w nie pewnym uśmiechu. - Więc dokąd się teraz wybierasz, Clint? - Na drugą stronę tęczy - powiedział i pocałował ją w usta.-Zabierzesz mnie ze sobą? . - Już tam jesteśmy - szepnęła, zarzucając mu ręce na szyję i oddając pocałunek. Po nieskończenie długiej chwili zabrakło mu tchu. Usta Jessie były wilgotne, słodkie i nabrzmiałe, a jej westchnie nie napełniło go satysfakcją. - Czy ciągle napawam cię takim lękiem? - zapytała. Jej oczy, zamglone z rozkoszy, powoli odzyskiwały ostrość widzenia. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tak. - Clint roześmiał się, a potem potrząsnął głową. - Nie. Niemniej jednak moje obawy się spełniły. - A czego się tak bardzo obawiałeś? - Że stracę swoją tożsamość. Że pojawi się ktoś taki jak ty i grunt usunie mi się spod nóg. - Ależ, Clint, ty nie powinieneś się tego obawiać. Ty powinieneś o tym marzyć! - Jessie rzuciła mu znaczący uśmiech. - Przyznaj, że jestem najlepszą rzeczą, jaka cię mogła w życiu spotkać. - To prawda - odparł z uśmiechem. - Może to nie moje największe obawy się spełniły, tylko największe nadzieje. Sam już nie wiem. - Czy teraz.wreszcie uwierzyłeś w duchy? Clint ze śmiechem wzniósł oczy do nieba. - Nie, ale mam nadzieję, że ty nie przestałaś w nie wierzyć? - Oczywiście, że nie. Jeżeli mnie jeszcze kiedyś zapro sisz do siebie, Clint, przyjdę, ale tylko z powodu lustra. Muszę zobaczyć tego ducha. - Z powodu lustra, powiadasz - mruknął Clint. - Czuję się obrażony. A niech cię!... No to co, spędzisz ze mną tę noc? - Może. - I następną? I jeszcze następną. I wszystkie noce aż do końca życia? Jessie przybrała pozę pełną zadumy. - Może. , - Wiesz co, Jessie, jeżeli chcesz zobaczyć tę przeklętą zjawę, to powiem ci, że ona pewnie żyje gdzieś tu, w pobli żu. Może nawet jest tutaj, w tym tłumie. - Clint skinął w stronę przesuwających się przed ich oczami studentów, - Znajdziemy tę twoją zjawę - zapewniła go Jessie. - Ja w nią wierzę. Nawet ty w głębi serca w nią wierzysz, Clint. Anula & Irena
sc
an
da
lo
us
- Ani trochę - zaprzeczył, a potem pochylił głowę i znowu pocałował Jessie. Może wierzył w duchy, a może nie. Może wierzył w legendy, a może nie. Ale to wszystko nie miało teraz znaczenia. Liczyło się tylko to, że wierzył w Jessie, w jej pocałunki i moc wyba wiania zatraconych dusz. Jessie Gale podzieliła się z nim swoją wiarą. Nareszcie uwierzył!
Anula & Irena